|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:59:38 31-07-15 Temat postu: |
|
|
To w takim razie Dominice należą się ogromne podziękowania
No wiem właśnie dlatego napisałam, że co jedno to gorsze Tego się chyba nie da "zshipować", ale to może kolejna oznaka absolutnej wyjątkowości tej dwójki Chyba, że może połączyć imię jednego z nazwiskiem drugiego? Dallen? Vinter? nie, chyba jednak to też nie zda egzaminu
Ja się domyślam, że nie wszystko jest tu takie jak wygląda na pierwszy rzut oka, więc z niecierpliwością czekam na tę drugą twarz Lintonów |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:59:40 31-07-15 Temat postu: |
|
|
dubel
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 13:05:29 31-07-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:10:36 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, Ci Twoi chłopcy to są po prostu niemożliwi Jeden lepszy od drugiego jakby rywalizowali między sobą, który zapoda lepsze przedstawienie Ale do rzeczy .... czułam, że tak się może właśnie skończyć ta "wizyta" Danny'ego u pani dziekan Choć muszę przyznać, że zyskał u mnie jeszcze więcej tym jak wiele jest w stanie poświęcić i co jest gotów zrobić, by jego siostra była szczęśliwa
Vic i jego teksty wymiatają po całości i nie sposób pozostać poważnym czytając o nim Sprzedałby kota worku, a nawet samego Taco i ten by nawet o tym nie wiedział Nadal uważam, że on może wnieść sporo do życia Bri, a po tym rozdziale śmiem sądzić, że może nawet do życia całej rodziny Lintonów, która naprawdę jest barwna jak pawi ogon Każdy z nich jest niby różny, ale jakby się tak nad tym głębiej zastanowić to są do siebie bardziej podobni niż chcą się do tego przyznać, a Nate mimo swojej złośliwości ma coś w sobie takiego, że nie potrafię go nie lubić Nie wiem co to jest, ale jak się dowiem to z pewnością dam Ci znać |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:40:48 02-08-15 Temat postu: |
|
|
Uff... Nie wiem czemu, ale ostatnio czytam Twoje rozdziały na raty (nie narzekam na ich długość, tylko na fakt, że coś zawsze mi w tym przeszkodzi).
Przez moment pomyślałam, że gdyby Vic był na rodzinnym spotkaniu Lintonów atmosfera byłaby zupełnie inna Może i Malcolm nie zachował się super, ale jakoś mi go szkoda.
Kiedy czytam o Victorze mam wrażenie, że chłopak potrafi wszystko i faktycznie uda mu się zrealizować swój szalony plan! Nie mogłam wyjść z podziwu, kiedy czytałam jak łatwo wcisnął kit swojemu wierzycielowi! Taco nie jest raczej potulną owieczką, choć może nie jest też super inteligentny, ale tylko Vic mógł wcisnąć mu swoje auto z taką łatwością i wynegocjować co nieco Przez moment pomyślałam, że Taco mu jeszcze za to podziękuje!
Danny też jest niezły. Chyba już wcześniej domyślałam się, że będzie chciał oczarować panią dziekan, ale żeby aż tak? To dobry brat! Jest gotów na wszystko, by jego siostra spełniła swoje marzenie o studiach!
Czekam na więcej, bo chłopaki mnie zachwycają od samego początku |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:13:58 03-08-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze! bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło Wam do gustu, tym bardziej że od dawna (właściwie od kilku lat) biłam się z myślami czy wstawić je tutaj na forum i jakoś nie mogłam się zdecydować, a do tego bałam się, że nie starczy mi czasu na inne moje opowiadania. Bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że pozostaniecie z HB na dłużej
Kenaya napisał: | [...]Nadal uważam, że on może wnieść sporo do życia Bri, a po tym rozdziale śmiem sądzić, że może nawet do życia całej rodziny Lintonów, która naprawdę jest barwna jak pawi ogon Każdy z nich jest niby różny, ale jakby się tak nad tym głębiej zastanowić to są do siebie bardziej podobni niż chcą się do tego przyznać, a Nate mimo swojej złośliwości ma coś w sobie takiego, że nie potrafię go nie lubić Nie wiem co to jest, ale jak się dowiem to z pewnością dam Ci znać |
Utrafiłaś w samo sedno. Niby są różni, ale jednak wszystkich coś łączy. Myślę, że w pewnym momencie opowiadania ujrzy światło dzienne "ta druga strona Lintonów", o której już wspominałam Adze.
Cieszę się, że polubiłaś Nate'a. Wiem, że jako autorka niby nie powinnam mieć swoich ulubieńców, a jednak Fajnie, że komuś przypadł do gustu, tym bardziej że ostatnio moja siostra stwierdziła, że jest on tutaj w ogóle niepotrzebny. Ogromnie się cieszę, że są ludzie, którzy uważają inaczej
Madziu/Aberracja, Malcolm na pewno nie jest ideałem ani "ojcem roku". Bywa samolubny, dba o pozycję i reputację, ale nie można mu odmówić, że swoje dzieci kocha ponad życie. Może właśnie dlatego tak świruje z powodu Ginnie. Już niedługo poznacie inną twarz Malcolma, a może i nawet kilka z nich. 50 twarzy Lintona
Dziękuję za komentarz! :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:29:02 03-08-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, bardzo dobrze zrobiłaś, że zdecydowałaś się jednak je tu wstawić nawet, jeśli musiało dojrzeć ukryte "na dnie szuflady" A przy Twoim stylu pisania, mowy nie ma by to przeoczyć i nie czytać, bo to grzech niewybaczalny wręcz by był
To ja czekam grzecznie na tą drugą stronę Lintonów, bo ciekawa jestem co też w nich jeszcze drzemie, a Nate... nie wiem jak to zrobiłaś, ale rzeczywiście chłopak ma coś w sobie takiego, że fajnie się o nim czyta i mimo swojego złośliwego stylu bycia, nie da się go nie lubić Może to wynika z tego, że sama po prostu masz do niego sentyment On niepotrzebny? Nie sądzę! Wnosi całkiem sporo do tej pokręconej rodzinki i mam nadzieję, że jego wątek jakoś się rozwinie, bo może być ciekawie |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:21:49 03-08-15 Temat postu: |
|
|
Od tamtego czasu ewoluowało, więc może to i dobrze, że dopiero teraz się zdecydowałam. W każdym razie, bardzo się z tego cieszę, bo z przyjemnością pisze mi się to opowiadanie
Od początku HB miało się dziać na dwóch płaszczyznach. Pierwsza to ta z Danielem i Victorem i ich diabelskim planem, a druga to Caitlin i Nate na uniwersytecie Stanforda. Dlatego Nate to jest postać drugoplanowa i ja uważam, że jest niezbędnie potrzebny Na ile to kwestia Nate'a, a na ile Granta Gustina, który go "gra" i którego uwielbiam, to już inna dyskusja
I wątek na pewno się rozwinie |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:55:05 04-08-15 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 5: "Komu w drogę, temu czas"
Josette Hunter mieszkała w małym domku jednorodzinnym na obrzeżach miasta. Okolica była spokojna i idealna do wychowania dwójki wnuków. Kiedy przeprowadzili się tutaj z Sydney, wiedziała, że ich życie się zmieni. Musieli przywyknąć do zmian, nauczyć się tutejszych zwyczajów, poznać nowych ludzi, zaaklimatyzować się. Nie obawiała się jednak – wiedziała, że przeprowadzka do Ameryki to najlepsze, co mogą zrobić. Nie tylko miała nadzieję na poprawę warunków życiowych, ale też chciała uciec od przeszłości, która była zbyt bolesna.
Kiedy u matki jej wnuków wykryto białaczkę, syn Josie uciekł gdzie pieprz rośnie, obawiając się, że nie sprosta zadaniu. Josette została sama z chorą, w dodatku ciężarną, synową i dziesięcioletnim wnukiem. Ucieczkę ojca Daniel zniósł jednak lepiej niż mogłoby się wydawać. Ani razu nie płakał, nie narzekał, ale zamiast tego szybciej dorósł i nauczył się dbać o rodzinę. Nie opuszczał matki ani na chwilę, a po jej śmierci zastąpił małej Caitlin nie tylko ją, ale też i ojca.
A teraz Cait zaczynała studia na najlepszym uniwersytecie w Kalifornii. Jeśli już z czegoś Josie miała być dumna, to tylko z cudownych wnuków, którzy pomimo przeciwności losu wyrośli na porządnych ludzi.
Tego dnia Josette uszykowała wystawną kolację. To ostatni wieczór przed wyjazdem Cait na Stanford i pani Hunter musiała przyznać, że ciężko jej będzie się rozstawać z wnuczką, która miała przeprowadzić się do akademika.
– Jesteście wreszcie! – Josette wypadła z kuchni i pozwoliła się uściskać starszemu wnukowi, który właśnie przekroczył próg domu.
– Dzięki za zaproszenie, Josie – odezwał się Victor, którego Daniel i Caitlin zabrali ze sobą w drodze powrotnej ze Stanford.
– Nie wygłupiaj się. – Pani Hunter machnęła ręką i ucałowała Allena jak własnego wnuka. – Wiesz, że to twój dom, zawsze jesteś tu mile widziany.
Daniel poklepał Victora po ramieniu i pchnął go do przodu, by wszedł do jadalni. Była to prawda – w dzieciństwie Victor więcej czasu spędzał w domu Hunterów, niż w swoim. Jego rodzice często wyjeżdżali i zostawiali samego. Josie nigdy tego nie rozumiała i zawsze zapraszała sąsiada do siebie, tym bardziej że Daniel i Victor i tak byli nierozłączni.
Allen zajął miejsce przy suto zastawionym stole, uśmiechając się szeroko do gospodyni. Po chwili spojrzenie utkwił w domu naprzeciwko, który było widać przez okno w jadalni. Doskonale go pamiętał, ale teraz wyglądał nieco inaczej. W odpowiedzi na jego uniesione ze zdumienia brwi, Josie wyjaśniła:
– Nowi lokatorzy wprowadzili się jakiś czas temu. Wszystko zmieniają. – Kobieta przewróciła teatralnie oczami. – Ogródek zamienili w plac budowy. Dzień i noc coś tam łomocze, chyba robią sobie basen.
– Och – wyrwało się Allenowi. Nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć na tę zaskakującą informację. – Nie wiedziałem, że rodzice sprzedali dom.
Josie nie wiedzieć czemu zerknęła na Daniela z wyrzutem i pokręciła głową. Hunter podniósł ręce w geście poddania.
– Zapomniałem ci powiedzieć, Vic – rzucił przepraszającym tonem przyjacielowi. – Widziałem tych nowych jak odbierałem Cait. Chyba się zadomowili.
Allen nie miał za złe kumplowi, że zapomniał go o tym poinformować. Przecież to nie było jego zadanie. O sprzedaży domu powinien dowiedzieć się od rodziców, którzy jednak nie kwapili się, by mu o tym powiedzieć. Może sądzili, że skoro już dawno się usamodzielnił i mieszka sam w centrum San Francisco, nie obejdzie go coś tak trywialnego. Oni sami już dawno tam nie mieszkali. Wiecznie byli w rozjeździe i nigdzie nie zagrzewali miejsca na dłużej. Victorowi nie było z tego powodu przykro – nie wyniósł z tego domu szczęśliwych wspomnień. Właściwie to zapamiętał go jako cichy i pusty, a sam o wiele lepiej się czuł w nieco mniejszym, schludnym domku naprzeciwko, należącym do Hunterów. Wolałby jednak, żeby rodzice raczyli go powiadomić o tej ważnej decyzji. Nie rozmawiali zbyt często, ponieważ w miejscach, w których bywali nie zawsze mieli dostęp do Internetu albo zasięg pozostawiał wiele do życzenia, ale mogli chociaż coś wspomnieć w ostatnim sms–ie, który od nich otrzymał. Zamiast tego ograniczyli się do pozdrowień i krótkiej relacji z wakacji na Karaibach.
Victor tak się zamyślił, że przez chwilę nie uczestniczył w rozmowie jaka się wywiązała na temat studiów Caitlin. Cieszył się, że siostra przyjaciela, którą traktował również jak swoją, będzie mogła spełniać swoje marzenia. W pamięci odnotował, żeby zapytać później Daniela, jak mu się udało przekonać panią dziekan, ale coś mu podpowiadało, że już zna odpowiedź.
– Nigdy nie zapytałem cię, Cait – zaczął, po raz pierwszy od dłuższego czasu się odzywając. – Dlaczego prawo? Dlaczego nie chciałaś pójść na medycynę albo coś w tym stylu? Korporacyjne gnidy są irytujące...
– Nie chcę zostać korporacyjną gnidą – oświeciła Victora osiemnastolatka, posługując się jego własnym terminem. – Chcę zmieniać świat.
– Ambitnie – zauważyła Josie, zachęcając wszystkich gestem, by brali dokładkę. Nikt jednak się do tego nie kwapił. Pani Hunter była przemiłą i przebojową kobietą, ale gotowanie nie należało do jej mocnych stron. – Komuś jeszcze słodkich ziemniaczków?
– Nie, dziękuję. – Daniel udał, że jest już pełny choć tknął zaledwie trochę sałatki z kurczakiem. – Po drodze odwiedziliśmy KFC.
– Danny, przecież wiedziałeś, że zbliża się kolacja! – Josie pokręciła głową z dezaprobatą. – Nie mogłeś się wstrzymać?
– Byliśmy bardzo głodni, babciu – wyjaśniła Cait, nie chcąc zranić uczuć Josette, choć dziewczyna szczerze wątpiła, by kobietę tak nowoczesną i pełną wigoru w ogóle jest coś w stanie zasmucić.
– A poza tym mówiłaś, że szykujesz wystawną kolację – dopowiedział Daniel, który w ogóle się nie przejmował manierami. – Więc od razu stwierdziliśmy, że dziś się nie najemy. – Widząc spojrzenie babci, dodał: – No wiesz... w końcu nie umiesz gotować.
Victor obserwował tę scenę, tłumiąc uśmiech na twarzy, ale było to trudne. Znał kuchnię Josette i zazwyczaj udawało mu się omijać ją szerokim łukiem. Kiedy byli dziećmi żywili się głównie pizzą i od czasu do czasu udawało im się zjeść porządny posiłek, kiedy Cait pomagała babci w kuchni. Teraz Allen spodziewał się wybuchu złości ze strony pani Hunter, ale zamiast tego kobieta odchyliła się w krześle i roześmiała się.
– I mówisz mi to dopiero teraz?! – zapytała w końcu, udając złość. – A ja głupia myślałam, że coś jest z wami nie tak i że wam to coś smakuje! – Wskazała zamaszystym gestem na stół zastawiony potrawami i wszyscy się roześmiali. – Co prawda mogłam się domyślić, kiedy Cait mając sześć lat oświadczyła, że chce się zapisać na kurs gotowania.
– I puściłaś ją, Josie? – zapytał Victor ze śmiechem. Nigdy jakoś nie słyszał tej historii. – Nie była na to za mała?
– Oczywiście, że była. – Kobieta puściła oczko do blondynki i kontynuowała: – Mała spryciara wymyśliła, że musi iść z opiekunem. Pewnie chciała, żebym i ja się czegoś nauczyła. No ale cóż... – Josie rozłożyła ręce chcąc pokazać, że to nie jej wina, że nie urodziła się z umiejętnościami kulinarnymi. Nie była stereotypową babcią i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Możecie spokojnie zamiatać z talerzy, bo ja tego nie ugotowałam. Zamówiłam specjalnie z restauracji. Wszystkie domowo brzmiące potrawy. Kosztowało mnie to majątek, ale miałam nadzieję, że wreszcie ktoś mnie pochwali.
– Serio to zrobiłaś? – Danny złapał się za głowę, nie wierząc w to, co słyszy. – Jak w "Pani Doubtfire"?
– A co! Na szczęście rzadko jemy tak wyszukane potrawy. Zazwyczaj zadowalacie się moim makaronem z serem.
– Bo to jest rzeczywiście jedyna potrawa, która ci wychodzi, babciu. – Cait wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a Victor i Daniel jej zawtórowali.
– Chyba każdemu wychodzi – parsknął Vic, przez co oberwał żartobliwego kuksańca w ramię od Josie.
– Dobra, już dobra – powiedziała w końcu kobieta, mrużąc oczy ze śmiechu. – Jedzcie, dzieci, bo wystygnie!
***
Nate od dawna pieczołowicie się pakował. Chciał uciec z tego domu i od wszystkich jego domowników. Stanford był nie tylko jego marzeniem, ale też przepustką do innego życia. Czasami miał wrażenie, że matka i siostry sprzysięgły się przeciwko niemu. Może to miało związek z tym, że był najmłodszy, a może z tym, że miał trudny w obyciu charakter. To prawda, często pokazywał swoją wyższość, szczególnie w stosunku do Kary, która była raczej czarną owcą w rodzinie. Jednak mimo wszystko jej wybryki przez nikogo nie były ganione – wszyscy zdawali się być pogodzeni z faktem, że najmłodsza córka niczego w życiu nie osiągnie. Za to od Nate'a oczekiwano więcej i może właśnie dlatego jego zachowanie nie przechodziło bez echa.
Matka nie odzywała się do niego od brunchu, rzucając tylko pogardliwe spojrzenia, kiedy wpadli na siebie gdzieś w wielkiej rezydencji. Nie bardzo się tym przejął – nigdy nie miał dobrych stosunków z rodzicielką i zawsze wiedział, co jest tego powodem. Cassandra nie chciała mieć tyle dzieci, za to Malcolm nieustannie chciał powiększać ród. Nate był dzieckiem nieplanowanym, zupełnie jakby bocian wyrzucił go na próg domu Lintonów, zaskakując tym samym jego mieszkańców.
– Wyjeżdżasz? – To Brianna przerwała chłopakowi te smętne rozmyślania, pukając do drzwi, które nieopatrznie pozostawił otwarte i wchodząc do jego pokoju.
Spojrzał na nią znad jednej z ostatnich walizek, którą właśnie zamykał. Wyglądała na wstrząśniętą, widząc do połowy opróżniony pokój. Musiał przyznać, że ze wszystkich domowników, akurat za Brianną będzie tęsknił.
– Do Stanford – odpowiedział, podnosząc walizkę i stawiając ją na podłodze obok reszty bagażu. – Nic mnie tu nie trzyma.
– Nie mów tak, Nate – powiedziała Bri, podchodząc do brata i zaglądając mu głęboko w oczy. Tak powinna patrzeć na dziecko matka, ale chłopak znał to spojrzenie tylko z siostrzanej troski. – Możesz dojeżdżać...
– W akademiku będzie mi lepiej – przerwał jej, zarzucając sobie na plecy jedną z toreb.
Dziewczyna wzięła jeden z lżejszych bagaży i pomogła mu zanieść wszystko na dół.
– Już jedziesz? – Cassandra wyjrzała z salonu, zdejmując okulary do czytania. W ręku trzymała jakiś magazyn i wyglądała na zdziwioną.
Nie zawiedzioną, ale zwyczajnie zdumioną, że syn wyjeżdża tak szybko.
– Jutro zaczyna się rok akademicki – wyjaśnił bezpłciowym tonem Nate. – Powinienem tam już być dawno.
– Nie rozumiem, dlaczego chcesz mieszkać w tym obskurnym akademiku. Możemy ci przecież wynająć mieszkanie...
– Wątpię, żeby stanfordowskie akademiki były obskurne, mamo. – Brianna wywróciła teatralnie oczami, słysząc te słowa.
– No, ale mimo wszystko... – Cassandra chyba nie była przekonana, ale postanowiła się nie kłócić z dziećmi. – Masz wszystko? – zapytała Nate'a i nie czekając na odpowiedź, dodała: – W razie czego przyślemy ci to, czego zapomniałeś. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował.
Tymi słowami jasno zaznaczyła, żeby nie przyjeżdżał do domu. W końcu, od czego była służba, żeby w razie potrzeby przywieźć mu wszystko do akademika?
– Jasne – powiedział i łaskawie pocałował matkę w policzek, a ta natychmiast znikła w salonie, ponownie pogrążając się w lekturze. – Trzymaj się, Bri – zwrócił się do siostry, ściskając ją mocno i uśmiechając się do niej. – Pamiętaj, żeby pobudzać mózg Kary.
Dziewczyna tylko pokręciła głową z dezaprobatą, ale roześmiała się i odprowadziła brata do samochodu, gdzie szofer pomógł mu załadować wszystko do bagażnika.
– Poczekaj, Nate! – zawołała, kiedy ten miał już wsiadać do auta. Wyciągnęła z kieszeni fotografię, którą zabrała szybko ze swojej sypialni, kiedy Nate się pakował. – Weź to.
Chłopak spojrzał zdumiony najpierw na siostrę, a potem na zdjęcie. Przedstawiało ono czworo roześmianych dzieci w ogrodzie Lintonów.
Jedenastoletnia Brianna uśmiechała się szeroko, trzymając na kolanach pięcioletnią Karę i bujając się na ogrodowej huśtawce. Już wtedy najmłodsza córka Malcolma i Cassandry wyrywała jej się i grymasiła, ale na głowie miała dwa kucyki, dzięki czemu wyglądała dość niewinnie. Dwunastoletnia Ginnie trzymała za rączki dwuletniego Nate'a, który w samych majtkach dreptał po ogrodzie jak szalony.
– Nie pamiętasz tego, Nate – zaczęła Bri, uśmiechając się do brata. – Ale byliśmy wtedy szczęśliwi. Bez rodziców, którzy nieustannie się kłócili. Może i nie zawsze się zgadzamy i jesteśmy różni, ale to nie oznacza, że przestaliśmy być rodziną. Nadal nią jesteśmy i wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Młody Linton nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Zamiast tego, schował zdjęcie do tylnej kieszeni spodni i wyściskał siostrę raz jeszcze.
Bri poczuła dziwne ukłucie w sercu, kiedy odjeżdżał. Był jaki był, ale to w końcu jej brat. Musiała przyznać, że bez niego, w domu będzie dziwnie pusto i cicho.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:44:54 23-07-18, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:12:05 04-08-15 Temat postu: |
|
|
Madziu zacznę od końca i oczywiście od Nate'a Ku mojej ucieszę tym razem skupiłaś się na najmłodszej latorośli Lintonów i pokazałaś jego relacje a raczej ich brak, z rodziną Bri jest kochana i dobrze, że przynajmniej w jej osobie chłopak ma wsparcie Jest jaki jest - jak to pomyślała Bri - ale z każdym rozdziałem lubię go coraz bardziej, a po tym co napisałaś utwierdzam się tylko, że jego złośliwość jest powierzchowna, a w głębi chowa się naprawdę dobry chłopak, no ale o tym, że go uwielbiam już wiesz, bo się nad tym rozwodziłam przy okazji ostatniego komentarza
Josie rozwala na łopatki po prostu i fajnie, że postanowiłaś z niej zrobić taką niestereotypową babcię, bo dzięki temu może być jeszcze weselej I przede wszystkim dowiedzieliśmy się czegoś więcej o sytuacji życiowej Daniela, Cait i samego Victora. Trzeba przyznać, że Hunter w tej chwili zyskuje tym, że jako młody chłopak wziął odpowiedzialność za siostrę i do tej pory robi wszystko by być dla niej bratem i rodzicem jednocześnie, a to nie jest łatwe zadanie Chwali mu się to, bo wbrew pozorom nie każdy jest gotów na takie poświęcenie Szkoda mi tylko Victora, bo jak widać mimo iż pochodzi z pełnej rodziny, to jego dzieciństwo nie było tak szczęśliwe jak być powinno i tylko dzięki dobroci Josie miał okazję zasmakować ciepła rodzinnego domu, w którym czuł się lepiej niż u siebie. Smutne, ale niestety prawdziwe, a jak ludzie mają trochę pieniędzy to im się całkiem w głowach przewraca i przestają dostrzegać to, co jest w życiu naprawdę ważne i kierują się tym co materialne dbając jedynie o własną wygodę, a zachowanie Cassandry w tym rozdziale tylko to potwierdza... ;/
A wracając do Twojego poprzedniego posta, jakkolwiek by nie było, cieszy mnie bardzo, że w efekcie to opowiadanie trafiło na forum i mogę obcować z Twoja twórczością, bo to, że piszesz świetnie to już każdy kto miał okazję czytać Twoje dzieła, z pewnością wie A rozwinięcie wątku Nate'a i Cait jest jak najbardziej mile widziane, więc działaj
To tyle ode mnie dzisiaj, z góry przepraszam za brak ładu i składu, ale ten upał całkiem wypompowuje z człowieka siły, już nie mówiąc o przegrzanych zwojach w mózgu
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 16:15:52 04-08-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3492 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:15:40 06-08-15 Temat postu: |
|
|
Mogę ponarzekać że za krótko? Mogę. Za krótko ale ważne że jest dziś z mniejszym poślizgiem niż zazwyczaj a więc tak ojciec Daniela był dupkiem który porzucił rodzinę no nie ma co ideał tatusia i faceta a co do Victora to bardziej jest związany z rodziną przyjaciela niż ze swoją. To smutne ale cieszę się że znalazł się w takim a nie innym gronie. No cóż Josie stereotypową babunią na pewno nie jest i dobrze za to rodzina Lintów wydaje się być totalnym przeciwieństwem rodziny Huntera będzie co dobrego jak w Victor i Danny się w nią wżenią Nie mogę się doczekać |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:01:23 06-08-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, Bri jest takim promyczkiem, jest zupełnie niepodobna do swojego rodzeństwa i rodziców. Podczas gdy oni gonią za pieniądzem, ona woli dzielić się z biednymi, zakładać organizacje charytatywne, itp. Ona jedyna potrafi nawiązać kontakt z każdym członkiem rodziny.
A Nate'a rzeczywiście nie jest złym chłopakiem, ale nie jest też święty. Zresztą, jeszcze nie raz pokaże pazurki
Dziękuję za komentarz :* Cieszę się, że zajrzałaś tutaj i że czytasz na bieżąco
Doma, krótko bo tak jakoś wyszło. Wolę Was nie katować niekończącymi się odcinkami (tak wiem - mówicie, że nie macie nic przeciwko, ale mimo wszystko. lekki niedosyt musi pozostać )
Do wżenienia w rodzinę Lintonów jeszcze sporo może się wydarzyć. Mam nadzieję, że nie będzie nudno!
Dzięki, że znalazłaś czas, żeby zajrzeć
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:02:22 06-08-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:00:19 06-08-15 Temat postu: |
|
|
I ja melduję swoją obecność na tym pokładzie
Zacznę od tego, że uwielbiam babcię Josie, chociaż słowo "babcia" jakoś mi w ogóle do niej nie pasuje Jest absolutnie fantastyczna i optuję za tym, by pojawiała się zdecydowanie częściej Tak nawiasem mówiąc, to obiad u Josie jest fajnym kontrastem dla tego, co działo się w poprzednim rozdziale u Lintonów - nie wiem czy taki był Twój zamysł, ale wyszło świetnie Hunterom zawalił się świat, a mimo to kochają się i wspierają na każdym kroku, a nawet przygarnęli do swojej rodziny Victora, a Lintonowie - mają wszystko i skaczą sobie do gardeł więc strach myśleć, co by było gdyby to im nagle zawalił się świat. No i w ten sposób płynnie przechodzimy do Lintonów, a raczej najmłodszego rodzynka Żal mi się biedaka trochę zrobiło, a Cass wyszła na jakąś taką... zimną rybę Ja rozumiem, że mogła nie chcieć więcej dzieci, ale mając trzy córki chyba wiedziała jak uchronić się przed wpadką, więc niech się teraz nie odgrywa na swoim synu, bo on się sam na świat nie prosił. No chyba, że... ale na pewno znów moje myśli idą nie w tą stronę co trzeba, więc lepiej nic nie powiem, żeby się nie pogrążać ;D
Wracając do samego Nate'a - jest w nim coś, co sprawia, że nie da się go nie lubić, mimo, że "jest jaki jest" Myślę, że pod tą skorupą, za którą chowa się przed światem jest zupełnie inny chłopak i Cait będzie miała całkiem spory udział w roztrzaskaniu tej skorupy Swoją drogą nie mogę się już doczekać ich spotkania
A Bri... ta dziewczyna to jest w ogóle z innej bajki i nie mam pojęcia jakim cudem udaje się jej funkcjonować w tej rodzinie i nie zwariować, a może właśnie dlatego, że jest taka a nie inna? Nie mam pojęcia, ale podoba mi się sposób w jaki budujesz jej postać i czekam z niecierpliwością na jej randkę z Allenem |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:06:42 07-08-15 Temat postu: |
|
|
Przyzwyczaiłam się do długości Twoich odcinków, a tu się okazuje, że tym razem nieco krótki jest Zrobiło mi się tak jakoś przykro, kiedy czytałam o tym, jak Nate się pakuje, by wyruszyć z domu i szkoda, że jego mama była tak mocno powściągliwa, a nawet zimna. Bri rzeczywiście jest promyczkiem w tej rodzinie - mam jednak nadzieję, że poza dobrym sercem, umie też być twarda i stanowcza, bo życie jest przecież pełne rozczarowań.
Pokochałam babcię Jose - może dlatego, że przypomina mi nieco moją babcię i jej absolutny brak talentu do gotowania a może dlatego, że jest świetna i już.
Nie mogę się nadziwić i jednocześnie zazdroszczę Danielowi i Victorowi tej więzi, która ich łączy. Tak ciężko o dobrego przyjaciela, a oni stanowią dla mnie niezaprzeczalnie jedność.
Dobrze, że Vic - pomimo chłodnych relacji z rodzicami - nie jest samotny i może uczestniczyć w życiu rodziny Hunterów - a nawet stanowi jej część Przyjemnie było czytać o tej kolacji - bo wspólny posiłek rodziny Lintonów okazał się małą katastrofą.
Nie mogę się doczekać spotkania Bri i Vic'a!
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:51:42 08-08-15 Temat postu: |
|
|
Ellen napisał: | Żal mi się biedaka trochę zrobiło, a Cass wyszła na jakąś taką... zimną rybę Ja rozumiem, że mogła nie chcieć więcej dzieci, ale mając trzy córki chyba wiedziała jak uchronić się przed wpadką, więc niech się teraz nie odgrywa na swoim synu, bo on się sam na świat nie prosił. No chyba, że... ale na pewno znów moje myśli idą nie w tą stronę co trzeba, więc lepiej nic nie powiem, żeby się nie pogrążać ;D |
Zgadywanie jest jak najbardziej wskazane, Aga, więc nie krępuj się Pamiętajmy, że to Nate snuł jakie są powody zachowania matki, a w rzeczywistości może chodzić zupełnie o coś innego
Madziu, dzięki za komentarz! Fajnie, że polubiłaś Josette - ona właśnie ma być taką niestereotypową babcią, żeby nie było nudno. I masz rację co do Daniela i Victora - oni są jednością. Z pozoru każdy jest inny, ale widać przeciwieństwa się przyciągają i może się okazać, że w głębi wcale nie są tacy różni. W końcu z jakiegoś powodu są najlepszymi przyjaciółmi
A spotkanie Bri i Victora powoli się zbliża.
A teraz zapraszam na kolejny rozdział. Jeśli macie dość i wolicie, żebym wstawiała rzadziej, wystarczy tylko słowo!
ROZDZIAŁ 6: "Moralne/niemoralne?"
Victor jak zwykle wszedł do mieszkania Daniela jak do siebie. Rzucił torbę podróżną na podłogę i spojrzał na kumpla zaciekawiony:
– Czy ta twoja Eve nie jest czasem lesbijką? – zagadnął wskazując na drzwi wejściowe, mając na myśli sąsiadkę z naprzeciwka. – Za każdym razem jak u ciebie jestem to ją odwiedzają jakieś młode dziewczyny...
– Po pierwsze – odezwał się Daniel, zerkając z ukosa na bagaż przyjaciela, zastanawiając się, co ten tym razem wymyślił – to nie jest żadna "moja Eve". Po drugie – co ty masz do tych lesbijek? Mówiłem ci już, że jest nauczycielką muzyki. Te dziewczyny, które ją odwiedzają to jej uczennice. Po trzecie – Daniel stanął i założył ręce na piersi, chcąc sobie dodać powagi – co ma znaczyć ta torba na podłodze?
– Zatrzymam się u ciebie parę dni. – Victor opadł na malutką kanapę uśmiechając się niewinnie do przyjaciela. – Dozorca pomyśli, że wyjechałem i dlatego zalegam z czynszem.
– A ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie, prawda? – Hunter pokręcił głową z dezaprobatą i usiadł na jednym ze stołków kuchennych, dobrze wiedząc że kiedy Victor się na coś uprze, trudno go od tego odwieść. – Nie powinieneś być przypadkiem na swojej randce? – zapytał po chwili, rzucając mu jakiś kolorowy magazyn, który czytał zanim przyszedł Allen.
– Jesteśmy umówieni dopiero na lunch – wyjaśnił Brytyjczyk, chwytając gazetę i odczytując nagłówek: – "Brianna Linton mówi NIE zanieczyszczeniom Pacyfiku". Taa – westchnął odrzucając gazetę na bok, jakby wiedział o tym od dawna. – To lekka świruska, ale tym łatwiej będzie ją uwieść. To mi o czymś przypomniało! Musisz mi pomóc wybrać kwiaty...
– Serio? Od kiedy to przejmujesz się takimi rzeczami? – Daniel prychnął, nie wiedząc czy się śmiać czy płakać. Zgodził się pomóc Victorowi, więc nie było już odwrotu, ale to nie znaczyło, że w pełni zaakceptował jego plan.
– Od czasu kiedy mam zamiar się ożenić! – odparł poruszony do głębi Allen. – Co innego dziewczyna na jedną noc, a co innego przyszła żona...
– Nie zapędzaj się tak. Chyba nie zamierzasz się w niej zakochiwać?
– Oczywiście że nie! Przecież mnie znasz. W moim życiu kochałem tylko trzy kobiety – moją matkę, twoją babcię i Caitlin. Nie liczę Susie Carter z szóstej klasy – dodał, przypominając sobie czasy szkolne. – Zdjęła mi spodenki na wfie i moje zauroczenie jej osobą odeszło w zapomnienie.
Daniel zaśmiał się cicho, zastanawiając się jak to możliwe, że Victor nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Co prawda, jeszcze nie zaczęli wcielać w życie jego planu, ale Hunter odczuwał obrzydzenie do samego siebie na samą myśl, że mogliby się do tego posunąć. Allen jednak zdawał się być całkowicie wyluzowany i to go niepokoiło. Z rozmyślań wyrwał go głos przyjaciela, który rozmyślał nad przebiegiem dzisiejszej randki z Bri Linton.
– Myślałem o różach – zaczął Victor, namyślając się nad czymś głęboko.
– Nie – odparł Daniel, kręcąc głową. Znał się od niego lepiej na takich rzeczach. – Są zbyt oklepane. A poza tym czerwone róże symbolizują miłość, a chyba już uzgodniliśmy, że nie zamierzasz się zakochiwać.
– Racja. To może goździki?
– Goździki? Chłopie, ty chcesz ją zaciągnąć przed ołtarz! Stać cię na coś lepszego.
– No okay, w porządku. – Victor uniósł ręce na znak, że się poddaje. – To może ty coś zaproponuj, geniuszu.
– Frezje. Delikatne, nieskomplikowane zaproszenie do flirtu. Tylko wręczając ich nie palnij jakiejś głupoty... – Daniel skrzywił się, a widząc, że Allen nie ma pojęcia, o co mu chodzi, dodał: – Przez większość czasu zachowujesz się jak totalny dupek. Pamiętaj, że nie chcesz jej zaciągnąć do łóżka. Waż słowa.
Victor przez chwilę udawał oburzonego, ale po chwili musiał zakończyć tę komedię. Rzeczywiście miał skłonność do zgrywania dupka, a dobrze wiedział, że choć wiele dziewczyn leci na tandetne teksty i komplementy, Brianna Linton była inna i nie da się na to nabrać.
– To mi przypomniało, że nie opowiedziałeś mi wczoraj jak poszło z panią dziekan – odezwał się po krótkiej ciszy, a Daniel zamknął oczy, jakby chciał zapomnieć o całym tym zajściu. – Przeleciałeś ją, mam rację? – Widząc minę przyjaciela zaśmiał się w głos i zgiął w pół na kanapie, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– To nie jest śmieszne! I nikomu o tym ani słowa! – rzucił ostrzegawczo w stronę kumpla, a ten nieco się uspokoił i udał, że zamyka usta niewidzialnym kluczykiem.
– Boże, Danny, czemu jesteś taki pruderyjny? – Victor przestał się śmiać i spojrzał na przyjaciela śmiertelnie poważnie. – Zachowujesz się jakby to było coś wielkiego.
– Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam coś co się nazywa godnością – odparł dobitnie Hunter. – Nie czuję się z tym dobrze.
– No tak, bo w końcu seks w zamian za spełnienia marzeń siostry można uznać za niemoralny. Ale mniej niemoralny niż w zamian za utorowanie SOBIE ścieżki kariery.
Daniel podniósł gwałtownie głowę, nie wierząc, że właśnie teraz Victor miał zamiar wypominać mu incydent sprzed paru lat. Hunter był uczniem szkoły aktorskiej w Los Angeles. Imał się różnych zajęć, żeby zarobić na czesne, a w wolnych chwilach chodził na przesłuchania do hollywoodzkich produkcji. Jednak szybko przekonał się, że ten biznes rządzi się własnymi prawami – trudno było dostać angaż w jakimś filmie czy serialu jeśli nie miało się doświadczenia, a on był tylko ubogim studentem. Jednak pewnego razu był już prawie pewny, że nastąpił przełom w jego karierze. Spodobał się na castingu i został wezwany jeszcze raz. Niestety, producentka poinformowała go, że jeśli chce się wybić, musi się z nią przespać. Daniel stanął przed trudnym wyborem: spełniać swoje marzenia za wszelką cenę, nawet własnego honoru czy może zapomnieć o karierze aktora i pogodzić się z nieubłaganych losem. Wybrał opcję drugą. Rzucił szkołę aktorką, kiedy dotarło do niego, że nie jest już pewny, czy w ogóle chce być częścią tego świata. A teraz zrobił to, czego nie chciał zrobić przed laty. Powtarzał sobie, że to wszystko dla Caitlin, żeby mogła spełnić marzenie o Stanfordzie, ale nadal czuł do siebie obrzydzenie. A Victor znał go na wylot i dobrze o tym wiedział.
– Ty skurczybyku – syknął Daniel, ale w jego głosie nie dało się słyszeć złości na przyjaciela. Raczej na samego siebie. – Nie wywlekaj dawnych dziejów.
– Próbuję ci tylko uzmysłowić, że nie zrobiłeś nic złego – ani teraz, ani wtedy. Okay, zaprzepaściłeś wtedy szansę i jeśli chcesz znać moją opinię...
– Nie chcę.
– ...to uważam, że powinieneś był wtedy przespać się z tą producentką – dokończył Allen, nie zwracając uwagi na słowa Huntera. – Tym bardziej, że szpetna to ona nie była. Ale uważam też, że postąpiłeś szlachetnie i w zgodzie z własnym sumieniem. I teraz zrobiłeś to samo – kierowałeś się dobrem siostry, działałeś zupełnie bezinteresownie. I to czyni cię dobrym człowiekiem – zakończył w pompatycznym stylu, a Dan nie mógł się powstrzymać i się uśmiechnął. Nie chciał jednak kontynuować tego tematu, a Victor to wyczuł i powiedział: – No, ale na mnie już czas. Trzymaj kciuki!
Ruszył do drzwi, przejrzawszy się uprzednio w lustrze wiszącym na ścianie.
– Acha i muszę pożyczyć twój samochód – poinformował Daniela na odchodnym, chwytając kluczyki leżące na blacie w kuchni. – Mój mustang jest już własnością Taco, a nie mogę pojawić się na spotkaniu z Bri pieszo...
– Może to nawet lepiej? – zagadnął Hunter, śmiejąc się na widok miny Victora. – Jest przeciwniczką zanieczyszczeń środowiska. A moje auto raczej do hybrydowych nie należy. Może powinieneś pojechać rowerem? Będziesz miał u niej plusa.
– Spasuję. – Allen skrzywił się na samą myśl, po czym uśmiechnął się szeroko jakby właśnie wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów. – Zaparkuję daleko od restauracji i wcisnę jej jakiś kit. Będę miał nawet wymówkę w razie spóźnienia!
Po tych słowach kiwnął przyjacielowi głową i opuścił jego mieszkanie. Daniel jeszcze przez chwilę siedział na stołku wpatrując się w drzwi, po czym smętnie powlókł się do łazienki, by przygotować się do pracy.
***
Caitlin nie mogła uwierzyć w swojego pecha. Pierwszy dzień a ona już musiała się spóźnić! Tak była zaaferowana zwiedzaniem kampusu z przewodnikiem, że nie spostrzegła, iż już od dziesięciu minut powinna być na zajęciach organizacyjnych u profesora Caldwella. Słyszała pogłoski o jego surowym charakterze i ścisłej dyscyplinie, jaką nakłada na studentów, ale miała szczerą nadzieję, że plotki są mocno przesadzone.
– Panna Hunter, jak mniemam? – odezwał się starszy mężczyzna około pięćdziesiątki, zerkając na listę obecności i nie zaszczycając dziewczyny nawet spojrzeniem, kiedy weszła do auli, a drzwi za jej plecami zatrzasnęły się głośno. – Spóźniła się pani.
– Przepraszam, profesorze – odpowiedziała, czerwieniąc się lekko i starając się nie widzieć kilkudziesięciu twarzy zwróconych w jej stronę. – Zgubiłam się i...
– Następnym razem wyślę pani mapkę i instrukcje na twitterze. – Harrison Caldwell poprawił na nosie prostokątne okulary. Jego głos był zimny i pełen pogardy i Cait zaczęła się zastanawiać, czy wszystkich studentów tak traktuje. – Czy co to tam jest modne wśród dzisiejszej młodzieży. Proszę zająć miejsce.
Dziewczyna spuściła głowę i ruszyła schodkami na górę. Aula była ogromna, a rzędy ławek wznosiły się i zdawały się nie mieć końca. Zlekceważyła Jennę Deveraux (która bez śladu skrępowania pokiwała jej ręką i wskazał miejsce obok siebie) i usiadła jak najdalej od niej, mniej więcej w połowie rzędów.
– A więc jak mówiłem, zanim panna Hunter zaszczyciła nas swoją obecnością – ciągnął Caldwell, a Cait poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej – jedna czwarta z was nie dotrwa do przyszłego semestru. Przyczyny? Stres, załamanie nerwowe, zatrucie alkoholowe, wybryki w bractwach, et cetera, et cetera.
Studenci patrzeli po sobie, starając się sprawiać wrażenie, że ich to nie dotyczy i że zamierzają utrzymać się na najlepszym uniwersytecie w stanie za wszelką cenę. Caldwell zdawał się tego nie widzieć.
– Jednakże, ci z was, którym się to uda, niech nie cieszą się zbyt wcześnie, bo jeśli ten semestr wyda wam się ciężką orką, kolejny będzie jeszcze gorszą męczarnią.
Caitlin otworzyła szeroko oczy, zastanawiając się czy na pewno dobrze trafiła. Czy profesor nie powinien przypadkiem zachęcać swoich studentów do pracy? Caldwell zdawał się robić coś zupełnie odwrotnego. Nim się spostrzegła, puścił w obieg program zajęć. Każdy brał sobie zadrukowaną dwustronnie kartkę, po czym podawał plik sąsiadowi. Panna Hunter dostrzegła w tłumie Jennę, która wykrzywiła się do niej, wskazując na profesora. Cait nie zamierzała się z nią kolegować, więc uznała za stosowne, by odwrócił wzrok. W końcu siostra Eve zabrała jej miejsce na wymarzonej uczelni. Może i nie z własnej woli, ale jednak.
Chwilę później Caitlin wsłuchiwała się już w wykład profesora na temat etyki zawodowej i podstawowych zasad w kontaktach z klientami.
– Ty! – Caldwell wskazał palcem na chłopaka, który siedział kilka rzędów niżej od niej, nieco z prawej strony. Cait widziała tylko tył jego głowy. – Powiedzmy, że przychodzi do ciebie klient, nazwijmy go panem X. Jest oskarżony o gwałt i potrzebuje dobrego obrońcy, bo dowody wskazują przeciwko niemu. Co robisz?
– W pierwszej kolejności pytam go czy jest winny – odpowiedział chłopak, nie kwapiąc się nawet nad zastanowieniem. – To pomoże mi ustalić front obrony.
– Pan X mówi, że nie zgwałcił tamtej kobiety. Powiedzmy, że była ona sekretarką w jego firmie i miała na imię Nikki – ciągnął ten eksperyment profesor, spoglądając po studentach i zatrzymując wzrok ponownie na odpytywanym chłopaku.
– Pytam go raz jeszcze. – Szatyn wyprostował się nieco na swoim miejscu, spoglądając w poważną twarz Caldwella. – Muszę założyć, że kłamie.
– Dlaczego?
– Bo to naturalny mechanizm obronny – ciągnął chłopak, w ogóle nie czując się skrępowany pod ostrzałem pytań belfra. – Każdy kłamie, by uratować własną skórę.
– Ale po co pan X miałby kłamać? Już i tak jest oskarżony o gwałt i płaci grube pieniądze za pomoc prawnika. Dlaczego miałby to robić?
– Bo się wstydzi? Bo na światło dzienne mogą wyjść inne przestępstwa z jego udziałem? Bo jego żona, pani X, dowie się o tym i go zostawi? – wyliczał student, a Caldwell świdrował go przez chwilę spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na Caitlin.
– Panno Hunter! – Na dźwięk swojego nazwiska Cait omal nie spadła z krzesła. – Co pani o tym sądzi?
Wszyscy odwrócili głowy w jej stronę. Jenna uniosła dwa kciuki w górę, żeby dodać jej otuchy, ale starała się tego nie widzieć. Zerknęła na chłopaka, którego przepytywał profesor. Wpatrywał się w nią z ciekawością w zielonych oczach. Przełknęła głośno ślinę i odpowiedziała:
– Nie do końca zgadzam się z tym, co powiedział... – Na chwilę zawahała się, zerkając na osiemnastolatka, który uniósł wysoko brwi. – Przepraszam, nie dosłyszałam twojego imienia.
Kilka osób parsknęło śmiechem, inni szeptali coś do swoich sąsiadów, a jeden student z przylizanymi gładko włosami uderzył się otwartą dłonią w czoło. Caitlin mogłaby przysiąc, że nawet kąciki ust Harrisona Caldwella lekko drgnęły po jej słowach. Zielonooki szatyn uśmiechnął się lekko i nie zważając na poszeptywania na plecami, uświadomił ją:
– Nate.
– No więc – kontynuowała Cait czując, że zaraz zapadnie się pod ziemię, jeśli wszyscy nadal będą się tak na nią gapić. – Uważam, że pan X nie ma powodu, żeby kłamać. Jeśli mówi, że jest niewinny, to tak jest.
– Ktoś jeszcze zgadza się z panną Hunter? – zapytał Caldwell, spoglądając na studentów jakby wyzywał każdego z nich na pojedynek. Ręka Jenny wystrzeliła w powietrze, ale nikt inny nie kwapił się, by poprzeć Cait. – Pewnie dlatego, że nie ma pani racji, panno Hunter.
Blondynka zapadła się nieco w swoim krześle, czując na sobie wzrok wszystkich. Wiele by dała, by przestali ją tak mierzyć, a już w szczególności szatyn o imieniu Nate, który był najwyraźniej rozbawiony sytuacją.
– Pan Linton ma rację – ciągnął Caldwell, przechadzając się po sali. – Domniemanie niewinności w tym przypadku nie działa. Pan X może twierdzić, że Nikki go uwiodła, że mieli romans, że całkowicie wymyśliła gwałt – obojętnie. Ale cechą dobrego prawnika jest wątpienie. Nigdy nie można być w stu procentach pewnym, że klient mówi prawdę.
– Ale po co pan X miałby kłamać? – Caitlin nie dawała za wygraną. Bardzo chciała udowodnić, że nadaje się na prawniczkę i to na "tę dobrą".
– Z powodów, które wymienił nam już pan Linton. – Profesor wskazał na chłopaka kilka rzędów niżej, który sprawiał wrażenie niezwykle z siebie zadowolonego. – Musi się pani jeszcze wiele nauczyć, panno Hunter. I proszę pamiętać – dobry kontakt z klientem to podstawa. Musi wam zaufać na tyle, by powiedzieć prawdę. Jeśli, broń Boże, prawda wyjdzie w czasie procesu – będzie już za późno. Dlatego warto o to zadbać wcześniej.
– Ale... jeśli pan X jest winny – Caitlin nie dawała za wygraną – to o czym my w ogóle rozmawiamy? Dobry prawnik powinien wypowiedzieć mu pełnomocnictwo a nie bronić za wszelką cenę gwałciciela.
Kilka osób ponownie zaczęło poszeptywać, inni chichotali, a Nate Linton parsknął cicho w swój notes.
– Panno Hunter – Profesor Caldwell sprawiał wrażenie jakby oświecał właśnie jakieś upośledzone umysłowo dziecko – żyjemy w brutalnym świecie materializmu. Gdyby miała pani bronić tylko ludzi niewinnych, pewnie nie miałaby pani żadnych klientów. Pani wizja jest jednak godna podziwu. – Caitlin wyprężyła pierś z dumą, ale chwilę później znów spochmurniała. – Szkoda tylko, że utopijna.
Zajęcia dobiegły końca i studenci zaczęli przepychać się do drzwi. Cait nie mogła się pozbierać – wszystko leciało jej z rąk i wcale nie pomagał fakt, że Jenna rzuciła się, by jej pomóc.
– Niezły punkt widzenia, panno Hunter – zagadnął Nate, stając w przejściu pomiędzy rzędami i spoglądając w górę na dziewczynę szamoczącą się ze swoją torbą. – Masz jakieś imię?
– Caitlin – odparła, nie wiedząc na kogo jest bardziej zła: na niego za to, że puszył się ze zwycięstwa czy na siebie za to, że poległa w tej walce. Nie była pewna czy można w tej sytuacji mówić o wygranych i przegranych, ale prawda była taka, że czuła się jakby właśnie stoczyła bitwę.
– A więc Caitlin... – Nate uśmiechnął się zawadiacko. – To ciężki zawód. Może powinnaś pomyśleć o czymś lżejszym. Prawo to dziedzina dla wytrawnych graczy. Jesteś pewna, że temu podołasz?
Po tych słowach zszedł na dół, minął Caldwella i zniknął z auli. Profesor zerknął w górę, zamykając teczkę z papierami.
– Ma pani czas, panno Hunter – powiedział, kierując się do wyjścia. – Niech się pani dobrze zastanowi, czy to rzeczywiście jest pani miejsce.
Zostawił ją samą z Jenną, która przyglądała się jej z troską. Zaczęła coś pomstować na profesora i "tego cwaniaka Lintona", ale Cait jej nie słuchała. Zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że źle wybrała? Od dziecka chciała zmieniać świat i zostać prawniczką. Nigdy tego nie kwestionowała aż do teraz. Może Caldwell i Nate mieli rację? Może jej wrodzona natura, która nakazywała dostrzegać w ludziach dobro była przeszkodzą w wykonywaniu tego zawodu. Zaczynała myśleć, że tak było w istocie.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:45:42 23-07-18, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:48:00 08-08-15 Temat postu: |
|
|
Madziu zacznę od tego, że się odnoszę do Twojego komentarza mojego komentarza Wiem właśnie, że to tylko "wizja" Nate'a no i moje milczenie dotyczyło właśnie tego, że tu może chodzić o coś całkiem innego. Mam kilka pomysłów, ale lepiej będzie jak poczekam co Ty wymyśliłaś, bo pewnie jak zwykle i tak nie trafię ;D
A co do rozdziałów to żadne rzadziej nie wchodzi w grę ;D Wprawdzie od poniedziałku wracam do pracy i pewnie będę komentować z poślizgiem albo hurtowo po kilka rozdziałów, ale czytać z pewnością będę na bieżąco
Mówiłam już, że uwielbiam Vica i Dana? Mówiłam, ale będę powtarzać do znudzenia, bo nie dość że to świetnie wykreowane, barwne postacie, to jeszcze ta więź między nimi - CUDO Zaskoczyłaś mnie trochę przeszłością Daniela, widać, że chłopak nieco "ewoluował" i gotów jest robić rzeczy, jakich kiedyś nie zrobiłby za nic w świecie, choć nadal męczy go sumienie. Zastanawiam się tylko, czy gdyby wówczas chodziło o jego siostrę, to także by odmówił pani producent? Mam nadzieję, że z czasem rzucić więcej światła na jego przeszłość
Szkoda, że w tym "odcinku" nie uraczyłaś nas randką Vica, ale już zacieram łapki na kolejny W zamian za to zaserwowałaś nam spotkanie - a raczej potyczkę słowną - między młodym Lintonem i naszą uroczą Cait. Lepiej tego rozegrać nie mogłaś - na pierwszy rzut oka widać, że Nate jest na swoim miejscu i w swoim żywiole w przeciwieństwie do panny Hunter, u której chyba właśnie w tym momencie wyidealizowany świat zderzył się z brutalną rzeczywistością. Mam nadzieję, że się nie podda i że będzie więcej takich potyczek między nią i Lintonem, w których to ona jemu utrze mu nosa I coś czuję, że jednak wkrótce Cait zaprzyjaźni się z Jenną
Przepraszam, że tak chaotycznie, ale przez ten upał to czuję, że mam wodę zamiast mózgu |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|