|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:33:45 08-07-15 Temat postu: |
|
|
Nie przesadzaj
Właśnie tak |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:36:05 08-07-15 Temat postu: |
|
|
Ani trochę nie przesadzam.
To jest FANTASTYCZNE |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:57:37 11-07-15 Temat postu: |
|
|
Zrobiłam trailer, gorąco zachęcam do obejrzenia Nie wiem jak u Was, ale u mnie troszkę się zacina, więc proponuję na chwilę zapauzować i odczekać aż się trochę "naładuje". A i proponuję podgłośnić przy drugiej piosence, bo muzyka jest dość cicho, a jest sporo klipów, gdzie mówią.
UWAGA! Trailer zawiera śladowe ilości spoilerów! (o których i tak pewnie zapomnicie do czasu jak do nich dojdzie w opowiadaniu, ale i tak ostrzegam )
Enjoy!
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:29:37 12-07-15 Temat postu: |
|
|
Fantastyczny, genialny fenomenalny mogę wychwalać cały dzień i całą noc. Nie musisz nikogo zachęcać do oglądania bo twoje filmiki ogląda się z czystą przyjemnością
Kiedy następny odcinek? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:39:46 12-07-15 Temat postu: |
|
|
Domi, dziękuję Ci bardzo! :*
A odcinek miał być jutro, ale w sumie i tak miałam w zapasie, bo to jest rozbity pierwszy, więc co mi tam
ROZDZIAŁ 2: "Nieszczęścia chodzą parami"
– Jesteś dobrym pracownikiem, Allen. Bystry, ambitny, masz wspaniałe pomysły i nie boisz się ryzyka. Takich ludzi potrzebujemy. Dlatego przykro nam się z tobą rozstawać.
– Słucham? – Victor wybałuszył oczy ze zdziwienia słysząc te słowa z ust szefa.
– Nie będę owijał w bawełnę – zwalniam cię.
– Ale... że co?!
Był pewny, że dostanie awans, a tymczasem na zawsze żegnał się z ukochaną posadą.
– Niestety było na ciebie za dużo skarg. Głównie ze strony żeńskiej części personelu. Złamałeś naszą zasadę o zakazie kontaktów seksualnych pomiędzy pracownikami. Wielokrotnie.
– Nagle się poskarżyły, tak? – Victor prychnął z niedowierzaniem. – Jakoś nie narzekały, kiedy... no wie pan... – Spojrzał na szefa, uśmiechając się zawadiacko, a ten odwzajemnił uśmiech. Widać było, że żal mu zwalniać jednego z najlepszych pracowników.
– Przykro mi. Ale możesz być pewien, że napiszę ci wspaniałą rekomendację. Wróżę ci świetlaną przyszłość w marketingu, jesteś cholernie dobry w te klocki, Allen. Kolejna agencja reklamowa, która cię zatrudni będzie miała szczęście.
– No cóż... – Victor podrapał się nerwowo po głowie. Przykro było mu opuszczać to miejsce, ale wiedział, że u jego stóp stoi cały świat i był gotów, by go podbić. – Dziękuję, sir. To była przyjemność pracować dla pana. Mam nadzieję, że nie żywi pan urazy.
– Ależ skąd! – Szef uścisnął rękę swojemu byłemu już pracownikowi, po czym uśmiechnął się ze zrozumieniem. – Każdemu zdarzają się potknięcia. A któż może się oprzeć wdziękom pięknych kobiet, kiedy pracuje z nimi na co dzień?
– Cieszę się, że pan tak mówi, sir. – Victor odetchnął z ulgą. – Myślałem, że gorzej pan to przyjmie.
– A niby dlaczego?
– Wiem, że moja znajomość z Ashley nie zakończyła się tak, jak powinna...
– Co masz na myśli? O czym mówisz? – Pracodawca wyglądał na nieco zdziwionego. Zmarszczył czoło, zastanawiając się, co z tym wspólnego ma jego córka.
– No wie pan... Ashley na pewno panu o nas opowiadała. Przysięgam, że nie chciałem jej zranić ani wprowadzić w błąd. Nie mam pojęcia, skąd jej przyszło do głowy, że chcę się z nią ożenić. Wydawało mi się, że od początku byłem szczery odnośnie tego, co dla mnie oznacza ten związek. – Victor uśmiechnął się, jakby rozmawiał z kumplem przy piwie. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na twarz byłego szefa, by domyślić się, że ten nie miał pojęcia o jego romansie z jego córką.
– Chcesz mi powiedzieć, że sypiasz z moją córką? – Siwiejący mężczyzna zmrużył oczy, wyglądając teraz naprawdę groźnie. – Z moją Ashley?
– To nie tak, sir. – Victor próbował się usprawiedliwić. – Sypiałem z nią, ale to skończyłem, kiedy za bardzo się zaangażowała...
W chwili wypowiedzenia tych słów poczuł, że to był błąd. W jego stronę poleciał z prędkością światła zszywacz. Zdążył się uchylić i o mały włos uniknąć kolejnego guza na czole.
– Wynoś się stąd, Allen! Żebyś mi się tutaj więcej nie pokazywał! Moja Ashley... – Szef złapał się za głowę, sprawiając wrażenie jakby miał sobie zaraz pourywać wszystkie włosy. – Zapomnij o rekomendacji! Osobiście dopilnuję, żebyś nie dostał roboty w żadnej szanującej się agencji. Wynocha!
Drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Przez chwilę stał, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Cholernie szkoda było mu tej pracy. Naprawdę ją lubił i był lubiany przez współpracowników, szczególnie przez żeńską część personelu. Widać większość kobiet żywiła do niego urazę i nie miał pojęcia dlaczego. Nigdy nie dawał im do zrozumienia, że zależy mu na czymś więcej. Zawsze chodziło tylko o seks i nie krył się z tym. A ta cała Ashley... wariatka! Byli ze sobą może kilka tygodni a ona już zaczynała planować wesele. Wkurzył się i ją uświadomił, oczywiście w bardzo delikatny sposób. Powiedział, że nigdy, przenigdy, pod żadnym pozorem się z nią nie ożeni i nic co zrobi tego nie zmieni.
No cóż... Może rzeczywiście potraktował ją zbyt ostro i zemściła się nasyłając na niego rzeszę skrzywdzonych współpracownic. Ten dzień naprawdę był spisany na straty – najpierw jego mustang został zarysowany przez jakąś idiotkę, a teraz to. Nawet jeśli zwolnienie z pracy było jego winą, to wypadek zdecydowanie leżał po stronie tamtej walniętej blondynki.
Victor zabrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia. Musiał się napić.
***
Nate nie cierpiał golfa. W ogóle nie rozpatrywał go w kategoriach sportu i zawsze dziwił się swojemu ojcu, że chętnie grywa w wolnych chwilach. Spotkania towarzyskie w country clubie ze starymi znajomymi i klientami były dla młodego Lintona przykrym obowiązkiem. Ojciec zawsze zaciągał go tam, chcąc się pochwalić najmłodszym ze swoich potomków. Czasami Nate czuł się po prostu jak eksponat w muzeum, podawany z rąk do rąk. Pochlebiało mu to, że ojciec jest z niego dumny, ale szczerze mówiąc, trochę go to peszyło.
Stał przy wózku golfowym, mrużąc oczy w słońcu i obserwował z daleka jak ojciec rozgrywa partyjkę golfa, zastanawiając się, co teraz dzieje się w jego głowie. Doskonale wiedział, że Malcolm nie znosi Jeremy'ego, ale zagadką było dla niego, jak udaje mu się to tak dobrze maskować.
– Co za precyzja, Malcolm! A myślałem, że wyszedłeś z wprawy. – Nate usłyszał wyraźnie głos Jeremy'ego dochodzący z pola golfowego.
– Ja nigdy nie wychodzę z wprawy, Jer, zapamiętaj to sobie!
Malcolm nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję wyprostować kości i odejść od biurka. Tak był zawalony papierkową robotą, że nie miał czasu na rozrywkę. W ostatnim czasie napisał tyle pozwów, domknął tyle umów i podpisał tyle kontraktów w imieniu swoich klientów, że nie był w stanie tego zliczyć. Nie narzekał jednak. Uwielbiał swoją pracę, czuł się w niej jak ryba w wodzie. Czasem tęsknił jednak za salą sądową i za adrenaliną. Jako prywaciarz coraz rzadziej jednak był zmuszony to robić, zwykle to inni go w tym wyręczali, a on sam zajmował się zawieraniem ugod.
Kiedy zakładał swoją pierwszą kancelarię, nie sądził że tak szybko odniesie sukces i dorobi się fortuny. Jego ojciec był szanowanym prawnikiem, podobnie jak dziadek i większość mężczyzn w rodzinie, ale żaden z nich nie miał takich powodów do dumy, jak on. Malcolm sprawił, że nazwisko Linton budziło respekt w całym stanie Kalifornia. Czuł się niemal jak gwiazda filmowa i czasami zastanawiał się, czy po jego śmierci nie nakręcą o nim filmu.
Dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem i rozegrać partyjkę golfa, nawet jeśli musiał znosić towarzystwo starego znajomego i rywala zarazem. Jeremy Reynolds był wspólnikiem w kancelarii, w której pracowała najstarsza córka Lintonów i choć Malcolm nie przyznawał się do tego otwarcie, miał za złe Jeremy'emu, że Ginnie wolała pracować u niego. Była jeszcze młoda, ale status społeczny i umiejętności, których zdecydowanie jej nie brakowało, utorowały jej drogę na szczyt. Miała przed sobą świetlaną przyszłość i Malcolm był z niej dumny, jednak wolałby, żeby ta przyszłość oznaczała pracę w jego kancelarii, gdzie być może zostaliby w końcu wspólnikami. Ojciec i córka zjednoczeni przez wspólną pasję.
– Tata zawsze lubi się popisywać. – Nate zdecydował, że już czas podejść do grających i się przywitać. Nie chciał wyjść na źle wychowanego.
– Nathaniel, stary byku! – Reynolds uścisnął chłopakowi dłoń i poklepał go po plecach. – Ale zmężniałeś od kiedy cię widziałem ostatnim razem.
– Gdzie tam zmężniał, jest chudy jak patyk – zauważył Malcolm, puszczając do syna oczko i opierając się na kiju do golfa, dysząc ciężko. Ostatnimi czasy stracił kondycję i nawet golf potrafił go nieźle wymęczyć.
– No, no, Nate – Jeremy kontynuował przyglądając się najmłodszemu z Lintonów – twój ojciec mówił mi, że nieźle sobie radzisz. Gratuluję przyjęcia na Stanford, chociaż to chyba nie było dla ciebie żadną niespodzianką, co? Pierwszy na liście.
– Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. – Nate spojrzał na ojca, uśmiechając się lekko. – No cóż – kontynuuję rodzinną tradycję, to wszystko.
– Kontynuuj ją dalej, a zapewniam cię – zajdziesz bardzo daleko. – Jeremy zdjął rękawiczkę i otarł sobie pot z czoła. – Wiesz, jeśli będziesz zainteresowany, posada w mojej kancelarii czeka na ciebie otworem. Wystarczy słowo...
– Bez takich, Jer. – Malcolm uśmiechał się, ale w środku aż się gotował. Poczuł, że z chęcią przywaliłby znajomemu w zęby. – Ukradłeś mi już córkę, teraz chcesz zabrać i syna? Nie ma mowy!
– Daj spokój, Linton. – Mężczyzna machnął ręką, dając mu do zrozumienia, że nie ma powodu do obaw. – Chłopak sam zdecyduje jaką ścieżką chce iść – wydeptaną, czy może całkiem nową, którą sam wypełni doświadczeniami.
– Bardzo dziękuję, panie Reynolds – Nate powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem na widok miny ojca – ale myślę, że najlepiej będzie jeżeli najpierw zacznę studia.
Jeremy zaśmiał się głośno, klepiąc młodego po plecach.
– Bystry ten twój najmłodszy – przyznał, spoglądając na Malcolma, który uśmiechnął się krzywo. – Prawdziwy skarb. Pilnuj go!
– Zamierzam! – odkrzyknął Malcolm, a kiedy Reynolds udał się w stronę country clubu i zniknął im z oczu, wreszcie mógł porzucić udawany uśmiech. – Co za koszmar z tego Jeremy'ego. Nie ma za grosz taktu! Żebyś mi się nie ważył dla niego pracować, Nate! Wszędzie, byle nie u niego.
– Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny? – Nate uśmiechnął się szeroko, po czym razem ruszyli w stronę wózka golfowego.
– Jasne, że jestem! – Malcolm poczuł się urażony samym tym pytaniem. – Ukradł mi Virginię, a teraz chce zabrać i ciebie. Co za tupet!
– Przypominam, że nikogo ci nie ukradł – zauważył Nate, załadowując kije golfowe na wózek. – Ginnie sama chciała dla niego pracować i w sumie to jej się nie dziwię. – Widząc, że jego ojciec nie ma pojęcia, o co mu chodzi, dodał: – Chciała sama o sobie decydować i pójść "własną ścieżką", jak to ujął Reynolds. No i w dodatku tam pracuje Kyle, więc...
– Och, nawet nie wspominaj o tym bachorze. – Malcolm skrzywił się na wspomnienie chłopaka najstarszej córki. – Toleruję go tylko dlatego, że Ginnie zdaje się go lubić. W przeciwnym razie już bym go pogonił.
Nate zaśmiał się cicho, kiedy jechali w stronę country clubu. Malcolm nie mógł się powstrzymać i też się zaśmiał. Miał trzy córki, które były jego oczkiem w głowie, ale z najmłodszym synem dogadywał się najlepiej. Czasami potrzebował po prostu męskiego towarzystwa, a świadomość, że Nate go podziwiał i chciał pójść w jego ślady tylko podbudowywała jego ego.
Nie wracali jednak już ani do tematu Ginnie, ani Kyle'a Reynoldsa i skupili się na tym, co w tej chwili było najważniejsze, a mianowicie na zbliżającym się początku roku akademickiego. Przez całą drogę powrotną do domu Malcolm rozpływał się nad najpiękniejszym okresem w swoim życiu jakim było studiowanie na uniwersytecie Stanforda. Chociaż już od dawna nie był studentem, nadal z chęcią odwiedzał "stare śmieci" i wspierał finansowo uczelnię, która pomogła mu wybić się na szczyt. Linton cieszył się, że Nate postanowił nie tylko zostać prawnikiem, ale aplikować właśnie na najlepszy uniwersytet w Kalifornii. Mógł przecież z powodzeniem dostać się na Harvard, Yale czy Princeton, ale wybrał Stanford, podobnie jak Ginnie. Czasami Malcolm żałował, że pozostałe z jego dzieci nie zrobiły tego samego.
– Pamiętaj, Nate – mówił Linton, kiedy pokojówka powitała ich w wejściu do rezydencji – musisz uważać przede wszystkim na profesora Caldwella. To mój stary znajomy i szczwany lis. Nie ma pupilków – wszystkich traktuje równo.
– Och nie! – rozległ się udawany okrzyk zmartwienia. – Mały Nathaniel nie będzie traktowany ulgowo z powodu nazwiska? Jakie to przykre...
Malcolm skarcił spojrzeniem córkę, Karę, która rozsiadła się wygodnie na kanapie w obszernym salonie domu Lintonów, obok swojej siostry Brianny. Blondynka posłała ojcu uroczy, w jej mniemaniu, uśmiech, a do młodszego brata wykrzywiła się z pogardą.
– Ach, Kara, Kara... – Nate założył ręce na piersi, przyglądając się siostrze z politowaniem. – Zawsze tak samo zazdrosna. W sumie to ci się nie dziwię – zero umiejętności, zero samodyscypliny, zero perspektyw. Cała ty.
Kara Linton zaklęła pod nosem, rzucając Nathanielowi mordercze spojrzenie. Czasami innym członkom rodziny wydawało się, że rzeczywiście jej spojrzenie może zabić. Była niczym Bazyliszek – dzika, nieokiełznana, a do tego złośliwa i pełna jadu dla wszystkich.
– Jak się grało w golfa, tatku? – Brianna postanowiła się odezwać, by zapobiec wybuchowi. Kiedy Kara i Nate przebywali w jednym pomieszczeniu, kłótnia zawsze wisiała w powietrzu.
– Jak zwykle twój ojciec okazał się niepokonany – rzekł nieskromnie Malcolm, całując drugą w kolejności starszeństwa córkę w czoło. – Lola, mogę prosić o szklankę mrożonej herbaty? – zwrócił się do pokojówki, która skinęła głową i ruszyła do kuchni. – Ale stary Reynolds znów mnie zdenerwował.
– Tato, rozmawialiśmy o tym. – Bri wywróciła teatralnie oczami, nie mogąc uwierzyć, że jej ojciec nadal chowa urazę do dawnego znajomego. – Ginnie wybrała pracę u niego i musisz się z tym pogodzić. Poza tym, pomyśl ile ona na tym zyska! Reynolds & Son to jedna z najlepszych kancelarii w Kalifornii.
– Tak, ale moja jest najlepsza, a mimo to wolała pracować u niego. – Malcolm prychnął na wspomnienie Jeremy'ego i jego syna. – A nawiasem mówiąc, Ginnie miała przyjechać na kolację, nie ma jej jeszcze?
– Kochana Virginia ma zaszczycić nas swoją obecnością? – zapytała Kara, celowo używając pełnego imienia najstarszej siostry. – Mam nadzieję, że nie przyjedzie z tym dupkiem, Kyle'em.
Na te słowa Nate roześmiał się wniebogłosy, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Kogo ty chcesz zwieść, Kara? – zapytał, zupełnie ignorując błagalne spojrzenie Bri, która nie lubiła, kiedy jej rodzeństwo sobie dokuczało. – Przecież ślinisz się na jego widok od kiedy skończyłaś jedenaście lat.
W jego stronę poleciała puchowa poduszka, jedna z wielu, które leżało na wygodnej, skórzanej kanapie. Wściekła Kara wyglądała jakby miała zaraz rzucić się na brata z pazurami.
– Nate, daj spokój – poprosiła Brianna, niemal zakrywając twarz rękami. Czasami życie w rodzinnym domu po prostu ją przerastało i zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że jeszcze się nie wyprowadziła, skoro miała już dwadzieścia siedem lat. – Nie zachowuj się jak dziecko.
– Kara może strzelać fochy, ale to ja zachowuję się jak dziecko? – Chłopak nie wierzył w to, co słyszy.
– Twoja siostra ma rację, Nathanielu. – Malcolm przyjął szklankę herbaty od pokojówki.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Kara wykrzywiła się do młodszego brata jakby znów byli małymi dziećmi bijącymi się w piaskownicy. Nigdy nie potrafili ze sobą normalnie rozmawiać. Czasami Nate czuł, że posiadanie trzech starszych sióstr to przekleństwo. W dodatku każda z nich była różna.
Virginia była niezależna, zawsze chodziła własnymi ścieżkami; rok młodsza Brianna udzielała się charytatywnie i zawsze łagodziła rodzinne spory; Kara miała gdzieś zasady i nie stroniła od imprez i używek. Rodzina Lintonów była tak różnorodna, że mógłby przysiąc, iż został adoptowany.
– Wybaczcie, ale nie zostanę na kolacji – westchnął poirytowany Nate, ruszając w kierunku schodów na górę. – Muszę przygotować się do rozpoczęcia roku. No wiesz, Kara – zwrócił się do siostry, która spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek – roku akademickiego. Bo tak się składa, że będę studiował na Stanfordzie. Czwartym na liście najlepszych uniwersytetów w kraju. Przypomnij mi, co TY studiowałaś?
– Idź, spakuj swoje kredki, dzieciaku! – Warknęła wściekle blondynka, próbując przed samą sobą ukryć fakt, że w rzeczywistości mu zazdrości.
Nathaniel zniknął im z oczu, a ona nadal prychała pod nosem na wspomnienie ich kłótni.
– Co ja już w wami mam? – Malcolm pokręcił głową, wzdychając ciężko.
Bycie Lintonem miało ogromne plusy, ale nie zawsze było kolorowe.
***
Podły nastrój udzielił się zarówno Danielowi, jak i Victorowi. Siedzieli w barze, popijając piwo i zastanawiając się nad tym, co przyniesie jutro. Znaleźli się w wyjątkowo trudnym położeniu i obaj byli sfrustrowani.
– Nie wiem, co mam zrobić – zaczął Daniel, wpatrując się tępo w swój kufel, jakby zastanawiał się, czy się w nim nie utopić. – Chciałbym pomóc Cait, ale obawiam się, że nie dam rady. Nie mam tyle forsy. Wiesz jakie to czesne na uniwersytecie Stanforda jest drogie? Poza tym, najpierw musiałbym przekonać dziekan, żeby ją z powrotem przyjęła, a to nie będzie takie proste...
– A co? Jest lesbijską? – Victor odwrócił szybko głowę w stronę kumpla, zaintrygowany.
Daniel zmarszczył czoło i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Nie! To znaczy, nie wiem, ale nie o to chodzi. Musiałaby nagiąć jakieś sto przepisów...
– No tak. Ale skoro wcisnęła kogoś na miejsce małej to chyba też musiała złamać kilka punktów regulaminu – zauważył rozsądnie Victor i Daniel musiał przyznać mu rację. – Spokojna głowa, coś wymyślisz. Ja jestem w gorszej sytuacji. Niby gdzie ja teraz znajdę pracę? Byrne mnie wylał i powiedział, że osobiście dopilnuje, żeby żadna przyzwoita agencja reklamowa mnie nie zatrudniła.
– I naprawdę wierzysz, że mu się to uda? – Daniel zaśmiał się ponuro, upijając łyk piwa. – Jesteś świetnym specem od marketingu. Będą się zabijać o ciebie, kiedy się dowiedzą, że to ty wymyśliłeś ten spot reklamujący kocią karmę.
– Taak... – Victor uśmiechnął się, przypominając sobie przełomowy punkt w swojej karierze. – A pomyśleć, że Byrne chciał do tego zadania przydzielić Jimmy'ego Gooda. To taki pryszczaty nerd, za grosz wyczucia stylu – wyjaśnił, a Daniel się roześmiał. – Wiesz jaki slogan wymyślił Jimmy? "Niebo w gębie"! Dasz wiarę? Ludzie pomyśleliby, że to gów*o jest jadalne...
– Na szczęście ty jesteś bardziej pomysłowy, Vic.
– A żebyś wiedział!
– No i widzisz, już odzyskałeś pewność siebie.
– Nie na długo. Cholera! – Victor zasłonił szybko twarz rękoma, żeby mężczyźni, którzy weszli do baru go nie rozpoznali.
– Co jest? – zapytał Daniel, a widząc, że przyjaciel wskazuje głową wejście, odwrócił się w tamtą stronę. – Taco? Myślałem, że poszedł siedzieć za pobicie czy coś w tym rodzaju.
– Ja też!
– Nie mów, że nadal wisisz mu kasę, Vic. – Hunter spojrzał na Allena szeroko otwartymi oczami, głęboko licząc, że ten zaprzeczy jego obawom. Zamiast tego, Victor spróbował się uśmiechnąć, by zamaskować poczucie winy. – Cholera, Vic! Ile?
Zapanowała chwila ciszy, podczas której Victor chyba nie bardzo chciał odpowiadać, żeby uniknąć sędziwego spojrzenia najlepszego kumpla.
– Straciłem rachubę – wyjąkał w końcu, a Daniel zaklął cicho pod nosem.
– Co słychać, Allen?
Nad ich głowami rozległ się tubalny głos należący do postawnego mężczyzny z wieloma tatuażami na ramionach. Wyglądał jakby mógł położyć jednym ciosem ich dwóch razem wziętych. Nie zdążyli nic odpowiedzieć, bo już w następnej sekundzie ktoś brutalnie poderwał ich ze stołków barowych i wywlekł na zewnątrz baru, gdzie znajdowały się kosze na śmieci i nikt nie mógł ich usłyszeć.
– Taco – zaczął Victor, próbując się uśmiechnąć, by sprawiać wrażenie wyluzowanego – miło cię widzieć.
– Niestety nie mogę tego powiedzieć o tobie, Allen – zaczął wielki mężczyzna, rozkazując swoim ludziom, by puścili swoje ofiary.
Daniel ostentacyjnie poprawił swoją koszulkę, mierząc jednego z oprychów wściekłym spojrzeniem, a Victor starał się obłaskawić faceta, któremu był dłużny pieniądze.
– Widzę, że wyszedłeś...
– Za dobre sprawowanie.
– Dobrze wiedzieć – mruknął sam do siebie Allen, po czym zwrócił się ponownie do Taco: – Słuchaj, jeśli chodzi o tę forsę...
– Dokładnie o nią chodzi. Gdzie jest? – Kiedy przez chwilę nie doczekał się odpowiedzi, mężczyzna powtórzył pytanie, już bardziej napastliwym tonem: – Gdzie moja forsa, Allen?
– Zdobędę ją – obiecał szybko Victor, a widząc, że żyła na skroni Taco niebezpiecznie pulsuje, dodał: – Tak szybko jak się da. Jestem teraz w trudnej sytuacji, bo wylali mnie z roboty i...
– gów*o mnie to obchodzi. Chcę dostać moje pół miliona i to zaraz!
– Pół... pół miliona dolarów? – Daniel nie mógł się powstrzymać i spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem. – Jezu, Victor, ty grałeś z nim w pokera czy obrabowałeś bank?
– Doliczył odsetki, wcale nie byłem mu winny aż tyle – odpowiedział Allen, udając lekceważący ton, po czym zwrócił się ponownie do wierzyciela, nie chcąc jeszcze bardziej go denerwować: – Dostaniesz swoją kasę, potrzebuję tylko więcej czasu...
Taco podszedł do niego tak blisko, że dzieliły ich teraz centymetry. Victor wstrzymał oddech.
– Masz tupet, Allen. Ile mnie nie było? Rok? Mogłeś spokojnie zebrać kasę przez ten czas. A może myślałeś, że nie wyjdę z więzienia?
– Nie, pewnie że nie – wiem, że jesteś twardy i zawsze się wykaraskasz, mistrzu. – Ciemnowłosy uderzył żartobliwie Taco w ramię jakby byli dobrymi przyjaciółmi. – Ćwiczyłeś? Masz bardzo silne ramiona...
– Którymi mogę cię udusić, Allen! Przestań mi się podlizywać, albo zasmakujesz mojej pięści.
– Przemocą nic nie zdziałasz, Taco. – Victor poczuł, że znalazł się w pułapce. Nie wiedział, co zrobić i skąd wziąć pieniądze. Będzie musiał improwizować. – Skopanie mi tyłka nie sprawi, że nagle wytrzasnę skądś pół miliona dolców.
– Masz rację. Skopanie tyłka tobie może i nic nie da – zaczął Taco, po czym przeniósł wzrok na Daniela. – Ale może jeśli zobaczysz jak miażdżę gardło twojemu kumplowi to będziesz inaczej śpiewał?
Kiwnął głową na swoich ludzi. Jeden z nich złapał Daniela od tyłu, przytrzymując mu ręce tak, by nie mógł się bronić. Drugi zamachnął się i pięścią uderzył Huntera w brzuch.
– Przestań! – krzyknął Victor, widząc jak oprychy maltretują jego najlepszego przyjaciela. – Oszalałeś?! Chcesz go zabić?
– Na kiedy dostanę kasę? – Taco podniósł głos, by zagłuszyć jęki Daniela, którego dwaj mężczyźni nadal okładali pięściami.
– Za miesiąc lub dwa... – Taco sam podszedł do Daniela i wymierzył mu potężny cios. – Okay, okay! Będę ją miał za kilka dni! A teraz go zostaw!
Taco nakazał swoim ludziom, by przestali, po czym spojrzał na Victora jak na zgniłego karalucha.
– Mam nadzieję, Allen. Albo twój kumpel nie dożyje niedzieli, podobnie jak ty.
Po tych słowach kiwnął na swoich ludzi i zniknął wewnątrz baru. Victor podbiegł do przyjaciela, który leżał na ziemi, klnąc pod nosem i trzymając się za brzuch. Z jego nosa sączyła się krew, ale na szczęście nie był złamany.
– Wszystko w porządku? – zapytał Victor, krzywiąc się na widok kumpla w takim stanie. – Nie martw się, nos jest cały. Nie uszkodzili twojej ślicznej buźki.
– Nic nie jest w porządku, Vic! Coś ty sobie myślał? Że możesz tak po prostu zadzierać z Taco? To, że ma imię jak meksykańskie żarcie nie znaczy, że można go lekceważyć! – Daniel skrzywił się z bólu, pozwalając by kumpel pomógł mu wstać. – I niby skąd masz zamiar wytrzasnąć tę gotówkę, co? Sprzedasz mieszkanie? Samochód?
– Jeśli będzie trzeba. Zdobędę kasę, nie martw się o mnie.
– Łatwo ci mówić! Czy ty zawsze musisz się wpakować w kłopoty?
– Kłopoty to moje drugie imię, przecież mnie znasz. – Victor uśmiechnął się zawadiacko, ale zaraz potem spoważniał, widząc minę przyjaciela. – Wiem, nawaliłem. Ale spokojna twoja rozczochrana, poradzę sobie, jak zwykle.
– Mam nadzieję. Bo jeśli nie – obaj mamy przechlapane...
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:48:21 23-07-18, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:10:21 12-07-15 Temat postu: |
|
|
Aaaa.. jak się ucieszyłam na odcinek, bo już zatęskniłam za chłopakami. A teraz jeszcze będę za całą Twoją gromadką. Uwielbiam rodzeństwo Lintonów! Druga scena z ich udziałem mistrzowska! Niby nic takiego, zwykłe przekomarzanki, a jednak sprawiła, że już ich polubiłam. Nawet ich ojca Sądziłam, że okaże sie inny. W końcu bogaty, znany i cwany lis z niego będzie, ale wydaje sie w porządku facet. Chyba, że to tylko takie pierwsze wrażenie.
Co do naszej dwójki - chłopaki mają kłopoty. I chyba muszą się pośpieszyć, nim Taco znowu ich dorwie. Przyjemnie jest o nich czytać, a najbardziej ich wspólne sceny i rozmowy. Naprawdę świetnie ich wykreowałaś. Pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:25:32 12-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu sadzę iż z rekomendacji dla Victora nici. Tatuś nieźle się wkurzył z drugiej jednak strony to nie dziwę się mu jego najlepszy pracownik sypia z jego córką a później przyznaje się iż zerwał z nią bo za bardzo się zaangażowała Victor powiedział że się z nią pod żadnych pozorem nigdy prze nigdy nie ożeni I to według niego jest delikatne danie do zrozumienia. Uwielbiam go
Nate ja tez nie rozumiem jak gol można traktować w charakterze sportu a tata chłopaka rzeczywiście wydaje się być całkiem normalnym facetem a może to tylko pozory a może ja doszukuje się drugiego dna.
Teksty o dziekan czyżby Victor sugerował iż Danny dla dobra siostry powinien uwieść dziekan która być może być lesbijką. Ile on wisi kasy Taco? o kurde to bardzo duża sumka nie ma co no to obaj są w kropce jeden potrzebuje kasy na studia dla siostry drugi dla gangstera Ciekawe co dalej przyniesie los |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:09:49 13-07-15 Temat postu: |
|
|
O mamusiu! Nie ma mnie przez chwilę, a chłopcy już się w coś wpakowali. Są cudowni i w ogóle, ale po jakiego czorta Vic zadłużył się na kupę forsy u tego zbira - Taco? Przecież miał pracę... dopiero ją stracił... O.o. Swoją drogą może się czegoś nauczy? Plecie wszystko co mu do głowy przyjdzie, a już chyba wszyscy wiedzą, że nie wychodzi mu to na zdrowie Biedny Danny - oberwało mu się pewnie zdrowo, a ja bym bardzo nie chciała, by jego buźka została w jakimś stopniu uszkodzona... Taco pewnie tak łatwo nie odpuści. Bo to byłoby za proste.
Nate ma fajnego tatę. Tak myślę, choć chyba za bardzo bierze do siebie pracę córki u swego dawnego znajomego i przez to aktualnego rywala. Każdy ma prawo do własnych wyborów i to, że dziewczyna wybrała inną ścieżkę wcale jeszcze nie oznacza, że kiedyś jej ścieżka kariery nie skrzyżuje się ze ścieżkami ojca. Teraz potrzebne jest jej zdobywanie doświadczeń i czasem w takich chwilach lepiej jest wyrwać się spod czujnego oka rodziców. Dochodzenie do wszystkiego samemu daje dużo większą satysfakcję.
Czekam na ciąg dalszy. Nie trzymaj mnie zbyt długo w niepewności bo obawiam się o życie naszych chłopaczków!
Pozdrawiam,
Madzia
Ostatnio zmieniony przez Aberracja dnia 16:49:22 14-07-15, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:12:20 13-07-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Wam za komentarze! :*
Madziu, Victor przegrał tę kasę od Taco, bo grał z nim w pokera, a Taco sukcesywnie go ogrywał aż nazbierała się spora sumka plus odsetki, które nagromadziły się przez ten rok, kiedy siedział w więzieniu
A co do Waszych spostrzeżeń odnośnie Malcolma to wszystkie są trafne Zauważmy, że poznałyście dopiero jego jedną stronę, tę "rodzinną". Nie znacie Lintona jako bezwzględnego prawnika, dążącego do celu po trupach.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:13:41 13-07-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:25:57 13-07-15 Temat postu: |
|
|
No tak, tak - ale kto normalny przegrywa tyle hajsu w pokera? Nawet jeśli odsetki są duże to i tak to przesada. haha
Ostatnio zmieniony przez Aberracja dnia 16:53:28 14-07-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
tulipanowa Idol
Dołączył: 29 Sie 2014 Posty: 1705 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: okolice Krakowa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:29:20 13-07-15 Temat postu: |
|
|
W końcu do Ciebie dotarłam Madziu
Opowiadanie tak jak pisałam wcześniej podoba mi się bardzo aczkolwiek to Dan który potrafi ubawić mnie do łez jest moim ulubieńcem Victor sama nie wiem czemu na razie mnie trochę irytuje ..czeka na kolejny odcinek i zapraszam do siebie |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:10:40 14-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, zgadzam się z Tobą w zupełności. Chodziło mi o pokazanie jak bardzo lekkomyślny i nieodpowiedzialny jest Victor
Kasiu, dzięki za komentarz :* W założeniu Victor właśnie taki miał być. Nie skreślaj go jednak, może się okazać, że wcale nie jest taki zły |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:35:06 17-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu melduję się, że jestem, przeczytałam i mówiąc całkiem szczerze to jest naprawdę świetne! Szybko i lekko się czyta, a jak dołożyć do tego Twoją zdolność wplatania do akcji humoru, po prostu nie może być inaczej Chłopaki są niemożliwi, jeden lepszy od drugiego Daniel i jego przedstawienie, po prostu nie mogłam przestać się śmiać, jak sobie go wyobraziłam takiego lamentującego i zawodzącego z drewnianą łyżką w reku Mistrzostwo normalnie Do tego wszystkiego Victor kłócący się z blondynką, która w jego mniemaniu nie umie prowadzić i tekst, że musi mu zapłacić za zadrapanie na karoserii Ja wiem, że faceci kochają swoje cztery kółka, ale bez przesady
Szkoda mi trochę Caitlin, bo rzeczywiście tak się nie postępuje. Mówi się, że bogatemu wszystko wolno, tak samo jak tym co są u „władzy”, ale deptanie marzeń zdolnej i ambitnej dziewczyny jest nie w porządku, chociaż jak się nad tym głębiej zastanawiam to zaczyna mi świtać w głowie, że skoro dziekanem jest kobieta, to może Daniek zwyczajnie naraził się jej, spławił w dość nieelegancki sposób, a ona się teraz mści? I żeby było śmieszniej ta kobieta pewnie jeszcze należy do rodziny Lintonów Hm… w sumie wszystko tu jest możliwe, ale czekam grzecznie na dalszy rozwój wydarzeń
Oj Victor, Victor … za długi jęzor ma facet I po co się odzywał na temat córki szefa? Mógł się ugryźć, zanim powiedział to co mu ślina na język przyniosła, ale to by było chyba zbyt piękne, więc ostatecznie został bez pracy i bez perspektyw … Ech…jakby jeszcze tego wszystkiego było mało pojawił się wierzyciel - swoją drogą nazywa się niebanalnie – któremu Vic wisi niemałą kasę i coś mi mówi, że tak łatwo to on się z tego nie wykaraska, a jeśli nawet to wpakuje i siebie i kumpla w jeszcze inne kłopoty, ale to chyba jego specjalność, więc trzeba się z tym pogodzić
Stary Reynolds to też niezły cwaniak jest – wykorzystuje fakt, że dzieci bogatych rodziców często chcą pracować na własny rachunek i budować swoją karierę poza murami rodzinnej firmy, więc podbiera koledze dzieciaki Pomieszanie z poplątaniem, nie da się ukryć, a do tego Nate jeszcze zaczyna studia na uniwersytecie Stanford, a co za tym idzie, czuję w kościach, że jego znajomość z Caitlyn to tylko kwestia czasu Sam Malcom wydaje się być sympatycznym człowiekiem, choć sprawia również wrażenie trochę faceta, który miał wielkie plany i ambicję, a z jakiegoś powodu dał się zepchnąć na drugi plan, żyjąc wciąż w cieniu swoich kolegów prawników, w tym przypadku Jeremy’ego.
No i mam absolutny dylemat, bo nie wiem, którego z chłopaków bardziej lubię W tym przypadku chyba nie da się wybrać, a już z pewnością nie na tym etapie i nie mówię tylko o głównych bohaterach – Vicktorze i Danielu, ale również o najmłodszym Lintonie
Poza tym na duży plus zaliczam to, że świetnie udało Ci się pokazać różnorodność charakterów każdego z rodziny Lintonów, a zwłaszcza rodzeństwa. Kara, Briana, Nate, Ginnie. Niby z jednych rodziców, a jednak każde ma inne priorytety, podejście do życia, ambicje i uosobienie, a ja osobiście lubię takie historię, gdzie każdy bohater jest inny, niepowtarzalny, także brawo dla Ciebie za to Madziu
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 17:40:59 17-07-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 8:29:42 23-07-15 Temat postu: |
|
|
Jest mi potwornie gorąco, więc konstruktywnego komentarza pewnie nie napiszę, ale oczywistym jest, że mi się podoba i pożarłam, jak tylko mogłam.
Faktycznie, rodzinka Lintonów (którą uparcie czytam "Liptonów" - mój błąd, wiem, ale śmieszy mnie to, gdy czytam Twoje opowiadanie i właśnie Liptona piję ) ukazana została super. Bałam się, że nie dam rady ich wszystkich spamiętać i zleją mi się w jedną masę, ale opisałaś ich w taki sposób, ukazałaś ich różnorodność, że wiem, kto jest kto .
Malcom ma genialne imię i jeszcze chcesz go nam potem ukazać jako bezwzględnego prawnika - od razu przypomniał mi się Harvey Specter z "Suits" i aż mi się morda szeroko uśmiechnęła, bo gościa wręcz uwielbiam! On też ma "miękkie miejsca", choć stara się tego nie przyznawać.
Biedny Victor, nie dosyć, że stracił pracę, to jeszcze ma długi u potrawy meksykańskiej . Spłacić je pewnie spłaci, pytanie tylko, za jaką cenę. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:20:58 23-07-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję wszystkim za komentarze! Bardzo się cieszę, że opowiadanie budzi pozytywne uczucia. Zapraszam na kolejny odcinek, a tych, którzy jeszcze nie widzieli czołówki - do obejrzenia openingu
[link widoczny dla zalogowanych]
ROZDZIAŁ 3: "Plan (nie)doskonały"
Bri uwielbiała naturę. Tylko w parku, oddychając świeżym powietrzem, mogła odpocząć od zgiełku miasta i zatłoczonego domu. Mogła wreszcie przestać się zadręczać cudzymi problemami. Lubiła spacerować ze swoim psem rasy golden retriever, Aldo. Czasami miała wrażenie, że jest on jej jedynym przyjacielem w domu pełnym kłótni i waśni.
Nic nie mogła na to poradzić, że w rodzinie Lintonów to jej przypadła rola pojednawcy. Martwiła się o każdego i zawsze musiała łagodzić spory, co było nie lada wyzwaniem, szczególnie kiedy Nate i Kara strzelali do siebie gromami z oczu. Była zupełnie inna od reszty swojego rodzeństwa i chwilami zazdrościła im ich stylu bycia. Bywały dni, kiedy chciała być jak Ginnie – niezależna, twardo stąpająca po ziemi, wiedząca czego chce i osiągająca zamierzone cele. Albo jak Nate, którego cechowała pewność siebie, nonszalancja i ambicja. Nawet Kara, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, miała coś czego Briannie tak brakowało – potrafiła się bawić.
Ona natomiast nie przypominała nikogo z nich. Miała dobre serce, udzielała się charytatywnie, kierowała własną organizacją walczącą z zanieczyszczeniami środowiska, była twarzą kampanii na rzecz walki z suszą w Kalifornii. Jednymi słowy – była aniołem wśród Lintonów, ale to nie oznaczało, że była szczęśliwa. Czasami pragnęła z kimś porozmawiać i się wyżalić, ale nie miała tak bliskich przyjaciółek. Zresztą, większość z nich zawsze wyżalała się jej, a ona udzielała im rad, bo miała wrażenie, że właśnie to do niej należy. Z siostrami rzadko się widywała. Z Karą mieszkały pod jednym dachem, ale najmłodsza córka państwa Linton bywała w domu tak rzadko, że równie dobrze mogłaby tam nie mieszkać. Natomiast Ginnie była wiecznie zapracowana. Z matką Bri miała najlepszy kontakt, ale wolała nie obarczać jej swoimi problemami. Cassandra już i tak miała sporo na głowie.
Dziewczyna tak się zamyśliła, że nie zauważyła jak Aldo wyrwał się ze smyczy i skoczył w kierunku jakiegoś nic nie spodziewającego się przechodnia. Ruszyła w pogoń za psem, który dopadł ciemnowłosego mężczyznę tuż przy fontannie i zdążył już obślinić mu spodnie.
– Najmocniej przepraszam! – odezwała się zasapana, mając nadzieję, że facet nie będzie do niej żywił urazy.
Cała Brianna – była gotowa przepraszać cały świat za swoje istnienie, jeśli tylko okazałoby się, że przeszkadza choć jednej osobie. Mężczyzna jednak nie wyglądał na złego, co najwyżej lekko zniesmaczonego, ale kiedy jego wzrok padł na śliczną blondynkę, od razu się rozpromienił i zapomniał o obślinionych spodniach i psie skaczącym na niego i chcącym go polizać po twarzy.
– Nic się nie stało – odrzekł, uśmiechając się czarująco. – Zwierzęta mnie lubią, nie mam pojęcia dlaczego.
– Zamyśliłam się i mi uciekł. Przepraszam – powtórzyła, czując się strasznie głupio. Zaczęła się zastanawiać ile czasu minęło od kiedy rozmawiała z przystojnym facetem.
Mężczyzna uśmiechnął się, jakby doskonale zdawał sobie sprawę jak na nią działa, a ona poczuła, że się rumieni.
– Victor – przedstawił się, wyciągając w jej stronę dłoń.
– Brianna. – Panna Linton uścisnęła ją, uśmiechając się nieśmiało. Jego spojrzenie niezmiernie ją peszyło.
Victor uklęknął na jedno kolano i zaczął drapać rozentuzjazmowanego psa za uszami.
– Urocza psina – powiedział, chcąc się podlizać dziewczynie. Zasada numer jeden kodeksu podrywacza brzmiała: "Zawsze mów to, czego kobieta chce od ciebie usłyszeć". – Jak się wabi?
– Aldo. – Bri najwyraźniej zaimponował stosunek nowego znajomego do zwierząt. – Masz psy?
– Mieliśmy kiedyś suczkę cocker spaniel, ale mój ojciec miał uczulenie i kazał mi ją oddać do schroniska. Nie mogłem tego zrobić, serce mi się krajało, więc poprosiłem mojego najlepszego przyjaciela, by ją przygarnął.
– To miłe – zauważyła Bri, przyglądając się Victorowi, który bawił się z Aldo, zerkając na nią co chwila. – Nadal ją ma?
– Niestety, musiał ją uśpić. Biedaczka bardzo ciężko chorowała. – Victor spuścił wzrok, dając do zrozumienia dziewczynie, że boleśnie odczuł tę stratę.
Nie kłamał – rzeczywiście miał kiedyś suczkę, której ojciec kazał mu się pozbyć, więc oddał ją w ręce przyjaciela. Nie bardzo to rozumiał, bo rodziców i tak prawie nigdy nie było w domu. Wiecznie podróżowali, czy to w interesach czy dla odpoczynku i Allen był skazany na siebie. Zawsze jednak był mile widziany w domu Daniela, gdzie jego babcia Josie traktowała go jak własnego wnuka. Czuł się tam jak w prawdziwym domu, którego sam nigdy nie miał.
Rodzice przeprowadzili się z Anglii do Kalifornii, kiedy był nastolatkiem. Zamieszkali w okolicy rodziny Hunterów i Victor szybko zaprzyjaźnił się z Dannym. Obaj byli imigrantami i obaj nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości, ale razem stanowili naprawdę zgrany zespół. Nie zamierzał jednak opowiadać tej kobiecie swojej życiowej historii. Była w końcu tylko kolejną ładną dziewczyną, z którą przyszło mu rozmawiać. Musiał jednak przyznać, że miło było zapomnieć o problemach i o wiszącą nad nim karą, jaką przyjdzie mu zapłacić, jeśli nie spłaci szybko długu u Taco.
– Wiesz – zaczął po chwili, podnosząc się z klęczek i uśmiechając się, udając nieśmiałego przed dziewczyną. – Możesz mi wynagrodzić wybryk Alda zapraszając mnie na kawę.
Brianna popatrzyła na mężczyznę zdziwionym spojrzeniem, otwierając usta ze zdumienia i nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zastanawiała się czy mówi poważnie. Dopiero kiedy rzucił jej wyczekujące spojrzenie i jeden ze swoich najbardziej zabójczych uśmiechów, zgodziła się, czując że to najlepsza rzecz jaka ją ostatnio spotkała.
Nie miała pojęcia, że poznanie Victora było dopiero początkiem jej problemów.
***
Daniela obudziły brutalnie promienie słońca, wpadające przez okno i donośny głos Victora, który nadawał o czymś z wielkim przejęciem, rozsuwając rolety.
– Zabiję cię – warknął Hunter, przecierając zaspane oczy i siadając powoli na łóżku, wściekły na przyjaciela. – Zaczynam żałować, że dałem ci klucze.
Victor machnął ręką i ruszył w stronę lodówki, z której wyciągnął butelkę piwa. Czuł się tu jak u siebie. Daniel nie mógł się na niego długo gniewać. I tak musiał wstać – miał zamiar jechać do Stanford i błagać panią dziekan o ponowne przyjęcie Cait na uczelnię. Będzie się przed nią płaszczył, jeśli będzie musiał, byleby tylko jego siostra mogła spełnić swoje marzenia.
Allen otworzył piwo o kant blatu i pociągnął siarczysty łyk prosto z butelki.
– Nie za wcześnie na picie? – zauważył właściciel mieszkania, przygotowując sobie śniadanie, na które składały się płatki kukurydziane i mleko.
– Nie za późno na spanie? – odgryzł się Brytyjczyk, uśmiechając się złośliwie znad butelki.
Daniel pokiwał głową, przyjmując tę trafną uwagę od przyjaciela. Zawsze miał problemy z wczesnym wstawaniem, a kiedy miał wolne od pracy, rzadko można go było wyciągnąć z łóżka. Poza tym, po wczorajszym wieczorze, który obfitował w wydarzenia, wolałby dziś w ogóle nie wstawać. Nadal boleśnie odczuwał spotkanie z pięściami kolegów Taco.
– Wymyśliłeś już, co zrobisz? – zapytał Victora, odruchowo łapiąc się za szczękę jakby dopiero co ktoś wymierzył mu w nią cios. – Jak spłacisz Taco?
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – oburzył się Allen, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przed chwilą wszystko ci opowiedziałem! No tak, ale ty byłeś zbyt zaspany, żeby słuchać. No więc... – Victor zawiesił głos, by rozbudzić ciekawość w przyjacielu. – Poznałem dziewczynę.
– To świetnie, ale nie o to pytałem.
– Wiem, o co pytałeś, Danny! – zniecierpliwił się Victor, odstawiając piwo z hukiem na kuchenny blat i spoglądając na kumpla roziskrzonym spojrzeniem. – Jesteś nie do życia, kiedy wstajesz. Muszę ci kupić porządny budzik.
– Dobra, dobra. – Daniel wywrócił teatralnie oczami, ponaglając przyjaciela. – Lepiej powiedz, co to za diabelski plan i co ma z nim wspólnego ta dziewczyna.
– No cóż – Allen zatarł ręce i uśmiechnął się tak, jakby właśnie wygrał milion dolarów na loterii, co w tej sytuacji bardzo by przydało się im obu – dziewczyna ma na imię Brianna i jest urocza. A co najważniejsze – leci na mnie. Poznałem ją dziś rano w parku i byliśmy razem na kawie. Umówiliśmy się jutro na lunch.
– Wow, dwie randki z tą samą dziewczyną? – zakpił Daniel, parskając śmiechem w miskę z płatkami. – To do ciebie niepodobne, Vic.
– Zrobiłem mały research – ciągnął Allen, jakby zupełnie nie dosłyszał uwagi przyjaciela – i okazuje się, że Bri pochodzi z rodziny Lintonów.
– Lintonów? Jak tych z "Wichrowych wzgórz"?
– Eh, ty i te twoje lektury do poduszki. – Victor bardzo się niecierpliwił, by przekazać przyjacielowi swój master plan. – Nie w tym rzecz! Chodzi o to, że oni są cholernie bogaci! Są jak pieprzeni Kardashianowie, tylko bez własnego reality show.
– Czyli, że głowa rodziny jest transseksualistą? – zapytał Daniel, nie mogąc się powstrzymać. Nadal nie wiedział, do czego zmierza Victor i sprawiało mu dziwną satysfakcję droczenie się z nim w ten sposób.
– Ty chyba nie oglądasz za dużo telewizji, prawda?
– Nie muszę. Już przyjaźń z tobą dostarcza mi aż za nadto rozrywki. – Danny uśmiechnął się niewinnie i zabrał się do dalszego pałaszowania śniadania. – Dowiem się wreszcie, co kombinujesz?
– Uwiodę Bri, ożenię się z nią, a potem rozwiodę i dostanę połowę majątku – wyjaśnił na wydechu Victor, uważnie obserwując reakcję Huntera.
Ten wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę oniemiały. Łyżka z płatkami zawisła w połowie drogi do jego ust, a on nie mógł wykrztusić słowa.
– I? – Victor zatarł ponownie ręce, ciekawy co ma na ten temat do powiedzenia jego najlepszy przyjaciel. – Co sądzisz?
Daniel odłożył łyżkę z brzękiem do niemal pustej miski i spojrzał na kumpla jak na idiotę.
– Wiesz co, Vic? Zawsze wiedziałem, że brak ci piątej klepki, ale ze wszystkich twoich numerów, ten jest chyba najbardziej porąbany – powiedział w końcu, a Allen przestał się uśmiechać.
– Niby dlaczego?
– Czy ty się w ogóle słyszysz? Chyba nie myślisz o tym poważnie!
– Właśnie że myślę. – Victor założył ręce na piersi, starając się ukryć fakt, że jest nieco zawstydzony reakcją Daniela. – I ty mi w tym pomożesz.
– Nie do wiary. – Hunter pokręcił głową, jakby chciał od siebie odrzucić ten absurdalny pomysł. – To jest wyłudzenie. Zwyczajne oszustwo. Cait na pewno wiedziałaby jak to fachowo nazwać. To nie w porządku...
– A w porządku jest grożenie mojemu przyjacielowi śmiercią jeśli nie oddam kasy na czas? – Victor wyglądał na wkurzonego. Sam siebie próbował przekonać, że plan, na który wpadł tego ranka jest idealny, bo po prostu innego nie miał. Za bardzo się bał, że coś może się stać Danielowi. Nie mógł na to pozwolić, dlatego gotów był postawić wszystko na jedną kartę.
– Nie, ale trzeba było o tym pomyśleć zanim zasiadłeś z Taco do pokera. Cholera, Victor! Czy ty w ogóle czasem myślisz o konsekwencjach?
– Wiem, że to było głupie – przyznał Allen ze skruchą spuszczając głowę. – Ale nic na to nie poradzę. Hazard mam we krwi. Poza tym, ja naprawdę myślałem, że Taco jeszcze sporo posiedzi i albo uda mi się skołować skądś kasę, albo on sam daruje mi dług.
Daniel prychnął, wstając i zabierając się za mycie naczyń. Nie chciał patrzeć w tej chwili na przyjaciela. Nie rozumiał jak można być aż tak lekkomyślnym. Z nich dwóch to właśnie Daniel był zawsze głosem rozsądku. Nie oznaczało to, że był święty – po prostu zawsze wiedział, gdzie jest granica. Victor natomiast zachowywał się czasami jak przerośnięte dziecko. Hunter milczał przez chwilę, szukając wyjścia z sytuacji, ale nic nie mógł wymyślić.
– A jak zamierzasz to zrobić? – odezwał się po chwili, spoglądając kątem oka na kumpla, który przypatrywał mu się z uwagą od dłuższego czasu. – Taco zażądał kasy jak najszybciej. A poza tym, nie powiedziane, że dostaniesz jakiekolwiek pieniądze po rozwodzie. Bogacze lubują się w intercyzach. Jeśli ta dziewczyna ma choć trochę oleju w głowie, w co wątpię, skoro zadała się z tobą, będzie chciała podziału majątku. Twój plan jest do d**y, Vic...
– Myślałem nad tym i dam Taco zaliczkę – myślę, że mój samochód mu się spodoba. Jest sporo wart i to powinno wystarczyć. Kupi mi kilka miesięcy na spłatę reszty długu. Przez ten czas rozkocham w sobie Bri tak, że świata nie będzie poza mną widziała. I o resztę się nie bój – już moja w tym głowa.
Daniel przeczesał nerwowo włosy palcami, jak to zwykle miał w zwyczaju i westchnął ciężko.
– Czasami zapominam, dlaczego się z tobą przyjaźnię – powiedział, kręcąc głową na widok determinacji kumpla.
– Danny... – W głosie Victora pobrzmiewała prawdziwa desperacja i dopiero teraz Daniel to zauważył. – Ja naprawdę nie widzę innego wyjścia. Może to nie całkiem w porządku i możesz nazwać to niemoralnym, ale... Przynajmniej nie muszę napadać na bank. A jeśli mi pomożesz...
– Chwila, chwila! – Daniel podniósł rękę, by uciszyć Victora, zanim ten za bardzo się rozpędzi ze swoim szatańskim planem uwiedzenia panny Linton, by wyłudzić od niej pieniądze na spłatę długów. – Nie powiedziałem, że ci pomogę. Wybacz, Vic, ale jak dla mnie to za wiele. Zresztą, niby jak miałbym to zrobić?
– Oglądałeś "Wielki podryw", prawda? – zagadnął Allen, a Hunter pokiwał głową. – Powiedzmy, że byłbyś Jennifer Love Hewitt.
– A ty niby Sigourney Weaver? – Daniel prychnął, czując się niebywale głupio, dyskutując na ten temat z facetem, który był dla niego jak brat. – Przypomnij mi, żebym odciął ci kablówkę.
– Nie muszę. Niedługo sami mi odłączą, bo nie stać mnie, żeby za nią płacić – zauważył Victor, a Daniel roześmiał się dość ponuro.
– Zastanowię się nad tym. Tylko tyle mogę obiecać. – Daniel spojrzał na Victora smutnym wzrokiem. Chciał mu pomóc, ale miał nadzieję, że Allen wpadnie na mniej radykalne rozwiązanie.
Victor pokiwał głową na znak, że rozumie i w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Daniel poszedł, żeby otworzyć i jego oczom ukazała się sąsiadka z naprzeciwka, Eve.
– Cześć – przywitała się, nie bardzo wiedząc jak się zachować po ich wczorajszym, niezbyt przyjemnym spotkaniu na kampusie Stanforda. – Listonosz znów pomylił numery. Twoja poczta. – Wyciągnęła w jego kierunku plik kopert i wręczyła mu je, nie patrząc na niego.
– Dzięki – powiedział, biorąc od niej listy, czując że złość za to, co się stało jeszcze mu nie przeszła.
– Cześć, Eve! – krzyknął Victor, podchodząc do drzwi, by rozluźnić nieco sztywną atmosferę. – Słyszałem, że niezła kaszana wyszła z tym Stanfordem. Jesteś pewna, że twoja siostra nie wolałaby czasem pójść na *UCLA?
Cały Victor – walił prosto z mostu, nie przejmując się, że może być nietaktowny. On również uważał, że Caitlin spotkała niesprawiedliwość.
– Naprawdę mi przykro, że tak wyszło – odpowiedziała kobieta, pozostawiając bez komentarza uwagę Allena.
– No cóż – zaczął Daniel, mając wielką ochotę, by parsknąć śmiechem. – Twoje "przykro" nie sprawi, że Cait odzyska stracony rok życia.
– Nie wiesz jak to możliwe, Eve? – zagadnął Victor, zupełnie nie przejmując się, że wtrąca się w nie swoje sprawy. – W jednej chwili dziewczyna dostaje list z wiadomością, że ją przyjęli na najlepszy uniwersytet w Kalifornii, a w następnej mówią jej, że to pomyłka i oddają jej miejsce jakiejś przypadkowej osobie. Nie wiesz jak to się mogło stać?
– Jestem tym zaskoczona tak samo, jak wy. – Eve doskonale zdawała sobie sprawę, do czego pije przyjaciel jej sąsiada. – Jenna dostała wiadomość, że przyjęli ją z drugiego naboru, więc nie kwestionuję decyzji dziekana. Muszę iść, obowiązki wzywają – dodała złośliwie, widząc że dwóch mężczyzn obija się w południe w środku tygodnia.
Daniel zatrzasnął drzwi i wściekły rzucił listy na blat.
– Ta twoja sąsiadka coś kręci – zauważył Victor, marszcząc brwi i zastanawiając się nad czymś uparcie.
– Niby co?
– Myślę, że jej siostrunia nie otrzymała miejsca Cait w uczciwy sposób. I ona o tym wie albo sama maczała w tym palce.
– A niby dlaczego tak myślisz?
– Proszę cię, Danny. – Victor uniósł jedną brew i chwycił butelkę z piwem, którą wcześniej pozostawił na kuchennym blacie. – Umiem poznać, kiedy ktoś kłamie. Zarabiam na życie w reklamie, zapomniałeś? No cóż... A przynajmniej zarabiałem.
– A co to ma do rzeczy? – Daniel nadal nie bardzo wiedział, o co chodzi.
– Stary, ty chyba nadal jesteś jedną nogą w łóżku! – Victor pokręcił głową i kontynuował: – A to, że czym innym jest reklama jak nie kłamstwem doskonałym? Znam się na kłamstwie jak mało kto i mówię ci – Eve zdecydowanie coś ukrywa.
– Być może, ale i tak muszę spróbować odzyskać to miejsce dla Caitlin. Pogadam z dziekan i upomnę się o to, co należy się mojej siostrze. Nie zostawię tak tego.
– I dobrze. – Victor przyznał mu rację, ale powiedział to zbyt przymilnym tonem i Daniel od razu domyślił się, że robi to dlatego, by skłonić przyjaciela do udziału w jego porąbanym planie zdobycia kasy. – A tak przy okazji, wiesz gdzie jest jakieś schronisko dla zwierząt? Tak jakby, mój plan wymaga przygarnięcia jakiejś psiny.
Daniel załamał ręce. Nie miał nawet siły pytać, o co chodzi.
*UCLA – University of California, Los Angeles
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:49:21 23-07-18, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|