|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:04:18 16-08-16 Temat postu: |
|
|
dulce245 witamy w naszych skromnych progach
Monia to, że będzie coś pozytywnego po drodze do jakiegoś endu, to akurat masz jak w banku |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:26:56 03-09-16 Temat postu: |
|
|
______ Gdy ktoś energicznie zapukał do drzwi, natychmiast zerwała się z kanapy, wciąż trzymając przy uchu telefon. Kolejny raz jednak zamiast głosu brata, usłyszała znienawidzony komunikat, że abonent jest niedostępny lub ma wyłączony telefon. Z irytacją zakończyła połączenie, wcisnęła komórkę w tylną kieszeń jeansów, przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Kiedy zobaczyła w progu przystojnego bruneta z torbą podróżną przewieszoną przez ramię i walizką na kółkach, która stała u jego stóp, odruchowo przyłożyła dłoń do piersi i cofnęła się o krok, otwierając drzwi szerzej. Był ostatnią osobą, jaką spodziewała się zobaczyć.
______ – Co ty tu robisz? – spytała, zastanawiając się czy głos drży jej tak bardzo, jak serce w jej piersi.
______ Brunet uśmiechnął się arogancko i oparł przedramieniem o futrynę, wyciągając zza pleców dłoń z wianuszkiem jemioły.
______ – Nie spodziewałem się tak gorącego powitania – odparł schrypniętym, uwodzicielskim półgłosem, nie odrywając od niej błyszczącego spojrzenia, po czym nie czekając na zaproszenie, wpakował się do mieszkania, postawił walizkę pod ścianą i tuż obok niej rzucił torbę podróżną. Bez ostrzeżenia, silnym ramieniem objął Laurę w pasie i przyparł ją całym sobą do drzwi, które sekundę wcześniej zamknął za sobą kopniakiem, własną dłonią amortyzując uderzenie jej pleców o twardą, drewnianą powierzchnię. – Wesołych świąt, Kwiatuszku – wychrypiał w jej usta i nim się spostrzegła, uniósł dłoń z jemiołą nad ich głowy i pocałował ją zachłannie, jakby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.
______ – Mauricio – westchnęła, gdy oderwał się od niej, by mogli złapać tchu. Oprała szczupłą dłoń o jego twardy tors i spojrzała mu w oczy, kolejny raz dochodząc do wniosku, że wszystko byłoby zdecydowanie prostsze, gdyby jej mąż nie był tak cholernie seksowny i nie uwodził jej tak umiejętnie. – Co tu robisz? – powtórzyła pytanie sprzed kilkudziesięciu sekund. Mecenas odetchnął głęboko, przebiegając drobiazgowym, gorącym spojrzeniem po jej ślicznej twarzy; błyszczących oczach, zaróżowionych policzkach i pełnych ustach.
______ – Przyjechałem po ciebie – odparł. – Są święta, a ty jesteś moją żoną – dodał tonem, jakby to miało tłumaczyć wszystko, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Laura przymknęła powieki i zgrabnie wysunęła się z jego objęć. Weszła w głąb mieszkania i nerwowo przeczesała palcami jasne włosy. – Nie chcę słuchać, że twój brat jest w rozsypce i nie możesz go zostawić. Przez tyle lat miał głęboko w d***e, co się z tobą dzieje, świetnie radził sobie bez ciebie więc i teraz sobie poradzi.
______ – Przestań! Nie masz o niczym pojęcia – warknęła Laura, krzyżując dłonie na piersiach i łypiąc na niego gniewnie. Po chwili odwróciła wzrok, objęła się ciasno ramionami i skuliła się w sobie, jakby chciała schować się przed całym światem. Nie miała pojęcia co powinna zrobić ani jak to wszystko się dalej potoczy, ale wiedziała, że przyjazd jej męża niczego nie ułatwi.
______ – Flor… – westchnął Mauricio, podchodząc bliżej i kładąc jej dłonie na ramionach. – Przepraszam – szepnął wsuwając nos w jej jasne włosy i zamykając ją w swoich ramionach, kołysał delikatnie, aż w końcu jej ciało nieco się rozluźniło. – Rozumiem, że dla was obojga to trudny czas, ale to dorosły facet, a poza tym… – urwał i odwrócił Laurę przodem do siebie. – Przyleciałem tu z Lią.
______ Laura spojrzała na niego spod wysoko uniesionych brwi. Po rozmowie z Leo była święcie przekonana, że to właśnie Sanchez zawita to San Antonio i wyciągnie jej brata z dołka. Nie była pewna czy przyjazd Lii nie pogorszy tylko samopoczucia Christiana.
______ – Z Lią?
______ Mauricio siknął głową twierdząco i uśmiechnął się lekko, zakładając jej włosy za uszy.
______ – Spotkaliśmy się na lotnisku. Powiedziała mi, że dzwoniłaś do młodego Sancheza. Prosiła, żebym zabrał jej bagaże, a sama pojechała w miejsce, gdzie według Sancheza może być Christian.
______ – Więc rozumiesz, że to nie są moje wymysły. Boję się o niego, bo nigdy w życiu nie widziałam go w takim stanie – wyznała szczerze. – To mój brat, jedyna rodzina, jaka mi została. Nie mogę go teraz zostawić.
______ – Lia z nim zostanie.
______ Laura potrząsnęła głową w geście protestu. Nie była przekonana czy to dobry pomysł. Były w jednym wieku i znały się dość dobrze, jeszcze ze szkoły, ale od kiedy przyjechali do San Antonio, nie widziała by Christian chociaż raz z nią rozmawiał albo pisał do niej wiadomość, a przed oczami wciąż miała to, co zobaczyła w warsztacie – Lię w ramionach mężczyzny, którego spojrzenie krystalicznie błękitnych tęczówek i wspomnienie jedynej nocy, którą spędzili razem, prześladowało ją do dziś, a od kiedy spotkali się ponownie, zatrzęsło jej światem i wywróciło wszystko do góry nogami. Krótko po tym jak zobaczyła ich razem w warsztacie, Christian podjął decyzję o wyjeździe z Valle de Sombras i Laura miała niejasne przeczucie, że te sprawy jakoś się ze sobą łączą.
______ – Dajmy im trochę czasu – miękki głos Mauricia wyrwał ją z rozmyślań. – Rozmawiałem z nią w samolocie. Kiedy mówiła o twoim bracie, choć bardzo starała się to ukryć, w jej oczach widziałem całą gamę uczuć. Oni potrzebują czasu, tak jak my – zakończył łagodnie, spoglądając wprost w błyszczące, czekoladowe tęczówki swojej żony. Ujął jej policzek w swoją dłoń i kciukiem delikatnie pogładził wrażliwe okolice ucha.
______ Laura przygryzła policzek od wewnątrz, przesunęła szczupłymi palcami wzdłuż krawędzi jego skórzanej kurtki i oparła się czołem o jego tors. Być może Mauricio miał rację. Może wszyscy potrzebowali czasu. Lia i Christian by dojść do ładu z własnymi uczuciami, a ona, by w końcu dać sobie szansę na szczęście u boku naprawdę wspaniałego mężczyzny.
______ – Wynająłem pokój w hotelu – powiedział po chwili, ściągając na siebie jej spojrzenie. – Jedźmy tam i dajmy Lii i twojemu bratu trochę przestrzeni. Musi w końcu zrozumieć, że ma szczęście na wyciągnięcie ręki. Tak jak ty, Kwiatuszku.
______ – Mauricio… – jęknęła, przewracając oczami. Nie miała ochoty kolejny raz wałkować tematu ich małżeństwa, bo wszystko przecież zostało już powiedziane i to co najmniej milion razy. Rezende jednak nie był typem człowieka, który łatwo się poddaje. Właściwie, to chyba nie było sytuacji, w której byłby w stanie potulnie się wycofać i nie podjąć nawet walki.
______ – Wiem, że nasze małżeństwo miało być papierowe, ale nie zamierzam udawać, że nic do ciebie nie czuję i uczciwie uprzedzam, że będę robił wszystko, żebyś w końcu dała nam szansę na szczęście. Czego mi brakuje, że nie chcesz nawet spróbować? Co ze mną jest nie tak? – spytał wprost.
______ Laura zmierzyła go od stóp po czubek głowy i przygryzając nerwowo dolną wargę, wzruszyła ramionami. Nie potrafiła odpowiedzieć. Zresztą nawet nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, bo tak naprawdę jedyną jego wadą było to, że nie był pewnym niebieskookim przystojniakiem, przez którego wszystko się skomplikowało.
______ – To nie twoja wina – powiedziała cicho. – To ja… – westchnęła ciężko i spojrzała na niego przepraszająco. – Zgodziłam się zostać twoją żoną, by pomóc ci odegrać się na rodzinie i nic się w tej kwestii nie zmieniło – powiedziała z pełnym przekonaniem, wracając pamięcią do pewnego wydarzenia, po którym nie mogła się już wycofać. Pamiętała jakby to zdarzyło się wczoraj, jak Mauricio otworzył drzwi prowadzące do sali konferencyjnej Grupo Barosso i przepuścił ją przodem. W środku czekali już na nich Fernando Barosso, jego synowie: Alejandro i Nicolas oraz córka Margarita. Tylko ona przywitała ich przyjaznym uśmiechem, podczas gdy mężczyźni, wszyscy troje, jak na zawołanie posłali im wrogie spojrzenia, a Alejandro dodatkowo uśmiechnął się z kpiną, skupiając całą uwagę na niej, choć ukrywała twarz za ciemnymi, markowymi okularami, pewnym krokiem wchodząc do pomieszczenia w czerwonej sukience przed kolano, czarnym skórzanym żakiecie, zasłaniającym odkryte plecy i szpilkach uwydatniających zgrabne nogi. Kiedy Mauricio wyciągał dokumenty z teczki, Fernando mruczał coś pod nosem niezadowolony, Alejandro przewracał oczami z irytacją, odpinając ciemną marynarkę i siadając naprzeciwko niej. Wsparł się ramieniem o oparcie sąsiedniego krzesła i przesunął palcem wskazującym po dolnej wardze, gapiąc się na nią bezczelnie i uśmiechając arogancko. Nicolas z kolei, odsunął krzesło siostrze, a sam stanął tuż za nią i oparłszy się biodrami o komodę, skrzyżował dłonie na piersiach.
______ Laura wciąż wyraźnie pamiętała ich twarze, gdy Mauricio zaczął już odczytywać testament, najpierw swojej babki, a później ojca. Fernando, słysząc nazwisko swojej matki, poluzował krawat i odpiął koszulę pod szyją, czując jak zimny pot oblewa jego ciało. Alejandro poruszył się niespokojnie na krześle, widząc nietęgą minę ojca, a Nicolas uśmiechnął się pod nosem, jakby cieszył się z upadku ojca i brata. Margarita z kolei ściągnęła brwi, skupiając się na odczytywanych słowach dopóki Fernando, zupełnie wytrącony z równowagi nie zacisnął dłoni w pięść i nie uderzył w stół.
– Dość! – przerwał odczytywanie testamentu swojego brata, zrywając się ze swojego krzesła. – To jest jakaś kpina!
– Ależ nie, wuju – odparł spokojnie Mauricio, upajając się swoim tryumfem. – Jestem jedynym dziedzicem majątku, który przez lata bezprawnie zagarniałeś dla siebie. A to – dodał, wskazując na siedzącą obok Laurę. – To jest moja żona, Florencia Rezende.
– Niech cię piekło pochłonie tak jak pochłonęło moją szurniętą matkę i tego osła, mojego brata, Gerardo! – warknął Fernando, po czym wściekły opuścił salę konferencyjną, trzaskając za sobą drzwiami…
______ Laura westchnęła cicho i przygryzła policzek od wewnątrz, spoglądając niepewnie na napiętą, przystojną twarz Mauricia, który wpatrywał się w nią niestrudzenie błyszczącymi oczami. Była mu naprawdę wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobił, bo gdyby nie pojawił się w jej życiu, nie wiedziała jakby to wszystko się skończyło. Wciąż jednak miała mętlik w głowie i mniejszą niż kiedykolwiek wcześniej pewność, że postąpiła słusznie, wychodząc za niego. Gdyby ich małżeństwo pozostało papierowe, tak jak to zakładali pierwotnie, być może nie czułaby się teraz jakby ktoś założył jej na szyję pętlę i powoli ją zaciskał, pozbawiając tchu; być może, gdyby nie spotkała ponownie mężczyzny, z którym spędziła tamte pamiętne walentynki, nie miałaby teraz cholernych wątpliwości, a już z całą pewnością to wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie związała się z El Panterą.
______ – Nie oczekuj ode mnie, że z dnia na dzień nie tylko stanę się wzorową panią domu, ale też zakocham się w tobie na zabój i stworzymy wielką, szczęśliwą, kochającą się rodzinę – uprzedziła, spoglądając mu prosto w oczy. – Ja już chyba nie potrafię kochać… nie w sposób, którego oczekujesz.
______ Mauricio ujął jej twarz w swoje szerokie dłonie i delikatnie pogładził kciukami okolice jej uszu.
______ – Wiem, że sporo w życiu przeszłaś, ale każde pasmo nieszczęść kiedyś się kończy. Uwierz w to i pozwól mi się uszczęśliwiać, niczego więcej nie oczekuję.
______ Laura uśmiechnęła się blado. Chciała w to wierzyć, chciała w końcu znaleźć spokój i szczęście, ale wcale nie była pewna, czy osiągnie to, trwając wiernie przy boku Mauricia. Była jednak zbyt poturbowana przez los i bardziej niż kolejnego kopniaka, po którym być może by się już nie podniosła, potrzebowała stabilizacji, którą zupełnie bezwarunkowo ofiarował jej Mauricio wraz z całym pakietem innych uczuć, do których być może musiała dopiero dojrzeć.
______ – Daj mi dziesięć minut – poprosiła cicho. – Zabiorę swoje rzeczy…
_____________________________________________________________ * * *
______ Całe życie była rannym ptaszkiem i bardzo rzadko zdarzało jej się zaspać, a już zwłaszcza, gdy się z kimś na coś umawiała, tak jak dzisiaj. Miała pomóc babci w przygotowaniach do świąt, a nie dość, że sporo miały do zrobienia to jeszcze czasu jak na lekarstwo.
______ Westchnęła ciężko i pospiesznie zbiegając po drewnianych schodach, starała się poskromić burzę ciemnych włosów i przynajmniej porządnie je związać, by nie wpadały jej w oczy. Przelotnie zerknęła na ścienny zegar w salonie, a potem jak burza wpadła do kuchni.
______ – Babciu, dlaczego mnie nie obudziłaś, skoro….. – urwała nagle, a jej brew podjechała do góry na widok Leo Sancheza, który stał przy kuchennych szafkach w jednym z fartuszków Raquel, z rękami w misce pełnej jakiegoś farszu i łobuzerskim uśmiechem na ustach, którym uraczył ją, gdy tylko stanęła w progu.
______ – Cześć – przywitał się i jak gdyby nigdy nic dalej ostrożnie mieszał rękami zawartość naczynia, starając się jednocześnie nie zrobić z farszu totalnej miazgi.
______ – Leo? – odezwała się i zamrugała energicznie jakby nie była do końca pewna czy to jej się jeszcze śni, czy już zdążyła się jednak obudzić. – A co ty tu robisz? – zapytała, robiąc krok w jego stronę i rozglądając się po kuchni w poszukiwaniu babci.
______ – Czekaj, pomyślmy… – mruknął i mrużąc lekko oczy, zamilkł na krótką chwilę udając, że się zastanawia. – Mieszam farsz, żeby wypełnić cielsko tego bydlaka? – odpowiedział w końcu pytaniem, ruchem głowy wskazując na leżącego w brytfannie jasnoróżowego indyka, który czekał tylko aż się ktoś nim skrupulatnie zajmie.
______ Sol przewróciła oczami i pokręciła głową z rezygnacją.
______ – To widzę, ale co tu robisz o tej godzinie? – zapytała z rozbawieniem, sięgając po leżącą na desce ćwiartkę jabłka, której babcia nie wykorzystała do farszu.
______ – Przecież ostatnio mówiłem, że chcę pomóc w przygotowaniach, nie? No to pomagam – stwierdził jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i wzruszył nonszalancko ramionami. – Maseczkę z jabłek i boczku? – zagadnął po chwili ze śmiechem, zbliżając oblepione masą dłonie do jej twarzy. Sol parsknęła wesołym śmiechem i zanim zdążył dotknąć jej policzków, w ostatniej chwili chwyciła go za nadgarstki. – Nawet się ze mną nie przywitałaś – poskarżył się i jak małe obrażone dziecko zrobił naburmuszoną minę.
______ – Dzień dobry, Gumisiu – powiedziała Sol siląc się na poważny ton i wpatrując uważnie w jego błyszczące chłopięcą radością, ciemne tęczówki, a kiedy nie udało jej się jednak powstrzymać śmiechu, Leo sam się roześmiał i zaraz potem cmoknął ją w czoło. – A gdzie jest moja babcia? – spytała Marisol, kiedy Sanchez wrócił do mieszania, a sama zdjęła z wieszaka przy drzwiach kolejny fartuszek i sprawnie włożyła go przez głowę, zawiązując troczki na plecach.
______ – Twoja babcia poszła do spiżarni po owoce na dzisiejszy poncz.
______ – I nie dość, że wpuściła cię do swojego kuchennego królestwa, to jeszcze zostawiła cię w nim samego? – zagadnęła, unosząc ciemną brew i nie mogąc przestać się uśmiechać, podeszła do zlewu by umyć ręce.
______ – To ten gumisiowy czar – powiedział Leo konspiracyjnym szeptem i mrugnął do niej z rozbawieniem, na co Sol parsknęła głośnym śmiechem, który momentalnie rozniósł się po całym pomieszczeniu wypełniając je po brzegi melodyjnym dźwiękiem.
______ – Widzę, że nastroje wam dopisują, dzieciaki – stwierdziła Dona Ramirez, pewnym krokiem wkraczając do kuchni z małym wiklinowym koszykiem zawieszonym na przedramieniu i wypełnionym po brzegi gujawą, tejocote, dwoma woreczkami suszonych śliwek i słoiczkiem ze świeżymi laskami cynamonu. – Myślę, że wystarczy już, Leo. Dziękuję – powiedziała zerkając ponad jego ramieniem w idealnie wymieszony farsz, a potem uśmiechnęła się do niego ciepło i postawiła koszyk obok zlewu.
______ – Dlaczego mnie nie obudziłaś, babciu? – zapytała Sol zawiedzionym głosem i od razu zabrała się za płukanie przyniesionych przez Raquel owoców.
______ – A po co? – odpowiedziała pytaniem, podpierając zwinięte w pięści dłonie na biodrach i przyglądając się wnuczce z rozbawieniem. Marisol zmarszczyła brwi i spojrzała na babcię przez ramię, takim wzrokiem jakby, co najmniej mówiła do niej w innym, kompletnie niezrozumiałym języku. Kiedy jednak otworzyła usta by coś powiedzieć, Raquel roześmiała się i ujęła jej twarz w obie dłonie, całując ją w czoło. – Słoneczko, byłaś wykończona, bo od kilku dni dzielisz swój czas pomiędzy gospodę, kuchnię i dzieciaki, które jak tylko cię dopadną to nie chcą wypuścić cię z rąk. Nikt nie jest robotem, skarbie. Doceniam, że chcesz mnie odciążyć, ale ty też potrzebujesz chwili oddechu i porządnego snu – powiedziała, omiatając ciepłym spojrzeniem jej zdrowo zarumienioną twarz, gdy uśmiechnęła się lekko. – Zresztą Leo przyszedł dzisiaj skoro świt, żeby pomóc mi w kuchni i poprosił, żebym cię nie budziła, bo wczoraj wyglądałaś jak śmierć na chorągwi. Daliśmy sobie świetnie radę we dwójkę – dodała, mrugając do opartego o kuchenne szafki Sancheza, który wyszczerzył się od ucha do ucha, dumny z siebie jak mało kiedy.
______ – Właśnie, więc zrób odrobinę miejsca dla szefa kuchni, Promyczku – zażartował i lekko trącił ją biodrem, przepychając się do zlewu.
______ Sol parsknęła śmiechem i kręcąc głową z niedowierzaniem przez chwilę jak urzeczona wpatrywała się w Leo, który całkowicie skupiony, starał się zmyć z dłoni resztki farszu. W końcu spontanicznie pochyliła głowę i lekko pocałowała go w ramię, natychmiast ściągając na siebie jego roziskrzone spojrzenie.
______ – Dziękuję – powiedziała bezgłośnie i obdarzyła go jednym ze swoich najładniejszych dziewczęcych uśmiechów.
______ – Rzadko wstaję skoro świt i mam nadzieję, że weźmiesz to na okoliczność łagodzącą, kiedy sobie niechcący nagrabię – zażartował, wpatrując się w jej intensywnie zielone oczy błyszczącym ciepło spojrzeniem.
______ – Ach, tak…. Czyli zabezpieczasz sobie tyły? – droczyła się, unosząc wymownie brew i krzyżując szczupłe przedramiona na piersiach za wszelką cenę usiłowała się nie roześmiać.
______ Leo wzruszył beztrosko ramionami i uśmiechnął się niewinnie jednym kącikiem ust, a potem sięgnął po ściereczkę, wytarł do sucha ręce i mrugnąwszy do niej na odchodne, wrócił do pracy. Sol odprowadziła go wzrokiem i uśmiechnęła się do siebie, dyskretnie obserwując jak Sanchez z uwagą słucha instrukcji babci dotyczących przygotowywania indyka, a po chwili rozśmiesza ją jakimś swoim niewybrednym komentarzem. Taki właśnie był Leo Sanchez. Potrafił słuchać i niezależnie od tego czy chodziło o przepis na świąteczne danie czy o poważne problemy, zawsze robił to z jednakową uwagą, a przy tym jak mało kto zarażał entuzjazmem i prawdziwym śmiechem. Być może ludzie widzieli go, jako wiecznie beztroskie duże dziecko, które niczym się nie przejmuje, ale Sol wiedziała, że ten wiecznie zgrywający się żartowniś miał naprawdę ogromne serce. Był oddanym przyjacielem, wspaniałym synem i troskliwym facetem, który najlepiej jak potrafił na swój sposób dbał o bliskich mu ludzi i właśnie, dlatego tak szybko znalazł sobie miejsce w jej świecie.
______ Jakby intuicyjnie wyczuwając na sobie jej wzrok, Leo lekko odwrócił głowę i spojrzał Sol prosto w oczy błyszczącymi radośnie ciemnymi tęczówkami. Uśmiechnęła się do niego ciepło, a kiedy odwzajemnił uśmiech, wyjęła z jednej z dolnych szuflad deskę i zabrała się za krojenie owoców na świąteczny poncz.
______ Tymczasem Sanchez zgodnie ze wskazówkami pani Ramirez, która właśnie faszerowała indyka, najpierw delikatnie rozluźnił skórę od piersi ptaka i rozsmarował pod nią prawdziwe, własnoręcznie robione przez gospodynię masło, a potem sięgnął po miseczkę z ziołową mieszanką, rozprowadził ją po całym indyku i idąc za radą pani Ramirez zaczął wklepywać w zimne cielsko.
______ – No, Leo, czy ty kobietę też tak klepiesz jak krowę po zadzie? – zapytała po chwili Raquel, wpatrując się w niego spod uniesionej lekko brwi, z wyraźnym rozbawieniem w ciemnych oczach. – Przecież to trzeba robić z czułością, delikatnie masować, a nie jakbyś zaganiał cielaka – upomniała, siląc się na poważny ton i wyminęła go by zmyć z rąk resztki nadzienia.
______ – To nie kobieta, tylko ptaszor – zauważył ze śmiechem i z politowaniem zerknął na ogołocony z piór kawałek drobiu. – Do tego martwy i raczej wszystko mu jedno czy go ktoś klepie, głaszcze, czy za chwilę wsadzi do piekarnika.
______ – Marny argument – mruknęła Sol, sięgając do szuflady po łyżkę.
Kiedy zmrużył oczy i posłał jej urażone spojrzenie, jakby mówił „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”, uśmiechnęła się psotnie i mrugnęła do niego, bez słowa wracając do swojego zajęcia.
______ – Dobrze i tak mu już wystarczy – stwierdziła Raquel, wycierając ręce w lnianą kuchenną ściereczkę, po czym ponownie stanęła przed indykiem. Delikatnie rozcięła skórę po obu stronach kupra i przełożyła przez lewe nacięcie końcówkę kości z prawego udka, to samo robiąc z drugim tak, że indyk wyglądał jakby siedział po turecku, tym samym uniemożliwiając wydostanie się farszu podczas pieczenia.
______ – Pierwszy raz w życiu widzę indyczy kwiat lotosu – powiedział Leo, który zdążył już wyczyścić ręce z masła i przekrzywiając lekko głowę na ramię, wpatrywał się z zaciekawieniem w zawartość brytfanny.
______ – To ty mało jeszcze widziałeś – odparła Sol, śmiejąc się wesoło i bez ostrzeżenia chwyciła go za dłoń. – Chodź. Za moment wrócimy – powiedziała do Raquel, a kiedy babcia uśmiechnęła się ciepło i skinęła jej głową na zgodę, wyprowadziła Sancheza z kuchni, ciągnąc go za sobą po schodach na piętro.
______ – O co chodzi? – zapytał w końcu Leo, podejrzliwie marszcząc brwi i przyglądając jej się czujnie, gdy zerknęła na niego przez ramię, a jej usta rozciągnęły się w tajemniczym uśmiechu.
______ – Nie zadawaj pytań tylko przyspiesz tempo, Gumisiu – odparła, na co Leo przewrócił oczami, ale potulnie jej posłuchał i pozwolił się prowadzić dopóki Sol nie zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami do swojego pokoju. – Pewnie powinnam poczekać z prezentem do kolacji, ale jeśli będę czekać jeszcze kilka godzin na twoją reakcję to nie wiem czy prędzej nie dostanę zawału – zaśmiała się i niepewnie spojrzała prosto w jego błyszczące ciepło tęczówki. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale zanim wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk, Sol pokręciła głową i przystawiła palec wskazujący do swoich warg dając mu znak, by nic nie mówił. – Zamknij oczy i nie podglądaj – poprosiła cicho, a kiedy parsknął śmiechem i kręcąc głową z niedowierzaniem, mimo wszystko grzecznie posłuchał jej prośby, otworzyła drzwi do swojego pokoju i wciąż trzymając Leo za rękę, powoli weszła z nim do środka.
______ – Tylko nie podglądaj, bo wszystko popsujesz – powiedziała śmiertelnie poważnym tonem i wyswobadzając dłoń z jego uścisku, podeszła do łóżka.
______ – Nie podglądam! – zapewnił ze śmiechem, a Marisol przez chwilę jeszcze świdrowała jego twarz bystrym wzrokiem, jakby chciała mieć absolutną pewność, że jednak niczego nie widzi, a potem kucnęła i sięgnęła pod ramę łóżka, ostrożnie wyciągając czarny pokrowiec. Zagryzła dolną wargę i zerkając kontrolnie w stronę Leo, ułożyła pakunek na materacu, a potem rozsunęła zamek błyskawiczny i otworzyła wieko, z uśmiechem przyglądając się prezentowi. W końcu westchnęła ciężko i z bijącym sercem podeszła do Leo, by podprowadzić go bliżej łóżka.
______ – To mój prezent gwiazdkowo–urodzinowy dla ciebie, Gumisiu. Możesz otworzyć oczy – powiedziała ledwie słyszalnie, bo od narastającego w niej napięcia i niepewności głos ugrzązł jej w gardle.
______ Leo powoli uchylił powieki, a kiedy jego wzrok padł na leżący na materacu pokrowiec ze świstem wciągnął powietrze do płuc i zamrugał jakby nie do końca wierzył swoim zmysłom. Przełknął z trudem ślinę i spojrzał na stojącą obok Sol, która wpatrywała się w niego błyszczącymi, zielonymi oczami w taki sposób, jakby usiłowała czytać w nim jak w książce i jak najszybciej położyć kres swoim torturom.
______ – Żartujesz? – zapytał, a kiedy energicznie pokręciła głową, przebiegając po jego twarzy zdeterminowanym spojrzeniem, odetchnął głęboko i przymknął na moment powieki, starając się uspokoić szalejące w piersi serce. Przesunął dłonią po twarzy, a potem bezradnie klapnął na łóżko i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w leżącą w pokrowcu [link widoczny dla zalogowanych], sygnowaną nazwiskiem Joe Perry’ego, gitarzysty Aerosmith i przymocowaną do przetworników płytkę z podpisami każdego członka zespołu, w tym przede wszystkim Stevena Tylera. Zaśmiał się nerwowo i pokręcił głową z niedowierzaniem, bo naprawdę miał wrażenie, że tkwi w jakimś pięknym śnie, który lada moment się skończy, a on grzmotnie o podłogę brutalnie się budząc. Flagowy model firmy Gibson razem z Fenderem Stratocasterem był legendą rocka i jazzu, o której marzył chyba każdy gitarzysta, niezależnie od tego, czy zawodowiec, czy amator i Leo z całą pewnością nie był w tej kwestii wyjątkiem, ale w życiu nie przypuszczał, że kiedyś jedna z takich gitar będzie należała do niego, bo zdawał sobie sprawę, że zwyczajnie nie będzie go na nią stać.
______ – Powiesz coś? – zapytała szeptem Sol, nagle przerywając dręczącą ciszę, jaka zapanowała w pokoju i wyrywając tym samym Leo z rozmyślań. Spojrzał jej w oczy, błyszczącymi intensywnie ciemnymi tęczówkami i przełknął nerwowo ślinę.
______ – Nie mogę tego przyjąć, Sol – powiedział poważnie i pokręcił lekko głową, wracając wzrokiem do instrumentu.
______ Marisol zmarszczyła brwi nic nie rozumiejąc i podeszła bliżej, kucając przed Sanchezem. Wsparła przedramię o jego kolana i ujęła jego podbródek, zmuszając by spojrzał jej w oczy.
______ – Dlaczego? – spytała z niepokojem, starając się cokolwiek wyczytać z jego oczu. – Prezentów się nie odmawia, Leo – dodała cicho, wciąż świdrując go smutnym spojrzeniem. Naprawdę zależało jej by sprawić mu przyjemność, ale miała wrażenie, że odniosła odwrotny skutek do zamierzonego i nie miała pojęcia dlaczego.
______ – Sol, ale nie takich prezentów – zauważył cicho i przetarł palcami oczy.
______ – Nie zapłaciłam za nią ani jednego peso, jeśli o to ci chodzi – odezwała się po chwili, natychmiast ściągając na siebie jego spojrzenie, a gdy wpatrywał się w nią ze zdumieniem, westchnęła ciężko i przeczesała włosy palcami, umykając wzrokiem. – Wiesz, że mój tata był muzykiem, w pełnym tego słowa znaczeniu, prawda? – spytała, a kiedy skinął głową, zwilżyła spierzchnięte wargi językiem i przymknęła powieki. – W jego studiu wisi na ścianach pełno takich gitar, które były prezentami od kolegów po fachu. Zawsze jednak powtarzał i popierał go w tym zresztą cały zespół, że instrumenty nie są po to by zdobić ściany, tylko po to by na nich grać. Wiem, że miał rację i w zupełności się z nim zgadzam – powiedziała poważnie, uparcie wpatrując się w jego ciemne tęczówki, jakby siłą samego spojrzenia chciała na nim wymusić, by przyjął od niej prezent. – Jeśli mam szansę podarować gitarę komuś, kto na to zasługuje i kto wykorzysta ją najlepiej jak potrafi, to zamierzam to zrobić. Zupełnie nie widzę powodu, dla którego miałaby dalej marnować się wisząc na ścianie, Leo – dodała cicho, ani na moment nie odrywając wzroku od jego roziskrzonych tęczówek, w których wyraźnie widziała jak trybiki w jego głowie pracują na zwiększonych obrotach, gdy analizował każde jej słowo. Uśmiechnęła się do niego ciepło i sięgnęła po jego dłoń, kolejno splatając z nim palce. – Poprosiłam przyjaciela taty, żeby postarał się zdobyć autograf Stevena Tylera, bo wiem, że to jeden z przodowników na twojej muzycznej liście. Zdobycie tego podpisu nie było żadnym problemem, bo zespół taty niejednokrotnie robił im na koncertach support i dobrze się znają z wielu imprez. Jak widzisz udało się zdobyć specjalnie dla ciebie autografy wszystkich członków Aerosmith, więc nie masz wyjścia i musisz przyjąć ten prezent, Leo – powiedziała ze śmiechem, ale jej zielone oczy o niezwykłej głębi pozostały poważne i całkowicie skupione, jakby czekała na wyrok. – Proszę…
______ – Nie wiem, co mam powiedzieć, Promyczku – odparł łamiącym się głosem i wsunąwszy dłoń pod jej włosy, pochylił się lekko i pocałował ją czule w czoło, zastygając tak na nieskończenie długą chwilę. W końcu oparł się czołem o jej czoło i uśmiechnął lekko. – Dziękuję – szepnął i odsunął się powoli, żeby móc spojrzeć jej w oczy, które momentalnie rozbłysły czystą radością.
______ Sol odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niego szeroko, a potem poklepała go po udzie i wstała, sugestywnie zerkając na gitarę.
______ – Nie jest ze szkła nawet, jeśli tak wygląda, więc, na co jeszcze czekasz?
|
|
Powrót do góry |
|
|
moniadip91 Motywator
Dołączył: 21 Lut 2015 Posty: 234 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:03:29 07-09-16 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam i normalnie brak mi słów
Najpierw takie rewelacje z Laurą i Mauriciem. Cieszę się, że w końcu po nią przyjechał i chce zawalczyć o ich małżeństwo, chociaż z drugiej strony Laura ma mieszane uczucia ze względu na Jose. No i sprawa się dużo bardziej komplikuje. Dobrze, że jednak zdecydowała się z nim pojechać do tego hotelu. Liczę też po cichu, że Lia i Christian będą dzięki temu mogli spokojnie spędzić czas w tym mieszkaniu
No i potem zaserwowano nam cudownego, uroczego Leo i Sol. Uwielbiam czytać o ich relacjach, naprawdę są prawdziwymi przyjaciółmi i wspierają się jak mogą. Czyli jednak jest możliwa przyjaźń damsko-męska, przynajmniejn tak z tego wynika. No chyba, że jakieś rewolucje się w tym względzie szykują |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:40:39 07-09-16 Temat postu: |
|
|
Ale... to dobrze, że brak Ci słów, czy niekoniecznie?
Laura musi mieć mieszane uczucia, bo nie może być zbyt prosto To samo się tyczy Lii i Chrisa
A Leo i Sol, to takie nasze dwa radosne promyczki w tym tworku, a jak to wszystko się skończy, to się jeszcze zobaczy w miarę upływu czasu i napływu pomysłów |
|
Powrót do góry |
|
|
moniadip91 Motywator
Dołączył: 21 Lut 2015 Posty: 234 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:28:09 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Oczywiście, że dobrze z nadmiaru wrażeń po prostu nie wiedziałam, co napisać
Ach, wiem, u Was nigdy nie jest nic pewnego... |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:32:38 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Monia, to nie jest jeszcze nadmiar wrażeń, uwierz mi, więc musisz być przygotowana na wszystko
Oczywiście! Gdyby wszystko było pewne i przewidywalne, to byłoby nudno, a tego nie chcemy |
|
Powrót do góry |
|
|
moniadip91 Motywator
Dołączył: 21 Lut 2015 Posty: 234 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:41:41 08-09-16 Temat postu: |
|
|
O rety. To jak TO jeszcze nie jest nadmiarem wrażeń, to aż się boję tego, co będzie dalej ale jednocześnie nie mogę się doczekać |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:43:49 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Haha..... i o to chodziło |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:14:09 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Kenaya napisał: | Monia, to nie jest jeszcze nadmiar wrażeń, uwierz mi, więc musisz być przygotowana na wszystko
|
Dobrze powiedziane Monia, bój się |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:30:14 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Przecież to sama prawda jest |
|
Powrót do góry |
|
|
moniadip91 Motywator
Dołączył: 21 Lut 2015 Posty: 234 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:33:14 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Ej specjalnie mnie teraz tak straszycie ? Nieładnie... |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:51:10 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Monia, my Cię nie straszymy Przygotowujemy do nieuniknionego |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:29:59 08-09-16 Temat postu: |
|
|
Wiem, Madziula, że prawda
Ale Monia chyba nie chce takiej prawdy |
|
Powrót do góry |
|
|
moniadip91 Motywator
Dołączył: 21 Lut 2015 Posty: 234 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:16:07 09-09-16 Temat postu: |
|
|
Ech... a macie jakąś receptę dobrą żeby się przygotować na to wszystko ? Mam nadzieję, że te rewolucje, jakie nas jeszcze czekają nie będą aż takie straszne |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:20:18 09-09-16 Temat postu: |
|
|
Hm... nie jestem pewna, czy to możliwe Aguś, może Ty masz jakiś patent? |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|