|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
anussia Idol
Dołączył: 25 Gru 2007 Posty: 1107 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:31:52 18-06-09 Temat postu: Gra pozorów. odcinek 2 25.06 |
|
|
"Gra pozorów"
Jeśli cenisz sobie oryginalność, źle trafiłeś. Opowiadanie Gra pozorów jest zwykłą historią o chłopaku (Ryanie), który jak każdy nastolatek ma pewne problemy i stara się je rozwiązać. Jak to bywa w życiu, nie zawsze działania Ryana kończą się powodzeniem. Sprawy komplikują się, ale mimo wszystko chłopak uważa się za niezależnego, jego upór jest tak duży, że nie chce słyszeć o pomocy od innych. W pierwowzorze historia nie miała mieć w sobie nic z magii, czy wyjątkowej fabuły. Opowiadanie jest stworzone na fundamentach zakładu, a jego tematyka ogranicza się jedynie do przedstawienia relacji chłopaka z rówieśnikami. Na boczną ścieżkę zeszły sprawy sercowe, ale to właśnie do nich dążę od samego początku, a kroki stawiane w tym kierunku, choć nie milowe, prowadzić będą tylko w stronę miłości.
Obsada:
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Ryan
Nazwisko: Ravson
Data urodzenia: 07.06.1992
Stan cywilny: Wolny
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Springfield Rd
"Wcale nie powiedziałem, że wygrałeś, powiedziałem tylko, że... Dylan, dobijasz mnie!... Tego też nie powiedziałem..."
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Dylan
Nazwisko: Finght
Data urodzenia: 19.04.1992
Stan cywilny: Wolny
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Wesimead
"Myślisz, że tak się da? A to nie będzie przypadkiem tak, że jak ja jej powiem to... nie, czekaj, o czym my właściwie mówimy?"
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Chace
Nazwisko: Polived
Data urodzenia: 26.09. 1987
Stan cywilny: Żonaty
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Maidenhead Rd
"A jakbyś tak hipotetycznie zamienił dynamiczność na inną, łagodniejszą indukcję? (...) Ale ja przecież mówię normalnie!"
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Josie
Nazwisko: Bones
Data urodzenia: 23.02.1992
Stan cywilny: Wolna
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Longbourn
"Ravson, idioto! Jeśli chcesz jeszcze pożyć, zamknij się. Oni owszem, żyli długo i szczęśliwie, ale ty... pomyliłeś bajki."
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Matthew
Nazwisko: Kingston
Data urodzenia: 30.09.1992
Stan cywilny: Wolny
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Longbourn
"Żartujesz? Ten mecz był kolejnym zwycięstwem w jakże krótkim czasie i z nie mniej zadziwiającą klasą. Po prostu cudny sezon."
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Nelly
Nazwisko: Ravson
Data urodzenia: 14.05.1992
Stan cywilny: Wolna
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Victoria St
"No nie... nie mów, że przespałeś cały dzień. Kuzynku, wstawaj, nie marnuj pięknego dnia, po prostu OBUDŹ SIĘ DO CHOLERY!"
[link widoczny dla zalogowanych]
Dane podstawowe
Imię: Courtney
Nazwisko: Wendley
Data urodzenia: 01.04.1992
Stan cywilny: Wolna
Adres zamieszkania
Prowincja: Ontario
Miasto: Windsor
Ulica: Springfield Rd
"No to może warto go wysłuchać? Nie jest powiedziane, że wina leży wyłącznie po jego stronie. Temu nie da się zaprzeczyć, prawda?"
Odcinek 1. "Nie słuchaj Dylana"
Dawno, dawno temu, w odległej krainie... Yyyy... chyba pomyliłem bajki. Nie tak dawno, bo teraz, i nie tak daleko, a całkiem blisko, w budynku zwanym potocznie budą, miała zacząć się historia, o miłości, jak sądzę. Najdziwniejszą część wszystkiego stanowi fakt, iż to ja, nie kto inny, zdaje się być głównym bohaterem opowiadania. Niemożliwe? Ale prawdziwe. A tak w ogóle, gdzie podział się mój profesjonalizm? Chyba nigdy go nie było. Zacznijmy od początku (zbędne skreślić).Pierwszy semestr skończony, oceny wystawione. Nie wygląda zbyt ciekawie, a moim jedynym i największym problemem jest plan lekcji. Nosz kurde... ale czemu Josie?! Jakby nie wystarczyła mi jej obecność na lunchu. Być uczniem High School to jednak nie taka prosta sprawa. No, ale nic. Trzeba przetrwać jeszcze te półtora roku. Innej rady nie ma. Matematyka, historia, biologia, W-F, w tym dwie lekcje z nią, przez caaaały tydzień. Oszaleć można! Ile to daje? Po półtora godziny na lekcje plus czterdzieści minut przerwy na posiłek, razem prawie cztery godziny, stanowczo za dużo, jak na jeden dzień. Właśnie stałem przed domem, upewniając się, czy ten mosiężny numerek na drzwiach na pewno wskazuje ósemkę. Tak, to ten. Postawiłem krok na przód. Postawiłem? Raczej chciałem to zrobić, niestety coś, a raczej ktoś mi przeszkodził.
- Ryan!
Poczułem szarpnięcie na ramieniu, nie miałem wątpliwości, kto spowodował zmianę mojej pozycji. Obróciłem się, w duchu mając nadzieję, że Dylan (mój stary znajomy, który jakimś cudem był moim przyjacielem) miał mi coś ważnego do powiedzenia. A gdzie tam! Na marzeniach się kończyło.
- Nie uwierzysz, zgadnij, co się stało?
- Dostałeś główną rolę w filmie Nie słuchaj Dylana?
- Coś ty! Dostałem zaproszenie na imprezę...
- Dlaczego nie mogłeś zagrać w tym filmie? – przerwałem mu.
Dylan zignorował moją uwagę i kontynuował dalej. No powiedzcie mi, jak można być tak mało spostrzegawczym? Tylko on był zdolny nie pojąć tego, że rozmówca niechętnie podejmuje z nim temat i z pewnością jedynie tego chłopaka nie krępowała obojętność osoby towarzyszącej mu w dialogu. Wyłączyłem się na chwilę, zastanawiając się, co on miał w sobie, że przyciągał tylu ludzi? Normalnie magnetyzm jakiś. Szkoda tylko, że z moim udziałem. W tym momencie usłyszałem fragment zdania, które automatycznie zmusiło mnie do powrotu na ziemię.
-... w niedzielę jedziemy do Lucy i...
- Czekaj! Stop! Przyszedłeś mi głowę zawracać imprezą u Lucy?! Przecież Dylan... my tam bywamy co najmniej dwa razy w miesiącu! A tak poza tym co tu robisz, jak mnie znalazłeś?
Potrafił wyprowadzić mnie z równowagi, to trzeba mu było przyznać. Na dodatek nic sobie z tego nie robił. Wyluzowany do samego końca, gatunek na wymarciu. Może właśnie za to go lubiłem.
- Ahh... nie wytrzymuję. - Usiadłem wkurzony na barierce, niezdolny do racjonalnego myślenia.
- Przeszkodziłem ci w czymś?
Śpiący królewicz, obudził się, no wreszcie! Myślałem, że już nigdy nie zapyta. Spojrzałem na otworzone pudełko z pizzą na chodniku i bordowy kask, który trzymałem w ręce. Wspominałem już, że roznoszę pizzę? Nie? No to teraz wszystko jasne. Podniosłem zimny już pewnie posiłek i podłożyłem Dylanowi pod nos, jakby to wszystko tłumaczyło. A czy nie było tak? Ostygła pizza, która dawno powinna znaleźć się w rękach odbiorcy była doskonałym wyjściem z sytuacji.
- Ups.
Dylan wyszczerzył się do mnie i z niewinnym wyrazem na twarzy zadał pytanie, które jednak mógł pominąć.
- Ta pizza nie powinna znaleźć się na ziemi, co nie?
- Jak cię zaraz...
- Nie używałbym tutaj słowa zmiażdżę, chyba, że w odniesieniu do tej Margarity.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na otwarte pudełko. Jakoś wcześniej uszedł mojej uwadze fakt, iż i tak już nie nadający się do zjedzenia posiłek przyozdabiał piękny odcisk buta. Zapewne jakiegoś przypadkowego przechodnia. Zacząłem się śmiać, widząc resztki sera zmierzające... prawdopodobnie do centrum miasta. Dylan przyłączył się do mnie i oboje skupieni na czyimś niedoszłym obiedzie omal się nie rozpłakaliśmy z rozbawienia. Pierwszy spoważniałem ja.
- I co teraz?
- Nic, zapłacę.
Dylan wzruszył ramionami, wziął ode mnie papierowy kartonik i wrzucił do kosza. Następnie sięgnął do kieszeni i wręczył mi dwadzieścia dolarów. Bez jakichkolwiek wątpliwości wziąłem banknot. I tak byłem przekonany, że nie przyjmie odmowy. Zresztą, w końcu to przez niego upuściłem karton, a że potem na moje nieszczęście został on zdeptany... To oczywiście też jego wina, nie do końca, ale jednak, lepiej zawsze jest mieć winnego w zanadrzu. Ruszyliśmy chodnikiem do skutera o tej samej palecie barw, co kask trzymany przeze mnie. Stał on zaparkowany nieopodal.
- Więc? – spytałem zwracając się do kolegi.
- Eee... A, tak! No i na tej imprezie ma być ta dziewczyna...
- Elizabeth? – podpowiedziałem.
- Właśnie, ona...
- Dylan, czy ty jesteś pewien, że chcesz tam iść?
- No mówię przecież, że...
-... chcesz poderwać laskę, której nawet nie znasz z imienia. – dokończyłem za niego.
- Komplikujesz. Przecież wiesz, że nie mam pamięci do imion.
Uśmiechnąłem się, nie raz pomylił moje imię, chociaż znaliśmy się dobre... ja wiem, spotkałem go jeszcze zanim zaczęliśmy koleżanki za warkoczyki ciągać.
- No niby, powodzenia, ja nie idę.
- Dlaczego?
- Wiesz, że w poniedziałek mam lekcje? Nie mogę się zerwać, wyrzucą mnie po ostatnim.
- Nie wywala cię. Jesteś najlepszym sportowcem z przed ostatnich dziesięciu lat.
- Mają do tego pełne prawo i zrobią to, nawet za cenę stracenia jednego sportowca.
- Jednego doskonałego sportowca, jesteś najlepszym sprinterem w prowincji, kto wie, czy nie w kraju.
- Po prostu nie będzie mnie, wytrzymasz?
- Jasne... – zaśmiał się i zamilkł.
Nie wiem, jakim cudem nasza przyjaźń przetrwała tak długo. Byliśmy niemal swoimi przeciwieństwami, nie tylko pod względem charakteru, ale i wyglądu. Właściwie jedyną rzeczą, która nas łączyła była popularność. Oboje mieliśmy sukcesy w sporcie, on jako koszykarz, ja wolałem postawić na bieganie. Nie powiem, byliśmy nieźli. To za mało powiedziane, cholernie dobrzy.
Ostatnio zmieniony przez anussia dnia 16:21:40 25-06-09, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
anussia Idol
Dołączył: 25 Gru 2007 Posty: 1107 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:18:54 25-06-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 2
Zagadka dla najlepszych. Co można robić przed bramą szkoły, kiedy lekcje zaczęły się dobre kilka minut temu? Nieeeee... to nie jest oczekiwanie na znajomego. Dodam, iż osobę przed murem od stóp do głów pokrywa błotnista maź. Są jeszcze jakieś wątpliwości? Zacznę raz jeszcze, powolutku, chronologicznie idąc.
Dryyyyń! Tak znany wszystkim, ostatecznie znienawidzony odgłos. Ależ oczywiście, że jest to przeklęty budzik. Chowam głowę pod poduszkę, ile razy już to robiłem przedtem? Jak widać jeszcze nie doszło do mnie, iż ta czynność niewiele daje. Urządzenie ląduje na ziemi, nareszcie cisza i spokój. Z powrotem zasypiam, nie trudno przewidzieć, że sen nie jest tak mocny jak wcześniej, słyszę szuranie na dole, rodzice wychodzą do pracy, oszczędzą mi hałasu? Przeciwnie, matka zagłusza ten upragniony brak dźwięków, słyszę jej głos, aczkolwiek stłumiony przez na powrót założoną poduszkę.
- Ryan, wstawaj, wychodzimy, zaraz masz autobus do szkoły!
Jasne, wiem, powtarzasz mi to odkąd skończyłem sześć lat. Mówię w myślach nieco zirytowany. Następnie do pokoju wparowuje ojciec w poszukiwaniu... choler* wie, czego on szuka. Wkurzony rzucam go poduszką, na co on reaguje krzykiem. Zaraz potem wychodzi z teczką w dłoni. Wzdycham ciężko podnosząc się z łóżka, wyspany? Nie bardzo, jednak dalsze próby zasypiania nie mają sensu. Patrzę na miejsce, gdzie teoretycznie powinien stać budzik, w praktyce wygląda to nieco inaczej, zapomniałem, iż leży na dywanie, a właściwie konkretniej gdzieś pod łóżkiem. Zrezygnowany kieruje się w stronę łazienki. Umyty i przebrany sięgam po zegarek na rękę, który codziennie stawiam na pralce. Spoglądam na tarczę.
- O kurde, za dziesięć dziewiąta?!
Mój okrzyk roznosi się po pustym domu, zapewne zbudziłem sąsiadów, ale co tam, już dawno doprowadziłem ich do stanu depresji. W biegu zakładam buty i sięgam po klucze, wybiegam z mieszkania, aby zaraz potem wrócić po plecak. Niektórzy pomyślą, iż nazbyt przejmuje się punktualną obecnością na lekcji, właściwie bardziej zależy mi na korkach, które miałem odebrać na W-Fie.
To trzeba przyznać, umiejętności sprintera czasami się przydają, drogę, którą pokonuje średnio w pół godziny tym razem kończę w ciągu nie całych ośmiu minut. Zdążyłbym, a pewnie, szkoda tylko, że dopiero teraz zauważam, iż stoję w kałuży. Na szczęście reszta uczniów rozeszła się po klasach, właśnie słychać dźwięk dzwonka. Wyprowadzony z równowagi spoglądam na ubranie. Spodnie do połowy nogawek mokre, bluzka pełna ciemnych plamek, mam tak iść? Wzruszam ramionami i ponawiając swój bieg zmierzam do sali gimnastycznej. Kit z tym, iż płuca przeszywa ból, a oddech jest przyspieszony, nie gorsze sytuacje człowiek miewał.
- Pan..ie Flown... prze...praszam... za... spóźnienie... – odzywam się wyczerpany, po tym, jak niemal rozwaliłem drzwi wbijając na salę w tempie ekspresowym.
Dopiero teraz słyszę zduszone chichoty dziewcząt i głośny śmiech kolegów. Fakt, nie uczesałem się i pewnie koszulka nie wygląda za świeżo, ale żeby od razu w ten sposób reagować? Podnoszę wzrok i patrzę na... CO?!
Przed moimi oczami widnieje sylwetka całkiem nieznanego mi gostka w stroju W-Fisty. Zdziwiony rozchylam nieco usta próbując coś powiedzieć, z nieudanym skutkiem. Powodem milczenia staję się głównie wyczerpanie i zdumienie z mojej strony.
- Witam, pan Ravson zapewne?
- Ykhm... tak – mówię niepewnie nadal niezdolny do sklecenia sensownego zdania
- Słyszałem już, że pańska osoba może sprawiać pewne kłopoty na lekcjach. Nie jestem panem Flownem, aczkolwiek również nauczycielem W-Fu, nowym, na dodatek. Nazywam się George Gloghorn, miło mi poznać, a teraz za to niewielkie spóźnienie proszę dziesięć pompek, nie uratują cię twoje sukcesy sprintera.
- Ale...
- Dwadzieścia.
- Biegłem...
- Trzydzieści.
Szlag by trafił! Z tym nowym nie ma żartów. Czy on litości nie ma? Ja tu ledwo stoję, a on mi jeszcze pompki karze wykonywać. Demonstracyjnie ściągam koszulkę, która i tak jest już całkowicie mokra, spodnie już daruję. Pomińmy to, iż na W-Fie obowiązuje specjalny strój, nigdy go nie nosiłem, nigdy też nie miałem z tego powodu żadnych przykrości.
- A tak na przyszłość, ja wiem, że bez koszulki wygląda pan atrakcyjnie, aczkolwiek wolałbym widzieć pana w obowiązującym stroju. No chyba, że woli pan pokutować w ćwiczeniach.
Rzeczywiście śmieszne, prycham pod nosem i ignorując dalsze zaczepki kontynuuje wykonywanie pompek. Ile to już ich jest? Trzynaście, czternaście, piętnaście... nie jest źle, połowę mam już za sobą. Jakimś cudem udało mi się! Wstaję i trzymając ręce na kolanach, przechylony nieco do dołu, próbuję złapać oddech. Klasa przygląda mi się trochę z rozbawieniem, a trochę z podziwem. Olać ich, ja tu niemal umieram!
- Wyglądasz sexy w tych rumieńcach.
Usłyszałem kpiący głos rudowłosej, wkurzającej osóbki, która nie raz poczuła na sobie mój gniew. Pewnie, że była nią Josie. Nikt inny nie potrafił być tak wredny, a może szło to w obie strony? Może? Na pewno, kwestia tego, gdzie znaleźć początek.
- Lepiej pilnuj swojego rudawego futerka.
- Wiele byś oddał za ten kasztanowy odcień, nieprawdaż?
Jak ja "lubiłem" te sprzeczki. Wpływały na mnie niczym na rybę świeże powietrze... yy... pomińmy porównania, nigdy nie byłem w tym dobry.
- Wiele bym oddał za twoją nieobecność, ruda.
- Więc nie musisz zbyt długo czekać, miłego dnia, Ravson!
- Dla kogo miły dla tego miły – burknąłem, a zaraz potem usłyszałem ostatnie zdanie dodane przez Josie.
- Jeśli nie stać cię na porządne pranie polecam rzekę w centrum Windsor.
I odeszła.
- Pff... powiedziała, co wiedziała.
Ten komentarz skierowałem raczej do siebie samego. I pomyśleć, że przez jakąś idiotkę zaczynam bełkotać, jak jakiś Robinson. W tym momencie wyrósł przede mną Dylan, gdzie on się do tej pory podziewał? I dlaczego jestem w błocie akurat na lekcji łączonej z całą grupą? Taaa... świetnie, dopiero, co ochłonąłem po wyczerpujących ćwiczeniach i na moich policzkach na powrót pojawiły się cholerne rumieńce, wyrażające zirytowanie, przynajmniej z tą różnicą...
- Cześć.
Wylewne powitanie kolegi, wspaniałe, takie... oryginalne (gdyby tylko).
- Dylan, idź do dziewczyny.
- Przecież nie mam dziewczyny... – powiedział spokojnie.
Przewróciłem oczami, on był tak idealnie (nie)idealny, że aż mnie rozbawiał, co tym razem zrobił? Poza nie zrozumieniem sarkazmu właściwie nic, a powinien robić cokolwiek!
Aktualnie... – dodał po chwili brunet.
No to chłopak żartu nie załapał, ale czy spodziewałem się tego po jego imponujących wypowiedziach? Skądże. Nie wiem czemu wyobraziłem sobie Dylana, jako męża z poważnym wyrazem twarzy i żoną trzymającą go na smyczy. Pomyślcie tylko, coś było tu nie na miejscu, a właściwie ktoś... po prostu Dylan nie pasował na długoletniego partnera, a co dopiero mowa o odpowiedzialnym mężu. Nie opanowałem się. To było nieuniknione, wybuchnąłem nieopanowanym śmiechem.
- Co?
- Kobieta w ogrodzie i kartofle na gazie.
Ostatnio zmieniony przez anussia dnia 16:21:08 25-06-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:13:29 25-06-09 Temat postu: |
|
|
Zapowiada się ciekawie, w wolnej chwili przeczytam te odcinki |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|