|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:39:29 08-08-15 Temat postu: |
|
|
Madziu jestem i ja I mówię już na wstępie, że Twoich chłopaków nie da się nie uwielbiać Z każdym rozdziałem utwierdzam się w przekonaniu, że to świetnie wykreowane postaci, a do tego tak różne od siebie, że to aż dziwne, że tak dobrze się rozumieją Mimo tego iż obaj podrywają na umów kolejne laski to jednak charakterami są jak ogień i woda Jeden beztroski, rozgadany i wiecznie uśmiechnięty, a drugi poważny, rozsądny i jak widać z sumieniem, na którym wciąż ciążą postępki, które Vic z premedytacją by wykorzystał i jeszcze się cieszył z tego, że znów "zaliczył"
A potyczka Cait i Nate'a ... no cóż, rzeczywiście dziewczyna została brutalnie sprowadzona na ziemię, ale ja wychodzę z założenia, że wszystkiego człowiek jest w stanie się nauczyć, a wypracować w sobie pewne zachowania, a życie jest najlepszym nauczycielem Liczę na to, że Cait jednak nie zrezygnuje z prawa i pokaże wszystkim, zwłaszcza Nate'owi i profesorowi, że jest właściwą osobą na odpowiednim miejscu i to osobą z ideą, której niektórym w tym materialnym świecie niestety brakuje |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:03:36 09-08-15 Temat postu: |
|
|
Odcinek 5 - Pierwsza scena aż tchnie spokojem, miłością i rodzinną atmosferą. Udało Ci się ją opisać w naprawdę fajny sposób, z łatwością można wyobrazić sobie grupkę ludzi siedzących przy stole i nie tylko rozmawiających swobodnie, ale i troszczących się o siebie. Szkoda tylko, że rodzice potraktowali Allena tak, jak go potraktowali, ale widać, że jest do tego przyzwyczajony.
Nate wyjechał...Własna matka praktycznie potraktowała go jak pracownika, który opuszcza budynek biura, udając się na urlop, albo po prostu zwalniając się z pracy. Dobrze, że przynajmniej siostra zachowała się inaczej.
Odcinek 6 - O Boże, jakie wejście Victora .
Czyli Daniel jednak zrobił to, co zrobił...Z jednej strony zrobil to dla siostry, ale z drugiej...żałuję, że to było jedyne wyjście.
Sądzę, że Cat dobrze wybrała i powinna dalej studiować prawo, ale zgadzam się trochę z Nate'm. Co, jeżeli okaże się - a często tak jest! - że facet jest naprawdę winny i pewne rzeczy wyjdą dopiero podczas procesu, całkowicie zaskakując adwokata/obrońcę?
Swoją drogą, niezły pomysł na zetknięcie bohaterów ze sobą . |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:36:07 23-09-15 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za zwłokę, ale brak weny zrobił swoje. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe i z chęcią przeczytacie kolejny rozdział po dłuższej przerwie czasowej. Pozdrawiam i zachęcam do czytania
ROZDZIAŁ 7: "Duma i uprzedzenie"
Victor sam przed sobą musiał przyznać, że miał lekką tremę. Nigdy wcześniej aż tyle nie zależało od pierwszej randki, nigdy jakoś specjalnie nie musiał się wysilać. Brianna Linton nie była jednak jakąś "pierwszą lepszą", którą oczaruje brytyjskim akcentem i spojrzeniem zbitego szczeniaczka. Nie była też jedną z tych dziewczyn, które wskakują facetowi do łóżka po jednej randce lub, co gorsza, po jednym drinku.
Allen przez chwilę zaczął żałować, że kiedy poznał Bri wtedy w parku nie włączył swojego czaru i nie poderwał jej na swoją brytyjskość. Prawda była taka, że od tak dawna mieszkał w Stanach, że przyzwyczaił się już do zwykłego amerykańskiego akcentu i używał go, nie zwracając na to uwagi. Gdyby teraz nieopatrznie powrócił do swojego oryginalnego sposobu mówienia, dziewczyna mogłaby to uznać za podejrzane i miałaby rację. A szkoda. Laski leciały na Anglików i nie miał pojęcia dlaczego. Byłoby łatwiej, gdyby nie był zmuszony aż tak bardzo kłamać. Był w tym dobry, ale z doświadczenia wiedział, że czasami można się w swoich kłamstwach zagubić, szczególnie kiedy okłamuje się wielu ludzi naraz.
Odetchnął głęboko i zaparkował kilka przecznic od restauracji, w której umówił się z Bri na lunch. Daniel miał rację – jeśli chciał zrobić wrażenie na pannie Linton, należało zadbać o szczegóły. Będzie zgrywał przyjaznego środowisku, Amerykanina i w dodatku miłośnika zwierząt. Rysopis diametralnie różniący się od prawdziwej osobowości Victora Allena.
– Wybacz spóźnienie, autobus nie przyjechał i musiałem iść pieszo – wytłumaczył się, podchodząc do stolika w głębi lokalu, przy którym siedziała już blondynka, rozpromieniona na jego widok. Cmoknął ją w policzek, a ona zarumieniła się lekko i wskazała mu miejsce naprzeciwko siebie.
– Autobus? – zapytała zdziwiona, a on udał zawstydzonego.
– No tak... – przyznał, przygładzając ciemne włosy z zakłopotaniem. – To trochę żałosne, że nie mam samochodu, ale... W dzisiejszych czasach tyle się mówi o zanieczyszczeniach środowiska, efekcie cieplarnianym i dziurze ozonowej – nie chce się przyczynić do upadku tej planety. Moi znajomi uważają, że to żenujące...
– Nie, to wcale nie jest żenujące – zaprotestowała gorąco blondynka, uśmiechając się od ucha do ucha. Wyglądało na to, że znalazła bratnią duszę. – Podziwiam cię. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką szkodę wyrządzają tej planecie. Ja na przykład staram się jeździć tylko wtedy kiedy to konieczne.
Victor uśmiechnął się niewinnie, w myślach przybijając piątkę samemu sobie. Takiej gry aktorskiej pozazdrościłby mu nawet Daniel. Chwilę później kelner przyszedł odebrać zamówienie i nadszedł czas na kolejny sprawdzian. Allen nie musiał się długo zastanawiać. Bez zbędnych ceregieli zamówił jakąś sałatkę i kotleta sojowego, chcąc zrobić wrażenie na swojej towarzyszce. Mógł dopisać do swojego konta kolejny punkt, bo dziewczyna rzeczywiście była pod wrażeniem. Mina mu jednak zrzedła, kiedy ona sama zamówiła hamburgera, bynajmniej nie wegetariańskiego.
– Za bardzo lubię czerwone mięso, żeby przejść na wegetarianizm – wyznała, a on wymamrotał coś niezrozumiałego, zły na siebie, że będzie musiał jeść teraz sam to zielsko.
– Więc... – zaczęła Brianna, kiedy już kelner przyniósł ich zamówienia i zabrali się do jedzenia. – Czym się zajmujesz, Victor?
– Jestem specjalistą od reklamy – odpowiedział, rad że może opóźnić spożycie paskudnego żarcia, które w jego mniemaniu powinno służyć jedynie jako karma dla królików. – Marketing to moje drugie imię.
– Aż taki jesteś dobry?
– Mój szef pewnie by się z tym nie zgodził, ale nieskromnie mówiąc – mam do tego smykałkę.
– Więc jesteś jednym z "tych"?
– Jednym z "tych"? – powtórzył Allen, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi blondynce.
– Tych niedocenianych przez szefów – wyjaśniła, uśmiechając się słodko. – No wiesz, tych co to wiecznie narzekają, że należy im się więcej od życia i że nie są w stanie się realizować zawodowo z powodu apodyktycznych pracodawców.
– Nie, ja nie z "tych" – zapewnił ją, uśmiechając się w aprobacie dla jej błyskotliwości. – Mój szef i ja mieliśmy odmienne poglądy na różne sprawy. Powiedzmy, że miał inną wizję ode mnie.
– "Mieliśmy"? – Bri przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy. – Czas przeszły?
– Zwolnił mnie niedawno – przyznał Victor czując, że akurat w tej kwestii powinien być szczery.
– Przykro mi. – Panna Linton okazała autentyczną troskę i wyraziła zainteresowanie całą sprawą.
– Nie ma o czym mówić. – Victor machnął rękę i zgarnął do ust nieco sałatki, przeżuwając ją i czując się jak krowa na pastwisku. – Gdyby nie to, że nigdy nie wypowiadam się źle o pracodawcach... – Celowo zawiesił głos i westchnął jakby sprawiało mu ból opowiadanie tej historii. – Krótko mówiąc: pozwolił, by sprawy prywatne przyćmiły zawodowe. Miał do mnie osobistą urazę od kiedy zacząłem u niego pracować i czekał tylko na odpowiedni moment, żeby mnie zwolnić. To była tylko kwestia czasu.
To już było oczywiste naginanie prawdy, ale Victor nie przejmował się tym – nie mógł przecież powiedzieć swojej potencjalnej przyszłej żonie, że został zwolniony za sypianie ze współpracownicami, w tym z córką samego szefa.
– To straszne! – Brianna była najwyraźniej oburzona takim zachowaniem i brakiem kompetencji ze strony byłego pracodawcy Victora. – Wiesz, że możesz zgłosić na niego skargę i...
Allen podniósł rękę, żeby jej przerwać i uśmiechnął się jednym ze swoich najbardziej czarujących i zabójczych uśmiechów. Nie przyszedł tutaj na konsultacje odnośnie praw pracowników. Nie zamierzał zmarnować takiej szansy.
– Nie mówmy o mnie – powiedział, chwytając rękę Bri, spoczywającą na stole i wpatrując się jej głęboko w oczy, jakby chciał ją zahipnotyzować swoim spojrzeniem. – Pomówmy o czymś przyjemniejszym.
– O czymś przyjemniejszym? – powtórzyła panna Linton, nie mogąc oderwać wzroku od jego ciemnych oczu. Wydawała się urzeczona.
– O tobie, głuptasie. – Victor roześmiał, a kąciki ust dziewczyny lekko zadrgały. – Chcę cię poznać. Podobasz mi się i umieram z ciekawości, co takiego kryje się w tej twojej ślicznej blond główce.
Brianna zarumieniła się i założyła niesforny kosmyk za ucho. Victor ponownie przybił sobie piątkę we własnych, niekoniecznie czystych, myślach. Mógł być z siebie dumny. Gra się rozpoczęła, piłka pozostawała w grze. Bramka była tylko jedna, a on zamierzał strzelić zwycięskiego gola.
***
Ginnie była wściekła jak osa. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ojciec nie może cieszyć się jej szczęściem. I dlaczego jej rodzeństwo nie może dać sobie spokój z tą dziecinadą, jaką były ciągłe kłótnie. Właśnie dlatego unikała rodzinnych spotkań, wymawiając się pracą – żeby nie musieć z nimi przebywać w jednym pomieszczeniu.
Wszystkie kolacje, urodziny, wesela, a nawet pogrzeby kończyły się zwykle awanturami, krzykami albo płaczem. Scenariusz każdej rodzinnej imprezy zdawał się być wiecznie powielany i Virginia miała już tego serdecznie dość. Nate i Kara zawsze dawali do pieca, prześcigając się w złośliwościach jak kierowcy rajdowi, ojciec był zazdrosny o jej pracę u Reynoldsa, a matka zdawała się mieć migrenę od samego słuchania tych wszystkich pretensji. Jedynie Bri jakoś dzielnie się trzymała i to ona jedyna z całej rodziny Lintonów była najdalej od zwariowania. Jednak Ginnie czuła, że jej młodsza o rok siostra też ma swoje granice i może nadejść pora, kiedy ta wreszcie wybuchnie. Nie było to co prawda do niej podobne, ale przecież każdy prędzej czy później może pęknąć.
– O czym myślisz?
Czyjeś silne ramiona złapały ją w talii i obróciły w stronę ich właściciela. Kyle uśmiechnął się półgębkiem i pocałował ją na przywitanie, a ona westchnęła ciężko.
– O tacie – przyznała, zarzucając mu ręce na szyję. – I reszcie mojej pokręconej rodzinki.
– Ach. – Kyle Reynolds westchnął tylko, nie wiedząc, co więcej może powiedzieć. – Ojciec mówił mi o waszej małej... wymianie zdań... w country clubie.
– Ładnie to ująłeś, ale nie musisz bać się nazywać rzeczy po imieniu. To była katastrofa na całej linii. Jak mój ojciec może być tak głupi, żeby organizować ten cały cyrk?
Ginnie prychnęła ze złością i uwolniła się z ramion blondyna. Przysiadła na brzegu swojego biurka. Właśnie tego dnia został jej oddany do użytku nowiutki, świeżo wyremontowany gabinet w kancelarii Reynolds & Son. Pracowała u Jeremy'ego już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz dostała własny pokój. Szef chciał, żeby czuła się u niego "jak w domu", co często dobitnie podkreślał, przez co Virginia czuła się jeszcze bardziej jak pionek w tej zwariowanej grze między swoim ojcem i starym Reynoldsem. Nie narzekała jednak – gabinet był przytulny i sąsiadował z gabinetem Kyle'a, co bardzo jej odpowiadało.
– Daj spokój, Malcolm martwi się o ciebie, to zrozumiałe – powiedział blondyn, chcąc uspokoić najstarszą pannę Linton, ale nie bardzo mu się to udało.
– Nie musi się o mnie martwić. Mam już dwadzieścia osiem lat i potrafię sama o siebie zadbać.
– Wiesz, że ojcowie mają bzika na punkcie swoich pierworodnych.
– Tak – przyznała, uśmiechając się złośliwie. – Zaczynam to dostrzegać, kiedy patrzę na Jeremy'ego i ciebie.
– To nie fair! – Kyle udał obrażonego, ale po chwili się roześmiał. – Ja jestem jedynakiem, a to co innego. Może twój ojciec po prostu się przeraził, że wyfrunęłaś z gniazda?
– Może – przyznała Ginnie i pocałowała swojego chłopaka w policzek. – A mój ojciec ma bzika nie tylko na moim punkcie. Uwielbia wszystkie swoje dzieci. A już w szczególności Nate'a. Synek wdał się w tatusia w każdym calu.
– To znów była jakaś aluzja do mnie i do mojego taty? – Kyle uniósł wysoko brew, a ona uderzyła go żartobliwie pięścią w ramię.
– Wiesz, że nie to miałam na myśli. Po prostu czasami się dziwię, dlaczego ojciec tak bardzo chce mnie przy sobie zatrzymać, skoro ma Nate'a na każde jego skinienie.
– Nate to jeszcze dzieciak – zauważył Kyle, a Ginnie prychnęła.
Rzeczywiście jej młodszy brat zachowywał się czasami jak dziecko, ale miał już osiemnaście lat i poszedł w ślady rodziców. Malcolm mógł być z niego tak samo dumny jak z najstarszej córki. Dziewczyna pokiwała głową powątpiewająco, jakby sama ze sobą toczyła jakąś dyskusję.
– Gdybym pracowała dla kogoś innego pewnie byłoby inaczej. Mój ojciec po prostu nie lubi twojego. Jest do niego uprzedzony od dawna. Do ciebie zresztą też.
– Auć! – Kyle złapał się za pierś udając, że go zraniła. – To bolało. Na jego obronę mogę tylko powiedzieć, że sam też pewnie nie polubiłbym chłopaka córki, który zakrada się przez okno do jej pokoju po zmroku.
– To było dawno temu! – Ginnie wybuchła śmiechem, przypominając sobie stare czasy i Kyle'a wspinającego się po drzewie, żeby dostać się do jej sypialni, kiedy byli jeszcze w liceum. Ojciec dostał szału, kiedy nad ranem zastał młodego Reynoldsa półnagiego, uciekającego przez okno.
Moment wspomnień przerwało pojawienie się Jeremy'ego, który zapukał do drzwi i wszedł do gabinetu swojej pracownicy, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Co tam, gołąbeczki? Podziwiacie nowiutki gabinet? – zapytał dziarskim tonem i nie czekając na odpowiedź dodał: – Tak sobie pomyślałem... Ginnie, miałem jutro wygłosić wykład na Stanfordzie, ale coś mi wypadło i nie zdążę tam dojechać na czas. Może chciałabyś mnie zastąpić? Na pewno świetnie się sprawdzisz.
– Ja? – Virginia wskazała na siebie palcem, nie bardzo wiedząc, dlaczego Jer ją o to prosi. – Chyba nie jestem odpowiednią osobą do tego zadania. Może Kyle...?
– Kyle ma inne rzeczy do roboty. – Jeremy Reynolds machnął ręką, spoglądając na syna. – Nie chcesz się zobaczyć z bratem, Gin? Zobaczysz, będzie fajnie!
Po tych słowach zostawił ich samych. Zniknął równie szybko jak się pojawił i panna Linton nie była pewna czy ta rozmowa czasem jej się nie przyśniła. Stary Reynolds miał już w zwyczaju powierzanie mniej przyjemnych zadań swoim pracownikom. Ginnie westchnęła ciężko i opadła na obrotowe krzesło przy swoim nowiutkim biurku. Wygłosić wykład przed kilkudziesięcioma studentami prawa, czekającymi tylko na jej potknięcie, w tym przed młodszym, przemądrzałym bratem? Rzeczywiście – zapowiadała się niezła zabawa.
***
Cait była zła i rozgoryczona. Pierwszy dzień na wymarzonej uczelni okazał się totalną klapą. Zaczęła kwestionować wszystkie swoje decyzje od czasów liceum. Ciężko pracowała na to stypendium, które ostatecznie otrzymał ktoś inny. Daniel poświęcił się, by mogła studiować na Stanfordzie, a jedne zajęcia z profesorem Caldwellem sprawiły, iż zaczęła wątpić czy w ogóle nadaje się na prawniczkę. Nastroju nie poprawiał jej fakt, że teraz wszyscy studenci z roku patrzyli na nią z krzywymi uśmieszkami, w szczególności wysoki szatyn o zielonych oczach, który najwyraźniej był w swoim żywiole. Na dodatek tego dnia jeszcze kilka razy pomyliła drogę do kolejnych auli i spóźniła się na kilka zajęć, czym niestety nie zapewniła sobie plusów u wykładowców.
Nie potrafiła się odnaleźć i zaczynała zdawać sobie sprawę, że zupełnie nie pasuje do tego świata. Czuła się wyalienowana – większość studentów wydziału prawa pochodziła z zamożnych rodzin prawników. Wszyscy patrzyli na nią z góry i bała się myśleć, co by było gdyby otrzymała stypendium. Pewnie czułaby się jeszcze gorzej. Może to wszystko nie miało sensu? Może powinna przeprosić Danny'ego i powiedzieć mu, że nic z tego nie będzie? Mogłaby zrobić sobie rok przerwy, znaleźć jakąś pracę, pójść do szkoły wieczorowej. Ale nie mogła tego zrobić po tym wszystkim, co brat dla niej uczynił. Była bardzo bliska spełnienia swojego marzenia i wiedziała, że Daniel nie wybaczyłby jej, gdyby zrezygnowała. Ona sama nie wybaczyłaby sobie.
Czując, że ten dzień nie może być gorszy udała się do swojego pokoju w akademiku. Tam czekała na nią jeszcze jedna przykra niespodzianka – okazało się, że ma współlokatorkę. Powinna się domyślić, że to nie koniec jej pecha. Musiała dzielić pokój z nikim innym jak z Jenną Deveraux, która rozpakowywała się po swojej stronie pomieszczenia, rzucając jej przepraszający uśmiech, kiedy weszła.
– Cześć – przywitała się siostra Eve, choć widziały się tego dnia już wiele razy. Cait dobrze wiedziała, że brunetka próbuje po prostu zagaić rozmowę. – Mogę się przenieść jeśli wolisz to łóżko...
– To przy oknie jest w porządku – odpowiedziała panna Hunter nieco zdziwiona. Nie ulegało wątpliwości, że Jenna chce się wkupić w jej łaski. Łóżko, które pozostawiła Cait znajdowało się w znacznie lepszym miejscu, a w dodatku biurko po jej stronie pokoju było lepiej oświetlone.
– To dobrze. Ja za bardzo marznę w nocy, więc nie mogłabym tam spać. – Jenna najwidoczniej należała do tych osób, których nie krępuje rozmowa na osobiste tematy z dopiero co poznanymi ludźmi. – Nie lubisz mnie, prawda?
To pytanie zadane bez ostrzeżenia nieco zbiło Caitlin z pantałyku. Żeby kupić sobie trochę czasu otworzyła drewnianą szafę i zajrzała do środka. Była pusta, nie licząc kilku wieszaków. Powoli zaczęła rozpakowywać swoje walizki, które tego ranka zostawiła w pokoju nim ruszyła na zajęcia. Po chwili nie mogła już dłużej udawać, że nie słyszała pytania współlokatorki, więc odpowiedziała:
– Zabrałaś moje stypendium.
– Nie naumyślnie. Wiesz, nie jestem jakąś złodziejką stypendiów. Ja po prostu dostałam list. Nie wmówisz mi chyba, że gdyby tobie coś takiego się przydarzyło, to odrzuciłabyś ofertę?
Jenna Deveraux przerwała pakowanie i spojrzała z góry na Caitlin. Była znacznie od niej wyższa i niesamowicie szczupła. Mogłaby być modelką i panna Hunter nie rozumiała dlaczego zdecydowała się na studia prawnicze. Z ich rozmowy pierwszego dnia, kiedy się poznały wywnioskowała, że siostra Eve nie jest zbyt inteligentna, a przynajmniej nie na tyle, by dostać stypendium na jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju. Sama była zaskoczona decyzją pani dziekan.
– Pewnie nie – przyznała, bo taka była prawda. – Wiem, że to nie twoja wina, ale po prostu okropnie się czuję mając świadomość, że tak ciężko pracowałam na nic.
– Ale dostałaś się, prawda? Jesteś tu, więc chyba...
– Jestem tu, bo mój brat dogadał się z dziekan. Będę musiała płacić czesne jak wszyscy inni.
– Rozumiem – wyjąkała zawstydzona brunetka, miętosząc w ręku jakiś jasny T–shirt i starając się nie patrzeć w oczy Cait. – Jeśli to coś warte, to bardzo mi przykro. Wiem, że to wydatek, na który nie każdego stać. Ja sama mogłabym pomarzyć o Stanfordzie, gdybym nie dostała stypendium.
Zapadła chwila milczenia, podczas której słychać było tylko szelest ubrań i stukot wieszaków.
– Mogę cię o coś zapytać? – Cait ośmieliła się zadać pytanie, które chodziło jej po głowie od jakiegoś czasu. Zazwyczaj nie była taka bezpośrednia, ale poczuła się nieco swobodniej w towarzystwie Jenny widząc, że jest jej naprawdę przykro. – Po co chcesz studiować na Stanfordzie? Odniosłam wrażenie, że nie jest to twoja życiowa ambicja, a robisz to tylko z braku alternatywy.
– Nieźle mnie podsumowałaś. – Jenna zaśmiała się ponuro i przysiadła na łóżku spoglądając na Caitlin błyszczącym wzrokiem. – Wiesz jak to jest... mama i siostra mnie naciskały, żebym wybrała jakiś porządny zawód, a że mama pracuje jako asystentka w kancelarii prawnej, stwierdziła że powinnam pójść tą drogą, że dzięki temu się czegoś dorobię w życiu. Nie miałam lepszego planu na siebie, więc aplikowałam na kilka uczelni i kiedy już myślałam, że to koniec, odezwali się ze Stanforda. Nie miałam idealnych stopni, ale okazało się, że liczą się też dla nich wyniki sportowe.
– Jaki sport uprawiałaś w liceum? – zapytała Cait, szczerze zainteresowana. Jenna wydawała jej się wścibska i wielokrotnie tego dnia starała się jej narzucić swoje towarzystwo, ale nie zapomniała, że kiedy profesor Caldwell zapytał studentów o zdanie, ona jedyna ją poparła i czuła do niej wdzięczność, nawet jeśli panna Deveraux zrobiła to tylko po to, by zadośćuczynić jej machlojki uczelni.
– Lekkoatletykę. Głównie biegi – odpowiedziała brunetka, a Caitlin zmierzyła wzrokiem jej długie, smukłe nogi i stwierdziła, że to ma sens. – Wiesz, jeśli mamy razem mieszkać, fajnie by było nawiązać wspólny język. Ale jeśli nie chcesz mieć ze mną do czynienia, wystarczy tylko słowo, nie musisz udawać, że mnie nie widzisz na korytarzach albo podczas wykładów.
Spojrzała na blondynkę znacząco, a ta zdała sobie sprawę, że musiała zachować się niegrzecznie, kiedy ignorowała ją podczas wykładu u Caldwella i kiedy Jenna wołała ją później na korytarzu. Poczuła się głupio, bo to zupełnie do niej nie pasowało. Nie potrafiła chować długo urazy, szczególnie jeśli ktoś nie zawinił. A to w końcu uczelnia skrzywdziła Cait, a nie Jenna osobiście.
– No cóż, chyba nie mogę się na ciebie gniewać z nieskończoność – odezwała się po chwili siostra Daniela, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Wyciągnęła w stronę panny Deveraux dłoń. – Może po prostu zapomnimy o tym i zaczniemy od początku?
– Z przyjemnością. – Jenna odwzajemniła uśmiech i uścisk dłoni.
Cait wciąż czuła, że w tej historii coś nie gra, ale nie miała teraz czasu zastanawiać się, dlaczego tak właściwie Jenna dostała stypendium. Wydawało jej się dziwne, że dziewczyna nie miała pojęcia, że może dostać grant za osiągnięcia sportowe i że uczelnia poinformowała ją o swojej decyzji tak późno, uprzednio pozbawiając stypendium naukowego inną studentkę. Nie było to teraz jednak najważniejsze. Panna Hunter nie wiedziała dlaczego – no bo w końcu jej znajomość z Jenną nie zaczęła się zbyt dobrze – ale miała nieodparte wrażenie, że to początek długiej i pięknej przyjaźni.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:43:47 23-07-18, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:25:01 25-09-15 Temat postu: |
|
|
O, jak miło znowu czytać o tej paczce
Nie zazdroszczę Cait. To faktycznie podejrzana i i zdecydowanie niekomfortowa sytuacja. Może jednak dziewczyny faktycznie się zaprzyjaźnią, bo odnoszę wrażenie, że obie czują się troszkę nie na miejscu Cait - za sprawą tego parszywego pierwszego dnia, a Jenna - może za sprawą Cait i całej sprawy ze stypendium?
No, a Victor jest zdecydowanym mistrzem tego odcinka. Jest mistrzem ściemy, tyle że obawiam się, że sam sobie zaszkodzi tymi kłamstwami Rozbawiła mnie ta randka Ciekawe co sobie na jego temat myśli Bri?
Ciekawe jak Virginia poradzi sobie z nowym zadaniem
Czekam na ciąg dalszy, moja droga
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:35:09 25-09-15 Temat postu: |
|
|
Madziu fajnie, że udało Ci się wrzucić nowy rozdział, bo trochę mi brakowało tych Twoich łobuzów
Z góry przepraszam nieskładny komentarz, ale ostatnio mnie rozłożyło choróbsko i jeszcze chyba nie do końca wróciłam do siebie
A teraz do rzeczy Vic oczywiście za każdym razem rozwala na łopatki nawet, jeśli pojawia się tylko na chwilę i chcąc zdobyć dziewczynę poświęca swoją mięsożerną naturę dla kawałka zieleniny Swoją drogą chciałabym móc zobaczyć jego minę, kiedy Bri zamówiła soczystego hamburgera, zamiast sałatki Każdy wie, że kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw i pewnie w tym przypadku wcale nie będzie inaczej. Odnoszę jednak wrażenie, że Vic być może całkiem niepotrzebnie kombinuje i choć nie zdaje sobie na razie z tego sprawy to gdyby był sobą (pomijając oczywiście motywy jakie nim kierują) miał by u Bri większe szanse niż mu się wydaje Nadal uważam, że ta dwójka może sobie nawzajem naprawdę pomóc, a przy okazji nadejdzie moment kiedy Vic nim się zorientuje przestanie udawać kogoś kim nie jest i wtedy to już wpadnie jak śliwka w kompot Wiem, rozpędziłam się trochę, ale ja sobie nadal nie wyobrażam innego rozwinięcia tej historii, przynajmniej na razie
Ginnie wykładowcą na Stanfordzie Już się nie mogę doczekać kiedy stanie w szranki z własnym bratem, bo domyślam się, że Nate nie przepuści okazji by dopiec starszej siostrze Może być naprawdę ciekawie
No i na koniec Cait i Jenna…. Uważam tak samo jak panna Hunter, że coś tu mocno nie gra z tym stypendium. W sumie wyjaśnień tych machlojek może być wiele, a wszystko zależy od punktu widzenia. W sumie w tej chwili do głowy przychodzą mi dwa różne wytłumaczenia całej tej pokręconej sytuacji. Jedna jest dość oklepana i w zasadzie już o tym kiedyś pisałam, a chodzi mi tu o romans którejś z pań Deveraux (Eve albo matka dziewczyn) z prawnikiem, który ma wejścia na Stanfordzie. Ale w miarę czytania ostatniego rozdziału przyszła mi do głowy zupełnie inna myśl, która też byłaby dość logiczna, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem tylko czy na tym etapie powinnam się dzielić tymi spostrzeżeniami publicznie
W każdym razie, czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że nie będziesz kazała na niego długo czekać |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:19:00 26-09-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję ślicznie za komentarze! Ogromnie się cieszę, że ta długa przerwa nie zraziła Was do mojego opowiadania i dalej chcecie je czytać :*
Obie macie trafne spostrzeżenia
Madziu/Aberracja, myślę, że na tym etapie Bri jest po prostu oczarowana Victorem. Niezbyt często ktoś ją adoruje, a Allen okazuje jej dużo uwagi i nie przypomina w niczym facetów z towarzystwa, w którym ona się obraca
Madziu/Kenaya, jeśli o mnie chodzi to możesz się śmiało dzielić wszystkim, co Ci wpadnie do głowy. Nie jestem mistrzynią niespodziewanych zwrotów akcji, więc pewnie to, co wymyśliłam pokrywa się idealnie z tym, co podejrzewasz Sprawa stypendium się rozwiąże, może nie w najbliższym czasie, ale raczej prędzej niż później i podda pod wątpliwość moralność wielu bohaterów
Postaram się coś na dniach napisać tak, żeby zdążyć z odcinkiem jeszcze przed październikiem, bo jak zacznie się rok akademicki będę zawalona robotą i nie wiem jak to wyjdzie z rozdziałami.
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:13:23 26-09-15 Temat postu: |
|
|
Madziu, ja sobie nie wyobrażam, że można nie chcieć czytać takiej perełki i żadna przerwa nie jest w stanie mnie zrazić Mogę się co prawda czasem spóźnić z komentarzem, ale zapewniam, że we mnie masz wierną czytelniczkę :*
Ja bym nie była do końca pewna, czy to na co ja wpadłam tak idealnie pokrywa się z Twoim planem, bo istnieje bardzo dużo prawdopodobieństwo, że błądzę i zwyczajnie zaczynam niepotrzebnie kombinować W zasadzie to przy okazji czytania ostatniego rozdziału wpadła mi do głowy myśl ściśle powiązana z matką Jenny (która pracuje w kancelarii prawniczej) i starym Reynoldsem. Nie wiem w sumie skąd mi się to wzięło, ale jak doczytałam, że on wykłada na Stanfordzie, to od razu w głowie mi się ułożyła teoria, że Kyle wcale nie jest jedynakiem, a Jenna dostała się nieoczekiwanie na uniwersytet, bo jej ojcem jest nikt inny jak Reynolds Teraz zaczynam się zastanawiać, czy moje myśli idą w dobrym kierunku i czy to nie jest zbytnio skomplikowane, a może rozwiązanie tej zagadki, jak to często bywa jest prostsze niż się może wydawać, a ja znów niepotrzebnie doszukuję się dziury w całym |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:27:27 26-09-15 Temat postu: |
|
|
I bardzo się z tego powodu cieszę. Miło mi to słyszeć!
Wiesz co? To wcale nie jest niepotrzebne kombinowanie Nie chcę nic zdradzać, więc pozwól, że zostawię Twój pomysł bez komentarza. Jeśli masz rację - dowiesz się o tym w późniejszych odcinkach, a jeśli nie - będziesz miała małą niespodziankę |
|
Powrót do góry |
|
|
tulipanowa Idol
Dołączył: 29 Sie 2014 Posty: 1705 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: okolice Krakowa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:51:51 26-09-15 Temat postu: |
|
|
Witaj Madziu Dawno nie było mnie na forum ale kiedy tylko znalazłam czas to od razu wzięłam się za czytanie twojego opowiadania i oczywiście jak zawsze kiedy Cię czytam jestem zadowolona.
Victor to faktycznie ściemniacz pierwszej klasy obawiam się jednak że z czasem sam się zamota a nawet zakocha w naszej blond ekolożce
Co do Nata jestem przekonana że nie jest tak zły na jakiego się kreuje i może nawiąże wspólny kontakt z koleżanką z roku zobaczymy co to będzie dalej
Czekam na kolejny odcinek i oczywiście zapraszam do siebie na moje opowiadanie |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:30:20 05-12-15 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za długą nieobecność, byłam strasznie zajęta na studiach i nie miałam czasu, żeby wejść na forum. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu zagląda i że pamiętacie jeszcze, co było w poprzednich odcinkach
Zapraszam do czytania!
ROZDZIAŁ 8: "Po trupach do celu"
Daniel jak zwykle obudził się z potężnym bólem głowy - jakby ktoś rozłupał mu czaszkę młotem. Nie cierpiał rano wstawać i gdyby to od niego zależało gniłby zapewne do południa. Musiał jednak zarabiać na życie, tym bardziej teraz, kiedy zobowiązał się pokryć czesne Caitlin. Zwlókł się z łóżka, spoglądając na budzik zaspanym wzrokiem i przeklął pod nosem - powinien włączyć się dopiero za kilkanaście minut. Rozejrzał się nieprzytomnie po wnętrzu swojej typowo męskiej kawalerki, przez chwilę nie wiedząc, co się właściwie wydarzyło. Rzucił krótkie spojrzenie na kanapę, ale po Victorze nie było nawet śladu, więc pomyślał, że jego przyjaciel na pewno nie wrócił na noc. Czyżby lunch z Brianną Linton przerodził się w całonocną schadzkę?
Dopiero po kilku sekundach do jego uszu dotarł dziwny dźwięk, a zdawał się dobiegać z rur za ścianą. Przywodził na myśl zawodzenie i Hunter mimowolnie przewrócił oczami. Jeszcze tego mu brakowało: pieprzonego Bazyliszka w mieszkaniu.
Nie był jeszcze całkiem rozbudzony, więc nie myślał trzeźwo. Dopiero, kiedy wstał i przeczesał włosy dłońmi zdał sobie sprawę, że Bazyliszek na pewno by nie szlochał. Zmarszczył brwi, ruszył do okna i wyjrzał przez nie, spodziewając się zobaczyć źródło owego zawodzenia. Oprócz pojemników na śmieci, znajdujących się na tyłach budynku i kilku gołębi wylegujących się leniwie w słońcu na schodach przeciwpożarowych, nie zauważył niczego, co mogłoby wzbudzić jego zaniepokojenie. No chyba, żeby liczyć obfitą ptasią kupkę, która malowniczo zdobiła jego parapet.
- Przeklęte ptaszyska - warknął, stukając w szybę, czym wypłoszył gołębie, które odleciały z łopotem skrzydeł. Nie cierpiał, kiedy fajdały gdzie popadnie.
Nagle usłyszał jakieś żałosne wycie i donośne wydmuchiwanie nosa. Potem jakieś przyciszone głosy. Eve miała rację - dźwięk w tych starych budynkach się niesie. Aż strach pomyśleć, jakie odgłosy, dobiegające z jego mieszkania, mogli słyszeć jego sąsiedzi. Potrząsnął gwałtownie głową i wypadł na korytarz, nie zważając na fakt, że ma na sobie tylko bokserki.
- Co się stało? - zapytał, podchodząc do Eve, która w swoim puszystym szlafroku pocieszała drobną kobietę o mysich włosach i zaczerwienionych oczach, która trzymała w rękach chusteczkę higieniczną.
- To Lizzie, wnuczka pani Phillips - wyjaśniła panna Deveraux, wskazując na myszowatą kobietę, która to zapewne była sprawczynią owego zawodzenia, które słyszał. - Przyszła odwiedzić rano babcię i znalazła ją martwą na podłodze. Miała zawał.
- Strasznie mi przykro - powiedział szczerze Hunter. - Jeśli czegoś potrzebujesz... - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, bo Lizzie zaniosła się jeszcze większym płaczem i przylgnęła do jego nagiego torsu, pragnąc okazać wdzięczność.
Daniel z lekką konsternacją popatrzył na Eve w poszukiwaniu ratunku, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
- Babcia zawsze tak dobrze mówiła o swoich sąsiadach - załkała drobna kobieta, pociągając głośno nosem i wtulając się jeszcze bardziej w szatyna, który poczuł się niebywale niekomfortowo. Poklepał ją nieśmiało po plecach, zerkając na kilku ludzi, opuszczających właśnie mieszkanie na końcu korytarza, którzy wywozili na noszach zwłoki w czarnym worku.
Daniel rzucił szybkie spojrzenie na Eve, po czym zwrócił się do Lizzie, starając się jej nie urazić.
- Zamierzasz sprzedać mieszkanie babci czy może planujesz się do niego wprowadzić?
Lizzie spojrzała w górę, mocno zadzierając głowę, by móc widzieć twarz Huntera i przetarła załzawione oczy.
- Nie sądzę, bym mogła. To nie jest mieszkanie babci, ona je tylko wynajmowała. Właściciel wynajmie je teraz komuś innemu. Nie wiem tylko, kto chciałby w nim mieszkać. Taka tragedia...
Hunter pokiwał głową na znak, że rozumie i poklepał ją po plecach, uważnie obserwując reakcję Eve, której oczy zamieniły się w szparki, kiedy zdała sobie sprawę, co kombinuje jej sąsiad z naprzeciwka.
W końcu Lizzie stwierdziła, że musi odwalić jakąś papierkową robotę i pożegnała się z nimi, ruszając do windy. Kiedy drzwi się za nią zasunęły, panna Deveraux wystawiła oskarżycielsko palec w stronę Huntera.
- O nie! Nawet o tym nie myśl! - krzyknęła, a jej głos potoczył się echem po korytarzu. - Wiem, co knujesz i wiedz, że nie pozwolę na to!
- Ach tak? - Danny założył ręce na piersi i zaczął się wycofywać w stronę swojego mieszkania. - Powiedziałem ci kiedyś, że to mieszkanie będzie moje i mam zamiar dotrzymać słowa. Jestem honorowym facetem.
- Czyżby? Ja ci wtedy powiedziałam, że dostaniesz je po moim trupie i też zamierzam dotrzymać słowa! - Eve zrobiła się czerwona ze złości i zacisnęła bezwiednie pięści.
- Po twoim trupie? Chyba raczej po trupie pani Phillips!
- Hej, nie ruszaj się!
Było już za późno: Daniel odwrócił się na pięcie i popędził do mieszkania, w którym zostawił uprzednio otwarte drzwi i rzucił się do telefonu, na co Eve zareagowała tak samo, cofając się czym prędzej do swojej kawalerki.
Mieszkanie pani Phillips było najładniejszym i najlepiej położonym lokum w całym budynku i wszyscy o tym wiedzieli. Jedynym bez pluskw, karaluchów i innego badziewia, do którego wytępienia nie udało się mieszkańcom namówić właściciela, a które powracały do wieżowca jak bumerang, kiedy tylko miały na to ochotę. Nikt nie rozumiał po co starej, samotnej kobiecie takie duże mieszkanie, w dodatku z ładnym widokiem i wszyscy po cichu jej zazdrościli, tym bardziej, że płacili równy czynsz, co było niesprawiedliwe.
Daniel od dawna polował na to mieszkanie, podobnie jak Eve, z którą kiedyś często na ten temat dyskutował. Wtedy jednak byli dobrymi sąsiadami, a teraz mieli ze sobą na pieńku z powodu sprawy z Caitlin i jej stypendium. Hunter nie zamierzał jej tego puścić płazem i nie miał też najmniejszego zamiaru oddać jej prawa do mieszkania pani Phillips. Wystukał szybko numer właściciela budynku i poczekał na sygnał. Uśmiechnął się do własnych myśli, zdając sobie sprawę, że skoro go słyszy to oznacza, że był szybszy od panny Deveraux, która poszła w jego ślady. Po chwili jednak mina mu zrzedła, kiedy odezwała się automatyczna sekretarka.
- Gary? - powiedział do słuchawki po sygnale. - Cześć, brachu, co słychać? - pomyślał, że coś takiego mógł powiedzieć Victor i od razu postanowił zmienić ton, żeby nie wyjść na nieczułego dupka. - Pewnie słyszałeś już o pani Phillips. Biedactwo... Ogromna tragedia. Była u mnie dziś rano jej wnuczka, jest w totalnej rozsypce, ale mam nadzieję, że udało mi się ją chociaż trochę pocieszyć i ulżyć jej w cierpieniu. W każdym razie, dzwonię żeby ci powiedzieć, że jestem zainteresowany wynajmem mieszkania po naszej drogiej pani Phillips. Jak wiesz, byłem z nią bardzo zżyty i jestem pewny, że chciałaby, żebym to ja tam zamieszkał. Zastanów się nad tym i daj znać, co postanowiłeś. Życzę miłego dnia.
Rozłączył się z poczuciem triumfu. Przesadził mówiąc, że był blisko ze starą sąsiadką. Ich kontakty ograniczały się do zwykłych uprzejmości w windzie, parę razy pomógł jej też wnieść zakupy, ale Gary nie musiał przecież o tym wiedzieć. Daniel podszedł do drzwi i spojrzał na Eve, która stała w tym samym miejscu naprzeciwko. Sądząc po widoku komórki w jej prawej dłoni, przed chwilą uczyniła dokładnie to samo, co on.
- Niedługo listonosz nie będzie już mi przynosił twojej poczty - powiedziała, podpierając się pod boki i starając się zabrzmieć jak pewna swego.
- Masz rację - przyznał Hunter, uśmiechając się łobuzersko - bo będę mieszkał w tym apartamencie na końcu korytarza.
Eve zacisnęła zęby, wpatrując się ze złością w mężczyznę, który już zamykał drzwi z wyrazem radosnego uniesienia na twarzy.
Daniel wyjrzał jeszcze raz przez okno na brudne podwórko, pojemniki na śmieci i zapaskudzone schody pożarowe:
- Adios, gołębie - powiedział sam do siebie i zatrzasnął okno.
***
- Śniadanie mistrzów - powiedział barman, stawiając przed Victorem podwójną whisky.
- Klin klinem. - Allen przetarł zmęczone oczy i opróżnił szklaneczkę jednym haustem. Wpatrywał się w jej dno jeszcze przez chwilę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że jest obserwowany przez Ryana. - No co? - warknął, a barman uniósł ręce na znak, że go nie ocenia.
Ryan Wood był właścicielem baru, w którym Victor i Daniel często przesiadywali, a także ich dobrym kumplem i mentorem - to on nauczył ich wielu trików na podryw i traktowali go jak swojego guru. Czterdziestopięcioletni Szkot miał zwykle przyjazne usposobienie i zawsze służył dobrą radą. Troszczył się o chłopaków na swój sposób, dlatego przykro mu było patrzeć na stan, w jakim znajduje się Allen.
- Daniel wie, że tu jesteś? - zapytał, wycierając ladę i przerzucając sobie ścierkę przez ramię.
Bar opustoszał już jakiś czas temu, a jedynym klientem, który pozostał był Victor, który spędził w nim całą noc, żaląc się właścicielowi.
- Cholera, zapomniałem dać mu znać, że nie wrócę na noc. - Victor uderzył się otwartą dłonią w czoło i wyciągnął telefon komórkowy, by napisać wiadomość do Huntera. - Ale Danny jest duży - poradzi sobie beze mnie. Przecież nie muszę mu śpiewać kołysanek, prawda?
- Więc ty tak na serio z tym planem? - zapytał Ryan, zakładając ręce na piersi i przyglądając się badawczo Allenowi, który był w rozsypce. - Wiesz, Taco pytał o ciebie parę razy. Wpada tu co jakiś czas, a ja naprawdę nie chcę mieć z nim problemów. Lepiej, żebyś skombinował forsę szybko, bo inaczej...
- Myślisz, że tego nie wiem? - Brunet spojrzał na Wooda, próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko krzywy grymas. - Czy siedziałbym tutaj, upijając się przez całą noc, gdybym miał jakieś inne wyjście z tej sytuacji?
- Pewnie nie - przyznał Ryan i podrapał się po głowie. - Więc wy z Danielem naprawdę zamierzacie...?
Victor kiwnął głową i zszedł ze stołka barowego, zataczając się lekko. Czuł się bezsilny wobec sytuacji, w której się znalazł. Jego niedawny entuzjazm, spowodowany planem, jaki uformował się w jego głowie, nagle osłabł po pierwszej randce z Brianną Linton. Daniel miał rację - uwiedzenie jej nie będzie wcale takie łatwe. Wiedział, że jej się podoba, ale żeby doprowadzić sprawę do końca i zaprowadzić ją przed ołtarz potrzebował więcej czasu, a takowego nie miał, bo Taco cały czas dyszał mu nad karkiem. Jeden nieostrożny ruch mógł go wiele kosztować, dlatego bardzo się starał, by nie pospieszać sprawy z Bri. Nie pomagał mu tez fakt, że dziewczyna była słodka i niewinna - nie zasłużyła na los, jaki ją spotka.
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz, na którym pojawiło się zabawne zdjęcie Daniela w sombrero na głowie. Uśmiechnął się na ten widok i odebrał.
- Yo! - powiedział, a po chwili odsunął słuchawkę od ucha i skrzywił się. - Nie wrzeszcz tak, Danny! mam kaca!
- Kaca? - Daniel pokręcił głową z niedowierzaniem, ale tego Victor nie mógł przecież widzieć. - Zabalowałeś z Lintonówną?
- Co? Nie, nic z tych rzeczy. Zjedliśmy razem lunch, a potem poszliśmy na spacer. Nie spieszę się.
- To dobrze. A kupiłeś jej kwiaty?
- Cholera, wiedziałem, że o czymś zapomniałem!
- Taaa, coś chyba nie tak z twoją pamięcią, mistrzu, bo mojego samochodu też zapomniałeś odstawić.- Daniel udał obrażonego, ale w rzeczywistości nie miał mu tego za złe. - Zresztą, nieważne. Jadę do pracy autobusem. Wpadnę później na Stanford, więc możesz mnie nie zastać w domu. Gdyby dzwonił Gary...
- Jaki Gary? - Victor zmarszczył brwi i podrapał się po głowie. Nadal nie był całkiem trzeźwy i nie docierało do niego wszystko, co mówił przyjaciel.
- Właściciel budynku, w którym mieszkam, a ty jako dziki lokator jesteś mi coś winny, więc odbierz wiadomość z łaski swojej, Vic.
- Ale po co on ma dzwonić?
- Opowiem ci później. Muszę kończyć, właśnie wysiadam. I Victor - Daniel zrobił pauzę i Allen wyczuł, że kumpel się o niego martwi. - Nie prowadź na kacu, dobrze?
- Jasne. Do zobaczenia później. - Rozłączył się i przez chwilę wpatrywał się jeszcze w swój telefon, po czym poklepał się po policzku dla rozbudzenia i uśmiechnął się zawadiacko, zupełnie w swoim stylu. - Będę się zbierał - rzucił do Ryana, a ten spojrzał na niego spode łba.
- Uważaj, Vic - powiedział, kiedy Allen ruszył do wyjścia z baru, zakładając uprzednio okulary przeciwsłoneczne. - Wiem, że to tylko gra i w ogóle... ale bądź ostrożny. I nie chodzi mi tylko o Taco.
- Spokojna głowa. - Victor zsunął lekko okulary, by przyjrzeć się barmanowi. - Mam plan.
- No właśnie. Ale wiesz, co powiedział John Lennon? Życie zdarza się, kiedy jesteś zajęty robieniem innych planów.
Po tych słowach rzucił kumplowi znaczące spojrzenie i zniknął na zapleczu, pozostawiając go samego z zamętem w głowie, który nie miał nic wspólnego ze spożytym alkoholem. |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:32:54 05-12-15 Temat postu: |
|
|
Madziu melduję, że ja zaglądam i uwielbiam to opowiadanie - z każdym rozdziałem bardziej Nie mam pojęcia jak to się stało, że nie dodałam komentarza pod poprzednim rozdziałem, bo przeczytałam go już dawno, ale zaraz to wszystko nadrobię.
Randka Bri i Vica przezabawna - będę się powtarzać, ale świetnie potrafisz wpleść w akcję humor i całość tworzy naprawdę cudny obrazek, który przyjemnie się czyta. Tylko pozazdrościć takich umiejętności Wracając do randki - pamiętam, że jak czytałam rozdział pierwszy raz, to przez moment pomyślałam, bo przecież kłamstwa Victora kiedyś wyjdą na jaw, że mogłoby się za jakiś czas okazać, że Bri doskonale zna się z córką szefa Vica, a nawet może dziewczyna mogłaby być jej druhną, jeśli oczywiście kiedykolwiek plan Allena powiódłby się na tyle, żeby do tego doszło, no i wtedy by się zaczął cyrk na kółkach Ale chyba się nieco zagalopowałam, więc już lepiej milczę w tym temacie
Ginnie wykładowcą na Stanfordzie? no to się będzie działo Już nie mogę się doczekać potyczki Lintonów A przy okazji tworzy się tu ładna pajęczynka powiązań między bohaterami, bo dzięki temu Ginnie pozna pannę Hunter I jakieś takie mam przeczucie, że dziewczyny się polubią. Co do tego nieszczęsnego stypendium, to mnie też tu coś nie pasuje, a pomysł Madzi wydaje się całkiem logiczny... ale znając życie, na pewno nas zaskoczysz ;D Cieszę się, że Cait i Jenna postanowiły zakopać topór wojenny
Między Danielem a Eve strasznie iskrzy i zastanawiam się czy w ich przypadku potwierdzi się stara reguła, że kto się czubi, ten się lubi. I nie wiem czemu, ale jakoś tak mi się uroiło w głowie, że oni razem zamieszkają w tym apartamencie po biednej pani Phillips.
A Vic? Co on znowu wymyślił? Ja się boję jego planów, wiesz? Po tym jak Danny go poprosił, by nie prowadził na kacu naszła mnie myśl, ale pewnie nie mam racji więc zachowam ją dla siebie, póki co
W ogóle to muszę Ci jeszcze jedno na koniec powiedzieć - nie wiem jak to robisz, ale za każdym razem po przeczytaniu rozdziału mam w głowie tyle różnych teorii na ciąg dalszy i żałuję, że nie mam przed sobą książki, bo wtedy mogłabym przekartkować kilka stron i sprawdzić czy mam rację, a tak muszę znowu czekać. Mam nadzieję, że tym razem przerwa będzie krótsza
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 22:53:33 14-12-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:49:33 13-12-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Ci, Aguś za piękny komentarz! :* Bardzo się cieszę, że chociaż Ty wytrwałaś i nadal chcesz czytać to opowiadanko, jeszcze raz dzięki
Eillen napisał: | [...]jeśli oczywiście kiedykolwiek plan Allena powiódłby się na tyle, żeby do tego doszło[...] |
A oglądałaś trailer? No bo tam są małe spoilery...
Teorie spiskowe, im bardziej pokręcone, są zdecydowanie mile widziane, więc fajnie, że kombinujesz. Nie powiem czy przypuszczenia są słuszne czy nie, żeby było zabawniej
A przerwa będzie zdecydowanie krótsza, postaram się w najbliższym czasie coś naskrobać, także w przerwie świątecznej już na 100 % się coś pojawi
Pozdrawiam!
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:51:25 13-12-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:08:21 13-12-15 Temat postu: |
|
|
Madziu ja też tutaj jestem Przepraszam że z takim opóźnieniem przybywam
Najpierw zacznę od poprzedniego odcinka bo nie wiem jak do tego doszło że nie skomentowałam go. Gapa ze mnie.
Victor będzie musiał się pilnować i to bardzo jeśli cały plan ma wypalić a co do lecenia na Anglików to przez ten akcent. Wystarczy posłuchać i padasz z nóg i sądzę z Bri poszłoby mu łatwej gdyby wykorzystał swój atut.
Autobus nie dojechał i musiał iść pieszo później ta sałatka i ten kotlet szczerze dałabym u Oskara bez mrugnięcia okiem chociaż jego mina kiedy Bri stwierdziła że tak lubi czerwone mięso że nie umie z niego zrezygnować musiała być bezcenna.
Jego szef miał inną wizję Victora. Tak zdecydowanie dałabym mu Oskara
Zaraz czy Ginnie i syn wroga tatusia numer jeden i muszę przyznać że przypomniałaś mi czasy "Pogody na miłość". serial mojej młodości ale nieważne. Ciekawi mnie czy ten jak zrozumiałam licealny związek przetrwa czy taż się rozpadnie? Kto wie.
"Daniel jak zwykle obudził się z potężnym bólem głowy"
Wiesz że można zrozumieć to jako Daniel codziennie pije i codziennie budzi się z kacem Ok ale do rzeczy łączę się z nim w bólu. Głębie to prawdziwa zmora budzą mnie rano codziennie bo uwielbiają siedzieć na moim balkonie. Nawet teraz słyszę ich odgłosu więc wiem jaki to koszmar te ptaszyska zostawiające po sobie pamiątki.
Daniel to tak nie ładnie polować na mieszkanie staruszki kiedy nawet jej ciało nie leży w grobie Szykuje się ciekawe starcie między Danielem a Evą już nie mogę się doczekać. Daniel ma kaca i Victor ma kaca oni są jak bliźnięta syjamskie tylko nie złączeni fizycznie a mentalnie.
Nie muszę pisać że czekam na więcej? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:36:38 13-12-15 Temat postu: |
|
|
Madziu ja sobie nie wyobrażam, żeby mogło mnie tu nie być, więc nie masz za co mi dziękować :* To ja powinnam podziękować za to, że zdecydowałaś się podzielić z nami wszystkimi tą wspaniałą historią
I wcale nie oczekuję, że potwierdzisz lub zaprzeczysz moim przypuszczeniom - nawet bym tego nie chciała, po prostu lubię sobie głośno pomyśleć A trailer oglądałam, ale skoro mnie do niego odsyłasz, to sobie go odświeżę i może na coś przypadkiem wpadnę
Pisz szybciutko i wstawiaj Buziaki! |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:45:59 14-12-15 Temat postu: |
|
|
O matko o.O jak ja to zrobiłam, że ja tego nie skomentowałam zaraz po przeczytaniu? Madziu, przepraszam Cię najmocniej za to moje gapiostwo i już zabieram się za komentarz, choć pewnie teraz już nie uda mi przeobrazić w słowa wszystkiego co miałam w głowie, kiedy tylko przeczytałam rozdział, bo takie rzeczy powinno się robić zdecydowanie na gorąco W każdym razie mówiłam, że ja uwielbiam to opowiadanie? Pewnie mówiłam tak samo jak to, że masz niebywały talent do wplatania w całość humoru w taki sposób, że to nigdy nie jest wymuszona, albo nie na miejscu No, ale znów się powtarzam
Co do samego rozdziału, to jak tylko przeczytałam naszła mnie podobna myśl jak Agę, że konsekwencje tego sporu o mieszanie miedzy Evą i Danny'm będzie taka, że żadne z nich nie odpuści i wylądują w tym apartamencie razem, a wtedy to się chyba pozabijają W każdym razie już się nie mogę doczekać co dla nich wymyśliłaś i nawet nie podejmuję się zgadywania, bo tutaj wszystko może pójść dosłownie w każdą stronę, nic nie jest oczywiste, a równie dobrze, może się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni No, ale tak to jest jak mamy dwóch rodzynków i cały tabun kobiet dookoła
No i Vic czasami to ja się zastanawiam, czy jego i tych jego genialnych pomysłów to się trzeba bać, czy wręcz z nich śmiać, bo on jak czegoś nie nawywija to by nie był sobą
To tyle ode mnie. Dzisiaj krótko, ale postaram się następnym razem być na bieżąco, bo to aż wstyd zaniedbać takie cudo jak Twoje opowiadanie Także pisz szybko, Madziu i wstawiaj
Buziaki :* |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|