|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:25:44 04-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 234
NADIA / DAYANA / AIDAN / TRAVIS
Nadia była zarazem zaskoczona jak i niezmiernie szczęśliwa, że Santiago z własnej nieprzymuszonej woli do niej przyszedł. Podeszła do syna i śmiało wyciągnęła do niego dłoń.
– Nie było nam dane należycie się poznać, więc pozwól, że zanim odpowiem na twoje pytania, najpierw się przedstawię. – Uśmiechnęła się czule. – Nazywam się Nadia de la Cruz i mam zaszczyt być mamą najprzystojniejszego chłopca w Valle de Sombras.
– Przesadzasz – skomentował sucho, lecz podchwycił pomysł matki. – Santiago Diaz de la Cruz – powiedział, odwzajemniając uścisk dłoni. – Mam zaszczyt mieć najfajniejszego brata na całej półkuli ziemskiej – dodał, uznając za słuszne przytoczenie w wypowiedzi osoby Pabla. Wersja z matką mogłaby zabrzmieć sztucznie i niewiarygodnie w jego ustach, bo przecież prawie się nie znali. Poza tym było jeszcze zdecydowanie za wcześnie na takie wyznania. – Czy teraz odpowiesz na moje pytanie? – zapytał.
– Posłuchaj, Santiago – zaczęła Nadia, wskazując chłopcu miejsce na sofie w rogu. Santiago usiadł, a ona obok niego. – Jesteś już na tyle duży, że mogę być z tobą w stu procentach szczera. Miałam niespełna 10 lat jak zostałam porwana. Byłam zła na cały świat, obwiniałam wszystkich dookoła, a najgorsze było to, że żyłam w tym piekle przez 5 długich lat. Felipe mnie zgwałcił, i to nie raz. Ostatni raz, gdy to zrobił, obiecałam sobie, że odbiorę sobie życie, ale los miał dla mnie inny plan. Udało mi się uciec, a dwa miesiące później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Lekarze proponowali aborcję, ale ja nie mogłam cię zabić. Nie mogłam, rozumiesz? – Nadia prawie już płakała. – Pomimo szoku, a także okoliczności, miałam świadomość, że rośnie we mnie nowe życie i nie potrafiłam się ciebie pozbyć. Dziecko jest darem od Boga i wierzę, że obdarzył mnie tobą, bo miał w tym swój cel. Z perspektywy czasu niczego nie żałuję, bo w przeciwnym wypadku, ciebie by nie było, a wtedy ja byłabym pusta, martwa za życia. Powiem więcej, jeśli ceną za posiadanie tak wspaniałego syna jak ty, miało być wszystko to co mi się przytrafiło, to dałabym się porwać jeszcze milion razy.
– Milion moich kopii to byłoby zabójstwo dla społeczeństwa – zażartował Santiago. – Ale doceniam szczerość, dziękuję. – Posłał biologicznej matce uśmiech pełen wdzięczności.
– Czegoś jeszcze jesteś ciekaw? – spytała, z całych sił starając się nie rozkleić.
– Jak do tego doszło? – Chłopiec spojrzał na Nadię. – Że on mnie porwał? – doprecyzował.
– Mieszkałam wtedy kątem w ośrodku Ignacia Sancheza. – Wzięła głęboki oddech. – Nacho odbierał też mój poród. Nie chciałam do szpitala, bo wiedziałam, że jak tylko się gdzieś ruszę, to on mnie znajdzie. – Mówiąc „on” miała na myśli oczywiście starego Diaza, lecz wtedy jeszcze nie znała jego tożsamości. – Znalazł mnie mimo to. – Głos się jej załamywał z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem. Powrót do przeszłości nie był łatwy, ale konieczny. Musiała rozwiać wszelkie wątpliwości syna raz na zawsze, by później nigdy więcej do tego nie wracać. – Porwał cię w nocy. Ja spałam po dawce środków nasennych i przeciwbólowych, które podał mi wujek Ignacio. Martwił się o mnie, bo byłam wycieńczona po porodzie, który ciężko przebiegł. Podobno porywacz wszedł oknem, a wyszedł drzwiami frontowymi. Nikt go nie usłyszał. Wujek jak zaśnie to ma twardy sen, a ja… sam wiesz. Byłam na lekach.
– Wiedziałaś, że to on? – dopytywał ostrożnie młody Diaz. Nie chciał zbytnio drążyć tematu, bo widział, jak Nadii ciężko było o tym mówić, ale musiał wiedzieć.
– Ja w tamtej chwili nie wiedziałam nawet, kim ten człowiek jest. O tym, że twoim ojcem, a zarazem moim oprawcą jest Felipe, dowiedziałam się niespełna kilka miesięcy temu – wyznała, co chwilę łapiąc oddech. – Jak również o tym, że to on cię porwał. Szukałam cię, przysięgam, ale nie miałam żadnego punktu zaczepienia. Nie zostawił po sobie żadnych śladów. Psy policyjne nie mogły złapać tropu. Szalałam z niepokoju, prawie zwariowałam, bo kochałam i kocham cię od pierwszej chwili, w której wzięłam cię w ramiona. A nawet i wcześniej. – Zapadła niezręczna cisza, po czym Nadia kontynuowała. – Raz z Iganciem trafiliśmy na fałszywy trop, który prawdopodobnie był sprawką Felipe. Przez długi czas myślałam, że odnalazłam syna i jest nim niejaki Miguel de Macedo, ale to nie było prawdą.
– Żałujesz, że to ja okazałem się twoim synem, a nie ten Miguel? – Spojrzał Nadii odważnie w oczy.
– Wtedy byłam rozgoryczona i wściekła, bo czułam się oszukana. Tak bardzo chciałam cię odnaleźć, że nie dostrzegłam podstępu. Ale nie, nie żałuję, że to ty. Wręcz przeciwnie, dziękuję za to Bogu.
– Potrzebuję czasu, żeby oswoić się z tą nową sytuacją. Możesz mi go dać?
– Oczywiście, że tak, synku. A czy ja mogę cię przytulić?
– Jeszcze nie, dobrze? – Santiago starał się być taktowny, żeby nie urazić matki w żaden sposób. – I reszty rodziny też nie chcę na razie widzieć. Najpierw muszę to sobie wszystko poukładać. Nie gniewaj się, po prostu to niecodzienna sytuacja.
– Nie szkodzi, na ciebie nie da się gniewać. – De la Cruz nieco posmutniała, ale nie dała tego po sobie poznać. – Zaczekam, ile tylko będzie trzeba. Chcę odzyskać stracone lata.
– Ale wiesz, że nie kupisz mnie drogimi prezentami, prawda? – wolał zapytać, choć natychmiast ugryzł się w język, uświadamiając sobie, że nie zabrzmiało to zbyt dobrze.
– Nie zamierzałam tego robić. Uczucia nie pozyskuje się pieniędzmi – odparła Nadia zgodnie z tym, co czuła. Zrobiło się jej przykro, że syn podejrzewał ją o coś takiego, ale w sumie było to do przewidzenia. Nie znali się, a on był po prostu ostrożny w relacjach międzyludzkich. I dobrze.
– Cieszę się, że chociaż ty to rozumiesz. – Chłopak uśmiechnął się kącikami ust. – Wystarczy, że ojciec starał się mnie kupić na każdym kroku.
– Nie jestem nim i nigdy nie będę – odrzekła szczerze.
– Wiem. Widzę, że jesteś inna, niż ojciec wmawiał mi przez lata.
– Co on ci o mnie dokładnie powiedział?
– Że jak miałaś 15 lat, to szukałaś bogatego sponsora, żeby mieć kasę na narkotyki, a on wyciągnął cię z rynsztoka. Podobno zakochał się w tobie, a ty zdradzałaś go na prawo i lewo. Nie miał nawet pewności, że jestem jego synem i robił badania DNA. Potem nas porzuciłaś i ponoć wdałaś się w jakiś romans.
– Sukin… – przerwała w pół słowa. – Wybacz, ale nie potrafię inaczej o nim myśleć, słuchając czegoś tak okropnego. Zrobił z siebie bohatera, a ze mnie tanią dziwkę.
– Lubił manipulować ludźmi i świetnie mu to wychodziło. Nawet ja dałem się nabrać.
– Dobrze, że znasz już całą prawdę i mnie nie oceniasz. Doceniam to, że sam do mnie przyszedłeś i dałeś mi szansę. Co cię przekonało?
– To, że masz wydawnictwo i możesz pożyczyć mi duuuużo książek – zażartował, by rozładować napięcie.
Nadia zaśmiała się.
– A tak naprawdę? – zapytała, gdy przestała się już śmiać.
– Tak naprawdę to zawsze brakowało mi matki i doszedłem do wniosku, że powinienem chociaż cię wysłuchać. Nie oczekuj jednak, że będę do ciebie mówił „mamo”. Jeszcze nie teraz.
– Rozumiem, już sama twoja obecność tutaj dużo dla mnie znaczy.
– Przyjdziesz do mnie jutro? – zapytał z nadzieją.
– Oczywiście, że przyjdę. Jeśli tylko tego chcesz, to ja mogę się tylko cieszyć.
***
Wiadomość o śmierci ojca spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Dopiero co niedawno pochowała brata i teraz znów miała przechodzić przez to samo piekło. Dramatyczności sytuacji dodawał fakt, że Cayetana rozszarpał niedźwiedź w samym środku miasteczka. To był kolejny potężny cios, jak i zaskoczenie dla biednej Dayany. Nie dość, że ciało zostało zmasakrowane, to jeszcze ponoć ten miś jechał razem z Cortezem w furgonetce, kiedy doszło do wypadku. Cała ta sprawa śmierdziała na kilometr, a sama Dayana była w kiepskim stanie psychicznym przez to wszystko.
Aidan wspierał ją jak mógł, ale nawet on wymiękał w pewnych momentach. Na przykład, gdy nazywała go hipokrytą i cholernym egoistą, bo on z własnej woli porzucił rodzinę, a ona właśnie swoją straciła i nie mogła nic zrobić, żeby przywrócić im życie. Teraz została jej już tylko ciotka Dona, która pewnie niedługo także umrze, bo choruje na raka. Zresztą, i tak nigdy nie miały ze sobą zbyt dużego kontaktu. Przybrany kuzyn Travis też miał swój świat i swoje problemy, więc absolutnie nie przejmie się zbytnio jej samotnym losem, a mąż siostry ojca to już inne geny.
Ale gdzie w tym wszystkim było miejsce dla Aidana? Dla jedynej bliskiej osoby, która jej pozostała? Podwójna żałoba przysłoniła Dayanie rzeczywistość. Nie widziała lub nie chciała widzieć jak Gordon cierpi z powodu gorzkich słów, którymi go karmiła. Była dla niego niesprawiedliwa, a mało tego, coraz bardziej go od siebie odpychała. Jakby z całych sił się starała, żeby doprowadzić do rozstania.
Już nie płakała w poduszkę. Depresja przerodziła się w emocjonalną huśtawkę. Całą negatywną energię wyładowywała na Aidanie. Bo na kim innym? Mężczyzna był bezradny. Nie umiał jej pomóc, jeśli ona tę pomoc odrzucała.
Minęły dwa dni od tragicznej śmierci Cayetana. Dayana przygotowywała się właśnie do wyjścia na pogrzeb taty. Pomimo swoich przekonań i długoletniej wrogości wobec kremacji zwłok, kobieta postanowiła uszanować ostatnią wolę ojca. Ciało spalono, a prochy wrzucono do urny.
Gordon włożył czarny garnitur, a panna Cortez długą żałobną suknię. Przed wyjściem z domu pomiędzy parą doszło do awantury.
– Po co ze mną idziesz?! – wybuchła nagle Dayana. – To mój ojciec, nie twój! – dodała ze złością. – Zresztą, gdyby twój umarł, to nawet byś się ucieszył i jeszcze zatańczył na jego grobie, prawda?
– Przesadziłaś, wiesz? – Aidanowi najpierw zrobiło się smutno, a później się wściekł. Gdyby powiedział tak do niego kumpel czy jakikolwiek inny facet, to natychmiast dostałby w mordę, ale prawnik miał swoje zasady. Nie bijał kobiet. – Nic o mnie nie wiesz! Nie znasz całej historii, więc k***a się zamknij! – stracił cierpliwość. – Robię wszystko, żeby cię zadowolić. Jestem przy tobie i cię wspieram, bo naiwnie wierzę, że mnie potrzebujesz, a ty walisz do mnie takie teksty?! Od tygodni naskakujesz na mnie bez powodu i wyżywasz się jak na worku treningowym. Myślisz, że jestem z kamienia?! Każdy kiedyś ma dość i to jest właśnie ta chwila.
– Przepraszam, nie chciałam – odparła skruszona.
– Oczywiście, że chciałaś… i to od dawna – sprostował. – Tylko wcześniej nie było stosownej okazji.
– Nie zaczynaj.
– Ja? – prychnął rozbawiony. – To ty zaczęłaś.
– Ale ty możesz odpuścić. Widzisz, w jakim jestem stanie. – Dayana oparła się bezradnie o ścianę w przedpokoju.
– Jakoś ten stan nie przeszkadza ci w czepianiu się mnie. – Aidan założył ręce na piersi, wpatrując się w dziewczynę. – Ja naprawdę mogę wiele znieść, ale nie to, że masz o mnie takie zdanie. Myślisz, że gdybym miał wybór, to odszedłbym od rodziny? – zapytał, lecz odpowiedziała mu głucha cisza, więc kontynuował. – Otóż nie, bo ich kocham, ale równocześnie nienawidzę ojca i swojej ciotki, bo spierdolili mi życie. Gdybym tam został, to dziś byłbym zgorzkniały i podły tak jak oni. Sądzisz, że dlaczego nie potrafiłem się w pełni zaangażować w związek i cię poślubić? Ojciec przekazał mi geny, z których nie jestem dumny, a ja nie chcę nikogo skrzywdzić. Boję się, że kiedyś będę dokładnie taki sam jak on, a nie chcę taki być, bo to sukinsyn jakich mało.
– Co on ci takiego zrobił? – spytała już spokojniej, czując, że faktycznie przegięła. – Nigdy nie chciałeś o tym rozmawiać.
– Bo to nie są miłe wspomnienia sześcioletniego chłopca, to koszmar na jawie – odparł poważnym tonem. – Myślisz, że gdyby w Argentynie było tak bajkowo, to mój brat też by stamtąd uciekł?
– Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym.
– Może następnym razem powinnaś to zrobić, zanim znowu powiesz o kilka słów za dużo – uprzedził lojalnie. – A teraz chodźmy już, bo się spóźnimy – dodał, pomagając Dayanie włożyć płaszcz.
Kilka minut później wszyscy goście uroczystości pogrzebowej zgromadzili się niezbyt licznie w miejscowym kościele. Obecna była nawet siostra zmarłego, która dostała przepustkę szpitalną na sześć godzin. Dyrekcja przystała na tę prośbę ze względu na wyjątkowe okoliczności, jak również fakt, że w pogrzebie miał uczestniczyć także jej lekarz, Julian Vazquez. W ten sposób Dona będzie pod stałą opieką lekarską.
Julian natomiast był nie tyle skołowany, co bardziej zszokowany całą sytuacją. Ponoć po stypie miało się odbyć czytanie testamentu i on również coś dziedziczył. Wytrzeszczone oczy, jakie zrobił, gdy się o tym dowiedział, to zbyt mało, by dokładnie określić jego zdziwienie w tamtej chwili. Przecież był nikim dla zmarłego. Mało tego, Cayetan nawet go nigdy nie poznał. Jedyne co ich łączyło to jego pacjentka.
Dziwny gość – pomyślał.
U boku Dony siedział jej mąż, Rosendo Mondragón. Dalej po jego prawej Travis, Aidan i Dayana – w tej kolejności. W drugim rzędzie usadowili się Joaquin Villanueva wraz z zakłopotanym i nic nierozumiejącym Samborem Mediną. Za ołtarzem natomiast stał ojciec Juan z uniesionymi rękoma, rozpoczynając mszę. Prawnik Corteza spóźnił się nieco, więc wolał zostać na tyłach kościoła. Zresztą, było mu to na rękę, gdyż nie chciał przedwcześnie spotkać się z pewną osobą.
Ze wszystkich zgromadzonych Sambor był w największym szoku. Ten facet z urny miał chyba coś z głową, skoro zaprosił na swój pogrzeb zupełnie obcego człowieka. I jeszcze podobno ujął go jako spadkobiercę w testamencie. Poinformował go o tym przez telefon adwokat. W pierwszym momencie Medina pomyślał, że to pomyłka, a później, że to głupi żart jakichś łobuzów. Powagę sytuacji pojął dopiero w chwili, kiedy prawnik zaczął mu do słuchawki recytować kodeks cywilny, co grozi za niestawienie się na odczytaniu ostatniej woli zmarłego, a także za odrzucenie spadku opatrzonego ścisłą klauzulą, która jasno tego zabrania. W efekcie Sambor przestraszył się i wolał się zjawić. Pomyślał, że w sumie może staremu po śmierci włączył się tryb hojności dla nieznajomych i zapisał mu jakieś miliony. Wtedy mógłby w końcu odbić się od dna i wystawić sobie chatę gdzieś na obrzeżach miasta. Na chwilę chłopak odpłynął w krainę marzeń, po czym uśmiechnął się do własnych myśli, odzyskując dobry nastrój.
Joaquin ściągnął ciemne okulary przeciwsłoneczne i schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ostentacyjnie skinął głową w kierunku córki nieboszczyka, metodą dedukcji dochodząc do wniosku, że właśnie z nią ma do czynienia. Jego również zaprosił telefonicznie prawnik. Nawet gdyby tego nie zrobił, to Villanueva uważał, że wypadało się pojawić. Chociażby przez wzgląd na ich długoletnią znajomość, a także powiązanie ze sprawą tego nieszczęsnego misia. Nie czuł się winny, była to raczej kwestia honoru i oczyszczenia się z podejrzeń. Bardziej jednak zdziwił go fakt, że stary Cortez uczynił go jednym ze swoich spadkobierców.
Facet ewidentnie miał ze sobą jakieś grubsze problemy psychiczne – pomyślał. – Mam nadzieję, że chociaż zapisał mi coś użytecznego. – Uśmiechnął się półgębkiem.
Wszyscy w ciszy słuchali kazania. Aidan i Dayana patrzyli gdzieś w dal, jakby byli nieobecni duchem, a jedynie ciałem. Dona płakała, choć w jej stanie było to niezbyt rozważne, ale emocje ciężko jest w sobie tłamsić w takiej chwili, więc Julian przymknął na to oko.
Rosendo trzymał się dzielnie. W końcu Cayetan był tylko jego szwagrem, w dodatku niezbyt udanym. Żona znała zdanie męża na temat jej brata, ale nigdy tego nie komentowała. Zapewne z szacunku, bo nie wierzył, żeby Dona była na tyle ślepa, by nie widzieć, co wyprawiał Cortez.
Travis natomiast nic nie czuł. Praktycznie nie znał wuja, więc nie musiał po nim rozpaczać. Czasem sporadycznie jak był jeszcze dzieciakiem i mieszkał z rodzicami w Kanadzie, to dostawał od wujka lizaka, który zresztą za każdym razem dziwnie smakował – zupełnie jakby był „czymś” przyprawiony. I na tym kończyła się ich więź lub raczej jej brak. Zawsze bardziej zżyty był z kuzynostwem. Wciąż doskonale pamiętał jak Cayetan podrzucał im Dayanę i Conrada pod opiekę, bo sam nie miał czasu się nimi zajmować. Kątem oka spojrzał na siedzącego obok Aidana i uśmiechnął się na myśl, że Dayana ma kogoś, kto ją wspiera w trudnych chwilach. Tylko to go uspokajało. W tamtym momencie Travis nie miał jeszcze świadomości, że Gordon to jego prawdziwy przyrodni brat…
Później wszyscy udali się na cmentarz, gdzie Dayana wygłosiła krótką mowę pożegnalną dla ojca, po czym urnę z jego prochami umieszczono w głębokim dole i zasypano suchą ziemią.
Wzrok Aidana zarejestrował znajomą twarz w mężczyźnie, który trzymał się na uboczu. Co prawda, był za daleko, żeby dokładnie stwierdzić jego tożsamość, więc Gordon miał cichą nadzieję, że to tylko omamy spowodowane zbyt dużym stresem i tego człowieka tak naprawdę tutaj nie ma. Albo jest, ale to ktoś bardzo do niego podobny. Na stypie w knajpie „U Camila” już go jednak nie zobaczył.
Co on miałby robić w Valle de Sombras? – pytał w myślach sam siebie. – To niedorzeczne, Aidan!
Złudne nadzieje rozprysły się w powietrzu, gdy chwilę później w progu kawiarni stanął Ernesto Gordon we własnej osobie. Najgorszy z najgorszych ojców na świecie. A przynajmniej tak myślał Aidan w tamtym momencie. Poczuł, że traci grunt pod nogami i że teraz wszystko się zmieni. Na gorsze, bo ten sukinsyn przyjechał spierdolić mu życie po raz drugi. Podszedł do ojca wściekłym krokiem, złapał go pod ramię i wyprowadził z lokalu. Ernesto nie zaprotestował. Wiedział, że Aidan był porywczy i impulsywny. Miał to po nim. Niestety.
– Co ty tutaj robisz, do jasnej cholery?! – zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I jak mnie znalazłeś?!
– Uspokój się, synu – odparł Ernesto. – I puść mnie. Należy mi się trochę szacunku, jestem twoim ojcem.
– Ojcem, k***a?! – oburzył się młody Gordon. Trochę rozbawiło go to stwierdzenie, ale bardziej wkurzyło. – Ty w ogóle wiesz, co to znaczy być ojcem?!
– To nie czas ani miejsce na takie rozmowy – uciął szybko temat starszy mężczyzna. – Ty w ogóle mnie nie obchodzisz. Przyleciałem tutaj odczytać testament Cayetana Corteza – wyjaśnił bez ogródek.
– Że co przyleciałeś zrobić? – Aidan myślał, że się przesłyszał. – Powiedz, że żartujesz.
– Nie zamierzam kłamać.
– Szkoda, bo z tego co słyszałem to twoja specjalność – dogryzł ojcu.
– Nie wiem, co ci powiedział Ayaz i nie obchodzi mnie to. Pozwól, że teraz wykonam swoją pracę, a później grzecznie wrócę do Argentyny. – Wyminął syna, chcąc wejść do kawiarni, by zwołać ludzi.
– Nie wierzę, że tak po prostu wrócisz do Buenos Aires i nie wykorzystasz nawet okazji, żeby mi dosrać. – Znów go zatrzymał.
– Przecież już ci dosrałem – stwierdził Ernesto prosto z mostu i całkiem lekko mu to przyszło. – Nie zauważyłeś? – zaśmiał się. – Chyba wyszedłem z wprawy. Musisz wrócić na łono rodziny, to obiecuję popracować nad ciętą ripostą. – Uniósł dwa palce w geście kpiącej przysięgi.
Aidan skapitulował. Uznał, że dalsze dyskusje z nim nie mają najmniejszego sensu. Słowa ojca zabolały go, lecz nie dał tego po sobie poznać. Gnój nie mógł mieć z tego satysfakcji. Zamiast tego syn zaproponował Ernestowi, że na odczytanie testamentu użyczy mu własnej kancelarii. Pokazał tym samym, że ma dużo więcej klasy niż on, ale stary był zbyt dumny, by to przyznać. Zgodził się jednak, gdyż nie dysponował lepszym miejscem.
– „Ja niżej podpisany Cayetan Cortez – zaczął czytać adwokat, gdy już wszyscy dotarli do kancelarii – będąc w pełni władz umysłowych, niniejszym ustanawiam, że wszystkie moje dobra materialne, jak i rzeczowe, przypadają następującym spadkobiercom: Mojemu dozgonnemu przyjacielowi Joaquinowi Villanuevie przekazuję wszelkie prawa do Zeusa, jak również recepturę na Tryton. Mojej kochanej siostrze Donie Mondragón zapisuję dom w Kanadzie, a jej mężowi Rosendowi kolekcję win. Mojemu siostrzeńcowi Travisowi chciałbym podarować książki o chomikach. Przyszłemu zięciowi Aidanowi Gordonowi zapisuję w spadku nowiutkie Porsche. Księdzu Juanowi w podzięce za dochowanie tajemnicy spowiedzi przekazuję kolekcję świętych obrazów. Julianowi Vazquezowi, lekarzowi mojej siostry, przypada milion dolarów w formie czeku. Samborowi Medinie, bezdomnemu, którego spotkałem kiedyś w parku na ławce zapisuję działkę Zeusa, bo wyglądał wtedy na głodnego i było mi go żal. Mojemu prawnikowi i przyjacielowi Ernestowi Gordonowi przekazuję kolekcję cygar. I w końcu mojej córce Dayanie oddaję całą resztę swojego majątku w wysokości dwustu milionów dolarów. Niestety mój syn już nie dziedziczy, bo nie żyje. PS. Dla każdego z was są też krótkie liściki, które przekaże wam mój adwokat. Do testamentu dołączam również klauzulę, która zabrania któremukolwiek z was zrzeknięcia się praw do spadku pod groźbą kary pozbawienia wolności. Podpisano, Cayetan Cortez.”
– To są jakieś jaja? – odezwał się zniesmaczony Aidan. – I ty brałeś udział w czymś tak śmiesznym?! To mi się w głowie nie mieści.
CIĄG DALSZY NASTĄPI xD
*Załączam jeszcze treść listów do Juliana, Joaquina, księdza Juana i do Sambora. Resztę listów będzie przytoczona w kolejnym rozdziale.
„Księżulku,
byłeś moim spowiednikiem w Valle de Sombras zawsze, kiedy wpadałem do miasteczka z wizytą, więc należy ci się coś ode mnie za dochowanie tajemnicy spowiedzi. Tak, wiem. To twój zasrany obowiązek, ale i tak jestem wdzięczny, bo dzięki tobie nie skończyłem w pierdlu. Jako zadośćuczynienie przyjmij te święte obrazy do swojej świątyni.”
„Doktorku,
masz tutaj milion dolarów i wylecz moją siostrę, a jak coś spieprzysz, konowale, to będę cię nawiedzał w koszmarach.”
„Przyjacielu,
zawsze byłeś mi jak brat, Wacky. Wierzę, że dobrze wykorzystasz moje receptury.”
„Samborze / panie bezdomny (nie wiem jak mam się do ciebie zwrócić),
kiedy kilka dni temu znalazłem cię na ławce w parku byłeś zalany w trupa, więc możesz mnie nie pamiętać. Byłeś na kacu i zapewne na głodzie, więc wsypałem ci do paszczy kokainę. Dziś będę bardziej hojny i dam ci Zeusa. Nie męcz się. Ostatni raz w życiu zaszalej, chłopie!” |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:04:48 05-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 235
HUGO/ JOAQUIN/ LUCAS
Dopiero kiedy usłyszał charakterystyczny dźwięk otwieranych ciężkich drzwi w więziennej sali widzeń i usłyszal brzęk kajdanek, pożałował, że posłuchał Fernanda i przyjechał na spotkanie z Alejandrem. Młodszy syn Barosso wyglądał źle – nieogolony, z workami pod oczami, wyraźnie niedożywiony, choć pewnie nie brakowało mu wygód w więzieniu. Widocznie z jakiegoś powodu nie miał ochoty ani na spanie ani na jedzenie. Może gryzły go wyrzuty sumienia? Hugo pokręcił głową, oddalając od siebie te myśli. Nie było to teraz istotne. Alex był wyraźnie zaskoczony, że widzi prawą rękę ojca po drugiej stronie szyby w sali widzeń. Zaskoczony i zawiedziony, bo najwidoczniej spodziewał się ujrzeć swojego własnego ojca, a nie jego wysłannika.
– Czego chcesz, Delgado? – warknął so specjalnej słuchawki, ale nie brzmiał zbyt groźnie. Zupełnie jakby mu było wszystko jedno. – Mój ojciec cię przysłał?
– Bingo. – Hugo sam nie wiedział dlaczego, ale zrobiło mu się odrobinę żal Alexa. – Chciał wiedzieć, co u ciebie słychać. – Było to oczywiste kłamstwo, bo Fernanda Barosso interesowała tylko jedna sprawa – Viktoria Reverte i jej związek z Alexem. Chciał tylko się dowiedzieć, o czym jego syn mógł dyskutować z córką Inez Romo.
Alex prychnął na te słowa, wyczuwając kiepską wymówkę.
– Raczej chciał się upewnić, że syn kandydata na burmistrza siedzi cicho w zamknięciu i nie spiskuje przeciwko ojcu. Dowiedział się, że Elena tu była, co?
– Tak. – Hugo uznał, że najlepiej będzie nie owijać w bawełnę. – Chciał, żebym się dowiedział, o czym rozmawialiście.
– Więc niech zapyta ją, skoro tak bardzo chce się tego dowiedzieć. Zapewne widuje ją cześciej niż mnie. Mnie nie widuje wcale – dodał z gorzką nutą w głosie.
– Myślisz, że twój ojciec nie próbował? Znasz go, jest na tyle bezczelny, że zrobi wszystko, nawet jeśli przez to wychodzi na totalnego idiotę.
Alejandro się roześmiał, wyobrażając sobie jak potraktowała Fernanda Elena, kiedy zapytał ją, po co odwiedziła jego syna w więzieniu. Po chwili jednak się uspokoił i spojrzał na Huga, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
– To zabawne, ale jesteś chyba ostatnią osobą, którą spodziewałem się tutaj zobaczyć – przyznał, sadowiąc się nieco wygodniej w krześle i przyjmując nonszalancką postawę, taką samą jak kiedyś, zanim został aresztowany. – Wiele razy wyobrażałem sobie taki scenariusz, tylko role były w nim odwrócone. Ty siedziałeś za kratkami, a ja przychodziłem z ciebie drwić.
– Zabawne – skwitował ironicznie Hugo, w głowie powtarzając sobie, że jest tu na polecenie Fernanda, a nie z własnego widzimisię, bo inaczej by tutaj nie wytrzymał. – Niestety chyba nigdy nie doczekasz się spełnienia swojego marzenia. Słyszałem, że dali ci piętnnaście lat. Pod warunkiem, że wytrwasz tyle i nie kropną cię na spacerniaku, może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
– A może jeszcze się na tym spacerniaku spotkamy. – Alejandro posłał Hugowi krzywy uśmiech. – Wiesz, że zasługujesz na to, żeby być na moim miejscu. O wiele bardziej niż ja. – Hugo też się uśmiechnął. Ten goguś zaczynał go irytować. Myślał, że może więzienie zmieniło Alejandra, ale przy Delgado nadal był tym rozkapryszonym bachorem, zazdrosnym o uwagę, jaką Hugowi poświęcał Fernando, tym samym, który prosił Huga o pozbycie się Dimitria i grożącym jego rodzinie. – Mój błąd – kontynuował Alex. – Ty zasługujesz na o wiele gorszy los. Jaka szkoda, że Meksyk zniósł karę śmierci.
– Rozumiem, że nie powiesz mi, po co była tu Elena? – Hugo zmienił temat, nie chcąc wchodzić na grząski grunt.
– A co, stara przyjaciółka nie mogła mnie odwiedzić? Mam prawo do odwiedzin, ojciec nie może mi tego odebrać.
Było jasne, że nie powie niż więcej, więc Hugo uznał za stosowne zakończenie odwiedziń. Alex jednak widocznie dawno z nikim nie rozmawiał, bo wyglądął jakby desperacko chciał zatrzymać Huga.
– Możesz przekazać mojemu ojcu, że jeśli chce mnie uciszyć, to lepiej niech sam się pokwapi i porozmawia ze mną w cztery oczy. A jeśli zastanawia go, gdzie podział się jego sejf, to wiem o tym tylko ja.
Huga zamurowało. Czy to możliwe, by Alejandro mówił o tej samej skrytce, którą on znalazł na ziemiach El Tesoro? Po co Alex miałby ją ukraść ojcu i jaki był jego cel w szantażowaniu Fernanda, bo wyglądało na to, że właśnie to robił, chcąc wymusić na ojcu odwiedziny. Delgado postanowił zachować zimną krew i udawać, że Fernando wie o wszystkich poczynaniach swojego młodszego syna.
– Mówisz o tej nędznej probie ukrycia sejfu w stodole El Tesoro? – Hugo prychnął w słuchawkę, a Alex otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – Proszę cię, Al, stać cię było na coś lepszego. Pytanie tylko po co kraść coś, w czym nie ma niczego wartościowego.
– Powiedział ci, co w nim jest? – Tym razem Alex wydawał się być zły. – Czy sam go otworzyłeś?
– Nie muszę ci się spowiadać. – Coś w głosie Huga rozbawiło Alexa, który odchylił się w krześle i roześmiał głośno, budząc zainteresowanie strażników.
– Nic nie wiesz. Udajesz tylko, żeby wyciągnąć ode mnie informacje. – Alejandro był autentycznie rozbawiony. – Nawet gdybyś otworzył sejf, i tak nie wiedziałbyś co oznacza to, co w nim jest. Ale to dobrze, bo to znaczy, że nie oddałeś mojemu ojcu jego własności, więc jedziemy na tym samym wózku.
– Co ty pieprzysz, Alex? – Hugo starał się nie dać po sobie poznać, że Alejandro zaintrygował go swoimi słowami. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Alejandro nie mówi czasem o jakimś innym sejfie, bo nie było możliwe, by to, co Hugo znalazł w skrytce, było na tyle ważne, że Fernandowi mogłoby zależeć na jej odzyskaniu.
– Mój ojciec nie wygląda na takiego, ale jest bardzo sentymentalny. Jak myślisz, dlaczego schowałem ten sejf w El Tesoro? Bo tam to wszystko się zaczęło.
– Co się zaczęło? – Tym razem Hugo próbował wycisnąć z Alexa informacje do końca. Był bliski dowiedzenia się prawdy i nie chciał się poddawać. Strażnik jednak oznajmił, że to koniec widzenia, a Alex na odchodnym powiedział mu jeszcze:
– Odwiedź mnie następnym razem, to może ci powiem.
Zniknął za drzwiami wyprowadzony przez strażników, a Hugo siedział jeszcze przez chwilę z słuchawką przy uchu, jakby nie wiedział, co się właściwie stało. Alejandro Barosso nim manipulował i udawało mu się to znakomicie. Brakowało mu towarzystwa, chciał zmusić Huga, by przyszedł do niego ponownie i osiągnie swój cel, bo Hugo nie spocznie nim nie dowie się, o co młodemu Barosso chodziło i co takiego ważnego znajdowało się w sejfie, że Alex próbował użyć tego do szantażowania ukochanego ojca.
***
Joaquin odczuł przemożną ochotę by się roześmiać, co też uczynił, ku zdumieniu zebranych w gabinecie Aidana Gordona krewnych i znajomych zmarłego.
– Stary sukinsyn – mruknął sam do siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Tylko Cayetan Cortez mógł wpaść na pomysł, by sporządzić taki testament. Joaquin jednak nie narzekał – wręcz przeciwnie, był wniebowzięty. Wreszcie będzie mógł na spokojnie zgłębić recepturę Zeusa, którą interesował się od lat, a także dowiedzieć się czegoś o Trytonie, którego Cayetan jeszcze nie zdążył wprowadzić do obiegu, a przynajmniej Villanuevie nic nie było na ten temat wiadomo.
Zebrani w kancelarii Aidana Gordona spojrzeli na śmiejącego się mężczyznę z mieszaniną irytacji i złości, szczególnie siostra i córka zmarłego, które chyba najbardziej przeżywały stratę. Aidan Gordon spoglądał na Villanuevę morderczym wzrokiem, ale było to raczej spowodowane obecnością adwokata, który okazał się być jego ojcem. Kilka osób nadal nie bardzo rozumiało, co się przed chwilą wydarzyło. Sambor Medina wyglądął jakby ktoś zdzielił go po twarzy, a Julian Vazquez miał niewyraźną minę – jedną brew uniósł w zdumieniu, a ręce założył na piersi zastanawiając się, do czego to wszystko zmierza. Zapis w testamencie mógł zostać uznany za próbę przekupstwa, by lekarz otoczył lepszą opieką siostrę zmarłego, i oczywistym było, że nie mógł przyjąć spadku po Cayetanie.
– Cóż, o Cayetanie można powiedzieć wiele rzeczy, ale trzeba przyznać – miał facet poczucie humoru. – Joaquina wyraźnie bawiła ta cała sytuacja, ale kiedy spostrzegł karcące spojrzenia członków rodziny, zmienił postawę na bardziej potulną. – Panie, świeć nad jego duszą – dodał, wykonując znak krzyża, a ojciec Juan mu zawtórował, widocznie nie zdając sobie sprawy, że Joaquinem kieruje sarkazm. – Zapraszam najbliższą rodzinę zmarłego do baru El Paraiso. Stawiam kolejki za wieczny odpoczynek mojego starego druha. Cayetan zasłużył na godne pożegnanie.
Dona nie była chyba przekonana co do oferty Joaquina, przedstawionego w testamencie jej brata jako przyjaciel, choć nigdy wcześniej o nim nie słyszała, ale Rosendo stwierdził, że po czymś takim przyda mu się szklaneczka czegoś mocniejszego, a Travis podłapał pomysł. Aidan miał chyba zamiar odwieźć Dayanę do domu, nie chcąc spędzić ani chwili dłużej w towarzystwie ojca, który pojawił się jak gdyby nigdy nic i mieszał w ich życiu, ale córka Corteza stwierdziła, że potrzebuje się napić. Joaquin zatarł ręce i gestem wskazał jej drzwi, proponując podwiezienie, ale Aidan posłał mu znaczące spojrzenie, które mówiło, że sam zajmie się swoją dziewczyną. Villanueva został sam w gabinecie z Julianem i Samborem, którzy nadal nie byli pewni, co właściwie się wydarzyło.
– Przyda wam się kieliszek czegoś mocniejszego. Cortez to kawał chuja, ale jest dość hojny – powiedział Joaquin, a Julian prychnął pod nosem. – No dalej, doktorku. Jeden kieliszek cię nie zbawi.
Vazquez uznał, że rzeczywiście przyda mu się drink, a Sambor po chwili powlókł się za nim, bo i on nie rozumiał sytuacji w jakiej się znalazł. Ernesto Gordon wyciągnął w stronę Joaquina liścik, o którym wspominał zmarły w testamencie. Villanueva zerknął na kopertę i rozerwał ją bez zastanowienia. Cortez napisał w niej dość jasno, że ma nadzieję, że jego przyjaciel będzie kontynuował jego dziedzictwo i dobrze wykorzysta receptury narkotyków, które mu zapisał. O to nie musiał się martwić, bo Joaquin miał już swoje plany. Jednak w liściku był też postscriptum, który wprawił Joaquina w lekkie osłupienie:
”PS. Wybaczam ci, że przed laty gwizdnąłeś mi działkę Zeusa. Z początku myślałem, że chcesz się zabić, co nie byłoby wcale takim głupim pomysłem, ale dobrze go wykorzystałeś. Jestem z ciebie dumny.”
Villanueva zgniótł liścik w dłoniach, czując jak krew pulsuje mu w żyłach. A więc Cortez o wszystkim wiedział, tylko skąd? Teraz nie było to jednak ważne. On nie żył, Zeus i Tryton potrzebowali nowych właścicieli i tylko to się liczyło.
– Coś nie tak? – zapytał Ernesto, wpatrując się w zmięty w kulkę liścik od zmarłego, który Joaquin nadal gniótł w dłoni.
– Wszystko w jak najlepszym porządku – odpowiedział Villanueva ze stoickim spokojem, po czym wysilił się na uśmiech. – Zapraszam na drinka.
Ernesto wyszedł za szefem Templariuszy i razem pojechali do baru, w którym tego wieczoru było sporo klientów, głównie członków kartelu, którzy przyłączyli się do złożenia hołdu zmarłemu, unosząc kieliszki. Tego wieczoru Joaquin stawiał kolejki, chcąc uczcić pamięć po Cayetanie. Jaki by Cortez nie był, wiele go nauczył i mimo wszystko był mu wdzięczny.
– Za Cayetana – powiedział Joaquin podniosłym głosem, ocierając dłonią łzy z oczu. Nie były to łzy wzruszenia a raczej śmiechu, ale nikt przecież nie musiał o tym wiedzieć. – Za wielkiego człowieka – ojca, brata i przyjaciela, ale przede wszystkim porządnego katolika.
– Za Cayetana – odezwali się chórem Templariusze zebrani w barze, co sprawiło, że Aidan skrzywił się lekko, rozglądając się po barze. Nie rozumiał, po co tu przyszli. Dayana jednak piła już trzecią kolejkę i nie zwracała uwagi na towarzystwo. Zbyt wiele przeszła w ostatnim czasie, by przejmować się obcymi. Dziś chciała skupić się na sobie. Prawie nie docierały do niej kondolencje Joaquina, a kiedy z głośników rozległy się pieśni mariachi, chyba w ogóle odpłynęła.
Lucas wślizgnął się do baru prawie niezauważony. Nigdy nie był na meksykańskiej stypie, więc przeżył niemały szok, słysząc wesołe pieśni mariachi zamiast umartwiającego „Anielskiego orszaku”. Rozejrzał się po barze w poszukiwaniu Joaquina, dostrzegając przy okazji kilku znajomych Templariuszy, w tym znienawidzonego Lalo, który na jego widok zaczął złowieszczo strzelać kostkami dłoni. Podszedł do jedynej przyjaznej twarzy w tym motłochu, dziwiąc się na widok Juliana Vazqueza w takim miejscu. Nie znali się zbyt dobrze, ale wiedział, że to właśnie Julian przywiózł go do szpitala, kiedy został postrzelony kiedyś przez Templariuszy. Był też znajomym Ariany, a to wystarczyło, by wydał się Lucasowi przyjazny.
– Doktorze Vazquez – przywitał się, ściskając dłoń lekarza, który sączył powoli drinka przy barze. – Co pan tutaj robi?
– Też chciałbym to wiedzieć – odpowiedział Vazquez zgodnie z prawdą, ale nie dane mu było rozwinąć myśli, bo do mężczyzn przy barze podszedł rozweselony Joaquin.
– Harcerzyk! – Objął Lucasa za szyję i poklepał go ręką po twarzy, co powoli stawało się jego zwyczajem. Julian zmrużył oczy, słysząc to przywitanie, bo był pewny, że w ten sam sposób zwraca się do Lucasa Javier Reverte. – Skąd takie smutne miny? – Joaquin spojrzał na Luke’a i Juliana zdziwiony. – Cayetan może i kopnął w kalendarz, ale chyba nikt z nas nie rozpacza z tego powodu? Mamy powody do świętowania!
– Jesteś na haju? – Hernandez wysyczał przez zaciśnięte zęby, przypatrując się źrenicom Joaquina, który machnął ręką na jego słowa. – Oszalałeś?!
– Oj tam, Harcerzyku, przesadzasz. Choć raz wyjmij kij z tyłka i też zaszalej. Strzeliłem sobie kreskę, żeby uczcić pamięć starego znajomego. Co w tym złego? – Mario Eliso – zwrócił się do barmanki, która wycierała szklanki za barem – postaw panom kolejkę, doktor już prawie skończył. – Julian chciał chyba zaprotestować, bo nie chciał kolejnego drinka, ale Joaquin położył mu dłoń na ramieniu, mówiąc: – Zrelaksuj się, doktorku. Drink dobrze ci zrobi. W twojej robocie to najlepszy sposób na pozbycie się stresu.
Mrugnął do Vazqueza oczkiem i po chwili już go nie było, bo poszedł zabawiać gości. Lucas od Juliana dowiedział się o dziwnym testamencie Cayetana Corteza i już przeczuwał, że jest to tylko początek kłopotów.
***
Lucas i Emily wrócili do swoich sesji joggingu o poranku. W Niedzielę Palmową nie rozmawiali tylko w ciszy biegli swoją ulubioną trasą, mijając mieszkańców, którzy przygotowywali miasteczko na świąteczną procesję. Oboje milczeli, ale sama obecność byłej agentki Interpolu była dla Lucasa pocieszeniem. Orzeźwiające powietrze i wysiłek fizyczny oraz obecność zaufanej osoby wystarczyła mu do oczyszczenia umysłu. Miał nadzieję, że dzięki temu będzie mógł spojrzeć na sprawę Heliosa z szerszej perspektywy i, uwzględniając to, co powiedział mu Joaquin, uda mu się wreszcie dojść po nitce do kłębka. Miał też w głowie słowa Juliana Vazqueza, który twierdził, że Joaquin otrzymał w spadku po Cortezie tajne receptury, a Lucas doskonale wiedział, co to może oznaczać. Miał nadzieję, że uda mu się jakoś dotrzeć do zapisków Cayetana, dzięki czemu będzie mógł zgłębić recepturę Heliosa, na której zależało jego przełożonym. Przy odrobinie szczęścia urodziny spędzi już w Waszyngtonie. Postanowił zakończyć tę sprawę do lipca. Umowa w Valle de Sombras i tak była ograniczona, a skoro Pablo Diaz walczył z uzależnieniem i wyszedł na prostą, nie miał już większego pretekstu by zostać w Meksyku pod przykrywką.
– Coś się stało, prawda? – zapytała w końcu Emily, kiedy powoli wracali, tym razem już wolniejszym truchtem. Przeczuwała, że nie bez powodu chciał z nią pobiegać.
– Chodzi o Joaquina – wyjaśnił, a ona wywróciła oczami, choć nie mógł tego widzieć. – Ten facet mnie intryguje.
– Umów się z nim na randkę – rzuciła z sarkazmem Emily, nadal nie mogąc zrozumieć, dlaczego Lucas aż tak się poświęca. Igranie z Villanuevą nie należało do bezpiecznych i już dawno się o tym przekonali po tajemniczym „samobójstwie” Raula i morderstwie jego żony. – Co tym razem zrobił?
– Właśnie w tym problem, że nic złego. – Lucas sam nie był w stanie stwierdzić, co może znaczyć ostatnie zachowanie Joaquina. Opowiedział Emily o grasującym w miasteczku niedźwiedziu i o tym, że to Villanueva się nim zajął, oraz o tym, czego dowiedział się o rodzinie Joaquina.
– I nie był zły, że odwiedziłeś jego ojca w szpitalu? – Emily zatrzymała się i spojrzała pytającym wzrokiem na Lucasa, również starając się poskładać wszystko do kupy.
– Powiedział, że mam przestać grzebać w jego przeszłości, ale nie wydawał się specjalnie zirytowany tym faktem. – Lucas również się zatrzymał i oparł się o drzewo przy drodze, wpatrując się w jakiś punkt w trawie. – To, co mówił o Cayetanie, dało mi do myślenia. On tego gościa podziwiał, Cortez był dla niego jak mentor. Sam nie wiem, ale to wszystko wydaje się mieć drugie dno. Joaquin… On… – Hernandez zastanowił się przez chwilę, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co zamierzał powiedzieć. – On ma obsesję na punkcie tego Zeusa, narkotyku, który wytworzył kiedyś Cortez. Ponoć był w stu procentach śmiertelny, a Joaquin stara się znaleźć idealny przepis na Heliosa, który nie ma zabijać. Według mnie to ma być coś w rodzaju Zeusa 2.0, ulepszona formuła.
– Słuchaj, Luke. – Emily podparła się rękami pod boki. – Znam takich jak Joaquin. Wydaje ci się, że mówią z sensem i że jest jakieś drugie dno w tym, co mówią. Starasz się znaleźć w nich odrobinę dobra, ale na próżno. To socjopata, sam tak mówiłeś. W dodatku narkoman. Nie doszukuj się sensu w tym, co mówi. Podziwiał Corteza czy nie, w pewnym stopniu przyczynił się do jego śmierci. A Helios zabił też syna Corteza, sam przecież mówiłeś.
– Tak, to prawda. – Lucas przyznał jej rację, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś pominął. Nie było mu jednak dane się nad tym zastanowić, bo rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył czoło. – Cześć, mamo. – Przywitał się, odbierając połączenie i posyłając Emily przepraszające spojrzenie. – Jesteś pewna? – W miarę jak słuchał słów matki, zmarszczka na jego czole robiła się coraz głębsza. – Dobrze, dzięki. Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej.
Emily spojrzała na kolegę po fachu zaciekawiona, a on wyjaśnił jej, że jego matka, dziennikarka śledcza w San Antonio, bada tam dla niego sprawę Heliosa.
– Jest kolejna ofiara – powiedział, chowając do kieszeni telefon, zakupiony specjalnie do rozmów z matką, by Joaquin i jego ludzie nie mogli podsłuchiwać.
– Kolejny trup na koncie twojego kumpla Joaquina – mruknęła Emily pod nosem, a Lucas pokręcił głową.
– Facet żyje i ma się całkiem dobrze. – Po tych słowach Emily otworzyła szeroko oczy. Dotychczas tylko Nicholasowi udało się ujść cało z życiem po zażyciu Heliosa, a przynajmniej tylko o nim wiedzieli. – Poza „niewyobrażalnym bólem rozrywającym mu wnętrzności” – Lucas zakreślił w powietrzu cudzysłów, przytaczając słowa matki – nic mu nie jest. Wraca do siebie. Zrobili mu toksykologię i mama ma się czegoś dowiedzieć. – Na widok uniesionych brwi Emily, Lucas dodał: – Nie ma niczego, czego nie można załatwić pieniędzmi. A Natalie Hernandez ma dar przekonywania.
– Skąd pewność, że to Helios? – zapytała żona Fabricia, kiedy ruszyli w stronę miasteczka szybkim krokiem.
– Właśnie o to chodzi, że ma nie ma pewności. Być może to Tryton, najnowszy wynalazek Cayetana Corteza, który Joaquin otrzymał w spadku. – Widząc pytające spojrzenie Emily, Hernandez machnął ręką. – Długa historia. W każdym razie ten facet z San Antonio twierdzi, że diler zachęcał go do spróbowania nowości, która jest niczym „nektar i ambrozja greckich bogów” – Lucas prychnął, zaciskając pięści ze złości. – Ten cały marketing ma sens. Ludzie szukają kopa i chwytają się wszystkiego, co sprawi, że poczują się jak bogowie.
– To trochę ironiczne zważywszy na fakt, że koleś mówił o niewyobrażalnym bólu, a nektar i ambrozja mają przecież dawać nieśmiertelność – zauważyła Emily, a Lucas jej przytaknął.
– W każdym razie to świństwo się szerzy, a Joaquin widocznie wpadł na trop formuły, na jakiej mu zależało. Narkotyk nie zabił a ofiara przeżyła, chyba o to właśnie mu chodzi. Mama da mi znać, co z tym facetem i czy w ogóle przeżyje noc. Helios czy Tryton, niczego nie można być pewnym.
Emily pokiwała głową i oboje w ciszy ponownie zaczęli biec w stronę miasteczka.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:56:11 08-08-19, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:18:20 07-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 236
Jorge/Gideon/ Julian/Ingrid
[link widoczny dla zalogowanych] wiedział teraz jedno, nie powinien był pić. Szesnastolatek zamknął oczy czując jak kręci mu się w głowie, a żołądek po raz kolejny podchodzi do gardła. Chłopak pochylił się do przodu i zwymiotował na podłogę. Jedyny znajdujący się w celi kibel był zajęty przez [link widoczny dla zalogowanych]. Kolega z klasy i jeden z jego dwóch najlepszych przyjaciół w przypadku przedawkowania alkoholu miał sraczkę, Jorge jak się okazało rzygał jak kot, zaś[link widoczny dla zalogowanych] siedział ze spokojną miną w kącie oddalony od przyjaciół. Obok niego była [link widoczny dla zalogowanych], która spoglądała to na jednego to na drugiego z wyraźnie zniesmaczoną miną. Aresztowano ją tylko dlatego, że żołądek Jorge zdecydował się odnaleźć ujście na mundurze Esposito. A chciał jedynie się popisać, przecież Espoito nie miał na tyle tupetu, aby aresztować syna burmistrza. Tymczasowego, ale burmistrza. Szatyn jednak przeliczył się i cała czwórka została aresztowana za picie w miejscu publicznym a Jorge zapewne przyklepią znieważenie funkcjonariusza w końcu się na niego wyrzygał. Następnym razem będzie mądrzejszy i wypije mniej. O całą butelkę mniej.
Ojciec wpadnie w szal, pomyślał. Co prawda nie wycinanie pasa i nie złoi mu tyłka, ale pośle mu jedno ze swoich spojrzeń. Jorge nazwał je „spojrzeniem rozczarowanego rodzica” Bo dokładnie tak poczuje się [link widoczny dla zalogowanych] kiedy Pablo Diaz do niego zadzwoni. Rozczarowany. Jego pierworodny ponownie wpakował się w kłopoty. I o ile te pierwsze dało załatwić się polubownie to, kiedy zrobią mu zdjęcie ślad w papierach pozostanie i tego tak łatwo nie zamiata pod dywan.
Jorge wiedział, że mógł postąpić inaczej, odwrócić się na pięcie i odejść, zignorować to co miał przed oczami, ale nie potrafił nawet teraz. Nadal mając zamknięte w oczy, samolot w głowie widział swoją matkę. Lucia Ochoa wymieniająca płyny ustrojowe z hardkorowym koksem. To była najbardziej obrzydliwa rzecz jaką zobaczył i chciał o tym zapomnieć, wymazać obraz z pamięci, dlatego zabrał z barku ojca wódkę. Nie miał pojęcia, że kumple zrobią to samo i pomogą przynosząc własne trunki; tequile i czerwone wino. Miguel zabrał ze sobą swoją siostrę bliźniaczkę Aurorę, która mu się skrycie podobała. Oczywiście szatyn nie mógł tego powiedzieć ani Diego, który był jej kuzynem ani tym bardziej Miguelowi, który zapewne sprałby go, gdyby tylko coś powiedział. Aurora była najinteligentniejszą dziewczyną w klasie, śliczną i oczytaną. Miała same piątki a Jorge wychodził przy niej na kompletnego debila. upijający się i rzygający chłopak to kiepska partia, zauważył a Aurora usiadła obok niego. Dotarł do jego uszu dźwięk otwieranej puszki z colą.
— Prosiłam, żebyś nie pił — przypomniała mu wsuwając puszkę z colą w dłonie.
— Następnym razem cię posłucham. Obiecuje —niepewnie pociągnął łyk coli.
— Skończyłem — wymamrotał Diego podnosząc się z sedesu naciskając przycisk do spuszczania wody —ale sedes chyba się zapchał —Stwierdził, Jorge wybuchnął śmiechem.
—Jorge — głos ojca sprawił, że mimowolnie spojrzał w tamtym kierunku. Usta zacisnął w wąską kreskę spoglądając na stojącego po drugiej stronie krat mężczyznę. Byli z nim Veronica Huerta, mama bliźniaków. Przyjechali także rodzice Miguela; Delfina i Paco Ledesma Z trudem podniósł się z zajmowanego miejsca. Zawirowało mu w głowie.
—Cześć — wydukał chwiejnym krokiem idąc w jego kierunku. Zbliżył się do krat zaciskając palce na pręcie. — Zamknął mnie?
— Nie — odpowiedział Gideon —szeryf uznał, że udzieli wam wszystkim upomnienia.
— Mogę wrócić do domu?
—Tak —westchnął a Esposito, już przebrany w czystą koszulę otworzył celę. Skrzywił się z obrzydzeniem na widok wymiocin w na podłodze i brzydkiego zapachu unoszącego się nad sedesu. Chłopcy powoli wstali, Diego oparł się o ramię swojej kuzynki. Jorge zrobił niepewny krok w kierunku swojego ojca.
— Wracajmy do domu —powiedział po prostu Gideon. Udało mu się zapakować syna do auta a sam usiadł za kierownicą. Jorge był blady i brudny. Brunet postanowił jednak milczeć. W tym momencie należało bezpiecznie odeskortować go do domu i położyć go do łóżka, na wykład przyjdzie czas później. Mógł jedynie zastanawiać się nad powodami pierworodnego. Otworzył okno od strony pasażera.
Od stycznia dwa tysiące piętnastego roku wychowywał swoje dzieci samotnie. [link widoczny dla zalogowanych] wraz z orzeczeniem rozwodu sąd ustanowił jako miejsce zamieszkania dom ich ojca. Matka wyjechała w styczniu dwa tysiące piętnastego roku i od tamtej pory dzieci jej nie widziały. Gideon poważnie zastanawiał się nad pozbawieniem jej władzy rodzicielskich, ale tę kwestię musiał skonsultować ze swoim prawnikiem; mecenasem Gordonem. Westchnął zerkając na syna.
Od samego początku Gideon był przeciwny, aby angażować w rozwód swoje małoletnie dzieci. Chciał im zaoszczędzić widoku paskudnej walki między nim, a Lucią jednak jakie było jego zaskoczenie, kiedy powołała ich syna na świadka. Chłopiec poznał całą prawdę na temat ich związku, posiadł wiedzę na temat romansu matki z miejscowym nauczycielem hiszpańskiego. Kilka dni po rozprawie przyjechał do Szkoły Podstawowej im. Oktawio Paza i łyżką do opon zniszczył auto Castiela Samaniego. Gideonowi udało się przekonać nauczyciela, aby nie zgłaszał sprawy na policję jednak mężczyzna nie zgodził się, aby pokrył koszty naprawy auta. Nauczyciel miał bowiem wyrzuty sumienia z powodu romansu z Lucią i rozbicia rodziny. Mężczyzna nawet nie próbował go przekonać, że jego związek był martwy na długo za nim pojawił się w ich życiu Cass. Nie był jej jedynym kochankiem jednak w przeciągu trwania ich trzydziestoletniego małżeństwa przymykał na to oko. Robił to dla dobra dzieci, wmawiał sobie, że potrzebują matki jednak w październiku dwa tysiące czternastego roku czara goryczy została przelana a on wynajął adwokata. Postanowił zrobić wszystko, aby dzieci zostały przy nim.
Dziś, w Niedzielę Palmową jego nastoletni syn postanowił się upić. Zaparkował przed domem i wyłączył silnik. Jorge otworzył powoli oczy.
— [link widoczny dla zalogowanych] jest w domu? —zapytał głośno przełykając ślinę.
—Nie, u babci — odpowiedział mężczyzna wysiadając z auta, obszedł samochód i powoli otworzył drzwi od strony pasażera. — Dasz radę wysiąść? — zapytał syna. Chłopak spojrzał na niego niepewnie i powoli opuścił samochód zachwiał się wpadając na Gideona. Mężczyzna przerzucił sobie rękę syna przez ramię. — Powoli — powiedział, kiedy zaczęli iść do domu.
**
W Niedzielę Palmowa Julian Vazquez otrzymał informacje, iż sprawa niechcianego spadku została rozwiązana. Prawnik złożył odpowiednie dokumenty i tuż przed weekendem wniosek został przyjęty. Sędzia był zaskoczony nie tylko faktem, iż obcy mężczyzna zapisał komuś obcemu milion dolarów. To co zaskoczyło go jeszcze bardziej to fakt, iż obdarowany zrzekł się spadku. Julian po przedyskutowaniu kwestii pieniędzy ze swoją narzeczona uznał, iż żadne pieniądze nie są warte jego licencji. Brunet wiedział, że to była łapówka, a ludzie mu nie przychylni po nią przyjdą. Brunet poczuł ulgę. Nie znał Kajetana, leczył jego siostrę jednak nigdy się nie spotkali. Poza tym podejrzewał, że pieniądze które zostały mu przepisane nie pochodziły z legalnego źródła. Wystarczyło jedynie pomyśleć. Jaquin, którego miał okazję poznać otrzymał recepturę na podejrzanie brzmiące specyfiki. A zmarły zginął z rąk niedźwiedzia, którego przewoził Julian wolał nie zastanawiać się po co był mu miś.
Brunet podniósł wzrok na narzeczona. Ingrid siedziała w bujanym fotelu z robotka na drutach, nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Nie dało się nie zauważyć, iż panna Lopez wije gniazdo. Ich dom zaczął powoli przygotowywać się na przyjście na świat Lucy.
Sam zaczął rozglądać się za wózkiem. Serfował po sieci w poszukiwaniu idealnego pojazdu dla córeczki. W oczy rzucił mu się różowo-szary wózek, proste łóżeczko z ciemnego drewna czy maleńkie śpioszki z Kłapouszkiem. Julian zamówił body z przyjacielem Kubusia, śpioszki i maleńka różowa czapeczkę z kokardka Poważnie zaczął zastanawiać się nad kolorem ścian w pokoiku dziecięcym jednak ostateczna decyzje podejmie Ingrid. Faworytem Juliana był różowy z elementami szarości. Z zadumy wyrwał go dźwięk telefonu. Zaskoczony spojrzał na aparat.
—Słucham — odebrał. —Dzień dobry Paco — przywitał się a Ingrid podniosła na niego zaskoczony wzrok. Uważnie przysłuchiwał się rozmówczyni jednocześnie podnosząc się z kanapy. Szybkim krokiem udał się do swojego gabinetu. Obok biurka stała jego torba. — Zjadł coś?
— Próbował, ale męczy go straszna biegunka.
—Rozumiem, skocze tylko do szpitala, bo w domu nie mam odpowiednich leków. Będę za trzydzieści minut.
— Paco — wyjaśnił Ingrid — Diego się upił ma biegunkę.
— Ktoś kiedyś wymyślił instytucje zwana szpitalem.
— Tak, ale wuj obawia się, że wezwą opiekę społeczna. Podłączę dzieciaki kroplówkę i zaraz wracam —podszedł do Ingrid i pocałował ją w czoło. —Kocham cię
***
Fabricio Guerra poczuł ulgę, kiedy wszystkie rzeczy jego babki zostały spakowane i oddane na cele dobroczynne w torbach znalazły się głównie ubrania buty, torebki okazało się bowiem, iż Konstansa miała całkiem sporo ich kolekcje którą niestety przywiozła ze sobą do miasteczka. Po jej śmierci Fabricio nie czuł smutku żalu ani czegokolwiek co wskazywałoby na żałobę wręcz przeciwnie czuł jedynie ulgę. Zawał, na który umarła wskazywał jasno, iż nawet Bóg ma poczucie humoru.
Po pochówku nie było stypy nikt nie płakał nad trumną wręcz przeciwnie zauważył, że jego mama się uśmiecha. Co biorąc pod uwagę ich relacje nie było niczym nadzwyczajnym. To co niewątpliwie wyskoczyło mężczyznę to Gabriel Lopez obok Rosario. Nie mógł nie zauważyć jak w momencie, w którym trumna z ciałem jego babci była opuszczana w dół Rose wzięła Pana prokuratora za rękę. Obserwując te scenę ukradkiem sam mimowolnie się uśmiechnął. Intuicja podpowiada mu, że jego mama wreszcie zazna trochę szczęścia. Dużo większym zaskoczeniem było jego późniejsze spotkanie z Giovannim Romo. Zastępca burmistrza w Monterrey zadzwonił do niego z prośbą o spotkanie. Przy kawie i ciastku w miejscowej kawiarni i powiedział mu o ich pokrewieństwie. Sofia matka Gio była starsza przyrodnia siostra Rosario. Blondyn, że stoickim spokojem wysłuchał tych rewelacji. Nie był jednak zaskoczony faktem, iż babka miała jeszcze jedno dziecko. Emily uprzedziła go o takiej ewentualności to co było zaskakujące to że syn tej Kobiety mieszkał tak blisko niego i chciał go bliżej poznać. Oczywiście to nie było jedynym celem Giovanniego blondyn wprost przyznał, że chciałby dyskretnie poznać Conrado Severina. Oświadczył, bo wiem, że jest w posiadaniu informacji, które mogą obu mężczyzna zainteresować. Co prawda podchodził dość sceptycznie do posiadanych przez Giovanniego informacji. Mimo początkowych obaw zgodził się zorganizować spotkanie dyskretnie, gdyż lepiej zarówno dla Konrada jaki Giovanniego, aby od tej wizycie wiedziało jak najmniej osób. Mieszkanie Guerry nadawało się do tego idealnie. Severina tak jak go Fabricio prosił przyjechał sam wyraźnie zaciekawiony tajemniczością przyjaciela. Po wejściu do kuchni, na widok mężczyzny siedzącego przy blacie odwrócił do tyłu głowę spoglądając na blondyna pytająco. Guerra posłał mu niewinny uśmieszek.
—Dzień dobry — przywitał się Giovani — Giovani Romo —przedstawił się wyciągając dłoń.
— Conrado Severina — panowie podali sobie ręce na powitanie. — Mogę wiedzieć o co tutaj chodzi? — zapytał bez ogródek.
— Giovani to mój kuzyn — zaczął a wzrok Conrado wędrował to do jednego to do drugiego. — I jest po naszej stronie.
— Nieoficjalnie — dodał Romo. — Oficjalnie Monterrey po wyborach będzie układało się z tym kto wygra.
— Ty tutaj jesteś — zauważył brunet
— Oficjalnie jako mój kuzyn — powiedział Fabrcio — nieoficjalnie przychodzi z darami.
— Darami?
Giovanni wyciągnął z leżącej na blacie teczki plik spiętych kartek. Przesunął je w kierunku Conrado, drugi egzemplarz podał kuzynowi. Fabrcio widział co prawda ten dokument, ale postanowił się zapoznać z nim jeszcze raz. Romo tymczasem nalał sobie kubek gorącej kawy.
— Nie sądziłem, że Barosso się odważy —zaczął odkładając plik spiętych kartek — Skąd to masz?
— Mam ptaszyny tu i tam — odpowiedział.
— Ptaszyny —Conrado prychnął — Masz haki tu i tam.
— Nie mam haków na tych ludzi —powiedział oburzony. — Wymiana informacji odbywa się za obopólną zgodą. Oni tak jak wy chcą, aby Fernando przegrał te wybory, są po waszej stronie.
— Ratusz popiera Barosso.
— Nie mają wyjścia, poza tym na ostatnim zebraniu Rady miejskiej, gdzie jeszcze Solano podsumowywał rok wystąpił Fernando i nie przedstawił cię w zbyt dobrym świetle.
—A co dokładnie powiedział?
— Używając metafory jesteś najeźdźcą, który zalewa Valle de Sombras niczym w latach czterdziestych nazizm —Conrado uniósł wysoko brwi. — A on jest zbawcą ludzkości.
— Sukinsyn — zaklął —a on ma się za Winstona Churchilla —powiedział wyraźnie oburzony Fabrcio. Severin wybuchnął śmiechem. Fernando miał wyobraźnię, trzeba mu było to przyznać.
— Następne zebranie Rady miasta jest jutro. Ochoa będzie podsumowywał działalność Solano, podejrzewam także że Fernando zajmie oficjalne stanowisko w sprawie Ośrodka.
—Sugerujesz, że powinienem się tam pojawić?
— Tak i sugeruje abyś miał odpowiedź na jego wyimaginowane zarzuty, iż ośrodek jest wylęgarnią przestępców. Odpowiedź podpartą faktami a nie niechęcią do poprzedniego mentora dzieciaków.
—Przemyślę to —zapewnił go Conrado.
— Gdybyś miał jakieś pytania —położył wizytówkę —złapiesz mnie pod tym numerem. —powiedział i wyszedł zostawiając mężczyzn samych.
***
Julian Vazquez podłączył kroplówkę zarówno Diego jak i Miguelowi. Obaj nastolatkowie czuli się naprawdę fatalnie. Sprawę opieki nad dzieciakami ułatwił mu fakt, iż mieszkali w jednym domu. Brunet pokręcił z niedowierzaniem głową.
Tak pamiętał te czasy, kiedy było się nastolatkiem i myślało, że ma u stóp cały świat. Zdawał sobie sprawę, że młodość rządzi się swoimi prawami a chłopcy czasem eksperymentują z alkoholem, narkotykami tylko że naiwnie sądził, że dzieciaki z jego rodziny ominie ten cały szajs. Pomylił się jednak Diego był pijany a z jego kuzynem wcale nie było lepiej. Magiczna moc glukozy, którą im podłączył powinna sprawić, iż kac jakiego niewątpliwie doświadczą będzie nieco mniejszy. Westchnął prostując się.
— Dzięki doktorku —wymamrotał Miguel unosząc do góry powieki. Był śpiący.
— Nie ma za co —odpowiedział — Zajrzyj do Jorge —poprosił go — wypił najwięcej w końcu jego stara wróciła do miasta i wymieniała ślinę z hardkorowym koksem. To nasz wuefista. Aurora zna adres.
Skinął głową.
—Wyliże się? — Paco zaczepił go na korytarzu, kiedy schodził na dół.
—Nic mu nie będzie, poza kacem oczywiście —zapewnił go —ale gdyby chłopakom coś się działo wezwijcie karetkę — polecił. Do widzenia ciociu — zwrócił się do kobiety.
—Dziękuje Julianie.
Z ulgą opuścił dom wujostwa i skierował się do auta, przy którym stała Aurora.
— Pojedziesz go Jorge? — zapytała go.
— A pokażesz mi, gdzie mieszka? —zapytał otwierając auto. Aurora skinęła głową i usadowiła się wygodnie na siedzeniu pasażera. Gideon po otwarciu drzwi był zaskoczony widokiem Aurory i Juliana, ale bez słowa wpuścił ich do środka. Szatynka pobiegła na górę dokładnie wiedząc, dokąd ma iść. Jorge leżał zwinięty w kłębek na łóżku. Dziewczyna przyklęknęła i opuszkami palców dotknęła jego włosów. Chłopak otworzył powoli oczy.
— Wyglądasz okropnie — stwierdziła, kiedy nieporadnie usiadł.
— Dzięki — odparł a ona uśmiechnęła się pod nosem. —Przeprowadziłam doktorka — odparła a Jorge spojrzał na wejście do pokoju w którym stał Julian z jego ojcem. —Postawi cię na nogi.
— Dzięki — wziął ją za rękę — cieszę się, że tutaj jesteś
—Ja też —szepnęła ściskając jego palce. Para wymieniła nieśmiałe spojrzenia a później Aurora puściła jego dłoń pozwalając lekarzowi się nim odpowiednio zająć.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 22:49:43 20-12-21, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:00:11 09-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 237
ARIANA/ QUEN/ CONRADO/ LEONOR
Ostatnimi czasy Ariana spędzała dużo czasu w Pueblo de Luz. Astrid wtajemniczała ją w pracę domu dziecka, przez co nie czuła, że została od razu wrzucona na głęboką wodę. Powoli zaczynała odnajdywać się w nowym środowisku, dzieciom brakowało dodatkowych zajęć, więc Astrid uznała, że Ariana mogłaby prowadzić zajęcia z pisania dla młodych twórców. Santiago uznała, że to świetny pomysł, bo przez to sama mogła sobie odświeżyć wiedzę. Nie ukończyła co prawda specjalistycznych kursów, a na studia nigdy nie poszła, bo nie było ją na to stać, ale była samoukiem i pochłonęła tyle podręczników i tyle lektur, że sądziła, że nadaje się do tego zadania. Dzieci przecież nie będą od razu tworzyć powieści, a raczej krótkie opowiastki czy bajki, a do nauczenia ich jak pobudzić wyobraźnię i gdzie znaleźć inspirację, nadawała się jak mało kto. Odkryła uroki miasteczka i zdecydowanie czuła się tutaj lepiej – widocznie brakowało jej słońca, które tak dobrze znała z rodzinnego Texasu. O tym jak bardzo zaniedbała swoje zdrowie dowiedziała się podczas zbiórki krwi, kiedy to Astrid oświadczyła jej, że nie może zostać dawcą, ponieważ ma anemię. To postawiło ją na nogi i zdecydowała się bardziej zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie. Zrobiła badania a Astrid przepisała jej leki i podpowiedziała, co powinna zmienić w swojej diecie. Zaczynała dogadywać się z panią dermatolog, która, choć dość bezpośrednia, była bardzo sympatyczna.
Chwile wolne od zadań specjalnych Ariana spędzała w bibliotece, w specjalnym dziale z księgami o historii miasta, ale było ich tyle, że nie wiedziała, od czego zacząć.
– Cześć – przywitał się z nią Quen, bezceremonialnie przysiadając się do stolika, przy którym siedziała odgrodzona książkami, a ona podskoczyła w miejscu, bo zaskoczyło ją jego nagłe pojawienie się w bibliotece. – Nad czym pracujesz? – zapytał syn burmistrza, sięgając do pierwszej lepszej książki, która nawinęła mu się pod rękę. – Kochana, to roboty na cały weekend. Po co ci to? Myślałem, że tylko mieszkańcy Pueblo de Luz muszą się tego uczyć.
– Uczycie się tego w szkole? – zdziwiła się Ariana, przecierając zmęczone od czytania oczy.
– Raczej od dziecka. Uczą nas hierarchii, drzew genealogicznych. Każdy musi znać swoje korzenie. W małych miejscowościach nie chodzi o koneksje a o pochodzenie.
– I ty to wszystko pamiętasz? – Ariana zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi, świdrując nastolatka wzrokiem i węsząc ściemę.
– Trudno zapomnieć, kiedy wszystko i wszyscy na każdym kroku ci o tym przypomina. – Enrique westchnął i wywrócił teatralnie oczami przywodząc na myśl divę. – Mój ojciec to Ibarra – wyjaśnił, jakby to mówiło samo za siebie, ale widząc, że Ariana nie ma pojęcia, co to znaczy, dodał: – Jest burmistrzem miasta, tak samo jak mój dziadek i pradziadek. To rodzinna tradycja. Nigdy nie byliśmy zbyt bogaci, ale wszyscy przodkowie ze strony ojca byli zaangażowani politycznie. Mój przodek był założycielem miasta. Założę się, że widziałaś pomnik na rynku, to stary Enrique Ibarra I. Ja jestem III.
Ariana parsknęła śmiechem, ale Quen nie wyglądał jakby żartował.
– Ty tak na serio?
– A myślałaś, że kłamałbym w takiej sprawie? – Enrique skrzywił się nieco. – Wyobrażasz sobie, co dzieciak w moim wieku ma za piekło, kiedy inni zwracają się do niego per Enrique Ibarra III? W podstawówce miałem przezwisko Juniorek. Dlatego teraz wolę, żeby mówić mi Quen. Brzmi o wiele bardziej cool.
– Tak. I zdecydowanie bardziej do ciebie pasuje. – Ariana roześmiała się szczerze. Dzieciak miał gadane i dzięki niemu mogła dowiedzieć się więcej o miasteczku.
– Także sama rozumiesz, ciężko jest być mną. Ale mogłem mieć gorzej – przyznał bez ogródek, zastanawiając się nad czymś uparcie. – Mógłbym być z Diazów albo Zuluaga.
– A co w tym złego? – Ariana trochę się oburzyła, słysząc jakim tonem wypowiedział nazwiska jej znajomych.
– Nie no nic… tylko wiesz, różne rzeczy mówią. Skandale, morderstwa, pedofilia… – Quen uniósł ręce w geście poddania, dając Arianie do zrozumienia, że nie ma żadnych uprzedzeń względem jej znajomych, a raczej chodzi mu o zbrodnie, które miały miejsce w tamtych rodzinach. – Ibarrowie przynajmniej nie mają sobie nic do zarzucenia. Jesteśmy uczciwi. Może nieidealni, ale przynajmniej normalni. Bez zbędnych dramatów i krwawej historii rodzinnej. Może właśnie dlatego tylu moich przodków zajmowało stanowiska w radzie miasta. Tak właściwie to niewiele starych rodów zostało w okolicy. Większość już wymarła. Największe, które znam, to Diazowie, Vega i Barosso.
– Ale zaraz, przecież Diazowie i Barosso są z Valle de Sombras? – Ariana wróciła do książek i zaczęła je wertować, pewna, że już gdzieś natrafiła na tę wzmiankę.
– Teoretycznie tak, ale przecież Dolina należała kiedyś do Pueblo de Luz.
– No tak. – Ariana przyznała mu rację. – A twoja mama z jakiego rodu pochodzi?
– A co to za wywiad? Książkę piszesz? – Zażartował Quen, nie wiedząc nawet jak bliski jest prawdy. Bez słowa jednak popukał w jedno z nazwisk na początku alfabetu w spisie treści i westchnął ciężko.
– Barosso?! – Ariana uniosła głos, a Quen ją zganił, bo kilku mieszkańców miasteczka korzystało akurat z biblioteki i nie byli zadowoleni z hałasu. – Twoja matka pochodzi z rodziny Barosso?
– Ściślej rzecz ujmując, pochodzi z Guzmanów. – Quen stuknął w nazwisko przy spisie na literę „G”. – Mniej zamożna i rozrośnięta rodzina. Żadni z nich przedsiębiorcy, tylko rolnicy. Za to zawsze cieszyli się dobrą reputacją w mieście. Moja babcia, Serafina, była kuzynką wuja Nanda. Ożeniła się z Leopoldem Guzmanem, więc teoretycznie moja matka jest z Guzmanów, ale pochodzenia nie oszukasz. Gdzieś tam płynie we mnie kropelka krwi Barossów. Może właśnie dlatego Fernando został moim chrzestnym, a mi każą do niego mówić per wuju. – Quen zakończył swoją opowieść, pozostawiając Arianę z mętlikiem w głowie. Musiała to sobie wszystko zapisać. – Tutaj każdy jest ze sobą jakoś spokrewniony. O! – Quen wskazał na Astrid, która właśnie weszła do biblioteki. – Doktor Vega to moja kuzynka drugiego stopnia czy coś w ten deseń.
Ariana jeszcze nigdy nie była szczęśliwsza, że ma małą rodzinę. Była jedynaczką, podobnie jak jej matka, a ojciec miał tylko jednego brata. O żadnych nieznanych kuzynach nie wiedziała, zresztą nigdy tak specjalnie się tym nie interesowała. Czuła, że w Meksyku życie wygląda zupełnie inaczej. A może tylko w Pueblo de Luz i Valle de Sombras, gdzie ogromną wagę przykładało się do pochodzenia. Im starszy ród, tym bardziej szanowany. Niekoniecznie oznaczało to wyższy status majątkowy, chodziło raczej o prestiż i dumę. W głosie Enrique jednak nie było słychać ani jednego, ani drugiego. Był tym trochę znudzony. Nie chciał być kojarzony jako syn burmistrza Ibarry, ani potomek założyciela miasta, a już w szczególności nie chciał, żeby zwracano się do niego jako do trzeciego osobnika noszącego imię Enrique w rodzie Ibarrów.
– To pokręcone jak w telenoweli – zaczęła Ariana, przypominając sobie zawiłe scenariusze, w których protagoniści zakochują się w sobie, po czym dowiadują się, że są spokrewnieni, więc zrywają, a na końcu okazuje się, że to wcale nie jest prawda. – Skoro tyle tu powiązań rodzinnych, to nie boisz się, że spotkasz dziewczynę, która ci się spodoba, a potem się okaże, że to twoja kuzynka czy coś?
– To nie telenowela. – Zaśmiał się Quen, ale zastanowił się nad jej słowami. – Ale może właśnie dlatego uczą nas historii rodu, żebyśmy mogli zapobiec kazirodztwu. – Oboje wybuchli śmiechem, czym zasłużyli sobie na mordercze spojrzenia ludzi korzystających z zasobów biblioteki.
***
Conrado obserwował Evę znad szklanki soku. Od czasu jego wybuchu zachowywali się normalnie, nie poruszali tego tematu z wyjątkiem momentu, kiedy Saverin przeprosił ją za swoje zachowanie, a ona stwierdziła, że nic się nie stało. Obrazy wylądowały na dnie pudła i zostały schowane w garderobie Evy, ale Conrado o nie nie pytał. Nie miał ochoty ich oglądać i Eva to rozumiała. Nie wyrzuciła ich jednak i Saverin był jej za to wdzięczny. Rzuciła się w wir pracy i przygotowania do ślubu zaczęły wrzeć pełną parą. Kobieta zaczynała żałować, że po przyjeździe do Meksyku zaniedbała przygotowania. Teraz musiała użerać się z tym wszystkim sama, bo Conrado nie był zbyt zaangażowany. Dał jej namiary do swoich ludzi, którzy mieli się wszystkim zająć, ale Eva wolała trzymać rękę na pulsie. Bo w końcu, jeśli się chce, żeby coś było zrobione dobrze, należy zrobić to samemu. Sama zaprojektowała suknię i wysłała projekt to znajomego projektanta w Mediolanie, który miał przyjechać po Wielkiejnocy na przymiarki. Przygotowań było mnóstwo, ale na szczęście pieniądze nie grały roli.
Eva poprawiła okulary, które zjeżdżały jej po spoconym nosie, bo ten dzień był wyjątkowo upalny i nawet klimatyzacja w domu Conrada nie dawała jej ukojenia. Kątem oka zauważyła uważne spojrzenie narzeczonego, więc oderwała się od papierów i spojrzała na niego pytająco.
– Nie wiedziałem, że nosisz okulary – odpowiedział na jej niezadane pytanie, a ona powróciła do przeglądania rachunków.
– Muszę kupić soczewki – wyjaśniła, dmuchając, by pozbyć się niesfornego kosmyka włosów z oczu. Ostatnio nie miała czasu nawet na wyjście do sklepu, a co dopiero na dbanie o wygląd. Gdyby ją ktoś teraz zobaczył, zapewne w ogole by jej nie poznał. Nie miała makijażu, jej włosy były w nieładzie, a ubrana była w krótkie spodenki i top – jedyne ubranie, w którym nie umierała z gorąca. – Wychodzisz gdzieś? – zapytała Conrada, widząc, że zbiera się do wyjścia.
– Tak, na obrady rady miasta. Giovanni zasugerował, że powinienem się tam pojawić.
– Giovanni?
– Długa historia.
– To mi przypomniało, że też muszę ci coś powiedzieć. – Eva zdjęła okulary i przygładziła włosy, wpatrując się w narzeczonego takim wzrokiem, że zdecydował się opóźnić swoje wyjście.
– Coś się stało? – spytał zatroskany, przysiadając na stołku kuchennym obok blondynki. – Chodzi o ślub?
– Nie. – Eva pokręciła głową, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. – O tę dziewczynę, Carolinę.
Conrado wyprostował się jak struna. Prosił narzeczoną, by dowiedziała się czegoś na temat tamtej nastoletniej brunetki, bo miał przeczucie, kiedy widział ją wtedy zmierzającą rano do szkoły. Teraz, kiedy miał się dowiedzieć prawdy, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, bo nie był na to gotowy. Zresztą sam nie wiedział, co chciał usłyszeć. Bał się, że to jego ostatnia szansa i jeśli to nie ta dziewczynka, to nigdy nie znajdzie swojego dziecka, ale z drugiej strony bał się, że jego przypuszczenia okażą się prawdą. Bo jak mógłby spojrzeć temu dziecku w twarz i powiedzieć, że przez całe siedemnaście lat swojego życia wychowało się bez rodziców z powodu prywatnych porachunków między nim a Fernandem? Nie mógł, po prostu nie mógł tego zrobić. Kiedy jednak Eva powiedziała mu wszystko, co udało im się ustalić z Astrid, łącznie ze swoją wizytą u Lupity Martinez oraz o zniknięciu wyników testów DNA, Conrado odczuł frustrację.
– Fernando się ze mną bawi – powiedział po chwili i wstał, przemierzając kuchnię w tę i z powrotem. – Robi to celowo. Nadał jej drugie imię Andrea, żeby mnie zmylić. A wyniki usunął z systemu, żebym pomyślał, że coś jest na rzeczy.
– Javier też uważa, że to podejrzane – mruknęła Eva, a Conrado nie skomentował tego, że rozmawiała na ten temat z Magikiem. – Ale jestem pewna, że Fernando nie mógł się dowiedzieć, że razem z Astrid węszymy w tej sprawie, byłyśmy ostrożne. Dlatego nie mam pojęcia, jakim cudem wyniki zniknęły z systemu. A Lupita twierdzi, że Fernando przywiózł ze sobą ze stolicy chłopca w styczniu 1998.
Conrado zacisnął pięści. Sam nie wiedział, czy w ogóle chciał to wiedzieć. Lepiej było trzymać się przeczucia, że jego dziecko jest w Pueblo de Luz. Teraz jednak wszystko legło w gruzach. Żałował, że sam się tym nie zajął, tylko polecił śledztwo Evie. Musiała być nieostrożna, Fernando się o tym dowiedział i teraz szanse na znalezienie dziecka były znikome. Gdyby nawet jego dziecko było w Mieście Światła, teraz Fernando na pewno zadbał o to, by je stąd wywieźć.
– Muszę już iść – oświadczył nagle Saverin i poderwał się z miejsca tak gwałtownie, że omal nie strącił papierów Evy. – Później porozmawiamy.
Przez całą drogę do ratusza próbował oczyścić umysł, by móc stawić czola Fernandowi na neutralnym gruncie, gdzie nie było miejsca na osobiste porachunki, ale było to niezwykle trudne. Zanim wysiadł z samochodu, policzył jeszcze do dziesięciu i odetchnął głęboko, odpinając dwa guziki koszuli, czując, że zaraz się udusi. Przekroczył próg ratusza razem z innymi radnymi i mieszkańcami, którzy mieli wolny wstęp na obrady. Były to ostatnie obrady rady miasta przed Świętami Wielkanocnymi, a także jedne z ważniejszych w tym roku, biorąc pod uwagę niedawne okoliczności i śmierć burmistrza Solano. Fernando zjawił się na sali obrad w towarzystwie szefa swojej kampanii wyborczej, Antonia Castro, oraz jednego z ochroniarzy. Conrado wzrokiem wyłowił Fabricia przy wejściu.
– Gotowy? – zapytał Fabricio, a Conrado pokazał mu teczkę z dokumentami. – Dobrze się czujesz?
– Wszystko w porządku – Saverin uciął kolejne pytania na temat jego stanu zdrowia. – Mam nadzieję, że Fernando przygotował dobre argumenty, bo będzie musiał się tłumaczyć.
Zajęli miejsca gdzieś w połowie rzędów, skąd mieli doskonały widok na pełniącego obowiązki burmistrza Gideona Ochoę, który właśnie odczytywał raport z rządów burmistrza Solano, po czym nastąpiła minuta ciszy, którą wszyscy zebrani w ratuszu uczcili pamięć zmarłego. Conrado jednak nie patrzył na pana Ochoę, a zamiast tego obserwował Fernanda, który w przyciemnianych okularach opierał się na lasce, przypominając mu o starych czasach. Conrado żałował, że nie strzelił mu w głowę, kiedy miał okazję, a zamiast tego wybrał kolano. Był wtedy młody i nie miał pojęcia, że ten błąd będzie go kosztował życie całej jego rodziny. Nie mógł uwierzyć, że ten potwór chodzi sobie po mieście z tym cwanym uśmieszkiem na twarzy, patrząc na innych z góry i zachowując się jakby miasto należało do niego. Jeśli mieszkańcy Valle de Sombras wybiorą Fernanda na swojego burmistrza, miasto rzeczywiście będzie należało do niego.
Fabricio wyrwal Conrada z rozmyślań, szturchając go w bok łokciem, bo głos został udzielony mieszkańcom, którzy mogli wypowiedzieć się w kwestiach ważnych dla miasteczka. Została zatem poruszona kwestia pożaru w kamienicy przy ulicy Don Kichota a także polowanie na niedźwiedzia, które miało niedawno miejsce. Oburzeniu mieszkańców nie było końca. Gideon utwierdził ich w przekonaniu, że dokona wszelkich starań, by miasteczko było miejscem przyjaznym i bezpiecznym, ale chyba niewielu w to uwierzyło. Następnie został poruszony temat ośrodka dla młodzieży czyli to, na co Conrado i Fabricio, a także Fernando czekali najbardziej.
– Stara śpiewka – mruknął Fabricio do ucha przyjacielowi, kiedy Fernando nazwał ośrodek Sancheza „kolebką zła” i „gniazdem młodocianych przestępców”.
– Wybacz, Fernando, ale twoje słowa są trochę za ostre – odezwał się Conrado, wstając z miejsca, zanim Fabricio zdążyl go powstrzymać. – Przede wszystkim brak dowodów na to, by dzieci z ośrodka rozwijały się w jakikolwiek sposób inaczej niż te uczęszczające do parafialnej szkółki niedzielnej. Jeśli już, Ignacio Sanchez wpłynął na ich rozwój i pomógł poradzić sobie z problemami w sposób, w jaki żaden rodzic, kapłan czy psycholog nie potrafił.
Na sali obrad rozległy się szepty, a wszystkie oczy były utkwione w „tym obcym”, który śmiał podważać kompetencje rodzicielskie mieszkańców, nie mając pojęcia o mieście ani o jego zwyczajach. Fernando uśmiechnął się krzywo, chyba domyślając się, że Conrado sam pod sobą kopie dołek, więc nie musi się zbytnio wysilać.
– Conrado, przepraszam, ale jakie ty możesz mieć pojęcie o wychowaniu dzieci? Z tego co mi wiadomo, nie masz żadnych.
Fabricio spojrzał na przyjaciela, którego mięśnie napięły się pod koszulą, i instynktownie dotknął ramienia przyjaciela, ale ten nie dał się wyprowadzić z równowagi.
– Nie trzeba być rodzicem, by wiedzieć, czego potrzebują dzieci.
– Powiedz to Felipe Diazowi! – krzyknął jakiś mieszkaniec miasteczka, a kilku obecnych zaklaskało na znak, że zgadzają się z nim.
– Dzieci i młodzież potrzebują wsparcia, kogoś kto ich wysłucha, a nie tylko będzie oceniał i traktował jak zło konieczne. – Conrado udał, że nie dosłyszał wzmianki o Diazie. – Ja może i nie mam dzieci, ale kiedyś sam byłem dzieckiem, zagubionym nastolatkiem z problemami. A kto z nas nie był? – Conrado rozejrzał się po zebranych, którzy teraz ucichli, wsłuchując się w jego słowa. – Dzieci nie wiedzą, jak to jest być dorosłym, ale dorośli doskonale zdają sobie sprawę, jak to jest być młodym, dlatego to my powinniśmy być mądrzejsi i wyciągać do dzieci pomocną dłoń, kiedy nas potrzebują, a nie bagatelizować problem w nadziei, że sam zniknie. W rezultacie dzieci uciekają się do przemocy, popadają w uzależnienia… Ośrodek dla młodzieży jest potrzebny, by tam mogły się wyżyć i wyładować swoje negatywne emocje. Jest potrzebny, by zapobiec tragediom, takim jakie miały miejsce na przykład za sprawą Felipe Diaza. – Kilka osób szepnęło coś do swoich towarzyszy, ale nikt się nie odezwał na głos, więc Conrado kontynuował, zwracając się bezpośrednio do swojego kontrkandydata. – Mówisz o rodzicielstwie i o dobru dzieci, Fernando, ale z tego co wiem, sam nie jesteś ideałem. Przypomnij mi, gdzie teraz przebywa twój najstarszy syn? Młodszy, o ile się orientuję, odbywa właśnie karę za morderstwo.
– Sprzeciw, to nie ma nic wspólnego z ośrodkiem! – odezwał się szef kampanii Fernanda, Antonio Castro, ale Gideon Ochoa go uciszył.
– Panie Castro, to nie sąd. Proszę się uspokoić.
– Widzę, że jesteś dobrze poinformowany, Conrado. – Barosso stwierdził, że lepiej będzie nie zaprzeczać zarzutom. – Ale to nie zmienia faktu, że nie jesteś stąd, nie znasz naszych zwyczajów, nie masz pojęcia o funkcjonowaniu ośrodka. I nie masz pojęcia o dzieciach. Ktoś, kto nigdy nie był ojcem, nie powinien zabierać głosu w tej sprawie.
– A co to ma do rzeczy? – Fabricio również wstał i wpatrzył się w Fernanda z mieszaniną rozbawienia i lekkiej złości. – Pochodzenie nie ma tu nic do rzeczy, tak samo jak rodzicielstwo. Poza tym statystyki nie kłamią. – Fabricio wyciagnał papiery i przekazał je Gideonowi. – W czasach, kiedy ośrodek przeżywał swój rozkwit, spadł odsetek samobójstw i prób samobójczych wśród tutejszej młodzieży. Ponadto wielu wychowanków Ignacia Sancheza poszło na studia i znalazło później dobrą pracę, nawet tych, którzy wychowali się w biednych rodzinach i o wyższej edukacji mogli pomarzyć. Nie chce mi pan chyba wmówić, panie Barosso, że zależy panu na analfabetyzmie i bezrobociu wśród młodych? Zamknięcie ośrodka będzie miało właśnie takie konsekwencje.
– To, co sugeruje pan Guerra, to oczywisty absurd. – Barosso był nieugięty, mimo niepodważalnych statystyk, które własnie analizował Gideon, siedzący u szczytu stołu razem z radnymi. – Rodzice wychowanków Sancheza mogą stwierdzić, że u ich dzieci stwierdzono wybuchy agresji, huśtawki nastrojów, nie mówiąc już o używkach, po które sięgali, mając do czynienia z wątpliwymi osobnikami, którzy zawsze kręcili się wokół ośrodka.
– A to już chyba jest sprawą miasta – zauważyła Conrado, teraz zwracając się bezpośrednio do Gideona. – Wokół miasteczka mają miejsce porachunki karteli, nie jest to niczym nowym. To od miasta zależy, czy pozwala na handel narkotykami w obrębie swoich granic.
Fernando powiedział pod nosem „niewiarygodne” i pokręcił głową, nie wierząc, że Conrado wyciagnie temat narkotyków. Nie miał nic na swoją obronę. Miasto nie miało jak kontrolować dilerów, Templariuszy czy członków innych karteli. Ten problem istniał i będzie istniał.
– Cóż, większość mieszkańców zgadza się ze mną co do zatrzymania tego procederu. – Fernando podszedł do Gideona i przedstawił mu petycję z podpisami mieszkańców, opowiadających się za zlikwidowaniem ośrodka.
– Jest sporo podpisów – powiedział Gideon, przyglądając się liście, tej samej której zdjęcie zrobiła gosposia Fernanda, Rosa, i pokazała Conradowi, dzięki czemu mógł się przygotować.
– Panie burmistrzu. – Conrado mowił spokojnym i opanowanym tonem, nie chciał pozwolić by jego emocje zaćmiły mu umysł. – Pragnę przypomnieć, że zgodnie z regulaminem przeprowadzania wyborów regionalnych, kandydaci na burmistrza nie powinni prowadzić kampanii, która rażąco godzi w ideę demokratycznych wyborów.
– Co ma pan na myśli? – Antonio Castro wyglądał na skonsternowanego, ponieważ to on zaproponował Fernandowi złożenie petycji.
– To, że kandydat na burmistrza powinien być osobą bezstronną. Ma prawo wyrażać swoje poglądy, ale nie powinien narzucać ich swoim wyborcom, zachęcając do podpisów, szczególnie na dwa miesiące przed rzeczywistymi wyborami. Jeśli pan Barosso wygra wybory, oczywiście ma prawo do zarządzenia głosowania w sprawie, która została przewidziana w jego programie wyborczym, jednak złożenie takiej petycji teraz jest sprzeczne z zasadami moralnymi. Myślałem, Fernando, że chcesz wygrać uczciwie.
– To pomówienia – sprostował Castro, choć chyba nie był do końca przekonany. – Pan Barosso miał absolutne prawo podpisać się pod taką petycją, ponieważ panuje demokracja i wolność przekonań. Jest to również zapisane w regulaminie. Pan Saverin chyba nie zapoznał się z nim zbyt dokładnie.
– Oczywiście, że mógł się podpisać. Jest w końcu obywatelem miasta, ma takie same prawa jak inni mieszkańcy. Może nawet większe – dodał Conrado z przekąsem, chcąc nieco rozjuszyć Fernanda. – Jednak rejestrowanie tej petycji pod własnym nazwiskiem poddaje pod wątpliwość wiarygodność pana Barosso. Oznacza to, że sam na własną rękę taką ankietę przeprowadził, a co za tym idzie jest to prawie róznoznaczne z manipulowaniem głosami. Pan Barosso dobrze wie, że rada miasta ma trzy miesiące na rozpatrzenie petycji, a jak wiemy, wybory odbędą się za dwa miesiące. Przypadek? Nie sądzę.
Gideon przyjrzał się dokumentowi uważniej, chcąc wychwycić jakieś haczyki. A Antonio Castro kontynuował front obrony swojego kandydata.
– A skąd pan wie, że to pan Barosso był inicjatorem petycji? Wielu mieszkańców ma podobne zdanie. Proszę nie oczerniać pana Barosso, twierdząc, że kupuje sobie głosy.
– Ależ ja nic takiego nie powiedziałem. Użyłem sformuowania „manipuluje głosami”. – Conrado się uśmiechnął, po raz pierwszy od chwili kiedy przekroczyl próg ratusza. – Poza tym, informacje są do wglądu publicznego – każdy mieszkaniec miasta może udać się do ratusza i przejrzeć raporty z obrad. Wszystkie informacje są także dostępne na stronie internetowej. Petycja została złożona w piątek i zarejestrowana na nazwisko Fernanda Barosso. A może uważa pan, że ktoś się podszył pod pana Barosso, używając jego danych osobowych i że ta osoba przypadkowo ma takie same poglądy polityczne jak on? – Szef kampanii Fernanda spojrzał na Barosso, jakby szukał rady, ale Fernando miał minę, która znaczyła „radź sobie sam”. Conrado natomiast zwrócił się ponownie do Gideona. – Fakt, że pan Castro nie miał pojęcia o jawności tych danych wskazuje, jak niewielka jest wiedza tutejszych mieszkańców na temat ich praw obywatelskich. Nie każdy mieszkaniec ma świadomość, że może czynnie uczestniczyć w życiu miasta. A to kolejny dowód na to, że mieszkańcy dają sobą manipulować.
– Nie widzę niczego podejrzanego w tej petycji – stwierdził Gideon Ochoa po dłuższych oględzinach. – Pan Barosso miał prawo taką petycję złożyć. To, że jest to niezbyt etyczne posunięcie, które godzi w zasady zdrowej i sprawiedliwej rywalizacji, to osobna sprawa, jednak pan Barosso nie złamał regulaminu.
Fernando wyglądał jakby wygrał tę walkę. Odwrócił się w kierunku Saverina i odezwał się tak, by wszyscy mogli go usłyszeć.
– To, że Conrado sympatyzuje z przestępcami, jest nam wszystkim bardzo dobrze znane…
– Teraz to pan przesadził. – Fabricio niemal wymierzył w Fernanda oskarżycielsko palcem, ale Barosso nic sobie z tego nie robił i kontynował.
– Może właśnie dlatego wydaje mu się, że ośrodek Sancheza jest świetną inwestycją dla miasta. Rozczaruję cię, Conrado, ale nie wiesz, ile rodzice tych dzieci wycierpieli z powodu tego ośrodka. A jeśli nadal uważasz, że jest on taki potrzebny, a Ignacio Sanchez był takim świetnym mentorem, może zastanów się, gdzie się teraz podziewa Sanchez i jak mógł te wszystkie biedne dzieci zostawić w potrzebie? Według mnie nie był on dobrym wzorcem dla młodzieży, o czym świadczy chociażby fakt, że zostawił je bez nadzoru. Dziękuję za uwagę. – Fernando uciął wszelkie dyskusje i usiadł na miejscu, ale Conrado nie zamierzał odpuścić.
– Widzę, Fernando, że jesteś negatywnie nastawiony w stosunku do samego pana Sancheza, wieloletniego kierownika ośrodka, a nie do samej idei ośrodka. Przypomnij mi, czy Sanchez nie został czasem pozbawiony prawa do wykonywania zawodu, kiedy oskarżono go o błąd w sztuce lekarskiej? Zdaje się, że operował twoją żonę, a ona zmarła w trakcie operacji.
– Panie Saverin, proszę liczyć się ze słowami! – Antonio Castro stanął w obronie Fernanda, a Gideon upomniał Conrada.
– Przepraszam, panie burmistrzu. Pan Barosso tyle razy robił aluzje do mojego życia prywatnego, że uznałem, że sam też mogę odwołać się do jego przeszłości. – Ironiczny ton głosu Conrada sprawił, że Fabricio uśmiechnął się pod nosem. – W takim razie proponuję inne rozwiązanie – znaleźć odpowiedniego mentora, który mógłby poprowadzić ośrodek zamiast poprzedniego kierownika. Kogoś, kto miałby posłuch wśród dzieci, a jednocześnie odpowiednie do tego kwalifikacje.
– Może ty? – prychnął Fernando, a Conrado uśmiechnął się lekko.
– Nie, nie ja. Ale jest to sensowne rozwiązanie, na którym wszyscy skorzystają.
– Panowie, pragnę przypomnieć, że to obrady rady miasta, a nie debata wyborcza – upomniał ich Gideon Ochoa, zmęczony tą całą sytuacją. – Tę wymianę zdań proponuję wam odbyć na konferencji prasowej, a nie na zebraniu rady.
– Przepraszam. Uznałem za stosowne odwołać się do rozsądku pana Barosso, któremu prywatne porachunki z panem Sanchezem zaćmiły osąd. Nie mam nic więcej do dodania. – Po tych słowach usiadł a Fabricio przybił mu ukradkiem piątkę.
Może i nie wygrali dzisiejszego starcia, ale na pewno utarli nosa samemu Barosso. A gra dalej się toczyła i przynajmniej teraz mieszkańcy wiedzieli, że Fernandem niekoniecznie kieruje dobro mieszkańców, a raczej własne porachunki z Sanchezem.
***
Leonor nie czuła się dobrze okłamując Ethana. Właściwie to trudno było nazwać to kłamstwem, raczej zatajeniem prawdy. Ale kiedy przyszpilił ją tamtego wieczora, kiedy podsłuchał jej rozmowę z Hugiem, musiała powiedzieć mu, że Lori nie jest synem jej byłego męża. Siedziała teraz w kawiarni, rozpamiętując ostatnie spotkanie z chłopakiem, który był wyjątkowo przejęty.
– Powiedz mi prawdę, nie proszę o nic więcej. – Głos Ethana brzmiał delikatnie, ale ona miała wrażenie, że kłuje ją jak sztylety. Nienawidziła słowa „prawda”, dla każdego była ona inna. Miała swoją prawdę, której się w życiu trzymała. Gdyby nie to, pewnie już dawno by oszalała.
– Prosisz o wiele – westchnęła, ale przysiadła na jednym z krzeseł w kawiarni, prosząc, by Ethan zrobił to samo. – Po śmierci matki było mi bardzo ciężko – zaczęła, a Ethan słuchał w skupieniu. – Wpadłam w depresję, nie mogłam sobie z tym poradzić. Więc zaczęłam brać leki uspokajające. Z początku kilka pigułek na sen, potem to już nie wystarczyło i potrzebowałam otępienia także w dzień. Ból był nie do zniesienia. Wiesz przecież, jak to jest stracić matkę, prawda?
Ethan przytaknął, wsłuchując się w kolejne słowa ukochanej.
– Hugo nigdy mi tego nie wybaczył. Byłam wtedy samolubna, zostawiłam wszystko na barkach jego i Sergia, mojego męża. Ojciec zaczął pić i nie było kontaktu z żadnych z nas. Nie jestem z tego dumna, ale w tamtym okresie chciałam tylko zapomnieć. – Leonor otarła pojedynczą łzę, która spłynęła jej po policzku. Rzadko płakała, ale wzmianka o matce zawsze sprawiała, że się wzruszała. – Przebywałam wtedy w nieciekawym towarzystwie. „Ludzie z problemami”, tak nas można było nazwać. Przez większość czasu byłam tak otumaniona lekami, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ale miałam przyjaciela, który pomógł mi to wszystko przetrwać. Znaliśmy się od dziecka. Kiedy przeprowadziłam się z rodzicami z Kolumbii nie miałam żadnych koleżanek i kolegów, więc sąsiedzi z podwórka stali się moją rodziną, razem się wychowaliśmy. No i zbliżyliśmy się do siebie w tych strasznych chwilach, bo on też wiedział, co to znaczy stracić matkę. No i zaszłam w ciążę.
Ethan westchnął cicho, domyślając się już, jak ta historia potoczyła się dalej.
– Przez lata demonizowałam Sergia, robiąc z niego łajdaka, bo zostawił kobietę w ciąży i z małym dzieckiem, ale tak naprawdę to ja jestem czarnym charakterem w tej opowieśći. Sergio odszedł, bo go zdradziłam, a on nie mógł sobie ze mną poradzić, nie potrafił do mnie dotrzeć. Więc poszedł własną drogą. A ja zaczęłam się staczać moją.
– Nie mów tak, nie mogło być aż tak źle. Cierpiałaś, szukałaś pocieszenia. Gdyby twój mąż był odrobinę bardziej wyrozumiały… – Ethan próbował chyba przekonać samego siebie.
– Był na tyle wyrozumiały, że kiedy zaszłam w ciążę z pierwszym dzieckiem, rzucił studia i zamieszkał ze mną w Monterrey. Widocznie zdrady już nie mógł ścierpieć i w sumie mu się nie dziwię. Ale w końcu doszłam do siebie. Odstawiłam leki, chciałam wyjść na prostą, dla mojego syna i dla dziecka, które nosiłam pod sercem. Hugo bardzo mi pomógł, bez niego nie dałabym rady.
– Więc czemu go tak odtrącasz? To twój brat.
– To prawda, ale… sama nie wiem. – Leonor wpatrzyła się w ciemną noc za oknem. Na placu przed kawiarnią nie było żywej duszy. – On tak bardzo przypomina matkę. Czasami nie mogę na niego patrzeć. A wiem, że pracuje dla Fernanda Barosso, a to przecież największy bydlak, jakiego widziało to miasto. A przynajmniej żyjący – dodała po chwili. – Wmawiał mi, że robi to dla mnie i dla dzieci i to prawda, że dzięki pieniądzom Barosso Lori miał zapewnioną najlepszą opiekę medyczną. Ale mimo wszystko nie mogę tak. Nie chcę, żeby Hugo się dla nas poświęcał.
– Ale on już to zrobił – zauważył Ethan. Nie wiedział, o co chodziło między Hugiem a Fernadem i nie obchodziło go to. Liczyło się to, że dzięki tej współpracy mógł sfinansować leczenie siostrzeńca. – Troszczył się o ciebie i twoją rodzinę.
– Tylko że ja na to nie zasłużyłam. – Po twarzy Leonor zaczęły spływał łzy, nim zdążyła je powstrzymać. Ethan otarł je wierzchem dłoni, po czył złapał kobietę za rękę.
– Zasłużyłaś na wszystko, co najlepsze.
– Nie mów tak. Nie znasz mnie. Nie wiesz, jakie okropne rzeczy robiłam.
– Więc mi powiedz. Miało nie być między nami tajemnic.
– Są takie rzeczy, które zabiera się ze sobą do grobu – wyznała poważnym tonem, a Ethan odczuł, że nie powinien o to pytać. Ani teraz, ani nigdy. – Nie będę cię okłamywać, ale nie proś mnie, bym mówiła ci więcej. Przeszłość chcę zostawić za sobą. – Leonor otarła resztę łez i spojrzała Ethanowi głęboko w oczy. – Ja też nie pytam cię o wszystko. O tę twoją Charybdę, na przykład.
– Scyllę – poprawił ją Crespo, siląc się na uśmiech.
– No właśnie. – Leonor też się uśmiechnęła. – Obiecaj mi. Nie proś mnie o więcej.
– Obiecuję – powiedział Ethan, po czym pocałował kobietę w kącik ust. – Nie musisz się już bać. Będę przy tobie.
Przypomniała sobie tę rozmowę i poczuła się o wiele lepiej. Było jej lżej na sercu, kiedy pomyślała, że ma kogoś, na kim jej zależy i komu zależy na niej. Nie mogła jednak dłużej odwlekać rozmowy z Sergiem. Musieli poważnie porozmawiać na temat Jaime i opieki nad nim, ale nie miała do tego głowy. Miała zamiar umówić się na konsultację w poradni prawnej, ale nie zdążyła rozważyć w głowie tego pomysłu, bo do kawiarni, w której dzisiaj przesiadywała, jako że miała wolne od pracy w Monterrey z uwagi na święta wielkanocne, wszedł klient.
– Dzień dobry – przywitał się Joaquin jak gdyby nigdy nic i zajął miejsce przy stoliku, przy którym siedziała dawna znajoma.
– Czego chcesz? – zapytała, przechodząc od razu do rzeczy.
– Podwojne espresso – odpowiedział, a ona oparła się na krześle i wpatrzyła w niego intensywnie.
– Nie o to pytałam.
– Wiem, o co pytałaś, Norrie. Zawsze byłaś bezpośrednia. – Joaquin uśmiechnął się i ściągnął okulary przeciwsłoneczne, ukazując lekko przekrwione oczy. Leonor wolała się nie zastanawiać, czego jest to wynikiem. – Może okazałabyś mi wdzięczność? Gdyby nie ja, niedźwiedź mógłby pożreć twojego syna.
– Lucas miał to pod kontrolą.
– Pieprzony Harcerzyk. – Joaquin prychnął, sięgając po orzeszki stojące w miseczce na stoliku. – Zawsze musi zgrywać bohatera.
– Ponowię pytanie, bo widzę, że do ciebie nie dotarło: czego chcesz?
– Niczego. Nigdy niczego nie chciałem, przecież mnie znasz. Tak tylko odwiedzam starą przyjaciółkę. Jak się masz? – zapytał, a ona zacisnęła pięści, modląc się o cierpliwość. Joaquin zawsze był denerwujący.
– Dobrze, dziękuję.
– Masz synka – zauważył, a ona pokiwała głową.
– Nawet dwóch.
– Wiem, ale chodziło mi o małego Lorenza. – Joaquin wrzucił sobie do ust jednego orzeszka i uśmiechnął się półgębkiem. – Mały przystojniacha. Szkoda, że taki słabowity. Ale ma matkę lekomankę, więc nie mógł wyrosnąć na silnego faceta.
– Chcesz mi coś powiedzieć? Myślałam, że ustaliliśmy już dawno, że nie będziemy o tym rozmawiać.
– Przecież nie rozmawiamy. Ale fakt, że masz syna, zmienia trochę postać rzeczy.
– A to niby dlaczego?
– A bo może dzieciak chciałby poznać wujka? Skoro z Hugiem nie pozwalasz mu się zadawać, to wujek Wacky może się z nim czasem pobawić.
– Nie rozśmieszaj mnie. – Leonor roześmiała się Joaquinowi prosto w twarz. Z takimi jak on trzeba było ostro. Nie można pokazać, że się go boisz, musisz go zawstydzić. – Lepiej już idź zanim mój ojciec wróci.
Joaquin jednak nie miał zamiaru ruszać się z miejsca. Kiedy dzwoneczek przy drzwiach obwieścił, że ktoś wszedł do kawiarni, Leonor poderwała się z miejsca, sądząc, że to jej ojciec, ale na szczęście była to tylko Ariana.
– Dzień dobry – przywitała się na widok Joaquina i rozpoznała w nim mężczyznę, który kiedyś przyprowadził Loriego, kiedy ten się zgubił. Hugo zabronił jej wtedy rozmawiać z tym mężczyzną, ale nie była pewna dlaczego.
Joaquin pocałował Arianę w rękę, zgrywając dżentelmena, po czym życzył paniom miłego dnia i wyszedł z kawiarni.
– Ty go znasz? – zapytała Leonor, a Ariana przyznała jej się, że to Joaquin znalazł Loriego, kiedy mały zgubił się na spacerze.
– Pod żadnym pozorem nie zostawiaj nigdy dzieci pod jego opieką, jasne? – Stanowczy ton głosu Leonor sprawił, że Ariana się przestraszyła. Jednocześnie poczuła się zła, bo w końcu sama spędzała z dziećmi Leonor więcej czasu niż sama matka, która teraz robiła jej wyrzuty o to, jak Ariana opiekuje się jej dziećmi.
– To się więcej nie powtórzy – powiedziała Ariana przez zaciśnięte zęby. Leonor zaczynała ją coraz bardziej denerwować od kiedy dowiedziała się prawdy o ich zwiążku od Sergia. Wiedziała, że kobieta ma swoje problemy, bycie samotną księgową z dwójką dzieci, dojeżdżającą codziennie do pracy w Monterrey mogło być męczące, ale to nie powód, żeby się wyładowywać na bogu ducha winnych ludziach.
Leonor pokiwała głową i ruszyła na górę do mieszkania, zostawiając Arianę samą. Ta natomiast, widząc że nie ma klientów w kawiarni, rozłożyła się z laptopem na stoliku i zaczęła pisać. Po spotkaniu z Quenem miała większą motywację i postanowiła to wykorzystać.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 11:55:44 11-08-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:34:46 11-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 238
NADIA / ISABELA / DAYANA / TRAVIS / MARCELA / ERNESTO / DONA / ROSENDO
Tydzień wcześniej
Isabela z impetem podniosła ramkę z fotografią zaginionej żony Jamesa i wskazując na nią palcem, rzekła:
– Nią chcę być.
– To nie jest możliwe – odparł lekarz, zabierając zdjęcie z rąk Quintero i odkładając je na miejsce. – Znajdę pani inną twarz. – Podszedł do wysokiego regału i z czwartej półki od dołu wyjął gruby segregator opisany jako „projekty własne”. Wrócił do pacjentki.
– Na twoim miejscu zastanowiłabym się nad odpowiedzią – poradziła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jak długo nie widziałeś żony? Nie chciałbyś przytulić jej po dziesięciu latach rozłąki? Spojrzeć jej prosto w oczy i powiedzieć jak bardzo za nią tęskniłeś? – Brała go pod włos.
– Masz inny kolor oczu niż ona – zauważył słusznie.
– Też mi problem – prychnęła. – Soczewki załatwią sprawę. Coś jeszcze?
– Owszem – potwierdził. – Nie jesteś nią i nigdy nie będziesz.
– Sss... aaa... – Iska złapała się demonstracyjnie za serce. – Ranisz mnie, doktorku. Po co takie ostre słowa?
– Jak ty to sobie wyobrażasz, dziewczyno? – Lekarz poczuł się tak zniesmaczony samym pomysłem, że zaczął już nawet mówić do pacjentki na „ty”. – Przecież ludzie, którzy ją znali, zorientowaliby się w mniej niż sekundę.
– W mniej niż sekundę to ja ściągam majtki – odpyskowała. – A ludzie są zbyt zapatrzeni we własne odbicie, żeby skumać, co jest grane.
– Nieważne – zaoponował szybko Flowers. – Pomysł jest głupi i nie zgadzam się, żeby użyć twarzy mojej żony jako przykrywki.
– Akurat ty masz tutaj najmniej do powiedzenia. Fernando płaci i wymaga. – Iska uśmiechnęła się cwaniacko, zakładając ręce na piersi.
– Tak myślisz? – James oparł się biodrami o biurko i sięgnął do szuflady. – Więc spójrz, kto trzyma w dłoni skalpel. – Zamachał jej przed oczami narzędziem lekarskim.
Isabela zaśmiała się histerycznie.
– Potrafię zmusić cię do współpracy. Podobno mam dar przekonywania.
– Chyba dar do kurwienia się po kątach – odgryzł się.
– Uważaj, bo jak prasa i telewizja dowiedzą się o twoich nielegalnych operacjach plastycznych, to będziesz skończony – zagroziła w odpowiedzi.
– O Jezu, oby! – niemal krzyknął, wznosząc dłonie ku niebu jak do modlitwy. – Od dawna marzę tylko o tym, żeby uwolnić się od tego gówna i od Fernanda. A jedno z drugim jest powiązane.
Quintero spojrzała na lekarza z politowaniem. Tego się nie spodziewała. Wyglądało na to, że James Flowers miał głęboko w poważaniu, że jego kariera może zawisnąć na włosku. Kobieta postanowiła zmienić taktykę.
– Okej, zrozumiałam – powiedziała, przeczesując czarne włosy palcami. – Domyślam się jednak, że nie chcesz przez to skończyć w więzieniu. Mam więc propozycję nie do odrzucenia.
– Niby jaką? – zapytał bardziej z ciekawości niż z chęci wymigania się od kary, choć faktem było, że nie miał najmniejszego zamiaru odpowiadać przed sądem za coś, do czego został kiedyś zmuszony.
– Upodobnisz mnie do swojej żony, a ja w zamian dopilnuję, żeby Barosso dał ci spokój – oświadczyła bez zbędnego owijania w bawełnę.
– Mowy nie ma – zaprotestował bez wahania. – Już wolę czekać w areszcie na proces.
– Wyjdziesz na wolność po trzech latach i co będziesz robił? Nikt nie zatrudni lekarza z kartoteką kryminalną.
– Mam oszczędności.
– Na jakim ty świecie żyjesz, doktorku? – zaśmiała się. – Kasy starczy ci może na pierwszych pięć miesięcy, a potem co? – spytała, lecz mężczyzna milczał. – Nie daj się prosić. Ostatni przekręt i wszyscy będą zadowoleni.
– Dlaczego tak ci zależy, żeby wyglądać jak Nina?
– Nie chcę w całości być zależna od Barosso, a twoja żona jest policjantką. Nie trzeba będzie fałszować dokumentów – wyjaśniła. – A skoro ona zaginęła 10 lat temu i do tego pory nie wróciła, to już nie wróci. Nie oszukuj się i daj sobie szansę.
– Zgoda, niech ci będzie. – James w końcu odpuścił. – Ale wszystko odbędzie się na moich warunkach, jasne?
– Jak słońce.
***
Travis był zdegustowany spadkiem, który dostał od wuja. Wiedział, że Cayetan do normalnych ludzi nie należał, ale nie spodziewał się, że facet zapisze mu w testamencie książkę o chomikach. Mimo wszystko przyjął dziedzictwo, bo Cortez należał do jego rodziny (jedynej jaką znał), więc nie wypadało zrzec się praw. Minął tydzień, a on wciąż nie zajrzał do książki ani nie otworzył listu pożegnalnego. Postanowił zrobić to teraz. Pierwsza strona przedstawiała chomika syryjskiego podpisanego obok długopisem z niebieskim tuszem jako Travis. Kilka kartek dalej wetknięta była fotografia tego samego okazu, lecz z flakami na zewnątrz.
Mondragón skrzywił się na ten niecodzienny widok, a gdy odwrócił zdjęcie znów przeczytał na odwrocie swoje imię.
– Psychol – stwierdził zszokowany.
W następnej kolejności sięgnął po list i zaczął czytać.
„Kochany siostrzeńcu,
pamiętasz, jak w dzieciństwie dawałem ci lizaki o dziwnym smaku?
Jesteś już duży, więc czas, byś poznał prawdę.
To wcale nie była przyprawa z imbiru tylko kokaina.
A tak na marginesie, to zapewne znalazłeś już zdjęcie martwego chomika.
Kiedyś skończysz tak jak on.”
– Niewiarygodne. – Travis pokręcił głową w niedowierzaniu. – Miał niezły tupet.
– Kto? – usłyszał za swoimi plecami czyjś głos i aż podskoczył. Spojrzał zaskoczony na kobietę stojącą w progu. – Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Drzwi były otwarte. Pukałam, ale chyba nie słyszałeś – wyjaśniła.
– W porządku, Emmo – odparł, chowając w pośpiechu list z powrotem do koperty. – Wejdź proszę. – Zaprosił ją gestem dłoni do pomieszczenia, w którym przebywał. Do skromnie urządzonego salonu. – Usiądź. – Wskazał na kanapę. – Napijesz się czegoś? – zapytał, z trudem kryjąc zażenowanie po zapoznaniu się ze spadkiem.
– Chyba wpadłam nie w porę. – Jego zły nastrój nie uszedł uwadze Emmy, dlatego nie usiadła. – Pójdę już. – Zaczęła zbierać się do wyjścia.
– Nie, zaczekaj – zatrzymał ją. – Zostań ze mną – poprosił, wtulając się w nią.
Nikt nie działał na niego tak kojąco jak ona. Przy niej czuł się jak napalony nastolatek. Tylko Emma potrafiła sprawić, że znów chciało mu się uśmiechać i jej burzliwa przeszłość nie miała dla niego żadnego znaczenia. Współczuł jej, tego co przeżyła, ale nie zamierzał się nad nią litować. On też nie miał lekko. Najgorzej wspominał czasy więzienia, kiedy jeden ze skazańców zaatakował go nożem na spacerniaku. Dostał w żebra. Prawie się wykrwawił, ale na szczęście w porę przybyli strażnicy i odwieziono go do ambulatorium. Tam okazało się, że nóż przebił też lewe płuco i doszło do odmy opłucnej. Lekarz jednak opanował sytuację, a Travis musiał spędzić kilka dni na oddziale więziennym. Napastnik natomiast został wtrącony do karceru na dwa tygodnie.
Życie w celi przez siedem lat było koszmarem, lecz nigdy nie chciał od nikogo litości. Sam też jej nie okazywał.
Mondragón odsunął się od Emmy.
– Przyszłam pożyczyć rower – odezwała się po chwili zmieszana zachowaniem mężczyzny. – Widziałam jak ostatnio wprowadzałeś jeden do piwnicy. Mój się zepsuł, a Sammy ma ochotę na wycieczkę rowerową – wyjaśniła.
– Świetnie, to pojadę z wami – uśmiechnął się Travis.
– Nie mamy tylu rowerów – przypomniała kobieta.
– Mamy, trzeba tylko naprawić twój i możemy ruszać – rzucił optymistycznie, odzyskując dobry humor.
***
Wbrew temu co powiedział synowi, Ernesto wcale nie zamierzał na razie opuszczać Valle de Sombras. Zatrzymał się w skromnym motelu. Miał tutaj coś do załatwienia, a poza tym nie uśmiechało mu się wracać do Argentyny po to, żeby znów wysłuchiwać pretensji Anabel. Od ostatniej awantury, której świadkiem był Ayaz, mężczyzna przeżywał w domu piekło na ziemi. Przeklinał w duchu dzień, kiedy wdał się z nią w romans. Nie dość, że siostra żony rościła sobie do niego jakieś chore prawa, to jeszcze miał dziecko z tą szmatą.
Po samobójczej śmierci Rosaliny związał się z Anabel dla świętego spokoju, ale nigdy nie był z nią szczęśliwy. Nawet jej nie poślubił, bo zawsze liczyła się dla niego tylko Rosa – tak zdrobniale zwracał się do żony, gdy byli sami. Całe życie za nią tęsknił. Za swoją jedyną, prawdziwą miłością, której nie umiał w pełni Rosalinie okazać. Nikt nie nauczył go jak być dobrym i kochanym. Matki nigdy nie poznał. Doszło do krwotoku wewnętrznego i kobieta zmarła zaraz po porodzie, a ojciec później obwiniał go o to.
Omar Gordon z rozpaczy wdał się w romans ze swoją sekretarką, a do malutkiego wówczas Ernesta wynajął opiekunkę. Nie interesował się losem syna ani tym, że bez rodzicielskiej miłości chłopak wyrośnie na niezłego gnoja. Kiedy miał 14 lat, ojciec poślubił niejaką Polę Martes. W kwestii relacji nic się jednak nie zmieniło. Omar dalej krytykował syna przy każdej nadarzającej się okazji.
Po ukończeniu osiemnastu lat, Ernesto, chcąc przypodobać się ojcu i w końcu uzyskać jego aprobatę, postanawił kontynuować rodzinną tradycję i wyjechał na studia prawnicze za granicę na Uniwersytet Yale. Wrócił na wakacje po czterech i pół roku i wbrew swoim oczekiwaniom, Omara nie ucieszył jego widok.
Wściekły Ernesto, by zemścić się na ojcu za wszystkie lata jawnej ignorancji oraz egoizmu, uwiódł wtedy swoją macochę. Stary Gordon przyłapał ich razem w łóżku i wyrzucił syna z domu.
Przez jakiś czas pomieszkiwał w miejscowym squocie. Jego sytuacja życiowa poprawiła się właściwie dopiero, gdy poznał Rosalinę. Ona również nie miała łatwego dzieciństwa. Siostra bliźniaczka dręczyła ją przez 18 lat. Później uciekła z domu i zanocowała na dworcu. Rano napadł ją gang uliczny, a Ernesto ją uratował. Tak się poznali i zamieszkali razem na squocie. Chłopak grał na ulicy na gitarze i zarobił kilka peso, za które kupił los na loterię. Dzikim fartem wygrał mnóstwo forsy. Kupił wypasioną willę z basenem i oświadczył się Rosalinie. Zrobił też aplikację adwokacką i uzyskał tytuł adwokata.
Jakiś czas później Anabel odnalazła siostrę, by poinformować ją o śmierci rodziców. Rosa znów dała się jej zmanipulować i przyjęła ją pod swój dach. W październiku 1981 roku starsza o kilka minut Anabel upiła przyszłego szwagra i przespała się z nim, gdyż była zazdrosna, że siostrze się ułożyło.
W styczniu następnego roku kobieta zorientowała się, że jest w trzecim miesiącu ciąży. Ernesto ze strachu, że o ich nocy dowie się Rosalina, wywiózł Anabel do Hamilton do Kanady. Dom Samotnej Matki przyjął ją z otwartymi ramionami. Dziewięć miesięcy później na świat przyszedł śliczny chłopczyk. Młoda matka wpadła w depresję poporodową i oddała noworodka do adopcji. Później zniknęła.
Ernesto wziął ślub z Rosaliną 24 marca 1983 roku. Małżeństwo wyjechało w podróż poślubną na Madagaskar, gdzie poczęli swego pierworodnego. Kilka dni przed wigilią tego samego roku na świat przyszedł Aidan Gordon.
Pierwsze sześć lat było bajką. Ernesto uczył się być ojcem, spędzał czas z synkiem i układał z nim wieże z klocków. Chciał być inny niż Omar i początkowo faktycznie mu się to udawało. Gdy Rosalina zaszła w drugą ciążę, był przeszczęśliwy. Wszystko runęło jak domek z kart, gdy wróciła przeszłość. Omar odnalazł syna tylko po to, by wyzwać go od najgorszych i przypomnieć, że to on zabił swoją matkę przez to, że się urodził. Ta wizyta zaważyła na dalszym życiu Ernesta. Choć starał się z tym walczyć, to wrócił do dawnych przyzwyczajeń. Uwierzył, że jest zerem i zaczął zdradzać żonę. Wyżywał się też na Aidanie, bo myślał, że w ten sposób uciszy własne sumienie. Powielił błąd własnego ojca i wynajął dla synów opiekunkę. Kompletnie przestał się nimi interesować.
Po dziesięciu latach nieobecności do Buenos Aires wróciła Anabel, a jakiś czas później Rosalina popełniła samobójstwo. Był to przełomowy moment, ale nie zmienił nic w zachowaniu Ernesta. Omar Gordon wystarczająco mocno dał mu do zrozumienia, że z genami nie wygra i że jego istnienie to nieporozumienie.
Oczywiście, że czuł się winny. Aidan i Ayaz byli jego synami, ale on chyba inaczej nie potrafił. Nie umiał okazać im miłości. Za bardzo wbił sobie do głowy słowa własnego ojca. Był beznadziejny i wiedział o tym. Po raz pierwszy w życiu powiedział to na głos. Co więcej, był pewien, że gdyby Rosalina żyła, wydobyłaby z niego to całe zło, które znów zasiał w nim Omar Gordon. Nienawidził go za to i błagał, by ten człowiek nigdy więcej nie pojawił się w jego i tak już nędznym życiu.
***
Marcela dostała w końcu wypis ze szpitala. Przyjechał po nią Pablo i odwiózł ukochaną do domu. Kobietę zaskoczyła nieobecność syna.
– Davida nie ma? – spytała zaskoczona.
– Nie ma i prędko nie wróci – odparł tajemniczo policjant. – Ja z tobą zostanę.
– Pablo, co się dzieje? – zmartwiła się Duran. – Gdzie jest mój syn?
– Spokojnie, wszystko z nim w porządku – odpowiedział.
David poprosił go, by nie mówił nic matce o jego operacji. Chciał zrobić jej niespodziankę.
– Pablo…
– Nie mogę ci powiedzieć, obiecałem – wyjaśnił. – Ale mogę wykręcić ci do niego numer i David sam ci powie, o co chodzi.
Chwilę później Marcela rozmawiała już przez telefon z synem. David przyznał się matce, że jest w Monterrey i właśnie dochodzi do sprawności po operacji. Marcela ze szczęścia rozpłakała się. Po prostu pękła, nawet nie wiedziała, jak to się stało.
Pablo został u niej na noc.
***
Stosunki pomiędzy Aidanem a Dayaną nie uległy zmianie. Kobieta wciąż go odpychała, a kiedy nadarzała się okazja to prowokowała nawet kłótnie. Była kompletnie rozbita emocjonalnie po śmierci brata i ojca, lecz przeżywała żałobę na swój sposób. Uciekając w pracę i prowadząc śledztwo na temat poczynań Cayetana za życia. Jego dziwny testament dał jej nieco do myślenia.
Siedziała właśnie nad ważnym projektem ogrodu dla klienta, kiedy wyskoczył jej niebieski ekran i laptop padł. Wielokrotnie próbowała go uruchomić, lecz na marne.
Aidan przypomniał sobie, że poznał kiedyś pewnego informatyka Javiera, więc zadzwonił do niego w nadziei, że mężczyzna da radę naprawić sprzęt albo przynajmniej odzyskać dane z dysku. Magik zgodził się spotkać z Dayaną dopiero następnego dnia, bo dziś pracował w restauracji.
Panna Cortez, nawet nie dziękując Aidanowi za pomoc, wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Pojechała na drinka do El Paraiso. Siedząc przy barze i sącząc Wściekłego Psa, czuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i dostrzegła w rogu lokalu Joaquina Villanuevę, który uniósł swój kieliszek w geście toastu, gdy tylko ich spojrzenia spotkały się.
Znajome twarze nie działały dziś zbyt dobrze na Dayanę. Wyszła z lokalu tak szybko jak się w nim pojawiła, zapominając zapłacić za drinka. Joaquin zaśmiał się pod nosem.
***
– Doktorze Vasquez, chciałam pana przeprosić za mojego brata. Nie był do końca normalny. – Dona próbowała usprawiedliwić zachowanie Cayetana.
– To nie pani wina, ale doceniam gest – odparł Julian, uśmiechając się ciepło do kobiety. – Chciałbym, żeby pani wiedziała, że odrzuciłem spadek. Wyleczę panią, bo to mój obowiązek, nie dlatego, że dostałem łapówkę w biały dzień.
– Wiem, że jest pan uczciwy, doktorze – odpowiedziała pacjentka. – I właśnie dlatego przepraszam za brata.
– Kochanie, nie przesadzasz? – W progu sali pojawił się Rosendo, który trzymał w ręku kawę z automatu w papierowym kubku. – Wiem, że jest ci głupio w stosunku do doktora Vasqueza, ale to Cayetan powinien się wstydzić. Nie ty.
– To ja państwa zostawię samych. – Julian wycofał się do pokoju lekarskiego.
– Nie zaczynaj, Rosendo – upomniała męża Dona. – Nigdy nie lubiłeś mojego brata, ale to nie powód, żeby mówić o nim źle po jego śmierci.
– Przecież nie powiedziałem nic złego – zauważył. – Poza tym on był tylko moim szwagrem, w dodatku niezbyt udanym. I wiem, że podzielasz moje zdanie, ale nie powiesz tego na głos z szacunku do niego – dodał, przysiadając na krawędzi szpitalnego łóżka. – Żal mi tylko Dayany, bo to ona najbardziej cierpi, a gdyby znała całą prawdę o kochanym tatusiu, to cierpiałaby jeszcze bardziej.
– Nie dokładajmy jej zmartwień. Wystarczy, że w krótkim czasie pochowała brata bliźniaka i ojca.
– Dobrze wiesz, że oni byli trojaczkami.
– Ciszej, proszę cię. – Dona ukryła twarz w dłoniach. Tak, znała prawdę o Cayetanie i było jej za niego wstyd, ale wtedy nic nie mogła zrobić, żeby go powstrzymać.
– Gdyby tylko Dayana wiedziała, że dziecko było mu potrzebne tylko do tego, żeby sprzedać narządy choremu synowi waszej nieżyjącej już siostry, a trojaczki wyszły przez przypadek, to by się załamała. W dodatku są z probówki.
Tak było. Aaron Cortez urodził się jako pierwszy, kilka minut później Dayana, a na końcu Conrado. Ten pierwszy nie przeżył, stwierdzono śmierć pnia mózgu.
Stary Cortez miał farta, bo inaczej musiałby użyć podstępu, żeby lekarze zgodzili się pobrać narządy od żywego noworodka. Na gwałt potrzebował kasy, a to był jedyny sposób. Los się do niego uśmiechnął, kiedy syn jego siostry Trinidad urodził się w ósmym miesiącu z poważną wadą serca i z niewykształconymi obiema nerkami. Wtedy wpadł na genialny pomysł. Użył swojego nasienia, żeby w laboratorium spłodzić własnego potomka, który miał posłużyć jako jego karta przetargowa do bogactwa. Na ulicy znalazł jakąś lesbijkę i grożąc jej bronią, kazał iść do kliniki i poddać się zabiegowi in vitro. Coś jednak poszło nie tak i zamiast jednego bachora, urodziły mu się trzy. Co więcej, dwa z nich całkiem żywe i zdrowe.
Cayetan nie miał czasu się nimi opiekować, więc upychał dzieci siostrze. Dopiero jak nieco podrosły i potrafiły się już sobą zająć, zaczęły być mu potrzebne.
Nagle zza ściany wyłoniła się Dayana.
– Ciociu, czy to wszystko co powiedział wujek to prawda? – zapytał ze łzami w oczach.
***
Nadia miała się już kłaść spać, gdy odebrała telefon od Ariany.
– Halo? – powiedziała do słuchawki.
– Włącz telewizję – odparła krótko panna Santiago i rozłączyła się.
De la Cruz zdziwiła się, ale natychmiast odszukała pilota i włączyła telewizor. Leciały akurat wiadomości, a z górnego lewego rogu uśmiechała się do niej z fotografii parszywa gęba Alejandra Barosso.
– Spisek czy karygodne zaniedbanie strażników? – zaczęła reportaż dziennikarka. – Jak cała sytuacja wpłynie na wybory? Dwie godziny temu z więzienia w Monterrey zbiegł syn kandydata na burmistrza Valle de Sombras, Alejandro Barosso. Może być niebezpieczny. Do każdego mieszkańca miasteczka apelujemy o zachowanie ostrożności. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:36:01 11-08-19 Temat postu: |
|
|
Temporada II CAPITULO 239
Gideon/Jorge/Diego/Gloria/Rosario/Gabriel/ Victoria
Temporada II CAPITULO 239
Gideon Ochoa zsunął z nosa okulary rozglądając się po zebranym tłumie. Wymiana słowna między Fernando Barosso a Conrado Severinem zakończyła się przedłużającą się ciszą. Żadne z mężczyzn nie miał nic do dodania a burmistrz miał ogromną ochotę zakończyć zebranie rady miasta wtedy dostrzegł swojego syna. Jorge trzymał na kolanach Glorię, która pomachała do niego z ochotą. Brat powstrzymał ją przed zeskoczeniem ze swoich kolan i podbiegnięciem do swojego taty.
— Jeśli nikt nie ma nic do dodania
—Ja mam —Diego Ozuna poderwał się ze swojego krzesła, które z łoskotem uderzyło o ziemie. —Chcę coś powiedzieć.
— To dziecko! —wykrzyknął Castro.
—Ależ pan jest spostrzegawczy —odpowiedział Diego
— To sprawa dorosłych chłopcze — wszedł mu w słowo Castro —Dzieci nie mają wstępu na zebrania rady.
—I tutaj się pan myli —odpowiedział Jorge i wyciągnął plik kartek z plecaka. — Na otwarte zebranie rady miasta ma prawo przyjść każdy. Osoby poniżej osiemnastego roku życia mogą zrobić to w towarzystwie opiekuna. — wyrecytował słowo w słowo linijkę regulaminu. —Głosu burmistrz miasta może udzielić absolutnie, każdemu, ale uprasza się o kulturalny język i odpowiednie przygotowanie merytoryczne — Jorge uniósł do góry trzymane w dłoniach kartki. —Panie burmistrzu —zwrócił się bezpośrednio do ojca.
—Kontynuuj Diego.
—Dziękuje panie Ochoa —uśmiechnął się lekko — Jak nie trudno się domyślić jestem jednym z tych młodocianych przestępców z kolebki zła. I przysłuchując się wraz z kolegami i koleżankami państwa dyskusji —dopiero teraz ludzie dostrzegli, iż dzieciaków w wieku Diego i młodszych jest dużo więcej — doszedłem do wniosku, że wszyscy zadajecie złe pytania —przestąpił z nogi na nogę — W pierwszej kolejności powinniście zapytać, dlaczego tam trafiliśmy? Dlaczego kolebka zła jest nam bliższa niż nasz dom rodzinny a ci zatroskani rodzice najpierw powinni odstawić butelkę a później odgrywać rolę zmartwionego opiekuna.
—Panie Ozuna — Fernando Barosso aż poderwał się z krzesła —Świadectwa rodziców są autentyczne
—Ciekawe ilu z nich autentycznie było pod wpływem i dostało za świadectwo butelkę —obok Diego stanął Jorge. Gloria chwyciła za kartki i bezceremonialnie pobiegła do Gideona. Mężczyzna nie miał wyboru jak posadzić sobie dziecko na kolanach. — Wspólnie z kolegami i koleżankami spisaliśmy nasze własne świadectwa — na miękkich nogach podszedł do ojca i wręczył mu plik kartek. —To transkrypt, wszystko mamy nagrane na wideo na wypadek, gdyby ktoś chciał oskarżyć nas o preparowanie dowodów —tutaj wyjmowanie odwrócił do tyłu głowę spoglądając na Castro — Udało nam się też dotrzeć do byłych wychowanków ośrodka ich świadectwa —podał ojcu płyty CD — nie miałem czasu na zrobienie transkrypcji, ale spora ich część nadal mieszka w mieście i jest dorosła —to ostatnie wyraźnie podkreślił. Gideon uśmiechnął się do syna.
— Dziękuje Jorge możesz usiąść. Idź z bratem Glorio.
Dziewczynka zacisnęła usta w wąską kreskę i pokręciła przecząco głową.
— Panie burmistrzu nie wierzy chyba pan w tę szopkę? —zapytał go Barosso.
— Nie mam też powodów, aby w nią wątpić panie Barosso. Ratusz uważnie przyjrzy się dokumentom przekazanym przez młodzież. —urwał szukając odpowiednich słów. — Jak zapewne państwo wiecie Ingancio Sanchez założył ośrodek w 1989 roku i przez ostatnie przeszło dwie dekady ściśle współpracował z miastem a miasto współpracowało z nim. Ośrodek działał na zasadzie organizacji non-profit. Ratusz jest w posiadaniu raportów, które raz w miesiącu musiał składać pan Sanchez. Od czasu jego wyjazdu w listopadzie zeszłego roku, kiedy zrzekł się on kierownictwa nad ośrodkiem burmistrz Solano i ja zaczęliśmy je wnikliwie analizować dwadzieścia pięć lat jego działalności i ani ja ani świętej pamięci pan Solano nie dopatrzyliśmy się w jego działalności żadnych uchybień. A zarzuty pana Barosso są niepoparte żadnym materiałem, dowodowym. To, że któremuś z tych dzieciaków podwinęła się noga i ma kartotekę jest wpisane w pracę z trudną młodzieżą Ośrodek zostaje i za tą decyzję biorę pełną odpowiedzialność.
— Burmistrzu jeśli szuka pan kandydata na kierownika to mamy już swój typ —krzyknął Miguel —Doktor Julian Vazquez z przyjemnością zajmie się naszą wylegarnią zła.
***
W ciepły dzień taki jak ten, kiedy termometry wskazywały temperaturę powyżej dwudziestu stopni Celsjusza nadawał się idealnie na wycieczkę rowerową, którą od dawna obiecywała synkowi. Travis naprawił problem z łańcuchem skracając go o kilka centymetrów i naciągając. szatynka pozostawiła Sama pod opieką Travisa, gdyż bardziej interesowało go co robi brunet niż mama obcinająca dżinsy na krótkie szorty., czy szykująca podwieczorek. Poza tym czuła się skrępowana jego bezpośredniością i spojrzeniem. I tym, że jej się to podobało. Westchnęła wkładając wszystko do koszyka. Pół godziny później byli już na plaży.
— Mamo —jęknął Sam, kiedy próbowała posmarować mu buzię kremem z filtrem —już wystarczy, chcę budować zamek z piasku.
— Idź — powiedziała wypuszczając go z objęć. Sam pobiegł do rzucony j zabawek. Oreo pobiegł za swoim małym właścicielem i ułożył się u jego boku.
— Dziękuję za naprawę roweru — powiedziała.
— Drobiazg — odpowiedział spoglądając na Sama. — Opowiadał mi o bracie — wyznał. — Opowiadał, że robili czekoladowe zajączki, jest nim zachwycony.
— To prawda — przyznała mu rację Emma. —Uwielbia spędzać czas z Fabrciem. — Emma oparła ciało na łokciach wpatrując się w synka. — Jest dzieckiem z in vitro —wyznała. Był pierwszą osobą, której to mówiła. —Jego ojciec nie był złym człowiekiem i chciał mieć dziecko, a ja w tamtym okresie byłam dość mocno podatna na wpływy —westchnęła — To był mój warunek.
—Rozumiem. Emmo — wziął ją za rękę. Nie zaprotestowała. —jestem ostatnią osobą, która będzie cię oceniała. Przez siedem lat myślałem, że sypiałem z własną siostrą — roześmiał się bez cienia wesołości. — Teraz wiem, że nie była tego warta. Dopiero po wyjściu, kiedy spotkałem się z jej ojcem dotarło do mnie, że jedyną osobą, która o nas wiedziała i mogła sfałszować badania była Nadia.
—Przykro mi — odparła opierając mu głowę na ramieniu. Oboje popatrzyli na Sama a później na kopiącego zawzięcie w piasku szczeniaczka. Uśmiechnęła się uświadamiając sobie, iż mogłaby tak spędzać każde popołudnie.
**
Decyzja o wylocie na Hawaje była spontaniczna. Tamtego dnia po pogrzebie matki pragnęła uciec. Wyjechać nie oglądając się za siebie i chociaż przez chwilę być gdzieś indziej. Uciec od ciekawskich spojrzeń, pełnego wyrzutu wzroku brata, kiedy pojawiła się na cmentarzu z mężczyzną u boku. Rose bowiem uczestniczyła jedynie w rytuałach odprawianych na cmentarzu z jednego prostego powodu; nie wierzyła. Nie wierzyła w Zbawienie, Boga, czy jak go nazywać, nie wierzyła i nie zamierzała wychodzić na hipokrytkę, gdyż dla niej słowa wypowiadane przez Juana słowa, zdrowaśki klepane na różańcu nie miały żadnej wartości. Miała jednak nadzieję, że jeśli piekło istnieje to chociaż trochę przypomina to stworzone przez Dantego.
Wyszła na balkon wpatrując się we wschodzące słońce. Dla takich widoków warto żyć, pomyślała. Dłonie oparła o balustradę. Złoty piasek, błękitny czysty ocean i jego zapach łaskoczący nozdrza. Uwielbiała tutaj przyjeżdżać. Po raz pierwszy na Hawaje przyleciała mając dwadzieścia cztery lata. Wydała pierwsza książkę która szturmem podbiła meksykańskie listy bestsellerów za tantiemy przyjechała tutaj. Hawaje zawsze pięknie wyglądały na zdjęciach i chciała przekonać się czy wyglądają tak w rzeczywistości. I wyglądały jeszcze piękniej. To tutaj, na tutejszych plażach po raz pierwszy poczuła, że żyje. Strach przed matka i jej kochankiem zniknął a ona tańczyła do świtu. Śmiała się po raz pierwszy od zamknięcia jej w szpitalu psychiatrycznym, uprawiała seks z przypadkowym mężczyzną, którego imię zniknęło w jej pamięci. Tutaj była szczęśliwa, tak po prostu po ludzku szczęśliwa.
Podczas swojego pierwszego pobytu na Hawajach dotarło do niej ze na przekór wszystkim chce żyć. Jej matka życzyła jej śmieci, Mitchell pragnął uczynić z niej żywy inkubator jeśli nie dla siebie to któregoś wysoko postawionych członków swojej organizacji, a brat w przeciwieństwie do siostry odnalazł siłę w Bogu. Ona czerpała siłę z ucieczki w świat fikcji, prywatnych romansów, czasem miała wrażenie, iż z ludzi z którymi sypia wysysa energię a to co z nich pozostaje jest wydmuszka. To jedna dawało jej poczucie siły.
Świat który stworzyła był piękny ale i mroczny. Problemy rozwiązywano za pomocą mieczy, kołczana i strzał oraz magii. Było też zło które należało pokonać za wszelką cenę. Rose nigdy nie zapytała Juana czy przeczytał jej książki. Zostały niezbyt dobrze przyjęte przez Kościół katolicki, który krytykował je ze promowanie przemocy, zabobonów a nawet Szatana we własnej osobie. Rosario zawsze to bawiło bardziej niż smuciło. Zapewne dlatego na temat swojej twórczości nie rozmawiała z bratem ani na temat swojego życia osobistego. Tak Juan martwił się o nią, ale bardziej przejmował się jej życiem duchowym i brakiem umiejętności wybaczania, niż życiem seksualnym. Oczywiście nie zamierzała mu się zwierzać. Juan zapewne poczułby się zgorszony na wieść, iż jest aktywna seksualnie. Miała w swoim życiu kilka poważnych związków, większość z mężczyznami, ale także z kobietą. Sakura. Pochodziła z Japonii a jej imię w jej języku znaczy kwiat kwitnącej wiśni. Miały po trzydzieści pięć lat, obie były kobietami po przejściach a Rose z łatwością otworzyła przed nią swoje serce. Sakura zmarła na raka piersi w wieku czterdziestu dwóch lat. Nigdy jednak nie powiedziała o tym bratu. Nie wstydziła się swojej seksualności po prostu pewne rzeczy wolała zachować tylko dla siebie. Westchnęła i usłyszała za sobą dźwięk przesuwnych balkonowych drzwi. Po krótkiej chwili otoczyły ja silne męskie ramiona.
Propozycje wyjazdu rzuciła spontanicznie i nie oczekiwała od niego, że rzuci wszystko i przyleci tutaj razem z nią. Po cichutku miała jednak nadzieję, że właśnie tak postąpi. Pan prokurator był człowiekiem inteligentnym i domyślił się że potrzebuję wsparcia nie samotności. Tego właśnie było jej trzeba; wsparcia silnego faceta a przede wszystkim rozmowy. Rose miała wrażenie, że tylko z Gabrielem może pomówić o ostatnich wydarzeniach w jej życiu. O emocjach, które ktoś bezstronny tylko może zrozumieć. Opierając głowę na jego ramieniu westchnęła instynktownie sięgając do jego splecionych na jej brzuchu dłoni. Opuszkami palców musnęła złoty krążek na jego serdecznym palcu.
W chwili, w której wrócą do miasteczka i powiedzą wszystkim o ich spontanicznym ślubie na plaży na Hawajach wszyscy zgodnie uznają, że Rose zwariowała albo co gorsza jest w ciąży. To drugie kobiecie po histerotomii nie groziło, chciała zostać panią Lopez to została. Gabriel żartował, że poprosił ją rękę, aby przestać ją bałamucić. Ona jednak zgodziła się z jeszcze jednego powodu; pan prokurator dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Łączyła ich przyjaźń i wzajemny szacunek, pożądanie. Nie był pierwszym lepszym napotkanym mężczyzną na drodze, ich uczucie może nie było miłością od pierwszego wejrzenia, ale czymś głębszym dojrzalszym.
— Rosario di Carlo de Lopez — szepnął jej do ucha. Podobał jej się wydźwięk tych prostych słów. Pocałował ją w szyję uśmiechając się pod nosem. — Wyspała się pani?
—Nie — odparła — nie dał mi pan spać — stwierdziła zerkając na jego profil.
— W nocy nie składała pani reklamacji —odpowiedział na jej uwagę. — Ich oczy się spotkały. Gabriel delikatnie wsunął jej kosmyk włosów za ucho. — Żałujesz?
—Nie — odpowiedziała natychmiast. — oczywiście że nie. Po raz pierwszy od trzydziestu lat jestem naprawdę szczęśliwa — uśmiechnęła się. — Szczęśliwa i bezpieczna —pocałowała go lekko w usta — ale obiadów gotować ci nie będę.
—Szkoda — odparł na jej uwagę —liczyłem na to. Obiad na stole , kapcie, piwo do ręki i telenowela w telewizji. —Rose parsknęła śmiechem. — Powinniśmy ustalić jednak kilka rzeczy. Gdzie będziemy mieszkać? Po której stronie lóżka będziesz spała?
— Adora powinna nazwać cię pragmatyzm —powiedziała i obróciła się w jego ramionach. To co zaskakiwało ją za każdym razem, kiedy brał ją w ramiona to targające nią uczucia. Czuła się taka maleńka. — Zamieszkamy u mnie, bo wydałam majątek na remont i nie zamierzam się stamtąd wyprowadzać, śpię po prawej stronie łóżka a obiadki będzie gotował dla ciebie catering a zamiast wesele będziesz miał kolację.
— I kto tu jest pragmatyczny? —zapytał i z uśmiechem pocałował ją w czubek nosa. Rosario wzięła go za rękę i wprowadziła do pokoju hotelowego. — Opowiesz mi o nim? — zapytał. Rose usiadła na łóżku. Usiadł za jej plecami a ona bez słowa i skrepowania wślizgnęła się między jego nogi plecy opierając o jego tors.
— Jest idealny — powiedziała splatając z nim swoje palce. — Inteligentny, przystojny, perfekcyjnym manierami i kiedy na niego patrzę uświadamia sobie jak bardzo jest dla mnie obcy. —westchnęła. Wreszcie mogła to z siebie wyrzucić. — Ten chłopiec, którego urodziłam nie jest chłopcem a dorosłym mężczyzna, a jedyne co do niego czuje to nić sympatii.
— To zrozumiałe — zapewnił ją całując we włosy. —Nikt nie oczekuje tego od ciebie, a zawłaszcza Fabrcio.
— On nie —zapewniła go —ale mój brat i ex oczekują, że nagle stanę się matką roku. Nie potrafię tak jak Cosme przełączyć guzika w swojej głowie. Chciałabym, żeby w moim przypadku sprawdziły się te wszystkie klisze związane z matką odnajdującą swojego syna, ale nic z tego — uśmiechnęła się smutno. —Lubie go, ale nie kocham.
—Kochanie — zaczął —miłość to nie jest uczucie, które pojawi się z dnia na dzień, bo inni oczekują, że tak będzie. Opłakałaś swojego syna a teraz wrócił do twojego życia i to czego potrzebujesz to czasu. Oboje potrzebujecie czasu jestem pewien, że on tak samo czuje się zagubiony jak ty. —chciał coś dodać, ale komórka leżąca na stoliku nocnym rozdzwoniła się — Lopez słucham —powiedział po odebraniu. — Słucham?! — Wstał z łóżka —Kiedy? —słuchał przez chwilę — Zarządźcie blokady dróg głównych i lokalnych, chę aby każdy pracownik został przesłuchany, chcę mieć zeznania więźniów z jego bloku. Nie Diaz do cholery nie uczę cię jak wykonywać swoją robotę chcę mieć to na wczoraj. Nie mogę przyjechać jestem na Hawajach. — odsunął słuchawkę od ucha —Alejandro Barosso uciekł z więzienia —poinformował żonę. Rose zaskoczona zamrugała powiekami, a po chwili chwyciła za telefon, żeby przebukować im bilety na najbliższy lot powrotny do kraju.
***
W tym samym czasie, kiedy Rosario i jej mąż wracali do Meksyku Victoria wyszła z pracy jako jedna z ostatnich. Hermesa wcześniej podrzuciła do domu. Blondynka chciała w spokoju popracować a Javier wróci nad ranem, o ile zdecyduje się wrócić. W Meksyku w Wielkim Tygodniu trwały imprezy, które kończyły się w Wielki Czwartek, aby zacząć na nowo w Wielką Sobotę. W niedzielę, każdy kto mógł zostawał w dom i leczył kaca. Victoria miała zbyt wiele pracy, aby imprezować. Przeszła na drugą stronę na parking i odwróciła do tyłu głowę.
— Cześć Eleno — była zbyt zaskoczona, aby wydusić z siebie chociażby słowo. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Alejandro. W oczy rzuciła jej się broń. — Wsiadaj, pojedziemy na wycieczkę.
— Alex
— Bez numerów, raz już zabiłem drugi raz to pikuś.
Wsiedli do auta Victoria bardzo powoli odpaliła silnik.
— El Tesoro — wskazał jej kierunek. —Daj telefon — sięgnął po torebkę leżącą na jej kolanach i znalazł w niej komórkę. — Bateria ci padła?
—Nie, jest zablokowany. Mogę? —trzymając dłoń na kierownicy wyciągnęła drugą po telefon. Niechętnie wręczył jej aparat, Victoria przyłożyła kciuk do wyświetlacza. —
— A mówiłaś, że jesteś zwykłą informatyczką.
— Kłamałam — odpowiedziała włączając kierunkowskaz.
Alex skrzywił się na widok fotografii Magika.
— Co ty widzisz w tym pajacu?
——Cechy, których nie masz ty —odgryzła się
— Skarbie to ja mam broń — pomachał jej przed nosem.
— Obaj wiemy, że to straszak —odpowiedziała a on uniósł do góry brwi. —Jestem córką gliniarza zapomniałeś?
— Jesteś siostrzenicą gliniarza nie córką. Masz numer do tego palanta?
— Moje ojca?
— Nie, do Hugo Delgado.
— W kontaktach pod B. Bestia —doprecyzowała.
—A ja mam jakąś ksywkę? —zapytał wybierając.
— Gaston —odpowiedziała bez zająknięcia.
— Słucham —odezwał się po drugiej stronie słuchawki Hugo. Alex przełączył na głośno mówiący.
— Cześć Hugito mam nadzieję, że nie obudziłem śpiącego królewicza.
— Alex
— Tak to prawda, ale możesz mi mówić Gaston
— Gdzie jest Victoria? Co jej zrobiłeś?
— Po pierwsze nie Victoria tylko Elena po drugie jeszcze nic, ale zawsze chciałem ją przelecieć więc radzę ci się poważnie skupić i pospieszyć. El Tesoro, za dwadzieścia minut później sprawdzę czy jest tak samo smakowita jak jej mamusia.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 21:37:37 11-08-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:11:26 12-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 240
CONRADO/ HUGO/ OSCAR/ ARIANA/ JOAQUIN/ LUCAS
Conrado i Fabricio opuścili ratusz w wesołych humorach. Dzieciaki z ośrodka poradziły sobie lepiej niż oni.
– To co, uczcimy to piwem? – zapytał Fabricio, uśmiechając się szeroko na widok rozeźlonego Fernanda, który pospiesznie wychodził z ratusza.
– Nie mogę, mam trochę pracy. Ale zarezerwuj dla mnie Wielkanoc. Napijemy się po meczu.
– Po jakim meczu? – Fabricio podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy odbywają się jakieś rozgrywki ligowe, o których nie miał pojęcia.
– Po meczu charytatywnym w Pueblo de Luz. Zgłosiłem cię. Zwycięska drużyna przekaże datki na wybrany przez siebie cel społeczny.
– I ty to tak załatwiłeś za moimi plecami? – Fabricio udał oburzonego, a w rzeczywistości był trochę rozbawiony. – Jak za starych dobrych czasów, co?
– Na pewno łatwiejszych. – Conrado się uśmiechnął. Po chwili zadzwonił jego telefon, więc przeprosił przyjaciela i odebrał. – Saverin, słucham. – Przez chwilę słuchał w skupieniu, co ma mu do powiedzenia Jesus Echavarria, naczelnik więzienia w Monterrey. W miarę jak słuchał na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka, która zaniepokoiła Fabricia. – Dziękuję. Informuj mnie na bieżąco.
– Coś się stało? – zapytał Guerra, widząc zmartwionego kumpla.
– Alejandro Barosso uciekł z więzienia.
– Sukinsyn. – Fabricio przeczesał włosy palcami, wydmuchując cicho powietrze. – Byłby głupcem, gdyby tu wrócił.
– Alex wie, że pod latarnią najciemniej. Ale zgadzam się, najlepiej by zrobił, ukrywając się w Monterrey. To już jednak nie nasza sprawa.
– Jak to? – zapytał Guerra, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. – Możemy znaleźć Alexa i zmusić go do gadania.
– A potem tłumaczyć się policji? Nie, Fabricio. Zostawmy to Fernandowi. – Conrado wskazał na Barosso, który stał obok swojego samochodu w towarzystwie Antonia Castro i ochroniarza, również kończąc rozmowę telefoniczną. Na pewno właśnie dowiedział się o ucieczce syna. – Fernando wie, że ucieczka Alexa to nie jest dla niego dobry PR. Mam lepszy pomysł – skupmy się na Nicolasie.
– Narkomanie, który próbował zakopać Nadię żywcem? Chyba żartujesz!
– Nie żartuję. Dotrzyjmy do niego i przemówmy mu do rozsądku. Fernando jest już skreślony jeśli chodzi o Alexa. Przekonajmy Nico, by przeszedł na naszą stronę i mamy zapewnione poparcie w wyborach.
– Podoba mi się twój sposób myślenia, ale Fernando nie pozwoli synowi układać się z nami.
– Więc musimy znaleźć na niego jakiś sposób. – Conrado uśmiechnął się, po czym obaj wsiedli do swoich samochodów i odjechali.
Tymczasem Fernando Barosso był wściekły. Zwrócił się do swojego szefa ochrony, który był na każde jego skinienie.
– Zbierz ludzi. Niech przeszukają okolice. Mają znaleźć Alejandra, obojętnie żywego czy martwego, zrozumiano?
Mężczyzna pokiwał głową, po czym wydał kilka dyspozycji przez zestaw słuchawkowy. Fernando natomiast wsiadł do auta zły na cały świat. Że też właśni synowie musieli mu jeszcze dostarczać problemów.
***
Hugo rzucił wszystko i od razu ruszył do El Tesoro. Zdążył tylko zabrać ze sobą sejf Fernanda, domyślając się, że Alejandro będzie chciał coś w zamian za wypuszczenie Viktorii. Bał się, że nie zdąży na czas i żonie Javiera coś się stanie – Alex był zdolny do wszystkiego. W pośpiechu wspiął się na wzgórze, wybierając drogę na skróty – szybszą, ale znacznie mniej bezpieczną. Delgado jednak nie miał czasu wybrzydzać i patrzeć pod nogi. Kilka razy potknął się na usłanym ostrymi kamieniami zboczu, ale wiedział, że dzięki temu dotrze na miejsce szybciej. Na hacjendzie El Tesoro znajdowało się wiele budynków – oprócz głównej posiadłości był tam też domek ogrodnika i stajennego, a także szopa i stara stajnia, gdzie od dawna nie było koni. Hugo znał Alexa na tyle dobrze, że od razu ruszył do głównego budynku, od lat opuszczonego i zabitego na wszystkie spusty. Jedyny budynek, do którego dzieciaki z miasteczka nigdy się nie włamały, sądząc, że w posiadłości straszy. Krążyły legendy o tym, że duch Leona Vegi nawiedza to miejsce i mści się na małych łobuzach, zakłócających jego spokój. Opowieści te były oczywiście wymysłem głupich mieszkańców miasta, którzy nie chcieli, by dzieci pałętały się po opuszczonej hacjendzie, a poparte były faktami – każdy bowiem wiedział, że stary Leon Vega nienawidził dzieci i sam nigdy ich nie miał.
Hugo wybrał drogę z tyłu domu, postanawiając wejść przez okno. Nie musiał jednak się trudzić z włamywaniem, bo tylne wejście od strony kuchni było otwarte. W drzwiach tkwiła wsuwka do włosów i Delgado domyślił się, że to Viktoria otworzyła drzwi na polecenie swojego porywacza.
– Osiemnaście minut. – Usłyszał głos Alexa, kiedy wślizgnął się do pokoju dziennego, gdzie wszystkie meble, oprócz jednego fotela pokryte były białym płótnem i grubą warstwą kurzu. W kominku od dawna nikt nie palił, okien nikt nie otwierał, a zamiast tego zabito je deskami, chcąc udaremnić wścibskim mieszkańcom zajrzenie do środka. W przestronnym salonie panował więc ogromny zaduch, a kiedy Hugo postawił nogi na grubym dywanie, w powietrze uniosły się kłęby dymu, przez co zakrztusił się i rozkaszlał. Dopiero po chwili zlokalizował Alexa, który stał za fotelem, w którym siedziała Viktoria, trzymając w dłoni nóż, zapewne znaleziony w kuchni. – Nie wiedziałem, Delgado, że jesteś taki punktualny.
Hugo spojrzał na Viktorię, wzrokiem pytając ją czy wszystko w porządku, a ona nieznacznie dała mu znać, że jest cała i Alex nic jej nie zrobił, a przynajmniej na razie. Delgado nie zapytał Alejandra, czego chce. Bez słowa rzucił na dywan sejf Fernanda, który wylądował miękko, ponownie wzbijając tumany kurzu.
– Wypuść ją, to sprawa między tobą a mną – powiedział, kiedy Alex wlepił spojrzenie w metalowe pudło.
– Otworzyłeś – powiedział Alex, zupełnie ignorując słowa bruneta.
– Mówiłem ci. Sam nie wierzyłeś. A teraz ją wypuść. – Hugo zrobił krok do przodu, ale Alejandro zreflektował, co ten chce zrobić i przystawił Viktorii nóż do szyi. Blondynka wyprostowała się jak struna, ale zachowała zimną krew. Instynktownie czuła, że Alex nie zrobi jej krzywdy, nie po tym, co od niego usłyszała wtedy na widzeniu.
Hugo zrozumiał przekaz, więc uniósł ręce na znak, że nie będzie planował żadnych sztuczek i cofnął się o krok.
– Czego chcesz, Alex? Dlaczego zwiałeś? Dostałeś świetny układ i go zmarnowałeś.
– Świetny? – Alex prychnął. – 15 lat za zbrodnię, o którą mnie obwiniono, kiedy ten kretyn Sambor chodzi sobie na wolności? To nazywasz uczciwym układem?!
– Więc po co się zgadzałeś? Mogłeś zaproponować Lopezowi lepszy układ.
– Niby jaki?
– Niższy wyrok w zamian za informacje o Fernandzie.
– Miałem wydać własnego ojca? – Alex zaśmiał się histerycznie, a ręka z nożem odrobinę mu zadrżała przy szyi Viktorii, przez co Hugo lekko się zaniepokoił. – Nie jestem zdrajcą, nie jestem jak ty. – Widząc zdziwione spojrzenie Huga, roześmiał się jeszcze głośniej. – Myślisz, że nie wiem, że współpracujesz z Conradem Saverinem? – Viktoria spojrzała na Huga szeroko otwartymi oczami, a on sam wyglądał na zdumionego. Nie miał pojęcia, skąd Alex czerpał informacje, ale trzeba było przyznać, że był dobrze przygotowany. – Mogłeś go zabić osiem lat temu, ale tego nie zrobiłeś. Jesteś za miękki. Nigdy nie wiedziałem, co mój ojciec w tobie widzi. Jesteś przecież zwykłą miernotą. On ci ślepo ufa, a ty układasz się z jego największym wrogiem. Nie wierzę, że jesteś na tyle głupi, by nie wiedzieć, że traktują cię tylko jak pionka w ich chorej grze. I aż przykro na ciebie patrzeć, Hugo. Po tym wszystkim co zrobił mój ojciec, tyle dla niego wycierpiałeś. Wiesz przecież, że twoja matka nie żyje przez niego, prawda?
– O co ci chodzi, Alex? – Hugo zaczynał tracić cierpliwość. W głębi duszy wiedział, że Alejandro ma rację i dotknął go tym do żywego. Nie mógł jednak pozwolić sobą manipulować najmłodszemu Barosso. Nie kiedy Viktoria siedziała z nożem na gardle. Dosłownie. – Nie znasz Conrada, nie znasz nawet własnego ojca. A już na pewno nic nie wiesz o mnie.
– Jesteśmy tacy sami, Hugo. – To niespodziewane wyznanie z ust Alexa zdziwiło zarówno Huga, jak i Viktorię. – Oboje dajemy się wykorzystywać przez tych ludzi. Czy twój wspaniały przyjaciel, Saverin, kiedykolwiek opowiedział ci o mnie? Jak mnie uprowadził i chciał zamordować?
– Mówił mi o tym – przyznał szczerze Hugo i odczuł przemożną ochotę, by dopiec Alexowi. – Mówił też, że nie zrobił tego, bo wiedział, że twojemu ojcu i tak nie zrobi to różnicy.
Na szyi Viktorii pojawiła się kropelka krwi, kiedy Alexowi zadrżała ręka. Hugo przeklął pod nosem i ruszył do przodu, ale Alex pociągnął Viktorię za włosy i uspokoił drżenie rąk. Nie chciał już dać się więcej wyprowadzić z równowagi.
– Proszę cię, Alex. Wypuść Viktorię, ona nie ma z tym nic wspólnego.
– To nie jest żadna Viktoria, tylko Elena! – warknął Alejandro tak głośno, że jego głos odbił się echem po pustym domu, gdzie znajdowało się niewiele mebli. – Wy wszyscy macie na jej punkcie jakąś obsesję, co? Mój ojciec, ty… Od kiedy to wy w ogóle się znacie, co? Myślałem, że nie jesteś zbyt towarzyski, Delgado. Pewnie się kumplujesz z tym jej pajacem od komputerów. On ci pomógł otworzyć ten sejf, zgadza się?
– Alex, powiedz wreszcie, o co ci chodzi! – Viktoria odezwała się po raz pierwszy od pojawienia się Huga. Nie rozumiała zachowania Alexa, wydawało jej się, że układ, który podpisał, był dla niego korzystny. Conrado powiedział jej też, że załatwił Alejandrowi pojedynczą celę i ochronę, w razie gdyby któryś ze współwięźniów chciał powtórzyć to, co już raz Alex przeżył. Jemu jednak ciągle było mało. – Wiemy, że zależy ci na uwadze tatusia, ale my nie mamy nic do tego!
– Mylisz się, Eleno. Mój ojciec doceni to, co dla niego robię. Dostarczę mu ciebie i tego zdrajcę – wskazał nożem w kierunku Huga – i wszystko mi wybaczy!
– Jesteś głupi, jeśli w to wierzysz. – Hugo pokręcił głową. Nie było mu do śmiechu – zwyczajnie żałował Alexa. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale widząc go w takim stanie, tylko to odczuwał – współczucie. – Jesteś żałosny, Alex. Myślisz, że twój ojciec ci pomoże? Kandyduje na burmistrza. Jak myślisz, jak to będzie wyglądało, jeśli jego syn ucieka z więzienia, a Fernando nic sobie z tego nie robi? Może myślisz, że da ci pieniądze, nową tożsamość u tego waszego doktorka od operacji plastycznych…
– Co? – Viktoria zdziwiła się, słysząc te słowa.
– Długa historia. – Hugo machnął ręką. – W skrócie: Fernando ma swojego chirurga plastycznego, który pomaga jego współpracownikom uciec przed prawem.
– To chore – skwitowała Viktoria. – Ale przecież nic, co robi Fernando Barosso nie jest normalne.
– Otóż to – zgodził się z nią Hugo, po czym ponownie przeniósł wzrok na Alexa. – Mylisz się, Alex, jeśli sądzisz, że ojciec pomoże ci zniknąć i zaszyć się gdzieś, gdzie dożyjesz sędziwego wieku w spokoju. Wiesz, co on zrobi? Powiem ci. – Delgado przesunął się powoli w stronę kominka, by stanąć bliżej Alejandra, skupionego teraz na jego słowach bardziej niż kiedykolwiek. – Są dwie opcje: albo pozwoli ci myśleć, że cię kocha i że ci pomoże, by potem wydać cię osobiście w ręce policji, tym samym zaskarbiając sobie szacunek społeczeństwa, a tobie zapewniając dłuższy wyrok. Albo wynajmie kogoś, by zlikwidował problem. Może nawet poprosi o to mnie, a dobrze wiesz, że ja nie odmawiam. I nie chybiam.
Viktoria wpatrzyła się w Huga podobnym wzrokiem co Alex. Wiedziała, że Hugo nie zajmuje się legalnymi sprawami, pracując dla Fernanda, ale przez myśl jej nie przeszło, że mógłby mówić o zabijaniu z takim spokojem i opanowaniem. To nie była Bestia, którą znała. Ale wiedziała też, że to nie była prawdziwa twarz Huga. A przynajmniej taka miała nadzieję. Postanowiła potwierdzić słowa Huga, wyczuwając, że Alex spiął się za fotelem na te słowa, a ręka z nożem ponownie zaczęła mu drżeć.
– Hugo ma rację – powiedziała, starając się opanować głos, by brzmiał spokojnie i stanowczo. – Fernando zrobi wszystko, by zaskarbić sobie poparcie społeczeństwa. Jest pierwszym, który rzuci w ciebie kamieniem, jeśli będzie trzeba. Nie pomoże ci uciec. Wykorzysta cię do własnych celów. On już taki jest. Nie zależy mu na tobie.
– Zamknij się! – warknął Alex, spuszczając wzrok z Huga i schylając się, by wycharczeć w ucho Eleny: – Nie wiesz, o czym mówisz! Jesteśmy rodziną! To, że twoi rodzice tacy byli, nie znaczy, że mój własny ojciec jest taki sam.
– Taka jest prawda, Alex. Sam wiesz to bardzo dobrze. Myślisz, że dlaczego ojciec ani razu nie odwiedził cię w więzieniu, co? Bo się za ciebie wstydzi. Nie tego, że jesteś mordercą, ale tego, że dałeś się przyłapać.
– Zamknij się! – powtórzył Alex, a w oczach stanęły mu łzy wściekłości. Viktoria nie powinna go tak prowokować, kiedy miał w rękach broń, ale nic na to nie mogła poradzić. Cała jej frustracja musiała znaleźć gdzieś ujście.
Alejandro jednak nie miał sposobności powiedzieć czegoś więcej, bo rozległ się głuchy dźwięk, kiedy oberwał w głowę pogrzebaczem od kominka i upadł na brudny dywan, tracąc przytomność.
– Wszystko w porządku? – zapytał Hugo, pomagając Viktorii rozwiązać węzły, którymi Alex spętał jej dłonie i stopy. Nie wytrzymał i zamachnął się na Alejandra pogrzebaczem, korzystając z okazji, że ten jest zbyt zajęty Viktorią, by widzieć, co Delgado robi.
– Zabiłeś go – powiedziała Viktoria, dokonując oględzin Alexa, który leżał bez świadomości na podłodze, a ze skroni spływała mu ciepła strużka krwi.
– Nie. A szkoda – dodał Hugo bez wyrazu, biorąc liny od Viktorii i zabierając się za związywanie Barosso. – Tylko go ogłuszyłem.
Viktoria pomogła mu związać Alexa, którego podnieśli do pozycji siedzącej i posadzili na podłodze opartego o fotel.
– Co z nim teraz zrobimy? – zapytała Viktoria, a Hugo się zastanowił.
– Nie możemy wydać go policji. Za dużo wie.
– O tobie?
– O Fernandzie. – Hugo spojrzał na Viktorię smutnym wzrokiem. Nie chciał, by dowiedziała się o nim tych wszystkich rzeczy w taki sposób. Była jego przyjaciółką, jedną z nielicznych zresztą. – Musimy go wykorzystać. Jest w posiadaniu informacji, które mogą pomóc nam wszystkim.
– I chcesz ukrywać zbiegłego więźnia? A właściwie trzymać go jak zakładnika? Wiesz, że to przestępstwo, prawda? – Viktoria nie była przekonana co do tego planu.
– Chciał nas wydać swojemu ojcu, prawdopodobnie skazać na śmierć, albo jeszcze gorzej. Uprowadziłby cię i gwałcił, tak jak Fernando twoją matkę. Żal ci go? – Hugo zmarszczył brwi, przypatrując się koleżance z wyrzutem.
– Tak. I wiem, że tobie też.
Hugo nic nie odpowiedział. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zaczął obmyślać plan działania.
– Proponuję zostawić go tu przez pewien czasu. Nikt nie będzie go tu szukał – to ziemia niczyja. Nikt was nie widział jak tu idziecie?
– Nie. Jechałam okrężną drogą i kazał mi zaparkować przy wyjeździe z miasta.
– Dobrze. Może wcale nie jest taki głupi, jakiego udaje. – Hugo westchnął ciężko. – Będziemy robić przy nim warty. Wypytywać go. Może w końcu puści parę z ust. Cwaniak próbował mnie zmusić, żebym przychodził go odwiedzać do więzienia, chciał mi opowiedzieć co nieco o Fernandzie.
– Skąd wiesz, że nie kłamał? – Viktoria podniosła nóż, który upadł Alexowi i przejechała palcem po jego ostrej krawędzi. Na szczęście był dość mocno stępiony. – On jest samotny, chciał mieć towarzystwo.
– Wiem. Ale sprawdziłem niektóre fakty. – Hugo wskazał na sejf, który otworzył dla niego Javier. – To Alex ukradł ten sejf ojcu i schował przed nim. Chciał go szantażować.
– Czym?
Hugo wzruszył ramionami. Nadal nie rozgryzł, co takiego było w sejfie, że Alex uznał to za ważne dla jego ojca, ale faktem było, że gdzieś w głębi duszy chciał się odegrać na ojcu, a Hugo i Viktoria mogli mu to zagwarantować.
– Przepraszam, że cię w to wciągnąłem – wyznał po chwili Delgado, nie patrząc Viktorii w oczy. Czuł się głupio, że doprowadził do takiej sytuacji, że jego przyjaciółka była w niebezpieczeństwie.
– Daj spokój, to nie twoja wina. Alex jest nieprzewidywalny.
– To prawda. Musisz o czymś wiedzieć. – Hugowi nagle coś się przypomniało. – Odwiedziłem Alejandra w więzieniu, bo Fernando chciał, żebym się czegoś dowiedział. Chciał wiedzieć, o czym rozmawiałaś z Alexem. On ma na twoim punkcie dziwną obsesję. Chciał też, żebym miał na ciebie oko i kazał cię śledzić niejakiemu Tristanowi Sawyerowi.
– Swojemu siostrzeńcowi, wiem.
– Siostrzeńcowi?
– Pracujesz u niego tak długo i nie wiedziałeś? – Viktoria się uśmiechnęła. Nic już nie mogło jej zdziwić. – Skrzętnie ukrywał pokrewieństwo. Ma w Tristanie wiernego pieska na posyłki.
– Zastąpił mnie nowszym modelem. – Hugo pokręcił głową z niedowierzaniem. – Fernando jest bystry. Uwierzył mi, że nadal jestem mu lojalny, ale jednak dla pewności odsunął mnie od ważniejszych rzeczy. Dmucha na zimne.
– Chyba za bardzo z tego powodu nie ubolewasz, co? – Viktoria miała na myśli to, o czym wspomniał wcześniej w rozmowie z Alexem – zabijanie na zlecenie Fernanda.
– Wolę wiedzieć, co planuje. Lubię mieć kontrolę.
– Fernanda nie idzie kontrolować. To on kontroluje ciebie.
– Niestety nie raz się o tym przekonałem.
– Więc co z nim zrobimy? – Viktoria nogą szturchnęła Alexa, który nadal nieprzytomny opierał się o fotel ze zwieszoną głową. – Nie możemy go tu trzymać w nieskończoność.
– Poczekamy aż się obudzi i wszystko mu wytłumaczymy. Podejrzewam, że sługusy Fernanda już pomagają policji w poszukiwaniach. Zapewnimy Alexowi ochronę w zamian za informacje. Tobie przecież też zależy na zniszczeniu Nanda. Czy to nie dlatego popieracie z Javierem kandydaturę Conrada?
Viktoria westchnęła. Nie podobał jej się ten pomysł, ale dzięki temu mogli zyskać cenne informacje i w razie czego mieli kartę przetargową w bitwie z Fernandem. Może i nie dbał o syna, ale jednak uwłaczało to jego godności, by dorosły syn dał się złapać córce Inez i jakiemuś podrzędnemu mordercy.
– W porządku – zgodziła się po chwili namysłu Viktoria. – Ale ani słowa mojemu mężowi.
– Javier mnie zabije, jeśli się dowie, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo.
– Javier zabije Alexa, jeśli się dowie, że mnie porwał i mi groził. Lepiej na razie nic mu o tym nie mówić. Nie pochwali tego pomysłu.
Hugo zgodził się z Viktorią. Tak będzie najlepiej dla nich wszystkich. Dopóki tylko oni wiedzieli o Alejandrze, którego od tej pory zdecydowali się nazywać poufnie Gastonem, wszystko było pod kontrolą.
– Znajdę apteczkę, a ty ogarnij tu trochę. Jeśli mamy go tu przetrzymywać, przydałyby się trochę bardziej ludzkie warunki – zakomenderowała Viktoria, a Hugo zabrał się za sprzątanie.
***
Ariana była wstrząśnięta po wiadomości o ucieczce Alejandra Barosso z więzienia. Co prawda nie znała go za dobrze, widziała go tylko raz, kiedy Nicolas przedstawił go jej na balu dobroczynnym, ale wystarczyło jej to, co wiedziała na jego temat od Nadii, no i fakt, że zabił Antoniettę Boyer. Był niebezpieczny i teraz, kiedy zbiegł z więzienia, stanowił zagrożenie dla Nadii i innych. Upewniła się, że u przyjaciółki wszystko w porządku i że nic jej nie zagraża przez telefon. Miała nadzieję, że wiadomość o ucieczce Alexa z więzienia nie zepsuje Nadii urodzin. 1 kwietnia Ariana nie mogła opędzić się od przykrych myśli, więc zdecydowała się odwiedzić Oscara w szpitalu. Dawno u niego nie była, nie chcąc przeszkadzać mu w rehabilitacji. Widziała, że Fuentes nie jest zadowolony, kiedy na niego patrzy w takim stanie. Nadal miał ograniczone zdolności motoryczne, ciężko mu było się poruszać bez wózka czy kul, ale powoli wracał do siebie.
– Mogę wejść? – zapytała, pukając nieśmiało do szpitalnej sali, w której przebywał Oscar.
– Jasne. – Fuentes rozpromienił się na jej widok. Przydługie kręcone włosy opadały mu na duże zielone oczy. Chwycił za kule i z trudem wstał o nich z łóżka. – Poczekaj, idę do ciebie.
Ariana usłuchała, czekając cierpliwie aż Oscar sam do niej dojdzie. Było to jedno z zaleceń doktora Sotomayora, który zachęcał ruch u pacjenta. Santiago nie miała traktować go jak inwalidy, ale starać się go zmotywować i zachęcić do poruszania się. Jeśli Oscar położyłby się w łóżku, pewnie nigdy nie odzyskałby już sprawności, a tak codziennie chodził coraz dalej, dzięki czemu ćwiczył mięśnie i mógł w końcu odzyskać sprawność. Nie całą oczywiście – o powrocie do sprawności sprzed wypadku nie było mowy, ale celem Oscara było znów granie na gitarze. Ćwiczył nie tylko nogi ale i ręce i dłonie, chcąc znów złapać za ukochany instrument. Oscar roześmiał się, kiedy wpadł prosto w ramiona Ariany, chwiejąc się lekko o kulach.
– Świetnie ci idzie. – Pochwaliła go, unosząc kciuk do góry, a on spuścił wzrok zawstydzony.
– Jeszcze długa droga przede mną – powiedział, ale widocznie czuł się już lepiej. Bywały dni, kiedy miał okropne huśtawki nastrojów i nie chciał wstawać z łóżka. Sergio musiał go wtedy zmuszać do ćwiczeń. Były jednak chwile, kiedy sam garnął się do fizjoterapii, a kiedy Lucas zaproponował, by razem chodzili na basen, nawet rozważył ten pomysł.
Oscar należał do osób samodzielnych, którzy nie lubią i nie oczekują pomocy od innych. Niestety znalazł się w sytuacji, kiedy musiał na innych polegać. W przeciwnym razie nie poradziłby sobie. Dlatego zgodził się rozważyć propozycję basenu. Kiedy Ariana zapytała go o to, stwierdził:
– Wiesz, nie chcę być wzięty za geja – przyznał bez skrępowania. – Kiedy Lucas będzie odwalał akcję na Patricka Swayze rodem z "Dirty Dancing", ludzie mogą różnie o mnie pomyśleć.
– Nikt nie będzie na ciebie tak patrzył. – Ariana zganiła przyjaciela wzrokiem. – Na basen chodzą ludzie na fizjoterapię, a nie na plotki.
– Wiem, wiem, tak tylko sobie żartuję. – Oscar uśmiechnął się szeroko, wracając do łóżka, by na nim przysiąść, bo się zmęczył. – Ale kiedy zamieszkam z Lucasem, mogą krzywo patrzeć. To w końcu Meksyk.
– Zamieszkacie razem? – zdziwiła się Ariana.
– Na to wygląda. Lucas szuka nam jakiegoś większego mieszkania na parterze. Jego kawalerka jest za ciasna dla nas dwóch, a w szpitalu nie mogę być wiecznie. Ktoś płacił anonimowo rachunki, ale dla Lucasa to podejrzane, więc chce mnie jak najszybciej wypisać.
– Kto mógłby to być?
– A czy to ważne? Jakaś charytatywna organizacja czy coś. Ja nie narzekam. W każdym razie kilka miesięcy pomieszkamy tutaj aż dojdę do siebie i planujemy wrócić do Stanów.
– Naprawdę?
– Tak. Tam jest dom Lucasa.
– A twój?
– Ja już nie wiem, gdzie jest mój dom. – Oscar uśmiechnął się gorzko. – Lucas zostanie tu do końca umowy, a potem planuje wrócić do Waszyngtonu, ale jeśli będę chciał, przekonam go do San Antonio. Stamtąd zawsze bliżej do Meksyku i będziemy mogli się odwiedzać. – Oscar uśmiechnął się szeroko, a ona odwzajemniła uśmiech.
Wtedy to do pomieszczenia ktoś wszedł.
– Przeszkadzam? – zapytał Joaquin Villanueva, zamaszystym gestem ściągając okulary przeciwsłoneczne. – Wciąż się spotykamy – zwrócił się do Ariany, a ona przypomniała sobie słowa Leonor i odwróciła wzrok.
– Cześć, Wacky – przywitał się z nim Oscar przyjaźnie, ale z lekko rezerwą. Zupełnie jakby zdawał sobie sprawę, że z takimi jak Joaquin trzeba się obchodzić ostrożnie. – Dzięki za pożyczenie książki. Całkiem ciekawa. – Sięgnął do szuflady stolika przy łóżku, po czym oddał Joaquinowi powieść.
– Nie ma sprawy. Daj znać, jak będziesz chciał coś nowego. Masz w końcu sporo do nadrabiania.
Pomachał im ręką, po czym opuścił pomieszczenie, a Oscar wywrócił oczami.
– Znasz go? – zapytała Ariana, nieco skonsternowana po spotkaniu z Villanuevą.
– Tak, to znajomy Lucasa. A przynajmniej on tak twierdzi.
– Luke wie, że on cię odwiedza?
– Nie wiem. Myślałem, że to on kazał mu do mnie zaglądać. – Oscar zastanowił się nad tym przez chwilę. Joaquin zaczął go odwiedzać, kiedy Lucas miał dużo pracy na komendzie i nie miał wolnego, by móc spędzać czas z przyjacielem. Fuentes pomyślał, że przysłał Villanuevę, by dotrzymał mu towarzystwa, jednak teraz uznał to za podejrzane.
– Uważaj na niego – poprosiła Ariana, a kiedy Oscar zapytał dlaczego, wytłumaczyła: – Wszyscy mnie przed nim ostrzegają w tym miasteczku, a to nie wróży niczego dobrego.
Tymczasem Joaquin wyszedł z miejscowej kliniki i na parkingu natknął się na Lucasa, wysiadającego akurat z policyjnego wozu.
– O, Hernandez – przywitał się z nim Joaquin, uśmiechając się szeroko.
– Co tu robisz? Coś ci się stało?
– Miło, że się o mnie martwisz, ale odwiedzałem tylko twojego przyjaciela.
– Co? – Lucas warknął, pociągając Joaquina w ustronne miejsce, gdzie mogli spokojnie pogadać. – O czym ty mówisz?
– Ty możesz odwiedzać mojego ojca, a ja twojego przyjaciela nie? Co to za niesprawiedliwy układ? Musimy być kwita, Luke.
– Odwal się od Oscara, on nie ma z tym nic wspólnego! – Lucas był poważnie rozzłoszczony.
– Spokojnie, nie powiem mu, że zadajesz się z kartelem narkotykowym. On ma cię za porządnego gościa. Ciekawe, co by powiedział, gdyby się dowiedział, że przykładny policjant jest zepsuty do szpiku kości.
Lucas zacisnął pięści. Oczywiste było, że Lucas tylko udawał przyjaciela Templariuszy, żeby poznać sekretne receptury Heliosa, ale Joaquin o tym nie wiedział, przez co próbował szantażować go, że powie Oscarowi.
– Chciałem tylko, żeby była jasność między nami. – Joaquin poprawił Lucasowi służbowy mundur, który ten nadal miał na sobie, otrzepując ramiona policjanta z niewidzialnego pyłu i uśmiechając się złowieszczo. – W razie gdyby przyszło ci do głowy coś dziwnego.
– Joaquin. – Lucas zwrócił się do Villanuevy, kiedy ten już odchodził. – Skoro ty odwiedzasz mojego przyjaciela, ja będę odwiedzał twojego ojca.
– A rób, co chcesz – powiedział Joaquin, wywołując tym samym zdziwienie u Lucasa, bo jeszcze niedawno się temu sprzeciwiał. Być może był naćpany, a może dla odmiany trzeźwy, dlatego zachowywał się tak dziwnie. – Mój stary mało, co mówi, a jak już mówi to bez sensu. Ale idź, dotrzymaj mu towarzystwa, jeśli jesteś takim dobrym harcerzykiem.
Uśmiechnął się szeroko, po czym założył z powrotem okulary przeciwsłoneczne, chociaż był już wieczór. Lucas zacisnął ponownie pięści. Joaquin się z nim bawił. Chciał mu pokazać, kto tu rządzi. Wiedział, gdzie leży Oscar i mógł to wykorzystać. Nie ulegało wątpliwości, że Joaquin miał swoje wpływy i lepiej było z nim nie zadzierać.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 16:17:03 12-08-19, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:41:53 13-08-19 Temat postu: |
|
|
Temporada II CAPITULO 241
Gabriel/ Pablo/Julian/ Emily/Fabrcio/Rosario
Gabriel Lopez pokręcił z niedowierzaniem głową spoglądając do wnętrza jednoosobowej celi Alejandra Barosso. Ręce wsunął w kieszenie eleganckich ciemnych spodni i wszedł do środka. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu dwa na dwa. Cela została gruntowanie przeszukana, jednak policyjni technicy nie znaleźli nic co mógłby ich naprowadzić na trop zbiega. Wiadome było jedynie jak uciekł. Jeden ze współwięźniów przyznał się przesłuchującemu go Diazowi, że przez ostatnie dni w zamian za papierosy oddawał mu swoje leki na raka. Reki u zarówno u chorej jak i zdrowej osoby wywołują szereg obiałów przypominających grypę żołądkową. Odwodniony trafił na izbę przyjęć, gdzie, kiedy tylko poczuł się lepiej sterroryzował pracującego tam lekarza przykładając mu skalpel do szyi. Zabrał jego ubranie a lekarza związał i zakneblował skarpetką. Strażnicy robiący obchód znaleźli go dwie godziny później. Gabriel mógł jedynie przeklinać pracowników więzienia, że wypuścili Alejandra jadącego autem lekarza. Samochód kilka godzin wcześniej został znaleziony w Juarez jednak Alexa w nim nie było. Według tamtejszej policji autem kierował miejscowy złodziejaszek który znalazł porzucone auto. Opcje były więc dwie; Alex albo pieszo będzie usiłował nielegalnie przekroczyć granice, albo pojechał do Juarez zostawił auto i wrócił. Pytanie jak? Jedyne co przychodziło na myśl prokuratorowi to przyjazd pociągiem na gapę. Mężczyzna nad policja miał około sześciu godzin przewagi. Wargi zacisnęły się w wąska kreskę.
Gabriel Lopez był pewien, że Alex zaplanował swoją ucieczkę. Zdobycie 9leków, poznanie rozlokowania więziennego monitoringu sterroryzowanie lekarza i odszukanie strażników. Mężczyzna mógł jedynie zastanawiać się czy wpadł na to po rozmowie z Victoria i podpisaniem układu czy też przed? Skłania się ku drugiej opcji. Westchnął wraz ze strażnikiem kierując swoje kroki do siedziby strażników gdzie znajdował się monitoring. Pablo Diaz oglądał go w skupieniu.
— Jest cwany — powiedział Diaz kiedy usiadł. — Przebrał się w ubrania lekarza, założył nawet jego czapkę. Obaj maja dłuższe włosy więc strażnicy nie zadawali pytań. Mało tego— kontynuował — wiedział kiedy lekarz kończy swój dyżur a także ze nikt nie sprawdzi izby chorych przez dwie godziny. Unikał patrzenia w kamerę i został wypuszczony głównym wyjściem. — palce Diaza zacisnęły się w bezsilności. — Zaplanował to.
— Planował to od dawna — dodał Lopez — być może od dnia kiedy go tutaj zamknęliśmy miał kilka miesięcy na zaplanowanie ucieczki w najdrobniejszych szczegółach — pokręcił głową — Sukinsyn. Rozmawiałeś z córką?
— Tak, obiecała że będzie na siebie uważać.
— Odwiedził go jeszcze Delgado— powiedział patrząc na listę odwiedzających.
— Pracuje dla jego ojca, pewnie wpadł do Alexa na polecenie starego.
— Chce potwierdzeń nie domysłów, wezwij obu na przesłuchanie.
— Fernando już na nas czeka na komendzie — poinformował go Pablo — i dziennikarze. — obaj skrzywili się mimowolnie. — Rozmawiałeś z naczelnik iem?
— Zostawiłem ta przyjemność tobie.
— Miejmy ja wiec za sobą.
***
Julian Vazquez od Jorge i Diego usłyszał iż chcą aby pokierować ośrodkiem. Mało tego chłopcom wyrwał się to na zebraniu miejskiej rady i teraz burmistrz chce go widzieć. Lekarz wracający z nocnego dyżuru zatrzymał auto przed ośrodkiem. To tutaj umówił się z burmistrzem który albo przekażę mu klucze i ośrodek ponownie otworzy się po Wielkanocy albo poszukiwania opiekuna będą trwały nadal. Westchnął. Był w kropce. Z jednej strony nie chciał zawieść dzieciaków, a z drugiej nie był pewien czy jest odpowiednia osoba. On autorytetem dla młodzieży? Rozmawiał o tym zarówno z Ingrid jak i Giovanni i oboje byli zachwyceni pomysłem. Uznali, iż do trudnej młodzieży pasuje jak biała koszula do czarnych spodni. Vazquez nie był tego taki pewien. Drzwi od strony pasażera otworzyły się a do środka wpakował się Hugo. Mężczyzna był na pierwszy rzut oka niewyspany i zmęczony.
— Postaw kumplowi kawę — poprosił. Julian uruchomił silnik. Miał jeszcze kilka minut do spotkanie i sam potrzebował kawy. Vazquez wziął napój na wynos i wrócił— jak ma na imię? Hugo słysząc pytanie niemal się zakrztusił — spokojnie kolego — poklepał go po plecach — Jeśli to on to też jest ok tylko mam jedną prośbę
— Jaka?
— Nie podrywa mnie
Hugo roześmiał się i wgryzł się w bajgla którego lekarz kupił.
— Chciałeś pogadać?
— Tak, mam problem — powiedział i opowiedział mu o kwestii ośrodka.
— Zgódź się
— Tak po prostu?
— Tak. Julian jesteś pediatra to po pierwsze, po drugie lubisz dzieci a te maluchy potrzebują czasem porozmawiać, pomocy w lekcjach czy coś.
— Te maluchy stoją u progu dorosłości —przypomniał mu.
— Tym lepiej żadnych pieluch no i nabierzesz wprawy przed dorastaniem Lucy.
— Lucy będzie grzecznym dzieckiem
Hugo roześmiał się.
— Na pewno tatusiu, będzie chłodzącą świętą. A tak poważnie to dzieciaki będą cię słuchać.
— Bo?
— Bo chodzący z ciebie autorytet, a fakt że same cię wybrały świadczy że cię lubią i szanują.
— Dzięki — odparł Vazquez pociągając łyk kawy. — poznałem Jaquina Villanuevę
— Co? — Hugo popatrzył na niego zdumiony— Jak? Kiedy? Dlaczego?
— Dlatego że dostałem w spadku milion dolarów — streścił przyjacielowi sprawę Testamentu. — Jaquin jest szefem Templariuszy?
— Skąd wiesz?
— Widziałem tam Koguta — wyjaśnił — ktoś mu pięknie złamał nos. — Hugo zachichotał przypominając sobie ich najazd na dziuple Templariuszy — co ciekawe był tak Hernandez.
— Ten znajomy Javiera?
Julian popatrzył na niego z politowaniem.
— Hugo ja nadal mam w pamięci nasza hipotetyczną rozmowę o wprowadzeniu kogoś go Templariuszy.
— Twój hipotetyczny scenariusz zakłada kostnicę.
— W której obaj skończycie.
— On wie że Luke jest gliną
— To mu nie wiele pomoże jak nadepnie mu na odcisk — mruknął. — Co ty sobie myślałeś?
— Miałem wobec Harcerzyka dług wdzięczności, a Hugo Delgado zawsze spłaca swoje długi — odpowiedział — Odpowiedział.
Julian westchnął.
— Uważaj na niego — poprosił przyjaciela Hugo. — Jokqium to niebezpieczny człowiek. Na haju czy nie.
— Dam sobie radę. Nie jest to pierwszy mafioso, którego poznałem. — Telefon zawibrował w kieszeni. — To był burmistrz. Rozmowa była krótka. Miał być o w ośrodku za pięć minut. Julian potwierdził czas spotkania.
— Znasz go?
Skinął głową.
— Masz czas wieczorem? —zapytał go Vazquez
—Trudno powiedzieć — zaczął. Nie był gotów na rozmowę o Alejandro. Znał Juliana i wiedział, że lekarz go opieprzy za ukrywanie albo raczej przetrzymywanie zbiega. — zaczął się Wielki Tydzień a w Pueblo de Luz są jakieś koncerty na którym jestem niańką nastolatka.
—Rozumiem —Julian uruchomił silnik i podjechał pod ośrodek. Zatrzymał auto na parkingu. — Gdybyś jednak jutro znalazł czas wpadaj do nas. Przyda mi się pomoc.
— Do gotowania mam dwie lewe ręce —zaznaczył.
— A malować potrafisz? — zapytał a Hugo uniósł brwi. — Ingrid będzie jutro w redakcji a ja chcę przygotować dla niej niespodziankę. Pokój dla Lucy.
—Już?
— Nie chcę zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Mebelki odbieram jutro rano, szybkoschnąca farba.
— Jasne, że pomogę — powiedział. Julian zatrzymał się przed ośrodkiem. Zgasił silnik. — Dziewiąta rano?
— Może być. Do jutra — powiedział i wyszedł. Julian wychodząc z auta wiedział jaką da odpowiedź. Kiedy pół godziny później opuszczał ośrodek czuł ciężar kluczy w kieszeni spodni. I czuł się z tym cholernie dobrze.
***
Z powodu ucieczki z więzienia Alejandra odwołano wszystkie urlopy, teren miasteczka patrolowały wzmożone siły policyjne, ustawiono także blokady na drogach wyjazdowych i wjazdowych do miasteczka i okolic. Sprawdzano samochody jednak policyjne działania nie przynosiły rezultatu. Naczelnik więzienia, którego Pablo i Gabriel przesłuchali w jego gabinecie potwierdził, iż Alex był w jednej z cel przeznaczonych dla więźniów specjalnych tzn. podlegających ochronie. Zazwyczaj byli tam skazani, którzy zeznawali przeciwko komuś ważnemu w półświatku albo odsiadywali krótki wyrok i dla współosadzonych byli “chłopcami do bicia”. Alejandro Barosso został zgwałcony w swojej celi więc naczelnik zadecydował umieścić go właśnie tam. Gabriel i Pablo jadąc do miasta zdobyli kolejne interesujące informacje.
Tego ranka Diaz nakazał Lucasowi skontaktować się ze znajomymi po drugiej stronie muru i z policją w do Juarez. Policjant miał porozmawiać z służbą graniczną, a także miejscowymi policjantami którzy auto znaleźli. Na miejski monitoring nie mieli co liczyć a Diaz dodatkowo kazał sprawdzić pociągi kursujące na trasie Juaraz — Monterrey ewentualnie mającej tam przystanek. Luke nie znalazł niczego.
Straż graniczna Stanów Zjednoczonych z którymi rozmawiał p obiecali, że będą mieli na uwadze zbiega z Meksyku i w miarę możliwości wzmogą kontrolę na nielegalnych szlakach. Policja w Juaraz niebyt skora do współpracy również miała mieć oczy szeroko otwarte. Interesujące było to, iż w żadnym autobusie nie jechał mężczyzna w lekarskim kitlu. Policja w mediach zaapelowała do osób jadących na trasie Ciudad Juárez — Monterrey. Pociągi pasażerskie nie miały monitoringu, lecz konduktor nie złapał nikogo jadącego na gapę. Nikomu odpowiadającemu rysopisowi Alexa nie sprzedano biletu. Pociągi towarowe na tej trasie nie kursowały.
— O czym myślisz? — zapytał go Diaz
— Prawdopodobnie o tym samym co ty — odpowiedział mu — Do granicy ze Stanami jest dwanaście godzin jazdy, Sawyer złapał auto lekarza na autostradzie, ale nie sposób rozpoznać kierowcy i nawet twój zięć w tej sprawie nie był wstanie pomóc. Auto nie wróciło, oczywiście mógł przyjechać stopem.
— Ale granica jest za daleko, aby zdążył obrócić w dwie strony, złapały by go kontrole. —dokończył za adwokata Diaz —Myślisz, że ma wspólnika.
— Tak, to jedyne logiczne wytłumaczenie — powiedział unosząc dłoń. Pablo mimowolnie spojrzał na jego rękę mna której połyskiwała złota obrączka.
— Ożeniłeś się?
— Tak, dwudziestego ósmego marca — potwierdził uśmiechając się pod nosem. — Z Rosario.
— Chyba nie moją kuzynką? —zapytał go i roześmiał się rozbawiony własnym żartem. Jedno spojrzenie na prokuratora upewniło go, że mówią o tej samej Rosario. — Nie wiedziałem, że znacie się tak dobrze, aby od razu się żenić.
— Znamy się ze szkółki niedzielnej na którą chodziliśmy jako dzieci — wyjaśnił. —To był spontaniczny ślub na Hawajach. Zależy mi na niej — zapewnił go.
— Powiedziałeś rodzinie?
—Telefonicznie, dziś jemy kolacje — odparł. —Moi rodzice, Dolores z córką i jej narzeczonym, jej syn z żoną no i brat Rose. Rose ma zamówić catering.
— Dobrze, skoro oboje tego chcieliście — Diaz zaparkował przed komendą. — Przesłuchamy Barosso, jutro Delgado i Victorię i jesteś wolny.
Fernando Barosso, który czekał na nich od dobrych kilku minut wszedł do sali konferencyjnej, gdzie już na niego czekali. Usiadł.
— Dzień dobry panowie, mam nadzieję, że macie dobre wieści.
—Nie złapaliśmy go, jeśli o to pytasz —odpowiedział Diaz siadając.
— Wielka szkoda, Diaz, wielka szkoda — powiedział Baroso. —Pragnę panów zapewnić, iż potępiam postępek mojego syna.
— Nie ma tutaj dziennikarzy panie Barosso więc proszę sobie darować —przerwał mu Lopez. —Wazelinę proszę zachować dla nich.
— Dobrze, więc powiem wprost, żeby nie było między nami nieporozumień. Nie pomogłem mu w ucieczce, nie pomagam mu się też ukrywać, a jeśli nie wierzycie proszę wejść na teren mojej posiadłości i ją przeszukać. Z nakazem oczywiście. Alejandro jest dla mnie skreślony. To wszystko co miałem państwu do powiedzenia. Mają panowie jakieś pytania?
—Nie biegnij do dziennikarzy zapewne nie mogą się ciebie doczekać.
***
Oficjalne kolacje zawsze były na początku sztywne. Podawano dania, rozlewano pierwsze kieliszki wina, a wszyscy bez wyjątku oceniali się i mierzyli wzrokiem. Adora Lopez skubała mięso z wyraźnie cicha, jej mąż wpatrywał się w Rosario marszcząc co chwila brwi a Ingrid posłała wujowi pełne żalu spojrzenia. Ślub ukochanego wujka i brak jej na liście gości wyraźnie szatynce doskwierał. Dolores zerkała na rodziców, których jej córka ignorowała.
—Skąd pan zna moją żonę panie Lopez? — to pytanie wydawało się być oczywiste i retoryczne jednak Fabrcio uwielbiał słuchać o żonie agentce.
— Poznaliśmy się przy okazji kilku śledztw prowadzonych wspólnie z Interpolem. Sprawa księży- pedofili — wyjaśnił zerkając na Juana.
— Byłeś pierwszym prokuratorem w Meksyku, który oskarżył księży o pedofilię — przypomniała sobie Emily. —Po protestach społecznych episkopat nie miał wyjścia i musiał zrezygnować z sądu koleżeńskiego.
— Księża to dobrzy ludzie —zaprotestowała piskliwym głosem Adora.
—Tak oczywiście, tylko od czasu do czasu jakiś dobiera się do dziecka — odgryzła się milcząca Ingrid. —Wiem, że to niegrzeczne, ale czasem nie macie śledzi? —zwróciła się do Rosario. —To jest pyszne, ale ma dziwny smak.
— Tak się składa, że mamy —Ingrid podniosła się z miejsca i razem z Rose ruszyły do kuchni.
— A jakieś postępy w sprawie Barosso? — zapytał zaciekawiony Fabricio. Skoro miał okazję podpytać stróża prawa zamierzał to wykorzystać.
— Śledztwo jest w toku — odpowiedział. — sprawdzamy hipotezę.
— Media twierdzą, że uciekł za granicę ciągnął temat dalej.
— To jedna z hipotez — odparł nieugięcie prokurator a Fabricio uśmiechnął się pod nosem. Podobał mu się ten facet. — Prowadzimy śledztwo.
— Wiem, że to dziwne — głos Ingrid rozległ się w pomieszczeniu. — śledzie i masło orzechowe. Śmietana.
— To wcale nie jest dziwne — zapewniła ja Rose. — Kiedy chodziłam w ciąży z Fabriciem jadłam kanapki z ogórkiem kiszonym i powidłami śliwkowymi. Dla mnie to nie jest dziwne.
— Serio? — zaciekawił się Fabrcio. — Uwielbiam powidła śliwkowe. W Londynie jest tylko jeden sklep, który ma te które lubię. To jedyny smak, który toleruje. — uśmiechnął się do matki ciepło. Ingrid usiadła obok Juliana z talerzem śledzi. Mężczyzna pocałował ją w skroń.
— Julianie, Ingrid planujecie już ślub? — zapytała Adora spoglądając to na jedno to na drugie.
—Nie spieszy się nam — odpowiedziała Ingrid.
—Jesteś w ciąży — odparła na to Adora.
— Trudno przeoczyć —odpowiedziała szatynka —Jem więcej śledzi niż marynarz na morzu —Gabriel z trudem powstrzymał śmiech. — Najpierw planujemy chrzest. Ojcze Juanie to chyba nie będzie zbyt wielki kłopot?
— Oczywiście, że nie. Cieszy nas każdy chrzest. Ślub możecie wziąć w dniu chrztu. To nie stanowi problemu.
— Ja i Julian musimy to przedyskutować —odparła Lopez znad talerza śledzi — ale do ołtarza go kiedyś zaciągnę —Julian uśmiechnął się pod nosem.
— Pewnego dnia —zapewnił Ingrid, a ona uśmiechnęła się.
—Jesteś w ciąży Rose? —zapytał ją wprost Ulisses a Fabrcio z trudem przełknął kawałek mięsa, który miał w ustach.
—Nie, to nam nie grozi —zapewniła go z uśmiechem kobieta. — Dwadzieścia osiem lat temu poddałam się histerotomii. Nasz ślub był spontaniczną, ale świadomą decyzją — powiedziała i splotła palce z palcami swojego męża. Gabriel uniósł do jej dłoń i pocałował ją.
Przy stole zapanowała cisza. po kolacji i deserze pierwsi pożegnali się rodzice Gabriela, Juan wyszedł, gdyż musiał rano wstać, aby odprawić mszę świętą. Ingrid zasypiała na ramieniu Juliana więc para również pożegnała się z gospodarzami. Dolores pojechała razem z nimi. W domu zostali jedynie Fabrcio i Emily, która pałaszowała drugi kawałek ciasta do herbaty.
— Emily —zaczął Gabriel —nie chciałem poruszać tej kwestii przy moich rodzicach, ale skoro zostaliśmy tylko we czwórę to potrzebuje twojej pomocy.
— Chodzi o sprawę Alejandra?
— Tak — powiedział i wyjawił swoje podejrzenia o udziale osoby trzeciej.
— To wysoce prawdopodobne — odłożyła pusty talerzyk i sięgnęła po filiżankę. Upiła łyk herbaty. — Badał go psychiatra?
— Miał kilka sesji z więziennym psychiatrą, stwierdził, iż Alex jest człowiekiem niebezpiecznym, manipulującym otoczeniem dla własnych korzyści, potrafi być czarujący, ale łatwo traci cierpliwość, popada ze skrajności w skrajność.
— Socjopata z zaburzeniami osobowości — powiedziała zamyślona. — niebezpieczna mieszanka. Takiego człowieka, łatwo jest sprowokować, ale sam fakt, że zaplanował ucieczkę z więzienia daje jasno do zrozumienia, iż jest człowiekiem inteligentnym i myślącym trzeźwo. I doradzam znaleźć go jak najszybciej.
—Wszyscy nam to doradzają
— Wiem, ale nie każdy panu powie, że gwałt, którego doświadczył może być jego wyzwalaczem, może mieć problemy z erekcją, zostać impotentem a to pierwszy krok do kolejnego Maria Rodrigueza.
— Byłby do tego zdolny?
— Człowiek zdesperowany, sfrustrowany seksualnie jest zdolny do wszystkiego a Barosso ma za sobą kilka gwałtów. Od dawna dla niego spełnienie seksualne to przemoc. Doradzam ostrzeżenie kobiet, ostrożności nigdy za wiele. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:18:16 15-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II CAPITULO 242
NADIA / DAYANA / CAMILA
Na lekcji języka hiszpańskiego Camili Barosso nudziło się do tego stopnia, że rysowała w zeszycie zagadki. Koalę na drzewie, żyrafę przechodzącą pod oknem czy to Amerykanów smażących jajecznicę. Nauczyciel wielokrotnie ją upominał, lecz dziewczynka nie słuchała. Po rysowaniu przyszła pora na formowanie kulek z papieru i rzucanie nimi w kolegów. Wtedy miarka się przebrała. Castiel był zmuszony wpisać uczennicy uwagę do dzienniczka.
– Proszę pana, ale ja nic nie zrobiłam – zaczęła dyskutować z wychowawcą. – To nie fair.
– Camila, bo zaraz dostaniesz drugą uwagę – upomniał ją Samaniego. – Ma być cisza na mojej lekcji, jasne?
Dzieci zgodnie pokiwały głowami, więc Cass odwrócił się do tablicy i zaczął pisać temat lekcji kolorową kredą.
– Co on dzisiaj kij połknął czy co? – szepnęła koleżanka Camili z ławki, Alice.
– Słyszałem! – podniósł głos nauczyciel. – Myślę, Alice, że właśnie przekreśliłaś swoją szansę na dobrą ocenę z zachowania – zakomunikował oficjalnym tonem, zwracając twarz ku całej klasie i spoglądając na dziewczynkę. – To samo tyczy się ciebie, Camila. – Przeniósł surowy wzrok na córkę Nadii.
– Przepraszam, to się więcej nie powtórzy – obiecała, krzyżując za plecami dwa palce.
– Mam nadzieję – odparł. – A ty, Alice, masz mi coś do powiedzenia?
– Że chce mi się siku. Mogę iść do toalety, proszę pana? – zapytała wyraźnie rozbawiona.
– Nie – zaprotestował Castiel, widząc jak dziewczynkę bawi ta sytuacja. – Poproszę twój dzienniczek i jutro widzę cię w szkole z rodzicami.
– To niesprawiedliwe. Camila dostała tylko uwagę.
– Ale ona przeprosiła.
Mina Alice zrzedła. Próbowała jeszcze kłócić się z nauczycielem, ale po chwili doszła do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu. Jej rodzice i tak dowiedzą się o tym incydencie. Nieważne czy ona sama im powie czy zadzwoni do nich pan Castiel „Kij w d***e” Samaniego.
W czasie przerwy obiadowej córka Nadii została zaczepiona na korytarzu przez dwóch chłopaków ze starszej klasy. Chcieli wyłudzić od niej kasę na fajki, a gdy dziewczynka odmówiła, rzucili się na nią z łapami. Szczęśliwy traf sprawił, że przechodził tamtędy Santiago. Wracał ze stołówki i gdy zobaczył, co się dzieje, od razu ruszył Camili na ratunek.
– Ej, zostawcie ją! – krzyknął na całe gardło, a później rozejrzał się dookoła, dziwiąc się, że w pobliżu nie było żadnego nauczyciela.
– Bo co nam zrobisz, Nowotworze?! – zagadnął złośliwie jeden z łobuzów. – Zarazisz nas? – zaśmiał się, a kolega wesoło mu zawtórował, po czym przybili sobie piątkę.
– Dobra, chodźmy z tej budy i poróbmy coś fajnego, bo tutaj same niedorozwoje i obrońcy uciśnionych – odezwał się ten drugi. – Hej, cukiereczku – zwrócił się jeszcze do sześciolatki. – Czytasz bajki, a nie wiesz, że od kradzieży zaczyna się większość historii miłosnych? – puścił jej oczko.
– Żeby skraść czyjeś serce to trzeba posiadać swoje – odgryzła się mała Barosso.
– Miałem na myśli kradzież rzeczy materialnych, cukiereczku – wyjaśnił chuligan. – Na przykład w bajce o Kopciuszku, książę kradnie dziewczynie buta – zaśmiał się.
– Po pierwsze to nie buta tylko pantofelka – poprawiła go. – A po drugie to książę nie kradnie pantofelka tylko znajduje, bo Kopciuszek gubi go podczas ucieczki z balu, ty debilu – sprostowała historię.
Chłopak, słysząc obelgę pod swoim adresem, chciał znów rzucić się na dziecko, ale Santiago skutecznie mu to uniemożliwił, wykręcając rękę do tyłu. Potem obojgu kazał spieprzać, a oni ulotnili się w mniej niż sekundę.
– Nic ci nie jest? – zapytał Diaz, zwracając się do Camili.
– Nie, wszystko okej – odpowiedziała, przyglądając się chłopakowi z uznaniem.
– Dylan i Fabian to banda kretynów, nie warto się nimi przejmować. Są mocni tylko w gębie i czują przewagę, bo jesteś od nich słabsza, ale jak przychodzi co do czego, to wychodzą z nich niezłe mięczaki – uspokoił dziewczynkę. Wiedział, co mówi, bo znał ich nie od dziś. – Jestem Santiago, a ty? – wyciągnął do niej dłoń.
– Camila – przedstawiła się, odwzajemniając gest. – Chcesz się ze mną umówić na ciastko? – zapytała z uśmiechem na ustach.
– W sensie na randkę? – Santiago próbował zachować kamienną twarz, ale było to trudne, bo miał ochotę się raczej roześmiać. Podrywała go sześciolatka. – Nie, dzięki – odmówił grzecznie. – Mam już plany na to popołudnie, ale doceniam dobre chęci.
– Och, masz dziewczynę, tak? – Córka Nadii wyraźnie posmutniała.
– Nie, tylko chłopaka. – Diaz nie mógł się powstrzymać, ale widząc minę Camili, skapitulował. – Wyluzuj, żartowałem – zaśmiał się wesoło. – Muszę już iść, uważaj na siebie – pożegnał się i zniknął w głębi korytarza.
***
Pomimo, że dziś miała urodziny, od rana siedziała w wydawnictwie. Musiała podomykać kilka ważnych kontraktów z nowymi autorami, bo na wieczór planowała coś specjalnego. Prywatną imprezę dwuosobową na jachcie Javiera, który zgodził się jej go pożyczyć na całą noc w ramach prezentu urodzinowego. Od kilku godzin miała na telefonie gorącą linię. Wszyscy dzwonili z życzeniami. Nawet Conrado, z którym i tak miała zobaczyć się wieczorem. Saverin dostał zaproszenie już dwa dni wcześniej i żył w błogiej świadomości, że to będzie spotkanie towarzyskie w większym gronie niż tylko ich dwójka. De la Cruz na razie nie zamierzała wyprowadzać go z błędu.
Oprócz teściowej i ukochanej córki, osobiście złożyła jej życzenia jeszcze jedna osoba. Santiago, który wpadł do jej pracy zaraz po szkole i dał jej w prezencie własnoręcznie namalowany portret. Nadii bardzo się spodobał i w podzięce mocno uściskała syna. Spędzili razem miło czas, po czym chłopak wrócił do domu, bo musiał jeszcze odrobić pracę domową.
Nadszedł wieczór. Camila została w domu pod opieką babci Virginii, a Nadia grubo przez czasem zjawiła się w porcie, gdzie zacumowany był jacht. Chciała wszystko przygotować, zanim na miejsce dotrze Saverin. Nagle naszła ją straszna myśl. Mógł przecież przyjść z Evą, i co wtedy?
Najwyżej wyrzucę ją za burtę – pomyślała. Wolała jednak wersję, w której w ogóle nie musi pozbywać się Mediny, bo ta w tym czasie grzecznie siedzi w domu i głaska swojego kota, popijając wino. O ile go oczywiście ma.
Godzinę później punktualnie przybył Conrado. Z jachtu „Victoria” do jego uszu dobiegła głośna muzyka. Leciała akurat piosenka „A Dios Le Pido” śpiewana przez Juanes. Wkraczając na pokład, Saverin dzierżył w dłoni torebkę z prezentem dla wspólniczki. Wyszykowana Nadia wyszła Conradowi naprzeciw i przywitała go promiennym uśmiechem oraz buziakiem. Zaskoczyła go, gdyż podarowała mu bardzo namiętny pocałunek. Dobrze, że było już ciemno, a jacht cumował w dość odległym miejscu od pozostałych łodzi, bo inaczej ktoś mógłby zrobić im zdjęcie i wykorzystać to przeciwko kandydatowi na burmistrza. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
Saverin odsunął się od Nadii i zmieszany wręczył jej prezent.
– Moja babcia mawiała, że każda kobieta powinna mieć perły. Mam nadzieję, że ci się spodobają – powiedział, odchrząkując.
– Pewnie, dziękuję – odparła Nadia, wyjmując perły z futerału. – Pomożesz? – zapytała, a Condzio pokiwał głową i szybko uporał się z zapięciem.
– Jestem pierwszy? – zdziwił się. – Kto jeszcze będzie?
– Nikt – odpowiedziała szczerze, choć obawiała się reakcji Conrada. – To impreza tylko dla nas – wyznała, zmniejszając dystans między nimi i wplatając palce w jego czarne włosy.
– Nadia, rozmawialiśmy już o tym i…
– No właśnie, i co? – przerwała mu. – Stanęło na czymś konkretnym? Bo sobie nie przypominam.
Jacht odbił od brzegu, nie pozwalając Saverinowi na ucieczkę, którą w milczeniu rozważała jego podświadomość.
– Kto stoi za sterem? – spytał, zmieniając temat.
– Stary dyskretny znajomy – odparła, dając mu do zrozumienia, że ich schadzka pozostanie sekretem. – Nie zmieniaj tematu.
– Co mam ci powiedzieć? – wzruszył ramionami. Nie był przecież zbyt wylewny.
– Nic nie musisz mówić. Po prostu pocałuj mnie i spraw, żeby te urodziny były najpiękniejszymi w moim życiu – poprosiła błagalnym tonem, a Saverin nie miał sumienia jej odmówić.
Kochali się na dolnym pokładzie przez kilka godzin, a później zasnęli w swoich objęciach. Conrado wciąż walczył ze swoimi demonami i nie wiedział, czy to co robi jest słuszne, ale dziś był szczególny dzień.
***
Późnym popołudniem Javier zjawił się w domu Dayany z naprawionym laptopem. Kobietę od razu uderzyła jego piękność. Nie miała okazji jeszcze poznać go osobiście, bo gdy kilka dni temu odbierał zepsuty sprzęt, nie było jej w domu i wszystko załatwiał z nim Aidan.
Panna Cortez wpatrywała się w blondyna jak w obrazek i dopiero po chwili dotarły do niej jego słowa.
– Udało mi się naprawić twój laptop i odzyskać dane z dysku, więc teraz powinno wszystko ładnie śmigać. – Uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób.
– Dzięki, uratowałeś mi tyłek. Napijesz się czegoś? – zapytała, odbierając od mężczyzny swoją własność.
– Nie, muszę już spadać – odparł, zbierając się do wyjścia.
– Zaczekaj, ile jestem ci winna? – zatrzymała go.
– Nic, to przysługa dla Shreka – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Dla kogo? – Dayana uniosła brwi.
– Dla Aidana – wyjaśnił szybko. – Po prostu mam taki zwyczaj, że każdemu nadaję pseudonimy, a on przy pierwszym spotkaniu wydał mi się taki sztywny, że stał się Shrekiem.
Córka Cayetana zaśmiała się.
– A mi jakie dasz pseudo? – spytała z ciekawości.
– Fiona.
– Chyba nie pasuje. – Dayana wyraźnie straciła dobry humor. – Ostatnio mamy kryzys w związku.
– Przykro mi.
– Zupełnie niepotrzebnie. Aidan ostatnio jest nie do zniesienia, ciągle mnie pilnuje i myśli, że to jest fajne – zirytowała się. – Mam zamiar się z nim rozstać i związać się z prawdziwym mężczyzną.
– Powodzenia zatem.
– Mówię o tobie. Urzekłeś mnie, gdy tylko wszedłeś przez te drzwi – wyznała niespodziewanie i zbliżyła usta do warg Javiera, próbując go pocałować.
Magik odskoczył od niej, jakby został oparzony wrzątkiem.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?! Ja mam żonę, którą bardzo kocham i nie w głowie mi romanse. Żegnam! – Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Panna Cortez usiadła na podłodze, czując, że zrobiła z siebie napaloną kretynkę. Ostatnie wydarzenia w jej życiu doprowadziły do tego, że się pogubiła. Nie tylko we własnych uczuciach, ale też w codzienności. Musiała coś ze sobą zrobić, bo inaczej całkiem zbzikuje. W końcu podjęła decyzję. Napisała do Aidana pożegnalny list, spakowała walizki i pojechała do El Paraiso. Miała zamiar zamieszkać w hotelu, ale najpierw musiała wypytać Joaquina o swojego ojca, by wreszcie poznać całą prawdę. Villanueva w końcu przyjaźnił się z Cayetanem i na pewno dużo o nim wiedział. Być może nawet znał historię z in vitro.
Bezpardonowo wkroczyła do klubu i bez pozwolenia weszła na zaplecze, gdzie znalazła Joaquina.
– Kogo my tu mamy… – Villanueva wstał zza biurka i podszedł do kobiety ostentacyjnym krokiem.
– Dzień dobry. Jestem córką Cayetana Corteza.
– Tak, wiem. Poznaliśmy się na pogrzebie.
– Ale nieoficjalnie. Dayana Cortez – wyciągnęła do mężczyzny dłoń.
– Joaquin Villanueva – odwzajemnił gest. – Czym mogę służyć?
– Odpowiedzią na najbardziej nurtujące mnie pytanie – wypaliła bez ogródek. – Kim był mój ojciec?
Wacky zaśmiał się. Wiedział, że prędzej czy później ten moment nadejdzie, a on będzie miał niepowtarzalną okazję napawać się chwilą jak córka Corteza spija z jego ust gorycz prawdy.
– Z chęcią odpowiem na to pytanie, jak i na każde inne związane z Cayetanem, ale pozwól, że nie zrobię tego na trzeźwo. – Podszedł do barku z alkoholem i nalał sobie szklaneczkę whiskey. – Chcesz też? – zapytał.
– Tak – przytaknęła i po chwili Joaquin podał jej trunek, wskazując miejsce na fotelu, by mogła spocząć.
– Zapewne wiesz już albo przynajmniej domyślasz się, że Cayetan był szefem kartelu narkotykowego i produkował śmiertelne narkotyki, między innymi Zeusa – zaczął opowiadać. – W 2003 roku zmarła twoja ciotka Trinidad, pamiętasz?
– Oczywiście, to był cios dla całej rodziny – przyznała kobieta, zaczesując włosy palcami do tyłu. – Ale co to ma do rzeczy?
– Znasz prawdę na temat jej odejścia? – zignorował jej ostatnie pytanie.
– Poddali ją eutanazji w Albanii, bo lekarze stwierdzili śmierć mózgu.
– A wiesz, co ją doprowadziło do takiego stanu?
– Co takiego?
– Wtedy Zeus był w fazie eksperymentalnej i twój ojciec testował go na Trinidad. To on doprowadził ją do takiego stanu – wyznał.
Dayana przytkała usta dłonią.
– Szok, co?
– I to jeszcze jaki – stwierdziła, a gdy nieco to przetrawiła zmieniła temat. – Słuchaj, tak się zastanawiam, czy przypadkiem nie znasz też jego sekretu związanego z in vitro…
– A co konkretnie chcesz wiedzieć? – Villanueva uśmiechnął się, zdradzając w ten sposób, że jest dobrze poinformowany również w tej kwestii.
Dayana opowiedziała mu o tym, czego dowiedziała się od ciotki Dony i wuja Rosenda w szpitalu, gdy przypadkiem usłyszała ich rozmowę.
– To prawda? – zapytała, by się upewnić.
– Tak. – Ta odpowiedź pozbawiła ją złudzeń.
– Dlaczego akurat in vitro? Nie mógł nas spłodzić w naturalny sposób?
Wacky roześmiał się histerycznie, a gdy nieco się uspokoił, odparł:
– Kiedy w 2008 roku odwiedziłem Cayetana w jego willi w Kanadzie, odkryłem w piwnicy jego bardzo ciekawą kolekcję. – Villanueva próbował powstrzymać śmiech, co nie było łatwe z uwagi na to, co za chwilę zostanie powiedziane. – Za regałem z winami były ukryte drzwi do mroźni, w której Cortez przechowywał setki słoiczków z własną spermą zamrożoną w ciekłym azocie w temperaturze -196 stopni Celsjusza.
– Słucham? – Dayana w tym momencie prosiła Boga, by to wszystko było tylko ponurym żartem.
– Dobrze usłyszałaś. Twój dziadek, a jego ojciec był z zawodu tapeciarzem – kontynuował opowieść. – Cayetan chciał wyrwać się z biedy i w wieku 18 lat zaczął sprzedawać swoje nasienie do banku spermy, więc jest spora szansa, że gdzieś na świecie masz jeszcze jakieś rodzeństwo z probówki – ponownie zaśmiał się.
– I co cię tak śmieszy? – oburzyła się kobieta.
– Wybacz, ale to nie moja wina, że twój ojciec był świrem.
Miał rację.
– I co? Nie chciał, żeby sperma się zmarnowała i jak potrzebował dziecka to po prostu wziął kubeczek i tyle? – Dayana nie potrafiła ukryć zniesmaczenia całą tą sytuacją.
– Niezupełnie, zmusiły go do tego okoliczności – odpowiedział tajemniczo.
– To znaczy?
– Niedługo po swoich 20 urodzinach dowiedział się, że ma raka prącia. Przeszedł operację, ale żeby go uratować musieli amputować mu penisa. Nigdy go nie zrekonstruował ani nigdy też nie pobzykał. Cayetan całe swoje nędzne życie był prawiczkiem i tylko ja znałem jego największy sekret. Myślałem, że posram się ze śmiechu jak mi o tym powiedział, ale zachowałem kamienną twarz. – Joaquin miał już łzy w oczach, opowiadając coś tak śmiesznego. – Między innymi dlatego chciał być skremowany – dodał na koniec.
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 16:21:01 15-08-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:33:44 16-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 243
HUGO/ CONRADO/ JOAQUIN/ EVA/ LUCAS
Hugo został wezwany na przesłuchanie w sprawie ucieczki Alejandra Barosso z samego rana w Wielki Czwartek. Spodziewał się tego, w końcu był ostatnią osobą, która odwiedziła syna Fernanda w więzieniu zanim postanowił dać dyla. Nie denerwował się, nie miał nic do ukrycia. Nie pomógł uciec Alexowi, a to że wiedział, gdzie on się teraz znajduje, to już inna sprawa, a przynajmniej tak próbował przekonać samego siebie, kiedy przestępował próg sali przesłuchań. Na posterunku nie widział nigdzie Viktorii, więc wywnioskował, że albo już ją przesłuchali, albo dopiero to zrobią. Miał szczerą nadzieję, że w odruchu słabości córka Pabla nie wyda miejsca pobytu Alexa. Miał z nim sporo do obgadania i miał zamiar zająć się tym jak tylko wróci od Juliana, z którym umówił się na malowanie pokoju Lucy o dziewiątej rano.
Gabriel Lopez patrzył na Huga spode łba, w przeciwieństwie do Pabla, który chyba był lekko zrezygnowany. Diaz wiedział w końcu, że nawet gdyby Hugo maczał palce w ucieczce Alexa, nic by nie powiedział. Od lat pracował dla Fernanda, który miał układ z policją. Kilka razy trafił nawet do aresztu, a Pablo zawsze jakoś mu pomagał. Teraz jednak czasy się zmieniły, Diaz wyszedł na prostą i zaczął poważnie traktować swoje obowiązki. Nie zmieniało to jednak faktu, że niewiele mógł wskórać w tej sprawie.
– Po co odwiedził pan Alejandra Barosso w poniedziałek 30 marca? – zapytał Lopez, zakładając ręce na piersi, by dodać sobie powagi.
– Oficjalnie? Żeby przekazać wyrazy ojcowskiej miłości – odpowiedział Hugo z lekkim uśmieszkiem na twarzy, który zirytował Gabriela, bo nie cierpiał takich cwaniaków.
– A nieoficjalnie? – Te słowa wypowiedział Lopez przez zaciśnięte zęby. Pablo uprzedził go, że Delgado nie jest łatwy, ale nie przypuszczał, że będzie taki wkurzający.
– Fernando Barosso wysłał mnie tam, bo chciał dowiedzieć się, o czym Alejandro rozmawiał z Viktorią, kiedy go odwiedziła – wyznał szczerze Hugo, czując, że akurat w tej kwestii powinien mówić prawdę. Zerknął na Pabla Diaza porozumiewawczo.
– Po co mu takie informacje? – zapytał Diaz. – Nie mógł sam odwiedzić syna w więzieniu?
– Proszę jego zapytać. Przecież zna pan Fernanda, szeryfie. Otwarcie potępia czyn swojego syna i mówi wszystkim, że sam przyczynił się do tego, że go zamknęli w pace. A teraz miałby sobie tam iść i pogawędzić z najmłodszym synem? Proszę was. – Hugo się roześmiał, rozsiadając się na krześle i kładąc nogi na stół.
– I co, dowiedział się pan tego, czego miał? – Gabriel Lopez zwalił nogi Huga ze stołu, a te rąbnęły o podłogę z impetem. – I proszę nie pajacować.
– Nie dowiedziałem się niczego, Alex nie chciał zbyt wiele mówić. Zamiast tego kazał mi się odwiedzić innym razem. Samotność w więzieniu mu doskwierała, chciał mieć jakieś towarzystwo. Dlatego zdziwiłem się, że uciekł.
– Nie spodziewał się pan, że ucieknie? Nie rozmawiał pan z nim nigdy na ten temat? – Gabriel zmrużył podejrzliwie oczy, węsząc jakiś postęp.
– Nie spodziewałem się, bo jak mówię – chciał mnie skłonić do regularnych odwiedzin. Chyba miał nadzieję, że w końcu przyprowadzę ze sobą jego ojca. Nie powiedział tego wprost, ale myślę, że chciał go zobaczyć. – Wszystko, co Hugo powiedział, było prawdą. Diaz chyba musiał to wyczuć, bo chciał już kończyć przesłuchanie, ale Lopez miał jeszcze kilka pytań.
– Decyzja o ucieczce nie została podjęta z dnia na dzień. Alejandro Barosso planował to od dawna, sądząc po tym, jak dopracowany był jego plan. Jest pan pewien, że nie powiedział nic, co mogłoby wskazywać na jego chęć ucieczki?
Hugo pokręcił głową, zastanawiając się nad tym. W gruncie rzeczy był zdumiony jego ucieczką tak samo jak inni, bo kiedy rozmawiał z Alexem w więzieniu nic nie wskazywało na to, że kilka dni później uprowadzi Viktorię i zmusi Delgado do spotkania ani że będzie przez nich przetrzymywany w opuszczonym El Tesoro.
– Wydaje mi się, że był rozgoryczony wyrokiem – stwierdził po chwili, marszcząc czoło i próbując sobie przypomnieć ich ostatnią rozmowę. – Twierdzi, że nie tylko on był zamieszany w morderstwo i że nie powinien sam odsiadywać tego wyroku. Może dlatego uciekł, chciał wyrównać rachunki ze swoim wspólnikiem. Tylko to przychodzi mi do głowy.
– Wspólnikiem?
– Tak. Słyszałem, że nie tylko Alex był zamieszany w morderstwo Antonietty Boyer. – Hugo doskonale wiedział, że był za to współodpowiedzialny niejaki Sambor Medina. Sam w końcu pomógł mu uciec z Meksyku do Chile, gdzie zajął się nim Conrado. Saverin powiedział Medinie, że Eva jest jego daleką kuzynką, co było oczywistym kłamstwem, ale chciał w ten sposób przekonać go do współpracy. Z początku się udało, aż potem Medina wrócił do Valle de Sombras jak gdyby nigdy nic a policja nic nie podejrzewała. Conrado nigdy tego nie powiedział, ale miał osobisty żal do Sambora; gdyby Medina nie zostawił Octavia Alanisa samego w stolicy, Octavio mógłby nadal żyć. Hugo domyślał się tego wszystkiego, ale nie wypowiedział nic z tego na głos.
– Wiesz, gdzie mógłby teraz przebywać Alejandro Barosso? – zapytał Pablo, notując coś niedbale w aktach.
– Nie byliśmy na tyle blisko bym to wiedział – wyznał Hugo, zastanawiając się nad czymś głęboko. – Ale myślę, że jest już daleko. W całym kraju odbywają się procesje, festyny, marsze z okazji świąt wielkanocnych. Alejandrowi łatwo było wtopić się w tłum i zniknąć, nie uważają panowie?
– Twierdzi pan, że Alejandro Barosso przebrał się za Jezusa i przemierza ulice Meksyku? – Lopez uniósł jedną brew, przypatrując się Hugowi podejrzliwie.
– Za Jezusa czy za Judasza, mógł się nawet przebrać za Matkę Boskę. A co mnie to obchodzi? – Hugo się uśmiechnął. – Mówię tylko, że jest taka ewentualność. Proponuję sprawdzić miejsca kultu, kościoły i klasztory. Na jego miejscu tak bym zrobił, bo nikt by tego nie podejrzewał.
Pablo Diaz i Gabriel Lopez wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie pomyśleli o tym, ale to też była jakaś hipoteza. Podziękowali Hugowi, który wyszedł i pojechał od razu do Juliana, z którym był umówiony na dziewiątą.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Diaz, zastanawiając się nad słowami Delgado. – Alejandro mógłby pojechać do Juarez a stamtąd przyłączyć się do pielgrzymki zmierzającej do stolicy.
– Myślę, że wybrałby prostszą drogę i od razu udałby się na południe. Ten samochód w Juarez mógł mieć na celu zmylenie nas. Może chciał, żebyśmy myśleli, że zmierza na północ, by dostać się za granicę, kiedy w rzeczywistości nie opuścił Meksyku. – Lopez uznał, że trzeba wziąć pod uwagę każdą możliwość.
– Mam znajomego w policji w San Miguel de Allende – powiedział Diaz, zbierając papiery. – Odbywa się tam największy festiwal świąteczny. Jutro Wielki Piątek, będzie się tam roić od turystów i pielgrzymów. Niech będzie miał oczy szeroko otwarte. Każę tez Hernandezowi sprawdzić większe festyny religijne – lepiej trzymać rękę na pulsie.
– A co sądzisz o tym Delgado? Można mu ufać? Odniosłem wrażenie, że nie traktuje sprawy poważnie. – Lopez przysiadł na krawędzi biurka i podrapał się po brodzie.
– Hugo jest dość specyficzny – przyznał Pablo, przecierając zmęczone oczy. – Pracuje dla Fernanda, ale w tej kwestii raczej go nie kryje. Nie od dziś wiadomo, że Delgado chodzi swoimi ścieżkami. No i co do jednego się z nim zgadzam – Alejandro nie popełnił morderstwa sam. Pomagał mu niejaki Medina, ale policja umorzyła śledztwo, bo zapadł się pod ziemię. Być może Barosso uciekł, żeby wyrównać z nim rachunki.
– Trzeba to sprawdzić, nie można pominąć żadnej ewentualności.
***
– Dlaczego nie śpisz? – Nadia wtuliła się w tors Conrada, uśmiechając się do własnych myśli. Jej podstęp się udał i miała go tylko dla siebie na całą noc.
– Nie zasnę bez broni pod poduszką – powiedział, delikatnie gładząc ją po długich czarnych włosach.
– Zawsze śpisz z bronią?
– Zawsze.
– Po co?
– Mam wielu wrogów – odpowiedział oględnie, całując ją w czoło. – Spróbuj zasnąć.
– Jak mam spać, kiedy ty wypatrujesz wrogów na otwartym morzu? – Nadia podniosła się na łóżku i spojrzała na Conrada zmartwionym wzrokiem. – Nikt nie zrobi ci krzywdy. Chyba że boisz się mnie. – Uniosła znacząco brew, a na jej twarzy pojawił się kokieteryjny uśmiech, kiedy zaczęła błądzić koniuszkami palców po jego klatce piersiowej.
– Przeceniasz moje możliwości, Nadio. – Conrado roześmiał się szczerze. – Żaden facet ci nie podoła.
– To dobrze czy źle? – zapytała, opadając na poduszki i odruchowo dotykając pereł od Conrada, które cały czas miała na sobie.
– Jeszcze tego nie rozgryzłem – odpowiedział szczerze, wpatrując się w świetlik na suficie, gdzie widać było rozgwieżdżone niebo.
– Po co żenisz się z Evą? – zapytała prosto z mostu Nadia, również spoglądając w górę na gwiazdy. – Przecież jej nie kochasz.
– Kocham ją – powiedział szczerze Saverin, a Nadia uniosła się na poduszkach zdziwiona. – Jak przyjaciółkę.
– To się nie liczy. – Kobieta prychnęła, z powrotem opadając na łóżko. Mimo wszystko jej ulżyło.
– Każdy kocha na swój sposób. Ty nie kochałaś Nicolasa Barosso, a jednak byłaś gotowa za niego wyjść, żeby twoja córka miała pełną rodzinę.
– Skąd o tym wiesz?
– Sprawdziłem cię, pamiętasz? – Conrado zaśmiał się cicho. – Spróbuj zasnąć. Ja będę czuwał.
***
Dayana niezmiernie zirytowała Joaquina. Lubił pastwić się nad swoimi wrogami, ale przecież Cayetan nie należał do wrogów, a jego córka tym bardziej. Tymczasem musiał opowiedzieć pannie Cortez niezbyt chlubne momenty z życia jej ojca, co nie należało do najprzyjemniejszych, głównie dlatego że musiał walczyć sam ze sobą, by się przy tym nie roześmiać. Z jednej strony historia Cortezów była tragiczna, z drugiej strony bawiła Joaquina i gdyby ktoś usłyszał ich rozmowę wyrwaną z kontekstu, pewnie poczułby się jakby oglądał słabą komedię albo podrzędną telenowelę. Wszystko, co powiedział jej o Cayetanie, było jednak prawdą, a przynajmniej tym, co sam za prawdę uważał. Było mu trochę żal Dayany, bo chociaż nigdy wcześniej jej nie poznał, wydawała mu się porządną kobietą, która nie zasłużyła na takie traktowanie ze strony ojca. Na szczęście nie wiedziała o Heliosie i o tym, że to on go produkował. Pewnie wydrapałaby mu oczy, gdyby się dowiedziała, że Joaquin pośrednio był odpowiedzialny za śmierć jej brata. Jednak współczucie w Joaquinie wyparowało tak szybko jak się pojawiło, kiedy panna Cortez poprosiła go o coś niedorzecznego.
– Zatrudnij mnie – poprosiła z całym przekonaniem i roziskrzonym spojrzeniem. Była zdeterminowana, chciała zgłębić wszystkie tajemnice ojca, poznać jego najciemniejsze sekrety. A czy był lepszy sposób niż współpraca z jego starym przyjacielem przy biznesie narkotykowym?
Villanueva przez chwilę wpatrywał się w Dayanę, jakby spodziewał się, że kobieta roześmieje się i powie, że to żart, ale nic takiego nie miało miejsca, więc podrapał się po nieogolonej szczęce i wychylił do końca szklaneczkę whisky.
– Wybacz, ale nie potrzebuję ogrodu do zaprojektowania.
– Nie miałam na myśli ogrodu.
– Wiem, co miałaś na myśli. – Joaquin odstawił szklaneczkę z impetem na ladę. – Moja odpowiedź brzmi: nie. Muszę ufać moim ludziom, a ty jesteś córką Corteza. Tak między nami, Templariusze nie pałali do niego sympatią.
– Dlaczego?
– Bo był wizjonerem i totalnie pokręconym starym draniem, który wolał życie spędzać w laboratorium, eksperymentując niż handlować uczciwie.
– A wy handlujecie uczciwie? – Dayana prychnęła na te słowa, uważając zapewne, że „uczciwy diler” to oksymoron.
– Wierz lub nie, staramy się przestrzegać zasad na rynku. Twój ojciec jednak łamał wszystkie zasady. – Joaquin okręcił w dłoniach szklaneczkę, która zakołysała się niebezpiecznie, ale nie rozbiła się o blat. – Nie wiem, co chcesz przez to osiągnąć. Zraniona mała dziewczynka próbuje iść w ślady tatusia, żeby zrozumieć, dlaczego wyrządził tyle złego jej i jej rodzinie? Sorry, ale to brzmi jak kiepski scenariusz. Mogę zatrudnić cię za barem, jeśli chcesz. Marii Elisie przyda się pomoc. – Joaquin machnął ręką do barmanki, która automatycznie nalała mu kolejnego drinka. – Na nic więcej nie licz.
– Nie chcę pracować za barem. Chcę wejść w biznes.
– Dziewczynko, musisz się jeszcze wiele nauczyć. – Joaquin wychylił kolejnego drinka jednym haustem, po czym spojrzał na Dayanę rozbawiony. – Chcieć nie znaczy móc. To nie jest robota dla każdego. Jest niebezpiecznie, nawet bardzo. Poza tym nie wydaje mi się, by takie życie ci odpowiadało. Wracaj do swojego adwokaciny i załóż dom z ogrodem, najlepiej gdzieś dalej od Valle de Sombras. Tutaj jest tylko nieszczęście.
– Więc po co tu jesteś? – Warknęła, wstając od baru tak gwałtownie, że niemal przewróciła barowy stołek. – Czemu stąd nie wyjedziesz, skoro tu jest tak okropnie?
– Nie dokończyłem tu jeszcze wszystkich spraw – powiedział oględnie, po czym wstał z miejsca i poszedł do swojego gabinetu. – Znasz drogę do wyjścia! – krzyknął przez ramię, zostawiając ją samą, zrozpaczoną i zrezygnowaną.
***
Mimo że Conrado zabronił jej podejmowania pochopnych decyzji, zdecydowała, że należy odwiedzić Rosę Paz, gosposię Fernanda, która pomogła Saverinowi, pokazując mu petycję na rzecz zlikwidowania ośrodka dla młodzieży. Rosa miała dobre serce i mogła pomóc Evie rozwikłać zagadkę dziecka Conrada. Razem z Lupitą Fernandez pracowała w tamtym czasie u Barosso, więc na pewno coś na ten temat pamiętała, a już na pewno była bardziej wiarygodna od Lupity Martinez, która w końcu przebywała na oddziale zamkniętym. Eva wiedziała, że Conrado nie pochwaliłby jej metod, ale sam zniknął na całą noc i Bóg jeden raczył wiedzieć, dokąd poszedł i z kim tę noc spędził. Eva starała się nie wnikać w jego życie prywatne, ale musiała sama przed sobą przyznać, że relacja Conrada i Nadii jej się nie podobała z wielu względów. Teraz jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo w Wielki Piątek stała pod drzwiami rezydencji Barosso, czekając aż otworzy jej Rosa.
– Pana Barosso nie ma, ale powinien być lada chwila. – Powiedziała pani Paz, wpuszczając blondynkę do środka.
– Dziękuję, poczekam. – Eva uśmiechnęła się do gospodyni. – Nazywam się Eva Medina, jestem narzeczoną Conrada Saverina.
Rosa uścisnęła jej dłoń i zarumieniła się na wspomnienie Conrada. Bała się, że jej mała współpraca z konkurentem szefa może jakoś wpłynąć na jej pracę. Eva zapewniła ją jednak, że nikomu nie powie o jej sekrecie, po czym zapytała, czy napiją się razem herbaty. Praktycznie wprosiła się do domu Fernanda, żeby porozmawiać z Rosą, ale była to jej jedyna szansa, bo wiedziała, że Barosso załatwia sprawy związane z Alejandrem na mieście.
– Roso, nie będę owijać w bawełnę – powiedziała od razu, kiedy usiadły razem w kuchni przy filiżance herbaty. – Chciałabym cię zapytać o styczeń 1998 roku. – Z torebki wyciągnęła grubą kopertę i przesunęła ją po stole w kierunku Rosy, która zerknęła na łapówkę przerażona. – Spokojnie, nikt nie dowie się o naszej rozmowie. Potrzebuję tylko kilku informacji, tak samo jak ty pieniędzy. Twój syn jest w trudnej sytuacji finansowej, prawda? Pracował dla Gruppo Barosso zanim ogłosiła upadłość, ale został zwolniony za kradzież firmowych materiałów, które sprzedawał pokątnie.
Rosa nie wyglądała na osobę przekupną, ale jej syn rzeczywiście potrzebował pieniędzy na życie po tym jak Alejandro go zwolnił. Wzięła więc kopertę i schowała ją dokładnie pod fartuszkiem. Ręce jej lekko drżały, kiedy upiła łyk herbaty, ale Evie udało się skłonić ją do mówienia.
– Pamiętam to dokładnie, bo właśnie wtedy zaczęłam pracować dla señora Barosso. Guadalupe Martinez mnie przyuczała. Sama pracowała coraz mniej, bo przeszkadzał jej reumatyzm. Poza tym miała wystarczająco pieniędzy, bo wynajmowała mieszkania w swojej kamienicy. W domu Barosso było pusto, bo panicz Nicolas wyjechał do szkoły z internatem w stolicy, a panicz Alex siedział zawsze cichutko w swoim pokoju i prawie nigdy nie miał gości, więc pracy nie było dużo. Ale trzeba było zająć się niemowlęciem, więc wymieniałyśmy się z pokojówkami i piastowałyśmy je na zmianę.
– Lupita mówiła mi o chłopcu, którego Fernando przywiózł z Meksyku. Jego masz na myśli?
– Nie, ja zajmowałam się dziewczynką. – Rosa zdziwiła się, słysząc słowa Evy. – Przywiózł ją w połowie stycznia. Była słabowita i potrzebowała dużo uwagi. Sama miałam już odchowane dziecko, więc nie miałam z tym problemu. A sam señor Barosso tylko ją odwiedzał od czasu do czasu.
– Więc Lupita kłamała? – Eva poczuła się dotknięta do żywego. Stara wariatka ją zmanipulowała albo powiedziała to, co uważała za prawdę. Właśnie dlatego nie powinno się ufać szaleńcom.
– Ależ nie, chłopiec też u nas był.
– Nie rozumiem.
– Señor Barosso kazał nam przygotować pokój dla noworodka, kiedy jechał do stolicy. Ale wrócił z dwoma.
– Bliźniaki? – zapytała Eva, marszcząc brwi. Prudencia wyraźnie powiedziała, że nie odebrała porodu bliźniąt, ta opcja odpadała.
– Nie wydaje mi się. – Rosa nie była przekonana. Ale ciężko stwierdzić, bo dziewczynka była naprawdę słabowita. Chłopiec za to nieźle dokazywał, ale ja nigdy się nim zajmowałam. Pan Barosso dopuszczał do niego tylko Lupitę Martinez i zajmował się nim sam.
– Nie masz pojęcia, skąd Fernando wziął te dzieci? – Eva poczuła się jak w jakiejś pieprzonej telenoweli. Po co Fernandowi było dwoje niemowląt? Po co przywiózł je z Mexico City?
– Nie wiem, nigdy nie wolno było o to pytać. Pewnego dnia wróciłam z miasteczka z zakupami, a chłopca już nie było, podobnie jak pana Barosso. Lupita śmiała się, że wywiózł je nad rzekę Rio Grande i utopił; to była jedna z jej ulubionych historii. Lubiła nią straszyć panicza Alexa, kiedy nie odrobił lekcji. Mówiła, że jak nie będzie się uczył to ojciec i jego wywiezie nad morze albo wrzuci do rzeki.
– Lupita nic mi na ten temat nie mówiła. – Eva poczuła, że zaschło jej w gardle, więc upiła łyk herbaty. – A co się stało z dziewczynką?
– Jakoś na początku lutego oddał ją do sierocińca, a przynajmniej tak słyszałam. – Eva przypomniała sobie jak Astrid znalazła papiery w sierocińcu, które wskazywały, że Carolinę przyjęto do domu dziecka właśnie na początku lutego. Wszystko się zgadzało. – To wszystko było bardzo dziwne, bo z początku wydawało mi się, że chce dziewczynkę zatrzymać i wychować jak własną, ale chyba się rozmyślił i ją wywiózł. – Rosa westchnęła ciężko. Widocznie wspomnienia były dość bolesne. – Od tamtego czasu nikt o dzieciach w ogóle nie mówił. Ale dlaczego panią to interesuje? Czy pan Conrado chce to wykorzystać przeciwko panu Fernandowi?
– Nie, ależ skąd. – Eva uśmiechnęła się aktorsko i złapała Rosę za rękę. – Chciałam tylko sprawdzić wersję Lupity. Ta mitomanka ma bujną wyobraźnię.
Jakiś czas później do domu wrócił Fernando, a Eva miała gotowy pretekst swojego przyjścia.
– Razem z Conradem oficjalnie zapraszamy cię na ślub – oznajmiła, wręczając staremu kopertę z zaproszeniem. – Pozwoliłam sobie zaznaczyć, że bez osoby towarzyszącej, w końcu nie spotykasz się z nikim, o ile mi dobrze wiadomo. – Eva włożyła w te słowa tyle jadu, na ile było ją stać.
– Och, Evie, jak to miło, że zechciałaś zaprosić starego znajomego ojca. – Fernando wysilił się na uśmiech, nie zaszczycając spojrzeniem koperty z zaproszeniem, którą wręczył pokojówce. – Co tam u Eduarda? Podobno biedaczek choruje, a teksańskie więzienia nie są przystosowane dla chorych.
– Oboje wiemy, że mój ojciec nie musiałby siedzieć w więzieniu, gdybyś go nie wrobił. – Eva chwyciła swoją torebkę, zbierając się do wyjścia. – A na ślub zapraszamy cię jako kontrkandydata Conrada, a nie znajomego mojego ojca. Mój narzeczony ma dobre maniery. Żegnam.
Wyszła pospiesznym krokiem, zatrzymując się dopiero przy swoim samochodzie, gdzie oparła się o maskę, dysząc ciężko. Spotkanie z Fernandem nie należało do przyjemnych, bo musiała bardzo się postarać, żeby nie obić mu tej starej obwisłej gęby za to, co zrobił jej ojcu i jej rodzinie. Jeszcze kiedyś za to zapłaci. Tak samo jak za to, co zrobił tym biednym dzieciom, o których mówiła Rosa.
***
W sobotę rano Lucas zabrał Oscara na spacer po ogrodach szpitala. Prowadził jego wózek, a Oscar wymyślał, gdzie powinni zamieszkać po jego wyjściu ze szpitala. Ariana zaproponowała, że popyta o wolne mieszkania w kamienicy, w której mieszkała. Jako że Lupita Martinez, właścicielka kamienicy, przebywała teraz w szpitalu psychiatrycznym, pobieraniem czynszu zajął się jej pełnomocnik, a dodatkowo czynsz został obniżony z uwagi na wydarzenia, które miały tam miejsce. Oscar miał niezły ubaw, kiedy Lucas opowiadał mu o tym jak Lupita, szaleńczo zakochana w Cosme Zuluadze, uprowadziła Dolores Lozano, jego ówczesną ukochaną, a potem została postrzelona. Fuentes zawsze uwielbiał takie historie.
– Szkoda, że nie mogę iść z tobą na te urodziny. – Oscar spochmurniał.
– Wiem, ale masz dziś fizjoterapię. Za to udało mi się przekonać doktora Sotomayora, żeby pozwolił mi cię zabrać jutro do Pueblo de Luz. Obejrzymy razem mecz jak za starych dobrych czasów.
– Fajnie. – W głosie Oscara nie dało się jednak słyszeć entuzjazmu. – Ale wolałbym poznać tę twoją Emily. Ładna jest?
– Ma męża. – Lucas wywrócił oczami za plecami Oscara, który zaśmiał się, bo wyobraził sobie minę przyjaciela.
– A co to ma do rzeczy? Z mężem czy bez, pytałem czy jest ładna.
– Całkiem ładna – przyznał Lucas, a Fuentes roześmiał się szczerze.
– W twoich ustach to brzmi prawie jak „bogini piękności”. Nigdy nie byłeś zbyt wylewny, Luke.
– Ty za to zawsze byłeś wścibski. Nic się nie zmieniło.
– Trochę jednak się zmieniło. – Oscar spojrzał ze smutkiem na swoje drżące dłonie, które nie potrafiły porządnie utrzymać nawet szklanki z wodą, a co dopiero ukochanej gitary. Lucas wyczuł jego nastrój i kontynuował poprzedni temat.
– Jutro poznasz Emily. Fabricio będzie grał w meczu, więc Emily pewnie przyjdzie go oglądać w akcji.
– A ten jej Fabricio to Piękny Chłopiec, tak?
– Gdybyś tak czasem przywiązywał wagę do ważnych rzeczy, o których mówię, byłoby o wiele łatwiej. Zawsze wyciągasz takie szczegóły.
– Nic na to nie poradzę. Nudzę się i tęsknię za plotkami. – Oscar wykrzywił usta, robiąc maślane oczka, żeby udobruchać przyjaciela. – Co z Marcelą Duran? Wyszła już ze szpitala?
– Tak, ale będzie odpoczywać. Nie wiem, kiedy wznowicie sesje terapeutyczne, będę musiał z nią porozmawiać.
– Nie kłopocz się, jak będę chciał, to sam zadzwonię, przecież mam jej wizytówkę.
– To znaczy, że nigdy nie zadzwonisz. Od początku uważałeś, że ta psychoterapia jest ci niepotrzebna. – Lucas zacmokał cicho. – Słyszałem, że miewasz huśtawki nastrojów. Wczoraj nakrzyczałeś na pielęgniarkę, kiedy przyszła zmienić ci pościel. Podobno się przez ciebie rozpłakała.
– Nie wiem, skąd masz takie informacje. Jeśli już ktoś ma jakieś huśtawki nastrojów, to tylko ta pielęgniarka, Dolores. Może to skutki uboczne uprowadzenia przez tę Staruchę Martinez, a może hormony buzują.
– Hormony? – Lucas się zdziwił.
– Tak, jest w ciąży. – Oscar powiedział, jak gdyby nigdy nic. – Próbuje to ukryć, ale nie ze mną te numery. Powiedziałem jej, żeby się nie przeciążała, że sam mogę zmienić pościel, więc zaczęła na mnie wrzeszczeć, że to jej praca, a potem się rozpłakała i wyleciała z pokoju jak oparzona. Ale przecież to zawsze wina faceta.
Lucas uśmiechnął się lekko. Dobrze było widzieć Oscara wracającego do bycia dawnym sobą. Fizjoterapia też przebiegała pomyślnie i Hernandez miał nadzieję, że już niedługo Oscar złapie za gitarę. Im obu przyda się odrobina normalności w tym popapranym miasteczku. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:02:32 17-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 244
Javier/Leo/ Fabrcio/Emily/Rosario
Ostatni tydzień dla Javiera Reverte był niezwykle pracowity. Meksyk w Wielkim Tygodniu bawił się od Poniedziałku do Czwartku, aby leczyć kaca w Piątek, żeby mieć siłę na imprezę w Sobotę. Javier urządził “studencki tydzień” przez co lokale Gry Anioła pękały w szwach, Javier zakupił nawet furgonetkę, aby rozwozić zaopatrzenie do trzech znajdujących się na terenie Monterrey lokali, gdyż nie każdy lokalny dostawca dowoził towar na miejsce przeznaczenia. Należało go odebrać. Blondyn więc wstawał rano, aby wszystkie sprawunki zrobić przed otwarciem o dziewiątej rano i bufetem śniadaniowym. Do tego cała tak księgowość. Javier na całe szczęście był człowiekiem zorganizowanym i nigdzie nie ruszał się bez swojej kolorowego segregatora. Na całe szczęście Emma znała się na księgowości więc nie musiał zbytnio przyjmować się cyferkami. On zbierał faktury, rachunki, a ona wszystko podliczała. I radziła sobie z tym fantastycznie.
Javier jeszcze przed Wielkim Tygodniem zadecydował, iż Wielki Piątek i weekend będzie dla jego dziewczyn dniem wolnym od pracy. Wszyscy zasługiwali na wolne, jednak Magik ten dzień zamierzał spędzić niezwykle pracowicie. Czwartego kwietnia przypadały urodziny Emily ,a on zobowiązał się pomóc jej mężowi w przygotowaniach do całej uroczystości. Na początku planował zamówić catering z Gry Anioła, ale patrząc jak ciężki tydzień miały przed sobą postanowił przyrządzić kolację w towarzystwie swoich przyjaciół.
Z racji tego, iż towarzystwo zebrane na przyjęciu będzie wielkokulturowe to i jedzenie musi odpowiadać ich kubkom smakowym. Dlatego też Fabricio odpowiadał za kuchnię angielską, Javier przyrządzi coś z kuchni amerykańskiej, Siergiej obiecał dania z kuchni rosyjskiej a Conrado chilijskiej wspólnie przyrządzą coś z kuchni meksykańskiej. Javier Reverte który pojawił się już o piątej rano obładowany zakupami i torbami otworzył drzwi pożyczonym kompletem kluczy i od razu skierował się do kuchni. Na całe szczęście menu ustalili kilka dni temu., a Magik zrobił zakupy. Całe szczęście był bogaty więc ograniczenia finansowe nie grały roli.
Wszystkie siatki z zakupami były oznaczone imionami kucharzy, dzięki temu prostemu zabiegowi uniknął zbędnego bałaganu w kuchni. Javier przynosząc ostatnią skrzyneczkę wyszczerzył zęby w głupim uśmiechu. To będzie epicka trzydziestka, stwierdził. Panowie umówili się na ósmą trzydzieści a o dziewiątej Emily i dziewczyny idą do SPA Siergieja, gdzie zajmą się nimi odpowiednio. Reverte musiał przyznać, że mąż Skazy miał świetny pomysł. Ich damom przyda się chwila wytchnienia. Pani jego serca od ucieczki Alejanro z więzienia była spięta i niespokojna. Twierdziła, że wszystko jest w porządku, ale jej poranny jogging, fakt, iż w nocy budziła go pocałunkami domagając się pieszczot, albo zapłakana z krzykiem z powodu koszmarów przeczył temu co uznawał za normalne. Martwił się o żonę, lecz postanowił dać jej czas.
Zastanawiał się nad czymś jeszcze. Nad zalotami panny Cortez. Po wyjściu z domu pary Javier był wzburzony przez duże W. Był zniesmaczony zachowaniem kobiety i ani trochę mu to nie schlebiało wręcz przeciwnie był urażony. Inny mężczyzna zapewne byłby zachwycony atencja jednak do tych on nie należał.
Był w związku małżeńskim i bardzo poważnie podchodził do przysięgi, którą złożył. Poza tym od lat kochał i pożądał jedną kobietę. Kochał Victorie bezwarunkowo i była całym jego światem. Chociaż musiał przyznać, że ostatnio zachowywała się dziwnie. Blondyn westchnął.
Przyjęcie urodzinowe było jednak dziś na pierwszym miejscu. Wspólnie z Fabriciem zatytułowali je „sen nocy letniej”. Pogoda zapowiadała się wybornie. Miało być dwadzieścia pięć stopni, więc stoliki ustawiono w ogrodzie. Wokół basenu zostały postawione lampiony, aby wieczorem był odpowiedni nastrój. Wspólnie zadecydowali także o szwedzkim stole. Dania podawane na gorąco będę ustawione na specjalnych podgrzewaczach, żeby nie traciły swojego ciepła. A Javier na grillu przygotuje steki. Za część artystyczną odpowiadał Leo więc Javier miał nadzieję, że mężczyzna za bardzo nie popłynie, ale skoro zażyczył sobie rzutnik to wszystkiego należało się spodziewać. Wspólne gotowanie rozpoczęli kilka minut po dziewiątej.
***
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy panowie gotowali słuchając muzyki, panie relaksowały się w SPA należącym do Siergieja. Victoria leżała na plecach, kiedy sprawne i doświadczone dłonie masażystki przesuwały się po jej nagiej skórze. Brodę miała opartą na łokciach. Potrzebowała takiego babskiego dnia spędzonego na maseczkach, paznokciach czy odświeżaniu koloru. Była wdzięczna Emily, że ją zaprosiła jednak myślami nadal była przy Alejandro , bynajmniej nie z sentymentu. Nie mogła wymazać z pamięci tego co jej powiedział.
Za nim przyjechał Hugo a on ją związał powiedział jej o tym co podskórnie podejrzewała, lecz nie chciała do siebie dopuścić myśli, że byłby do tego zdolny. Był przecież taki młody i opiekuńczy w stosunku do niej. Westchnęła. Gwen była moją pierwszą, przyznał. Była niezła, ale ty zapewne jesteś jeszcze lepsza. i znowu miała koszmary o tamtych dniach spędzonych w piwnicy. To Alex doradził jej, że powinna zakryć oczy, ale kiedy to robiła nie mogła zakryć uszu. Do jej uszu dotarły słowa Emily.
— Przychodzisz z Travisem?
— Sam go zaprosił — odezwała się Emma. — On nie lubi odmowy. To jakiś problem?
— Nie skądże znowu — zaprzeczyła młodsza z sióstr. —Po prostu sądziłam, że Travis to jego wymyślony przyjaciel a nie facet z krwi i kości. To twój chłopak.?
— To skomplikowane — odrzekła popatrzyła na siostrę. — Oboje mamy swoją przeszłość
— Przeszłość.?
— Tak. — Emma westchnęła. —Miał romans, z mężatką i podczas jednej z ich schadzek, ktoś podrzucił przesyłkę; wynik badań DNA , który wskazywał , iż są rodzeństwem — Emily uniosła wysoko brwi. —Travis przez następne siedem lat myślał, że bzykał siostrę.
— Uwierzył?
— Był adoptowany, więc łatwo mu wmówiła, że są rodzeństwem.
— Tak ona, dopiero jak poznał jej ojca i ten wyjaśnił mu iż ani on ani jej matka nie mieli więcej wspólnych dzieci dotarło do niego, że jedyną osobą która mogła sfauszować badania jest ona sama. Jej mężulek raczej dałby mu w pysk niż bawił się w takie intrygi.
—Może chciała ratować związek a on chciał ich wydać? — Zasugerowała nieśmiało Ariana ukradkiem zerkając na Nadię, która siedziała z kamienną twarzą a kosmetyczka malowała jej paznokcie.
— Może mogła wybrać inny sposób na zakończenie tej relacji, ten był zwyczajnie okrutny.
— To prawda — przyznała jej racje Emily. Istnieją oczywiście przypadki kazirodztwa jednak świadomość, iż sypiało się z własną siostrą jest emocjonalnie dewastująca.
—Może zmienny temat? — Zasugerowała Ingrid. — Opowiem wam o niespodziance jaka zgotował mi Julian. Przygotował pokoik dla Lucy. — pokazała przyjaciołom zdjęcie. Panie podawały sobie jej telefon. — wracam z pracy a Julian czeka na mnie w progu z apaszka i zawiązuje mi oczy. A kiedy rozwiązał mi apaszkę — Ingrid pociągnęła nosem.
— Jest śliczny — przyznała Emma oddając jej telefon.
Fryzjerzy zatrudnieni w zakładzie Siergieja wykonali dla nich fryzury, kosmetyczki manicure i pedicure. Dziewczyny już ubrane taksówkami przyjechały pod dom Emily. Fabricio z czułością spoglądał na żonę kiedy zbliżała się do niego. Wybrała pomarańczowa sukienkę, Victoria postawiła na błękitną a Ingrid wybrała czarny krótki koronkowe top i różowa spódnicę. Blondyn pochylił się nad żona całując ja w usta.
— Pięknie wyglądasz — powiedział. Z kieszeni spodni wyciągnął apaszkę
— Polecenie Magika — wyjaśnił. Związał jej oczy i poczuł, jak chwyta go mocno za przedramię. Nadię na prośbę Fabricio w ten sam sposób wprowadził Cosme. Pierwsze co poczuła to zapach jedzenia unoszący się w powietrzu. Po krótkiej chwili oczekiwania Fabricio odsłonił jej oczy.
Pierwsze co zobaczyła to swoje imię ułożone że złotych balonów i liczba trzydzieści. Zadarła do góry głowę i uśmiechnęła się na widok unoszący g się przy suficie balonów.
— Leo poniosła nieco fantazja — szepnął jej do ucha blondyn mocno przyciągając do siebie. Rozległo się gromkie sto lat zanucone ochoczo przez Magika. I zaczęło się składanie życzeń. Na dwóch wysokich stolikach ustawiono prezenty.
***
Przyjęcie urodzinowe rozkręciło się. Leo co jakiś czas zmieniał muzykę, pary tańczyły na prowizorycznym parkiecie na trawie a solenizantka uśmiechała się pod nosem sącząc lemoniadę w wysokiej szklance. Nadia, która także świętowała swoje urodziny wraz z przyjaciółmi była zmuszona wyjść wcześniej z powodu choroby córki. Javier zapakował spory pakunek dla Camilli w końcu każde dziecko kocha słodycze. Chore czy nie Siedziała na kolanach męża, bez skrępowania jedną ręką obejmowała go za kark delikatnie drapiąc go po nim paznokciami. Pochyliła się nad nim całując go w usta. Mąż popatrzył z czułością na żonę.
— Dziękuje — szepnęła.
— Nie ma za co — odszepnął. Para spojrzała sobie w oczy a Emily odstawiła szklankę na stolik. Palce prawej dłoni splotły się ze sobą.
— Mogę prosić wszystkich o uwagę — Leo chwycił za mikrofon. — Dziś moja siostra świętuje trzydzieste urodziny — zaczął z mocnym angielskim akcentem — z tego okazji wspólnie z siostrą i tatą i przyjacielem rodziny przygotowaliśmy taką skromną listę trzydziestu rzeczy, których mogliście nie wiedzieć o mojej siostrze. Po pierwsze imiona — Na specjalnie stworzonym ekranie pojawiły się imiona Emily Anna — nie są wybrane przypadkowe, otóż pochodzenie z artystycznej rodziny zobowiązuje do posiadania artystycznych imoion, albo po znanych artystach. Emily Anna to imiona od dwóch ulubionych pisarek Thomasa McCorda sióstr Bronte. Fakt numer dwa; rodzeństwo. jest najmłodsza z całej naszej trójki. Ciekawostka numer trzy to muzyka. Otóż Louise na moją prośbę znalazła kilka ciekawych kaset — uniósł je do góry — nasz geniusz Magik odnalazł sprzęt, na którym można je odtworzyć — wsunął kasetę do odtwarzacza — Gotowa? —zapytał Emily, która skinęła głową. Leo wcisnął play po chwili rozległa się muzyka. Solenizantka wybuchnęła śmiechem. — Tak w młodości miałaś kiepski gust a na ścianie wsiało to — kliknął a oczom wszystkich ukazał się [link widoczny dla zalogowanych] jednak wszyscy wiemy ko go uwielbiała najbardziej —kliknął jeszcze raz pojawił się kolejny [link widoczny dla zalogowanych] —Zawsze miała słabość do blondynów, ale kiedy ABBA wejdzie za mocno — wyświetlił kolejne zdjęcie. Tym razem była to Emily w otoczeniu koleżanek na konkursie talentów. Umie śpiewać mało tego miała swój girl band — posłuchajcie — włączył krótkie nagranie z ich występu. —Tak, ale i tak najbardziej lubię to — włączył — to już służbowa przykrywka. — Uśmiechnęła się z nostalgią. Pamiętała to bardzo dobrze. Jej pierwsze śledztwo. Zaśmiewała Show must go on — a słowa tej piosenki zapewne pamiętasz —podszedł do klawiszowca i zagrał pierwszą nutę później drugą. — Dasz nam mały popis na żywo? Emily skinęła głową a Leo zaczął grać.
— Przejdźmy do kolejnego punktu mąż. — powiedział a Emily pocałowała Fabrcia w policzek. — O tym, że to był związek od nieprzepadania za sobą do miłości , każdy już wie, ale nie każdy wie o okolicznościach owego zawarcia związku więc to może przybliży przyjaciel rodziny Conrado Severin — na ekranie pojawił się brunet.
— Pamiętam jak czwartego sierpnia przyszedłem podpisać jakieś papierki, które dla mnie przygotował. Ja składałem podpis, a on siedział z miną zbitego szczeniaczka, więc zapytałem o co chodzi? Bez oporów streścił mi całą historię w końcu chciałem wiedzieć o co chodzi — Conrado uśmiechnął się — Kazałem mu lecieć za nią i przestać zachowywać się jak głupek. Jak wszyscy wiemy poleciał do DC, do Emily aby zdobyć dziewczynę. To nie koniec historii — uspokoił gości —Zadzwonił do mnie w środku nocy ósmego sierpnia i odebrałem w ciemno. I co pierwsze słyszę
— Ożeniłem się — Conrado uśmiechał się — Zdębiałem, z wrażenia usiadłem i spojrzałem kto dzwoni. — Zapytałem go “ale jak to”
— No wiesz normalnie, kościół, ksiądz, ja w garniturze ona w białej sukience. Sam mi doradzałeś wziąć się w garść i zdobyć dziewczynę, teraz mi już nie ucieknie. Miał tak szczęśliwy głos, że nie miałem serca mu mówić, że nie o ślub mi chodziło, ale jak tak na nich teraz patrzę to wiem, że podjął słuszną decyzję.
— Z jak wymarzony zawód. Otóż moja siostra już jako dziecko wiedziała co chcę robić w życiu. — włączył ponownie play i wtedy na ekranie ukazała się Emily. Mała jasnowłosa kilkuletnia dziewczynka siedziała na kolanach jakieś mężczyzny. Buzię ubrudzoną miała lukrem z pączka.
— Emily kim zostaniesz jak dorośniesz? — zapytał ją po drugiej stronie kamery tata.
— Będę agentką FBI jak agent Cooper, będę łapała morderców. — Odpowiedziała z uśmiechem od ucha do ucha.
Wyliczanka Leo sprawiła, że wszyscy albo wybuchali śmiechem albo dziwili się, gdyż nikt nie wiedział, że Emily nie toleruje laktozy, ma tatuaż pajęczynę na lewym nadgarstku, kiedyś skoczyła na spadochronie, albo że jest fanką czarno-białych filmów. Jest uzależniona od kawy i czekolady a nawet raz wydała jednorazowo na zakupy półtora miliona dolarów. “pożyczyła” kartę kredytową matki. Skończyła psychologię na Oksfordzie i zna cztery języki obce oraz potrafi bezbłędnie migać.
***
— Co to za facet? — Zapytał siedzący mu na kolanach Sammy z buzią upaćkaną urodzinowym tortem cioci. Blondyn spojrzał na bracisza to na Cosme.
— Przyjaciel — odpowiedział jednocześnie mierzwiąc bratu włosy. Obok Cosme Zululagi siedział Ethan Caspero.
— Sammy — Travis Mandragon podszedł do chłopca i przyklęknął. — Smaczny? — zapytał go.
Malec pokiwał głową.
— Przepyszny, wujek Magik piecze świetne torty.
— To prawda — przyznał mu rację mężczyzna — ale widzę że skończyłeś więc może pójdziemy umyć ci buzię? — zasugerował — i napijesz się soczku, bo pewnie jest ci teraz strasznie słodko. — Sam spojrzał na niego i się zamyślił. Po chwili skinął jasnowłosą główką zeskoczył z kolan Fabricio. Podał rączkę Travisowi, który poprowadził go do łazienki.
— Przyjaciel? — zapytał go wyraźnie urażony Cosme. — Jestem twoim ojcem. Co trudnego jest w powiedzeniu, że jestem twoim ojcem?
—Sam to mój młodszy braciszek —wyjaśnił — Emma dopiero niedawno powiedziała mu, że mamy tego samego ojca, nie będę mieszał mu w głowie i tłumaczył czym różni się rodzic biologiczny od przysposobionego —odpowiedział mu spokojnie Guerra spoglądając mu w oczy. —Z czasem wszystko mu wyjaśnię, ale jeszcze nie teraz. Jest malutki. — zapadła cisza. Fabrcio obserował jak jego żona tańczy ze swoim szwagrem i śmieje się z czegoś.
— Mogę zadać ci pytania — odezwał się po dłuższej chwili milczenia Cosme.
— Oczywiście.
— Czy on o mnie wiedział? — zadał nurtujące go pytanie. — Czy wiedział, że masz Meksyku masz ojca?
— Tak — odpowiedział zgodnie z prawdą Guerra. —Wiem to, ponieważ rozmawiałem z Karoliną. To moja matka chrzestna — doprecyzował wskazując na kobietę. — Powiedziała mi, że Constanza powiedziała mu, że po pierwsze Rosario zmarła podczas porodu, wykrwawiła się na śmierć jeśli mam być bardziej precyzyjny a ty żyjesz.
— I mimo tej wiedzy wychował cię w kłamstwie — powiedział gorzko Cosme.
— Wychował mnie w normalnym bezpiecznym środowisku — odpowiedział — Dorastałem na Camden Town CA234 i miałem normlane, nudne dzieciństwo. Fausto nie uczył mnie jak torturować zwierzęta tylko gotować, odrabiał ze mną lekcje, kiedy był w domu do mojej szkoły jeździliśmy rowerami. O tym czym się zajmuje dowiedziałem się od policji prowadzącej śledztwo wraz z Interpolem pięć lat temu.
— Wiedział kim jestem mógł cię zwrócić.
— Nie byłem paczką, którą dostarczono pod zły adres tylko dzieckiem — odparł na jego uwagę. — A z nim byłem bezpieczny. Wiem, że trudno zaakceptować jest fakt, że wychował mnie ktoś inny, ale o ironio wychowany pod nosem El Diablo, na widok byłem bezpieczny. Nigdy nikt nie groził mi śmiercią, nie porwał, nie torturował no nie licząc wujaszka Maria, ale moje dzieciństwo w Londynie było szczęśliwe. Niczego bym nie zmienił. Nie żałuje, że to Fausto mnie wychował.
Nadbiegnięcie Sama uratowało go od siedzenia w niezręcznej ciszy. Chłopiec wdrapał się na jego kolana i objął go za szyję.
— Uśpisz mnie? — zapytał patrząc na niego błękitnymi oczami.
— Oczywiście, że tak — pocałował malca w czubek głowy i wstał z nim na rękach. — Dokończymy później — powiedział do Cosme i ruszył do wnętrza domu z sennym bratem w ramionach. Było w końcu już po dwudziestej czwartej.
***
W tym samym czasie, kiedy Fabrcio usypiał brata do snu śpiewając mu starą kołysankę znaną z dzieciństwa Rosario podeszła do szwedzkiego stołu, na którym stały przeróżne przyszłości. Conrado, Siergiej i Javier zadbali o to, aby jedzenia nie zabrakło i było różnorodne. Od meksykańskiej tortilli w wersji wegetariańskiej do chilijskie humitas, które jej zasmakowało.
— Wyszłaś za mąż —usłyszała za sobą dobrze znany męski głos. Rosario popatrzyła na niego i sięgnęła jeszcze po kilka zapiekanych ostryg z serem.
— Tak — potwierdziła siadając w fotelu. — Zamierzasz z tego powodu płakać cała noc w poduszkę? —Zapytała go.
— A jeśli tak? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— To współczuję, kiedy przestajesz to strasznie boli głowa.
— Dlaczego to zrobiłaś?
— Bo seks przedmałżeński to to grzech — odpowiedziała wyraźnie rozbawiona. — Mam brata księdza jeszcze biedny Juan poszedłby na kolanach na pielgrzymkę aby przebłagać szefa za moje grzechy. — Westchnęła odkładając talerz na stolik. — Wyszłam za mąż ponieważ mogłam.
— Dlaczego za niego?
— A co miałam wyjść za ciebie? — Zapytała go. Widząc jego strapiona minę dodała — Przestań żyć przeszłością — odparła.
— Jedliśmy razem kolacje, piekliśmy sernik sądziłem, że damy sobie szansę. Wróciłaś do miasta.
— Nie wróciłam do miasta dla ciebie Cosme tylko dla Fabricia — Przykro mi, że moja uprzejmość potraktowałeś jego zapowiedź związku. To nigdy nie było moim celem ani danie ci nadziei ani ponowne związanie się z tobą.
— Kocham cię
— Nie — wstała i podniosła talerz że stolika — kochasz Rosario, która byłam dwadzieścia lat temu nie która jestem teraz. — Popatrzyła mu w oczy. — Ruszyłam dalej że swoim życiem i tobie też polecam — powiedziała i wyszła wracając do ogrodu.
***
Fabricio uśpił młodszego brata w ciągu czterdziestu minut. Pomogły trzy kołysanki i cztery bajki za nim Sam nie przytulił policzka do pluszowego łebka misia i nie zasnął. Pocałował brata we włosy i cicho wyszedł na zewnątrz. Zamknął za sobą drzwi i ku swojemu zaskoczeniu na korytarzu czekał na niego Ethan.
— Zgubiłeś się?
— Nie czekałem na ciebie — powiedział. — Musimy porozmawiać.
— O? — zapytał wyraźnie zaskoczony Fabricio. — Dobrze przejdźmy do mojego gabinetu — zasugerował. Na schodach zatrzymała go Emma z Travisem — śpi jak suseł.
— Dziękuję
— Drobiazg.
Panowie zeszli na dół do gabinetu blondyna.
— Słucham — powiedział odwracając się do mężczyzny.
— Chodzi o tatę.
Fabricio zmarszczył brwi.
— Nie znam twojego ojca — odpowiedział.
— Mam na myśli Pana Cosme — oczy anglika rozszerzyły się że zdumienia.
— Mówisz do mojego ojca per „tato”? — Zapytał zdumiony Guerra. Caspero przytaknął.
— Szanuje tatę — odpowiedział a blondyn z wrażenia aż usiadł w jednym z foteli. Ethan zajął miejsce na przeciwko.
— świetnie — mruknął — skoro już to wiem przejdź do sedna. Obiecałem żonie taniec.
— Zraniłeś go — powiedział wprost. — Twoje słowa głęboko go dotknęły, jeszcze ślub twojej mamy. — Fabricio odchylił się do tyłu w fotelu. — Stara się tego nie okazywać, ale cierpi.
— I co mam z tym zrobić? — zapytał go palcami uderzając w podłokietnik. — Przeprosić?
— Uważam że to by było właściwe.
— A ja nie — odpowiedział zaskakujące tym go. — Nie zamierzam przepraszać za cudze grzechy. Nie zrobiłem niczego złego.
— To co powiedziałeś
— Było prawda — warknął wchodząc mu w słowo. — Miałem go okłamać? Powiedzieć to co chce usłyszeć? Że Fausto był potworem, który nigdy mnie nie kochał a on jest ojcem roku? — zapytał go pochylając się do przodu. — Jesteś dużym chłopcem i powinieneś wiedzieć, że prawda bardzo często boli, ale wolę ja od najpiękniejszych kłamstw. — Umilkł i wstał podchodząc do parapetu oparł na nim dłonie. — A jak się czuje twój ojciec? — Zapytał go.
— Dobrze, miło że pytasz.
— Pytam, bo gdybym był twoim ojcem i usłyszał że do obcego faceta mówisz tato czułbym się dotknięty, ale twój staruszek jak widać jest bardzo wyrozumiały — zapadła cisza Ethan wyszedł z gabinetu.
Fabricio został sam ze swoimi myślami. Tak może był dał niego za ostry ale chciał postawić sprawę jasno. Nienawidził kłamstw i niedopowiedzeń wolał być okrutny niż udawać. Drzwi otworzyły się.
— Fabricio — drgnął na dźwięk głosu matki. — przychodzę w nieodpowiednim momencie? Mogę
— Zostań i zamknij za sobą drzwi, potrzebuję chwili.
— Ten mężczyzna wyszedł stąd wzburzony.
— Odmienna opinia — wyjaśnił. — Drinka? —Zapytał.
— Chętnie. Chcesz porozmawiać?
— Nie widziałbym od czego zacząć — odparł rozlewając alkohol do szklanek.
— Od początku zawsze jest najłatwiej.
— Fausto Guerra był moim ojcem i cholernie za nim tęsknię — odwrócił się w jej stronę ze szklakami w dłoniach. —Potrafisz to zaakceptować?
— Tak — wzięła od niego szklankę — potrafię.
Fabricio odetchną z ulga i usiadł na kanapie.
— Na biurku leży album — powiedział jej. Rose wzięła go i usiadła. — Fausto był pierwsza osoba, która powiedziała że twoja śmierć to nie moja wina, zabrał mnie do terapeuty abym mógł się z tym uporać. Miałem cztery latka. — upił niewielki łyk. — Kiedy dorastałem za radą ojca zacząłem snuć alternatywne scenariusze ciebie w moim życiu sięgnął po album z jej kolan. Były to rysunki namalowane ręką dziecka. — To był nasz sekret, Constanza o niczym nie wiedziała. To pomogło mi przetrwać. — Urwał odkładając szklankę — To może jest i głupie
— Nie — zaprzeczyła — to nie jest głupie — odstawiła alkohol. — To piękne.
— Byłaś moim Aniołem stróżem na chmurce, teraz jesteś prawdziwa a je nie mogę —pprzeklął ślinę.
— Przełączyć guzika w głowie? — Zasugerowała a on pokiwał głową.
— Powinienem
— Nie — ponownie zaprzeczyła i delikatnie ujęła jego podbródek. — Oczywiście, że nie. Nie możesz oszukiwać sam siebie i udawać, że łączy cię z nami wielkie uczucie syn — rodzice, bo to kłamstwo. A ostatnie czego dla ciebie chcę to takiego właśnie życia. Jesteś fantastycznym facetem i Guerra dobrze się spisał wychowując cię. I ja to akceptuje. —pocałowała go w policzek. —Mogę rzucić okiem?
— Jestem beznadziejnym artystą — zaczął.
— Może, ale nie jesteś jedynym który sunął alternatywne scenariusze w głowie.
— Dobrze, ale ostrzegałem.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 15:05:05 17-08-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:34:18 19-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 245
ARIANA/ LUCAS/ HUGO/ CONRADO
Camilo pojechał do stolicy na pielgrzymkę i miał wrócić dopiero po weekendzie, dlatego Ariana miała dużo pracy w kawiarni. Podczas tygodnia wielkanocnego przychodziło więcej klientów niż normalnie, mimo że na ulicach miasteczka rozłożyło się wiele straganów ze świątecznymi potrawami. Ariana została więc zupełnie sama z Jaime, który pomagał jej w obsługiwaniu klientów. Było jej przykro, że chłopiec nie może odpocząć od szkoły i bawić się jak inne dzieci, ale zapewnił ją, że nie ma nic przeciwko. Miał już trzynaście lat i nie lubił spędzać czasu na placu zabaw z innymi dziećmi. Wolał siedzieć z nosem w książkach i Arianę zaczynało to martwić, tym bardziej że znała jego sytuację rodzinną. Jaime nie był głupi – wiedział, że Sergio chce odnowić z nim kontakty, ale Leonor surowo tego zabraniała, więc miał do niej żal. Kiedy w niedzielę Leonor zostawiła Jaime pod opieką Ariany, a sama udała się na festyn wielkanocny razem z Ethanem i Lorim, Jaime podszedł do Ariany nieśmiało, próbując coś powiedzieć, ale z jego ust nic nie wychodziło.
– Cieszysz się, że idziemy na mecz? Zobaczysz, będzie fajnie. – Ariana uśmiechnęła się do niego i poczochrała mu włosy tak samo jak zawsze robił to Hugo. Tego dnia kawiarnia miała być zamknięta, bo ludzie i tak wylęgli na ulice lub pojechali na charytatywny mecz do Pueblo de Luz, by wspomóc szczytny cel. Santiago również miała zamiar się tam udać, bo umówiła się z Lucasem i Oscarem. Miała też zabrać ze sobą Jaime, który jednak był trochę niespokojny. – Wszystko w porządku? – zapytała, pochylając się nad chłopcem, by spojrzeć mu w oczy.
– Ty go znasz, prawda? – W oczach Jaime pojawił się jakiś dziwny błysk. – Sergia Sotomayora, mojego tatę. – Ariana pokiwała głową, czując się podle, że nie może chłopcu pomóc. – Zabierzesz mnie do niego?
– Jaime…
– Tylko na chwilę, muszę z nim porozmawiać.
– Twoja mama mnie zabije, jak się dowie. Nie mogę, Jaime, to wbrew jej woli, przecież wiesz. – Arianie serce się krajało, ale nie mogła sprzeciwić się woli Leonor. W końcu opieka prawna się jej należała i nie mogła lekceważyć jej poleceń. Z drugiej strony widać było, że Jaime chciał z ojcem porozmawiać, a przecież to nic złego.
– Ale ona nigdy na nic nie pozwala! – Jaime wybuchnął. Zacisnął pięści i w oczach pojawiły mu się łzy wściekłości. – Loriemu może wciskać kit, ale nie mi. Wiem, że Sergio to nie jest tata Loriego, słyszałem! Wiem, że chce się ze mną zobaczyć, ale mama mu nie pozwala. A nikt nie pyta o zdanie mnie!
Ze złości kopnął nogę od stolika w kawiarni, przez co zawył z bólu i miał usprawiedliwienie dla łez, które stanęły mu w oczach.
– Wiem, Jaime, ale dorośli już tak mają – starają się nie obarczać dzieci swoimi problemami. – Ariana pogłaskała chłopaka po głowie i wpatrzyła się w niego ze smutkiem. – Twoja mama ma swoje powody…
– Ona wciąż ma swoje powody. – Jaime prychnął ze złością. – Dlatego nie pozwala mi się widywać z wujkiem Hugo, a sama spotyka się z Ethanem.
– Nie lubisz Ethana? – zapytała Ariana, czując że chłopiec rzeczywiście potrzebuje silnego męskiego wzorca. Przez całe życie był skazany na siebie – opiekował się chorym braciszkiem, kiedy Leonor była w pracy w innym mieście, a Camilo był zajęty kawiarnią. Został odseparowany od ukochanego wujka, a wszystko to „dla jego własnego dobra”, jak wmawiała mu matka. Musiał zbyt szybko dorosnąć i Ariana rozumiała jego frustrację. Chciała mu jakoś pomóc, ale nie wiedziała jak.
– Nie, Ethan jest w porządku – odpowiedział Jaime, kręcąc głową i pociągając nosem. – Jest fajny, nie to co inni faceci mamy, no i Lori go uwielbia. Ale choćby nie wiem jak był fajny, nie jest moim tatą.
Ariana rozumiała to aż za dobrze. Najgorsze w zachowaniu Leonor było zakazywanie chłopcu kontaktów z wujkiem i ojcem. Nie od dziś było wiadomo, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Nic dziwnego, że Jaime chciał zobaczyć tatę, którego nie widział od siedmiu lat. Nawet nie wiadomo, czy w ogóle go pamiętał. Miał w końcu pięć lat, kiedy Sergio zostawił jego matkę.
– Proszę, zabierz mnie do taty. Nie powiem nic mamie. – Jaime złożył ręce jak do modlitwy, a Ariana się ugięła. Jeden telefon do Sergia wystarczył – umówili się w Pueblo de Luz, gdzie razem mieli obejrzeć mecz. Jaime wyraźnie się rozweselił, kiedy jechali do sąsiedniego miasta, ale jednocześnie bardzo się denerwował, wciąż wycierając spocone dłonie w krótkie spodenki. Ariana natomiast bała się konsekwencji – co zrobi Leonor, kiedy się dowie, że bez jej zgody zaaranżowała spotkanie Sergia i Jaime?
***
Podjechał pod bliźniaka na obrzeżach miasteczka z samego rana. Wiedział, że Javier może być nie w sosie i że pewnie ciężko będzie mu wstać po wypitym poprzedniego wieczora alkoholu, ale postanowił zrobić Magikowi niespodziankę. Lucas zauważył bowiem, że chociaż impreza z okazji urodzin Emily się udała, Reverte nie bawił się tak jak powinien. Zorganizował huczną zabawę, pracował jak pszczółka dzień i noc, zabawiał gości na imprezie, ale nikt nie zadał sobie trudu, by zapytać go, jak się czuje. Lucas był agentem FBI, miał wrodzony talent do dostrzegania tego, czego nie widzą inni. Poza tym znał swojego przyjaciela i wiedział, kiedy działo się z nim coś niedobrego.
– Cholera, Lucas, wiesz która jest godzina? – warknął Magik, otwierając kumplowi drzwi i przeczesując potargane włosy.
– Ubieraj się, lecimy na trening. – Lucas poklepał Javiera po plecach, wskazując na dwa kubki parującej kawy na wynos i torbę z drożdżówkami.
Javier przeklął pod nosem, ale zaintrygowany doprowadził się szybko do porządku, zabazgrał liścik do żony, po czym wsiadł do samochodu Lucasa, sącząc gorącą kawę.
– Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – zapytał w końcu, przerywając pogwizdywania Hernandeza.
– Zobaczysz. – Lucas wgryzł się w drożdżówkę i posłał kumplowi szeroki uśmiech.
– A ty co taki w skowronkach, Harcerzyku? – Reverte zdziwił się, widząc przyjaciela w takim nastroju, zwykle to on rozluźniał atmosferę, a Lucas robił za gburka. Teraz jednak role się odwróciły. – Nie jedz tyle słodkiego. – Javier zacmokał, kiedy Lucas sięgał po kolejną drożdżówkę.
– Nic nie poradzę, że jestem uzależniony od słodyczy.
– Właśnie widzę, że chyba przeholowałeś z dawką cukru na dziś. – Javier wziął maślaną bułeczkę i wepchnął ją sobie do ust, rozglądając się po okolicy.
– Jak za starych czasów. – Lucas zatrzymał się przed ośrodkiem Ignacia Sancheza, zamaszystym gestem, zapraszając Javiera do środka.
To tutaj się poznali, a połączyła ich wspólna niechęć do Pabla Diaza. Kto by pomyślał, że kilka miesięcy później szeryf będzie teściem Javiera, a Lucas odnajdzie z Diazem wspólny język? Pewnie nikt. Tak samo jak nikt się nie spodziewał, że z tej niezręcznej rozmowy w szatni ośrodka, kiedy to Lucas był w samych majtkach, a Javier wręczył mu swoją wizytówkę, wyniknie przyjaźń.
– Masz klucze? – zapytał Javier, patrząc jak Luke podchodzi do drzwi.
– A czy kiedykolwiek były nam potrzebne? – Lucas posłał Magikowi zawadiacki uśmiech, zupełnie do niego niepodobny, po czym pomajstrował przy zamku, by już po chwili otworzyć drzwi Javierowi. – Panie przodem. – Zażartował, a Javier pokręcił z niedowierzaniem głową. Widać było, że dobry humor przyjaciela i jemu trochę się udzielił.
Kiedy znaleźli się na sali treningowej, opuszczonej i od dawna nie uczęszczanej mimo remontu, Lucas rzucił kumplowi bandaż bokserski, po czym sam zaczął owijać sobie pięści.
– Na co czekasz, stary? – zapytał, kiedy już skończył.
– Po co to? – Javier zaczął owijać dłonie taśmą, spoglądać na Hernandeza sceptycznie. – Mam ci obić gębę?
– Jeśli już to ja obiłbym tobie. – Lucas się roześmiał, podchodząc do jednego z worków treningowych zawieszonych do ćwiczeń i złapał go od tyłu. – Dalej, ulżyj sobie – zachęcił go Lucas, a wyczuwając sceptycyzm przyjaciela, załamał ręce. – Daj spokój, widzę, że coś cię trapi. Chodzisz jak zbity pies, próbujesz wszystkim dogodzić, a sam nie potrafisz sobie pomóc. Co się dzieje? Chodzi o Alejandra Barosso, o to, że Vicky poszła się z nim zobaczyć w więzieniu?
– O wszystko po trochu – wyznał Javier, zaczynając powoli boksować worek. – Vicky nie mówi mi wszystkiego, a ja odchodzę od zmysłów, nie wiedząc, co się dzieje. – Raz za razem uderzał w worek coraz mocniej. – Można oszaleć.
– Daj jej trochę czasu, powie ci, kiedy będzie gotowa.
– Łatwo ci mówić, nie o twoją żonę chodzi. – Javier uderzył zamaszyście w worek, a na jego czole zaczęły pojawiać się kropelki potu. – Po prostu nie chce, żeby cierpiała, jasne? Już wystarczająco dużo przeszła przez tego dupka i nie tylko. A teraz on zwiał z więzienia i nikt nie wie, gdzie on jest. Ustawiłem monitoring przy domu, żeby wiedzieć, kiedy się pojawi.
– Myślisz, że Alex przyjdzie po Vicky? – Lucas trzymał mocno worek, a uderzenia Javiera były coraz mocniejsze. – On nie jest głupi, wbrew temu co mówią inni. Nie będzie się tak narażał. Diaz uważa, że mógł pojechać na południe i przyłączyć się do turystów zmierzających na festiwal wielkanocny. Łatwo mógł wmieszać się w tłum i zniknąć.
– Pewności nie mamy. On zawsze miał obsesję na punkcie Vicky, więc może próbować do niej dotrzeć. I nie mów mi znów, że jestem zazdrosny, bo nie o to chodzi. – Upomniał przyjaciela, zanim ten zdążył się odezwać. – Chcę tylko, żeby ze mną porozmawiała, a nie zamykała się w sobie. Ostatnio tyle się dzieje, a ja nie mogę jej pomóc, bo nie wiem jak.
– Javi, przede wszystkim najpierw pomóż sobie, dobrze? – Lucas martwił się o kumpla. – Wiem, że przejmujesz się wszystkimi i wszystkim naokoło, ale zatroszcz się też o siebie. Viktoria to dorosła kobieta, da sobie radę. Kiedy będzie gotowa, przyjdzie z tym do ciebie i wszystko ci powie, daj jej czas.
– Ile? – Magik uderzył mocno w worek, po czym oparł się o ścianę, dysząc ciężko. – Tydzień, miesiąc…? Nie wiem, co mam robić, Lucas.
– Wspieraj ją. – Lucas tylko tyle mógł przyjacielowi poradzić. – Bądź przy niej. Myślę, że twoja obecność znaczy dla niej więcej niż ci się wydaje. Bądź cierpliwy. Nikt nie lubi apodyktycznych partnerów. Powinieneś jej zaufać, a nie próbować na siłę wyciągnąć od niej informacje. Mówię ci.
– Może i tak – powiedział Javier. – Ale i tak cholernie się martwię.
– Wiem, stary. – Lucas podszedł do Magika i poklepał go po ramieniu. – Chodź z nami dzisiaj na mecz, z Oscarem, Arianą i mną. Może przejdzie ci trochę, rozluźnisz się. Gra twój kumpel Saverin i mąż Emily.
– Saverin nie jest moim kumplem. – Javier zaśmiał się, kiedy Lucas wypowiedział te słowa. – To bardziej skomplikowana relacja.
– Jak zwał tak zwał. Chodź na mecz i spróbuj na chwilę się zrelaksować. Możesz to zrobić?
Javier zastanowił się przez chwilę, po czym pokiwał głową. Przyda mu się odrobina wytchnienia.
***
Korzystając z okazji, że większość miasteczka hucznie obchodziła Wielkanoc zarówno w Valle de Sombras jak i Pueblo de Luz, Hugo zakradł się do El Tesoro, by móc na spokojnie porozmawiać z Alejandrem. Viktoria powiedziała, że pójdzie razem z nim – ona też potrzebowała odpowiedzi na niektóre pytania, a jako że Javier wybył z samego rana z Lucasem, miała wolną rękę. Alejandro jakby tylko na nich czekał. Nie zdziwiło go ich pojawienie się. Sam nie był spętany ani przetrzymywany na siłę – ulokowali go w głównej sypialni El Tesoro na piętrze, gdzie zostało względnie posprzątane i mógł w miarę wygodnie korzystać ze skromnych progów opuszczonego domu. Nikt go nie pilnował, mógł uciec w każdej chwili, ale tego nie zrobił, a to pozwoliło Hugowi myśleć, że Alejandro Barosso ma o wiele więcej do stracenia, niż jemu i Viktorii się wydawało.
– Masz, smacznego. – Viktoria wręczyła Alexowi pudełko z jedzeniem na wynos.
– Cóż za hojność – rzucił sarkastycznie najmłodszy Barosso, po czym rozsiadł się na szerokim łożu i zaczął zajadać śniadanie.
– Ciesz się, że w ogóle coś dostajesz – warknął Hugo, dyskretnie wyglądając przez okno. El Tesoro było usytuowane w takim miejscu, że nie sposób było zobaczyć, czy ktoś był na wzgórzu. Było to idealne miejsce do ukrywania uciekiniera. – Mogliśmy cię zamknąć w budzie jak psa.
– Darujmy sobie uprzejmości. – Alejandro wytarł kąciki ust serwetką i rzucił ją pod nogi Huga. – Wszyscy troje mamy jakiś interes. Powiem wam, co chcecie wiedzieć, a wy w zamian dacie mi forsę i załatwicie wyjazd z Meksyku. Potem już nigdy się nie zobaczymy.
Viktoria łypnęła groźnie na Alejandra, nadal mając w pamięci jego ostatnie słowa o Gwen. Desperacko pragnęła poznać prawdę, ale bała się poruszać tego tematu przy Hugu. Czuła, że Alex powie jej prawdę tylko, kiedy będą sami.
– Dowcipniś się znalazł. – Hugo roześmiał się szczerze i podszedł do Alexa na odległość metra.
– Mamy lepszą propozycję – odezwała się Vicky z kąta pokoju. – Powiesz nam, co chcemy wiedzieć, a potem sam zgłosisz się grzecznie na policję. Może będą przez to dla ciebie łaskawi.
– Nie wrócę tam! – zaprotestował Alex, a w jego oczach pojawiła się jakaś dziwna determinacja. Nie miał zamiaru już nigdy spotkać się twarzą w twarz z Jeronimo Duranem. – A ty Elena, kim ty jesteś, żeby mi grozić?
– Może nie wyraziła się zbyt jasno. – Hugo przysunął sobie krzesło do łóżka, na którym siedział Alex, i usiadł na nim okrakiem. – Odpowiesz szczerze na kilka pytań albo policja nigdy cię nie znajdzie. – Zarówno Alejandro jak i Viktoria spojrzeli na Delgado zdziwieni. – Nikt cię nie znajdzie, nawet twój tatuś.
– Dla mojego ojca nie ma rzeczy niemożliwych. Nie spocznie, póki mnie nie znajdzie. – W głosie Alejandra zabrzmiała jednak nuta niepewności. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia, że jego ojcu zależało na jego znalezieniu żywego lub martwego.
– Nie wątpię. – Hugo przyznał mu rację. – Słyszałeś kiedyś o wodorotlenku sodu? – Hugo zmienił ton głosu, jakby opowiadał mu bajkę. – Rozpuszcza tkankę tak, że nie sposób będzie cię poznać, a nawet wyodrębnić DNA.
– Mówisz z doświadczenia? – Alejandro parsknął, ale widać było, że trochę się przestraszył.
Hugo nie odpowiedział, czym tylko potwierdził jego słowa.
– Nie chcemy cię zabić, Alex. – Hugo zacmokał cicho, kiedy Vicky wypowiedziała te słowa. – Chcemy tylko sobie nawzajem pomóc.
– Co chcecie wiedzieć? – Alejandro zwrócił się bezpośrednio do Viktorii, przesuwając wzrokiem po jej ciele, czym zasłużył sobie na cios w potylicę od Huga.
– Skup się, bęcwale! To nie są przelewki.
– Czego chcecie? Otworzyłeś sejf, widziałeś, co w nim jest. Po co jestem ci potrzebny? Mam ci wszystko podać na tacy? Wtedy nie będzie zabawy.
– Kim jest Mercedes? – zapytał prosto z mostu Hugo, a Alejandro zaczął mu bić brawo.
– Odrobiłeś pracę domową, winszuję. – Zażartował Barosso, układając się wygodnie na łóżku i spoglądając na znienawidzonego chłopaka. – Ale zadałeś złe pytanie. Powinno ono brzmieć: kim była Mercedes?
– Nie żyje?
– Tak, od dawna. Myślałem, że przejrzałeś zawartość sejfu, ale chyba niedokładnie. – Widząc nietęgą minę Huga, sięgnął po sejf i wysypał jego zawartość na łóżko. Viktoria podeszła bliżej, by móc się lepiej przyjrzeć.
– Drogi Nando – Alejandro zaczął czytać na głos, naśladując rzewny kobiecy głos – nie mogę tak dłużej. To wszystko zmierza donikąd. Nigdy mnie nie pokochasz, bo na świecie jest tylko jedna osoba, którą kochałeś i którą zawsze będziesz kochać – ty sam. Próbowałeś mnie przekonać, że jestem coś warta, ale tak nie jest. Gdyby tak było, nie znalazłabym się w tym parszywym położeniu, nie zrobiłabym tylu złych rzeczy. Mogłabym żyć, kochać i być kochaną, ale tak się nigdy nie stanie, bo na to nie zasługuję. Twój znajomy mi to uświadomił, dzięki niemu wiem, że najlepiej jest zakończyć to raz na zawsze, póki jeszcze nie jest za późno. Odejdę w nadziei, że się zmienisz i kiedyś kogoś uszczęśliwisz. Kogoś, kto będzie mógł odwzajemnić twoje uczucie. Możesz uznać, że wybieram łatwiejszą drogę, że uciekam, ale tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. Wybacz mi, Nando, ale zawsze byłam tchórzem. Twoja, Mercedes.
– List pożegnalny? – zapytała Viktoria, a Hugo wziął od Alejandra kartkę z listem i porównał pismo w liście z tym z tyłu fotografii przedstawiającej piątkę przyjaciół. – Kim była Mercedes?
– Kochanką Fernanda. – Hugo poskładał fakty. – Trzymał tu wszystko to, co mu o niej przypominało. – Chwycił tani zegarek, na którym teraz zobaczył grawer z napisem „Kochanemu Nando, Mercedes”. Kilka naszyjników, zapewne prezentów dla ukochanej, która popełniła samobójstwo, nie mogąc już dłużej znieść myśli, że jest z człowiekiem, którego nie kocha. Hugo zaczął przeglądać papiery, szukając czegoś jeszcze. – Ona była w ciąży.
– Co? – Viktoria zerknęła przez ramię Huga, czytając dokumentację medyczną, wypisaną ręką doktora Bermudeza Juareza. – Popełniła samobójstwo, będąc w ciąży?
– Tak. – Alejandro westchnął ciężko, zupełnie jakby trochę go ta historia wzruszyła, co było do niego niepodobne. – Carolina Nayera.
– Fernando ma córkę? – Vicky wyglądała na wstrząśniętą.
– To nie jest jego córka. – Alex wyglądał teraz na zniesmaczonego. – Poznał tę szmatę Mercedes, kiedy jeździł do Monterrey. Zabujał się w piosenkareczce z nocnego klubu. Trzy lata wcześniej umarła moja matka, a stary za nią tęsknił i szukał pocieszenia. – Alejandro zaczął mówić, choć wcale go o to nie prosili. – Mercedes miała w nosie mojego ojca, bo szalała za innym frajerem, ale tamten jej nie chciał. Jak zaszła z nim w ciążę, powiedział jej, że nie uzna dziecka i nie odejdzie dla niej od żony. Kazał jej się wynosić. Dopiero wtedy związała się z moim ojcem, który poprosił ją o rękę i miał zamiar uznać dziecko jak swoje. Wyobrażacie sobie? – Alejandro się roześmiał, widać było, że jest rozgoryczony. – Wielmożny senior rodu ze zwykłą ladacznicą, w dodatku ciężarną? Ale stary zwariował na jej punkcie, już jej szykował suknię z welonem i te sprawy. Myślałem, że szlag mnie trafi, że będę musiał nazywać tę pożal się Boże piosenkarkę swoją mamą. Ale wtedy chyba jej się odmieniło, bo postanowiła się zabić. Wolała śmierć od związku z moim ojcem, nie ma się co dziwić.
– Co się stało z dzieckiem? – Vicky wyglądała na zainteresowaną tą historią.
– Masz wszystko w papierach. – Alex machnął ręką w stronę dokumentów, które trzymał Hugo.
– Dziewczynkę udało się odratować. Matka zmarła, córka urodziła się pośmiertnie, a Fernando chciał ją wychować jak swoją, nadając jej swoje nazwisko. – Hugo zacisnął dłoń na teczce z dokumentami. Nie wiedział, czego tak naprawdę się spodziewał, ale chyba wolał obwiniać Fernanda niż poznawać jego bardziej ludzką twarz. Nando, którego znał, nie był zdolny do miłości, a tymczasem z opowieści Alexa wynikało, że był gotów uznać za swoje cudze dziecko, bo kochał jego matkę.
– Ale on nie wychował dziewczynki – zauważyła Viktoria. – W końcu nie uznał jej za swoje dziecko.
– Oddał ją do sierocińca. – Hugo westchnął cicho. Znał tę dziewczynę, widywał ją na korytarzach szkoły, kiedy przyjeżdżał po Enrique. – Nie mógł na nią patrzeć, bo pewnie przypominała mu o jej matce.
– Bingo. – Alex się zaśmiał. – A może miał nadzieję, że jak dziewczyna wyrośnie na laskę, to będzie ją mógł bzyknąć i zastąpić sobie jej matkę. Tak chciał przecież zrobić z tobą, Elenita. – Alejandro zaśmiał się w głos. – Fernando może i nienawidził Felipe, ale mieli podobny gust co do małych dziewczynek.
Viktoria zdzieliła Alejandra w twarz tak szybko, że Hugo nie zdążył się nawet zorientować, kiedy do niego podeszła.
– Spokojnie, on tylko próbuje cię sprowokować. Nie daj mu się.
– Już mu się to udało! – warknęła Vicky, kiedy Hugo odciągał ją za nadgarstki od rozbawionego Alexa.
– Skąd ty o tym wszystkim wiesz, Alex? – Hugo rzucił teczkę na łóżko i wziął do rąk fotografię. – I co ma do tego moja matka?
– Twoja matka? – Hugo pokazał Viktorii Sonię Delgado na zdjęciu.
– Twoja matka była przyjaciółką Mercedes w czasach szkolnych. Tylko tyle udało mi się dowiedzieć. – Alejandro wzruszył ramionami. – Do wszystkiego doszedłem sam, pytając tu i ówdzie. Doktor Juarez lubi gadać jak sobie trochę wypije.
– A ten znajomy? – Hugo przypomniał sobie wzmiankę z listu pożegnalnego Mercedes. – Kim był znajomy Fernanda, który doprowadził Mercedes do takiego stanu? Kim był ten, przez którego popełniła samobójstwo?
– I to jest właśnie najzabawniejsze. – Na twarzy Alejandra pojawił się obrzydliwy uśmiech. Teraz sytuacja wyraźnie go bawiła na całego. – To był Conrado Saverin.
– Niemożliwe. – Viktoria pokręciła głową, nie wierząc w to, co słyszy.
– Ale prawdziwe. Saverin uciął sobie pogawędkę z Mercedes Nayerą, przez niego się zabiła. No i wiecie już chyba jak to się potoczyło dalej, nie? – Widząc miny Huga i Viktorii, Alejandro poczuł się odpowiedzialny, by ich oświecić: – Mój ojciec zemścił się, zabijając Conradowi żonę i dziecko. Fernando Barosso zawsze dopina swego, trzeba mu to oddać.
***
Conrado podpisał się na liście obecności, odbierając przepustkę na teren szkoły w Pueblo de Luz. Charytatywny mecz piłki nożnej miał się odbyć na boisku miejscowego liceum, a nad przebiegiem całej imprezy czuwali wolontariusze, w tym Astrid Vega i Ofelia Ibarra, która zerkała na Saverina z nietęgą miną. Pewnie nie podobało jej się, że pokazuje się w towarzystwie, bo to dawało mu przewagę w wyborach. Conrado zerknął na listę uczestników, orientując się, że on i Fabricio grają w dwóch przeciwnych drużynach.
– Pękasz, Saverin? – zażartował Guerra za jego plecami, również wpisując się na listę i przewieszając sobie przez ramię torbę sportową. – Znów w przeciwnych drużynach, jak za starych dobrych czasów.
– Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Guerra. – Conrado poklepał kumpla po plecach. Potem przedstawił mu Astrid, która podeszła do nich z podkładką do notowania, by skierować ich do właściwych szatni. – Astrid Vega, bratanica Prudencji. A to mój przyjaciel i szef kampanii wyborczej, Fabricio Guerra.
– Bardzo mi miło. – Astrid uścisnęła rękę Fabricia z uśmiechem. – Wprowadzę was krótko w cel meczu: każda drużyna gra dla jakiejś organizacji charytatywnej. Wszystkie pieniądze z biletów zostaną przeznaczone na ten cel, a dodatkowo miasto ufundowało nagrodę w wysokości 5 000 dolarów dla organizacji drużyny zwycięskiej. Tutaj mamy przygotowane specjalne boksy – Astrid wskazała na ustawione przed szkołą namioty. – Można tu dokonać prywatnych donacji, każdy grosz się liczy. Potem wspólnie świętujemy w mieście – odbędzie się festyn wielkanocny, przedstawienia, pokaz fajerwerków i koncert charytatywny, wystąpi między innymi chór licealny pod dyrekcją nauczycielki muzyki. Także jeśli będziecie mieli jeszcze siły po meczu, to zapraszamy.
– Ja pewnie będę mógł, ale ten tutaj już jest trochę za stary na takie bieganie po murawie. – Fabricio zarzucił przyjacielowi rękę na szyję, żartując z niego, a Conrado się uśmiechnął.
– Jeszcze zobaczymy, jak dam ci popalić na boisku.
Fabricio wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć „skoro się o to prosisz”, po czym pożegnał się z nimi i ruszył do szatni, po drodze łapiąc Emily za rękę.
– Pani Ibarra – przywitał się Conrado, kiwając lekko głową w stronę eleganckiej kobiety, która z identyfikatorem na szyi dopinała wszystkiego na ostatni guzik.
– Witam, mąż mówił mi, że będzie pan grał. Miło z pana strony. – Ofelia nie zaszczyciła Conrada uśmiechem, a Astrid spoglądała to na burmistrzową to na Saverina, bo wyczuć można było między nimi dziwne napięcie.
– Jakoś nie wydaje mi się, żeby była pani zadowolona. – Conrado wysilił się na uśmiech, szukając Fernanda wśród tłumu zmierzającego na trybuny. – Pani faworyt chyba nie przyjdzie dzisiaj.
– Panie Saverin, powiedziałam panu, że moja rodzina wspiera kandydaturę Fernanda i nic się nie zmieni, także proszę oszczędzić sobie zbędnych słów.
– Proszę mi powiedzieć, Ofelio, co takiego zrobił dla pani Fernando, że zaskarbił sobie u pani taką głęboką lojalność? – Conrado nie mógł się powstrzymać. Mimo że Astrid dawała mu znać wzrokiem, by przestał, miał to gdzieś. – A może co pani zrobiła dla niego?
– Coś sugerujesz, dupku? – Do towarzystwa podszedł rozjuszony Enrique, który słyszał całe zajście. – Powiedz wprost.
– Quen, przestań. – Ofelia upomniała syna, ale ten nic sobie z tego nie robił. Już drugi raz był świadkiem, jak Conrado upokarza jego matkę i nie miał zamiaru tego zignorować. – Pójdziemy już.
– Uważaj na boisku! – Krzyknął jeszcze Enrique przez ramię, robiąc groźną minę, ale na Conradzie nie zrobiło to wrażenia.
– Proszę się nim nie martwić, dzieciak jest w gorącej wodzie kąpany. – Wysoki mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną wyrósł przed nimi jak dąb z szerokim uśmiechem od ucha do ucha. – Słynny Conrado Saverin, wiele o panu słyszałem.
– Conrado, to jest pułkownik Gilberto Jimenez, gracie w przeciwnych drużynach. – Przedstawiła ich sobie Astrid, a mężczyźni wymienili uściski dłoni.
– Miło poznać. Jest pan blisko z rodziną burmistrza? – zapytał Saverin, wskazując na oddalających się Ofelię i Quena, którzy sprzeczali się o coś cicho.
– Nawet bardzo. Przyjaźnimy się od dawna. – [link widoczny dla zalogowanych] robił dobre pierwsze wrażenie, wiecznie się uśmiechał i wyglądał na sympatycznego człowieka. – Dlatego wiem, że nie warto się przejmować Enrique, ma często napady złości. W jego wieku też taki byłem. – Ciężko było uwierzyć, że pułkownik mógłby kiedyś miewać napady złości, bo biła od niego serdeczność na kilometr. – Mój syn, Marcus. – Gilberto wskazał na chłopaka równie rosłego jak on, ale szczuplejszego i dużo młodszego. – Jest w tej samej klasie co Enrique, ale drą ze sobą koty od małego. Wie pan, jak to jest – męskie porachunki.
– Gil, przestań. – [link widoczny dla zalogowanych] był wyraźnie zawstydzony komentarzami ojca, ale uścisnął Conradowi dłoń i przywitał się z Astrid, całując ją w oba policzki. Wszyscy w tym miasteczku zdawali się być ze sobą blisko. Conrada uderzył jednak fakt, że chłopak zwracał się do ojca po imieniu.
– Conrado, niech pan uważa na mojego syna, gracie razem w drużynie – zauważył Gilberto, wpisując się na listę. – Niedawno miał poważną kontuzję pleców, niech się nie przemęcza.
Marcus pewnie złapałby się za głowę, gdyby mógł, ubolewając nad obciachem, który robił mu nadopiekuńczy ojciec. Gilberto może coś wyczuł, a może nie miał już nic więcej do powiedzenia, w każdym razie obaj ruszyli do szatni, zostawiając Conrada samego z Astrid.
– Chłopak był typowany na kandydata do drużyny narodowej – opowiedziała Astrid Conradowi, kiedy szli razem w stronę boiska. – Był tak dobry, że mógłby z powodzeniem grać w kadrze seniorów, ale wtedy doznał kontuzji pleców i musiał się wycofać. Wielka szkoda.
– Rzeczywiście – przyznał Conrado, bo sam też wiedział jak to jest, kiedy twoje marzenia zostają skreślone w ułamku sekundy przez kontuzję.
W szatni przebrał się w specjalnie przygotowany dla niego strój i uśmiechnął się na widok napisu Saverin 07. Uwielbiał liczbę siedem, nie wiedzieć dlaczego akurat ten numer otrzymał na koszulce, co bardzo go cieszyło. Przez chwilę odczuł dziwne ukłucie w sercu, ciesząc się z tak trywialnej rzeczy. Było mu wstyd. Cała jego rodzina nie żyła, w dodatku zginęła z jego winy, wokół niego ludzie wciąż umierali, Fernando Barosso chodził sobie na wolności, a on cieszył się z głupiego numerka na koszulce – paranoja. Szybko otrząsnął się z tych myśli i poszedł na boisko rozgrzać się przed meczem. Ktoś gwizdnął na jego widok, a kiedy spojrzał w kierunku trybun dostrzegł Javiera, siedzącego z Emily, policjantem Hernandezem, Arianą i nieznanymi mu ludźmi. Pomachał do niego, ciesząc się, że Reverte stara się ruszyć dalej i nie ocenia go po tym, czego się o nim dowiedział. Wypatrywał na trybunach Evy, ale już wiedział, że jej tam nie zastanie – uparła się, że pojedzie do szpitala psychiatrycznego i odwiedzi ponownie Lupitę Martinez, chcąc potwierdzić swoje chore teorie. Conrado tego nie pochwalał, ale nie odwodził jej od tych pomysłów. Jeśli mogła się czymś zająć i zapomnieć o swoich problemach, było mu wszystko jedno. Spostrzegł jednak Nadię, która przepychała się powoli przez tłum w towarzystwie córki i teściowej. Uśmiechnął się lekko na jej widok, ale nie był pewny, czy to widziała, bo Camila akurat wołała, by kupiła jej popcorn.
– Napastnik? – zapytał Conrado, kiedy razem z Marcusem rozgrzewali się w parze.
– Co mnie wydało? – Marcus uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
– Właściwie to nic. Jesteś dość wysoki na piłkarza. Bardziej pasujesz mi do siatkówki albo koszykówki.
– Ale jestem też szybki – pochwalił się nastolatek, ale zaraz potem odwrócił wzrok zawstydzony, bo nie lubił się chwalić. – Pan też gra jako napastnik, prawda?
– Tak. Mów mi Conrado, proszę. Inaczej czuję się staro. Powiedz, na kogo powinienem uważać z przeciwnej drużyny?
– Proponuję na twojego przyjaciela. – Marcus ze śmiechem wskazał na Fabricia, który rozgrzewał się zamaszystymi gestami kilkanaście metrów od nich. – Przyjaciele potrafią wbić nóż w plecy.
– Nie moi – odpowiedział Conrado z pełnym przekonaniem.
– Cóż, w takim razie uważaj na Quena. – Marcus wskazał na Ibarrę, który ciskał gromy z oczu, rozciągając się na murawie. – Jest szybki, ma dobry refleks, bo trenuje szermierkę. Potrafi szybko oszacować swoje szanse i je wykorzystuje. Ale nie ma też skrupułów na boisku i nie umie pracować zespołowo. Szermierka to sport indywidualny.
– Będę miał to na uwadze – powiedział Conrado, posyłając w stronę Marcusa dobrotliwy uśmiech.
Tymczasem na trybunach Ariana siedziała jak na szpilkach między Sergiem a Jaime, którzy nie odzywali się ani słowem. Sotomayor zgodził się na spotkanie, bo bardzo chciał zobaczyć syna, ale kiedy już to się stało, za bardzo bał się odezwać, by nie palnąć czegoś głupiego. A Jaime był tak zdenerwowany, że kiedy Lucas poszedł z Camilą do budki z popcornem, powiedział, że pójdzie z nimi.
– Igrasz z ogniem, Ari. – Oscar wysyczał przez zaciśnięte zęby. Siedział na trybunach, a obok niego leżał złożony wózek inwalidzki. – To kolejny odcinek „Trudnych spraw”, czy co? – Posłał doktorowi krzywy uśmiech, nie chcąc, by zorientował się, o czym rozmawiają. – Ta twoja koleżanka Leonor się wkurzy i to bardzo.
– Trudno. To należało zrobić, prędzej czy później. Poza tym nie robię nic złego, przyszliśmy tylko obejrzeć mecz.
– To randka? – zapytał Oscar podejrzliwie, mierząc wzrokiem przyjaciółkę i ukradkiem zerkając na Sergia, siedzącego obok niej.
– Nie, skąd! – Ariana zaparła się trochę zbyt gwałtownie. W gruncie rzeczy nie była pewna co to jest. Była z Sergiem raz na randce, a przynajmniej tak jej się wydawało, że to była randka, bo żadne z nich nigdy tego tak nie nazwało. Byli też razem na otwarciu restauracji Magika, spotykali się od czasu do czasu na kawę, przyjaźnili się. Ale nie było raczej mowy o randkach z fizjoterapeutą. A może? – Zajmij się sobą, Oscar.
– O czym tak szepczecie, gołąbeczki? – Nadia, siedząca w rzędzie nad nimi, nachyliła się do nich, by podsłuchać o czym rozmawiają.
– O niczym.
– O meczu.
Oboje Ariana i Oscar spojrzeli na siebie skonsternowani, bo wypowiedzieli dwie różne rzeczy w tym samym czasie.
– Muszę z tobą pogadać o Conradzie – szepnęła Nadia przyjaciółce, a zainteresowany Oscar podchwycił temat.
– Spotykasz się z nim?
– Ciiii! – De la Cruz położyła chłopakowi palec na ustach, by się uciszył.
– To chyba znaczy tak. – Oscar się zaśmiał. – My się w ogóle poznaliśmy? Oscar Fuentes. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona ją uścisnęła, przedstawiając się z miną, która miała znaczyć „morda w kubeł”.
– Ari, a co tu robisz z tym gościem o kocim imieniu? – Javier również się nachylił do szepczących. Siedział obok Emily i czuł się pominięty w rozmowie.
– Z kim? – Ariana była autentycznie zdziwiona.
– No z tym Simonem.
– Sergio? – zdziwiła się, nie mogąc zrozumieć, o czym Javier do niej mówi, bo szeptał tak, że ciężko go było usłyszeć.
– No z nim właśnie.
– Javier, zajmij się meczem. – Ariana wywróciła oczami, a potem szybko zmieniła temat. – A gdzie w ogóle jest Vicky?
– Miała coś do załatwienia z Bestią – odpowiedział Magik, machając ręką, bo wcześniej żona napisała mu esemesa, że ma pilną sprawę do Delgado odnośnie fundacji Broken Wings. – Gdzie oni są z tym popcornem?
– Pójdę ich poszukać – zaproponowała Emily, ale w tej samej chwili wrócił Lucas obładowany popcornem i napojami. Jaime i Camila kroczyli u jego boku z przekąskami.
– Mamo, mogę usiąść obok Lucasa? – zapytała Camila, przepychając się w tłumie, a Nadia jej pozwoliła.
– Suń się, Simon, zrób miejsce dla dziecka. – Javier warknął w stronę Sergia, który skonsternowany próbował mu powiedzieć, że na imię ma Sergio, ale Magik chyba już go nie słyszał. Usiadł tak, by znajdować się dokładnie koło Ariany, oddzielając od niej Sergia i Jaime, a przybliżając ją do Lucasa.
– Javi, przysięgam na Boga…
– Nie wymieniaj imienia pana Boga twego nadaremno – przerwał jej szybko Reverte, a Ariana zmrużyła groźnie oczy.
– Nie będzie nadaremno jak cię ukatrupię!
– Bluźnisz, kobieto, oj bluźnisz. – Javier pokręcił teatralnie głową, wskazując na murawę, bo mecz właśnie się rozpoczynał. – Komu kibicujesz?
Ariana zastanowiła się nad tym. Zdecydowanie lepiej znała Conrada niż Fabricia, którego kiedyś wzięła za striptizera na wieczorze panieńskim Viktorii. W drużynie Guerry grał jednak Quen, a polubiła dzieciaka.
– Czy to ważne? Liczy się szczytny cel – odpowiedziała dyplomatycznie, zerkając do tyłu na Nadię, która machała proporczykiem z barwami drużyny Saverina. – Czy ty możesz być bardziej oczywista? Wiesz, że w drugiej drużynie gra twój brat? – Ariana uśmiechnęła się, szepcząc do niej, a Nadia wyciągnęła proporczyk z barwami teamu Fabricia.
– Jestem przygotowana – powiedziała, puszczając do niej oczko, po czym razem z Emily zaczęły głośno wiwatować, kiedy ich faceci wyszli na boisko.
– Nadia kręci z Saverinem? – Lucas nachylił się Arianie do ucha i zapytał ją tak cicho, by nikt nie mógł go usłyszeć. Mina Ariany mu odpowiedziała, więc nie musiała nic mówić. – Ciekawe.
– Nie mów nikomu – poprosiła Ariana, a Lucas się zdziwił.
– Niby komu miałbym powiedzieć? Evie? Już lecę. – Lucas zaśmiał się kpiąco. – Znając ją, pewnie już wie. Ona zawsze wszystko wywącha.
– Kto wszystko wywącha? – zapytał Javier, który również był dość spostrzegawczy.
– Hermes – odpowiedział Lucas błyskotliwie, a Javi pokiwał głową, zgadzając się z nim. Oboje Ariana i Lucas parsknęli cicho śmiechem.
Mecz się zaczął, trybuny były pełne, wszyscy głośno dopingowali, ale w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, która drużyna wygra, bo pieniądze szły na szczytny cel. Drużyna Conrada grała w imieniu szpitala dziecięcego w Pueblo de Luz, a drużyna Fabricia zbierała datki dla fundacji na rzecz walki z uzależnieniami. Mimo wszystko widzowie byli przejęci i kibicowali tak, jakby był to mecz reprezentacji narodowej. Na początku burmistrz Ibarra wygłosił kilka słów, ale nikt go nie słuchał, bo Camila akurat oblała się colą i Lucas zaprowadził ją do łazienki, by się umyła. Ariana zerkała co chwilę na Sergia i Jaime, którzy rozmawiali cicho, wymieniając spostrzeżenia o meczu i uśmiechnęła się do własnych myśli. Piłka nożna łączyła ludzi, może i oni znajdą wspólny język.
Tymczasem na boisku rozgorzała zacięta rywalizacja. Fabricio radził sobie świetnie w roli obrońcy, choć w końcu nie był zawodowym graczem. Enrique natomiast rzeczywiście nie grał zespołowo – kiedy tylko dostawał piłkę, leciał do bramki, nie patrząc na nikogo. Pułkownik Jimenez dostał niezłej zadyszki w pierwszej połowie i musiał zejść z boiska, by wejść dopiero w drugiej. Conrado czuł się jak ryba w wodzie, razem z Marcusem stanowili zgrany zespół. Saverin zatęsknił za dzieciństwem w Chile – może i nie byli bogaci, ale ich rodzina się kochała i kochała też piłkę nożną. Razem z braćmi i ojcem rozegrał tyle meczy na podwórku, że nie mógł ich zliczyć. Jego siostra zawsze była sędzią, nad czym ubolewała, bo miała ochotę pograć z braćmi. Kiedy wszyscy szli na kolację, Conrado zostawał z nią na prowizorycznym boisku i bronił jej rzutów karnych. Przypomniał to sobie, kiedy dostał piłkę od jednego z zawodników i biegł w stronę bramki. Miał czystą sytuację, wystarczyło kopnąć pod odpowiednim kątem i pierwszy gol należał już do nich. Teraz jego drużynie o wiele lepiej się grało, byli na wygranej pozycji. Kiedy Marcus biegł do bramki, sięgając po drugiego gola, Conrado poczuł nagle okropny ból, kiedy ktoś wpadł na niego ślizgiem i zwalił go z nóg. Padł na plecy, dysząc ciężko, a przed oczami zobaczył gwiazdki.
– Masz już dość? – zapytał Enrique ze złośliwym uśmieszkiem, oddalając się z miejsca zdarzenia. Sfaulował Conrada, podkładając mu nogę, a sędzia tego nie widział, bo był zajęty obserwowaniem piłki i Marcusa.
– Faul! – Wrzeszczały Emily i Nadia.
– A ty nie kibicujesz mężowi? – zapytał Lucas Emily, kiedy wrócił z Camilą z łazienki.
– Kibicuję, ale to był obrzydliwy faul. Niech wygrają fair, a nie stosują okropne sztuczki.
Marcus strzelił gola i było 2:0 dla drużyny Conrada, ale niestety sędzia nie widział faulu na Conradzie.
– W porządku? – zapytał Fabricio, wyciągając rękę do Saverina i pomagając mu wstać. – Mały gnojek, już ja się z nim policzę – warknął, zaciskając pięść na widok Enrique przebiegającego obok nich i wzruszającego ramionami.
– Mówiłem, że on nie gra fair. – Marcus również pomógł Conradowi wstać.
– Nic mi nie jest – zapewnił ich Conrado, wpatrując się w dal. – Dzieciak czuje się zagrożony, zostawcie go mnie.
– Co masz na myśli? Jedno słowo, a sam sfauluję gówniarza, chociaż jest w mojej drużynie. – Fabricio był w bojowym nastroju.
– Jesteśmy ponad to, Fabricio.
Sędzia zarządził koniec pierwszej połowy przy wyniku 2:1. Druga połowa już była bardziej zaciekła. W ostatnich minutach przed zakończeniem meczu Conrado miał ostatnią szansę, by odegrać się na Enrique. Wykorzystał swoje umiejętności i spryt. Dzieciak rzeczywiście był w gorącej wodzie kąpany, nie umiał grać zespołowo, leciał z piłką prosto do bramki, nie dbając o nic po drodze. Conrado zablokował mu drogę, odcinając go od bramki i sprawiając, że dzieciak się zagubił. Był szybki i miał refleks, ale brakowało mu ogrania. Conrado z łatwością pozbawił go piłki, upokarzając go przy tym i wykonując skomplikowaną żonglerkę, przez co Quen zniecierpliwiony próbował odebrać mu piłkę, ale było już za późno – sam runął jak długi na murawę, potykając się o własne nogi, a piłkę przejął któryś z zawodników, który podał do Marcusa, a ten zakończył mecz czystym strzałem z wynikiem 3:1.
– Musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedział Conrado, stając nad Enrique i wyciągając w jego stronę dłoń, by pomóc mu wstać.
Wściekły Ibarra odtrącił jego rękę i spróbował wstać o własnych siłach, ślizgając się na murawie i omal nie przewracając się raz jeszcze. Upokorzony ruszył do szatni, nie zaszczycając zawodników swojej drużyny spojrzeniem.
– Dobry mecz. – Pułkownik Jimenez podał Conradowi dłoń, a ten uścisnął ją z uśmiechem. Fabricio również był zadowolony, głównie dlatego, że przyjaciel pokazał synowi burmistrza gdzie jego miejsce.
Marcus wymienił uściski dłoni z graczami drużyny przeciwnej, uśmiechając się do Fabricia, z którym miał kilka bliskich spotkań w polu karnym, a które odbyły się z klasą i przy zdrowej rywalizacji. Rafael Ibarra wręczył Marcusowi, jako kapitanowi drużyny, czek na 5 000 dolarów wypisany na szpital dziecięcy w Pueblo de Luz. Trybuny rozgorzały oklaskami. Emily pobiegła do Fabricia i rzuciła mu się na szyję, jakby dopiero co wygrał medal olimpijski, a Camila na trybunach próbowała przekrzyczeń wiwatujący tłum:
– Lucas, co to jest spalony?
Hernandez spojrzał na nią zdziwiony, bo nie wiedział, jak jej to wytłumaczyć.
– Luke nie ma zielonego pojęcia. – Zaśmiała się Ariana, a widząc jego minę, dodała: – Ty grałeś w futbol amerykański, a to zupełnie co innego.
– Ale mam jakie takie pojęcie o innych sportach.
– Niech ci będzie. – Ariana dała za wygraną, a po chwili do Camili podszedł Jaime.
– Ja ci wytłumaczę, tata mi powiedział.
Ariana zerknęła na Sergia, który był mile zaskoczony zachowaniem syna. W gruncie rzeczy dobrze spędzili razem czas i był wdzięczny Arianie, że to zaaranżowała.
– Odwiozę was – zaoferował, a ona pokiwała głową i pożegnała się ze wszystkimi.
Camila wdrapała się do Oscara na kolana, ale chociaż Nadia ją upominała, by zeszła, Oscar powiedział, że nic się nie stało i wydając dźwięki jak na torze rajdowym, odepchnął się na wózku i przejechał z nią kawałek, rozbawiając dziewczynkę. W tym czasie Conrado został oficjalnie przeproszony przez Ofelię, która powiedziała, że „nie wie, co wstąpiło w jej syna”. Przyjął przeprosiny, bo doskonale wiedział, że przeholował, kiedy zasugerował romans Ofelii z Fernandem. Każdy dzieciak by się wkurzył, gdyby to jego rodzic był obrażany. Zanim opuścił mury szkoły, został zaproszony na drinka przez pułkownika Jimeneza, którego zdążył polubić. Przy wejściu odwiedził jeszcze miejsce, gdzie można było dokonać donacji i przeznaczył 5 000 dolarów na fundację walki z uzależnieniami, dla której grała przeciwna drużyna. Zabawa była przednia, ale na pomoc zasłużyli wszyscy, bez wyjątku.
*
Kiedy Ariana przekroczyła próg kawiarni, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Jak się spodziewała, Leonor musiała dowiedzieć się o jej podstępnym planie i nie była zadowolona. Zwymyślała ją za to, że sprzeciwiła się jej woli.
– Myślisz, że nie wiem, co próbujesz zrobić? – krzyknęła, odsyłając Jaime na górę. – Wiem, że spotykasz się z Sergiem, a teraz chcesz mi też zabrać syna?
– O czym ty w ogóle mówisz, niczego nie chcę ci zabierać! – Ariana popukała się w głowę na znak, że Leonor oszalała. – Dziecko zasłużyło, by poznać ojca, samo chciało się z nim spotkać. Nie możesz mu tego zabronić! Ma trzynaście lat, a nie trzy!
Ariana wiedziała, że źle zrobiła, ale jednak słowa Leonor ją bardzo ubodły.
– Nie do ciebie należy decydowanie o tym! Najpierw sypiasz z Hugiem, teraz z Sergiem. Ciekawe, kto będzie następny?
– Norrie! – Ethan, który stał w kącie kawiarni spojrzał na kobietę z wyrzutem.
– Nic ci do tego, z kim sypiam – powiedziała Ariana, tym razem śmiertelnie poważnie. Miała już dosyć jej wyrzutów i nawet nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu. – Mogę robić, co mi się podoba.
– Jasne. Ale z dala ode mnie i mojej rodziny. Wynoś się, nie chcę cię tu więcej widzieć!
– Co?
– Słyszałaś: zwalniam cię.
– Mamo, nie możesz jej zwolnić! – zawołał Jaime, zbiegając ze schodów i zasłaniając Arianę własnym ciałem, jakby się bał, że Leonor może ją uderzyć. – Nie zrobiła nic złego, sam chciałem spotkać się z Sergiem.
– Nie możesz mnie zwolnić – powtórzyła Ariana, przesuwając się przed chłopca, który niepotrzebnie się wmieszał. – To kawiarnia Camila.
– Ale jego tutaj nie ma. Pod nieobecność ojca ja podejmuje wszelkie decyzje administracyjne, więc żegnam.
– Dobrze, skoro tego chcesz. – Ariana prychnęła, ruszając do wyjścia.
– Nie, Ari! Nie idź! – Jaime złapał ją za rękę, posyłając matce wściekłe spojrzenia. – Nie wyrzucaj jej!
– Słowo się rzekło, zawiodła moje zaufanie. Musi odejść.
– Ale…
– Żadnego „ale”! Marsz do łóżka!
Jaime łzy stanęły w oczach, kiedy spojrzał na Arianę przepraszająco. Santiago dała mu znak głową, by usłuchał matki, a on wściekły ruszył na górę do mieszkania, trzaskając drzwiami.
– Obyś tego kiedyś nie pożałowała – ostrzegła Leonor Ariana.
– Nie jesteś niezastąpiona, poradzimy sobie w kawiarni.
– Nie miałam na myśli kawiarni. – Ariana oddała jej klucze do lokalu, po czym wyszła, nie mogąc nawet trzasnąć drzwiami, bo miały wmontowany mechanizm hamujący.
Długo nie mogła zasnąć, zastanawiając się nad tym, co powie na to Camilo. Nawet gdyby przyjął ją z powrotem, Ariana nie chciała tam wracać. Nie mogła patrzeć, jak nienawiść Leonor do Sergia wpływa na jej relacje z dziećmi. W pewnym momencie usłyszała pukanie do drzwi, a kiedy otworzyła, do jej mieszkania wparował Jaime z plecakiem.
– Zostaję u ciebie – zakomunikował, wypakowując swoje rzeczy na kanapie. – Nie wrócę do matki.
– Jaime… – Ariana załamała ręce. Zbliżyła się do dzieci przez ostatnie miesiące, szczególnie do Jaime. Ciężko jej było patrzeć na niego w takim stanie. – Mama wie, że tu jesteś? – Chłopiec wzruszył ramionami a Ariana podała mu swoją komórkę. – Możesz zostać, ale daj znać mamie, że jesteś bezpieczny. Będzie się martwić.
– Akurat. – Jaime nie dowierzał w te słowa, ale wybił numer matki i zakomunikował, że zostanie z Arianą.
Santiago poczochrała mu włosy, wzdychając ciężko. Nieźle się wpakowała.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 11:55:55 03-09-19, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:51:27 19-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 246
NADIA
Emily, Fabricio, Javier, Conrado oraz Virginia gromadzili się licznie przed budynkiem szkoły w Pueblo de Luz, czekając na Nadię i Camilę. De la Cruz poszła jeszcze z córką do toalety, gdyż dziewczynce zachciało się siusiu. Cała siódemka miała udać się na obiad do restauracji. Zaproszeniem rzucił oczywiście Saverin, który stał obok Guerry wyraźnie zamyślony.
– Przepraszam, my chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać – usłyszał przy swoim uchu kobiecy głos, co wyrwało go z letargu. – Nazywam się Virgina Soler, jestem teściową Nadii. – Wyciągnęła do niego rękę.
– Tak, wiem – odparł zgodnie z prawdą i uścisnął dłoń starszej kobiety. – Conrado Saverin – przedstawił się. – Moje kondolencje z powodu śmierci syna – dodał ze współczuciem. Sam przecież doskonale wiedział jak to jest stracić bliską rodzinę, a co dopiero własne dziecko. Jego potomek co prawda żył, a przynajmniej Saverin miał taką nadzieję, ale nie zmieniało to faktu, że go stracił.
– Dziękuję. – Soler spuściła głowę, próbując ukryć łzę, która zatoczyła się w jej oku na wspomnienie Dimitria. Przedwczesne odejście jej jedynego syna nadal bardzo ją bolało.
Conrado zdał sobie sprawę, że popełnił swego rodzaju nietakt, ale prawdą było, że nie miał pojęcia, o czym rozmawiać z teściową kobiety, z którą wdał się w płomienny romans. Poza tym Virginia pełniła kiedyś rolę kochanki Fernanda, co automatycznie czyniło ją osobą niegodną zaufania. Saverin nie miał zielonego pojęcia, jakie stosunki obecnie ich łączą, ale miał to w nosie. W tej chwili inna sprawa spędzała mu sen z powiek. Nadia była synową nie tylko pani Soler, ale też jego największego wroga. Nie zdołał jej do końca rozgryźć, więc nie miał stuprocentowej pewności, czy kobieta w najmniej oczekiwanym momencie nie wbije mu noża w plecy. W końcu należała do rodziny Barosso. W prawdzie nie była z nimi spokrewniona, ale jej córka już tak.
Conrado miał wokół siebie bardzo mało zaufanych ludzi, tak naprawdę ufał tylko Evie i Fabriciowi. Jedno jednak wiedział na pewno. De la Cruz miała z Fernandem na pieńku, a to dobrze wróżyło na przyszłość. Zresztą, w jej spojrzeniu było coś takiego, co nie pozwalało mu zbyt długo w nią wątpić.
Sytuacja stała się nieco niezręczna. Na szczęście Nadia z Camilą już wracały. Dziewczynka uczepiła się ręki matki i omiotła czujnym wzrokiem towarzystwo stojące nieopodal. Dopiero wyszły przez drzwi frontowe ze szkoły, więc znajdowały się od nich w pewnej odległości.
– A gdzie Lucas? – zapytała zasmucona Camila, gdy nigdzie nie zlokalizowała postaci swojego ulubionego policjanta.
– Nie wiem, pewnie musiał już iść – odpowiedziała matka, zerkając na dziecko z lekkim uśmiechem. Nie uszło jej uwadze, że córka coś często ostatnio wypytywała o Hernandeza.
– A zobaczę go jeszcze kiedyś? – Dziewczynka zawzięcie skubała skórki z wargi, przez co napotkała karcący wzrok Nadii.
– Nie rób tak, bo zrobią ci się rany – upomniała dziecko, po czym wróciła do tematu oficera. – To małe miasteczko, więc Lucasa zobaczysz zapewne jeszcze nie raz i nie dwa. Dlaczego pytasz?
– Lubisz go? – spytała, ignorując pytanie mamy.
– Lucas jest w porządku – odparła Nadia zgodnie z tym, co o myślała o policjancie. – O co ci chodzi, Camila?
– Bo tak sobie pomyślałam, że skoro mój tatuś nie żyje, to może Lucas mógłby mi go zastąpić. – To zabrzmiało jak stwierdzenie, a De la Cruz gdyby w tej chwili coś piła bądź jadła, to cała zawartość jamy ustnej zostałaby przez nią wypluta na chodnik. – Nie chciałabyś się z nim ożenić, mamusiu? – dodała dziewczynka.
– Ja z Lucasem? – zdziwiła się brunetka, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić siebie wtulonej w pierś Hernandeza. Prawie parsknęła śmiechem. – Co też za głupoty przychodzą ci do głowy, dziecko?
– Jak ty nie chcesz, to ja się z nim ożenię. – Camila udała obrażoną, puściła rękę matki i założyła ręce na piersi. – Oczywiście o ile mój nowy chłopak nie będzie miał nic przeciwko temu – zreflektowała się szybko, mając na myśli nie kogo innego jak Santiaga Diaza, własnego brata. Lubiła fantazjować i naginać rzeczywistość.
– No proszę, czego ja się tutaj dowiaduję – zaciekawiła się Nadia. – Ale dokończymy tę rozmowę w domu, moja panno – ucięła dyskusję, bo właśnie obie dołączyły do reszty grupy.
Spojrzała na Conrada, który błądził wzrokiem wszędzie tylko nie w jej kierunku. Próbowała pochwycić cień jego uwagi, dyskretnie stając obok, ale mężczyzna zdawał się żywo ją ignorować, doprowadzając tym do szału wszystkie jej zmysły.
Domyślała się, że zachowanie Saverina podyktowane było obecnością zbyt wielu znajomych twarzy wokół, ale główny powód z całą pewnością tkwił w Fabriciu. Brat w obronie honoru siostry jest zdolny nawet pobić się z najlepszym przyjacielem. Nie chodziło nawet o to, że Conrado bał się jego reakcji, bardziej obawiał się swojej własnej, gdy Guerra okryje ich mały sekret. Tak naprawdę, choć usilnie starał się temu zaprzeczać, było mu z Nadią dobrze. Czuł jednak, że jeśli znów za bardzo się zaangażuje, to narazi kobietę na śmiertelne niebezpieczeństwo. Wiele razy próbował jej to uświadomić, ale – czy to wprost, czy naokoło – De la Cruz zdawała się być nieustraszona. Imponowała mu tym, ale też niepokoiła. Oboje igrali z ogniem i pomimo trudnej przeszłości mieli też silne charaktery.
Czy taka mieszanka wybuchowa ma szansę kiedykolwiek zaistnieć jako zwycięzca dobra nad złem? – pomyślał bezradnie.
Nie chciał jej narażać, ale ona była uparta. Działała na niego dziwnie kojąco i może dlatego nie potrafił jej odmawiać. Bił się za to w pierś.
W restauracji byli pół godziny później. Fabrico usiadł obok żony, a na prawo od Emily usadowił się Javier. Naprzeciwko nich kolejno od lewej siedział Conrado z Nadią, a dalej Camila u boku babci. Wszyscy złożyli zamówienia na swoje ulubione potrawy, po czym rozpoczęły się rozmowy pomiędzy całym towarzystwem.
– Co to za dzieciak sfaulował cię na boisku? – odezwała się pierwsza Nadia, zwracając się bezpośrednio do Saverina. Chciała w końcu zwrócić na siebie jego uwagę, a poza tym naprawdę ją ta kwestia interesowała.
– To syn burmistrza Pueblo de Luz – odpowiedział Conrado, nie zaszczycając jej nawet jednym najmniejszym spojrzeniem. – Wina leży też po mojej stronie, trochę go do tego sprowokowałem – przyznał szczerze.
– Czym? – zdziwiła się Emily.
Javier, choć starał się tego nie okazywać, nie był zadowolony z towarzystwa Saverina. Co rusz rzucał gromy w jego kierunku.
– Nietrafną uwagą, nieważne – odparł zdawkowo, nie chcąc kontynuować tematu. – Pewnie nie jesteś zachwycona, że drużyna twojego męża przegrała. – Bardziej stwierdził niż zapytał.
– Nie przeczę, byłoby miło każdego ranka budzić się u boku zwycięzcy – zaśmiała się. – Ale z drugiej strony, to co za różnica kto wygrał? Ważne, że pieniądze poszły na szczytny cel.
– I nikt nie został pokrzywdzony, bo oprócz wygranych pięciu tysięcy dolarów na szpital dziecięcy w Pueblo de Luz, Conrado wpłacił też z własnej kieszeni taką samą kwotę na fundację walki z uzależnieniami – dodał Fabricio, a Saverin rzucił przyjacielowi mordercze spojrzenie. Nie lubił chwalić się swoim bogactwem i Guerra dobrze o tym wiedział. – No co? Niech wiedzą, jakie masz dobre serce – wyjaśnił szybko.
– Oj ma – przyznała Nadia i pod stołem pogładziła udo Conrada.
Zaskoczony mężczyzna napiął mięśnie i wyprostował się jak struna. Miał przy tym dziwną minę.
– Wszystko gra, Saverin? – zaniepokoił się Fabricio, dostrzegając stan przyjaciela. – Daj spokój, nie wiedziałem, że to tajemnica. Następnym razem ugryzę się w jęzor – dodał skruszony.
– W porządku – odparł zmieszany, ukradkiem ściągając delikatnie dłoń Nadii ze swojego kolana. – Przepraszam na chwilę, muszę do toalety. – Wstał i podążył w kierunku WC.
De la Cruz wyczuła świetną okazję, by spędzić kilka chwil sam na sam ze wspólnikiem. Sięgnęła do torebki po telefon komórkowy, udając, że sprawdza godzinę, a tak naprawdę ustawiła sobie budzik na za dwie minuty. Nie chciała wzbudzać podejrzeń rodziny i znajomych nagłą potrzebą udania się do łazienki w celu przypudrowania noska akurat w tym samym momencie, w którym zniknął Saverin. Wolała wybrać coś mniej podejrzanego. Schowała telefon z powrotem do torebki.
– Już druga – oznajmiła, choć nikt z zebranych nie pytał o godzinę, ale przecież musiała zachować jakieś pozory.
– Tak, a co? Spieszy ci się gdzieś, szwagierko? – zapytała Emily.
– Ależ skąd, po prostu czekam na telefon z pracy – skłamała bez mrugnięcia okiem. – Moja sekretarka zawaliła wczoraj na całej linii. Wyobraźcie sobie, że miałam podpisać roczny kontrakt z nową autorką, a ona pomyliła umowy. Maripaz miała to dzisiaj odkręcić i dać mi znać. – Pierwsza część opowieści była prawdą, z tym tylko szczegółem, że cała sprawa została wyjaśniona już wczoraj. Nagle zadzwonił telefon. – O właśnie, to pewnie ona – powiedziała, łapiąc za komórkę i udając, że odbiera połączenie. – Przepraszam was na chwilkę. – Przystawiła sobie telefon do ucha i demonstracyjnie zakryła głośnik dłonią.
Udała się w kierunku wyjścia z restauracji, po czym okrążyła niepostrzeżenie filar i zawróciła, zmierzając do łazienek. Schowała komórkę do kieszeni sukienki i rozejrzała się dookoła. W pobliżu nikogo nie było, więc nacisnęła na klamkę i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
Conrado stał przy umywalce i mył ręce. Dostrzegł ją w lustrze.
– To męska toaleta – zakomunikował Nadii oczywisty fakt, a ona roześmiała się szczerze.
– Wiem – odparła krótko i podeszła bliżej.
– To co tutaj robisz? – Odwrócił się i urwał listek papieru z podajnika po lewej, by osuszyć mokre dłonie.
– Zgadnij – uśmiechnęła się uwodzicielsko, ciągle stopniowo zmniejszając dystans między nimi.
– Nadio, proszę. Ktoś może tutaj zaraz wejść – powiedział w końcu.
– Spokojnie, przyszłam ci tylko pogratulować wygranej w meczu – oznajmiła, zatrzymując się milimetr przed nim.
– Już mi gratulowałaś – zauważył Saverin i zrobił krok w tył. Nie chciał, by ktoś niepowołany ich tutaj razem przyłapał.
– Uścisk dłoni się nie liczy, chcę ci porządnie pogratulować – doprecyzowała, głośniej wypowiadając przy tym słowo „porządnie”.
– Nadia… – Nie zdążył zaprotestować, bo kobieta zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem.
Na chwilę zatracił się w tej pieszczocie, odwzajemniając buziaka, ale zaraz potem odsunął się od De la Cruz na bezpieczną odległość.
– Nie bój się, nikt nie wejdzie – próbowała go uspokoić, ale Conrado wcale nie był tego taki pewien.
– Fabricio nie jest głupi, na pewno już się zorientował.
– Nie sądzę. – Uśmiechnęła się szeroko. – Nastawiłam budzik, żeby myśleli, że ktoś do mnie dzwoni, a zamiast w toalecie, powinnam być teraz na zewnątrz, ale sprytnie wymanewrowałam między filarem i zawróciłam.
– Jesteś szalona – zaśmiał się Saverin. – I chyba to najbardziej w tobie lubię. – Nawet się nie zorientował jak i kiedy, wyszło to z jego ust, ale zbytnio się tym nie przejął. – Na pewno nikt cię nie widział?
– Nie, byłam ostrożna. Z powrotem najwyżej wyjdę przez okno. – Roześmiała się, przypominając sobie jak uciekali razem z bankietu po przedstawieniu w Narodowym Teatrze Kultury. – Pamiętasz? – zapytała, wdychając w nozdrza cudowny zapach jego perfum.
– Trudno zapomnieć – odpowiedział, nie tracąc dobrego humoru. Cały czas jednak zerkał na drzwi wyjściowe, jakby zaraz miały otworzyć się z kopa i do środka miał wtargnąć rozjuszony Guerra.
Nadia zauważyła to, lecz nie skomentowała. Zamiast tego zapytała:
– Zawsze będziesz mnie ignorował w obecności Fabricia?
– To zależy – odparł tajemniczo.
– Od czego? – dopytywała ciekawa.
– Jak bardzo będziesz zabiegać o moją uwagę, bo jak znów położysz mi dłoń na udzie pod stołem, to przysięgam, że… – uciął, orientując się, że zabrnął za daleko.
– Że? – wyszeptała tuż przy jego ustach, prowokując jednocześnie, by dokończył zdanie.
– Nie chcesz wiedzieć – odszeptał jej na ucho.
– Chcę, bardzo chcę… Dokończ – poprosiła uwodzicielskim głosem.
– Powinniśmy już wracać – zmienił temat.
– Dokończ, bo nie wyjdę.
– To zostań. Ja idę, bo zaczną się niepokoić. – Wyminął ją.
– Conrado… – Złapała go za rękaw, zatrzymując.
– Tak? – Spojrzał jej prosto w oczy.
– Spotkajmy się dziś wieczorem po koncertach i fajerwerkach, proszę.
– Nie wiem czy uda mi się wyrwać – odpowiedział szczerze.
– Proszę cię, zrób to dla mnie. – Ton Nadii był błagalny. – Tęsknię za tobą, potrzebuję cię. – Położyła głowę na jego ramieniu. – Chcę z tobą pobyć. Czy to tak dużo?
– Nie powinnaś się tak do mnie przyzwyczajać – upomniał ją.
– Nie zabronisz mi tego, a ja wiem, że ty również umierasz z ochoty, żeby znów mnie zobaczyć. – De la Cruz patrzyła mu w oczy. Mógł oszukiwać samego siebie, że nic do niej nie czuje, ale jego spojrzenie pełne troski nie kłamało.
– Gdzie? – skapitulował.
– Mam klucze od domu Aidana. Wysłałeś go w trzydniową delegację do stolicy, pamiętasz? – Uśmiechnęła się. – Dał mi klucze, żebym podlewała kwiaty. Możemy podlać je razem, będę tam na ciebie czekać – zaproponowała.
– Będę – obiecał. – Ale teraz wracajmy, pójdę pierwszy – powiedział.
– Ja wyjdę przez okno.
– Nie wygłupiaj się.
– Mówię serio. Nie chcę, żebyś miał problemy.
Saverin westchnął, wiedząc, że i tak nie wygra.
– Podsadzić cię? – spytał.
Nadia pokiwała przecząco głową.
– Poradzę sobie, idź.
Conrado pomimo odmowy brunetki i tak jej pomógł, po czym wrócił do towarzystwa przy stole.
– Gdzie Nadia? – zapytał, gdy usiadł na swoim miejscu.
– Zadzwonili do niej z pracy i musiała wyjść na zewnątrz, ale coś długo nie wraca – zauważył Fabricio i spojrzał podejrzliwie na przyjaciela.
– Co tak na mnie patrzysz? – zapytał Saverin, starając się zachować powagę. – Nie wiem, gdzie jest twoja siostra. Nie spotkałem jej.
– Ty też długo nie wracałeś. Co robiłeś? – Javier wtrącił swoje trzy grosze.
– Mam ci opowiadać jak zdjąłem spodnie i się wypróżniałem? – zaśmiał się Conrado.
– Dobra, nie kończ. Nie chcę tego słuchać – wtrąciła się Emily. – A wy przestańcie go wypytywać, chłopaki – upomniała męża i Magika. – Każdy ma jakieś problemy.
– Fakt, każdy ma jakieś problemy – przyznał jej rację Fabcio. – Ja i Emily czasem się pokłócimy jak to w małżeństwie, Javierowi ciągle Hermes ucieka, a Conrado najwidoczniej ma problem z postawieniem stolca – wybuchnął śmiechem.
– Śmiej się, śmiej. – Saverin rzucił przyjacielowi spojrzenie pełne politowania. – Zobaczymy za siedem lat jak będziesz w moim wieku – zaśmiał się.
– Dobra, czy ktoś może sprawdzić co się dzieje z Nadią? – Guerra zmienił temat, nie chcąc pogrążać Conrada jeszcze bardziej. – Naprawdę zaczynam się martwić.
– Pójdę po nią – odezwała się Virginia, która do tej pory siedziała cicho, przysłuchując się rozmowie. Już miała zamiar wstać, gdy usłyszała komentarz Conrada.
– O, zguba się znalazła.
De la Cruz weszła do restauracji frontowymi drzwiami. Wcześniej postanowiła odczekać nieco dłużej, by cała sytuacja nie wyglądała dziwnie.
Poszli w tym samym momencie, a wrócili też niemal jednocześnie. O nie, to byłoby zbyt podejrzane – przeszło jej przez myśl.
Nadia usiadła na swoim miejscu, a córka wtuliła się w jej rękę.
– Przepraszam wszystkich, że tak długo to zajęło. Była mała awaria w firmie, ale już opanowałam sytuację. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:32:25 23-08-19 Temat postu: |
|
|
Temporada II C 247
Victoria/Javier/ Emily/Fabrcion/Alejandro/Fausto /Julian/ Ingrid.
Victoria po wizycie u Alexa wzięła prysznic i przebrała się adekwatnie do okazji, albo przynajmniej taką miała nadzieję. Zaparkowała auto na wyznaczonym przez parkingowego miejscu i otworzyła ostrożnie drzwi i wysunęła nogi na których miała kowbojki. Na głowę włożyła kapelusz. Kilka osób z ciekawością zerkało w jej kierunku, kiedy zamykała auto a przez ramię przewieszała sobie torebkę, w której ledwie zmieściła telefon i kluczyki od samochodu.
Pewnie przesadziłam, przemknęło jej przez myśl, kiedy szła kierując się wskazówkami męża. Wyprostowała się i dumnym krokiem ruszyła przed siebie. To czego brakowało Victorii to amerykańskich festiwali a w szczególności i jednego; Coachelli. Dziewięć dni muzyki, tańca i szalonego seksu. Zaśmiała się pod nosem. Miała ochotę rzucić wszystko i wyjechać na dziewięć dni z miasta. Jak za studenckich czasów, kiedy jej jedynym zmartwieniem było zdanie sesji. Poza tym ona j Javier potrzebowali czasu tylko dla siebie. Wczoraj podczas przyjęcia urodzinowego Emily dotarło do niej jak bardzo zaniedbała swoją relacje z Javierem. Skupiła się na sobie, na firmie, własnych problemach zapominając iż w małżeństwie są dwie a nie jedna osoba. Dlatego też pierwszą rzeczą jaką zrobiła było wygranie dla niego pluszowego tygryska – jednego z przyjaciół Kubusia Puchatka. W miarę jak zbliżała się do przyjaciół jej wzrok wędrował do Conrado, którego historia ułożyła się wreszcie w jedną całość. Oczywiście wiedziała iż ma ona swoje szarości nie tylko czerń i biel. Blondynka westchnęła i wtedy jej oczy z oczami Emily spotkały się. Kobieta posłała jej ciepły uśmiech. Javier czując na sobie czyjś wzrok odwrócił się. Widok żony z wielką pluszową maskotką zaskoczył jego i wszystkich obecnych.
— Przepraszam za spóźnienie — powiedziała podchodząc do Javiera. — Mam coś dla ciebie — dodała a Reverte popatrzył na maskotkę
— To dla mnie?
— Nie podoba Ci się? — zapytała wyraźnie zmartwiona. — Zobaczyłam go i pomyślałam o tobie mój tygrysku — Javier podszedł do żony całując żonę w usta.
— Jest idealny — odpowiedział — może odniesiemy Tygryska do auta ,a później czekają nas inne atrakcje — szepnął jej do ucha. Victoria pokiwała głową. Zapewnili przyjaciół o rychłym powrocie i odeszli trzymając się za ręce.
Czuł ciężar dłoni ukochanej w swojej, czuł jak ludzie spoglądają z ciekawością w ich kierunku (głównie mieszkańcy Doliny) Javier jednak nie przejmował się tym kompletnie i delikatnie przyciągnął do siebie Vicki. Poczuł jak jej dłoń wślizguje się do tylnej kieszeni jego spodni. Uśmiechnął się szeroko.
Dziś cały dzień był skwaszony. Nie wyspal się, wszyscy czegoś od niego chcieli, on dogadywał się że wszystkimi tylko nie z własną żoną! To powodowało u Magika przede wszystkim irytacje. Teraz idąc z nią przez rynek w Pueblo de Luz czuł że pora najwyższą poruszyć trudny temat.
— Wiem że jestem okropna — odezwała się pierwsza kiedy znaleźli wolna ławkę — cały świat kręci się wokół mnie — dokończył że skrucha w głosie. — Przepraszam.
— Victorio — zaczął zaskoczony Magik — to nie tak.
— Ależ właśnie ze tak — upierała się przy swoim. — Zdominowałam cię — powiedziała wprost — ja i moje problemy.
— Nie czuje się zdominowany tylko niedoinformowany — poprawił ją — i nawet nie próbuj zaprzeczać — pocałował ją w policzek — wiem że coś ukrywasz.
— To skomplikowane — zaczęła siadając mu na kolanach.
— To lepsze od kłamstw — odparł wprost.
— Dobrze, ale będziesz zły — przyznała i wtedy wyszeptala mu do ucha wszystko. O Alexie, o Gwen o historii Mercedes i jej związku z Conrado. Javier natomiast najpierw był zaskoczony, później wprowadzony z równowagi a teraz siedział zadumany czule gładząc ja po udzie..
— A ja podejrzewałem cię o romans z Bestią, a chodzi jedynie o Gastona — teatralne westchnął. — Zwariowaliście? — zapytał ją pół głosem. — i nie sądzę aby to co mówił o Gwen było prawda. Bawi się z tobą.
— Twierdzi, że ma zakopane gdzieś nagrania — dodała.
— Frollo nie jest taki głupi , aby to nagrywać — szepnął do jej konspiracyjnie do ucha. Zdecydowali się w rozmowie używać pseudonimów. — i zachować albo dać taśmy do przechowania Alexowi, Frollo można wiele zarzucić, ale na pewno nie głupotę. On od dawna wie, że jego synowi nie można ufać.
— A co jeśli mu kazał?
— Wątpię, jeśli nawet do czegoś doszło to Frollo o niczym nie wie. Jeśli czegoś nauczył się od niego Gaston to przebiegłości — cmoknął ja w policzek.
— Jesteś na mnie zły?
Pokręcił głową
— Jestem zmartwiony nie zły. Nie podoba mi się to ze igrasz z ogniem. Nie chodzi tylko o paragrafy, ale Frollo.
— Wiem obiecuję, że będę ostrożna, ale porozmawiajmy o twoich problemach.
— Moich? — zapytał — Muszę znaleźć nowego dostawcę chorizzo — wyznał — Wiem nuda.
— Nieprawda, ale w tym mogę Ci pomóc. Znam kogoś, ale najpierw chodźmy na diabelski młyn. Chcę cię pocałować na szczycie.
Fabricio Guerra poranek spędził w towarzystwie swojej rodziny. Rankiem szukał z bratem wielkanocnych czekoladowych jajek, obaj Guerra duży i mały bawili się świetnie, a poszukiwania zaowocowały znalezieniem niebieskiego roweru. Fabricio cały ranek na nauce jazdy co było świetna zabawą i rozgrzewką przed meczem jednocześnie. Oczywiście wspólne z żoną, teściem i rodzeństwem Emily zjedli tradycyjne rodzinne śniadanie. W całym rozgardiaszu przyjęcia jego żony Travis zasnął. Fabricio uznał, że głupio byłoby wyrzucać faceta z domu dlatego zaproponował żeby zjadł z nimi. Mężczyzna był zaskoczony gdyż w jego domu rodzinnym niedziela wielkanocna była zwyczajną niedzielą. Nikt nie szykował śniadania, nie biegał o szóstej rano po ogrodzie w poszukiwaniu czekoladowych jajek. To był dzień jak co dzień. Rodzinna Emmy świętowała jednak hucznie biorąc pod uwagę iż to były pierwsze święta w komplecie a nawet lekko poszerzonym składzie. Teraz Fabricio zerkało w stronę szwagierki.
Siedziała Travisowi na kolanach obejmując go za szyję. Para szeptała między sobą. Brunetka raz czy dwa odwróciła do tyłu głowę spoglądając w kierunku Nadii. To nie były mile spojrzenia. Z zadumy wyrwał go jednak głos żony mówiącej, że Luke chcę jej przedstawić swojego przyjaciela. Fabrcio skinął głową. Zaraz miał się zacząć koncert szkolnego chóru więc znajdą się za kilka minut.
— Mogłaby chociaż powiedzieć przepraszam — mruknęła a Travis pogładził ją uspokajająco po udzie. — stwierdzam jedynie fakt— odparła. — Może i byłeś namolny, ale ona zachowała się okrutnie.
— Acha — mruknął w jej szyję. Emma spojrzała w błyszczące figlarnie oczy.
— Ty mnie nie słuchasz — oskarżyła go a ten jakby potwierdzając parsknął śmiechem.
— Jak w tandetne telenoweli — odparł wyraźnie rozbawiony. — Chodzę na randki ze szwagierką brata mojej byłej.
— Przyrodniego — doprecyzowała — Mam dziecko z jego ojcem — dodała — para popatrzyła na siebie i wybuchnęła śmiechem. — Masz rację jak w tandetne telenoweli.
— Inne nie istnieją — stwierdził. Wyciągnął dłoń delikatnie wsuwając kosmyk włosów za ucho. Czule pogładził ją po policzku.
— Kiedyś ją kochałem — wyznał — teraz pozostał jedynie żal, mój pobyt w więzieniu byłby łatwiejszy gdyby nie jej kłamstwa.
Pocałowała go.
— Myślałem że żadnych pocałunków w miejscu publicznym.
— Dla tego jednego zrobię wyjątek.
***
Emily tak jak obiecała Lucasowi przed meczem podeszła do siedzącego na trawie blondyna. Obok niego był chłopak na wózgu inwalidzkiem. Para została sobie przedstawiona a Oskar przyglądał się jej dłuższą chwilę.
— Luke miał rację, naprawdę jesteś ładna.
— Dziękuje — odpowiedziała zerkając na Luke, który w odpowiedzi wywrócił oczami. — Nie wiedziałam, że dyskutujecie na temat mojej urody.
— Wolałbym o twojej pracy dla FBI , ale ten głupek o niczym nie ma pojęcia — mrugnął porozumiewawczo do Emily, która zmarszczyła brwi zerkając na Luke. Czyżby mu nie powiedział, że sam pracuje dla FBI?
— Pytaj, dostaniesz informacje z pierwszej ręki, w przeciwieństwie do Lucasa jestem doskonale poinformowana.
— Który wydział?
—BAU — odpowiedziała a Oskar zagwizdał z podziwem.
— Pracowałaś w elicie, łapałaś seryjnych morderców?
— Więcej niż bym chciała.
— Jak to jest? Złapać seryjnego mordercę?
— Oskar — jęknął Luke. Miał wolne a Emily była na emeryturze wątpił, żeby miała ochotę na opowiadanie o zwyrodnialcach pokrjou Mario Rodrigueza.
— To wyczerpujące — odpowiedziała zgodnie z prawdą ignorującmarudzenie Hernandeza — Kiedy zaczynałam pracę w BAU sądziłam, że łapanie seryjnych morderców, gwałcicieli, zaginięć dzieci nie różni się niczym od łapania handlarzy żywym towarem.
— Różni?
— Diametralnie. Łapiąc handlarzy skupiasz się na całych grupach, na ich sposobie działania, terenie w przypadku seryjnych masz
— Jednostki nie grupy.
— Tak. Czasem zdarza się duet, ale to bardzo rzadkie przypadki. I jeden jest groszy od drugiego i zdarza się to w momencie, kiedy myślisz że w ludzkim okrucieństwie nic cię już nie zaskoczy.
— Żatłujesz?
— Nie — odpowiedziała bez cienia zawahanie. — Dzięki temu jestem lepszym człowiekiem.
****
Fajerwerki rozbłysły nad miastem punktualnie o godzinie dwudziestej pierwszej trzydzieści. Alejandro Barosso wspiął się na wzniesienie spoglądając na kolorowe światła połyskujące na granatowym niebie. Usiadł na ziemi twarzą zwrócona do góry. Uśmiechnął się pod nosem.
Swój plan ucieczki z więzienia zaczął układać w chwili kiedy przewieziono go z aresztu. W milczeniu wykonywał polecenia, pracował w więziennej pralni i robił wszystko aby uchodzić za idealnie poukładane więźnia. Nie pakował się w kłopoty i obserwował. Więźniów i ich kliki, strażników ze swoimi gumowymi palkami. Zaczął handlować narkotykami wśród więźniów, lekami i dzięki temu zdobył kilka cennych znajomości a także kontakt ze światem zewnętrznym. A zwłaszcza jednym szczególnym. Zdawał sobie sprawę, że jeśli ma znikać musi zrobić to dobrze.
To od ojca nauczył się sprytu i przebiegłości, lecz to z jego strony spotkał go największy zawód i rozczarowanie. Fernando Barosso rozczarował go swoją obojętnością dlatego też podjął decyzję o wjawieniu kilku znanych mu sekretów. Skoro on zdradził jego to Alex odwdzięczyć mu się dokładnie tym samym. On i tak poza życiem nie miał nic do stracenia. Alex jednak miał w planach pociągnąć za sobą kogoś jeszcze. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tristan Sawyer pożałuje dnia w którym Fernando Barosso przygarnął go pod swoje skrzydła. A w szczególności będzie żałował tego jednego majowego wieczoru piętnaście lat temu.
Maj dwutysięcznego roku był upalny i burzowy. Alejandro od trzech dni chodził do piwnic do Eleny, przynosił jej picie jedzenie z kuchni. Pilnował jej kiedy byli u jej matki ludzie ojca. Wolał trzymać rękę na pulsie. Fernando wynajął najgorszych z najgorszych, aby odpowiednio ugościli kobietę. Alex postanowił strzec jej córki, nie wiadomo było co przyszło by tym zwierzętom do głowy na widok małej blondyneczki. Tamtej nocy zszedł do niej z kanapką i książka pod pachą. Gwen znajdowała się w pomieszczeniu na przeciwko. Drzwi otworzyły się a Alex ukrył się we wnęce w ostatniej chwili. Ze środka wyszedł Tristan Sawyer. Był zarumieniony i zdyszany. Nie trzeba było być geniuszem aby domyślić się co tam robił i z kim. To nie jego pierwszą była Gwen kiedy ojciec je porwał pierwszy raz miał na sobą w przeciwieństwie do 23-letniego Tristana. To nie Alex skorzystał z okazji tylko on. Chwilowo wziął winę na siebie. Chciał oswoić Elenę z tą myślą, że pewnego dnia wszyscy winni zapłacą. A wszystko zacznie się od Tristana i pewnego godzinnego materiału wideo. Jeśli on ma być na dnie to pociągnie za sobą wszystkich w których żyłach płynie krew Barosso.
**
W swoim życiu wielokrotnie słyszał, że dzieci wywracają świat do góry nogami, zmieniają go o sto osiemdziesiąt stopni i sprawiają, iż na wszystko patrzy się z zupełnie innej perspektywy. Dopiero teraz siedząc w domu dzieciństwa Fabrcia wiedział jak wiele prawdy jest w tym stwierdzeniu. Patrząc na zdjęcie uśmiechniętego czterolatka wiedział, że podjął dwadzieścia osiem lat temu słuszną decyzję. Wiedział to nawet teraz mając świadomość, iż syn go zdradził. Nie miał do niego żalu wręcz przewinie ratując tamtej nocy Emily liczył się z tym, że przeciągnie go na jej stronę.
Ona jednak zrobiła dla niego coś więc; otworzyła przed nim swoje serce, poznała jego samego i przekreśliła wizerunek ojca w tym obrazu, wymazała go. On mógł mieć jedynie nadzieję, że Fabrcio nie będzie miał do niego żalu, kiedy pozna prawdę. A na pewno dowie się o swoim pochodzeniu, jeśli nie od niego za życia to po śmierci. Fausto Guerra dał mu swoje nazwisko, swoją całą ojcowską miłość, do której nie przypuszczał, że jest zdolny. Ten mały kilkutygodniowy chłopiec otworzył jego serce, on przysiąg, że włosy z głowy mu nie spadnie. I dotrzymał słowa.
Oczywiście historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Fausto znał tożsamość biologicznego ojca Fabrcia, to nie była dla niego żadna tajemnica. Ani Blanca, ani Constanza nie ukrywały kto go spłodził. Powiedziały wprost nie waże czymim jest synem ważniejsze jest to cztim jest wnukiem. Miał siedem tygodni, był mały, marudny z powodu brudnej pieluchy i chciał spać i jeść w tym samym czasie. Co w przypadku niemowląt było najgorszym połączeniem. opowiedzieli mu historię matki i ojca. Zakochali się w sobie ona zaszła w ciążę, mieli zostać rodziną, ale zmarła przy porodzie. Mitchell dziadek chłopca zadecydował, iż Cosme nie wychowa syna. według mężczyzny był mięczakiem i beksą, który wychowa dziecko na mięczaka i beksę więc padło na Fausto. Nie wiedział dokładnie, dlaczego on, ale zgodził się w chwili, w której usłyszał jego historię.
Zrobił to nie dlatego aby wychować następcę Mitchella, fakt ten był dla niego kwestią drugorzędną. Wiedział, że znajdą kogoś innego albo Constanza zajmie się nim sama. Co nie wróżyło dobrze na przyszłość dla malucha. Ani ona ani Blanca nie byłby dobrymi babkami. I czy miał wątpliwości? W żadnym wypadku. Ani przez chwilę.
Oczywiście wiedział, że Cosme Zululaga żyje. Jego brat poślubił dziewczynę z tamtej mieściny miał z nią dwójkę dzieci Fausto zdawał sobie sprawę z jego istnienia, osobistych tragedii czy podejrzeń o zabicie byłej narzeczonej. To jednak nie przekonywało go o powiedzeniu mu o chłopcu. Fabrcio był z nim w Londynie najbezpieczniejszy. Wychowany z daleka od Meksyku, w kraju wysoko rozwiniętym, ze świetnym systemem szkolnictwa czy dużo lepszymi szansami na rynku pracy. Był przede wszystkim wychowany w miłości. Fausto chciał mu dać wszystko to czego sam nie miał a na pierwszy miejscu postawił na miłość. Postawił na coś czym jego dziadek gardził. I tak może i Cosme Zululaga byłby lepszym ojcem, lecz Mitchell do końca swoich dni polowałby na nich obu do końca ich dni. Fabrcio nigdy nie byłby bezpieczny, nigdy nie osiągnąłby tego co ma. I tak wobec biologicznego rodzica było to okrutne rozwiązanie, ale na tamten moment jedyne z możliwych. Miał tylko nadzieję że syn mu wybaczy.
***
Wrócili do domu po dwudziestej drugiej. Blondyn napełnił wannę ciepłą wodą i zanurzył się w niej z ochotą. Emily zajęła miejsce między jego nogami plecami opierała się o jego tors. Mąż pocałował ją czule w kark. Para milczał pogrążona we własnych myślach. Wspólne kąpiele po ślubie stały ich małżeńskim rytuałem, to były chwilę niczym niezmąconego spokoju, tylko dla nich. Fabricio westchnął głośno co zwróciło uwagę Emily, która spojrzała na jego twarz że zmarszczonymi brwiami.
— Wszystko w porządku? — zapytała go wyraźnie zmartwiona. To był naprawdę udany dzień, który zaczął się od szóstej rano pobudka Sammiego.
— Tak — odpowiedział — nie wiem —westchnął. — Chodzi o Cosme — zaczął i zrelacjonował jej rozmowę zarówno z nim jak i z Ethanem. — zdaje sobie sprawę, że jest w nim wiele żalu i jest mu przykro bo wychowano mnie w kłamstwie ale — urwał szukając odpowiednich słów — ja nie czuje się oszukany.
— Są różne rodzaje kłamstw — odpowiedziała mi na to Emily. — Nie powiedział żadnemu z was prawdy o twoim pochodzeniu nie z wyrachowania czy złośliwości ale dlatego że cię chronił. Chciał dla ciebie normalnego dzieciństwa, którego powiedzmy sobie szczerze w Meksyku byś nie miał — wyciągnęła dłoń czule gładząc go po policzku — nie dożyłbyś trzydziestu.
— Dwudziestu dziewięciu lat — sprecyzował całując ja w czubek nosa. — Trzydziestu jeszcze nie mam — odparł a Emily prychnęła rozbawiona.
— A co myślisz o tej drugiej sprawie?
— Zależy mu na nim — powiedziała —, ale żeby od razu nazywać go ojcem? — pokręciła z niedowierzaniem głową — Ja też w swoim życiu spotkałam kilku mężczyzn, których szanuje i kocham, ale nie wyobrażam sobie sytuacji w której mówiłabym do nich tato.
— To zapewne jeden z tych kodów kulturowych, których nie zrozumiem bo nie zostałem wychowany w szeroko pojętej kulturze Ameryki łacińskiej.
— I chwała Bogu — stwierdziła Emily. — Nie wyobrażam sobie ciebie w kowbojskim kapeluszu, ciężkich buciorach gryzącego źdźbło słomy. chociaż nie powiem w dżinach twój tyłek wyglądałby fantastyczne.
— Mam kupić dżinsy?
— Nie, wolę cię w garniturach — obróciła się w jego ramionach. — jesteś w nich zdecydowanie bardziej apetyczne.
— Jest jeszcze — zaczął ale zamknęła mu usta pocałunkiem — jutro — powiedziała — Powiesz mi o tym jutro.
***
Ten ranek zaczął się jak każdy. Szybkie śniadanie z narzeczoną, buziak na pożegnanie i szybkim krokiem udał się do ośrodka. Dziś rano miało odbyć się wielkie otwarcie po kilku miesiącach przerwy. Julian Vazquez do końca tygodnia obiecał przekazać do Ratusza kwartalny plan działania ł, musiał także znaleźć sposób na pogodzenie pracy zawodowej z pracą w ośrodku. Nie chciał i nie zamierzał rezygnować z etatu w szpitalu.
Pierwsza rzeczą po przyjściu było otworzenie okien, sprawdzenie sprzętu sportowego, poukładane pomocy naukowych. Oczywiście brunet nadal miał wątpliwości co do nowego zajęcia. To nie były łatwe dzieciaki z uprzywilejowanych domów wręcz przeciwnie. Były to dzieciaki trudne z kartoteka.
Westchnął mimowolnie zerkając w kierunku wejścia. Drzwi otworzyły się a śmiech dzieciaków sprawił iż sir uśmiechnął. No to zaczynamy, pomyślał.
W tym samym czasie kiedy Julian witał się z dzieciakami Ingrid Lopez zatrzymała samochód przed domem teściowej spoglądając na frontowej drzwi w których stała kobieta. Lopez nawet nie próbowała przywołać na twarzy uśmiechu. Chwyciła duża szara kopertę i wyszła.
— Dzień dobry — powiedziała Charlotte — porozmawiajmy w środku, Aaron czeka już w kuchni.
— Dziękuję — odparła wchodząc z kobietą do środka. Aaron siedział przy kuchennym blacie i pil kawę. Wstał i przywitał się z Ingrid. — Dziękuję za spotkanie — zwróciła się do mężczyzny.
— To drobiazg. Mogę? — wskazał dłonią na trzymana przez nią kopertę. — Myślę że powinniśmy przejść od razu do rzeczy.
— Tak — z trudem przełknęła ślinę przekazując mu kopertę. Niepewnie usiadła na kanapie kiedy Aaron podszedł do okna uważnie przyglądając się zdjęciu.
— Ma około czterech centymetrów —odezwał się po krótkiej chwili ciszy. — badania krwi wyszły w normie? — Zapytał ją.
— Nie wyszło w nich nic niepokojącego — odpowiedziała — to źle czy dobrze?
— Masz guzka w lewej piersi — odparł — jako onkolog zalecam jego usunięcie i zrobienie biopsji, aby mieć pewność czy jest złośliwy czy też nie.
Ingrid siedziała blada i wyprostowana, prawa dłoń spoczywała na qjej brzuchu. Czuła jak mała kopie.
— Jak to wygląda?
— Zostaniesz znieczulona miejscowo, guz zostanie usunięty laparoskopowo i przekazany do laboratorium. — Odsunął zdjęcia od okna.
— A Lucy?
— Będzie monitorowana, zagrożenie dla dziecka będzie minimalne. — zapewnił ja. — Julian wie?
— Jeszcze nie. Powiem mu dziś wieczorem. Kiedy będzie można przeprowadzić zabieg? — zapyta go.
— Z racji na twój stan zostaniesz położona na ginekologii. Rozmawiałem z ordynatorem przyjmie cię na oddział jeszcze dziś zalecam jednak wykonanie biopsji cienkoigłowej. Zabieg jest mało inwazyjny, tego samego dnia wróciłabyś do domu.
— Co jeśli okaże się złośliwy?
— Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość — odparł Aaron.
— Co jeśli?
— Jako onkolog zalecałbym usunięcie guza w całości i chemię. Najpierw jednak należałoby rozwiązać ciążę.
— Masz na myśli aborcję?
— Tak — odparł bez ogródek. — Jeśli guzek okaże się złośliwy wtedy zalecałbym leczenie, które nie może się odbyć dopóki jesteś w ciąży.
— Jeśli mam raka — zaczęła Lopez — wolę sama umrzeć niż zabić moja córkę.
— Nie ubiegajmy faktów, najpierw wykonamy biopsje jeśli wynik będzie zły wtedy pomyślimy co dalej.
***
Julian wrócił późnym popołudniem. Ingrid siedziała w bujanym fotelu w pokoiku Lucy, kończyła kolejna mała skarpetkę. Uśmiechnęła się z przymusem. A brunet zmarszczył brwi.
— Ingrid
— Cześć — odpowiedziała — jak było?
— Chyba dobrze — odparł.— coś się stało — stwierdził.
— Mam guzka w lewej piersi — odpowiedziała odkładać wszystko do koszyczka. — Aaron dziś wykona mi biopsje.
Julian usiadł u jej stóp.
— Będziesz musiał mnie tam zawieść
— Ingrid
— I przywieść — dodała. Popatrzyła mu w oczy. — Julianie.
—I trzymać za rękę, wiesz jak bardzo nienawidzę igieł. I po prostu być.
— I jeśli guz będzie złośliwy urodzę ją za wszelką cenę. — To nie podlega negocjacjom. Lucy jest najważniejsza. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:23:22 25-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 248
NADIA / DAYANA / ISABELA
Nadia wymknęła się z festynu tuż po tym, jak na niebie pojawiły się fajerwerki. Miała już plany na tę noc i w żadnym stopniu nie obejmowały one babskich plotek. Najbardziej zdziwił ją widok Travisa w objęciach Emmy. Poznała kobietę na przyjęciu urodzinowym Emily i wiedziała, że to jej siostra. Wtulona w Mondragona rzucała jej nienawistne spojrzenia.
De la Cruz mało to obeszło. Myślami była już bowiem w domu Aidana na potajemnej schadzce z Saverinem. Camilę zostawiła pod opieką teściowej, więc miała wychodne na całą noc.
Conrado zgodnie z obietnicą daną Nadii, zjawił się w posiadłości Gordona około dwudziestej drugiej. Zdawał sobie sprawę z tego, że to co robią, to skrajne szaleństwo, ale z jakiegoś bliżej nieznanego mu powodu, ciągnęło go do De la Cruz. Kobieta intrygowała go, i to bardzo. Nie mógł zaoferować jej niczego innego oprócz przyjaźni z bonusami. Zemsta była dla niego najważniejsza. Może kiedyś to się zmieni, ale na razie nie zapowiadało się na to. Na dłuższą metę jego romans z Nadią nie miał sensu. Czuł, że ją krzywdzi. Należało to zakończyć, póki nie było jeszcze za późno i to właśnie zamierzał dziś uczynić. Nie dlatego, że nie chciał się z nią spotykać, ale dlatego, że nie zasługiwał na taką kobietę jak ona. A przynajmniej takiego był zdania.
De la Cruz otworzyła mu z uśmiechem na ustach. Widząc ją taką rozanieloną, Conrado zaczął się zastanawiać jak w delikatny sposób przekazać kobiecie swoją decyzję. Rzuciła mu się na szyję i pocałowała go. On złapał jej ręce i powoli ściągnął, odsuwając się na bezpieczną odległość. Oczy Nadii przygasły w jedną mikrosekundę, co Saverin od razu zauważył, lecz nie mógł się już wycofać.
– Co się dzieje? – zapytała, choć bała się odpowiedzi na to pytanie. Zapragnęła zatkać sobie uszy, by nie słyszeć jego gorzkich słów. Mina kochanka mówiła sama za siebie, ale jednak jakaś część niej chciała go wysłuchać. Jakaś część niej chciała się mylić.
– Musimy to skończyć, Nadio – wypłynęło z jego ust z taką łatwością jakby reklamował proszek do prania. Początkowo zamierzał inaczej to ująć, lecz nie znalazł odpowiednich słów. Nie był dobrym mówcą, jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie. W szczególności, gdy musiał udawać obojętność.
Być może dlatego Nadia odniosła wrażenie, że spłynęło to po nim jak po kaczce. W rzeczywistości Conrado wcale nie chciał się z nią rozstawać. Uznał jednak, że tak będzie lepiej. Już dawno do perfekcji opanował technikę maskowania własnych emocji. Rzecz jasna, nie zawsze działała, ale warto było mieć schowanego takiego mocnego asa w rękawie na czarną godzinę. Jeśli De la Cruz miała mu uwierzyć, to musiał być przekonujący.
Upiorne słowa Saverina odbijały się echem w głowie Nadii. Uszczypnęła się w nadziei, że to tylko zły sen, ale – o ironio – ta scena rozgrywała się na jawie.
– Co skończyć? Żartujesz, prawda? – De la Cruz oparła się o ścianę, żeby nie stracić równowagi. – Powiedz, że żartujesz – powtórzyła.
– Mówię poważnie – odparł, ale jego głos brzmiał już nieco inaczej niż wcześniej. Jakby w tle było słychać jakąś nutę niepewności. – Jeśli będziemy to ciągnąć, to cię skrzywdzę, a tego nie chcę – wyjaśnił.
– Conrado, nie zaczynaj znowu – poprosiła rozpaczliwie. Czuła, że jej świat znowu się walił. – Przecież mówiłam ci, że chcę żyć teraźniejszością i nie martwić się tym co będzie potem. Nie rób mi tego.
– Może ciebie to nie obchodzi, ale mnie tak – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Prawda jest taka, że nikt z mojego otoczenia nie jest bezpieczny. A ty jesteś też synową Fernanda, jemu lepiej się nie narażać.
– Aha, więc o to chodzi – zorientowała się. – Nie ufasz mi, bo byłam żoną jego syna.
Nie potwierdził ani nie zaprzeczył. To jej wystarczyło, by domyślić się, że trafiła w samo sedno.
– Nadio, jest wiele powodów.
– Co jeszcze? – spytała z wyrzutem. – Nie pociągam cię?
– Wręcz przeciwnie, ale zrozum. To nie ma przyszłości.
– Posłuchaj mnie. – Chwyciła jego twarz w dłonie. – Najchętniej zmieniłabym rzeczywistość, ale nic nie poradzę na to, że Barosso jest dziadkiem mojej córki. Przysięgam ci jednak, że niczego bardziej nie pragnę jak go zniszczyć. Nie zdradziłabym cię, rozumiesz? – Zmusiła Saverina, by spojrzał w jej oczy przepełnione żalem. Chciała jeszcze coś dodać, ale się zawahała.
– To niczego nie zmienia. Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja – ciągnął dalej swoje. – Dzisiaj wszystkich oszukaliśmy, w tym Fabricia, który jest twoim bratem i moim przyjacielem. Nie czuję się z tym najlepiej – wyznał.
– Ja też nie, ale sam nie chciałeś rozgłosu. Jak dla mnie możemy wykrzyczeć to całemu światu – podniosła głos.
– Już nie ma czego – powiedział, naciskając na klamkę.
– Nie, proszę – złapała go za rękę. – Zostań ze mną, nie zostawiaj mnie.
– Tak będzie lepiej. – Wyswobodził dłoń z uścisku Nadii i wyszedł.
– Potrzebuję cię! – krzyknęła za nim, ale już go nie było. – Nie odchodź – szepnęła jeszcze sama do siebie i rozpłakała się.
Z szybkością światła pozbierała swoje manatki i opuściła posiadłość Aidana. Nie chciała być teraz sama, a jedyną osobą, która mogła ją pocieszyć, była Ariana. Nadia niewiele myśląc wsiadła w samochód i ruszyła w kierunku miejsca zamieszkania panny Santiago. Łzy zamazywały jej obraz za oknem, a w tle leciała piosenka Reika „Me Duele Amarte”.
Kilka minut później Ari otworzyła jej drzwi. Od razu się zmartwiła, widząc przyjaciółkę całą zapłakaną.
– O matko, co się stało? – zapytała, wciągając Nadię do środka.
Kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego wybuchła jeszcze donośniejszym płaczem i wtuliła się w Arianę. Ta druga miała nadzieję, że Jaime się przez to nie obudzi, ale głupio jej było w takiej sytuacji uciszać De la Cruz.
– Chodzi o Conrado? – domyśliła się.
– Rzucił mnie – odparła zdawkowo, gdy nieco się uspokoiła.
– Nie gniewaj się, ale spodziewałaś się czegoś innego? On jest zaręczony. – Santiago nie chciała jej dobijać, ale taka była prawda.
– Nie kocha jej – wysyczała Nadia przez zęby. – Poza tym nie taki był powód. Nie ufa mi, bo byłam żoną Dimiego.
– Przykro mi – powiedziała smutnym głosem. Choć nie pochwalała romansu przyjaciółki, to wcale nie cieszyło jej, że ta cierpiała. – Całe szczęście, że przynajmniej z nim nie spałaś – dodała, po czym zrobiła wielkie oczy, widząc spojrzenie, jakie rzuciła jej De la Cruz. – Spałaś?! O cholera. To o tym chciałaś mi powiedzieć na meczu.
– Tak – potwierdziła. – Zrobiłabym dla niego wszystko, a on ubzdurał sobie, że mnie krzywdzi.
– A nie krzywdzi?
– Skrzywdził mnie decyzją o rozstaniu. Ja nie wyobrażam sobie, że nie będzie go blisko… Muszę go odzyskać, rozumiesz? – Ciągle miała łzy w oczach.
– Szlag, ty się w nim zakochałaś – zorientowała się Ariana i złapała się za głowę.
***
Z samego rana wkroczyła na komisariat, uderzając o posadzkę pięciocentymetrowymi obcasami. Razem z mężem przyleciała do Meksyku nocnym lotem, a stamtąd do Valle de Sombras dostali się wypożyczonym samochodem.
Na końcu korytarza dostrzegła znajomą ciasteczkową twarz. Lucas Hernandez rozmawiał z jakimś policjantem, najwyraźniej dając mu reprymendę. Isabela podeszła bliżej.
– Dzień dobry – przywitała się z mężczyzną uściskiem dłoni. – Komisarz Nina Flowers z Nowego Orleanu – przedstawiła się fałszywym imieniem i nazwiskiem, pokazując odznakę policyjną. – Zesłano mnie tutaj w zastępstwie za Podkomisarz Isabelę Quintero. Czy mogę rozmawiać z szeryfem? – Kobieta próbowała zachowywać się w miarę normalnie, ale przychodziło jej to z wielkim trudem.
– Dzień dobry – odparł Lucas. – Oczywiście, proszę za mną.
Gdy Hernandez odwrócił się do niej tyłem i prowadził ją do gabinetu Diaza, Iska odczuła przemożną ochotę klepnięcia go w tyłek, ale musiała się niestety powstrzymać.
Pablo przywitał ją uprzejmie i wskazał miejsce przy biurku na przeciwko niego. Quintero usiadła.
– Nie ukrywam, że jestem nieco zaskoczony – zaczął. – Nikt nie poinformował mnie o pani przyjeździe.
– Mój bezpośredni przełożony z Nowego Orleanu skontaktuje się z panem jeszcze dzisiaj, szeryfie – oznajmiła, siląc się na grzeczny ton. – Przeprasza za zamieszanie, ale zbyt późno dotarła do niego informacja, że Podkomisarz Isabela Quintero jest ścigana listem gończym. Przydzielono mnie do tej sprawy.
***
Dayana tak łatwo nie odpuszczała. Po odmowie Joaquina zgłębiła nieco swoją wiedzę na temat Heliosa i dowiedziała się, że mężczyźnie zależy na tym, by po zażyciu tego świństwa, zmniejszyć ryzyko śmierci do minimum. Z wykształcenia panna Cortez była chemikiem, więc wiedziała co dodać do specyfiku, żeby go ulepszyć. Co prawda, w szkole nie uczyli wyrobu narkotyków, ale za to edukowali w zakresie szkodliwych i nieszkodliwych substancji.
– Joaquin – zwróciła się do bossa po imieniu.
– Znowu ty? – wywrócił oczami Villanueva. – Czy ostatnio nie wyraziłem się dostatecznie jasno? – Był już trochę zirytowany, ale w gruncie rzeczy imponowała mu determinacja kobiety.
– Ostatnio zapomniałam wspomnieć, że jestem chemikiem i może ci się przydać moja pomoc. Podobno chcesz zmniejszyć ryzyko umieralności po zażyciu Heliosa, a ja wiem jak to zrobić – uderzyła w czuły punkt, ale zamiast ciekawości, obudziła w Joaquinie demona złości.
Z natury był spokojnym i opanowanym człowiekiem, ale gdy ktoś igrał z ogniem, musiał pokazać swoją inną twarz. Tę groźniejszą, bo inaczej dziewczyna będzie dalej drążyć temat, a jemu było to bardzo nie na rękę. Chwycił do rąk talerz zza baru i cisnął nim o podłogę.
– Dość! – krzyknął. – Nie mieszaj się w to. Ten gówniany biznes nie jest dla takich grzecznych, ułożonych dziewczynek z Kanady. Dlatego wracaj skąd przyjechałaś, bo ja ci nie pomogę.
Dayana bezceremonialnie weszła za bar, chwyciła drugi talerz i uczyniła z nim to samo, co przed chwilą zrobił Joaquin.
– Też umiem rzucać talerzami – stwierdziła dumnie, zadzierając głowę. – I kto ci powiedział, że jestem grzeczna i ułożona? Może mój święty ojciec, co? gów*o o mnie wiedział, a moja prośba o pracę to nie jest jakiś kaprys nastolatki. Chcę w to wejść i albo mi pomożesz, albo zrobię to bez twojej wiedzy – zakomunikowała, odsłaniając rękaw koszulki, żeby pokazać Villanuevie świeży tatuaż na przedramieniu, który zrobiła sobie zaledwie dwa dni temu. Był wciąż zafoliowany, ale nawet ślepy zauważyłby, że to Krzyż Templariuszy. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|