|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Brooklyn Mistrz
Dołączył: 16 Wrz 2008 Posty: 10445 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z klatki B Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:35:10 05-08-14 Temat postu: |
|
|
CamilaDarien , wolałam się spytać , sporo mogło się tu zmienić za czasów "mojej świetności" . Wiem, że nie gryziecie, ale ja gryzę . A tak poważnie szykuję konstruktywny komentarz .
Aguś ! Wiem, że nie odpowiedziałam na Twojego maila i w ogóle d**y dałam , ale tyle się w życiu dzieje ... Mniejsza o prywatne sprawy , odezwę się na maila . Jak to nikt nie czyta ? Fakt wcześniej nie czytałam ... Myślę sobie "co to za wynalazek ? " ale jak już zaczęłam to przeczytałam wszystko aż mnie oczy zaczęły boleć xD a potem to juz z niecierpliwością czekałam na kolejny rozdział Jutro komentarz . Pozdr. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:40:00 05-08-14 Temat postu: |
|
|
Ano nie wiemy, czy ktoś czyta, bo - jak widzisz - nikt nas nie komentuje...;/. Ale zaraz, to Ty już wcześniej nas czytałaś, a potem czekałaś na kolejny odcinek i nie dałaś znać, że bywasz w tym temacie? Oj, niedobra . Czekam z niecierpliwością i na komentarz i na maila (Cosme Cię pozdrawia . |
|
Powrót do góry |
|
|
Brooklyn Mistrz
Dołączył: 16 Wrz 2008 Posty: 10445 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z klatki B Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:47:03 05-08-14 Temat postu: |
|
|
Dokładnie tak było Oj , bo ja zła kobieta jestem
Cosme Zuluaga <3 Jestem gotowa oddać mu serce
Dobra jutro komentarz , dziś jestem po szkoleniu z zarządzania zasobami ludzkimi i nie myślę racjonalnie . Pozdrawiam . |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:59:53 06-08-14 Temat postu: |
|
|
27. ARIANA
Ariana była przyparta do muru. Dosłownie. Nie wiedziała, co ma zrobić. Ten człowiek musiał się w jakiś sposób dowiedzieć, że przyjechała do Laury, ale skąd? Miała przeczucie, że maczała w tym palce (a raczej szpony) stara wiedźma z kamienicy, z którą niedawno rozmawiała.
- Kim jesteś? - Mężczyzna powoli tracił cierpliwość. - Dlaczego szukasz Laury Suarez?!
Serce biło jej jak oszalałe i nie miało to nic wspólnego z faktem, iż dzieliły ją tylko centymetry od przystojnego faceta. Wydawał jej się znajomy, ale w tej chwili nie mogła sobie nawet przypomnieć, gdzie go wcześniej widziała. Bała się odpowiedzieć na jego pytania, ponieważ nie miała zielonego pojęcia, kim jest ten człowiek i skąd zna Laurę. Ale jeśli istniał choć cień szansy, że pomoże jej znaleźć przyjaciółkę, nie miała nic do stracenia.
- Jestem znajomą Laury - wymamrotała, starając się zapanować nad drżącym głosem. - Przyjechałam ją odwiedzić, ale jej nie zastałam.
- A miałbym uwierzyć w tę historyjkę, bo... - Chłopak wyglądał na wściekłego i zdesperowanego zarazem. Musiało mu bardzo zależeć na Laurze.
Ariana wykrzesała w sobie dość odwagi, by go odepchnąć i odpowiedzieć:
- Bo to prawda! Wystarczyło grzecznie zapytać jak na dżentelmena przystało, a nie atakować niewinnych ludzi!
Chłopak zdziwił się tym nagłym wybuchem i chyba dlatego postanowił nie uciekać się więcej do przemocy. Otrząsnął się jednak z szoku, widząc jak szatynka oddala się razem z torbą z zakupami, którą cały czas trzymała w ramionach niczym tarczę przed nieznanym oprawcą.
- Hej, zaczekaj! - krzyknął, a żeby ponownie jej nie wystraszyć, zmienił ton na bardziej uprzejmy. - Skąd znasz Laurę? Powiedziałaś, że jesteś jej znajomą, ale nie jesteś stąd. Słyszę, że masz obcy akcent. Amerykanka?
Ariana zawahała się przez chwilę, lustrując mężczyznę wzrokiem. Teraz była już pewna, że gdzieś go wcześniej widziała.
- Poznałyśmy się przez Internet - wyjaśniła. - W końcu mamy XXI wiek. I pochodzę z Hiszpanii, ale pół życia spędziłam w Stanach. Ale po co ja to panu w ogóle mówię? Pan się chyba nie przedstawił, zanim mnie pan napadł w ciemnym zaułku.
- Pan? - Mężczyzna zaśmiał się mimo woli. Ta dziewczyna potrafiła zachować dobre maniery nawet w obliczu zagrożenia. Widząc dezaprobatę w jej oczach po tym niekontrolowanym wybuchu wesołości, odchrząknął i przedstawił się. - Christian.
Dziewczyna wpatrzyła się w wyciągniętą rękę, ale jej nie uścisnęła. Nadal nie wiedziała, czy można mu zaufać. Zniecierpliwiony chłopak powrócił do przesłuchiwania. Chciał odnaleźć Laurę, a ta dziewczyna wydawała się za bardzo zainteresowana sprawą jego siostry. Nie wyglądała podejrzanie, ale może pod maską słodkiej i niewinnej istoty kryła się osoba powiązana z Los Caballeros Templarios? Ostrożności nigdy za wiele.
- Czy Laura kontaktowała się z tobą w ciągu ostatnich miesięcy? Wspomniałaś, że przyjechałaś ją odwiedzić. Umówiłyście się tutaj, w Valle de Sombras?
- Przyjechałam, bo od dawna nie miałam od niej wiadomości. Próbowałam się z nią skontaktować, ale nie było żadnego odzewu. Martwię się o nią. - Ariana spojrzała na Christiana smutnym wzrokiem, jakby miała nadzieję, że chłopak zapewni ją o rychłym powrocie Laury do miasta. - Pytałam o nią tę starą czarownicę z kamienicy, w której mieszkała, ale ona twierdzi, że wyjechała "z jakimś fagasem".
Christian pokiwał głową ze zrozumieniem, lustrując wzrokiem dziewczynę od stóp do głów. Wydawało mu się, że mówiła prawdę, a przynajmniej nie miała żadnego powodu, żeby kłamać. Nie było też mowy o tym, by wiedziała, że jest on bratem Laury. Inaczej już by o tym wspomniała. Z rozmyślań wyrwał ją głos dziewczyny, w którym strach i niepewność mieszały się z zaciekawieniem:
- Kim jesteś dla Laury? Po twoim zachowaniu wnioskuję, że ty też jej szukasz....
Christian zdobył się na szelmowski uśmiech i podszedł bliżej Ariany zaglądając jej głęboko w oczy.
- Ja - wyszeptał jej do ucha - jestem kimś, kto też się o nią martwi.
Ariana zrozumiała, że nie ma co liczyć na inną odpowiedź. Pokiwała głową na znak, że to jej wystarczy, choć nie było to zgodne z prawdą, odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając Christiana z mętlikiem w głowie i świadomością, że nie zna nawet jej imienia.
***
- Panie Zuluaga! Halo! Panie Zuluaga!
Ariana weszła ostrożnie do wielkiego holu, a jej głos odbijał się echem od zimnych ścian. Ponownie przeszył ją dreszcz, ale zlekceważyła to. To miejsce miało swój urok. Nie obchodziło ją jak ludzie nazywają ten zamek, a już na pewno miała w nosie opinie tych, którzy o jego właścicielu mówili "El Loco". Podczas swojej krótkiej eskapady do miasteczka zdążyła się nasłuchać dziwnych opowieści i nie omieszkała wytknąć sprzedawczyni w sklepie spożywczym, że nie ładnie jest obgadywać innych za plecami, a już tym bardziej tych, których się nie zna i o których życiu nie ma się zielonego pojęcia. Te wszystkie stare plotkary, które spotykały się w miasteczku i całymi godzinami potrafiły dzielić się najnowszymi, wyssanymi z palca opowiastkami na temat życia mieszkańców, nie miały co robić z własnym życiem, a te spotkania były ich jedyną rozrywką. Ariana również była ciekawska, ale nigdy nie osądzała książki po okładce. Cosme Zuluaga rzeczywiście był tajemniczy, ale nie wierzyła, że jest on czarnym charakterem w miasteczku. Sama doszła do wniosku, że właściciel domu na wzgórzu przypominał Jay'a Gatsby'ego z powieści Fitzgeralda - wszyscy o nim mówią, ale nikt nie wie, jaki jest naprawdę. Z tym wyjątkiem, że Gatsby nie stronił od przyjęć i zabaw, a Cosme unikał przebywania w towarzystwie.
Rozległy się pospieszne kroki i już po chwili oczom Ariany ukazał się sam pan Zuluaga w jedwabnym szlafroku i granatowych pantoflach. Chyba nie zamierzał dzisiaj opuszczać sypialni, a może po prostu lubił chodzić w piżamie?
- Co ty tu robisz? - zdziwił się, odruchowo chwytając się za serce na widok dziewczyny trzymającej torbę z zakupami i uśmiechniętej od ucha do ucha na jego widok. - Ty... wróciłaś?
- Mam nadzieję, że pan się nie gniewa, że znikłam tak rano bez uprzedzenia. Miałam coś do załatwienia w miasteczku, a nie chciałam pana budzić - wyjaśniła, kierując się w stronę kuchni.
Cosme poczłapał za nią, nie wierząc własnym oczom. Ariana zaczęła wypakowywać artykuły spożywcze, które zakupiła tego ranka tuż przed spotkaniem z Christianem. Zuluaga przetarł oczy, sądząc, że to tylko jakiś sen i zaraz się z niego obudzi.
- Pomoc drogowa zabrała mój samochód do warsztatu. Pewnie nadaje się już tylko do kasacji, ale mam do niego sentyment i zobaczę, co da się z nim zrobić. Mam pan może ochotę na świeży sok z pomarańczy? - zapytała jak gdyby nigdy nic, wskazując na dojrzałe pomarańcze, które wypadły jej z torby i potoczyły się po kuchennym stole.
- Ja... Nie wiem... - Cosme nadal nie wiedział co powiedzieć. - Dlaczego wróciłaś?
- Zostawiłam u pana swoje rzeczy...
No tak, oczywiście! Wróciła po swoją torbę, a zaraz znów go opuści, tym razem już na dobre. Poczuł się głupio, iż uprzednio sądził, że być może dziewczyna chciałaby spędzić u niego więcej czasu. To prawda, zaproponował jej schronienie tylko na jedną noc, ale myśl, że znów miałby zostać sam w tym ogromnym domu, kiedy po raz pierwszy od tylu lat miał towarzystwo i to nie tylko własnych ponurych myśli, ale zwykłego człowieka, sprawiła, że chciałby, aby została z nim na dłużej. Z trudem się jednak do tego przyznawał, nawet przed samym sobą.
- Pozwoliłam sobie kupić kilka podstawowych produktów, widziałam, że nie pan wiele do jedzenia. Wyrzuciłam zepsutą żywność, mam nadzieję, że pan się nie gniewa. - Ariana spojrzała ze strachem na Zuluagę, który wyglądał jakby został obudzony uderzeniem w twarz. - I tak sobie pomyślałam...
Dziewczyna zawstydziła się, spłonęła rumieńcem i spuściła głowę. Tak bardzo chciała, by gospodarz pozwolił jej tutaj zostać, ale nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać. Starała się być miła, ale widocznie przestraszył go ten jej nagły entuzjazm i słowotok. "Raz kozie śmierć" - pomyślała i zwróciła się ponownie do właściciela domu:
- Tak sobie pomyślałam, że może mogłabym u pana zostać na dłużej... Oczywiście nie za długo! - dodała szybko, bojąc się jego reakcji. - Po prostu... Moja koleżanka wyjechała z miasteczka i nie mam się gdzie zatrzymać. Nie mam też pieniędzy, więc pomyślałam, że może mogłabym pracować u pana...
- Pracować? U mnie...? -Zuluaga był w widocznym szoku. Rzucał wylęknione spojrzenia w kąty ciemnej kuchni, jakby szukał ukrytej kamery, która rejestruje jego reakcję.
- Tak. Jako pomoc domowa. Mogę sprzątać, gotować, robić zakupy...
Ostatni argument wyraźnie przemówił do Zuluagi. Nigdy nie lubił opuszczać swojej samotni. Była to kusząca propozycja, zważywszy na fakt, że dom desperacko potrzebował kobiecej ręki, albo przynajmniej mopa i odkurzacza.
- Chcesz u mnie pracować? - Cosme zdziwił się i zdobył się na odwagę, żeby spojrzeć dziewczynie w oczy. Błyszczały młodzieńczym entuzjazmem. Bardzo chciała tu zostać i było to widać w jej spojrzeniu.
- Panie Zuluaga, bardzo pana proszę. Wiem, że i tak już się narzucam i zakłóciłam pana spokój, ale naprawdę potrzebuję pieniędzy. Jak tylko mój samochód będzie zreperowany, obiecuję, że się stąd wyniosę i nigdy mnie już pan nie zobaczy. Co pan na to? Moja praca w zamian za dach nad głową i najniższą pensję?
Ariana zagryzła wargi i złożyła ręce jak do modlitwy w błagalnym geście. To zupełnie nie w jej stylu błagać o posadę, ale była zdesperowana. Wpatrzyła się w pana Zuluagę, a on nerwowo potarł się po podbródku. Nie wydawał się zachwycony tym pomysłem, a przynajmniej musiał on być dla niego niezłym zaskoczeniem. Po chwili jednak kiwnął głową, a dziewczyna krzyknęła z radości.
Cosme wcale nie był pewny, czy dobrze postąpił... |
|
Powrót do góry |
|
|
mina107 Prokonsul
Dołączył: 29 Kwi 2012 Posty: 3548 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wa-wa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:14:58 07-08-14 Temat postu: |
|
|
28. AMELIA
- Jeszcze troszkę tutaj… tu podkręcimy… tu założymy tak - stylistka pochylała się nad głową Amelii. Dziewczyna po tylu godzinach szykowania, mycia, strojenia, malowania i Bóg wie ilu innych czynności nie miała najmniejszej ochoty iść na przyjęcie. Była wystarczająco zmęczona, a wieczór nie zapowiadał się przyjemnie. Nadia już wcześniej ostrzegła ją, że wśród zaproszonych jest też on. Nie wiedziała jak sobie poradzi, jeśli go spotka. Postanowiła więc uważać, żeby się na niego nie natknąć. I tak musiała włożyć wystarczająco dużo pracy, żeby wyglądać na pewną siebie, silną i odważną kobietę, którą zamierzała się stać.
- Tyle czasu Cię nie widziałam, tyle rzeczy się wydarzyło… - pomyślała. Musiała się jednak szybko otrząsnąć z zadumy, bowiem do pokoju weszła jej nowa przyjaciółka. Po tylu dniach spędzonych razem na analizach, rozmowach, snuciu wielu planów Amelia ostrożnie zaczęła nazywać Nadię przyjaciółką. Nadal nie była pewna czy powinna do końca zaufać kobiecie, dlatego nie wyjawiła wszystkich swoich tajemnic. Prawdopodobnie stało się tak też, dlatego że pewne rzeczy nadal były zbyt bolesne, by wyjawić je światu.- Są sprawy, z którymi każdy z nas musi poradzić sobie wewnątrz siebie. - dodawała próbując usprawiedliwić się.
- Gotowa? - usłyszała pytanie przyjaciółki, po czym spojrzała w lustro. [link widoczny dla zalogowanych]był oszałamiający. Razem wybrały na ten wieczór krótką, szafirową sukienkę która w połączeniu z jej ciemnymi włosami i czerwoną szminką prezentowała się wspaniale, a szyku dodawała jej złota broszka przypięta na lewym ramieniu. Pocieszająco brzmiało też pobrzękiwanie bransoletek
- Żebym się czuła tak jak wyglądam - pomyślała.- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotowa* - odparła posyłając jej także olśniewający uśmiech, który w rzeczywistości miał pokrzepić jej własne serce.
Jak wiedziała od Nadii przyjęcie wydawał Felipe Diaz, dla kilku najbliższych przyjaciół. Amelia czerpiąc jednak z doświadczenia zdobytego u boku rodziców, w ciągu tych jakby nie było dwudziestu trzech lat, podejrzewała, że pojęcie to oznacza wszystkich wpływowych ludzi, jakich był w stanie pomieścić ogród przedsiębiorcy. Tłum ludzi jej nie przerażał, a intuicja podpowiadała, że w razie niepomyślnego obrotu spraw łatwiej jej będzie uciec. W ciągu ostatnich dni uważnie słuchała, kto jest kim, kto z kim jest powiązany. Teraz będzie musiała tylko umieć wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce. Jej głównym zadaniem było zainteresowanie wszystkich dżentelmenów jej osobą, bowiem plan zakładał, że następnego dnia cała elita będzie miała na ustach jej osobę. Musiała pamiętać, żeby powiedzieć wystarczająco dużo, nie tracąc przy tym miłej otoczki tajemniczości, która ją osłania.
Dodatkowo miała powęszyć szukając osoby, która ostatnio pojawiła się w miasteczku i prawdopodobnie szukała członków rodziny Barroso. Amelia bardzo chciała wierzyć, że nie tylko ona padła ofiarą uroku jednego z braci, bo jak zdążyła się dowiedzieć Nicolas miał jeszcze jednego brata, równie niebezpiecznego i silnego, a także wpływowego ojca, który jak to się mówi „trzymał w garści” prawie całe Valle de Sombras. Jednocześnie w ręku rodziny znajdowały się jedne z najważniejszych firm m.in. ogromna firma informatyczna i „El Paraiso”, które dziewczyna zdążyła już poznać…
- Amelio, pamiętasz, co ustaliłyśmy? - gwałtownie przerwała jej rozmyślania Nadia. - I nie bój się, w razie, czego schowaj się w toalecie i dzwoń - dodała już łagodniej. - Zobaczysz wszystko się ułoży po naszej myśli, plan jest perfekcyjny. Niestety ja nie mogę być z tobą, jak wiesz, muszę trochę zadbać o wydawnictwo, spodziewam się spotkać u Felipe parę ciekawych osób.
- Wiem nie bój się, pamiętam o wszystkim - dodała starając się posłać Nadii, pokrzepiający uśmiech, jednak w głębi duszy nadal czuła strach, a żołądek podchodził jej do gardła. Tym bardziej, że weszły do ogrodu, który przerósł najśmielsze oczekiwania dziewczyny…
- Jest ogromny… - wydukała sama do siebie. - No cóż witaj witaj z powrotem na balu kopciuszku - pomyślała, po czym zagłębiła się w tłum, który już po chwili, tak jak za dawnych lat, pochłonął ją bez reszty.
Po trzech godzinach padała z nóg, a głowie plątało jej się z nadmiaru wrażeń. Miliony pytań, jakie zadawali jej rozmówcy i poszukiwanie jak najbardziej wymijających i jednocześnie brzmiących wiarygodnie odpowiedzi zaprzątało jej myśli. W dodatku nadal czuła na sobie nie do końca przyzwoite spojrzenia, jakie rzucała jej męska część towarzystwa. Nogi bolały ją od ilości przetańczonych kawałków, a w głowie szumiał wypity alkohol. Amelia czuła się jak mała dziewczynka, która zgubiła się w sklepie, a na dodatek jeszcze nie miała okazji poszukać śladu osoby, która w jakiś nieznany nikomu sposób była powiązana z rodziną Barroso. Stojąc oparta o murek obserwowała mijających ją ludzi, podświadomie szukała w tłumie znajomej twarzy, twarzy człowieka, którego jeszcze kilka godzin temu bała się, a do którego teraz czuła niewyobrażalną tęsknotę. Pragnęła zatopić się jeszcze raz w jego spojrzeniu, utonąć w jego ramionach, tak jak ten jeden jedyny raz pięć lat temu…
Po chwili jednak z rozmyślań wyrwał ją głos kobiety stojącej obok. Nieznajoma była bardzo elegancka, pewna siebie, otaczała ją aura władzy, z obecności, której co ważniejsze zdawała sobie sprawę. Nie wyglądała na kogoś kto boi się czegokolwiek, wręcz przeciwnie Amelia wiedziała, że to ona budzi strach. Czego ta kobieta może chcieć ode mnie? Czyżbym czymś dzisiaj się jej naraziła - pomyślała z przestrachem. Jednak już po chwili wszystko zaczęło się układać…
- Pani nazywa się Amelia Cornado, jeśli tak podejrzewam, że to właśnie mnie pani szuka. Wobec tego zanim porozmawiamy wypada by poznała pani moje imię. Jestem Greta Ortiz, ale pewnie o mnie niewiele słyszałaś. A i bądźmy szczere, nie wygląda pani na osobę, którą wybrałby Nicolas, ale cóż nie ocenia się po pozorach, prawda dziecinko…
*Na podstawie tekstu z trylogii Kerstin Gier
Ostatnio zmieniony przez mina107 dnia 22:39:16 07-08-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:53:14 08-08-14 Temat postu: |
|
|
29. GRETA
Była w wyśmienitym nastroju. Lekko słodki szampan, odpowiednio schłodzony dotrzymywał jej towarzystwa na tym jakże fascynującym spotkaniu. Samo w sobie nie było ono zbyt ciekawe – ludzie przechadzali się z jednego miejsca do drugiego, kobiety plotkowały między sobą, mężczyźni gawędzili o interesach, cicho napomykając tu i tam jak dobrze im się wiedzie, chcąc zyskać większą liczbę sponsorów. Jednak to co ją interesowało najbardziej, to były niewidoczne dla zwykłego widza sceny – które Greta z niemałym zachwytem obserwowała. Czuła schadzka kelnera z jedną z zaproszonych kobiet, scena zazdrości wystawiona przez gniewną małżonkę czy rozmowy prowadzone szeptem między mężczyznami, którzy rozglądali się po innych, jakby chcąc coś ukryć. Spod ciemnych rzęs obserwowała także Fernanda Barosso i jego 2 synów, którzy jak zwykle ubrani byli w nienaganne czarne garnitury, które każdemu z nich dodawały wdzięku i klasy, a także okrywały aurą wrogości i tajemniczości. Jak zdążyła zauważyć, stary Barosso odzyskał już swój dawny rezon i pewnym siebie krokiem krążył wśród gości, witając się z nimi i wdając w lekkie rozmowy. Zdobył się nawet na cyniczny uśmiech w stronę Grety. Co – musiała powiedzieć szczerze – nawet jej zaimponowało, nie zdołało jednak zmyć z pamięci obrazu człowieka zrezygnowanego, osaczonego przez strach, którym był jeszcze kilkanaście godzin temu.
Greta spokojnie sączyła złocisty trunek, mając ochotę na coś mocniejszego i cały czas bacznie spoglądając na gości. Kobiety ubrane w wykwintne, eleganckie stroje, przesadziły nie tylko z doborem odpowiedniego stroju, ale także zachowaniem umiaru w makijażu czy dodatkach. Mogłaby przysiąc, że niektóre z nich wręcz założyły wszystkie cenniejsze klejnoty jakie posiadały. Greta zawsze uważała, że mężczyźni mają łatwiej dobrać strój do takich przyjęć i w tym się nie myliła. Większość z nich miała ciemne garnitury czy okazjonalnie smokingi. W niektórych przypadkach jednak marszczyły się one nieprzyjemnie na ramionach i udach, zbyt ciasno opinały tors czy wprost przeciwnie, cała pierś zdawała się ginąć w fałdach materiału.
- Jak to elita – pomyślała cynicznie Greta, rozpościerając usta w uśmiechu.
Ona tymczasem ubrana była w krwistoczerwoną suknię, która przylegała do niej niczym druga skóra, z szerokim wcięciem na plecach, które kończyło się tuż nad pośladkami. Założyła do tego czarne, matowe szpilki i dobrała w tym samym odcieniu kopertówkę. Pomalowała usta szminką w kolorze sukienki i nałożyła ciemny cień na powieki. Mężczyźni wyraźnie rzucali za nią tęskne i pełne pożądania spojrzenia, za to kobiety mordercze i jadowite. A Grete to rozbawiało. W końcu nikt nie kazał się im ubrać jak strach na wróble, wdziewając wszystko to co mają w szafie najlepsze. Nic nie poradzi na to, że ona w przeciwieństwie do nich ma trochę rozumu w głowie i bardzo dużo wyczucia stylu.
Od dłuższego czasu nie działo się nic ciekawego, więc zatopiła się we wspomnieniach, przypominając sobie rozmowę ze starym Barroso.
Siedział przed nią wystraszony, nadal próbując zachować fasadę człowieka niezłomnego. Mówiąc szczerze liczyła na coś więcej, ale zdawała sobie też sprawę, że ktoś taki jak Fernando Barossa wcale tak łatwo się nie poddaję. A ona właśnie miała mu dać broń do ręki.
- No nie powie mi pan, że zapomniał o tym, że chodziłam z pańskim synem? – spytała jakby mimochodem, uważnie obserwując jego reakcje. I wcale się nie myliła. Już po chwili jego oczy zapłonęły dziwnym blaskiem. Usadowił się lepiej na fotelu i wlepił w nią swój zdradliwy wzrok.
- Odnoszę wrażenie – zaczął swoim głębokim, schrypniętym głosem – że nie wie pani co też właśnie zrobiła.
- Odnosi pan więc bardzo mylne wrażenie – odparła uśmiechając się czarująco, gestem dłoni odmawiając proponowane jej cygaro – Niech pan pozdrowi ode mnie syna – dodała po chwili, wstając. Ucałowała go kurtuazyjnie w policzek i wyszła kołysząc lekko biodrami
Z rozmyślań wyrwał ją brzęk tłuczonego szkła, a kiedy odwróciła się w tamtym kierunku, zobaczyła kelnera zbierającego odłamki. Odszukała wzrokiem Barosse, który przyjemnie gawędził z jedną damą. Kiedy dostrzegł jej wzrok, uśmiechnęła się do niego czarująco i uniosła kieliszek w geście toastu. Skinął jej głową i ponownie zainteresował się swoją towarzyszką. Greta ciekawa była, gdzie też znajduję się jego syn. Jeden - jak zdążyła zauważyć tańczył na parkiecie, ciasno obejmując blondynkę o bardzo interesującym fasonie sukni. Greta musiała jej pogratulować – nie każda wyglądałaby tak pięknie, a poza tym zdobyła się na odwagę żeby założyć coś tak ekstrawaganckiego. Jednak to co interesowało ją najbardziej - to co siedzi w głowie Alejandra Barossy. Bo może i dziewczyna była ładna i sama Greta musiała przyznać, że było w niej to coś. Coś co powodowało, że interesowała mężczyzn. Ale Alejandro Barossa nie był byle jakim mężczyzną. A żaden z Barossów nie robił niczego bez przyczyny. Gdyby Greta była zdolna to głębszych uczuć, to pewnie zrobiłoby się jej żal tej dziewczyny, ale skoro nikt jej wcześniej nie okazał współczucia, dlaczego teraz ona ma to robić. Będzie musiała sprawdzić tą dziewczynę, może tak dowie się czegoś więcej.
Upiła łyk szampana i wzrokiem odnajdując dziewczynę, która szukała jej cały wieczór. Musiała pochwalić jej wybór na tą okazję – kolor sukni jak i fason robiły wrażenie, a całości dopełniała fantazyjna broszka. Pasowała jej także ostra czerwień szminki na ustach. O tak, dziewczyna zdecydowanie chciała zrobić wrażenie, okrywając się jednocześnie aurą tajemniczości. Greta jednak nawet z tej odległości, widziała lekkie drżenie rąk czy niepewne spojrzenia rzucane w tłum, jakby bała się tam kogoś zobaczyć. Kogoś, kogo Greta od bardzo dawna pragnęła spotkać. Nieopodal niej pogrążona w rozmowie była jej najnowsza przyjaciółka – Nadia de la Cruz. Greta niemal się roześmiała - w końcu nie każdego dnia spotyka się kobiety Nicolasa Barosso.
Odstawiła kieliszek na pobliski stolik. Już czas, żeby Amelia Conrado Duarte spotkała się z osobą, której tak szuka.
- Pani nazywa się Amelia Cornado, jeśli tak podejrzewam, że to właśnie mnie pani szuka. Wobec tego zanim porozmawiamy wypada by poznała pani moje imię. Jestem Greta Ortiz, ale pewnie o mnie niewiele słyszałaś. A i bądźmy szczere, nie wygląda pani na osobę, którą wybrałby Nicolas, ale cóż nie ocenia się po pozorach, prawda dziecinko – powiedziała, uśmiechając się do niej czarująco. Dziewczyna spojrzała na nią niepewnym wzrokiem, nie będąc chyba do końca pewną z kim w ogóle rozmawia, jakby sama obecność Grety wprawiła ją w zakłopotanie.
- Skąd zna pani moje imię ? – spytała po chwili, prostując się i patrząc Grecie w oczy. Ta z kolei roześmiała się perliście, przygładzając jednym pewnym ruchem swoje czarne włosy
- Lekcja pierwsza – odparła poważnym tonem, pokazując palec wskazujący, tym samym imitując jedynkę – Jeżeli chcesz się na kimś zemścić, musisz wiedzieć o nim wszystko, łącznie z jego kobietami – dodała na końcu, weselszym głosem.
Greta poczuła na sobie cudzy wzrok, a jeden rzut oka na dziewczynę powiedział jej, że właśnie wpatruję się w nie, nie kto inny jak Nicolas Barosso. Odwróciła się i uśmiechnęła do niego czarująco. Już wcześniej zdążyła zauważyć, że był tak samo przystojny jak dawniej, przyciągał kobiety niczym magnes. Od zawsze uwielbiała jego ciemne oczy, które patrzyły na nią, przenikając jej myśli na wskroś. Jednak te czasy już minęły, teraz nie zobaczyłby nic oprócz chłodu i dystansu.
- A jak tam Daniel ? – spytała, chcąc odwrócić uwagę dziewczyny od Nicolasa – Aj wybacz, zapomniałam, że odrzuciłaś jego zaręczyny– dodała jakby konspiracyjnym tonem, przywdziewając na usta słodki uśmieszek.
Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć. Ta kobieta wiedziała zdecydowanie za dużo, nie tylko o niej, ale i o jej rodzinie, przeszłości. Jej niedawne słowa zadźwięczały w głowie. Wzięła głęboki oddech, chcąc dodać sobie otuchy.
- Nie mam pojęcia – odparła spokojnie – Ale pani na pewno wie – dodała już zimnym głosem, wyzywająco spoglądając na Grete. Ta zaśmiała się żywo, nie spuszczając z dziewczyny wzroku.
- Dobrze. Szybko się uczysz – odpowiedziała jakby tonem zachęty, kątem oka spoglądając na kręcącego się Nicolasa – A teraz pójdę i przywitam się z kimś, z kim już dawno powinnam wyrównać rachunki. Do zobaczenia – rzuciła na końcu. Jednak Amelia nie pozwoliła jej odejść, chwyciła ją za ramię, odwracając w swoją stronę.
- Ale ja muszę z panią porozmawiać – odparła stanowczym głosem, trzymając ją mocno
- Ohh domyślam się – odpowiedziała słodkim tonem, uwalniając się z uścisku – Tylko, że nie tutaj i nie teraz – dodała stalowym tonem, wygładzając fałdy sukienki.
- Ale ja nic o pani nie wiem – powiedziała łagodnie, wpatrując się uporczywie w Grete
- To się dowiedz. Spójrz na mnie. Jeżeli naprawdę chcesz przemienić się w kobietą pewną siebie, która wie czego chce, to zacznij słuchać siebie, a nie innych. Patrz, obserwuj, analizuj. Poddawaj w wątpliwość każde słowo, które usłyszysz. Nie daj się nabrać na słodkie słówka i przymilne uśmieszki. Ci wszyscy ludzie – odparła, ręką wskazując na osoby zgromadzone na przyjęciu – coś ukrywają, czegoś się wstydzą, ale wszystko skrzętnie chowają za fasadą pieniędzy i klasy, które ponoć mają. Jeżeli naprawdę będziesz chciała się ze mną skontaktować, to musisz to zrobić sama. Nie tak trudno dowiedzieć się o czyjeś przeszłości, jeżeli bardzo Ci zależy. Oceń mnie a będzie wiedziała, gdzie szukać – dodała już na odchodnym, ponownie się odwracając. Chwilę później jednak sama zawróciła i stanęła naprzeciwko Amelii – I jeszcze jedno – rzuciła słodkim tonem – Jeżeli chcesz wydawać się choć trochę tajemnicza, to wyprostuj się, unieś dumnie głowę, a nie chowaj jej nisko, jakbyś tylko drżała przed spotkaniem z nim. Patrz się ludziom prosto w oczy, nawet jeżeli w środku cała się trzęsiesz. Oni wcale nie muszą o tym wiedzieć – tymi słowami pożegnała zaskoczoną Amelie, kierując się do wyjścia.
Wcześniej planowała małą pogawędkę z Nicolasem, jednak rozmyśliła się. O wiele zabawniej będzie jak to on do niej przyjdzie. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:34:25 08-08-14 Temat postu: |
|
|
30. NADIA
Felipe Diaz, stary znajomy oraz eks wspólnik w interesach jej męża, nieżyjącego już od ponad roku. Ilekroć wspominała tragiczną śmierć Dimitria, nie potrafiła zapanować nad ogarniającym ją przygnębieniem. Roztrząsanie przykrych wydarzeń z przeszłości wciąż było dla Nadii bardzo bolesne. Jako młode małżeństwo zamieszkali w Meksyku, tu w Valle de Sombras, gdzie czas płynie wolniej, niż gdziekolwiek indziej. Mieli tyle wspólnych marzeń, planów… Niestety, nie wszystkie zdążyli spełnić czy też zrealizować. „Życie jest tak cholernie krótkie i kruche” – zawsze powtarzała sobie w myślach, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że może to spotkać kogoś z jej bliskiej rodziny. Nigdy nie miała kochających rodziców, bo wychowała się w Domu Dziecka, ale kiedy wyszła za mąż, to się zmieniło. Teściowie przyjęli ją pod swój dach bardzo ciepło, a także obdarzyli ogromną troską i miłością, zupełnie jakby była ich rodzoną córką. Rok później zamieszkała z mężem w Puerto Rico, gdzie się urodziła i wraz z upływem kolejnych miesięcy/lat, zorientowała się, że były to tylko pozory. A już na pewno wiedziała, kim są ci ludzie, kiedy Dimitrio odszedł na tamten świat. Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa wojna pokoleń i nie tylko… Wróciła więc do Meksyku, by się zemścić.
Teraz siedziała na przyjęciu organizowanym przez Felipe, trzymając w dłoni kryształowy kieliszek, z którego powoli ubywał szampan. Dostała zaproszenie z racji tego, że była wdową po jego jedynym (najlepszym jakiego miał) wspólniku, a poza tym zawsze raczej lubiła rodzinę Diaz, dlatego nie widziała nic złego w tym, żeby nie skorzystać z okazji. Tym bardziej, że w jej sytuacji obracanie się w Wyższych Sferach, sprzyjało okolicznościom. Było, nie było, prawie wszyscy jej wrogowie przybyli, by pochwalić się swoją obecnością, a to doskonała okazja, by zmieszać to całe towarzystwo z błotem. Dosłownie. Postanowiła wziąć też ze sobą Amelię, wiedząc, że ona także może jej pomóc w zemście na rodzinie Barosso. Na razie jednak wolała nie zdradzać jej jeszcze żadnych szczegółów swojego planu z obawy, że coś pójdzie nie tak. Wyjaśniła więc tylko kobiecie ogólnie, o co jej chodzi i na jaki efekt końcowy liczy. Póki co, to musiało jej wystarczyć. Po jakimś czasie zostawiła ją samą, bo miała do załatwienia pewną ważną sprawę, która nie mogła już dłużej czekać.
Wodziła wzrokiem po twarzach poszczególnych gości. Jednych znała od lat, drugich kojarzyła tylko z widzenia, trzecich zaś nienawidziła z całej duszy. W sekundzie jej gałki oczne zatrzymały się w jednym miejscu i zaczęły uparcie wpatrywać się z pogardą w postać byłego teścia. Siwy, starszy człowiek, wydawać by się mogło, że nic nie ma na sumieniu. Fernando Barosso jednak potrafił doskonale się maskować i pewnie dlatego, mieszkając w jego domu, Nadia nie od razu zauważyła jego ciemną stronę. Ludzie mówią, że żona od niego uciekła, ale Nadia za bardzo w to nie wierzyła. Trochę poznała tę kobietę i wiedziała, że jest tak samo zepsuta jak ten jej pożal się Boże mężulek. Była prawie pewna, że za jej zniknięciem czai się jakaś głębsza tajemnica i zamierzała ją poznać, ale to nie był ani czas, ani miejsce. Tym razem ktoś inny był jej głównym celem. A mianowicie Nicolas Barosso, na którym właśnie zawiesiła swój uporczywy wzrok.
Wstała od stolika i z dumnie podniesioną głową, podążyła w jego kierunku. Stał oparty o mur posesji, szukając czegoś w kieszeni. Nadia zaśmiała się pod nosem, kiedy ujrzała, że mężczyzna wkłada sobie do ust papierosa. Palenie tytoniu, samo w sobie nie było ani dziwne, ani zabawne. Po prostu w jego wykonaniu wyglądało to żałośnie. Zanim zdążył się zorientować, brunetka znalazła się tuż przy nim i jednym ruchem sprawiła, że teraz to ona trzymała w swoich krwistoczerwonych wargach jego niepodpalone jeszcze uzależnienie.
- Masz ogień, cukiereczku? – zapytała, przekładając go na chwilę między palec wskazujący a środkowy i wysilając się na czarujący uśmiech.
Nicolas spojrzał na nią zdezorientowany, jakby nie wiedział, skąd ona się tutaj wzięła, ale po chwili, gdy reakcja szokowa minęła, już całkiem swobodnie wyjął z kieszeni marynarki złotą zapalniczkę z wygrawerowanymi na niej imionami wszystkich swoich dotychczasowych kochanek (wcale się z tym nie krył). Przynajmniej Nadia z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że nie zalicza się do tego ciasnego grona naiwnych panienek, które całą chmarą przewinęły się przez jego łóżko. Mężczyzna podpalił jej papierosa, którym jeszcze chwilę temu miał nadzieję delektować się w samotności. Brunetka zaciągnęła się mocno jeden raz, by po trzech sekundach uwolnić płuca od niechcianego samobójstwa. Ze świstem wypuściła dym wprost na twarz swojego towarzysza i zaśmiała się gorzko.
- To niesamowite, jaki wciąż potrafisz być szarmancki, a zarazem taki dwulicowy. – kobieta od razu przeszła do ataku. – Czy Amelię też uwieczniłeś na tej wiekowej, lecz zapewne wartej miliony, złotej zapalniczce? – spytała, wskazując palcem na przedmiot, który zamknął w stalowym uścisku prawej dłoni i nie kryjąc przy tym ironii.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz… – szukał sposobu, żeby wykręcić się od odpowiedzi. Nie zdziwiło jej to. W końcu cała rodzina Barosso uciekała zawsze wtedy, kiedy zadawano im niewygodne pytania. Oprócz jednej osoby.
- Ach, czyżby? – uśmiechnęła się od ucha do ucha, choć w środku aż ją skręcało, żeby kopnąć go w jaja, zamiast bawić się z nim w kotka i myszkę. – A ja myślę, że doskonale wiesz, o kim mówię. Jednak nie o niej chciałam z Tobą porozmawiać. A przynajmniej na razie.
Po jej słowach, dało się zauważyć, że Nicolas odetchnął z ulgą, jakby bał się rozmowy na temat Amelii Cornado Duarte. I słusznie, bo z jej opowieści, a także wiadomości z innych źródeł, Nadia wiedziała, jak bardzo skrzywdził tę dziewczynę. Miał też na sumieniu śmierć własnego brata, a zarazem jej ukochanego męża. A takich zbrodni się nie wybacza. Nigdy!
- Nie ciesz się tak, Nicolasie. – twardo przywróciła go na ziemię. – Jeśli myślisz, że zapomniałam o wypadku Dimitria, to się grubo mylisz, kochany. Wiem, że to nie był przypadek i że maczałeś w tym swoje brudne paluchy, więc lepiej przyznaj się teraz, bo jak nie to zrobię ci taką scenę, jakiej jeszcze w życiu nie widziałeś! – podniosła nieco głos, by zmusić go do powiedzenia prawdy.
Złapał ją za nadgarstek i zaprowadził w bardziej ustronne miejsce, by nie musiał znosić rzucanych w jego kierunku podejrzliwych spojrzeń gości.
- Skąd wniosek, że byłbym zdolny do czegoś tak okrutnego? – zapytał, starając się zachować pozory i dobrą minę do złej gry.
- Może stąd, że wyciągnąłeś mnie z tego uroczego przyjęcia w jakieś zarośla i mówisz niemal szeptem? – podjęła jego strategię.
- Posłuchaj. – zbliżył się do niej na niebezpieczną odległość, tak że wystające z krzaków gałęzie wbijały jej się w plecy. – Nie zabiłem twojego męża, jasne?
- Oczywiście. Jak słońce! – zakpiła, odpychając od siebie mężczyznę i odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.
- To jeszcze nie koniec, Barosso. Przekonasz się, że nie warto ze mną zadzierać. – powiedziała do siebie. |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 2:48:59 10-08-14 Temat postu: |
|
|
31. LIA
Powolnym krokiem przemierzyła tak dobrze jej znany korytarz w „ośrodku” Ignacia Sancheza. To był jej drugi dom, a może tak naprawdę jedyny jaki miała. Niemal od razu poczuła się tak jakby wcale stąd nie wyjeżdżała. Przez te wszystkie lata niewiele się tu zmieniło, nie licząc podniszczonych podłóg, odpadającego miejscami tynku ze ścian i wyblakłych już kolorów. To miejsce bez wątpienia wymagało generalnego remontu, na który nie było Ignacia stać. Zajęcie jakiego się imał nie przynosiło żadnych dochodów, a brak funduszy był jednym z największych problemów.
Przystanęła przed ciężkimi żelaznymi drzwiami i pchnęła je mocno. Niemal natychmiast uderzył ją panujący tu i tak dobrze jej znany zapach skóry zmieszanej z potem i wszechobecnym fizycznym wysiłkiem. To tu spędziła większość czasu wyładowując swoją frustrację, ból, gniew i rozgoryczenie. Dawała upust emocjom, pozwalał łzom płynąć i zawsze wychodziła stąd lżejsza psychicznie. To była jej ostoja. Nie sam ośrodek Ignacia, ale właśnie ta sala treningowa, w której spędzała godziny dziennie gotowa przyjąć każdy wysiłek jaki jej fundował Nacho. Wtedy tego potrzebowała, a teraz? Nie wyobrażała sobie dnia bez boksu. Potrzebowała tego by się oczyścić, uspokoić, wyciszyć. Jedni czytają, inni biegają, są też tacy którzy słuchają muzyki czy spędzają czas poza miastem. Ona kochała boks i to co jej dawało kilka godzin tłuczenia w skórzany worek treningowy.
Oparła się ramieniem o ścianę i rozejrzała dookoła przesuwając wzrokiem, bo ćwiczących dzieciakach. Jej spojrzenie jednak zatrzymało się dłużej na chłopcu, który samotnie stał przed workiem treningowym uderzając w niego rytmicznie i starając się, ze wszystkich sił by chociaż odrobinę drgnął. Bezskutecznie. Miał zaciętą minę. Zmarszczone brwi, zaciśnięte szczęki i zmrużone oczy świadczyły tylko o wielkiej determinacji. Lia niemal czuła jego frustrację, którą emanował. Był bardzo szczuplutki, koszulka na ramiączkach, którą ubrał była na niego za luźna, a spodenki zasłaniały większość chudych nóg. Wyglądał bardzo niepozornie, ale Lia wiedziała, lepiej niż ktokolwiek inny, że to co widoczne dla oka nie zawsze jest adekwatne do tego co człowiek ma w sobie.
Kiedy usłyszała czyjś chichot, jej wzrok automatycznie powędrował w prawo. Grupka chłopców niewiele starszych od niego, stała kilka metrów dalej patrząc na niego z litością i śmiejąc się szyderczo. Wytykali go palcami i rzucali pod jego adresem słowa, które każdego dzieciaka są w stanie demotywować. Chłopiec opuścił ramiona i zgarbił się tak jakby próbował schować się w jakieś niewidzialnej skorupie starajac się jednocześnie być niewidocznym dla ludzi dookoła. Sama kiedyś taka była. Zahukana, niepewna siebie, zakompleksiona. Pamiętała jak wczoraj moment kiedy tak jak ten chłopiec przed nią, stała samotnie przed workiem i starała się wykrzesać z siebie cokolwiek więcej ponad to co udawało jej się osiągnąć. Słyszała za plecami obraźliwe słowa przechodzących chłopców i rady by poszła bawić się lalkami zamiast pakować się tam gdzie jest miejsce mężczyzn. Pamiętała jak dziś chwilę kiedy u jej boku pojawił się ktoś, kto wtedy dał jej więcej niż dobrą radę. Sprawił, że uwierzyła, że nie ma rzeczy niemożliwych. Był od niej starszy o jakieś siedem lat i już wtedy mógł uchodzić za przystojniaka bo oglądały się za nim panny z miasteczka. Emanował jakąś tajemnicą, nonszalancją i arogancją, ale było w nim coś jeszcze. Być może to urok osobisty, albo to „coś” co sprawia, że człowiek przestaje być „jakiś”. Wołali na niego „El Vengador” i odkąd sięgała pamięcią, bywał u Ignacia codziennie. Swego czasu była dla niego tylko podlotkiem, a ona jako dziecko marzyła by kiedyś stanąć z nim w ringu i pokazać mu, że słabiutka dziewczynka też potrafi pokazać na co ją stać. Mogła się założyć, że nawet jej nie pamiętał, a jeśli nawet to za żadne skarby świata nie powiedziałby, że wyrośnie na kogoś takiego. Chciałaby zobaczyć jego minę gdyby tylko wiedział kto dzisiaj omal go nie potrącił, gdy szedł ulicą pogrążony we własnych myślach. To małe miasteczko, więc tak naprawdę było tylko kwestią czasu kiedy się spotkają. Być może będzie miała nawet okazję stanąć z nim na ringu w kumpelskim sparingu. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. W tej chwili jednak postanowiła zrobić to co kiedyś ona sama otrzymała całkiem bezinteresownie. Odepchnęła się od ściany i powolnym krokiem podeszła do chłopca.
- Cześć – przywitała się. Chłopiec cały się spiął i odwrócił się do niej patrząc podejrzliwie, nie bardzo wiedząc o co tak naprawdę chodzi. Lia uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Cześć – odparł po czym odwrócił wzrok i wlepił go w grupkę nadal śmiejących się z niego starszych chłopców. Miała ochotę skopać im tyłki i nauczyć odrobinę pokory, ale zamiast tego postanowiła zrobić coś zupełnie innego.
- Też kiedyś to robiłam – powiedziała swobodnie czym niewątpliwie zwróciła jego uwagę. Przyglądał się jej z zaciekawieniem jednocześnie marszcząc brwi. Lia kiwnęła głową w stronę którą chwilę wcześniej spoglądał.
- Przejmowałam się takimi zaczepkami – wyjaśniała a chłopiec skinął ze zrozumieniem głową, ale nie odezwał się słowem. zupełnie tak jakby wcale jej nie ufał. Lia nie dziwiła się temu ani trochę. Mogła się tylko domyślać, że nie miał łatwego życia wśród rówieśników – nie powiem ci, żebyś się tym nie przejmował, bo wiem, że to wcale nie jest takie proste – odezwała się po chwili. Chłopiec spojrzał na nią niepewnie analizując każde słowo – musisz chyba sam dorosnąć do tego by dojść do wniosku czego nie warto brać do siebie – dodała uśmiechając się łagodnie, a chłopiec westchnął bezradnie w odpowiedzi – kiedy byłam w twoim wieku niemal na każdym kroku wdawałam się w bójki, żeby tylko pokazać chłopcom, że nie jestem wcale gorsza od nich – wzruszyła nonszalancko ramionami i spojrzała mu w oczy – miałam tylko z tego powodu większe kłopoty, ale w końcu byłam dziewczyną – wywróciła teatralnie oczami śmiejąc się pod nosem. Chłopiec po raz pierwszy odkąd do niego podeszła uśmiechnął się lekko. Zrobił to jednak na tyle niezauważalnie, że gdyby nie wpatrywała się w niego intensywnie, wcale by tego nie zauważyła.
- Wiem coś o tym, bo mam starszą siostrę – przyznał cicho zerkając na nią ukradkiem – oni zawsze mi dokuczają, a siostra broni mnie kiedy tylko widzi co się dzieje – wyjaśnił z gniewem w głosie i kopnął w worek wiszący przed nim – mam dosyć tego, że to starsza siostra musi mnie bronić – burknął z frustracją.
- Totalny obciach co? – zapytała Lia przekrzywiając głowę i przyglądając mu się z ciepłym uśmiechem. Chłopiec skinął głową i spojrzał na nią, ale szybko spuścił wzrok starając się ukryć rumieniec wypełzający mu na policzek. Lia udała jednak, że tego nie dostrzegła. Zdawała sobie sprawę z tego, że przyznanie się do czegoś takiego, a tym bardziej fakt, że starsza siostra staje w jego obronie jest dla niego upokarzające – jak masz na imię? – zapytała po prostu.
- Miguel – odparł chłopiec unosząc głowę i patrząc na nią już nieco odważniej.
- Pokazać ci coś? – zwróciła się do niego przygryzając policzek od środka. Kiedy Miguel energicznie pokiwał głową, a w jego oczach zabłysła iskierka nadziei, nie czekała dłużej. Podeszła do niego i stanęła za nim – stań w delikatnym rozkroku – poleciła po czym pochyliła się delikatnie i klepnęła go w prawe udo – daj tą nogę do przodu, a lewą do tyłu … właśnie tak – pochwaliła kiedy bez mrugnięcia okiem wykonał każde jej polecenie. Lia położyła mu dłonie na ramionach – ugnij delikatnie nogi, a teraz skup się na swoim celu – powiedziała. Miguel skinął głową w odpowiedzi wlepiając czarne spojrzenie w skórzany worek przed sobą – zrób wdech, a kiedy wyprowadzasz cios zrób wydech – dodała i odsunęła się od niego by dać mu swobodę ruchów – teraz spróbuj uderzyć Miguel – poleciła. Chłopiec zrobił wdech i nie czekając ani chwili dłużej uderzył odzianą w rękawicę pięścią w worek. Worek zakołysał się lekko od ciosu, a Miguel widząc to odwrócił się do niej gwałtownie z ogromnym błyskiem zadowolenia w oku i szerokim uśmiechem na twarzy, który spowodował, że pod Lią ugięły się kolana. W tej właśnie chwili zrozumiała, że nie mogła postąpić inaczej i cieszyła się, że zdecydowała się do niego podejść. Z czystej ciekawości spojrzała na grupkę chłopców, którzy do tej pory śmiali się niemal do rozpuku. O dziwo w tej chwili odwrócili wzrok w innym kierunku i udawali, że są pogrążeni w jakieś mało ważnej rozmowie między sobą. Lia ucieszyła się, że Miguel utarł im nosa, nawet jeśli w tej chwili zrobił to z jej pomocą.
- Ćwicz dalej a będzie dobrze – powiedziała uśmiechając się do niego i przybijając z nim piątkę.
- Spotkam cię tu jeszcze? – zapytał Migeul z nadzieją w głosie wpatrując się w nią wielkimi czarnymi oczami. Lia skinęła głową i zmierzwiła mu przydługie włosy ręką.
- Jasne – rzuciła swobodnie – będę wpadać na pewno, ale teraz muszę lecieć – mrugnęła do niego i oddaliła się tyłem machając mu jeszcze na pożegnanie. Miguel uśmiechnął się po czym stanął znów przed workiem i zaczął ćwiczyć stosując się od każdej jej wskazówki. Lia odwróciła się i ruszyła przez salę w stronę gabinetu Ignacia. Dopiero kiedy pomogła Miguelowi zrozumiała dlaczego Ignacio poświęcił tak wiele dla dzieciaków. Radość w ich oczach i uśmiech jakim są w stanie obdarzyć człowieka były bezcenne. Dla tego jednego momentu można rzucić wszystko. Miała tylko nadzieję, że życie tego chłopca jest inne od tego jakie jej zafundowała własna matka. Chciała by mieć pewność, że będzie na tyle silny by poradzić sobie z otaczającym go światem i okrutnymi ludźmi, których na pewni spotka na swojej drodze. Chciała wierzyć, że dla Miguela powrót do domu jest radosny. Czekająca z obiadem mama przywita go czułym pocałunkiem w głowę, ojciec uśmiechnie się klepiąc go w ramię z dumą, a starsza siostra zawsze i wszędzie go obroni, nawet jeśli sama często mu dokucza.
Kręcąc głową odwróciła wzrok i przełykając gorzkie łzy, odetchnęła głęboko i zamrugała kilkakrotnie by się uspokoić. Nie było to wcale takie proste, ale ona rzadko płakała i nie zamierzała tego zmieniać. Przez lata nauczyła się, że łzy są niczym innym jak oznaką słabości i bezradności, a ona nigdy nie chciała tak się czuć. Nigdy więcej. Nawet na pogrzebie matki nie uroniła, ani jednej łzy i nie wiedziała czy powinna się tego wstydzić, bo nie na pewno nie czuła się z tego powodu winna. Odepchnęła od siebie przykre wspomnienia karcąc się za to w duchu. Być może były sprawy, które ją bolały i zawsze tak będzie, ale roztkliwianie się nad sobą nie było żadnym wyjściem.
Przystanęła przed uchylonymi drzwiami i niemal natychmiast dobiegły ją dźwięki pianina. Uśmiechnęła się do swoich myśli i delikatnie pchnęła drzwi. W niewielkim prowizorycznym gabinecie przy wiekowym pianinie, które swoje już przeżyło, siedział Ignacio całkowicie pochłonięty graną przez siebie melodią. Nie chcąc mu przerywać Lia oparła się ramieniem o framugę wsłuchując się w płynącą muzykę. Uwielbiała kiedy Nacho zasiadał do pianina, wtedy czuła się bezpieczna i spokojna. Niestety rzadko to robił, zazwyczaj kiedy coś go martwiło, dręczyło, albo niepokoiło. W ten sposób starał się zebrać myśli i rozluźnić. Lia jako dziecko chłonęła więc takie chwilę kiedy tylko miała ochotę. Zastanawiała się tylko co tym razem nie daje spokoju jej mentorowi. Kiedy muzyka ucichła Sanchez westchnął ciężko i zamknął klapę piania po czym wstał i odwrócił się w kierunku drzwi. Gdy ją dostrzegł stanął jak zamurowany przez dobrą chwilę, ale szybko odzyskał rezon uśmiechając się szeroko i rozkładając ramiona w powitalnym geście. Lia poczuła się jak dziecko i niema natychmiast wpadła w jego objęcia. To tam zawsze czuła się bezpieczna i mimo wszystko ….. kochana.
- Lia … - wyszeptał z ojcowską czułością tuląc ją do siebie mocno i głaszcząc po włosach. Zupełnie jakby bał się, że jeśli tylko ją puści zniknie mu po raz kolejny. Oboje trwali tak przez chwilę, aż w końcu Lia odsunęła się od niego delikatnie i spojrzała mu w oczy zaszklonym wzrokiem.
- Nie sadziłem, że tu jeszcze wrócisz – przyznał szczerze głaszcząc ją po policzku. Lia spuściła wzrok i wzruszyła ramionami starając się z całych sił by wyglądało to swobodnie. Zrobiła kilka kroków w głąb gabinetu rozglądając się dookoła po dobrze jej znanym wnętrzu, które nic a nic się nie zmieniło.
- Jeszcze niedawno sama tego nie wiedziałam – odparła i zerknęła na Nacho. Oparł się o biurko biodrami i skrzyżował ręce na piersi przyglądając jej się bacznie przez cały czas milcząc. Wyglądał tak jakby chciał wyczytać z jej twarzy wszystko co chce wiedzieć. Lia zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby próbowała nie była w stanie go oszukać. Po pierwsze nie chciała tego robić, bo on zawsze był wobec niej w porządku, a po drugie przed jego uważnym spojrzeniem nic się nie ukryje. Był zbyt dobrym obserwatorem i zbyt dobrze ją znał. Ciężko było go oszukać. Odwróciła wzrok i spojrzała na wiszący na ścianie portret w srebrnej ramce, narysowany ołówkiem.
- Jeszcze to masz? – zapytała przelotnie na niego spoglądając. Nacho przechylił głowę na bok i uśmiechnął się ciepło.
- Nie co dzień mam okazję podziwiać niespotykany talent mojej podopiecznej – przyznał. Lia uśmiechnęła się w odpowiedzi i westchnęła – co się dzieje? – zapytał w końcu. Dziewczyna przygryzła dolną wargę wahając się przez moment. Szybko stwierdziła jednak, że nie ma sensu owijać w bawełnę. To nigdy nie leżało w jej naturze, więc spojrzała na niego niepewnie.
- Muszę odnaleźć mojego ojca – wypaliła. Nawet jeśli Ignacio był zaskoczony nie dał tego po sobie poznać. Skinął ze zrozumieniem głową i podrapał się po brodzie – muszę to zrobić dla siebie, ale potrzebuję pomocy – przyznała podchodząc do niego nie odrywając spojrzenia od jego intensywnych brązowych tęczówek – nie mam nikogo innego – dodała cicho z nadzieją w głosie. Nacho przez chwilę , która zdawała się trwać wieczność patrzył jej w oczy przeszywając ją spojrzeniem niemal na wskroś. W końcu wyciągnął dłoń i kładąc jej na ramieniu pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Możesz na mnie liczyć – powiedział uśmiechając się krzepiąco, a Lia od razu się rozluźniła i uśmiechnęła się blado – popytam tu i tam, może się czegoś dowiem – stwierdził mrużąc oczy i patrząc w okno – ale być może będzie nam potrzebna pomoc jeszcze kogoś – zauważył zerkając na nią. Lia skinęła głową dając nieme przyzwolenie – masz się gdzie zatrzymać? – zapytał wyczekująco na nią patrząc. Lia założyła włosy za ucho i pokręciła głową – w takim razie zatrzymasz się u mnie, a później jeśli będziesz chciała znajdziesz sobie coś innego – zadecydował za nią mrugając porozumiewawczo i uśmiechając się szeroko.
- Nie chce robić problemu – powiedziała zagryzając dolną wargę, ale kiedy Nacho uniósł wymownie brwi i popukał się palcem w czoło parsknęła śmiechem. Ignacio pokręcił głową z niedowierzaniem i zachichotał pod nosem.
- To ja pójdę po swoje rzeczy – rzuciła kierując się do drzwi. Zanim jednak wyszła odwróciła się jeszcze marszcząc brwi.
- Czy Christian wrócił do Valle de Sombras? – zapytała zaciekawiona. Ignacio westchnął i krzyżując ręce na piersi spojrzał w okno.
- Owszem – szepnął – wrócił by znaleźć Laurę – wyjaśnił. Lia zrobiła wielkie oczy i zamarła w bezruchu.
- Jak to znaleźć Laurę? – zapytała nie bardzo rozumiejąc co się właściwie stało.
- To bardziej skomplikowane, ale w skrócie mogę powiedzieć, że Laura przepadła jak kamień w wodę – stwierdził pocierając kark i patrząc na nią zmęczonym wzrokiem. W tej chwili Lia zrozumiała co spędzało jej mentorowi sen z powiek.
- To niemożliwe – powiedziała kręcąc głową i błądząc gdzieś wzrokiem – przecież …. – urwała marszcząc brwi i przygryzając policzek od środka. Jak to możliwe, że Laura zaginęła? Nic z tego nie rozumiała, a co gorsza intuicja jej podpowiadała, że coś tu jest nie bardzo nie tak. Chyba będzie musiała porozmawiać z Christianem szybciej niż myślała i bynajmniej nie o wspólnym spotkaniu na ringu.
Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 0:11:33 11-08-14, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:33:45 12-08-14 Temat postu: |
|
|
32. COSME
Sam nie wiedział, czy podjął właściwą decyzję. Od tak wielu lat nikt nie przekraczał progu tego domu, żadna ludzka stopa nie stanęła na podłodze El Miedo poza tymi należącymi do właściciela - a teraz miała się tu panoszyć jakaś kobieta? I do tego całkowicie obca?
Nie, błąd. Ariana obca nie była. Spędziła tu przecież już jedną noc. Cosme nie miał pojęcia, że przeszłe kilka godzin było bezsenne dla ich obojga - chociaż on zdołał w końcu zasnąć, kiedy świt rozjaśnił już niebo za oknem. A fakt, że dziewczyna zdecydowała się tu wrócić i na dodatek poprosić go o pracę, sprawił, że Zuluaga nabrał do niej coś na kształt szacunku. Dobrze wiedział, że wśród mieszkańców Valle de Sombras budził strach. Być może nie pośród wszystkich, ale zdarzało się, że ludzie - i to czasem nawet niektórzy dorośli - dosłownie uciekali co sił na jego widok.
Wiedział, co tak naprawdę jest powodem tego, że Ariana po raz kolejny przed nim stanęła. To, że nie zdążyła jeszcze nasłuchać się tych wszystkich opowieści, jakie szeptano za jego plecami. Jak tylko pozna przynajmniej część z nich, zabierze swoje manatki i tyle ją zobaczy.
Na razie jednak była tutaj. Cosme, sam nie za bardzo wiedząc, od czego należy zacząć porządkowanie jego domu, machnął po prostu ręką w nieokreślonym kierunku i powiedział:
- W takim razie...posprzątaj tutaj.
Wyszedł z pomieszczenia z dziwnym przeświadczeniem, że nie powinien przyjmować swoich gości w szlafroku. Postanowił, że szybko się przebierze, a następnym razem...Zaraz, jakim następnym razem? Nie zamierza przecież przyjmować tutaj nikogo więcej. Nigdy!
- Pomoc domowa, pomoc domowa - mruczał pod nosem, przeglądając szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Nie zależało mu co prawda na opinii Ariany - przynajmniej nie w takim sensie, w jakim mężczyźnie zależy na opinii kobiety - ale nie chciał wyglądać jak przybysz z zamierzchłych czasów. Wybrał w końcu coś, co w miarę spełniało jego oczekiwania - żeby zakupić coś nowego, musiałby nie tylko opuścić rezydencję, ale i odwiedzić sklep z ubraniami, co wiązało się z przejściem przez całe miasto - i poszedł do swojego "miejsca obserwacyjnego" przy oknie, skąd dzień wcześniej dojrzał zmokniętą Arianę, pukającą do jego drzwi.
- Jakim cudem brama była otwarta? - spytał się siebie Zuluaga. - Przecież zamyka się automatycznie po kilku sekundach.
Dawniej czas ten był nawet nieco krótszy, ale Cosme wydłużył go z powodu małego wypadku, jaki zdarzył się kilka lat temu. Mianowicie właściciel El Miedo nieco zbyt wolno wchodził na teren własnej posiadłości i brama - okazując całkowity brak szacunku - po prostu zamknęła się za szybko, uderzając go w pośladki. Zuluaga odwrócił się wtedy, niepomiernie zdumiony tym, co się stało i to właśnie tego dnia zdecydował się pomajsterkować nieco przy urządzeniu. Działało perfekcyjnie - aż do teraz.
Schylił się do szafki, gdzie zamontował całość i zrozumiał.
- El Gato, ty głupi kocie!
Oczywiście. Biały, puszysty kot o imieniu El Gato - co znaczyło to samo, co gatunek zwierzęcia, czyli po prostu kot - panoszył się w samym środku mebla, blokując przycisk powodujący otwieranie wrót do El Miedo. Spał sobie wygodnie, całym cielskiem przygniatając wspomniany już guzik.
- Wynocha stąd! - właściciel domu nie był zachwycony swoim odkryciem, mało tego - z przerażeniem zdał sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Skoro Ariana opuściła rezydencję bez jego wiedzy i zrobiła to poprzedniego dnia, to drzwi były otwarte przez całą noc i poranek i nie zmieniło się to do tej pory! A co, jeżeli poza Arianą wszedł tutaj ktoś jeszcze?
Zanim przegonił kota, który wcale nie miał zamiaru opuszczać swojego ulubionego miejsca, minęło kilkanaście dobrych minut i kosztowało to Cosme wiele nerwów...i włosów, gdyż El Gato - zapewne mszcząc się nie tylko za obudzenie go, ale i za to, że jego przyszywanemu panu nigdy nie chciało się wymyślać dla niego prawdziwego imienia - skoczył, lekko wystraszony, na głowę Zuluagi i nie omieszkał pobuszować przez moment w jego fryzurze. W końcu zwierzak opuścił zarówno biednego Cosme, jak i pokój i poszedł spać gdzie indziej, będąc jedyną istotą, która wchodziła i wychodziła z El Miedo kiedy tylko chciała i sobie tylko znanymi ścieżkami. Kiedyś Zuluaga z nudów próbował go śledzić, ale jego wysiłki spełzły na niczym już po kilku minutach.
Z obolałą czaszką i mordem w oczach "El Loco" - w tym momencie naprawdę mógł przypominać kogoś, kto zasłużył na taki przydomek - wrócił do Ariany. Dziewczyna nadal czyściła podłogę, mając na głowie jakąś szmatkę, zapewne do ochrony włosów przed kurzem. Obok niej stało wiadro pełne wody i jakichś mydlin. Widać było, że ciężka praca wcale jej nie zniechęca, a wręcz przeciwnie, cieszy. Spojrzała na wchodzącego Cosme, zmrużyła oczy na widok tego, co w tym momencie ozdabiało jego głowę, ale nie odezwała się słowem. Nie znała zwyczajów pana domu, być może właśnie w ten sposób układał sobie rano włosy?
Zauważył jej spojrzenie i postanowił się nieco wytłumaczyć – a nuż Ariana przestraszy się na tak wczesnym etapie swojej pracy i ucieknie, a on zostanie sam...i do tego z na wpół wyczyszczoną podłogą? Tak naprawdę czystość pomieszczenia była tylko wymówką, w głębi serca po prostu chciał, by tu została, ale za nic by się do tego nie przyznał. Poza tym chochlik w duszy wciąż szeptał mu, że możliwa jest każda opcja i wcale się nie zdziwi, jeżeli okaże się, że dziewczyna tak bardzo zabiegała o pracę w El Miedo, bo w jakiś sposób chciała go skrzywdzić. Kto wie, może tak naprawdę dobrze wie, kim jest gospodarz i jaką miał przeszłość, a to wszystko jest tylko...
- Nie...Nie dajmy się zwariować...- szepnął sam do siebie, zapatrzony w niespotykany obrazek – człowieka w jego domu.
- Mówił pan coś? – Ariana spytała grzecznie, nie przerywając pracy. – Tutaj, na podłodze, trochę nie za bardzo słychać i...
- Nie, nie! – Cosme otrząsnął się z zadumy. – Tak tylko...głośno myślałem. Ten sok, o którym wspomniałaś...Gdzie są pomarańcze?
- Już go przygotowałam! – uśmiechnęła się promiennie, rzucając okiem na pracodawcę, ciekawa jego reakcji. Zauważyła, że zamarł na moment, jakby zaskoczony szybkością jej działań, po czym podszedł do stolika, na którym rzeczywiście stał dzbanek pełen świeżego soku z owoców. Cosme nalał sobie szklankę i wypił z nieukrywaną rozkoszą.
- Dobre – stwierdził, nie dając po sobie poznać, że był to jeden z najlepszych soków, jaki pił do tej pory w życiu. Nie wspomniał również ani słowem o tym, że jest to jego ulubiony napój. Najlepiej, jeżeli zostanie nieco schłodzony...dokładnie tak, jak właśnie zrobiła to Ariana. – To ja...pójdę przygotować jakieś śniadanie.
- Nie! Mowy nie ma! – zaprotestowała głośno, Zuluaga aż drgnął na dźwięk stanowczości w jej głosie. – To znaczy...chodziło mi o to, że już skończyłam czyścić podłogę, a skoro ja tu jestem pomocą domową, to do mnie należy przygotowywanie posiłków i...
- Ach, tak, tak, prawda – z reakcji Cosme wyglądało na to, że dopiero teraz zaczyna zdawać sobie sprawę, jak bardzo zmieni się jego życie w przeciągu kilku najbliższych dni. – Ale ty...lodówka...to znaczy...- zagubił się nieco.
- Proszę się o nic nie martwić, jak już wspominałam, zrobiłam małe zakupy i na dzisiaj przewidziałam naleśniki z syropem z agawy. Co prawda słyszałam wiele plotek, że nie jest tak do końca zdrowy i w ogóle, ale ja go bardzo lubię i dlatego chciałam, żeby pan również go spróbował. Przynajmniej na moich naleśnikach, bo sam syrop z pewnością już pan jadł.
Mówiąc to, wstała, wyprała brudną od czyszczenia podłogi szmatkę, wylała wodę z wiadra i odstawiła je na miejsce, cały czas kontynuując swój wywód:
- A do tego kawę, ja bardzo lubię kawę, ale nie wiem, jak pan, bo przecież jeszcze...
Z tymi słowami udała się do kuchni, Zuluaga zrobił to samo, utrzymując bezpieczną odległość, kompletnie ogłuszony potokiem słów dziewczyny. Nie, żeby mu to w jakiś sposób przeszkadzało...
Rozsiadł się na jedynym krześle w starej kuchni i obserwował, jak Ariana przygotowuje wspomniane naleśniki. Nie był co prawda pewien, czy na posiadanej przez niego patelni da się jeszcze cokolwiek usmażyć, ale dziewczyna była przewidująca i po prostu kupiła swoją.
- O rany. Nie przyniosłam syropu. Został w torbie. Proszę tutaj potrzymać, ja zaraz wracam! – odezwała się nagle, praktycznie zmuszając Zuluagę do reakcji. „El Loco” wstał, chwycił rączkę patelni i próbował sobie przypomnieć, jak się smaży naleśniki. Pamiętał, oczywiście, samą technikę, ale nie robił tego już od tak dawna, bał się, że próba skończy się kompletną porażką i nie tylko zmarnuje produkty przyniesione przez Arianę, ale na dodatek ośmieszy się w jej oczach.
Z niemałym zadowoleniem stwierdził, że nie poszło mu jednak aż tak źle i dwa wielkie naleśniki wylądowały na przygotowanych wcześniej talerzach. Zabierał się za smażenie trzeciego, ale jego umysł splatał mu figla i zamiast otaczających go kuchennych akcesoriów i wiktuałów przedstawił mu przed oczami kolejne wspomnienie. Tamta Kobieta...Ona też lubiła naleśniki...Oczami duszy widział, jak siedzą przy jednym stole, w restauracji, a Ona, zamiast zamówić coś dużo bardziej elegantszego, wybiera po prostu naleśniki. Uwielbiała je we wszelakich postaciach, a on kochał patrzeć, jak je zjada. Po prostu. [link widoczny dla zalogowanych] – wcześniej nie miało znaczenia, że bardziej interesowało ją i cieszyło to, co je, a nie towarzystwo Cosme.
Zadumał się całkowicie, przypominając sobie ich ostatni wspólny posiłek – ostatni, kiedy rozmawiali spokojnie, kiedy jeszcze byli parą, kiedy jeszcze nie miał pojęcia, że niedługo ciśnie mu w twarz te straszne, okrutne słowa:
„Ty pokrako! Czy naprawdę myślisz, że kiedykolwiek cię kochałam? Czy naprawdę sądzisz, że można kochać kogoś takiego, jak ty? Że cokolwiek poza twoimi pieniędzmi mnie w tobie pociągało? Że nie brzydziły mnie twoje pieszczoty? I jeszcze coś, panie Zuluaga! Zabieram ją ze sobą, zabieram naszą córkę, nie chcę, aby kiedykolwiek miała z tobą styczność, musi zapomnieć, że kiedykolwiek miała cię za ojca! Nie próbuj nas odnaleźć, bo przysięgam, ci, jeżeli to zrobisz, poślę cię do więzienia za napastowanie!”
Zupełnie tego nie rozumiał. Owszem, kłócili się czasem, ale – przynajmniej z jego strony – nigdy nie były to jakieś większe kłótnie, ot, zwyczajne różnice zdań na jakiś temat. Ale tamtego wieczora wszystko runęło. Nie obchodziło jej, [link widoczny dla zalogowanych] miała za nic to, że w pewnym momencie aż się skrzywił, bo serce na moment odmówiło mu posłuszeństwa. Nie dbała o to, że błagał ją, by chociaż nie zabierała mu córki. By przynajmniej pozwoliła mu ją odwiedzać. A na sam koniec dowiedział się czegoś, co zdruzgotało go już całkowicie – nienawidziła własnego dziecka! Nie usunęła ciąży tylko i wyłącznie dlatego, że Cosme mógłby się o tym dowiedzieć i pozbawić ją środków finansowych, jakie tak ochoczo przeznaczał na utrzymanie ukochanej i ich wspólnej córeczki. Gardziła maleństwem do tego stopnia, że nie zamierzała się nią nawet opiekować, wspomniała coś o domu dziecka, czy czymś takim.
[link widoczny dla zalogowanych] czekając, łudząc się, że to wszystko mu się śniło, że Tamta Kobieta wróci się, odwoła to, co wykrzyczała i przynajmniej odda mu dziecko. Ale nie, na próżno. Jedyne, czego się doczekał, to tylko to, że wezwana przez nią w końcu policja kazała mu opuścić budynek.
Wrócił do rzeczywistości – i do kuchni – dopiero wtedy, kiedy jedna łza spadła mu na blat. I dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ale było już za późno. Nieużywany od wieków palnik zdecydował się zbuntować i niedrożnymi drogami wypuścić w powietrze trujący gaz. Zuluaga już pewnego czasu czuł zawroty głowy, ale zrzucił winę na bezsenną noc i nękające go od kilku dni wspomnienia związane z dziesiątą rocznicą śmierci Tamtej Kobiety. Za kilka sekund Cosme „El Loco” Zuluaga osuwał się już bezwładnie na podłogę, nieprzytomny, wypuszczając z ręki łyżkę do naleśników, która z głośnym hukiem upadła tuż obok jego ciała.
I tylko samotny, smutny i przypalony naleśnik był świadkiem tego, co się wydarzyło. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:18:10 12-08-14 Temat postu: |
|
|
33. ARIANA
Oddychała powoli tlenem podanym jej przez ratownika medycznego, czując miarowe kołysanie, kiedy karetka pogotowia zjeżdżała ze wzgórza. Na szczęście szybko zareagowała, kiedy znalazła swojego nowego pracodawcę nieprzytomnego na kuchennej posadzce. Sama odczuwała tylko lekkie zawroty głowy - nie zdążyła zatruć się gazem, który wydzielał się z zepsutej kuchenki.
Ariana czuła się osobiście odpowiedzialna za ten niefortunny wypadek. Gdyby nie jej chęć przypodobania się szefowi i usmażenie naleśników, może nigdy by do tego nie doszło. Pewnie minęły wieki odkąd właściciel domu na wzgórzu używał tej kuchenki, trzeba było najpierw sprawdzić czy jest sprawna, ale wtedy o tym nie myślała.
Cosme Zuluaga leżał koło niej na noszach z maską tlenową na twarzy. Ratownicy wymieniali między sobą jakieś medyczne terminy, ale Ariana była zbyt zdenerwowana, żeby ich zrozumieć - zresztą, i tak nie znała się na medycynie. Miała nadzieję, że kiedy jej pracodawca się obudzi, nie zmiesza jej z błotem i nie wyrzuci na bruk. Bądź, co bądź wypadek nie był umyślny.
Do miasteczka jechali zaledwie kilka minut. Za karetką pogotowia przemierzającą ulice Valle de Sombras odwracały się ciekawskie spojrzenia mieszkańców, bo rzadko zdarzały się tutaj takie sytuacje, ale Ariana nie mogła tego widzieć. Kiedy dojechali do niewielkiej kliniki medycznej, zawroty głowy zdążyły minąć, ale wyrzuty sumienia pozostały - pan Zuluaga nadal był nieprzytomny.
- Jest pani z rodziny? - zapytał lekarz dyżurny, kiedy Cosme został ułożony na jednym ze szpitalnych łóżek i podłączony do kroplówki oraz przeróżnej aparatury.
Ariana spojrzała na medyka szklistymi oczami i pokręciła głową w odpowiedzi.
- Pracuje u niego od niedawna. To mój szef - wyznała, naginając nieco prawdę. Uznała jednak, że "od niedawna" brzmi znacznie lepiej niż "od dzisiaj". - Wyzdrowieje, prawda? - dodała z obawą.
- To nic poważnego. Na szczęście nie nawdychał się za dużo gazu. Szybko pani zareagowała. Teraz potrzebuje odpoczynku i dużo tlenu. - Lekarz uśmiechnął się dobrodusznie i poklepał Arianę po ramieniu, aby ją pocieszyć. - Pogotowie gazowe już się wszystkim zajęło, bez obaw. Potrzebuję jednak kilku informacji o pacjencie. Jego godność?
- Zuluaga... Cosme Zuluaga. - Ariana wpatrzyła się w rękę lekarza, która zawzięcie skrobała coś na karcie pacjenta i która nagle zadrżała tuż nad papierem. - Coś nie tak? - zapytała, widząc lęk w oczach medyka.
- Nie... Nic takiego. Proszę się nie martwić. - Lekarz schował długopis do kieszeni i przywołał na twarz uśmiech, tym razem jednak niezbyt szczery, a raczej wymuszony.
Ariana zauważyła, że kiedy odchodził rzucił jeszcze raz wylęknione spojrzenie w stronę Cosme, leżącego w szpitalnym łóżku, a po chwili pobiegł do pielęgniarek, żeby wymienić z nimi kilka uwag przyciszonym głosem. Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą i usiadła na krześle, tuż przy panu Zuluadze.
- Niech się pan nie martwi. Następnym razem kupię jakieś gotowe danie. - Niezdarnie poklepała mężczyznę po dłoni, a zaraz potem wzdrygnęła się ze strachu, kiedy usłyszała cichy szept.
Cosme nie ocknął się, ale najwidoczniej majaczył. Trudno było zrozumieć jego słowa, bo nadal miał na sobie maskę tlenową. Ariana delikatnie ją uchyliła, próbując odgadnąć słowa swojego szefa. Nic jednak z nich nie zrozumiała. Bredził coś o jakimś kocie i przycisku, a później próbował powiedzieć coś jeszcze. Brzmiało to jak jakieś imię, ale dziewczynie nie udało się go dokładnie zrozumieć.
Poprawiła mu więc maskę z tlenem i wygładziła pościel na szpitalnym łóżku. Choć tyle mogła dla niego zrobić.
***
Valencia, 15 lat wcześniej
10-letnia dziewczynka spoglądała z napięciem na nauczycielkę, rozdającą prace domowe. Dzisiaj miała się dowiedzieć, jaką ocenę dostanie za swoje opowiadanie. Czuła, że dała z siebie wszystko i miała nadzieję, że zostanie doceniona.
Nie była orłem, miała raczej przeciętne stopnie, ale z hiszpańskiego czuła się naprawdę mocna - szczególnie jeśli chodzi o literaturę. Przeczytała więcej książek niż wszyscy uczniowie z jej klasy razem wzięci. Mama pewnie by ją zabiła, gdyby wiedziała, że podkradała jej książki z domowej biblioteczki - znajdowały się w niej lektury dla dorosłych i Ariana miała surowy zakaz zaglądania do nich. Nie byłaby jednak sobą, gdyby od czasu do czasu nie chwyciła po coś z wyższej półki. Miała już dosyć książek dla dzieci, a Harry'ego Pottera znała już na pamięć. Pociągała ją prawdziwa literatura.
Miała szczęście, że tata lubił ją rozpieszczać. Czasami udawało mu się kupić powieści znanych autorów po przecenie i przemycić do domu tak, żeby jego żona tego nie zauważyła. Pani Santiago uważała, że jej córka jest jeszcze za młoda na takie lektury, ale jej mąż wiedział, że nigdy nie jest za wcześnie na rozwijanie w sobie pasji.
Tym razem Ariana była naprawdę dumna ze swojego dzieła. Włożyła w to opowiadanie dużo pracy i była ciekawa, jak zostanie odebrane przez nauczycielkę. Ku jej zdumieniu, panna Gutierez nie była wcale zadowolona. Kazała zostać jej po lekcji, żeby omówić jej wypracowanie.
- Ariano, twoje opowiadanie jest... - Wyraźnie zabrakło jej słów do jego opisania. - Niezwykłe. Pełne zawiłych porównań i metafor.
Dziewczynka nie bardzo rozumiała. Skoro było tak dobre, to po co nauczycielka kazała jej zostać po lekcji?
- Obawiam się jednak, że nie jest to praca samodzielna. Będę musiała zadzwonić do Twoich rodziców.
- Słucham? - Ariana nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Ale... Panno Gutierez... To jest moje opowiadanie, sama je napisałam!
- Nieładnie jest tak kłamać, Ariano. - Brwi nauczycielki złączyły się w jedną grubą linię i wyglądała teraz naprawdę przerażająco. - Jeszcze dzisiaj zadzwonię do twoich rodziców i powiadomię ich o tym incydencie. Powinni mieć na tyle przyzwoitości, by nie pisać wypracowań za córkę. Szkoła jest po to, żeby się uczyć. Na nic to wszystko jeśli nie jesteś w stanie wykonać pracy samodzielnie.
- Kiedy ja nie kłamię, pani profesor! - Dziewczynka była bliska płaczu. - Proszę mi uwierzyć, to moja własna, samodzielna praca! Te wszystkie odwołania i aluzje do innych dzieł literackich to też mój pomysł! Przysięgam!
- Mam uwierzyć, że 10-letnie dziecko czytuje Oscara Wilde'a czy Shakespeare'a? Albo że rzeczywiście od deski do deski przeczytałaś "Don Kichota" Miguela de Cervantesa? Nie bądź śmieszna! - Panna Gutierez prychnęła i odłożyła opowiadanie Ariany na biurko.
- Kiedy ja naprawdę... - Dziewczynka nadal próbowała się tłumaczyć, a w jej oczach błyszczały łzy.
- Dosyć już! Jeszcze jedno słowo i będę zmuszona powiadomić o tym dyrektora. A teraz idź na zajęcia i zejdź mi z oczu...
Ariana ocknęła się z rozmyślań. Siedziała w poczekalni z kubkiem gorącej kawy z automatu, a raczej wrzątku z nutą lekkiego aromatu, bo trudno było nazwać ten napój kawą. Oczy jej się zamykały i żałowała, że tej nocy nie mogła spać. Zawsze tak miała, kiedy znajdowała się w nowym miejscu, a atmosfera grozy panująca w domu Cosme z pewnością nie dodawała jej otuchy. Nie mogła też liczyć na to, że pan Zuluaga zacznie jej śpiewać kołysanki. Miała nadzieję, że w końcu przyzwyczai się do tego miejsca. Tej nocy nie mogła tam jednak wrócić. Nie mogła zostawić swojego pracodawcy samego w szpitalu w otoczeniu wrogo nastawionych do niego ludzi.
Błogosławiła jasne światło jarzeniówki oświetlające korytarz kliniki - skutecznie udaremniało jej zaśnięcie. Aby oderwać się od ponurych myśli i zmęczenia, postanowiła poobserwować personel i nielicznych pacjentów tego malutkiego szpitala, czy może raczej przychodzi. Zawsze ją to uspokajało. W wypożyczalni video, gdzie pracowała jeszcze do niedawna, często to robiła.
Dochodziły do niej strzępy rozmów pielęgniarek. Czuła na sobie ich spojrzenia, ale postanowiła nie reagować.
- ...podobno pracuje u "El Loco", dasz wiarę? - mówiła jedna z kobiet w białym fartuszku, nachylając się do swojej towarzyszki. - Chyba nie jest tutejsza, co ty na to?
- A bo ja wiem, Clementino... Jestem w pracy sześć dni w tygodniu. Nie mam czasu chodzić na miasto. Może jest stąd, a może nie jest, ale czy to moja sprawa? - Druga pielęgniarka nie wydawała się zainteresowana Arianą w takim samym stopniu jak Clementina.
- Jak możesz, Dolores?! Przecież to jest sensacja! Nie zdziwiłabym się, gdyby "El Loco" miał z nią romans. A może ją więzi w tym swoim ponurym dworze? Piękna i bestia... To by pasowało. - Clementina wpatrzyła się w przestrzeń głęboko się nad tym zastanawiając. - Nie wiem, co ta dziewczyna mogłaby widzieć w tym szaleńcu. To musiało być porwanie. Albo przez ten wyciek gazu totalnie jej na mózg padło.
- Wiesz co, Clementino? Może lepiej podaj sobie rękę ze starą Martinez. Ta wiedźma tak samo jak ty wtyka nos w nie swoje sprawy... A teraz wybacz, mam dużo pracy. - Dolores ostentacyjnie odwróciła się od koleżanki i ruszyła do pacjenta, który właśnie wychodził z pokoju zabiegowego, nakładając w pośpiechu koszulkę.
- Oszalałeś, chłopcze? Musisz leżeć! To świeże rany, same się nie zagoją. - Dolores z troską podeszła do młodego mężczyzny i chciała poprowadzić go do łóżka, ale ten zwinnie jej się wyrwał i z zawadiackim uśmiechem na ustach oznajmił:
- Do wesela się zagoi, Dolores! Nie pękaj, jeszcze cię kiedyś odwiedzę.
Dolores spłonęła rumieńcem, na co Ariana nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Oj, Hugo, Hugo... Wpędzisz mnie do grobu... Pędzisz na tej swojej diabelskiej maszynie na złamanie karku i prędzej czy później stanie ci się krzywda! I nie mówię tu tylko o tych siniakach i zadrapaniach. Powinieneś chociaż założyć kask... - Pielęgniarka pokiwała głową z niedowierzaniem na widok uśmiechniętej twarzy chłopaka, który nie zdawał się przejmować ranami.
Chłopak nazwany Hugo pocałował pielęgniarkę w czoło i wtedy Ariana po raz pierwszy zobaczyła go w całej okazałości.
- Hej, to ty! - krzyknęła, zanim zdołała się powstrzymać. - Podwiozłeś mnie do miasta, kiedy miałam problem z autem!
Mężczyzna odrzucił przydługie kruczoczarne włosy do tyłu i jeszcze raz uśmiechnął się zawadiacko.
- Ah, tak... Pamiętam cię - czerwony gruchot, tak?
- Volkswagen - poprawiła go, nieco urażona tym określeniem jej ukochanego samochodu. - Mówiłeś, że nie jedziesz do miasta...
- Bo nie jechałem. Jestem tu tylko przejazdem. Drogi wokół Valle de Sombras świetnie nadają się do jazdy na motorze. - Hugo uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale musiało mu to sprawić ból, bo szybko złapał się za żebra. - Kiedyś zabiorę Cię ze sobą. Samemu jeździ się świetnie, ale w tandemie też jest hardcorowo.
- Raczej spasuję. Jeśli po jednej przejażdżce mam trafić do szpitala... Sam rozumiesz.
- Jak chcesz. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz gdzie mnie szukać - Hugo puścił do niej oczko, a Ariana parsknęła śmiechem.
- Tak właściwie to nie wiem... Ale bez obaw. Na razie chcę żyć, ale jeśli kiedykolwiek najdzie mnie ochota na śmierć w wielkim stylu, na pewno cię znajdę.
- Zawsze do usług. - Hugo zgiął się w ukłonie i uśmiechnął się szeroko, po czym udał się do wyjścia, nie zważając na niezadowolone miny Dolores i Clementiny.
"Co za dziwny człowiek" - pomyślała Ariana uśmiechając się do własnych myśli. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:01:42 13-08-14 Temat postu: |
|
|
34. NADIA
Siedziała w swoim przytulnym, niezbyt dużym mieszkanku na szerokim parapecie z podciągniętymi nogami i obmyślała plan zemsty na rodzinie Barosso. Znudzona towarzystwem wyszła z przyjęcia, jeszcze zanim się ono skończyło i choć minęło od tamtej pory kilka godzin, ona wciąż czuła niesmak po rozmowie z Nicolasem. Była pewna, że to on stoi za śmiercią jej męża, bo zawsze zazdrościł bratu, że życie ułożyło mu się znacznie lepiej, niż jemu. Poza tym nienawidził go, bo Dimitrio był synem Fernando z nieprawego łoża. A żeby było śmieszniej, kiedyś próbował nawet odbić mu Nadię, jednak ona za mocno kochała mężczyznę, za którego wyszła, więc nie dała się omotać Nicolasowi. Teraz dziękowała Bogu, że obdarzył ją tak wielkim rozumem, bo za nic w świecie nie chciała być jedną z jego kochanek, których imiona uwiecznił na złotej zapalniczce. Przeszło jej przez myśl, że zrobił to, bo zaczynała mu szwankować pamięć. Ale co się dziwić, skoro założył sobie harem…
Z rozmyśleć wyrwał ją sygnał nowej wiadomości na poczcie elektronicznej. Niechętnie zwlekła się z parapetu i usiadła przy laptopie. Przypomniała też sobie, że na imprezie zostawiła Amelię, ale była przekonana, że kobieta świetnie sobie sama poradzi i zrozumie jej nagłe zniknięcie. Zacznie się o nią martwić dopiero, kiedy dziewczyna nie wróci na noc. No chyba, że znalazła już sobie jakieś inne lokum, w co Nadia wątpiła.
Brunetka jednym kliknięciem myszki otworzyła zamkniętą kopertę, widniejącą na ekranie przenośnego komputera. Już po przeczytaniu kilku pierwszych słów, zbladła.
"Zabij El Vengadora. On musi umrzeć."
Oto co zawierała cała wiadomość. Dwa krótkie zdania, ale za to jak bardzo wymowne. Spojrzała jeszcze raz na jej treść i dosłownie ciarki przeszły przez jej ciało. Zastanawiała się, w którym momencie swojego życia stała się płatnym zabójcą, bo niczego takiego nie pamiętała. Bez wątpienia owe „zlecenie” trafiło do jej skrzynki mailowej przez przypadek, bo innego wytłumaczenia nie potrafiła znaleźć. Szczerze wątpiła, by był to jakiś spam promujący nowy rodzaj broni, a słowa, które przeczytała to hasło reklamowe. Brzmiało to tak niedorzecznie, że tylko kompletny kretyn by w to uwierzył. Ale nie Nadia. Poza tym miała wrażenie, że gdzieś już słyszała przezwisko „El Vengador”, nie mogła sobie tylko przypomnieć gdzie. Postanowiła więc dowiedzieć się więcej na jego temat i ostrzec go przed ewentualnym zamachem. Takich gróźb nie można było ignorować i choć nie dotyczyły one bezpośrednio jej skromnej osoby, czuła się teraz jakby odpowiedzialna za życie tego człowieka. Może nie było to zbyt mądre posunięcie z jej strony, że chciała odszukać Mściciela, bo jego ksywka pozostawiała wiele do życzenia i mógł się on okazać nawet jakimś członkiem gangu ulicznego, ale zawsze była raczej odważna. Zresztą, co jej szkodziło zaryzykować? Przecież raz się żyje! I choć obecnie powinna zająć się innymi sprawami, to po prostu nie miała do tego głowy, gdyż cały czas jej umysł zaprzątało niemałe zaskoczenie. Chcąc zapomnieć o tym chociaż na chwilę, Nadia zaczęła przeglądać wiadomości sprzed miesiąca, które już dawno trafiły do kosza, a który jakimś cudem nie został jeszcze opróżniony. Natknęła się tam na jednego nieprzeczytanego maila od panny Ariany Santiago. Zdziwił ją fakt, że wcześniej go nie zauważyła i że omyłkowo znalazł się on w śmieciach, ale wytłumaczyła to przemęczeniem. Fakt, ostatnio zbyt często i długo pracowała, dlatego dobrym pomysłem byłby wypoczynek gdzieś poza miasteczkiem Valle de Sombras. Każdemu przydałaby się odrobina wytchnienia, a już w szczególności jej. Brunetka jednak była uparta jak osioł i nie chciała stąd wyjeżdżać, dopóki nie doprowadzi do szczęśliwego bankructwa całej rodziny Barosso. To nie był w prawdzie jej jedyny plan, ale najlepsze chciała zostawić sobie na deser. I słusznie.
Otworzyła wiadomość od Ariany, po czym przeczytała jej treść, a następnie ściągnęła sobie na dysk dołączony plik z opowiadaniem. Dwieście stron powieści pochłonęła w niemal całą noc. Była pod wrażeniem niezwykłego talentu dziewczyny, ale jednak miała dla niej też kilka cennych uwag na temat jej stylu. Na szczęście panna Santiago podała swój numer telefonu komórkowego, więc z nawiązaniem kontaktu nie powinno być żadnego problemu. Zanim więc nad ranem Nadia zasnęła z wyczerpania, zdążyła jeszcze zadzwonić do autorki tegoż dzieła. Z racji tego, że było jeszcze bardzo wcześnie, nagrała się jej na automatyczną sekretarkę.
- Witam, panno Ariano Santiago. Z tej strony Nadia de la Cruz, właścicielka wydawnictwa „Atrapar los sueños”, do którego wysłała pani miesiąc temu rękopis swojej książki. Przepraszam za opóźnienie, ale ostatnio byłam trochę zajęta. Jeśli jest Pani nadal zainteresowana wydaniem swojej książki, proszę się ze mną skontaktować. Widzę w Pani nie lada potencjał. Dzisiaj po południu, jak odeśpię nieprzespaną noc, pojadę do wydawnictwa i będę tam do późnego wieczora. Proszę przyjść, będę czekać. A więc mam nadzieję do zobaczenia, panno Santiago. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:07:09 13-08-14 Temat postu: |
|
|
Dubel
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:15:53 13-08-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:28:36 13-08-14 Temat postu: |
|
|
35. CHRISTIAN
Przyjaciółka z Internetu? W dodatku taka, która martwi się o swoją wirtualną znajomą?
Prychnął pod nosem na tę niedorzeczność i pokręcił głową z niedowierzaniem. Za żadne skarby świata nie potrafił w to uwierzyć. Może dlatego, że sam nie miał przyjaciół? Że jego jedynym przyjacielem swego czasu było Suzuki, a od kiedy okrutny los zabrał mu ukochaną kobietę, był sam jak palec? Że z zasady nie przywiązywał się do ludzi, a nawiązując nowe kontakty zawsze dbał o to, by jego relacje z ludźmi nie wykraczały zbytnio poza granice zwykłej znajomości na przysłowiowe „dzień dobry” i nigdy nie zabiegał o czyjąkolwiek sympatię?
Nie wykluczał, że dziewczyny rzeczywiście poznały się w sieci – Lali zawsze przecież miała smykałkę do nowinek technologicznych, a już zwłaszcza tych związanych z Internetem – ale w głowie mu się nie mieściło, że ktokolwiek jest w stanie oderwać się od swojego dotychczasowego, jak zakładał, w miarę ułożonego życia, by pojechać do obcego kraju i szukać swojego internetowego znajomego tylko dlatego, że ten przestał odpisywać na jego maile. Wirtualne znajomości miały jego zdaniem właśnie to do siebie, że dziś były, a jutro już nie. Z drugiej strony, kryjąc się pod jakimiś wymyślonym nickiem, można było albo zupełnie szczerze i anonimowo wyżalić się komuś, kto zasiadł akurat po drugiej stronie monitora, może gdzieś na drugim końcu świata, albo bez większych konsekwencji udawać kogoś kim się nie było. Ten kij miał dwa końce i miał wrażenie, że o ile na jednym końcu była Lali, o tyle na drugim, wcale nie musiała siedzieć tylko ta „mała”, która nie raczyła mu nawet zdradzić swojego imienia. Laura mogła poznać w ten sposób wiele osób, a jedna z nich być może postanowiła wykorzystać ją do jakichś swoich celów. Tak czy siak, trudno mu było uwierzyć, że dziewczyna zupełnie bezinteresownie szuka Lali i martwi się o nią, choć nie potrafił do jej zainteresowania jego młodszą siostrą dorobić na chwilę obecną żadnej ideologii. Nie sądził, by dziewczyna była jakimkolwiek zagrożeniem – po prostu zbyt dobrze patrzyło jej z oczu. Poza tym – sądząc właśnie po jej oczach, w których oprócz strachu przed nim i zaintrygowania samą sytuacją w jakiej się znalazła, zobaczył najszczerszą troskę – zdecydowanie nie była typem człowieka, który potrafi kłamać jak z nut i udawać cokolwiek.
Jeśli jednak sądziła, że pozbędzie się go tak łatwo, nie doceniła go. Pozwolił jej wierzyć, że całkowicie satysfakcjonują go jej wyjaśnienia i puszcza ją wolno, po czym ruszył za nią. Valle de Sombras, w przeciwieństwie do niej, znał przecież jak własną kieszeń i lepiej niż ktokolwiek inny potrafił nie rzucać się w oczy. Postanowił mieć ją na oku i dowiedzieć się o niej czegoś, zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, iż była ostatnią osobą, z którą kontaktowała się Lali, a skoro jej szukała, to być może w jednej z wiadomości Laura wspomniała coś, co ją zaniepokoiło na tyle, że postanowiła przyjechać aż do Meksyku, by dowiedzieć się, co się dzieje z jej internetową przyjaciółką.
Zdziwił się, gdy minęła jeden z najtańszych moteli w miasteczku, a właściwie gospodę, w której można było wynająć obskurne pokoje za grosze, i główną drogą ruszyła poza miasteczko. Przez głowę przemknęło mu, że może miała tu kogoś, ale szybko odrzucił tę myśl – przecież gdyby tak było, nie wyglądałaby na tak zagubioną i z pewnością nie włóczyłaby się po miasteczku sama. Kiedy jednak skręciła w wąską dróżkę, prowadzącą do majestatycznej budowli na wzgórzu, która z wyglądu przypominała stare opuszczone zamczysko, a którą matki od zawsze straszyły niesforne dzieci, zaklął pod nosem. I wcale nie dlatego, że sam pamiętał, jak matka zawsze, gdy coś nabroił, wrzeszczała, że zamknie go w najwyższej wieży i wypuści dopiero, gdy zmądrzeje, a ojciec dokładał swoją cegiełkę i Drakuli i innych potworach, ale z uwagi na plotki, jakie dotarły do niego, kiedy wrócił do Valle de Sombras, a które zdawały mu się straszniejsze niż wszystkie opowieści rodziców, jakimi kiedykolwiek go straszyli. Stare kobiety na targowisku mówiły, że zamieszkuje tam szaleniec. Szaleniec, który częściej niż z ludźmi rozmawia ze zwierzętami, które zadomowiły się w ponurych murach El Miedo i dotrzymują mu towarzystwa.
Chodziły słuchy, że zamieszkujący tam mężczyzna stroni od ludzi, a swoją rezydencję opuszcza najczęściej wieczorami, kiedy udaje się na cmentarz. Jedni, którzy najwyraźniej chcieli wierzyć, że człowiek ten ma jednak sumienie twierdzili, że chodzi tam, by złożyć kwiaty na grobie ukochanej kobiety, a inni, dla których mimo wyroku sądu nadal był winny – by co dzień przeklinać Jej duszę oraz całą Jej rodzinę i rzucać na nią uroki. Jedni i drudzy zgodnie twierdzili, że kiedy po nocnej eskapadzie wraca w końcu do swego strasznego dworu, ciszę nocy przerywają, dochodzące zza zimnych, szarych murów, dźwięki panina, układające się w rozrywającą serce i przyprawiającą o dreszcze melodię. Zupełnie jakby mury El Miedo płakały nad jego losem.
Plotek było wiele, ale wszystkie były zbieżne co do jednego faktu – mężczyzna zamieszkujący El Miedo był szaleńcem, a dziewczyna zginęła z jego ręki, gdy postanowiła od niego odejść. Wszyscy znali historię tej nieszczęśliwej miłości z tragicznym finałem, każdy jej własną wersję, ale nikt już nie pamiętał – a może nie chciał pamiętać czy też bał się wypowiadać je na głos w obawie przed zemstą – nazwiska mężczyzny. Dla wszystkich był dziś po prostu „El Loco”.
Christian ze świstem wypuścił powietrze z płuc, widząc, że „mała” wchodzi na teren posiadłości „El Loco”. Kiedy w głowie zaświtała mu myśl, że może to właśnie ten człowiek jest odpowiedzialny za zniknięcie Laury, poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Zdawał sobie sprawę, że wszystkie opowieści mieszkańców na jego temat, trzeba podzielić co najmniej przez cztery, ale przecież w każdej plotce jest zawsze jakieś, mniejsze lub większe ale jednak, ziarenko prawdy. W pierwszym odruchu miał ochotę pobiec za dziewczyną i powiedzieć jej wszystko, co słyszał o tym człowieku, ale potem pomyślał, że może ona wie o wszystkim i wcale nie przeszkadza jej jego mroczna przeszłość. Postanowił najpierw dowiedzieć się czegoś o „El Loco” z pewnego źródła, a nie było pewniejszego i bardziej wiarygodnego źródła informacji w Valle de Sombras niż Ignacio Sanchez.
Niespiesznym krokiem ruszył więc w drogę powrotną do miasteczka. Gdy był już w pobliżu ośrodka Nacho, minęła go karetka, która pędziła na sygnale w stronę wzgórza. Christian zignorował jednak zupełnie ten fakt. Wygodniej było mu myśleć, że pewnie jakiś szalony motocyklista, na przykład jeden z tych dwóch, którzy minęli go, gdy śledził dziewczynę, a których ogólnie w Valle de Sombras było całkiem sporo jak na tak małą mieścinę, zaliczył właśnie jakieś przydrożne drzewo, niż że coś stało się w El Miedo, a on nie ostrzegł przyjaciółki swojej siostry przed potencjalnym niebezpieczeństwem, grożącym jej ze strony mężczyzny.
– Przyjaciółki? – Christian westchnął ciężko i zganił się za tę myśl. To przecież nie była żadna przyjaciółka tylko zwykła, internetowa znajoma jego siostry, której losem w ogóle nie powinien się przejmować.
Przewrócił oczami z irytacją, gdy przed wejściem do ośrodka, dostrzegł Kawasaki, które kilka godzin wcześniej o mało go nie rozjechało. Czując, że ciśnienie mu skoczyło, zrobił głęboki wdech, zacisnął szczęki i ruszył w stronę gabinetu Nacho.
– Kim jest kierowca Kawasaki, które stoi przed wejściem? – spytał bez ogródek, wchodząc do gabinetu.
– Cały Christian. Niby dziesięć lat starszy, a jakby ciągle ten sam, niesforny, żądny zemsty łobuziak – zaśmiał się Ignacio, obracając się w obrotowym fotelu przodem do swojego gościa. – W dodatku wciąż wchodzisz wszędzie bez pukania – bardziej stwierdził niż zapytał, starając się, by jego ton głos brzmiał choć trochę strofująco.
Christian wzruszył ramionami z miną niewiniątka i uśmiechnął się lekko. Ignacio jak nikt inny, potrafił sprawić, że całe napięcie gdzieś znikało.
– Kim on jest? – powtórzył swoje pytanie, już zupełnie rozluźniony.
– Kimś komu pomogłeś przed laty bardziej niż ci się wydaje – odparł tajemniczo Nacho. Christian zmarszczył czoło i chwyciwszy się pod boki, zaczął rytmicznie potupywać, ale jego przyjaciel nie zamierzał mówić nic więcej. Wzrokiem wskazał w stronę sali treningowej i wrócił do przeglądania dokumentów, zalegających jego biurko.
Suarez przez chwilę wpatrywał się w niego bez słowa. Czuł, że coś jest nie tak, że zadręcza Ignacia swoimi problemami, choć ten ma pewnie milion własnych, o których znając go nigdy z własnej woli nikomu nie powie.
Nacho, wyczuwając na sobie zaciekawione spojrzenie Christiana, powoli podniósł wzrok znad papierów.
– Co? – spytał.
– Masz kłopoty.
Ignacio westchnął i odchylił się na oparcie swojego fotela, nie spuszczając wzroku z Christiana.
– Każdy jakieś ma, sam wiesz to najlepiej – odparł, siląc się na obojętny ton, a kiedy Suarez spojrzał na niego wymownie, dodał: – Moje są bardziej przyziemne niż twoje. Wiesz, że z tego czym się zajmuję trudno się utrzymać, ludzie najczęściej płacą w naturze choć mamy XXI wiek, a ja mam na głowie jeszcze ośrodek, który nie przynosi żadnych dochodów, a generuje tylko coraz to nowe wydatki. Powinienem go zamknąć dawno temu, ale… – urwał a jego oczy zaszkliły się od łez. Nie chcąc, by Christian je dostrzegł, wstał z fotela i podszedł do okna. – To moje życie – powiedział cicho. – Moje i tych wszystkich dzieciaków – dokończył i uśmiechnąwszy się kwaśno, spojrzał na swojego rozmówcę przez ramię. – Nie mogę im tego zabrać, ale jestem tu wciąż tylko i wyłącznie dzięki skromnym datkom mieszkańców i ich pomocy. No i ochłapom jakie od czasu do czasu rzucają nam Diaz i Barosso.
– Jest aż tak źle? – spytał Christian, ale niezależnie od tego, jaka by nie była odpowiedź, wiedział już co zrobi z tymi wszystkimi pieniędzmi, z których sposobu zarobienia nie był wcale dumny.
– Nie martw się. Poradzę sobie. Jak zwykle – zakończył Nacho, zajmując miejsce w swoim fotelu. – O ile przestaniesz mi w końcu zawracać głowę – dodał, pochylając się nad papierami i wyganiając Christiana gestem ręki, przypominającym odganianie się od natrętnej muchy.
Suarez nabrał powietrza w płuca i ruszył w stronę sali treningowej, gotów przywołać do porządku szalonego motocyklistę, kimkolwiek by on nie był, jeśli będzie trzeba, nawet używając siły.
Gdy przy regałach ze sprzętem, zobaczył znajomą sylwetkę, jego usta momentalnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– Leo, draniu! – zawołał do mężczyzny, który odkładał właśnie sprzęt sportowy na półki.
– Christian! – Leo, odrzucił skakanki, które właśnie trzymał w dłoniach i natychmiast zamknął przyjaciela w niedźwiedzim uścisku.
– Nie sądziłem, że zjawisz się tak szybko – powiedział Suarez, poklepując mężczyznę po plecach.
– No wiesz, nie mogłem pozwolić ci czekać i narażać się na twoją zemstę, która niewątpliwie byłaby okrutna – odparł rozbawiony Leo. Christian również zaśmiał się szczerze, ale zaraz odsunął przyjaciela na odległość ramion i przyjąwszy postawę jak do walki, trącił go pięścią w prawe ramię.
– Za co?! – obruszył się Leo, stawiając gardę. Zbyt dobrze pamiętał jak celne i mocne potrafią być ciosy „El Vengadora”.
– Za to, że o mały włos mnie nie rozjechałeś kilka godzin temu – odparł Christian, wyprowadzając cios, który jednak trafił w szczelną gardę.
– Co? – zdziwił się Leo.
– Pstro! – fuknął Christian, przymierzając się do kolejnego ciosu. – Kawasaki…
– Niżej na nogach, Leo – dobiegł ich kobiecy głos. Christian odwrócił się za siebie, opuszczając gardę –. Zwód i prawy prosty – dokończyła dziewczyna, która stała oparta o framugę drzwi, z dłońmi splecionymi na piersiach. Suarez klapnął na drewnianą podłogę, kiedy cios wyprowadzony przez jego przyjaciela, trafił go w tors.
Leo nigdy nie był dobrym bokserem, a z fachowego słownictwa znał znaczenie tylko dwóch słów: trzymaj gardę. Zresztą, Ignacio zawsze powtarzał, że ma dwie ręce do wszystkiego. Uśmiechnął się głupio i wyciągnął dłoń, by pomóc przyjacielowi wstać. Christian posłał mu mordercze spojrzenie i sam podniósł się z podłogi. Nie znosił przegrywać, a teraz jeszcze świadkiem jego porażki była kobieta, co zezłościło go jeszcze bardziej. Właściwie to wszystko przez nią. Gdyby nie odwróciła jego uwagi, Leo nie miałby najmniejszych szans. Otrzepał spodnie i spojrzał w stronę, stojącej w drzwiach, filigranowej blondynki. Zmrużył oczy, starając się przypomnieć ją sobie z zamierzchłych czasów, ale nie potrafił przypisać tej ślicznej buźki do żadnej ze dziewczyn, które pamiętał z dzieciństwa.
– Nie pamiętasz mnie – bardziej stwierdziła niż spytała, robiąc kilka kroków w jego stronę. Dopiero teraz, widząc ją w pełnym świetle i patrząc jej prosto w oczy, przypomniał sobie …
– To nie jest miejsce dla dziewczyn! – warknął młody brunet, otoczony grupką, wtórujących mu kolegów, odpychając od worka treningowego wystraszoną, drobną, o wiele młodszą od siebie dziewczynkę, która zapragnęła nauczyć się boksować.
– Hej! – krzyknął w jego stronę Christian, odkładając hantle na podłogę. – Zostaw ją. Jesteś dumny z tego, że wyżywasz się na młodszych i słabszych od siebie? – spytał, stając między nim, a dziewczynką. – A może raczej z tego, że to tylko dziewczyna, co? Ma takie samo, a nawet większe prawo niż ty, by być tu i trenować, więc albo zamkniesz gębę i zajmiesz się czymś pożytecznym, albo spadaj. Chyba, że chcesz spróbować swoich sił z równym sobie – dodał, podchodząc do niego, niczym nastroszony kogut, z dumnie wypiętą do przodu piersią. – W ringu – dokończył, uśmiechając się cwano.
Młody brunet aż gotował się ze złości. Miał olbrzymią ochotę sprać go na kwaśne jabłko, ale nie miał pojęcia, że Christian już wtedy był niepokonany i choć bardzo się starał szybko skapitulował i opuścił ośrodek, jak zbity pies, z podkulonym ogonem.
– Jeśli chcesz, nauczę cię, jak się bronić przed takimi durniami – zwrócił się do dziewczynki, która z zaciśniętymi kciukami, obserwowała walkę, a kiedy ta ochoczo skinęła głową i uśmiechnęła się niepewnie, wpatrując się w niego z podziwem, objął ją ramieniem, jak starszy brat i poprowadził na pierwszą lekcję boksu. Imponował jej, widział to wyraźnie w jej oczach, ale wcale nie to kazało mu jej pomóc, choć mile połechtało jego próżność. Była w wieku jego siostry i patrząc jak panicz Alex Barosso znęca się nad nią, poczuł jakąś wewnętrzną potrzebę zaopiekowania się nią. Laura miała jego, a ta mała była sama i jak najszybciej musiała nauczyć się radzić sobie w życiu. Nie tylko z takimi kmiotami jak Barosso.
– Lia – wyszeptał nie dowierzając samemu sobie. Podopieczni Sancheza szybko zapominali, ile mu zawdzięczają. Niektórzy dzwonili od czasu do czasu, inni przysyłali kartki na święta, nieliczna grupka, odwiedzała Ignacia sporadycznie, a pozostali żyli tak, jakby nigdy nie istniał w ich życiu rozdział pt. Valle de Sombras. Lia zawsze chciała wyrwać się z tej mieściny i żyć zupełnie inaczej niż żyła jej matka, dlatego nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka.
– Nie sądziłam, że będziesz pamiętał moje imię po tylu latach – stwierdziła, uśmiechając się przyjaźnie.
– Nie zapominam imion pięknych kobiet – odparł z szelmowskim uśmiechem. – Nie uściskasz mnie?
– Daruj sobie – upomniała go, przyjmując postawę do walki. – Mogę sprzedać ci co najwyżej prawego sierpowego, a chyba pamiętasz, że był całkiem niezły – zaśmiała się, puszczając do niego oczko. Była teraz zupełnie inna niż tamta dziewczynka, którą pamiętał z dzieciństwa. Pewna siebie i tego, czego chce od życia, a do tego piękna i inteligentna. – Musimy pogadać – dodała już poważnym tonem, przypominając sobie, co ściągnęło Christiana do miasteczka.
– Ojciec mówił, że oboje macie tu jakieś swoje misje do spełnienia – wtrącił Leo, który stojąc między Christianem i Lią, objął oboje ramionami. – Myślę, że powinniście się udać na przyjęcie do Felipe Diaza.
– Niby po co? – spytała Lia.
– Słonko – Leo wymownie spojrzał jej w oczy, ale na dziewczynę jego czar wiecznego chłopca w ogóle nie działał i gdyby nie to, że traktowała go prawie jak brata, zarobiłby za to „słonko”. – W takim skupisku sławnych i bogatych można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy, których oni sami często nie wiedzą o sobie nawzajem.
Lia przygryzła wargę, analizując słowa Leo i ukradkowo zerkając kątem oka na Suareza.
– My nie jesteśmy ani sławni, ani bogaci – zauważyła.
– Ależ Christian jest sławny – odparł z uśmiechem Leo. – W pewnych kręgach – dodał, mrugając do przyjaciela. – A ty, słonko, jesteś piękna. To wystarczy.
Christian westchnął ciężko. Nie miał ochoty na żadne tego typu spędy, ale Leo miał rację.
– No już, słonko – ponaglił Leo, widząc minę przyjaciela, która mówiła sama za siebie. – Leć zrobić się na bóstwo. Nie możecie przegapić takiej okazji.
Lia westchnęła, wznosząc oczy ku niebu.
– Dobra, dajcie mi piętnaście minut – stwierdziła po chwili i szybkim krokiem opuściła salę treningową.
Mężczyźni popatrzyli na siebie, unosząc brwi po samą linię włosów, a kiedy dziewczyna zniknęła w korytarzu, roześmiali się w głos. Jednak kiedy wróciła po nieco ponad dziesięciu minutach, miny im zrzedły. Miała na sobie opięte, skórzane spodnie, dyskretnie połyskujący w świetle czarny top z odkrytymi plecami i głębokim dekoltem, wysokie buty i skórzaną kurtkę, którą przewiesiła przez ramię niczym modelka na wybiegu.
– I co chłopcy? Gotowi na zabawę?
Christian, który w międzyczasie zdążył pożyczyć od Leo ciemną koszulę i jeansy uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Wyglądasz jakbyś jechała na przejażdżkę motocyklową, a nie na uroczysty bankiet wyższych sfer – zauważył.
– Bo jedziemy motocyklem – stwierdziła, kolejny raz tego dnia wprawiając Christiana w zdumienie. – Kawasaki przed wejściem – wyjaśniła, widząc jego zdziwioną minę i rzuciła mu kluczyki. – Skoro jesteś sławny, to chyba będzie lepiej, jeśli ty poprowadzisz – dodała rozbawiona. – Ustalmy tylko czy mam grać głupią, naiwną, blondynkę, która pojęcia nie ma czym zajmuje się jej facet?
– Najlepiej będzie, jak będziesz sobą – powiedział Leo, widząc, że jego przyjaciel, tępym wzrokiem wpatruje się w kluczyki, a krew odpływa mu z twarzy.
– Skoro jedziemy motorem, to pożycz mi swoją kurtkę – zwrócił się w końcu do przyjaciela, uśmiechając się blado. – Czas wrócić do gry.
* * *
Kiedy nad ranem wracali z przyjęcia, oboje byli w świetnych humorach. Miny, jakie miały „elity” na ich widok, były bezcenne. Christianowi szczególnie zapadła w pamięć kobieta w krwistoczerwonej sukni. Lia aż musiała go szturchnąć w bok i kazać mu się przestać na nią gapić, bo nie potrafił oderwać od niej wzroku, czemu oczywiście zaprzeczył stanowczo. Kobieta jednak, choć miała na sobie wieczorowy strój, nie pasowała do pozostałych, wypacykowanych dam, przybyłych na przyjęcie. Była jakby wyrwana z innej bajki i bił od niej niespotykany chłód i… żądza zemsty.
Swój do swego ciągnie, pomyślał Christian, mimowolnie zerkając w stronę wzgórza, na którym we mgle majaczył niewyraźny zarys El Miedo. Już kiedy jechali do Felipe, zauważył, że w rezydencji nie palą się żadne światła, a kiedy na przyjęciu podsłuchał rozmowę dwóch kelnerek, jakoby właściciel zamczyska miał trafić do szpitala razem ze swoją służącą, którą zapewne więził, bo przecież nikt z własnej woli nie chciałby mieszkać w takim miejscu i pracować u tego szaleńca, postanowił sprawdzić to w drodze powrotnej.
– Zatrzymaj tutaj – zwrócił się do Lii, a kiedy dziewczyna zatrzymała swoje ukochane Kawasaki, ściągnął kask i zsiadł z motoru. – Muszę coś sprawdzić – wyjaśnił krótko. – Ty jedź i wyśpij się. Jak wrócę, wymienimy się informacjami.
Dziewczyna skinęła twierdząco głową i zsunęła wizjer swojego kasku.
– Lia! – zawołał Christian, nim zdążyła przekręcić manetkę z gazem. – Dzięki za miły wieczór – dodał, uśmiechając się czarująco, a kiedy dziewczyna pokręciła głową, zapewne wznosząc oczu ku niebu, zasalutował jej i skierował się w stronę El Miedo. Szarpnął za furtkę, ale kiedy okazało się, że jest zamknięta, bez zastanowienia przeskoczył przez płot. Bał się, że drzwi też będą zamknięte, a nie miał ze sobą swojego magicznego przybornika, bez którego nie mógłby wejść do środka. Ostrożnie chwycił za klamkę, przekręcił gałkę i odetchnął z ulgą, powoli otwierając drzwi. Gdy wszedł do środka, podłoga zaskrzypiała złowrogo, jakby chciała go ostrzec. Nic sobie z tego nie robiąc, nie zapalając światła, wszedł jednak dalej. Kierując się śladami, które dostrzegł na podłodze, trafił do kuchni, a kiedy jego wzrok spoczął na stojącym na stole dzbanku z sokiem, nie potrafił się oprzeć. Chwycił go oburącz i zrobił kilka dużych łyków.
– Niebo w gębie – stwierdził cicho, odstawiając na wpół opróżniony dzbanek na stolik i wycierając usta wierzchem dłoni. W tym samym momencie na podłodze zobaczył łyżkę do naleśników, patelnię, spalony naleśnik i rozbite szkło. Badawczym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Nigdzie jednak nie dostrzegł śladów walki. Była tylko jedna, ciemna plama na podłodze. Dotknął jej palcami i powąchał.
– Syrop z agawy – mruknął, uśmiechając się pod nosem na wspomnienie przysmaku z dzieciństwa. W tym samym momencie, ogarnęło go przeczucie, że nie jest sam, ale nim zdążył zareagować, poczuł uderzenie w tył głowy. Upadł na podłogę, która musiała być świeżo umyta, bo w jego nozdrza wdarł się zapach płynu do mycia. Nim stracił przytomność, jak przez mgłę, zobaczył stojącą nad nim, z chyba patelnią w dłoniach, kobiecą postać. Tę samą, która poprzedniego dnia nie zdradziła mu nawet swojego imienia.
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 23:16:03 13-08-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:41:20 13-08-14 Temat postu: |
|
|
[Post omyłkowy, do kasacji.]
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:01:35 14-08-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:03:42 14-08-14 Temat postu: |
|
|
36. ARIANA
Doktor Juarez zauważył ją przysypiającą w poczekalni i wysłał do domu, żeby mogła trochę odpocząć. Pan Zuluaga miał zostać na obserwacji przez całą noc. Dziewczyna nie chciała go zostawiać samego w otoczeniu tych złowrogo nastawionych i uprzedzonych do niego ludzi, ale i tak nie odzyskał jeszcze przytomności, więc nie było najmniejszego sensu siedzieć tam i czekać. Miała chociaż nadzieję, że pielęgniarka Dolores wykaże się odrobiną życzliwości i zajmie się Cosme jak należy.
Droga do domu na wzgórzu nie była przyjemna. Wciąż wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje, ale dobrze wiedziała, że to tylko wybujała wyobraźnia płata jej figle. To zabawne, że była w Valle de Sombras zaledwie od wczoraj a już zdążyła przeżyć więcej niż w San Antonio. Napawało ją to przerażeniem, ale też i ekscytacją - bądź co bądź jej przygody w Miasteczku Cieni stanowiły niezły materiał na książkę. Ale czy rzeczywiście warto poświęcić swoje zdrowie dla spełnienia marzeń? Ariana była pewna, że jeśli zostanie tu na dłużej to zwariuje. Awaria samochodu, zaginięcie Laury, napad w ciemnym zaułku, zatrucie jej świeżo upieczonego szefa - to było za dużo jak na jej skromne pokłady sił.
Nie spodziewała się jednak, że po powrocie do domu na wzgórzu czeka ją jeszcze jedna niespodzianka. Omal nie dostała zawału serca, kiedy zauważyła ciemną sylwetkę myszkującą po kuchni. Musiała jednak zachować trzeźwość umysłu i nie dać się zwariować, aby w miejscowej klinice nie przybyło tej nocy kolejnego pacjenta. Bez wahania chwyciła patelnie stojącą na felernej kuchence i zdzieliła nią włamywacza w głowę. Miała nadzieję, że to wystarczy i nie rozjuszy go jeszcze bardziej. Jeśli wierzyć animowanym bajkom dla dzieci, powinien teraz mieć gwiazdki przed oczami.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła, widząc jak intruz wije się po podłodze, trzymając się za obolałe miejsce i klnąc ile sił w płucach. - Jestem uzbrojona!
- Właśnie widzę! - odkrzyknął z wściekłością mężczyzna, próbując wstać, ale poślizgnął się na rozlanym syropie z agawy i ponownie runął jak długi na kuchenną posadzkę, przeklinając swoje beznadziejne położenie.
Ariana, nadal trzymając przed sobą w pogotowiu patelnię, pstryknęła włącznik światła, które natychmiast rozjaśniło pobojowisko w kuchni. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do jasności, mogła dokładniej przyjrzeć się włamywaczowi. Serce tłukło jej się w piersi i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje w ataku paniki, ale musiała być silna.
Mężczyzna zmrużył oczy i osłonił je przez światłem jedną ręką. Drugą cały czas trzymał się za głowę w miejscu, gdzie trafiła go patelnia.
- Oszalałaś, wariatko?! Chciałaś mnie zabić czy co? - krzyknął, krzywiąc się z bólu i sadowiąc się na podłodze - chyba stwierdził, że bezpieczniej jest nie zbliżać się do tej dziewczyny, kiedy jest "uzbrojona".
Ariana wyglądała w tej chwili jak jakaś parodia wojownika ninja - w jednej ręce trzymała patelnię, drugą zacisnęła w pięść i na ugiętych kolanach okrążała włamywacza, w którym rozpoznała Christiana - mężczyznę, który dziś rano przyparł ją do muru wypytując o Laurę.
- Nie podchodź! - ostrzegła go ponownie, widząc jak niezdarnie gramoli się na krzesło kuchenne.
Zmierzył ją tylko wzrokiem i sięgnął po resztę soku z pomarańczy, które dzisiaj rano dziewczyna przygotowała dla swojego pracodawcy. Nie zważając na jej oburzenie wypił wszystko jednym haustem i otarł usta rękawem.
- Czego tutaj szukasz? - zapytała Ariana nadal celując w niego patelnią i zachowując bezpieczną odległość. - Śledzisz mnie? Jesteś jakimś prześladowcą czy złodziejem? Nie mam pieniędzy...
- Nie chcę twoich pieniędzy - warknął, spoglądając na nią ze złością, ale i z lekkim rozbawieniem na widok bojowej pozy, którą przybrała.
- W takim razie, dlaczego buszujesz w nocy po moim domu? Dlaczego mnie śledzisz? Zaraz wezwę policję!
- To nie jest twój dom - zauważył Christian, pocierając się po głowie, która nadal niemiłosiernie go bolała. - A gdybyś chciała zadzwonić po policję, już dawno byś to zrobiła. A teraz, bądź tak łaskawa i zrób mi jakiś okład.
Przez chwilę Ariana miała zamiar sięgnąć do lodówki po lód i przyłożyć go rannemu, aby ulżyć jego cierpieniu, ale szybko otrząsnęła się z tej myśli. To ona tu była przecież ofiarą, a nie on! Ale taka już była - chęć pomagania innym była w niej zakorzeniona od dziecka. Czasami przeklinała siebie i swoją skłonność do altruizmu. Dla odmiany powinna wreszcie pomyśleć o swoich potrzebach.
- Pamiętam cię - powiedziała, mrużąc oczy i z uwagą przypatrując się przybyszowi.
- Brawo, masz świetną pamięć! - rzucił Christian z ironią. - Widzieliśmy się dzisiaj rano, mała, raczej trudno, żebyś mnie nie pamiętała...
- Nie mów do mnie "mała"! - Ariana oblała się rumieńcem i chwyciła patelnie w obie dłonie, chcąc zademonstrować, że wcale nie jest dzieckiem i może mu przyłożyć jeszcze raz. - Nie chodziło mi o dzisiejsze zajście. Pamiętam cię z San Antonio.
Rzeczywiście, kiedy zapaliła światło i zobaczyła skwaszoną minę Christiana od razu skojarzyła fakty. Już wcześniej wydał jej się znajomy, ale teraz uświadomiła sobie, gdzie go wcześniej widziała.
- San Antonio? Niemożliwe... - Christian pokiwał głową, chcąc dać jej do zrozumienia, że zaszła pomyłka. Nie prowadził tam w końcu bujnego życia towarzyskiego, więc niby skąd ta dziewczyna mogła go znać?
- Owszem, przyszedłeś kiedyś do wypożyczalni video. Pamiętam cię - wypożyczyłeś wtedy całą serię "Szybkich i wściekłych". Przyjechałeś na motorze. Suzuki? Nie jestem pewna, nie znam się na motocyklach... - Ariana zadumała się przez chwilę, przypominając sobie tamten dzień. Tak, to na pewno był on. Jej koleżanka z pracy nawet zadłużyła się w Christianie po tym jak ten jeden jedyny raz odwiedził ich wypożyczalnię. Nie zamierzała go jednak o tym informować. - Swoją drogą, filmy musiały ci się spodobać, bo nigdy ich nie zwróciłeś.
Christian wpatrzył się w dziewczynę z szeroko otwartymi ustami. To prawda, odwiedził kiedyś taką wypożyczalnię. Ariana musiała uznać go za godnego uwagi, skoro do dziś pamiętała tyle szczegółów z tamtego dnia. Nie zdziwiło go to jednak - ostatecznie często działał tak na kobiety. Po chwili słowa dziewczyny wyrwały go z rozmyślań i przypomniał sobie, dlaczego w ogóle znalazł się w tym miejscu.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie: co tutaj robisz?
- Chciałem tylko złożyć wizytę przyjaciółce mojej siostry... - Christian zdobył się na szelmowski uśmiech, a zaraz potem zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo.
Patelnia, którą Ariana trzymała w wyciągniętej ręce opadła z brzękiem na posadzkę, wyszczerbiając jedną ze starych płytek kuchennych. Dziewczyna zatkała sobie usta ręką i sięgnęła do kieszeni, gdzie trzymała fotografię, którą kiedyś przysłała jej Laura.
- Lali to twoja siostra? - zapytała, kiedy w końcu odzyskała mowę, cały czas wpatrując się w wymięte zdjęcie.
- Co? Co powiedziałaś? - Christian wstał z krzesła tak gwałtownie, że aż się przewróciło. Tylko on i jego ojciec zwracali się tak do Laury.
Ariana podniosła głowę znad fotografii, a widząc, że przybysz sztyletuje ją wzrokiem, rzuciła się po patelnię, którą nieopatrznie wypuściła z ręki i która nadal leżała na podłodze. Chłopak wykorzystał jednak sytuację i pierwszy dopadł do narzędzia, przez które nabawił się guza wielkości jajka kurzego. Po chwili złapał Arianę za rękę i wykręcił ją tak, by móc wyrwać fotografię, którą nadal trzymała.
Panna Santiago pisnęła z bólu i spróbowała się wyrwać, ale napastnik był silniejszy. Przewrócił ją na plecy i przytwierdził swoim ciałem do podłogi, przytrzymując jej ręce nad głową.
- Skąd to masz?! - warknął, wskazując na zdjęcie przedstawiające Laurę i Andresa przytulonych i uśmiechniętych na kilka lat przed jego śmiercią. - Zapytałem: skąd do cholery wytrzasnęłaś to zdjęcie?!
Arianę sparaliżował strach. Nie było żadnej drogi ucieczki. Christian mógłby ją teraz z powodzeniem zamordować i zakopać w ogródku, a nikt by się o tym nie dowiedział. Przez chwilę zrobiło jej się żal, że nie pożegnała się odpowiednio z rodzicami przed wyjazdem z San Antonio. Oczami wyobraźni zobaczyła też zawiedzioną minę pana Zuluagi, kiedy wróci do domu i zobaczy, że jego nowa pracownica zniknęła bez śladu. Nie miała jednak zamiaru poddawać się bez walki. Jeśli miała umrzeć, to z godnością jak jedna z tych silnych kobiecych postaci w popularnych ostatnio seriach dla młodzieży. "Żadna ze mnie Katniss Everdeen" - pomyślała. Była pewna, że w Igrzyskach Śmierci odpadłaby jako pierwsza.
- Skąd to masz? - Christian ponowił pytanie zaciskając swoje palce wokół nadgarstków dziewczyny, powodując kolejne piski.
- Laura mi je dała... - Ariana z trudem wyrzucała z siebie słowa. Nie mogła oddychać, bo napastnik napierał na jej klatkę piersiową. W oczach zalśniły łzy. - Przysłała mi dawno temu... Dopiero teraz zauważyłam podobieństwo między wami.
- Między mną a Laurą? - zdziwił się mężczyzna, rozluźniając nieco uścisk. Nie był damskim bokserem.
- Nie... - Ariana rozpłakała się na dobre z bezsilności. - Ty i Andres... Wyglądacie niemal identycznie.
Christian, zaskoczony tych spostrzeżeniem, ponownie zerknął na fotografię, a Ariana wykorzystała moment jego nieuwagi.
- Auuu! - wrzasnął chwytając się za twarz, na której widniało teraz świeże rozcięcie. Strużka krwi spłynęła mu po policzku i potoczyła się wprost na trzymaną przez niego fotografię.
Ariana w duchu pobłogosławiła swoje długie paznokcie. Ostatnio tyle się działo, że nie miała czasu na takie przyziemne czynności jak manicure. Oddychała ciężko, a po twarzy nadal spływały jej łzy, których nie była w stanie powstrzymać. Chwyciła za nóż kuchenny, który dziś rano zostawiła na blacie i skierowała go na napastnika.
Christian natomiast nadal wpatrywał się w zdjęcie, które wyrwał Arianie. Pamiętał tamten dzień, kiedy zostało zrobione. To właśnie on stał po drugiej stronie obiektywu. Wzruszył się, ale pod żadnym pozorem nie dał tego po sobie poznać.
- Przepraszam - zwrócił się do Ariany, która z potarganymi włosami i zapuchniętą od płaczu twarzą wyglądała w tej chwili okropnie.
Dziewczyna nie wiedziała, co sądzić o tej nagłej zmianie w jego zachowaniu. Czyżby to jego kolejny podstęp, aby wydobyć z niej informacje, których przecież nie posiadała?
- Nic nie wiem! - Postanowiła od razu go uświadomić. - Nie mam pojęcia, gdzie jest Laura, albo z kim wyjechała!
- Spokojnie... Odłóż nóż, bo jeszcze komuś zrobisz krzywdę, mała - Christian podniósł ręce w geście poddania, ale dziewczyna go nie usłuchała.
- Powiedziałam, żebyś nie mówił do mnie "mała"! - przypomniała, a on uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od początku tego zajścia.
- Odłóż nóż, a wszystko ci wytłumaczę.
- Nie! Laura miała rację co do ciebie! - wrzasnęła Ariana, a łzy nie przestawały jej spływać po twarzy. - Jesteś niewdzięcznikiem i złym człowiekiem! Napadasz na niewinnych ludzi. Zostawiłeś ją wtedy i jeśli coś jej się stało to wyłącznie twoja wina!
Christian zacisnął zęby i wpatrzył się w zapłakaną dziewczynę. Nie było mowy o tym, by maczała palce w zaginięciu Laury - teraz był tego całkowicie pewny. Podszedł do niej i nie zważając na głośne protesty delikatnie wyrwał jej nóż z ręki.
- Nie krzywdź mnie - załkała Ariana, odsuwając się od niego powoli. - Proszę...
- Nie mam zamiaru cię krzywdzić. Nic ci nie zrobię - zapewnił ją, ale wiedział, że po scenie, jaką jej właśnie zafundował i tak mu nie uwierzy.
Ariana natomiast postanowiła grać na zwłokę. Miała nadzieję, że ktoś zjawi jej się na ratunek, ale graniczyło to raczej z cudem. Mieszkańcy omijali ten dom z daleka, a jego właściciel leżał nieprzytomny w klinice. Christian nie musiał jednak tego wiedzieć.
- Pan Cosme wie, gdzie jestem i wyśle po mnie kogoś. - Dziewczyna spróbowała nastraszyć mężczyznę.
- Zaraz, zaraz... Kto?
- Mój szef, właściciel tego domu. Pan Zuluaga.
Christiana zamurowało. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|