|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:36:16 05-10-10 Temat postu: |
|
|
No to poznaliśmy Ally Dziewczyna jak widać ma poważny problem. Zachciało jej się zaszaleć i "masz babo placek". Wpadła jak śliwka w kompot i jest w ciąży. Coś mi się wydaje (i oczywiście znając Twoją główkę ) Coś się święci. Będzie galimatias na 100 %. Nie zdziwię się jeśli Ally jest w ciąży z wspaniałym chłopakiem którego poznała Kate i którym się tak zachwyca . Znając Twoją umiejętność gmatwania wszystkiego ( w pozytywnym tego słowa znaczeniu ) zdarzy się to albo coś bardzo podobnego
Nie czekam na odpowiedź bo pewnie jej nie dostanę, więc czekam na odcinek :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:25:46 05-10-10 Temat postu: |
|
|
dzięki za koma :*
chciałam tylko powiedzieć, że moja umiejętność gmatwania wszystkiego + umiejętność gmatwania wszystkiego Mili = pomieszanie z poplątaniem
mam nadzieję, że same się w tym nie pogubimy, bo jeśli tak, to współczuję naszym czytelnikom;) |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:06:03 10-10-10 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Po raz kolejny odchrząknąłem głośno, ale wciąż nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłem się tego spodziewać. To nie była jakaś sobie firma, ale jedna z filii wielkiej korporacji – jeśli nie miałeś kasy, nic tu nie znaczyłeś. Umówiłeś się na spotkanie? Ok, ale swoje musisz odczekać. No więc czekałem cierpliwie, obserwując grupkę chichoczących kobiet, które najprawdopodobniej tu pracowały. Stały stłoczone wokół owalnej recepcji i wymieniały najświeższe ploteczki, zupełnie nie zwracając uwagi na moją osobę. Sterczałem tu już dobrych kilkadziesiąt minut i wszystko wskazywało na to, że będę tu sterczał jeszcze co najmniej drugie tyle. Westchnąłem ciężko, rozglądając się za miejscem, gdzie mógłbym poczekać na swoją kolej. W końcu usiadłem na jednym z niewygodnych foteli ustawionych pod ścianą. Przyjmując najbardziej optymalną pozycję starłem się rozluźnić, ale ostatnio przychodziło mi to z wielkim trudem. Powoli zaczynałem też tracić cierpliwość – w końcu ileż można czekać? Nerwowo postukałem po oparciu fotela, wyczekująco wpatrując się w grupkę kobiet. Nie przynosiło to jednak żadnego rezultatu. Jedna z nich nawet się odwróciła, zerknęła w moją stronę, ale zaraz potem oblana purpurowym rumieńcem, z jeszcze większym zapałem zabrała głos w toczących się na moich oczach obradach. Teraz również wszystkie jej koleżanki rzucały mi zaciekawione spojrzenia.
Ach... Kobiety są naiwne. Czy naprawdę sądzą, że nie zauważyłem tych spojrzeń i nie słyszę ich chichotów?
Odchyliłem do tyłu głowę, przymknąłem powieki, pozwalając oczom odpocząć. Przez chwilę znajdowałem się z dala od zatłoczonego firmowego korytarza. Zobaczyłem uśmiechniętą buzię, roziskrzone ciemne oczy. Prawie usłyszałem jej głos.
Kate, moja słodka.
Tak bardzo za nią tęskniłem. Poznałem ją w najgorszym momencie swojego życia, kiedy wydawało mi się, że nic już nie ma sensu, że wszystko jest skończone, a życie jest cholernie niesprawiedliwe. Wyciągnęła do mnie pomocną dłoń, zupełnie bezinteresownie, a ja szybko zdałem sobie sprawę, że nie chcę żyć bez niej. To dla niej, ale też dzięki niej, opuściłem Miami Beach z poczuciem, że zamykam w życiu pewien rozdział. Po pierwsze – wreszcie skończyłem studia i miałem zamiar zacząć robić karierę. Po drugie – pochowałem matkę i zostałem na świecie sam jak palec. Jedynym pozytywem w tym wszystkim było właśnie to, że w końcu poznałem kobietę, dla której gotów byłem góry przenosić. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że coś w moim życiu nieubłaganie dobiegło końca, dając jednocześnie początek czemuś nowemu. Jak to mówią? „Umarł król, niech żyje król”.
Jednak śmierć matki kładła się cieniem na wszystko, co robiłem. Mimo, iż policja uznała jej śmierć za samobójstwo, nie dawałem temu wiary. Doskonale znałem swoją matkę. Wiedziałem, że nie byłaby w stanie tego zrobić – ani sobie, ani tym bardziej mnie!
Ten tok rozumowania, a właściwie billing, który dostałem wraz z rachunkiem telefonicznym mojej matki, doprowadził mnie tutaj. Do Nowego Jorku. Do firmy, w której, jak podejrzewałem, znajdę osobę, z którą moja matka rozmawiała regularnie przez ostatnie tygodnie swojego życia.
- Pan Nicolas Davis? – stanęła przede mną ta sama dziewczyna, która kilka chwil temu, na mój widok, oblała się rumieńcem. Skinąłem głową – Pan Emmerson zaprasza do gabinetu – powiedziała – Proszę za mną – dodała i ruszyła przodem, zalotnie kołysząc biodrami. Wstałem, zapiąłem marynarkę i poprawiłem krawat.
- I jak? – spytałem, nie do końca przekonany, czy ubrałem się wystarczająco elegancko na to spotkanie. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i badawczo mi się przyjrzała... jakby nie zrobiła tego wcześniej już chyba z tysiąc razy... W końcu uniosła kciuk, dając mi do zrozumienia, że wszystko jest OK. Uśmiechnąłem się lekko, wtedy spuściła wzrok speszona, a jej policzki znów delikatnie się zaróżowiły. Moje ego, po raz kolejny już tego dnia, poczuło się mile połechtane.
Otworzyła mi drzwi. Nabrałem powietrza i pewnym krokiem przekroczyłem próg gabinetu. Wiedziałem, że muszę zdobyć tę pracę za wszelką cenę.
Obawiałem się jednak jak wypadnę, bo trema nigdy nie dodawała mi skrzydeł, a wręcz przeciwnie. Wszystkie zdania, cała starannie przemyślana prezentacja mojej osoby, jaką od kilku dni układałem, natychmiast wyleciała mi z głowy. Kiedy dziewczyna otworzyła przede mną drzwi gabinetu dotarło do mnie, że nie jestem przygotowany do tej rozmowy.
Mojego samopoczucia nie poprawiała świadomość, iż z tą pracą wiązały się wszystkie moje plany. Cele zawodowe i prywatne. Nie mogłem sobie pozwolić na fuszerkę. Po prostu nie było takiej możliwości.
Odetchnąłem głęboko, przeczesałem włosy dłonią i uśmiechnąłem się mimo, że czułem jak sztywnieją mi mięśnie twarzy. Nim przekroczyłem próg, zdołałem jeszcze pomyśleć, że wkraczam do jaskini lwa uzbrojony jedynie w ten głupi, szeroki, nieszczery uśmiech i wiedzę jaką zdobyłem podczas studiów, a która nie miała żadnej wartości, jeżeli nie była poparta kilkuletnim doświadczeniem. A tego właśnie mi brakowało.
"Wyobraź sobie, że on jest nagi", zadźwięczały mi w głowie słowa matki. „Kiedy zaczynasz się stresować, pomyśl, że rozmówca jest nagusieńki. Za biurkiem kryją się jego koślawe, owłosione nogi.”
Uczepiłem się tej myśli.
W zacienionym, jakby pogrążonym w żałobie gabinecie, prócz dużego, masywnego biurka, poustawianych na nim w pedantycznym porządku utensyliów, oraz kliku niewygodnych krzeseł nie było nic. Wydało mi się to dziwne. Ciężkie kotary prawie całkowicie odcinały dopływ dziennego światła. Jakby mężczyzna nie chciał tu żadnej oznaki radości.
Nie wiedziałem, czy mam się odezwać, czy mogę usiąść. Byłem pewien, że Emmerson zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Celowo mnie ignorował. Czekał na moją reakcję.
Podszedłem do krzesła. Zacisnąłem mocno dłonie na jego oparciu, czekając, aż zasępiona twarz mężczyzny zwróci się ku mnie. Jednocześnie starałem się uporządkować myśli. On tym czasem w skupieniu studiował moje akta. Podrapał się po przyprószonej siwizną brodzie i wzniósł na mnie przenikliwe, intensywnie niebieskie oczy. I nagle coś się zmieniło. Jego ściągnięta, znużona twarz pojaśniała. Bruzdy na jego czole wygładziły się. Z oczu zniknął chłód, zastąpił go ciepły błysk. Emmerson patrzył na mnie z ojcowską wręcz czułością!
To odkrycie było zaskakujące. Stałem się jeszcze bardziej spięty. Wyprostowałem się, czując napięcie w każdym mięśniu.
Co ten facet kombinuje? Skąd ta nagła zmiana? Czy to ma być jakiś test?
- Nick – zwrócił się do mnie tym samym zdrobnieniem, którego używała matka. – Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
Jak to? Przecież sam mnie poprosił do gabinetu! Już chciałem to powiedzieć, kiedy uśmiechnął się do mnie, machnął dłonią i powiedział życzliwie:
- Nieważne. Najważniejsze, że jesteś. Czekałem na ciebie. Już prawie straciłem nadzieję, że się pojawisz – groźnie zmarszczył brwi, dając mi do zrozumienia, że w takim wypadku sam by się po mnie pofatygował.
To była co najmniej dziwna wypowiedź.
Zapadła, przynajmniej dla mnie, krępująca cisza. Siłowaliśmy się na spojrzenia. Nie wiedziałem, jak mam to odebrać. Czy ten mężczyzna właśnie, tym dziwnym sformułowaniem, informował mnie, że jestem takim pracownikiem, na jakiego czekał? … Chyba tak!
Cały stres gdzieś zniknął.
- Miło mi, że pan ma mnie za odpowiedniego kandydata na to stanowisko – nie czekając dłużej, wyciągnąłem ku niemu dłoń. – Nicolas Davis, do pana usług.
Stałem jak głupiec z wyciągniętą w jego kierunku dłonią dłuższą chwilę. Emmerson najwyraźniej nie miał zamiaru podać mi swojej. Poczułem się jak kompletny idiota. Zacisnąłem dłoń w pięść i opuściłem ją powoli. Przez chwilę taksował mnie wzrokiem. Podniósł się ze swojego miejsca i zrobił krok w moją stronę, ale zaraz zrezygnował z pomysłu, z powrotem usiadł w wielkim, skórzanym fotelu i sięgnął po akta.
- Nicolas Davis, urodzony… – przeczytał, a kiedy na mnie spojrzał, na jego twarzy malowało się zaskoczenie – Dlaczego nie dołączył pan zdjęcia do akt? – spytał formalnym tonem.
- Przepraszam, ale nie miałem aktualnego zdjęcia, ani czasu by je zrobić – tłumaczyłem się jak uczniak. Cała ta sytuacja coraz bardziej mnie irytowała. Ale nie mogłem sobie pozwolić na okazanie emocji. Musiałem dostać tą pracę.
Emmerson wręcz świdrował mnie wzrokiem.
- Pana matka?
- Nie żyje. – odparłem sucho. Nie chciałem o tym mówić. Zwiesiłem głowę by ukryć ból, który odbijał się w moich oczach.
- Bardzo mi przykro – zmieszał się. Odchrząknął – Więc, panie… Davis, kiedy może pan zacząć?
Poderwałem głowę. On proponował mi pracę? Tak po prostu? Bez żadnych testów, pytań, weryfikacji tego, co napisałem w swojej aplikacji? To nieprawdopodobne, ale... Udało się! Powstrzymałem się, by nie roześmiać się w głos.
Pewnymi, długimi krokami przemierzałem korytarz, jak zwycięzca. Uśmiech sam wypłynął na moją twarz, nawet jeżeli bym chciał nie potrafiłbym go ukryć. Jednak matka miała rację, wierząc we mnie przez te wszystkie lata, łożąc na moją naukę. Byłaby teraz ze mnie taka dumna. Teraz mógłbym się nią zająć, mógłbym jej wynagrodzić wszystkie te lata, kiedy się dla mnie poświęcała, dla mnie zaharowywała, żeby niczego mi nie zabrakło. Teraz to ja mógłbym ofiarować jej wszystko!
Boleśnie uderzyła mnie świadomość, że już jej przy mnie nie ma. Tak bardzo mi jej brakowało. Tak jak sobie poprzysiągłem niedługo odkryję, kto stał za jej śmiercią. Teraz byłem już o krok bliżej do poznania prawdy.
Gdy tylko opuściłem budynek wyjąłem telefon komórkowy z kieszeni. Byłem tak szczęśliwy, że musiałem się z kimś tym podzielić. Wystukałem numer na klawiaturze. Z niecierpliwością czekałem, aż głuchy dźwięk impulsu zastąpi słodki głos mojej dziewczyny.
- Kate? – powiedziałem nie dając jej szansy dojść do głosu. Byłem tak podekscytowany, że trajkotałem jak nakręcony – Jestem w Nowym Jorku. Chcę się z tobą zobaczyć, czy możesz wyrwać się z pracy? Mam ci tyle do opowiedzenia! Właśnie dostałem pracę w Sanders and Company. Sam nie mogę w to uwierzyć. Ten człowiek, który ze mną rozmawiał, Emmerson, on jest chyba gejem! Tak dziwnie się mi przyglądał. Naprawdę. Obserwował każdy mój ruch, gest. To było… co najmniej dziwne…
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:48:19 20-10-10 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Słońce… nie, to wcale nie słońce, tylko cholerny kac! Powoli otworzyłem oczy i usiadłem na brzegu łóżka, z całych sił zaciskając dłonie na pulsujących skroniach.
- Jasna cholera – syknąłem, rozglądając się po pokoju za swoją bielizną, a przynajmniej za spodniami.
- Dzień dobry, kotku – usłyszałem za sobą dźwięczny, nieco zachrypnięty po nocnych ekscesach, głos mojej kochanki. Do tej chwili nawet nie zdawałem sobie sprawy, że nadal śpi w moim łóżku. Nie miała w zwyczaju zostawiać do rana, więc byłem nieco zaskoczony, ale i poirytowany faktem, że mam towarzystwo.
Usiadała tuż za mną i przykleiła się do moich pleców. Czułem bijące od niej ciepło, jej sprawne, szczupłe dłonie powoli przesuwające się z mojego torsu w dół brzucha…
- Nie teraz – warknąłem oschle, chwytając ją za nadgarstki, jeszcze zanim jej dłonie zdołały dotrzeć do celu, do którego niewątpliwie zmierzały.
- Nicky, co się dzieje? – spytała, owijając się prześcieradłem wokół piersi, gdy wstałem z łóżka i ruszyłem w stronę prysznica – Mogę ci umyć plecy? – zapiszczała słodko.
- Nie mów do mnie Nicky – wycedziłem przez zęby – to po pierwsze, a po drugie: nie, nie możesz umyć mi pleców.
Uśmiechnąłem się gorzko i poszedłem pod prysznic. Miałem nadzieję, że razem z wodą spłynie wszystko, co mnie dręczyło, a gdy wrócę do pokoju, po Sophie nie będzie ani śladu. Wydawało mi się, że wystarczająco jasno dałem jej do zrozumienia, że nie mam ochoty na jej towarzystwo. Niestety, albo była taka głupia i nie zajarzyła, albo postanowiła iść w zaparte.
Gdy wróciłem do sypialni, siedziała na łóżku, zapinając ostatnie guziki swojej skąpej bluzeczki. Patrzyłem na nią bez słowa. Była piękną kobietą, ale tak pustą, że gdy mówiła, echo się odzywało. No cóż… Podobno nie można mieć wszystkiego. Mnie jednak tym razem wcale nie zależało na tym, by moja wybranka miała wysokie IQ, a jeśli chodzi o to, na czym mi zależało, czyli sprawy łóżkowe, to a tym polu Sophie nie miała sobie równych. Miałem dokładnie to, czego chciałem. Taka żywa dmuchana lala – jak mówił mój kumpel „w sam raz na jeden raz”. Jednak nie wiedzieć czemu, w przypadku Sophie złamałem tę regułę, co więcej, jakoś do tej pory zupełnie mi to nie przeszkadzało. Odkryłem nawet pewne zalety posiadania stałej partnerki, ale… to chyba jednak nie było dla mnie. Nienawidziłem stagnacji…
Znów, tak jak już nieraz to robiła, pożerała mnie wzrokiem. Od dawna wiedziałem, że podobam się kobietom, ale jeszcze nigdy żadna, nie rozbierała mnie wzrokiem tak, jak robiła to Sophie. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, gdy jej wzrok zatrzymał się na moim, ukrytym pod frotowym ręcznikiem, przyrodzeniu.
- Myślałem, że już poszłaś – zacząłem, nalewając sobie szklaneczkę whisky.
- Chciałam najpierw porozmawiać – no proszę! Moja słodka dziewczynka, chciała rozmawiać. Tylko o czym niby? O najnowszej kolekcji Chanel? O kosmetykach? Zakupach?
O bardziej ambitne tematy jej nie podejrzewałem.
- Chyba nie mamy o czym – powiedziałem bez ogródek, upijając łyk alkoholu.
- Tak myślisz? – zauważyłem, jak w jej spojrzeniu naiwność ustępuje miejsca złości.
- Tak, tak właśnie myślę.
- Więc to była tylko zabawa? – spytała, stając naprzeciwko mnie. A czego się, do cholery, spodziewała? Przecież niczego jej nie obiecywałem. Wzruszyłem ramionami, nawet na nią nie patrząc. Nie miałem ochoty na żadne szopki – Myślałam, że…
- Że pójdziemy razem do ołtarza – wszedłem w jej pół zdania – zbudujemy dom, spłodzimy gromadkę dzieci i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Sorry księżniczko, ale to nie moja bajka.
Wyminąłem ją, jeszcze zanim zdecydowała się wymierzyć mi policzek. Nic już nie mówiła, w pośpiechu pozbierała swoje rzeczy i już po chwili słyszałem tylko trzaśnięcie drzwi.
Czy wszystkie kobiety są takie naiwne? Czy naprawdę myślała, że skoro już zapraszam ją do domu, to znaczy, że będą z tego dzieci? Głupia…
Przechyliłem szklankę i wypiłem jej zawartość do końca. Powinienem pokazać się w firmie. Od początku wiedziałem, że prezes będzie ze mnie żaden, ale Steven nalegał, żebym przynajmniej spróbował. Nie mogłem mu odmówić. Poza tym miałem też coś do udowodnienia mojej matce i bratu.
Victor, od momentu odczytania testamentu, nie odzywał się do mnie i chyba miał rację. Na studiach był prymusem, zrobił milion różnych kursów, całe życie harował, mając nadzieję, że kiedyś ojciec przekaże mu rodzinny biznes. A tu co? Zjawia się czarna owca naszej rodziny, którą od dawna jestem ja, i sprząta młodemu cały majątek sprzed nosa. Też bym się wkurzył na jego miejscu, gdyby jakiś gość z ulicy, bez żadnej szkoły i żadnego doświadczenia miał nagle stanąć na czele firmy, w której wcześniej nie postawił nogi ani razu.
Staruszek jednak widać uznał, że ja się bardziej nadaję na szefa. Ucieszyło mnie to, nie powiem, ale dziś muszę stwierdzić, że chyba jednak się mylił. To młody powinien zarządzać tym cyrkiem. Ja nie mam o tym bladego pojęcia.
Mam nadzieję, że zastanę Stevena w firmie. Mogę być figurantem, ale nad papierami zdecydowanie powinien czuwać ktoś inny…
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:56:59 20-10-10 Temat postu: |
|
|
Zaraz, zaraz ja tu chyba czegoś nie rozumiem....Hmmm......Dominic i Nick są identyczni tak? Wyglądają jak bliźniaki, ale mają inne nazwiska...Czy to jest to co ja myślę? Jeszcze o ile dobrze zrozumiałam będą razem pracować? A ten cały Steven? Kto to w ogóle jest bo dziwnie się jakoś zachowuje. Jakby miał go wyczekiwał. I jeszcze te telefony jego matki do tego miejsca...Dobra wiesz co? Nawet nie próbuję zgadywać bo możliwości jest dużo a namieszałaś znowu tak że nic nie wiem Całkowicie wymiękam Miałaś rację umiejętność mieszania Twoja i Mili to mieszanka wybuchowa
Swoją drogą to z tego Dominica niezłe ziółko jest. Kobiet to on nie traktuje jak dżentelmen
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 22:58:38 20-10-10, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:41:54 21-10-10 Temat postu: |
|
|
No tak, nie da się ukryć, że Dominic i Nicolas są identyczni
Nie wiem, co myślisz, ale wkrótce wszystko się okaże. A co do Stevena, to powiem tylko, że był prawą ręką ojca Dominica.
Dzięki za komentarz i zapraszam na kolejne odcinki ^^ |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:26:52 23-10-10 Temat postu: |
|
|
Dominic i Nicolas są identyczni - hmm...bliźniacy? a może poszalałaś i wprowadzisz wątek klonowania? ( wiem, że fantazja mnie ponosi ).
Mam pewne przypuszczenia, co do tego jakie powstaną "początkowe pary" i coś mi się zdaje, że ojcem dziecka Ally może być Dominic |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:16:36 01-11-10 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu, stałam i patrzyłam jak pewnym krokiem zmierza w moją stronę. Wystrojony w markowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę, niczym nie różnił się od ludzi biznesu, w pośpiechu przemierzających Wall Street. W takim, niecodziennym jak na niego, wydaniu, idealnie wpasował się w otoczenie. Kiedy dzwonił, czułam, że jest spięty, ale teraz, patrząc na niego, wiedziałam, że jest już zupełnie rozluźniony. Poluzowany krawat, rozpięta marynarka, dłonie nonszalancko wsunięte w kieszenie eleganckich spodni i cwany uśmiech, który nie schodził z jego twarzy – to wszystko sprawiało, że wyglądał na cholernie pewnego siebie człowieka, świadomego swoich umiejętności i gotowego na wszystko, byle tylko zrealizować postawiony sobie cel. Ja z kolei, patrząc jak sprężystym, żwawym krokiem zbliża się, zmniejszając dzielącą nas odległość, czułam się, jakbym patrzyła na bohatera jakiegoś filmu o amerykańskich biznesmenach. W końcu zatrzymał się kilka metrów przede mną rozpościerając szeroko ramiona. Uśmiechnęłam się, a potem, nie wiem kiedy, znalazłam się w jego objęciach.
Kiedy w końcu postawił mnie na ziemi, z całej siły walnęłam go pięścią w tors.
- Auć! – jęknął, rozcierając miejsce, w które trafiłam, a na jego twarzy, obok zaskoczenia, pojawił się udawany grymas bólu – Za co to? – spytał z miną obrażonego dziecka – to tak się wita swojego mężczyznę? Dziwne zwyczaje macie w NY – zakończył.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? – teraz to ja starałam się przybrać jak najbardziej obrażoną minę, choć moje serce śmiało się, a każda komórka mojego ciała, wyrywała się do niego.
- Nie byłem pewny, czy się uda…
- Rozumiem, że mogłeś nie powiedzieć mi, że starasz się tu o pracę – nadal zgrywałam obrażoną – ale nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz… - skrzyżowałam ręce na piersiach i zmrużyłam podejrzliwie oczy.
- No już – objął mnie ramieniem i po ojcowsku cmoknął w czoło, a potem delikatnie odsunął mnie od siebie i dotknął dłonią mojego policzka – Moja piękna – szepnął, zbliżając swoje usta do moich – Tęskniłem… – i pocałował mnie tak, że aż zabrakło mi tchu. Gdyby nie to, że staliśmy na środku chodnika, zdarłabym z niego ubranie i uprawiała najbardziej dziki seks w moim życiu! Aż dziwne, że wytrzymałam bez tego tyle dni… To chyba naprawdę jest miłość! – To dokąd idziemy? – spytał, odrywając się od moich ust – Może zjemy jakiś obiad? – obiad? Najpierw, jednym pocałunkiem, rozpala moje zmysły do czerwoności, a potem jak gdyby nigdy nic, proponuje obiad? To chyba ponad moje siły… Normalnie zaprosiłabym go do siebie, ale jako że Ally od kilku dni, nie wiedzieć czemu, zamiast w pracy, siedziała w domu i to w dość kiepskim, delikatnie mówiąc, nastroju, uznałam, że to nie jest dobry pomysł. Moglibyśmy wynająć jakiś pokój w hotelu, albo iść na ten nieszczęsny obiad i w restauracji skorzystać z toalety… – Kate! Co z tobą?
- Nic – uśmiechnęłam się, usiłując odpędzić grzeszne myśli, które w jednej chwili ze zdwojoną siłą zaczął produkować mój mózg. Cholera… chyba jestem nimfomanką! – Gdzie się zatrzymałeś?
- W domu mojej matki, we Flower Hill. Przyjechałem tu z zamiarem sprzedania go, ale skoro dostałem tu pracę…
- To może pojedziemy tam? Chętnie zobaczę, jak mieszkasz.
- Naprawdę chciałabyś? – wydawał się zaskoczony moją propozycją. Ja z kolei byłam zaskoczona jego pytaniem.
- Pewnie – uśmiechnęłam się szeroko, chwytając go pod rękę – Masz samochód?
- Wypożyczyłem, ale jutro się za czymś rozejrzę. Muszę przecież jakoś dojeżdżać do pracy… – zawiesił na chwilę głos. Czułam, że waha się, przed zadaniem mi jakiegoś pytania.
- O co chodzi?
- Nie, już nic… Chodźmy, zaparkowałem tu niedaleko…
I poszliśmy. Nie wiedziałam, o co chciał zapytać, ale widać nie było to nic ważnego, skoro ostatecznie zrezygnował. Jechaliśmy do Flower Hill, a Nick, jak nakręcony, opowiadał mi o przebiegu rozmowy kwalifikacyjnej. Muszę przyznać, że rzeczywiście to wszystko wyglądało trochę dziwnie. Wiedziałam, że w żadnej z liczących się nowojorskich firm, a taką z całą pewnością była Sanders and Company, raczej nie zatrudnia się ludzi za ładne oczy. Gdyby za biurkiem siedziała jakaś ładna pani prezes, nie zdziwiłabym się, że bierze Nicka w ciemno, ale jakiś podstarzały facet? Może naprawdę był gejem? Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Nie żebym odmawiała mojemu mężczyźnie umiejętności i kwalifikacji, ale nie miał przecież żadnego doświadczenia, a takim osobom, nawet jeśli już jakimś cudem zostają zatrudnione w tak renomowanej firmie, nie powierza się od razu stanowisk kierowniczych!
Nick cieszył się jak dziecko, nie miałam serca psuć mu humoru moimi własnymi przemyśleniami. Zresztą nie warto martwić się na wyrost…
Nie wiem, kiedy jego ręka znalazła się na moim kolanie i zaczęła przesuwać ku wewnętrznej stronie uda, ale to nie było zbyt rozsądne z jego strony. Każdy jego dotyk sprawiał, że moje zmysły zaczynały szaleć.
Spojrzałam na niego, przygryzając wargę w przypływie podniecenia. Zerknął na mnie kątem oka i wtedy w jego spojrzeniu dostrzegłam tańczące ogniki. Wiedziałam już, że ta noc będzie długa…
Zatrzymał auto na podjeździe przed małym, parterowym domkiem. Nie zdążyłam nawet przyjrzeć się okolicy, bo zaledwie kilka chwil później znaleźliśmy się w środku, pośpiesznie zdzierając z siebie nawzajem ubrania… Jego język w moich ustach, jego dłonie pod moją bluzką, na moich piersiach, pośladkach… Może to tylko kwestia hormonów, a może prawdziwa miłość, ale żaden facet wcześniej nie doprowadził mnie do takiego stanu!
Jak cudownie było znów czuć ciepło i zapach jego ciała! …
Otworzyłam oczy, przeciągając się leniwie. Nicka nie było koło mnie, ale miejsce, gdzie spał, nadal było ciepłe. Narzuciłam na siebie jego koszulę i skierowałam się do kuchni. Półnagi Nick siedział przy stoliku i przeglądał korespondencję. Podeszłam do niego i przytulając się do jego pleców, objęłam go za szyję i skubnęłam wargami płatek jego ucha. Odwrócił twarz w moją stronę i cmoknął mnie pośpiesznie.
- Myślałem, że po czymś takim, trochę pośpisz – powiedział z uśmiechem.
- Nie lubię spać sama – mruknęłam mu do ucha – a poza tym – dodałam – powinieneś już wiedzieć na co mnie stać – i wpiłam się zachłannie w jego usta. Po chwili poczułam, jak się uśmiecha i sama też się uśmiechnęłam, ale gdy chciał znów pochwycić moje wargi swoimi, uciekłam mu z ustami. Lubiłam się z nim droczyć. Usiadłam po drugiej stronie stolika, dokładnie na wprost niego.
- Oh, Kate – westchnął ciężko – Co ty ze mną robisz? – spytał, posyłając mi jeden z serii swoich zniewalających uśmiechów, po czym wrócił do przeglądania listów. Powoli przesunęłam stopą w górę po jego łydce, ale nie zareagował. Uważniej przyjrzałam się jego twarzy. Panował półmrok, ale nagle wydał mi się dziwnie blady.
- Nick?
- Czego ten skurwiel chciał od mojej matki?! – wrzasnął, ciskając listem o stół i zerwał się na równe nogi.. Chwyciłam kopertę, która ześlizgnęła się po blacie stołu wprost na moje kolana.
- Raymond Davis… – odczytałam nazwisko adresata – Kto to? – spytałam, spoglądając na Nicka, który nerwowo przechadzał się po kuchni. W końcu przystanął i spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu, żalu i złości.
- Mój ojciec – powiedział cicho.
- A Barbara Davis – zaczęłam, przyglądając się nazwisku nadawcy – to twoja matka?
- Po co ona pisała do tego idioty? – Nick, zdawał się nie słyszeć mojego pytania – Przecież on zniszczył jej życie!
- Może powinieneś otworzyć ten list – zaproponowałam, przesuwając kopertę po blacie w jego stronę. Spojrzał na mnie, a potem na kopertę, zastanawiając się, co robić. Nie znałam historii jego rodziny, ale najwyraźniej Nick serdecznie nienawidził swojego ojca… |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:13:37 07-11-10 Temat postu: |
|
|
Hmm...Czyżby rodzice Nicka i Dominica "podzielili się" bliźniakami? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:36:30 07-11-10 Temat postu: |
|
|
Dzięki za koma libby87 - niestety, nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć
Pozostaje mi tylko zaprosić na kolejne odcinki:D
[link widoczny dla zalogowanych]
- Panie Emmerson, nareszcie! – powiedziałem, bez pukania ładując się do jego gabinetu – Wyjątkowo trudno było pana znaleźć – usiadłem naprzeciw niego i dostrzegłem, że patrzy na mnie, jak na kosmitę – Steve? Dobrze się czujesz? – zaniepokoił mnie jego dziwny wyraz twarzy i zupełny brak reakcji na to, co do niego mówię. Już miałem sięgnąć po telefon i zadzwonić po pomoc, kiedy otrząsnął się, jakby właśnie obudził się ze snu.
- Nick…
- Prezes Sanders we własnej osobie – uśmiechnąłem się lekko, nie do końca pewny, czy z moim rozmówcą na pewno już wszystko OK. – Gdzie byłeś? Byłem tu wcześniej, ale nie zastałem cię.
- Czyli teraz mam ci się spowiadać z każdego ruchu? – spytał, a na jego zmęczonej twarzy pojawił się blady uśmiech.
- Daj spokój – przewróciłem teatralnie oczami – Nie musisz mi się z niczego spowiadać. Pytałem z ciekawości.
- Więc jednak trochę interesuje cię los tej firmy? – wzruszyłem ramionami i już miałem mu powiedzieć, że chcę zrezygnować z prezesowania, ale wyprzedził mnie – Wiesz, że w jednej z naszych filii zwolniło się stanowisko dyrektora oddziału – to było stwierdzenie faktu, o którym chyba powinienem był wiedzieć. Ale nie wiedziałem. Do teraz. Stevenowi jednak to w ogóle nie przeszkadzało – Musiałem przejrzeć kilka aplikacji – kontynuował swoją wypowiedź – i wybrać kogoś.
- I co? – spytałem, choć bardzo średnio mnie to interesowało, żeby nie powiedzieć, że w ogóle miałem to głęboko w d***e. Nie chciałem jednak sprawiać Stevenowi przykrości. Wiedziałem, jak ważna jest dla niego ta firma, ile pracy i serca włożył w to, żeby razem z moim ojcem rozkręcić ten biznes.
- I znalazłem idealnego człowieka na to stanowisko – powiedział, zacierając dłonie a na jego twarzy wykwitł chytry uśmiech.
- To świetnie – powiedziałem krótko, bo tak naprawdę nie miałem pojęcia ani jak się zachować, ani co powiedzieć.
- Będziesz musiał podpisać kilka papierów…
- To akurat potrafię – mruknąłem. Steven jednak, albo tego nie usłyszał, albo też nie chciał słyszeć – Myślę, że powinniśmy porozmawiać – zacząłem, unikając jego wzroku. Podniosłem się z niewygodnego krzesła i podszedłem do okna, z którego mogłem podziwiać cudowną panoramę miasta. Nie wiem czemu, ale ten widok zawsze mnie uspokajał. Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni i odetchnąłem głęboko. Steven, jakby przeczuwając, że nie mam dla niego dobrych wieści, milczał. Kątem oka widziałem, że świdruje mnie swoimi wielkimi jak księżyce ślepiami – Myślę, że czas skończyć ten cyrk – spojrzałem na niego. Jego oczy mówiły mi, że doskonale wie, co mam na myśli mimo to nie zamierzał niczego mi ułatwiać i po chwili usłyszałem pytanie, którego się spodziewałem:
- Co masz na myśli?
- Daj spokój, dobrze wiesz, o czym mówię – uśmiechnąłem się kwaśno – Obaj wiemy, że w ogóle tu nie pasuję.
- Twój ojciec był innego zdania.
- Mój ojciec nie żyje! – wrzasnąłem głośniej niż chciałem – Cieszę się, że mi zaufał i wierzył we mnie, ale wiesz tak samo jak ja, że to nie ja powinienem stać na czele tej firmy. Rozmawiałem z naszym prawnikiem. Przygotował pełnomocnictwa dla ciebie i dla Victora…
- Dość! – krzyknął, z całej siły uderzając dłońmi o blat biurka. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Gdybym go nie znał, chyba zacząłbym się bać – Gdyby Jonathan chciał, żeby Victor, czy ktokolwiek inny, był prezesem tej firmy, to na pewno taki właśnie byłby zapis w jego cholernym testamencie! On wybrał ciebie! CIEBIE! – wykrzyczał mi prosto w twarz – Nie Victora – dodał już spokojnie, ściszając głos prawie do szeptu – nie Elizabeth… ciebie – zakończył, patrząc na mnie z żalem – Naprawdę nie potrafisz tego docenić? Byłeś dla niego najważniejszy. Tylko na tobie zależało mu bardziej niż na tej firmie…
- Steven – zacząłem, choć tak naprawdę, pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.
- Obiecaj mi tylko, że jeszcze się nad tym zastanowisz – powiedział już chłodnym, opanowanym tonem.
Skinąłem głową. Czułem, że natychmiast powinienem opuścić ten gabinet, bo jeszcze chwila, a któryś z nas mógłby powiedzieć o jedno słowo za dużo, a do tego nie chciałem dopuścić. W tej chwili to właśnie Steven był jedyną życzliwą i najbliższą mi osobą.
- Chyba będzie lepiej, jak już pójdę – uśmiechnąłem się lekko – Na pewno masz dużo pracy – nie odpowiedział, ale jakby na potwierdzenie moich słów, spuścił głowę i zaczął grzebać w jakichś papierach, które leżały na jego biurku. Wyszedłem z jego gabinetu z jeszcze większym zamętem w głowie niż ten, z jakim tu przyszedłem. Steven zamiast ułatwić mi podjęcie ostatecznej decyzji, zasiał w mojej głowie jeszcze więcej wątpliwości.
- Kogóż widzą moje oczy? – dobiegł mnie, znajomy kobiecy głos. Powoli odwróciłem się na pięcie w stronę, z której dochodził. Należał do młodej, niezwykle seksownej dziewczyny, o długich do samej szyi nogach, pełnych ustach i długich, lśniących, hebanowych włosach, luźno opadających wokół jej twarzy – Pan prezes Sanders – rzuciła ironicznie, krzyżując dłonie na piersiach, co nieco utrudniło mi obserwację jej dwóch walorów, ukrytych pod czarnym, satynowym materiałem. Moje wprawne oko zdążyło jednak zauważyć, że pod lekką bluzeczką nie było żadnego innego materiału, który mógłby krępować młode, jędrne… Jak na swój młody wiek była pewna siebie, świadoma swego ciała i tego jak działa na facetów – Znudziło ci się wydawanie pieniędzy i postanowiłeś wreszcie sprawdzić jak się je zarabia? – spytała złośliwie. Tym jednym pytaniem rozwiała wszystkie fantazje, jakie właśnie zaczął produkować mój mózg.
- I kto to mówi? – rzuciłem jej jeden z serii moich uśmiechów, na widok którego wszystkim kobietom miękły kolana, delikatnie unosząc przy tym brwi. Obydwoje wiedzieliśmy, że Caroline w sowim życiu miała równie niewiele wspólnego z pracą, co ja. Chyba, żeby jako pracę potraktować bzykanie się z moim braciszkiem – Znudziły ci się już się zabawy z dziećmi czy przyszłaś odwiedzić tatusia? – wiedziałem, że albo przyszła do swojego ojca, który był jednym z członków zarządu, albo do mojego brata, który… za którego za kilka miesięcy miała wyjść za mąż.
- Bardziej istotne jest to, co ty tu robisz, a może raczej to, czego nie robisz – uśmiechnęła się cynicznie.
- Masz coś konkretnego na myśli? – spytałem, podchodząc do niej tak blisko, że czułem zapach jej malinowego błyszczyka do ust.
- Tylko tyle, że nie zasłużyłeś na to, co dostałeś. To Victor…
- Boli cię serce – wszedłem jej w pół zdania i ostentacyjnie opuściłem wzrok na jej piersi, oblizując wargi – że mój brat jest bez grosza? – chyba trafiłem w samo sedno, bo w jednej chwili jej oczy zapłonęły wściekłością zmieszaną z nienawiścią.
- Boli mnie to, jak został potraktowany przez własnego ojca!
- Czyżby? – uśmiechnąłem się cynicznie. Byłem pewien, że słodka Caroline bardziej od mojego brata kochała jego pieniądze…
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:05:09 19-11-10 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
8.
Gdy się obudziłem Kate już nie było. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Krótko ją znałem, ale wiedziałem już, że to nie jest dziewczyna, która pozwoli się traktować tak, jak ja potraktowałem ją minionej nocy. Chciała mi pomóc, zaczęła wypytywać o szczegóły, a ja kazałem jej nie wtrącać się w nieswoje sprawy. Z impetem wstała wtedy od stołu i bez słowa pomaszerowała do sypialni.
A wszystko to przez jeden głupi list…
Nadal leżał na stole tak, jak go tam zostawiła, a ja nadal nie wiedziałem, czy chcę go otwierać. Byłem zły na siebie, że w ogóle poszedłem przeglądać tę cholerną pocztę. Mogłem zostać w łóżku z Kate i cieszyć się chwilą, a zamiast tego, wiedziony zwykłą ludzką ciekawością, poszedłem przejrzeć korespondencję i zupełnie niechcący rozdrapałem wielką, niezabliźnioną ranę. Cholera! Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie tknąłbym tych pieprzonych listów!
Cudowna atmosfera, poczucie bliskości i wszechogarniającego szczęścia, to wszystko prysło w chwili, gdy wśród kilkunastu innych przesyłek, zobaczyłem tą jedną, adresowaną przez moją matkę do ojca.
Chwyciłem list i zacząłem obracać go w palcach. Nie chciałem go otwierać, przede wszystkim przez szacunek dla matki, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że powinienem to zrobić.
W końcu rozdarłem kopertę i wyjąłem z niej list. Powoli, z drżącym sercem, rozłożyłem kartkę.
Na ozdobnej papeterii od razu rozpoznałem drobny, staranny charakter pisma mojej matki…
„Witaj Ray!
Kopę lat, co? Pewnie w ogóle nie spodziewałeś się tego listu… Ja też się nie spodziewałam, że go napiszę, ale kiedy się rozstawaliśmy, wymogłeś na mnie obietnicę, że gdybym potrzebowała pomocy, dam Ci znać. Wiele razy potrzebowałam pomocy, ale nie chciałam nadużywać Twojej dobroci, wiedziałam jak bardzo Cię zraniłam… Wtedy jednak nie było to nic, z czym nie mogłabym poradzić sobie sama, dlatego uznałam, że lepiej będzie, jeśli zerwę z Tobą wszystkie kontakty, ale dziś stoję pod ścianą. Chyba właśnie nadszedł czas, kiedy jestem zmuszona skorzystać z Twojej pomocy. Wierz mi lub nie, ale naprawdę nigdy nie sądziłam, że taki dzień kiedykolwiek nadejdzie. A jednak nadszedł. Sytuacja, w której się znalazłam przerosła mnie.
Nie chcę mówić nic Nick’owi. On nie wie wszystkiego, a to, co tu napiszę mogłoby zniweczyć wszystkie moje starania i wysiłki, zmierzające do tego, by w niedalekiej przyszłości poznał, a przy odrobinie szczęści może nawet pokochał, resztę swojej rodziny…
Nie wiem, czy mogę pisać wprost... Być może byłoby to z mojej strony zbyt lekkomyślne, nie wspominając już o tym, że mogłoby również Ciebie narazić na niebezpieczeństwo...
Nie, nie będę wymieniać nazwisk, znasz je przecież aż nazbyt dobrze, zwłaszcza to jedno. Może do dziś przestałeś już nienawidzić je za to, że stanęło między nami i nie pozwoliło nam stworzyć Nick’owi szczęśliwej rodziny... Tak. Po tylu latach odnalazłam go, ale nim zdążyliśmy się spotkać, odszedł. Tym razem na zawsze. Widziałam, w jaki sposób rozstał się ze światem i było to coś, czego z całą pewnością nie powinnam była widzieć. Jak to się mówi – znalazłam się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze i pewnie przyjdzie mi za to zapłacić…
Chciałbym prosić Cię tylko o jedno – jeśli coś mi się stanie, a Nick któregoś dnia zapuka do Twoich drzwi, pokaż mu ten list i powiedz o wszystkim, co wiesz. Powinien wiedzieć. Dość już kłamstw, którymi karmiłam jego, i siebie zresztą też, przez te wszystkie lata. Nie chcę, żeby Cię nienawidził. Zrozumiałam w końcu, ilu ludzi cierpiało i cierpi nadal przez moje nietrafione decyzje. Bardzo chcę wyprostować to wszystko, ale boję się, że nie starczy mi czasu.
W Tobie moja ostatnia nadzieja.
Całuję, Barbara.
PS. Dziękuję, że pojawiłeś się w moim życiu. Może kiedyś, w innym życiu, będę potrafiła pokochać Cię tak, jak zawsze na to zasługiwałeś…
*
- Co to znaczy, że może w innym życiu? Kochałaś go? – powoli odwrócił się i spojrzał na swoją towarzyszkę, swoimi szaroniebieskimi oczami, marszcząc gniewnie przyprószone siwizną brwi.
- Daj spokój – machnęła ręką, w ogóle nie patrząc na swojego rozmówcę – nie czas teraz na to, bym opowiadała ci o moim życiu.
- A może właśnie od tego powinniśmy zacząć?
Kobieta powoli obróciła się przodem do mężczyzny, wspierając dłonie na wciąż zgrabnych, mimo upływu lat, biodrach.
- A może zaczniemy od tego, jak ty wychowałeś swojego syna?
- Zaczynasz? To ty namieszałaś swojemu dziecku w głowie!
- A dzięki komu musiałam to zrobić?! – wrzasnęła. Przez chwilę patrzyła na niego z żalem, potem, czując napływające do oczu łzy, zamrugała szybko powiekami i odwróciła się plecami do swojego rozmówcy – To wszystko przez ciebie – powiedziała cicho – To, że tu jestem – dodała i spojrzała na niego chłodnym, opanowanym wzorkiem, bez cienia emocji – to również twoja zasługa…
- Przecież chciałaś się spotkać! A to, że spotykamy się w takim miejscu, a nie innym…
- Nic się nie zmieniłeś – przerwała mu – Dla ciebie nadal wszystko jest czarne, albo białe, nadal nie dostrzegasz żadnych odcieni szarości – skrzyżowała ręce na piersiach i odetchnęła głęboko – Wiedziałam, że spotkanie z tobą będzie oznaczało kłopoty, ale nie sądziłam, że aż takie.
- Znów spychasz całą odpowiedzialność na mnie?
- C’est la vie! Ktoś winny być musi…
9.
Wszedłem do domu, w którym się wychowałem, łudząc się, że jakimś cudem nie spotkam po drodze matki, ani w ogóle nikogo. Teraz to był mój dom. Tylko i wyłącznie mój, ale ciągle czułem się w nim jakoś nieswojo. Może dlatego, że był pełen cmentarnych hien, a może dlatego, że nigdy nie czułem prawdziwego ciepła domowego ogniska… Cholera, chyba zaczynam być sentymentalny, a to w ogóle nie w moim stylu… W każdym razie zdecydowanie wolę swoją garsonierę w centrum miasta od tej cholernej, pełnej snobizmu zmieszanego z pewnego rodzaju patosem, hacjendy…
- Masz te pełnomocnictwa? – dobiegł mnie głos matki. Powoli odwróciłem się na pięcie w jej stronę. W niczym nie przypominała tej wielce zrozpaczonej wdowy, która jeszcze nie tak dawno temu zalewała się łzami podczas odczytania testamentu.
- Dzień dobry, mamo – uśmiechnąłem się, trzepocząc przy tym niewinnie rzęsami – Też się cieszę, że cię widzę – rzuciłem ironicznie.
- Masz czy nie? – ponowiła pytanie, zupełnie ignorując moją zaczepkę.
- Mam…
- To świetnie – przerwała mi i z radości klasnęła w dłonie. Nie wiedziała jeszcze, że to nie wszystko, co chciałem jej powiedzieć. Zresztą ja sam pojąłem to dopiero dokładnie w tej chwili – Choć raz w życiu podjąłeś dobrą decyzję.
Uśmiechnąłem się cwano, unosząc przy tym brwi.
- Ale jeszcze ich nie podpisałem – mówiąc to miałem już pewność, że jedyne pełnomocnictwo jakie podpiszę, to będzie pełnomocnictwo dla Stevena.
- Jak to nie podpisałeś? – spytała, marszcząc groźnie brwi i krzyżując ręce na piersiach – Na co jeszcze czekasz?
- Aż się zestarzejesz? – widziałem w jej oczach narastającą furię – Aż będziesz nędzną, schorowaną staruchą robiącą pod siebie...
Poczułem jak zapiekł mnie policzek. Pogładziłem miejsce na twarzy, gdzie przed chwilą z impetem wylądowała jej dłoń. Przegiąłem, ale zasłużyła sobie na to.
- Nie możesz traktować mnie jak śmiecia! Jestem… jestem twoją matką!
- Tak? Kiedy sobie o tym przypomniałaś? Gdy mecenas odczytał treść testamentu ojca, w którym staruszek pominął ciebie i mojego wspaniałego, idealnego, młodszego braciszka? Nic ode mnie nie dostaniesz tak jak ja nigdy nie dostałem nic od ciebie!
- A Victor? Nie obchodzi cię, jak on się musi czuć, pominięty przez ojca?
- Ty pomijałaś mnie przez całe życie i jakoś żyję, więc on też na pewno jakoś sobie z tym poradzi – zakończyłem. Matka fuknęła coś pod nosem i wściekła pomaszerowała na górę. Kątem oka zerknąłem do hallu. Stała tam Martha, nasza wieloletnia… służąca? Nie, nienawidziłem tego słowa. Nasza gosposia. Kobieta, która okazywała mi więcej ciepła niż moja rodzona matka. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ona uniosła kciuk do góry, patrząc na mnie z dumą i podziwem. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że robię coś dobrze.
Kiedy wszedłem do swojego dawnego pokoju ze zdziwieniem stwierdziłem, że nic się w nim nie zmieniło odkąd się wyprowadziłem.
Usłyszałem delikatne pukanie a po chwili w drzwiach stała Martha.
- Panie Sanders – zaczęła.
- Daj spokój Martho. Wychowałaś mnie, a to, że jakimś cudem odziedziczyłem to królestwo, niczego nie zmienia między nami. Nadal jestem tym samym niesfornym Dominiciem, Nickiem… przecierpię nawet, gdy będziesz mówić do mnie Nicky, ale proszę cię, nigdy więcej nie zwracaj się do mnie per „pan Sanders”, „paniczu” ani nic w tym stylu.
- Cieszę się, że wróciłeś… – uśmiechnęła się szeroko – Nicky – dodała z nutką uszczypliwości. Doskonale wiedziała, jak nienawidzę tego zdrobnienia, ale w jej ustach brzmiało ono nawet całkiem miło – Zaraz włożę ci świeżą pościel.
- Nie kłopocz się. Wpadłem tylko na chwilę… zepsuć mojej matce humor – dodałem uśmiechając się blado – Na noc wracam do swojego mieszkania.
- Co też pleciesz? Przecież to jest twój dom.
- Raczej wielki lodowy pałac, w którym na każdym kroku mogę napotkać złą czarownicę, królową śniegu albo jakieś inne upierdliwe stworzenia, ogry, skrzaty, złe krasnoludki…
Zaśmiała się w głos.
- Nic się nie zmieniłeś. Brakowało mi ciebie, wiesz?
Westchnąłem ciężko, zupełnie nieprzywykły, by ktoś w tak bezpośredni sposób okazywał mi uczucia.
- Zostań przynajmniej na kolacji. Usmażę twoje ulubione racuszki – spojrzałem na nią i w jej oczach dostrzegłem jakiś szatański błysk. Nim się spostrzegłem już jej nie było, a ja uświadomiłem sobie, że zostałem na świecie sam jak palec. W sumie to nie była żadna nowość. Całe życie byłem sam i sam musiałem sobie ze wszystkim radzić. Ojciec starał mi się pomagać jak tylko mógł, ale matka skutecznie mu to utrudniała. Czasem miałem wrażenie, że nienawidzi mnie tak bardzo, że gdyby tylko mogła, wdeptałaby mnie w ziemię jak jakiegoś marnego robaka. Nie chciałem, żeby była ze mnie dumna i zachwycała się moimi nieprzeciętnymi umiejętnościami, bo tak owych nigdy nie miałem. Chciałem tylko, żeby choć od czasu do czasu traktowała mnie tak, jak zawsze traktowała Victora. Chwyciłem ramkę, która od lat tkwiła na biurku w tym samym miejscu. Ze zdjęcia patrzyły na mnie roześmiane oczy ojca, matki i około czteroletniego chłopca, zupełnie nieświadomego tego, że jego rodziców zupełnie nic nie łączy. Dopiero teraz to dostrzegłem. W spojrzeniu ojca była jakaś tęsknota i ból, a matka… uśmiechała się cynicznie, jak zwykle.
Tak. Oświeciło mnie! Szatański błysk w oku Marthy był niczym więcej, jak niemym wezwaniem „wprowadź się tu i zrujnuj życie słodkiej Betty i jej wszystkim jej kochankom”, a to była propozycja nie do odrzucenia…
- Panie Sanders – usłyszałem zmysłowy szept. Odwróciłem się w stronę drzwi i zobaczyłem swoją przyszłą bratową – Postanowił pan zaszczycić nas swoją obecnością?
- A ciebie nikt nie nauczył pukać? – spytałem ironicznie, ściągając przy tym gniewnie brwi. Wzruszyła ramionami, po czym zalotnie kołysząc biodrami zbliżyła się na niebezpieczną odległość. Znów poczułem zapach jej malinowego błyszczyka i truskawkowego szamponu.
- Umiem wiele innych rzeczy – powiedziała cicho, powoli przesuwając palcem po brzegu mojej kurtki – które mogłyby ci się spodobać – spojrzała mi w oczy i zmysłowo przygryzła wargę.
Mój wzrok mimowolnie powędrował na jej pełne usta a potem niżej, na krągłe piersi ukryte pod skąpą bluzeczką.
- Moglibyśmy dobić targu – zaczęła po chwili, odpięła guzik mojej koszuli pod szyją i zaczęła bawić się brzegiem materiału.
- Czy ty próbujesz mnie uwieść? – spytałem, chwytając ją za nadgarstki. Była cholernie seksowna, ale coś mówiło mi, że posuwanie dziewczyny brata, to jednak nie jest najlepszy pomysł. Co innego uprzykrzanie życie matce, ale Victorowi? To w końcu nie jego wina, że był oczkiem w głowie mamusi.
- A chcesz żebym cię uwodziła? – spojrzała na mnie wojowniczo. Odwróciłem się z nią gwałtownie, przypierając ją całym sobą do zimnej ściany. Zadrżała, oddech jej przyspieszył, a z jej oczu zniknęła pewność siebie. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, patrząc na jej falujące w rytm oddechu piersi.
- Słuchaj, mała, nie z takimi kobietami miałem już w swoim życiu do czynienia – przesunąłem wierzchem dłoni po jej policzku i szyi, by w końcu chwycić ją pod brodę i zmusić, by na mnie patrzyła – więc jeśli naprawdę taki pomysł chodzi ci po głowie – powoli ściszyłem głos i zbliżyłem twarz do jej twarzy – to musisz się bardziej postarać – szepnąłem wprost do jej ucha, a potem jak gdyby nigdy nic oderwałem się od niej i przez chwilę patrzyłem na nią z pogardą. Byłem pewien, że pod warstwą pudru jej policzki są koloru dojrzałego buraka – Lepiej zmykaj pobawić się w doktora z moim bratem – rzuciłem jeszcze, a ona, jak rażona piorunem wybiegła z pokoju. Upokorzenie, jakiego teraz doznała, było równoznaczne z rzuceniem jej wyzwania. Wiedziałem, że podejmie to ryzyko, więc musiałem mieć się na baczności. Tak czy siak Dominic Sanders właśnie wrócił do gry…
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 21:12:06 19-11-10, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:51:36 20-11-10 Temat postu: |
|
|
Już skomentowałam, nie tutaj, ale jednak |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:52:19 20-11-10 Temat postu: |
|
|
wiem, widziałam
dziękuję w imieniu swoimi i Mileny :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:22:06 20-11-10 Temat postu: |
|
|
Nie mogłaś zrobić sobie mniej seksownego podpisu?? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:27:28 20-11-10 Temat postu: |
|
|
Nie:P Jak znalazłam dziś te fotki, to gdy tylko otrząsnęłam się z pierwszego wrażenia zdecydowałam, że muszę je tu mieć
Na zimne poranki i wieczory jak znalazł |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|