|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:53:34 16-05-20 Temat postu: |
|
|
Doma, jestem i ja! Na wstępie oczywiście przepraszam, że tak późno, ale wiesz jak to jest - mało czasu, a dużo pracy. Ale znasz mnie, jak obiecuję to jestem, może trochę później ale lepiej późno niż wcale
Wiesz, co myślę o tym pomyśle, więc chyba nie muszę się powtarzać? Uwielbiam historie o rodzinach: tyle indywidualności, wszystkich łączą więzy krwi a jednak każdy jest inny i to jest piękne.
Moją uwagę od samego początku przykuła Charlotte - być może dlatego, że w jej postać wciela się Elizabeth Olsen. Dziewczyna nie ma łatwo z tym cholernym Dariusem, który swoją drogą jest żałosny. No ale cóż, który damski bokser nie jest. Widzę pewne analogie między Charlotte i Barbarą. Jest mi przykro, że dziewczyna nie ma do kogo się zwrócić w potrzebie, ta samotność ją wykańcza. Ale na szczęście Cecylia coś już chyba wyczuła. Po mistrzowsku pozbyła się Dariusa i krzyż mu na drogę. Mam nadzieję, że Charlotte uda się wyrwać z jego szponów.
Z kolei William to taki wolny duch - fajnie że poszedł własną drogą, chociaż spodziewali się, że zostanie kopią dziadka. Charlotte i Will to na razie moi ulubieńcy. Wiem, że głównymi postaciami są tutaj raczej bliźniaczki, ale nic nie poradzę, że jakoś zawsze wolałam postacie drugoplanowe
A skoro już o bliźniaczkach mowa to oczywiście nie miały łatwego życia, ale udało im się dojść do czegoś w życiu, co dowodzi, że nieważne skąd pochodzisz, nieważne kim są twoi rodzice - możesz coś osiągnąć jeśli naprawdę tego chcesz. Kibicuję Lucy i mam nadzieję, że przesłuchanie pójdzie po jej myśli! A Laura wpakowała się w niezłe bagno - pracować dla faceta, który był oskarżycielem w sprawie jej ojca to nie lada wyzwanie. Ja bym chyba nie dała rady.
No i Cameron - ja tam facetowi współczuję. Był nieporadny i niedojrzały, popełnił sporo błędów, ale nie zasłużył na los jaki go spotkał. Magdalena zachowała się okrutnie, nie stając w jego obronie i kłamiąc. Claudia ma rację - rodzina Rhodes kiedyś za to słono zapłaci.
I podoba mi się ten kontrast z jakim został ukazany zmarły William Rhodes. Czytając początek miałam wrażenie, że ten człowiek jest naprawdę dobry, sam obwinia się za to, co przytrafiło się jego córce i zrobił wszystko, by wsadzić Camerona za kratki, bo sądził, że ten skrzywdził jego córkę, to zrozumiałe. Ale potem z perspektywy innych postaci wydaje się być całkiem innym człowiekiem - zimnym i nieskorym do cieplejszych uczuć. Jaki był naprawdę? Pewnie nigdy się nie dowiemy do końca, ale jego testament może rzucić na to nieco światła
Czekam na więcej i ja również Ci dziękuję! Bo dzięki Tobie mam motywację, żeby dokończyć własne projekty
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 16:56:14 16-05-20, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:19:04 17-05-20 Temat postu: |
|
|
Madziu dziękuje za komentarz i trzymam kciuki abyś wróciła do swoich projektów bo wiesz że je uwielbiam
Rozdział trzeci
Pocisk pojawił się w jej życiu niespodziewanie. Czworonożny przyjaciel o gęstej długiej czarno-białej sierści pewnego dnia uratował jej życie i od tamtej pory był jej wiernym, najlepszym przyjacielem. Witał ją radośnie merdając ogonem, biegał z nią dziesięć kilometrów po parku nie zawracając sobie łepka pogodą, nie narzeka i czasem nawet przyniesie jej buty. To ostatnie robi zazwyczaj kiedy chcę iść na spacer. I co najważniejsze dla Lucy może zabierać go do pracy. Na komendzie Pocisk jest wyjątkowo popularny wśród policjantów. Wszyscy go głaszczą drapią za uszami i co niepokoiło ją najbardziej karmią. Wystarczyło jedno psie spojrzenie a nawet najwyżsi rangą funkcjonariusze policji dzielą się swoim drugim śniadaniem. Teraz Pocisk leżał na łóżku otoczony damskimi ubraniami.
— Może powinnam włożyć spódnicę? — zapytała go.
— Moim zdaniem wyglądasz świetnie — usłyszała za swoimi plecami głos siostry. Stała w progu swojej sypialni małymi łykami sącząc kawę. — To dobry wybór. Klasyczny.
—Czarne spodnie, biała koszula i czarna marynarka bardziej klasycznie się nie da — wypuściła ze świstem powietrze. — Jeśli odbiorą mi odznakę
— Nie zrobią tego — weszła jej w słowo Laura. Szatynka odstawiła na szafkę kubek z kawą i podeszła do Lucy. Otoczyła ją ramionami i przyciągnęła do siebie. Brodę oparła na jej ramieniu. — Nie przekroczyłaś swoich uprawnień.
— Jeśli odbiorą mi odznakę — zaczęła od początku — będziesz broniła mnie przed sądem karnym? — zapytała ją patrząc na ich odbicie w lustrze. — Zarzut morderstwo pierwszego stopnia.
— Nie odbiorą ci odznaki i nie oskarżą o morderstwo.
— Prokurator potrzebuje trzech rzeczy; Motyw, zamiar i sposobność. Trzy raz tak.
— Odzyskasz dziś odznakę — pocałowała ją w policzek.
— Obyś miała rację.
— Mam, nie daj się sprowokować, nie patrz w kamerę utrzymuj kontakt wzrokowy z osobą którą zadaje ci pytanie i mów prawdę.
— I to wystarczy?
— Tak — kiedy Lucy uniosła wysoko brwi dodała — powinno.
***
Wydział Spraw Wewnętrznych mieścił się w ścisłym centrum Bostonu. Budynek zarówno z zewnątrz prezentował się paskudnie. Trzypiętrowy z grubo ciosanego kamienia z paskudną oliwkową elewacją nie zachęcał do wejścia. Żaden z policjantów nie przychodził tu ani z własnej woli ani z przyjemnością. Wyjątek stanowili pracujący w jego wnętrzu policjanci, którzy wykonywali swoje obowiązki z pasją i zaangażowaniem.
Komisja Weryfikacyjna przed którą dzisiejszego ranka zeznawała Lucy Baker składała się z zazwyczaj z porucznika i dwóch podlegających mu detektywów. Komisja zbierała się z wielu powodów i robiła to dość często. Jednym z jej głównych zadań było sprawdzenie czy policjant używający śmiertelnej siły na służbie ponad wszelką wątpliwość miał prawo jej użyć. Lucy nie pierwszy raz stawała przed Komisją Weryfikacyjną, ale doskonale wiedziała, że tym razem będzie inaczej. Tym razem w pomieszczeniu będą cztery osoby. Na jej przesłuchanie pofatyguje się sam Komendant.
— Lucy — podskoczyła na dźwięk własnego imienia. — Przepraszam nie chciałem cię wystraszyć — prawnik związkowy Lopez posłał jej przepraszający uśmiech. — Są gotowi przepraszają za opóźnienia.
— Tak na pewno jest im bardzo przykro — mruknęła pod nosem.
Weszła do środka pierwsza. Przy długim stole siedziało czterech mężczyzn; dwóch detektywów z WSW i przełożony i komendant Whitney we własnej osobie. Instynktownie wyprostowała plecy.
— Dzień dobry — odezwał się pierwszy — proszę siadać — wskazał krzesło na przeciwko stołu. — Przepraszam za spóźnienie — odpowiedział.
— Nic nie szkodzi odparowała.
— Myślę, że możemy zaczynać — porucznik Diaz wstał i uruchomił znajdującą się nieopodal kamerę. — Jest 7 stycznia 2019 roku. Rozpoczynamy przesłuchanie w sprawie śmiertelnego postrzału podejrzanego Ricardo Gomeza z dnia 30.11.2018 roku przez detektyw Lucy Baker. Przesłuchanie rozpoczyna się o godzinie — spojrzał na zegarek —11 34. — popatrzył na Lucy — W przesłuchaniu biorą udział — usiadł obok komendanta.
— Komendant Charles Whitney
— Porucznik Adam Diaz
— Detektyw Christopher Come
— Detektyw Timothy Burke.
— Wstawiła się detektywy Lucy Baker której ta sprawa dotyczy i adwokat związkowy Julian Lopez — porucznik Diaz uśmiechnął się do niej. — Pani detektyw — otworzył teczkę leżąca przed nim
— Przepraszam poruczniku — wszedł mu w słowo komendant — Czy ja mogę poprowadzić przesłuchanie?
— Tak oczywiście, proszę czynić honory Komendancie.
— Pani detektyw — zabrał teczkę Diazowi — Sprawa w której składa pani wyjaśnienia nie jest ani łatwa ani przyjemna dlatego też postanowiłem osobiście poprowadzić dzisiejsze spotkanie. Zacznijmy więc od sprawy Ricardo Gomeza,
— Wspólnie z detektywem Monroe prowadziliśmy śledztwo, które zaczęło się o morderstwa rodziny Smithów 2 września 2018 roku Gomez włamał się do domu państwa Smith, pobił pana Smitha, zgwałcił jego żonę. Jego zastrzelił jej poderżną gardło. Gomez dokonał jeszcze trzech; 14 października, 11 listopada i 29 listopada.
— Zginął z pani ręki kilka godzin później?
— Zgadza się.
— 29 listopada detektyw Monroe otrzymał telefon?
— Tak. Patrolowaliśmy okolicę domów rodzinnych — urwała sięgając po stojący dzbanek z wodą — W toku śledztwa odkryliśmy, że wybiera święta państwowe jako dni ataku. Więc starliśmy się obstawić jak największy teren około 21 otrzymał telefon od swojej żony Jess tyle, że to nie była Jessica tylko Gomez.
— Pojechaliście na miejsce? — wszedł jej w słowo porucznik Diaz — Bez wezwania wsparcia?
— Wiem jakie błędy popełniliśmy tamtej nocy poruczniku Diaz — odpowiedziała mu. — Pojechaliśmy tam w środku nocy bez wsparcia ale chodziło o jego żonę. Daliśmy się zaskoczyć. — wzięła łyk wody. — Gomez nas rozbroił i skuł naszymi kajdankami, związał nogi. Jessica leżała na łóżku — głośno przełknęła ślinę. — Została przez niego zgwałcona.
—Za nim się tam pojawiliście? — wszedł jej w słowo Diaz
—Tak, nie było nas przy tym, ale stan fizyczny Jess jasno wskazywał, że została wykorzystana seksualnie. Poderżnął jej gardło, a jego zastrzelił z mojej broni. Sąsiedzi wezwali policję.
— O godzinie 8 12 otrzymała pani telefon?
— Tak, dzwonił Gomez bezpośrednio na numer alarmowy i poprosił o przełączenie do mnie. Powiedział, że jest w kolejny domu i chociaż tych ludzi mogę uratować.
— Posłuchała go pani?
— Nie miałam wyboru — odpowiedziała. — Zabił osiem osób, przetrzymywał kolejną rodzinę i wiedziałam, że jeśli tam nie wejdę zginął kolejni ludzie — urwała. — Podjęłam decyzję po ustaleniu tego z obecnym na miejscu komendantem — z trudem powstrzymała się od uśmiechu. — Gomez zabrał mi broń więc dał mi pan własną. Weszłam do środka na kanapie siedziała dwójka przerażonych dzieci poprosiłam ich o wyjście sama udałam się do sypialni rodziców.
— Wiedziała pani gdzie jest?
— Zapytałam chłopca — odpowiedziała — Weszłam na górę. Małżeństwo było związane znajdowało się na podłodze Gomez siedział na łóżku, kiedy weszłam. Rozkazałam mu wstać z rękoma podniesionymi do góry. Nie posłuchał, powtórzyłam wtedy skierował broń na mężczyznę Strzeliłam.
— Ile razy?
— Oddałam dwa strzały w klatkę piersiową.
— Postąpiłaby pani inaczej?
— Nie — odpowiedziała. — Minęło pięć tygodni — zaczęła — Z perspektywy czasu gdybym znalazła się w tej samej sytuacji podjęłabym taką samą decyzję. Życie cywili było zagrożone podjęłam decyzję i zrobiłaby tak samo.
— Dziękujemy za przybycie. Potrzebujemy chwili na konsultację
— Dziękuje — powiedziała i wyszła.
Lucy nogi miała jak z waty niemal natychmiast po wyjściu z sali przesłuchań skierować się do najbliższej damskiej toalety. Zatrzasnęła za sobą drzwi do kabiny i osunęła się na kolana. Zwymiotowała.
Policjanci zeznania przed komisją weryfikacyjną nazywali „plutonem egzekucyjnym. Nazwa była adekwatna do uczuć jakie targały każdym policjantem. Oddawali swój los w ręce trzech osób i czekali na wyrok. Czasem dostawali naganę, czasem tracili pracę jednak najgorsze były sytuacje takie jak ta.
Jeśli komisja uzna, że przekroczyła swoje uprawnienia i takowe wyda orzeczenie prokurator będzie mógł jej postawić zarzut zabójstwa pierwszego stopnia. Tamtego wczesnego ranka Lucy bowiem nie działała w efekcie myślała jasno i przejrzycie. Podniosła się powoli z kolan i wyszła z kabiny. Twarz przemyła lodowatą wodą. Osuszyła ją szorstkim kawałkiem papierowego ręcznika i spojrzała w lustro.
— Wszystko będzie dobrze — powiedziała i opuściła łazienkę. Kiedy wyszła do korytarz stanęła jak wryta.
Na korytarzu przed łazienką plecami o ścianę opierał się Michael MacGee. Jej mąż, jej siła, jej opoka. Nie protestowała kiedy podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Wciągnęła w płuca zapach jego perfum i zamknęła oczy. Nie przetrwałby ostatnich tygodni bez niego. Był jej siłą, motywacją żeby wstać z łóżka i zacząć nowy dzień. Przynosił jej do łóżka śniadanie, wychodził z Pociskiem na spacer, kochał się z nią. Trwał u jej boku.
— Nie powinieneś być w pracy? — zapytała zadzierając do góry głowę. — Mike.
— Pani detektyw — usłyszała za swoimi plecami. — Zapraszamy.
— Wszystko będzie dobrze — powiedział i pocałował ją w czoło.
Lucy weszła do środka zamykając za sobą drzwi.
— Nie będziemy tego nie potrzebnie przedłużać — przeszedł od razu do rzeczy komendant Whitney — Zostaje pani przywrócona do służby pani detektyw. Proszę się zgłosić w poniedziałek.
— Dziękuje
***
Mieszkanie Michaela i Lucy było małą kawalerką składającą się z jednego dużego pokoju połączonego z kuchnią. Lokum było małe, ciasne i nie ich. Nie udało im się załatwić kredytu hipotecznego. Oboje dla banku byli zbyt ryzykowani.
— Na szafce w łazience leży nierozpakowana paczka tamponów. Ile się spóźnia? — zapytał ją wprost, kiedy tylko ściągnęli z siebie okrycia.
— Dziś jest czwarty dzień — wyznała Podeszła do siedzącego na kanapie męża. Usiadła mu na kolanach. — Sądzę, że mamy pasażera na gapę.
Mike uśmiechnął się pod nosem.
— W kieszeni kurtki jest test ciążowy — wyznał nosem trącając jej policzek. — Jeśli będzie pozytywny zadzwonię do matki i poproszę ją o pożyczkę.
— Przez gardło ci to nie przejdzie — skomentowała — Poza tym nie pozwolę ci na to. Wolę dług w banku niż u twojej matki.
— Racja — pocałował ją w czubek nosa. — A teraz idź nasikać na patyczek.
— Dobrze — wstała — ale rozłóż łóżko chcę się położyć — poprosiła go aby po chwili zniknąć za drzwiami łazienki z testem ciążowym w dłoniach. Michael rozłożył kanapę, która służyła im za łóżko i zamknął oczy.
Jeśli brązowowłosa jest w ciąży będą musieli poszukać większego mieszkania. W tym ledwie się mieszczą a gdyby pojawiło się dziecko nie ma nawet miejsca na łóżeczko. Westchnął głośno słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Otworzył jedno oko. Lucy w łazience pozbyła się kostiumu i teraz mając sobie jedynie majtki wślizgnęła się do łóżka. Ułożyła się wygodnie na boku a test ciążowy położyła na brzegu łóżka.
— Ile? — zapytał
— Trzy minuty — odpowiedziała. Michael pocałował jej nagie ramię. — Test to tylko formalność — wyznała łamiącym się głosem.
— Nie wiesz tego — odparł
— Wiem — przekręciła się na plecy. — Wiedziałam — wyznała — i miałam to gdzieś. Zdawałam sobie sprawę, że nie dążyłeś i to zignorowałam. Przepraszam.
— Kochanie — poczuł jak Lucy wyślizguje się mu z objęć. Szatynka usiadła na łóżku palcami przeczesując brązowe pokręcone pasma.
— Po raz pierwszy od dawna byłam szczęśliwa. Zachowałam się jak egoistka — wierzchem dłoni starła łzy. Michael z niedowierzaniem pokręcił głową i sięgnął po test ciążowy. Wynik nie pozostawiał złudzeń.
— Lucy nic się nie stało
— Stało — wydusiła z trudem — To miała być nasza wspólna decyzja, a ja podjęłam ją za ciebie i złapałam cię na dziecko.
— Skarbie, spójrz na mnie — poprosił siadając na łóżku. Lucy odwróciła do tyłu głowę. — Wiedziałem, że nie zdążyłem
— Co?
— I chciałem porozmawiać z tobą następnego dnia rano ale rano obudziłaś mnie pocałunkami — uśmiechnął się kiedy opadła na łóżko układając się wygodnie na boku, Mike położył się. — Milczałem bo po tamtej nocy znowu zaczęłaś się uśmiechać więc uznaj proszę iż wyraziłem zgodę abyś wykorzystała moje żołnierzyki. — Kąciki ust drgnęły lekko — sądząc po dwóch kreskach na patyku ulokowałaś je w bezpiecznym miejscu. Kocham cię głuptasku — pocałował ją lekko w usta. — Wszystko będzie dobrze — zapewnił ją. I naprawdę w to wierzył. Jakoś się ułoży. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:16:38 20-05-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział czwarty
Matylda w rodzinnym domu czuła się bezużyteczna. Spacerowała od pokoju do pokoju nie mogąc znaleźć sobie miejsca ani przestać myśleć o wydarzeniach z wczorajszego wieczoru. Najbardziej zastanawiające było zachowanie Cecylii Rhodes, która bezceremonialnie wyrzuciła z domu Dariusa. Żałoba po mężu była jedynie pretekstem aby się go pozbyć. A zachowanie Lottie? Pokręciła lekko głową zatrzymując się przy ulubionym fotelu dziadka. Położyła dłonie na jego oparciu.
Z Charlotte działo się coś niedobrego i było to widać gołym okiem. Zawsze gadatliwa i uśmiechnięta siostrzyczka teraz była cicha przygaszona. I jeszcze dziwne zachowanie Darius. Co chwila kładł dłoń na jej kolanie. Niby nic nie znaczący gest, a jednak budził w niej niepokój i obrzydzenie. Powinnam częściej przyjeżdżać, przemknęło jej przez myśl. Jeśli z jej siostrą działo się coś niedobrego to niestety nie była wstanie zauważyć tego na odległość. Siostry Rhodes twarzą twarz rozmawiały ze sobą na ślubie młodszej z nich. Trzy lata minie w maju.
Szatynka westchnęła głośno. Zbliżający się pogrzeb dziadka był dla niej odskocznią od własnych problemów, które zostawiła za sobą w Mieście Aniołów. Obecnie sen z powiek spędzał jej ojciec John Hummer i jego nowa żona Rubi Tookes. Para zalegalizowała swój trwający trzy miesiące związek w Las Vegas , a Matylda cały lot do Bostonu zastanawiała się kiedy związek ojca i jego nowiutkiej żony rozpadnie się? I ile będzie to tym razem kosztować?
Miała zaledwie piętnaście lat, kiedy ojciec zaproponował aby z nim zamieszkała. Barbara, babcia a nawet sam Wiliam byli przeciwko pomysłowi, aby nastolatka przeprowadziła się na drugi koniec kraju do ojca, którego ledwie zna. Matylda jednak uparła się, że chcę to zrobić, a świetle prawa John miał takie sama prawa rodzicielskie jak jego była partnerka. I przeczucia, iż John złamie jej serce sprawdziły się jedynie połowicznie. Tak ojciec złamał jej serce wielokrotnie,, ale to dzięki jego pomocy i jego koneksjom udało jej się osiągnąć sukces.
Nie tylko brat odziedziczył po ojcu artystyczną duszę. Matylda nie malowała, nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Tworzyła obrazy za pomocą ruchu ciała i muzyki. I jeśli wierzyć słowom Barbary za nim nauczyła się chodzić tańczyła. W Los Angeles dzięki ojcu rozwinęła skrzydła. Matka jednak w jednym miała rację; John okazał się być dużym dzieckiem. Ich relacja opierała się dużo bardziej na swobodzie i przyjaźni niż zakazach i rodzicielstwie. to Matylda w ich związku była dorosłą i odpowiedzialną. Pilnowała jego i swojego grafiku, zatrudniała sprzątaczki, zawoziła jego ubrania do pralni, przypominała mu o ważnych spotkaniach w wytwórni i czasem chciała aby jej ojciec był po prostu tatą. Złym kiedy wracała do domu w środku nocy, urządzającym jej pogadanki, kiedy przyłapie ją całującą się z chłopakiem albo z jonitem między palcami. Jej ojciec był dużym dzieckiem, który urządził jej wykład o bezpiecznym seksie w towarzystwie banana i paczki prezerwatyw, kiedy znalazł u niej trawkę zapalił go razem z nią i stwierdził, „że ma kiepskiego dilera" aby następnie wręczyć córce numer do swojego. Były też chwile, kiedy oklaskiwał ją najgłośniej po występach i spoglądał w jej kierunku ze Łazami i dumą w oczach. Kochała swojego staruszka z całego serca. Ze wszystkim wadami i zaletami, dlatego nie mogła patrzeć jak pakuje się w kolejne małżeństwo, które okaże się kolejną katastrofą. Była, bowiem pewna jednego; że Rubi go nie kocha. Kochała jego status gwiazdy i pieniądze.
John Hummer kiedy przyjechał do Los Angeles w towarzystwie Barbie miał kilka dolarów w kieszeni, paczkę papierosów i gitarę. Był chłopakiem z Północy z głową pełną marzeń, które można zrealizować tylko w Kalifornii. I był jednym z wielu. Zaczynał śpiewając do kotleta w barach z czasem porzucił muzykę na rzecz aktorstwa, a popularność zyskał przyjmując rolę, których nie chciał przyjąć nikt inny. I był w tym fenomenalny. Telefon włożony do tylnej kieszeni dżinsów zawibrował głośno. SMS od brata był krótki; Będę za pół godziny. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Matylda zdecydowanie nie pochodziła z rodziny, którą określano mianem zdrowej czy normalnej bo jedynym wydarzeniem, które było wstanie ściągnąć ich wszystkim z powrotem była śmierć. Nie ślub czy narodziny dziecka, a pogrzeb.
— To dobra wiadomość? — drgnęła na dźwięk głosu matki. Odwróciła do tyłu głowę.
— Tak mamo. To dobre wieści. — odpowiedziała .
— A co słuchać u twojego ojca? — zapytała kobieta siadając w jednym foteli znajdujących się w bibliotece. Matylda z trudem powstrzymała prychnięcie i przeniosła wzrok za okno. Matka od lat traktowała ją jak tablicę informacyjną pod tytułem „Co słychać u Johnnego?" Jakby sama nie mogła zadzwonić i zapytać. Cóż aby wykonać takowy telefon najpierw trzeba z kimś utrzymywać kontakt. John i Barbara nie rozmawiali ze sobą od lat.
— Wszystko w porządku — odparła zdawkowo.
— Nie masz dla nas żadnych ploteczek z wielkiego świata? — naciskała dalej Barbara. — To prawda, że się ożenił? — wypaliła kobieta nie mogąc się dłużej powstrzymać. Matylda westchnęła.
—Tak — przyznała niechętnie. —Will będzie za jakieś piętnaście minut — poinformowała ją licząc iż zmiana tematu na ukochanego syna sprawi iż da jej spokój.
— To jego szósta żona — skomentowała. Szatynka wywróciła oczami. Matka często zachowywała jak nastolatka chłonąca wszelkie informacje o swoim idolu. Barbie w oczach córki była jedynie nieszczęśliwą kobietą, która całe swoje życie łudziła się, iż były facet w końcu opamięta się i przyniesie jej w zębach pierścionek zaręczynowy.
— Dlaczego nie powiedziałaś, że się ożenił? —zapytała ją z wyrzutem matka.
— Uznałam w obecnej sytuacji tą informację za zbędną. Nie masz się jednak, czym martwić, zapewne ich związek będzie równie krótki jak pięć poprzednich.
— Być może tym razem będzie miał więcej szczęścia.
— Marne szanse — mruknęła pod nosem Z okien biblioteki dostrzegła parkujące przed domem auto. Dzięki Bogu, przemknęło jej przez myśl. — Will przyjechał — poinformowała ją i szybkim krokiem ruszyła w tamtym kierunku. Wybiegła na zewnątrz wprost w ramiona starszego brata. Wiliam poślizgnął się stracił równowagę i oboje wylądowali w śnieżnej zaspie.
— Na Boga Tilly! — krzyknął — Chcesz mnie zabić?
— Nie — odpowiedziała i podniosła błyszczące radością oczy na Willa. — Cześć braciszku.
— Cześć wariatko — odpowiedział przyglądając jej się z braterską czułością. — Złaź — dodał. Matylda sturlała się z brata. Will podniósł się z ziemi i zaczął otrzepywać czarny płaszcz.
— Ostrzegam mama wie o żonie numer sześć — usłyszał przy swoim uchu konspiracyjny głos siostry, która objęła go za szyję. —Jest niepocieszona, że dowiedziała się o tym z gazet.
— Tak więc dlatego witasz mnie tak wylewnie? — odparł uśmiechając się kącikiem ust. — Nie wspomnę iż złożyłem mu z tej okazji życzenia.
—Kondolencje byłby bardziej adekwatne — szepnęła, zaś on pokręcił w odpowiedzi głową.
— Planujecie wejść do środka? — zapytała ich stojąca w progu Barbara.
— Milutka jak zawsze — zachichotała mu do ucha.
— Mamo — wyswobodził się z uścisku siostry i pocałował matkę w policzek.
— Wejdźcie do środka, jest piekielnie zimno — odpowiedziała mu i ruszyła do wnętrza domu.
***
Pogrzeb senatora Wiliama Rhodesa zaplanowano na dwunastego stycznia dwa tysiące dziewiętnastego roku. Ceremonia miała rozpocząć się równo w południe w Kościele pod wezwaniem Marii Królowej Apostołów. Na pogrzebie poza najbliższą rodziną i przyjaciółmi mieli pojawić się najważniejsi członkowie elity politycznej Stanów Zjednoczonych w tym prezydent . Gdyby sprawę pozostawić tylko i wyłącznie w rękach Cecylii ceremonia miałby charakter prywatny. Niestety pogrzeb to nie tylko ostatnie pożegnanie Wiliama to także wydarzenie towarzyskie i polityczne. Siedemdziesięciolatka zdecydowała się spędzić dzień tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Po południu przywitała się z wnukiem i wróciła do siebie. w ciszy i spokoju przemyśleć kilka spraw, a słowne utarczki toczone od wczorajszego wieczora skutecznie utrudniały jej skupienie się.
Cecylia Rhodes bardzo młodo wyszła za mąż. Pochodząca z zamożnej rodziny kobieta miała zaledwie siedemnaście lat kiedy wypowiedziała sakramentalne „tak: Wiliamowi Rhodesowi- synowi lokalnego przedsiębiorcy. Ślub zorganizowano w ciągu miesiąca, a powód był oczywiście stary jak świat — ciąża. Pięć miesięcy później na świat przyszła Barbara Cecylia Rhodes, a trzy lata później urodziła im się druga córka Magdalena Regina. Życie całej rodziny wywróciło się do góry nogami kiedy w 1984 roku z domu uciekła osiemnastoletnia wówczas Barbara.
To był cios dla całej rodziny. I wtedy samotna i drżąca o życie córki Cecylia poznała Claudię Baker Będące w tym samym wieku kobiety bardzo szybko się zaprzyjaźniły, a Cecylia była częstym gościem w ich restauracji. Biała orchidea była uroczą niewielką knajpą, a mąż Peter był świetnym kucharzem. Dzięki niezaprzeczalnemu klimatowi i dobremu jedzeniu I gdyby wiedziała, że zabierając ze sobą młodszą córkę przysporzy im to więcej szkody niż pożytku ich noga nigdy nie przekroczyłaby progu lokalu. Człowiek jednak nie mógł przewidzieć, iż Cameron Baker i Magdalena Regina zaczną spotykać się za plecami rodziców wprawiając w ruch machinę wydarzeń, które słodkiego chłopca zamieniły w dorosłego, niewątpliwie zniszczonego mężczyznę. A dwie niegdyś przyjaciółki nigdy nie zamienią ze sobą słowa.
Tyle razy chciała zadzwonić i przeprosić. Podczas trwającego procesu, po narodzinach bliźniaczek, które zabrała ze sobą Claudia, w dniu ich dwudziestych pierwszych urodzin. Nie było dnia w ciągu tych trzydziestu dwóch, podczas, których nie myślała o swoich wnuczkach i starej przyjaciółce. W przeciwieństwie do córki nie potrafiła zapomnieć o dziewczynkach. Obserwowała je z bezpiecznej odległości. Znała ich adres, wiedziała gdzie chodzą do szkoły a nawet wiedziała, jakie oceny otrzymują, brała udział w ceremonii rozdania świadectw, pękała z dumy, kiedy jedna z nich poszła na studia To wszystko jednak czyniła z daleka. I pomyśleć, że nie pomyślałaby o nich gdyby nie lista gości podyktowana przez Wiliama a spisana ręką prawnika. Dwa nazwiska rzucały się w oczy.
— Mamo — do bawialni weszła Barbara. — Nie pojawiłaś się na śniadaniu.
—Chciałam pomyśleć w samotności — odezwała się kobieta spoglądając na córkę. Sięgnęła po filiżankę z herbatą
— Musimy poważnie porozmawiać — zaczęła i usiadła na przeciwko matki kompletnie ignorując aluzję, iż kobieta chcę być sama nie mieć towarzystwo.
—Rozmawiałam z Dariusem ¾ zaczęła, a Cecylia uniosła brwi z nad filiżanki — znalazł w kieszeni szlafroka Lottie test ciążowy. Pozytywny.
—Niech zgadnę — odparła na to ¾—uważa, że moja wnuczka uciekła od niego ponieważ hormony ciążowe uderzyły jej do głowy? — zacmokała z dezaprobatą. — Ciąża nie zmienia kobietom mózgów w kaszkę Barbie.
— On sądzi, że dziecko nie jest jego. Według słów Dariusa nie współżyli ze sobą od miesięcy — Cecylia prychnęła.
— I rozmawia o tym z tobą? — zapytała zdumiona
—Z kimś musiał, chciał się wygadać. Z kim według ciebie miał rozmawiać? Jesteśmy jego najbliższą rodziną.
—W tej sytuacji polecam prawnika — skomentowała podnosząc się z fotela. — Jeśli Lottie zdecyduje się na rozwód będę ją w stu procentach wspierać w decyzji i ty też powinnaś. Spalimy go na stosie jeśli będzie trzeba.
—Tak jak na stosie spłoną Cameron Baker?
Cecylia podniosła się powoli z fotela.
— Cameron zgwałcił twoją siostrę Barbaro — odpowiedziała jej matka. — Skrzywdził ją tak jak żaden mężczyzna nie powinien krzywdzić kobiety i tak spłoną na stosie. I dla twojej wiadomości ja i ojciec zrobilibyśmy to jeszcze raz. Poza tym moja droga — dodała zrównując się z córką — masz chyba ważniejsze problemy na głowie niżrozgrzebywanie przeszłości. . A teraz przepraszam, ale jestem umówiona z pastorem w sprawie ceremonii. ¾ wyminęła córkę i wyszła. Przed spotkaniem chciała jeszcze przywitać się z wnukiem.
***
Przegryzła policzek od środka spoglądając na dom przed którym zaparkowała czarno -żółta taksówka. Charles Evans mieszkał w domu z charakterystycznej czerwonej cegły w dzielnicy mieszkaniowej Becon Hill pod numerem 1214. Blondynka wręczyła taksówkarzowi zapłatę i wyszła z auta na mroźne styczniowe powietrze. Odwlekała tę rozmowę od tygodni jednak teraz kiedy miała pewność, iż jest w ciąży należało powiadomić przyszłego ojca. Uśmiechnęła się pod nosem ruszając w kierunku drzwi.
Charles Evans nie był jej kochankiem. Był przyjacielem rodziny i jej jedno nocną przygodą. W tamto Święto Dziękczynienia, żadne z nich nie pomyślało o czymś tak błahym jak prezerwatywa. Konsekwencje miały już dziesięć tygodni i będą tylko rosły. Nacisnęła dzwonek do drzwi czekając aż otworzy.
— Cześć — powiedział zaspanym lekko schrypniętym głosem przyglądając jej się zmęczonymi oczami. Włosy Charlesa były w nieładzie, policzki i mocno zarysowaną szczękę pokrywał kilkudniowy zarost.
—Jestem z tobą w ciąży — wypaliła — Mogę wejść? — zapytała uprzejmym głosem a brunet zamrugał oczami i zatrzasnął drzwi. Wpatrywała się pokryte czerwoną farbą drzwi, które po chwili otworzyły się z powrotem.
—A kim jest matka? —wykrztusił, bo szok kompletnie zdławił mu nie tylko język, ale i zdolność myślenia. Lottie zamrugała, ale powtórzyła cierpliwie, zupełnie, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku:
— Jestem w ciąży — powiedziała powoli. — Z tobą.
Drzwi zamknęły się ponownie, tylko po to, by za sekundę znowu się otworzyć. Niemniej jednak kolejne pytanie, jakie jej zadano, było równie szokujące, jak to pierwsze:
— Jak do tego doszło?
— Mam ci wytłumaczyć skąd się biorą dzieci? — zapytała go kompletnie zbita z tropu, spodziewała się wszystkiego,ale tego nie przewidziała.
— Wiem skąd biorą się dzieci — odparł zirytowany ¾ skąd się to wzięło?
— Uprawialiśmy seks w Święto Dziękczynienia —przypomniała mu. Nie był chyba aż tak pijany, żeby to zapomnieć?, przemknęło jej przez myśl. — na dywanie w twoim salonie. Dywan jest biały.
—Wyprany w Perwolu — dodał.
Charlotte popatrzyła na niego zdezorientowana.
— Nie powinnam była przychodzić — powiedziała robiąc krok do tyłu. — Mogłam po prostu zadzwonić — obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w kierunku furtki.
—Cholera Lottie — Charles Evans wybiegł za młodą kobietą. — zaczekaj!
—No co? — zapytała zatrzymując się i odwracając w jego kierunku. — Na kolejne idiotyczne pytania? Może mam ci przypomnieć w jakich pozycjach uprawialiśmy seks?
—Może zamiast stać na chodniku porozmawiamy w środku? — zasugerował. —Odmrażam sobie stopy.
Spojrzała w dół. Charlie był boso i co chwila przestępował z nogi na nogę.
— Zrobię kakao
— Dobrze — powiedziała i skierowała się do środka. Charles nie mając innego wyjścia ruszył za nią. Musiał napić się kawy i może wtedy obudzi się z tego dziwacznego snu, w którym za kilka miesięcy będzie ojcem.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 22:18:16 20-05-20, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:01:07 30-05-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział piąty
Zaproszenie na pogrzeb Wiliama Roberta Rhodesa wyciągnięte ze skrzynki leżało teraz na poduszce, a Laura Baker wpatrywała się w zaskoczona w karteluszek papieru. To była ostatnia rzecz, której by się spodziewała. Propozycja uczestnictwa w pogrzebie, stypie i odczytaniu testamentu zmarłego. Szatynka pokręciła z niedowierzaniem głową i opadła na poduszkę.
— Kto rozsyła zaproszenia na pogrzeb?
— Bogacze — odpowiedziała siedząca w fotelu siostra. — Poza tym Wiliam Rhodes był politykiem więc bez stosownych imiennych zaproszeń wybuchłby chaos. — Laura spojrzała zaskoczona na siostrę. — Firma obstawia pogrzeb — wyjaśniła. — Przynajmniej mamy miejsca obok siebie
— I poważnie rozważmy pójście na ceremonię — dodała Laura i usiadła na łóżku. — Dlaczego przypomniał sobie o nas po tylu latach?
— Pewnie na łożu śmierci dopadły go wyrzuty sumienia i postanowił nam to wynagrodzić grubym czekiem — odpowiedziała Lucy. — Szkoda tylko, że zapomniał zaprosić mojego męża — skomentowała niezbyt zadowolona kobieta. Uczestnictwo w pogrzebie byłby łatwiejsze gdyby miała przy sobie męża.
— Skąd ta pewność, że chodzi o pieniądze?
— A o co innego może chodzić? — odpowiedziała pytaniem na pytaniem. — albo napisał list na łożu śmierci z prośbą do pani gubernator o ułaskawienie naszego ojca — zironizowała kobieta
— Ojcu żadne listy do gubernator nie pomogą — odpowiedziała a Lucy przewróciła oczyma. — A co z twoją pracą? — zmieniła temat nie mając ochoty rozmawiać na temat sytuacji prawnej ich ojca.
— Dziwnie — odpowiedziała — ale praca jest tym czego na tę chwilę potrzebuje. A co z twoją pracą? Wzięłaś urlop?
— Zasłużyłam.
— Nie wątpię w to, ale coś cię gryzie.
— Mówi ci to twój psi nos? — zapytała ją i westchnęła. Streściła jej rozmowę z Gretą. — Spotkanie z Conradem Evansem mam w poniedziałek — odpowiedziała — Na razie wykorzystuje dni urlopowe, które mi jeszcze zostały. Za nim złożę wypowiedzenie chcę zobaczyć jaka oferta jest na stole.
— I kopniesz ich w tyłek?
— Nie wiem — odpowiedziała szczerze — Conrad Evans to jeden z najlepszych prawników w stanie jest w czołówce prawników krajowych mówi się nawet że wystartuje w wyborach na gubernatora.
— I jak na kogoś z kim nie chcesz pracować wiesz o nim zaskakująco dużo — rzuciła beztrosko szatynka.
— Oskarżał naszego ojca
— Trzydzieści trzy lata temu — zripostowała wnosząc oczy ku sufitowi. — To było trzydzieści trzy lata temu więc może najwyższy czas abyś pomyślała o sobie i swojej przyszłości zamiast martwić się przeszłością i tym ile kieliszków wypije ojciec kiedy dowie się że pracujesz dla Evansa — wstała — Pójdę na ten pogrzeb i odczytanie testamentu i jeśli dostanę tłusty czek to go wezmę — podeszła do drzwi. — Nie ma nic złego w byciu egoistką Lauro. Czasem to jedyne wyjście.
— Co się dzieje? — zapytała siostrę chwytając ją za rękę. — Od kiedy jesteś taka chętna żeby brać pieniądze od Rhodsów? Jako dziecko odmówiłaś noszenia do nich harcerskich ciasteczek. Wszyscy wiedzieli, że nie płacą drobniakami i biorą wszystkie ciasta.
— Na tych ciastkach można było sobie połamać zęby
— Maczane w mleku nie smakowały tak źle — przypomniała sobie Laura. — O co tak naprawdę chodzi?
— Jestem w ciąży. Urodzę więc nie będę gardzić tłustym czekiem.
— Jesteś w ciąży — powtórzyła Laura aby następnie wydać z siebie okrzyk radości. Zarzuciła siostrze ręce na szyję przytulając ją mocno do siebie.
— Dusisz mnie — wymamrotała.
— Wybacz — odsunęła ją od siebie. — Będę mieć chrześniaka.
— Skąd ta pewność że to chłopiec albo że będziesz matką chrzestną?
— A kogo niby poprosisz? — zapytała ją — Mówiłaś babci?
— Nie i proszę trzymaj buzię na kłódkę jest za wcześnie żeby obwieszczać to światu. — Laura z powagą skinęła głową, a Lucy wstała — Pożyczysz mi coś na pogrzeb? — zapytała ją — Póki jeszcze się mieszczę.
— A co nie idziesz w galowym mundurze? — zażartowała odprowadzając siostrę do drzwi.
— Po moim trupie, Pocisk wychodzimy — rzuciła komendę do psa. Czworonóg poderwał się ze swojego legowiska i wyminął właścicielkę. Siostry zastały go siedzącego przy drzwiach ze smyczą w pysku. Podrapała go z za uszami. Na zewnątrz ręce wsunęła z kieszenie kurtki.
Lucy oczywiście miała szansę uczestniczyć w pogrzebie Wiliama Rhodesa w szeregach oficjalnej delegacji wysłanej przez bostońską policję. Ani ona ani jej koledzy nie kwapili się aby wyrazić chęć i wpisać się na listę. Dopiero jak porucznik w porozumieniu z komendantem ogłosiła, że udział w uroczystościach pogrzebowych będzie traktowany jak nadgodziny dopiero wtedy na listę wpisało się kilku chętnych. Organizacja pogrzebu Wiliama Rhodasa była przede wszystkim wyzwaniem logistycznym dla służb. Zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim znakomitym gościom nie było łatwe zwłaszcza, że swoją obecność zapowiedział prezydent Stanów Zjednoczonych z małżonką. Za transmisję odpowiedzialne był ABC. Lucy wróciła jednak myślami do zaproszenia na odczytanie testamentu i żartowania o liście do gubernatora. Ta opcja była dla Camerona Bakera niedostępne i wcale nie dlatego, iż zawiódł go system czy Rhodes przekupił sędziego czy dlatego że jego sprawę prowadził najlepszy przyjaciel Wiliama. Cameron przegrał z dowodami.
Sprawy o gwałt zazwyczaj opierają się na dwóch punktach widzenia; jego i jej oraz zebranych w toku śledztwa dowodach poświadczających winę lub niewinność oskarżonego. Dowody przeciwko jej ojcu były przytłaczające jednak to zeznania Magdaleny w zaawansowanej ciąży były gwoździem do turmy. Wyrok Ława przysięgłych ustaliła w piętnaście minut. Lucy zatrzymała się przed jednym z bloków. Zadarła do góry głowę odnajdując odpowiednie piętro. W kuchni paliło się światło. Uśmiechnęła się pod nosem. Mike pichcił dla nich kolację. Odkąd dowiedzieli się o dziecku zachowywał się jak troskliwa kwoka co bynajmniej jej nie przeszkadzało wręcz przeciwnie nigdy nie czuła się bardziej kochana i rozpieszczana. Wszystko się ułoży, przypomniała sobie jego obietnicę kiedy przechodziła na drugą stronę ulicy z psem u boku. Poradzą sobie, będą rodziną i tą małą istotkę otoczą miłością i ciepłem koniec końców to był ich maleńki Okruszek.
12 stycznia 2019
Dla sióstr Baker Wiliam Rhodes był obcym człowiekiem. Biologicznie był dziadkiem młodych kobiet, lecz poza tą jedną rzeczą nie łączyły ich żadne inne więzi. Nie byli ze sobą emocjonalnie związani dlatego też zaproszenie na pogrzeb, prywatną stypę i odczytaniu testamentu w młodej kobiecie wywołało niepokój. Wspólnie z siostrą zajęły wskazane przez ochronę miejsca jednak żadna z nich nie czuła się komfortowo w tej sytuacji. Ten dzień będzie długi i męczący.
Starsza o godzinę Laura popatrzyła na ustawiony lewej stronie ołtarza duży portret Wiliama Rhodesa. Fotografia przedstawiała mężczyznę o zaokrąglonej twarzy z mocno zarysowanym podbródkiem. Zmarszczki wokół oczu, bruzdy wokół ust nie odbierały mu urody wręcz przeciwnie kiedy spoglądało się na Wiliama można by uznać iż starość więcej mu dawała niż zabrała. Wpatrując się w portret zmarłego Laura szukała cech wspólnych. Duże brązowe oczy i znienawidzony nos miała zdecydowanie po dziadku.
Czasem patrząc na swoje odbicie w lustrze zastanawiała się kogo zobaczyłaby Magdalena? Siebie czy może swojego oprawcę?
Lucy i Laura latem były częstymi gośćmi w Salem. Jeździły tam rowerami. Pedałując z całych sił ścigały się, która pierwsza przekroczy granicę miasta, włóczyły się po tamtejszych lasach latem zbierając jagody, jesienią grzyby. Najbardziej jednak lubiły ten moment kiedy siadały na skraju lasu spoglądając na dom ich matki. Skryte między drzewami, oddzielne sztucznym stawem. Snuły wtedy wymyślne historyjki o życiu mieszkańców, wplatały w nie siebie. Były tam piękne kobiety, przystojni mężczyźni, ubrania od najlepszych projektantów, jakieś morderstwo od czasu do czasu. Dzięki niewinnej grze czuły się chociaż trochę częścią rodziny.
— Wreszcie koniec — szepnęła do siostry kiedy rytuały dobiegły końca. Laura zganiła siostrę wzrokiem i rozejrzała się dyskretnie czy aby nikt nie usłyszał jej uwagi. Spoglądała w kierunku trumny i ciągnącego się za nią orszaku zmierzającego wprost na lokalny cmentarz gdzie Wiliam zostanie pochowany Ciało senatora Rhodesa zostało złożone w grobie krótko po godzinie szesnastej czasu lokalnego. Mężczyzna jako emerytowany wojskowy i polityk został pochowany ze wszystkimi przysługującymi mu z tego tytułu honorami. Cmentarz opuściły jako jedne z ostatnich szybkim krokiem idąc do zaparkowanego samochodu. Lucy usiadła za kierownicą. Laura zajęła w milczeniu miejsce pasażera.
— To kiepski pomysł — odezwała się Lucy uruchamiając silnik.
— Nie mamy zbyt wielkiego pola manewru — odpowiedziała jej na to Laura. — Testament będzie mógł zostać odczytany dopiero wtedy kiedy wszystkie osoby w nim ujęte się pojawią. Prędzej czy później będziemy musiały stanąć z nimi twarzą w twarz i im szybciej zerwiemy plaster tym lepiej. Stypa jest w ich domu
Lucy westchnęła głośno.
Niechętnie przyznawała siostrze rację. Jeśli są ujęte z siostrą w testamencie zmarłego to Evans nie odpuści. Gdyby nie pojawiły się osobiście na odczytaniu testamentu prawnik mógłby i na pewnie złożyłby odpowiedni wniosek do sądu. Spoglądając na mijane domy trudno było im obu uwierzyć, że kiedyś mieszkali tutaj ich dziadkowie.
Czterdzieści lat temu kiedy zaraz po ślubie Claudia i Peter zamieszkali w tej dzielnicy osiedlały się w niej przede wszystkim rodziny z dziećmi, pracownicy sektora prywatnego, właściciele lokalnych firm czy prawnicy. Z czasem miejsce to stało się luksusowe. Im więcej zarabiali właściciele tutejszych nieruchomości tym cena rynkowa rosła i rosła. Znajdujący się na końcu ulicy dom Rhodsów wyglądał najbardziej okazale ze wszystkich.
Kamienno-gontowa rezydencja wznosząca się na trzy piętra została zbudowana na specjalne życie przez Wiliam II Rhodesa. Ziemię w posagu w małżeństwo wniosła jego żona Cecylia. Działka została powiększona o kolejne akry ziemi dzięki temu w późniejszych latach rodzina mogła sobie pozwolić na zbudowanie prywatnego basenu i kortu do gry w tenisa. Dla sióstr Baker dom był rezydencją ze snów.
— Dzień dobry — przywitał je ochroniarz — Mogę prosić o nazwisko?
— Baker — odpowiedziała Laura — Laura Baker — doprecyzowała — to moja siostra Lucy — ochroniarz uśmiechnął się i odznaczył je na liście a następnie otworzył drzwi wpuszczając je do środka. Zabrano ich płaszcze i nakrycia głowy
— Robi wrażenie — szepnęła idąc za pokojówką, która wprowadziła je do salonu.
— To ładny dom — skomentowała Laura i odetchnęła z ulgą kiedy dostrzegła iż salon jest pełen ludzi. Bogaczy pijących drogiego szampana, rozmawiających ze sobą szeptem. Szatynka pokręciła przecząco głową kiedy kelnerka zaproponowała jej szampana. — Myślisz, że Trump się pokaże? — zapytała siostrę.
— Nie — odpowiedziała jej Lucy.
— Co jeśli ktoś zapyta nas kim jesteśmy? Prawdy przecież nie powiemy.
— Przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy naszej obecności — odpowiedziała siostrze sięgając po kieliszek szampana. — Trzymaj — wręczyła jej kieliszek, który z wdzięcznością przyjęła.
— Jak możesz być taka spokojna? — zapytała ją.
— Lata praktyki — odpowiedziała— Ale wierz mi wolałbym jeszcze raz złożyć zeznania przed plutonem egzekucyjnym niż być w tym salonie, ale sama powiedziałaś nie mamy wyboru. Im szybciej zakończymy sprawę tym szybciej wrócimy do naszego nudnego życia.
— Myślisz, że wszystko wróci do normalności?
Lucy popatrzyła na siostrę.
—Oczywiście — skłamała. Szczerze wątpiła aby Rhodsowie pozwolili im tak po prostu odejść miała tylko nadzieję że to nie będzie ich nowa codzienność.
***
Na cmentarzu odmroził sobie tyłek. Było mu cholernie zimno. Wiliam Rhodes przebywając lata w Argentynie zdążył już zapomnieć jak zimno jest w styczniu w Salem. Wysunął ręce z kieszeni i poruszył zlodowaciałymi palcami czując jak powoli odzyskuje w nich czucie, Czujnie rozejrzał się po salonie.
— Odmroziłem sobie tyłek od stania na mrozie — stwierdził oddając płaszcz pokojówce. ¾ Ktoś może zrobić kawy po irlandzku? Dwa duże kubki. — zwrócił się do niej.
— Oczywiście panie Rhodes.
— W Argentynie przegrzałeś sobie mózg — mruknęła Matylda kątem oka zerkając na Lottie, która oddawała płaszcz. Najmłodsza z rodzeństwa mimo zimna była blada jak ściana.
— Będziesz mi to wypominać do końca życia? — zapytał ją zirytowany wchodząc do salonu. Z tacy kelnerki sięgnął po kieliszek sampana.
— Dziękuje za kondolencje panie Trump — syknęła biorąc kieliszek szampana z jego rąk. Wiliam w odpowiedzi przewrócił oczami i wziął sobie drugi.
— Daj spokój, kogo obchodzi, że facet został prezydentem? — zapytał ją odrobinę za głośno. Kilka osób spojrzało w jego kierunku. — Widać wszystkich. oprócz mnie. Lottie? — zapytał spoglądając na milczącą siostrę. Gestem wskazał na tacę z szampanem. Blondynka pokręciła przecząco głową. Will wypił kieliszek jednym haustem i podszedł do dziewczyny otaczając ją braterskim ramieniem. Lottie drżała na całym ciele.
— Zimno mi. — wyznała spoglądając bratu w oczy. Wolną dłonią pogładził ją po policzku. ¾ — Pójdę się położyć. Poprosisz kogoś ze służby o przyniesienie mi gorącej czekolady?
— Oczywiście, że tak — nie przejmując się otaczającym ich tłumem pocałował ją w skroń. — Odprowadzę cię.
— Nie trzeba zabawiaj gości — blondyn prychnął w odpowiedzi a ona uśmiechnęła się lekko — i pamiętaj proszę o czekoladzie.
Skinął głową i ze zmarszczonymi brwiami odprowadził siostrę wzrokiem. Postanowił od razu załatwić dla siostry kubek gorącej czekolady. Zwrócił się o to do jednej z pokojówek.
— Ja mogę zanieść to Charlotte — usłyszał za swoimi plecami męski głos. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając wprost na Charlesa Evansa. Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
— [link widoczny dla zalogowanych] — uściskał go po bratersku. — Co ty tutaj robisz?
— Alkohol, darmowe żarcie — odpowiedział a Will przytaknął mu w odpowiedzi głową. — Moje kondolencje.
— Dzięki, nie wiedziałem, że ty i Lottie znacie się tak dobrze?
— Przyjaźnimy się — odpowiedział zdawkowo — Poza tym jestem lekarzem a ona nie wyglądała najlepiej — urwał — spojrzę na nią fachowym medycznym okiem.
— To dobry pomysł — Wiliam wypatrzył pokojówkę z kubkiem ciepłego czekoladowego napoju. — To naprawdę żaden problem? — upewnił się.
— Żaden — zapewnił go biorąc jednocześnie kubek z napojem. Wiliam natomiast wziął dwie filiżanki kawy po irlandzku, którą przygotowano na jego polecenie.
— Dobrze, pokojówka cię zaprowadzi — powiedział — Naprawdę dobrze cię widzieć Charlie — powiedział i ruszył w kierunku siedzącej na kanapie siostry.
W tym samym czasie kiedy Matylda i Wiliam sączyli małymi łykami kawę po irlandzku Charles Evans wspiął się po schodach na górę zmierzając za pokojówką do pokoju Lottie. Rozluźnił węzeł krawata a kobieta wskazała mu sypialnię na końcu długiego korytarza. Zaczekał aż odejdzie i dopiero wtedy zapukał lekko do drzwi.
—Kto tam?
—To ja Charlie — odezwał się — Możesz otworzyć?
— Tak — usłyszał dźwięk przekręcanego klucza — Cześć — powiedziała nieśmiało przez uchylone drzwi.
—Cześć, mam coś dla ciebie — uniósł do góry kubek z gorącą czekoladą uśmiechając się kącikiem ust. — Will prosił żeby ci to przekazać.
—Will? — zapytała wpuszczając do środka.
— Mogłem zasugerować, że ja ci to zaniosę jeśli wskaże mi gdzie — uśmiechnął się. Zamknął za sobą drzwi, a Lottie wzięła od niego gorący napój. — Wszystko w porządku? — zapytał uważnie ją obserwując. Nie wyglądała najlepiej. Lottie usiadła na łóżku i małymi łykami sączyła gorący napój.
—Tak, jestem przemarźnięta — wyjaśniła — Za kilka minut będzie lepiej. Co ty tutaj robisz Charlie? — zapytała go. — Wpadłeś okazać szacunek?
—Nie odzywałaś się przez ostatnie dni — odpowiedział — Wiem, że ustaliliśmy, iż damy sobie czas na przemyślenie sprawy, ale zegar tyka.
— Wiem, ale ja je urodzę — wyznała — Wiem, że być może oczekiwałeś innej decyzji, ale ja nie mogę, nie potrafię. Widziałem je, słyszałam bicie maleńkiego serduszka — urwała. — I tak może łatwiej i szybciej uzyskałabym rozwód nie nosząc dowodu zdrady pod sercem, ale ono jest niczemu winne — głośno przełknęła ślinę czując jak jej oczy wypełniają się łzami. — To czy będziesz chciał być częścią jej albo jego życia — wstała. Odstawiła pusty kubek na stolik ¾ — należy do ciebie. — Sięgnęła do szuflady komody i wyciągnęła z niej białą kopertę. — Będąc u ginekologa poprosiłam o druga kopię — zbliżyła się do niego wyciągając w jego kierunku kopertę ze zdjęciem USG — pomyślałam że będziesz chciał je zobaczyć.
— Dzięki — wziął kopertę i za nim schował ją w wewnętrznej kieszeni marynarki obracał nią w dłoniach. — Lepiej zejdę już na dół.
—Tak to dobry pomysł — przyznała mu rację — Charlie wstał i ruszył do drzwi.
— Dziękuje za gorącą czekoladę.
—Drobiazg — odpowiedział i wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Charlotte opadła na łóżko i wybuchnęła płaczem.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 11:29:30 16-06-20, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:47:39 31-05-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział szósty
Po wyjściu wszystkich zaproszonych gości wszyscy zebrali się w salonie. Siostry Baker czuły na sobie zaciekawione spojrzenia wszystkich obecnych jednak żadna z nich nie wiedziała jak wyjaśnić rodzinie swoją obecność. Oni nie pytali. Na dół zeszła zaspana Charlotte i usiadła obok siostry. Ku zaskoczeniu wszystkich obecnych na odczytaniu testamentu pojawiła się Sylvia Allen wraz z matką Catherine. I o ile obecność Cathy mogła wiązać się z zajmowanym przez nią w firmie stanowiskiem to obecność burmistrz Bostonu już niekoniecznie. Conrad rozejrzał się uważnie po salonie upewniając się czy wszyscy zainteresowani są obecni. Następnie rozerwał kopertę i wyciągnął z niej plik kartek. Zaczął czytać:
Salem 20/10/2018
Ja Wiliam Robert Rhodes urodzony 22.08.1949 roku w mieście Salem w stanie MA będąc w pełni władz umysłowych, na wypadek mojej nagłej i niespodziewanej śmierci spisuje swoją ostatnią wolę, która brzmi następująco:
— mojej żonie Cecylii Rhodes urodzonej 12.12.1949 roku pozostawiam nasz dom rodzinny znajdujący się w Salem na ulicy Rose Alley 148, a także upoważniam ją do rozporządzania pozostawionymi przeze mnie środkami finansowymi których pełna kwota jest podana w rozliczeniu podatkowym z roku poprzedzającego moją śmierć,
— mojej córce Barbarze Rhodes urodzonej 12.05.1966r w Salem MA pozostawiam moją kolekcję obrazów, której pełen wykaz znajduje się w rozliczeniu podatkowym z roku poprzedzającego moją śmierć. A także za pośrednictwem adwokata przekazuje następujące nieruchomości; apartament w Nowym Jorku na Uper East State 2312, willę w mieście Var w Prowansji znajdującą się na terenie Francji,
— córce Magdalenie Reginie urodzonej 8.07.1971r przekazuje kierownictwo nad Fundacją Rhodes i wszelkimi jej działaniami,
— mojemu zięciowi Robertowi Adamowi Jonesonowi urodzonemu 12.03.69 w mieście Baff w Kanadzie przekazuje moją kolekcję zegarków oraz spinek do mankietów, członkostwo w klubie dżentelmenów, a także kolekcję moich aut których wykaz znajduje się w rękach mecenasa Evansa,
— mojego wnuka i Wiliama Johna Rhodsa urodzonego 01.02.1986r. Los Angeles w Kalifornii informuje iż pełen dostęp do funduszu powierniczego i do zgromadzonych tam środków uzyska w momencie wstąpienia w związek małżeński z odpowiednią dla jego pozycji panną. Jeśli nie ożeni się w ciągu dwóch lat od odczytania testamentu straci prawa do fundusu powierniczego, a zawarte na nim środki zostaną w równych częściach podzielone między jego dwie młodsze siostry. Wartość funduszu powierniczego zostanie podana po mojej śmierci. Pozostawiam mu także jacht „Rhodes” zacumowany w porcie w Salem, a także apartament w Paryżu na ulicy Miromesnil Elysées 8,
— mojej wnuczce Matyldzie Cecylii Rhodes urodzonej dnia 22.12.1988 w Los Angeles w Kalifornii pozostawiam moją kolekcję płyt winylowych, pełen dostęp do funduszu powierniczego założonego w dniu jej narodzin, którego wartość zostanie podana późniejszym terminie. Pełen dostęp do funduszu otrzyma z dniem odczytania testamentu. Zapisuje jej także dom w Hollywood Hills 12489 w los Angeles w stanie Kalifornia,
— mojej wnuczce Charlotte Rebecce Rhodes urodzonej 04.08.1990 przekazuje pełną władzę nad funduszem powierniczym, którego wartość zostanie podana w późniejszym terminie. W dniu odczytania testamentu, także otrzyma pełne uprawienia do rozporządzania pieniędzmi. Pozostawiam jej także loft w Bostonie w Becon Hill 2345 a także pełną władzę nad winnicą Madonna del Latte we Włoszech,
— męża Charlotte Dariusa Clarke wydziedziczam. Jak również zwalniam z pełnionych w firmie Rhodes Industries funkcji. Funkcje te ponownie będzie sprawowała Charlotte,
— mojej wnuczkom Lucy i Laurze Baker urodzonym 08.01.1987 zgodnie z tekstem umowy zwartej z Claudią Baker zwracam zakupione 12. 05.1989 roku następujące nieruchomości; dom znajdujący się w Salem w stanie MA na ulicy Rose Alley pod numerem 150, a także lokal gastronomiczny „Biała orchidea” Wraz z dniem odczytania testamentu obie otrzymując pełen dostęp do funduszu powierniczego którego dokładna wartość zostanie podana w późniejszym terminie,
— mojej towarzyszce życie Catherine Allen przekazuje akt własności naszego wspólnego domu w Becon Hill 2422 w Bostonie, a także w jej ręce oddaje pakiet kontrolny w Rhodes Industries
— naszej córce Sylwii urodzonej 24.11.1983 przekazuje akt własności apartamentu mieszczącego się w dokach o numerze 1234 , a także fundusz powierniczy, którego wartość zostanie podana w późniejszym terminie,
Mój zięć Robert Jones jak dotychczas będzie pełnił funkcje prezesa, zaś Cecylia i Carla wybiorą wspólnymi siłami nowego prezesa z pośród wymienionych osób; Wiliama, Matyldy, Charlotte, Lucy i Laury Baker
Każda z wyżej wymienionych osób musi przez okres wyborów zamieszkiwać na terenie stanu MA w USA przez cały okres wyborów nowego prezesa. Jeśli moi bliscy słuchający testamentu spróbujecie go podważyć, pakiet kontrolny firmy zostanie wystawiony na sprzedaż. Na sprzedaż zostanie wystawiony każdy przedmiot i każda nieruchomość zawarta w powyższym testamencie.
Conrad odłożył testament na biurko i popatrzył na zebranych.
— Podpisano Wiliam Robert Rhodes. Wiem, że nie tego się spodziewaliście
Wiliam popatrzył na prawnika i ku zaskoczeniu wszystkich wybuchnął perlistym śmiechem.
— Ja dokładnie tego się spodziewałem mecenasie Evans — powiedział wzruszając ramionami. — Ale muszę przyznać — podszedł do stolika z alkoholami — ciotki nie przewidziałem — uśmiechnął się w kierunku Sylvii Allen.
— Teraz przynajmniej wiemy jak zostałaś z sekretarki dyrektorem finansowym — odparła Barbara uśmiechając się złośliwie. — Kariera przez łóżko.
— Ja i Will kochaliśmy się — zaprotestowała gwałtownie Cathy.
— Pewnie nie jeden raz — odwarknęła kobieta
— Przepraszam, że przerywam jakże interesującą dyskusję, ale życie erotyczne zmarłego to nie mój problem — odparował obracając w dłoniach szklaneczką szkockiej Will — dodam jeszcze iż nie zamierzam brać udziału w idiotycznym wyścigu szczurów. Dla mnie bardziej interesujące jest to jak to możliwe, ze ciotka ma dwie córki?
— Charlotte wyjaśnisz bratu skąd się biorą dzieci? — zapytał Darius żonę. — Te dwie — wskazał na Laurę i Lucy — nie wzięły się z powietrza.
— Magdalenę zgwałcił ich ojciec — wszedł mu w słowo Robert — I myślę Dariusie, że powinieneś wyjść. To sprawa rodziny.
— Jestem rodziną.
— Nie mój drogi, nie jesteś a teraz — Wiliam powoli wstał — wypierdalaj za nim wybiję ci wszystkie zęby.
— Ojciec nikogo nie zgwałcił — odbiła piłeczkę Laura , kiedy Darius wyszedł odeskortowany przez wezwaną pokojówkę. — wszystko co z nim zrobiła — urwała — robiła z własnej woli.
— Tak twierdzi — odparował Jones.
— Wszyscy powinniśmy się skupić na zaistniałej sytuacji a nie na tym co było kiedyś — oparła Magdalena. — Jakie rozwiązanie proponujesz? — zwróciła się do Conrada.
— Zaakceptujcie testament — odpowiedział wprost.
— Nie zamierzam zaakceptować faktu iż Wiliam oddał firmę w ręce swojej konkubiny! Ja jestem prezesem, ja kieruje firmą on nie miał prawa rozporządzać pakietem większościowym i przekazywać go w ręce swojej kochanki!
— Miał — spojrzała na Roberta. — Sam pan zauważył jest pan prezesem nie właścicielem pakietu większościowego.
— Teść przekazał mi stołek
— Teść przekazał panu stanowisko prezesa ponieważ musiał się go zrzec. Nie znam statutu RI ale podejrzewam że te dwie rzeczy w przypadku RI są od siebie niezależne. Prezesem może być osoba, która jest właścicielem pakietu większościowego lub człowiek przez niego wyznaczony.
— Boże jesteś papugą — jęknął Will
— Tak i to bardzo dobrą — odparował Conrad — Chcę powiedzieć że panna Baker ma racje — poprawił się szybko. — Te dwie funkcje w firmie są od siebie oddzielone od pierwszych wyborów w których brał udział. Wiliam przekazał ci fotel prezesa zostawił sobie jednak pakiet większościowy.
— Byłem więc jedynie figurantem? — zapytał z niedowierzaniem Robert.
— I tak i nie — odpowiedziała za Conrada Laura. — To umożliwiło panu Rhodsowi start w wyborach i zdobycie jeszcze większej władzy bez jednoczesnego utracenia jej.
—A po angielsku? — zapytał ją Will
— Zostawił sobie furtkę na wypadek przegranej. Gdyby przegrał i chciał wrócić do firmy na dawne stanowisko nie stanowiłoby to problemu bo nadal miał większą władzę od pana Jonesa.
— Myślę — odezwała się Cecylia — że najlepiej będzie dla wszystkich jeśli przełożymy rozmowy o przyszłości na jutro. Bruch odbędzie się o dziesiątej trzydzieści i życzę sobie byście wszyscy się na nim pojawili. Dobranoc — powiedziała i wyszła z jadalni.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 11:28:56 16-06-20, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:30:59 06-06-20 Temat postu: |
|
|
Sytuacja Lucy przypomina mi to, co teraz się dzieje w Ameryce (zresztą nie tylko tam, ale tam najgłośniej). Policja myśli, że jest bezkarna i wykorzystują przemoc, by pokazać swoją wyższość. Oczywiście Lucy zrobiła, co musiała, by ochronić cywilów, ale chodzi mi o to, że jeśli już ktoś decyduje się na pracę w policji to powinien być uczciwy i odpowiedzialny tak jak Lucy, której zależy na dobru innych ludzi. Cieszę się, że przywrócili ją do służby
Trochę mnie zaskoczyło, że Lucy ma męża. Może czegoś nie dostrzegłam w poprzednich rozdziałach, ale wydawało mi się, że czuję chemię między nią i Simonem, a tutaj jednak mąż i dziecko w drodze. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wypadków
John widziany oczami Matyldy nie jest wcale taki straszny jak sobie go wyobrażałam, jest chyba po prostu trochę pogubiony i samotny. Ciekawie będzie, jeśli pojawi się w późniejszych rozdziałach, bo mam wrażenie, że może trochę zamieszać w życiu rodziny Rhodes
Zaskoczył mnie Darius - myślałam, że będzie raczej utrzymywać przez rodziną, że to jego dziecko, a tymczasem obrał inną taktykę. Robi się niebezpiecznie i sama nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że Lottie się oberwie za zdradę i ani Cecylia ani Barbara nie będą mogły jej ochronić.
A tym czasem biedny Charles nie ogarnia sytuacji. Rozumiem go - taki news zwalił się na niego jak grom z jasnego nieba I czy mi się tylko wydaje, czy Charles jest synem Conrada?
"— Pójdę na ten pogrzeb i odczytanie testamentu i jeśli dostanę tłusty czek to go wezmę — podeszła do drzwi. — Nie ma nic złego w byciu egoistką Lauro. Czasem to jedyne wyjście." - jest coś prawdziwego w tych słowach, czasami trzeba schować dumę do kieszeni, a Lucy musi teraz myśleć przede wszystkim o dziecku a nie o swojej dumie.
Oczywiście Charlie skradł moje serducho od samego początku, bo już wiedziałam, kto wciela się w jego rolę Kibicuję jemu i Charlotte, ta dwójka zasługuje na szczęście.
"-Męża Charlotte Dariusa Clarke wydziedziczam. " - nie, wcale nie krzyknęłam na cały głoś YES!!
Testament Williama odwrócił życie wszystkich do góry nogami, takie rewelacje to naprawdę coś! Jestem przekonana, że Cecylia wiedziała o tym wszystkim, o tym że Catherine była kochanką jej męża i że miała z nim dziecko. Ale to i tak musiało być dla niej spore upokorzenie, że to wszystko zostało wyjawione w testamencie i teraz wszyscy już o tym wiedzą. William może i nie żyje, ale pozostawił rodzinę w chaosie. Warunki, które im postawił nie są łatwe, ale jeśli chcą położyć łapska na jego majątku będą musieli się ustosunkować.
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:05:41 06-06-20 Temat postu: |
|
|
Dziękuje za komentarz ;* Zgodzę się z Tobą. Osoby pracujące w policji powinny przede wszystkim służyć i chronić a nie używać władzy do innych celów. Przesłuchanie przed plutonem egzekucyjnym było koniecznością i w tym przypadku formalnością co do jej męża. Cóż niech jedna siostra ma względnie poukładane życie rodzime
Co do Driusa i jego wkładu w historię milczę jak grób a Charles jest synem Conrada. Niedługo w poście pierwszym pojawi się sygnaturka z rodziną Evans. A John nie jest złym człowiekiem tylko jak zauważyłaś zagubionym i namiesza kiedy się pojawi oj namiesza
Właśnie testament wprowadził chaos a w założeniu Wiliama miało być odwrotnie
Dzięki że wpadłaś :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:58:44 12-06-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział siódmy
Głośna muzyka zagłuszała jej myśli. Laura Baker odrzuciła głowę do tyłu poruszając biodrami w rytm klubowej muzyki. Po powrocie z Salem nie chciała być sama. Okłamała siostrę stwierdzając iż potrzebuje samotności jednak tak naprawdę doskonale zdawała sobie sprawę że chcę czegoś innego. Chcę wyjść z czterech ścian, wypić kilka drinków i zapomnieć. Zapomnieć o wydarzeniach z dzisiejszego wieczoru. Boże tak bardzo chciała aby jej życie znowu było nudne i przewidywalne! Jeden testament spieprzył wszystko!
Na przestrzeni ostatnich lat świetnie radziła sobie sama. Skończyła prawo, pracuje w jednej z najbardziej prestiżowych kancelarii w Bostonie, ma własne mieszkanie w dobrej dzielnicy. Do tego wszystkiego doszła sama! Nigdy nie prosiła o pomoc. Chciała skończyć prawo? Skończyła je z kredytem, chciała pracować dla Grety zaczynała jako stażystka za marne gorsze, chciała własnego mieszkania, wzięła kredyt pod hipotekę. Doskonale radziła sobie bez pomocy swoich bogatych krewnych. Czy chciała poprosić ich o pomoc? Wielokrotnie. Nigdy tego jednak nie zrobiła.
Teraz okazuje się że umierający Wiliam Rhodes przypomniał sobie o istnieniu dwóch wnuczek i postanowił swoją nieobecność wynagrodzić funduszem powierniczym i aktem własności domu! Ich rodzinnego domu, który babcia w akcie desperacji mu sprzedała! Cóż za szczodrość! Laura nie czuła się wyróżniona, nagrodzona czy wdzięczna czuła się upokorzona. Wiliam Rhodes upokorzył ich rodzinę po raz kolejny. Poczuła czyjeś ręce chwytają ją za biodra i przyciągają do siebie. Z całej siły wbiła mu obcas w stopę zgrabnie wyślizgując się z jego objęć. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku baru nawet nie oglądając się na mężczyznę.
— To musiało boleć — usłyszała tuż przy swoim uchu męski głos. Odwróciła głowę w jego kierunku spoglądając wprost błyszczące figlarnie niebieskie oczy mężczyzny.
—Taki był zamiar
—To napaść — skomentował na co ona parsknęła śmiechem.
—Obrona konieczna — odbiła piłeczkę. — Naruszył moją przestrzeń osobistą. Położył dłonie na moich biodrach i przyciągną mnie do siebie zaczął się o mnie ocierać swoim kroczem. To napastowanie seksualne.
—Prawniczka? — domyślił się.
—Tak — odpowiedziała. — Gdzie ten cholerny barman? — wymamrotała.
—Znam miejsce gdzie obsługa jest szybsza — odpowiedział jej. Oddech nieznajomego łaskotał płatek jej ucha.
—Serio? — odpowiedziała spoglądając na niego. — A co można jeszcze tam robić?
— Rozmawiać nie krzycząc sobie do ucha.
Laura uśmiechnęła się kącikiem ust i odwróciła się w jego stronę. Zadarła do góry głowę spoglądając mu w oczy. Cholera był naprawdę przystojnym facetem. Miał zmierzwione czarne włosy, które aż zachęcały, żeby zatopić w nich palce, mocno zarysowaną szczękę kilkudniowy zarost na policzkach pełne usta jednak to oczy przykuwały największą uwagę. Duże, niebieskie, przenikliwie.
—Zgoda — powiedziała. Zsunęła się z krzesła. — Spotkamy się przy wyjściu, muszę zabrać kurtkę z szatni.
Skinął w odpowiedzi głową i mimowolnie przesunął spojrzeniem po ciele kobiety. Była to drobniutka szatynka ze zgrabnym tyłkiem. Wyszedł na zewnątrz. Nieznajoma opuściła klub po kilku minutach.
— Gotowa na przygodę? — zapytał wyciągając dłoń.
—Nie jesteś psychopatą? —zapytała go.
Parsknął śmiechem.
— Nie a ty?
—Co?
—Jesteś psychopatką?
Nie wiedziała czy tylko alkohol czy jego próby bycia zabawnym, ale roześmiała się szczerze. Ujęła go za rękę i pozwoliła się prowadzić, kiedy zatrzymał się przed restauracją uniosła wysoko brwi.
—McDonald? — zapytała z niedowierzaniem.
—Nie lubisz big macka i szejków czekoladowych? — zapytał marszcząc brwi, lekko przyciągnął ją do siebie. — Stawiam happy meal.
—Zgoda, ale ja zabieram zabawki.
***
Ostatnia wola Wiliama Rhodesa rozbawiła go do tego stopnia, że nawet po wyjściu wszystkich zainteresowanych nie mógł powstrzymać nerwowego chichotu. Testament był jedną wielką kpiną. Pokazywał prawdziwe oblicze zmarłego. Nie żeby było dla Wiliama jakąkolwiek nowością. Dziadek od lat był w jego oczach palantem teraz okazało się iż jest jeszcze większym hipokrytą. Gdyby rozdawali Oskary w tej kategorii statuetka rokrocznie wędrowałby w jego ręce.
Wiliam nie skłamał. Naprawdę spodziewał się iż zostanie wydziedziczony. I czuł ulgę. Ostatnia wątła nitka łącząca go z rodziną zostanie przerwana bezpowrotnie. Nie czuł z tego powodu bólu, nie bał się także o swoją przyszłość. Był wziętym artystą. Sam na siebie zarabiał od osiemnastego roku życia. Tak od czasu do czasu sięgał po pieniądze z funduszu powierniczego, ale bardziej żeby dać znak życia a nie dlatego że tego potrzebował. Po usłyszeniu warunków zawartych w testamencie był bardziej rozbawiony niż urażony. Dziadziuś bowiem do końca życia odrzucał prawdę którą on zaakceptował dawno temu. Zapomniał jedynie o tym poinformować rodzinę. Sięgnął po kluczyki do jednego z wielu aut znajdujących się w garażu. Musiał się stąd wyrwać. Jak czynił to każdej nocy od momentu przylotu do Stanów.
Nie zamierzał poślubiać panny z dobrego domu adekwatnego do jego pozycji. Barbara zapewne już tworzyła listę potencjalnych synowych chociaż Will śmiał przypuszczać iż ma ją przygotowaną od lat. Blondyn nie zamierzał się żenić bo już był żonaty. Niektórzy z rodziny mogą mieć jednak problem z zaakceptowaniem jego małżonka, którego planował im wszystkim przedstawić.
W Stanach nie pojawił się sam. Miał u swojego boku Harego Lee swojego męża. Blondyna przez jedną krótką chwilę kusiło aby zabrać go ze sobą na pogrzeb, trzymać go podczas całej ceremonii za rękę jednak uznał taki sposób ujawnienia się za małostkowy i dziecinny. Najbliższa rodzina i przyjaciele wiedzieli. Nie potrzebował do szczęścia nagłówków w gazetach informujących „Wiliama Rhodes jest gejem!"
Plotki o jego homoseksualizmie od zawsze krążyły po prasie brukowej. Nieważne czy Stanach czy Argentynie zawsze ktoś uważał go za geja. Sam ani nigdy publicznie tego nie potwierdził ani także nie zaprzeczył a plotki uważał za zabawne gdyż to rzecznicy prasowi zatrudniani przez pana senatora zawsze ochoczo zaprzeczali jakoby Will gejem był. To oczywiście działało w odwrotną stronę. Podjudzało jedynie media do jeszcze bardziej skoordynowanych działań. Blondyn obserwował tą przepychankę z rozbawieniem zastanawiając się ile pieniędzy wydano aby zatuszować jego orientację seksualną. Miał nadzieję, że miliony.
Zatrzymał auto przed hotelem należącym do jego rodziny. Kluczyki wręczył parkingowemu wraz z sowitym napiwkiem. Mężczyzna skłonił lekko głowę a blondyn ruszył w kierunku wejścia. Otwierający mu drzwi mężczyzna przywitał go słowami:
— Dobry wieczór panie Rhodes.
— Dobry wieczór panie Collins — odpowiedział uśmiechając się kącikiem ust. Bycie członkiem rodziny, która jest właścicielem całego budynku było zawsze dla niego zabawną sprawą. Podejrzewał nawet, że pracownicy mają ich zdjęciami wyklejone osobiste szafki aby wiedzieć jak wyglądają. Ich zachowanie bawiło mężczyznę.
Cenił ich jednak za profesjonalizm. Kiedy pojawił się tutaj z panem Lee u boku żaden z nich nie skomentował iż w apartamencie małżeńskim który zarezerwował zamiast pani Rhodes widzą pana. Skinął głową na powitanie nocnemu recepcjoniście i od razu skierował się do wind. Marzył o tym żeby położyć się obok swojego męża, wtulić się w jego ramiona i zasnąć. Wiliam już pierwszej nocy w rodzinnym domu odkrył że nie może tam zasnąć. Nieważne jak bardzo był zmęczony. Pokój otworzył kluczem i wszedł do środka.
Zapalona lampka nocna była jednym źródłem światła w pomieszczeniu. Blondyn ściągnął płaszcz i niedbale rzucił go na fotel. Po chwili do okrycia dołączyły inne części garderoby. W bokserkach na palcach podszedł do łóżka aby się do niego wślizgnąć. Przytulił się do jego szczupłych pleców. Wargami musnął nagi kark i zamknął oczy. Wreszcie był w domu.
***
O siódmej rano jej bose mokre stopy zostawiły ślady na podłodze kiedy otulona szlafrokiem z łazienki przeszła do kuchni. Lucy Baker potrzebowała dużego kubka słodkiej czarnej kawy inaczej jej szare zmęczone komórki nie będą wstanie rozpocząć poranka. Wcisnęła kilka guzików na ekspresie do kawy i podstawiła dzbanek. Głową poruszyła to w prawą to w lewą stronę. Wczorajszy dzień był dziwny. Najpierw pogrzeb dziadka, którego nigdy nie poznały a później jeszcze dziwniejszy testament starszego mężczyzny. Laura i Lucy nie zdawały sobie sprawy, że babcia sprzedała mu ich stary dom i ukochaną restaurację.
Były zbyt małe, żeby pamiętać „Białą orchideę" Restaurację prowadzoną przez dziadka w latach osiemdziesiątych znały jedynie z opowieści i szyldu, który mijały jadąc rowerami przez miasto. Mieszczący się w starej odlewni lokal był dumą Petera, jego oczkiem w głowie. Babcia wielokrotnie wspominała o mieszkańcach którzy wpadali tam od czasu do czasu na piwo albo coś do jedzenia, o turystach, którzy znajdowali adres w przewodnikach i o dziadku. Mężczyźnie o dużych dłoniach i wielkim sercu. Zeszyt z jego przepisami nadal zajmował jedną z kluczowych miejsc na półce z książkami w domu Claudii.
Claudia. Z gardła szatynki wydobyło się głośne westchnienie. Siostry musiały porozmawiać z babcią. Laura wracając do domu mamrotała coś o umowie zakupy która koniecznie chciała przejrzeć, lecz Lucy była zbyt wyczerpana aby jej słuchać. Dodatkowo musiała skupić się na drodze, a jedyne o czym marzyła to ramiona męża w których pragnęła się schować. Żałowała, że nie mogło go z nimi tam być.
Po powrocie do domu powiedziała mu o wszystkim. Jedząc czekoladowe lody prosto z kubełka zrelacjonowała mu przebieg całej wydarzenia. Rozmawiali do drugiej jednak nie podjęli żadnej decyzji. Lucy nie znała decyzji siostry. Nie wiedziała nawet co o tym wszystkim myśli jej mąż a to były dwie z wielu niewiadomych. Sięgnęła po dzbanek z kawą. Przelewając czarny napój do kubka poczuła męskie dłonie owijające się wokół jej tali.
— Dzień dobry — mruknął całując ją w kark. — Pachniesz wanilią — pociągnął nosem tuż przy jej szyi.
— Obudziłam cię? — zapytała zaniepokojona. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając w jego zmęczone oczy.
— To uporczywie wibrujące maleństwo — położył na blacie telefon. — Dostałaś SMS od Cecylii Rhodes — powiedział wręczając jej komórkę. Przyślą auto o dziewiątej trzydzieści.
— Auto?
— Tak auto i obowiązuje elegancki strój.
— Szpilki i garsonka? — obróciła się w jego ramionach obejmując go za szyję.
— Raczej sukienka koktajlowa — uniosła wysoko brwi — Kiedyś byłem częścią ich świata. — pocałował ją w czubek nosa. — Jesteś pewna, że powinnaś pić kawę? — zapytał ją
— Potrzebuje kawy — odparła spoglądając na męża, który usiadł na krześle. — i chcę wiedzieć co myślisz?
— O funduszu powierniczym?
— O wszystkim.
— Posiadanie funduszu powierniczego nie daje szczęścia — powiedział palcami przeczesując włosy. — Chcesz przyjąć te pieniądze?
— Nie wiem. Laura powiedziała, że najpierw musi zobaczyć umowę sprzedaży, którą podpisała babcia w osiemdziesiątym dziewiątym — westchnęła głośno — Jeśli weźmiemy pieniądze to tak jakby dalibyśmy się kupić.
— Ale?
— Fundusz na studia — wypaliła — Co jeśli Okruszek będzie chciał być lekarzem albo prawnikiem? — zapytała go. — To byłby zabezpieczenie na przyszłość. Wiem, że pieniądze nie dają szczęścia, ale Okruszkowi to może ułatwić życia w przyszłości, ale jeśli cię to uraża?
— Nie uraża — wszedł jej w słowo — po prostu to wygląda jak łapówka — wyznał — Wiliam Rhodes pojawia się w waszym życiu i rozumiem że babcia was zabezpieczyła i zwraca rodzinie dom ale ten fundusz powierniczy wygląda jak łapówka.
— Wiem, dlatego decyzję podejmiemy wspólnie — stanęła na palcach i pocałowała go w czubek nosa. — A Laura nie odbiera telefonu.
— Twoja siostra nie odbiera telefonu bo pewnie smacznie śpi. Lucy spojrzała na telefon i westchnęła. Mike miał rację była siódma trzydzieści rano Laura zapewne smacznie spała w swoim łóżku. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:16:52 12-06-20 Temat postu: |
|
|
Laura prawdopodobnie wcale w swoim łóżku nie spędziła nocy, ale nie będę uświadamiać Lucy
Od początku miałam wrażenie, że to Lucy jest bardziej nieprzewidywalną siostrą, Laura wydawała się taka poukłada, dlatego zdziwiła mnie jej imprezowa strona, no i że dała się poderwać facetowi w barze. Ale rozumiem, że musiała jakoś odreagować ten okropny dzień.
I uważam, że dom i restauracja to tak jakby William po prostu zwracał im ich własność. Ale pieniądze to rzeczywiście jakaś szemrana sprawa i wydaje mi się, że rodzinka Rhodes tak łatwo bliźniaczkom nie popuści.
Nie spodziewałam się, że Will jest gejem, w dodatku ma męża! Kto by pomyślał. Może to i dobrze, że nie zdecydował się ujawniać na pogrzebie, ale z drugiej strony chciałabym zobaczyć miny jego krewnych |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:23:43 13-06-20 Temat postu: Rozdział ósmy (13-05-20) |
|
|
Madziu dzięki za komentarz :* Gdzie Laura spędziła noc i czy w swoim łóżku odpowiedź poniżej To, że Will jest gejem cóż to niespodzianka nie tylko dla ciebie Zapraszam na odcinek
Rozdział ósmy
Michael miał rację Laura spała tylko, że nie we własnym łóżku. Szatynka obudziła się nagle zaspanym wzrokiem wpatrując się w sufit sypialni. Gwałtownie usiadła owijając się kołdrą. Była w obecnej sypialni, naga wewnętrznie obolała, a wydarzenia z wczorajszej nocy zaczęły do niej docierać. Wypad do klubu, happy meal w towarzystwie obcego faceta i przyjazd tutaj bo Laura chciała poznać jego kota!.
Kot oczywiście istniał i wabił się Marvel. Był wielki, gruby i rudy jednak nie dla niego tutaj przyjechała. Poznanie kota było pretekstem do seksu z jego właścicielem. Szatynka ukryła twarz w dłoniach. Wczorajszej nocy chciała odreagować, zapomnieć o problemach a on po prostu się napatoczył. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwoniącej na dole komórki. .
— Cholera — zaklęła pod nosem owijając się kołdrą. Wyszła z sypialni i zbiegła na dół po schodach odnajdując uporczywie dzwoniący aparat w swojej torebce. Nacisnęła zieloną słuchawkę. — Słucham.
— Dzień dobry Lauro — odezwała się rozmówczyni, a brązowowłosa usiłowała przypomnieć sobie skąd zna ten głos. — Cecylia — podpowiedziała jej kobieta, jakby świadoma iż nie ma ona pojęcia z kim rozmawia. — Twoja babcia.
— Wiem kim pani jest — odparowała — O co chodzi? I skąd ma pani mój numer?
— Mam swoje sposoby — odparła zdawkowo pani Rhodes. — Dzwonię poinformować że auto będzie o dziewiątej trzydzieści. Dzwonię żeby zapytać gdzie go przysłać? Pod twój adres zameldowania czy może obecnie ten w którym się znajdujesz?
— Kazała mnie pani śledzić? — zapytała ją z niedowierzaniem. — Proszę darować sobie przysyłanie auta — warknęła — poradzę sobie sama — nie czekając na potwierdzenie ze strony Cecylii rozłączyła się i rzuciła telefon na kanapę.
— Dzień dobry — usłyszała za sobą męski głos.
— Cześć — wydukała odwracając do tyłu głowę. Stał jakiś metr od niej z kubkiem napoju w dłoniach sądząc po zapachu unoszącym się w powietrzu była to kawa. Laura starała się skupić na jego twarzy jednak jej wzrok mimowolnie przesunął się po jego ciele. Miał na sobie je jedynie parę czarnych dżinsów.
— Masz ochotę na kawę?
— Nie muszę już iść — powiedziała i obróciła się do niego plecami.
— Na dworze jest jakieś minut piętnaście a ty chcesz wyjść z mojego domu owinięta tylko w moją kołdrę? — zapytał rozbawiony jej zachowaniem.
— Posłuchaj mnie — urwała kiedy dotarło do niej że nie pamięta jego imienia.
— Simon — podpowiedział jej usłyszała za swoimi plecami jego kroki. — Twoje ubranie pozwoliłem wrzucić sobie do pralki, na szybkie odświeżanie a później do suszarki.
— Uprałeś moje majtki? — zapytała go z niedowierzaniem. Odwróciła się powoli.
— Tak, a kawa i naleśniki są w kuchni.
— Kawa i naleśniki?
— Tak zażyczyłaś sobie tego po przebudzeniu — wyjaśnił a Laura w odpowiedzi zmarszczyła brwi. — Obudziłaś mnie i powiedziałaś cytuje „Najpierw seks później śniadanie. Naleśniki. A później byłaś na górze ja na dole — uśmiechnął się kącikiem ust widząc jej zakłopotaną minę.
— Ja się tak nie zachowuje — wymamrotała
— Wiem — odparł — powiedziałaś mi to za nim — urwał szukając odpowiednich słów — twoje majteczki wylądowały u moich stóp. — Laura uśmiechnęła się zakłopotana. — Masz moralnego kaca? — zapytał ją wprost.
— Nie wiem może — odparła zakłopotana. — Ja nie kłamałam, ja naprawdę tak nie robię. Nie chodzę do klubów, nie wyrywam facetów i nie sypiam z nimi, ale wczoraj miałam koszmarny dzień i — przerwała spoglądając mu w oczy. — Nie jestem typem takiej dziewczyny.
— Nie twierdzę że jesteś. Lauro każdy czasem musi odreagować i czasem robi się to w łóżku — posłał jej uśmiech. — Nie masz powodu do wstydu — lekko uderzył ją palcem w nos. — Mam dla ciebie trzy propozycje; pierwsza wypijemy kawę i zjemy naleśniki a później wezwę ci taksówkę. Drugs opcja jest taka że wezwę ci taksówkę a naleśniki dostaniesz na wynos.
— A trzecia?
— Wyleczymy twojego kaca klinem, a może po wszystkim będziesz miała ochotę na kawę i naleśniki.
— Niech zgadnę jeśli nie dostanę je na wynos a ty wezwiesz mi taksówkę?
— Tak, pralnia jest tam gdzie będę pod prysznicem — mrugnął do niej — korytarzem prosto, ostatnie drzwi po prawej.
Laura obserwowała jak znika za drzwiami a po chwili do jej uszu dobiegł szum wody. Przegryzła dolną wargę. Simon miał rację. Nie miała się czego wstydzić. Zrzuciła z siebie kołdrę i ruszyła w tamtym kierunku. Czasem kaca trzeba leczyć klinem, pomyślała i weszła pod prysznic.
***
W oczach Lucy było coś boleśnie znajomego. Gdy spoglądała w kierunku dziewczyny dostrzegała subtelne podobieństwo między sobą a szatynką siedzącą na kanapie. Niebieskie oczy, wysokie kości policzkowe, znienawidzony przez siebie lekko spiczasty podbródek. Obie go miały .Magdalena najchętniej zszyłaby się w swojej sypialni i nie wychodziła z niej dopóki cała sprawa się nie zakończy. Ojciec bowiem nawet umierając naiwnie sądził iż wszyscy będą grać w jego teatrzyku.
Magdalena od dziecka zdawała sobie sprawę, że jej ojciec jest podłym człowiekiem. Do celów dążył po trupach, nigdy nie dbał o nikogo, jedynie o siebie. Pozostawiony przez niego testament nie pozostawiał złudzeń; nawet po śmieci chciał dalej być głową rodziny. Ależ byłeś głupiutki ojcze, przemknęło przez myśl jego młodszej córce. Nikt bowiem ze znajdujących się w salonie osób nie zamierzał dostosowywać się do absurdalnej ostatniej woli. A na pewno nie zamierzały tego robić Laura i Lucy.
Laura i Lucy, Lucy i Laura od wczoraj powtarzała w myślach te imiona jakby w obawia, że je zapomni albo pomyli się. Spoglądała w kierunku sióstr wędrując spojrzeniem to do jednej to do drugiej lecz nie odezwała się ani słowem. Nie powiedziała nic poza kulturalnym „dzień dobry" bo nie miała pojęcia jakich słów powinna użyć. Powinna prawdopodobnie zacząć od przeprosin. Przepraszam, że mój ojciec to palant, który zdecydował się rozpieprzyć wasze życie. Przepraszam, że nigdy nie dbał o to kogo jego działania zranią ,że liczył się tylko i wyłącznie z własnymi uczuciami, których miał w sobie tak wiele ile jest w wysychającej studni. Przepraszam, że pojawiamy się w waszym życiu niezaproszeni przez nikogo i stawiamy was w niezręcznej sytuacji. Nie mogła wypowiedzieć tych słów na głos bo żadne przepraszam niczego nie zmieni ani tym bardziej nie naprawi. Kobieta westchnęła cicho i poczuła jak Robert splata ich palce ze sobą. Gdyby byli sami zapewne oparłby mu głowę na ramieniu i pozwoliła aby jego sama obecność pomogła jej uspokoić skołatane nerwy. Jedyną zadowoloną z sytuacji była Cecylia Rhodes. Jej matka bowiem od lat marzyła aby znaleźć pretekst by poznać swoje wnuczki. To czego chcę jej córka nie miało najmniejszego znaczenia.
W salonie panowała cisza, którą od czasu do czasu przerywało przekręcanie kartek przez Laurę, młoda kobieta siedząca na kanapie obok siostry zapoznawała się z umową podpisaną przez jej babkę w osiemdziesiątym dziewiątym roku.
— Ktoś umarł? — zapytał Wiliam Rhodes przekraczając próg salonu. Nie był sam. Towarzyszył mu mężczyzna na którego widok Charlotte poderwała się z kanapy z szerokim uśmiechem.
— Henry — przywitała go mocnym uściskiem i pocałunkiem w policzek. — Will słowem nie wspomniał, że cię ze sobą przywiezie.
— Dla mnie ro również niespodzianka — odpowiedział Henry Lee z uśmiechem.
— To rodzinne spotkanie Will — odezwała się Cecylia — mogłeś uprzedzić, że przyprowadzisz ze sobą znajomego.
— Henry to nie jest byle jaki znajomy — odpowiedział babce blondyn podając brunetowi kieliszek z szampanem. — Henry to mój mąż.
— To nie jest czas abyś stronił sobie żarty — odparła oburzona Barbara spoglądając to na jednego to na drugiego.
— Nie stronie sobie żartów mamo — odpowiedział jej Wiliam siadając obok Evansa. Henry Lee usiadł obok niego. — Henry to mój mąż.
— Moje gratulacje — Magdalena posłała siostrzeńcowi pokrzepiający uśmiech.
— Dziękuje ciociu. — posłał jej szeroki uśmiech. — Ciebie wczoraj nie było? — zwrócił się do Michaela. — i sądząc po dwóch identycznych obrączkach jesteś jej mężem
— Michael — przedstawił się podając dłoń najpierw Willowi, później Henremu.
— Długo po ślubie? — zadał kolejne pytanie Will pociągając łyk szampana.
— W czerwcu minie dwa lata — Lucy odpowiedziała za Michaela uśmiechając się lekko. — A ty i Henry?
— Dwa tygodnie — odpowiedział z dumą Will biorąc ukochanego za rękę. — To nasza podróż poślubna, co prawda planowałem Hawaje albo Malediwy — rozmarzył się blondyn — ale Rhodes umarł
— Will — odezwała się ostrzegawczym tonem Barbara.
— Ożeniłeś się? — zapytała go zdumiona Cecylia. — Nie zawiadomiłeś nas.
— Dziadek umierał uznałem, że dokładanie wam zmartwień w tak trudnym okresie to barbarzyństwo.
— Jesteś więc gejem? — zapytała go Barbara.
— Tak szczęśliwym żonatym stuprocentowym gejem — odpowiedział jej uśmiechając się od ucha do ucha. — A na ślubie obok siebie miałem wszystkich, których chciałem mieć. Matyldę, Charlotte i tatę oczywiście.
— Brałyście w tym udział?
— Tak mamo, ślub był w Los Angeles — przyznała Matylda posyłając bratu spojrzenie mówiące „dzięki za uprzedzenie"
— Myślę, że obecnie mamy ważniejsze sprawy na głowie niż homoseksualizm Wiliama —Magdalena podniosła się powoli z kanapy. — To testament zebrał nas tutaj wszystkich więc skupy się na jak najszybszym rozwiązaniu tej sprawy. — Powiedziała chociaż wśród obecnych nie dostrzegła ani kochanki ojca ani ich wspólnej córki.
— To prawda jednak pragnę zauważyć iż na rodzinnych spotkaniach zobowiązuje nieco bardziej formalny strój — brązowe oczy Cecylii skupiły się na Lucy. — Dżinsowe spodnie i koszula w kratę to mało elegancki strój na taką okazję. Poza tym kobiety w tej rodzinie powinny odpowiednio się prowadzić — tym razem wzrok utkwiła w Laurze, która zamrugała powiekami. Szatynka nie była pewna czy powinna być oburzona aluzjami kobiety co do jej życia osobistego czy roześmiać się jej prosto w twarz. Odłożyła przeczytane dokumenty na stolik kawowy.
— Pani Rhodes — zaczęła — sądzę, że musimy sobie coś wyjaśnić. Ja i moja siostra jesteśmy tutaj z czystej uprzejmości nie przyjemności. I jak zauważyła pani Magdalena wszyscy chcemy rozwiązać tą sprawę jak najszybciej więc skupy się na tym co istotne. Ubrania czy to z kim sypiam nie powinno pani interesować. Testament nie czyni z nas rodziny — odpowiedziała lodowatym tonem, a w salonie zapadła cisza.
— Dom i restauracja — odchrząknął Evans — zostają zwrócone siostrom Baker na zasadzie warunków, które zostały zapisane w umowie zakupu — zaczął — Do pań należy decyzja, która z pań otrzyma akt własności restauracji a która domu. Co do funduszu powierniczego — skupił swoje spojrzenie na Laurze — Został on założony z dniem ukończenia przez panie dwudziestego pierwszego roku życia, jego początkowa wartość była równa kwocie którą Claudia Baker otrzymała za obie nieruchomości w osiemdziesiątym dziewiątym. Fundusz był oprocentowany więc kwota wzrosła. — ściągnął okulary — Muszę coś uściślić — zaczął — Pierwotnym założeniem umowy zawartej w osiemdziesiątym dziewiątym miało być waszym zabezpieczenie na przyszłość, funduszem na życia, na studia. Claudia miała pełne prawo rozporządzać pieniędzmi jednak obie miałyście otrzymać do nich pełen dostęp po ukończeniu osiemnastego roku życia. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności żadna z was nie dostała centa.
— Wydaje się pan pewien swego mecenasie — mruknęła Lucy zaciskając palce na dłoni męża.
— To fakty — odpowiedział jej Evans. — Zrezygnowałaś ze studiów mimo, że cię przyjęto, a twoja siostra skończyła z kredytem studenckim to pozwala mi domniemywać, że Claudia Baker wydała tamte pieniądze zapominając o początkowych ustaleniach między nią a Wiliamem. Decyzja należy do was i nie musicie podejmować jej dziś. Akty notarialne otrzymacie jutro Drugą kwestią są wybory prezesa — na dźwięk dzwonka zamilkł.
— Tatuś! — pisk i szybkie dziecięce kroki sprawiły, że Conrad Evans uśmiechnął się, a na jego kolana wskoczyła mała brązowowłosa dziewczynka. — Simon ma trupa w pracy — poinformowała ojca sprawiając iż mężczyzna przeniósł spojrzenie na pierworodnego wchodzącego do salonu.. Oczy Laury otworzyły się jeszcze szczerzej.
— Dzień doby — przywitał się brunet — Przepraszam, że przeszkadzam, ale pilnie muszę porozmawiać z detektyw Baker — przeniósł spojrzenie na szatynkę— Pomówimy.
— Tak, przepraszam, ale służba wzywa. Decyzję co do funduszu przekaże panu później — zwróciła się bezpośrednio do Conrada. — Kochanie odprowadzisz mnie?
— Możemy od razu pojechać zobaczyć nieruchomości — zasugerowała Laura również podnosząc się z kanapy.
— Oczywiście, spotkamy się na miejscu za kwadrans — powiedział i wyciągnął w jej stronę pęk kluczy. — Na breloczku jest zapisany kod do alarmu — Laura zerknęła na ciąg cyfr.
— Subtelnie — mruknęła — Do widzenia
— Nie skończyliśmy
— Tak pani Rhodes skoczyliśmy a decyzję przekażemy przez mecenasa. — ruszyła do wyjścia. Popatrzyła na Simona. — Detektywie Dernn — przywitała się wymijając go. Simon odprowadził ją wzrokiem a Evans widząc przeciągłe spojrzenie syna westchnął. Dziewczyna zeskoczyła z jego kolan i podbiegła do brata.
— Narozrabiałeś — poinformowała go szczerząc się w uśmiechu. — Tatuś wzdycha. Simon przyklęknął a sześciolatka złożyła na jego policzku głośnego buziaka. — To na szczęście, żeby nikt cię nie zabił.
— Dzięki mała. Zajmij się tatą do mojego przyjazdu — pocałował ją w czoło. — Zmykaj.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi, że pracujesz z synem Evansa? — zapytała ją Laura, kiedy przypinała broń i odznakę.
— Uznałam tą informacje za mało istotną — odpowiedziała jej spoglądając na nią kątem oka.
— Mało istotną? Jego ojciec
— Wiem co zrobił jego ojciec — syknęła — i szczerze Lauro nie będę oceniać czynów faceta przez pryzmat kariery jego ojca — wypuściła ze świstem powietrze — Mam dość determinowania mojej teraźniejszości jego przeszłością.
— Przyjmiesz te pieniądze?
— My je przyjmiemy — poprawiła ją Lucy nie mając na myśli swojej siostry. — Tak nie dają szczęścia, ale nasze życie byłby prostsze gdyby babcia zamiast myśleć o ojcu przez chwilę pomyślała o nas. Muszę jechać do pracy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:14:47 14-06-20 Temat postu: |
|
|
Laura i Simon? Ale zaraz... czy to nie jest ten sam Simon, ktory pracuje z Lucy? Trochę to dziwne, ona go przecież nie zna, ale on musiał się pokapować, że to siostra bliźniaczka jego partnerki. To trochę... "creepy", nie mam dobrego określenia Ale z drugiej strony w drugiej scenie Laure dziwi tylko fakt, że Lucy pracuje z synem Evansa (zresztą, nie tylko ją! świat jest mały), ale nie dała po sobie poznać, że spała z TYM Simonem, co mnie trochę dziwi i zaczynam się zastanawiać, czy dobrze wszystko zrozumiałam
Will był najlepszy - obwieścił całej rodzinie, że jest gejem i ma męża za jednym zamachem. Barbara mimo wszystko przyjęła to lepiej niż się spodziewałam
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:16:43 14-06-20, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:51:40 14-06-20 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarz
Madziu tak to ten sam Simon, który jest partnerem Lucy. To było pierwsze spotkanie tej dwójki, Laura co prawda słyszała o Simonie za, którym siostra delikatnie mówiąc nie przepadała, ale nie skojarzyła faktów czy on wiedział? Może tak może nie I tak Simon jest synem Evansa, pierworodnym, ale zmienił nazwisko. Cóż Laura jest prawniczką więc pokerowa twarz opanowana do perfekcji Poza tym biedny Simon kiedy Lucy się dowie co on z jej siostra robił
A Will cóż facet siedział w szafie tak długo, że ma dość a że preferuje szybkie zrywanie plastra to po co miał czekać
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:56:29 14-06-20, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:30:04 18-06-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział dziewiąty
Widok z tarasu sprawił, że mimowolnie wciągnęła w płuca lodowate powietrze. Dom dziadków zbudowany był na planie kwadratu, a Laura mogła z łatwością wyobrazić sobie jak pięknie musi być tutaj latem i jesienią kiedy korony drzew otaczających dom przybierają barwę najpierw zieleni a później jesiennych kolorów. I nawet zimą miejsce to wyglądało jak zdjęcie z katalogu czy pocztówki. Niegdyś musiało tętnić życiem i radością. Ostrożnie zbliżyła się do barierki i położyła na niej dłonie. Rhodes dbał o ten dom i jego otoczenie.
Ostatni remont przeprowadzono jesienią dwa tysiące osiemnastego roku , a Laura nie mogła oprzeć się wrażeniu jakoby Rhodes przygotowywał to miejsce dla nowych lokatorów. Mężczyzna bowiem z góry założył, że któraś z sióstr tutaj zamieszka. I w tej jednej kwestii zapewne miał rację. Oferta bowiem była zbyt kusząca aby ją odrzucić. Młode małżeństwo gnieździło się w kawalerce, która była dobra dla singla albo nowożeńców. Rodzina z dzieckiem w drodze i psem potrzebowała więcej przestrzeni. Laura znała swoją siostrę i wiedziała iż ten dom ją zachwyci bo jest spełnieniem jej wszystkich dziecięcych marzeń. Mieszkanie tak blisko ich biologicznej matki uzna jedynie za niedogodność.
— Lauro — drgnęła na dźwięk swojego imienia. Odwróciła do tyłu głowę a zmarznięte dłonie wsunęła w kieszenie płaszcza. Conrad Evans stał w progu tarasu i spoglądał na nią wyczekująco. Niebieskie przenikliwe spojrzenie jego pierworodny syn miał po nim. Nie, upominała sama siebie. Nie będziesz teraz o tym myśleć. — Wszystko w porządku?
— Tak — odpowiedziała wchodząc do środka. — Akt własności domu będzie na Lucy — powiedziała powoli chociaż żadna z nich wcześniej tego nie ustalała. — Co do restauracji proszę wpisać nas obie.
— Oczywiście.
— Grywał w szachy? — zapytała go spacerując po salonie. Meble przykryte były białą tkaniną.
— Tak. Dlaczego pytasz?
— Kupno domu, fundusz powierniczy, testament — wyliczyła. — Trzy kroki do przodu. Wiliam Rhodes od dawna planował swój ostatni ruch i wyszło pawie idealnie.
— Prawie?
— Zapomniał, że ludzie to nie są pionki. Mamy swoje uczucia i wolną wolę.
— To prawda liczył bardziej na zdrowy rozsądek rodziny.
— Oddał pakiet większościowy w ręce kochanki i prosi aby konkubina i żona wspólnie wybrały nowego prezesa to nie zdrowy rozsądek to głupota — odpowiedziała uśmiechając się kącikiem ust. — Dziękuje za pokazanie domu.
— Drobiazg, klucze możesz zatrzymać. I proszę abyś zapoznała się z tym. — podał jej teczkę z dokumentami. — To moja propozycja — wzięła od niego teczkę. Conrad Evans ruszył w kierunku drzwi, zatrzymał się jednak w progu. — Wiem, że masz mnie za potwora, który posłał twojego ojca do więzienia, ale trzykrotnie proponowałem im ugodę, trzykrotnie była redagowana i trzy raz została przez nich odrzucona. Nie przegrali ponieważ ktoś wziął w łapę przegrali bo tak zadecydowała ława przysięgłych.
Wyszedł pozostawiając Laurę z jeszcze większym mętlikiem w głowie.
***
Magdalena zgniotła w popielniczce niedopałek papierosa, drżącymi i dłońmi sięgając po kolejnego. Zapaliła go i zaciągnęła się. Ojciec nawet martwy potrafił jej dopiec do żywego. Zrobiła krok do przodu wpatrując się w auto znikające ze zakrętem.
Nie myślała o córkach przez trzydzieści dwa lata. Jedynie w każde ich urodziny wyciągała dwie fotografię ukryte na dnie szkatułki z biżuterią. Zdjęcie zrobiono dla niej kilka minut przed zabraniem ich ze szpitala. Dwie otulone w ciepłe koce istotki. Było widać ich jedynie okrągłe małe buzie. Dziś były dorosłymi już kobietami i żadnej z nich nie potrafiła spojrzeć w oczy. Nie była na to gotowa.
— Wiedziałaś o jego romansie z Cathy i ich bękarcie? — zapytała z niedowierzaniem siostra przerywając tak przyjemną ciszę.
— Oczywiście że wiedziałam —odpowiedziała Cecylia ze stoickim spokojem patrząc na plecy młodszej córki. — Domyślałam się, że Sylvia jest jego córką.
— I milczałaś? Byłaś z nim wiedząc że ma kochankę?
Cecylia roześmiała się
— Catherine Allen nie była jedyną kochanką twojego ojca — wyznała. — W przeciągu pięćdziesięciu trzech lat trwania naszego małżeństwa przez jego senatorskie łóżko prześlizgnęło się kilkanaście kobiet takich jak ona. Sekretarek, asystentek, romansował nawet z kobietami z partii. W pewnym momencie przestałam zwracać na to uwagę.
Magdalena popatrzyła na matkę. I przez jedną krótką chwilę było jej nawet żal kobiety.
— To teraz mało istotne — skomentowała zyskując pełne oburzenia spojrzenie siostry. Barbie uważała, że nieślubna córka ojca to koniec świata. — Nie interesuje mnie z kim ojciec sypiał za życia — zaczęła. — Baker — powiedziała powoli. — Oddałaś moje dzieci Claudii Baker !
— To był warunek rodziny Bakerów — wyjawiła znużonym głosem starsza kobieta. — Cameron zgodził się na adopcję jeśli to jego matka zostanie ich opiekunem prawnym.
— A wy się zgodziliście? — prychnęła blondynka. — Prosiłam was o jedną cholerną rzecz!
— Magdaleno nie podnoś głosu — upomniała ją Cecylia. — Ja i ojciec zrobiliśmy to co uważaliście za słuszne.
— Okłamaliście mnie. Ty, ojciec, Evans — wyrzuciła z siebie — Powiedzieliście, że dziewczynki trafiły do bezdzietnej pary z Kanady.
— Wychowała je babcia — potwierdziła starsza pani.
— Gdybym chciała, żeby moje córki wychowywała Claudia Baker to bym o tym powiedziała! Celowo nalegałam na adopcję międzynarodową — powoli ruszyła w kierunku wyjścia z salonu. — Chciałam, żeby dorastały z daleka od tego syfu, żeby miały normalne dzieciństwo. Były szczęśliwe.
— Były — zapewniła ją mało przekonywującym tonem matka.
— Jesteś tego pewna? — zapytała podchodząc do matki. — Ojciec siedzący w więzieniu za gwałt na ich matce to pełnia szczęścia.
— Nie interesowałaś się ich losem, nie chciałaś ich przytulić
— Bo wiedziałam, że nie będę chciała ich oddać! — krzyknęła ze łzami w oczach. — Na Boga mamo czy ty sądziłaś, że nic nie czułam?! Chciałam nic nie czuć, chciałam zapomnieć ¾— pokręciła głową. — Miałam szesnaście lat byłam przerażona, ale chciałam dla nich normalności nie łatki córek-gwałciciela.
—Dlaczego nic nie mówiłaś?
— Mówiłam, ale żadne z was nie chciało mnie słuchać. Ojciec zrobił ze mnie pieprzony spot wyborczy! Symbol — prychnęła — Nie pytaliście cię mnie o zdanie zrobiliście jedynie to co wam odpowiadało. Prawdę mieliście w d***e liczyło się jedynie że jesienią wygrał wybory. — odpowiedziała i wyszła głośno tupiąc obcasami.
—Masz jeszcze jakieś żale Barbaro? — zapytała ją Cecylia — Czy może zajmiesz się własnymi zmartwieniami? — zapytała ją kobieta.
—Co zrobimy z Wiliamem? — zapytała ją kobieta siadając w fotelu. Cecylia westchnęła. Barbara najwyraźniej miała problem ze zrozumieniem aluzji iż jej matka chcę zostać sama.
— Polecam szczerą rozmowę i zapewnienie go iż niezależnie z kim sypia będziemy go kochać i wspierać a teraz idź mu to powiedzieć ja planuje się zdrzemnąć.
Barbara popatrzyła na matkę i bez słowa opuściła sypialnię. Dom wariatów, przemknęło przez myśl siedemdziesięciolatce. Najpierw jej mąż oddaje władzę nad firmą swojej kochanicy a później jej najstarsza córka uważa iż syn gej to największy z jej problemów. Pocieszała ją myśl, że jej wnuczki przynajmniej mają charakterek. I dobrze, pomyślała. Będzie im potrzebny.
***
Lucy z niedowierzaniem pokręciła głową wpatrując się w mężczyznę leżącego na szpitalnym łóżku. Nieprzytomny, podłączony pod aparaturę podtrzymującą życie Cameron Baker. Ojciec nie dawał siostrom ani chwili wytchnienia , ani nie ułatwiał jednej z nich pracy. Znaleziono go w obcym mieszkaniu, u kobiety której nie kojarzyła ani z nazwiska ani pokazanej przez partnera fotografii. Według lekarza Baker przedawkował heroinę. Narkotyk wymieszany z alkoholem niemal posłał go na tamten świat. I sprawa zapewne rozeszłaby się po kościach gdyby nie fakt , iż Joan Hunt właścicielka mieszkania nie żyła. Kobieta leżała martwa obok Camerona a patolog przybyły na miejsce stwierdził , że zmarła w wyniku uduszenia. Kolejny zwariowany dzień w rodzinie Bakerów, pomyślała ironicznie wsuwając ręce w kieszenie kurtki. Z racji tego iż w mieszkaniu nie było śladów przemocy seksualnej zabójstwem zajmie się wydział zabójstw. Simona po starej znajomości poinformował jeden z pracujących tam detektywów. Lucy Baker miała trzymać się od śledztwa z daleka.
— Lucy — głos Claudii Baker wyrwał ją z zadumy. Odwróciła do tyłu głowę posyłając babci jeden słaby uśmiech.
— Lekarze są dobrej myśli — przeszła od razu do rzeczy. — Wyliże się z tego.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziała bez cienia wątpliwości kobieta. — Mój syn to wojownik — Lucy wzniosła oczy do nieba.
— Babciu tata kiedyś opowiadał się o kobiecie — zaczęła ostrożnie — Joan Hunt? — Claudia Baker popatrzyła na wnuczkę zirytowana. — Ruda po czterdziestce?
— Nie, może zapytasz Joan Hunt w co wplątała mojego syna — odwarknęła i weszła do środka sali w której przebywał Cameron. Lucy stłumiła kolejne westchnienie. Claudia Baker od lat uważała, że wszystkie kłopoty w które pakuje się jej ojciec to wina kobiet z którymi sypia.
—Chciałabym — wymamrotała.
— Masz trzymać się od śledztwa z daleka Baker —usłyszała za plecami głos swojego partnera. — To nie nasza sprawa niech kryminalni zajmą się szukaniem sprawcy.
— Całkiem możliwe , że nie będą musieli długo i daleko szukać — odpowiedziała mu wpatrując się w swojego ojca.
— Uważasz, że jest winny? — zapytał ją. Lucy w odpowiedzi wzruszyła szczupłymi ramionami.
— Z nim nigdy nic nie wiadomo. Odwieź mnie do domu — powiedziała zmierzając w kierunku wyjścia ze szpitala.
— Nie chcesz się pożegnać? — zapytał ją —albo zaczekać na siostrę?
— Nie — odpowiedziała.
— Lucy — chwycił ją za łokieć. — Chcesz pogadać?
Głośno przełknęła ślinę.
— A o czym do jasnej cholery chcesz rozmawiać? — syknęła wyrywając mu się. — Mój ojciec nigdy nie brał — powiedziała ze ściśniętym gardłem. — Wiem z jego akt, że handlował jak byłam mała, ale nigdy nie brał. Wolał znieczulać się na inne sposoby, ale okazuje się że nigdy niczego można być w życiu pewnym — wściekle starła łzy płynące po policzkach.
— Detektyw Baker — usłyszała za swoimi plecami męski głos. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając mężczyźnie w oczy.
— Cześć Tim — przywitała się z nim.
— Porozmawiamy? — zapytał ją. — O twoim ojcu?
— A ja sądziłam że chcesz rozmawiać o pogodzie — odpowiedziała zaczepnie — Pytaj.
— Na komendzie — odparł — Tam będzie nam wygodniej.
— Od kiedy pokoje przesłuchań to wygodne miejsca do rozmowy? — zapytała go nie mogąc się powstrzymać od drobnej złośliwości. Tim w odpowiedzi jedynie westchnął.
— Im szybciej to załatwimy tym lepiej Lucy — powiedział
— Dernn mnie przywiezie — odparła i bez słowa pożegnania udała się do zaparkowanego auta. Simon po chwili usiadł za kierownicą spoglądając na profil Lucy. Nie odezwał się nawet słowem, po porostu uruchomił silnik. Dwadzieścia minut później obserwował jak drzwi od pokoju przesłuchań zamykają się za Lucy. Blondynka spojrzała na wysunięte przez partnera Tima krzesło.
— Napijesz się czegoś? — zapytał detektyw spoglądając na kobietę, która niechętnie zajmowała niezbyt wygodne krzesło. — Kawy? Herbaty?
— Nie dziękuje — odpowiedziała. — Możemy zaczynać?
— Tak — Tim chrząknął — Camerona Bakera twojego ojca znaleziono dziś we wczesnych godzinach porannych w mieszkaniu należącym do Joan Hunt. Zabrano go do szpitala, a jego znajomą do kostnicy — zaczął. — Widziałaś kiedyś tą kobietę? — z teczki leżącej przed sobą wyciągnął zdjęcie zrobione przez technika. Żołądek Lucy wykonał koziołka.
— Nie — odpowiedziała przez ściśnięte gardło. — Nie znam jej, nigdy nie widziałam jej w towarzystwie mojego ojca.
— A kiedy ostatni raz widziałaś ojca?
— Czwartego stycznia — odpowiedziała. — Wraz z detektywem Dernnem odwieźliśmy go do jego mieszkania.
— Zabraliście go skąd?
— Z Niezapominajki — odpowiedziała chociaż doskonale wiedziała że tan tego ranka jadł śniadanie po nocnej zmianie.
— Jak się zachowywał?
— Normalnie — chciał ciągnąć tę szopkę proszę bardzo.
— Normalnie? — uniósł krzaczaste brwi — według ciebie nazwanie cię „policyjną suką” przez ojca jest normalne?
— Słyszałam gorsze epitety na swój temat
— Z jego ust?
— Nie od dziś wiadomo, że tatuś nie lubi mojego zawodu. — odpowiedziała mu.
— Czy kiedykolwiek użył wobec ciebie przemocy? — zapytał wprost.
— Przemocy?
— Tak — odparł — Spoliczkował ciebie lub twoją siostrę?, złoił ci skórę pasem tak że siniaki nie schodziły przez trzy tygodnie? Zepchną twoją siostrę ze schodów?
— Tim — partner aż zamrugał z wrażenie przenosząc spojrzenie to na jedną to na drugą osobę.
— Bez komentarza — odpowiedziała chłodno patrząc mu w oczy.
— Nie zaprzeczasz więc, że nadużywał wobec ciebie lub twojej siostry przemocy?
— Bez komentarza — odpowiedziała ponownie.
— Masz pomysł gdzie mógł poznać panią Hunt? — pałeczkę przejął jego partner spoglądając na nią ze współczuciem.
— Nie, mogę już iść? — zapytała czując jak śniadanie powoli podjeżdża jej do gardła.
— Tak, podpisz tylko zeznania — przesunął wypełniony formularz i podał jej długopis Nie czytając złożyła podpis w wykropkowanym miejscu.
— Zadzwonimy w razie pytań — odezwał się Tim. Zacisnęła usta w wąską kreskę i wybiegła z pokoju przesłuchań kierując się do najbliższej damskiej toalety. Zamknęła za sobą drzwi od kabiny i zwróciła zjedzone śniadanie. Obok ktoś spuścił wodę. Pięknie , przemknęło jej przez myśl kiedy podnosiła się powoli z klęczek Wyszła z kabiny podchodząc do zlewu. Przepłukała usta a twarz ochlapała zimną wodą.
— Kiepski poranek? — usłyszała za swoimi plecami kobiecy współczujący głos.
— Coś w tym stylu — wytarła twarz papierowym ręcznikiem, wyrzuciła go do kosza i wyszła z łazienki.
— Lucy
Na dźwięk dobrze znanego kojącego głosu kolana jej zadrżały. Podeszła do męża i wtuliła się w dobrze znane silne ramiona. Michael zamknął ją w mocnym niedźwiedzim uścisku. W płuca wciągnęła dobrze znany zapach perfum. Oczy kobiety zaszkliły się od łez.
— Skąd wiedziałeś? — zapytała go.
— Twój partner zadzwonił — wyjaśnił. Pocałował ją w czoło. Drzwi od pokoju przesłuchań otworzyły się, a Lucy czuła jak wszystkie mięśnie Michaela napinają się. Pogładziła go uspokajająco po plecach.
— Michael
— Nie przypominam sobie abyśmy przeszli na ty detektywie — odpowiedział mu nie wypuszczając Lucy z objęć.
— Panie McGee — zaczął jeszcze raz Tim — możemy zamienić słówko? To potrwa tylko chwilę.
— Idź — odezwała się żona. — Zaczekam — dodała. Michael uśmiechnął się kącikiem ust i niechętnie wypuścił żonę z objęć udając się do pokoju przesłuchań w celu złożenia zeznań.
***
Po krótkiej chwili wahania wbiła korkociąg w korek i jednym szybkim pociągnięciem otworzyła butelkę czerwonego wina, którą trzymała na specjalną okazję. Laura uznała tego wieczoru iż ta wyjątkowa okazja nadeszła. Dlatego po gorącej kąpieli, która bynajmniej nie ukoiła jej nerwów, ani nie uspokoiła gonitwy myśli postanowiła wypić przed snem lampkę wina, albo całą butelkę. Uśmiechnęła się kącikiem ust przelewając czerwony trunek do kieliszka.
To był dziwny i męczący dzień a intuicja podpowiadała jej iż w najbliższej przyszłości tylko takie ją czekają. Cecylia Rhodes dobitnie pokazała , iż nie odpuści a nieskomplikowane dotąd życie pani mecenas skomplikowało się. I nie tylko za sprawą kobiety , która prawdopodobnie za punkt honoru przyjęła sobie rolę moralizatorki. Był wysoki, przystojny i wczorajszej nocy dał jej orgazm. I to nie jeden. Całą swoją frustrację za zaistniałą sytuację wyładowała jednak na niewinnej Lucy. To nie wina młodszej siostry, iż wykazała się skrajną nieodpowiedzialnością i poszła do łóżka z pierwszym lepszym facetem.
Nie powiedział kim jest, a ona nie pytała. Jadąc z nim taksówką do jego domu w Bacon Hill nie chciała wiedzieć kim jest, jak zarabia na życia i czyim jest synem. Chciała pójść z nim do łóżka i wrócić do domu. Na domiar złego Cecylia Rhodes wiedziała w czyim łóżku Laura spędziła tę noc! Niemożliwe jest bowiem aby kobieta nie znała syna swojego prawnika. W tym momencie tylko jedna myśl kotłowała się w jej głowie; Czy Simon wiedział? Upiła kolejny łyk alkoholu mimowolnie spoglądając w kierunku teczki, którą wręczył jej Conrad. Otworzyła ją i usiadła na wysokim barowym stołku.
Wpatrywała się w złożoną przez niego ofertę z szeroko otwartymi oczami. Zamknęła teczkę i otworzyła ją po chwili. Odnalazła wzrokiem odpowiednią linijkę tekstu; opis stanowiska pozostawał nadal ten sam. Starszy wspólnik. Marzenie każdego korporacyjnego prawnika. Laura nadal nie wiedziała czy chcę pracować w kancelarii Evans&Gunn. Nie mogła przestać myśleć o czymś jeszcze — ugoda.
To jedno krótkie słowo, którym określa się dokument prawny, który podpisują obie strony konfliktu. Według Evansa była trzykrotnie proponowana jej ojcu i trzykrotnie została odrzucona. Czy jej warunki były aż tak złe? A może woleli zaryzykować proces bo wierzyli w swoją linię obrony i niewinność Camerona? I może nadeszła pora aby Laura zajrzała do akt z procesu ojca. Nigdy przecież tego nie zrobiła a one leżą w archiwach kancelarii.
I jak by miała mało zmartwień to Cameron Baker wylądował w szpitalu, a policjant zajmujący się sprawą nawet nie ukrywa iż to Cam jest głównym podejrzanym o zabójstwo tamtej kobiety. Joan Hunt. Ani nazwisko ani twarz nic jej nie mówiły. Claudia jedynie dłużej przyglądała się zdjęciu kobiety, lecz i ona zaprzeczyła, że ją rozpoznaje. Laura czuła że kłamie. Nie zamierzała jednak na nią naskakiwać w pokoju przesłuchań gdzie każde ich słowo jest nagrywane a gest obserwowany. Porozmawia z nią, ale później, Teraz zamierzała przeczytać propozycję Evansa i ją rozważyć. Lucy w jednym miała rację; musiała zacząć myśleć o swojej przeszłości zamiast o przeszłości. Tylko pozostawało jedno pytanie; Czy to będzie takie łatwe? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:36:18 25-06-20 Temat postu: |
|
|
Rozdział przeczytałam już dawno, ale zwyczajnie zapomniałam skomentować! Czytałam w autobusie i zanim się obejrzałam musiałam wysiadać, stąd ten poślizg Ale jestem teraz
Uwielbiam to, że moje pierwsze wrażenie o bohaterach zmienia się diametralnie w ramach czytania. To Barbara wydawała mi się bardziej "moralna", a teraz określiłabym ją mianem zimnej suki Magdalena z kolei na początku była dla mnie taka oschła, a teraz okazuje się, że ma skrupuły i jednak nie zapomniała o dziewczynach. Cameron nadal jest dla mnie ofiarą, ale sposób w jaki się teraz zachowuje jest wręcz oburzający, do tego wszystkiego może być odpowiedzialny za morderstwo. Nic nie usprawiedliwia jednak tego, w jaki sposób traktuje swoje córki. Szkoda mi Lucy, że znalazła sie w takiej sytuacji, kiedy musi odmawiać odpowiedzi na pytania.
Ale czy mi się wydaje, czy Joan to ta sama kobitka, do której tak z chęcią chodził Darius? Obstawiam, że to on ją udusił, a Cameron znalazł się w nieodpowiednim miejscu nieodpowiednim czasie. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:00:08 25-06-20 Temat postu: |
|
|
Madziu dziękuje za komentarz :* i w kwestii kto zabił Joan milczę jak grób , ale potwierdzam, że kochanka Dariusa i kobieta o której morderstwo jest podejrzewany Cameron to ta sama osoba. Cieszę się, że zmieniłaś zdanie co do Magdy ona w gruncie rzeczy nie jest taka zła
I zapraszam do zerknięcia do pierwszego postu nastąpiła mała roszada w obsadzie |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|