|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:22:15 27-02-11 Temat postu: |
|
|
Super odcinek
Roberto wie, że między Angelą i Davidem jest coś na rzeczy, ale dziewczyna nie dopuszcza do siebie tej myśli. Ma teraz inne sprawy na głowie. Powoli zaczyna sobie wszystko układać w głowie. Podejrzewa, że za zabójstwem jej ojca stoi Mandela i Nico, ale musi być ostrożna bo oni są bardzo niebezpieczni.
Uważam, że David popełnił głupotę odkrywając karty najpierw przed Albertem a potem Andresem. Mocno zalazł im za skórę. Mandela ma już plan, jak się jego pozbyć i obawiam się, że może się udać.
Miła była pogawędka między Sam a Angelą. Dziewczyna nie da się zastraszyć. Końcówka najlepsza. Mam nadzieję, że Felipe nie pozna Angeli. W końcu jest pijany a ona zmieniła fryzurę. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 21:44:28 06-03-11 Temat postu: |
|
|
32 ODCINEK
Klub „Dzika Kotka”.
Angela zamarła i nie wiedziała co robić. Poznała jego twarz i głos… To właśnie ten mężczyzna przed laty ją skrzywdził i w jednej chwili zrozumiała, że to również on napadł ją jakiś czas temu. Wszystko stało się jasne. Felipe nie mógł jej rozpoznać, bo inaczej cały jej plan wziąłby w łeb. Mężczyzna zbliżał się do niej ku radości Samanthy, która nie przeszkadzała, tylko biernie czekała na to co się wydarzy.
- Ciekawe czy z facetem również sobie poradzi – kpiła pod nosem dziewczyna.
Pijany Felipe rzucił się na Angelę kierując swoje ręce na jej pośladki, ale ona obróciła się i wymierzyła mu cios. Mężczyzna padł na ziemię, ale szybko się podniósł.
- Jaka dzika bestia! To niemożliwe! To ty! - Felipe aż zamarł z wrażenia wpatrując się w oczy i twarz dziewczyny.
Poznał ją. Angela czuła, że wszystko przepadło i została właśnie zdemaskowana. Swoim nowym wyglądem mogła oszukać wszystkich, ale nie tych którzy ją doskonale znali i pamiętali.
- Zabieraj pan te łapy od siebie! Nie znamy się!
- Pracujesz w takim miejscu? Nie masz wstydu! Ty suko! Pożałujesz, że mnie uderzyłaś!
Felipe raz jeszcze zamachnął się na Angelę, ale poczuł tym razem silne uderzenie w tył głowy. Znów się przewrócił i stracił przytomność. Tym razem to Nicolas przyszedł swojej ukochanej w sukurs. Okładał go jeszcze kilka razy pięściami gdy ten leżał na podłodze.
- Nauczę cię jak się traktuje kobiety pijany cwelu! Nie będziesz obrażał i obmacywał Sary! Nigdy więcej! – krzyczał rozwścieczony Nicolas, który kazał następnie swoim ludziom przenieść go na zaplecze i zostawić gdzieś
w krzakach.
- To jakiś wariat! – powiedziała przestraszona Angela.
- Zabiję śmiecia! Jak śmiał cię dotknąć!
- Nie rób tego Nicolas. Nie jesteś przecież mordercą. Ten człowiek jest pijany i wygadywał bzdury. Po co sobie brudzić nim ręce?
- Masz rację Saro. Wyrzućcie go stąd chłopcy! I nigdy więcej nie wpuszczajcie! Mam nadzieję, że nic ci nie jest?
Nicolas przytulił wciąż zdezorientowaną Angelę. Samantha nie kryła wściekłości. Wyszła jednak bez słowa nie mogąc już na to patrzeć.
- Nic mi nie jest Nicolasie. Dziękuję, że jesteś i mi pomogłeś – uśmiechnęła się Angela robiąc dobrą minę do złej gry. Wpadła z deszczu pod rynnę. Uwolniła się od jednego bandyty, a musiała być teraz być wdzięczna drugiemu z nich...
Komisariat policji.
Esteban Torres przeglądał akta sprawy dotyczące zabójstwa Loreny Beltran. Postanowił zająć się tą sprawą osobiście mimo że teoretycznie był już na emeryturze. Póki co śledztwo utkwiło w martwym punkcie.
- Kim jesteś cholerny psycholu? – głowił się Esteban, ale rozwiązanie zagadki było niejako wróżeniem z fusów.
Mężczyzna zrobił sobie kawę i podszedł do okna. Zapalił papierosa. Myślał o czymś intensywnie gdy odezwał się jego telefon.
- Słucham.
- Jakiś mężczyzna chce z panem rozmawiać. Mówi, że to ważne.
- W porządku. Wpuść go Alicio.
Esteban z powrotem usiadł przy biurku. Po chwili zapowiedziany gość pojawił się. Jego wizyta zaskoczyła policjanta.
- Co pana do mnie sprowadza? – zdziwił się.
- Bardzo delikatna sprawa – odpowiedział Alberto Mandela.
- Nie bardzo rozumiem…
- Możemy porozmawiać na spokojnie tak żeby nikt nas nie podsłuchiwał?
- Nikt nas nie podsłuchuje, ale nadal nie rozumiem z czym pan do mnie przyszedł.
- Przyszedłem w interesach. Jest pan przełożonym Davida Mendeza?
- Zgadza się.
- Proszę go odsunąć od prowadzenia śledztwa. Nęka on mnie i moją rodzinę. Oskarża o rzeczy których nigdy w życiu bym się nie dopuścił. Pański człowiek jest niekompetentny!
- Co pan sugeruje panie Mandela? Chce pan żebym go zwolnił z prowadzenia śledztwa dotyczącego zabójstwa Mariano Salazara, bo panu nie podoba się jego praca? A może ma pan jednak coś do ukrycia?
- Skądże znowu…
- Nie zwolnię go. Nie mam zastrzeżeń co do jego pracy. To jeden z najlepszych policjantów w mieście. Nie mogę…
- Wszystko można… Niech pan będzie człowiekiem. Możemy zrobić dobry interes i oboje będziemy zadowoleni.
Alberto szyderczo uśmiechnął się wyjmując ze swojej marynarki plik banknotów i położył je na stole.
- Niech pan się nie kompromituje panie Mandela – Esteban bez wahania zwrócił mu pieniądze.
- Słucham?
- To co pan słyszał. Niech pan zabiera swoje pieniądze i wynosi się z mojego biura! Ma pan szczęście, że pana teraz nie aresztuję za próbę przekupstwa! Przychodzi pan na komisariat policji i usiłuje przekupić funkcjonariusza. Tylko potwierdza pan swoją winę.
- Pan nie rozumie. Ja tylko chciałem…
- Wynoś się Mandela! Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać!
- Pożałuje pan tego!
Esteban pchnął Alberta w kierunku drzwi. Następnie otworzył je i wyrzucił go na korytarz.
- Tutaj wszyscy jesteśmy uczciwi! Źle pan trafił. Żegnam! Będzie pan miał teraz znacznie więcej problemów niż sądzi!
Zdenerwowany Alberto wybiegł czym prędzej z komisariatu. Scenę awantury pomiędzy tymi mężczyznami obserwował David i reszta jego ekipy.
- Co on tu robił? Dlaczego szef się z nim kłócił? – spytał zaskoczony Mendez.
- Miałeś co do niego rację. Trzeba mieć drania na oku. Dasz wiarę, że usiłował mnie przekupić? A to bydlak! Ale nie ze mną te numery – wzruszył ramionami Esteban…
Tymczasem…
Wielkie plany zemsty na ojcu, pokonania go i pokazania kto tu rządzi spaliły na panewce. Jorge wiedział o tym doskonale. Alberto miał go teraz w garści, a poza tym ukochana kobieta nie odwzajemniała jego uczucia. Jednym słowem nie wychodziło mu nic. Mężczyzna wyszedł z domu aby przestać myśleć, ale nie mógł tego zrobić. Wciąż zastanawiał się nad swoją sytuacją i przyszłością jaka go czeka. Spacerował bez celu nie patrząc przed siebie.
- Nie mogę się poddać. Nie mogę udowodnić ojcu, że rzeczywiście jestem słabeuszem i nieudacznikiem – pomyślał kierując swoje kroki na jezdnię.
Było już ciemno. Nagle w ułamku sekundy Jorge zauważył światła nadjeżdżającego samochodu, który skręcał w jego kierunku z ogromną prędkością. Każdy na jego miejscu ruszyłby się i zareagował, ale on stał
nieruchomo w miejscu jakby chciał wpaść pod koła i skończyć ze swoim życiem. Nagle jednak usłyszał za sobą przeraźliwy krzyk.
- Niech pan uważa!
Jorge poczuł, że ktoś mocno pchnął go na ziemię. Sekundę dłużej i doszłoby do tragedii. Teraz leżał i patrzył na osobę, która leżała tuż nad nim. Ku jego zaskoczenia była to kobieta. Piękna kobieta.
- Już jestem w niebie czy tylko mi się wydaje? – uśmiechnął się mężczyzna.
- Uratowałam panu życie, a pan sobie żartuje? Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam. Chyba już zawsze będę pchała się tam gdzie mnie nie chcą – odparła Carla Fernandez…
- Dziękuję pani. Zrobiła dziś pani dobry uczynek.
- Dlaczego chciał pan popełnić samobójstwo?
- Nie chciałem. Po prostu…
- Teraz nie może pan z siebie wydusić ani słowa? Proszę mi odpowiedzieć.
- Przy takiej kobiecie trudno o jakiekolwiek słowa. Spotkałem dziś swojego anioła stróża – przyznał mężczyzna zapominając o sytuacji sprzed chwili…
Mieszkanie Marceli Vargas.
Marcela skończyła właśnie jeść wraz ze swoją córką kolację. Cieszyła się
z każdej chwili gdy Luciana wracała wcześniej i była w domu nie tylko gościem. Jej córka nie przestawała myśleć o Albercie i o podejrzeniach przeciwko niemu. Miała ochotę z nim szczerze porozmawiać. Z kolei Marcela aby odpocząć wzięła do ręki dzisiejszą gazetę. Zaskoczyła ją jedna z głównych informacji.
- Skandal jakiego jeszcze nie było! Środowisko medyczne zawrzało na wiadomość o postanowieniu zarzutów 60-letniej położnej Margaricie Bermundez w związku z handlem dziećmi. Kilka tygodni temu pielęgniarka odebrała poród 28-letniej kobiety, po którym noworodek zmarł. Jednak kilka dni temu wyszło na jaw, że kobieta okłamała matkę dziecka! Maleństwo przyszło na świat całe i zdrowe, a pielęgniarka sprzedała je wpływowej rodzinie. Sprawa wyszła na jaw dzięki interwencji jej koleżanki po fachu. Pozbawiona ludzkich uczuć pielęgniarka straciła pracę i już zajęła się nią policja i prokuratura. A co gorsze podejrzewa się, że Margarita Bermundez ma na koncie znacznie więcej tego typu przestępstw. Aż strach pomyśleć ile matek oszukała ta kobieta i ile dzieci sprzedała. Jedno jest pewne. Już nigdy więcej nie będzie ona odbierać żadnego porodu, a za swój postępek odpowie w więzieniu – przeczytała artykuł Marcela.
- Niesamowite. Jak można sprzedawać dzieci? To nie są przedmioty! Ta kobieta to jakiś potwór! – wzdrygnęła się Luciana.
- Szkoda, że nie prowadzisz tej sprawy córciu. Udusiłabym ją gołymi rękami!
- Nie denerwuj się mamo. Takie jest życie. Cieszmy się, że np. ciebie coś takiego ominęło. Strach się bać…
- Położę się. Rozbolała mnie głowa…
Marcela przerwała rozmowę z córką pod pretekstem złego samopoczucia. Zamknęła się w swoim pokoju i wciąż myślała o artykule z gazety.
- Mój Boże… Czy to możliwe, że i mnie oszukała? Margarita Bermundez odbierała przed laty także i mój poród! Była wtedy młodziutka, ale doskonale ją pamiętam. Nie widziałam swojego dziecka tuż po porodzie. Powiedziano mi, że było zbyt słabe aby przeżyć. Nie… To niemożliwe żeby… sprzedała i moje dziecko!? Może ono żyje i jest teraz wśród jakichś bogaczy? Boże pomóż mi, bo oszaleję! – powiedziała sama do siebie roztrzęsiona kobieta…
Tymczasem…
Margarita Bermundez do czasu procesu przebywała w areszcie w jednym z posterunków policji. Zaskoczona takim obrotem spraw postanowiła skorzystać z pomocy jedynej osoby, która mogła jej w tej chwili pomóc. I nie był to wcale żaden adwokat. Kobieta ucieszyła się na widok osoby, z którą chciała koniecznie porozmawiać.
- Nareszcie jesteś. Już myślałam, że będziesz chciała zostawić mnie w potrzebie. A o starych znajomych się nie zapomina – powiedziała Margarita.
- W coś ty się wpakowała idiotko – odparła jej zdenerwowana rozmówczyni.
- Życie płata nam figle i cały świat wie już o moim dochodowym interesie. Grozi mi wiele lat więzienia. A ty masz wpływy i pieniądze. Załatw mi adwokata. Zrób coś abym nie trafiła do pudła!
- A co mnie obchodzi twój marny los? Wpadłaś, więc masz problem. Nic mi do tego. Przyjechałam tu z grzeczności, ale nie mogę ci pomóc. Dostajesz ode mnie comiesięczną premię i jeszcze ci mało?
- Owszem, mało! Odwracasz się ode mnie plecami, ale widzę, że masz krótką pamięć. Na mojej liście sprzedanych dzieci jesteś również i ty moja droga. Chcesz żebym zaczęła śpiewać? Mogę opowiedzieć jak to przed laty oszukałam pewną kobietę, która była twoją znienawidzoną rywalką. Urodziła pięknego synka, ale ja wmówiłam jej, że dziecko zmarło. Oddałam go tobie za spore pieniądze. Policja chętnie o tym posłucha. A może opowiem to twojemu synowi? Jest przecież ważnym policjantem. Sporo o nim słyszałam. To jak będzie? Razem pójdziemy na dno czy może kiwniesz jednak swoim arystokratycznym palcem?
- Zamknij się! – wrzasnęła kobieta.
- Aaa… racja. To nie jest przecież twój syn. Oj sporo ludzi będzie w szoku kiedy pozna jaką kobietą jest jakże szanowana Estefania Mendez!
- Nie szantażuj mnie, bo nie wiesz z kim zadzierasz! Pomogę ci, ale trzymaj gębę na kłódkę! Zobaczymy się wkrótce. Mam dość tego obskurnego miejsca! – powiedziała Estefania, po czym szybko opuściła budynek.
- Dzięki mnie zbudowałaś swoją pozycję Estefanio. Poroniłaś i byłabyś u swojego męża skończona, ale ja przyszłam ci z pomocą. Dzięki temu kupionemu dziecku jesteś teraz wielką „matroną”… Parszywą i wyniosłą matroną, a w rzeczywistości starą, obrzydliwą i demoniczną wywłoką – westchnęła Margarita…
Wściekła Estefania wsiadła do swojego samochodu i odjechała z piskiem opon.
- Jeszcze tego mi brakowało! Do diabła! Mogłem rozwiązać ten problem już dawno temu. Najlepiej było wyrwać chwasta z korzeniami. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Nikt nie będzie sobie ze mną pogrywał! Margarita nie zna najwyraźniej siódmego, ósmego i dziesiątego przykazania Bożego. Jak tak można? Panie spraw aby wrócił jej rozum - westchnęła Estefania...
Firma rodziny Salazar.
Alberto upewnił się, że został w firmie sam. Zamknął drzwi gabinetu na klucz i otworzył swojego laptopa.
- Czas na rozmowę dnia – uśmiechnął się sam do siebie.
Ubrał słuchawki i utworzył wideokonferencję. Długo czekał aż osoba, z którą chciał porozmawiać ukazała mu się na monitorze.
- Coś wolny ten Internet… Obiecywali, że będzie śmigał, a ja wciąż
czekam – westchnął poirytowany nalewając sobie przy okazji drinka.
Po chwili jednak udało się nawiązać połączenie. Obie strony widziały się i słyszały doskonale.
- Znów pijesz? – odezwał się głos w słuchawkach Mandeli.
- Mam ku temu okazję przyjacielu – odparł rozbawiony Alberto.
- Odwaliliśmy dzisiaj kawał dobrej roboty. To było piękne przedstawienie. Jestem w tym naprawdę dobry!
- Tylko, że to mnie się dostało. Znów wyszedłem na tego złego i wiecznie
o coś podejrzanego. David Mendez tylko się utwierdził w swoich wywodach i to mnie trochę niepokoi…
- Nie ma się czym martwić. Ten problem wkrótce zostanie przez nas rozwiązany. Najważniejsze, że uwierzyli kto tu jest dobry, a kto zły.
A w rzeczywistości jesteśmy tacy sami. Chociaż ty jesteś okrutnym mordercą. Po co zabijałeś tego nieszczęśnika Salazara?
- Och daj już spokój z tymi żartami. Wypijmy za nasze internetowe spotkanie. Jak widzisz technika poszła do przodu.
- Masz rację. Wypijmy i oby nasze plany powiodły się w stu procentach… Za naszą przyjaźń przyjacielu! A o Davida się nie martw. Już ja sprawię, że przegra, utonie. Po prostu zniknie…
Na monitorze Alberta pojawiła się triumfująca twarz Estebana Torresa… |
|
Powrót do góry |
|
|
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:07:46 12-03-11 Temat postu: |
|
|
Super odcinek. Akcja zdecydowanie poszła do przodu.
Nie spodziewałam się, że pijany Felipe pozna Angelę. Ale ona zaprzeczyła. Nico, niczym rycerz w srebrnej zbroi uratował ukochaną. Dziewczyna wpadła z deszczu pod rynnę, jak stwierdziła.
Wiedziałam, że Esteban jest podejrzany. Niezłą szopkę odegrali na policji. Brawo dla nich. Teraz to się zaczną problemy dla naszego Davida.
I kolejna bomba. David nie jest synem Estefanii tylko Marceli. Ciekawy wątek. Zobaczymy jak to dalej się rozegra.
Czyżby zapowiadał się kolejny romans. Carla i Jorge. Coś wyniknie z ich znajomości, jestem tego pewna. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 19:35:26 14-04-11 Temat postu: |
|
|
33 ODCINEK
Kilka dni później.
Więzienie dla kobiet.
Margarita Bermundez została skazana w ekspresowym procesie i pod naciskiem mediów na wiele lat więzienia. Jej wina była bezsporna. W więzieniu co chwilę ktoś ją odwiedzał. Stała się sławna, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili może pożegnać się z tym światem. Wiedziała sporo, ale jej wiedza nie była wszystkim na rękę, np. Estefanii Mendez. Gdy wywołano ją do sali widzeń, myślała, że znów spotka czeka ją rozmowa z dawną wspólniczką. Jakież było jej zdziwienie gdy zobaczyła nieznaną sobie kobietę.
- Pani również z prasy? Wiem, że jestem teraz na pierwszych stronach gazet, ale wiecie już przecież o mnie wszystko. Sprzedałam wiele dzieci, a teraz pokutuję za to siedząc tutaj. Jestem zwykłą kobieta, a robiłam to dla pieniędzy. Nie ja jedna – powiedziała Margarita.
- Nie jestem dziennikarką. Nazywam się Marcela Vargas – odparła jej rozmówczyni.
- Nic mi to nie mówi. Nie poznaję pani – więźniarka przestraszyła się na dźwięk jej nazwiska, ale starała się to po sobie ukryć.
- Wiele lat temu odbierała pani poród mojego dziecka… Okazało się, że urodziło się martwe. Jednak teraz wcale nie jestem tego taka pewna. Czy moje dziecko również sprzedałaś? Odpowiedz mi natychmiast!
- Nie tym tonem! Nie znam pani i nie pamiętam… To było wiele lat temu. Proszę się nie łudzić. Skoro pani poroniła to tak musiało być. Nie było pani na liście którą mi udowodniono, więc może pani odetchnąć z ulgą. Nie sprzedałam pani dziecka, bo ono rzeczywiście zmarło. Proszę sobie nie robić nadziei…
- Nie wierzę w tę opowieść! Czuję, że moje dziecko żyje! Komu je sprzedałaś? Kogo chcesz chronić, bo przecież nie siebie! I tak już nic ci nie pomoże, więc powiedz mi prawdę. Komu je sprzedałaś!?
- Nie sprzedałam pani dziecka. W ogóle pani nie znam. Proszę dać mi spokój!
- To jeszcze nie koniec. Prawda kiedyś wyjdzie na jaw! – krzyknęła zdenerwowana Marcela…
- Tego się obawiałam. Rozgłos na mój temat dotarł do tej nieszczęsnej kobiety. Nie mogę jej jednak nic powiedzieć, że jej syn żyje, bo stawka jest zbyt wielka. Estefania to nędznica, ale w grę wchodzi także i moje
życie – zastanawiała się Margarita…
Kościół.
Do kolejnej mszy świętej pozostawało jeszcze sporo czasu, więc świątynia świeciła pustkami. W jednej z ławek jak zwykle siedziała dostojna kobieta i gorliwa katoliczka, Estefania Mendez. Tym razem nie czekała jednak na nabożeństwo. Co chwile z niepokojem rozglądała się czy ktoś nie wchodzi. W końcu jednak uśmiechnęła się, że oto przyszedł gość którego wyczekiwała. Obróciła się jednak jak gdyby nigdy nic w kierunku ołtarza i milczała. Po chwili w następnej ławce tuż za nią usiadł pewien mężczyzna.
- Pani jest doprawdy szalona! Cóż to za miejsce na spotkanie? Ostatni raz w kościele byłem trzydzieści lat temu, bo zmusili mnie do tego rodzice. Dla mnie Bóg nie istnieje, a religia to zabobony!
- Ciszej Horacio. Jesteśmy w domu Stwórcy, a on kocha tak samo mnie tak szanowaną kobietę jak ja, ale również i taką zbłąkaną owieczkę jak ty. Módl się więc, a będzie dobrze. Bóg cię wysłucha – odparła Estefania nawet nie spoglądając w twarz swojemu rozmówcy.
- Od kiedy jest pani księdzem? Nie przyszedłem tu rozmawiać z panią na tematy religijne. Proszę nie udawać świętej, bo dobrze wiem do czego jest pani zdolna. W czym teraz mogę pomóc?
Estefania wyjęła z torebki karteczkę wraz z małym zdjęciem i przekazała je mężczyźnie.
- To są wszystkie potrzebne informacje na temat tej osoby. Mam nadzieję, że znasz to więzienie i masz tam swoje wpływy.
- Oczywiście, że znam. Ja mam swoich kumpli wszędzie. Lata spędzone w pierdlu obfitowały w przeróżne znajomości. Co prawda to więzienie dla kobiet, ale znam tam jedną ze strażniczek. Uruchomię swoje kontakty. Co mam z tą osobą zrobić? Postraszyć?
Estefania odwróciła się w stronę mężczyzny i uczyniła ręką znak krzyżyka w taki sposób, że momentalnie zrozumiał on o co chodzi.
- To znak od Boga - szepnęła mu do ucha z tylko sobie znaną ironią w głosie...
- Pani jest wcieleniem szatana! Jak może pani chodzić do kościoła i spać spokojnie po czymś takim?
- Jej los jest w rękach Bóg, a wczorajszej nocy Bóg podpowiedział mi jakie ma wobec niej plany. Ja pragnę mu jedynie dopomóc i być posłańcem…
- To będzie sporo kosztować.
- Cena nie gra roli i dobrze o tym wiesz.
- Znikam stąd, bo mam dość tego miejsca. To nie dla mnie. Ma pani jak w banku, że ludzie których dobrze znam zajmą się tą robótką.
- Pamiętaj Horacio jedną rzecz. Ociemniałym podaj rękę, a niewytrwałym skracaj mękę… To słowa pieśni religijnej. Uwierz mi, że robię tylko dobry uczynek, bo ta osoba jest już zdecydowanie niewytrwała...
- Nie chciałbym być pani wrogiem – perfidnie uśmiechnął się mężczyzna, po czym w pośpiechu opuścił kościół. Tymczasem pani Mendez wciąż siedziała i spoglądała na figurkę ukrzyżowanego Chrystusa.
- Pomodlę się za powodzenie tej misji. Chyba wysłuchasz głosu swojej wiernej córki Panie? – pytała retorycznie Estefania…
Tymczasem…
Viviana załamała ręce gdy jej samochód odmówił posłuszeństwa na poboczu bocznej drogi. Wracała z firmy do swojego mieszkania i spotkał ją taki pech. Nie wiedziała co robić.
- Komórka Angeli nie odpowiada. Trzeba będzie wezwać pomoc. Zanim tu przyjadą minie dwie godziny. Ja to zawsze mam szczęście. A niech to! Teraz to już w ogóle nie ma zasięgu! – westchnęła zrezygnowana kobieta patrząc ze złością na swoją komórkę tak jakby to ona była jej wrogiem. Następnie usiadła na masce swojego samochodu i patrzyła czy nikt nie przejeżdża. Zapadał zmrok i przebywanie w takim miejscu nie napawało ją optymizmem. Dziewczyna nawet nie wiedziała, że niebezpieczeństwo faktycznie czai się tuż za rogiem. Nie miała pojęcia, że jest obserwowana. Tajemniczy zakapturzony osobnik śledził ją zza drzewo. Wyczekiwał na odpowiedni moment aby odciągnąć ją od samochodu i zaatakować.
- Idealna okazja aby po raz kolejny zabawić się z młódką. Ależ mam ochotę znów poczuć krzyk i krew kobiety. Żegnaj ślicznotko – pomyślał mężczyzna, po czym przyśpieszył kroku idąc po swoją kolejną ofiarę. Nagle jednak wycofał się widząc, że z daleka nadjeżdża jakiś samochód. Ku jego zdziwieniu było to policyjne auto.
- A niech to! Nic tu po mnie! – tupnął z wściekłości mężczyzna, bo samochód zatrzymał się widząc reakcję dziewczyny, która machała ręki licząc, że ktoś się nad nią zlituje i zatrzyma.
- Nie wiem czy to ja dobrze trafiłem czy może właśnie pani – uśmiechnął się Gonzalo Fernandez wysiadając z auta i spoglądając uważnie na Vivianę.
- Słucham? Czyżby brał mnie pan za pierwszą lepszą???
- Ależ skądże. Zepsuł się pani samochód? Proszę się nie bać. Znam się trochę na tym i spróbuję pomóc. W czym mamy problem?
- Przystojniak z tego gliniarza, ale za taki tekst powinien dostać w mordę. Ja jednak nie jestem jak Angela – uśmiechnęła się w duchu Viviana poprawiając sobie przy okazji humor…
Rezydencja Alberto Mandeli.
Jorge wciąż był pod wrażeniem spotkania z przepiękną nieznajomą, która uratowała mu życie. Spacerując wtedy czuł bezradność i bezsilność, a niespodziewane nawiązanie znajomości z Carlą sprawiło, że stał się on zupełnie innym człowiekiem, inaczej patrzącym na otaczający go świat i rzeczywistość.
- Carla… Piękne imię… Dałem jej swoją wizytówkę, ale do tej pory nie zadzwoniła. Mam nadzieję, że jednak o mnie nie zapomniała. Dzięki niej przestałem tak intensywnie myśleć o Angeli. Może to naprawdę coś
znaczy? – zastanawiał się Jorge… Nie mogę też dać sobą sterować. Jeszcze pokonam ojca. Życie Angeli wciąż jest w niebezpieczeństwie, ale muszę pomóc Davidowi. To przecież mój przyrodni brat. Jest moją rodziną, chociaż nawet o tym nie wie. Kto by pomyślał, że zacznę go tak traktować? Współczuje mu, że mamy taką matkę. Jednak rodziców się nie wybiera. Od teraz wiem, że muszę mu pomóc. Jestem mu coś winien. Koniec z tchórzostwem, koniec z wariackim życiem Czas naprawdę się
zmienić – mówił sam do siebie Jorge. Nagle odezwała się jego komórka. Mężczyzna bez wahania odebrał połączenie.
- Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętasz? Mówi dziewczyna, która uratowała ci kiedyś życie – powiedziała z radością w głosie Carla…
Klub „Dzika kotka”.
Alberto Mandela był w znakomitym humorze po nawiązaniu współpracy z Estebanem Torresem. Wszystko poszło po jego myśli. Jedynym problemem wciąż pozostawał David Mendez, który deptał mu po piętach i prowadził intensywne śledztwo. Mandela miał go już dość i uznał, że najwyższy czas wprowadzić swój plan działania w życie. Dlatego spotkał się w klubie z Nicolasem i Andresem.
- Dobre macie tu te drinki. Naprawdę pychota – uśmiechnął się Mandela delektując się smakiem alkoholu.
- I jeszcze lepsze kobiety. W garderobie jest moja nowa tancerka. Naprawdę rewelacyjna! Z pewnością się panu spodoba, ale ostrzegam pana, że mam ją na oku. Ona jest moja, więc niech pan uważa. Przyprowadzić ją? – spytał Nicolas.
- Daj spokój. Przyszedłem tu z wami rozmawiać o interesach, a nie o kobietach.
- Ale z pana sztywniak – westchnął Nicolas.
- Niech pan nie zwraca uwagi na niego. Jest zakochany i uważa, że wszyscy muszą oglądać jego kobietę. Chociaż nie wiem czy Sara faktycznie jest już jego. Pasowałoby spytać ją o zdanie – śmiał się Andres.
- Bądźmy poważni panowie. Wczoraj odbywałem ważną rozmowę z szefem policji Estebanem Torresem. Ten człowiek jest z nami. Mamy więc w rękach wszystkie narzędzia aby wreszcie pozbyć się Mendeza i co najmniej wsadzić go za kratki. A przy okazji wyrównam rachunki z Felipe Castro, czyli draniem który mnie pobił.
- Policja po naszej stronie? To brzmi doskonale. Wszystko załatwimy. Niech się pan o nic nie martwi. A co z pana niepokornym synem? – spytał Nicolas.
- I na niego przyjdzie czas. Na razie nie ruszajcie go.
- Niech pan spojrzy na tamtą kanapę. Leży tam Jose Luis Salazar. Całkowicie naćpany prochami. Wprowadziliśmy nasz plan w życie i biedaczek zakochał się w narkotykach. Ledwo żyje, a noc dopiero przed nami… Wrak człowieka. Jeszcze kilka takich wyskoków i jego młoda dusza może ulecieć do wieczności…
- To faktycznie ten smarkacz! Jest na haju! Niezła robota. Aż żal patrzeć co on ze sobą zrobił – powiedział rozbawiony Mandela.
- Co on ze sobą zrobił z naszą drobną pomocą – wtrącił Andres.
- I to mi się podoba. Jak ja lubię być panem sytuacji – stwierdził Alberto sięgając po kolejnego głębszego.
W tym samym czasie Angela rozpoznała z daleka Mandelę i zauważyła jak rozmawia on przy barze z Nicolasem i Andresem.
- Wielka trójka… Szkoda, że nie mam przy sobie aparatu, bo to jest niezbity dowód – westchnęła, po czym chciała odejść, ale nagle zauważyła swojego półprzytomnego brata, którego niszczyły od środka narkotyki. Przeraziła się, ale nie wiedziała jak zareagować. Chciała pobiec go ratować, ale nie mogła tego zrobić, bo wzbudziłoby to podejrzenia Nicolasa.
- Co on ze sobą zrobił… A może to oni tak go załatwili? Nie mogę tak tego zostawić!
Nagle jednak Nicolas zauważył ją i zawołał. Angela chciała zapaść się pod ziemię, ale znów musiała zmierzyć się z jego pełnym pożądania wzrokiem.
- Sara, Sarita! Chodź tu skarbie! Przedstawię cię mojemu znajomemu.
- Nie chcę przeszkadzać Nicolas…
- Podejdź tutaj i nie marudź. To dla mnie ważne. Mój wspólnik, pan Mandela z pewnością padnie z wrażenia na twój widok. Nie daj się prosić…
- Z Felipe mi się udało, ale teraz już nic mnie nie uratuje – pomyślała Angela… Trudno… Co będzie, to będzie. Raz się żyje!
Mandela siedział najdalej przy barze ze spuszczonym wzrokiem. Nie widział jej dokładnie. Dla dziewczyny wydawało się, że ta dramatyczna chwila trwa wiecznie. Zbliżała się powoli w kierunku Nicolasa gdy nagle główne drzwi od klubu otworzyły się z hukiem, a do środka wtargnął mężczyzna z pistoletem w ręku.
- Szefie to gliniarz! Nic nie mogliśmy zrobić! – krzyknął zdenerwowany, ogolony na łyso i z łańcuchem na szyi ochroniarz.
Pod Angelą ugięły się kolana. Wydawało się, że wpadła z deszczu pod rynnę. Mężczyźni również byli zaskoczeni tym co się dzieje na ich oczach.
- Spotkanie na szczycie panowie? Może i ja do was dołączę? – zapytał David Mendez spoglądając triumfalnie na Alberto, Nicolasa i Andresa… |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 18:58:45 11-05-11 Temat postu: |
|
|
34 ODCINEK
Klub „Dzika kotka”.
Wydawało się, że nadszedł czas decydującego starcia. David Mendez chciał zdemaskować trójkę podejrzanych, ale w istocie zdemaskował się sam. Znów najpierw coś zrobił zamiast dokładnie sprawę przemyśleć. Nie miał przecież ze sobą nakazu aresztowania. To, że Mandela był w towarzystwie Nicolasa i Andresa nic w istocie nie znaczyło. Jak każdy klient mógł odwiedzić klub będący miejscem publicznym. Tymczasem zdenerwowany policjant w pojedynkę próbował wziąć sprawy w swoje ręce. To nie mogło się dobrze skończyć. Dramat trwał także w sercu Angeli, która drżała z powodu tego, że lada chwila może być rozpoznana przez Alberta i Davida. Na dodatek przed chwilą widziała swojego brata pokonanego przez narkotyki. Najbardziej jednak bała się o Mendeza, sama nie rozumiała dlaczego. Wiedziała jak wiele ryzykuje stając oko w oko z bandą kryminalistów będąc w samej paszczy lwa. Postanowiła początkowo dyskretnie się odsunąć aby nie być w centrum wydarzeń i aby nie zostać przez kogoś zdemaskowaną.
- Mendez, Mendez, Mendez… Ty to już zawsze będziesz moją mendą – uśmiechnął się po chwili milczenia Alberto, patrząc spode łba na swojego rozjuszonego przeciwnika.
- Czego chcesz glino? Masz jakieś dowody przeciwko nam? – rzucił zdenerwowany Andres.
- Wreszcie mogę cię poznać osobiście panie komisarzu. Dużo o tobie słyszałem. Nie sądziłem jednak, że jesteś taki porywczy i bez obstawy porywasz się z motyką na słońce – dowcipkował Nicolas. Saro skarbie odejdź stąd. To sprawa między mężczyznami. Nie jesteś tu potrzebna…
Angela szybko oddaliła się aby jej wzrok nie spotkał się ze wzrokiem Davida. Nie mogła jednak wytrzymać i postanowiła obserwować dalszy rozwój sytuacji stojąc za jednym z filarów.
- Od kiedy tak troszczysz się o swoje panienki lekkich obyczajów? – spytał David.
- Nie twój interes Mendez. Czego chcesz? – odparł Moncada.
- Aresztować was.
- A masz nakaz? – wtrącił Andres.
Wtedy David zrozumiał, że w istocie istnieje jedynie szereg poszlak świadczących o winie Mandeli i jego wspólników. Nic nie mógł zrobić bez decyzji prokuratora i akceptacji swojego szefa.
- Nie potrzebny mi nakaz aby po męsku załatwić tę sprawę z takimi gnidami jak wy. Opowiem wam jak było. Alberto Mandela miał już dość swojego wspólnika. Nie wiem z jakich pobudek, ale z pewnością bardzo niskich chciał go wyeliminować i przejąć jego pozycję w firmie oraz majątek. Sprawiłeś, że wpadł w nałóg. Udawałeś jego przyjaciela. W pewnym momencie on zorientował się co jest grane. Zrozumiał, że go oszukujesz. Wtedy postanowiłeś go zabić. Wiesz czego się dziś dowiedziałem? Jeden z moich informatorów powiedział, że dofinansowujesz „Dziką kotkę”. Kto by pomyślał, że szanowany biznesmen brata się z przestępcami. Nie było więc dla ciebie problemu aby skorzystać z pomocy swoich przyjaciół… Takie bydlaki jak Nicolas Moncada czy Andres Delgado z chęcią pomogliby ci we wszystkim. Nawet w zabójstwie… I w trójkę porwaliście i zabiliście Mariano Salazara! A potem chciałeś wrobić w to swojego syna Jorge, który was widział, ale bał się was wydać, bo wolał prowadzić z tobą rodzinne gierki… Po nitce do kłębka prawda wyszła na jaw. Jesteście mordercami!
- To są tylko twoje dywagacje! Kto ci to potwierdzi? Mój syn? Śmiechu warte! Pleciesz bzdury Mendez! – irytował się Alberto.
- Bardzo fajna historia, ale szkoda, że jest nieprawdziwa. Zastrzelisz bezbronnego człowieka? Boję się jak tak do mnie mierzysz z pistoletu? Każdy ma prawo do obrony. Już wolę dać się aresztować aniżeli zabić – kpił Nicolas.
- Aresztuj nas wszystkich. Czekamy – wtórował mu Andres.
David schował broń i nic nie mówiąc podszedł kilka kroków w kierunku Nicolasa.
- Teraz obaj jesteśmy bezbronni draniu! – powiedział, po czym wymierzył mu cios prosto w twarz, a następnie poprawił tak, że Moncada przeleciał przez ladę baru rozbijając regał z alkoholami.
- Wariat! – krzyknął Nicolas, niczym rozjuszony byk żądny krwi.
W tym samym czasie na policjanta rzucił się Andres, ale również oberwał i znalazł się na ziemi. David złapał teraz za frak Mandelę i chwilę go przytrzymał.
- Twoje dni są policzone Mandela! Sprawiedliwości stanie się zadość!
Ochroniarze szefa klubu gotowi byli skoczyć mu do pomocy, ale on machnął na nich ręką aby nie przeszkadzali. Sam postanowił to zakończyć. Gdy komisarz szarpał się z Albertem, ten podszedł do niego od tyłu i uderzył butelką w głowę. David stracił przytomność. Nicolas wyjął nóż i zamierzył dokończyć dzieła. Był tak wściekły, że nie zważał już na nic. Jeszcze nikt nigdy tak go nie upokorzył jak ten krnąbrny policjant. Należało więc z nim w tej chwili skończyć.
- Pierwszy raz zabiję dla samej przyjemności zabijania – uśmiechnął się Moncada zbliżając ostrze do szyi komisarza gdy nagle rozpaczliwy głos kobiety zupełnie go zaskoczył.
- Kochanie nie jesteś mordercą! – krzyknęła Angela.
Słowa Sary podziałały na Nicolasa kojąco. Ani jego szef Alberto ani wspólnik Andres ani nikt inny nie mógłby mu w tej chwili przeszkodzić w realizacji planu. Jednak tylko ta piękna kobieta miała na niego aż taki wpływ. Poza tym słowo "kochanie" ciągle brzmiało mu w uszach. Wyrzucił nóż i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Ty zawsze wiesz jak mnie uspokoić. To policjant. Ja szanuję stróżów prawa, ale to on zaatakował mnie pierwszy. Nie wiem co się ze mną stało, że chciałem… - tłumaczył się Nicolas.
- Co on wygaduje? Aż tak bardzo dba o pozory dla tej kobiety? – zdziwił się Mandela.
- Na to wygląda – odparł Andres dotykając swojej wargi, z której płynęła krew.
- To dziewczyna kogoś mi przypomina… Wydawałoby mi się, że znam ten głos. Niech tu podejdzie bliżej – zauważył Alberto.
Nagle jednak zawyły syreny, a do klubu wpadło mnóstwo policjantów na czele z Estebanem Torresem. Znów zrobiło się wielkie zamieszanie.
- Co tu się dzieje do diabła! – krzyknął rozwścieczony Esteban…
Rezydencja Mendezów.
W tym samym czasie telewizyjna ekipa krzątała się w rezydencji Estefanii Mendez. Dostojna kobieta znów była bohaterką mediów. W relacji na żywo miała przekazać kolejną pokaźną kwotę, tym razem w ramach budowy nowego ołtarza w kościele do którego uczęszcza. Towarzyszył jej proboszcz tejże parafii, a całe zdarzenie filmowały kamery.
- Dzisiejszy gest pani Mendez nie jest jej pierwszym gestem miłosierdzia skierowanym wobec Kościoła. Jej działalność powinna być przykładem dla innych parafian. Każdy dobry uczynek nie jest robiony dla księdza czy dla Kościoła, lecz dla Boga, który wszystko obserwuje, za dobro wynagradza, a za złe każe. Dlatego dzisiaj spotykamy się w domu pani Mendez, bo Bóg jest nie tylko w świątyni. On jest wszędzie, a jego nauka i dobro jest również i w tym domu. Cieszę się, że dzięki mediom możemy rozpowszechniać dziś dobro w tym jakże złym i niekiedy pełnym brutalności świecie. Ufajmy Bogu! Dziękuję serdecznie – zakończył swoje dywagacje ksiądz Armando.
Następnie pani Mendez w blasku fleszy przekazała duchownemu czek i po chwili sama zabrała głos.
- Tak jak powiedział przed chwilą ksiądz Armando, należy ufać Bogu. Ja staram się podążać nauką Jezusa Chrystusa i jego śladami. Pragnę czynić dobro i pomagać innym. Dziś chodzi o renowację ołtarza, ale przecież w przeszłości cele były jeszcze bardziej szczytne. Niech tylko przypomnę akcje pomocy dla hospicjów czy dla biednych i głodujących dzieci. Aby właśnie im żyło się choć odrobinę lepiej. Aby w swoich cierpieniach zaznali choć odrobinę uśmiechu. Obecność kamer w dniu dzisiejszym nie jest oznaką tego, że chcę się lansować czy chwalić swoimi dokonaniami. Broń Boże! Chcę jedynie pokazać za pośrednictwem mediów, że można i że warto pomagać. Powiecie patrząc na mój dom, że mam pieniądze i łatwo jest mi nimi rozporządzać. Ale właśnie to, że nie narzekam pod względem materialnym powoduje, że chce nimi się dzielić. Skoro je mam to chcę je wydawać, ale wydawać mądrze. A wiem, że ten czek, które trafił w ręce księdza, poszedł w dobre ręce i nie został zmarnowany. Bóg stworzył świat, ale stworzył też ludzi aby czynili ten świat lepszym jego rękoma. I mam nadzieję, że pomagając w ten sposób, to i ja jestem niejako ręką Bogą, przynajmniej jakąś małą cząstkę jego władczej mocy. Nie pragnę rozgłosu. Kieruję się jedynie miłością wobec bliźniego. Nie jesteśmy sami na tym świecie. Dzielmy się tym co mami oraz kochajmy i szanujmy innych. Nigdy jeden nie powinien nastawać przeciw drugiemu. Zawsze działajmy razem. Dziękuję serdecznie. Z Bogiem – uśmiechnęła się Estefania…
Jej wystąpienie zostało przejęte burzą oklasków, a sama zainteresowana uśmiechała się od ucha do ucha. Doskonale wiedziała bowiem w jaki sposób zdobyć uznanie odgrywając na oczach milionów widzów niesamowite przedstawienie...
Tymczasem…
Więzienie dla kobiet.
Margarita przechadzała się właśnie po świeżym powietrzu. Spacerniak, który odbywał się dwukrotnie w ciągu dnia był jedyną okazją dla więźniarek aby zobaczyć słońce i delektować się słoneczną pogodą. A tego dnia było wręcz upalnie. Kilkunastominutowy spacer odbywał się wyjątkowo bez awantur i skandali. Powoli dobiegał końca. Żar lejący się z nieba usypiał wszystkich. Ciężko było oddychać, a znużone strażniczki z trudem wykonywały swoją robotę i obserwowały co się dzieje na dziedzińcu. Nagle tuż za plecami Margarity znalazła się Clemencia, tęga kobieta, która uważała się za szefową więziennego gangu i której nikt nigdy nie ośmieliłby się „podskoczyć”. Trzymała innych krótko, załatwiała także pewne sprawy z zewnątrz. Jednym słowem miała układy i rządziła czując się całkowicie bezpiecznie i bezkarnie.
- Czego chcesz? Trzymam się od ciebie z daleka… To ty szukasz zwady – burknęła przerażona Margarita przyśpieszając kroku. Jej towarzyszka zrobiła jednak to samo. W mgnieniu oka złapała ją za gardło.
- Co robisz?
- Oto wiadomość od Estefanii Mendez, która za dobro wynagradza, a za złe każe! Zdrady nie popuszcza…
- Co takiego?
- To!
Clemencia w ułamku sekundy wyciągnęła żyletkę i szybkim ruchem podcięła Margaricie gardło.
- W imię Ojca! I Syna! I Ducha Świętego! Amen! – krzyczała Clemencia i przy każdej wypowiedzianej formułce cięła swoją ofiarę raz jeszcze. W sumie aż pięć razy. Po chwili duża plama krwi pokryła dziedziniec, a Margarita Bermundez po kilkudziesięciu sekundach agonalnych ruchów, zastygła na wieki. Dogorywała przerażona i w milczeniu, bez pomocy znikąd.
- Nie wierzę w Boga, ale 10 000 dolarów premii więcej za te specjalne słowa przekonały mnie aby je wypowiedzieć – pomyślała Clemencia, cała ubrudzona krwią zmarłej, powstrzymywana przez strażniczki, które przybyły na miejsce, ale aby zapobiec tragedii było już za późno…
Tymczasem…
Viviana miała szczęście, że Gonzalo Fernandez zjawił się na czas. Nie miała pojęcia, że mogła zostać kolejną ofiarą gwałciciela i seryjnego mordercy. Sympatyczny policjant odwiózł ja do domu i polecił mechanika, który miał w kilka dni naprawić jej samochód.
- Nie wiem jak panu dziękować. Zrobił pan dla mnie tak wiele, a ja byłam z początku taka dla pana niemiła – uśmiechnęła się prawniczka.
- Nie ma pani za co przepraszać. Skąd mogła pani wiedzieć z kim ma do czynienia. Stróżów prawa nie można się jednak bać – odparł Gonzalo.
- Tak, wiem… Moja przyjaciółka też na takiego jednego trafiła. Prawdziwy anioł stróż.
- No proszę… To może i ja będę dla pani aniołem stróżem. Zawsze możemy się spotkać i pogadać przy kawie. O ile to nie problem…
- Skądże znowu…
Viviana była rozradowana niespodziewanym zwrotem w jej życiu, jakim było niewątpliwie poznanie przystojnego policjanta.
- Angela też poznała Davida gdy zepsuł jej się samochód. Historia lubi się powtarzać. Może coś z tego będzie – cieszyła się w duchu. Nagle zadzwonił telefon Fernandeza. Mężczyzna był zaniepokojony.
- Jak to ma kłopoty? Nie do wiary! Już tam jadę. Dzięki za informację Luciana – powiedział Gonzalo rozłączając się.
- Coś się stało?
- Właściwie tak. Muszę ratować przyjaciela. Taki zawód policjanta. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy Viviano. Było miło…
- Ja również mam taka nadzieję. Dziękuję raz jeszcze za wszystko…
Zachwycona Viviana miała w duchu nadzieję, że ich drogi tak po prostu się jeszcze nie rozejdą...
Klub „Dzika kotka”.
Policjanci przechadzali się bez celu i oglądali miejsce bijatyki gdy w sąsiednim pomieszczeniu Alberto Mandela, Nicolas i Andres rozmawiali z Estebanem Torresem.
- Niesamowity jest ten gliniarz! Od razu wyśpiewał nam całą prawdę! Wszystko wie! – rozkładał bezradnie ręce Nicolas.
- Zawsze był dobry – wtórował mu Andres.
- Może jest i dobry, ale przeceniacie go. Głupotą było wtargnięcie do lokalu i zrobienie takiej rozróby w pojedynkę. Sam sobie zaszkodzi, prawda Estebanie? – spytał Alberto.
- Naturalnie, że tak. Odsunę go od śledztwa – odparł Torres.
- To za mało! On nie może być dalej policjantem! – wtrącił Mandela.
- Zobaczymy co da się zrobić…
- Jest pan z nami w końcu czy nie? Pan jest szefem policji, więc niech pan mi tu nie pieprzy farmazonów! Jego trzeba zabić! Wtedy będzie unieszkodliwiony na wieki! – irytował się Nicolas.
- Wiem co robię. Na niego przyjdzie jeszcze czas – mruknął Esteban.
- Niech i tak będzie. Zrób z nim porządek i to szybko, bo jest gotów wsadzić nas wszystkich do pudła bez dowodów! – denerwował się Alberto.
- Nie zrobi tego. Już moja w tym głowa abyście byli bezpieczni…
- A gdzie twoja Sara? Nie tęsknisz za nią? – spytała wspólnika Andres.
- Dobre pytanie. Ciekawe co robi teraz mój nieoszlifowany diament – rozmarzył się Nicolas…
W tym samym czasie Angela umówiła się z jednym z policjantów, że pojedzie razem z nim aby odwieźć Jose Luisa pod wskazany przez nią adres. Jej brat zupełnie nie kontaktował, mamrotał tylko coś pod nosem i nawet jej nie poznał własnej siostry, a ona chciała tego dnia jak najszybciej opuścić „Dziką kotkę”. Miała już dość wrażeń. Poza tym wiedziała, że David odzyskał przytomność, ale nie chciała się z nim zetknąć. Nagle poczuła jak ktoś złapał ją od tyłu za ramię. Obróciła się i ich wzrok znów się spotkał. Poznał ją bez problemu. Był zaskoczony i zdumiony jej obecnością w tymże miejscu.
- Co ty tu robisz w tym stroju Angelo? – spytał ją David, a ona nie miała pojęcia co mu na to odpowiedzieć… |
|
Powrót do góry |
|
|
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:14:59 14-05-11 Temat postu: |
|
|
Super odcinek. Jaka akcja. Brawo
David popełnił kolejny błąd. Nie powinien był przychodzić do klubu i mówić wszystko co wie. A potem jeszcze wdał się w bójkę. To się źle dla niego skończy. Dobrze, że Angela uratowała mu życie. Nico od razu zmienił zamiar jak dziewczyna zawołana na niego kochanie. Dobrze, że Mandela jej nie widział. Ale kto wie. Może ją rozpoznać.
Wiedziałam, że Margarita będzie zabita na polecenie Estefanii, która w tym samym czasie przekazuje pieniądze na ołtarz w kościele, pokazując jaką jest dobrą i hojną parafianką. Co za hipokrytka.
Angela myślała, że nie uda jej się spotkać Davida. Chciała się wymknąć. A tu taka niespodzianka. Mężczyzna od razu ją rozpoznał. Ciekawe jak z tego wybrnie. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 17:48:23 11-07-11 Temat postu: |
|
|
35 ODCINEK
Klub „Dzika kotka”.
Angela nauczyła się wychodzić z wielkich opresji obronną ręką, ale teraz była kompletnie zaskoczyła. Posmutniała na widok Davida, który ją odkrył i zdemaskował. Nie wiedziała co zrobić. Przyznać się przed nim i zdjąć maskę czy może uparcie zaprzeczać. Miała pewność, że teraz straci go na zawsze gdy dowie się on o jej tajemniczej misji. Mimo wszystko postanowiła jednak iść w zaparte.
- A co ty tu robisz? Ja przyszłam się zabawić. Chyba mi wolno. To przecież nocny klub – powiedziała Angela, ale jej słowa wcale nie brzmiały wiarygodnie.
- W takim stroju? Wyglądasz jak jedna z tych tancerek! Zmieniłaś nawet swój image, ale ja zawsze cię poznam… Dlaczego to robisz? Co to za gra? Odpowiedz mi – odparł David nalegając na odpowiedź.
- Jesteś gliną. Domyślisz się po co tu jestem i co zamierzam zrobić…
Dziewczyna spojrzała mu wymownie w oczy, po czym wybiegła z klubu i zniknęła w okamgnieniu. Nie uszło to uwadze jednego z ochroniarzy, który zamierzał poinformować o tym swojego szefa, jakże wyczulonego na każde zachowanie jego umiłowanej tancerki. Mendez chciał biec za Angelą, ale nagle pojawił się Esteban wraz z resztą swoich ludzi.
- Musimy porozmawiać i dobrze wiesz o czym. Tak dalej być nie może! – stanowczo powiedział Torres.
- Nie teraz. Muszę…
- Nic już nie musisz. Odbieram ci śledztwo!
- To najważniejsza sprawa w mojej karierze…
- Którą spieprzyłeś i która należy już do przeszłości. Twoje zachowanie to samowolka! Jak mogłeś sam wpaść do klubu i zrobić rozróbę? Nie miałeś nakazu i wszcząłeś awanturę. Rzuciłeś się na Nicolasa Moncadę na oczach wszystkich!
- Od kiedy broni pan takich padalców jak ten typ! Moncada i jego wspólnik współpracują z Alberto Mandelą! Oni zabili Salazara! Nadszedł czas zdemaskowania ich! Jesteśmy blisko końca, a pan chce mi odebrać śledztwo?
- Owszem. Nie zapominaj, że gdyby nie ja, to już mógłbyś nie żyć. Szukałeś guza i doigrasz się. Nie tylko odbieram ci śledztwo, ale zawieszam w funkcjach policjanta. Oddaj mi broń i odznakę. Nic mi nie mówisz i nie konsultujesz się za mną. Od osób trzecich dowiaduję się co zamierzasz. Mam już po dziurki w nosie twoich wyskoków. To koniec.
- W porządku. Jutro przyjadę na komisariat i zrobię co pan chce. Mogę już wyjść?
Esteban milczał, więc David wyszedł zniesmaczony. Zawiódł się na swoim przełożonym, poczuł porażkę gdy był już tak blisko zwycięstwa, ale najbardziej bolał go widok Angeli, która najwyraźniej nie potrafiła mu zaufać. Okłamała go i oszukała. Jedynie szczera rozmowa z nią mogła wszystko wyjaśnić. I to właśnie absorbowało go teraz najbardziej. Esteban zauważył stojącego nieopodal Marcosa. Poklepał go po plecach na znak aprobaty.
- Dobra robota. Gdyby nie ty, nie wiedziałbym co ten szaleniec kombinuje. Otworzyłeś mi oczy – stwierdził Esteban.
- Zawsze do usług – odparł policjant ironicznie się uśmiechając.
- Nie spuszczaj go z oczu. Kto wie co teraz roi się w jego głowie. Jest rozdrażniony. Może popełnić kolejne głupstwo.
- Będę jego cieniem. Może być szef spokojny.
- A to będziesz mógł wtedy być spokojny o swoje stanowisko, bo przecież od zawsze marzyłeś aby piastować funkcję Mendeza, nieprawdaż?
Marcos nic nie odpowiedział, ale jego uśmiech wyjaśniał wszystko. Torres nie zwrócił już na to uwagi.
- Zwijamy się stąd chłopcy! Nie mamy tu już nic do roboty! Mam nadzieję, że ta akcja nie trafi do mediów. Szkoda aby nasz wydział skompromitował się przez pojedyncze wybryki jednego z naszych!
- Jakie wybryki? – wtrącił nagle Gonzalo, który pojawił się w klubie najszybciej jak mógł.
- David wszczął w klubie awanturę. Chciał wszystkich aresztować bez nakazu. Doszło do bijatyki, a Esteban odebrał mu sprawę zabójstwa Mariano Salazara. Poza tym chce go wyrzucić z policji – odparła smutnym głosem Luciana.
- Co takiego? To niemożliwe!
Tymczasem…
Więzienie dla kobiet.
Śmierć jednej z więźniarek lotem błyskawicy przebiegła przez całe więzienie. Policja próbowała ustalić dlaczego Margarita Bermundez została zabita. Jednak jej morderczyni, Clemencia nie zamierzała pisnąć ani słowa. Została złapana na gorącym uczynku, ale to nic nie dało. Oficjalna wersja była taka, że zabiła ją, bo stała jej na drodze i chciała to zrobić. Kolejne morderstwo i tak nic w jej wypadku nie zmieni, bo jest skazana na dożywocie. Panował tu absolutny chaos i w tym gorączkowym czasie do więzienia wybrała się Marcela Vargas. Nie zamierzała się poddać. Po raz drugi usiłowała dowiedzieć się czegoś od Margarity w tajemniczej sprawie sprzed lat.
- Chciałam odwiedzić panią Margaritę Bermundez – powiedziała na wstępie Marcela.
- To nie będzie możliwe – odparła strażniczka zajmująca się umożliwianiem więziennych wizyt.
- Dlaczego? Przecież przyszłam we właściwym czasie…
- Tak, ale nie porozmawia pani z nieboszczką, nieprawdaż?
- Jak to?
- Tak to. Margarita Bermundez została zamordowana dwie godziny temu. Przepraszam za obcesowość, ale to morderstwo spowodowało niezły młyn. Pani chyba nie jest z rodziny.
- Skądże… Ale jak to się stało? Kto ją zabił?
- Nienawidząca ją współwięźniarka. Nie wiemy dlaczego. Przepraszam, ale w związku z tą sprawą mam mnóstwo roboty. Mam zostać przesłuchana i jeszcze dostarczyć szefowej harmonogram wizyt…
Strażniczka krzątała się wokół swojego biurka. Zaskoczona Marcela zamierzała odejść w milczeniu, ale nagle w zasięgu jej wzroku znalazła się kartka, na której widniała lista osób, które odwiedzały ostatnio Margaritę Bermundez. Obok swojego nazwiska znalazła także inne, zapisane jako ostatnie.
- Estefania Mendez? Niewiarygodne! Co taką damę z wyższych sfer łączyło z Margaritą Bermundez? – zastanawiała się Marcela…
Klub „Dzika kotka”.
Alberto Mandela pożegnał się z Nicolasem i Andresem i zamierzał wrócić do domu. Miał już dość przeżyć jak na jeden dzień. Przyglądał się z uwagą jak Esteban i jego ludzie opuszczają lokal.
- Wszystko pod kontrolą – szepnął mu na odchodnym Torres.
Nagle jednak Alberto oniemiał gdy zauważył kobietę w mundurze. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby policjantką nie okazała się Luciana, czyli kobieta, z którą romansował, ale od jakiegoś czasu stracił z nią kontakt. Ona nie odzywała się do niego, bo dowiedziała się na jego temat szokujących wiadomości, a on sam nie miał też czasu na randki, więc zapomniał o niej. Do czasu. W tym momencie zagotowało się w nim.
- Piękna, prawda? Nic dziwnego, że się tak na nią gapisz. Takie policjantki też u nas pracują. Śliczne i seksowne – śmiał się Esteban.
- Luciana jest policjantką? To jakiś żart? – zdenerwował się Alberto.
- Skąd znasz jej imię? To nie żart. Jest znakomitym gliną.
- A to suka… Spotykała się ze mną żeby wyciągnąć ode mnie informacje. Kumpluje się z Mendezem?
- Tak i to bardzo, ale nadal nie rozumiem…
- Miałem z nią romans… Do diabła! Nie tylko Mendez jest naszym wrogiem! Twoi ludzie mu pomagają! – zacisnął pięści Mandela…
- Spokojnie. Nie wywołuj kolejnej awantury. Lepiej żeby ona cię nie widziała. Wyjaśnimy i tą sprawę. Wracaj do siebie…
Alberto nie posłuchał. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Luciany. Dziewczyna przeraziła się na jego widok. Mimo że od kilku lat pracuje w policji, zmroziło ją i ciarki przeszły jej po plecach widząc twarz człowieka, która mówiła wszystko. Czerwona i rozzłoszczona, gotowa nawet zabić. Po chwili mężczyzna odwrócił jednak twarz i wyszedł z klubu.
- Mój Boże… A może David miał rację? Jeśli to jest morderca, to co ja najlepszego narobiłam? – posmutniała Luciana.
- Jeszcze się z tobą policzę suko. Jesteś kolejną na mojej liście wrogów. Nie powiedziałaś mi kim jesteś z zawodu. Teraz już wiem dlaczego. Jeszcze przyjdzie na ciebie pora – złorzeczył w myślach Mandela…
W tym samym czasie Nicolas siedział w swoim pokoju i lizał rany po starciu z Mendezem. Jednym haustem wypił pół butelki tequili, ale jedyne czego teraz potrzebował to chwili spokoju oraz Sary. Kazał swoim ludziom ją odnaleźć, ale informacja, że dziewczyna wyszła z klubu rozzłościła go jeszcze bardziej.
- Do diabła! Jak to wyszła? Przecież o tej porze dopiero rozpoczyna swoją pracę! – irytował się Nicolas.
- Nie wiem. Widziałem jak rozmawiała z tym policjantem Mendezem, a później wybiegła. Była dość zdenerwowana – odparł rosły ochroniarz.
- Może i ją nastraszył ten bydlak? Po co z nim rozmawiała? – zastanawiał się Moncada.
- Może dziękował jej za uratowanie życia?
- Nie wiem, może… Sara to anioł, nie kobieta. Potrafi postawić na swoim i ma charakter, ale z drugiej strony jest taka dobra. Ale ten kretyn musiał ją jednak czymś zdenerwować. Jeśli nie wróci do pracy za godzinę, sam po nią pojadę. Znam okolice, w których ona mieszka. Możesz odejść.
Nicolas był trochę zaskoczony, ale wciąż uważał swoją Sarę za najlepsze co go w życiu spotkało.
- Gdzie uciekłaś ty mój gołąbeczku… Przez ciebie znów usycham z tęsknoty – mówił sam do siebie popijając tequilę.
- Odleciał w siną dal – wtrąciła Samantha, która bez pukania pojawiła się w jego pokoju.
- Nie nauczono cię pukać? No tak… Zapomniałem, że ciebie niczego w życiu nie nauczono. Jesteś typem samouka i jedyne co umiesz to uprawiać seks i dać facetowi rozkosz. Nie mam jednak na ciebie ochoty. Mam inną kobietę. Prawdziwą muzę…
- Która nigdy nie da ci tego co ja. Jak długo będziesz z nią jeszcze chodził na kolacje i płaszczył przed nią jak idiota? Nie udawaj dżentelmena, bo nim nie jesteś.
- Zamknij się kretynko!
- Twoja Sara nie jest taka krystaliczna. Rozmawiała z tym policjantem, a później wyszła w towarzystwie tego młodego ćpuna. Nie sądzisz, że to trochę dziwne? A może cię zdradza? I co ty na to?
- Moja Sara wyszła z Jose Luisem Salazarem? Jesteś pewna tego co mówisz? To jakiś absurd! – krzyknął zdenerwowany Nicolas…
Tymczasem…
Andres Delgado wrócił do swojego mieszkania, a w swojej sypialni zastał roznegliżowaną Camilę popijającą drinka. Kobieta czekała na niego, ale tym razem nie miała ochoty na szybki numerek. Była zdenerwowana.
- Co ty tu robisz? – zdziwił się Andres.
- Zapomniałeś, że mam zapasowe klucze do twojego mieszkania – odparła Camila.
- Ach tak. Musisz mi je oddać, bo znając ciebie jesteś gotowa mnie nawet okraść. Dla forsy zrobisz wszystko. Przykro mi, ale nic ci nie dam. Znudziłem się tobą.
- Ja tobą również. Ostatnio jednak odczuwam samotność i miałam nadzieję, że jak wrócisz to przypomnimy sobie stare, dobre czasy.
- Jak chcesz to możemy przypomnieć. Nas łączy tylko seks, nic więcej. Jestem zmęczony, ale chwila relaksu z tobą dobrze mi zrobi.
- Nic z tego.
- Jak to? Przecież chciałaś…
- Co to jest do diabła?
Camila wskazała palcem na kilkanaście zdjęć skąpo ubranych kobiet, które leżały na stoliku przy łóżku.
- Jesteś zazdrosna? Nie rozśmieszaj mnie. To tancerki, które pracują w „Dzikiej kotce”. Nicolas dał mi na pamiątkę i oglądam je przed snem – dowcipkował Delgado.
- Nie jestem zazdrosna. Nie bądź żałosny. Dziwi mnie jednak, że taki duży chłopczyk woli patrzeć na zdjęcia kobiet zamiast znaleźć sobie prawdziwą kobietę, z którą mógłby zrealizować swoje chore, erotyczne fantazje, a nie tylko snuć je sobie w głowie…
- Masz rację, ale słowa prawdziwa kobieta nie pasuje do ciebie…
Camila nie zareagowała na kolejną zaczepkę. Zdziwiła się jednak oglądając zdjęcie jednej z tancerek.
- Jak nazywa się ta dziewczyna?
- Sara Rey. A czemu pytasz?
- Mam wrażenie, że gdzieś ją widziałam. Nie miała jednak takiej fryzury - powiedziała zaskoczona Camila...
Rezydencja rodziny Salazar.
Angela po raz pierwszy od dłuższego czasu wróciła do rezydencji. Nie miała wyjścia. Wyrzuciła z niej Jose Luisa, ale teraz powróciła tu wraz z nim. Załamała się gdy zobaczyła go w takim stanie. On sam zniszczył sobie życie, ale postanowiła mu jednak pomóc. Była jego siostrą i czuła, że musi to zrobić póki nie jest za późno. Teraz żałowała swojej decyzji, że nie potrafiła z nim wcześniej porozmawiać ani go wysłuchać. Może to by coś pomogło. Jose Luis leżał w swoim pokoju, a Angela wyszła na taras aby pomyśleć… Powróciła do wszystkich scen dzisiejszego dnia, a więc bójki Nicolasa z Davidem kiedy to jego życie wisiało na włosku oraz późniejszej rozmowy z policjantem, która dała jej do myślenia.
- Domyśli się co zrobiłam. Albo mnie zrozumie i wesprze w tym co robię, albo znienawidzi i nigdy nie wybaczy. Oby zrozumiał… Nie jestem kobietą dla niego. Nie mogę się jednak wycofać. Oboje znamy prawdę, ale David wciąż nie może ich pokonać. Ja mogę… na swój sposób mogę… Dla nich nie jestem zagrożeniem. Walczą z Davidem, a to ja będę ich cichym zabójcą. Przeklęci dranie! – pomyślała Angela…
Szła przed siebie. Spacerowała i chciała zapomnieć o tym ciężkim dniu, ale nie była w stanie. Intensywne myśli wciąż wracały i nie dawały jej spokoju.
- Jeśli mnie kocha to mnie odnajdzie i wyjaśnię mu wszystko. Przecież razem możemy ich pokonać. Jest jeszcze wujek Roberto. W trójkę zdemaskujemy tych złoczyńców – zastanawiała się…
Zawiał mocny wiatr. Postanowiła wrócić do rezydencji. Nagle poczuła jakiś szelest i czyjeś kroki. Obróciła się, ale nikogo nie zobaczyła.
- Ależ jestem przeczulona – powiedziała sama do siebie…
Podbiegła do schodów. Jej myśli nadal krążyły wokół Davida. Gdy zamierzała otworzyć drzwi, ktoś mocno złapał ją za plecy i z całej siły zepchnął za schodów. Nie zdążyła zareagować pomimo tego, że znała sztukę samoobrony. Tym razem dała się jednak zaskoczyć.
- Ty suko! Już wiem kim jesteś! Zwykłą dziwką! – usłyszała już leżąc na ziemi… |
|
Powrót do góry |
|
|
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:50:04 11-07-11 Temat postu: |
|
|
Super odcinek
David został odsunięty od śledztwa. Esteban tylko czekał na taką okazję. Ale i jemu powinie się w końcu noga. David rozpoznał Angelę, zastanawiał się co ona robi w takim miejscu.
Nico całkiem sfiksował na punkcie Angeli. Jak się dowiedział, że wyszła z Jose Luisem zaniepokoiło go to. Był zazdrosny.
Luciana jest w poważnym niebezpieczeństwie. Alberto dowiedział się, że jest policjantką. Myślał, że spotykała się z nim aby wyciągnąć od niego informacje. Niech dziewczyna lepiej na niego uważa. gdy popatrzyli na siebie nawzajem, czuła nienawiść w jego oczach. Jest się kogo bać.
Końcówka genialna. Domyślam się kto zaatakował Angelę. Pozostaje pytanie, czy sobie z nim poradzi czy może pojawi się ktoś, kto ją uratuje.
Ale na pewno tę odpowiedź znajdę w następnym odcinku, na który już czekam. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 13:08:03 13-07-11 Temat postu: |
|
|
36 ODCINEK
Rezydencja rodziny Salazar.
Angela podniosła się i zobaczyła przed sobą doskonale znaną twarz. To znów on ją prześladuje. Nie dał za wygraną. Mężczyzna był rozwścieczony i chwycił ją za szyję.
- Zmieniłaś się Angelo Salazar… Co spowodowało, że z urodziwej pani biznesmen stałaś się zwykłą tancereczką w nocnym klubie? Dawniej nie chciałaś dać mi nawet odrobiny rozkoszy, a teraz puszczasz się z kim popadnie! Widziałem cię kiedyś z tym gliniarzem, a ostatnio z Nicolasem Moncadą, tym cholernym dilerem narkotykowym! Obaj zawzięcie cię przede mną bronili! Co jest grane? Bronią cię wpływowi ludzie, ale przede mną nikt cię nie uratuje! – krzyczał Felipe.
- Czego ode mnie chcesz? Puść mnie! – Angela próbowała wyswobodzić się z żelaznego uścisku napastnika.
- Tego czego nie dałaś mi przed laty. Chce ciebie i twoich pieniędzy!
- Przecież sam zostawiłeś mnie przed ślubem dla innej! A bogata nie jestem, więc źle trafiłeś…
- Za epatowanie ciałem dostajesz na pewno sowite napiwki. Puszczę cię, ale najpierw zatańcz przede mną jakiś swój popisowy numer!
- Nigdy draniu!
- Właściwie to nie zależy mi jednak ani na twojej forsie ani na twoim ciele. Wolałem cię taką niedostępną jak wcześniej. Jako zwykła szma*a zupełnie mi nie pasujesz.
- Wzruszające Felipe, więc skoro ci nie pasuje, to daj mi spokój. Ja zapomnę na zawsze o tobie, a ty o mnie…
Felipe zareagował na te słowa gromkim śmiechem. Przed oczami Angeli zabłysnęło ostrze noża.
- Skoro nie będziesz moja, nie będziesz niczyja!
- Puść ją! – krzyknął nagle Jose Luis, który wybiegł przed rezydencję rozbudzony dobiegającymi stamtąd krzykami.
- A ty tu czego?
- Odłóż ten nóż i puść moją siostrę!
Jose Luis chciał pomóc Angeli i rzucił się na napastnika, ale był jeszcze wciąż słaby i otumaniony. Felipe z łatwością uderzył go i powalił na ziemię, a następnie wbił nóż prosto w jego ramię. Chłopak aż jęknął z bólu.
- Nigdy cię nie lubiłem szczeniaku – mruknął pod nosem Felipe, ale nie spodziewał się, że w tym samym czasie zaatakuje go Angela. Dziewczyna zaskoczyła go od tyłu i skoczyła mu na plecy wytrącając z ręki nóż. Jeszcze dwa mocne kopniaki, których nauczyła się od wujka i tym razem to napastnik leżał na ziemi. Wciąż jednak było mu do śmiechu.
- Nauczyłaś się też walczyć. Pokaż co jeszcze potrafisz… Jesteś jak samurajska wojowniczka. Brakuje ci tylko świetlnego miecza – kpił rozbawiony całą sytuacją Felipe.
Felipe wstał i usiłował uderzyć Angelę pięścią, ale ta zrobiła unik i sama po raz kolejny powaliła go na ziemię. Mężczyzna nie był już tak rozbawiony jak jeszcze przed chwilą. Z wściekłością znów ruszył na dziewczynę, ale znów bezskutecznie. Angela wykręciła mu rękę i poprawiła kolejnym mocnym ciosem.
- Zobaczyłeś już gwiazdy idioto? Masz dość? – Angela jak najszybciej chciała poradzić sobie z Felipe, bo bała się o rannego Jose Luisa, który leżał kilkanaście metrów dalej. Jednak Castro nie zamierzał się poddawać.
- Nigdy tancereczko od siedmiu boleści! Jeszcze nigdy nie pobiła mnie żadna kobieta! Skończę z tobą!
Felipe raz jeszcze rzucił się z szaleńczym okrzykiem na Angelę, ale ta po raz kolejny z łatwością go obezwładniła uderzając łokciem najpierw w brzuch, a następnie w twarz.
- Nie jestem zwykłą tancereczką. Jestem dziką kotką kretynie! Zawsze musi być ten pierwszy raz. Dziś przegrałeś z kobietą ofermo! – powiedziała Angela do zwijającego się z bólu Felipe.
Dziewczyna podbiegła do rannego brata. Jose Luis zwijał się z bólu, ale został jedynie draśnięty w ramię.
- Zaraz wezwę pomoc. Wytrzymaj braciszku – stwierdziła Angela.
- Nie jestem godny aby być twoim bratem – odparł słabym głosem Jose Luis.
- Jesteś. Uratowałeś mi dzisiaj życie…
Angela zajęta bratem nie zauważyła, że Felipe po raz kolejny wstał i zakradł się w kierunku leżącego w pobliżu noża. Zamierzał zaatakować ją od tyłu.
- I co teraz powiesz? – krzyknął zamachując się na dziewczynę.
- Stój! – krzyknął ktoś z daleka.
Felipe zignorował jednak ten krzyk, a ostrze noża znów zabłysnęło Angeli przed oczami. Tym razem zamarła i nie zareagowała. Nie powiedziała ani słowa. Stała gotowa na to co się za chwile stanie. W ułamku sekundy padły jednak trzy strzały. Felipe osunął się bezwładnie na Angelę, która musiała uważać aby nie nabić się na ostrze. Po chwili jej oczom ukazał się David Mendez z pistoletem w ręku.
- Nic nie jest? – zapytał ją policjant.
- Nie, ale Jose Luis jest ranny. Musimy wezwać pogotowie – odparła wciąż będąc w szoku.
Mendez widząc w jakim jest stanie, nie pytał o nic więcej. Po prostu ją przytulił…
Tymczasem…
Andres z zaciekawianiem słuchał tego co przed chwilą powiedziała o Sarze Camila.
- To nasza najlepsza tancerka. Nicolas jest w niej zakochany po uszy i zrobiłby dla niej wszystko. Nasze dziewczyny często zmieniają uczesanie, więc co w tym dziwnego? Zapewne widziałaś ją gdzieś na mieście, a może nawet w „Dzikiej kotce”? – zastanawiał się Andres.
- Nie, nie… Znam tą twarz, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie ją widziałam. Pamiętam, że odebrałam ją bardzo negatywnie – odparła Camila.
- A kogo ty odbierasz pozytywnie poza samą sobą? – kpił Delgado.
- Idę stąd, bo znowu mnie wkurzasz. Jesteś do niczego…
- Zaczekaj kochanie – złapał ja za rękę Andres. Mieliśmy się zabawić…
- Odechciało mi się!
- Ja przynajmniej daję ci namiętność, a twój ukochany policjant nie pocałował cię nawet w policzek gdy byliście razem.
- Nie przypominaj mi o Davidzie…
- Dlaczego? Czyżby to była twoja pięta Achillesowa?
- On przynajmniej jest dżentelmenem. Nie takim prostakiem jak ty…
- A od kiedy ty lubisz grzecznych i ułożonych chłopców? Nie rozśmieszaj mnie Camilo. Nie mów mi, że tęsknisz za tym idiotą Mendezem?
- Sama nie wiem… Niedostępni faceci zawsze mnie pociągali. Niestety czuję, że on ma inną kobietę. Kiedyś zaskoczyłam go na komisariacie, a wpadła taka jedna dziewczyna. Widziała jak go całowałem. Chyba była zazdrosna. Bardzo się przed nią tłumaczył, że jest ze mną. Chciał nawet za nią biec… Czyżby się w niej zakochał?
- O jejku… Jakie to romantyczne. Powiedz mi tylko po co my to roztrząsamy?
- Do diabła! Pokaż jeszcze raz to zdjęcie!
Zdziwiony Andres znów pokazał jej fotografię Sary. Camila patrzyła przez chwilę i aż cała kipiała po chwili ze złości.
- To ona! Już wiem skąd ją znam! Ona była wtedy na komisariacie
z Davidem! To ta dziewczyna właśnie! – krzyknęła Camila.
- Zaraz zaraz… Jesteś tego pewna? – spytał zaskoczony Andres.
- Na sto procent!
- Co Sara mogłaby chcieć od Mendeza? To niemożliwe… Czyżby była informatorką policji i dlatego pracuje jako tancerka w naszym klubie?
- Jaka Sara? To córka tego wpływowego biznesmena, którego nie tak dawno zabito. David prowadzi w tej sprawie śledztwo. Nazywa się bodajże Andrea… Aurelia… Już wiem! Czytałam o niej nie tak dawno w gazecie. To Angela Salazar! – wypaliła Camila ku całkowitej konsternacji kochanka…
Mieszkanie Marceli Vargas.
Marcela rozmawiała przy stole ze swoją córką, która wpadła domieszkania jedynie na chwilę. Dom był dla niej jedynie przelotem, bo ostatnio coraz więcej czasu spędzała w pracy. Jednak rozmowa nie kleiła się i Luciana szybko zauważyła nieobecny wzrok matki.
- O czym tak myślisz? – spytała policjantka.
- O niczym ważnym. Jestem po prostu zmęczona – skłamała Marcela, która wciąż rozmyślała o morderstwie Margarity Bermundez i o tym, że zmarła kobieta znała się z Estefanią Mendez.
- Wiem, że poświęcam ci zbyt mało czasu, ale obiecuję, że to się zmieni. Musisz też zacząć żyć swoim życiem. Wychodzić, poznawać ludzi. Nie możesz tylko czekać na mnie, bo zakisisz się w tym mieszkaniu.
- Kiedy ja wychodzę córciu. Po prostu ostatnio chodzę jakaś zdenerwowana. A stres robi swoje. Na dodatek boli mnie głowa. Muszę się chyba przebadać.
- Popieram. Dawno nie robiłaś kompleksowych badań. Pójdę z tobą i przypilnuję cię – uśmiechnęła się Luciana.
Ich rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Marcela postanowiła otworzyć. Zobaczyła twarz mężczyzny, która nic nie jej nie mówiła.
- Dzień dobry pani. Czy tu mieszka Luciana Vargas? Trafiłem pod właściwy adres?
- Tak, to moja córka. W czym mogę pomóc?
- A więc pani jest matką Luciany? Ależ jestem niewychowany. Proszę mi wybaczyć. Pozwoli pani, że się przedstawię. Alberto Mandela. Jestem bliskim znajomym pani córki. Wpadłem z wizytą aby sprawić jej niespodziankę. A to dla pani – mężczyzna wręczył Marceli bukiet kwiatów.
- Dziękuję. Ależ pan szarmancki. Nie sądziłam, że córka ma takich wspaniałych znajomych.
- Mamo kto przyszedł? – odezwała się z drugiego pokoju Luciana.
- To ja kochanie. Chciałem sprawić ci niespodziankę. Mam nadzieje, że się cieszysz i nie przeszkadzam ani tobie ani twojej uroczej mamie? – uśmiechnął się Alberto, ale był to uśmiech złowrogi i perfidny, który przerażona Luciana od razu dostrzegła…
Cmentarz.
Estefania Mendez rozglądała się nerwowo dookoła stojąc tuż przed grobem swojego męża. Dostojny kapelusz i elegancka poza powodowały, że przechodzący ludzie spoglądali na nią z szacunkiem. Niektórzy nawet poznawali ją i kłaniali się jej z daleka. Grób Romaina był przepiękny i nowoczesny mimo że od jego śmierci minęło już wiele lat. Jego żona dbała jednak o pozory. Chciała być w oczach innych idealną wdową i wspaniałą matką. Pieniądze jakie wkładała w remontowanie grobu małżonka nie były rodzajem uciszenia sumienia, bo ta kobieta nigdy go nie miała, ale również pokazaniem Davidowi, że jego matka wciąż pamięta i kocha tragicznie zmarłego Romaina. Kobieta najchętniej splunęłaby na ten grób, bo wcale ją na cmentarz nie ciągnęło. Położyła kwiaty i modliła się, ale tak naprawdę był to pretekst. Czekała na kogoś. Po dobrej chwili za jej plecami ukazał się dobrze zbudowany mężczyzna.
- Jak pani wie wszystko poszło sprawnie. Tak jak mówiłem jestem profesjonalistą. Szybko poradziliśmy sobie z tym chwastem. Został on oderwany z ziemi i uleciał w niebyt. Wiem, że pani jest wierząca, więc powiedzmy, że uleciał prosto do piekła. Ów chwast, czyli Margarita Bermundez nie piśnie już ani słowa – wycedził w swoim stylu Horacio.
- Doskonale. Tu masz resztę pieniędzy – podała mu całą sumę w kopercie. Nie przeliczysz? – zdziwiła się Estefania.
- Ufam pani. Pani jest taka hojna, dla każdego nie szczędzi pani grosza. To doprawdy urocze…
- A co z kobietą, która ją zabiła? Mam nadzieję, że nie ma zbyt długiego języka, bo inaczej trzeba będzie go jej uciąć – westchnęła Estefania.
- Nikomu nic nie powie, ale za milczenia żąda 30% premii.
- Co takiego? Ona czy ty? – wymownie spojrzała na mężczyznę Estefania.
- 20% dla niej, w tym 10% dla mnie…
- Już lepiej, ale ostatni raz jej płacę. Jeśli będzie chciała więcej, to uciszę i ją i ciebie. Znasz mnie Horacio…
- Znam doskonale. Pani jest aniołem i diabłem w jednym. Wybuchowa mieszanka – ironizował mężczyzna.
- Póki co to wszystko. Zjeżdżaj stąd!
Horacio przeżegnał się, co zdziwiło Estefanię.
- To miejsce mnie przeraża. Zarówno kościół jak i cmentarz. Następnym razem spotkajmy się w jakiejś spelunie. Błagam panią o to. To miejsca dla katolików, ale nie dla mnie. Ostatni raz byłem w kościele i mam nadzieję, że również ostatni raz na cmentarzu.
- Masz to jak w banku Horacio. Gdy umrzesz, z pewnością nie trafisz na cmentarz. Tacy jak ty powinni zostać skremowani…
- Ma pani rację. Nie chce żeby zjadły mnie robaki. Wolę być skremowany i rozrzucony do morza – rozmarzył się Horacio. Na mnie już czas. Do zobaczenia pani Mendez…
- Będziesz skremowany, ale gdyby to ode mnie zależało, to w ramach ostatniej drogi twoje szczątki spłukałabym w kiblu – westchnęła Stefania, po czym znów zaczęła się modlić przy grobie „ukochanego” męża…
Tymczasem…
W zaledwie kilka minut zjawiło się pogotowie aby zabrać rannego Jose Luisa. Angela chciała pojechać do szpitala wraz z bratem, ale na miejscu pojawiła się również policja. Mendez był zaskoczony, gdyż zauważył najpierw Marcosa zamiast Luciany czy Gonzala.
- Oddaj mi pistolet. Nie jesteś już policjantem – wypalił Romero.
- Słucham? W tej sprawie będę rozmawiał tylko z Estebanem. Nic ci do tego – odparł zdenerwowany David.
- Mylisz się. Teraz ja prowadzę śledztwo i automatycznie jestem twoim następcą.
- Zawsze o tym marzyłeś, co?
- Nie twoja sprawa. Przyjechałem z chłopcami na miejsce zbrodni.
- Jakiej zbrodni? Ten facet napadł na Angelę, a ja ją tylko obroniłem.
- Nie jesteś już policjantem i otworzyłeś ogień do człowieka. To zabójstwo z premedytacją!
- Co ty wiesz kretynie!
- Aresztujecie go! Jest podejrzany o przekroczenie uprawnień i zabicie człowieka! – rozkazał Marcos, którego bawiła cała ta sytuacja. Czuł, że odniósł swój wielki sukces.
- On stanął w mojej obronie! Są ku temu świadkowie? Co pan wyprawia? – krzyknęła przerażona Angela.
- Daj spokój. To jakaś farsa. Za chwilę wszystko się wyjaśni.
W tym momencie nadjechał Esteban Torres. Mendez ucieszył się na jego widok. Co prawda ostatnio niezbyt rozumiał się ze swoim szefem, ale był przekonany, że nie pozwoli on na taką szopkę.
- Niech pan pouczy Marcosa, że nie może mnie aresztować. Uratowałem życie Angeli. Ten człowiek chciał ją zabić!
- Nikt nie jest ponad prawem. Przesadziłeś Davidzie. Odebrałem ci stanowisko i nie jesteś już gliniarzem. Miałeś oddać broń i odznakę, ale chciałeś zaczekać z tym do jutra. Zgodziłem się, ale nie sądziłem, że dopuścisz się zbrodni. Trzeba było zabrać ci ten cholerny pistolet! Jako zwykły obywatel dopuściłeś się przestępstwa! Przekroczyłeś swoje uprawnienia. Moja cierpliwość do ciebie skończyła się! Zabrać go na komisariat! – rozkazał swoim ludziom Torres.
David spojrzał na Angelę, a ona na niego. Doskonale wiedzieli co się święci. Mendez czuł, że jest w totalnej pułapce, że to jakiś absurdalny cyrk, ale niestety jak najbardziej realny, który miał miejsce właśnie tu i teraz. Policjant w momencie zrozumiał, że jego sytuacja jest teraz beznadziejna… |
|
Powrót do góry |
|
|
Analuz Idol
Dołączył: 10 Lip 2011 Posty: 1338 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:39:40 15-07-11 Temat postu: |
|
|
Obsada i telenowela jest świetna.Zacznę czytać
Ostatnio zmieniony przez Analuz dnia 18:11:49 17-07-11, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 23:00:17 27-07-11 Temat postu: |
|
|
37 ODCINEK
Jakiś czas później.
Komisariat policji.
David wciąż nie mógł uwierzyć, że to co go spotkało dzieje się naprawdę. To wszystko stało się zbyt szybko. Nie miał sobie nic do zarzucenia, bo uratował Angeli życie, ale nawet nie zdążył z nią zamienić słowa, bo został aresztowany za przekroczenie swoich uprawnień policyjnych i zastrzelenie człowieka! Zarzut był przecież absurdalny, bo zabił Felipe aby ratować inne życie. Nie miał przecież wyjścia. Niestety w tak trudnej dla niego sytuacji wydawało się, że jego szef oraz policyjni partnerzy odwrócili się od niego. Mendez miał pustkę w głowie. Nie wiedział co będzie dalej. Miał jednak złe przeczucia. Czuł, że jest w samym środku wielkiej afery i że przeciwko niemu zawiązany został jakiś spisek. Teza z początku szalona, była jednak przecież zgodna z prawdą. Teraz siedział w sali przesłuchań i czekał na swojego szefa. Zwykle to tam przesłuchiwał on podejrzanych przestępców. Teraz sam musiał usiąść na dobrze znanym krzesełku i czekać na rozmowę, która z pewnością będzie dla niego trudna i burzliwa. W końcu Esteban pojawił się w pomieszczeniu i spojrzał na Davida wymownym wzrokiem. Przez chwilę obaj mężczyźni milczeli. Tą wydawałoby się niekończącą ciszę przerwał Torres.
- Chcesz zapalić? – spytał ku zaskoczeniu Mendeza.
- Przecież wiesz, że nie palę – odparł David.
- Wiem, ale to rozluźnia. Pomoże ci, bo czeka nas niełatwa rozmowa.
- Dobrze wiesz, że jestem niewinny. Powiedz mi co to za cyrk? Co to za farsa? To jakieś przedstawienie? Jestem w ukrytej kamerze? Robicie sobie ze mnie żarty?
- Jak wiesz istnieje cienka linia pomiędzy policjantem a mordercą. Ty ją dziś przekroczyłeś. Zamiast głupio żartować, porozmawiaj ze mną szczerze. Co się z tobą dzieje? Nie takiego cię przecież znałem – westchnął Esteban.
- Posłuchaj… Uratowałem Angeli Salazar życie. Jak widzisz tą rodzinę prześladuję źli ludzie. Ten człowiek chciał ją zabić. Nie miałem wyjścia. Strzeliłem, bo miał ją na muszce. Angela to potwierdzi. Ona i jej brat są świadkami. Zeznają na moją korzyść. To całe aresztowanie mnie jest totalnym absurdem!
- Ty tak mówisz… Z Angelą łączą cię nietypowe relacje… Ponoć bardzo się lubicie, więc nie będzie wiarygodna w sądzie.
- Co? Po czyjej jesteś stronie?
- Uwierz, że po twojej. Niemniej jednak fakty nie są dla ciebie zadowalające. Już nie jesteś gliną po ostatnich wyskokach. Najpierw bójka w klubie, a teraz zabiłeś człowieka. Nie będzie łatwo wyjść z tego obronną ręką. Sam podjąłem trudną decyzję o odsunięciu cię od śledztwa, ale byłeś dobrym gliną. Nagle jednak zagubiłeś się całkowicie…
- Niewiarygodne, że nie chcesz mi pomóc.
- Mylisz się. Pomogę ci się z tego wykaraskać. Do policji już jednak nie wrócisz. Zawiodłeś mnie nie raz, lecz dziesięć razy. Mimo wszystko rozejrzę się za adwokatem dla ciebie.
- Nie potrzebuję go.
- Rób jak chcesz. Takim gadaniem sobie nie pomagasz. Jeszcze będziemy mieli czas na rozmowę, bo zostajesz tu aż do procesu – powiedział Esteban, po czym opuścił pomieszczenie i zostawił Davida pogrążonego w myślach.
- On ma rację. Nie mogę trafić do więzienia. Może Viviana Robles z firmy Salazar będzie moim adwokatem. Nie chcę pomocy matki, bo ta sytuacjaz pewnością jest jej na rękę. Ciekawe co teraz dzieje się z Angelą i jej bratem. Jestem im potrzebny na wolności. Do diabła! – krzyknął zupełnie bezsilny w zaistniałej sytuacji Mendez…
Mieszkanie Marceli Vargas.
Luciana była twardą policjantką, ale tym razem czuła strach patrząc w oczy mężczyzny, który podejrzewany był przez Davida o całą gamę przestępstw. Jego uśmiech przerażał ją, ale nie chciała nic pokazać w obecności swojej matki. Najbardziej bolesne było teraz dla niej to, że z tym mężczyzną jeszcze nie tak dawno łączył ją przelotny romans.
- Nic nie powiesz na mój widok? – ironizował Mandela.
- Rzeczywiście mnie zaskoczyłeś – odparła bez przekonania Luciana.
- Tylko tyle? Zaproś swojego znajomego do środka. Nic mi o nim nie mówiłaś. Młodzież teraz ma przed najbliższą rodziną tyle tajemnic. Może zje pan z nami obiad? – wtrąciła Marcela.
- Nie będę pani kłopotał…
- Ależ to żaden kłopot. Luciana zaproś przyjaciel do pokoju, a ja pójdę do kuchni i podgrzeję zupę…
Marcela zostawiła ich samych, więc wykorzystując nadarzającą się okazję Mandela przybliżył się do Luciany i szepnął jej do ucha.
- Masz wspaniałą matkę. Kochaj ją póki możesz…
Te słowa jeszcze bardziej przeraziły Lucianę. Teraz zrozumiała, że Alberto odkrył przed nią karty i że jest naprawdę bardzo niebezpiecznym człowiekiem.
- Czego chcesz?
- Wiem kim jesteś. Romansowałaś ze mną tylko dlatego żeby mnie rozpracować. I co? Udało się pani policjantko? – drwił Alberto.
- Nie wiem o czym mówisz…
- Nie nadajesz się na bycie gliną. Jesteś zbyt zlękniona skarbie…
- Najwyraźniej jesteśmy na tropie – odgryzła się po chwili dziewczyna.
- Chodźcie już na obiad kochani. Chętnie dowiem się o panu coś więcej – wmieszała się Marcela.
Nagle jednak zadzwoniła komórka Alberta. Mężczyzna zobaczył kto dzwoni, więc grzecznie przeprosił i oddalił do drugiego pokoju.
- Wszystko jest pod kontrolą. Teraz jednak do ciebie należy kolejny ruch aby nasz plan się powiódł – oznajmił Esteban.
- Wiem co robić – odparł Alberto.
- Nie bądź taki pewny. Co prawda Mendez zabił Felipe Castro broniąc życia tej dziewczyny i jej brata i zrobił to nie będąc już gliną, ale z łatwością może się obronić, bo formalnie nie podpisał żadnych papierów związanych z jego wykluczeniem z policji… Tak więc spokojnie może się z tego wywinąć… Tak na dobrą sprawę mógł strzelać, a świadków będzie miał po swojej stronie…
- Dokumenty można podrobić, świadków kupić, a opinię sam już sobie zepsuł dawno. Muszę kończyć, bo nie bardzo mogę teraz rozmawiać. Wygramy to. Zapewniam cię, że trafi on na długie lata trafi do pudła – stwierdził Alberto.
Mandela zakończył rozmowę i wrócił do Luciany i Marceli.
- Przepraszam drogie panie, ale obowiązki wzywają. Taką mam pracę. Jestem prezesem korporacji Salazar. Biznesmeni nigdy nie wiedzą kiedy coś im wypadnie, dlatego tak bardzo cenią sobie choć odrobinę wolnego czasu – uśmiechnął się Alberto.
- Wielka szkoda, że pan z nami nie zje – zmartwiła się Marcela.
- Może innym razem. Córka z pewnością opowie pani o mnie nieco więcej. Mam tylko nadzieję, że w samych superlatywach. Żegnaj kochanie…
- Cześć – odparła Luciana, bez cienia radości na twarzy.
- Nie odprowadziłaś go nawet do drzwi? Nie tak cię wychowywałam... Dziwne się zachowywałaś przy tym dżentelmenie. Pewnie boisz się mojej reakcji, bo jest od ciebie dużo starszy, ale nic się nie martw. Ja nie przykładam do tego wielkiej wagi. Widzę, że jest sympatycznym facetem. Dlaczego miałabym więc robić ci jakieś przeszkody? Opowiedz mi o nim coś więcej córciu. I wytłumacz dlaczego ukrywałaś przede mną, że ktoś nowy pojawił się w twoim życiu…
Luciana uśmiechnęła się do matki, ale nie miała pojęcia jak zareagować. Przypomniała sobie słowa Alberta i postanowiła dla jej bezpieczeństwa nie mówić zbyt wiele o swoim „wspaniałym” mężczyźnie…
Szpital.
Angela nerwowo czekała na informację o stanie zdrowia Jose Luisa. Wiedziała, że z bratem nie jest tak źle, ale i tak była zdenerwowana. Miała ku temu powody. Martwiła się zarówno o brata, jak i Davida, który uratował jej życie, ale paradoksalnie przez to może wylądować za kratkami.
- Jeszcze femme fatale, nie da się ukryć – mówiła sama do siebie Angela, gdy obok niej pojawił się lekarz.
- Mamy dla pani dobre informacje. Pani brat został jedynie draśnięty. Przywrócimy go do życia. Musi uważać na swoje ramię, ale już jutro zostanie wypisany ze szpitala.
- To wspaniała wiadomość. Dziękuję panu.
- Miał szczęście. Gdyby kula utkwiła kilka centymetrów wyżej, mógłby nawet umrzeć, a w najlepszym wypadku byłby sparaliżowany. Niech pani dziękuje Bogu, a nie mnie.
- Naturalnie – uśmiechnęła się Angela.
- To nie wszystko. Przypadkowo odkryliśmy, że pani brat był pod silnym wpływem narkotyków. To zdecydowanie bardziej niebezpieczne niż kula. Można umrzeć od tego świństwa powoli, ale również i w jednej chwili. Nie będę panią pouczał. Myślę, że doskonale pani wie co mówię i jakie mogę być konsekwencje dalszego zażywania narkotyków przez Jose Luisa.
- Wiem panie doktorze, ale zapewniam, że mój brat już nigdy więcej nie sięgnie po to świństwo. Proszę o tym nikomu nie mówić. Rozwiążemy ten problem w rodzinnym gronie – oznajmiła Angela.
- Naturalnie. Chciałem się tylko upewnić czy pani o tym wie.
- Rozwiążę ten problem. Raz jeszcze dziękuję za wszystko. Mogę odwiedzić brata?
- Teraz śpi, ale za godzinę, góra dwie powinien się obudzić.
- W takim razie jeszcze tu wrócę.
Angela zrozumiała, że zawiodła swojego brata. Gdy miał problemy, wyrzuciła go z domu bez słowa wyjaśnienia. Postąpił źle sprzedając swoje udziały Mandeli, ale uległ manipulacji Alberta, który zaświecił mu przed oczami pieniędzmi. Narkotyki i świat zabawy był jedynie dopełnieniem tej autodestrukcji u Jose Luisa. I kiedy potrzebował pomocy, jego własna siostra zostawiła go i kazała mu się wynosić. A on uratował jej życie i stanął w jej obronie gdy została zaatakowana przez Felipe.
- Teraz wszystko będzie inaczej. Znów będziemy rodziną. Muszę ci podziękować za to co dla mnie zrobiłeś. Dla zemsty zapomniałam o tym, że mam brata. I jeszcze David ma teraz kłopoty. To wszystko przez mnie. Muszę poinformować wujka. Na pewno się o mnie martwi. Co za dzień – westchnęła Angela…
Tymczasem…
Patrzyli na nią z pogardą i śmiali się jej prosto w twarz. Nie do wiary! To przecież ona zawsze patrzyła na wszystkich z góry. Teraz jednak zobaczyła znienawidzoną przez siebie kobietę, którą najchętniej nigdy nie chciałaby więcej widzieć na oczach. A teraz szydziła z niej, a tuż obok stał on, jej prawdziwy syn.
- Prawda w końcu wyszła na jaw. Zrozpaczona matka jest zdolna do wszystkiego. Nadzieja nigdy w niej nie umiera. Zawsze odnajdzie swoje dziecko. I żadne kłamstwa i matactwa jej w tym nie przeszkodzą. Stało się. Odzyskałam twojego syna i mogę patrzeć teraz na ciebie z góry – kpiła Marcela.
- Cieszę się, że to ona jest moją matką, a nie ty! Zniszczyłaś jej szczęście, które bez wątpienia miałaby z moim ojcem. Swoje dziecko poroniłaś, ale odebrałaś mnie prawdziwej matce. Przez lata nas oszukiwałaś! Zabiłaś mojego ojca z zimną krwią! Zdradzałaś go z innymi facetami. Udawałaś wielką matronę, prawdziwą damę i pierwszą katoliczkę w kraju! Nie jesteś godna aby ci wybaczyć. Twoje miejsce jest w więzieniu! – dodał David.
- Nic mi nie możecie zrobić przeklęci! Estefania Mendez nigdy nie przegrywa!
- Do czasu – odezwał się męski głos, niewidoczny dla Davida i Marceli, lecz tylko dla Estefanii.
- To ty? Przecież nie żyjesz? Zabiłam cię kretynie! – krzyknęła na widok swojego zmarłego męża.
- Dla ciebie będę żył zawsze i będę cię nękał aż do końca twoich dni. Marcela odzyskała syna, a David matkę, a twój koniec jest bliski. Dobro zawsze wygra ze złem. Nie uciekniesz przed sprawiedliwością. Piekło na ciebie czeka przeklęta dewotko! – grzmiał Romain Mendez.
Estefania wybudziła się z koszmarnego snu, cała zlana potem.
- Przecież go zabiłam, ale czemu znów w moim śnie pojawia się ta żałosna kobieta? To mi się nie podoba – zmartwiła się Estefania, po czym wstała i nalała sobie whisky. Nie chciała zasnąć, więc włączyła telewizję. W wiadomościach dowiedziała się o aresztowaniu swojego syna.
- David zabił człowieka i przekroczył swoje uprawnienia. Mój Boże… Przecież wychowywałam go po chrześcijańsku i zgodnie z piątym przykazaniem – załamała ręce Estefania…
Klub „Dzika kotka”.
Nicolas Moncada siedział w swoim pokoju i rozmawiał z gośćmi. Tym razem jednak nie chodziło o żadne nielegalne interesy. Dwóch mężczyzn krzątało się jak w ukropie. Okazało się, że rozpakowywali wielki obraz, który z trudem wnieśli przez główne drzwi. Moncada był bardzo podekscytowany tym faktem i nie mógł doczekać się finalizacji sprawy.
- Powieście go tutaj. Ze swojego fotela będę miał na niego najlepszy widok – rozkazał Nicolas, po czym mężczyźni bez słowa wykonali jego polecenie. Moncada sowicie ich wynagrodził i gdy został sam, z lubością wpatrywał się w ów obraz.
- Oto moja muza. Zrobiliśmy jej piękne fotki jak tańczy, ale taki obraz nabiera zupełnie innego kształtu. Malarze spisali się – uśmiechnął się od ucha do ucha Nicolas, ciągle wpatrując się w przepiękną sylwetką Sary Rey. Obraz przedstawiał bowiem właśnie ją, w wyzywającej pozie. Była piękna jak nigdy, a jej czarne włosy, duże oczy i smakowite usta powaliłyby każdego faceta, z tym, że Nicolas powalony był seksowną tancerką i jej urodą już od dawna.
Szef „Dzikiej kotki” z lubością podszedł do wielkiego obrazu. Pocałował widniejącą na nim kobietę w usta i chwila ta trwała już kilka sekund gdy do środka weszła Samantha.
- Co ty robisz? – nie mogła uwierzyć w to co widzi.
- Znowu nie zapukałaś! – zmieszał się Nicolas.
- Całujesz się z płótnem? Tylko nie to! Kupiłeś obraz przedstawiający tą żałosną tancereczkę? Ty już do reszty zwariowałeś na jej punkcie!
- Czy to aż tak widać? – zapytał skromnie Nicolas robiąc przy tym minę zagubionego dziecka.
Samantha miała dość tej rozmowy i błazenady ze strony Moncady. Trzasnęła z hukiem drzwiami i wyszła…
- Całowałem się tylko z obrazem, a ona już zazdrosna... Kto zrozumie kobiety? - zastanawiał się Nicolas...
Tymczasem…
Angela wracała do szpitala aby porozmawiać z Jose Luisem, który powinien już się obudzić, ale nagle tuż przed szpitalem zaczepił ją mężczyzna, którego doskonale znała. Zorientowała się kim on jest, ale nie mogła już uciec od rozmowy.
- Cześć Andres. Co za spotkanie – uśmiechnęła się Angela.
- Dokąd się wybierasz? Czyżbyś się gdzieś śpieszyła? – zaczepił ją Andres.
- Owszem. Idę na drobne zakupy. Wieczorem zapewne zobaczymy się w „Dzikiej kotce”. Wybacz, ale mam wiele do załatwienia - próbowała uciąć rozmowę, ale mężczyzna nie zamierzał jej jeszcze kończyć.
- Zaczekaj – złapał ją za rękę Delgado.
- Puść! To boli. Czego ode mnie chcesz?
- Prawdy Saro Rey, a może Angelo Salazar, bo tak naprawdę nazywasz się ślicznotko!
- Nie wiem o co ci chodzi. Nicolasowi nie spodoba się, że jesteś taki agresywny…
- Nie spodoba mu się również to kim naprawdę jesteś. Nazywasz się Angela Salazar. Poznałem cię. Najpierw myślałem, że jesteś policjantką, która udaje tancerkę, ale teraz wiem, że jesteś zwykłą obywatelką tego kraju, ale misją masz taką samą. Węszysz w sprawie zabójstwa twojego ojca. Nieładnie... Teraz idziesz zapewne odwiedzić swojego rannego brata. Widziałem w telewizji co się wydarzyło. Nie oszukasz mnie! Gdy Nicolas pozna twoją prawdziwą tożsamość, raczej się nie ucieszy. Mogę jednak sprawić, że nadal o niczym nie będzie wiedział…
- Czego chcesz? - spytała zdumiona Angela, która nie sądziła, że zostanie zdemaskowana tak szybko, a na dodatek przez Andresa Delgado.
- Tylko jednego…
Andres szepnął Angeli do ucha to co względem niej teraz planował. Na twarzy dziewczyny pojawiła się mieszanka przerażenia z obrzydzeniem… |
|
Powrót do góry |
|
|
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:48:18 28-07-11 Temat postu: |
|
|
Odcinek 36
Felipe chciał zabić Angelę. Dziewczyna nieźle dawała sobie z nim radę. Dotąd aż poszła do rannego brata. Bydlak skorzystał z tego. Chciał zadać ostateczny cios. Na szczęście pojawił się David i ją uratował, zabijając Felipe. Coś myślę, że będzie miał kłopoty.
Wiedziałam, że Angela będzie zdemaskowana. Ta żmija Camila ją rozpoznała. No, to teraz się zacznie.
Alberto odwiedził Lucianę. Jaki był szarmancki wobec jej matki. Myślałam, że spadnę z krzesła.
Scena z Estefanią i Horaciem rewelacyjna. Ona zawsze mnie zaskoczy. Nieźle ją opisał Horacio. Jest aniołem i diabłem. W 100% to się zgadza. Gołym okiem widać, że wszystko było ukartowane. Davida aresztowano za morderstwo. A on przecież stanął w obronie Angeli. Uratował ją. Znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Łatwo się chyba z tego nie wykaraska.
Odcinek 37
David został oskarżony o zabicie Felipe. Wszystkim będzie na rękę,
jeżeli on zostanie w pace. A najbardziej Albertowi. On ma kasę i zapłaci komu trzeba, aby Mendez został skazany.
Luciana jest w pułapce. Zagraża jej Alberto. Jeszcze ją odwiedził. Co za tupet.
No nieźle, Estefania ma koszmary. Już wiadomo kto jest prawdziwą matką Davida. Ciekawe czy to się wyda. Ona na pewno zrobi wszystko, aby prawda nie wyszła na jaw. Jeszcze dowiedziała się, że David został aresztowany.
Najlepszy był Nico. Uśmiałam się. Chyba już kompletnie sfiksował na punkcie Sary/Angeli. Jeszcze powinien sobie zamówić gumową lalkę o twarzy swojej muzy.
Angela jednak została zdemaskowana, przez Andresa. Nie myślała, że to będzie tak szybko. Ciekawe co jej zaproponował mężczyzna w zamian za milczenie. Na pewno to nic miłego sądząc po reakcji Angeli. Czyżby facet chciałby ją mieć w swoim łóżku. Może, może. Ja tylko spekuluje. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 13:41:26 26-08-11 Temat postu: |
|
|
38 ODCINEK
Kilka dni później.
Mieszkanie Roberto Salazara.
Angela, Roberto oraz Jose Luis odbywali właśnie naradę. Sprawy nabrały błyskawicznego obrotu i należało podjąć szybkie i radykalne kroki. Angela wyznała bratu prawdę o swojej misji oraz o tym kto stoi za zabójstwem jej ojca. Jednocześnie cała trójka zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i niebezpieczeństwa jakie czyhało na każdego z nich. Wobec zatrzymania Davida Mendeza i bierności policji, musieli liczyć tylko na siebie. Nicolas Moncada z łatwością mógł dowiedzieć się przecież o prawdziwej tożsamości Angeli i nie będzie zbytnio czekał z zemstą. Ponadto prawdę znał już Andres Delgado, który szantażował dziewczynę. A Alberto Mandela tylko czekał aż wszyscy członkowie rodziny Salazar zginą lub zapadną się pod ziemię.
- Znacie teraz całą prawdę. Nie mogę dłużej sama tego ciągnąć. Co robić wujku? – spytała Angela.
- Musimy wyjechać z Miami i poczekać aż to wszystko ucichnie. Możemy zostać zaatakowani lada chwila i z każdej strony. To jak chodząca bomba zegarowa – odparł Roberto.
- Wyjechać? To oznacza poddanie. Nigdy! – burknęła Angela.
- Pomyśl rozsądnie. Jeśli Andres Delgado powie o wszystkim Nicolasowi, on nie zawaha się przed niczym. Wyjedziemy na północ. Tam mam przyjaciół. Będziemy mogli spokojnie zamieszkać i pomyśleć co robić dalej. Nie martw się. Wrócimy tu. Posłuchaj starego gliniarza – argumentował Salazar.
- Wujek ma chyba rację. Ja też mam dość tego piekła. Nie oznacza to jednak, że nie chcę zemsty. Nasz dom jest w Miami. Nasza firma jest w Miami. Przeklęty Mandela zapłaci za wszystko. On i ludzie których wynajął aby zabili ojca. Wiem, że przyczyniłem się swoją głupotą do tego, że ma on teraz tak wielką władzę. Pomogę wam w zemście. Odkupię swoją winę – wtrącił Jose Luis.
- Najpierw to czeka cię wizyta w ośrodku zwalczającym uzależnienia narkotykowe. I nawet nie dyskutuj. Dobrze wiesz, że to ci pomoże – zauważyła Angela.
- Wiem – wzruszył ramionami Jose Luis.
- Chcę abyś znów był moim bratem. Oboje popełniliśmy błędy, ale pokażmy, że umiemy je naprawić i wyciągnąć z nich wnioski.
- Twoja siostra dobrze mówi. Wasi rodzice byliby teraz z was dumni – uśmiechnął się Roberto.
- A co z Davidem? Nie możemy go tak zostawić. Będę świadkiem w sądzie. Jose Luis również. Jeśli uciekniemy to…
- To twardy facet. Przetrwa wszystko. Moim zdaniem wkopali go koledzy po fachu. Ówczesna policja to jeden wielki burdel. Spróbuję mu pomóc, ale to nie będzie proste. Wiem, że ci na nim zależy, ale sama boisz się tego uczucia. Jemy na tobie również. Dlatego przetrwacie. Jestem tego pewien.
- Proszę proszę. O tym to nie wiedziałem – śmiał się Jose Luis.
- Nie ma w tym nic śmiesznego – ucięła dyskusję Angela, która doskonale wiedziała, że wujek ma rację. Z każdym dniem coraz bardziej kochała Mendeza i bała się o jego bezpieczeństwo.
- Póki co musisz nadal pojawiać się w „Dzikiej kotce”. To bardzo ryzykowne, ale nie ma innego wyjścia. Zwlekaj i zyskaj na czasie jeśli chodzi o Andresa Delgado. Ten zboczeniec chce żebyś przed nim zatańczyła, tak?
- Nawet mi o tym nie mów wujku. Ohyda. Ale nie boję się tego śmiecia. To tchórz jakich mało. Muszę jednak uważać żeby nie zrobił nic głupiego. Dalej będę grała swoją rolę. Czasu nie zostało jednak dużo.
- Gdyby coś się działo to pamiętaj o telefonie do mnie. Przyjeżdżam, zabieram cię i znikamy z tego piekła. Uważaj na siebie – powiedział Roberto, a Angela przytaknęła mu, chociaż po głowie chodziły jej teraz najczarniejsze myśli…
Tymczasem…
Alberto Mandela korzystał z wolnego czasu przebywając na polu golfowym. Ostatnimi czasy był tam stałym bywalcem. Przejął firmę i czerpał na niej wielkie zyski, oczywiście przeprowadzając nielegalne transakcje i piorąc brudne pieniądze. Zdawało się, że jego problemy skończyły się gdy aresztowany został David Mendez, który tak odważnie deptał mu po piętach. Mandela ze stoickim spokojem zamachnął się i uderzył piłeczkę, która przeleciała kilkadziesiąt metrów, ale nie wpadła do dołka.
- Ach ten wiatr – wzruszył ramionami Alberto. Nagle spostrzegł, że zbliża się do niego mężczyzna również ubrany w sportowy strój i mający na sobie okulary słoneczne.
- Znowu spudłowałeś? – spytał go Esteban Torres.
- Szkoda gadać. Dobrze, że jesteś. To bezpieczne miejsce. Nikt nas nie widzi i nie śledzi. Opowiadaj jak stoją sprawy.
- Lepiej niż dobrze. Za twoje pieniądze znalazłem sędziego, który gdybyśmy mu kazali sprzedałby nawet swoją matkę. Wyda właściwy wyrok w sprawie Mendeza.
- A co ze świadkami?
- To również załatwione. Sąsiedzi Salazarów najwyraźniej nie są tak bogaci. Zazdroszczą im wszystkiego. Opowiedzą dokładnie to co chcemy. Przecież widzieli jak Mendez z zimną krwią zabija Felipe Castro, nieprawdaż?
- Znakomicie Esteban. Swoją drogą to dobrze, że ta kanalia gryzie teraz ziemię. On i jego ludzie pobili mnie kiedyś. A to wszystko przez mojego syna. Ostatnio go nie widuję. Może się wyprowadził i uciekł jak tchórz? – zastanawiał się Alberto.
- Twój syn mało mnie teraz obchodzi. Wróćmy do Mendeza. Jego proces rusza pojutrze. Dziś zostanie przetransportowany do więzienia o zaostrzonym rygorze. Wiesz co to oznacza? – śmiał się Torres.
- O basenie i darmowych drinkach może zapomnieć – odparł Mandela.
- Otóż to. Mam tam swojego zaufanego człowieka, szefa więziennego gangu. On również nie wzgardzi pieniędzmi, a na dodatek bardzo nie lubi gliniarzy.
- Chciałbym to zobaczyć, ale mam inne obowiązki. Dobry z ciebie wspólnik Esteban. Sprawdź swoje zagraniczne konto. Oczy zabolą cię od ilości zer jakie tam zobaczysz.
- Chętnie pocierpię na taką chorobę oczu.
- A teraz wybacz, ale muszę skoncentrować się nad kolejnym uderzeniem.
- Nad uderzeniem, a nie na tamtej kobiecie – uśmiechnął się Esteban spoglądając na długonoga blondynkę, która grała kilkadziesiąt metrów dalej.
- Nawet na nią nie spojrzałem. O co ci chodzi? I kto tu jest starym zbereźnikiem – ripostował Alberto.
- Żebyś wiedział, że każdym nim po trochu jest – odparł sam do siebie Esteban, po czym opuścił wspólnika i udał się przed siebie…
Klub „Dzika kotka”.
Siedział wygodnie na dużym i wygodnym tapczanie w swoim apartamencie. Patrzył, pożerał ją wręcz wzrokiem. Jego oczy nie nadążały za jej ruchami. Stawały się one coraz szybsze, coraz bardziej dzikie. Ruszała się zmysłowo i już tym doprowadzała go do stanu wrzenia. Piękna i seksowna, nieśmiała w czasie randki, a teraz gorąca i diaboliczna. Podniecała go tym, że pokazywała swoje różne oblicza. Ale najbardziej lubił to obecne. Tańczyła najlepiej jak mogła. Właśnie dla niego było przygotowane to erotyczne show. Jedyne w swoim rodzaju. Niepowtarzalne. Zbliżyła się do niego. Wyprężyła się w taki sposób, że aż ciarki przeszły mu po plecach. Usiadła mu na kolanach. Jego wzrok pozostawał zahipnotyzowany. Dotknął jej piersi. Przytulił się do nich jak mały chłopiec, który nigdy nie widział nagiej kobiety. A przecież seks był w jego życiu wszechobecny od dawna. Zawsze jednak załatwiał sprawę szybko i namiętnie. Teraz miał to wszystko, cały pakiet, ale miał również to, o czym zawsze marzył, czyli odrobinę dreszczy i romantyzmu. Jego muza całowała go po szyi, aż w końcu zbliżyła swoje usta do jego ust. Czekał na to od dawna. Powstrzymywał swoje żądze, bo chciał aby to ona za nim zaszalała, aby to właśnie ona wprowadziła go w sferę absolutnego orgazmu. Zamknął oczy aby poczuć smak jej ust. Nie doczekał się jednak pocałunku. Czuł, że to czekanie zabija go od środka. Dlaczego tak długo? Otworzył więc oczy. Przed sobą nie miał już jednak roznegliżowanej ukochanej kobiety. Zbudził się z pięknego snu Otaczała go jednak szara rzeczywistość.
- Panie Moncada? Słucha mnie pan? Zamówił już pan w naszej firmie pakiet 100 nowych kufli do piwa, 100 kieliszków do wina oraz inne produkty naszej marki dostępne w katalogu. Jestem pod wrażeniem, że tak bardzo docenia pan naszą firmę – uśmiechnęła się niezbyt atrakcyjna kobieta, dobijająca właśnie z Nicolasem targu.
- Yyy? Co takiego?
- Przecież przed chwilą gdy pytałam pana czy chce pan skorzystać z czegoś jeszcze, odpowiadał pan ciągle: „jeszcze, jeszcze, jeszcze”, albo „więcej, więcej, więcej”. Nie wiem tylko dlaczego zamykał pan przy tym oczy. Ma pan jakiś problem ze wzrokiem? Moja znajoma jest znaną okulistką i prowadzi kompleksowe badania…
- O rany! – westchnął Nicolas i zakrył twarz dłońmi. Teraz miał pewność, że to był tylko sen, który został jakże brutalnie przerwany…
Jakiś czas później.
Gonzalo Fernandez był zaniepokojony sytuacją swojego przyjaciela. Czuł się jednak wyjątkowo bezradny wobec całej tej sytuacji. Nie podobało mu się zachowanie swojego szefa oraz Marcosa Romero. Ten drugi niebezpiecznie zaczął zdobywać coraz mocniejszą pozycję w policję ku cichemu wsparciu Estebana Torresa. Gonzalo widział, że tamtym dwóm aresztowanie Davida jest jak najbardziej na rękę. Wiedział, że ta sprawa szyta jest grubymi nićmi.
- Tu musi chodzić o coś więcej niż tylko wsadzenie Davida za kratki. Dowiem się w co gra Torres. Nie mogę siedzieć bezczynnie gdy mój przyjaciel ma kłopoty. On wiele razy mi pomógł. Czas abym mu się za to odwdzięczył – pomyślał Gonzalo, gdy do pomieszczenia w którym przebywał weszła jego siostra Carla.
- Witaj braciszku. Co tam u ciebie i tej ładnej brunetki? – spytała go.
- A co ma być? Przyjaźnimy się tylko. Będzie bronić Davida w czekającym go procesie.
- Tylko pytałam. Nie unoś się tak. Boję się o Davida. Nie zasłużył na to co go spotkało. Bronił kobiety przed tym bandytą. Musiał interweniować.
- Bronił kobiety, którą kocha – westchnął Gonzalo.
- Jak to? – zdziwiła się Carla. Policjant zauważył to, ale sądził, że jej zdziwienie będzie jeszcze większe.
- Znam go od lat i wiem, że zabujał się w Angeli Salazar. A ty daj sobie z nim spokój. Już ci mówiłem, że…
- Wiem, wiem. Lubię Davida, ale wiem, że to niemożliwa sprawę. Teraz spotykam się zresztą z kimś innym i chciałabym abyś o tym wiedział.
- Z kim? Co to za tajemnice?
- Nazywa się Jorge Mandela. To uroczy facet. Aż strach się przyznać, ale chyba oszalałam na jego punkcie! Tak z dnia na dzień. Dasz wiarę braciszku? – powiedziała rozbawiona Carla.
- Jorge Mandela? Boże uchowaj! – krzyknął zdenerwowany Gonzalo, a Carla zupełnie nie rozumiała dlaczego jej brat zareagował tak nerwowo…
Rezydencja Mendezów.
Estefania skończyła właśnie modlić się w swoim pokoju i szykowała się do wyjścia. Aresztowanie Davida w istocie było jej na rękę. Nie cierpiała swojego syna, ale starała się żyć z nim zgodzie aby nie zachwiać swojego wizerunku oraz wizerunku swojej jakże idealnej rodziny, w której pierwsze skrzypce musiała grać zawsze. Szlachetna, dostojna wdowa, kobieta bez skazy – za taką uważała się Estefania i choć było to kuriozalne i śmieszne, ona sama w to z czasem uwierzyła. Teraz pozbyła się syna i nie zamierzała kiwnąć palcem w jego sprawie. Z drugiej jednak strony do jej rezydencji docierały pielgrzymki dziennikarzy, którzy domagali się od niej komentarza w aferze związanej z zatrzymaniem Davida.
- Dobrze, że się interesują, bo lepiej gdy o mnie mówią niż gdyby nie mówili wcale. Gorzej jeśli przez tego idiotę te sępy rzucą cień na mnie jako matkę. A przecież jestem dla niego idealną matką. Szatan sprowadził go na złą drogą. Z moją małą pomocą – powiedziała sama do siebie Estefania spoglądając przez okno. Dziennikarze oraz tłum gapiów nie dawali za wygraną. Ona jednak nie zamierzała ich wpuścić. Postanowiła wyjść z domu i nie dać się sprowokować. Otworzyła drzwi mając w głowie gotowe przemówienie, które miało nieco powstrzymać dziennikarzy. Nagle przed sobą zobaczyła młodą kobietę. Kojarzyła ją, gdzieś ją kiedyś widziała. Nie mogła jednak sobie przypomnieć skąd ją zna i gdzie widziała.
- Pani Estefania Mendez? Możemy porozmawiać? – spytała dziewczyna.
- Nie mam czasu na rozmowę z dziennikarzami. Śpieszę się – odparła kobieta.
- Nie jestem dziennikarką. Jest pani matką Davida i na pewno bardzo go kocha. Ja również go kocham. Razem możemy wiele zdziałać. Niech mnie pani na chwilę do siebie wpuści. Porozmawiajmy o pani synu i wyciągnijmy go z kłopotów – powiedziała Angela ku kompletnemu zaskoczeniu Estefanii…
Więzienie.
Błyskawiczne działanie jego wrogów spowodowało, że znalazł się w miejscu, do którego sam posyłał najgorszych kryminalistów. Nigdy nie sądził, że się tu znajdzie. Nie jako więzień. Życie potrafi jednak płatać figle. David ubrany w pomarańczowy więzienny trykot, najpierw wysłuchał wraz z innymi nowymi towarzyszami niedoli co ma do powiedzenia naczelnik więzienia. Następnie dostał swój ręcznik, szczoteczkę do zębów i kilka innych drobiazgów, jakże potrzebnych aby przeżyć i funkcjonować w tym niebezpiecznym miejscu. Było to więzienie o zaostrzonym rygorze. Mimo że nie było jeszcze procesu, to naciski wielce „przyjaznej” mu teraz policji spowodowały, że Mendez stał się ich zdaniem na tyle niebezpieczny, że musiał trafić akurat tutaj. Jego cela nie była pojedyncza. Za kompana miał człowieka, którego twarz zdobiły kolczyki i tatuaże. David zorientował się jednak, że poza gadaniem nie jest on zbytnio groźny.
- Za co tu siedzisz? Ja za cztery gwałty. Na rękach i nogach mam wytatuowane imiona swoich ofiar. Planowałem piąty gwałt, który byłby ukoronowaniem mojej kariery. Zgadnij gdzie wytatuowałbym go sobie gdyby mi się udało? – spytał Alfonso, współwięzień Davida.
- Nie chcę wiedzieć – odparł Mendez.
- I tak ci powiem. Na fiucie. Niestety policja mnie zgarnęła. Cholerne jebane psy! – machnął ręką.
- Czyli nie wiesz kim jestem. Całe szczęście. Ciekawe jak długo – westchnął David.
Kilka minut później cele zostały otwarte i więźniowie mieli udać się na ostatni przysługujący im tego dnia spacer. David starał się nie zwracać na siebie uwagi, nie rozglądać i nie patrzeć innym w oczy. Myślał ciągle o Angeli i jej bezpieczeństwie mimo że sam był w trudnej sytuacji. Spacerując poznawał kolejne zakątki więzienia. Nagle w jego kierunku szedł groźnie wyglądający, ogolony na łyso mężczyzna.
- Znam go – pomyślał David z trudem opanowując emocje.
Nie mógł jednak nigdzie skręcić. Gdy się odwrócił, miał za sobą trzech innych więźniów, którzy nie pozwolili mu przejść. Zrozumiał, że to zaplanowana pułapka.
- Dokąd to panie komisarzu? W więzieniu również powinny panować elementarne zasady kultury, nie sądzisz? Inaczej wszyscy bylibyśmy dzikusami. Pora się przywitać. Jestem Leon Camacho. Witaj na mojej wyspie skarbów – powiedział łysy więzień.
- Prawie jak Leon Zawodowiec – zażartował Mendez, ale to jeszcze bardziej rozwścieczyło jego rozmówcę. Udał jednak, że nie słyszał tych słów.
- To nazwisko powinno ci wiele powiedzieć. Zabiłeś mojego brata bydlaku! Zabiłeś Hernana Camacho! Teraz jednak nadszedł czas zemsty. Teraz ja w jego imieniu zabiję ciebie i wyślę cię do piekła! Chłopcy brać go!
David zrozumiał, że jest w potrzasku. Jego życie zawisło teraz na włosku… |
|
Powrót do góry |
|
|
Willa King kong
Dołączył: 26 Sty 2008 Posty: 2313 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:48:28 07-10-11 Temat postu: |
|
|
Wreszcie rodzina trzyma się razem. Roberto, JL i Angela wiedzą, że znajdują się w nieciekawej sytuacji. Roberto chce się zaszyć na jakiś czas, aby przeczekać to wszystko. Ale na razie Angela musi grać swoją rolę tancerki.
Niezły sen Nicolasa. Jakże brutalnie przerwany. :lol2: Jak zwykle scenka pełna humoru. Facet kompletnie oszalał na punkcie Angeli.
Tego Estefania kompletnie się nie spodziewała. Angela przyszła do niej po pomoc wyznając, że kocha Davida. Żeby dziewczyna wiedziała, że to dzięki pomocy matki David jest za kratkami.
Gonzalo chce wydostać Davida. Będzie to trudne zadanie. Jeszcze się dowiedział z kim spotyka się jego siostra. Jest niezadowolony z tego powodu. Pewnie będą kłopoty.
David jest w nieciekawej sytuacji. Fajna była scenka ze współwięźniem, który nienawidzi glin. Ale na razie nie wie kim David jest. Niedługo. Okazało się, że "przypadkowo" jest tam także brat człowieka którego zabił. David jest w niebezpieczeństwie. Wpadł w pułapkę.
Czekam na newik. Oby był niedługo, bo robi się coraz goręcej. |
|
Powrót do góry |
|
|
Greg20 Mistrz
Dołączył: 07 Paź 2007 Posty: 10278 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: 19:01:07 12-10-11 Temat postu: |
|
|
39 ODCINEK
Więzienie.
Dwóch kompanów Leona rzuciło się na Davida od tyłu, ale ten był na to przygotowany. Jednym ruchem pchnął ich na ziemię. Jednak kolejni przeciwnicy naparli z drugiej strony. Rozpoczęła się prawdziwa wymiana ciosów, a Mendez był jak samotny jeździec wokół prawdziwej zgrai przeciwników. Przez dobrą chwilę był jak krwiożercze zwierzę, którego adrenalina i wściekłość podrywała do walki. Niektórzy Ludzie Hermana Camacho ze złamanymi żebrami leżeli na ziemi i kwiczeli z bólu. Byli zaskoczeni, że ten znienawidzony przez nich gliniarz jest aż tak mocny i szalony. Jednak i on oberwał solidnie. Ledwo trzymał się na nogach dostając kolejną serię ciosów. Nikt ze strażników nie interweniował, więc David wiedział, że ta pułapka to walka na śmierć i życie. Dołożył jeszcze kilku, ale w końcu sam padł na ziemię. Miał zmasakrowaną i zakrwawioną twarz, pełną siniaków, rozciętą wargę i nos. Wciąż jednak był przytomny. Przeciwnicy puścili go. Uznali, że jest po wszystkim i policjant nie będzie w stanie się dalej bronić. Mendez zobaczył przed sobą twarz samego Leona. Nóż w jego ręce symbolizował nadchodzący koniec całej zabawy.
- Ty tchórzu! Wysługujesz się innymi, a sam nie jesteś w stanie uczciwie ze mną walczyć – powiedział słabym głosem David.
- Cóż… Ty walczysz z wiatrakami, twoja sprawa. A ja wiem, że w liczebności siła. Dostałeś manto, a teraz błagaj o życie. Może się jeszcze rozmyślę – kpił Leon.
- Twój brat był godnym przeciwnikiem. Ty jesteś jego marną atrapą. Zabij mnie. Śmiało!
Te słowa rozwścieczyły Leona Camacho. Nie zamierzał więc tracić czasu i podszedł do swojej ofiary aby wbić mu nóż w samo gardło. Nagle jednak David ostatkiem sił poderwał się i po krótkiej szamotaninie wbił nóż w nogę atakującego. Ten aż zawył z bólu.
- Który następny? Czekam! – krzyknął David, ale ludzie Camacho nie byli już tacy skłonni do ataku. Widząc jak ich szef nie potrafi dobić pobitego policjanta oraz siłę Mendeza zamarli, gotowi prędzej do ucieczki aniżeli do pomszczenia Leona. Jednak w tym momencie pojawili się strażnicy.
- Co tu się dzieje? – zapytał strażnik widząc to pobojowisko.
- To ten policjant nas zaatakował. Zranił Leona! – krzyknął odważniejszy kompan Camacho.
- To oni mnie napadli. Całą bandą – odparł Mendez.
- A więc kolejna rozróba! Przesłuchamy was wszystkich. Zabierzcie Leona Camacho. Niech nasz lekarz się nim zajmie. A ty Mendez jesteś tu nowy i chyba nie zrozumiałeś jak należy się w tym miejscu zachowywać. Nic mnie nie obchodzi, że jesteś gliniarzem. Zapłacisz za to co zrobiłeś. Czeka cię rozmowa z naczelnikiem i nie sądzę aby była to miła pogawędka…
Rezydencja Mendezów.
Estefania wpuściła Angelę do środka, zaskoczona zupełnie słowami dziewczyny. Nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Z jednej strony cieszyła się przecież z tego, że Davida czeka proces i zapewne więzienie, ale z drugiej cała ta sprawa spowodowała, że jej wizerunek znaczący upadł. A teraz jeszcze te rewelacje zdeterminowanej kobiety, która zapewnia, że kocha jej syna.
- Przepraszam panią, ale nie wiem nawet jak się pani nazywa. Jestem zaskoczona – przyznała Estefania.
- Nazywam się Angela Salazar. To skomplikowane, ale jak powiedziałam kocham pani syna i wiem, że został niesłusznie oskarżony. Zabił człowieka w mojej obronie. Byłam przy tym! Pani syn uratował mi życie – odparła dziewczyna.
Estefania w jednej chwili pojęła i przypomniała sobie z kim ma do czynienia. Przecież nieraz widziała ją w telewizji. Nie lubiła rodziny Salazar. Teraz jak na dłoni widać było, że David pomagał tej rodzinie nie tylko z powodu konieczności czy obowiązku. Pomagał, bo chciał. Jednym z powodów dla którego to robił była właśnie Angela Salazar.
- Teraz cię kojarzę. Cóż, mój syn jest dorosły. Nie obchodzi mnie jego życie uczuciowe. Doceniam, że chce pani pomóc, ale co ja mogę? Jestem tylko bezradną matką. Również cierpię, że mój syn znalazł się w takich tarapatach. Zwariował jeśli zabił kogoś przez panią.
- Co takiego? Ale czy pani nie rozumie, że…
- To całe śledztwo w sprawie zabójstwa twojego ojca sprawiło wiele kłopotów mojemu synowi. Twierdzi pani, że go kocha. Wzruszające, ale on ma już dziewczynę. To Camila Rendon. Nic mi o pani nie wspominał jako o nowym obiekcie swoich uczuć. Poza tym jak pani chce pomóc? Niech pani zeznaje na jego korzyść. Może to coś da.
- Będę, ale pani jest bardzo wpływową osobą. Ma pani kontakty. Może pani wydostać Davida z kłopotów. Wiele o pani słyszałam. Prowadzi pani fundacje charytatywne, pomaga innym ludziom. Teraz trzeba pomóc własnemu synowi.
- Nie pani interes. Wiem, że macie problemy finansowe, ale ja wam nie pomogę. Nie dostanie pani ode mnie żadnych pieniędzy.
- Nawet nie śmiałabym prosić. Ja tylko chciałam…
- Proszę się wynosić! Wiem jak uratować swojego syna z tego dołka do którego wpadł przez panią. Proszę tu więcej nie wracać! – Estefania wskazała Angeli.
- Co za jędza – westchnęła dziewczyna, ale jej rozmówczyni usłyszała te słowa.
- Jak śmiesz o mnie tak mówić smarkulo? Jestem Estefania Mendez! Wszyscy mnie tu szanują!
- Ja będę pierwszą, która tego szacunku pani nie okaże. To co o pani piszą i mówią to bzdury. Przyjechałam tu w dobrych intencjach, ale teraz wiem, że nie kocha pani swojego syna. Jest pani zajadłą żmiją!
- Uważaj na słowa!
Estefania próbowała uderzyć Angelę w twarz, ale ta złapała jej rękę i mocno wykręciła.
- Niech pani nie próbuje, bo nie ręczę za siebie!
- Nigdy nie dopuszczę żeby David się z tobą związał. Wytrę tobą podłogę – warknęła Estefania.
- Nie sądzę – uśmiechnęła się Angela, po czym pchnęła starszą od siebie kobietę tak, że tamta przewróciła się zwalając jeszcze ze stołu cały obrus oraz stojące na nim kwiaty.
- I kto wytarł kim podłogę? Do zobaczenia teściowo – powiedziała na koniec Angela zamykając za sobą drzwi.
- Co za temperament! Teraz mam prawdziwego wroga. Camila jest przy niej zaledwie pożyteczną idiotką. Nikt mnie nie będzie popychał! Jeszcze zapamiętasz do czego jestem zdolna Angelo Salazar. Zadarłaś z niewłaściwą osobą. Owszem pomagam innym ludziom. Tobie pomogę przedostać się na ten lepszy świat. Będzie to mój kolejny dobry uczynek – westchnęła Estefania z trudem podnosząc się z podłogi…
Tymczasem…
Jorge Mandela przechadzał się po pomieszczeniu, w którym królowała technika. Kilka telewizorów, taśmy magnetofonowe, telefony komórkowe, komputery. Tego wszystkiego pilnował jeden człowiek, którego Mandela doskonale znał. Był jego przyjacielem. Łączyły ich interesy, nie zawsze legalne.
- Czuję się jak w sklepie albo na posterunku policji – uśmiechnął się Jorge. A więc to jest twój warsztat pracy Raul?
- Zgadza się – odparł mężczyzna.
- Załatwisz to o co cię prosiłem przez telefon?
- Tak.
- Nie jesteś zbyt rozmowny.
- A czy muszę być? Jestem po prostu konkretny. Posłuchaj co ci powiem Jorge, bo nie będę dwa razy powtarzał. Podałeś mi numer komórki, a ja założyłem podsłuch, o który mnie prosiłeś.
- Nie wnikam jak. I tak nie umiałbym tego zrobić. Dziękuję.
- To dziecinnie proste, ale mniejsza o to. Każda rozmowa przeprowadzona z tego numeru będzie nagrywana. Odnajdziesz ją w tym laptopie w tym folderze, gotową do przesłuchania. Co wieczór możesz tu przychodzić i sprawdzać czy jest coś podejrzanego. Masz zapasowe klucze do tej nory. Bądź ostrożny. Mało osób wie czym się zajmuję. Nie chcę mieć przez ciebie kłopotów.
- Jasna sprawa. Jestem pewien, że rybka połknie haczyk.
- Przypominam o kasie za założenie podsłuchu.
- I za to cię lubię. Zawsze konkretny – uśmiechnął się Mandela.
- Podsłuchiwać własnego ojca? Jesteś naprawdę rąbnięty – ripostował mu Raul…
- Muszę. Wiem, że się nie mylę. Będę o krok przed nim. Jego machlojki i podejrzane znajomości wyjdą na jaw. Już ja się nim zemszczę. Policja dostanie dowód czarno na białym.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki dobry obywatel.
- Każdy ma w sobie odrobinę zła i odrobinę dobra przyjacielu…
Dwa tygodnie później.
Viviana podjęła się obrony Davida, ale na niewiele to się zdało. Nawet zeznania Angeli i Jose Luisa nie pomogły. Sąd uznał je za niewiarygodne zwłaszcza kiedy na światło dzienne wyszła zażyłość Angeli i Davida. Powiedział o tym Esteban Torres, który wciąż stwarzał pozory i był poza podejrzeniami innych, ale dołożył swoje trzy grosze aby pogrążyć Mendeza. On i Alberto Mandela kupili świadków. Okazało się, że sąsiedzi mieszkający nieopodal rezydencji Salazarów z niechęci dla tej rodziny oraz dla pieniędzy zrobią wszystko. Zeznali, że widzieli jak policjant pierwszy wyciąga broń i bez ostrzeżenia strzela do Felipe Castro. To samo zeznał policjant Marcos Romero. Przekupiony sędzia nie miał wątpliwości. Przekroczenie swoich uprawnień w momencie gdy Mendez nie był już formalnie policjantem doprowadziło do zabójstwa. Oznaczało to wyrok: 15 lat pozbawienia wolności. David musiał wrócić do więzienia gdzie przeciwko sobie miał naczelnika, Leona Camacho i jego gang oraz inne przeciwności losu. Znacznie większy cios przeżyła Angela. Media interesowały się procesem. Jej powrót do „Dzikiej kotki” nie miałby teraz najmniejszego sensu. Z pewnością zostałaby zdemaskowana przez Nicolasa i Andresa. Zyskała śmiertelnych wrogów w postaci Camili i Estefanii, które rzucały jej wrogie spojrzenia na sali sądowej. Została sama. Czuła, że straciła miłość swojego życia kosztem zemsty, która i tak się nie udała. Mordercy jej ojca wciąż są na wolności i nie ma sposobu aby cokolwiek im udowodnić. Nie wszyscy w policji mogą jej teraz pomóc. Sprawiedliwość nie zatriumfowała. Nie tym razem. Angela była załamana. Wszystko widziała w czarnych barwach. Ale czy rzeczywiście nie było dla niej ratunku? Światełko w tunelu istniało. Trzeba było tylko je dostrzec…
Klub „Dzika kotka”.
Angela postanowiła jednak wybrać się do „Dzikiej kotki”. Aby nie wzbudzać podejrzeń chciała pojawić się i wziąć kilka dni urlopu z uwagi na zły stan zdrowia, a potem uciec aby zebrać myśli i przygotować się do kolejnych działań. Liczyła, że Nicolas bez trudu zgodzi się dać jej trochę odpoczynku. Nie trafiła jednak na niego. Zetknęła się za to z Andresem Delgado.
- Zaczekaj mała… Miałaś szczęście, ale ono się kiedyś skończy. Nicolas wyjechał służbowo, więc nie widział procesu Mendeza. Cieszył się z klęski tego gliniarza, ale dalej nie wie, że Angela Salazar i jego cudowna księżniczka Sara Rey to ta sama osoba. Przewrotne… Taki inteligentny, a taki głupi… Może wciąż myli go ta twoja nieco inna fryzura? Inaczej z pewnością by cię rozpoznał. O twojej drugiej twarzy wie już sporo osób. Chociażby ja i Camila Rendon. Nie dasz rady dłużej grać…
- Kiedy wraca Nicolas?
- Dzisiaj. Powinien już być. Czekam na niego aby dowiedzieć się jak idą interesy. Nie zmieniaj jednak tematu. Obiecałaś mi erotyczny taniec i wciąż się go nie doczekałem…
- I nie doczekasz się łajdaku!
- Nie igraj ze mną! Zatańczysz tylko dla mnie czy to ci się podoba czy nie? Zrozumiałaś szmato?
- Puść ją Andres! – krzyknął Nicolas, który nagle pojawił się w klubie.
Delgado momentalnie zrobił to co rozkazał mu wspólnik. Z trudem przełknął ślinę i był zdenerwowany. Wiedział co to w istocie oznacza. Uśmieszek zniknął z jego twarzy znacznie szybciej niż się w ogóle pojawił.
- Nicolas… Już wróciłeś. Bardzo się cieszę. Musimy pogadać…
- Przesłyszałem się? Jak ty się odzywasz do Sary?
- To nieporozumienie. Poniosły mnie nerwy.
- Poniosły cię nerwy? Rozumiem. Jesteś przecież tylko człowiekiem.
Andres uspokoił się widząc takie zachowanie Nicolasa. To był jednak jego błąd. Moncada poklepał go przyjaźnie po ramieniu, a następnie uderzył silnym ciosem prosto w brzuch. Poprawił jeszcze dwa razy i Andres wylądował na ziemi. Nicolas rzucił się na niego i zaczął dusić.
- Jak nazwałeś moją kobietę? Jak? – Nicolas po raz kolejny wpadł w furię.
Angela patrzyła na to z boku, ale powoli wycofywała się mając już zdecydowanie dość bijatyk i skandali. Wiedziała też, że jest w niebezpieczeństwie.
- Jak ją nazwałeś? Odpowiadaj!
- Szmatą – wydusił z trudem Delgado
- Przeproś ją za to bydlaku!
- Przepraszam…
- Jesteś moim przyjacielem, ale jeśli następnym razem powiesz coś takiego o Sarze albo ją tkniesz, nie zawaham się zabić! Rozumiesz?
- Taaak.
Nicolas puścił Andresa, ale ten nie zamierzał się poddawać. Był wściekły i nie zamierzał dłużej ukrywać prawdy.
- Sara Rey to Angela Salazar! Ona udaje przed tobą, przed nami wszystkimi! Chce się zemścić za śmierć ojca!
- Co?
- Do diabła Nicolas? Spójrz na te zdjęcia – Delgado wyjął z kieszeni fotografię Angeli z gazety oraz tańczącej Sary. To jedna i ta sama osoba! Twoja ulubiona tancerka to oszustka! Zabij mnie jeśli to nieprawda! Przyjrzyj się!
- A niech mnie – Nicolas złapał się za głowę widząc fotografię przedstawiającą Angelę. Podobieństwo uderzyło go natychmiast. Nie miał wątpliwości. Wolałby zabić Andresa niż dowiedzieć się czegoś takiego. Rozpierał go ból i smutek, który szybko przerodził się w złość.
- Odkryłem to i chciałem ci powiedzieć, ale rzuciłeś się na mnie z pięściami. Angela Salazar dzięki fałszywej tożsamości chciała w „Dzikiej kotce” odnaleźć morderców swojego ojca! Czyli nas!
- Saro musisz mi to wyjaśnić! Gdzie ona jest do diabła? – Nicolas obrócił się, ale jego ukochanej już dawno w „Dzikiej kotce” nie było. Obaj mężczyźni biegiem ruszyli do wyjścia… |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|