|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:34:58 03-06-16 Temat postu: |
|
|
Bo człowiek jest tylko człowiekiem
To, że szybko to jedno, ważne, żeby pozytywnie Zawsze to jedna scenka do przodu |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:23:20 07-09-16 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za tak długą nieobecność. Niestety brak czasu i weny robi swoje. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zajrzy
Zapraszam na nowy odcinek "Łamaczy serc"
[link widoczny dla zalogowanych]
ROZDZIAŁ 11: "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"
Daniel siedział jak na szpilkach, wystukując palcami jakiś rytm na stoliku do kawy i wpatrując się nerwowo w drzwi. Czekał na Victora, ale jego przyjaciel się spóźniał – romantyczny weekend w Palm Springs przerodził się w tydzień i Hunter miał nadzieję, że skoro to tyle trwa, to może przynajmniej była to owocna wyprawa. Potrzebowali pieniędzy na gwałt i im szybciej uda się Allenowi rozkochać w sobie Briannę Linton, tym lepiej dla nich obu.
Usłyszał szczęk klucza w zamku i po chwili do mieszkania wszedł Victor – jak gwiazda filmowa, teatralnym gestem ściągnął okulary przeciwsłoneczne i rzucił niewielką torbę podróżną na podłogę. Uśmiechał się szeroko i Daniel od razu się domyślił, że ma to związek z ich planem. W jednej ręce Allen trzymał butelkę dobrej szkockiej i z czułością ją pogładził, mówiąc:
– Wszystko idzie po mojej myśli. Tę butelkę otworzymy już niedługo, żeby świętować moje małżeństwo z Bri.
– Widziałem się z Norą – zakomenderował Hunter, pozostawiając bez komentarza słowa przyjaciela.
Victorowi uśmiech spełzł z twarzy; otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, po czym wypuścił ze świstem powietrze i pokręcił głową. Usiadł na kanapie obok Daniela i odkorkował butelkę, którą nadal trzymał w dłoniach.
– Myślałem, że otworzymy ją dopiero po udanej pierwszej fazie planu. – Danny zmierzył kumpla wzrokiem, a ten podstawił mu szkocką pod nos.
– Teraz tobie bardziej się przyda – oznajmił Allen, a szatyn przyjął od niego butelkę i upił kilka łyków prosto z gwinta, krzywiąc się lekko.
– Przyszła do salonu wybrać samochód – odezwał się po chwili Hunter, wspominając niedawne spotkanie ze swoją pierwszą miłością. – Trochę mnie wytrąciła z równowagi.
– Przeczytałem wiadomość od ciebie, ale w życiu się nie spodziewałem, że tym duchem, który cię nawiedza, jest właśnie Nora. Nie wiedziałem, że wróciła do miasta... – Allen podrapał się po głowie i wziął butelkę od kumpla. – Po tym, co ci zrobiła, powinna mieć choć na tyle przyzwoitości, żeby nie pokazywać ci się na oczy.
– Nie wiedziała, że tam pracuję.
– Mimo wszystko! – Victor był nieźle wkurzony – nagle zupełnie zapomniał o pannie Linton; w tym momencie przyjaciel znajdował się na szczycie listy jego priorytetów. – Pamiętam dokładnie, co się wtedy wydarzyło. Dobrze, że wasze drogi się rozeszły – tylko byś przez nią cierpiał. Skoro wolała pieprzyć jakiegoś reżysera, żeby dostać rolę w tym gównianym serialu, którego i tak nigdy nie nakręcili, bo był szmirą, to słusznie postąpiłeś, kończąc z tym. Jej kariera skończyła się, zanim zdążyła nabrać rozpędu. I dobrze – dodał złośliwie, wstając i przechadzając się po mieszkaniu kumpla, nie umiejąc ukryć oburzenia. – Ty w życiu nie zrobiłbyś jej takiego świństwa! Też mogłeś sobie zapewnić start w przyszłość, gdybyś tylko przespał się z tą producentką, ale tego nie zrobiłeś. Wybrałeś godność, ale ona niestety o czymś takim nie słyszała. Jak tylko wywęszyła okazję, od razu wskoczyła do łóżka temu Tarantino dla ubogich. Aż mnie skręca, kiedy o tym pomyślę...
– Spokojnie, Vic, chyba przeżywasz to bardziej niż ja. – Daniel zmusił się do krzywego uśmiechu, obserwując Allena, który omal nie wywiercił dziury w podłodze, pomstując na Norę. – Nie przejmuj się tym. Co się stało, to się nie odstanie. Ja ruszyłem dalej. Zajmijmy się lepiej planem – opowiedz, jak ci poszło z Bri. Wnioskuję, że świetnie, sądząc po twoim wyśmienitym humorze. Spałeś z nią?
Victor wyprostował się z godnością i nonszalancko poprawił sobie skurzaną kurtkę. Cwany uśmieszek zagościł na jego twarzy, kiedy spojrzał na przyjaciela ze zwycięską miną.
– I właśnie to jest najlepsze – nie.
– Co to znaczy: "nie"? Przepuściłeś okazję?!
– Nie przepuściłem żadnej okazji – zrobiłem to celowo! Z takimi jak ona trzeba postępować ostrożnie. Dokonałem cudu bez udziału Victora Juniora – pochwalił się Allen, unosząc znacząco brwi, a Daniel nie wiedział czy czuć się zdegustowanym, czy się roześmiać.
– To kiedy ślub? – zapytał, wstając i spoglądając na kumpla z góry. – Pamiętaj, że Taco nie będzie czekał w nieskończoność na spłatę długu. Może jest półgłówkiem, ale umie liczyć, a tak się składa, że nadal wisisz mu sporo kasy, nawet po oddaniu samochodu jako zaliczki.
– Spokojnie, Danny, o nic się nie martw. Jeszcze się nie oświadczyłem, najpierw musimy się lepiej poznać. Bri musi całkiem zwariować na moim punkcie, a ja – poznać jej rodzinkę. Zaprosiła mnie do siebie na kolację. Zostanę przedstawiony jako jej chłopak.
– Co się tak szczerzysz jak głupi do sera? – Daniel założył ręce na piersi i zmierzył krytycznym wzrokiem Victora, który chełpił się swoim tryumfem. – Zdajesz sobie sprawę, że ci ludzie należą do elity, prawda? Jedno złe słowo, złe pierwsze wrażenie i już możesz się pożegnać, że zaproszą cię do swojego grona.
– Być może, ale nie zapominaj, przyjacielu, że jestem mistrzem wciskania kitu i posiadam bardzo rzadki dar, któremu nikt nie potrafi się oprzeć. – Zrobił krótko pauzę, jakby dawał Hunterowi czas na odgadnięcie, co ma na myśli. Widząc jednak, że Dan nie kwapi się, by coś powiedzieć, dokończył: – Brytyjski czar!
– Tylko że o ile mi wiadomo, przed nią udajesz Amerykanina, Vic.
– Jezu, Danny, czy ty zawsze musisz być takim pesymistą? Może i tak, ale czar pozostaje. Poza tym, rodzice zawsze mnie lubili...
– Zanim się na tobie poznali.
– Nie przeginaj!
– Okay, nic więcej nie powiem. – Daniel uśmiechnął się na znak, że nie zamierza już dłużej negować planu Victora. – Ale pospiesz się, Vic. Czas nas goni.
– Mam wszystko pod kontrolą. Spokojnie, Danny – damy radę.
Hunter miał nadzieję, że jego przyjaciel miał rację, bo jeśli nie – obaj mieli przechlapane.
***
Caitlin notowała tak zawzięcie, że niektórzy studenci odwracali głowy w poszukiwaniu źródła hałasu jaki powodował szelest papieru. Zdawała się tego nie zauważać – tak bardzo była zainteresowana wykładem profesora Caldwella, że chciała zapisać każde jego słowo. W pewnym momencie Jenna złapała ją za rękę, uniemożliwiając dalsze pisanie.
– Co? – zdziwiła sie blondynka, ale po chwili zrozumiała – aula wykładowa zaczynała pustoszeć, bo wykład już się skończył, a ona w amoku dalej pisała, nie zdając sobie z tego sprawy.
– Nie przemęczasz się za bardzo? – Jenna wyglądała na zatroskaną, obserwując jak Caitlin przeciera zaspane oczy i pakuje swoje rzeczy do torby. – Ostatnio mało sypiasz i ciągle się uczysz. Jak tak dalej pójdzie, to nie dotrwasz do końca semestru.
– Muszę się uczyć, jeśli chcę się tutaj utrzymać – zauważyła rozsądnie panna Hunter, po czym ziewnęła potężnie. – Ty też powinnaś.
– Ja jestem z natury tępa. – Panna Deveraux machnęła ręką na jej słowa, a następnie zmierzyła koleżankę od stóp do głów. – Powinnaś też znaleźć czas na odpoczynek. Musisz zregenerować szare komórki.
Udały się do wyjścia, cały czas niewinnie się spierając i dopiero przed drzwiami zdały sobie sprawę, że przed nimi kroczy Nate Linton w towarzystwie jakiegoś ciemnoskórego chłopaka, którego imienia nie znały.
– Przespałeś cały wykład? – zapytał bezimienny student, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, widząc, że Linton ziewa i jest jakiś rozdrażniony.
– Chciałem, ale ilekroć zamykałem oczy, słyszałem tylko jak ktoś rył piórem po papierze. Myślałem, że dostanę szału – odpowiedział Nathaniel, krzywiąc się na to wspomnienie.
– Yhm, yhm. – Jenna odkaszlnęła ostentacyjnie, dając im znać, że nie są sami w pomieszczeniu. Obaj chłopcy odwrócili się, by na nie spojrzeć. Na twarzy Nate'a zdumienie zajęło miejsce zirytowania. Po chwili jego wzrok prześlizgnął się z brunetki na niższą blondynkę, a on sam zmrużył lekko oczy. – Może byście się tak przesunęli? – kontynuowała panna Deveraux, rozeźlona widokiem Lintona i wkurzona jego słowami. – Chcemy przejść.
– A kto wam broni? – Zielonooki szatyn powiedział to znudzonym tonem, jak to miał w zwyczaju. – Jesteście szczupłe, zmieścicie się.
– Co za gentleman... – prychnęła pod nosem Cait, a kiedy Nate rzucił jej szybkie spojrzenie, od razu skuliła się w sobie, nie chcąc zwracać na siebie większej uwagi.
– Hej, Nate! – Do auli wparował Oscar Yang, dysząc ciężko i sapiąc – widocznie biegł, by znaleźć współlokatora. Dziewczyny, które już miały zamiar wyminąć Lintona i jego towarzysza, nagle zatrzymały się w pół kroku, zaintrygowane nagłym pojawieniem się Azjaty, który wydał im się dziwnie znajomy. – O! Hej, Cait! Cześć, Jenna! – przywitał się Oscar entuzjastycznie, kiedy jego wzrok padł na studentki prawa i pomachał im zamaszyście.
– Wy się znacie? – zdziwił się Linton, spoglądając to na współlokatora, to na dziewczyny.
– Pewnie, to one pożyczyły mi polówkę jakiś czas temu. – Yang, który najwyraźniej nie zauważył napiętej atmosfery w pomieszczeniu, wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jutro przywiozą mi łóżko, więc oddam wam polówkę. Uratowała mi życie. Gdyby nie ona, musiałbym spać na ziemi. Lub co gorsza, w jednym łóżku z Nate'am.
Nathaniel zamknął oczy, jakby modlił się o cierpliwość. Jenna wyglądała jakby wygrała los na loterii – założyła ręce na piersi i spojrzała na szatyna z wyższością.
– W jednym łóżku z Nate'em? – powtórzyła głośno i złośliwie, napawając się złością młodego Lintona.
– No tak, bo jesteśmy współlokatorami – wyjaśnił Oscar, uśmiechając się serdecznie i zupełnie nie widząc, że szkodzi tylko nowemu koledze.
– Po co tu przybiegłeś? Coś się stało? – zmienił temat syn Malcolma, zwracając się trochę zbyt ostrym tonem do Yanga.
– Ach tak! – Azjata uderzył się ręką w czoło, przypominając sobie cel, z jakim tu przybył. – Krążą plotki, że dziś wieczorem jest impreza na kampusie. Żeby uczcić początek roku. Super, co? Wy też przyjdziecie, dziewczyny? – zwrócił się nagle do Caitlin i Jenny, które popatrzyły po sobie niepewnie.
– Daj spokój, to stypendystki – odezwał się po raz pierwszy konspiracyjnym tonem ciemnoskóry towarzysz Lintona.
– Caitlin nie jest stypendystką! – wypaliła szybko Jenna, jakby było coś złego w pobieraniu stypendium. – A zresztą, nawet jeśli, to co z tego? Stypendyści nie mogą chodzić na imprezy? Kim ty jesteś, żeby o tym decydować?
– Jestem... – Bezimienny chłopak już chciał chyba powiedzieć jak się nazywa, ale Jenna nie dała mu dojść do słowa.
– A właśnie, że przyjdziemy. Oscar, dzięki za cynk! Widzimy się na imprezie.
– Ale... – Caitlin próbowała oponować, ale nie miała ku temu szansy, bo koleżanka pociągnęła ją za rękę w stronę wyjścia, bezceremonialnie trącając po drodze Nathaniela, po czym obie znikły za rogiem.
– Oszalałaś? Nie mam czasu na imprezy, muszę się uczyć! – Caitlin wyrwała się z uścisku Jenny, kiedy już znalazły się na korytarzu.
– Musisz też udowodnić, że zasługujesz, żeby tutaj być. Ten cały Linton i jego ziomale nie będą pluli nam w twarz! A tobie przyda się trochę rozrywki. Bez obrazy, ale jesteś trochę sztywna.
– Ale...
– Żadnego "ale"! – Panna Deveraux ucięła wszelkie dyskusje. – Idziemy na tę imprezę i koniec. Jeszcze pokażemy temu gogusiowi...
***
Jedyną rzeczą, która utrzymywała Daniela przy zdrowych zmysłach ostatnimi czasy było mieszkanie po pani Phillips. Tak bardzo chciał się wyrwać z tej nory, w której mieszkał od dobrych paru lat, że zaciskał zęby i modlił się o telefon od Gary'ego, właściciela budynku, który miał zdecydować, komu wynajmie mieszkanie.
Nie posiadał się ze szczęścia, kiedy od niechcenia odebrał telefon i po drugiej stronie słuchawki usłyszał głos Gary'ego, informujący go o tym, by przyszedł tego wieczora do mieszkania zmarłej pani Phillips, by omówić szczegóły wynajmu.
– Tak! – wrzasnął na całe gardło, unosząc pięść ku górze. Wreszcie coś zaczynało iść po jego myśli. Victor wybył na kolację z Lintonami, podczas której miał zostać oficjalnie przedstawiony jako chłopak Brianny, Caitlin dobrze radziła sobie na studiach, a on miał przeprowadzić się z tego ponurego mieszkania. Życie było piękne.
Jednak kiedy o omówionej porze zjawił się pod drzwiami mieszkania na końcu korytarza, mina mu zrzedła, gdy zobaczył, że nie jest jedynym, który został zaproszony na to spotkanie.
– Co ty tutaj robisz? – warknął przez zaciśnięte zęby na widok Eve, opartej o drzwi ze zwycięskim uśmiechem na ustach.
– Dostałam telefon od Gary'ego. – Kobieta uniosła swoją komórkę na znak, że nie ma mowy o pomyłce.
– To jakaś kpina. Ja dostanę to mieszkanie! – Daniel zacisnął pięści ze złości.
– O, już jesteście! – Właściciel budynku kroczył ku nim, uśmiechając się serdecznie, ale żadne z nich nie kwapiło się, by odpowiedzieć mu tym samym.
– Co to ma znaczyć, Gary? – Danny spojrzał na mężczyznę z niedowierzaniem. – Mówiłeś, że wynajmiesz to mieszkanie MNIE.
– Nie. Powiedziałem, że ustalimy szczegóły wynajmu. Źle mnie zrozumiałeś.
– A po kiedy grzyba ona tutaj? – Hunter wskazał na Eve, która prychnęła jak rozjuszona kotka i oburzona założyła ręce na piersi.
– Eve też jest zainteresowana tym mieszkaniem, więc musimy jakoś dojść do porozumienia. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wynajmiecie je razem.
– CO?! – krzyknęli jednocześnie Daniel i Eve, po czym spojrzeli po sobie z nienawiścią.
Życie chyba jednak uwzięło się na Daniela Huntera.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 10:25:07 07-09-16, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:09:59 15-09-16 Temat postu: |
|
|
Ooooo i tutaj również ciekawie się dzieje
hahahaha no normalnioe Viktor to mnie rozwalił
""– Być może, ale nie zapominaj, przyjacielu, że jestem mistrzem wciskania kitu i posiadam bardzo rzadki dar, któremu nikt nie potrafi się oprzeć. – Zrobił krótko pauzę, jakby dawał Hunterowi czas na odgadnięcie, co ma na myśli. Widząc jednak, że Dan nie kwapi się, by coś powiedzieć, dokończył: – Brytyjski czar!
– Tylko że o ile mi wiadomo, przed nią udajesz Amerykanina, Vic.
– Jezu, Danny, czy ty zawsze musisz być takim pesymistą? Może i tak, ale czar pozostaje""
To było mistrzowskie po prostu Viktor jest tutaj bardzo pewny siebie i wydaje mu się że ma panne Bri juz na widelcu ;D noo ciekawe czy ten jego czar na kolacji nie pryśnie
Alee ciekawie mnie również impreza w kampusie :d Bardzo dobrze , ze dziewczyny chcą na nią iść , a właściwie do Jenny , alee tak czy siak koleżankę swoją zmusiła do tego żeby też szła. Dobrze powiedziała nie będa im pluli w twarz Cos mi się wydaje , że na tej imprezie na pewno coś będzie się działo pomiędzy Catlin a Natem , jakas kłótnia aaa moze coś w inny deseń ;D ;D ale oczywiście mogę się mylić ;D
Hahha no jak widac Daniel ma troszkę pod górkę i jak to ujełas chyba się życie na niego uwzięło :d Oni i jedno mieszkanie ? no ciekawe ciekawe ;D
Czekam na nowy rozdział ;D
pozdrawiam ;d |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:51:12 16-09-16 Temat postu: |
|
|
Dziękuję, że jesteś, Justyna! Bardzo się cieszę
Victor już taki po prostu jest, nic na to nie poradzi Będzie jednak musiał się jeszcze trochę napracować, żeby zdobyć przychylność przyszłych teściów
Kolejny rozdział się pisze, jedną scenkę już mam i masz rację - trochę się zadzieje na tej imprezie |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:39:46 18-09-16 Temat postu: |
|
|
Czyli teściowie od razu nie będą dla niego tacy przychylni jak sie tego spodziewa ma rozumieć ;d ? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:56:06 24-09-16 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 12: "Rodziny się nie wybiera"
Nate nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony wobec imprezy, o której mówili wszyscy studenci Stanforda. Miał raczej naturę samotnika, a głośne popijawy organizowane przez napalonych nastolatków nie należały do jego ulubionych rozrywek. Zgodził się jednak wziąć udział w imprezie ze względu na Oscara, który męczył go tak długo, próbując namówić, by z nim poszedł, że w końcu dał za wygraną.
Z lekkim zdegustowaniem obserwował studentów, bawiących się w najlepsze na terenie kampusu. Z łatwością mógł wyłowić z tłumu pierwszoroczniaków, którzy trzymali się lekko na dystans, jakby nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. Natomiast starsi uczniowie czuli się jak ryby w wodzie, grali w różne gry i popijali piwo z kolorowych plastikowych kubków, niczym w jakiejś kiepskiej komedii dla nastolatków.
Oscar paplał jak najęty, ale Linton tylko udawał, że go słucha, co jakiś czas potakując, choć tak naprawdę nie wiedział, co jego współlokator mówił. W pewnym momencie wyrósł przed nimi jakiś wysoki chłopak z postawioną na żel fryzurę, przez co wydał się jeszcze wyższy niż w rzeczywistości. Yang urwał gwałtownie w pół zdania i zadarł głowę do góry, by przyjrzeć się chłopakowi, który zagrodził im przejście. Ten zdawał się zupełnie nie dostrzegać niskiego Azjaty, za to był wyraźnie zainteresowany szatynem, który przyglądał mu się lekko znudzonym wzrokiem.
– Nathaniel Linton? – zapytał przybysz gardłowym głosem, który upodabniał go do indora lub innego ptaka, co spowodowało, że Oscar parsknął niekontrolowanym śmiechem. Wysoki chłopak zmierzył go morderczym spojrzeniem, po czym ponownie zwrócił się do Nate'a: – Peter Parker – przedstawił się, co znów spowodowało niekontrolowany chichot Yanga. – Chciałbym cię zaprosić do naszego bractwa. Przydałby nam się ktoś taki jak ty. W końcu jesteś...
Nate uniósł prawą dłoń, ucinając dalszy wywód dryblasa. Nie miał najmniejszej ochoty wstępować do bractwa, tym bardziej, że jego ojciec na pewno by sobie tego życzył. O ile się nie mylił, chodziło właśnie o stowarzyszenie, do którego kiedyś należał Malcolm Linton.
– Nie jestem zainteresowany – odparł lakonicznie szatyn i chciał wyminąć dryblasa, ale ten stanął mu na drodze.
– Zastanów się nad tym. Później możesz tego żałować. – Głos Parkera nie brzmiał już śmiesznie, przeciwnie – pojawiła się w nim groźna, ostrzegawcza nuta, która Oscarowi zjeżyła włosy na karku, ale która na młodym Lintonie nie zrobiła większego wrażenia.
– Jestem tu, żeby się uczyć, a nie bujać się z bandą frajerów, którzy myślą, że jeśli ich ojcowie są bogatymi przedsiębiorcami, to mogą wszystko. – Nate wyglądał na lekko zirytowanego. Nagle jego wzrok padł na grupkę studentów, stojących nieopodal i śmiejących się w niebogłosy. Długie blond włosy powiewające na lekkim wietrze wydały mu się dziwnie znajome... – Muszę już iść – oznajmił jak gdyby nigdy nic i zostawił lidera bractwa z wściekłą miną.
Oscar chyba nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, więc również czmychnął szybko spod ostrzału morderczego spojrzenia dryblasa, który chyba kiepsko znosił odmowę.
– Kara? – Nate dopadł do grupki studentów i złapał znajomą blondynkę za łokieć, by obrócić ją w swoją stronę. Nie pomylił się – to rzeczywiście była jego siostra. – Co ty tu robisz?
– A co? – zapytała zaczepnie, wyrywając swój łokieć z mocnego uścisku młodszego brata. – Przyszłam się trochę rozerwać. Kto wie? Może ja też zapiszę się na studia – wyglądała na to, że to przednia zabawa.
– Wezwę ci taksówkę. Za dużo wypiłaś. – Nate wyciągnął z kieszeni komórkę, ale Kara wyrwała mu ją i wrzuciła do swojego kubka z piwem, który nadal trzymała w ręku. Linton zerknął na nią spod półprzymkniętych powiek – był przyzwyczajony do takiego zachowania, Kara często miewała takie humory.
– Daj spokój, braciszku – wycedziła panna Linton przez zaciśnięte zęby, ostatnie słowo nasączając jadem. – Idź i baw się dobrze z innymi kujonami, a ja zajmę się sobą, okay?
Po tych słowach odwróciła się do swoich nowych znajomych i odeszła z nimi w głąb kampusu, pozostawiając Nate'a z wściekłą miną.
– Kto to był? – Oscar Yang dopadł do swojego współlokatora, wyciągając szyję w stronę blondynki i jej kumpli.
– Moja siostra.
– Super, nie wiedziałem, że twoja siostra też studiuje na Stanfordzie!
– Bo nie studiuje.
– To co tu robi?
Nate wzruszył ramionami, dając koledze do zrozumienia, że nie wie i nie bardzo go to obchodzi, co nie do końca było zgodne z prawdą, bo zaczynał się trochę niepokoić. Znając ognisty temperament Kary i jej skłonność do wpadania w kłopoty – wszystko mogło się zdarzyć.
– O, popatrz! – Yang przywołał go ponownie na ziemię. – Są dziewczyny! – Pomachał energicznie w stronę Jenny i Cailtin, które szamotały się parę metrów od nich.
– Nie podejdę do nich, nie zmuszaj mnie! – syczała przez zęby panna Hunter, ale jej koleżanka nie chciała słyszeć odmowy.
Zanim się spostrzegły, to chłopcy podeszli do nich i dopiero głośne odkaszlnięcie Oscara spowodowało, że przestały ze sobą walczyć i przywitały się z Azjatą. Nate'owi ledwo kiwnęły głową, co i tak było szczytem uprzejmości, jako że Linton zdawał się je zupełnie ignorować.
Było trochę niezręcznie, bo tylko Oscar był zadowolony z towarzystwa i próbował zagaić rozmowę. Nawet Jenna poczuła się dziwnie i w końcu stwierdziła, że chętnie by się czegoś napiła. Zanim Cait się spostrzegła, zarówno jej koleżanka jak i współlokator Lintona zniknęli, by przynieść jakieś drinki, pozostawiając ją w towarzystwie gburowatego paniczyka, który rozglądał się po tłumie studentów, wyraźnie kogoś szukając.
Panna Hunter zerkała na zegarek, z utęsknieniem wyczekując powrotu Jenny i Oscara, który okazałby się wybawieniem z tej okropnej sytuacji, i kiedy już postanowiła iść ich poszukać, podszedł do niej jakiś muskularny chłopak z dwoma kubkami piwa, wręczając jej jedno.
– Nie, dzięki, nie piję – odmówiła tak grzecznie, na ile było ją stać, ale chłopak był niezrażony.
– Pierwszy rok? – zapytał, unosząc lekko brwi, czym wywołał u niej dreszcz obrzydzenia.
– Yhm – wymamrotała, bo na nic więcej nie było jej stać. Wzrokiem wciąż szukała Jenny.
– Jak chcesz, to mogę cię oprowadzić po kampusie. Znam kilka naprawdę fajnych miejsc. – Koleś był nieugięty i Cait zaczynała lekko panikować. "Kilka fajnych miejsc" brzmiało w jej głowie jak "mój pokój w akademiku".
– Nie... Nie mam ochoty.
– Chodź, przedstawię cię znajomym. Pewnie nikogo tu jeszcze nie znasz...
– Głuchy jesteś, tępaku? Powiedziała "nie" – odezwał się niespodziewanie Nate, o którego obecności nagle przypomniała sobie Cait i odetchnęła z ulgą. Ku jej zdumieniu szatyn złapał ją za rękę i pociągnął za sobą, zmierzając w sobie tylko znanym kierunku, oddalając się od chłopaka, który jeszcze długo stał w miejscu z taką miną, jakby ktoś zdzielił go po twarzy brudną szmatą.
– Dzięki – wymamrotała Caitlin, kiedy już znaleźli się w bezpiecznej odległości i Nate w końcu puścił jej rękę.
– Tylko niczego sobie nie wyobrażaj – ostrzegł ją nagle chłopak, a obraz jego jako rycerza na białym koniu nagle prysł. – Mam trzy siostry, więc znam zagrywki takich gnojków.
– Jasne – odpowiedziała, starając się brzmieć jak pewna siebie, ale czuła się lekko urażona. W końcu dał jej dobitnie do zrozumienia, że nie traktuje jej jak dziewczyny. – Też mam starszego brata, więc wiem, co masz na myśli.
Rzeczywiście w tej chwili Nate przypomniał jej Daniela, który zapewne wytarmosiłby tamtego kolesia za koszulę, gdyby akurat słyszał ich rozmowę. Taki już z niego był nadopiekuńczy brat. Trochę ją jednak zdziwiło, że Linton jest podobny – jeszcze nie miała okazji zobaczyć jego miękkiej strony.
– Pójdę poszukać Jenny – poinformowała go, widząc, że i tak jej nie słucha. Nieobecnym wzrokiem nadal błądził po tłumie studentów.
– Pójdę z tobą. Nigdy nie wiadomo, kto się po drodze napatoczy.
Znów ją zaskoczył – nie tylko tym, że jednak jej słuchał, ale faktem, że się o nią bał. Szybko skarciła się w duchu za wdzięczność jaką do niego nagle poczuła. Nate Linton wcale się o nią nie bał. Po prostu był uprzejmy.
No tak. Ale to też zupełnie do niego nie pasowało, bo do tej pory dał się jej poznać jako gbur, spoglądający na wszystkich z wyższością. Zaczęła się zastanawiać, kim, do licha, był tak naprawdę Nathaniel Linton? Która z twarzy, które pokazywał światu, była prawdziwa?
Żeby oddalić od siebie te myśli, szybko wybiła numer Jenny w telefonie i już po chwili usłyszała przytłumiony głos koleżanki – głośna muzyka w tle znacznie utrudniała rozszyfrowanie jej słów.
– Zrobiło się trochę chłodno, więc weszliśmy do środka – tłumaczyła Jenna, oddzielając sylaby, by Cait mogła ją zrozumieć. – W naszym akademiku też jest impreza.
– Co powiedziała? – Nate wyglądał na zainteresowanego, kiedy jego towarzyszka skończyła rozmawiać przez telefon.
– Są w akademiku. Tam też impreza trwa w najlepsze.
– Chodźmy – zarządził Linton, a ona, choć zdziwiona, nie oponowała.
– Już myślałem, że nas nie znajdziecie w tym tłumie! – Rozchichotany Oscar rzucił się na szyję współlokatorowi, którzy skrzywił się lekko i odsunął go od siebie na odległość wyciągniętych ramion.
– Ile wypił? – zapytał Nate, z dezaprobatą przyglądając się wstawionemu koledze.
– Jedno piwo – odpowiedziała Jenna, kręcąc głową nad zachowaniem Yanga. – Ma słabą głowę.
– Odprowadzicie go do naszego pokoju? Ja muszę kogoś znaleźć. – Linton wyciągnął z kieszeni klucz do swojego pokoju w akademiku i wcisnął go w rękę Jenny, która zgodziła się, choć z lekkim oporem.
– Pomogę ci – zaoferowała Cait, próbując nadążyć za szatynem, który już zmierzał korytarzem, rozglądając się po pijanych studentach w poszukiwaniu Kary, która mogła coś przeskrobać. Pomyślała, że może w ten sposób się zrewanżować za jego wcześniejszą pomoc i tym samym nie mieć u niego żadnego długu. – Kogo szukamy?
– Wysoka blondynka, prawdopodobnie w stanie upojenia alkoholowego – wyjaśnił śmiertelnie poważnie, a ona rozejrzała się po zatłoczonym korytarzu, po którym tu i ówdzie walały się kubki i butelki. – Zdajesz sobie sprawę, że do twojego opisu pasuje wiele osób?
Miała rację – co najmniej cztery blondynki słaniały się na nogach, podtrzymywane przez swoich kolegów, ale Nate zbagatelizował słowa Cait i ruszył dalej, otwierając drzwi do pokojów. Po jego siostrze nie było śladu w żadnym z nich, ale nie miał wątpliwości, że dziewczyna jeszcze nie wróciła do domu.
– Daj mi swój telefon. – Chłopak zatrzymał się gwałtownie tak, że Caitlin, która truchtała za nim cały czas, wpadła na niego i odbiła się lekko od jego pleców. Oszołomiona zadarła głowę, by spojrzeć w twarz młodego Lintona, który wyciągnął dłoń i czekał aż spełni jego polecenie. Uczyniła to bez wahania – coś w jego wyrazie twarzy ją zaniepokoiło.
Nate wbił z pamięci numer Kary i odczekał, aż odbierze telefon. Po kilku sygnałach dał się słyszeć jakiś ochrypnięty męski głos.
– Gdzie jest Kara? – zapytał agresywnie Nate, próbując przekrzyczeć głośną muzykę, dobiegającą z drugiej strony słuchawki. Jakiś ciężki rockowy kawałek znacznie utrudniał mu porozumienie się. – Skąd masz ten telefon?
– Kara nie może odebrać. Jest w tej chwili... trochę niedysponowana.
– Gdzie jesteście? Halo? Halo! – Dźwięk przerwanego połączenia udaremnił dalszą komunikację. Facet, który odebrał telefon Kary musiał się rozłączyć. – Sprawdzę drugi akademik – poinformował Caitlin, po czym ruszył w stronę wyjścia.
– Nate, zaczekaj! – Panna Hunter, przeklinając szpilki, które tego wieczora ubrała, pobiegła za nim. Nagle rzucił jej się w oczy pokój, którego jeszcze nie sprawdzali, więc pociągnęła za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. – Nate! Tutaj!
Linton cofnął się gwałtownie, widząc jak blondynka szamocze się z klamką, i już po chwili dobiegł do niej. Uderzył pięścią w drzwi, ale nie było żadnej odpowiedzi. Wewnątrz ktoś jeszcze bardziej podkręcił muzykę, jakby chciał zagłuszyć walenie w drzwi.
– To ta sama muzyka, którą słyszałem przez telefon – stwierdził szatyn, po krótkim rozeznaniu. Naparł z całych sił na drzwi, ale te nie ustąpiły. – Kara? Kara! – wrzasnął w desperacji, choć dobrze wiedział, że dziewczyna, nawet gdyby była w stanie, pewnie i tak by mu nie otworzyła.
– Sprowadzę kogoś, może uda się otworzyć te drzwi – zaproponowała Cait, na której policzkach wykwitły rumieńce niepokoju.
Nie musiała jednak tego robić, bo rozeźlony Nate, odsunąwszy się lekko, otworzył drzwi jednym, solidnym kopniakiem tak, że te omal nie wyleciały z zawiasów.
– Hej! – wrzasnął wytatuowany chudzielec, zapewne właściciel pokoju, widząc jak nieproszeni goście wpadają do pomieszczenia. Pociągnął nosem, ocierając biały proszek znad górnej wargi, co utwierdziło Cait w przekonaniu, że mają do czynienia z amatorem kokainy.
Nate rzucił szybkie spojrzenie w stronę łóżka, na którym bezwładnie leżała jego siostra. Widok nie był zbyt przyjemny – potargane włosy i rozmyty makijaż, a do tego poszarpane ubranie, sprawiły, że panna Hunter lekko się wzdrygnęła na ten widok. Linton natomiast zachował trzeźwość umysłu. Dopadł do starszej siostry i potrząsnął nią stanowczo, próbując ocucić.
– Kara! Słyszysz mnie? Kara? – poklepał ją po twarzy, mając nadzieję, że dziewczyna otworzy oczy, ale to nie pomogło. Uniósł jej powieki i w świetle nocnej lampki stojącej przy łóżku, zobaczył, że są one zwężone. Czym prędzej dopadł do kolesia, który nieźle zabalował z jego siostrą, chwycił go mocno za koszulkę i przyparł do ściany. – Co jej podałeś?! – wrzasnął, a widząc, że ten nie reaguje pchnął go jeszcze mocniej. – Co dałeś mojej siostrze?!
– Tylko parę tabsów. Sama chciała... – tłumaczył się chłopak, który na studenta wcale nie wyglądał. – To nie moja wina, że jest szurnięta...
Cait, która uklękła przy Karze i próbowała ją ocucić, obserwowała tę scenę ze strachem. Żałowała, że nie wezwali pomocy – ochrona kampusu na pewno bardzo by im teraz pomogła. Była też zdziwiona, słysząc, że blondynka jest siostrą Lintona.
Nate puścił narkomana i rzucił się, by pomóc Karze, która nadal leżała nieprzytomna na łóżku. Zarzucił sobie jej rękę przez ramię i podniósł ją, zmierzając do wyjścia. Cait ruszyła za nimi, po drodze chwytając torebkę odurzonej blondynki.
Weszli do łazienki – Nate odkręcił pod prysznicem zimną wodę i wszedł pod strumień razem z Karą, uderzając ją po twarzy i próbując przywrócić do normalnego stanu.
– Kara, Kara, słyszysz mnie? Kara!
Wymierzył jej siarczysty policzek, po którym w końcu dziewczyna powoli zamrugała oczami. Posadził ją na ziemi i spróbował wywołać u niej wymioty. Udało mu się to i już po chwili dziewczyna kaszlała, wymiotując.
Czegoś tak okropnego Cait nie widziała w całym swoim osiemnastoletnim życiu. Nigdy nie bywała na imprezach, a już na pewno nie takich, gdzie można było dostać narkotyki. Dobrze, że Nate zachował zimną krew. Gdyby coś takiego przydarzyło się jej i gdyby to jej znajoma była w podobnej sytuacji, pewnie by spanikowała i nie wiedziała, co zrobić.
Kara powoli dochodziła do siebie. Uczepiona ramienia młodszego brata zaczynała odzyskiwać sprawność umysłu. Strumień zimnej wody nadal ich oblewał, przez co dostała lekkich dreszczy, więc Nate objął ją i wydyszał:
– Już dobrze. Wszystko będzie w porządku.
Kara rozpłakała się w jego mokrą koszulę, która przylepiła mu się do ciała, a on rzucił posępne spojrzenie Caitlin, która stała w wejściu do łazienki, nie wiedząc, co powiedzieć.
Woda nadal spływała, jednak, choć przywróciła Karze zmysły, nie była w stanie zmyć jej wszystkich grzechów, z których największym było urodzenie się jako Lintonówna.
***
Victor był przerażony. Przed Danielem zgrywał pewnego siebie, żeby trochę go uspokoić i oddalić jego myśli od Nory, ale tak naprawdę drżał ze strachu na myśl o kolacji w rodzinnym domu Lintonów. Tak wiele zależało od tego planu, że nie było mowy o żadnej pomyłce. To nie była kolejna gra, podczas której uwodził dziewczynę i szedł z nią do łóżka, a w razie niepowodzenia w najgorszym wypadku mógł zostać spoliczkowany. To była gra o wszystko – jeśli coś pójdzie nie tak, nie tylko on będzie miał przechlapane, ale także Daniel i Caitlin, a na to pozwolić nie mógł.
Policzył do dziesięciu i odetchnął głęboko, by uspokoić szaleńcze bicie serca. Przywołał na twarzy najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było go stać, i przygładził lekko włosy, które specjalnie na tę okazję elegancko zaczesał. W rękach ściskał bukiet kwiatów i butelkę whisky, którą otworzyli z Danielem poprzedniego dnia (nie wypili za dużo, więc Victor po prostu dolał do niej wody, by sprawiała wrażenie pełnej. Nie obawiał się, że Malcolm to wykryje – w końcu tacy bogacze latami trzymali whisky w butelkach, czekając aż alkohol dojrzeje, więc przy dobrych wiatrach, kiedy Linton ją otworzy, Victor i Bri będą już po rozwodzie). Odetchnął jeszcze parę razy, żeby dodać sobie odwagi i zadzwonił do drzwi rezydencji.
Już po chwili otworzyła mu pokojówka, wprowadzając go do środka, gdzie powitała go Brianna z szerokim uśmiechem na ustach. Sam nie wiedział dlaczego, ale ten naiwny uśmiech panny Linton sprawił, że zaczął jeszcze bardziej się denerwować.
Przedstawiła go rodzicom, a on wręczył przyszłym teściom prezenty, które ci przyjęli z uznaniem – widać było, że trafił w ich gusta, co niemal graniczyło z cudem, jako że Lintonowie należeli raczej do ludzi wybrednych. Trochę go to uspokoiło, bo w końcu wydał na upominki swoje ostatnie oszczędności.
– Wreszcie nam przedstawiłaś tego młodego człowieka, który ostatnio zaprząta twoją piękną główkę – stwierdził Malcolm, jak zawsze uprzejmy, choć z lekką niepewnością przypatrując się Victorowi od stóp do głów, jakby za wszelką cenę chciał znaleźć w nim jakąś skazę. Wstępne oględziny wypadły chyba pomyślnie, bo po chwili uraczył gościa uśmiechem i poprowadził do jadalni.
Allen zdziwił się nieco, spodziewał się twardego faceta, bezwzględnego prawnika, który podda go przesłuchaniu, by dowiedzieć się wszystkiego o potencjalnym przyszłym zięciu. Postanowił jednak nie tracić rezonu i zachować zimną krew – to mógł być podstęp Malcolma Lintona, który dobierze się do niego w najmniej spodziewanym momencie.
– Rzeczywiście, Bri dużo nam o tobie opowiadała – przyznała Cassandra, chłodna i opanowana, sprawiająca wrażenie kobiety, obok której nie można przejść obojętnie.
Od razu było widać, że Bri nie wdała się w matkę – były zupełnie różne, jako że córka miała usposobienie ciepłe i życzliwe, a u matki natura prawnika nie pozwalała na okazywanie cieplejszych uczuć.
– Nie bój się, same dobre rzeczy – uspokoiła go Bri, wieszając mu się na ramieniu i uśmiechając się tak słodko, że aż go lekko zemdliło. Na chwilę wyłączył się z konwersacji, by po chwili zostać brutalnie sprowadzonym na ziemię przez swoją nową dziewczynę: – Jeszcze nie poznałeś mojej starszej siostry! Ginnie, to jest Victor. Vic, to moja siostra Ginnie, a to jej chłopak, Kyle.
Wzrok Allena padła na wysoką blondynkę w lokowanych włosach, której wcześniej nie zauważył ze względu na ogromne rozmiary jadalni. Dziewczyna trzymała kieliszek wina, który był już opróżniony do połowy – widać było, że chętnie wykręciłaby się ze spotkania rodzinnego. Coś w jej twarzy było znajome i przez chwilę Victor zmrużył oczy, przyglądając się jej uważnie i próbując sobie przypomnieć, gdzie ją wcześniej widział (jednocześnie miał nadzieję, że z nią nie spał, bo to mogło być naprawdę kłopotliwe). Jednak to owa blondynka była szybsza – otworzyła szeroko oczy i wyciągnęła w jego stronę oskarżycielsko palec wskazujący.
– To ty! – uniosła się gniewnie, co sprawiło, że serce zabiło mu mocniej, bo on również ją poznał. To była ta szurnięta właścicielka jeepa, która zarysowała mu mustanga jakiś czas temu.
– Znacie się? – Brianna spoglądała to na siostrę, to na chłopaka, zaintrygowana sytuacją.
– Pewnie, że tak! Ten pirat drogowy omal we mnie nie wjechał na skrzyżowaniu! – Ginnie skrzywiła się na wspomnienie tamtej sytuacji, a Victor poczuł, że ma ochotę ją zamordować.
– Pirat drogowy? Victor nie jeździ samochodem – wtrąciła się Brianna, a Allen poczuł, że to dobry moment, by się odezwać i odegrać kolejną szopkę. Położył dziewczynie rękę na ramieniu.
– Przyznaję, pożyczyłem wtedy samochód od przyjaciela, Daniela. Pamiętasz? Opowiadałem ci o nim. – Bri kiwnęła głową, więc kontynuował: – Bardzo się spieszyłem, bo jego siostra miała mały wypadek i potrzebowała pomocy, a Daniel był wtedy w pracy. Rzeczywiście, jechałem trochę za szybko, ale ostrożnie. I wina nie leżała po mojej stronie.
– Jak to nie po twojej, ty... – Ginnie chciała najwyraźniej nazwać Victora jakimś nieeleganckim słowem, które nie pasowało do słownika Lintonów, ale przerwał jej ojciec.
– Och, Ginnie, wiecznie to samo. – Malcolm wywrócił teatralnie oczami, kręcąc głową ze śmiechem, po czym zwrócił się do Victora. – Zawsze powtarzam, że kobiety nie powinny prowadzić takich dużych samochodów. A nasza Virginia ma taki temperament, że nie mam pojęcia, jak w ogóle mogła dostać prawo jazdy. Najlepiej będzie, jak następnym razem weźmiesz po prostu taksówkę, Gin.
Najstarsza panna Linton nie dowierzała własnym uszom, a Victor uśmiechnął się do własnych myśli i przytaknął Malcolmowi, który, raczej mu się to nie przewidziało, puścił mu porozumiewawczo oczko. Wyglądało na to, że Linton był tego samego zdania co przyszły zięć, więc może szybko złapią wspólny język.
Cassandra nakazała wszystkim zasiąść do stołu, do którego pokojówki już dawno nakryły i zaczynały teraz znosić potrawy. Brianna najwyraźniej uwierzyła w kit, wciśnięty jej przez Victora. Malcolm paplał jeszcze coś o blondynkach za kierownicą i śmiał się z własnych żartów. Tylko Ginnie wyglądała na niezadowoloną, a Kyle jej wtórował, rzucając Victorowi mordercze spojrzenia.
Allen, kierując się filozofią życiową Cait, która była promyczkiem w jego popapranym życiu, postanowił odpowiedzieć życzliwością na te groźne spojrzenia i po prostu uśmiechnął się do Reynoldsa, choć w głębi duszy życzył mu, by udławił się kaczką, którą podano jako danie główne. Wszystko go mierziło w chłopaku Ginnie – od tych jego spodni od Armani'ego, po tlenione kłaki ulizane tak, że wyglądały jakby wysmarował je smalcem.
– A gdzie Kara? – odezwała się Bri, zdając się nie widzieć dzikich spojrzeń siostry i jej chłopaka. – Nie zje z nami?
– Kara pojechała gdzieś na miasto – odpowiedziała jej Cassandra, charakterystycznym dla siebie bezbarwnym tonem. – Chyba nie ubolewasz nad tym za bardzo, prawda?
– Chciałam, żeby poznała Victora. Na pewno by go polubiła.
– Yhm – mruknął Malcolm, pałaszując główne danie z o wiele mniejszą godnością od swojej żony. – Kara zawsze chodzi swoimi ścieżkami, przecież ją znasz. Zostawmy ją w spokoju. – Wytarł kąciki ust serwetką, po czym zwrócił się do Victora, który, jako jedyny, dostał porcję dania wegetariańskiego (Bri musiała poinstruować kucharkę o preferencjach kulinarnych swojego chłopaka i nienawidził jej za to z całego serca). – Bri mówiła, że pracujesz w reklamie. Jesteś modelem?
– Tato! – dziewczyna roześmiała się serdecznie. – Nie modelem, ale specjalistą od marketingu.
– Ach, tak! – poprawił się Malcolm. – Ale urody mu nie brakuję, więc mógłby być modelem.
– Pochlebia mi to, ale nie nadaje się do takiej pracy – przyznał skromnie Victor, czując, że właśnie zarobił plusa u teścia, który z uznaniem pokiwał głową. – Właściwie to aktualnie jestem bezrobotny.
– Te dzisiejsze rynki... – westchnął Malcolm. – Wszędzie recesja, co?
Victor uśmiechnął się lekko, czując, że dobrze postąpił, nie okłamując Bri i jej rodziny co do aktualnego statusu zatrudnienia. Każdy kit można było jakoś wytłumaczyć, ale wymyślenie miejsca pracy i ryzyko, że pewnego dnia jego dziewczyna się tam zjawi i odkryje przekręt było zbyt wielkie. Rozmawiali jeszcze długo o pracy, gospodarce krajowej, zbliżających się wyborach prezydenckich i tego typu rzeczach. Allen musiał przyznać, że nie było tak źle, jak się na początku spodziewał. O dziwo, Malcolm Linton okazał się godnym partnerem do rozmowy. Sam gospodarz również był pod wrażeniem młodego człowieka, który zauroczył jego córkę. Wszystko wydawało się zmierzać po myśli Victora, który z uśmiechem na twarzy żegnał się z przyszłymi teściami. Ginnie i Kyle zmyli się dużo wcześniej, nie mając ochoty na pogaduchy z Allenem, który nie zrobił na najstarszej Lintonównie dobrego pierwszego wrażenia.
Brianna już miała odprowadzić Victora do drzwi, kiedy w rezydencji Lintonów zrobiło się małe zamieszanie. Victor obserwował wszystko z lekkim zaciekawieniem – jakiś wysoki chłopak wszedł do domu, niosąc na rękach dziewczynę o długich blond włosach, która chyba była nieprzytomna, a przynajmniej nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje.
– Nate, co się stało? – Brianna wyglądała na przejętą, ale chłopak tylko pokręcił głową, dając jej znać, że to nie czas na wyjaśnienia. Wyminął ją i wszedł po schodach na górę, najwyraźniej zanosząc blondynkę do jej pokoju.
Allen zaczynał kojarzyć fakty. Wyglądało na to, że nieprzytomna dziewczyna była córką Lintonów, która lubiła sobie zabalować, a chłopak, który ją przywiózł był najmłodszym dzieckiem, które niedawno rozpoczęło studia na Stanfordzie (Malcolm nie omieszkał wspomnieć o tym kilka razy podczas kolacji). Zaledwie Victor zdążył przetworzyć te fakty, Nate był już z powrotem na dole, gotowy wyjść z rodzinnego domu bez pożegnania. Nie było mu to jednak dane.
Dźwięk siarczystego policzka od matki odbił się echem po luksusowym hallu rezydencji państwa Lintonów i sprawił, że Victorowi włos zjeżył się na karku. Jako że świetnie potrafił oceniać ludzkie charaktery, od razu wiedział, że Cassandra jest kobietą zimną i oschłą, ale w najśmielszych snach nie podejrzewał jej o uderzenie syna, w dodatku przy kimś obcym.
Nate natomiast przyjął cios z godnością, choć nie udało mu się powstrzymać lekkiego grymasu bólu. Victor i tak podziwiał go za odwagę – jego już na sam widok brylantowych pierścionków lśniących na palcach pani domu parzyła skóra na policzkach. "To niemal jak oberwać kastetem" – pomyślał Allen i ponownie spojrzał na najmłodszą latorośl Lintonów z podziwem.
– Mamo! – wrzasnęła Bri błagalnym głosem, krzywiąc się na widok Cassandry wymierzającej karę Nate'owi.
– Co ty sobie myślisz, przyprowadzając ją do domu w takim stanie i to o tej porze? – Cassie była bez litości. Zupełnie zignorowała Briannę, próbującą załagodzić sytuację, i jej nowego chłopaka, który stał z boku i przyglądał się tej scenie z lekkim zdumieniem.
– Przesadzasz, Cassie... – Malcolm był nieco zmieszany, ale najwyraźniej nie miał siły przebicia. Zerkał z ukosa na Victora, ciekaw jak ten zareaguje na tę scenę. – To nie wina Nathaniela, że Kara jest taka...
Cassandra Linton była jednak nieugięta. Najwyraźniej nie miał dla niej znaczenia tryb życia najmłodszej córki, dopóki skandale omijały próg jej domu szerokim łukiem. Nie miała pojęcia o wydarzeniach, które miały miejsce parę godzin wcześniej, nie zadała sobie trudu, by zapytać syna, co się stało. Dla niej liczył się tylko fakt, że Nate był przy Karze, gdy ta straciła nad sobą kontrolę. W domu Lintonów to zwykle osiemnastolatkowi obrywało się za wszelkie niepożądane incydenty, a już w szczególności Cassandra mu nie pobłażała.
Nate dotknął zaróżowionego od uderzenia policzka i skrzywił się nieznacznie. Był przyzwyczajony do takiego traktowania – między innymi dlatego cieszył się z przeprowadzki do stanfordzkiego akademika. Nie powiedział jednak nic na swoją obronę, a zamiast tego ruszył do wyjścia, nie oglądając się za siebie i zdając się nie słyszeć nawoływania siostry, która pobiegła za nim.
– Jesteś z siebie zadowolona? – zapytał żonę Malcolm, nagle ostrym tonem, po raz pierwszy przemawiając jak bezwzględny prawnik, o którym Victor Allen tyle słyszał. – To nie jego wina, że Kara imprezuje Bóg wie gdzie i z kim. Ciesz się, że przyprowadził ją do domu!
Pani Linton zmierzyła męża wściekłym spojrzeniem i bez słowa udała się na górę. Wieczór zakończył się w niezbyt przyjaznej atmosferze. Po chwili Malcolm przypomniał sobie o obecności Victora i zwrócił się do niego przepraszającym tonem:
– Wybacz nam to zamieszanie. Czasami można oszaleć w tym domu. Tak to już chyba jest, kiedy ma się czwórkę dzieci.
Allen uśmiechnął się pokrzepiająco, a przyszły teść poklepał go po ramieniu.
– Wsiadł do taksówki i odjechał – poinformowała ojca Brianna, która zasapana wróciła do środka ze zrezygnowaną miną. – Nie udało mi się go dogonić.
Malcolm pocałował ją w czoło, jakby chciał ją uspokoić, uśmiechnął się smutno i ruszył na górę. Chyba chciał, żeby ten dzień już się skończył.
– Przykro mi, że musiałeś to oglądać – przyznała Brianna, spoglądając przepraszająco na bruneta, z którym została sama.
– Daj spokój. – Victor machnął ręką i przytulił Bri, chcąc ją pocieszyć i zyskać kilka punktów. Trzeba było kuć żelazo, póki gorące. – Rodziny się nie wybiera. Poza tym nikt nie jest idealny.
Brianna była mu wdzięczna za te słowa i za to, że nie osądzał Lintonów po tym pierwszym spotkaniu. On natomiast, powoli zaczynał rozumieć, w co tak naprawdę się wpakował.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:47:08 08-08-19, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:06:49 04-10-16 Temat postu: |
|
|
Już dawno przeczytałam rozdział ale jakoś nie było kiedy skomentowac ;p
Jaaa tak coś przewidywałam , że na tej całej imprezce na pewno będą jakieś powiązania pomiędzy Natem i Cait, Fajnie , ze tak zachował się w stosunku do niej
Siostra Neta .... młoda panna Lincoln tooo naprawdę chyba jakaś tragedia. Ale z tego co widać nie jest to żadna nowość dla Nata , że tak się zachowuje i skończyła jak skończyła na tej imprezie. Ale nie rozumiem zachowania , że się tak wyraże jego głupiej matki !!!!! Dlaczego on dostał za Karę ? Nie dosć , że ja zgarnął z tamtąd odprowadził do domu żeby jej sie nic nie stało to jeszcze ona go uderzyła ? Nie lubie Casandry w tym momencie. W cale się nie dziwie mu , ze woli mieszkać w akademiku i wgl teraz to mi jest go żal, że jest tak traktowany.
A co do Victora toooo się pnie coraz wyżej w kręgi Lintonów, i powiedziała bym nawet , że bardzo dobrze mu to idzie. Ważne że "dobra whisky jest " hahahahahhaa
Czekam na kolejny ;D |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:30:57 07-02-17 Temat postu: |
|
|
Jejku, jak brakował mi tych chłopaków!
Zaległości nadrobiłam i mam nadzieję, że nie poprzestaniesz na tych 12 odcinkach Byłoby szkoda bo czuję, że najlepsze przed nami (chociaż to, co miałam okazję przeczytać do tej pory było fantastyczne). Za każdym razem umiesz mnie rozbawić, ale i szalenie zaciekawić.
Nate i Cait może stworzą jakąś wątłą nić porozumienia - czuję, że wydarzenia z tej imprezy spowodują, że poczytamy więcej o tej dwójce (takie oblicze Nate naprawdę mnie zaintrygowało).
Vic jednak wysunął się na prowadzenie w moim prywatnym rankingu Największych łamaczy niewieścich serc. Mam wrażenie, że potrafi wszystko obrócić na swoją korzyść. Nawet brak pracy nie przeszkadza jego przyszłemu teściowi! No i to dolewanie wody do prezentu dla Malcolma i jego żony... cóż ;D Nawet teraz uśmiecham się na to wspomnienie!
Czekam na ciąg dalszy!!! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:05:25 23-11-18 Temat postu: |
|
|
Podbijam temat, może coś się tutaj pojawi |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|