Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 62, 63, 64  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:51:43 14-08-14    Temat postu:

37 Viktoria

Małymi brązowymi oczkami śledził każdy jej ruch. Widział każdy uśmiech, który posyłała w stronę swoich rozmówców. Widział tylko ją a jego jedynym celem była choćby krótka rozmowa w cztery oczy. Tak bardzo pragnął jej dotknąć, choć na chwilę być tym, do którego się uśmiechnie. Fernando Barosso odstawił na tacę przechodzącego obok kelnera kieliszek jednocześnie ruszając za znikającą we wnętrzu domu Felipe Viktorią.
- To tylko twoja wyobraźnia- podpowiedział jej głosik w głowie, kiedy z wyraźnie malującą się na twarzy ulgą weszła do gustownie urządzonego salonu. To było zdecydowanie za dużo wrażeń nie tylko na jeden wieczór, ale na całe krótkie dwudziestopięcioletnie życie. Przycisnęła dłoń do serca usiłując tym gestem uspokoić bijący z zadziwiającą prędkością organ. Wzięła kilka głębszych oddechów za nim otworzyła oczy. Potrzebowała choćby pięciu minut sam na sam.
Viktoria nigdy nie traciła zimnej krwi. Zawsze była opanowana, cierpliwa, potrafiła wiele znieść. Nawet podczas kłótni hamowała swój meksykański temperament wymownym spojrzeniem i ciszą. Właściwie to uważała, iż w jej przypadku pojęcie meksykańskiego temperamentu właściwie nie istniało. Była raczej typem kobiety, która ukrywa swe emocje a nie oznajmia je wszem i wobec. Dziś jednak Viktoria Diaz nie była panią sytuacji. Oddała ją mężczyźnie, który zapewne świetnie bawił się jej kosztem. Prychnęła rozłoszczona niespokojnym krokiem rozpoczęła leniwy spacer od jednej ściany do drugiej.
Życie blodwłosej informatyczki zaczynało wywracać się do góry nogami a lawinę zdarzeń zapoczątkowała śmierć Gwen. Jakby los jedynie czekał na śmierć jej matki. Jakby to Gwen była jedyną osobą, która powstrzymywała wszystkie rodzinne rewelacje od zwalenia jej się na głowę.
- Ciekawe, co jeszcze mnie spotka?- Zapytała szeptem samą siebie zaciekawionym spojrzeniem rozglądając się po salonie Felipe. Blondynka odnosiła wrażenie, że w całym domu jej dziadka wszystkiego jest zdecydowanie za dużo. Za dużo mebli, za dużo dodatków, dzieł sztuki. Wszystko wyglądało tak jakby właściciel l chciał powiedzieć „jestem bardzo bogatym człowiekiem” Westchnęła cicho zaś jej wzrok przykuł portret kobiety.
Twarz przyciągała wzrok. Nieznajoma z portretu wydała się zbyt piękna, zbyt idealna, aby być prawdziwa. Błękitne oczy spoglądały wyniośle i chłodno na Viktorię jakby spojrzeniem chciała powiedzieć, iż żadna kobieta nie dorasta jej do pięt. Na alabastrowe ramiona kaskadą opadały długie czarne włosy.
- Nazywała się Inez.
Podskoczyła gwałtownie ku górze jak marionetka w teatrzyku. Z trudem przełknęła ślinę niepewnie zerkając w stronę mężczyzny stojącego w cieniu.
- Wybacz nie chciałam Cię przestraszyć moja droga- odparł leniwym krokiem ruszając w jej kierunku Viktorii. Przesunął wzrokiem po szczupłej sylwetce dziewczyny. W duchu uznał, iż bardziej od interesującego kroju sukni ciekawi go co ma pod ubraniem. Językiem przesunął po wargach.
Ten gest nie umknął Viktorii. Poczuła jak na nagie ramionach pojawia się gęsia skóra, która nie miała nic wspólnego z chłodem panującym w klimatyzowanym pomieszczeniu. Cofnęła się o krok napotykając za sobą kanapę.
Fernando Barroso spotkał w swoim życiu wiele pięknych kobiet jednak żadna z nich nie budziła w nim tak jawnego zainteresowania jak Viktoria Diaz. Przerażenie malujące się w dużych błękitnych oczach jedynie podsyciło tlący się od dawna ogień. Usta rozciągnął w uśmiechu zatrzymując się naprzeciwko młodej kobiety. Oboje wiedzieli, iż jest w pułapce. Palcami prawej dłoni bezceremonialnie dotknął szyi Viktorii przesuwając ją powoli w dół. Wzdłuż jej ramienia. Ujął jej dłoń w swoją nie spuszczając wzroku z jej twarzy przycisnął usta do jej dłoni.
Wzdrygnęła się z obrzydzeniem nawet nie usiłując wyrwać drżącej dłoni z uścisku jego rąk.
- Miło wreszcie poznać cię osobiście Viktorio.
Nie odpowiedziała. Bo co miała odpowiedzieć?
- Kim była Inez?- Zapytała w nadziei, iż to odwróci uwagę Barosso od niej i że wraźcie puści jej rękę.
- Moją bliską przyjaciółką, niestety odeszła siedemnaście lat temu. – Odparł nadal wpatrując się w nią małymi oczkami.
- Wyjechała?
- Nie. Została zamordowana.
Viktoria na końcu języka miała kolejne pytanie, lecz do salonu z uśmiechem na ustach wszedł Alejandro. Brunet ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się „parze”. Zdaniem mężczyzny stary Barosso stał zdecydowanie za blisko Viktorii
- Przeszkadzam?- Zapytał wpatrując się wyczekująco w błękitne tęczówki Viktorii.
-Oczywiście, że nie.- Odparł uprzejmym tonem Fernando uśmiechając się do niego kącikiem ust.- Miło wreszcie było poznać cię osobiście.- Zostawię was.
- Wszystko w porządku?- Alejandro pokonał dzielącą ich odległość. Objął szczupłą talię swojej Viktorii czując jak cała drży.
- Tak- oparła głowę na ramieniu bruneta głęboko w płuca wciągając zapach jego perfum. Tętno powoli wracało do normy.
- Nic ci nie grozi- poklepał ją lekko po plecach. – Jesteś już bezpieczna.- Mruknął zamykając ją w swoich ramionach. – Lepiej?- Zapytał, kiedy zawstydzona odsunęła się od niego.
- Tak. Lepiej.
Alejandro nie zabrał jednak ręki z jej tali. Ostrożnie podprowadził ją do kanapy siłą sadzając na brzegu.
- Cała się trzęsiesz- stwierdził biorąc ją delikatnie za ręce.
- Nic mi nie jest- powiedziała z uporem spoglądając na niego niepewnie. Z jednej strony cieszyła się, że Alejandro jest tutaj, lecz z drugiej czuła się idiotycznie. – Jak zginęła Inez?- Zapytała po raz kolejny licząc, iż uwaga Barosso skupi się na zmarłej kobiecie.
- Zginęła w pożarze. – Odparł sucho prostując się.- Nie pamiętasz?
- A dlaczego miałabym pamiętać?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie marszcząc brwi.
- Inez była twoją ciotką- odpowiedział cierpliwie podchodząc do stolika pełnego różnokształtnych karafek. Po chwili zastanowienia wybrał tą, w której znajdował się whisky. – Siostrą twojego ojca, jeżeli mam być bardziej ścisły.- Przelał alkohol do szklanki.
Viktoria przegryzła dolną wargę wpatrując się w plecy Alejandro. Po raz kolejny w tak krótkim czasie była zdezorientowana a co najgorsze wychodziła na kompletną kretynkę, która nie zna nawet członków swojej rodziny. Rozłoszczona zaczęła spacerować po zagraconym salonie dziadka.
- Nic mi nie powiedział- mówiła bardziej do siebie niż do niego.- najpierw dziadek, teraz okazuje się że moją ciotkę ktoś zamordował. ..
- Nie „ktoś” tylko Mario Rodriguez jej mąż.
Zatrzymała się w pół kroku. Kompletnie zapomniała, że Alejandro nadal tutaj jest.
- Zabił ją mąż?- Zapytała a Barroso cierpliwie skinął głową.- Ludzie mówili, że chciała od niego odejść, dlatego podłożył ogień.- Upił łyk alkoholu.- Zabił żonę no i ich córkę.
- Córkę?- Powtórzyła po nim jak papuga.
- Tak. Mieli ośmioletnią córkę. Elenę.
- Zabił dziecko?- Drżącą dłoń przycisnęła do ust. Opadła na fotel wpatrując się z niedowierzaniem w Alejandro. W dużych niebieskich oczach pojawiły się łzy.
- Tylko mi się tutaj nie rozklejaj- odparł stanowczo, choć w tonie głosu dało się słyszeć nuty paniki. Sięgnął po whisky. Z drinkiem przyklęknął przy Viktorii wsuwając szklankę w jej drżącą dłoń. – Ty naprawdę nie pamiętasz- stwierdził w duchu przeklinając własną głupotę.
- Kiedy to było?- Zapytała przykładając szklankę do ust. Pociągnęła mały łyk mimowolnie się krzywiąc.- Co to za paskudztwo?
- Whiskey. Pożar zdarzył się siedemnaście lat temu. Miałem czternaście lat.
- Moje życie to jedno wielkie kłamstwo- wyrzuciła z siebie patrząc na szklankę trzymaną w dłoniach.- Mówili, że jesteśmy tylko we troje, że nie mamy nikogo po za sobą. A teraz? Dziadek, zamordowana ciotka ciekawe, co jeszcze wyskoczy z szafy.
- Z jakiej szafy? Nieważne- pokręcił przecząco głową, - może chcieli cię chronić?
- Chronić? – Powtórzyła i roześmiała się. Jedna samotna łza spłynęła po policzku.- Przed siedemdziesięciokilkulatkiem i martwą ciotkę? Tak są bardzo groźni- mruknęła wzdychając.
Kciukiem starł samotną łzę płynącą po jej policzku. Alejandro nienawidził kobiecych łez.
- Odwieziesz mnie do domu?- Zapytała cicho.
- Oczywiście.
Alejandro uparł się odprowadzić ją pod same drzwi. Blondynka wsunęła klucz do zamka. - Dziękuje.- Odparła plecami opierając się o zniszczone przez czas drewno. W myślach odnotowała, iż koniecznie musi wymienić je na nowe.
- Cała przyjemność po mojej stronie- dodał ręką opierając tuż obok jej głowy.- Nie zaprosisz mnie na kawę?- Zapytał.
- Nawet nie mam kawy.- Odpowiedziała widząc zaskoczenie malujące się w jego ciemnych oczach dodała szybko- dopiero dziś się wprowadziłam. Moje mieszkanie wygląda jak po uderzeniu huraganu. Wszędzie pudełka- urwała czując na sobie jego rozbawione spojrzenie. – No, co?- Zapytała
- Nic. Zupełnie nic. – Przyglądał jej się przez chwilę. Co w niej takiego jest, że odkąd po raz pierwszy się spotkali nie może wybić sobie jej z głowy? – Skoro nie masz kawy, którą moglibyśmy wypić będę się zbierał- powiedział. Pochylił się nad Viktorią składając na jej policzku delikatny pocałunek. Mimowolnie zamknęła oczy - Słodkich snów- szepnął jej do ucha, kiedy otworzyła oczy, już go nie było.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:00:29 15-08-14    Temat postu:

38. CHRISTIAN

– Coś ty powiedziała? Zuluaga? – spytał, wlepiając w nią przenikliwe spojrzenie, a kiedy zupełnie zrezygnowana jedynie twierdząco skinęła głową, zbliżył się do niej, ciągle trzymając w ręce nóż, który przed chwilą jej zabrał. Odruchowo zrobiła krok w tył, ale wtedy poczuła, że za plecami ma już tylko szafki i ani centymetra przestrzeni, by się dalej wycofać. Nerwowo rozejrzała się wokoło, szukając wzrokiem jakiejś „broni”, ale jak na złość nic nie leżało w zasięgu jej dłoni.
– Jesteś pewna, że człowiek, który tu mieszka nazywa się Zuluaga? – zapytał, opierając jedną dłoń o szafkę, tuż przy jej biodrze, a drugą, w której trzymał nóż, o lodówkę stojącą po jej prawej stronie, na wysokości jej oczu.
– Chyba wiem kto mnie zatrudnił! – warknęła gniewnie, krzyżując dłonie na piersiach i kuląc się w sobie. Najbardziej na świecie pragnęła w tej chwili, by to wszystko okazało się jakimś koszmarnym snem, z którego za chwilę się obudzi. Nie miała siły ani się bronić, ani płakać. Zresztą i tak w jej położeniu niczego by to już nie zmieniło.
Christian zacisnął mocniej palce na rękojeści, kiedy w jego obolałej głowie zaświtała myśl, że skoro to Cosme Zuluaga był „El Loco”, to Ignacio musiał doskonale o tym wiedzieć, a jednak oszukał go i nie powiedział mu, gdzie go znaleźć. Tylko po co miałby to robić?
– W ogóle nie rozumiem o co ci chodzi – z rozmyślań wyrwał go głos dziewczyny, która nagle zaczęła trajkotać jak nakręcona. – Napadasz na mnie w jakimś zaułku, wypytujesz o moją przyjaciółkę, potem śledzisz mnie, bo jak inaczej wytłumaczysz, że wiedziałeś gdzie mnie znaleźć? A na koniec jeszcze włamujesz się i nawet nie wiesz do czyjego domu? Przecież w tej mieścinie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą – dodała już ciszej, krzywiąc się na samo wspomnienie wiedźmy, która wiedziała o Lali więcej niż jej ukochany braciszek.
Christian uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że w końcu zamilkła, bo jej głos w połączeniu z pulsującym bólem z tyłu głowy okazał się hałasem nie do zniesienia.
– Podobno to twój dom, mała – przypomniał jej złośliwie.
Ariana poczuła, że policzki zaczynają ją piec, więc opuściła głowę, by choć trochę ukryć rumieńce za kurtyną gęstych, potarganych włosów, ale wtedy chwycił ją pod brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. Znów zachciało jej się płakać. Stał tu nad nią z nożem w ręku, jak kat nad swoją ofiarą, a ona nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Gdyby zaczęła krzyczeć i tak nikt by jej nie usłyszał, a jeśli nawet, to pewnie nikt nie odważyłby się przyjść jej z pomocą.
– Poza tym nie potrafisz kłamać i najwyraźniej nie masz pojęcia czyją jesteś pracownicą – stwierdził po chwili, która Arianie zdawała się wlec w nieskończoność, odrywając wzrok od jej oczu, w których dostrzegł cień zaintrygowania. Jej usta rozchyliły się lekko, jakby chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła.
– I jeszcze jedno, mała. Wcale się nie włamałem. Drzwi były otwarte – zakończył, trącając ją palcem wskazującym w czubek nosa, jakby byli co najmniej najlepszymi przyjaciółmi, którzy właśnie przekomarzają się o jakieś bzdury, co wywołało u niej kolejny przypływ fali złości. Odruchowo odtrąciła jego dłoń, rzucając mu wściekłe spojrzenie, ale wtedy złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie tak, że ich ciała szczelnie przylegały do siebie. Był silny, szybki, wysportowany i spostrzegawczy. Miała fart, że udało się jej go zaskoczyć, wymierzyć cios patelnią i zyskać, chwilową, przewagę. Wiedziała, że drugi raz by jej się to nie udało. Zwłaszcza, że mężczyzna już wiedział na co ją stać i najwyraźniej przestał ją traktować jak słabą kobietkę, która zemdleje na jego widok. Chociaż właściwie… przecież w ogóle, ani przez sekundę, jej tak nie traktował! Już drugi raz rzucił się na nią, by siłą wydusić od niej informacje.
– Możesz mnie puścić? – spytała, siłując się z nim na spojrzenia. Przez jej głowę w przyspieszonym tempie przelatywały w tym momencie wszystkie opowieści Laury na jego temat. Zawsze sądziła, że nie mógł być aż tak zły, że Lali mówiła te wszystkie okropne rzeczy tylko dlatego, że była na niego zła, tym bardziej, że wiele razy widziała w jej oczach ból i tęsknotę, kiedy w czasie nielicznych rozmów przez Skype’a pojawiał się temat Christiana. To samo widziała teraz w jego oczach.
Suarez westchnął cicho i zwolnił uścisk na jej nadgarstku. Wbił ostrze noża w blat kuchennej szafki i jak gdyby nigdy nic, otworzył lodówkę.
– Nie ma lodu – stwierdził, krzywiąc się lekko. Głowa bolała go jednak zbyt mocno, więc bez zastanowienia chwycił pierwszy z brzegu, a właściwie jedyny jaki był w zamrażalniku, kawałek mięsa, owinął go lnianą ściereczką, która wisiała na oparciu krzesła i przyłożył sobie z tyłu głowy, opierając się biodrami o brzeg stołu. Przymknął powieki i z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
Ariana przyglądała mu się zupełnie skołowana. Nie wiedziała już co o tym wszystkim myśleć. Co o nim myśleć. Był porywczy, stanowczy i pewny siebie, ale najwyraźniej bardzo zależało mu na tym, by odnaleźć siostrę. I bynajmniej nie dlatego, że chciał ją przeprosić i prosić, by mu wybaczyła. Jego reakcja, kiedy nazwała Laurę jej przezwiskiem i wyciągnęła zdjęcie jej i Andresa, jednoznacznie wskazywała na to, że za tym wszystkim kryło się zdecydowanie coś więcej niż tylko zwykła braterska troska. Nie ufała mu jednak i nie miała zamiaru mówić mu niczego więcej, choć naprawdę było o czym, a gdyby połączyli siły i wymienili się informacjami może szybciej wpadliby na jakiś trop. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Nie chciała mieć z tym mężczyzną nic wspólnego, jeśli choć część z tego, co wiedziała o nim od Laury była prawdą. Miała nadzieję, że lada chwila postanowi opuścić dom pana Zuluagi i nigdy więcej go nie zobaczy.
– Powiesz mi jak masz na imię i zaczniemy wszystko od nowa, mała? – spytał po chwili, uśmiechając się łagodnie. – Christian – dodał, wyciągając dłoń w jej stronę.
– Ariana – mruknęła, nie kryjąc niechęci. – I mówię ci to tylko dlatego, żebyś w końcu przestał mówić do mnie „mała” – dodała, ale i tym razem nie chwyciła jego dłoni, co było dla niego wyraźnym sygnałem, że nie zamierza się z nim zaprzyjaźniać i chce zachować dystans. Wcale się temu nie dziwił. Gdyby był na jej miejscu, po takim napadzie agresji, sam ze sobą nie chciałby mieć nic wspólnego.
– Świetnie, miło mi – mruknął pod nosem, siląc się na uśmiech po czym ruszył w stronę korytarza.
Ariana zrobiła kilka głębokich wdechów i uspokoiwszy oddech niepewnie poczłapała za nim. Miała nadzieję, że w końcu postanowił wyjść, ale nic bardziej mylnego.
– Co ty robisz? – spytała, kiedy zamiast do drzwi frontowych skierował się do salonu i jak gdyby nigdy nic wygodnie rozsiadł się na kanapie.
– Muszę się przespać – wyjaśnił krótko, choć tak naprawdę miał zamiar zwiedzić całą rezydencję, a już zwłaszcza teraz, kiedy wiedział, kto ją zamieszkuje. Chciał znaleźć coś, choć sam dokładnie nie wiedział co by to mogło być, ale skoro ojciec w swoim schowku zostawił kartkę z nazwiskiem tego mężczyzny, nie zrobił tego bez powodu. I gdyby nie nasilający się ból głowy, pewnie wprowadziłby swój plan w życie i przetrząsnął zamczysko od strychu po piwnice.
– Pan Cosme wróci lada chwila i nie będzie zadowolony.
Christian zaśmiał się, spoglądając na dziewczynę przez ramię. Nie z takimi ludźmi miał już przecież w życiu do czynienia. Zaraz jednak zrzedła mu mina. Przypomniał sobie, jak kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy oboje z Laurą mieli jeszcze przysłowiowe mleko pod nosem, raz jeden ojciec przyprowadził do domu swojego znajomego, którego przedstawił im jako… wujka Cosme.
– Mówiłem ci już, że nie potrafisz kłamać – powiedział łagodnie, wracając do rzeczywistości. Widział, jak dziewczyna na jego słowa zaciska dłonie w drobne piąstki i pomyślał, że w tym momencie pożałowała, że nie ma w dłoni patelni, bo pewnie chętnie przyłożyłaby mu po raz drugi. – Z tego co wiem, to twój pracodawca jest w szpitalu – dokończył, przypomniawszy sobie rozmowę kelnerek na przyjęciu i ułożył się na boku. – Co ty właściwie o nim wiesz? – spytał, a ton jego głosu, wskazywał na coś, co mogłaby chyba nazwać troską, gdyby nie całe to zajście to kuchni.
– A ty? – odbiła piłeczkę. – Jeszcze przed chwilą w ogóle nie wiedziałeś kto tu mieszka.
Christian przewrócił oczami z irytacją, którą bardziej powodował ból niż złośliwość dziewczyny.
– Nie ma w mieście najlepszej opinii – odparł wymijająco, przewracając się na plecy, ale tak było jeszcze gorzej, a nie znosił spać na brzuchu. W końcu usiadł z powrotem, opuścił głowę i oparłszy łokcie o kolana, założył dłonie za głowę, dociskając zimne zawiniątko do bolącego miejsca na czaszce. – Swoją drogą, masz niezły forhend – przyznał szczerze, zerkając na nią przez ramię ze słabym uśmiechem na ustach. Stała w drzwiach, ciasno obejmując się ramionami. Bała się go, a on nie miał pojęcia jak przekonać ją, że wcale nie jest taki zły, a czuł, że dziewczyna może mieć wiele cennych informacji, które mogłyby mu pomóc odnaleźć Lali.
Gdy coś otarło się o jego kostki, wlepił wzrok w podłogę pod swoimi stopami. Wielka, biała, mechata kulka zamruczała słodko, siadając przed nim. Christian uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w stronę zwierzęcia, ale wtedy ten bez zastanowienia zdzielił go ostrymi pazurami pod dłoni i uciekł gdzie pieprz rośnie.
– Szlag – warknął Christian i zacisnąwszy pięść, patrzył na czerwone smugi biegnące przez całą szerokość dłoni. – Chyba nawet kot mnie tu nie chce – mruknął pod nosem, odrzucając na bok nieco już rozmiękłe zawiniątko, które jeszcze przed chwilą przykładał do czaszki, a do którego niemal od razu, gdy opadło na kanapę, dopadł kot, usiłując jak najprędzej dobrać się do mięsa.
– Cóż za spostrzegawczość – powiedziała cicho Ariana, która wciąż stała w tym samym miejscu i niezmienionej pozycji, wpatrując się w niego, jakby samą siłą spojrzenia chciała go zmusić do tego, by wreszcie sobie poszedł.
Christian uniósł dłonie w geście poddania i powoli podniósł się z kanapy. Uznał, że musi dać dziewczynie trochę czasu.
– Idę – powiedział, kierując się w stronę frontowych drzwi, a gdy mijał Arianę, zatrzymał się. – Proszę, to twoje – powiedział, podając jej zdjęcie Laury i Andresa. Dziewczyna niepewnie chwyciła je w palce. Otworzyła usta, żeby podziękować, jak mu się wydawało, ale ostatecznie rozmyśliła się i z powrotem je zamknęła, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. – Wrócę tu jeszcze, gdy ochłoniesz i przejdzie ci ochota na to, by mnie zabić – dodał zanim jeszcze chwycił klamkę, a w jego głosie zabrzmiało szczere rozbawienie.
– W takim razie nie zobaczymy się już nigdy – odparła Ariana, która w dalszym ciągu była nastawiona wyjątkowo wojowniczo.
– Do zobaczenia, mała – rzucił Christian i otworzył drzwi, ale zamiast wyjść, stanął jak zamurowany, a po chwili cofnął się z powrotem do wnętrza domu.


Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 16:12:55 15-08-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:00:31 16-08-14    Temat postu:

39. LIA


Lewy…..prawy……lewy……lewy……prawy……prawy…….poruszła się na lekko ugiętych kolanach przed jednym z worków treningowych w ośrodku Ignacia. Była mu wdzięczna, że dał jej wieczorem zapasowe klucze, tak na wszelki wypadek. Dobrze jednak wiedział jak Lia kocha trenować, więc była pewna, że nie dał jej ich bez powodu. W tej chwili, jak niczego na ziemi, potrzebowała chwili samotności i porządnego wysiłku. Musiała zabrać myśli. Poukładać sobie wszystko i zastanowić się co dalej. Ostatnie o czym była w stanie myśleć to sen, ale znała swój organizm i wiedziała, że o to też w swoim czasie się upomni.
Jeśli miała być szczera, to nie była w pełni przekonana czy przyjazd na przyjęcie do Felipe Diaza był dobrym pomysłem. Oboje jednak z Christianem mieli niezły ubaw widząc miny tych wszystkich nadętych gości i ich pełne dezaprobaty i niesmaku spojrzenia kiedy wkroczyli swobodnym krokiem do ogrodu. Musieli wyglądać jak żywcem wyciągnięci z jakiegoś filmu o szalonych motocyklistach, ale przynajmniej ludzie mieli używanie. Jej osobiście niewiele obchodziło to co mówią na jej temat. Wiedziała, że bez względu na to czy będzie na to reagować czy puści to mimo uszu, oni i tak znajdą sobie temat do plotek. Przyzwyczaiła się do tego i zdążyła zobojętnieć. Jako dziecko nie miała z tego powodu łatwego życia, bo mieszkańcy Valle de Sombras zawsze patrzyli na nią przez pryzmat tego czyją jest córką. Nikt nigdy o nic jej nie zapytał, bo i po co? Z tym większym niesmakiem przysłuchiwała się rozmowom toczonym wśród zebranych gości. Tematem numer jeden okazał się być wypadek właściciela El Miedo, który razem ze swoją pracownicą trafił do szpitala. Oczywiście tak jak się tego spodziewała ani razu podczas tych rozmów nie padało ani prawdziwe imię, ani tym bardziej nazwisko właściciela zamczyska na wzgórzu. Lia wyłapała jedynie, że wołali na niego „El Loco”, a później usłyszała chyba całą historię jego życia, którą żyła większość cholernej społeczności tego miasteczka. Wiedziała, że w każdej plotce czy opowieści jest ziarenko prawdy i w tym przypadku mogło również tak być. Ona jednak nie potrafiła oceniać ludzi z góry, tym bardziej jeśli kogoś nie znała, ani nie widziała na oczy. Była nieufna, to prawda. Dawno wyrosła bowiem z dziecięcej wiary w to, że każdy człowiek nosi w sobie odrobinę dobra. Ona lepiej niż ktokolwiek inny zdawała sobie sprawę z tego, jacy okrutni potrafią być ludzie mając za broń jedynie słowa. Często nie interesuje ich czyjaś prawdziwa historia, ani to co przeszedł. Nie starają się nawet zrozumieć, nie mówiąc już o zadaniu jakiegokolwiek pytania. Tworzą historię na swój sposób i tak by im było wygodniej odwracając uwagę innych od swoich grzeszków, niemoralnych postępków czy Bóg wie czego jeszcze.
Być może część historii o El Miedo i jego właścicielu jest prawdziwa, ale Lia nie do końca dawała wiarę temu co mówią tutejsi mieszkańcy. Intuicja podpowiadała jej, że ludzie mogą się mylić, a ona już dawno nauczyła się ufać swoim zmysłom. Niepokoiło ją jednak, że Christian nadal nie wracał, choć mieli się spotkać i porozmawiać. W głębi duszy wierzyła jednak w to, że facet taki jak on nie da zrobić sobie krzywdy. Potrafił się bronić, tak samo jak ona. Nigdy nie była nadopiekuńcza, właściwie to w swoim życiu nie miała nikogo o kogo mogła się martwić. Zaczynała się obawiać, że to się może wkrótce zmienić, a nie była przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek stawał się dla niej bliski. Z tyłu głowy jednak nadal paliła jej się lampka pt. Laura. Było coś co nie dawało jej spokoju, a o czym Christian chyba powinien się dowiedzieć. Jakiś czas temu nie sądziła, że to istotne, nawet jeśli przez chwilę uznała, że coś jest nie tak. Teraz kiedy dowiedziała się, że Laura zniknęła, zaczynało do niej docierać , że chyba wcale się nie myliła. Naprawdę zaczynała się bać o tą dziewczynę, a to nie było do niej podobne.
Wypuściła ze świstem powietrze i zaczęła mocniej okładać worek przed sobą, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Miała swoje demony, z którymi musiała się kiedyś zmierzyć. W jej życiu przecież pojawiali się ludzie, którzy nigdy jej nie skrzywdzili, choć tych mogła policzyć na palcach jednej ręki. Może czas zacząć bardziej im ufać i otworzyć się dla nich tak jak oni to zrobili wobec niej? Nie chciała przecież do końca życia być sama, a do tego to wszystko zmierzało, niestety. Zacisnęła powieki i odetchnęła głęboko starając się odgonić cisnące się do oczu łzy. Wróciła do Valle de Sombras w konkretnym celu. Nikt oprócz Ignacia nie wiedział dlaczego i nikogo to tak naprawdę nie obchodziło. I tak połowa mieszkańców dopisze własną wersję. Poszukiwania ojca mogły jednak poczekać, bo teraz było jeszcze coś na czym jej zależało. Chciała odszukać Laurę. Nie były jakimiś bliskimi przyjaciółkami, znały się od lat, często rozmawiały, ale Lia nigdy nikogo nie dopuszczała do siebie na tyle blisko, by jego odejście czy zachowanie mogło ją w jakikolwiek sposób zranić. Laura miała w sobie jednak coś co sprawiało, że mimo wszystko Lia chętnie przebywała w jej towarzystwie. Była jedną z nielicznych, która jej nie oceniała. Obdarzyła ją ciepłem i bezwarunkową przyjaźnią i teraz Lia czuła, że musi ją odnaleźć. Nie wybaczyłaby sobie gdyby tego nie zrobiła, a Laurze coś by się stało.
Wróciła myślami do przyjęcia starając się jakoś poukładać sobie to czego udało jej się dowiedzieć, ale obawiała się, że nic z tego nie ma związku z zaginięciem siostry Christiana, a tym bardziej z jej ojcem. Wtedy przed oczami stanęła jej scena, której była świadkiem po tym jak z Christianem postanowili się rozdzielić.


Podeszła do baru i zamówiła lemoniadę cytrynową. Usiadła na wysokim stołku a kiedy barman podał jej zamówienie, podziękowała mu uśmiechem. Obróciła się wokół własnej osi opierając się plecami o bar i popijając napój rozglądała się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek co może mieć dla nich znaczenie. Kilka razy w tłumie śmignęła jej krwistoczerwona suknia i za każdym razem Lia uśmiechała się do siebie na wspomnienie tego jak wyglądał Christian kiedy przyglądał się tej ciemnowłosej kobiecie, która bez wątpienia wyróżniał się w tłumie. Jeszcze trochę a musiałaby zaopatrzyć się w śliniak, tak się ślinił, a kiedy go szturchała uśmiechał się tylko półgębkiem i wzruszał ramionami. Faceci to bez wątpienia typowe samce, a Christian to taki dumny ….. Kogucik! Tak, to określenie idealnie do niego pasowało. Pokręciła rozbawiona głową i upiła kolejny łyk schłodzonego napoju obserwując znad szklanki otoczenie. Wtedy jej spojrzenie padło na blondynkę w dość ekstrawaganckiej, ale eleganckiej sukni. Ona sama zapewne nie ubrałaby jej, ale w duchu gratulowała dziewczynie odwagi. Była filigranowa i chyba bardzo spięta, ale nie było się co dziwić, biorąc pod uwagę w czyich ramionach się znajdowała. Sam Alejandro Barosso zaszczycił tę bidulkę tańcem. Obejmował ją szczelnie wprawiając dziewczynę w jeszcze większe zakłopotanie, ale to dla niego typowe. Gdyby ona tylko wiedziała jakim jest człowiekiem, dobrze by się zastanowiła zanim wpuściłaby go do swojego życia, a widać było po jej spojrzeniu, że jego urok działał w stu procentach. Lia skrzywiła się z goryczą. Pamiętała kiedy ona okazała się głupią gęsią z małego miasteczka. Kolejny powód do tego by nigdy nikomu nie ufać, a już zwłaszcza komuś takiemu jak rodzina Barosso. Zawsze zastanawiała się który z braci jest gorszy. Nicholas, który jawnie uwodził kolejne kobiety, a ich imiona zapewne zapisywał sobie jako kolejne trofea i którego bezceremonialnie każdy miał za największego drania. Czy też Alejandro, który miał więcej za skórą niż niejednemu się wydawało, a grał spokojnego i ułożonego. Ona sama nie raz miała okazje się przekonać o jego dwulicowej naturze i miała nadzieję, że ta dziewczyna, która w tej chwili z nim tańczy będzie miała więcej „szczęścia” niż ona sprzed laty. Kiedy piosenka do której tańczyli się skończyła, blondynka powiedziała coś do Alejandra po czym skierowała się w stronę rezydencji zostawiając go samego na parkiecie. Lia odprowadziła ją wzrokiem, dostrzegając jak szybkim krokiem mija miejsce gdzie kilka metrów dalej stoi stary Barosso. No proszę, kolejny bydlak z tej przeklętej rodziny i do tego pożera wzrokiem kobietę, która mogłaby być jego córką. Obleśna kreatura. Kiedy Lia odwróciła wzrok od Fernanda dostrzegła, że Alejnadro uważnie jej się przygląda marszcząc brwi, a po chwili szybkim i zdecydowanym krokiem podąża w jej stronę. Uśmiechnęła się do się siebie z goryczą i odwróciła w stronę baru dopijając swoją lemoniadę. Chwilę później poczuła jak czyjeś palce zaciskają się na jej ramieniu. Zesztywniała mimowolnie i zacisnęła mocno szczękę. Nie znosiła gdy ktoś jej dotykał bez jej przyzwolenia, a zwłaszcza w taki sposób. Alejandro Barosso zdecydowanie pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Co tu robi ktoś taki jak ty? – zapytał pochylając się nad jej uchem i umyślnie muskając je ustami – to nie twoje progi skarbie – dodał złośliwie niemal wypluwając każde słowo. Lia powoli opuściła wzrok na jego dłoń zaciśniętą na jej ramieniu a potem spojrzała mu w oczy z furią, o jaką ona sama się nie podejrzewała.
- Jeśli za chwilę nie zabierzesz ode mnie tych łap, to ci je przetrące – wycedziła przez zęby nawet nie mrugnąwszy. Alejandro wpatrywał się w nią przez chwilę zdumiony po czym uśmiechając się cwano zabrał rękę i uniósł dłonie w geście poddania.
- Widzę, że się wyrobiłaś – bardziej stwierdził niż zapytał lustrując ją błyszczącym wzrokiem od stóp odzianych w wysokie buty po czubek głowy o blond włosach.
- Nie dla psa kiełbasa Barosso – warknęła patrząc przed siebie i dopijając swoją lemoniadę jakby nigdy nic – już nie – dodała. Mężczyzna cmoknął karcąco czym zwrócił jej uwagę po czym zaśmiał się cynicznie.
- Nie bądź taka cnotliwa. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mierzysz wyżej niż twoja urocza mamusia? – zapytał kpiąco patrząc jej wyzywająco w oczy. Lia zacisnęła palce jednej ręki w pięść tak mocno, że paznokcie poraniły jej skórę. Była gotowa w tej chwili przyłożyć mu w tą jego „uroczą” gębę, ale nie miała zamiaru robić szopki. Nie po to tu przyszła. Powstrzymała się więc i odetchnęła głęboko odliczając do dziesięciu – chociaż nie skarbie – udał, że się zastanawia opierając się ramieniem o bar i uśmiechając się do niej jakby byli najlepszymi kumplami – twoją matkę miało chyba całe miasteczko, a ciebie….. – zawahał się na moment patrząc ostentacyjnie na jej połyskujący top w miejscu biustu - …. Tylko ja – dokończył. Lia zaśmiała się gorzko wyciągając z włosów długą spinkę, którą przytrzymała parę kosmyków z tyłu głowy by nie opadał jej na twarz.
- Taki jesteś tego pewien? – zapytała zerkając na niego przez ramię uśmiechając się uroczo obracając w dłoniach spinkę. Alejandro roześmiał się w głos i podszedł bliżej przekrzywiając głowę w bok i patrząc na nią z rozbawieniem.
- Kto wie skarbie co z ciebie wyrosło – stwierdził przesuwając wierzchem dłoni po jej ramieniu zsuwając ją powoli niżej i zerkając na nią przelotnie – byłaś dobra w te klocki i pewnie teraz jesteś jeszcze lepsza, a ja zawsze lubiłem się tobą pobawić – powiedział mrużąc oczy. Lia pozostała jednak niewzruszona i nadal wpatrywała się w niego z pokerowym wyrazem twarzy.
- Pamiętam to trochę inaczej niż ty – zauważyła łypiąc na niego gniewnie i pochylając się w jego kierunku ze słodkim uśmiechem, który nie dochodził jednak do dużych brązowych oczu – na przykład twoich kolegów, drinki i chyba …. – przekrzywiła głowę na bok mrużąc oczy i udając, że się nad czymś zastanawia - ….tak wiem! – uśmiechnęła się promiennie podnosząc palec wskazujący do góry – wsypałeś mi jakiś szajs do alkoholu – warknęła a uśmiech w jednej sekundzie zniknął z jej twarzy, która teraz ciskała piorunami – poza tym powiedziałam ci, żebyś zabierał ode mnie łapy prawda? – zapytała mierząc go intensywnym spojrzeniem po czym zerknęła w dół na swoją dłoń, w której dzierżyła spinkę do włosów i do tego niebezpiecznie blisko jego krocza – no chyba, że mam ci uszkodzić co nie co? A wydaje mi się, że lubisz tę część swojego ciała? – zapytała słodko zagryzając dolną wargę. Alejandro zaśmiał się nerwowo i natychmiast odsunął od niej patrząc z przerażeniem w oczach jakby była totalną wariatką – tak myślałam – rzuciła krótko i poprawiła się na stołku – tą blondynką też masz zamiar się pobawić? – zapytała w taki sposób jakby byli starymi kumplami, patrząc mu uważnie w oczy i dopijając swoją lemoniadę.
- Ona …. To co innego – odparł Alejandro ciszej patrząc tęsknym wzrokiem w stronę gdzie zniknęła blondynka - to Viktoria moja informatyczka i wnuczka Felipe – przyznał w przypływie jakiś dziwnych emocji, w które Lia nie wierzyła za cholerę. Może dlatego, że nie widziała w Alejandrze człowieka zdolnego do głębszych uczuć, bo ją samą skrzywdził, ale obawiała się, że nie ma i tym razem czystych intencji wobec dziewczyny. Nawet jeśli świetnie udawał, Lia nie była na tyle głupia by się nabrać na jego gierki. Już nie. Nie miała też zamiaru kontynuować tej bezsensownej wymiany zdań z człowiekiem z którym nie miała o czym rozmawiać. Fakt, że ów blondynka okazuje się jego pracownicą, do tego informatyczką i wnuczką Felipe Diaza był bardzo interesujący, ale Lia nie była pewna, czy to do czegokolwiek się im przyda. Musiała powiedzieć o tym Christianowi i to jak najszybciej.
- Spadaj do tej swojej złotowłosej, bo będzie miała nieprzyjemne towarzystwo – odezwała się w końcu Lia kiwając obojętnie głową w stronę rezydencji. Alejandro zmarszczył brwi patrząc na nią pytająco, ale widząc, że nic więcej mu już nie powie ruszył przed siebie bez słowa zostawiając ją samą przy barze.


Walnęła z całej siły w worek treningowy, aż ręka mimo rękawic zaczęła ją nieznośnie boleć. Lia zdawała sobie sprawę, że jeśli pojedzie na to cholerne przyjęcie to jest bardzo możliwe, że spotka tam Alejandra. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez wiele lat starała się zapomnieć o tym co się stało kiedy była jeszcze bardzo młoda i jak widać bardzo głupia. Nikomu nigdy o tym nie powiedziała. Trzymała w sobie ten sekret, bo właściwie nie miała komu powiedzieć. Jedyną osobą, której ufała był Ignacio, ale mimo wszystko nie zdobyła się na odwagę by wyznać swoją tajemnicę. Żyła wiec z dnia na dzień przełykając gorzkie łzy i wspomnienie swojego największego błędu, a z czasem nauczyła się z tym żyć. Podczas tego spotkania jednak wszystko wróciło zalewając ją falą niczym tsunami. Zdała sobie sprawę jak bardzo go nienawidziła.
Uderzyła ostatnich kilka razy w worek i z głośnym warknięciem odsunęła się od niego, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przestała panować nad swoim oddechem. Pochyliła się do przodu i oparła dłonie o kolana oddychając miarowo i starając się uspokoić. Długie blond włosy, które miała związane w wysoki kucyk poprzylepiały jej się do mokrych pleców, ramion, szyi i twarzy. Przedramieniem otarła krople potu z czoła i zębami odpięła sobie jedną z rękawic. Miała dość na dzisiaj treningu, a jak tak dalej pójdzie to zerwie sobie jeszcze ścięgna, a na to nie mogła pozwolić. Weszła do szatni rzucając rękawice na ławkę po czym nerwowo zaczęła odwiązywać taśmy bokserskie, którymi ponad godzinę temu zawiązała ręce i nadgarstki. Musiała się uspokoić, wziąć prysznic, przespać się, a wtedy na pewno na wszystko spojrzy inaczej. Była zmęczona, musiała to w końcu przyznać, tym bardziej, że odkąd przyjechała do miasteczka nie miała okazji się przespać. Wrzuciła więc taśmy do szafki, wzięła ręcznik i ruszyła po prysznic.
Piętnaście minut później ubrana w białą bokserkę, jasne dżinsy z dziurami na kolanach i udach oraz ciężkie buty ruszyła przez salę treningową wprost do gabinetu Nacho. Miała nadzieję, że go tam zastanie, bo chciała pogadać, choć biorąc pod uwagę porę, to pewnie jeszcze nie przyszedł. Nie myliła się. Kiedy weszła do gabinetu był pusty. Podeszła powoli do biurka, na którym panował porządek i sięgnęła po jedno ze stojących tam zdjęć. Przedstawiało Ignacia, Lea i Christiana, którzy uśmiechali się do obiektywu. Trzech fantastycznych mężczyzn, mających własne zasady, różne charaktery, ale na których tak naprawdę zawsze mogła liczyć. Bez względu na to w jaki sposób, ale każdy odegrał w jej życiu jakąś rolę i była im za to bardzo wdzięczna. Uśmiechnęła się do zdjęcia i odstawiła je na miejsce. Kiedy miała się odsunąć od biurka dostrzegła wysuniętą z teczki fakturę. Nie była wścibska i nigdy nie ruszała nie swoich rzeczy, ale kwota jaką zobaczyła na dokumencie bardzo ją zaniepokoiła. Zmarszczyła brwi i przesunęła wzrokiem po kartce papieru. Domyślała się, że ośrodek nie ma wystarczających funduszy na wszystkie wydatki, ale nie spodziewała się, że jest aż tak źle. Jeśli Nacho nie znajdzie pieniędzy, w końcu będzie musiał zamknąć ośrodek, a nie przeżyją tego ani on, ani te dzieciaki, które na niego liczą.
- Jasny szlag! – zaklęła pod nosem i odłożyła fakturę na miejsce. Przygryzła dolną wargę zastanawiając się co właściwie można zrobić. Usiadła na niewielkiej kanapie dla gości i opadła na oparcie przymykając powieki. Kochała to miejsce, to był jej dom i nie mogła pozwolić by i to jej odebrano. Straciła w życiu tak wiele, tego nie mogła, bo dzięki ośrodkowi miała jeszcze dokąd wracać. Poza tym w Valle de Sombras jest wiele dzieciaków, które dzięki Ignaciowi i temu ośrodkowi mogą coś w życiu osiągnąć i nie skończą na ulicy, czy w kartelach narkotykowych. Musieli coś wymyślić i to szybko.
Zanim jednak zdążyła pomyśleć o czymkolwiek innym poczuła jak osuwa się na kanapie i zapada w głęboki sen, którego tak bardzo potrzebował jej wyczerpany organizm.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:12:12 16-08-14    Temat postu:

40. Greta

Ćwiczyła już 2 godzinę z rzędu. Była – jednym słowem mówiąc wściekła. Chociaż ona zapewne określiłaby swój stan bardziej dosadnie. Nie zmienia to jednak stanu rzeczy. Greta była cała mokra, spocona i wyczerpana, jednak w środku nadal trzęsła się z gniewu. Nigdy wcześniej nie okazała się tak głupia. Chociaż nie. Wiele razy okazywała się naiwną idiotką, ale nie zrobiła nic tak głupiego, odkąd uświadomiła sobie, że na świecie nic nie jest za darmo. W uszach nadal dźwięczały jej słowa, które usłyszała. Rozbrzmiewały niczym marsz pogrzebowy – wbijając kolejne gwoździe w jej trumnę. Usiadła na podłodze, krzyżując nogi i łapiąc porządny haust powietrza. Czarne legginsy i podkoszulek były równie mokre jak ona sama, a włosy związane w koński ogon, powypadały z gumki i przykleiły się jej do szyi. Wiedziała, że już ma dość, bo nawet kolejne 4 czy 10 godzin ćwiczeń, nie sprawi, że ta wściekłość się ulotni. Może to jedynie sprawić jej rozsądne i dobrze zaplanowane działanie. Przetarła schłodzonym ręcznikiem wilgotne od kropelek potu czoło, chcąc przywrócić sobie jasność myślenia. Zamknęła oczy, wyostrzając wszystkie zmysły i zagłębiając się we wspomnieniach.

Właśnie wychodziła z przyjęcia, zadowolona bardziej niż zwykle, bowiem spotkanie z Amelia było nawet całkiem ciekawe. Nie żeby jakaś dziewczynka, nie tyle zagubiona co lekko zdezorientowana, mogła wprawić ją w lepszy nastrój. To raczej mężczyźni powodowali u Grety przyjemniejsze doznania. A już zdecydowanie Ci w typie tego w czarnej koszuli i jeansach. Taki strój nie pasował do spadkobierców rodzinnych fortun. Pamiętała też, że przyszedł z kimś. I jeżeli tylko by chciała, przypomniałaby sobie jak wyglądała ta kobieta. Rzecz w tym, że nie bardzo interesowały ją inne kobiety - chyba, że chodziło o czysto prywatne rozrachunki. Doskonale jednak pamiętała Jego. Bardziej dlatego, że nie pasował jej do tego środowiska, wyróżniał się i zapewne nie tylko ona to zauważyła. Ale on nic sobie z tego nie robił, co jeszcze bardziej zachęciło Grete. Miał coś takiego w spojrzeniu, coś czego sama nie mogła sprecyzować, co doprowadzało ją do szewskiej pasji.
Jednak jej czas na tym przyjęciu dobiegł końca i pomimo kilku ciekawych sytuacji, miała już dość tej całej elity, otoczki splendoru i elegancji, która towarzyszyła jej niemal na każdym kroku. Uraczyła się na koniec najlepszą i zarazem najdroższą szklaneczką whiskey, po czym wyszła z przyjęcia.
Szła zagłębiona w myślach, rejestrując jednocześnie wszystko co się w okół niej działo. Kiedy jednak usłyszała strzęp rozmowy, stanęła jak wryta
– Jeśli myślisz, że zapomniałam o wypadku Dimitria, to się grubo mylisz, kochany. Wiem, że to nie był przypadek i że maczałeś w tym swoje brudne paluchy, więc lepiej przyznaj się teraz, bo jak nie to zrobię ci taką scenę, jakiej jeszcze w życiu nie widziałeś!

Reszty już nie usłyszała. Może to wina jej samej - szok jaki przeżyła nie pozwalał jej w tej chwili chłodno zareagować, a może to wina tej dwójki, która zaraz zaczęła mówić szeptem. Co do jednego złudzeń nie miała - mężczyzną był Nicolas, a o ile się nie myliła, kobietą która starała się przyprzeć go do muru, była Nadia de la Cruz. Greta zaklęła siarczyście w myślach. Wściekłym gestem przywołała taksówkę, a gniew szybko wyparł z jej myśli mężczyznę w czarnej koszuli i jeansach - chociaż do tej pory pamiętała jak dobrze leżały one na jego szczupłych acz umięśnionych udach.


Starała przypomnieć sobie wszystko, wyciągając przy tym dobre wnioski. O tak, pomyliła się i mogła za tą pomyłkę srogo zapłacić. Ale na jej szczęścia - a na nieszczęście dla innych - wiedziała już, gdzie popełniła błąd. Och wiedziała, że Dimitrio jest synem starego Barossy, co w zasadzie nie było tak trudno sprawdzić. Nawet jej to nie zdziwiło. Zastanawiała się ileż jeszcze dzieci z nieprawego łoża ma Fernando. Może kiedyś się o tym dowie? Nie przypuszczała jednak, że Nadia de la Cruz naprawdę kocha męża i nie będzie chciała zostać kochanką czarującego Nicolasa - który bardzo o to zabiegał. Pomyliła się, sądząc, że on zdołał ją uwieść. Ale to już nieważne. Teraz musi się skupić na nowych aspektach tej sprawy. W końcu nie bez powodu Nadia rzuciła mu prosto w twarz, że jest winny śmierci jej męża. Musi to sprawdzić, te informację mogą się okazać bardzo cenne. A może nawet cenniejsze niż przypuszcza - może to stanowić punkt zwrotny w życiu kochanego Nicolasa.
Usłyszała ciche, lecz stanowcze pukanie do drzwi. Pokręciła gniewnie głową. Miała właśnie iść wziąć prysznic, zrelaksować się, uwolnić od ciągłych rozmyślań, oczyścić głowę. Wstała, rzucając gdzieś w kąt mokry ręcznik. Przeżyła lekki szok - w nonszalanckiej poziomie, z szelmowskim uśmiechem na przystojnej twarzy, stał nie kto inny jak Nicolas Barosso. Lubieżnie zlustrował jej sylwetkę wzrokiem, zatrzymując się lekko dłużej na jej krągłych piersiach. Nie zmienił się ani o jotę. I nie chodziło tu wcale o wygląd zewnętrzny - oczywiście dojrzał i zmężniał. Lekki zarost dodawał mu jedynie uroku, czarujący uśmiech pewnie u niejednej dziewczyny wywoływał szybsze bicie serca, a figlarne błyski w oczach niczym u małego chłopca, powodowały że każda chciała się nim zaopiekować. Jakby tej opieki w ogóle potrzebował - sprostowała w myślach. Jednak Grecie bardziej chodziło o jego charakter. Wciąż był nad wyraz pewny siebie, a sposób w jaki ją oceniał, budził w niej pierwotne instynkty. Wytrzymała jednak jego spojrzenie. Już dawno uodporniła się na jego niemal chłopięcy wygląd łamacza kobiecych serc i nawet błysk uznania w jego oczach, nie mógł zetrzeć w jej pamięci bólu jaki jej zadał. Świadomie czy nie - to akurat nie było ważne.
- Wejdziesz ? - spytała leniwie, odsuwając się lekko na bok, robiąc mu miejsce. A gdy przechodził, wciągnęła w nozdrza jego zapach. Nie mogła go jednoznacznie określić , to była jakaś mieszanka piżma, wody po goleniu, nuta cytrynowego szamponu i jakaś cząstka jego samego. Odurzał kobiety już przez sam swój zapach. Typowo męski - łatwo było się do niego przyzwyczaić, a o wiele trudniej nauczyć się bez niego żyć.
Podeszła do balkonu, otwierając drzwi na oścież, z zadowoleniem spoglądając na krajobraz - chociaż nigdy specjalnie nie interesowała się przyrodą czy pięknymi widokami - chyba, że chodziło o męskie widoki. Uśmiechnęła się do siebie szeroko, czując na swoich plecach jego wzrok. Odwróciła się powoli, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, próbując już na wstępie wybadać o co też może mu chodzić. Na pewno przyniosła go tutaj nieodparta pokusa zobaczenia jej z bliska, porównania młodszej i starszej wersji jej samej. Ale jednego mogła być pewna - jeśli chodzi o Barossów nie można niczego zakładać z góry.
- Napijesz się czegoś ? - spytała, odwracając jego uwagę od swojej osoby, wskazując na dobrze zaopatrzony barek w rogu pokoju. Wahał się chwilę, po czym skinął głową, nadal nie odzywając się do niej słowem. Mogła się tego spodziewać. Lubił robić wrażenie, a nie mówiąc nic, owiewał się aurą tajemnicy. Zawadiacki uśmiech na jego ustach, wskazywał, że bawi się jak na razie o wiele lepiej niż ona. Jak na razie - zauważyła chytrze w myślach, nalewając obydwojgu bursztynowego płynu do szklanek z lodem. Podała mu bez słowa, po czym usiadła na sofie, zakładając nogę na nogę i wpatrując się w niego z oczekiwaniem. Może po kilku godzinach ćwiczeń nie wyglądała jak elegancka dama, co nie znaczy, że nie mogła się tak zachowywać. Zresztą jak widać Nicolasowi jej strój ani trochę nie przeszkadzał. A może wprost przeciwnie? Może zastanawiał się właśnie od czego by zaczął? Od mocno opinającego jej piersi i brzuch czarnego topu czy równie czarnych, elastycznych legginsów, które eksponowały jej nogi.
- Zmieniłaś się - to były pierwsze słowa jakie wypowiedział, a jego schrypnięty z lekka głos, mówił sam za siebie. Uwaga ta była tak banalna, że idealnie podsumowywała całą postać Nicolasa Barosso - który chociaż bardzo chciał robić wrażenie na innych, nie miał jednak ku temu odpowiednich predyspozycji.
- Za to ty nie - odparła leniwym tonem, racząc się sporą dawką dobrze schłodzonego trunku
- Przyszedłem, bo...
- Nico - przerwała mu, używając zdrobnienia, którym tyle razy się do niego zwracała w dawnych czasach - Przecież ja dobrze wiem, po co przyszedłeś - dodała, uśmiechając się do niego słodko, klepiąc delikatnie miejsce obok siebie, zapraszając go, żeby usiadł obok niej. A on chętnie skorzystał z okazji.
- Wiesz zaskoczyłeś mnie - odparła mile, chcąc wreszcie przejść do konkretnej rozmowy
- Znalezienie Cię było akurat łatwe - odpowiedział, wielce zadowolony z siebie i swoich umiejętności, czego wyrazem był szeroki uśmiech na jego twarzy.
- Nie mówię o tym. Akurat znalezienie mnie, to było bardzo łatwe zadanie. W końcu twój ojciec nie jest kretynem - odpowiedziała lekko - Chodziło mi o Twoje życie. Oczywiście nigdy nie chciałeś ożenić się, to jasne, jednak czy mi się wydaję czy nadal stoisz w tym samym miejscu co niemal 10 lat wcześniej? - spytała słodkim głosem, sięgając po paczkę papierosów znajdującą się na stoliku obok kanapy. Z osiąganiem wyciągnęła jednego i włożyła do ust. Nie musiała długo czekać. W lekkich promieniach słońca, zabłyszczała zapalniczka, którą szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni i kurtuazyjnie podpalił koniec jej papierosa. Była to dokładnie ta sama zapalniczka, którą mu podarowała. Dlaczego - to już wymazała z pamięci, ale do tej pory wiedziała po co - żeby nigdy o niej nie zapomniał. Na jej spodzie kazała wygrawerować swoje imię dużymi literami, tak żeby zapamiętał od kogo ją dostał. Teraz - jak zauważyła z niesmakiem, były na niej inne kobiece imiona, które - jak mogła się tylko domyślać - mogły oznaczać jego kochanki. Ale to jej nie obchodziło. Sama nie żyła przez te lata w celibacie, jemu tym bardziej nie kazała. Jednak sam ten przedmiot w pełni oddawał jakim człowiekiem jest Nicolas Barosso - pustym, zepsutym, dumnym ze swojego nazwiska, jakby sam na nie zapracował. Podziękowała mu skinieniem głowy, mocno zaciągając się papierosem. Musiała przywrócić sobie zdolność chłodnego myślenia, a to było trudne. I to wcale nie przez obecność Nicolasa, ale przez napływające wspomnienia, które do tej pory umiejętnie blokowała.
- Byłeś już u Amelii? - spytała, odzyskując rezon i uśmiechając się do niego słodko.
- Nie - odparł zimno, na chwilę tracąc cały swój urok i czar.
I właśnie takiego Nicolasa poznała Greta. Kiedy w końcu poznała jakim naprawdę był człowiekiem, była przerażona faktem, że mogła się w kimś takim zakochać. Nawet teraz budziła się w nocy, przerażona tym jak łatwo dała się oszukać. Było to zwykle w tych dniach kiedy wspomnienia nachodziły ją falami, zalewając ją bólem, rozpaczą, poczuciem klęski. Nie mogła się od nich uwolnić przez kilka dni, stawały się wtedy jej cieniem - towarzysząc jej na każdym kroku. Oderwała się ze swoich rozmyślań, spoglądając na jego przystojną twarz, bo akurat tego - uroku osobistego i czaru, odmówić mu nie mogła.
- A to wielka szkoda - ciągnęła rozmowę dalej, jakby ta chwilowa cisza w ogóle nie nastąpiła - Może powinieneś? Mnie w końcu zaszczyciłeś swoją obecnością - dodała lekko ironicznym tonem, dopijając do końca swoją whiskey.
- Może - odparł enigmatycznie, zabierając jej z rąk papierosa i jak przedtem ona, zaciągając się chciwie - Mocne - dodał po chwili, a w jego tonie usłyszała nutkę aprobaty.
Nie zamierzała się do tego odnosić. A w zasadzie to jak na dziś miała już dość jego obecności. Zamierzała wzbudzać w nim ciekawość porcjami. Na dzisiejszy dzień stanowczo wystarczy. Położyła swoją dłoń na jego udzie, lekko wbijając paznokcie w materiał. Widziała w jego oczach, błysk zwycięstwa. Nakrył jej dłoń swoją, gładząc ją lekko. Wstała, wyswobadzając się z jego uścisku. Ponownie podała mu rękę, a on łapczywie ją chwycił, przyciągając ją jednocześnie do siebie. Jej usta znalazły się o milimetry od jego ust, a jego płytki oddech świadczył o pobudzeniu. Przysunęła się jeszcze bliżej, muskając jego wargi. Miał idealne ciało, wyrzeźbione i twarde tam gdzie trzeba. Zacisnęła ręce na jego pośladkach, chcą jeszcze bardziej wytrącić go z równowagi.
Sam nie wiedział jak to się stało, ale jeszcze w jednej chwili stał, obejmując ją ciasno, czując jej słodkie ciało obok swojego, a już w następnej chwili był za drzwiami jej pokoju hotelowego z zdezorientowaną miną. Greta tymczasem odwróciła się w drugą stronę, nie przejmując się jego osobą, po chwili jednak ponownie spojrzała na niego, opierając ręce na lekko uchylonych drzwiach.
- Jak nazywa się ta dziewczyna, która była na przyjęciu u Diaza, w białej sukni, z odchodzącymi po bokach fałdami materiału, przypominające płatki kwiatu, ta która tańczyła z twoim bratem? - spytała uśmiechając się do niego słodko, jakby przed chwilą nic się między nimi nie wydarzyło, jakby to był jedynie jego sen - sen na jawie.
- Victoria Diaz, wnuczka Diaza - odparł nie tylko mocno zdziwiony jej pytaniem, ile przede wszystkim tym co się przed chwilą stało
- Victoria Diaz - powtórzyła cicho, bardziej do siebie niż do niego. Chciał coś jeszcze powiedzieć, przywrócić z powrotem nastrój sprzed chwili. Greta jednak zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, nie przejmując się tym co miał jej do powiedzenia. Teraz musiała się dowiedzieć czegoś więcej o pannie Diaz. Nie miała złudzeń, że to ona stanowiła klucz całej tej sprawy z Alejandrem. Na razie kwestię śmierci Dimitria i możliwy udział w tym Nicolasa, zostawi na później. Będzie ciekawie powęszyć trochę przy innej sprawie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:51:43 16-08-14    Temat postu:

41. COSME

Biel sufitu zaatakowała nagle i niespodziewanie. Oczy rozpaczliwie szukały jakiegoś punktu zaczepienia, aby oderwać się od agresji koloru, ale nic nie znalazły. Nawet lampa znajdowała się zbyt daleko, wisząc gdzieś nad środkiem pokoju. Jak na złość, wszelakie pęknięcia na suficie zostały zamalowane jakiś czas temu, również i one nie mogły więc pomóc.

A do tego ta cisza. Cosme owszem, łowił uchem jakieś pikania dochodzące z okolic jego klatki piersiowej, ale nie był w stanie zorientować się, co je wytwarzało. Do tego zimna, nieprzyjazna, wręcz lodowata pościel, na której leżał, chłód pomieszczenia, w którym się znajdował i dziwny przedmiot na twarzy potęgowały odczucie zagubienia i lęku. Jakby tego było mało, zawroty głowy powodowały nudności, a te zaś wzmagały kręcenie w głowie i tak - jakby to można było ironicznie powiedzieć - w kółko. Właściciel domu zwanego El Miedo czuł się przestraszony i naprawdę chory.

Chory, właśnie. Ledwo to pomyślał, zrozumiał. Musiał znajdować się w szpitalu, macki przyczepione do jego tułowia to po prostu elektrokardiogram, a to coś, co ma na ustach i na nosie, to maska tlenowa. W takim razie biały sufit oznacza szpital. Ale zaraz, zaraz. Maska? Czyżby było z nim aż tak źle?

Co mogło się stać? Serce odmówiło współpracy? Zachorował na coś i kompletnie tego nie pamiętał? A może...Ariana! Jej imię uderzyło w umysł, przywracając Zuluadze przynajmniej część wspomnień. Dziewczyna i jej naleśniki. Być może go otruła. Ta dziwna, niespotykana w kontaktach z nim, nieskrępowana ochota sprawienia mu przyjemności. Nie był przyzwyczajony do tego, by ktoś o niego dbał. Zarówno sok z pomarańczy, jak i danie, jakie przygotowywała, były wysoce podejrzane. Pewnie dlatego kazała mu przez moment samemu pilnować patelni, aby odsunąć od siebie podejrzenia. W takim razie musiała szukać sposobności dostania się do El Miedo i przeszukania rezydencji - a może nawet i okradzenia jej - a zatrudnienie się jako pomoc domowa było tylko bajeczką służącą do osiągnięcia celu? Cosme mógłby się założyć, że imię również było zmyślone.

Z niemałym trudem i ledwo powstrzymując wymioty wstał, powoli odpinając ssawki EKG i zdejmując z twarzy maskę. Tuż po tym, jak to zrobił, nagle zabrakło mu oddechu, ale zdołał się podnieść, nabrać go na nowo i uczynić parę kroków. Drżącą ręką chwycił się poręczy łóżka i ponowił próbę, by dotrzeć do wyjścia z pokoju.

- Ależ jestem słaby - powiedział sam do siebie, kilka sekund przed tym, jak do pomieszczenia wpadł wyraźnie rozeźlony lekarz.

- Co pan wyrabia? Czy ktoś pana upoważnił do opuszczenia szpitala i to o tej porze? Z tego, co wiem...

- Nie mam zamiaru zostać tu ani chwili dłużej - przerwał mu Zuluaga, z irytacją stwierdzając, że stoi praktycznie nago - nie licząc spodenek - przed jednym ze swoich największych przeciwników. - Proszę natychmiast przynieść mi moje ubranie.

- Słuchaj, Cosme. - Lekarz zbliżył się na najbliższą z możliwych odległości do pacjenta i wycedził, zupełnie bez szacunku nazywając go po imieniu. - Nie zamierzam brać za ciebie odpowiedzialności. Zostaniesz tu do rana, póki panna Santiago nie przyjdzie po ciebie. Swoją drogą, zupełnie nie rozumiem, czemu się tak o ciebie martwi, spędziła tutaj większość czasu po tym, jak cię przywieziono.

- Myślisz, że twoje zdanie cokolwiek się tutaj liczy? - odparował Cosme. - Jako pacjent mam pełne prawo udać się tam, gdzie chcę, o ile podpiszę odpowiedni papierek, a właśnie taki mam zamiar. Dawaj mi więc go tutaj razem z tym, co miałem na sobie, kiedy mnie tu przywieziono.

Doktor zaczerwienił się już na tyle, by zaraz eksplodować, zresztą wiedział, że odmawia Cosme tylko i wyłącznie z czystej przekory, bo Zuluaga miał całkowitą rację - mógł się w każdej chwili wypisać, jeżeli tylko tego sobie życzył. Wybuchowi wojny na skalę międzynarodową zapobiegła Dolores, pielęgniarka, która weszła dokładnie w tej samej chwili, kiedy lekarz miał zamiar po raz kolejny dociąć Cosme.

- Czyżby ktoś zapomniał zamknąć tutaj okno? - zmarszczyła brwi, czując, że pokój jest dużo bardziej wyziębiony, niż powinien. Podeszła do jednego z nich, zamknęła rzeczywiście otwarte okno i zwróciła się do Zuluagi, wiedząc, że ryzykuje złość stojącego tuż obok doktora: - Słyszałam, co pan powiedział. Jeżeli pragnie pan tego i jest całkowicie pewien, to oczywiście nie ma problemu, chociaż ja sama zalecałabym pozostanie na obserwacji przynajmniej do rana. W rozpoznaniu ma pan wyraźnie napisane, że po zatruciu gazem powinno się dużo wypoczywać i otrzymać sporą dawkę tlenu.

- Zatruciu gazem? - tym razem to Zuluaga wykonał podobny grymas na twarzy, całkowicie zaskoczony. - Czy ja się zatrułem gazem?

- Owszem. Kuchenka u pana w domu była niesprawna. Panna Santiago uratowała panu życie.

Kilka minut później, kiedy na własnych nogach - choć wciąż bardzo osłabiony - opuszczał szpital, słowa Dolores dudniły mu w głowie, nie dając mu spokoju. "Panna Santiago uratowała panu życie". Podejrzewał Arianę o najgorsze, a ona okazała się na tyle troskliwa, aby nie tylko wezwać pomoc, ale i czuwać przy nim, czekając na wyniki badań. Będzie musiał jej to jakoś wynagrodzić i przede wszystkim - podziękować. Może podniesie jej pensję?

O ile oczywiście nie opuściła już Valle de Sombras, przekona, że po tym, jak jej pracodawca się obudzi, sam ją wyrzuci.

Postąpił parę kroków i zdał sobie sprawę, że do El Miedo nie dojdzie. Ani zawroty głowy, ani mdłości nie ustąpiły, a wręcz przeciwnie - nasiliły się z powodu wysiłku, jaki podjął i całej tej awantury z lekarzem. Westchnął ciężko, wiedząc, że z pewnością nie zdecyduje się na taksówkę - miał pieniądze, owszem, ale skończyłoby się to albo odmową kursu przez taksówkarza, albo spędzeniem całej drogi na wysłuchiwaniu tego, jaki to Zuluaga jest niedobry i straszy dzieci, nie chcąc opuścić miasteczka i w ogóle zniknąć im z oczu. Albo najlepiej umrzeć.

Jedyny wyborem, który miał jakikolwiek sens i nie łączył się z przedefilowaniem przez całe miasteczko na piechotę, był Ignacio Sanchez. To on mógł pomóc Cosme, udzielając swojego samochodu, a nawet odwożąc byłego pacjenta kliniki na miejsce. Zuluaga nie widział byłego przyjaciela już do wielu lat, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa. Byłego z bardzo prostego powodu - być może Sanchez nie uległ plotkom i nie wyparł się znajomości z właścicielem El Miedo, ale również nie odwiedzał go i nie kontynuował tejże znajomości. Pewnie miał własne problemy, nie ulega jednakże wątpliwości, że przyjaźń skończyła się dawno temu.

Być może coś wspólnego z tym miały słowa, jakie Cosme wypowiedział w gniewie i żalu do Ignacia, a których teraz bardzo żałował. Cóż jednak miał zrobić, kiedy tak rozpaczliwie szukał swojej córki, a Sanchez oświadczył mu, że nic nie da się z tym zrobić? Wtedy Zuluaga, zamiast skupić swój gniew na jedynej winnej tej całej sprawy, na Tamtej Kobiecie, wylał wszystkie cierpienia na przyjaciela, oskarżając go o wiele rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Sanchez nie skomentował wtedy zarzutów, spojrzał tylko na "El Loco" tym zranionym, a równocześnie zawiedzionym wzrokiem i obrócił się tyłem, dając znać, że rozmowa jest skończona. Cosme wyszedł nie tylko z domu Ignacio, ale i z jego życia.

Przez wiele lat nie zdobył się na to, aby opuścić El Miedo i go przeprosić. Bał się trochę, czy przeprosiny w ogóle zostałyby przyjęte, a potem było już po prostu za późno. I teraz, pod tak długim okresie czasu, Cosme miał znów przyjść do Sancheza, tym razem prosząc, a nie grożąc. Liczył na to, że tamten zrozumie, że weźmie pod uwagę to, co się stało i wesprze pojazdem na czterech kołach...nim Zuluaga po prostu się przewróci i tak zostanie.

W końcu dotarł do budynku, gdzie głównie przesiadywał Sanchez i dopiero wtedy zrozumiał, że Ignacio pewnie po prostu śpi. Westchnął więc po raz drugi i postanowił nie budzić dawnego przyjaciela. Mogłoby z tego wyniknąć więcej szkody, niż pożytku. Krok za krokiem, doczłapał w końcu do El Miedo, co jakiś czas sprawdzając, czy ma przy sobie zapasowe klucze. Te pierwsze, jak wytłumaczyła mu Dolores, zabrała Ariana, kiedy szła do rezydencji przygotować dom na przyjęcie gospodarza. "Przygotować dom". Cosme wzdrygnął się lekko, sam nie wiedząc, co mogą oznaczać te słowa. W tym momencie było mu jednak to obojętne, marzył o kołdrze i o tym, aby świat przestał wirować przynajmniej na chwilę.

Kiedy dotarł na miejsce, ze zdumieniem stwierdził, że w oknach palą się światła. Był pewien, że panna Santiago dawno już śpi. Przyspieszył kroku na tyle, na ile pozwalało mu samopoczucie, otworzył bramę i dotarł do drzwi wejściowych.

Zanim jednak zdążył użyć klucza, jego oczom ukazał się mężczyzna, który najpewniej chciał opuścić jego dom. Jego El Miedo. Miejsce, do którego nikt poza nim nie wchodził przez dziesięć lat - a teraz nagle zaroiło się w nim od gości.

- Co u licha? - mruknął Cosme, przez moment sądząc, że to wyobraźnia płata mu figla i ma omamy. Ale, mimo kilkukrotnego mrugania powiekami, obraz nie znikał. - El Vengador! - odkrył nagle "El Loco" i poczuł, jak wściekłość - i coś jeszcze - przepływa mu przez żyły i miesza się z krwią. Ta mieszanka dodała mu sił i - napędzany jakimś nadludzkim wysiłkiem - skoczył ku synowi Andresa i chwycił go za kołnierz. - Co ty robisz w moim domu?! Czego tu szukasz, ty draniu?

Christian był na tyle zszokowany, że dał się na moment podnieść lekko i przyszpilić do ściany, chociaż nie trwało to zbyt długo - Cosme przeliczył się i już za trzy sekundy musiał postawić niespodziewanego przeciwnika z powrotem na podłodze. Nie stracił jednak rezonu - ani równowagi, czego Zuluaga bał się najbardziej - i kontynuował:

- Nie dosyć ci, że opuszczasz miasteczko i biedną Laurę w taki sposób, nie dosyć ci, że odpowiadasz za jej tragedię, to jeszcze włamujesz się do mojego domu i napastujesz niewinne, samotne kobiety?! Znając ciebie i twoją reputację, to pewnie już pokazałeś Arianie, do czego...

- Tu jestem, panie Zuluaga...- odezwał się cichy głos za jego plecami. Totalnie zszokowana i wystraszona nie tylko samym przybyciem, ale i nowym obliczem gospodarza Ariana w końcu postanowiła się wtrącić, obawiając się, że rozsierdzony Cosme może zrobić coś, co nikomu ze zgromadzonych nie wyjdzie na dobre.

- Czy ten bydlak cię skrzywdził? - blady jak trup właściciel El Miedo obrócił się w jej stronę, co jakiś czas łypiąc jednakże na Suareza tak, aby w razie czego uniknąć ataku. Christian opanował już moment zaskoczenia i próbował zapanować nad czymś jeszcze - nad przemożną ochotą morderstwa.

- Słuchaj, knypku. - Syn Andresa zacisnął szczęki, czując, że ruszają mu się one coraz bardziej. - Po pierwsze, to słyszałem o tobie w miasteczku i wiem co nieco, kim jesteś i do czego jesteś zdolny. A to wcale nie oznacza, że ja jestem taki sam. Nie krzywdzę niewinnych kobiet. Winnych zresztą też nie - zreflektował się za moment. - A za to, co powiedziałeś na temat Laury, powinienem obciąć ci te idiotyczne wąsy i nakarmić nimi twojego oszalałego kota. Zobacz, jak mnie podrapał! - poskarżył się nagle Christian, głęboko urażony faktem, że posądzono go o skrzywdzenie siostry w jakikolwiek sposób.

Cosme poczuł się dumny z El Gato. Obiecał sam sobie, że kupi mu jakąś dobrą karmę, czy co takiego jedzą takie koty.

- Akurat! - mruknął Zuluaga, po czym zrobił coś, co zaskoczyło nawet jego samego - podszedł do Ariany i objął ją opiekuńczo ramieniem. Być może wpływ na jego zachowanie miało to, czego dowiedział się w szpitalu - to pannie Santiago zawdzięczał życie. - Wszyscy wiemy, jak traktowałeś kobiety. A czy wspomniałeś już może drogiej Arianie, jak to będąc podopiecznym Ignacio Sancheza brałeś udział w napadzie na sklep jubilerski w Valle de Sombras? Jego właściciel ledwo się wylizał po postrzale, jaki mu zafundowaliście.

Ariana spojrzała przerażona na swojego chlebodawcę, który poklepał ją poufale po ramieniu i wyszeptał do ucha:

- Idź po pierwszego pokoju po lewej. W szafie jest strzelba, przynieś mi ją, tylko się nie postrzel.

- To nie byłem ja! - Christian miał dosyć i zbliżył się parę kroków, stojąc teraz tuż przed obliczem Zuluagi. -Poza tym Ignacio potwierdzi, że z bandy, która dokonała napadu, wypisałem się dużo wcześniej. Jak tylko zorientowałem się, czym tak naprawdę się zajmują. Popełniłem wiele błędów, ale nie jestem przestępcą. A zresztą, zupełnie nie rozumiem, dlaczego ci się w ogóle tłumaczę, być może dlatego, że pamiętam, jak ojciec przyprowadził cię kiedyś do naszego domu i przedstawił jako "wujka Cosme". I być może dlatego, że najwyraźniej wiesz, co się stało z Laurą.

- Nie tak do końca - zmruczał Zuluaga, jakby i jemu samemu to wspomnienie sprawiało ból. Wyczuwał zresztą na sobie bardzo zainteresowany wzrok Ariany, która najwyraźniej również chciała wiedzieć, co stało się z siostrą Christiana. - Skoro Sanchez za ciebie poręczy, wierzę ci. Siadaj. A ty, Ariana, przynieś nam coś do picia, skoro nie zamierzasz podać mi mojej starej, wysłużonej strzelby i ustrzelić tego oto tutaj ptaszka. Powiem wam to, co wiem, ale najpierw wy musicie mi opowiedzieć swoje historie. I to całą prawdę.


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 21:58:35 16-08-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:10:54 17-08-14    Temat postu:

42. CHRISTIAN

Christian wykrzywił usta w krzywym uśmiechu i z furią w oczach spojrzał na mężczyznę, doskakując do niego i chwytając za klapy marynarki.
– Nie mieszaj się do tego – warknął na Arianę, która działając zupełnie instynktownie, chciała ich za wszelką cenę rozdzielić, wpychając się między nich. – A ty posłuchaj, wujaszku – zwrócił się do Cosme, który usiłował złapać oddech i jakoś wyszarpnąć się młodemu Suarezowi. – Oskarżasz mnie, nie mając najmniejszego pojęcia o moim życiu, a tymczasem chyba masz na sumieniu coś o wiele bardziej poważnego niż mój rzekomy napad na sklep jubilerski – dokończył, puszczając w końcu jego marynarkę i kątem oka, zerkając na oszołomioną Arianę. – Co jest? Czyżbyś zapomniał o tym powiedzieć Arianie, kiedy ją zatrudniałeś? – zagadnął, a w jego oczach błysnęło coś na kształt satysfakcji, gdy twarz Cosme w jednej sekundzie stała się blada jak kreda. – Masz rację, nie jestem święty – dodał po chwili. – Brałem udział w nielegalnych walkach, wyścigach ulicznych i robiłem jeszcze wiele rzeczy, z których nie jestem dumny. Z chęcią opowiem ci o tym wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami, gdy tylko odnajdę Laurę! Nie rozumiesz, że nie ma czasu na negocjacje i opowiadanie sobie historii życia? Kręcił się koło niej mężczyzna z templariuszem wytatuowanym na ramieniu, więc albo natychmiast powiesz mi co wiesz… – urwał, ponownie chwytając Zuluagę za klapy marynarki i morderczym wzrokiem wpatrując się w jego oczy, ale nie dane mu było dokończyć.
– Albo co? – usłyszał za sobą znajomy głos, którego ton był tak samo strofujący, jak wtedy, gdy będąc nastolatkiem zdarzało mu się coś przeskrobać.
– Ignacio – wyszeptał bezgłośnie Cosme, zastanawiając się w myślach czy to wszystko, czego właśnie był świadkiem i uczestnikiem zarazem, nie jest przypadkiem wyłącznie jakimś omamem spowodowanym przez zatrucie gazem lub wdychany przez kilka godzin stuprocentowy tlen. Jeśli nie, to być może, Kobieta, którą kochał i nienawidził jednocześnie, postanowiła właśnie w taki sposób zemścić się na nim zza grobu. Zupełnie jakby jeszcze zbyt mało szkód wyrządziła w jego życiu do tej pory. W każdym razie tego wszystkiego było zdecydowanie zbyt wiele jak na jego osłabiony organizm. A właściwie… zbyt wiele w ogóle, zważywszy na to, że dotychczas wiódł samotne, spokojne życie z dala od wszystkich i wszystkiego. Nabrał powietrza w płuca, wpatrując się w przyjaciela sprzed lat jak w jakąś senną zjawę i przez krótką chwilę pożałował, że jednak nie został w szpitalu, gdzie panowała względna cisza i względny spokój.
Christian minimalnie odwrócił głowę w bok, ale nie spojrzał za plecy. Bał się, że jeśli popatrzy mu w oczy, zrobi, albo powie coś, czego będzie żałował do końca życia, a Ignacio Sanchez odegrał w jego życiu zbyt ważną rolę, by mógł sobie na to pozwolić.
– Zostaw go – polecił cichym, wręcz łagodnym, acz stanowczym głosem i nawet jeśli był zaskoczony obecnością swojego podopiecznego w El Miedo, to absolutnie nie dał tego po sobie poznać.
Christian powoli puścił Cosme i odwrócił się przodem do Ignacia, zupełnie nie dostrzegając, jak ten jedną ręką chwyta się za serce, a drugą szuka po omacku czegoś, o co mógłby się oprzeć, w porę znajdując ramię Ariany, która pomaga mu się usadowić na starym krześle pod ścianą.
– Jedź do ośrodka i zaczekaj tam na mnie – powiedział Nacho, rzucając Christianowi kluczyki do swojego samochodu. Suarez zmarszczył czoło i spojrzał mu w oczy pytającym wzrokiem, walcząc z przemożną pokusą tupnięcia nogą i przeciwstawienia się mentorowi. Ale Ignacio nie zamierzał w tej chwili wdawać z nim w dyskusje ani niczego wyjaśniać. Widział to po jego minie, którą znał aż nazbyt dobrze. – Jedź – dodał Sanchez tonem, nieznoszącym sprzeciwu, a Christian poczuł się jak wtedy, gdy po napadzie na jubilera, Ignacio wezwał go do siebie na poważną rozmowę. Westchnął cicho i chwycił kluczyki, zaciskając nerwowo szczęki. – Zaufaj mi – poprosił Ignacio, kładąc dłoń na jego ramieniu. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież Christian zawsze ufał mu bardziej niż samemu sobie. Nawet teraz, wiedząc, że nie powiedział mu prawdy. Zacisnął nerwowo szczęki, ale w końcu skinął głową, wyrażając aprobatę, a gdy kąciki ust Ignacia uniosły się minimalnie, co było niemal nie do zauważenia gołym okiem z dalszej odległości, skierował się do drzwi. Zatrzymał się jednak nim wyszedł i zerknął za siebie.
– Możesz przynieść szklankę wody? – spytał Ignacio, a kiedy Ariana skinęła głową i udała się do kuchni, przyklęknął przy skulonym na krześle Zuluadze. – Daj rękę – polecił.
– Nic mi nie jest – odparł Cosme, niepewnie spoglądając na mężczyznę.
– Pozwolisz mi to ocenić? – spytał łagodnie Nacho, wyczekująco wpatrując się w pobladłą twarz swojego rozmówcy. – Z tego co pamiętam, nie jesteś lekarzem.
– Ty też już nie – odparował Zuluaga szybciej niż pomyślał, ale Nacho udał, że nie usłyszał tej uwagi i, jak gdyby nigdy nic, chwycił jego nadgarstek, by zmierzyć mu puls, a Cosme wpatrywał się w niego jak w wyrocznię, nie do końca wiedząc, czego powinien się spodziewać po tej wizycie.
Christian nie miał pojęcia, co zaszło między mężczyznami w przeszłości, ale patrząc na nich przez tą krótką chwilę, doszedł do wniosku, że powinni pobyć sami. Stwierdził też, że jemu samemu dobrze zrobi, jeśli po tym wszystkim orzeźwi się trochę pod zimnym prysznicem i prześpi się, zanim porozmawia z Lią. I z Ignaciem.
Gdy po kilku minutach dotarł do ośrodka, nie było tam żywej duszy, a on w dalszym ciągu czuł gniew pomieszany z bezsilnością, a na pytania, które kłębiły mu się po głowie wciąż nie potrafił znaleźć odpowiedzi. W innych okolicznościach pewnie rozładowałby całą frustrację na worku treningowym, ale ból głowy, nasilający się z każdym, nawet najmniejszym ruchem, okazał się przeciwnikiem, z którym tym razem nie był w stanie podjąć walki.
Bez namysłu skierował się do szatni, by wziąć szybki prysznic. Nie chciał budzić Leo, który spał w pokoju na poddaszu, by pożyczyć od niego jakieś ciuchy, więc otworzył swoją starą szafkę, na której drzwiczkach wciąż były naklejone resztki taśmy z jego pseudonimem. Uśmiechnął się do siebie na ten widok. Nie sądził, że znajdzie tam jakieś swoje rzeczy, dlatego tym bardziej zrobiło mu się miło, gdy zobaczył w środku, wiszące na kołku przytwierdzonym do drzwiczek swoje stare, pierwsze profesjonalne rękawice, jakie dostał w prezencie urodzinowym od Ignacia, kilka podkoszulków i dresowe spodnie. Najwyraźniej Ignacio był o wiele bardziej sentymentalny niż chciał się do tego przyznać, bo ubrania były świeżo wyprane, jakby cały czas czekały na jego powrót. Ale Ignacio taki już był – zawsze dobro innych stawiał ponad swoje własne. Christian czasem myślał, że to jakiś rodzaj pokuty, którą sam sobie zadał, ale przecież to nie był wina Ignacia, że pierwsza żona starego Barosso umarła na stole operacyjnym. Fernando jednak za wszelką cenę chciał znaleźć winnego i w końcu jego wpływy i koneksje, czy też może raczej pieniądze, doprowadziły do tego, że uznano, iż Sanchez popełnił tzw. błąd w sztuce w wyniku czego stracił prawo wykonywania zawodu. Opuścił wtedy stolicę i przeniósł się do Valle de Sombras, nie mając pojęcia, że i tu dosięgną go macki Barosso.
– Barosso… – mruknął, uśmiechając się pod nosem, ściągając z siebie kurtkę i rozpinając guziki koszuli.

– Proszę, proszę – powiedział z udawanym podziwem brunet, uśmiechając się kpiąco na jego widok. – Wejście jak zwykle masz niezłe tylko chyba pomyliłeś adresy – dorzucił złośliwie, lustrując pogardliwym wzrokiem jego strój. – To nie jest wiejska impreza dla hołoty.
– A ty, jak zawsze, mocny jesteś tylko w gębie – odparował Christian, zgarniając z tacy kelnerki, która właśnie przeszła przed nim, kieliszek szampana.
– Podobno mnie szukałeś – powiedział po chwili Alejandro, jakby od niechcenia pociągając łyk alkoholu ze swojej szklanki i zajmując miejsce przy barze. – Nie jestem już właścicielem tej speluny, „El Paraíso” – dodał, zerkając na niego przez ramię, gdy zajął miejsce obok, odstawiając pusty kieliszek po szampanie na blat. – Teraz rządzi tam mój ukochany brat – zakończył, uśmiechając się ironicznie.
– A ty grzecznie grasz rolę tego idealnego, praworządnego syna – zaśmiał się Christian. – Naprawdę sądzisz, że firma twojego starego jest czysta?
Alejandro obojętnie wzruszył ramionami.
– A czy nie jest wygodniej niczym się nie przejmować i udawać, że o niczym się nie wie? Na papierze właścicielem w dalszym ciągu jest stary. Mnie niczego nie udowodnią.
– Jesteś głupszy niż sądziłem. Stary jest właścicielem, ale czy to właśnie nie twoje podpisy i imienne pieczątki widnieją na wszystkich firmowych dokumentach?
Alejandro zacisnął nerwowo szczęki i z trzaskiem odstawił szklankę na blat.
– A czy to nie ty ciągle zbierasz ochłapy po mnie? – zagadnął, uśmiechając się cynicznie. Christian zmarszczył czoło, zastanawiając się o co mu chodzi, a w końcu podążył za jego spojrzeniem, zatrzymując wzrok na Lii. – Była taka słodka, urocza, niewinna, a z drugiej strony niewiarygodnie gorąca i dobra w te klocki. Teraz pewnie jest jeszcze lepsza, co? – zaśmiał się, wracając wzrokiem do swojej na wpół pustej szklanki. – Ale teraz to już zwykła dzi**a. Jak jej matka.
Christian zacisnął dłoń w pięść. Miał ochotę przywalić mu w gębę tak, żeby raz na zawsze zszedł z niej ten durny uśmieszek i gdyby nie to, że nie chciał robić scen i zwracać na siebie jeszcze więcej uwagi, pewnie zrobiłby to bez wahania. Zamiast tego, z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął jednak fotografię mężczyzny z tatuażem. – Znasz go?
Alejandro chwycił zdjęcie między palce i uniósł je nieznacznie.
– Dlaczego go szukasz?
– Nie powinno cię to interesować.
– Oczekujesz, że ci pomogę i śmiesz twierdzić, że nie powinno mnie to interesować?
– Kręci się koło Laury – wyjaśnił krótko.
– Laurita – rozmarzył się Alejandro. – Zawsze była śliczna. Kiedyś nawet się w niej podkochiwałem.
– Tak jak w tej blondynce, do której lepiłeś się przez pół wieczora? – zagadnął Christian. – Ty się kochasz we wszystkim co nosi spódniczki – zauważył złośliwie.
– Masz rację – przyznał brunet, uśmiechając się cwano. – Ale dlaczego mam się ograniczać do jednej skoro mogę mieć wszystkie? Zresztą ja ich do niczego nie zmuszam. Same rozkładają przede mną nogi. W każdym razie teraz za żadne skarby świata nie wypuściłbym Laury z łóżka – dodał, spoglądając Christianowi w oczy. – Nie było cię długo więc nie wiesz, że to już nie jest ta sama słodka, niewinna i zawsze grzeczna Laurita. Gdy widziałem ją ostatni raz, jakieś dwa, może trzy miesiące temu w niczym nie przypominała tej dziewczynki, którą zapewne ty ciągle masz w pamięci. Zapewniam cię, że nie ma na świecie faceta, który by się za nią teraz nie obejrzał i nie pragnął mieć jej w swoim łóżku. Powinieneś się z tym pogodzić i przestać zgrywać zazdrosnego, starszego brata.
– Znasz go czy nie? – ponowił pytanie Suarez, z trudem zduszając w sobie wściekłość, rosnącą z każdą sekundą rozmowy z tym człowiekiem. Przez te wszystkie lata nie przestał być irytujący ani odrobinę mniej niż był, gdy byli nastolatkami, a wręcz przeciwnie.
– Mój ojciec nie współpracuje z templariuszami, ale popytam, jeśli tak bardzo ci zależy.
– Z tobą czy bez ciebie dowiem się kto to jest – zakończył Christian, zostawiając Alejandra przy barze.

Wszedł pod prysznic, odkręcił kurek i oparłszy się dłońmi o ścianę, pochylił głowę, pozwalając by chłodna woda swobodnie spływała po jego ciele.
Tak. Alejandro Barosso z całą pewnością był człowiekiem, którego szczerze nienawidził. Od dziecka nie pałali do siebie sympatią, a już zwłaszcza od dnia, w którym Laura pokazała mu romantyczny liścik, który dostała od Alexa. Wkrótce potem Christian rozmówił się z nim odpowiednio, kategorycznie zabraniając mu zbliżania się do niej, choć wiedział, że Laura była raczej odporna na takich palantów i świetnie poradziłaby sobie sama. Wolał jednak dmuchać na zimne. Nigdy też nie potrafił zrozumieć dlaczego Ignacio pozwalał młodemu paniczowi przychodzić do swojego ośrodka, ale nigdy o to nie pytał. Podobnie jak o przeszłość Sancheza. Wszystko co wiedział, wiedział od ludzi, bo Ignacio nigdy sam nie mówił o swojej przeszłości, a pytany o nią, zazwyczaj szybko, w jakiś uroczy sposób, zbywał rozmówcę lub zręcznie zmieniał temat. Christian z kolei nigdy nie czuł potrzeby wypytania Ignacia o cokolwiek. Aż do dziś.
Westchnął cicho, dochodząc do wniosku, że w tym stanie i tak nie wyciągnie żadnych konkretnych wniosków z tego, czego dowiedział się w przeciągu ostatnich dwunastu godzin. Po żołniersku wciągnął na siebie spodnie z dresu i ruszył do gabinetu Nacho, by tam przekimać się na jego kanapie. Wszedł do środka, a jego wzrok mimowolnie powędrował w stronę pianina. Usiadł przy nim i ostrożnie podniósł klapę. Opuszkami palców dotknął klawiszy i uśmiechnął do siebie, kiedy przypomniało mu się jak Ignacio uczył grać Laurę. W przeciwieństwie do niego, Lali była cholernie zdolna i w mig zaprzyjaźniła się z pianinem. Mógł godzinami słuchać jak gra, ale zdecydowanie wolał spędzać czas w ringu, choć Laura wiele razy namawiała, by spróbował jeszcze raz i nie poddawał się, a na pewno kiedyś uda mu się zagrać jakąś melodię.
Gdy niechcący nacisnął na jeden z klawiszy i usłyszał jakieś senne mruknięcie, spojrzał w stronę kanapy i wyszczerzył się od ucha do ucha.
– Mała, wojownicza Lia – szepnął do siebie, zastanawiając się jak to możliwe, że taka dziewczyna, zainteresowała się takim kmiotem jak Barosso. Podszedł do niej i odgarnął jej z policzka jakiś zabłąkany kosmyk, a potem okrył jej ramiona kocem, który wisiał na oparciu.
Na myśl o tym, że łapska Alejandro dotykały tego delikatnego ciała, poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu, ale była to raczej braterska wściekłość niż typowo męska zazdrość. Była w tej chwili jedyną siostrą, jaka mu pozostała. I jedyną jaka chciała z nim rozmawiać.
Westchnął cicho i usiadł w fotelu Ignacia. Od razu dostrzegł wysuniętą z teczki fakturę. Kwota na jaką opiewała była astronomiczna.
Czując, że powieki zaczynają mu ciążyć, ścisnął palcami nasadę nosa i odchylił się wygodnie na oparcie fotela, zakładając bose stopy na biurko.
Zrobi przelew na konto Ignacia.
Jak tylko nieco się zdrzemnie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:06:38 17-08-14    Temat postu:

43. NADIA

17 lat wcześniej, 30.09.1997r.

Dom Dziecka, którego wychowanką była dziesięcioletnia wówczas Nadia, na zakończenie wakacji postanowił zorganizować letni obóz harcerski pod namioty dla wszystkich dzieciaków. Był to naprawdę szlachetny gest ze strony dyrekcji, która starała się, by w ich ośrodku panowała zawsze miła i rodzinna atmosfera. Nadia bardzo ucieszyła się na ten wyjazd, mając nadzieję, że wreszcie porządnie odpocznie od szarej, otaczającej ją codzienności w czterech ścianach, bo w gruncie rzeczy nigdy nie czuła się tam swobodnie. Pech jednak chciał, że autokar zepsuł się w połowie drogi i zatrzymał pośrodku „czegoś”, gdzie w oddali majaczył niewyraźny krajobraz drzew i choinek. Właściwie w dużym stopniu przypomniało to las, ale opiekunka grupy postanowiła upewnić się, czy aby na pewno mogą w tym miejscu przenocować. Mała Nadia zgłosiła się na ochotnika, by pójść sama w tamtym kierunku, ponieważ chciała udowodnić swoją niezwykłą odwagę oraz zasłużyć na miano prawdziwej harcerki. Pani zgodziła się ją puścić (swoją drogą nie było to zbyt mądre) z drugą koleżanką, Cassandrą, którą dzisiaj Nad traktowała jak rodzoną siostrę, a która niestety nią nie była. Po chwili dziewczynki przybiegły zdyszane, oznajmiając radośnie, że to super przygoda nocować na łonie natury w pobliżu lasu, gdzie powietrze jest o wiele zdrowsze, niż w mieście, po którym unoszą się tumany kurzu i spalin z rur wydechowych przejeżdżających samochodów. Był to jakiś argument, a więc wychowawczyni nie miała innego wyjścia, jak tylko zgodzić się, gdyż sama na lepszy pomysł nie wpadła. Kiedy wszyscy rozbili już swoje namioty, zapadł zmrok. Nieodpowiedzialna opiekunka zasnęła, a dzieci korzystając z okazji, oddaliły się od obozu i podążyły w głąb lasu w poszukiwaniu suchych gałęzi do rozpalenia ogniska.
- Cass, Cass! – wołała siostrę przestraszona dziesięciolatka, która zgubiła się wśród ciemności i gąszczu drzew.
Biegła, ile sił w nogach, opędzając się od denerwujących owadów i sterczących liści, które co chwilę lądowały na jej twarzy. Była odważna, owszem. Ale nie wtedy, kiedy goniła ją jakaś bestia i wydawała z siebie przy tym przerażające dźwięki. Do jej uszu dobiegł nawet męski, zachrypnięty krzyk, ale wolała myśleć, że to tylko jej wybujała wyobraźnia płata jej figle. Wszystko jednak okazało się rzeczywistością. Czując czyjąś silną dłoń, zaciskającą się mocno na jej nodze, znieruchomiała. Chciała uciec, ale nie mogła…


W oczach Nadii mimowolnie pojawiły się łzy. Chciała ponownie zasnąć i zapomnieć o przeszłości, która odcisnęła tak ogromne piętno na tej psychice, ale nie potrafiła. Rany były zbyt głębokie i bolesne. Jeszcze przed chwilą była cholernie zmęczona i owszem, spała. Jednak tylko jakieś pół godziny, bo gdy kolejny raz przyśnił się jej ten sam koszmar co zwykle, jej umysł ogarnęły niezbyt przyjemne wspomnienia z dzieciństwa. To jedno – z wielu takich – miało swój ciąg dalszy, którego w danej chwili nie miała odwagi przywołać w myślach. Wstała z łóżka i odrzucając długie czarne włosy na plecy, sięgnęła po butelkę wody mineralnej. Zrobiła kilka łapczywych łyków, a gdy ostatnim się zachłysnęła, szybko podniosła ręce do góry i odchrząknęła znacząco. Po dłuższej chwili kaszel ustał, a oddech wrócił do normy, więc Nadia odłożyła plastik z przezroczystą cieczą na stolik nocny i okrywając się szczelnie satynowym szlafrokiem, ruszyła na bosaka w stronę tarasu. Zimno bijące od kafelek uderzyło w jej nagie stopy z prędkością światła, ale brunetka zadrżała tylko lekko, nic sobie z tego nie robiąc. Wzięła do ręki lornetkę, wiszącą nieopodal na poręczy, odgradzającej balkon od podwórza i przystawiła ją sobie do oczu. Pokręciła chwilę okularem, żeby poprawić ostrość, po czym skierowała wzrok w kierunku północnego wschodu, podnosząc przedmiot nieco w górę. Dobrze pamiętała, w którym miejscu stało wiekowe zamczysko „El Loco”, więc bez trudu zlokalizowała obiekt na najwyższym w całym miasteczku wzgórzu. Stała tak kilka godzin, wpatrując się bez końca w posiadłość El Miedo, w której oknach przez cały ten czas paliły się światła. Przez niezbyt już czystą firankę, która zapewne kiedyś była śnieżnobiała, migały niewyraźne zarysy dwóch rozmawiających między sobą postaci, co właściwie wyglądało na nieprzyjemną wymianę zdań, niż przyjazną pogawędkę. Sądząc po posturze owych osób, byli to mężczyźni, a jeden z nich bez wątpienia zwał się Cosme Zaluaga. Człowiek, którego poznała przelotnie w pewnym obskurnym miejscu, a który jakiś czas temu okazał się ważnym elementem do złożenia układanki. Nie miał on co prawda dobrej opinii wśród mieszkańców Valle de Sombras, ale Nadia wiedziała coś, czego inni nawet nie podejrzewali. Z rozmyślań wyrwał ją widok jakiegoś starszego mężczyzny, który bez pukania wtargnął do domu „El Loco”, a po dłuższej chwili zza uchylanych nieznacznie drzwi wyłonił się grecki Bóg, którego doskonale pamiętała z El Paraiso. Wysoki, postawny brunet w czarnej koszuli i jeansach, właśnie wychodził z rezydencji Zaluagi, a jego wyraz twarzy zdradzał, że musiał mocno czymś oberwać. Nadia zaśmiała się słodko, kiedy mężczyzna złapał się za tył głowy, krzywiąc się w lekkim uśmiechu. Lornetce chyba też się spodobał ten przystojniak, bo w tym momencie z wrażenia wyślizgnęła jej się z rąk i upadła z hukiem na kafelki. Nie podniosła jej jednak, bo spostrzegła nagle ze zdumieniem, że zrobiło się jasno, dlatego zerknęła przez prawe ramię i walcząc ze swoim odbiciem w szybie, zlokalizowała zegar na ścianie w środku pomieszczenia. Wskazywał godzinę ósmą rano, a to oznaczało, że spędziła na tarasie pół nocy. Westchnęła ciężko i zostawiając zwłoki lornetki na podłodze, weszła z powrotem do pokoju.
Kiedy ogarnęła z grubsza mieszkanie, nadeszło popołudnie i zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem, udała się do wydawnictwa. Miała jeszcze sporo pracy, a poza tym miała nadzieję, że zjawi się tam panna Ariana Santiago, o ile oczywiście odsłuchała wiadomość, którą Nad zostawiła jej na automatycznej sekretarce. Na miejscu natknęła się na jednego ze swoich pracowników, który od dawna się do niej przystawiał, a który nie dorastał do pięt facetowi z El Paraiso, wyglądającego cholernie seksownie w czarnej koszuli i jeansach. Minęła go obojętnie i witając się ze swoją asystentką, szepnęła jej coś z daleka, po czym zamknęła się w swoim gabinecie. Rozsiadła się wygodnie w obrotowym fotelu i zanurzyła nos w stosie papierów, leżących na jej biurku, które wręcz prosiły się, by je przeczytać. Przesunęła jednak tylko wzrokiem po pierwszej z wierzchu zapisanej kartce i przerzucając kolejne strony, stwierdziła, że nie ma ochoty teraz się tym zajmować. Spojrzała na zdjęcie Dimitria, stojące przed nią niemal na wyciągnięcie ręki i uśmiechnęła się słabo do jego wizerunku. Nie wszystkie wspomnienia związane z jej mężem były dobre.
- Wynoś się z mojego życia i nigdy więcej nie waż się wracać!
Nie wiedziała, czy powinna żałować tych gorzkich słów, które wykrzyczała mu prosto w twarz tuż przed jego śmiercią. Ale jednego była pewna. Po raz pierwszy ją wtedy zawiódł, a ona mimo to nadal go kochała. Wtedy – powtórzyła leniwie w myślach.
Nagle zauważyła, że klamka delikatnie drgnęła zapewne pod ciężarem czyjejś dłoni. Owa osoba zawahała się jednak i najpierw postanowiła zapukać, a gdy usłyszała przyzwolenie z ust Nadii, dopiero weszła do środka.
- Dzień dobry. – przywitała się drobna szatynka, niepewnie przekraczając próg. – Jestem Ariana Santiago. – wyjaśniła, zauważając zaskoczenie na twarzy właścicielki. – Oczekiwała mnie Pani, prawda?
- Ach tak, oczywiście. Po prostu myślałam o czymś i… nie ważne. – kobieta pospiesznie wstała z fotela i podeszła do swojego gościa. – Witam, panno Santiago. Nadia de la Cruz. – zamknęła jej dłoń w swojej, uśmiechając się przyjaźnie. – Proszę usiąść. – wskazała miejsce na kanapie, stojącej w rogu gabinetu. – Coś do picia?
- Nie, dziękuję. – odmówiła grzecznie Ariana, siadając na skórzanym meblu.
- Ja jednak nalegam, by napiła się Pani ze mną kawy. – odparła Nadia, podchodząc do telefonu i zamawiając u swojej asystentki dwie filiżanki ciemnej cieczy. – Dziś jeszcze nie piłam nic ciepłego, a kofeina to moje uzależnienie. – zaśmiała się, siadając obok szatynki, przyglądając się jej z podziwem. – A więc to Pani jest autorką historii o biednej dziewczynie Gracie, pragnącej spełnić swoje największe marzenia. – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Powiem szczerze, że zaskoczył mnie Pani telefon. – przyznała kobieta całkiem szczerze. – Proszę mnie źle nie zrozumieć. – zrobiła znaczącą przerwę, po czym kontynuowała. – Cieszę się, że ktoś w końcu docenił moją pracę, bo to oznacza, że jednak nie jestem aż taka beznadziejna, ale to dla mnie nowa sytuacja i nie wiem, jak powinnam się zachować. – uśmiechnęła się delikatnie, kończąc swoją wypowiedź.
- Rozumiem. – odparła Nadia, zakładając nogę na nogę. – Najlepiej będzie jak po prostu się Pani rozluźni, bo gdybym była aż tak groźna, to z pewnością przykleiłabym sobie na drzwi tabliczkę z napisem „UWAGA! Zły pies!” – zażartowała brunetka, chcąc rozładować nieco napięcie. I chyba nawet się jej to udało, bo Ariana po raz pierwszy od wejścia do gabinetu, naprawdę szczerze się uśmiechnęła.
- Wcale nie twierdzę, że Pani gryzie, tylko… – zawahała się chwilę. – Zastanawiam się, czy nie ma Pani ciekawszych propozycji, niż te moje wypociny?
Nadia pokręciła głową wyraźnie zaskoczona. Tej dziewczynie jak nic brakowało pewności siebie, ale miała nadzieję, że z jej pomocą, Ariana zmieni nastawienie do swojej twórczości.
- Dziewczyno, powiem Ci coś. – zaczęła, patrząc swojej rozmówczyni w oczy. – Dopóki nie przeczytałam twojego opowiadania, nie wiedziałam co to prawdziwa sztuka. Owszem, wcześniej moje wydawnictwo promowało kilkunastu nowych pisarzy i ich powieści były naprawdę niezłe, a ja trochę już siedzę w tym biznesie i znam się na tym. Jednak to dopiero Twój styl sprawił, że mocniej zabiło mi serce i choć historia Grece na dłuższą metę wydaje się być banalna, to ta powieść ma w sobie coś takiego, za co można ją pokochać. – kobieta zamilkła na jakiś czas, słysząc pukanie do drzwi, po którym do pomieszczenia weszła wysoka blondynka, niosąc w rękach tacę z zamówieniem szefowej. Młoda dziewczyna zostawiła na stoliku dwie kawy i bez słowa wróciła do swoich obowiązków, a Nadia postanowiła kontynuować swój wywód.
- Na czym to ja skończyłam? – zastanowiła się przez chwilę, upijając łyk gorącego napoju. – Ach, tak. – przypomniała sobie. – Namawiałam Panią do wydania książki, no chyba, że może myślałaś o napisaniu czegoś bardziej ambitnego? – zapytała na koniec, pozwalając sobie zwrócić się do dziewczyny na „Ty”.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 17:53:03 27-07-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:32:18 18-08-14    Temat postu:

44. ARIANA

Nadia de la Cruz była typem kobiety, obok której nie można przejść obojętnie - tego Ariana była pewna. Brunetka budziła w niej mieszane uczucia i na razie nie potrafiła jej rozgryźć.
Z jednej strony swoim wdziękiem i pewnością siebie onieśmielała pannę Santiago, która z natury była skryta i nieufna, ale już po kilku minutach rozmowy Ariana musiała stwierdzić, że gawędzą ze sobą, jakby znały się od lat. Nadia promieniała jakimś dziwnym blaskiem, roztaczając swój czar na wszystkich wokoło.
Ariana nie posiadała się z radości - wreszcie ktoś dostrzegł jej talent! Nie sądziła, że wycieczka do Valle de Sombras zmieni jej życie o 360 stopni, ale był to kolejny dowód na to, że dobrze zrobiła, decydując się na wyjazd z San Antonio. Tam nie trzymało ja nic, prócz rodziny, która jednak potrafiła obejść się bez niej.
Panna Santiago szła przez miasteczko, otulając się szczelniej kurtką - znów zanosiło się na deszcz, a ona nie przywykła do takiej pogody. W myślach odtwarzała rozmowę z panią de la Cruz:

- Kochana, musisz być gotowa zaryzykować, jeśli chcesz się naprawdę wybić - mówiła Nadia, odrzucając swoje długie lśniące włosy na plecy. - To opowiadanie, które mi wysłałaś jest świetne, ale przed tobą jeszcze wiele pracy...
- Jestem gotowa! - powiedziała dziewczyna bez zastanowienia, na co Nadia uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Nie wątpię. Ale chyba nie do końca mnie zrozumiałaś. Pisarz czasami musi nagiąć pewne zasady, aby opisać historię, która wstrząśnie światem. Musi łamać tabu.
- Chyba nie bardzo rozumiem. - Ariana zmrużyła oczy i pociągnęła łyk kawy, który przed chwilą na stoliku postawiła sekretarka Nadii. Tak się zagapiła na swoją rozmówczynię, że aż oparzyła się gorącym napojem, jednocześnie wylewając na siebie zawartość filiżanki.
Zaklęła w duchu swoją nieporadność, ale Nadia nie miała zamiaru jej wyśmiać. Zamiast tego podała dziewczynie kilka chusteczek, a sama kontynuowała swój wywód:
- Właśnie o tym mówię. Jesteś niewinna i delikatna. Czasami chyba zbyt delikatna. Nie zrozum mnie źle - dodała szybko, widząc, że Ariana się zasmuciła. - Nic w tym złego. Po prostu, żeby być prawdziwą pisarką, żeby tworzyć opowieści, które będą tłumaczone na wiele języków, być może nawet sfilmowane, musisz się nieco otworzyć na świat. Świat, który stwarza wiele możliwości i daje inspiracje do napisania dzieła twojego życia.
Ariana przestała wycierać poplamioną koszulę i spojrzała Nadii prosto w oczy. Przypomniała sobie wczorajsze zajście w domu swojego pracodawcy. Już wcześniej myślała, że pan Zuluaga skrywa jakieś mroczne tajemnice, które w połączeniu z losami Laury (a teraz również i jej brata), są idealnym materiałem na powieść. Może to właśnie ta historia przyniesie jej sławę?
Podzieliła się z Nadią swoim spostrzeżeniem, a ta zamyśliła się nad czymś głęboko. Po chwili również pociągnęła łyk kawy z niebywałą gracją, o jakiej Ariana mogła tylko marzyć, po czym uśmiechnęła się do dziewczyny.
- W takim razie, chyba mamy problem z głowy - zauważyła, a oczy jej rozbłysły.
- To znaczy?
- Napiszesz historię o panu Zuluadze i swojej przyjaciółce. Oczywiście pozmieniasz imiona, nie chcemy zostać pozwani o bezprawne wykorzystanie wizerunku czy zniesławienie. To jest właśnie to... - Nadia zamyśliła się nad czymś ponownie.
Ariana nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta kobieta skądś zna pana Zuluagę albo przynajmniej dużo o nim wie. Pozostawiła to jednak bez komentarza.
- Zdaje sobie pani sprawę, że będę musiała wypytać go o jego przeszłość? Być może nawet przeszukać jego dom?
- Tak, oczywiście. Zachowasz się jak dziennikarka śledcza. Pisarze również badają różne źródła.
- Ale nie włamują się do cudzych domów, żądni sensacji, którą mogą opisać... - zauważyła Ariana, nie będąc jednak całkiem pewna, czy tak jest w istocie. Może wszyscy sławni pisarze tak robili?
- Nie będziesz się nigdzie włamywać. Przecież powiedziałaś, że u niego mieszkasz, prawda? - Nadia uśmiechnęła się konspiracyjnie, a Ariana nie wiedziała, co o tym myśleć. - Cena marzeń jest wysoka, Ariano. Musisz się zdecydować teraz, czy jesteś gotowa na to ryzyko.
- Ja... - Ariana zawahała się przez chwilę. Czekała na to wiele lat. I tak miała zamiar zgłębić historię swojego pracodawcy, więc co miała do stracenia? - Zrobię to.
Nadia klasnęła w dłonie, po czym wyściskała dziewczynę i przyjrzała jej się z bliska.
- Będziemy w kontakcie. Moja asystentka przygotuje odpowiednie papiery. Nie musisz się martwić - jesteś w dobrych rękach. I jeszcze jedno... - dodała, uśmiechając się ponownie, a Ariana była pewna, że mężczyźni na widok tego uśmiechu padali przed nią na kolana. - Mów mi Nadia...


Ariana ocknęła się z rozmyślań i udała się w stronę targu, gdzie miała nadzieję kupić świeże pomarańcze dla swojego gospodarza. Wczorajszej nocy zdawał się być oburzony faktem, że Christian wypił cały sok, przeznaczony dla niego. Kiedy wracała wydawało jej się, że mignęła jej sylwetka starej wiedźmy, Lupity Martinez, więc ominęła ją szerokim łukiem, nie chcąc narażać się na niewygodne rozmowy.
Minęła klub "El Paraiso", a potem jakiś ośrodek, przed którym kłębiła się masa dzieciaków. Stało tam też kilka motorów, ale nie zauważyła jednośladu należącego do Huga - faceta, który podwiózł ją pierwszego dnia. Czuła się głupio, że go wypatruje, ale była to jedyna przyjazna jej dusza w tym miasteczku. A właściwie nie jedyna od kiedy nawiązała nić porozumienia z Nadią de la Cruz.
Wspinając się na wzgórze z torbą pełną zakupów, pomyślała, że robi dobrze. Nadia miała rację - marzenia mają swoją cenę, a Ariana była gotowa ją zapłacić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:29:50 18-08-14    Temat postu:

45. LIA

Ze snu wyrwał ją jakiś dźwięk i niemal od razu wyczuła czyjąś obecność. Mruknęła sennie starając się rozbudzić otępiałe jeszcze zmysły i dopiero wtedy dotarło do niej, że to co usłyszała to pianino. Poruszyła się nieznacznie i uśmiechnęła w myślach pewna, że to Ignacio jest z nią w gabinecie. Jednak kiedy miała unieść ciężkie od zmęczenia powieki usłyszała czyjś szept i bynajmniej nie należał do jej mentora.
- Mała, wojownicza Lia – w tej chwili zrozumiała, że to jednak nie Nacho, tylko sam Christian. Chwilę później usłyszała kroki bosych stóp na podłodze i poczuła jak Suarez odgarnia jej kosmyk włosów z policzka robiąc to na tyle delikatnie by jej nie obudzić. Okrył ją kocem, a Lia z całych sił starała się nie dać po sobie poznać, że już nie śpi. Nie było to łatwe biorąc pod uwagę, że jej serce trzepotało w piersi niczym motyl. Rzadko doświadczała z czyjejkolwiek strony takich gestów troski i czułości. Była silną i pewną siebie kobietą, która wiedziała czego chce i starała się nie roztkliwiać nad sobą. Wobec takich momentów bywała jednak bezbronna i nie wiedziała jak ma się zachować. Jako dziecku co dzień brakowało jej troski ze strony matki. Nie raz chciała poczuć, że jest dla niej najważniejsza, usłyszeć, że jest kochana i poczuć się jak mały skarb swoich rodziców, zamiast tego dostawała pogardę, krzyki i wyzwiska. Matka jej nienawidziła, a ojciec? Kto to wie.
Wiedziała jednak, że bez względu na wszystko jej prawdziwym ojcem zawsze będzie Ignacio, domem ten ośrodek, a rodzeństwem Laura, Leo i Christian. Nigdy o tym nie zapomni i nic tego nie zmieni.
Słysząc jak Christian się oddala zacisnęła mocniej powieki, a jedna samotna łza spłynęła jej po skroni. Otarła ją szybko palcem wskazującym i otworzyła ostrożnie oczy patrząc jak Suarez siada na fotelu za biurkiem Ignacia. Przymknął oczy i oparł głowę układając się wygodniej. Tak samo jak ona potrzebował snu, więc póki mają taką możliwość powinni z tego skorzystać, choć trochę. Lia przymknęła oczy i mocniej wtulając się w kanapę zapadła ponownie w głęboki sen.
Kiedy kilka godzin później obudziła się pierwsza, jej wzrok od razu powędrował w stronę biurka. Christian nadal spał na fotelu z nogami wyciągniętymi na drewnianym meblu i ramionami skrzyżowanymi na nagim torsie. Pochrapywał cicho, a Lii zrobiło się go żal, że spał w takiej pozycji, zamiast w wygodnym łóżku. Odrzuciła koc i usiadła cicho przeczesując długie blond włosy palcami i mrużąc oczy zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Niewiele spała, bo tylko kilka godzin, ale na razie musiało jej to wystarczyć. Zakryła dłonią usta starając się stłumić ziewnięcie po czym wstała z kanapy zabierając ze sobą koc. Podeszła do Christiana na palcach i zagryzając dolną wargę, delikatnie okryła go kocem, tak by się nie obudził. Kiedy się odsunęła w gabinecie rozbrzmiał dzwonek telefonu stojącego na biurku Nacho. W tej samej chwili Christian podskoczył na fotelu i zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, zaplątał się w koc i runął na podłogę jak długi. Lia parsknęła śmiechem i wyjrzała zza biurka.
- Żyjesz? – zapytała starając się ukryć śmiech, choć nie bardzo jej się tu udało. Christian podniósł w odpowiedzi dłoń do góry i skinął głową całkiem otępiały. Lia pokręciła głową rozbawiona i sięgnęła po słuchawkę.
- Słucham? – odezwała się, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy – tak, to ośrodek Ignacio Sancheza, ale w tej chwili go nie ma, coś przekazać? – zapytała marszcząc brwi – tak ….. dobrze…. rozumiem, do widzenia – pożegnała się i chwilę wpatrując się w słuchawkę zagryzła policzek od środka, niewiele rozumiejąc z tej krótkiej i jakże nieprzyjemnej wymiany zdań. To nie wróżyło nic dobrego, tylko kolejne kłopoty dla ośrodka, jeśli szybko czegoś nie wymyślą. Odłożyła aparat na miejsce i stanęła obok biurka przyglądając się Christianowi, który siedział na podłodze opierając łokcie o zgięte kolana i przecierając twarz dłońmi.
- Słuchaj gdybym wiedziała, że masz w planach z rańca zaliczyć glebę, to przynajmniej oszczędziłabym ci zbędnego balastu w postaci tego nieszczęsnego koca – powiedziała Lia uśmiechając się promiennie i wskazując ruchem głowy na koc zawinięty wokół nóg Christiana. Suarez spojrzał na nią spode łba i nerwowo wyplątał się z materiału po czym niezbyt zgrabnie wstał z podłogi.
- Bardzo śmieszne – burknął pod nosem zerkając na nią przelotnie i udając obrażonego. Lia zrobiła krok w jego stronę i wciągnęła dłoń gładząc go po policzku.
- Oj biedactwo – odezwała się rozczulającym tonem i uśmiechała się słodko – mam cię przytulić? – zapytała niczym matka do swojego dziecka. Christian spojrzał na nią wzrokiem skrzywdzonego chłopca i skinął głową energicznie po czym wyszczerzył się od ucha do ucha.
- A możesz? – zapytał z nadzieją. Lia prychnęła pod nosem i poklepała go po policzku już mniej czule po czym odsunęła się.
- Zapomnij chłopie – zażartowała i mrugnęła do niego nadal się uśmiechając. Christian wzruszył ramionami i uśmiechnął się półgębkiem pod nosem.
- Warto było spróbować – wypalił patrząc na nią, po czym kiwnął w stronę leżącego na biurku aparatu – kto to był? – zapytał zaciekawiony. Lia zmarszczyła brwi i skrzywiła się z goryczą.
- Jakiś cholerny urzędas, chciał gadać z Nacho – wyjaśniła westchnąwszy po czym wlepiła wzrok w okno – martwię się o ośrodek, widziałeś jakie długi ma Nacho? – zapytała patrząc mu w twarz w taki sposób, że nawet jeśliby nie zdawał sobie z tego sprawy, to w tej chwili dotarłoby do niego jak wiele to miejsce znaczy dla Lii. Zresztą dla niego również.
- Widziałem – odparł pocierając kark i krzywiąc się z bólu. Kiedy Lia zamilkła spojrzał na nią – hej – ujął ją pod brodę zmuszając by na niego spojrzała – będzie dobrze, nie damy się im, tak? Nie pozwolę zamknąć tego ośrodka, wierzysz mi? – zapytał zaglądając jej uważnie w oczy. Lia wpatrywała się w niego przez moment, ale widząc pewność bijącą z jego spojrzenia, była w stanie uwierzyć mu we wszystko. Skinęła więc głową, a on odetchnął z ulgą.
- Siadaj, a ja za chwilę wrócę – rzuciła wskazując kanapę, po czym odwróciła się i skierowała do wyjścia. Kiedy Suarez odprowadził ją wzrokiem dostrzegł fragment kolorowego tatuażu na lewej łopatce dziewczyny, w większości ukryty pod materiałem koszulki. Zmarszczył brwi starając się zorientować co to jest, ale na nic się to zdało. Nie wiedział dlaczego właściwie wcześniej tego nie dostrzegł. Być może dlatego, że wczoraj przez cały wieczór miała na sobie tę skórzaną kurtkę. Swoją drogą, odkąd Lia wróciła po latach do Valle de Sombras, niemal cały czas go zaskakiwała. Nie spodziewał się, że wyrośnie z niej taka kobieta, choć po cichu liczył na to, że będzie umiała poradzić sobie w życiu. Jak widać własnie tak było. Usiadł na kanapie, a po kilku minutach do gabinetu wróciła Lia z dwoma kubkami kawy. Pod pachą trzymała apteczkę, a przez ramię przewiesiła sobie jakiś czarny materiał.
- Kawa – jęknął Christian zadowolony i odebrał od niej jeden z kubków. Swój postawiła na niskim stoliku przed kanapą, a obok apteczkę, którą zabrała z sali treningowej. Kiedy Suarez upił łyk kawy odstawił naczynie na stolik i uśmiechnął się do dziewczyny od ucha do ucha – wyśmienita – dodał. Lia wzruszyła ramionami nonszalancko po czym chwyciła czarny materiał, który zawiesiła na ramieniu i rzuciła Christianowi.
- Masz, ubierz się i nie paraduj mi tu półnagi jak jakiś Adonis – zażartowała na co Christian parsknął wesołym śmiechem i założył przez głowę czarną bokserkę.
- Kobiety jakoś nie narzekają – odparł zadowolony z siebie. Lia usiadła na stoliku naprzeciwko niego i uniosła wymownie brwi.
- No nie wątpię – odparła otwierając apteczkę i zerkając na niego kątem oka – zwłaszcza ta, która tak pięknie cię potraktowała – wskazała na jego podrapaną twarz – swoją drogą nieźle musiałeś jej zajść za skórę – dodała rozbawiona nasączając gazik jakimś środkiem dezynfekującym.
- A dlaczego od razu stwierdzenie, że to ja coś zrobiłem? – oburzył się jak dziecko patrząc na nią z wyrzutem – baby to wariatki i tyle – stwierdził wzruszając ramionami. Lia uśmiechnęła się i kiwnęła na niego palcem dając mu znak by się przysunął.
- Tak a wy mężczyźni jesteście zawsze poszkodowani – dodała chwytając jego podbródek i przemywając zadrapania na policzku – nie powiesz mi chyba, że oberwałeś za nic – bardziej stwierdziła niż zapytała. Christian westchnął.
- To akurat nic, bardziej mnie napiernicza łeb – stwierdził sięgając dłonią i rozmasowując wciąż bolące miejsce. Kiedy Lia uniosła pytająco brew wzruszył ramionami.
- No co? – obruszył się, a dziewczyna pokręciła głową ukrywając uśmiech. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, a Christian badawczym spojrzeniem obserwował Lię, która teraz zaczęła opatrywać mu podrapaną dłoń.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – przerwała ciszę wyczuwając na sobie jego spojrzenie i nie odrywając ani na moment wzroku od jego ręki.
- Dlaczego właściwie wróciłaś do Valle de Sombras? – zapytał a Lia na te słowa cała się spięła. Zesztywniała na krótki moment, jednak po chwili wróciła bez słowa do poprzedniej czynności – Lia? – ponaglił delikatnie acz stanowczo, a dziewczyna westchnęła i odłożyła kolejny wacik na stolik unikając jego przenikliwego spojrzenia. Zabrała się za sprzątanie zawartości apteczki, ale po chwili odłożyła wszystko i spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że i tak nie uniknie tego tematu, więc czemu miała to odwlekać.
- Chce odnaleźć ojca – wyrzuciła z siebie. Nawet jeśli Suarez był zaskoczony nie dał tego po sobie poznać, tak samo jak Nacho kiedy mu o tym powiedziała. Skinął jedynie głową ze zrozumieniem.
- Wiesz o nim cokolwiek? – zapytał rzeczowo, ale Lia pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem nic i nie mam pojęcia od czego zacząć, ale jest coś ważniejszego – przyznała czym niewątpliwie zwróciła jego uwagę. Christian patrzył na nią wyczekująco marszcząc brwi. Lia zagryzła wargę zastanawiając się jak właściwie ma mu to powiedzieć, tym bardziej, że w tej chwili patrzył na nią tak jakby domyślał się, o czym chce z nim porozmawiać i jakby wiedział, że może mu się to nie spodobać – chodzi o Laurę – dodała nieco ciszej. Wyczuła jak Christian cały sztywnieje a jego szczęki zaciskają się tak mocno, że mięsień na policzku zaczyna mu drgać. Wiedziała, że w innych okolicznościach nie czekałby ani chwili i wydobył od niej wszelkie informacje jakie go interesują – Nacho mi powiedział, że Laura zaginęła, a ty wróciłeś jej szukać – powiedziała wpatrując się w niego intensywnie. Christian przesunął dłońmi po zmęczonej twarzy i odezwał się spokojnym tonem, co zazwyczaj nie leżało w jego naturze.
- Co wiesz? – zapytał unosząc wzrok i patrząc na nią wyczekująco, ale i z iskierką nadziei w oczach. Lię zakuło coś w sercu na ten widok, bo widziała jak Christian kocha siostrę i jak bardzo zależy mu na tym by ją odnaleźć, bez względu na wszystko, a ona chciała mieć dla niego lepsze wieści.
- Szczerze mówiąc niewiele – przyznała, a Christian pochylił się do przodu opierając łokcie o kolana i zwieszając głowę. Przeczesał nerwowo włosy dłońmi i odetchnął głęboko kilka razy – jakiś czas temu, nie pamiętam kiedy dokładnie, ale Laura zadzwoniła do mnie – wyznała a Christian uniósł zdumiony wzrok i spojrzał jej w oczy – wtedy wydawało mi się, że to wyobraźnia płata mi figle, ale teraz jak się nad tym głębiej zastanowić…. – zawahała się marszcząc brwi – wydawała się wystraszona – wyznała patrząc na niego i analizując ponownie całą rozmowę z siostrą Suareza – niby rozmawiałyśmy o mało istotnych rzeczach, ale wydaje mi się, że Laura czegoś się bała i chciała mi o czymś powiedzieć, ale coś, albo ktoś ją powstrzymywał – dodała pewniej.
- Pamiętasz coś jeszcze? Cokolwiek? – zapytał głosem, który wskazywał na to, że przesłuchiwanie ludzi nie było mu wcale obce i potrafił wyciągnąć niemal każdą informację. Lia zagryzła dolną wargę próbując przywołać jak najwięcej szczegółów z tamtej rozmowy.
- Ktoś przyszedł … jakiś mężczyzna – odezwała się Lia przeczesując długie włosy palcami – słyszałam jego głos, ale nie wiem co do niej mówił, bo dźwięk był przytłumiony – przyznała kręcąc głową, a Christian zaklął siarczyście pod nosem – najgorsze jest to, że Laura wtedy coś szepnęła, nie wiem tylko co …. nazwisko, imię…. Nie wiem – rozłożyła bezradnie ręce – próbowałam sobie przypomnieć co to było, ale to na nic – dodała przepraszającym tonem.
- Cholera jasna! Błądzę jak dziecko we mgle. Stoję w miejscu i nic nie wiem – powiedział wściekle zaciskając palce w pięść i zaciskając szczękę – tego typa ze zdjęcia też nikt nie zna. Pieprzony człowiek widmo – warknął do siebie ściskając nasadę nosa palcem wskazującym i kciukiem, bo głowa zaczynała go znów boleć. Lia zmarszczyła brwi nie rozumiejąc za bardzo o kim mowa.
- Jaki typ ze zdjęcia? – zapytała. Christian westchnął ciężko i wlepił wzrok w okno.
- Ktoś mi wysłał zdjęcia Laury z jakimś facetem, który podobno się przy niej kręcił. Ma tatuaż kartelu narkotykowego Los Caballeros Templarios – powiedział zrezygnowany, bo czuł, że tak naprawdę nie wie nic, czas uciekał, a Laury jak nie było tak nie ma. Lia zagryzła dolną wargę i natychmiast pomyślała o swoim znajomym, który kilka lat temu wytatuował jej [link widoczny dla zalogowanych] na plecach.
- Posłuchaj – pochyliła się i spojrzała Christianowi w oczy – mam znajomego tatuażystę. Nie mówię, że będzie znał tego faceta, ale może popytać, bo ma szerokie znajomości. Być może dowie się czegokolwiek. Ten krąg jest zamknięty – powiedziała uśmiechając się łagodnie. Christian skinął głową w zamyśleniu. Dziewczyna ujęła jego dłoń w swoją i uścisnęła mocno – znajdziemy ją, zobaczysz – dodała krzepiąco uśmiechając się i starając dodać mu jakoś otuchy, choć sprawa była beznadziejna. Wiedziała o tym tak samo jak on.
- Wiem – odparł – muszę porozmawiać z Nacho jak tylko wróci od Zuluagi – odparł opadając ciężko na oparcie kanapy.
- To właściciel El Miedo? – domyśliła się, a Suarez skinął głową.
- Zdaje się, że może wiedzieć coś o zaginięciu Laury. Muszę szukać wszędzie, gdzie się da – dodał patrząc na nią uważnie – Alejandro Barosso też ma popytać – kiedy Lia usłyszała to nazwisko cała zesztywniała i przełknęła powoli ślinę. Widziała jak Christian rozmawiał z nim na przyjęciu, ale w duchu liczyła na to, że jednak Alejandro trzymał język za zębami i nie powiedział Suarezowi co się wydarzyło kilka lat temu. Nie chciała by ktokolwiek o tym wiedział, bo nie było się czym chwalić. Wstydziła się tego jak mało czego i chciała pogrzebać to wspomnienie głęboko i nigdy już do niego nie wracać, ale wiedziała, że to niemożliwe. Christian był dobrym obserwatorem i w mgnieniu oka dostrzegł zmianę w zachowaniu Lii, więc bez problemu domyślił się, że między nimi było coś bardzo nie tak. Nie zamierzał jednak o nic pytać, dopóki ona sama nie uzna, że chce mu o tym powiedzieć.
- Bez względu na wszystko możesz na mnie liczyć – powiedziała szczerze patrząc mu głęboko w oczy, w których dostrzegła wdzięczność. Christian uśmiechnął się do niej ciepło.
- Wiem i dziękuję …..


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 21:49:24 18-08-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:05:28 19-08-14    Temat postu:

[do kasacji]

Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 0:06:11 19-08-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:07:47 19-08-14    Temat postu:

46. COSME

To, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkunastu – a nawet kilkudziesięciu, jeżeli liczyć pojawienie się Ariany Santiago w jego życiu – godzin, swoją intensywnością porównywalne było tylko z okresem, kiedy znaleziono zmasakrowane zwłoki Tamtej Kobiety. Z tym niekończącym się procesem o morderstwo, ze śledztwem, z ciągnącymi się przesłuchiwaniami, z setką, tysiącem pytań, jakie mu zadawano, z przewertowaniem po miliony razy jego korespondencji z nią, z dniami spędzonymi na rozmowie z adwokatem, który usiłował wybronić Cosme od niesłusznego oskarżenia. Nie było dosyć tego, iż cierpiał po utracie swojej dawnej ukochanej – bo mimo tego, jak go potraktowała, dziesięć lat temu nadal ją kochał i straszliwie przeżył to, co się z nią stało – do bólu, jaki sprawiła mu sama w sobie tragedia, dołożyła się jeszcze opinia mieszkańców, ich osąd, fakt, że tak naprawdę nikt mu nie wierzył. Prawdopodobnie sam adwokat był przekonany, że broni winnego człowieka i robił to tylko z obowiązku – na szczęście skutecznie.

„Ja jej nie zabiłem! Ja jej nie zabiłem!” – powtarzał wtedy na sali sądowej, ukrywając twarz w dłoniach, widząc ją wciąż i wciąż przed oczami, a konkretniej jej ciało i chcąc umrzeć razem z nią. Przeżył, przetrwał to piekło tylko dlatego, że wierzył, iż gdzieś tam – być może nawet w innym kraju, ale jest – żyje jego córka. I to właśnie ją postanowił odnaleźć, to dla niej nie poddał się przez cały ten okres, gdy myślał, że skona przed wszystkimi przysięgłymi i sędzią, nie mogąc już znieść więcej nieszczęść, jakie na niego spadły.

Te same słowa powtarzał i teraz, nękany majakami, rzucając się na swoim łóżku. Środek, jaki podał mu Ignacio Sanchez, były lekarz, działał, ale nie do końca. Opiekun wszystkich tych, którzy go potrzebowali, zrozumiał po zbadaniu pulsu Cosme, że Zuluaga wcale nie mówił mu prawdy i nie czuł się tak dobrze, jak zapewniał. Dlatego właśnie, dziękując Opatrzności, że przezornie zabrał ze sobą coś na uspokojenie, Ignacio zaaplikował dawnemu przyjacielowi lekarstwo, które miało pomóc mu zasnąć. Kiedy tylko dowiedział się, co dzieje się w El Miedo i kto tam przebywa, popędził tak szybko, jak tylko się dało, w biegu chwytając strzykawkę z płynem. Sanchez orientował się przecież, że Zuluaga wini Christiana za to, co stało się z Laurą, a przynajmniej o to, co było im wiadome. Najnowszych losów dziewczyny nikt bowiem teraz nie znał.

Ignacio westchnął ciężko, widząc, że lekarstwo nie skutkuje tak, jak powinno. Owszem, Cosme spał, ale sen ten nie przynosił mu ukojenia, a raczej kolejną dawkę bólu, Sanchez przez moment nawet zastanawiał się, czy go nie obudzić. Zupełnie inaczej było z Arianą, która spędzała noc w swoim łóżku, gdzie udało się Sanchezowi zaprowadzić ją po krótkiej rozmowie. Santiago za wszelką cenę chciała dowiedzieć się, co takiego zataił przed nią jej pracodawca, a o czym po części wygadał się Christian Suarez, ale Ignacio skwitował to krótko: „Cosme sam ci opowie. Kiedyś. O ile zaufa ci na tyle, aby opowiedzieć o najboleśniejszym okresie z jego przeszłości. Na razie o nic go nie pytaj. Wiedz jedno – on nie jest złym człowiekiem. I z pewnością nie zrobił tego, o co go podejrzewano.”.

Zuluaga w końcu się obudził, wykrzykując przez sen imię Tamtej. To jego własny głos przerwał niespokojne, pojawiające się raz po raz, senne obrazy w jego umyśle. Cosme otworzył oczy i rozejrzał się, przez moment nie zdając sobie sprawę, gdzie się znajduje.

- Jesteś w swoim domu – pospieszył z wyjaśnieniem Sanchez. – Podałem ci środek nasenny, pamiętasz?

- Tak...- właściciel El Miedo potarł ręką czoło, jakby chciał się upewnić, że to, co widział jeszcze przed chwilą, istniało tylko w jego głowie. – Ariana? – zapytał cicho.

- Śpi, nie martw się. Była bardzo zdenerwowana wizytą młodego Suareza, więc zaaplikowałem jej to samo, co tobie, tylko mniejszą dawkę. Prawie to samo - poprawił się Ignacio. - Ty dostałeś jeszcze parę kropel leku na serce. Normalnie nie miesza się tych dwóch rzeczy, ale wyglądałeś jak martwy, kiedy siedziałeś na tym krześle. Bałem się, że...

Zuluaga przerwał mu w pół słowa, nie chcąc słuchać, że ktoś się rzekomo o niego bał. Zapewne Sanchez powiedział tak tylko odruchowo, użył takiego zwrotu przez przypadek.

- Ona...Wierzy w to, co Suarez...

- Nie wiem. Chyba tak. Ale nie jest pewna, co on miał na myśli. Powiedziałem jej, żeby nie spieszyła się z oceną ciebie, zanim nie pozna całej prawdy. Mam wrażenie, że ona bardzo chcę, abyś okazał się dobrym człowiekiem.

- Wiesz dobrze, że nim nie jestem.

- Jesteś, jesteś. To, co się między nami stało dziesięć lat temu...Przyszedłeś do mnie i oskarżyłeś mnie o zatajanie przed tobą prawdy, o to, że doskonale wiem, gdzie jest twoja córka, ale po prostu nie chcę ci pomóc. Że współpracowałem z Antoniettą i pomogłem jej ją ukryć i...Cosme? – Ignacio przerwał, ostro zaniepokojony. Jego rozmówca zbladł i opadł na poduszki.

- Nigdy więcej...- dobiegł go cichy szept. – Nie wymawiaj jej imienia w mojej obecności.

- Przepraszam. Zapomniałem, jak ono na ciebie działa. Dobrze się czujesz?

- Doskonale – mruknął ironicznie gospodarz. – Nie martw się, nie umrę tej nocy. Jeszcze nie. Nie pokonała mnie stara kuchenka, to tym bardziej nie pokona ktoś taki, jak Christian Suarez. Ignacio...- Cosme uniósł nieco głowę i spojrzał na byłego przyjaciela. – Ja...przepraszam. Za te wszystkie rzeczy, które wygadywałem dziesięć lat temu.

- Nie myśl teraz o tym. Zwaliło się na ciebie naprawdę mnóstwo spraw. Najpierw, jakieś...ile to już? Dwadzieścia siedem? Dwadzieścia pięć lat temu? Trzymałeś w rękach swoją córkę, by zaraz ją stracić i to w tak okrutny sposób, a potem, dekadę do tyłu, znalezioną martwą tą, którą kochałeś...

- I która mnie zdradziła...Cierpiałem przez nią po dwakroć – raz wtedy, kiedy zabrała moje dziecko, a potem, gdy umarła i to mnie oskarżono o jej zabicie. I nadal nie wiem, czy moja mała córeczka żyje...- z lewego oka Zuluagi spadła mała, ledwo dostrzegalna łza.

- Jestem pewien, że tak – próbował go pocieszyć Ignacio. A co do tamtych wydarzeń – przeprosiny przyjęte. Wiesz co? Jeżeli chcesz, możemy po raz kolejny spróbować jej odszukać.

- Nie wiem...A co będzie, jeżeli mnie znienawidzi?

- A za co niby? Przecież to nie ty oddałeś ją matce i porzuciłeś, tylko ci ją odebrano. Nie martw się, na pewno to zrozumie.

- Teraz, kiedy mieszkam tutaj sam...W El Miedo...- Zuluaga nadal mówił z wyraźnym wysiłkiem, Sanchez nie zamierzał wracać do siebie aż do rana, chciał czuwać przy przyjacielu przez całą noc. Wciąż mogło wydarzyć się nieszczęście. – Mogę wyobrażać sobie, że ona gdzieś jest, że prowadzi przynajmniej w miarę godne życie. A co, jeśli okaże się inaczej? Ignacio...Jeśli ona...jeżeli Antonietta zabiła moją maleńką...nic nie będzie mnie już trzymać na tym świecie.

- Nie trać nadziei. Ona ma twoje geny, Cosme. A to oznacza, że jest dzielna i uparta. Śpij już. Jutro poszukamy twojej córki. I tym razem ją znajdziemy, obiecuję ci to!

Kiedy wreszcie Morfeusz ulitował się nad biednym „El Loco” i pozwolił mu zasnąć normalnym snem, Ignacio zamyślił się. Były pewne fakty, o których nie zamierzał wspominać Zuluadze. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Miał pewne podejrzenia, ale były one tak nieprawdopodobne, że nie zamierzał nic powiedzieć, zanim ich nie sprawdzi. Gdyby okazały się prawdziwe, gdyby córka właściciela rezydencji naprawdę żyła..i była tam, gdzie Sanchez od pewnego czasu zaczął podejrzewać, że być może...wtedy określenie „świat stanął na głowie” nabrałoby zupełnie innego znaczenia. Zarówno dla samego Cosme, Sancheza, jak i dziewczyny.

Sanchez westchnął ciężko i poprawił kołdrę Cosme, jakby w ten sposób chciał zmazać swoje winy - przeszłe i te przyszłe.

Zuluaga obudził się dobre kilka godzin później i od razu zaczął rozglądać się za panną Santiago, chcąc z nią porozmawiać. Zmarszczył brwi, niezadowolony, kiedy odzyskany przyjaciel powiedział mu, iż pozwolił Arianie wyjść bez zgody jej pracodawcy.

- Ledwo znowu się spotkaliśmy i już się rządzisz - wymamrotał Cosme, siedząc na swoim łóżku, otulony kocem, popijając kawę z mlekiem, którą przygotował mu Ignacio.

- Nie marudź - skwitował to żartobliwie Sanchez, bynajmniej nie obrażony. - Ona też musi mieć wolne. A poza tym miała coś do załatwienia w sprawie książki, którą pisze.

- Książki? Jakiej znowu książki? Od kiedy to Ariana jest pisarką? Ładnie, ładnie. Wyda jakiś bestseller, wyprowadzi się ode mnie i znowu zostanę sam. A dom wciąż wymaga sprzątania...

- Jakby tylko o to ci chodziło! - roześmiał się szczerze drugi mężczyzna. - Przyznaj się, polubiłeś tą dziewczynę.

- Nieprawda. Ani trochę jej nie lubię. Wtrąca mi się do wszystkiego, co się da. Przygotowuje sok z pomarańczy bez mojego pozwolenia, próbuje smażyć naleśniki, wiedząc, że...

-...uwielbiasz obie te rzeczy? - dokończył za niego tamten. - Wróci, wróci, szybciej, niż ci się wydaje. Widziałem w jej oczach, że martwi się twoim stanem zdrowia. To dobra osoba. A jak już będzie znowu w El Miedo, to sobie pogadacie. Według mnie, powinieneś powiedzieć jej prawdę. Po co ma sobie układać w głowie coś, co nie istnieje?

Sanchez przysiadł na krześle stojącym tyłem do łóżka Zuluagi, ale zrobił to tak, aby mógł wciąż widzieć oblicze Cosme, oparł się więc ramionami o oparcie i kontynuował:

- I jeszcze jedno. Christian też zapewne chciałby wiedzieć to, co obaj wiemy o jego siostrze. On przyjechał tu jej szukać. Jeżeli wyznasz mu to, co się stało...

- I co mam mu powiedzieć? - prychnął przypominający nieco w tej chwili koczownika Zuluaga - wszystko przez koc, którym opatulił się jeszcze bardziej. Wyglądało na to, że poza kłopotami z sercem najzwyczajniej w świecie się przeziębił przez tą nocną eskapadę ze szpitala do domu. - Że jego siostra prawdopodobnie nie...

- Laura żyje - przerwał mu stanowczo Ignacio. - I ani mi się waż mówić mu cokolwiek innego. Ten chłopak już zbyt wiele przeszedł. Nie odbieraj mu tego ostatniego skrawka nadziei. On nie ma już nic, stracił całą swoją rodzinę - poza Laurą właśnie. Ty najbardziej ze wszystkich powinieneś zrozumieć, co to znaczy czepiać się wszystkiego, co może przynieść ci spotkanie z kimś, kogo kochasz. Jak długo wierzyłeś, że Anto...że Tamta Kobieta wróci? I jak wiele lat próbujesz znaleźć córkę?

Ostatnie słowa Sanchez wypowiedział niemal szeptem, bojąc się, czy nie przesadził. Za nic nie chciał skrzywdzić Cosme, sprawić, by tamten znów wymagał hospitalizacji, tyle, że tym razem odbyłoby się to ze znacznie poważniejszego powodu.

Zuluaga jednakże przyjął rady przyjaciela nad wyraz spokojnie. Kichnął tylko parę razy, wytarł nos w zdobioną chusteczkę i wstał.

- Dobrze. Pójdę do tego idio...do twojego wychowanka. Opowiem mu całą prawdę o Laurze Suarez...

Spełnił swoją obietnicę kilka chwil później, kiedy razem z Sanchezem wkraczał do jego ośrodka. Nacho udał się potem w sobie tylko znanym kierunku, ale wiadomo było, że będzie gdzieś w pobliżu - nie tylko po to, aby wkroczyć w razie potrzeby, ale i najzwyczajniej w świecie dlatego, że tu pracował.

Żaden z nich nie przewidział jednakże jednego. Jak tylko Cosme przekroczył próg pomieszczenia, w którym przebywał młody Suarez - a który nie tak dawno opuściła inna wychowanica Sancheza, mianowicie dziewczyna o imieniu Lia - Christian zerwał się na równe nogi, przestał uśmiechać sam do siebie - robił tak na wspomnienie rozmowy z przyjaciółką - i praktycznie podbiegł do Zuluagi, ponownie chwytając go za kołnierz, zupełnie, jak niespełna dzień wcześniej w El Miedo.

- To znowu ty, knypku! Można wiedzieć, czego ode mnie chcesz?! Mów mi, co wiesz na temat mojej siostry, albo...

- El Vengador - wszedł mu w słowo trzymany. - Natychmiast mnie puść. Jestem od ciebie starszy i domagam się szacunku. Poza tym jestem chory. Jeżeli natychmiast nie przestaniesz niszczyć mojego ubrania, mogę upaść na ziemię i dostać ataku serca. A nie wydaje mi się, żebyś tego sobie życzył...zanim nie dowiesz się tego, co mam ci do powiedzenia.

Christian zamrugał oczami na ten wywód i wypełnił to, co mu polecono, bardziej ze zdumienia, niż dlatego, że miał na to ochotę.

- Bardzo dobrze - powiedział na to Cosme, otrzepując swoje ubranie z niewidzialnych pyłków. Prawda była taka, że czuł się nienajgorzej, lekarstwo, jakie zaaplikował mu Sanchez, zdecydowanie pomogło i serce nie biło już tak oszalałym rytmem, jak przy wczorajszym starciu z Suarezem. Tyle, że przeziębienie nadal dawało mu się we znaki. A poza tym strasznie chciało mu się pić.

- Do tego wcale nie przyszedłem tutaj się z tobą kłócić. Ani nawet kazać ci zapłacić za to, że wypiłeś mój cały sok z pomarańczy. Za to zażądam od ciebie zwrotu kosztów, ale później. Ignacio przekonał mnie, abym ci coś powiedział. Słuchaj więc...

I Cosme wyznał mu wszystko to, co wiedział. O tym, jak przyjaźnił się z Andresem, ale ten popełnił największy błąd w swoim życiu. O tym, jak starszy Suarez zadał się z jednym z przywódców pewnego kartelu narkotykowego i przez to zdobył wpływy i pieniądze. Dał się jednak wciągnąć nie tylko w rozgrywki pomiędzy tymi, którzy zajmowali się tym niecnym procederem, ale również sam zaczął czynnie brać udział w "próbowaniu towaru", czyli po prostu zażywać narkotyki.

- Zanim znowu rzucisz się na mnie z pięściami, zaczekaj. - Zuluaga podniósł w górę rękę, gotowy dokończyć historię, choć zdawał sobie sprawę, jak bolesna jest dla Christiana. A najgorsze miało przecież dopiero nadejść...- Na nieszczęście, wmieszał w to wszystko niewinną Laurę. Nie, ona nie brała narkotyków! Tyle, że spotykała się z jednym z tych, którzy pracowali dla twojego ojca. Z początku wszystko wyglądało dobrze, chłopak był czysty jak łza. Dopiero potem okazało się, jak wiele ukrywa. I jak bardzo jest uzależniony. Związał się z twoją siostrą tylko i wyłącznie dlatego, aby mieć pod kontrolą Andresa. A ten, ślepy na wszystko, co się wokoło niego działo, kontynuował destrukcję własnej rodziny i życia. Usiłowałem mu pomóc, ale było już za późno, o wiele zbyt późno. Ba, nawet sam o mało nie zostałem pobity, kiedy któregoś dnia próbowałem po raz ostatni przekonać twojego ojca, aby spróbował uratować resztki tego, co dawniej posiadał. I nie mówię tu tylko o pieniądzach. Założę się, że zginął z ręki któregoś z nich...z tych, z którymi się sprzymierzył. Wracając do Laury - pamiętam, jak znalazłem ją w parku. Leżącą na ziemi, zakrwawioną, bez przytomności. Wiesz, co się stało? Ten jej "chłopak" pobił ją dotkliwie, bo okazało się, że jest z nim w ciąży. Zaopiekowałem się nią, zawiozłem do szpitala, gdzie się nią odpowiednio zajęto. Musiałem stoczyć wielką bitwę z jednym z tamtejszych lekarzy, bo upierał się, że wyśle ją na odwyk, zamiast najpierw udzielić jej pomocy. Zrobił z niej narkomankę! Ten sam idiota nie chciał mnie wczoraj wypuścić do domu. Niestety, mimo że prosiłem kogo tylko się dało, aby jej strzegli, któregoś dnia nie zastano jej w sali. Napisała krótki list, jak to pogodziła się z tym narzeczonym od siedmiu boleści i mają zamiar razem gdzieś wyjechać. Ale ja wiem co innego. Oni ją porwali, Christianie. I nie doszłoby do tego, gdybyś tutaj był. Gdybyś był przy niej. Śmiało, możesz mnie teraz znienawidzić za to, co powiedziałem. Albo przestać gniewać się na cały świat, przyznać przed samym sobą do własnych błędów i spróbować odnaleźć Laurę. Ja już straciłem tych, których kochałem. Jestem martwy w środku. Niezdolny do miłości, do wiary w to, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwy, do jakiejkolwiek nadziei. Ty masz jeszcze szansę. Nie zmarnuj jej, El Vengador.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:16:56 19-08-14    Temat postu:

47. NADIA

Zaskoczył ją fakt, że Ariana mieszka u Cosme, ale nie dała tego po sobie poznać. A kiedy na dokładkę usłyszała, że dziewczyna rozważa opcje napisania o nim książki, wręcz starała się utwierdzić ją w tym postanowieniu. Jej samej byłoby to przecież bardzo na rękę, szczególnie biorąc pod uwagę jej plany względem pana Zaluagi, które co prawda nie ujrzały jeszcze światła dziennego, ale było to tylko kwestią czasu. W żaden sposób nie chciała go ona skrzywdzić. Nie. Jedyne co chciała, to zwrócić mu nadzieję w lepsze jutro i pomóc oczyścić jego imię w oczach całego miasteczka, a książka Ariany mogła jej znacznie ułatwić to zadanie. Wciąż pamiętała jego smutne oczy, kiedy w Tamtym Obskurnym Miejscu mijała go na korytarzu z kajdankami zaciśniętymi ciasno na jego nadgarstkach. Strażnik prowadził więźnia do sali widzeń, gdzie ona wówczas jeszcze jako siedemnastolatka odwiedzała Alejandra Barosso – dwudziestodwulatka, który nagiął nieco prawo i na pół roku został umieszczony w zakładzie karnym. Usłyszała wtedy urywek rozmowy Cosme z adwokatem, która zmroziła krew w jej żyłach. Postanowiła więc dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku i odkryła coś strasznego. Wszyscy dookoła niesłusznie oskarżali go o zbrodnie, której nie popełnił i ona doskonale to wiedziała. Podając się za pełnoletnią, dostarczyła na policję dowody na jego niewinność, dzięki którym mężczyznę wypuścili z aresztu. Teraz – po tylu latach – pragnęła spotkać się z Zaluagą, by wyjaśnić mu swoje powody.
Z rozmyślań wyrwało ją nieudolne pukanie do drzwi. Z nadmiaru wrażeń całkiem zapomniała, że umówiła się na dzisiaj ze znajomym detektywem, z którego usług korzystała już wcześniej. Zaprosiła swojego gościa do środka i zaproponowała filiżankę kawy. [link widoczny dla zalogowanych] na powitanie ucałował dłoń kobiety i usiadł we wskazanym przez nią miejscu, wyrazem twarzy zdradzając, że jego organizm domaga się sporej ilości kofeiny. Po dłuższej chwili asystentka Nadii zjawiła się z dwoma parującymi kubkami i stawiając oba na stoliku, niemal natychmiast wyszła, nie chcąc przeszkadzać w damsko-męskiej konwersacji.
- Jak się czuje Twoja matka? – zapytała brunetka, by zacząć jakoś rozmowę. – Słyszałam, że ostatnio narzekała na serce.
- Tak, ale już jest w porządku. – westchnął przeciągle. – Wiesz, chodziło bardziej o zawód miłosny, niż narząd, który odmówił współpracy. – kąciki jego ust uniosły się na moment w delikatnym uśmiechu, a zaraz potem opadły. – W jej wieku to już chyba nie powinna mieć w głowie takich rzeczy, ale znasz ją. Nowe, świeże ploteczki i podrywanie starszych panów to jedyne, co ją teraz interesuje.
- Na miłość nigdy nie jest za późno. – zaśmiała się uroczo Nadia, upijając łyk czarnej cieczy. To już jej druga kawa w ciągu kilku godzin. Jak tak dalej pójdzie, to w nocy znowu nie będzie mogła zasnąć. Nie pierwszy raz zresztą.
- Oj dobra, dobra. – Dzięki brunetce dobry humor udzielił się również Patricowi. – Powiedz lepiej, po co naprawdę mnie tutaj zaprosiłaś? – zapytał, obejmując ją ramieniem po przyjacielsku. – Bo nie uwierzę, że chciałaś urządzić sobie ze mną miłą pogawędkę o tym, co też ciekawego słychać u mojej matki.
Miał rację i to Nadia musiała przyznać bez żadnego owijania w bawełnę. La Vieja była co prawda największą atrakcją w Valle de Sombras, bo o mieszkańcach wiedziała zdecydowanie za dużo, niż powinna, ale żeby z własnej, nieprzymuszonej woli i z czystej przyjemności chcieć rozmawiać na jej temat, to absolutnie nie było w stylu wdowy de la Cruz. A właściwie to Barosso, tyle że kobieta po śmierci [link widoczny dla zalogowanych] wróciła do swojego nazwiska panieńskiego.
- Trafiłem, prawda? – zapytał, gdy odpowiedziała mu tylko cisza, a jego wzrok spoczął na kubku, na którym czarnym markerem napisał kiedyś swoje imię. – Wciąż go masz. – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Jakoś nie miałam serca, żeby się go pozbyć. – uśmiechnęła się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby. – Poza tym to przecież pamiątka. – dokończyła, zakładając nogę na nogę.
- Nic się nie zmieniłaś. – osądził przystojny detektyw, delektując się swoim napojem, który zdążył już wystygnąć. – A teraz mów, o co chodzi? – ponaglał kobietę.
- Muszę znaleźć człowieka o ksywce El Vengador. – wyznała na jednym tchu. – Pomożesz mi?
- Christiana? – zdziwił się mężczyzna.
- Kogo? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie bardzo rozumiejąc.
- El Vengador to Christian Suarez. – wyjaśnił blondyn, drapiąc się nerwowo za uchem jakby coś go tam ugryzło. – Nie pamiętasz go? Jako dzieci bawiliśmy się z nim w policjantów i złodziei, jak tylko udało nam się przekupić Twoją opiekunkę batonikiem czekoladowym, żeby wypuściła cię na dwór. – zaśmiał się na samo wspomnienie tych chwil.
- No tak… – Nadia pogrążyła się we wspomnieniach. Jedynych dobrych, które chciała pamiętać. – Miałam wtedy jakieś sześć lat, a Wy po jedenaście. Przenieśli mnie akurat z Puerto Rico do Meksyku, bo tamtejszy ośrodek zamknęli z powodu braku funduszy. A tutaj Dom Dziecka był niedaleko Twojego i Christiana domu, więc poznaliśmy się któregoś dnia, jak wyszłam na spacer z moją grupą. Teraz sobie przypominam. Wątpię jednak, żebym go teraz poznała. Minęło zbyt dużo czasu. Byliśmy wtedy dziećmi, a teraz on pewnie wyrósł na mega przystojnego faceta. – rozmarzyła się trochę.
- Wiem, gdzie możesz go znaleźć, więc jeśli tylko masz ochotę odnowić z nim znajomość to…
- Tak, daj mi proszę jakiś namiar na niego. – przerwała mu w pół zdania, jednak wolała nie zdradzać na razie, czemu tak bardzo jej się na tym zależało.
Patric napisał coś w swoim notesie, wyrwał kartkę i podał ją przyjaciółce.
- Proszę, to powinno ci wystarczyć. – uśmiechnął się całkiem szczerze, po czym dodał. – Jak już go znajdziesz, to pozdrów go ode mnie. Nie jestem pewien, czy chciałby mnie widzieć po tym, jak ponad dziesięć lat temu rzuciłem w niego kulką śniegową. – zaśmiał się pod nosem, wstając z kanapy. – No, na mnie już czas. Trzymaj się i odezwij się jeszcze kiedyś. – pocałował brunetkę w policzek, po czym wyszedł, zostawiając ją z tysiącem myśli kłębiących się w jej głowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:01:47 20-08-14    Temat postu:

48. CHRISTIAN

Był wściekły i od dobrych kilkunastu minut niemiłosiernie okładał worek treningowy pięściami, owiniętymi jedynie bandażem i to dość niechlujnie. Słowa Zuluagi wciąż Dźwięczały mu w uszach. Ale wcale nie te o ojcu i o tym czym się zajmował, bo o tym Christian wiedział już od dawna. Nie chodziło też o opowieść o samej Laurze i jej rzekomym związku z jakimś narkomanem, który miał dzięki temu mieć oko na Andresa, bo to było po prostu niemożliwe, a przynajmniej nie w wersji, którą podał Zuluaga. Laura była zbyt rozsądną i ułożoną dziewczyną, by zadawać się z takimi ludźmi, a poza tym, kiedy wyjeżdżał po śmierci ojca, miała zaledwie trzynaście lat i oprócz Alejandra Barosso, któremu wiele można było zarzucić, ale z całą pewnością nie to, że był narkomanem, nie miała innych adoratorów. Wiedziałby przecież o tym, bo strzegł jej jak najcenniejszego skarbu i jeśli tylko słyszał jak jakiś znajomy (lub nieznajomy) chłopak wspomina o jego małej siostrzyce, to jedno jego spojrzenie wystarczyło, by potencjalny adorator natychmiast zmienił obiekt zainteresowań.
Chodziło o coś innego.
„… nie doszłoby do tego, gdybyś tutaj był. Gdybyś był przy niej…”
To tak banalne i proste w przekazie stwierdzenie rozjuszyło go jeszcze bardziej niż wszystkie kłamstwa tego człowieka. Zacisnął dłonie w pięści i opuścił go bez słowa od razu udając się na salę treningową. Był zły sam na siebie. Na to, że Zuluaga właśnie w tym jednym miał rację. Na tę smutną prawdę, którą przez cały czas uparcie od siebie odpychał, wmawiając sobie na każdym kroku, że chciał dla niej dobrze, co w tym przypadku oznaczało trzymanie jej jak najdalej od siebie, bo przecież przy nim wcale nie byłaby bezpieczna. Ale z dala od niego też nie była. Całe życie szukał winnych śmierci ojca, a potem sposobu, by się na nich zemścić, zapominając zupełnie o tym, że ma siostrę, którą w pierwszej kolejności powinien był się zająć. Nie miała przecież na świecie nikogo poza nim, a on pochłonięty chęcią pomszczenia ojca, zapomniał o tym, co w życiu jest najbardziej ważne.

Wszyscy rozeszli się stosunkowo szybko. Andres nie miał wielu przyjaciół więc na jego pogrzeb przyszli głównie ciekawscy mieszkańcy miasteczka, by wymienić się plotkami na temat okoliczności jego śmierci. Za każdym razem, gdy w kościele ich uszu dobiegały jakieś niepochlebne opinie na temat zmarłego, które zdawały się napływać zewsząd, matka zanosiła się większym szlochem, Lali mocniej wciskała się w jego tors, a on z coraz większym trudem powstrzymywał się, by nie wstać i nie wyprosić wszystkich tych ludzi, wykrzykując im w twarz, że są cholernymi obłudnikami. Raz, gdy usłyszał, że jego ojciec był „pieprzonym dziwkarzem, alkoholikiem i narkomanem”, już prawie wstał, ale wtedy poczuł na ramieniu silną dłoń Ignacia, który siedział w ławie za nim.
– Zostaw – szepnął łagodnie, ale stanowczo Nacho. – To nie czas, ani nie miejsce, a kłamstwo staje się prawdą tylko wtedy, kiedy sam w nie uwierzysz.
Przymknął wtedy powieki, pozwalając by samotna łza spłynęła po jego policzku i zacisnąwszy mocniej swoją dłoń na dłoni matki, jednocześnie przygarniając Lali z całej siły do siebie, poprzysiągł sobie, że znajdzie ludzi odpowiedzialnych za śmierć ojca i oczyści jego imię. Nie wiedział wtedy, że o ile ze znalezieniem morderców nie będzie miał problemów, o tyle, co do przywracania dobrego imienia Andresow, sam z czasem zacznie nabierać coraz to większych wątpliwości.
Gdy w końcu zostali sami, w swoim małym mieszkaniu, rozejrzał się za Lali, a nie znalazłszy jej nigdzie, bez zastanowienia poszedł na dach. Laura, jak zwykle, gdy coś ją męczyło, siedziała na murku, wpatrując się w granatowe niebo usiane gwiazdami. Christian bez słowa zajął miejsce obok niej.
– Co teraz będzie? – spytała, odwracając głowę w jego stronę. Kiedy spojrzał jej w oczy, coś w niej pękło. Przez całą ceremonię trzymała się dzielnie i nie uroniła żadnej łzy, a teraz te zaczęły płynąć po jej policzkach jak grochy.
– Ciii… poradzimy sobie – szepnął, przygarniając ją do siebie i zanurzając nos w jej włosach, cmoknął w czubek głowy. – Poradzimy sobie – powtórzył znacznie pewniej, delikatnie kołysząc ją w swoich ramionach.
– Zostaliśmy sami, chiquito – wychlipała, a jego usta drgnęły lekko na dźwięk przezwiska, którym nazywała go od dziecka, a którego odkąd zyskał przydomek El Vengadora, używała wyłącznie z czystej przekory. – Mama sobie z tym nie poradzi. Załamie się.
– Jest silniejsza niż ci się wydaje – zapewnił, choć tak naprawdę sam w to nie wierzył. – Poza tym mamy Ignacia i siebie – dodał, odsuwając ją od siebie na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy.
– Nie zostawisz mnie? – spytała, wierzchem dłoni wycierając mokre policzki. – Obiecaj, że zawsze będziemy razem…

Obiecał.
I nie dotrzymał obietnicy.
Uderzył w worek, wkładając w cios całą siłę, a potem jeszcze raz i kolejny, a po jego twarzy, tak jak wtedy w kościele, tym razem wśród kropel potu, spłynęła jedna samotna łza.
– Jesteś zawodowym bokserem? – jakiś chłopięcy głos, wyrwał go ze świata wspomnień.
– Nie, nie jestem – odparł chłodno, nie przerywając znęcania się nad workiem, czy też raczej samym sobą, bo kostki zaczynały go już boleć, a gdzieniegdzie na bandażu, którym owinięte miał dłonie, dało się już dostrzec niewielkie, brunatne plamy.
– A wyglądasz jakbyś był – stwierdził chłopczyk, uważnie przyglądając się Christianowi i starając się naśladować jego ruchy, uderzał w jakiegoś wyimaginowanego rywala przed sobą.
Christian uśmiechnął się półgębkiem na te słowa i zatrzymał worek, łapiąc go między przedramiona. Dopiero teraz zauważył, że sala wypełniła się młodszymi i starszymi dziećmi, z których większość zerkała na niego ukradkiem i szeptała coś między sobą. Ale tylko ten jeden maluch, w za dużej koszulce i spodenkach, był na tyle odważny, żeby podejść bliżej i zagadać.
– Chciałbym kiedyś tak dobrze boksować – stwierdził, wpatrując się z nieskrywanym podziwem w Christiana, a kiedy ten puścił worek, by otrzeć przedramionami pot z czoła, chłopak uderzył w niego z furią. – Ale nigdy nie będę… jestem do niczego – stwierdził skulając się w sobie z rezygnacją w oczach, kiedy worek ani drgnął. – Wszyscy tu tak myślą.
– Hej – Christian przykucnął przy chłopcu i wsunąwszy mu palec wskazujący pod brodę, delikatnie uniósł ją do góry, by móc zajrzeć małemu w oczy. – Nieważne co myślą czy mówią o tobie inni. Ważne jest to, co ty sam myślisz o sobie – powiedział łagodnie. – Jeśli będziesz wierzył w te wszystkie brednie na swój temat, to one w końcu staną się prawdą i rzeczywiście będziesz do niczego. Uwierz w siebie i nie poddawaj się. To klucz do sukcesu – zakończył, trącając chłopaka zaczepnie rękawicą w ramię i ponownie zaczął okładać worek. Przez chwilę kątem oka obserwował chłopca, który w dalszym ciągu starał się naśladować jego ruchy, ale wkrótce znów pochłonęła go walka z samym sobą, a raczej z przeszłością, której nie mógł już w żaden sposób zmienić. Dopiero gdy zauważył, że coś, a raczej ktoś blokuje worek, przestał.
– Co jest? – spytał Leo, wychylając się zza worka i przyglądając przyjacielowi badawczo.
– Ten cholerny knypek, to parszywy kłamca. Nie wie nic o Laurze – warknął wściekle, uderzając w worek z całej siły, ale zaraz tego pożałował, krzywiąc się z bólu i chwyciwszy się za prawą dłoń, którą wykonał cios, zgiął się w pół, wsuwając ją między kolana. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że powinien ją oszczędzać, po ostatnim złamaniu.
– Nie przesadzasz?
– A ty co? Zamierzasz mi matkować? – fuknął Christian, a Leo uniósł ręce w geście poddania i cofnął się o krok. – Czekaj… przepraszam – zreflektował się Suarez, odwijając ostrożnie bandaż z prawej ręki. – Nie wiem co robić, co myśleć, gdzie znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Zuluaga w niczym mi nie pomoże, bo wszystko to, co mi powiedział to stek bzdur. Pomijając historię ojca – dodał, uśmiechając się gorzko, po czym zdał przyjacielowi szczegółową relację z tego, czego się dowiedział, nie tylko do Zuluagi.
– Mam znajomego w szpitalu, poproszę, by sprawdził czy Laura kiedykolwiek była hospitalizowana, a jeśli tak, to z jakiego powodu – stwierdził Leo na co Christian uśmiechnął się z wdzięcznością. – Jesteś pewny, że Alejandro nie kłamał, mówiąc, że widział Laurę? To złośliwy, wredny, dwulicowy gad. Nie wierzyłbym mu na słowo.
Christian wzruszył ramionami. Sam nie wiedział już co o tym wszystkim myśleć.
– Ignacio też mówił, że była u niego kilka miesięcy temu. Bardziej zastanawia mnie dlaczego ten dziwak pofatygował się tu, żeby nakłamać mi na jej temat.
– Bo to dziwak? – zagadnął Leo, wywołując na twarzy przyjaciela cień szczerego uśmiechu.
– To rzeczywiście wiele wyjaśnia – przyznał Christian, rzucając bandaże w kosz i krzywiąc się na widok swoich poobijanych do krwi kostek. – Ale nie to, w jaki sposób człowiek, który całe życie stroni od ludzi, nagle wybiera się na spacer do parku i dziwnym trafem znajduje tam Laurę. Nie mówiąc już o całej reszcie tej opowieści – dodał i zacisnął szczęki, gdy przed oczami mignął mu obraz Lali, jaki opisał mu Zuluaga: pobitej do nieprzytomności; leżącej bez życia w krzakach; w ciąży. – To po prostu niemożliwe – dokończył cicho, ale wcale nie był już tego taki pewien. Może jego siostra wcale nie była taką, jaką ją zapamiętał? Może w tym, czego dowiedział się od Alejandra było jednak więcej prawdy niż początkowo sądził? I może to wszystko naprawdę była tylko i wyłącznie jego wina?
– Pamiętasz Martineza? – spytał nagle Leo, ale widząc zdezorientowaną minę Christiana, która mówiła sama za siebie, do razu dodał: – Patrica Martineza? – Suarez zmarszczył czoło i podrapał się w głowę, szukając w pamięci osoby, do której mógłby przypisać to imię i nazwisko, ale w tej chwili była to ostatnia rzecz nad jaką chciał się zastanawiać. Leo westchnął zrezygnowany i spojrzał na przyjaciela z politowaniem. – Nie uderzyłeś się ostatnio w głowę przypadkiem? – zaśmiał się, ale zaraz machnął ręką, widząc, jak Christian zirytowany przewraca oczami. – Nieważne, jak go zobaczysz, to sobie przypomnisz. Spotkałem go niedawno, jest teraz prywatnym detektywem. Może mógłby nam pomóc?
Christian potrząsnął przecząco głową, na przemian to rozprostowując, to znów zginając palce dłoni.
– Nie chcę w to mieszać nikogo, komu nie ufam. A w tym momencie ten krąg jest zamknięty i dość ograniczony – dokończył, uśmiechając się blado.
– Chyba powinien to zobaczyć Ignacio – zasugerował Leo, wzrokiem wskazując na dłonie Christiana i opierając się ramieniem o szafkę. – Wyglądasz jak sto nieszczęść – dodał przenosząc spojrzenie na zadrapania na policzku przyjaciela i z coraz większym trudem powstrzymując cisnący się na usta złośliwy uśmieszek.
Christian spojrzał na niego wymownie.
– Kobiety – rzucił krótko, wzruszając ramionami.
– Z taką facjatą i tak fatalnie wyglądającymi dłońmi chyba na jakiś czas masz je z głowy – zaśmiał się Leo, wsuwając kciuki w szlufki swoich jeansów. – Tym lepiej dla mnie – dodał, a Christian w odpowiedzi rzucił w niego ręcznikiem, który miał przewieszony przez ramię i uśmiechnął się pod nosem. Leandro, podobnie jak Ignacio, miał nadzwyczajną zdolność rozładowywania napiętej atmosfery i za to w tej chwili był mu naprawdę wdzięczny, bo miał już dość dręczenia siebie i walczenia z wiatrakami.
– Co zamierzasz teraz? – spytał po chwili, już zupełnie poważnie, ale Suarez tylko wzruszył ramionami. – Może powinieneś się skupić na tej przyjaciółce Laury? – zasugerował, a gdy Christian niemal zabił go wzrokiem, zaśmiał się w głos. – To ona? To jej dzieło? – spytał, wskazując palcem na zdrapania.
– Lepiej zejdź mi z oczu, dopóki się nie uspokoisz, bo nie chcę cię mieć na sumieniu – ostrzegł Suarez ze śmiertelnie poważną miną, ale w jego oczach czaiło się szczere rozbawienie.
– Wielki mściciel pokonany przez kobietę! – zaśmiewał się Leo, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu Christina, skamlącego o litość u stóp jakiejś demonicznej piękności.
– Idź w cholerę! – warknął Suarez, rzucając butem, w wychodzącego z szatni przyjaciela, który w porę zasłonił się w drzwiami. Po chwili jednak jego głowa ponownie pojawiła się w szatni. – Gorąca chociaż była ta kocica? – zapytał, ale zniknął, nim Christian zdążył ponownie wymierzyć w niego drugim butem.
Suarez pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem. Tak. Ariana, choć wydawała się skryta i niepewna siebie, zdecydowanie była gorąca, to znaczy, jak na Hiszpankę przystało, miała iście ognisty temperament, bo w przeciwnym wypadku nie potraktowałaby go w taki sposób; patelnią i paznokciami.
Przewrócił oczami z irytacją na to wspomnienie i odruchowo potarł głowę w ciągle bolącym miejscu, kiedy drzwi do szatni ponownie się otworzyły.
– Mógłbyś mieć odrobinę litości i przestać się naigrywać – jęknął z udawanym niezadowoleniem, będąc święcie przekonanym, że to znów młody Sanchez.
– Rozmawiałeś z Cosme? – usłyszał i choć był to znajomy głos, z pewnością nie należał on do Leo, a raczej do jego ojca.
Christian zacisnął szczęki i nawet na niego nie spojrzał. Nie miał ochoty z nim teraz rozmawiać. Nie wiedział czy będzie potrafił. Wstał więc z ławki i zupełnie ignorując jego obecność, jak gdyby nigdy nic, zdjął przepoconą koszulkę, rzucając ją niedbale na ławkę. Miał nadzieję, że Nacho opuści szatnię i pozwoli mu jakoś to wszystko sobie poukładać, ale ten milczał cierpliwie, stojąc w drzwiach w kamiennej pozie, co jeszcze bardziej go zirytowało.
– Tak rozmawiałem – fuknął w końcu Christian, odwracając się przodem do Sancheza. – A ściślej rzecz biorąc wysłuchałem całego steku bzdur – dodał z goryczą, pochwytując zaskoczone spojrzenie Ignacia. – Nie rozumiem po co przyprowadziłeś tu tego idiotę – mruknął, sięgając po ręcznik, który kilka chwil temu powiesił na drzwiczkach szafki Leo. – Przecież on nic nie wie.
– Jak to nic nie wie? – spytał Ignacio, zamykając za sobą drzwi i zbliżając się o kilka kroków.
– Poza faktami z życia ojca nic się nie zgadza w jego historii. Wiesz co on mi powiedział? – zagadnął Christian, spoglądając Nacho prosto w oczy z furią, jakiej Sanchez jeszcze nie widział u swojego podopiecznego. – Że Lali związała się z jakimś narkomanem, który miał mieć na oku mojego ojca, że ów narkoman miał ją pobić do nieprzytomności, gdy dowiedział się, że jest z nim ciąży! Że znalazł ją nieprzytomną w parku, zawiózł do szpitala, a ona uciekła, zostawiając krótki list, że się pogodziła z narzeczonym i wyjeżdża z nim – wyrzucił z siebie z goryczą, nie spuszczając wzroku z Ignacia, który wyglądał na szczerze zdziwionego i… wkurzonego nie mniej niż on sam, choć bardzo starał się nie dać niczego po sobie znać. – Nie chcę więcej widzieć tego człowieka! – zakończył Christian stanowczo i przez chwilę, która zdawała się im obu wlec w nieskończoność, w szatni nie było słychać nic, poza ich oddechami.
Ignacio zacisnął dłonie w pięści i odwrócił głowę, uciekając od palącego spojrzenia swojego podopiecznego. Czuł, co jeszcze chodziło mu głowie i bał się, co za chwilę usłyszy z jego ust.
– Nie rozumiem dlaczego mnie oszukałeś – powiedział Christian nadzwyczaj łagodnie, opierając się plecami o szafki i ze zwieszoną głową, bawiąc się troczkami od spodni dresowych, które miał na sobie. – Dlaczego zjawiłeś się dzisiaj w jego domu? Chcieliście uzgodnić jakąś wspólną wersję? – zapytał, podnosząc zawiedziony wzrok na Sancheza. Wcale tak nie myślał, ale musiał sprawdzić jego reakcję, gdy to powie. W końcu już raz go oszukał.
– Nie ma żadnej wspólnej wersji – odparł spokojnie i stanowczo Ignacio. – Najpierw sam chciałem się dowiedzieć czy Cosme cokolwiek wie. On jest chory, ma słabe serce, a wiedziałem jak zareaguje na spotkanie z tobą.
– Jak to wiedziałeś? – spytał Christian, gwałtownie odpychając się od szafki, gdy przypomniało mu się, jak Zuluaga do razu po wejściu do El Miedo, przyszpilił go do ściany oskarżając o tragedię Laury. – Wiesz coś o czym mi nie mówisz?... Nacho, do cholery! – wrzasnął Christian, chwytając go za koszulę tuż przy szyi. – Powiedz coś! Czy ona… ? – urwał, nie potrafiąc wypowiedź tego na głos i prosząc w duchu niebiosa, by nie usłyszeć tego z ust Nacho.
Ignacio pokręcił przecząco głową, uświadamiając sobie dobitnie, że oto stał się w oczach Christiana jednym z głównych podejrzanych w sprawie zniknięcia jego siostry. Było mu przykro, ale z drugiej strony miał świadomość, że w pełni zasłużył na takie traktowanie.
– Mówiłem ci, że Laura wyjechała stąd kilka miesięcy temu, tłumacząc, że przeszłość nie daje jej spokoju – zaczął spokojnie, wpatrując się w patrzące na niego z udręką, ale też swego rodzaju ulgą, oczy Christiana. – Nie wiem czy wyjechała sama, czy z kimś. Po śmierci Isabel bardzo zamknęła się w sobie, nie przychodziła tu już tak często jak kiedyś, rzadko ją widywałem. Próbowałem do niej dzwonić, ale nie odbierała. Nigdy też nie udało mi się jej zastać w waszym mieszkaniu, a gdy spotykałem ją na targu albo w sklepie, zazwyczaj kończyło się wyłącznie na grzecznościowej wymianie zdań. Zdziwiłem się, kiedy wtedy przyszła do mnie i powiedziała, że wyjeżdża, prosząc, by jej nie szukać, ale uznałem, że chce po prostu odpocząć, pobyć sama ze sobą, przemyśleć wszystko, by móc w końcu w pełni cieszyć się życiem. Sądziłem, że kiedy poukłada sobie to wszystko, wróci, albo przynajmniej zadzwoni, ale potem zjawiłeś się ty i resztę historii już znasz.
– Nadal nie wiem, skąd wiedziałeś jak ten knypek na mnie zareaguje – zauważył przytomnie Christian, a kąciki ust Sancheza drgnęły lekko.
– To akurat jest najprościej wytłumaczyć. Wyglądasz jak żywcem wyciągnięty z grobu Andres za najlepszych lat, a Cosme… cóż, ich relacje zepsuły się bardzo dawno temu i nigdy potem już się nie poprawiły.
– Chodziło o to czym zajmował się ojciec? – kontynuował przesłuchanie Christian, przypomniawszy sobie, fragment opowieści Zuluagi o tym, jakoby miał próbować pomóc Andresowi przejrzeć na oczy.
– Nie wiem, być może. Starałem ich pogodzić wiele razy, ale żaden nie chciał o tym nawet słyszeć i obaj milczeli jak zaklęci na temat tego, co ich tak poróżniło. Powinieneś to opatrzyć – dodał Ignacio po chwili, gdy jego wzrok, z oczu Christiana, w których w końcu jasno zobaczył, że znów jest jego przyjacielem, a nie jednym z podejrzanych, przeniósł się na jego dłonie, ciągle zaciskające się nerwowo na kołnierzyku jego koszuli.
– Nic mi nie będzie. Od tego się nie umiera – odparł, puszczając Ignacia.
– Weź prysznic, a potem przyjdź do mnie. Obejrzę twoje ręce – powiedział Ignacio i nie czekając na odpowiedź swojego podopiecznego, wyszedł z szatni pośpiesznym krokiem.
Christian westchnął cicho. Czuł, że Ignacio pognał rozmówić się z Cosme, ale w tym momencie w ogóle go to nie interesowało. Cieszył się, że porozmawiał z Nacho, choć początkowo nie miał takiego zamiaru. W każdym razie teraz z pewnością nie zamierzał wracać do jego gabinetu. Przynajmniej dopóki będzie tam Zuluaga. Poza tym uznał, że czas najwyższy w końcu wrócić do swojego mieszkania i jeszcze raz przyjrzeć się skrzynce ojca, którą wyciągnął spod podłogi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:22:08 20-08-14    Temat postu:

49. GRETA

To nie był jej dzień i wiedziała to jeszcze zanim obudziła się i wygrzebała z ciepłej, nadal kuszącej pościeli. Jeden rzut oka w lustro potwierdził jedynie jej podejrzenia. Włosy w nieładzie były niemal jej poranna codziennością, ale ciemne worki pod oczami już nie. Opłukała twarz zimną wodą, chcąc wyrwać się z sennego marazmu. W ciągu całej nocy nawiedzały ją ją koszmary, a może raczej sceny z jej życia o których tak bardzo chciała zapomnieć, zagrzebać głęboko w zakamarkach swojej głowy, jedynie jako mętne i niewyraźne wyobrażenia, które tak naprawdę nigdy się nie zdarzyły. Ale one nie dały o sobie zapomnieć. Lubiły wracać, a już zwłaszcza wtedy gdy się tego nie spodziewała. Zupełnie jak dzisiaj. Sądziła, że powrót do Valle de Sombras nie zrobi na niej wrażenia. Przeliczyła się. Może przeszłość da mi spokój, gdy się wreszcie z nią rozliczę - przemknęło jej przez myśl, gdy wygrzebywała z szafy [link widoczny dla zalogowanych]. Chwilę później popijała czarną kawę - czego o poranku nie zwykła robić, rozmyślając nad swoim kolejnym posunięciem.
Chyba nie będzie miała wyboru i sama będzie musiała skontaktować się z małą Amelia. Bo jak widać dziewczynie do ponownego spotkania nie spieszno - zupełnie inaczej niż jej. Miała jeszcze sprawdzić tą blondynkę - Victorię Diaz. Ale coś jej mówiło, że za cokolwiek by się dzisiaj nie zabrała i tak nic dobrego z tego nie wyjdzie. Może powinna zostać w pokoju, zamówić jedzenie i cały dzień oglądać telewizję, czekając na jutro. Lub też zadzwonić do tego słodkiego kelnera, który zostawił jej wiadomość na poczcie głosowej. Nie oddzwoniła, bo po prostu nie miała ochoty. Nie wątpiła jednak, że wystarczyłoby go delikatnie i subtelnie zachęcić, a zjawiłby się tutaj w mgnieniu oka. Nie - potrząsnęła głową, odrzucając ten pomysł. Nie miała najmniejszej ochoty dzisiaj na spotkania z żadnym mężczyzną, który jedyne czego od niej oczekuję to dobry sex, pochwalenie jego aparycji, muskulatury czy tego jak dobrym jest kochankiem. A ona z całą pewnością by tego nie zrobiła. Dodatkowo gdyby nie okazała mu wystarczającej uwagi, najpewniej wyszedłby obrażony. A tego dzisiaj wolała sobie oszczędzić. W końcu zdecydowała się na coś zupełnie innego. Do tej pory nie podejrzewała, że może okazać się patetyczna, wspominając swoje życie.
- Żałosne - przemknęło jej prze myśl, gdy zamykała cicho drzwi swojego pokoju.

Żółta - chociaż po tylu latach wybrudzona i zmatowiała - farba obficie odchodziła od ścian budynku. Trawnik - nie strzyżony przez nikogo, niemiłosiernie zarósł. Dodatkowo wyrośnięte krzewy dopełniały całości horroru i ruiny, jaką teraz prezentował jej rodzinny dom. Czuła błogą satysfakcję na myśl, że jej matka przewraca się pewnie w grobie widząc jak teraz wygląda jej rodzinne gniazdko.
- Pewnie nie gorzej niż ona - skonstatowała w myślach Greta, pchając lekko zardzewiałe drzwi, które ledwo trzymały się na zawiasach.
Odór stęchlizny uderzył ją niespodziewanie, przez co musiała na chwilę zakryć ręką nos i usta. Podeszła do jednego z okien, które wyglądało jakby zaraz miały wylecieć, otwierając je szeroko i wpuszczając do środka odrobinę świeżego powietrza. Jej wzrok machinalnie spoczął na kominku, a może raczej czymś co zwykła tak w dzieciństwie nazywać. Teraz była to jedynie kupa niepotrzebnego gruzu, który jedynie zawadzał. Z boku nadal widniały jaśniejsze ślady po fotelu ojca, który stał w jednym miejscu niemal 15 lat. Zawsze jak wspominała kiedy spaliła na popiół ten przeklęty fotel, ogarniała ją dzika radość. Równie wspaniała jak patrzenie na ten rozlatujący się dom, który był dziełem jej matki i który traktowała niczym swoje dziecko, troszcząc się o niego jak nigdy nie troszczyła się o nią. Dom Renaty Ortiz miał symbolizować jej mieszkańców - Teraz na pewno symbolizował - pomyślała Greta kąśliwe, uśmiechając się sama do siebie - Chociaż ty, droga mamusiu, pewnie byś się nie zgodziła
Nie pamiętała, by miała jakiekolwiek dobre wspomnienia z tego miejsca. Może w dzieciństwie, kiedy była jeszcze małym szkrabem i w zasadzie nic jej nie obchodziło. Może wtedy, ale później już nie. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie to samo pomieszczenie blisko 15 lat temu.
    Radio grało swój kolejny hit, słońce wdzierało się do domu przez białe zasłonki, a uchylone okno wpuszczało trochę świeżego powietrza. Matka kręciła się u siebie w pokoju - jak zwykle zresztą miała to w zwyczaju. A ojciec oddawał się swojej najlepszej pasji - nie robieniu niczego. Z wyjątkiem oczywiście siedzenia na fotelu i wpatrywaniu się w ścianę, jakby działo się na niej coś tak fascynującego, że za żadne skarby świata nie mógł tego przegapić. Wszystko na pozór wyglądało normalnie. Ale pozory mylą.

Otworzyła gwałtownie oczy, sprawdzając czy wszystko jest tak jak być powinno. A widok odrapanych z farby ścian, uspokoił jej rozszalałe myśli. Wrócić tu po tylu latach wcale nie było dla niej wyczynem. Ten dom był jedynie niemym świadkiem jej cierpienia, a kiedy w końcu upadnie, cegła po cegle, ona będzie mogła uwolnić się od tych okropnych wspomnień, które nawiedziły ją ostatniej nocy. A przynajmniej chciała w to wierzyć. Dodatkową satysfakcję przyniesie jej patrzenie jak ten dom staję się ruiną - taką jaką w jej odczuciu był zawsze.

Renata Ortiz nałożyła kolejną dawkę szminki w kolorze muślinowym, obserwowana przez swoją trzynastoletnią córkę. Kobieta jednak nie zwracała większej uwagi na dziecko, które - według niej - z racji wieku, mogło już radzić sobie samo. Poprawiła włosy szczotką, aby po chwili ocenić całościowy efekt. Uśmiechnęła się do samej siebie. Ostra, bijąca po oczach żółć jej sukienki współgrała nie tylko z czarnymi, niebotycznie wysokimi szpilkami, ale również z jej makijażem. Nie mogła wyglądać lepiej. Przynajmniej w jej mniemaniu, bo jeżeli spytałaby o to córkę, ta jasno powiedziałaby, że ubrała się zbyt wyzywająco i wulgarnie. Biorąc pod uwagę piersi niemal wylewające się z dekoltu sukienki czy fakt, że cała kreacja kończyła się grubo przed kolanem, Greta zapewne miała rację. Jednak jej zdanie się w tej kwestii nie liczyło. Odeszła od drzwi pokoju matki, sprawdzając co robi ojciec. Chociaż mogła to sobie odpuścić. Ten człowiek nie robił nic z wyjątkiem siedzenia na swoim ulubionym fotelu.
Jeszcze dzisiaj Greta powzięła mocne postanowienie, żeby powiedzieć rodzicom o swoich problemach w szkole. Albo raczej o tych, które miała zdaniem swojej wychowawczyni. Bo w jej mniemaniu nie miała żadnych, z wyjątkiem tego, że nie tolerowała połowy dzieci w szkole, a drugą połowę ignorowała. Greta była niemal pewna, że gdyby powiedziała dlaczego, nauczycielka zamiast wzywać jej rodziców, rozmawiałaby właśnie z tymi wszystkimi dzieciakami. Ale dziewczynka nic jej nie powiedziała. Wolała zaoszczędzić sobie zbędnych rozmów z psychologiem czy innym specjalistą. A rodziców i tak nie obejdzie wezwanie do szkoły. W zasadzie mogła sobie tego oszczędzić, co koniec końców i tak zrobiła.
Godzinę później jej matka zarzucała futro z norek na swoje nagie, chude ramiona, uśmiechając się ponownie do swojego odbicia. Już dawno zaprzestała serwować wymówki mężowi, chyba po prostu nie bardzo już ją obchodziło czy wreszcie zdecyduję się on na wstanie ze swojego miejsca, żeby bronić swojego. A przynajmniej tego co uważał za swoje, a może raczej tego co prawnie należało do niego? Chwilę później Renata Ortiz wyszła z domu, nikomu nic nie mówiąc, nie przejmując się mężem, tym bardziej córką. Wsiadła do czarnej limuzyny, zostawiając rodzinę za sobą, jakby w ogóle nie istniała.
Greta weszła do salonu, przygotowana na rozmowę z ojcem - chociaż on sam nie tylko zbyt często z nią nie rozmawiał, co jej po prostu nie zauważał. A może nie wiedział, że istnieje ktoś taki jak Greta?! Jego córka?!
- Tato - spytała hardo, chociaż znaczenie tego słowa było dla niej czymś nieznanym i obcym, tak jednak zwykła go nazywać.
Chrząknął coś pod nosem, tak niewyraźnie że nawet nie mogła się domyślać, co to też było, ani na chwilę na nią nie spoglądając
Miała dość. Miała dość życia z człowiekiem, który podobnież był jej ojcem, a zachowywał się jak kolejny mebel w tym domu, który jej matka przestawiała, gdzie chciała.
- Dlaczego za nią nie pójdziesz? - spytała wściekle, a łzy złości zalśniły w jej oczach - Czy ty nie wiesz, gdzie ona chodzi?!
- Nic nie rozumiesz - to były jedyne słowa jakie był wstanie jej powiedzieć. A głos był tak niewyraźny, jakby przez lata go nie używał. Greta z ledwością zrozumiała co też jej odpowiedział, jednak jego słowa tylko podsyciły w niej gniew.
- Masz rację - odparła twardo, ocierając oczy - Nic nie rozumiem. Nie rozumiem jak mężczyzna może godzić się na to, żeby jego żona ubierała się jak prostytutka. Nie rozumiem jak może być tak ślepy, żeby nie widzieć, że kolejny raz idzie odwiedzić swojego sponsora, bo nazywanie go kochankiem w tych okolicznościach to przesada. Nie rozumiem jak...
Trzask. Zanim się spostrzegła jego ręka wylądowała na jej policzku. Nawet nie wiedziała kiedy zdążył wstać z tego cholernego fotela. Złapała się za piekący policzek, nie mogąc uwierzyć co też się właśnie stało. Łzy, które jeszcze przed chwilą udawało się jej opanować, teraz płynęły bez kontroli, kapiąc jej na bluzkę. Spojrzała na niego - bezbronna i pokonana, nie mająca z nim szans. On jednak - po niekontrolowanym wybuchu, znowu wyglądał jak dawniej - wypruty z emocji, z niespokojnym acz pustym wzrokiem. Zerknął na nią ostatni raz, jakby w ogóle nie wiedząc kim jest, po czym jak gdyby nigdy nic, ponownie zasiadł na swoim ukochanym fotelu.


Z rozmyślań wyrwał ją brzęk starych drzwi. A gdy się odwróciła w tamtą stronę, ujrzała starą kobietą, patrzącą na nią wrogo. W takich sytuacjach Greta zwykła odwdzięczać się tym samym, tak że biedne kobiciny spuszczały głowę pokonane. Tym razem była bardziej ciekawa kim jest ta osoba, niż tym żeby pokazać, gdzie jest jej miejsce
- Tu nie wolno wchodzić - zaskrzeczała, zbliżając się, a dopiero wtedy Greta zauważyła dubeltówkę, którą starała się za sobą schować.
- Kim pani jest? - spytała Greta jak najgrzeczniej, chociaż staruszka wycelowała broń prosto w nią.
- To ja tu zadaję pytania - odpowiedziała hardo, lecz cały efekt zburzył kaszel, który złapał ją niespodziewanie. Jedyne o co Greta się martwiła to, żeby przypadkiem nie nacisnęła na spust. Bo jeżeli zaraz zejdzie jej tutaj na zawał, no to cóż ... wszyscy umieramy, czyż nie?! - Nie ruszaj się, bo zaraz wezmę policję - krzyknęła, gdy Greta zrobiła parę kroków do przodu, chcąc przyjrzeć jej się lepiej
- Naprawdę?! - spytała z wyczuwalną ironią, unosząc teatralnie brew do góry i krzyżując ręce na piersi - I co im pani powie? Że włamała się do cudzego domu, ze strzelbą w ręce, celując i grożąc mi?!
Staruszka straciła na chwilę swój rezon, jakby nikt jeszcze do tej pory nie odważył się odezwać do niej w taki sposób i tak ostro zanegować jej słów. Greta wykorzystała tą chwilę nieuwagi i podeszła do kobiety, chcąc zobaczyć jej twarz z bliska. Poznała ją. W końcu takiej twarzy się nie zapomina. Oczywiście przybyło jej zmarszczek, skóra pożółkła, a włosy całkowicie zsiwiały, ale to nadal była ta sama kobieta. Stara Martinez - chociaż o jakieś 10 lat starsza
- Nie wolno tu przebywać obcym - zaskrzeczała znowu, unosząc wyżej dubeltówkę. Tak jakby Greta w ogóle jej nie zauważyła.
- Wiem - odparła łagodnie, podchodząc spokojnie do okna, jakby wcale nie była na celowniku starej wariatki - Dlatego, zastanawiam się co ty tutaj robisz. Z tego co pamiętam nigdy nie miałaś zbyt wielkich uczuć do mojej matki. Z wzajemnością - dodała sarkastycznie, wpatrując się w staruszkę, która dopiero teraz zrozumiała - Ale możesz tu sobie zostać i powspominać, ja wychodzę - dodała po chwili równie ironicznym tonem - Aaa pozdrów ode mnie swojego syna, winszuję mu zawodu - dodała na odchodnym, opuszczając budynek pełen przykrych wspomnień.

Nogi chyba same poniosły ją przed ośrodek Ignacio Sanchez. Kiedyś i ona próbowała tu szukać pomocy. Ale jej nie znalazła. Podeszła bliżej, chcąc przypomnieć sobie choć trochę, jak wygląda cały budynek. Z boku, po prawej była duża przestrzeń, gdzie zapewne dzieciaki trenowały. Nie miała ochoty tam iść, pot, przemoc i burd - to nie dla niej. Poszła dalej korytarzem, zastanawiając się czego ona w ogóle tutaj szuka. Mijała kolejne sale, dzieci wesoło biegających czy mężczyzn rzucających za nią pożądliwe spojrzenia, a ona nawet nie miała ochoty pomyśleć co też oni mogą robić w tym ośrodku. Chwilę później znalazła się przed gabinetem Ignacia Sancheza, a przynajmniej tak głosiła mosiężna tabliczka przygwożdżona do drzwi. W jej stylu nie byłoby ciche pukanie i czekanie, aż ktoś wreszcie łaskawie wpuści ją do środka, tak więc bez zbędnych ceregieli weszła do pomieszczenia, z lekką przykrością stwierdzając, że nie ma w nim nikogo. Zamknęła za sobą cicho drzwi i podeszła do biurka zawalonego przeróżnymi papierami. Gdyby była w nastroju to może i by zerknęła - z czystej ciekawości, ale ponieważ nie była, nawet nie kłopotała się, by chwilę na nie popatrzeć. Spojrzała na pianino stojące w pokoju. Dawno nie grała. W zasadzie od momentu, kiedy wreszcie uwolniła się definitywnie od wpływu matki. A więc od jej śmierci - to będzie jakieś 6 lat. Niemal z czułością przejechała palcami po klawiszach. Tak dużo czasu minęło odkąd granie sprawiało jej przyjemność. A może nigdy tak nie było?! Może robiła to tylko dlatego, żeby sprawić przyjemność matce, naiwnie łudząc się, że dzięki temu ją pokocha?!

- Graj to jeszcze raz - krzyknęła gniewnie Renata, chociaż jej mała córeczka, siedziała blisko niej na stołeczku przy pianinie, a w jej oczach lśnił łzy - Tylko mi się tutaj nie rozbecz. To nie moja wina, że jesteś tak nieudolna i nie możesz opanować tak prostego układu - dopowiedziała wściekle, patrząc się na córkę z jawnym rozgoryczeniem.
Dziewczynka spróbowała znowu, ale kolejny już raz uderzyła nie w ten akord co trzeba, niszcząc melodię.
- Jesteś do niczego. Gdybyś została przynajmniej sławną pianistką miałabyś pieniądze. I może dzięki temu znalazłabyś męża. Skoro nie masz ani krzty charakteru, aparycji czy chociaż trochę charyzmy, to może dzięki sławie i pieniądzom znalazłabyś męża. Ale jak widać nie nadajesz się do niczego. Zupełnie jak twój ojciec. Zejdź mi z oczu, bo nie mogę na Ciebie patrzeć. I nie rycz do poduszki, bo to wyłącznie Twoja wina.


Zamrugała mocno oczami chcąc wyrwać się z nawału wspomnień, który zalewa ją od początku dnia. Życie nigdy nie było dla niej łatwe. I pewnie już nigdy nie będzie. Nacisnęła lekko klawisz, który pod naporem jej palców, wydał tak dobrze znany jej dźwięk. Ćwiczyła i ćwiczyła, żeby zadowolić matkę. A jedyne co jej z tego przyszło to jawna pogarda z jej strony.
- Nie spodziewałem się, ujrzeć tu Ciebie - usłyszała mocny i ciepły głos za sobą, z wyczuwalną nutą wzburzenia. Z ociąganiem oderwała wzrok od pianina i spojrzała na mężczyznę.Jak na swoje lata wyglądał przystojnie. Włosy - może lekko przydługie, kręciły się delikatnie przy końcach, a oczy patrzyły na nią ciepło i radośnie, jak nikt nigdy wcześniej na nią nie patrzył. Zaskakiwało to ją samą, że Igancio Sancheza nie traktowała jak swoją kolejną ofiarę. On - chociaż sam miał wiele za uszami, zawsze będzie dla niej kimś ważnym. Chociaż trudno było się jej do tego przyznać. W końcu najważniejszą rzecz jaką wyniosła z domu, to żeby nie ufać absolutnie nikomu. Jemu po części jednak się udało zburzyć mur, jakim się otoczyła.On był po prostu człowiekiem, który chyba jako jedyny starał się jej pomóc, zrozumieć, uratować.
- Sama nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek tu wrócę - odpowiedziała szczerze, spoglądając mu prosto w oczy.
- Widzę, że sobie poradziłaś - zauważył bystro, zajmując miejsce za biurkiem i splatając dłonie na karku, jakby chcąc się odprężyć.
- Znalazłam wreszcie swój sposób - odpowiedziała tajemniczo, spoglądając za okno, gdzie dzieciaki bawiły się w najlepsze. Czasami się zastanawiała co by się z nią stało, gdyby trafiła tu wcześniej? Albo gdyby miała normalną rodzinę? Sama nie umiała sobie na to pytanie odpowiedzieć. Może byłaby żoną i matką trójki dzieci, zapracowaną, zmęczoną, ale jednak szczęśliwą. A może skończyłoby się to jeszcze gorzej, bo stałaby się bezsilną kobietą, liczącą na każdym kroku na wybawienie z rąk mężczyzny.
- Szkoda, że mi się tego nie udało - odparł przyjaźnie, przerywając jej smutne myśli i zawieszając na niej swój przenikliwy wzrok, jakby chcą odgadnąć co też się kryje w jej głowie.
- Nie z każdym się udaję. Sam pewnie najlepiej to wiesz.
- Tak, nie każdemu jestem w stanie pomóc. A już zwłaszcza tym, którzy mojej pomocy nie chcą. Ale Tobie chciałem. I do tej pory zastanawiam się co też stałoby się z tą zalęknioną dziewczynką, jeżeli znalazłbym sposób na uratowanie jej przed jej rodzicami.

- Mogę Ci w czymś pomóc - spytał, a ona spojrzała na niego swoimi dużymi, wylęknionymi oczami, spodziewając się z jego strony kolejnego ataku. Jak mężczyzna zdążył zauważyć, miała wilgotne i poplątane włosy oraz oczy mocno zaczerwienione - jakby płakała niemal całą noc. Cała jej postać ginęła w zbyt obszernym, białym podkoszulku. Chciał ją dotknąć, ale gdyby wykonał choćby najmniejszy ruch w jej stronę, uciekłaby spłoszona jak zaszczuta zwierzyna. Usiadł więc obok niej na krawężniku, w odpowiedniej odległości, żeby przypadkiem jej nie przestraszyć
- Jak się nazywasz? - zadał kolejne pytanie, a i tym razem nie doczekał się odpowiedzi. Nie wiedział ile ma lat, na oko wyglądała bardzo młodo, ale chudość jej rąk i twarzy oraz pełne rozgoryczenia i lęku oczy, wskazywały, że mogła być starsza niż przypuszczał - Ja jestem Ignacio - dodał po chwili, dając jej trochę czasu na zaznajomienie się z sytuacją. Musiał być cierpliwy, w swoim fachu spotykał się z wieloma przypadkami takich dzieci - jedni potrzebowali o wiele więcej czasu niż inni, czasami - co zdarzało się dość rzadko - nie dowiadywał się o nich niczego. Chociaż wcale nie musiały opowiadać mu swojej historii, bo ich ciało mówiło ją za nich. Tak też było w tym przypadku. Widział jak dziewczynka drżała kiedy siadał blisko niej, wargi miała mocno spierzchnięte jakby od kilku dni nie miała nic w ustach.
- Prowadzę taki ośrodek, o tam - odrzekł spokojnie, nie przejmując się jej milczeniem i wskazując ręką na bliżej nie określony budynek. Tak jak się tego spodziewał dziewczynka nawet nie spojrzała na niego, cały czas uporczywie, wlepiając oczy w niego - Jak chcesz możesz przyjść. Jest tam dużo dzieci - czuł się w sumie trochę głupio, mówił do niej jak do małego dziecka, gdy tymczasem ona miała już na pewno z 14 lat. Ale innego sposobu nie znał. Chciał, żeby mu zaufała, chociaż odrobinę.
Pragnął ł jej jeszcze coś powiedzieć, znaleźć temat, który by ją zainteresował, coś co przykuło by jej uwagę. Jednak zanim dostał te okazję, dziewczyna rzuciła mu ostatnie pełne bóle spojrzenie i szybkim krokiem odeszła. Nie chciał jej gonić, pogorszyłoby to tylko sytuację.
Przychodziła jeszcze kilka razy w to samo miejsce, a potem coraz bliżej ośrodka, chociaż - o ile wiedział - nigdy nie uczestniczyła w jakichś zajęciach. Rozmawiał z nią czasami,a raczej on mówił, a ona słuchała. Jednak kiedy dostrzegał w jej oczach wesołe iskierki, zyskiwał nadzieję, że odważy się, opowiedzieć mu swoją historię. Nigdy się jednak na to nie zebrała


- Wyrosłaś na piękną kobietę - zauważył, stając na przeciwko niej - Nigdy nie opowiedziałaś mi tej historii. Swojej historii - dodał po chwili, gdy ona nie zareagowała na jego słowa.
- Przecież ją poznałeś - odpowiedziała cicho, odwracając głowę od okna i spoglądając na niego. A w jej oczach widział, że gdzieś tam w środku, nadal kryję się mała, zalękniona dziewczynka, której pomóc nie dał rady - Nie ode mnie. Ale w końcu ją usłyszałeś.
- Ale nie całą - odparł szczerze, sam nie wiedząc jaką część historii usłyszał i czy za tym wszystkim nie kryło się coś jeszcze
- A czy to ważne.
- Greto przecież zostałaś ...
- Nie - przerwała mu ostro - Nie ma już tamtej dziewczynki, ona nie istnieje. Umarła w dniu, w którym jej niewinność została jej brutalnie odebrana. Nic już z tym nie można zrobić, więc zapomnij. Tak jak ja to zrobiłam - dodała już spokojniej - Miło było Cię spotkać - powiedziała, stojąc blisko drzwi, z jedną ręką na klamce
- Mylisz się Greto. Ja nie zapomniałem i pewnie nigdy nie zdołam - odrzekł smutnym głosem, patrząc jej prosto w oczy
- A więc przykro mi z Twojego powodu - odparła, naciskając klamkę, po czym wyszła, zostawiając go samego ze swoimi myślami.

Wyszła na świeże powietrze, niemal z radością witając promienie słońca - jakby zagłębienie w wspomnienia, przypomniało jej jaki jest cel jej wizyty w miasteczku. Zderzyła się z jakimś postawnym mężczyzną, którego kompletnie zignorowała, chcąc jak najszybciej dotrzeć do hotelu i od razu zacząć szukać informacji na temat Victorii Diaz. Jego reakcja była jednak nieco inna. Krzyknął za nią, a kiedy Greta nic sobie z tego nie zrobiła, dogonił ją, chwycił boleśnie za ramię i odwrócił do siebie twarzą w twarz. Mogła się spodziewać, że Alejandro Barosso nie różni się od innych członków swojej rodziny, a jedynie czasami lepiej się z tym kryję. Jego pech, że nie jestem dzisiaj w humorze - uznała w myślach, patrząc na niego wściekle, chociaż w jego oczach kryły się błyski pożądania.
- Masz dwie opcje - wysyczała wściekle, zbliżając swoją twarz do jego twarzy, o tyle o ile była wstanie - Pierwsza: zabierzesz swoje okropne łapska, a ja udam, że nic między nami się nie zdarzyło, ignorując fakt, że ktoś taki jak ty w ogóle istnieje. Albo druga: zarobisz kilka uroczych siniaków, którymi będziesz mógł się chwalić wśród kolegów, oczywiście nie wspominając, że zrobiła je kobieta. A więc wybieraj - dodała na końcu, umieszczając szpilkę na jego bucie i wbijając ją tak, żeby poczuł. Chwilę później puścił jej ramię, klnąc przy tym siarczyście. Greta zdecydowała się odejść, ignorując jego żałosne zaczepki, ale zanim zdążyła ujść na tyle, że go nie usłyszeć, powiedział:
- Nie wiesz kim jestem - zagrzmiał za jej plecami, specjalnie głośno, żeby go usłyszała - Nie wiesz z kim zadarłaś.
Odwróciła się w jego stronę i szybkim krokiem przemierzyła odległość dzielącą ją od niego, znowu stojąc z nim twarzą w twarz.
- Myślisz, że nie wiem kim jesteś i co byłbyś w stanie zrobić, tak?! I co naślesz na mnie złodziei, którzy mnie okradną albo pobiją, a może sam się ze mną rozprawisz, w jedyny znany Tobie sposób?! A nie już wiem - dodała z ironicznym uśmiechem na ustach i wzrokiem cisnącym gromy - Pójdziesz do tatusia i na niego naskarżysz. Nie, to nie w Twoim stylu. To bardziej pasuję do Twojego braciszka Nicolasa, nie mylę się?! - spytała gniewnie, a jego zaskoczony wyraz twarzy mówił sam za siebie - Jak więc widzisz bardzo dobrze znam Ciebie i całą Twoją pożal się Boże rodzinę. Zachowaj, więc marne groźby dla kogoś kto może się ich przestraszyć, bo ja zdecydowanie do tego grona nie należę Alejandrze Barosso. A najlepiej to podpytaj tatusia, kim była kobieta, której się przestraszył - dodała na końcu z czystej przekory, po czy odwróciła się i poszła do swojego hotelu. I chociaż spotkanie z kolejnym z rodu Barrosów, było bardziej niefortunne, to za jedno mogła mu podziękować. Przywrócił jej energią i gniew, który ostatnio z niej uleciał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:26:40 20-08-14    Temat postu:

dubel

Ostatnio zmieniony przez Stokrotka* dnia 17:38:31 20-08-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 62, 63, 64  Następny
Strona 4 z 64

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin