|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:02:42 23-07-15 Temat postu: |
|
|
Zdążyłam się stęsknić za chłopakami, a tu proszę. Jest i ciąg dalszy!
Mnie też zastanawia jak tak naprawdę wygląda sprawa z tymi studiami i czy faktycznie Ev jest jakoś w to wplątana.
Vic jak zwykle ma szalony pomysł, ale w tym całym jego szaleństwie jest jakaś niewielka szansa na sukces - tak myślę. Może dziewczyna jednak nie będzie chciała intercyzy jeśli ewentualny plan odnośnie ślubu się powiedzie - tylko, że Vic nie ma coś ostatnio szczęścia. O.o
Kurcze - to słodkie, że Vic najbardziej obawia się jednak, że Taco zemści się na Dannym. Nawet jeśli to wszystko jest winą Victora to i tak niezły z niego przyjaciel. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:14:33 24-07-15 Temat postu: |
|
|
Opening zaraz zobaczę .
Kurczę, byłam pewna, że Victor kłamie o tym psie, tym bardziej, że sekundę wcześniej zastosował zasadę "Mów to, co kobiety chcą usłyszeć", a tu proszę, nie kłamał.
Maggie napisał: | Allen otworzył piwo o kant blatu i pociągnął siarczysty łyk prosto z butelki. |
Dlaczego mi się to z czymś/z kimś skojarzyło? .
Zastanawiam się, jakim cudem Victor chce wykonać swój plan w tak szybkim tempie, skoro - jeżeli dobrze pamiętam - Taco kazał mu spłacić dług za kilka dni? Swoją drogą, plan jest jednak trochę podły ;P.
O i dostałam odpowiedź kawałek dalej .
HM...Coś mi się wydaje, że Victor niedługo zabawi się w detektywa odnośnie tych studiów... |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:11:44 24-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, co chodzi ze studiami się wszystko wyjaśni w swoim czasie. Bri jest naiwna, a Victor jak nikt inny zna się na kobietach. Nie pchałby się w to wszystko, gdyby nie było choć najmniejszej szansy na sukces. I rzeczywiście, dba o przyjaciela. Boi się nie tylko o własne życie, ale też o życie Danny'ego, dlatego nie może zwlekać.
Aguś, to masz jeszcze trailer na dokładkę: [link widoczny dla zalogowanych]
Plan jest podły i to nawet bardzo, ale innego wyjścia z sytuacji Vic nie widzi.
A co do tej zabawy w detektywa... Może nawet uda mu się znaleźć odpowiedź
Dzięki za komentarze! :* |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:28:13 24-07-15 Temat postu: |
|
|
Trailer - wow. Nie mam słów. Wybór piosenek - szczególnie tej drugiej - i to, jak przedstawiasz swoich bohaterów...To wygląda jak profesjonalny trailer...Aż chce się obejrzeć to video jeszcze raz, w TV .
Opening - Kobieto, idź pracować przy tworzeniu wejściowek do seriali w jakiejś stacji TV, przy serialu emitowanym w "prawdziwej" telewizji, bo wymiatasz . |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:14:38 25-07-15 Temat postu: |
|
|
Czy ja już mówiłam, że ich uwielbiam? Nie. No to mówię - uwielbiam ten duet! Kardiashany, Wielki Podryw i schronisko - Boże nie wiem skąd masz głowę do takich pomysłów i do tego, żeby w tak genialny sposób wplatać je w opowiadanie
Nie pochwalam decyzji Vica, ale jak widać tylko na to wpadł, jest za to święcie przekonany, że Eve maczała palce w zamianie miejsc na uczelni - sama bym się nie zdziwiła, bo chodziło o jej siostrę. Cóż - nadal jestem ogromnie ciekawa tej sprawy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:39:41 27-07-15 Temat postu: |
|
|
Dzięki, Aguś, starałam się jak mogłam
Ale niestety coraz mniej seriali ma takie rasowe czołówki. Z tych, które oglądam to chyba tylko Teen Wolf może się pochwalić openingiem, który z chęcią zawsze oglądam i nie przewijam, ale inny serial nie przychodzi mi na myśl w tym momencie.
Nati, bardzo mi miło, że zapałałaś sympatią do tych panów, bo oprócz wielu wad, które z pewnością mają, to chyba jednak nie są tacy źli
Eve na pewno coś ukrywa - Victor ma nosa do ludzi. Ale co? To się okaże. Dziękuję Ci ślicznie za komentarz :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:07:32 29-07-15 Temat postu: |
|
|
Znów spóźniona, ale jestem w końcu z komentarzem
Madziu pisałam Ci już zapewne, że uwielbiam to z jaką łatwością wplatasz poczucie humoru do swoich dzieł i nic się w tej kwestii nie zmieniło Wystarczy sama rozmowa między chłopakami, a z każdym kolejnym tekstem śmieję się jeszcze bardziej Ale do rzeczy ... uważam podobnie jak Victor, że coś tu się mocno nie zgadza z tym przyjęciem na uczelnię siostry Eve, nie mam pomysłu o co tutaj chodzi, ale dziwne to jakieś wszystko i grubymi nićmi szyte. W zasadzie tu może chodzić dosłownie o wszystko, więc na ten moment nie podejmuję się zgadywania, bo zwyczajnie nie mam na to pomysłu
Plan Victora dla mnie osobiście nie jest żadnym zaskoczeniem, zastanawiałam się tylko, która siostra Linton wpadnie w jego sidła i jak się zapewne domyślasz jego "spotkanie" z panią prawnik na środku ulicy dawało mi powód sądzić, że to będzie ona, a tu się okazuje, że jednak Bri Szczerze powiem, że szkoda mi trochę tej dziewczyny, bo jeśli Vic'owi uda się ją faktycznie uwieść to będzie naprawdę mocno cierpiała i przeżyje to zdecydowanie bardziej niż ktokolwiek inny, ale z drugiej strony nie wiem czy jej znajomość z Victorem nie wyjdzie jej jednak na dobre, zresztą nie tylko jej. Może dzięki niemu i temu jakie ma podejście do życia, Bri w końcu odetchnie pełną piersią, a nasz lekkoduch zacznie odrobinę inaczej postrzegać świat? Mówi się, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i może w tym przypadku to się sprawdzi i oboje zupełnie nieświadomie pomogą sobie nawzajem? Tutaj wszystko może się zdarzyć, a historia może pójść absolutnie w każdą stronę, więc czekam niecierpliwie na dalszy rozwój historii, bo ciekawa jestem co wymyśliłaś dla swoich chłopców. Na dzień dzisiejszy to wiem tylko tyle, że wpakują się w jeszcze większe problemy niż mają obecnie |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:38:08 29-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu jestem i ja – melduję, że nadrobiłam zaległości i pierwsze co muszę Ci powiedzieć, że jeszcze nim zaczęłam czytać to już byłam pod mega wrażeniem po obejrzeniu trailera i czołówki - absolutne mistrzostwo i pełen profesjonalizm I Ty to serio w movie makerze robiłaś? FANTASTYCZNE i nie wiem gdzie Ty tam w ogóle jakaś gorszą jakość widzisz A! Grafika też genialna Szczególnie mi się ten czarnobiały plakat spodobał
Teraz co do samej treści rozdziału numer 1 – uśmiałam się, czytając ile trudu zadał sobie Daniel by spławić tę pannę To co tam odstawił to ludzkie pojęcie przechodzi A jeszcze potem ta rozmowa z Victorem przez telefon – widać, że panowie rozumieją się bez słów i obaj stosują te same „taktyki” Przez moment zastanawiałam się czy aby blondynka, która opuściła mieszkanie Daniela i ta, z którą „skończył” Vic, to nie jest przypadkiem jedna i ta sama osoba. Jest?
Danny martwi się o siostrę i to zdecydowanie działa na jego korzyść, ale nie podobał mi się sposób w jaki rozmawiał z Eve i jej siostrą. Rozumiem, że był wściekły, ale to go wcale nie usprawiedliwia.
Rozdział 2: Biedny Vic, tak się wkopać przed byłym szefem. Strzelił sobie w kolano, ale pomyślałam sobie „Ha! I masz za swoje”, bo oprócz pewności siebie zobaczyłam w nim w tej scenie jakiś rodzaj zarozumialstwa, a tekstem, że przestał sypiać z Ashley kiedy się za bardzo zaangażowała pogrążył się całkowicie
No i poznaliśmy rodzinę Lintonów – pierwsza moja myśl, po przeczytaniu tego fragmentu to „cyrk na kółkach” . Najbardziej wyrazista wydaje się Kara. Zastanawiam się dlaczego tak kipi złością i jadem i doszukuję się tu jakiegoś drugiego dna, być może zupełnie niepotrzebnie, ale wstrzymam się z wszelkimi osądami dopóki nie zobaczę Ginnie w rodzinnym gniazdku i nie poznamy wszystkich bliżej A w tym miejscu mogę Ci tylko bić brawo za to, jak świetnie wychodzą Ci sceny, w których trzeba ogarnąć więcej niż dwie osoby – ja zawsze mam z tym problem, a u Ciebie wszystko wychodzi tak naturalnie i lekko i tworzy się nam przed oczami naprawdę przyjemny obrazek Nie wiem czemu – może właśnie przez to, że zawsze szukam dziury w całym – ale wydaje mi się, że to, że Nate załapał się na Stanford z pierwszego miejsca, ma coś wspólnego z tym, że siostra Daniela straciła swoje, a Jenna to tylko jakaś „przykrywka” Ale może niepotrzebnie kombinuję tam, gdzie nie trzeba
A na koniec rozdziału zaserwowałaś nam standardowe „zalewanie robaka” Dan i Vic są absolutnie genialni i nie sposób ich nie lubić nawet, jeśli nie pochwala się ich pewnych zachowań A to w jaki sposób wplatasz humor w poważne akcje – bo za taką należy uznać starcie z Taco – jest godne pozazdroszczenia Szkoda mi trochę Victora, ale on chyba nawet z nożem na gardle albo lufą pistoletu przystawioną do głowy w dalszym ciągu pozostałby jakiś taki… beztroski?
Rozdział 3: Nieco bliżej poznaliśmy się Bri Zastanawiałam się w jaki sposób zapoznasz siostry Linton z naszymi podrywaczami i proszę – spacer z psem i Vic został złowiony No i powoli zmazuje tę plamę, która powstała po jego rozmowie z szefem chociaż przez chwilę myślałam, że z tym psem, którego oddał przyjacielowi to znowu jakaś jedna wielka ściema ;D
No i właśnie. Wyszło to, co mnie naszło po drugim rozdziale – beztroska i lekkomyślność Vica. Czułam, że z tej dwójki to Dan jest tym rozsądniejszym i twardo stąpającym po ziemi i nie pomyliłam się. Vic ma niby prosty plan, ale znając życie to wszystko okaże się trudniejsze do zrealizowania niż można przypuszczać, a intercyza, o której wspomniał Dan, to będzie najmniejszy z problemów, które pewnie zaraz zaczną się piętrzyć
W każdym razie muszę tu powtórzyć to, co napisałam już wcześniej – uwielbiam Vica i Danny’ego, ich wzajemne docinki i sposób w jaki zbudowałaś relacje między nimi – mistrzostwo
A teraz tak sobie myślę, że blondynka z pierwszego odcinka, którą tak ładnie wyprosił ze swojego mieszkania Dan to Kara Skoro to imprezowa dziewczyna, to nawet pasowałoby do niej
Podsumowując – już sam pomysł na opowiadanie był świetny, a znając już trochę Twoje możliwości, wiedziałam, że do wykonania nie będę miała żadnych zastrzeżeń. Postaci wykreowane fantastycznie, nie potrafiłabym na ten moment wybrać, który z głównych bohaterów bardziej przypadł mi do gustu, a sposób w jaki budujesz dialogi między nimi, świetnie oddaje łączącą ich przyjaźń. Powiedziałabym chyba nawet że to taki typowy bromance Tylko jakby go tu nazwać? Kurde… trudno jakoś sensownie połączyć imiona Daniel i Victor Nieważne. Jestem absolutnie oczarowana i samą historią i postaciami i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:20:28 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Wam za komentarze, dziewczyny! :*
Madziu, myślę, że utrafiłaś w samo sedno. Choć plan Victora wydawać by się mógł okrutny (i pewnie taki jest), to jednak być może wyniknie z niego też coś dobrego. I chyba Bri może na tej znajomości najwięcej zyskać (choć niestety też stracić). No cóż... zobaczymy jak to się dalej potoczy
Aguś, fajnie że tu zajrzałaś, Twoja opinia się dla mnie liczy, więc niezmiernie mi miło, że opowiadanie Ci się podoba
Mogę Cię zapewnić, że ta blondynka, którą spławił w pierwszym rozdziale Daniel to nie była żadna z sióstr Linton. Wszystkie sa blondynkami, ale oprócz koloru włosów nic więcej ich nie łączy. Tamta to była przygodna dziewczyna z baru. Ale doceniam, że kombinujesz
A co do Nate'a to czuję się w obowiązku, by stanąć w obronie młodego Lintona i powiedzieć, że on zasłużył sobie na to miejsce dzięki ciężkiej pracy i nie ma nic wspólnego z Caitlin. Poza tym, on nie jest stypendystą, po prostu miał najlepsze wyniki i zajął pierwsze miejsce na liście.
I właśnie o to mi chodziło - to jest właśnie taki bromance. Też nie mam pojęcia jakby tu ich nazwać. Dactor brzmi za bardzo po lekarsku a Viniel kojarzy się z winylami. Może Dantor? Jak na coś wpadniesz, to daj znać
Jeszcze raz dziękuję! :*
A teraz zapraszam na kolejny rozdział
ROZDZIAŁ 4: "Wszystko zostaje w rodzinie"
Caitlin siedziała jak na szpilkach przed gabinetem pani dziekan. W słuchawkach rozbrzmiewał jakiś kawałek Bryana Adamsa, ale i tak nie mogła się uspokoić. Zamknęła oczy, oddychając głęboko i starając się nie myśleć o tym, co jej brat musiał zrobić, żeby załatwić jej ponownie miejsce na najlepszym uniwersytecie w całym stanie Kalifornia. Siedział już tam od dobrych pół godziny i Cait zaczynała się niepokoić.
Kiedy już miała wstać i wejść do pomieszczenia z zamiarem oznajmienia bratu, że to wszystko nie ma sensu i chce już wracać do domu, drzwi otworzyły się i na korytarz wypadł Daniel, nerwowo przygładzając potargane włosy. Rzucił siostrze spojrzenie w stylu: "Nie martw się, mam to pod kontrolą", ale ona i tak nie wyglądała na przekonaną. Za szatynem wyszła wysoka kobieta około czterdziestki o surowych rysach – dziekan Samantha McKenzie. Wygładziła śnieżnobiałą koszulę, którą miała na sobie i odkaszlnęła, spoglądając na Cait.
Dziewczyna natychmiast poderwała się na nogi, wyszarpując z uszu słuchawki i wpatrując się w dziekan z nadzieją.
– No więc – zaczęła pani dziekan, zakładając za ucho niesforne kosmyki włosów, które wydostały się z ciasnego koka, który jeszcze tego ranka starannie upinała na głowie – pański brat ma niezwykły dar przekonywania, panno Hunter...
"W to nie wątpię" – pomyślała Cait, zerkając z ukosa na Daniela, który rzucił jej przepraszający uśmiech.
– Doszliśmy razem do wniosku, że spotkała panią niesprawiedliwość ze strony uczelni – kontynuowała McKenzie, jakby nie zdawała sobie sprawy, jak musi wyglądać ta scena w oczach nastolatki. – Dlatego jestem skłonna przywrócić panią na listę studentów.
– Naprawdę? – Cait nie posiadała się z radości. Daniel poczuł, że warto było się poświęcić chociażby po to, by zobaczyć ją tak rozpromienioną. – Dziękuję, pani dziekan! Jestem pewna, że pani tego nie pożałuje!
Dziewczyna rzuciła się, by uścisnąć rękę kobiety. Ta niechętnie ją jej podała, po czym schowała się z powrotem w swoim gabinecie, lekko zażenowania. Rodzeństwo zostało samo na korytarzu. Nim Daniel się spostrzegł, siostra zawisła mu na szyi, przysłaniając cały świat burzą swoich blond włosów, niemal zwalając go z nóg.
– To nic takiego... – powiedział zawstydzony, przytulając się do jej pachnących lawendą loków i wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna płacze. – Hej, wszystko będzie dobrze – uspokoił ją, stawiając na podłodze i ocierając łzy, które spływały po jej policzkach. – Stanford czeka.
– Nawet nie chcę myśleć, jak ją przekonałeś. – Cait wymownie wskazała głową na drzwi gabinetu pani dziekan, a Daniel uśmiechnął się pokrzepiająco.
– Mam swoje sposoby – powiedział tylko, po czym poczochrał ją po głowie, jak to zwykle miał w zwyczaju robić, kiedy była małą dziewczynką. – Nie musisz się już o nic martwić. Resztę zostaw mnie.
– Resztę? – wykrztusiła Caitlin, przełykając łzy i szklistym wzrokiem spoglądając do góry na znacznie wyższego brata. – To jest coś jeszcze?
– Dziekan zgodziła się cię przyjąć z powrotem, ale na innych warunkach, Cait – wyznał Daniel, wzdychając ciężko. – Nie odzyskałaś swojego dawnego miejsca jako stypendystka. Będziesz pełnoprawną studentką Stanfordu, ale będziesz musiała płacić czesne.
Panna Hunter wyglądała jakby zobaczyła ducha. Zdawała sobie sprawę, że nie stać jej na tak drogie studia. Co prawda mogłaby poprosić o pomoc babcię, ale ta jako emerytka nie była w stanie pokryć wszystkich kosztów. Uśmiech spełzł z jej twarzy tak szybko jak się pojawił. Daniel, najwyraźniej czytając w jej myślach, położył jej ręce na ramionach, mówiąc:
– Nie masz się o co martwić. Wszystkim się zajmę.
– Ale... jak? – Dziewczyna zamrugała szybko powiekami, zastanawiając się, co brat ma na myśli. – Danny, ty sprzedajesz używane samochody. Z twoimi zarobkami możesz co najwyżej zasponsorować mi karnet na obiady.
– Wierz lub nie, ale Victor ma dla mnie jakiś biznes. Można zarobić sporo pieniędzy. Dziekan dała nam kilka miesięcy na zapłatę czesnego, więc możesz być spokojna...
– Już sam fakt, że wspomniałeś o Victorze i o biznesie w jednym zdaniu sprawia, że nie mogę się uspokoić...
– Zaufaj mi, Cait. Wiem, co robię. – Mężczyzna wyglądał na pewnego siebie, więc dała za wygraną i kiwnęła głową. – Idź do auta, ja muszę jeszcze zadzwonić.
– Okay – powiedziała, uśmiechając się lekko i zmierzając do wyjścia. – I... Danny? – Kiedy brat spojrzał na nią pytająco, wyjaśniła: – Masz koszulkę ubraną na lewą stronę.
Daniel potarł się z zakłopotaniem po podbródku, a kiedy siostra znikła mu z oczu, wybrał w komórce numer Victora. Długo nie musiał czekać, bo już po drugim sygnale usłyszał głos najlepszego przyjaciela.
– Wchodzę w to – oznajmił Hunter, sam nie wierząc w to, co robi. Dziekan dała mu jednak szansę, więc zamierzał ją wykorzystać. Nadal nie podobał mu się plan Allena, ale dla Cait był zdolny zaryzykować.
***
Był taki piękny. Kształty, gustowny, elegancki. Miał w sobie pewną tajemniczość i urok, a kobiety rozpływały się na jego widok. Ciężko mu będzie się z nim rozstawać. To był taki piękny samochód...
– Chyba żartujesz, Allen – prychnął Taco na widok auta, które prezentował mu z ciężkim sercem Victor, gdzieś na obrzeżach San Francisco. – Mam dać ci więcej czasu na spłatę długu, bo wspaniałomyślnie dajesz mi tego grata?
– Grata? – Victor poczuł się urażony do głębi. Ten mustang był jego największą dumą i strzegł go jak oka w głowie. – To klasyk, Taco!
– Taa, jasne. – Gangster nie wyglądał na przekonanego, ale Victor uznał za dobry znak, że wierzyciel mu nie przyłożył, kiedy tylko go zobaczył, a to znaczyło, że był otwarty na negocjacje. – Pójdzie za jakieś 30 tysiaków maks...
– 30? Co najmniej 70! – Victor zamaszystym gestem wskazał na samochód, którego błękitny lakier mienił się w słońcu, przywodząc na myśl lagunę gdzieś na tropikalnych wyspach. – Z takim samochodem, Taco, świat stoi u twoich stóp...
Allen przyglądał się uważnie reakcji wierzyciela, który przekrzywił głowę, nie bardzo wiedząc czy pójść na ten układ.
– Czy ja wiem... – Taco podrapał się po nosie, a Victor poczuł, że ten mięknie. Kolejny dowód na to, że Victor był świetnym specem od reklamy. – Wygląda jak auto dla bab.
– Człowieku! – Victor podszedł bliżej wielkiego mężczyzny i uśmiechnął się tak, jakby ten trafił w samo sedno. – Właśnie o to chodzi! Laski lecą na ten model. Nie będziesz się mógł od nich opędzić. Nie to, żeby teraz czegoś ci brakowało – dodał szybko, widząc groźne spojrzenie byłego więźnia. – Zapewniam cię, Taco – to auto to przepustka do lepszego życia. Czy kiedykolwiek czułeś się dyskryminowany, napiętnowany? – zaczął tonem, który bardzo przypominał głos z reklam, zachęcający do zakupu towaru. – Na pewno! Jesteś Latynosem, w dodatku nieprzeciętnych rozmiarów i jeszcze siedziałeś w więzieniu. Ten samochód pomoże ci odnaleźć pewność siebie i idealnie wpasować się w otoczenie. Na pewno zawsze marzyłeś o tym, by móc żyć jak każdy inny człowiek w tym mieście. Teraz masz ku temu okazję. Dzięki temu oto mustangowi...
Jeszcze raz wskazał na samochód, poklepując z czułością jego maskę. Prawie widział oczami wyobraźni jak trybiki w głowie Taco obracają się niczym w jakiejś machinie. Wiedział, że kupił go tym wywodem i aluzją do jego pochodzenia. Teraz pozostawało tylko czekać.
– Dobra, Allen – powiedział Taco, zadziwiająco łagodnym tonem po jakiejś minucie ciszy. Obszedł auto dookoła, potakując z uznaniem głową. – Potraktuję to jako zaliczkę. Resztę musisz mi dostarczyć do końca miesiąca.
– Co? Przecież mówiłem, że straciłem robotę! – Victor przez chwilę stracił nad sobą panowanie, ale widząc minę wierzyciela, szybko powrócił do poprzedniego tonu. – Mam pewien sposób jak zdobyć forsę, ale potrzebuję więcej czasu...
– Nie ma mowy, Allen! Już i tak poszedłem ci na rękę.
– Ale chyba nie zapomniałeś – zaczął ciemnowłosy Brytyjczyk, uśmiechając się do własnych myśli – że kiedyś załatwiłem twojej kuzynce pracę. Pamiętasz? Pomogłem tobie, a teraz potrzebuję tylko małego odroczenia wyroku, niczego więcej...
Prawda była taka, że kuzynka Taco była nielegalną imigrantką z Meksyku. Załatwienie pracy to było trochę za dużo powiedziane, bowiem Victor po prostu zaprowadził ją do jakiegoś baru z niezdrową żywnością, gdzie akurat potrzebowali kelnerki i pomógł jej się dogadać w obcym języku. Miesiąc później Urząd Imigracyjny ją deportował, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Victor dobrze wiedział, że ta drobna przysługa, którą z dobroci serca wyświadczył kiedyś Taco, teraz może mu się przydać.
– Okay – powiedział w końcu Meksykanin, czując się zobowiązany. – Dam cię więcej czasu. Ale masz mi się meldować! Chcę wiedzieć, że rzeczywiście kombinujesz jak zdobyć dla mnie kasę i że nie robisz mnie w balona!
– Ciebie? W balona? – Victor udał oburzonego samym tym oskarżeniem. – Nigdy w życiu, Taco. Poza tym, obaj jesteśmy ludźmi honoru, prawda? Wiesz, że cię nie zdradzę...
Taco spojrzał na niego jakby szczerze w to wątpił, ale wiedział, że i tak nie ma innego wyjścia. Wziął kluczyki od Allena i wsiadł za kierownicę swojego nowego auta. Victorowi serce się krajało, kiedy patrzył jak wielki Meksykanim odjeżdża jego ukochanym mustangiem. Wyglądał w nim przekomicznie, ale na szczęście zgodził się na odroczenie spłaty długu.
Teraz Victorowi nie pozostawało nic innego jak tylko wcielić w życie swój plan.
***
Ginnie Linton przeciskała się między stolikami w country clubie, zastanawiając się, co ją podkusiło, by zgodzić się na kolejne rodzinne spotkanie drugi raz z rzędu. Brunch był pomysłem jej ojca i dobrze wiedziała, dlaczego wychodził ze skóry, by spędzać z najstarszą córką jak najwięcej czasu. Czuł się zagrożony ze strony Jeremy'ego Reynoldsa, u którego od niedawna pracowała, ale przecież nie miał ku temu powodów. To, że Ginnie wybrała pracę w kancelarii Reynolds & Son nie znaczyło, że Malcolm przestał się dla niej liczyć. Nadal był w końcu jej ojcem, a ona jego oczkiem w głowie. Zaczynała ją trochę męczyć ta zazdrość, więc chcąc nie chcąc zgodziła się na udział w brunchu, który niefortunnie miał miejsce w country clubie. Najstarsza panna Linton miała dziwne wrażenie, że ojciec zrobił to specjalnie – każdy głupi wiedział, że Jeremy codziennie jada w klubie ze swoimi znajomymi i Ginnie była przekonana, że Malcolm specjalnie wybrał to miejsce, by świecić staremu znajomemu przed oczami tym, jak blisko jest ze swoją rodziną.
Wykrzesała z siebie siłę na lekki uśmiech, kiedy jej oczom ukazał się zastawiony różnymi potrawami śniadaniowymi stół i ojciec machający żywiołowo ręką w jej stronę. Matka i rodzeństwo siedzieli już na swoich miejscach, choć żadne z nich nie okazywało takiego entuzjazmu jak Malcolm i Ginnie była pewna, że zostali po prostu zmuszeni, by wziąć udział w przedstawieniu. A najstarszej córce przyszło odgrywać w nim główną rolę.
– Virginia! – Malcolm przywitał się z córką, wstając i całując ją w policzek, zerkając z premedytacją na Jeremy'ego, który siedział kilka stolików dalej, ale ten zdawał się nie zauważać tej komedii, jako że właśnie dyskutował w najlepsze ze swoimi znajomymi.
Ginnie uśmiechnęła się i usiadła na krześle, które odsunął dla niej ojciec. Rzadko bywała w country clubie, ale musiała przyznać, że Malcolm wiedział, co robi, jeśli chciał jej zaimponować. Stół ustawiony był na tarasie, skąd roztaczał się malowniczy widok na niewielkie jezioro i pola golfowe, których zieleń mieniła się w słońcu. Virginia rzadko okazywała zachwyt, więc i teraz nie dała niczego po sobie poznać. Zamiast tego przywitała się z mamą, obok której usiadła i rodzeństwem, które, oprócz Brianny, odnosiło się do niej raczej chłodno. Być może miało to coś wspólnego z tym, że żadne z nich nie chciało być wciągane w prywatne rozrachunki między Malcolmem a Jeremym. Trudno jej było to rozgryźć.
– Więc – zaczął Malcolm, celowo podnosząc głos, żeby Reynolds mógł ich usłyszeć – jak tam ci się podoba praca, Ginnie? Mam nadzieję, że stary Jeremy nie każe ci harować za ciężko.
Cassandra niemal uderzyła się otwartą dłonią w czoło, a Kara pociągnęła siarczysty łyk ze swojego kieliszka, w którym musiał zapewne znajdować się sok pomarańczowy z dodatkiem czegoś mocniejszego. Brianna spuściła wzrok, kręcąc lekką głową nad brakiem taktu ojca. Natomiast Nate wyglądał na najbardziej znudzonego, wydawał się w ogóle nie zauważać, że Ginnie przysiadła się do stolika i z uporem maniaka grzebał w swoim iPhonie, nie tknąwszy niczego do jedzenia.
– Pytałeś mnie już o to – zauważyła chłodno najstarsza panna Linton, klepiąc matkę pod stołem po kolanie, bo zdawała sobie sprawę, że zazdrość męża ją również zaczyna irytować. – Wczoraj – dodała, przypominając mu o kolacji, na której zjawiła się razem ze swoim chłopakiem.
Malcolm zaczerwienił się po koniuszki uszu. Wychodził z siebie, by spędzić z córką trochę czasu, żywiąc płonne nadzieje, że Ginnie rzuci pracę u Jeremy'ego w cholerę i zapuka do drzwi rodzinnej kancelarii z podkulonym ogonem. W jego mniemaniu, nie zaszkodziłoby również, gdyby Kyle z nią zerwał – wtedy tym bardziej nie miałaby oporów, by skorzystać z propozycji współpracy z rodzonym ojcem.
Nathaniel po raz pierwszy od przybycia siostry się odezwał, ale nie oderwał wzroku od ekranu telefonu, który zdawał się go hipnotyzować.
– No właśnie – przyznał, nie zaszczycając swoich rozmówców ani jednym spojrzeniem. Mówił takim znudzonym tonem, że można by pomyśleć, że wtrąca się tylko przez swoją wrodzoną złośliwość. – Dlaczego dziś nie zabrałaś ze sobą tego farbowanego lalusia? Kara zwlekła się z łóżka o ósmej, żeby się dla niego wystroić. Jak widać, z marnym skutkiem.
Kara spojrzała na młodszego brata swoim słynnym wzrokiem Bazyliszka, ale ten uśmiechnął się tylko kpiąco i powrócił do czynności przeglądania czegoś na swoim telefonie. Siostra kopnęła go pod stołem tak mocno, że pisnął z bólu i aż łzy stanęły mu w oczach, ale to sprawiło, że tylko bardziej się roześmiał.
– Ten farbowany laluś ma na imię Kyle i nie mógł przyjść, bo ma dużo pracy w kancelarii – odpowiedziała Ginnie, z cierpliwością, której mogłaby jej pozazdrościć nawet Brianna. Zdawał się nie obchodzić jej fakt, że Kara mogłaby potajemnie wzdychać do jej wieloletniego chłopaka.
– Nathanielu, odłóż ten telefon – zarządziła Cassandra władczym tonem, spoglądając na syna iście morderczym spojrzeniem. – Jesteśmy przy stole, w dodatku w miejscu publicznym.
– Nie wiedziałem, że etykieta mi tego zabrania – powiedział najmłodszy z Lintonów, udając niezmiernie przejętego zwróceniem mu przez matkę uwagi, kiedy w rzeczywistości totalnie go to nie obchodziło. Odłożył jednak telefon i sięgnął po maślaną bułeczkę, którą zaczął rozrywać z jakąś dziwną zawziętością.
– Na pewno zmieniał właśnie status na facebooku. – Kara zdecydowała się wreszcie dogryźć bratu. – Z "pan pierwsze miejsce na liście przyjętych na Stanford" na "największy buc w Kalifornii".
Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Nate roześmiał się, odchylając na krześle i omal nie upadając.
– Wow, Kara – powiedział bijąc jej brawo, czym zwrócił na ich stolik uwagę innych członków country clubu, którzy spożywali późne śniadanie. – Ta riposta zajęła ci tylko minutę! Brawo, winszuję! Robisz postępy. Może jak tak dalej pójdzie to poddam pod wątpliwość moją teorię, że jesteś upośledzona umysłowo. Do tej pory wydawała mi się doskonale tłumaczyć twoje cofnięcie w rozwoju, ale teraz...
– Nate! – Cassandra wyglądała jakby miała wymierzyć synowi policzek, a Kara była czerwona ze złości i z chęcią rzuciłaby się na niego, gdyby nie fakt, że ludzie wokoło gapili się na nich jak na nienormalnych.
– No co? – Młody Linton wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie. – Przecież ktoś wreszcie musiał powiedzieć na głos to, co od dawna wszyscy dobrze wiemy.
– Nate! – Tym razem to Bri spojrzała na brata karcąco.
Wszyscy zdawali się piorunować go wzrokiem i nawet ojciec, z którym zwykle "trzymał sztamę", załamał ręce i ukrył twarz w dłoniach, ale Nate nie był pewny czy to z powodu rodzinnej kłótni czy tego, że jego plan legł w gruzach, bo Jeremy na pewno słyszał całe zajście i domyślił się, że Lintonowie nie są tak kochającą się rodziną, jaką Malcolm zawsze zapewniał go, że są.
– Boże, za grosz poczucia humoru. – Nathaniel pokręcił głową, nie rozumiejąc, co w nich wszystkich wstąpiło. – Przecież to chyba dobrze, że martwię się o moją niezbyt rozgarniętą siostrzyczkę, że staram się pobudzić jej mózg do pracy. Gdyby nie ja, pewnie już dawno siedziałaby w jakimś ośrodku, śliniąc się i gadając sama do siebie...
Poczuł, że przekroczył granicę, kiedy ojciec rąbnął pięścią w stół. Niezrażony, że kilka osób z sąsiedniego stolika na nich spojrzało, Malcolm mówił z zaciśniętymi zębami:
– Chciałem tylko spędzić trochę czasu z moimi bliskim, czy prosiłem o zbyt wiele?
– Owszem – odpowiedziała mu Ginnie, odkładając widelec i spoglądając na ojca ze złością. – Po co nas tu wszystkich zaprosiłeś? Przecież wiesz, jak kończą się nasze spotkania. Gdybyś nie chciał tak bardzo pokazać swojej wyższości nad Reynoldsem...
– Otóż to – zgodził się z siostrą Nathaniel i chyba chciał coś dodać, ale Virginia nie pozwoliła mu dojść do głosu.
– A ty się zamknij, Nate – warknęła, spoglądając na niego wściekła. – Wykorzystujesz każdą okazję, żeby pokazać jaki to nie jesteś wspaniały, bo dostałeś się na Stanford. I co z tego? Zgadnij, Nate! Ja też tam studiowałam i nie uważam się za bóg wie kogo...
– Z tym to bym się nie zgodziła – odezwała się Kara, niespodziewanie stając w obronie brata. A może po prostu chciała dogryźć starszej siostrze, która od zawsze była pupilkiem rodziców? – Puszysz się jak paw, bo Reynolds dał ci robotę w tej swojej przeklętej kancelarii. Rzygać mi się już chce od tego waszego prawniczego żargonu. – Ostatnie słowa skierowała zarówno do siostry, jak i do ojca. – Jesteś taka sama jak Nate, Gin. Tylko, że on, w odróżnieniu od ciebie, nie ma kija w tyłku.
Najmłodszy Linton spojrzał zszokowany na Karę, nie bardzo wiedząc, co go bardziej zaskoczyło: to, że stanęła w jego obronie, to że wreszcie powiedziała, co tak naprawdę myśli o Virginii, czy to, że użyła słowa "żargon".
– Kelner! – wrzasnęła na całe gardło Brianna, chcąc ratować sytuację, ale nawet największej mediatorce w rodzinie nie mogło udać się ujarzmienie całej gromady Lintonów, z których każdy chciał dolać oliwy do ognia.
– Dość tego! – warknął Malcolm, a jego wzrok spoczął na Karze, która nadal była czerwona jak burak. – Jak śmiesz zwracać się tak do nas? Ginnie nie zrobiła ci nic złego...
Blondynka prychnęła i odrzuciła wściekle włosy do tyłu. Panny Linton można było rozróżnić nie tylko po różnorodnych charakterach, ale też po fryzurach. Choć wszystkie były blondynkami, tak jak ich matka, to jednak każda miała jakiś znak rozpoznawczy. Ginnie miała włosy koloru ciemny blond, które skręcały się w loki, żyjąc własnym życiem. Brianna miała dłuższe lecz nieco cieńsze kosmyki w kolorze jasny blond, lekko pofalowane, co upodabniało ją do anioła, idealnie oddając jej charakter. Kara natomiast miała włosy długie aż do pasa i proste. Była blondynką, ale tyle razy eksperymentowała z różnymi farbami, że nie były one w tak czystym kolorze jak włosy jej sióstr. Ukazywały jednak idealnie jej bojową postawę, bo kiedy chwilę później wstała ze swojego miejsca, zaczęły falować na lekkim wietrze, upodabniając ją do prawdziwej wojowniczki.
– Wychodzę – oświadczyła, rzucając na stół serwetkę. – Nie będę brała udziału w tej maskaradzie, która miała na celu pokazaniu wszystkim jak bardzo jesteśmy dumni z Virgini i jak bardzo chcemy, żeby rzuciła pracę u ojca swojego faceta i zaczęła pracować dla ciebie. Bo wiesz co, tato? – Dziewczyna spojrzała na ojca z mściwą satysfakcją. – Mamy to gdzieś. Nikogo, poza tobą, to nie obchodzi.
Po tych słowach skierowała się do wyjścia, lawirując sprawnie między stolikami i ignorując spojrzenia członków country clubu, którzy poszeptywali coś między sobą.
– No cóż... – odezwał się w końcu Nate, nieco zdziwiony tym wybuchem, ale też dziwnie uradowany, jakby siostra pozytywnie go zaskoczyła. – Odgrywanie szczęśliwej rodziny nigdy nam się nie udawało. Także wybaczcie, ale ja też będę się zbierał. Kochana matko, kochany ojcze – rzucił ironicznie i wstał od stołu, po czym poszedł w ślady Kary.
Brianna wyglądała jakby się miała zaraz rozpłakać. Poklepywała matkę po dłoni, jakby miało jej to dodać otuchy, ale Cassandra wyglądała bardziej na wściekłą niż na smutną.
– Ty i te twoje pomysły, Malcolm – rzuciła w stronę męża, a ten uniósł brwi, zdziwiony.
– O co ci chodzi, Cassie? - zapytał mężczyzna, poprawiając garnitur i rozglądając się wokoło, ale wszyscy zdawali się powrócił do brunchu i nie zwracać na nich uwagi.
Cassandra prychnęła, ale nic nie powiedziała. Natomiast Ginnie poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i odwróciła się gwałtownie, z widelcem w pogotowiu jakby chciała dźgnąć intruza.
– To tylko ja – uspokoił ją Jeremy Reynolds, uśmiechając się szeroko i nie zważając na skwaszoną minę Malcolma, który piorunował wzrokiem rywala. Nie było wątpliwości, że znienawidził go teraz jeszcze bardziej. – Jadę do kancelarii i chciałem zapytać czy zabierzesz się ze mną. O ile oczywiście już skończyłaś brunch – dodał zapobiegawczo, choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że słyszał całe zajście i niebywale się cieszył z rozwoju wypadków.
– Tak, chętnie się z tobą zabiorę, Jer – odpowiedziała Virginia i wstała. Rzuciła matce przepraszające spojrzenie, kładąc jej rękę na ramieniu, po czym wyszła w towarzystwie swojego pracodawcy.
– Toż to jest podstępna gnida! – warknął Malcolm, nadal patrząc przed siebie, choć jego najstarsza córka już dawno znikła z horyzontu.
– No i co się tak dziwisz, Malcolm? – Cassandra zaśmiała się histerycznie i pociągnęła łyk z kieliszka Kary, która jako jedyna wiedziała jak przetrwać rodzinne spotkanie. – To wszystko twoja wina.
– Moja?!
Dalszego rozwoju kłótni Brianna już nie słyszała. Zaczęła się zastanawiać, czy istnieje na świecie osoba, która byłaby w stanie uzdrowić stosunki panujące w jej rodzinie.
Nagle przypomniała sobie o randce z Victorem, na którą umówili się następnego dnia i od razu poczuła się lepiej. Kto wie? Może to właśnie on był tą osobą?
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:47:05 23-07-18, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:25:31 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu nie ma opcji, żebym nie zajrzała - to dla mnie sama przyjemność czytać wszystko co wyjdzie spod Twojej klawiaturki więc to ja dziękuję za samą możliwość zapoznania się z tą historią i jej bohaterami Pozostałe Twoje dzieła też niedługo nadrobię
Wiedziałam, że kombinuję nie tam gdzie trzeba ale zrobienie z Kary tej przygodnej blondynki z pierwszego rozdziału mogłoby być nawet interesującym posunięciem Jakby nie było, jestem pewna, że zaskoczysz mnie jeszcze nie raz i na pewno będą to wyłącznie pozytywne zaskoczenia
A z nazwą tego uroczego bromance'u to ja nie wiem, tak szczerze powiedziawszy - Dactor i Viniel faktycznie odpadają, Dantor... hmmm... nawet niezłe Co by tu jeszcze? Może Vinny? Pomyślę jeszcze
A teraz rozdział
Wtf?! Nie... to nie może być tak jak wygląda. A może może? I chyba jest Poświęcenie godne podziwu, ale grunt, że Daniel dla siostry jest gotowy na wszystko, nawet na szalony plan Vica i małe tête-à-tête z panią dziekan
No i nie taki Taco straszny jak go malują A Vic? Ten to jest niemożliwy po prostu i rozwala mnie na łopatki i swoimi tekstami i podejściem do życia - udał Ci się Madziu, bez dwóch zdań Zresztą jak cała reszta
A po przeczytaniu kolejnej sceny z udziałem całej rodziny Lintonów zaczęłam się zastanawiać czy oni aby na pewno są rodziną, bo są tak różni i skaczą sobie do gardeł jakby byli śmiertelnymi wrogami. Nie podejmuję się jednak zgadywania co się za tym kryje, bo pewnie i tak nie zgadnę, a co najwyżej okaże się znowu, że kombinuję nie w tę stronę co trzeba |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:45:52 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Miło mi to słyszeć, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz
Powiem Ci tak: jak pisałam tę scenę (to było kilka lat temu), to w ogóle mi nie przyszło na myśl, żeby zrobić z niej Karę, ale wtedy koncept był troszeczkę inny, więc może dlatego. Kiedy zdecydowałam się wsadzić na forum i czytałam to jeszcze raz to przyszło mi na myśl, że to właśnie takie skojarzenia może budzić i nie ukrywam, przeszło mi przez myśl, żeby tak postąpić, ale w końcu stwierdziłam, że już i tak mam zdolność do kręcenia gdzie popadnie, więc wolałam tego uniknąć. I tak w opowiadaniu nie zabraknie zawirowań
Vinny brzmi jak sos albo zdrobnienia od Vina Diesela Próbujmy dalej. Na tę chwilę dla mnie to jest po prostu duet Hunter-Allen.
Dokładnie jest gotowy na wszystko - dla siostry wskoczyłby w ogień, no ale w końcu od jej urodzenia jest jej opiekunem, matką, ojcem i bratem w jednym.
Rodzina Lintonów może i nie jest taka skomplikowana. Nie wiem, nie jestem bogata, ale wydaje mi się, że pieniądze i luksus potrafią coś takiego z ludźmi właśnie zrobić, dlatego starałam się to ukazać |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:47:44 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu kochana należy mi się chłosta. I to porządna. Co do rozdziału trzeciego to oczywiście że go przeczytałam i powiem tak Bri już ją lubię i już mi jej szkoda bo przecież Victor chcę ją jedynie wykorzystać i to okrutne bo ona zapewne się zakocha i skończy ze złamanym sercem a intuicja mi podpowiada że innej jest on przeznaczony.
Danny wymiata po całości. I jego teksty o Wielkim podrywie. I to co planuje razem z Victorem jest okrutne ale czasami życie zmusza nas do takich czynów.
Co do trzeciego odcinka to ja po prostu wolę sobie nie wyobrażać nawet nie myśleć co się stało w gabinecie pani dziekan bo jeszcze zwrócę kolację czy coś. Ale on kocha swoją siostrę skoro tak się poświęca.
Dalej Victor żegnający się ze swoim autkiem szkoda mi go ale no cóż za błędy trzeba płacić a Linotwie każdy z nich jest inny. I to mi się w nich podoba najbardziej
Wybacz jeśli o czymś zapominałam |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:58:10 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Na pewno się nie zawiodę
Parę lat temu? To całe szczęście, że w końcu wyciągnęłaś to z szuflady i podzieliłaś się tym z nami Z Karą to właśnie chyba byłoby najbardziej logiczne i najmniej pokręcone ze wszystkich zakręceń Ale skoro tak nie jest, to nie ma o czym mówić.
Sos? Chyba wolę myśleć, że to jednak zdrobnienie od Vina Może być jeszcze Vanny albo Dic Van? Nie, no co jedno to gorsze od drugiego
Hunter-Allen... to może właśnie coś w tę stronę - Hullen? Nie bo to jak wampiry ze "Zmierzchu", którego nie cierpię All...ter? Hallter? Nie mam bladego pojęcia i chyba skończyły mi się pomysły na tę chwilę.
I to mu się chwali W sumie to Dan chyba jeszcze mi niczym nie podpadł - w przeciwieństwie do Vica - chyba powinnaś coś tym zrobić, tak dla równowagi
Właśnie jak czytam o rodzinie Lintonów, to mam skojarzenie z ludźmi totalnie zepsutymi zbyt wielką kasą i sukcesem jaki odnieśli - świetnie wychodzi Ci ukazywanie tego... hmmm... nawet nie wiem jak to nazwać - rozkapryszenia? Rozpieszczenia? Poczucia, że mam kasę i pozycję więc jestem królem świata? Jak zwał, tak zwał - jestem zachwycona całością i kropka |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 8:46:25 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Pierwsza scena faktycznie może sprawiać pewne wrażenie, ale nie wydaje mi się, by było ono prawdziwe. Prawdopodobnie chodzi o coś innego, a nasza kochana Madzia próbuje nami zakręcić, jak zwykle . I dobrze, bo to budzi pewne...hm, jakby rozważania na temat samej postaci Danny'ego i spojrzenia na jego postać, na jego czyny i ich konsekwencje. Czy jego decyzja była słuszna i tak dalej, czy sposób załatwiania sprawy był dobry. Z tym, że jak mówiłam, prawdopodobnie nie jest to tym, na co to wygląda .
Mustang budzi we mnie bardzo pozytywne skojarzenia - nie konkretnie ten model, ale samochód w ogóle. A sposób, w jaki Vince go zachwalał .
Nie wiem, dlaczego, ale motyw rozrywania bułeczki z dziwną zawziętością strasznie mnie rozbawił .
Victor, który uzdrowi stosunki panujące w rodzinie? On raczej wszystko jeszcze bardziej namiesza...o ile to w ogóle możliwe po tym, co tutaj zaszło . |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:45:26 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarze, dziewczyny!
Doma, słuszne spostrzeżenia, zresztą w trailerze są nawet spoilery. I mam przeczucie, że ten cały plan Victora może nie tylko zranić nie jedną pannę Linton, ale też jego samego...
Aga/Eillen, już od dawna chodziło mi to po głowie, ale dopiero Dominika mnie przekonała
Bo mi się z winegretem skojarzyło Dic to brzmi jak... no wiesz co, więc też raczej odpada. Allenter, Allunter... Coś nam kiedyś przyjdzie do głowy
Dla równowagi mówisz? No może, może...
To bardzo się cieszę, że jednak mi się to udało ukazać. Ale może niedługo poznacie też inną stronę każdego z Lintonów?
Aga/BlackFalcon, haha zobaczymy zobaczymy. Z tym że musisz pamiętać - dla siostry Daniel zrobi wszystko
Oj, żebyś się nie zdziwiła. Pamiętaj Aguś, że Victor potrafi być bardzo czarujący, jeśli chce |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|