|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:49:14 18-10-14 Temat postu: |
|
|
123. NADIA
- Mecenasie Rezende! – zawołała za mężczyzną Nadia, sprowadzając na siebie jego pytające spojrzenie. – Dobrze, że pana dogoniłam – dodała, będąc już na tyle blisko, że nie musiała po raz drugi podnosić głosu. – Chciałam podziękować.
- Za co? – udał, że nie wie o chodzi, uśmiechając się półgębkiem.
- Proszę nie udawać – przejrzała jego grę, odwzajemniając uśmiech. – Doskonale pan wie, co mam na myśli.
- Zrobiłem tylko to, co uważałem za słuszne – odparł, na powrót przybierając oficjalny ton. – To moja praca.
- Nie musiał pan tego robić, dlatego tym bardziej dziękuję – może się powtarzała, ale nie potrafiła tak po prostu odejść, jakby gest Mauricia w ogóle ją nie poruszył. – Domyślam się, że nie przyjmie pan ode mnie pieniędzy za swoją usługę? – zapytała ostrożnie.
- Ależ to wykluczone – odpowiedział ostro, czując się urażonym pytaniem brunetki. – Nie mogę pozwolić, żeby w tak rażący sposób naruszano podstawowe prawa człowieka – dokończył, a jego usta drgnęły nieznacznie, układając się w ledwo zauważalny, kpiący uśmieszek.
- Pan wybaczy, ale trudno mi uwierzyć, że zrobił pan to wyłącznie z dobroci serca i poczucia sprawiedliwości – odparła hardo Nadia, krzyżując dłonie na piersiach i wpatrując się wnikliwie w jego ciemnoszare, błyszczące tęczówki.
Mauricio uśmiechnął się na te słowa i opuścił wzrok, przeczesując ciemne włosy palcami i na krótką chwilę zrzucając wystudiowaną maskę.
- Powiedzmy, że mam z kimś rachunki do wyrównania, a pani pomogłem przy okazji – odparł tonem jednoznacznie wskazującym, iż nie ma najmniejszego zamiaru drążyć tego tematu, lustrując bacznym spojrzeniem jej idealną sylwetkę.
- Mimo wszystko czuję się zobowiązana, mecenasie. – odparła stanowczo. – Jak mogę się odwdzięczyć?
- Nie ustąpi pani? – zagadnął rozbawiony, a kiedy pokręciła zdecydowanie głową, otworzył drzwi swojego samochodu od strony pasażera i gestem zaprosił ją do środka. – W takim razie zapraszam na kawę.
***
W drodze powrotnej z uroczej kawiarenki, gdzie spędziła nieco ponad kwadrans swojego cennego czasu i to w całkiem miłym towarzystwie, szła mocno zamyślona. Była wdzięczna Mauriciowi za wyciągnięcie ją z aresztu, ale wciąż zastanawiała się, jaki mężczyzna miał w tym cel. Wiedziała, że ten sam adwokat pomógł Christianowi i zaczęła nawet podejrzewać, że to Suarez poprosił mecenasa Rezende o tę drobną przysługę. Obiecała sobie, że gdy załatwi kilka ważnych spraw, uda się do przyjaciela, by i jemu podziękować za wywalczoną dla niej wolność. Dopiero kiedy wpadła na jakąś przeszkodę w postaci – jak się okazało – innego człowieka, wszystkie krążące po jej głowie myśli uleciały gdzieś w nieznane.
- Jak chodzisz, sieroto?! – do jej uszu dobiegł podniesiony kobiecy głos, którego właścicielka kiedy zorientowała się, z kim ma do czynienia, od razu zmieniła swój ton na przyjemniejszy. – Nadia, córeczko… – blondynka uśmiechnęła się sztucznie i w wyćwiczony przez lata sposób zmusiła się, by uronić kilka nieszczerych łez. – Tak za Tobą tęskniłam. Myślałam, że nigdy więcej cię nie zobaczę. – dodała, robiąc krok do przodu, ale wtedy Nadia cofnęła się, dając kobiecie jasno do zrozumienia, żeby trzymała się od niej z daleka. Z szybkością światła dotarło do niej, że stała przed nią ta, która ją porzuciła, Antonietta Boyer we własnej osobie.
- Nie mam pani nic do powiedzenia, ponad to, co uważam za konieczne – odparła nad wyraz spokojnym tonem, jakby spotkanie z biologiczną matką w ogóle jej nie poruszyło. – Proszę posłuchać, bo nie będę dwa razy powtarzać. Nigdy pani nie wybaczę, że w tak brutalny sposób rozdzieliła mnie pani z ojcem, a już w szczególności tego co musiałam przejść w dzieciństwie, bo szanowna mamusia miała zachciankę, by oddać mnie do bidula! – wykrzyczała jej prosto w twarz, a kiedy zobaczyła, że usta kobiety nieznacznie drgnęły, jakby chciały zaprotestować, dodała: – Tak, wiem, że mojego ojca nakarmiła pani inną wersją wydarzeń, bo podzielił się ze mną tą wzruszającą historyjką, gdzie robisz z siebie pokrzywdzone niewiniątko – nawet nie zauważyła, kiedy przeszła z nią na „Ty”. Nie był to jednak nagły przejaw sympatii do swojej rodzicielki, a w tym przypadku jedynie brak szacunku. – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, bo z pewnością to stek bzdur wymyślonych na poczekaniu tylko po to, by ponownie wkupić się w łaski mojego biednego taty! – zakończyła ostro.
Anto stała jak słup soli, nie wiedząc za bardzo, jak powinna zareagować na słowa córki, by nie pogorszyć swojej i tak już beznadziejnej sytuacji. W końcu wymyśliła, że po prostu zmieni temat i tyle.
- A wiesz, że jak Cosme wyjdzie ze szpitala, to razem zamieszkamy? – zapytała, zupełnie ignorując gorzki monolog brunetki. W środku jednak aż kipiała ze złości i obmyślała plan rychłego skłócenia córki z ojcem i w danej chwili właśnie to usiłowała osiągnąć.
- Po moim trupie! – wycedziła przez zęby, spluwając pod nogi kobiecie, z którą podobno łączyły ją więzy krwi, i odeszła w tylko sobie znanym kierunku, przysięgając w duchu, że jutro rozmówi się z Cosme, bo po dzisiejszych przeżyciach nie miała już na to siły. Ani ochoty.
_________
Aguś, dziękuję :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:57:56 18-10-14 Temat postu: |
|
|
124. ARIANA
To było jak przeżywanie wypadku od nowa. Minęło osiem lat, ale w tej chwili Ariana czuła się znów jak zagubiona siedemnastolatka, zakochana na zabój, chcąca przypodobać się przyjaciołom swojego chłopaka. A wszystkiemu winny był Nicolas.
Po co zaciągnął ją do San Antonio i wywlekał dawne dzieje? Nigdy nie poznała osoby, która byłaby tak uparta, pewna siebie i nieznosząca sprzeciwu. Mimo wszystko była wdzięczna Nicolasowi. Dzięki niemu mogła uporać się z przeszłością, która przez długi czas nie dawała jej o sobie zapomnieć.
Wiedziała, że nie była odpowiedzialna za wypadek. Wiedziała, że to nie była jej wina. Ale czuła się równie parszywie jak gdyby siedziała wtedy za kierownicą. Oscar był w śpiączce - sama nie była pewna, czy można to nazwać jej zasługą czy jej winą. W końcu w jej mniemaniu śpiączka była o wiele gorsza od śmierci.
Rodzice przeżyli niemały szok, kiedy nad ranem zjawiła się na progu ich mieszkania, bez bagażu w sukience koktajlowej, wyglądając jakby zobaczyła ducha. Jej ojciec, Dario, nie omieszkał wygłosić fachowej opinii, że pewnie jacyś zboczeńcy z Monterrey (nadal nie znalazł na mapie Valle de Sombras) ją uprowadzili i zgwałcili, ale szybko go uspokoiła twierdząc, że przyjazd do San Antonio był spontaniczną decyzją.
Cały ranek Ariana przeleżała w swoim dawnym pokoju, w którym teraz matka urządziła sobie mały warsztat (od lat pasjonowała się malarstwem, a skoro i tak nie miała nic innego do roboty, stwierdziła, że równie dobrze może zająć się na poważnie swoim hobby). Dawno tu nie była. Od kilku lat wynajmowała małą kawalerkę w latynoskiej dzielnicy. Nie był to szczyt jej marzeń, ale odczuwała dziwną satysfakcją mając swój własny kąt. W wypożyczalni video nie zarabiała kroci, ale wystarczyło by się utrzymać.
Leżąc na rozkładanym łóżku polowym w dawnej sypialni, poczuła się bezpieczna. Może i nie było tu wygodnego łoża jak w rezydencji pana Zuluagi, ale to miejsce również miało swój urok. Było jej domem.
- Już wstałaś? Myślałam, że będziesz chciała sobie trochę pospać. - Maria, nie przerywając mieszania w jakiejś wielkiej misce, zwróciła się do swojej córki, która w pożyczonej koszuli nocnej pojawiła się w kuchni około południa. - Dzwoniłam do wypożyczalni. Przyjmą cię z powrotem, jęśli...
- Nie wracam tam. - W głosie Ariany brzmiało zdecydowanie. Coś, co rzadko można było u niej zaobserwować.
- Ale, hijita...
- Żadne "ale", mamo. Podjęłam decyzję. Przyjechałam tutaj tylko w odwiedziny. Jutro wracam do Valle de Sombras - powiedziała Ariana tonem, który miał świadczyć, że jest to koniec dyskusji, ale Maria nie dawała za wygraną.
- Co ty tam właściwie robisz? Pracujesz jako służąca u jakiegoś niedołężnego starca, chcąc zmarnować sobie życie? Na miłość Boską, przecież tego miasteczka nawet nie ma na mapie! A co z twoimi marzeniami? Co z wielkimi planami?
- Pan Zuluaga nie jest żadnym zniedołężniałym starcem! I już u niego nie pracuje... Zresztą, po co ja ci to wszystko mówię? - Ariana pokręciła głową z dezaprobatą. - A poza tym, tam mam przyjaciół. Tutaj nic mnie nie trzyma.
Pomyślała o Cosme, o Nadii. O Camilu, który był dla niej taki miły. Pomyślała o Christianie i starej wiedźmie. A na końcu o Nicolasie. Czy rzeczywiście mogła nazwać tych ludzi przyjaciółmi? Szczerze w to wątpiła. Znała ich bardzo krótko. Nie zamierzała jednak tego mówić matce. Miała zamiar wrócić do Valle de Sombras czy to jej się podobało, czy nie.
Maria nie powiedziała już nic więcej. Ariana potrafiła czasami tupnąć nóżką i uprzeć się na coś do tego stopnia, że nie szło jej od tego odwieść.
Panna Santiago odwiedziła tego dnia swoją obskurną kawalerkę, by zabrać z niej kilka rzeczy. Celowo nie rozwiązała umowy najmu, by mieć pewne zabezpieczenie, jeśli nie spodoba jej się w Meksyku. Odczuła ulgę, kiedy mogła przebrać się w coś wygodnego. Turkusowa sukienka od Nicolasa była przepiękna, ale po prostu do niej nie pasowała. Zawsze lepiej czuła się w dżinsach i koszulce.
Jak za dawnych lat przeszła się po rynku w San Antonio, skąpanym w słońcu pomimo pory roku. Takie były już teksańskie uroki. Mimo woli odczuła, że bardziej odpowiada jej szara, deszczowa pogoda w Dolinie Cieni. Słońce w San Antonio zdawało się szydzić z jej parszywego samopoczucia. Tam natomiast deszcz płakał razem z nią, albo chociaż obmywał ją z wszelkich trosk.
Nie zdawała sobie sprawy dokąd ją prowadzą nogi, dopóki tam nie dotarła. Szpital. Ten samym, w którym wczoraj była z Nicolasem. Ten sam, w którym podłączony do przeróżnej aparatury leży Oscar Fuentes, nieświadomy otaczającej go rzeczywistości.
- Odwiedzam przyjaciela - poinformowała w recepcji, a jej głos zabrzmiał nienaturalnie piskliwie. - Oscar Fuentes?
- Leży na oddziale zamkniętym, nie może go pani odwiedzić, chyba że ma pani specjalne pozwolenie - odpowiedziała czarnoskóra kobieta przy kości, wpatrując się w monitor komputera.
No tak, wczoraj była tutaj po zmroku z Nicolasem, któremu nazwisko i pieniądze torowały drogę do celu. Dziś była znów zwyczajną dziewczyną z obcobrzmiącym akcentem, starającą się dopasował do otoczenia.
- W porządku, Sharon. Ona jest ze mną.
Ariana zamknęła oczy, jakby modliła się o cierpliwość. Może to tylko sen i zaraz się obudzi? Dlaczego ze wszystkich miejsc na całym świecie musiała się z nim skonfrontować akurat tutaj, w miejscu gdzie Oscar nie był w stanie sam oddychać?
- Witam, panie władzo. - Recepcjonistka nazwana Sharon poprawiła włosy w niezbyt subtelny sposób i uśmiechnęła się zalotnie. - W takim razie, może pani wejść na oddział. Skoro oficer Hernandez za panią ręczy...
Dziewczyna nie była w stanie się ruszyć. Jego głos ją sparaliżował. Widząc spojrzenie Sharon pomyślała jednak: "raz kozie śmierć" i nie namyślając się długo ruszyła korytarzem w stronę oddziału, na którym leżał Oscar, nie zaszczycając Lucasa nawet spojrzeniem. Słyszała jak idzie za nią przyspieszonym krokiem, ale on też się nie odzywał. I dobrze. Im mniej mówił, tym łatwiej było jej wytrzymać to niespodziewane spotkanie po latach.
Oscar leżał na szpitalnym łożu i wyglądał tak samo jak zeszłej nocy. Cholera! Wyglądał tak samo jak osiem lat temu, kiedy w pewien jesienny wieczór w pubie mówił jej, że jest inna niż wszystkie dziewczyny, które on i Lucas znają. Czy miał wtedy na myśli Evę? Nigdy go o to nie zapytała. Nie było okazji. Tej samej nocy miał miejsce wypadek.
Nawet nie wiedziała, kiedy przysiadła na krześle przy łóżku Oscara. Złapała go za rękę. Była zimna i nieruchoma jakby należała do trupa. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, ginąc w długich włosach.
- Ari... - Usłyszała za sobą głos.
Lucas stał kilka kroków za nią, przyglądając się jak czule łapie Oscara za rękę. Zdawał sobie sprawę, że był jej bardzo bliski - był jej jedynym prawdziwym przyjacielem. A teraz nie był już sobą...
- Wróciłaś. Twoja mama mówiła, że wyjechałaś do Meksyku, a jednak tu jesteś.
- Wyjechałam - odpowiedziała szybko dziewczyna. - Wróciłam tylko w odwiedziny.
- Nic się nie zmieniłaś - stwierdził po chwili, a ona nie wytrzymała i po raz pierwszy na niego spojrzała.
Nie tak go zapamiętała. Wydawał się jej teraz wyższy, bardziej postawny i umięśniony. Ubrany w policyjny mundur prezentował się naprawdę dobrze. Miał krótsze włosy i lekki zarost, ale oczy błyszczały mu tak samo jak osiem lat temu w lipcowym słońcu na Market Square.
- Ty za to bardzo się zmieniłeś.
Było to wszystko, co miała mu do powiedzenia. Nie wiedziała, o czym jeszcze może z nim rozmawiać.
- Trochę - przyznał, przeczesując włosy palcami. - Jestem teraz oficerem policji.
- Naprawdę? - Ariana nie mogła się powstrzymać, by z niego nie zakpić. - Nigdy bym nie zgadła. Chyba ten mundur mnie zmylił.
Zdziwiło ją, że Lucas się uśmiechnął. Był to jednak smutny grymas, jakby walczył sam ze sobą. Chyba zdał sobie sprawę, że to niezbyt taktowne śmiać się nad łożem przyjaciela w śpiączce.
- Ma zapewnioną najlepszą opiekę - powiedział po chwili Hernandez, widząc jak Ariana z niepokojem przygląda się aparaturze, do której był podłączony Oscar. - Tak jak obiecałem.
- Och - wyrwało się jej niespodziewanie. - No tak... Prawie bym zapomniała, że twój tatuś miał mu zapewnić największe wygody jeśli tylko Eva nie pociągnie za sznurki, żeby go wylali.
Lucas nic na to nie odpowiedział, a to sprawiło jej dziwną satysfakcję - zabolał go ten zarzut.
- Co słychać u twojego ojca? Pewnie jest z siebie niezmiernie dumny. Zachował dobrze płatną pracę, dzięki czemu utrzymuje Oscara przy życiu.
- Mój ojciec zmarł kilka miesięcy temu. Miał zawał. Myślałem, że wiesz. Pisali o tym w gazetach.
Powiedział to spokojnie, bez wyrzutu, jakby doskonale zdawał sobie sprawię, że zasługuje na potępienie za to, co zrobił w przeszłości. Sprawiło to jednak, że Ariana poczuła się podle. Nie miała pojęcia o śmierci pana Hernandeza.
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nie szkodzi.
Lucas zajął drugie krzesło, po drugiej stronie łóżka. Przez chwilę nikt z nich się nie odzywał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ta niezręczna cisza niemiłosiernie kłuła w uszy i Ariana nie wytrzymała:
- Powinnam przynieść jakieś kwiaty czy coś w tym stylu...
- Nie przejmuj się tym. Lekarze nie pozwalają tu niczego wnosić. Jak mówiłem, Oscar ma zapewnioną najlepszą opiekę. Stąd ten wymóg by nikt obcy go nie odwiedzał. - Lucas oderwał swój wzrok od Ariany i spojrzał na przyjaciela ze smutkiem w oczach.
Panna Santiago była zbyt przytłoczona tchórzostwem i zdradą Lucasa, by zdać sobie sprawę, jak wielkiej straty doznał. Ona znała Oscara zaledwie od kilku miesięcy, podczas gdy Hernandez znał go od dzieciństwa. Byli sobie bliscy jak bracia. Jego śpiączka musiała być dla niego równie wielkim wstrząsem, co dla niej albo nawet większym.
Szybko odwróciła wzrok od swojego byłego chłopaka. Przez ostatnie osiem lat szczerze go nienawidziła, a teraz zjawił się ponownie w jej życiu jak gdyby nigdy nic. Najbardziej była zła na samą siebie, bo kiedy go zobaczyła jej serce zaczęło bić jak oszalałe, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi. Teraz to siebie nienawidziła za to, że wciąż wzbudzał w niej te uczucia. Za to, że pomimo tego jak ją skrzywdził i ile cierpienia jej przysporzył, nadal go kochała. I nic na to nie mogła poradzić.
Może pan Zuluaga czuł się tak samo, kiedy zobaczył po latach Antoniettę? Musiała go o to zapytać. Teraz, jak nigdy wcześniej, odczuła silną potrzebę rozmowy z Cosme. Tęskniła za nim. Miała nadzieję, że czuje się już lepiej i że Nadia o niego dba.
- Ari?
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Lucas trzyma jej rękę na ramieniu i patrzy na nią z niepokojem. Musiała się wyłączyć na dobrych kilka minut, pogrążając się w rozmyślaniach. Zadrżała pod jego dotykiem i znacząco spojrzała na jego dłoń, a on natychmiast cofnął ją jak oparzony.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, widząc jak nieobecnym wzrokiem wpatruje się w równie beznamiętną twarz Oscara.
- Tak, jak tylko... Chyba powinnam już wracać do domu.
Sama nie wiedziała, czy przez dom ma na myśli mieszkanie rodziców, swoją kawalerkę czy El Miedo.
- Odwiozę cię. Zaczekaj tutaj, poproszę pielęgniarkę, by zajrzała do niego. - Lucas wskazał ręką przyjaciela, a Ariana odniosła dziwne wrażenie, że unika wypowiedzenia jego imienia.
Wyszedł i zostawił ją na chwilę samą z Oscarem. Bezwiednie głaskała przyjaciela po dłoni, która spoczywała nieruchomo na śnieżnobiałej pościeli.
- Miałeś rację. Rzeczywiście jestem Inna. Inna niż wszyscy. Jestem po prostu głupia i naiwna.
Po jej policzkach spłynęły łzy i nagle stało się coś dziwnego: poczuła jak coś drży w jej dłoni. Przez jedną, cudowną sekundę była przekonana, że to ręka Oscara się poruszyła, że zaraz chłopak otworzy oczy, wybuchnie śmiechem i mrugnie do niej oczkiem, mówiąc: "Musiałem być naprawdę śpiący, skoro tak długo spałem...".
Nic takiego jednak nie miało miejsca. Ręka Oscara nadal była nieruchoma, a on - nieprzytomny. To tylko jej chora wyobraźnia płatała jej figla.
***
To było najbardziej niezręczne doświadczenie w jej życiu. Jazda wozem policyjnym w towarzystwie Lucasa, który bezczelnie zerkał na nią w lusterku, kiedy myślał, że tego nie widzi. Prowadzili uprzejmą konwersację, nie dając po sobie poznać, że kiedyś coś ich łączyło, że mają burzliwą przeszłość. On wypytywał o jej nowe miejsce zamieszkania. Zdawał się słyszeć o Valle de Sombras, co ją niezmiernie zdziwiło, ale i ucieszyło - było bowiem znakiem, że nie wymyśliła sobie Doliny Cieni i jej mieszkańców. Ariana natomiast wypytywała go o Akademię, o to co porabiał po wyjeździe z San Antonio, starając się, by brzmiało to zupełnie niewinnie, jakby nie bardzo ją to interesowało, podczas gdy w środku aż umierała z ciekawości.
Wysadził ją przed kamienicą, w której mieszkali jej rodzice. Nie wiedząc, jak się z nim pożegnać, Ariana kiwnęła mu ręką i już miała zamiar wyjść, kiedy coś sobie przypomniała.
- Naprawdę mi przykro z powodu twojego ojca. Nigdy nie uważałam go za złego człowieka - wyznała, a on uśmiechnął się słabo.
- Wiem i doceniam to.
- No to... do widzenia. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Po tych słowach wysiadła z auta i ruszyła w stronę kamienicy, nie oglądając się za siebie. Dobrze wiedziała, że najprawdopodobniej to było definitywne pożegnanie. Nie wiedziała dlaczego, ale znów do oczu cisnęły jej się łzy.
Nie miała jednak pojęcia jak bardzo się myliła. Lucas oparł głowę na kierownicy oddychając ciężko. To spotkanie po latach było dla niego tak samo trudne jak dla Ariany. Wypuścił ze świstem powietrze i sięgnął do kieszeni po swoją komórkę. Wbił numer swojego przełożonego i już po chwili usłyszał jego głos w słuchawce.
- Jason? Hej, to ja - powiedział, czując jak serce kołacze mu w piersi. - Pamiętasz tę ofertę pracy w Meksyku? W tym skorumpowanym miasteczku, któremu mieliśmy się lepiej przyjrzeć?
- Tak, w Valle de Sombras. Podlega pod Monterrey, nasze miasto partnerskie. Jednak jesteś zainteresowany?
- Tak. Przyjmę tę ofertę. Po śmierci ojca mojej mamie przyda się zmiana otoczenia, a ja będę mógł się sprawdzić zawodowo. Ktoś musi mieć Pabla Diaza na oku.
- Miło to słyszeć, chłopcze. Wpadnij do biura, omówimy szczegóły.
Lucas rozłączył się i jeszcze raz odetchnął głęboko. Ta decyzja mogła go zbliżyć do Ariany, ale też na zawsze przekreślić jakiekolwiek szanse na ich wspólną przyszłość. Wiedział jednak, że musi zaryzykować. Bo czego nie robi się dla miłości? |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:54:02 18-10-14 Temat postu: |
|
|
125. Greta
Drugi dzień w zamknięciu - albo przynajmniej tak jej się wydawało, bo już dawno straciła rachubę czasu. Czuła tępy i ostry ból głowy, który nie dawał jej odpocząć, a zaschnięta krew na rozdartej łydce pogarszała jedynie sytuację. W takim stanie na pewno nie ucieknie. A może wcale nie powinna? Może skonanie tutaj, wokół tych starych, zardzewiałych i nic dla niej nie znaczących przedmiotów, będzie o wiele lepsze niż powrót do ludzi dla których tak naprawdę nic nie znaczy. Bo taka była prawda. Gorzka, ale jednak. I choć nie chciała tego przyznać przed sobą samą właśnie tak było. Matka i ojciec, a może raczej dwójka ludzi których zwykła tak nazywać byli dla niej nikim. Tak samo jak ona dla nich.
Podsunęła się wyżej, całą sobą opierając o zimną ścianę. Nie miała bladego pojęcia dlaczego ktoś miałby ją porwać - była jedynie "córką" państwa Ortiz, mało ważnych w miasteczku, choć matka chciała uchodzić za pierwszą damę Valle de Sombras. Przymknęła powieki, mając szczerą nadzieję, że uśnie i już nigdy więcej się nie obudzi. Chrzęst w drzwiach, rozbudził jej zmysły i napiął wszystkie mięśnie. On nie przychodził często - w zasadzie był tu raz, a kiedy odmówiła jedzenia, wyszedł i już nie wrócił. Mówiła na niego "On" bo nie bardzo go kojarzyła. I choć w ciemnej piwnicy nie było za dużo światłą, to poznałaby go jednak po głosie. A przynajmniej tak zakładała. Tyle że jego mocny baryton nic jej nie mówił. I jedyne co mogła w tej sytuacji zrobić to czekać. Głośne stąpanie po schodach, wprawiły ją w niemałe zdumienie. To nie był "On" - siedząc tu nawet te kilka godzin, zdążyła zapamiętać ja się porusza. Może był to wynik wyostrzenia innych zmysłów w tych ciemnościach, tego nie wiedziała. Ale była pewna, że właśnie tymi schodami kroczy do niej ktoś zupełnie inny.
Wspomnienia wracały do niej ostatnio jak bumerang. A ona po wielu latach wypierania ich, skrywaniu jak najgłębiej w zakamarkach swojego umysłu, wreszcie przestała się ich wypierać. Może ta zmiana zachodziła w niej stopniowo? A może po prostu już nie widziała sensu w ukrywaniu tego kim jest?! Uśmiechnęła się do swojego odbicia, przeczesując palcami włosy i czekając na starego Barosse. Wiedziała, że przyjdzie. Tak samo dobrze jak to, że kochany Alejandro odwoła oskarżenie przeciwko Suarezowi. Nie miało to dla niej znaczenia. Jednak rozpierała ją rozkoszna satysfakcja na myśl, że pokrzyżowała mu plany, że wtrąciła się w jego sprawy, interesy, przepychanki z Suarezem. W zasadzie to ona sama była go ciekawa. Sprawa jego siostry stała w miejscu, a ona nie miała nawet ochoty jej ruszyć. A jeżeli miała być szczera - przynajmniej z samą sobą, jeżeli już nie mogła z innymi - to musiała przyznać, że ostatnio myślała tylko o jednym. O skończeniu całej tej sytuacji, o uwolnieniu od tego brzemienia, które towarzyszyło jej przez te wszystkie lata. Może powinna powiedzieć to Ignacio? Bo koniec końców wtrącanie się w sprawy Suareza i jego siostry, mogłoby mu jedynie zaszkodzić a nie pomóc - o ile sam już nie wpakował się w kłopoty. Ale wycofanie oskarżenia było dobrą wymówkę, by zacząć pogrążać Barossów. Chwilę później usłyszała jak auto wjeżdża na żwirowy podjazd i zanim się obejrzała, w domu rozległo się mocne pukanie do drzwi. Ubrana w obcisłą czarną sukienkę, dopasowaną do jej sylwetki niczym druga skóra, poszła im otworzyć, będąc ciekawą z czym tym razem przyjdzie się jej zmierzyć.
Stary Barosso taksował ją spojrzeniem od góry do dołu, a chmurny wzrok Alejandra przemykał po jej twarzy, jakby tym tylko chciał ją wprawić w drżenie. Uśmiechnęła się do niego słodko, czerpiąc ogromną korzyść z patrzenia jak miota się on w samym sobie, nie mogąc zrobić nic bez przyzwolenia ojca. Postanowiła czekać. To w końcu oni mieli sprawę do niej, a jeżeli nie mają nic do powiedzenia, no to trudno. Jakoś to przeżyję. Usiadła tedy na sofie, zakładając nogę na nogę i wlepiła w nich pusty wzrok. Żyła na szyi Alejandra niebezpiecznie tętniła, pokazując jej dobitnie które z nich jest w gorszym położeniu. Fernando Barosso tymczasem, niczym stary wyjadać, nie okazywał emocji. Siedział sztywno, nie mówiąc ani słowa, jedynie spoglądając na jej brązowe oczy, z całym skupieniem i intensywnością na jaka było go stać
- Więc - chrząknął po chwili, zaczynając rozmowę - Po co kazałaś odwołać oskarżenie? - spytał zimnym głosem, nie zmieniając pozycji ani o jotę, choć za plecami jego syn, dosłownie wybuchał by nie przejść do konkretów, co dla niego znaczyło raczej: zagrozić jej, pokiereszować jakiegoś członka jej rodziny, zamknąć na kilka dni w areszcie, by wiedziała co ją czeka. Tyle, że na jego nieszczęście ona nie miała żadnej rodziny. Uśmiechnęła się, więc półgębkiem czując przemożną ochotę na zapalenie cygara, którego jak na złość nie widziała w pobliżu.
- A może przestaniecie traktować mnie jak głupią dziwkę, którą najchętniej wpakowalibyście do jednego ze swoich burdeli i zaczniecie konkretną rozmowę.
- Czyli przyznajesz, że jesteś zwykłą dziwką - zauważył wesoło Alex, uśmiechając się do niej drwiąco, przez co ochota by zedrzeć mu z twarzy ten jego paskudny uśmieszek, wzrosła o wiele bardziej. Mogłaby to nawet zrobić własnymi paznokciami. Jednak już dawno się nauczyła, że w jego przypadku o wiele lepiej skutkuję trafiona riposta niż wybuch agresji.
- Skoro nie macie mi nic do powiedzenia - zaczęła po chwili lekkim tonem, nie dając po sobie poznać, że jego słowa w ogóle na nią podziałały - możecie więc wyjść - dodała, dłonią znacząco wskazując drzwi wejściowe, które na dobrą sprawę niedawno przekroczyli - Mam wystarczająco dużo roboty, by nie musieć użerać się z ludźmi, którzy nie wiedzą po co do mnie przyszli - skwitowała jeszcze drwiąco, wywołując w Alexie złość. Cały czerwony na twarzy, z krwią tętniącą szybko w żyłach, już chciał jej coś odpowiedzieć, coś co miało podsumować całą jej osobę dobitnie. Zanim jednak zdołał wykrztusić z siebie cokolwiek, stary Barosso uciszył go gestem dłoni.
- Co wiesz o Hectorze Gomezie? - spytał swoim lodowatym, lekko cierpkim tonem, przechodząc od razy do rzeczy.
Zimna strużka potu spłynęła w dół jej lędźwi, a ona całą siłą woli starała się nie drżeć. Znowu tu był. Nie minęła chyba godzina po tym jak był tu ostatni razem, a ona cały czas uparcie udawała, że śpi. Liczyła w myślach do stu, starając się uspokoić szybsze bicie serca i wyrównać oddech. Kucnął przy niej, dłonią swobodnie przejeżdżając po włosach. Był tak blisko, że czuła jego nieświeży oddech i odór alkoholu. Miała ochotę się rozpłakać. Pierwszy raz w życiu z bezsilności. Nie miała siły. A wspomnienia zalewały jej świadomość, jakby odcinając ją od tego świata. Już nie była w zimnej, wilgotnej piwnicy, a w ciepłym łóżku pod kołdrą. Doskonale pamiętała lekkie kroki, skrzypnięcie drzwi i unoszącą się kołdrę. Oraz twarz jej ojca uśmiechającego się do niej czule, choć była już na tyle duża, by zrozumieć, że ta sytuacja nie jest normalna.
Przymknęła oczy w skupieniu. To właśnie wtedy, w tej zimnej piwnicy zrozumiała, że matka nienawidziła jej od samych urodzin, bo stała się ona jej rywalką. I jak bardzo to słowo jest dziwne i nie na miejscu, to zarazem odpowiednie i adekwatne. Bo ojciec nie szukał już matki, tylko szukał jej. I właśnie za to ją nienawidziła. Właśnie dlatego życzyła jej jak najgorzej. Pamiętała dokładnie dzień w którym się postawiła, nie chcąc być więcej molestowana przez własnego ojca. Po tym czasie wszystko się zmieniło. Ojciec jak dziwnie i śmiesznie to słowo brzmi w jej ustach, nigdy więcej się u niej nie zjawił. On był po prostu słaby. Do tego wniosku doszła dopiero po latach, gdy uwolniła się od wszystkich złych wspomnień, gdy starała się być kimś innym. I udało się jej to. Choć w życiu nigdy nie było jej łatwo.
A teraz siedziała tutaj. W swoim pokoju, przed lustrem, będąc zdecydowana jak nigdy wcześniej, by zakończyć to wszystko. Przejechała czerwoną szminką po ustach kolejny raz, tak że skupiały one na sobie całą uwagę. Spojrzała na mężczyznę stojącego za nim, łapiąc jego wzrok w odbiciu lustrzanym. Uśmiechnął się do niej ciepło i krzepiąco, choć powinien na wszelkie sposoby wybić jej ten pomysł z głowy. Wstała, dłońmi lekko wygładzając fałdy sukienki, której kolor był idealnie dopasowany do koloru szminki. Ciasno opinała jej ciało, eksponując biust, wcięcie w talii i zgrabne nogi. Dzwonek do drzwi powiedział jej, że właśnie nadszedł ten czas. Uśmiechnęła się krzywo do swojego odbicia, zdając sobie doskonale sprawę, że nie ma już odwrotu.
Gerardo Uriarte był człowiekiem ... nie, on nie był człowiekiem. To było zwierze w ludzkiej skórze. Ale nie ważne jak miałaby go nazywać, a określeń znajdywała wiele, jednak zawsze towarzyszyło im jedno uczucie. Nienawiść. Nienawidziła go z całego serca, choć już dawno przestała uważać, że ma serce. Czy wyrzuty sumienia. Wyrównanie rachunków z nim, kojarzyło jej się niemal z oczyszczeniem oraz świadomością, że jeżeli z nim skończy, będzie też wstanie zniszczyć Nicolasa Barosso. Z grymasem na twarzy obserwowała rozwój sytuacji w pobliskim pomieszczeniu. Mężczyzna nie zważał na piski i jęki swojej partnerki, która w geście desperacji zaczęła go drapać i uderzać pięściami w tors. Ten jednak nie przestawał. Jego coraz płytszy oddech i szybsze pchnięcia, mówiły jej jednoznacznie, że zaczyna dochodzić. I właśnie to był jej czas. Weszła głośno, przerywając ich "spotkanie". Młoda dziewczyna - zapewne do niedawna jeszcze dziewica, skorzystała z okazji i umknęła szybko. A Greta życzyła jej w myślach, by miała na tyle rozumu, żeby uciec daleko i zapomnieć o tym koszmarze.
- Proszę, proszę, proszę - zaczęła szorstko po chwili, choć on nawet nie miał zamiaru się niczym okryć. Usiadł jedynie na łóżku, obserwując ją spod przymkniętych powiek i uśmiechając się półgębkiem, choć właśnie przerwano mu coś ... "obiecującego" - Nie sądziłam, że stoczysz się do wykorzystywania dziwek z wielkich zasobów Barosso, a tym bardziej w tak nędznym hotelu - dodała po chwili, trącając ręką zasłonę w nieciekawym kolorze i kpiącym wzrokiem omiatając pomieszczenie - Bo, że jedyne co potrafisz to wykorzystać biedne dziewczyny to już wiem.
Zaśmiał się cwano, odchylając na łóżku. Był pewny siebie, tak cholernie pewny siebie, że miała ochotę podejść do niego i skręcić mu kark. Własnymi rękami. Poczuć pod palcami jak kości się łamią, spojrzeć mu w oczy i zobaczyć jak tracą swój nędzny i tani blask, jak znika ten uśmiech i pojawia się na jego twarzy strach, by potem raz na zawsze zagościła na niej śmierć. Opanowała się jednak, w duchu licząc do trzech. Nie czas na działanie pod wpływem emocji. Płynnym krokiem podeszła do niego, przyciskając do skroni lufę pistoletu. Nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć na co się zanosi.
- A więc zamierzasz mnie zabić? - spytał kpiąco, nie przejmując się w ogóle swoim położeniem
- Nie - odparła cierpko - Sam się zabijesz - dodała przesyconym słodkością tonem, uśmiechając się do niego sztucznie. Złapała go za ramię i podniosła, ruchem głowy wskazała na biurko. Usiadł przy nim grzecznie, nie przejmując się zupełnie tym, że jest nagi. W końcu i tak miał zaraz umrzeć.
- Pisz - rzuciła wściekle - Sam to chyba dobrze wiesz co. Tylko proszę bez żadnych sztuczek o poczuciu winy czy depresji. Kawa na ławę. Pisz o tych wszystkich dziewczynach, które zgwałciłeś i pobiłeś, które przez ciebie trafił do burdeli, o tych wszystkich które odurzałeś i zostawiałeś na pastwę losu swoich pieprzonych kolegów - wysyczała wściekle, jeszcze mocniej przyciskając broń do jego głowy, tak że musiał ją schylić mocniej, by nie czuć wbijającego się metalu. Nie zamierzał jednak spełnić jej prośby.
- Sama pisz - rzucił cwano, uśmiechając się do niej kpiąco - Albo od razu mnie zabij.
Nie miała zamiaru z nim dyskutować. Widziała to w jego oczach, że cały czas sądził, że nie jest do tego zdolna, że ta mała i biedna Greta Ortiz niedługo pęknie i się popłacze, a wtedy ... Gdy świadomość tego co o niej myślał dotarła do jej mózgu, nie wiele myśląc oderwała broń od skroni i strzeliła blisko jego stopy. Huk, który rozbrzmiał w pokoju, przeraził go nie na żarty. W jej oczach zobaczył determinację, a świadomość tego jak skończy dotarła do niego w mgnieniu oka.
Przyłożyła mu pistolet do skroni, kątem oka czytając to co napisał. Była z siebie dumna. Już nigdy nikt nie zrobi z niej ofiary. Strzeliła. Krew rozprysła się na wszystkie kąty, padając na leżącą na biurku kartkę, podłogę i na nią samą. Spojrzała na niego po raz ostatni. Głowa zwisała bezwiednie, krew wypływała z rany. Uśmiechnęła się do siebie. Była niezwykle ciekawa co powiedziałby Nicolas Barosso, gdyby zobaczył swojego przyjaciela w tym stanie. Nagiego, z dziurą głowie, a przede wszystkim: martwego.
Rozpostarła usta w uśmiechu. Tak jak prosiła, przysłali go tutaj. Niczym owieczkę na rzeż. Miała świeżo w pamięci, wyraz ich twarzy, gdy im oznajmiła, że ma ich w swoich rękach, że ponad połowa ich interesów należy do niej. Że ich firma należy do niej. Na policzku nadal miał ślad jej szminki, po tym jak pocałowała go na powitanie.
- Coś do picia?
- Whiskey poproszę - odparł nonszalancko. A Greta była niemal pewna, że przysłali go tutaj, by swoją charyzmą i tanimi tekstami przekonał ją do nich. Roześmiała się w duchu. Nigdy nie sądziła, że rodzina Barosso może być tak słaba i nierozważna. Zamieszała proszek w alkoholu i podała go Nicolasowi. Ten napił się ochoczo, jakby chcąc dodać sobie trochę odwagi i rozluźnić się zarazem. Czekała spokojnie. A gdy po chwili jego powieki zaczęły opadać, a on sam usiadł na kanapie, podeszła do niego. Rozpięła mu koszulę, błądząc ręką po nagim torsie. Uśmiechnął się do niej zawadiacko, jednak chwilę później oparł się plecami o kanapę i zasnął.
- Ivan - zawołała głośno, a całe jej ciało wypełniło się przyjemnymi wibracjami.
Głowa go bolała, jakby stado słoni po niej przeszło. Uchylił powoli powieki, a to co ujrzał zaskoczyło go niezmiernie. Miał wrażenie, że znajduję się w swojej własnej piwnicy. Ale to przecież niemożliwe - przemknęło mu przez myśl. Przecież ostatnie co pamiętał to Greta rozpinająca mu koszulę.
- A więc poznajesz - odparła wyłaniając się z ciemnego kąta, nadal ubrana w krwistoczerwoną sukienkę, odznaczającą się na czarnym tle - Witaj w piekle. |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:17:31 19-10-14 Temat postu: |
|
|
126. CHRISTIAN / Mauricio
Gdy Lia ruszyła za Margaritą odprowadził ją zatroskanym wzrokiem. Była cieniem samej siebie i nie była to tylko kwestia jego zaginięcia i wyprawy do fabryki. Nawet ślepy zauważyłby, że kręgosłup doskwiera jej bardziej niż chciała się do tego przyznać, a Christian nie tylko nie był ślepy, ale zdawał się widzieć więcej niż przeciętny obserwator. Nie mówił nic kiedy połykała kolejne tabletki niczym tic taci, ale częstotliwość z jaką robiła to odkąd opuścili fabrykę, bardzo go niepokoiła. Zbyt dobrze pamiętał, jak po wypadku, sam połykał pastylki przeciwbólowe, najpierw wg wskazań lekarza po jednej, potem po dwie, a później za każdym razem, gdy przypomniał sobie, że ma w kieszeni pełne opakowanie. Na szczęście wówczas w porę zjawił się Nacho, przypominając na każdym kroku coś, co powtarzał mu od dziecka: że jeśli chce być dobrym bokserem i naprawdę silnym mężczyzną, to powinien zaprzyjaźnić się z bólem, przestać z nim walczyć i nauczyć się z nim żyć.
Być może do Lii też coś właśnie dotarło, bo pozbyła się tabletek, ale Christian zdawał sobie sprawę, że ból potrafi skutecznie zagłuszyć zdrowy rozsądek. Miał jednak nadzieję, że Margarita przemówi jej do rozumu, a Lia będzie miała wystarczająco dużo silnej woli i samozaparcia, by nie faszerować się tym świństwem.
Przesunął dłońmi po zmęczonej twarzy, zerkając w stronę gabinetu Margarity, gdy ze wszystkich odgłosów dobiegających do niego, wyłowił głos Dolores.
– Zajrzę do Zuluagi.
– Ten mężczyzna ma w życiu cholernego pecha – zauważyła, krocząca obok Dolores młodsza koleżanka. – Najpierw zostaje oskarżony o morderstwo i przez lata żyje jak odludek w swoim zamczysku z dala od ludzi, a teraz, kiedy się okazuje, że wybranka jego serca jak na nieboszczkę ma się całkiem nieźle, traci cały dorobek życia w pożarze. Gdzie się ten nieborak teraz podzieje?
– Przecież prawie połowa El Miedo ocalała – zauważyła Dolores, ale jej koleżanka zupełnie puściła tę uwagę mimo uszu i niezrażona kontynuowała swój monolog.
– El Loco walczy o życie, a ta wywłoka paraduje po mieście jak królowa z dumnie uniesioną głową i wypiętą do przodu piersią, chełpiąc się zazdrosnymi spojrzeniami kobiet i zainteresowaniem śliniących się na jej widok obleśnych mężczyzn. Jak można być tak obłudnym, Dolores? Ten bezdomny szaleniec, który wtargnął do jego sali, musi chyba wiedzieć coś o niej skoro…
– Clementino! – upomniała ją coraz bardziej zirytowana Dolores, widząc, że koleżanka zaczyna trajkotać jak nakręcona. – Ten człowiek to żaden El Loco tylko Cosme Zuluaga, to po pierwsze. A po drugie, on potrzebuje teraz przede wszystkim spokoju, więc zajmij się pracą – poleciła stanowczym tonem. – I to nie jest prośba – dodała, posyłając jej znaczące spojrzenie.
Christian zmarszczył czoło i pomyślał, że to dobry moment, by zajrzeć do Cosme. Postanowił niepostrzeżenie przemknąć do właściwego pokoju za Dolores. Zdziwił się, że zamiast do sali na parterze, w której Cosme leżał dotychczas, skierowała się na piętro, a kiedy na dużych, wahadłowych drzwiach, za którymi zniknęła, zobaczył napis OIOM, przełknął głośno ślinę. Ostrożnie pchnął drzwi i wszedł na oddział, rozglądając się na boki. Kiedy za przeszkloną ścianą w drugim pokoju po prawej stronie korytarza dostrzegł leżącego niemal bez ruchu, podłączonego do jakiejś aparatury medycznej, śmiertelnie bladego Cosme, który wyglądał jakby z każdą sekundą ulatywało z niego życie, coś ścisnęło go za serce. Podszedł bliżej i przez chwilę przyglądał się, jak Dolores z troską poprawia Zuluadze poduszkę, sprawdza podłączenie wenflonu, przepływ kroplówki, notuje coś w jego karcie, a na koniec chwyta miseczkę z wodą, stojącą na niewielkim stoliku przy łóżku, zdejmuje Cosme maskę tlenową i patyczkiem owiniętym bandażem, który wcześniej był zanurzony w miseczce, delikatnie zwilża jego usta.
Christian odetchnął głęboko. Najwyraźniej to nie był dobry moment na odwiedziny. Miał już odejść, kiedy dostrzegł, jak Cosme z trudem podnosi owiniętą bandażem dłoń i palcem wskazuje w jego stronę. Dolores odwróciła się przez ramię, a kiedy pochwyciła przepraszające spojrzenie Christiana, przewróciła oczami z irytacją, spojrzała ponownie na Cosme i stanowczo pokręciła przecząco głową. Zuluaga jednak najwyraźniej nie dawał za wygraną, bo po chwili uniosła dłonie w geście kapitulacji i wycofała się w stronę wyjścia.
– Zgubił pan którąś narzeczoną? – zwróciła się do Christiana, przypominając sobie, jak podstępem dostał się do Nadii, a potem do Lii. Suarez uśmiechnął się niepewnie i pokręcił lekko głową. – Pana wuj – kontynuowała Dolores, podejrzliwie wpatrując się w zielone tęczówki Christiana – stwierdził, że koniecznie musi z panem porozmawiać, zanim zamknie oczy na wieki – dokończyła, uśmiechając się kwaśno. – Ma pan dosłownie trzy minuty.
Christian skinął głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Proszę to założyć – dodała Dolores, podając mu jednorazowy kitel. – I proszę mu powiedzieć, że nie tak łatwo jest się dostać na tamten świat – zakończyła.
– Dzień dobry – przywitał się, zamykając za sobą przesuwne drzwi. Cosme z trudem ściągnął z twarzy maskę tlenową i wysilił się na słaby uśmiech, który jednak nie docierał do jego oczu.
– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedział tak cicho, że sam siebie ledwo słyszał. – Bałem się, że już nie zdążę z tobą pomówić.
– Wyjdziesz tego – odparł Christian z pełnym przekonaniem, podchodząc do jego łóżka. – Wujaszku – dodał, uśmiechając się ciepło. Kąciki ust Cosme również uniosły się nieznacznie. Odetchnął głęboko i przymknął na chwilę powieki, gdy zapiekły go oczy. Bardzo chciał wyjść z tego, ale nie był pewien czy starczy mu sił. Złośliwy los, najpierw zabrał mu wszystko, a teraz, po latach cierpienia i upokorzeń, gdy w końcu raczył mu oddać to, do czego przecież zawsze miał prawo, najwyraźniej w zamian postanowił zabrać jego zdrowie, by przypadkiem nie miał okazji zbyt długo cieszyć się tym, co wreszcie udało mu się odzyskać. – Coś nowego w sprawie Laury? – spytał, ale Christian pokręcił tylko przecząco głową, zaciskając nerwowo szczęki. To nie był ani czas, ani miejsce na opowiadanie schorowanemu człowiekowi o ostatnich wydarzeniach.
– Nie myśl o tym – powiedział, wpatrując się w ciemne, zaszklone oczy Cosme. – Znajdę ją, a ty ciesz się swoim szczęściem i wracaj do zdrowia.
– Szczęściem… – mruknął Cosme, jakby sam do siebie. – To takie ulotne… – urwał, bo coraz trudniej było złapać mu oddech. – Straciłem wszystko, Christian. Straciłem moje El Miedo… ale jeśli to jest cena za odzyskanie rodziny…
– El Miedo nie spłonęło doszczętnie – przerwał mu Suarez. – Ludzie mówią, że pożar pochłonął tylko część. Jeśli chcesz, pojadę tam jutro i rzucę okiem – zaproponował, wywołując tym słaby uśmiech na twarzy Cosme.
– Dziękuję – wyszeptał. – Ale obawiam się, że nie dane mi będzie ponownie przekroczyć jego murów… Jestem… taki zmęczony… – wysapał, oddychając z coraz większym trudem. Christian bez zastanowienia założył mu maskę tlenową.
– Pójdę już – powiedział. – Powinieneś odpoczywać. Masz teraz dla kogo żyć, a w dodatku… Chyba wpadłeś w oko Dolores – dodał półżartem, uśmiechając się łobuzersko, kiedy dostrzegł za drzwiami, nerwowo potupującą i wskazującą wymownie na zegarek pielęgniarkę.
Zuluga uśmiechnął się i tym razem jego oczy również błysnęły wesoło. Dolores rzeczywiście była jedyną osobą, spośród wszystkich zajmujących się nim pracowników szpitala, która traktowała go jak człowieka i dbała o to, by niczego mu nie brakowało. Zrobił kilka wdechów i ponownie ściągnął maskę tlenową z twarzy.
– Obiecaj mi coś, Christian. Tylko ciebie mogę o to prosić – wyszeptał z trudem. – Moja córka, Nadia… ona zadarła z Barosso…
– Wiem Cosme, wiem, odpocznij… – przerwał mu Christian, chwytając za maskę tlenową, ale wtedy poczuł zabandażowaną dłoń Zuluagi na swojej, stanowczo powstrzymującą go przed założeniem maski. Gdy popatrzył mu w oczy, zastanawiając się skąd w nim tyle siły, spojrzenie Zuluagi było pełne determinacji.
– Jeśli stąd nie wyjdę, obiecaj, że się nią zaopiekujesz… że będziesz ją trzymał z dala od całej tej walniętej rodzinki.
– Sam się nią zaopiekujesz. Ona potrzebuje ojca, którego nigdy nie miała, a nie starszego brata – odparł Christian, ale gdy Cosme spojrzał na niego nagląco, skinął głową. – Obiecuję, Cosme – powiedział cicho, patrząc mu prosto w oczy.
Zuluga uśmiechnął się na te słowa, a napięte mięśnie jego twarzy w końcu się rozluźniły. Odetchnął głęboko i przymknął oczy, a Christian założył mu maskę tlenową.
– Obiecuję – powtórzył stanowczo, ponownie spoglądając mu w oczy, kiedy jeszcze na chwilę podniósł zmęczone powieki i jeszcze raz ściągnął maskę tlenową z twarzy, walcząc z potwornym osłabieniem, które nakazywało mu zamknąć oczy i odpocząć.
– Christian, sprowadź do mnie prawnika – poprosił, a gdy Suarez uniósł brwi zaskoczony jego prośbą, dodał: – Chcę zmienić testament… W moim życiu… w moim stanie… muszę myśleć o takich rzeczach… o swojej rodzinie.
Christian pokręcił głową z dezaprobatą.
– Przyprowadzisz go tu? – spytał.
– Ale tylko pod warunkiem, że obiecasz mi, że się nie poddasz, że będziesz walczył.
Cosme kiwnął głową na zgodę i zamknął oczy, pierwszy raz od dawna czując wypełniający serce błogi spokój.
* * *
Mauricio pewnym krokiem zmierzał w stronę gabinetu Alejandra Barosso. Kiedy drogę zastawiła mu drobna blondynka, obrzucił ją płonącym spojrzeniem i uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak potrafił.
– Tam nie wolno wchodzić – powiedziała stanowczo, krzyżując dłonie na piersiach i wpatrując się odważnie w jego ciemne oczy.
– Rozumiem więc, że zastałem pana Alejandra – bardziej stwierdził niż zapytał, uśmiechając się bezczelnie.
– Pan Barosso stanowczo polecił, by mu nie przeszkadzać.
– Wezmę to na siebie – odparł rozbawiony Mauricio,
– Ale… – usiłowała protestować, choć niezbyt przekonująco. W gruncie rzeczy cieszyło ją przecież każde niepowodzenie jej szefa, a miała wrażenie, że stojący przed nią mężczyzna rozwiąże worek, z którego problemy będą się sypać na rodzinę Barosso jeden za drugim.
– Jestem pewien, że zechce ze mną porozmawiać – powiedział, przenosząc wzrok z dużych, ślicznych oczu kobiety, na identyfikator przytwierdzony do śnieżnobiałej koszuli na wysokości jej piersi. – Mari, oboje przecież dobrze wiemy, że i tak tam wejdę – dodał, odczytawszy jej imię z plakietki, uśmiechając się łagodnie i przenosząc ponownie wzrok na jej błyszczące oczy. – Obiecuję, że nie spadnie ci włos z głowy, a jeśli ten dureń zechce cię zwolnić, drogo za to zapłaci. Dosłownie – zakończył uwodzicielskim półgłosem, jakby właśnie obiecywał kochance niezapomnianą noc i wsunął swoją wizytówkę do kieszonki jej koszuli na piersi.
– Nie było mnie tutaj – powiedziała cicho, starając się by głos jej nie drżał, po czym uniosła dłonie w geście poddania i cofnęła się o krok. – Powodzenia – dodała, uśmiechając się lekko.
Mauricio skinął głową z wdzięcznością i mrugnął do niej rozbawiony, posyłając w jej stronę zniewalający uśmiech.
– Dziękuję – odparł bezgłośnie, kładąc dłoń na klamce. Maritza, która przez lata pracy u Barosso nauczyła się, że lepiej niczego nie widzieć i niczego nie słyszeć, opuściła sekretariat, a Mauricio przez chwilę przysłuchiwał się podniesionym głosom mężczyzn, prowadzących wewnątrz gabinetu wzburzoną dyskusję. Uchylił cicho drzwi i zajrzał do środka.
– Jeśli myślicie, że się na to zgodzę, to jesteście w błędzie – powiedział hardo, stojący przy oknie Nicolas, przeczesując nerwowo włosy palcami.
– Nie masz wyjścia, braciszku – zaśmiał się kpiąco Alejandro.
– Nie będę ratował twojego parszywego tyłka! – odparował Nico.
– Dość! – wrzasnął Fernando, uderzając pięścią w blat biurka. – Ty – zwrócił się do starszego syna – Pójdziesz do niej i przekonasz ją by siedziała cicho. Możesz ją zaciągnąć do łóżka albo wypchnąć przez okno, jeśli będzie trzeba. Nie obchodzi mnie w jaki sposób zamkniesz jej usta i pozbędziesz się problemu. Jak już z nią skończysz, zajmiesz się Torresem, to jest teraz priorytet. Facet nie może się wycofać, a my musimy jak najszybciej znaleźć kreta. Jeśli będzie trzeba, poświęcimy kogoś dla dobra sprawy.
Alex zaśmiał się, patrząc na brata, który cierpliwie słuchał ojca ze zwieszoną głową, jakby bał się spojrzeć mu w oczy, nie mówiąc już o sprzeciwianiu się. Tylko drgający na policzku mięsień i pulsująca na szyi żyła, zdradzały zdenerwowanie starszej latorośli Fernanda.
– A z tobą rozmówię się później – Fernando zwrócił się do Alejandra, wlepiając w niego mordercze spojrzenie. – Za Twoje wystąpienie na bankiecie powinienem ci wyrwać język, żebyś nigdy więcej nie wygadywał publicznie takich bzdur – fuknął wściekle. – Ostatni raz puszczam płazem, twoje wybryki – uprzedził, wzdychając ciężko. – Gdybyś nie był mi potrzebny, gniłbyś teraz, jeśli nie w mokrym grobie, to na pewno w jakiejś zapyziałej celi. Zakończysz natychmiast te głupie przepychanki z moją ukochaną synową i tym śmieciem Suarezem – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – To nic nieznaczące płotki, które nie są w stanie zagrozić nam w żaden sposób, szkoda marnować na nich czas i energię. Zajmiesz się poważniejszymi sprawami.
– To znaczy?
– Dowiesz się w swoim czasie – odparł enigmatycznie Fernando, podnosząc się z fotela.
Mauricio uznał, że słyszał już wystarczająco dużo, więc z rozmachem otworzył drzwi i wszedł do środka.
– Przepraszam, ale sekretarka gdzieś wyszła – usprawiedliwił się, przywołując na twarz sztuczny, wystudiowany uśmiech.
– Kim pan jest? – zagadnął Fernando, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
– Adwokatem pana Suareza i pani de la Cruz. I… – urwał i przebiegł wzrokiem po wyraźnie skonsternowanych minach zebranych. – Możemy porozmawiać? – zwrócił się do Alejandra. Młody Barosso na krótką chwilę przeniósł pytające spojrzenie na ojca, ale ten nic nie powiedział. Posłał mu jedynie mordercze spojrzenie, po czym wyszedł zza biurka i skierował się do drzwi.
– Nicolasie – zwrócił się do starszego syna, spoglądając na niego nagląco, po czym obaj opuścili gabinet.
– Czego pan chce? – fuknął Alejandro, siłując się z Mauriciem na spojrzenia, gdy zostali sami w gabinecie.
– Pańskiej głowy – zaśmiał się Rezende, rozsiadając się wygodnie w fotelu przeznaczonym dla gości. – Pan wybaczy ten niewybredny żart – dodał, gdy Alex zmarszczył gniewnie czoło, wlepiając w niego zdezorientowane spojrzenie. – Oficjalnie wycofa pan zarzuty wobec pana Suareza i pani de la Cruz – dodał już poważnie.
– A jeśli nie? – spytał Alex, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierośnicę i zapalniczkę.
– Niech mi pan wierzy, że mogę panu bardzo zaszkodzić – odparł spokojnie Mauricio.
– Grozi mi pan? – zaśmiał się Alejandro, ale jego śmiech był tak sztuczny, że nawet dziecko by się nie nabrało na jego pozorny luz.
– Uprzedzam jedynie, że nie opłaca się panu prowadzenie ze mną wojny – odparł Mauricio, podnosząc się z fotela. – Nie lubię, gdy walka jest nierówna, a w tym przypadku… – urwał i wyciągnąwszy papierosa spomiędzy palców Alejandra, sam go odpalił i zaciągnął się nikotynowym dymem. – Jakby to ująć? – zaczął się zastanawiać, wpatrując gdzieś w sufit. – Jest pan na z góry przegranej pozycji – powiedział w końcu, wypuszczając z ust dym, prosto w twarz Alejandra. – I pali pan okropne papierosy. Strasznie tanie – dodał, rzucając niedbale papierosa na podłogę, wprost pod stopy Barosso. – Oczywiście wybór należy do pana, ale na pana miejscu dobrze bym się zastanowił, czy ta gra się ogóle panu opłaca – zakończył, kierując się do wyjścia.
* * *
Siedział na kanapie, z irytacją przerzucając kanały. Wiele wydarzyło się tego dnia – fabryka, Lia, areszt, mocno podejrzany adwokat, szpital… było tego za dużo, nawet jak na niego. Gdy Nacho odwoził ich do jego mieszkania, Lia nie odezwała się ani słowem, a Christian nie potrafił zebrać myśli ani skupić się na niczym. Myślał o niej, o tym, co wydarzyło się w fabryce, o tym jak wiele w swoim życiu przeszedł Cosme oraz o Nadii i sekrecie jaki mu powierzyła. Miał swoje problemy, teraz okazało się, że musi jeszcze zajmować się cudzymi, a on bał się, że za chwilę zwyczajnie przestanie radzić sobie z tym wszystkim, że znów zawiedzie… Lię, Cosme, Nadię, Miguela…
Westchnął cicho i na dłuższą chwilę zatrzymał się na jakimś sportowym programie, ale w końcu wyłączył telewizor, odrzucił pilota w róg kanapy i odchylił się na oparcie, nakrywając twarz ramieniem. Miał dość. Najchętniej zaszyłby się teraz w jakiejś ciemnej dziurze i wyszedł z niej, gdy będzie już po wszystkim.
Kiedy poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie Lii, pochylił się lekko do przodu i oparłszy się przedramionami o kolana, uśmiechnął się w ten swój seksowny, niepowtarzalny sposób.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – spytał zmysłowym półgłosem, wpatrując się w jej sarnie oczy, a gdy wzruszyła ramionami, omiótł pożądliwym spojrzeniem całą jej sylwetkę, odzianą w bladoróżowy, frotowy szlafrok. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, zarzucając ramiona na oparcie, a prawy kącik jego ust uniósł się nieznacznie w uwodzicielskim półuśmiechu.
– Nie patrz tak mnie – upomniała, umykając spojrzeniem i opierając się plecami o ścianę.
– Jak?
– Jakbyś… – urwała, przygryzając wargę, gdy ich spojrzenia znowu się spotkały. – Rozbierał mnie wzrokiem.
Christian znów uśmiechnął się w ten niepowtarzalny sposób, przywdziewając na twarz maskę aroganckiego, pewnego siebie, cholernie seksownego dupka.
– Sama zaczęłaś – stwierdził. – A kto mieczem wojuje, od miecza ginie, moja panno – zaśmiał się, a Lia pokręciła głową z dezaprobatą, odpychając się powoli od ściany, o którą do tej pory opierała się plecami. – Powiesz mi o co chodzi? – spytał już poważnie.
– Chciałam przeprosić za moje zachowanie w szpitalu – zaczęła.
– Każdy miewa lepsze i gorsze dni. Nie musisz mnie za nic przepraszać, Lia.
– Muszę. Ja po prostu… – urwała, wlepiając spojrzenie w podłogę pod swoimi stopami. – Przepraszam – wszeptała, spoglądając na niego niepewnie, a on uśmiechnął się ciepło, mając przeczucie, że to nie wszystko, co ją dręczyło.
– Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? – spytał.
– Po prostu, zastanawiałam się… – zaczęła, ale urwała, przygryzając dolną wargę, gdy znów poczuła na swoim ciele jego świdrujące, przeszywające do głębi spojrzenie. Odchrząknęła lekko i podniosła ręce do góry, by uwolnić włosy z upięcia. Oczy Christiana momentalnie zabłysły, gdy szlafrok uniósł się nieco do góry, odsłaniać jej zgrabne, wciąż nieco wilgotne uda, na których w słabym świetle połyskiwały kropelki wody. Zmrużył oczy, wpatrując się w nią intensywnie i chwyciwszy się za brodę, przesunął palcem wskazującym wzdłuż dolnej wargi.
– Jak to możliwe, że jeszcze nie usidliła cię żadna piękność… – wydusiła z siebie w końcu, ukrywając się za kurtyną gęstych włosów, które swobodnie opadły na jej ramiona. Wciąż miała w pamięci zdjęcie, które znalazła przypadkiem w jego telefonie, gdy przepadł bez echa, a ona szukała jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Christian zacisnął szczęki, zrobił głęboki wdech i uśmiechnął się, ale po rozbawieniu, jakie jeszcze kilkanaście sekund temu widziała w jego oczach, nie było już ani śladu.
– Jakoś się nie złożyło – odparł wymijająco, wzruszając ramionami i starając się przybrać jak najbardziej beztroski ton. Lia przygryzła policzek od środka, wpatrując się w jego zielone tęczówki, w których nie widziała w tej chwili nic, oprócz bólu, który ją samą przeszył do głębi. – Długo żyłem, zupełnie nie przywiązując się do miejsc i ludzi – zaczął po chwili stłumionym głosem. – Był czas, że po prostu dobrze się bawiłem, żyjąc z dnia na dzień – przyznał szczerze, unikając jej spojrzenia. – Potem doszedłem do wniosku, że zanim się zdecyduję z kimś być, muszę nauczyć się być sam, bo umieć być samemu, znaczy stać się kimś emocjonalnie niezależnym – urwał i podniósł wzrok, spoglądając na jej twarz. Nie ganiła go, nie krytykowała, po prostu stała i słuchała. Potrzebował tego, ale wciąż jeszcze nie potrafił, a może nie chciał, mówić o swojej przeszłości, której nieodłączną częścią była Kylie Anderson.
Lia westchnęła cicho, poprawiając poły szlafroka i mocniej ściskając się frotowym paskiem w talii.
– Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj, w gruncie rzeczy, to przecież nie moja sprawa – powiedziała cicho, uśmiechając się do niego lekko. Bała się zapytać wprost o śliczną, uśmiechniętą szatynkę ze zdjęcia, na którym nos miał wsunięty w jej włosy, usta zdawały się lekko muskać jej policzek, a jego oczy płonęły pożądaniem. Zdecydowanie nie wyglądało to na jakąś przypadkową, przelotną znajomość, ale bała się poznać odpowiedź na pytania, kłębiące się jej po głowie.
– To nie tak, Lia – mruknął cicho i klepnął dłonią w kanapę obok siebie, dając jej znać by usiadała obok niego. Lia podeszła powoli i usiadła na pięcie, przodem do niego, drugą nogę przyciągając mocno do piersi. Podparła się łokciem o oparcie kanały i wsparła głowę na dłoni. Suarez cały czas wgapiał się w nią hipnotyzującym spojrzeniem, a ona czuła, że jeśli nie przestanie, to serce za chwilę wyskoczy jej z piersi.
– Byłeś kiedyś naprawdę zakochany? – spytała cicho, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się i dopiero gdy Christian ledwo zauważalnie skinął głową, a kąciki jego ust drgnęły lekko, uświadomiła sobie, że wypowiedziała na głos to pytanie.
– Mam wrażenie, że to było całe wieki temu – odparł, przekręcając się tak, by siedzieć przodem do niej. – Jakby zupełnie w innym życiu… – dodał, a jego palce musnęły delikatnie jej kostkę. Lia zatrzymała powietrze w płucach, przygryzając dolną wargę, gdy nieznośnie powoli przesunął opuszkami po jej skórze w górę łydki, zatrzymując dłoń na kolanie. – Boli? – spytał, skupiając wzrok na zasinionym, po wypadku sprzed kilku dni, miejscu na jej skórze nieco powyżej kolana, obrysowując je delikatnie palcem. Oddychała szybko i nierówno, przeklinając w duchu samą siebie. Po tym co wydarzyło się w fabryce, powinna trzymać dystans i nie dopuścić, by to powtórzyło się kiedykolwiek, tymczasem siedziała teraz zaledwie kilka centymetrów od niego, właściwie półnaga, a on bez większego wysiłku, ledwie muskając jej skórę opuszkami palców, doprowadził ją do stanu, w którym krew dosłownie wrzała w jej żyłach, a ciało domagało się zdecydowanie więcej, wysyłając wyraźne sygnały do podbrzusza. Gdy jego dłoń nieznacznie przesunęła się w górę uda, oprzytomniała nieco. Przykryła jego dłoń swoją, uniemożliwiając dalszą wędrówkę. Spojrzał wtedy w jej oczy, ale zaraz przeniósł wzrok na kusząco rozchylone usta i powoli zbliżył twarz do jej twarzy. Ich wargi niemal się dotykały, a Lia czuła, że jeśli teraz by ją pocałował, to nie byłaby w stanie kazać mu przestać.
– Christian… – wyszeptała drążącym głosem, wsuwając dłoń między ich usta. – Proszę… – jęknęła, przesuwając opuszkami palców po jego dolnej wardze, aż do rozcięcia, po jej własnym ciosie. Gdy wciągnął głośno powietrze w płuca, natychmiast cofnęła rękę. Suarez uśmiechnął się z ustami przy jej skórze i przesunął nosem po jej policzku, wdychając jej zapach.
– Nie podziękowałem ci jeszcze za ratunek – wyszeptał jej wprost do ucha. – Dziękuję – dodał i musnął jej policzek chłodnymi wargami, po czym odsunął się od niej, ale tylko na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy. – Wiesz… – zaczął po chwili i chwyciwszy pasmo jej włosów, przesunął je powoli między palcami. – Kiedy tam tak siedziałem i nie wiedziałem czy w ogóle kiedykolwiek stamtąd wyjdę, miałem sporo czasu na rozmyślania.
– I do jakich wniosków pan doszedł, panie Suarez? – spytała, odzyskując powoli równowagę i panowanie nad własnym ciałem.
Christian uśmiechnął się i spojrzał w jej oczy, zakładając jej włosy za ucho i przesuwając powoli wierzchem dłoni po jej szyi, obojczyku, aż do ramienia, z którego zsunął się szlafrok.
– Że chcę żyć – odparł, naciągając frotowy materiał na jej ramię i zaciskając na nim palce, umyślnie musnął przy tym kciukiem jej nagą skórę na wysokości piersi. – Po prostu, w spokoju, bez całego tego cholernego zamieszania – wyszeptał. – Że chciałbym cofnąć czas, zrobić wszystko inaczej i nigdy nie wpakować się to gów*o… ale wiesz czego nie zmieniłbym za żadne skarby świata? – spytał, ponownie spoglądając jej w oczy, a gdy pokręciła przecząco głową, dodał: – Chwili, w której spotkałem cię tu znowu, po latach, w ośrodku Nacho. Zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek, zupełnie bezinteresownie – wyznał szczerze. – Dziękuję ci za to, Lia. Nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie ci się jakoś zrewanżować, ale będę się starał.
– Christian – upomniała, odruchowo oplatając jego nadgarstek szczupłymi palcami i wpatrując się jego przystojną twarz zaszklonymi oczami. – Bezinteresownie – powiedziała. – Wiesz co to znaczy?
Christian uśmiechnął się i skinął głową.
– Mogę cię przytulić? – spytał.
Lia pokręciła głową z niedowierzaniem i sama objęła go mocno za szyję.
– Naprawdę ci dziękuję – wyszeptał z nosem w jej włosach. – Ale nadal uważam, że wykazałaś się skrajną lekkomyślnością, przyjeżdżając do fabryki bez obstawy – dodał, odsuwając się od niej.
– A ty wcale nie byłeś mądrzejszy, gdy nikomu nic nie mówiąc pojechałeś na spotkanie z El Panterą – przypomniała. – Powinnam była zostawić cię w tej fabryce jeszcze na parę dni, skoro tak dobrze szło ci myślenie. Może zrozumiałbyś jeszcze parę innych rzeczy.
Christian wzruszył ramionami i wyszczerzył się jak dzieciak.
– Idę pod prysznic – zakomunikował, podnosząc się z kanapy. Jeszcze przez chwilę patrzył z góry w jej sarnie oczy, a w końcu pomaszerował w stronę łazienki, ściągając po drodze t–shrit i pozwalając jej cieszyć się widokiem umięśnionych ramion i nagich pleców.
Gdy kilkanaście minut później wyszedł z łazienki, Lia spała mocno, zwinięta w kłębek na kanapie, kurczowo ściskając w dłoni pilota od telewizora. Christian oparł się ramieniem o ścianę i przez chwilę wpatrywał się w jej śliczną twarz, na której w końcu malował się spokój i odprężenie. Wiele się ostatnio działo przez co nie miał nawet sposobności, by rozmyślać o Kylie, ale gdy Lia zapytała czy był naprawdę zakochany, wszystko wróciło w jednej chwili, a on poczuł się tak, jakby ktoś tępym narzędziem uderzył go w tył głowy.
Westchnął cicho, usiadł przy stoliku i chwycił swój telefon. Bez trudu odnalazł zdjęcie, na którym oboje byli naprawdę szczęśliwi, zupełnie nie przeczuwając tego, co miało ich niebawem spotkać i przez chwilę wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Przesunął kciukiem po konturze twarzy Kylie i przymknął na chwilę powieki. Choć od tamtego feralnego wypadku minęły już ponad trzy lata, nie potrafił się wyzbyć poczucia winy i na nowo otworzyć serca na uczucie. Próbował wiele razy, może zbyt wiele, a może z nieodpowiednimi kobietami, ale zawsze kończyło się tak samo – co najwyżej na kilku spotkaniach, w czasie których nie tracił czasu na rozmowy.
– Za grzecznych chłopców się wychodzi, a skurwieli się kocha – powiedziała cicho, a on uśmiechnął się lekko, opuszkiem palca nieprzerwanie od kilku minut kreśląc jakieś wyimaginowane wzory na jej nagich plecach.
– Do której kategorii ja się zaliczam? – zapytał, pochylając się nad nią i umyślnie zahaczając ustami o płatek jej ucha.
Kylie zachichotała cicho, wzruszając nieznacznie ramionami i przygryzając swojego kciuka, kiedy przesunął nosem po jej łopatce.
– Jeszcze nie wiem, panie Suarez – odparła, a on uśmiechnął się z ustami tuż przy jej skórze, wycałowując sobie ścieżkę do jej szyi. – Być może jest pan niespotykaną mieszanką jednego i drugiego – stwierdziła, zgrabnie odwracając się na plecy i ujmując w dłoń jego policzek. Christian przymknął na chwilę powieki, całując wewnętrzną stronę jej dłoni i mocniej wtulając w nią twarz. Kiedy spojrzał na nią ponownie, jego oczy błyszczały pożądaniem.
– A pani woli grzecznych chłopców czy skurwieli? – zapytał, uśmiechając się łobuzersko i nieznośnie powoli przesuwając wierzchem dłoni po jej żebrach, by w końcu zacisnąć ją delikatnie na jej piersi.
– Zaskocz mnie – odparła cicho, spoglądając mu w oczy z wyzwaniem. Christian uśmiechnął się tajemniczo i przesunął kciukiem po jej policzku, rozognionym wzrokiem wpatrując się w jej oczy.
– Zaskoczyć… – wyszeptał, jakby się nad czymś zastanawiał, przesuwając kciuk na jej dolną wargę i wtulając twarz w zagłębienie jej szyi. Jęknęła cicho, gdy zassał boleśnie skórę, zwilżając ją następnie językiem. Przesunął nosem po jej brodzie, a po chwili jego usta sunęły już w stronę piersi, ssąc i delikatnie przygryzając niemal każdy centymetr jej gładkiego ciała. Gdy wsparł się dłonią tuż obok jej głowy i napotkał pod palcami koronkowy materiał, uśmiechnął się cwano i odsunął się od niej nieznacznie, na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy. – Nadal chce pani być zaskakiwana? – wyszeptał chrapliwym głosem, składając grzeczny pocałunek w kąciku jej ust. Kylie skinęła twierdząco głową, kusząco przygryzając dolną wargę, a wtedy złapał ją za nadgarstki i uniósł je nad jej głowę. Nie poprzestał jednak na tym. Chwycił czarny, koronkowy materiał, który miał pod palcami, a którym okazał się jej własny biustonosz i związał jej ręce, przywiązując je do ramy łóżka. – I co pani na to? – spytał, bezczelnie wgapiając się w jej nagie ciało, gdy wciągnęła głośno powietrze w płuca.
– Stanowczo za dużo czasu traci pan na gadanie – odparła, spoglądając na niego filuternie, jednocześnie starając się panować nad własnym oddechem. Christian uśmiechnął się arogancko, z rozmysłem oblizując spierzchnięte wargi. Gdy jego sprawne dłonie i gorące usta rozpoczęły wędrówkę po jej spragnionym pieszczot ciele, rosnące z każdym jego dotykiem pożądanie mieszało się z frustracją spowodowaną tym, że sama nie mogła go dotykać. Była zdana tylko na niego, a on zdawał się w nieskończoność przedłużać te rozkoszne tortury…
– Christian… – ocknął się z rozmyślań, gdy usłyszał spanikowany głos Lii. – Christian… – powtórzyła i poruszyła się niepewnie, ale oczy wciąż miała zamknięte. Podszedł cicho do kanapy i przycupnął na brzegu, delikatnie odgarniając jej kosmyk włosów z twarzy.
– Jestem, księżniczko – wyszeptał, uśmiechając się do siebie. – Jestem – powtórzył, wierzchem dłoni przesuwając po jej policzku i wracając myślami do wydarzeń z fabryki. Gdy znienacka sprzedała mu sierpowego był zaskoczony, ale tylko do momentu, w którym pochwycił jej spojrzenie. W jej oczach zobaczył wówczas coś, co poruszyło dawno uśpione struny w jego sercu. Ta jedna krótka chwila wystarczyła, by zupełnie stracił panowanie nad sobą i pozwolił tłumionym do tej pory emocjom zapanować nad swoim ciałem, ale gdy w końcu jakimś cudem zmusił się, by się od niej oderwać, był przygotowany raczej na kolejny cios z jej strony niż na to, że odda pocałunek. Tymczasem Lia nie tylko zachłannie oddała pocałunek, ale spragniona bliskości, przylgnęła do niego ochoczo, sprawiając, że oboje na krótką, ulotną chwilę zupełnie stracili nad sobą kontrolę. Niestety, to ona pierwsza dopuściła rozsądek do głosu, skutkiem czego był kolejny wymierzony w niego cios.
Westchnął cicho i opuszkiem palca dotknął rozciętej wargi, zwilżając ją lekko językiem. Ani przez chwilę nie żałował tego, co się stało, ale nie był pewien czy dla kilku gorących chwil chce ryzykować przyjaźń, która niespodziewanie ich połączyła. Lia stała mu się bliższa niż ktokolwiek inny, ogarnęła go furia, gdy zobaczył ją samą w fabryce, a jeszcze większa, gdy okazało się, że Leo był tak zajęty Margaritą, że nie był w stanie odebrać telefonu czy odczytać wiadomości. Gdyby nie był jego przyjacielem, rozmówiłby się z nim w odpowiedni sposób, a jeśli Lii spadłby choć włos z głowy… Nie wybaczyłby tego jemu, ale przede wszystkim sobie. Skrzywdził już Laurę i Kylie i nie chciał za żadne skarby świata dopuścić, by Lia również cierpiała przez niego.
Ostrożnie wyciągnął z jej dłoni pilota i odłożył go na stolik, po czym bez żadnego wysiłku wziął ją na ręce. Lia przez sen ufnie wtuliła się w jego nagie ramiona, a on wsunął nos w jej włosy i pocałował lekko w głowę, uśmiechając się do siebie. Gdy przyklęknął na brzegu łóżka, układając ją delikatnie na posłaniu, powoli otworzyła oczy.
– Christian? – szepnęła zdezorientowana, spoglądając na niego z na wpół przymkniętych powiek.
– Ciii… – mruknął, okrywając ją kołdrą. – Zasnęłaś na kanapie – wyjaśnił krótko. – Margarita mówiła, że musisz się wyspać i porządnie wypocząć, a kanapa to nie jest zbyt wygodne miejsce do spania, zwłaszcza dla osoby z bolącym kręgosłupem. Śpij – zakończył, stając przy łóżku, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dresowych spodni.
– A ty? – spytała, przewracając się na bok i przytulając mocniej do poduszki.
– Przekimam się na kanapie.
Lia westchnęła ciężko, przygryzając dolną wargę.
– Przecież to łóżko jest ogromne – powiedziała cicho, jakby nie do końca pewna tego, co mówi. Gdy pochwycił jej spojrzenie i zobaczyła w jego oczach ten sam błysk, który widziała w fabryce na chwilę przed tym, nim ją pocałował, przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. – Możemy się na nim wyspać oboje.
Christian uśmiechnął się półgębkiem. Nie był pewien czy po tym wszystkim co się wydarzyło, potrafiłby trzymać ręce przy sobie, wolał dmuchać na zimne.
– To nie jest dobry pomysł, Lia. Poza tym, muszę pogadać z Nacho, pojadę do ośrodka. Odpoczywaj – zakończył, wycofując się z pokoju. – Zajrzę do ciebie, jak wrócę.
– Ostatnio też tak mówiłeś i przepadłeś bez wieści – przypomniała z wyrzutem.
Christian uśmiechnął się przepraszająco.
– Naprawdę jadę do ośrodka, a potem od razu wrócę tutaj. Obiecuję.
– I mam ci w to uwierzyć?
Christian wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
– Byłoby miło – powiedział. – A jeszcze milej, gdybyś przy okazji obiecała, że nigdy więcej nie będziesz się dla mnie narażać. Możesz to zrobić? – spytał, wlepiając gorące spojrzenie w jej sarnie oczy.
– Idź już – powiedziała w końcu, kręcąc głową z dezaprobatą.
Christian posłał jej buziaka i zniknął za drzwiami, a jakieś pół godziny później był już w ośrodku. Nacho siedział w swoim gabinecie, tępym wzrokiem wpatrując się w mały tekturowy kartonik.
– Co o nim myślisz? – spytał Christian opierając się ramieniem o framugę drzwi. Ignacio podniósł na niego zbolały wzrok i wzruszył ramionami nawet nie próbując się uśmiechnąć.
– Wydaje się być w porządku, ale nie wierzę w jego bezinteresowność – odparł. – Sprawdziłem go. Skończył jakąś renomowaną uczelnię w Stanach i był naprawdę świetnie zapowiadającym się prawnikiem. Biły się o niego największe korporacje, najgorsze oprychy chciały, by bronił ich przed sądem. I co? Z dnia na dzień rzuca to wszystko i przyjeżdża do malutkiej mieściny w Meksyku? Nie jestem pewien czy powinniśmy mu ufać.
– To jest nas dwóch – odparł Christian, wchodząc do gabinetu i zajmując miejsce w fotelu przed biurkiem Nacho.
– Ale nie mogę odrzucić jego pomocy, jeśli chcę ocalić ośrodek.
– Aż tak źle? – spytał Christian.
Nacho machnął ręką zrezygnowany.
– Urzędnicy twierdzą, że nabyłem nieruchomość w sposób nielegalny, że znalazł się jakiś spadkobierca pierwotnego właściciela, że jeśli budynek nie przejdzie gruntownego remontu, to zamkną go i zabronią wstępu do odwołania… Mam wrażenie, że szukają dziury w całym i w końcu ją znajdą – westchnął cicho, wpatrując się w swojego podopiecznego przenikliwym wzrokiem. – Możesz mi powiedzieć w co się znowu wpakowałeś? – spytał, zmieniając temat.
– Odnalazłem Roxy.
– Roxannę Velazquez? – w oczach Nacho, gdy wypowiadał te słowa, błysnęły ciepłe iskierki. – Co u niej?
Christian uśmiechnął się krzywo, unikając wzroku Ignacia. Wiedział, jak ten lubił dziewczynę, gdy ta jeszcze jako nastolatka od czasu do czasu wpadła do ośrodka, rozświetlając go swoją osobą niczym słońce niebo po burzy.
– Pracuje w burdelu w Monterrey – wydusił z siebie w końcu, uznając, że nie ma sensu owijać w bawełnę, a z ust Nacho wydobył się stłumiony jęk zawodu. – Skontaktowała mnie z El Panterą.
– I nic nikomu nie powiedziałeś?! – naskoczył na niego Ignacio. – Czy wyście wszyscy powariowali?
– Przecież nic się nie stało – zbagatelizował Christian, wysilając się na beztroski uśmieszek.
– Na Boga, chłopaku, to nie jest jakiś cholerny sensacyjny film – upomniał surowym tonem Nacho, po czym złożył dłonie jak do modlitwy, przyłożył je do ust i odetchnął głęboko. – Dowiedziałeś się czegoś? – spytał już spokojnie, a Christian streścił mu krótko przebieg rozmów z El Panterą. – Będzie cię szukał, gdy zorientuje się, że zwiałeś – zauważył Ignacio.
– Nie wydaje mi się. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to bez względu na to, jakie obietnice i komu złożył.
– Może on ciągle ma kontakt z Laurą?
– Nie wiem, Nacho – mruknął bezradnie Christian, przesuwając dłońmi po zmęczonej twarzy. – Mam wrażenie, że stoję w miejscu, a teraz jeszcze cała ta sprawa z Nadią i Cosme – urwał i spojrzał zrezygnowany na swojego mentora. – I Lia… – dodał ciszej. – Nie mogę jej dłużej narażać, ale wiem, że mnie nie posłucha i nie zostawi tego.
– Jest uparta – przyznał Ignacio, uśmiechając się lekko. – Tak jak ty.
– Bardzo śmieszne – mruknął Christian.
– Jak ona się czuje?
– Chyba lepiej, położyła się – powiedział cicho, wpatrując się w jakiś punkt za oknem, tuż nad ramieniem swojego mentora.
– Christian – zaczął Nacho, strofującym tonem, ściągając na siebie wzrok Suareza. – Ona naprawdę sporo w życiu przeszła, nie skrzywdź jej.
– Nie prosiłem, żeby za mną łaziła krok w krok i żeby narażając siebie…
– Nie o tym mówię – przerwał mu Sanchez, siłując się z nim na spojrzenia. – Widzę jak na nią patrzysz i jak ona patrzy na ciebie.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi – odparł stanowczo Suarez, pochwytując świdrujące spojrzenie ciemnych oczu Ignacia. – Przyjaciółmi – powtórzył cicho, jakby chciał o tym przekonać samego siebie.
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 21:26:24 26-10-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:18:31 19-10-14 Temat postu: |
|
|
dubel
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 16:27:13 19-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:54:44 19-10-14 Temat postu: |
|
|
127. ARIANA
Ariana miała deja-vu. Tylko tym razem to nie Oscar leżał na szpitalnym łożu podłączony do przeróżnej aparatury. Teraz patrzyła na pana Zuluagę.
Przeżyła niemały szok, kiedy niezwłocznie po powrocie do Valle de Sombras udała się do szpitala w celu odwiedzenia swojego dawnego pracodawcy, a pielęgniarka Dolores poinformowała ją, że znajduje się on na OIOMie.
- Zawał serca... - mruknęła sama do siebie, zakładając ochronny kitel, według zalecenia Dolores.
Pewne było, że Cosme Zuluaga był największym pechowcem świata. Może to ta stara wiedźma Martinez rzuciła na niego urok? Ariana nie wierzyła w czary, ale wiedziała, że Guadalupe była zdolna do wszystkiego byleby tylko postawić na swoim.
- Czy już umarłem? - słaby głos Cosme sprawił, że serce omal jej nie pękło. Brzmiał zupełnie inaczej niż go zapamiętała. Musiało z nim być naprawdę niedobrze.
- Nie, nie, panie Zuluaga! - zapewniła go szybko, siadając przy jego łóżku i łapiąc go za rękę. - Niedługo pan wyzdrowieje.
- Nie... - mruknął spod przymkniętych powiek. Wydawało mu się chyba, że śni. - Musiałem umrzeć skoro widzę anioła...
- Takie gadki nigdy na mnie nie działały. Niech je sobie pan zostawi na podryw. - Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
Cosme wyglądał jakby powoli do niego docierało, co się dzieje.
- Ariana? To naprawdę ty? - zapytał, unosząc lekko głowę i chcąc jej się lepiej przyjrzeć. W porę go powstrzymała, bo maszyna kontrolująca pracę serca zaczęła piszczeć przeraźliwie.
- Tak, panie Zuluaga, to ja. Proszę nie wstawać.
- Mówiłem ci już: przyjaciele mówią do mnie Cosme...
Ariana uśmiechnęła się na te słowa i ścisnęła go mocniej za rękę, by dać mu do zrozumienia, że go nie opuści. Jedna minuta w towarzystwie Cosme Zuluagi potrafiła odegnać jej wszystkie troski. Tak samo czuła się kiedyś w towarzystwie Oscara. Teraz była pewna jak nigdy dotąd, że właściciel El Miedo był jej przyjacielem.
- Co to ma znaczyć? - Piękną chwilę przerwało pojawienie się Antonietty Boyer.
Ariana nigdy wcześniej jej nie widziała, ale od razu wiedziała, że to właśnie niedoszła żona Cosme zjawiła się w szpitalnej sali. "Botoks i silikon" - przyszło na myśl pannie Santiago, kiedy jej wzrok padł na rozdęte usta i wydekoltowaną bluzkę w panterkę.
- Można wiedzieć, kto panią tutaj wpuścił? - Anto nie zamierzała odpuścić. Miała owinąć sobie Cosme wokół palca, a tymczasem wiecznie ktoś jej przeszkadzał. Najpierw jej kochana córeczka, teraz ta smarkula.
- Mam takie samo prawo tu przebywać, co pani - odpowiedziała pewna siebie Ariana. Nie czuła zagrożenia ze strony Antonietty. Ta kobieta w żaden sposób nie wzbudzała w niej lęku. Nie wierzyła w ani jedno słowo z tego, co opowiadała na mieście panna Boyer. Kilka plotek słyszała od Lupity, resztę powtórzył jej Nicolas i to Arianie wystarczyło.
Antonietta wyglądała na oburzoną takim zachowaniem, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie nic więcej. Do pomieszczenia weszła Dolores z groźną miną.
- Mówiłam pani, że tylko jedna osoba może przebywać przy pacjencie - upomniała Antoniettę, która rzuciła jej mordercze spojrzenie.
- Więc proszę ją wyrzucić! - wskazała na Arianę, która nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje.
- Nie mogę. Pani Santiago była tu pierwsza.
- Ale pierwszeństwo ma rodzina! - Antonietta tupnęła nogą tak mocno, że złamała się jedna z jej ośmiocentymetrowych szpilek.
- Pani Boyer ma absolutną rację - stwierdziła ze świętym spokojem Ariana, a wszyscy w pomieszczeniu popatrzyli na nią jak na wariatkę. - Prawo do przebywania przy łóżku pana Zuluagi ma rodzina. Tak więc proszę mnie powiadomić, kiedy przyjdzie Nadia de la Cruz. Do tego czas zostanę z pacjentem, chyba że jego wolą jest, bym sobie poszła.
Dolores uśmiechnęła się półgębkiem. Czuła sympatię do Ariany od pierwszego dnia, kiedy się poznały, a było to tuż po wypadku z felerną kuchenką gazową. Antonietta nie była osobą, którą dało się lubić.
- Chcę, by Ariana ze mną została. Wybacz, Anto - rzucił Cosme, co tylko spotęgowało furię panny Boyer.
Kobieta wyszła, kuśtykając z jednym złamanym obcasem, a Dolores zaraz za nią. Ariana mogła przysiąc, że pielęgniarka puściła do niej oczko.
- Naprawdę wróciłaś... - wyjąkał Cosme, kiedy już zostali sami. W jego oczach zalśniły łzy, ale Ariana nie była pewna czy są to łzy bólu czy szczęścia.
- Oczywiście, że tak. Musiałam tylko odwiedzić rodziców. Wariują beze mnie...
Panna Santiago stwierdziła, że to niewinne kłamstwo będzie lepsze dla zdrowia pana Zuluagi niż powiedzenie mu prawdy. Była pewna, że gdyby usłyszał o zachowaniu Nicolasa natychmiast chciałby się z nim rozprawić, a to nie było możliwe. Nie tylko z powodu jego stanu zdrowia, ale też faktu, że Nicolas był z rodziny Barosso. A z Barossami się nie zadziera.
- Muszę z panem poważnie porozmawiać - zaczęła po chwili, a on przerwał jej, kładąc dłoń na jej dłoni.
- Nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem.
- Ale pan nawet nie wie... To znaczy, nawet nie wiesz - poprawiła się - co zamierzam powiedzieć!
- Rzucasz pracę.
- Och - wyjąkała, a na jej policzkach wykwitły rumieńce. - No tak. Właśnie o tym chciałam porozmawiać.
- Nie winię cię. Kto by chciał zajmować się starcem, przykutym do szpitalnego łoża?
- Ależ nie, nie o to chodzi! Po prostu... Ta wycieczka do San Antonio, do mojego rodzinnego domu pomogła mi zrozumieć, że muszę wreszcie zająć się sobą. Przynajmniej na razie. Może wrócę, kiedy odnowią El Miedo. Ale myślę, że to nie będzie konieczne. Teraz ma pan Nadię. A to naprawdę świetna dziewczyna. Zdecydowanie wdała się w ojca.
Oboje się roześmiali (Cosme z lekkim trudem, bo nadal miał kłopoty z oddychaniem). Ariana czuła, że to początek naprawdę pięknej przyjaźni.
***
- Ariana! Wróciłaś! A my się baliśmy, że coś ci się stało!
Nadia rzuciła jej się na szyję w chwili, gdy zobaczyła ją na progu swojego mieszkania z niewielką torbą podręczną, którą zabrała ze sobą z San Antonio.
- Jestem cała i zdrowa. - Ariana uśmiechnęła się serdecznie i weszła za koleżanką do środka. - Przepraszam. Powinnam odwiedzić cię w szpitalu. Widziałam, co stało się na bankiecie. To było okropne... Alejandro to straszny dupek. Wszystko z tobą w porządku?
Nadia machnęła ręką na znak, że nie bardzo ją to obeszło, ale Ariana dostrzegła ślady zmartwienia na jej pięknej twarzy. Gospodyni nalała kawy do filiżanek i zaprowadziła pannę Santiago do salonu.
- Prawdę mówiąc, nie miałam okazji, by cię odwiedzić, bo tak jakby... nie wyjechałam z własnej woli - zaczęła po chwili Ariana, a widząc zatroskaną minę Nadii opowiedziała jej wszystko, co zdarzyło się po bankiecie, prosząc, by nie wspominała o tym ojcu.
- Co za palant! Słowo daję, jak go spotkam... - zaczęła panna de la Cruz, ale Ariana ją uspokoiła.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale mimo wszystko cieszę się, że to zrobił. Gdyby nie on, nie miałabym szansy uporać się z przeszłością. A ostatnimi czasy wracała ona do mnie jak bumerang. Szczególnie po pożarze. Wywołał on zbyt wiele wspomnień.
Nadia pokiwała głową ze zrozumieniem, powstrzymując się od komentarza, choć na usta cisnęły jej się całkiem trafne określenia pod adresem Nicolasa Barosso.
- Właściwie to dobrze, że cię widzę. Mam do ciebie dwie sprawy.
Wdowa po Dimitriu wyglądała na zdziwioną, ale tez zaciekawioną. Ariana postanowiła nie owijać w bawełnę.
- Wiem, że przeżywasz trudne chwile. W ciągu ostatnich dni trafiłaś dwa razy do szpitala, przeżyłaś pożar, dowiedziałaś się, że masz ojca, a twoja matka żyje, ale... - Ariana zawahała się przez chwilę, po czym kontynuowała - Myślę, że nie możesz wierzyć Antoniecie Boyer. Słyszałam, że udaje cudownie zmartwychwstałą bohaterkę, ale... ja jej nie ufam.
- Ja też nie - oświadczyła bez ogródek Nadia, popijając kawę i starając się zgrywać twardą, podczas gdy od środka się gotowała. - Nie wierzę w ani jedno jej słowo. O programie ochrony świadków. O tym, że musiała mnie oddać, żeby mnie chronić. O tym, że nadal kocha mojego tatę. Nie wierzę jej.
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakbym była bezduszną suką, ale cieszę się, że tak jest. Zasłużyłaś na prawdę. Na prawdziwą rodzinę. Nie pozwól jej tego zepsuć. - Ariana spojrzała Nadii głęboko w oczy, a ta pokiwała głową ze zrozumieniem. - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wal do mnie jak w dym. O każdej porze dnia i nocy.
- Dzięki. - Nadia uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe zęby. - Mam jednak nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Będę miała Antoniettę na oku. Nie pozwolę jej skrzywdzić taty. Nie po raz kolejny.
Przez chwilę milczały, wpatrując się w siebie z uśmiechem, po czym ponownie odezwała się wdowa po Dimitriu.
- Podobno miałaś do mnie jeszcze jakąś sprawę...
- Ach tak! - Ariana chwyciła za swoją torbę i wyciągnęła z niej kawałek pomiętego papieru. Jak się okazało był to czek.
- Co to jest? Dlaczego mi to dajesz?
- Zwracam ci moją pierwszą wypłatę - oznajmiła Ariana. - No wiesz, za tę książkę, którą miałaś wydać.
- Oszalałaś? Bierz to z powrotem, nie chcę słyszeć odmowy! - Nadia próbowała wcisnąć dziewczynie czek do ręki, ale ta była nieugięta.
- Nie chcę, żebyś publikowała tamtą książkę.
- Ty naprawdę zgłupiałaś!
- Nigdy nie byłam tak poważna jak teraz. Sądzę, że jestem blisko napisania książki, która naprawdę odmieni moje życie. To będzie dzieło mojego życia. I chcę, żeby to była pierwsza książka, którą wydasz, a nie jakaś nędzna historia o głupiej dziewczynie z biednej rodziny, chcącej spełnić swoje marzenia. Jestem bliska napisania powieści, która zmieni nie tylko moje życie. Ufasz mi?
Nadia spojrzała na Arianę badawczym wzrokiem. Była pełna młodzieńczego entuzjazmu. Naprawdę była przekonana o słuszności tego wyboru.
- Dobrze. Ufam ci. Wierzę, że to będzie bestseller - powiedziała, a panna Santiago uśmiechnęła się do własnych myśli.
- I to jeszcze jaki!
***
- Możesz zacząć jeszcze dziś!
- Naprawdę?
- A wyglądam jakbym żartował?
- Jejku, dziękuję, Camilo!
Ariana rzuciła się starszemu panu na szyję, dziękując za szansę, którą jej dał. W kawiarni Camila nigdy nie było ruchu i dziewczyna zawsze zastanawiała się, jakim cudem mężczyzna jeszcze nie splajtował, ale przekonał ją, że jego finanse mają się świetnie i może sobie pozwolić na zatrudnienie kelnerki.
- Jak widzisz, będziesz miała mnóstwo czasu na pisanie swojego wielkiego dzieła - poinformował ją Camilo wskazując na puste stoliki.
W kawiarni znajdowało się raptem kilku klientów, którzy sączyli kawę, czytając poranną gazetę. Ariana niezmiernie się z tego cieszyła. Nie tylko będzie miała pracę, ale też czas, by oddać się pasji i spełniać swoje marzenia. Camilo był cudownym człowiekiem.
Tego dnia obsłużyła kilku klientów, w tym Lupitę Martinez, która szczyciła się posiadaniem bardzo drogiego ekspresu do kawy, do którego potrzebowała specjalnie wyselekcjonowaną kolumbijską kawę. Camilo, jak prawdziwy Kolumbijczyk, znał się na kawie jak mało kto, więc zawsze zamawiał odpowiedni towar dla Guadalupe, choć sam fakt obsługiwania starej plotkary nie bardzo mu się podobał.
- Pewnie jesteś z siebie zadowolona - mruknęła Lupe, rzucając na ladę klucze, na które Ariana zerknęła od niechcenia. - Czynsz płacisz zawsze do dwudziestego dnia każdego miesiąca.
- Czynsz? - Ariana się zaśmiała. - O mało przez ciebie nie zginęłam, a ty chcesz jeszcze, żebym ci płaciła?!
- No dobra, nie wrzeszcz tak! - Lupita zniżyła głos do ochrypłego szeptu. - Na razie ci podaruję, ale nie myśl, że będziesz sobie u mnie pomieszkiwała za darmo na zawsze!
- Ani mi się śni - zapewniła ją dziewczyna, po czym pożegnała staruchę teatralnym machnięciem ręki.
Ten dzień można było zaliczyć do udanych. Ariana zdążyła poznać rodzinę Camila, której do
tej pory nie miał jej okazji przedstawić. Jego córka, [link widoczny dla zalogowanych], okazała się być trzydziestotrzyletnią samotną matką, pracującą jako sekretarka w Monterrey. Wychowywała dwóch uroczych synków: dwunastoletniego [link widoczny dla zalogowanych] i siedmioletniego [link widoczny dla zalogowanych], na którego wszyscy wołali "Lori". Chłopcy byli oczkiem w głowie dziadka Camila. Ojciec dzieci zostawił Leonor, gdy była w ciąży z drugim dzieckiem i od tego czasu mieszkała u ojca.
Camilo miał niewielkie mieszkanie, które znajdowało się tuż nad kawiarnią. Arianie serce się krajało, kiedy widziała, ile serca i trudu wkładał ten człowiek, by pomóc córce i jej dzieciom. Nad życie kochał swoją rodzinę i zrobiłby dla niej wszystko.
Kiedy nadszedł koniec jej zmiany, Ariana udała się do kamienicy Lupity, chcąc "ochrzcić" nowe mieszkanie. W połowie drogi zdała sobie sprawę, że zapomniała kluczy, które dała jej Starucha. Przeklinając swoją głupotę, wróciła do kawiarni i na palcach weszła do środka, nie chcąc budzić rodziny Camila, która na pewno już smacznie chrapała u góry. Początkowo nie mogła sobie przypomnieć, gdzie położyła klucze, a kiedy już je znalazła stało się coś dziwnego. Usłyszała jak drzwi wejściowe się otwierają.
Szybko przykucnęła, by schować się za ladą. Zatkała usta dłonią, nie chcąc by włamywacz usłyszał jak oddycha. Była pewna, że to złodziej. Kto inny zakradałby się po zmroku do kawiarni?
Nie słyszała kroków przybysza. Kimkolwiek był - znał się na swoim fachu. Po chwili uszom Ariany dał się słyszeć pstryczek włącznika światła na klatce schodowej i pospieszne człapanie Camila. Odetchnęła z ulgą. Właściciel kawiarni na pewno zadzwoni po policję i będą uratowani. Zdziwiło ją jednak to, że mężczyzna nie krzyknął, ani nie przestraszył się widokiem intruza. Przeciwnie, zdawał się na niego czekać.
- Miałeś przyjść wczoraj - odezwał się Camilo, a Ariana nie mogła się powstrzymać i wyjrzała zza lady, by móc spojrzeć na dwóch konwersujących mężczyzn.
- Wiem, coś mnie zatrzymało, wybacz.
Głos intruza brzmiał znajomo, ale w tej chwili panna Santiago nie mogła go przyporządkować do żadnej ze znanych jej osób.
- Nikt cię nie widział?
- Proszę cię...
Ta lakoniczna odpowiedź musiała Camilowi wystarczyć, bo kiwnął głową. W nikłym świetle z klatki schodowej Ariana dostrzegła, że włamywacz wyciąga w stronę jej nowego pracodawcy kopertę.
- Mam nadzieję, że starczy do przyszłego miesiąca. Jeśli nie, daj mi znać.
- Jest w porządku - wyjąkał Camilo ochrypłym głosem, przeliczając pieniądze w kopercie drżącymi palcami. - Dziękuję.
- Nie masz mi za co dziękować. Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
- Taaak - wymamrotał Camilo. - Jestem cały i zdrów. Tak samo Leonor i dzieciaki. Kawiarnia nadal się trzyma. Nie jest tak źle.
- To dobrze. Na mnie już czas. Trzymaj się.
Przez chwilę panowało milczenie, po czym obaj mężczyźni padli sobie w ramiona, ściskając się jak dawni przyjaciele.
- Dzięki. Ty też się trzymaj i... uważaj na siebie.
- Jasna sprawa.
W pewnym momencie światło księżyca wpadło przez okno i oświetliło twarz przybysza. Jego łobuzerski uśmiech, błyszczące oczy, podbite oko i szramę na policzku. Minęło jeszcze sporo czasu po tym jak opuścił kawiarnię i jak Camilo wrócił na górę, pociągając nosem, kiedy Ariana zdała sobie w pełni sprawę kto to był.
"Przecież to niemożliwe!" - powtarzała sobie w myślach, kuląc się na podłodze, nadal ukryta za ladą, bojąc się wyjść. "Powiedział, że go nie zna. Coś musiało mi się przewidzieć". Wiedziała jednak, że nie było mowy o pomyłce. Wyglądało na to, że kiedy zapytała Camila czy zna Huga, ten zwyczajnie ją okłamał. A myślała, że jest porządnym człowiekiem. Na usta cisnęło jej się jedno pytanie:
- Co tu się, do cholery, dzieje?! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:55:44 19-10-14 Temat postu: |
|
|
dubel
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 22:06:31 19-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:07:33 21-10-14 Temat postu: |
|
|
Die, dublu .
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 9:15:08 21-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:13:52 21-10-14 Temat postu: |
|
|
128. COSME
Antonietta była wściekła i klęła, na czym świat stoi. Gdyby Cosme ją teraz usłyszał – albo nawet zobaczył, bo jej twarz była wykrzywiona w gniewie – z pewnością by jej nie poznał.
- Co to ma być?! – mówiła sama do siebie. - Jakim cudem w tym przeklętym mieście nie ma ani jednego porządnego sklepu z obuwiem? Najpierw ta idiotka, którą miałam nieszczęście urodzić, pluje mi na buty i nie mogę tego doczyścić – pewnie miała ślinę przesiąkniętą jadem – a potem łamię obcas przez tego babsztyla, któremu wydaje się, że ma prawo przebywać przy moim Cosme! Bogu dzięki, że wzięłam ze sobą kilka par, bo w innym wypadku musiałabym chodzić boso, a to mi nie przystoi!
Nie przyszło jej do głowy, że jej poprzednie buty były po prostu nieprzystosowane do chodzenia po dosyć wilgotnym od częstych deszczów terenie miasteczka i najzwyczajniejsza w świecie woda była powodem zniszczenia delikatnego obuwia.
Zajrzała do torebki, w której krył się między innymi odłamany obcas drugiego z butów – żeby się nie przewrócić, Antonietta Boyer po scysji z Arianą urwała i ten z prawej strony, po czym zabrała go ze sobą – kto wie, do czego może się jeszcze przydać. Choćby do wbicia prosto w gardło temu Samborowi, który pojawił się nie wiadomo skąd i zaczął rzucać w jej stronę takie oskarżenia. Na całe szczęście Zuluaga dostał zawału w samą porę i nie zdążył porozmawiać z mężczyzną o szczegółach. Co prawda Boyer preferowała subtelniejsze metody, jak na przykład topienie ludzi w betonie, ale każda broń była dobra – o ile tylko spełniała swoje zadanie.
Sambor. Dobrze pamiętała jego brata i to, co mu zrobiła. Była w końcu prawą ręką Mitchella – być może Orson uważał się za kogoś ważniejszego od niej, ale kobieta dobrze wiedziała, jaka jest prawda. Stary Zuluaga słuchał jej i tylko jej. Któregoś dnia opowiedział jej, jak to miał stary zatarg z rodzicami braci, poszło o to, że sprzedali mu broń gorszej jakości, niż zostało to wcześniej umówione. Ojciec Cosme wyjaśnił kochance, że przykładnie ukarał całą rodzinkę poprzez wymordowanie matki i ojca Sambora oraz wepchnięcie ich dzieci w skrajną biedę. Antoniettcie jednak to nie wystarczyło i kazała Mitchellowi odszukać dorosłe już teraz potomstwo zamordowanych i zastosowanie – jak to określiła – środka zapobiegawczego w postaci betonu. Mężczyźnie bardzo się to spodobało, jego ludzie szybko odnaleźli Asdrubala i Sambora i rozprawili się z nimi we wskazany przez byłą narzeczoną Cosme sposób. Panna Boyer osobiście dopilnowała, aby starszy z nich zginął dokładnie tak, jak sobie to wymyśliła. Niestety, jakimś cudem Samborowi udało się uciec i teraz właśnie zjawiał się po zemstę.
Brat Asdrubala miał jedną wspólną rzecz z Antoniettą – był potwornie wściekły. Tym razem sam na siebie. Jak mógł dać się sprowokować własnym uczuciom, ponieść gniewowi i zaprzepaścić być może jedyną szansę na ostrzeżenie właściciela El Miedo przed potworem w ludzkiej skórze? Co gorsza, dał się rozpoznać, pokazał swojemu wrogowi, gdzie i jest i że nadal żyje. A dobrze wiedział, jak ta kobieta potrafi być niebezpieczna. Oparł się o ściankę piwniczki, schronienia, gdzie – miał nadzieję - nikt go nie znajdzie. Żałował, że nie mógł zostać wtedy przy Cosme, upewnić się, że Zuluadze nic nie będzie, ale nie miał wyjścia. Zdążył jedynie zauważyć, że Antonietta – zapewne przerażona faktem, że umyka jej możliwość pozyskania byłego kochanka z powrotem na swoją stronę – wezwała lekarzy, a ci wpadli jak burza i zaczęli udzielać pomocy ojcu Nadii. Sambor modlił się, aby ta pomoc okazała się skuteczna, na razie jednak nic więcej zrobić nie mógł.
Kiedy już wyrównał oddech po szaleńczej eskapadzie ze szpitala, pogrążył się we wspomnieniach.
Oto widzi samego siebie, malutkiego, pięcioletniego chłopczyka, spędzającego swoje wakacje w Valle de Sombras. Był rok 1993. Rodzice mieli tutaj znajomych, czy po prostu lubili to miasteczko – Sambor dobrze już nie pamiętał. Ale reszta wydarzeń tego dnia wrosła mu w pamięć na zawsze. Wtedy jeszcze wszystko było dobrze – a przynajmniej tak mu się wydawało. Asdrubal był wesołym, nieco starszym od Sambora chłopcem, lubiącym biegać wokoło i bawić się wszystkim, czym popadnie. Sambor nie był tak szybki i pewnie dlatego któregoś dnia po prostu się zgubił.
Przerażony i samotny błąkał się po uliczkach, samemu nie wiedząc. dokąd ma się udać, aż w końcu przysiadł na jakimś murku i rozpłakał się głośno. Nie zauważył, że w pewnym momencie przysiadł się do niego jakiś mężczyzna i zagadnął ciepłym głosem:
- Co ci jest, chłopcze?
Pięciolatek był zbyt wystraszony tym, że został sam, żeby wykrztusić choć słowo, całym jego ciałem wstrząsał szloch. Nie był nawet w stanie poruszyć nogami i uciec, choć miał ochotę wynieść się z Valle de Sombras jak najszybciej. Wpierw odłączył się od rodziców i ukochanego brata, a teraz zaczepia go jakiś obcy człowiek! I jakby tego było mało, krople coraz bardziej spadającego deszczu właśnie wpadły mu za kołnierz, mocząc mu kark.
Nagle poczuł, że tamten kładzie mu rękę na ramieniu i mówi uspokajająco:
- Coś mi się wydaje, że się zgubiłeś. Znajdziemy twoich rodziców, nie martw się, musisz mi tylko powiedzieć, jak się nazywają, albo jak wyglądają, dobrze?
Sambor nie odpowiedział, strach sparaliżował go całkowicie, nie reagował nawet na zimną wodę spływającą mu po włosach, na buty, na koszulkę, wszędzie – Valle de Sombras słynęło ze swoich nagłych i rzęsistych ulew.
- Nie musisz się mnie bać – powiedział mężczyzna, choć w jego głosie było coś, co mogłoby sugerować, że wiedział już, czym jest smutek, lęk i zagubienie. – Wiesz co, mam pomysł. Zaprowadzę cię do miejsca, gdzie jest ciepło, napijesz się czegoś, zjesz, a potem poszukamy mamy i taty, co ty na to?
„Rodzice”. „Tata, mama”. Te słowa podziałały wreszcie na chłopaka i zdołał skinąć głową twierdząco. Za kilka minut siedział już w maleńkiej kawiarence, na samym rogu pomieszczenia, pijąc gorącą herbatę i zajadając się wyśmienitym ciastkiem.
- Za chwilkę deszcz przestanie padać i wtedy udamy się na poszukiwania. W międzyczasie powiedz mi, jak się nazywasz, dobrze?
Wciąż nieufnie spogląda na mężczyznę, ale napój i posiłek robią swoje. Sambor wyszeptuje cicho swoje imię, patrząc na dosyć intrygujący strój rozmówcy, w tym niebieski szalik na jego szyi.
- Lubisz niebieski? – uśmiecha się on. – Ja też, to jeden z moich ulubionych kolorów. Dałbym ci go, ale zamiast tego wolę dać ci coś innego. Zobacz.
Sięga do kieszeni i wyciąga z niej stary, długi klucz, przypominający jeden z tych, które widuje się na starych obrazach, dzierżony przez odźwiernego u wielkiego pana.
- Mam na imię Cosme. A ten klucz otwiera wrota do innego świata. Należał kiedyś do mojego ojca, a teraz należy do mnie. To stara pamiątka, po...- Zuluaga zawahał się nieco. – Po przeszłości. Dawno, dawno temu mój tata miał zamek. Ten sam, który stoi na samym szczycie wzgórza, widziałeś go, prawda?
Sambor pokiwał głową, zasłuchany w opowieść i zahipnotyzowany głosem nowo poznanego przyjaciela.
- Nie był królem, ale ludzie go słuchali. Był jednak nienajlepszym władcą i pewnego dnia stracił swoją własność, ocalał jedynie ten klucz. Powiadają, że każdemu, kto go ma w posiadaniu, przynosi niesamowite szczęście. Zamierzałem kiedyś odzyskać starą budowlę, ale po co komuś takiemu, jak ja, taka rudera? Wolę mieszkać tutaj, w miasteczku, gdzie mogę chodzić do kawiarni, spotykać się ze znajomymi. Tu jest jaśniej, milej, przyjemniej. Jednakże...
Trzydziestotrzyletni wówczas Cosme Zuluaga położył klucz na dłoni Sambora i dokończył:
- Sądzę, że spodoba ci się mój prezent. Kiedyś, kiedy już dorośniesz, może zechcesz kupić ten zamek. Przekształcić go w jakąś atrakcję miasteczka, albo po prostu zburzyć. A ten klucz będzie ci przypominał, że istnieje magia. Miejsca, gdzie czas się zatrzymał...i tylko od nas zależy, w jakim kierunku podążymy. To my sami budujemy własną przyszłość.
- Dzię...dziękuję – wyjąkał brat Asdrubala, z niejakim żalem stwierdzając, że deszcz właśnie przestał padać i zarówno herbata, jak i ciastko, a co gorsza – powód, by zostać na dłużej w towarzystwie Zuluagi – właśnie się skończyły.
- Chodźmy. Musimy przecież odstawić zgubę do rodziny, prawda? – uśmiechnął się Cosme, choć przecież było to cztery lata po tym, jak stracił zarówno Antoniettę, jak i swoją małą córeczkę. Dzieci jednak wciąż budziły w nim ciepłe uczucia – być może nawet większe, niż zanim wszystko się stało. Kto wie, czy jego córka nie była w takim samym położeniu, jak Sambor – samotna, zagubiona i wystraszona, a może nawet głodna i przemoknięta?
Chłopczyk wziął niespodziewanego wybawcę za rękę i w ten sposób kroczył ulicami wcale już nie tak strasznego miasteczka. Niedługo potem znalazł swoich rodziców i brata.
Jakiś czas później zginęli rodzice Sambora, a wiele lat później Asdrubal. Zajęło mu wiele lat, by obmyślić plan zemsty i otrzymać na nią szansę. Nigdy jednak nie zapomniał człowieka, który pomógł mu wtedy, gdy potrzebował pocieszenia i pomocnej ręki. Nigdy nie zapomniał Cosme Zuluagi. I wciąż miał przy sobie klucz.
Klucz do piwnicy w El Miedo.
Ojciec Juan nie uzyskał pozwolenia na podróż do Valle de Sombras. Był potrzebny tutaj, w stolicy i tylko tutaj mógł prowadzić swoją działalność kapłańską. Jeżeli miał zamiar wyjechać do innego miejsca, warunkiem było zbuntowanie się przeciwko przełożonym, a co za tym idzie, utrata sutanny. Zapowiedziano mu nawet, aby nie fatygował się pisaniem jakiegokolwiek podania, czy czegoś w tym rodzaju, już sama odmowa udzielona mu podczas rozmowy telefonicznej była ostateczna. Wytrącono mu więc z ręki jedyną możliwość, jaką miał, aby ostrzec nieszczęsnego właściciela El Miedo i jego rodzinę.
Nie mógł się jednak pogodzić, z tym, że przez jego nieudolność i zaniechanie coś złego przytrafi się dziecku, albo jego matce, czy też dziadkowi. Zdecydował się więc wykonać to, co zrobił tak niedawno Nacho, tylko w drugą stronę – tym razem to ksiądz zadzwoni do Sancheza i o wszystkim mu opowie.
Chwycił za słuchawkę, starając się ułożyć sobie w głowie tą jakże niespotykaną przemowę. Nieczęsto się przecież zdarzało, że informował kogoś, że pradziadek chce zabić własnego prawnuczka.
W tej samej chwili do kościoła wszedł jeden z ludzi Zuluagi, ten, który już wiele razy informował duchownego, że Mitchell chce go widzieć. Kapłan zamarł z telefonem w ręce – czyżby miał rację i faktycznie został wpędzony w pułapkę? I to taką, z której nie ma wyjścia? Być może zwolennicy ojca Cosme już od dawna mieli go na oku i teraz tylko czekali, aż popełni jakiś błąd? Co prawda im nigdy nie było potrzebne żadne wytłumaczenie, czy powód do zabójstwa, wystarczyło, że ich szef wskazał kogoś palcem. Ale może tym razem coś się zmieniło i Mitchell po prostu potrzebował potwierdzenia, że spowiednik go zdradza?
Nieświadom zupełnie tego, że gdzieś daleko, w innym mieście, ktoś zupełnie mu nieznany właśnie próbował mu pomóc, Cosme Zuluaga leżał w szpitalnym łóżku i – niezależnie od sytuacji, w jakiej się właśnie znajdował - był szczęśliwy. Nie tylko odnalazł własną córkę – która okazała się najczulszym dzieckiem, jakie tylko mógł sobie wymarzyć i o jakie prosić – ale do tego zdołał porozmawiać z Christianem i przekazać mu to, co było dla właściciela zamku najważniejsze – prośbę, by syn Suareza strzegł Nadii jak oka w głowie. Do tego całkiem niedawno była tutaj Ariana, która wyjaśniła swój powód wyjazdu i zrobiła jeszcze coś więcej. Jej dotyk, jej oczy, ton głosu, wszystko to wskazywało jednoznacznie, że wciąż darzy Cosme szacunkiem, że chce być jego przyjaciółką, że po prostu się pomylił, kiedy myślał, że opuściła go na zawsze. I nawet dała mu cień szansy, że wróci do El Miedo, kiedy budowla zostanie już odbudowana.
El Miedo. Wpierw symbol strachu, kojarzący się z Mitchellem, potem po prostu stara ruina na wzgórzu. Potem schronienie dla niesłusznie oskarżonego człowieka, aż wreszcie jego dom – teraz i do końca świata. Gdziekolwiek by się nie znalazł, w El Miedo pozostanie cząstka jego duszy. Na zawsze. Oczywiście, Cosme bardzo pragnął zamieszkać z Nadią i nawet fakt, że dawne mieszkanie było pełne wspomnień – złych wspomnień, bo tych związanych z Antoniettą – i co gorsza, położone było w samym centrum Valle de Sombras – nie powodował, iż obawiał się spędzenia tam reszty jego dni, jakie mu pozostały. Miał przy sobie córkę. Cóż mogło mu zagrozić, czego miał się bać, kiedy w pobliżu była ona, Nadia de La Cruz, gdzieś tam będzie kręcił się Christian, a po drugiej stronie przecież wcale nie tak wielkiego miasteczka zamieszka Ariana, ten anioł, który przywrócił go życiu, a przynajmniej zapoczątkował ten proces?
Jego własne serce. Jedynie ono mogło przeistoczyć wszystkie plany, jakie miał Zuluaga, w gruzy. A miał ich wiele. Po pierwsze, uparł się, by kiedyś, gdzieś, za ileś lat, kiedy Nadia zdecyduje się, że przyszła już na nią pora – i oczywiście znajdzie właściwego kandydata – zobaczyć własne wnuki, albo przynajmniej jednego. Tak bardzo chciałby uczestniczyć, wziąć udział w tym szczególnym wydarzeniu, dotknąć potomka Nadii, nosić go na rękach chociażby przez chwilę...
Zaraz, zaraz. Potomka Nadii. Gdzieś w umyśle potwornie zmęczonego walką z chorobą Cosme pojawiło się pewne wspomnienie. Nadia miała odpowiedzieć mu na pewne ważne pytanie, ale przerwał im ten zwariowany facet w garniturze. Jak mu tam było na imię? Javier. Magik, jak kazał sam się nazywać. Mężczyzna polubił go i to bardzo – i to nie tylko za szarlotkę – ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Reverte nie dopuścił – być może całkowicie nieświadomie – do tego, aby Cosme usłyszał odpowiedź, na którą tak bardzo czekał. Czy w tym, co wykrzyczał na bankiecie ten zbir, Alejandro Barosso, było chociaż ziarenko prawdy. Będzie musiał zapytać się jej po raz kolejny, gdy tylko tu przyjdzie.
W tym samym momencie do pokoju pacjenta weszła jedna z pielęgniarek, Dolores. Zuluaga miał otwarte oczy – co ostatnio zdarzało się dosyć rzadko, głównie sypiał, albo odpływał gdzieś daleko, próbując potem rozpaczliwie wrócić do świata, do przytomności - póki miał po co. Te stany nie były spowodowane przez zatrzymanie akcji serca, bo to się na razie nie zdarzało, jedynie poprzez zmęczenie – zarówno psychicznie, jak i fizyczne. Jego wciąż perfekcyjnie sprawny umysł pragnął fruwać, ciało domagało się spoczynku...i to wiecznego.
- Widzę, że już panu lepiej – uśmiechnęła się do pacjenta. – Kolorki panu wracają. Nieźle nas pan wystraszył, panie Zuluaga, proszę drugi raz tego nie robić.
Miał straszną ochotę mruknąć, że nie zamierza dostawać więcej zawałów, za nic by tego nie chciał, ale wyszło mu coś na kształt cichego westchnienia i tylko oczy poprosiły o wybaczenie.
- Ależ ja się na pana nie gniewam! – roześmiała się cicho, poprawiając mu poduszki. – Tylko po prostu...- przerwała na moment, by poprawić opadającą z posłania kołdrę - ...uważam, że zasługuje pan na trochę szczęścia. Nie lubię plotkować, ale – szczerze mówiąc – cieszę się, że panna Santiago poradziła sobie z pańską byłą dziewczyną. To znaczy z panną Boyer. A propos plotek - pamięta pan może Guadelupe Martinez? Ta kobieta próbowała pana odwiedzić jakiś czas temu, ale powiedziałam jej, że może to zrobić tylko rodzina, bo osoba po zawale potrzebuje spokoju. Fuknęła na mnie wściekle, ale odeszła. Miałam dziwne wrażenie, że przez moment miała mi zamiar oświadczyć, że też jest członkiem rodziny i ma prawo być tutaj. Może i ona, tak samo, jak panna Boyer, jest w panu zakochana? Żartuję, oczywiście! - podkreśliła pielęgniarka, widząc co najmniej przerażoną minę Zuluagi. - Ale wcale się nie zdziwię, jak zaczną za panem latać tłumy wielbicielek, jak tylko pan stąd wyjdzie. Pamiętam pana z dawnych czasów - jakiż z pana był romantyk! A i urody panu nie brak. Teraz, kiedy miasteczko nareszcie się przekonało, że nie jest pan mordercą - nigdy nim nie był - a na dodatek ma przy sobie piękną córkę, wielbiciele będą walić drzwiami i oknami - jedni do pańskiej Nadii, drudzy do jej ojca. To znaczy do pana, to raczej wielbicielki - poprawiła się ze śmiechem.
- Zniedołężniały starzec...- udało się wyrzucić z nieposłusznego gardła Cosme.
- Że co? - wyraźnie obruszyła się pielęgniarka, która miała zamiar dokończyć pracę i powoli opuścić salę Zuluagi. - Że niby pan? Z tego, co widzę w karcie, ma pan pięćdziesiąt cztery lata. To ma być niby ta starość? Albo pan przestanie, albo do następnego zastrzyku znajdę grubszą igłę. Za obrażanie mojego ulubionego pacjenta.
- To znaczy ja nim jestem? - Zuluaga był tak zdumiony tym wyznaniem, że udało mu się zebrać siły i powiedzieć więcej słów, niż normalnie. Wizyta Chrisa, a potem Ariany zdecydowanie mu się przysłużyły, mimo że nie było tego widać na pierwszy rzut oka.
- A kto? Przecież nie ten wiecznie narzekający pacjent spod ósemki, któremu wydaje się, że jest tu królem. Albo kobieta spod dziewiątki, która...nieważne. - Dolores zatrzymała się w pół słowa, orientując się, że właśnie robi to, przed czym zawsze upominała Clementinę - mianowicie plotkuje. Ale z panem Zuluagą tak dobrze się jej rozmawiało!
- Jak można lubić El Monstruo? – zdziwił się Cosme.
- Ja tu żadnego nie widzę, a pan? – mrugnęła do niego pielęgniarka, po czym po raz ostatni poprawiła wszystko to, co skończyła poprawiać jakieś dwie minuty wcześniej. - To ja już pójdę, zanim opowiem panu historię wszystkich pacjentów tego przybytku i całkiem pana zanudzę. Wypiję kawę i czas do domu.
- Czy ja bym mógł...- odważył się nagle Zuluaga. – O coś prosić?
- Tak? – Dolores wróciła się już z progu sali. – O co tylko pan zechce.
- Ja...Jeżeli pani ma czas...chętnie posłucham tych historii. O...reszcie pacjentów. I nie tylko.
Zawahała się lekko, ale faktem było, że miała nie tylko czas, ale i chęć tutaj zostać. W sumie dlaczego miałaby odmówić? Przecież nie robi nic złego, dotrzymuje tylko towarzystwa choremu człowiekowi, który o to poprosił, prawda?
Ojciec Cosme, Mitchell Zuluaga, otrzymał właśnie wiadomość, że Sambor pojawił się w mieście. Antonietta zadbała o to, aby dostał tą informację jak najszybciej. Siedział teraz przed jednym ze swoich ludzi – Crespo nie mógł przybyć, bo zajmował się czymś innym – przynajmniej tak kazał powiedzieć temu, który udawał się z wizytą do więzienia. Mitchell pogładził się po szybko rosnącej brodzie, obiecując samemu sobie, że zgoli ją jak najszybciej się da.
- A więc dzieciak tamtej zdradzieckiej parki zamierzał nie tylko zdemaskować Antoniettę, ale również zniweczyć mój plan pozbycia się mojego synalka z El Miedo, czy tak? Widocznie mało mu było tego, co zrobiłem z jego bratem. Ale to dobrze, to bardzo dobrze, że wreszcie dał znak życia. Anto miała rację, jeżeli człowiek taki jak ja się mści, powinien to robić od razu i dokładnie, a nie zostawiać przy życiu jakieś bachory. Czy wszyscy w Valle de Sombras są gotowi do porwania Miguela de Macedo?
- Tak, szefie. Mają na niego oko i w każdej chwili mogą zrobić z nim porządek. Czy mamy już wykonać nasze zadanie, czy na razie jeszcze poczekać?
- Na razie się z tym wstrzymamy. Powinniśmy wcześniej znaleźć niejakiego Sambora Medina. Ten facet wie zdecydowanie za dużo i może nieco...wpłynąć na nasze plany. Nie będzie to trudne, bo gość sam się nam podkłada. Oczywiście wiecie, co zrobić, kiedy go już znajdziecie, prawda?
- Oczywiście, szefie. I mam dla pana dobrą wiadomość. Z tego, co mówił prawnik – nie miał czasu tutaj zajrzeć, bo pracuje w sądzie nad pańską sprawą, za co serdecznie przeprasza – pańskie zwolnienie jest coraz bliżej.
- Przeprasza mnie za to, że pracuje nad moją sprawą? – zadrwił Mitchell. – Dobra, dobra, wiem, co chciałeś powiedzieć. – Zuluaga machnął wyrozumiale ręką, wiedział, że jego ludzie nie są tak inteligentni, jak on i popełniają pewne błędy...często nawet gramatyczne. A co z prawem własności do El Miedo, czy tym również się zajął?
- I to jest właśnie druga dobra wiadomość, którą mam panu przekazać, szefie. Nie jest jeszcze stuprocentowo pewnym, ale znalazł coś, co pomoże panu nie tylko wcześniej wyjść z więzienia i to będąc oczyszczonym z większości zarzutów, ale również i jakiś kruczek, który wyraźnie sugeruje, że strata zamku na rzecz władz w Valle de Sombras była całkowicie bezprawna. Pański syn, Cosme Zuluaga, będzie musiał nie tylko pogodzić się z rychłym powrotem jego ojca do miasteczka, ale również i z utratą tej części rezydencji, która nie spłonęła w pożarze. Więcej, jeżeli prawnik dobrze się spisze, będzie można oskarżyć Cosme o podpalanie własnego domu, a co za tym idzie, dostanie pan od niego odszkodowanie za uszkodzenie pańskiej własności.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze – zatarł ręce Zuluaga. – Najchętniej posłałbym go do więzienia, zamiast kazać mu płacić, ale sądzę, że to, co dla niego szykuję, będzie jeszcze gorsze...i ciekawsze, przynajmniej z mojego punktu widzenia – zarechotał Mitchell.
- María del Carmen zapewne przewraca się w grobie – odważył się człowiek Zuluagi.
- Było nie rodzić takiego nieposłusznego bachora! – walnął pięścią w stół przestępca. – Na niej wywarłem swoją zemstę...teraz czas na jej synalka... |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:23:17 21-10-14 Temat postu: |
|
|
dubel przebrzydły
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 21:28:24 21-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:25:06 21-10-14 Temat postu: |
|
|
129. LIA / Jose
Kiedy obudziła się rano w wygodnym łóżku Christiana, wydarzenia wczorajszego dnia, uderzyły w nią z całą mocą i zupełnie bez uprzedzenia. Fabryka, aresztowanie Suareza, szpital, a później ich wieczorna rozmowa, jego uśmiech, spojrzenie i dotyk, który niespodziewanie zaczął przyprawiać ją o szybsze bicie serca. Westchnęła ciężko i zaciskając mocniej powieki, wsunęła nos głębiej w poduszkę, jakby próbowała się schować i choć na chwilę zapomnieć. Jednak kiedy do jej nozdrzy bezlitośnie wdarł się słaby, ale nadal prowokujący zapach Christiana, którym nasiąknął materiał, jęknęła z rezygnacją i szybko obróciła się na plecy, wlepiając wzrok w sufit. Przygryzła policzek od środka, leżąc przez moment zupełnie nieruchomo, a jej myśli mimowolnie wędrowały w kierunku, w którym zdecydowanie nie powinny, a już na pewno nie w taki sposób. Zrobiła głęboki wdech i ostrożnie uniosła się na łóżku, z ulgą stwierdzając, że kilkanaście porządnych godzin snu i wygodny materac, zrobiły swoje, bo ból kręgosłupa znacznie zelżał, choć wciąż odczuwała niedyspozycję. Po tym jak się czuła przez ostatnie dni, teraz mogła śmiało powiedzieć, że była niemal jak nowonarodzona. Lia wiedziała jednak, że wieczorem mocno jeszcze odczuje nadszarpnięty kręgosłup. Przeczesała długie włosy palcami i powoli wstała z łóżka, kierując się cicho w stronę łazienki.
Piętnaście minut później ubrana w swoje jeansy i koszulkę, powoli weszła do salonu, a jej wzrok powędrował do śpiącego na kanapie Christiana. Przygryzła dolną wargę i oparła się ramieniem o ścianę, przyglądając się jego przystojnej twarzy. Czuła się źle z tym, że pozbawiła go wygodnego odpoczynku, zwłaszcza po pozostawiających wiele do życzenia warunkach w fabryce, a później w policyjnym areszcie. Z jej powodu był zmuszony spędzić tę noc, na dość niewygodnej kanapie. Musiała mu jednak przyznać rację. Po tym co wydarzyło się w fabryce, spanie w jednym łóżku, zaledwie kilka centymetrów od siebie, było fatalnym pomysłem i sama nie wiedziała, co jej strzeliło do głowy, że w ogóle wyskoczyła z taką propozycją. Musieli przejść z tym wszystkim do porządku dziennego, dla własnego dobra, ale nie było to wcale takie proste. Zwłaszcza, kiedy Christian wpatrywał się w nią intensywnie kocimi oczami, a ona czuła się tak jakby stała przed nim, obdarta zupełnie ze wszystkiego. Umiejętnie ją uwodził, a ona miała wrażenie, że robił to świadomie i z pełną premedytacją. Wystarczyło, że ledwie ją dotknął i patrzył na nią tym swoim rozognionym spojrzeniem, a całe jej ciało niemal wyło z pragnienia, domagając się więcej. Obawiała się, że jeśli Christian nadal będzie roztaczać wokół niej swój czar, nawet jej silna wola i samozaparcie na niewiele się tu zda. Pocałunek w fabryce był jak spróbowanie zakazanego owocu, a teraz kiedy wiedziała już jak smakuje, opieranie się było coraz trudniejsze, a ochota by jednak się w tym zatracić coraz większa. Niewiedza w ich przypadku, była zdecydowanie bezpieczniejsza. Jego bliskość obudziła w niej coś czego nauczyła się nie dopuszczać do głosu. Powołała do życia tę część jej pierwotnej kobiecej natury, która mogła ją zwyczajnie zgubić. Christian miał w sobie coś co na nią niewątpliwie działało, ten męski magnetyzm, który ją przyciągał. Dokonał czegoś, co nikomu do tej pory się nie udało, poruszył jej serce do tej pory szczelnie zamknięte. Mimo wszystko jednak przyjaźń, jaka ich niespodziewanie połączyła, była najcenniejszym co miała w życiu. Była jedną z niewielu spraw, na których jej bardzo zależało i nie chciała tego stracić. Nie chciała stracić Christiana. Nie mogła pozwolić, by to wszystko zabrnęło do punktu, w którym oboje, być może całkiem nieświadomie, zaczną się krzywdzić. Cena za kilka gorących chwil była zbyt wysoka, a ona nie była gotowa by ją zapłacić.
Westchnęła cicho delikatnie odpychając się od ściany i wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jeansów, bezszelestnie weszła w głąb salonu. Przekrzywiła lekko głowę i przygryzając policzek od środka, usiadła na krawędzi niskiego stolika, ustawionego przed kanapą. Pochyliła się do przodu, wspierając łokcie o złączone kolana i przesunęła wzrokiem po twarzy Christiana, który pogrążony był, wydawać by się mogło spokojnym śnie. Jedynie delikatny mars na czole, zdradzał, że wciąż są sprawy, które go męczą. Brał na swoje barki zdecydowanie za dużo. Oprócz własnych problemów, których miał całkiem sporo, zajmował się cudzymi, a to zbyt wiele dla jednej osoby, nawet jak dla Suareza i w końcu może nadejść moment, że to wszystko zwyczajnie go przytłoczy. Tylko, że on z uporem maniaka nie dawał sobie pomóc i w tym byli do siebie bardzo podobni. Ona jednak nie miała zamiaru się poddać i zostawić, go z całym tym bałaganem samego. Musiał zrozumieć, że o sobie decydowała sama, a dla tych, którzy byli dla niej ważni, była gotowa zrobić naprawdę wszystko. Pozostawało jej tylko być przy nim, by wiedział, że może na nią liczyć, zawsze i we wszystkim. Być może w końcu to do niego dotrze i przestanie nalegać, by obiecywała mu coś, czego nie mogła mu obiecać.
Uśmiechnęła się do siebie i odruchowo wyciągnęła dłoń, zawieszając ją w bezruchu, gdy lekko się poruszył, mrucząc coś przez sen. Zagryzła dolną wargę i najdelikatniej jak potrafiła, kciukiem wygładziła niewyraźną zmarszczkę na czole, przyglądając mu się z troską w ciemnych oczach. Wycofała jednak dłoń i sięgnęła do kieszeni spodni, gdy jej telefon zaczął uporczywie wibrować. Wstała ze stolika i marszcząc brwi zerknęła na wyświetlacz, po czym wyszła z salonu i odebrała.
- Słucham? Cześć Margarita – szybko się rozpromieniła mówiąc przyciszonym głosem, by nie obudzić Christiana. Przesunęła dłonią po włosach wsłuchując się w głos po drugiej stronie – Naprawdę? Dzisiaj? Dobra…. – rzuciła niepewnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kluczyków do Kawasaki – w porządku, możemy się spotkać w ośrodku, za jakieś dwadzieścia minut? – spytała i uśmiechnęła się, kiedy dostrzegła swoją zgubę leżącą na szafce w holu – do zobaczenia – rozłączyła się i chwyciła pewnie kluczyki, po czym założyła buty i zarzuciła na ramiona skórzaną kurtkę. Zerknęła ostatni raz w stronę salonu i przygryzając policzek od środka wyszła z mieszkania, zatrzaskując za sobą cicho drzwi.
***
Wszedł do ośrodka i natychmiast poczuł się tak, jak kilka miesięcy temu, gdy był tu po raz pierwszy. Wtedy niemal namacalnie poczuł na sobie bijący stąd spokój i bezpieczeństwo. To miejsce dawało możliwości i szanse, których dzieciaki z takich mieścin jak Valle de Sombras potrzebowały, by skończyć lepiej, niż niekiedy ich rodzice. Wychował się w podobnym miejscu, z tą tylko różnicą, że tam nikt nie poświęcił żadnemu dziecku tyle czasu i uwagi, ile poświęcał Ignacio Sanchez. Podziwiał tego człowieka od dnia, gdy tylko go poznał. Robił coś wielkiego, całkiem bezinteresownie, licząc się z tym, że to niewdzięczne zajęcie i nie zawsze uda mu się komuś pomóc. Nie każdy na jego miejscu zdecydowałby się na coś takiego, nie każdy poświęciłby swoje życie, dla zupełnie obcych dzieciaków.
Przeszedł przez salę treningową i ruszył do gabinetu Ignacio. Przystanął w progu i zajrzał do środka. Sanchez stał przy oknie z dłońmi wsuniętymi w kieszenie ciemnych spodni, pogrążony we własnych myślach, spoglądał w tylko sobie znanym kierunku i jedynie zmarszczone brwi wskazywały na to, że coś ewidentnie go martwi. Jose oparł się swobodnie ramieniem o framugę i zapukał, zwracając na siebie uwagę właściciela ośrodka. Ignacio odwrócił głowę, a ciepły uśmiech rozświetlił jego twarz, gdy dostrzegł swojego gościa.
- Jose … - rzucił, a Torres wszedł do gabinetu i uśmiechając się łagodnie, uścisnął mocno dłoń Ignacio.
- Dobrze Cię znów widzieć – odezwał się patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Ciebie również, ale nie sądziłem, że przyjedziesz tak szybko – przyznał szczerze Nacho opierając się biodrami o parapet i krzyżując ramiona na piersi. Jose westchnął i wsunął dłonie do kieszeni swoich jeansów, wbijając wzrok w jakiś mało znaczący punkt za oknem, jakby przez chwilę nad czymś się zastanawiał – tym razem zostajesz na dłużej? – zagadnął świdrując blondyna uważnym spojrzeniem. Jose skinął głową i wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, obracając ją w dłoni i skupiając na niej całą swoją uwagę.
- Pewne sprawy musiały przyspieszyć, a teraz…… - urwał spoglądając bystrym spojrzeniem na Ignacio – teraz mam ważny powód, by zatrzymać się w Valle de Sombras – stwierdził poważnie, opierając się swobodnie ramieniem o ścianę tuż przy oknie.
- Wiesz co robisz? – spytał cicho Sanchez, obserwując Jose zatroskanym spojrzeniem – pakujesz się w niezłe bagno – zauważył ściągając na siebie bystre spojrzenie niebieskich oczu. Torres uśmiechnął się cierpko.
- Siedzę w tym od lat Ignacio – stwierdził chłodno wpatrując się w zapalniczkę, którą wciąż obracał w dłoni – wiem jak stąpać, by nie wpaść w gów*o – zripostował pewnie, uśmiechając się luzacko, tak jak to miał w zwyczaju – dam sobie radę – dodał znów spoglądając w okno.
- Chcesz pogadać z…? – zaczął Nacho, ale urwał gdy Jose energicznie pokręcił głową i posłał mu ostre spojrzenie lodowato niebieskich oczu.
- Jeszcze nie czas – uciął surowo, ale w jego oczach pojawił się cień prawdziwego, przeszywającego do głębi, smutku, który bardzo rzadko tam gościł, o ile w ogóle się to zdarzało – lepiej na razie by zostało tak jak jest. Chce tylko wiedzieć, czy mogę być spokojny? – spytał mierząc mężczyznę czujnym spojrzeniem, a jego oczy błysnęły ostrzegawczo, dając Ignacio do zrozumienia, że jego nie warto okłamywać.
- Jose, wiesz, że tak – odezwał się Sanchez ciepłym głosem, a blondyn jedynie skinął głową i uśmiechnął się niewyraźnie.
- Pójdę już, lepiej by mnie tu nikt nie wiedział – odparł chłodno, chowając zapalniczkę do kieszeni spodni i odpychając się od ściany – dzięki za wszystko – rzucił jeszcze zaglądając Nacho w oczy i podając mu dłoń, po czym wyszedł z gabinetu nie mówiąc już słowa. Ruszył szybkim krokiem przez ośrodek, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i zapalić. Poczuł ulgę, kiedy usłyszał zapewnienie z ust Ignacia. Teraz przynajmniej mógł zająć się tym po co tu przyjechał. Podszedł do samochodu i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wsuwając jeden do ust. Sięgał po zapalniczkę, gdy rozdzwonił się jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i mrużąc oczy, wsiadł do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Co jest Fabian? - odebrał i zmarszczył brwi wbijając lodowate spojrzenie w przednią szybę – robisz sobie jaja?! Jak to zniknął, do cholery? – zagrzmiał i przymknął oczy, opierając głowę o zagłówek i słuchając głosu po drugiej stronie linii. Ścisnął nasadę nosa i zacisnął zęby – wyciągnij go choćby spod ziemi Fabian! Nie możemy sobie pozwolić na takie historie, bo wszystko szlag trafi! – wycedził przez zęby starając się opanować ogarniającą go furię – Zrób co trzeba ……. Nie mów na razie nic staremu, sami to załatwimy …. – dodał cedząc z rozmysłem każde słowo – Jasne ….. zadzwonię za dwie godziny – uciął, po czym rozłączył się, robiąc głęboki wdech – Ku**a! – warknął uderzając w kierownicę otwartą dłonią. Rzucił telefon na siedzenie obok i odpalił fajka, zaciągając się nikotynowym dymem – niech cię szlag, Nico! – syknął do siebie odpalając silnik i z piskiem opon odjeżdżając spod ośrodka.
***
Siedziała w samochodzie Margarity, w drodze powrotnej do Valle de Sombras. Wizyta u znajomego lekarza ortopedy w Monterrey, okazała się być dobrym pomysłem, bo dzięki temu Lia mogła odetchnąć z ulgą. Na szczęście potwierdziła się diagnoza doktor Santos i nie działo się nic niepokojącego. Lia mocno przeciążyła kręgosłup, nie dbając o swoje zdrowie, przez ostatnie kilka dni, stąd drętwienie i ogólny dyskomfort. Teraz musiała być ostrożna, zbytnio się nie przemęczać i nie forsować pleców, a za kilka dni wszystko wróci do normy. Z czasem będzie mogła wrócić do normalnego funkcjonowania i wziąć się za pracę, której bardzo jej brakowało, a to cieszyło ją najbardziej.
Oparła łokieć o drzwi i wspierając głowę na dłoni, przyjrzała się uważnie prowadzącej pojazd Margaricie. Nie wiedziała dlaczego, ale za każdym razem, gdy Lia miała okazję z nią rozmawiać, odnosiła wrażenie, jakby przed nią stał Nacho. Ten sam upór, ciepło i szczerość bijące z ciemnych oczu, a do tego ta sama silna chęć niesienia bezinteresownej pomocy tym, którzy tego potrzebują.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? – spytała Margarita, marszcząc delikatnie czoło, gdy wyczuła na sobie świdrujące spojrzenie ciemnych oczu. Założyła niepewnie włosy za ucho i zerknęła na nią ukradkiem, wracając szybko wzrokiem na drogę.
- Przypominasz mi kogoś – stwierdziła swobodnie Lia, zagryzając policzek od środka. Margarita posłała jej pytające spojrzenie i uśmiechnęła się łagodnie.
- Kogo?
- Ignacio Sancheza, przybranego ojca Leo – odparła tak po prostu, świdrując brunetkę przenikliwym spojrzeniem. Margarita uśmiechnęła się ciepło i skinęła głową ze zrozumieniem.
- Leo wspominał, że był lekarzem – zagadnęła po chwili zerkając przelotnie na towarzyszkę. Lia skinęła głową i spojrzała w przednią szybę, opierając głowę o zagłówek i oddychając głęboko.
- Owszem, ale nie tylko w tym jesteście podobni – odparła, patrząc na Margaritę poważnie – macie ten sam wyraz oczu. Widać w nich ten sam ciepły błysk, kiedy możecie dać komuś coś od siebie, oboje chcecie po prostu pomagać – wyznała szczerze, uśmiechając się łagodnie do Margarity, która na moment oderwała wzrok od drogi.
- Szkoda, że nie każdy to rozumie – odparła smutno, wykrzywiając usta w gorzkim uśmiechu. Wbiła spojrzenie znów przed siebie i przeczesała kruczoczarne włosy drżącymi palcami, a Lia bez słowa, przyjrzała jej się bystrym spojrzeniem. Ślepy by zauważył, że za słowami brunetki kryje się coś więcej, coś co mocno ją boli, ale to były jej prywatne sprawy, a nie znały się przecież na tyle, by wykładać przed sobą całej swoje życie, więc Lia o nic nie zapytała.
- Nie musi, ważne, że ty wierzysz w to co robisz – odparła pewnie, uśmiechając się i mrugając do Margarity przyjaźnie. Doktor Santos parsknęła wesołym śmiechem i pokręciła głową z rozbawieniem – Nie każdy zdecydowałby się przyjechać do takiej małej mieściny jak Valle de Sombras. Poświęcić swoją karierę i zostać anonimowym lekarzem, w zwykłym lokalnym szpitalu Margarita – dodała z uznaniem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i spontanicznie wyciągnęła dłoń ściskając Lię delikatnie za rękę.
- Dzięki Lia – odezwała się szczerze i zamrugała energicznie, jakby odganiała cisnące się do oczu łzy. Po chwili jednak uśmiechnęła się wesoło, jakby wcale nie było tego przykrego dla niej momentu rozmowy – może będę miała kiedyś okazję, by osobiście poznać Ignacio Sancheza – odparła zerkając na Lię.
- Jestem pewna, że się dogadacie – rzuciła pewnie i z rozbawieniem przygryzła policzek od środka - W takim razie trzeba wziąć w obroty Leo. W końcu to on powinien przedstawić cię ojcu – zaśmiała się Lia i obie parsknęły śmiechem, całkowicie rozluźniając tym przygnębiającą atmosferę , która na chwilę zagościła między nimi.
- Długo się znacie z Leo, prawda? – zapytała Margarita swobodnie, przelotnie zerkając na siedzącą obok blondynkę. Lia uśmiechnęła się i wyjrzała przez boczną szybę.
- Można powiedzieć, że jesteśmy jak rodzeństwo, bo dla nas obojga Nacho był niczym prawdziwy ojciec – wyznała szczerze, przygryzając policzek od środka i wracając myślami do swoich wspomnień. Do dzieciństwa, bez opieki rodziców. Do dnia kiedy Ignacio powstrzymał ją od kradzieży chleba, ratując ją wtedy od tego, by zaczęła niszczyć sobie życie; do kolejnych dni, miesięcy i lat kiedy ośrodek stał się jej jedynym prawdziwym domem, a Leo i Nacho jedyną rodziną; do tego jak Nacho pomógł jej skończyć szkołę, kiedy ona zmuszona była pracować, na to by mieć co jeść i gdzie mieszkać; wciąż pamiętała też moment, kiedy w jej życiu po raz pierwszy pojawił się Christian. Przymknęła oczy i zrobiła głęboki wdech – żadne z nas nie miało szczęścia w dzieciństwie – dodała cicho wyrywając się z odrętwienia i ukryła wzrok za wachlarzem długich rzęs, przełykając gorzkie łzy, cisnące jej się do oczu.
- Rodziców się nie wybiera – odparła cierpko Margarita, krzywiąc się lekko na myśl o tym w jakiej rodzinie jej przyszło się wychować. Nie mogła narzekać, bo w gruncie rzeczy miała wszystko, oprócz tego najważniejszego, rodzicielskiego uczucia.
- To prawda – przyznała cicho Lia w zadumie patrząc w jakiś tylko sobie wiadomy punkt za oknem. Odchrząknęła po chwili i przybrała na twarz, wyćwiczony przez lata swobodny uśmiech, za którym nauczyła się skrywać prawdziwe uczucia – Za to ludzi, którymi się otaczamy, wybieramy sami. A Leo to taki kochany, starszy, nie do końca rozgarnięty brat, którego czasem trzeba walnąć w tył głowy na opamiętanie – odparła, a Margarita parsknęła radosnym śmiechem i pokręciła głową.
- I za to go właśnie uwielbiam – odparła z czułością w głosie – za jego niewybredne żarty, beztroski sposób bycia i za to, że potrafi być kochany i troskliwy – uśmiechnęła się w wyraźnym uczuciem wymalowanym na twarzy. Lia założyła włosy za ucho i przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się brunetce.
- Naprawdę się cieszę, że Leo spotkał właśnie Ciebie – dodała szczerze ściągając na siebie błyszczące spojrzenie ciemnych oczu. Margarita uśmiechnęła się szeroko i zatrzymała samochód przed ośrodkiem Sancheza.
- Przyznam szczerze, że początki naszej znajomości, były dość …….. ciekawe – zaśmiała się wesoło i spojrzała znacząco na Lię, mając wciąż w pamięci jak przyłapała Sancheza ze swoją koleżanką w akademiku, w niezwykle wyrafinowanej sytuacji.
- Dlaczego mnie to nie dziwi – rzuciła rozbawiona blondynka, kręcąc głową i chichocząc wesoło pod nosem - pewnie nie był zadowolony, że w wolny dzień zostawiłaś go biedaka samego, co? – zażartowała Lia, a Margarita wzruszyła beztrosko ramionami i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nic mu się nie stanie jak trochę potęskni – odparła mrugając porozumiewawczo. Lia zaśmiała się wesoło i skinęła głową ze zrozumieniem, a po chwili zapadło między nimi milczenie, które w końcu przerwała Margarita – trochę mi głupio, że wczoraj przez to, że Leo był ze mną, nie …. – zaczęła unosząc niepewny wzrok, ale urwała, kiedy Lia pokręciła głową i uśmiechnęła się uspokajająco.
- Daj spokój – wzruszyła ramionami zerkając przez przednią szybę – ważne, że wszystko dobrze się skończyło, nie ma co do tego wracać – uśmiechnęła się promiennie, zaglądając Margaricie w oczy – dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś – powiedziała zagryzając policzek od środka i odruchowo ujmując jej dłoń ścisnęła z wdzięcznością.
- Postawisz mi kawę i będziemy kwita – zażartowała brunetka uśmiechając się ciepło.
- Masz to jak w banku, a teraz uciekam – odpowiedziała Lia i wysiadła z samochodu – do zobaczenia – rzuciła, a kiedy Margarita uniosła dłoń na pożegnanie, zatrzasnęła drzwi auta i weszła do ośrodka.
Niemal instynktownie ruszyła korytarzem, kierując się do pustej jeszcze, sali treningowej. Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, zaciągając się znajomym zapachem, który koił wszystkie nerwy i pozwalał jej się uspokoić. Przeszła przez pomieszczenie leniwym krokiem upajając się tym, że może tu być, choć przez chwilę, zupełnie sama ze sobą. Podeszła do jednego, dość już sfatygowanego, skórzanego worka treningowego i przesunęła po nim opuszkami palców, jakby dotykała czegoś bardzo kruchego. Uśmiechnęła się smutno, zerkając na niego tęsknym spojrzeniem. Wiele by oddała, by móc teraz założyć rękawice i po prostu pozbyć się tego wszystkiego co się w niej kłębiło od kilku dni, niemal rozsadzając ją od środka. Frustracja, wściekłość, ból, rozdrażnienie, niepokój. Było tego całkiem sporo, a do tego jeszcze dochodził cały ogrom uczuć, których nie rozumiała i których się bała. Potrzebowała wyciszenia, musiała oczyścić umysł, a tylko wysiłek fizyczny mógł jej to dać. Na to jednak musiała poczekać, jeśli nie chciała skończyć na wózku inwalidzkim. Westchnęła ciężko i przymknęła oczy, wracając pamięcią kilka lat wstecz.
- Nie mogę! – warknęła wściekle, kiedy chcąc zrobić kolejny samodzielny krok, poczuła potworny ból w dole pleców, a nogi całkiem odmówiły współpracy, mimo jej usilnych starań. Gdyby nie obecność Nacho, który w porę zdążył chwycić ją silnymi ramionami, wylądowałaby na podłodze jak szmaciana lalka – Mam dość na dzisiaj! – rzuciła zdławionym głosem i pokręciła bezradnie głową, kiedy po policzku spłynęło jej kilka niekontrolowanych łez.
- Spróbuj jeszcze raz – poprosił spokojnym, wyważonym tonem, pomagając jej utrzymać równowagę.
- Nie chce! – warknęła łypiąc na niego groźnie zaszklonym wzrokiem. Ignacio pozostał jednak niewzruszony i uporczywie wpatrywał się w nią ciepłym i zatroskanym spojrzeniem – nie zmuszaj mnie do cholery! To i tak nic nie daje! – załkała uciekając spojrzeniem. Nacho westchnął ciężko i podsunął jej wózek, ale kiedy chciał pomóc jej usiąść, odepchnęła jego dłonie z irytacją i sama zupełnie nieporadnie usadowiła się na siedzeniu, krzywiąc się przy tym z bólu. Zacisnęła kurczowo dłonie na chodziku przed sobą.
- Lia…. – zaczął, ale pokręciła energicznie głową i cisnęła chodzikiem w bok, rozklejając się jak małe dziecko.
- Mam dość! Na co te moje wysiłki, codzienne ćwiczenia skoro nie widać rezultatów? – spytała sfrustrowana, nawet nie próbując ukryć płynących po policzkach łez – po co to wszystko Nacho? – wyszeptała z rezygnacją, przymykając oczy i opadając na oparcie wózka. Ignacio kucnął przed nią i ujął delikatnie jej podbródek zwracając jej twarz ku sobie.
- Lia musisz być cierpliwa – odezwał się opanowany tonem, ściągając na siebie jej smutne spojrzenie. Kiedy spojrzała w jego oczy zobaczyła w nich nadzieję i determinację – jesteś uparta jak mało kto, wytrzymałaś tak wiele i chcesz się teraz poddać? – spytał uśmiechając się ciepło, próbując żartem rozładować przygnębiający nastrój. Lia wzruszyła ramionami i siorpnęła cicho nosem, nerwowo ścierając łzy z twarzy.
- Daje z siebie wszystko, wciąż próbuje, ćwiczę, staram się i co? Nic, oprócz tego, że potwornie boli – poskarżyła się łamiącym głosem, marszcząc przy tym brwi i umykając spojrzeniem.
- Ból to cena jaką płacimy za siłę, więc nie poddawaj się gdy boli – odezwał się Nacho, a Lia przeniosła na niego niepewny wzrok, zakładając włosy za ucho – jesteś silna, zawsze byłaś i to się nie zmieni, więc walcz, bo masz o co, dziewczyno – upomniał strofującym tonem, ale kiedy znów na niego spojrzała, uśmiechnął się krzepiąco, ściskając ją za dłoń. Tym jednym, spontanicznym i prostym gestem dał jej do zrozumienia, że w nią wierzy i cały czas będzie przy niej, bez względu na wszystko – spróbujesz jeszcze raz? – spytał po chwili milczenia. Lia zagryzła policzek od środka wahając się przez moment. W końcu zrobiła głęboki wdech i patrząc mu głęboko w oczy, skinęła głową na zgodę.
- Brakuje Ci tego, co? – usłyszała spokojny głos Nacho i odwróciła się, patrząc mu prosto w oczy. W milczeniu skinęła głową, kiedy podszedł do niej, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie spodni – lepiej się czujesz? – spytał pochwytując jej ciemne spojrzenie.
- Lepiej – przyznała uśmiechając się niewyraźnie i szturchając delikatnie, pięścią worek przed sobą – i mam nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej, bo nie znoszę bezczynności – odparła spoglądając przez okno w tylko sobie wiadomym kierunku.
- Widziałem, że przyjechałaś do ośrodka z doktor Santos – zauważył wpatrując się w nią uważnie – na pewno wszystko w porządku? – spytał chcąc mieć pewność, ale Lia skinęła tylko głową zerkając na niego ukradkiem. Nacho uniósł pytająco brew ponaglając ją błyszczącym wzrokiem – Lia… - zaczął strofującym tonem, mrużąc podejrzliwie oczy. Lia westchnęła z rezygnacją i przeczesała włosy palcami.
- Byłam w Monterrey u jej znajomego, ortopedy – przyznała w końcu, a kiedy Ignacio zmarszczył brwi patrząc na nią z niepokojem, uśmiechnęła się łagodnie – spokojnie, wszystko jest w porządku. Po prostu chciała bym tam pojechała i upewniła się, że nie ma zagrożenia – wyznała, a Ignacio pokręcił głową z dezaprobatą.
- Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? Pojechałbym przecież z tobą – upomniał świdrując ją ciepłym wzrokiem, a kiedy uniosła na niego bojowe spojrzenie wielkich sarnich oczu, uśmiechnął się szeroko, bo wiedział już jaka będzie jej odpowiedź.
- Masz swoje sprawy i problemy z ośrodkiem, a ja jestem dorosła, a co za tym idzie, radzę sobie sama – odparła wzruszając swobodnie ramionami.
- Uparciuch – rzucił żartobliwie, a Lia wywróciła oczami, uśmiechając się promiennie.
- Poza tym Margarita to fajna dziewczyna i świetny lekarz – przyznała bacznie obserwując swojego mentora, którego oczy błysnęły nieznanym światłem, ale też głębokim smutkiem, który Lia zdążyła dostrzec, zanim umknął spojrzeniem i pogrążył się we własnych odległych myślach. Przez chwilę oboje stali tak w bezruchu i zupełnej ciszy, którą pierwsza przerwała Lia, odchrząkując cicho i zerkając na niego niepewnie - Wiesz może co z Nadią? – spytała ściągając na siebie spojrzenie Sancheza – przez to ostatnie zamieszanie, nawet nie wiem czy w końcu ją wypuścili, a chciałabym się z nią skontaktować w sprawie tego samochodu pana Zuluagi i zapytać o jego zdrowie – przyznała, przygryzając policzek od środka. Ignacio przeczesał włosy palcami i westchnął ciężko.
- Sam muszę go w końcu odwiedzić – odparł przecierając zmęczoną twarz dłońmi i dopiero teraz Lia dostrzegła pogłębiające się zmarszczki wokół jego oczu i ust – porozmawiam z Nadią – uśmiechnął się blado spoglądając jej w oczy.
- Dzięki – rzuciła odwzajemniając uśmiech – idę się zaszyć na trochę w warsztacie – dodała, a kiedy Ignacio posłał jej karcące spojrzenie, wywróciła oczami i zaśmiała się wesoło – nie mam zamiaru wpaść w wir pracy Nacho, ale czymś muszę się zająć – wyjaśniła i mrugnęła do niego, po czym ruszyła przez salę szybkim krokiem, zanim zdążył zaprotestować.
Po kilku minutach stała już na środku swojego prowizorycznego miejsca pracy, omiatając spojrzeniem powstały rozgardiasz, który sama zrobiła, zaraz po starciu z Alejandro. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po gumkę do włosów i związała je w wysoki kucyk. Wypuściła głośno powietrze z płuc i wsunęła w uszy słuchawki, z których od razu popłynęła głośna muzyka, po czym przygryzła policzek od środka i zabrała się za uporządkowanie całego tego bajzlu.
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 21:32:04 21-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:58:56 21-10-14 Temat postu: |
|
|
130.Greta
- Jeżeli przyślecie do mnie Nicolasa, papiery Hectora Gomeza będą u was - odpowiedziała krótko, zwracając w swoją stronę czujny wzrok starego Barosso - Ale bez żadnych sztuczek.
- Nie będę ryzykował życia swojego syna - odpowiedział jej cicho, choć ona otym tak naprawdę nic nie wspominała.
- Przecież nic mu nie zrobi - wtrącił Alejandro, jednak surowy znak od ojca, rozkazał mu milczeć. Sapnął wściekle, ale więcej się nie odezwał.
- Naświetlcie mu sytuację. Może sam przyjdzie - zauważyła z cierpkim uśmiechem na ustach, wstając powoli z fotela - Tak czy inaczej, wszystkie dowody zebrane niegdyś przez Gomeza, trafią jutro na biurko policji.
Kpiący śmiech Alejandra rozbrzmiał w jej uszach, dobitnie pokazując, że policję mają w szachu i równie dobrze ta rozmowa mogłaby się nie odbyć. Zwróciła się w jego kierunku, mrużąc oczy - Jak mniemam nie napawa was to lękiem - szeroki uśmiech na jego parszywej twarzy potwierdził jej słowa. Greta w duchu uznała, że zarówno jeden jak i drugi syn, nie nauczył się od ojca prawie niczego. Obydwaj byli pewnymi siebie egoistami, którzy sądzili, że z powodu pieniędzy, świat i ludzie powinny leżeć im u stóp. Krew zagotowała się w jej żyłach, gdy dotarło do niej, że Alejandro Barosso jest tak samo zepsuty jak jego braciszek, choć zdawałoby się, że jest zupełnie inaczej. Prowadził w końcu rodziną firmę. Szkoda, że nie doczeka jego upadku- przeszło jej przez myśl, gdy wzrokiem taksowała jego sylwetkę. Szeroki, kpiący uśmiech, nonszalancka, wyćwiczona poza, Coś czego nienawidziła.
- Więc jestem przekonana, że nie wzruszy was także fakt, że pojawią się one na biurku policji w Meksyku u kogoś kogo pasją jest rozbijanie takich rodzinnych interesów - dorzuciła drwiąco, z dziką satysfakcją patrząc jak uśmiech z twarzy Alexa znika w mgnieniu oka, a zastępuję go niemal namacalny strach - Wszystko już zostało powiedziane - dodała po chwili, ręką wskazując drzwi.
Przymknęła powieki, dłonią delikatnie przejeżdżając po szyi. Czuła jakby przeniosła się w czasie. Słyszała kapanie zepsutego kranu, który wstawiła specjalnie - jak wszystko inne. Czas płynął powoli, dokładnie tak jak spadające krople. Miękko, cicho i powoli. Jęk z rogu pomieszczenia, wyrwał ją z swoistego transu. Niemal zapomniała, że on tu w ogóle jest. Z rozpiętą koszulą i podwiniętymi rękawami, przemoczony głównie na plecach i pod pachami.
- Wypuść mnie, wariatko - wychrypiał wściekle, choć jego głos ginął w oddali. Podniosła się powoli, otrzepując sukienkę z ziemi. Zimno przesiąknęło i ją, ale nawet nie zwracała na to uwagi. Podeszła do niego, trzymając zardzewiały kawałek rury w dłoni.
- Siebie samego też określiłbyś tym mianem? - spytał cicho, kucając przy nim, tak że jego wzrok momentalnie padł na to co akurat trzymała. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a bicie serca przyspieszyło - Bo może zapomniałeś złociutki, że też mnie porwałeś i zamknąłeś w swojej piwnicy - dodała głosem przepełnionym jadem i goryczom. Głosem, którego nigdy wcześniej nie słyszał i który na pewno wyryję się w jego pamięci na zawsze. Tak samo jak jej oczy. Zwykle puste, nie wyrażające żadnych emocji. Teraz płonęły ogniem. Żądzą zemsty.
- To nie tak miało być - odparł słabo, zwieszając głowę, byleby tylko nie patrzeć w te oczy. Perlisty, pełen gniewu śmiech rozdarł ciszę pomieszczenia, a mimowolny dreszcz przebiegł w dół jego lędźwi.
- Nie tak miało być? - krzyknęła szaleńczo, żywo wstając i robiąc parę kroków wstecz - To może szanowny książę - dodała, dosadnie akcentując swoje ostatnie słowo - powie jak to sobie wyobrażał?! Że porwie jakąś dziewczynę z ulicy, będzie ją przetrzymywał, a i tak go nic nie spotka, bo tatuś uruchomi kontakty?! No mów k***a, mniej więcej tak to sobie wyobrażałeś?! - krzyknęła wściekle, podchodząc do niego i ciągnąc za włosy, by spojrzał w jej twarz. Jego smutne oczy spojrzały na nią, a jej nawet nie zrobiło się go żal. Bo i i niby czemu?! Czy jemu kiedykolwiek zrobiło się żal jej?! Tego co jej uczynił, co spowodował?!
Odrzuciła go to tyłu, przez co lekko głową uderzył o ścianę za sobą, a dźwięk ten odbił się od ścian, dzwonijąc jej lekko w uszach. W tym zapamiętaniu rzuciła gdzieś kawałek zardzewiałej rury. Znalazła ją szybko wzrokiem, będąc przekonana, że daleko nie mogła upaść. Chwilę później podeszła do niego, biorąc przedtem kilka głębokich wdechów, by uspokoić się nieco.
- Wstań - rzuciła lekko schrypniętym głosem, a Nicolas od razu jej posłuchał. Stał przed nią lekko zgarbiony, ze zwieszoną z bezsilności głową. Złapała go za ramię, ciągnąc w stronę kranu - Zakręć ustami - rozkazała cicho, a on spojrzał się na nią jakby oszalała. I może taka właśnie była prawda? Bo czy normalni ludzie porywają innych czy mszczą się na nich, zabijając?! Sama nie mogła na to odpowiedzieć. Całe życie była otoczona przez egoistów, ludzi którzy myśleli jedynie o swoich zachciankach, a droga do celu nie była ważna. Jak jej ojciec, który nocą zakradał się do jej pokoju i ją molestował czy matka, która zamiast pomóc jej, zgłosić wszystko na policję, znienawidziła ją jeszcze bardziej, bo to małe dziecko odciągnęło od niej męża. I czy to miałby być przykład dobrej rodziny?! Skąd miała wynieść wszystkie wartości? Z nieba?! Nie pierwszy już raz, zachowywała się jak szalona. A może ona wcale nie była szalona. Może w pewnym momencie nie dała rady udźwignąć wszystkich emocji, które na nią spadały i jedyny ratunek jaki widziała, jedyne światełko w tunelu to zemsta. Zemsta na tych wszystkich, którzy zniszczyli ją, jej niewinność, jej marzenia. Nie mogła powiedzieć, że nic w dobrego w życiu jej nie spotkało. Bo to byłoby kłamstwo. A przecież ten żywy, namacalny dowód, siedział tam na górze, zapewne na jej łóżku, kręcąc się niespokojnie, raz po raz podchodząc do drzwi, w momencie gdy dochodził do wniosku, że ona potrzebuję jego pomocy, by w kolejnej chwili wycofywał się z powrotem, bo to nie jego sprawa. Wzięła głęboki oddech, odsuwając od siebie wszystkie te przemyślenia. Dla nich było już za późno. Dla niej było już za późno
- Dlaczego mam mu to wysłać? - spytał lekko wyprowadzony z równowagi, choć starał się i to mocno by nie podnosić głosu i nie negować każdej jej decyzji.
- Bo Cię o to proszę - wyrzekła cicho, siadając na łóżku i zwieszając ramiona wzdłuż ciała, jakby już nie miała na nic więcej siły - Chcę, żeby stary Barosso dowiedział się, że przetrzymuję jego kochanego synka. Że go porwałam i że go torturuję - dodała twardym głosem - Możesz to dla mnie zrobić?
- Mam sam im to zanieść? - spytał, aby upewnić się w jej zamiarach. Kiwnęła twierdząco głową, a on nie miał już siły się z nią kłócić. Wyszedł bez słowa, licząc w duchu, że może sama się opamięta. Choć były to jego pobożne życzenia
Widziała jak Nicolas odszedł od kranu w bok. Nie zamierzała go dalej do tego zmuszać i tak już poczuł na swojej skórze to czego doświadczyła ona. Gdy znalazł się z powrotem w kącie, opierając o ścianę i łapiąc powietrze głębokimi haustami. Podeszła do niego i kucnęła przy nim. Zardzewiały kawałek rury przyjemnie ciążył w jej dłoni. Z błyszczącym wzrokiem patrzyła jak przecina on skórę na jego łydce, a krew spływa powoli, wsiąkając w materiał spodni, a nadmiar skapuję na zimną ziemię.
- Przyszedł czas - zaczęła po chwili, przyciągając stary taboret i siadając na przeciwko niego - Porwałeś mnie ... bo miałeś taki kaprys, bo chciałeś udowodnić coś swojemu pieprzonemu ojcu, ale jak wszystko w Twoim życiu i to musiał za Ciebie posprzątać - dodała szyderczo, widząc jak jego pełne bólu oczy zawieszają się na jej sylwetce. Tak jakby nie mógł uwierzyć w to, że jeszcze do niedawna chciał ją zaciągnąć do łóżka, że żył w przekonaniu, że może ją kontrolować, że może kierować nią niczym marionetką, tylko dlatego że miał na nazwisko Barosso. Bo miał pieniądze i władze w tym miasteczku i tylko dlatego ona miałby się go słuchać?! Tysiące myśli przechodziły mu przez głowę, a świadomość tego wszystkiego docierała z prędkością światła, niemal zwalając go z nóg dawką emocji, które ze sobą niosły.
- Pomogli Ci w tym jak zwykle Twoi przyjaciele. Nierozłączni niemal jak trzej muszkieterowie - dopowiedziała drwiąco, sięgając w bok i otwierając przygotowaną butelkę whiskey i biorąc z niej jeden, pełny łyk. Alkohol zapiekł ją w gardło, jakby ktoś przyłożył do niego żywy ogień, nie tylko przywracając jej jasność myślenia, ale i rozpalając zmysły - A dobraliście się idealnie. Może zacznijmy od biednego Cesara Torre. Który zdawał się nabierać pewności siebie, gdy przebywał z wami. Zwykle raczej małomówny i cichy, za to z wami nie przepuszczał nikomu. Wiesz - zaczęła, odczekując parę chwil, jakby dając mu czas, by przypomniał sobie kogoś takiego jak Cesar Torre. To kim był, co sobą prezentował, a przede wszystkim co razem zrobili - zabicie go w gruncie rzeczy było dziecinnie łatwe - zlęknione oczy wlepiły się w nią trwale, jakby na twarzy, w gestach szukając potwierdzenia jej słów. Ale czy nie najlepszym ich potwierdzeniem była jego sytuacja?! Był tu, w jej piwnicy, z rękami i nogami związanymi liną, z łydką rozcięta przez nią samą. Czego jeszcze chciał, czego oczekiwał?! Żeby go także wreszcie zabiła, kończąc to nędzne życie?! Czy może tam gdzieś w jego głowie tliła się jeszcze nikła nadzieja, że to wszystko mu się śni?! Że jest to jedynie koszmar, jeden z wielu w jego życiu. Że to się nie dzieje naprawdę?! Bo nie mógł uwierzyć, że on - on sam swoim zachowaniem sprawił, że młoda, niewinna dziewczyna, zamieniła się w żądnego zemsty potwora?! To on to zrobił, on tego dokonał, to nawet jemu nie ulegało wątpliwości.
- Stał się żałosny. Bo przy was stawał się kimś lepszym, kimś znaczącym, ale czas i lata zmieniły go. Wiecznie zapity, zaćpany, posiłkujący się dziwkami z burdelu, by dojść. Gdy mnie zobaczył, po raz pierwszy po tych wielu latach nawet nie poznał. Bo i kto na jego miejscu pamiętałby zapyziałą smarkulę, którą dla żartu porwał?! - rzuciła wściekle, znowu biorąc łyk alkoholu jakby przypominanie sobie tego wszystkiego, wywlekanie na światło dziennie i dla niej było za dużo. Ale ona przecież przez to przeszła?! To nie była jakaś brutalna historia fikcyjnej dziewczynki, tylko jej samej. Ona żyła, czuła, pragnęła - Ale gdy już mu przypomniałam, wina spadła na jego twarz z całą mocą. I gdyby zapewne mógł, to błagałby o litość i wybaczenie. Ale był tak schlany, że ledwo trzymał się na nogach. Do tej pory pamiętam jak jego auto staje w płomieniach. Dlaczego ja miałabym mieć dla niego litość skoro on nie miał jej dla mnie?! - rzuciła, ale już nawet nie do niego. Ta cała rozmowa już dawno przestała być rozmową czy uświadamianiem go o tym co zrobił. To było jej swoiste wyzwolenie. Powiedzenie tego wszystkiego, zrzucenie ciężaru który towarzyszył jej od tamtych dni na każdym kroku i to w jego obecności, było oczyszczeniem.
- Przestań - jęknął po chwil błagalnie. Nie mógł już tego wytrzymać. Świadomość tego, że to on to wszystko sprokurował była o wiele większym cierpieniem niż to zamknięcie. Nie tego chciał, nie tego oczekiwał. Ale czy teraz po tylu latach, ją miało w ogóle obchodzić to czego on chciał?! Co chciał zrobić, ale mu nie wyszło?!
- Nie bądź śmieszny - rzuciła gardłowo. To będzie jego największa kara. Niech dowie się wreszcie całej prawdy, niech żyje ze świadomością, że to on sprowadził na swoich przyjaciół śmierć. Że to on jest odpowiedzialny za jej zniszczenie. - Ale oczywiście ciekawszy był Gerardo Uriarte. Przez te wszystkie lata nie zmienił się wcale. Nadal wykorzystywała biedne dziewczyny, tylko dlatego że podniecał go fakt, że one się opierają, że wcale tego nie chcą. Odbierał im niewinność i niszczył jedna po drugiej z tym swoim cholernym i kpiącym uśmiechem. Pamiętam dokładnie jak przyszedł do mnie, do tej piwnicy licząc na kolejną zabawę. Do tej pory nie wiem co go powstrzymało. Bo raczej nie to, że udawałam, że śpię. A może zadowolił się jedynie dotknięciem moich piersi?! - spojrzał na nią zaskoczony, jak gdyby nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał. Bo przecież to nie mogła być prawda. On zał Gerarda, nie zrobiłby tego - Nie udawaj, że nie wiedziałeś. A trzeba przyznać, że on miał lepszą pamięć. Od razu mnie rozpoznał. Jego ciepła strużka krwi, spływająca po moim policzku, po tym jak go zabiłam będzie mi towarzyszyła zawsze. Tak jak Twój widok - wypowiedziała cicho, zbliżając się do niego - Biednego, poddanego, ze świadomością że masz na sumieniu tyle śmierci. Choć wątpię byś miał jeszcze sumienie - dodała jeszcze ciszej, dłonią delikatnie przejeżdżając po jego podbródku.
Wszystko już za nią. Jej zemsta dobiegła końca. Rozcięła nożem liny na nogach i rękach, uwalniając go z krępujących więzów. Wyprostowała się powoli, po czym wyszła z piwnicy zostawiając otwarte drzwi. Kierując się na górę, do swojej światłości, lepszej cząstki. Tej która już tam była i czekała na nią, by pocieszyć, podać ramię.
Do Ivana
Weszła spokojnie na piętro. Rejestrując w pewnej chwili jak Nicolas ucieka. Tchórz - przeszło jej przez myśl. Jednak taki już by. I nieważne czy to co mu opowiedziała i zrobiła zapamięta do końca swojego życia, bo koniec końców i tak zwycięży w nim pierwiastek ucieczki, skrycia się za plecami potężnego ojca, aby to on posprzątał cały bałagan.
[…] To ludzkie. Każdy jest, jaki jest. Wszyscy chcemy żyć lepiej, niż żyjemy… Ale jedni znają granice, których nie wolno im przekroczyć, a inni nie… […]
Ona ich nie znała. A może tak naprawdę nigdy nie poznała, bo i niby kiedy, gdzie, od kogo? Jej życie od zawsze opierało się na zasadach, które sama sobie stworzyła. Miała swoją własną moralność, o ile coś takiego w ogóle istnieje.
Weszła cicho do pokoju, wpatrując się na siedzącego na łóżku Ivana. Była pieprzoną egoistką. Dotarło to do niej w tej właśnie chwili. Jakim cudem mogła wplątać go w coś takiego?! Trzeba było odmówić i nie przyjmować jego pomocy. To on zawsze stanowił tą lepszą cząstkę jej samej. Ne powinien tu być, brać w tym udziału. Jedynie splugawiła ich uczucie. O ile w ogóle kiedykolwiek coś do siebie czuli. I choć nienawidziła siebie jeszcze bardziej za to co teraz zrobi postanowiła, choć ten jeden ostatni raz zachować się jak egoistka.
Postąpiła krok do przodu, a skrzypnięcie drzwi zwróciło jego uwagę. Jego przenikliwy wzrok zatrzymał się na jej twarzy i nawet lekko słodki uśmiech błąkający się na niej nie mógł go zmylić. Na usta cisnęło mu się jedno pytanie, ale nie był wstanie go zadać. Nie widząc ją w takim stanie. Bo jak nikt inny potrafił czytać w jej myślach. Spojrzał na nią zaskoczony, gdy zbliżyła się do niego na odległość krótszą niż wyciągnięcie ręki i zaczęła rozpinać guziki jego śnieżnobiałej koszuli. Oblizała spierzchnięte wargi, gdy jego wzrok oderwał się od jej palców przy koszuli i uporczywie utkwił na twarzy. Nie mogła nic powiedzieć. Nie teraz. Tego nie mogła zepsuć. Świadomość, że robi to tylko i wyłącznie by sprawić samej sobie przyjemność paliła ją od środka. Ale w jego oczach widziała, że też tego chce. Schyliła się nakrywając jego usta swoimi wargami i lekko popychając na łóżko. Poczuła jak jego ręce lądują na jej pośladkach i oddała się temu uczuciu, blokując wszystkie myśli. Chciała tylko czuć. Jego. Przy sobie. Ten jeden ostatni raz. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:36:34 21-10-14 Temat postu: |
|
|
131. NADIA
Wczorajszy dzień był dla Nadii bardzo ciężki. Najpierw została brutalnie sprowadzona na ziemię przez własnego ojca, potem od Nacho dowiedziała się czegoś strasznego na temat swojego syna, a następnie została aresztowana i spędziła w zimnej celi kilka godzin. Na szczęście nie była osamotniona w tym wszystkim, bo Christian dodawał jej otuchy swoją obecnością i szczerą rozmową. Nie to żeby brunetka cieszyła się, że on również trafił do aresztu, ale po prostu nie chciała być wtedy sama, a przyjaciel z dzieciństwa okazał się świetnym słuchaczem i powierzyła mu swój największy sekret, wierząc, że może mu ufać. Nie potrafiła dłużej dławić tego w sobie, a czasem dobrze było się komuś wygadać, by zaznać upragnionego spokoju ducha. Co prawda nie udało jej się w pełni uspokoić, ale na pewno dzisiejszego poranka czuła się o wiele lepiej niż wczoraj i duża była w tym zasługa Suareza, bo obiecał jej pomóc. Nadia nie chciała obarczać go swoimi problemami, ale wiedziała, że sama sobie z tym nie poradzi. Zbyt wiele spadło ostatnio na jej barki i zwyczajnie już nie dawała rady. W całym tym zamieszaniu z adwokatem nawet nie zdążyła Chrisowi podziękować, więc zadzwoniła do niego i poprosiła o spotkanie, bo nie lubiła załatwiać takich rzeczy przez telefon. Gdy Christian zaproponował ośrodek Ignacia, ucieszyła się, bo zależało jej, by Sanchez również był przy tej rozmowie. Poprosiła swojego rozmówcę, by zatrzymał Nacho, pożegnała się i wrzuciła komórkę niedbale do torebki, po czym wyszła w pośpiechu z domu, łapiąc po drodze kluczyki do swojego auta.
Jadąc do ośrodka wciąż miała w głowie wydarzenia minionego dnia – spotkanie z Antoniettą Boyer, której zachowania nie miała zamiaru komentować, by nie psuć sobie i tego dnia oraz niespodziewaną wizytę Ariany. Panna Santiago dobiła ją jeszcze bardziej, gdy zwróciła czek, który wypisała jej niecały tydzień temu. Z jednej strony było jej przykro, bo zapłaciła jej za współpracę, a nie za Tamtą książkę, ale ostatecznie dziewczyna wcisnęła jej w dłoń świstek papieru i Nadia nie bardzo miała już możliwość, by zaprotestować, a kłótnia to ostatnie czego wczoraj potrzebowała, tak więc odpuściła. Dzisiaj jednak zamierzała ją odwiedzić i zwrócić pannie Santiago czek. Najpierw jednak musiała porozmawiać z Christianem i Ignaciem.
Kilka minut później zaparkowała przed ośrodkiem i niemal biegiem przemierzyła odległość dzielącą ją od samochodu do drzwi wejściowych. Wpadła do środka niczym strzała, potykając się o własne nogi i nagle poczuła, że upadła w czyjeś silne, opiekuńcze ramiona. Uniosła lekko głowę, by spojrzeć w oczy swojemu wybawicielowi i wtem ujrzała przystojne oblicze mecenasa Rezende. Przez chwilę zastanawiała się, co on tutaj robi o tak wczesnej porze, wpatrując się w jego ciemnoszare tęczówki, ale szybko się opamiętała, łapiąc równowagę i stając o własnych siłach. Poprawiła ubranie i po dłuższej chwili milczenia odezwała się:
- Pan wybaczy moją niezdarność – ze wstydu zagryzła policzek od środka. – Powinnam bardziej uważać.
- Spokojnie, pani Nadio – odpowiedział adwokat, uśmiechając się nonszalancko. – Takie wypadki się zdarzają – dodał, lustrując jej sylwetkę bacznym wzrokiem. – A jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Proszę wziąć to pod uwagę – zażartował, a uśmiech nie schodził z jego ust.
- Cóż za ironia losu – zaśmiała się brunetka. – Już drugi raz ratuje mnie pan z opresji, a ja znowu nie mam jak się panu odwdzięczyć – wyjaśniła, przeczesując ciemne włosy palcami. – Nawet za kawę nie pozwolił mi pan zapłacić.
- Jest pewien sposób – rzucił tajemniczo, wpatrując się w jej ciemne oczy. Nadia uniosła pytająco brwi i zaintrygowana niespodziewanym wyznaniem mecenasa, przygryzła policzek od środka, wytrzymując jego intensywne spojrzenie. – Ale musiałaby pani pozwolić mi się zaprosić na przynajmniej jeszcze jedną kawę.
- I nie powie mi pan teraz o co chodzi, prawda? – spytała. Mauricio uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową. Nadia westchnęła cicho.
- Nie chcę zaprzepaścić szansy na kawę w miłym towarzystwie – odparł. – Zadzwonię do pani, umówimy się, wypijemy kawę, porozmawiamy o pani sprawie, a potem… – urwał i znów zajrzał jej w oczy, przeszywając do głębi intensywnym spojrzeniem. – Potem sama pani zdecyduje, czy nadal chce się odwdzięczyć – zakończył i mrugnął do niej zawadiacko. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – pożegnała się Nadia, odprowadzając go spojrzeniem do wyjścia, a sama udała się do gabinetu Nacho.
Zapukała cicho, a kiedy ciepły głos mentora zaprosił ją do środka, zmrużyła powieki, dodając sobie tym więcej odwagi i nacisnęła klamkę.
- Już jestem – uśmiechnęła się słabo najpierw do Ignacia, potem do Christiana. Powód, dla którego tutaj przyszła, nie napawał jej radością, a wręcz przeciwnie, ale musiała stawić czoła tej trudnej sytuacji. – Zapewne domyślacie się, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, żebyście byli tutaj oboje. – zaczęła, z trudem przełykając ślinę. – Chodzi o Miguela.
- Nadia, ale… – spróbował zaprotestować Sanchez, spoglądając ostrzegawczo na wdowę.
- W porządku, wujku – uspokoiła go brunetka. – Chris o wszystkim wie – wyjaśniła.
- O wszystkim? – zdziwił się starszy mężczyzna.
- Wie, że Miguel to mój syn oraz jak doszło do tego, że mnie z nim rozdzielono. A także o tym… – zawahała się przez krótką chwilę – …że zostałam zgwałcona. – Oczywiście, że nie była to cała prawda, ale jednak spora jej większość.
W pokoju zapanowała niezręczna cisza. Nikt nie odważył się odezwać, bo i nie wiedział w jaki sposób to skomentować. Zarówno Suarez, jak i Sanchez bardzo współczuli Nadii tego, przez co musiała przejść jako trzynastolatka. Ciężko było im wczuć się w tę sytuację chociażby ze względu na odmienną płeć, ale oboje zdawali sobie sprawę, że dziewczyna wiele w życiu wycierpiała i zasłużyła na szczęście.
- Christian – zwróciła się do przyjaciela. – Wiem, że masz sporo własnych problemów, ale ja naprawdę nie mam się do kogo zwrócić – wyszeptała błagalnie, a w jej oczach zgromadziły się łzy.
- Spokojnie, Nadia – chłopak otoczył ją swoim ramieniem w przyjacielskim geście. – Pomogę Ci, tylko powiedz, o co konkretnie chodzi? – ponaglił Suarez.
- Nacho wczoraj wyznał mi, że na plecach mojego syna, dostrzegł bardzo wyraźne szramy i zaczerwienienia – wyrzuciła to z siebie w końcu. – Ja nie wiem, co mam robić, Chris – szlochała coraz głośniej. – Ci ludzie znęcają się nad moim dzieckiem, a ja nic nie mogę zrobić!
- To skur… – nie dokończył, by jeszcze bardziej nie denerwować Nadii. – Trzeba to zgłosić na policję – brunet momentalnie wyciągnął z kieszeni telefon, nie tracąc pewności siebie.
- I co im powiesz?! – krzyknęła Nadia. – Nie chcę, żeby Miguel w taki sposób dowiedział się, że jestem jego prawdziwą matką – ściszyła nieco głos, gdy wypowiadała ostatnie słowa. – Poza tym wierzysz, że detektyw Diaz potraktuje poważnie nasze zgłoszenie? – zapytała. – Ja nie byłabym tego taka pewna.
- Nadia – zwrócił się do brunetki, a Nacho przysłuchiwał się ich wymianie zdań. – Chyba warto spróbować, nie sądzisz? – zagadnął, nie wypuszczając telefonu z ręki. – Sprawa jest zbyt poważna i do cholery, nawet taki sukinsyn jaki Diaz powinien to zrozumieć! – Suarez zdawał się być mocno wytrącony z równowagi.
- Christian ma rację – odezwał się nagle Ignacio. – Nadia, sami nie możemy nic zrobić, zrozum – podszedł do dawnej podopiecznej, unosząc jej podbródek i wymuszając spojrzenie.
- Ja mogę – odparła krótko Nadia, wbijając zbolały wzrok w obu mężczyzn.
- Na Boga, Nadio, nie rób żadnych głupstw – Ignacio powoli tracił siły na ciągłe tłumaczenia. – Pomyśl o swoim ojcu! – Ten mocny argument podziałał na wdowę w mgnieniu oka.
- W porządku. – odpuściła. – Zróbmy, co trzeba.
***
Prywatny odrzutowiec wylądował pośród pustkowia. Wokół nie było ani jednej żywej duszy, oprócz wysokiego, postawnego mężczyzny, który opuszczał właśnie pokład samolotu, trzymając w ręku niewielką podręczną torbę. Zatrzymał się w połowie drogi i przesunął dłonią po zmęczonej – całodobową podróżą – twarzy, kiedy promienie słoneczne poraziły go swoim intensywnym światłem, a nagły podmuch wiatru zmierzwił jego ciemne włosy. Brunet odetchnął świeżym powietrzem, delektując się błogą ciszą, po czym postąpił kilka kolejnych kroków, by całkowicie opuścić wysuwane schody stalowego ptaka. Celowo wybrał na lądowanie najbardziej opustoszałe miejsce w Valle de Sombras, bowiem jemu bardziej niż komukolwiek innemu zależało na zachowaniu dyskrecji, a pojawiając się w samym centrum miasteczka, zachowałby się bardzo nierozważnie. Szczególnie jeśli chciał zachować anonimowość, a bez wątpienia jego obecność od razu zostałaby zauważona, a co za tym idzie, wywołałaby lawinę plotek wśród mieszkańców, czego mężczyzna wolał uniknąć. Zbyt dobrze znał Lupitę Martinez, by wiedzieć, że to największa plotkara wszechczasów, dlatego za nic w świecie nie mógł dopuścić, żeby ta kobieta dowiedziała się o jego pobycie w Dolinie Cieni.
Włożył dłoń do kieszeni idealnie dopasowanych spodni i wyciągnął z niej telefon komórkowy, używając skrótów klawiszowych, by połączyć się ze swoim rozmówcą. Po kilku sygnałach dało się usłyszeć po drugiej stronie męski, nieco podniesiony głos.
- Już wylądowałeś? – zapytał.
- Tak, przyślij po mnie jeden ze swoich samochodów – odpowiedział tajemniczy brunet, uśmiechając się słabo do otaczającego go szczerego pola. – Pamiętaj, by miał przyciemniane szyby. Nie chcę, żeby mnie ktoś widział – wyjaśnił, zakładając okulary przeciwsłoneczne. – Zwłaszcza ona – dodał po chwili, zamaszystym ruchem odrzucając torbę na plecy.
- Jasne, niczym się nie martw, stary – odparł przyjaciel. – Osobiście po Ciebie przyjadę, by wszystkiego dopilnować.
- Dzięki, stary – odpowiedział krótko i rozłączył się.
Po niecałym kwadransie oczekiwania, brunet usłyszał warkot silnika nadjeżdżającego samochodu, a już po chwili wysiadł z niego przystojny [link widoczny dla zalogowanych]. Obaj mężczyźni padli sobie w ramiona, zamykając się nawzajem w niedźwiedzim uścisku.
- Jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? – zapytał ten, który jeszcze niedawno siedział w swoim prywatnym odrzutowcu.
- Wyglądam na durnia? – zaśmiał się Aidan. – Profesjonalizm mam wpisany w CV, zapomniałeś?
- Żartowałem – tajemniczy brunet również się zaśmiał. – Jedźmy już, bo czuję, że za chwilę będziemy mieli towarzystwo.
Nie minęło dziesięć sekund, jak czarny SUV odjechał z piskiem opon.
***
Nie chciała spędzać na komisariacie kolejnych kilku godzin, ale zmusiła ją do tego sytuacja. Kiedy cała trójka złożyła już zeznania w sprawie syna Nadii, detektyw Diaz pozwolił im opuścić budynek. Wdowa de la Cruz nie wspomniała słowem o swoim pokrewieństwie z małym Miguelem. Jak uważała, nie był to ani czas, ani miejsce. Rozdzieliła się z Christianem i Nacho w połowie drogi, bo sama chciała jeszcze udać się do ojca, do szpitala. Cosme jednak spał, a Nadia nie chciała go budzić. Prawdopodobnie nawet przeraziłby się, gdyby zobaczył ją w takim stanie, dlatego cieszyła się z takiego obrotu spraw. Pewnie zasnął, czekając na nią, dlatego córka Zuluagi postanowiła zostawić mu krótką wiadomość, by wiedział, że tutaj była. Wyrwała kartkę ze swojego notatnika i napisała kilka słów, po czym wyszła, całując ojca w czółko na pożegnanie.
W drodze do domu minęła kawiarnię Camila, gdzie przez szybę mignęła jej drobna postać Ariany. Przynajmniej tak jej się wydawało, dlatego postanowiła się upewnić. Rzeczywiście. Kiedy weszła do środka, koleżanka od razu posadziła ją przy wolnym stoliku – właściwie, do wyboru, do koloru, bo restauracja była pusta – i podała dwie kawy z ekspresu, po czym usiadła na drugim krześle.
- Nie wiedziałam, że tutaj pracujesz – pierwsza odezwała się Nadia. – Ale właściwie to świetnie się składa, bo chciałam Ci to oddać – wyciągnęła z torebki czek i podała go Arianie.
- Przecież Ci go wczoraj zwróciłam. – odparła stanowczo panna Santiago. – Nie mogę go przyjąć. – przesunęła po stoliku świstek papieru w stronę wdowy de la Cruz.
- To zaliczka za współpracę, a nie za Tamtą książkę – wyjaśniła, nieznacznie unosząc kąciki ust. – Jeśli nie chcesz, nie wydam jej, ale pieniądze zatrzymaj. No, chyba że chcesz, żebym poczuła się urażona? Więc jak będzie, Ariano? – zapytała, upijając łyk swojej kawy.
____________
Dziękuję, Aguś :*
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 23:44:40 21-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:39:32 21-10-14 Temat postu: |
|
|
Dubel
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 12:46:07 22-10-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:56:17 24-10-14 Temat postu: |
|
|
132. Greta
muzyka - opcjonalnie
Czuła na swoim ciele jego wargi. Były wszędzie. A ona była ich tak bardzo spragniona. Przyciągnęła go ponownie do siebie, pogłębiając ich pocałunek. Palcami mierzwiła jego włosy i nie mogła uwierzyć, że te wszystkie uczucia przechodzą przez jej głowę. Jakby to wszystko toczyło się w zwolnionym filmie. Ona. On. Ich splecione ciała. Jej biodra blisko jego bioder. Jej usta na jego wargach. Czy człowiek mógł czuć się bardziej szczęśliwy niż w tej chwili?! Przy osobie, która czyniła wszystko bezwarunkowo, nie prosząc nic w zamian?! O tym nie chciała myśleć, bo jeżeli tylko na to pozwoli, wyrzuty sumienia wkradną się do jej głowy. Nie chciała tego. Nie w tym momencie. Poczuła jak jego język sunie od rowka między piersiami po szyi ku górze, odchyliła się do tyłu jeszcze mocniej wystawiając się na jego pieszczoty
Te uczucia towarzyszyły jej do teraz. Gdy stała pod prysznicem, zmywając ze swojego ciała wszystkie uczucia, które do tej pory tłumiła. Wystawiła twarz do wody. Migawki z życia jak klatki z filmu przelatywały przez jej głowę, ale nic nie dorównywało tym emocjom, które pojawiały się w niej gdy była w ramionach Ivana. Życie zawsze było trudno. A dla niej może i nawet trudniejsze. Bo któż przetrzymałby to co ona?! A może to wcale nie było tak?! Może ona już się do tego przyzwyczaiła?! W końcu z samego początku nawet nie zdawała sobie sprawy, że onanizujący się przy niej ojciec to coś nienormalnego. Czy matka zła na nią, bo pozwoliła się ojcu dotykać?! Może ona - Greta już została tak ukształtowana?! Tak nauczona by żyć. Może to co czuła przez te wszystkie lata, tą zżerającą ją od środka nienawiść odziedziczyła po matce?! I może stała się kimś kim zostać nigdy nie chciała - własną matką.
Kiedy się wiele z życiu wycierpiało,każde dodatkowe cierpienie jest jednocześnie czymś nie do zniesienia, i błahostką.
Owinęła się ciasno ręcznikiem, starając osuszyć włosy i ciało. Chyba dopiero teraz, po tylu latach, mogła powiedzieć, że ma uwolniony umysł. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko w jej głowie się poukładało. A cel który teraz pojawił się przed jej oczami, był tak jasny, że niemal namacalny. A może ona zawsze tam był, tylko ona nie zdawała sobie z tego sprawy?! Może tak naprawdę wszystko co zrobiła w swoim życiu, miało doprowadzić ją do tego punktu, do tego miejsca. Dolina Cieni. To miasteczko powinno napawać ją strachem, a tymczasem było zupełnie odwrotnie. Bo paradoksalnie to ono przywróciło jej rozum. To będąc tutaj wszystko zaczęło się rozwiązywać i układać.
Jest zawsze miejsce na nadzieję, gdy życie okazuje się czymś tak beznadziejnym, że staje się nagle naszą wyłączną własnością. (...) Gdy nie widać już znikąd ratunku, najmniejszej szczeliny w otaczającym nas murze, gdy nie można podnieść ręki na los właśnie dlatego, że jest losem, pozostaje jeszcze jedno- obrócić ją przeciwko samemu sobie
Czy to właśnie zrobiła? Czy może jej los już dawno był zapisany, a ona jedynie jako bohaterka greckiej tragedii musiała go wypełnić, bo przed swoim przeznaczeniem nie można uciec. Spięła barki, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie. Czy ona kiedykolwiek zaakceptowała samą siebie?! Czy skrywała wszystkie swoje lęki za pewnością siebie, przesadną kokieterią i dosadnym odsłanianiem swojej kobiecości. Czy ludzie zawsze zadawali sobie takie pytanie? - zastanawiała się, przyglądając samej sobie.
[…] I kiedy miała to już za sobą, wydawało jej się, że uciekła przed tym na zawsze i nie chciała wiedzieć, że ten koszmar nadal istnieje, czai się za zdradliwie zamkniętymi drzwiami i tylko czeka na okazję, żeby wniknąć przez pierwszą szczelinę i na nowo wstrząsnąć jej życiem. Myślisz, że koszmar jest już daleko, że jesteś bezpieczny, a ten naraz wślizguję się do środka.[…]
Do tej pory pamiętała - tak jakby to było wczoraj - co czuła, gdy ojciec przychodził do niej nocami. Drżące dłonie i wargi. Łzy płynące po policzkach, zaciśnięte ze strachu gardło. Wyrywający się z krtani mimowolny jęk, gdy unosił brzeg jej piżamki. Jego dziwny, specyficzny zapach, wkradający się do jej nozdrzy. Ten który już zawsze później kojarzył się jej z nim. Pamiętała też - choć ludzie mówią, że czas leczy rany, to jak kładła się jakby była tylko marionetką. I gdy już jego nie było w pobliżu, stawała się jedynie szmacianą lalką, bez krzty życia, uczuć, pragnień. Widziała siebie - małą dziewczynkę, zwiniętą w kłębek na łóżku, jak gdyby ona nią wcale nie była. Tylko spoglądała na jakąś nieznajomą, stojąc u niej w pokoju i litując się nad tymi biednym stworzeniem. Wszystkie emocje towarzyszące jej w tych czasach, powróciły gdy znalazła się w tej ciemnej, wilgotnej piwnicy. Kiedy Gerardo Uriarte postanowił się lekko zabawić ze swoją ofiarą. Udawała wtedy, że śpi. Tak jak milion razy przedtem, gdy ojciec do niej przychodził. Tyle tylko, że jego nie zatrzymywało nic. Ani jej płacz, ani ochrypłe, słabe słowa kierowane do niego, ani małe rączki dziecka - swojego dziecka - starające się zatrzymać jego dłonie. Zaciskające się lekko na ich przegubach, jakby za każdym razem miała nadzieję, że tym razem to wystarczy. Wystarczy, żeby się opamiętał. Żeby wyszedł. Zostawił ją w spokoju. Ale to były tylko czcze nadzieję biednego, samotnego dziecka. Które miało za mało lat, by rozumieć z tej sytuacji cokolwiek, a i tak zostało wrzucone w wielki świat dorosłych. Może w odróżnieniu od jej ojca, Gerardo nie zadowalał się wykorzystywaniem swojej ofiary. Chciał widzieć jak się miota, jak prosi swojego oprawcę błagalnie o litość. Uśmiechnęła się do siebie kwaśno. Właśnie w ten dzień, wspomina jedynie tych którzy byli po prostu źli. Czy naprawdę nie spotkała w swoim życiu kogoś kto chciał jej pomóc?! Czy naprawdę w całym jej bezsensownym istnieniu, tylko jedyna osoba była jej przyjazna?! Czy nie pojawił się nikt inny?! Zwiesiła głowę z bezsilności, bo nikt więcej nie przychodził jej na umyśl. Tylko Ivan. A ona sprowadziła na niego problemy. Wykorzystała go, a teraz zostawi. Jak nic nie znaczącą zabawkę.
[...] Może jest tak, zastanawiała się, że ambicja, plany, marzenia, odwaga czy wiara, nawet wiara w Boga zamiast dodawać siły, pozbawiają jej. Bo nadzieja, a nawet zwykła chęć przeżycia sprawiają, że stajesz się bardziej wrażliwa na ból czy niepowodzenia.[…]
Wyciągnęła długopis i czystą kartę, zamierzając się by napisać kilka ostatnich słów. Sama nie wiedziała co. Nie chciała, by było to chaotyczne i bezskładne. Nie chciała się też usprawiedliwiać. Nigdy nie była typem osoby, która wyjaśnia wszystkie swoje kroki. Co, dlaczego i po co?! Nie, to do niej nie pasowało. A może wreszcie przyszedł czas, żeby przestała myśleć o sobie i skupiłć się na nim. Na tym co on by chciał od niej usłyszeć. Przyłożyła długopis do kartki i zaczęła pisać. Po prostu to co przyszło jej do głowy.
Całe życie wierzymy, że nasz wysiłek, nasza praca, to, do czego dochodzimy, jest stałe i niezmienne. Wierzymy, że to będzie trwać, że my będziemy trwać. I któregoś dnia niebo nam się zarywa nad głową. Nie ma niczego równie kruchego, jak to, co masz, pomyślał. A najbardziej kruche jest twoje życie.
Złożyła kartkę starannie w prostokąt, wkładając następnie do białej koperty i podpisując ją jego imieniem. Miała naprawdę cichą nadzieję, że jej wybaczy. Chociaż nigdy wcześniej nie uważała, że mieć nadzieję to coś dobrego. W końcu jak mogła skoro po każdym otrzymywanym ciosie, przychodził kolejny i kolejny i kolejny. Aż w końcu nie pozostało jej nic oprócz własnej siły. Wiedziała, że niedługo wróci. A rodzinka Barosso zjawi się w komplecie, szukając odwetu. Już nawet to jej nie obchodziło. Przed oczami cały czas pojawiał się jej widok Nicolasa w jej piwnicy. Tak bardzo pusty, oddalony. Jakby przytłoczony zbyt dużą dawką emocji. Tak, że nie mógł sobie z tym poradzić.
[…] Może właśnie na tym polega życie, człowiek oddycha, rusza się tylko po to, żeby któregoś dnia zatrzymać się i spojrzeć w tył, i zobaczyć tam siebie samego. Żeby rozpoznać siebie w następujących po sobie kolejno momentach umierania, własnego i ludzi innych, na które skazuję cię każdy krok, jaki stawiasz.[…]
[link widoczny dla zalogowanych]
Spojrzała na leżący na toaletce pistolet. Metaliczny połysk błyszczał w jej oczach. Podeszła. Zacisnęła dłoń na uchwycie, czując przyjemne zimno. Czy tak miało być?! Czy tak właśnie miało się to skończyć? Tak - przyznała w duchu zdecydowanie. Bo po tym wszystkim co zrobiła, doszło do niej, że jej życie nie ma sensu. I potencjalnie nigdy nie miało. Bo gdy już uwolniła się od toksycznych rodziców i całego miasteczka, zamiast cieszyć się nowym życiem, ona postanowiła się zemścić. Może chciała w ten sam sposób zadrwić z losu?! Dokładnie tak samo jak on przez te wszystkie lata drwił z niej?! Ale przecież to i tak ona na tym ucierpiała. Nie on. Ivan miał rację. Zawsze ją miał - powinna była zostawić wszystko za sobą, zacząć nowe życie jako ktoś inny. Czemu tego nie zrobiła?! Bo była za słaba, by pójść dalej?! Bo łatwiejsze dla niej było być Gretą Ortiz, tyle tylko że tą gorszą?! Czy naprawdę przez te wszystkie lata zabrakło jej jedynie odwagi?!
Kula, która cię zabija, to ta której nie słyszysz. Kula, która cię zabija, to ta, która z tobą zostaje, nie mówiąc ci: Tu jestem.
Teraz rozumiała wszystko. Mocny stukot w drzwi wejściowe, powiedział jej, że już tu są i pragną jej krwi. Jak na zwolnionym filmie, odbezpieczyła broń, wpatrując się w nią niemal z namaszczeniem. Do jej uszu dotarły zbliżające się kroki Ivana z następnego pokoju, który zaraz się tu zjawi. Jakby jakaś boska ręka kierowała nim - dokładnie w tej samej chwili co rodzinka Barosso. Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich cały klan Barossów wraz z policją. Strach wpełzł na ich twarze, gdy zobaczyli co trzyma w dłoni. Uśmiechnęła się do nich kpiąco. Czy sądzili, że uda im się ją pokonać?! Czy kolejny raz nie docenili jej i uznali, że wystarczy przybyć z policją, by potem wpakować ją do więzienia?! Czarna koszula mignęła jej w lustrze. Nie odwracała się. Nie mogłaby spojrzeć mu w twarz. Nie teraz. Jedyne na co się odważyła to złapanie jego przestraszonych oczu w odbiciu lustrzanym. Jedna, samotna łza popłynęła jej po policzku, wsiąkając następnie w biały materiał. Przełknęła głośno ślinę. Cisza otaczała ją zewsząd, choć miała wrażenie, że oni coś do niej mówią. Teraz jednak istniała już tylko ona i ten przedmiot, który trzymała w dłoni. Niespiesznie złapała broń mocno w obie ręce, wymierzając ją prosto w swoją pierś. Huk wystrzału przebił ciszę niczym piorun niebo w burzową noc. Ostatnią rzeczą jaką dane jej było zobaczyć, to wypełnione łzami oczy Ivana.
Wspomnienia. Zrozumiała nagle, że podczas tej długiej podróży w tę i z powrotem zdobyła tylko trzy pewne wiadomości na temat życia i ludzi: że zabijają, pamiętają i umierają. Bo przychodzi taki moment, pomyślała, kiedy patrzysz w przód, a widzisz tylko to co jest za tobą: trupy, które pozostały za tobą podczas twojej wędrówki. Pomiędzy nimi jest i twój trup, choć o tym nie wiesz. Dopóki go nie zobaczysz, bo wtedy już wiesz. […]
Ostatnio zmieniony przez Stokrotka* dnia 20:09:35 24-10-14, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|