Ines_ Big Brat
Dołączył: 20 Lut 2012 Posty: 917 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:37:42 21-04-15 Temat postu: |
|
|
Po co od razu babciu?
Nóg i życiowej energii mogą jej pozazdrościć o wiele młodsze koleżanki. Nie boi się mówić, co myśli, ani żyć tak, jak chce. Jakie momenty były dla niej przełomowe? Czy bywa zazdrosna o męża? Czego spodziewa się po udziale w „Tańcu z gwiazdami”? Ewa Kasprzyk odpowiada tak, jak żyje. Odważnie.
- Nie boję się mówić tego, co myślę, bo czego mam się bać? - zastanawia się Ewa Kasprzyk/Grazia.
Pani telefon rozgrzany do czerwoności, co chwilę ktoś dzwoni...
Ewa Kasprzyk: - Nie było mnie cały grudzień w Polsce i to dlatego.
A gdzie pani była?
- W Tajlandii. Jeżdżę tam regularnie, w ostatnim roku byłam trzy razy. Choć przepadam za tymi wyjazdami, są mordercze, bo jeżdżę trenować tajski boks. Tak się w to wciągnęłam, że gdy tylko dyrektor da mi w teatrze wolne, rzucam wszystko i jadę.
Co ten boks pani daje?
- Wszystko! Siłę i moc. Trenuję od trzech lat, ale właściwie tylko w Tajlandii. Traktuję to jako aerobik, siłownię, relaks, uwolnienie złych emocji, ćwiczenie kondycji. To są wspaniałe ćwiczenia, a w dodatku kampy, gdzie trenujemy, są na świeżym powietrzu. W Polsce próbowałam ćwiczyć, ale te zamknięte sale są przytłaczające i strasznie czuć w nich testosteron i męskie skarpety. Ale nie zajmujmy się tymi obrzydliwościami, lepiej wyobrażać sobie mężczyzn pachnących dobrą wodą i cygarem (śmiech).
A co z interesującymi kobietami? Wiem, że jedną z nich będzie pani grała.
- Dostałam przepiękny współczesny monodram do zagrania, wcielę się w nim w postać Michaliny Wisłockiej, ikony seksuologii, skandalistki PRL-u. Porusza mnie w niej to, jak pięknie mówiła nie tylko o pozycjach seksualnych czy seksie w ogóle, ale też o miłości. Wisłocka zawsze podkreślała, że szuka nici, która spaja dwoje ludzi. I humorystycznie mówiła, że jeśli tej nici miłości nie ma, to są tylko dwie gołe d... Muszę przyznać, że od dawna nic mnie tak nie porwało jak praca nad tym monodramem. Tekst napisała Violetta Ozminkowski, ja będę to produkowała i grała główną rolę. To jest duża satysfakcja, ale też szalony strach, bo w monodramie jest się na scenie zdanym tylko na siebie, nie ma chwili oddechu. Ale wierzę, że to, co nas kosztuje dużo trudu i wysiłku, przynosi dobre efekty.
Widzi pani w sobie jakieś podobieństwo do Michaliny Wisłockiej?
- To pokrewieństwo widzę na przykład w odwadze, z jaką ona żyła. Myślę, że ja - podobnie jak Wisłocka - żyję tak, jak chcę. Może jej życie w trójkącie czy wychowywanie nieswojego dziecka było kontrowersyjne, ale w jej postaci nie chodzi o skandal, interesujące jest to, że miała odwagę mówienia tego, jak widzi świat.
Pani też odważnie formułuje poglądy.
- Tę aurę odważnych wypowiedzi trochę kreują wokół mnie media, ale faktycznie mam odwagę cywilną mówienia o różnych rzeczach. Dzięki temu zostałam zaproszona przez profesora Izdebskiego na zjazd seksuologów. Podobało mi się tam to, że o rzeczach normalnych, takich jak seks, rozmawia się bez krygowania, półuśmieszków, zażenowania. Szkoda, że swoboda rozmów o seksie i jego konsekwencjach panuje tylko wśród specjalistów.
W swoim środowisku, choćby aktorskim, nie może pani swobodnie o tym mówić?
- Różnie z tym jest. Czasami mam wrażenie, że byłoby lepiej, żebym opowiedziała, na jakiej mszy byłam w ostatnią niedzielę niż o nowej linii wibratorów. Gdyby ludzie swobodniej rozmawiali o seksie, o miłości, może mniej byłoby wokół nas agresji, napięć.
Ma pani opinię skandalistki. To męczy czy bawi?
- Tak, naprawdę? To zabawne. Mnie to bardzo bawi, bo ja w ogóle taka nie jestem. Oczywiście nie jestem też dziewczynką z kółka różańcowego, ale nie jestem skandalistką. A to, co wypisują niektóre media, jest po prostu zabawne. A gdy przestaje być zabawne, spotykamy się w sądzie. Ja się nie boję mówić tego, co myślę, bo czego mam się bać? Mam już swoje lata, staram się nikogo nie obrażać swoimi wypowiedziami. A jeśli ktoś czuje się dotknięty...
Czy udział w "Tańcu z gwiazdami" to też wyraz tego, że żyje pani tak, jak chce?
- Zaproszenie do TzG to wielki zaszczyt i wyróżnienie. No i zabawa. Życie jest takie krótkie. Powiedziałam sobie: grać już trochę umiem, ale tańczyć w ogóle, więc chętnie spróbuję. Nigdy nie tańczyłam, nie znam kroków. I myślę, że to jest fajne, bo zaczynam coś od zera, a na naukę nigdy nie jest za późno. Od lutego startują treningi.
Jest pani gotowa na komentarze, które na pewno pojawią się w internecie, że wyskoczyła pierś z dekoltu albo było widać pośladki?
- Ale tam są takie stroje. Co w tym złego? Jeśli coś mi wyskoczy z dekoltu, to tego nie zmienię. Trudno, to jest program na żywo.
Część gwiazd z tego powodu nie bierze udziału, nie chcą być na widelcu.
- Czego tu się bać!? Jeśli się nic nie robi, to wtedy nie komentują, nie jest się na afiszu. Jeśli robi się cokolwiek, to są komentarze. Gdy gdzieś się pojawiam - komentują. Gdybym się ubrała w czarną suknię do kostek z golfem, komentowaliby, że Kasprzyk ubrała się jak zakonnica. Gdy idę w mini, piszą, że zgrywam nastolatkę. To znaczy, że mam nigdzie nie chodzić, nie pokazywać się, nie żyć? Mam do tego duży dystans.
A pamięta pani przełomowe momenty dla swojej kobiecości, postrzegania siebie?
- Studniówka i matura to pierwszy przełom, związany raczej ze sferą zawodową, z dylematami, co robić, kim zostać. Kolejny dopadł mnie przed trzydziestką. Bardzo chciałam mieć dziecko. Poczułam tę przemożną chęć, choć na tamte czasy byłam już starą panną, bo dziewczyny wychodziły za mąż i rodziły dzieci zaraz po dwudziestych urodzinach. Mieszkałam w Gdyni, grałam w teatrze, a kiedy poczułam instynkt macierzyński, na kilka lat wycofałam się z zawodu. Urodzenie dziecka to było fantastyczne przeżycie. Ale po kilku latach poczułam haczyk, który połknęłam, wybierając aktorstwo, bo ten zawód jest jak narkotyk. Gdy upomniał się o mnie film, wróciłam do pracy. Powstał między innymi "Kogel-mogel".
W jakim wieku była wtedy pani córka?
- Malutka, dwa lata miała. Planowałam, żeby być z nią w domu do czasu, aż pójdzie do szkoły. Ale wyszło inaczej. W pewnym momencie poczułam się trochę przytłoczona tym ciągłym siedzeniem w domu, zajmowaniem się dzieckiem. Pojawiły się pytania, gdzie ja jestem w tym wszystkim. Gdy złożono mi propozycję zagrania w filmie "Głód serca", zgodziłam się bez wahania. Potem zagrałam Kleopatrę w teatrze, a potem w "Koglu-moglu", który stał się kultowy, choć miała to być lekka komedyjka. Reżyserował ją najfantastyczniejszy reżyser świata, Roman Załuski, który pracował od godziny 8 do 14. To był jedyny reżyser, który czekał na mnie, bo na ogół to ja czekam pięć godzin, aż reżyser zacznie reżyserować (śmiech). A Roman pytał zawsze charakteryzatorkę: "Na tę ładną ile będziesz ją jeszcze robić?". "Godzinę", odpowiadała charakteryzatorka. "A na brzydką?"’, dopytywał Roman. "Nic, szmatą ją przejadę", odpowiadała wściekła (śmiech).
Jak minęła pani dekada między trzydziestką a czterdziestką?
- Mieszkałam na Wybrzeżu, to był czas, gdy grałam dużo w teatrze, w filmach. Często jeździłam do męża, który był na zagranicznym kontrakcie, podróżowaliśmy. Po czterdziestce przyjechałam do Warszawy i to faktycznie był jakiś kolejny przełom.
Na czym polegał?
- To był czas, gdy powstał film "Bellissima". Mieszkałam jeszcze w Trójmieście i dojeżdżałam do Warszawy. Ale te dojazdy stały się strasznie męczące. Miałam 42 lata, gdy postanowiłam przeprowadzić się do Warszawy. Nie było to łatwe. Sama z dzieckiem w nowym mieście, mąż był wtedy jeszcze na kontrakcie, zaczynałam od zera. Pamiętam, że przeprowadziłam się pod koniec wakacji, żeby córka zaczęła rok szkolny w Warszawie. Pracę w teatrze zaczynałam dopiero od zimy, więc miałam kilka miesięcy na rozmyślanie i nie ukrywam, że było kilka takich momentów, kiedy chciałam wracać na Wybrzeże.
Co panią przytłaczało w Warszawie?
- Wszystko. Ludzie, miasto, jesień. Miałam wtedy jakieś rodzinne przykrości, zmarła moja ukochana mama, córka nastolatka też źle znosiła przeprowadzkę. Światełko w tunelu zaczęło pojawiać się dopiero wiosną. Myślę jednak, że trudności są po to, żeby się z nimi zmagać.
Wreszcie zmieniła się pani perspektywa?
- Tak. Zagrałam w jednej, drugiej, trzeciej sztuce. Zaczęliśmy z teatrem wyjeżdżać, również za granicę i pomyślałam wreszcie: "Boże, po co ja tyle lat tkwiłam na tym Wybrzeżu!". Świat mi się otworzył. Spotkania z Polonią były bardzo budujące. Potem pojawiły się jeszcze seriale i przy okazji moich ról serialowych widzowie przypomnieli sobie też o filmach z moim udziałem.
Jak przeżyła pani czterdziestkę?
- Powiem szczerze, uważałam, że po czterdziestce wyglądam lepiej niż po trzydziestce. Bardziej się sobie podobałam, zaczęłam więcej ćwiczyć. W moim życiu pojawiło się wtedy też wiele uroczych momentów. Powiem pani w zaufaniu, że po pięćdziesiątce też dobrze się czuję. Czekam na szóstkę z przodu (śmiech).
Proszę sprzedać recepturę na ten eliksir...
- Nie ma takiej. To trzeba wyssać z mlekiem matki. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mam gen młodości. Wydaje mi się, że ten sam gen miał mój ojciec, który był bardzo żywotny, energiczny i ciągle gdzieś gnał, coś robił, czegoś szukał, gdzieś wyjeżdżał. Ja też tak żyję. Wiadomo, że się starzejemy, nie będziemy przecież żyć do tyłu. Z drugiej strony można sobie pomyśleć, że jutro może nas już nie być, więc trzeba żyć. Kiedy się nad tym zastanowię, dochodzę do wniosku, że jest jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia, do przeżycia, więc nie ma co narzekać, tylko trzeba się z tym zmierzyć.
Mąż nadąża za panią?
- Hmm... Radykalna różnica między nami jest taka, że ja wyjeżdżam do Tajlandii trenować boks, a on do Egiptu nurkować. Czasami zdarza nam się jeszcze gdzieś razem wyjechać, ale nie mogę na siłę ciągnąć go tam, gdzie on nie chce. Jest, tak jak ja, z natury podróżnikiem, więc pod tym względem się dobraliśmy. Gdy wyjeżdżamy razem, jest świetnym przewodnikiem, więc zawsze mam wszystko doskonale zorganizowane.
Mąż nie ma problemu z tym, że często wyjeżdżacie osobno? Nie jest zazdrosny?
- Jeśli jest zazdrosny, to już jego problem (śmiech).
A pani nie jest o męża zazdrosna?
- Zazdrość to straszne słowo i uczucie, starannie usunęłam je z mojego życia.
Szykuje się pani na taką ewentualność, że córka oznajmi: "Będziesz babcią"?
- Jestem gotowa na taką sytuację, a najbardziej bym chciała, żeby córka miała dziecko z Afroamerykaninem, bo z takich związków rodzą się cudowne dzieci. Jak ja bym chciała mieć takiego Mulatka! Nie naciskam na córkę, bo wiem, że jest pochłonięta tworzeniem muzyki, nagrywa kolejną płytę, ale jestem gotowa.
I na to, że to dziecko będzie mówiło do pani "babciu"?
- Ale przecież może też mówić do mnie Ewa, po co od razu babciu (śmiech).
Na jakim jest pani etapie życia?
- Na takim, że nic nie muszę, wszystko mogę...
Ma pani jakieś oczekiwania związane z "Tańcem z gwiazdami"?
- Oczywiście Kryształowa Kula (śmiech).
Liczy się pani z tym, że odpadnie w pierwszym czy drugim odcinku?
- Oczywiście, ja się ze wszystkim liczę. Ale nie martwię się tym, w ostateczności kupię wtedy butelkę whiskey, upiję się i gdy będę miała kaca, zapomnę o przegranej (śmiech)
GRAZIA 3/2015.
|
|