|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
mina107 Prokonsul
Dołączył: 29 Kwi 2012 Posty: 3548 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wa-wa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:46:49 27-07-14 Temat postu: |
|
|
16. AMELIA
Biegła nie wiedząc, dokąd, myślała tylko, żeby znaleźć się jak najdalej od powracającego koszmaru. Kiedy znalazła się na plaży, upadła na piasek zanosząc się płaczem. -Boże, dlaczego? Dlaczego on, dlaczego teraz?! - krzyczała, najgłośniej jak potrafiła. -Akurat, kiedy mam szansę zacząć nowe życie, stawiasz go znów na mojej drodze!- łkała.-Jeśli to jest żart to wiedz, że kiepski… - ostatnie zdanie zmęczona płaczem wymruczała.
Pomyślała, że piasek jest taki suchy, ciepły i mięciutki. -Najchętniej by się w nim zagrzebała tak, żeby mnie nikt nie znalazł. - pomyślała. Była zmęczona, wielogodzinna, samotna podróż, położone daleko od tak dobrze znanego domu tajemnicze miasteczko, które choć ładne, nosiło niezbyt przyjemną nazwę, Paraiso i na koniec on… znowu w jej życiu. Wsłuchując się w morze zasnęła. Gdy trzy godziny później obudziła się pomyślała, że to miejsce pozwoliło jej nareszcie odciąć się od świata. Że chciałaby tu zostać. Jednak pogoda nie okazała się najlepszym kompanem. Kilka minut później plażę zalał rzęsisty deszcz, a na niebie zabłyszczały pierwsze błyskawice. Opuszczając zatokę Amelia z powodzeniem mogła brać udział w konkursie na Miss Mokrego Podkoszulka, w trampkach miała jezioro, a włosy ułożone na mokrą włoszkę, jakby to określiła jej matka. Po ciepłym i przytulnym schronieniu pozostało tylko wspomnienie.
- No cóż czas szukać jakiegoś lokum, w którym będę mogła trochę pomieszkać, a przede wszystkim wysuszyć się, wyspać i pomyśleć, co dalej mam zrobić z moim nędznym życiem. - planowała, wspinając się pod górę. Gdy zmęczona i przemoknięta pokonała ostatnie metry w oczy rzucił jej się, zaparkowany nieopodal samochód. Opierała się o jego maskę młoda kobieta, którą co gorsza Amelia znała, a właściwie widziała kilka godzin wcześniej. Szybki rzut oka wystarczył, aby zrozumiała, ze chcą czy nie chcąc będzie musiała porozmawiać z nią, po za wszystkim deszcz wcale nie chciał przestać padać, a coraz szybciej traciła siły.
- Jestem głodna, wyczerpana i po prostu przestraszona. Muszę schować cię dumo do kieszeni i przyjąć pomocną dłoń, jeśli oczywiście ktoś mi ją zaoferuje.- podbudowana krótką rozmową z własnym ego, podeszła do nieznajomej.
- Dzień dobry, to pani krzyczała za mną, kiedy wychodziłam z Paraiso, prawda? Czemu mnie pani szukała? Bo nie spotkałyśmy się przypadkiem - dodała bardzo poważnie.
-Nie, nie spotkałyśmy się przypadkiem. I nie wiem, dlaczego tak bardzo przejęłam się twoim losem - Nadia postanowiła chwilowo nie zdradzać się przed dziewczyną jak poruszyło ją jej przedstawienie. - A teraz wsiadaj, bo naprawdę nie mam ochoty wylądować jutro w łóżku z gorączką, ani tym bardziej pielęgnować Ciebie. No już, pora obiadu minęła, więc nie schrupię Cię, przynajmniej dziś - popędziła nieznajomą widząc niezdecydowanie w jej oczach.
Amelia spojrzała nowopoznanej w oczy. Jej intencje wydawały się czyste, choć wychowanej w surowym otoczeniu Amelii trudno było w nie uwierzyć, ale cóż… jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…
Gdy siedziały w samochodzie starsza z kobiet odetchnęła z ulgą, spojrzała na młodszą towarzyszkę i przedstawiła się. - Nazywam się Nadia de la Cruz, a ty? - zapytała łagodniejszym tonem niż mówiła do tej pory.
-Mam na imię Amelia… Amelia Cornado Duarte - dodała nie będąc pewną czy powinna opowiadać o sobie więcej. Wciąż nie wiedziała czy powinna kobiecie ufać. Po chwili milczenia zapytała. - Czy tu w Valle de Sombras cienie ścigają również panią, czy to tylko mnie spotkało takie szczęście?
Ostatnio zmieniony przez mina107 dnia 19:33:39 27-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:00:07 27-07-14 Temat postu: |
|
|
17. Greta
- Dziękuje – odparła uprzejmie, wręczając kierowcy suty napiwek. Wysunęła stopę w czarnej szpilce, idealnie eksponując zgrabne nogi. Z czego – warto zaznaczyć – doskonale zdawała sobie sprawę. W końcu co to za pojawienie się, bez wzbudzenia jakichkolwiek plotek czy ciekawskich spojrzeń.
Uśmiechnęła się czarująco, nasuwając ciemne okulary na nos. Nie chciała wracać do Valle de Sombras, a przynajmniej nie tak szybko, ale w końcu mus to mus.
- Jednak przecież nudzić się nie będzie – pomyślała radośnie, kierując się do pobliskiego hotelu, oczywiście jednego z najlepszych w okolicy.
Tego jej było trzeba. Kąpiel z bąbelkami po wyczerpującej podróży, brakowało jedynie męskiego towarzystwa. Spojrzała na zegarek, z zadowoleniem przyznając, że Federico powinien niedługo przyjść.
- O ile – pomyślała wesoło – Był punktualny
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozległo się lekkie pukanie do drzwi. Spojrzała w lustro, z przekorną satysfakcją stwierdzając, że wygląda jak zawsze uwodzicielsko, rozchyliła jedynie szerzej poły kusego szlafroka i poszła przywitać swojego gościa.
Starszy pan z lekko wystającym brzuchem, w idealnie dobranym ciemnym garniturze wszedł do pokoju hotelowego z całą swoją galanterią i stanowczością. Jednym pewnym spojrzeniem omiótł pomieszczenie, by na końcu zawiesić wzrok na kobiecie, do której przyszedł. Bez wstydu lustrował jej sylwetkę, z męską satysfakcją obserwując nogi, talię i piersi. Greta stała posłusznie, nic sobie nie robiąc z zapędów mężczyzny. Gdy w końcu znudziła się wystarczająco jego zachowaniem, usiadła na pobliskim fotelu, zakładając nogę na nogę. Mężczyzna westchnął z zachwytu, a chwilę później usadowił się naprzeciwko niej.
- Muszę porozmawiać z Fernandem Barosso, właścicielem El Paraiso, a ty masz mi to załatwić – powiedziała bezpośrednio, wprawnym ruchem wyciągając papierosa ze srebrnej papierośnicy i podpalając jego koniec. Zaciągnęła się i powoli wypuściła dym z płuc, nie przejmując się świdrującą ciszą, która zaległa po jej żądaniu. Ona się w niej wręcz lubowała, patrzyła obojętnym wzrokiem na mężczyznę, chłodno kalkulując swoje kolejne posunięcie.
- Nie mam pojęcia o czym pani mówi – odparł na pozór spokojnie, przerywając krępujące milczenie.
- Pani?! – zaśmiała się w duchu Greta, poprawiając swoje lśniące włosy jednym płynnym ruchem – Zaczyna się robić ciekawie.
I chociaż ton mężczyzny był mocny i rzeczowy to Greta widziała kropelki potu na jego czole czy lekkie drżenie warg i dłoni, które starał się nieumiejętnie zamaskować.
Odczekała chwilę zanim odpowiedziała.
- Doskonale zdaję pan sobie sprawę o czym mówię – powiedziała ostrym głosem, zbliżając swoją twarz do jego.
W jednej chwili z uwodzicielskiej, słabej – bardziej z założenia niż okoliczności - kobiety zmieniła się w drapieżnika, gotowego wykorzystać każdy słaby punkt ofiary, by dotrzeć do celu.
- Ja naprawdę nie ...
- A ja naprawdę nie mam czasu na bzdurne gadanie – przerwała mu chłodno – Zarówno pan jak i ja wiemy jaka jest prawda – dodała po chwili słodszym głosem, umieszczając stopę na jego kroczu. Mężczyzna sapnął z zaskoczenia i popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem – Nie proszę Cię – ciągnęła dalej, gładko przechodząc na ty – żebyś mnie tam zaprowadził czy załatwił tam pracę. Chcę ... – zamilkła na chwilę, jakby ważąc swoje słowa – Chcę tylko, żebyś umówił mnie na spotkanie z właścicielem.
Uśmiechnęła się do niego słodko, bez skrępowania gładząc lekkie wybrzuszenie w kroku. Mężczyzna rozluźnił się lekko, wziął głęboki oddech i przemówił.
- A co ja z tego będę miał ?! – spytał już bardziej pewny siebie, zbliżając swoją twarz do twarzy Grety i spoglądając na nią wymownie.
Kobieta zaśmiała się perliście, odruchowo odrzucając włosy do tyłu. Dotknęła paznokciem jego spierzchniętych warg, nie spiesząc się z odpowiedzią. Miała teraz nad nim władzę, widziała to w jego zasnutych pożądaniem oczach. Chciał jej – co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Ale nie zamierzała tak szybko ostudzić jego samczych zapędów. Chciała się jeszcze trochę zabawić.
Dotknęła koniuszkiem języka górnej wargi, cały czas nieustępliwie patrząc mu prosto w oczy. Chciał jej dotknąć, przyciągnąć do siebie. Wywinęła się zwinnie, podchodząc do małego barku w rogu pokoju.
- Może coś do picia ? – spytała gładko, ignorując błysk wściekłości w jego zielonych oczach.
- Ponawiam pytanie. Co JA z tego będę miał ? – spytał, zbliżając się do niej.
Już miał ją objąć i pocałować. Oczyma wyobraźni widział jak ją rozbiera, po czym rzuca na ogromnych rozmiarów łóżko. Jednak i tym razem musiał obejść się smakiem. Greta wcisnęła mu w dłoń szklankę z alkoholem. Podeszła do walizki i wyciągnęła z niej kopertę.
Mężczyzna obserwował ją z jawną wściekłością, będąc jednocześnie pewnym, że niedługo będzie jego. Musiał jeszcze tylko chwilę zaczekać.
Rzuciła kopertę na blat stolika. Z jej twarzy zniknął sztuczny uśmiech, patrzyła uważnie, jak powoli podchodzi i bierze kopertę do ręki – tak bardzo pewny siebie, tak bardzo zadowolony z sytuacji. Gdy wyciągnął zdjęcia, na jego twarzy momentalnie pojawił się grymas gniewu. Przerzucał jedno zdjęcie za drugim, starając się zapanować na swoją furią.
Rzucił jej ostre spojrzenie. Jednak Greta stała chłodna i opanowana, z niedopalonym papierosem w ręce. Podeszła do niego na wyciągnięcie dłoni i strzepnęła mu z marynarki niewidzialny paproch.
- Pytałeś co będziesz z tego miał. Odpowiedź jest prosta. Twoja żona nie dowie się co robisz, gdy wyjeżdżasz na delegację – odparła najbardziej słodkim głosem, chwytając delikatnie poły jego marynarki i poprawiając ich ułożenie.
Mężczyzna milczał, ewidentnie szukając wyjścia z niewygodnej sytuacji.
- A jeżeli się nie zgodzę ? – spytał, starając się nadać swojemu głosowi niewzruszony ton – Co jeżeli zaryzykuję?
- Wtedy mój drogi panie – odparła Greta spokojnie – Będzie pan musiał zmierzyć się z konsekwencjami . Zaraz, gdy pan wyjdzie, pańska żona dostanie identyczną kopertę z identycznymi zdjęciami. A chyba nie muszę panu przypominać warunków intercyzy?!
Zaśmiał się gorzko.
- Żona mi wybaczy – odparł po chwili, grając swoją ostatnią kartą.
- Szczerze wątpię – odpowiedziała słodko – Przecież obydwoje wiemy, że po ostatnim romansie, żona postawiła panu ultimatum – żadnych kobiet na boku. A te zdjęcie temu przeczą – zauważyła rzeczowo, uśmiechając się do niego chytrze – A warunki intercyzy mówią jasno, że w przypadku pańskiej zdrady, zostaję pan z niczym. Ale oczywiście możemy się założyć które z nas ma rację.
Mężczyzna przełknął gorzką pigułkę prawdy. Nie zostało mu nic innego jak zgodzić się na żądanie Grety. Zaklął wściekle, odsuwając się od niej i wypijając całą zawartość szklanki, trzymanej w dłoni. Alkohol nieprzyjemnie zapiekł go w gardło, przywracając zdolność jasnego myślenia.
- Zobaczę co da się zrobić i odezwę się do pani – odpowiedział, chcąc zachować choć resztki godności.
Greta zaśmiała się zdawkowo, gasząc papierosa i zostawiając go w popielniczce.
- Chyba się nie zrozumieliśmy – odparła, odczekując stosowną chwilę, po czym ciągnęła dalej – Ma pan dwa dni na to, żeby umówić mnie na spotkanie z Fernandem Barosso, po tym czasie, jeżeli nie dostanę od pana odpowiedzi, żona otrzyma kopertę. A żeby było jeszcze ciekawiej w odpowiednim czasie sama do niej pójdę i opowiem o tym jakże namiętnym spotkaniu – dodała już spokojniej, długim, czerwonym paznokciem obrysowując kontur jego ust, podczas gdy druga ręka bawiła się sprzączką paska.
- Tutaj się nic nie stało – odpowiedział jej schrypniętym głosem, odsuwając jej ręce w gniewnym geście.
- Ja to wiem. I pan to wie – zauważyła słodko – Ale pańska żona może usłyszeć coś innego. Na przykład to, że tak się pan spieszył, że zawitał tylko na półgodziny, po czym szybko się ulotnił. I jak pan myśli, komu uwierzy?! Swojemu wiarołomnemu mężowi czy jego kochance, przychodzącej do niej w dobrej wierze – dodała kpiąco, uważnie lustrując go wzrokiem.
Był pokonany. Jak nigdy wcześniej tak teraz przegrał z kretesem. Będzie musiał spełnić żądanie tej przebiegłej kobiety, bo inaczej koniec z jego małżeństwem, koniec z łatwymi pieniędzmi, koniec z kochankami, wyjazdami do Europy na weekendy dla dobrej zabawy.
- Jak mam panią zawiadomić ? – spytał zrezygnowany, poprawiając wiązanie krawata, które ona jakimś cudem rozluźniła. A może on sam to zrobił?! Nie pamiętał. Chciał już wyjść, uwolnić się od tej kobiety, od tego uroku, który na niego rzuciła, jak tylko przekroczył próg tego pokoju.
Chciał ją posiąść nawet teraz, po tym jak wystrychnęła go na dudka. Obserwował ją z mieszającym się pożądaniem i wściekłością, jak delikatnie przygryza dolną wargę, coraz bardziej wodząc go na pokuszenie. Chrząknął, chcąc przerwać ten zły czar.
- Niech pan zostawi liścik w recepcji, o której i gdzie, resztą zajmę się sama – odparła beztrosko, popychając go lekko w stronę wyjścia.
- Mam jedno pytanie – odparł z dłonią na klamce – Dlaczego pani chce się z nim spotkać i dlaczego u diabła to ja mam być posłańcem? Z takim nastawieniem sama, by sobie pani poradziła.
- To są już dwa pytania – odpowiedziała uśmiechając się słodko – Ale zaspokoję pańską ciekawość. Fernando Barossa to powiedzmy ... mój stary znajomy. A proszę o to pana, bo lubię się czasami zabawić.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony i skonsternowany. Jednak chwilę później potrząsnął głową, nacisnął klamkę i bez pożegnania opuścił pokój Grety, wierząc, że na zawsze uwalnia się spod jej czaru.
Na twarzy Grety zagościł triumfujący uśmiech. Bawiła się z nim w kotka i myszkę, dając mu umyślnie przewagę. Jednak to ona była kotką – przebiegłą i drapieżną. Ból, który opanował jej umysł i ciało, będzie niczym w porównaniu, ze smakiem zemsty, która w końcu go dosięgnie. Minęło 10 długich lat, podczas których ona umiejętnie pielęgnowała w sobie to uczucie – chęć odpłacenia mu tą samą monetą. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:57:45 28-07-14 Temat postu: |
|
|
18. NADIA
Ku wielkiemu zdumieniu Nadii, dziewczyna kompletnie zignorowała jej wołanie i pobiegła wprost przed siebie. Wiedziała, że ją słyszała, bo przez ułamek sekundy widziała, jak szatynka skierowała swój wzrok w jej kierunku. Potem zniknęła jej z oczu. Nad wzruszyła tylko bezradnie ramionami i zbliżyła się powoli do drzwi, za którymi co noc odbywały się niezbyt grzeczne imprezy, a alkohol lał się tam strumieniami. To bez wątpienia nie było miejsce dla niej, ale chcąc, nie chcąc, musiała tam wejść. Telefon, który odebrała, zanim dotarła aż tutaj, zaniepokoił ją do głębi, dlatego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i raz na zawsze rozliczyć pewnego człowieka „ze starych dobrych czasów”. To już za długo trwało, a w końcu po to przyjechała do Valle de Sombras. Zemścić się. Nie czekając więc dłużej, weszła do środka, gdzie ochroniarz przywitał ją dość służbowo, ale w sumie na co ona liczyła? Przecież to jego praca. Przeszła dalej na salę, mijając po drodze kilkoro przystojniaków. Między innymi bruneta o zniewalającym spojrzeniu, który niestety za bardzo się spieszył, by ją zauważyć. Z dumnie podniesioną głową podążyła za nim, bo tak jak on, zmierzała w stronę baru. Usiadła na wysokim stołku, zwracając się do barmana:
- Szukam Nicolasa Barosso.
- Czego Pani od niego chce? – zapytał mężczyzna z niezbyt przyjaznym wyrazem twarzy.
- Informacji. – odparła krótko, nie mając ochoty zagłębiać się w szczegóły.
- Wyszedł jakieś pół godziny temu. – odpowiedział niechętnie, wycierając kufle.
- W takim razie chcę rozmawiać z Cassandrą. – zabrzmiało bardziej jak rozkaz, niż prośba, ale tak właśnie miało to zabrzmieć.
Barman bez słowa zawołał z zaplecza kobietę, która zadzwoniła do niej jakieś pół godziny temu. Była to jej młodsza siostra.
- Jesteś wreszcie! – zaszczebiotała wesoło, przytulając Nadię na powitanie. W końcu nie widziały się od pięciu długich lat.
- Przyszłam najszybciej jak się dało, ale chyba trochę się spóźniłam. – powiedziała nieco zawiedziona, kiedy siostra ją puściła.
- Przykro mi, ale nie zdołałam go zatrzymać. – Cassandra przeczesała dłonią długie czarne włosy. – Nie martw się, będzie jeszcze okazja. – dodała po chwili milczenia.
- Nie martwię się. Po prostu chciałam mieć to już za sobą i tyle. – odparła stanowczo, próbując pogodzić się z zaistniałą sytuacją.
- Widziałaś dziewczynę, która wybiegła stąd przed twoim przyjściem? – zapytała nagle ta druga, po czym nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. – Rozmawiałam z nią przez chwilę i wydaje mi się, że to ona.
- Ona? – zdziwiła się Nadia. – Owszem, widziałam ją, ale czy jesteś tego absolutnie pewna?
- Prawie pewna. – poprawiła ją. – Wyglądała na mocno przestraszoną, kiedy usłyszała rozmowę Nicolasa z tym drugim.
- Dobra, dzięki. – rzuciła szybko, kierując się do wyjścia, ale w ostatniej chwili zawróciła, przypominając sobie o czymś bardzo ważnym. – Aaa, jeszcze jedno. Pożycz brykę, siostra. Jutro ci wszystko wytłumaczę.
- Łap! – rzuciła jej kluczyki.
- Jesteś boska! Do zobaczenia!
W pośpiechu wyszła z klubu, wsiadła w samochód i odjechała z piskiem opon. Właściwie nie wiedziała, gdzie powinna szukać owej nieznajomej, ale zawsze mogła spróbować. Po dwóch godzinach jeżdżenia w kółko, zatrzymała się na pobliskim parkingu, by chwilę odpocząć. Oparła się o maskę srebrnego volswagena swojej siostry, mocno wciągając do nozdrzy świeże powietrze. Wciąż pachniało deszczem, choć po burzy nie było już ani śladu. Tylko chłodny wiatr dawał się we znaki, bo Nadii zaczęło być okropnie zimno. Już miała wrócić do ciepłego schronienia i zrezygnować z poszukiwań, kiedy nagle spostrzegła wyłaniającą się z mroku postać. Było już ciemno, więc podeszła bliżej i dopiero wtedy mogła stwierdzić, że to kobieta. Mało tego dokładnie ta sama, która przed trzema godzinami przestraszona wybiegała z klubu. Pierwsza odezwała się Amelia, a Nadia przedstawiła się i zaoferowała jej pomoc. Gdy obie kobiety siedziały już w samochodzie, Nad usłyszała pytanie, które kompletnie ją zaskoczyło. „Czy tu w Valle de Sombras cienie ścigają również Panią czy to tylko mnie spotkało takie szczęście?” To zdanie dźwięczało jej w głowie dosyć długo, zanim zdecydowała się cokolwiek odpowiedzieć swojej towarzyszce.
- Powiedzmy, że to ja ścigam przeszłość. – odparła tajemniczo. Póki co nie chciała zdradzać zbyt wiele.
- Jak to Pani? – zapytała, bacznie obserwując reakcję brunetki.
- Mówmy sobie po imieniu, proszę... – odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. – A co do Twojego pytania, to ktoś potężnie zalazł mi za skórę i chcę pokazać temu komuś, gdzie jego miejsce. – odpowiedziała, na razie nie zdradzając imienia swojego wroga.
- Rozumiem.
- Zgaduję, że to Twoja pierwsza wizyta w tym miasteczku i nie masz się gdzie zatrzymać, więc zabiorę cię do siebie. – oparła ręce na kierownicy, szykując się do odjazdu.
- Skąd wiesz, że dopiero co tutaj przyjechałam? – zdziwiła się kobieta.
Nadia zaśmiała się gorzko.
- To proste. – zrobiła znaczącą pauzę, po czym kontynuowała. – Jesteś przestraszona i mocno zagubiona. Masz ze sobą bagaż, co prawda niewielki, ale jednak, a to świadczy o tym, że pakowałaś się w pośpiechu, a więc przed kimś uciekasz. Poza tym jesteś przemoczona do suchej nitki. Wystarczy uważnie się przyjrzeć, żeby ocenić człowieka.
Amelia nie skomentowała ostatniej wypowiedzi niedawno poznanej koleżanki. Skinęła tylko głową na znak zgody, a Nadia odpaliła silnik i ostrożnie ruszyła. Po ulewie na drodze było dość ślisko, więc wolała dmuchać na zimne. Rozmyślając nad tym i owym, udała się w dobrze sobie znanym kierunku. Do domu.
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:02:29 28-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:23:35 29-07-14 Temat postu: |
|
|
19. CHRISTIAN
[link widoczny dla zalogowanych] zupełnie nie zmienił się przez te wszystkie lata. Być może przybyło mu trochę zmarszczek i kilka siwych włosów, ale wciąż był pełnym energii mężczyzną o ciepłym uśmiechu i udręczonym spojrzeniu. Wiele przeszedł w życiu, ale był lubiany i szanowany przez mieszkańców miasteczka za to co robił, a z czego czerpał siłę, by przeżyć kolejny dzień. Robił naprawdę dużo, choć było to dość niewdzięczne zajęcie. Zgarniał z ulicy młodych ludzi, głównie chłopców i starał się ich zainteresować czymś innym niż kradzieże, włamania i napady. Za wszelką cenę chciał ich uchronić przed przystąpieniem do któregokolwiek z gangów czy karteli, choć dla większości nastolatków, których spotykał, było to szczytem marzeń – nadzieją na wyrwanie się z mieściny i lepsze życie. Ale życie członka kartelu nie było tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać i Ignacio wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny, dlatego tak bardzo starł się uchronić okoliczne dzieciaki przed podjęciem decyzji najgorszej z możliwych. Starał się poszerzać ich zainteresowania i zaszczepić w nich jakąkolwiek pasję. Z jednymi trenował boks, innych uczył rysunku i fotografii, a z jeszcze innymi grywał w szachy. Często była to droga przez mękę, ale Nacho, jak go tu nazywali, był twardy i zawsze wierzył w ludzi. Wiedział, że nie uda mu się nawrócić wszystkich na właściwą drogę, ale jeśli choć jeden z tych młodzieńców dzięki niemu mógł zmienić swoje życie, to warto było się starać.
Christian, przyglądając się najlepszemu przyjacielowi ojca, uśmiechnął się pod nosem. Dobrze pamiętał, jak przybiegał do niego z każdym problemem, gdy ojca nie było nigdzie w pobliżu. Ignacio zawsze słuchał go cierpliwie i zawsze potrafił znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, która młodemu Suarezowi wydawała się być bez wyjścia. Christian miał nadzieję, że tak samo będzie i tym razem, choć w głębi serca obawiał się, że Nacho przyjmie go chłodno, jeśli w ogóle zechce z nim rozmawiać. W końcu wyjechał bez słowa i przez te wszystkie lata nie dał żadnego znaku życia. Ale Ignacio przecież nie był taki. Nie potrafił do nikogo żywić urazy. A przynajmniej nie z tak błahego powodu.
Odchrząknął lekko, ściągając na siebie jego wzrok. Ignacio odwrócił się przez ramię z niezadowoloną miną, bo nigdy nie lubił, gdy przerywano mu zajęcia, ale gdy zobaczył Christiana, nonszalancko opierającego się ramieniem o futrynę, jego usta momentalnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– A niech mnie licho! – powiedział, po czym szepnął coś do ucha chłopcu, któremu jeszcze przed chwilą tłumaczył mechanizm działania migawki w starym aparacie fotograficznym, a kiedy ten pobiegł do sąsiedniego pomieszczenia, rozpostarł szeroko ramiona. – El Vengador powrócił – dodał, zamykając Christiana w niedźwiedzim uścisku, kiedy ten podszedł do niego.
Suarez uśmiechnął się lekko, rozluźniając się nieco. Na dźwięk swojego przezwiska, wypowiedzianego przez Ignacia, zrobiło mu się cieplej na sercu, choć niemal w tej samej chwili przyszła gorzka refleksja, że gdyby Nacho wiedział, jak bardzo prawdziwa i adekwatna do obecnej sytuacji, była ta dziecięca ksywka, nie byłby z tego zadowolony. I nie będzie. Już za chwilę.
– Gdzieś ty się, u diabła, podziewał, chłopaku? – zagadnął Nacho, odsuwając Christiana od siebie i ująwszy jego twarz w swoje szorstkie dłonie, przyjrzał mu się uważnie.
– Tu i tam – bąknął Christian, wzruszając obojętnie ramionami. Gdyby chciał mu opowiedzieć gdzie był i czym zajmował się przez te wszystkie lata, zabrakłoby mu na to dnia. Poza tym chyba nie potrafiłby nawet opowiedzieć o wszystkim, patrząc Nacho prosto w oczy. Nie chciał widzieć w nich zawodu i rozczarowania, a był pewien, że właśnie te uczucia zdominowałby wszystkie inne, gdyby teraz przyznał się do wszystkiego.
– Bóg mi świadkiem, że byłem święcie przekonany, że już cię więcej nie zobaczę. Po cichu liczyłem, że może któregoś dnia zapalisz świeczkę na moim grobie, a spotkamy się dopiero w następnym życiu... Zmężniałeś odkąd widziałem cię ostatnim razem – dodał Ignacio, obejmując go ramieniem i prowadząc w stronę małego pomieszczenia, które od lat służyło za prowizoryczny gabinet. – Ale twoje oczy mówią, że wciąż jesteś tym samym łobuzem, który w ramach zemsty za zwróconą uwagę, wybijał sąsiadom szyby w oknach.
Christian uśmiechnął się lekko na to wspomnienie i przewrócił oczami. To Ignacio ochrzcił go „Mścicielem”. Miał wtedy niespełna trzynaście lat i zamiast w okna sąsiadki, trafił cegłą w ukochany, ledwo co odrestaurowany, samochód Ignacia. Sanchez był wtedy wściekły, ale bez słowa odprowadził go do domu, zamienił dwa słowa z Andresem, nie wspominając jednak przy tym co przeskrobał jego ukochany syn. Wychodząc, jak gdyby nigdy nic, kazał mu przyjść do siebie następnego dnia po szkole. Christian do dziś nie wiedział dlaczego tam poszedł, ale nigdy tego nie żałował. Ignacio Sanchez skutecznie zajął mu czas, pozwalając się wyładować w ringu, w którym już po kilku miesiącach nie miał sobie równych. Był dla niego drugim ojcem, a w tej chwili, jedynym jaki mu pozostał.
– Co cię przygnało z powrotem? – spytał Nacho, wskazując Christianowi miejsce w fotelu, po czym sięgnąwszy do małego barku, wyciągnął z niego łyski i dwie szklanki. Nie był na tyle naiwny i głupi, by łudzić się, że młody Suarez odwiedził go bez powodu. Kochał go wprawdzie jak własnego syna, jak sądził z wzajemnością i bolało go serce, kiedy Christian zniknął bez słowa i przez te wszystkie lata nie dawał znaku życia, ale z drugiej strony, lepiej niż ktokolwiek inny, wiedział, że chłopak miał ku temu swoje powody.
– Ktoś przysłał mi zdjęcia Laury. Anonimowo – powiedział, choć początkowo chciał odłożyć tę rozmowę do czasu przyjazdu Leo, przybranego syna Ignacia, z którym zdążył już porozmawiać przez telefon. Tylko na ich pomoc mógł liczyć i był im naprawdę wdzięczny, że po tych wszystkich latach milczenia z jego strony, w ogóle chcieli z nim jeszcze rozmawiać.
– Laura wyjechała stąd kilka miesięcy temu – odparł Ignacio, podając mu szklankę i opierając się biodrami o stare biurko. – Przyszła do mnie któregoś wieczora i powiedziała, że dłużej nie może tu mieszkać, że przeszłość nie daje jej spokoju – dodał, zaglądając do swojej szklanki.
– Powiedziała ci dokąd jedzie?
Ignacio pokręcił przecząco głową i odwrócił się, podchodząc do okna, jakby nie potrafił spojrzeć Christianowi w oczy.
– Nie chciała, żebyś jej szukał – powiedział cicho.
Christian z trzaskiem odstawił szklankę na blat biurka i podszedł do Ignacia.
– Nie miałem takiego zamiaru, wierz mi. Ale na tych zdjęciach, które dostałem jest z mężczyzną, który prawdopodobnie należy do Los Caballeros Templarios.
Ignacio spojrzał na Christiana, starając się zachować zimną krew, ale wprawne oko Suareza, dostrzegło jak zaciska palce na szklance tak, że aż bieleją mu kłykcie, a mięsień w jego policzku zaczyna nerwowo drgać.
– Wiem czym zajmował się ojciec i wiem, kto jest odpowiedzialny za jego śmierć – powiedział prosto z mostu, uznając, że nie ma się co czaić. Jeśli chciał, by Ignacio mu pomógł, musiał być z nim szczery, nawet jeśli to, co zamierzał zrobić, nie będzie podobało się Sanchezowi. – Chcę go pomścić, ale nie chcę, by ucierpiała na tym Laura, dlatego musisz mi pomóc ją odnaleźć.
Ignacio spojrzał za okno i nabrał powietrza w płuca. Nie podobało mu się to, co usłyszał. Zdawał sobie sprawę, że przyjdzie taki dzień, w którym młody Suarez zechce pomścić ojca, ale w ogóle nie był na to przygotowany, nie mówiąc już o tym, że bogu ducha winna Laurita zostanie w to wszystko wplątana. O ile nie mógł zabronić Christianowi poszukiwań siostry, o tyle za wszelką cenę pragnął odwieźć go od zemsty, a z drugiej strony… sam miał przecież pewne rachunki do wyrównania.
– W rzeczach ojca znalazłem kartkę z odręcznym napisem „Zuluaga” – głos Christiana wyrwał go z rozmyślań. – Wiesz co to może znaczyć?
Nacho zerknął przez ramię na swojego rozmówcę i uniósł wysoko brwi, zatrzymując na chwilę powietrze w płucach.
– To ktoś, kogo znaliśmy obaj, bardzo dawno temu – odparł bez emocji, jakby osoba, o której mówił, była ledwie mglistym wspomnieniem sennego koszmaru.
– Wiesz, gdzie znaleźć tę osobę?
Ignacio przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Wiedział, że jeśli on mu nie powie, to Suarez znajdzie inny sposób, by dowiedzieć się gdzie jest Cosme Zuluaga.
– Nacho? – ponaglił Christian.
Sanchez westchnął cicho.
– Dowiem się – skłamał. Najpierw sam musiał rozmówić się z Zuluagą. – El Vengador naprawdę powrócił – mruknął Ignacio po chwili, uśmiechając się gorzko. – Nigdy nie sadziłem, że twój przydomek… – urwał i spojrzał na Christiana zatroskanym wzrokiem. – Tym razem nie zdołam cię powstrzymać przed kolejnym głupstwem jakie masz zamiar popełnić – bardziej stwierdził niż zapytał, po czym jednym haustem wychylił zawartość swojej szklanki. – Możesz na mnie liczyć – zakończył, ponownie spoglądając za okno, w jakiś sobie tylko wiadomy punkt.
Znowu zbierało się na deszcz. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 7:54:47 30-07-14 Temat postu: |
|
|
20. COSME
Opuścił pokój nawet szybciej, niż zamierzał, choć jego krok wciąż można nazwać dystyngowanym. Nie mógł przecież sprawić wrażenia, że praktycznie uciekał od osoby siedzącej w tamtym pomieszczeniu. Dokładnie zamknął za sobą drzwi - oczywiście nie na klucz, nie zamierzał więzić swojego nieoczekiwanego gościa - zupełnie, jakby obawiał się, że dziewczyna może usłyszeć to, co mamrotał pod nosem:
- Nie jesteś nią...Pomyliłem się. To jeszcze nie czas...Jeszcze nie czas...
Wciąż powtarzając te słowa jak mantrę, skierował się w stronę kuchni, w ogóle nie przejmując się brudnymi śladami ciągnącymi tam, gdzie stawiał stopy. Od wieków nikt go nie odwiedzał, dlaczego więc gospodarz miałby przejmować się czymś tak prozaicznym, jak błoto? Zamierzał, owszem, kiedyś pozbyć się czarnego nalotu z podłogi - osobiście bowiem nie cierpiał braku higieny i zawsze dbał o czystość zarówno własnego ciała, jak i stroju - ale tutaj? W miejscu, gdzie tak rzadko bywał? Owszem, był człowiekiem - choć niektórzy mieszkańcy Valle de Sombras twierdzili coś innego - i jeść musiał, ale potrafił obyć się bez posiłku nawet i kilka dni, jeżeli jego nastrój nie sprzyjał konsumpcji.
Otworzył jedną z szafek wiszących nad stołem i wyjął z niej dwie filiżanki. Zmarszczył brwi, kiedy zorientował się, w jakim stanie jest jedna z nich. Nie, zdecydowanie nie nadawała się od użytku, a już tym bardziej do podania herbaty gościom - znak czasu odcisnął na niej swoje bezlitosne piętno. Cosme westchnął, szczerze żałując, że uległ dziwnym podszeptom swojego umysłu i wpuścił do środka rezydencji tą kobietę. Nie pamiętał nawet, jak właściwie miała na imię, nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Przyniesie jej gorący napój i ręczniki, skoro już obiecał, ale zaraz potem wyrzuci ją z powrotem na zewnątrz. Nie miał zamiaru nikomu udzielać schronienia, ani zawierać z kimś bliższych znajomości. Już raz próbował i nie skończyło się to dobrze.
Odstawił wadliwą filiżankę na miejsce, nalał nieco wody do staromodnego czajnika i włączył gaz. Czekając, aż urządzenie wykona swoją pracę, wsypał liście herbaty do stojącego na stole imbryczka i spojrzał w okno, ciekaw, czy deszcz nieco osłabł.
Wręcz przeciwnie, niebo otworzyło się na nowo, nie tylko plując kolejnymi strugami ulewy, ale i wyrzucając z siebie coraz to głośniejsze i jaśniejsze błyski piorunów. Zupełnie, jak tamtego wieczora...
Dokładnie dziesięć lat temu Cosme Zuluaga przeżył coś, co na zawsze odcisnęło na nim piętno, pozbawiając go duszy i przekształcając jego życie w piekło. Już wcześniej przeczuwał, że coś się wydarzy, zauważał oznaki nieszczęścia, nie spodziewał się jednakże, że nadejdzie ono tak szybko...i z taką mocą. Zaczęło się od słów, od z pozoru nic nie znaczących epizodów, by potem przerodzić się w coś, nad czym nie dało się już zapanować. Ale wciąż próbował. Nieustannie, dzień po dniu, wierząc, że jest w stanie jeszcze cokolwiek zmienić. Na próżno jednak. Teraz, kiedy czasem się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że jego próby tylko pogarszały sprawę. A potem...równo dekadę temu, gdy wszystko się rozpadło, otrzymał ten telefon.
Gdy podnosił słuchawkę, nie miał pojęcia, że dźwięk aparatu zwiastuje tragedię i koniec życia, jakie prowadził do tej pory. Więcej, miał nadzieję – jakże bezsensowną, ale miał! – że coś jeszcze da się uratować. Że ten dzień będzie nowym początkiem.
Zamiast tego trafiono go prosto w serce. Krótkie, urywane zdania, potem adres, gdzie należało się stawić. I te wyrazy ubolewania, współczujące spojrzenia, kiedy musiał potwierdzić to, co wiedział już, kiedy przekraczał próg kostnicy. Ręka na jego ramieniu, gdy nie był w stanie wykrztusić ani jednej sylaby, jedyne, to skinął głową, informując pytającego, że tak, to ona.
Nie dotknął jej wtedy. Nie potrafił. Rozstała się z nim, patrząc na niego zimnymi oczami, a teraz leżała przed nim martwa. I zimna nie tylko w spojrzeniu. Chociaż kto wie? Może tym razem wyczytałby w jej oczach ciepło...gdyby zmarli potrafili cokolwiek nam przekazać. I gdyby wciąż miała oczy...
Ta twarz. Do końca życia tego nie zapomni. Do ostatniego tchu będzie ją widział, prześladującą go w każdej sekundzie, każdym momencie, gdziekolwiek się nie znajdzie, dokądkolwiek się nie uda. Oblicze tak straszliwie zmasakrowane, że Zuluaga nie był pewien, jak coś takiego jest w ogóle możliwe. Powiedzieli mu, że to był wypadek. Doszło do jakiegoś wybuchu, czy czegoś w tym rodzaju. Nie słuchał ich wyjaśnień, nie dbał o nie. Bo i na co mu one? Liczyło się tylko to, że jej już nie ma. I nigdy nie będzie. Pozostały jedynie zwłoki, spalone doszczętnie, rozpoznawalne poprzez znaki, cechy, które kiedyś były mu drogie, a teraz posłużyły do identyfikacji.
Badanie uzębienia potwierdziło tożsamość ofiary. Nie było żadnych nawet, najmniejszych wątpliwości – poza jedną. Jak to się stało, że znalazła się właśnie tam, gdzie się znalazła. I nagle ktoś odkrył, że przed zdarzeniem pewne rzeczy nie były tak różowe, na jakie wyglądały. Dokopano się do faktów, do listów, do połączeń telefonicznych, by nareszcie oskarżyć winnego, rzucić mu w twarz to, że jest mordercą, a oni o tym wiedzą. By postawić go przed sądem i odczytać zarzuty. To wtedy, gdy opuszczał ponury gmach po raz pierwszy i w towarzystwie policjantów wracał do aresztu, w jakim przebywał od czasu, gdy po niego przyszli, usłyszał, jak ktoś za nim woła. Nie były to jednak słowa otuchy i wsparcia. Nienawiść, jaką w nich zawarto, dało się wyczuć prawie namacalnie.
- Bądź przeklęty, Zuluaga, zabójco niewinnych kobiet! Obyś zgnił w piekle!
Życzenie się spełniło – co prawda Cosme został oczyszczony z zarzutów i wynagrodzono mu finansowo czas spędzony w więzieniu, ale etykietka przylgnęła na zawsze. W zasadzie nikt tak naprawdę nie wierzył w jego niewinność, sądzono nawet, że po prostu przekupił maszynę prawa i opłacił własną wolność kilkunastoma tysiącami peso.
Zuluaga ocknął się z zamyślenia tuż po tym, jak wrzątek zaczął wylewać się z czajnika, prosto na kuchenkę. Szybkim ruchem wyłączył gaz i zalał liście herbaty, starając się zapanować nad tym, co szalało mu w sercu. Ariana – teraz pamiętał jej imię – tak bardzo przypominała mu kobietę z przeszłości, że był pewien, iż tamta wróciła. Po tym, jak przyjrzał się bliżej pannie Santiago, zdał sobie sprawę ze swojej pomyłki. Czyżby miały ze sobą coś wspólnego? Miał szczerą nadzieję, że nie. Okrutny los chyba nie byłby aż tak przewrotny, by stawiać na jego drodze kogoś, kto...
Zorientował się, że zapomniał o ręcznikach, poczłapał więc do łazienki, nieco bardziej pochylony, niż zwykle, jakby ciężar wspomnień przygniatał go do ziemi. Wybrał ten czerwony, przewiesił go sobie przez ramię i tak uzbrojony wkroczył do pokoju, gdzie czekała Ariana, trzymając równocześnie w rękach tacę z imbrykiem i jedną, jedyną filiżanką.
- Nie używam cukru – mruknął stawiając wszystko na stole i podając dziewczynie pachnący materiał. – Tym możesz się wytrzeć – wyjaśnił, nie wiadomo po co. Chyba wiedziała przecież, do czego służą ręczniki? – Możesz tu przeczekać burzę – dodał po chwili, jakby nie będąc do końca pewien, czy jej na to pozwolić. – Czego szukasz w Valle de Sombras?
Zadał to pytanie, zaskakując sam siebie. Ludzie przybywali do miasteczka i opuszczali je, rodzili się i umierali, a Cosme jakby tego nie zauważał. Nie miał tam przecież nikogo bliskiego. Widocznie dziesiąta rocznica jej śmierci dotknęła go bardziej, niż przypuszczał...
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 7:56:04 30-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:58:46 31-07-14 Temat postu: |
|
|
21. ARIANA
Ariana szła przez miasteczko, rozglądając się na wszystkie strony i mając nadzieję ujrzeć Laurę wśród mijanych ją przechodniów. Burza minęła i teraz Valle de Sombras przypominało normalne miasteczko, tonące w promieniach słońca, a nie złowieszczą dolinę. Dziewczyna odczuła ulgę, widząc, że grzmoty i pioruny nie są tutaj na porządku dziennym. A jednak coś w tym mieście było nie tak. A dom na wzgórzu tylko potęgował tę opinię. Myślami wróciła do poprzedniego wieczoru i rozmowy z gospodarzem.
Nie była pewna, czy polubiła pana Zuluagę. Nie wiedziała, czy jest to człowiek, z którym ktokolwiek byłby w stanie się zaprzyjaźnić. Przez ten krótki czas, kiedy z nim rozmawiała, nie poznała go zbyt dobrze. Wiedziała, że jest właścicielem podobnej do zamku rezydencji i że mieszka w niej samotnie. Wiedziała, że kiedyś znał kobietę, którą ona, Ariana, mu przypomina. Wiedziała też, że Cosme Zuluaga był człowiekiem zamkniętym w sobie, a mury jego starego domu były niczym w porównaniu z murem, jaki sam utworzył wokół siebie, by nie dopuścić innych do jego osoby. Nie trudno było to odgadnąć, jednak jakie kierowały nim powody? O tym nie miała zielonego pojęcia.
Wczoraj zapytał ją, co robi w Valle de Sombras. Odpowiedziała, że przyjechała w odwiedziny do przyjaciółki. Nie miała zamiaru zdradzać mu więcej. Była wdzięczna za to, że dał jej schronienie i pozwolił przeczekać burzową noc, ale nie miała do niego zaufania. Intrygował ją, to prawda, ale wciąż wiedziała o nim za mało, by móc się zwierzyć.
Bez wątpienia był to człowiek osobliwej natury. W jednej chwili zaproponował jej nocleg, a w następnej w ogóle o niej zapomniał i zamknął się w jakimś pokoju na piętrze, uprzednio zakazując jej pałętać się po domu. Przez całą noc nie zmrużyła oka. Kiedy znalazła się sama w pomieszczeniu, gdzie stało wielkie łoże z baldachimem, po prostu usiadła na nim i czekała do świtu.
Ariana wzdrygnęła się na wspomnienie ostatniej nocy. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że jakkolwiek ponury i nieprzystępny był Cosme Zuluaga, to jednak jego dom z wieloma pokojami, skrywającymi tajemnice, których on nie chciał wyjawić, przyciągał ją, hipnotyzował i... inspirował. Właśnie po to wyjechała z San Antonio - w poszukiwaniu weny. I wyglądało na to, że ją znalazła. Pozostawało tylko pytanie: jak przekonać pana Zuluagę do zwierzeń? Bo jednego była pewna - jego przeszłość odbiła na nim piętno i spowodowała, że stał się tym, kim jest obecnie.
Panna Santiago otrząsnęła się z rozmyślań i zdała sobie sprawę, że nogi same zaprowadziły ją do celu. Stała pod kamienicą, której adres znała na pamięć. To tutaj mieszkała Laura, a przynajmniej według listu, który kiedyś jej przysłała. Ariana nadal miała zdjęcie, które jej korespondencyjna przyjaciółka załączyła w kopercie. 12-letnia Laura, przytulająca się do ojca zdawała się promieniować szczęściem z fotografii. Andres również się uśmiechał, nieświadom, że pozostało mu co najwyżej kilka lat życia. Nieświadom tego, że nie pozna pierwszego chłopaka swojej córki, że nie odprowadzi jej do ołtarza, że nie pozna własnych wnuków...
- A panienka czego tutaj szuka? - odezwał się jakiś głos, który wyrwał Arianę z rozmyślań.
Pospiesznie schowała fotografię do kieszeni i wpatrzyła się w przybyłą kobietę w kraciastym fartuchu, która utkwiła swój wzrok w kieszeni Ariany, jakby dokładnie wiedziała, co dziewczyna w niej schowała. A może po prostu była wścibska?
- Ja... Przyszłam do... Szukam Laury. Laury Suarez. Czy dobrze trafiłam? - dziewczyna zająknęła się i zarumieniła, kiedy starucha podeszła bliżej, by lepiej się jej przyjrzeć. Gdyby nie ten fartuch, wyglądałaby jak prawdziwa wiedźma - z rozwianymi włosami, wielką brodawką na nosie i głosem, który jeżył włosy na karku.
- Czy dobrze? Doskonale panienka trafiła. Szkoda tylko, że za późno...
- Co to znaczy za późno? - Ariana założyła ręce na piersiach, marszcząc czoło i czekając na odpowiedź.
- To znaczy, że się panienka spóźniła. Laurita wyjechała kilka miesięcy temu i prędko tu nie wróci. - Na ustach starej ropuchy zakwitł uśmiech, który wywołał w Arianie dreszcz obrzydzenia. - Ale panienka to chyba nie stąd, prawda? Zapamiętałabym tę buźkę. Ja to mam pamięć do twarzy...
- Jak to wyjechała? - Dziewczyna zlekceważyła dalsze słowa starej kobiety. - Dokąd?
- Laurita mi się nie zwierzała. Wyjechała z jakimś fagasem i od tamtej pory słuch po niej zaginął. Ale ostatnio dużo osób o nią pyta... - Starucha podejrzliwie zmrużyła oczy. - Panienka z rodziny?
- Słucham? Oh, nie... Nie jestem z rodziny. To moja znajoma i... Ale skoro jej nie ma... Do widzenia, pani!
Ariana ruszyła z powrotem przez miasteczko, zostawiając staruszkę z osłupiałą miną. Naprawdę sądziła, że Laura jest w Valle de Sombras. Teraz zaczynała się martwić nie na żarty. Od dawna nie dostała od koleżanki żadnej wiadomości. A jeśli coś jej się stało? Jeśli ktoś ją skrzywdził? Ariana nie wiedziała, co o tym myśleć, ale musiała znaleźć Laurę. Za wszelką cenę. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:59:46 31-07-14 Temat postu: |
|
|
dubel
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:58:47 31-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:08:03 01-08-14 Temat postu: |
|
|
22.Greta
[…]Strachu nie wolno budzić nagle, gwałtowny strach może przerodzić się w bezmyślność albo we wściekłość, jeśli ktoś uzna, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Przez to ludzie stają się nieprzewidywalni i superniebezpieczni. Sztuka polega na tym, by strach wsączać powolutku, niech budzi się, dojrzewa i trwa, bo wtedy zmienia się w respekt. Granica jest bardzo delikatna i trzeba uważać, żeby wszystko zaskoczyło. […]*
Przeczytała jeden z ulubionych fragmentów książki ponownie, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że wreszcie nadszedł ten czas. Tyle lat żyła dla tej jednej chwili – zobaczyć wreszcie jak stacza się on na samo dno. Zamknęła oczy, pielęgnując w sobie to uczucie. Niedopalony papieros tlił się jeszcze słabym ogniem w popielniczce, a obok niej stała opróżniona do połowy butelka Jack’a Danielsa wraz ze szklanką do kompletu. Odkąd dostała informację o której i gdzie ma się spotkać z Fernandem Barosso, starała się ułożyć w głowie jakiś plan. Oczywiście wiedziała co dokładnie ma zrobić, ale chciała to sobie jakoś zaplanować, a nic nie poradzi na to, że najlepiej myśli się jej przy alkoholu i papierosach.
Wstała rozprostowując zastane kości. Dzięki otwartym drzwiom balkonowym doskonale słyszała huki i grzmoty, które wprawiały ją w przyjemnie wibrację. Jakby natura sama dawała jej znak, że to już ten czas. Stanęła przy balustradzie, całym ciałem wdychając świeże powietrze. Rzęsisty deszcz padał nieubłaganie, mocząc jej ubranie. Uniosła głowę do góry, patrząc w ciemne niczym atrament chmury i zastanawiając się nad swoim następnym krokiem. W końcu spotkanie z Barosso to tylko pierwszy akt jej najnowszego spektaklu, a ona jak zwykły widz nie może doczekać się sceny kulminacyjnej. Wycofała się z balkonu z lekko wilgotnymi włosami, ignorując całe otoczenie. Jej wzrok obojętnie prześlizgiwał się po całym pomieszczeniu, jakby od niechcenia czegoś szukając. Z tymże Greta naprawdę czegoś szukała, jednak nie w pokoju, a w zakamarkach swojej pamięci. Czegoś co będzie odpowiedzią na nurtujące ją pytania.
***
-Po burzy zawsze wychodzi słońce - – pomyślała kąśliwe, wysiadając z taksówki. I w tym akurat miała rację. Dzień był przepiękny, słońce przyjemnie świeciło, wiał lekki wiaterek, a po burzy nie było śladu. Stanęło przed restauracją, która kusiła bogactwem kolorów, potraw i ludzi. Przepych – tak by to określiła Greta, której zimny wzrok lustrował pomieszczenie. Chwilę później podszedł do niej kelner:
- Rezerwacja?
- Tak. Na nazwisko Barossa – odparła Greta spokojnie, uśmiechając się do niego uwodzicielsko. W końcu jej się także coś od życia należało, a kelner wcale nie był niczego sobie. Mogłaby się z nim spotkać po pracy i zapomnieć chociaż na chwilę o tej całej sprawie, która chwilami nie dawała jej spokojnie pomyśleć. Szła za mężczyzną zamyślona, gubiąc na chwilę fasadę femme fatale. Jednak, gdy chwilę później dotarli do stolika, na jej twarzy ponownie zagościł czarujący uśmiech. Wsunęła mu napiwek do kieszonki, wkładając między pieniądze swój numer telefonu. Uśmiechnęła się do niego po raz ostatni i spojrzała na siedzącego przy stoliku mężczyznę, który jak na dżentelmena przystało, wstał z miejsca, ukłonił się lekko i pomógł Grecie usiąść. Ubrany był w idealnie dopasowany do jego sylwetki czarny garnitur, siwe włosy błyszczały połyskiem, a równie siwa broda była idealnie przystrzyżona.
- Czy my się znamy ? – padło z jego ust pytanie, na które Greta była przygotowana. Uraczyła się małym łyczkiem czerwonego wina, który zapobiegliwy jegomość zamówił przed jej przybyciem.
- A sądzi pan, że nie ?! – bardziej stwierdziła niż zapytała, spoglądając prosto w jego ciemne, zdradliwe oczy.
- Zdziwiłaby się pani, ale ludzie robią dziwne rzeczy – odparł tajemniczo, racząc się sporym łykiem bursztynowej whiskey, której butelka stała na stoliku
- A dla mnie tradycyjnie lampka wina - pomyślała cynicznie, skinieniem ręki wzywając kelnera – Proszę burbon - Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, jednak Greta zdążyła zauważyć błysk zainteresowania w jego oczach. Rozsiadła się wygodniej na krześle, w ręce trzymając szklankę z alkoholem i uważnym wzrokiem obserwując mężczyznę.
- Tak więc – zaczął Barossa, nie bardzo wiedząc o co tej kobiecie chodzi, była piękna – temu nie mógł zaprzeczyć, ale jednocześnie budziła w nim strach, co dla człowieka jego kalibru było niesamowicie dziwnym wrażeniem – Może mi pani przedstawi cel naszego spotkania?
- Niecierpliwi się pan – zauważyła chłodno, zakładając pasmo ciemnych włosów za ucho – A to nie dobrze. Ale niech będzie – dodała po chwili weselszym tonem, serwując mu jeden ze swoich czarujących uśmiechów, których w zanadrzu miała jeszcze kilka.
- Słucham – odparł rozdrażniony, nie tylko jej impertynencją, ale i pewnością siebie
- Może przypomina pan sobie młodą, piętnastoletnią dziewczynkę, przestraszoną i zlęknioną, która przychodzi do pana ze swoją matką, w pewien parny, lipcowy wieczór – zaczęła, a twarz mężczyzny zbladła i stężała, ręce natychmiast zacisnęły się w pięści – Och widzę, że tak – dodała, uśmiechając się do niego cynicznie – I może, pamięta pan jeszcze co mówiła?! – mężczyzna powolnym ruchem głowy zaprzeczył, Greta jednak dostrzegła chwilę wahania – Nie?! To może ja panu przypomnę – dodała twardym głosem, zbliżając się do jego twarzy – Powiedziała, że pański syn wraz z kolegami, najpierw ją porwał, potem przetrzymywał w waszym domu, a na koniec próbował ją zgwałcić – wysyczała zimnym głosem, po czym zamilkła, czekając na jego reakcję.
- Czego pani chce ?! – spytał wzburzony – Jest pani jakąś cholerną dziennikarką?
- Nie – odpowiedziała prosto – Ale może najpierw dokończmy historię. Przecież to nie koniec? – bardziej stwierdziła niż zapytała, uśmiechając się do niego słodko – Czy może pan woli to zrobić ? – dodała po chwili, jednak mężczyzna ponownie zaprzeczył, wpatrując się w nią morderczym wzrokiem – A więc dobrze, ja dokończę. Powiedział pan jej wtedy, że wszystko sobie wymyśliła, że pański syn nigdy by czegoś takiego nie zrobił, nie dopuściłby się tak straszliwej rzeczy, jednak żeby jej to wynagrodzić wypisał pan czek na okrągłą sumkę. W końcu niepotrzebny był panu skandal, a matka dziewczyny ochoczo na to przystała, czyż nie?!
- Skąd pani to wszystko wie ?! – odparł rozwścieczony, we wzburzeniu podnosząc się z krzesła i rozlewając alkohol.
- Może niech lepiej pan usiądzie – zauważyła słodkim głosem – Robi pan scenę – dodała chwilę później, odsyłając jednocześnie podchodzącego kelnera – Zresztą po co te krzyki, obydwoje wiemy, że mam rację – odparła stalowym tonem, gdy tylko Barossa z powrotem zajął swoje miejsce.
- Kim pani jest ? – rzucił słabym głosem, będąc jakby przytłoczonym całym ciężarem winy, która teraz na niego spadła, w okamgnieniu postarzał się o 10 lat.
- Nie domyśla się pan – odparła ironicznym głosem, zapalając papierosa i delektując się nim.
- To niemożliwe – odpowiedział po chwili cienkim i słabym głosem, wpatrując się w nią zdziwiony
- Tak – odrzekła twardo – Ja jestem tą dziewczyną.
Barossa wlepił w nią swoje ciemne oczy, niedowierzając jej słowom. Pamiętał tą dziewczynę, jej zapłakaną twarz, posiniaczone nadgarstki i rozciętą wargę, tak dokładnie jakby to było zaledwie wczoraj. Jednak tamta dziewczynka nie miała nic wspólnego z kobietą, która teraz siedziała naprzeciwko niego, uśmiechając się do niego cynicznie, opowiadając całą historię niemal obojętnym tonem, traktując ją jak jeden, mały epizod, a nie sytuację, która zapewne zmieniła całe jej dotychczasowe życie.
- Nie, to na pewno nie ona – zaprzeczał mężczyzna, chociaż w głębi swojego serca, wiedział, że to prawda
- Dlaczego robi pan taką zdziwioną minę, czyżby mnie pan tak szybko zapomniał? – spytała cynicznie, każdą cząstką swojego ciała chłonąc strach, który od niego bił – Czy może raczej, nie przypominam panu tej przerażonej dziewczynki, w brudnej, różowej koszulce i obdartych, jeansowych spodniach?!
Upiła łyk alkoholu, który przyjemnie podrażnił jej gardło, dając mu jednocześnie czas na zaakceptowanie sytuacji. Prawdę mówiąc, zaczęła się lekko nudzić. Zakładała spotkać pewnego siebie Fernando Barosse, właściciela najlepszego klubu w całym miasteczku, dostała za to kogoś, kto drżał na samą myśl o tym co też może wyniknąć z jej poczynań. Chciała … nie … ona musiała wreszcie zaśmiać się im prosto w twarz, jemu i jego cholernemu synowi. Chciała zobaczyć w ich oczach gniew, frustrację, złość. A jedyne co widziała w oczach starego Fernanda Barossy to smutek i rezygnacja. Nie takiego przeciwnika oczekiwała. I z całą pewnością, nie na takiego była gotowa.
- Czego pani ode mniej oczekuję? – spytał po chwili, wyrywając ją z rozmyślań
- Pani?! – odparła cierpko – Prawie 13 lat temu nie miał pan oporów powiedzieć mi, że wyśniłam sobie porwanie i próbę gwałtu, a teraz mianował na damę – wysyczała z wściekłością, patrząc mu prosto w oczy – Pieprzył pan moją matkę, kiedy tylko naszła pana ochota. Zniszczył mi pan życie, bo wolał pan jej zapłacić niż ukarać ukochanego syna! A ona zdradziła mnie jakbym była ciężarem, który musiała znosić całymi dniami.
- Czego pani ode mnie chce? – powtórzył po chwili pytanie zbolałym głosem, spoglądając na nią ciemnymi oczami, w których czaił się strach
- Zemsty – odparła zimny, stalowym tonem, zbliżając swoją twarz do jego twarz – Słyszał pan kiedyś o syndromie sztokholmskim? – spytała już radośniejszym tonem, racząc się kolejną porcją burbona.
* cytat z książki Arutro Perez - Reverte, Królowa Południa
Ostatnio zmieniony przez Stokrotka* dnia 10:44:24 05-08-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:00:50 02-08-14 Temat postu: |
|
|
23. [link widoczny dla zalogowanych]
Lia Blanco po raz kolejny postawiła wszystko na jedną kartę zostawiając za sobą dotychczasowe życie. Nie miała wiele do stracenia. Właściwie jak się nad tym zastanowić, nie miała nic, a tym bardziej nikogo. Domu, rodziny, przyjaciół, nawet pracy łapała się dorywczej. Czy było jej ciężko? Być może, ale naprawdę kochała swoją wolność. Nie było takiej rzeczy na świecie, która byłaby ją w stanie gdziekolwiek zatrzymać. Brutalna dziecięca rzeczywistość nauczyła ją, że w życiu nie ma łatwo. Musiała nauczyć się radzić sobie sama, więc wyrosła na niezależną i silną kobietę. Nie miała w zasadzie innego wyjścia. Sama o sobie decydowała, nigdy nie oglądając się za siebie, bo nie było za czym.
Zatrzymała sportowe [link widoczny dla zalogowanych] i wyłączyła silnik po czym ściągnęła czarny kask, a długie blond włosy opadły jej kaskadą na plecy, sięgając niemal do pasa. Rozejrzała się dookoła zatrzymując wzrok na widocznym z oddali małym miasteczku, w którym się wychowała, a zwłaszcza oddalony od pozostałych i stojący na wzgórzu budynek przypominając zamek z jakiegoś horroru. Uśmiechnęła się do siebie i zsiadła z motoru. Kiedy była mała bała się tego miejsca, zresztą jak większość dzieciaków mieszkających w miasteczku. Pamiętała, że wśród jej rówieśników krążyły niestworzone historie dotyczące tego zamczyska. Duchy, wampiry a może jeszcze inne straszne stwory, które porywały dzieci, kobiety i zamykały w jednej z tych strzelistych wieżyczek, skazując na samotne życie czy torturując. Dziecięca wyobraźnia. Teraz z biegiem lat, wątpiła w to by cokolwiek z tamtych opowieści zawierało choć ziarenko prawdy. Jednak ludzie w takich małych mieścinach boją się wszystkiego co w jakikolwiek sposób odbiega od reszty, a historie i plotki jakie nie raz miała okazję zasłyszeć na ten temat były tylko potwierdzeniem tego. Widząc dzisiaj ten średniowieczny zamek, jak go określano, nie widziała grozy i budzącego lęku miejsca. Raczej emanował z niego smutek i rozpacz, ale to może tylko jej wyobraźnia, w końcu nie była tu od tak dawna. Przeczesała włosy palcami i ruszyła w dół piaszczystą dróżką prowadząco wprost nad jezioro. Panowała tu jak zwykle kojąca cisza. Rzadko ktokolwiek tu przychodził, być może dlatego, że jezioro leżało na obrzeżach miasteczka. Dlatego ona sama tak lubiła to miejsce. Pamiętałam, że jako nastoletnia dziewczyna przychodziła tu zawsze by pobyć sama ze sobą i pomyśleć, a czasem popłakać w ciszy, z dala od ciekawskich spojrzeń mieszkańców.
Oparła się o wysoki głaz, rozsunęła skórzaną kurtkę i skrzyżowała ręce na piersi przyglądając się spokojnej tafli wody. Dzień był spokojny i słoneczny, nie dochodziły tu żadne odgłosy z okolicy, a tym bardziej z miasteczka. Gdzieś w oddali ćwierkały tylko ptaki, przelatując raz po raz nad jej głową. Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca, a delikatny wietrzyk rozwiał jej włosy. Zgarnęła z twarzy długą grzywkę która zasłoniła jej niemal cały policzek i otworzyła oczy.
Valle de Sombras. Wiele wody w rzece musiało upłynąć, zanim zdecydowała się tu wrócić. Nie dlatego, że nie chciała. Chodziło raczej o to, że nie miała do czego. Zupełnie nic ani nikt na nią tu nie czekał. Ojca nigdy nie poznała, przypuszczała nawet, że nie wie o jej istnieniu, albo zwyczajnie nie chciał wiedzieć. Matka zmarła kilka lat temu, a nawet kiedy żyła nigdy nie interesowała się losem własnej, jedynej zresztą, córki. Traktowała ją jak zło konieczne, nie raz dając jej bolesny „dowód” swojej miłości. Zawsze ważniejsze od córki było dla niej to pieprzone białe główno w foliowych woreczkach, albo kolejny obleśny facet. Zostawiała córkę samą sobie, bez opieki, zajęta swoimi „ważniejszymi sprawami”, czasem nawet głodną, zziębniętą i umorusaną. Śmiało można powiedzieć, że wychowała ją ulica. Wtedy w jej życiu pojawił się ktoś, dzięki komu stała się tym kim była dzisiaj. Ktoś kto dał jej wsparcie, opiekę, bezpieczeństwo, ciepło i ktoś kto nauczył ją jak żyć. Wiedziała, że nigdy w życiu nie będzie w stanie odwdzięczyć mu się za wszystko co dla niej zrobił. Bez niego pewnie skończyłaby jako złodziejka, narkomanka, albo co gorsza tania prostytutka.
Ignacio Sanchez był jej Aniołem Stróżem. Jedyną osobą której naprawdę na niej zależało i jedyną na jakiej ona sama mogła polegać. Był zupełnie obcy a otrzymała od niego więcej niż od własnej matki. Pamiętała to jakby wydarzyło się wczoraj….
Stała pod murem, z poskręcanymi od niedawnego deszczu włosami, przemoczonymi butami, brudnymi podartymi spodniami i musiała wyglądać naprawdę jak kupa nieszczęścia. Wpatrywała się uporczywie w kobietę i jej stragan pełen domowej roboty pieczywa. Pachniało aż tutaj, a jej żołądek skręcał się w supeł. Zacisnęła powieki łapiąc się brzuch i pochylając głowę ukrywając jednocześnie twarz za włosami. Łzy niczym grochy popłynęły jej po policzkach, a nogi zaczęły drżeć odmawiając jej posłuszeństwa. Była tylko dzieckiem i nie chciała tego robić. Wiedziała, że to złe, ale co jej zostało? Siorpnęła nosem i wierzchem dłoni wytarła mokre od łez policzki. Odepchnęła się od murku i przeszła na drugą stronę uliczki starając się być niezauważoną. Schowała zaciśnięte w pięści dłonie do kieszeni dżinsów i powolnym krokiem ruszyła w kierunku straganu, z którego coraz intensywniej docierały do niej smakowite zapachy. Kiedy ponownie zaburczało jej w brzuchu przystanęła bojąc się, że ten odgłos zdradzi jej obecność. Nic takiego jednak się nie stało. Kobieta zajęta była obsługiwaniem klienta, a później zabrała się za rozwiązywanie krzyżówek siadając tyłem do niej na jakimś stołeczku. To mogła być jej jedyna szansa. Możliwość, że ktoś ją złapie była znikoma, albo ogromna. Zależy jak na to spojrzeć. Nie miała nic do stracenia. Oddychając szybko zrobiła kolejnych kilka kroków stając tuż pod straganem i mając bochenek pachnącego, świeżutkiego chleba na wyciągnięcie ręki. Przełknęła ostrożnie ślinę i niepewnie wyciągnęła rękę w stronę bochenka. Wtedy czyjaś duża dłoń chwyciła ją za nadgarstek. Uniosła przestraszona wielkie brązowe oczy na stojącego przed nią postawnego mężczyznę z gęstymi czarnymi włosami i ciemnymi pełnymi ciepła oczami. Pokręcił delikatnie głową i odwrócił się do sprzedawczyni. Dziewczynka była pewna, że ją wyda i za chwilę usłyszy obelgi pod swoim imieniem. Nie chciała być złodziejką. Nie chciała…..zaczęła płakać cicho ze spuszczoną głową.
- Poproszę jeden bochenek – rzucił do kobiety głębokim głosem i wyjął z kieszeni portfel odliczając drobne. Dziewczynka uniosła zaskoczony wzrok i wpatrywała się w niego wystraszonymi oczami. Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie do kobiety, zapłacił i odebrał od niej zapakowany chleb – dziękuję, do widzenia – pożegnał się i nie mówiąc nic poprowadził dziewczynkę kilka metrów od stoiska. Przystanął i przykucnął przed nią wpatrując się uważnie w jej duże oczy – nigdy więcej tego nie rób – polecił stanowczym tonem, a ona posłusznie pokiwała głową wycierając pospiesznie mokre od łez policzki. Mężczyzna wyciągnął chleb i ułamał połowę podając jej z ciepłym uśmiechem - weź – poprosił. Patrzyła na niego niepewnie, ale głód który czuła był silniejszy od niej, więc wyciągnęła dłoń i chwyciła pieczywo. Usiadła na krawężniku i zaczęła pałaszować w pośpiechu, bojąc się, że mężczyzna jednak zmieni zdanie. Usiadł obok niej uśmiechając się i z rozbawieniem kręcąc głową – jedz spokojnie, bo się rozchorujesz – powiedział kładąc jej dłoń na ramieniu. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, które w końcu przerwał on – prowadzę zajęcia dla dzieciaków z miasteczka – odezwał się odwracając się w jej stronę i patrząc z troską w ciemnych oczach – przyjdź proszę – dodał jeszcze uśmiechając się szczerze.
Od tamtej pory nie było dnia, którego nie spędziłaby na zajęciach Ignacia. Z czasem stał się dla niej ojcem, którego nigdy nie miała. Człowiekiem przy którym pierwszy i jedyny raz w życiu czuła się bezpieczna. Zawsze służył radą, chętnie z nią rozmawiał kiedy miała pytania czy wątpliwości, uczył nowych rzeczy poświęcając czas na to by znalazła swoją pasję. Dzięki niemu jej dzieciństwo stało się lepsze. Weszła w dorosłe życie pewniejsza siebie i bardziej zaradna. Dzięki niemu mogła rano stanąć przed lustrem i spojrzeć sobie w oczy. Nie chodziło o to by była idealna, bo każdy popełnia błędy, ale ważne by się po nich podnieść, iść dalej i walczyć. Tego ją nauczył, by się nie poddawać i nie dać sobą manipulować. Nie dać się przytłoczyć przez innych i samemu podejmować decyzję. Dziękowała Bogu, że postawił na jej drodze kogoś takiego jak Ignacio Sanchez. Po latach widziała, że zajęcia jakiego się podjął było bardzo niewdzięczne. Nie zawsze udawało mu się wyciągnąć dzieciaki z ulicy i zapobiec temu by zniszczyły sobie życie. Nie mógł podejmować decyzji za nich. Dlatego ona jako młoda dziewczyna obiecała sobie, że zrobi wszystko by Nacho mógł być z niej choć trochę dumny. To było najlepsze podziękowanie za lata walki o nią.
Teraz po latach nieobecności wracała do „domu”. Było bowiem coś co nie dawało jej spokoju i nie pozwoliło zrozumieć kim do końca jest. Musiała się tego dowiedzieć dla samej siebie, by zamknąć pewien rozdział w życiu. Nie dlatego, że pragnęła rodzicielskiej miłości. Przywykła do tego, że nigdy jej nie miała, ale musiała poznać swoje pełne pochodzenie i korzenie. Musiała odnaleźć ojca. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi, bo nie miała pojęcia gdzie zacząć. Była jednak jedna osoba, która mogła jej w tym pomóc i jedyna zresztą jaką miała na świecie. Ignacio Sanchez. Musiała spróbować.
Westchnęła i odepchnęła się od głazu zapinając skórzaną kurtkę. Szybkim krokiem weszła pod górkę i zatrzymała się przed swoim motocyklem. Założyła kask i wsiadła na motor odpalając silnik i z piskiem opon ruszając w kierunku Valle de Sombras.
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 13:18:25 26-08-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:31:50 03-08-14 Temat postu: |
|
|
24. Viktoria
- Czy popełniam błąd?
To pytanie po raz pierwszy zadała sobie w domu, kiedy ostatnia miniaturowa kamera została zainstalowana. Victoria Diaz doskonale zdawała sobie sprawę, iż zachowuje się irracjonalnie montując drogi sprzęt szpiegowski w swoim własnym domu jednak wyjątkowa sytuacja, w której się znalazła wymagała szczególnych środków.
Po pierwsze przestała udawać, iż Pablo nie ma ponownie problemu z piciem. Codziennie wracał do domu albo wstawiony albo pijany i zasypiał na kanapie. Po drugie pożyczył pieniądze, które nie tylko przyczyniły się do przystawienia jej pistoletu do głowy, ale i powrotu za grobu rzekomo nieżyjącego dziadka po trzecie zaś zaczęła przygotowywać się do wyprowadzki do starego mieszkania rodziców, więc uznała, iż to jedyny powód, aby pilnować swojego staruszka. A może szukała po prostu wymówek, aby uspokoić własne sumienie?
Viktoria usiłowała uzyskać odpowiedzi u źródła jednak zakończyło się to jedynie awanturą i nocnym płaczem w poduszkę. Musiała działać za nim interesy ojca zniszczą ich rodzinę. W geście zdenerwowania palcami przeczesała włosy spacerując po starym mieszkaniu, który otrzymała w spadku po babce.
Blanca Diaz należała do kobiet, które lubiły otaczać się pięknymi a jednocześnie dziwnymi rzeczami. W przeciwieństwie do wszystkich znanych jej staruszek dbała o swoje rzeczy i o siebie. Zawsze była ładnie ubrana, pomalowana i uśmiechnięta od ucha do ucha. Viktoria uznała, iż najwyższy czas, aby wyprowadzić się z rodzinnego domu. Ostatnie wydarzenia jedynie przyspieszyły jej decyzję. To była pierwsza noc w jej nowym domu.
Przechadzając się w kółko po trzypokojowym mieszkaniu mogła wreszcie powiedzieć, iż „wróciła do domu” W przeciwieństwie do domu rodziców tutaj czuła się swobodnie. Mieszkanie było mieszanką dwóch stylów skandynawskiego i angielskiego, co nadawało mu inny, nietuzinkowy wygląd. Sama Blanca mówiła, iż mieszkanie urządziła z myślą o swojej małej drugiej ojczyźnie Anglii.
Usiadła wygodnie na krześle ze zmarszczonym czołem wpatrując się w swojego ojca. Pablo Diaz od dłuższego czasu wyglądał jak człowiek, który na coś czeka. Co chwila sprawdzał godzinę, co mogło nic nie oznaczać jednak Viktoria miała przeczucie, iż coś się wydarzy.
Dziewczyna nie musiała długo czekać. Pablo podniósł się z miejsca zmierzając w stronę drzwi wejściowych. Blondynka wsunęła na uszy słuchawki.
- Dobry wieczór Pablo- Na dźwięk męskiego głosu poczuła jak serce zaczyna łomotać jej w piersi. Wytarła wilgotne dłonie o dżinsy wpatrując się w ekran laptopa jakby wzrok miał potwierdzić, iż głos, który słyszy nie należy do tego, o którym myśli. Mężczyzna zajął miejsce w kuchni tyłem do kamery. Dziewczyna zaklęła pod nosem. – Viktoria?
- Wyprowadziła się- odpowiedział suchym wypranym z wszelkich uczuć tonem. – Napijesz się czegoś?
- Szkockiej. Muszę ci powiedzieć, że Viktoria wyrosła na piękną kobietę. Piękną i mądrą.
- Po to przyszedłeś? – Zapytał wzburzony stawiając przed nim szklankę alkoholu.- żeby rozmawiać o urodzie i inteligencji mojej córki?
- Nie. Chciałem wyrazić jedynie swe ubolewania na tym, iż nasze ostatnie spotkanie nie doszło do skutku.- Tajemniczy gość sięgnął po szklaneczkę i zaczął ją obracać w dłoni. – Chciałbym ją poznać.
- Nie ma mowy. – Pablo zacisnął palce na trzymanej w dłoni butelce. Ręka mu drżała, kiedy podnosił ją do ust.- Spawy między nami nie dotyczą mojej córki.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę.- W przeciwieństwie do Pablo gość szeryfa odznaczał się niezmąconym spokojem. – Siadaj i słuchaj. – Diaz posłusznie wykonał polecenie.- W z nocy z piątku na sobotę statek pojawi się w porcie. Potrzebne mi są twoje usługi. – Upił łyk alkoholu.- Zajmiesz się zabezpieczeniem transportu. Nicholas ci pomoże.
- Nie ma problemu. Coś jeszcze?
- Nie- Wiktoria kątem oka zauważyła jak sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając z niej coś. Przedmiot położył na stole.- Tutaj masz wszystkie informacje dotyczące statku i transportu. – Starszy pan podniósł się z miejsca bez słowa zmierzając do drzwi.
***
Ręce jej drżały, kiedy dzieliła zdobyty materiał klatka po klatce usiłując odnaleźć chociażby w odbitej szybie twarz mężczyzny, z którym rozmawiał jej ojciec. To przecież nie mógł być ten, o którym myśli. Pablo Diaz nie wpakowałby się w układ z człowiekiem, który przyczyniłby się do tak wielu nieszczęść w ich życiu.
- To niemożliwe- szepnęła sama do siebie czując jak drży na całym ciele, kiedy program generował twarz mężczyzny, która odbiła się w szybie. – Nie zrobiłbyś tego- mruczała pod nosem kołysząc się na krześle. Wybaczyłaby mu wszystko, ale nie to.
Łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy przypuszczenia okazały się rzeczywistością. Z gardła wydobył się cichy jęk. Zamknęła laptop trzymając się oparcia krzesła stanęła na nogi. Drugą dłonią otarła płynące po policzkach łzy. Pozwoliła opaść na dół powiekom.
W uszach słyszała łomotanie własnego serca, kiedy głębokimi oddechami starała się uspokoić skołatane nerwy. Przegryzła dolną wargę. Ból wywołany tym drobnym zabiegiem spowodował, iż obrazy przeszłości zniknęły z jej z przed oczu. Powieki otoczone długimi czarnymi rzęsami uniosły się ku górze. Skupionym spojrzeniem omiotła cały pokój najwyraźniej czegoś szukając. Po upływie zaledwie kilku sekund szybkim krokiem podeszła do jednego z nierozpakowanych pudeł. Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła wciśnięty tam scyzoryk. Szybkim ruchem przecięła taśmę.
W środku znajdowały się pamiątki po zmarłej matce. Biżuteria upchnięta w szkatułce w kolorowe maki, książki, które Gwen tak namiętnie kolekcjonowała. Dla Viktorii były to skarby o nieocenianej wartości
Gwen Diaz nie była dla niej jedynie matką. Była przyjaciółką, której mogła powierzyć każdy sekret, zwierzyć się z każdego problemu teraz, gdy jej zabrakło młodej kobiecie brakowało kogoś, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Blondynka nie miała zbyt wielu przyjaciół właściwie nie miała ich w ogóle. Vicky nie łatwo było nawiązywać przyjaźnie. Była córką szeryfa, co wcale nie budziło w jej rówieśnikach respektu czy chociażby nici sympatii wręcz przeciwnie odnoszono się do niej z dziwną niechęcią czasami nawet wrogością, strojono głupie żarty. Viktoria, mimo iż odtrącana przez rówieśników nie załamała się skupiając całą swą uwagę na nauce. Opłaciło się. Była najlepsza w klasie, w szkole a później na studiach.
Dźwięk telefonu wyrwał ją z zadumy. Szybkim ruchem sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów wyciągając uporczywie wibrujący przedmiot zerknęła na wyświetlacz. Dzwonił Felipe Diaz. Po krótkim wahaniu odebrała.
- Słucham
- Dobry wieczór Viktorio.
- Dobry wieczór Felipe
- Dzwonie tylko po to, aby Ci przypomnieć o przyjęciu, które organizuje dziś wieczorem dla garstki bliskich przyjaciół. Mam nadzieję, że pamiętasz.
- Tak oczywiście- skłamała gładko. Nie pamiętała.
- Przyślę po ciebie samochód.
- Oczywiście.
Viktoria nie miała najmniejszej ochoty na przyjęcie wśród najbliższych przyjaciół dziadka organizowane w ogrodach jego posiadłości. Nie chciała zawieść staruszka, który tak bardzo się starał nadrobić stracone lata. Zdaniem Viktorii może aż za bardzo. Dziewczyna rozumiała, iż chcę ją bliżej poznać, lecz niektóre z zabiegów Felipe uważała za przesadę. Nie mogła mu przecież pozwolić na kupno mieszkania czy drogiego samochodu jak zaoferował jej podczas dzisiejszego lunchu. Chciała go poznać, może nawet polubić, ale nie zostać kupiona.
Dwadzieścia minut później sypialnia Vicky wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Wszędzie leżały sukienki różnej długości, koloru. Blondynka ręce miała zanurzone w kolejnym pudle szukając czegoś odpowiedniego na przyjęcie ogrodowe. Nie miała kompletnie pojęcia, jaką sukienkę włożyć. Pokręciła z niedowierzaniem głową podchodząc do kolejnego pudła. Na łóżko wysypała jego zawartość. Dopiero dziś zauważyła, iż powiedzenie „nie mam się, w co ubrać” w jej przypadku nie jest ani trochę adekwatne do jej garderoby. Ubrań, butów, torebek, biżuterii miała aż za dużo.
Moda była jej obsesją od pierwszego dnia szkoły. Uwielbiała rozkłoszone spódniczki, dopasowane sukienki i szpilki. Kolejną sukienkę, która wpadła w jej ręce wywołała na twarzy szeroki uśmiech. Kupiona pod wpływem absolutnego impulsu kreacja przywodziła na myśl [link widoczny dla zalogowanych]. Obejrzała sukienkę z każdej strony.
- Chrzanić to- powiedziała sama do siebie ściągając szlafrok.
W ogrodzie było jedynie „kilku” przyjaciół Felipe. Viktoria tłumiąc chichot pomyślała, iż ściągnął nie tylko całe miasteczko, ale także sporą część stolicy. Wzięła kieliszek szampana z baru rozpoczynając poszukiwania dziadka. Jej wzrok spoczął na zupełnie kimś innym. Młodszym, ale zapewne przystojniejszym niż Felipe Diaz.
Patrząc Alejandro Barosso pomyślała, iż urodził się po to aby nosić czerń. Wyglądał fenomenalnie a nawet groźnie w czarnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem. Przegryzła dolną wargę uświadamiając sobie, iż patrzy na niego zdecydowanie za długo. Pociągnęła łyk szampana szybko odwracając wzrok. Co się ze mną dzieje?, Zapytała samą siebie w myślach. Od śmieci Gwen zachowywała się zupełnie inaczej. Oczywiście mogła zgonić to na któryś z etapów żałoby, ale to by było nie fair w stosunku do matki. Blondynka kątem oka zauważyła, iż Alejandro idzie w jej stronę. Zdecydowanie miała ochotę uciec.
- Dobry wieczór- odparł stawiając pusty kieliszek na barze. Wziął do rąk kolejny jednocześnie mierząc wzrokiem blondwłosa kobietę. Obserwował ją od chwili w której weszła do ogrodu.
Pierwsze, co przyszło mu do głowy to, iż jego nowa pracownica nawet nie zdawała sobie sprawy jak cholernie pociągająca jest w tym momencie. Alejandro przeczesał palcami włosy nie mogąc oderwać od niej wzroku. Viktoria była jedyną osobą, o której na drugi dzień pamiętał bez zaglądania w CV. Vicky Diaz została zapamiętana nie tyle przez swoje umiejętności, co wygląd. Informatyczka nie prezentowała przyjętego w Meksyku kanonu piękna. Była długonogą blondyną o niebieskich oczach. Ciało nietknięte przez opalenizną.
Córka miejscowego stróża prawa nie była może klasyczną pięknością, ale rzucała się w oczy. No i była również inteligentna, co dla młodego mężczyzny był atutem. Brunet zerknął za zegarek z zadowoleniem kiwną głową. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Usiadł na barowym stołku obok. Dokładnie w tym momencie ich oczy się spotkały.
- Cześć- powiedział lekko zachrypniętym głosem opierając łokcie na barze.
- Hej- odparła z trudem spoglądając mu w oczy. Alejandro był zdecydowanie zbyt przystojnym mężczyzną. Czy jej szef nie mógł być gruby, w okularach i pryszczami? Z takimi łatwiej jej się rozmawia. Westchnęła zrezygnowana. – Nie spodziewałam się pana tutaj- wydukała uznając, iż powinna się odezwać. Nie wypadało przecież gapić się w czubki własnych butów.
- Zostałem zmuszony- odparł zgodnie z prawdą krzywiąc się lekko na samo wspomnienie rozmowy z ojcem. – A ty?
- Felipe to mój dziadek- Viktoria pociągnęła łyk szampana czując nieprzyjemną suchość w ustach.
- Serio? – Słysząc w jego głosie jawne zaskoczenie roześmiała się.
- Wierz mi na słowo ja też byłam zaskoczona. Mój martwy dziadek nagle ożył!- Pokręciła z uśmiechem głową.
- Zaraz, nie wiedziałaś? Wszyscy wiedzieli, że Felipe, Diaz wyjechał- urwał wiedząc jak dolna warga Viktorii niebezpiecznie zadrżała. Spojrzał w stronę prowizorycznego parkietu, na którym kołysało się kilka par. Coś przyszło mu do głowy. Zeskoczył ze stołka stając naprzeciwko Viktorii, która w zaskoczeniu uniosła ku górze brwi. Z dłoni wyciągnął do połowy pełny kieliszek z szampanem. – Zatańcz ze mną- powiedział wyciągając w jej stronę dłoń.
- Co?- Spojrzała na niego, to na jego dłoń to znowu na niego. – Ja nie tańczę. Nie umiem. – Pokręciła przecząco głową. Alejandro ujął jej dłonie w swoje.
- Nie przyjmę odmowy- Uśmiechnął się do niej. Serce Viktorii zatrzepotało.
- Nie umiem.
- Nonsens- pociągnął ją ku górze.
Zachwiała się. Oczywiście, że się zachwiała w tych cholernych szpilkach! Wpadła wprost w jego ramiona. Nieśmiało zadarła do góry głowę napotykając rozbawione czekoladowe oczy i utonęła w nich. Za nim zdążała otrząsnąć się z szoku poprowadził ją na sam środek parkietu.
Zakłopotanie Viktorii wywołało u niego uśmiech. Położył dłoń na jej tali. Przyciągając ją do siebie. Czuł jak drży. Swobodnie splótł jej palce z własnymi. Stopa Viktorii wylądowała na jego palcach.
- Przepraszam- wydukała. Na policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Przeprosimy przyjęte- mruknął do wprost do jej ucha.
Serce Viktorii biło tak szybko i głośno, iż doskonale zdawała sobie sprawę, że Alejandro doskonale słyszy ten łomot. Z trudem przełknęła ślinę zadzierając do góry głowę. Spojrzała na jego usta nieświadomie przegryzając dolną wargę. Nie wiedziała, iż Alejandro wpatruje się w nią zaciekawieniem. Intuicja podpowiadał mu, iż zapowiadał się nie tylko ciekawy wieczór, ale także miesiące. Usta niemal natychmiast rozciągnęły się w uśmiechu który wywołał u Viktorii ponownie szybkie bicie serca i przegryzioną wargę.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:51:11 03-08-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:19:43 04-08-14 Temat postu: |
|
|
25. CHRISTIAN
Niebo nad Valle de Sombras pierwszy raz od jakiegoś czasu, cieszyło oczy mieszkańców swym krystalicznym błękitem, choć jeszcze godzinę temu zanosiło się na kolejną ulewę. Opuściwszy dobytek Sancheza, oparł się plecami o chłodny mur i odruchowo sięgnął do tylnej kieszeni jeansów. Stłumił jęk zawodu, kiedy zamiast paczki papierosów, wyciągnął z niej tylko zdjęcie faceta z tatuażem, kręcącego się koło Laury i czarny, skórzany portfel, z którego wystawał kawałek innego, znacznie starszego zdjęcia. Wyciągnął je ostrożnie i uśmiechnął się kwaśno. Było to jedyne [link widoczny dla zalogowanych], jakie zabrał ze sobą, wyjeżdżając z domu. Jedyne, na którym był z siostrą, zrobione na kilka dni przed śmiercią Andresa, tu, w domu Ignacia. Pamiętał jakby to było wczoraj i gdyby mógł cofnąć czas, mając tę wiedzę, którą miał na ten moment, zapewne rozegrałby to wszystko zupełnie inaczej.
Z tęsknotą spojrzał w roześmiane, czekoladowe oczy swojej siostry i uśmiechnął do swoich wspomnień. Wspomnień, które po rozmowie z Nacho zalały go wielką falą – zarówno te, do których sam chętnie wracał, jak i te, od których starał się uciec. Najbardziej jednak zastanawiało go dlaczego Laura nie chciała, żeby jej szukał. Dzieliła ich spora różnica wieku, ale Lali – jak pieszczotliwie nazywał ją Andres – zawsze była jego ukochaną, młodszą siostrzyczką, za którą skoczyłby w ogień. Owszem, kiedy wyjechał po śmierci ojca, ich relacje zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni, a punktem kulminacyjnym okazał się dzień pogrzebu ich matki, kiedy Laura wykrzyczała mu w twarz, że go nienawidzi. Do tej pory sądził, że miała do niego żal, że nie zajął się nimi jak powinien i obwiniała go o śmierć matki, ale kiedy teraz o tym myślał, był niemal w stu procentach pewny, że za jej ówczesnym wybuchem nienawiści kryło się coś więcej. Coś, co spowodowało, że dziś nie chciała, by jej szukał. Chciał ją za wszelką cenę uchronić od kłopotów i sądził, że uda mu się to, gdy będzie trzymał ją z dala od siebie i utnie całkowicie kontakt. Tymczasem okazało się, że kłopoty znalazły ją same. Choć znając charakterek Laury, gotów był się założyć, że wyszła im na spotkanie z podniesionym czołem i dumnie wypiętą do przodu piersią.
Jeszcze raz spojrzał na zdjęcie, kciukiem obrysowując kontur jej twarzy. Nabrał powietrza w płuca i chowając sfatygowaną fotografię z powrotem do portfela, wyszedł z bramy, kierując się w stronę rodzinnej kamienicy. Kiedy o mały włos nie został rozjechany przez mknące wąską uliczką Kawasaki, przeklął pod nosem nierozważnego kierowcę, którym, sądząc po posturze, musiał być jakiś młody, bogaty, rozpieszczony dzieciak, bo nikogo innego z pospolitych mieszkańców Valle de Sombras z pewnością nie byłoby stać na taki zakup. Zaraz jednak uśmiechnął się do siebie, tęsknym wzrokiem odprowadzając sportową maszynę, która po chwili zniknęła za zakrętem. Sam przecież, jeszcze kilka lat temu, jeździł równie nierozważnie. Motory były jego pasją i nałogiem, który zresztą zaszczepił w nim sam Ignacio. To właśnie od niego dostał swój pierwszy jednoślad, do którego zapałał miłością od pierwszego wejrzenia. Odrestaurował go, unowocześnił nieco i już po kilku miesiącach z dumą szpanował nim przed kumplami. Obiecał sobie wtedy, że kiedyś sprawi sobie nowocześniejszy model. I faktycznie tak się stało. Przy zajęciach, których się imał po wyjeździe z Meksyku, a z których Nacho z pewnością nie byłby zadowolony, uzbieranie odpowiedniej sumy pieniędzy nie było żadnym problemem, więc stosunkowo szybko stał się właścicielem czarnego [link widoczny dla zalogowanych], które traktował niemal jak swoje długo wyczekiwane pierworodne dziecko, chuchając i dmuchając na nie i wściekając się niemiłosiernie za każdym razem, gdy wydawało mu się, że widzi na nim rysę, która potem okazywała się tylko włosem albo jakąś zabłąkaną nitką.
Kochał poczucie wolności, które dawała szybka jazda opustoszałymi ulicami, kochał ryzyko, które ze sobą niosła i czuł się przy tym bardzo pewny swoich umiejętności. Zbyt pewny i to go zgubiło, choć to nie on zapłacił za swoją brawurę najwyższą cenę. A może właśnie jednak on? Przecież jej już nic bolało, była teraz w innym, lepszym świecie, gdzie o nic nie musiała się martwić, a on musiał żyć dalej. Żyć sam. I żyć ze świadomością, że zginęła przez niego.
Przełknął głośno ślinę, czując w gardle wielką gulę i wypuścił powietrze z ust ze świstem, odganiając przykre wspomnienia. Pomyślał, że nie potrafiłby się już tym cieszyć, jak kiedyś. Trzy lata temu pogrzebał nie tylko kogoś, kto na tamten moment był dla niego najważniejszą osobą w życiu, ale też część siebie, poprzysięgając sobie, że nigdy więcej nie wsiądzie na motor. Paradoksalnie, motory zaczęły napawać go strachem, choć przecież śmierć nie była mu obca. Robił w życiu różne rzeczy, ryzykował wiele razy, podejmując się takich czy innych zleceń, byle tylko jak najszybciej wniknąć do środowiska, w którym obracał się jego ojciec. Ale ryzykował zawsze wyłącznie swoim życiem, które i tak uważał za nic nie warte odkąd opuścił Meksyk. A kiedy trzy lata temu znów został na świecie sam jak palec, jego jedynym celem i motorem napędowym, który kazał mu każdego ranka wstać, ogolić się i żyć, stała się zemsta.
Czując, że oczy zaczynają go piec, wierzchem dłoni potarł czubek nosa. Odkąd wrócił do, na pozór sennego, Velle de Sombras, demony przeszłości zdawały się dopadać go na każdym kroku, stanowczo domagając się dokonania zemsty. Cokolwiek by się nie działo, nigdy nie oglądaj się za siebie. Ważne jest tylko to, co masz jeszcze przed sobą, pamiętaj o tym, gdy mnie już nie będzie – z uporem maniaka powtarzał mu ojciec, ale on tak nie potrafił. Od małego nie był typem człowieka, który uderzony w prawy policzek, nadstawia z pokorą lewy, przez co nieraz przyprawiał Andresa o palpitację serca. Teraz słowa ojca nabrały zupełnie innego sensu, niż kiedy kładł mu je do głowy, a natura mściciela, którą również Ignacio przez lata starał się wykorzenić z Christiana, znów wzięła górę nad wszystkim innym. Zresztą, odkąd wrócił, miał nieodparte wrażenie, że tu w Valle de Sombras, nie tylko on miał tajemnice, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego i jakąś przeszłość, z którą musiał się rozliczyć, by móc rozpocząć zupełnie nowe życie. Ignacio, nawet jeśli bardzo chciał o tym zapomnieć, jego przybrany syn – Leo, który ciągle odkładał to na później, a nawet znienawidzona przez większość mieszkańców rodzina Barosso, czy górujący nad doliną, niczym strażnik strzegący wszystkich sekretów Valle de Sombras, ponury zamek, o którym wśród mieszkańców miasteczka krążyły niezliczone legendy – wszyscy tu bardzo skrzętnie skrywali przed światem swoje mroczne tajemnice, czekając cierpliwie na sądny dzień, w którym ich karta się odwróci. Christian jednak lubił mieć wszystko w swoich rękach i nie zamierzał czekać, aż los się do niego uśmiechnie.
Westchnął cicho, a czując jak gorące promienie słońca coraz mocniej grzeją go w plecy, ściągnął wiatrówkę, przewiązał ją sobie przez biodra i ruszył przed siebie. Chciał jeszcze raz porozmawiać z wiedźmą, zadać jej kilka prostych pytań i otrzymać na nie kilka konkretnych odpowiedzi. Był przekonany, że staruszka, która zęby zjadła na zbieraniu i rozpowiadaniu coraz to nowych ploteczek, wie zdecydowanie więcej niż by chciała, zupełnie nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Kiedy myślał o niej, usiłował przypomnieć ją sobie z dzieciństwa, ale nie był w stanie przypisać jej starej, pomarszczonej twarzy do żadnej osoby, którą pamiętał z tamtych czasów.
Przystanął na chwilę, by wyciągnąć z tylnej kieszeni spodni zdjęcie, które zamierzał pokazać staruszce i wtedy poczuł, że coś uderzyło go w lewe ramię. Zaklął pod nosem i odwrócił się w bok, by sprawdzić co lub raczej kto śmiał naruszyć jego nietykalność cielesną. Najwyraźniej miał tego dnia jakiegoś cholernego pecha – najpierw o mały włos nie został rozjechany przez pędzące Kawasaki, a teraz jeszcze to. Chciał już zbesztać ów osobnika, ale kiedy zobaczył u swoich stóp drobną szatynkę, pośpiesznie zbierającą rozsypane zakupy z chodnika, przewrócił oczami zirytowany, ściągnął ciemne okulary i zawiesiwszy je na brzegu czarnego, bawełnianego podkoszulka, przykucnął, by pomóc dziewczynie. W końcu matka zawsze powtarzała mu, że mężczyźni są po to, by opiekować się kobietami i pomagać im, a ta obok niego bez wątpienia potrzebowała pomocy.
– Przepraszam – mamrotała z jakimś dziwnym, chyba amerykańskim, akcentem nawet na niego nie patrząc. – Powinnam bardziej uważać.
Faktycznie, przebiegło mu przez myśl. Uśmiechnął się jednak chytrze i wyciągnął dłoń, celowo kładąc ją na tej samej pomarańczy, po którą właśnie sięgnęła dziewczyna. Pomaganie kobietom to jedno, a ich wdzięczność to drugie, pomyślał, omiatając ją bacznym spojrzeniem. Kiedy podniosła na niego wzrok i udało mu się zajrzeć w jej oczy, przez krótką chwilę miał wrażenie, że gdzieś już ją widział, ale szybko odrzucił tę myśl. Przecież w Valle de Sombras nie był od lat, a spotkanie w tej mieścinie kogoś, kogo być może poznał w czasie swoich podróży, wydawało mu się zbyt wielkim zbiegiem okoliczności.
– Przepraszam – powtórzyła cicho, gwałtownie wysuwając dłoń spod jego dłoni, jakby jego dotyk palił żywym ogniem. Christian uśmiechnął się przyjaźnie i podał jej pomarańczę, wpatrując się w jej uroczo zaróżowione policzki i cały czas, zastanawiając się skąd zna tę twarz. – Dziękuję – dodała i włożywszy owoc do torby, założyła pasmo włosów za ucho, mimowolnie zerkając w stronę leżącego na chodniku zdjęcia. Christian podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, a zorientowawszy się na co patrzy, chwycił je i pośpiesznie schował do tylnej kieszeni spodni, przeklinając się za swoją głupotę i gapiostwo. Przecież gdyby zgubił to zdjęcie i gdyby znalazł je ktoś kto nie powinien…
– Uważaj na siebie, mała – powiedział i mrugnął do niej, uśmiechając się zawadiacko po czym skierował się w stronę kamienicy, nie oglądając się za siebie. Nie sądził, by ta urocza istota mogła być dla niego jakimkolwiek zagrożeniem, ale wolał się mieć na baczności, tym bardziej, że dziewczyna wyglądała na mocno zaintrygowaną fotografią mężczyzny, z wyraźnie widocznym na ramieniu wytatuowanym wizerunkiem templariusza.
W tej chwili jednak bardziej ciekawiło go co na tę fotografię powie mu starucha.
– Ty znowu tutaj? – jak na zawołanie usłyszał za sobą jej skrzekliwy głos, gdy był w połowie schodów, prowadzących na drugie piętro. Odwrócił się na pięcie w jej stronę i wysilił na uprzejmy uśmiech.
– Szukałem pani – powiedział uprzejmie, schodząc do niej.
– Mnie? – zdziwiła się, przypatrując mu się podejrzliwie. – Nie wiem co wyniosłeś z mieszkania Suarezów, ale jeśli postanowiłeś mnie napaść i obrabować, to proszę – powiedziała, otwierając drzwi do swojego mieszkania. Spojrzała na niego z cwanym uśmiechem, a jej mina świadczyła dobitnie o wewnętrznym przekonaniu, że udało jej się go przechytrzyć. – Nie mam nic wartościowego.
– Nie, nie, nie o to chodzi – zaprotestował, z trudem powstrzymując się od śmiechu, gdy kobieta chwyciła się pod boki i zmarszczyła i tak już bardzo pomarszczone czoło. – Mówiła pani, że Laura spotykała się…
– Nie, chłopcze – weszła mu w zdanie. – Nie mówiłam, że się spotykała, tylko, że kręcił się tu. To zasadnicza różnica, nie sądzisz? Poza tym nie powinnam z tobą w ogóle rozmawiać, młody człowieku – dodała, robiąc groźną minę i dźgając go palcem wskazującym w tors. – Uciekłeś ostatnio jak przestępca, nie mówiąc już o tym, że nie powinieneś odwracać się do kobiety plecami i udawać, że jej nie słyszysz, kiedy ona mówi do ciebie.
Christian uśmiechnął się przepraszająco i starając się choć przez chwilę wyglądać na skruszonego, sięgnął po zdjęcie.
– Czy to był ten mężczyzna? – spytał, pokazując kobiecie fotografię.
– Zaczekaj, nie widzę – odparła i poczłapała do wnętrza swojego mieszkania, a po chwili wróciła z… lupą zamiast okularów. – Ładny tatuaż – stwierdziła po chwili, skupiając wzrok na wizerunku rycerza średniowiecznego zakonu. – Sama mam jeden, nie jest wprawdzie już taki idealny…
Christian przewrócił oczami i ugryzł się w język. Przecież zupełnie nie o to pytał.
– Nie jestem pewna – kontynuowała swój wywód, odsuwając od siebie zdjęcie na odległość ramienia, jakby z daleka miała nadzieję dostrzec coś, czego nie dostrzegła przy pomocy lupy. – Na pewno zapamiętałabym ten tatuaż, ale może przychodził tu w koszulce z rękawkiem? – zakończyła, spoglądając pytająco na Christiana, jakby to on miał udzielić jej odpowiedzi.
– Proszę się przyjrzeć. To ważne.
Kobieta westchnęła i ponownie przyjrzała się fotografii.
– Nadal nie wiem dlaczego szukasz Laury – przypomniała sobie, podnosząc wzrok na Christiana.
– Wie pani gdzie ona jest? – odpowiedział pytaniem, zupełnie ignorując jej ciekawskie spojrzenie.
– Może wiem, a może nie wiem. Zależy kto pyta. A pyta o nią ostatnio sporo ludzi.
– Ma pani na myśli kogoś konkretnego?
– Na przykład młodą dziewczynę. Była tu kilka minut przed tobą. Mówiła z jakimś dziwnym akcentem. Taka śliczna, istny aniołek… – zaczęła się zachwycać kobieta, ale Christian już jej nie słuchał. – No i znowu mnie zostawiasz! – krzyknęła za nim. – Przypominasz mi tego nieokrzesanego, młodego… – urwała, zaskoczona swoim odkryciem. – Suareza… – dokończyła, patrząc za zbiegającym już po schodach z prędkością światła Christianem.
– Szlag by to trafił – mamrotał pod nosem, wybiegając na ulicę. Nerwowo rozejrzał się dookoła, a kiedy jakieś paręnaście metrów przed sobą, dostrzegł sylwetkę dziewczyny, z którą kilka minut temu zderzył się przed bramą, odetchnął z ulgą. Dogonił ją czym prędzej, chwycił za rękę i pociągnął za sobą, zupełnie nie zważając przy tym na jej opór, krzyk i gapiących się na nich przechodniów. Wciągnął ją w najbliższy zaułek i nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, przygwoździł ją do zimnego muru swoim ciałem i odgrodził ewentualną drogę ucieczki, opierając się dłońmi po obu stronach jej głowy.
– Kim jesteś? – spytał, wpatrując się jej w oczy. Patrzyła na niego jak na wariata, ale wyglądała na nieźle przestraszoną. I słusznie, pomyślał. – Dlaczego wypytujesz o Laurę Suarez? – zapytał nieco ostrzejszym tonem, nie doczekawszy się odpowiedzi na pierwsze pytanie. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:28:07 05-08-14 Temat postu: |
|
|
26. COSME
Cosme spędził tę noc bezsennie, kręcąc się na łóżku i co rusz zmieniając pozycję. Po raz pierwszy od tak wielu lat gościł kogoś w swoim domu, po raz pierwszy też w ogóle z kimś rozmawiał. Owszem, zdarzało mu się opuszczać rezydencję na jakiś czas, ale głównie były to krótkie momenty, kiedy pustki w kuchni zmuszały go wyjścia. Nie lubił tych momentów, zdecydowanie wolał spędzać czas za murami budynku, w którym mieszkał. To było jego schronienie, miejsce gdzie mógł zamknąć oczy i choć przez moment udawać, że wszystko w jego życiu jest tak, jak być powinno.
Jednakże również i te chwile były ulotne. Zbyt dobrze pamiętał wszystko to, co się wydarzyło – a było tego więcej, dużo więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ludzie w miasteczku znali tylko część prawdy – gdyby poznali ją w całości, pewnie znienawidziliby go jeszcze bardziej. Zuluaga dobrze wiedział, że strach nie odgrywa tu większej roli, owszem, dostrzegał rzucane mu spojrzenia, ale miał wrażenie, że więcej w nich pogardy i nienawiści za to, co – według nich – zrobił i z czego tak doskonale się wywinął – niż lęku.
Ariana była inna. Ona się nie bała. A jeżeli nawet, to nie okazała tego aż tak bardzo, jak inni. Nie dojrzał też w jej oczach czegoś innego – nie było tam ani odrobiny odrazy, awersji – raczej ciekawość i zapytanie, poza tym oczywiście prośba. O to, by mogła przeczekać noc w rezydencji. Cosme wyczuł, że zaintrygował dziewczynę, nie zamierzał jednak zaspokajać jej ciekawości. Po co? Raz, że nie cierpiał, kiedy ktoś wypytywał go o przeszłość, dwa – dobrze wiedział, co stałoby się, gdyby wyznał jej choć część z tego, co przeżył.
Gdzieś w środku nocy, gdy ciemności nadal ogarniały Valle de Sombras, odrzucił z siebie kołdrę, wsadził stopy w kapcie o – jakże by inaczej – granatowym kolorze – i przeszedł te kilka kroków w stronę pewnego małego pomieszczenia. Otworzył drzwi i wszedł do tego, co okazało się skromnym pokojem z mnóstwem książek na półkach oraz niewielkim stolikiem pośrodku, na którym stała lampa naftowa. Owszem, mógł użyć elektryczności, ale po prostu nie chciał. Dobrze wiedział, że stosując tego rodzaju lampę sam naraża swój księgozbiór na spłonięcie, ale postanowił zaryzykować. Większość ze znajdujących się tu pozycji to były kroniki, a przecież całą ich zawartość miał w głowie. Być może, gdyby spłonęły, uwolniłby się przynajmniej od dziedzictwa, jakie niosło ze sobą posiadanie nazwiska Zuluaga?
Oczywiście wszystkie meble utrzymane były w tej samej konwencji, co reszta domu. Cosme nie zadał sobie trudu, by nieco odkurzyć blat, podszedł tylko do regału znajdującego się po jego lewej stronie i wyjął z niego opasłe tomisko.
[link widoczny dla zalogowanych] Doskonale znał tą historię, wiedział przecież, że rodzina Zuluaga była właścicielem domu od pokoleń. Przez pewien czas, po śmierci jednego z antenatów zamek stał pusty, póki Cosme nie zdecydował się w nim zamieszkać.
Dziesięć lat...Tyle właśnie spędził tutaj, w swojej samotni, odgrodzony od ludzi, od smutku, od cierpienia...Czy aby na pewno? Przecież demony przeszłości ścigały go również tutaj – a może nawet bardziej, niż gdziekolwiek indziej?
El Miedo...Tak właśnie nazywano budowlę, odkąd Cosme przejął ją pod swoje władanie. Zuluaga uśmiechnął się lekko na tą myśl, ale był to raczej grymas, niż oznaka radości. Bo i nie miał powodu, żeby się cieszyć.
Nawet jednak tutaj, w tym ciemnym i ponurym miejscu, nie było ich tak wiele, jak w domu, którym dawniej mieszkał, jeszcze za czasów, kiedy wierzył w miłość. Nie był pewien, czy tamten budynek jeszcze istnieje, wyprowadził się stamtąd tak szybko, jak tylko się dało, a potem kompletnie przestał się nim interesować. Być może ktoś przejął nad nim opiekę, a być może los pozwolił mu zniszczeć całkowicie. Osobiście Zuluaga wolałby tą drugą wersję - nigdy nie miał odwagi pójść i sprawdzić, co obecnie dzieje się z mieszkaniem, a już tym bardziej poprosić o wyburzenie murów. Gdyby zjawił się w tamtej okolicy choćby na parę sekund, byłby stracony. Nawet dziś, gdy spędzał czas praktycznie wyłącznie w El Miedo, zdarzały się chwile, że podejrzewał, iż mieszkańcy Valle de Sombras mają po części rację, nazywając go „El Loco”. Pewne gesty, pewne zachowania, świadczyły o tym, że samotność daje mu się we znaki – nie, nie tracił zmysłów...jeszcze nie. Ale rozmyślanie o przeszłości z pewnością mu nie służyło.
Nie mógł jednak przestać. Tym bardziej teraz, po wizycie Ariany. Kobiety tak podobnej do tej, której imienia obiecał sobie już nigdy nie wypowiadać, nawet w myślach.
Zamknął księgę i oparł się wygodniej na krześle. Wiele razy zadawał sobie pytanie, co zrobił, gdzie popełnił błąd, w jaki sposób zasłużył na to, co go spotkało. Był taki zakochany, nie wierzył, że możliwe jest tak kochać, oddać całego siebie, całą swoją duszę i serce. Zrobiłby dla niej wszystko, dosłownie wszystko. Wiedziała o tym..i korzystała z tego, jak tylko się dało. Cosme od zawsze miał pieniądze, co lepsze, istniały możliwości, iż z czasem będzie miał ich coraz więcej, Zuluaga miał żyłkę do interesów. A cóż mogło być przyjemniejszego od wydawania ich, kupując prezenty dla ukochanej osoby? Jej uśmiech, jej słowa podziękowania, wszystko to sprawiało, że życie wydawało mu się tak cudowne...Sam fakt, że w ogóle z nim była, wprawiał go w ogromne zdumienie, często, gdy się budził, musiał sam się upewniać, czy aby na pewno jego związek istniał naprawdę i nie był po prostu częścią snów.
Wtedy uśmiechał się często i szeroko. Nawet oczy błyszczały, gdy to robił, sprawiając, że ludzie chcieli przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać z nim, ba, nawet zapraszali go do siebie! Nikt już nie pamiętał tamtych dni, teraz nie był już „Cosme”, „przyjacielem”, ani nawet „Zuluaga”, teraz był jedynie „El Loco”, albo „Ten szalony potwór z zamczyska”.
Był jeszcze kimś. O tym fakcie wiedziano w miasteczku, wspominano go w momentach, w których chciano mu jak najbardziej dopiec, zranić. Cosme Zuluaga był ojcem.
Przynajmniej miał nadzieję, że wciąż nim jest. Trzymał swoją nowonarodzoną córkę w ramionach tylko jeden, jedyny raz. Patrzył w jej oczy, czuł wszechogarniającą miłość i czułość do tej kruchej, maleńkiej istotki i w tym samym momencie poprzysiągł sobie, że będzie ją chronił do końca życia, przed każdym złem. A potem...nawet nie zdążył nadać jej imienia, nie miał kompletnie pojęcia, jak Ona nazwała jego dziecko. Gdy wszystko się zniszczyło, gdy w końcu wykrzyczała mu prawdę, powiedziała, dlaczego tak naprawdę z nim była, zabrała je ze sobą i zniknęła z jego życia, by pojawić się w nim ponownie – już jako zimny trup w kostnicy.
Był tak zrozpaczony, kiedy wyjechała, serce rozrywał mu tak nieznośny ból, że – chwytając się nikłej, bezsensownej nadziei – poprosił Ignacio Sancheza o pomoc w odnalezieniu dziecka. Znał jednak zbyt mało szczegółów, a mężczyzna, do którego się zwrócił, nie był przecież policjantem i nie miał odpowiednich środków, by pomóc Cosme. Nie było również sensu powiadamiać funkcjonariuszy, było oczywiste, że nie doszło do porwania, a kobieta po prostu zniknęła wraz z córką i ze swoim nowym narzeczonym.
Człowiek, z którym związała się Tamta Kobieta, nigdy nie podobał się Zuluadze. Więcej, „El Loco” doskonale wiedział, że zajmuje się on czymś więcej, niż tylko zwyczajnymi interesami. A potem jeszcze ta sprawa z Andreasem...W tamtym czasie Cosme stracił wszystko – kobietę, którą kochał, ich wspólne dziecko oraz dobrego przyjaciela.
I wcale się nie zdziwił, kiedy nazajutrz po wizycie Ariany odkrył, że dziewczyna wyszła bez pożegnania. Herbatę, którą dla niej przygotował, wypije sam. Jak robił to zawsze.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 10:35:47 05-08-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Brooklyn Mistrz
Dołączył: 16 Wrz 2008 Posty: 10445 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z klatki B Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:50:02 05-08-14 Temat postu: |
|
|
Gdzie to się komentuje ? Tu czy w "wspólne opowiadanie" , bo nie mam zamiaru sobie odpuścić komentowania tego ? |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:07:39 05-08-14 Temat postu: |
|
|
Brooklyn napisał: | Gdzie to się komentuje ? Tu czy w "wspólne opowiadanie" , bo nie mam zamiaru sobie odpuścić komentowania tego ? |
Z tego co pamiętam z ustaleń, to inni czytelnicy komentują tutaj, a autorzy w wątku "wspólne opowiadanie". Także śmiało możesz komentować i niczego się nie bać, bo my nie gryziemy. Chętnie poczytam(y), co sądzisz o naszym wspólnym dziele. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:37:01 05-08-14 Temat postu: |
|
|
Brook!!! - Tutaj, tutaj, ja się martwiłam, że żadnych komentarzy nie ma, a tu taka miła niespodzianka! Ewka ma rację, tutaj się komentuje, a w wątku organizacyjnym autorzy ustalają ze sobą, co i jak. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|