Ines_ Big Brat
Dołączył: 20 Lut 2012 Posty: 917 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:04:09 19-04-15 Temat postu: |
|
|
WYWIAD: Magdalena Różczka: W końcu żyję.
Czwartek, 9 kwietnia 2015.
Jedna z najpopularniejszych polskich aktorek, Magdalena Różczka, od kilku lat nie udzieliła wywiadu. Milczała, a wymyślone fakty z jej życia zapełniały portale internetowe. „Stałam się mniej naiwna. Ale jestem szczęśliwa”, mówi dziś aktorka, która pod koniec zeszłego roku po raz drugi została mamą.
- W pewnym momencie Magdalena Różczka w tabloidach i portalach plotkarskich żyła swoim życiem i ja na
to jej życie nie miałam najmniejszego wpływu - mówi aktorka/Marcin Kempski /Pani.
Bardzo długo namawiałam cię na tę rozmowę.
Magdalena Różczka: - Od kilku miesięcy jestem skupiona na swojej rodzinie, dzieciach. Nie pracuję i nie wiem, kiedy wrócę do pracy. A wiesz, że o swoim życiu prywatnym nie opowiadam publicznie, więc zastanawiałam się, o czym będziemy rozmawiały. Przyznaję, że trochę się tego obawiałam.
Mimo to jesteś jedną z najpopularniejszych polskich aktorek. Gdy przygotowywałam się do spotkania z tobą, byłam zaskoczona, że od kilku lat nie udzieliłaś żadnego wywiadu.
- To prawda. Oczywiście w tym czasie odpowiadałam na pytania związane z produkcjami filmowymi, w których uczestniczyłam, albo mówiłam o akcjach charytatywnych, w które się angażuję. Ale to były kilkuzdaniowe wypowiedzi.
Dużo się w tym czasie wydarzyło w twoim życiu prywatnym.
- Bardzo dużo. Zarówno dobrych, jak i złych. Mam wrażenie, że bardzo wydoroślałam, że spadły mi różowe okulary, które miałam na nosie. Jestem może trochę smutniejsza, mniej ufna. Nie przypuszczałam, że ktoś może krzywdzić tylko po to, żeby krzywdzić. Chociaż źle powiedziałam. Krzywdzić po to, żeby zarabiać pieniądze.
Co masz na myśli?
- Moje życie stało się towarem, który można dobrze sprzedać. Zaskoczyło mnie to i okropnie zabolało. Przekonałam się, jak bardzo byłam naiwna. Do tej pory uważałam, że jeżeli chcesz dobrze, to wszyscy dookoła też tego chcą, a jeśli nawet coś poszło nie tak, to przez przypadek, a nie dlatego, że ktoś miał taki zamiar. Tak się po prostu lepiej żyje. Od kiedy zaczęłam pracować, może nieświadomie, chroniłam swoją prywatność i dlatego tabloidy czy portale plotkarskie się mną nie interesowały. Myślałam, że tak się dzieje, bo wysłałam jasny sygnał do mediów: jestem na tyle, na ile muszę, promując swój zawód lub akcje charytatywne. Nigdy nie pojawiłam się na okładce "Playboya", nigdy też nie wpuściłam kamery do swojego domu. Nie pokazałam się publicznie ze swoim dzieckiem.
Prowadziłaś zwyczajne życie, a więc nie było o czym pisać.
- Teraz wiem, że dla mediów, nazwijmy je brukowymi, byłam po prostu nieciekawa. Oczywiście czasami słyszałam o sobie, że jestem brzydka, że mam koński uśmiech, źle się ubieram, maluję i że generalnie wszystko jest be. Do tego się przyzwyczaiłam i jakoś sobie z tym radziłam. Ale kiedy w moim życiu wydarzyło się coś, co naprawdę bolało, i zgodnie ze swoją zasadą nie dzieliłam się tym publicznie, to nagle obskoczyły mnie te pismaki i nie dość, że zaczęły wypisywać, co się u mnie dzieje - a tego sobie nie życzę - to jeszcze publikowały kłamstwa. W pewnym momencie Magdalena Różczka w tabloidach i portalach plotkarskich żyła swoim życiem i ja na to jej życie nie miałam najmniejszego wpływu, wyprzedzała moje ruchy albo wręcz robiła coś zupełnie innego. Było to oceniane, komentowane. Ludzie wierzyli w to, co czytali, bardziej niż mnie.
Gdybyś nie była popularną aktorką, nikt by się tobą nie interesował. Dlaczego tak mówisz?
- Dlatego że skończyłam akademię teatralną? Dlatego że oprócz szkoły ukończyłam kilka kursów aktorskich i kilkanaście lat życia spędziłam na zgłębianiu tajników mojego zawodu? Nie po to tyle lat pracowałam na swoje nazwisko, żeby każdy, komu przyjdzie na to ochota, mógł wypisywać o mnie bzdury. Po pierwsze, gdy szłam do szkoły aktorskiej, nie było tabloidów, więc nikt nie będzie mi mówił, że wiedziałam, w co się pakuję. Po drugie, wtedy nie było tzw. celebrytów. A teraz jestem w jednym worku z tymi, którzy dobrowolnie karmią prasę informacjami o sobie. Niektórzy mówili mi: "Nie czytaj".
- OK, mogę nie czytać albo mogę przeczytać, usiąść sobie w kącie i popłakać. Ale nie żyję samotnie na innej planecie i jeżeli płaczą moi najbliżsi, to już nie jest OK. W pewnym momencie gehenną stało się funkcjonowanie mojej rodziny, cioci, babci, które nie mogły spokojnie wyjść do sklepu, bo każdy wypytywał je o moje sprawy. A czy one są czemuś winne? Czy konsekwencją mojego zawodu ma być to, że ktoś obok ma cierpieć? Nie zgadzam się na to. Pomyślałam, że albo będę starała się zniknąć im z pola widzenia, chociaż nie wiem jak, albo muszę spróbować powalczyć.
Rozmawiałam kiedyś z Magdaleną Cielecką, którą też interesowały się brukowce. Postanowiła nie reagować, bo uważa, że dla nich to tylko woda na młyn.
- Nie wiem, czego to dotyczyło, ale widocznie jeszcze jej tak mocno nie zabolało. Ja przez trzy lata miałam paparazzich koczujących przed moją klatką. Kiedyś przez dwa tygodnie nie byłam w stanie wyjść z domu. Ktoś mi robił zakupy, ktoś odprowadzał moje dziecko do szkoły. Bo ja tak się źle czułam, że bałam się wsiąść do samochodu. Nie wiem, czy jesteś w stanie to sobie wyobrazić, bo ja wcześniej też bym tego nie zrozumiała. Czytając różne rzeczy o swoich koleżankach i kolegach, wiedziałam, że to nieprawda, więc lekceważyłam te informacje. Tylko że to jedno zdjęcie umieszczone gdzieś w portalu oznacza, że przez miesiąc jesteś non stop śledzona. Niektórzy z paparazzich siedzą w autach i udają, że są tu przypadkiem, ale są też tacy, którzy specjalnie prowokują, śmieją się w twarz, bo mają nadzieję, że za chwilę doprowadzą kogoś do płaczu albo krzyku, a oni zrobią "ciekawe" zdjęcie.
Cytat:
“Pewnie dużo ról mnie omija, ale nie mam poczucia straty. W końcu żyję. Spaceruję, oglądam filmy, spotykam się z przyjaciółmi.”
- Tylko cudem nigdy na to nie zareagowałam. Dlatego uważam, że trzeba coś z tym zrobić, bo w przeciwnym razie za chwilę będą stali na naszych balkonach, robili zdjęcia w toalecie, w sypialni. Zauważ, tego rodzaju media chyba nigdy nie interesowały się panią Błęcką-Kolską, aż do wypadku. Nie wyobrażam sobie gorszej sytuacji niż ta, jaką ona przeżyła, i w tym ogromnym cierpieniu, które może spotkać każdego z nas, musiała jeszcze znieść 25 okładek o parszywych tytułach. To jest posypywanie solą rany, utaplanie kogoś w błocie. Jakim prawem? Jak okropnym człowiekiem trzeba być, żeby krzywdzić drugiego w tak bestialski sposób? Kolski napisał, że zabrali im wszystko, co się należy człowiekowi w takich dniach: godność, intymność, żałobę, ale najgorsze było to, że nie pozwolili im spokojnie pożegnać swojego dziecka, bo łazili po cmentarzu i robili zdjęcia. To jest potworne. I jeszcze dodam, że o prawo do prywatności od dawna walczyła Ania Przybylska. Pamiętasz, jak na Pudelku ktoś napisał, że ona nie żyje, dobrze wiedząc, że żyje, bo policzył sobie, że taki "news" wygeneruje mnóstwo kliknięć, a więc górę pieniędzy? Nie mieści mi się to w głowie. To jest koniec świata.
Dlatego wytoczyłaś proces?
- Moją ostatnią deską ratunku i światełkiem w tunelu jest sąd. Usłyszałam od pani sędziny, że mam rację, że nie wolno wchodzić z butami w moje życie. Jestem jej wdzięczna. Gdyby tak się nie stało, to nie wiem, co bym zrobiła, chyba zmieniłabym zawód. W każdym razie odzyskałam poczucie bezpieczeństwa i przestałam się oglądać za siebie. Nie udało im się zrobić zdjęcia, kiedy wychodziłam ze swoim maleństwem ze szpitala, swoją drogą, nie rozumiem, dlaczego to jest takie interesujące. Nie chodzą za mną, gdy spaceruję z wózkiem. No, ale może to też wynika z tego, że znowu mam nudne życie? (śmiech)
A może to jest tak, że sama nic nie mówiąc, prowokowałaś zainteresowanie sobą? Może gdybyś publicznie powiedziała, że jesteś w nowym związku, spodziewasz się dziecka, skończyłyby się spekulacje?
- Dlaczego miałabym coś publicznie wyjaśniać? Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, dzieliłam się tą radością ze wszystkimi bliskimi. Zgodziłam się na wywiad z tobą, bo znamy się kilka lat, mam do ciebie zaufanie, ale lojalnie cię uprzedzam, że przy autoryzacji będę czytała każde zdanie, bo wiem, że przez różne portale może być ono wyrwane z kontekstu i użyte przeciwko mnie.
Spróbuję podjąć wyzwanie. Kilka lat temu zamknęłaś pewien etap swojego życia.
- Tak. Chociaż ciężko mi o tym mówić. Nie chcę do tego wracać.
Trudno było podjąć decyzję?
- To była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu.
W takim momencie pojawiają się pytania, czy nowe życie będzie lepsze.
- Nie wiedziałam, co będzie. Cokolwiek by nie było, cokolwiek, nawet gdybym do końca życia była sama, to też byłaby jakaś droga. Nie wiem, czy lepsza, ale inna. Nie porównuję tego.
Jesteś szczęśliwa?
- Bardzo (śmiech). Oprócz tego, o czym ci już powiedziałam: że stałam się bardziej czujna, mniej naiwna. Ale jestem szczęśliwa.
Każda miłość jest pierwsza. Czy w tej kwestii też zrobiłaś się bardziej ostrożna?
- To są trudne pytania. Nie jestem osobą, która chciałaby się wymądrzać na ten temat.
Wiesz, jakich błędów unikać?
- Zauważyłam, że mam taką cechę, że mało wymagam od innych. Asertywność, stawianie granic to są też potrzebne umiejętności. Uczę się tego w swojej relacji mama - dzieci, ale przekładam to także na inne. Trzeba głośno mówić o swoich oczekiwaniach, czego się chce, a czego się nie chce. A ja do tej pory myślałam, że wystarczy tylko dawać. W moim idealnym świecie, gdyby każdy chciał tylko dawać, byłoby super. Tyle że świat nie jest idealny.
Jak ty byłaś wychowywana?
- Dostałam dużo miłości, ale moja mama była bardziej wymagająca niż ja. Urodziłam się prawie 37 lat temu i to były inne czasy. Łatwiej było odmawiać. Widzę to bardzo wyraźnie teraz, gdy mama pomaga mi w opiece nad dziećmi. Być może to jest kwestia jej charakteru, ale ona wciąż potrafi stawiać wyraźne granice. W dzieciństwie to dawało mi poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, co mi wolno, a czego nie. Nie chciałam jej zawieść, a ona ufała, wierzyła, ale jednocześnie bacznie obserwowała, żeby zareagować, kiedy pójdę w złym kierunku. My się rozumiemy, lubimy, radzimy się siebie. Zawsze możemy na sobie polegać.
Zanim postanowiłaś zostać aktorką, miałaś różne pomysły na życie - studiowałaś informatykę, socjologię. Mama pozwalała ci szukać własnej drogi.
- Czasem delikatnie mi coś podpowiadała, ale niczego nie narzucała. Kiedy zdecydowałam, że zdaję do szkoły teatralnej, wspierała mnie. Chociaż ten pomysł wydawał się absurdalny. Mieszkałyśmy w Nowej Soli, 500 km od Warszawy. W naszej rodzinie nikt nie był związany ze światem artystycznym. Jest za to wielu górników (śmiech), poza tym mój wujek jest elektrykiem, mama była księgową. Ja chodziłam do liceum ekonomicznego.
Jesteś odważna, że porwałaś się na tę Warszawę.
- Gdy teraz o tym myślę, to pewnie tak. Kiedy czegoś bardzo chcę, to nie boję się zaryzykować. Mam odwagę walczyć o swoje marzenia. Dużo trudniejsze byłoby dla mnie, gdybym za jakiś czas wyrzucała sobie: nawet nie spróbowałam. Natomiast nigdy nie skoczyłabym na bungee. Po co? Nikomu nic nie chciałabym w ten sposób udowadniać.
- Co ma być, to będzie. I tak teraz sobie myślę o
swoim życiu. nie mam planów na już - mówi
Magdalena Różczka/Marcin Kempski /Pani.
Jeździsz czasem do Nowej Soli?
- Rzadziej niż dawniej, to raczej Nowa Sól przyjeżdża do nas (śmiech). Rodzina odwiedza nas w Warszawie.
Twoja mama przyjechała, żeby pomóc ci w opiece nad dziećmi?
- Lepiej, rok temu przeprowadziła się do Warszawy. Z jednej strony, to dobrze dla niej, jest z moimi córeczkami na co dzień, widzi ich radość, szczęście, nie musi oglądać wnuczek na zdjęciach. A z drugiej, to przede wszystkim ogromna pomoc dla mnie.
Masz nianię?
- Na razie jej nie potrzebuję. Prawie nie pracuję. Chociaż od niedawna niemal każdego dnia gdzieś wychodzę, jestem zajęta przez kilka godzin - jadę np. robić dubbing, bo to ta część mojego zawodu, którą bardzo lubię i nie jest zbyt absorbująca, wczoraj zaś umówiłam się na wywiad do radia. Dziś z tobą. Zastanawiam się, jaką nową akcję charytatywną wymyślić. Ostatnio moja koleżanka wydała książki "Baśniowy angielski", dochód z nich będzie wspierał Interwencyjny Ośrodek Adopcyjny w Otwocku, z którym jestem blisko związana. Działam dla UNICEF-u, Fundacji Spełnionych Marzeń Tomka Osucha, teraz robię dla nich koszulki z Endo. Ale tutaj też stałam się bardziej czujna.
To znaczy?
- Jeżeli się w coś angażuję, to dokładnie czytam umowy pomiędzy firmą a fundacją, pytam o szczegóły. Kiedyś jak usłyszałam, że ktoś chce zrobić coś dobrego, reagowałam entuzjastycznie. Super, idę do telewizji opowiadać, namawiać do kupna tego czy tamtego. A teraz chcę wiedzieć, ile dokładnie z tego pójdzie na pomoc dla potrzebujących. Jeżeli mam firmować swoją twarzą jakąkolwiek działalność charytatywną, to muszę mieć pewność, że u jej podłoża naprawdę leży chęć pomocy.
Nie tęsknisz za graniem? Jeszcze niedawno można cię było oglądać w dwóch serialach emitowanych w niedziele w dwóch różnych stacjach o tej samej porze: w "Lekarzach" i "Czasie honoru". Tu Różczka i tam Różczka.
- Okropne (śmiech). Ale to dotyczyło nie tylko mnie. Borys Szyc miał sceny z Olgą Bołądź i w "Czasie honoru", i w "Lekarzach". Ostatnie dwa lata spędziłam w pracy, bo równocześnie robiłam dwa seriale, często nakładały mi się zdjęcia, więc z jednej strony, bardzo dużo pracowałam, bo dzień na planie to jest kilkanaście godzin i w końcu potrzebny jest odpoczynek, a z drugiej, zdawałam sobie sprawę z tego, że widz może mieć mnie dosyć. Dziś to jest świadome wyłączenie się z życia zawodowego, kiedyś była świadoma aktywność. Wszystko po kolei. Oczywiście, że zadaję sobie pytanie co dalej.
Co dalej?
- Dostaję zaproszenia na castingi, na które jeszcze nie chodzę. Bo przecież kiedy się idzie na casting, to musi być gotowość do współpracy. A tego jeszcze we mnie nie ma. Wiem, że teraz robię to, co powinnam, po prostu spędzam czas ze swoimi dziećmi. Bardzo dobrze się ułożyło w moim życiu zawodowym i mogę sobie na to pozwolić. Wreszcie jestem domatorką. Pewnie dużo ról mnie omija, ale nie mam poczucia straty. W końcu żyję. Spaceruję, oglądam filmy, spotykam się z przyjaciółmi, raz w miesiącu chodzę do Opery Narodowej. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy miałam tyle wolnego. Gdy urodziła się Wandzia, momentalnie wróciłam do pracy, a jak skończyła pół roku, zaczęłam serial "Usta usta".
Świetny zresztą.
- Rewelacyjny. Superekipa, teksty, to się samo grało. Od kiedy skończyłam szkołę, ciężko zasuwam, żeby uprawiać swój zawód, pracuję niemal bez przerw. Grałam w pierwszej ciąży, w drugiej. Ale, broń Boże, nie narzekam, bardzo lubię być aktorką, wręcz to kocham (śmiech). Ja się w pracy nie męczę!
Myślisz, że jako aktorka wykorzystałaś szanse, jakie dostałaś?
- To jest taki zawód jak studnia bez dna. Chciałabym móc się rozwijać i otworzyć drzwi, których jeszcze nie otworzyłam. Ale czuję też, że w pewnym stopniu, może nawet znacznym, jestem spełniona. Na pewno nie mam prawa narzekać. Bo przecież w naszym kraju jest kilka szkół aktorskich, w każdej po dwadzieścia kilka osób na roku. Z tej grupy nieliczni osiągnęli sukces.
Z twojego roku kto się przebił?
Cytat:
“Kiedy czegoś bardzo chcę, to nie boję się ryzykować. Mam odwagę walczyć o swoje marzenia.”
- Na pewno Maciek Zakościelny i Mateusz Damięcki. Dużo osób gra w teatrze, więc pewnie też jakoś się realizuje, ale to nie jest łatwa droga. Skończyłam akademię w 2004, w ubiegłym roku mieliśmy spotkanie po dziesięciu latach od dyplomu, rozmawiałam z kolegą, który mi powiedział, że już mu się nie chce zabiegać, walczyć, bo ciągle słyszy, że coś jest z nim nie tak. Dlatego postanowił zająć się czymś zupełnie innym. Każdy aktor ma o sobie dość wysokie mniemanie, tylko świat nas różnie ocenia.
A ty uważasz, że jesteś dobrą aktorką?
- Już tak. Wydaje mi się, że na tylu płaszczyznach to udowodniłam, że mogę o sobie tak powiedzieć. Z nikim się nie porównuję. Dziękuję losowi za wszystko, co dostałam, a kiedy słyszę zarzuty w stylu: "Dlaczego jego albo ją ciągle angażują?", to zawsze odpowiadam: "Dlatego że są zdolni albo mają to coś, a najprawdopodobniej jedno i drugie".
Ty potrafisz walczyć o role?
- Życie samo mi podsuwało propozycje, czasem, kiedy dowiedziałam się, że szykuje się coś ciekawego, prosiłam agentkę, żeby umówiła mnie na zdjęcia próbne. Gdy jeszcze byłam w szkole i słyszałam, że jest jakiś casting, to zabierałam ze sobą koleżanki. Myślałam, że tak każdy robi (śmiech). Uważałam, że jak będę pasować, to mnie wezmą, a jak nie, to niech pracę dostanie ktoś znajomy. Co ma być, to będzie. I tak teraz sobie myślę o swoim życiu. Nie mam planów na już, nie silę się na nic. Bardzo dużo rzeczy, jakie nam się przytrafiają, jest gdzieś w górze zapisanych.
Wierzysz w to?
- Tak. Oczywiście pracowitość też ma znaczenie, ale to również jest zapisane. Zmienianie tego, co los dla nas zaplanował, działanie na przekór nie ma sensu. Wierzę w pozytywne myślenie, bo to z kolei prowokuje pozytywne zdarzenia. Jeżeli ktoś mówi, że ma pecha, to będzie miał pecha. Ja o sobie mówię, że jestem szczęściarą. Jak dzieje się coś niemiłego, to przez pomyłkę (śmiech). Bo ja mam szczęście! Nie marzę o tym, że wygrywam w totolotka, bo nie lubię niczego dostawać za nic, ale od zawsze wyobrażałam sobie, że dostaję fajną rolę, i tak się działo. Ktoś powie, że to był zbieg okoliczności, ja wolę myśleć, że to sobie wyczarowałam. Myślenie powoduje, że zaczynamy działać.
Co teraz chcesz sobie wyczarować?
- Chciałabym wyprodukować film, pracuję nad tym od kilku lat, dużo zostało już zrobione i mam nadzieję, że w grudniu zaczną się zdjęcia. To będzie współczesny film o miłości, o tym, jak kochamy. Taka miłość przez duże M, nie tylko między dwojgiem zakochanych ludzi. Mam nadzieję, że premiera odbędzie się w listopadzie 2016 roku.
Pracujesz na tym razem ze swoim partnerem?
- Tak, zaczęłam sama, a teraz dużo ludzi jest już w to zaangażowanych.
Będziesz grała główną rolę?
- Tak wyszło (śmiech).
Nie boisz się, że przerwa w pracy zaszkodzi ci w karierze? Słyszę od twoich koleżanek aktorek, że jest ciężko, konkurencja ogromna, coraz niższe stawki.
- Nigdy nie używałam słowa "kariera", bo brzmi ono dość śmiesznie w naszych realiach. Bardziej myślę o historiach i tematach, o których chciałabym widzom opowiedzieć. Poza tym czuję, że mam jeszcze dużo czasu, i śpię spokojnie. Na szczęście to mi zostało z tamtego życia, z Magdy w różowych okularach. Zawsze sobie wyobrażałam, że będę swój zawód uprawiać do końca życia.
Jak Danuta Szaflarska.
- To moja idolka. Przyszły następne pokolenia, jednak Danusi nikt nie zastąpił. Może to zabrzmi zuchwale, ale sądzę, że wszystko jakoś się ułoży. Zawsze w to wierzyłam, nawet kiedy byłam studentką i miałam 20 złotych na koncie, wtedy też czułam, że sobie poradzę. Nie mam jakichś ogromnych potrzeb czy wymagań, na zwyczajne życie zarobię.
Zawsze byłaś zaradna. Kiedy miałaś kilkanaście lat, sprzedawałaś warzywa na targu.
- Dlaczego miałabym nie zarabiać na swoje potrzeby? Pracowałam też w drogerii, potem jako protokolantka w sądzie. Kiedy dostałam pierwszą wypłatę, to nie wiedziałam, czy kupić spodnie, czy bluzkę. A teraz obserwuję niektórych moich znajomych, którzy mają dorastające dzieci i starają się zapewnić im wszystko. Ja zaczynałam od zera, najpierw wynajmowałam mieszkania, potem wzięłam kredyt. Bardzo mnie to ukształtowało. Ale my jesteśmy z innej epoki. Ja jeszcze pamiętam kartki, oczekiwanie na święta, bo tylko wtedy były pomarańcze.
Dziś dzieci mają wszystkiego za dużo: zabawek, atrakcji, obowiązków.
- Staram się, żeby Wandzia miała czas się nudzić, bo nuda zmusza do kreatywności. Chociaż jest to bardzo trudne, mam wrażenie, że tydzień z moją sześcioletnią córką jest bardzo krótki.
Teraz dzieci nie wychodzą na podwórko.
- To akurat mnie dotyczy, bo ja prawie nie spuszczam jej z oczu. Nasze czasy pod tym względem były fajne, ja w wieku siedmiu lat miałam ukochaną przyjaciółkę z bloku naprzeciwko i spędzałyśmy czas we dwie. A teraz dzieci są przyprowadzane, odprowadzane, zawsze jest z nimi ktoś dorosły.
Wandzia jest córką znanej aktorki. Dbasz, żeby nie przewróciło się jej w głowie?
- Chciałabym, żeby była traktowana tak jak inne dzieci. I sądzę, że tak jest. Jednego, czego ją nauczyłam, to tego, że kiedy idzie gdzieś ze mną i czuję, że ktoś chce nam zrobić zdjęcie, rzucam hasło: "Czapka na oczy!", a ona natychmiast to robi. Myślę, że inne dzieci tego nie mają. Taką widzę różnicę (śmiech).
Jak zareagowała na wiadomość, że będzie miała siostrę?
- Nie wiem, czy to moja zasługa, czy bardziej jej charakteru, ale na razie - odpukać - nie widzę w niej żadnej zazdrości, wręcz przeciwnie, jest wielka miłość między dziewczynkami.
Dla ciebie to drugie macierzyństwo różni się od poprzedniego?
- Na pewno jest spokojniejsze. Nie ma tej paniki, jaka pojawia się przy pierwszym dziecku, wyolbrzymiania każdego problemiku. Ale to też normalne.
Czujesz się czasem zmęczona opieką nad niemowlakiem?
- Kompletnie tego nie odczuwam. Godzenie wszystkich moich aktywności jest czasem bardzo trudne, ale każdego dnia powtarzam sobie, jakie mam szczęście - jestem mamą dwóch zdrowych, radosnych córeczek.
Dojrzałość jest fajna.
- Fajna. Nie da się ukryć, że dla aktorki wygląd jest ważny, ten zawód wiąże się z pokazywaniem, ale gdy się nie akceptuje siebie, to trudno to robić. Kiedyś miałam więcej kompleksów, a teraz pogodziłam się ze swoją fizycznością. Wiem, że wszystkich nie zadowolę. Ważniejsze wydaje mi się to, co mam w środku. I nad tym ciągle pracuję. Czuję się spełniona, jak mogę zrobić coś pożytecznego. I gdy zachowuję się jak osoba dobra albo mądra, a najlepiej jak jedna i druga, to niekoniecznie muszę być piękna. Kiedy zastanawiam się, jak bardzo zmieniłam się przez ostatnie lata, to dochodzę do wniosku, że wreszcie pozwoliłam sobie, żeby nie być "naj". Sama ustawiałam sobie poprzeczkę, byłam ambitna, pracowita, odpowiedzialna i bardzo krytyczna wobec siebie. Zawsze myślałam o konsekwencjach, zastanawiałam się, jak coś będę oceniała za dziesięć lat: czy będę się z tego śmiała, czy tego wstydziła. Nie zacznę teraz szaleć, ale daję sobie trochę luzu. Mam prawo do gorszego dnia, braku energii, kiepskiego humoru. Dawniej zmuszałam się do działania, teraz sobie tłumaczę: nic mi się nie chce, trudno. Mam bałagan, najwyżej posprzątam później".
PANI 4/2015.
Ostatnio zmieniony przez Ines_ dnia 12:12:34 19-04-15, w całości zmieniany 2 razy |
|