Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 35, 36, 37 ... 62, 63, 64  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:44:25 27-01-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 193
Ingrid/Julian/Emily/Fabrcio
24 grudnia 2015r
W niedalekiej przyszłości.
Lucy obudziła się wcześnie rano. Czteromiesięczna dziewczynka bynajmniej nie przesypiała całych nocy. Budziła się dwukrotnie domagając butelki a później zapadła w sen. W Wigilię Bożego Narodzenia Juliana Vazqueza obudziło jej gaworzenie. Głośne, radosne, któremu towarzyszyło kopanie nóżkami i unoszenie oraz opuszczanie tetrowej pieluchy w gwiazdki. Nie zasypiała bez niej. Położył się na wznak mimowolnie spoglądając w kierunku łóżeczka stojącego nieopodal łóżka. Zazwyczaj budziła się z głośnym krzykiem, dziś Lucy miała wyjątkowo dobry humor a Julian zamknął oczy.
W momencie przywiezienia jej ze szpitala, położenie do łóżeczka Juliana ogarnęło autentyczne przerażenie. Wpatrywał się w tą małą budzącą się istotkę ze strachem w oczach. Była maleńka, była wcześniakiem i była jego córką. Był pediatrą jednak takiego bagażu emocjonalnego związanego z przywiezieniem jej do domu się nie spodziewał. Z każdym tygodniem było coraz lepiej, a on coraz bardziej zakochiwał się w tej kruszynie, która zaczęła okazywać wyraźne oznaki niemowlęcego zniecierpliwienia. Wydała z siebie głośny pisk protestu. Wstał podchodząc powoli do łóżeczka w , którym leżała. Umilkła i przechyliła głowę na bok przyglądając się uważnie ojcu. Między brwiami powstała maleńka zmarszczka.
Oczy miała po mamie. Duże, ciemnobrązowe, przenikliwe. Czarne włosy na czubku głowy zmierzwione były od snu a pulchne rączki na widok znajomej twarzy uniosły się do góry. Julian pochylił się. I wziął małą na raczki. Wargami dotknął jej policzka.
— Wesołych świąt Lucy — wyszeptał wychodząc z sypialni. Zszedł powoli po schodkach na dół. Uwagę małej przyciągnęła choinka na , której nadal paliły się światełka. Podszedł do drzewka spoglądając jak jej małe chciwe rączki zaciskają się na niebieskim łańcuchu, który gwałtownie pociągnęła do siebie. Bombka wisząca najbliżej zsunęła się z cienkiej gałązki i spadła zamienając się w połyskujące drobinki szkła. Lucy spojrzała na swojego tatę i uśmiechnęła się szeroko.

***
Ingrid Lopez zerknęła na Juliana, którego dłonie zacisnęły się mocno na kierownicy. Vazquez był dużo bardziej zdenerwowany od niej. Szatynka uspokoiła się kiedy odpowiedni prezent dla Charlotte został zapakowany do ładnego pudełeczka w sklepie jubilerskim. Dziewczyna nadal niedojrzewanie iż kupił matce książkę kucharską! Ok gdyby pani Vazquez lubiła gotować byłby to całkiem zrozumiałe, ale było wręcz odwrotnie. Charlotte nienawidziła gotowania, stania przy garach bynajmniej nie było jrj mocną stroną. Danie książki kucharskiej matce zapewne w mniemaniu Juliana było świetnym żartem. Tylko w opinii Juliana oczywiście.
— Nie mówiłem ci wcześniej o przyjęciu bo będzie tam Helena — postanowił się nagle wytłumaczyć Vazquez. — Będzie z mężem i córką. Nie przepadasz za moją młodszą siostra — przypomniał jej — Groziłaś , że ją zabijesz.
— Miałam szesnaście lat — zauważyła Lopezówna — i jakoś nie wbiłam jej noża w serce jak groziłam. Poza tym byłam młoda , wściekła i nie zapominaj, że to ona podrzuciła mi broń do przyczepy — czując na sobie palące spojrzenie
Juliana dodała szybko — sam zacząłeś wywlekać wzajemne żale.
— Wcale nie wywlekam wzajemnych żali — powiedział natychmiast — Mówię tylko
— że mam być grzeczna i nie zabić ją widelcem do sałaty — weszła mu w słowo narzeczona. — Rozumiem — pocałowała go w policzek.
Julian zaparkował samochód tuż za autem swojego szwagra i wyłączył silnik.
— Uprzedziłeś mamę , że będziemy? — upewniła się.
— Tak dzwoniłem do niej po południu — odpowiedział odpinając pas. Ingrid pierwsza wyszła z samochodu. Julian poza prezentem kupił matce także kwiaty. Ulubione różowe tulipany. Biorąc kwiaty z tylnego siedzenia spojrzał na Lopez. Przyszła pani Vazquez narzekała, że szybko tyje, zbyt szybko jednak nie dostrzega ile ciąża dodaje jej uroku. Wyglądała po prostu słodko. Zamknął za sobą drzwi. — Nie powiedziałem Helenie o dziecku.
— A więc to ona zabije mnie widelcem — stwierdziła Lopez żartobliwym tonem kiedy Julian nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się bez problemu, najwyraźniej nie miał oporów przed wejściem do swojego rodzinnego domu tak bezceremonialnie.
— Wujek! — Sofia Romo wyrosła jak z pod ziemi z szerokim uśmiechem na ustach zarzucając Julianowi ręce na szyję. Ingrid spojrzała na siostrzenicę ukochanego zastanawiając się po kim mała odziedziczyła urodę — ciemnorude włosy, niebieskie oczy i buzię usłaną piegami. — Kwiaty są dla mnie? —zapytała biorąc od Juliana bukiet — Nie musiałeś ale dziękuje.
Charlotte weszła do przedpokoju i uśmiechnęła się do wnuczki mierzwiąc jej włosy.
— Powiedz tacie żeby włożył je do wazonu — poprosiła. Dziewczynka pobiegła na poszukiwania Giovannego.
— Kwiaty są dla ciebie — powiedział do matki Julian całując ją w policzek.
— Domyśliłam się — powiedziała uśmiechając się do Ingrid.
— Mamy dla ciebie taki mały drobiazg — powiedział do matki Julian wręczając jej niewielkie pudełeczko. — Wszystkiego najlepszego.
— Dziękuje — spojrzała na pudełeczko później z czułością na pierworodnego. — tym razem nie patelnia — Ingrid odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Juliana z niedowierzaniem.
— Dał pani patelnię?
— Patelnię promocji w Tesco, zestaw garnków.
— To bardzo praktyczne prezenty — dodała Lopez z trudem powstrzymując uśmiech.
— Tak w domu w którym się nie gotuje — zerknęła na syna, który odwieśił płaszcze. — ale liczy się gest. Z ciekawością odwiązała wstążkę z pudełka i otworzyła. Krótką chwilę wpatrywała się w broszkę. — Dziękuje — pocałowała syna w policzek — twoja narzeczona ma świetny gust
— Skąd ty?
— Tego kamyczka nie da się nie zauważyć. Moje gratulacje.
— Dzięki — wydusił z siebie Julian a w domu rozległ się dźwięk dzwonka.
— Znajdziesz drogę do salonu — zwróciła się do niego matka i poszła otworzyć. Ingrid kiedy tylko stanęła w progu salonu czuła jak większość spojrzeń ląduje na niej. Nic dziwnego; stała u boku Juliana w ciąży. To Lucy przyciągała te wszystkie ciekawskie spojrzenia a nie jej sukienka. Ku zaskoczeniu szatynki podeszła do nich Helena.
— Kogo jak kogo ale ciebie bym się nie spodziewała — zwróciła się na powitanie do brata. — Unikasz takich spedów. — przytuliła go do siebie.
— W tym roku zrobiłem wyjątek, w końcu to okrągłe urodziny — oddał uścisk — Ingrid nie muszę ci przedstawić — zwrócił się do siostry.
— Oczywiście że nie. Ingrid.
— Heleno — odpowiedziała szatynka — Miło cię widzieć — dodała.
— Wyglądasz jakbyś potrzebował drinka — Giovanni Romo wręczył Julianowi kieliszek ze złotym płynem. — Choć pozwólmy paniom poplotkować — Julian spojrzał niepewnie na Ingrd
— Jedna drugiej nie zabije — zapewnił go szwagier za dużo świadków.
Zostały same spoglądając na siebie z jawną niechęcią. I pomyśleć że kiedyś się przyjaźniły.
— Nie lubię cię — powiedziała wprost Ingrid kiedy usiadły przy jednym z wolnych stolików. Ustawionych na tarasie.
—Wreszcie się z czymś zgadzamy. — dodała — Uszczęśliwiasz go — powiedziała wprost. — Mój brat całe życie obwiniał się o śmieć ojca, żył w poczuciu winy, że go nie ocalił przy tobie wreszcie życie. Odzyskał spokój.
— Nie ma za co. — odparła sięgając do dzbanka z lemoniadą. — Dla niego będę cię tolerowała.
— Dzięki. Chłopiec czy dziewczynka?
— Dziewczynka — odpowiedziała— Ma na imię Lucy.

Julian uważnie przyglądał się Giovanniemu. Przyjaciel z dzieciństwa bawił się szklaneczką burbona z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Co jakiś czas zerkał na rozmawiające ze sobą kobiety.
— Jest coś o czym muszę ci powiedzieć — zaczął Rmomo.
— Rozwodzisz się z moją siostrą?
— Nie — odpowiedział — chodzi o Dwie róże
— Przestały istnieć kiedy Inez dokonała samospalenia, Guerra i Rodriguez wąchają kwiatki od spodu, Dwóch róż już nie ma.
— Wiem i chodzi o teren, który po nich pozostał
— Jeśli w coś się wpakowałeś.
— W nic się nie wpakowałem. Skończyłem z tym kiedy ożeniłem się z Heleną, jeszcze za życia świętej pamięci Inez zerwałem wszystkie więzy. Pracuje w ratuszu — zaczął — jestem zastępcą burmistrza i różne rzeczy słyszę. W zeszłym roku w Monterrey przedawkowało kilku młodych ludzi — uniósł do góry dłoń widząc , że Julian chcę mu przerwać wyciągnął telefon wchodząc w galerię. Położył telefon przed Julianem. — Wyglądają znajomo? Wszyscy nieżyjący a pięć z siedmiu ofiar kiedyś należało do Zagubionych dzieci — Brunet zacisnął usta wąską kreskę. — nie wiem czy to przypadek czy głupota twojego przyszłego teścia, ale szef Templariuszy kilka tygodni temu spotkał się ze mną.
— Po co?
— Chciał zapytać co chcę zrobić z rodzinnym dziedzictwem — wyjaśnił — Powiedziałem mu że jeśli chcę je to nie sobie bierze bo ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Powiadomiłem wiernych mi generałów, że są wolni. Niektórzy z nich pracują dla Jaquina, ale większość wycofała się na emeryturę. Templariusze zagarniają stary teren Dwóch róż jednak odbywa się to bez krwawiej jadki. Nikt nie chcę się w to mieszać , ale Peter jest jak pieprzona chorągiewka, sypiał już z nie jednym wrogiem.
— Dlaczego interesujesz się z kim sypia Peter?
— W Monterrey pojawiają się trupy, a trupy odstraszają turystów a brak turystów to zmniejszone wpływy do budżetu
Julian popatrzył na Gio i zaczął się śmiać.
— Co w tym zabawnego?
— To , że nigdy nie przypuszczałbym ,że będziesz się przejmował poziomem turystyki i wpływami do budżetu — obaj popatrzyli na siebie i obaj wybuchnęli śmiechem. — Myślałeś kiedyś że tak będzie wyglądało nasz życie? — zapytał go.
— Nie zdecydowanie nie chociaż zawsze widziałem , że ty i Lopezówna skończycie razem. Kochasz się w niej od dnia kiedy wbiłeś jej igłę w żebra.
— Nie — zaprzeczył — kocham się w niej odkąd wbiłem jej igłę w płuca.
Uderzył lekko swoją szklaneczkę w jego i pociągnął łyk burbona.

— Wysłałam ci profil geograficzny i wiktymologię na mejla — powiedziała do telefonu Emily — Nie odkryłam jednak nic ciekawego. Poza wiekiem i podobnym terytorium gdzie znaleziono ich ciała nic ich nie łączy. Nie wiem jak ich wybiera Luke, ale uważaj na siebie Jaquin bawi się w cholernego Boga i bądź ostrożny nie potrafię go rozgryźć , ale nie potrzebny mi dyplom z psychologii aby wiedzieć ,że jest niebezpieczny. Zadzwoń albo wpadnij jeśli nie boisz się zarazić. — rozłączyła się.
— Inne żony na L4 oglądają telenowele.
— Nienawidzę telenowel — Emily na samą myśl o oglądaniu meksykańskiego tasiemca skrzywiła się.
— To coś poczytaj.
— Czytałam — odpowiedziała sięgając po książkę z komody. — Romans.
Fabrcio usiadł na brzegu łózka biorąc od niej książkę. Spojrzał na tytuł i parsknął śmiechem.
— Dante pisząc to zapewne myślach „dramat”, „tragedia” — odłożył książkę i pochylił się nad Emily. Pocałował ją we włosy. — Javier zgodził się zająć restauracjami jeśli Emma nie będzie czuła się na siłach, napisaliśmy także przemowę Victorii na konferencję prasową, która odbędzie się w czwartek jednak słowem nie miałem do czynienia z żadnymi trupami. Chyba, że trupem nazwiemy kurczaka upieczonego przez Javiera. — Emily uśmiechnęła się pod nosem. — Wiesz że nawet Tony Stark ma wolne od bycia superbohaterem? — zapytał ją — Wysnuje nawet wniosek , że Loki też czasem bierze chorobowe.
Emily parsknęła śmiechem i otworzyła oczy.
— Daj te prochy — powiedziała spoglądając na niego. Fabrcio wstał i podszedł do okrągłego stolika na , którym poustawiał fiolki z pigułkami. Wziął odpowiednią dawkę i następnie napełnił szklankę wodą. Emily skrzywiła się na ich widok. — Kochanie ty masz alergię na widok witaminy C.
— Nie lubię prochów. — odparła niechętnie połykając tabletki. — I co ja będę z tego miała. Zniszczoną wątrobę, podrażniony żołądek.
— Zdrowie — wszedł jej w słowo Fabrcio. — I mnie nago.
Emily spojrzała na niego zaskoczona kiedy bezceremonialnie ściągnął koszulę. Usta rozciągnęła w uśmiechu na widok półnagiego wysportowanego ciała. Usiadła okrakiem na jego udach. Fabrcio ruchem dłoni zwalił na podłogę dokumentację nad , którą pracowała.
— Taki układ mi się podoba — stwierdziła palce wtapiając w jego włosy. Pocałowała go. Dłonie Fabrcio wślizgnęły się pod jej koszulkę. Pchnęła go na łóżko i uśmiechnęła się figlarnie. Taki układ zdecydowanie jej odpowiadał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:31:29 28-01-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 194

HUGO/ ENRIQUE/ CONRADO/ EVA

Hugo nie zaznałby spokoju gdyby nie wrócił do El Tesoro na bliższe oględziny wczorajszego znaleziska. Przy śniadaniu Quen przypatrywał mu się z mieszaniną troski i podejrzliwości – Delgado musiał wyglądać na zmęczonego, bo przez całą noc rzucał się w łóżku, by odpędzić się od dręczących go koszmarów, w rezultacie czego był niewyspany. Tego dnia burmistrz Ibarra zawiózł syna do szkoły, dzięki czemu Hugo mógł spokojnie zająć się swoim małym śledztwem.
Droga do El Tesoro w świetle dnia nie była co prawda zbyt bezpieczna. Ktoś mógł go zobaczyć i zgłosić Fernandowi. Nie miał jednak czasu do stracenia. Musiał poznać zawartość skrytki, zanim Fernando dowie się, gdzie się ona znajduje. Nie miał bowiem wątpliwości, że to nie Barosso umieścił obciążające go dowody na widoku.
Bez trudu przekroczył próg starej zaniedbanej stajni i odnalazł metalowe pudełko, które znalazł wczorajszej nocy. Specjalnie przyniósł ze sobą narzędzia, by móc je otworzyć. Był dziwnie podekscytowany, a zarazem przerażony tym, co może tam znaleźć. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie jest w budynku sam. Z prędkością błyskawicy okręcił się na pięcie i wycelował broń w intruza, który z przerażeniem na twarzy uniósł ręce do góry.
– Spokojnie, to tylko ja!
– Quen? Po jaką cholerę się tak skradasz?
– Mógłbym cię zapytać o to samo! – Chłopak zerkał z niepokojem na wymierzoną w niego lufę pistoletu. – Może tak z łaski swojej przestaniesz we mnie celować, co? – Hugo zaklął pod nosem i schował broń za pasem, a syn burmistrza odetchnął z ulgą. – Skąd w ogóle to masz? Nie przypominam sobie, żeby mój ojciec dał ci broń, żebyś mnie ochraniał.
– Co tutaj robisz? – Delgado nie odpowiedział na pytanie Enrique, głównie dlatego, że nie chciał wymyślać steku kłamstw. – Nie powinieneś być w szkole?
– Zobaczyłem cię, jak idziesz w tym kierunku, więc postanowiłem odpuścić sobie dzisiaj lekcje. Nie wyglądałeś za dobrze przy śniadaniu.
– W takim razie życzę powodzenia w powtarzaniu roku! – rzucił Hugo ironicznie, kręcąc głową z dezaprobatą nad zachowaniem nastolatka. – Nie możesz opuszczać lekcji, bo ci się tak podoba! Poza tym nie powinieneś chodzić sobie sam po mieście. Jestem twoim ochroniarzem, więc gdyby coś ci się stało…
– Daruj sobie wykład. – Quen machnął ręką, a jego wzrok padł na metalową skrytkę u stóp Huga. – Co to takiego?
Nie czekając na pozwolenie, ukucnął przy pudełku, dokonując bliższych oględzin. Na wieku skrytki wygrawerowany był niewielkich rozmiarów orzeł, czego Hugo nie dostrzegł wczoraj w ciemnościach.
– To należy do wuja Nanda, prawda? – zapytał Enrique, czym wprawił Huga w osłupienie.
– Skąd wiesz?
– Widziałem już takiego orła. Raz u Fernanda, raz na posterunku policji.
– Co? – Hugo zmarszczył czoło, słysząc te słowa. – Po kolei: co to znaczy, że widziałeś to na posterunku?
– Fernando ma takie spinki do mankietów w kształcie orła. Jedną z nich znaleziono przy ciele tego zmarłego faceta, Alanisa. Chyba tak się nazywał.
– Jesteś pewny? – Delgado wpatrywał się w chłopaka, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Co prawda wiedział, że za śmiercią Guillerma stał Fernando, ale jeśli istniały na to jakieś dowody, choćby najmniejsze, byłaby to przewaga dla Conrada.
– On go zabił? – Quen nie wyglądał na przestraszonego, raczej na rozczarowanego. Nic dziwnego – człowiek, którego od zawsze uważał za dobrego wujaszka, jego chrzestny, okazał się być bydlakiem z piekła rodem.
Hugo nie odpowiedział. Nie chciał niszczyć niewinności nastolatka ani podkopywać wizerunku Fernanda w jego oczach. Wbrew temu, co twierdzili nauczyciele, dzieciak nie był głupi – umiał poskładać elementy układanki w całość.
– Domyślałem się, ale bałem się komuś powiedzieć. – W głosie młodego Ibarry zabrzmiało poczucie winy. – Ten policjant, Hernandez, bardzo zaangażował się w sprawę. Mogłem mu powiedzieć, co wiem.
– Nie. – Hugo potrząsnął głową z pełnym przekonaniem. – Dobrze zrobiłeś, nie mówiąc nic nikomu. To tylko domysły, nie ma żadnych większych dowodów.
– Ale te spinki do mankietów…
– Posłuchaj mnie. – Hugo położył chłopakowi ręce na ramionach i spojrzał mu w oczy. – Nic, co zrobisz, nie przywróci życia martwym, rozumiesz? Co najwyżej możesz podzielić ich los.
Dopiero kiedy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że zabrzmiały dość brutalnie, ale taki był przecież świat. Los bywał okrutny, a on sam zdążył się o tym przekonać bardziej niż ktokolwiek. Żeby odwrócić uwagę Enrique od tych nieprzyjemnych myśli, zaproponował, by otworzyli własność Fernanda i zobaczyli, co znajduje się w środku. Można je było otworzyć kodem, ale żaden z nich nie chciał bawić się w zgadywanki, więc postanowili użyć siły. Żaden sposób jednak nie działał. Narzędzia na nic się zdały. Metal był zbyt mocny i nie chciał puścić. Hugo w desperacji wyciągnął broń i strzelił kilka razy w pudło, ale na próżno – było kuloodporne.
– Cholerna skrytka bankowa! – zaklął pod nosem Hugo, sfrustrowany tą sytuacją. Cieszył się, że łatwo zdobył dowody obciążające Fernanda a tymczasem nie tylko nie był pewny, czy takowe w ogóle znajdują się w pudełku, ale też był daleki do ich pozyskania, bo nie mógł go otworzyć.
– To nie jest skrytka bankowa. – Enrique zmrużył oczy, przypatrując się znalezisku. – To sejf.
– Co ty nie powiesz, Sherlocku? – Hugo prychnął, na co Enrique odzyskał trochę swojego dawnego animuszu.
– Widziałem sporo skrytek bankowych, bo często jeździłem z ojcem po bankach i mówię ci – to nie jest jedna z nich. Te bankowe są otwierane na klucz. Każdy klient ma swój kluczyk do skrytki, przynajmniej w bankach w naszej okolicy. Wszystkie są dość stare i mają staroświeckie zabezpieczenia. To pudło wygląda na nowsze i raczej prywatne. Poza tym ma tutaj wygrawerowanego orła. Według mnie jest zbyt spersonalizowana, więc na pewno nie pochodzi z banku.
– Mądrala się znalazł – rzucił ironicznie Hugo, choć widać było, że był pod lekkim wrażeniem dedukcji Enrique. – Więc pozostaje tylko otworzyć ją kodem?
– Pewnie i są jakieś inne sposoby, ale nie ma gwarancji, że nie uszkodzisz tego czegoś, co jest w środku.
Hugo przypatrywał się skrytce przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co z nią zrobić. Jednego był pewien – nie mógł jej zostawić w tym miejscu.
– Mogę cię zapytać, skąd to masz i dlaczego chcesz to otworzyć? – Enrique założył ręce na piersi i wpatrzył się w swojego ochroniarza z zaciekawieniem.
– Zapytać możesz. – Delgado wywrócił oczami, nie zamierzając zaspokajać ciekawości podopiecznego.
– Przecież pracujesz dla Fernanda. Nie powinieneś raczej strzec jego prywatności, zamiast ją naruszać?
– To sprawa między dorosłymi. Nie powinno cię to interesować.
– Ale interesuje.
– No to mamy impas.
– Czyli nic mi nie powiesz?
– Powiem i to do słuchu: bierz tyłek w troki i zbieraj się do szkoły, bo obaj tego pożałujemy.
Enrique był niepocieszony, ale kiedy przepowiednia Huga okazała się prawdziwa, był jeszcze bardziej zdruzgotany. Leticia Aguirre, nauczycielka hiszpańskiego i jego wychowawczyni, widziała jak urywa się z lekcji i jej cierpliwość się skończyła. Młody Ibarra czuł się pewnie, wiedząc, że nie wyrzucą ze szkoły syna burmistrza. Mina jednak mu zrzedła, kiedy wychowawczyni oznajmiła, że w ramach kary ma odbyć wolontariat w miejscowym sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. W drodze do domu, zabrawszy ze sobą tajemniczy sejf Barosso, Delgado poklepywał Ibarrę od czasu do czasu po plecach, by oddać mu otuchy, ale był tą sytuacją trochę ucieszony. Może dzięki temu Quen przestanie wreszcie węszyć i skupi się na szkole i obowiązkach. W przeciwnym razie mogło się to dla niego źle skończyć. Fernando już raz udowodnił, że jest zdolny do zamachu na chłopaka, tylko żeby poprawić swój wizerunek w oczach wyborców. Co zrobi, jeśli się dowie, że chrześniak zna o jedną z jego tajemnic za dużo?

***

Eva była poirytowana nie tyle samą obecnością obcej kobiety w mieszkaniu narzeczonego, co tym, że był to nikt inny jak Nadia de la Cruz. Panna Medina doskonale zdawała sobie sprawę, że ją i Conrada łączy przyjaźń bardziej niż jakieś namiętne uczucie i że Saverin ma prawo do romansu. Wolałaby jednak, żeby nie robił tego w tak oczywisty sposób i żeby nie bratał się z krewną wroga.
– Mógłbyś mieć choć na tyle przyzwoitości, by się z tym dobrze ukrywać – powiedziała Eva Conradowi, kiedy wychodzili z sali, w której odbył się wieczorek poetycki.
Conrado musiał zacząć się pokazywać na salonach ze swoją przyszłą żoną, a takie skromne wydarzenie odbywające się raz w miesiącu w Pueblo de Luz wydawało się być doskonałą okazją do pokazania się ludziom. Dzięki temu dawał znać, że mu zależy na lokalnych przedsięwzięciach. Fernando lubował się raczej w wystawnych przyjęciach i bankietach, dzięki czemu Conrado miał nad nim tę niewielką przewagę – nie stronił od żadnych wydarzeń, jeśli tylko były znaczące dla lokalnej społeczności.
– Nie mam czego ukrywać. Nie spałem z Nadią.
Prowadzili rozmowę półgębkiem, rzucając uśmiechy na prawo i lewo w stronę mieszkańców Miasta Światła, którzy powoli opuszczali salę w miejscowej bibliotece.
– Ale chciałbyś.
– To już inna kwestia.
– Nie zaprzeczyłeś.
– A miałem? – Conrado był trochę rozbawiony tą sytuacją. – Musiałaś jej nagadać jakichś głupot, bo wyszła potem tak nagle.
– Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Powiedziałam ci kiedyś, że mam gdzieś z kim sypiasz, ale nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich kobiet w mieście musiałeś wybrać akurat synową swojego największego wroga. – Eva uśmiechnęła się promiennie w stronę grupki kobiet w średnim wieku, które pokiwały głową z uznaniem, nie zdając sobie sprawy ze słów pełnych jadu, które właśnie kierowała do swojego narzeczonego.
– Boisz się, że zapomnę o zemście?
– A ty nie? Mam wrażenie, że od kiedy tu jesteśmy nie zrobiłeś nic, żeby zniszczyć Fernanda.
– Zemsta potrzebuje czasu.
– Mój ojciec nie może sobie pozwolić na ten luksus, który nazywasz czasem. – Eva poczerwieniała ze złości. Eduardo Medina od dłuższego czasu chorował i przebywanie w teksańskim więzieniu mu nie służyło. Eva chciała jak najszybciej wyciągnąć ojca zza kratek, a do tego potrzebne były dowody obciążające Fernanda.
– Doskonale o tym wiem. Bądź cierpliwa.
– Łatwo ci mówić. Nawet Alejandra Barosso traktują teraz lepiej niż mojego tatę. Co ci strzeliło do głowy?
– Alex ma sporo informacji na temat swojego ojca i zgodził się nimi ze mną podzielić.
– Zmiękłeś, Conrado. Kiedyś taki nie byłeś. – W głosie Evy dało się słyszeć oskarżenie.
– Robię, co mogę. Zapewniam cię, że nie zapomniałem o zemście. To dla mnie priorytet. – Saverin wydawał się lekko poirytowany tym oskarżeniem. – A ty, o ile mnie pamięć nie myli, miałaś dowiedzieć się czegoś na temat tego dziecka.
To stwierdzenie zbiło pannę Medinę z pantałyku. Nie powiedziała mu o Carolinie, wolała to zrobić, kiedy będzie miała już sto procent pewności, a tak się złożyło, że nadal nie udało jej się potwierdzić testu DNA. Na szczęście z odpowiedzi na pytanie wybawiło Evę pojawienie się pierwszej damy Pueblo de Luz w towarzystwie znudzonego tym wieczorem syna.
– Pan Saverin, miło mi pana wreszcie poznać. – Ofelia wyciągnęła w stronę Conrada dłoń, a on uścisnął ją z uśmiechem.
– Pani Ibarra. Ja również miałem nadzieję na spotkanie. Ciężko jednak jest się z panią umówić. Ilekroć dzwonię, pani asystentka mówi, że już ma pani grafik na cały tydzień. Nie wiedziałem, że praca charytatywna jest aż tak wyczerpująca.
– Niech pan nie będzie taki skromny. Słyszałam co nieco i wiem, że i pan chętnie udziela się społecznie.
Conrado uśmiechnął się tylko, bo w jego naturze nie leżało przechwalanie się. Przedstawił pani burmistrz swoją narzeczoną, która od jakiegoś czasu powoli rezygnowała z mocnego makijażu i wysokich szpilek, zamieniając je na koktajlowe sukienki i gustowne żakiety, co znacznie bardziej pasowało do przyszłej pani burmistrz. Wzięła sobie do serca rady Fabricia. Ofelia natomiast przedstawiła swojego syna Enrique, który zdawał się być znudzony tym wieczorem. Ziewał co chwilę, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie matki, która jednak nie śmiała upominać go otwarcie w towarzystwie takiego człowieka, jakim był Saverin.
– Muszę się panu przyznać, że unikałam trochę spotkania z panem – wyznała żona Rafaela, nieco zmieszana. – Bałam się, że będzie pan próbował pozyskać moje poparcie w wyborach.
– Cóż, nie ukrywam, że to było moim zamiarem. – Conrado posłał jej lekki uśmiech. W rzeczywistości wierzył, że uda mu się nakłonić Ibarrów do zmiany stron i opowiedzenia się za jego kandydaturą. Na to się jednak nie zanosiło, w czym utwierdziły go kolejne słowa Ofelii.
– Popieramy Fernanda od dawna. Mój mąż zawsze mu powtarzał, że powinien startować w wyborach. Poza tym, wiele mu zawdzięczamy. Bardzo pomógł Rafaelowi w wyborach trzy lata temu i teraz, kiedy po raz pierwszy jest dozwolona reelekcja, również nas poprze.
– Rozumiem. A tak z ciekawości, gdyby pani mąż nie starałby się o reelekcję, byłaby pani skłonna poprzeć moją kandydaturę? – W Conradzie odezwała się jakaś butna nuta. Był poirytowany zachowaniem Ofelii, choć starał się tego nie pokazać. – Bo rozumiem, że tylko to panią powstrzymuje. W końcu Fernando jest wpływowym człowiekiem w całym stanie Nuevo Leon. Jego poparcie na pewno wiele znaczy dla pani i pani męża.
– Jak już mówiłam, Fernando jest naszym przyjacielem i nie wyobrażam sobie opowiedzieć się za kimś innym. Życzę jednak powodzenia. Wybory regionalne potrafią być nieprzewidywalne.
– W to nie wątpię. – Conrado spojrzał prosto w oczy Ofelii, zastanawiając się, czy rzeczywiście uważa Fernanda za odpowiedniego na to stanowisko czy popiera go tylko ze względu na to, że liczy w zamian na poparcie dla swojego męża.
– Miło było państwa poznać. – Ofelia skinęła lekko głową Conradowi i Evie, po czym pociągnęła syna za łokieć i oddaliła się, by zamienić kilka słów z innymi gośćmi.
Nie byli jednak aż tak daleko, by Saverin i Medina nie zdołali usłyszeć słów oburzonego Quena:
– Co za buc! Praktycznie ci wytknął, że popierasz wuja Nanda tylko dlatego, że liczysz na jego pomoc w kampanii ojca!
– Cicho, Erique, nie rób scen!
– Coś w tym jest – mruknęła Eva, pociągając łyk koktajlu, który wzięła sobie z otwartego baru w holu biblioteki. – Ofelia to śliska ryba. Może gdybyś zagwarantował Rafaelowi pomoc w reelekcji, opowiedzieliby się za twoją kandydaturą.
– Nie, oni już podjęli decyzję. Są lojalni wobec Fernanda. „Wiele mu zawdzięczają”. – Conrado zacytował słowa pani Ibarra. – Masz rację, Evo. Ostatnio byłem zbyt rozkojarzony. Muszę skupić się na wyborach. Czeka nas nie lada bitwa.
Eva spojrzała na narzeczonego z troską. Chciała, żeby był szczęśliwy, niestety wiedziała, że dla niego to już raczej niemożliwe. Nawet zemsta nie było w stanie dać mu spełnienia, bo tak jak powiedział Hugo – nic nie może przywrócić życia martwym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:58:12 29-01-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 195
Ingrid/Helena/Peter
Pociągnęła kolejny łyk wody ze szklanki spacerując w tę i z powrotem po kuchni. Bezsenność na stałe weszła do jej nocnego rytuału. Zazwyczaj budziła Juliana, jednak brunet wypił co nieco z Gio a śpiąc wyglądał jak słodki mały niedźwiadek. Lopez nie miała serca budzić go o czwartej piętnaście tylko dlatego, że sama nie może spać. Na schodach usłyszała kroki. Helena zmierzała do drzwi. Nie mogąc się powstrzymać zapaliła światło na korytarzu a kobieta zamarła w półkroku.
— Wybierasz się dokądś? — zapytała ją
— Po mleko — odparła
— O czwartej rano. Daj spokój, nawet twoja matka by w to nie uwierzyła. Idę z tobą.
— Nie
— To idę obudzić Gio — powiedziała
— Zaczekaj, niech ci będzie, ale masz nie komentować i nie zadawać głupich pytań.
— Pięć minutek
— Trzy
Ingrid ubrała się i zeszła na dół w dłoniach trzymając botki.
— Dokąd jedziemy
— Po mleko — odparła z lekkim uśmiechem Helena otwierając drzwi i biorąc zapasowy komplet z miski stojącej na komodzie.
— Masz kochanka — zapytała ją, kiedy jechały przez uśpione miasto
— Nie — odpowiedziała Helena — miałaś nie zadawać głupich pytań.
— To powiedz, dokąd jedziemy i po co czy mam dalej zgadywać?
— W Monterrey doszło do serii przedawkowań — powiedziała powoli zerkając na Lopez — Pięć z siedmiu osób należała do Kółka adoracji Petera Pana. Poza tym Peter układa się z Templariuszami.
— Chcesz wiedzieć czy to celowe działania czy przypadek?
Helena skinęła głową a Ingrid zamyśliła się. Peter układał się z Templariuszami. Nie był to oczywiście pierwszy raz, kiedy na terenie, gdzie znajdowała się stara fabryka zabawek dochodziło do zmiany władzy wśród karteli. A Peter zawsze wyczuwał to swoim nosem. Twierdził, że „zmiana wisi w powietrzu, a napięcie między stronami elektryzuje powietrze” Co oczywiście było wierutną wręcz bzdurą. Jej ojciec miał siatkę wiernych szpiegów, którzy donosili mu co się dzieje.
Nie wierzyła także w to, iż celowo wystawia na niebezpieczeństwo Zagubione dzieci. Kochał je i chronił na swój własny pokręcony sposób. Szatynka westchnęła.
— Jesteśmy na miejscu — powiedziała Helena. — Wejdziemy tylnym wejściem.
— Nie — odparła Ingrid przerzucając pasek torby przez ramię — wejdziemy głównym wejściem.
— Co? Zwariowałaś!?
— Nie wiesz mi lub nie jestem przy zdrowych zmysłach. Ojciec nic mi nie zrobi. Po pierwsze jestem w ciąży a po drugie i ważniejsze twój brat poćwiartowałby go na małe kawałeczki, gdyby mnie tknął chociażby palcem. I to bez znieczulenia. Chodźmy chcę mieć to za sobą. — Obie wyszły z auta. I pomyśleć, że kiedy miały po dwanaście lat nocne wymykanie się z domu, włóczenie się po okolicy czy włamywanie się do szkoły, żeby zobaczyć, jak wygląda pokój nauczycielski były dla nich codziennością. Wszystko skończyło się w dniu jej aresztowania. Ingrid ponownie westchnęła i sięgnęła po klucze, które nosiła przy sobie zawsze. Wsunęła jeden do samka i przekręciła. Nacisnęła klamkę a drzwi z głośnym skrzypieniem ustąpiły.
Stara fabryka zabawek mieściła się na w dzielnicy Santa Catarina przy jednej z wylotowych dróg z Monterrey. Dla przyjezdnych była to opuszczona fabryka dla ludzi mieszkających w mieście lub okolicach siedziba Nibylnadii. Ingrid po wyjściu z poprawczaka bywała tutaj zaskakująco często. Wtedy jeszcze chciała poznać swojego ojca.
I może dlatego trudno jej było uwierzyć, iż pozwolił zabić te dzieciaki. A może była po prostu naiwna i chciała widzieć w nim dobro, którego nie było. Weszły do pogrążonego w mroku korytarza.
— Dokąd idziemy? — zapytała Helena.
— Do archiwum — odpowiedziała Lopez — Sprawdzisz ofiary przedawkowań a ja porozmawiam z ojcem.
— Jesteś pewna?
— Nie skrzywdzi mnie.
Peter nie spał, kiedy weszła. Zakładał przez głowę sweter.
— Nie śpisz — stwierdziła siadając na jednym z krzeseł — Obiło mi się o uszy, że zmieniłeś kochankę na kochanka. Nigdy nie podejrzewałam cię o takie ciągoty.
— Co ty tutaj robisz?
— Chodzisz do łóżka z Templariuszami — bardziej stwierdziła niż zapytała — a doszły mnie słuchy, że kilkoro dzieciaków przedawkowało. Wiesz coś o tym?
— O cokolwiek mnie oskarżasz
— Nie oskarżam pytam — weszła mu w słowo Ingrid. — Jaquin to niebezpieczny człowiek — dodała
— Wiem i uważaj, bo zaraz pomyślę, że się o mnie martwisz.
Szatynka w odpowiedzi prychnęła.
— Przedawkowali Helios — skapitulował w końcu siadając na przeciwko córki. — Nowy eksperymentalny narkotyk, który Jaquin chcę wypuścić na rynek. Nie wiem jaki jest jego skład, wiem tylko, że jest dla wybranych. To czysty przypadek, że wybrał nasze dzieciaki, ale o sprawie robi się głośno. Interesuje się nią nawet Interpol.
— Co?
— Kilka tygodni temu jedna z agentek wyciągnęła akta tamtych spraw. Agentka McCord Są w Interpolu ludzie, którzy nazywają ją Czarną Wdową. Akta I, które zabierze z archiwum Helena możecie dać jej nie tutejszej policji. Tak będzie lepiej.
— I nie masz z tym nic wspólnego?
— Nie, akta to ich biografie, dane wrażliwe. W skrócie to były dzieciaki ulicy. Brudne, zaniedbane, wykorzystywane przez rodziców, rodzeństwo albo dalekich krewnych. Nie miały nikogo, nikt ich nie szukał. Nie były nawet z Monterrey, przyjechały tutaj za lepszym życiem.
— To kiepsko trafiły — mruknęła pod nosem.
— Nie mieszaj się w to Ingrid — powiedział Peter spoglądając jej w oczy. — Mówię poważnie — dodał — to niebezpieczny człowiek, psychopata.
— I twój nowy kochanek — dodała wstając
— Oficjalnie teren przejęli Templariusze a on im na to pozwolił. Nie wszyscy są zadowoleni z tego, że to on jest teraz Kapitanem i z tego co robi. Dzięki temu ma spokój w szeregach.
— Muszę iść — powiedziała nagle. — I nie martw się nie zamierzam się w nic pakować.
Z Heleną spotkały się w samochodzie dwadzieścia minut później. Szatynka usiadła za kierownicą auta a Ingrid wręczyła teczki. Były cienkie, składały się zaledwie z kilku spiętych kartek. Niepewnie podała jej także dużo grubszą opieczętowaną jej imieniem i nazwiskiem.
— Super, tatuś i na mnie ma haki — zironizowała, kiedy Helena uruchamiała silnik.
— Pomyślałam, że chciałabyś ją mieć.
— Dzięki.
W samochodzie zapadło milczenie, kiedy Lopez wertowała teczkę jednej z ofiar. Uśmiechnęła się smutno.
— Przekażę papiery Czarnej wdowie — zadecydowała.
— Tej legendzie z Interpolu? — zapytała zaciekawiona Helena.
— Tak, znasz ją?
— Ze słyszenia. W policji każdy o niej słyszał. Jest legendą.
— Tak i to całkiem sympatyczną — odpowiedziała — Ojciec nic nie wie na temat tych przedawkowań, nie sprzedał mu dzieciaków. — To dorośli ludzie — przypomniała jej Helena.
— Dla mnie zawsze będą „dzieciakami” Wierzę mu. Za bardzo kocha te dzieciaki, żeby pozwolić je komuś skrzywdzić. Kazał mi się w nic nie pakować jednak on już się w coś pakował. Intuicja mówi mi, że prowadzi własne śledztwo. — powoli zrelacjonowała rozmowę z ojcem.
— Skąd twój ojciec ma te wszystkie informacje?
— Ma szpiegów wszędzie. W policji, w ratuszu, nawet na pobliskich plebaniach. Ma swoją siatkę zaufanych ludzi, którzy donoszą mu o wszystkim ważnym co się dzieje w mieście. I jego okolicach, te teczki to jego zabezpieczenie na przyszłość.
— Ma też teczkę Jaquina — dodała Helena a Ingrid uniosła wysoko brwi. — Zrobiłam jej zdjęcia. Facet ma całkiem niezłą kartotekę. Wysłałam ci na miejla. Twój ojciec naprawdę nazywa się Peter Pan? — zapytała ją.
— Nie. Nikt nie wie jak się naprawdę nazywa — odpowiedziała. — Sama nie wiem o nim wiele. Wiem, że jest sierotą, wychowała go ulica. Matką prawdopodobnie była prostytutka z Juarez ojciec tylko Bóg wie. Przedawkowała heroinę, kiedy miał siedem albo osiem lat. Nibyladnię założył po to, aby żadne dziecko nie było same. To jego duża rodzina — dodała kiedy Helena parkowała przed domem matki. — Julianowi ani słowa, gdzie byłyśmy. Powiem mu w swoim czasie.

***
Javier Reverte w środowy poranek oficjalnie został menedżerem trzech lokali znajdujących się na terenie Monterrey. Restaurację o nazwie „Gra Anioła” w opinii Magika miały dość wymowną nazwę i w kontekście wszystkiego co wiedział o założycieli i jego powodach pasowała wręcz idealnie. Okazało się także, iż Emma nie czuje się na siłach, aby zarządzać knajpami, ale chcę tam pracować. Reverte zgodził się oczywiście.
W Monterrey znajdowały się trzy restaurację Gry Anioła. Pierwsza z nich mieściła się na ulicy 18 de Marzo 2720. Szczególną popularnością cieszyła się wśród pracowników pobliskich dwóch szpitali. Była to jedyna restauracja w okolicy. Dodatkowo w pobliżu była szkoła a Guerra podpisał umowę na catering do tamtejszej stołówki co w opinii Reverte było strzałem w dziesiątkę. Drugi lokal (Calz. Guadalupe Victoria 110) sam określił mianem „dla bogatych snobów” Tam jadała elita Monterrey. Wpadał nawet burmistrz i jego zastępca z żoną, o zgrozo wiedział też rezerwację o nazwisku „Barosso” Miał ogromną ochotę ją odwołać, lecz z drugiej strony to by było polityczne samobójstwo. Kto wie kogo zaprasza na kolacyjki? W lokalu był monitoring więc może i Conrado kogoś rozpozna?
Trzeci otwierający się w czwartek lokal mieścił się w dzielnicy San Pedro Garza García i ściśle sąsiadował z miasteczkiem akademickim tamtejszego uniwersytetu. Lokalizacja była nieprzypadkowa tak samo jak menu. I nie było to śmieciowe jedzenie, lecz obiady jak u mamy. Czyż studenci nie tęsknią za domowymi obiadkami? Tęsknią, tęsknią on już coś o tym wie.
Trzy różne lokale, trzy różne grupy społeczne, wyrobiona na rynku marka. Nos Javiera wyczuwał sukces. Jedna z pracownic postawiła na jego biurku zamówione na wynos danie. Postanowił odwiedzić przyjaciela a wiadomo z pustymi rękami się nie przychodzi. Zwłaszcza, że zamierzał odwiedzić Harcerzyka a chłopak często zapominał o jedzeniu. Nic dziwnego, że taki chudy.
Czterdzieści minut później zaparkował przed kamienicą, gdzie Luke wynajmował kawalerkę. Skrzywił się na widok obdartego budynku i bynajmniej nie chodziło o wygląd a raczej o podsłuchy znajdujące się w lokalu. Javier wzdrygnął się mimowolnie. Luckas miał nerwy ze stali, skoro spanie w mieszkaniu, gdzie Lalo słyszy każde jego beknięcie a nawet oddech. Wspiął się na odpowiednie piętro i zadzwonił dzwonkiem.
— Javier — zdziwił się Hernandez — Co ty tutaj robisz?
— Bawię się w catering — odpowiedział Magik wyciągając do niego torbę z jedzeniem, którą blondyn wziął. Reverte wszedł do środka. — Otwieram własną restaurację i ktoś musi być królikiem doświadczalnym.
— I to mam być ja? — zapytał idąc za Magikiem do własnej kuchni.
— Tak, siadaj i jedz bo jak będziesz tyle jadł co jesz to wiatr cię zdmuchnie i po tobie — odparł wyraźnie niezadowolony Magik.
— Coś się stało? — zapytał go ostrożnie.
— Tak żebyś wiedział że coś się stało — wysyczał przez zaciśnięte zęby — Pokłóciłem się z Victorią bo zamiast jajecznicy dostała omleta na śniadania. Przed ślubem nie robiła takich problemów — powiedział z uśmiechem na ustach.
— Następnym razem po prostu zapytaj co chcę na śniadanie — zasugerował Luke — Dobre to. Skąd?
— Z mojej restauracji — odpowiedział z dumą — Zostałem restauratorem w czwartek wielkie otwarcie więc pofatygujesz swoje dupsko do Monterrey czy masz na to ochotę czy nie — powiedział z satysfakcją Javier. — Jesteśmy przyjaciółmi a ja potrzebuję moralnego wsparcie. Wszystkie szczegóły wysłałem ci na miejla. I zaproszenie. — Luke zamknął plastikowy pojemnik. — Zjadłeś Świetnie — Javier poderwał się do góry — Idziemy na spacer
— Spacer
— Tak niech w brzuchu ci się ułoży.
Wyszli na zewnątrz. Javier wsunął ręce w kieszenie płaszcza i westchnął.
— Nie wiem, jak ty możesz tam funkcjonować — odezwał się w końcu — Jak w 1984 Orwella. Pieprzony Wielki Brat.
— Javier dobrze wiesz, że nie mogę nic z tym zrobić.
— Wiem, ale ja mogę się tym irytować — odpowiedział Reverte.
— Lepiej wyjaśnij mi jak w ciągu zaledwie kilku dni stałeś się właścicielem restauracji.
Javier opowiedział mu całą historię, kiedy weszli na rynek Valle de Sombras.
— Rozumiesz, dlatego nie mogłem wyjaśnić tego w twoim mieszkaniu. Bóg tylko wie co z tą informacją zrobiłby te dupki.
— Rozumiem a ty wiesz co z informacją, iż otwierasz lokal mogą zrobić te dupki?
— Wpaść na wyśmienitą pizzę — odparł Reverte — Kucharką jest Włoszka a z racji tego, że w menu proponujemy lokalne produkty to będziemy mieć pizzę, makarony i steki. Nie patrz na mnie tak — odparł czując na sobie czujne spojrzenie policjanta. — Restaurację nie są w rewirze Templariuszy a oni nie wyglądają na makraniorzy tylko na miłośników białego proszku. A powiedziałeś Emily?
— O czym?
— O tym, że przeniosłeś się do uniwersum wymyślonego przez Orwella — odparł przekornie Reverte.
— Nie. Jest w szpitalu nie będę jej głowy zawracał pierdołami.
— To nie są pierdoły a Emily została wypisana więc złożysz jej wizytę
— Javier
— Nie ma żadnego Javier — przedrzeźniał go przyjaciel — pojedziesz do niej — dodał poważniejszym tonem — i wprowadzisz ją w temat, bo jesteśmy drużyną — pociągnął go w stronę auta. — Kumasz cha- chę?
— Kumam i kluczyki zostawiłem w domu.
— To leć po nie
— Odeskortujesz mnie do domu Emily?
— Pod same drzwi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:36:42 31-01-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 196

LUCAS/ HUGO


Emily zrobiła im kawę i razem usiedli w gabinecie, żeby przedyskutować kilka kwestii.
– Jak się czujesz? – zapytał Lucas, dokonując bliższych oględzin kobiety. Nie wglądała, jakby już wróciła do pełni sił. Nie miał wątpliwości, że wypisała się na własne życzenie. Pod tym względem byli podobni – on też nie mógł znieść siedzenia w czterech ścianach i kiedy kilka miesięcy temu został postrzelony, sam się wypisał, nie mogąc już znieść szpitalnego łóżka.
– Nie jest najgorzej. – McCord wysiliła się na uśmiech i upiła łyk kawy, przeglądając teczki. – Widziałeś, co ci wysłałam? Ofiar nic ze sobą nie łączy. Wygląda na to, że wybiera je przypadkowo.
– Tak. Ostatnio tyle z nim przebywałem, że zaczynam rozumieć jego tok myślenia. Poza tym, myślę, że on mi ufa.
Javier, który stał w kącie z ramionami założonymi na piersi prychnął na te słowa.
– A czy ktokolwiek jest w stanie zrozumieć psychopatę? – zapytał, kiedy wzrok pozostałej dwójki skupił się na nim. – Powiedz lepiej Emily, jak cię urządził Lalo.
– Javier… – Lucas naprawdę nie chciał zadręczać agentki swoimi problemami. Już i tak miała sporo na głowie i martwiła się o niego. Nic co zrobią i tak nie sprawi, że zrezygnuje ze swojej misji. Kiedy zdecydował się rozpracować Templariuszy od środka, wiedział, jakie to przyniesie ryzyko.
– Prawa ręka Villanuevy, niejaki Lalo, bardzo uroczy maluśki człowiek, podłożył Harcerzykowi pluskwy w mieszkaniu. Wiedzą, że jest agentem FBI i mają go na celowniku – ogłosił Reverte, sadowiąc się na fotelu z wszechwiedzącą miną.
– Podsłuchują cię? – Emily zmarszczyła czoło, wzdychając ciężko. – To nie są przelewki, Luke.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. – Hernandez rzucił Javierowi mordercze spojrzenie, po czym wstał z miejsca i zaczął przechadzać się po gabinecie tam i z powrotem. – Mam nad tym kontrolę.
– Każdy tak mówi. Teraz myślisz, że to nic takiego, że sobie poradzisz, ale prawda jest taka, że zbyt lekko do tego podchodzisz. Templariusze mają oczy i uszy wszędzie, ostatnio ich wpływy się poszerzyły a po śmierci El Pantery panuje niepokój w ich szeregach. Skoro ten cały Lalo ci nie ufa, a jest prawą ręką Joaquina, naprawdę myślisz, że uda ci się wiecznie być pupilkiem Villanuevy? Co jeśli jego ludzie się od niego odwrócą? Co jeśli wybuchnie bunt? Twoja głowa poleci jako pierwsza, skoro tylko Joaquin ci ufa.
– Nie rozumiesz…
– To mi wyjaśnij. – Emily mówiła spokojnie, ale Lucas wyczuł, że jest zaniepokojona.
– Ludzie boją się Joaquina. Po raz pierwszy od kiedy przejął rządy naprawdę są mu wierni. Zaczynają widzieć w nim lidera. Wcześniej tak nie było. Ta cała sprawa z Raulem i Anną Lucią – Głos nieco załamał się policjantowi na wspomnienie kobiety, o której śmierć nadal się obwiniał – dała im do myślenia. Wiedzą, że nie mogą zadzierać z Joaquinem.
– Na jak długo? – odezwał się Javier. – Wybacz, Luke, ale zgadzam się z Emily. Sam Joaquin nie wygra tej wojny. Słyszałem, że żeby uspokoić swoich ludzi i zdusić bunt w zarodku proponuje im ziemie Dwóch Róż. Bóg jeden wie, do czego to doprowadzi.
– Nie rozumiesz? – Lucas uśmiechnął się krzywo – jemu samemu również się to nie podobało, ale po raz pierwszy od dawna myślał na zwiększonych obrotach. – Dla Joaquina to idealne rozwiązanie. Lepiej, żeby członkowie kartelu walczyli ze sobą niż przeciwko niemu. A on w tym czasie może zająć się udoskonalaniem formuły Heliosa. Bo o to mu właśnie chodzi. Ofiary są totalnie przypadkowe, bo nie zależy mu na zabijaniu. On chce pozyskać narkotyk doskonały. Nie ma logiki w jego zachowaniu. Mam wrażenie, że tutaj nawet nie chodzi o pieniądze.
– Niezły gagatek z tego Joaquina. – Magik pokręcił głową z niedowierzaniem. – Skoro chce skłócić Templariuszy to po co zabijał Estebana „El Panterę” Chaveza? To był strzał w kolano, jeśli chcecie znać moje zdanie.
– I właśnie to jest najlepsze – nie sądzę, że to on stał za zabójstwem El Pantery. A przynajmniej to nie był jego pomysł. – Lucas długo nad tym rozmyślał i próbował ułożyć wszystkie puzzle tak, by wreszcie do siebie pasowały.
– Tylko jemu śmierć El Pantery była na rękę – zauważyła Emily, mrużąc lekko oczy i zastanawiając się, co też Lucas miał na myśli.
– Na pewno nie tak jak Fernandowi Barosso.
– Chcesz powiedzieć, że to był pomysł Ferdzia, żeby kropnąć Estebana? – Javier wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. – Nie wiem, dlaczego mnie to dziwi. Ta kanalia przechodzi samego siebie z dnia na dzień.
– Dlaczego tak myślisz? – McCord ciekawiły podstawy Lucasa do tego stwierdzenia.
– El Pantera był w konflikcie z Fernandem, od kiedy Barosso zaczął rozwijać swój biznes na ich terenie. Słyszałem różne historie o tym facecie Hugo, na którego kartel wydał wyrok śmierci. Podobno był szpiegiem Barosso w szeregach Templariuszy.
– Bestia? – Javier mruknął bardziej do siebie niż do Lucasa.
– Od tego czasu trwała swego rodzaju wojna między ludźmi Fernanda a Chaveza. Do czasu kiedy na horyzoncie nie pojawił się Joaquin. Zawarł sojusz z Barosso i prowadzą teraz coś na kształt wspólnego biznesu.
– Weszli w fuzję? – Kąciki ust Javiera lekko zadrgały. Sytuacja nie była zabawna, ale czuł się trochę jakby znaleźli się w telenoweli. – Chyba zaczynam rozumieć: wielu Templariuszy nadal było wiernych El Panterze i pomimo sojuszu nadal skłonnych do wojny z Fernandem, więc Barosso musiał pozbyć się problemu przez usunięcie jedynego ogniwa w łańcuchu kartelu, który mógłby mu zagrozić, mam rację? Bez El Pantery Templariusze nie tylko są skazani na Joaquina, ale też nie mają żadnych podstaw do mszczenia się na Fernandzie czy wypowiadania mu nowej wojny.
– Bingo. – Lucas wskazał na Javiera palcem, dając mu do zrozumienia, że ma rację.
– No to trafił swój na swego. Jeden psychopata w sojuszu z drugim. – Emily pociągnęła łyk kawy.
– Spędziłem z Joaquinem mnóstwo czasu przez ostatnie tygodnie i mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że on nie lubi Fernanda. Co więcej, on nim gardzi. Kiedy próbuję kierować rozmowę na ten tor, zazwyczaj mnie zbywa. Tak jakby nie chciał, ale musiał z nim współpracować.
– To chyba jasne. Jeśli Fernando zostanie burmistrzem, będzie miał o wiele większą władzę niż teraz. Joaquin musi robić dobrą minę do złej gry, nawet jeśli za nim nie przepada – stwierdziła Emily.
– A skoro już jesteśmy przy tym temacie, na kogo będziecie głosować? – Javier powiedział to tak beztroskim tonem, jakby przed chwilą wcale nie dyskutowali na temat niebezpiecznych kartelów.
– Mój mąż jest szefem kampanii wyborczej Conrada, Javier. – Emily spojrzała na przyjaciela z rozbawieniem.
– To co? Możesz głosować na kogo chcesz i nikt się nie dowie. – Reverte zaśmiał się i spojrzał wyczekująco na Lucasa.
– Nie głosuję na nikogo. Po pierwsze – nie mam prawa wyborczego, bo nie jestem tu zameldowany, a po za tym to jak wybór między młotem a kowadłem.
– Auć, ranisz mnie. Wiesz, że Viktoria i ja patronujemy Saverinowi? – Magik złapał się za serce, udając, że przyjaciel go uraził.
– Serio? – Hernandez był szczerze zdumiony. – Mimo wszystko. To, że Saverin wydaje się być mniejszym złem niż Fernando wcale mnie nie przekonuje. W gruncie rzeczy mało go znamy. Może jest wilkiem w owczej skórze? Po Fernandzie przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać.
– Nie sądzę. Barosso już dawno przekroczył granice zła. Jest nieobliczalny niemal tak samo jak Joaquin. – Javier zaczął przypatrywać się Lucasowi z troską. – Jest jeszcze szansa, żeby się wycofać, Luke. Jeszcze możesz zrezygnować.
Lucas przez chwilę milczał, zastanawiając się nad jego słowami. Ale nie było już odwrotu. Zbyt wiele zależało od jego decyzji. Nie mógł się wycofać, nawet gdyby chciał. A nie chciał.
– Nie jestem facetem, który łatwo się poddaje.
– Powiedz to Arianie – mruknął Javier pod nosem, ale Lucas puścił to mimo uszu.
– Dajmy Emily odpocząć. Już i tak ją zanudziliśmy niezapowiedzianą wizytą.
– Wcale nie. – McCord próbowała oponować, ale przerwało jej głośne ziewnięcie. – Jestem po prostu zmęczona.
– Połóż się i odpocznij. W szpitalu pewnie nie mogłaś zmrużyć oka. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, dzwoń. – Lucas położył jej dłoń na ramieniu, a ona uśmiechnęła się lekko. – I daj sobie spokój z pracą na jakiś czas. Templariuszami też się nie przejmuj. Mam to pod kontrolą.
– Oby tak było.

***

Od śmierci jego matki minęło już prawie dziewięć lat. Nie mógł uwierzyć, że czas tak szybko płynął. Miał wrażenie, że bardzo się zmienił przez te lata. Wielokrotnie wyobrażał sobie, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nagła śmierć Sonii nie zmieniła go o trzysta sześćdziesiąt stopni. Pewnie poszedłby na wymarzone studia, znalazłby pracę, prawdopodobnie w stolicy. Leonor byłaby nadal żoną Sergia, który wreszcie wziąłby się w garść i zacząłby się troszczyć o rodzinę. Ojciec założyłby własną kawiarnię w Monterrey, może nawet rozszerzyłby swój biznes na Mexico City. Wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Hugo prychnął pod nosem, zdając sobie sprawę, że to tylko głupie marzenia. Mimo wszystko oddałby wszystko, by przywrócić życie matce, która teraz pewnie przewracała się w grobie, wiedząc, czego jej ukochany syn się w życiu dopuścił i to w imię człowieka, który był odpowiedzialny za jej śmierć.
Skromna tablica nagrobna na miejscowym cmentarzu w Valle de Sombras głosiła „Sonia Maribel Delgado de Angarano 1961–2006”. Miała być pochowana w Monterrey, ale Hugo chciał, by była bliżej domu. Czasami zapominał, że jego matka pochodziła z Doliny. Urodziła się tu i wychowała, a potem wyjechała do Kolumbii na studia, gdzie poznała Camila. Zakochała się, wzięli ślub, urodziła się Leonor a potem Hugo i krótko po narodzinach syna wrócili do Meksyku, zamieszkując w Monterrey, gdzie spędziła resztę swojego życia. Kiedy zmarła, Hugowi nigdy nie przeszło przez myśl, że wróci do miasta, w którym wychowała się jego matka. Nikt jej tutaj nie znał, nawet Lupita Martinez, największa plotkara w mieście, już pewnie zapomniała, że ktoś taki kiedyś istniał. Tak to już było w małych miasteczkach – większość rodziła się tutaj i zostawała aż do śmierci, ale bywali i tacy, którym udawało się wyrwać z tych okolic. Sonia należała do tych szczęśliwców. Choć może wyjazd z miasteczka wcale nie wyszedł jej na dobre, skoro macki Fernanda dosięgły ją w Monterrey zupełnie przypadkowo, bo była akurat w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Jakie to ironiczne, pomyślał Hugo, że ze wszystkich osób na świecie to właśnie Barosso był odpowiedzialny za jej śmierć. Człowiek, któremu on uratował życie, człowiek, który miał w garści całe rodzinne miasteczko jego matki. Dla Hugo miało to znaczenie, jednak dla Fernanda Sonia była kolejną nic nie znaczącą ofiarą jego zbrodni, konieczną, by on mógł osiągać zamierzone cele. Sprytnie wykorzystał jej śmierć, by nastawić Huga przeciwko Conradowi. Sam pewnie nawet jej nie pamiętał, podczas gdy Delgado pamiętał nazwisko każdego, którego dla niego zabił. Nie mógł cofnąć czasu i naprawić wyrządzonych krzywd, ale mógł przynajmniej pamiętać i tym samym torturować się w nieskończoność, bo na to zasłużył.
– Przyjemna noc, prawda?
Hugo wzdrygnął się, słysząc za sobą głos. Myślał, że jest na cmentarzu sam, a tymczasem ktoś jeszcze postanowił odwiedzić grób jego matki tuż po północy. Joaquin miał na sobie ciemne okulary, co przeczyło prawom logiki, ale taki już był. Schylił się nad płytą nagrobną i złożył na niej [link widoczny dla zalogowanych].
– Miałaby dziś urodziny – powiedział cicho Joaquin, dumając nad grobem matki starego przyjaciela. Po chwili jego wzrok padł na kwiaty przyniesione przez Huga. – [link widoczny dla zalogowanych]. Dość niecodzienny wybór.
– Czego chcesz? – warknął Hugo, czując jak mimowolnie jego prawa dłoń zaciska się w pięść.
– Znałem twoją matkę, lubiłem ją, była jak rodzina. Nie mogę nawet odwiedzić jej grobu w urodziny?
– Nie. Nie masz prawa tu przychodzić. Odwiedź grób własnej matki, skoro naszło cię na sentymenty.
– Nie wiem nawet, gdzie ją pochowano. – Joaquin roześmiał się tak, że Hugowi aż włos się zjeżył na karku.
– Przestań się kręcić wokół mnie i mojej rodziny. – Hugo przypomniał sobie o sytuacji, kiedy to Lori zgubił się na spacerze z Arianą i to Joaquin go znalazł. Czuł, że to nie był przypadek. – Śledzisz moich bliskich?
– Masz paranoję, Hugo. Nie mam czasu na takie dziecinady.
– No tak, teraz jesteś wielkim bossem. – Delgado prychnął pod nosem. – Ostrzegam cię po dobroci. Jeśli włos im spadnie z głowy…
– Jesteś nienormalny? Niby dlaczego miałbym krzywdzić kogoś z twoich bliskich? – Villanueva zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na dawnego przyjaciela, czując się urażony jego słowami.
– Nie wiem, w co sobie pogrywasz, Wacky. Ale wiem, do czego jesteś zdolny.
Joaquin odwrócił wzrok i skupił go na tablicy nagrobnej Sonii. Wiedział, że Hugo ma na myśli pożar, który wywołał w fabryce i śmierć Ernesta Vegi.
– Vega zasłużył sobie na to, co go spotkało. Wszyscy robotnicy tak uważali, skoro nikt nie puścił pary z ust, a przecież wielu domyślało się, że to ja za tym stoję.
– Może i był szumowiną, ale nie zasłużył na śmierć. Jego córka też nie, a ją też prawie zabiłeś.
– Ale wszystko dobrze się skończyło, prawda? Bohatersko uratowałeś Astrid z pożaru i, o ile mnie pamięć nie myli, ma się teraz dobrze, prowadząc ten zakład kosmetyczny w Pueblo de Luz. – Widząc, że żyła na skroni Huga niebezpiecznie pulsuje, dodał: – Mam oko na wszystko.
– Zostaw Astrid w spokoju.
– Dodaj ją do listy osób, które nie mają się do mnie zbliżać, będzie prościej. – Joaquin uśmiechnął się półgębkiem, widząc bojową postawę kolegi. – Nie patrz tak na mnie, przecież nie planuję jej morderstwa. Wisi mi, co teraz robi Astrid. Nigdy nie chodziło o nią, tylko o Ernesta. Ona zawsze była ofiarą. Tak jak ja.
– Ty? Ofiarą? – Hugo parsknął śmiechem, po czym chwycił kwiaty, które przyniósł Joaquin i wsadził mu je w dłonie z takim impetem, że kilka łodyżek się ułamało. Villanueva był w niemałym szoku, przyjmując od Huga połamane kwiaty. – Zabieraj to i nigdy więcej się tu nie pokazuj. Moja matka nie musi oglądać twojej parszywej gęby po swojej śmierci. Wystarczy, że cię tolerowała za życia, kiedy na nas żerowałeś. Gdyby wiedziała, że to ty dostarczałeś Leonor tych tabletek…
– Już ci mówiłem, że przestałem, kiedy mnie o to poprosiłeś. Zresztą, myślę, że tak naprawdę to nie na mnie jesteś zły, tylko na swoją starszą siostrzyczkę. Zawsze miała swoje tajemnice. – Joaquin uśmiechnął się kącikiem ust, irytując tym swojego rozmówcę.
– A co to niby miało znaczyć?
– To, że Norrie to niezłe ziółko.
Hugo stanął jak wryty, zastanawiając się, do czego Villanueva zmierza. Swego czasu sądził, że to Joaquin jest ojcem drugiego dziecka Leonor, ale porzucił ten pomysł po rozmowie z nim. Tymczasem szef Templariuszy zdawał się być w posiadaniu informacji, których jemu brakowało. Nie zamierzał jednak dać mu tej satysfakcji i pokazywać, że ciekawi go, co wie. Jeśli Norrie chciałaby powiedzieć bratu prawdę, zrobiłaby to. Widocznie miała swoje powody, w które Delgado nie chciał ingerować.
– Wyładowujesz na mnie złość, bo siostra nie pozwala ci się widywać z siostrzeńcami. Ona nie chce cię znać. Nigdy nie zrozumie, że wszystko, co robiłeś, robiłeś dla niej.
– A ty skąd o tym możesz wiedzieć? – Hugo nie mógł uwierzyć, że prowadzi tę dyskusję z tym psychopatą, którego kiedyś uważał za przyjaciela. – Czy ty kiedykolwiek zrobiłeś coś bezinteresownie? Czy kiedykolwiek troszczyłeś się o kogoś? Nie masz nikogo u swojego boku. Nikogo, komu by na tobie zależało. Jesteś nikim. Ludzie cię tolerują, bo się ciebie boją. Ale w rzeczywistości gardzą tobą. Bo jesteś odrażającym człowiekiem, który niszczy wszystko i wszystkich na swojej drodze. Właśnie dlatego każdy od ciebie w końcu odchodzi. Ojciec, bracia, ja… Nawet własna matka cię zostawiła, bo już w dzieciństwie byłeś potworem.
Nie wiedział, co nim kierowało i dlaczego prowokował Joaquina, ale odczuwał dziwną satysfakcją, sprawiając mu ból. Przynajmniej do czasu, gdy nie poczuł silnej dłoni Villanuevy zaciskającej się na jego gardle. W oczach Joaquina dostrzegł prawdziwą żądzę mordu, ale nie przejął się tym. Zamiast tego się roześmiał na tyle, na ile pozwalało mu zaciśnięte gardło. Ten nagły wybuch śmiechu sprowadził Villanuevę na ziemię, bo puścił gardło przyjaciela i odsunął się o kilka kroków, jakby sam nie wierzył, że właśnie miał zamiar go udusić.
– Co jest? Stchórzyłeś? – Hugo nie mógł przestać się śmiać. – No dalej, nikogo tu nie ma! Jesteśmy na cholernym cmentarzu. Nikt się nie dowie. Zakopiesz moje zwłoki gdzieś pod drzewem i wrócisz do swojego obrzydliwego życia.
– Wiesz, Hugo. Zawsze ci zazdrościłem, bo miałeś wszystko to, co ja chciałem mieć. – To wyznanie zszokowało Huga, który przestał się śmiać. Ton Joaquina był poważny. – Ale teraz widzę, że jesteśmy tacy sami. Moje gratulacje, Hugito. Stałeś się dokładnie wszystkim tym, czego zawsze nienawidziłeś.
Po tych słowach pozostawił osłupiałego Huga samego i oddalił się w stronę bramy cmentarza.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:26:11 01-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 197
Emily/Javier/Ingrid
Dokumenty, które dostarczyła jej Ingrid utwierdziły blondynkę w przekonaniu, iż Jaquin nie dba o to kogo zabiją jego eksperymenty. Wybierał przypadkowych ludzi a Helios robił swoje. Tc co nie pasowało do jego wcześniejszych wyborów wcześniej dzięki wnikliwej obserwacji Lucasa stało się bardziej oczywiste.
Nicholasa Barosso wybrał z wyrachowania. Nie chodziło o przetestowanie narkotyku, przynajmniej nie do końca chciał tym samym pokazać , iż Fernando Barosso jest potężnym człowiekiem jednak są rzeczy z, którymi nie wygra. Tą bitwę o jego syna wygrał Jaquin. To pstryczek w nos dla człowieka, który uważał się za Boga w miasteczku. Dlatego brak jakiegokolwiek wzoru działania ją poważnie niepokoił.
Emily nie powiedziała Lucasowi, iż pracuje nad profilem szefa Templariuszy. Tworzyła je na podstawie szczątkowych informacji, niepełnej biografii szukając słabych punktów bruneta.
Jaquin Vianueva był uzależniony od ciężkich narkotyków a mimo to potrafił funkcjonować w społeczeństwie. Szefowie zorganizowanych grup przestępczych (zajmujących się narkotykami) bardzo rzadko uzależniali się od swojego towaru czy jakiegokolwiek innego. Unikali tego co sprzedają on wyłamywał się z tego schematu. Był metodyczny i zorganizowany. Aby uspokoić swich podwładnych pozwolił im zajmować teren Dwóch róż.
Jeszcze kilka miesięcy temu w listopadzie ubiegłego roku dzielnicą Santa Catarina w Monterrey rządziła Inez Romo. Bezwzględna psychopatka, która okrucieństwem prawdopodobnie dorównywała swojemu ojcu Felipe. Przelała krew dziesiątek a może nawet setek niewinnych ludzi kończąc jako żywa pochodnia. Emily wolała nie wnikać czy jej śmierć była samobójstwem czy sprytnym morderstem. Niektórych rzeczy sama wolała nie wiedzieć a Jaquinowi pogratulowała ruchu, który traktowała jako zagranie taktyczne.
Uspokoił on tych, którzy byli niespokojni. Nabrali do niego respektu. Bali się go jednak zaczynał zaskarbiać sobie szacunek. A ostatni żyjący Romo nie wtrącał się w działanie konkurenta.
Giovanni Romo. Emily wyświetliła jego fotografię. Blondwłosy, niebiesokoki przystojny trzydziestoczteroletni wolał żyć z urzędniczej pensji zastępcy burmistrza niżeli bawić się w narkotykowy biznes. Poza tym Romo był szwagrem Juliana Vazqueza a znała Rumpelsztyka na tyle długo aby wiedzieć, iż szwagier narkotykowy boss nie przypadł mu do gustu. Ani jego żonie- policjantce. Postać, która interesowała go bardziej to był Peter Pan. Człowiek, którego wielu uważa za szarą eminencję Monterrey. Według Emily było to określenie na wyrost.
Peter Pan był człowiekiem, który strzegł swoich tajemnic lepiej niż CIA, wielu uważało, iż dzięki swoim wychowankom ma wywiad lepszy od nie jednej Agencji. Blondyna nie miała argumentów aby się temu przeciwstawić. Był to człowiek tajemniczy i niewiele było o nim wiadomo. Udało jej się jednak ustalić kilka kwestii.
Miał pięćdziesiąt pięć lat. Urodził się w przygranicznym mieście Juarez, matką była prostytutka a ojcem jeden z jej klientów, uzależniona od heroiny, która zabiła ją w wieku dwudziestu trzech lat. Chłopiec miał sześć albo siedem. Według raportu policyjnego do którego udało jej się dotrzeć Peter spędził z ciałem matki dwa, do trzech dni za nim ich znaleziono. Policjant, który go odnalazł napisał „że maluch nic nie mówił a do wychudzonej dziecięcej klatki piersiowej przyciskał książeczkę o przygodach Piotrusia Pana” Dlatego opieka społeczna nadała mu takie imię i nazwisko. Wychowanek domów dziecka i rodziny zastępczych. Do Monterrey przeprowadził się mając dwadzieścia lat. Pierwsza wzmianka o Peterze pojawia się w 1980 roku. Osiem lat później niejaka Dolores Lopez urodziła córkę. W oficjalnym akcie urodzenia dziecka widniały dane zarówno ojca jak i matki. Dziewczynkę na pięć tygodni oddano do adopcji, później matka się rozmyśliła.
I tutaj rzecz robiła się jeszcze ciekawsza. Adwokatem Dolores był jej sąsiad Eduardo Vazquez, który jak na ironię był także ojcem Juliana- jej obecnego narzeczonego. Widać byli sobie od lat przeznaczeni, pomyślała uśmiechając się pod nosem znad danych.
Peter w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat wyrobił sobie renomę w półświatku. Szanowano go. Był także elastyczny. Znalazł wspólny język z Inez Romo co samo w sobie uważano za wyczyn, teraz dogadywał się z Jaquinem świadom , iż jego narkotyk sieje spustoszenie wśród jego „dzieci”. Przetrwał nie jedną wojnę gagów a u swoich Zaginionych dzieci zaskarbił sobie szacunek i bezwzględną lojalność. Policja w Monterrey nieraz nie dwa próbowała znaleźć na niego jakiegoś haka. Zarzucano mu, iż kieruje zorganizowaną grupą przestępczą. Nic jednak nie udowodniono. To facet, który do perfekcji opanował sztukę przetrwania i manipulowania ludźmi. Dla swoich dzieciaków był mentorem, ojcem, przyjacielem. Emily jako ktoś kto od lat zajmuje się zachowaniem ludzi nie mogła nie zauważyć jednej rzucającej się w oczy rzeczy; wyciągnął z bagna, wybawił od śmierci nie jedno dziecko a nie potrafił być ojcem dla swojej biologicznej córki.
Agentka nie chciała zagłębiać się w relacje rodzinne między Peterem, Ingrid a Dolores jednak podejrzewała iż były one delikatnie mówiąc skompilowane. Westchnęła ściągając z nosa okulary.
— Powinienem być zazdrosny? — zapytał żonę. — I nie wiedziałem, że interesujesz się lokalną polityką. To Giovanni Romo szara eminencja lokalnej polityki.
— Szara eminencja?
— Wielu uważa, że to on pociąga za sznurki w ratuszu. Mówi się, że jeśli chcę się coś załatwić w mieście najpierw jego pyta się o zdanie i o zgodę. Chodziły nawet plotki, że wystartuje w wyborach, ale nie zrobił tego.
— Bo nosi nazwisko Romo?
— I jest za młody — dodał Fabrcio. — Plotki chodzą, że wystartuje w wyborach za trzy lata a obecnie starający się o reelekcję burmistrz go poprze.
— Poprosicie go o poparcie?
— Obecnego burmistrza? Może Romo? Conrado nie chcę być kojarzony z pasierbem kobiety, która jest biologiczną matką Victorii, która chciała ją zabić.
— Powinieneś go zaprosić na kolację — zasugerowała a Fabrcio popatrzył na nią zaskoczony — jego i żonę oczywiście.
— Z jakiegoś konkretnego powodu chcesz się z nim spotkać?
— Jego żona pracuje w policji.
— Dobrze ale mam jeden warunek — powiedział spoglądając jej w oczy — pójdziesz wreszcie do łóżka. Emily nie jesteś jeszcze do końca zdrowa.
— Dobrze doktorze — wstała i zachwiała się wpadając wprost w jego ramiona — Chyba naprawdę muszę się położyć — wymamrotała. Fabrcio nie czekając na zmianę zdania żony wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Emily potrzebowała odpoczynku.

***
W chwili w której szukali prezentu dla Charlotte. Ingrid przypomniała sobie o starej zapomnianej przez nią umiejętności. Dawno temu robiła na drutach i szydełku. Jedna z nielicznych umiejętności wyniesionych z poprawczaka, które naprawdę mogą jej się przydać. W sklepie z tekstyliami kupiła ekologiczną wełnę w różnych odcieniach od szarości po fiolety, druty i szydełko. Teraz siedziała przy stoliku w kawiarni wpatrując się w maleńką skarpetkę w odcieniu różu.
Delikatnie wsunęła w nią dwa palce i poruszyła. Miękka w dotyku, maciupeńka idealna do maciupeńkich stópek noworodka. Poczuła jak w oczach stają jej łzy. Pociągnęła nosem. Jeszcze by tego brakowało żeby rozpłakała się nad małą skarpetką.
Ariana, która zaczynała właśnie popołudniową zmianę zerknęła na Ingrid, która wróciła do szybkiego poruszania drutami. Wyszła za lady i podeszła do Lopez.
— Wszystko w porządku? — zapytała przyjaciółkę która szybkim ruchem starła płynącą po policzku łzę.
— Tak — wydukała szatynka odkładając druty i spoglądając na zaczętą skarpetkę. Odłożyła ją do koszyka. Ariana podniosła delikatnie małą skarpetkę.
— Jaka ona śliczna — powiedziała — Nie wiedziałam, że umiesz robić na drutach.
— Sama o tym zapomniałam — odpowiedziała sięgając po sok pomidorowy. — Wczoraj kiedy na szybko musieliśmy kupić mamie Juliana prezent urodzinowy mijaliśmy sklep a na wystawie był koszyk z wełną i wtedy przypomniałam sobie że kiedyś obiecywałam sobie że jak będę mieć dziecko to zrobię dla niego kilka drobiazgów. No i teraz siedzę i płaczę nad malutką skarpetką. Boże zaczęłam wić gniazdo.
— Wić gniazdo?
— No wiesz ten moment kiedy zaczyna się kompletować wyprawkę dla dziecka — wyjaśniła. — Wczoraj prawie zaciągnęłam Juliana do sklepu z wózkami — wyznała — Zobaczyłam na wystawie różowo-szary i pomyślałam że idealnie pasowałby dla Lucy. A termin ma na koniec lipca!
— A który to tydzień?
— Dwudziesty więc jesteśmy w połowie — powiedziała z uśmiechem. — Kokosi się. Chcesz? — Zapytała Ari. — Śmiało — zachęciła przyjaciółkę. Ariana niepewnie położyła dłoń na jej wydatnym brzuchu. — Przeciąga się — stwierdziła spoglądając na oszołomioną dziewczynę.
— Dziwne uczucie — odezwała się po krótkiej chwili ciszy szatynka.
— Dziwne, ale cudowne — Ingrid zachichotała kiedy Ariana zabrała rękę. — Nie mogę się jej doczekać.
Drzwi od kawiarni otworzyły się a do środka wszedł zadowolony z siebie Magik, który na widok Ariany i Ingrid siedzącej przy jednym stoliku rozpromienił się.
— Świetnie, że was widzę razem — stwierdził bez ogródek i rozsiadał się na wolnym krześle. — Dziergasz skarpetki? — zapytał Ingrid spoglądając na koszyczek z wełną — jakie to urocze — dodał uśmiechając się. — A teraz poważniejąc ciesze się, że spotykamy się tutaj wszyscy bo mam dla was — wyciągnął z kieszeni torby którą miał przy sobie dwa zaproszenia w czarnej kopercie — proszę — jedno wręczył Arianie drugie Ingrid. Obie spojrzały to na kopertę to na Magika. — Zostałem menedżerem restauracji i w czwartek o godzinie dziewiętnastej jest wielkie otwarcie. O godzinie trzynastej w czwartek polecam natomiast włączyć telewizor. Odbędzie się konferencja prasowa po której wszyscy będziemy potrzebować szkockiej. Ariano możesz przyjechać z Harcerzykiem — Ingrid kopnęła go w kostkę. — ale pewnie wolisz z Julianem i Ingrid — dodał spoglądając wilkiem na uśmiechającą się niewinnie szatynkę. — A teraz wybaczcie drogie panie, ale mam jeszcze jedno spotkanie
— Zaproszenie z osobą towarzyszącą — przeczytała po wyciągnięciu z koperty. — Kogo zabierzesz? Hugo?
Ariana popatrzyła wilkiem na przyjaciółkę.
— Nie swatam was — powiedziała sięgając po szklankę soku pomidorowego — po prostu chłopakowi przyda się dzień rozrywki a Julianowi kompan do picia. Chociaż zadzwoń i zapytaj.
— Zastanowię się lepiej powiedz jak tam kolacja u teściowej?
— Dobrze, chyba mnie lubi — stwierdziła ostrożnie Lopez — albo ma wyrzuty sumienia bo jej córka wrobiła mnie w poprawczak — widząc zaskoczoną minę Ariany dodała szybko — nieważne — machnęła ręką.
— Julian się oświadczył — powiedziała Ariana spoglądając na pierścionek na jej palcu. — Moje gratulację.
— Dzięki, wiesz mi to była ostatnia rzecz, której się spodziewałam. — odpowiedziała i zrelacjonowała Arianie tamten wieczór
— Zapytałaś go czy rozwiązał mu się but?— dopytała z niedowierzaniem Ariana.
— Tak tylko że on był w skarpetkach!
Obie popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem.

***
W tym samym czasie kiedy panie rozmawiały w kawiarni Javier Reverte wszedł do mieszkania Conrado.
— Dziękuje, że znalazłeś dla mnie czas — powiedział na powitanie a pan domu wskazał mu kanapę.
— To drobiazg, w czym mogę ci pomóc Javier
— To ja mogę pomóc tobie, wiesz zapewne od Fabricia, że zająłem się biznesem gastronomicznym. Zostałem menedżerem restauracji, bardzo popularnej wśród tutejszej elity. Okazuje się, iż częstym gościem jest Fernando Barosso
— Co?
— Twój wróg number one lubi dobre jedzenie i spiskuje w miejscach publicznych a tak się zgadza, że polubił to w którym ja będę sprawował rządy. — Javier uśmiechał się jak kot czatujący przed mysią norką. Sięgnął po swoją torbę. — Pozwoliłem sobie sprawdzić rezerwację z ostatniego miesiąca. Fernando jada tam bardzo często z tymi o to osobami — wyciągnął kopertę z fotografiami — może kogoś rozpoznasz a ja sprawdzę wcześniejsze. Potrzebuje więcej czasu i należy udoskonalić system monitoringu. — umilkł zerkając na Severina. — Coś nie tak?
— Nie, chociaż nie podejrzewałem cię o smykałkę spiskowca
— Uwielbiam spiskować w granicach rozsądku i bezpieczeństwa więc mój udział w zarządzaniu Grą Anioła należy utrzymać jak najdłużej w tajemnicy i proponuję abyś zaprosił go na jutrzejszą konferencję prasową.
— Chcesz zobaczyć jego reakcję na żywo?
— Powiedzmy sobie szczerze Conrado — odezwał się po krótkim namyśle Javier — obaj chcemy zobaczyć jego reakcję na żywo. Fernando będzie grał pod publiczkę, udawał, iż nasze poparcie dla ciebie nie ubodło jednak obaj wiemy, że to kłamstwo. On nadal uważa ją za małą dziewczynkę a ona kopnie go w jaja. Metaforycznie oczywiście. A co do zaproszeń — Javier wręczył mu kopertę z jego nazwiskiem. — Liczę , że się pojawisz, razem z narzeczoną oczywiście. — powiedział — jutro wszyscy będziemy potrzebować drinka jednak najwięcej szkockiej wypije Fernando Barosso.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:20:41 03-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 198

CONRADO/ ARIANA


Conrado przejrzał na spokojnie zdjęcia przyniesione mu przez Javiera. Był mu wdzięczny, że o nim pomyślał, kiedy sprawdzał zapisy z monitoringu. Saverin trzymał rękę na pulsie i obserwował każdy krok Fernanda od dawna, ale nawet on miał swoje ograniczenia i nie mógł wiedzieć wszystkiego. W jednym z mężczyzn, z którymi Fernando jadał w „Grze Anioła” był Antonio Castro, szef jego kampanii wyborczej i człowiek odpowiedzialny za sukces w wyborach Rafaela Ibarry trzy lata temu. Poza tym, rozpoznał również samego Rafaela i jego żonę, co niespecjalnie go zdziwiło, bo wiedział, że burmistrz Pueblo de Luz od dawna przyjaźni się z Barosso. Pozostali ludzie, z którymi jadał, to zapewne prawnicy lub współpracownicy. Była jeszcze jedna osoba, która rzuciła się Conradowi w oczy, a mianowicie Jaime Rodriguez Calderon, kandydat na gubernatora stanu Nuevo Leon, który w sondażach cieszył się niemal pięćdziesięcioprocentowym poparciem. Było to zadziwiające zważywszy na fakt, że startował jako kandydat bezpartyjny. Saverin nie mógł uwierzyć własnym oczom – wyglądało na to, że Fernando chwytał się desperackich kroków, szukając już sojusznika w przyszłym gubernatorze. Zupełnie jakby już wiedział, że wygra te wybory. Odnotował w pamięci, by poprosić Javiera, by miał oko na tę dwójkę, jeśli kiedykolwiek jeszcze spotkają się w jego restauracji.
Conrada niepokoiła też inna sprawa – spotkanie z Ofelią Ibarra na wieczorku poetyckim wytrąciło go z równowagi, choć starał się nie dać tego po sobie poznać. Skrycie miał nadzieję, że uda mu się przekonać kobietę do zmiany stron i poparcia jego kandydatury, tym bardziej, że z tego co słyszał kobieta była filantropką i znacznie bardziej zapewne odpowiadał jej program wyborczy Saverina niż Fernanda Barosso. Ona jednak postanowiła być wierna starej przyjaźni i Conrada niebywale to irytowało. Czy wszyscy ludzie w tych okolicach powariowali, chcąc wybrać Barosso na swojego burmistrza? Czy tylko on znał jego prawdziwą twarz i wiedział, do czego ten człowiek jest zdolny?
Nie mógł się dłużej nad tym zastanawiać, bo do mieszkania weszła Eva z nietęgą miną.
– Moja mama chce przyjechać na ślub – oświadczyła, jakby to była największa tragedia pod słońcem.
– To chyba oczywiste – odpowiedział jej Conrado, przecierając zmęczone oczy. Kampania wyborcza pochłaniała jego całą energię i źle ostatnio sypiał. – Byłoby dziwne, gdyby nie przyjechała, nie sądzisz?
– Nie rozumiesz! Zrobi nam obciach, będzie chciała się we wszystko wtrącać… Nie chcesz, żeby cię z nią kojarzyli, uwierz mi.
– Więc co chcesz zrobić? Powiedzieć ochronie, żeby jej nie wpuszczała? – Saverin zaśmiał się, kiedy Eva ze skupioną miną zastanawiała się, co zrobić. – Ludzie nabraliby podejrzeń, gdyby na ślubie nie było twojej rodziny. Lepiej skup się na czymś ważniejszym.
– A co może być ważniejszego od naszego ślubu? – zapytała Eva ironicznie.
– Ofelia Ibarra. Dowiedz się o niej czegoś więcej.
– Widzę, że ciężko znosisz odmowę. Spójrz prawdzie w oczy, Conrado – nawet jeśli ludzie nie pałają sympatią do Fernanda, to popieranie go jest łatwiejsze. Każdy kto mu się przeciwstawi jest na straconej pozycji, a Ibarrowie mają sporo do stracenia. Nie możesz brać wszystkiego do siebie.
Conrado zignorował jej słowa, choć wiedział, że ma rację.
– Po prostu spróbuj się czegoś dowiedzieć – z kim się spotyka, co robi w wolnym czasie, jakie organizacje charytatywne wspiera. – Wyliczał, a Eva zanotowała wszystko w pamięci, choć nie pochwalała tego. – Jakieś wieści odnośnie tej licealistki?
– Nic nowego. Akta są chronione.
– Może poproszę Javiera, by to sprawdził…
– Nie wątpię, że Reverte jest geniuszem i z chęcią ci pomoże, ale zastanów się, Conrado – grzebiesz w przeszłości niewinnego dziecka. Naruszasz jej prywatność, nie mówiąc już o tym, że łamiesz prawo. Daj mi trochę więcej czasu, a spróbuję ustalić, czy to możliwe, by to była twoja córka. Musisz mi zaufać.
Eva wiedziała, że Conradowi bardzo zależy, nie mogła jednak robić mu fałszywych nadziei zanim wszystkiego nie ustali. Prawdą było, że razem z Astrid udało im się dotrzeć do akt Caroliny Nayery, a wyniki testu DNA, który wykonała zostały wymazane z systemu w szpitalu Pueblo de Luz, co już samo w sobie było podejrzane, ale nie mogła mu tego powiedzieć, kiedy nie miała stuprocentowej pewności. Gdyby okazało się, że to nieprawda, Conrado nie pogodziłby się z tym. Nie zniósłby utraty dziecka po raz drugi. Nie mówiąc już o biednej dziewczynie, której cały świat mógłby runąć.
– Dobrze, ale pospiesz się. Nie wiem, ile czasu mi zostało.
– A co to niby miało znaczyć?
– Muszę spotkać się z Fernandem – oświadczył nagle Conrado, pozostawiając ostatnie pytanie narzeczonej bez odpowiedzi. – Javier zasugerował, żebym zaprosił go na konferencję prasową. Myślę, że to dobry pomysł, sam jestem ciekaw jego miny, kiedy Viktoria wyciągnie brudy z przeszłości.
– Myślisz, że to dobry pomysł, żeby go prowokować? Viktoria może na tym ucierpieć, podobnie jak jej firma. Ludzie mimo wszystko mogą opowiedzieć się po stronie Barosso, a twój wizerunek zostanie nadszarpnięty. – Eva była zaniepokojona. Nie znała się na polityce, ale wiedziała, że skandale tuż przed wyborami nie wróżą niczego dobrego.
– Viktoria jest silna, poradzi sobie. A o mnie się nie martw. Jeśli mam pójść na dno, to zabiorę Fernanda ze sobą.
Pocałował Evę w czoło i wyszedł z mieszkania, kierując się do swojego samochodu. Miał zamiar odwiedzić Fernanda Barosso. Drzwi otworzyła mu gospodyni Rosa, która miała lekkie opory przed wpuszczeniem go do środka, mając w pamięci awanturę, jaką zrobił jej szef ostatnim razem, kiedy to zrobiła.
– W porządku, Rosa, niech wejdzie. – Dało się słyszeć postukiwanie laski i w holu rezydencji pojawił się Fernando we własnej osobie – zrelaksowany i pełen życia, co nie pasowało za bardzo do jego osobowości. Wesoły Barosso to niebezpieczny Barosso. Saverin nie wiedział, skąd ma taki humor, ale nie dbał o to – im szczęśliwszy i zadowolony był teraz, tym bardziej ucierpi i niżej upadnie później. A czwartkowa konferencja prasowa miała być pierwszym z zadanych mu ciosów.
– Masz tupet, przychodząc tutaj po tym, jak zabiłeś mojego szefa ochrony – zauważył Fernando, kierując się do salonu i sadowiąc się na fotelu przed kominkiem. – Wiesz, jak trudno w dzisiejszych czasach znaleźć zaufanych pracowników?
Conrado nie odpowiedział. Zamiast tego rozsiadł się na drugim fotelu, wiedząc, że gospodarz sam nie zaproponuje mu, by się rozgościł.
– Czego chcesz, Conrado? Myślałem, że powiedzieliśmy sobie już wszystko.
– Uwierz mi, przebywanie w twoim towarzystwie i kontrolowanie się, żeby cię nie zabić nie należy do najłatwiejszych, ale przyszedłem w pokojowych zamiarach.
Po słowach Saverina Barosso się roześmiał.
– Ty? W pokojowych zamiarach? A to ci dopiero!
– Chcę zaprosić cię na konferencję prasową, która odbędzie się jutro o trzynastej. Myślę, że zainteresuje cię kilka kwestii.
– Ach tak, coś obiło mi się o uszy. Układasz się z córką Diaza? – Fernando zaczął bić brawo. – Podejrzewałem cię o wiele rzeczy, Conrado, ale głupota nie była jedną z nich. Teraz jednak widzę, że wdałeś się w ojca i to bardzo.
Saverin zacisnął pięści ze złości na wspomnienie ojca. Że też Barosso miał czelność o nim wspominać, skoro sam zamordował go dziewiętnaście lat temu.
– To tylko kwestia czasu, kiedy Viktoria Diaz, czy może raczej Reverte, zostanie publicznie zlinczowana. – Fernando był bardzo pewny siebie i sprawiało mu satysfakcję pokazywanie wyższości nad swoim największym wrogiem. – Ale skoro chcesz być kojarzony z takimi ludźmi, to proszę bardzo.
– Viktoria jest ofiarą. – Conrado poczuł się urażony słowami Fernanda, choć nie dotyczyły go bezpośrednio.
– Czyżby? Wywlekanie przeszłości na światło dzienne nikomu nie służy. Ta dziewczyna nie jest niewiniątkiem. W końcu to wnuczka Felipe i córka Inez, przecież na pewno o tym wiesz.
– Nie interesuje mnie jej drzewo genealogiczne. Tak jak nie interesuje mnie, co sądzisz o mojej współpracy z nią. Ona pomaga mi bezinteresownie, a to pojęcie jest tobie obce. Ty umiesz tylko niszczyć i wykorzystywać.
– Przyganiał kocioł garnkowi. – Prychnął Fernando, wpatrując się w napiętą twarz Saverina. – Ile niewinnych żyć poświęciłeś do osiągnięcia swoich własnych celów? Dla zaspokojenia swojej własnej ambicji?
– Nieważne ile. Ważne, że nie pójdą na marne.
– Jeśli powtarzanie tego sprawi, że będziesz mógł zasnąć w nocy… – Fernando był wyjątkowo uszczypliwy.
– Przyjdź jutro. Na pewno zainteresuje cię kilka rzeczy. – Conrado wstał z miejsca i zapiął guzik marynarki, jak gdyby dopiero co gawędził ze starym znajomym, a nie z największym wrogiem. – Nie musisz mnie odprowadzać. Znam drogę do drzwi.
Kiedy był już przy wyjściu pokojówka Rosa otworzyła mu drzwi z lekkim skinięciem głowy, a on wsunął jej w dłoń swoją wizytówkę, mówiąc:
– Na wszelki wypadek.

***
Ariana czuła, że coś się święci. Magik chodził cały w skowronkach, podekscytowany otwarciem restauracji i konferencją prasową, o której mówiło się już w miasteczku. Wielu klientów kawiarni poszeptywało na ten temat, zastanawiając się, co takiego ogłosi światu Viktoria Reverte. Santiago żałowała, że nie ma przepustki na konferencję, nie tylko dlatego, że umierała z ciekawości, ale też chciała wesprzeć przyjaciółkę w trudnym okresie. Domyślała się bowiem, że cokolwiek Vicky ma zamiar powiedzieć, nie będzie to dla niej łatwe i chciała wspomóc ją duchowo. Zaczęła się zastanawiać, czy może Nadia nie mogłaby załatwić jej przepustki. Miała w końcu własną gazetę, więc chyba nie byłby to dla niej problem. Zadzwoniła do przyjaciółki, ale ta nie odbierała telefonu. Sądząc, że jest zapewne zajęta pracą, Ariana postanowiła zostawić jej wiadomość na poczcie głosowej.
– Hej, Nadia, tu Ari. Co u ciebie? Dawno się nie odzywałaś. Słuchaj, jutro jest konferencja prasowa i chciałam zapytać, czy mogłabyś mnie tam wkręcić. Nie bój się, nie chcę pakować się w kłopoty ani węszyć wokół Barosso. Myślę, że Viktorii przydałoby się wsparcie. Daj znać, jak odsłuchasz wiadomość.
– Nie chcesz węszyć? Bo już w to uwierzę. – W kuchni kawiarni, skąd dzwoniła, pojawił się Camilo, niosąc jakieś pudła z magazynu. – Stąpasz po cienkim lodzie, Ariano Santiago. Wiesz, że Barosso to niebezpieczny człowiek, prawda? A tymczasem ty próbujesz się czegoś o nim dowiedzieć.
– Skąd wiesz? – Ariana poczuła się lekko zawstydzona tym oskarżeniem z ust swojego szefa i, jak sądziła, przyjaciela. Nie miała pojęcia, że wie o jej niezdrowym zainteresowaniu osobą Fernanda.
– Znam cię już trochę i nie trudno zauważyć, że grzebiesz w historii tej rodziny. Ciągłe wypady do biblioteki, szperanie w starych gazetach, wypytywanie mnie…
Ariana zrobiła skruszoną minę. Musiała przyznać przed samą sobą, że była dosyć oczywista.
– Nic na to nie poradzę. To silniejsze ode mnie! Kiedy coś sobie postanowię, trudno wybić mi to z głowy. A jestem zdeterminowana, żeby dokończyć tę książkę. – Ariana uniosła w górę pięść na znak, że się nie podda, a Camilo zachichotał – mimo wszystko jej upór był dość uroczy.
– No cóż, nie będę cię odwodził od tego pomysłu, ale bądź ostrożna. On jest niebezpieczny i nawet nie wiesz jak bardzo.
– Wiem i to bardzo dobrze. – Mruknęła dziewczyna i wzdrygnęła się na wspomnienie widoku wynoszonego z rezydencji Barosso ciała. – Ale skąd ty o tym wiesz? Mówiłeś, że nie znasz go za dobrze. – Santiago zmrużyła podejrzliwie oczy, a Camilo lekko się zasępił.
– Słyszałem to i owo.
Ta lakoniczna odpowiedź musiała jej wystarczyć, bo rozległ się dzwoneczek obwieszczający pojawienie się klienta. Do kawiarni wszedł Hugo. Na dźwięk jego głosu Camilo się zmieszał i ruszył na zaplecze, szepcząc: ”nie ma mnie”. Zdziwiło to Arianę, bo do tej pory Camilo i Hugo mieli dobre relacje. Zastanowiła się nad tym przez chwilę i zdała sobie sprawę, że ostatnimi czasy Angarano unikał syna, znikając kiedy tylko ten się pojawiał. Nie wiedziała, co jest tego powodem i trochę ją to zaniepokoiło.
– Jest tata? – zapytał Delgado, wchodząc bezceremonialnie do kuchni i sięgając po butelkę wody z lodówki, zupełnie jakby był u siebie.
– Nie ma – odpowiedziała niezgodnie z prawdą, ale wiedziała, że taka była wola Camila, więc postanowiła ją uszanować. – Częstuj się – dodała sarkastycznie, widząc jak chłopak otwiera butelkę i sadowi się na jednym z blatów.
– Kiedy wróci? Coś ostatnio nigdy go nie ma. – Delgado podrapał się po głowie i zrobił lekko obrażoną minę, przez co Ariana nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Nie wiedziałam, że tak tęsknisz za tatusiem. Co jest? Sprzykrzyło się mieszkanie daleko od domu? – Ariana udała dziecięcy głosik, naigrywając się z kolegi, który od razu przybrał poważny wyraz twarzy.
– Co ty, masz dziesięć lat? – Hugo wywrócił teatralnie oczami.
– Wybierasz się na otwarcie restauracji Javiera? – Ariana zmieniła temat, przypominając sobie o rozmowie z Ingrid.
– Magik ma restaurację? – Hugo był autentycznie zdziwiony. – Sporo mnie ominęło. Co to za miejsce?
– Wiem tylko, że nazywa się „Gra Anioła”.
– Przecież to restauracje Fausta Guerry!
– Kogo?
– No proszę, jednak jest coś, czego jeszcze nie wyniuchałaś. Sieć restauracji Fausta, brata Maria Rodrigueza. – Widząc, że Ariana gorączkowo próbuje nadążyć na nowymi informacjami, westchnął ciężko i machnął ręką. – W każdym razie, moje zaproszenie musiało zaginąć na poczcie.
– Możesz iść ze mną – wypaliła Ariana, czując, że Ingrid chyba by się to spodobało. – Mogę przyjść z osobą towarzyszącą.
– Jeśli chcesz mnie zaprosić na randkę, gringa, zrób to w bardziej romantyczny sposób. – Zarozumiały wyraz twarzy Huga, taki sam jak wtedy, gdy się poznali na drodze do Valle de Sombras, jeszcze nigdy tak bardzo jej nie irytował.
– Dobra, mądralo, widzę, że się z tobą nie dogadam – powiedziała, zakładając pasmo włosów za ucho i odwracając wzrok.
Hugo roześmiał się szczerze, zszedł z blatu i uszczypnął ją żartobliwie w policzek. Wściekła jak osa odrzuciła jego rękę.
– Wrócę kiedy indziej. Wracaj do pracy, a nie się obijasz.
Ariana wystawiła język w jego stronę i parzyła jak odchodzi, przy wyjściu uderzając wielki balon z wizerunkiem Fernanda Barosso.
– Czysto! – krzyknęła w stronę zaplecza i już po chwili do kuchni wszedł właściciel kawiarni. – O co chodziło?
– Nic takiego.
– Camilo… – Ariana złapała się pod boki i spojrzała na szefa spode łba.
– Nic, czym musiałabyś się martwić, Ari. Możesz już iść, sam zajmę się resztą.
Dziewczyna przez chwilę przypatrywała się Camilowi z niepokojem, zastanawiając się, czy działo się z nim coś niedobrego. Nie chciała mieszać się w nie swoje sprawy, ale nie leżało w jej naturze bagatelizowanie problemów innych. Z niechęcią zdjęła fartuszek i opuściła kawiarnię, kierując się do jedynego miejsca, które przyszło jej na myśl, a mianowicie do miejscowej kliniki.
Ostatnio dość często odwiedzała Oscara, pomagając mu w rehabilitacji razem z doktorem Sotomayorem. Wiedziała, że Lucas ma dużo pracy, więc wyręczała go trochę w obowiązkach. Nie miała nic przeciwko temu. Miło było odzyskać przyjaciela, choć nadal czuła się w jego towarzystwie nieco niezręcznie. Oscar utknął w 2006 roku i ciężko było mu pogodzić się z nowymi realiami. Chciała, by szybko doszedł do siebie, dlatego robiła, co mogła, by mu to ułatwić.
Kiedy zapukała do drzwi jego sali szpitalnej, usłyszała ciche „proszę”. Oscar siedział na łóżku – od jakiegoś czasu próbował sam chodzić, ale nie było wskazane, by robił to bez nadzoru, więc zazwyczaj był z nim Sergio Sotomayor. Tego dnia jednak towarzyszyła mu pani psycholog, Marcela Duran. Na widok Ariany uśmiechnęła się serdecznie i oświadczyła, że już wychodzi. Pożegnała się z Oscarem i wyszła z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
– Jak się czujesz? – zapytała Ariana, poprawiając Oscarowi poduszki.
– Tak samo, jak wczoraj. I jak dzień wcześniej. Nie musisz mnie o to codziennie pytać, naprawdę. – W głosie Oscara zabrzmiała lekka irytacja, ale wiedziała, że tak naprawdę nie jest zły na nią tylko na samego siebie, bo fizjoterapia nie przebiegała tak, jakby sobie tego życzył. Przed nim jeszcze długa droga, ale Ariana wierzyła, że da sobie radę.
– Właśnie miałem iść na rehabilitację. Nie wiedziałem, że przyjdziesz – usprawiedliwił się Oscar, mając w duchu nadzieję, że dziewczyna wybawi go od konieczności uczestnictwa w fizjoterapii.
– Nie przejmuj się, zawiozę cię. – Ariana chwyciła za wózek inwalidzki stojący w kącie i podeszła do przyjaciela, chcąc pomóc mu na nim usiąść, a on uśmiechnął się krzywo. – Musisz ćwiczyć, żeby wydobrzeć. – Przeczuwała, co jest powodem niechęci Oscara. Miał opory przed rehabilitacją, bo nie widział żadnych postępów. Miała jednak nadzieję, że nie będzie się zniechęcał kilkoma niepowodzeniami. Doktor Sotomayor umiał go zmotywować. W tej chwili Oscar potrzebował dokładnie kogoś takiego.
Kiedy po sesji fizjoterapii z Sergiem pielęgniarka Dolores zabrała Oscara na badania, Ariana miała chwilę, by porozmawiać z fizjoterapeutą i wypytać o Oscara.
– Jest dość niepokorny – stwierdził bez ogródek Sergio, kiedy siedzieli w szpitalnej kafejce. – To ma pewnie związek z tym, że mentalnie ma nadal osiemnaście lat.
– Nie, on zawsze taki był. Wolny duch. – Santiago uśmiechnęła się na wspomnienie swoich pierwszych i jedynych wagarów, na które wyciągnął ją Fuentes w czasach liceum. – Anarchię ma we krwi.
– Dobrze go znasz – zauważył Sergio, przypatrując się Arianie z lekkim grymasem. – Tobie też nie było łatwo.
– Nie. Ale to nie ja byłam w śpiączce przez dziewięć lat. Choć czasami tak się czułam, jakby czas stanął dla mnie w miejscu. Przyjechałam do Valle de Sombras w pogoni za przygodą i nowym życiem, ale przeszłość i tutaj mnie dopadła. Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, ale zaczynam myśleć, że coś w tym jest. A skoro już o przeszłości mowa… – Ariana zdecydowała się wspomnieć kwestię, która od jakiegoś czasu ją nurtowała. – Dogadałeś się już z Leonor? Wiem, że bardzo przeżywa papiery, które jej wysłałeś. No wiesz, odnośnie praw rodzicielskich.
– Ach – westchnął Sergio, bezwiednie obracając na stole filiżankę z kawą. – Sam już nie wiem, czy to był dobry pomysł. Wyraźnie nie chce mnie w życiu dziecka i właściwie to się jej nie dziwię. Zachowałem się jak tchórz. Miałem dobry powód, ale jednak ślubowałem jej miłość i wierność, a zostawiając ją, złamałem tę przysięgę. Nieważne, co zrobiła, nie była sobą. Bardzo przeżyła śmierć matki, a ja wykorzystałem okazję, by uciec, gdzie pieprz rośnie.
– Nie mów tak. – Ariana zaczynała mu trochę współczuć. To prawda, że kiedy dowiedziała się o przeszłości Sotomayora z siostrą Huga, była mu niechętna, ale kiedy poznała też jego wersję wydarzeń, nie mogła przejść obok niej obojętnie. Obie strony miały swoje racje i dla dobra dzieci powinni sobie wszystko wyjaśnić.
– Ale to prawda. – Sergio otworzył się przed nią i sam nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówi, ale instynktownie czuł, że może jej zaufać. – Kiedy Leonor zaszła w ciążę byłem w szoku. Kochałem ją, ale nie chciałeś się żenić. Jednak małżeństwo wydawało się wtedy sensowne, skoro dziecko było w drodze. Chciałem, żeby przeniosła się ze mną do stolicy, ale ona wolała zostać w Monterrey. Czasami myślę, że wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby to zrobiła. Musiałem rzucić studia i znaleźć pracę, żeby utrzymać rodzinę. Trochę mnie to podłamało. Miałem zostać lekarzem, zawsze o tym marzyłem, a skończyłem jako zwykły robotnik bez perspektyw. Zgorzkniałem, i to bardzo. Nie chciałem takiego życia. Z czasem uczucie do Norrie wyparowało, ale kochałem synka. Potem miał miejsce pożar w fabryce, w której pracowałem. Straciłem pracę, podobnie jak Camilo, a niedługo potem zmarła Sonia, mama Norrie i Huga. Wtedy poczułem, że spadła na mnie prawdziwa odpowiedzialność. Camilo popadł w alkoholizm, Hugo starał się jak mógł, by jakoś utrzymać rodzinę, a ja zastanawiałem się, gdzie moja żona znika na całe dnie. Bywało, że nie wracała w ogóle do domu, a kiedy już w domu była, nie była w stanie zająć się dzieckiem z powodu głębokiej depresji i uzależnienia od leków. Nie było z nią kontaktu.
Ariana słuchała tego z zapartym tchem. Znała część tej historii, ale teraz wszystko zaczynało układać się w całość.
– Więc kiedy oświadczyła, że jest w ciąży – kontynuował Sergio, a głos miał beznamiętny, zupełnie jakby już dawno się z tym pogodził – wiedziałem, że to koniec. Nie było mowy, żeby to było moje dziecko. Już od dawna ze sobą nie spaliśmy. Byłem tchórzem, przyznaję. Powinienem przy niej zostać i ją wspierać, chociażby ze względu na Jaime, ale dłużej już nie mogłem. Przerosło mnie to. Próbowałem wiele razy do niej dotrzeć, ale nie było rezultatu, więc się poddałem i wykorzystałem okazję, by uciec. Rozwiodłem się, poszedłem na studia i zacząłem nowe życie w stolicy. Mogłem zapomnieć już o medycynie, bo byłem trochę za stary – Sergio uśmiechnął się lekko – więc padło na fizjoterapię. Nie myśl o mnie źle – poprosił Arianę z błyskiem w oku. – Wielokrotnie próbowałem nawiązać kontakt z Angaranami, ale słuch po nich zaginął. Wyprowadzili się z Monterrey, a Hugo nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Nigdy mi nie wybaczył, że zostawiłem go z tym wszystkim samego. Miał dopiero dziewiętnaście lat, a został głową rodziny z ojcem alkoholikiem, siostrą lekomanką i dwoma siostrzeńcami. Wcale mu się nie dziwię, że dał mi po pysku.
Ariana zamyśliła się głęboko. Hugo nie miał łatwego życia. Może właśnie dlatego zaczął pracować dla Fernanda – żeby zrekompensować sobie utraconą młodość. Fernando mógł zagwarantować jego rodzinie to, czego on sam nigdy nie byłby w stanie jej dać.
– Więc dlaczego teraz chcesz odzyskać prawa rodzicielskie? – zapytała po chwili, a Sergio podniósł wzrok znad filiżanki.
– Bo nie jestem bez serca, Ariano. Chcę mieć kontakt z własnym dzieckiem, jakoś zadośćuczynić to, co zrobiłem. Nie jestem święty, ale Leonor także z pewnością do świętych nie należy. Nie proszę o wiele – chcę tylko poznać własnego syna. Jeśli Norrie nie będzie chciała, to pogodzę się z tym. Nie będę walczyć. Ale nadal liczę na to, że zmieni zdanie.
– Wiesz, że w grę wchodzą też uczucia Loriego, prawda? To także synek Leonor. Jak myślisz, jak on się poczuje, wiedząc, że jego starszy brat ma tatę, a on nie?
– Nie pomyślałem o tym. – Sergio przyznał szczerze, zastanawiając się nad tym głęboko. Byłbym gotów uznać chłopca za swoje dziecko, jeśli miałbym pewność, kto jest jego prawdziwym ojcem. Niestety, w głowie mam tylko najgorsze domysły.
– Domyślasz się, kto jest ojcem małego? – zapytała Ariana, rozdziawiając oczy ze zdumienia.
– Tak naprawdę to mógł być każdy. Ale jestem prawie pewien, że to ktoś z towarzystwa, w którym w tym czasie Norrie się obracała.
Ariana liczyła chyba, że Sergio powie jej coś więcej, ale czas zwierzeń minął. W duchu musiała skarcić samą siebie za to, że znów wtyka nos w nie swoje sprawy. W końcu sama Leonor przyznała jej się, że nie wie, kto jest biologicznym ojcem małego Loriego. Niby skąd mógłby o tym wiedzieć Sergio? Przecież sam powiedział, że Leonor znikała na całe dnie i nie było z nią kontaktu.
– Muszę wracać do pracy. – Z rozmyślań wyrwał ją głos Sotomayora, który podniósł się z miejsca i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Miło było cię zobaczyć. I wiedzieć, że mnie nie osądzasz.
Ariana uścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się, by dodać mu trochę odwagi. Uważała, że dzieci Leonor powinny mieć ojca, a Sergio, wbrew temu, co sam twierdził, był dobrym człowiekiem. Zastanowiła się nad czymś przez chwilę, po czym zapytała:
– Co robisz jutro wieczorem?
– Mam maraton z netflixem. Dlaczego pytasz? – Zaśmiał się, a ona wyciągnęła w jego stronę zaproszenie, które dostała od Javiera.
– Masz ochotę się ze mną wybrać? Zupełnie niezobowiązująco, jako przyjaciele. – Uznała, że najlepiej będzie szczerze wyrazić swoje intencje. – Przyda ci się mała odskocznia od tego, co się teraz dzieje w twoim życiu.
– Masz rację. – Sergio zanotował w pamięci godzinę i adres. – Z chęcią się z tobą wybiorę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:09:18 05-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 199

NADIA / AYAZ / TRAVIS / ISABELA / MARCELA


Wycelował zimną lufę pistoletu z tłumikiem w skroń niebieskookiego mężczyzny po trzydziestce. Dłoń mu zadrżała, lecz nie wypuścił broni z ręki. Nie był wyrachowany i nie chciał tego robić, ale pewne okoliczności posunęły go do takich, a nie innych działań. Wiedział, że pomimo wątpliwości, nie może się już wycofać. Za daleko to wszystko zaszło.
– Dawaj kasę! – krzyknął stanowczo, acz niepewnie. Głos miał zdecydowany, ale gdzieś w głębi duszy umierał ze strachu.
– Tylko spokojnie. – Facet uniósł obie ręce do góry, próbując zapanować nad sytuacją, by ta nie wymknęła się spod kontroli i ów niecodzienna wymiana nie przybrała przypadkiem krwistego zwrotu akcji. – Jak widzisz, nie jestem uzbrojony – powiedział, choć nikt nie prosił go o wyjaśnienia.
– Powiedziałem kasa! – Przestępca ponaglił mężczyznę, wybałuszając groźnie oczy. Takie zachowanie przychodziło mu z niemałym trudem, ale nie mógł pozwolić sobie na niepowodzenie.
– Walizkę mam w samochodzie – powiedział tamten nadzwyczaj opanowanym tonem. Była to trochę zbyt swobodna reakcja jak na zdesperowanego ojca chcącego odzyskać swoje dziecko, które kilka dni temu porwano dla okupu. – Będę musiał się ruszyć, żeby ją wyjąć. Nie wpakujesz wtedy we mnie miliona kulek? – zapytał dla pewności.
– Niestety nie mam tak pojemnego magazynku – odparł młody porywacz, mocniej przyciskając pistolet do skroni nieprzyjaciela, chcąc w ten sposób popchnąć go nieco w kierunku tylnych drzwi auta. – Ruszaj – nakazał, po czym dodatkowo ostrzegł. – Tylko bez gwałtownych ruchów, jasne?
– Jak słońce – odpowiedział facet, ale nawet nie drgnął. Zamiast tego usiłował prześwietlić wzrokiem czarną kominiarkę bandziora, by dostrzec jego rysy twarzy. Niestety maska nie była przezroczysta.
– Ruchy! – krzyknął młodzieniec, zniecierpliwiony brakiem reakcji nóg szantażowanego.
Mężczyzna pod przymusem w końcu zbliżył się do samochodu i wyjął z niego walizkę pełną pieniędzy.
– Sześć milionów peso. Tak jak się umawialiśmy. – Rzucił porywaczowi neseser pod nogi. – Teraz wypuść mojego syna.


Ayaz, na samą myśl o tamtym strasznym dniu, wzdrygnął się. Nie chciał tego pamiętać, ale wyrzuty sumienia nie dawały mu w spokoju przeżyć nawet minuty. Fakty były takie, że nie przyjechał do Doliny Cieni za starszym bratem tylko z powodu odkrycia prawdy o ich ojcu. W Argentynie wpakował się w niezłe gów*o, które zaczynało coraz bardziej śmierdzieć. Najlepszym wyjściem wydała mu się więc ucieczka do Meksyku. Po cichu liczył na pomoc Aidana. W końcu ten prowadził własną kancelarię i jako prawnik cieszący się dobrą opinią mógł chociaż postarać się wywalczyć dla niego wyrok w zawiasach.
Ayaz był na razie zbyt młody, by samodzielnie podejmować dojrzałe decyzje. Nie był jednak tchórzem. Potrzebował jedynie braterskiego wsparcia, by przez to przejść. Wyjechał z Buenos Aires, bo w tamtym momencie przestraszył się. Doskonale wiedział, że ojciec mu nie pomoże. Co więcej, skrytykuje go. I w sumie to Ayaz nawet by się tym zbytnio nie zdziwił, bo sam miał pełną świadomość tego, że nawywijał nie na żarty.

***

– Nie przekonasz mnie, żebym głosowała na tego zwyrodnialca – oświadczyła mężowi Susana Solano. – Już zapomniałeś, co ten człowiek mi zrobił?! – przypomniała ze złością w głosie. – Nie ma nawet mowy! Ja na pewno nie postawię krzyżyka przy jego nazwisku! – krzyknęła stanowczo. – A ty rób co chcesz – dodała już spokojniej, obracając się na pięcie, by wyjść z pokoju.
– Więc na kogo zamierzasz głosować? Na tego młodziana Saverina? – Alfonso tym pytaniem sprawił, że żona zatrzymała się w pół kroku. – Opamiętaj się, kobieto. W ogóle go nie znamy, a jak powszechnie wiadomo Chilijczycy to z natury kłamcy i oszuści. – Właściwie nie wiadomo skąd burmistrz wyciągnął ten ciekawy wniosek. Najprawdopodobniej zmyślił to na poczekaniu tylko po to, by przekonać Susanę do swoich racji. – Po Barosso przynamniej wiemy czego się spodziewać, a po tym cudzoziemcy, czort wie – wyjaśnił, drapiąc się po głowie.
– Rozumiem twoje obawy, Alfonso – rzekła Solano. – Ale zrozum też moje.
– Przecież drugi raz Fernando cię nie zgwałci – stwierdził o wiele za głośno i z niezwykłą pewnością.
– Ciszej. – Kobieta zakryła mężowi usta dłonią. – Chcesz, żeby usłyszała nas Magdalena? – przeraziła się.
– Przepraszam, ale taka jest prawda.
– Owszem, ale moja córka się o tym nie dowie, rozumiesz? – ostrzegła Alfonsa. – Nigdy – podkreśliła rzeczowo i wyszła z pomieszczenia.

***

Jakiś policjant wpuścił ją do gabinetu szeryfa i kazał zaczekać. Po chwili zjawił się stęskniony Diaz.
– Cześć, słonko – powiedział, obejmując Marcelę w pasie od tyłu.
– Powinnam dać ci w twarz, ale się powstrzymam – odparła kobieta zła na policjanta i zgrabnie wyślizgnęła się z jego objęć.
– A co ja takiego zrobiłem? – zdziwił się Pablo.
– Jeszcze się pytasz – prychnęła. – Olałeś mnie wczoraj. Byliśmy umówieni do kina, a ty nie przyszedłeś. Czekałam na ciebie dwie godziny jak idiotka, a ty nawet nie raczyłeś telefonu odebrać.
– Cholera, zapomniałem. – Przymknął oczy i ukrył twarz w dłoniach. – Myślałem, że to dopiero dzisiaj – próbował się tłumaczyć. – Dasz się jakoś przeprosić?
– Może dam, może nie – droczyła się z nim.
– No, nie bądź taka.
– Dobra, wejdź na biurko i zrób striptiz, to może ci wybaczę – rzuciła mu nie lada wyzwanie.
– Żartujesz, prawda? – Diaz uniósł brwi.
– Wyglądam jakbym żartowała? – Marcela zrobiła poważną minę.
– Okej, ale żeby było jasne, robię to tylko dla ciebie – powiedział i wskoczył na biurko.
Duran zaśmiała się, kiedy Pablo zaczął robić wygibasy, równocześnie rozpinając koszulę. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem ktoś nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Lucas Hernandez stanął jak wryty.
– Jezu, znowu? Ja będę miał przez was koszmary w nocy – rzucił bez zastanowienia, po czym położył przyniesione dokumenty na biurko Diaza i wyszedł z jego gabinetu tak szybko, jak się w nim pojawił.
Marcela i Pablo wybuchli gromkim śmiechem, po czym zaczęli się całować.

***

Isabela ukrywała się przed policją od kilku dni. Jak na ironię, schronienia udzielił jej jeden z gliniarzy, a konkretniej Adam Esposito. Prowadził jej sprawę, ale dla własnych korzyści czy nawet zysków, był w stanie ją kryć. Co prawda miał żonę, ale od dawna zdradzał ją z kim popadnie. Jedna kochanka więcej, to tylko większa uciecha dla jego członka. Umieścił więc Iskę w kawalerce, którą wynajmował w tajemnicy przed rodziną.
Quintero była ścigana listem gończym za porzucenie dziecka na wysypisku śmieci, a to poważne oskarżenie. Groziło jej za to nawet 10 lat pozbawienia wolności. Musiała się ukrywać, bo nie miała najmniejszego zamiaru iść do więzienia.
– Załatwiłeś kasę? – zapytała Adama, gdy tylko mężczyzna wszedł do mieszkania z zakupami.
– Potrzebuję jeszcze kilku dni, to nie takie proste zdeponować z banku dwieście tysięcy peso – wyjaśnił policjant.
– Przyśpiesz to jakoś, bo jak mnie znajdą, to po zawodach – odparła poddenerwowana.
– Postaram się, ale to będzie cię kosztować kilkanaście orgazmów pod rząd – uprzedził, przygryzając jej ucho.
– Masz to jak w banku, tygrysie – zgodziła się, po czym oboje udali się do sypialni.

***

Travis codziennie odwiedzał w szpitalu malca, którego znalazł na wysypisku. Bardzo się do niego przywiązał. Na tyle mocno, że nawet nadał chłopcu imię Antolin. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale jakoś dziwnie się czuł, zwracając się do noworodka bezimiennie. Dziś znów go odwiedził.
– Cześć, Antolin – przywitał się z małym szkrabem, gilgając go po brzuszku. Dziecko uśmiechnęło się słodko, unosząc nieporadnie rączkę. – Jak się dzisiaj miewasz, mistrzu? – zapytał, choć doskonale wiedział, że chłopczyk mu nie odpowie. – Wiesz, moja mama też leży w szpitalu tak jak ty, ale jestem pewien, że oboje niedługo wyjdziecie i wszystko się ułoży.
W progu pojawiła się pielęgniarka.
– Powinien pan już iść, to pora karmienia – oznajmiła Dolores, wyciągając butelkę z mlekiem.
– Mogę go nakarmić? – zapytał Travis.
– Panie Mondragón, nie może się pan tak przywiązywać do tego dziecka. Ono niedługo trafi do Pogotowia Opiekuńczego. Dopóki nie odnajdziemy biologicznej matki i ona nie zrzeknie się praw rodzicielskich, nikt nawet nie może go adoptować.
– Wiem, ale co mogę poradzić na to, że on jest taki słodki?
– Dobrze panu radzę. Proszę już iść.
Travis jeszcze przez jakiś czas obserwował zza szyby, jak pielęgniarka karmi Antolina. Później wrócił do domu.

***

Zadzwoniła dzwonkiem i już po chwili drzwi otworzyła jej Ariana.
– Cześć, kochana. – Nadia ucałowała przyjaciółkę w policzek na powitanie i weszła do środka. – Przepraszam, że nie oddzwoniłam, ale wolałam spotkać się z tobą osobiście. Załatwiłam ci tę przepustkę na konferencję prasową – poinformowała pannę Santiago i podała jej plakietkę z napisem VIP. Na tę informację dziewczyna rzuciła się jej na szyję. – Ej, tylko spokojnie – uprzedziła De la Cruz. – Masz tam być grzeczna.
– Obiecuję.
– Zrobisz mi mocnej kawy? – zapytała właścicielka wydawnictwa. – Od rana nie mogę znaleźć sobie miejsca.
– Jasne – odparła Ariana, zmierzając w kierunku kuchni. – A co się dzieje?
– Całowałam się z Conradem – wyznała na jednym tchu.
– Phi, też mi nowość – zaśmiała się dziewczyna.
– Nie rozumiesz. Stanął mi przed oczami Dimitrio – wyjaśniła przyjaciółce.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 16:12:16 05-02-19, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:52:29 05-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 200
Giovanni/Victoria/Javier/Emily

Giovanni Romo był ocalałym. Przeżył reżim Inez Romo swojej macochy co samo w sobie w pewnych kręgach uznawane było za sukces. Tak jak pewna Czerwona królowa skracała swoich poddanych o głowę bez konkretnego powodu tak Inez torturowała i zabijała dla samej przyjemności zabijania. Nieważne czy ktoś był winny zarzucanych czynów,czy też nie, musiał zginąć bo ona tego dnia miała taki kaprys. Krwi przelała wiele więc wielu nie dziwło się, iż nagle odzyskała sumienie i popełniła samobójstwo
To oczywiście było wierutną bzdurą. To czego Inez Romo nie miała to sumienie. Nieważne ile krwi przelała, było jej mało, nieważne czy kazała zamordować swojego pasierba czy córkę, czy męża było jej mało. I to wszystko. Małe i wielkie zbrodnie zemściły się na niej tamtej listopadowej nocy kiedy zapłonęła niczym żywy znicz olipiński. Giovanni kiedy mocno się skupił mógł z łatwością przypomnieć sobie jej krzyk i zapach palonej skóry. Na niektóre rzeczy warto było czekać, przemknęło mu przez myśl kiedy odchylił się w czarnym fotelu z zamyśloną miną wpatrując w leżące dokumenty. Powinien zająć się budżetem, przejrzeć projekty obywatelskie, ale zamiast tego zerkał na stojące na biurku fotografię żony i córeczki.
To zaskakujące jak ułożyło mu się życie. Gdyby ktoś dwudziestoczteroletniemu Giovaniemu powiedział, że będzie mężem i ojcem zapewne parsknął by śmiechem. Nie wierzył przecież w monogamię a od dziesięciu lat kochał i pożądał tylko jedną kobietę. Zbliżała się jak siódma rocznica ślubu i z tej okazji chciał podarować jej coś wyjątkowego. Kwiaty i kolacja jednak chciał dorzucić do tego coś jeszcze.
— Giovanni — do jego gabinetu wszedł burmistrz Adrian Garza. — Mam problem. Chodzi o Barosso — powiedział bez zbędnych wstępów. — Znowu dzwonił szef jego kampanii wyborczej a mnie kończą się wymówki — starszy mężczyzna westchnął głośno. — Tłumaczyłem temu facetowi, że nie zamierzam nikogo popierać w wyborach regionalnych, sam muszę skupić się na wyborach tutaj w Monterrey,ale widać Barosso źle znosi odmowę, albo nie rozumie po hiszpańsku.
— Chcesz żebym się tym zajął? — zapytał Romo. Szef kampanii telefonował nie tylko do obecnie urzędującego burmistrza.
— Tak, po prostu powiedz mu, że nie zamierzamy wtrącać się ani popierać żadnego z kandydatów — urwał a komórka Giovanniego rozdzwoniła się. Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi. — Odbierz to wszystko.
— Romo — odebrał używając oficjalnego tonu.
— Dyrektorka Raztik ze szkoły podstawowej świętej Brygidy — przedstawiła się kobieta — Mamy problem z Sofią — wyjaśniła cel swojego telefonu. — Proszę przyjechać po córkę.
— Oczywiście.
Sofia Anna Romo była uroczym słodkim dzieckiem, dopóki nie zaczęła pakować się w kłopoty. Giovanni zawsze powtarzał żonie że szkoła podstawowa świętej Brygidy nie jest dla niej. Sofia była zbyt energiczna i radosna aby pakować ją do tej placówki jednak żona uparła się. Gio wiedział iż jego córeczka nie znosi sztywnych ram. Zupełnie jak tatuś. Parkując przed szkołą zastanawiał się co nabroiła tym razem.
Sofia siedziała przed gabinetem dyrektorki machając nogami. Podniosła do góry Giovanni z trudem powstrzymał uśmiech i zachował powagę. We włosach miała długie nitki makaronu a na białej bluzce od mundurka wielką brązową plamę. Spuściła głowę spoglądając na czubki swoich butów.
— Hej — przyklękną przy krześle na którym siedziała. — Telefon od pani dyrektor ma związek z makaronem w twoich włosach? — zapytał ją łagodnym tonem.
Pokiwała głową.
— To nie moja wina — powiedziała niepewnie podnosząc na niego swój wzrok.
— Porozmawiamy w domu — powiedział wyciągając nitkę białego makaronu z jej włosów.
—Panie Romo — sekretarka otworzyła drzwi prowadzące do gabinetu dyrektorki — Pani dyrektor pana przyjmie — gestem zaprosiła go do środka.
— Zaczekaj tutaj — wyprostował się i przez krótką chwilę przyglądał się córeczce. Po chwili pocałował ją w czoło i wszedł do środka.
— Proszę usiąść — powiedziała dyrektorka władczym ruchem dłoni wskazując mu niewygodne krzesło. — Znowu się spotykamy. Otóż pańska córka wywołała bójkę na stołówce. Rzuciła jedzeniem w kolegę.
— który jak zauważyłem nie pozostał jej dłużny — odparł.
— Dzieci urządziły sobie bitwę na jedzenie panie Romo, którą zapoczątkowała pańska córka. Przymykałam oczy na jej wcześniejsze wybryki, ale ten chłopiec.
— Pewnie to syn kogoś wyżej postawionego niż ja — wszedł jej w słowo Romo, który był coraz bardziej wściekły. — Zapytała pani ją dlaczego to zrobiła?
— Sofia twierdzi że ją sprowokowano.
— Zapewne tak było. Sofia nie rzuca jedzeniem w kolegów. Wie że nie wolno.
— Tak jak wie że nie wolno bić kogoś podręcznikiem do matematyki po głowie? — zapytała — albo ma świadomość iż kopanie jest złe? Ta dziewczynka używa przemocy jak wymówki zupełnie jak — urwała
— jak jej ojciec. Proszę śmiało dokończyć zdanie przecież nie zabije pani za to — powiedział.
— Jako pedagog uważam że powinni państwo rozważyć swoje opcje. Są specjalne szkoły dla dzieci takich jak Sofia.
— Specjalne szkoły? Moja córka nie jest dzieckiem specjalnej troski! Jest normalną sześciolatką, rozrabia jak każde dziecko.
— Sofia zostaje zawieszona do końca miesiąca a ja radze poważnie zastanowić się nad zmianą placówki, która będzie bardziej odpowiadać jej potrzebom.
Usta Gio zacisnęły się w wąską kreskę. Wstał powoli i wyszedł bez pożegnania.
— Gloriano — zwrócił się bezpośrednio do sekretarki — przygotuj wszelkie dokumenty jakie macie na temat mojej córki i wypiszcie ją z listy uczniów.
Kobieta była zaskoczona, ale przytaknęła głową. Giovanni usiadł w fotelu dla interesantów dając jej tym samym znać że zaczeka na odpowiednie dokumenty. Dziesięć minut później podpisał odpowiednie dokumenty i wyszedł. Sofia czekała na niego na korytarzu.
— Pójdziemy teraz do twojej szafki — powiedział spokojnie —i weźmiesz swoje rzeczy.
Dwadzieścia minut później zatrzymali się przed domem. Giovanni już z samochodu zadzwonił do sekretarki że nie pojawi się dziś w pracy. Do żony zadzwoni z domu, zadecydował. Wyszedł z samochodu i otworzył drzwi Sofii. Dziewczynka popatrzyła na niego pełnymi łez oczami. Była tylko małą dziewczynką. Wziął ją w ramiona i przytulił, chlipała kiedy niósł ją do domu.

***
Sofia Romo została wykąpana i przebrana w suche czyste ubranie. Sześcioletnia dziewczynka po wyjściu z łazienki nie opuszczała ramion swojego taty, który nawet podczas obierania ziemniaków na frytki trzymał ją na kolanach. Sofia co jakiś czas uderzała go stopą w kolano.
— Tato — odezwała się po krótkiej chwili ciszy — wyślecie mnie do szkoły specjalnej?
— Co? Skąd taki pomysł przyszedł ci do głowy.
— Pani dyrektor powiedziała że z moim zachowaniem powinnam pójść do szkoły gdzie są takie niegrzeczne dzieci jak ja.
— Kochanie oczywiście że nie pójdziesz do szkoły specjalnej — zapewnił córeczkę odkładając obranego ziemniaka do miski, którą trzymała na kolanach. — Znajdziemy ci lepszą szkołę — powiedział wargami dotykając jej policzka. — Obiecuje.
— Ciągnął mnie za włosy — powiedziała — Mówiłam mu żeby przestał, użyłam dyplomacji jak rodziłeś bo przemoc jest zła, ale on nie przestał więc dostał pulpetem w twarz. Skąd mogłam wiedzieć, że inni uznają że to świetna zabawa, bo obiad był paskudny? — zapytała go odwracając do tyłu głowę. Spojrzała na niego z minką niewiniątka.
I właśnie w takich chwilach najtrudniej było zachować mu powagę surowego ojca, kiedy spoglądała na niego dużymi niebieskimi oczami swojej matki.
— Poza tym rzucenie kogoś pulpetem to nie przemoc — stwierdziła zaskakując z jego kolan. Podeszła do zlewu i wstawiła tam miskę. —Powiesz mamie? — zapytała go.
Giovanni wstał odkręcając kran aby umyć i pokroić ziemniaki.
— Tak, porozmawiam z nią wieczorem.
— Tato — zaczęła Sofia — kiedy będzie szukać nowej szkoły to proszę abyście znaleźli taką żeby jedzenie na stołówce było lepsze, bo to jest paskudne i dzieci po nim chorują.
— Chorują? — zainteresował się Gio.
— Chorują — potwierdziła dziewczynka z powagą kiwając głową. — Chloe się pochorowała tak bardzo, że spędziła całą długą przerwę w toalecie. Ja wtedy nie jadałam tej pomidorowej bo strasznie śmierdziała.
— Interesujące — wymamrotał pod nosem blondyn płucząc ziemniaki.
— Bardzo, zwiążesz mi warkocz? — zapytała go — Mógłbyś nauczyć się robić warkocz francuski.
— Poszukaj instrukcji — odpowiedział — ja pokroję ziemniaki. — zaczekał aż Sofia zniknie w salonie poszukując na youtube filmiki jak zrobić francuski warkocz Giovanni znalazł w szufladzie notes gdzie Helena trzymała numery telefonów do rodziców dzieciaków z rocznika Sofii. Odnalazł odpowiedni numer i wstukał go do telefonu. Bez wahania nacisnął zieloną słuchawkę.
Pół godziny później odkrył kilka nieprawidłowości w prowadzeniu placówki przez panią dyrektor, jednak kontrolą niech zajmie się kuratorium oświaty, on musiał nauczyć się pleść francuski warkocz. Cały proces oczywiście był dużo łatwiejszy do wykonania na ekranie telewizora niż w rzeczywistości. Fryzura wyszła mu nawet przyzwoicie, była trochę krzywa jednak praktyka czyni przecież mistrza.
Helena zaczekała aż partner zaparkuje auto przed domem, dopiero wtedy spojrzała w tamtą stronę. Zaciśnięte na pasku od torby palce rozluźniły się.
— Wszystko w porządku? — zapytał Alvaro Smith spoglądając na swoją partnerkę.
— Mówiłam ci, że nic mi nie jest — powiedziała mimowolnie zaczęła bawić się paskiem od torebki.
— Nie wyglądasz jak by było ok — stwierdził powoli kładąc dłoń na jej rękach. — Nie miałem wyjścia.
— Wiem — wydusiła przez ściśnięte gardło. — albo ty, albo on. — pokiwała głową jednak to wcale nie poprawiło jej nastroju. Nie zamierzała jednak się rozkleić, zbyt długo pracowała na swoją pozycję w policji aby rozpłakać się z powodu śmierci gwałciciela. — Kiedy odzyskasz odznakę? — zapytała go.
— Pewnie po weekendzie. Kilka przesłuchań przez dupków z Wewnętrznego i po kłopocie — posłał jej uśmiech. — Zmykaj do domu — powiedział — ktoś już na ciebie czeka.
Helena przekręciła głowę spoglądając na męża stojącego w drzwiach.
— Do poniedziałku — powiedziała do Alvara. — I jeszcze raz dziękuje. — wyszła z auta i przeszła na drugą stronę ulicy. Giovanni chwycił ją delikatnie za nadgarstek.
— Ciężki dzień? — zapytał a ona jedynie pokiwała głową przytulając się do niego.
— Ty i Sofia macie dziś przytulaśny nastrój — stwierdził wargami dotykając jej wilgotnych włosów.
— Też miała kiepski dzień? — zapytała męża.
— Porozmawiamy jak mała zaśnie — powiedział tylko wprowadzając ją do środka. — Gramy w pędzące żółwie przyłączysz się?
— Tak, bardzo chętnie.

***

W czwartkowy poranek zaliczyła pięciokilometrowy bieg z psem u boku. Hermes jakby wyczuwając jej napięcie. Zignorował inne wyprowadzane tego ranka na spacer psy i nawet przebiegająca gdzieś wiewiórka nie zwróciła jego uwagi. Dotrzymał jej kroku i była mu za to wdzięczna.
Przemówienie napisane, Victoria znała je na pamięć. Nie musiała się go oczywiście uczyć jednak czytała je tyle razy w kółko i w kółko zastanawiając się czy niczego nie pominęła, że zapamiętała jej bezbłędnie. Wiedziała nawet gdzie robić pauzy nie z powodu przecinków czy kropek, ale dla lepszego efektu. Wypuściła ze świstem powietrze zatrzymując się przed swoją kamienicą. Hermes otarł się o jej łydki. Pociągnęła lekko smycz i przeszła na drugą stronę ulicy. Z kieszeni bluzy wyciągnęła klucz i wsunęła go do zamka. Hermes, który kręcił się obok zawarczał głośno. Victoria odwróciła do tyłu głowę spoglądając na czarne auto zaparkowane jakieś dwa metry od miejsca w, którym stała. Pokręciła w rozbawieniu głową.
— Nie warto Hermes — powiedziała beztroskim tonem. — nie warto — powtórzyła kiedy pies szarpnął się do przodu — zignoruj to tylko Barosso — otworzyła drzwi i pociągnęła pasa do środka. Była aż tak niebezpieczna, że Barosso kazał ją śledzić?. Weszła do mieszkania odpinając smycz Hermesowi, który pobiegł do kuchni.
— Ten czarny SUV to Barosso? — zapytał ją na powitanie Javier. — Nie podoba mi się to — dodał napełniając psią miskę wodą. — Próbuje cię zastraszyć. Nas oboje.
— Wiem — odpowiedziała pociągając łyk wody prosto z butelki — ale to dobrze.
— To nie jest ani trochę dobrze Dzwoneczku — wtrącił się Reverte — to niebezpieczny człowiek, może i nogi mu się palą, ale to nadal Barosso.
— Mówi się grunt pod nogami — poprawiła go siadając na wysokim stołku. Hermes podszedł do niej i położył jej łeb na kolanach. — To oznacza, że się boi.
— Ciekawe czego? — zapytał żonę Javier — przecież nie wskażesz go paluszkiem — stwierdził otwierając lodówkę. Wyciągnął z wytłaczankę jajek, ser mozzarella i masło. — Bo nie zamierzasz wskazać go paluszkiem? — zapytał kiedy Victoria milczała. — Kotku.
— Oczywiście, że nie zamierzam nie jestem głupia. Boi się, że powiem o porwaniu o, którym nawet nie wspominam.
— Sądzę, że bardziej boi się że powiesz że romansował z Inez — podał jej kubek z kawą. — o czym też nie mówisz. Jako twój małżonek mógłbym ci zabronić występowania na tej konferencji, ale jako twoja bratnia dusza powiem że te jaja skopiemy mu razem.
Victoria zsunęła się z krzesła i podeszła do niego. Przytuliła się do Reverte.
— Kocham cię — powiedziała
— Ja ciebie też kocham — odpowiedział bez wahania.
Victoria dwadzieścia minut później stała pod prysznicem usiłując pozbierać myśli. Fernando Barosso kazał ją śledzić tylko pytanie; po co? Chciał napędzić jej stracha? Czy naprawdę aż tak się bał tego co powie? Przecież nie wskaże go palcem aż tak głupia nie jest. Dzwonek do drzwi uświadomił jej iż fryzjerka i makijażysta już tutaj są. Z westchnieniem zakręciła kurek z wodą i owinęła się ręcznikiem.
O jedenastej dwadzieścia była uczesana i pomalowana lecz czarna ołówkowa spódnica i biała bluzka. Skrzywiła się z niesmakiem.
— Wyglądam jak
— nauczycielka przed apelem — zasugerowała jej Emily. Victoria odwróciła do tyłu głowę spoglądając na zaskoczoną agentkę. — pomyślałam, że przyda ci się moralne wsparcie i modowe — wręczyła jej pokrowiec. — W czerwonej będziesz wyglądać na zbyt pewną siebie, w czarnej jak na pogrzebie a w tym wyglądasz jak nauczycielka na apelu znalazłam coś pomiędzy świętą o grzesznicą — Victoria otworzyła pokrowiec wpatrując się w [link widoczny dla zalogowanych] — i powiedzmy sobie szczerze masz idealną figurę do takich wdzianek.
— Dziękuje, nie musiałaś
— Wiem, ale chciałam. Vicky nie chodzi o to w czym staniesz przed kamerami ale o to jak to zrobisz. Wiem jak to jest kiedy okoliczności zmuszają cię do opowiedzenia o twoich największych traumach. One cię nie osłabiły wręcz przeciwnie, nie jesteś już małą przerażoną dziewczynką, która boi się własnego cienia. Jesteś piękną, inteligentną dorosłą kobietą, która chcę mu skopać jaja — Victoria parsknęła śmiechem. — Wyprostuj plecy, uśmiechnij się i patrz mu prosto w oczy. Konferencja prasowa to gra pozorów i to nie ty masz się denerwować tylko on. Acha i jeśli masz jakaś biżuterię po mamię załóż ją. Ze szkatułki wybrała [link widoczny dla zalogowanych] Miał nie tylko wartość sentymentalną, ale także Gwen miała go na sobie w tamten dzień kiedy zostały porwane. Barosso oddał jej naszyjnik w dniu pogrzebu matki.
— Dziękuje Emily.
Wybiła godzina trzynasta. Victoria zapowiedziana przez męża uśmiechnęła się do ,męża , który delikatnie pocałował ją w policzek. Blondynka podeszła do pulpitu opierając na nim dłonie. Odnalazła wzrokiem Emily, obok, której siedział Barosso. Wśród tłumu gości ku własnemu zaskoczeniu dostrzegła Arianę, obok której siedziała Nadia a obok Nadii siedziała Ingrid z dyktafonem w dłoni.
— Dzień dobry — przywitała się — Zapewne wszystkich was zastanawia wybór miejsca — urwała a Emily posłała jej pokrzepiający uśmiech — Przeklęta ziemia Rodriguezów. Miejsce o, którym krążą miejskie legendy. Ziemia nad, którą od lat ciąży wyimaginowana klątwa — urwała — Nie zawsze jednak tak było. W miejscu w, którym teraz stoję kiedyś była weranda z huśt6awką. Pamiętam leżące na niej niebieskie i białe poduchy. Lubiłam wstawać przed świtem, siadać i obserwować wschód słońca, zazwyczaj towarzyszył mi tata. Przynosił kakao — zaciśnięte na pulpicie palce rozluźniły się. — nie zawsze był Rzeźnikiem z El Paso — tłum dziennikarzy zaczął spoglądać na siebie z niedowierzaniem. Szeptali między sobą. — Kiedyś Mario Rodriguez był po prostu moim tatą. — zamilkła jak radził Fabrcio aby tłum zebrany na konferencji oswoił się z przedstawioną informacją. — Fausto Guerra powiedział mi kiedyś „że nie da się budować przyszłości na kłamstwie. Przyszłość buduje się na zgliszczach przeszłości” Teraz wiem że miał rację, zbyt długo milczałam o tym kim jestem. Udawałam, że nie słyszę za swoimi plecami szeptów, nie rozumiem dlaczego dzieci nazywają mnie „kukułką” Od zawsze wiedziałam to kim jestem. W dniu, którym zamknięto mnie w piwnicy z niewiele starszym chłopcem, który czytał mi na głos Herrego Pottera. Elena Rodriguez zawsze była , jest i będzie częścią mojego życia.
Zastanawiacie się dlaczego mówię o tym teraz. Po tylu latach, ludzie przecież nie mają, aż tak długiej pamięci, no cóż niektórzy mają. Zdecydowałam się stanąć przed wami i wyciągnąć z szafy od lat zamknięte trupy gdyż nie mogę pozwolić aby moja przeszłość zbombardowała kampanię wyborczą Conrado. Nie chcę aby jego przeciwnik wykorzystał moją własną przeszłość przeciwko nam. Jako patronka nad kampanią wyborcza wiem iż moje drzewo genealogiczne niczego nie ułatwia wręcz przeciwnie wszystko dodatkowo komplikuje.
Moja przeszłość to smakowity kąsek dla politycznego przeciwnika Conrado. Fernando Barosso, którego zapewne otoczycie aby wyraził swoją opnie na temat tej całej sytuacji zapewne stwierdzi iż „Conrado Severin to żaden przeciwnik w końcu jego patronką jest kobieta, której przeszłość jest delikatnie mówiąc nieciekawe. Ojcem był Rzeźnik z El Pablo, matką Inez Romo a o niej słyszał, każdy mieszkaniec Meksyku . Z takim zapleczem politycznym wyborów wygrać się po prostu nie da” No cóż w dniu ogłoszenia wyborów, żeby się nie zdziwił. Usłyszycie że moja szczerość to polityczne samobójstwo Conrado jednak to jedna z wielu cech, które w nim cenię — odwróciła do tylu głowę spoglądając na Conrado, który skinął jej z uśmiechem głową.
— Felipe Diaz przez wiele lat był filarem tutejszej społeczności. Filantrop, człowiek do rany przyłóż — zironizowała — uroczy starszy pan, który pod ta grą pozorów skrywał swoją prawdziwą twarz. Felipe Diaz był filantropem, pomagał dzieciom z różnych rodzin jednak nie ma nic za darmo. Mrok mojego dziadka nie polegał wcale na tym , iż kierował on zorganizowaną grupą przestępczą jego mrokiem były jego skłonności — urwała ponownie spoglądając na Emily — był pedofilem — zamilkła bo szum głosów był głośniejszy niż wcześniej. Błyskały flesze. — Felipe Diaz był pedofilem — powtórzyła a tłum umilkł. Tak jak przewidział Fabrcio zapadła cisza. — Nigdy nie poznamy dokładnej liczby jego ofiar. Nie zebraliśmy się tutaj jednak, aby wytykać ich palcami czy podważać wiarygodność zebranych dowodów.
Nie będę szykanować ofiar, stwierdzać, iż ich trauma jest kłamstwem wyssanym z palca. Te dorosłe już dzieci zasłużyły przede wszystkim na spokój. Dam im jednak coś w zamian. Fundację.
Broken Wings fundacja, która dla wszystkich ofiar przemocy niezależnie od wieku, płci czy narodowości stanie się azylem nad którym wspólnie z Conrado będziemy sprawować pieczę. Będzie bezpieczną przystanią dla tych którzy będą chcieli się schronić, porozmawiać.
Broken Wings to nie jest chwilowy kaprys żony bogatego męża, ani patronki kandydata na burmistrza, który chcę zyskać kilka punktów procentowych nad swoim przeciwnikiem Broken Wings to fundacja budowana na zgliszczach przeszłości mojej rodziny. Ja jak ofiary mojego ojca także ocalałam, przeżyłam chociaż niewielu było gotowych poświęcić swoje życie dla mojego bezpieczeństwa. Moja mama. Ta jedyna i prawdziwa Gwen Diaz dała mi dom, który sądziłam, że straciłam bezpowrotnie. Dzięki niej odzyskałam poczucie bezpieczeństwa. Odzyskałam rodzinę jednak jednej osoby nie mogła mi oddać. Victor — palce Vicky zacisnęły się na mównicy — Miałam osiem lat kiedy Inez utopiła go w wannie na moich oczach. Był tylko dzieckiem, chorym i ufnym dla niej i jej kochanka był jedynie przeszkodą do osiągnięcia celu — Fernando Barosso wyprostował się jak struna spoglądając na Victorię z niedowierzaniem — no cóż wada tego domu były wyjątkowo cienkie ściany — i w tej chwili pozwoliła sobie na jeden krótki uśmiech w jego kierunku. — Pożar domu miał mnie zabić a piwnica w której mnie zamknięto zniszczyć, ale nadal tutaj jestem i nie będę dłużej milczeć. Strach zbyt długo trzymał mnie w swoich szponach. Fundacja będzie istnieć niezależnie od tego kto wygra wybory. Nie jest to pusta obietnica czy też kaprys. Fundacja powstaje po to, aby oddać ocalałym głos. Ludzie mają prawo mówić o swoich traumach bez strachu, że ktoś wykorzysta to przeciwko nim, bez obaw, że zostaną wyśmiani i odprawieni z kwitkiem. Tutaj będzie można mówić a jeśli kogoś najdzie ochota będzie mógł nawet krzyczeć. Bez strachu.
I w tym momencie przemówienie Fabrcia kończyło się miała oddać głos Conrado jednak odezwała się po krótkiej chwili ciszy.
— Mieszkańcy Valle de Sombras zapewne zastanawiają się dlaczego popieram obcego, outsidera i w dodatku Chilijczyka a nie miejscowego biznesmena, który udzielał rad wychowawczych Inez, biorąc pod uwagę jak skończyła to nie były zbyt dobre. — westchnęła teatralnie — Po pierwsze go nie lubię — wzruszyła ramionami kiedy kilka osób autentycznie roześmiało się nawet sama Victoria nie mogła się powstrzymać. — A tym bardziej mu nie ufam. W moich oczach na zawsze pozostaje człowiekiem, który zawsze ma ukryty cel, który wykorzystuje i żeruje na słabościach innych. Conrado jest obcy i tak niewiele o nim wiemy jednak jemu zależy przede wszystkim na ludziach. I tak może i jestem córką seryjnego mordercy, wnuczką pedofila a moją matką była kobieta, której imienia nie warto wspominać. Tak byli potworami jednak za nim ktoś kogoś nazwie potworem to radzę jedno — teraz spojrzała na Fernando i uśmiechnęła się gorzko — spójrz w lustro — urwała — Dziękuje nie mam nic do dodania. Conrado — odsunęła się od pulpitu przepuszczając go do przodu. Mężczyzna objął ją i szepnął jej w ucho.
— Brawo kopnęłaś go w jaja — szepnął jej do ucha a Victoria uśmiechnęła się szeroko. — Dzień dobry podszedł do pulpitu — powiem krótko Victorio sądzę, że wolisz to imię obiecuje zrobić wszystko aby nie zawieźć twojego zaufania i gratuluje odwagi. Dziękujemy państwu za uwagę i zapraszam do wbudowania kamienia węgielnego pod mury fundacji będę miał zaszczyt machać łopatą — odsunął się od pulpitu i podszedł do Victorii obejmując ją w pasie pomógł jej zejść ze sceny.
— Javier — Vicky odwróciła do tyłu głowę dostrzegając swojego męża — Czemu idziesz z tyłu?
— Jak to dlaczego? Król zawsze kroczy za królową dwa kroki z tyłu — jego uwaga rozbawiła kilku bliżej znajdujących się dziennikarzy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:21:47 06-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 201

ARIANA/ CONRADO


Ariana wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Wiedziała, że Nadia i Conrado mają się ku sobie i choć de la Cruz wciąż się tego przed nią wypierała, żywiła do Saverina większe uczucia. Nie rozumiała jednak, skąd nagle w tym wszystkim pojawił się Dimitrio.
– Co masz na myśli? To on żyje? Znów swingował własną śmierć?! – Ariana w głowie miała najdziwniejsze scenariusze.
– Nie, głupolu! – De la Cruz skrzywiła się lekko, po czym opadła na kanapę w mieszkaniu przyjaciółki i ukryła twarz w dłoniach. – Po prostu stanął mi przed oczami.
– Całowałaś się z Conradem, widząc swojego zmarłego męża?
– Przestałam się z nim całować, kiedy zobaczyłam mojego zmarłego męża – sprostowała Nadia, czując, że to bardzo ważne.
– Rozumiem. – Santiago pokiwała głową, choć nie było to do końca zgodne z prawdą. Zaparzyła przyjaciółce mocną kawę i już po chwili przysiadła koło niej na kanapie.
– Nie wiem, co mi jest. W jednej chwili jestem z tym wspaniałym facetem, praktycznie sama się na niego rzucam i mówię mu, że ma się dać ponieść chwili…
– Momencik. – Ariana uniosła do góry dłoń, przerywając wdowie po Dimim. – Naprawdę to zrobiłaś?
– No – przyznała lekko zawstydzona. – Skup się Ari! – Nadia klasnęła przyjaciółce dłońmi przed oczami, by ta wysłuchała wszystkiego, co ma do powiedzenia. – A w następnej chwili widzę Dimiego.
– I co zrobiłaś?
– Powiedziałam, że muszę już iść i wyszłam.
– A co on na to? – Ariana upiła łyk swojej herbaty zainteresowana tą historią. Czuła się trochę jak przyjaciółka głównej bohaterki komedii romantycznej. Nie umiała udzielać miłosnych rad, ale musiała jakoś pomóc Nadii.
– Nie zdążył nic powiedzieć. Boże, pewnie myśli, że jestem pomylona. – Nadia zerknęła na wyświetlacz komórki, spodziewając się zobaczyć jakąś wiadomość od Conrada. Nie było jednak żadnych nieodebranych połączeń ani esemesów. – A to sukinsyn!
– Co się stało? – Ariana wykręciła szyję, by dostrzec coś na telefonie Nadii.
– Nawet nie zadzwonił!
– Wydajesz się być tym przejęta. – Santiago lekko zachichotała. – Z jednej strony głupio ci i zastanawiasz się, co on o tobie pomyśli, a z drugiej jesteś zła, że w ogóle się nie odezwał. Ty chyba naprawdę wpadłaś jak śliwka w kompot. Spokojnie, na pewno chce dać ci trochę czasu. Lepiej powiedz, jak to się stało, że przed oczami miałaś Dimiego.
– Nie mam pojęcia. – De la Cruz wzruszyła ramionami, czując lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie zmarłego męża. – Był moim mężem. Mieliśmy swoje problemy, ale jednak go kochałam. Kiedyś.
– Więc całując Conrada poczułaś się jakbyś go zdradzała?
– Raczej jakbym zdradzała pamięć o nim. Jakby jego duch mówił mi, że robię coś nieprzyzwoitego.
– Jesteś dorosła, masz prawo ułożyć sobie życie na nowo z kimkolwiek chcesz. Nie jesteś babką, której ludzie mówią, jak ma postępować. Sama zapracowałaś na siebie, jesteś panią własnego losu. Nie myśl o tym, co ludzie powiedzą. Najważniejsze jest to, co ty sama czujesz.
– Wiem o tym, ale jednak… – Nadia westchnęła ciężko. – Conrado ma narzeczoną. Jest kontrkandydatem mojego byłego teścia i w dodatku moim wspólnikiem. No i chyba nie do końca jest mną zainteresowany. Wiesz, ze spędziłam u niego noc?
– Spałaś z nim?! – krzyknęła Ariana, a gołąb, który przysiadł na parapecie, odleciał z łopotem skrzydeł przestraszony.
– Nie! Zabrał mnie do siebie do domu, bo byłam kompletnie pijana i zgubiłam klucze, ale nic się nie wydarzyło.
– Całe szczęście – skwitowała Ariana, a widząc zmarszczone czoło koleżanki, wyjaśniła: – To znaczy, że jest dobrze wychowany. Skoro byłaś pijana to nie myślałaś trzeźwo, na pewno zrobiłabyś coś, czego później byś żałowała. Nie wykorzystał twojej słabości, a to dobrze o nim świadczy.
– A co to świadczy o mnie?
– Że jesteś samotną kobietą, która potrzebuje miłości. – Ariana przypatrzyła się przyjaciółce z bliska. – Zapomniałam pytać, jak spotkanie z Santiagiem?
Nadia posłała jej spojrzenie, które znaczyło, że niezbyt dobrze, więc nie chciała drążyć tematu. Posiedziały jeszcze przez jakiś czas, plotkując i użalając się nad facetami, po czym udały się na konferencję prasową, podczas której Viktoria dała czadu. Zmyła Fernandowi Barosso obleśny uśmieszek z twarzy.
– Byłaś naprawdę dzielna – pogratulowała Vicky Ariana, całując ją w policzek i uśmiechając się promiennie. Znała historię przyjaciółki i wiedziała, że nie było jej łatwo o tym wszystkim mówić, ale tak należało zrobić. – Ta fundacja to strzał w dziesiątkę.
– Tak, Broken Wings to moje dziecko z Conradem. – Vicky również się uśmiechnęła, witając się także z Nadią.
– Opanuj się kobieto, twój mąż za tobą stoi. – Javier udał oburzonego i złapał się za serce, jakby jego żona właśnie potwornie go zraniła. Vicky przytuliła się do niego. – Będziemy się już zbierać, musimy przygotować wszystko na otwarcie restauracji, a niedługo zostaniemy ponownie osaczeni przez dziennikarzy.
– Dzięki, że przyszłyście. – Vicky pożegnała się, machając do nich ręką i kiwając głową Emily i Fabriciowi, którzy stali nieopodal z Conradem.
– Nadciąga huragan – mruknęła Nadia do Ariany, kiedy w stronę Saverina podszedł Fernando w towarzystwie ochroniarza.
Razem obserwowały tę scenę z daleka, nie chcąc przeszkadzać zainteresowanym.
– Inspirująca przemowa. Daje wiele do myślenia – powiedział Fernando, omiatając wzrokiem trójkę zebranych.
– Viktoria ma gadane, trzeba jej to oddać. – Na twarzy Fabricio pojawił się lekki grymas zadowolenia.
– To prawda. – Fernando uśmiechnął się, choć oczy ukryte za przyciemnianymi okularami pozostały bez wyrazu. – Inspiruje wiele młodych kobiet. Uważają ją za swój wzór. Taka młoda, a tyle osiągnęła. W dodatku przeszła w życiu niemałe piekło. Nie miałem pojęcia o Felipe. Jak się z tym czujesz, Conrado? Był w końcu twoim patronem.
Saverin zacisnął zęby, kątem oka dostrzegając jeszcze dziennikarzy, chciwie łowiących każde ich słowo. Fernando celowo pochwalił Viktorię, by wyjść z twarzą w oczach wyborców, pomimo tego, co o nim powiedziała podczas swojego przemówienia. Teraz celował w Conrada, który był pewny, że wiadomość o tym, że Diaz był starym zwyrodnialcem nie przejedzie bez echa i odbije się na nim w ten czy inny sposób.
– Każdy ma jakąś przeszłość, Fernando – odpowiedział ze stoickim spokojem, wpatrując się w tę znienawidzoną od tylu lat twarz. – To tylko kwestia czasu, kiedy wyjdzie ona na jaw. Wierzę w sprawiedliwość i to, że każdy ją kiedyś otrzyma.
Fernando uśmiechnął się lekko, po czym ukłonił się Emily i Fabriciowi, a nawet wyciągnął rękę w stronę Conrada, który uścisnął ją pewnie. Zapewne w jutrzejszym wydaniu gazety zdjęcie wrogów politycznych znajdzie się zaraz obok przemawiającej Viktorii Reverte.
– Oślizgły gad – mruknął Fabricio pod nosem, uśmiechając się jednak, bo fotografowie nadal robili zdjęcia. – Teraz zgrywa dobrego wujaszka.
– To dobrze, to znaczy, że się boi. – Emily złapała męża pod rękę, czując dumę z Viktorii.
– Fernando dobrze wie, jak grać w polityczne gierki. Obojętnie, co uważa o Viktorii, będzie teraz starał się pokazać, że to ja ją wykorzystuję. – Conrado był lekko spięty całą tą sytuacją.
Jego przypuszczenia okazały się prawdą. W drodze do domu obejrzał na smartfonie skrót w wiadomościach, w którym przedstawione zostały najważniejsze momenty konferencji prasowej, a także krótki wywiad z Fernandem Barosso, który, zapytany o to, co sądzi o przemowie Viktorii i jej sugestii, że Conrado będzie lepszym burmistrzem, odpowiedział z szokiem wymalowanym na pomarszczonej twarzy:
– Jestem wstrząśnięty tym, co pani Reverte nam opowiedziała. Szczerze jej współczuję. Dziwię się jednak, że zdecydowała się popierać takiego człowieka jak Saverin. Szanowałem go jako mojego kontrkandydata, jednak teraz jestem głęboko rozczarowany. Jestem pewien, że pan Saverin doskonale zdawał sobie sprawę z upodobań Felipe Diaza, a jednak obrał go sobie jako swojego patrona, przymykając oko na jego obrzydliwe zbrodnie i kierując się przede wszystkim osobistymi pobudkami. Pani Reverte pokusiła się o stwierdzenie, że Conradowi zależy na ludziach, ale według mnie fundacja, która ma rzekomo pomóc ludziom o „podciętych skrzydłach”, jak to pięknie zostało podkreślone w nazwie, w rzeczywistości jest lichą próbą uśpienia własnego sumienia.
– Więc uważa pan, że Conrado Saverin współpracował z Diazem, wiedząc o jego skłonnościach? – zapytała dziennikarka, podstawiając Fernandowi mikrofon pod nos.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – to człowiek, który dokonał zapewne dogłębnego rekonesansu, zanim przyjechał do miasteczka. Jest bystry, przyznaję. Zdziwiłbym się, gdyby o tym nie wiedział. A jednak zbagatelizował to. Zakrawa to na hipokryzję – człowiek, który w swoim programie wyborczym wciąż podkreśla, że dzieci i młodzież są naszą przyszłością, ktoś, kto buduje swój wizerunek jako ojciec chrzestny miejscowej młodzieży, był w rzeczywistości przyjacielem pedofila. Może sam nie posiada takich skłonności, ale wiedza na ten temat i brak zgłoszenia tego władzom czyni go tak samo winnym. Jako obywatel Valle de Sombras, a przede wszystkim jako człowiek ze skrupułami, jestem zwyczajnie obrzydzony tego typu zachowaniem i jestem pewien, że wielu mieszkańców miasteczka myśli podobnie. Jak mamy oddać władzę w ręce kogoś kto jest tak obłudny?
Conrado wyłączył transmisję, przecierając zmęczone oczy.
– Miałam rację – odezwała się Emily z przedniego siedzenia pasażera. Fabricio siedział za kierownicą. – Mówiłam ci, że Barosso wykorzysta to przeciwko tobie.
– Niech wykorzystuje. Nie ma niczego innego do zaoferowania żądnym sensacji dziennikarskim hienom. Nie może przecież powiedzieć, że to on sam przyczynił się do losu Viktorii i że jest w pewnym sensie odpowiedzialny za jej tragedię. Lepiej, żeby skupił się na mnie.
– Kierując pod twoim adresem takie oskarżenia? – Fabricio zerknął na Conrada w lusterku wstecznym. – Wiesz, że możemy go oskarżyć o pomówienie? Praktycznie stwierdził, że wiedziałeś o zbrodniach Felipe i go kryłeś, przyzwalając na nie.
– Lepsze to niż gdyby Viktoria miała na tym ucierpieć. Fernando jest tylko mocny w gębie, nie uda mu się tego udowodnić, nawet gdyby chciał. Ulżyło mu, że jego nazwisko nie padło obok imienia Gwen Diaz. Nie chce prowokować Viktorii, bo wie, że może tego gorzko pożałować.
Fabricio wysadził Conrada pod jego apartamentem. Pożegnali się krótko, bo i tak mieli się ze sobą widzieć wieczorem na otwarciu restauracji Javiera. Pomimo tego, co mówił, Conrado mimo wszystko był zaniepokojony. Przez cały dzień czuł niepokój, który tylko pogłębił się po oświadczeniu Barosso. Fernando może i był przestraszony, ale nadal miał sporo zwolenników, którzy wierzyli naiwnie w każde jego słowo. Wziął pocztę i wszedł na górę, gdzie czekała już na niego Eva.
– Widziałam wszystko w telewizji. Vicky rzeczywiście kopnęła Fernanda w jaja. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, by przybić narzeczonemu piątkę.
– Nie ma co się cieszyć przedwcześnie – stwierdził Conrado, siadając w fotelu i zabierając się za przeglądanie poczty. Zainteresowała go duża brązowa koperta bez adresu nadawcy.
– Co to, anonim? – zapytała Eva, wywracając oczami. – Już się zaczyna. Listy z pogróżkami. Weź to od razu wywal i w ogóle się tym nie przejmuj.
Saverin rzucił jej jednak spojrzenie pełne politowania, po czym otworzył kopertę nożykiem do papieru. Momentalnie zbladł, kiedy zobaczył zawartość przesyłki.
– Co to? Nagie zdjęcia Fernanda? – Zachichotała Eva, jednak widząc minę Conrada, poważnie się zaniepokoiła. – Co jest?
Saverin poluzował krawat, który miał na sobie, ręce trzęsły mu się, zaciskając się powoli na kopercie. Ciężko oddychał i niemal zaczął się pocić.
– Boże, Conrado, co ci jest? – Eva dopadła do niego i wyjęła mu kopertę z dłoni.
Nie oponował, bo nie był w stanie. Czuł jakby każda komórka jego ciała odmówiła mu w tej chwili posłuszeństwa. Eva spojrzała na zdjęcia, które znajdowały się wewnątrz tajemniczej przesyłki i zakryła ręką usta. Fotografie przedstawiały zwłoki Andrei Bezauri leżące w zakrwawionej pościeli. Takiego widoku nigdy się nie zapomina i choć Conrado znalazł Andreę martwą i doskonale to pamiętał, zdjęcia te przypomniały mu o najgorszej chwili w jego życiu ze zdwojoną siłą. Kolejne zdjęcia przedstawiały zmasakrowane zwłoki Guillerma Alanisa i Octavia Alanisa, którego morderstwo zostało sprytnie zakamuflowane jako przedawkowanie.
– Boże, Conrado… – Eva chciała jakoś mu pomóc, ale nie wiedziała jak.
W pewnej chwili Saverin wstał i wyszedł do łazienki, a ona stała pod drzwiami, słysząc jak wymiotuje i nie wiedząc, co robić. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło. Miała już zamiar zadzwonić do Fabricia i poprosić go o pomoc, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Conrado. Nadal był blady, ale zdawał się odzyskać trzeźwość umysłu.
– Jak mam ci pomóc? – zapytała Medina, obserwując jak Conrado w pośpiechu zaczął zbierać rzeczy – wziął od niej kopertę ze zdjęciami i schował ją w sejfie.
– Możesz zawieść mnie do szpitala. Chyba mam stan przedzawałowy.
Eva zbladła i drżącymi dłońmi chwyciła za kluczyki do samochodu. Już po chwili byli w miejscowej klinice, gdzie na dyżurze akurat był doktor Vazquez. Zrobił mu EKG serca i badanie krwi, zmierzył ciśnienie i szczegółowo wypytał o historię chorób w rodzinie. Po obejrzeniu wyników stwierdził, że są one w normie i był to fałszywy alarm. Saverin miał jednak podniesione ciśnienie a duża ilość stresu, na którą był narażony podczas wyborów, co zostało spotęgowane podczas dzisiejszej konferencji prasowej, tylko zwiększała ryzyko.
– Powinien pan dużo odpoczywać – powiedział Julian, zapisując swoje spostrzeżenia w karcie pacjenta. – Proszę regularnie mierzyć ciśnienie, na razie nie przepisuję żadnych leków, poczekamy czy to się unormuje. Proszę zgłosić się, gdyby coś takiego się powtórzyło. Ma pan historię choroby wieńcowej w rodzinie, więc lepiej to monitorować. Poza tym zdrowa dieta i tryb życia, a przede wszystkim mniej stresu.
Julian uśmiechnął się lekko, domyślając się, że dla kandydata na burmistrza stres jest nieunikniony.
– Dziękuję, doktorze, będę to miał na uwadze. – Conrado zapiął koszulę i uścisnął lekarzowi dłoń, po czym razem z Evą opuścili klinikę. – Przywieźli mój garnitur z pralni?
– Po co ci garnitur?
– Na otwarcie restauracji.
– Nie jedziesz na żadne otwarcie restauracji! – oburzyła się Eva, pomagając Conradowi zapiąć pas, bo nadal był osłabiony. – Właśnie wracamy z cholernego szpitala! Masz leżeć w łóżku i zero stresu! To zalecenie lekarza.
– Obiecałem Javierowi, że będę. Już mi lepiej. To był fałszywy alarm.
Coś w jego głosie dało Evie do zrozumienia, że i tak nie wyperswaduje mu tego pomysłu.
– Świetnie, jedźmy do Monterrey. Ale jak po drodze będziesz miał zawał to wiedz, że nie mam pojęcia jak się w takiej sytuacji zachować.
– Spokojnie, nic mi nie będzie.
Wpatrzył się w szybę pustym wzrokiem. Nadal był blady i roztrzęsiony, ale próbował nie dać po sobie poznać, jak wpłynęły na niego zdjęcia zmarłej żony i przyjaciół. Wyglądało na to, że Fernando Barosso po raz kolejny posunął się do tchórzliwej zagrywki, chcąc wyprowadzić swojego przeciwnika z równowagi. I udało mu się to. Rzeczywiście palił mu się pod stopami grunt, skoro tylko na tyle było go stać. Conrado postanowił, że nie podda się walkowerem. Skoro Fernando chce wojny, będzie ją miał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:27:33 07-02-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 202

Helena/Victoria/Javier/Emily/Emma/Pablo

Środa wieczorem. 11 marzec

Sofia spała między nimi z rozrzuconymi na boki rękoma mocno zaciskając palce na uchu pluszowego króliczka. Helena z czułością wpatrywała się w pogrążone we śnie dziecko uświadamiając sobie jak niewiele brakowało, aby jej tutaj nie było. Gdyby Alvaro przybiegł chwilę później. Westchnęła. Nie chciała o tym myśleć, najchętniej wymazałby to z pamięci, lecz czekało ją jeszcze przesłuchanie. Alvaro uratował jej życie, strzał, który oddał rozłupał sprawcy czaszkę. Zagrożenie życia partnera a co za tym idzie zastrzelenie sprawcy było jak najbardziej zasadnym użycia środków ostatecznych.
Tego wymagało prawo. W przypadku zastrzelenia podejrzanego strzelec zostawał objęty śledztwem czy użycie siły było konieczne aby go obezwładnić i unieszkodliwić. Policja tym samym ubezpieczała się na wypadek pozwu. Pozywanie policji za brutalność czy władz miasta stało się w ostatnim czasie wyjątkowo popularne. Szatynka westchnęła cicho ostrożnie poprawiając córeczce kołdrę. Nie chciała jej obudzić. Podniosła wzrok na męża uśmiechając się lekko. Giovanni wyciągnął powoli dłoń wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów Heleny. Kobieta wstała. Gio pocałował córkę w czoło i także wyszedł z ich sypialni. Oboje skierowali się na dół. Helena wyciągnęła z lodówki butelkę czerwonego wina, Giovanni wziął kieliszki.
— Powiesz mi co się stało? — zapytała go rozlewając czerwony trunek. Usiadała na wysokim stołku spoglądając na męża, który pociągnął łyk alkoholu i zrelacjonował swojej żonie wydarzenia z byłej jż szkoły ich córeczki. Helena zaklęła pod nosem.
— Okazuje się jednak iż pani dyrektor ma wiele do ukrycia. Rodzice na przykład nie wiedzieli, iż ich dzieci dostały biegunki po zjedzeniu zupy pomidorowej ze stołówki. Sofia jej nie jadła bo śmierdziała — dodał Giovanni — Skontaktowałem się z kilkorgiem rodziców, którzy byli oburzeni ukrywaniem tak ważnych kwestii.
— Kuratorium rozumiem już wie? — upewniła się tym pytaniem Helena.
— Prawdopodobnie tak, jestem zastępcą burmistrza co prawda nie wypada mi używać nabytych znajomości do osobistych celów jednakże chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo niewinnych dzieci — mrugnął do niej. — Układam przemowę na wypadek spotkania się z Komisją Etyki.
Helena uśmiechnęła się lekko, Giovanni pokonał dzielącą ich odległość wyciągając dłoń. Opuszkami palców przesunął po siniaku na jej szyi.
— Chcesz porozmawiać? — zapytał ją. Nie chciał jej do niczego zmuszać, raport ze śledztwa i tak prędzej czy później wyląduje na jego biurku. Wzięła go za rękę i zaprowadziła do salonu. Usiedli na kanapie.
— Ścigaliśmy gwałciciela, który atakował biegaczki w miejskim parku. Przygotowaliśmy zasadzkę — wyjaśniła mimowolnie wślizgując się na jego kolana. — Miał swój typ brunetki — urwała widząc jak marszczy brwi — I tak byłam przynętą — Gio tak jak się spodziewała zaklął pod nosem. — Wszystko mieliśmy pod kontrolą.
— Gdybyście mieli wszystko pod kontrolą nie miałbyś siniaka na szyi.
— Kochanie — jęknęła. Nie chciała się kłócić, chciała żeby ją przytulił. — stracili mnie z oczu i wtedy — głośno przełknęła ślinę. Przytulił ją do siebie i pocałował we włosy. Nie rozpłakała się, lecz zamilkła wdychając zapach jego perfum. Poczuła jak jej ciało się rozluźnia. Był jednym trzech mężczyzn przy, którym czuła się naprawdę bezpieczna. Uniosła do góry głowę i pocałowała go.
— Lepiej? — zapytał ją.
— Tak, dużo lepiej.
Płacz Sofii rozległ się nagle i niespodziewanie. Helena wstała z kolan męża ruszając w ich kierunku. Sześciolatka siedziała na łóżku płacząc. Na widok mamy wyciągnęła rączki.
— Goniła mnie pani dyrektor — wyjaśniła pochlipując w jej bluzkę — chciała mnie zmusić do zjedzenia zupy pomidorowej — wyznała. — Ja tam nie wrócę.
— Oczywiście, że nie wrócisz — zapewniła ją mama gładząc jej rude włosy. — Tatuś znajdzie ci nową szkołę. Lepszą.
— Naprawdę? — upewniła się dziewczynka.
— Tak, naprawdę — zapewniła ją układając córeczkę powoli do snu. Giovanni położył się obok swoich dam patrzac jak zarówno matka jak i córka zapadają w sen.

Czwartek 12 marca 2015

Po konferencji prasowej Javier i Victoria zostali otoczeni przez dziennikarzy. Reverte jak na dżentelmena przystało kiedy zaczął kropić drobny deszczyk ściągnął marynarkę i okrył nim odsłonięte ramiona żony. Pocałował ją także w skroń nie mogąc się doczekać kiedy wreszcie sobie pójdą. Wreszcie uwolnili się od natrętów i poszli w kierunku samochodu. Fernando Barosso rozmawiał właśnie z dziennikarzami.
— Podrzucicie mnie do domu? — Ingrid Lopez pojawiła się niespodziewanie.
— Jasne wskakuj — Javier otworzył auto jednym kliknięciem na kluczu. Otworzył Ingrid drzwi za co podziękowała mu z uśmiechem. Obszedł auto i także otworzył drzwi swojej żonie. Victoria świadoma, że dziennikarze nadal zerkają w ich kierunku pocałowała Javiera.
— Będę ci częściej otwierał drzwi — stwierdził z szerokim uśmiechem. Vicky odpowiedziała mu uśmiechem i sama zajęła miejsce na siedzeniu pasażera, Magik usiadł za kierownicą. — Gnida — wymamrotał pod nosem kiedy odjeżdżali.
— To prawda — przyznała mu rację Mulan — ale przemówienie Victorii było epickie szczególnie końcówka.
— Dziękuje, ty i Julian będziecie na otwarciu restauracji? — zapytała przyjaciółkę.
— Tak będziemy. Umówiłam się z Fabrcio i Emily, że po mnie przyjadą. Julian przyjedzie jak skończy dyżur. A Vicky ty nie wiesz, że Ari przychodzi z osobą towarzyszącą — powiedziała przyjaciółce. — Nie wiele wiem o tym facecie
— Znasz przecież Harcerzyka
— Nie przychodzi z Lucasem — poprawiła go szatynka — Facet nazywa się Sergio
— Co?! Jaki Sergio? W ogóle jak można dziecko nazwać Sergio to imię na dla kota. — Zarówno Victoria jak i Ingrid wpatrywały się w niego zaskoczone — No co jestem mężczyzną, który odważnie wyraża opnie na temat imion innych mężczyzn. Co o nim wiesz?
— Jest fizjoterapeutą
Javier prychnął
— Policjant to o wiele lepszy zawód — stwierdził.
Victoria i Ingrid ponownie wymieniły spojrzenia. Żona Magika westchnęła. Nie od dziś wiedziała po, że jej mąż bardzo by chciał aby do Ari i Luke do siebie wrócili. Reverte zaparkował przed domem Juliana i Lopez.
— Dzięki, jedziecie już do Monterrey?
— Nie, najpierw musimy podrzucić Hermesa do mojego taty. Nie chcę, żeby siedział sam w mieszkaniu.
— To do zobaczenia wieczorem.
Ingrid skierowała się do domu a w aucie zapanowała cisza. Javier głęboko się zamyślił. Ariana przychodziła z Sergio co oznaczało, iż będzie musiał dokonać małej rewolucji przy usadzeniu gości. Nie chciał aby Harcerzyk siedział obok swojego przeciwnika do serca Ariany. Byłby niezręcznie, oj byłbym. Zatrzymał się przed kamienicą a Vicky poszła po Hermesa. Reverte zamyślił się jeszcze bardziej.
Victoria i Javier jak przystało na gospodarzy zajął miejsce u szczytu stołu na przeciwko nich usiądzie Conrado z Evą. Obok Vicky miejsce zajmie Nadia, Ariana i goguś o kocim imieniu usiądą obok niej. Wrogów trzeba mieć blisko, zadecydował z psotnym uśmiechem Reverte. Po drugiej stronie usiądzie Emma, obok niej brat i szwagier. Ingrid usiądzie obok Rosjanina a Luke będzie siedział obok Juliana. Co prawda skaże biednego Harcerzyka na towarzystwo Evy, ale to lepiej niż cały wieczór miałby gapić się na konkurenta. Tylne drzwi otworzyły się i do środka wskoczył Hermes radośnie zamiatając ogonem.
— Pamiętasz, że zabieramy ze sobą Emmę? — upewniła się Victoria.
— Tak, pamiętam. I weźmiemy też Harcerzyka.

***
Emma krytycznie przyjrzała się sukience, którą z szafy wyciągnął Sammy. Czteroletni malec uznał bowiem, iż bycie tego dnia stylistą mamy jest świetnym pomysłem. Sukienka była krwiście czerwona i w opinii Emmy zbyt strojna jak na otwarcie restauracji, jednak widząc zniecierpliwienie w oczach synka wzięła od niego wieszak. Tom pokiwał z uznaniem głową i posadził sobie wnuka nie kolanach, Emma tymczasem poszła do łazienki żeby się przebrać.
Tak jak podejrzewała sukienka nie była może strojna, ale nieco zbyt oficjalna. Emma miała przecież spędzić cały wieczór za barem serwując drinki, czy chodzić z tacą po sali. W tej sukience będzie wyglądała po prostu śmiesznie. Westchnęła słysząc dzwonek do drzwi, radosne szczekanie obudzonego szczeniaka i tupot nóżek synka. Westchnęła na dźwięk dobrze znanego głosu Magika. Niepewnie wyszła z łazienki spoglądając w kierunku Javiera, który trzymał jej synka na rękach. Nie widok Emmy zagwizdał a Sam, który odwrócił do tyłu główkę rozpromienił się w szerokim uśmiechu.
— Wyglądasz szałowo — stwierdził Reverte stawiając Sammiego nie ziemi. Maluch podszedł do mamy i wyciągnął rączki.
— Dzięki, ale i tak powinnam się przebrać. To nie jest sukienka do stania za barem.
— Nie — zaprotestował chłopczyk wtulając się w jej szyję.
— Zgadzam się z przedmówcą i nie stoisz dziś za barem — wyjaśnił Reverte — Siedzisz obok mnie i żony i siostry i szwagra i brata i drugiego szwagra — przypomniał sobie usadzenie gości Magik — i nie ma dyskusji. Rozumiem że dziadzio zostaje z wnukiem i psiakiem? — Javier przyklęknął i podrapał zwierzątko za uchem.
— Wabi się Oreo — przedstawił szczeniaczka Sammy. — I śpi nie drzwiach od zmywarki.
— Moja żona też ma psa, Hermesa jest wielki i nigdy mnie nie słucha — Sammy zachichotał i zamachał w powietrzu nogami. Emma postawiła go nie podłodze. — Gotowa?
— Prawie muszę zabrać jeszcze kilka drobiazgów z pokoju.
Telefon Magika rozdzwonił się.
— To ja odbiorę i poczekam w samochodzie — powiedział do Emmy — Pa pa smyku — zwrócił się do chłopca przybijając z nim piątkę, pożegnał się także z Tomem i wyszedł. Telefon odebrał już na korytarzu. Dało się słyszeć radosną paplaninę Magika. Emma przyklęknęła przy synku.
— Bądź grzeczny — zwróciła się do malucha.
— Ja zawsze jestem grzeczny — zripostował natychmiast Sammy. Emma pocałowała go w policzek i mocno przytuliła. — Połóż go około dwudziestej, gdybyś miał problem zadzwoń.
— Poradzimy sobie — stwierdził Thomas uśmiechając się do córki pokrzepiająco. Szatynka zniknęła nie chwilę w drzwiach sypialni zabierając nie wszelki wypadek ubranie na zmianę, przezorny zawsze ubezpieczony. Stopy wsunęła w wysokie szpilki. Do drzwi odprowadził ją Thomas.
— Połamania sztućców — powiedział, Emma patrzyła nie niego zaskoczona. — Nie mam pojęcia czego życzy się restauratorom.
— Dziękuje — uściskała go — I gdybyś miał jakiekolwiek problemy z Samem — zaczęła zakładając płaszcz — dzwoń.
Na klatce schodowej przerzuciła przez ramię torbę i zaczęła schodzić nie dół. Uśmiechnęła się lekko kiedy Travis wyminął ją. Zeszła o jednen stopień niżej dopiero wtedy brunet zatrzymał się i obejrzał na tyłu.
— Cześć — usłyszała znajomy głos. Emma odwróciła się. — [link widoczny dla zalogowanych] — dodał Travis mimowolnie przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce — Jak dziewczyna Bonda czy coś — uniosła brwi — znaczy to komplement.
— Dzięki, tak jakby otwieram dziś restaurację w Monterrey.
— To świetnie, moje gratulacje, połamania widelca.
— Dziękuje — powiedziała z trudem powstrzymując chichot. — Muszę iść — dodała — Może wpadłbyś w niedzielę na obiad? Sam ciągle o tobie mówi, stęsknił się.
— Chętnie. To do zobaczenia.
— Do zobaczenia.

W tym samym czasie kiedy Emma żegnała się z Travisem, młodsza Emily zapięła zamek od ciemnozielonej sukienki, stopy wsunęła w buty na wysokim obcasie krytycznie przyglądając się swojemu odbiciu we szkle. [link widoczny dla zalogowanych] biorąc pod uwagę niedawno przebyte choroby i zmartwienia. W odbiciu lustra dostrzegła sylwetkę męża. Pozbył się krawata i teraz wpatrywał się w nią zatroskanym wzorkiem.
— Wolałbym, żebyś została w domu — powiedział wprost — Potrzebujesz odpoczynku.
— Czuję się dobrze — powiedziała sięgając do szkatułki po kolczyki. — Najgorsze mam już za sobą. Poza tym lekarz powiedział że mogę wychodzić z dom.
— Miał na myśli spacery po plaży — wyjaśnił wzdychając. Wiedział, że nie przekona Emily do zmiany zdania. Podszedł więc do żony i objął ją w pasie przyciągając do siebie. — Wyglądasz pięknie — powiedział
— Dziękuje — odparła uśmiechając się lekko. — Przebrałeś się — zauważyła.
— Tak — przytaknął całując ją w czubek głowy. — Jedziemy?
Skinęła głową.
— Pojedziemy jeszcze po Ingrid.

***
Sama zainteresowana wsunęła stopy w ciemne baletki uznając, iż jej stopy w wysokich szpilkach nie wytrzymałby godziny. Nigdy nie rozumiała jak kobieta może biegać w szpilkach będąc w ciąży. Czyżby tylko jej było niewygodnie? Wolała postawić na to drugie, kiedy zeszła na dół Julian otwierał drzwi, stanął w progu [link widoczny dla zalogowanych]
— Miałeś być później
— Poprosiłem kolegę żeby zaczął wcześniej dyżur. Wyglądasz zjawiskowo — powiedział nie odrywając od niej oczu. — Skoczę pod szybki prysznic i możemy jechać — pocałował ją szybko w usta i poszedł do łazienki. Ingrid natomiast otworzyła drzwi Fabrcio i Emily.
— Wejdźcie — gestem zaprosiła ich do środka. — Okazało się, że Julian zamienił się dyżurami z kolegą czy coś — westchnęła — niepotrzebnie się fatygowaliście.
— Nonsens — zaprzeczył Fabrcio — nie ma sensu żebyśmy jechali na dwa samochodu skoro możemy pojechać na jeden — stwierdził.
— Napijecie się czegoś? — zapytała, oboje zaprzeczyli. Ingrid wyciągnęła z lodówki sok pomidorowy. — Moje kupki smakowe wariowały — stwierdziła przelewając sok do szklanki. — nie mogę się bez niego obejść — upiła łyk a Emily spoglądała na jej przerścionek.
— Gratulacje
— Dzięki, nadal nie mogę się przyzwyczaić — uśmiechnęła się pod nosem do błyskotki na palcu.. Julian zszedł na dół dziesięć minut później. Zapinał guziki białej koszuli. Zmarszczył brwi na widok Emily i jej męża.
— Pojedziemy z nim — zadecydowała Lopez — Zero dyskusji — dodała i odstawiła szklankę. Puste opakowanie po soku wyrzuciła do kosza na śmieci. — możemy jechać.

***

Emma usiadła przy jednym ze stolików uśmiechając się lekko pod nosem. Fausto gdyby mógł zobaczyć to miejsce zapewne by był zadowolony. Było dokładnie takie jak sobie zaplanował. Ściany z czerwonej cegły przyozdobione były wizerunkiem kobiety z anielskimi skrzydłami. Nigdy nie było widać jej twarzy więc pewne nikt nie zauważy że to ona. Kiedy chwycił aparat i powiedział, że chcę jej fotografie na ścianach poprosiła o jedno aby nigdy nie było widać jej twarzy. Zgodził się. Na niektórych fotografiach była w ciąży.
— Hej — wyrwana z zamyślenia spojrzała na siostrę. — Świetna kiecka — skomentowała.
— Dzięki ty też świetnie wyglądasz.
— Jak się czujesz? — zapytała ją Emily.
— Dziwnie. Te restauracje, dziewczyny, które ocalił były dla niego jak rodzina. On był głową i szyją. Teraz kiedy go zabrakło — urwała — Nie wiem co robić.
— Wiesz, w głębi siebie wiesz, że właśnie tego by chciał. — wzięła ją delikatnie za rękę. — Był jednym co do, którego się pomyliłam — przyznała się. — Nie był psychopatą, był człowiekiem, który potrafił dopasować się do okoliczności, który robił wszystko aby nie zatracić swojego człowieczeństwa. Był skomplikowanym człowiekiem, ale nie do szpiku kości złym.
— No proszę, proszę — usłyszała za sobą głos Leo , który usiadł obok niej — Czarna Wdowa przyznaje się do błędu — urwał i westchnął głośno. — Muzyka dla moich uszy.
— Skaza
— Miałam już dawno o to zapytać, dlaczego Skaza?
— To jeden z najlepiej napisanych antagonistów Disneya — wyjaśnił Leo, a Emma uniosła z politowaniem brwi. — No dobrze Skaza zdradził brata i go zabił żeby przejąć władze ja prawie pozwoliłem zabić Emily.
— Z naciskiem na prawie — dodała Emily zaskoczonej Emmie.
— Miałem jednak dobry powód ona prawie zabiła faceta, którego kocham.
— To nie do końca było tak — skomentowała blondynka — ale niech mu będzie.
Gra Anioła zapełniła się powoli ludźmi. Javier z dumą obserwował wypełniający lokal tłum i spojrzał na swoich przyjaciół. I na faceta o kocim imieniu uśmiechając się do niego. Miał być grzeczny więc będzie. Delikatnie zastukał w kieliszek.
— Dobry wieczór — przywitał się tutaj — Nie będę mówił długo ponieważ jedzenie stygnie, ale chciałbym powiedzieć kilka słów. Przede wszystkim dziękuje wszystkim za przybycie. Mnie i Emmę cieszy wsparcie naszych przyjaciół. Dziś jednak poza otwarciem dziesiątej restauracji Gry Anioła świętujemy małe zwycięstwo o nad Tym, którego imienia dziś nie wymawiamy — uśmiechnął się do Conrado — Moja mama mówi, że świętowanie małych zwycięstw przygotuje nas do większych więc niech to będzie dobra wróżba na przyszłość. Żono — zwrócił się do Victorii — jestem dumny z tego jak mądrą, piękną mam żonę. On może bredzić trzy po trzy przed kamerami, ale my wiemy że dziś podpaliliśmy ląd. Jestem dumny z tego że mam obok siebie tak silną kobietę — pocałował ją — kocham cię. A teraz kochani dość tej prywaty jedzmy bo następnym razem jak będziecie tutaj jeść i pić będziecie też musieli zapłacić rachunek.

***
O ile zięć Pabla był w nastroju do świętowania to szeryf okładający worek mocno zaciśniętymi pięściami był w zupełnie odmiennym humorze. Był dumny z córki i wściekły jednocześnie, Victoria wystawiała się na celownik. Nie powiedziała oczywiście nic co mógłoby zaniepokoić Fernando Barosso. Nie wskazała go palcem, zrobiła jedynie aluzję. I to bardzo znaczącą aluzję. Starsi mieszkańcy masteczka pamiętają.
— Zrobisz sobie krzywdę Diaz — usłyszał za swoimi plecami znienawidzony głos.
— Czego chcesz? — zapytał go.
— Od razu do sedna więc dobrze konferencja prasowa Eleny wywołała niemałe poruszenie wśród mieszkańców, muszę jej to przyznać ma klasę i tupet jednocześnie.
— Nie powiedziała nic czego ludzie by już nie wiedzieli Barosso.
— To prawda — przyznał mu rację — ,ale Elena zdecydowanie zbyt dużo mówi to nie przysporzy jej przyjaciół wręcz przeciwnie wrogowie Diazów nadal chodzą po tej ziemi. Nie mówiąc już o tych wszystkich biednych dzieciach, które skrzywdził twój ojciec. I poparła niewłaściwego człowieka w wyborach. Conrado nie wygra.
— Dowiemy się w czerwcu, coś jeszcze?
— Tak załóż córce kaganiec i krótką smycz — powiedział patrząc mu prosto w oczy — brak tych dwóch rzeczy zabiło twoją siostrę nie chcesz aby taki sam los spotkał twoją córkę.
— Ty naprawdę się boisz — stwierdził rozbawiony Pablo. — Boisz się, że wszystkie twoje złe uczynki ujrzą światło dzienne. Ktoś w końcu poskłada wszystkie puzzle a ja chętnie zaczekam aż ułoży się z tego obraz twojego upadku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:29:40 28-03-19    Temat postu:

*Przepraszam Was drogie Panie, że tak krótko, ale długo nie pisałam i muszę wpaść w rytm. Miłego czytania. Jutro skomentuję Wasze rozdziały

TEMPORADA II CAPITULO 203

NADIA


Na otwarcie restauracji Nadia przybyła spóźniona. Na drodze wiodącej do Monterrey zdarzył się bowiem nieszczęśliwy wypadek z udziałem sześciu osób. Samochód marki Hyundai zderzył się czołowo z tirem. Dwie ofiary śmiertelne, trzy w ciężkim stanie trafiły do miejscowego szpitala. Tylko jeden człowiek uszedł z tego bez szwanku.
Nadia przejeżdżała tamtędy, gdy było już po wszystkim. Zatrzymała się i udzieliła pierwszej pomocy nieznajomej kobiecie. Karetki przyjechały pół godziny później.
Teraz De la Cruz była w totalnej rozsypce. Ostatnio przytłoczyło ją zdecydowanie za dużo spraw. Zawsze starała się stwarzać pozory silnej i niezniszczalnej, ale każdy kiedyś pęka. Niby uratowała ludzkie życie, ale to nadal było dla niej traumatyczne przeżycie, którego nie da się wymazać z pamięci jednym gestem. Wypadki samochodowe to jedne z tych wydarzeń, których Nadia wolałaby nie oglądać na własne oczy, a jednak los po coś kazał jej znaleźć się na drodze do Monterrey o tej, a nie innej porze.
W takich chwilach jak nigdy potrzebowała męskiego wsparcia. Szkoda tylko, że nikt nie chciał jej go dać. Rozejrzała się po sali zagubionym wzrokiem, odnajdując gdzieś w oddali sylwetkę Saverina. Mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi na jej obecność w lokalu, bo żywo dyskutował o czymś z Fabriciem.
De la Cruz poczęstowała się kieliszkiem szampana z tacy, którą niosła kelnerka. Upiła łyk, ale wcale nie poczuła się lepiej. Odłożyła więc trunek na pobliski stolik i udała się w kierunku damskiej toalety. Zamknęła się w łazience od środka i spojrzała w lustro, po czym szczerze się rozpłakała. Po około piętnastu minutach usłyszała pukanie do drzwi.
– Wszystko w porządku? – zapytał męski głos.
– Tak, wracaj na salę – odpowiedziała Nadia. – Zaraz przyjdę, braciszku – dodała cicho.
Lecz nie przyszła. Nie mogła pokazać się wszystkim w takim stanie.
Tym razem to Rosario, która również była obecna na uroczystości otwarcia restauracji, postanowiła sprawdzić, co dzieje się z De la Cruz. Poprosił ją o to syn, a poza tym ona też była kobietą.
– Nadio? – Di Carlo zapukała do drzwi toalety. – Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała.
Wspólniczka Conrada bez słowa przekręciła klucz w zamku, by wpuścić do środka matkę swego brata.
– Dziś jak nigdy potrzebuję ramion matki – wyznała płaczliwym głosem i bezceremonialnie wtuliła się w Rosario.
Początkowo kobieta była w takim szoku, że nie wiedziała, jak ma się zachować. Jej dłonie zawisły w powietrzu, wahając się czy powinny objąć siostrę Guerry, czy jednak nie. Rozpacz, która biła od Nadii w tym momencie, pomogła Rosario zdecydować. Chwilowy paraliż rąk zniknął i Di Carlo mocno przycisnęła do piersi głowę Nadii, głaszcząc ją po włosach.

***

– Doktorze, wiozą do nas trzy osoby z wypadku – zwróciła się pielęgniarka do lekarza pełniącego akurat dyżur w Monterrey’owskim szpitalu. – Ponoć ich stan jest ciężki.
– Dobra, sprowadźcie mi na oddział najlepszych specjalistów – zarządził dr Paolo Mendoza.
Dziesięć minut później na intensywną terapię przywieziono trzy pacjentki.
– Miały przy sobie dokumenty? – zapytał lekarz.
– Tak – odparł ratownik medyczny z karetki. – Jedna z kobiet to Magdalena Solano, córka burmistrza z Valle de Sombras. Istnieje podejrzenie, że dziewczyna była w ciąży i poroniła. Druga to jej matka, Susana Solano. Ma złamane żebra.
– A trzecia? – dopytywał Paolo.
– Niejaka Marcela Duran. Mówią, że prowadzi gabinet psychoterapii w Miasteczku Cieni. Jej stan jest najcięższy. Wyleciała przez przednią szybę samochodu. Ma liczne obrażenia wewnętrzne i wstrząs mózgu.
– Doktorze! – krzyknęła inna pielęgniarka z oddali. – Przywieźli jeszcze młodego chłopaka na wózku inwalidzkim. Brał udział w wypadku, ale ma tylko kilka siniaków i jest w szoku.
– Zajmie się nim doktor Gina Dorantes, proszę ją zawiadomić. Czy wiozą kogoś jeszcze?
– Nie, dwie pozostałe osoby to ofiary śmiertelne. Nie przeżył kierowca tira i pan burmistrz Alfonso Solano.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:58:24 28-03-19    Temat postu:

TEMPORADA II CAPITULO 203
Victoria/Tony/Javier/Hektor/Pablo
Spotkania w klubie AA odbywające się w, każdy czwartek w kościele Pueblo de Luz pomagały mu żyć w trzeźwości. Ułatwiały i tak skomplikowane życie. tego wieczoru zamiast opowiadać o jakiś problemach siedział i słuchał. Słuchał historii tak podobnych do jego samego. Każdy alkoholik pił z jakiegoś powodu, przynajmniej większość włącznie z Pablo szukała powodu do picia. Szeryf także szukał powodów do picia.
Skończył z tym przed siedmioma miesiącami, we wrześniu dwa tysiące czternastego roku. Był jak zwykle mniej lub bardziej pijany i patrzył nie zdjęcie swojej żony. Śmiała się a on nawet teraz będąc trzeźwym człowiekiem nie był wstanie przypomnieć sobie z czego? Jej szeroki uśmiech przypomniał mu o jej ostatnich słowach.
Żyj, po prostu żyj
Nie myślał o Gwen od lat, starał się o niej nie myśleć a alkohol skutecznie mu to ułatwiał. Dzięki piciu wyrzuty sumienia były mniejsze a złośliwy głosik w głowie ledwie słyszalny. Swoim działaniem zabił ją za życia i nic absolutnie nic tego nie zmieni. Gdyby zachował się inaczej, gdyby zrobił coś aby ją wyciągnąć z łap Barosso, gdyby chociaż spróbował. Westchnął odchodząc po odbytym spotkaniu. Wsiadł do auta jadąc do domu.
Pablo dopiero teraz. Trzeźwy zaczął żyć naprawdę. I to nie było jedynie za sprawą rzuconego alkoholu, ale także pewnej kobiety. Uśmiechnął się pod nosem. Zaczynał żyć na nowo mając nadzieję, iż Marcela zaakceptuje jego demony.

***
W restauracji Gra Anioła przyjęcie trwało w najlepsze jednak Rosario di Carlo, która pojawiła się w lokalu zupełnie przypadkiem, zaproszona przez starego znajomego ze szkoły zdecydowała o opuszczeniu lokalu. Pogratulowała Magikowi, który promieniał dumą niczym znicz olimpijski, pożegnała się z synem i jego żoną, następnie ona i Gideon Ochoa postanowili odwieźć Nadię do domu. Córka Cosme Zululagi była roztrzęsiona a kobieta nie chciała psuć przyjaciołom zabawy więc przed Reverte użyła klasycznej wymówki “kobiece problemy” Javier pokiwał z powagą głową i zapakował im nie wynos mnóstwo słodkich babeczek i czekoladek twierdząc równie konspiracyjnie “że Victorii to pomaga”
Nadia zwinęła się w kłębek na tylnej kanapie auta zaś Gideon (który tego wieczoru nie pił prowadził auto) Jechali w ciszy i za tą ciszę szatynka była mu wdzięczna. Spotkali się przypadkiem w kawiarni Camilla i rozmawiali, wspominali stare czasy i za nim zdążyła się obejrzeć zgodziła się zjeść z nim kolację. Oczywiście udawała, iż nie widzi zaskoczonego spojrzenia syna kiedy ją zobaczył. skłamałby mówiąc, że jego opiekuńcza postwa nie sprawiła jej dziwnej matczynej satysfakcji.
— Przepraszam — wydukała brunetka, kiedy Rosario położyła ją do łóżka. Córka kobiety Camila całe szczęście już spała. Rosario odprawiła zatrudnioną nie ten wieczór nianię.
— Nie masz za co skarbie — odpowiedziała kobieta otulając ją kocem.
— Zepsułam ci randkę.
— To była jedynie kolacja — zapewniła ją.
— Nie tak to wyglądało.
Rosario uśmiechnęła się pobłażliwie.
— To stary znajomy z podstawówki — wyjaśniła swoją znajomość z Gideonem. — Pracuje w Ratuszu, jest zastępcą burmistrza.
— Acha — wymamrotała Nadia zamykając oczy. Zasnęła kilka minut później a Rosario cicho zamknęła za sobą drzwi. Gideon rozmawiał przez telefon. Odłożył słuchawkę.
— Co za piekielny wieczór — skomentował chowając telefon do kieszeni. — Burmistrz Valle de Sombras miał z rodziną wypadek samochodowy.
— To straszne — skomentowała Rose —Nic im nie jest?
— Solano nie żyje. Według mojego informatora jego żona i córka z tego wyjdą.
Rose usiadła z wrażenia.
— Przykro mi, mogę coś dla ciebie zrobić?
— Nie wiem, muszę zająć się wszystkim. Pojechać do szpitala, zająć się mediami.
— Pomogę ci. Jesteś pewien, że możesz prowadzić?
— Tak, ale uważam, że powinnaś zostać z Nadią.
—Byli tylko we trójkę?
—Jeszcze dwie osoby. . Muszę zawiadomić siostrę burmistrza o jego śmierci. W wypadku brali udział także Duranowie. Matka i syn.
— Marcela Duran?
— Tak a co znasz ją?
— Nie znam kogoś kto ich zna. Będę musiała zadzwonić — zadecydowała. Lepiej, żeby Pablo dowiedział się od niej a nie od obcych. Mimo później pory wybrała jego numer.

***
Pożar w kamienicy na ulicy Don Kichota miał miejsce o godzinie dwudziestej trzeciej z minutami. Obudził mieszkańców pobliskich budynków a osoby mieszkające z bloku z trudem wychodziły o własnych siłach z palącego się budynku. Na miejscu po kilku minutach pojawiła się straż pożarna i policja. Wszystkich poszkodowanych zabrano do pobliskiego szpitala a kamienica w, której między innymi mieszkali Javier z Victorią runęła jak domek z kart.

***
Tego dnia Victoria i Javier nie zaliczą bynajmniej do udanych. Przyjęcie z okazji otwarcia restauracji przerwały dwie informacje; jedna o pożarze druga o wypadku burmistrza Solano. Blondynka nadal roztrzęsiona, nie zdolna do zaśnięcia siedziała na werandzie rodzinnego domu. Huśtawka wprawiona w ruch bujała się delikatnie, Hermes spał z łbem opartym na jej udach. Zegarek na nadgarstku wskazywał siódmą rano. Pół godziny temu odesłała Javiera do łóżka, sama jednak nie czuła zmęczenia. Podrapała Hermesa za lewym uchem.
Była oszołomiona. Julian zapewne powiedziałby, że to adrenalina nie pozwala jej zasnąć. Szok, złość nadal buzowały w jej żyłach, Vicky zapewne zgodziłaby się ze znajomym lekarzem. Zbyt wiele myśli kołatało się w jej głowie aby mogła przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć. Wydarzenia z nocy nadal do niej nie docierały.
W czwartek około godziny dwudziestej trzeciej Straż pożarna wspólnie z policją z Monterrey ustala okoliczności zdarzenia. Jedenaście rodzin w tym Victoria z Javierem stracili dobytek życia.
Ona miała gdzie się podziać. Miała tatę, który wstrząśnięty tym co się stało bez wahania wręczył jej wczoraj pęk kluczy. Sam wydawał się być nieobecny. Kilka minut wcześniej zadzwoniła do niego Rosario z informacją o wypadku. Hermes niespokojnie kręcił się z kąta w kąt a Javier był blady jak ściana. Victoria z trudem przekonała męża aby się położył. W tej sprawie nie chodziło tylko o nią, ale o ludzi mieszkających w kamienicy. Zostali bez dachu nad głową, mieli małe dzieci i stracili wszystko. Victoria wstała ostrożnie, a Hermes zaskoczył z huśtawki spoglądając wyczekująco.
Wślizgnęła się bezszelestnie do domu i skierowała swoje kroki do sypialni. Cicho otworzyła drzwi. Javier spał na brzuchu, pochrapywał cicho. Przebrała się bezszelestnie w legginsy i starą policyjną koszulkę ojca. Z jednej z szuflad wyciągnęła bluzę i stare adidasy. Na całe szczęście nie zabrała do domu wszystkich ubrań. Wyszła z pokoju tak samo cicho jak wróciła, z wieszaka wzięła smycz Hermesa. W chwili w, której truchtem ruszyła w kierunku Komendy Policji czarny SUV ruszył za nią. Victoria udała, że go nie widzi. Do uszu wsunęła słuchawki.
Na siłownię Komendy Policji dotarła po dwudziestu minutach. Policjant siedzący pozdrowił ją ruchem dłoni i bez słowa otworzył drzwi. Victoria zeszła na dół do piwnicy gdzie mieściła się policyjna strzelnica i siłownia. Victoria przez chwilę stała na korytarzu wpatrując się to w lewą to prawą stronę. Wybrała siłownię.
Ręce obandażowała, palce wsunęła w rękawice bez palców i zaczęła okładać worek. Tak jak kiedyś uczył ją ojciec. Lewa, prawa, lewa prawa a w uszach dudniła jej muzyka. Hermes położył się na brzegu mapy wlepiając mądre ślepia w swoją panią. Zaskomlał cicho i żałośnie.
Lucasa zaalarmował dyżurny. Pablo był poza zasięgiem a policjant wiedział, że Hernandez przyjaźni się z jej mężem dlatego zadzwonił. Luke bezszelestnie wszedł do środka wpatrując w plecy Victorii. Nie potrzebował dyplomu z psychologii, Victoria była wściekła. W każdym jej uderzeniu była wściekłość. Zrobił krok do przodu dopiero wtedy kiedy zmęczona oparła czoło o skórę worka. Ostrożnie podszedł do niej kładąc jej dłoń na ramieniu. Victoria odwróciła się wymierzając mu cios, zdążył złapać jej nadgarstek kilka milimetrów od swojego nosa.
— Niezły cios — pochwalił ją kiedy wyszarpnęła drugą ręką słuchawki z uszu. Puścił jej nadgarstek.
— Co ty tutaj robisz Luke? — zapytała go wyłączając muzykę.
— Mógłbym cię zapytać o to samo Victorio — odparł — Powinnaś odpocząć.
— Nie zamierzam odpoczywać — warknęła — Nie zasnęłabym.
— Zasnęłabyś — odparł Luke — ledwo trzymasz się na nogach. Zadzwonię do Magika.
— Ani się waż! — krzyknęła, aby po chwili wypuścić wstrzymywane w płucach powietrze. — Przepraszam, Javier śpi — dodała — Ja nie mogłam zasnąć.
— Mogę jakoś pomóc?
— Nie, są sprawy, które muszę załatwić sama.
— Pożar to nie twoja wina — zaczął ostrożnie — nie możesz się obwiniać.
— Moja — przerwała mu — gdybym nic nie powiedziała, nie straciłabym domu w pożarze. Znowu więc proszę nie próbuj mnie pocieszać bo to się nie uda. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj byłam taka szczęśliwa — pokręciła z niedowierzaniem głową — No cóż nic nie trwa wiecznie.
— Vicky ten pożar to nie twoja wina. — uniosła dłoń każąc mu tym samym zamknąć.
— Moja. Shakowałam kanał komunikacji straży pożarnej. Według wstępnych ustaleń wybuch nastąpił w mieszkaniu moim i Javiera. — powiedziała — Naprawię to. Nie wiem jak, ale coś wymyślę. I to nie jest kwestia poczucia winy Luke tylko kontroli nad własnym życiem. Nie pozwolę aby ktokolwiek mi to odebrał — powiedziała i wyszła. Hermes popatrzył na Lucasa i poszedł za swoją właścicielką.
Dotarcie do firmy zajęło jej kwadrans. Na jej widok wszyscy szepczący na korytarzach zaniemówili. Powitał ją skinieniem głowy a recepcjonistka kiedy zniknęła z pola widzenia zadzwoniła co Corazon Reynolds uprzedzając ją o przybyciu Victorii. Kobieta czekała na nią już przy windzie.
— Zadzwoń do Tonnego — poleciła jej nie siląc się nawet na uprzejmości. — Chcę z nim omówić kilka kwestii. Wezmę prysznic w mojej łazience. Zapasowa garderoba nadal tutaj jest?
— Tak oczywiście. Vicky.
— Po prostu zadzwoń po Tonnego. Potrzebny mi adwokat.
Pożar miał ją zastraszyć. Nie miała co do tego wątpliwości. Miał zamknąć jej usta, miała usunąć się w cień i nie miało dla niej na tę chwilę znaczenia czy zrobił to Barosso czy któraś z ofiar jej dziadka. Nie da się zastraszyć. Ktokolwiek podłożył ogień chciał nastawić ludzi przeciwko niej, chciał żeby ją zlinczowano no cóż będzie musiał grubo się rozczarować.
Wzięła szybki prysznic i ubrała się. Korzystając z firmowego sprzętu zdobyła kilka interesujących ją informacji i wydrukowała je. W chwili w, której wyciągała je z drukarki usłyszała pukanie do drzwi.
— Proszę — rzuciła spinając luźne kartki. W Drzwiach pojawił się Anthony Reynolds. Posłała mu niewyraźny uśmiech. — Dziękuję że przyjechałeś
— Drobiazg. Jak się czujesz?
— Do kitu — powiedziała wzdychając. — Siadaj. Chcę żebyś przejrzał te dokumenty — wskazała ruchem ręki na leżące papiery,
— Tak oczywiście, ale nie po to mnie wezwałeś — domyślił się Tony.
— Nie, chcę żebyś przygotował umowę zakupu nieruchomości — podała mu plik kartek — laptop masz na stoliku. Tony zaczął czytać
— Nie sprzeda ci jej. — odezwał się po krótkiej chwili.
— Sprzeda — odparła — muszę mieć tylko dobre argumenty — odpowiedziała — Kupimy ten budynek, a później wyjaśnię ci resztę mojego planu. — Komórka w kieszeni jej spodni zawibrowała. Vicky wyciągnęła ją spoglądając na wyświetlacz. Nacisnęła zieloną słuchawkę.
— Dzwoneczku — usłyszała wyraźnie zaniepokojony ton Magika — Gdzie jesteś?
— W firmie — odpowiedziała
— Policja jest tutaj. Sprawę przejęło Monterrey ze względu na konflikt interesów teścia. Poza tym twój staruszek ma teraz inne zamrtwienia nie głowie
— Porozmawiaj z nimi
— Chcą porozmawiać z nami — dodał dla ścisłości coraz bardziej zdenerwowany Magik. — Poza tym po co poszłaś do pracy?
— Muszę coś załatwić. Javier, zaufaj mi wiem co robię. Gdy wrócę do domu wszystko wyjaśnię — powiedziała i rozłączyła się.
— Moją żonę coś zatrzymało — powiedział do policjantów kiedy wrócił do kuchni. — Odpowiem na wszystkie państwa pytania.
— Żona do nas nie dołączy?
— Nie — odpowiedział Magik. — Co państwo chcą wiedzieć?
— Ma pan podejrzenia kto mógł podłożyć ogień?
— Nie — odpowiedział Reverte. — Nie mam pojęcia w kim może być tyle okrucieństwa i złości.
— Powiem wprost — zaczął policjant — Posłuchaliśmy innych poszkodowanych w tej sprawie, ludzie jasno wskazują Fernanda Barosso jako podpalacza.
Javier usiadł na krześle i westchnął głośno.
— A ktoś go widział?
Mudunrowy pokręcił głową.
— To tylko insynuacje. Tak moja żona urządziła wczoraj konferencję prasową na której oboje publicznie poparliśmy Conrado Severina, tak powiedziała, że nie lubi Barosso jednak moim zdaniem Barosso nie jest idiotą. To by było dla niego polityczne samobójstwo.
— Rozumiemy — odezwała się kobieta — A ktoś państwu groził?
— Nie.
— Felipe Diaz był pedofilem czy któraś z jego ofiar mogła chcieć odwetu?
— Nie wiem, nie znam tych ludzi — powiedział i westchnął. — Wiem o dwóch ofiarach Diaza; jedna z nich to Constanza di Carlo, ale ona siedzi w więzieniu. Jest jeszcze matka jego syna Santiaga, ale to nasza przyjaciółka więc wątpię. Ani ja ani Victoria nie znamy pozostałych ofiar, nie wiadoma jest ich nawet dokładna liczba.
— Na razie to wszystko — odpowiedział mężczyzna.
Helena i jeden z przydzielonych jej na tę chwilę funkcjonariuszy wyszli z domu Diaza wsiedli do auta.
— I co o tym myślisz? — zapytał ją partner.
— Wkurzyła wielu ludzi swoim wyznaniem — odpowiedziała szczerze Romo — ale jej mąż ma rację w jednym. Barosso ma zbyt wiele do stracenia aby bawić się w takie akcje.
— To jednak nie oznacza że to nie może być on.
***
Mówią, że czasem cel uświęca środki, czasem trzeba pobrudzić sobie ręce aby osiągnąć to czego się chce. Victoria siedząca naprzeciwko jednego z miejskich biznesmenów. Myślała w tych kategoriach. Mężczyzna usta miał zaciśnięte w wąską kreskę spoglądał to na panią Reverte to na czytany w dłoniach dokument. Zerknął również na Tonego siedzącego obok niej. Ku jego zaskoczeniu zarówno ona jak i on mówili śmiertelnie poważnie o swoim projekcie. Westchnął i odłożył dokument na biurko.
— Nie sprzedam budynku — powiedział spokojnym głosem zakładając ręce na piersi — nie za taką sumę. Jest warty trzy razy tyle.
— Panie Zin dokładnie za taką sumę nabył pan ten budynek od dewelopera. Według umowy, którą panowie sporządzili — Victoria sięgnęła do teczki i zaczęła kartkować dokumenty — Chciał pan sprzedać te mieszkania sam, bez udziału pośredników aby cały zysk poszedł do pana kieszeni — urwała podnosząc z nad dokumentów. — Wynajmuje pan dwa mieszkania z dwunastu. I nie ma w tym absolutnie nic złego gdyby nie fakt, że pana przychody z zeszłego roku milczą na ten temat.
— Skąd masz mój PIT?!
— Czarodziej nie zdradza nigdy swoich sztuczek — odpowiedziała. — Sprzeda mi pan pozostałe dziesięć mieszkań i zachowa pan dwa, które wynajmuje. To uczciwy interes.
Roześmiał się bez cienia wesołości w głosie.
— Uczciwy? Jaja sobie ze mnie robisz?! To ma być uczciwe. Wyremontowałem te mieszkania, zainwestowałem w budynek własne pieniądze i mam go sprzedać tobie?! Za marne grosze!
— Tak. Sprzeda mi pan dziesięć mieszkań, zgłosi dodatkowy przychód do Uprzędu Skarbowego i wszyscy będę szczęśliwi.
— Mieszkania są warte więcej niż pół miliona peso!
— Wiem — odpowiedziała na jego uwagę Victoria — jednak spokój pańskiej rodziny jest bezcenny — Victoria położyła na stoliku plik fotografii — usunięcie czegoś z poczty nie powoduje, że to znika bezpowrotnie — wyjaśniła — dostał pan to od Fernando Barosso i naprawdę nie chciałabym wysłać tego pańskiej żonie.
— Ty! — krzyknął — Niewiele różnisz się od Barosso.
— Mylisz się, nie jestem taka jak on.
— Sprzedając budynek pani Reverte jedynie pan zyska. Opłaty uszczuplają pana konto. Chciał pan sprzedać mieszkania jednak trafił pan na martwy sezon na rynku nieruchomości, zamiast zysku liczy pan straty — wyjaśnił mu mecenas — Pana problemy się skończą a moja klientka obiecuje milczeć na temat pana niedyskrecji.
— Siedemdziesiąt pięć tysięcy — powiedziała spokojnie Vicky przerywając ciszę. — I nikomu nie powie pan kto nabył od pana budynek. Deweloper ze stolicy, którego pełnomocnikiem jest pan Reynolds. Pana podpis — przesunęła umowę sprzedaży po stoliku — za moje milczenie.
— Jesteś suką — powiedział sięgając po długopis — zupełnie jak matka.
Tony wziął od niego umowę i jako pełnomocnik dewelopera ze stolicy podpisał ją w odpowiednim miejscu. Victoria natomiast wykonała przelew.
— Miło się robi z panem interesy — stwierdziła wkładając podpisaną umowę do teczki. Telefon leżący na biurku rozdzwonił się — Prosze odebrać to zapewe bank, ale za nim pan odbierze poproszę dziesięć par kluczy. I sami trafimy do drzwi — wstała i oboje z Tonym wyszli.
— Szantaż? — zapytał ją zdumiony mecenas.
— Cel uświęca środki — stwierdziła układając dziesięć kompletów kluczy. — Zajmiesz się tym jak ustaliliśmy.
— Tak oczywiście deweloperze ze stolicy — odpowiedział — Kolejny przystanek biuro sędziego Millera
***
Hektor wyciszył telefon w chwili w, której po raz kolejny zobaczył imię brata na ekranie. Jęknął zirytowany jego nadgorliwością. Jakby jedna konferencja prasowa mogła cokolwiek zmienić, przemknęło mu przez myśl podczas układania paneli w salonie ciotki.
Życie Hektora nie ulegnie diametralnej zmianie po wczorajszych rewelacjach Victorii, nie pobiegnie do Pabla i nie ogłosi, że jest jednym z tych dzieci, nie udzieli łzawego wywiadu ani nie wyda książki. Jego życie będzie toczyło się dalej tym samym niezmienionym rytmem. Jeśli Tony spodziewał się hektolitrów łez, samobiczowania to brat był w błędzie.
Uczucia Hektora względem wczorajszego wyznania Victorii Reverte były neutralne. Po miasteczku już od jakiegoś czasu krążyły plotki o Felipe, ludzie szeptali między sobą o jego skłonnościach jakby dopiero po jego śmierci zauważono niezdrowe zainteresowanie dziećmi. Sprawa wyszłaby na jaw niezależnie czy o pedofilii powiedziałby Victoria czy przeciwnik polityczny Conrado Severina. Hektor jednak nie interesował się miejscowymi wyborami. Nie był mieszkańcem Valle de Sombras więc dla niego kwestią drugorzędną była tożsamość przyszłego burmistrza. Co było dużo bardziej interesujące to kwestia nocnego podpalacza.
Kto podpalił mieszkanie państwa Reverte? Oczywistym podejrzanym był Fernando Barosso bo któż by inny? Victoria publicznie go znieważyła chociaż nie zwracała się do niego wprost. Nie powiedziała nic czego miejscowi by nie wiedzieli i dała im jasno do zrozumienia, że nim gardzi. Biorąc pod uwagę cały kontekst konferencji wyciągnęła do niego pomocną dłoń a nie mu zaszkodziła. Czy naprawdę za to można kogoś pozbawić dachu nad głową? Używają swoich kontaktów dowiedział się, że w wyniku wybuchu gazu zostały uszkodzone fundamenty a kamienica nadaje się już tylko do rozbiórki.
Hektor jednak miał inną hipotezę, którą śledczy musieli brać pod uwagę. Ofiary Diaza. Niechętnie o tym myślał lecz policja będzie musiała rozważyć również ten trop. Może ktoś, po konferencji prasowej po prostu pękł? Ta hipoteza wydawała się być bardziej prawdopodobna. Barosso miał zbyt wiele do stracenia jednak z tego co o nim słyszał był człowiekiem małostkowym i mściwym.
Z zadumy wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając na brata, który złożył ręce na piersi i przyjrzał się mu ze złością
— Telefonu jak widzę nie zgubiłeś — powiedział ze złością wpatrując się w brata.
— Nie i jak widzę jesteś najbardziej upierdliwym członkiem rodziny — odparł Hektor ściągając rękawice. — W czym mogę ci pomóc?
— W czym — Tony westchnął — Wszystko w porządku? — zapytał go nieco łagodniejszym tonem.
— Tak — odpowiedział mu Hektor. — Nic mi nie jest — zapewnił go młodszy z braci. — Naprawdę.
— To dlaczego nie odbierasz?
— Bo nie mam ochoty o tym rozmawiać. Nie posypię się, nie załamię. Mam się dobrze Tony to niczego w moim życiu nie zmienia.
—I nic nie czujesz?
— Nie — odpowiedział i widząc uniesioną ku górze brew dodał — nie wiem co mam czuć ani jak się do tego odnieść wiem, że tą sprawę mam za sobą i nie chcę jej po raz kolejny roztrząsać.
— A chcesz iść na piwo?
Hektor zerknął na zegarek.
— Powinienem wracać do domu. Obiecałem Celii, że zjemy razem kolację i, że wrócę o ludzkiej porze.
— A jak ona się czuje?
— Dobrze. Przed nami ostatnia prosta — powiedział uśmiechając się pod nosem. — Tylko dwa miesiące.
— Ostatnie są najgorsze — pocieszył go brat. Hektor parsknął śmiechem. — Tak tylko mówię. A kiedy się urodzi odkryjesz, że sen jest lepszy od seksu. Rozmawiałeś z mamą?
— Nie, a dzwoniła do ciebie?
— Nie, ale zadzwoni i obaj to wiemy — powiedział wzdychając. —Mama poskłada puzzle i obrazek jej się nie spodoba.
— Przestań — warknął — Nic jej nie powiem
— Bo kiedy zapyta a zapyta zaprzeczysz — odwarknął Tony. — Prędzej czy później będziesz musiał powiedzieć jej prawdę.
— Zobaczymy a ty nie musisz iść do domu? — zapytał biorąc pęk kluczy ze stołu.
— Jadę odebrać dzieciaki. Raggie ma piłkę a Harriet balet — wyjaśnił idąc do drzwi. Wpadnij w niedzielę na obiad — zasugerował kiedy stali przy swoich samochodach. Hektor ledwie zauważalnie skinął bratu głową. Konferencja prasowa Victorii nie otworzyła starych ran, ale prawdopodobnie stworzy nowe.

***
Javier miał obiekcje. Bardzo poważne obawy kiedy stał w głównej sypialni domu Pablo Diaza. Czujnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu i westchnął. Od lat nikt tutaj nie mieszkał a teść uznał, iż Victoria i Javier potrzebują większego pokoju niż z czasów jej dzieciństwa. Nie sposób było się nie zgodzić jednak on wolałby dom z ogródkiem na drugim końcu świata. Na przykład w Londynie, lub Paryżu, albo w Londynie czy Mediolanie.
Mieszkanie pod jednym dachem z Diazem nie było szczytem jego marzeń, ale postanowił nie grymasić i dyskretnie zaczął rozglądać się za innym lokum. Lubił Diaza nawet Santiaga, który spoglądał na jego żonę jak na Bazyliszka, lecz wolał własne cztery ściany. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając na stojącą w drzwiach Victorię.
— Kupimy nowe poduszki, kolorowe bo strasznie tutaj ponuro. I materac. Przyda się — urwał w połowie zdania i wyciągnął dłoń — wszystko się ułoży — zapewnił ją. Usiadł , a Victoria bez słowa wślizgnęła się na jego kolana. — Teraz opowiedz mi o twojej zabawie w Matkę Teresę z Kalkuty — zachęcił ją uśmiechem. Westchnął — kochanie masz serce miększe od świętej Tereski. Ona pomagała trędowatym ty pogorzelcom.
— Javier ci ludzie zostali bez dachu nad głową a Katerina była w ciąży.
— Już nie jest, urodziła córeczke. Julian mi powiedział — Vitoria uniosła brew — mogłem shakować szpitalny system — machnął ręką — Mała Elenita.
— Nazwała dziewczynkę Elena?
— Tak Elena Victoria — Javier zachichotał — twoja sztuczka z deweloperem z Meksyku chyba ci nie wyszła. Skarbie ludzie to nie idioci.
— Wiem, ale sądziłam, że się uda.
— I udało — zapewnił ją — ty będziesz udawała kiedy ktoś zapyta czy to nie ty a oni będą udawać że nie wiedzą że to ty. Każdy wygra a ja odpisze to od podatku — pocałował ją w policzek. — Acha i jesteśmy zaproszeni na niedzielną imprezę. Sąsiedzi jednoczą się w obliczu tragedii. Będzie jedzenie, zbiórka funduszy, mebli, ubrań i masy rzeczy. Ja będę gotował.
— Kochanie ja zrobiłam coś jeszcze — zaczęła niewinnym tonem — Tylko się nie denerwuj — wypuściła ze świstem powietrze z płuc — wniosłam o zakaz zbliżania się.
— Co? Komu zabroniłaś sądownie się do siebie zbliżać. Nie Nabroiłem aż tak bardzo aby sobie na to zasłużyć.
— Fernando Barosso
— Ten jest największym zbirem w dzielnicy — Magik urwał w połowie zdania — Dostał sądowy zakaz zbliżania się do Fernando Barosso?
— On dostał sądowy zakaz zbliżania się do mnie — poprawiła go.
— Fernando Barosso dostał sądowy zakaz zbliżania się do ciebie.
— To właśnie powiedziałam. Miałam go dość. Czarnego SUV—a pod naszym domem, jego wzroku na moich plecach więc rozwiązałam sprawę w stylu mojej matki.
— Przyłożyłaś broń do głowy sędziego, że podpisał zakaz?
— Nie, rozpłakałam się
Javier roześmiał się szczerze rozbawiony.
— Moja szkoła.
— Masz telefon na kartę? Czarny SUV jeszcze stoi — powiedziała wstając z jego kolan. Javier sięgnął do szuflady wyciągając niepozorny klawiszowy telefon. Podał go żonie.
— Zatroskana sąsiadka?
Victoria uśmiechnęła się pod nosem i wyszła na balkon wybierając jednocześnie numer alarmowy.
— Dobry wieczór — zaczęła — na ulicy Różanej parkuje samochód — urwała — Nie, nie jest to auto sąsiada. To znaczy na początku sądziłam, że mój sąsiad kupił sobie nowy samochód i parkuje na chodniku dla szpanu, ale po cholerę miałby siedzieć w nim cały dzień. Wie pan — kontynuowała — ja nie jestem donosicielką czy coś w tym stylu, ale mam dzieci. I sąsiedzi też mają dzieci i dziś pomyślałam sobie, że to może jakiś zboczeniec. Tyle się mówi o tych pedofilach a przecież na przeciwko jest plac zabaw ja po prostu obawiam się o bezpieczeństwo moich dzieci.
— Oczywiście zaraz przyślemy patrol jak się pani nazywa?
— Jestem po prostu zatroskaną obywatelką — powiedziała i rozłączyła się. Wyciągnęła kartę SIM i przełamała ją na pół. Ramieniem oparła się o ścianę wpatrując się w czarne auto. Dziesięć minut później pojawiła się policja.
Javier i Victoria nie byli jedynymi obserwatorami całego zajścia. Policyjne koguty zaalarmowały sąmsiadów, którzy z zaciekawieniem obserowali całe widowisko.
— Będzie się gorąco tłumaczył — stwierdził Reverte. — To wkurzy Barosso.
— Trudno — odparła Victoria wzruszając ramionami. Obserwator z czarnego Suva został poproszony o udanie się na komendę w celu złożenia wyjaśnień.

***
Pabo cały dzień spędził w szpitalu. Telefon, który odebrał od Rosario wstrząsnął nim do głębi i teraz spacerował w tę i z powrotem po szpitalnym korytarzu. Lekarze niewiele mu powiedzieli. Syn Marceli David powinien z tego wyjść bez szwanku, to samo tyczyło się żony nieżyjącego burmistrza i ich córki Magdaleny. Marcela była w najcięższym stanie, Pablo starał się być dobrej myśli. Powatrzał sobie, że wszystko będzie dobrze. Los nie mógł z niego tak po prostu zadrwić. Nie po raz kolejny. Stracił już raz ukochaną, drugi raz nie mogło się to powtórzyć. Pozostało mu się jedynie modlić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:41:01 31-03-19    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 204

CONRADO/ HUGO/ CAMILO

Conrado był spięty przez cały wieczór na otwarciu restauracji Javiera. Nadal nie czuł się zbyt dobrze po ataku paniki, który wywołały zdjęcia przesłane mu jako anonim. Nie miał wątpliwości, że to Fernando Barosso przysłał fotografie zmarłych Andrei, Octavia i Guillerma. Na samą myśl wszystko się w Saverinie gotowało. Czuł, że się dusi w pomieszczeniu pełnym ludzi. Poluzował jednak krawat i odwzajemniał uśmiechy osób, z którymi rozmawiał, robiąc dobrą minę do złej gry i udając, że nie dzieje się nic niepokojącego. Pełne strachu spojrzenie Evy nie pomagało mu jednak i Javier kilkakrotnie pytał go, czy wszystko z nim w porządku. Zapewnił jednak gospodarza, że dobrze się bawi i kontynuował rozmowę z gośćmi.
Saverin przez cały wieczór był jednak niespokojny, a kiedy otrzymał wiadomość o wypadku na drodze do Monterrey, w którym zginął obecny burmistrz Valle de Sombras, poczuł się jeszcze gorzej. Nie cieszyła go cudza krzywda i cierpienie i choć Solano otwarcie popierał Fernanda Barosso w nadchodzących wyborach, Conrado nie życzył mu źle. Chwilę później dotarła do niego informacja o pożarze kamienicy przy ulicy Don Kichota. Javier i Viktoria byli zmuszeni zakończyć przyjęcie i zająć się sytuacją, co było jak najbardziej uzasadnione.
Conrado czuł, że zaczyna popadać w paranoję, w głowie knując teorie spiskowe, które świadczyłyby o tym, że to Barosso jest odpowiedzialny za czołowe zderzenie tira i samochodu osobowego, którym jechała rodzina burmistrza. Byłą to oczywiście bzdura, niby dlaczego Fernando miałby maczać w tym palce? Solano go popierał, więc Barosso nie miał żadnego motywu. Saverin przetarł zmęczone oczy dłońmi, czując że nie myśli trzeźwo. Lewa dłoń odruchowo powędrowała w stronę klatki piersiowej, jakby instynktownie chciał się upewnić, że jego serce nadal bije. Biło jak oszalałe, ale nie wiedział, czy to dobry czy zły znak. Nie dalej jak dwanaście godzin temu wydawało mu się, że ma stan przedzawałowy. Miał unikać stresu, a oto miał go aż nadto. Z Gry Anioła pojechał prosto do szpitala w Monterrey, próbując wybadać stan zdrowia ofiar wypadku. Nie miałby spokoju ducha, gdyby tego nie zrobił.
Pożar kamienicy, w której mieszkali między innymi Viktoria i Javier, rozzłościł go jeszcze bardziej. Nie miał wątpliwości, że nie był to zwykły wypadek, kiedy usłyszał o pożarze po raz pierwszy. Od razu pomyślał o tym, że jest to odwet za konferencję prasową, na której Viktoria wyjawiła prawdę odnośnie Felipe Diaza. Conrado nie sądził, że za tą sytuacją stoi Fernando. Co by nie mówić o Barosso, nie był on głupi. Nie postąpiłby tak pochopnie. Fernando wolał działać psychologicznie, wysłanie anonimu do Saverina dużo bardziej do niego pasowało niż uciekanie się do tak desperackich kroków jak podłożenie ognia w mieszkaniu nowej patronki Conrada. Nie można jednak było wykluczyć ewentualności, że to Barosso maczał w tym palce. Saverin jednak za bardziej prawdopodobną uznał opcję, że zrobiła to jedna z ofiar Felipe lub ktoś z ich bliskich. Przez to poczuł się jeszcze bardziej winny i zacisnął pięści ze złości.
Do miasteczka wrócili z Evą nad ranem i, choć Medina stanowczo się temu sprzeciwiała, nie zamierzał wejść do domu i odespać nocki spędzonej na pogotowiu ratunkowym w Monterrey. Od razu pojechał do poradni prawnej, gdzie chciał zająć się pracą, by nie myśleć o tym wszystkim. Podejrzewał też, że ktoś z mieszkańców kamienicy może chcieć zasięgnąć porady po tym, jak stracił cały dobytek w pożarze.
Kiedy podjechał pod budynek, w którym mieściła się poradnia prawna, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Zaparkował na podjeździe i wpatrywał się w ściany budynku, na których jakiś wandal postanowił popisać się graffiti. Wściekle czerwone napisy głosiły „Pedofil”, „Nie chcemy cię tutaj”, „Obyś zgnił jak Diaz” i wiele innych obelżywych rzeczy, których Conrado nawet nie miał siły czytać. Powoli wysiadł z auta, otworzył kancelarię i już po chwili z wiadrem wody i gąbką szorował ściany budynku, nie zważając nawet, że brudzi sobie białą koszulę czerwoną wodą ściekającą po murze. Przynamniej dzięki temu na chwilę przestał myśleć o kołatającym w piersi sercu. Nagle przestał cokolwiek odczuwać. Nie ulegało wątpliwości, że mieszkańcy byli wściekli po doniesieniach poprzedniego dnia, ale był na to przygotowany. Ludzie zaczynali wierzyć w słowa Fernanda – że Conrado znał prawdę o Felipe, który był jego patronem. W Dolinie aż wrzało na ten temat. Saverin jednak nie miał na to wpływu. Emily go ostrzegła, a on wyraził na to swoje przyzwolenie – nie zamierzał ukrywać prawdziwej tożsamości Diaza tylko dlatego, że mogło mu to zaszkodzić. Mieszkańcy Miasteczka Cieni mieli prawo znać prawdę, nawet jeśli była ona bolesna, nawet jeśli większość z nich podświadomie zdawała sobie sprawę, że coś było nie tak.
Conrado nie przerwał czynności mycia ścian nawet kiedy usłyszał parkujące na podjeździe auto. Usłyszał kroki w eleganckich butach. Chwilę zajęło przybyszowi zorientowanie się w sytuacji, po czym i on zdjął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i przyłączył się do Saverina, pomagając mu zlikwidować „graffiti”. Aidan Gordon bez słowa zabrał się za ścieranie krwistych napisów, a Conrado kiwnął mu w podzięce głową.

***

Hugo czuł się głupio, prosząc o pomoc Javiera, ale nie miał innego wyjścia. Wiedział, że Magik ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, ale ku jego zdumieniu zgodził się na spotkanie. Delgado miał opory przed przestąpieniem progu domu Pablo Diaza, ale ostatecznie zacisnął zęby i wszedł do środka.
– Witaj, Bestyjko, co u ciebie słychać? – Magik nie tracił swojego zwykłego dobrodusznego sposobu bycia. – Muszę przyznać, że masz lekki tupet, prosząc mnie o przysługę, kiedy nie pojawiłeś się na otwarciu mojej restauracji.
– Wybacz, chyba zaproszenie zaginęło na poczcie. – Hugo zmarszczył brwi, słysząc wyrzut w głosie Magika. – Tak jakby nie mieszkam już w Dolinie.
– Wiem, wiem. Bawisz się w ochroniarza w Mieście Światła. Ale mogłeś chociaż dać znać, że nie przyjdziesz.
Hugo zdecydował się nie wdawać w szczegóły, mówiąc, że Fernando pewnie by go zabił, gdyby się dowiedział, że chadza na spotkania towarzyskie z mężem Eleny Rodriguez. Zamiast tego przeszedł do sedna, wyciągając z torby podróżnej mały sejf znaleziony w El Tesoro i postawił go na blacie w kuchni z głośnym stukiem.
– Hola, hola, to kuchnia teścia! Nie zarysuj mu blatów!
– Przepraszam. – Hugo podrapał się nerwowo po karku, ale zaraz potem dostrzegł grymas Javiera – robił sobie z niego jaja.
– Więc co my tu mamy? – Magik dokonał oględzin metalowego pudła z wygrawerowanym orłem. – Sejf.
– Podobno.
– A myślałeś, że to coś innego?
– Myślałem, że skrytka bankowa – przyznał zgodnie z prawdą Hugo.
– Na pewno nie z tutejszych banków. Te są dość staroświeckie i zamykane na kluczyk, nie na kod. No i ta ma wygrawerowanego orła, więc jest dosyć spersonalizowana. No co? – Reverte zerknął na Huga, który miał dziwne deja vu. Enrique użył tych samych słów, by wyjaśnić mu pochodzenie metalowego pudełka.
– Umiesz go otworzyć?
– Czy umiem? – Javier parsknął śmiechem, po czym nonszalancko oparł się o blat i założył ręce na piersiach. – A czy trawa jest zielona? Oczywiście, że potrafię. Pytanie tylko, dlaczego powinienem?
– Czy ty zawsze musisz zadawać tyle pytań?
– Nie, ale wtedy nie byłoby frajdy. – Magik wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym popukał palcami o metalowe pudełko, dając znać Hugo, że czeka na odpowiedzi. – To coś niebezpiecznego?
– Nie wiem – odpowiedział Delgado, co było prawdą, bo nie miał pojęcia, co znajdowało się w środku.
– Coś nielegalnego?
– Nie mam pojęcia.
– Coś w ogóle wiesz? – W głosie Magika zabrzmiała irytacja. Liczył, że trochę się rozerwie i odpocznie od ostatnich wydarzeń, ale Hugo nie był zbyt rozrywkową osobą.
– Wiem, że należy do Fernanda Barosso i próbował to ukryć. Wystarczy ci taka motywacja?
Javier posłał mu uśmieszek godny złej postaci z bajki, która coś knuje. Po chwili jednak zgasił Huga, mówiąc, że nie może tego zrobić natychmiast, bo nie ma odpowiedniego sprzętu. Delgado westchnął ciężko, przypominając sobie o pożarze, w którym zapewne stracili cały dobytek.
– Przykro mi – powiedział całkiem szczerze, a Javier machnął ręką, choć mięśnie twarzy dziwnie mu się napięły. – Poważnie. To chore, że ktoś byłby do tego zdolny. Ale ludzie bywają mściwi.
– Co masz na myśli?
– Ofiary Diaza, a kogo innego? – Hugo wpatrzył się w Javiera intensywnie. – Nie wiem, kto inny miałby motyw, żeby to zrobić. Pod warunkiem, że nie był to nieszczęśliwy wypadek i Viktoria nie zostawiła włączonej kuchenki lub prostownicy do włosów.
– Viktoria nie używa prostownicy. Ma piękne włosy naturalnie. I zdecydowanie nie był to nieszczęśliwy wypadek.
– No więc sam nie wiem. Ale gdybym był na miejscu tych dzieciaków, które skrzywdził stary Diaz, chciałbym się zemścić.
– Nawet na osobie, która publicznie potępiła jego czyny? Na osobie, która nie miała nic wspólnego z czynami swojego chorego dziadka? – Javier przypatrywał się Hugowi spod półprzymkniętych powiek.
– Chciałbym sprawiedliwości – skwitował tylko Delgado, po czym zmienił temat. – Kiedy uda ci się to otworzyć?
– Jak będę miał sprzęt, który znajdzie mi algorytm, to nie zajmie mi to długo. Chyba, że ty masz pomysł na sześciocyfrowy kod do sejfu. – Rzucił Javier sarkastycznie a Hugo kiwnął głową na znak, że rozumie.
– Zadzwonię do ciebie jak wszystko będzie gotowe. Rozumiem, że nie powinienem widzieć, co jest w środku. Ale załóżmy, że przypadkowo zobaczę…
– Wolałbym jednak, żebyś tego nie robił. Cokolwiek to jest, nie chcesz być tego częścią, uwierz mi. – Coś w głosie Huga dało Javierowi do zrozumienia, że nie powinien się mieszać.
– Skoro tak mówisz, Hugo Bossie, to uwierzę Ci na słowo. Spokojna twoja rozczochrana, schowam to w bezpiecznym miejscu.
– Dzięki, Javier. I naprawdę mi przykro z powodu tego, co się stało. Mam nadzieję, że jakoś się trzymacie z Viktorią.
– Byleby do przodu – zaśmiał się Javier, po czym pożegnał gościa.

***

Camilo przyjechał do szpitala w Monterrey tak szybko jak zdołał po telefonie od przyjaciela. Pablo Diaz był w rozsypce, a właściciel kawiarni jak nikt inny wiedział, do czego to może prowadzić alkoholika. Sam był trzeźwy od jakichś siedmiu lat, ale bywały dni, kiedy chciał rzucić to wszystko w cholerę. Jakoś się trzymał dla córki i wnuków, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że chciał sięgnąć po butelkę jak nigdy wcześniej. Pabla znał z widzenia w miasteczku. Diaz często przychodził do jego kawiarni na kawę, ale dopiero około siedmiu miesięcy temu zaprzyjaźnili się tak naprawdę. Zbliżyli się do siebie na spotkaniach grupy wsparcia dla anonimowych alkoholików w Pueblo de Luz. Camilo jako starszy stażem i doświadczony w walce z uzależnieniem został sponsorem Pabla, osobą z którą Diaz mógł porozmawiać na każdy temat. Był kimś w rodzaju powiernika, a nawet spowiednika. Więź ich łącząca była niemal tak święta jak ta łącząca księdza z wiernym – łączyła ich swego rodzaju tajemnica spowiedzi. Wszystko co zostało powiedziane między nimi, zostawało między nimi. Dzięki temu mogli liczyć na bezgraniczne zaufanie.
– Co z nią? – zapytał Angarano, znajdując Pabla w kaplicy miejscowego szpitala.
– Bez zmian. – Ochrypły głos Pabla sprawił, że Camilowi włos się zjeżył na karku.
– Masz, może to trochę postawi cię na nogi. – Wyciągnął z torby termos z gorącą kawą. Na czym jak na czym, ale na kawie to Camilo się znał. Czasami potrafiła zdziałać cuda, a w tej chwili cud był wyjątkowo potrzebny Pablowi i Marceli.
– Chcesz porozmawiać? – zapytał Diaza, ale ten pokręcił tylko głową, wpatrując się tępo w krzyż wiszący nad niewielkim ołtarzem. – W takim razie ja będę mówić.
Pablo zerknął na swojego sponsora zdziwiony. W głosie Camila pobrzmiewała dziwna nuta, jakby desperacko potrzebował komuś o czymś powiedzieć.
– Dowiedziałem się czegoś. Przypadkowo podsłuchałem pewną rozmowę i teraz… – Głos Camila się załamał. – Nie wiem, co mam zrobić. Nie wiem nic poza tym, że naprawdę chcę się napić.
– Camilo, o czym ty mówisz? – Pablo na chwilę otrząsnął się z szoku spowodowanego wypadkiem Marceli i zatroskał się o przyjaciela. Camilo rzadko mu się zwierzał. To głównie Pablo mówił, a Angarano był po to, by słuchać. Teraz jednak role się odwróciły.
– Miałem w dłoniach butelkę i myślałem tylko o tym, jak bardzo chcę to zrobić. Jak bardzo zawiodłem jako rodzic, mąż, człowiek…
– Przerażasz mnie. Powiedz, że tego nie zrobiłeś. – Pablo był w niemałym szoku.
– Nie zrobiłem. Ale chciałem i nadal chcę. Tak już właśnie jest – od tego nie ma ucieczki. Będzie cię to nawiedzać do końca życia.
– Jeśli to miało mnie pocieszyć, to marnie ci idzie, Camilo. – Pablo prychnął i przyjrzał się sponsorowi z uwagą. – Co się stało?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Zostanie to między nami.
– Chciałbym, naprawdę. Ale byłoby o wiele łatwiej, gdybyś nie był szeryfem.
Diaz zerknął na Camila i przełknął głośno ślinę, rozumiejąc chyba, co przyjaciel ma na myśli.
– W takim razie, lepiej mi nie mów. Lepiej się pomódl.
Obaj spojrzeli w kierunku krzyża i zamknęli oczy, modląc się. Jeden – o to, by Bóg ocalił jego ukochaną, drugi – był miał miłosierdzie dla jego syna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zaczytany_chomik
Aktywista
Aktywista


Dołączył: 30 Mar 2019
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:09:39 01-04-19    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 205
Fabrcio Guerra odnosił nieodparte wrażenie, że ostatnio wszyscy włącznie z nim dostają po d***e. Nie dosłownie. Metaforycznie. Oberwało się nawet ścianom poradni bilansowo-prawnej, które nosiły czerwone smugi po farbie. Blondyn z niesmakiem pokręcił głową i skrzywił się. Ludzie musieli się na czymś wyżyć. Niegdyś pomalowane na kremowo ściany teraz nosiły ślady czerwonej farby, która przypominała nieco krew na zwłokach. Wszedł do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przed gabinetem Aidana siedziało kilka osób. Fabrcio zapukał do gabinetu Conrado. Najpierw jednak wziął coś ze swojego gabinetu.
– Mam zapasową koszulę – przywitał się tymi słowami widząc czerwone smugi na materiale. Powiesił pokrowiec na szczycie wysokiej szafy na dokumenty. – Powinniśmy zawiadomić policję.
– Widok policji doleje oliwy do ognia. Przeczekamy to.
– I będziemy po każdej nocy zmywać czerwone napisy?
– Jeśli będzie trzeba – stwierdził zamykając laptop. Lokalne media miały w związku z konferencją i pożarem używanie. – Emily nas ostrzegała – przypomniał jej.
– Tak, ale nawet ona nie spodziewała się wybuchu pożaru w kamienicy. Twierdzi jednak, że jest w nim coś dziwnego?
– Co?
– Dwa mieszkania nad Victorią były puste. Jednym rodziło się dziecko, druga pani wyjechała do córki do stolicy, mieszkanie pod nimi stoi puste w właściciele tego na przeciwko byli na kolacji u znajomych kiedy wybuchł pożar. Emily uważa, że ktoś to zaplanował. Zaczekał, aż Victorii i Javiera nie będzie w domu. Uważa także, że konferencja prasowa wywołała eskalację.
– Większość uważa, że to Barosso – zauważył Conrado.
– Znasz go dużej niż ja byłby do tego zdolny?
– Nie, nie wiem. W tym momencie jest oczywistym wyborem, zbyt oczywistym on woli działać z ukrycia cudzymi rękami. To dla niego zły PR.
– Szkoda, że nie możemy tego wykorzystać – powiedział z żalem Guerra. –On gra nieczysto.
– my nie będziemy.
– Wiem głośno myślę. – zaczął przechadzać się po gabinecie. – Musimy złożyć kondolencje wdowie po Solano – zauważył Guerra – I Vazquezowi.
– A co do tego Vazquez?
– Solano był jego wujem. Brat matki.
– Pojedziemy na pogrzeb – zdecydował – Wolę nie jechać do szpitala, nie chcę żeby zaczeli gadać, że wykorzystuje żałobę.
– Słusznie. Zmień koszulę – doradził – Powinna pasować.
– Dzięki – powiedział Severin.
Fabrcio pożegnał się i wyszedł. Musiał wykonać kilka telefonów, przejrzeć notowania londyńskiej giełdy i poważnie zastanowić się czy ściąganie do Meksyku inwestorów ma jakiś sens. Tak zostało jeszcze sześć dni do dwudziestego pierwszego marca jednak w Valle de Sombras wrzało jak w kotle. W tym momencie jego zawirowania w życiu prywatnym nie wpływały zbyt dobrze na jego życie zawodowe. Westchnął wchodząc na odpowiednią stronę.

***
– Życie pod wpływem jest prostsze – stwierdził Diaz, kiedy siedzieli pogrążeni w ciszy. – Olewasz wszystko co się wokół ciebie dzieje, nic cię nie obchodzi. Jesteś szczęśliwy.
– Twoje dzieci nie są szczęśliwe – zauważył Camilo – Ranisz rodzinę. Dla Victorii jesteś ojcem.
– Wiem, tak tylko sobie gdybam tęskniąc za butelką.
– Przyzwyczaisz się – pocieszył go Camillo a Pablo parsknął śmiechem. – Z czasem będzie lepiej.
– Dzięki to naprawdę pocieszające.
– Wiesz co by ci pomogło. Złapanie trochę snu – Pablo uniósł brwi – wiem co mówię. Wstawiaj idziemy.
Diaz ku zaskoczeniu Delgado wstał i wyszedł z nim. Pozwolił mu odwieść się i odprowadzić pod same drzwi. Camilo miał rację, potrzebował snu. Powlókł się noga za nogą na górę do swojej sypialni. Dom był pogrążony w porannej ciszy. Wślizgnął się do łóżka, zrzucił buty i niemal natychmiast zasnął.

***
Emily tego ranka odebrała telefon, który ją zaskoczył. Skontaktował się z nią dedektyw Alvaro Smith i poprosił o spotkanie. Blondynka nie czuła się jeszcze na siłach aby wychodzić z domu więc zaprosiła go do siebie. Policjant przywitał się grzecznie a agentka przygotowała dzbanek gorącej kawy.
– Panie Smith.
– Po prostu Alvaro.
– Alvaro co cię do mnie sprawdza?
– Nie lubisz owijać w bawełnę – zauważył uśmiechając się pod nosem z nad kubka.
– Nie lubię mantrować komuś czasu więc co cię do mnie sprawdza? – zapytała ponownie
– Sprawa zawodowa. Podpalenie kamienicy przy ulicy Don Kichota. Co wiesz o podpalaczach?
– Statystycznie to mężczyźni między osiemnastym a czterdziestym rokiem życie – zaczęła. – Nie będę jednak rozwodziła się nad statystykami. Twój sprawca to Latynos ewentualnie biały mężczyzna między dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem życia. Motywem jednak niekoniecznie jest zemsta jednak skłaniam się ku pobudkom osobistym.
– Ofiara Diaza? – zapytał
– Być może, nie można tego całkowicie wykluczyć. Victoria opowiadając o skłonnościach dziadka otworzyła puszkę Pandory. Sprawca ma wykształcenie podstawowe. Stary kawaler lub rozwodnik. Ma problemy z nawiązaniem relacji nie tylko damsko- męskich , ale relacji w ogólnym tego słowa znaczeniu. Musisz wiedzieć, że pożar u sprawcy często niezależnie od motywów wywołuje pewien rodzaj satysfakcji i ekscytacji. Ogień go podnieca – powiedziała wprost – Prawdopodobnie obserwował przedstawienie, które sam wywołał. Sprawdźcie także osobę, która dzwoniła po straż pożarną. Motywy, którymi się kierował są czysto emocjonalne, sprawca może przeżywać załamanie albo mieć zaburzenia osobowości. Podpalenie to jego forma komunikacji ze światem zewnętrznym.
– Sugerujesz, że to nie był pierwszy budynek, który podpalił?
– Nie wiem. Wiem jedno kiedy człowiek wchodzi na drogę przestępstwa zazwyczaj zaczyna od czynów mniej społecznie szkodliwych, gwałciciel za nim zgwałci podgląda sąsiadki, morderca znęca się nad zwierzętami. Nabiera wprawy. Z podpalaczami często jest podobnie. Zauważ , że zarówno nad mieszkaniem Victorii jak pod nim nikogo nie było. Za nim nastąpił wybuch ludzie opuścili kamienicę nie chciał nikogo zabić. Przyjrzyjcie się podpaleniom małym, oddalonym od miasta jakieś sto kilometrów w, każdym kierunku jeśli nic nie znajdziecie rozszerzcie obszar poszukiwań. – upiła łyk gorącej herbaty. – Zaczynicie od rzeczy małych i nieistnych jak podpalone kosze na śmieci i pustostany. Im bliżej miasta tym pożarty będą większe.
– Jaki okres czasu?
– Ostatni rok, najlepiej cały, ale skupcie się na miesiącach letnich i początku tego roku – Alvaro notujący wszystko w notesie uniósł do góry głowę. – W sierpniu dla Valle de Sombras wrócił Felipe Diaz. Nie mogę z całą pewnością potwierdzić, iż sprawcą jest któraś z jego ofiar, ale nie mogę też tego wykluczyć. Wykluczyłabym Barosso. Nie pasuje mi do tego obrazka.
– Victoria Reverte wniosła o zakaz zbliżania się – powiedział – Podpisał go sędzia Miller i to się nie łączy?
– Myślę że o to musisz zapytać już panią Reverte – odpowiedziała mu na to Emily.
– Dziękuje za pomoc – powiedział kiedy odprowadzała go już do drzwi. – Zadzwonię z pytaniami, albo kiedy go złapiemy.
– Bądźcie ostrożni przy aresztowaniu. Ma wykształcenie podstawowe, ale to nie wyklucza znajomości podstaw chemii – Alvaro skinął głową i pożegnał się.


***
Sprzęt potrzebny do otworzenia tajemniczego sprzętu miał w firmie Victorii. Jego laptop wyzionął ducha w pożarze i Javier Reverte będzie za nim tęsknił, ale nie tylko za laptopem. Za mieszkaniem, które było przecież jego domem. Był po prostu zły. Zły na osobę, która podłożyła ogień jednak wątpił w winę Fernanda Barosso. To nie miałby najmniejszego sensu. To by było bez sensu. Barosso był gnidą, która tak miałą na swoich usługach ludzi, którzy dla niego dokonają okropnych rzeczy, ale podplenie dobę po konferencji prasowej kiedy wszyscy na niego patrzą? Nie od prędzej wysłaby im zdechłego szczura czy głowę ryby. To jest zdecydowanie bardziej w jego stylu.
W piątkowy wieczór pozostawił lokal na głowie Emmy, która zapewniła, że sobie poradzą z dziewczynami sam zaś udał się do siedziby BTC. Wiedział, że jak spiskować to nocą. Poza tym nie chciał żeby, ktokolwiek bo widział z rytm ustrojstwem. Intuicja odpowiadała mu, że ten orzech jest czymś charakterystycznym w Dolinie Cieni. Na jego widok nocny strażnik Travis Mandragon (akurat robiący obchód) podniósł zaskoczone spojrzenie.
– Panie Reverte – przywitał się. – Co pana sprawdza o tej porze?
– Żona jest na górze – powiedział Reverte – przyniosłem jej małe co nieco – uniósł torbę.
– Tak rzeczywiście pani Reverte jest u siebie. – przyznał mu rację. – Udanego wieczoru.
– Dzięki – Javier poprawił uwierającą go w ramię torbę i skierował się na górę do gabinetu ukochanej. Wszedł tam bez pukania a Victoria podniosła zaskoczone spojrzenie na męża. – Namierzyłem twój telefon – przyznał się – Po ostatnich wydarzeniach wolę mieć na ciebie oko. Twój tata wrócił do domu i położył się spać, Santiago nocuje u Reggiego.
– A w torbie masz kanapki? – zapytała go.
–Nie, naleśniki ze szpinakiem – podał jej pojemnik. – Ktoś jest w laboratorium?
– Nie , co masz w torbie?
– Żono.
– Mężu.
– Bestia prosił o przysługę, nie mogłem mu odmówić, to mogę skorzystać z laboratorium?
Victoria podała mu kartę dostępu i zajęła się jedzeniem naleśników. Javier natomiast skorzystał z jej prywatnej windy aby znaleźć się w laboratorium firmy żony. Wyposażony w najnowszy sprzęt, tworzył tutaj swoje cuda. Javier nie potrzebował tego wszystkiego jednak w znajomym otoczeniu poczuje się zdecydowanie lepiej. Wszędzie pachniało technologią. Javier wciągnął w płuca powietrze. Wyciągnął sejf dany przez Hugo i położył go ma blacie. Pierwszą rzecz, którą znalazł w szufladzie był śrubokręt. Ostrożnie odkręcił, każdą z czterech śrubek i ściągnął wieko. W środku znajdowało się nieuszkodzone serce sejfu. Maleńka płytka w odcieniu butelkowej zieleni pełna szarych maleńkich fragmentów. Javier wyciągnął go ostrożnie i ułożył na podstawce aby następnie podłączyć maleńkie przewody, które następnie podłączył do włączonego laptopa.
Hakowanie sejfów nie było rzeczą prostą jednak wykonalną. Było to prostsze niż stron internetowych czy kont bankowych gdyż podłączenie go pod laptop powodowało zamknięcie obwodu. Wystarczył tylko laptop, który nawet nie koniecznie musiał mieć dostęp do sieci, dlatego Javier wyłączył przycisk odpowiedzialny za wi-fi. Otworzył okno i zaczął od algorytmu.
Zasada sejfów tego typu była taka; podczas instalowania go w domu przywoził go programista, który za pomocą programu kodującego zabezpieczał sejf. Ten robiono na zamówienie a kod zależał od indywidualnego wyboru zamawiającego. Sześć cyfr. Trudność polegała na tym, iż sejfy tego typu są zabezpieczone także przed ludźmi takimi jak on. Problem osoby zabezpieczającej polegał na tym, że przed Magikiem zabezpieczyć się nie da.
– Interesujące – wymamrotał samo do siebie Magik tańcząc palcami po klawiaturze. Informatyk, który programował sejf nie był głupi, być może pracował dla Alejandra Barosso bo na pierwszy rzut oka przyglądając się kodowi źródłowemu był człowiekiem bystrym. Wchodząc w „mózg” sejfu miał wgląd do wszystkiego. Od daty zaprogramowania sejfu po raz pierwszy do ostatniej próby otwarcia. Jak widać było na pasku zdań Hugo trzykrotnie próbował wejść do środka, kod za każdym razem był nieprawidłowy. Bestia uznał ze to bezcelowe i bardzo dobrze gdyż czwarte wpisanie kodu powodowało blokadę zamka. Co było bardzo mądre.
Palce tańczyły po klawiaturze a na dwóch otwartych oknach pojawiał się ciąg cyfr i liter, który dla normalnego śmiertelnika nie był zrozumiały. Javier uznał, że nie będzie układał nowego algorytmu. To było zbyt niebezpieczne. Jeśli sejf wróci do właściciela a właściciel zrobi test systemu wtedy jego bystre oko może zauważyć , iż ktoś w nim grzebał. Tego Magik by nie chciał więc czasami lepiej coś odtworzyć niż budować od nowa.
Programista popełnił błąd uczniaka a Javier podskoczył z uciechy jak dziecko na widok ciasteczek. Kod nie był napisany gwiazdkami czy innymi słoneczkami lecz cyframi. Sześć pięknych, pełnych cyfr uśmiechało się do niego w kodzie jak myszka na widok serka. Przepisał je na kartkę i w skopiowanym kodzie źródłowym wpisał dokładnie ten sam szyfr. Zakończył programowanie i bardzo ostrożnie umieścił płytkę z w sejfie, założył wieko i wpisał kod. Usłyszał piknięcie a drzwiczki otworzyły się. Raverte szczerzył się jak głupi jak myszka na widok serka. Nie zajrzał jednak do środka. Zamknął sejf z powrotem a kod zapisał na kartce.
Czy ciekawiło go co jest w środku? Oczywiście że tak! Czy chciał narażać siebie na większe niebezpieczeństwo niż to w którym żył? Oczywiście że nie! Dlatego też spakował sejf z powrotem do torby w której go przyniósł i wyciągnął telefon. Tak jak się spodziewał nie było tutaj zasięgu. Wrócił do gabinetu żony i wybrał numer Huga.
– Słucham
– To ja Magik – powiedział do słuchawki. – Podaj mejsce spotkania.
– Już?
– A spodziewałeś się że będę ślęczał nad tym całą noc czy może tydzień. Gdzie? – Hugo powiedział mu dokładnie dokąd ma się udać. – Będę tam za pół godziny. – Nie dodał że z żoną.
Pół godziny później wysiadł za zaparkowanego auta i oparł się o przednią masę samochodu. Victoria przytuliła się do jego boku.
– Nikt się nie dowie o twoim udziale?
– Nie – pocałował ją w skroń. – Możesz być tego pewna. Jesteśmy kryci.
Hugo zatrzymał samochód na przeciwko nich i niemal widział jak Bestia marszczy brwi na widok Vicky.
– Victorio – przywitał się po wyjściu z auta. – Co dla mnie masz Q?
Javier podał mu torbę.
– Jest zamknięty?
– Tu masz sześciocyfrowy kod. Działa sprawdzałem.
– Zaglądałeś do środka?
– Nie i mam nadzieję, że nie jest pusty – zapewnił go Reverte – Nie wiem czy chcę wiedzieć co jest w środku, zapewniam że nie trup – Hugo spojrzał na niego zaskoczony – za małe pudełko – Reverte zachichotał z własnego dowcipu.
– Bardzo śmieszne – skomentował Hugo. – Jestem winien ci przysługę.
– Jeśli poproszę żebyś nie pakował się w kłopoty? Po prostu uważaj na siebie. Intuicja konspiratora mówi mi, że może i tak gra jest warta świeczki, ale na pewno nie twojego życia.
– Będę miał to na uwadze – odparł Delgado ściskając dłoń Magika.
– Martwię się o niego – powiedziała Vicky kiedy wracali do domu. – Cokolwiek jest w tym sejfie
– Wiem – wszedł jej w słowo Magik. Wrócili do domu Pabla. Javier przez chwilę w myślach powtarzał „w domu” ale jakoś tego nie czuł. Weszli do środka, Pablo siedział zamyślony w kuchni.
– Cześć – przywitała się pierwsza Victoria – Jak Marcela?
– Bez zmian – odpowiedział – Gdzie Santiago?
– U Reggiego. Javier go tam zawiózł, to dwie ulice dalej.
– To dobrze. To nie Fernando Barosso cię śledził – zaczął Diaz. – Tablice rejestracyjne skradziono mu kilka miesięcy temu. Zgłosił to więc mamy protokół.
– Kto był w tym samochodzie?
– Tristan Sawyer.
Victoria zmarszczyła brwi.
– Ty, Victor, Alejandro Barosso byliście nierozłączni jako dzieci. Tristan miał siostrę z zespołem Downa.
– Niech zgadnę dopierał się do niej Felipe?
Pablo wzruszył ramionami. Nie wiedział.
– Cristina – przypomniała sobie.
– Tak, zmarła w lipcu zeszłego roku na zapalenie płuc a Tristan wrócił do miasta.
– Dlaczego za mną jeździł?
– Tego nie powiedział, poza tym nie zatrzymano go pod zarzutem śledzenia cię lecz przesiadywania w samochodzie w dzielnicy w, której nie mieszka. Został upominany i wypuszczony.
– To on podłożył ogień?
– Nie, w chwili pożaru był w pracy.
– Czyli?
– Komenda Policji w Valle de Sombras
– Kto więc podłożył ogień? – zapytał głośno Reverte. – Żadne z nas nie wierzy, że to Barosso.
– Ofiary Felipe.
– Tego nie wiesz – wszedł w słowo córce Pablo.
– Masz lepszego kandydata albo kandydatów? Ludzie uważają, że dostałam dokładnie to na co sobie zasłużyłam, to że ucierpieli inni to nie ma znaczenia bo ja dostałam za swoje.
– Przestań to nie twoja wina że Felipe był pedofilem.
– A jakie to ma znaczenie? – zapytała ojca – Żadne, ci ludzie chcą kogoś obwinić. Padło na mnie.
– Jutro w kościele jest msza za poszkodowanych w pożarze. Ty i Javier powinniście się pojawić. O dwunastej. – powiedział i skierował się do szpitala w Monterrey.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zaczytany_chomik
Aktywista
Aktywista


Dołączył: 30 Mar 2019
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:37:17 09-04-19    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 206
Victoria/Emily/Fabrcio

Gruzowisko po kamienicy na ulicy Don Kichota zostało uprzątnięte. Została jedynie luka między dwoma budynkami jako nikłe wspomnienie domu w, którym spędziła najlepsze lata swojego życia. Stojąc po drugiej stronie ulicy w sobotni poranek czuła jak jej oczy wypełniają się łzami. Było jej po prostu przykro. Straciła dom.
To tutaj w mieszkaniu jeszcze wtedy należącym do nieżyjącej już babci Blancki czuła się najbezpieczniej. To dzięki temu mieszkaniu odzyskała poczucie bezpieczeństwa po porwaniu. W ramionach babci, otoczona przez sąsiadki , które karmiły ją tartą z owocami leśnymi. To dlatego podarowała im mieszkania. Mieszkający tam ludzie byli dla niej jak rodzina, kiedy zawalił jej się cały świat. Pociągnęła za smycz Hermesa i wtedy go zobaczyła. Szedł na przeciwko niej. Tristan Sawyer odwrócił na jej widok wzrok
— Dlaczego za mną jeździłeś? — zapytała kiedy ją mijał. — Nie uważasz, że zasługuje na jakieś wyjaśnienie?
— Nie mogę o tym rozmawiać — powiedział spoglądając jej w oczy. Spojrzał na warczącego Hermesa.
—Przestań pieprzyć — warknęła — Jeździłeś za mną od miesięcy na kradzionych tablicach rejestracyjnych mam do jasnej cholery prawo wiedzieć dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam?
— Nie chodzi o ciebie — powiedział
— Więc o co? Albo raczej o kogo?
— Nie będę z tobą o tym rozmawiał na ulicy — powiedział ujmując ją za łokieć. Hermes stojący obok zawarczał. Tristan popatrzył na psa i puścił jego właścicielkę. — Na rynku jest kawiarnia, powinna być już otwarta. Wyjaśnię ci tyle ile będę mógł.
Dziesięć minut później zajęli stolik najdalej oddalony od wejścia. Ariana powitała ich z uśmiechem a Victorii posłała zatroskane spojrzenie. Podała zamówione napoje i zignorowała fakt iż Victoria weszła z psem. Hermes położył się przy swojej właścicielce a na widok szatynki zamerdał ogonem i pozwolił się jej pogłaskać.
— Zamieniam się w słuch — położyła łokcie na stole a Tristan westchnął.
— W październiku dwa tysiące czternastego roku zostawiłaś na biurku Mauricio Rezende dokumenty, które pomogły oskarżyć Alejandro Barosso o defraudację., on dostarczył je do prokuratury, dzięki temu Lopez dostał nakaz sądowy i mógł sprawdzić wszystko co chciał.
— Nie wiem o czym mówisz — weszła mu w słowo Vicky.
— Zapomniałaś o monitoringu — dodał z lekkim uśmiechem. — Na nagraniu widać jak wchodzisz z kopertą a wychodzisz bez niej. Dwa dni później Rezende wezwał cię na dywanik. Rozmawialiście przez godzinę. Na kopercie były także twoje odciski palców. W listopadzie ogłosił upadłość a ty kupiłaś budynek Grupo Barosso.
— Skorzystałam z okazji, kosztował grosze — odpowiedziała mu.
— Prokuratura przez dłuższy okres czasu uważała, że kryje się za tym coś więcej niż tylko skorzystanie z okazji Victorio.
— Co?
— Zmowa gospodarcza
Victoria popatrzyła na Tristana i wybuchnęła perlistym śmiechem zwracając na nich uwagę klientów.
— Prokurator ma bujną wyobraźnię.
— A jak to niby wyjaśnisz? Dostarczasz dokumenty które są gwoździem do trumny dla GB, kupujesz należący do nich budynek a ich baza klientów to twoja baza klientów. To delikatnie mówiąc podejrzane.
— Uznaliście więc, ze jestem z Rezende w zmowie gospodarczej? — pokręciła w rozbawieniu głową — A więc na to idą moje podatki?
— Dlaczego więc to zrobiłaś? Mogłaś mieć każdy budynek w mieście dlaczego akurat ten? Możesz mi powiedzieć, nie mam na sobie podsłuchu.
— Wiem, myślisz dlaczego z tobą rozmawiam — oboje spojrzeli na jej torebkę stojącą na blacie. — Dla osobistej satysfakcji — odpowiedziała — dlatego kupiłam budynek GB, żeby ich upokorzyć. Nie doszukuj się w tym jednak zmowy gospodarczej bo jej nie ma. Dlaczego jeździłeś na tablicach rejestracyjnych Brosso?
— To był jego pomysł — wyznał — Zasugerował, że powinniśmy sprawdzić monitoring tam znajdziemy tego który dostarczył Rezende dokumenty bo jak to ujął „jest podejrzane” Zgłosił ich kradzież dla wiarygodności.
— Bydlak — mruknęła pod nosem kiedy Tristan płacił za kawę. — Rozumiem, że nie jestem już objęta śledztwem?
— Nie, wczoraj zostało oficjalnie zamknięte — powiedział i wyszedł. Victoria pociągnęła łyk gorącej jeszcze kawy i wstała. Usiadła przy barze na wysokim stołku i westchnęła głośno. Ariana przyjrzała jej się z troską.
— Wszystko w porządku? — zapytała ją.
— Nie wiem,. Jestem w rozsypce — wyznała szczerze — ale się pozbieram.
Dzwonek nad drzwiami zabrzęczał głośno informując o pojawieniu się nowego klienta, który usiadł przy jednym z wolnych stolików. Ariana podeszła do niego i podała mu menu.
— Ona nie jest dobrodziejką — wymamrotał
— Słucham — zapytała go Ariana.
— Ona nie jest dobrodziejką! — krzyknął wyciągając broń. Szatynka cofnęła się kilka kroków do tyłu, w tym czasie ktoś wybiegł na zewnątrz. — Zamknij drzwi — polecił jej wstając — Zamknij drzwi!
Ariana popatrzyła na Victorię, która ledwie dostrzegalnie skinęła głową. Podeszła do drzwi i przekręciła klucz.
— Opuść rolety — wydał kolejne polecenie. — Wszyscy pod ścianę — Ale już!
Policja pojawiła się na miejscu po dziesięciu minutach. Osobą, która uciekła była jedna z klientek kawiarni. Poinformowała iż napastnikiem jest David Mendoza. Czterdziestoletni mieszkaniec valle de Sombras, jeden z mieszkańców kamienicy w miasteczku. Na miejscu pojawili się wszyscy dostępni policjanci. Luke popatrzył na drzwi kawiarni jednocześnie spoglądając na biegnącą w ich kierunku Emily.
— Przepuście ją — polecił policjantowi pilnującego porządku. — Co robimy?
— Dzwoniłeś do Diaza? — zapytała go
— Tak, poza zasięgiem, Esposito także jest w terenie. Trzeba ściągnąć snajperów poustawiać ich na dachach.
— Najbliżsi są w stolicy — poinformował go Sawyer
— Musisz rozpocząć negocjacje — poradziła mu Emily.
— Ty to zrób.
— Nie posłucha kobiety, nie będzie chciał nawet ze mną rozmawiać
— Nie jestem negocjatorem.
— Dziś jesteś. Pomogę ci ale w negocjacjach chodzi o instynkt a ty go masz Luke.
— Byłem tam kwadrans temu — zaczął Tristan — W środku jest dziesięciu klientów, kelnerka. W środku jest Victoria Reverte.
— Ona była jego zapalnikiem — wymamrotała pod nosem Emily. — Dzwoń Luke.
W środku wszyscy siedzieli pod ścianą. Victoria przyciągnęła nogi pod brodę obserwując spacerującego mężczyznę, przez zaciągnięte rolety widziała migające koguty. Pogładziła po łbie warczącego Hermesa. Telefon zadzwonił po raz trzeci.
— David — odezwała się czując jak Ariana chwyta ją za rękę — myślę, że powinieneś odebrać
— Zamknij się — warknął
— Chcę rozmawiać.
— Kazałem ci się zamknąć! — Krzyknął odwracając twarz w jej kierunku. — Siedź cicho.
Telefon ponownie zadzwonił, wściekły David sięgnął po słuchawkę.
— Czego?
— Nazywam się Lucas Hernandez, jestem funkcjonariuszem policji w Valle de Sombnras.
— No i co z tego?
— Chcę porozmawiać o możliwości uwolnienia zakładników — zaczął a Emily pokiwała głową — Nie jest jeszcze za późno żeby to wszystko odkręcić.
— Dla mnie jest za późno.
— Nie, dopóki nikt nie ucierpi.
— Spaliłem kamienicę — wyznał — To byłem ja.
— Wiem — przyznał mu rację Hernandez — Nikt nie ucierpiał, to był tylko budynek Davidzie. Ludziom nie stała się krzywda. Czy wszyscy są cali?
— Nikogo nie zabiłem — wyznał siadając na krześle.
— To dobrze, to bardzo dobrze — spojrzał na kartkę na, której pisała Emily — Wszystko będzie dobrze powiedz mi tylko czego chcesz?
— Chcę żeby ona zapłaciła — wyznał — chcę tylko , żeby dostała za swoje.
— Victoria? — upewnił się dostrzegając biegnącego w kich kierunku Magika. — Cokolwiek cię spotkało to nie jest jej wina.
— Wiedziała o wszystkim — wydusił z siebie — Wiedziała co nam zrobił i nie zrobiła nic , żeby go powstrzymać! Nic!
— Ne wiedziała
— Nie kłam — wszedł mu w słowo David — Wiedziała , powiedziała to w telewizji.
— Dowiedziała się po jego śmierci co robił dzieciom. Nie mogła go powstrzymać.
— gów*o prawda! — krzyknął i rzucił słuchawką.
W kawiarni zapadła cisza.. David zaczął spacerować po pomieszczeniu z dłońmi splecionymi nad głową.
— Wypuść ich — poprosiła — To są niewinni ludzie — wyznała — to oni cię skrzywdzili tylko Felipe. Wypuść ich ja zastanę z tobą. Ludzie na zewnątrz cię nie skrzywdzą bo wiedzą, że wtedy skrzywdzisz mnie.
Popatrzył na nią.
— Wstań i otwórz drzwi — polecił jej
— Vicky nie rób tego — szepnęła Ariana — Nie rób tego — powtórzyła kiedy blondynka wstała i przekazała jej smycz psa. Hermes zawarczał. Zignorowała go i podeszła do drzwi. Spojrzała na ustawione na placu wozu, wzrokiem odnalazła Lucasa, Emily i swojego męża. Powoli przekręciła klucz w zamku.
— Wstańcie i wyjdźcie — polecił zakładniom
— Ari weź Hermesa — zwróciła się do przyjaciółki. Ludzie zbliżyli się do drzwi i zaczęli wychodzić jeden po drugim z rękoma uniesionymi nad głową — Wszystko będzie dobrze — szepnęła do przyjaciółki kiedy ta odwróciła głowę. Victoria powoli zamknęła drzwi i opuściła ostatnią znajdującą się na nich roletę. — I co teraz? —zapytała go — Strzelisz mi w plecy?
— Nie kuś — syknął podchodząc do niej. Chwycił ją za łokieć i pociągnął do tyłu na najbliższe krzesło. — Siadaj i się zamknij.
Telefon rozdzwonił się.
— Nie odbierzesz? — zapytała go — Chcą negocjować.
— Wypuściłem zakładników — powiedział do Luke.
— To dobrze, to była słuszna decyzja.
— Zapytaj jej mężulka ile warte jest dla niego jej życie — powiedział brunet — Milion? Dwa? Dziesięć? Ile?
— Życie ludzkie jest bezcenne — zaczął Hernandez spoglądając na drzwi — wiesz o ty, dlatego podczas pożaru nikt nie ucierpiał. Nie chciałeś nikogo skrzywdzić i wypuszczenie zakładników świadczy o tym, że nadal nie chcesz. Chcesz zostać wysłuchany Davidzie. Chcesz aby miasto usłyszało twoją historię tak jak Victoria opowiedziała w czwartek swoją. Jestem gotów cię wysłuchać. Wszyscy jesteśmy.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Twarzą w twarz — powiedział do niego David — Porozmawiajmy twarzą w twarz. Victoria otworzy ci drzwi. Masz pięć minut na wejście jeśli nie mózg tej ślicznotki wyląduje na ścianie.
— Nie możesz tam wejść — powiedziała Emily kiedy się rozłączył.
—Nie mam wyjścia, oboje dobrze wiemy, że facet jest zdesperowany jeśli go nie posłucham może ją zastrzelić. Wiesz o tym, sama mi mówiłaś, że facet ma kompleks Boga. — wyciągnął broń z kabury i przekazał go jej — Wyciągnę Victorię — zwrócił się do milczącego przyjaciela.
Magik pokiwał głową i wsunął mu do kieszeni przy piersi maleńki nadajnik.
— Będziemy słyszeć waszą rozmowę — wyjaśnił — Przezorny zawsze ubezpieczony — wyjaśnił widząc jego zaskoczoną minę.
Lucas ruszył powoli do środka z rękoma uniesionymi do góry, kiedy zatrzymał się przy drzwiach usłyszał zgrzyt zamka. W progu stała Victoria.
— W porządku? — zapytał ją wchodząc do środka. Pokiwała głową a on odnalazł wzrokiem sprawcę. — Cześć — przywitał się z mężczyzną bawiącym się bronią. — Mogę usiąść?
— Gdzie tylko chcesz — zachęcił go ruchem dłoni w, której trzymał broń. — Pierwszy raz zgwałcił mnie w swoich stajniach, miałem siedem lat — powiedział beztroskim tonem jakby opowiadał dowcip a nie mówił o traumie z dzieciństwa. — Przycisnął mnie do ściany, musiał nieźle się natrudzić, żeby we mnie wejść . To stało się naszym rytuałem i sekretem oczywiście — uśmiechnął się.
— Nie miałam pojęcia — wydusiła z siebie Victoria. — Nie wiedziałam.
— Brat ci nigdy nie powiedział? — zapytał ją — Ta osławiona bliźniacza więź nie wysłała ci sygnału alarmowego? Trzymałem go kiedy go gwałcił ja i jeszcze jeden dzieciak Jeronimo czy jakoś tak. Trzeba było mu przyznać miał dzieciak werwę.
— Nie
— Tak skarbie — odparł na to David — Nie kłamię, nie mam już powodu, żeby kłamać w końcu prawda wyszła na jaw. Mogę rzucić kilka nazwisk jeśli to poprawi ci humor.
— Czego chcesz? — zapytał Luke — Przedstaw swoje żądania.
— Wiesz jak to jest kiedy ktoś wchodzi w twoje ciało na siłę Victorio? Rozrywa ci wszystko w środku i czujesz jedynie ból. Niewyobrażalny ból. Wiesz jak to jest słuchać krzyków?, być obdzierana z godności.
— Tak — odpowiedziała mu — Wiem jest kto jest słuchać krzyków i próśb o to by przestali — poczuła jak do oczu napływają jej łzy — Moja mama została zgwałcona. Wielokrotnie. Nocami przez tydzień słuchałam jej krzyków. Tego nie da się zapomnieć — oparła dłonie na stole. David spojrzał na jej tatuaż na nadgarstku.
— Średnik . ile miałaś lat?
— Trzynaście. — odpowiedziała — ale nie o tym ma mi przypominać.
— Ja miałem piętnaście — odpowiedział — więc o czym?
— O wszystkich, których straciłam. O bracie, którego obiecałam chronić, ale zawiodłam. O ojcu, który wziął na siebie moje winy a kiedy uciekł z więzienia nigdy nie był już tym samym człowiekiem, który uczył mnie pływać. O mamie, która po tym wszystkim przez co przeszła nie mogła na mnie patrzeć, o ojcu, który zaczął pić o życiu które mi odebrano. Chcesz podyskutować o straci i poczuciu winy, które zżera cię od środka. Doskonale trafiłeś jestem podręcznikowym przykładem poczucia winy i straty. Straciłam wszystkich, których kocham, straciłam ich ponieważ zrobili wszystko, żeby utrzymać mnie przy życiu. Wszyscy nie żyją, ale nie ja. Przeżyłam dzięki ich poświeceniu i o tym przypomina mi tatuaż. O tym , że gdziekolwiek nie pójdę śmierć podąża za mną Davidzie. Zabijam ludzi, których kocham.
Zapadła cisza. Victoria wierzchem dłoni starła łzy z policzków.
— Możesz się jeszcze z tego wyplątać — powiedziała do niego — Z tyłu jest drugie wyjście. Wstań i wyjdź , albo zastrzel mnie tu i teraz.
David podniósł się powoli z miejsca i ruszył na zaplecze gdzie znajdowało się drugie wejście do restauracji. Victoria złapała Luke za rękę i zmusiła go do pozostania na miejscu. Popatrzyła na zegarek — Dajmy mu pięć minut — poprosiła — tylko pięć.
Po chwili rozległ się pojedynczy strzał.


***
Victorią zajął się Javier, który zamknął ją w swoich ramionach i jedynie trzymał dopóki zmęczona nie osunęła się powoli na ziemię. Odwieziono ją do szpitala. Emily udała się na tyłu restauracji gdzie lekarz sądowy zabierał nieruchome ciało Davida do kostnicy. Popełnił samobójstwo. W magazynku miał tylko jedną kulę i nie była ona przeznaczona dla Vicky. Emily wpatrywała się w worek z jego zwłokami, podeszła do Luke kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Nie mogłeś nic zrobić — powiedziała.
— Wiem, martwię się o Victorię. Wyjdzie z tego?
— Nie wiem — odpowiedziała — Samej będzie jej ciężko.
— Nie jest sama.
— Mówiłam o bardziej profesjonalniej pomocy.
Skinął ze zrozumieniem głową.
— To była dobra robota — pochwaliła go . — Nie zawsze możemy wygrać.
— Powtarzałem twoje słowa.
— Tylko na początku. Masz nosa do ludzi oficerze Hernandez — stwierdziła i rozejrzała się. Zostali sami w alejce. — Jeśli skończysz pracę tutaj i przeżyjesz — powiedziała konspiracyjnym szeptem — pociągnę za kilka sznurków i załatwię ci etat w BAU. Byłbyś w tym dobry.
— Zastanowię się — odpowiedział jej z uśmiechem. — Podrzucić cię do domu?
— Nie, porozmawiam z mężem. Muszę mu coś powiedzieć.
W poradni była po kilku minutach. Od razu skierowała się do gabinetu męża. Zastała tam Conrado. Ob mężczyznom streściła wydarzenia z przed kilku minut.
— Fizycznie nic jej nie będzie, ale psychika to zupełnie coś innego. — westchnęła bezceremonialnie siadając na kolanach męża.
— To ja będe na górze gdybyście czegoś potrzebowali — powiedział i wycofał się zamykając za sobą drzwi. Fabrcio pocałował żonę w czoło.
— Wszystko w porządku? — zapytał ją.
— Nie. Stojąc przed kawiarnią coś dziś do mnie dotarło, że nie mogę tak dłużej — z trudem przełknęła ślinę — Całe życie oglądam się przez ramię — odetchnęła — Kiedy byłam w Londynie spotkałam się z Aaronem — spojrzała mężowi w oczy — Interpol zaproponował mi emeryturę — Fabrcio uniósł w zaskoczeniu brwi. — Na początku go wyśmiałam, ale teraz przyjmę ich ofertę. I przejdę w stan spoczynku.
— A sprawa Lucasa?
— Pomagam nieoficjalnie i nie potrzebuje do tego Interpolu tylko mojego mózgu. Poza tym chcemy mieć dzieci a ja chcę żeby były bezpieczne., żeby czuły się kochane i były szczęśliwe w tym mieście gdzie skumulowały się wszystkie nieszczęścia i niebezpieczeństwa świata nie uda się to. Chcę wychować dziecko z dala do Valle de Sombras.
— Chcesz wrócić do Londynu?
Skinęła głową.
— Jeszcze nie teraz, ty masz tutaj pracę ja nie zostawię Luke samego, ale kiedy to wszystko się skończy chcę wrócić do domu.
Fabrcio wypuścił ze świstem powietrze i pocałował ją w skroń.
— I całe szczęście.
— Zaraz, myślałam że będziesz chciał zostać tutaj na stałe?
— Nie, skarbie przyjechałem do Meksyku aby pomóc przyjacielowi, kiedy kampania się skończy niezależnie od wyniku chcę wrócić do swojego nudnego życia w Londynie, do swoich cyferek.
— A co z Cosme i Rosario?
— Jeśli naprawdę im na mnie zależy to zrozumieją.

Tristan Adam Rodriguez
David Gabriel Soto


Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 9:56:49 10-04-19, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 35, 36, 37 ... 62, 63, 64  Następny
Strona 36 z 64

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin