|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:24:25 10-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 207 - COSME – ETHAN - GABRIEL - DESMOND - DOMINIC – DANIEL - SAMBOR - OJCIEC JUAN - ORSON - NADIM
Orson
- Ponury żart Dominica - stwierdził stanowczo starszy Crespo, zbierając przedstawione mu dokumenty. Wsadził je do teczki, w której je przyniesiono, postukał lekko o stół, by ułożyć je równomiernie wewnątrz i podał siedzącemu przed nim Turkowi. Yilmaz chwycił je bezwiednie.
- Nie sądzę. - Nadim twardo upierał się przy swoim zdaniu. - Tam jest wszystko, daty, zdjęcia, dosłownie całe jego życie. Ethan jest moim synem i nic tego nie zmieni. Jeżeli mu nie powiemy...
- To co? - Orson spojrzał przenikliwie na Yilmaza spod na wpół przymkniętych powiek. - Jego życie będzie w niebezpieczeństwie? A może coś stanie się Benavidezowi? Chyba się zapominasz, turecki przybłędo. Nie masz do czynienia z byle kim, a z ludźmi, którzy już swoje przeżyli. Wiem, jak chronić własnego syna przed wszelakim zagrożeniem. A Dominic zadba o siebie sam. Tak naprawdę, to Benavidezowi zagrażam tylko ja, bo mam zamiar dobrać mu się do d**y za szerzenie plotek.
- Nie rozumiem...- Drugi z mężczyzn wciąż dzierżył w dłoni papiery, które miały być dowodem na to, że niebieskooki blondyn jest jego potomkiem. Zupełnie, jakby chwytał się ostatniej nadziei na szczęście. - W jakim celu Dominic miałby...
- A cholera go tam wie - wszedł mu w słowo Crespo. - On ma swoje własne ideały, własne dążenia i pewnie coś mu strzeliło do głowy. Nigdy tak do końca mu nie ufałem. Poza tym wciągnął mojego syna w jakąś niebezpieczną grę o życie swoich przyjaciół. Jak tylko z tego się wyplącze, każę mu zerwać wszystkie nici łączące go z Benavidezem i zająć się sobą.
Nie sposób było nie zauważyć, jak mocno Orson podkreślił, iż Ethan jest jego dzieckiem. Jego i tylko jego.
- Daj mi z nim porozmawiać. Proszę - powiedział cicho Turek, gdzieś w głębi serca wierząc jeszcze, że może jednak szef Scylli się nie mylił, że nie kłamał i wszystko to, co znajdowało się w teczce, jest prawdą.
- Mowy nie ma - odmówił natychmiast, bez sekundy zastanowienia, ojciec Ethana. - Nie będziesz mu mieszał w głowie. Już dosyć przeżył przez związek z pewnymi osobnikami. Poza tym teraz ma na głowie zamek El Miedo i jego renowację oraz pewną kobietę i zupełnie nie ma czasu na zajmowanie się historią jakiegoś pomyleńca, któremu wydaje się, że zapłodnił jego matkę.
- Pewną kobietę? - Nadim przełknął bez słowa nazwanie go "pomyleńcem", ważniejsze było dowiedzenie się, jakąż to damę Crespo ma na myśli.
- O nie. - Orson od razu zorientował się, co kombinuje Turek. - Nie dowiesz się, kim ona jest. Od razu byś ją zaczął prześladować, śledzić i może nawet namawiać do tego, aby umówiła cię na spotkanie z Ethanem. Jeżeli skontaktujesz się z którymkolwiek z nich, czy to z nią, czy z chłopakiem, to...
Wymowny gest w stronę kieszeni był wystarczającym dokończeniem zdania. Nadim domyślił się od razu, że wdowiec po Gabrielli chowa tam broń. W geście rozpaczy wyrwało mu się jednak coś, czego od razu pożałował, wiedząc, że nie tędy droga:
- To co mi zrobisz, starcze? Wstaniesz z tego wózka i dasz mi kopniaka?
Własnych słów połknąć już i wycofać nie mógł. Za to miał szansę uczynić to ze śliną, rosnącą mu nagle w gardle. Crespo bowiem błyskawicznym ruchem położył swoją ciężką dłoń na czymś, co do tej pory stało w pobliżu ukryte w cieniu, chwycił przedmiot silniej, niż był możnaby sądzić po jego stanie, po czym się na nim oparł. Tym czymś okazała się laska, a Orson w ułamku sekundy stał na może nieco chwiejących się jeszcze, ale nadal nogach. Zrobił parę kroków w stronę Yilmaza i wycedził mu prosto w zęby:
- Jak już mówiłem. Znikasz z życia mojego, mojego syna oraz jego dziewczyny. Jutro wyjeżdżasz z Valle de Sombras. A jeżeli tego nie zrobisz, starzec da ci nie tylko kopniaka. Taki mały prezencik od małego przyjaciela zwanego pistoletem. Nabój w twoje nędzne serce. Zgoda?
Ethan
Brat Benavideza faktycznie miał wiele na głowie, chociaż w tym momencie dosłownie, to jedynie kask. Już od paru dni nadzorował przebudowę i rozbudowę El Miedo. A właściwie całkowity jego remont, bo pożar odsłonił sporo innych zagrożeń mogących w przyszłości stać się zagładą dla zamku. El Gato ocierał się o jego nogi, jednak co jakiś czas popatrywał z uwagą na to, co działo się z mieszkaniem Cosme, jakby próbując ostrzec robotników "Pamiętajcie o specjalnym miejsciu dla mnie, albo będzie z wami źle!".
Blondyn niezbyt wiedząc, co robi, schylił się i lekko pogłaskał zwierzę. Był całkowicie skupiony nad pracami na lewym skrzydle murów. To właśnie tam czekała na nich największa praca i największy wysiłek, poza tym to właśnie tamten fragment rozsypywał się najbardziej i w każdej chwili cegłówki mogły po prostu spaść komuś na głowę, albo zapoczątkować lawinę destrukcji, której nie dałoby się już powstrzymać.
- Nieźle im idzie - mruknął stojący obok Ethana Dominic.
- Taaa...- Blondyn wymamrotał coś niejasno, wciąż kucając przy kocie. Jego oczy rejestrowały jednak nie sierść, a wspinających się na mury robotników. - Nie wiesz, kiedy wraca Zuluaga?
- A skąd mam wiedzieć? - wzruszył ramionami szef Scylli. - Zostawił tylko kartkę, którą sam czytałeś. Ani daty, ani nic.
- Mam nadzieję, że zdążymy z remontem. Będzie miał niezłą niespodziankę.
- O ile nie rozwalisz mu domu. Tamten zaułek ledwie się trzyma - stwierdził dosyć pesymistycznie brunet.
- Dobra, dobra, dam sobie radę, tata będzie miał...- Ethan urwał. Coś ścisnęło go w żołądku na słowo "tata".
- Myślisz o nim, prawda? - zorientował się Benavidez.
- Co? - Crespo wstał - czym zirytował El Gato, który odszedł dystyngowanie w swoją stronę - i dokończył: - O Nadimie? Nie. Co prawda również i Cosme nazywam swoim ojcem, ale to Orson jest tym prawdziwym, biologicznym i nie zamierzam tego zmieniać. Przyznaję, że rewelacje, jakie mi przekazałeś, wstrząsnęły mną, ale raz, że nie za bardzo w nie wierzę, dwa, Yilmaz nigdy nie zastąpi mi Orsona. Mam już dwóch ojców, trzeci mi jest zupełnie niepotrzebny.
- Ethan...- spróbował Dominic, ale brat przerwał mu w pół słowa.
- Ethan co? To, że obaj mamy niebieskie oczy? Może. To, że pokazałeś mi setki dowodów, zdjęć, dokumentów i tak dalej? I co z tego? A może masz zamiar zagrać na moich uczuciach i powiedzieć mi, że Turek o niczym nie wiedział? A gdyby dano mu szansę...i tak dalej i tak dalej?
- Jesteś mu to winien...
- Komu? Yilmazowi? A niby dlaczego? Przecież ja go nie porzuciłem, czy coś w tym rodzaju. A i o warunki umowy się nie martw, miałeś mi powiedzieć prawdę, to powiedziałeś. Gabriel otrzyma nerkę i wszystko będzie w porządku. W ogóle z tego, co wiem, to chyba nawet dzisiaj miał mieć tą operację, prawda? Nie powinieneś czasem wspierać Desmonda aby?
- Chodziło mi o zwykłą rozmowę - zdenerwował się Benavidez. - Miałem na myśli to, że powinieneś porozmawiać z Nadimem i tyle! Tym bardziej teraz, kiedy on już...
- On już co? - Blondyn zwrócił nagle całą swoją uwagę na brata. - Powiedziałeś mu?! Przecież stwierdziłeś, że on o niczym nie wie!
- Musiałem. Zrozum. Mój ojciec nalegał i...
- I co? I tak po prostu zdecydowałeś się porządzić nieco moim życiem? Idź porządzić Scyllą, bo mam wrażenie, że nieco wymyka ci się z rąk, a ode mnie się odwal!
- Lepiej mi nie gróź, albo zapomnę, że jesteśmy rodziną i...- wkurzył się Benavidez.
- I co? - Niebieskooki podszedł już całkiem blisko, zacisnął palce w pięści i wysyczał: - Zabijesz mnie? Albo kogoś z moich krewnych? A w łeb chcesz dostać? Zapominasz, panie Benavidezie, że mam pewne znajomości. Tknij kogokolwiek z ważnych dla mnie osób, a lista twoich przestępstw wypłynie na światło dzienne tak szybko, że nie zdążysz nawet mrugnąć okiem.
- Lista moich przestępstw? O czym ty bredzisz? Nie ma żadnej listy!
- Nagłe zniknięcia pewnych osób. Zwłoki znajdowane w stanie rozkładu, tak, aby nikt nie mógł ich rozpoznać. Kradzieże, włamania, uszkodzenia sprzętu komputerowego i wiele, wiele innych. Pewnie jeszcze sporo, o czym nie wiem, ale to i tak wystarczy, żeby posłać cię za kratki.
- Jakie włamania? - zdziwił się szczerze Dominic. - Ja nie jestem zwykłym złodziejem! A w ogóle co ci przyszło do głowy sądzić, że wiesz cokolwiek na temat mojej organizacji?
Ethan uśmiechnął się tylko lekko i odszedł w stronę wołającego go właśnie robotnika. Kompletnie blefował. Nie było żadnej listy i nie miał pojęcia o tym, czego dokonała Scylla, a czego nie. Ale warto było zobaczyć szok na twarzy brata.
- Czyżbyś mnie sprawdzał, braciszku? - mruknął do siebie w międzyczasie Benavidez. - Kto mógłby...och. Oczywiście. Coś mi się wydaje, że muszę szybko z kimś porozmawiać...
Gdzieś w Meksyku
[link widoczny dla zalogowanych] okręcił się na fotelu na kółkach z głośnym okrzykiem "Juhuu!", po czym ponownie zwrócił się w stronę monitora stojącego przed nim komputera. I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił.
- O cholera - mruknął sam do siebie, bacznie sie rozglądając, czy aby żaden z jego współpracowników nie widział tego dzikiego wybuchu. Na szczęście koledzy byli zbyt zajęci pracą, żeby cokolwiek zauważyć.
- Co poradzić - powiedział cicho sam do siebie. - Mam prawo do radości, w końcu udało mi się rozwiązać to durne...
Urwał. Stanowisko w wielkiej korporacji może i było fajne, dawało też dostęp do tego, co de Barriga uwielbiał, czyli do komputerów. A dzięki temu, iż były to naprawdę potężne maszyny, mógł zajmować się tym, co kochał najbardziej, czyli programowaniem, obliczeniami i innymi matematycznymi zagadnieniami. W wolnych chwilach, oczywiście. A o te było tutaj bardzo trudno.
- Projekt gotowy? - huknął szef, który właśnie zbliżył się do jego stanowiska.
- Tak, oczywiście - odparł pospiesznie Juan Jose, starając się nie dopuścić do tego, by przełożony spojrzał na ekran. Widniał tam bowiem piękny wynik...tyle, że matematycznej łamigłówki, nad którą de Barriga męczył się od ponad tygodnia.
- Twoje szczęście. Wyślij dane na maila. Klient przyjedzie jutro, będzie chciał przetestować program, zanim poprosi o jego kontynuację.
- Jasne. Już wysyłam. Kiedy możemy się spodziewać wizyty...
- Rano - wszedł mu w słowo szef, nie podając konkretnego terminu. - Dlatego masz być tutaj na szóstą. Jeżeli zawiedziesz...
- Tak, wiem. Będę, obiecuję - przysiągł Juan Jose, ale jedynie do pleców szefa, bo ten wykonał tylko znaczący ruch odcinania karku od reszty ciała i oddalił się do swojego biura.
De Barriga westchnął z ulgą. Tym razem nic się nie stało, jeśli jednak przełożony kiedykolwiek przyłapie go na używaniu sprzętu do własnych celów, będzie krucho. Na szczęście wspomniany projekt był już dawno gotowy, wystarczyło jedynie wysłać maila i stawić się jutro rano o wyznaczonej godzinie w biurze.
Dopiero teraz wzrok mężczyzny padł na leżącą od kilku godzin na jego biurku kopertę. Valle de Sombras...To chyba jakieś małe miasteczko...gdzieś w kraju. Juan Jose, zwany przez kolegów w pracy JJ, wziął do ręki przesyłkę, otworzył ją szybko i przebiegł jej treść oczami.
"Wierzę, że zrozumiesz moja sytuację." - brzmiało zakończenie listu. "Gabriel może nie przeżyć operacji, jeżeli jednak mu się uda, Twój widok z pewnością pozwoli mu szybciej wrócić do zdrowia. Nie wymagam od Ciebie, byś udawał zakochanego w nim człowieka, zresztą Amador nigdy nie powiedział Ci o swoich uczuciach. Ale powiedz, że wpadłeś przejazdem, czy coś takiego. Po prostu go odwiedź. Będziesz mógł liczyć na moją dozgonną wdzięczność. A wiedz, że Gregorio del Monte wie, jak się odwdzięczać.".
JJ delikatnie wsadził kartkę z powrotem do koperty, jakby to ona była chora i potrzebowała przeszczepu nerki, a nie Gabriel. Z treści listu wynikało, że sprawa jest pilna, dołączono nawet bilet na transport do Valle de Sombras. Z tym, że bilet był na jutro, na godzinę piątą rano...Juan Jose przez moment zamierzał po prostu najpierw zająć się klientem, a potem dopiero wyruszyć w podróż, ale coś nie dawało mu spokoju.
Tym czymś było przeczucie, które nasiliło się jeszcze bardziej, gdy chwilę po odłożeniu koperty dostał informację od szefa, że ich klient, bogaty Japończyk, niestety nie może przybyć z powodu "drobnego wypadku na nartach" i jest zmuszony przełożyć ich spotkanie na inny, nieokreślony jeszcze termin, a on sam, Juan Jose de Barriga, w nagrodę za dotychczasowe sukcesy w pracy otrzymuje miesięczny urlop płatny.
Przeczucie, że jego cicha i spokojna kariera właśnie się skończyła.
Gabriel
Przekrwione od ciśnienia podwyższonego wypitymi hektolitrami kawy oczy Desmonda łzawiły ze zmęczenia, ale Sullivan nie zamierzał ich przymknąć ani na moment. Musiał być przytomny, rozbudzony, kiedy Gabriel obudzi się po operacji. Bo że to zrobi, brunet nie miał żadnych wątpliwości. Amador musiał żyć i kropka. Razem ze śmiercią młodego del Monte umarłby i jego przyjaciel. Dlatego właśnie ten zabieg tak naprawdę ratował dwa życia, a nie tylko jedno.
Jeden oddech, drugi, a zaraz potem trzeci. Amador oddychał spokojnie, jakby wiedział, że gdzieś tam, na szpitalnym korytarzu, czuwa nad nim ten, który tak bardzo go kochał. Co prawda Gabriel kompletnie zapomniał całą ich przeszłość, ich historię, ale powiada się, że jeśli dwie osoby darzą się naprawdę wielkim uczuciem, to mogą je sobie przesłać pomimo dzielącego ich dystansu. A miłość łącząca del Monte i Sullivana była naprawdę ogromna.
Doktor prowadził skalpel równie pewnie, doskonale wiedząc, co należy robić. Co prawda operacja była dosyć mocno ryzykowna, bo stan Amadora mówiąc delikatnie nie był wciąż najlepszy, ale wszystko wskazywało na to, że przebiegnie ona pomyślnie.
- Zaszywamy pacjenta - stwierdził kilka godzin później, zadowolony z tego, czego dokonał. Już wiedział, że będzie miał do przekazania bardzo dobre wieści. Oczywiście nadal istniała możliwość, że przeszczep się nie przyjmie, ale lekarz nie sądził, aby do tego doszło.
I dokładnie to samo przekazał potem czekającym na wynik zabiegu osobom, stłoczonym w kąciku korzytarza. Nie mógł też nie dostrzec niemego błagania w oczach Desmonda, ale musiał twardo zniszczyć jego nadzieje:
- Nie. Nie możesz tam wejść. Ani teraz, bo właśnie skończyłem go operować. Ani potem, na normalną salę. Tłumaczyłem ci już, że twój widok wprowadziłby tylko zamieszanie w rekonwalescencji del Monte. Co więcej, mógłby całkowicie zniweczyć nasze starania o jego powrót do zdrowia.
- Nie nalegaj, proszę. - Dominic, który również był obecny, położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Jeszcze nadejdzie czas, kiedy wy dwaj...
- Nie nadejdzie - stwierdził gorzko tamten. - Nie będzie żadnego happy endu, odjazdu na białym koniu, czy coś takiego. Będzie śmierć i zniszczenie.
- A ty co, Anioł Zagłady? - zirytował się brat Ethana. - Gdzie twoja wiara w lepsze jutro? Masz zamiar tak po prostu się poddać? Wiem, że teraz jest ci źle, ale przestań pieprzyć głupoty i walcz o swoje. Pozwolisz takiemu dupkowi jak ojciec Gabriela, odebrać ci ukochanego człowieka?
- On chce sprowadzić tutaj Juana Jose de Barriga - wymamrotał Desmond, czując, że szef Scylli ma jednak rację.
- A niech sprowadza nawet i samego Boga. I co z tego? Poważnie uważasz, że serce Amadora nic nie poczuje, kiedy cię zobaczy? Od razu mu drgnie...zresztą nie tylko serce - zachichotał rozbawiony własnym żartem Benavidez.
- Zboczeniec! - obruszył się Sullivan, ale i jemu kąciki ust zaczęły rozciągać się w uśmiechu. Gabriel żył. A to już był ogromny krok do szczęśliwego zakończenia.
Cosme
Cosme Zuluaga czuł się już na tyle dobrze psychicznie, że postanowił wrócić do domu. Otrzymał co prawda niepokojące SMSy od Ethana, ale niedługo po nich zostały do niego wysłane inne, o treści całkowicie uspokajającej i świadczącej o tym, że chłopak doskonale poradził sobie z informacjami od brata. Dlatego pan na El Miedo nie martwił się o przybranego syna i spokojnie kierował się w stronę zamku. Wiedział oczywiście o jego przebudowie, chciał rzucić na nią okiem, zanim dotrze do miejsca, w którym miał pomieszkiwać do czasu zakończenia remontu.
Wcześniej jednak chciał uczynić coś jeszcze. To właśnie z tego powodu zahamował przed bramą cmentarza w Valle de Sombras. Już tak dawno nie odwiedzał grobu brata...
Znajdował się już na tyle blisko nagrobka, że praktycznie widział rzeźbę płaczącego anioła na nim umieszczoną, kiedy posłyszał jakieś głosy. Z początku sądził, iż jest to rozmowa prowadzona przez dwóch grabarzy, albo ktoś wybrał sobie po prostu dosyć dziwną porę na wizytę u zmarłych. Może nie tak do końca dziwną, skoro Cosme wybrał dokładnie tą samą, jednakże o tej godzinie niewiele osób wybierało się właśnie tutaj.
Za chwilę jednak zrozumiał, że coś jest nie tak, jak być powinno. Przyczaił się za grupką aniołków opłakujących śmierć jakiegoś niemowlęcia - oczywiście wyrzeźbionych na jego grobie - i począł nasłuchiwać.
- Który to był numer? - dobiegł go głos, który wydawał się Zuluadze dziwnie znajomy.
- Nie mam pojęcia! - odparł drugi, również mu znany.
- Boże, jak czytałeś? - westchnął pierwszy rozmówca i sięgnął do kieszeni po telefon. - Już wiem, osiemnasty. Czyli to ta właściwa łopata. Który z nas pierwszy kopie?
- Może ty? - zasugerował mężczyzna, w którym nie bez zdumienia Cosme rozpoznał w końcu Sambora.
- Boisz się zmarłych? - spytał lekko kpiąco facet dzierżący w dłoni łopatę. Zuluaga doznał totalnego szoku, gdy pojął, iż jest nim nie kto inny, a brat Rosario, czyli sam ojciec Juan!
- Gdyby tak było, nie pomagałbym ci odsuwać płyty nagrobnej! - odburknął Medina i wyrwał narzędzie z rąk księdza. - Dobra, chodź tutaj, Andreasie, zaraz się dowiemy, czy i co Lydia w tobie schowała...
To nieco przerażające przedstawienie przerwał im Zuluaga, który postanowił wkroczyć do akcji i nie dopuścić do jeszcze większej profanacji nagrobka.
- A co tu się do cholery wyprawia?! - ze zdenerwowania zapomniał o dobrym wychowaniu i najzwyczajniej w świecie sobie przyklął.
- Wydobywamy trumnę - raczył go poinformować Sambor.
- Widzę! - wrzasnął Cosme. - Ale dlaczego akurat Andreasa?! I w ogóle po co wam jakakolwiek trumna?! Halloween jest chyba za kilka miesięcy, nie?!
- Zgadza się. - Ojciec Juan zachował stoicki spokój. - A poza tym ja nie obchodzę tego pogańskiego święta. Po prostu szukamy planów tajnego ośrodka.
- Że co?! - Zuluaga już nic z tego nie rozumiał. I chyba nie chciał zrozumieć.
- Benavidez - mruknął cicho Medina, ale na tyle, że pan na zamku go usłyszał.
Z Zuluagi momentalnie uszło powietrze. Jeżeli brat Ethana miał z tym coś wspólnego, to działo się tutaj coś naprawdę ważnego. Nie znaczyło to oczywiście, że miał ot tak sobie pozwolić wykopać szczątki Andreasa. Był to jednakże dowód, że sprawa miała związek ze Scyllą. A jeśli w całość wmieszany jest brat jego dawnej ukochanej, to duchowny zapewne próbuje zapobiec jakiemuś kolejnemu nieszczęściu. Cosme nie sądził, aby drugi z synów Mitchella zbytnio się temu sprzeciwiał. Odebrał łopatę z rąk oniemiałego Sambora i stwierdził:
- Dobra. Sam go stamtąd wydostanę. W końcu to była moja rodzina. Ale pod warunkiem, że zaraz mi tutaj wszystko dokładnie opowiecie.
Daniel
Daniel Haller uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Leki, jakie przepisał mu doktor Raul, działały nadzwyczaj dobrze i nawet przestały go tak całkowicie ogłupiać. Owszem, lekarz zmienił nieco pigułki, jakie otrzymywał były żołnierz i być może to właśnie było powodem lepszego samopoczucia, tak czy siak, wszystko wydawało się iść ku dobremu.
Nie to jednakże sprawiło, iż na obliczu mężczyzny wykwitła radość, a fakt, iż udało mu się podrzucić pewien liścik dla Leonor. Ethan Crespo okazał się zbyt nieśmiałym człowiekiem, żeby osobiście zaprosić córkę Camilo nad jezioro, porą zachodzącego słońca. Szczególnie, że blondyn nadal nie był pewien, czy serenada spodobała się siostrze Hugo, czy raczej nie.
Do tego Haller skrywał pewną tajemnicę, której nie zamierzał nikomu wyjawiać. Dobrze wiedział, że ktoś z jego problemami i z przeszłością nie ma najmniejszych szans na to, by zdobyć kobietę, która coraz bardziej mu się podobała. Ale mógł ją przynajmniej ujrzeć, gdy wykonywał liścikową misję dla przyjaciela. Wymówił cicho jej imię. "Szlachetna"...Zupełnie, jak jego właścicielka... |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:28:04 11-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 208
NADIA / MARCELA / DAVID
Pablo siedział w szpitalnej poczekalni, czekając na jakiekolwiek wieści na temat stanu zdrowia ukochanej. W duchu modlił się, by wszystko się ułożyło. Przecież Bóg nie mógł być na tyle okrutny, żeby odebrać mu kolejną miłość życia. Nie mógł, do cholery!
Diaz wstał i walnął pięścią w ścianę. Gdyby nie wsparcie przyjaciela z terapii, mężczyzna już dawno by popłynął. Był wdzięczny Camilowi Angarano, że w takiej chwili nie zostawił go samego. Jego towarzystwo było dla Pabla jak wytrącenie butelki wódki z dłoni. Ojciec Huga musiał jednak wrócić do kawiarni, więc szeryf został w szpitalu sam.
Piętnaście minut później na korytarz wyszedł lekarz, który zajmował się Marcelą.
– Doktorze, co z Marcelą? – Zniecierpliwiony Pablo natychmiast doskoczył do medyka.
– A kim pan jest dla pacjentki? – zadał pytanie dr Paolo Mendoza. – Bo przypominam, że osobom postronnym nie udzielamy żadnych informacji.
– Ja jestem… – zawahał się na krótką chwilę – jej mężem – skłamał. Oczywiście jako policjant zdawał sobie sprawę z tego, że popełnił pewnego rodzaju przestępstwo, ale w końcu działał w stanie wyższej konieczności, więc jebać zasady.
– W takim razie zapraszam pana do swojego gabinetu – powiedział lekarz i skierował się w stronę drzwi, na których widniała tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem.
Diaz powędrował za doktorem. Mendoza wskazał mu miejsce na krześle naprzeciwko siebie przy biurku, a sam usiadł w swoim fotelu.
– Przejdę od razu do rzeczy – zaczął medyk. – Pani Marcela w wyniku wypadku doznała rozległego wstrząsu mózgu, a także doszło do krwotoku wewnętrznego, przez co musieliśmy usunąć uszkodzoną śledzionę. Na chwilę obecną jej stan jest stabilny, lecz z punktu widzenia medycyny koniecznym było wprowadzenie pacjentki w śpiączkę farmakologiczną. Jeśli przez najbliższą dobę jej stan się nie pogorszy, to będziemy ją wybudzać – dokończył diagnozę, a Pablo odetchnął z ulgą.
– Czy mogę ją zobaczyć? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Tak, ale tylko na chwilę – zgodził się lekarz. – Przed wejściem na OIOM proszę pamiętać o włożeniu fartucha dla odwiedzających i nakładek na buty.
– Oczywiście, dziękuję. – Diaz wyszedł z gabinetu Paola Mendozy i od razu pobiegł do Marceli.
Usiadł na niewygodnym taborecie przy łóżku ukochanej i chwycił ją delikatnie za dłoń, w którą wkłuty miała wenflon. Przybliżył głowę do ich splecionych rąk, by jego usta mogły ucałować bezwładną kończynę Marceli. Po policzku spłynęła mu jedna samotna łza.
– Wróć do mnie, kochanie – poprosił rozpaczliwie. – Nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie – dodał. – Nie teraz, kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać. Błagam cię…
***
W tym czasie David czuwał przy łóżku Magdaleny. W przeciwieństwie do Marceli, dziewczyna była przytomna, lecz jej stan psychiczny pozostawiał wiele do życzenia. Nie dość, że w wypadku straciła ojca, to jeszcze na dodatek dziecko, o którym nie miała zielonego pojęcia. Bo i jak miała się zorientować, skoro organizm nie dawał jej żadnych znaków? A była ponoć już w czwartym tygodniu.
Młody Duran nie wiedział, jak teraz powinien rozmawiać z ukochaną, by nie wpędzić jej w jeszcze większą depresję, dlatego całymi dniami milczał, trzymając Magdalenę za rękę. Wierzył, że sama jego obecność wystarczy, żeby jakoś posklejać smutną rzeczywistość po stracie dwóch bliskich dusz.
***
Nadia zjawiła się w poradni wspólnika kilka minut po dwunastej w południe. Miała dla niego do podpisania parę dokumentów związanych z ich wspólnym projektem i przy okazji chciała z nim porozmawiać.
– Cześć – rzuciła wesoło od progu, po czym położyła na biurku Conrada stos segregatorów. – Potrzebuję twojego podpisu.
– Na tym wszystkim? – Saverin z szokiem omiótł wzrokiem stertę papierów.
– Nie, głuptasie – zaśmiała się. – Tylko kilka dokumentów. Po prostu nie chciałam robić sobie bałaganu i wyjmować pojedyncze koszulki, a potem szukać skąd je wyjęłam. Tak było mi prościej – wyjaśniła.
– Rozumiem, ale mogłaś mi powiedzieć, że tyle tego jest. Osobiście wpadłbym do wydawnictwa, żebyś nie musiała tak dźwigać.
– Tylko od taksówki, więc przepukliny nie dostanę. Dziękuję jednak za troskę. – De la Cruz uśmiechnęła się promiennie.
– Jak to od taksówki? – zdziwił się Conrado. – Nie przyjechałaś samochodem?
– Dziś rano musiałam odstawić go do warsztatu – odparła zgodnie z prawdą. – Rozrusznik wysiadł. Szarpnie po kieszeni, ale cóż począć… – Rozłożyła ręce w geście bezradności.
– Tym bardziej powinnaś była zadzwonić. – Mężczyzna wziął długopis i bez czytania zaczął kolejno podpisywać dokumenty, które podsuwała mu Nadia. Równie dobrze mogło być wśród nich jakieś poręczenie majątkowe czy coś, a Saverin nie zauważyłby tego. Inna sprawa, że Nadia nie byłaby zdolna tak go oszukać. Być może jej wspólnik podświadomie wiedział o tym i dlatego tak pewnie się zachowywał.
– Nie mogę ciągle prosić cię o pomoc – zaoponowała stanowczo.
– Dlaczego nie? Ja nie mam z tym problemu.
– Ale ja mam z tym problem – wyznała zupełnie niespodziewanie. – Myślisz, że mi jest łatwo? Raz jesteśmy dla siebie chłodni jak noc listopadowa, raz dajemy się ponieść namiętności, a jeszcze innym razem kłócimy się jak para nastolatków – wyrzuciła z siebie na jednym tchu. – Ja już naprawdę nie wiem, kim my dla siebie jesteśmy. Wspólnikami, przyjaciółmi, kochankami czy może wrogami?
– Moim zdaniem nie ma potrzeby jakkolwiek to nazywać – odpowiedział Conrado zupełnie bez emocji. – Kiedyś zrozumiesz, że tacy ludzie jak ja, nie zasługują na choćby cień uczucia od tak wartościowych kobiet jak ty.
– Nie mów tak. – Nadia podeszła do wspólnika na niebezpieczną odległość i chwyciła w dłonie jego twarz. – Jesteś kimś wyjątkowym. Kimś, przy kim znowu poczułam, że żyję. Kimś, kto podarował mi coś, czego nie miałam od bardzo dawna. Bezpieczeństwo, zaufanie, radość życia… Nie odbieraj mi tego, bo wiem, że też coś do mnie czujesz.
Po tych słowach Nadia bezceremonialnie wpiła się w usta Saverina swoimi wargami. Choć początkowo mężczyzna walczył ze wszystkimi zmysłami, by nie dać się ponieść chwili, to jednak poległ z kretesem na całej linii. Wiedział, że to co robią, to skrajne szaleństwo, ale nie potrafił dłużej pozostać obojętnym na wdzięki wspólniczki.
Chwycił ją w ramiona i posadził na biurku, uprzednio zrzucając z niego niepotrzebne szpargały. De la Cruz oplotła go nogami wokół bioder, schodząc z pocałunkami na jego szyję. On wcale nie pozostawał jej dłużny.
Dobrze, że o tej porze nikogo nie było w poradni, bo mogliby zostać przez kogoś nakryci. Pół biedy, jeśli tym kimś byłby Aidan, ale Fabriciowi to już musieliby się ostro tłumaczyć.
Conrado przesunął dłonią po nagim udzie Nadii, co sprawiło, że kobieta zadrżała. W kilka następnych sekund kochankowie pozbyli się wszystkich części swojej garderoby. Sukienka Nadii wylądowała gdzieś w kącie, a koszula wraz ze spodniami Condzia pod biurkiem. Bieliznę też rzucili, gdzie trafili.
Saverin wszedł w kochankę jednym zdecydowanym pchnięciem, a ona z rozkoszy wbiła mu paznokcie w plecy. Nadia czuła się jak w niebie. Kochali się szaleńczo i namiętnie, dopóki oboje nie zaczęli szczytować. W tamtej chwili dla obojga stało się jasnym, że nic już nie będzie tak jak przedtem… |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:55:54 11-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 209
Javier/Julian/Ingrid/ Emily/ Charlotte/
Do domu zdecydował się wrócić wcześniej. W pokoju socjalnym zostawił obiad dla przyjaciela i informację, że popracuje u siebie. W tym całym zamieszaniu chciał spędzić trochę czasu z żoną. Oboje zasługiwali na bycie sam na sam. Poza tym czekała go także trudna rozmowa z Karoliną. Musiał odwołać przyjazd inwestorów do Meksyku, Sytuacja w mieście była zbyt napięta aby ściągać Anglików do Valle de Sombras. Blondyn chciał uniknąć niewygodnych pytań na które niestety nie znał odpowiedzi. Jak miał bowiem wyjaśnić zawiłość ostatnich wydarzeń? Wytłumaczenie tego kim był dla niego Felipe Diaz i dlaczego wplątał się w kampanię Conrado Severina? Nie lubił okłamywać ludzi, którzy mu ufali więc wymyśli coś. Blondyn westchnął przerzucając dokumenty znajdujące się na biurku. Zaklął pod nosem, kiedy nie znalazł szukanego dokumentu
— Niech to szlag — ruchem dłoni zrzucił leżące na biurku papiery, które rozsypały się po podłodze. — k***a — wymamrotał ściągając z nosa okulary. Ukrył twarz w dłoniach wzdychając. Potrzebował snu, jedzenia i Emily. Wstał i przeciągnął się. Rozwiązał krawat, rzucił niedbale marynarkę na kanapę i skierował się na górę do łazienki. Miał nadzieję, że prysznic go pobudzi do działania. Miał do napisania trzy wersje oświadczenia dla prasy i rozmowa z Karoliną... Z reszty ubrań rozebrał się w łazience wrzucając wszystko do kosza na pranie. Odkręcił kurek z zimną wodą i wszedł pod prysznic. Głowę wsunął pod strumień i zamknął oczy. Po kilku minutach zaczął kręcić pokrętłami zwiększając temperaturę wody.
Emerytura Emily była dla niego błogosławieństwem, dla nich obojga. Nie dlatego, że zaczęli starać się o dziecko, ale dlatego, że przestanie wreszcie drżeć o jej życie kiedy wychodzi z domu. Ten irracjonalny strach wreszcie się skończy a blondynka odetchnie. W jednym przyznawał jej rację; poświęciła Interpolowi swoją młodość. Pracowała dla brytyjskiego rządu od osiemnastego roku życie, działała wielokrotnie pod przykrywką, zamykała w więzieniach handlarzy żywym towarem, seryjnych morderców, wielokrotnie grożono jej śmiercią, strzelano do niej. Życie pokazało jej się od najgorszej strony, zahartowało ją i był wdzięczny Aaronowi za propozycję dla Emily. Był jej wdzięczny, że pozwolą jej odejść Dla jak dekadę temu pozwoli odejść jej bratu. Oboje przysłużyli się społeczeństwu, oboje zapłacili za tą służbę wysoką cenę więc nadeszła pora aby i ona zeszła ze sceny. Niepokonana, jako żywa legenda. Uśmiechnął się pod nosem sięgając po żel pod prysznic.
Fabrcio odetchnął ulgą jeszcze z jednego powodu; wspólnego frontu. Przez pewien czas bił się z myślami czy powiedzieć Emily o chęci w przyszłości powrotu do Londynu. Bał się, ponieważ odnalazła siostrę, miała tutaj siostrzeńca i obawiał się, że będzie chciała zostać. Nie potrzebie. W tej kwestii zgadzali się całkowicie. Nieważne czy mają tutaj dom czy nie to ich miejsce, przyszłość jest w Londynie. Zakręcił kurek i wyszedł owijając biodra ręcznikiem. Palcami przeczesał jasne włosy wchodząc do sypialni. Pięć minut, poleży tylko pięć minut i zaraz weźmie się do pracy. Odrzucił na bok kołdrę, zrzucił ręcznik i położył się, policzek przytulił do poduszki.
— Pięć minut — wymamrotał układając się wygodnie na brzuchu — tylko pięć minut — powtórzył i zasnął.
Emily wróciła piętnaście minut później z jedzeniem na wynos z miejscowej gospody. Odłożyła je na blat w kuchni i ruszyła na poszukiwania męża. W gabinecie panował bałagan, papiery leżały na podłodze, krawat i marynarka rzucone były niedbale na kanapę. Westchnęła i najpierw pozbierała dokumenty, później wzięła koszulę i krawt i ruszyła na górę. Im bliżej była sypialni tym dźwięk stawał się głośniejszy. Stanęła w progu rozbrajona widokiem. Spał chrapiąc głośno, nagi na brzuchu. Uśmiechnęła się z czułością wchodząc do środka. Podeszła do łóżka i pochyliła się. Pocałowała go we włosy i przykryła kołdrą. Z podłogi podniosła mory ręcznik i zaniosła go do łazienki.. Odwiesiła do wyschnięcia. Wróciła do sypiań i zsunęła kurtkę kładąc ją na fotelu, stopy wysunęła z butów i wślizgnęła się obok śpiącego blondyna. Po kilku minutach poczuła jak Fabrcio przytula się do niej przez sen.
Emerytura. W chwili w, której Aaron jej to zaproponował wyśmiała go. Miała trzydzieści lat, była zadecydowanie za młoda nawet na policyjną emeryturę, jednak im dłużej o tym myślała tym pewniej czuła się z tą myślą. Fabrcio zachrapał wprost do jej ucha. Stłumiła śmiech poduszką. Jak ona kochała tego faceta.
***
Javier Reverte był wdzięczny przyjacielowi za przyjazd. Victoria uparła się mimo jego protestu wrócić do domu. Magik świadom osobistych zawirowań w życiu Juliana poprosił go o pomoc. Brunet pojawił się w domu Pabla z torbą lekarską i medykamentami. Osłabionej i niespokojnej Victorii podłączył on kroplówkę na wzmocnienie jednocześnie dając jej lek uspakajający. Magik cały czas obserwował poczynania lekarza z troską spoglądając na ukochaną, która powoli odpływała w sen. Chwycił koc i otulił nim zasypiającą żonę. Vazquez natomiast zaczął pakować swoje rzeczy. Kątem oka obserwował jak blondyn całuje ją czule w czoło.
— Wyjdźmy na zewnątrz Javier — Zasugerował Julian. Blondyn z powagą pokiwał głową i wyszedł z sypialni cicho zamykając za sobą drzwi. — Jest wyczerpana — Przeszedł do sedna lekarz idąc z Javierem na dół. Weszli do przestronnej kuchni a blondyn włączył ekspres. — Dałem jej lek uspokajający i lekki środek nasenny, w kroplówce są witaminy wymieszane z glukozą — Popatrzył na Magika, który spoglądał na niego z szeroko otwartymi oczami. — Zostawię ci trochę pigułek na sen gdyby Vicky miała problemy ze zaśnięciem.
— Jak długo będzie spała?
— Trudno powiedzieć — zaczął lekarz— Tabletki nasenne to kwestia czysto indywidualna. niektórym jedna wystarczy na całą noc innym na godzinę czy dwie. Obserwuj ją. Ich zmuś ją żeby coś zjadła. Co się tam rano stało Magik?
— David podpalacz, ofiara Felipe i mieszkaniec kamienicy wziął ich za zakładników w kawiarni. Victoria została w środku, kiedy ich wypuścił, do środka wszedł Lucas i zaczęli rozmawiać. Miał pluskwę więc ja i Emily słyszeliśmy ich rozmowę. Moja żona stwierdziła — głos mu się załamał — Że gdziekolwiek nie pójdzie śmierć podąża za nią — żeby zająć czymś ręce sięgnął po kubek z szafki — David zastrzelił się w alejce — dokończył i nalał sobie gorącej kawy.
— To nie wasza wina.
— Powiedz to Victorii, która dowiedziała się że Felipe zgwałcił jej młodszego, chorego brata. I jak ja mam jej pomóc? — zapytał przyjaciela.
— Ne wiem — odpowiedział szczerze Julian — Bądź przy niej.
— Zamierzam, przepraszam, że ci głowę zawracam. Wuj ci umarł a ja wykuje z wizytą domową.
— Nie masz za co przepraszać. Od tego są przyjaciele. Trafię do wyjścia.
Javier został sam w kuchni. Blondyn oparł dłonie na blacie i westchnął głośno wpatrując się w punkt na ścianie. Dzisiejszego ranka kiedy stał przed kawiarnią tysiące myśli przelatywało mu przez głową. Wpatrywał się w zaciągnięte żaluzje i po raz pierwszy w życiu brakowało mu ciętej riposty, języka w głębie a słowa Victorii były jak maleńkie ostrza przebijające jego serce i duszę. A kiedy ją tulił po wyjściu. Przeszli razem tak wiele, lecz jeszcze nigdy tak nie drżała w jego ramionach.
Nie mógł zostawić jej w spokoju!? Pomyślał ze złością Magik. Nie mógł strzelić sobie w łeb w jakiś ciemny zaułku z listem pożegnalnym w kieszeni musiał z nią rozmawiać? Wpędzać ją w jeszcze większe poczucie winy i straty? Sprawiać jej jeszcze większy ból? Miało w życiu przeszła? W zamyśleniu przesunął dłonią po blond włosach i wstał. Powinien zrobić coś do jedzenia. Santiago wróci na wieczór Tonego będzie głodny, teść no i Victoria może coś zje.
—A co ja będę stał przy garach — wymamrotał sam do siebie jestem menedżerem restauracji — powiedział sam do siebie i wyciągnął z kieszeni telefon. Emma zapewne była w pracy. Rozmawiał z nią przez kilka minut wybierając odpowiednie dania. W słuchawce poza spokojnym głosem brunetki słyszał także restauracyjny gwar więc całe szczęście w knajpie wszystko było dobrze, wrzało jak w ulu. Odłożył słuchawkę i poszedł na górę do pokoju.
Victoria spała na brzuchu. Koc skotłowany leżał w nogach małżeńskiego łóżka. Blondyn z czułością przyjrzał się kobiecie i westchnął głośno. Tak bardzo się o nią niepokoił. Teraz była taka krucha i delikatna. Hermes, który nie opuszczał jej boku podniósł do góry łeb posyłając Reverte zatroskane psie spojrzenie. W chwili w, której usiadł on na łóżku oparł mu łeb na udach.
— Wszystko będzie dobrze — wymamrotał chociaż sam nie wierzył w sens tych słów.
***
Charlotte Vazquez z rodziną mieszkającą w Dolinie Cieni miała chłodne czasem nawet lodowate relacje. Matka siedemdziesięciolatki nie mogła zrozumieć życiowych decyzji swojego dziecka. Najpierw kiedy zdecydowała się studiować medycynę w stolicy, późno obdarowała ją wnuczętami z czego żadne nie było planowane, samobójcza śmierć męża nie złamała jej tylko zahartowała. Dla Beatriz jednak największym upokorzeniem były rozwody Charlotte. Nie mogła pojąć jak córka może brać ślub a później rozwieść się z mężem! To dla mającej dziewięćdziesiąt lat kobiety było nie do zaakceptowania. Matka jednak nie wiedziała, że w ramionach Aarona zyskała ukojenie i spokój.
Miała u swojego boku mężczyznę, który akceptował jej wady i zalety, jej ambicje. Wspierał ją w dążeniu do celu a krytyka zawsze była konstruktywna. Kłócili się jednak potrafili także znaleźć porozumienie. Matka krytykowała ją nie tylko za trzy rozwody i jedno samobójstwo męża, ale także za to, że w wieku siedemdziesięciu lat w ogóle zdecydowała się na małżeństwo. Dla Beatriz liczył się tylko syn.
Adolfo Solano długo wyczekiwanym chłopcem. Urodził się po trzech córkach i kilku poronieniach od razu stał się oczkiem w głowie w szczególności matki. To Beti trzymała domostwo twardą ręką, była głową rodziny. Poślubiła ona mężczyznę, który w młodości świata poza nia nie widział aby późnij żałował, że w ogóle się z nią ożenił. Rozwodów w rodzinnie nie uznawano. Co niedziela chodzono do kościoła, spowiadano się co miesiąc a rodzinne brudy prano w domu. Nie interesowano się plotkami, chyba , że były na ich temat.
Charlotte miała dwie młodszy siostry; Veronica i Delfina obie były niepracującymi mężatkami, miały dzieci i pomagały w opiece nad wnuczętami. I obie przejęły tok myślenia matki i jej miłość do telenowel. Obie zgodnie uważały, że siostra mimo że lekarka jest zakałą rodziny. Charlotte westchnęła głośno kiedy Aaron parkował przed domem Juliana i Ingrid. Kobieta westchnęła.
— Nie byłam tu od wyprowadzki z miasta po śmierci Eduardo — wyznała spoglądając na czerwone drzwi domu — Nigdy nie przypłaszczałam, że tutaj wrócę — głośno przełknęła ślinę. — Julian mówił, że zrobili remont — powiedziała idąc w kierunku drzwi do, których oboje z mężem podeszli. Nacisnęła dzwonek. Otworzyła im Ingrid ubrana w czarną koszulę i ogrodniczki.
— Dzień dobry, wejdźcie — zaprosiła ich do środka. — Julian wyszedł do przyjaciółki, wracając miał skoczyć do sklepu po zakupy, ale pisał mi że już wraca — paplała Lopez prowadząc ich do kuchni. — Zaparze herbatę.
— Nie rób sobie kłopotu — weszła jej w słowo Charlotte.
— To, żaden kłopoty — zapewniła ją szatynka przelewając wodę z dzbanka filtrującego do czajnika. — Zwykła czy może zielona?
— Zielona — odpowiedział za żonę Aaron. — Jak maleństwo?
— Dobrze — odpowiedziała — Byliśmy wczoraj na USG połówkowym — zaczęła Lopezówna. — Lucy ma się świetnie, rośnie jak na drożdżach — zapewniła przyszłą teściową zalewając herbatę wodą. — Mam USG.
— Chętnie, właśnie miałem pytać czy możemy rzucić okiem na Kruszynkę. Lucy to śliczne imię.
— Dziękuje, pójdę do sypialni po torebkę, pani Vazquez przykro mi z powodu śmierci brata.
— Dziękuje i proszę mów i Charlotte
— Oczywiście Charlotte.
Śmierć Adolfo Solano była szokiem dla całej społeczności Valle de Sombras i okolic. Nikt bowiem nie spodziewał się, iż burmistrz zginie tak tragiczną śmiercią. Pozostawił on żonę i córkę,które pogrążyły się w żalu i smutku. Magdalena i Susanę, ale także siostrę Charlotte z rodziną. Julian parkujący za samochodem matki siedział przez chwilę w aucie z nadal włączonym silnikiem.
Vazquez rzadko mówił o rodzinie. Ledwie wspominał ojca, z matką utrzymywał mimo wszystkiego tego co się stało miał dobre relacje. Z czasem oboje zrozumieli swoje błędy i wybaczyli sobie nawzajem jednak rodzina Solano to była zupełnie inna historia.
Nie byli ze sobą zbyt blisko. Julian mimo iż mieszkał w tym samym mieście co babka, ciotki i nieżyjący już wuj ani razu się z nimi nie widział. Nie zaprosili go na kolację czy głupi niedzielny obiad. Julian nie był jednak człowiekiem, który pcha się tam gdzie go najwyraźniej nie chcą.
Najbardziej żal mu było mamy. Była najstarsza z rodzeństwa. Nie miała łatwego życia. Jako osiemnastolatka przeprowadziła się do stolicy, na studia. Pracowała i studiowała jednocześnie co nawet w tamtych czasach w latach sześćdziesiątych było trudne. Wybiła się na tle męskiego zawodu jednak rodzina nie potrafiła tego docenić. Pojawiali się w życiu Charlotte i jej dzieci pojawiali się tylko kiedy czegoś chcieli. Wyłączył silnik i wyszedł. Z siedzenia pasażera wziął zakupy. Umówił się z Heleną i Gio, że przyjadą na kolacje. Wszedł do domu i usłyszał szczebiot matki.
— Ma nos po Julianie — oceniła a on stojący nieopodal uśmiechnął się pod nosem.
— Dokładnie to samo mówię Julianowi, ale on nie chcę mnie słuchać i twierdzi cytuje „ Nie da się tego ocenić, zobaczymy jak się urodzi” Tak tylko, że ja znam jego nos. To ten sam kartofelek.
— Mój nos to nie kartofelek kochanie.
— Jest, jest — stwierdziła Charlotte.
— Mamo — podszedł do niej i pocałował ją w policzek. — Nie mam nosa jak kartofelek.
— Masz, masz.
Julian wygiął usta w podkówkę i spojrzał na wyświetlaną buzię córeczki na USG.
— To nos Ingrid.
Spojrzał na obie. Zarówno Ingrid jak i Charlotte pokręciły przecząco głowami.
— To twój nos kochanie.
— Nie martw się będzie miała moje oczy więc wszystko się ułoży.
— Ha, ha — zaśmiał się sztucznie i pocałował ukochaną w policzek. Przyklęknął przy jej brzuchu i powiedział — Kochanie masz śliczny nosek. — wyprostował się i zaczął wypakowywać zakupy. — O, której jesteś umówiona z proboszczem? — zapytał ją chowając produkty do lodówki.
— O 13 30 — wyjaśniła — najpierw ksiądz, a później ustalimy wszystko z domem pogrzebowym. Rozmawiałam z Susaną pogrzeb odbędzie się we wtorek 17 marca o godzinie 13. Muszę tylko omówić szczegóły z twoją babcią i ciotkami. Zapewne będą chciały przewieść ciało do domu na ostatni różaniec.
— Do domu? — zdziwiła się Lopez — W sensie otwarta trumna i tak dalej.
— Niestety tak — powiedziała ze smutkiem Charlotte — Spotkamy się w domu pogrzebowym Valle de Sombras aby omówić szczegóły. Rodzina od lat korzysta z usług „Ostatniej drogi” Wypijemy herbatę i będziemy się zbierać.
— Pójdę się przebrać — powiedziała i za nim którekolwiek z nich zdążyło zareagować wyszła.
— Porozmawiam z nią — zaczął Julian
— Kochanie jeśli Ingrid chcę jechać — zaczęła matka Vazqueza — Niech jedzie.
— Ciotki nie będą gryzły się w języki — odparł gorzko — Da sobie radę.
— Jest w ciąży.
— Ten stan to nie choroba — poklepała go po dłoni — i ty też się przebierz, babcia uznaje tylko eleganckie stroje.
— Nie włożę krawata — oburzył się.
— To chociaż czarną koszulę — poprosiła.
Zarówno Ingrid jak i Julian przebrali się i ruszyli do auta.
— Pojedziemy jednym autem — zaproponował Julian — Naszym czy waszym?
— Może waszym — odezwał się Aaron. Ja i Charlotte usiądziemy z tyłu. Ingrid będzie dużo wygodniej z na przednim siedzeniu. — Julian pokiwał głową ze zrozumieniem. Charlotte zatrzymała syna chwytając go za łokieć.
— Wygląda pięknie — powiedziała.
— Tak, Ingrid narzeka oczywiście, że jest gruba,ale ja uważam, że ta ciąża dodaje jej tylko uroku — Charlotte uniosła wysoko brwi.
— Synu ja mówiłam o domu.
— Aaa dom tak też wygląda dobrze.
— Wzięła cię pod pantofel — dodała mama Juliana.
— Wiem, mamo i dobrze mi tak — odpowiedział uśmiechając się. Mimo iż okoliczności nie były sprzyjające Charlotte wybuchnęła śmiechem.
***
Następnego dnia Magik wstał wcześnie rano. Wziął szybki prysznic i ubrał się. Na całe szczęście Javier Reverte zaopatrzył się w ubrania. Siebie i Victorię. Rzeczy nie było dużo, ale żadne z nich nie miało głowy do zakupów. Magik zaraz po pożarze zadzwonił do mamy. Po pierwsze żeby ją uspokoić (na wypadek gdyby informacje dotarły do Nowego Jorku) po drugie aby prosić o przysługę. Celeste Reverte udała się na zakupy. Znała gust syna, syn znał gust swojej żony więc wysłał jej kilka fotografii ubrań dla Victorii i siebie. Mama wysłała je ich prywatnym odrzutowcem. Boże całe szczęście jestem bogaty, pomyślał wtedy.
Wiedział, że Victoria nie ma ochoty uczestniczyć w mszy. Wizyta w kościele nie była obecnie na liście jej priorytetów, jednak dała się namówić. Nie mogła spędzić całego dnia w łóżku. Ubrał się stosownie do okoliczności i tak wolał kolorowe koszulki polo, koszule z fantazyjnym printem, czy kolorowe spodnie. Dziś postawił na klasycyzm czerni i bieli. Vicky postawiła na czarną sukienkę i biały płaszcz.
Kiedy weszli do kościoła na kwadrans przed dwunastą czuł jak wszyscy się gapią. I miał nadzieję, że patrzą na Santiago, który przyszedł na mszę po raz pierwszy od czasów choroby. Zajęli miejsce obok Fabecia i Emily. Blondynka spojrzała zaskoczona na męża. Uśmiechnął się do ukochanej. Tak poprosił przyjaciół o przysługę. Zadzwonił nawet do Conrado i nagrał mu wiadomość czy by nie wpadł z narzeczoną oczywiście. Nie widział go, ale było jeszcze dużo czasu poza tym w przeciwieństwie do siedzącego w pierwszej ławce Barosso wolał się nie rzucać w oczy. Nie wstydził się swojej wiary (nie miał pojęcia czy wierzy) ale jeśli wierzył to po cichu.
Eucharystia rozpoczęła się i przewodniczył jej ksiądz proboszcz. Ojciec Thomas wyszedł na ambonę kiedy nadszedł czas kazania i ogarnął wzrokiem wszystkie swoje owieczki.
— Drodzy Bracia i Siostry w wierze witajcie — położył na pulpicie kartkę z kazaniem i westchnął głośno. — Jak wiecie mam zwyczaj pisać kazania dzień przed nabożeństwem. Siadam sobie w moim małym gabineciku parafialnym i zmawiam modlitwę do Ducha Świętego prosząc go o przewodnictwo. Wczoraj i dziś przyniosłem do Kościoła pustą kartkę papieru — pokazał ją wiernym aby wszyscy zobaczyli, iż jest pusta. — Po raz pierwszy odkąd służę naszej małej społeczności zabrakło mi słów. Bo cóż Wam mam powiedzieć? Czy znajdę słowa pocieszenia?
— Nie wiem, po prostu nie wiem. Na poprzednich eucharystiach homilię wygłaszał Ojciec Juan ja słuchałem uważnie i wziąłem Pismo Święte do rąk i zacząłem czytać i modlić się do Pana. Jak wiecie dziś jest czwarta niedziela Wielkiego Postu, 4 kwietnia Zmartwychwstać ma Pan Nasz Jezus Chrystus i zerwie kajdany śmierci i powstanie. Będziemy się radować jednak teraz mamy Wielki Post i wtedy dotarło do mnie. Nie muszę szukać górnolotnych słów skoro słowa mam pod nosem, wystarczy spojrzeć tylko w Pismo a Pismo mówi dziś: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.
Tak dziś przemawia do nas Pan i nie może być bardziej aktualny. Młodzi powiedzą, że Słowo Boże się zestarzało, nie moim drodzy niezastarzała się nawet o jeden dzień, nawet o minutę nadal jest aktualne. I to Bóg dziś napomina nas! Krzyk ze Niebios i błaga o zaprzestanie. Zapytacie czego mamy zaprzestać?
Nienawiści. Moi drodzy jako Wasz duchowy przewodnik nie mogę milczeć, wielu powie, że za dużo gadam, że powinienem się zamknąć i milczeć. Ale jak? pytam jak mam milczeć kiedy widzę co wyprawiają owce moje! Jak krzywdzą bliźniego słowem i uczynkiem, wypisują paskudne napisy na ścianach, które po zmyciu wyglądają jak krew. Ściany karwią tak jak krwawią ludzkie serca. Obrażacie bliźnich w imię czego? Ktoś powie sprawiedliwości? A Bóg powie na Sądzie Ostatecznym to nie była sprawiedliwość to był odwet na niewinnych.
Bóg wam dziś powiedział że wybieracie ciemność zamiast światłości i to w takich sercach ma Zmartwychwstać Chrystus? W pełnych jadu, brudu, pełnych nienawiści? Bóg mówi wyraźnie ustami wybitego papieża Jana Pawła II — Nam nie wolno nienawidzić nam trzeba kochać. I powiecie dziś on może sobie gadać ja i tak wiem swoje. Nie drogi Bracie droga siostra nie wiesz nic. Nie wiesz co czuje ten, którego ranisz słowem i uczynkiem. Chciałeś sprawiedliwości to gdzie byłeś lata temu? Czemu wtedy droga siostro, drogi bracie odwracałeś wzrok a patrzysz teraz? Gdzie byli wtedy ci Wielcy sprawiedliwi? Odwracali wzrok a co nie których nie było nawet jeszcze na świecie. Zamiast pragnąć zemsty i odwetu na niewinnych weźcie do ręki różaniec i zacznijcie się modlić. Proście Boga o wybaczenie nie jego grzechów, ale swoich. A Bóg jest Miłosierny, Bóg wybacza.
Proszę zaprzestańcie mowy nienawiści, kogo chcecie ukarać? Syna? Wnuczkę? Przyjaciela rodziny? Kogo i pytam za co? Za niewiedzę? Za szczerość? Za wolę walki i siłę przetrwania zamiast szukać winnych wśród rodzin módlcie się za wszystkich ocalałych. To oni są tutaj najważniejsi, nie człowiek, który ich skrzywdził, on nie żyje szepty i wskazywanie palcem nie zmienią niczego. Módlcie się za tych którzy przeżyli. Nie musicie znać ich nazwisk wystarczy wam różaniec i to na różańcu będziemy się dziś modlić. W intencji ocalałych. Nieważne kim są i skąd pochodzą oni przetrwali i żyją wśród nas.
Kończąc już chcę Was Bracia i Siostry o coś prosić. O jedną małą, lecz wielką rzecz. Dziś o 17 przed zachodem słońca spotkajmy się na placu przed Kościołem. Zaprosimy rodzinę i przyjaciół. Weźmy ze sobą świece i kwiaty. Proszę tylko, aby były białe. Przejdźmy przez miasto w modlitwie i skupieniu. Wspólnie pomódlmy się za życie. Za to ocalone i za to stracone. Przejdźmy przez miasto a swój pochód zakończmy na grobach naszych bliskich zmarłych. Możecie wziąć znicze aby je zapalić. Jesteśmy małą społecznością i zamiast dzielić się na obozu ten popiera tego, tamten tamtego a jeszcze inny krytykuje bądźmy jednością. Amen.
***
Tego samego dnia wieczorem z pod Kościoła ruszyła procesja wiernych na czele z księdzem proboszczem i Ojcem Juanem. Wszyscy ruszyli powoli przez miasto. Z zapalonymi świecami, białymi kwiatami w dłoniach w ciszy. Palce Victorii spoczywały w dłoni jej męża, który szedł po jej prawej stronie niosąc znicze. Po lewej był Pablo i Santiago, ale w tłumie znajdowali się wszyscy bliscy dla niej ludzie. Ingrid z Julianem i jego rodziną, Giovanni Romo, którego brat i teść był pochowany na tutejszym cmentarzu. Rosario szła obok Reynoldsów. Celia trzymała za rękę Hektora na, którego co jakiś czas spoglądała matka. Na ramionach Fabrcio siedział Sammy. Obok Emily szła jej szwagierka wraz z Emmą. Ludzie szeptali, że gdzieś w tłumie jest Conrado Severin, ale nikt nie wiedział czy to prawda czy wymysł. Pochód zakończyli przy grobach swoich bliskich i dopiero tam, dopiero wtedy Victoria obróciła się w ramionach męża i wybuchnęła płaczem. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:04:22 12-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 210
HUGO/ CONRADO/ EVA/ ARIANA/ LUCAS
Hugo długo bił się z myślami, wgapiając się w sejf i kartkę z szyfrem, które otrzymał od Magika. Teraz, kiedy był blisko poznania zawartości skrzynki, nie był wcale pewny czy chce wiedzieć, co znajduje się w środku. Kartkę z sześciocyfrowym kodem przeanalizował już tyle razy, że był pewny, że te liczby będą śnić mu się po nocach. Miał przeczucie, że Fernando nie wybrałby przypadkowych cyfr. Z doświadczenia wiedział, że ludzie wybierali na szyfr daty urodzin, ale te cyfry nic Hugowi nie mówiły. 980102. Dość prosta kombinacja, a jednak nie miał pojęcia, dlaczego Barosso jej użył do zabezpieczenia swojego sejfu. Nie była to data urodzin żadnego z jego dzieci, ani żadnej z żon. Najbliżej były urodziny matki Fernanda, która urodziła się 1 stycznia. Potem urodziny Fernanda 5 stycznia. Hugo nie był też pewny, czy cyfry w kodzie oznaczają 1 lutego czy może 2 stycznia. W głowie mu się kręciło od tych ciągłych dywagacji, a ostatecznie stwierdził, że ta kombinacja liczbowa może nie znaczyć nic, a nawet gdyby coś znaczyła, nie miało to i tak większego znaczenia dla Huga. Cóż za ironia! Liczyło się to, co było w środku.
Nim się spostrzegł wsiadał już na motor i jechał do Valle de Sombras. Musiał zobaczyć się z Fernandem zanim otworzy sejf i sam nie był pewny dlaczego. Po drodze postanowił jeszcze wstąpić do kawiarni. Już dawno nie widział się z ojcem, który ostatnimi czasy zachowywał się co najmniej dziwnie, unikając spotkań z nim. Zamierzał skonfrontować się z nim i zapytać wprost, o co mu chodzi.
Wozy policyjne opuściły rejon kawiarni i w niedzielne południe nie było tam żywej duszy. Hugo podjechał na tyły budynku, parkując motor w alejce za kawiarnią, tej samej, w której nie dalej jak dobę temu David Mendoza popełnił samobójstwo. W miejscu, w którym to zrobił, nadal widniała plama zeschłej krwi na asfalcie, hipnotyzując Huga do tego stopnia, że nie zdawał sobie sprawy, iż od dłuższego czasu jest obserwowany przez ojca. Camilo miał na sobie fartuch z logiem kawiarni i zamiatał podwórze przed wejściem na zaplecze kawiarni.
– Nie powinieneś przyjeżdżać tu motorem. Zakłócasz spokój mieszkańców – zauważył oschłym tonem, który zupełnie do niego nie pasował, przez co oczy Huga zamieniły się w małe szparki, kiedy zastanawiał się, co jest powodem zachowania ojca.
– Ci hipokryci i tak są w kościele – odpowiedział niezrażony chłopak, zsiadając z motoru. – Ty nie poszedłeś?
– A powinienem?
Ta lakoniczna odpowiedź wprawiła Huga w jeszcze większe zakłopotanie.
– Co z tobą? – zapytał ojca, uważnie przyglądając się, jak ten dokładnie zamiata podwórze z napiętymi mięśniami twarzy. – Unikasz mnie. Zachowujesz się tak od czasu, kiedy wyszedłem ze szpitala. Od czasu, kiedy Julian mnie poskładał.
Zapadła cisza, podczas której Hugo próbował poskładać wszystko do kupy. Cofnął się pamięcią do czasu, kiedy ostatni raz rozmawiał z ojcem. Było to w szpitalu, kiedy został postrzelony. Potem wypisał się na własne życzenie, pokłócił się z Julianem i przez jakiś czas pomieszkiwał u Ariany. Wtedy wszystko było dobrze, rozmawiał nawet z ojcem przez telefon. Ale kiedy przeprowadził się na jakiś czas do Juliana i Ingrid, wszystko się zmieniło. Hugo zbladł, kiedy zdał sobie sprawę, co może być tego powodem.
– Ty wiesz – powiedział i przeraził go jego własny ton głosu. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bał, jak w tej chwili. Nawet z przyłożoną lufą do skroni i świadomością, że zaraz może zginąć, nie odczuwał takiego strachu jak teraz, kiedy miał świadomość, że osoba, na której opinii zależało mu najbardziej, odkryła jego mroczny sekret i dowiedziała się o nim prawdy. – Słyszałeś moją rozmowę z Julianem na zapleczu kawiarni.
Camilo nic nie odpowiedział, ale nie musiał. Hugo wiedział, że to prawda. Kiedy Ariana i Ingrid uknuły spisek, by pogodzić Juliana i Huga, nie miały pojęcia, że na zaplecze można się było również dostać z góry, z mieszkania Camila. Być może drzwi były otwarte i właśnie wtedy właściciel kawiarni wszystko usłyszał. A więc wiedział już, że jego syn był mordercą. I że zabijał dla mordercy własnej matki.
Hugo zrobił kilka kroków w stronę ojca, ale ten cofnął się, dając mu jasno do zrozumienia, że nie powinien się do niego zbliżać.
– Tato… – Hugo nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się potwornie winny. Nie dość, że złamał wszystkie zasady, jakie były mu wpajane od dziecka, to jeszcze wszystkie złe uczynki, których się dopuścił, były podyktowane przez człowieka, który pozbawił go matki, a Camila żony.
– Nie wiem, kim się stałeś, Hugo – odezwał się po raz pierwszy od dłuższej chwili Camilo. Zawsze podejrzewał, że jego syn zajmuje się niezbyt legalnymi sprawami, ale nigdy przez myśl mu nie przeszło, że byłby zdolny do morderstwa. – Nie tak cię wychowaliśmy. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale… dobrze, że matka nie żyje. Gdyby wiedziała, kim się stałeś, serce by jej pękło.
Po tych słowach wycofał się w stronę kawiarni i zamknął drzwi na wszystkie spusty, pozostawiając Huga samego, oddychającego ciężko, bo nie mógł złapać powietrza. To było jak grom z jasnego nieba. Dotychczas żył ze świadomością wszystkiego, co zrobił, ale dopóki jego bliscy o niczym nie wiedzieli, był spokojny, nie obarczając ich tym. Teraz jednak jego własny ojciec dowiedział się o wszystkim i nie mógł nawet na niego patrzeć. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Hugo wiedział, że na to zasłużył.
***
Conrado nie miał zbyt wiele czasu, by przetrawić, co tak właściwie wydarzyło się w jego gabinecie. Od dawna coś ciągnęło go do Nadii i nie potrafił tego wytłumaczyć. Lubił ją, to prawda, uważał za atrakcyjną kobietę i podziwiał za to, co udało jej się osiągnąć w życiu pomimo trudności, na jakie natrafiła. Był jednak zły na siebie, że pozwolił potrzebom fizycznym wziąć górę nad rozsądkiem. Czuł się jakby wykorzystał Nadię. Może na to nie wyglądała, ale pod powłoką zahartowanej życiem kobiety, była dość kruchą istotą, w dodatku zagubioną po śmierci męża. To, na co sobie pozwolili, było nie tylko złe ze względu na jej sytuację, fakt, że była spowinowacona z Barosso, czy też pozycję, w jakiej on aktualnie się znajdował jako kandydat na burmistrza. Było to złe przede wszystkim dlatego, że była siostrą jego przyjaciela. Conrado był pewny, że Fabricio by tego nie pochwalił, cokolwiek to było między nimi. Nie dlatego, że nie ufał Conradowi czy uważał go za złego człowieka, ale dlatego, że wiedział, iż Saverin był w życiu wierny tylko jednej kobiecie i też jej zostanie wierny na zawsze. Nie mógł dać Nadii tego, czego potrzebowała. Nie mógł być dla niej kimś więcej niż tylko wspólnikiem czy przyjacielem. Po prostu nie był zdolny do takich uczuć. Nie po tym co wydarzyło się siedemnaście lat temu.
Zamyślony wciągał właśnie śnieżnobiałą koszulę, nieświadomy, że jest obserwowany przez Evę. Blondynka pominęła milczeniem ślady po paznokciach na jego plecach i ramionach, zupełnie jakby ją to nie interesowało, albo jakby nie chciała wdawać się w szczegóły. Bardziej zaniepokojona było otępienie, w jakie wpadł Conrado po tym jak wrócili ze szpitala w Monterrey w piątek rano, gdzie chcieli dowiedzieć się czegoś na temat wypadku. Saverin bardzo przeżył wypadek Solano i pożar kamienicy, choć starał się nie dać tego po sobie poznać. Eva znała go jednak na tyle dobrze by wiedzieć, że jego większa niż zwykle małomówność jest związana z oboma tymi wydarzeniami. Mieszkańcy Valle de Sombras dawali mu się we znaki, o czym świadczyły chociażby krwiste napisy na ścianach poradni. Coś go trapiło, ale nie mówił jej co, jak zwykle zresztą. Cały Conrado – wolał dusić wszystko w sobie.
– Pomyślałam, że warto by uprzątnąć drugą część domu i zaproponować Viktorii i Javierowi, żeby się tu zatrzymali – odezwała się po chwili Medina, kiedy już nie mogła dłużej znieść tej niezręcznej ciszy.
Conradowi zajęło chwilę, zanim zorientował się, że mówiła o drugiej połowie [link widoczny dla zalogowanych], którego kupił jakiś czas temu, a który znajdował się na obrzeżach miasteczka. Dotychczas to Eva zamieszkiwała w drugiej części, ale nie czuła się dobrze sama i wspólnie ustalili, że przeniesie się do niego. Teraz, kiedy Javier i Viktoria Reverte zostali bez dachu nad głową, wydawało się to dobrym tymczasowym rozwiązaniem.
– Dobry pomysł – rzucił Saverin, rezygnując z krawata i zarzucając na siebie granatową marynarkę.
– Powiesz im?
– Sama możesz im powiedzieć. To twój pomysł.
– Tak, ale odniosłam wrażenie, że za mną nie przepadają. – Eva uśmiechnęła się krzywo, wygładzając zwykłą sukienkę za kolano w kolorze pudrowego różu, którą założyła tego dnia do kościoła. – Javier to przyjaciel Lucasa – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało.
– I co z tego? – Conrado nie spojrzał na nią i zamiast tego zajął się wybieraniem zegarka. – Nie zawsze wszyscy będą cię lubić. Nie można zaspokoić wszystkich. Viktoria i Javier to dobrzy ludzie i nie oceniają książki po okładce.
– Mimo wszystko… – Eva nie dokończyła zdania, czując się niebywale głupio. Bywały chwile, kiedy Conrado ją zawstydzał.
Na mszy zjawili się niemal w tym samym momencie, w którym ksiądz witał parafian, przez co zasłużyli sobie na kilka gniewnych spojrzeń ze strony starszej części społeczeństwa Valle de Sombras. Stanęli z tyłu, nie chcąc przeciskać się do wolnych miejsc w ławkach. Javier kiwnął Conradowi głową, a on uczynił to samo, ignorując Nadię, która uniosła rękę, jakby chciała mu pomachać. Najlepiej będzie zapomnieć o tym, co się stało, i ruszyć dalej. De la Cruz nie wyglądała jednak na zachwyconą, choć uznała, że zimne powitanie, a raczej jego brak, ze strony Saverina był podyktowany obecnością jego narzeczonej.
Kazanie ojca Thomasa było pouczające i wielu dało do myślenia. Conrado widział jednak jak Fernando w pierwszym rzędzie uśmiecha się półgębkiem, sądząc zapewne że to czcze gadanie. W jednym Saverin przyznał mu rację – mieszkańcy Doliny byli zawistni i łatwo nie wybaczali. Potrzebowali kozła ofiarnego, kogoś kogo mogliby obwinić za zbrodnie, które szerzyły się w Valle de Sombras niczym jakaś plaga.
– Miło, że przyszliście. – Javier uścisnął dłonie Conrada i Evy, kiedy stanęli przed kościołem, obserwując jak parafianie rozchodzą się do swoich domów.
– Jak się trzymacie? – zapytał Conrado, swoje słowa kierując głównie do Viktorii, ale jedno spojrzenie na patronkę wystarczyło mu, by znać odpowiedź na to pytanie.
– Jakoś – odpowiedział Magik, wyczytując z twarzy Saverina, co miał na myśli. On sam również nie wyglądał najlepiej, ale było to raczej spowodowane stanem psychicznym małżonki niż pożarem, w którym spłonął jego dobytek. – Przyjdziecie na procesję?
– Postaramy się. – Conrado czuł, że tak wypada, choć zdawał sobie sprawę, że jego obecność może wzbudzić wiele kontrowersji. – Eva chciała wam coś powiedzieć. Evie?
Medina wzdrygnęła się lekko, kiedy zwrócił się do niej zdrobniale. Zazwyczaj tego unikał. Przedstawiła Javierowi i Viktorii swoją propozycję, by zatrzymali się na jakiś czas w drugiej części bliźniaczego domu Conrada, dopóki nie znajdą sobie własnego lokum. Mówiła głównie do Magika, bo Viktoria była jakby nieobecna duchem.
Odpowiedzi pana Reverte Conrado już nie słyszał. Obserwował, co się dzieje wokół kościoła i jego uwaga była skupiona na samochodzie, który podjechał pod budynek świątyni. Instynktownie zasłonił Evę i Viktorię, które stały najbliżej, po czym dał się słyszeć odgłos rozbitych o jego plecy jajek, którymi rzucał kierowca samochodu. Odjechał równie szybko jak się pojawił przy akompaniamencie dzwonów kościelnych, które na szczęście zagłuszyły przekleństwa Javiera. Nikomu nic się nie stało, ale marynarka Conrada była upaprana rozbitymi jajkami.
– Dobrze, że nie zgniłe – skwitował Magik, klnąc pod nosem. – W porządku?
– Tak, nic mi nie jest. A wam? – zapytał Saverin, dokonując oględzin białego płaszcza Viktorii i różowej sukienki Evy.
Na szczęście obyło się bez zniszczeń. Kilku parafian obserwowało tę scenę, poszeptując między sobą i rzucając oburzone spojrzenia.
– No i to by było na tyle, jeśli chodzi o zaprzestanie mowy nienawiści i innych takich – syknął Javier.
– Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. – Conrado uśmiechnął się półgębkiem, choć spojrzenie miał niewyraźnie, jakby wciąż był w jakimś letargu, podobnie jak Viktoria.
Po południu odbyła się procesja, na której mimo wszystko Conrado zdecydował się pojawić. Jego bliscy nie byli pochowani w Valle de Sombras, ale nie było to ważne – liczyła się pamięć po nich i uważał, że inicjatywa księdza proboszcza była bardzo piękna. Wszyscy kogoś stracili i było im to potrzebne.
Tego dnia nie zwracał uwagi na poszeptywania na plecami. Nie chodziło o niego a o te wszystkie niewinne dusze. W ciszy dumali razem z Evą przemierzając miasto aż dotarli na miejscowy cmentarz. Kiedy Conrado zobaczył jak Viktoria wybucha płaczem nad grobem bliskich, poczuł, że to odpowiedni moment, by się wycofać. Nie chciał być na cmentarzu ani chwili dłużej. Gdzieś za nim Eva stęknęła z bólu, próbując go dogonić na wysokich obcasach. Obrócił się i przyjrzał jej się z troską, która kłóciła się z tonem jego słów:
– Po co wkładałaś te niewygodne buty?
Nie robił jej jednak wyrzutów, a zamiast tego dokonał oględzin jej stóp – pięty miała pozdzierane do krwi, bo nie spodziewała się, że pochód będzie trwał tak długo. Conrado schylił się i pomógł zdjąć jej szpilki, po czym odwrócił się do niej plecami.
– Nie ma mowy, nie będziesz mnie niósł! – obruszyła się, ale nie mogła dłużej protestować, bo siłą zarzucił ją sobie na plecy, chwytając pod uda i zmuszając, by objęła go rękoma za szyję, niczym dziecko na plecach rodzica.
Ruszył powoli przed siebie, nie zważając na spojrzenia mieszkańców miasteczka i nie myśląc o tym, jak komicznie musi teraz wyglądać jako kandydat na burmistrza. Szli tak w ciszy ulicami miasteczka w stronę domu, mijając po drodze poradnię biznesowo-prawną, na której ścianach znów pojawiły się obelżywe napisy.
– Pomogę ci zmywać – zaoferowała Eva, ale Conrado ruszył dalej, zdając się nie zwracać na to uwagi.
– Zostaw. I tak pojawią się kolejne. Szkoda zachodu.
– Wiesz, mój tata mnie tak nosił, kiedy byłam mała – powiedziała mu do ucha, chcąc odwrócić jego uwagę od przykrych zdarzeń. – To była moja ulubiona rozrywka. Nawet jak już byłam za duża, by mnie tak nosił, mówiłam, że bolą mnie stopy. Kiedy wracaliśmy ze spaceru, biedny tata musiał mnie dźwigać, ale ani razu się nie skarżył, a miał problemy z kręgosłupem. Wtedy nie myślałam, że sprawiam mu ból. Myślałam tylko o tym, jak świetnie jest być traktowanym jak księżniczka. Głupie, prawda?
– Ciekawe czy moje dziecko kiedyś ktoś tak nosił.
Zaskoczył ją tym stwierdzeniem. Byli już pod domem, więc Eva ześlizgnęła się z jego pleców i wylądowała bosymi stopami na chodniku.
– Jestem pewna, że miało dobre dzieciństwo.
– Tego nie wiesz. Nie wiesz nawet czy jeszcze żyje.
– Nie wiem. Ale wierzę w to, że jeśli Bóg istnieje, to nie pozwoliłby na to, by niewinna istota cierpiała za grzechy ludzi zbyt zaślepionych własną chciwością i zemstą, by dostrzec, że wyrządzają krzywdę innym.
– Tak mnie postrzegasz? – Saverin wpatrzył jej się głęboko w oczy, ale nie odwróciła wzroku, choć to spojrzenie niemal bolało, bo czuła przez nie ból Conrada.
– Czasami – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Znajdziemy je – powiedziała, decydując się jednak nie wspominać o tym, czego udało jej się dowiedzieć na temat Caroliny. Chciała mieć stuprocentową pewność, że ta dziewczyna jest córką Conrada, zanim powie mu o tym osobiście.
***
Ariana czuła się źle, widząc, w jakim stanie jest Viktoria i nie wiedząc, jak może jej pomóc. Ona również była roztrzęsiona po incydencie w kawiarni, ale nie mogło się to równać z tym, co przeżywała córka Diaza. Santiago trzymała się na dystans podczas procesji, nie chcąc jej osaczać swoim towarzystwem. Miała Javiera, który był w tej chwili jedyną osobą, która mogła ją jakoś pocieszyć. Z oddali widziała też Lucasa, który chyba zdecydował się postąpić tak samo, jak ona, dając państwu Reverte odrobinę prywatności, ale jednocześnie biorąc udział w procesji, żeby zapewnić im moralne wsparcie. Kiedy każdy zatrzymał się przy grobie bliskich, Ariana po raz kolejny poczuła się w mieście obco. Nie miała żadnego grobu do odwiedzenia, jej bliscy nie byli tu pochowani. Poczuła się jak intruz, zakłócający spokój mieszkańców.
Chciała się wycofać z cmentarza, ale jej wzrok padł na tablicę nagrobną, na której widniał napis „Sonia Maribel Delgado de Angarano 1961–2006”. Zatrzymała się i wpatrzyła się w kwiaty stojące na grobie. Były dość świeże, co mogło znaczyć, że ktoś niedawno tu był. Zdała sobie sprawę, że w dłoniach nadal trzyma białe kwiaty, które ksiądz kazał przynieść na procesję. Położyła białe lilie na grobie Sonii, czując się z nią dziwnie połączona. Znała wszystkich członków jej rodziny, ale o niej nie wiedziała nic. Jaka była? Jak wyglądała? Leonor twierdziła, że Hugo jest do niej podobny, ale Ariana nie wiedziała, czy chodzi o zachowanie czy wygląd zewnętrzny. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić żony Camila jeżdżącej na motorze i odwiedzającej szpital z ranami postrzałowymi. Uśmiechnęła się na samą myśl.
– Zgubiłaś się, gringa?
Wzdrygnęła się, słysząc głos Huga. Minę miał nietęgą, ale nie wiedziała, czy to dlatego, że znów przyłapał ją na węszeniu czy po prostu miał zły humor.
– Nie. Zobaczyłam znajome nazwisko. Przyniosłam kwiaty – wskazała na lilie i uważnie obserwowała reakcję Huga, gotowa na wybuch złości. On nic jednak nie powiedział, a zamiast tego wyciągnął z wazonu już lekko zeschnięte polne kwiaty i wstawił do niego świeże stokrotki.
Widząc uniesione brwi Ariany, wyjaśnił:
– Zerwałem u kogoś w ogrodzie.
Cały Hugo. Tak trudno było się przyznać, że dbał o grób matki po jej śmierci? Przecież nie było w tym nic złego. Ariana nic nie odpowiedziała tylko po cichu uczyniła znak krzyża i złożyła ręce do modlitwy. Delgado obserwował ją z boku ze zmarszczonym czołem. Kiedy skończyła, zdała sobie sprawę, że przez cały czas się jej przypatrywał i trochę się zawstydziła.
– No co? – zapytała, dziwnie się czując po ostrzałem jego przeszywającego spojrzenia. – Ty nigdy nie modlisz się nad grobem?
– Nie – odpowiedział.
Otworzyła usta, chcąc o coś zapytać, ale w tej samej chwili do grobu podszedł Fernando Barosso w towarzystwie dwóch ochroniarzy, po czym złożył na skromnym grobie Sonii ogromny wieniec drogich białych kwiatów. Hugo zacisnął pięści ze złości, co nie uszło uwadze Ariany.
– Co tu robisz? Wiem, że dobry PR jest potrzebny do wygrania wyborów, ale to już chyba lekka przesada. – Hugo nie krył poirytowania zachowaniem przełożonego.
– Przyszedłem oddać szacunek zmarłej – wyjaśnił Fernando, a Hugo wywrócił oczami.
– Na grobie Gwen Diaz też złożyłeś kwiaty? – Parsknął Hugo, czując się obrzydzony zachowaniem Barosso.
– Nie mogę się zbliżać do Viktorii – wyjaśnił Fernando, jak gdyby nie dosłyszał pogardliwej nuty w głosie swojego pracownika.
– Masz zakaz sądowy czy jak? – Delgado się roześmiał, ale po minie Fernanda poznał, że tak jest w istocie. Roześmiał się jeszcze głośniej, przez co kilka osób, które właśnie wychodziły z cmentarza rzuciły mu oburzone spojrzenia.
– Uspokój się, Hugo, jesteś na świętej ziemi! – wycedziła przez zaciśnięte zęby Ariana.
– Świętoszka się znalazła – prychnął Hugo.
– A tak w ogóle, co wy tutaj robicie? – zapytał Fernando, pytanie kierując głównie do Ariany. Jego oczy zwęziły się na wspomnienie ich ostatniego spotkania. – Panna Santiago chyba przestała już węszyć wokół mojej osoby?
– Cmentarz jest miejscem publicznym. Czy twierdzi pan, że nie mogę tu przebywać w tym samym czasie co pan?
Hugo szturchnął ją łokciem, dając jej do zrozumienia, by nie zadzierała z Barosso, który od dawna miał co do niej pewne podejrzenia.
– Niech panienka uważa. Ci, co mają tak nieposkromiony charakter jak pani, marnie kończą.
– Z pańskiej ręki?
– My już pójdziemy! – Hugo złapał Arianę za rękę i pociągnął ją lekko do tyłu tak, że teraz znajdował się między nią a Fernandem. – Będziemy w kontakcie, Nando!
Zanim Barosso zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Huga i Ariany już nie było. Delgado puścił rękę dziewczyny dopiero, kiedy był pewien, że nikt ich już nie widzi.
– Nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać, ale przestań prowokować Fernanda! Myślisz, że jesteś taka odważna i że nikt ci nie podskoczy, ale nie masz pojęcia, co on robi z tymi, którzy go znieważają!
– Co, zabije mnie? – Santiago była w bojowym nastroju.
– Gorzej. Utrudni ci życie tak, że już nigdzie nie będziesz mogła znaleźć pracy. Ani w Stanach, ani w Meksyku. A ta książka, o której wydaniu tak marzysz? Śnij dalej. Narazisz się Fernandowi i możesz o tym zapomnieć, jasne?
Powiedział to tak dobitnie, że nie pozostawił jej żadnej wątpliwości, że sam uważa Fernanda za szumowinę.
– Eh, nie mogę nawet na ciebie patrzeć. Idź do domu i się ogarnij, dziewczyno, bo marnie z tobą.
Zostawił ją samą i udał się po swój motor, który zostawił w pewnej odległości od cmentarza, by nikt go nie zauważył. Z kieszeni wyciągnął wibrujący telefon. Wiadomość od Fernanda brzmiała „u mnie w domu, punkt 20:00”. Zaklął pod nosem, wsiadając na motor i zakładając kask. Kwadrans później był już w rezydencji rodziny Barosso, a chwilę później dołączył do niego Fernando w towarzystwie swoich ochroniarzy.
– Od jak dawna spotykasz się z tą dziewuchą? – zapytał bez ogródek starzec, odpalając cygaro i rozsiadając się za biurkiem w swoim gabinecie.
– Co?
– Nie udawaj. Ona wciąż się za tobą ugania, węszy wokół mnie, nawet pracuje u twojego ojca. A ty zawsze pojawiasz się jak rycerz w lśniącej zbroi, żeby ją przede mną obronić. Od jak dawna to trwa i dlaczego o niczym nie wiem?
Hugo musiał przemyśleć to przez chwilę, zanim udzieli odpowiedzi, bo nie był pewny, czy dobrze zrozumiał słowa szefa.
– Od kiedy to muszę ci się spowiadać ze swojego życia miłosnego?
– Nie musisz, ale wolałbym wiedzieć, w jakim towarzystwie się obracasz. Teraz wszystko jasne.
– Co masz na myśli?
– Dlaczego tak wokół mnie węszyła? Była ciekawa, gdzie pracujesz. – Fernando sam odpowiadał na zadane przez siebie pytania. – Pewnie jest sfrustrowana, bo nie poświęcasz jej za dużo uwagi. To dlatego się tak zachowuje.
Hugo nie wierzył, że Fernando sam dorobił sobie historyjkę do tego, co widział. Jeśli to sprawi, że przestanie podejrzewać Arianę o jakieś niecne zamiary, niech mu będzie.
– Tylko proszę cię, Hugo, zabezpieczaj się. Ostatnie czego mi trzeba to wnuk.
Hugo nie wiedział, co go bardziej zszokowało – Fernando udzielający mu rad w zakresie bezpiecznego seksu czy fakt, że dzieci Huga uważałby za swoje wnuki. Pokręcony, stary skurwiel.
– Będę to mieć na uwadze – bąknął z niesmakiem, wpatrując się w papier na biurku Fernanda. Był to sądowy zakaz zbliżania się do Viktorii Reverte.
– A właśnie. Chciałem cię prosić, żebyś miał oko na Elenę.
– Na kogo? – Hugo już dawno nauczył się, że przy Fernandzie trzeba czasem zgrywać głupka, by nie nabrał podejrzeń, że coś się knuje za jego plecami. – Ach tak. A niby dlaczego?
– Bo układa się z Saverinem i zakłada z nim fundację. Nadążaj, Hugo! – Fernando był zirytowany. – Przebywanie w Pueblo de Luz ci nie służy, nie jesteś w ogóle na bieżąco z obecnymi tematami. Zakręć się wokół państwa Reverte i powęsz trochę. To nie powinno być trudne. Twój ojciec jest chyba sponsorem Pabla w AA? – Hugo pokiwał głową, nie widząc jednak związku. Przypomniał sobie o Camilu i poczuł jakby żelazna dłoń ścisnęła mu serce. – Co jest?
– Mój ojciec… on wie. O mnie.
– Cóż. Przynajmniej nie będziesz już musiał mieć przed nim tajemnic.
Delgado nic nie odpowiedział. Fernando nie miał pojęcia jak to jest, kiedy ukochana osoba dowiaduje się najgorszych rzeczy o tobie. Nie wiedział jak to jest widzieć w oczach ojca zawód i pogardę. A nawet gdyby wiedział jak to jest, Barosso i tak o to nie dbał. Dążył do celu po trupach i nic ani nikt go nie obchodził. Ten właśnie mężczyzna był mordercą jego matki, zmuszał go do okropnych rzeczy, groził jego rodzinie i manipulował nim przy każdej okazji jednak Hugo nadal do niego lgnął i nienawidził się za to. Miał wrażenie, że nigdy nie uda mu się uwolnić od Fernanda. Ten człowiek trzymał go w garści, czy tego chciał czy nie.
Wracając tego wieczora do Pueblo de Luz postanowił, że wreszcie otworzy sejf i dowie się, co jest w środku.
***
Lucas trzymał się na dystans, czekając na Viktorię i Javiera przed cmentarzem. Przyjechał samochodem, chcąc ich odwieźć do domu Diaza, bo domyślał się, że będą pewnie zmęczeni pochodem. Zjawili się po jakimś czasie w towarzystwie Pabla i Santiaga i razem zabrali się do domu szeryfa. Każdy był na swój sposób w zadumie. Pablo na przednim siedzeniu obok kierowcy myślami był w szpitalu w Monterrey, gdzie jego ukochana walczyła o życie. Viktoria na tylnym siedzeniu wpatrywała się tępym wzrokiem w okno, ale chyba nie widziała nic za nim, myśląc zapewne o ofiarach Felipe, w tym o swoim braciszku, który w swoim krótkim życiu zaznał więcej okropności niż nie jeden dorosły człowiek. Santiago był dziwnie spokojny, wyczuwając napiętą atmosferę w samochodzie i odpowiadał półsłówkami, kiedy Lucas pytał go jak mu idzie nadrabianie szkolnego materiału. Javier próbował podłapać rozmowę, ale kiedy spojrzenia jego i Lucasa spotkały się w lusterku wstecznym, dał za wygraną, widząc, że Santiago nie ma ochoty na zwierzenia.
Hernandez wszedł na herbatę do domu Pabla, który jednak zdawał się w ogóle nie zauważać policjanta i udał się od razu do swojej sypialni. Miał pewnie zamiar przespać się kilka godzin, by z samego rana wrócić do Monterrey i czuwać przy łóżku Marceli. Javier wstawił wodę na herbatę, ale ani Viktoria ani Santiago nie mieli ochoty na nic do picia i oboje udali się do swoich pokojów.
– Daj jej czas – powiedział Lucas, wpatrując się ze smutkiem w plecy Vicky, która wspinała się po schodach, powłócząc nogami.
– Ile? – Javier zaparzył herbatę, wzdychając zrezygnowanym tonem. – Nie wiem jak jej pomóc.
– Mogę z nią porozmawiać? – zapytał Luke, nie będąc jednak pewnym, czy to dobry pomysł. – Byłem tam, kiedy David mówił jej o jej bracie. Może będę mógł coś poradzić.
– Śmiało. Ale chyba masz rację – ona potrzebuje czasu.
Hernandez wstał z krzesła i ruszył za Viktorią.
– Mogę wejść? – zapytał, pukając do drzwi, za którymi właśnie zniknęła.
Odpowiedziało mu ciche mruknięcie, które uznał za zgodę. Viktoria zdjęła płaszcz i przysiadła na brzegu łóżka. Wskazała mu krzesło, na którym usiadł i spojrzał na przyjaciółkę z troską.
– To nie jest twoja wina.
– Wszyscy mi to powtarzają.
– Bo to prawda. Nic nie jest twoją winą. Dzieci nie powinny płacić za grzechy rodziców, a już w szczególności nie za winy swoich dziadków.
– Więc dlaczego czuję, że zawiodłam? – Vicky spojrzała na Hernandeza szklistymi oczami. Już nie płakała, ale widok jej w takim stanie był chyba jeszcze gorszy niż jej szlochającej w ramionach Magika. – Słyszałeś przecież, co powiedział David. O tym, co Felipe zrobił Viktorowi… A ja nic nie wiedziałam.
– Nie mogłaś wiedzieć. Bo niby skąd? – Lucas złapał ją za rękę i uścisnął lekko, by dodać jej otuchy. – Nie wierzę, że akurat w tej sytuacji powtórzę słowa osoby, której nienawidzę najbardziej na świecie, ale w tym przypadku Eva miała rację: ci, którzy przeżyli, zawsze się obwiniają. Tak było też ze mną. „Co by było gdybym zrobił to inaczej?” – często zadawałem sobie to pytanie, ale obojętnie jak długo nad tym rozmyślam, dochodzę do jednej konkluzji – nie można cofnąć czasu tak samo jak nie można przywrócić życia zmarłym. Wiem, jak to jest, kiedy nie można komuś pomóc, nieważne jak bardzo się chce. Wiem, jak to jest, kiedy śmierć otacza cię ze wszystkich stron i myślisz, że podąża za tobą, gdziekolwiek się nie udasz. Pracuję w policji, pamiętasz? Wiesz ilu ludzi zginęło wokół mnie? Ale nie można się poddać i winić siebie. Śmierć rządzi się swoimi własnymi prawami. Nikt nie ma nad nią władzy, wierz mi.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? – Viktoria uśmiechnęła się krzywo. – Że mam nie rozpaczać i się nie obwiniać, bo kiedyś wszystko się ułoży?
– Nie. – Lucas pokręcił głową. – Prawdopodobnie nigdy nie będzie dobrze. Ale będzie lepiej. Z każdym dniem nauczysz się na nowo oddychać. Z czasem będzie boleć odrobinę mniej. Ale nigdy nie przestanie. Jedyne, co możesz zrobić to nie zapominać. Niech to będzie twoją siłą napędową, motorem do działania. A jak będziesz potrzebować się wyładować, to wiesz gdzie jest policyjna strzelnica. – Hernandez mrugnął do niej oczkiem, mając nadzieję, że pozytywnym akcentem trochę poprawi jej humor.
Wiedział, że żadne słowa nie mogą sprawić, by Viktoria poczuła się lepiej. Ale miał nadzieję, że z czasem zda sobie sprawę, że ma po co i dla kogo żyć. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:35:23 14-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II CAPITULO 211
Victoria /Julian/Giovanni/Helena
Ingrid Lopez obudziła się w ponurym nastroju. Była sama. Julian już dawno wstał słyszała go nawet, jednak nie miała ochoty opuszczać ciepłego łóżka. Policzek przytuliła do miękkiej poduszki i zapatrzyła się na widok za oknem. Padało przezroczyste krople deszczu spływały powoli po szybie. Szatynka uniosła ciało na łokciach i westchnęła. Zaczynała robić się naprawdę głodna. Idąc w kierunku łazienki ciągle w głowie miała wspomnienia z wczorajszego wieczoru.
Przyjaciółka Ingrid Victoria była rozbita. Widok blondynki płaczącej w ramionach męża wstrząsnął nią. Nigdy nie przypuszczała, że zobaczy Viki w takim stanie. Zawsze wydawała jej się być taka silna i dzielna jednak wczorajszy dzień pokazał, iż jest tylko człowiekiem. Najgorsze było w tym wszystkim to że nie wiedziała jak jej pomóc, nie potrafiła znaleźć słów pocieszenia. Uznała, że najlepiej będzie milczeć być przy niej, ale milczeć nie mówić jej w kółko i w kółko, że wszystko będzie dobrze obie wiedziały że to kłamstwo. Ingrid wiedziała że czasem najlepszym pocieszeniem jest wspólne milczenie.
Viki jednak miała szczęście. Miała Magika przyjaciół, którzy ją kochają, ojca. Będą ją wspierać, trwać przy niej choć nie będzie tego chciała jakaś część Ingrid rozumiała. Ingrid rozumiała jej ból i cierpienie sama przecież przed laty straciła ukochanego, zabiła dla niego jednak i to nie przyniosło ukojenia. Tak przez pewien czas odczuwała satysfakcję jednak później pojawiła się jedynie pustka.
Victoria nie była jednak nią. Sytuacja nie była taka sama a jeden z oprawców już nie żył może to w tym wszystkim było najgorsze. Brak sprawiedliwości, brak możliwości wymierzenia kary.
Wczorajsza procesja zakończone na cmentarzu przy grobie Flavio uświadomiła jej jak bardzo zmieniła się od tamtego czasu jak bardzo wydoroślała, jak bardzo za nim tęskni. Po latach nie miała do niego żalu o bycie jego przykrywką żałowała jedynie że nie miał szans na życie, które ona teraz prowadzi. Patrząc na jego brata, jego żonę małą córeczkę dotarło do niej jak bardzo byłby szczęśliwy widząc jak Giovanni zakłada rodzinę odnajduję spokój i szczęście w końcu to on tego pragnął najbardziej. Normalnego życia z dala od gangu, narkotyków od tego całego szamba w którym de facto dorastał. Owijając się się ręcznikiem uśmiechała się pod nosem Wyobrażała sobie Flavio gdzieś daleko na jakieś chmurce machającego nogami on także się uśmiechał. Chciała wierzyć że jest w lepszym miejscu.
Weekend także przyniósł nowe wrażenia. Ingrid miała okazję poznać babcie Juliana i jego dwie ciotki. kobiety nie wywarły jednak na niej dobrego wrażenia nie polubiła ich wręcz przeciwnie jedyne co czuła to antypatia współczuła Beatrice utraty syna jednak nie rozumiała i ciągłego wtrącanie się w życie wnuka czy jego matki. Co chwilę młodzi słyszeli jakie to zalety płyną z bycia małżeństwem. Ingrid do domu wróciła zirytowana. Wiedziała że kobieta żyje mentalnie w innych czasach w końcu dla niej małżeństwo było rzeczą świętą a seks przed ślubem świętokradztwem. Do Lopez jednak jej argumenty nie przemawiały nie był to objaw braku szacunku a raczej. wychowania się w zupełnie innej rodzinie i w zupełnie innych czasach uważała że do szczęścia nie potrzebne jest kawałek papierka i obrączka na palcu. Tak cieszyła się, z oświadczyn i tak chciała zostać żoną Juliana jednak z miłości nie z powodu Lucy. I tak może taki model rodziny wyniosła z domu Dolores w końcu wychowała ją sama i sama musiała przyznać przed sobą, że mama wykonała kawał dobrej roboty mimo licznych wad wyrosła na zaradna,pewną siebie inteligentną kobietą tak w życiu brakowało jej ojca wiedziała jednak że czasem tak jest. czasem ma się tylko mame. Lucy jednak będzie miała i tatę, który kocha ją najbardziej na świecie.
Ubrana w koszulę Juliana i krótkie spodenki dla kobiet w ciąży zeszła na dół. będąc w korytarzu czuła zapachy płynące z kuchni Czyżby Julian gotował? Weszła do środka i zaskoczona spojrzała na plecy Giovanniego mężczyzna nucił pod nosem i podrzucal na patelni naleśniki. Co prawda mężczyzna został na noc jednak nie przypuszczała, że przyrządzi śniadania
-Cześć - przywitała się zaskoczona. Blondyn odwrócił do tyłu głowy i uśmiechnął się szeroko.
-Głodna? - zapytał - naleśniki z mąki orkiszowej samo zdrowie powinnaś o siebie dbać.
-Gdzie jest Julian? - zapytała go.- Dlaczego gotujesz w mojej kuchni?
Giovanni uśmiechnął się pod nosem. Cała Ingrid nic się nie zmieniło, pomyślał. Nieufna jak zawsze.
-Julian wyszedł po banany- wyjaśnił. - Są źródłem potasu. Słyszałem, że z tym właśnie ostatnio masz problem.
-Rzeczywiście mam - przyznała mu rację. - mogę pustego? Jestem głodna - Gio podał jej pusty naleśnik.
- Doszły mnie słuchy że poznałaś babunie. Urocza z niej kobieta nieprawdaż? - ironizował.
-Do ciebie też nie pała sympatią?
-Niestety nie - odparł z powagą. Jego oczy zgadzał, iż sytuacja ta bardziej go bawi niż smuci.
-Smakuje inaczej - stwierdziła Lopez po zjedzeniu sięgnęła po kolejny uniósł wysoko brwi - Ciężarnej odmówisz? - zapytała go.
- Smacznego. Co ustaliliście w sprawie pogrzebu - zapytał ją poważniej .
-Odbędzie się we wtorek O godzinie o 9:00 rano zostanie przywiezione do domu ciało. O 12:30 różaniec o 13:30 wyprowadzenie później msza pogrzebowa. Wyjaśnisz mi co to zazwyczaj przewożenia ciała do domu?
-Stary - odpadł Giovanni - właściwie już się go nie praktykuje ale Beatrice to Beatrice. Ona zawsze musi wszystko zrobić po swojemu.
-Ja nie będę oglądać - Giovanni uniósł wysoko brwi.
-Boisz się że wstanie z trumny? - zapytał ją
-Nie po prostu w ciąży nie powinnam oglądać takich widoków, ludzkie zwłoki ble. Lucy będzie miała koszmary.
-Ja nie mam takiej wymówki, ale nie pozwolę aby oglądała takie rzeczy Sofia. Jest za mała. Poza tym ona go praktycznie nie znała. Zaczynam poważnie zastanawiać się czy weźmiemy ja nie pogrzeb.
-I słusznie - przyznała mu rację Lopez. Na dół zeszła zaspana Helena.
- Cześć śpiochu - przywitał ją mąż. - Kawy?
-Chętnie - wzięła od niego kubek z parującym napojem. - jak tam spotkanie rodzinne? - zapytała Helena upijając łyk.
- Co chwila słyszeliśmy że nie mamy ślubu i naprawdę nie rozumiem tych wszystkich starych babek. Z jednej strony uważają, że seks przedmałżeński to świętokradztwo, a w co drugiej telenoweli, którą oglądają główna bohaterka zachodzi w ciążę i nie ma męża.
-Tak a dorośli ludzie nie wiedzą co to są gumki - skomentował rozbawiony Giovanni.
-Ależ kochanie przecież ich używanie to grzech śmiertelny - dodała Helena. - Oni wolno stosować kalendarzyk małżeński.
- To kiepsko im to wychodzi Skoro co druga z brzuchem - mruknęła z przekąsem Lopez.
Julian, którego pojawienia się nigdy nie zauważył słuchał z uwagą i słów był oczywiście rozbawiony.
-Babka Beatrice ma kiepską pamięć - odezwał się - zdążyła już zapomnieć jak to swojej córce ciotce Veronice bodajże wyciągała słomę z włosów po szkolnej imprezie.
helena zaśmiała się krótko a Ingrid spoglądała nie nich z niedowierzaniem.
-Słomę z włosów? - upewniła się. - hipokrytki
Vazquez przytaknął.
-Impreza była udana skoro skończyła się nie słomie. Masz banany?
-Mam - położył siatkę na stole.
-Mama mówiła że masz już Usg połówkowe - zaczęła Helena patrząc nie Ingrid. Szatynka skinęła głową i poszła po laptopa. Płyta była już w środku a komputer był jedynie w uśpieniu. Ingrid wyświetliła nagranie w jakości. 4d. - Ma nos Juliana - skomentowała a przyszła mama wybuchnęła śmiechem.
-To nie jest mój nos - oburzył się brunet.
-Jak to nie? - zapytał go Gio. - ten kartofelek to w ciemnościach bym poznał!
- Masz urocze nosek - skomentowała uśmiechając się stanęła na czubkach palców i pocałował w czubek nosa. - Kochanie nie martw się Lucy ma twój nos będzie mieć mój kolor oczu równowaga została zachowana. - A wracając do kwestii dziedziczenia to po kim ma Sofia ma rude włosy?
-Bo mojej mamie - odpowiedział Gio.
-Twoja mama była ruda? - zdziwiła się. - Pamiętam ją jako brunetkę.
-Mama od najmłodszych lat miała farbowane włosy. Pod koniec życia właściwie nosiła peruki bo większość swoich straciła, ale pamiętam jej rude kosmyki. Sofia ma kolor włosów i oczu po niej, piegi ma po mamie.
-Do kuchni weszła sama zainteresowana. Rudowłosa dziewczynka w dłoni trzymała szczotkę a przez nadgarstek miała założoną frotkę. Popatrzyła na niego dużymi niebieskimi oczami i uśmiechnęła się pod nosem.
-Tatusiu zawiążesz i warkocz? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem.
Macie smart tv? - zapytał szwagra
-Mamy - odpowiedział Julian
- Idź do salonu Zaraz przyjdę- zwrócił się do córeczki, która w podskokach udała się do pomieszczenia.
-Pleciesz jej warkocze? - zdziwił się Julian kiedy Giovanni przygotował dla córeczki śniadanie.
-Oczywiście że nauczyłem się dla niej pleść warkocze nadal wychodzą mi trochę krzywe, ale praktyka czyni mistrza - puścił do niego oczko. - Zaczekaj aż Lucy się urodzi i trochę podrośnie będziesz robił dokładnie to samo co ja - odpowiedział mu i ze śniadaniem udał się do córeczki. Julian obserwował jak Sofia bierze talerz od ojca sadowi się na jego kolanach a ten z uwagą go ogląda wyświetlany film jednocześnie słuchając radosnego dziecięcego paplania plecie warkocz.
-A ty dałeś mu po gębie kiedy o nas dowiedziałeś - wypomniała mu rozbawiona Helena.
- Jestem twoim starszym bratem. Starsi bracia dają w pysk swoim przyszłym szwagrom zwłaszcza jeśli ten okazuje się moim przyjacielem.
Pocałował ją w czoło i objął ramieniem.
***
W poniedziałkowy ranek usiadła na tarasie z kubkiem kawy i wpatrywała się w prowadzącą do domu drogę Victoria Reverte była rozbita zarówno fizycznie jak i psychicznie wiedziała jednak że musisz żyć dalej nie mogła i nie chciała płakać w poduszkę całymi dniami rozpaczać za tym co utracone bo jaki byłby w tym sens równie dobrze mogła strzelić sobie w łeb i po kłopocie cierpiała adres nie ucierpieli jej bliscy Javier mógł udawać że wszystko jest w porządku jednak znała go zbyt dobrze wiedziała że na swój sposób przeżywa i osobisty dla dramat w końcu byli jakim jing i jang uzupełniali się wzajemnie porozumieli się byli swoimi pokrewnymi duszami. kiedy jedno cierpiało cierpiało drugie i vice versa A ona chciała mu tego oszczędzić.
Popijając małymi łykami kawę poważnie rozważa propozycję Evy. Pomysł który na początku wydał jej się dziwny teraz po przemyśle nie była skłonna się zgodzić. potrzebowała zmiany ucieczki ze swojego środowiska wszystko w domu ojca przypominało jej o Gwen. Korytarze którymi chodziła kuchnia, w której i robiła jedzenie a na końcu sypialnia, w której spali. Wszystko przypominało jej utraconą matkę za każdym razem kiedy spoglądała na zdjęcie na gzymsie kominka sypialnia w której spali w której ona umarła. Nie mogła tam spać niekiedy w pamięci miała i ostatnie chwilę. Ostatnie słowa jakie do niej powiedziała. Kocham cię mamo i przepraszam.
Nie mogli zostać w domu rodzinnym Victoria także nie planowała budowy nowego domu, nie wyobrażała sobie sytuacji kiedy na przeklętej ziemi miałaby ponownie zamieszkać. Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele bólu, zbyt wiele wszystkiego, zbyt wiele krwi wchłonęła tamta ziemia jedyną opcją było kupienie nowego domu.
Rynek nieruchomości w mieście nie miał zbyt szerokiej oferty. Deweloperzy nie inwestowali w mieście Nie było to zbyt opłacalne. Mieszkańców nie stać było na kupno ziemi, zbudowanie domu ludzie wybierali tańsze rozwiązanie jak mieszkanie w blokach czy z rodziną. Dla Victorii mieszkanie z Pablem nie było opcja. Kochała go był jej ojcem, ale ona i Javier potrzebowali własnej przestrzeni prywatności intymności i swojego własnego kąta. Propozycja aby była rozsądna Dzięki temu mogli spokojnie rozejrzeć się i poszukać czegoś dla siebie. Wiktoria spojrzała na zegarek bo krótko po 8:00 rano poradnia otwierano o 9:00. Przemknęło jej przez myśl kiedy zmierzała do środka kubek odłożyła w kuchni i udała się na górę. Zamierzała wziąć krótki prysznic ubrać cokolwiek i pojechać porozmawiać z Conrado. Propozycja co prawda wyszła od Evy, ale chciała omówić z nim coś jeszcze. Kiedy wychodziła z Hermesem u boku Javier nadal spał zostawiła mu kartkę gdzie będzie mógł ją znaleźć.
Pod poradnią zaparkowała kilka minut po 9:00 szybkim krokiem szła do środka z niesmakiem spoglądając na wulgarne napisy na ścianach. Nawet ojciec Thomas jak widać nie miał takiej mocy sprawczej, aby zmienić ludzką naturę. Chwyciła za klamkę i weszła do środka. Przywitała ją cisza, nie zwlekając weszła na górę drzwi od gabinetu Conrado było otwarte zapukała delikatnie podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się
- Cześć - przywitał ją
-Cześć - odpowiedziała. - Nie przeszkadzam?
-Nie no co ty wejdź. Co mogę dla ciebie zrobić?
-Jeśli propozycja twoja i Evy jest aktualna chcielibyśmy z niej skorzystać.
- Oczywiście. Usiądź - wskazał jej krzesło -, ale nie przyszłaś to tak wcześnie rano aby to powiedzieć? - domyślił się.
-Nie - odparła - chodzi o coś jeszcze właściwie o kogoś - doprecyzowała siadając. - Domyślam się że przed startem w wyborach sprawdziłeś Fernanda - Conrado skinął głową - Chciałam tylko zapytać czy podczas zbierania informacji natknąłes się na nazwisko Sawyer.
-Nie przypominam sobie mogę oczywiście jeszcze sprawdzić w dokumentach, które mam, ale wątpię. Mogę wiedzieć dlaczego pytasz?
Victoria opowiedziała mu o sytuacji z Tristanem.
-Rzeczywiście podejrzane - powiedział - Słyszałam że Lopez zajmuje się sprawami stricte karnym. Przestępstwa gospodarcze to nie jego działka. I jeszcze te tablice rejestracyjne Moim zdaniem Fernando sam mu je dał.- wyraził swoją opinię mężczyzna - chciał mieć nad tobą psychologiczną przewagę
- To ma - odpowiedziała Vicky. - Sądowy zakaz zbliżania się - mimowolnie uśmiechnęła się. - Nieważne czy na polecenie prokuratury, czy na polecenie Barroso Tristan musiał się wycofać, a Fernando stracił źródło informacji.
-Nad czym żadne z nas nie będzie ubolewać.
Telefon w kieszeni Victorii rozdzwonił się.
-Odbierz zadzwonię do Evy uprzedzić ją, że przyjdziesz rozejrzeć się po domu - Vicky skinęła głową i wyszła nie korytarz. - tak Claudio?
- Osiem osób złożyło wypowiedzenia - poinformowała ją szefowa działu HR - Chcą odejść za porozumieniem stron
Dobrze. Dziś w firmie mnie nie będzie jutro podpiszę wszystkie stosowne dokumenty a co do wypłat - zastanowiła się przez chwilę. - O ile dobrze pamiętam wszyscy mają klauzulę która mówi, że w przypadku wypowiedzenia wypłata jest do dnia daty na wypowiedzeniu. Claudio zawiadom także urząd pośrednictwa pracy. szukamy stażystów. Ofertę wyślij do naszego urzędu i w sąsiednich miastach.
- Oczywiście do widzenia pani prezes
- Do widzenia.
-Wszystko w porządku? - zapytał
-Tak - uśmiechnęła się blado i westchnęła ośmiu pracowników złożyło wypowiedzenie - wyznała - spodziewałam się tego ale nie myślałam że aż tylu intuicja mi mówi że to może nie być koniec
-Przykro mi odpowiedział mężczyzna Jeśli mogę sobie zrobić
- Ty i Ewa już zrobiliście jeszcze raz dziękujemy
Drobiazg tego są przecież przyjaciela. Czeka nie ciebie w domu.
Victoria pożegnała się z Conrado i ruszyła do samochodu Hermes biegł. Pojechała pod wskazany adres. W progu przywitała ją Eva
- Cześć - powiedziała narzeczona Conrado - wejdzie zaprosiła ją gestem do środka spojrzała niepewnie na Hermesa, który otarł się o jej nogi wchodząc jako pierwszy - Mam nadzieję, że lubisz psy? Hermes nic ci nie zrobi - dodała przekraczając próg.
Wchodząc do środka Victoria rozejrzała się uważnie. Przekraczając próg wchodziło się do przedpokoju gdzie stała miękka kanapa z mnóstwem kolorowych poduszek. Blondynka miała ochotę położyć się nie niej niemal od razu. Eva prowadziła ją przez krótki korytarz. Nie wprost znajdowała się zasłona z czarnego drewna a przez luki dało się dostrzec niewielki gabinet
-Po prawo jest toaleta - poinformowała ją Eva - to taki mały gabinet - powiedziała blondynka widząc jak Viky zagląda do pomieszczenia za czarna bambusowa zasłonę. Panie weszły do salonu, który bezpośrednio łączyl się z jadalnią i kuchnia.
Victoria obróciła się wokół własnej osi. Schody prowadzące nie górę były że szkła, blondynkę jednak urzekł salon. Na białej kanapie leżały różnobarwne poduszki, puchaty dywan leżący na podłodze z prawdziwego drewna aż zachęcał żeby zatopić w nim bose stopy . Vicky jednak nie odgrywała wzroku od zwisającego w kształcie kuli hamaka z brązowej wikliny na którym ułożył się do snu Hermes. Uśmiechnęła się pod nosem na ten widok. Kuchnia była biała jednak stojąca na blacie świeże zielone przyprawy w doniczkach, kolorowe kubki ustawione nie znajdującej się nad zalewem półeczce z brązowego drewna dodawały temu miejscu ciepłego i swojskiego charakteru. W oczach zakręciły jej się łzy.
- Wszystko w porządku? - zapytała ją Eva
- Tak - odparła - Pięknie tutaj - wyznała dłonią przesuwając po kuchennym blacie. Popatrzyła w kierunku szklanych przesuwnych drzwi. Podeszła do nich wpatrując się w drewniane patio. Patrzyła wprost nie drewniana ławkę w kształcie litery c. Nie środku znajdowało się miejsce na ognisko.- Masz świetny gust.
- Dzięki, miałam jeszcze zrobić zakupy w spożywczaku - powiedziała spoglądając na jej plecy.
- Nie musisz Javier z przyjemnością się tym zajmie, ale możesz coś dla mnie zrobić.
- Co takiego?
- Jedź ze mną na zakupy. Potrzebuję nowych ubrań i towarzystwa. - uśmiechnęła się do niej - Przekonam cię jeśli powiem że mam na sobie ostatnia parę czystych majtek?
Ku zaskoczeniu obu, obie zaczęły się śmiać.
-Zgoda - skapitulowała a Victoria uśmiechnęła się szeroko.
-Świetnie odwieziemy jedynie Hermesa i potrzebne mi karty kredytowe męża.
Javier czekał nie nich już nie ganku. Ręce splótł nie piersi przyglądając się ukochanej, która wysiadła z auta. Nie miejscu pasażera siedziała Eva. Hermes otarł się o jego nogi.
-Dzień dobry kochanie powiedziała przemiłym tonem - jak spałeś?
-Spałbym lepiej gdybyś stała obok- odparł - tak w ogóle to całkiem nieźle I co Eva robi w twoim aucie?
- Jedziemy razem na zakupy - odpowiedziała blondynkę jakby to było najnormalniejszy rzecz pod słońcem
-Ty i Eva na zakupy - powtórzył z niedowierzaniem
- Tak Ja Eva i mam nadzieję że twoje bogactwo.
-Nie lubię jej - Oburzył się jak dziecko. Usta wygiął w podkówkę. Mimo to sięgnął do kieszeni po portfel i wyciągnął dwie karty kredytowe-Zaszalej - powiedział pocałował w usta. - Nic nie działa lepiej niż zakupy. Uważaj na siebie i nie pozwól jej prowadzić
- Javier! - krzyknęła oburzona chowając karty do portfela - Dzięki niej mamy dach nad głową więc bądź miły
-Dobrze już dobrze przełknę długo gorzką pigułkę.
Centrum handlowym Monterey nazywane Złote Tarasy były jakąś godzinę później. Przez pierwszą godzinę Ewa była spięta. Trzymała podawane przez Victorię wieszaki uważnie przyglądając się każdej rzeczy, które wybrała i na pierwszy rzut oka wydawały się być kompletnie niepasującymi do siebie częściami garderoby. Dopiero jak blondynka wyszła z przymierzalni Eva dostrzegła jak w wielkim była błędzie.
-Wyglądasz świetnie
-Dzięki - odparła blondynka. - nic sobie nie wzięłaś? - zdziwiła się.
-Jakoś tak Victoria popatrzyła na nią zaskoczona - Widzisz ja nie jestem zbyt dobra w zakupach w sieciówkach - wyznała. - serio - dodała.
-Najwyższy czas w takim razie to zmienić - powiedziała i ruszyła w stronę sklepu nie przejmując się kompletnie że ma na sobie rzeczy ze sklepu - udzielę Ci kilku rad! - Krzyknęła odwracając głowę i posyłając i jej szeroki uśmiech. Eva chcąc czy nie chcąc zaczekała pilnują rzeczy Vicky które ta zostawiła. Blondynka wróciła po kilku minutach niosąc ze sobą kilka wieszaków. - Do przymierzalni - wskazała pusta wręczając jej kilka wieszaków i dwie pary spodni. Po chwili pojawiła się ekspedientka ciągnąc za sobą wieszak pełen ubrań Eva uniosła wysoko na brwi a Victoria widząc jej minę po raz pierwszy od wielu dni roześmiała się szczerze.
- Spokojnie nie wszystkie są dla ciebie nie bądź taka pazerna. Zacznijmy od tego dodała wręczyła jej pary dżinsów i prostu białą koszulę Eva chcąc czy nie chcąc weszła do przymierzalni przekonał ją szeroki uśmiech Vicky przebrała się i przez chwilę wpatrywała się zaskoczona w swoje odbicie w lustrze wyglądała zupełnie inaczej.
-No wyjdź już zachęciła ja Eva wyszła z przymierzalni A blondynka pokiwała za aprobatą głową - No i o to chodzi - powiedziała jakby to miał wszystko tłumaczyć chwyciła ją za rękę odprowadziła do lustra i stanęła za nią - i jak? - zapytała
-Inaczej - odpowiedziała szczerze
-I dużo lepiej - stwierdziła-Wiesz ja nie mam nic przeciwko Jackie O Uwielbiam Jackie, ale co za dużo to niezdrowo. Zdradzę Ci sekret każda kobieta w swojej szafie powinna mieć kilka rzeczy ; po pierwsze biała koszula, po drugie para dżinsów, po trzecie czarna ołówkowa spódnica po czwarte mała czarna, para szpilek duża torba, adidasy i biały t-shirt. I to cały sekret mody. No to teraz wiesz to co do środka.
Musiała sama przed sobą przyznać że zakupy sprawiają jej coraz większą frajdę. To co było czymś zupełnie spontanicznym przerodziło się w fenomenalną zabawę obie obie miały całkiem dobry gust, ale całkiem od siebie różny. Victoria pozwalała wybierać dla siebie rzeczy Evie i vice versa. Żona Magika nigdy nie przypuszczała, że włożył skórzaną spódnicę z odważnym rozcięciem z przodu a Eva po centrum handlowym biegał w baletkach. Przekonała się nawet że spodnie z wysokim stanem i prostą białą koszulę w czarne drobne serduszka mogą na niej doskonale leżeć. Obie zmęczone usiadły w kawiarni. Ludzie mijali je jednak większą uwagę zwracali na torby w niż same kobiety. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:35:48 14-04-19 Temat postu: |
|
|
Dubel
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 20:37:15 14-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:35:49 14-04-19 Temat postu: |
|
|
Dubel
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 20:46:07 14-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:35:52 14-04-19 Temat postu: |
|
|
Dubel
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 20:46:55 14-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:02:41 18-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II CAPITULO 212
Hektor/Tristan/ Javier/Tony
Ten tydzień zapowiadał się pracowicie i intensywnie. Po pierwsze firma remontowo- budowlana należąca do Hektora dostała zlecenie na uprzątnięcie gruzowiska powstałego po pożarze. Pracownicy uzbrojeni w kaski, łopaty i taczki systematycznie sprzątnęli gruzy, które zostały wywiezione do utylizacji. Rachunek jak zapowiedział tymczasowy burmistrz zapłaci miasto, ponieważ zawalony budynek należy do nich. W poniedziałek rano także rozdzwonił się jego służbowy telefon. Pogorzelcy, którzy dostali w akcie darowizny mieszkania koniecznie chcieli aby to jego firma je wyremontowała. Co prawda mieszkania nie były w surowym stanie , lecz ludziom jak to ludziom nie podobały się kafelki czy chcieli aby zamurować tamtą ścianę a wyburzyć tą. Rudowłosy wiedział jednak, że się nie rozdwoi a dzwoniący ciągle telefon jedynie go irytował. I tutaj z pomocą przyszła Celia, która postanowiła zostać jego osobistą sekretarką i jeśli się zgodzi umówić kilka spotkań. Mężczyzna był jej wdzięczny za pomoc, teraz mógł się skupić ta remoncie w domu Rosario. Na całe szczęście tutaj pracy ubywało a nie przybywało. Ku zaskoczeniu czterdziestolatka jego starszy brat Tony zakasał rękawy i postanowił mu pomóc.
Pan mecenas ubrany w robocze zielone spodnie i męską bokserkę to był zdecydowanie rzadki widok. O ile Hektor lubił a czasem nawet wolał pracę fizyczną to Tony wolał pracować umysłowo. Mógł z pamięci recytować paragrafy prawa cywilnego czy karnego, ale potrafił także układać kafelki w łazience czy malować ściany. W młodości bowiem bracia uparli się sami zapłacić za swoje studia. Młodszy brat załatwił starszemu wakacyjną pracę na budowie w USA i tam Hektor zapragnął nie tylko projektować domy i ich wnętrza, ale także je budować. Nie bał się ubrudzić, nie bał się ciężkiej pracy fachu uczył się przez lata. I nadal się dokształca. Tony z dumą odziedziczoną po matce w wakacje zaciskał zęby. Kredyt, który obaj zaciągnęli aby spełnić swoje marzenia sam się nie spłaci. Obaj całe szczęście już go spłacili. Rudowłosy poruszył karkiem i wyprostował się. Był wdzięczny bratu nie tylko za pomoc, ale także za milczenie.
Pracowali ramię w ramię od wczesnego rana a blondyn ani razu nie zająknął się na temat czwartkowej konferencji prasowej. Nie zapytał jak się czuje, nie zapytał czy rozmawiał z mamą po prostu robił to co kazał mu Hektor. Czterdziestolatek miał natomiast czas, aby to wszystko przetrawić, przemyśleć i podjąć kilka decyzji. Przede wszystkim planował porozmawiać z matką.
W trakcie niedzielnego obiadu czuł na sobie jej pełne troski spojrzenie. Wpatrywała się w jego plecy, szukała go wzrokiem, każdy gest Consuelo świadczył o tym jak bardzo chcę go o to zapytać. Podejrzewał, że nie wiedziała jakich słów ma użyć. Westchnął ściągając rękawice. Sięgnął po czajnik i napełnił go wodą z butelki. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć. Hektorowi przez usta przeszłoby zdanie „byłem molestowany w dzieciństwie przez Felipe Diaza” lecz potwierdzenie matczynych domysłów złamie jej serce, złamie serce obojgu rodzicom, ale tak długi okres czasu żyli w kłamstwie może to ten moment na odrobinę szczerości.? Zalał dwa kubki kawy wrzątkiem.
Po konferencji prasowej Victorii rozpętała się burza, inne określenie nie przychodziło mu do głowy. Ludzie z Valle de Sombras byli żądni krwi, a rudowłosy obserwował to wszystko z daleka. Nie angażował się w dyskusje z pracownikami, którzy pomstowali Diaza i mówili co by mu zrobili gdyby żył. Słuchając tych pełnych gniewu i jadu wypowiedzi chciało mu się zwyczajnie śmiać. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem i zapytać; Gdzie byliście trzydzieści lat temu?
Trzydzieści lat, Hektor łokieć oparł na parapecie zamyślony spoglądając w okno. W maju minie trzydzieści lat. Zazwyczaj nie zastanawiał się nad tym, nie myślał o tym co go spotkało tamtego dnia w stajni w jednym z boksów. Po konferencji prasowej Victorii po raz pierwszy od lat miał koszmary. Po raz pierwszy od dawna wrócił we śnie do tamtego dusznego pomieszczenia, poczuł jego dłonie błądzące po jego ciele, i po raz pierwszy od lat szlochał w ramionach ukochanej jak tamto przerażone dziecko. Ktoś powie, że to był tylko dotyk, to był tylko jeden jedyny raz, ktoś może powiedzieć, że miał szczęście. Hektor bynajmniej nie uważał się za szczęściarza. Tak miał szczęście, że nauczył się z tym żyć, ale nie że miał szczęście, że to był jeden jedyny raz kiedy dłonie Diaza dotykały go tam gdzie dłonie starca nigdy nie powinny się znaleźć na ciele dziecka. Jeśli ktoś mógł pomyśleć że miał szczęście to Hektor nie wie jak wygląda pech.
Dziś spoglądając na napisy wymalowane na poradni biznesowo- prawnej. Wulgarne, wymalowane czerwoną farbą czuł jedynie wstyd. Nie z powodu tego, że był jednym z ocalałych dzieci, jednym z tych, którym zły dotyk odebrał niewinność, ale z powodu tych wszystkich ludzi, którzy teraz uważają się za ich obrońców. Mieszkańców pełnych gniewu i frustracji.
Gdzie byli ci wszyscy sprawiedliwi kiedy krzywda się działa? Kiedy naprawdę mogli coś zrobić i to zatrzymać? Nie było ich, nie było nikogo, musieli sobie radzić sami. Jeśli ktoś miał być wściekły to ofiary Diaza. To w nich powinna być złość, ten ból , to oni powinni wybuchnąć. Jeden z nich wybuchnął, przemknęło mu przez myśl kiedy zalewał kawę dla siebie i brata. David Menodza dał ujście nagromadzonych przez lata emocjom. Był pewien, że nie chciał nikogo skrzywdzić czy zranić chciał zwrócić na siebie uwagę, chciał aby ten ból, wstyd, strach odszedł. Hektor wiedział jak to jest. Wiedział co to znaczy nosić w sobie tyle cierpienia, nienawidzić swojego odbicia w lustrze, wiedział czym jest chęć ucieczki. Nie popierał jednak sposobu w jaki David to zrobił.
Mieszkańcy Valle de Sombras wyładowywali swój gniew na ścianach, obrzucali jajkami plecy niewinnego człowieka a tylko dlaczego zrobili to tak późno? Teraz wszyscy mówili „Diaz był podejrzany”, „za bardzo lubił dzieci” Dostrzegają jednak to za późno, mówią o tym za późno. Dzieciaki milczały. Były przerażone, zawstydzone, żyły w poczuciu winy, żyły w strachu a dorośli woleli mieć je z głowy niż się im przyjżć. Teraz więc niech nie pieprzą o sprawiedliwości, pomyślał ze zlością. Na sprawiedliwość było już o te trzydzieści lat za późno. Wziął dwa kubki i poszedł do brata na taras. Podał mu jeden z nich i usiadł. Tony popatrzył na czarny płyn i pociągnął łyk.
— Dzięki za pomoc — odezwał się do brata. — Dziś skończymy parkiet na dole, jutro będę mógł zacząć kłaść kafelki w kuchni.
— I na górze też.
— Na razie na dole i główna sypialnia i łazienka do niej przylegająca — wyjaśnił bratu. — Rose chciała, żebym jedynie odmalował pokoje na górze no i zrobił kuchnię w zabudowie. Projekt już mam.
Tony pokiwał głową a Hektor wstał wracając do środka. Z przyniesionej ze sobą torby wyciągnął pudełko na lunch i wrócił do blondyna. Na widok opakowania prawnik uniósł wysoko brwi
— Kanapkę? — zapytał go.
Tony wziął kanapkę.
— I ty tak o jednej kanapce? — zapytał brata — nic dziwnego, że jesteś taki suchy.
— Pojadę później po obiad do gospody — wyjaśnił.
— Mam lepszy pomysł — powiedział z pełnymi ustami Tony — Skończymy dziś wcześniej i zjesz obiad u nas. Masz ciuchy na zmianę? — Hektor pokiwał głową.
— To załatwione. Jak Marcela?
— Celia rozmawiała z lekarzem jest stabilna. Jeśli sytuacja się utrzyma będą ją wybudzać, ale to może potrwać.
Tony pokiwał głową.
— Mam propozycję — zaczął — co powiesz na mały sparing?
Hektor popatrzył na brata marszcząc brwi.
— Sparing? — powtórzył.
— Tak, masz klucze od ośrodka w końcu twoja ekipa przeprowadzała tam remont, po boksujemy jak za starych dobrych czasów.
Hektor dał się wyciągnąć bratu do ośrodka, nadal miał klucze. Obaj po zmyciu z siebie brudu i kurzu natarli na siebie na ringu. Brat znał go lepiej niż ktokolwiek inny. Wielokrotnie żartowali, iż są mentalnymi bliźniakami. Tony w przeciwieństwie do Hektora widział jak z każdym uderzeniem jego braciszek traci kontrolę, jaki jest wściekły, sfrustrowany ostatnimi wydarzeniami. Nie protestował kiedy uderzenia stały się mocniejsze wręcz przeciwnie prowokował go, wiedział, że czasem trzeba po prostu odpuścić i się wyżyć.
***
Javier Reverte wiedział, że czasem trzeba schować dumę do kieszeni, zacisnąć zęby i poprosić o pomoc. Nie przepadał za proszeniem o pomoc wolał sam rozwiązywać swoje problemy. Był jednak człowiekiem inteligentnym i zdawał sobie sprawę, że w niektórych trzeba mieć wrogów, ale w niektórych przyjaciół. Uzbrojony w czekoladowe babeczki, sernik i szarlotkę ruszył z pod domu teścia do domu przyjaciół. Ingrid i Julian gościli bowiem Giovanniego Romo z, którym chciał uciąć sobie pogawędkę. Uzbrojony w ciasto ( w końcu jego przysmaki otwierają serca) zaparkował przed domem, wziął torbę z przedniego siedzenia i ruszył do drzwi.
Otworzył mu sam Giovanni, który po krótkim „cześć” wpuścił go do środka. Reverte wszedł i rozejrzał się po domu przyjaciół.
—Jest tutaj tylko moja córka — poinformował go blondyn. — Ingrid i Julian pojechali do szpitala na badania kontrolne, Helena później przywiezie Ingrid po Vazquez ma dyżur wytłumaczył. — Sofia śpi na górze — dodał wchodząc za Javierem do kuchni. Blondyn nastawił wodę na herbatę i zaczął wyciągać przyniesione smakołyki. — O co chodzi? — zapytał zaciekawiony.
— Potrzebuje przysługi — zaczął Magik nie chcąc silić się na krążenie wokół tematu — upiekłem ciasto.
— To łapówka?
— Nie, Ingrid uwielbia słodkości — wytłumaczył Reverte — jesteś tutaj to załapiesz się na kawałek ciasta. Pysznego.
— Wyciągnę talerzyki a ty mów — powiedział i podszedł do jednej z szafek.
— O czym?
— Przysłudze — przypomniał mu kładąc talerzyki na blacie, wziął jedną babeczkę — nie tylko Ingrid lubi słodkości — odparł z uśmiechem.
Reverte przygotowując herbatę powiedział mu po co przyszedł. Giovanni słuchał go uważnie jedząc najpierw babeczkę a później kawałek szarlotki.
— Chcesz ,żebym sprawdził go w bazie danych funkcjonariuszy policji Monterrey — odgadł pociągając łyk herbaty.
— Chcę poznać wroga swego a skoro ten wróg nosi gnata i dodatkowo jeździ za moją żoną. I tak chcę mieć dostęp do jego personalnej teczki.
— Dlaczego sam tego nie sprawdzisz?
— Komputer teścia ma za słabe łącze — wyjaśnił Reverte — a ja na swój muszę czekać do jutra a nie jestem cierpliwym człowiekiem, więc proszę przybranego brata mojej żony. To nadal brzmi dziwnie o maleńką przysługę.
Giovanni wstał i poszedł do salonu, wrócił po chwili z laptopem.
— Skąd wiesz że mam dostęp?
— Jesteś zastępcą burmistrza, komenda główna policji podlega bezpośrednio jemu albo raczej tobie więc śmiem wysnuć podejrzenie że znasz login i hasło samego komendanta.
Giovani wszedł na odpowiednią stronę i użył odpowiedniej zakładki aby zalogować się do systemu. Wpisał nazwisko Sawyer Tristan i nacisnął enter. Był tylko jeden policjant legitymujący się w ten sposób.
— Tristan Saywer urodzony pierwszego stycznia 1978. Syn Stefano i Jolanty. Ukończył prywatne liceum w Monterrey i bezpośrednio po maturze poszedł do Szkoły Policyjnej. W czynnej służbie od 1998. Obecnie stopień starszego sierżanta. Nisko — stwierdził Giovanni.
— Serio?
—Tak na służbie od siedemnastu lat i ma tylko starszego sierżanta. — pokręcił głową — coś musi być z nim nie tak — stwierdził Romo. — Moja żona ma krótszy staż pracy i ma detektywa.
— Twoja żona jest po studiach.
— Tak, studiowała zaocznie już w trakcie pracy w policji, ale zaczynała dokładnie z tej samej belki. Awans w policji zależy od twojego zaangażowania, wyników, postawy — wyjaśnił blondyn. W tym samym czasie kiedy obaj skupiali się na czytaniu akt policjanta wróciły Ingrid i Helena. Szatynka niemal natychmiast ruszyła do kuchni. Na widok Magika rozpromieniła się w uśmiechu.
— Ciastka — powiedziała i wzięła babeczkę.
— Na zdrowie — odparł Magik, przeniósł spojrzenie na Helenę i rozpromienił się jeszcze bardziej. Podszedł do kobiety i ją uściskał.
— Ciebie też dobrze widzieć Magik — powiedziała zerkając mu przed ramię. — Sprawdzacie Sawyera? — zapytała ich.
— Znasz go?
— Pracował w Komendzie Głównej, przenieśli go do Valle de Sombras kilka miesięcy temu. Sawyer bezpośrednio podległa mojemu wydziałowi a co za tym idzie mnie — wyjaśniła nalewając sobie kawy, wzięła kawałek sernika. — Było na niego całkiem sporo skarg, wpisałam mu dwie nagany do akt.
— Co? Za co?
— W Monterrey są od lat mieszane patrole. Dla bezpieczeństwa funkcjonariusze patrolują z funkcjonariuszkami. Tristan nie był z tego powodu zadowolony. Słyszałam o sytuacji, że jego partnerka z patrolu została postrzelona na służbie .
— Zdarza się
— A zdarza się żeby partner powiedział „chciała pracować w policji niech sobie radzi”
— Dupek — stwierdził Javier.
— Żadna policjantka nie chciała jeździć z nim w patrolu. Seksistowskie uwagi, dłoń przypadkiem lądująca na kolanie. To odcięło mu drogę awansu, kiedy w sierpniu zeszłego roku poprosił o przeniesienie oddali go z ochotą, ale z żółtymi papierami.
— Odciekli mu możliwość awansu — wyjaśnił Giovanni Javierowi
— Nie tylko z powodu zachowania względem kobiet, ale Wewnętrzny podejrzewał go o wynoszenie informacji na zewnątrz. Nic mu nie udowodniono, ale się go pozbyto.
— W tam gadu-gadu a tutaj pisze że osobą pierwszego kontaktu w przypadku Tristana jest Fernando Barosso. Mało tego, przez wiele lat miejscem zameldowania Tristana była rezydencja Barosso. Tutaj pisze, że jest powiązany ze sprawą Edmunda Sawyera — poinformowała ich Ingrid. — Edmund Sawyer zastrzelony 5 czerwca 1977 roku. W kierunku Edmunda oddano pięć strzałów. Zginął na miejscu.
— Egzekucja — stwierdził blondyn podchodząc do Ingrid — Zastrzelony podczas opuszczania przyjęcia zaręczynowego. Swojego — dodał. — Według policji zginał w wojnie gangów. — Giovanni się zamyślił — To była ta wojna, która toczyła się między Diazem a Eleną Rodriguez. Zakończył ją dopiero ślub ich dzieci
— Dla kogo pracował Sawyer? — zainteresował się Magik sięgając po babeczkę.
— Był księgowym Diaza.
— I nikt go za to nie aresztował?
— Nie, w tamtym okresie jedni dostawali w łapę, żeby ustalić kto strzelał a inni żeby to ukryć , dlatego akta są takie szczegółowe.
— I dlatego sprawy nie rozwiązano — podsumował kwaśno Javier. — Z kim był zaręczony Tristan?
— Według akt miał poślubić — Ingrid urwała spoglądając z nad laptopa na Reverte — Margaret Barosso.
— Kogo? Co? Barosso miał siostrę?!
— Na to wychodzi. Edmund był bratem ojca Tristana.
— Skąd to wiesz?
— Zdjęcia z pogrzebu są podpisane — ponownie urwała — albo Tristan jest synem Margaret — przechyliła na bok głowę — bo na tym zdjęciu jest w ciąży.
Javier musiał usiąść.
— Dlaczego ktoś udawałby rodziców Dżafara?
— żeby chronić reputację Margaret i dzieciaka. W tamtym okresie panna z brzuchem to był wielki skandal zironizowała Ingrid.
— Tristan może być siostrzeńcem Barosso.
Z późniejszych rozmów Javier dowiedział się, iż Romowie potrzebują na jutrzejszy dzień niani. Zapewnił ich, że zna kogoś kto może na kilka godzin zaopiekować się ich sześcioletnią córeczką. Po krótkiej rozmowie z Arianną ustalił iż ta chętnie zaopiekuje się Sofią. Przyprowadzi ze sobą Loriego gdyż obiecała Camilo, że jutro zajmie się ich wnukiem.
***
Tristan Sawyer zaparkował samochód przed bramą rezydencji swoje wuja Fernando Barosso i wyłączył silnik. Przez chwilę siedział nieruchomo w aucie rozważając w myślach swoją porażkę. Wuj przed kilkoma miesiącami poprosił go aby obserwował Victorię Reverte. Mężczyznę niepokoił fakt, iż młoda kobieta pracuje w jego firmie. Obawy okazały się jak najbardziej uzasadnione.
Fernando Barosso stracił firmę, którą wspólnie z synem budował od podstaw. Utracił źródło dochodów, syn poszedł do więzienia za morderstwo, starszy syn poszedł na odwyk pozostał mu tylko on. I zawiódł. Dał się przyłapać. Victoria Reverte go upokorzyła.
W chwili w, której podjechał radiowóz i zaparkował na za jego autem. Wiedział, że ma kłopoty. I to duże. Pojawił się ten młokos Hernandez i z uprzejmym uśmiechem kazał mu wysiąść. Widywali się na komendzie i na nic się zdało tłumaczenie, że wypełnia obowiązki służbowe. Nie mógł przecież opowiedzieć tej samej bajeczki, którą wcisnął później w kawiarni Elenie. Adam Esposito, który siedział w kieszeni wuja wypuścił go
Był pewien, że to ona stała za wezwaniem policji. Anonimowa sąsiadka! Też coś! Och jak on miał ochotę. Opanował sie jednak. Miał spotkanie z wujem. Musiał być spokojny. Wysiadł z auta i ruszył do środka. Ochrona skinęła mu na powitanie głową a on wprost skierował się do gabinetu Fernanda.
—Wuju — przerwał milczenie pierwszy wchodząc do środka — prosiłeś żebym przyjechał.
— Tak, musimy poważnie porozmawiać. Rozmawiałem z Adamem.
— Mogę to wyjaśnić
— Dałeś się złapać jak dzieciak — syknął — jak gówniarz i teraz mam to — wziął dokument z biurka i pokazał mu go — Sądowy zakaz zbliżania się do Victorii Reverte! Nie dość, że ukradła mi firmę na oczach całego miasta to jeszcze wszyscy się śmieją bo miała tupet pójść do sędziego.
— Możemy
— Nic do jasnej cholery nie możemy! — krzyknął wściekle — Jeśli chociażby włos spadnie jej z głowy to policja przyjdzie najpierw do moich drzwi. Myślałem, że ten pożar nieco ukryci jej panoszenie się, ale ona jest jak pieprzony kot ma więcej żyć ma więcej żyć niż jej pieprzeni rodzice razem wzięci!
— Zajmę się nią.
— Nie — warknął — Dla ciebie mam inne zadanie. Będziesz obserwował Arianę Santiago, dziewczynę Hugo. Obserwuj ja tylko dyskretnie. Zakręć się koło niej jeśli będzie trzeba zaciąg do łóżka.
— Dobrze, ale po co?
— Zbyt często kręci się wokół mnie, wszędzie pełno tej dziewuchy, węszy. Twoją niewątpliwą zaletą jest fakt, iż nikt nie wie o naszym pokrewieństwie. Możesz odejść.
***
Obaj dyszeli ciężko osuwając się po ścianie na podłogę. Podał brat butelkę wody i sam wziął sobie kolejną. Pociągnął solidny łyk. Obaj dali sobie nawzajem wycisk jednak młodszy z nich potrzebował tego bradziej. Tony z troską spojrzał na brata, który wycierał twarz ręcznikiem. Martwił się o niego. Od dnia kiedy przeszłość Diaza stała się faktem chciał z nim porozmawiać jednak postanowił, iż da bratu przestrzeń. Wiedział bowiem, że ta skorupa, którą się otoczył Hektor potrzebuje czasu aby zmięknąć.
— Mów do mnie — poprosił go. — Nie siedzę w twojej głowie.
— Nie chciałbyś być teraz w mojej głowie — zasugerował bratu wzdychając. Pociągnął kolejny łyk wody. — Mętlik to mam w mojej głowie mętlik. — zakręcił butelkę i zaczął obracać nią w palcach. — Nie usiądę na kanapie w programie śniadaniowym i nie powiem o tym co mi się przytrafiło nie wstydzę się tego po prostu nie widzę w tym głupszego sensu. On nie żyje, niezależnie od tego jak głośno będą krzyczeć nie zmienią tego co się stało, nie naprawią. Gdzie byli czterdzieści, trzydzieści lat temu? Kiedy mogli coś zmienić? Naprawić? Dlaczego wtedy milczeli a teraz krzyczą. Bo po bo my milczeliśmy? Ofiary zawsze milczą — powiedział zaciskając palce na butelce — To nie one wypisują wulgaryzmy na ścianach, to nie one krzyczą robią to ludzie, którzy chcą poczuć się lepiej — urwał głośno przełykając ślinę — Było nas pięcioro — zaczął Hektor.. — Pięciu wybrańców — pociągnął łyk wody prosto z butelki. Ośrodek Ingacia będący w trakcie remontu był pusty. Bracia także zamknęli go aby mieć pewność, że żaden nieproszony gość nie pojawi się nagle i bez zapowiedzi. — Wszyscy już nie żyją. Gideon zginął w wypadku motocyklowym, Annie popełniła samobójstwo, John przedawkował narkotyki a Olivia zaparkowała na przejeździe kolejowym i zaczekała na pociąg. Czterdziestki dożyłem tylko ja. Davida nigdy nie poznałem, ale go rozumiem, bardziej niż możesz sobie wyobrazić. — westchnął — Wiem jak to jest nosić w sobie tą wściekłość, ten ból i myśleć, że w życiu nie spotka cię nic dobrego. Przerobiłem to — Ja trzaskałem drzwiami on wysadził w powietrze budynek. — urwał zerkając na słuchającego go w skupieniu brata. — I nikt poza jego wybrańcami tego nie zrozumie. Nikt — wstał — Muszę coś zrobić.
— Co? Chcesz skopać komuś tyłek.
— Nie, mam lepszy pomysł — uśmiechnął się pod nosem — Te dorosłe dzieciaki zasługują na prawo głosu. Spotkajmy się o dwudziestej pierwszej przed poradnią mam pewien pomysł. — popatrzył bratu w oczy — Dziękuje.
— Drobiazg to sama przyjemność skopać ci tyłek.
***
Wybrał boczną ścianę poradni biznesowo-prawnej. Wpatrywał się dłuższą chwilę w napisy wymalowane na ścianie i sięgnął po niebieski spray. Potrząsnął nim i zaczął zamalowywać. Nie powiedział bratu o jednym; o czymś ważnym. O anielskich skrzydłach. To był ich znak rozpoznawczy, każdy molestowany przez Diaza dzieciak tylko raz przychodził w koszulce z namalowanymi skrzydłami.
Stajnie Diaza pokryte były dziecięcymi rysunkami. Wszędzie tam gdzie odebrano komuś niewinność malowano skrzydła. Nie musiały być piękne, to co im robiono nie miało znamion piękna. Skrzydła symbolizowały to co utracone i to co niewinne. W mieście znajdą się ludzie, którzy to zrozumieją, pomyślał. To nie uciszy krzykaczy, ale niektórym da do myślenia. Na to liczył. To był jego głos, to był ich głos.
Tym razem nie oznaczał miejsca tragedii a miejsce zjednoczenia, bezpieczną strefę. Hektor zignorował zapalone reflektory samochodu poruszył głową to w lewo, to w prawo i sięgnął po róż. Czuł na sobie czujne spojrzenie ukochanej i brata a w uszach zamiast ich głosów dudniła mu muzyka. W rogu dodał hasztag #survivors.
Uśmiechał się przez błyszczące w oczach łzy. Nie wszystkich pokonał Diaz, niektórzy przetrwali, tak jak on i na przekór swojemu oprawcy będą żyć dalej. Ten mural powinien im to przypominać, każdego dnia. Namalowany jednak obok wulgarnych napisów. Na przekór krzykom, ocalali bowiem cierpią i trwają w milczeniu. Oni zawsze są na drugim, albo nawet trzecim planie. Te [link widoczny dla zalogowanych] to głos, który im zwrócono po latach. I już nigdy nie zaniknął, albo przynajmniej taką mógł mieć nadzieję.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 22:06:39 18-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:39:09 19-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 213
EVA/ CONRADO/ HUGO/ QUEN/ LUCAS/ ASTRID/ JOAQUIN
Eva była zdziwiona jak szybko minęły jej zakupy z Viktorią. Dobrze się bawiła i sama była tym faktem zaskoczona. Od dawna nie była na zakupach, raczej nie pokazywała się w publicznych miejscach w ostatnim czasie, a już w szczególności nie spędzała czasu z przyjaciółkami w galeriach handlowych, w głównej mierze dlatego, że żadnych nie miała. Od czasu wypadku dziewięć lat temu, w którym zginęły jej najbliższe koleżanki, nie przywiązywała się do nikogo. Zresztą, robiąc karierę w Hollywood szybko się przekonała, że nie ma czegoś takiego jak bezinteresowna przyjaźń. Tam nigdy nie można było być pewnym, kiedy ktoś był szczery. Ludzie uśmiechali się do ciebie, a za plecami mówili okropne rzeczy. Właśnie dlatego nigdy nie miała koleżanek. Łatwiej było nikomu nie ufać i zachowywać relacje na poziomie zawodowym. Eva nie pamiętała też, kiedy ostatni raz wybrała się na zakupy ze swoimi siostrami. Raczej wysyłała im pieniądze albo prezenty, ale nie spędzały razem czasu. Podczas swoich rzadkich odwiedzin w San Antonio nigdy nie spędzała z nimi zbyt wiele czasu. Jako najstarsza z córek została główną żywicielką rodziny, kiedy ojciec poszedł do więzienia. Musiała zadbać, by pannom Medina niczego nie brakowało. Zbyt były przyzwyczajone do życia w luksusie i bycia rozpieszczanymi przez ojca, żeby móc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, kiedy jego firma splajtowała, a one musiały wziąć się w garść.
Matka Evy nigdy nie pracowała, wyszła za bogatego prawnika i to miał być jej sposób na życie, który od dziecka wpajała też swoim córkom. „Najważniejsze to znaleźć dobrą partię”, mawiała pani Medina, czas spędzając na plotkach z innymi gospodyniami domowymi i na swataniu córek z synami bogatych biznesmenów. Upadek firmy Eduardo Mediny i jego pójście do więzienia zniweczyły jej misterny plan wydania córek za dobrych kandydatów. No bo kto chciałby wżenić się do rodziny bankrutów? Mimo wszystko dzięki poświęceniu i ciężkiej pracy Evy jakoś udało im się stanąć na nogi, choć o luksusie nie było mowy. Druga w kolejności starszeństwa córka wyszła za mąż za porządnego faceta, choć do standardów matki i tak było mu daleko. Ale przynajmniej troszczył się o teściową i jej córki, przez co zdjął z barków Evy trochę ciężaru. Najmłodsza z sióstr była dopiero w szkole średniej, więc największym problemem było w tej chwili zapewnienie jej odpowiedniej edukacji. Nie mniej jednak choć życie jakoś im się ułożyło, nigdy nie było kolorowo i Eva stroniła jak mogła od rodziny. Nie czuła się dobrze w San Antonio. Matka upominała się o zaległe czeki na „dodatkowe zajęcia dla Taylor”, które w rzeczywistości spieniężała na wizyty u kosmetyczki albo lifting. Sytuacja pogorszyła się, kiedy matka dowiedziała się o zaręczynach najstarszej córki z bogatym biznesmanem i właścicielem sieci hoteli, Conradem Saverinem. Zapewne myślała, że ich życie ponownie wróci na właściwe tory i Saverin okaże się ich zbawicielem. Ale Eva nie była z tego powodu zadowolona. Kiedy matka obwieściła jej, że chce przyjechać na wesele i dziwiła się, że nie dostała zaproszenia, Eva nie miała pojęcia co jej powiedzieć. Nie chciała jej na ślubie. Szczerze mówiąc, nie była pewna, czy w ogóle chciała ją mieć w swoim życiu. Matce zawsze zależało tylko na pieniądzach, nigdy nie martwiła się, co się dzieje z Evą, co u niej słychać, jak sobie radzi sama w Los Angeles. Jeśli przetrwała do tej pory to tylko dzięki własnej ciężkiej pracy, uporowi i pomocy ze strony mentorów, którzy pokazali jej, że jest czegoś warta – jednym z nich był Conrado, a drugim Thomas McCord.
Dlatego nie trudno się dziwić, że dzień spędzony z Viktorią Reverte mogła zaliczyć do udanych. Żona Javiera nie oceniała jej, była przyjaźnie nastawiona, a przynajmniej bardzo się starała, by uprzedzenia i to, co usłyszała od Lucasa, nie przyćmiło jej osądu o Evie, co Medina bardzo szanowała. Świetnie się bawiła, wybierając nieco odważniejsze stroje dla świeżo upieczonej małżonki, podczas gdy sama skusiła się na zakup rzeczy, w których nigdy nie pomyślałaby, że może dobrze wyglądać.
Po zakupach wróciły do domu Conrada i rozpakowały torby z zakupami. Viktoria była nieco zdziwiona, że Eva nie dzieli sypialni z narzeczonym, a zamiast tego ma oddzielny pokój, a nawet dwa, bo jeden służył jej za garderobę. Miała naprawdę mnóstwo ubrań i zapewne w połowie z nich w ogóle nie chodziła. Córka Diaza przemilczała to jednak, nie chcąc wtrącać się w nie swoje sprawy.
– Dobrze się dzisiaj bawiłam – powiedziała Eva, co nieco zaskoczyło Viktorię. Ona również spędziła mile czas – była to dla niej dobra odskocznia. – Wiem, że przyjaźnicie się z Lucasem…
Viktoria czuła, do czego zmierza ta rozmowa, więc przerwała nowej sąsiadce.
– Jestem ostatnią osobą, która może cię oceniać. To sprawa między tobą a Lucasem.
Eva pokiwała tylko głową, nie drążąc tematu. W gruncie rzeczy nie czuła się dobrze, wspominając o tym „incydencie” z przeszłości, jak zwykła go nazywać w myślach. Viktoria Reverte wiedziała aż za dobrze, jak to jest, kiedy inny cię oceniają, dlatego sama nie lubiła oceniać książki po okładce, za co Medina była jej niezmiernie wdzięczna. Resztę dnia spędziły na dalszym zwiedzaniu domu. Eva pokazała Vicky ogród, do którego wcześniej nie miały okazji zajrzeć. Część Viktorii i Javiera była odgrodzona od części Conrada niskim żywopłotem, który dawał trochę prywatności, ale też nie sprawiał, że będą się czuli odseparowani. Była tam też huśtawka ogrodowa, z której można było obserwować zachód słońca i grill, który powinien ucieszyć Magika.
– Hermes będzie miał, gdzie się wybiegać – zauważyła Eva, czując się dumna ze swojego pomysłu, by państwo Reverte zamieszkali obok nich.
Viktoria ze wzruszeniem spoglądała na zachodzące słońce, czując, że to dobre miejsce na nowy początek.
***
Conrado z samego rana we wtorek był umówiony z ekipą, która miała zainstalować monitoring przy poradni biznesowo-prawnej. Nie mógł pozwolić na dalsze dewastowanie mienia, nie dlatego, że jego dobre imię na tym cierpiało, ale dlatego, że od czasu konferencji prasowej, na której Viktoria wyznała prawdę na temat Felipe, w poradni nie pojawił się ani jeden klient. Saverin uznał, że ludzie boją się odwiedzać poradnię. Nawet ci, którzy nie uważają go za złego człowieka będą się obawiać, co powiedzą mieszkańcy, kiedy któryś z nich będzie chciał zasięgnąć porad prawnych u człowieka, któremu patronował pedofil. Dlatego postanowił postawić ogrodzenie wokół budynku, przez co nikt nie będzie miał wstępu na teren poradni, by wypisywać wulgarne napisy na ścianach, a monitoring miał odstraszyć potencjalnych wandali.
Wielkie jednak było jego zdziwienie, kiedy rano ujrzał na ścianach poradni nowe graffiti, w niczym nie przypominające poprzednich obraźliwych napisów z krwistoczerwonej farby. Skrzydła były namalowane wprawną rękę, a hashtag, który ktoś dodał pod spodem z napisem „Ocalali”, podniósł go na duchu. Conrado czuł się winny sprawy z Felipe, czuł się winny pożaru kamienicy, ale widząc te skrzydła, poczuł się dużo lepiej.
– Zostaw – powiedział do jednego z członków ekipy sprzątającej, którzy już zabierali się do czyszczenia ścian.
– Ale te napisy… – Pracownik wyglądał na zniesmaczonego wulgaryzmami.
– Niech zostaną. – Conrado uśmiechnął się lekko. Skrzydła dodały mu siły. Obojętnie, co mówili ludzie w mieście, w tej historii nie chodziło o niego, o jego złą reputację, nie chodziło nawet o Felipe Diaza. Chodziło o ofiary i o to, co one teraz czują. – A to nie będzie nam już potrzebne. – Zwrócił się do monterów od monitoringu i ogrodzenia. – Przepraszam za fatygę. Oczywiście, otrzymają panowie zapłatę za swoją pracę.
Jakiś czas później do poradni podjechał Aidan. On również był zdziwiony, widząc skrzydła.
– Broken Wings? – Aidan zauważyła analogię z nazwą fundacji Viktorii Reverte. – A co z placem zabaw? – wskazał na opuszczone podwórko koło poradni, gdzie rodzice już nie pozwalali bawić się dzieciom. – Może powinniśmy je zlikwidować? Ludzie już gadają.
– Niech gadają. Tylko w tym są dobrzy. A nikt tak naprawdę nie zadał sobie trudu, żeby spróbować zrozumieć, co czują teraz te dzieci, ofiary Diaza. Teraz to już dorośli ludzie. Jakie życie mają? Czy w ogóle jeszcze żyją? Liczy się tylko reputacja miasteczka i nagle wszyscy twierdzą, że od początku coś podejrzewali.
– A nic z tym nie zrobili – dodał Aidan z gorzką nutą w głosie.
– Nie musiałeś przyjeżdżać. Nie mamy ostatnio wiele pracy. – Conrado zmienił temat, obserwując jak specjaliści, z którymi umówił się na rano odjeżdżają spod poradni.
– Pomyślałem, że ktoś powinien być w poradni, bo pewnie wybierasz się na pogrzeb Solano.
– Słusznie. Dziękuję, Aidan. Dobrze cię mieć w swoich szeregach. – Saverin uśmiechnął się i poklepał Gordona po ramieniu, ale nie wyglądał dobrze i Aidan domyślał się, że dogłębnie odczuł wydarzenia ostatnich dni.
***
Hugo sam nie wiedział, co myśleć, o tym, co zobaczył. Czy był bardziej podekscytowany, zły czy może raczej zawiedziony? Wszystkie te słowa opisywały jego reakcję, kiedy wreszcie otworzył sejf Fernanda i zobaczył, co jest w środku. A było tam niewiele. Kilka świecidełek, które Fernando mógł zachować „na czarną godzinę”, wiedząc, że Mauricio Rezende może odebrać mu cały majątek. Naszyjnik z pereł i złota bransoletka, a także zegarek, zbyt tani, by można go było uznać za godnego przechowywania w sejfie, więc być może miał wartość sentymentalną? Delgado parsknął śmiechem, odrzucając od siebie ten pomysł. Fernando nie należał do ludzi, którzy przywiązują wagę do sentymentów. Przeszłość liczyła się dla niego tylko wtedy, gdy mógł się za nią zemścić. Hugo przeglądał zawartość sejfu z mieszaniną irytacji i rozczarowania. Bez zbytniego entuzjazmu chwycił za teczkę z dokumentami, która również się tam znajdowała, licząc, że chociaż tam znajdzie coś wartościowego.
– Co tam masz? – Do jego pokoju w rezydencji Ibarrów wszedł bez pukania Quen, przez co Hugo aż podskoczył w miejscu, rozsypując po podłodze dokumenty.
– Nie umiesz pukać? – warknął Delgado, w pośpiechu zbierając zawartość sejfu.
– Co się tak burzysz, oglądałeś porno czy co? – Enrique się roześmiał, po czym jego wzrok padł na sejf z wygrawerowanym orłem. – Otworzyłeś go? Co było w środku?
– Nic, co mogłoby cię zainteresować. Nie dotykaj tego! – krzyknął, widząc, jak nastolatek podnosi z podłogi fotografię.
– Co to takiego? – zdziwił się, analizując stare zdjęcie, na którym znajdowała się grupka uśmiechniętych osób, i marszcząc przy tym czoło. – To było w tym sejfie?
– Tak. Oddaj mi to. – Hugo próbował wyrwać podopiecznemu fotografię z rąk, ale ten wyciągnął wyprostowaną rękę, by mu to udaremnić.
– Tu jest moja mama – powiedział, nie wiedząc, co o tym myśleć.
– Co? – Hugo podszedł do niego i zerknął mu przez ramię. – „1979. Ja i moja paczka” – przeczytał na głos podpis z tyłu zdjęcia, po czym znów skupił się na zdjęciu i zaniemówił.
– Co to takiego? Skąd w sejfie wuja Nanda szkolne zdjęcie mojej mamy? Hugo, słyszysz mnie?
Ale Hugo nie słuchał. Bo myślał dokładnie o tym samym, wpatrując się w tak dobrze znaną mu twarz, uśmiechającą się do niego z fotografii. Burza loków Sonii Delgado niemal zasłoniła stojącą obok niej Ofelię Ibarra, ale nadal można było rozpoznać obie kobiety. Po kiego czorta Fernandowi to zdjęcie i dlaczego trzymał je w sejfie? Hugo szybko zerknął na odwrót zdjęcia i z ulgą stwierdził, że napis nie był zapisany ręką jego matki.
– To pismo Ofelii? – zapytał, podkładając Quenowi zdjęcie pod nos.
– Nie wiem. Chyba nie. Moja mama to specjalistka od kaligrafii, a to wygląda niechlujnie. Kim jest ta kobieta? – dodał, spoglądając na Huga z troską, bo ten zbladł i wyglądał jakby zrobiło mu się słabo.
– To moja mama, Sonia – wyznał, siadając na łóżku i wpatrując się tępo przed siebie.
– Nasze mamy się znają? – Enrique, raczej pozytywnie zaskoczony tym faktem, dokonał ponownych oględzin fotografii. – Coś z niej masz. Tylko, że ona była piękna i ładnie się uśmiechała. A ty chodzisz wciąż z gburowatą miną. O! – Na dźwięk głosu Quena Hugo ponownie podskoczył w miejscu. – A to pułkownik Jimenez, przyjaciel rodziny. Nic się nie zmienił! Słyszałem, że on i mama znają się ze szkoły.
Delgado wyciągnął rękę i Quen wręczył mu fotografię. Na tle liceum w Pueblo de Luz stało pięć postaci. Od lewej Ofelia Ibarra, z lekko niewyraźną miną, jakby była nieco zakłopotana przebywaniem w tym towarzystwie, obok niej Sonia, obejmująca ją ramieniem w szkolnym mundurku, z burzą loków i uśmiechem od ucha do ucha. Na szyi miała medalik, który Hugo bez trudu rozpoznał, bo dostał go od niej na swoje osiemnaste urodziny. Jego lewa dłoń bezwiednie powędrowała w stronę złotego łańcuszka, który miał na szyi, kiedy jego wzrok błądził dalej, zatrzymując się na wesołym osiemnastolatku, który salutował do zdjęcia i wyglądał na sympatycznego dzieciaka.
– To właśnie pułkownik Jimenez. – Enrique przysiadł na łóżku obok Huga i wskazał palcem na salutującego młodzieńca. – A tej dwójki nie znam. – Wskazał na wysoką kobietę i trochę gburowatego młodzieńca z papierosem.
Hugo zmarszczył brwi. Oprócz pułkownika znał wszystkie postaci na zdjęciu, był tego pewien. Chwilę zajęło mu rozszyfrowanie tożsamości gburowatego palacza. Był to nie kto inny jak Ernesto Vega, ojciec Astrid, który zginął w pożarze fabryki wywołanym przez Joaquina dziesięć lat temu. Odkrycie było szokujące, ale kiedy pierwszy szok minął, Hugo zdał sobie sprawę, że przecież wiedział, że Ernesto i jego mama znali się w czasach szkolnych. Wszystkie dzieciaki z okolicy chodziły do szkoły w Pueblo de Luz, nie było w tych rejonach innego liceum. A Ernesto wychował się przecież w Mieście Światła. Tożsamość wysokiej kobiety była dla niego nadal zagadką, choć był pewien, że gdzieś wcześniej ją na pewno widział.
– Wiesz kto to? – zapytał Enrique, a Hugo mruknął, że „ma to na końcu języka”. – Jeśli chcesz, zapytam mamę.
– Lepiej jej w to nie mieszaj – poinstruował podopiecznego Delgado. – Twoi rodzice są blisko z Fernandem, nie będą zachwyceni, wiedząc, że szperam w jego rzeczach.
– Być może, ale mojej mamie chyba też należą się wyjaśnienia, skoro jest na tym zdjęciu, nie sądzisz?
Enrique jeszcze coś do niego mówił, ale już go nie słuchał, zbyt był skupiony na dokumencie, który wystawał z teczki. Napis głosił „Akt urodzenia”, a Hugo poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Sięgnął po dokument, ale w tym samym momencie z dołu dał się słyszeć dzwonek u drzwi, przez co tym razem oboje Hugo i Quen podskoczyli w miejscu, chwytając się na serca, czując się jak młokosi przyłapani na szperaniu w rzeczach dorosłych. Teczka będzie musiała jeszcze poczekać. Delgado szybko zgarnął zawartość skrytki z powrotem do środka i ukrył ją pod łóżkiem w swojej sypialni. Z wyjątkiem fotografii, którą schował do kieszeni. Zamierzał zapytać Astrid o tożsamość tajemniczej kobiety.
– Oficerze Hernandez, czym zawdzięczamy wizytę? Chyba Quen znów czegoś nie przeskrobał? – Rafael Ibarra uścisnął dłoń Lucasa, którzy po cywilnemu przekroczył próg domu burmistrza Pueblo de Luz. Jego bystre oczy zwęziły się podejrzliwie, kiedy zobaczył Huga, co nie uszło uwadze Rafaela. – Pan Delgado był tak miły, że zgodził się mieć oko na naszego Enrique. To bardzo niespokojne czasy – dodał, jakby to wyjaśniało obecność pracownika Fernanda Barosso w jego domu. Lucas jednak tego nie kwestionował, bo w końcu nie po to tu przyszedł. – Czy wiadomo coś nowego w sprawie sprawcy, który strzelał do mojego syna?
– Niestety, nadal nad tym pracujemy. Ciężko jest cokolwiek ustalić przy tak niewielu świadkach. Dzieci polityków bardzo często bywają celem zamachów. – Prawdą było, że Lucas nie wierzył jakoby to Enrique był celem napastników, ale postanowił nie dzielić się swoim zdaniem w obecności Huga. Było to zresztą niestosowne z wielu powodów. – Przyszedłem w innej sprawie. Nie zajmę panu dużo czasu. Możemy porozmawiać?
Rafael był nieco zdziwiony, ale zerknął na zegarek i wskazał Lucasowi drogę do swojego gabinetu.
– Mam jeszcze trochę czasu do pogrzebu. Zapraszam.
Hugo i Quen obserwowali jak burmistrz i policjant znikają za zamkniętymi drzwiami.
– A to ciekawe – mruknął Enrique, węsząc wokół drzwi i próbując podsłuchać rozmowę ojca z funkcjonariuszem policji. – Ciekawe, o co może chodzić.
– Nie interesuj się. Chodź, zawiozę cię do szkoły.
– Nie mam dziś lekcji – poinformował swojego ochroniarza nastolatek. – Jadę z rodzicami do Doliny na pogrzeb burmistrza Solano. Nasza szkoła też wysyła delegację, żeby oddać mu hołd.
– Acha.
– Wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz. Myślisz o tym zdjęciu? – Quen wydawał się być zmartwiony stanem Huga.
– Raczej boję się laserowego usuwania tatuażu – wyjaśnił Hugo.
– Masz dziś kolejny termin? A może to tylko wymówka, żeby się zobaczyć z Astrid? – Enrique uśmiechnął się podejrzliwie, a Hugo machnął ręką, mówiąc „dorośnij”, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami, a Quen powrócił do czynności podsłuchiwania pod gabinetem ojca.
– Chodzi o opuszczony magazyn na obrzeżach Valle de Sombras – wyjaśnił Lucas, siadając na krześle po drugiej stronie biurka Rafaela. – Jest zarejestrowany na pańskie nazwisko.
– Owszem, mieliśmy tam kiedyś magazyn – przyznał Ibarra, marszcząc czoło i przypominając sobie szczegóły. – Moja żona prowadziła kwiaciarnię w mieście, miała też filię w Dolinie, ale trzy lata temu musiała zawiesić działalność, kiedy objąłem urząd burmistrza. Magazyn od lat jest nieużywany. Coś się stało?
– Kilka tygodni temu niedaleko pańskiego magazynu zostały znalezione zwłoki – poinformował go Lucas, a Rafael poluzował krawat. – Sądzę, że ofiara mogła być przetrzymywana i torturowana w tamtym miejscu.
– Twierdzi pan, że mam z tym coś wspólnego?
– Oczywiście, że nie. Jestem tu bardziej prywatnie. To sprawa osobista.
– Partner? – Rafael pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Przyjaciel.
– Cóż, nie mam pojęcia, co działo się z owym magazynem, prawdę mówiąc nawet o nim zapomniałem. Jeśli uważa pan, że miała tam miejsce zbrodnia, to oczywiście ma pan moje pozwolenie, żeby to zbadać.
– Dziękuję panu. – Lucas uścisnął dłoń Rafaela i pięć minut później siedział już w swoim samochodzie, zastanawiając się głęboko nad sprawą Guillerma.
*
Prawdą było, że Hugo czuł się niekomfortowo w towarzystwie Astrid Vegi. Przypominała mu o przeszłości, ale też o przyszłości, którą mógłby mieć, gdyby nie śmierć matki. Podjął się jednak usuwania tatuażu i miał zamiar dokończyć zabieg. Nawet jeśli ceną za niego była niezręczna cisza w towarzystwie dawnej przyjaciółki lub niewygodne pytania, które często padały z ust bezpośredniej dziewczyny. Astrid przywitała go uśmiechem, choć pewnie zdawała sobie sprawę, że spotkania z nią nie należą do przyjemnych dla Huga, bo nie pytała go już o delikatne kwestie i skupiła się na swojej pracy. Druga sesja usuwania krzyża Templariuszy z ramienia trwała dłużej albo tak tylko się wydawało Hugowi, którego ta niezręczna cisza aż kłuła w uszy. Kiedy już dłużej nie mógł wytrzymać tej niezręczności, wyciągnął z kieszeni fotografię znalezioną w skrytce Barosso i pokazał ją dawnej przyjaciółce.
– Znasz to zdjęcie?
Astrid przerwała pracę z laserem i zerknęła na fotografię. Uśmiechnęła się szeroko na widok Sonii, ale mina jej lekko zrzedła, kiedy rozpoznała swojego ojca.
– Wydaje mi się, że ojciec miał kopię tego zdjęcia. Powinna być gdzieś w rodzinnym albumie. Na pewno ciotka Prudencia je ma. Dlaczego? – zapytała Astrid. – Tęsknisz za mamą?
Cała Astrid – potrafiła powiedzieć coś wprawiającego w zakłopotanie, wcale nie chcąc kogoś urazić, wręcz przeciwnie. Była troskliwa, martwiła się o innych i przejmowała się ich uczuciami. Wiedziała bardziej niż ktokolwiek inny jak bardzo Hugo był związany z matką i wiedziała też, jak bardzo przeżył jej śmierć. Wiedziała, bo była dobrą obserwatorką. Sam Hugo nigdy nie był skory do zwierzeń, wolał dusić wszystko w sobie, czasami skrywając uczucia nawet przed samym sobą. Zawsze taki był, wolał nie obarczać innych swoimi problemami. Czuł, że musi sam znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Astrid dobrze o tym wiedziała.
– Przepraszam. Nie powinnam się wtrącać – dodała, ale on nie zwrócił na jej słowa uwagi.
– Znasz tę kobietę? Tę, która stoi obok tego pułkownika.
– Pułkownik Jimenez! Uroczy człowiek. – Astrid się rozpromieniła, patrząc na salutującego młodziana, a kiedy jej wzrok padł na kobietę obok niego, pokręciła głową. – Nie, przykro mi, ale jej nie znam. Choć była bardzo piękna. Kto to?
– Nie wiem. – Hugo chciał schować zdjęcie do kieszeni, ale Astrid poprosiła, by pokazał jej je jeszcze raz.
– Nie, nie znam jej – powtórzyła, mrużąc w skupieniu oczy. – Być może kiedyś ją widziałam, skoro to znajoma ojca z lat szkolnych, ale… niewiele myślę o ojcu, więc może wyrzuciłam ją z pamięci.
Hugo poczuł się jak ostatni dureń, pokazując przyjaciółce zdjęcie ojca, który przez lata znęcał się nad nią i nad jej matką. Mimowolnie spojrzał na odsłoniętą łydkę koleżanki, na której widniała długa blizna, pamiątka po tym, jak ojciec uderzył ją tak mocno, że przewróciła się na szklany stolik, rozbijając go i kalecząc sobie nogi tak, że kolejne dni musiała spędzić w szpitalu. Ernesto oberwał wtedy od Huga porządny łomot. Wzrok Delgado padł też na przedramiona Astrid pokryte bliznami. Zanim zdążył się powstrzymać, sięgnął swoją dłonią, złapał ją za rękę i odwrócił jej dłoń tak, by zobaczyć lśniące ślady po przypaleniu papierosem. W oczach miał dziwny błysk.
– Wiem, o czym myślisz – powiedziała, przywracając go z powrotem na ziemię. – Jestem dermatologiem, specjalizuję się w medycynie estetycznej, właśnie usuwam ci laserowo tatuaż, więc dlaczego nie mogę usunąć sobie kilku blizn? – Hugo pokiwał głową, czując niewyobrażalny żal, ale też zdziwienie na widok jej szerokiego uśmiechu. – Może to dziwne, ale te blizny przypominają mi kim jestem. Nie wstydzę się ich, są częścią mnie. Dzięki nim jestem dziś silniejsza. Dzięki nim pamiętam, skąd się wywodzę i jak daleko zaszłam pomimo wszystkich przeciwności.
– Ale niezbyt to dobra reklama dla twojej praktyki. To tak jak iść do dentysty, który ma krzywe zęby.
Astrid się roześmiała, a Hugo nie mógł się powstrzymać i też się roześmiał.
– Zdziwię cię, ale jeszcze nikt nigdy nie zapytał mnie o moje blizny. Ludzie się wstydzą, to niestosowne. Ważne, że dobrze wykonuję swoją pracę, reszta ich raczej nie interesuje.
Hugo pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym Astrid wróciła do pracy. Opuszczał salon medycyny estetycznej z odrobinę lżejszym sercem, ale fotografię szkolną matki nadal ściskał w ręku.
*
Lucas podświadomie wracał do miejsca, gdzie znalazł zwłoki przyjaciela, analizował otoczenie, szukając jakiejś poszlaki, aż w końcu tego ranka podczas swojej codziennej sesji joggingu natknął się na ten opuszczony magazyn. Zrobił szybki rekonesans i budynek zdecydowanie nadawał się jako miejsce, gdzie mogła zostać popełniona zbrodnia. Trudno było do niego dotrzeć, był dość sprytnie ukryty w głębi niewielkiego lasu. Sam Rafael Ibarra zapomniał o tym magazynie, co znaczyło, że niewiele osób o nim wiedziało. Lucas postanowił zbadać tę sprawę. Chociaż tyle był winien Alanisowi.
Tego dnia miał wolne, więc postanowił wykorzystać ten czas na dogłębną analizę owego magazynu, ale najpierw musiał napić się kawy. Zaparkował przed miejscową kawiarnią w Pueblo de Luz, która w niczym nie przypominała kawiarni „U Camila”. Tutaj wszystko tętniło życiem, a kawiarnia Camila była w ostatnim czasie tylko świadkiem makabrycznych wydarzeń. Z kubkiem kawy na wynos wyszedł na zewnątrz kawiarni, by delektować się słońcem. Tego właśnie mu brakowało – słońca. Wychował się w Texasie, więc był do niego przyzwyczajony. Przez ostatnie miesiące był w depresyjnym nastroju głównie ze względu na pogodę w Valle de Sombras, gdzie wiecznie padało i było pochmurnie. Lucas nie znał się na meteorologii, ale nawet on wiedział, że to niezwykłe, by w miasteczkach oddalonych od siebie o rzut beretem panowała tak różna pogoda. Pueblo de Luz, jak sama nazwa wskazuje, pełne było słonecznego światła, ludzie tutaj byli wiecznie uśmiechnięci i mili, zapewne przez ciągłą dawkę witaminy D. W Valle de Sombras natomiast, Dolinie Cieni, było ponuro, szaro, mgliście i deszczowo, przez co ludzie zachowywali się dziwnie, byli dla siebie niemili, plotkowali za plecami i życzyli sobie jak najgorzej. Co prawda, mogło to nie mieć żadnego związku z pogodą i mieszkańcy Doliny mogli być z natury wredni, ale Hernandez wolał myśleć, że jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tej anomalii.
– Piękny dzień, prawda?
Znikąd wyrósł przed nim Joaquin Villanueva, tradycyjnie w swoich okularach przeciwsłonecznych.
– Śledzisz mnie? – Lucas był bardziej poirytowany niż zdziwiony. Joaquin miał w zwyczaju pojawiać się i znikać w najmniej spodziewanym miejscu i czasie.
– Skąd! – Joaquin ostro zaprzeczył, ale w jego głosie dało się wyczuć ironiczną nutę. – Przyjechałem na kawę. – Wskazał na kawiarnię, przed którą stali, i uśmiechnął się półgębkiem. – A może wolisz, żebym chodził do kawiarni „U Camila”?
Lucas zacisnął palce na papierowym kubku. Z kawiarni wyszła kobieta w białym kitlu, niosąc kubek kawy na wynos. Jej szeroki uśmiech zniknął diametralnie, kiedy jej wzrok padł na Joaquina. Dłoń jej zadrżała i upuściła kubek, który z impetem uderzył o chodnik, rozbryzgując dookoła gorącą kawę.
– Nic pani nie jest? – zapytał zaniepokojony Lucas, widząc, że gorąca kawa pochlapała jej śnieżnobiały kitel lekarski.
– Co ty tu robisz? – warknęła Astrid, ignorując słowa policjanta i wpatrując się w Villanuevę, który niczym gwiazda filmowa zdjął okulary i wyciągnął w jej stronę rękę.
– Kopę lat! Jak się miewasz, Astrid? – Joaquin uśmiechnął się, w jego mniemaniu przyjacielsko, ale mina lekarki jasno świadczyła, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nie uszło uwadze Lucasa, że kobieta się trzęsła. – Daj spokój, nie uściśniesz dłoni staremu przyjacielowi?
– Zostaw mnie w spokoju, Wacky. – Vega próbowała wyminąć Joaquina, ale ten złapał ją za przegub i udaremnił ucieczkę.
– Niegrzecznie tak uciekać bez przywitania – syknął przez zaciśnięte zęby.
Lucas zareagował natychmiastowo – stanął między szefem Templariuszy a roztrzęsioną kobietą i złapał Villanuevę za nadgarstek, na tyle mocno, by dać mu do zrozumienia, że powinien puścić kobietę.
– Pani chyba nie życzy sobie z tobą rozmawiać, Joaquin.
– Znalazł się rycerz w lśniącej zbroi. – Villanueva roześmiał się, po czym dał się słyszeć dzwoneczek przy drzwiach od kawiarni, z której wyszła nastolatka w odświętnym szkolnym mundurku i długich kruczoczarnych włosach. Bystrym wzrokiem omiotła sytuację i skinęła głową Astrid na przywitanie. Nie poszła jednak dalej, jakby chciała się upewnić, że wszystko w porządku z kobietą, która udzielała się charytatywnie w sierocińcu.
– Wszystko w porządku, Carolino. Ty dziś nie w szkole? – Zagadnęła Astrid, próbując opanować drżenie głosu.
– Jedziemy na pogrzeb burmistrza Solano jako delegacja ze szkoły. – Wyjaśniła nastolatka, podejrzliwie przypatrując się dwóm mężczyznom towarzyszącym pani dermatolog. – Wszystko dobrze?
– Tak, tak. Leć, bo się spóźnisz. Na pewno czekają już na ciebie przed szkołą.
Carolina skinęła ponownie głową na pożegnanie i ruszyła w dół ulicy, w stronę szkoły.
– Cóż, skoro nie jesteś skora na wspominki, to będę się już zbierał. – Joaquin poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie i pomachał ręką Astrid. – Masz swojego rycerza, więc nic tu po mnie. Ciao!
Po tym słowach również ruszył w dół ulicy, pogwizdując pod nosem. Był wyraźnie w dobrym humorze, co zaniepokoiło Lucasa.
– Nic pani nie jest? – zapytał Hernandez, biorąc kilka serwetek ze stolika przed kawiarnią i podając je Astrid, która próbowała zetrzeć plamy z kawy. – Nie puści bez odplamiacza – zauważył.
– Dziękuję – powiedziała, a on machnął ręką.
– To tylko serwetki.
– Nie za serwetki. Za… wcześniej. – Miała na myśli to, że stanął w jej obronie przed Joaquinem.
– Nie ma za co. Joaquin bywa nieprzyjemny.
– Znam go od wielu lat i pierwszy raz ktoś użył tak łagodnego słowa, by go opisać. – Astrid parsknęła nerwowym śmiechem. – Muszę wracać do pracy. – Ukłoniła się lekko i miała zamiar udać się do swojej przychodni po drugiej stronie ulicy, kiedy Lucas ją zatrzymał.
– Dużo pani o nim wie? Przepraszam jeśli się narzucam, ale czy mógłbym zadać pani kilka pytań? – Lucas miał w oczach iskierki nadziei. Widząc, że Astrid jest nieprzekonana, wyciągnął odznakę policyjną i pokazał jej na znak, że nie ma czego się obawiać.
– Wie pan, oficerze Hernandez – odczytała jego nazwisko z plakietki – że w Meksyku odznaka policjanta niewiele znaczy?
– W takim razie dobrze, że nie pochodzę z Meksyku.
Tymi słowami trochę ją przekonał, bo już po chwili siedzieli przed kawiarnią, on sącząc swoje zimne już americano a ona ze świeżo zaparzoną herbatą ziołową, która miała ją nieco uspokoić po spotkaniu ze starym znajomym.
– Więc razem się wychowaliście? W Monterrey? – Lucas próbował usystematyzować to, co kobieta mu powiedziała.
– Można tak powiedzieć. Dorastaliśmy w tej samej dzielnicy, nasze rodziny się znały, mieliśmy tych samych znajomych.
– Dlaczego się go pani boi? – zapytał Lucas bez ogródek, a Astrid parsknęła ponownie śmiechem.
– Poznał go pan, prawda? Pan się nie boi?
– Mało rzeczy mnie w życiu przeraża.
– A więc gratuluję chojractwa. Prędzej czy później Joaquin da się panu we znaki, proszę go nie lekceważyć. – Astrid wstała od stołu i wygładziła brudny lekarski fartuch. – Jeśli chce się pan dowiedzieć czegoś więcej, radzę zapytać jego ojca.
– Jego ojciec żyje? – Lucas podniósł się z miejsca na tę informację.
– Z tego, co mi wiadomo, tak. Udzielam się charytatywnie w domu starców w Monterrey i jestem pewna, że tam przebywa. Nie jest jednak w pełni władz umysłowych.
– Demencja? – zapytał Lucas, a Astrid pokiwała głową.
– Ciężko stwierdzić, ale najprawdopodobniej tak. Nazywa się Jorge Villanueva.
– Bardzo pani dziękuję. – Lucas uścisnął dłoń Astrid, po czym oboje udali się w przeciwne strony.
Wyglądało na to, że sprawa Guillerma będzie musiała zaczekać.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:56:37 19-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:18:47 22-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 214 - COSME – ETHAN - GABRIEL - DESMOND - DOMINIC – DANIEL - SAMBOR - OJCIEC JUAN - ORSON - NADIM - JUAN JOSE
WCZEŚNIEJ
Orson
Marsowe miny zebranych wokoło niewielkiego drewnianego stołu w mieszkaniu Orsona nie wróżyły nic dobrego.
- A może po prostu nigdy ich tam nie było? - spytał z nadzieją Sambor.
- Może...- Crespo potarł dłonią podbródek i zamyślił się. - Ale mam przeczucie, że się mylisz. Sądzę, że Benavidez od dawna jest już w ich posiadaniu, co więcej, być może nawet zbudował ośrodek i rozpoczął trening.
- Ale czy byłby w stanie ukryć coś takiego? - Zuluaga podniósł głowę i spojrzał na ojca Ethana. Przez kilka ostatnich minut siedział pogrążony we własnych myślach i nawet nie zorientował się, że przez cały ten czas wpatrywał się w blat stolika.
- Oczywiście. Nie zapominaj, jak wielkim majątkiem dysponuje Benavidez - odpowiedział na pytanie ojciec Juan. - Przejął całą schedę po Mitchellu i jeszcze ją pomnożył. Obawiam się, że Proyecto De Chacal działa i to bardzo prężnie.
- Jednego nie rozumiem...- kontynuował swoje dociekania Cosme. - Skoro już od dawna wiedziałeś o tych planach, Orsonie, dlaczego zacząłeś ich szukać właśnie teraz?
- Bo zauważyłem coś, co mnie zaniepokoiło. Wcześniej uważałem, że Dominic byłby zbyt szalony, żeby się na to zdecydować. Odsuwałem od siebie ten pomysł jak tylko mogłem. Przyznaję, popełniłem błąd. - Orson urwał na chwilę, jakby zastanawiając się, czy powinien podzielić się z innymi swoją obserwacją, po czym dokończył: - Niedawno jednak moją uwagę przykuł pewien mężczyzna. Miałem zresztą możliwość potwierdzić moje przypuszczenia podczas krótkiej rozmowy z nim. Ten człowiek wydaje się mieć pewne oznaki...symptomy...które wskazywałyby na to, że jest członkiem Ejército De Chacal.
- Ale kto zdobyłby się na coś takiego? Kto dołączyłby do Armii Szakala, kto chciałby stać się bezmózgim robotem, który...
- Nikt. - Crespo wszedł w słowo Zuluadze i wyjaśnił: - Tyle, że oni o niczym nie mają pojęcia. Benavidez wyławia tych najbardziej potrzebujących, cierpiących i udaje dobrego Samarytanina, oferując im darmowe leczenie. Albo bardzo nisko płatne. Potem jego lekarz przepisuje im odpowiednie medykamenty...i tak powstają żołnierze zombie.
- Przecież to szaleństwo...- Oczy Zuluagi rozszerzyły się z przerażenia. - Ethan o tym wie?
- Nie. I na razie się nie dowie. Nie mam pojęcia, jakby zareagował, a wolałbym, że Mad Man nie wiedział, że jesteśmy na jego tropie.
- Mad Man? W sensie Dominic? - upewnił się Medina.
- Tak - potwierdził starszy mężczyzna. - Od tej pory kiedy będziemy wspominać brata Ethana, nazywajmy go w ten sposób. Ułatwi nam to ukrycie faktu, że go śledzimy.
- Śledzimy? Zamierzasz chodzić za nim krok w krok? - zdziwił się pan na El Miedo. - To szef Scylli, na pewno połapie się, że coś jest nie tak.
- Spokojnie. - Crespo położył obie ręce na blacie i dodał: - Mam swój plan. Zaraz go wam przedstawię. Jak na razie tylko my wiemy o Proyecto De Chacal. Zastanawiam się jednak, czy nie zdradzić naszej tajemnicy komuś jeszcze.
- Hm...Jesteś pewien, że to ktoś godny zaufania? - Cosme miał wątpliwości. - Skoro nie chcesz powiedzieć nawet własnemu synowi, to kto...
- Nadim Yilmaz. - Orson znowu przerwał właścicielowi El Miedo, pragnąc jak najszybciej podzielić się tym, co niedawno przyszło mu do głowy. - Być może znacie go z widzenia. To Turek, który często kręci się koło Benavideza. I bardzo prawdopodobne, że należy do Ejército De Chacal.
- Zwariowałeś? - Medina prawie zakrztusił się pitą właśnie herbatą. - Dlaczego chcesz powiedzieć o wszystkim facetowi, który służy Dominicowi? Przecież on od razu poleci do swojego szefa i nas zdradzi!
- Nie, nie zrobi tego - odpowiedział spokojnie Crespo. - Yilmaz wie praktycznie o wszystkim, co robi Mad Man. Spędzają ze sobą tyle czasu, że siłą rzeczy musi się orientować w poczynaniach Benavideza. Przypominam wam jednak, że żołnierze Armii Szakala nie mają pojęcia, że są poddawani praniu mózgu. Na pewno zainteresują go nasze informacje...
- Też tak sądzę - wtrącił się ksiądz. - I wydaje mi się, że masz rację. Pamiętam, jak Yilmaz przyszedł do mnie porozmawiać o Bogu. Był zrozpaczony, pytał, dlaczego los doświadczył go tak straszliwie, zabierając w wypadku żonę i córkę. A potem kazał mi nawiązać kontakt z Bogiem i poprosić przez Niego jego córkę o wybaczenie zbrodni, których się dopuścił.
- I właśnie dlatego uważam, że to właściwy człowiek - odparł ojciec Ethana. - Poza tym...on niedawno do mnie przyszedł i o coś poprosił. Wtedy mu odmówiłem, wręcz zagroziłem śmiercią, jeżeli jeszcze raz wystąpi z czymś takim. Ale teraz mogę to wykorzystać. Obiecam, że spełnię jego prośbę pod warunkiem, że nam pomoże. A potem załatwimy Benavideza tak, że odechce mu się organizować jakiekolwiek obozy. Jeśli wszystko nam się uda, być może nawet skończymy ze Scyllą raz na zawsze. Chętnie widziałbym, jak ta zbrodnicza organizacja obraca się w pył, w ruinę, a wszyscy jej członkowie zostają aresztowani. Łącznie z Dominicem.
- Twój syn nie będzie ci miał tego za złe? - spytał Medina. - W końcu to jego brat.
- Nie musi o tym wiedzieć. Nasz udział w całej sprawie pozostanie tajemnicą.
- O co prosił Yilmaz? - To Cosme wychwycił ten jakże ważny szczegół w wypowiedzi Orsona.
- Och, o nic ważnego - rzucił niedbale Crespo. - Poza tym wcale nie zamierzam mu tego dać. Wykona swoje zadanie...a potem razem z Mad Manem pójdzie na dno. ~ I pozbędę się go raz na zawsze ~ dodał do siebie w myślach.
TERAZ
Ethan
Leonor szła powoli, ale dosyć pewnie, chociaż miała zawiązaną opaskę na oczach. Ethan prowadził ją za rękę w stronę czegoś, co wydawało szumiące dźwięki. Nie miała pojęcia, co niebieskooki kombinował, ale ufała mu całym sercem. Tym samym, które wypełnione było tak ciepłymi uczuciami do chłopaka, że aż momentami sama się sobie dziwiła. W końcu młody Crespo wcale nie tak dawno przybył do miasteczka, a już zdążyła się z nim tak mocno związać. Kto wie...być może to właśnie on był odpowiedzią na jej modlitwy, może to właśnie on był tą spokojną przystanią, tak bardzo potrzebną po tych wszystkich burzach, jakie przeszła w życiu. Bezpieczną ostoją i schronieniem przed tymi, które dopiero miały nadejść...
Burze, właśnie. Przecież młodzieniec nadal nie miał pojęcia o jej przeszłości. Co będzie, kiedy zdecyduje się mu ją wyznać? Czy oceni i porzuci? A może wesprze i obdarzy ją jeszcze większą miłością? Nie miała pojęcia, jak postąpić, czy otworzyć się przed Ethanem, czy raczej liczyć na to, że on nigdy się nie dowie...?
Westchnęła cicho, co nie uszło uwadze syna Orsona.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho, jakby nie chcąc burzyć nastroju, jaki się między nimi wytworzył.
- Tak, po prostu...myślałam o czymś. Sporo się dzieje w miasteczku i...
- O nie - przerwał jej blondyn, przystając i dając jej znak, żeby również się zatrzymała, po czym ściągnął jej opaskę. - Teraz nie będziemy mówić o Valle de Sombras.
Delikatnie pogładził dziewczynę po policzku i ostrożnie obrócił przodem do tego, co znajdowało się przed nimi.
- Teraz zajmiemy się tylko najpiękniejszą dziewczyną w całym Meksyku. Teraz zajmiemy się tylko tobą, ukochana...
Zaledwie jedno spojrzenie wystarczyło, by straciła oddech, a serce zaczęło walić tak mocno, że prawie wyskoczyło z piersi.
- To...to jest piękne...- szepnęła prawie niesłyszalnie, ale wyczulone na jej głos ucho Ethana wychwyciło tą krótką wypowiedź bez trudu.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Nie byłem pewien, czy akurat lilie wodne...
- Ciiii...Nic nie mów....- poprosiła nadal prawie bezgłośnie. - Chcę posłuchać wiatru. Chcę się napatrzeć...
Zaledwie kilka kroków przed nią rozpościerało się jezioro. Gdzieś w oddali majaczył remontowany zamek El Miedo, ale mgła przykryła go na tyle, że dało się dostrzec jedynie parę z wielu znajdujących się na jego dachu wieżyczek. W tym momencie przypominał bardziej budowlę z jakiejś baśni, niż rzeczywistą posiadłość. Na wodzie zaś rozpościerały się kwiaty, setki kwiatów, głównie lilii wodnych, połączonych ze sobą czymś, czego Leonor nie mogła dostrzec. Taki zresztą był zamysł Ethana - by wydawało się, że rośliny scalone są ze sobą jakąś magiczną siłą, a nie wynalazkiem człowieka. Wszystkie one razem tworzyły serce, zajmujące większą część jeziora, z małym jednakże ubytkiem na dole. To właśnie tam brakowało kilku kwiatów, jakby Crespo zapomniał je tam umieścić. Za to w środku znajdowały się róże, unoszące się na powierzchni również jako całość, złożone w imię, które Ethan tak bardzo ukochał - Leonor.
- Widzisz tą przerwę? Tam, przy końcu? - odezwał się po chwili mężczyzna.
- Tak... - Córka Camillo była tak urzeczona widokiem, że z początku nawet nie zwróciła uwagi, że czegokolwiek brakuje. - Ale to nic....to wszystko jest cudowne...
- Zaczekaj - poprosił niebieskooki i znów wziął ją za rękę. - Chodź ze mną, proszę. Wtedy zrozumiesz, dlaczego w tym jednym miejscu brakuje kwiatów.
Spletła palce z dłonią Ethana i ścisnęła ją mocno. Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś podobnego, wydawało się jej, że syn Orsona przeniósł ją do raju, do miejsca, gdzie nic złego nie mogło się wydarzyć, do raju. Chciała tu zostać, na zawsze, stać i patrzeć razem z nim na jezioro, na lilie, na róże. A nade wszystko pragnęła, by po prostu był przy niej, by ta chwila trwała wiecznie.
- Spójrz - wskazał na coś, co lekko kołysało się na maleńkich falach powodowanych ciepłym wiatrem. Nie było jednak obawy, iż odpłynie, gdyż przymocowane było do jednego z brzegów mocną, grubą liną. Drewniana łódka, mała, ale zdecydowanie bezpieczna. I jedno wiosło oparte o wnętrze, o podłogę. - To właśnie dlatego serce ma otwarty koniec. Wpłyniemy do niego łodzią, dokładnie tak, jak chciałbym wpłynąć do twojego serca.
- Ty już tam jesteś...- wyszeptała, biorąc jego twarz w dłonie. - Ethan, ja...
Nie zdążyła. Zamknął jej usta pocałunkiem, tak czułym, tak delikatnym, a zarazem tak pełnym pożądania i miłości, że aż zakręciło jej się w głowie.
Juan Jose
De Barriga stał przy szpitalnej szybie w dokładnie tym samym miejscu, w którym stał kiedyś Desmond. Nawet patrzył na to samo, na leżącego w łóżku Gabriela Amadora. Przebywał w Valle de Sombras już od kilku dni, ale po spotkaniu z ojcem młodego Del Monte obaj doszli do wniosku, iż lepiej przełożyć wizytę w klinice. I właśnie dzisiaj wypadł jej termin.
Brunet przełknął ślinę, wciąż w szoku na widok ran, jakie odniósł jego dawny przyjaciel. Gregorio wyjaśnił JJ, iż syn przeszedł ostatnio bardzo trudny okres, włączając w to napaść zorganizowaną przez nieznanych osobników, której skutkiem była konieczność przeszczepu nerki.
- Zupełnie nie miałem pojęcia, co do mnie czujesz...- powiedział sam do siebie Juan Jose. - Kto wie, co by się stało, gdybyś wtedy wyznał mi prawdę. Może nasze losy potoczyłyby się całkiem inaczej. Co prawda moje oczy skierowane były wtedy na kogoś innego, na Briannę, ale przynajmniej mógłbym z tobą porozmawiać i może...ech, sam, nie wiem, co by się wydarzyło...- De Barriga przejechał dłonią po twarzy. Chociaż zdawał sobie sprawę, że nie przyczynił się do nieszczęścia Gabriela, to w jakiś sposób czuł się winny temu, co przytrafiło się Amadorowi.
Kilka minut później pozwolono mu wejść do środka, ale jedynie na chwilę. Usiadł przy posłaniu Del Monte i zadumał się ponownie. Pogrążony we własnych myślach nie zauważył, że Gabriel otworzył nagle oczy i spogląda na niego.
- Juan? - cichy szept syna Gregorio był tak pełen zdumienia, szoku, radości i uczucia, że JJ automatycznie stanęły łzy w oczach. Wiedział z listu męża Georginy, że Amador był kiedyś w nim zakochany, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno.
- Tak, to ja - odpowiada de Barriga, instynktownie chwytając poranionego chłopaka za rękę.
- Co ty tu robisz? - Gabriel nadal był słaby, ale w tym momencie zupełnie zapomniał o swoich ranach, o cierpieniu, o wszystkim. Czyżby ojciec spełnił swoją obietnicę i znalazł Juana Jose?
- Twój tata mnie odszukał. - JJ potwierdził przypuszczenia Del Monte. - Wysłał do mnie list i poprosił, żebym przyjechał. Akurtat byłem na urlopie, więc zdecydowałem się odwiedzić Valle de Sombras. Poza tym...gdybym pracował i tak bym przyjechał. Kiedyś...wiele lat temu byliśmy sobie dość bliscy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo...- wypowiedział Amador i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że właśnie głośno wyznał prawdę o swoich uczuciach. Spojrzał z przerażeniem na przyjaciela, nie wiedząc, jak tamten zareaguje. Serce walnęło mu jak młotem, ściśnięte nagłym lękiem, że bajka zaraz się skończy, że JJ odejdzie, że...
Nic takiego się nie stało. De Barriga uśmiechnął się delikatnie i pogładził palce Amadora.
- Wiem, Gabrielu. Gregorio Del Monte nie tylko do mnie napisał, on również...opowiedział mi o tym, co skrywałeś przez cały ten czas. Dlaczego się nie przyznałeś?
- Bo nie miałem odwagi...- odparł cicho Amador. - Bałem się, że mnie odrzucisz, że mnie wyśmiejesz.
- Niby z jakiego powodu? Miałbym śmiać się z czyichś uczuć? Powinieneś mi powiedzieć, wiesz?
- Tak strasznie się bałem...- powtórzył chłopak, wciąż nie do końca pojmując cud, który sprawił, że wymarzony, wyśniony de Barriga znajduje się tak blisko.
- Mogę cię o coś zapytać? - JJ, do głębi wstrząśnięty spotkaniem z dawnym kolegą, jego stanem i całą obecną sytuacją, wciąż nieświadomie głaskał poranioną skórę Gabriela. - Czy ty...czy nadal...- urwał.
Nie tylko on z niecierpliwością oczekiwał na odpowiedź chorego. Zupełnie niezauważony przez żadnego z rozmówców, w sali znajdował się ktoś jeszcze. Ubrany w lekarski fartuch mężczyzna z maseczką na twarzy. Wydawać by się mogło, że to tylko jeden z lekarzy przyszedł sprawdzić stan pacjenta. Jedynie uważny obserwator dostrzegłby kolor oczu przybysza. Z pewnością wiele powiedziałoby również spojrzenie, jakim przedstawiciel służby zdrowia wpatrywał się w dwóch ludzi przed sobą. A już na pewno wszystko zdradziłyby zaciśnięte pięści, trzęsące się nie tyle w gniewie, co w ledwo powstrzymywanej, hamowanej rozpaczy.
Tak naprawdę Desmond Sullivan już wiedział. Nie musiał czekać, aż Amador otworzy usta i potwierdzi to, co Małpiatka zobaczył, wyraźnie wypisane na twarzy młodzieńca. Jeszcze przez kilka sekund patrzył na Gabriela, jakby żegnając się z nim w milczeniu, po czym opuścił szpital.
Cosme
Zuluaga czuł się fantastycznie. Co prawda nadal martwił się o przyjaciół, bo dobrze wiedział, co dzieje się u Victorii i Javiera, poza tym męczyła go ta sprawa z obozem. Ale wierzył, że pomysł Orsona jest dobry i że Turek zgodzi się na ich propozycję. Co do państwa Reverte, Cosme wpadł na pewien pomysł. Zawsze do tej pory to Magik przynosił im ciasto na pociechę - tym razem to właściciel El Miedo coś upiecze i wpadnie do nich z wizytą.
Jako, że nie do końca ufał swoim zdolnościom kulinarnym, o pomoc poprosił Rosario. Stała teraz w kuchni zastępczego mieszkania ojca Nadii, wynajętego przez niego na czas remontu starej budowli i zaśmiewała się do łez.
- Czy ty kiedykolwiek miałeś do czynienia z serem?
- Nie, nigdy - obruszył się brunet, który - trzeba przyznać - zaczynał już lekko siwieć. Przy siostrze księdza Juana czuł się jednak bardzo młodo, czuł się...po prostu wspaniale. - W ogóle pierwszy raz widzę tą białą maź na oczy. Co się z tym robi? Kładzie na herbatniki? A może...na czyjś nos?
Nabrał palcem dosyć sporą porcję twarogu i umieścił na czubku nosa kobiety. Ta zamrugała oczami, przez moment niezbyt pewna, jak ma zareagować, po czym chwyciła kubek z mlekiem, zanurzyła w nim kciuka i niczym najlepszy malarz domalowała Zuluadze wąsy.
- Wyglądam jak staruszek - obruszył się Cosme, po czym chwycił jedną z truskawek i...zamarł. Kompletnie brakło mu pomysłu na to, co miałby z nią zrobić. Nie umieści jej przecież we włosach przyjaciółki!
Pomyślał przez kilka sekund, po czym szybkim ruchem wsadził ją pomiędzy śmiejące się wargi Rosario. I zupełnie, całkowicie przez przypadek zatrzymał na milisekundę palec na jej ustach. Nie...nie przez przypadek. Chciał to zrobić. Marzył o tym od dawna. Rzucił okiem na dawną ukochaną, modląc się, by niczego nie zauważyła. A może właśnie wręcz odwrotnie...może w głębi duszy pragnął, by dostrzegła, że mimo złożonej obietnicy nadal tęskni za tym, co było i przeminęło, za ich związkiem, za jej ramionami...
I dokładnie wtedy kątem oka zauważył Nadię, wchodzącą do pobliskiej poradni Conrado Saverina...
Daniel
Haller sam do końca nie wiedział, co się z nim działo. Przecież tak naprawdę zupełnie jej nie znał. Widywał ją od czasu do czasu, bo w końcu mieszkali w tym samym miasteczku, ale nie zamienili nawet słowa. Strzałą Amora trafiła go tak nagle i niespodziewanie, że sam z początku nie rozpoznał tego, co czuł. Dopiero kiedy zorientował się, że układa sobie dzień tak, aby jak najczęściej znajdować się w pobliżu kawiarni, w której pracowała Ona, dotarło do niego, że jest zakochany. W jej głosie, w postawie, w oczach, we wszystkim.
Od niedawna rozpoczął pracę jako kierowca karetki i ratownik w jednej osobie. Postanowił już na zawsze zostać w Valle de Sombras, a Ariana była jednym z powodów jego decyzji - ważnym, o ile nie najważniejszym. Nie zamierzał wyznawać jej prawdy, dobrze wiedział, że zostałby z miejsca odrzucony, że nie dałaby się namówić nawet na randkę, czy wspólne wyjście...gdziekolwiek, byleby nie na kawę, bo tej miała już pewnie powyżej uszu ze względu na swoją pracę. Tym bardziej, że prawdopodobnie miała chłopaka. Daniel był spostrzegawczy i bez trudności zorientował się, że koło dziewczyny co rusz pojawia się jeden i ten sam mężczyzna.
Tego dnia jednak czuł, że po prostu musi ją zobaczyć. Wszedł do kawiarni, nawet nie wiedząc, czy ją tam zastanie i zasiadł przy jednym ze stolików. Nie miał pojęcia, co zamówi i czy w ogóle chce mu się jeść, albo pić. Jedyne, na co miał ochotę, to po prostu ujrzeć Arianę, nacieszyć się jej widokiem. Rozejrzał się po wnętrzu, pełen nadziei, że chociaż przez moment dopisze mu szczęście.
Dominic
Ten sam wiatr, który owiewał rozpalone pożądaniem i miłością ciała Ethana i Leonor, wciąż obsypujących się pocałunkami, kładł się cicho na czole Nadima, jakby próbując ostudzić jego emocje. Turek spotkał się przed chwilą z Benavidezem na obrzeżach miasta i wypytywał go o dostarczone mu przez szefa Scylli dokumenty.
- Masz stuprocentową pewność, że ten chłopak jest moim synem?
Głębokie, pełne urazy milczenie Dominica miało posłużyć mu za odpowiedź.
- Zaczynam mieć wątpliwości. Orson stanowczo odrzucił taką możliwość.
Ciemne oczy Benavideza zwęziły się tak, że przypominały wzrok kota.
- Rozmawiałeś z Crespo? Po co?
- Nie potrafiłem tak po prostu stanąć przed moim dzieckiem i wyznać to, co o nim wiem. Bałem się. Rozumiesz, prawda?
- Nie - wycedził przez zaciśnięte zęby brunet. - Za cholerę nie rozumiem. Jesteś moim żołnierzem, Yilmaz, więc zachowuj się jak żołnierz! Przestań dawać się ponosić emocjom! Bądź z powrotem tym samym najemnikiem, któremu zaufałem i którego wyciągnąłem z piekła! Masz strzelać, kiedy ci każę i do kogo ci każę i niczym więcej się nie zajmować. Córka, syn, rodzina...ostatnio stałeś się strasznie rodzinny. W Scylli nie ma miejsca na rodzinę!
- A twój brat? A Ethan? Przyjechałeś do miasteczka tylko po to, żeby go poznać. Co więcej, wygląda na to, że osiadłeś tu na stałe, podczas gdy Scylla...
- Scylla ma się świetnie! A ty jesteś ostatnim człowiekiem, który będzie mi mówił, jak mam nią kierować.
- Może ktoś powinien. Doprowadziłeś do wojny pomiędzy kartelami, do wzmożenia działań wojskowych pomiędzy Sinaloa i El Golfo tylko dlatego, że uparłeś się ratować Desmonda Sullivana. Jeżeli wtedy nie kierowałeś się emocjami, to sam nie wiem, co to było.
- Nie podważaj moich decyzji, bo może się okazać, że Ethan nigdy nie będzie miał okazji poznać bliżej swojego prawdziwego ojca. Dobrze ci radzę, Yilmaz...
- Grozisz mi? Pamiętaj, kim jestem, Benavidez. Nie na darmo zwą mnie Człowiekiem z Lodu.
- Możesz być sobie nawet Diabełkiem z Pudełka. Wciąż jednak jesteś moim sługą, członkiem mojej armii. Uczyniłem cię w zasadzie moją prawą ręką. Zwróciłem syna, o którym nie miałeś pojęcia. Zamiast we mnie wątpić, powinieneś bez szemrania wykonywać moje rozkazy. Z czystej wdzięczności za informacje o Ethanie i za to, że wyciągnąłem do ciebie rękę, kiedy byłeś niczym innym, jak tylko nędznym, płaczącym wrakiem człowieka.
- A potem domagałeś się spłaty tego długu, czyniąc ze mnie mordercę na zlecenie.
- Jakoś do tej pory nie miałeś z tym problemów - zadrwił Dominic. - Może powietrze Valle de Sombras źle na ciebie działa. Może Orson miał rację i powinieneś stąd jak najszybciej wyjechać. I wiesz co? Nigdy tak naprawdę nie zamierzałem powiedzieć ci o Ethanie. Dopiero mój ojciec mnie do tego zmusił. Wszystko po to, by Gabriel Amador otrzymał swoją nerkę.
- A może to po prostu kłamstwo? Może cała ta historia jest jedną wielką bzdurą, wymyśloną Allah wie dlaczego przez Natalio Benavideza?
- Widziałeś zdjęcie matki Ethana. Poznałeś tą kobietę. Tamta noc była brzemienna w skutkach, Yilmaz. Blondyn jest twoim dzieckiem i nic tego nie zmieni. Tylko, że...on chyba nie za bardzo chce cię znać - rzucił Dominic, z satysfakcją patrząc, jak twarz Nadima zmienia się w maskę bólu.
- On wie? - szepnął Turek.
- Oczywiście. Sam mu to wyznałem. Ma w końcu prawo wiedzieć, skąd się wziął na tym świecie, nie? - Brunet mrugnął ironicznie, próbując nie roześmiać się w głos. Uwielbiał mieć przewagę. - Jasno stwierdził, że jego prawdziwym ojcem jest Orson, ewentualnie może jeszcze nazywać tatusiem Cosme Zuluagę, ale ciebie ma - jakby to powiedzieć...w d***e.
- To...nie należało...do ciebie...ty...skurwysynu...- Nadim trząsł się cały, próbując nie rzucić się do gardła Benavidezowi.
- To ja jestem prawem - zaśmiał mu się w twarz brat Ethana. - Nie nędzna policja z tego miasteczka, nie Pablo Diaz, nie Lucas Hernandez, nie nikt inny, tylko ja. I to ja decyduję o tym, kto się czegoś dowie, a kto nie i kiedy to nastąpi. Ba, ja nawet decyduję o tym, czy Cosme Zuluaga będzie miał niedługo tą swoją operację i uniknie ślepoty, czy też nie.
- Może. - Turek postanowił się opanować i działać tak, jak wskazywał jego przydomek. - Być może masz w garści to miasteczko, jego okolice i Allah wie, co jeszcze. Ale wiesz, czym rządzę ja? - Nadim postąpił kilka kroków w stronę Dominica i dopiero wtedy szef Scylli zrozumiał, jak straszny błąd popełnił. - Ja władam godziną. Godziną twojej śmierci.
Po czym ze stoickim spokojem wyszarpnął z kieszeni nóż i wbił ostrze prosto w pierś Benavideza.
Wiedział, że gdzieś za rogiem czai się obstawa bruneta. Ale miał to gdzieś.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 21:04:33 22-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:05:28 24-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 215
LEONOR/ ARIANA/ HUGO/ LUCAS
Leonor uśmiechała się przez całą drogę powrotną do domu. Ethan uparł się, że ją odprowadzi, choć ona nie bardzo chciała, by ojciec widział, jak wraca do domu nad ranem za rękę z facetem. Nie była już nastolatką, miała prawo spotykać się z kim chce, ale chodziło jej raczej o sam fakt, że spędziła noc poza domem, zostawiając dzieci pod opieką ojca i Ariany, która sporo im ostatnimi czasy pomagała. Musiała jednak przyznać, że randka z Ethanem była tym, czego potrzebowała. Stęskniła się za nim i miło było mieć go przy sobie teraz, kiedy w jej życiu na nowo pojawił się Sergio, upominając się o prawa rodzicielskie. Opowiedziała Ethanowi o wszystkim, co się wydarzyło od jego wyjazdu i była mu wdzięczna, że nie ocenia jej ani nie próbuje wzbudzić w niej poczucia winy, co często zdarzało się Camilowi. Wspierał ją i dodawał otuchy, a tego właśnie w tym momencie potrzebowała.
Droga do kawiarni trwała zaskakująco krótko i Leonor z westchnieniem przyjęła do wiadomości, że musi pożegnać się z Ethanem i uszykować się do pracy, do której tego dnia jechała nieco później. Mimo że prawie nie spała tej nocy, nie czuła zmęczenia. Wręcz przeciwnie, była dosyć pobudzona. Dopiero teraz, stojąc przed kawiarnią w słoneczny wtorkowy poranek, trzymając Ethana za rękę, dostrzegła na jego szyi medalik z wizerunkiem Matki Boskiej, który dała mu przed jego wyjazdem. Matka dała jej taki na osiemnaste urodziny, ponoć należał do jej babki. Hugo miał identyczny i dostał taki sam od Sonii po wejściu w dorosłość. Ethan zauważył, że kobieta przypatruje się jego łańcuszkowi i dotknął go troskliwie ręką.
¬– Mówiłem, że będę go strzec jak oka w głowie. – Sięgnął do zapięcia, chcąc zwrócić ukochanej rodzinną pamiątkę, którą mu dała na przechowanie, by go chroniła, ale ona złapała go za rękę i mu to udaremniła.
– Zachowaj go. – Leonor zmrużyła oczy w słońcu, wiedząc, że dobrze robi, zostawiając medalik w posiadaniu Ethana. – Coś mi mówi, że będziesz Jej potrzebował.
Miała na myśli Matkę Boską, której wizerunek połyskiwał teraz w słońcu. Ethan chwycił medalik i pocałował go, postanawiając, że nie pozwoli, by stało mu się cokolwiek złego, chociażby ze względu na Leonor. Jeszcze do niedawna nie miał niczego, świat zawalił mu się na głowę i nie miał ochoty żyć, ale teraz wiedział, że ma cel w życiu, że jest coś, dla czego warto żyć. A raczej dla kogo. Pożegnali się czułym pocałunkiem, pilnując się, by nikt w kawiarni ich nie zobaczył, po czym Ethan odszedł, machając jeszcze ręką w stronę Leonor, która stała chwilę i patrzyła za nim z uśmiechem na twarzy. Kiedy przekroczyła próg kawiarni, wiedziała, że jej ojciec wie, z kim spędziła noc, mogła to wyczytać z jego twarzy. Nie powiedział jednak nic. Cieszył się, że córka jest szczęśliwa. Wolałby jednak, by myślała też o swoich dzieciach, których ostatnimi czasy unikała, głównie ze względu na trudną sytuację w jakiej się znalazła. Lori wiedział już, że on i Jaime mają innych ojców, ale był za mały, by zrozumieć powagę sytuacji. Jaime natomiast był dość bystrym dzieckiem, który dużo rzeczy się domyślał i zamknął się w sobie, odcinając się od matki, którą winił za trzymanie z daleka od ojca i wujka.
– Randka się udała? – zapytała Ariana, kończąc sprzątanie w kawiarni, którą otworzyli już jakiś czas temu, ale w środku znajdował się tylko jeden klient. Leonor upewniła się, że ojciec nie słucha, po czym kiwnęła głową z uśmiechem. Ariana natomiast zwróciła się do blondyna, siedzącego samotnie przy stoliku ze smartfonem w ręku i popijającego szklankę wody. – Zastanowił się pan już, co zamówić?
Daniel zamrugał szybko oczami, zbyt zdziwiony, że dziewczyna zwróciła się do niego tak bezpośrednio. Być może myślał, że pozostanie niezauważony w kącie kawiarni, ale mylił się. Wnętrze lokalu było niewielkie, a że nikogo oprócz niego nie było w środku, rzucał się w oczy, szczególnie, że zdecydowanie nie wyglądał na osobę tutejszą.
– Wezmę czekoladową babeczkę i mrożoną herbatę – powiedział, udając, że przegląda menu, a w rzeczywistości chowając się za nim i czując się jak intruz.
– Już podaję. – Ariana ruszyła przygotować zamówienie, po drodze robiąc minę do Leonor, która wzruszyła ramionami, bo również nie wiedziała, o co chodzi blondynowi.
– Idę się szykować do pracy. Dzieci w domu? – zapytała Norrie, powoli wchodząc po schodach.
– Lekcje dziś odwołane z uwagi na pogrzeb burmistrza. Dla starszych dzieciaków zorganizowano świetlicę, Jaime jest tam od rana. A Lori jeszcze śpi – wyjaśnił bezpłciowo Camilo, wycierając szklanki i odstawiając je na półkę.
Leonor pokiwała głową i ruszyła do góry. Jakiś czas później zeszła z Lorim, którego wycałowała i pożegnała się z ojcem i Arianą, po czym wyszła do pracy.
– Dzisiaj spędzisz dzień z Arianą, cieszysz się? – zapytał dziadek chłopca, który ochoczo pokiwał głową. Miał już spakowany plecak z zabawkami i kolorowankami.
Ariana trochę się stresowała, bo jeszcze nigdy nie poznała Sofii, siostrzenicy Juliana. Martwiła się, że nie da rady zająć się dwójką dzieci jednocześnie, ale okazało się, że niepotrzebnie się zadręczała. Giovanni i Helena Romo byli bardzo mili. Co prawda widziała ich tylko przez chwilę, bo akurat kiedy przyszła, zbierali się na różaniec, podobnie jak Julian i Ingrid, którzy powiedzieli jej, że ma się czuć jak u siebie w domu. Sofia okazała się być bystrą rudowłosą sześciolatką, która szybko dogadała się z Lorim. Dziewczynka, choć młodsza od Loriego o rok, szybko przejęła „dowodzenie” we wspólnej zabawie. Choć był między nimi rok różnicy, Ariana wykalkulowała, że powinni być na tym samym poziomie nauczania, bo Lori ze względu na liczne choroby i wizyty w szpitalach musiał być w klasie niżej. Ariana nie była pewna czy to kwestia tego, że dziewczynki dojrzewają szybciej czy może wrodzona nieśmiałość małego Lorenza sprawiła, że znalazł się w cieniu bystrej Sofii. W każdym razie siostrzenica Juliana rozdzielała zadania we wspólnej zabawie. Jej w udziale przyszło odgrywanie roli mamy, Lori był jej synem, a Ariana miała być psem, na co stanowczo się nie zgodziła, nie chcąc robić z siebie idiotki przed dziećmi. Zamiast tego w udziale przypadła jej rola kucharki, co również nie było szczytem jej marzeń, ale stwierdziła, że może to wykorzystać, bo dzieci coś musiały zjeść na obiad, więc mogła pogodzić zabawę z pożytecznym. Dzieciom chyba jednak znudziła się ta zabawa, bo kiedy Santiago przygotowywała obiad, zobaczyła, że rozłożyli się na podłodze w salonie z kredkami i papierem. Ariana podsłuchała o czym rozmawiają i było jej strasznie przykro.
– Mój tatuś jest zastępcą burmistrza Monterrey. A co robi twój? – zapytała Sofia, kreśląc jakieś wielkie dzieło sztuki na papierze.
– Nie wiem. – Głos Loriego brzmiał zwyczajnie, jakby nie odczuwał smutku, ale Ariana wiedziała, że jest mu przykro. – Nie mam taty.
– Przykro mi – powiedziała Sofia tonem godnym dorosłej osoby a nie sześcioletniego dziecka. – Proszę. – Wręczyła nowemu koledze rysunek wielkiego uśmiechniętego kwiatka.
– Ale mój wujek jest tajnym agentem – wypalił nagle Lori, przez co Ariana omal nie oparzyła się, nakładając gorący obiad na talerze. Nie wiedziała, czy ma się śmiać czy wyprowadzić Loriego z błędu.
– Niemożliwe! – Sofia chyba nie bardzo w to wierzyła.
– Przysięgam! – Loriemu zaczerwieniły się policzki, bo chciał za wszelką cenę udowodnić, że nie kłamie. – Mój brat mówi, że wujek jest tajnym agentem. Dlatego nikt nie może się dowiedzieć, że jest moim wujkiem i że czasem mnie odwiedza. Moja mama byłaby zła.
– A dlaczego?
– Nie wiem. – Lori wzruszył ramionami.
– Umyjcie ręce i chodźcie jeść! – zawołała Ariana, czując, że to odpowiedni moment, by przerwać tę rozmowę zbaczającą na grząski grunt. Postanowiła też w duchu, że utnie sobie pogawędkę z Jaime, który naopowiadał Loriemu te niestworzone historie.
Dzieci poderwały się z miejsca i ruszyły do łazienki i w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Ariana była pewna, że gość, kimkolwiek był, wystukał celowo jakiś znany przebój dla zgrywy. Zainteresowana podeszła do drzwi i zdziwiła się, widząc przez wizjer Huga.
– Gringa, ty tutaj? – Hugo otworzył szeroko oczy ze zdziwienia na widok pracownicy ojca w mieszkaniu przyjaciół.
– Juliana i Ingrid nie ma – powiedziała, z niesmakiem obserwując jak Delgado wchodzi jak do siebie do domu, nie czekając na zaproszenie. – Pojechali na pogrzeb.
– Czyj? – Hugo zmarszczył brwi. – Burmistrza Solano?
– A ktoś inny ma dziś pogrzeb? – Ariana wywróciła oczami, widząc, że Hugo uważnie rozgląda się po wnętrzu, zatrzymując spojrzenie na kolorowankach na podłodze.
– Słodkie – mruknął na widok jakiegoś krzywego człowieczka, którego narysował Lori. – A po co pojechali na pogrzeb?
– Bo tak wypadało, w końcu to wuj Juliana.
– Solano to wuj doktorka?! – Hugo rozdziawił oczy ze zdumienia, bez zbędnych ceregieli ładując się na krzesło przy stole i chwytając za widelec.
– Nie wiedziałeś? Ponoć jesteście kumplami. – Ariana wyrwała mu widelec z ręki, karcąc go spojrzeniem.
– Jesteśmy, ale nie zwierzamy się sobie ze wszystkiego. Męska przyjaźń różni się od babskiej. My nie plotkujemy o wszystkim i nie opowiadamy sobie o pierwszych miesiączkach i tym podobnych.
– A my to niby robimy? – Ariana się oburzyła, a Hugo parsknął śmiechem.
– Mam starszą siostrę, wiem, jak to funkcjonuje. Boże, co to ma być? – Wziął drugi widelec ze stołu i wbił go w porcję kurczaka, która spoczywała na talerzu Ariany. – To jest w ogóle jadalne?
– Nikt cię nie zapraszał na obiad. Musisz już iść. Lori tu jest.
Zanim Hugo zdążył przetworzyć fakty i przełknąć kurczaka, do pokoju wrócili Lori i Sofia. Chłopiec rzucił się wujkowi na szyję.
– Mogłaś uprzedzić – warknął przez zaciśnięte zęby Hugo, podnosząc Loriego i okręcając się z nim wokół.
– Przecież to zrobiłam. Idź już. Przekażę Julianowi, że wpadłeś.
– Nie potrzebuję sekretarki, sam mu przekażę. – Hugo prychnął, wystukując esemesa do Vazqueza, by spotkał się z nim na drinka w barze „Infierno” w Pueblo de Luz, jeśli będzie miał czas dziś wieczorem o 20.
Przekomarzali się przez chwilę aż do ich uszu doszły szepty dzieci, które usiadły do stołu.
– To jest właśnie mój wujek.
– Ten tajniak?
– No.
Hugo zmarszczył brwi, ale widać było, że jest mile połechtany.
– Możesz już iść? Jeszcze tego brakowało, żeby mnie wylali z dodatkowej fuchy. – Ariana nie była zadowolona z obecności Delgado.
– Dobra, już dobra. Idę. – Był już przy drzwiach, kiedy coś sobie przypomniał. – Zapomniałem mówić. Uważaj na siebie, okej?
– Co? – Ariana nie wiedziała, czy jest bardziej zdziwiona faktem, że Hugo ją ostrzega czy tym, że rzeczywiście mogłoby jej coś grozić.
– Fernando myśli, że się spotykamy. Znając go, coś kombinuje. Nie zdziwiłbym się, gdyby kazał mieć na ciebie oko swoim ludziom.
– Myślałam, że ty jesteś jego człowiekiem.
– Nando ma wielu ludzi, o których istnieniu nawet ja nie wiem. Na razie! – Ruszył do drzwi i dopiero wtedy do Ariany dotarły jego wcześniejsze słowa.
– Jak to: myśli, że się spotykamy?! Hej, Hugo! – Ale po Hugu nie było już śladu.
Dzieci przy stole chichotały, zajadając obiad. Ariana skrzywiła się i również zabrała się za jedzenie.
***
Dom spokojnej starości znajdował się w Monterrey zaraz przy szpitalu psychiatrycznym, w którym obecnie przebywała Lupita Martinez. Lucas uznał, że nie jest to dobry znak. Nie był pewien, czy powinien ingerować w życie prywatne Joaquina. Villanueva zdawał się być zawsze o kilka kroków przed nim, mógł z łatwością się dowiedzieć, że Luke grzebie w jego przeszłości, ale była to niepowtarzalna okazja, by się czegoś dowiedzieć. Sam Hernandez już i tak czuł się zbyt odsłonięty, wiedząc, że szef Templariuszy wiele o nim wie, podczas gdy Luke nie miał pojęcia o jego przeszłości, poza faktami, które kiedyś wyszukała dla niego Emily. Dlatego bez skrępowania przestąpił próg domu starców, chcąc wykorzystać sposobność, że miał tego dnia wolne.
Szczęśliwie trafił akurat w godzinę odwiedzin. Pielęgniarka z uśmiechem wskazała mu pokój, w którym zamieszkiwał Jorge Villanueva, a Lucas zapukał do drzwi i po usłyszeniu cichego „proszę”, wszedł do środka, nie bardzo wiedząc, czego tak właściwie oczekuje i o co powinien zapytać.
Jorge Villanueva wyglądał na zwyczajnego staruszka. Lucas nie wiedział, ile mężczyzna ma lat, ale podejrzewał, że wyglądał starzej niż był w rzeczywistości. Włosy miał całkowicie pokryte siwizną, a zmarszczki na twarzy były dość głębokie. Powitał Lucasa, podając mu rękę, co zdziwiło policjanta, a już w szczególności zdziwił go mocny uścisk szorstkiej dłoni Jorge. Lucas wiedział, że pan Villanueva większość życia spędził, pracując w fabryce, przez co był dość zahartowany i na pewno wiedział, co to ciężka praca.
– Napije się pan czegoś? – zapytał Jorge, zdejmując okrągłe okulary i nastawiając czajnik na herbatę. Lucas grzecznie odmówił, zastanawiając się, co się teraz dzieje w głowie Jorge.
– Wie pan, kim jestem? – zdziwił się, uważnie obserwując reakcję ojca Joaquina.
– Oczywiście. Jest pan przyjacielem mojego syna. – Jorge był zdumiony samym tym pytaniem, wprawiając Lucasa w jeszcze większe osłupienie.
Teraz zrozumiał, co miała na myśli Astrid, kiedy mówiła o demencji i o tym, że ciężko stwierdzić, co mu dolega. Staruszek zachowywał się normalnie, sprawiał wrażenie rozumnego starszego człowieka, był w stanie sam o siebie zadbać, Lucas dostrzegł mnóstwo książek w pokoju, co też pozwoliło mu myśleć, że pan Villanueva jest w pełni władz umysłowych. Jednak sposób w jaki przywitał Lucasa nie należał do normalnych. Jorge podał Lucasowi filiżankę herbaty, mimo iż policjant wcale o nią nie prosił, i sam również zaparzył sobie filiżankę, po czym usiadł w bujanym fotelu i wpatrzył się w policjanta.
– Co znów nawywijał? Znów coś przeskrobał, tak? – Jorge zacmokał cicho, łapiąc się za nasadę nosa i przymykając oczy, jakby się modlił o cierpliwość. – Wie pan, to nie jest złe dziecko, naprawdę. On po prostu jest zagubiony.
Hernandez nie wiedział, co o tym myśleć. Być może Jorge przywoływał jakieś dawne wspomnienia z dzieciństwa Joaquina. Twierdził, że to nie było „złe dziecko”, więc pewnie było to jeszcze przed tym jak związał się z kartelem i trafił do poprawczaka.
– Panie Villanueva, przyszedłem, bo… – urwał, bo właściwie sam nie wiedział, po co.
– Herbatniczka? – zapytał starzec, jakby w ogóle do niego nie docierały słowa policjanta, i wskazał na talerz z herbatnikami stojący na stoliku. Wtedy wzrok Lucasa padł na zdjęcie przy łóżku.
Było dość stare, na oko zrobione jakieś trzydzieści lat temu. Przedstawiało rodzinę przed kamienicą, w której Lucas poznał budynek, w którym obecnie mieszkał Joaquin. A więc mieszkali już tam od dawna, tak jak podejrzewał, kiedy jakiś czas temu odwiedził to miejsce. Wysoki mężczyzna miał bardzo surowy wyraz twarzy i choć był sporo młodszy na fotografii, Lucas bez trudu rozpoznał w nim Jorge Villanuevę, który teraz siedział przed nim w fotelu. Obok niego stała kobieta z upiętymi w kok włosami, ona również miała poważną minę. Była w ciąży, o czym świadczył zaokrąglony brzuch, a na rękach trzymała małe dziecko. Na fotografii była jeszcze jedna postać, chłopiec nieco starszy od dziecka na rękach matki, stał między rodzicami i trzymał kobietę mocno za spódnicę. Mimo usilnych starań niemożliwe było dla Lucasa rozpoznanie w którymkolwiek z chłopców Joaquina, w końcu byli bardzo mali. Przeniósł więc wzrok na Jorge siedzącego przed nim, ale on również wpatrywał się w zdjęcie.
– To były dawne czasy – przyznał z nostalgią w głosie, a po chwili otarł samotną łzę, która spłynęła mu po policzku.
Być może w rodzinie wydarzyła się jakaś tragedia, nagła śmierć lub wypadek, stąd reakcja Jorge na widok fotografii. Mężczyzna wstał z miejsca i dotknął zdjęcia z cichym westchnieniem, jakby oddawał hołd osobom, które się na nim znajdowały.
– Panie Villanueva – Lucas uznał, że powinien się pospieszyć, jeśli chce się czegokolwiek dowiedzieć. Jorge wyglądał jakby z każdym kolejnym zdaniem odpływał i nie było wiadome, kiedy będzie znów mówił z sensem. – Chcę porozmawiać o pańskim synu. Chcę porozmawiać o Joaquinie.
– Mój aniołek. – Jorge zdawał się w ogóle nie słuchać Lucasa, który zaczął zadawać mu pytania o dzieciństwo Joaquina. – Mój mały aniołek.
– Tak, właśnie o nim chcę porozmawiać.
– Mój aniołek… to diabeł.
Lucas zamarł, słysząc te słowa. Przed chwilą mówił, że jego syn nie jest złym dzieckiem, a teraz zmienił się nie do poznania. Oczy wyszczerzył, przypominając teraz postać z horroru, a nie starszego mężczyznę w domu starców. W dodatku sposób w jaki skontrastował urocze przezwisko dla dziecka z samym diabłem, zmroził Lucasa do kości. Nigdy nie słyszał, by rodzic tak mówił o swoim dziecku. Zawsze wydawało mu się, że rodzice kochają dzieci bez względu na wszystko. Jorge widocznie przekonał się, że jego syn jest zdolny do okrucieństw, za które nie ma przebaczenia, nawet od własnych rodziców.
– To pomiot szatana. To nie aniołek, to diabeł wcielony.
Po chwili nie można było już z niego wyciągnąć ani słowa. Pielęgniarka przyszła do pokoju i razem z Lucasem ułożyli szlochającego Jorge na łóżku, gdzie zasnął znużony lekami. Wyjaśniła mu, że nie ma czym się przejmować i że Jorge bardzo często wpada w taki stan. Lucas był roztrzęsiony po spotkaniu z ojcem Joaquina. Zdążył zrobić zdjęcie fotografii z przodu i z tyłu i teraz przeglądał je w telefonie. Z tyłu widniał napis: „1983. Nowy dom”. Szybko przetworzył fakty i zdał sobie sprawę, że właśnie w tym roku urodził się Joaquin, a to by oznaczało, że żona Jorge nosiła właśnie pod sercem przyszłego szefa Templariuszy, nieświadoma, jakie stworzenie wyda na świat i do czego będzie ono zdolne. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:16:02 24-04-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 216
Emily/Leo/Julian/Ingrid
Wtorkowy poranek rozpoczęła od potyczki z bratem. W niedzielny wieczór po pochodzie zorganizowanym przez księdza proboszcza umówili się na wspólny trening. Leo zgodził się bez oporów jednak ze względu na późniejsze plany siostry umówili się jeszcze przed świtem. Fabrcio spał kiedy szwagier przyjechał i starł się z blondynką w pierwszej rundzie.
Był chłodny poranek. Na trawie iskrzyła się rosa., mimo to żadne z nich nie czuło chłodu ani nie przyznało się jak bardzo brakowało im wspólnych treningów i potyczek. W końcu to Leonardo nauczył Emily walczyć. Znał jej strategię i umiejętności i vice versa dlatego też położenie starszego brata nie było rzeczą łatwą wręcz przeciwnie mimo czterdziestki na karku brunet był w świetniej formie. Siergiej, który przyjechał razem z nim widząc ich uśmiechy wycofał się bezpiecznie do kuchni. Postanowił przygotować śniadanie.
W tym czasie kiedy mężczyzna zajął się jedzenie Emily i Leo krążyli wokół siebie niczym dwa tygrysy w jednej klatce. Byli zupełnie różni jednocześnie będąc tacy sami. To Leonardo był jej pierwszym nauczycielem.. Wszystko co wiedziała, wszystko co osiągnęła było także jego zasługą. Wyciągnął do niej rękę kiedy jako nastolatka odrzuciła wszystkich i zdecydowała się być panią własnego losu. Ukierunkował jej gniew, nauczył ją jak myśleć jak profiler, zrobił z niej Czarną Wdowę i legendę o, której osiągnięciach uczą na szkoleniach. Oboje wiedzieli, że gdyby nie upór starszego brata byłaby martwa. Dwanaście lat temu blondynka bowiem miała więcej szczęścia niż rozumu w głowie. Ocalił ją.
Ona natomiast ocaliła jego. Leo jako pierwszy infiltrował „Małą Odessę” Zakochał się w synu lidera i był gotowy dla niego umrzeć. Emily znalazła sposób aby ocalić ich obu dla „Małej Odessy” obaj byli martwi i byli szczęśliwi. Leo był emerytowanym agentem Interpolu, a Siergiej fryzjerem. Byli małżeństwem chociaż meksykańskie prawo rodzinne nie uznawało ich związku. Byli szczęśliwi a ona miała maleńki udział w ich szczęściu. Byli w tym miejscu, tylko dlatego, że jedno pchnęło drugie do takiego a nie innego działania.
— Jak dzieci walczące o tę samą kość — skomentował Fabrcio obserwując ich z okna swojej kuchni. Wziął od Siergieja talerz z jajecznicą i usiadł na wysokim barkowym stołku.
— Tęsknił za nią — kontynuował — sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać.
— Co właściwie zrobiła Emily?
— Zabiła mnie — powiedział i roześmiał się widząc jego minę — Emily dowiedziała się o nas — zaczął tłumaczyć jednocześnie nalewając mu kawę do kubka — zaproponowała mi układ pomogę jej rozpracować „Małą Odessę” a ona w zamian da mi i Leo happy ending. Warunek był jeden; on miał nie wiedzieć. Oczywiście Leo wydał ją Rosjanom.
— Dlatego Skaza — domyślił się — On też zdradził brata dla władzy.
— Dokładnie. Za nim jednak rozstali się Emily kazała mu zadzwonić pod ostatni wybierany numer, do mnie. Leo zadzwonił więc do Magika a Magik skrzyknął ekipę. Uratowali ją, jednak długo nie mógł jej wybaczyć, że mu nie powiedziała. Urażona duma McCorda — powiedział a Fabrcio uśmiechnął się porozumiewawczo. Wiedział o czym mówi.
W tym samym czasie Leo jednym szybkim ruchem ściął swoją siostrę z nóg. Emily pośladkami uderzyła o twardą ziemię. Blondynka zaklęła pod nosem wilkiem spoglądając na swojego starszego brata. Leo przerzucił kij z jednej dłoni do drugiej. Po chwili wyciągnął w jej kierunku rękę i pomógł jej wstać.
— Całkiem nieźle się ruszasz jak na emerytkę — skomentował podając jej butelkę wody.
— Dzięki emerycie — odpowiedziała otwierając butelkę wody. Pociągnęła łyk — Skąd wiesz o mojej emeryturze?
— Od Aarona — wyjaśnił — To dobra decyzja — dodał spoglądając siostrze w oczy.
— Dzięki, mój mąż też tak uważa — usiadła na jednym z krzeseł. Wyciągnęła przed siebie nogi i zamknęła oczy unosząc głowę ku słońcu, które próbowało przebić się przez chmury. — Czuje się dziwnie — wyznała.
— To minie, na emeryturze najgorszy jest pierwszy miesiąc. Zastanawiasz się czy podjęłaś słuszną decyzję, czy będziesz potrafiła żyć bez tej adrenaliny, bez broni przy biodrze — uśmiechnął się do niej — Da się żyć, jestem żywym dowodem, zawsze możesz napisać książkę.
— Nie dzięki — odparła blondynka z uśmiechem.
— Mogłabyś też uczyć —zasugerował — W Akademii, byłabyś w tym dobra — Emily uniosła wysoko brwi — Mówię poważnie, byłabyś w tym dobra a nawet bardzo dobra.
— Dzięki.
— No chyba że planujecie na stałe zostać w Meksyku.
— Nie, Fabricio jest szefem kampanii wyborczej więc do czasu wyborów zostajemy tutaj jednak myślę że jesienią albo wcześniej wrócimy do Londynu.
— I będziecie odwiedzać Camillę — zażartował.
— Wróciła do Londynu?
— Przegapiłaś? — skinęła głową. — Wyleciała w niedzielę, możemy odetchnąć z ulgą.
— To prawda, mogę cię o coś zapytać — Leo skinał głową — Skąd wiedziałeś że się nadaje?
— Odkąd byłaś małą dziewczynką inaczej patrzyłaś na świat. Skrzywdzona mała dziewczynka wyrosła na dorosłą inteligentną kobietę, która tam gdzie inni widzą biel i czerń ty widzisz szarości.
— Pozbyłeś się swoich blizn — zauważyła spoglądając na jego klatkę.
— Z zewnątrz, w środku nadal są. Nie muszę patrzeć na nie każdego dnia. Ty też nie.
— A to nie ty kiedyś powiedziałeś że blizny czynią nas tymi którymi jesteśmy?
— I nadal tak uważam, mam je i zawsze będę je miał, ale nie muszą zdobić mojego ciała. Sergiej woli kaloryfer,
Emily parsknęła śmiechem.
— W Monterrey jest klinika — powiedział kiedy szli do środka.
***
Ceremonii pogrzebowej Alfonso Solano przewodził biskup Monterrey, do miasta przyjechali także burmistrzowie i prezydencji sąsiednich miast i miasteczek. Wszyscy mieli jeden cel; oddać hołd zmarłemu. Julian nie miał jednak ani siły ani ochoty rozglądać się po niewielkim dusznym od tłumów kościółku w którym odbywał się pogrzeb. Przed trumną w głównej nawie ustawiono szereg krzeseł dla najbliższej rodziny. Stojący z tyłu widział czubek głowy matki.
Martwił się o nią. Charlotte Vazquez tnie była blisko ze swoją rodziną. Unikała rodzinnych spotkań na które zawsze zapominano zaprosić ją i jej dzieci jednak Alfonso był jej bratam. Najmłodszym. Dorastał na jej oczach. Opiekowała się nim, karmiła go i kąpała, zmieniała mu nawet pieluchy kiedy Beatrice była w polu.
Julian i Helena będąc dziećmi chłonęli opowieści z dawnych lat, wręcz uwielbiali słuchać o dzieciństwie swoich rodziców, o tym, że Dolina Cieni nie była kiedyś małym uroczym miasteczkiem a wsią. Ludzie żyli tutaj z pracy swoich rąk. Rodzina Charlotte posiadała własne gospodarstwo. Mama wielokrotnie opowiadała im jak przed pójściem do szkoły doiła i wganiała krowy na pastwisko, zbierała latem siano czy owoce. Dawnej w mieście ludzie żyli z pracy własnych rąk a usługi były na etapie raczkowania. W chwili, w której urodził się Julian a później jego siostra Valle de Sombras miało już prawa miejskie a Charlotte była zakałą rodziny.
I może właśnie dlatego nie sprzeciwiała się temu aby syn najpierw poszedł do wojska a później na studia? Córka studiowała prawo lecz wolała pracować w policji. Tutejsi mieli Charlotte za karierowiczkę, nastolatkę, która uciekła z domu żeby studiować która doprowadziła do samobójstwa męża. Julian wiedział, że jego mama zrobiła wszystko aby jej dzieci miały lepsze życie niż ona. Miały wybór i mogły podąża za własnymi marzeniami.
I może właśnie tego nie mogła jej wybaczyć Batrice? W 1965 Charlotte spakowała jedną walizkę, zostawiła list na kuchennym stole i wyszła nie oglądając się za siebie. W stolicy zaczęła pracować jako sprzątaczka w hotelu, jednocześnie studiowała upragnioną medycynę. Do miasta wróciła po latach. Z mężem i małym synkiem.
Ciało Alfonso Solano spoczęło w rodzinnym grobowcu. Wdowie, córce i matce mężczyzny składano kondolencje. Do domu wdowy gdzie miała odbyć się stypa przyjechali krótko po szesnastej. Pogoda była na tyle dobra, że stoły uginające się pod jedzeniem ustawiono na zewnątrz w ogrodzie. Córka zmarłego mężczyzny Magdalena i jej chłopak David woleli zaszyć się w jednym z pokojów gościnnych. Niż uczestniczyć w przyjęciu. Susana zatroskanym wzrokiem odprowadziła córkę świadomość, iż David jest przy niej dodawała jej otuchy w tym niełatwym czasie.
Susana spojrzała obojętnym wzrokiem na męża swojej szwagierki. Pedro mąż Delfiny krążył z butelką alkoholu między obecnymi gośćmi. Nawet na stypie szwagra się upije, pomyślała wzdychając. Oczywiście zarówno Delfina jak i jej mąż udawali, że nie ma on problemu z alkoholem. Veronica będąca od kilku lat wdową udawała, że jest nie jest ofiarą przemocy domowej. Ona i czwórka jej dzieci. Jan nie był złym człowiekiem, mawiała, ale dobrze że bozia go zabrała.
W równie ponurym nastroju był Julian, którego wuj usiłował namówić na kieliszek alkoholu. Brunet bynajmniej nie był w nastroju do picia i grzecznie odmówił używając wymówki starej jak świat „prowadzę” Tego samego pretekstu użył Giovanni chociaż obaj przyjechali autem bruneta. Szwagrowie wymienili pełne zrozumienie spojrzenie.
— A może pani ma ochotę na kieliszeczek? — zapytał Ingrid, która wróciła z łazienki. Brunetka uniosła wysoko brwi spoglądając kątem oka na bruneta. Położyła dłoń na ramieniu ukochanego.
— Nie dziękuje — odpowiedziała grzecznie nawet nie próbując przypominać mu, że kobieta w ciąży nie pije. Wątpiła czy facet kiedykolwiek słyszał o FAS. Westchnęła i opadła na niezbyt wygodne krzesło. W tym samym czasie Fernando Barosso podszedł do wdowy aby złożyć jej swoje wyrazy szacunku. — Ten to żadnej okazji nie przepuści żeby się pokazać — zwróciła się do przyjaciół Lopezówna. Do stołu wróciła Helena, chowając telefon do torebki.
— Sofia i Lori świetnie się bawią, Zjedli obiad a teraz oglądają Zaplątanych — wyjaśniła siadając. Spojrzała na napełniony kieliszek to na męża.
— Śmiało skarbie — pocałował ją w policzek — ja prowadzę.
— Nie dziękuje — odpowiedziała odstawiając kieliszek na bok.
Adora Lopez mimowolnie spojrzała w kierunku szatynki, która usiadła po drugiej stronie długiego stołu. Siedemdziesięciosiedmioletnia kobieta nie mogła powstrzymać westchnienia, które wyrwało się z jej piersi. Siedzący obok siebie Ulises Lopez i Fernando Barosso, którzy wspominali zmarłego Solano zapewne sądzili, iż starsza pani wzdycha z żalu za zmarłym mężczyzną. Miał przecież raptem sześćdziesiąt lat! Całe życie przed sobą tak okrutnie przerwane przez śmierć. Jej syn był niewiele młodszy od Solano. Kobieta odnalazła pierworodnego z czułością spoglądając na swoje dziecko.
[link widoczny dla zalogowanych] ku rozpaczy matki poślubił swoją pracę a nie kobietę. W przeciwieństwie do ojca sędziego sądu okręgowego w Monterrey pan prokurator nigdy nie założył własnej rodziny, ale także nigdy nie dał się przekupić. Lopezowi wielokrotnie grożono śmiercią. W sprawach, które prowadził oskarżał najgorszych z najgorszych, lecz z czasem zarówno matka jak i ojciec zrozumieli, iż syn obrał taką a nie inną drogę. Pierworodny syn wybrał także mieszkanie w odziedziczonym po dziadkach domu w Valle de Sombras.
Córka [link widoczny dla zalogowanych] to była zupełnie inna historia. Od najmłodszych lat sprawiała problemy a w wieku siedemnastu lat urodziła dziecko. Córeczkę, która obecnie była dorosłą kobietą a po rozmiarze jej brzucha mogła jasno stwierdzić, iż sama za kilka miesięcy zostanie matką. Adora nie mogła zrozumieć jak jej dzieci mogły się tak diametralnie od siebie różnić?
Tymczasem Dolores Lopez uściskała serdecznie wdowę, która po spotkaniu z Fernando Barosso potrzebowała kilku minut samotności i drinka. Nie chciała pić przy szwagierkach, które zapewne odradziłby jej to. I zapewne miałby rację. Łączenie leków przeciwbólowych z alkoholem nie było dobrym pomysłem, ona rozpaczliwie potrzebowała drinka albo dwóch. Lola, która pojawiła się w sypialni Solanów wyciągnęła butelkę z jej trzęsących się dłoni.
— To kiepski pomysł — powiedziała wyciągając butelkę z jej dłoni. Susana opadła na łóżko.
— Wiem — odpowiedziała spoglądając na nią ze łzami w oczach. — Nie wierzę, że go nie ma — wykrztusiła — po prostu nie wierzę — głowa Susany opadła na jej ramię. Dolores objęła ją. — I do tego jeszcze moja teściowa zaprosiła Barosso.
— Nie wie? — upewniła się a brunetka skinęła głową.
— Powiedziałam tylko tobie. Nie mogłam powiedzieć nikomu innemu — pociągnęła nosem i wzięła chusteczkę od Loli.
— Przetrwasz to — zapewniła ją brunetka — Masz córkę, która cię kocha, przyjaciół, masz mnie — uśmiechnęła się blado — Masz mnie.
— Dziękuje. Doszły do mnie słuchy, że zostaniesz babcią?
Dolores przytaknęła głową i zrozumiała aluzję. Susana nie miała ochoty rozmawiać o śmierci męża.
— To dziewczynka, nazwali ją Lucy.
***
Ingrid zaszyła się w pustym salonie. Stopy wysunęła z butów i westchnęła. Najchętniej płożyłaby się jednak powstrzymywały ją otwierające się co jakiś czas drzwi prowadzące do ogrodu. Nie czuła się na tyle pewnie w obcym domu aby wyciągnąć się na kanapie. To nie przeszkadzało jej jednak aby na chwilę zamknąć oczy.
Widok Adory Lopez zaskoczył ją. Nie wiedziała, że znają Solanów tak dobrze by pojawić się na stypie a jednak. Szatynka zarówno w kościele jak i tutaj czuła na sobie jej taksujące spojrzenie. Adora spoglądała w jej kierunku i nawet się z tym nie kryła. Lopez miała dość i zaszyła się w środku rezydencji. Z zadumy wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Adora zatrzymała się w progu i spojrzała na siedzącą na kanapie Lopez.
— Wydajesz się zmęczona — zaczęła starsza kobieta siadając w fotelu. — Spuchnięte kostki?
— Bolący kręgosłup — poprawiła ją przykładając dłoń do brzucha. — Uroki ciąży — pogładziła się po zaokrąglonym brzuchu. Podniosła się powoli z kanapy i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu. — Dlaczego? — zapytała wkładając buty.
— Słucham?
— Dlaczego? — powtórzyła spoglądając jej w oczy — Pani doskonale wie kim jestem tak ja wiem kim pani jest.
— To sprawa nie dotyczy ciebie moja droga.
— Wręcz przeciwnie — zaprzeczyła — dotyczy. Wyrzuciła pani ją z domu tylko dlatego, że zdecydowała się mnie zatrzymać. Dlaczego? Byłam niedostatecznie ładna?
— Ingrid — usłyszała za sobą głos Gabriela — Przestań
— Nie. Czy przez chwilę zastanowiła się pani gdzie jest? , co robi? , czy ma gdzie mieszkać i co jeść? Wyrzuciła pani siedemnastolatkę z domu z dzieckiem w wiklinowym koszyku i garstką ubrań w torbie. — Zbyt głośno płakałam?
— Twoja matka popełniła błąd
— Mnie — powiedziała wchodząc jej w słowo — To ja byłam tym błędem, ujmą na waszym honorze. Mieszkałyśmy w przyczepie kempingowej, bez ciepłej wody. Kiedy nadchodził czas kąpieli mama grzała wodę w garnkach, kiedy byłam dzieckiem pracowała jako kelnerka w całodobowej restauracji a wracając przynosiła mi hamburgery i frytki na śniadanie. Odkąd pamiętam zapach smażonych frytek i hamburgerów kojarzył mi się z mamą. Z jej pracą, nauką po nocach bo chciała zdać maturę, z wujkiem, który siedział ze mną w weekendy kiedy chodziła do szkoły. A wszystko z powodu mnie.
— Twoja matka zhańbiła całą rodzinę, przyniosła nam wstyd a ty jesteś dokładnie taka sama!
— I bardzo dobrze! — warknęła — Cieszę się, że wdałam się w matkę, przynajmniej na starość będę mogła samej sobie spojrzeć w oczy i powiedzieć że miałam dobre życie — powiedziała i wyszła.
Gabriel spojrzał na matkę i westchnął podnosząc buty Ingrid z podłogi. Spojrzał na stojącego w progu Giovanniego, który bez słowa odwrócił się i poszedł powiedzieć Julianowi o zajściu. Gabriel natomiast przeprosił Rafaela, który z , którym rozmawiał i udał się za siostrzenicą. Tak jak podejrzewał siedziała w samochodzie.
— Szkoda języka i nerwów —zauważył oddając jej buty. Z kieszeni marynarki wyciągnął paczkę chusteczek i podał ją Ingrid. — Miałaś trzy albo trzy i pół roku kiedy zaczęłaś mówić do mnie „tato” Próbowałem ci wyjaśnić, że jestem bratem twojej mamusi nie twoim tatą, ale ty mówiłaś. „Wiem, ale dla mnie jesteś tatusiem”
— Może i jesteś moim wujem, ale dla mnie zawsze byłeś jak ojciec — powiedziała przez ściśnięte gardło.
— Wiem — pochylił się nad nią i pocałował ją we włosy.
— Inne dziewczynki marzyły o lalkach, a ja chciałam mieć ciepłą wodę w kranie, swój pokój — westchnęła głośno wydmuchując nos — Nie przeproszę jej.
— Obraziłbym się gdybyś to zrobiła — przyklękną przy niej. — Mają czego żałować. Wyrosłaś na inteligentną, piękną kobietę, która będzie fantastyczną mamą.
— A co jeśli nie? — zapytała go — Co jeśli ja nie przeżyje?
— Ingrid — jęknął przytulając ją do siebie.
— Miałam taki sen — wykrztusiła przez łzy — Śniło mi się, że słyszę jej płacz, ale nie mogę się ruszyć bo stoję nad własnym ciałem.
— Ingrid — pogładził ją po plecach — wszystko będzie dobrze — zapewnił ją. — To normalne, że się boisz, koszmary też, ale za parę miesięcy ją przytulisz.
— Obiecujesz?
Skinął głową.
— Stawiam na to swoją prawniczą licencję.
Oboje usłyszeli chrząknięcie, Gabriel popatrzył na Juliana.
— Jedźcie do domu — powiedział bardziej do Vazqueza niż siostrzenicy. Panowie uściskali sobie dłonie na powitanie i pożegnanie jednocześnie. Gabriel oddalając się odwrócił do tyłu głowę obserwując jak Julian wślizguje się do środka a Lopezówna sadowi się na jego kolanach wtulając się w jego bezpieczne ramiona.
***
Julian nie chciał zostawiać Lopez samej. Po powrocie ze stypy zaszyła się w sypialni, lecz ukochana uparła się aby pojechał. Wiedziała bowiem, że Vazquezowi przyda się męskie towarzystwo i kilka kieliszków czegoś mocniejszego od herbaty. Po krótkiej rozmowie z Arianą uznali, że najlepiej będzie jeśli zostanie u nich na noc. Julian bowiem nie wiedział kiedy wróci i w jakim stanie. Do Pueblo de Luz pojechał taksówką. Szatynka natomiast odwiozła Loriego do domu, później używając kluczy Ingrid dostała się do środka.
Pod lokalem był o dwudziestej pietyście. Zapłacił za kurs i udał się do środka. W uszy uderzyła go muzyka, nie za głośna i bynajmniej nie mariahi, której po całym dniu słuchania miał serdecznie dość. Hugo tak jak się spodziewał siedział przy barze. Na jego widok uśmiechnął się i skinął na barmana zamawiając kolejkę.
— Spóźniłeś się — wytknął mu bardziej dla zasady niż z powodu dąsania się.
—Kwadrans akademicki — odpowiedział siadając na stołku
— Moje kondolencje — powiedział przesuwając kieliszek tequili w jego kierunku — Ariana powiedziała mi, że Solano był twoim wujem.
— I z tej okazji stawiasz?
— Tylko pierwszą kolejkę — powiedział stukając się o jego kieliszek. — Poprosimy butelkę — zwrócił się do kelnera.
— Ciężki tydzień?
— Coś w tym stylu — odparł enigmatycznie Hugo biorąc jednocześnie karty — Pogadajmy przy stoliku.
Usiedli przy stole oddalonym od baru i w głębi sali.
— Co cię gryzie? — zapytał go Vazquez kiedy złożyli zamówienie na diabelskie steki z frytkami. Julian wolał się nie zastanawiać kto wymyślał nazwy dań w tym lokalu. — Chyba, że to stypa po stypie?
Pokręcił głową i polał.
— Jak tam wasza Lucy? — zapytał
— Rośnie, ma dwadzieścia jeden tygodni. I mój nos. — oznajmił z dumą
— Co? Vazquez ja rozumiem, że po szoku spowodowanym nagłym ojcostwem mała jeszcze nie przyszła na świat a już owinęła sobie ciebie wokół małego paluszka i wzięła pod pantofel, ale żeby chcieć aby miała za nos twój kartofel? — pokręcił w rozbawieniu głową.
— Sam popatrzył — Julian wyciągnął telefon i wyświetlił filmik z USG — To mój nos — zatrzymał ujęcie. Hugo spojrzał na twarz doktorka , z której biło autentyczne zadowolenie to na fotografię na, której była mała Vazqezówna. Julian zbzikował zarówno na punkcie matki jak i córki.
— No może — skapitulował wiedzą, że wszelkie zaprzeczanie nic nie da. Spojrzał na Juliana, który przechylił w bok głowę z autentyczną czułością wpatrując się w maleńką śpiącą twarzyczkę. Westchnął zrezygnowany — Pij — polecił mu — pij póki możesz — dodał stukając się kieliszkiem o jego kieliszek.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 19:18:19 24-04-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:05:19 05-05-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 217
Emily/Javier/Victoria
Emily zatrzymała samochód przed kliniką medycyny estetycznej, którą polecił jej brat. Dłonie położyła na kierownicy wpatrując się w szyld. Dała się przekonać bratu, że powinna chociaż rozważyć opcję laserowego usuwania blizn. On ochoczo z niej skorzystał. Zostawił tylko kilka, Emily nauczyła się żyć z ciałem naznaczonym przez blizny. Ślady po kulach, torturach. Westchnęła wyciągając kluczyki ze stacyjki. Wyszła z samochodu zamykając go kliknięciem guzika na kluczyku.
Emily telefonicznie umówiła się na wizytę. Blondynka wypełniając podaną przez recepcjonistkę kartę wpatrywała się w rubryczki i westchnęła ledwie zauważalnie. Nie była bowiem przyzwyczajona do pokazywania blizn publicznie. Nie opalała się na plaży, nie biegała mając na sobie jedynie sportowy stanik i krótkie spodenki, nie tutaj. Tutaj widok blizn zwłaszcza na ciele kobiety budził pytania. Tylko raz przypadkiem podwinęła jej się koszulka w sklepie spożywczym. Emily ciągle w pamięci miała spojrzenie jakie prześlizgnęło się po jej ciele miejscowej. Jakby oczekiwała wyjaśnień a blizny na jj brzuchu były obrazą. Dokończyła wypełnianie karty i oddała ją pielęgniarce.
Astrid Vega, która zajmowała się także Leo okazała się być młodsza niż przypuszczała. Emily usiadła na brzegu kozetki. W tym samym czasie Astrid zapoznawała się z jej kartą.
— Chcę pani usunąć blizny na brzuchu i klatce piersiowej?
— Na początek — powiedziała — Mam całkiem pokaźną kolekcję. — Słyszała we własnym głosie zdenerwowanie.
— Dobrze, najpierw chciałabym je obejrzeć — powiedziała brunetka.
To było najtrudniejsze. Położyć się na kozetce w samym staniku pokazując wszystkie blizny lekarce. Astrid Vega okazała się być profesjonalistką jakiej oczekiwała. Nie zadawała zbędnych pytań, nie pytała o historię każdego przebarwienia na jej skórze. Po kilkuminutowych oględzinach podała Emily znieczulenie miejscowe i przystąpiła do zabiegu.
Wróciła do domu późnym wieczorem. Fabrcio wyszedł z gabinetu przyglądając jej się z troską. Chciał ją odwieźć na miejsce, zaczekać a nawet trzymać za rękę podczas zabiegu. Ona wolała załatwić to sama.
— Nic mi nie jest — powiedziała — trochę szczypie — dodała ściągając kurtkę. Przerzuciła ją niedbale przez balustradę i skierowała się na górę do ich sypialni. Blondyn podążył za nią. Kiedy weszli do środka objął ją w pasie przyciągając do siebie. Zamknęła oczy.
— Co powiesz na wycieczkę do Londynu? — zapytał ją — Obiecałem Karoline, że zorganizujemy wszystko w naszym apartamencie. Rozmawiałem z Conrado — dodał — nie ma nic przeciwko. Bolało?
— Szczypało — odpowiedziała obracając się w jego ramionach. Wtuliła się w jego tors. — Polecę z tobą — odpowiedziała — mam kilka spraw w Londynie, które muszę doprowadzić do końca.
***
Javier i Victoria zrezygnowali z propozycji uczestnictwa w stypie, które wypłynęło z ust seniorki rodu Beatrice. Zarówno pan jak i pani Reverte nie czuliby się dobrze na uroczystości. On wymówił się innymi planami, ona pracą. Miała jeszcze wieczorne zebranie zarządu, które nie mogło zostać po raz trzeci odłożone. Magik poza tym miał plany; upichcić obiado-kolację dla żony i porozmawiać z Conrado. Koniecznie musiał mu donieść o tym kim jest Tristan Sawyer. Chciał także ostrzec Severina aby pod żadnym pozorem nie ufał policjantowi, który był wstrętną, cuchącą wtyką jeszcze bardziej wstrętnego i cuchnącego drogimi perfumami Barosso. Telefonicznie umówili się na siedemnastą.
Postanowił przygotować karkówkę. Z tej okazji wstał wcześnie rano aby kupić świeże mięso na targu odbywającym się rano. Hermes łakomym wzrokiem spoglądał na niego kiedy marynował mięso. Reverte pokręcił przecząco głową i zdecydował iż psu ugotuje krupnik. Oczywiście bez ziemniaków i marchewki, której zwierzę nie tolerowało. Husky wyciągnął się pod stołem w nadziei, iż pan domu zmieni zdanie. Blondyn natomiast siekał warzywa nucąc jednocześnie pod nosem melodię.
Wydawać by się mogło, iż pan Reverte tryska humorem i energią, nic bardziej mylnego! Reverte był spięty i zdenerwowany gdyż w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy wydarzyło się wiele. Magik nie przypuszczałby, iż przeszłość jego żony a wtedy jeszcze przyjaciółki jest taka skomplikowana i zagmatwana. Miała swoje tajemnice i to właśnie one wystawiły ją na ciężką próbę, z której wyszła zwycięsko. Javier dwoił się i troił aby ją wspierać mimo, iż uważa się za człowieka o wszechstronnych zdolnościach nie jest cudotwórcą. Kiedy wszystko zdawało się wychodzić na prostą a światełko było w tunelu teraz pojawiły się nowe trudności.
Tristan Sawyer przydupas Fernando Barosso śledził jego żonę od kilku miesięcy i o wszystkim donosił staruchowi. Nie było żadnego śledztwa prowadzonego przeciwko Victorii. Reverte wiedział to nie dlatego, iż zhakował komputer Lopeza, lecz wiedział to ponieważ z nim porozmawiał. Gabierl był szczerze zdumiony informacjami, które mu dostarczył. Absolutnie zaprzeczył aby jego małżonka była objęta jakimkolwiek śledztwem. Była jednak delikatna sprawa. Okazuje się, iż Alejandro Barosso chcę od prokuratora dostał propozycję układu; przyznanie się do winy w zamian za łagodniejszy wymiar kary. Alex wprost powiedział, że zgodzi się na układ jeśli Victoria się z nim spotka. Oboje byli zdumieni i nie mieli pojęcia dlaczego brunet chcę się z nią spotkać. Oczywiście zapewnili Lopeza, iż Victoria to przemyśli.
Decyzja należała wyłącznie do jego żony i Reverte mimo iż był na „nie” nie zamierzał narzucać jej swojej woli. Nie martwił się o sprawę Alejandra. Facet siedział, ojciec się go wyparł więc nie stanowił zagrożenia, którym należało się przejmować. Należało się natomiast przejmować Tristanem. Facet miał wyższy iloraz inteligencji niż Alex, służył interesem Barosso. Dzwonek do drzwi wyrwał go z zadumy a Hermes poderwał się i pobiegł w tamtym kierunku głośno szczekając. Magik pokręcił rozbawiony głową i poszedł otworzyć.
— Zapraszam, zapraszam — powiedział gestem zapraszając ich do środka. Hermes kręcił się wokół Evy jak bąk wokół kwiatu. Radośnie merdał ogonem. — Och nie musiałeś — zwrócił się do Conrado na widok storczyka trzymanego w dłoniach — ale dziękuje — powiedział biorąc od niego kwiatek — w imieniu małżonki oczywiście, zapraszam. Hermes! Na litość wszystkich znanych mi bogów daj dziewczynie spokój — pies odwrócił łeb i popatrzył na Magika z politowaniem, następnie otarł się o dłonie Evy domagając się więcej pieszczot. — Wino się już chłodzi — poinformował ich — na całe szczęście — zaczął jednocześnie wyciągając z szafki kieliszki — przezornie wynająłem magazyn i kazałem przewieść tam zawartość piwniczki Diaza, którą dostałem w spadku.
— Dostałeś w spadku wina Diaza? — zdziwił się Conrado stawiając przyniesioną torbę na blacie
— Byłem tak samo zaskoczony jak ty — powiedział — I wiem, wiem Diaz był zboczeńcem i pedofilem, ale czy z tego powodu ma się zmarnować osiemdziesięcioletnie wino włoskie? — zapytał wbijając korkociąg. W tym samym czasie Conrado podszedł do apetycznie duszącego się mięsa i podniósł pokrywkę. Zamieszał zawartość.
— Karkówka? — domyślił się po zapachu.
— Tak — odpowiedział — siadaj nie zaprosiłem cię do garów
— Ne, ale skorzystam z okazji i ci pomogę — odpowiedział — Domyślam się, że udusisz ją w winie.
— Czerwone wytrawne — spojrzał na mężczyznę, który podwinął rękawy białej koszuli. Blondyn napełnił kieliszki i postawił jeden na miejscu na którym usiadła Eva. Hermes położył łeb na jej udach. Kobieta mimowolnie zaczęła go głaskać. — Victoria wspominała ci o Tristanie?
— Tak, ale nie wiem kim on jest
— Ja wiem — odpowiedział uśmiechając się szeroko —Poprosiłem znajomego o przysługę i o to co udało mi się dowiedzieć.
Mężczyźni wspólnie kroili warzywa, które zamierzali ugotować na parze. Reverte w tym czasie opowiadał wszystko to czego dowiedział się od Giovanniego. Informacje te poszerzył o własny skromny research.
— Nie wiedziałeś o istnieniu Tristana gdyż Barosso prośbą lub groźbą przekonał brata jego ojca, aby wpisał się do jego aktu urodzenia jako ojciec a żonę jako matka — wyjaśnił mu Magik wycierając wilgotne ręce ściereczką. Uruchomił funkcję gotowania na parze. — Podejrzewam jednak , że Sawyerowie byli rodzicami jedynie na papierze. Wszystkie decyzje podejmował Barosso.
— Chciał chronić honor siostry bądź co bądź w tamtych czasach posiadanie nieślubnego było hańbą. — odezwała się Eva spoglądając na Hermesa, który leżał rozciągnięty u jej stóp.
— Niektórzy nadal tak uważają — mruknął pod nosem Reverte przypominając sobie sytuację swoich przyjaciół. W tym mieście nadal uważano życie „na kocią łapę” za grzech śmiertelny. To dla kogoś wychowanego w wielkim mieście i przez samotną matkę było nie do pojęcia. — Może i chciał — przyznał rację Evie sięgając po kieliszek z czerwonym winem — ale wychował sobie lojalnego sługusa.
— Barosso ma swoich ludzi wszędzie — zauważył Conrado wyciągając produkty z przyniesionej ze sobą siatki. Javier przyglądał się temu ze zmarszczonymi brwiami.
— Co zamierzacie zrobić z tą wiedzą? — zapytała ich Eva.
— Na tę chwilę nic — odpowiedział jej narzeczony — Masz jakąś miskę? — zwrócił się do Javiera — i przyda mi się mikser — dodał.
— Conrado ma rację — powiedział wyciągając z jednej z szafek białą plastikową miskę i mikser podał je Severinowi , a sam zajrzał no duszącego się mięsa. — Im dłużej udajemy idiotów tym lepiej dla nas a Sawyer może nam się jeszcze przydać — odparł wyciągając z lodówki kolejną butelkę wina. — Jeszcze nie wiem do czego, ale coś wymyślę.
Nikt z nich poza Hermesem nie zauważył przyjścia Victorii. Pies otarł się o jej nogi.
— Odwiedził mnie dziś — odezwała się podchodząc do nich. Wzięła butelkę wina i napełniła pusty kieliszek który jak przypuszczała był dla niej, dolała także Evie. Usiadła na jednym z krzeseł. — Prosił abym wycofała zakaz zbliżania się. Wyśmiałam go oczywiście.Jutro idę na widzenie do Alejandro — Reverte skrzywił się mimowolnie nad garnkiem sosu. W tym samym czasie Vicky wytłumaczyła Conrado i Evie o co chodzi.
— To dobry pomysł? — zapytała ją Eva.
— Pewnie nie, nawet nie wiem o czym chcę ze mną rozmawiać
— Jesteś jednak ciekawa — zauważył Conrado wyłączając mikser. Javier nie proszony postawił przed nim szklane naczynie i miseczkę kawy espresso i amaretto. Severin popatrzył na niego zaskoczony.
— Znam tylko jedno ciasto gdzie idzie serek mascarpone — wytłumaczył mu z uśmiechem. — Myślisz, że opowie ci o brudnych sekrecikach ojca? — zapytał żony.
— Nie wiem, może. Nie ważne co powie, ważne co będzie myślał Barosso kiedy dowie się o naszym spotkaniu. Zasugerowałam Lopezowi , że funkcjonariusz powinien mnie tak bezpiecznie odeskortować . Na wyrazie czego. Oczywiście Lopez też tam będzie.
— Chcesz drażnić niedźwiedzia — powiedział zaskoczony Conrado., układając podłużne biszkopty na dnie naczynia. — To ryzykowane.
— Wiem, ale czasem aby pokonać niedźwiedzia trzeba go podrażnić. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:14:00 20-05-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 218
Giovanni/Helena.
Styczeń 2008
[link widoczny dla zalogowanych] od najmłodszych lat wpajał swoim dzieciom zasadę silniejszego, prawo pięści, uczył swoich synów iż przemoc często rozwiązuje wszystkie konflikty. Wierzył także w siłę pieniądza i na swój pokręcony sposób zależało mu na rodzinie. Wszystko uległo diametralnej zmianie kiedy Inez Rodriguez od lat ukrywająca się pod kuratelą Romo zapragnęła czegoś więcej dla siebie, pragnęła odwetu na ojcu za wyrządzone krzywdy a Sebastian za radą kochanki zaczął powiększać swoje strefy wpływów. Ulice Monterrey spłynęły krwią.
Giovanni Romo mający dwadzieścia pięć lata obserwował rozlew krwi czując coraz większą pogardę do człowieka, który rozpętał tą potyczkę w pierwszej kolejności. Sebastian uważał się za człowieka niezwyciężonego ponieważ miał przy sobie swój talizman szczęścia. Blondyn w pierwszej kolejności słysząc te słowa parsknął śmiechem i tylko powaga w oczach ojca nakazała mu zamilknąć. Przelał krew dla kobiety! Generałowie z którymi miał całkiem dobre stosunki mówili mu wprost, iż „szef zwariował z miłości” teraz patrząc na Sebastiana niechętnie przyznał im rację. Zachowywał się jak szaleniec, zakochany bez pamięci nastolatek, który chcę zaimponować swojej ukochanej. Tylko zamiast kwiatów i czekoladek był stos trupów i krew płynąca do studzienek kanalizacyjnych.
Blondyn podczas narad wojennych gdzie na stole w jadalni zamiast jedzenia rozłożona była mapa całego okręgu milczał i patrzył jak ojciec rozstawia swoje siły w określonych punktach miasta. Zachowywał się jak Vitto Carleone tylko że z Ojcem chrzestnym nie miał jednak zbyt wiele wspólnego. Brakowało mu pokory, strategicznego myślenia i patrzenia w przyszłość, która dla rodziny Romo rysowała się w bardzo, bardzo czarnych barwach. On naprawdę wierzy że może wygrać tę wojnę, przemknęło przez myśl blondynowi kiedy mężczyźni opuszczali salon.
Giovanni miał nadzieję, że ojciec opamięta się po śmierci Gabriela, jednak ten kontynuował walkę dalej, nie przestał nawet po śmierci najmłodszego syna. Dziś pochował żonę mimo to na jej stypie dalej planował kolejne ruchy, tym samym jego jedyne żyjące dziecko stoły do niego resztki szacunku Nie mógł uwierzyć w naiwności ojca.
Kiedy był małym dzieckiem Sebastian Romo był młodym przystojnym mężczyzną., To w takim człowieku zakochała się Sofia, teraz patrząc na ojca grubszego trzydzieści kilogramów zapuszczonego, z podkrążonymi oczami, ziemistą cerę nie widział w nim ani siły ani piękna widział w nim starego nadużywającego alkoholu i narkotyków człowieka, którego najpiękniejsze lata już dawno minęły. Sebastian jednak przekonany był o swojej wielkości i nieomylności, która wmawiała mu kochanka.
Inez Romo dawno temu była piękną kobietą. Teraz z idealnie gładkim czołem, pełnymi ustami i piersiami wyglądała raczej karykatura piękna. Sebastian jednak przeżywał przy niej swoją drugą młodość. Jak sam twierdził był szczęśliwy przy tej kobiecie mógł oddychać pełną piersią a ona wykorzystywała to do maksimum. Wypowiedział wojnę bo ona tego chciała ,doprowadził rodzinę do upadku bo ona tego chciała,zabił dla niej nawet swojego najmłodszego syna.
Pozostał mu już tylko on. Giovanni był jednak pewien że już dla niego Wykopany jest grób pozostało go jedynie do niego wrzucić. On nie zamierzał umierać, miał świadomość iż jeden fałszywy ruch i trafi do rodzinnego grobu. Musiał ważyć słowa, spojrzenia i w odpowiednim momencie zniknąć. Tak jak zniknęli Julian i Ingrid. Zamierzał pójść ich śladem. Opuścić miasto i nie wrócić. To była jego jedyna szansa na dożycie do kolejnych urodzin.
To nie jest takie proste, przemknęło mu przez myśl kiedy wchodził do salonu wypełnionego gośćmi. Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało do brunetki odwróconej do niego plecami. Po śmierci Flavia obiecał uciekającemu z kraju przyjacielowi, iż zajmie się jego młodszą siostrą. Sądził, iż dziewczynę wystarczy trzymać na dystans jednak ona była niczym cień za jego plecami, który nie chciał zniknąć. Blondyn westchnął podchodząc do baru. Dłonie oparł na mahoniowym drewnie spoglądając na jej profil.
— Nie powinno cię tutaj być — powiedział wpatrując się w swoje odbicie w znajdującym się na ścianie lustrze. — Tutaj nie jest bezpiecznie.
— Nigdzie nie jest bezpiecznie — skomentowała spoglądając na niego — A ty potrzebujesz przyjaciela.
— Radzę sobie.
— Nieprawda, udajesz twardziela, ale w środku cierpisz — ostrożnie położyła dłoń na jego dłoni. — Gio — przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy za nim nie rozległa się salwa strzałów.
Helena z niepokojem zerknęła w kierunku zamkniętych drzwi od gabinetu męża. Giovanni wrócił z pracy wcześniej niż zazwyczaj i zaszył się w swoim gabinecie. Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi na klucz. Westchnęła głośno spoglądając na bawiącą się na podłodze Sofię. Dziewczynka urządziła herbatkę dla swoich zabawek. Siostra Vazqueza zostawiła córeczkę samą ze swoimi zabawkami a sama wróciła do kuchni przygotować kolację.
W tym samym czasie Giovanni wyszedł na balkon i usiadł na jednym ze znajdujących się tam foteli. W świetle dogasającego dnia spoglądał na teczkę leżącą na jego kolanach. Wpatrywał się dłuższą chwilę w okładkę za nim ją otworzył. Na wierzchu leżało zdjęcie młodej kobiety. Sofia Celestina Romo nie uśmiechała się. Patrzyła wprost w obiektyw a zdjęcie uchwyciło całe piękno nastoletniej wówczas matki Giovanniego. Miała na nim siedemnaście lat i była zupełnie nieświadoma tego co przygotował dla niej życie. Zdjęcie zrobił Sebastian Romo krótko po ich ślubie w 1980 roku. [link widoczny dla zalogowanych] była wtedy w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Taką mamę nosił w swojej pamięci. Młodą, pełną życia, szczęśliwą. Im więcej czasu mijało im więcej Sebastian miał wrogów tym więcej smutku dostrzegał w jej oczach. Najpierw straciła pierworodnego syna. Gabriela miał zaledwie dwadzieścia pięć lat. Jej małżeństwo rozpadło się, kilka lat później straciła kolejnego syna i poddała się. Po śmierci Flavio- najmłodszego i najukochańszego dziecka pękło jej serce. Dosłownie. Sofia Romo zmarła na syndrom „złamanego serca”
Rodzina Romo została zdziesiątkowana tamtego dnia. On sam z ledwie uszedł z życiem ratując tym samym Helenę Vazquez. To właśnie wtedy dotarło do niego, że ta bezsensowna wojna musi się skończyć. Nie został na stypie ojca,. zostawił Inez i kilku generałów a sam udał się na spotkanie z Felipe Diazem. Starszy pan przyjął go w swoim gabinecie z wyraźnym zaskoczeniem i zaciekawianiem malującym się w małych świńskich oczkach.
— Przyszedł mnie pan zabić? — zapytał go wprost
— Nie — odpowiedział — ale mam pewną propozycję. Zawrzyjmy pokój. Obaj mamy dość rozlewu krwi i obaj chcemy dożyć kolejnych urodzin więc nie pozostaje nam nic innego jak dość do porozumienia. Zarówno panu jak i Inez zależy na czterech ulicach Monterrey dlatego zamiast bić się jak dwa psy o jedną kość proponuje oddalić problem.
— Nie bardzo rozumiem.
— Na terenie Monterrey działa kilka mniejszych organizacji przestępczych, które jak mniemam chętnie wzięłyby te ulice dla siebie więc zamiast dopuszczać do rozlewu krwi niech je kupią.
— Proponujesz podziemną licytację?
— Tak — Felipe zamyślił się — A co z pieniędzmi?
— Podzielimy kwotę po połowie — zadecydował.
— Inez?
— Biorę ją na siebie — powiedział i wstał. Na stole położył wizytówkę — Proszę do mnie zadzwonić kiedy podejmie pan decyzję — dodał.
Diaz odprowadził go do drzwi.
— Nie zabiłem pańskiego brata ani ojca — odezwał się kiedy byli już w progu.
— Wiem — odpowiedział Romo — Inez sadzi, że jest sprytna, ale no cóż nie jest aż tak sprytna.
— Proszę ustalić czas i miejsce aukcji, powiadomić uczestników.
— Nie muszę panu mówić że żaden z nas nie weźmie udziału w aukcji.
— Nie, nie musi pan. Do widzenia.
Aukcja odbyła się cztery dni później. Wygrał ją wysłannik szefa Templariuszy, mężczyzna zamiast czeku wręczył im walizki pełne gotówki.
Trwało skromne przyjęcie dla zainteresowanych stron. Felipe Diaz zniknął tak szybko jak się pojawił jednak najlepsze Giovanni Romo pozostawił na koniec. Zastukał delikatnie w kieliszek a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.
— Dobry wieczór — przywitał się grzecznie — chciałbym jeszcze raz podziękować za wzięcie udziału w aukcji i jeszcze raz pogratulować zwycięzcom . To było trudne i ciężkie dwa lata — zaczął swoje krótkie przemówienie — straciliśmy naszych bliskich, rodziców, rodzeństwo, dzieci — urwał — dlatego wspólnie zadecydowaliśmy o zawarciu pokoju, dość krwi została już przelana — kilka osób pokiwało głowami — Dlatego wspólnie z Inez podjęliśmy decyzję, iż to ona od dziś będzie sprawowała władzę nad organizacją założoną przez mojego świętej pamięci dziadka — przerwał spoglądając na Inez — Twoje zdrowie Inez — powiedział i wzniósł w geście toastu kieliszek szampana.
***
Wracał czasem myślami do tamtego dnia kiedy oddał Inez wszystko. Całe rodzinne dziedzictwo przekazał w ręce kobiety, która miała nie równo pod sufitem i to delikatnie mówiąc. Giovanni jednak nie chciał Dwóch róż. Organizacja założona w latach sześćdziesiątych zdziesiątkowała jego rodzinę. Stracił rodziców, dwóch braci i gdyby nie uczucie do Heleny prawdopodobnie sam skończyłby w grobie. I może właśnie dlatego odnalazł biologiczną rodzinę matki. Nie dlatego, że jej to obiecał kiedy odchodziła, ale dlatego żeby wypełnić pustkę. Teraz jakaś część jego cieszyła się, iż mama tego nie dożyła.
Informacje o biologicznej rodzinie a zwłaszcza matce załamałby ją. Giovanni gdyby nie testy DNA sam nie uwierzyłby w wynik poszukiwań. Sofia była córką Constanzy di Carlo i jej szwagra Alfonso Morales, była owocem napaści seksualnej w latach pięćdziesiątych. Dziewczynkę oddano oczywiście do adopcji. Gio przed miesiącem skontaktował się z Tonym Reynoldsem aby z nim porozmawiać a kiedy upewnili się co do swojego pokrewieństwa wspólnie postanowili dać sobie czas. Tony sam chciał powiedzieć swojej mamie o nowym członku rodziny a blondyn nie protestował. Przyznał mu rację. Teraz rozgrzebując przeszłość zastanawiał się czy postąpił słusznie, prawda nie poprawi nikomu nastroju. Dłoń Heleny lądująca na jego ramieniu wyrwała go z zadumy.
— Zamknąłem drzwi — powiedział wpatrując się w swoją małżonkę. Helena wślizgnęła się na jego kolana.
— Włamałam się — przyznała z rozbrajającą szczerością. Objęła go za szyję i spojrzała mu w oczy. — Musisz przestać się biczować — powiedziała wprost.
— Wiem — odpowiedział uśmiechając się kącikiem ust — To nie takie łatwe.
— Wiem — odparła całując go lekko w usta. — Porozmawiaj ze mną
Skinął głową.
— Uratowałaś mi życie — wyznał — dosłownie. Ty i Sofia, wtedy byłem w bardzo kiepskim miejscu — pogładził ją czule po policzku — byłaś moim światełkiem w ciemnościach. Wyjdź za mnie — poprosił. — Zostań moją żoną jeszcze jeden raz — pocałował ją w czubek nosa.
Patrzyła na niego oszołomiona, ale i wzruszona.
— Dobrze, zostanę twoją żoną jeszcze raz.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 22:17:42 20-05-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|