|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:09:45 18-12-10 Temat postu: |
|
|
Co ona widzi w tym Davidzie? Mam nadzieję, że jednak nie połapie się w tym wszystkim gdy będzie już za późno... I ciekawa jestem któż taki przybędzie jej z pomocą
A Marie, słodka Marie... Chris niech spada na drzewo, a Matt niech okaże się księciem z bajki, w którym zakocha się po uszy i będzie żyła długo i szczęśliwie;) |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:26:31 19-12-10 Temat postu: |
|
|
agam...Hmm..szczerze to sama nie wiem, co Julie widzi w Davidzie Jak na razie uważa, że go kocha. Ale mogę Cię zapewnić, że już niedługo zrozumie, iż od bardzo dawna kocha pewnego mężczyznę, i że nie jest nim z całą pewnością David.
Marie spotka swojego księcia z bajki, a może masz rację i już go spotkała Jak na razie to wyjedzie w "podróż poślubną".
W sumie to kolejny odcinek mam już napisany i dodam go na dniach.
Pozdrawiam, moje kochane dziewczynki
Ostatnio zmieniony przez libby87 dnia 22:28:34 19-12-10, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:43:31 19-12-10 Temat postu: |
|
|
Czyżby jednak Julie nadal kochała swojego eks? Co on biedny zrobi z tym fantem?
Dobrze wiedzieć, że kolejny odcinek już wkrótce - bardzo mnie to cieszy;D |
|
Powrót do góry |
|
|
*KaMcIa* Prokonsul
Dołączył: 25 Mar 2007 Posty: 3232 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Cancun
|
Wysłany: 19:05:18 20-12-10 Temat postu: |
|
|
odcineeek, odcineeeeeek, czekam dziś i całuję |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:08:59 20-12-10 Temat postu: |
|
|
agam...Mówią, że stara miłość nie rdzewieje - i w przypadku Julie może to być Lucas, a może ktoś inny - z całą pewnością David nie będzie tym jedynym
Odcinek pojawi się jutro wieczorem.
Buziaki, dziewczynki
Ostatnio zmieniony przez libby87 dnia 21:11:02 20-12-10, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
*KaMcIa* Prokonsul
Dołączył: 25 Mar 2007 Posty: 3232 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Cancun
|
Wysłany: 21:44:57 21-12-10 Temat postu: |
|
|
A ja myślę, że nie chodzi tu o Lucasa, ludzie nie pasujący do siebie, nigdy nie darzą się trwałym uczuciem. Ale za to nieosiągalny wcześniej Bruce?
Libby, uwielbiasz nas trzymać w oczekiwaniu |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:32:36 21-12-10 Temat postu: |
|
|
Hmm...a kto powiedział, że Bruce będzie do niej pasował? Jedno jest pewne - Bruce odegrał i z całą pewnością jeszcze odegra wielką rolę w życiu Julie.
A poza tym czasem historia lubi zataczać koło i może w tym przypadku wrócimy do punktu wyjścia
Bardzo Was przepraszam, ale mam problemy z netem i nie mogę dodać odcinka ( próbowałam 3 razy ). Spróbuję dodać go jutro.
Pozdrawiam, |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:09:49 25-12-10 Temat postu: |
|
|
Przepraszam, że odcinek jest dopiero dzisiaj. Życzę wszystkim Wesołych Świąt!
~~~ ODCINEK 9 ~~~
Kilka dni później…
Od tego tragicznego dnia, kiedy rodzice bliźniaczek zginęli w katastrofie lotniczej, Rosalie nigdy nie spędziła weekendu w The Tides bez siostry. Teraz dziwnie się czuła bez Julie o kilka kroków dalej, w sąsiednim pokoju. Szykowała się na bal, a wokół niej panowała pustka jak w grobie.
Spojrzała po raz ostatni w lustro i skinęła sobie z aprobatą głową , tak jak robiła to Julie. Kiedyś również babcia uczestniczyła w tych radosnych przygotowaniach do wyjścia, ale teraz artretyzm tak jej dokuczał, że nie była już w stanie wchodzić po schodach.
Stukając obcasami, Rosalie zeszła na pierwsze piętro. Cieszyła się na zabawę, chociaż szła bez partnera. Jednak znała tu prawie wszystkich i na pewno wielu mężczyzn poprosi ją do tańca.
Cieszyła się też, że nie powiedziała Lucasowi, dokąd się wybiera. Mógłby zechcieć też przyjechać, a nie była pewna, czy zdoła udawać, że go nie zauważa.
Skierowała się do salonu przylegającej do apartamentu dziadków. Akurat babcia wychodziła ze swojego pokoju. Jakże zmieniła się od czasu, gdy Richard poznał ją w Irlandii i porwał do Ameryki. Wtedy była skromną szwaczką, teraz nosiła się z wdziękiem królowej. Mimo, że miała już siedemdziesiąt pięć lat, jej twarz prawie nie zdradzała wieku ani przeżytych tragedii – śmierć kilkorga dzieci przez poronienia, od chorób i w katastrofach.
- Uroczo wyglądasz, colleen* - powiedziała, gdy Rosalie podeszła, by ją uściskać. – I ślicznie się ubrałaś. Sama to zaprojektowałaś?
- Tak.
Rosalie okręciła się, a delikatny materiał w kolorze fiołków i fuksji zawirował wokół jej kolan. W szpilkach na siedmiocentymetrowych obcasach miała metr osiemdziesiąt wzrostu. Uwielbiała czuć się taka wysoka, dawało jej to poczucie mocy.
- Ty też pięknie wyglądasz, babciu.
Stella miała zwyczajną lawendową sukienkę obszytą koralikami. Na twarzy o nieskazitelnej irlandzkiej cerze, prawie bez makijażu, odznaczało się kilka piegów. Kasztanowe włosy przetykane nitkami srebra upięła w kok, który nosiła, odkąd Rosalie sięgała pamięcią. I, też jak zwykle, miała na szyi złoty łańcuszek z medalionem. Plotka głosiła, że w medalionie jest zdjęcie Scarlet, jej drugiej w kolejności starszeństwa córki, która umarła na raka, gdy miała siedem lat. Rosalie była ciekawa, czy medalion zawiera również zdjęcie trzeciego dziecka, jej ojca Jonathana.
- Zamierasz zawrócić niektórym w głowie? – zagrzmiał Richard Harlan, wychodząc od siebie.
W tych szpilkach Rosalie miała oczy na tym samym poziomie, co dziadek. To był jeszcze jeden powód, by je wkładać.
W wieku siedemdziesięciu siedmiu lat Richard nadal był bardzo przystojnym mężczyzną. Szczupły, o gęstych siwych włosach i niebieskich oczach, tak jak w młodości przyciągał spojrzenia kobiet.
- Tak, taką mam nadzieję – odparła Rosalie.
- Właśnie mówiłem to twojej babci, panienko.
Wygłosił tę kwestię, rzucając Rosalie krzywy uśmieszek, który jednak stał się czuły, gdy spojrzał na żonę i pocałował ją w policzek.
- Pięknie wyglądasz, cushla macree*.
Rytm mego serca. Tak od zawsze nazywał babcię, a Rosalie trudno było uwierzyć, że ten kochający żonę człowiek i tyran, który wychował ją i Julie, to ta sama osoba. W interesach był bezlitosny, a wobec swoich dzieci, które kierowały jego rozmaitymi czasopismami, jeszcze bardziej bezwzględny.
- Bierzesz swój samochód? – spytał. – Na pewno będziesz chciała zostać dłużej niż my.
- Pojadę z wami. Potem ktoś mnie odwiezie.
- Poślemy po ciebie Wilsona – zaproponowała Stella.
- Dziękuje, ale nie trzeba.
Rosalie uzmysłowiła sobie, że upiera się z czystego nawyku. Szofer dziadków nie miałby nic przeciwko temu, by odbyć po nią jeszcze jedną jazdę.
- Upewnij się, czy ten, kto cię będzie odwoził, nie jest pijany – nakazał Richard.
Wziął żonę pod rękę i ruszył do drzwi.
Rosalie, zirytowana, poszła za nimi.
- Każę mu użyć odświeżacza do ust – mruknęła.
Stella roześmiała się, więc Richard już nie ripostował.
- Jesteście do siebie tacy podobni – zauważyła.
- Podobni? My?
Rosalie nie była jednak aż tak zdziwiona jak udawała.
- Owszem, colleen*. Ale dość już o tym. Dziś święcimy nadejście wiosny. Nowy początek. Zakończcie tę bitwę na sarkazmy.
- Dobrze – zgodziła się Rosalie.
Richard nic nie powiedział, ale to wystarczyło za odpowiedź. Zrobiłby wszystko, o co poprosiłaby go żona.
*****
Matt spojrzał spode łba na braci. Dominic i Jared stali naprzeciwko niego, obaj wysocy, barczyści i ciemnowłosi.
Wychowali się razem i stanowili zgrany zespół do tego stopnia, że niemal czytali sobie w myślach.
Matt wolałby, żeby jego bracia tym razem nie okazali się tak przenikliwi, czuł jednak, że nie uda mu się ukryć przed nimi faktu, że znalazł się w tarapatach.
- Menadżer winnicy powinien sobie poradzić ze wszystkim do mojego powrotu – powiedział. – Jeżeli jednak pojawiłyby się problemy…
- Możesz na nas liczyć – wszedł mu w słowo Jared. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że możesz liczyć na Dominica – poprawił się. – Ja też muszę wyjechać. Mam w planie lot do Paryża.
Jared zarządzał rodziną firmą Holmes-Jet produkującą luksusowe samoloty i wynajmującą je bogatym klientom. Firma zatrudniała doświadczonych pilotów, jednak Jared nie chciał zrezygnować z obsługiwania niektórych lotów osobiście. Uwielbiał latać, czuł się wtedy wolny jak ptak. Nie należał do domatorów, życie na walizkach w pełni go satysfakcjonowało.
- Z Paryża skoczę jeszcze do Szwajcarii – ciągnął. – W sumie nie będzie mnie jakieś trzy tygodnie. Ale Dominic na pewno nie ruszy się stąd na krok.
- Tak, będę na miejscu – powiedział najstarszy z braci.
- Jasne, że tak – zachichotał Jared. – Natalie mówi, że odkąd zaszła w ciążę, trzęsiesz się nad nią jak kwoka nad pisklęciem. Na pewno nie oddalisz się od niej na więcej niż kilka metrów.
- Gadaj zdrów – odciął się Dominic. – Inaczej zaśpiewasz, kiedy sam będziesz miał ciężarną żonę
- To się nigdy nie zdarzy – zapewnił go Jared z przekonaniem. – Nie zamierzam brać z was przykładu, żonkosie. Matt, nie dosłyszałem, dokąd wybieracie się z Marie w podróż poślubną?
- Nie mogłeś słyszeć, bo jeszcze o tym nie mówiłem – odparł Matt niechętnie. – Jedziemy do Meksyku.
- Do Meksyku? – zdziwił się Dominic. – Marie podobno mówiła Natalie, że wybieracie się do Verony.
- Zmieniliśmy zdanie.
Matt wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że jego obojętny ton zmyli braci. Przeliczył się.
- Zmiana planów w ostatniej chwili?
Jared przyjrzał mu się uważnie spod zmarszczonych brwi.
- Czy to ma coś wspólnego z tym fircykowatym szatynem, który się tu pojawił nie wiadomo skąd i zepsuł wam zabawę?
- Marie nie wyglądała na zachwyconą, kiedy go zobaczyła – dodał Dominic. – Czy to nie był przypadkiem jej eksmąż?
- Cholera jasna – mruknął Matt.
Nie chciał poruszać tego tematu. Naprawdę nie zależało mu na tym, żeby ktokolwiek wiedział o szantażu, nawet bracia.
- Musiałeś być taki spostrzegawczy? – spytał ponuro
Na twarzy Dominica odmalowała się troska.
- Co jest grane, Matt? Kim jest ten facet? Czego od was chciał?
- To prawdziwy wrzód na d***e.
Na myśl o Christopherze, Matt poczuł, że budzi się w nim ślepa furia. Z trudem zwalczył potrzebę zdemolowania czegokolwiek, chociażby najbliżej stojącego krzesła.
- Powiesz nam, co jest grane, brachu? – spytał Jared, kładąc Mattowi dłoń na ramieniu.
*****
Sala balowa podmiejskiego klubu udekorowana była tradycyjnie kwiatami i maleńkimi białymi światełkami. Nic oryginalnego czy twórczego. Obficie zaopatrzony bufet, bary ustawione tu i tam w najdogodniejszych miejscach, dwudziestoosobowa orkiestra. Ale Rosalie lubiła tę przewidywalność.
- Wyglądasz jak egzotyczny kwiat – powiedziała Stella, machając na powitanie przyjaciołom i znajomym. – Masz talent do projektowania.
- Uczyłam się od najlepszych.
Rosalie objęła babcię, przypominając sobie z rozczuleniem godziny, jakie spędzały razem przy szyciu.
- To miły komplement, ale ja nigdy nie miałam żadnej wizji, tylko praktyczne umiejętności. Spodziewałam się jednak, że ty wybierzesz raczej tę dziedzinę niż zarządzanie czasopismem.
- Mam czas – powiedziała Rosalie wymijająco.
Uwaga Richarda skupiona była w jakimś miejscu po drugiej stronie sali. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem i zauważyła parę, której najbardziej nie chciała w tej chwili widzieć. Pochyliła się do babci.
- Są tu Olivia i Daniel Marshallowie. Widziałaś się z nimi od czasu, gdy Julie zerwała zaręczyny?
- Dzwoniłam do Olivii. Jak wiesz, nie jesteśmy specjalnie zaprzyjaźnione. Ale jeżeli się zastanawiasz, czy będziemy się do siebie uprzejmie odnosić, to powiem ci, że tak. A już zwłaszcza tutaj. No, idź i baw się dobrze.
- Przyłączę się do was na kolację.
- Nie musisz. Baw się, colleen*. Wydaje mi się, że w ostatnich czasach nie było ci specjalnie wesoło.
- Tęsknie za Julie.
- I może troszeczkę jej zazdrościsz?
- Wcale nie.
Rosalie spodziewała się gromu z jasnego nieba za to kłamstwo, ale nic się nie stało. Zazdrościła Julie, że nie musi się ukrywać ze swoją miłością i że ma mężczyznę, który przy niej zostanie, podczas gdy ona sama już się przygotowała na to, że będzie miała złamane serce. I nie mogła liczyć na niczyje współczucie, gdy to się wszystko skończy. Ale nie zazdrościła Julie szczęścia.
*colleen – dziewczyna
*cushla macree – rytm mego serca
Gościnnie:
Daniel Marshall – Fernando Colunga - ojciec Lucas`a
Olivia Marshall - Lucero - matka Lucas`a
Ostatnio zmieniony przez libby87 dnia 20:23:00 25-12-10, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:07:46 27-12-10 Temat postu: |
|
|
Coś mi się zdaje, że Rose jednak będzie się świetnie bawiła na tym balu Może nawet zjawi się tam sam Lucas?
Stella i Richard to świetnie dobrana para - mimo upływu czasu i tych wszystkich nieszczęść o których wspomniałaś ciągle są ze sobą i wspierają się Zawsze rozczulają mnie takie starsze, ciągle kochające się pary...
Co do Matta, to dobrze, że ma takich troskliwych braci - mam nadzieję, że pomogą mu pozbyć się tego "wrzodu";D |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:58:00 27-12-10 Temat postu: |
|
|
agam...jeśli chodzi o Lucasa to...pojawi się na balu i sama zobaczysz, co z tego wyniknie
Ja też mam "słabość" ( może to złe słowo ) do takich par. Miło jest patrzeć na takie pary.
Jeśli chodzi o tego "wrzoda" to na pewno tak łatwo nie da się usunąć |
|
Powrót do góry |
|
|
*KaMcIa* Prokonsul
Dołączył: 25 Mar 2007 Posty: 3232 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Cancun
|
Wysłany: 19:40:01 27-12-10 Temat postu: |
|
|
Piękne jest to, że choć Richard jest człowiekiem silnym, w stosunku do Stelli zmienia się w potulną owieczkę, miłość czyni cuda
Rosalie, ah i Lucas, chcę już być na tym balu.
Bracia Matta, są świetni, to dobre relacje w rodzinie to podstawa.
Fajne jest to, że postać Rosalie jest ze świata latino, a jej dziadkowie to hollywood, a postać Lucasa to świat ameryki, a jego rodzina świat latino, doskonałe przeplatanie się postaci, jak również brat Matta i jego żona, super.
Pozdrawiam i czekam na kolejny odcinek. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:52:50 27-12-10 Temat postu: |
|
|
Ja to mam zapłon niesamowity. Czytam, a później nie daję koma, to powinno być karalne!
Dziadkowie Rosalie i Jules są świetnie, tacy... zakochani! Po tylu latach, to takie piękne...
Matt mnie irytuję, nie moja wina, ale każdy kto robi przykrość mojej Marie, powinien dostać po głowie. Ona wyświadczyła mu przysługę! Chciała się wycofać! A ten jej robi wyrzuty. No chyba, że coś do niej czuje, to inna sprawa.
Czekam na więcej. |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:00:20 27-12-10 Temat postu: |
|
|
*KaMcIa*...takie połącznie bohaterów ( dziadkowie, rodzice itp ) nie było celowe - to czysty przypadek. Po prostu nie lubię, jak obsada jest jednorodna.
Sin...też mam tak z komentarzami - chociaż ostatnio staram się komentować na bieżąco, ale jakoś mi to nie wychodzi. Hmm...uczucia Matta to jedna wielka zagadka, ale z całą pewnością Marie nie jest mu obojętna - przecież w dzieciństwie byli przyjaciółmi. A w dorosłym życiu nigdy nic nie wiadomo |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:13:20 29-12-10 Temat postu: |
|
|
~~~ ODCINEK 10 ~~~
- Wolałbym nie – burknął Matt.
- Ale my chcemy wiedzieć – powiedział Dominic z naciskiem.
- Facet nazywa się Christopher Wilton – wyrzucił z siebie Matt.
Dominic zagwizdał przez zęby.
- A więc miałem rację. To były mąż Marie.
- Nie podoba mi się to.
Jared zmarszczył brwi.
- Po co tu przyszedł?
- Przyszedł oznajmić mi, że nie jest tak do końca byłym mężem Marie.
Matt zniżył głos do szeptu, choć wokół nie było nikogo, kto mógłby ich podsłuchać.
- Co takiego? – wykrzyknął Dominic, zaskoczony. – Opowiedz nam wszystko – polecił, ściszając głos.
Matt nie miał innego wyjścia, jak tylko zdać braciom szczegółową relację. W miarę słuchania wyraz zaskoczenia na ich twarzach ustępował miejsca oburzeniu.
- Zapłaciłeś temu skurczy-synowi? – wybuchnął Jared. – Odbiło ci?
- Nie miałem wyboru – wycedził Matt.
Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać kazań.
- Zawsze jest jakiś wybór – oświadczył Jared zdecydowanie.
Po czym zamilkł i przechylił głowę, jakby się czemuś uważnie przysłuchiwał.
- Słyszycie to? Taki jak hurgot? To ojciec przewraca się w grobie!
- Dzięki za wsparcie, braciszku – mruknął Matt.
- Przecież dobrze wiesz, że nie wolno ulegać żądaniom szantażysty – powiedział Dominic z powagą. – Powinieneś był natychmiast wezwać policję.
- Świetny pomysł. Nie ma to jak nalot gliniarzy, żeby rozkręcić weselną imprezę. Dziennikarze nie posiadaliby się z radości.
Matt zamilkł na chwilę, walcząc z ogarniającą go frustracją.
- Słuchajcie, nie jestem naiwny. Zapłaciłem dlatego, że tylko w ten sposób mogę zyskać na czasie. Zaraz wyjeżdżamy z Marie do Meksyku. Dopilnuję, żeby dostała rozwód, a potem weźmiemy cichy ślub, tym razem legalny. A kiedy wrócę, osobiście zajmę się tym gnojkiem.
- Jak możemy ci pomóc? – spytał Dominic.
Matt poczuł, że mija mu złość na braci. Dobrze było mieć taką rodzinę. Kiedy się kłócili, to na całego, ale w istotnych sprawach zawsze mogli na siebie liczyć.
- Jest jedna rzecz, którą moglibyście dla mnie zrobić – powiedział powoli, wracając myślami do strategii, którą planował od kilku dni.
Kiedy tylko szantażysta zniknął, a on i Marie wrócili do rodziny, zaczął analizować sytuację i rozważać następne posunięcie. Układał plan działania, kiedy pozował do romantycznych fotografii z Marie w ogrodzie różanym, kiedy wspólnie jedli obiad, a nawet wtedy, gdy wirował ze swoją żoną na parkiecie.
- Jeśli możecie, miejcie oko na Wiltona – podjął. – Obserwujecie, co robi, gdzie bywa, z kim się spotyka. Zbierzcie jak najwięcej informacji na temat jego przeszłości. Mam wrażenie, że nasz ptaszek już wcześniej zajmował się tym procederem.
- Żartujesz? – Jared zachichotał, ale zaraz spoważniał. – Myślisz, że Wilton rozkochuje w sobie dziewczyny i żeni się, żeby móc później oskubać ich drugich mężów? Nie znalazł prostszego sposobu zarabiania na życie?
- Nie mam pojęcia, jak Wilton zarabia na życie, ale moim zdaniem, to nie była pierwsza próba szantażu w jego wykonaniu. Facet ma wprawę. Początkujący nie poradziłby sobie tak gładko.
- Będziemy mieli drania na oku, możesz być pewien – powiedział Dominic spokojnie. – Co sądzisz o Marie?
- Jak to, co o niej sądzę? – burknął Matt.
Nie chciał rozmawiać z braćmi na ten temat.
- Podejrzewasz, że maczała w tym palce? – nie ustępował Dominic.
Matt spojrzał lodowatym wzrokiem na schody, na których lada chwila miała się pojawić.
- To jest pytanie za milion dolarów. Zrobię wszystko, żeby znaleźć na nie odpowiedź.
*****
Zaczęła się przechadzać po sali, zatrzymywała się na pogawędki ze znajomymi, podziwiała zdjęcia niemowląt pokazywane jej z dumą przez dawne przyjaciółki. W ciągu ostatnich kilku lat uczestniczyła w mnóstwie ślubów.
Wbrew poleceniu babci nie bawiła się dobrze. Może dlatego, że nie było tu Julie, jej najlepszej przyjaciółki. A może dlatego, że większość czasu spędzała teraz w Bostonie i podmiejski klub wydał jej się taki staroświecki i… sztywny. Zasady, zasady i jeszcze raz zasady. Wyrastała wśród sztywnych zasad, a potem je odrzuciła. W mieście było ich mniej, było za to więcej życia, więcej możliwości wyboru.
Po kolacji zaczął się bal. Rosalie patrzyła, jak jej dziadkowie wchodzą na parkiet, idealnie zgrani po tylu latach tańczenia razem. Uśmiechała się, obserwując ich, aż nagle spostrzegła Lucasa. Grom, którego spodziewała się wcześniej, uderzył teraz. Poczuła, jak budzi się do życia.
Wbrew temu, co sądziła, ucieszyła się, że przyszedł. Zaraz jednak spochmurniała. Zauważyła drobniutką brunetkę wsuwającą mu się w ramiona. Kto to może być? Tańczyli walca jak partnerzy od zawsze, idealnie zharmonizowani. Lucas trzymał rękę na jej talii, patrzył na nią. Coś powiedział i kobieta się roześmiała. Rosalie od razu ją znienawidziła.
Muzyka przyśpieszyła i dziadkowie zeszli z parkietu, ale Lucas i jego partnerka zostali. Rosalie tupnęła ze złością. Czy on usiłuje wzbudzić w niej zazdrość?
- Cześć, Rosalie.
Odwróciła się.
- Cześć, Michel, dawno się nie widzieliśmy.
Michel Evans był tak samo przystojny jak próżny.
- Tak. Zatańczymy?
Nie chciała przestać balu pod ścianą. Zignoruje Lucasa i będzie się dobrze bawiła.
Po tym pierwszym tańcu Rosalie nie schodziła już z parkietu. Zapraszali ją coraz to nowi mężczyźni i wytańczyła się za wszystkie czasy. Tylko od czasu do czasu rzucała okiem w stronę Lucasa. On tańczył przy każdym kawałku, chociaż potem już zmieniał partnerki.
Gdy orkiestra zagrała coś wolniejszego, Lucas poszedł do baru i zamówił sobie drinka, a potem oprał się o filar i zaczął się przyglądać tancerzom. Wreszcie jego spojrzenie padło na Rosalie, akurat w momencie, gdy ona też na niego patrzyła. Uniósł kieliszek w toaście. Był taki spokojny, opanowany i elegancki. Z trudem mogła uwierzyć, że wie, jak wygląda nago, jak całuje, i że kochał się z nią tak, jakby była jedyną kobietą na świecie.
*****
Na zegarze nad recepcją była za dziesięć ósma. A zatem się nie spóźniła. Z mocno bijącym sercem przeszła na nieco drżących nogach przez wykładany marmurem hol. W eleganckim ciemnografitowym żakiecie i bluzce w kolorze złamanej bieli, z pozornie opanowanym wyrazem twarzy i gładko uczesanymi włosami wyglądała na chłodną, kompetentną urzędniczkę. Nikt nie odgadłby jej wewnętrznego napięcia, gdy podeszła do kontuaru i przedstawiła się ładnej blondynce.
- Dobry wieczór, panno Harlan – rzekła recepcjonistka. – Kompleks biurowy pana Tackera znajduje się na drugim piętrze. Jego sekretarka będzie tam na panią czekać.
Istotnie, gdy Julie wysiadła z windy, powitała ją kobieta w średnim wieku o krótko ostrzyżonych brązowych włosach.
- Nazywam się Claire Bancroft. Proszę za mną, panno Harlan – powiedziała, a gdy szły korytarzem oznajmiła: - Pan Tacker jest w swoim apartamencie. Woli przeprowadzać rozmowy kwalifikacyjne w luźniej, niezobowiązującej atmosferze.
Wystukała czterocyfrowy kod na niewielkiej tabliczce i wyjaśniła:
- Pojedziemy prywatną windą.
Na ostatnim piętrze wysiadły na korytarz o dyskretnie luksusowym wystroju.
Claire Bancroft otworzyła najbliższe drzwi.
- Zapraszam do środka, panno Harlan.
Claire wkroczyła do wielkiego słonecznego pokoju o stuikowym suficie. Pomiędzy dwoma rzędami okien stało biurko z najnowocześniejszym elektronicznym wyposażeniem oraz czarny skórzany fotel. Reszta umeblowania nasuwała skojarzenia raczej z salonem.
- Proszę spocząć – zaproponowała uprzejmie Claire. – Pan Tacker wie już o pani przybyciu i za chwilę się zjawi.
Kiedy sekretarka wyszła, Julie, zbyt zdenerwowana, by usiąść rozejrzała się z zaciekawieniem. Oprócz kilku uroczych zabytkowych mebli z kremowymi i jasnozielonymi obiciami, w pokoju znajdowały się wygodne sofy i białe skórzane fotele oraz duży okrągły stolik do kawy. Podłogę pokrywał gruby szary dywan, na gzymsie pięknego kominka stał wazon ze świeżymi kwiatami, a półki regałów były pełne książek. Całość sprawiała wrażenie wytwornej prostoty.
Na ścianach wisiały płótna Jonathana Cassa, przedstawiające surowe sceny zimowe, a także ciepłe, wibrujące barwami toskańskie pejzaże pędzla Marco Abruzziego.
Julie przyjrzała się im uważnie. Różniły się krańcowo techniką malarską oraz tematyką i na pierwszy rzut oka kompletnie do siebie nie pasowały, jednakże nieoczekiwanie ów wyrazisty kontrast w jakiś sposób uwydatniał ich walory.
Sądząc z doboru obrazów, Bruce Tacker ma oryginalny, jasno określony gust, doskonale wie, czego chce, i nie obawia się ryzyka.
Jej babcia mawia, że charakter człowieka najlepiej poznać po zestawie ulubionych książek. Julie odetchnęła więc głęboko i podeszła do regałów.
Na półkach tłoczyły się dzieła z kanonu literatury światowej, tomiki poezji, reportaże podróżnicze, kryminały, biografie i autobiografie, kieszonkowe wydania prozy popularnej oraz powieści wyróżnione prestiżową nagrodą Booker Prize. Sięgnęła po książkę ostatniego laureata, podniosła wzrok i napotkała spojrzenie błyszczących, ciemnych oczu.
Gościnnie:
Claire Bancroft - Jemie Lee Curtis
Recepcjonistka - Katherine Heigl |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:53:38 29-12-10 Temat postu: |
|
|
Czyżby Matt nie do końca wierzył Marie? W sumie w sytuacji, w jakiej się znalazł trudno mu się dziwić, zwłaszcza, że jej tłumaczenia były trochę... naiwne... Mam nadzieję, że prędzej czy później wszystko się dobrze skończy - dobrze dla Marie i Matta:)
I kogoż to Lucas przyprowadził na bal? A może on już zaczął wprowadzać lekcje Rose w życie i poznał tą panią dopiero na balu?
No a Julie jednak zjawiła się u Tackera - czuję, że nic dobrego z tego nie wyniknie, choć z dwojga złego lepszy już chyba ten Bruce, od jej obecnego pożal się boże narzeczonego. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|