Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 62, 63, 64  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:55:20 22-09-14    Temat postu:

98. Greta

- Takiej pięknej dziewczynie nie pasuję taka smutna twarzyczka - usłyszała, siedząc na ławce w parku i obserwując, bawiących się ludzi. Spojrzała na przybysza, który przeszkodził jej w spokojnej egzystencji, mrużąc oczy pod słońce. Nie przyglądała mu się uważnie, już dawno zrozumiała, że najlepszym sposobem, jest ignorowanie takich ludzi. Odwróciła głową z powrotem, nie mówiąc ani słowa. Gość niezrażony jej zachowaniem, przysiadł obok niej, patrząc dokładnie w ty samym kierunku co ona.
- O co Ci chodzi?! - spytała, nie wytrzymując zarówno jego obecności jak i braku chęci zagajenia rozmowy
- Przepraszam? - odrzekł zaskoczony, zwracając swoje oblicze w jej kierunku. Kompletnie nie wiedziała co ma o tym sądzić. Najpierw przychodzi, rzuca w jej stronę jakiś durny i tandetny tekst, a potem przysiada się i siedzi cicho.
- Pytam o co ci chodzi?! - powtórzyła gniewnie, podnosząc się z miejsca i mierząc go zimnym spojrzeniem. On jednak nadal nonszalancko siedział na ławce, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej rzucający iskry wzrok. Sapnęła wściekle, wyprowadzona z równowagi - To Miłego dnia - odrzekła zła i rozjuszona, odchodząc jak najdalej niego
- Na pewno będzie - odkrzyknął do niej, a gdy się odwróciła dopowiedział, z radosnym uśmiechem na twarzy - Złość piękności szkodzi - i mało brakowało, a wróciłaby się i przyłożyła mu z całej siły.

- O jak miło mi Cię znowu widzieć - usłyszała parę dni później, a już sam tembr głosu wyprowadził ją z równowagi. Wzięła głęboki oddech nie chcąc psuć sobie tak pięknie zapowiadającego się dnia - Złość piękności szkodzi - skwitował jej zachowanie drwiąco, a jej cierpliwość znała granice. Nie miała ochoty na żadne towarzystwo, a już przede wszystkim szowinistycznych, męskich świń, które próbują ją zaczepić takimi oto nędznymi tekstami. Tylko co miała poradzić skoro facet nie poddawał się nawet jeżeli go ignorowała?! A jak się odezwie będzie jeszcze gorzej. Łypnęła na niego groźnie, jakby chcą go przestraszyć samym wzrokiem. Zdawała sobie jednak, że nie jest teraz osobą, której inni mogliby się bać, a w zasadzie nigdy nią nie była i chyba nigdy nie będzie.
- Wiesz, co ... tak tu sobie gawędzimy drugi dzień z rzędu, a ja nadal nie znam Twojego imienia - zauważył ironicznie, przysuwając się do niej lekko - Jestem Ivan - a ona już sama nie wiedziała czy to jakiś zboczeniec polujący na bezbronne dziewczyny w parkach, który najpierw chce zdobyć ich zaufanie, a dopiero potem wykorzystać czy facet który nie ma żadnego zajęcia, a z nudów przychodzi i nagabuję dziewczyny.

- Ivan nie zamierzam tam iść - zapowiedziała stanowczo, spoglądając na jego wesołą twarz. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że jakkolwiek ale chyba się z nim zaprzyjaźniła. Sama nie wiedziała kiedy pierwszy raz się do niego odezwała, jedyne co zapamiętała to to, że w końcu wybuchnęła i dostało mu się nie tylko za swoje czyny, ale za wszystko inne co ją spotkało niemal od narodzin: za jej matkę, ojca i Nicolasa. Pękła wtedy przy nim, choć zawsze - nie ważne co ją spotykało - miała być twarda. Ale z nim było inaczej. Może to przez jego dziwny sposób bycia, a może przez ten słodki uśmiech psotnego chłopca?! Sama nie wiedziała.
- Przestań się dąsać. Przecież możesz się ze mną wybrać? - usłyszała jego odpowiedź, co jedynie spotęgowało jej chęć, przyłożenia mu czymś znacznie cięższym niż jej ręka - Oj, nie każę Ci się spowiadać z całego życia, chcę tylko żebyś poszła ze mną na ten bankiet i tyle - dodał już spokojniej, zakładając pasmo jej włosów za ucho i uśmiechając się do niej czule - Nic więcej.
Nie mogła mu odmówić. A już zwłaszcza, gdy patrzył się na nią tym swoim zbolałym, a jednocześnie pełnym nadziei wzrokiem. A teraz stała tutaj sztywno, popijając od czasu do czasu szampan, nie mogąc uwierzyć, że zgodziła się na to szaleństwo. Nie lubiła takich imprez i pewnie nigdy nie polubi. Jednak teraz bała się najbardziej jednego, że natknie się na jednego z Barossów, którzy jakimś dziwnym zrządzeniem losu tu byli, a przynajmniej jeden z nich. A myślała, że wyjazd do Argentyny uwolni ją od cieni z przeszłości - te jednak postanowiły kroczyć dalej jej śladem, nie odpuszczając ani na moment.
- Proszę, proszę - usłyszała drwiący głos i nawet nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należy. Spięła się cała w sobie, bowiem nie wyjeżdżała po ty, żeby spotykać go na każdym kroku - A któż to tutaj jest? - spytał drwiąco, gdy obróciła się w jego stronę, starając się chociaż wyglądać na zrelaksowaną - Tylko nie mów mi, że zostałaś ekskluzywną panią do towarzystwa. Bo o ile na dziwkę nadawałaś się od dawna, o tyle elegancja nijak do ciebie pasuję - ironiczny ton rozsierdził ją od środka, zanim jednak jej ręka wraz z ostrymi paznokciami wylądowała na jego policzku, poczuła kojący dotyk Ivana, który znalazł się obok niej nie wiadomo skąd. Spojrzała na jego spokojną, odprężoną twarz z której wyzierał w jej kierunku zaraźliwy uśmiech.
- Jakiś problem? - rzucił w kierunku Nicolasa, mrożąc go nie tylko tonem głosu, ale i spojrzeniem. Ten nie odpowiadając nic, a jedynie uśmiechając się do niej dwuznacznie, odszedł zanim zdążyła pokazać mu, że już dawno jej przeszło.

Nie przeszło jej. Dojście do tego, że została wykorzystana, że była jedynie marnym pionkiem w życiu rodziny Barosso, było bardziej bolesne niż podejrzewała. Nigdy nie zapomniała, a uwolnić mogła się tylko wtedy, gdy wreszcie się na nich zemści. Dochodziło to do niej długo, a może wiedza ta tkwiła w niej w momencie, gdy rzucił ją bezceremonialnie i niczym roślina, kiełkowała w niej aż w końcu wyklarowała się jasno i wyraźnie. Spojrzała na śpiącego na fotelu Ivana. Łza zakręciła się jej w oku, choć dawno poprzysięgła sobie, że nigdy więcej za nikim płakać nie będzie. Ale jak mogła to zrobić w tym przypadku, skoro on okazał jej więcej czułości i troski, niż jej rodzice choć przez jeden dzień ich koegzystencji. Zrzuciła koc, którym była do tej pory okryta, zdając sobie sprawę, że nawet nie wiedząc kiedy, plan zemsty uformował się w jej głowie, choć nie myślała nad nim specjalnie, jedynie czuła, a przypominając sobie wszystkie emocje, które w niej wywołał, kara jaką dla niego przewidziała nasuwała się sama.

- Do jasnej cholery posłuchaj mnie wreszcie - krzyknął, waląc otwartą dłonią w stół - Nie możesz żyć przeszłością, nie w ten sposób.
- Ale ja właśnie nie chce nią żyć - odparła spokojnie, chociaż łzy wezbrały w kącikach oczu - Muszę to zrobić inaczej nigdy się od tego nie uwolnię.
- Nie Greto - odpowiedział poważnie, spoglądając prosto w jej twarz, jakby chciał dotrzeć do najgłębszych zakamarków jej duszy - Jeżeli to zrobisz, jeżeli wrócisz tam, jeżeli staniesz mu na drodze to wtedy nigdy nie odzyskasz siebie. Bo prawdziwa Greta, taką jaką ja spotkałem i poznałem - dodał cicho, podchodząc do niej - nie byłaby zdolna do czegoś takiego.
- A więc w ogóle mnie nie poznałeś - odparła zdecydowanie, odtrącając jego rękę, gdy chciał jak zwykle pogłaskać ją po policzku.
- Może nie. Ale chyba nie sądzisz, że Barosso zadrży na widok dziewczyny bojącej się niemal własnego cienia?!
- Nie. Dlatego stanę się kobietą, której nie tylko on się przestraszy, ale cała jego pieprzona rodzina.


I tak zrobiła. Zabrało to 5 lat z jej życia, a paradoksalne było, że to właśnie Ivan rozpoczął w niej tą przemianę. To on pokazał jej, że musi być silna, musi walczyć o swoje. A teraz stał tutaj przed nią i wyglądał dokładnie tak samo idealnie, gdy żegnali się na zawsze. Bo on nie chciał brać udziału w jej upadku.
- Wróciłem - odparł spokojnie, wprawiając całe jej ciało w dziwne wibracje. A uśmiech goszczący na jego przystojnej twarzy, jedynie spotęgował uczucie pustki, które rosło w niej od momentu ich rozstania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:33:15 23-09-14    Temat postu:

99. LIA

Weszła powolnym krokiem do pokoju, a zaraz za nią wkroczył do pomieszczenia Christian, zamykając za sobą cicho drzwi. Przez całą drogę do ośrodka, żadne z nich się nie odezwało, a Christian o nic nie zapytał. Kiedy poprosiła go, by ją zabrał ze szpitala, widziała w jego oczach wahanie, ale nie była w stanie dłużej tam wytrzymać i wyszłaby z nim czy bez niego. Wiedział o tym, bo znał ją już na tyle dobrze, więc ostatecznie wezwał taksówkę, bo Lia nie miała siły wsiąść i utrzymać się na jego motorze. Teraz podeszła do małego stolika i podparła się o niego biodrami, próbując zdjąć z siebie skórzaną kurtkę. Skrzywiła się kiedy potworny ból, po raz kolejny przeszył jej plecy.
- Ostrożnie – odezwał się Christian przerywając ciszę jaka zapadła między nimi. Podszedł do niej i pomógł jej wyswobodzić ramiona z ubrania. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i odetchnęła głęboko, starając się uspokoić wciąż powracające zawroty głowy. Christian odłożył kurtkę na stolik i spojrzał jej uważnie w oczy.
- Co się właściwie stało? – spytał nie odrywając od niej świdrującego spojrzenia. Lia uniosła rękę i przeczesała długie pasma włosów palcami, krzywiąc się przy tym lekko.
- Wracałam od Diego – zaczęła spokojnym tonem, zerkając na niego zza wachlarza długich rzęs – niewiadomo skąd wyskoczyła mi na drogę, grupka dzieciaków. Dałam po hamulcach, ale zarzuciło mnie na jedną stronę. Skręciłam i wpadłam wprost na samochód – skrzywiła się na to wspomnienie, odruchowo sięgając dłonią do pleców – kierowca zwiał, a mnie pomogła jakaś młoda para – wzruszyła nieznacznie ramionami, przymykając powieki – nawet nie wiem, kto to był – przyznała unosząc wzrok i spoglądając Christianowi w oczy. Pokręcił głową z dezaprobatą i uśmiechnął się łagodnie trącając zaczepnie jej nos palcem.
- Powinnaś bardziej uważać – upomniał ją, a Lia przewróciła oczami i westchnęła. Poruszyła się, chcąc odepchnąć się od stolika, ale jęknęła tylko z bólu. Christian instynktownie objął ją ramieniem w pasie.
- Chodź uparciuchu, usiądziesz wygodnie – stwierdził z troską, prowadząc ją w stronę łóżka. Łypnęła na niego spode łba.
- Nie jestem kaleką – odparła skarżącym się tonem, a Christian zaśmiał się wesoło i zajrzał jej w oczy, kiedy mimo własnych słów, pozwoliła się poprowadzić. Posadził ją ostrożnie na łóżku i kucnął przed nią zaglądając jej w oczy.
- Ze mną nie musisz walczyć, Lia – zapewnił szczerze, wyciągając dłoń i odgarniając jej pasmo włosów za uszy. Wpatrywała się w niego przez chwilę, wielkimi oczami. W końcu odetchnęła i skinęła potulnie głową podpierając się rękoma na łóżku po obu stronach bioder i próbując wyprostować plecy. Syknęła po chwili i znów skrzywiła się, kiedy ból przeszył jej ciało. Środki przeciwbólowe chyba przestawały działać, bo coraz silniej czuła kontuzjowany kręgosłup. Zerknęła przelotnie na Suareza, a widząc jego zaniepokojoną minę, westchnęła.
- Nic mi nie jest, tylko się potłukłam, jutro będzie lepiej – uśmiechała się łagodnie, chcąc by zabrzmiało to przekonywująco, ale Christian nie dał się zwieść.
- Gdyby to była prawda, Margarita nie nalegałaby na to byś została na obserwacji – zauważył podejrzliwie jej się przyglądając. Lia zagryzła policzek od środka i spuściła wzrok, oddychając głęboko. Zacisnęła nerwowo dłonie na pościeli i przymknęła oczy – co się naprawdę dzieje? – zapytał cicho, ujmując jej podbródek i zmuszając by na niego spojrzała. Jej oczy w jednej chwili zaszkliły się od łez, a na twarzy malował się ból, ale bynajmniej nie chodziło o ten fizyczny, którego dzisiaj doświadczyła. Wpatrywała się w niego intensywnie przez dłuższą chwilę. W końcu ujęła jego dłoń delikatnie odsuwając ją od swojej twarzy. Przesunęła kciukiem po przegubie, po czym splotła z nim palce tak mocno, jakby bała się, że za chwilę odejdzie i zostawi ją samą. Zapatrzyła się na ich ręce i cały czas milczała, a Christian bacznie ją obserwował, przekrzywiając lekko głowę. Odetchnęła głęboko kilka razy, chcąc uspokoić rozszalałe serce i drżenie własnego ciała. Przez oczami znów zaczęły przewijać jej się obrazy sprzed lat. Wszystko wracało po raz kolejny przytłaczając ją siłą i gwałtownością. Teraz jednak po raz pierwszy w życiu, chciała to z siebie wyrzucić. Przynajmniej część i poczuć przy tym ulgę. Wiedziała, że jeśli teraz tego nie zrobi, być może już nigdy nie zdobędzie się na coś podobnego. Nie miała pojęcia, czy to szok po wypadku, czy działanie leków, ale w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek czuła się słaba. Nie miała siły sama walczyć z własnymi demonami. W tym pokoju, z nią, był ktoś, kto się o nią martwił, ktoś komu ufała. Ktoś kto ofiarował jej więcej, niż mógł przypuszczać. Zagryzła dolną wargę, akurat w momencie, kiedy po jej policzku spłynęła jedna samotna łza.
- Przepraszam – szepnął skruszony, kciukiem ścierając słoną kroplę – jeśli nie chcesz, nie musisz nic mi mówić – zapewnił starając się ściągnąć na siebie jej spojrzenie. Ona jednak nadal tępo wpatrywała się w ich splecione dłonie.
- Miałam siedemnaście lat…. – zaczęła zdławionym głosem, jakby zupełnie nie słyszała jego wcześniejszych słów. Siedziała pogrążona we własnych myślach, sięgając pamięcią kilka lat wstecz, do dnia, kiedy wiele w jej życiu się zmieniło. Christian powoli wstał i usiadł obok niej na łóżku, wciąż trzymając ją za rękę – wróciłam do domu po pracy, jaką dorywczo załatwił mi Nacho. W skrzynce znalazłam kolejny rachunek do opłacenia, a moja matka leżała na kanapie w salonie, naćpana i pijana do nieprzytomności – powiedziała głosem wypranym z jakichkolwiek uczuć i spojrzała przed siebie, wpatrując się w okno – poszłam do pokoju i zaczęłam szukać pieniędzy. Zawsze chowałam je w domu, bo byłam za młoda by złożyć je do banku – uśmiechnęła się gorzko, ale wyszedł z tego raczej grymas, niż cokolwiek innego – co jakiś czas byłam zmuszona zmieniać kryjówkę na pieniądze, bo matka zawsze w końcu je znalazła i roztrwoniła na narkotyki, albo alkohol. Tym razem również tak się stało – przełknęła ślinę i potarła czoło, czując ucisk w piersi, kiedy wszystko znów pojawiło się jej przed oczami, a ona musiała przeżywać po raz kolejny ten cholerny dzień, który wolałaby wymazać ze swojej pamięci – wściekłam się i wpadłam do salonu. Matka się ocknęła, więc zrobiłam jej awanturę, a ona tylko zaśmiała mi się w twarz, mówiąc rzeczy, których nigdy nie chciałabym słyszeć od rodzica – „Potrzebowałam pieniędzy to sobie je wzięłam i jak będę chciała wziąć następnym razem to również to zrobię, a ty zamknij dziób, bo nie masz nic do gadania. Jak będę chciała to przyniesiesz mi pieniądze w zębach, a jak będzie mi mało to pójdziesz i zarobisz na ulicy, bo do niczego innego się nie nadajesz, rozumiemy się?” Pamiętała te słowa jakby słyszała je wczoraj. Spuściła głowę i zerknęła w dół czując jak Christian uspokajająco głaszcze kciukiem wierzch jej dłoni. Poczuła ukłucie w sercu i przełknęła kolejne łzy. Nie chciała się rozpłakać, ale czuła, że to niestety tylko kwestia czasu. Nawet po tylu latach, to wszystko, czego doświadczyła z ręki matki, wciąż bolało – nie wiedziałam co robię, bo byłam na nią wściekła……. – dodała nerwowo mrugając i oddychając coraz bardziej nierówno – chwyciłam ostatnią działkę jaka jej została, a którą nieopacznie zostawiała na ławie i ……. – oblizała spierzchnięte wargi po czym przełknęła ogromną gulę, która stanęła jej w gardle - ……spuściłam ją w zlewie, Christian – wyrzuciła z siebie, ściskając go mocniej za dłoń. „Ani mi się waż, bo przetrące ci łapy gówniaro!” . Znów była w zatęchłej kuchni, śmierdzącej papierosowym dymem i alkoholem. Słyszała wyraźnie dźwięk tłuczonego szkła, kiedy szklanka stojąca na stole, spadła z hukiem na podłogę, w momencie gdy matka pchnęła ją na stary drewniany stół. Znów poczuła mocne uderzenie krzesłem w kręgosłup, po którym osunęła się na podłogę. Znów czuła własny strach i nadzieję, że jednak wyjdzie z tego cało. Widziała rozlatujące się krzesło, kiedy matka nie trafiła i uderzyła nim o stół, widziała pokrwawione dłonie, kiedy odłamki szkła powbijały jej się w skórę rąk. „Ja cie nauczę posłuszeństwa pyskata zdziro!”. Kolejne uderzenie w ramię i nienawiść płonąca w oczach matki. „Nie rób tego mamo”. Pamiętała to wszystko tak wyraźnie, jakby oglądała w tej chwili dramatyczny film. Ale to nie był film. To było jej życie. Wspomnienia, będące częścią jej samej, a których nigdy nie będzie w stanie się pozbyć. Nigdy nie będzie umiała zapomnieć. Zachłysnęła się powietrzem i zakryła dłonią usta, oddychając płytko.
- Lia….. – usłyszała cichy i przerażony głos Christiana i dopiero teraz dotarło do niej, że jest bezpieczna, a obok niej siedzi jedynie jej przyjaciel i nikogo więcej tu nie ma. Przymknęła oczy, kiedy silna dłoń wsunęła się pod jej włosy, a Christian uspokajająco opuszkami palców rozmasowywał jej napięte jak struny mięśnie – oddychaj… spokojnie….. – polecił szeptem. Lia pochyliła głowę do przodu i odetchnęła kilka razy głęboko, normując w końcu pracę swoich płuc. Chyba przeliczyła własne siły. Choć bardzo chciała, nie mogła mu powiedzieć wszystkiego. Nie potrafiła odsłonić całej prawdy. Nie umiała do cholery tego zrobić! Załkała i zakryła dłońmi oczy ukrywając się za kaskadą długich włosów. Christian przez cały czas kojąco gładził jej kark, zupełnie nic nie mówiąc, a ona bała się na niego spojrzeć. Bała się tego co może tam ujrzeć, bała się tego, co Christian może o niej pomyśleć. Nie chciała wyjść na wariatkę, a tak się właśnie zachowywała. Była tak oszołomiona dzisiejszym wypadkiem i ogłupiała po lekach, że przestawała rozróżniać jawę od wspomnień….

Leżała skulona na podłodze, podczas gdy matka nie przestawała uderzać. Łzy strumieniami płynęły jej po policzkach, a ból był tak nieznośny, że nie była w stanie się ruszyć. Była gotowa się poddać i pozwolić by matka ją zmaltretowała. Przez jedną wątłą chwilę była gotowa czekać na najgorsze, bo wiedziała, że matka być może ocknie się dopiero, kiedy ją zatłucze. Jęknęła z bólu i zacisnęła mocniej powieki, kiedy znów otrzymała silny cios w okolice kręgosłupa, a później nerek. Nie mogła biernie czekać. Nie mogła się przecież poddać, do cholery. Nie teraz i nie w taki sposób. Zamrugała kilkakrotnie starając się odzyskać ostrość widzenia, odruchowo obejmując się ramionami za brzuch i odwracając do matki tyłem. Rozejrzała się panicznie szukając czegokolwiek, co może jej w tej chwili pomóc. Jedyne co znajdowała się w zasięgu jej wzroku to była stojąca przy komodzie stara lampa. Kiedy matka po raz kolejny zamachnęła się na nią, zebrała w sobie ostatki sił i przeczołgała się do celu, powodując tym samym, że nieskoordynowane ruchy matki, nie nadążyły za nią i chybiła. Szybko jednak odzyskała rezon i kiedy Lia wyciągnęła dłoń, by chwycić za nogę lampy, kopnęła ją w żebra. Krzyknęła zaciskając mocniej powieki, a kiedy przed oczami stanęły jej czarne plamy, odetchnęła głęboko i napędzana determinacją, sięgnęła w końcu po lampę. Po swoją jedyną deskę ratunku. Zwykłą, cholerną lampę! Szarpnęła nią mocno i na oślep pchnęła wprost na stojącą nad nią kobietę, która przestała być jej rodziną już dawno temu. Zachwiała się od uderzenia i zatoczyła na stół. Zamroczona alkoholem, nie była w stanie utrzymać się w pionie, więc upadła na podłogę. Lia zacisnęła szczękę i podpierając się na dłoniach, mimo przeszywającego ją bólu, zdołała się unieść na tyle, by chwytając za krawędź komody, stanąć na nogi. Oparła się ramieniem o ścianę i oddychając ciężko, otworzyła zasuwę, wychodząc z mieszkania. Słyszała za sobą jeszcze wściekły głos matki, ale adrenalina sprawiła, że całkowicie odcięła się od rzeczywistości. Nie czuła nawet bólu, tylko co sił w nogach zbiegła po schodach, potykając się po drodze, wpadła na otwarte drzwi od kamienicy i nie czekając dłużej wypadła z impetem na ulicę. Ostatnie co pamiętała to nadjeżdżający samochód, a potem ciemność…..

Zacisnęła mocno dłonie i przymknęła oczy, oddychając nierówno. Czuła jak mdłości wywracają jej wnętrzności. Nie wiedziała czy ból, który czuła w tej chwili był wspomnieniem, czy rzeczywistością. Zakryła dłonią usta i wciągnęła ze świstem powietrze do płuc, kiedy czuła, że zaczyna tracić kontakt z tym co się wokół niej dzieje.
- Spójrz na mnie…. – dotarł do niej spokojny głos, a chwilę później poczuła silny dotyk palców na karku – Lia spójrz na mnie proszę ….. – ponaglił Christian ujmując jej policzek i kierując jej twarz w swoją stronę. Spojrzała na niego zbolałym wzrokiem – jestem tu z tobą……spokojnie – zapewnił ujmując jej twarz w swoje dłonie i wpatrując się w nią uważnie, jakby szukał potwierdzenia, że rozumie co do niej mówi, że wróciła do niego, choć jeszcze chwile temu wydawała się być zupełnie gdzieś indziej – nie musisz mówić dalej…. – odezwał się po chwili szukając jej spojrzenia. Uniosła wzrok i pokręciła głową oddychając głęboko.
- Muszę……. – wyszeptała przykrywając jego dłoń własną i przymykając powoli oczy – chcę….. – podjęła chaotycznie, nie mogąc zebrać na powrót myśli. Ujęła jego dłoń i odsunęła ją delikatnie od swojej twarzy – pokłóciłyśmy się – wyznała, nie będąc w stanie opowiedzieć mu całej prawdy. Nie potrafiła wypowiedzieć tego wszystkiego na głos. Nie miała dość siły i odwagi – wybiegłam na ulicę i wtedy…… - zawiesiła na moment głos wlepiając spojrzenie w podłogę – potrącił mnie samochód. Obudziłam się w szpitalu po czterech dniach, a przy moim łóżku siedział Nacho – wydusiła z siebie na jednym wydechu, a w oczach znów stanęły jej łzy – lekarze powiedzieli, że konsekwencją wypadku jest uraz kręgosłupa z uszkodzeniem rdzenia kręgowego i niedowładem mniejszego stopnia. Na szczęście dla mnie dolnego odcinka kręgosłupa – wyjaśniła przełykając powoli ślinę i ocierając mokre od łez policzki wolną dłonią – byłam przerażona, bo nie miałam czucia od pasa w dół. Lekarze mówili, że to szok rdzeniowy, dla którego charakterystyczny jest bezwład kończyn, przechodzący w stopniowe napięcie mięśni i może trwać nawet do kilku tygodni – dodała cicho siorpiąc nosem – spędziłam w łóżku dziewięć przeklętych tygodni – podjęła zdławionym głosem kręcąc głową i uśmiechając się gorzko – a lekarze nie dawali mi zbyt wielkich szans na powrót do pełnej sprawności. Stwierdzili, że wystąpiło u mnie coś takiego jak spastyczność. Nie znam się na medycznych terminach – westchnęła zakładając włosy za ucho - Miało to wpływać na zdolność poruszania nogami, albo nawet połową ciała. Mówili, że utrudni mi to codzienne poruszanie się czy utrzymanie równowagi. Dali mi tym samym do zrozumienia, że być może zawsze już będę od kogoś zależna – dodała chłodnym tonem, przez cały czas unikając patrzenia Christianowi w twarz – przez długi czas miałam trudności z utrzymaniem równowagi i chodzeniem. Bywały momenty, że całkiem traciłam kontrolę nad własnym ciałem, w gorsze dni zanikało nawet czucie w nogach, a lekarze nie potrafili mi pomóc. Postawili na mnie krzyżyk i nie mieli zamiaru się wysilać – stwierdziła cierpko, krzywiąc się na to wspomnienie.
- Mimo wszystko jednak ci się udało, Lia – odezwał się Christian ciepłym głosem, powodując, że po raz pierwszy od dłuższego czasu uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęła się łagodnie i skinęła głową.
- Nacho skontaktował się z jakimś swoim znajomym, który był znanym i cenionym ortopedą -chirurgiem. Pojechaliśmy do niego i od tamtej pory to on mnie prowadził. Zdiagnozował wszystko od nowa, dając cień nadziei, że jednak wszystko może wrócić do normy, ale to tak naprawdę zależy wszystko ode mnie – przyznała spoglądając w okno i uśmiechając się blado – kolejne miesiące spędziłam na rehabilitacji. Nie było łatwo…. – szepnęła umykając spojrzeniem – godziny morderczych ćwiczeń, chwile własnej słabości, kiedy miałam ochotę rzucić to wszystko w diabły i się poddać – skrzywiła się czując jak pod powiekami znów pieką ją powstrzymywane łzy – denerwowałam się kiedy nie widziałam postępów, a w głowie wciąż dudniła mi myśl, że muszę być od kogoś zależna, że sama sobie nie poradzę – wyznała szczerze, skubiąc nerwowo narzutę – Nacho wiele musiał wytrzymać i nie pozwolił mi się poddać – dodała ocierając szybko spływającą po policzku samotną łzę – było jednak jeszcze coś co mi wtedy pomogło – przyznała szczerze przełykając ślinę i unosząc zbolały wzrok na Christiana. Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi, a Lia uśmiechnęła się nieznacznie – kiedy byłam dzieckiem pokazałeś mi, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nawet ktoś taki jak ja, słaba dziewczynka, może stać się silna i może poradzić sobie z przeciwnościami losu. Pamiętasz co mi kiedyś powiedziałeś? – spytała wpatrując się w jego zielone oczy. Pokręcił głową i uśmiechnął się skruszony, pocierając w zakłopotaniu kark – powiedziałeś mi, że jeśli mam siłę by narzekać, mam również siłę by wstać i walczyć dalej – uśmiechnęła się pod nosem i spuściła wzrok – że to ja wyznaczam granice własnych możliwości – dodała szeptem – w tamtym czasie wykorzystałam wszystko czego mnie nauczyłeś i nigdy nie miałam okazji ci za to podziękować – wyznała uśmiechając się krzywo i zerkając na niego. Christian pokręcił głową uśmiechając się i starając się wyglądać swobodnie.
- Chodź no tu … - odparł wyciągając dłoń i chwytając ją za kark przygarnął ją delikatnie do siebie. Wtuliła się w jego ramiona opierając brodę na jego ramieniu – twoje guru bokserskie jest z ciebie dumne….. – dodał siląc się na beztroski uśmiech, ale wyszedł z tego raczej niewyraźny grymas. Lia mocniej do niego przylgnęła i nie mogąc dłużej powstrzymywać łez, zwyczajnie się rozpłakała. Te kilka słów znaczyło dla niej więcej, niż przypuszczała i niż chciała otwarcie przyznać. Christian odetchnął głęboko, uspokajająco gładząc ją po plecach i tuląc ją dopóki się nie uspokoiła. W końcu odsunęła się powoli, spuszczając wzrok, zanim jednak którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, rozległo się pukanie do drzwi. Lia otarła szybko wciąż wilgotne od łez policzki i zmarszczyła brwi. Christian bez słowa, wstał i otworzył drzwi.
- Witam, chciałbym porozmawiać z Lią Blanco – odezwał się Pablo Diaz głębokim głosem wpatrując się w Suareza wyczekująco. Christian zerknął przelotnie na Lię, a kiedy skinęła głową, zaprosił mężczyznę gestem do środka, po czym zamknął drzwi. Diaz przeniósł wzrok na siedzącą na łóżku blondynkę, bacznie jej się przyglądając, po czym sięgnął do kieszeni – to chyba kluczyki do pani Kawasaki – odezwał się, wyciągając dłoń w jej stronę – znaleźliśmy go niedaleko na drodze - Lia odebrała je i skinęła głową.
- Widzę, że takie sprawy, rozchodzą się po Valle de Sombras z prędkością światła – odparła z goryczą, wpatrując się w swoje dłonie, w których trzymała kluczyki.
- To małe miasteczko – odparł Pablo – musze zadać pani kilka pytań, bo zdaje się, że mamy wypadek a kierowca uciekł – wyjaśnił, a Lia uniosła wielkie sarnie oczy i spojrzała na jego twarz. Bystre niebieskie oczy, kilkudniowy zarost i ciemne cienie nad kośćmi policzkowymi. Gdyby nie wychowała się z tym na co dzień, pewnie uznałaby, że to zwykłe zmęczenie, ale mętne spojrzenie, mówiło jej, że detektyw Diaz lubił sobie zajrzeć do kieliszka. Skrzywiła się nieznacznie, po czym westchnęła i raz jeszcze dzisiejszego dnia, opowiedziała jak doszło do wypadku, mówiąc o wszystkim co zdążyła zarejestrować, choć obrazy zaczynały jej się w końcu zamazywać i nie była już do końca pewna tego co widziała.
- Pamięta pani jaki to był samochód? – zapytał rzeczowo wpatrując się w nią intensywnie. Lia zmarszczyła brwi i potarła czoło, próbując sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów, ale leki i ból dochodzący z pleców, zaczynały robić swoje. Czuła się coraz bardziej wyczerpana i zamroczona. Zagryzła policzek od środka i kiedy przed oczami stanęła jej scena wypadku, zmrużyła oczy i spojrzała na stojącego przy oknie Christiana. Natychmiast wyłapał jej spojrzenie.
- To był czarny SUV – powiedziała przełykając ślinę. Suarez zmarszczył brwi i zacisnął szczękę, przesuwając dłonią po włosach – nie pamiętam nic poza tym – odparła Lia zwracając na siebie uwagę Diaza, który przypatrywał się Christianowi uważnie.
- A kto pani pomógł? – spytał zapisując coś w notesie – w szpitalu nikt nic nie wiedział. Powiedziano mi tylko, że ktoś panią przywiózł, ale nikt nie jest mi w stanie powiedzieć, kto to jest – przyznał unosząc przenikliwy wzrok i wlepiając go w siedzącą przed nim blondynkę.
- Nie wiem – powiedziała Lia przesuwając dłońmi po twarzy i mrugając leniwie powiekami, kiedy zaczął morzyć ją sen.
- Może jednak sobie pani coś przypomni? Nie widziała ich pani nigdy w miasteczku? Może padło jakieś nazwisko, cokolwiek? – ponaglił stukając ołówkiem w notes – być może byli świadkami wypadku i będą w stanie naprowadzić nas na kierowcę – dodał tonem wypranym z jakichkolwiek emocji.
- Nie wiem! Ile razy mam powtarzać? – wybuchła w końcu, łypiąc na Diaza groźnie.
- Wystarczy – wtrącił Christian opanowanym tonem i podszedł do Pablo – Lia powiedziała wszystko co pamięta, detektywie. Dalsze pytania nie mają sensu, więc pozwoli pan, że teraz panna Blanco odpocznie? – powiedział naglącym tonem, wpatrując się w detektywa wyczekująco. Diaz schował notes i ołówek do kieszeni kurtki i przeniósł wzrok znów na Lię.
- Gdyby coś sobie pani przypomniała…. – zaczął, ale Lia przerwała mu coraz bardziej zirytowana.
- Tak wiem, gdzie pana szukać – Pablo rzucił jej ostatnie spojrzenie i skierował się do drzwi.
- Odprowadzę pana detektywie – zaproponował Christian i otworzył drzwi, zerkając na Lię – zaraz wrócę – rzucił, a kiedy skinęła mu głową, wyszedł zostawiając ją samą w pustym pokoju. Pochyliła się do przodu i przesunęła dłońmi po zmęczonej twarzy. Skrzywiła się z bólu, kiedy powoli próbowała wstać z łóżka. Podeszła do komody i wyciągnęła z niej szare, szerokie spodnie dresowe i luźną koszulkę, po czym rzuciła je na łóżko. Usiadła ostrożnie i na tyle szybko na ile była w stanie, przebrała się w swobodniejsze ubranie. Sięgnęła dłonią do kieszeni dżinsów, które właśnie zdjęła i wyciągnęła z nich tabletki przeciwbólowe, które dostała od Margarity, zanim opuściła szpital. Wyjęła jedną i wrzuciła do ust sięgając po stojącą przy łóżku butelkę wody mineralnej. Przechyliła połowę zawartości i odstawiła ją na miejsce, po czym wyciągnęła dłoń i poprawiła poduszkę na łóżku, układając ją nieco wyżej. Powoli wsunęła się głębiej na pościel i ułożyła na wznak. Ból jednak był tak nieznośny, że nie była w stanie długo tak wytrzymać. Podparła się więc dłońmi i obróciła na bok. W tej samej chwili do pokoju znów wszedł Christian i uniósł wymownie brew, kiedy zorientował się, że zdążyła się przebrać.
- Mówiłam, że nie jestem kaleką – rzuciła starając się przybrać swobodną minę, ale była zbyt zmęczona i otępiała po całym dzisiejszym dniu, więc w rezultacie tylko się skrzywiła. Christian przysiadła na łóżku i spojrzał jej w oczy.
- Jesteś pewna, że to był SUV? – zapytał mrużąc przy tym oczy. Lia westchnęła i skinęła głową na potwierdzenie. Westchnął i ścisnął nasadę nosa.
- Myślisz, że….? – zaczęła niepewnie. Christian pokręcił głową i wysilił się na ciepły uśmiech.
- Nie wiem. Nie myśl teraz o tym – poprosił sięgając po leżący, w nogach łóżka, koc – musisz odpocząć – stwierdził i okrył ją, zaglądając przy tym w twarz. Wpatrywała się w niego bez słowa, wielkimi błyszczącymi oczami – obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać – poprosił poważnie, przeszywając ją spojrzeniem. Lia przymknęła ciężkie powieki i westchnęła cicho. Nie miała siły walczyć, ani się z nim w tej chwili spierać. Nie tym razem. Skinęła więc tylko potulnie głową.
- Dobrze – szepnęła i powoli uniosła na niego wzrok.
- Odpocznij teraz, a ja spotkam się z Leo. Muszę z nim pogadać – powiedział Christian, odgarniając jej za ucho zbłąkany kosmyk włosów - Zaczekam dopóki nie zaśniesz i wpadnę do Ciebie później – dodał uśmiechając się w ten swój uroczy sposób. Ujęła delikatnie jego dłoń i ścisnęła.
- Dziękuję – powiedziała cichutko spoglądając mu w oczy i milcząc przez kilka długich sekund – dziękuję za to, że jesteś….. – dodała szeptem, a kiedy jej oczy zaszkliły się łez, przymknęła je i wtuliła się mocniej w poduszkę, czując jak łza spływa jej po skroni. Nie wiedziała jednak czy odpowiedział, bo zanim się zorientowała, całkiem odpłynęła i pogrążyła się w kojącym śnie….

Kiedy się obudziła, była w pokoju sama, a za oknem wciąż było jasno. Zmarszczyła brwi i poruszyła się na łóżku ostrożnie. Plecy wciąż bolały, ale miała nadzieję, że jeśli choć trochę je rozrusza, będzie przynajmniej odrobinę lepiej. Usiadła i opuściła nogi na podłogę, krzywiąc się przy tym odrobinę. Podparła się na dłoniach i uniosła lekko, wstając i powolnym krokiem zmierzając do stolika, na którym zostawiła telefon. Chwyciła go i odruchowo sięgnęła dłonią do obolałych pleców. Kiedy spojrzała na godzinę, stwierdziła zdumiona, że była dziewiąta rano, a to oznaczało, że przespała wczorajszy dzień i całą noc. Sprawdziła połączenie i wiadomości, ale nic nie wskazywało na to, że Christian od wczoraj się odezwał. Zagryzła dolną wargę i odłożyła telefon, stwierdzając, że pewnie chciał by spokojnie odpoczęła. Westchnęła i przymknęła oczy opierając się dłońmi o blat stołu. Musiała rozruszać napięte mięśnie, bo inaczej nie będzie w stanie poruszać się normalnie dzisiejszego dnia. Odetchnęła kilka razy i ostrożnie wykonała kilka ćwiczeń, które pamiętała jeszcze z czasów, kiedy spędzała dnie na rehabilitacji i powrocie do zdrowia. Wiedziała, że to jej w tej chwili pomoże, nawet jeśli tylko trochę, to zawsze lepsze niż leżenie, czy siedzenie na tyłku i czekanie, aż samo przejdzie. Bo nie przejdzie, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Godzinę później wciąż czując ból w plecach, ale nieco lżejszy, zeszła powoli po schodach, kierując się w stronę sali treningowej. Ćwiczenia nie sprawiały może cudów, ale pozwoliły jej przynajmniej poruszać się na tyle by dyskomfort, przy każdym ruchu był mniejszy niż wczoraj. Zdążyła również wziąć prysznic i zmyć z siebie wstrętny zapach szpitala, który przez cały czas przyprawiał ją o mdłości. Stanęła w progu sali opierając się ramieniem o ścianę i rozglądając dookoła. Drzwi od gabinetu Nacho były zamknięte, więc domyślała się, że nie ma go w ośrodku i pewnie o niczym jeszcze nie wie. Westchnęła i sięgnęła do kieszeni dżinsów po telefon, wtedy usłyszała czyjeś kroki za plecami. Odwróciła się powoli i zobaczyła uśmiechniętego od ucha do ucha Leo, zmierzającego w jej stronę swobodnym krokiem.
- Cześć – przywitał się stając obok i spoglądając na nią z filuternym błyskiem w oku. Miał przekrwione i podkrążone oczy, a do tego śmierdział tequilą.
- Cześć – odparła przyglądając mu się badawczo i marszcząc uroczo nos, kiedy dotarł do niej odór alkoholu – ładnie zabalowałeś – stwierdziła, a kiedy wzruszył swobodnie ramionami, zaśmiała się, ale po chwili na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Sięgnęła do pleców i roztarła obolałe miejsce. Leo zmarszczył brwi i przygryzł policzek od środka.
- Co jest? – zapytał ruchem głowy wskazując na jej plecy. Wzruszyła ramionami oddychając głęboko.
- Mały wypadek, Christian nic Ci nie mówił? – zapytała marszcząc brwi i patrząc na niego podejrzliwie. Leo podrapał się po głowie, uśmiechając się głupkowato i zerkając na nią niepewnie.
- A powinien?
- Skoro mieliście się wczoraj spotkać, to wydawało mi się, że o wszystkim się dowiesz – zauważyła opierając się plecami o zimną ścianę.
- Zaraz, zaraz…. – zawahał się Leo pocierając kark i kręcąc głową – może nie spałem przez całą noc i mam w organizmie parę promili, ale chyba jeszcze w miarę łapie, o czym ty mówisz? – zapytał unosząc pytająco brew i zaglądając jej w oczy, jakby mówiła do niego w obcym języku.
- Nie spotkaliście się? – spytała Lia w jednej chwili sztywniejąc na całym ciele. Wyprostowała się gwałtownie i przełknęła powoli ślinę.
- Słonko nie wiem nic o żadnym spotkaniu – przyznał Leo rozkładając bezradnie ręce – nie widziałem się wczoraj z Christianem i bynajmniej nie umawiał się ze mną – wyjaśnił kręcąc głową ze zmarszczonymi brwiami. Lia przeczesała włosy palcami i zaśmiała się cierpko.
- Okłamał mnie ….. – warknęła bardziej do siebie, niż do Leo i stukając kciukiem w wyświetlacz telefonu, wybrała numer Christiana – jasna cholera! – wycedziła przez zęby kiedy pomimo sygnału, nikt nie odebrał, po czym zadzwoniła ponownie patrząc z oczekiwaniem na twarz Leo – nie odbiera – poinformowała coraz bardziej rozdrażniona.
- Nic nie rozumiem – stwierdził Leo z rezygnacją, przyglądając się Lii badawczo.
- Czego nie rozumiesz? – łypnęła na niego gniewnie, a kiedy uniósł znacząco brew, prychnęła – Christian powiedział mi wczoraj, że ma się z tobą spotkać. Miał do mnie jeszcze później wpaść, ale nie dotarł, a teraz tym mi mówisz, że wcale się z nim nie umawiałeś i do tego jego telefon milczy. Nic ci to nie mówi? – syknęła zaciskając dłoń w pięść i wpatrując się w niego groźnie.
- Nie siej paniki słonko, może jest u siebie i ma wyłączony telefon, albo….. – uśmiechnął się krzywo, a Lia pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ocknij się Leo, bo cię palnę na otrzeźwienie za chwilę – warknęła bojowo – coś się musiało stać !
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:01:33 24-09-14    Temat postu:

100. COSME

Wściekłość Antonietty Boyer nie miała granic. Oto człowiek, dla którego przemierzyła tak daleką drogę, ośmielił się wyrzucić ją – w bardzo kulturalny sposób, ale jednak – ze szpitalnej sali, bo chciał sam na sam porozmawiać z nowo odzyskaną córką! Kiedy Zuluaga oświadczył jej, że życzy sobie porozmawiać z Nadią na osobności i jedynie Nacho może im towarzyszyć, zagryzła wargi i stłumiła przekleństwo. Nie dała nic po sobie poznać, uśmiechnęła się tylko promiennie, pogładziła byłego narzeczonego po poparzonej ręce i – kompletnie ignorując jego ciche syknięcie z bólu - opuściła pomieszczenie.

Fakt, że musiała spędzić noc w szpitalu, wcale jej nie odpowiadał. Bolała ją głowa i kark, zapewne od bardzo niewygodnej pozycji. W końcu spanie na krześle nie należy do najprzyjemniejszych. Ale to było jej obowiązkiem, czymś, co zrobiła dla zachowania pozorów - najpierw siedzenie przy Cosme w sali, a potem, gdyż już zasnął, oddanie się również we władanie Morfeusza. Być może dlatego pozwoliła sobie na ten gest.

~ Muszę się bardziej kontrolować ~ pomyślała już za drzwiami. ~ Jeżeli wspomni coś na temat ręki, powiem, że zrobiłam to przez nieuwagę, bo nie znam się na oparzeniach. Przeproszę i tak dalej. Musi uwierzyć, że jestem tu dla niego.

Skręciła za róg korytarza, znalazła ustronne miejsce w budynku szpitala i wyjęła z torebki telefon komórkowy. Odczekała chwilę po wybraniu numeru i odezwała się, ledwo hamując złość:

- Jak to się stało, że ona tu jest?! Nie miałam pojęcia, że wróciła do Valle de Sombras! Mieliście ją wywieźć! Daleko poza granice Meksyku!

Ktoś po drugiej stronie wyraźnie próbował ją uspokoić, ale na próżno.

- Przeoczenie? Łatwe do naprawienia?! Oni się spotkają, najpóźniej jutro! Nie rozumiesz, że mając przy sobie tą idiotkę nie będzie już tak podatny na mój wpływ? Nie martwię się o to, czy zdołam go na nowo w sobie rozkochać, bo ten kretyn pewnie nadal za mną wzdycha, ale Nadia de La Cruz może być niebezpieczna.

Kolejna pauza, jej rozmówca przekazał jej pewne instrukcje.

- Skłócić? To niemożliwe, znając uczuciowość El Loco - choć ja osobiście wolę drugą wersję jego przezwiska, El Monstruo – stworzą najsłodszą rodzinkę na świecie. On ją będzie uwielbiał i niezależnie od tego, z jakim nastawieniem Nadia tutaj przyjdzie, Cosme z pewnością przekona ją do siebie. Spytaj lepiej Mitcha, co z tym fantem zrobić. W końcu nie chcesz chyba zawieść swojego szefa, ani jego kobiety?

Złożyła telefon i wsadziła z powrotem do torebki, nie mając najmniejszych wątpliwości, że jej kochanek coś wymyśli. W końcu knuł to już od wielu lat i fakt, że nagle na horyzoncie pojawiła się jego wnuczka, nie miał tu żadnego znaczenia. Musiała tylko poczekać na dokładniejsze instrukcje. Numer, jaki wiele lat temu Cosme wywinął własnemu ojcu, nie przeszedł do historii, nie zniknął we mgle dziejów – przynajmniej nie dla starszego Zuluagi. Mitchell zamierzał powrócić. Wcześniej jednak zaplanował, że posłuży się Antoniettą – z którą sypiał od niepamiętnych czasów – jako pierwszym etapem swojej zemsty.

***

Ciemnowłosy mężczyzna przeciągnął się cicho. Spanie w piwniczce pod El Miedo nie należało do zbyt wygodnych. Nie miał jednak innego wyjścia, a przynajmniej nie teraz. Najpierw musiał rozeznać się w sytuacji. A to wymagało nieco czasu. Do tego musiał pamiętać o ostrożności, szczególnie, gdy w pobliżu kręcili się jacyś ludzie. O mało nie został odkryty, kiedy wczoraj w zamku wybuchł pożar, ale na szczęście ogień tu nie dotarł. Przez pewien moment zastanawiał się nawet, czy nie opuścić bezpiecznego schronienia i nie poszukać czegoś innego, jednak dzięki Bogu płomienie ugaszono znacznie wcześniej.

Właśnie, „ugaszono”. Kiedy dosłownie na kilka sekund wyszedł z kryjówki i rozejrzał się po trawionym przez żywioł El Miedo, zauważył coś dziwnego. Strażacy po prostu stali przed oknami i patrzyli, jak umiera rezydencja. Żaden z nich go nie zauważył, nie miał na to szans – ciemny, ponury cień w samym środku szalejącego pożaru był po prostu niemożliwy do wypatrzenia. Brunet widział ich jednak dobrze i zmarszczył brwi, nieprzyjemnie zaskoczony. Wiedział, że właściciel tego budynku nie jest darzony miłością mieszkańców miasteczka, dobiegły go pewne słuchy na ten temat, ale to?

Zszokował się jeszcze bardziej, kiedy zorientował się, że ubrani w hełmy i ognioodporne kombinezony ludzie robią coś więcej, niż tylko obserwują, jak niszczeje El Miedo. Kilku z nich zanurkowało pomiędzy walące się ściany – oczywiście w te bardziej bezpieczne miejsca, nie mieli przecież zamiaru oddać życia za tą ruinę! – i ze środka wyniosło...nie, nie ludzi. Ale jakieś przedmioty, śmiejąc się przy tym głośno. Cosme Zuluaga nie mógł zareagować, ratował wtedy Arianę, nie miał więc pojęcia, że jego dobytek nie tylko płonie, ale i jest rozkradany, za to czarnowłosy człowiek widział wszystko. I zaciskał pięści, przerażony ludzką znieczulicą i podłością.

Ranek następnego dnia nadszedł bardzo szybko. Tuż po tym, jak wykonał kilka ćwiczeń na rozciągnięcie zastałych mięśni, ostrożnie i powoli wyszedł z piwniczki, by ocenić szkody. Wzdrygnął się, widząc, co zostało z jednego ze skrzydeł samotni Cosme – zwalone mury, wciąż tlące się kawałki drewna i gruz, mnóstwo gruzu. Gdzieś daleko, na innym końcu resztek widać było sterczący ponad zwałami kamieni fortepian – ten sam, na którym Zuluaga tak bardzo lubił grać w chwilach samotności.

Brunet zwalczył w sobie pokusę postąpienia tych kilkudziesięciu kroków i dotknięcia pogruchotanego instrumentu. Odkrycie jego obecności było mu zdecydowanie nie na rękę. Już i tak wystarczająco ryzykował, w ogóle przestępując próg piwniczki. Pewne spotkania będą musiały jeszcze zaczekać...

***

Tego dnia Cosme nie zapomni nigdy. Dnia, w którym dano mu było przytulić córkę jeszcze raz, zrobić to po dwudziestu pięciu latach samotności i tęsknoty. Tak strasznie się bał, że jedyne, co od niej usłyszy, to słowa odrzucenia, to oskarżenia. Zamiast tego zobaczył jej lśniące od łez oczy i usłyszał chyba najpiękniejszą muzykę w życiu, cztery litery, które jednym ruchem wymazały całą bolesną przeszłość. „Tato”. Nazwała go tatą...

W kółko powtarzał jej imię, na przemian nazywając ją Nadią i kochaną córeczką, jeszcze do końca nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Głaskał jej długie, ciemne włosy, nie bacząc na przeszywający ból w rannych dłoniach, tulił tak mocno, jakby bał się, że dziewczyna za chwilę odejdzie, zostawi go z pustymi ramionami, zniknie i stanie się snem – tym snem, jaki śnił mu się mnóstwo razy, zawsze kończąc się tak samo – ponownym rozstaniem. Nawiedzała go praktycznie każdej nocy, jako niemowlę, albo dorosła kobieta, nigdy jednak nie miała twarzy, nie mógł zobaczyć jej oblicza. Teraz była tu naprawdę i chociaż wciąż bał się, że zaraz się obudzi, serce powoli, ostrożnie zaczynało rozumieć, że cierpienie i bezustanne poszukiwania się zakończyły.

- Nie pozwolę nas rozdzielić...Już nigdy więcej – szeptał do niej, mając ochotę się śmiać i płakać równocześnie. Gdzieś tam, w głębi jego umysłu tliło się wspomnienie siedzącej wcześniej przy nim Antonietty, zdawał sobie sprawę, że kobieta żyje i niedawno opuściła salę, ale nie dbał o to. Nie dbał o pannę Boyer. W tym momencie liczyła się tylko Nadia de La Cruz.

I nagle coś do niego dotarło. Oczami wyobraźni zobaczył scenę, kiedy klęczał na ziemi w samym centrum Valle de Sombras i podtrzymywał bezwładne ciało wdowy po Barosso. Nie wiedział wtedy, że tamuje krew tej, której tak rozpaczliwie poszukiwał. Bezwiednie zadrżał, przerażony faktem, że ktoś dybie na życie jego córki. Gdyby ją teraz stracił...

- Tato? Co się stało? – spytała cicho Nadia, po prostu nie będąc w stanie odsunąć się od niego choćby na milimetr.

- Nic, nic. To tylko...takie tam reakcje starego człowieka na to, co się wczoraj stało. Nie przejmuj się. Widocznie wciąż jeszcze jestem w szoku.

- Nie jesteś stary – zaprotestowała, wpatrzona w twarz ojca. Uścisnęła go mocniej, wyprostowała lekko i dopowiedziała:

- Kiedy tylko cię zobaczyłam, wiedziałam, że coś nas łączy. Nie byłam w stanie tego wytłumaczyć, ale twoja obecność była jakby dopełnieniem mnie samej. Czymś, czego zawsze mi brakowało. Cosme...tato – poprawiła się. – Boże, muszę się nauczyć tak do ciebie mówić – uśmiechnęła się ciepło. – Wiesz, jako małe dziecko wyobrażałam sobie, że kiedyś po mnie przyjdziesz. Że zabierzesz mnie do domu. Każdego razu, tuż przed zaśnięciem, zastanawiałam się, jak wyglądasz, jak masz na imię, ile masz lat. Opowiadałam ci, co zdarzyło się w ciągu dnia, pytałam o radę. I choćbym nie wiem, jak była smutna, zawsze zasypiałam z uśmiechem na ustach. Jakbym wiedziała, że gdzieś tam jesteś, jakbym wyczuwała twoją miłość. Gdyby nie to, nie te nasze wieczorne spotkania, jak je nazywałam, nie przetrwałabym dzieciństwa...sama, zamknięta w pokoju, bez możliwości zabawy z dziećmi...

- Jak to? – Zuluaga zmarszczył brwi, nie puszczając dłoni Nadii ani na sekundę. – Dlaczego nie pozwalano ci się bawić z innymi? Przecież Antonietta oddała cię do Domu Dziecka, żeby cię chronić, co nie znaczy jednak, że...

- Ja też tego nie rozumiałam. Mówiono mi, że to dla mojego dobra. Potem kierowniczka wyjaśniła mi, że próbowano ustrzec mnie przed jakimś zagrożeniem. A ja jej słuchałam, mówiłam wszystkim, że mam o dwa lata więcej, niż w rzeczywistości. I czekałam, aż mój los się odmieni...

- Antonietta mówiła mi, że tym niebezpieczeństwem był jakiś przestępca, którego nakryła na miejscu zbrodni. Nie poznałem jego imienia. Nie wiem nawet, co zrobił i dlaczego policja musiała ścigać go aż dwadzieścia pięć lat, żeby nareszcie zakończyć dochodzenie i pozwolić jej wrócić do normalnego życia. I do miasteczka. Podobno zmuszono ją nawet, żeby sfingowała swoją śmierć.

- Słucham? – brwi Nadii pojechały ostro w górę. – Nacho wspomniał, że ona nagle się odnalazła, ale nie powiedział mi szczegółów. To wszystko było ukartowane?

Wciąż nie potrafiła mówić o tamtej kobiecie „matka”.

- Owszem. – Cosme westchnął ciężko i opowiedział jej całą historię, tą samą, którą poznał dzięki dawnej ukochanej kilkanaście godzin wcześniej.

- Ale przecież...To nie ma sensu! – prawie krzyknęła, powstrzymując się w ostatniej chwili. – Jaki program ochrony świadków wymaga aż takich poświęceń? Kim był ten człowiek, że musiano oddać mnie do Domu Dziecka?

- Nie wiem, naprawdę nie wiem...- pokręcił głową. – Ja też jej nie wierzę. Pewnie po prostu wyjechała z tym Manolo, a teraz wraca, bo jej kochanek zmarł i czuje się samotna. Tyle, że Sanchez rozmawiał z ojcem Juanem, księdzem, który cię ochrzcił i on potwierdził jej słowa.

- Nie, tatusiu. On potwierdził tylko to, że jestem twoją córką. Z tego, co mi mówiłeś, niczego więcej. Może nawet powinniśmy z nim porozmawiać? Nie wątpię w to, że to właśnie ty jesteś moim ojcem, ale cała reszta jej opowieści najzwyczajniej w świecie nie ma żadnego sensu.

- Nie chcę...- powiedział słabo. – Jedyne, czego potrzebuję, to ty. Tak bardzo bym chciał nadrobić stracony czas. I chronić cię, chronić za wszelką cenę. Ten, kto cię zranił, wiesz, tam na rynku, wciąż ci zagraża. El Miedo na razie nie nadaje się do zamieszkania, ale coś znajdę, jakieś miejsce, gdzie będziesz bezpieczna. Nie możesz...- na moment zabrakło mu tchu, wstrząs oparzeniowy trwa zazwyczaj dwie – trzy doby, a u niego był o tyle ciężki, że doszło przecież do zatrzymania akcji serca tuż po tym, jak ratował Arianę. -... nie możesz teraz odejść...nic nie może ci się stać...

Gdyby tylko mógł, błagałby ją, żeby z nim została, tutaj, w sali szpitalnej, do czasu, aż złapią tamtego bandytę. Nie po to, by nie czuł się samotny, ale po to, by widział ją cały czas, by wiedział, że jest bezpieczna i w razie czego mógł wstać z łóżka i bronić Nadii własnym ciałem. Wstać z łóżka...zapewne straciłby przytomność z wysiłku, zanim w ogóle odplątałby się z tych wszystkich rurek biegnących do jego ciała, ale z pewnością by się nie zawahał, gdyby wdowie po Dimitrio cokolwiek groziło.

- Nie odejdę, nie martw się. I wiesz co? Ja już mam mieszkanie. My już mamy. To twój dom, ten, gdzie mieszkałeś, zanim kupiłeś El Miedo. Wiem, że wiążą cię z nim pewne wspomnienia, ale jeżeli chcesz...ja bardzo tego pragnę...to może moglibyśmy tam razem zamieszkać?

Spojrzała na niego z taką nadzieją, że nie potrafił jej odmówić. Ba, niczego by nie potrafił, odrzucić żadnej prośby! Nie jej.

- Dobrze – odpowiedział wzruszony. – Jak tylko wyjdę z tego przeklętego szpitala, wprowadzę się do ciebie. O ile jesteś pewna, że chcesz spędzać czas i dzielić życie z El Monstruo...- posmutniał nagle.

- Nie jesteś El Monstruo! – otarła zbierające się w oczach łzy. – Jesteś moim ojcem, moim kochanym tatusiem...Będziemy się sobą wzajemnie opiekować, troszczyć o siebie. Cosme i Nadia Zuluaga, co ty na to?

- Cosme i Nadia Zuluaga...- powtórzył po niej. – Nasz team...nasza drużyna...nasza mała rodzina...- dodał i zapadł w spokojny, dający odpoczynek sen, wiedząc, że nie jest sam, że córka czuwa nad nim, że jest obok i tak będzie już na zawsze.

Znamienne, że ani jednym słowem nie wspomniał imienia Antonietty Boyer.

***

O niej właśnie rozmawiał teraz nie kto inny, a sam Mitchell Zuluaga.

- Anto się piekli? – parsknął do siedzącego przed nim Orsona. – I miała czelność odnieść się do ciebie w taki sposób? Być bezczelną do mojej prawej ręki? Proszę, proszę. Chyba nie chce, żeby ją uciszyć, tym razem na serio? Cóż, powiedz jej, że się tym zajmę. Bo się zajmę, oczywiście, ale nie muszę wtajemniczać jej w szczegóły. Daj jej tylko znać, żeby się aż tak nie przejmowała, bo moja wnuczka nie przeszkodzi mi w zniszczeniu Cosme. I powiedz El Panterze, że może już przestać wysyłać fotki. Ta wiedźma, Lupita Martinez świetnie wykonała swoją robotę. Informacja, że jest nieszczęśliwie zakochana w moim synu, była bardzo przydatna.

- Starucha jest doskonała – odparł, jak zwykle krótko, Crespo. – Otrzymała od nas przesyłkę ze zdjęciami Nadii de La Cruz i wykorzystała je tak, jak miała wykorzystać. A że miała przy tym radochę, dokuczając swojemu ukochanemu, to inna sprawa.

- Szkoda tylko, że kretynka spaliła moją posiadłość – mruknął Mitchell. – W odpowiednim czasie się jej pozbędziemy, jeżeli zacznie sprawiać jakieś problemy. Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że ten...jak mu tam? Sanchez odnajdzie Nadię i doprowadzi do jej spotkania z ojcem. Rozumiem, że powodem tego całego zamieszania jest ksiądz Juan, który puścił farbę?

- Tak, szefie, ten sam. Znają się z Ignacio Sanchezem od lat, Nacho dzwonił do niego niedawno, zapewne po tym, jak pańska kobieta wyznała właścicielowi ośrodka, że oddała córkę do Domu Dziecka w Puerto Rico. Juan skojarzył fakty, wiedząc podstawowe dane i oto mamy wyniki.

- Śledź go. Jeżeli z czymś jeszcze wyskoczy...

Nie dokończył zdania. Orson Crespo i tak wiedział, co miałby robić w takim przypadku.

***

Valle do Sombras plotkowało. W sumie robiło to zawsze, ale dzisiaj aż huczało od plotek. Oto Antonietta Boyer, dawno uznana za zmarłą, przechadza się po całym miasteczku i chętnie opowiada, dlaczego musiała tak nagle wyjechać, co ją do tego skłoniło i – oczywiście – o tym, jak bardzo kocha pana na El Miedo.

Pogłoski o powrocie dotarły również i do Lupity. To właśnie ona, stojąc ze zmrużonymi oczami w kolejce po chleb, wysłuchiwała wynurzeń Antonietty, otoczonej wianuszkiem ciekawskich kobiet. Jak tylko Boyer opuściła sklep, Guadelupe wrzuciła szybko sprawunki do torby i popędziła za tamtą.

- Proszę pani – zatrzymała ją, ciężko dysząc po prawie biegu – Boyer była od niej dużo młodsza i poruszała się o wiele szybciej, Martinez miała spore kłopoty w dogonieniu jej. – To pani jest tą znaną osobą, która wstała z grobu? I to za pani śmierć oskarżono Cosme Zuluagę, czy tak?

- Owszem. – Boyer spojrzała na nią, pławiąc się w blasku gwiazdy i w podziwie, jaki wyraźnie bił od Staruchy. – Mój biedny, kochany Cosme, tak niesprawiedliwie osądzony i źle traktowany przez podłych ludzi!

- Tak, tak. – Matka Patrica nie miała ochoty wysłuchiwać litanii na temat losów Zuluagi. – Święta prawda, że go skrzywdzono. I jeszcze ten pożar...Proszę mi powiedzieć, czy zamieszka pani w tym, co pozostało z zamku? Domyślam się, że Cosme, zachwycony pani powrotem...

- Cosme? – Antonietta przerwała jej, od razu zauważając, że Lupita mówi o Zuluadze po imieniu. – Nie wiedziałam, że aż tak dobrze go pani zna, żeby...

- Och, nie, nie! – Na wargach Martinez pojawił się wymuszony uśmiech. – My wszyscy tutaj tak o nim mówimy.

- Wszyscy? Z tego, co słyszałam, to używacie określenia „El Loco”, albo „El Monstruo”.

- Ale teraz to się zmieni! Skoro pani żyje... - nie skończyła zdania. ~ To ja najchętniej wbiję ci nóż w plecy ! – pomyślała zamiast tego.

- Skoro ja żyję, to nie pozwolę, żeby wciąż tak go nazywano! – podniosła głos Boyer. – Macie zachowywać się tak, jakby tej całej historii nigdy nie było, jak to się nigdy nie wydarzyło! A już tym bardziej po tym, kiedy Cosme mi się oświadczy i nareszcie będziemy rodziną.

- Oświadczy? – Niemiłe podejrzenie, że Antonietta mówi prawdę, wkradło się do umysłu Guadelupe, powodując ból żołądka i początki rozstroju układu pokarmowego. – Czy wspomniał coś o...o ślubie?

- Nie, jeszcze nie. Ale czegóż innego można się spodziewać? On wszystko zrozumiał, ponownie wyznał mi miłość i jesteśmy w sobie tacy zakochani! Zupełnie, jak za dawnych lat!

- Zakochani, też mi coś! – prychnęła Lupita i odeszła szybkim krokiem, nie mogąc znieść tej mądrzącej się baby. W duchu miotała na nią najgorsze znane sobie przekleństwa i obiecała sobie, że ponownie porozmawia z Juarezem. Doktor musi jej pomóc pozbyć się tej jędzy!

***

A Juarez był kuszony. Przez leżący tuż przed nim papier. W dokumencie tym był dokładnie opisany przypadek Cosme Zuluagi. Zarówno jego poprzednie problemy zdrowotne, te z sercem, jak i obecne, które odnotowano po pożarze. Tak zwany wstrząs oparzeniowy już wystąpił, to właśnie z tego powodu Sanchez musiał stosować CPR. Do tego w karcie zaznaczone były oparzenia skóry, głównie na rękach, konieczność przeszczepu w kilku miejscach oraz rozwijająca się choroba oparzeniowa z grożącym katabolizmem, czyli gorączką, brakiem apetytu i niedokrwistością, zaburzeniami w działaniu narządów wewnętrznych i prawdopodobieństwem rychłego zakażenia i ropienia ran oparzeniowych. Oczywiście katabolizm nie był przesądzony, a jeżeliby nawet do niego doszło, to pod dobrą opieką skończyłby się za kilka tygodni. Wstrząs zaś kończył się zazwyczaj po upływie dwóch do trzech dób. Innymi słowy, jeżeli Zuluaga byłby traktowany z należną mu troską, wyzdrowiałby za góra dwa tygodnie, z tym, że czekałaby go operacja przeszczepu właśnie. Nic zagrażającego życiu. Co by się jednak stało, gdyby jakieś nieujawnione wcześniej dolegliwości, choroby w ostatecznym rozrachunku doprowadziły podczas przeszczepiana skóry do zakażenia i śmierci pacjenta? Coś, czego nikt nie podejrzewał, coś, co nie dawało żadnych, ale to żadnych objawów i za co nie można by winić lekarza, a byłoby doskonałą przykrywką do tego, iż zgon ten byłby w istocie zabójstwem? Przecież Juarez już wielokrotnie fałszował a to wyniki pojedynczych badań, a to całe karty pacjentów oddanych mu pod opiekę, dlaczego nie miałby zrobić tego i teraz? Po prostu wstrzyknie właściwy środek do żył Zuluagi, a w akcie zgonu napisze, że powodem był ukryty problem ze zdrowiem. Serce nie wytrzymało, czy coś takiego.

Zanim jednak cokolwiek postanowił, wywołano go do innego pomieszczenia i nie zdążył dokładnie przemyśleć, czy uśmiercenie ojca Nadii przyniosłoby mu jakąś korzyść. Przynajmniej na razie. Wróci do tego z pewnością później.

***

Zapach kadzideł i wszędzie palących się świec roznosił się po całym pomieszczeniu, a monotonne wycie i pojękiwania Lupity Martinez przydawały tej scenie jeszcze więcej tajemniczości i dramaturgii. Niesamowity, swego rodzaju ołtarz, na którym matka Patrica ustawiła rysunki i ryciny starożytnych, sobie tylko znanych bogów pogańskich, potęgował jeszcze wrażenie grozy. Kobieta obchodziła pomieszczenie wokoło, trzymając w ręce coś na kształt większej wersji kadzideł znajdujących się przy głównej części jej miejsca modlitw.

- Wysłuchajcie mnie, o wielcy! Wysłuchajcie mnie, o wspaniali! Wysłuchajcie mnie i powiedzcie, jakiej żądacie ofiary, by w zamian podpowiedzieć mi, w jaki sposób mam zwrócić na siebie uwagę Cosme! Błagam was, zdradźcie mi też, jak mam pozbyć się rywalek, jak zniszczyć Arianę, jak zrobić to samo z Antoniettą, wy wiecie, że Zuluaga może być mój i tylko mój! Dajcie mi znak, a będę wasza po wieki, dusza moja do was należy, błagam was, o dobre duchy...

Zamilkła na moment, jakby słuchając odpowiedzi, by kilka minut później z szerokim uśmiechem na ustach opuszczać swoje mieszkanie. Nikt poza nią nie wiedział o istnieniu małego pokoju z przedmiotami służącymi jej do odprawiania czarów. W jednej z jej kieszeni, dobrze ukryty przed oczami postronnych, chował się nóż. Lupita Martinez szła odwiedzić człowieka, którego kochała obsesyjną miłością. Odwiedzić i sprawić, by już na zawsze z nią pozostał.

Do jego sali dostała się bez najmniejszych problemów. Wszyscy wiedzieli, że Lupita jest praktycznie wszędzie tam, gdzie coś się dzieje, a szczerze mówiąc mało kogo interesowało, że bezbronna staruszka odwiedza Cosme Zuluagę. Lupe weszła do środka, nachyliła się nad śpiącym synem Mitchella i przez długą chwilę wpatrywała się w jego oblicze. Twarz miał spokojną, na ustach błąkał mu się nawet delikatny uśmiech, śnił bowiem o przyszłości, jaką spędzi już nie sam, a ze swoją ukochaną córeczką.

- Śnisz o niej – wycedziła. – Śnisz o którejś z tych dziwek. Ale już niedługo, niedługo będziesz tylko mój. Żadna mi cię nie odbierze!

Powolnym ruchem, by nie zbudzić tego, którego wybrała na przyszłego męża, wyjęła z kieszeni ostrze, po czym nacięła skórę Cosme na ramieniu tak, by pozostał jak najmniejszy ślad. Zebrała krople krwi do przygotowanego wcześniej naczynia i razem z nożem wsadziła z powrotem w kieszeń. Bogowie otrzymają to, czego zażądali.

- Uważaj! – szepnęła, nim wyszła z sali. – Jeżeli czary nie podziałają i mi się nie oddasz, ten nóż posłuży mi do czegoś innego. Nie zniosłabym twojego widoku z inną!

Za moment nie było jej już w budynku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:34:16 29-09-14    Temat postu:

101. LIA

Lia z sykiem wciągnęła powietrze i odruchowo chwyciła się za plecy, kiedy wchodząc po schodach, na piętro, gdzie mieściła się kawalerka Christiana, poczuła przeszywający ból promieniujący od kontuzjowanego kręgosłupa.
- Nie powinnaś była się ruszać z ośrodka – skarcił ją Leo – jeszcze do tego na motorze – dodał surowo, co w jego wykonaniu nie wyglądało zbyt przekonywująco.
- Siedź cicho – odburknęła łypiąc na niego gniewnie i krzywiąc się lekko z bólu. Leo pokręcił głową z dezaprobatą i podniósł ręce w geście poddania.
- Jesteś cholernie upartą babą, wiesz o tym? – spytał uśmiechając się pod nosem, a Lia wywróciła tylko teatralnie oczami.
- Już to słyszałam – odparła stając przed drzwiami do mieszkania Suareza i pukając głośno. Zagryzła dolną wargę i wpatrywała się uparcie w Leo, który potarł kark i zmarszczył brwi, gdy po kolejnym uderzeniu w drzwi, odpowiedziała im głucha cisza – Jego Suzuki też nie ma – zauważyła przeczesując włosy palcami. Leo wyciągnął klucze z kieszeni spodni i wsunął je do zamka.
- Jeśli dostanę w łeb za to, że wparowuję do jego mieszkania, kiedy on się zabawia…. – zaczął, ale szybko ucichł, kiedy Lia zgromiła go wściekłym spojrzeniem. Zachichotał tylko pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem i przekręcił klucz – Christian? – zajrzał do środka i rozejrzał się uważnie. Zerknął na Lię przez ramię, wzruszył ramionami, po czym wszedł do mieszkania. Lia poszła w jego ślady i zamknęła za nimi cicho drzwi. Kawalerka nie była zbyt duża, więc szybko zorientowali się, że są sami.
- Spróbuj jeszcze raz do niego zadzwonić – odezwał się Leo opierając się plecami o ścianę i wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Lia wyciągnęła komórkę i wybrała numer, ale wtedy oboje usłyszeli dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzeli po sobie i ruszyli w stronę kuchni, skąd dochodziła melodia.
- No to wszystko jasne – jęknęła Lia rozłączając się i patrząc na leżący na stole telefon – nie dość, że nie wiadomo co się z nim od kilku godzin dzieje, to jeszcze nie zabrał ze sobą komórki – warknęła wściekle – uduszę go gołymi rękami, przysięgam – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie chciałbym być w jego skórze – zażartował Leo uśmiechając się półgębkiem i zerkając na Lię kątem oka. Spiorunowała go spojrzeniem, bo jej w przeciwieństwie do Sancheza, wcale nie było do śmiechu. Naprawdę zaczynała się martwić i do tego od dłuższego czasu nie opuszczało jej jakieś dziwne przeczucie. Złe przeczucie. Nie mogła go jednak dopuścić do głosu i panikować jak rozedrgana emocjonalnie histeryczka. Sięgnęła po leżący na stole telefon Christiana.
- Nigdy tego nie robię, ale nie dał mi wyboru – powiedziała do siebie i mrużąc oczy przeszukała ostatnie połączenia. Leo bez słowa stanął za jej plecami i zerknął przez ramię na wyświetlacz.
- Numer nieznany – odezwał się kiedy jego wzrok padł na ostatnią pozycję w wyświetlanej liście – wygląda na to, że się z kimś umówił – stwierdził zagryzając policzek od środka. Lia westchnęła i odłożyła telefon krzywiąc się przy kolejnym ruchu.
- Dobrze, tylko dlaczego do tej pory jeszcze nie wrócił i nie daje znaku życia? – spytała wpatrując się w Leo wyczekująco – to połączenie jest z wczoraj – dodała bezradnie kręcąc głową i wpatrując się w okno, jakby tam miała nadzieję znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.
- Pojadę do ojca – odezwał się Leo ściągając na siebie jej przenikliwe spojrzenie – pogadam z nim, może jemu Christian coś powiedział – zasugerował uśmiechając się do niej krzepiąco. Skinęła powoli głową.
- Jadę z tobą – rzuciła krótko stanowczym tonem i spojrzała na niego nagląco. Leo westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Lepiej będzie jeśli zostaniesz, na wypadek gdyby Christian się pojawił – powiedział opanowanym głosem, ale pokręciła energicznie głową rzucając mu bojowe spojrzenie.
- Myślisz, że będę siedzieć z założonymi rękami i czekać? – zaoponowała gorliwie unosząc na niego błyszczący wzrok.
- W takim razie równie dobrze, możesz od razu zacząć kopać mi grób – odparł uśmiechając się cierpko i opierając biodrami o stół.
- O czym Ty mówisz? – spytała marszcząc brwi.
- Przecież Christian mnie zabije, jak się dowie, że pozwalam Ci w takim stanie fruwać po mieście – odparł wskazując na nią dłonią i krzywiąc się przy tym nieznacznie.
- Nie pytam nikogo o pozwolenie – fuknęła hardo odwracając wzrok.
- On też nie będzie pytał, tylko mnie spierze….. Lia…… - podjął po chwili podchodząc bliżej i zdecydowanie ujmując ją za ramiona – znam Christiana. Jest jak kto i zawsze spada na cztery łapy – stwierdził, a w jego oczach zamigotało rozbawienie – nic mu nie będzie – zapewnił wpatrując się uważnie w jej sarnie oczy, kiedy analizowała jego słowa – odpocznij, a ja się odezwę, jak pogadam z ojcem – dodał. Przez chwilę Lia mierzyła się z nim na spojrzenia, zagryzając dolną wargę. W końcu westchnęła i przymykając oczy skinęła głową. Leo odetchnął z ulgą, a kiedy posłała mu urażone spojrzenie, tylko uśmiechnął się wesoło.
- Nie będę tu czekać w nieskończoność – uprzedziła uczciwie, unosząc znacząco brew.
- Domyślam się – rzucił mrugając do niej psotnie – nie przeciążaj pleców – poprosił z troską i wyszedł pospiesznie z mieszkania, nim zdążyła mu odpowiedzieć. Lia przeczesała włosy palcami i sięgnęła do kieszeni kurtki po tabletki przeciwbólowe. Powoli podeszła do lodówki i wyjęła butelkę wody mineralnej, po czym opróżniła połowę, połykając pastylkę. Przymknęła oczy i rozmasowała dłońmi okolice krzyża, krzywiąc się kiedy znów przeszył ją potworny ból. Miała nadzieję, że niedyspozycja szybko minie, bo nie zamierzała przez następne dni czy tygodnie, siedzieć bezczynnie na tyłku i nic nie robić. Tym bardziej teraz, kiedy Christian zniknął bez słowa. Nie wiedziała czy bardziej się o niego martwi, czy ma ochotę go zabić. Kipiała w niej wściekłość na jego lekkomyślność, bo jeśli faktycznie miał się z kimś spotkać, to powinien kogokolwiek uprzedzić. W głębi duszy liczyła na to, że Nacho będzie w stanie im pomóc i powiedzieć, co się dzieje z Suarezem. Choć znając Christiana wcale by się nie zdziwiła, gdyby i jemu o niczym nie wspomniał. Uniosła otwartą dłoń i roztarła mostek kiedy poczuła niespojony ucisk w piesi. Choć nie chciała się do tego przyznać, czuła w sercu strach. Bała się, że Christianowi może się coś stać. Był w jej życiu, jedną z niewielu bliskich jej osób, kimś bardzo ważnym. Bała się, że teraz, kiedy pierwszy raz od dawna otworzyła serce i opuściła otaczające je mury, może go zwyczajnie stracić. Była gotowa zrobić wszystko by tak się nie stało, nawet jeśli będzie musiała o to walczyć ostatkiem sił. A kiedy się już znajdzie, to ona mu dopiero wygarnie co o nim myśli.
Odetchnęła głęboko i przełknęła cisnące się do oczu łzy. Powoli podeszła do stołu i odsunęła krzesło, po czym usiadła na nim i ukryła twarz w dłoniach powstrzymując mdłości i zawroty głowy, spowodowane bólem pleców. Zrobiła kilka głębszych wdechów by wyrównać oddech, czekając, aż środki przeciwbólowe w końcu zaczną działać. Przesunęła dłońmi po twarzy i wbiła spojrzenie w telefon leżący na stole.
- Gdzie jesteś Christian – szepnęła do siebie i wtedy jej uwagę zwrócił kawałek papieru, który już kiedyś widziała. Wyciągnęła rękę i wyciągnęła kartkę spod notesu położonego na środku stołu. Zmarszczyła brwi i zagryzła policzek od środka, wpatrując się w nic innego jak liścik, który dla Christiana zostawiła Laura. Przesunęła wzrokiem po literach, od których rozpoczynał się każdy nowy wers. Barosso. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Zaklęła pod nosem i wstała ostrożnie chowając liścik do tylnej kieszeni dżinsów. Chwyciła klucze od mieszkania i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.
Kilka minut później była już w budynku firmy Grupo Barosso. Wysiadła z windy i ruszyła do gabinetu zajmowanego przez Alejandro. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy miejsce sekretarki było puste i oddychając głęboko bez pardonu weszła do biura, nie kłopocząc się nawet dobrymi manierami, które wymagały tego by zapukać. Alejandro uniósł leniwie wzrok, a kiedy dostrzegł, że w progu stoi Lia, jego oczy błysnęły złowieszczo.
- Albo jesteś wyjątkowo głupia, albo lubisz nasze urocze zabawy – zaśmiał się szyderczo, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Lia zrobiła kilka kroków w jego kierunku i skrzywiła się na widok tego jak wygląda jego twarz. Wiedziała, że Barosso zdrowo wczoraj oberwał, ale nie sądziła, że Christian tak go pokiereszował. Poczuła silne ukłucie w sercu na wspomnienie ich „rozmowy” w warsztacie, ale szybko je od siebie odsunęła, bo nie po to tu przyszła. Wyciągnęła z kieszeni spodni liścik i kładąc go na biurku przesunęła w jego stronę.
- Co masz wspólnego ze zniknięciem Laury? – warknęła przeszywając go świdrującym spojrzeniem. Barosso uniósł pytająco brew a kąciki jego ust uniosły się w kpiącym uśmiechu.
- Ja? – prychnął, ale Lia ani drgnęła. Oparła się dłońmi o biurko i wpatrywała w niego uparcie, nie odzywając się ani słowem. Alejandro przełknął ślinę i zerknął na kartkę leżącą przed nim – co to ma niby być? – spytał po chwili unosząc gniewne spojrzenie.
- Nie powiesz mi chyba, że to…. – odezwała się wyważonym tonem i przesunęła palcem wskazującym po pierwszych literach każdego wersu, które tworzyły nazwisko „Barosso” – jest przypadek – wycedziła przez zęby. Alejandro uniósł wymownie brew i przesunął wzrokiem po treści zapisanej na dość sfatygowanej już kartce.
- Nie mam z tym nic wspólnego – warknął łypiąc na nią groźnie i opierając się wygodnie na fotelu – a wy z Suarezem macie zamiar tak na zmianę przychodzić i zasypywać mnie wciąż tymi samymi, durnymi pytaniami? – zakpił energicznie przy tym gestykulując – Laura to dobra dziewczyna, a mnie nic nie łączy z jej zniknięciem – odfuknął mierząc się z Lią na spojrzenia.
- Czyżby? A może właśnie łączy i dlatego dziwnym trafem, po Twojej wczorajszej…. – urwała wpatrując się w jego poobijaną twarz i uśmiechając sztucznie – rozmowie z Suarezem, ten zniknął? – syknęła groźnie przewiercając go na wylot wojowniczym spojrzeniem. Alejandro uniósł brew i zaśmiał się cierpko.
- Christian zniknął? – spytał i roześmiał się w głos, po czym wstał i podszedł do znajdującego się za jego plecami barku. Nalał sobie do szklaneczki bursztynowego płynu i spojrzał na nią rozbawiony, a na jego ustach wciąż igrał cwany uśmiech – jakże mi przykro złotowłosa księżniczko, że twój rycerz się ulotnił – prychnął i upił łyk alkoholu, nie spuszczając iskrzącego się wzroku z jej twarzy – zadziera z niewłaściwymi ludźmi, więc nie ma się co dziwić, że w końcu słuch po nim zaginął – zakpił wzruszając obojętnie ramionami i opierając się biodrami o biurko.
- I tak się dowiem, czy masz z tym coś wspólnego, a jeśli się okaże, że tak ….. – warknęła Lia podchodząc do niego bliżej – przysięgam, że ci tego nie podaruję Barosso – rzuciła hardo wpatrując się w niego bojowo.
- Grozisz mi? – spytał lustrując ją badawczym spojrzeniem, ale w jego oczach zamigotało coś, co mogło przypominać niepokój.
- Ostrzegam – warknęła patrząc na niego z pogardą, po czym odwróciła się napięcie i wyszła z gabinetu zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że wszystko dookoła się zatrzęsło. Oparła się ramieniem o ścianę i zacisnęła zęby kiedy znów poczuła jak ból przeszywa jej plecy, przy każdym kolejnym kroku. Odetchnęła głęboko zaciskając dłonie w pięści.
- Wszystko w porządku? – usłyszała obok siebie zaniepokojony głos. Uniosła wzrok i spojrzała na młodą blondynkę, która wpadła wczoraj za nią, struchlała do gabinetu szefa, tłumacząc wtargnięcie nieproszonego gościa. Lia skrzywiła się i skinęła głową lekko – ty jesteś dziewczyną Christiana Suareza prawda? – spytała, czym ściągnęła na siebie nieufne spojrzenie Lii. Uniosła pytająco brew, ale nie odezwała się słowem, czekając na to co zrobi młoda sekretarka. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej łagodnie i podeszła do swojego biurka sięgając po jakąś kopertę, po czym wręczyła ją Lii.
- Co to? – Lia zmarszczyła brwi podejrzliwie przyglądając się kopercie. Miała złe doświadczenia z takimi tajemniczymi przesyłkami i wolała, żeby coś takiego jak wczoraj, więcej się nie powtórzyło.
- Zaproszenie dla Christiana Suareza na dzisiejszy bankiet Grupo Barosso – wyjaśniła, a Lia przeniosła na nią zdumione spojrzenie, po czym zerknęła znów na kopertę, bo miała nieodparte wrażenie, że coś tu jest bardzo nie tak. Po co im zaproszenie na ten bankiet, skoro nie dawniej niż wczoraj Christian obił gębę właścicielowi tej przeklętej firmy – przepraszam – odezwała się po chwili blondynka, podchodząc do biurka i odbierając telefon. Zaczęła przekartkowywać kalendarz, a kiedy sięgnęła po długopis zerknęła na stojącą pod ścianą blondynkę. Lia skinęła jej głową, po czym bez słowa weszła do windy, chcąc się jak najszybciej wydostać się z tego cholernego miejsca. Nic nie rozumiała z tego co zaszło na korytarzu przed gabinetem Alejandro. Zmarszczyła brwi i wciąż wpatrując się w kopertę wyciągnęła telefon i wybrała numer Leo. Po kilku sygnałach usłyszała jego ciepły głos.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie zostałaś w mieszkaniu? – westchnął z rezygnacją. Lia przewróciła oczami i odchrząknęła cicho.
- Trzymam właśnie w ręce zaproszenie dla Christiana na dzisiejszy bankiet do Barosso – wyjaśniła przygryzając dolną wargę i całkowicie ignorując jego słowa – od jakiegoś czasu podejrzewaliśmy z Christianem, że Alejandro może mieć coś wspólnego z zaginięciem Laury – dodała przymykając oczy i pocierając dłonią obolały kark – obawiam się, że to on teraz może stać za zniknięciem Suareza – rzuciła zmęczonym głosem.
- Właściwie to i tak miałem się udać dzisiaj na ten bankiet – odparł Leo, a w jego głosie Lia wyczuła uśmiech – Margarita mnie zaprosiła – wyjaśnił, zanim padło jakiekolwiek pytanie.
- Margarita? – spytała Lia z zaciekawieniem – a co ona….? Zresztą nie ważne … - westchnęła opierając się biodrami o stojące za jej plecami Kawasaki.
- Słonko, pójdę na ten bankiet i będę miał Barosso na oku, w porządku? – spytał, a Lia mruknęła do słuchawki w odpowiedzi – a ty wracaj do mieszkania Christiana i nie ruszaj się już stamtąd – poprosił zdecydowanie, ale w jego głosie dało się wyczuć nutę upomnienia.
- Dobrze, nie zrzędź już – burknęła Lia uśmiechając się łagodnie – spotkamy się tam później?
- Jasne, uważaj na siebie – rzuciła krótko Leo i rozłączył się. Lia pokręciła głową i przesunęła dłońmi po zmęczonej twarzy. Zacisnęła szczękę, kiedy ból z pleców zaczął promieniować na całe ciało. Sięgnęła po kask i wsiadła na motor, wyciągając z kieszeni kluczyki. Wtedy usłyszała jak jakiś samochód zatrzymuje się obok niej, więc uniosła niepewnie wzrok.
- Cześć piękna – odezwał się Martin wysiadając ze swojego czarnego SUV’a. Zmierzył ją pożądliwym spojrzeniem i wypuścił z ust dym z papierosa, którego wciąż trzymał w dłoni.
- Nie mam czasu na pogaduszki – odparła ostro i zerknęła na niego bojowo.
- Złość piękności szkodzi maleńka – powiedział Martin rzucając niedopalonego papierosa na chodnik i robiąc krok w jej stronę. Lia łypnęła na niego gniewnie. Nie miała ani czasu, ani tym bardziej ochoty wdawać się w nim w jakieś dziwne rozmowy – teraz wiem, dlaczego Suarez zawiesił na tobie oko – odparł przesuwając dłonią po brodzie i świdrując ją spojrzeniem. Lia łypnęła na niego gniewnie i zmrużyła oczy. Ciekawa była ile osób w tym cholernym miasteczku, twierdziło jeszcze, że jest kobietą Christiana – nie dość, że piękna, to jeszcze lubi ostrą jazdę – wskazał ruchem głowy na jej Kawasaki i uśmiechnął się zadziornie. Lia wzruszyła obojętnie ramionami, bo jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia.
- Wybacz, że muszę przerwać tą, jakże uroczą, rozmowę, ale jestem spóźniona – skłamała bez mrugnięcia okiem, wpatrując się w niego przenikliwie. Martin uśmiechnął się cwano i zrobił kolejny krok w jej stronę.
- Zapewne Suarez czeka, a on nie jest cierpliwy – mruknął taksując ją rozognionym spojrzeniem i obscenicznie zagryzając dolną wargę.
- No właśnie – odparła krótko uśmiechając się sztucznie. Jeśli informacja, że jest kobietą Suareza miała uchronić ją przed tym typem, nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu.
- Nie przywiązuj się do niego zbytnio – odparł po chwili przesuwając spojrzeniem po jej długich nogach, odzianych w obcisłe jeansy – to nie jest typ faceta na stały związek – zaśmiał się kpiąco i spojrzał w jej błyszczące gniewem oczy – poza tym Suarez nigdy nie zagrzał nigdzie miejsca na dłużej – dodał przekrzywiając zadziornie głowę, a Lia patrząc na niego uważnie zmarszczyła brwi – pewnie i z tej dziury w końcu wyjedzie, bez słowa pożegnania, a wtedy ja chętnie cię pocieszę skarbie – zasugerował uśmiechając się i patrząc na nią wyzywająco – możemy się całkiem nieźle bawić, na pewno lepiej niż ty z Christianem – odparł cicho. Lia zagryzła policzek od środka przełykając jego słowa, jak gorzką pigułkę. Przez jedną ulotną chwilę wydawało jej się, że Martin ma rację i może Christian dlatego właśnie przepadł. Jej obawy jednak zniknęły tak szybko jak się pojawiły, w momencie kiedy jej wzrok padł na wgniecenie w bocznych drzwiach jego SUV’a. Zacisnęła szczękę i uniosła wzrok posyłając Martinowi wściekłe spojrzenie.
- Skąd masz to wgniecenie? – spytała piorunując go gniewnym wzrokiem. Martin wzruszył obojętnie ramionami zerkając przez ramię na swój samochód.
- Miałem jakąś stłuczkę wyjeżdżając spod Monterrey – przyznał przenosząc znów na nią leniwy wzrok. Lia uniosła wymownie brew.
- Czyżby? Ciekawe, że wczoraj taki sam SUV pieprznął we mnie na ulicach tego miasteczka. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ty masz wgniecenie dokładnie w tym samym miejscu – wyliczyła mrużąc oczy i przeszywając go ciemnym spojrzeniem – a jakby tego było mało, stoisz tu i chrzanisz mi jakieś farmazony o tym, że Christian nigdzie nie zagrzewa miejsca na dłużej, a ty chętnie się ze mną zabawisz. To wszystko akurat teraz, kiedy on zniknął i nie wiadomo co się z nim dzieje – wycedziła przez zęby mierząc się z nim na spojrzenia. Martin zaśmiał się wesoło, ale w tym śmiechu było coś złowrogiego i niebezpiecznego, aż Lię przeszły ciarki. Mocniej zacisnęła palce na kasku, który i tak dość kurczowo trzymała w dłoniach, od kilku minut.
- Nie mam nic wspólnego z twoim wypadkiem maleńka – powiedział zbliżając się do niej i sondując pożądliwym spojrzeniem jej twarz – a fakt, że Christian zniknął mnie osobiście jest na rękę, bo zostawił mi ciebie niemal na tacy – dodał zerkając na jej usta i uśmiechając się drwiąco. Lia wytrzymała jego spojrzenie, ale czuła jak jej ciało całe się spina, a serce tłucze w piersi tak szybko, jakby miało za chwilę z niej wyskoczyć. Wsunęła kluczyki do stacyjki i odpaliła silnik.
- Nawet jeśli, to nie znaczy, że od razu wpadnę do twojego łóżka – warknęła po czym założyła kask i odjechała z piskiem opon, nie oglądając się za siebie.
Kilka minut później usiadła przy stole w mieszkaniu Christiana i łyknęła kolejną tabletkę przeciwbólową. Zacisnęła szczękę, a w oczach stanęły jej łzy, kiedy choć najmniejszy ruch sprawiał jej potworną trudność i wywoływał kolejne fale nieznośnego bólu. Odstawiła pustą butelkę wody na stół i potarła nerwowo czoło, wpatrując się tępo przed siebie. Mijały godziny, a ona czuła się całkowicie bezradna, bo nie wiedziała co się dzieje z Christianem. Myślała, że czegoś się dowie, a jedyne co udało jej ustalić to, to , że za zniknięciem Suareza może stać zarówno Barosso, jak i ten cholerny Martin, który pojawił się w miasteczku, właściwie nie wiadomo skąd i po co. Miała mętlik w głowie, a do tego czuła się naprawdę zmęczona. Przesunęła dłońmi po twarzy i odetchnęła głęboko przesuwając wzrokiem po stole. Sięgnęła po leżący tam notes i przekartkowała go, ale był zupełnie pusty. Chwyciła ołówek i podpierając głowę na dłoni zaczęła kreślić coś na kartce. Musiała się czymś zająć, przynajmniej dopóki nie wróci Leo, bo inaczej groziło jej, że zwariuje od tej niewiedzy. Zaczęła nerwowo mazać po kartce i wtedy coś zwróciło jej uwagę. Zamarła w pół ruchu i zmarszczyła brwi. Uniosła notes pod światło i przyjrzała mu się uważnie, po czym przesunęła kciukiem po kartce. Położyła notes gwałtownie na stole i ołówkiem zamazała całą stronę, kiedy przed jej oczami pojawiały się kolejne litery odbite z wyrwanej wcześniej kartki.
- Jasna cholera! – warknęła do siebie.


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 0:26:07 30-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:37:15 29-09-14    Temat postu:

Zgiń franco!

Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 0:10:02 30-09-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:57:46 29-09-14    Temat postu:

102. NADIA

Otworzyła powoli zaspane powieki i podniosła się do pozycji na półsiedzącej, a chwilę później wykonując ćwiczenia rozciągające – jeśli można było tak nazwać wymachiwanie rękami na wszystkie możliwe strony – napotkała na łóżku coś twardego. Wzdrygnęła się nerwowo, spoglądając na mężczyznę śpiącego obok i z przerażeniem uświadamiając sobie, co zdarzyło się minionej nocy. Dzwoniąc do Patrica i prosząc go o spotkanie, nie podejrzewała, że oboje skończą w ten sposób. Chciała tylko podzielić się z nim dobrą nowiną, by nie cieszyć się z odnalezienia ojca w samotności. A tymczasem blondyn opatrznie zrozumiał jej słowa i w efekcie końcowym wylądowali, gdzie wylądowali. Emocje wzięły górę i nawet ona nie miała na to wpływu. Była za bardzo zaskoczona, a poza tym kiedy poczuła jego słodkie usta na swoich, totalnie odpłynęła. Całował tak bosko, że każda kobieta marzyła o takim facecie, szczególnie jeśli w te klocki okazał się jeszcze lepszy. Nadia skarciła się w myślach. Przecież nie mogła pozwolić sobie na podobne chwile słabości. Nie mogła się zakochać! Nie w nim!
Wstała w pośpiechu, nie budząc go i udała się do łazienki, zbierając po drodze porozrzucane po podłodze poszczególne części swojej garderoby. Wzięła gorący prysznic, ubrała się i po kwadransie wróciła do sypialni. Patric wciąż spał, więc jak gdyby nigdy nic chwyciła czarny marker i napisała mu krótką wiadomość na odwrocie starej, pogniecionej gazety. Nic innego nie miała wówczas pod ręką.

„Czyste ręczniki masz w szafie. Wychodząc, zatrzaśnij drzwi.”

Nie podpisując się, wyrwała kartkę i położyła obok niego na poduszce, będącej świadkiem ich miłosnych uniesień. Brunetka gwałtownym ruchem dłoni sięgnęła po kluczyki od samochodu i już po chwili siedziała wygodnie za kierownicą, zmierzając w kierunku szpitala. Musiała odwiedzić swojego ojca, a właściwie to nie musiała, tylko po prostu chciała. Wiadomość ta spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale bardzo się ucieszyła, że oprócz syna miała w Valle de Sombras jeszcze jedną bliską jej osobę. Była dumna, że Cosme Zuluaga to jej biologiczny ojciec i w żaden sposób nie chciała go zranić. Kiedy dotarła na miejsce, zaparkowała między innymi autami i wysiadła z pojazdu, zatrzaskując boczne drzwiczki i używając elektrycznego pilota do ich zablokowania. Zanim jednak przekroczyła próg kliniki, weszła do pobliskiego sklepu, by kupić ojcu jakieś frykasy. Wiedziała bowiem, jakie ohydne jedzenie serwowano pacjentom w takich miejscach, a jeszcze biorąc pod uwagę opinię o Cosme w miasteczku, to wcale by się nie zdziwiła, gdyby zostawiono go o samym chlebie i wodzie. Chociaż w sumie i tak byłby to gest, ale Nadia mimo wszystko nie zamierzała zrezygnować z zakupu kartonu soku pomarańczowego, trzech rogalików maślanych oraz dużego jogurtu o smaku owoców leśnych. Zawsze to jakiś normalny posiłek, a więc po udanych zakupach wdowa po Dimitrio mogła wreszcie złożyć swojemu tacie niezapowiedzianą wizytę i wręczyć mało oryginalny prezent. Zatrzymała się jednak, gdy w głównych drzwiach minęła matkę Patrica.
- Witaj, Guadelupe. – przywitała się ciepło z kobietą, nie podejrzewając nawet jej mrocznej natury. – Jak się miewasz? Patric coś wspominał, że ostatnio narzekałaś na serce. Wszystko w porządku? – zapytała z grzeczności, mając przy tym nadzieję namówić starą Martinez na zwierzenia.
Była niezmiernie ciekawa któż to miał tę (nie)przyjemność zostać obiektem jej westchnień. Ku wielkiemu zaskoczeniu dwudziestopięciolatki Lupita na dzień dobry zmierzyła ją morderczym wzrokiem, po czym szybko się zreflektowała, uświadamiając sobie, że właśnie stoi przed nią jej przyszła synowa i obdarzyła ukochaną syna najsłodszym uśmieszkiem, na jaki w danej chwili potrafiła się zdobyć. Skoro nie mogła wejść do rodziny Zuluagów poprzez ślub z Cosme, to wejdzie w inny sposób, wykorzystując do swoich niecnych celów Nadię. Nie było jej na rękę, że dziewczyna przeżyła pożar, ale jeżeli już koniecznie ta bezwstydnica – jak mówiła o niej Lupe – musiała nadal łazić po tym świecie i zatruwać ludziom życie, to niech będzie to z pożytkiem dla wszystkich.
- A dziękuję, że pytasz, złotko. Rzeczywiście, kilka dni temu nie czułam się najlepiej, ale dzisiaj moje serce bije jak dzwon. – Starucha w fałszywym geście wyciągnęła rękę i szorstką dłonią pogładziła policzek brunetki. – Zawsze marzyłam o takiej zaradnej, sympatycznej i troskliwej synowej jak Ty. Wiesz, Patric ciągle jest wolny, więc gdybyś tylko go zechciała…
- Cieszę się, że Twoje wyniki badań są już lepsze. – odpowiedziała, kompletnie ignorując ostatnie słowa kobiety. – Ja przepraszam, ale trochę się spieszę. Chciałam odwiedzić jeszcze swojego tatę, zanim cały ten dzień zamieni się w coś naprawdę bombowego. – dodała na koniec, próbując wykręcić się od omawiania rozważań na temat wolności jej syna i tak dalej…
Guadelupe zrobiła wściekłą minę, a jej oczy wyglądały dokładnie tak jakby chciały wystrzelić serię pocisków w stronę Nadii. Informacja, że dziewczyna wie o swoim pokrewieństwie z Zuluagą wcale jej się nie spodobała, ale po głębszym zastanowieniu znalazła w tym kilka plusów, więc postanowiła ciągnąć swoją nieczystą grę.
- Och, to wspaniale, że już o wszystkim wiesz. – Martinez wyszczerzyła zęby w jakimś dziwnym, nieszczerym uśmiechu, co nie umknęło czujnej uwadze córki Cosme. Wolała zignorować jej ostatnie słowa, bo nie miała ochoty drążyć owego tematu. Żyła na tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że wieści szybko rozchodziły się po takich małych miasteczkach, a sama Lupe słynęła w Valle de Sombras z licznych plotek.
- Naprawdę muszę już iść, przepraszam…
- Zaczekaj. – starsza kobieta chwyciła ją za rękę. – Nie wiesz przypadkiem, gdzie podziewa się mój syn? Nie wrócił wczoraj na noc do domu.
- Czy ja wyglądam na niańkę? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, ale zachowanie obojętniej miny wcale nie przyszło jej z łatwością. – Patric jest dorosły i wie, co robi.
No, i to by było na tyle, jeśli chodzi o starcie Lupita kontra Nadia, bo zanim ta pierwsza się spostrzegła, ta druga zniknęła jej już z pola widzenia i udała się schodami na drugie piętro. Odnalazła odpowiednią salę i weszła do środka.
- Cześć, tato. – nachyliła się nad twarzą ojca i tradycyjnie ucałowała go w czółko na powitanie. – Mam nadzieję, że nie gniewasz się z tak częstych odwiedzin swojej córki, ale nie mogłam się powstrzymać. Wybacz…
- Córeczko… – wyszeptał Cosme w odpowiedzi, a jego oczy zaszkliły się od łez. – Nie masz mnie za co przepraszać. Jestem przeszczęśliwy, że do mnie przyszłaś. – dodał, kiwając na nią palcem, by jeszcze raz się zbliżyła, a wtedy pocałował ją w sam czubek noska.
Nadia zaśmiała się słodko i zaczęła wykładać na blat szafki kupione produkty. Na czas pobytu w szpitalu każdy taki mebel był do użytku własnego przez pacjenta zajmującego dane łóżko i miała nadzieję, że owe prawo przysługiwało również pięćdziesięcioczterolatkowi. Postawiła więc tam kolejno sok pomarańczowy, jogurt o smaku owoców leśnych, a następnie położyła jeszcze trzy rogaliki maślane i spojrzała z miłością na swojego rodziciela.
- Oboje dobrze wiemy, jak karmią w szpitalach. – wyjaśniła, czując na sobie świdrujący ją pytający, a zarazem zaskoczony wzrok Zuluagi. – Nie patrz tak, proszę… Chcę po prostu, żebyś jak najszybciej doszedł do dawnej formy i wrócił ze mną do domu. Czy to takie dziwne? – zapytała, odgarniając zbłąkany kosmyk włosów za jedno ucho.
- To jest… jest… – nie znajdował odpowiednich słów w pełni odzwierciedlających jego uczucia w tej chwili. – Takie piękne. – dokończył w końcu i rozpłakał się jak małe dziecko.
- Nie płacz, tatusiu… proszę… – natychmiast doskoczyła do szpitalnego łóżka i mocno przytuliła, leżącego na nim jednego z dwóch najważniejszych facetów w jej życiu, uważając przy tym, by nie sprawić mu bólu. Równocześnie nie potrafiła powstrzymać napływających do oczu łez. – Ja chcę cię po prostu jak najlepiej poznać i nadrobić stracony czas. Tak bardzo mi tego brakowało w dzieciństwie… Ciebie mi brakowało… Chcę wiedzieć o Tobie wszystko, co lubisz, jak spędzasz wolny czas, jaka jest Twoja ulubiona potrawa, czy jesteś na coś uczulony… Czy lubisz zjeść na śniadanie rogaliki maślane i jogurt o smaku owoców leśnych… Popijając sok pomarańczowy… – w tym momencie się rozpłakała. – Nic o Tobie nie wiem, tatusiu… Nie płacz, proszę… – powtórzyła.
- Będziemy mieli mnóstwo czasu na takie rozmowy, skarbie. – Cosme pogładził opuszkami palców jej czarne włosy, co sprawiło, że wykrzywił usta w lekkim grymasie. – I proszę, byś Ty również przestała płakać, bo pęka mi serce na ten widok, córeczko… I też pragnę dowiedzieć się o Tobie wszystkiego i opowiedzieć Ci wszystko o mnie, ale to dopiero gdy już w pełni dojdę do siebie, dobrze? Teraz jeszcze nie czuję się na siłach. – obiecał, a ona kiwnęła głową na znak zgody.
- Oczywiście, będę modlić się do Pana Boga, żebyś szybko wyzdrowiał. – oznajmiła, po czym zmieniła temat. – Wiesz… Zastanawiałam się ostatnio, czy masz jakiś środek transportu, bo gdy odwiedziłam cię ten jeden jedyny raz w El Miedo… – przerwała na chwilę, widząc, że nazwa jego spalonego zamku przywołała bolesne wspomnienia. – Przepraszam, nie powinnam o tym mówić… Zapomnij, że w ogóle to powiedziałam. – poprawiła się.
- Nie… nic się nie stało… dokończ, proszę. – poprosił, łamiącym się głosem, a Nadia nie potrafiła mu odmówić.
- Widziałam na tyłach domu jakiś garaż. – dokończyła. – Masz jakiś samochód, tato?
- Taki zabytkowy. – odparł krótko. – Teraz już pewnie nic z niego nie zostało. Od lat nim nie jeździłem i nie był on do końca sprawny, ale i tak mi go żal. – wyjaśnił, nagle smutniejąc.
- Rozumiem i przykro mi. – przyznała całkiem szczerze. – Człowiek przywiązuje się do pewnych rzeczy czasem nawet bardziej niż do ludzi. Wiem to aż za dobrze, bo sama tak mam. – uśmiechnęła się, a kiedy uśmiech został odwzajemniony, dodała. – Trochę się zasiedziałam, a mam dzisiaj sporo spraw do załatwienia. Postaram się wpaść jutro.
Nie zamierzała wspominać mu, że wybiera się na bankiet do Barossów. Po pierwsze dlatego, że nie chciała, żeby się denerwował, a po drugie bo nie umiałaby mu wytłumaczyć, z jakiego powodu musi tam iść bez zdradzania szczegółów.
- Tym bardziej cieszę się, że znalazłaś czas dla starego ojca…
- Nie jesteś stary! – oburzyła się. – Zabraniam ci tak mówić, rozumiesz?
- Skoro tak uważasz to w porządku. – powiedział i niespodziewanie zaczął się dusić.
- Tato, co Ci jest?! – przestraszyła się Nadia. – Zaczekaj, zawołam lekarza. – wybiegła w pośpiechu z sali i zaczęła krzyczeć bez opamiętania za oddalającą się postacią w białym kitlu. – Pani doktor! Pani doktor! Błagam, niech Pani tu przyjdzie! Mój ojciec!
- Co się stało? – młoda lekarka zawróciła, słysząc rozpaczliwy krzyk brunetki i niemal podbiegła do niej.
- Boże… Mój tata… On się dusi… – dwudziestopięciolatka zanosiła się płaczem, przełykając każdą łzę. – Proszę mu pomóc, błagam…
Margarita kazała zaczekać jej na korytarzu, a sama wpadła do pokoju niczym torpeda i poczęła czynić swoją powinność. Po kilku minutach oczekiwania, które dłużyły się Nadii w nieskończoność, kryzys został zażegnany. Cosme dostał zastrzyk, po którym zasnął, a Margarita wyszła z sali, cicho zamykając za sobą drzwi. Zapłakana kobieta pędem zerwała się z krzesła.
- Co z nim?!
- Stan jest stabilny. – odpowiedziała lekarka spokojnym tonem. – Naprawdę jest Pani jego córką? – zapytała, nie bardzo dowierzając.
- Dzięki Bogu… – odetchnęła z ulgą, wypuszczając z ust powietrze. – A co do Pani pytania to… też byłam zaskoczona. Sama niedawno się dowiedziałam, ale jestem dumna, że właśnie on jest moim ojcem.
- Rozumiem. – uśmiechnęła się lekko. – Pani tata teraz śpi i jeśli mogę mieć prośbę, proszę następnym razem nie męczyć go zbyt długą rozmową, dobrze? Po takich przeżyciach dla pacjenta to spory wysiłek i organizm może różne na niego reagować. Proszę o tym pamiętać na przyszłość.
- Oczywiście… dziękuję, Pani doktor. – odparła, ocierając dłonią mokre policzki. – A mogę się z nim pożegnać?
- Proszę. – Margarita wskazała ruchem głowy na drzwi. – Tylko proszę go nie obudzić, powinien odpocząć.
- Spokojnie, chcę mu tylko coś zostawić. I jeszcze raz dziękuję. – odpowiedziała, naciskając klamkę i znikając jej z oczu.
Brunetka podeszła na palcach do łóżka Cosme i pod poduszkę wsadziła mu swoje zdjęcie, uprzednio pisząc na odwrocie:

„Kiedy będzie ci smutno, pomyśl o mnie. Nadia.”

Ucałowała ojca w czółko na pożegnanie i wyszła.

***

- Słuchaj, Nico… Pomijając nasze ostatnie niezbyt miłe spotkanie, przyszłam złożyć ci propozycję nie do odrzucenia. Przechodząc do rzeczy, sprzedaj mi swoje udziały w Grupo Barosso, a ja w zamian dam ci się przelecieć. – Jasne, prędzej zjadłaby szare mydło, niż z własnej woli oddała się jednemu z Barossów. – Co Ty na to? Niezły układ, nie?
Nadia ślepo wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, nie wierząc własnym słowom. Jeszcze chwilę temu miała zamiar złożyć niezapowiedzianą wizytę swojemu odwiecznemu wrogowi w postaci Nicolasa Barosso i zastrzelić go śmiechem, waląc od razu z grubej rury. Ćwiczyła właśnie swoją spektakularną przemowę, gadając sama do siebie. Starszy z braci zawsze był dla niej jakoś mniej odrażający, niż Alejandro, ale to co plotła teraz, wołało o pomstę do nieba.
Chwyciła do ręki fiolkę najdroższych perfum i cisnęła nią w lustro, które w efekcie popękało ze wszystkich stron, a odłamki szkła upadły głośno do komory umywalki. Kompletnie się tym nie przejmując, wściekła wyszła z łazienki i znalazłszy się w sypialni, dopadła do szuflady dotąd zamkniętej na klucz. Pamiętała jednak, jak dawno temu wyrzuciła go do rzeki, a zapasowy po prostu zgubiła. Zaczęła ją więc szarpać tak długo i mocno, dopóki nie wyrwała jej całej z zawiasów. Usiadła zmęczona na podłodze i z samego dna szuflady wygrzebała szarą, dosyć grubą kopertę A4 naznaczoną przez czas sporą warstwą kurzu. Obejrzała ją ze wszystkich stron, po czym dmuchnęła kilka razy, by pozbyć się z niej brudu. Następnie otworzyła i wysypała zawartość, przywołując wspomnienie sprzed lat.

10 lat temu, więzienie na obrzeżach Valle de Sombras.

Rzuciła w niego szarą kopertą grubo wypełnioną po same brzegi, a on odruchowo złapał ją do rąk.
- Zanim cokolwiek powiesz, zgadnij co to! – uniosła głos, opierając się dłońmi o blat dzielącego ich stolika.
- Czyżby zapłata za moje milczenie? – zapytał Alejandro, pewny, że trafił w sedno.
- Zgaduj zgadula! – zaśmiała się kpiąco. – W środku jest Twoje być albo nie być, Alex. – wyjaśniła, owijając w bawełnę.
- Czyli kasa, którą po wyjściu przekażesz ładnie naczelnikowi więzienia i bez żadnych numerów, bo cię załatwię, laleczko. – niemal wyszeptał, by groźby nie usłyszał pilnujący go strażnik.
- Nie bądź taki hop do przodu, bo cię z tyłu zabraknie. – odpowiedziała zagadkowo.
- Nie bardzo rozumiem. – uniósł pytająco brwi.
- Nie dziwię się. Zawsze byłeś idiotą zapatrzonym w własne ego. – mistrzowsko go podsumowała. – Nie jesteś ciekawy zawartości?
- Uważaj, bo…
- Nie… to Ty uważaj. – przerwała mu. – Jeden fałszywy ruch i zostaniesz tu na zawsze. Wybieraj.
Nie mając ochoty na dalszą dyskusję ani tym bardziej zgadywanki, postanowił zajrzeć do koperty. Wysunął z niej plik wydrukowanych kartek papieru, na pierwszy rzut oka wyglądających jak jakieś nieudolnie napisane pismo sądowe. Po chwili jednak zorientował się, z czym naprawdę ma do czynienia i zamarł, robiąc minę przerażonego [link widoczny dla zalogowanych]. A na dokładkę, żeby było jeszcze dramatyczniej, ze środka wypadł… paszport i scyzoryk z zaschniętą krwią na ostrzu, dlatego był zapakowany w foliowym woreczku na dowody.
- Widzę, że podoba ci się, to co widzisz. – zadrwiła brunetka, uśmiechając się słodko.
- Nie pogrywaj ze mną. – ostrzegł. – Co to ku*wa jest?! – walnął pięścią w stół.
Widząc zrywającego się z miejsca strażnika, zebrała w pośpiechu wszystkie rzeczy i włożyła z powrotem do koperty, chowając ją dyskretnie do torebki. Dała znak mundurowemu, że zaraz wychodzi, więc służbista odpuścił bez wszczynania interwencji.
- Szantaż za szantaż, mój drogi. – Nadia nachyliła się nad Alejandrem, dając mu do zrozumienia, że wygrała. – Nie zapłacę za Ciebie ani grosza kaucji, a jeśli nadal będziesz podskakiwał, to co przed chwilą widziałeś, trafi na biurko kierownika tego więzienia i nawet tatuś ci nie pomoże, bo i tak wypiął się na Ciebie na wieść, że okradłeś mu firmę, co więcej z tego co wiem, to sam cię tu wsadził, więc lepiej bądź grzeczny.
Po tych słowach wyszła, zostawiając go w niemałym szoku.


Nadia uśmiechnęła się do swoich myśli, przypominając sobie tę dramatyczną scenę i była dumna z tego, jak pięknie załatwiła wtedy Alejandra. Nawet po tylu latach nie mogła pozbyć się uczucia triumfu, który w takich ilościach smakował wręcz wyśmienicie. Spojrzała na przedmioty, leżące na podłodze i na wszelki wypadek włożyła gumowe rękawiczki, które – oprócz koperty z dowodami – również znalazła w zepsutej szufladzie. Wzięła do ręki paszport i otworzyła go na pierwszej stronie, czytając na głos kobiece imię i nazwisko.
- Valentina Samaniego.
Wpatrywała się przez chwilę z podziwem w zdjęcie umieszczone obok danych osobowych, najwyraźniej nie mogąc w coś uwierzyć. Z głośnym westchnieniem odłożyła dokument na bok i rzuciła okiem na papiery, wśród których leżał list gończy sprzed jedenastu lat rozesłany za właścicielką owego paszportu. Kolejny przedmiot jaki chwyciła, był narzędziem zbrodni, a na rączce tegoż scyzoryka zostały uwiecznione odciski palców Alejandra Barosso.
Wyciągnęła z kieszeni telefon i wykręciła numer do Christiana. Niestety, włączyła się automatyczna sekretarka, dlatego nagrała mu wiadomość.
- Cześć, Chris. Dzwonię, żeby Ci powiedzieć… to znaczy… Wtedy w gabinecie widziałam, że też nie pałasz sympatią do Alexa, dlatego jeśli chcesz być naocznym świadkiem jego upadku, wpadnij dzisiaj wieczorem na bankiet. To tyle, a więc mam nadzieję, do zobaczenia.

***

Nadszedł upragniony wieczór. Z dumnie wypiętą piersią wkroczyła do ogrodu, w którym odbywał się coroczny firmowy bankiet Grupo Barosso pod gołym niebem i zmierzyła wszystkich gości zimnym spojrzeniem. Dzisiaj nie miała litości. Uśmiechnęła się słodko, ale z jej oczu nadal bił niewyobrażalny chłód, a idealnie dobrana [link widoczny dla zalogowanych] ciasno opinająca jej ciało łącznie z biustem, przykuwała uwagę większości mężczyzn. Wśród tłumu ludzi Nadia wypatrzyła sporo znajomych twarzy, a pierwszymi osobami jakie zauważyła, były panna Ariana Santiago i Amelia Cornado Duarte. W pobliżu nich stała jeszcze jedna kobieta ubrana dość wyzywająco, którą brunetka kojarzyła jedynie z widzenia, a której imię kiedyś obiło jej się o uszy. Zdaje się, że była to Greta. Tak, to na pewno ona…
- Przepraszam, kto państwa tutaj wpuścił?! To firmowy bankiet! Hołocie wstęp wzbroniony!
Do jej uszu dobiegł nagle rozwścieczony głos posiniaczonego Alexa, stojącego na scenie z mikrofonem w ręku. Ruszyła szybkim krokiem w jego kierunku, częstując się po drodze kieliszkiem wódki z tacy, którą niósł kelner. Bachnęła sobie na odwagę i wyrzuciła szkło za siebie.
- Ja ich tutaj zaprosiłam. – odparła spokojnym tonem, wchodząc na scenę i odbierając zdziwionemu brunetowi sprzęt do mówienia. – Witam Państwa bardzo serdecznie i dziękuję wszystkim za przybycie. – uśmiechnęła się uroczo, po czym kontynuowała. – Ja oczywiście rozumiem, że możecie być nieco zaskoczeni takim obrotem spraw, ale obiecuję, że zaraz wyjaśnię Wam swoje powody, a teraz pozwolą Państwo, że przedstawię Wam Alejandra Barosso. – w tym momencie przygarnęła do siebie ramieniem Alexa i dodała. – A może raczej winnam powiedzieć Valentinę Samaniego, prawda Aleksiu? – sprostowała swoją prezentację, obejmując mężczyznę i patrząc na niego znacząco. Zgromił ją pogardliwym spojrzeniem, ale nawet nie próbował zaprzeczać. – Czyż Twoje milczenie nie mówi samo za siebie? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się z powrotem do publiczności. – Proszę Państwa, ja zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo niedorzecznie to brzmi, ale zapewniam Was, że to wszystko prawda i mam na to żelazne dowody. Opowiem Wam całą historię i proszę mnie wysłuchać do końca, bo mało kto w tym miasteczku zna Alejandra tak dobrze jak ja, a mi cholernie zależy, żeby ten sukinsyn upadł na samo dno.
- Zamilcz, do cholery! – brunet odzyskał mowę i wyrwał wdowie mikrofon z ręki. – Nie słuchajcie tej wariatki, ona rok temu uciekła z psychiatryka. – skłamał, żeby się wyłgać.
- Oddawaj mikrofon, gnido dworska! – krzyknęła, szarpiąc się z nim. – Skoro jesteś taki niewinny, jak sądzisz, to czego się boisz? – sprytnie go podeszła, co sprawiło, że potulnie oddał jej urządzenie elektroakustyczne.
- Pomimo naszych zatargów chciałem cię przed tym uchronić, ale jeśli koniecznie chcesz zrobić z siebie pośmiewisko, to droga wolna. – rzucił tandetnym tekstem, licząc, że zrobi to na kimś wrażenie. Bardzo się pomylił.
- Och, jakiś Ty szlachetny. – Nadia zaśmiała się gorzko. – I żeby było jasne, to Twój upadek, nie mój. – wyjaśniła, po czym kompletnie go ignorując, odwróciła się przodem do gości. – Przepraszam Państwa za zakłócenia, ale ten idiota nie szanuje niczyjego czasu. Mam jednak nadzieję, że już nic nam nie przeszkodzi i możemy kontynuować. A więc na czym skończyłam? – zastanowiła się chwilę. – Ach tak, już pamiętam. Miałam właśnie zacząć swoją opowieść, kiedy ten oto osobnik ośmielił się mi przerwać. – wskazała z pogardą na młodego Barosso, którego najwyraźniej zabolały nogi, bo postanowił usiąść. – A więc przejdźmy już do rzeczy, moi drodzy. Zacznę od tego, od czego powinnam była zacząć od razu. Zapewne nie wszyscy tutaj mnie znają, bo dopiero niedawno wróciłam do Valle de Sombras, ale urodziłam się tutaj i spędziłam większą część dzieciństwa. Nazywam się Nadia de la Cruz i jestem wdową po jednym z Barossów. Mojego męża poznałam właściwie za sprawą Alejandra, który dokuczał mi dosłownie przy każdej nadarzającej się okazji, a Dimitrio pewnego razu przypadkiem był świadkiem jego ataku i obronił mnie. Potem już zawsze to robił, czym zasłużył sobie na moje zaufanie i miłość, ale nie dlatego go pokochałam. Pokochałam go za piękną duszę, bo różnił się od całej tej zakłamanej rodzinki, która świata nie widziała poza czubkiem własnego nosa. I o ile jego bracia, Nicolas i Alejandro, wcale nie kryli się ze swoją prawdziwą naturą, to ich ojciec przez długi czas nie dał po sobie poznać, że jest głównym kołem napędowym wszystkich czarnych charakterków w tym miasteczku. Ale ja czułam, że człowiek o takiej renomie nie może mieć czystego sumienia. I proszę… Łapówki, te sprawy… Jednak nie przyszłam tu dzisiaj, żeby wdawać się w daremne dyskusje na temat Fernanda Barosso, na tego pana też przyjdzie czas, ale w danej chwili swoje pięć minut ma jego syn Alejandro. – zrobiła znaczącą przerwę. – Zastanawiacie się pewnie, dlaczego opowiadam również o sobie, zamiast skupić się na samym winowajcy. Otóż, ja też jestem częścią tej smutnej historii i muszą Państwo zrozumieć, z jakiego powodu się na nim mszczę. Alejandro sam miał na mnie ochotę, więc wściekł się, kiedy w wieku osiemnastu lat wzięłam potajemny ślub z Dimitriem. Pobił mnie wtedy do nieprzytomności i w ciężkim stanie trafiłam na ostry dyżur. Mój mąż nigdy nie dowiedział się, kim był napastnik. Nie złożyłam też doniesienia na policję i nie dlatego, że mi groził, a jedynie po to żeby nadeszła kiedyś taka chwila jak teraz, bo to niepowtarzalna okazja, by go zniszczyć jak karalucha. Jak większość z Was wie, Alex rok wcześniej siedział w więzieniu za defraudację kilkuset milionów dolarów z firmy własnego ojca, który jak się o tym dowiedział, osobiście go tam wsadził, żeby dać mu nauczkę. A ten gad poprosił mnie, żebym do niego wpadła i właściwie powinnam zignorować jego absurdalne żądanie, ale byłam ciekawa, co też tym razem wymyślił jego błyskotliwy umysł, więc zgodziłam się. I wiecie, co on zrobił?! Szantażował mnie. Chciał, żebym zapłaciła za niego kaucję, a jeśli odmówię, to on ujawni całemu światu moją największą tajemnicę. Na dany moment jestem w stanie powiedzieć Wam tylko tyle, że nie jest to nic złego, ale bałam się wtedy, że wszyscy będą wytykać mnie palcami, jak to wyjdzie na jaw. Nie wiedziałam, co robić. Z desperacji przeszukałam jego szafkę w ośrodku Ignacia Sancheza, kiedyś regularnie tam chodził. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo znalazłam coś, czym ja również mogłam go zaszantażować. Szarą, grubą kopertę wielkości mniej więcej jak moja biała kopertówka. – uniosła w górę swoją torebkę, by zademonstrować. – W środku były namiary na człowieka, mieszkającego w Kanadzie o pseudonimie El Pescador*, który według mojego prywatnego śledztwa nie był wcale rybakiem, tylko zajmował się zapewnianiem kamuflażu przestępcom i sobie przy okazji też. Alejandro chciał tam uciec i nawet mu się to udało, bo El Pescador ucharakteryzował go na kobietę, a konkretniej Valentinę Samaniego, której paszportu jestem szczęśliwą posiadaczką. Oczywiście dokument ten jest sfałszowany, bo w rzeczywistości nikt o takim imieniu i nazwisku nie istnieje. A już w szczególności ktoś o tak specyficznym wyglądzie.
Spojrzała kątem oka na Alejandra. Biedny miał minę jakby był ćwiartowany. Nadia zaśmiała się kpiąco i wróciła do swojego przemówienia, ciężko przy tym wzdychając.
- Będąc w Kanadzie i podając się za ową Valentinę Samaniego, Alex narozrabiał nie na żarty i był zmuszony ponownie uciekać z kraju już jako Alejandro Barosso, dzięki czemu ojciec bez trudu trafił na jego ślad i wsadził go do pudła. A wówczas kanadyjska policja rozesłała po całym świecie list gończy za Valentiną Samaniego, bo jak się okazało scyzorykiem wydłubała ona oczy człowiekowi, który wiedział za dużo, po czym bestialsko wrzuciła jego ciało do rzeki i facet się utopił. Zabrała mu też plik dokumentów, które w całości obciążają jej obie tożsamości, zarówno tę fałszywą jak i prawdziwą. Wszystko mam czarno na białym, ale zbyt niebezpiecznie byłoby zabierać to tutaj, dlatego ujawnię zawartość koperty jutro na komisariacie policji. Dodam jeszcze, że to on ranił mnie nożem kilka dni temu. A na zakończenie powiem Wam tylko, że Alejandro udowodnił mi na wiele sposobów, jakim jest debilem. Po pierwsze, nie pozbył się narzędzia zbrodni ani żadnych innych dowodów, które mogłyby świadczyć o jego wyłącznej winie. A po drugie, schował wszystko razem w najbardziej oczywistym miejscu na świecie, czyli w swojej szafce w ośrodku Nacho. Proszę Państwa, oto prawdziwe oblicze Alejandra Barosso! Wielkie brawa dla tego pana! – wskazała na siedzącego mężczyznę i chwyciła jego rękę, unosząc ją do góry. – Dziękuję wszystkim za uwagę i życzę udanego wieczoru. – powiedziała na koniec i zeszła z podestu, jak gdyby nigdy nic dołączając do reszty gości.
- Uwaga, uwaga… próba mikrofonu. Nie miałem okazji się przywitać, więc zrobię to teraz. Witam Was serdecznie i jeśli pozwolicie chciałbym jakoś odnieść się do monologu koleżanki. – usłyszeli nagle wszyscy zgromadzeni i zamarli w bezruchu. Nadia spodziewała się, że Alex będzie chciał się ze wszystkiego wybielić, ale nie sądziła, że nastąpi to tak szybko. – Proszę Państwa, oto mieliśmy doskonały przykład kobiety nieobliczalnej. – zaczął, a dwudziestopięciolatka pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ktoś taki jak ona zawsze podąża po trupach do celu, żeby tylko osiągnąć swój cel. Nie obchodzi jej, że oczernia przy tym niewinnych ludzi, bo sama ma serce z kamienia. Trudno, nie chciałem tego robić, ale zmusiłaś mnie do tego, Nadio. – skierował swój wzrok bezpośrednio na brunetkę, po czym kontynuował. – Kobieta, która namieszała Wam przez chwilą w głowach jest niestabilna emocjonalnie i jak już wcześniej wspominałem rok temu uciekła z wariatkowa.
- To potwarz! – krzyknął ktoś z tłumu. Była to Cassandra, najlepsza przyjaciółka Nadii.
- Ale proszę mi nie przerywać, nie udzieliłem Pani głosu. – upomniał ją Barosso, uśmiechając się złowieszczo. – Jak mówiłem zanim mi przerwano, Nadia to wariatka. – niezrażony mówił dalej. – Ja powiem Wam więcej! – podniósł nieco głos. – Jak ona to określiła, jej tajemnica to „nic złego”, a ja udowodnię Państwu, że ona wcale nie jest taką potulną owieczką, za którą próbuje uchodzić. Ja też robiłem różne złe rzeczy, zgoda… Jednak to co naopowiadała Wam ta kobieta, w dużym stopniu jest nieprawdą, bo moje grzeszki to nic w porównaniu z tym, co zrobiła ona. Otóż, gdy miała 14 lat, urodziła dziecko. Ślicznego synka, którego bez skrupułów porzuciła w lesie przy drodze na pastwę dzikich zwierząt. Chciałem ratować tego małego, ale było już za późno, bo został rozszarpany przez wilki…
- Co on pieprzy?! – wrzasnęła wdowa po Dimitriu, a jej oczy ciskały granatami w oblicze zadowolonego z siebie Alejandra.
- A wiecie, w jaki sposób został spłodzony jej syn?! – zapytał z dziką satysfakcją w spojrzeniu. – Nie?! To ja Wam zaraz powiem! Otóż, ojcem jej dziecka jest mój ojciec, bo Nadia jako nastolatka sprzedała się do burdelu…
I w tym właśnie momencie Nadia zemdlała z nadmiaru wrażeń, upadając wprost w ramiona Leo.

*El Pescador - rybak


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:51:57 27-07-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:36:14 29-09-14    Temat postu:

103. Leo

Siedział na brzegu łóżka i męczył się ze spinkami do mankietów, złorzecząc pod nosem. Nie wiedział czy bardziej go denerwuje sam fakt, że musiał ubrać się jak pingwin, a za chwilę zostanie zmuszony do uśmiechania się i włażenia do d**y całej tej śmietance, czy fakt, że Christian zniknął bez śladu. Nie znał planów przyjaciela, ale w pierwszym momencie, zupełnie bagatelizując złe przeczucia Lii, pomyślał, że pewnie umówił się z jakąś dziewczyną, być może z Roxy i spotkanie z ponętną brunetką zapewne się przeciągnęło, przybierając nieco inny obrót niż Christian zakładał. Nie widział nic niepokojącego w tym, że Suarez nie odbierał telefonów. Sam, po upojnej nocy, pewnie też by nie odbierał, zwłaszcza od dziewczyny, o której mówił, że jest tylko przyjaciółką, a w którą wpatrywał się maślanymi oczami. Dopiero, gdy nie zastali go w mieszkaniu, znajdując tam jedynie jego telefon a Leo sam do niego zadzwonił w drodze do ośrodka, będąc święcie przekonanym, że nawet jeśli nie odbierze, to przynajmniej napisze sms–a, że wszystko jest w porządku, a Christian w dalszym ciągu nie dał znaku życia, doszło do niego, że naprawdę mogło się coś stać. Na domiar złego, kiedy w końcu udało mu się namierzyć ojca, okazało się, że on również nie rozmawiał z Suarezem i nie znał jego planów, a zaraz potem zadzwoniła Lia z tropem wskazującym na Barosso. Wyglądało więc na to, że lada chwila znajdzie się w jaskini lwa. A raczej lwów. Co najmniej trzech i to cholernie wygłodniałych.
– Szlag jasny! – warknął wściekle.
– Daj mi to – powiedziała brunetka, która do tej pory stała oparta ramieniem o ścianę, przyglądając mu się z rozbawieniem. Leo podniósł na nią wzrok, a jego oczy w jednej sekundzie rozbłysły pożądaniem. Margarita miała na sobie długą, [link widoczny dla zalogowanych], która wspaniale kontrastowała z jej ciemną karnacją i ciasno opinała jej idealną figurę, eksponując wszystkie jej walory. Wypuścił powietrze z płuc, kiedy pochyliła się nad nim, sięgając do jego mankietów tak, że jej biust znalazł się na wysokości jego oczu, a jemu przez chwilę udało się oderwać myśli od kłopotów w jakie najwyraźniej wpakował się jego przyjaciel.
Margarita pokręciła głową z dezaprobatą i uśmiechnęła się pod nosem, a kiedy udało się jej już zapiąć spinki, wyprostowała się i przeczesała palcami długie, lśniące, kruczoczarne włosy, które tego dnia były idealnie proste.
– Nie masz jeszcze dość? – spytała, spoglądając na niego filuternie.
Leo wyszczerzył się jak dzieciak i leniwie podniósł się z łóżka, nie odrywając od niej płonącego spojrzenia.
– Ciebie nigdy nie mam dość, słonko – wyszeptał schrypniętym głosem, podchodząc do niej i położywszy jej dłonie na biodrach, przyciągnął je do swoich, przesuwając dłonie na jej pośladki. – Podobnie jak dobrego seksu – dodał, zanurzając nos w jej włosach i całując szyję.
– Spóźnimy się – mruknęła bez przekonania. – Ojciec mnie zabije.
– Ojciec? – Leo oderwał się od niej i zajrzał w jej ciemne oczy, marszcząc podejrzliwie czoło. – Nie mówiłaś, że poznam dziś twoją rodzinę.
Margarita westchnęła cicho i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Poznasz. Ojca i dwóch braci, ale nie to jest najgorsze – stwierdziła, wlepiając w niego swoje spojrzenie. – Powinieneś wiedzieć, że moim ojcem jest Fernando Barosso. Używam panieńskiego nazwiska matki, bo nie chcę żeby mnie z nim w jakikolwiek sposób kojarzono, żeby ktoś zarzucił mi, że osiągnęłam coś tylko dzięki nazwisku i pozycji ojca – zaczęła wyjaśniać, wyprzedzając jego pytania. – Wszystko co udało mi się osiągnąć zawdzięczam wyłącznie sobie i swojej ciężkiej pracy. Zresztą… on zawsze był wspaniałym tatusiem, ale wyłącznie na odległość. Kiedy byłam mała wysłał mnie do Stanów, bo tam można więcej osiągnąć – prychnęła z kpiną, ciasno obejmując się ramionami i odwracając tyłem do Leo. – Przysyłał mi zawsze drogie prezenty na urodziny czy święta, jakby tym chciał kupić moją miłość. A ja chciałam tyko, żeby… żeby był przy mnie tak jak rodzić powinien być przy swoim dziecku – zakończyła, drżącym głosem.
– Misiu… – szepnął Leo, stając tuż za nią i oplatając jej ciało ramionami.
– Wiem – powiedziała, gładząc jego przedramiona i opierając głowę o jego tors, odetchnęła głęboko. – Rodziców się nie wybiera, ale wiesz co jest najgorsze? On zawsze był daleko, ale zawsze oczekiwał, że będę spełniała wszystkie jego żądania. Zawsze chciał, żebym tak jak Nico i Alex zajęła się rodzinnym biznesem, ale ja czułam, że to nie dla mnie. Chciałam robić coś dla innych. Ojciec wściekł się niemiłosiernie, gdy wybrałam medycynę – mówiła przez łzy. – Skończyłam studia z wyróżnieniem a on nie przyjechał nawet na wręczenie dyplomów – dokończyła z goryczą.
– Wiem jak to jest nie mieć nikogo – wyznał cicho Leo, wtulając twarz w jej włosy. – Swoje najmłodsze lata spędziłem na ulicy. Matka zmarła nim nauczyłem się chodzić, a ojciec wtedy zaczął częściej zaglądać do kieliszka i wkrótce to whisky stała się panią jego życia. Ja byłem mu potrzebny tylko do żebrania. Wiesz, brudne, umorusane, wychudzone dziecko wzbudza litość, ludzie na widok takiego malucha zazwyczaj stają się bardziej hojni. Ojca nigdy nie interesowało czy jestem głodny. Liczyło się tylko to, żeby on miał się za co napić – zaśmiał się gorzko, opierając się brodą o jej ramię. – Ale któregoś dnia wszystko się zmieniło. Żebrałem, jak zwykle na targu. Zobaczyłem tam mężczyznę, który wyglądał, jakby cały świat zawalił mu się na głowę. Siedział na krawężniku i palił papierosa. Miał ze sobą tylko jedną, małą walizkę. Chciałem mu ją buchnąć i zwiać, ale chwycił mnie wtedy za rękę i spojrzał w oczy. Powiedział, że stracił wszystko, ale nigdy nie będzie kradł i nigdy nie będzie tak biednym, by nie stać go było na udzielenie pomocy bliźniemu. Kupił mi bochenek chleba i jakieś owoce, a kilka miesięcy później, gdy mój ojciec zapił się na śmierć, przygarnął mnie pod swój dach i dał swoje nazwisko. Dopiero wtedy poczułem, co to znaczy naprawdę mieć ojca. Gdyby nie on pewnie siedziałbym teraz z kryminale albo od dobrych kilku lat wąchał kwiatki od spodu – zakończył, siląc się na beztroski uśmiech, ale wyszedł mu z tego tylko jakiś grymas.
Margarita uśmiechnęła się i musnęła usta Leo, wzdychając ciężko.
– Nie musimy tam iść – stwierdził, widząc jej minę, która mówiła sama za siebie.
– Ja muszę, Leo. Nawet będąc dorosłym nie zawsze można decydować o sobie – odparła. – Muszę grać grzeczną, posłuszną, idealną córkę i liczyłam się z tym, kiedy zdecydowałam się wrócić do Meksyku.
– Dlaczego właściwie zdecydowałaś się tu przyjechać? – spytał, odgarniając jej pasmo czarnych jak smoła włosów za uszy. Margarita wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko.
– Żaden młody lekarz nie przyjedzie sam z własnej woli do takiej mieściny, a mnie nie bawi wielki świat i sława. Chcę po prostu pomagać ludziom. Czuję, że jestem tu potrzebna, a poza tym… – urwała i zajrzała mu w oczy. – Teraz mam jeszcze jeden powód, by tu zostać.
– Tak? – spytał przekornie.
– Owszem – przytaknęła cicho, ponownie sięgając do jego ust. – Przedstawisz mnie kiedyś swojemu ojcu? – spytała, odrywając się od jego ust.
– Jeśli zechcesz. Myślę, że dogadacie się szybko, bo on też był kiedyś lekarzem i tak jak ty, zawsze bardziej dba o innych niż o siebie.
– A do tego oboje kochamy ciebie – stwierdziła rozbawiona, trącając go palcem wskazującym w czubek nosa. – Chodźmy – powiedziała, chwytając go za rękę i prowadząc w stronę wyjścia.
Leo zaśmiał się rozbawiony i nabrał powietrza w płuca. Nie czuł się zbyt komfortowo, mając na uwadze zarówno to dokąd idzie, jak i to, z kim tam idzie. Gdyby wcześniej wiedział, że tak to będzie wyglądało, zastanowiłby się dwa razy nim by się zgodził. Poza tym miał jakieś złe przeczucia, które potwierdziły się bardzo szybko. Gdy dotarli na miejsce na scenę wkraczała właśnie brunetka, w krwistoczerwonej sukience, która zaraz potem rozpoczęła swoją tyradę przeciwko Alejandro. Leo niewiele wyłapał z całego tego potoku słów, które z jadem sączyły się z ust brunetki, będąc całkowicie skupionym na Margaricie, której zaczęła drżeć na całym ciele, słuchając tych rewelacji na temat swojego brata. Średnio interesowały go grzechy Alejandra z przeszłości, może dlatego że o części z nich wiedział już od dawna. Dziwił się jednak, że nikt nie przerwał monologu kobiety. Sam miał ochotę zrobić to w pewnym momencie, bo nie lubił publicznego prania brudów, ale ostatecznie położył tylko dłonie na ramionach Margarity w uspokajającym geście, starając się nieco rozmasować napięte mięśnie. Słuchając tego wszystkiego zaczął się zastanawiać czy aby nie jest w ukrytej kamerze. Zawsze uważał, że dorośli, rozsądni ludzie są w stanie dogadać się bez udziału osób trzecich, w zaciszu własnych czterech ścian, a tymczasem mimowolnie stał się świadkiem jakiejś małej wojny między wdową po jednym z braci Barosso a jej szwagrem. Poza tym w miasteczku wszyscy doskonale wiedzieli, że rodzinka Barosso daleka jest od ideału i nawet jeśli z łatwością nie wyłga się ze wszystkiego, to i tak za grube pieniądze kupi sobie niewinność. Walczenie z nimi było jak walka z wiatrakami dlatego zupełnie nie rozumiał, co dziewczyna chciała osiągnąć tym publicznym wystąpieniem. Pewne było tylko to, że ściągnie na siebie nie lada kłopoty. O czym dobitnie świadczyła mina Alejandra, który przysłuchiwał się wszystkiemu z kpiącym uśmieszkiem na ustach.
– Zabierz mnie stąd – powiedziała cicho Margarita, pocierając nerwowo czoło, gdy brunetka zakończyła swoje wystąpienie. – Nie chcę słyszeć ani słowa więcej.
Leo objął ją ramieniem i odwrócili się tyłem do sceny, kiedy Alejandro przejął stery.
– Co im odbiło? – fuknął wściekle Nicolas, który nagle znalazł się przy nich. Margarita spojrzała na niego z rezygnacją w oczach. Nie miała ani siły, ani ochoty dochodzić ile z tego, co usłyszała jest prawdą. I bardziej niż kiedykolwiek wcześniej cieszyła się, że nie używa nazwiska Barosso i że nikt z mieszkańców Valle de Sombras nie wiąże jej w żaden sposób z tą rodziną.
– … ojcem jej dziecka jest mój ojciec, bo Nadia jako nastolatka, sprzedała się do burdelu… – dobiegło ich uszu a zaraz potem, stojąca tuż obok Leo brunetka w krwistoczerwonej sukni, która jeszcze przed chwilą oczerniała Alejandra przez przybyłymi tłumnie na bankiet gośćmi, wpadła w jego ramiona.
– Oscar dla tej pani za świetną grę! – zaśmiał się Alejandro ze sceny, kiedy Margarita już przyklękała przy Nadii, mierząc jej puls na nadgarstku.
– Zrób coś z nim, bo zaraz sama go zabiję! – rzuciła wściekle do Nicolasa, a kiedy ten skinął jej głową, ruszając w stronę sceny, zwróciła się do Leo: – Dzwoń po karetkę. Szybko! – ponagliła, widząc jak z zaszytej rany na jej szyi zaczyna powoli sączyć się krew.

***

Siedziała na wielkim łóżku, z kolanami podciągniętymi pod brodę, kiedy brunet o ciele greckiego boga, wszedł do sypialni, jak zwykle, ze szklaneczką whiskey w dłoni. Podniosła wzrok i pokręciła głową z dezaprobatą, a on tylko uśmiechnął się bezczelnie, pożądliwym wzrokiem lustrując jej ciało, odziane w skąpą koszulkę nocną.
– O czym myślisz? – spytał zachrypniętym głosem, upijając łyk bursztynowego alkoholu.
– O tej dziewczynie, którą odwieźliśmy do szpitala.
– Znasz ją?
Blondynka pokręciła przecząco głową, przygryzając dolną wargę.
– Chyba nie… nie, na pewno nie – zaprzeczyła. – Ale zastanawiam się czy wszystko z nią w porządku. Nie wyglądała najlepiej.
– Odwieźliśmy ją do szpitala. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. No już, uśmiechnij się, Kwiatuszku – dodał po chwili, siadając na brzegu łóżka i odstawiwszy szklankę z alkoholem na szafkę, chwycił ją pod brodę i zajrzał jej w oczy.
– Powinniśmy teraz być zupełnie gdzie indziej – szepnęła, nie mogąc oderwać oczu od jego świdrującego spojrzenia.
– Nie przejmuj się, zdążymy ze wszystkim, a przecież… – urwał, a jego oczy błysnęły niebezpiecznie. – Mamy chyba ciekawsze rzeczy do roboty. W końcu to nasza noc poślubna – mruknął cicho, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
Dziewczyna westchnęła chicho, spoglądając mężczyźnie w oczy i przygryzając policzek od środka.
– Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele – powiedziała cicho, czując jak wstępują w nią nowe siły, kiedy jego dłoń spoczęła na jej kolanie. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie to wszystko, gdy jakiś czas temu ochoczo przystała na pewien szalony plan. Nie przewidziała wówczas, że jej serce z czasem zacznie bić mocniej dla człowieka, który siedział teraz obok niej, przyprawiając ją swoją bliskością o palpitację serca. A przecież jedynym, co miało ich łączyć, miała być wyłącznie zemsta.
– Nie jestem ze stali – odparł tym swoim miękkim, uwodzicielskim półgłosem. – Trudno mi trzymać ręce przy sobie, gdy widzę cię w takim stroju – dodał, omiatając bacznym spojrzeniem jej drobne ciało przyodziane w kusą koszulkę, która więcej odsłaniała niż zasłaniała.
– Jestem twoją żoną wyłącznie na papierze i niech tak zostanie – powiedziała stanowczo. – Zresztą nawet ten papier nie jest prawdziwy – dodała złośliwie.
Mężczyzna westchnął ciężko i sięgnąwszy po szklankę z bursztynowym napojem, wychylił jej zawartość jednym duszkiem.
– Jak wolisz, Kwiatuszku – rzucił chłodno, wierzchem dłoni ocierając usta, a kiedy spojrzała mu w oczy, znów zobaczyła w nich tylko przeraźliwy chłód. – Mogło być naprawdę miło. Gdybyś zmieniła zdanie…
– Tak, wiem – mruknęła, opatulając się szczelnie kołdrą. Nawet, jeśli faktycznie go pragnęła, nie mogła zmienić zdania. To zbyt wiele by skomplikowało w ich już i tak zawiłych relacjach. – Dobranoc – dodała, mając nadzieję, że jej świeżo upieczony mąż zaśnie szybko. Musiała przecież spotkać się z kimś jeszcze tej nocy.

***

Stanął przed drzwiami mieszkania Christiana i zrobił głęboki wdech, opierając się o nie czołem. Niechętnie zostawił Margaritę, ale wiedział, że na nic się tam nie przyda. Zresztą z Nadią w sumie nie było tak źle, jak się początkowo zanosiło, a tu czekała na niego Lia. Nabrał powietrza w płuca i zapukał delikatnie. Kiedy zamek zeskoczył, przybrał na twarz beztroski uśmiech.
– Czuję się jakbym wydostał się z jakiegoś pieprzonego Matrixa – stwierdził, wchodząc do mieszkania. – Nigdy więcej nikt nie namówi mnie na taką imprezę. Co to? – spytał, kiedy Lia bez słowa podsunęła mu pod nos notes z zaciemnioną ołówkiem kartką, na której odznaczały się dość wyraźnie literki nakreślone charakterem pisma Christiana. – Teraz? – spytał, widząc po jej minie, że nie zamierza dłużej siedzieć w mieszkaniu. Klapnął bezwładnie na krzesło, potarł twarz dłońmi i poklepał się po policzkach na otrzeźwienie. Nieprzespana noc zaczynała mu się dawać we znaki.
– Tak, teraz – powiedziała stanowczo, pochylając się nad stołem i opierając się dłońmi o blat, kiedy jej plecy znów przeszedł przeszywający ból. Skrzywiła się, chwytając dłonią za lędźwie.
– Kotek – upomniał Leo. – Oboje jesteśmy w kiepskiej formie i w takim stanie na pewno nie pomożemy Christianowi, chociaż nadal wątpię, by on tej pomocy potrzebował.
Lia łypnęła na niego gniewnie, ostrożnie siadając na krześle, a Leo uniósł dłonie w geście poddania.
– Dobra, nic nie mówiłem. Po prostu zostawmy to do rana, co? Twoim plecom przyda się wygodne łóżko, a mnie malutka drzemka na kanapie zanim zmierzymy się z całym złem świata, żeby ratować naszego kumpla z opałów, nawet jeśli te opały istnieją wyłącznie w twojej wyobraźni.
– Mam jeszcze dość siły, żeby ci przywalić, więc lepiej się zamknij – ostrzegła.
– Chciałem tylko powiedzieć, że Christian nie pierwszy raz znika i naprawdę potrafi sobie radzić. On sobie nie da zrobić krzywdy, Lia – zapewnił, nakrywając jej dłoń swoją. – Idź się połóż, a skoro świt ruszymy z odsieczą – zakończył, wpatrując się w nią wyczekująco.
Lia przygryzła policzek analizując jego słowa. W końcu skinęła głową na zgodę, ale wyłącznie dlatego, że ból w plecach znów stał się nie do zniesienia.
– Dowiedziałeś się czegoś na tej popijawie snobów?
– Dziewczyno! Co tam się działo! – zaśmiał się i uznając, że najlepiej będzie przemilczeć ten fragment imprezy, w którym słyszał kłótnię braci Barosso, pokrótce streścił przebieg bankietu. – Sama więc widzisz, nic szczególnego. Zmykaj do łóżka, chyba, że chcesz, żebym cię utulił do snu?
– Zapomnij!


Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 23:52:35 29-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:47:27 01-10-14    Temat postu:

104. Viktoria

Ville de Sombras należało do tego typu miast, których zawsze starał się unikać. Małe pośrodku niczego nie tylko sprawiały, iż człowiek nie widział dla siebie perspektyw, ale także odbierały anonimowość, którą Magik tak sobie cenił.
Blondyn wolał wielkie skupiska miejskie metropolię, w których on będzie jednym z wielu. Dziś jednak zdecydował się poświęcić bezpieczny, anonimowy Nowy Jork dla przyjaciółki. Kobiety, którą nie tylko cenił, ale przede wszystkim kochał. Viktoria wspierała go w najtrudniejszych chwilach jego życia. Dziś zamierzał jej się zrewanżować. W momencie, kiedy wszystkie karty przeszłości Eleny zostaną odsłonięte zabierze ją daleko od Doliny Cieni gdzie będzie miała swoje szczęśliwe zakończenie.
- Przystojniak z Ciebie- Viktoria nie mogła powstrzymać wślizgującego się na usta uśmiechu na widok Magika usiłującego zawiązać muszkę.
- Zamiast prawić mi komplementy mogłabyś mi pomóc- odparł odwracając się w jej stronę. W zaskoczeniu uniósł ku górze brwi. - Damski garnitur?- Zapytał mierząc ją wzrokiem.
- To klasyka- odparła stawiając kołnierzyk jego koszuli.
- Klasyczna to jest mała czarna- uśmiechnął się z satysfakcją pod nosem, kiedy zmrużyła groźnie oczy.
- Nie chcę rzucać się w oczy.
- W takim wypadku polecam habit może zaprosili też zakonnice.
- Gotowe- dłonie płasko położyła na jego ramionach udając, iż nie usłyszała jego ostatniej uwagi.
- Po za tym- ciągnął dalej niewzruszony jej ignorancją Magik. - W tym związku pozwól, że ja będę nosił spodnie. - Pochylił się nad Wiktorią całując ją w czubek nosa. Nie czekając na jej reakcję wyminął ją idąc w stronę sypialni blondynki. Sam zamierzał jej coś wybrać.
- Nie jesteś moim chłopakiem. - Wkroczyła zaraz za nim z bojową miną. - I wara od mojej szafy.
- Po pierwsze chłopaka mogłaś mieć w liceum ja jestem twoim partnerem- powiedział spoglądając na nią psotnie. - Po drugie nikt na bankiecie nie uwierzy, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. - Rzucił niedbale na lóżko dwie kreacje- jestem zbyt przystojny jak na bycie tylko przyjacielem- Magik z pokrowca wyciągnął sukienkę - Idealna.
Viktoria po dłuższej namowie Magika zdecydowała się zamienić damski garnitur na długą elegancką [link widoczny dla zalogowanych] wyglądała naprawdę dobrze i nawet cienie pod oczami po nieprzespanej nocy nie były aż tak widoczne.
Blondynka nie miała najmniejszej ochoty na bankiet w Grupo Barosso. Po ostatnich rewelacjach na swój temat najchętniej zaszyłaby się w domu albo wyjechała. Tylko tym razem nie wróciłaby. Vicky podejrzewała jednak, że Fernando Barosso- mężczyzna, któremu była przeznaczona na żonę znalazłby ją nawet w Afryce. W lustrze dostrzegła Magika, który stał nieopodal niedbale oparty o framugę. Zauważyła, że w dłoni trzyma sporych rozmiarów pudełko.
- Wiesz, że nie musisz tam ze mną iść- przypomniała mu jednak świadoma, iż nie zmieni zdania. Magik tak jak podejrzewała uśmiechnął się leniwie.
- Nie puszczę cię samej do gniazda os- mruknął idąc w jej stronę- nawet, jeżeli ty jesteś szerszeniem.- Dokończył otaczając ją opiekuńczo ramionami. – Mam coś dla Ciebie- powiedział opierając brodę na jej ramieniu. Przez Viktorią w dłoniach trzymał owe pudełeczko.
- Magik- spojrzała w jego oczy odbite we szkle.
- Otwórz- powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Obiecuje, że jak ci się nie spodoba oddam z powrotem do sklepu.
- Akurat byś to zrobił- mruknęła ostrożnie unosząc wieko. Przez chwilę po prostu w milczeniu wpatrywała się w koczyki spoczywające na miękkich czarnych poduszeczkach.- Javier- wydukała po raz pierwszy od dawna używając nie jego pseudonimu, lecz imienia.
- Nie podobają ci się?- Zapytał z niepokojem.
- Są prześliczne, ale ja nie mogę ich przyjąć.
- Oczywiście, że możesz przecież sam nie będę ich nosił- uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Odłożył na toaletkę pudełeczko wyciągając z niej jednego kolczyka. – To nie są zwykłe kolczyki- mówił zakładając pierwszego z nich, - kazałem wbudować w nie maleńki nadajnik GPS
- Magik- jęknęła odwracając do tyłu głowę- będziemy w jednym miejscu.- Przypomniała mu.
- Wiem, ale to na wypadek gdybym stracił cię z oczu.- Niezrażony jej uwagą sięgnął po drugi kolczyk. – To nasze zabezpieczenia.
Viktoria poczuła jak od oczu napływają jej łzy. Od bardzo dawna nikt się o nią tak nie troszczył jak Magik. Z trudem przełknęła ślinę odwracając wzrok. Nie chciała, aby po raz kolejny widział jak płacze. Poczuła jak blondyn unosi ku górze jej podbródek.
- Spójrz na mnie- poprosił czule gładząc kciukiem jej policzek. Nienawidził kobiecych łez. Nie miał pojęcia jak ma się zachować. Uniósł ku górze kącik ust.- Głuptasie. – Rzucił wesołym tonem całując ją czule w czoło.
- Cieszę się, że tutaj jesteś- usłyszał jej cichy szept. Spojrzał na Vicky z pod przymkniętych powiek. Dziewczyna zamknęła oczy zaś długie czarne rzęsy rzucał cienie na blade policzki.
- Ja też.
Zapadła między nimi cisza. Viktoria uniosła do góry głowę spoglądając w ciemne oczy najlepszego przyjaciela. Uśmiechnęła się nieśmiało. W pamięci nosiła jeszcze te dni, kiedy obecność technologicznego geniusza ją krępowała, później fascynowała, były kłótnie i spory, które niekiedy musiał łagodzić sam Peter, lecz po wielu miesiącach stworzyli drużynę nie do pokonania.
- Musimy już iść- Javier powoli, choć niechętnie odsunął się od Viktorii. – Do gniazda os raczej nie powinniśmy się spóźnić.
- To prawda. Wezmę tylko torebkę.
Dwadzieścia minut później Javier Reverte w towarzystwie Viktorii Diaz pewnym krokiem wkroczyli na bankiet organizowany przez firmę Grupo, Barosso. Blondyn na swoich plecach, twarzy a nawet tyłku czuł jak spojrzenia zaproszonych gości lgnął do jego osoby. To uczucie nie było ani trochę przyjemne. Mimo wszystkich niedogodności uśmiechał się od ucha do ucha i grzecznie przedstawiał się współpracownikom Viktorii. W duchu uznał, że jest mistrzem hipokryzji wśród hipokrytów. Zatrzymali się przy barze, z którego zgarnął dwa kieliszki białego wina. Jeden dla siebie drugi do Viktorii.
- Ale stypa- szepnął jej do ucha sprawiając że Viktoria po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się szczerze.. – Imprezy u mnie są dużo lepsze- kontynuował swoje spostrzeżenia Magik. Jednym ledwie zauważalnym ruchem objął Viktorię w tali. – Szwedzki stół.- Wskazał na niego ruchem głowy, - więc wrócimy do domu pijani i głodni. Będziemy się mieć dużo lepiej niż buzia twojego szefa.
Blondynka spojrzała w stronę Alejandro, który stał na scenie najwyraźniej niezadowolony, iż na bankiecie pojawili się niespodziewani goście. Upiła kolejny łyk wina chłonąc każde słowo wypowiedziane przez brunetkę, która najwyraźniej była zadowolona, iż upokarza „biednego” Barosso na oczach całego miasteczka. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem oczy Viktorii robiły się coraz większe i większe. Po Alejandro jak się okazuje spodziewać się można już wszystkiego.
Alejandro zdaniem Viktorii robił dobra minę do złej gry, kiedy bezceremonialnie wyrwał brunetce mikrofon z dłoni i zaczął oczerniać swoją szwagierkę. Viktoria z niedowierzaniem pokręciła głową. Blondynka już kilka dni temu straciła cały szacunek, który mimo wad miał u niej Alex. Dziś patrzyła z niedowierzaniem jak dwie ludzi publicznie (przy całym mieście) wylewa wszystkie swoje żale a na światło dzienne zostają ukazane rodzinne brudy. W momencie, kiedy Alejandro oznajmił całemu miastu, iż jego szwagierka z jego ojciec dziecko. Viktoria przeniosła spojrzenie z Alexa na Nadię, która z nadmiaru emocji zemdlała w ramiona jakiegoś mężczyzny.
-Widzę, że Ville de Sombras ma własną rodzinkę Forresterów- podsumował całe zajście Magik splatając swoje palce z palcami Viktorii. Dziewczyna obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem.- Stary Barosso gapi się na nas- szepnął jej do ucha.
- Czuje- mruknęła opierając głowę na jego ramieniu.- Twój komentarz był nie na miejscu- zauważyła upijając kolejny łyk wina.
- Stwierdziłem tylko fakt, który aż razi w oczy.- Odpowiedział na jej uwagę blondyn.
- Alejandro powiedział to żeby się wybielić.
- Nie oznacza to, iż to, co powiedział to kłamstwo- wszedł w jej słowo Magik- Facet sprytnie przewrócił szalę na swoją korzyść. – Zauważył- teraz wszyscy będą mówić nie tylko o jego rzekomej zbrodni, ale i rzekomym ojcostwie jego tatusia. A jak widać po minach zebranych gości twój szef osiągną cel.
- Stary Barosso nie wygląda na zachwyconego- odparła odnajdując w tłumie Fernando, który posłał wściekle spojrzenie swojemu najmłodszemu synowi. Najwyraźniej zdaniem ojca chłopak przesadził ujawniając rodzinny sekret, w którego prawdziwość Viktoria szczerze wątpiła.
- Zhakowałem wasz system monitoringu- usłyszała tuż przy swoim uchu szept Magika. Po plecach mimowolnie przebiegł ją dreszcz.
- Magik to może poczekać. Nie tutaj.
- Viktorio to co zobaczysz na pewno poprawi ci humor- wszedł w jej słowo sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki po telefon. Na ekranie wyświetlił film.
- Nic się nie dzieje- skomentowała patrząc na ekran komórki.
- Cierpliwości.
Odwróciła się w jego stronę dopiero teraz uświadamiając sobie, iż jest uwięziona w jego ramionach. Javier natomiast uśmiechnął się od ucha do ucha. – Dlaczego sprawdziłaś monitoring?- Zapytała.
- Infiltracja- odpowiedział. Vicky zamroziła go spojrzeniem. – Oglądaj, bo przegapisz najlepsze – Odparł z zagadkowym uśmieszkiem.- Tego dnia na koniec odwiedziła go autorka naszego małego przestawienia a po jej wizycie Alex skończył z dziurą w kroku.
- Co?
- Nie, co tylko tak. Spójrz- polecił jej postukując palcem w ekran- Długo ze sobą gawędzili- szepnął jej do ucha przyspieszając nagranie- zaś później Alejandro Barosso i jego dziura w kroku- Zrobił zbliżenie zaś Vicky mimowolnie zaczęła się śmiać.
- Śmiejesz się z cudzego nieszczęścia. Nie ładnie- Magik przełożył telefon do drugiej ręki, aby po chwili przedmiot zniknął w kieszeni jego marynarki.- Idzie.- Szepnął jej do ucha kątem oka dostrzegając bruneta zmierzającego w ich stronę. – Trochę powagi Dzwoneczku.
- Viktorio
- Alejandro.- Z trudem hamowała uśmiech wślizgujący się na jej usta. Poczuła jak dłoń Magika, (która nadal spoczywała na jej tali) wystukuje rytm granej przez orkiestrę piosenki.
- Nie przedstawisz mnie?- Zapytał Alex wzrokiem prześlizgując po sylwetce Viktorii. Ani trochę nie podobał mu się facet klejący się do Viktorii, której najwyraźniej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie wydawała się być zachwycona.
- Przepraszam gapa ze mnie.- Viktoria z trudem zachowała powagę przy dokonywaniu prezentacji- Alejandro Barosso mój szef a to jest
- Javier Reverte - dokończył za nią Magik wchodząc jej w słowo- jestem jak to się mówi w dzisiejszych czasach twoim partnerem? – Zawrócił się bezpośrednio do Viktorii, - Miło poznać pana panie Barosso. – Powiedział w stronę Alexa, lecz oczy nadal miał utkwione w oczach Viktorii.
- Wzajemnie- Alex zabrał wyciągniętą dłoń. Najwyraźniej ów Javier był bardziej zainteresowany swoją dziewczyną niż jego osobą. Usta zacisnął w wąską kreskę.
- Wybacz, Viktoria ma tak błękitne oczy, że czasami w nich tonę- mruknął spoglądając na Alexa. Uśmiechnął się od ucha do ucha celowo przesuwając dłoń z ramienia Viktorii wzdłuż jej pleców, które mężczyzna doskonale widział.
- Wierzę na słowo. – Odparł sztucznie uśmiechając się w stronę blondyna.- Nie chcę być niegrzeczny, ale Viktoria w żadnej z rozmów nie wspominała, że ma kogoś.
- Pewnie, dlatego że jesteś jedyną osobą, której zwierzałby się ze swoim osobistych spraw.
- Słucham?
- Jesteś jej szefem, więc szczerze wątpię abyście w biurze przy kawce plotkowali o życiu prywatnym - odpowiedział na jego pytanie wolną dłonią sięgając po kolejny kieliszek wina. Delikatnie wsunął go w dłonie Viktorii.
- Zapewne masz rację- odparł Alex, choć sam nie wiedział, co ma powiedzieć. Blondyn, którego ledwie poznał zaczynał działać mu na nery. Kątem oka zauważył przypatrującego się rozmowie ojca. Usta zacisnął w wąską kreskę. – Długo się znacie?- Zapytał tylko po to, aby zagłuszyć wydłużającą się między nimi ciszę. Nie żeby go to specjalnie interesowało.
- Dziś mija druga rocznica naszego pierwszego spotkania. – Odparował Magik kciukiem gładząc dłoń Viktorii. Blondynka odwróciła zaskoczona głowę w jego kierunku.
- Gratuluje
-To dzisiaj- szepnęła bardziej sama do siebie niż któregokolwiek z mężczyzn. Popatrzyła bezradnie na Magika, który najwyraźniej postanowił urządzić sobie z Alejandro turniej na spojrzenia. Po chwili, kiedy na jego ustach zaczął się błąkać uśmiech triumfu wiedziała, że wygrał. – Zapomniałam. Przepraszam.
- Wiem- pochylił głowę lekko w dół wargami muskając czubek jej nosa.- I ja się wcale nie gniewam. – Spojrzał w stronę jej ust i ponownie w błękitne przepełnione skruchą tęczówki. Dziś miała nie druga rocznica, ich pierwszego spotkania, lecz czternasta. Pochylił się jeszcze trochę bezceremonialnie wargami przesuwając po wargach Viktorii. – Skoczę po przekąski- szepnął w jej usta, kiedy oderwali się od siebie. – Zaraz wracam kochanie. – Zaświergotał radośnie niechętnie wypuszczając dziewczynę z objęć. Wiedział jednak, że jeżeli Viktoria nie zje czegoś to jutro rano obudzi się z gigantycznym bólem głowy.
Stała jeszcze przez chwilę wpatrując się w swojego „chłopaka” mimowolnie palcami dotknęła ust. W uszach słyszała kołaczące w piersi serce.
- Nie pasujecie do siebie- szept Alejandro tuż przy jej uchu przywrócił ją do rzeczywistości.
- Nie? – Zapytała odwracając do tyłu głowę. Spojrzała mu chłodno w oczy. Jego urok już na nią nie działał. – A do kogo według ciebie pasuje?
- Patrzysz na niego.
Parsknęła śmiechem.
- Masz cholernie wysokie mniemanie o sobie- odparowała obracając się.- Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak ja związałby się z kimś takim jak ty?- Roześmiała się perliście.- Po tym, co usłyszałam nawet twoje panie do towarzystwa nie będą chciały mieć z tobą nic wspólnego- odparowała za nim zdążyła ugryźć się w język.
- To, co powiedziała Nadia to stek bzdur.
- To samo mogę powiedzieć o twoim wystąpieniu szefie. – Spojrzała przelotnie na Alejandro, który jedynie zacisnął usta w wąską kreskę rozglądając się nerwowo na boki. Vicky mimowolnie uśmiechnęła się.
- Całowaliśmy się- Przypomniał jej jakby tym samym chciał potrzymać rozmowę między nimi przed odwrócenie uwagi od jego osoby. - Ciekawe jak zareagowałby twój chłopak gdybym mu to powiedział?
- Alejandro- zaczęła spokojnym głosem.- Naprawdę uważasz, że ten pocałunek dla mnie coś znaczył?- Odpowiedziała mu pytaniem na pytanie uśmiechając się złośliwie. Nie czuła wyrzutów sumienia. Mówiła prawdę. W momencie, kiedy Alejandro ją pocałował nie czuła nic po za strachem. Owszem brunet dobrze całował, lecz nic po za tym. Nie zrobiła na jej żadnego wrażenia jego osłupiała mina. Odwróciła się do niego plecami w tłumie odnajdując blondyna, który beztrosko gawędził z jakoś brunetką. Ruszyła w ich stronę jednak drogę zastąpił jej Fernando Barosso.
- Dobry wieczór Viktorio
Zaskoczona wpatrywała się w Fernando Barosso, który zastąpił jej drogę do Javiera. Spojrzała w stronę blondyna w myślach błagając go, aby spojrzał w jej kierunku. Nadaremnie przyjaciel był tak zaabsorbowany brunetką, iż nie zauważył sceny dziejącej się zaledwie kilka kroków od jego osoby.
- Dobry wieczór- odpowiedziała z trudem przełykając ślinę. Ostatnią osobą z chciała rozmawiać był Barosso. Posłała mu blady uśmiech nadal oczy mając utkwione w Magiku.
- Viktorio chciałbym zamienić z tobą kilka słów na osobności.
- Nie uważam, aby to był dobry pomysł- odpowiedziała niemal natychmiast.
- Nonsens- Stojący za plecami Viktorii Alex uśmiechnął się od ucha do ucha w stronę ojca.- Możecie usiąść przy jednym ze stolików i spokojnie ze sobą porozmawiać. – Odparł z uśmiechem – O Javiera się nie martw zajmę się twoim chłopakiem- Szepnął jej wprost do ucha, kiedy Fernando Barosso mimo chłodnego spojrzenia, jakim go obdarzyła ujął ją pod ramię i z dumnie wypiętą piersią zaczął iść w stronę jednego z wolnych stolików.
- To zajmie tylko chwilę- powiedział zadowolony z siebie Barosso odsunął Viktorii krzesło, na którym niechętnie usiadła położyła dłonie płasko na kolanach kątem oka zerkając na przyjaciela, który po raz pierwszy od ich rozstania spojrzał jej w oczy. Posłała mu blady uśmiech.
- O czym chciał pan ze mną rozmawiać?- Zapytała, kiedy Fernando ruchem dłoni przywoływał jednego z kelnerów.
- W czym mogę pomóc panie Barosso?- Zapytał z uprzejmym uśmiechem kelner.
- Poproszę kieliszek czerwonego wina- odpowiedział przenosząc spojrzenie na Viktorię. ‘- Co dla ciebie kochana?
- Dla mnie czarna kawa- odparła uśmiechając się do kelnera, który oddalił się od ich stolika. Viktoria przeniosła wzrok na Fernando.
- Nie wiem, od czego zacząć- powiedział spokojnym głosem stając obok niej.- Na początku chciałem prosić cię o wybaczenie. Twoja rodzina z mojej strony doświadczyła wielu krzywd nie chciałem cię skrzywdzić, lecz musiałem upewnić, iż mam do czynienia z odpowiednią osobą Eleno.
Zapadła cisza zaś Viktoria starała się zrobić najbardziej zaszokowaną minę, jaką było ją stać. Osłupiała wpatrywała się w Fernando, który wpatrywał się w nią intensywnie.
- Moją matką była Gwen Diaz- zaczęła nadając swojemu głosowi swobodny ton, - i wątpię, aby ze swoim katem zawierała jakiekolwiek układy- wzięła głęboki oddech, palce zacisnęła w pięść czując jak paznokcie boleśnie wbijają jej się w dłoń. W kącikach oczu zebrały się łzy.- Teraz wszystko zaczynam rozumieć. Wiem pan całe życie zastanawiałam się, dlaczego mnie pan porwał. Teraz wiem. Bo pan sobie coś ubzdurał!- Warknęła podnosząc się gwałtownie z krzesała, które gwałtownie uderzyło o ziemię. Kątem oka zauważyła Magika zmierzającego w ich kierunku.
- Viktorio- Fernando podniósł się z miejsca rozglądając na boki. Kilka osób spoglądało z zaciekawieniem w ich kierunku.
-Niech mnie pan nie dotyka- powiedziała drżącym głosem.
- Kochanie- Javier znalazł się przy niej oplatając dłonią szczupłą talię dziewczyny.- Wszystko w porządku?- Zapytał nie odrywając wzroku od jej twarzy. Ujął ją delikatnie od brodę zaglądając głęboko w oczy.
- Nic mi nie jest- odpowiedziała świadoma, iż kłamie mu prosto w oczy i Javier doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Poczuła jak Magik kciukiem ściera płynącą po policzku łzę.
- Zaprowadzę cię do łazienki- szepnął jej do ucha ujmując ją delikatnie za łokieć. Viktoria nieznacznie skinęła głową po cichu licząc iż szopka którą odstawiła przed Fernando wystarczy aby ten wreszcie odpuści i pozwoli żyć swoim życiem


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:14:55 01-10-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:20:06 02-10-14    Temat postu:

105. Greta

Sączyła spokojnie wytrawne martini, które zamówiła przed chwilą, opierając się plecami od blat baru, który na tę okazję został stworzony. Słuchała tego przedstawienia z coraz większą irytacją i żalem - o ile była jeszcze wstanie komukolwiek współczuć. Nadia de la Cruz, stojąca na podeście w pięknej czerwonej kreacji - której Greta mogłaby jej pozazdrościć, robiła właśnie przedstawienie. Niestety z samej siebie. Ortiz przypatrywała się temu wszystkiemu z rosnącą kpiną, bowiem dziewczyna nie osiągnie nic ponadto, że się ośmieszy. W końcu rodzina Barosso wręcz tworzy to miasteczko i krążą w nim miliony plotek - jedne bardziej prawdziwe, drugie mniej, a to co wykrzyczała to kobieta może jedynie je potwierdzić. Ale nie spowoduję zniszczenie rodzinki. A w zasadzie wprost przeciwnie. Jak zawsze wyjdą z tego obronną ręką, a ona - jeżeli dopisze jej szczęście - skończy zapomniana, a jeżeli ma trochę oleju w głowie to może nawet wyjedzie z miasteczka. Wyrwana z rozmyślań Greta, spojrzała w kierunku sceny, gdzie okazało się, że dziewczyna zemdlała. Jak widać ominęło ją przedstawienie wyreżyserowane przez samego Alejandra Barosso, przez co kobieta skończyła w karetce wiozącej ją właśnie do pobliskiego szpitala. I byłoby na tyle jeśli chodzi o skandale - pomyślała kwaśno, biorąc mały łyczek alkoholu, który przyjemnie podrażnił jej kubki smakowe. Wybrała na tę okazję, mniej wyzywającą suknię, co nie znaczy że nie rozbudzała męskiej wyobraźni. Prosta, długa, bez ramiączek, mocno opinająca biust, w dole lekko zakręcona, w kolorze mocnej, głębokiej zieleni. A do tego bardzo przyjemnie się ją nosiło.
Mignęła jej przed oczami sylwetka zaaferowanego sytuacją Nicolasa, który jak zdążyła zauważyć wcześniej, nie przyszedł sam. Nie bardzo kojarzyła jego partnerkę, więc będzie musiała to niedługo zmienić. Za to Alejandro Barosso przechadzał się z drwiącym uśmieszkiem, popijając alkohol ze szklanki, witając i pozdrawiając znajomych czy też przyszłych sponsorów, którzy przyszli na ten jakże zacny bankiet. Greta była niemal przekonana, że poszukują także nową, a przede wszystkim elegancką i bogatą klientelę do domu publicznego. Cmoknęła z radością, gdy jego wzrok spoczął na niej, lubieżnym wzrokiem pochłaniając jej sylwetkę od góry do dołu.
- Jak widzę dobrze się bawisz? - usłyszała z boku. Odwróciła się z promiennym uśmiechem na ustach, spoglądając na roziskrzone oczy Ivana, wpatrujące się w nią intensywnie.
- Cudownie - odpowiedziała perlistym głosem, oblizując spierzchnięte wargi. - A jak Ci idzie Twoja misja?

~ kilka godzin wcześniej ~

- Nigdy nie zdradziłaś mi swojego planu, więc chyba nadszedł czas by to zrobić - odparł śmiało. Z koniakiem najwyższej klasy, którego mu niedawno nalała, usiadł na sofie, wpatrując się w nią z oczekiwaniem
- Sprawa jest prosta - odpowiedziała krótko, na chwilę milknąc jakby chcąc nadać swoim słowom jeszcze wyższą rangę - Zamierzam z nimi skończyć. Ale krok po kroku. Mocno i boleśnie, tak żeby nawet nie zdawali sobie sprawy jak blisko są swojego upadku. Bo widzisz, cudowna rodzinka Barosso to ludzie, którzy są zdolni do wszystkiego, każde nie przemyślane działanie niszczy cały misterny plan. Na początek pragnę powoli przejąć udziały w ich interesach. I właśnie do tego ty mi będzie potrzebny - dodała na końcu, palcem wskazującym wymierzając w jego postać, rozpostartą w nonszalanckiej pozie na sofie.
- Co masz na myśli?- spytał rzeczowo, jakby jej słowa, wypowiedziane z taką siłą i stanowczością nie zrobiły na nim wrażenia
- Cóż ... ja bezpośrednio nie zdołałam wkręcić się do ich firmy, a potrzebuję kogoś zaufanego. Zresztą Tobie jako mężczyźnie - dodała kpiąco - zaufają o wiele bardziej niż mnie, a więc pokażą Ci wszystko. Oczywiście w swoim czasie
- Czyli najpierw będę potencjalnym klientem
- Mhmm - skinęła głową potakująco, wpatrując się w zachmurzone niebo - Sprawdzą Cię - to jasne, ale dzięki Twojej szerokiej działalności, potwierdzą jedynie, że jesteś odpowiednią osobą. A oni są wręcz na głodzie takich ludzi jak ty
- Jak to? - spytał, chcąc dobrze zorientować się w sytuacji, mogło to być bowiem pomocne w jego późniejszych pertraktacjach.
- Ostatnio ich interesy nie idą tak dobrze jak kiedyś. Firma oczywiście się trzyma, ale jej akcje na giełdzie spadają, ostatnio osiągnęły najniższy wynik w całej swojej historii, Stary Barosso ma oczywiście pakiet kontrolny, więc nikt mu nie może zagrozić, ale spokojnie raczej ostatnio nie śpi. A i ich brudne interesy nie idą tak jak zakładali. Ludzie ostatnio szukają innych możliwości, narkotyki mogą zdobywać w większych miastach, a panienki same się oferują na ulicy. Słowem - szukają bogatych sponsorów, którzy będą zarówno chcieli zainwestować w firmę, jak i przejść się czasami po trudnych spotkaniach do burdelu, rozluźnić co nieco stosunki - powiedziała drwiąco, upijając łyk alkoholu trzymanego w dłoni. Ivan zamilkł jakby analizując jej słowa, a ona pomyślała, że zobaczenie zdziwienia i szoku na twarzy Barossów kiedy skończy z nimi, będzie bezcenny i zapamięta go do końca życia.


- Powoli - odparł spokojnie, sącząc swojego szampana w smukłym kieliszku - Na razie napomykam tu i tam. Mają mnie brać za potencjalnego klienta, a nie desperata.
Zgadzała się z nim całkowicie, kiwnęła więc głową w geście zrozumienia, by po chwili odejść w stronę tego z Barossów, który już był wystawiony dzisiaj na ciężką próbę sił.
- Czy ja też zostanę oskarżona za sypianie z Twoim ojcem, gdy co nieco wymsknie mi się podczas rozmowy z różnymi ludzie Alejandro? A może powinnam rzec Valentino - spytała śmiało, choć zimny wzrok mężczyzny przecinał ją na wskroś. Widziała jak żyła na jego szyi pulsuje niebezpiecznie szybko, a serce dudni w piersi - chciał o tym zapomnieć. I to jak najszybciej. A więc się przeliczył - pomyślała kwaśno, już lekko znudzona jego milczeniem.
- A nie słyszałaś moja droga jak mówiłem, że to wszystko kłamstwa - odparł, siląc się na nonszalancję. Jednak Greta nie mogła oprzeć się wrażeniu, ze jak na zwykły skandal, który miałby jedynie zniszczyć jego reputację oraz stratę kilku ważnych klientów, to był aż nadto wrażliwy i spięty.
- Oo widzisz kochany - rzekła wesoło, poprawiając mu lekko wiązanie krawata, patrząc jednocześnie prosto w oczy - Mam taki zły nawyk, że czasami po prostu izoluję się i nie słucham niektórych ludzi - dopowiedziała słodko, prawą dłonią bawiąc się klapą jego marynarki, jakby była to jej najlepsza zabawka
- To teraz już wiesz, że to wierutne kłamstwo - wyrzucił sycząc, odtrącając gniewnym gestem jej rękę, jakby paliła go żywym ogniem - A ta kobieta ...
- Już jest martwa - dopowiedziała za niego matowym głosem, skupiając tym samym na sobie nie tylko jego spojrzenie, ale także gości znajdujących się w pobliżu, którzy nawet nie kryli się z tym, że podsłuchują. Ta śmietanka towarzyska - skwitowała krótko w duchu, choć Alejandro zmroził ją wzrokiem - a przynajmniej starał się, bowiem ją już nie było tak łatwo przestraszyć.
- Ta kobieta jest już skończona w naszym miasteczku - sprostował podwyższonym głosem, by jak najwięcej osób na około mogło go usłyszeć. Uśmiechnęła się szeroko, ani przez chwilę nie wątpiąc w jego słowa. Choć mogło to też stanowić koniec wielkiej postaci Alejandro Barosso, bowiem - przykładem zarówno swojego ojca jak i brata - nie doceniał swojej przeciwniczki. A to mogło stanowić jego zgubę. Ona jednak uświadamiać go nie zamierza, w końcu nawet jak jeden z Barossów polegnie, pozostanie jej dwójka i bardzo przyjemnie będzie z nimi się choć trochę pobawić, by potem ich zniszczyć.
- Przepraszam, ale goście czekając - odparł, luzując sobie trochę krawat jakby dusił go aż nadto. Skinęła głową w zrozumieniu, odprowadzając go wzrokiem, gdy odchodził gdzieś na ubocze, tym razem załatwić te mniej legalne interesy.

- Mogę zaprosić panią do tańca? - usłyszała, cichy szept prosto do swojego ucha, a powolny dreszcz rozchodzący się w dół jej lędźwi, zaskoczył ją bardziej niż chciałaby. Spojrzała na niego swoim pewnym wzrokiem, by chwilę później podać mu dłoń. Ścisnął ją delikatnie, prowadząc na sam środek parkietu. Chwycił ją w talii, przyciągając do siebie, a gdy uniosła wzrok na jego twarz, zauważyła jego wesoły, szeroki uśmiech i roziskrzone oczy. Nie chciała czuć wyrzutów sumienia - o ile jeszcze coś takiego jak sumienie posiadała. Oparła więc głowę o jego bark, choć na chwilę zapominając, gdzie jest. Czuła jego zapach - tak bardzo charakterystyczny dla niego, ciepło bijące od jego ciała, słyszała jego spokojny, miarowy oddech - tak jakby nic się nie działo, jakby byli w domu i tańczyli do muzyki puszczonej z płyty, a nie na przyjęciu przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego. Zanim się zorientowała, usłyszała dość nieprzyjemne: odbijany i zamiast być w bezpiecznych, opiekuńczych ramionach Ivana, znalazła się w zimnych i szorstkich Nicolasa. Uśmiechnęła się do niego drwiąco, jakby w ogóle wątpiąc, że po tym wszystkim co się tu dzisiaj stało i po tym co mu powiedziała, miał jeszcze odwagę, żeby do niej podejść. A może pewności siebie dodała mu jego ostatnia zdobycz - która według jej informacji nocowała u niego ostatnio. Powłóczyła wzorkiem po zebranych, szukając dziewczyny. Znalazła ją po chwili, niedbale opartą o blat baru, mocno starająca się robić dobrą minę do złej gry. Zdradzały ją jednak nerwowe ruchy, niespokojne dłonie i oczy skaczące po całej sali w poszukiwaniu ... pokrewnej duszy?!.
- Ją zostaw w spokoju - odparł Nicolas szorstkim tonem, gdy zauważył jej wzrok zatrzymany na sylwetce jego tajemniczej nieznajomej. Zaśmiała się na jego słowa perliście, w pewnym geście odrzucając głowę do tyłu, zwracając tym samym na siebie uwagę kilku pobliskich par, które również tańczyły do wolnego kawałka. Nie przejmowała się w tym, a w zasadzie lubowała. Za to Nicolas zrobił lekko przestraszoną minę, jakby niczym limit skandali na jeden wieczór już wykorzystał.
- Ależ ja jej nawet nie dotknęłam - odpowiedziała dopiero po chwili, udając, że nie ma pojęcia do czego się odnosi
- Wiesz o czym mówię - uciął krótko, choć i on doskonale wiedział, że ona jedynie się z nim drażni. Uwielbiała doprowadzać go do szewskiej pasji, choć teraz nadal starał się opanować. Zresztą jak na razie nie zrobiła nic specjalnego.
- Ale ja uwielbiam widzieć tą czerwień wchodzącą na Twoje sprężyste policzki, gdy zaczynasz się denerwować - powiedziała wesoło, dziecinnym gestem zahaczając o jego twarz. Odtrącił jej rękę jak jego brat jakiś czas temu, a ona uśmiechnęła się tylko do niego promiennie, jakby te gesty złości i rozdrażnienia nie robiły na niej żadnego wrażenia, a nawet wprost przeciwnie - pokazywały, że mają dość jej zachowania i obecności. Co ją napawało swoistą satysfakcją.
- Do zobaczenia, kochanieńki - powiedziała po chwili, odsuwając się od niego i cmokając w powietrzu na pożegnanie. A on mógł jedynie odprowadzać wzrokiem jej kołyszące biodra, ciasno opięte w wieczorową suknię.

Jednym duszkiem wypiła podwójną whiskey zamówioną przed chwilą w barze, jakby starając się dodać samej sobie odwagi przed spotkaniem. Choć w tym przypadku nie o to chodziło. To był raczej gest - rozluźnienia. Jak do tej pory wszystko poszło po jej myśli - no może z wyjątkiem małego faux pas na samym początku bankietu. Ale tego jak widać nikt nie przewidział. A i ona nie bardzo miała się czym przejmować. Nie zniszczyło to jej planów. A w zasadzie całkiem przyjemnie patrzyło się na czerwonego ze złości Alejandra próbującego wybielić się jak tylko mógł najbardziej.
Odnalazła wzrokiem swój ostateczny cel. Niemal zaśmiała się na myśl, że jedynym punktem ich spotkań są przyjęcia u Barossów.
- Jak rozumiem trudno było mnie znaleźć - zaczęła gładko, dość kpiącym tonem, zwracając na siebie wzrok szatynki. Amelia Cornado Duarte chyba oczekiwała specjalnych względów. A więc się przeliczyła - skwitowała krótko, wpatrując się w dziewczynę i uśmiechając się przy tym chytrze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:21:06 02-10-14    Temat postu:

ehhhhh głupi, powalony dubel

Ostatnio zmieniony przez Stokrotka* dnia 21:48:36 02-10-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:58:45 03-10-14    Temat postu:

106. ARIANA

San Antonio, jesienny wieczór, 8 lat wcześniej

- No i Luke nam odpłynął... - stwierdził [link widoczny dla zalogowanych] ze śmiechem, żartobliwie szturchając przyjaciela, który zasnął z głową na stoliku. - Ma cholernie twardy sen.
W ten deszczowy wieczór siedzieli w barze, zaśmiewając się do rozpuku, korzystając z okazji, że [link widoczny dla zalogowanych] zniknęła gdzieś ze swoimi koleżankami. Zapewne miała zamiar oczerniać Arianę za plecami, a panna Santiago niewiele sobie z tego robiła. Ostatecznie, nie byłby to pierwszy raz - od kilku miesięcy panna Medina zachowywała się w stosunku do niej wrogo.
[link widoczny dla zalogowanych] cały dzień uskarżał się na zmęczenie i rzeczywiście, odpłynął po jednym piwie. Carlos i Guillermo wlewali w siebie trunki litrami przy barze, korzystając z fałszywych dowodów, z których byli niezmiernie dumni. Oscar prowadził tego wieczoru samochód, więc nie tknął alkoholu.
- Już wiem, dlaczego Lucas tak cię lubi - stwierdził niespodziewanie, przyglądając się dziewczynie badawczo z lekkim uśmiechem. - Jesteś po prostu zupełnie inna niż dziewczyny, które znamy.
- Inna? - zdziwiła się Ariana, nie bardzo wiedząc, o co chodzi Oscarowi.
- W dobrym tego słowa znaczeniu - zapewnił ją chłopak, uśmiechając się serdecznie. Biła od niego niesamowita empatia i radość życia, i dziewczyna nagle zdała sobie sprawę, że nie pamięta momentu, w którym przyjaciel Lucasa stał się i jej przyjacielem.



Otrząsnęła się z rozmyślań i wróciła do rzeczywistości. W gruncie rzeczy cieszyła się, że ma okazję, by choć przez chwilę się nie zamartwiać, rozpamiętując wydarzenia ostatnich dni. Bankiet stanowił dla niej idealną odskocznię od problemów. Początkowo czuła się trochę nieswojo w sukience od Nicolasa, która wyglądała na bardzo drogą - nie przywykła do noszenia ubrań z najwyższej półki. Nie pomagały również zazdrosne i wściekłe spojrzenia kobiet, które mijała w towarzystwie Nicolasa. Ariana miała wrażenie, że mogą jej wydrapać oczy jeśli śmie choć na chwilę złapać mężczyznę za rękę. Wkrótce jednak przestała się przejmować - pomogło jej w tym martini i nieustanne poszeptywania młodego Barosso wyrażające zachwyt nad jej wyglądem.
Nie znała tu nikogo z wyjątkiem swojego towarzysza i Nadii de la Cruz, z którą jednak nie zamieniła ani słowa podczas przyjęcia. Jakoś nie było okazji, a później miało miejsce jej przemówienie, które sprawiło, że Ariana dostała gęsiej skórki.
Panna Santiago słyszała różne rzeczy o rodzinie Barosso i instynkt podpowiadał jej, by nie zawierzała Nicolasowi całkowicie, ale za nic w świecie nie przyszłoby jej do głowy, że członkowie tej zacnej familii mogą mieć na swoim koncie poważne zbrodnie.
- Zaczekaj tu - powiedział Nicolas i odszedł, by z kimś porozmawiać. Była to ładna młoda kobieta, mniej więcej w wieku Ariany.
Dziewczyna patrzyła za nimi dopóki nie znikli jej z oczu. Kiedy zabrakło przy niej Nicolasa, nagle poczuła się obnażona. Stała sama jak kołek pośrodku ogrodu, gdzie ludzie wciąż wymieniali uwagi na temat tego, co się właśnie wydarzyło.
- Auu! - pisnęła, kiedy coś uderzyło w nią z takim impetem, że omal jej nie przewróciło.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyknął mężczyzna, a Ariana bez trudu rozpoznała w nim Alejandra, brata Nico i bohatera, a może raczej antybohatera, dzisiejszego wieczoru.
Nie było sensu uświadamiać go, że tylko stała, a to on na nią wpadł. Miał w oczach dziką furię i wyglądał jakby miał zaraz zniszczyć wszystko, czego się dotknie. Nerwowo przeczesał włosy palcami i spojrzał na nią po raz pierwszy.
Było to spojrzenie przeszywające do głębi i Ariana odruchowo oplotła się rękoma - miała wrażenie, że ten wzrok prześwietla ją promieniami Roentgena. Wydawało jej się, że Alejandro gapił się tak na nią niezmiernie długo, ale nie śmiała się odezwać ani odwrócić. Za bardzo się bała.
- Już jestem. - Nicolas pojawił się przy jej boku, a ona po raz pierwszy naprawdę ucieszyła się na jego widok. - Poznałaś już Alejandra?
Miała zamiar coś powiedzieć, ale z jej ust wyrwał się tylko niewyraźny charkot. Alex natomiast oderwał od niej wzrok i zwrócił się do brata.
- Słyszałeś to? Słyszałeś? Ta wariatka miała czelność oskarżyć mnie przy tych wszystkich ludziach...
- Nadia nie jest wariatką - wtrąciła się Ariana, nagle odzyskując odwagę, ale kiedy zobaczyła gniew w oczach Alejandra ponownie spotulniała jak baranek.
- A ty kim jesteś, co? - warknął Barosso, podchodząc bliżej i spoglądając na nią z góry. - Myślisz, że jak sypiasz z moim bratem to wolno ci zabierać głos w sprawach, o których nie masz zielonego pojęcia?!
- Dość.
Nicolas nie krzyknął, ale wypowiedział to słowo tak stanowczo, że dał Alexowi do zrozumienia brak taktu. Nie przyprowadził tutaj Ariany po to, by wysłuchiwała oskarżeń pod adresem jego rodziny czy oszczerstw ze strony Alexa.
- Wiem, że jesteś wkurzony. Właśnie zostałeś publicznie upokorzony, ale nie musisz wyładowywać się na innych. - Nico spoglądał na brata z wyższością i mimo iż nie podnosił głosu Ariana miała wrażenie, że tylko on w jakiś sposób może zapanować nad wybuchowym charakterem Alejandra. - Nadia miała na pewno rację, co do jednego - jesteś kompletnym idiotą.
Po tych słowach pociągnął Arianę za rękę w stronę wyjścia, zostawiając Alexa z mieszaniną wściekłości i konsternacji na twarzy. Panna Santiago nagle poczuła do Nicolasa coś, czego jeszcze nigdy u niej nie wzbudził. Szacunek.
Kiedy znaleźli się na zewnątrz w otoczeniu ludzi, którzy opuszczali doroczny bankiet, nieustannie plotkując o wydarzeniach dzisiejszego wieczoru, rozległ się dzwonek telefonu Nicolasa. Mężczyzna przeprosił swoją towarzyszkę i odszedł kilka kroków, by odebrać. Dzwonił Patric, a to oznaczało więcej informacji.
- Coś nowego? - zapytał, po czym wsłuchał się w to, co miał mu do powiedzenia detektyw. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - Jesteś absolutnie pewny? No, dobrze... Dzięki za pomoc. Jestem twoim dłużnikiem.
Po tych słowach rozłączył się i spojrzał na Arianę, która uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Nie wiedział, co o tym myśleć. Musiał dowiedzieć się prawdy.
- Masz może ochotę na przejażdżkę? - zapytał.
To będzie niezapomniana noc. Dla nich obojga.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mina107
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 3548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wa-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:54:05 03-10-14    Temat postu:

107. AMELIA

Bywają dni, które wydają się czarniejsze niż wszystkie inne. Dni, w których wspomnienia mieszają się z teraźniejszością, upiory przeszłości wracają, człowiek nie może skupić się na niczym innym. Dni, w których łzy mieszają się ze złością i bezsilnością. Amelia pomyślała, że właśnie dziś jest taki dzień. Najlepiej byłoby zagrzebać się w pościel albo usiąść w wannie pełnej gorącej wody i z olejkami, płatkami róży. Obok postawić gorącą czekoladę, wziąć grubą książkę, ustawić w radiu jakąś żałosną balladę i zapomnieć o świecie. Niestety nie zawsze możemy robić to, na co mamy ochotę. Po tygodniach przygotowań, ukrywania się nadszedł czas na zemstę, słodką, bolesną i pełną pasji… Musiała wyglądać dziś wieczór olśniewająco, lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. W dodatku musiała być silna. Nie tylko dla siebie i swojej przyszłości, ale dla wszystkich kobiet, które kiedykolwiek cierpiały przez Nicolasa.
Bankiet u Barrosów był dla Amelii, zarówno tej nowej, która niczego miała się nie bać, jak i tej starej, która była do tego przyzwyczajona, pestką. Kilkoro ważnych przedsiębiorców, z którymi należało porozmawiać. Troszkę mam i trochę młodych i denerwujących panienek. No i najważniejsi - bohaterowie wieczoru, czyli trzej Barroso wraz z całą najbliższą trupą, dzięki której Valle de Sombras było takie klimatyczne i takie… hmmm… - jakby to ująć…- zastanawiała się - …zabawne. Ten wieczór na pewno będzie fantastyczny. Szczególnie, że miała miejsce w pierwszym rzędzie, a miała w planach mocne wejście na tę scenę.
Nie pomyliła się. Ledwo goście weszli i zajęli miejsca przy stolikach na scenie pojawiła się znajoma postać. Nadia de la Cruz, czyli, jak na razie numer jeden z pośród sojuszników Amelii. Dlaczego na razie? Bowiem Amelia przeczuwała, że prędzej czy później ich cele rozejdą się, a one same mogą stać się wrogami. Wystąpienie Nadii było ciekawe, aczkolwiek chyba zbyt pochopne. Jak dotąd Mia nie spotkała jeszcze najmłodszego z braci, nie mniej jednak wydawał się on interesującą postacią.
- Kolejna marionetka w rękach Fernanda? Ciekawe co wymyśli tatuś, żeby uratować syneczka?
Jednak, na razie Alejandro zgrabnie przerzucił uwagę na byłą szwagierkę, która ku zdumieniu sztynki zemdlała. Oczywiście żaden z Barrosów nie pofatygował się sprawdzić czy coś się stało krewnej. Zapewne zbyt zajęci byli swoimi sprawami, którymi najpewniej były ich kochanki.
Gdy tylko ta myśl przeszła Amelii przez głowę od razu ujrzała obraz młodej, ładnej blondynki, z którą widziała Nicolasa.
- Pobresita - przemknęło jej. - Jeszcze nie wie co ją czeka… - zanim jednak dotrze do Ariany należałoby zacząć od innych Barroso. Od tych, którzy jak ufała nie znali jej jeszcze…
-----------------------------------------------------------------------------------------------
- Senor Barroso… przepraszam bardzo, ale my się chyba jeszcze nie znamy. Mieszkam w Valle de Sombras od niedawna, ale słyszałam o panu wiele dobrego, jako przedsiębiorcy. No i widzi pan znowu popełniam gafy. Nazywam się Amelia Garrido i jestem… inwestorką - skłamała na poczekaniu. - Wie pan inwestuję w małe firmy, pomagam im i czasem sprzedaję akcje, a czasem… cóż pozostaję w gronie akcjonariuszy. - dodała po czym posłała w stronę starszego mężczyzny najpiękniejszy uśmiech na jaki było ją stać.
- Schlebia mi, że pani mnie zna i zna mój biznes. Proszę mi mówić po imieniu - tak będzie wygodniej - dodał na koniec. A i proszę mi powiedzieć skąd taki pomysł u tak młodej osoby? - zapytał taksując jej sylwetkę wzrokiem.
-Ach, tak! Dostałam spadek, po babci i wiesz taki znalazłam sposób na życie. Te emocje i ciągłe podróże, tyle ciekawych ludzi i profesji. Za każdym razem można zająć się czymś innym. A to wyrobami ze szkła, a to produkcją odzieży, a to samochodami. Mogę być za każdym razem kimś innym. Niech mi pan wierzy fascynujące zajęcie.
-Wierzę i podziwiam. Niestety teraz muszę panią przeprosić, małe problemy. Słyszałaś na pewno, że małe dzieci, mały problem, duże dzieci, duży problem - mówił zerkając z niepokojem na synów. Ale jeśli czego byś potrzebowała to proszę… tutaj masz moją wizytówkę.
- Dziękuję i na pewno skorzystam - odpowiedziała, po czym udała się w stronę baru.
- Jak rozumiem trudno było mnie znaleźć - usłyszała. Od razu wiedziała, kto to. Greta Ortiz. Osoba, która przez cały ten czas dostarczała jej rozrywki znęcając się na rodziną Barroso, robiła to w taki sposób, którego pozazdrościłaby jej nie jedna osoba. Pod warunkiem, że miałaby ten sam cel. A tego Amelia w dalszym ciągu nie była pewna.
- No nie wiem. Wydaje się pani być bardzo zapracowaną osobą. Na nieszczęście ja też ostatnio nie miałam dużo czasu…
- A co takiego robiłaś? Nie zdajesz sobie sprawy, że niektórych rzeczy się nie odkłada? I nie próbuj grać kogoś kim nie jesteś, bo można się na tym przejechać. Posłuchaj mądrzejszej osoby, chociaż gdybyś zadzwoniła, albo mnie znalazła wiedziałabyś to znacznie lepiej… chyba, że masz jakiś „cudowny plan”?
- Wydaje mi się, że tak - zaśmiała się perliście. Wiedziała, że jeśli nie zalęknie się teraz, przetrwa już wszystko dziś. - No i jak już wspomniałam ostatnio byłam bardzo zajęta. Wiesz, musiałam się przygotować na wielkie wejście, a na wszystko potrzeba trochę czasu, prawda? Zmiany w zachowaniu są dużo trudniejsze niż te związane z wyglądem. Nie masz pojęcia ile czasu poświęciłam na różne ćwiczenia, zadania itp. Na odkochanie się też. I tak na marginesie - dodała obserwując uważnie Nica - zawsze taki był? Pytam, bo słyszałam, że znasz go dłużej niż ja, dużo dłużej. I wybacz, ale muszę załatwić jeszcze coś i boję się, że to coś mi ucieknie z przed nosa - ciągnęła z niepokojem szukając Nicolasa, który oddalał się wraz z tą młodziutką dziewczyną - Zadzwonię, obiecuj. A teraz przepraszam - odeszła zostawiając Gretę, której różne słowa cisnęły się teraz na usta.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Mam szczęście - pomyślała zbliżając się w stronę Ariany, która niespodziewanie została sama, gdy Nicolas musiał ją po raz kolejny tego wieczoru zostawić samą. Stała tak samo jak wcześniej, sama, trochę przerażona, zagubiona. Szatynka nie mogła wymarzyć sobie lepszej sytuacji.
- Dzień dobry - zagadnęła dziewczynę. - A właściwie dobry wieczór, prawda?
-Dobry wieczór - odpowiedziała niepewnie - przepraszam, ale chyba się nie znamy.
- Pani mnie nie zna. Ja natomiast wiem kim pani jest. Nazywa się Ariana, jest w miasteczku od niedawna i mieszkała w El Miedo. No i spotyka się z Nicolasem - dodała na koniec, a w jej oczach błysnęły iskry.
- Jesteśmy przyjaciółmi. A kim on jest dla pani?
- Nie interesuje mnie kim dla pani jest, ani kim pani jest dla niego. Ja jestem kimś z jego przeszłości i jestem koszmarem teraźniejszości. Na pani miejscu trzymałabym się od niego z daleka. Inaczej będzie miała pani do czynienia ze mną, a ostrzegam nie jestem łatwym przeciwnikiem. A Nicolas był mój, tyle, że… byłam młodziutka i głupiutka, a teraz mam zamiar go odzyskać. I nikt, powtarzam pani nikt nie stanie mi na drodze. A teraz przepraszam, widzę, że Nicolas wraca. Proszę go ode mnie pozdrowić.

108. NICOLAS

-Przeklęty don Joaquin! Maldito! - przeklinał wspólnika Nicolas. Starzec zepsuł mu fantastyczną chwilę. Nie miał jednak czasu więcej o nim myśleć, bowiem zobaczył kto gawędzi z Arianą. Amelia Cornado. Zanim jednak dotarł do dziewczyny jego ex już się ulotniła zostawiwszy za sobą zdezorientowaną blondynkę.
- Wszystko okej? Co ona Ci powiedziała?
- Nic, nic Nico. Idziemy? - zapytała.
- Przepraszam, ale muszę iść z nią porozmawiać. Zostaniesz jeszcze chwilę? - zapytał czule.
- Chyba nie mam wyboru, prawda?
-----------------------------------------------------
Nicolas dogonił ją w holu hotelu. Musiał przyznać, że olśniewała, byłą taka inna, taka nowa w porównaniu z tą Amelią sprzed pięciu laty. Teraz jednak sprawiała o wiele więcej problemów.
- Mia - zawołał licząc, że na dawne przezwisko zareaguje. Nie przeliczył się, odwróciła się.
- Czego chcesz? Nie zbliżaj się do mnie...
- Dlaczego? Dlaczego mam się do Ciebie nie zbliżać? I w co ty do jasnej cholery grasz? - zagrzmiał i walnął pięścią w ścianę za jej głową.
- Ja w nic nie gram. To ty się boisz, że ja powiem za dużo, że coś Ci popsuję. - odpowiedziała przesuwając delikatnie opuszkiem po zarysie jego szczęki i ustach.
Nico jęknął cicho. Zawsze miał świadomość, że pięć lat temu czegoś nie skończył.
- Czemu to robisz? - szepnął
- Bo mi się tak podoba - odszepnęła, po czym delikatnie zaczęła go całować.
Nicolas poczuł jej biodra przyciskające się do jego lędźwi. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Pogłębił pocałunek i coraz bardziej przyciskał Amelię do siebie. Nie zauważył, ani tego jak owinęła nogi wokół jego bioder, a jej cieniutka sukienka podjechała do góry. Ani tego, że dojechali na górę i powoli przesuwali się w stronę jej apartamentu.
Chwilę później bańka jednak pękła. Amelia nagle odsunęła się od niego, pozostawiając po sobie pustkę i frustrację.
- Nie Nicolas, nie teraz... - zaczęła, ale słychać było, że jej też brakuje tchu. - Musisz być pewny tego co robisz. Nie pozwolę Ci znowu zabawić się mną, a później zostawić bez słowa. Muszę wiedzieć, że jesteś pewny tego co robisz. I pamiętaj, że nie będę czekać zawsze. Na razie masz tydzień i ani chwili więcej... jeśli się zdecydujesz przyjdź za tydzień do mnie - dodała po czym zniknęła za drzwiami, zostawiając już drugą, tego wieczoru, osobę bez szans na odpowiedź.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:10:21 04-10-14    Temat postu:

109. ARIANA

- Nick, dokąd mnie zabierasz?
- Zobaczysz...
- Czy mogę już zdjąć opaskę?
- Dopiero, gdy ci pozwolę.
Jechali autostradą w nieznanym dziewczynie kierunku, a ona zaczynała czuć się coraz dziwnie. Może Barosso chce ją zgwałcić, a potem zamordować, poćwiartować jej zwłoki i rozrzucić je w różnych częściach kraju? Wszystko było możliwe. Nawet nie przypuszczała, że Nico dowiedział się od Patrica, kim tak naprawdę jest.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, choć Nicolas starał się zabawić ją rozmową. Był uprzejmy, zabawny, czarujący, ale dziwnie niespokojny i to Arianę przerażało.
- Co jest, Ariano? Nie śmieszą cię moje żarty? - zapytał w końcu, a ona poczuła jak serce podchodzi jej do gardła.
- Jak mnie nazwałeś?
- Ariano... Przecież to twoje imię, prawda? - Nicolas starał się by zabrzmiało to niewinnie, ale nie bardzo mu to wyszło. - A może wolisz, żebym nazywał cię Cataliną?
Dziewczyna zerwała czarną opaskę z oczu akurat w momencie, w którym mijali wielki znak: "Witajcie w San Antonio".
- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - Panna Santiago zaczynała panikować. Skąd on się dowiedział?
- Pomyślałem, że zrobimy sobie małą wycieczkę do twojego rodzinnego miasta. Nie cieszysz się?
- Natychmiast się zatrzymaj i mnie wypuść! - wrzasnęła Ariana i naparła na drzwi, ale nie ustąpiły. Sama nie wiedziała, co zamierzała. Wyskoczyć z pędzącego samochodu?
- Nigdzie cię nie puszczę dopóki nie wyjaśnimy sobie kilku spraw...

***


Do stolika podeszły dziewczyny - Eva razem ze swoimi koleżankami Katriną i Sarą.
- Pomyślałyśmy, że fajnie by było się lepiej poznać - zwróciła się panna Medina do Ariany, którą zdziwiła ta nagła chęć zacieśniania więzi. Jakoś przez kilka miesięcy Evie nie przyszło do głowy, by zbliżyć się do niej. - Pojedziemy razem na karaoke, co ty na to?
- Eee... - Ariana nie wiedząc, co powiedzieć spojrzała na Oscara, szukając ratunku.
- Jest już trochę za późno. Niedługo zamykają wszystkie bary - zauważył dość rozsądnie.
- Ty to zawsze potrafisz popsuć zabawę - stwierdziła Katrina, nagle nadąsana. Ona i Sara chwiały się, stojąc - widocznie kiedy zniknęły gdzieś w głębi baru nieźle sobie poużywały.
- No dobrze, w takim razie pozwól się chociaż odwieźć do domu. - Eva nie dawała za wygraną. - Chłopcy pojadą samochodem Oscara, a my weźmiemy mój wóz, co ty na to?
Ariana nie wiedziała, co powiedzieć. Ani się spostrzegła jak zapinała pas bezpieczeństwa na miejscu obok Evy w jej nowiutkim aucie, które musiało kosztować majątek. Rzuciła jeszcze ostatnie błagalne spojrzenie na Oscara, który przy pomocy dwóch kumpli holował Lucasa na tylne siedzenie swojego samochodu. Rzeczywiście jej chłopak miał niezwykle twardy sen.
- Więc... Powiedz mi, Ariano - zaczęła Eva, kiedy jechały przy akompaniamencie śpiewu pijanych Katriny i Sary na tylnym siedzeniu. - Czego ty właściwie chcesz od Lucasa? Pieniędzy?
- Słucham? - Panna Santiago nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Nie udawaj. Dobrze znam takie zdziry jak ty. Chcesz oskubać go z forsy? Co, pewnie wmanewrujesz go w małżeństwo albo udasz, że jesteś w ciąży jak w jakiejś marnej telenoweli? Mnie nie oszukasz.
- Naprawdę nie wiem o co ci chodzi - wyznała dziewczyna zgodnie z prawdą. - Kocham Lucasa.
Eva szarpnęła kierownicą tak gwałtownie, że omal nie wpadła na biednego rowerzystę, który przemierzał ulicę.
- Nie pogrywaj sobie ze mną! - warknęła i dopiero wtedy Ariana to zauważyła - Eva była kompletnie pijana.
Wcześniej nie dawała tego po sobie poznać, pewnie alkohol uderzył jej do głowy dopiero po czasie. Krople deszczu bębniły o szyby coraz głośniej, a panna Santiago nie wiedziała jak sobie poradzić z blondynką za kółkiem.
- Zatrzymaj się, nie możesz prowadzić w takim stanie - zwróciła się spokojnie do właścicielki auta, żeby jej nie rozjuszyć. Nie poskutkowało.
- Pewnie wiesz, że ojciec Lucasa jest znanym prawnikiem, który prowadzi interesy z moim ojcem? Wystarczy, że pisnę słówko, a pan Hernandez pożegna się z ciepłą posadką. Lucas nie pójdzie na studia, bo nie będzie go na to stać. Chcesz na to pozwolić?
Ariana nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Ta dziewczyna z zazdrości postradała zmysły. Bredziła od rzeczy i panna Santiago nie zamierzała dać się jej zastraszyć. W pewnym momencie zauważyła samochód Oscara, który zrównał się z nimi (musiał mocno przyspieszyć, bo Eva zdecydowanie przekraczała dozwoloną prędkość na drodze). Chłopak bardzo się wystraszył, kiedy zobaczył jak panna Medina w furii jest gotowa zrobić jakieś głupstwo. Wykonywał gesty, które świadczyły, że dziewczyna ma zwolnić i zjechać na pobocze, ale na próżno. Eva nie zamierzała tego robić.
W jednej chwili sytuacja wymknęła się spod kontroli. Samochód wpadł w poślizg i zepchnął z drogi auto Oscara, które - rozpędzone - z przerażającą siłą uderzyło w drzewo. Eva straciła panowanie nad kierownicą. Było już za późno...


***

Ciągnął ją za rękę szpitalnym korytarzem, który o tej porze był prawie pusty, nie licząc kilku pielęgniarek i lekarzy, którzy kręcili się w tę i z powrotem. Nadal miała na sobie sukienkę koktajlową, którą kupił jej Nicolas, aby dobrze prezentowała się przy nim na bankiecie. Trzęsła się, ale nie z zimna - raczej ze strachu.
- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała, szczękając zębami, ale odpowiedział jej tylko: "Zobaczysz".
Kiedy doszli do oddziału, do którego najwyraźniej zmierzali, Nicolas zwrócił się do pielęgniarza:
- Moje nazwisko Barosso. Dzwoniłem w pewnej sprawie...
Ariana nie była pewna, ale wydało jej się, że zobaczyła jak Nico wciska pielęgniarzowi jakieś banknoty w dłoń, po czym ten wpuścił ich na teren oddziału, który okazał się być zamknięty dla odwiedzających.
- Co my tu robimy? - Panna Santiago zaczynała wariować. Bała się tego, co znajdowało się w pomieszczeniu na końcu korytarza, dokąd prowadził ją Nicolas.
- Zobaczysz - powtórzył, a kiedy doszli do oszklonych drzwi, zmusił ją by spojrzała na wnętrze pomieszczenia.
Było to coś na kształt sali szpitalnej. Białe ściany, ostre światła, maszyny, wykonujące podstawowe czynności za pacjenta. Na specjalnym łóżku leżał chłopak, na oko dwudziestopięciolatek. Wyglądał jak martwy i przez chwilę tak właśnie się Arianie wydawało, lecz kiedy podeszła bliżej szyby, zdała sobie sprawę, że zna tego chłopaka.
Zaczęła płakać, nawet nie wiedząc kiedy - łzy skapywały na jej drogą sukienkę, a ona nie mogła przestać.
- Znasz go, prawda? - zapytał Nicolas, radując się każdą sekundą jej bólu. Nie mógł uwierzyć, że wcześniej myślał, że jest niewinna, że gotów był jej zaufać. - Prawda? - powtórzył głośniej, a ona pisnęła, kiedy poczuła jak jego ręka zaciska się na jej ramieniu.
- Tak - wyznała. - Był moim przyjacielem. Ma na imię Oscar...

***

Prawie nic nie widziała przez łzy. Obfite krople spływały jej po zakrwawionej twarzy żłobiąc dwie ścieżki. Czuła potworny ból w czaszce, ale nie to było najgorsze. Miała wrażenie, że się dusi. Uczucie klaustrofobii ogarnęło ją do głębi. Nie było żadnej drogi ucieczki z tej "piekielnej puszki", jak nazwała w myślach auto, które znajdowało się na autostradzie podwoziem do góry i w którym utknęła. Usłyszała cichy jęk i rozejrzała się dookoła - w ciemności nie było jednak nic widać.
- Lucas? - zapytała z przerażeniem. Najbardziej na świecie bała się, że nikt jej nie odpowie.
Ciche łkanie dochodziło z zewnątrz i zdała sobie sprawę, że innym udało się wydostać z drugiego samochodu. "Dzięki Bogu" - pomyślała, mając przed oczami Lucasa.
Ktoś obok niej poruszył się niespokojnie - to Eva odzyskała przytomność po wypadku, który spowodowała.
- Co się stało? - Eva mamrotała nieprzytomnie, trzymając się za głowę. Cudem było, że nie doznała ciężkich obrażeń. Ariana była w znacznie gorszym stanie. - Gdzie jest reszta?
- Nie wiem - odpowiedziała panna Santiago, uparcie próbując wyswobodzić się z pasa bezpieczeństwa.
Okrzyk pełen bólu rozdarł powietrze, kiedy tak szamotała się, by wydostać się z pułapki. W słabym świetle księżyca, Ariana ujrzała twarz Evy - równie przerażonej, co ona, choć jakby nieco bardziej otępiałej. To na pewno skutek spożycia alkoholu.
- Lucas? - zapytała ponownie Ariana nieco głośniej. Martwił ją owy rozpaczliwy jęk. Bała się, że stało się najgorsze.
Odetchnęła jednak z ulgą, kiedy jej oczom ukazał się Hernandez we własnej osobie. Szarpnął za drzwi samochodu, ale nie chciały ustąpić.
- Spokojnie, nie bój się - uspokoił swoją dziewczynę, ale coś w jego głosie sprawiło, że jeszcze bardziej się zaniepokoiła - był nienaturalnie zachrypnięty. Od razu poznała, że to szloch Lucasa słyszała przed chwilą. - Wyciągnę cię - zapewnił.
- Co się stało? - zapytała, widząc jak jej chłopak kładzie się płasko na asfalcie i odcina pas bezpieczeństwa kieszonkowym scyzorykiem. - Gdzie jest reszta? Czy wszystko z nimi w porządku?
Milczenie było jak zaprzeczenie. Już wiedziała, że stało sie coś strasznego. Całą siłą woli powstrzymała się od płaczu. Musiała być silna dla Lucasa. Powoli, bardzo powoli udało jej się wyjść z samochodu. Upadła na kolana i zaraz zwymiotowała. To był najgorszy koszmar w jej życiu.
- Pomocy! - wrzeszczała Eva z siedzenia kierowcy. - Nie mogę stąd wyjść!
Ariana zapragnęła podbiec do niej i uderzyć ją z całej siły w twarz. Nic takiego by się nie stało, gdyby ta głupia dziewucha nie usiadła za kierownicą. Była zalana w trupa i nie powinna prowadzić. Panna Santiago wiedziała, że nie było dobrym pomysłem spotykać się z nimi tego wieczoru.
Lucas bez słowa zabrał się za wyciąganie Evy z samochodu. Był zrozpaczony i wściekły zarazem. Nie mógł patrzeć na blondynkę, która spowodowała wypadek.
- O mój Boże... - Ariana zatkała usta ręką, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Drugi z samochodów, którym jechali uderzył w drzewo. Nie wyglądał tak źle jak auto Evy, które dachowało, ale i tak sytuacja nie przedstawiała się różowo. Niedaleko, na poboczu leżał właściciel wozu z pogruchotanymi kośćmi i najwyraźniej nie oddychał. Dwóch innych przyjaciół Lucasa ślęczało nad nim i szlochało gorzko zamiast udzielić mu pomocy.
- Co wy robicie? - wrzasnęła panna Santiago dobiegając do nich wzburzona. - Pomóżcie mu!
- Jemu nic nie pomoże - powiedział przez łzy Guillermo, który przez cały czas trzymał nieprzytomnego przyjaciela za rękę.
Ariana odepchnęła go z taką siłą, że aż sama się zdziwiła. Adrenalina buzowała jej w żyłach i nie zamierzała poddać się bez walki.
- Oscar, Oscar! - krzyczała, potrząsając leżącym bez życia chłopakiem. - Słyszysz mnie? Ocknij się!
Carlos i Guillermo wpatrywali się w nią otępiali, nie wiedząc, co zrobić.
- Wezwijcie pogotowie! - wrzasnęła Ariana w rozpaczy. - Zróbcie coś, cokolwiek!
Ale oni nadal tkwili tam, nie wiedząc, co mają począć. Ariana przystąpiła do resuscytacji, ale sama nie wiedziała, dlaczego. Nie wiedziała, ile czasu minęło. Nie wiedziała, czy jest jeszcze choćby cień szansy na odratowanie Oscara, ale miała świadomość, że musi spróbować - nie mogła pozwolić mu tak po prostu umrzeć.
- Co ty robisz? - dał się słyszeć głos Evy, która powoli dochodziła do siebie po wypadku. - Oszalałeś?
Ariana starała się skupić całą siłą woli na Oscarze i na przywróceniu go do życia, ale nie dała rady odgrodzić się od sceny, która rozgrywała się za jej plecami. "30 uciśnięć, 2 wdechy" - powtarzała w myślach, ale i tak udało jej się usłyszeć strzępy rozmowy Lucasa i Evy.
- A co według ciebie mam zrobić, co? Mój przyjaciel nie żyje! Dzwonię po pomoc!
- Piliśmy alkohol, idioto! Pójdziemy siedzieć!
Dał się słyszeć trzask i Ariana domyśliła się, że to Eva wyrwała chłopakowi telefon, po czym roztrzaskała go o ziemię. Kolejny trzask i jęk bólu - Lucas nie wytrzymał i uderzył dziewczynę. Nawet z tej odległości Ariana wyczuwała jego rozpacz.
- Zwariowałaś?! To wszystko twoja wina! Ty ich zabiłaś!
- Nic nie zrobiłam! To był wypadek!
- Wypadek? Wypadek?! - Lucas tracił panowanie nad sobą. Po twarzy ciekły mu łzy, a on sam czuł się bezsilny. - Popatrz na to!
- Au, puszczaj!
Ariana nie wytrzymała i oderwała wzrok od Oscara (za wszelką cenę starała się nie myśleć, że są to jego zwłoki). Nie przerywając miarowych uciśnięć spojrzała w stronę wraku samochodu - Lucas pociągnął Evę za łokieć i pchnął ją na kolana, zmuszając by spojrzała na tylne siedzenia samochodu.
Dał się słyszeć ogłuszający ryk, a potem dziewczyna zaczęła się szamotać.
- Nie chcę na to patrzeć, zostaw mnie! - wrzeszczała, ale Lucas był nieugięty.
- Spójrz na nie! No spójrz! - Hernandez zmusił Evę po raz kolejny, by zajrzała do wnętrza samochodu, a Ariana już wiedziała, co tak przeraziło pannę Medinę. - To twoje przyjaciółki. Spójrz na nie! To ty je zabiłaś!
- Nie, nie, nie! - Eva szlochała na kolanach, cały czas wyrywając się z żelaznego uścisku Lucasa.
- Katrina i Sara zginęły przez ciebie! A Oscar... - Głos mu się załamał, kiedy wypowiedział imię najlepszego przyjaciela na głos. Nagle przypomniał sobie, że on leży tam bez życia, a on znęca się nad Evą, kiedy powinien przy nim być.
Lucas ukląkł przy Arianie i złapał ją za ręce.
- Już za późno - powiedział, ale nie przekonał jej tym. Nie zamierzała przerwać reanimacji. Musiała uratować Oscara.
- Zadzwońcie po pomoc! - krzyknęła Ariana, a Carlos dopiero po chwili uwolnił się z otępienia i drżącą ręką wyciągnął z kieszeni komórkę, wbijając numer pogotowia.
- Ari... - zaczął Lucas, ale nie chciała tego słuchać.
- Nie jest za póżno! - warknęła, nadal uciskając klatkę piersiową Oscara. Obfite łzy spływały jej po twarzy, ale nie przejmowała się tym.
Lucas dał za wygraną, ale po chwili wybuchnął, widząc, co wyprawia Eva.
- Coś ty najlepszego zrobiła?!
Zapłakana blondynka, ledwo trzymając się na nogach wypuściła z rąk bak z benzyną. Samochód stanął w płomieniach i Ariana dobrze wiedziała, że w ten sposób Eva chciała pozbyć się obciążających ją dowodów.
Panna Santiago tak się zagapiła na płomienie, że nawet nie poczuła jak Guillermo ciągnie ją za rękę, chcąc coś powiedzieć.
- Oscar... - wymamrotał, wskazując na przyjaciela, który uniósł powieki na centymetr, po czym z powrotem stracił przytomność.


***

- Dlaczego mnie tu zabrałeś? Chciałeś przypomnieć mi o przeszłości? Pamiętam dokładnie tamten dzień i bez twojej pomocy! Pożar w domu pana Zuluagi doskonale odświeżył mi pamięć...
- Starałem się tylko zrozumieć - przyznał zgodnie z prawdą Nicolas, siadając na krześle w szpitalnej kawiarni, dokąd zabrał Arianę, gdy ta omal nie zemdlała na widok Oscara na szpitalnym łożu. - Myślałem, że to ty odpowiadasz za jego stan. Mój detektyw wprowadził mnie w błąd.
- Nasłałeś na mnie detektywa? - Ariana nie mogła uwierzyć, że znalazła się w tej sytuacji. - Jakim prawem grzebiesz w mojej przeszłości?! To nie twoja sprawa!
- Kiedy ktoś mnie okłamuje, to jest moja sprawa.
Przez chwilę sztyletowali się wzrokiem, a w końcu Ariana się odezwała.
- Twój detektyw nie bardzo się pomylił.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że to przeze mnie Oscar jest w tym stanie. Gdybym nie podjęła się resuscytacji...
- ...on by umarł - dokończył Nicolas, doskonale zdając sobie sprawę, że nie to chciała powiedzieć Ariana. - Ocaliłaś mu życie. Dzięki tobie oddycha.
- Raczej robi to za niego maszyna! - Panna Santiago pokręciła głową, jakby chcąc odrzucić od siebie myśl, że jest jakiegoś rodzaju cudotwórczynią, która przywraca umarłym życie. - Jest w śpiączce. To nie jest życie. Już lepsza byłaby śmierć. Oscar też tak na pewno uważa.
- Jesteś dla siebie zbyt surowa - stwierdził Nico, uważnie przypatrując się dziewczynie. - Skoro już tutaj jesteśmy, może opowiesz mi dalszą część tej historii?
- Wszystko mi jedno - powiedziała, pociągając łyk kawy, którą zamówił Barosso. - Gorzej już chyba być nie może...

- Śpiączka... - powtarzała w kółko, nie mogąc się pogodzić z tym wyrokiem. - Śpiączka...
Czy to lepszy los niż śmierć? Wydawało jej się, że bycie rośliną do końca swoich dni jest o wiele gorsze. Biedny Oscar... Nie zasłużył na to, co go spotkało. Być może już nigdy się nie obudzi, nie zobaczy twarzy swoich rodziców i przyjaciół, nie odetchnie świeżym powietrzem, które byłoby zapewne miłą odmianą od respiratora. Nie zobaczy błękitnego, wiosennego nieba, ani nie poczuje kropli deszczu na swoim ciele. Już nigdy nie roześmieje się melodyjnie, zarażając swoim entuzjazmem wszystkich naokoło...
- Wiesz, co masz robić - warknęła Eva do Lucasa, a ten rzucił jej mordercze spojrzenie.
Wszyscy siedzieli w poczekalni na komisariacie.. Czekali na policjantów, którzy mieli usłyszeć ich zeznania. Ariana miała świadomość, że panna Medina wymyśla swoją własną wersję wydarzeń i próbuje namówić Lucasa, by on również powtórzył jej słowa. Hernandez nie odezwał się ani słowem od czasu usłyszenia diagnozy przyjaciela. Czuł się winny - gdyby wtedy nie był tak potwornie zmęczony i nie zasnął w barze, może nigdy nie doszłoby do wypadku. Może nigdy nie pozwoliłby Arianie jechać z Evą jednym samochodem, bo zauważyłby, że Medina jest pijana. Może... No cóż, teraz już nigdy się nie dowie, czy tak by właśnie było.
- Eva Medina - zagrzmiał głos policjanta, kiedy otworzyły się drzwi do sali przesłuchań i wyszedł z nich roztrzęsiony Guillermo.
Blondynka ruszyła, by opowiedzieć swoją wersję wydarzeń, a chłopak, który dopiero co opuścił pokój zajął zwolnione przez nią miejsce w poczekalni. Był okropnie blady i wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha.
Lucas nic nie powiedział, tylko objął kolegę ramieniem, chcąc choć trochę ulżyć mu w cierpieniu. Tej nocy Guillermo stracił nie tylko przyjaciela, ale również siostrę i dziewczynę. To była dla niego prawdziwa tragedia.
Ariana zacisnęła zęby, chcąc powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Wcale jej nie ulżyło, kiedy ratownicy medyczni stwierdzili, że uratowała Oscarowi życie. Życie... Śpiączka była o wiele gorsza od śmierci. Może należało pozwolić chłopakowi odejść w spokoju.
- Ona je po prostu spaliła. - Guillermo nie miał już sił płakać. Jego boleść była zbyt wielka. - Nie zostały nawet ciała, które można by pochować...
Lucas zacisnął mocniej rękę na jego ramieniu. On również nie mógł się pogodzić z tym, co zrobiła Eva - Katrina i Sara zasłużyły na godny pogrzeb.
Carlos chodził w tę i z powrotem po poczekalni. Wyglądał jakby walczył sam ze sobą. Ta cała sytuacja była tragiczna i dla niego, ale zmarłym nie mógł już pomóc, a sobie owszem.
- Co ci jest? - odezwał się po raz pierwszy, od kiedy się tu znaleźli, Lucas. - Nie jesteś niczemu winny. Nic ci nie grozi.
- Nie rozumiesz. - Carlos przeczesał włosy drżącą ręką. - Mój ojciec ma ogromne długi... Jeśli ojciec Evy się do niego dobierze, koniec z nami.
- Co ma do tego ojciec Evy? - warknął Lucas. - Chcesz dać się jej zastraszyć? Co ci kazała zrobić? Powtórzyć tę samą wersję, bo w przeciwnym razie dobierze się do twojej rodziny?
- Mniej więcej - odparł Carlos, cały się trzęsąc ze strachu. - Mówimy tutaj o mojej przyszłości.
- O przyszłości? - Guillermo nie wytrzymał. Wstał z miejsca i wyglądał jakby miał się zaraz rzucić na przyjaciela. - O jakiej, k***a, przyszłości?! Ty, w odróżnieniu do niektórych wciąż ją masz! Oscar leży w śpiączce i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi, a moja... - Głos mu się załamał na wspomnienie zmarłych dziewczyn. - Moja siostra i dziewczyna obróciły się w kupkę popiołu. O jakiej my tutaj przyszłości mówimy?
- No właśnie - ja mam jeszcze przed sobą całe życie! Muszę myśleć przede wszystkim o sobie, a nie o tych, którzy już nie żyją!
Dał się słyszeć dźwięk złamanego nosa, kiedy Guillermo wymierzył kumplowi prosty cios.
- Ty skurczybyku! Ty cholerny skurwysynie! - krzyczał w niebogłosy, aż w końcu policjanci musieli go wyprowadzić.
Carlos trzymając się za zakrwawiony nos spojrzał na Lucasa, który tylko wzruszył ramionami.
- Na jego miejscu zrobiłbym to samo - wyznał szczerze.
- Do ciebie też się dobierze - zauważył Carlos, a Lucas zrozumiał jego słowa pomimo krwi, która nieustannie zalewała chłopakowi usta.
Po chwili Carlos wyszedł szukać pomocy medycznej, a Ariana i Lucas zostali sami. Siedzieli w milczeniu, bo żadne z nich nie znało słów, które mogłyby ukoić cierpienie.


- Co było dalej? - zapytał Nicolas, a Ariana wzdrygnęła się ze strachu.
Tak wciągnęła się w tę opowieść, jakby na nowo wszystko przeżywała i zupełnie zapomniała o obecności młodego Barosso.
- Później dowiedziałam się od Carlosa jaki był plan Evy. Chciała o wszystko obwinić mnie - myślała, że jej przyjaciele będą do tego skłonni zwłaszcza, że nigdy specjalnie za mną nie przepadali, a w dodatku jako córka bogatych przedsiębiorców trzymała ich rodziny w garści. Nie przewidziała jednak, że dla Guillermo o wiele ważniejsza od pieniędzy czy reputacji była sprawiedliwość. Chciał oddać hołd zmarłej siostrze, Sarze i dziewczynie, Katrinie. Nie zdawała sobie też sprawy, że Carlos pójdzie po rozum do głowy i zdecyduje się zeznawać zgodnie z prawdą. Żaden z nich nie obarczył winą za wypadek mnie, jak to miała w planach Eva Medina.
- Naprawdę chciała to zrobić? - Nicolas nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Uwierzyli by jej?
- Gdyby wszyscy zeznali jednakowo, nie mieliby wyjścia - musieliby jej uwierzyć. Wtedy ja, jako dziewczyna z biednej rodziny, wyszłabym na kłamczuchę, która próbuje ocalić własną skórę, wymyślając historię, obciążającą Evę ze znanej i szanowanej w San Antonio familii.
- A Lucas? - zapytał Barosso, co spowodowało, że Ariana nagle zbladła. - Co się stało z nim?
- Jakby to powiedzieć... - Ariana zastanowiła się przez chwilę. - Lucas okazał się najgorszym tchórzem, jakiego kiedykolwiek poznałam...

- Przepraszam! Pozwól mi wyjaśnić!
- Nie mamy, o czym rozmawiać!
- Popełniłem błąd...
- Błąd? - Ariana nie wytrzymała. - Omal nie zniszczyłeś mi życia!
- Ja... Nie rozumiesz. - Lucas był zawstydzony i zrozpaczony. Nie powinien był tego robić, ale nie widział innego wyjścia. - Mój ojciec obiecał, że zapewni Oscarowi najlepszych lekarzy w kraju. Być może się wybudzi.
- Nic nie obchodzi mnie twój ojciec. Mam gdzieś to, kim jest i co może. Skłamałeś pod przysięgą, obarczyłeś mnie winą za coś, czego nie zrobiłam i uszło ci to na sucho. To ma być sprawiedliwość?! - Ariana nie dbała o to, że sąsiedzi słyszą, o co się kłócą. Łzy spływały jej po twarzy i nie mogła ich powstrzymać. - Oscar nigdy nie pochwaliłby tego, co mi zrobiłeś...
- Przestań - jęknął chłopak, a jego oczach również zalśniły łzy na wspomnienie przyjaciela. - Przestań...
- Taka jest prawda. Był sto razy lepszym człowiekiem od ciebie. To ty powinieneś być teraz na jego miejscu!
- Chyba naprawdę tak nie myślisz... - Lucas spojrzał na swoją od niedawna byłą dziewczynę ze smutkiem. Nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała. - Ariano, ja nadal cię kocham.
- Kochasz?! Ty nie wiesz, co to miłość! Kiedy się kogoś kocha, nie robi mu się takich rzeczy. A ty byłeś gotowy patrzeć jak zamykają mnie w poprawczaku lub, co gorsza, w więzieniu. Nic nie obchodziło cię, że jestem niewinna, że to nie ja prowadziłam ten cholerny samochód...
- Zrozum! - Chłopak był zrozpaczony, nie wiedział, co robić. - Eva ma mojego ojca w kieszeni. Jeśli zeznałbym, że to ona za wszystko odpowiada, moja rodzina straciłaby wszystko, co ma! Wiem, że postąpiłem źle, ale musiałem też myśleć o mojej mamie. Musiałem pomyśleć o Oscarze. Teraz ma zapewnioną najlepszą opiekę lekarską. Są dużo lepsze prognozy, że wyzdrowieje...
- Masz czelność przychodzić tu i jeszcze się usprawiedliwiać? - Ariana pokręciła głową z niedowierzaniem. - I co będzie kiedy się obudzi? A może raczej "jeśli" się obudzi, co? Jak będziesz mógł spojrzeć w oczy swojemu najlepszemu przyjacielowi? Jesteś zwykłym kłamliwym draniem, dla którego liczą się tylko pieniądze i reputacja. Zawsze nim byłeś. Szkoda, że wcześniej tego nie zauważyłam.
Już miała zamiar zamknąć mu drzwi przed nosem, kiedy coś sobie przypomniała.
- Prace społeczne... - prychnęła ze złością. - I pomyśleć, że twój tatuś musiał tylko kiwnąć palcem. Ja nie miałabym tyle szczęścia.


- Zeznawał przeciwko tobie? Podtrzymał wersję Evy? - Nicolas nie wierzył w to, co usłyszał.
- Tak było - przyznała panna Santiago, otulając się szczelniej marynarką, którą okrył ją Nico, kiedy opowiadając swoją historię, dostała dreszczy. - Nie wiedział, że Carlos zmieni zdanie i powie całą prawdę przed sądem. Lucas i Eva byli święcie przekonani, że jeśli zwalą winę na mnie on ich poprze. Guillermo się nie liczył - nawet gdyby zeznawał przeciwko Evie, sędzia mógł potraktować go jako niepoczytalnego ze względu na stratę, jakiej doznał. Mną się nie martwili. Wiedzieli, że nikt nie uwierzy biednej dziewczynie, w dodatku imigrantce z Europy. Uratował mnie Carlos. To dzięki jego zeznaniom zostałam oczyszczona z zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci. Przeraża mnie fakt, że ani Luke, ani Eva nie odpowiedzieli za krzywoprzysięstwo. Ich rodziny pociągnęły za odpowiednie sznurki i sąd uznał, że po prostu byli w szoku. Jako karę przydzielił im prace społeczne. Wyobrażasz to sobie?
Nicolas pokiwał głową z dezaprobatą. Nie powinien się dziwić temu, co mu przed chwilą wyznała. Ostatecznie dobrze wiedział, co mogą zapewnić pieniądze i renoma. On również często wykorzystywał nazwisko.
- Później już nie widziałam się z Lucasem - kontynuowała swoją opowieść Ariana, choć młody Barosso wcale na to nie nalegał. - Wyjechał z Texasu i słuch po nim zaginął. Podobno skończył Akademię Policyjną i jest stróżem prawa czy coś w tym rodzaju. Jeśli to prawda, to tylko udowadnia w jak zakłamanym systemie żyjemy - krzywoprzysięzca policjantem. - Dziewczyna prychnęła z oburzeniem.
- Powinnaś się trochę przespać - zauważył Nico. - Nie powinienem był cię tu ciągnąć, żebyś rozpamiętywała przeszłość. Niepotrzebnie wynająłem detektywa. Przepraszam.
- No cóż... Musiałam być kiepską kłamczuchą, skoro domyśliłeś się, że udaje.
Nicolas uśmiechnął się po raz pierwszy od kiedy znaleźli się w San Antonio.
- A tak właściwie, dlaczego użyłaś swojego drugiego imienia i nazwiska matki? - zapytał.
- Nie wiedziałam, czy jesteś godny zaufania.
- A teraz uważasz, że jestem?
- Opowiedziałam ci historię mojego życia.
- Tak, ale tylko dlatego, że cię do tego zmusiłem.
- No cóż... W takim razie pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.
Barosso nie drążył tematu. Na życzenie Ariany zawiózł ją do domu rodziców, gdzie miała zatrzymać się na trochę. On sam wrócił do Valle de Sombras, które, choć ponure, teraz wydawało się przyjaźniejsze niż San Antonio.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:16:29 04-10-14    Temat postu:

dubel

Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 12:18:59 04-10-14, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:01:31 04-10-14    Temat postu:

110. LIA

Oparła łokieć o drzwi samochodu i wsparła głowę na dłoni zerkając przelotnie na Leo i uśmiechając się do siebie. Siedział na miejscu kierowcy, jedną rękę opierając na kierownicy, a drugą przecierając zmęczoną twarz. Przesunął dłonią po włosach i potarł obolały kark, po nocy spędzonej na, niezbyt wygodnej, kanapie Suareza. Zresztą sama pobudka, też pozostawiała wiele do życzenia.

- Wstawaj Leo! – jęknęła Lia bezradnie i siedząc na niskim stoliku przy kanapie, walnęła Sancheza poduszką w ramię. On jednak mruknął sennie i uśmiechnął się błogo.
- Słonko, jeszcze pięć minut – odparł nawet nie otwierając oczu i przekręcając się na drugi bok. Lia westchnęła, bo to samo słyszała co dziesięć minut, przez ostatnie półgodziny. Zagryzła policzek od środka i wstała podchodząc do zlewu. Sięgnęła po szklankę i nalała do niej wody, po czym podeszła do kanapy i szturchnęła Leo w ramię.
- Wstawaj, proszę po raz ostatni! – warknęła, a kiedy machnął ręką, jakby odganiał natarczywą muchę, Lia uniosła wymownie brew i nie czekając dłużej, chlusnęła mu wodą ze szklanki prosto w twarz. Sanchez zachłysnął się powietrzem i zerwał nieporadnie, lądując jak długi na podłodze. Lia zakryła dłonią usta ukrywając śmiech, kiedy całkowicie oszołomiony rozejrzał się dookoła. Jego wzrok padł na stojącą obok Lię, która skrzyżowała ręce na piersi i przyglądała mu się nie kryjąc rozbawienia – ostrzegałam cię Leo – odparła ze śmiechem, a on łypnął na nią gniewnie – zbieraj się słonko – sparodiowała ton jego głosu sprzed kilku minut i wyszła z salonu.



- Nadal się dąsasz za tą wodę? – zapytała z rozbawieniem, przerywając ciszę jaka zapadła między nimi odkąd wsiedli do samochodu. Leo pokręcił głową i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nie pozwoliłaś mi nawet napić się kawy – poskarżył się zerkając na nią przelotnie, ale w jego głosie nie dało się słyszeć złości.
- Poranna kawusia, śniadanka i inne pierdoły, to działka Margarity – odparła mrugając do niego przyjaźnie. Leo westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą, a na jego ustach zaigrał wesoły uśmiech. Lia oparła głowę o zagłówek i potarła dłonią piekące od niewyspania oczy. W porównaniu z Leo, któremu udało się chociaż złapać krótką drzemkę, ona sama nie mogła zmrużyć oka przez całą noc. Jej myśli wciąż krążyły wokół Christiana, tego co się z nim dzieje i tej cholernej kartki z notesu. Nie opuszczało jej przeczucie, że jego zniknięcie to jakaś grubsza sprawa, mimo iż Leo bagatelizował całe zajście. Tym bardziej, że wciąż miała z tyłu głowy myśl o zleceniu zabójstwa na Suareza. Od samego początku ta wiadomość, mimo iż wysłana mailem, nie dawała Lii spokoju, ale teraz bardziej niż wcześniej, była skłonna uwierzyć, że to jednak nie był głupi żart. Nie chciała panikować, ani wyjść na histeryczkę, ale nauczyła się ufać swojej intuicji i tym razem również zamierzała. Po setki razy analizowała również wszystko co wczoraj zaszło, choć tak naprawdę nie dawało im żadnej konkretnej wskazówki. Nawet na tym cholernym bankiecie niczego nie udało im się dowiedzieć, tym bardziej, że uwaga wszystkich zgromadzonych skupiła się na skandalu z udziałem Alejandro i Nadii. Czuła się przez to jeszcze bardziej bezradna, miała potworny mętlik w głowie, jeszcze większy niż kiedy wróciła do mieszkania po starciu z Martinem i Barosso. Do tego nasilający się wciąż ból pleców, mimo wygodnego łóżka i środków przeciwbólowych, uniemożliwiał jej sen i zebranie myśli do kupy. W rezultacie wstała skoro świt, nie przespawszy nawet minuty. Wczorajszego wieczora niechętnie przystała na propozycję Leo, zwłaszcza po tym co znalazła w notesie całkiem przypadkiem. Nosiło ją by od razu to sprawdzić, ale wiedziała, że Sanchez miał trochę racji. Nie przyda się do niczego, jeśli zaniedba własny kręgosłup.
Przesunęła dłońmi po twarzy i sięgnęła do kieszeni kurtki po kolejną tabletkę przeciwbólową, po czym popiła ją sporą ilości wody z butelki, którą zabrała z mieszkania Christiana. Potarła skronie i skrzywiła się lekko, a Leo zerknął na nią kątem oka.
- Wyglądasz okropnie – stwierdził poważnie wracając wzrokiem na drogę.
- Dziękuję ci bardzo Leo! – prychnęła starając się wyglądać na oburzoną i łypnęła na niego gniewnie – widzę, że bierzesz lekcje od Christiana, on też potrafi prawić takie wyrafinowane komplementy – odparła kręcąc głową z dezaprobatą i uśmiechając się krzywo. Leo przewrócił teatralnie oczami i zaśmiał się pod nosem – nie mów mi tylko, że Margarita leci na takie teksty, bo całkiem straci w moich oczach – odezwała się po chwili, przyglądając się Sanchezowi z rozbawieniem. Leo wzruszył nonszalancko ramionami i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Ona leci na co innego – zagryzł dolną wargę, a Lia parsknęła śmiechem i uniosła ręce w geście poddania.
- Dobra nie wnikam – odparła łagodnie i wlepiła wzrok w boczną szybę. Leo jednak szybko spoważniał i znów na nią spojrzał z troską malującą się w ciemnych oczach.
- Tak serio Lia, widziałaś się dzisiaj w lusterku, dziewczyno? – spytał z wyraźną naganą w głosie. Lia westchnęła i przymknęła oczy – wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Podkrążone i przekrwione oczy, przezroczysta na twarzy i ciągle łykasz te pastylki jak tic tac’i – dodał karcąco, marszcząc brwi.
- Leo daj spokój, nic mi nie jest – skłamała, choć z każdą godziną czuła się coraz gorzej. Nie miała jednak zamiaru położyć się i czekać, aż Suarez sam się znajdzie. Nie wytrzymałaby tej bezczynności i jedyne co mogła teraz zrobić, to trochę bardziej na siebie uważać.
- Bujać to my, a nie nas – bąknął kręcąc głową z rezygnacją i nerwowo zaciskając szczękę – powinnaś odpoczywać – dodał, choć wiedział, że reprymenda z ust takiego beztroskiego faceta jak on, nic nie da, a Lia nie weźmie jej na poważnie. Była uparta jak osioł.
- Odpoczywać będę jak się znajdzie Suarez – warknęła opierając łokieć o drzwi i nerwowo przygryzając zębami kciuk. Leo uderzył kilka razy lekko głową o zagłówek, wzdychając ciężko i uśmiechając się cierpko – a Christian o niczym nie musi się dowiedzieć – dodała cicho nieco już zirytowana.
- Ty go chyba nie znasz – odparł Leo z kwaśną miną. Lia uśmiechnęła się pod nosem i zerknęła na niego z uniesioną brwią.
- Jak się tak go boisz, to cię mogę obronić – zażartowała siląc się na beztroski ton i uśmiechem chcąc ukryć grymas bólu, jaki pojawił się na jej twarzy.
- Wielkie dzięki, wolę już dostać w zęby niż słuchać później złośliwych uwag, że w mojej obronie staje baba – burknął pod nosem, marszcząc brwi – musisz iść do Margarity, bo inaczej sam cię tam zaprowadzę – dodał nagląco spoglądając na siedzącą obok niego Lię, która zaczęła unikać jego wnikliwego spojrzenia.
- To chyba [link widoczny dla zalogowanych]– odezwała się Lia całkowicie ignorując słowa Sancheza i wyglądając przez przednią szybę. Zerknęła na zamalowaną ołówkiem kartkę, którą wyrwała z notesu i przeczytała adres, choć znała go już na pamięć.
- Wesołe miasteczko, a wygląda jak z horroru – stwierdził Leo wjeżdżając ostrożnie na teren opuszczonego od dawna placu. Uniósł pytająco brwi i zerknął przelotnie na Lię.
- Raczej na romantyczną schadzkę, to się tu nie wybrał – odparła krzywiąc się przy tym lekko – patrz, to nie Suzuki Christiana – wskazała ruchem głowy, na stojący kilka metrów przed nimi motor z zawieszonym na kierownicy kaskiem. Leo przełknął ślinę i zaparkował samochód, a Lia zacisnęła szczękę i wysiadła powoli, rozglądając się bacznie.
- Wygląda na to, że to jego – stwierdził Leo podchodząc do maszyny i przeczesując włosy palcami.
- Dalej twierdzisz, że nic się nie stało? – spytała piorunując go wściekłym spojrzeniem. Leo wygiął usta w skruszonym uśmiechu i umknął spojrzeniem – rozejrzyjmy się może – zasugerowała niepewnie spoglądając Sanchezowi w oczy i zagryzając policzek od środka. Leo nerwowo rozejrzał się dookoła i skinął tylko głową na zgodę.
- Dlaczego od samego początku byłaś święcie przekonana, że coś mu się stało? – spytał, bacznie jej się przyglądając. Lia zgromiła go spojrzeniem, znacząco unosząc brew.
- Na jakim ty świecie żyjesz, Leo? – spytała – Przecież ktoś chce go zabić.
- Co?
- Nic nie wiesz? – Leo pokręcił głową przecząco wyraźnie zaskoczony – Parę dni temu, jakaś jego koleżanka z dzieciństwa, przyniosła wydruk wiadomości ze swojej poczty mailowej, w której ktoś zlecił jej zabójstwo.
- To….to…..
- Niedorzeczne, wiem – mruknęła, uśmiechając się krzywo – Też wolałabym, żeby to był jakiś głupi żart, ale Christian zniknął bez śladu.
- Dlaczego nic mi nie powiedział? – jęknął rozżalony Leo, jakby to był teraz jego największy problem. Lia wzruszyła tylko ramionami.
- Pewnie nigdy nie brał tego na poważnie – skwitowała.
- Wcale mi się tu nie podoba, sprawdźmy szybko okolicę i spadajmy – rzucił wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Musimy jeszcze zgarnąć Suzuki Christiana, w drodze powrotnej – zauważyła słusznie, zagryzając policzek od środka.
- Zabierzemy, chodź – polecił Leo podchodząc do Lii i chwytając ją za rękę zanim zdążyła ruszyć przodem. Uniosła pytająco brew, zerkając wymownie na ich splecione ręce - No co? – Leo uśmiechnął się głupkowato i wzruszył nonszalancko ramionami – masz mało mądre pomysły, a ja nie mam zamiaru wąchać kwiatków od spodu, jeśli coś ci się stanie – wyjaśnił, a Lia wywróciła oczami w odpowiedzi i tym razem potulnie pozwoliła się poprowadzić.

***

Kilkadziesiąt minut później Leo wysadził ją w pobliżu mieszkania Christiana, a sam pojechał do ośrodka. Tak jak się spodziewali niczego nie znaleźli w opuszczonym wesołym miasteczku, prócz czarnego Suzuki. Nie było nawet śladu Christiana, a tym bardziej niczego co by mogło wskazywać, co się tam właściwie wydarzyło. Lista pytań wciąż się wydłużała, a Lia było coraz bardziej wściekła i zagubiona. W tej chwili jedyne czego potrzebowała to rękawice bokserskie, worek treningowy i godzina wysiłku, a fakt, że przy obecnym stanie zdrowia, nie mogła sobie na to pozwolić, frustrował ją jeszcze bardziej.
Wyszła zza rogu kierując się do bloku Christiana, całkowicie pogrążona w myślach. Dopiero kiedy dotarły do niej stłumione dźwięki prowadzonej rozmowy, wróciła do rzeczywistości. Uniosła głowę, a jej spojrzenie od razu padło na opartego niedbale o maskę nowiutkiego Porsche Nicolasa Barosso, który gawędził w najlepsze z nikim innym, jak z Pablem Diazem. Wypuściła powietrze z płuc i pokręciła głową. Ostatnią osobą, z którą chciała teraz rozmawiać był detektyw, ale jak widać są rzeczy nieuniknione. Podeszła powoli bliżej, a wtedy twarze obu panów zwróciły się w jej stronę. Nicolas zmierzył ją uważnym spojrzeniem, a po chwili jego oczy rozbłysły, kiedy ją w końcu rozpoznał.
- Lia – odezwał się uśmiechając się uprzejmie i wsuwając dłonie do kieszeni eleganckich spodni. Niewiele się zmienił odkąd widziała go ostatnim razem, ale mogła się założyć, że kobiety nadal za nim szalały, a on umiejętnie to wykorzystywał poszerzając, i tak już pokaźną, listę swoich zdobyczy.
- Nicolas – odparła chłodno przenosząc wzrok na Pablo – witam detektywie – zwróciła się do mężczyzny, który kolejny już raz uparcie się w nią wpatrywał, a w jego niebieskich oczach Lia dostrzegła błysk, którego nie potrafiła rozszyfrować. Odruchowo sięgnął do serca i roztarł to miejsce otwartą dłonią. Odchrząknął cicho.
- Widzę, że lepiej się pani czuje – stwierdził, a jego usta wygięły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Owszem dziękuję – skłamała, bo ból w plecach nadal był nieznośny, pomimo środków jakie przepisała jej Margarita – ma pan jakąś sprawę? – spytała wskazując ręką wejście do bloku. Pablo przesunął dłonią po brodzie pokrytej zarostem, przyprószonym już lekką siwizną i pokiwał głową, ale Lia odniosła wrażenia, że w tej chwili myślami jest całkowicie nieobecny.
- Właściwie to chciałem porozmawiać z Christianem Suarezem – przyznał na powrót przybierając służbowy ton i nie spuszczając wnikliwego spojrzenia z jej twarzy. Zagryzła policzek od środka i zmrużyła oczy zastanawiając się, w jakiej sprawie Diaz, może chcieć rozmawiać z Christianem. Z jej wypadkiem, który miał miejsce dwa dni temu, nie miał przecież nic wspólnego.
- Przykro mi, ale nie ma go w domu – odparła Lia uśmiechając się przepraszająco i modląc się w duchu, by detektywowi nie przyszło do głowy zadawać żadnych pytań. Skinął głową ze zrozumieniem.
- W takim razie proszę mu przekazać, że chciałem z nim pomówić – poprosił, a Lia pokiwała głową bez słowa. Pablo wyciągnął dłoń żegnając się z Nicholasem – do zobaczenia – rzucił na odchodnym, po czym ruszył na drugą stronę ulicy do swojego auta, a chwilę później już go nie było.
- Więc to prawda – usłyszała głos Nicolasa, który bardziej stwierdził niż zapytał, wpatrując się w nią przenikliwym spojrzeniem. Lia uniosła pytająco brew, a on uśmiechnął się szeroko wciąż opierając się o samochód – jesteś kobietą Christiana Suareza – dokończył, z Lia zdusiła w sobie przekleństwo, które cisnęło jej się w tej chwili na usta. Zamiast tego przemilczała to spostrzeżenie, odważnie wytrzymując jego świdrujący wzrok – to dlatego Alejandro zarobił od niego w pysk – zaśmiał się zadowolony, jakby odkrył właśnie jakąś wielką tajemnicą. Lia skrzywiła się na wspomnienie tego co zaszło w gabinecie Barosso, ale nie miała zamiaru o niczym mu mówić. Nigdy nie byli przyjaciółmi i wątpiła, by to kiedykolwiek mogło się zmienić.
- Braciszek się nie pochwalił? – spytała z kpiną w głosie, unosząc wymownie brew i krzyżując ręce na piersi. Nicolas sięgnął do kieszeni spodni po paczkę papierosów i pokręcił głową.
- Nie musi – wyciągnął paczkę w jej stronę, ale kiedy pokręciła głową, uśmiechnął się tylko znacząco i wsunął fajka do ust – wiem, że Alex lubi zadzierać z tymi, z którymi zadzierać nie powinien – stwierdził obojętnie wyciągając z kieszeni spodni złotą zapalniczkę, której Lia miała kiedyś okazję dobrze się przyjrzeć – ma swoje za kołnierzem – rzucił chłodno odpalając papierosa i zaciągając się nikotynowym dymem.
- Żaden z was nie jest święty – odparowała Lia z bojową miną, uśmiechając się cierpko. Nicolas pokiwał głową w zamyśleniu.
- Takie geny – rzucił od niechcenia wpatrując się w zapalniczkę, którą obracał w palcach. Zmierzyła go świdrującym spojrzeniem zatrzymując wzrok na dłużej na złotym przedmiocie w jego dłoni. Doskonale pamiętała co było na niej wyryte. Kilka lat temu lista na tej zapalniczce była krótka, teraz zapewne brakowało miejsca na kolejne imiona biednych dziewczyn, które omotał Barosso. Różnił się jednak od brata, bo on w przeciwieństwie do Alejandra, nigdy nie krył się z tym, że lubi zdobywać kobiety. Miał chyba każdą, która mieszkała w Valle de Sombras. Nie odpuścił by żadnej dopóki nie znalazłaby się w jego łóżku. Nagle coś do niej dotarło. Zmrużyła oczy i przeniosła podejrzliwy wzrok na jego twarz, wpatrując się w niego intensywnie, jakby miała tam znaleźć odpowiedź na tlące się w jej głowie pytanie. Do tej pory ona i Christian sądzili, że winowajcą i potencjalnym sprawcą ciąży Laury jest Alejandro. Żadne z nich nie wzięło pod uwagę największego Casanovy w miasteczku. Teraz jak się nad tym zastanawiała, uświadomiła sobie, że liścik od siostry Christiana, wskazywał bezpośrednio na Nicolasa, a nie na Alejandra. Zaintrygowany ciszą jaka między nimi zapadła, Nicolas uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, pytająco unosząc brew.
- Imię Laury też widnieje na twojej zapalniczce? – spytała bez ogródek. Barosso pokręcił głową energicznie, śmiejąc się pod nosem bez cienia wesołości.
- Zdobycie Laury nigdy nie było moim celem – wyznał poważnie, zaglądając jej w oczy i zaciągając się papierosem.
- Czyżby? A czego niby jej brakowało? – spytała kpiąco zupełnie niedowierzając jego słowom i świdrując go przeszywającym spojrzeniem. Barosso pokręcił głową i zapatrzył się gdzieś przed siebie.
- Niczego – wzruszył nonszalancko ramionami uśmiechając się krzywo – miałem się narażać na gniew jej braciszka? – prychnął i pokręcił głową, zerkając na Lię ukradkiem – dziękuję postoję – rzucił zaciągając się fajkiem. Lia zaśmiała się sztucznie.
- Od kiedy to jest dla ciebie przeszkodą? – spytała z niedowierzaniem, przypominając mu tymi słowami, wydarzenie, które miało miejsce kilka lat temu, a o którym Barosso z pewnością wolałby zapomnieć. Zignorował jednak jej słowa i spojrzał jej poważnie w oczy.
- Nigdy nie dotknąłem Laury, tak samo jak ciebie – przyznał taksując ją szybkim spojrzeniem. Lia wpatrywała się w niego badawczo, analizując jego słowa i zastanawiając się ile z tego co mówił było prawdą, a ile to wyćwiczona od lat poza kłamcy. Nicolas speszony jej uporczywym spojrzeniem, zacisnął szczękę i nerwowo zaciągnął się nikotynowym dymem.
- Wiesz kto się koło niej kręcił? – spytała, ale odpowiedział jej obojętnym wzruszeniem ramion. Rzucił niedopalonego papierosa na chodnik i przydeptał go butem.
- Nic nie wiem i niczego nie widziałem – odparł ostro patrząc na Lię – może powinniście zapytać samą zainteresowaną? – odbił piłeczkę, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- No tak, nie mój cyrk nie moje małpy, co? – rzuciła zirytowana, wpatrując się uparcie w jego twarz – A o tym, że pobita trafiła do szpitala, też nie wiesz? – spytała podejrzliwie mu się przyglądając.
- Tylko tyle ile mówili w miasteczku i uprzedzając twoje kolejne pytanie – zaczął zaglądając jej w oczy i zaciskając szczękę – nie wiem kto jej to zrobił. Nie jestem niczyją niańką – warknął ostrzej niż zamierzał.
- Szkoda tylko, że ci nie wierzę – odparła Lia przekrzywiając głowę i patrząc na niego, mrużąc przy tym oczy.
- To już nie mój problem – fuknął pocierając dłonią kark. Lia pokręciła głową z dezaprobatą i roztarła skronie, kiedy poczuła nasilający się wciąż od rana, ból głowy – może przez wzgląd na stare czasy dałabyś się zaprosić na kawę? – zapytał przybierając na powrót cwany uśmieszek i lustrując ją uważnie ciemnym wzrokiem. Lia parsknęła śmiechem, patrząc na niego z politowaniem.
- To co się wydarzyło kilka lat temu, nie czyni z nas przyjaciół Barosso – odparła ostro – ty pomogłeś mi, ja się zrewanżowałam, jesteśmy kwita – przypomniała chłodno, przeczesując włosy palcami. Nicolas uśmiechnął się pod nosem ze zrozumieniem i uniósł ręce w geście poddania.
- W porządku, załapałem – odparł swobodnie , po czym obszedł samochód wsiadając za kierownicę – w takim razie, do zobaczenia – rzucił na pożegnanie i nie czekając na odpowiedź, odjechał z piskiem opon.
Lia jeszcze przez chwilę stała na chodniku, odprowadzając wzrokiem porsche Nicolasa. Sama już nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Valle de Sombras było małym miasteczkiem, a działo się tu więcej, niż w niejednym filmie sensacyjnym. Miała po kokardy tego wszystkiego, czuła się coraz gorzej, bo ból kręgosłupa i głowy, a tym bardziej nieprzespana noc, dawały jej się boleśnie odczuć. Była niespokojna, rozdrażniona i nabuzowana, a to jak bomba z opóźnionym zapłonem, która może wybuchnąć w najmniej odpowiednim momencie. Musiała naprawdę odpocząć, przespać się choć odrobinę, bo jeśli dalej tak to będzie wyglądało, prędzej wyląduje w szpitalu, niż znajdzie Christiana. Godziny mijały nieubłaganie, a ona i Leo, nadal nie mieli nic ponad poszlaki.
Westchnęła ciężko i skierowała się do mieszkania, wyciągając po drodze klucze z kieszeni kurtki.


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 20:47:26 04-10-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 62, 63, 64  Następny
Strona 9 z 64

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin