|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:09:30 28-06-14 Temat postu: |
|
|
na Sabacie Czarownic
|
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:17:23 12-08-14 Temat postu: |
|
|
M jak miłość
|
|
Powrót do góry |
|
|
salor3 Obserwator
Dołączył: 12 Sie 2014 Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:18:38 12-08-14 Temat postu: |
|
|
Coś ostatnio dużo w czarnych barwach się ubiera na sabacie lepiej wyglądała |
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:11:11 22-08-14 Temat postu: |
|
|
Na konferencji poświęconej promocji jesiennej ramówki TVP
|
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:48:34 18-11-14 Temat postu: |
|
|
Joy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lagrimas Detonator
Dołączył: 03 Lis 2014 Posty: 466 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:50:00 19-11-14 Temat postu: |
|
|
ona mi strasznie przypomina Ane Brende |
|
Powrót do góry |
|
|
iva Mistrz
Dołączył: 28 Paź 2010 Posty: 11130 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: MX Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:04:39 21-11-14 Temat postu: |
|
|
Super w tym zielonyk kostiumie.
Nie mogę uwierzyć jaka ona metamorfozę przeszła. |
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:22:42 07-03-15 Temat postu: |
|
|
Uwikłani
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ines_ Big Brat
Dołączył: 20 Lut 2012 Posty: 917 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:03:10 27-05-15 Temat postu: |
|
|
Anna Mucha: Podróże: Włoskie życie ze smakiem.
Wczoraj, 26 maja 2015.
Taniej mnie ubierać, niż karmić. I - jak już przyznałam się we wstępie - mam raczej słabą pamięć. Jedno za to zawsze pamiętam doskonale: gdzie dobrze zjadłam.
Żyję po to, żeby jeść - pisze w swojej książce Anna Mucha/ Wydawnictwo Pascal/Marcello Sora /materiały prasowe.
Jadałam już w różnych miejscach - od ulic Bangkoku i hinduskich barów wyglądających jak nasze "szczęki" z pionierskich początków III RP, poprzez przydrożne kuchnie polowe z grochówką lub wurstem z grilla, karczmy, gospody i knajpy, aż po restauracje z gwiazdkami Michelin, z białymi obrusami i etykietą tak rozbudowaną, że rodzajów noży i w ogóle sztućców było tam na stołach więcej niż na sali operacyjnej.
Żyję po to, żeby jeść. Jadłam kawior astrachański i piłam do niego szampana; jadłam trufle, zupę z płetwy rekina i antylopę. Miałam na talerzu suszoną wołowinę i cuchnącego duriana, a także stuletnie chińskie jajko. Cieszyły i cieszą moje podniebienie wszystkie owoce morza, w tym małże nazywane trąbami słonia morskiego oraz jeżowce; ryba papuzia i "gruba ryba" - itajara goliat. Nie mogę się doprosić, żeby ktoś mi przywiózł surströmming - szwedzkie kiszone śledzie. Gdy jako dziecko pochwaliłam się babci, że właśnie skonsumowałam ślimaki winniczki, poprosiła mnie pół żartem, pół serio, żebym jej więcej nie całowała. Mnie w każdym razie smakowały. Bardzo lubię gotowane kurze łapki, jadłam węża, żabę, żywe robaki i karaluchy w sosie sojowym. Jadłam rzeczy, których nazw nie znam. Mam wielki apetyt na życie.
Ktoś, kto świetnie gotuje, powinien stać na piedestale. Ba, powinien dostać osobną bramkę do Pana Boga. Uważam, że dobrzy kucharze to najważniejsze osoby w społeczeństwie - ważniejsze niż prezydenci, a nawet lekarze. Podobno w Chinach płaci się lekarzom, gdy pacjent jest zdrowy, a nie chory, bo ich zadaniem jest doprowadzenie nas do zdrowia. Tak samo jest z kucharzami - jeść musimy codziennie i to od kucharza zależy nasze dobre samopoczucie, zadowolenie i zdrowie. Kucharz to nie tylko rzemieślnik, ale też artysta. Mistrz w konkurencji, która nie toleruje nieudacznictwa i bylejakości. To nie profesja, ale misja i powołanie.
Włoski kucharz wraz z podjęciem pracy decyduje się na związek... z kelnerem. Tworzą małżeństwo doskonałe. Włoscy kelnerzy są szybcy, spostrzegawczy i cholernie sprawni. Biegają, noszą stosy talerzy i każdego wieczoru biją rekordy w pokonanym dystansie - niczym kenijscy maratończycy. Wszystko jest presto - od razu, bez czekania, z szacunkiem dla klienta. Jako że veni, vidi, edi, pozwoliłam sobie podzielić rozdział o jedzeniu tak, jak podzielone jest typowe włoskie menu. Antipasti, primi piati - la pasta, secondi piati - il carne, il pesce, pizza - i dolci oraz il caffè. Sałat i zup tu nie ma, bo Włosi zupami raczą się w chorobie, a sałaty, takie jak sałatka Cezara, mają z włoską kuchnią tyle wspólnego, co Rzym i Krym ze sobą.
Tatar z truflami to esencja grzesznego smaku/ Wydawnictwo Pascal/Marcello Sora /materiały prasowe.
Wstęp do uczty.
Powszechnie wiadomo, że Włosi celebrują jedzenie. Jednak wbrew naszemu przekonaniu, że to śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia, Włosi (którzy jadają z rana najwyżej rogalik, popijając go kawą) za najistotniejsze uznają spotkanie się z przyjaciółmi przy kolacji. Żeby to jeszcze bardziej skomplikować, śniadanie u nich nazywa się il colazione, a wieczór ma swoją cenę - kolację. Najważniejsza jest cena. Niestety, w ciągu dnia jest jeszcze ta cholerna sjesta. Za każdym razem, gdy jesteśmy we Włoszech, mija kilka dni, zanim się przyzwyczajam do faktu, że od 14.00 do 19.00 już niczego nie zjem, bo wszystkie restauracje są zamknięte. Dopiero wieczorem przychodzi ten długo wyczekiwany moment, kiedy wreszcie można jeść.
Ten cudowny czas zaczyna się od antipasti. Są to zazwyczaj kanapeczki na chrupkim pieczywie, z pomidorami, bazylią i oliwą, a także z kremową wątróbką lub serkiem ricotta i pieczonym boczkiem. Nie sposób nie zauważyć, że na początek Włosi serwują sery, co jest trochę nietypowe. Francuzi jedzą je na koniec posiłku. Popularnością cieszą się oczywiście mozzarella, burrata, czyli maślana mozzarella, ricotta i lokalna toskańska specjalność - pecorino toscano. Tutejszą stolicą serów jest miasteczko Pienza. Ser pecorino, który jest tu wytwarzany, występuje w wielu odmianach (np. z truflami, suszonymi pomidorami i orzechami), niektóre z nich dojrzewają kilka miesięcy w liściach dębu. Podaje się go tu po prostu sauté, ale też z miodem.
W Pienzy odbywa się nawet festiwal serów - fiera del cacio. Poza serami miejscową chlubą są świetne makarony i ciasteczka, np. cantucci. Warto wiedzieć, że niektóre sery mają serce - il cuore.
W przypadku parmezanu jest to jego najlepsza, najbardziej wyrazista i najsmaczniejsza część. Na wycięty ze środka sera walec zawsze poluję w supermarketach, żeby go przywieźć do Polski. Mogę zdradzić mały sekret - kupuj il cuore od razu, gdy je znajdziesz. Jeśli będziesz w regionie, w którym i ja grasuję, drugiej na to szansy mieć nie będziesz... Niezwykle popularne antipasto to też caprese - mozzarella, pomidory, oliwa oraz bazylia. To wersja tradycyjna, ale jest też moja ulubiona - z burratą. Jej niezwykłość polega na tym, że to jakby serowa sakiewka, która kryje w sobie śmietankową konsystencję. Ze świeżymi pomidorami, oliwą, szczyptą grubej soli i odrobiną pieprzu jest prawdziwym delikatesem.
Kobieta, wino – brakuje tylko śpiewu. Cantiamo!/ Wydawnictwo Pascal/Marcello Sora /materiały prasowe.
Ale nie samym serem człowiek żyje. Być może niektórym wystarczy zobaczyć Neapol i umrzeć, ja mam większe oczekiwania. Zdecydowanie większe. Oczywiście, mam nadzieję, że jeśli umrę, to w Italii. Najchętniej wyzionęłabym ducha w supermarkecie. A konkretnie w masarni rodziny Falornia na rynku w Greve in Chianti. To byłby chyba najprostszy sposób, żeby wpisać się w historię tego miejsca. Wąskimi, krętymi toskańskimi drogami dojeżdżamy pokrytym pyłem samochodem do podłużnego rynku w Greve in Chianti. Po prawej mijamy budynek magistratu z dumnie powiewającą włoską flagą oraz z chorągwią z czarnym kogutem - gallo nero. To symbol regionu Chianti. Mijamy Torso alato Igora Mitoraja. Po lewej jest kiosk z pocztówkami. Na wprost legendarna już masarnia rodziny Falorni, a obok niej restauracja Mangiando, której nazwa dała tytuł tej części książki.
Co do masarni, pamiętam, jak to miejsce było jeszcze małym tradycyjnym zakładem. Dziś rozrasta się, kwitnie i zdobywa popularność. Niezmienne są za to: jakość, receptury i wypchany dzik przed wejściem. To mekka smakoszy, która składa się z kilku części: rzeźniczej, gdzie w wielkich lodówkach czerwienią się piękne kawałki mięsa, wędliniarskiej - pachnącej dojrzewającym salami i szynką, sekcji z serami, głównie pecorino (w piwnicy) oraz strefy degustacyjnej, gdzie można spróbować wędlin, salami, wina i oliw. Estetyka miejsca, dbałość o detale są niesamowite. Na ścianach wiszą zdjęcia i portrety założycieli, czuć, że to kontinuum. Są zdjęcia z polowań na dziki, rysunki z opisami części zwierząt. Na hakach pod sufitem wiszą gicze, udźce i warkocze kiełbas. Jest tu też wystawa narzędzi rzeźniczych - desek, pieńków, a także kłów należących kiedyś do dzików, które trafiły do salami.
Najsłynniejsze salami Falorni to salume toscano, chianti classico, con cinghiale (z dzikiem) czy moje ulubione - con tartufo - z truflami. Zapach tego miejsca jest wprost oszałamiający - wchodzi w nozdrza, przenika cię na wskroś i budzi pierwotne instynkty. Jeśli przekroczysz magiczny próg Falorni, proszę, zrób coś dla mnie - stań na środku... weź głęboki oddech i rozkoszuj się aromatem. Ciężkim, zawiesistym, ale tak pociągającym, że nie powstydziłaby się go żadna z nowoczesnych perfumerii. Proszę, zachłyśnij się nim, zaciągnij się głęboko powietrzem. Niech zacznie pracować twój nos, niech to pobudzi twoje zmysły, kubki smakowe. Przesiąknij tym zapachem świeżego mięsa, dobrej kuchni, pysznej wędliny, szlachetnej tradycji i włoskiego dziedzictwa gastronomicznego.
Drogi Czytelniku, jeśli będziesz mieć taki kaprys i zapragniesz, by sprawić mi dodatkową (niekonwencjonalną) przyjemność, możesz też kupić mi takie perfumy. Tyle uniesień, czas wrócić na ziemię. Przyjmują tam karty płatnicze i można kupić wkłady chłodnicze do lodówek turystycznych, więc da się także przewieźć salami z Greve do Warszawy. Uwaga jedynie na wilgoć osadzającą się na ściankach przenośnej chłodziarki - od niej twarde salami rozmięknie i straci smak, zanim wrócicie do domu. Dobrze też wiedzieć, że w Falorni na życzenie pakują kiełbaski metodą próżniową i to wydaje się (w połączeniu z lodówką) najlepszym sposobem transportu.
Jeśli bywa się w Falorni tak często jak my i robi się tam zakupy, można dostać kartę stałego klienta. Dla nas to sprawa prestiżowa i karta ta daje mi więcej satysfakcji niż czarna American Express. Szczególnie że tej drugiej nie posiadam. Kolacja nie obejdzie się bez wina. W Greve in Chianti jest świetna winoteka, która zachwyca ogromem wyboru toskańskich produktów z doskonałych roczników. Znajduje się sto metrów od Falorni, poza obrębem rynku. Prowadzą do niej drogowskazy.
Winoteka mieści się w piwnicy i jest to prawdziwa podziemna hala pełna wina. Nad sobą ma się piękne sklepienia, a w stojącym na środku barze można wykupić kartę odblokowującą nalewaki i umożliwiającą degustację. Są też oliwa i chleb, co daje podniebieniu kolejne miłe bodźce. W tej podziemnej winotece, nie będzie to przesadą, można przejść przyśpieszoną edukację w zakresie gatunków wina, roczników oraz winnic. A żeby potem nie przeszywała człowieka tęsknota, należy się tam zaopatrzyć na wynos, co szczerze polecam. Uwaga praktyczna - butelki zabezpiecz i zapakuj do bagażnika. W razie wypadku, odpukać, szkło zamienia się w śmiertelne pociski...
Fragment książki Anny Muchy "Toskania, że Mucha nie siada".
Anna Mucha: Jak wyobrażam sobie nadmorski kurort? Jak Forte dei Marmi/ Wydawnictwo Pascal/Marcello Sora /materiały prasowe.
"Toskania, że Mucha nie siada"
Wczoraj, 26 maja 2015.
Anna Mucha, jakiej nie znamy. Popularna aktorka zabiera nas w prawdziwie rodzinną podróż...do Toskanii. Z partnerem Marcelem Sorą,rodowitym Włochem, odkrywa adresy znane nielicznym, niebanalne smaki i wyjątkowe miejsca, których na próżno szukać w oficjalnych przewodnikach.
Okładka książki "Toskania, że Mucha nie siada"/materiały prasowe.
"Toskania, że Mucha nie siada! to coś więcej niż poradnik. To fascynująca, osobista opowieść o życiowych przyjemnościach: rozkoszy jedzenia i odkrywaniu smaków, zakupach, słodkim lenistwie. Ania prowadzi czytelników do małych cukierni z domowymi lodami i legendarnych restauracji z najlepszymi makaronami i tatarem z truflami. Podpowiada, gdzie w Sienie szukać unikatowych perfum, jak zdobyć przyjaźń Włocha i dlaczego gaje oliwne są lepszym pomysłem na wypoczynek niż historyczne miasta. Spowiada się też ze swoich włoskich grzechów. Największym z nich byłoby.. nie jechać do Toskanii, w której życie staje się piękne.
Anna Mucha "Toskania, że Mucha nie siada", Wydawnictwo Pascal. |
|
Powrót do góry |
|
|
Ines_ Big Brat
Dołączył: 20 Lut 2012 Posty: 917 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:22:13 01-06-15 Temat postu: |
|
|
Anna Mucha: Takiej mnie nie znacie.
Dzisiaj, 1 czerwca 2015.
Czego się boi? Co ją kręci? Czy naprawdę nie boli jej internetowy hejt? W rozmowie z SHOW Ania zdradziła też, czym dla niej jest macierzyństwo. I opowiedziała, dlaczego dołączyła do grona piszących celebrytów.
Żyję po to by jeść - mówi Anna Mucha. kocha krwiste steki i wino, a zapach salami przyprawia ją o dreszcz rozkoszy./Baranowski /AKPA.
Napisałaś książkę o Toskanii. Po co ci to?
Anna Mucha: - Pół żartem, pół serio - bo nie ma chyba lepszej mobilizacji do napisania książki niż wydana już wcześniej zaliczka. A tak poważnie, to od dziesięciu lat różni wydawcy namawiali mnie do napisania czegokolwiek o czymkolwiek. I przez te lata bardzo się przed tym broniłam, głównie z olbrzymiego szacunku dla osób, które są autorami. Gdy jednak padło hasło "Toskania", pomyślałam, że przewodnik to forma, na którą sobie mogę pozwolić. Bo to nie jest wielka literatura. Nie będę się więc obawiać, że stanie na półkach gdzieś między Dostojewskim a Bułhakowem, tym bardziej że Mucha jest znacznie dalej w alfabecie. Od razu muszę zaznaczyć, że moje "dzieło" wcale nie spełnia wymogów przewodnika. Bo nie ma w nim zdań typu: "Kiedy skręcisz w prawo, zobaczysz rzeźbę". Są trzy albo cztery daty, łącznie z datą wydania. To przewodnik wakacyjny - 250 stron dolce far niente. Tu nic nie musisz poza jedzeniem, piciem i odpoczywaniem. Nikogo nie zmuszam do biegania po muzeach czy kościołach. To przewodnik o pewnej filozofii spędzania czasu.
We wstępie do książki napisałaś, że "dołączasz do grona celebrytów z książką na koncie". Wyprzedzasz hejterów?
- Oczywiście (śmiech). Sama nie mam najlepszej opinii na temat celebrytów piszących książki. Śmieję się, że przeciętny Polak czyta średnio jedną książkę rocznie, a przeciętny celebryta pisze jedną rocznie. Natomiast kiedy myślę o różnych pozycjach celebryckich, to choć nie wszystkie są interesujące, niektóre potrafią zaskoczyć.
Zdjęcia robił twój partner Marcello Sora. Niektóre są bardzo intymne. Pokazują twoją nieznaną twarz.
- Jest kilka zdjęć, które bardzo lubię. To zasługa Marcello. On wie różne rzeczy...
Wie, jak uchwycić to coś?
- Cieszę się, że to ty powiedziałaś!
Dobrze mówisz po włosku?
- To zależy od tego, jak bardzo mężczyźnie zależy na moim numerze telefonu. Jeśli bardzo, to mówię świetnie.
Podobno bywasz rozrzutna. Co kupujesz?
- Najczęściej jedzenie. Często żartuję, że taniej jest mnie ubierać niż karmić. To przyjemność, bez której nie umiem żyć.
Żyję po to, żeby jeść. A potem sama z siebie się śmiejesz, że Mucha nie potrzebuje talii osy.
- Cóż, w pewnym momencie trzeba już mieć dystans do siebie (śmiech).
W Toskanii zdarza ci się wydawać krocie na ubrania. Kiedy stałaś się niezależna finansowo?
- Pierwszy raz w dzieciństwie, kiedy już nie musiałam prosić rodziców o pieniądze na dodatkowe przyjemności. W dorosłym życiu poczułam, że stoję na własnych nogach, kiedy kupiłam mieszkanie. Oczywiście na kredyt, ale jednak. Było moje. Pomyślałam, że teraz jestem panią swojego życia. Cytując moją bohaterkę ze spektaklu "Single i remiksy", "jeszcze tylko 37 lat tej orki, spłacimy kredyty, a potem kina, teatry, koncerty"...
Nigdy nie byłaś zależna od faceta?
- Nigdy. Mama zawsze mi powtarzała, żebym miała tyle pieniędzy w portfelu, żeby wrócić do domu. Cóż, jestem za głupia na to, żeby być utrzymanką. Cholera, no nie mam tej mądrości życiowej, a można by żyć tak łatwo! Ambicja jest koszmarną częścią życia kobiety. Nie daj Bóg ambitnie wychować córkę. To jest to przekleństwo. Ale jak sobie myślę o tym, że chciałabym wygrać w totolotka, to nie chciałabym wygrać po to, żeby nic nie robić, tylko leżeć, a po to, żeby realizować swoje plany i pomysły, czego teraz nie mogę robić z racji tych czy innych ograniczeń. Nie jestem w stanie wytrzymać bez pracy dłużej niż miesiąc. Nie umiem. Często też mam potrzebę bycia samej, w świętym spokoju, z książkami.
Uchodzisz za bardzo postępową. Ale słyszałam, że w relacjach damsko-męskich jesteś konserwatywna.
-Bardzo. Tak długo stoję przy drzwiach, dopóki nie zostaną przede mną otwarte (śmiech). Oczywiście mogę sama wkręcić tę żarówkę, sama coś naprawić, ale nie widzę powodu, żeby się tym chwalić i kogokolwiek wyręczać we wbijaniu gwoździ w ścianę. Jeśli już to zrobię, po prostu stracę zainteresowanie tym mężczyzną.
Cytat:
“Dzieci to nie koniec życia, a początek. One dały mi totalną radość, ufność i wiarę, że jestem mądra.”
Nigdy nie wyszłaś z inicjatywą?
- Chodzi o to, żeby tak dać do zrozumienia, że jest się zainteresowanym, żeby ta druga osoba to zrozumiała. A jednocześnie żeby nie wyjść na desperatkę. Choć nie przypominam sobie sytuacji, żebym podeszła do kogoś i powiedziała "To mój telefon, spotkajmy się". Nie, ja jestem starej daty.
Na blogu piszesz "mężczyzna" z wielkiej litery.
- Niektórzy zasłużyli, żeby ich szczególnie szanować.
Zwłaszcza ojciec twoich dzieci. Mówiłaś, że one uwolniły cię od egocentryzmu. A co ci dały?
- Rachunki (śmiech). A oprócz tego totalną radość, tęsknotę, która ma dobry i przyjemny wymiar, uścisk dłoni, który jest nie do zapomnienia, ufność i wiarę w to, że jestem mądra, co oczywiście się skończy za kilka lat i usłyszę: "Głupia jesteś, mama". Dzieci dają mi wymówkę, żeby się bawić kolorowym papierem, wycinać i kleić, zakładać tiulowe spódnice. No przecież robię to dla córki: "Kochanie, patrz jak to się ładnie błyszczy, Stefania będzie zachwycona". Natomiast syn, mam nadzieję kiedyś powie: "Kochanie, robisz pyszny sernik, ale moja mamusia...".
Dla wielu dziewczyn posiadanie dziecka oznacza rezygnację z siebie.
- Dzieci to nie koniec życia, to życie równoległe. A nawet początek życia. Dużo błędów popełniono, jeśli chodzi o PR wokół dzieci. Ja się też do tego, niestety, dołożyłam, dlatego odszczekuję teraz niektóre rzeczy. Jeśli się zakochujemy po raz pierwszy, nie myślimy o kosztach sukienki czy bielizny, którą dla ukochanego kupujemy. Tak samo z dzieckiem - masz szansę zakochać się znowu po raz pierwszy. A ta miłość jest bezgraniczna i niezwykła.
Jest coś, czego się boisz?
- To rzeczy niezależne ode mnie jak choroba, zdarzenia losowe, wojna. Wszystko inne, na co mogę mieć wpływ, mnie nie przeraża.
Jaką Polskę chciałabyś pokazać swoim dzieciom?
- Chciałabym, żeby moje dzieci miały Polskę możliwości. Mnie nie przeszkadza to, że w języku polskim jest słowo "kombinować" w rozumieniu kreatywności i że jest słowem kluczem w wielu miejscach, ale przeszkadza mi, że w "żółć" to słowo złożone w całości z polskich liter. I że "zawiść" też jest polskim słowem. Że wiele rzeczy jest obwarowanych brakiem zaufania i podejrzeniem, że ktoś jest przestępcą. Chciałabym, żeby pewne rzeczy były uproszczone i wynikały z wiary, że ludzie chcą dobrze, a nie, że chcą oszukać, wyrolować. Młody przedsiębiorca już na starcie jest traktowany jako potencjalny złodziej, który natychmiast musi się tłumaczyć przed fiskusem i ZUS-em. A powinno się go traktować jak osobę, która może dać innym pracę. Chciałabym, żeby ludziom nie przeszkadzano w tym, że chcą coś zrobić.
Na drugim biegunie jest ktoś taki jak "polski biznesmen" rozumiany jako kombinator i to jest większa obelga niż polski celebryta. To człowiek, który nie płaci swoim pracownikom ani nie płaci podatków. Chciałabym pokazać dzieciom Polskę jako kraj, w którym ludzie nie żyją w przeświadczeniu, że wszystko, co obce jest lepsze. I że cudzoziemiec jest mądrzejszy tylko dlatego, że mówi po angielsku. My, jako naród, mamy kompleksy. Chciałabym też, żeby to był kraj, który o siebie dba. Popatrz, siedzimy w kawiarni z widokiem na przepiękną kamienicę, która przeżyła wojnę, a jakiś kretyn pisze coś na murze. Kamienica, która widziała powstanie, dzisiaj jest odrapana, bo jakiś imbecyl napisał sobie "Benek" na ścianie. Chciałabym, żeby kiedyś ten troglodyta przeprosił za to, co zrobił i starał się to naprawić. Chciałabym też mieć poczucie, że jestem bezpieczna na ulicy. Że jeśli zemdleję, to ktoś podejdzie nie po to, żeby mi zabrać portfel czy zrobić zdjęcie, tylko po to, żeby mi udzielić pomocy. I chcę wiedzieć, że się różnimy, ale też szanujemy.
I nie nienawidzimy. Ty jednak nie przejmujesz się hejterami.
- Czasem nienawiść mnie budowała i mobilizowała. Bo chciałam udowodnić hejterom, że się mylą. Tak jak w podstawówce, kiedy nauczycielka mi powiedziała, że jestem za głupia, żeby się dostać do lepszego liceum. Stwierdziłam, że chcę to sprawdzić. Dziś jestem absolwentką tego liceum. Bywało, że o internetowych hejterach myślałam ze współczuciem. Bo są sfrustrowani i nieszczęśliwi. Ale pewnego dnia przeczytałam, że Jimek (Radzimir Dębski) został wyróżniony przez Beyoncé. Wielki sukces! Amerykańska megagwiazda zdecydowała, że to jego remix umieści na swojej płycie. Zerknęłam na forum, a tam: "Głupek", "Nic nie osiągnął", "I co, jakaś głupia czarna go wybrała". Szok! Deklasacja jego sukcesu i wielkiego talentu. Pomyślałam, że jeśli po takim sukcesie zmieszano go z błotem, to ten internetowy hejt naprawdę dotyka każdego i nie warto się nim przejmować. Bo i Jimek, i ja robimy swoje. Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Jeśli bym się tym przejmowała, musiałabym się boksować i próbować ciągle coś komuś udowodnić. A mnie się już nie chce nikomu czegokolwiek udowadniać. Od sześciu miesięcy nie wchodzę na Pudelka i nie czytam komentarzy.
Jak się z tym czujesz?
- Lepiej, lżej i spokojniej, choć nie wiem, co u mnie się dzieje: z kim sypiam, czy i z kim jestem w ciąży. Hejtu też nie odczuwam, bo mam wrażenie, że on istnieje tylko w internecie. Tylko raz w życiu miałam nieprzyjemną sytuację na ulicy. Byłam w pierwszej ciąży, spacerowałam w okolicach Politechniki w Warszawie. Naprzeciw mnie szedł około 30-letni mężczyzna. Mijając mnie, coś powiedział i dopiero kiedy zrobiłam parę kroków, uświadomiłam sobie, że to jest o mnie i do mnie. "K... z bękartem", powiedział. Nigdy później nic takiego się nie wydarzyło.
Ale komplementy też słyszysz.
- Cztery zapamiętałam szczególnie. Pierwszy usłyszałam na warszawskiej Pradze, w tzw. Trójkącie Bermudzkim (miejsce uważane za najniebezpieczniejsze w Warszawie). Przechodziłam na światłach. Obok mnie klasyczny prażanin. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu i powiedział: "Eee, ty to ch... w oczach nie masz". Chodziło o to, że nie wyglądam wyzywająco, nie szukam przygód, więc mogę spokojnie spacerować po Pradze, bo widać, że nie jestem chętna. Drugi usłyszałam w Azji. Podszedł do mnie facet i spytał, czy on i jego ciężarna żona mogą sobie ze mną zrobić zdjęcie. Szybko przeanalizowałam sprawę i doszłam do wniosku, że tam raczej "M jak miłość" nie dociera, choć to by mogło wytłumaczyć jego gigantyczną popularność.
Spytałam więc, dlaczego akurat ze mną. Odpowiedział, że głęboko wierzą, że jeżeli kobieta w ciąży zrobi sobie z kimś zdjęcie energia tego człowieka przejdzie na dziecko. Zobaczyli mnie w tłumie i uznali, że jestem tym człowiekiem. Żałuję dziś, że nie mam z nimi kontaktu, bo czułabym się bardziej odpowiedzialna za to dziecko. A tak wiem, że mały Azjata chodzi gdzieś po świecie ze mną z tyłu głowy. Kolejny piękny komplement usłyszałam niedawno. Pan Iwaszkiewicz, którego miałam przyjemność poznać, powiedział mi, że mamy wspólnych znajomych i dodał: "I wiesz, że nie każdy cię uważa za idiotkę?". Przepiękne! Czwarty, ostatni, to taki, że zyskuję przy bliższym poznaniu.
Kiedy nabrałaś świadomości własnej urody?
- Nigdy się nie przejmowałam ani swoją, ani czyjąś urodą. Bo wygląd nie jest dla mnie przedmiotem szczególnej troski czy zainteresowania.
Ale zdajesz sobie sprawę ze swojej atrakcyjności?
- Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła (śmiech). Ale nigdy to nie miało jakiegoś wielkiego znaczenia. Nie miałam potrzeby przeglądania się w oczach mężczyzn, którzy tylko i wyłącznie na tę urodę zwracaliby uwagę. Nigdy nie szukałam też beach boya, który by wymagał ode mnie, żebym miała metr siedemdziesiąt i jadła tylko sałatkę. Zawsze czułam się akceptowana niezależnie od swoich rozmiarów. Kiedyś stwierdziłam, że moim najseksowniejszym organem jest mózg i będę się tego kurczowo trzymać. Mimo że więcej się w mediach mówi o mojej d***e niż o moim mózgu. Jeśli miarą atrakcyjności kobiecej jest fakt zdobywania tylko takich mężczyzn, jakich chcę zdobyć, to jestem atrakcyjna.
W książce zdradzasz kilka ciekawych szczegółów ze swojego życia na przykład, że masz tatarskie pochodzenie.
- Nie mam tego, co prawda, udokumentowanego, więc nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, ale wszystko na to wskazuje. Świadczy o tym na przykład moja karnacja. Pewnie moje zamiłowanie do tatara i mięsa też wzięło się z mojego tatarskiego pochodzenia.
Dlaczego tak uwielbiasz zapach salami?
- Tylko w macellerii, czyli toskańskim sklepie masarskim, przeżywam tę rozkosz. To bardzo intensywne doznania. Bo ten zapach przenika przez ciebie. Masz go we włosach, ubraniach, na skórze. To taki szczególny rodzaj perfum. Bardzo pierwotne doznanie. Bardzo dla mnie pobudzające.
Zaskoczyło mnie, że w książce radzisz, jak przewozić wędliny do Polski i dlaczego warto jadać tam, gdzie kierowcy tirów.
- To rada jeszcze z Polski. Sporo podróżuję po kraju i wiem, że tam gdzie zatrzymują się tiry, jest dobre i świeże jedzenie. A do zasad przewożenia mięsa doszłam metodą prób i błędów. Kiedyś przywiozłam do Polski kilka kilogramów steków argentyńskich. Kiedy wywozi się mięso z Argentyny, trzeba być przygotowanym na kontrolę osobistą na lotnisku, na to, że psy zwariują i cię obszczekają oraz na to, że jesteś pierwszym podejrzanym w aferze narkotykowej. Gdy tylko weszłam na lotnisko, zgarnęła mnie ochrona. Kilku rosłych panów i jedna pani zaprowadziło mnie do pomieszczenia 2 na 2 i zaczęło przeszukiwać moją walizkę.
Powiedzieli, że pierwszy raz widzą, że ktoś przewozi tyle mięsa i spytali, kto mi tak mądrze doradził. Pooglądali mięso i puścili mnie wolno. Dopiero w samolocie otworzyłam gazetę i przeczytałam, że tydzień wcześniej złapano szajkę przemytników. Najważniejsze, że mięso ostatecznie przywiozłam. Z kolei z Toskanii przywozimy kiełbaski. Mamy ulubiony sklep masarski, gdzie można kupić całą masę przepysznych wyrobów. Trzeba jednak jakoś je przewieźć, co jest trudne, zwłaszcza gdy temperatura sięga 30 stopni. Jedyna szansa to lodówki z wkładami chłodniczymi. Kiedyś położyliśmy kiełbaski na dno, a na nie ułożyliśmy wkłady. Finał był taki, że salami rozmiękło.
Jeździcie do Toskanii od lat. Nie nudzi wam się?
- W Toskanii byłam więcej niż dwa razy, ale, niestety, mniej niż 365 dni w roku (śmiech). Czasem mam tę myśl i postanawiam: "Już koniec. Jedźmy do Francji, tam podobno jest pięknie". Po czym okazuje się, że mamy taką potrzebę pojechania w to nasze miejsce, że chcemy choć na chwilę je odwiedzić. A kiedy już tam jesteśmy, stwierdzamy, że zostaniemy dwa dni, z których robi się tydzień. Mija miesiąc, wakacje się kończą i trzeba wracać. A my znów spędziliśmy je w Toskanii. Owszem, jestem ciekawa Europy i całego świata, ale Toskania to moje miejsce. Czy chcę czy nie, wracam tam, bo jestem tam u siebie.
Kiedy książka trafiła na sklepowe półki, napisałaś na swoim blogu, że się obawiasz, stresujesz. To do ciebie niepodobne.
- Ale tak jest. Codziennie jestem poddawana ocenie. Każdego dnia weryfikowana jest moja pozycja na rynku. Przy filmie czy serialu, zawsze mogę się schować za scenarzystą albo reżyserem. Teraz poczułam, że jestem pozostawiona samej sobie. Okaże się, czy jestem dobrą autorką, narratorką, czy potrafię ludzi bawić, wzruszać, czy to ma sens. Bardzo mnie ciekawi, jak ludzie odbiorą tę książkę, jak zrozumieją moje poczucie humoru, ironię i autoironię. Czy ta książka się obroni? Tego nie wiem i trochę się tego boję.
Moment przełomowy?
- Było ich kilka. Pierwszy, gdy dziewczynka, która wygrała casting do "Korczaka" Andrzeja Wajdy, odmówiła wykonania zadania aktorskiego. W swojej bezczelności podeszłam do niego i powiedziałam: "Jak ona tego nie chce, to ja to zrobię". Od tego momentu byłam człowiekiem do wynajęcia, dlatego nigdy się nie uważałam za artystkę. Nie mam duszy artystki. Jestem człowiekiem pracy, czynu, rzemieślnikiem. Jeśli coś ma być wykonane, po prostu to robię. Owszem, zachwycam się i delektuję. Ale nie rozczulam się. A już na pewno nie nad sobą.
Lepiej dogadujesz się z mężczyznami czy z kobietami?
- Z mężczyznami.
Myślisz, że kobiety ci zazdroszczą?
- Trzeba by je spytać. Słyszę o tym od innych osób, ale cały czas nie jestem w stanie tego zrozumieć, bo cenię w kobietach inteligencję, a nie prymitywne zachowania. W związku z tym nie chcę wierzyć, że motorem czyjegoś działania może być zazdrość, bo mi się to kłóci z czyjąś inteligencją.
O czym teraz marzysz?
- O wakacjach w Toskanii!
SHOW 11/2015.
Mam niezłe nogi - mówi pytana o swój największy atut. Zgrabnymi nogami uwodzi na galach i bankietach./Baranowski /AKPA.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aneta Mocno wstawiony
Dołączył: 30 Lis 2007 Posty: 5514 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:00:44 11-06-15 Temat postu: |
|
|
Aga dzięki za notki
M jak miłosć". Olek oświadczy się Magdzie! Wezmą ślub?
09.06.2015
Magda w końcu odnalazła miłość swojego życia? W nowych odcinkach Olek zaproponuje jej małżeństwo!
Magda i Olek będą razem szczęśliwi?
Kulisy serialu M jak miłość" rozwiewają wszelkie wątpliwości. W nowych odcinkach "M jak miłość" po wakacjach Olek (Maurycy Popiel) padnie na kolana przed Magdą (Anna Mucha) i poprosi ją, aby została jego żoną. Dziewczyna rzuci się w ramiona ukochanego, co oznacza, że z radością przyjmie pierścionek zaręczynowy.
Romans tej pary rozwija się w szaleńczym tempie. Poznali się u Kingi (Kasia Cichopek) i Piotrka (Marcin Mroczek). Między nimi zaiskrzyło, spotkali się kilka razy na randkach, po czym Olek zaproponował Magdzie, aby z nim zamieszkała. Teraz posunie się jeszcze dalej. Jest pewny, że Magda to kobieta życia?
Wokół Magdy wciąż kręci się Paweł (Rafał Mroczek), który ewidentnie czuje zazdrość, widząc Magdę i Olka razem. Czy nie dopuści do ich ślubu? Co stanie się z jego małżeństwem z Alą (Olga Frycz)? O tym, czy będziemy świadkami kolejnego ślubu w "M jak miłość" przekonamy się dopiero w nowym sezonie serialu po wakacjach.
Seriale |
|
Powrót do góry |
|
|
Aneta Mocno wstawiony
Dołączył: 30 Lis 2007 Posty: 5514 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:15:43 11-06-15 Temat postu: |
|
|
M jak miłość po wakacjach 2015. Ślub Magdy i Olka w nowym sezonie M jak miłość? Olek oświadczy się Madzi
M jak miłość po wakacjach 2015. Magda Marszałek (Anna Mucha), Olek Chodakowski (Maurycy Popiel)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:10:16 12-07-15 Temat postu: |
|
|
z planu nowej serii M jak miłość
|
|
Powrót do góry |
|
|
Angelica Moderator
Dołączył: 25 Gru 2006 Posty: 215343 Przeczytał: 145 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Baker Street Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:11:29 11-08-15 Temat postu: |
|
|
M jak miłość
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wiśienka King kong
Dołączył: 25 Cze 2014 Posty: 2665 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 6:37:47 11-09-15 Temat postu: |
|
|
uwielbiam Muche |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|