|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:06:28 30-08-19 Temat postu: |
|
|
Temporada II C 249
Celia/Hektor/Gabriel/Helena/Pablo/Julian/Ivette
Ostatnie trzy tygodnie nie były dla niej zbyt łaskawe, a stan błogosławiony bynajmniej nie był tak błogosławiony jak wszyscy dookoła myślą. Celia była zmęczona bieganie do łazienki co piętnaście minut, próbą odnalezienia wygodnej pozycji podczas snu, spuchniętymi kostkami, a przede wszystkim pobytem w szpitalu. Ostatnie trzy tygodnie ciąży spędziła na oddziale patologii ciąży w Szpitalu Klinicznym Valle de Sombras. Do porodu zostało sześć i ani ona ani położna nie łudziły się, że Francisco wytrzyma w jej brzuchu jeszcze sześć tygodni. Pocieszała się tym, że nie jest całkowicie przykuta do łóżka, że może spacerować po korytarzu czy szpitalnych ogrodach, przyjmować gości. Mimo wszystko była zmęczona. I tęsknią za własnym łóżkiem. Szatynka westchnęła głośno, kiedy wsuwała stopy w klapki bardzo powoli podnosząc się do pozycji stojącej. Funkcjonowanie z wielkim brzuchem było coraz bardziej męczące. Z jednej strony chciała urodzić z drugiej wiedziała, iż synek potrzebuje jeszcze trochę czasu. Kobieca intuicja podpowiadają jej ze nie ma go zbyt wiele. Nacisnęła guzik przywołujący windę. Z ojcem umówiła się w ogrodzie. Zapewne znowu przyjedzie sam, powiedziała przykładają dłoń do brzucha. W relacjach z matką ponownie zapanował chłód a było to spowodowane nikim innym jak jej starszym bratem- Jeronimo wykorzystał swój pobyt więzieniu, aby na nowo owinąć sobie rodzicielkę wokół małego palca. i o to pokłóciły się przed miesiącem.
Jeronimo Duran został aresztowany za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu, ucieczkę i nieudzielenie pomocy, spowodowanie poważnego uszczerbku na zdrowiu. Groziło mu piętnaście lat pozbawienia wolności. Celia ku rozpaczy matki nie współczuła bratu wręcz przeciwnie uważała, że mężczyzna sam jest sobie winien sytuacji, w której się znalazł. Do Leonardy nie docierały żadne argumenty. Kobieta wynajęła mu adwokata, wynajęła mieszkanie, aby być bliżej syna. Odwiedzała go co dwa dni przynosząc mu domowe obiady. W więzieniu źle go karmią, powiedziała jej podczas ostatniej rozmowy telefonicznej. Celia rzuciła wściekle słuchawką nawet nie próbując przypomnieć kobiecie, iż ma także córkę, której ona cholernie potrzebuje.
Celię przerażała wizja porodu i macierzyństwa jednak jedyną osobą, z którą mogła o tym szczerze porozmawiać nie była matka, lecz przyszła teściowa. Consuelo Reynolds była częstym gościem najpierw w ich mieszkaniu w Monterrey, a teraz w szpitalu. Emerytowana położna przynosiła jej książki ze swojej osobistej biblioteczki, uczyła szydełkować czy po prostu jej wysłuchała. Jej obaw i lęków, zgodziła się być także obecna przy porodzie. Szpitale w Meksyku nie preferowały mężczyzn na sali porodowej i Hektorowi zdecydowanie ulżyło. Cud narodzin, cudem jednak jak wspólnie z kobietą stwierdziły “pewnych widoków mężczyzna nie musi oglądać” Celia nie potrzebowała przy sobie mężczyzny, lecz kobiety, która przeszła dokładnie to samo. Leonardę bardziej interesował jednak pierworodny syn.
Celia pogładziła się po brzuchu. Wszyscy jej mówili, że jak zostanie matka to wszystkie zachowania jej matki stanął się dla niej jasne, ale im więcej czasu mijało tym bardziej była zdezorientowana. Nie rozumiała tej kobiety. Czy rzeczywiście miłość matki nie zna granic i wybacza wszystko? Jeronimo prawie zabił własnego syna i była pewna, że jest zdolny do gorszych okropności niż prowadzenie na podwójnym gazie. Trzydziestosześciolatka wyszła na zewnątrz wyciągając w płuca świeże powietrze. Ojca jeszcze nie było, ale wcale nie była zdziwiona, że się spóźnił. Wyminęła ochroniarza i ruszyła do ogrodu.
Wspólnie zdecydowali, że urodzi w Klinice w Valle de Sombras. Powodów było kilka; ginekolog Celii pracował tutaj, tak samo jak pracująca w szkole rodzenia położna. Szale przeważył fakt, iż oddział ginekologiczno-położniczy był zamknięty dla odwiedzających. Jeśli Celia po porodzie będzie chciała przyjąć gości jest wyznaczony do tego specjalny pokój znajdujący się przed wejściem na oddział. Klinika jako jedna z pierwszych w Meksyku zezwolił na przebywanie noworodków na jednej sali z matkami. Dla szatynka były to same plusy.
Gustav spóźnił się już kwadrans co nie było niczym nadzwyczajnym. Celia nie wypominała ojcu braku punktualności. Cieszyła się, że chociaż jedno z rodziców cieszy się z perspektywy zastania dziadkiem. Usiadła na ławce unosząc twarz do słońca. Wreszcie zaczynała się wiosna.
— Kochanie — usłyszała obok siebie znajomy głos. Otworzyła oczy uśmiechając się do ojca. Gustav usiadł obok niej na ławce i pocałował ją lekko w policzek. — Jak się czujesz?
— Dobrze, chociaż jestem trochę zmęczona — wyznała zgodnie z prawdą. — chociaż wolałabym spać we własnym łóżku.
— A Hektor cię odwiedza?
— Tak tato odwiedza. Przychodzi codziennie, rozmawiamy przez telefon, jest cudowny — zapewniła go. Między ojcem a córką zapanowała cisza. Celia nigdy tak naprawdę nie miała dobrego kontaktu z rodzicami. Nigdy nie usłyszała „kocham cię” tylko „lubię” a tematy do rozmów szybko się urywały. W obecnej sytuacji była wdzięczna ojcu za te ciszę.
— Mama do nas dołączy. — zaczął Gustav, ściągając pełne zaskoczenia spojrzenie córki. Brunet nie był pewien czy to dobry pomysł biorąc pod uwagę jej stan i ryzyko rychłego rozwiązania. Leonarda przywitała się krótkim dzień dobry i pocałunkiem w policzek.
— Proces twojego brata zacznie się czwartego mają. Sąd ustalił to wczoraj — powiedziała bez zbędnych wstępów kobieta. Celia popatrzyła na matkę obojętnym wzrokiem. — Jest coś jeszcze, chodzi o linię obrony twojego brata.
— Dzień dobry Celio — powiedziała — Jak się czujesz? Dobrze cię tutaj karmią?
— Daruj sobie uszczypliwości kochanie — odparła Leonarda — Twój brat jest w więzieniu — Celia powoli wstała.
— Ciekawe z czyjej winy?
— Felipe Diaza — odrzekła kobieta, że stoickim spokojem a Celia zatrzymała się spoglądając na matkę zaskoczona. — Molestował go.
— I to jest jego linia obrony? — zapytała zdumiona. — Wszystkie winy zamierzacie wyjaśnić traumą z dzieciństwa?
— To prawda, gdyby go nie dotykał wyrósłby na porządnego człowieka — Celia nie wierzyła własnym uszom. Bardzo powoli ruszyła w kierunku szpitala. — Gdyby Hektor zeznał, że to widział na pewno by go uniewinnili.
Popatrzyła na matkę i zaczęła się śmiać.
— To pomysł Jeronimo? — zapytała a matka skinęła głową — Tak tylko mój braciszek może uważać, że trauma z dzieciństwa można wytłumaczyć, dlaczego na przejściu dla pieszych potrącił po pijaku własnego syna i zwiał. Hektor nie wie nic na temat tej sprawy nie zamierza kłamać pod przysięgą.
— Twój brat cię potrzebuje
— Nie mój brat potrzebuje przeszczepu mózgu , ale na to się raczej nie zanosi. — Odwarknęła — Nie ważcie się mieszać w to Hektora — powiedziała lodowatym głosem. — Milo cię było widzieć tato.
Kilka minut później w sali odeszły jej wody. Francisco Reynolds urodził się o osiemnastej dwadzieścia siedem. Ważył 2550 gramów, mierzył 56 centymetrów. Umieszczono go w inkubatorze.
***
Gabriel zamknął za sobą drzwi od gabinetu mimowolnie spoglądając na stos listów i dokumentów ułożonych przez asystentkę. Wszystkie leżały w zgrabnych stosikach. korespondencja wewnętrzna i zewnętrzna jednak Lopeza chwilowo interesowały inne dokumenty. Schowane w sejfie. Po wpisaniu kodu wyciągnął ze środka grubą kopertę. Nie były to dokumenty z policyjnej czy sądowej bazy danych pochodziły one od osoby prywatnej. Poprzedni prokurator za nim odszedł na emeryturę przekazał mu nieoficjalne akta sprawy pozyskane od zaufanego źródła. Lopez potrzebował kilku dni, aby skojarzyć ze sobą fakty. A przede wszystkim, dlaczego, kiedy usłyszał nazwisko Medina w poczuł jak w głowie zapala mu się mała czerwona lampka.
Pijąc drugą tego ranka kawę wyciągnął plik kartek. Mówi się, że każdy śledczy ma w swoim życiu taką jedną sprawę albo dwie która nierozwiązana spędza mu sen z powiek. Czasem nie znaleziono sprawcy a czasem sprawca zbrodni był znany jednak brakowało dowodów winy. W tym przypadku dowody winy były, lecz prokurator nie mógł z nich skorzystać bez narażania informatora. I sprawa nie miała swojego finału w sądzie, ofiary nie miały sprawiedliwego procesu i Gabriel nie mógł absolutnie nic z tym zrobić. Na razie.
Wyciągnął fotografię zamordowanego małżeństwa. Zbrodnia była brutalna i na pierwszy rzut oka była bezsensownym atakiem szału włamywacza. Porozbijane szkło, zniszczone meble, ubrania leżące na podłodze. Wszystko wyglądało na rabunek jednak rodzina nie posiadała nic cennego. Byli biedni, żyli na skraju ubóstwa, gdyż wcześniej stracili cały majątek. Z dnia na dzień wylądowali na bruku, zamieszkali w slamsach.
Rodzina Medina. Anna i Federico byli małżeństwem z kilkuletnim stażem. Mieli dwójkę dzieci, byli szczęśliwi, mimo iż początki ich małżeństwa nie były łatwe. Oboje pochodzili z dzielnic biedy jednak z czasem Federicio dorobił się majątku. W niezbyt legalny sposób. Według informaci, które udało mu się pozyskać handlował on bronią. Jednym z kupców był Mitchell Zululaga, szef Scylli. I od tego momentu polegał jedynie na szczątkowych informacjach od informatora. W pełni mu jednak ufał.
Rodzina Medina dorobiła się majątku na handlu bronią jednak także na tym poległa. Według notatek sporządzonych w toku tamtego śledztwa sprzedała ona wadliwą broń, gorszej jakości. Mitchell Zululaga ich za to ukarał jednak, bo według pewnej kobiety było zbyt mało. Zabiła jednego z braci topiąc go w betonie. Tą kobietą była Antonietta Boyer. A starszym z zamordowanych braci był brat Sambora Mediny. W świetle tych dowodów teoria, iż maczał palce w zabójstwie Antonietty wcale nie była taka głupia, wręcz przeciwnie nabierała rumieńców. Wezwał do siebie rzecznika prasowego jednocześnie sięgając po pierwsza kopertę. Rozciął ja nożykiem do listów. Ze środka wyciągnął kasetę wideo do której przyczepiona była karteczki. Miłego seansu. Przyjaciel. Gabriel zmarszczył brwi i wstał podchodząc do stojącego w rogu telewizora włączył go a kasetę wsunął do magnetowidu. nacisnął play.
Obraz był nieruchomy, lecz pomieszczenie w którym znajdowała się kobieta dobrze oświetlone. Gabriel doskonale widział jej twarz. Delikatne kobiece rysy, blond włosy które jeszcze wtedy były długie. Gwen Diaz przerażona i zdezorientowany patrzyła na kogoś poza kadrem. Mężczyzna zbliżył się do kobiety a Gabriel doskonale wiedział co zobaczy. Zrobiło mu się niedobrze. Zatrzymał kadr w momencie kiedy mężczyzna odwrócił głowę i zamarł nasłuchując. Brunet wpatrywał się w niego przez chwilę za nim nie chwycił za telefon i nie wybrał prywatnego numeru Heleny Romo.
***
Praca w policji nigdy nie była jej marzeniem. Helena Romo po zdaniu matury chciała być prawniczka, jak ojciec. Zawód adwokata jednak miał się nijak do jej dziecięcych wyobrażeń. Nie biegał w todze, nie broniła niewinnych klientów i nie nosiła butów z czerwoną podeszwą. W wieku dwudziestu dwóch lat będąc młodą mamą zdecydowała się zdawać do Akademii Policyjnej. Oczywiście nie obyło się bez rodzinnych dramatów. Charlotte nie była zachwycona wizja córki policjantki mąż natomiast stanął za żoną murem.
Praca na początku nie była łatwa. Helena zderzył się z murem niechęci i seksizmu a także kulturą macho. Na początku trafiła do oddziału prewencji. Giovanni chciał interweniować już wtedy miał wpływy jednak kategorycznie mu zabroniła. Nie chciała, aby używał swoich kontaktów, aby załatwić jej lepsze warunki pracy. Przetrzymała to, aby później trafić pod skrzydła Alvara. Był pierwszym partnerem, który jej słuchał, któremu w pełni ufała przy którym w terenie czuła się bezpieczna. Byli jedną z nielicznych mieszanych par w policji Monterrey. Pracowali ze sobą od trzech lat. Teraz wymienili pełne zrozumienia spojrzenie. Tego nie spodziewało się żadne z nich.
Tristan Sawyer był policjantem, którego z pełną odpowiedzialnością można było nazwać “przeciętnym” Nie wyróżniał się niczym szczególnym, nie miał nic do udowodnienia ani sobie ani innym. Helenie dał się poznać jako młody mężczyzna z dość staromodnymi poglądami, które pasują do starszego pokolenia policjantów. Teraz siedząc w gabinecie Gabriela Lopeza dowiedziała się, iż Tristan zhańbił mundur, który nosił w najgorszy z możliwych sposobów. Wymieniła z Alvaro porozumiewawcze spojrzenia.
— Pokazujesz nam to z czystej grzeczności? — zapytał go Alvaro Smith. — Sprawa przedawniła się.
— Sprawa się nie przedawniła.
— Gwałt przedawnia się po piętnastu — odparł Smith
— Tak to prawda — przyznał mu racje Lopez i uśmiechnął się półgębkiem. — Prawo Meksyku mówi jasno “Sprawa karna podlegająca karze pozbawienia wolności powyżej lat dziesięciu przedawnia się po piętnastu latach”
—Właśnie to stwierdziłem, sprawa przedawniła się w 2015
— Sprawa przedawni się w maju dwa tysiące piętnastego roku —poprawiła go Helena. — Przedawnienie liczy się od momentu zgłoszenie nie wybicia północy — zaskoczyła z biurka — Jedziemy.
— Mamy szósty kwietnia, przygotujesz akt oskarżenia w tak krótkim czasie?
— Nie zamierzam się spieszyć — odparł Lopez — Złożę wniosek o ponowne otwarcie postępowania w oparciu o nowe dowody. Kasety to moje dowody a ich gwóźdź do trumny i jadę z wami.
***
Ingrid zasnęła w chwili, w której uruchomił silnik i wjechał na autostradę. Zerknął mimowolnie na ukochaną a usta Vazqueza zacisnęły się w wąską kreskę. Palcami przeczesał włosy, a drugą dłoń mocno zacisnął na kierownicy. Lopez była wyczerpana fizycznie i psychicznie, w Julianie buzowała energia i wściekłość. Wypił o tę jedną filiżankę kawy za dużo.
Zgodnie z zaleceniami lekarza przywiózł ją do szpitala w poniedziałek wieczorem. Szatynka została przyjęta na oddział ginekologiczny i tam zrobiono wszystkie potrzebne badania; pobrano krew i mocz wykonano USG. Juliana ścisnęło w dołku na widok Lucy. Ich mała córeczka miała dwadzieścia trzy tygodnie i poza brzuchem mamy miała niewielkie szanse na przeżycie, być może żadne. Wierciła się, kopała, przeciągała, bawiła pępowiną. W brzuchu Lopez była szczęśliwa i bezpieczna. Ich rezolutna mała dziewczynka. Drugim USG było USG piersi. Aaron długo wpatrywał się w obraz i zasugerował operację. Całkowite usunięcie guzka. Miał on cztery centymetry średnicy. Był duży więc trudno było na USG ocenić, czy jest złośliwy czy też nie. Na USG nie dało się także określić typu guza. Aaron skłaniał się ku gruczolakowłókniakowi. Zazwyczaj nie klasyfikowano ich jako złośliwe a Lopez mogła mieć go w ciele od dawna. Ciąża i hormony spowodowały, iż powiększał się wraz z piersiami. Niezależnie od wyników biopsji guzka należało usunąć.
Dlatego zdecydowali wspólnie o operacji. I tak będzie on musiał zostać usunięty więc aby oszczędzić Ingrid i Lucy stresu zabiegi zostaną połączone. Guzek zostanie usunięty i odesłany na badania histopatologiczne. Wynik będzie w ciągu najbliższych trzy dni. Czterdzieści minut później zaparkował auto przed ich domem i wyłączył silnik. Ingrid otworzyła oczy. Posłała Julianowi blady uśmiech.
— Jesteśmy już w domu? — zapytała ochrypłym głosem. Vazquez skinął głową.
— Zaniosę cię do środka — powiedział. Pokiwała głową. Nie miała zbyt wiele energii. Julian najpierw otworzył drzwi domu później delikatnie wziął Lopez na ręce. Szatynka wtuliła nos w jego szyję.
— Powinieneś otworzyć ośrodek — odezwała się kiedy położył ja do łóżka. Julian pokręcił przeczą o głową. Pocałował ją w czoło.
— Zostanę w domu — zapewnił ja.
— Nie — zaprotestowała — zobowiązałeś się do kierowania ośrodkiem, dzieciaki cię potrzebują.
— Ty w tym momencie potrzebujesz bardziej — odparł — Jeśli źle się poczujesz albo zrobi Ci się słabo.
— To Ariana udzieli mi pierwszej pomocy — weszła mu w słowo. — Ma jakiś problem i potrzebuje babskiego towarzystwa. Posiedzimy i pogadamy.
— Kochanie
— Julianie — wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku. — jedyne co możemy zrobić to czekać. Zamierzam być dobrej myśli — Kocham cię — pocałował go w usta. — Musimy normalnie funkcjonować inaczej oboje zwariujemy. Idź.
Kiedy wyszedl Ingrid chwyciła za telefon wybierając numer Delgado.
— Cześć Bestio — przywitała się — Julian potrzebuje partnera do sparingu ja z wiadomych względów nie mogę obić jego przystojnej buźki.
— Wszystko w porządku? — zapytał
— Tak potrzebny mu przyjaciel
— Będę.
***
Gabriel Lopez był zestresowany. Aresztowanie policjanta na oczach jego kolegów i przełożonego to nie tylko upokorzeniem, ale także wypowiedzenie otwartej wojny służbom mundurowym. On jednak musiał to zrobić. Zobowiązała go to tego przysięga która złożył. I własne sumienie. Mimo wszystko czuł ten uścisk w żałądku głównie z powodu Pabla. Był jego przyjacielem a nowy proces rozgrzebie stare zabliźnione rany. Nie mógł jednak zignorować dowodów, po prostu nie mógł. Dwóch z czterech mężczyzn aresztują mundurowi, jeden nie żyje jednak Sawyera chciał aresztować osobiście. Chciał też porozmawiać z Pablo. i zabrać akta sprawy z przed piętnastu lat.
Westchnął, kiedy zaparkowali przed komisariatem w Dolinie Cieni. Za nimi zatrzymał się radiowóz. Cała trójka opuściła auto i skierowała się do wejścia. Siedzący na recepcji Esposito pokierował ich do sali konferencyjnej, gdzie było zebranie. Gabriel wszedł jako ostatni.
— Czyńcie honory — powiedział półgłosem do detektywów. Pablo Diaz urwał w pół zdania powitanie nowej koleżanki i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na prokuratora.
—Proszę wybaczyć najście — odezwała się Helena. —Tristan Sawyer — zwróciła się do bruneta, który odwrócił do tyłu głowę. —Odłóż broń, paralizator i pałkę na stół —poleciła lodowatym głosem. Alvaro stojący krok za nią położył dłoń na własnej broni. — Proszę — dodała
— Słucham?
— Broń, paralizator, pałka —powtórzyła polecenie — Na stolik, teraz.
Tristan bardzo powoli sięgnął po broń i wyciągnął ją z kabury kładąc na stole obok położył pałkę.
— Teraz powoli wstań.
— To nawet zabawne Romo. — odparł podnosząc się z miejsca. Lucas intuicyjnie przesunął przedmioty po stole, poza zasięg rąk policjanta.
— Zaraz nie będzie ci do śmiechu — odpowiedziała robiąc krok do przodu, wyciągnęła kajdanki. — Ręce na stół — poleciła a on bez słowa je wykonał, przeszukała go w lewym bucie znajdując nóż myśliwski, podała go Hernandezowi. — Masz jeszcze jakąś broń?
— Rozepnij mi spodnie to się przekonasz.
Jednym szybkim ruchem wykręciła mu rękę za plecy.
— Tristanie Sawyer jesteś aresztowany za porwanie, bezprawne przetrzymywanie, narażenie zdrowia i życia osoby poniżej szesnastego roku życia oraz gwałt pierwszego stopnia.
—Niby k***a kogo według ciebie porwałem i zgwałciłem?
— Gwen Diaz i jego córkę Victorię. Masz prawo do adwokata, masz także prawo do milczenia, wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie w sądzie. Zrozumiałeś?
— Wal się! —warknął
—Uznam to za tak —odpowiedziała —Zabierzcie go — powiedziała do mundurowych i przekazała im szamoczącego się Tristana.
—Wszyscy wyjść —rozkazał Diaz
—Możesz zapakować broń Tristana do torebek na dowody? —zwróciła się do Lucasa Helena.
—Oczywiście —odpowiedział i wyszedł z resztą. Helena wyszła za nim.
— Jeszcze jedno, mąż mi mówił, że porządkowałeś całe archiwum komendy?
Skinął głową.
— Potrzebuje akt sprawy Gwen i Victorii Diaz, wszystko co macie ze sprawy uprowadzenia, zeznania.
—Jasne tylko że
—Tylko że co? — weszła mu w słowo —Nic tam nie ma o tym.
— Słucham?
— Akta są oznaczone numerami i nazwiskami i jedyne akta Diazów to te o śmierci Felipe.
— Dziękuje, zapakuj to dla mnie i pokaż szafkę Sawyera technikom, którzy przyjadą. Mamy nakaz przeszukania —wyjaśniła.
— Jasne.
—Helena —wyciągnęła dłoń —od tego powinnam zacząć. wybacz
— Lucas —uścisnął ją — i nic się nie stało to sprawa na wysokich obrotach.
Skinęła głową.
— Zajmę się tutaj wszystkim.
—Dziękuje — odpowiedziała i wróciła do pomieszczenia. Plecami oparła się o drzwi. Diaz siedział na krześle a Lopez naprzeciwko niego. Mężczyźni rozmawiali półgłosem. Do uszu Heleny docierały strzępki słów.
Współczuła facetowi i jednocześnie była niesamowicie wkurzona. Wzięła głęboki oddech.
—Potrzebne nam akta —odezwała się a Pablo popatrzył na nią zaskoczony. —Wszystkie akta.
***
W tym samym czasie, kiedy policja zabierała Tristana Sambor Medina spacerował na jeziorem nieopodal El Miedo i obserwował postęp prac. Cieszył się, że Cosme Zululaga odbudowuje swój dom. Wtedy usłyszał miauczenie. Zamarł i nasłuchiwał, rozległo się ponownie bliżej jeziora. Zrobił kilka kroków w jego kierunku i dostrzegł czarny związany work. Szybkim krokiem podszedł do niego i przyklęknął. Rozwiązał supeł i wtedy ze środka na świeże powietrze kociak wystawił swój czarny łepek.
— Biedactwa —powiedział i wyciągnął telefon. W Internecie znalazł adres najbliższej kliniki weterynaryjnej. Niezwłocznie zabrał tam kociaki. Najbliższy znajdował się w Pueblo de Luz. Prowadziła go dokor Ivette Chavez. Sambor ucieszył się, kiedy autobus zatrzymał się nieopodal placówki. Wszedł do środka. Poczekalnia była pusta. Nacisnął leżący na recepcji dzwoneczek.
— Już idę —usłyszał kobiecy głos. Z pomieszczenia, które najprawdopodobniej było gabinetem zabiegowym wyszła brunetka. Szczupła i w ocenie Sambora prześliczna. —Dzień dobry w czym mogę pomóc?
— Ja —wydukał —nad jeziorem znalazłem kociaki —wyjaśnił odzyskując głos i pewność siebie. —i ich mamę — dodał
—Zapraszam do gabinetu —wskazała mu kierunek.
Na stole zabiegowym położył kociaki, które wierciły się w środku. Ivette uśmiechnęła się na widok trzech małych kociaków. Każdy z nich był innego koloru.
— Cześć maluszki —przywitała się Ivette. Kotka ich mama zamiauczała głośno. Ivette pogładziła ją po łebku. Brunetka podniosła do góry głowę spoglądając na wyświetlany w telewizji komunikat. Zazwyczaj służył on do słuchania muzyki, ale dziś policja i prokuratura w Monterrey apelowały cały dzień o informacje dotyczące jakieś faceta. Mieli pokazać jego zdjęcie. Ivette była ciekawa jak poszukiwany wygląda. Zdjęcie wyświetliło się na ekranie a brunetka spojrzała to na mężczyznę to na ekran. Sambor zmarszczył brwi.
— Szuka cię policja —wyjaśniła wskazując na ekran. Brunet odwrócił do tyłu głowę. Rzeczywiście na ekranie było jego zdjęcie. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:28:25 31-08-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 250
ARIANA/ HUGO/ CONRADO/ LUCAS
Po raz pierwszy od dawna nie miała co ze sobą zrobić i ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza. Gdyby chciała, mogłaby leżeć cały dzień w łóżku, oglądać seriale albo czytać książki i objadać się niezdrowym jedzeniem, bo kto by jej zabronił? Miała prawie 27 lat, mieszkała w obcym miejscu z dala od rodziców i właśnie straciła pracę, w której dobrze się czuła i dzięki której miała dużo czasu na pisanie. Nie mogła jednak pozwolić sobie na leniuchowanie, bo przyjaciele jej potrzebowali, a jej wrodzony impuls, by pomagać potrzebującym był silniejszy niż pragnienie użalania się nad sobą.
Nadia została na całą noc, była wykończona płakaniem, ale czuła się już trochę lepiej, kiedy wygadała się przyjaciółce. Spały razem w pokoju Ariany, podczas gdy Jaime zajął kanapę, pochrapując cicho.
– Jak chcesz, możemy obrzucić Conradowi samochód jajkami – zaproponowała Ariana z samego rana, kiedy Nadia znów wyglądała na smutną.
– Nie będzie takiej potrzeby. – Nadia zaśmiała się mimo woli. Wiedziała, że nic nie skłoni Conrada do zmiany decyzji. Od początku traktował ją w rezerwą, nie obiecywał niczego, był z nią szczery. To ona dała się zwieść fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, które jej dawał. Może za bardzo przeżyła śmierć Dimitria i związała się z pierwszym lepszym kandydatem, bo instynktownie potrzebowała mężczyzny, by ją chronił? A może po prostu pociągała ją w Conradzie ta niedostępność. Nawet kiedy Saverin był z nią ciałem, zdawał się być odległy duchem. Wybiegał gdzieś myślami, a ona wolała nie wiedzieć, o czym tak rozmyśla. A może raczej o kim.
– Myślę, że powinnaś dać mu trochę czasu – stwierdziła Ariana, widząc, że przyjaciółka zamyśliła się głęboko. – On ma narzeczoną, w dodatku jest kandydatem na burmistrza, to wszystko na pewno go przytłacza. Znam Conrada i wiem, że to porządny facet, ale może lepiej, żebyś spróbowała o nim zapomnieć i ruszyć dalej. Masz córkę, która cię potrzebuje. I syna, z którym dopiero co zaczęłaś odbudowywać kontakty. Chcesz to wszystko zepsuć przez jakiegoś faceta?
– Nie jakiegoś. Conrado jest… – Nadia urwała, zastanawiając się, jaki właściwie jest Conrado, ale nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. Ariana miała jednak rację. Przede wszystkim Nadia de la Cruz była matką i to o dzieci powinna się zatroszczyć, a nie latać za facetami. Postanowiła wziąć sobie do serca radę Ariany i dać Conradowi czas. Jeśli będzie gotowy, sam do niej przyjdzie.
Do drzwi sypialni rozległo się ciche pukanie, a po usłyszeniu zezwolenia, do pokoju wszedł Jaime, w rękach niosąc tacę ze śniadaniem. Ariana i Nadia wymieniły uśmiechy widząc jak trzynastolatek balansuje między meblami, nie chcąc niczego stłuc albo wylać.
– Dla pięknych pań – powiedział, udając znacznie starszego niż był w rzeczywistości a Ariana parsknęła śmiechem, zdając sobie sprawę, że Jaime Angarano przypomina Huga o wiele bardziej, niż jej się to wcześniej wydawało.
– Dzięki, Jaime, nie musiałeś. – Nadia przyjęła od dziecka tacę i spojrzała z uśmiechem na grzanki, jajecznicę, świeżo zaparzoną kawę i sok pomarańczowy. Całość zwieńczona była kwiatkiem zerwanym w ogródku sąsiadki.
– Spakuj swoje rzeczy, po obiedzie zabiorę cię do mamy – zakomunikowała Ariana, ale Jaime zaczął gwałtownie protestować.
– Wolę zostać u ciebie. Mogę sprzątać, odmalować ściany, gotować… – Zaczął wyliczać na palcach, a Santiago zmarszczyła brwi. Wiedziała, że Jaime musiał wcześniej dorosnąć, ale dziecko w jego wieku powinno raczej grać w piłkę z rówieśnikami zamiast bawić się we wzorowego pana domu.
– Wiem, Jaime, ale mama będzie się o ciebie martwić. Ustaliliśmy, że zostaniesz na noc, ale potem musisz wrócić, przykro mi.
Jaime spuścił głowę, próbując wziąć dziewczynę na litość, ale Nadia pokręciła głową, sącząc powoli kawę.
– Nie z nami te numery. Twoja słodka minka nas nie zwiedzie. Chyba zapomniałeś, że sama mam dzieci.
Chłopiec westchnął ciężko i wyszedł z pokoju, walcząc ze sobą, by nie trzasnąć drzwiami. Normalnie pewnie by tak zrobił, ale dobre maniery zwyciężyły i zamknął je za sobą cicho, zostawiając kobiety same.
– Co zrobisz? – zapytała Nadia, podając Arianie jedną grzankę, w którą ta wgryzła się, wpatrując się tępo w drzwi, za którymi zniknął Jaime. – Nie może tu zostać, wiesz o tym. Nie pochwalam zachowania Leonor, chociaż jest moja przyjaciółką. Ale jestem matką i potrafię postawić się w jej sytuacji. Nie możesz separować dziecka od matki.
– Nawet jeśli dziecko tego chce? – Ariana westchnęła ciężko, bo doskonale wiedziała, że Nadia ma rację. – Poczekam aż wróci Camilo i z nim porozmawiam. On zawsze wie, co robić.
Nadia wróciła do domu, obiecując najpierw Arianie, że nie będzie podejmowała żadnych pochopnych działań w związku z Conradem. Santiago nawet zmusiła ją do usunięcia numeru Saverina z telefonu.
– Jak będzie chciał się skontaktować służbowo, ma numer do wydawnictwa – powiedziała.
Nadia przytaknęła jej, choć oczywiście zabieg ten był bezcelowy, bo i tak znała numer Conrada na pamięć. Postanowiła jednak pójść za radą przyjaciółki i odczekać trochę, dać Conradowi trochę swobody.
Ariana natomiast miała przed sobą leniwy dzień. Razem z Jaime poszli na spacer i na zakupy, gdzie mieli ubaw, przymierzając różne śmieszne ubrania i robiąc sobie zdjęcia. Camilo wrócił w poniedziałek wieczorem i jak tylko dowiedział się o tym, co zaszło od razu przyjechał do Ariany z zaróżowionymi z przejęcia policzkami. Jaime pomstował na matkę, a Ariana wciąż go powstrzymywała, ale w końcu przestała, czując że Camilo wie, jaka jest jego córka.
– Możesz jutro normalnie wrócić do pracy, niczym się nie przejmuj. – Camilo wyglądał na zdenerwowanego.
– Myślę, że najlepiej będzie, jak zrobię sobie przerwę. Emocje opadną, Leonor trochę ochłonie a i mnie się przyda odrobina odpoczynku. – Ariana miała już przygotowaną odpowiedź, bo spodziewała się, że Camilo będzie ją namawiał do powrotu.
Jaime zrobił zbolałą minę, bo polubił Arianę, która często pomagała mu w lekcjach, kiedy on przesiadywał po szkole w kawiarni. Odbierała go też ze szkoły, bo nowa polityka miasteczka to nakazywała po wydarzeniach jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach. Traktował ją jak przyjaciółkę albo młodą ciocię, do której może przyjść z każdym problemem. Przywiązał się do niej, podobnie jak Lori, i ciężko było teraz się z nią rozstać. Ariana zapewniła go jednak, że nadal będą się widywać, w końcu Dolina jest mała. Camilo pozwolił Jaime zostać u Ariany jeszcze kilka dni, a w międzyczasie miał się poważnie rozmówić z córką. Jaime był wyraźnie ucieszony i już wybierał filmy na wieczorny maraton horrorów z Arianą.
– Nie lubię horrorów – powiedziała panna Santiago, wzdrygając się na widok zwiastuna filmu pełnego krwi i flaków.
– Nie bój się, będę koło ciebie. – Jaime puścił jej oczko, zupełnie w stylu Huga, a Ariana ponownie się roześmiała i zasiadła na kanapie.
– No to odpalaj.
Oglądali filmy całą noc, co jakiś czas razem podskakując ze strachu albo śmiejąc się z niektórych żenujących scen i próbując przewidzieć, który z bohaterów zginie pierwszy. Oboje mieli niezły ubaw na wyjątkowo głupkowatym horrorze, w którym jedną z głównym ról odgrywała Eva Medina. Scena jej śmierci, kiedy zombie wyjadał jej mózg, a ona wiła się i krzyczała, spowodowała, że oboje Ariana i Jaime zakrztusili się popcornem ze śmiechu.
Następnego dnia Ariana umówiła się z Ingrid, bo dawno się nie widziały, a Jaime zawiozła do ośrodka dla młodzieży, gdzie miał odreagować trochę ostatnie wydarzenia. Julian akurat parkował przed ośrodkiem i Ariana zauważyła, że coś jest z nim nie tak. Prosił, by zajęła się Ingrid, co dało jej do myślenia, więc szybko pojechała do przyjaciółki, zostawiając Jaime pod opieką lekarza.
Ingrid nie wyglądała dobrze, była wyczerpana i obolała.
– Wszystko dobrze? Jak tam mała? – Ariana pogłaskała przyjaciółkę po brzuchu, a ta uśmiechnęła się blado. – Co się stało?
Nim się zorientowała Ingrid opowiedziała jej wszystko, a Ariana musiała całą siłą woli się powstrzymać, by się nie rozpłakać. Guzek nie był jeszcze wyrokiem, na razie musieli czekać na wyniki biopsji, ale i tak było to zagrożeniem dla Ingrid i dziecka. Ariana musiała być silna i nie mogła pokazać słabości, Ingrid potrzebowała teraz wsparcia i nie musiała oglądać jak przyjaciółka rozkleja się przed nią i okazuje współczucie. Po godzinie poprawiania poduszek, przynoszenia jedzenia i picia, pytania czy jej wygodnie, Ingrid w końcu nie wytrzymała:
– Usiądźże wreszcie, bo zaraz dostanę szału! – Ariana spojrzała zdezorientowana na Ingrid. Może rzeczywiście trochę przesadziła. – Chciałaś o czymś pogadać. Opowiadaj, co u ciebie.
– Nic ciekawego – powiedziała Santiago i machnęła ręką. – Zwolnili mnie z pracy.
– Co?! – Ingrid uniosła się na poduszkach zszokowana.
– Nie podnoś się! – krzyknęła Ariana, ale Ingrid nie chciała słuchać jej upomnień.
– Czemu cię zwolnili? Camilo oszalał czy co?
– To nie on, tylko Leonor. – Ariana opowiedziała koleżance w skrócie co się wydarzyło.
– Suka – skwitowała Lopez, opadając z powrotem na poduszki. – Zawsze wiedziałam, że z tej Leonor jest niezła jędza, ale żeby aż tak? Dziecko chciało zobaczyć ojca, jaki w tym problem? Byliście w miejscu publicznym, mógł go tam spotkać przypadkiem. Niepotrzebnie się czepia. Powinna załatwić to wszystko z byłym mężem i nie musiałabyś się wtrącać.
– Ja to wiem i ty to wiesz, ale ona nie chce o tym słyszeć. Zaczęła wrzeszczeć, że sypiam z Sergiem i to dlatego.
– A sypiasz?
– Co? Oczywiście że nie! – Ariana się oburzyła. – Ale mogłabym i nic jej do tego.
– Prawda. I co teraz zrobisz? Skoro Camilo chce żebyś wróciła…
– Nie wrócę tam, nie teraz. Przyda mi się trochę wolnego, będę mogła popracować nad książką. Poza tym jest trochę roboty w sierocińcu przy dzieciakach. No i myślałam, że może… – Ariana urwała wpół zdania i spuściła wzrok. – Zresztą nieważne.
– Co jest? No powiedz! – Ingrid ponagliła przyjaciółkę, widząc że ta się wstydzi.
– Myślałam, żeby iść na studia zaoczne. Wiem, to głupie.
– To wcale nie jest głupie. – Ingrid poparła ten pomysł. – Zawsze chciałaś, a nie miałaś ku temu możliwości, więc czemu teraz by nie spróbować? Ja jestem jak najbardziej za!
– Serio? – Ariana się rozpromieniła i wpakowała się na łóżko koło przyjaciółki, otwierając paczkę chipsów. – Nie wiem tylko, co bym chciała studiować.
– Literaturę, to chyba jasne. – Ingrid trąciła ją żartobliwie łokciem. – A może dziennikarstwo? Nadia da ci pracę i będziemy pracować razem.
– Nie wiem, może. – Ariana się uśmiechnęła. Zawsze miała problem z robieniem planów. Miała wiele pasji i wiele marzeń, ale brakowało jej odwagi do ich realizacji. Bała się porażki, a zawsze była też wychowywana w świadomości, że ludzie tacy jak ona i tak nie dojdą do niczego w życiu. Nie to że rodzice jej nie wspierali, wręcz przeciwnie. Zachęcali ją do zajęć dodatkowych i zawsze wiązali z nią wielkie nadzieje. Ale byli też realistami – z ich zarobkami nie było możliwe posłanie jej na studia w Stanach. Ojciec pracował w kinie jako operator, matka była krawcową, więc kokosów nigdy do domu nie przynosili. Potem wyniknęła sprawa z Evą i Lucasem – ojciec Evy już zadbał o to, by nikt nie przyjął Ariany na studia w Texasie, a o innym stanie nie było mowy ze względu na kwestie finansowe. Dlatego teraz, kiedy odłożyła trochę pieniędzy i miała ku temu sposobność, chciała się rozwijać. Jednak bała się, bo nie wiedziała, w czym tak naprawdę jest dobra. Zawsze dobrze się uczyła i miała świetne stopnie, ale to nie wystarczy. Lubiła pisać, ale czy była dobrą pisarką? Raczej przeciętną, może nawet słabą. Nadia nie powiedziałaby jej prawdy, bo bałaby się zranić jej uczucia. Zresztą Ariana w życiu przeżyła wiele i straciła całą swoją pewność siebie. Nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek ją odnajdzie.
– Jeśli chcesz, pomogę ci – zaoferowała Ingrid. – Zrobimy ci test predyspozycji zawodowych i znajdziemy coś, co będzie ci odpowiadać.
– Zrobiłabyś to?
– Co za pytanie, no pewnie że tak. – Ingrid wywróciła oczami i uśmiechnęła się serdecznie. Może dzięki temu będzie w stanie na chwilę oderwać się od własnych problemów.
***
We wtorek Hugo rozmawiał z Viktorią na temat Alejandra i uznali, że najlepiej będzie go jeszcze potrzymać w El Tesoro.
– Powiesz Conradowi? – zapytała Viktoria, kiedy opuścili El Tesoro i szli w dół zbocza. – O tym, co powiedział nam Alejandro o Fernandzie i Mercedes, o tym dlaczego zginęła żona Conrada.
– Może powinienem. – Hugo od dłuższego czasu się nad tym zastanawiał. – Ale rozgrzebywanie starych ran mu nie pomoże. Chce się zemścić na Fernandzie, więc niech doprowadzi to do końca i się nie rozprasza.
– Więc chcesz go okłamać? – Viktoria była zdziwiona postawą Huga.
– Nie, po prostu nie powiem mu całej prawdy. A co, chcesz, żeby cierpiał? Bo tak właśnie będzie, kiedy się dowie, że jego żona i dziecko zginęli z jego własnej winy. Zresztą nie tylko oni, ale też ta cała Mercedes. – Hugo zastanowił się nad tym głęboko. – Nadal jestem przekonany, że już tę kobietę gdzieś widziałem. I na pewno nie na zdjęciach u Fernanda.
– Dlaczego współpracujesz z Conradem? – zapytała prosto z mostu Vicky, zupełnie ignorując słowa Huga. – Jaki masz w tym interes? Aż tak Fernando dał ci w kość?
– Fernando zabił moją matkę – powiedział Hugo beznamiętnym tonem. – I zapłaci mi za to.
– Więc nie powiesz Conradowi prawdy, bo przez to może ucierpieć twoja prywatna wendetta? – Żona Javiera była oburzona.
Hugo odwrócił wzrok, nie chcąc na nią patrzeć. Tak właśnie było – wolał nie mówić Saverinowi wszystkiego, czego się dowiedział od Alexa. Nie tylko dlatego, że to by zraniło Conrada, ale przede wszystkim dlatego, że Conrado mógłby zrezygnować ze swojej zemsty po usłyszeniu tych informacji. A Hugo nie mógł na to pozwolić. Conrado Saverin był jego jedyną szansą na zemstę. Teraz kiedy Delgado był już tak blisko, by zemścić się na Barosso za wszystkie krzywdy, których doznał, nie mógł się cofnąć przed niczym. Nawet jeśli musiał okłamać przyjaciela.
– Jeśli ty mu nie powiesz, ja to zrobię – oświadczyła Viktoria, a Delgado spojrzał na nią zdziwiony. Wiedział, że blefowała, by go sprowokować. Nie była typem kobiety, która wtrąca się w cudze sprawy.
– Zastanowię się nad tym – powiedział jej, a wtedy rozległ się dźwięk jego telefonu. – To była Ingrid – oświadczył, kiedy skończył rozmawiać. – Julian mnie potrzebuje. Podwieźć cię do domu? – Viktoria pokręciła głową, niepewnym wzrokiem mierząc motor Huga, na który ten właśnie wsiadał. – Daj spokój, nie będę szarżował z tobą za plecami. Obiecuję. – Hugo położył rękę na sercu i podał dziewczynie kask.
W końcu się zgodziła, a on odwiózł ją do domu, po czym udał się prosto do ośrodka Ignacia Sancheza, który teraz prowadził Julian Vazquez. Nie wiedział co się stało, ale Ingrid brzmiała bardzo dziwnie przez telefon, przez co się zaniepokoił. Nie zamierzał jednak pytać, co się wydarzyło, Julian powie mu jeśli zechce. Ważne było teraz, by przy nim być i pomóc mu się wyładować. W ośrodku było kilku nastoletnich dzieciaków, a w tym jego siostrzeniec, co nieco go zdziwiło, ale i ucieszyło. Chłopak podbiegł do wujka z uśmiechem a Delgado poczochrał mu włosy, jak to miał w zwyczaju.
– Co tu robisz, młody? Nie jesteś w szkole? – zapytał Hugo, wzrokiem szukając Juliana.
– Mamy jeszcze wolny tydzień po Wielkanocy – wyjaśnił Jaime, nie mogąc przestać się uśmiechać na widok chrzestnego. – Przyszedłeś nas uczyć?
– Uczyć? Ja? – Hugo złapał się za brzuch, który rozbolał go ze śmiechu. Był ostatnią osobą, która mogłaby te dzieciaki czegoś nauczyć, chyba że strzelania z broni, a wątpił by rodzice tych dzieci były z tego zadowolone. Poza tym właśnie o to rozchodziło się w sporze między Conradem a Fernandem – że ośrodek jest wylęgarnią przestępców. Jeszcze tylko brakowało, by Hugo się w to zaangażował. – Przyszedłem do doktorka. Jest tutaj?
Jaime wskazał palcem na oszklony gabinet, gdzie siedział Julian. Delgado podziękował siostrzeńcowi, puszczając mu oczko i ruszył do kumpla, który rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Był nabuzowany i Hugo od razu wiedział, że nie przespał nocy, a zamiast tego wypił zbyt dużo kawy.
– Co jest, doktorku? – przywitał się z Vazquezem, całkiem nieźle naśladując głos królika Bugsa i opierając się plecami o framugę.
– Co tu robisz? – zdziwił się Julian, a Hugo wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że moglibyśmy trochę razem potrenować. Jeszcze nie mieliśmy okazji powalczyć na pięści.
– A mamy jakiś powód? – Julian zmrużył oczy, węsząc podstęp.
– Cóż… ja ci powiedziałem o mojej przeszłości, ty mi powiedziałeś o swojej. Może sprawdzimy który z nas jest większym sukinsynem.
– Stawiam, że ty. – Julian rzucił w jego stronę bandaż bokserski. – Ale ja lepiej walczę.
– Bardzo śmieszne. – Hugo udał oburzonego, ale uśmiechnął się ukradkiem, co zepsuło efekt. Odrzucił Julianowi bandaż. – Nie potrzebuję tego.
– Aż taki jesteś pewny siebie?
– Nie. Po prostu stawiam na obronę, a nie na atak. – Hugo odwrócił się i skierował swoje kroki na ring, znajdujący się pośrodku sali. Kilku dzieciaków, którzy uderzali w worki treningowe naokoło albo korzystali ze sprzętów sportowych w innych pomieszczeniach, zeszło się w głównej sali, węsząc jakąś atrakcję. – Jesteś gotowy, doktorku?
Julian wpatrzył się przez chwilę w przyjaciela, nie wiedząc, czy ten żartuje czy mówi poważnie. Potrzebował jednak coś rozwalić, a skoro Delgado sam zgłaszał się na ochotnika, Julian postanowił spróbować.
– Drogie dzieci, dzisiaj nauczymy was kilku podstawowych zasad samoobrony – poinformował zebranych Hugo lekko ironicznym tonem. – Doktorek wam zaraz zademonstruje, co się dzieje z tymi, którzy niepotrzebnie szukają guza.
W tym momencie poczuł ostre pchnięcie od tyłu i poleciał na liny, wybałuszając oczy ze zdziwienia.
– Albo Hugo pokaże wam, co się dzieje z tymi, którzy są zbyt pewni siebie i odwracają się do przeciwnika plecami. – Julian miał już założone bandaże i był ustawiony w gotowości.
– Grasz nieczysto, Vazquez – zauważył Hugo, cmokając cicho. – Atakujesz od tyłu.
– Sam chciałeś walczyć. – Julian wzruszył ramionami. Widać było, że odrobina takiej zabawy była mu potrzebna.
– Skoro tak stawiasz sprawę. – Hugo stanął naprzeciwko niego. – Proszę bardzo.
Dzieciaki zbiegły się naokoło ringu, obserwując tę przedziwną walkę. Jaime był niezwykle ucieszony, że może znajdować się tak blisko swoich dwóch autorytetów, reszta dzieciaków szeptała między sobą, wyraźnie podniecona. Julian Vazquez zadawał szybkie i sprawne ciosy, ale Hugo, tak jak zapowiedział, był dobry w defensywie – miał dobry refleks i robił szybkie uniki, choć nie udawało mu się zahamować wszystkich ruchów doktorka. W pewnym momencie Vazquez wymierzył mu potężny cios w brzuch, a Hugo zgiął się w pół, jęcząc z bólu.
– Nie w śledzionę, idioto! Już zapomniałeś, że mnie tam postrzelili?
– Wszystko w porządku? – Julian przejął się nie na żarty i w tym samym momencie Hugo wykorzystał okazję, by ubezwładnić przeciwnika i wygiąć jego rękę za plecy tak, by nie mógł się ruszyć. – I kto teraz gra nieczysto, Bestio?
– Znasz mnie przecież, ja nie uznaję żadnych zasad. – Hugo uśmiechnął się do ucha Juliana, ale chwilę później ten uwolnił się z jego uścisku i wymierzył mu cios w szczękę.
– Auć! – wyrwało się kilku chłopcom, którzy przypatrywali się temu pojedynkowi. Hugo natomiast uznał, że zasłużył i kontynuowali.
W pewnym momencie Julian uznał, że coś jest nie tak. Hugo rzeczywiście w ogóle go nie atakował, jedynie bronił się, blokując jego ataki, ale nie wszystkie. Co jakiś czas pozwalał się uderzyć lub obezwładnić, co Julianowi wcale się nie podobało.
– Co jest z tobą? Chciałaś sparingu, nie? No to walcz!
– Przecież walczę.
– Nie tak, jak powinieneś.
Julian uderzał raz za razem a Hugo robił uniki, co musiało wyglądać dość widowiskowo w oczach dzieciaków z ośrodka. Frustracja Juliana jednak rosła w miarę walki i już wiedział, że Hugo nie przyszedł tu z własnej woli a na prośbę Ingrid. Nie potrzebował litości od przyjaciela, wolał, żeby obił mu gębę i przestał myśleć o swoich problemach. Chciał zapomnieć.
– Uderz mnie – powiedział do Huga, a ten zmarszczył czoło. – No uderz!
– Nie zrobię tego. – Delgado widział, że Vazquez jest w złym stanie psychicznym i chciał mu pomóc się wyładować, ale nie zamierzał zadawać mu bólu fizycznego, by zapomniał o bólu psychicznym. Zbyt dobrze to znał z autopsji i wiedział, że takie rozwiązanie jest skuteczne tylko chwilowo, a potem ból wraca ze zdwojoną siłą.
– Uderz mnie, tchórzu! – warknął Julian i natarł na Huga jak rozjuszony byk. Razem wpadli na liny, Julian uderzał pięściami, gdzie zdołał dosięgnąć i gdzie Hugo nie zdążył się obronić. To już nie był sparing, to już była rozpacz w czystej postaci.
– Już w porządku, wszystko dobrze – powiedział Julianowi do ucha Hugo, trzymając go we chwycie udaremniającym zadawanie dalszych ciosów. Julian dyszał ciężko i wyrywał się, ale im mocniej się wyrywał, tym mocniej Hugo go trzymał. – Już wszystko w porządku, nie jesteś sam.
Wzrokiem dał znać siostrzeńcowi, by wyprowadził kolegów z ośrodka. Jaime był bystry, zrozumiał o co chodzi. Zaproponował chłopakom pizzę i razem poszli do szatni, więc Hugo został sam z Julianem.
– Puszczę cię teraz – zakomunikował Hugo i delikatnie odsunął się od przyjaciela, który opadł na ring, nadal dysząc ciężko. Nie płakał, bo nie był tego typu facetem, ale oczy mu błyszczały od frustracji i dzikiej furii, która teraz powoli w nim zanikała. To była rozpacz mężczyzny i tylko mężczyzna, który kiedyś to przeżył, mógł ją rozumieć. – Masz, napij się.
Hugo podał Julianowi butelkę wody, a ten przyjął ją bez słowa i opróżnił duszkiem. Powoli dochodził do siebie.
– Wybacz – powiedział po chwili lekko zachrypniętym głosem. – Straciłem kontrolę. Dzieciaki widziały?
– Spokojnie, nie zauważyły. Myślę, że zyskałeś u nich tylko plusa. – Hugo spróbował się uśmiechnąć, ale marnie mu wyszło. – Już ci lepiej?
– Tak, dzięki. – Julian przeczesał mokre od potu włosy i spojrzał na przyjaciela. – Przepraszam.
– Daj spokój. – Delgado machnął ręką. – Ważne, że już ci lepiej.
– Nie jest lepiej. Nie wiem, czy będzie lepiej. Jest źle, Hugo. Być może bardzo źle.
Opowiedział mu o sytuacji Ingrid i o tym, że jest bezsilny. Oszalał na punkcie Lucy a Ingrid kochał całym sercem. Długo im zajęło dojście do miejsca, w którym byli teraz. Po raz pierwszy od dawna był szczęśliwy a mógł to wszystko stracić w jednej chwili. Ta myśl była nie do zniesienia. Hugo poklepał go po ramieniu.
– Musisz być silny dla nich obu. To jeszcze nie wyrok, przecież jesteś lekarzem – wiesz o tym najlepiej.
– Tak, ale co innego, kiedy to obcy ludzie są w niebezpieczeństwie, a co innego kiedy to najważniejsze dla ciebie osoby.
– Wiem, stary. Wiem doskonale.
Siedzieli w ciszy przez dobre piętnaście minut, dopóki Julian nie zaczął się śmiać w głos.
– Niezły początek urzędowania. Fernando Barosso będzie miał używanie.
– Fernando ma ważniejsze sprawy na głowie niż ocena twojego kierownictwa ośrodkiem. Już zmienił cel swoich działań, bo przez tę sprawę z ośrodkiem stracił spore poparcie.
– A skąd masz tę wiedzę, Bestio?
– Mam oczy i uszy, to wszystko. – Ta zdawkowa odpowiedź musiała Julianowi wystarczyć.
– Dlaczego mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz?
– Nie tylko przed tobą, nie pochlebiaj sobie. – Hugo wstał z miejsca i ostentacyjnie otrzepał spodnie. – Muszę już lecieć. Będę pod telefonem, jakbyście czegoś z Ingrid potrzebowali. I pamiętaj – głowa do góry! Nie pozwól, by Ingrid widziała cię w takim stanie. Ona tego nie powie, ale boi się jak cholera.
– Wiem.
– Trzymaj się, doktorku.
Pożegnali się i Julian został sam jeszcze przez chwilę, bo potem chłopcy z ośrodka zaczęli się schodzić z przerwy i Julian nie miał już czasu na rozmyślanie, bo zajął się pracą.
***
Conrado czuł, że postąpił słusznie. W ogóle nie powinien zaczynać romansu z Nadią, w końcu wiedział, że to się źle skończy. Było mu przykro, że ją zranił, ale lepiej, że zakończył to teraz niż później, kiedy kobieta zaangażowałaby się jeszcze bardziej. To nie było fair w stosunku do niej, bo przecież nie mógł jej dać tego, czego pragnęła. Nie było to też fair w stosunku do Evy, z którą co prawda łączył go związek czysto biznesowy, ale jednak miała uczucia i nie podobała jej się relacja narzeczonego z wdową po Barosso. Saverin nie czuł się najlepiej – ostatnio doświadczał stresu związanego z wyborami, ale też jego prywatne interesy pochłaniały cały jego czas. Hotel w Monterrey był już prawie gotowy do otwarcia, a on miał pełne ręce roboty. W dodatku otrzymał wyniki autopsji Octavia Alanisa, które jasno wskazywały, że nie przedawkował heroiny. W jego ciele znaleziono znaczne ilości narkotyków, ale śmiertelna dawna została mu podana siłą, co stwierdził znajomy patolog w raporcie. Conrado miał związane ręce, bo chociaż wiedział, kto stoi za zabójstwem Octavia, nie mógł nic z tym zrobić. Podobnie jak nie mógł oskarżyć Fernanda o zabójstwo Guillerma.
Dzwonek do drzwi przerwał rozmyślania Conrada. Podszedł otworzyć i powitał Fabricia, zapraszając go do środka.
– Dzięki, że przyszedłeś. – Conrado wskazał przyjacielowi fotel, po czym nalał mu whisky i podał mu ją z lodem.
– Coś się stało? – Fabricio był zaintrygowany telefonem od przyjaciela i od razu do niego przyjechał, bojąc się, że ten może zrobić coś głupiego.
Nadal w pamięci miał widok Conrada stojącego na klifie w Szkocji, gdzie pojechali kiedyś po pijanemu, chcąc się trochę rozerwać. Przypadała wtedy rocznica śmierci Andrei Bezauri i Conrado przeżywał jeden z wielu załamań nerwowych, których świadkiem był tylko Fabricio i tylko jemu udawało się przemówić przyjacielowi do rozsądku. Conrado był o krok od skoczenia w przepaść i tylko interwencja Guerry uchroniła go od śmierci. Bywały takie chwile, kiedy Conrado przestawał wierzyć w powodzenie swojej zemsty i łapał się desperackich środków, bywały też takie, kiedy po prostu chciał ze sobą skończyć. Fabricio był jego kotwicą, dzięki której jeszcze utrzymywał się na powierzchni i był w stanie funkcjonować. Dlatego Saverin zdecydował się powiedzieć mu prawdę o swoim związku z Nadią i o tym, że go zakończył. Było mu głupio, było mu wstyd, że zawiódł zaufanie przyjaciela. Ale jeszcze bardziej głupio było mu, bo wiedział, że Fabricio jak nikt inny zdawał sobie sprawę, ile dla Conrada znaczyła Andrea. Wiedział, że Saverin nigdy nie pokocha nikogo innego, a związek z Nadią to tylko przelotny romans, który zrani jego siostrę.
– Jesteś dupkiem, wiesz? – zapytał Fabricio, zaciskając dłoń na szklaneczce z whisky.
– Wiem.
– Zasłużyłeś na łomot.
– Wiem.
– Więc mogę cię uderzyć?
– Bardzo proszę. – Conrado odstawił swojego drinka i wstał, dając przyjacielowi do zrozumienia, że przyjmie każdy cios. Coś w jego minie było tak żałosnego, że Fabricio nawet nie miał siły obić mu mordy. – Przepraszam. Wiem, że nie powinienem był jej ulec, ale… jestem facetem.
– Jesteś sukinsynem, Saverin, oto kim jesteś.
– Wiem.
– Przestań to wciąż powtarzać.
Fabricio wstał z miejsca i przeszedł się po pomieszczeniu. Był zły na kumpla, bo bawił się uczuciami jego siostry, wiedząc, że nie może się w niej zakochać. Nadia zbyt wiele w życiu przeżyła i zbyt wielu niewłaściwych mężczyzn poznała, by teraz zostać po raz kolejny zraniona.
– To już zakończone, nie musisz się niczym przejmować. – Conrado mówił szczerze. Nie zamierzał wracać do Nadii, ze względu na jej dobro, ale też ze względu na siebie. Wszystko, co jej wtedy powiedział, było prawdą. Zasługiwała na kogoś lepszego. A on nie zasługiwał na szczęście.
– I co teraz? Wiesz, że z chęcią zostałbym twoim szwagrem, ale nie w takich okolicznościach. Conrado, ty się nigdy nie wyleczysz z Andrei! Nie możesz tak po prostu uwodzić Bogu ducha winnych kobiet, żeby zaspokoić swoje potrzeby, a potem zostawiać je w rozsypce! Eva miała rację…
– Z czym miała rację? – zdziwił się Conrado, bo jakoś nie odniósł wrażenia, by jego narzeczona i najlepszy przyjaciel byli w dobrych stosunkach.
– Kiedy mówiła, że nawiedza cię duch Andrei. Powiedziała mi to kiedyś, ale uznałem ją za głupią, bo wtedy nie rozumiałem, co miała na myśli. Ale taka jest prawda. Żądza zemsty cię opętała i sam nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie odróżniasz zemsty od sprawiedliwości! A kiedy to się skończy, co będzie dalej? Jaki będziesz miał cel w życiu? Połączyć się z Andreą, mam rację? Jakie to poetyckie.
– Fabricio…
– Nie fabricjuj mi teraz, to poważne sprawy. Rewolwer z jedną kulą w twoim sejfie – myślisz, że nie wiem, że jest przeznaczony dla ciebie, a nie dla Fernanda? Spójrz prawdzie w oczy, Conrado, jesteś egoistą. Zemsta pochłania cię całego i tylko dzięki niej poczujesz się lepiej albo przynajmniej wydaje ci się, że tak będzie. A wszyscy, których pozostawisz za sobą tylko na tym ucierpią. Ja, Eva, Prudencia, Nadia… Co my mamy wtedy zrobić? Mamy pomóc ci się zabić, o to ci chodzi? Czasami mam takie wrażenie, że ta zemsta to jest wyrok na ciebie samego. Wiesz co? Mam tego dosyć.
– Nie prosiłem cię o pomoc, Fabricio. Dobrze wiesz, że wpakowałeś się w to dobrowolnie. I przypominam ci, że to ty nakłoniłeś mnie do kandydowania w Valle de Sombras.
– Może teraz tego żałuję.
– W takim razie może ja żałuję, że cię w to wciągnąłem. – Conrado spiął wszystkie mięśnie. Nie spodziewał się usłyszeć takich słów z ust Fabricia. Spodziewał się raczej obicia gęby za romansowanie z jego siostrą, a zamiast tego dostał reprymendę natury egzystencjalnej. Guerra martwił się o niego, ale on tego nie potrzebował. Nie zasłużył na troskę przyjaciół, w ogóle nie zasłużył na żadnych przyjaciół czy sprzymierzeńców. Od początku powinien poprowadzić zemstę sam, nie mieszając w to innych, którzy mogli na tym tylko ucierpieć. Dotychczas na jego konflikcie z Fernandem ucierpieli Prudencia, Octavio i Guillermo. Kto będzie następny? Conrado wolał o tym nie myśleć.
***
Joaquin pomyślał, że Dayana przypominała swojego ojca bardziej, niż jej się to wydawało. Impulsywna, ze skłonnością do agresywnych zachowań, zdawała się oszaleć pod wpływem natłoku informacji, spływających do niej każdego dnia. Nie była zrażona przeszłością Cayetana, a zamiast tego próbowała zrozumieć jego życie i w tym celu zdecydowała się na wstąpienie do Templariuszy, co było czystą głupotą, ale Joaquina zaintrygował jej upór. Dał jej pracę barmanki, bardziej dla świętego spokoju niż dlatego, że chciał jej pomóc. Maria Elisa miała przyuczyć ją i opowiedzieć co nieco o branży. W El Paraiso Joaquin nie chciał sprzedawać narkotyków, ale członkowie kartelu coraz częściej suszyli mu o to głowę, więc w końcu się ugiął. Miał więc pełne ręce roboty, bo biznes się rozwijał, a jego ludzie powoli zaczynali się do niego przekonywać, zapominając już o swojej lojalności do El Pantery i nawet bardziej przychylnie patrząc na fuzję z biznesem Fernanda Barosso.
Lucas obserwował to wszystko z boku, nie wiedząc co o tym myśleć. Widział w życiu wiele okropnych rzeczy i niewiele rzeczy go przerażało, ale stoicki spokój Joaquina i jego obojętność względem wyraźnie rozchwianej emocjonalnie Dayany, były dla niego szokujące. Panna Cortez uczyła się jak nalewać drinki, a dopiero później miała nauczyć się kilku innych rzeczy. Hernandez obserwował ją, siedząc przy barze i sącząc piwo. Stłukła właśnie trzecią szklankę tego wieczora, bo tak trzęsły się jej ręce.
– Biedna dziewucha, nie wie, w co się pakuje – odezwała się brunetka za barem, kręcąc głową i wycierając kieliszki. Lucas spojrzał na nią zdumiony, chyba odgadła jego myśli. – Takie są najgorsze. Co myślą, że jeśli tatuś siedział w biznesie narkotykowym to im wolno wszystko.
– Nie sądzę, że o to chodzi – odezwał się Lucas, czując tylko współczucie do Dayany.
– A o co? – [link widoczny dla zalogowanych] oparła się na łokciach o ladę i spojrzała na policjanta spod długich ciemnych rzęs. – Myślisz, że od zawsze marzyła o pracy dla kartelu?
– Myślę, że czasami nasze wyobrażenia o rodzicach są brutalnie skontrastowane z rzeczywistością i robimy wszystko, co w naszej mocy, by jakoś to sobie wytłumaczyć.
– Mówisz z autopsji? – zapytała barmanka, a on upił łyk piwa, zanim odpowiedział.
– Mówię, że nigdy do końca nie znamy motywacji innych. – Lucas upił łyk piwa, po czym zapytał: – A ty? Patrzysz na nią z góry, a sama tu jesteś. Co ciebie skłoniło do pracy w kartelu?
– Nie pracuję w kartelu, ja tu tylko nalewam drinki – odpowiedziała zgodnie z prawdą Maria Elisa. – Jeśli Joaquin będzie chciał, żebym podawała prochy w drinkach, to się przeliczy, bo nie zamierzam brać w tym udziału. Ale skoro już musisz wiedzieć, to niektórzy z nas nie mają wyboru. W niektórych środowiskach masz dwie ścieżki kariery – albo kartel, albo burdel. Byleby tylko zagwarantować sobie przeżycie. Jeśli mam być szczera, wolę to pierwsze od tego drugiego.
Lucas zastanowił się nad jej słowami i doszedł do wniosku, że dziewczyna ma rację – w Meksyku ludzie z niższych sfer mieli ograniczone możliwości. Dla niektórych handel narkotykami był jedyną szansą na przeżycie na ulicy. Dayana jednak wybrała tę ścieżkę z własnej woli, nie wiedzieć dlaczego.
– A tobą co kieruje? Pracujesz dla Joaquina, bynajmniej nie ze względu na rodziców, ani na chęć przeżycia. Jesteś policjantem. O co tu chodzi? – Maria Elisa wpatrzyła się w Hernandeza świdrującym wzrokiem.
– Po co ci te informacje? Jesteś jedną z tych barmanek, którym klienci streszczają całą historię swojego życia, a ty potem liczysz napiwki? Rozczaruję cię, ale zwykle nie piję dużo. Starczy mi jedno piwo, a to stanowczo za mało by skłonić mnie do zwierzeń.
– Pytam, bo wydajesz się tu nie pasować, to wszystko. – Maria Elisa powróciła do czynności wycierania kieliszków.
– Co masz na myśli?
– Jesteś zbyt porządny. Widziałeś, jaką zwykle mamy klientelę. Ty jeden nie gapisz mi się na tyłek, kiedy się odwracam, by podać ci piwo.
– Skąd wiesz, że się nie gapię? Przecież jesteś odwrócona i nie widzisz.
– Takie rzeczy się czuje. – Maria Elisa zaśmiała się w głos, po czym wyciągnęła spod lady kolejne piwo. – Na koszt firmy.
W środę rano obudziło go pukanie do drzwi. Powlókł się, by otworzyć i zobaczył na progu Joaquina Villanuevę, jak zwykle w okularach przeciwsłonecznych, które zsunął lekko z nosa i zmierzył Hernandeza od stóp do głów.
– Masz pojęcie, która godzina? – Lucas przetarł twarz dłonią, zastanawiając się, co tutaj robi szef Templariuszy.
– Wpadłem tylko powiedzieć „dzień dobry” i zapytać jak się mają sprawy na komendzie. Ptaszki ćwierkają, że sprawa porwania Gwen Diaz i jej córki zostanie wznowiona. Wiesz coś na ten temat?
– Nawet gdybym wiedział, to i tak bym ci nie powiedział. – Lucas nagle poczuł się rozbudzony. – A po co ci te informacje? Od kiedy to interesuje cię sprawa żony Diaza?
– Ona akurat mało mnie obchodzi, raczej chodziło mi o okoliczności, ale skoro nic nie wiesz, to nie będę ci przeszkadzał. Widzę, że jesteś zajęty. – Joaquin zaśmiał się cicho, głową wskazując na brunetkę, która przemykała przez sypialnię Lucasa do łazienki, owinięta samą kołdrą. – Dzień dobry, Eliso! Jak się spało? – Zawołał do niej żartobliwie, ale odpowiedziało mu tylko soczyste przekleństwo z łazienki. – No cóż, będę leciał.
– Już? Nie zostaniesz na śniadaniu? – Lucas wysilił się na dowcip, wkurzony że Joaquin pojawił się w jego mieszkaniu z samego rana.
– Mam sprawy na mieście. – Joaquin założył z powrotem okulary, po czym się roześmiał. – Stary, ale się wpakowałeś.
– Co masz na myśli?
– Maria Elisa to młodsza siostra Lalo, nie wiedziałeś? – Joaquin był tym faktem wyraźnie rozbawiony. – Lalo już jest na ciebie cięty, a jak się dowie, że bzykasz jego siostrę… panie świeć nad twoją duszą.
Villanueva zrobił znak krzyża, niemal krztusząc się ze śmiechu, po czym zostawił Lucasa z ogłupiałą miną na progu mieszkania.
Rzeczywiście, nieźle się wpakował.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:35:29 31-08-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:39:45 01-09-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 251 - COSME – ETHAN - GABRIEL - DESMOND - DOMINIC – DANIEL - SAMBOR - OJCIEC JUAN - ORSON - NADIM - JUAN JOSE
Cosme
Powtarzanie sobie, że Rosario miała rację, nie przynosiło żadnej pociechy. Być może faktycznie kochał kobietę z przeszłości, kogoś, kto już dawno nie istniał. Ale z drugiej strony ona mogła wciąż tam się kryć - w sercu, w duszy di Carlo. A on, Cosme Zuluaga, być może byłby w stanie ją wydobyć. Ożywić.
- Dlaczego nie dałaś mi szansy? - szepnął sam do siebie, siedząc w gotowym, wyremontowanym już pokoju znajdującym się w lewym skrzydle El Miedo.
Upił kolejny łyk czerwonego wina i ponownie zanurzył się we wspomnieniach, w tamtej rozmowie, w błysku obrączki na palcu Rosario. Jego Rosario.
Wciąż nie rozumiał. Skoro potrzebowała wsparcia, opieki, to znaczyłoby, że nadal jest tą delikatną osobą, którą poznał tak wiele lat temu. A jeżeli nie to było powodem wzięcia tego niedorzecznego ślubu, to co innego mogło się wydarzyć? Co popchnęło matkę jego syna do takiego...szaleństwa?
Potrzebował powietrza. Inaczej po prostu udusiłby się w natoku własnych myśli i rozważań. Od tak wielu lat jego życie przypominało jedno wielkie pasmo nieszczęść, a teraz, kiedy wydawało mu się, że powoli wychodzi na prostą, znów wszystko waliło się w gruzy - zupełnie jak jego zamek. Cosme nie był pewny, czy - w przeciwieństwie do El Miedo - da się jeszcze cokolwiek odbudować.
Najpierw stracił więź z Nadią. Owszem, była tutaj, mieszkała w tym samym miasteczku, ale syn Mitchella wiedział, wyczuwał, że córka coś ukrywa. Nie miał pojęcia, co to może być i chociaż bardzo pragnął się dowiedzieć, nie zamierzał naciskać. Mógł ją odwiedzić, zadzwonić , to prawda, ale miał wrażenie, że i tak niczego by się nie dowiedział. Tym bardziej, że kilkakrotnie minął się z nią podczas swoich spacerów i jedyne, co uzyskał, to krótkie "Cześć, tato" i za moment już jej nie było, spieszącej się gdzieś, dokąś...
Potem Fabricio. Żyli daleko od siebie, zupełnie nie mając pojęcia o tym, że są rodziną. A przecież gdyby Zuluaga wiedział, że ma syna, gdyby przez te wszystkie lata spędzone samotnie w zamczysku miał jakiekolwiek pojęcie o tym, że istnieje potomek Rosario...jego i Rosario...Owszem, rozumiał powody, dlaczego Guerra z nim nie mieszkał, przyjmował te wszystkie wyjaśnienia, jednak gdzieś w środku było mu po prostu przykro. Wystarczyłaby jedna wiadomość. Stałaby się promykiem w tych mrocznych czasach, kiedy żył wyrzucony poza nawias, kiedy dla mieszkańców miasteczka był dziwakiem mieszkającym na wzgórzu, kiedy nazywano go El Loco.
Być może właśnie dlatego tak bardzo polubił Ethana, niebieskookiego młodzieńca, który w ten dziwny sposób wszedł w jego życie i nawet zaczął nazywać ojcem. Cosme był mu za to wdzięczny. Ileż to oni godzin spędzili, rozmawiając wpierw o Soledad, a potem o Leonor, a już najwięcej o Scylli i Mitchellu! Crespo zwierzał się mężczyźnie ze swoich obaw co do organizacji, mówił mu o Dominicu, bywało też, że dzielił się opowieściami o Lydii i swoim nienarodzonym dziecku. Zuluaga chłonął te historie jak gąbka, bo przecież były częścią i jego przeszłości jego rodziny, jego życia. Tak mało przecież brakowało, by Ethan związałby się z jego rodem poprzez małżeństwo z córką El Diablo!
Kilka minut później siedział już w kawiarni Camilo, popijając kawę i bezmyślnie dłubiąc widelcem w leżącym przed nim na talerzyku ciastku. Jego myśli zajmowało zupełnie coś innego. Mianowicie wiadomość, którą przekazał mu właściciel lokalu. Liczył, że wycieczka do miasteczka pozwoli mu złapać oddech - w przenośni i dosłownie - ale najnowsze wieści sprawiły, że ciężar na sercu jeszcze się powiększył.
- I tak po prostu ją wyrzuciła? - upewnił się Zuluaga, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. - Szczerze mówiąc, to liczyłem, że spotkam tutaj Arianę, chciałem z nią porozmawiać, ale...
- Tak po prostu - westchnął ojciec Hugo. - Wściekła się o to, że dziewczyna miesza się w jej sprawy, w jej rodzinę, a do tego rzuciła kilka niemiłych oskarżeń. Próbowałem porozmawiać z Leonor, ale ona po prostu gdzieś wyszła. Pewnie spotkać się z Ethanem. Mam nadzieję, że chociaż ten chłopak przemówi jej do rozsądku.
- Obie trochę przesadziły - stwierdził Zuluaga. - Ari chciała dobrze, ale to Leonor jest matką i powinna z nią wcześniej porozmawiać. Z drugiej strony reakcja twojej córki też była zbyt gwałtowna. Spróbuję skontaktować się z Arianą, chodzi mi po głowie pewien pomysł. Chciałbym, żeby przeredagowała coś, co znalazłem w swojej szufladzie w trakcie przygotowań do remontu El Miedo.
- Przeredagowała? To brzmi jak książka - zmarszczył brwi Camilo. - Czemu nie skontaktujesz się z Nadią?
- Bo to coś nie jest nawet książką, to zbiór kilku tekstów, które trzeba uporządkować, skorektować i w ogóle się nimi zająć. I spojrzeć na nie pod kątem zmian, doradzić mi...
- Doradzić tobie? - zdziwił się właściciel kawiarni. - Mam rozumieć, że napisałeś powieść?
- Tak jakby - uśmiechnął się Cosme. - Wiele lat temu. Potrzebuję kogoś takiego jak Ariana, żeby wskazał mi drogę, pokazał dziury w fabule i po prostu...
- Szukasz współautora? - domyślił się Camilo.
- Dokładnie - odparł Zuluaga z błyskiem w oku. - Zamierzam wydać pewną opowieść...z moim i Ariany nazwiskiem na okładce.
Za moment już wybierał numer dziewczyny i zostawił jej na poczcie głosowej wiadomość z prośbą o spotkanie. Nie wspomniał nic o swoim planie, to miała być niespodzianka.
Ethan
- Obiecałeś, że będziesz mnie wspierać! - krzyknęła Leonor, nie będąc już w stanie nad sobą zapanować.
- I będę. - Niebieskooki wsadził ręce w kieszenie, nie chciał, żeby widziała, że zacisnął dłonie w pięści. - Ale dobrze słyszałem, co powiedziałeś Arianie. "Wiem, że spotykasz się z Sergiem, a teraz chcesz mi też zabrać syna?". Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? Jakbyś ją oskarżała, że odebrała ci męża. Jakbyś była zazdrosna! - ostatnie słowo z ledwością przeszło mu przez ściśnięte gardło. - Ty nadal kochasz Sergio!
- Co? - córka Camilo była tak zszokowana, że musiała złapać się stołu, przy którym stała. Zaczynało kręcić się jej w głowie, podejrzenie, jakie właśnie rzucił młodszy Crespo było jak cios prosto w serce. Przez ułamek sekundy sama zaczęła się zastanawiać, czy on czasem nie ma racji. Bo i dlaczego wyraziłaby się w ten sposób, gdyby nie...
Potrząsnęła głową. Nie, to nie może być prawda!
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - powiedziała cicho, kiedy już się nieco opanowała. - Znasz moje uczucia w stosunku do ciebie, wiesz, że moje serce...
- Nie wiem tego, Leonor. - Ethan wyglądał, jakby uszło z niego całe powietrze i stracił ochotę do walki...o cokolwiek. - Być może wcale nie jesteś wściekła o to, co zrobiła Ariana. Być może tak naprawdę jesteś na nią zła, bo boisz się, że zwiąże się z Sergio. I po prostu wybuchłaś w końcu, bo nie mogłaś znieść obawy, że stracisz go już na zawsze.
- Jedyne, czego się boję, to utraty ciebie...Zmieniasz mnie, przy tobie staję się na powrót kobietą, jestem czuła, delikatna...to właśnie ty przedostałeś się przez mur, jaki sama stworzyłam wokoło siebie, to ty pomagasz mi nie stać się zimna suką, jaką jestem na zewnątrz...
- Nie jesteś zimną suką - zaprotestował Crespo, walcząc z przemożnym pragnieniem wzięcia jej w ramiona i przytulenia, obiecania, że zostanie z nią na zawsze. - Ale nie chcę spędzić życia, mając cień Sergio na karku. Uwolnij się od przeszłości, pozwól mu spotykać się z synem, pozwól mu wiązać się z kim chce. I...
Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej malutkie pudełeczko i podał jej z tym nieśmiałym uśmiechem młodego chłopca, który tak bardzo kochała.
-...wyjdź za mnie, Leonor - szepnął z drżeniem w głosie, jakby się obawiał, że mu odmówi.
Sambor
- Że co? - spytał dosyć głupio Medina, ale w tym momencie nic innego nie przyszło mu do głowy. - A niby za co?
I wtedy sobie przypomniał. Sytuacja sprzed tak wielu dni, moment, kiedy Alex Barosso morduje Antoniettę Boyer.
- O cholera - wymsknęło mu się głośno, kiedy zdał sobie sprawę, co to oznacza.
Spojrzała na niego z uwagą. Co prawda typek wyglądał dosyć sympatycznie, na dodatek przyniósł kociaki, a to by oznaczało, że kocha zwierzęta. Ale kto wie, może to jeden z tych, którzy dbają o czworołapych przyjaciół, a po kryjomu tną na kawałki ludzkie ciała w piwnicy. Ostatnio oglądała serial "Dexter" i od razu zaczęła przyrównywać Sambora do bohatera tamtej opowieści.
- Zamierzasz się zgłosić? - spytała spokojnie, tłumacząc sobie, że może chodzić o coś zupełnie innego, niż to, co pierwsze przyszło jej na myśl.
- Tak, oczywiście, że tak - mruknął Sambor, planując zadzwonić do Benavideza tuż po wyjściu z gabinetu. Niech szef Scylli powie mu, co ma robić.
- Za co cię poszukują? - drążyła, badając przyniesione zwierzęta. Lepiej nie drażnić przybysza, kto wie, co mu strzeli do głowy. Niech mu się wydaje, że Ivette jest po jego stronie i nie piśnie słówka o tym, że go kiedykolwiek spotkała.
- Och, nic takiego. Po prostu...rozkopałem nagrobek - palnął Medina, chwytając się tego jak koła ratunkowego.
- O. - Brwi kobiety podjechały do góry. - Tak dla rozrywki, z pasji, czy szukałeś czegoś ciekawego?
Jeden z kociaków zamiauczał głośno, jakby dołączając się do pytania.
- Byłem pijany i nie za bardzo wiedziałem, co robię - znalazł wytłumaczenie, które w gruncie rzeczy brzmiało dość sensownie. - Wziąłem z domu łopatę i wydawało mi się, że jestem poszukiwaczem skarbów.
- Rozumiem. Słuchaj, te kociaki muszą zostać u mnie na obserwacji. Dasz mi jakieś namiary na siebie, czy coś? Bo chyba chcesz wiedzieć, co się z nimi dzieje, prawda?
Tak naprawdę pytanie o namiary nie było spowodowane myślą, iż mężczyzna mógłby dbać o zwierzęta. Jeśli uzyska jego dane, będzie mogła przekazać policji, gdzie mają się udać, aby znaleźć poszukiwanego.
- Tak, ale...po prostu któregoś dnia wpadnę, dobrze? Przywitam się z nimi, z tobą i w ogóle...Zadzwonię, zgoda?
- W porządku - odpowiedziała, orientując się, że brunet nie jest taki głupi, na jakiego wygląda na pierwszy rzut oka. - Tylko nie zapomnij, bo inaczej kotki będą za tobą tęsknić - mrugnęła, próbując zaszczepić w Samborze pragnienie ponownego kontaktu. Przynajmniej mogłaby wtedy poprosić policję, by obserwowała jej gabinet i pilnowała, czy aby Medina znów się nie pojawi.
- Oczywiście - rzucił on, obiecując sobie, że na pewno jeszcze się odezwie. Ivette zdecydowanie wpadła mu w oko. Teraz jednak pragnął jedynie jak najszybciej opuścić pomieszczenie i poradzić się brata Ethana. Zaczynało się robić niebezpiecznie.
Dominic
- Jasna cholera! - wrzasnął Benavidez, próbując nie rozbić wszystkiego, co miało nieszczęście stać na jego drodze, a przy okazji być zbudowanym z łatwo niszczącego się materiału. Właśnie zobaczył ogłoszenie w telewizji, co więcej, informacja o poszukiwaniach policji widniała również w gazetach. A to oznaczało, że zobaczy ją całe miasteczko. Co więcej, istniało spore zagrożenie, że Medina podczas przesłuchania chlapnie coś na temat Scylli, a wtedy Dominic może mieć, lekko mówiąc, przechlapane. Oczywiście działanie organizacji było dobrze ukryte, jednakże brat Ethana zdecydowanie nie chciał i nie potrzebował, żeby ktoś grzebał w jego życiu, w jego danych i w jego przeszłości. A nuż przez przypadek dojdą do tego, kto zabił Mitchella Zuluagę?
- Mam go odstrzelić? - spytał domyślnie siedzący w pobliżu osiłek, wpatrujący się w szefa z niemym oddaniem psa.
- Nie. Jeszcze nie. Może nam być potrzebny. Ale musimy się dowiedzieć, czego chce od niego policja. Śledź go. Jeśli zacznie chlapać...- Syn Natalio uczynił ten jeden, znany na całym świecie gest, informujący podwładnego, co zrobić, gdyby Medina powiedział o słowo za dużo.
Grubas kiwnął głową, doskonale wiedząc, o co chodzi zleceniodawcy. Jedno niebaczne zdanie i Sambor już jest trupem.
Nadim
Udawanie nieprzytomnego przychodziło mu z łatwością. Strażnik nie sprawdzał mu pulsu, nie wchodził nawet do piwnicy, w jakiej zamknęli Turka. Po prostu podchodził do drzwi, rzucał okiem na leżące w kącie podłogi ciało, wpatrywał się w nie chwilę, sprawdzając, czy więzień nadal żyje, a potem odchodził złożyć meldunek. Poza tym Yilmaz wypijał płyny, które mu podsyłano, wiedząc, że nie ma w nich trucizny. Gdyby Dominic chciał go wykończyć, zrobiłby to już dawno i nie marnowałby czasu, energii, ani napojów na kogoś takiego, jak on. Jedzenia jednak ruszał jedynie tyle, ile to było konieczne, gdyż to zapewne w nim znajdowały się leki, o których wspominał mu Orson Crespo.
Nikt jednak nie wiedział, że Turek coś planuje. Być może nigdy nie pozna Ethana bliżej, być może nigdy nie stworzy z nim rodziny. Może na zawsze stracił żonę i córkę w wypadku. Może nie miał nikogo i niczego na tym świecie. Może nawet nie miał powodu, żeby żyć. Ale było coś, co napędzało krew w jego żyłach, coś, co sprawiało, że wciąż otwierał oczy i nie poddawał się ochocie na śmierć. Zemsta.
I może nawet nie za to, że Benavidez zrobił z niego otumanionego specyfikami najemnika. Być może też nie za to, że zrobił z niego potwora bez uczuć. Ale za to, że któregoś dnia niewoli na podłożu pojawiła się kartka, podrzucona przez pilnującego go mężczyznę. Ta kartkę przesłał mu sam Benavidez. Przedstawiała jedno, jedyne zdjęcie. I jeden, krótki podpis.
"Dziś bawiłem się Photoshopem. Tak wyglądałaby Twoja córka. Gdyby wciąż żyła, rzecz jasna.
Pozdrowienia,
Dominic".
Desmond
- Jest pan całkowicie pewien, że się nadaje? - Matias próbował wszystkich znanych sobie sposobów, żeby Desmond został odesłany z powrotem do Meksyku i zaczął walczyć o odzyskanie Gabriela.
- Oczywiście - stwierdził stanowczo siedzący za biurkiem mężczyzna. Sullivanowi przypominało to trochę przesłuchanie na rozmowie o pracę, ale zanim tutaj wszedł, kazano mu się niczemu nie dziwić i po prostu wykonywać polecenia szefa kartelu El Golfo. Sam Matias był zszokowany faktem, że najwyższy stanowiskiem członek chce obejrzeć nowy narybek, ale nauczył się milczeć i robić to, co mu się powie. To samo więc doradził Desmondowi.
- Będzie wprost idealny - dodał tamten i dorzucił na koniec. - Nauczcie go wszystkiego - jak się porządnie strzela, co ma robić i jak.
- Szefie...Sądzę, że on ma jakieś pojęcie na ten temat ze względu na swoją przeszłość i...- próbował wtrącić Matias, ale przerwano mu w pół słowa.
- Nie mów mi, co mam robić! - głuchy głos mężczyzny rozległ się w pomieszczeniu z taką mocą, że zadrżał nie tylko sam przedmówca, ale również Desmond i zgromadzeni wokoło ochroniarze głowy kartelu. - U nas panują zupełnie inne zasady i masz go w nie wprowadzić!
- Jasne - odrzekł potulnie Matias i wyprowadził Sullivana z pomieszczenia, zamierzając pokazać mu miejsce, w którym przybysz zacznie już niedługo pobierać nauki strzelnictwa.
Przzemierzyli może kilka kroków, kiedy był partner Gabriela Del Monte odważył się zapytać:
- Zawsze jest taki?
- Nie - odpowiedział mu Matias. - Dzisiaj był wyjątkowo łagodny. I bardzo, ale to bardzo nie podoba mi się, że zwrócił na ciebie aż taką uwagę.
Pozostawiony sam na sam ze swoją ekipą El Director dał znać, aby ochrona opuściła pokój. Musiał pomyśleć, głęboko się zastanowić i dobrze zaplanować kolejny ruch. Od tego, co zrobi, zależała nie tylko przyszłość kartelu, ale i jego własna. Ach i jeszcze tego młodego chłopaka, o którym tyle słyszał. Gabriela Amadora.
Ale najbardziej ze wszystkich każdy jego ruch dotyczył innej, szczególnej osoby. Pewnego czterdziestokilkulatka mieszkającego nieopodal jeziora w Valle de Sombras.
- Zamknij dobrze te stare okna - poradził El Director człowiekowi, który i tak nie mógł go usłyszeć, gdyż znajdował się prawie dziesięć tysięcy kilometrów od niego. - Zamknij je szczelnie. Nad tobą i twoją ruiną zbiera się największa burza, jaką możesz sobie wyobrazić. I obawiam się, że możesz stracić w niej życie...
Gabriel
Spacerowanie po szpitalnym korytarzu być może nie było jakąś godną polecenia rozrywką, ale przynajmniej sprawiało, że Gabriel nie nudził się śmiertelnie w łóżku, poza tym pomagało mu wracać do zdrowia.
- Dziękuję, że mnie wspierasz. W przenośni i dosłownie - przerwał milczenie Del Monte, kiedy po raz kolejny mijali wejście do sali i przemierzali krótki dystans z jednego końca ścieżki na drugi.
- Nie ma sprawy - odparł Juan Jose, pilnując, by przyjaciel nie upadł i nie puścił jego ramienia. - To zdecydowanie lepsze, niż siedzenie na niewygodnym krześle w korporacji i gapienie się w monitor.
- Czyli jestem dla ciebie czymś w rodzaju przerywnika wakacyjnego? - udał oburzenie Amador.
- Dokładnie. Taka wycieczka "Poznaj tajniki szpitala, dowiedz się, ile płytek posiada podłoga na drugim piętrze, a jedną z najważniejszych atrakcji będzie szukanie skarbu. Czyli kibelka.". Wyobrażasz sobie, że wczoraj przez pół godziny nie mogłem znaleźć toalety? Co to w ogóle za klinika? - zniesmaczył się JJ. - Co, jeśli któremuś z pacjentów nagle zachce się siusiu, będzie tak krążył po wszystkich piętrach i zaglądał do wszystkich pomieszczeń?
- Jesteś niemożliwy! - obruszył się Gabriel, równocześnie śmiejąc się w głos. Dobrze wiedział, że przyjaciel jedynie żartuje, ale trudności w odszukanie toalety opisał tak obrazowo, że cała scena natychmiastowo stanęła w głowie syna Gregorio i wyglądała tak komicznie, że niemożliwym było się powstrzymać.
- A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? To znaczy wiem, że w Valle de Sombras. Wiem, że to szpital. Ale nie wydaje ci się dziwne, że nie ma tu ani jednego pacjenta? Poza tobą, rzecz jasna.
- Wiem. Ojciec tłumaczył mi, że to jego budynek, że kiedyś planował założyć tutaj klinikę, czy coś i wybrał to miejsce, sprowadzając przy okazji własnego lekarza, bo w zwyczajnym szpitalu mogliby nie zadbać o mnie wystarczająco.
- Czekaj, czekaj. - Juan Jose aż się zatrzymał, tak bardzo pochłonęła go pewna myśl. - Miałeś wypadek. Gdzie konkretnie? Tu, czy w jakimś innym mieście?
- Podobno w pobliżu. - Amador również stanął, w sumie nie miał innego wyjścia. Wciąż przecież trzymał się ramienia kolegi.
- Aha. I przewieziono cię tutaj. Dobra, to łapię. A co robiliście w Dolinie Cieni, skoro mieszkacie tak daleko od miasteczka?
- Ojciec miał jakieś interesy do załatwienia. Mama i ja mieliśmy spędzić coś w rodzaju wakacji, a on zająć się inwestycją.
- Czyli tak. Przyjechaliście tutaj, ciebie napadli, a teraz jesteś w klinice, którą twój tata kupił wiele lat temu. Fajny przypadek.
- O czym myślisz? - Gabriel spojrzał pytająco na Juana. - Mam wrażenie, że...sam nie wiem. Podejrzewasz jakiś podstęp.
- Nie - odparł mu JJ, wciąż mając w pamięci prośbę matki Amadora. - Ale coś nie daje mi spokoju. Kto cię pobił i dlaczego?
- Pewnie jacyś przygodni kolesie. - Młodzieniec wzruszył ramionami, czego zaraz zresztą pożałował, bo sprawiło mu to niemiłosierny ból. - Zorientowali się, że spaceruję sam, ograbili mnie z telefonu, pokopali i...sam rozumiesz.
- Taaaak...- potwierdził przeciągle JJ. - I w takim małym miasteczku nikt nie wie, kto to mógł zrobić? Wiesz, nikt nikogo nie podejrzewa, czy coś w tym rodzaju? Nie mają tutaj jakichś gangów, czy grupek osób, które przynajmniej wyglądają na złoczyńców?
- Złoczyńców? - zaśmiał się cicho Amador. - Ale wiem, o czym mówisz. W sumie nie za bardzo się nad tym zastanawiałem. Nawet nie miałem jak, w moim stanie...
- Mogę zapytać twojego tatę? Jestem pewien, że zgłosił zawiadomienie na policję. Może coś wiedzą. Nie podoba mi się, że ktoś nastawał na życie mojego przyjaciela, nieważne, czy wybrano ciebie przez przypadek, czy specjalnie.
- Aż tak się o mnie troszczysz? - spytał cicho Gabriel, z jakąś dziwną radością w sercu zauważając, że Juan troskliwie poprawia mu poduszki - Amador kładł się bowiem właśnie z powrotem do łóżka.
- Owszem. Dawno się nie widzieliśmy, ale to nie znaczy, że nie jesteś mi bliski. Może nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje uczucia, ale to nie znaczy, że się nie martwię. Jutro porozmawiam z twoim ojcem. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:42:04 04-09-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 252
CONRADO/ SERGIO/ HUGO/ LUCAS/ ARIANA/ QUEN
George Santayana powiedział kiedyś, że ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie. Choć ludzie próbują uciec od przeszłości, zapomnieć o niej i ruszyć dalej, czyni ich ona tym kim są teraz, bez względu na to jak bardzo się jej wypierają. Jeśli zapomną o swoich błędach, będą je wiecznie popełniać od nowa. Conrado Saverin wiedział o tym najlepiej, ale i tak nie uchroniło go to od błędnego koła, w jakim się znalazł. Od siedemnastu lat żył żądzą zemsty, myląc ją ze sprawiedliwością, jak słusznie wypomniał mu Fabricio Guerra. Saverin nie mógł winić przyjaciela za ostre słowa, bo każde z nich było prawdą – zmierzał do celu po trupach i na nic zdało się ciągłe powtarzanie, że cel uświęca środki. Był taki sam jak Fernando, nie zważał, ile osób ucierpi podczas gdy on będzie wdrażał w życie swój plan zemsty na rodzinie Barosso, stał się nieczuły, wyprany z emocji. I nic nie mógł na to poradzić.
Przestąpił próg domu pułkownika Jimeneza razem z Evą, która już zdążyła zatęsknić za bywaniem w towarzystwie. Ostatnio była bardzo pochłonięta przygotowaniami do ślubu albo prywatnym śledztwem, na które Conrado zezwolił jej dla świętego spokoju. Nie udało jej się jednak niczego ustalić, bo Lupita Martinez popadła w katatonię i nie można było już wydobyć z niej ani słowa. Dlatego Medina cieszyła się, że może pobyć w towarzystwie ludzi obytych w świecie i miłych, a do takich z pewnością należał Gilberto i jego żona Norma. Conrado również cieszył się z towarzystwa, tym bardziej że pułkownik wydawał się rozsądnym człowiekiem. Nawiązali nić sympatii podczas charytatywnego meczu, ale Conrado czuł, że za zaproszeniem na obiad tkwi coś jeszcze i miał absolutną rację. Po obiedzie Norma zabrała Evę na patio, gdzie rozmawiały przy herbacie, a Gilberto i Conrado zamknęli się w gabinecie z butelką szkockiej.
Saverina zaciekawiły odznaczenia za zasługi, których pełno było w gabinecie, a także zdjęcia z wojska. Na jednym z nich Gilberto, dużo młodszy i szczuplejszy niż teraz, obejmował jakiegoś mężczyznę.
– Mój przyjaciel, Adrian Delgado. Znaliśmy się od dziecka, był kuzynem mojej najlepszej przyjaciółki Sonii. Razem się zaciągnęliśmy, a potem byliśmy na misji a Afganistanie – wyjaśnił Jimenez z nutą nostalgii w głosie. Mówienie o przyjacielu sprawiało mu jednak ból. – Zginął podczas bombardowania. A ja wróciłem i zaopiekowałem się jego rodziną. – Widząc zdziwione spojrzenie Saverina, wyjaśnił: – Norma to żona Adriana a Marcus to jego syn. Wróciłem, by się o nich zatroszczyć, a skończyło się na tym, że ożeniłem się z Normą. Kiepski ze mnie przyjaciel.
– Myślę, że Adrian byłby szczęśliwy, wiedząc, że dbasz o nich. Nie masz żadnego powodu do wstydu – stwierdził szczerze Saverin, zastanawiając się nad czymś głęboko. – Wojna zmienia ludzi.
– To prawda. Ja miałem szczęście, bo dzięki Normie i Marcusowi udało mi się stanąć na nogi, nie mam żadnej traumy. Choć czasem miewam koszmary, ale można powiedzieć, że mi się poszczęściło. Bardziej martwię się o mojego syna z pierwszego małżeństwa. Carlos poszedł w moje ślady i codziennie drżę o jego życie. Nie życzę nikomu tego strachu o własne dziecko.
Conrado pokiwał głową i upił łyk szkockiej, bo nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Sam nie wiedział, czy jego dziecko w ogóle żyje, więc doskonale znał ten strach rodzica. Gilberto przeżywał katusze każdego dnia, wiedząc, że jego syn mierzy się z okropnościami wojny.
– Gilberto, nie zaprosiłeś mnie chyba po to, by opowiadać mi o wojnie. – Saverin przerwał niezręczną ciszę, wpatrując się w gospodarza, który zdawał się być lekko zakłopotany jego słowami.
– Masz rację. Nie będę owijał w bawełnę. – Jimenez przysiadł na skraju biurka i wskazał Conradowi krzesło z miękkim obiciem. – Mam wrażenie, że jesteś człowiekiem, którego Valle de Sombras potrzebuje, dlatego chcę przekazać ci pewne informacje.
– Zamieniam się w słuch. – Conrado był zaintrygowany słowami pułkownika.
– Fernando Barosso to oślizgły gad, ale o tym już chyba wiesz. Nie wyszło mu z ośrodkiem dla młodzieży Ignacia Sancheza, więc już zmienia taktykę. Pewnie słyszałeś o planowanej budowie mostu na rzece San Juan? Pueblo de Luz i Valle de Sombras ściśle współpracują ze sobą przy tym projekcie, ma to być nowa droga między miasteczkami. Problem w tym, że już wiadomo jaka firma wygra przetarg, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Fernando zgłosił firmę, w której ukrył swoje fundusze? – Conrado uśmiechnął się kącikiem ust. Cały Barosso. – Po sprawie z Rezende musiał jakoś się zabezpieczyć, więc ukrył dużą część majątku w nieznaczących przedsiębiorstwach, dzięki czemu teraz próbuje się odkuć. Widzę, że Fernando jest już pewien wygranej w wyborach.
– Dokładnie tak. Barosso ma ukryte środki i niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, niektórzy nadal wierzą w bajeczkę o tym, że jest bankrutem, kiedy tak naprawdę dobrze się zabezpieczył. Myślę, że wiem, gdzie ukrył większą część swojego majątku, ale na razie niestety nie mogę tego potwierdzić. W każdym razie budowa mostu zaplanowana jest na dwa miesiące od teraz. Fernando z powodzeniem będzie mógł zmanipulować wynikami przetargu. A jak się domyślasz, ta firma budowlana nie jest godna zaufania. – Gilberto wyciągnął teczkę z dokumentami i wręczył ją Conradowi. – To sprawy o odszkodowanie, które toczą się przeciwko tej spółce. Wtedy nosiła jeszcze inną nazwę, więc Fernandowi sprytnie udało się to ukryć.
– Skąd masz te dane? – Saverin nie ukrywał, że ciekawiło go źródło informacji Gilberta.
– Norma pracuje w ratuszu, jest doradcą prawnym Rafaela Ibarry. Ona też tego nie pochwala.
– A Ibarra się na to godzi? Myślałem, że to rozsądny człowiek.
– Rafa jest dobrym facetem, ręczę za niego, ale czasami ma ograniczony umysł. Nie widzi, że Fernando nim manipuluje, a może widzi, tylko udaje, że tak nie jest. – Gilberto Jimenez westchnął ciężko i przetarł oczy. – Rafa jest moim przyjacielem, a z Ofelią znam się od podstawówki, dlatego przykro mi patrzeć, jak Barosso ich wykorzystuje. Nie wiem, jakiego haka na nich ma, ale jestem pewien, że czymś im grozi w zamian za poparcie.
– To poważne oskarżenie. – Conrado odłożył na biurko dokumenty, które pokazał mu pułkownik. Musiał przyznać, że były to cenne informacje. – Oskarżasz burmistrza Pueblo de Luz o korupcję.
– Nie oskarżam, na razie to tylko moje przypuszczenia. Nie chce mi się wierzyć, że siedzą w kieszeni Fernanda, wolę raczej myśleć, że nie mają pojęcia, co się dzieje.
– Pozostaje jeszcze jedna kwestia – dlaczego Fernandowi zależy tak bardzo na współpracy z Pueblo de Luz? – Conrado zadał to pytanie, ale tak naprawdę nie liczył na odpowiedź, po prostu głośno myślał.
– I tutaj znów mogę tylko domniemywać, ale wydaje mi się, że Fernando chce ponownie połączyć oba miasteczka. Gdyby to zrobił, nowa jednostka miałaby status miasta, a co za tym idzie, wiąże się to z większymi wpływami.
– I zyskami – dopowiedział za niego Conrado, a Gilberto wskazał na niego palcem, jakby chciał powiedzieć „bingo!”. – Po co mi to mówisz? Twoja żona może stracić pracę, jeśli wyjdzie na jaw, że rozpowiada poufne informacje.
– Normie nic nie będzie, ona tak samo jak ja uważa, że Fernando nie powinien dojść do władzy. A już na pewno nie powinien łączyć obu miasteczek, bo to będzie kompletna katastrofa. – Gilberto mówił szczerze – gardził Fernandem i jego interesami, a wizja narażenia zdrowia i życia mieszkańców okolicy poprzez budowę felernego mostu wydawała mu się odrażająca. – Conrado, mój pasierb codziennie przemierza tamtą drogę. Jeśli wybudują ten most, a on się zawali, kiedy Marcus akurat będzie tamtędy przechodził…
Conrado pokiwał głową, bo doskonale rozumiał troskę Gilberta. Widział najczarniejsze scenariusze, myśląc przede wszystkim o dobru dziecka. Jak na zawołanie do gabinetu rozległo się pukanie i po chwili w drzwiach pojawiła się sylwetka Marcusa. Musiał się pochylić, by nie zaryć głową we framugę. Czarne włosy miał zwichrzone i wyglądało na to, że właśnie wrócił z treningu.
– Nie przeszkadzam? – zapytał grzecznie, ostrożnie przestępując próg gabinetu. – Chciałem się tylko przywitać.
Gilberto ukradkiem otarł łzy wierzchem dłoni, co zauważył tylko Conrado, bo Marcus akurat wyciągał rękę w stronę gościa.
– Mama woła was na podwieczorek – powiedział, uśmiechając się szeroko, a Gilberto pokiwał głową na znak, że już idą.
– Pozostaje jeszcze kwestia El Tesoro – zaczął Jimenez, kiedy jego pasierb zniknął za drzwiami. – Ptaszki ćwierkają, że chcesz kupić tę ziemię.
– To prawda, właścicielką jest moja znajoma, zresztą nasza wspólna. – Widząc, że Gilberto nie bardzo wie, o kim Conrado mówi, dodał: – Astrid Vega, ostatnia spadkobierczyni, zgodziła się sprzedać mi ziemię.
– Ale nie udało ci się sfinalizować kupna, mam rację?
– Tak, wszystko wciąż się przeciąga. Skąd o tym wiesz?
– Fernando zrobi wszystko, by zdobyć El Tesoro, ma na punkcie tego miejsca obsesję. Nie zdziwiłbym się, gdyby to on manipulował przebiegiem transakcji. Powiem ci jedno, Conrado, na miejscu Fernanda zacząłbym właśnie od tej ziemi, jeśli chciałbym połączyć oba miasteczka w jedno duże i silne miasto. Pas ziemi niczyjej na granicy obu miasteczek to idealna inwestycja. – Gilberto zrobił krótką pauzę, po czym kontynuował: – Wiem, Conrado, że ty lepiej niż Fernando rozumiesz czego potrzebuje to miasteczko. Wiem to na pewno. Byłem na nie jednej wojnie i wiele w życiu widziałem, a ktoś taki jak ty jest potrzebny Valle de Sombras. Możesz na mnie liczyć. – Wyciągnął w stronę Conrada dłoń na znak przymierza, a Saverin uścisnął ją bez wahania. Było mu potrzeba takich sprzymierzeńców, a skoro nie mógł liczyć na poparcie Ibarrów, pułkownik i jego żona mogli okazać się równie silnymi zwolennikami.
Do domu wrócili z Evą wieczorem i tam czekały na nich niemiłe wieści. Okazało się, że Eduardo Medina, ojciec Evy, zmarł w więziennym szpitalu w Texasie kilka godzin wcześniej. Nie doczekał końca zemsty Conrada ani ułaskawienia, a Eva, choć tego nie powiedziała na głos, miała żal do Conrada. Kiedy poszła spać, Saverin zerknął na wyświetlacz telefonu. Miał jedną wiadomość na poczcie głosowej z telefonu Huga, jednak głos, który usłyszał w słuchawce nie należał do Delgado, a do kogoś, kogo Conrado nie spodziewał się usłyszeć.
– Cześć, Condziu, mówi Alex, pamiętasz mnie jeszcze? Gdybyś chciał ze mną pogadać, jestem w El Tesoro przetrzymywany jako zakładnik twojego sługusa. Wnioskuję, że nic na ten temat nie wiedziałeś. Odwiedź mnie, bo mi się nudzi samemu.
Conrada mało rzeczy w życiu mogło zdziwić. Zszokował go nie tyle telefon od Alejandra, co informacja, że Hugo wiedział, gdzie młody Barosso się znajduje, a mu nie powiedział. Poczuł się zdradzony. Od razu chwycił kluczyki do samochodu i udał się do El Tesoro, gdzie odbył interesującą rozmowę z Alejandrem, po której nie był już tym samym człowiekiem.
***
Sergio odpalił papierosa przed poradnią biznesowo-prawną, czując się wyczerpany. Całą noc ślęczał nad papierami, które przysłał mu jego prawnik z Monterrey, a teraz Aidan Gordon, prawnik, który miał poprowadzić jego sprawę o prawa do opieki nad Jaime, wyjaśnił mu szczegółowo, z czym to będzie się wiązać. Wyciągnął paczkę w stronę Gordona, ale ten grzecznie odmówił papierosa i obserwował jak Sotomayor się zaciąga.
– Nie paliłem od ośmiu lat – powiedział Sergio, śmiejąc się cicho. – Zawsze jak sięgam po papierosa, to za sprawą Leonor, co za zbieg okoliczności.
– Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem. – Aidan starał się pomóc nowemu znajomemu. – Rozwiedliście się bez orzekania o winie, więc teraz już nic nie da się zrobić. Prawo stoi po stronie matki. Nie uda ci się odebrać dziecka byłej żonie…
– Nie chcę jej odbierać dziecka. – Sergio wydawał się oburzony samym tym pomysłem. – Chcę się tylko z nim widywać, to taki straszny grzech?
– Nie – przyznał Aidan, dziwnie się czując, wiedząc, że na tym świecie są jeszcze ojcowie, którym zależy na ich dzieciach. – Spróbujemy to załatwić polubownie, porozmawiam z Leonor i spróbuję coś ugrać. Jeśli nadal będzie nieugięta, wytoczymy proces. I wtedy będziesz musiał powiedzieć przed sądem całą prawdę, jeśli chcesz widywać syna.
– Prawo nie działa wstecz, jesteś prawnikiem – powinieneś o tym wiedzieć. – Sergio zgasił papierosa i spojrzał na adwokata zrezygnowanym spojrzeniem. – Jeśli powiem wszystko przed sądem, dziecko mnie znienawidzi. Myślisz, że chce, żeby myślał źle o własnej matce? Jest jeszcze ten chłopczyk, Lorenzo. On też niczemu nie jest winny, a błędy Leonor odbiją się na nich.
– Cóż, wiem, że to nie jest łatwe, ale to jedyna opcja. Jeśli przedstawisz sądowi faktyczny stan, może się ugnie. Masz dowody na to, że próbowałeś się z nimi skontaktować po wyjeździe do stolicy?
– Tak. Bilingi telefoniczne, odesłane listy. Czy sąd może uznać, że matka porwała dziecko i zniknęła bez słowa?
– Raczej nie, sam wyjechałeś do stolicy, a fakt, że nie płaciłeś alimentów dobrze o tobie nie świadczy.
– Dobrze wiesz, że gdybym chociaż wiedział, gdzie są…
– Wiem. Czyli podsumowując – Leonor zabroniła ci kontaktów z dzieckiem i kiedy zaproponowałeś, że weźmiesz Jaime ze sobą do stolicy na czas jej rekonwalescencji – Aidan użył eufemizmu, mając na myśli uzależnienie Norrie od leków – odmówiła. A potem kontakt się z nimi urwał, bo przeprowadzili się i dopiero niedawno dowiedziałeś się, że mieszkają w Valle de Sombras, mam rację?
– Tak, dokładnie.
– Więc zrobimy tak – Aidan oparł się o ścianę poradni, gdzie namalowane były skrzydła. Wyglądało teraz jakby to jemu wyrosły anielskie pióra. – Musisz przeprowadzić się na stałe do okolicy. Fakt, że dojeżdżasz z Monterrey jest na twoją niekorzyść. Jeśli chcesz odzyskać opiekę nad synem, musisz być dyspozycyjny i w pełnej gotowości.
– Nie ma problemu, i tak już od dawna się nad tym zastanawiałem. – Sergio przytaknął, gotów na każde poświęcenie.
– Pracujesz na pół etatu w miejscowej klinice, prawda? – Aidan kontynował. – Lepiej będzie, jeśli załatwisz sobie pełen etat, w ten sposób nie będziesz musiał jeździć do Monterrey na zlecenia.
– Łatwiej powiedzieć niż zrobić. W Valle de Sombras nie ma zbyt wielu pacjentów, którzy potrzebują fizjoterapii, a dla ortopedy nie było etatu, kiedy składałem podanie.
– Może coś się zmieni w tej kwestii, pogadaj z ordynatorem. To ważne, żebyś był na miejscu i miał stały dochód.
Sergio pokiwał głową. Był wdzięczny Aidanowi za pomoc, w dodatku całkowicie darmową. Liczył na to, że uda mu się przemówić Leonor do rozsądku i nie będzie konieczne kierowanie sprawy do sądu rodzinnego. Miał jednak przeczucie, że Norrie będzie oporna i nic nie zdoła jej przekonać do zmiany zdania.
***
Hugo zaparkował motor przed kawiarnią, zdejmując kask zamaszystym ruchem i wzdychając ciężko na widok siostry siedzącej przy stoliku przed lokalem. Widząc go, zmrużyła podejrzliwie oczy, jakby się spodziewała, że znów przyszedł się z nią kłócić, ale nie taki był jego zamiar.
– Ładny pierścionek. – Hugo był dość spostrzegawczy, a Leonor obracała świecidełko na palcu, zwracając na nie uwagę rozmówcy. – Dostanę zaproszenie na ślub?
– Może. Jeśli dożyjesz.
O dziwo była to jedna z sympatyczniejszych rozmów, jakie ostatnio mieli. Zdziwiło go trochę, że Leonor zdecydowała się wyjść za Ethana po tak krótkiej znajomości, ale widocznie potrzebowała kogoś, by się o nią zatroszczył. Samotność jej doskwierała.
– Nie rób tego, jeśli masz wątpliwości – poradził jej Hugo, siadając na krześle obok niej i wpatrując się w bezchmurne niebo. Pogoda tego dnia była wyjątkowo przyjemna i nadzwyczajnie słoneczna jak na Dolinę.
– Nie mam wątpliwości.
– Znam cię, Norrie. Masz tę dziwną zmarszczkę na czole, kiedy coś cię trapi. Taką samą miałaś, kiedy zastanawiałaś się, jak powiedzieć rodzicom, że zaszłaś w ciążę z Sergiem.
– W tym na szczęście mnie wyręczyłeś.
Hugo się roześmiał. Rzeczywiście, to on powiedział matce o ciąży siostry, bo go o to poprosiła. Wiedziała, że Sonia lepiej przyjmie tę wiadomość od czarującego syna, oczka w głowie rodziców, niż od zbuntowanej i krnąbrnej córki. Leonor również się roześmiała, co tak zdziwiło Huga, że niemal spadł z krzesła. Już prawie zapomniał jak to jest normalnie rozmawiać ze starszą siostrą, na którą kiedyś zawsze mógł liczyć, zresztą ze wzajemnością. Zawsze na sobie polegali, on spuszczał łomot jej chłopakom, jeśli na zbyt wiele sobie pozwalali, ona doradzała mu z dziewczynami i wybierała koszule na szkolne dyskoteki. Było między nimi sześć lat różnicy wieku, ale zawsze dobrze się dogadywali. Wychowali się w kochającej się rodzinie i nigdy niczego im nie brakowało, ale los chciał, że wszystko szlag trafił.
– Ethan to dobry facet, prawda? Nie będę musiał spuszczać mu manta, kiedy zostawi cię przed ołtarzem?
– Nie zostawi. – Leonor uśmiechnęła się lekko. – A jeśli to zrobi, sama mu złoję tyłek.
– Nie wątpię. – Hugo wiedział, że siostra sama o siebie zadba. – Rozmawiałaś z Sergiem?
– Nie zaczynaj, Hugo…
– Dlaczego? Jesteś mu coś winna, nie zapominaj.
– Przecież go nie cierpiałeś.
– To było zanim poznałem prawdę, zanim się dowiedziałem, że Lori nie jest jego dzieckiem. Przecież to nie zbrodnia, że chce się widywać z synem, dlaczego tak bardzo mu tego zabraniasz?
– Bo boję się, że Jaime będzie go wolał ode mnie.
To szokujące wyznanie zdziwiło Huga, ale musiał przyznać, że obawy Leonor są uzasadnione. Jej ostatnie zachowanie nie świadczyło o niej za dobrze, a Jaime był zbuntowanym trzynastolatkiem, który źle znosił odmowę.
– Dlatego lepiej, żebyś mu pozwoliła. Ma prawo poznać własnego ojca. Jeśli będziesz zwlekać, odsunie się od ciebie jeszcze bardziej.
– Już i tak mnie nienawidzi, bo zabroniłam mu się widywać z tobą.
Hugo pokiwał głową. W gruncie rzeczy nie winił Leonor za to, że nie chciała, by jej dzieci spędzały czas z wujkiem. W końcu był niebezpieczny, kręciło się wokół niego wielu złych ludzi, kartel Templariuszy już nie raz to udowodnił i gdyby nie Lucas Hernandez Jaime mogłoby już nie być wśród żywych, a to wszystko z winy Huga.
– Wejdę do środka i poproszę gringę o herbatę – przerwał niezręczną ciszę Hugo, a Leonor odkaszlnęła dziwacznie. – Co jest?
– Zwolniłam Arianę.
– Co zrobiłaś? – Delgado wybałuszył oczy ze zdziwienia. – Zdecydowanie nie poprawiasz swojej sytuacji.
– Wiem, już ojciec zrobił mi kazanie, nie musisz mi tego powtarzać.
– Norrie, co się z tobą dzieje? Czy coś się stało? Chodzi o Joaquina, o to że jest w mieście? Znów sięgnęłaś po leki?
– Nie. – Leonor zaprzeczyła stanowczo, zakładając ręce na piersi w geście obronnym. – Nie biorę od dawna.
– Więc o co chodzi? – Hugo ukląkł przy siostrze i spojrzał jej w oczy. – Możesz mi powiedzieć. Chodzi o Renza? – Kobieta spojrzała na młodszego brata zdziwiona. Nie wiedziała czy bardziej zdziwił ją fakt, że o to zapytał (Hugo nie był osobą, która wtrącała się w cudze sprawy), czy o to że tak szybko połączył fakty. – Daj spokój, Norrie, nie jestem głupi. Umiem dodać jeden do jednego. – Renzo Villanueva kochał się w tobie od podstawówki, ale ty zawsze wolałaś Sergia. Po śmierci matki zaczęliście spędzać ze sobą więcej czasu, więc to chyba oczywiste, że to on… jest ojcem małego Lorenza.
W oczach Leonor stanęły łzy. Hugo próbował ją uspokoić, ale ona się rozkleiła, kręcąc głową, jakby chciała od siebie oddalić te myśli albo zaprzeczyć słowom brata. Wtedy zauważyła, że w drzwiach kawiarni stoi Camilo i przysłuchuje się ich rozmowie.
– Lorenzo Villanueva jest ojcem małego Loriego? – zapytał blady jak ściana, a Leonor przestała płakać, widząc zawód na twarzy ojca. Camilo sam nie wiedział, czego się spodziewać, mógł się tego domyślić, a jednak zszokowało go to.
– Tato! – Hugo zdążył krzyknąć, zanim Camilo upadł na chodnik, trzymając się za pierś. – Dzwoń po karetkę! – krzyknął przez ramię do Leonor, padając na kolana obok ojca i przytrzymując mu głowę. – Trzymaj się, tato, wszystko będzie dobrze.
Camilo nic nie odpowiedział, bo stracił przytomność.
***
Lucas zajął się wszystkim na komendzie tak jak obiecał Helenie Romo. Tristan Sawyer od początku wydawał mu się przeciętnym policjantem, zwykłym szaraczkiem, który niczym się nie wyróżniał. Nawet Esposito zdawał się budzić większe zainteresowanie i przynajmniej rzucał się w oczy. Tristan natomiast był niepozorny i może właśnie dlatego tak długo udało mu się pozostać nieuchwytnym. To jednak miało się niedługo zmienić. W świetle nowych dowodów sprawa Gwen i Viktorii Diaz miała zostać ponownie otwarta i Hernandez po raz kolejny czuł, że Valle de Sombras to nie jest miejsce dla niego. Miasteczko rodem z telenoweli, gdzie okropności są na porządku dziennym. Widział wiele w życiu, miał do czynienia z mordercami, terrorystami, handlarzami narkotyków, ale będąc agentem FBI czuł się potrzebny i czuł, że może coś zmienić. Jako zwykły funkcjonariusz policji w skorumpowanym meksykańskim miasteczku nie miał poczucia misji. Tylko sprawa Heliosa jeszcze go tutaj trzymała.
Lucas wziął sobie do serca słowa Joaquina i nie zamierzał zrezygnować z grzebania w jego przeszłości. Oscar był bezpieczny w szpitalu, ostrzegł go, by uważał na Villanuevę, a sam odwiedził Jorge w domu spokojnej starości. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej na temat szefa kartelu. Mężczyzna intrygował go coraz bardziej. Nie wiedzieć czemu Joaquina interesowała też sprawa Gwen Diaz, a to nie wróżyło niczego dobrego. Być może chodzi tylko o fakt, że w sprawę był zamieszany Fernando Barosso, a to jego nowy wspólnik, ale Lucas czuł, że chodzi o coś więcej.
– Renzo, to ty? – Jorge znów przeżywał jeden ze swoich zaników pamięci. Na widok Lucasa uśmiechnął się szeroko i pociągnął za ramię do pokoju. – Siadaj, synu, siadaj i opowiadaj. Co słuchać w stolicy? Dobrze cię traktują w internacie?
– Tak, dziękuję. – Lucas wyglądał na skonsternowanego, ale postanowił brnąć w to dalej. – Mam dobre stopnie, nie narzekam.
– To świetnie, to wspaniale. – Jorge nalał herbaty do filiżanek i podał jedną Lucasowi trzęsącą się ręką. – Nie chcę, byś pracował w fabryce tak jak ja. Dla twoich braci jest już za późno, ale dla ciebie jest jeszcze szansa.
– Co z Joaquinem? – zapytał Hernandez, czując że to odpowiedni moment. Wyglądało na to, że ten cały Renzo był ulubionym synem Jorge.
– Jest w poprawczaku, biedne dziecko. To wszystko wina mojego aniołka, to wszystko jego wina.
Jorge wpatrzył się w dal szklistym wzrokiem, a Lucas poczuł ukłucie w sercu. Jorge kochał swoich synów, ale czuł, że zawiódł jako ojciec. Sam ich wychował, o matce Joaquina Lucas nie wiedział nic, poza tym że w mieszkaniu Villanuevy nie było ani jednego jej zdjęcia, a to mogło świadczyć o tym, że rodzina nie chciała o niej pamiętać, bo albo umarła przedwcześnie, albo opuściła rodzinę.
– Joaquin nigdy nie był tak silny jak ty, Renzo. Nie miał szans przetrwania.
– Jest silniejszy niż ci się wydaje, tato. – Lucas nie wiedział, dlaczego to mówi, ale obudziła się w nim dziwna chęć usprawiedliwienia Joaquina. – Da sobie radę.
Jorge wstał i poklepał Lucasa po ramieniu.
– Przed przeznaczeniem nie można uciec, synu. Wiem, że Joaquin nie wybrał tej drogi sam, ale jest już za późno. Wiem, że to moja wina. Powinienem poświęcić mu więcej czasu. Może chociaż w poprawczaku się opamięta.
Lucas przetworzył w głowie informacje i wywnioskował, że Jorge mentalnie jest w roku 1996, wtedy kiedy to trzynastoletni Joaquin trafił na dwa lata do poprawczaka za handel narkotykami. Hernandez już wiedział, co było potem – Joaquin odsiedział swoje, po czym wrócił do dawnych nawyków, zaczął pracę w fabryce, na swoim koncie miał różne wybryki, w tym podpalenia i pobicia, a potem wyjechał na odwyk, by wrócić ponownie już jako szef kartelu. Rzeczywiście, przed przeznaczeniem nie można uciec.
– Nie wierzę w przeznaczenie. – Odezwał się Lucas po chwili, próbując sobie wszystko poukładać w głowie. – Wierzę w karmę.
Jorge poklepał go ponownie po ramieniu, po czym usiadł w fotelu znużony.
– Jestem taki zmęczony, Renzo, taki zmęczony. Idź do Angaranów i poproś Sonię o butelkę jej porzeczkowego wina, zawsze pomaga mi zasnąć.
Lucas opuścił szpital, kiedy tylko Jorge zasnął, zastanawiając się nad jego słowami. Joaquin wyrósł na sukinsyna z braku rodzicielskiej miłości? To mu nie pasowało. Czy to możliwe, by Villanueva był zazdrosny o starszego brata, oczko w głowie ojca? Może zazdrościł mu tego, że Renzo zdołał wydostać się z Monterrey i mógł pobierać nauki w stolicy? To tylko domysły, ale Lucas był pewien, że coś jest na rzeczy. Jorge miał trzech synów, a najstarszego wspomniał tylko raz, mówiąc że dla niego i dla Joaquina było już za późno. Dlaczego? Czyżby obaj wplątali się we współpracę z kartelem i tylko Renzo udało się jakoś z tego wykręcić? Policjant nie był pewny, ale wiedział, że odpowiedzi na te i wiele innych pytań może dostarczyć mu tylko Hugo Delgado – znał Joaquina z lat młodzieńczych, właśnie dlatego Lucas mógł dostać się do Templariuszy, za wstawiennictwem Huga. Jeśli chciał poznać motywy działania Joaquina, musiał sięgnąć głębiej.
– Hernandez, słucham. – Odebrał machinalnie telefon, nie patrząc, kto dzwoni. Była to jego matka, miała wyniki toksykologii mężczyzny z San Antonio, którego początkowo wzięli za ofiarę ulepszonej wersji Heliosa. – Dziękuję, uważaj na siebie. – Pożegnał się z matką, przecierając oczy i czując się totalnie bezsilny.
Joaquin wprowadził do obiegu Tryton, najnowszy wynalazek Cayetana Corteza i to właśnie jego ofiarą padł młody Amerykanin. Lucas był pewien, że ofiar jest więcej, Joaquin celowo testował narkotyk z dala od Meksyku, by podejrzenie nie padło na niego. Tryton miał działanie podobne do Heliosa, jednak osoby sięgające po niego nie umierały, a przynajmniej jak na razie nie stwierdzono zgonów. Powodował on niewyobrażalny ból, a dilerzy reklamowali go jako „pokarm bogów”. Każdy ćpun by się skusił, dlatego Lucas miał związane ręce. Nie miał pojęcia jak powstrzymać Joaquina i jak do niego dotrzeć. Handel heroiną był niczym w porównaniu z eksperymentowaniem na niewinnych ludziach, którzy za działkę czegoś mocnego są gotowi na wszystko. A wyglądało na to, że Villanueva dopiero się rozkręcał.
***
Ariana siedziała z Cosme na balkonie w swoim mieszkaniu, przeglądając notatki, które jej przyniósł. Zdziwił ją propozycją, by pomogła przy redagowaniu tekstu, głównie dlatego, że nie wiedziała, że Zuluaga coś pisze. No i nie sądziła, że pan na El Miedo mógłby dać jej do przeczytania swoje osobiste zapiski i przemyślenia. Czuła się trochę niezręcznie, ale jednocześnie cieszyło ją, że zaufał jej na tyle, by powierzyć jej to zadanie.
– I jak? Zgodzisz się? – zapytał pełen nadziei Zuluaga, aż zacierając ręce.
– Jasne! Nie ma problemu. – Ariana uśmiechnęła się do niego promiennie. – Ale jesteś pewien, że mogę to przeczytać? Nie ma tam osobistych rzeczy?
– Są bardzo osobiste i dlatego tylko tobie mogę je powierzyć. Nie czułbym się komfortowo, przychodząc z tym do Nadii. Zresztą ona chyba już zapomniała o starym ojcu.
– Nie mów tak, Nadia ma sporo na głowie. Ta sprawa z Santiagiem ją wykończyła, do tego jej teściowa padła ofiarą nożownika i cudem wyszła z tego cało. – Ariana mówiła z pełnym przekonaniem. Jej przyjaciółka wiele przeszła w ostatnim czasie. – Nadia bardzo się stara, by zbudować relację z Santim, a w dodatku Camila ma kłopoty w szkole. Nadia ma pełne ręce roboty, nie bądź dla niej zbyt surowy. Przypominam ci, że sam wyjechałeś z miasta bez pożegnania! Kiedy byłam u ciebie ostatnio, pocałowałam klamkę. Ale na szczęście już wróciłeś i zająłeś się remontem El Miedo. Już myślałam, że zostawisz zamek, żeby się doszczętnie rozpadł.
– No wiesz! Nie mógłbym. – Cosme wydawał się być oburzony samą tą myślą. – Dziękuję, że zgodziłaś się zerknąć na te teksty. Mam nadzieję, że się nie zanudzisz.
– Na pewno nie. – Ariana się uśmiechnęła, po czym pożegnali się, bo Cosme musiał doglądać budowy El Miedo, a ona zamierzała zabrać się za czytanie.
Jakiś czas później od lektury oderwało ją gwałtowne pukanie do drzwi. Pobiegła zobaczyć kto to, sądząc, że być może w kamienicy się pali lub zdarzył się jakiś wypadek, bo gościowi zdecydowanie zależało na czasie. Niezmiernie się zdziwiła, kiedy na progu zobaczyła zadyszanego Huga – włosy miał w nieładzie, a na twarzy zbolały wyraz.
– Jest… Jaime? – zapytał, przerywając słowa głębokimi westchnieniami. Widocznie biegł.
– Tak. – Ariana się zdumiała, ale wskazała ręką na dzieciaka, który odrabiał na dywanie pracę zadaną im na przerwę wielkanocną.
– Coś się stało, wujku? – Jaime poderwał się na nogi i Arianę uderzyło jak bardzo urósł w ostatnim czasie. Dzieci rosły jak na drożdżach.
– Dziadek miał zawał – powiedział Hugo, a Jaime zbladł i zaczął zbierać swoje rzeczy. – Popilnujesz Loriego? Ja i mama zostaniemy w szpitalu.
– Jasne. – Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zakręcił się w pokoju nieco oszołomiony, po czym wybiegł w stronę kawiarni.
– Tylko uważaj! – krzyknęła za nim Ariana, ale ten już jej nie słyszał. – Co się stało? – Santiago zwróciła się do Delgado, który oparł się o drzwi, ciężko dysząc. – Wszystko z nim dobrze, co mówią lekarze?
– Juarez stwierdził, że potrzebna jest angioplastyka, właśnie wzięli ojca do zabiegowego. Powinienem tam być, Leonor została sama.
– Zawiozę cię – zaproponowała Ariana, próbując trochę uspokoić chłopaka, który po raz pierwszy od kiedy go znała (nie licząc dnia, kiedy przyszedł do niej z otwartą raną po postrzale), był roztrzęsiony i blady jak ściana.
– Dzięki, zostawiłem motor przed kawiarnią.
Arianie wzięła klucze i zawiozła Huga do szpitala. W poczekalni czekała już Leonor blada jak ściana. Kiwnęła głową Arianie, po czym odwróciła wzrok jakby bała się z nią skonfrontować. Santiago nie miała zamiaru się z nią wykłócać, nie był to ani czas ani miejsce.
– Dzwoniłeś do Juliana? – zapytała Ariana, rozglądając się po pustym korytarzu w poszukiwaniu znajomego lekarza.
– On ma ważniejsze rzeczy na głowie. – Delgado machnął ręką, ale instynktownie sięgnął do kieszeni po telefon. – Zresztą zgubiłem komórkę. – Jeszcze tego mu brakowało. Pewnie zostawił ją u Alejandra i na samą myśl go skręcało. – Ale ze mnie kretyn.
– Co z nim? – Do zebranych w poczekalni podszedł doktor Bermudez Juarez. Leonor pierwsza do niego dopadła, chcąc wypytać o stan zdrowia ojca.
– Wszystko obyło się bez komplikacji – poinformował dzieci Camila i Arianę. – Wszczepiliśmy stent, żeby zapobiec ponownemu zwężeniu się tętnicy. Camilo jest na oddziale pooperacyjnym, musi leżeć z uciskiem przez kilka godzin. Zostawimy go na noc na obserwacji, ale myślę, że jeśli wszystko będzie dobrze wyglądać, już jutro go wypiszemy.
Leonor rzuciła się Juarezowi na szyję, a Hugo pokiwał mu głową w podzięce, bo na więcej nie było go stać. Od lat był lekarzem rodzinnym Angaranów, ale Hugo uważał go za konowała od kiedy dowiedział się, że mały Lori znalazł się w niebezpieczeństwie przez jego zaniedbanie. Bermudez Juarez był dobrym kardiochirurgiem, ale nie znał się na pediatrii. Julian Vazquez miał o wiele lepsze podejście do dzieci.
– Wracaj do domu, Jaime jest sam z Lorim. Ja zostanę z ojcem – zaproponował Hugo, ale Leonor nie chciała o tym słyszeć, czuła że to jej wina, że ojciec leży w szpitalu.
– Zadzwoniłam po Ethana, niedługo tu będzie. Zostanę do czasu aż ojciec się obudzi, a potem się wymienimy. Zajrzyj do dzieciaków i zobacz, czy czegoś nie potrzebują.
– W porządku.
Hugo ziewnął szeroko i spojrzał na Arianę, która bez słowa wyszła za nim z kliniki i zawiozła pod kawiarnię. Światło na piętrze się paliło, ale kiedy weszli do środka, dzieci spały przytulone na kanapie. Jaime przebudził się, kiedy Hugo wyłączył telewizor.
– Co z dziadkiem? – zapytał ochrypłym głosem, przecierając oczy. – Wszystko z nim dobrze?
– Tak, zostanie w szpitalu na obserwacji, ale nic mu nie jest. Idź do siebie i prześpij się we własnym łóżku. Kanapa w mieszkaniu Ariany jest strasznie niewygodna.
– A ty skąd wiesz? – Jaime podparł się pod boki i spojrzał na wujka podejrzliwie, ale ten tylko poczochrał mu włosy, po czym wziął na ręce Loriego, który spał kamiennym snem, i zaniósł go do jego pokoju.
Kiedy wrócił, Ariana pochrapywała już cicho, półsiedząc na kanapie z szeroko rozpostartymi ramionami i otwartymi ustami.
– Okropność. – Hugo wzdrygnął się na ten widok, ale uśmiechnął się sam do siebie, po czym ziewnął szeroko i położył się na poduszkach na ziemi. To była ciężka noc.
***
Enrique od niedzieli chodził podenerwowany – porażkę w charytatywnym meczu przyjął bardzo osobiście, bo przez tego zgreda Saverina całe miasteczko się z niego śmiało. Wszedł do szkoły, udając, że nie dostrzega jak koledzy odgrywają scenkę jak Quen przewraca się na murawie, starał się ignorować śmiechy i wytykanie palcami. Nie co dzień licealiści mieli okazję ponabijać się z syna burmistrza. Chociaż tydzień po Wielkanocy był wolny od zajęć lekcyjnych, większość uczniów i tak przyszła do szkoły na dodatkowe zajęcia, by móc przygotować się porządnie do nadchodzących egzaminów. Enrique nie miał wyjścia, jako że groziła mu repeta. Chcąc nie chcąc, musiał zrezygnować z dodatkowego treningu szermierki i przyjść na zajęcia z hiszpańskiego z panią Aguirre. Był zły na cały świat i drażnili go wszyscy i wszystko, co spotkał na swojej drodze.
– Uważaj jak chodzisz, Quen. – Pisnęła Olivia, koleżanka z klasy, na którą wpadł w wejściu.
– Nie mam oczu z tyłu głowy, sama patrz, gdzie leziesz – warknął, przepychając się do środka, przez co dziewczyna pisnęła, kiedy pchnął ją w wejściu i wpadła na drzwi.
– W porządku? – Marcus zatroskał się o koleżankę, która rozpromieniła się na jego widok i pokazała otarcie na łokciu z miną, która przeczyła jakoby doznała jakiegokolwiek urazu. Enrique wywrócił teatralnie oczami, zajmując miejsce z tyłu klasy. – Przestań wyżywać się na wszystkich dookoła, Quen. – Marcus posłał koledze karcące spojrzenie, a Enrique się skrzywił.
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Delgado. Lepiej wracaj z nosem do książek, to ci lepiej wychodzi – odciął się dziecinną odzywką Enrique, zakładając na głowę kaptur i zamierzając przespać całą lekcję dodatkowego hiszpańskiego.
– Ktoś tutaj chyba ma okres – zażartował Felix, siedzący w jednej ławce z Marcusem, zasługując sobie tą uwagą na mordercze spojrzenie Ibarry.
– Przestańcie się kłócić, zaraz przyjdzie pani Aguirre. – Carolina zwróciła im uwagę z pierwszej ławki, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem.
– Odezwała się naczelna kujonka. – Quen wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, ale nie mógł już dłużej kontynuować docinek, bo do klasy weszła Leticia Aguirre z naręczem arkuszy papieru. Oświadczyła im, że będą rozwiązywać próbne testy. – Świętnie, po prostu cudownie. – Quen zrobił kulkę z papieru i rzucił ją w stronę kosza prosto nad głową nauczycielki, za co zarobił ujemne punkty zachowania.
– To jemu w ogóle można jeszcze coś odejmować? – Jeden z chłopaków, siedzący pod oknem, Roque, ocknął się z letargu i przetarł pokrążone oczy. – No chyba że synowie polityków mają jakieś dodatkowe przywileje.
Nauczycielka westchnęła ciężko, bo nie umiała zapanować nad bandą siedemnastolatków.
– Nikt nie kazał wam dzisiaj przychodzić – przypomniała im, załamując ręce. – To zajęcia dodatkowe, przygotowujące do egzaminów. Jak komuś się nie podoba, może wracać do domu.
– Niektórzy nie mają wyjścia – mruknął Enrique, a Leticia spojrzała na niego z troską. Nie umiała dotrzeć do tego dzieciaka. Rozdała im testy i ustawiła zegarek. – Wrócę za godzinę, mam nadzieję, że każdy z was potraktuje to zadanie poważnie i nie będzie ściągał. Testy nie są na ocenę, chodzi jedynie o sprawdzenie waszych umiejętności i o zrewidowanie waszych braków.
– Można oddać pustą kartkę? – zapytał Felix otwierając szeroko oczy ze zdziwienia na widok liczby pytań na teście, a Olivia złapała się za głowę, kiedy zobaczyła pierwsze pytanie.
Leticia nie miała na to żadnych argumentów, więc wyszła pozostawiając kilkoro uczniów, którzy zdecydowali się przyjść tego dnia do szkoły, samych.
– No i pięknie, chyba obleję rok tak jak ten frajer. – Felix mruknął po cichu do Marcusa, znacząco wskazując głową na Enrique.
– Słyszałem cię, subtelny to ty nie jesteś. – Quen był coraz bardziej podenerwowany.
– „Subtelny”? To ty znasz takie mądre słowa? – Felix zachichotał, więc w jego stronę poleciała kolejna papierowa kulka zmięta przez Enrique. – Auć, ale boli. – Felix nie przestawał ironizować i dopiero, kiedy Marcus spojrzał na niego jak na idiotę, dał za wygraną. Widocznie pasierb pułkownika miał w szkole posłuch.
– Przestańcie wreszcie i weźcie się do roboty.
– O, pan przewodniczący przemówił. – Tym razem to Enrique zaczął nabijać się z wysokiego chłopaka. – A co zrobisz, jak się nie zamkniemy, dasz nam karę?
Marcus nic nie powiedział. Wziął papierową kulkę, którą uprzednio Quen rzucił w Felixa, i jednym sprawnym ruchem wrzucił do kosza na śmieci znajdującego się po przeciwnej stronie klasy. Enrique wnerwił się jeszcze bardziej – Marcusowi zawsze wszystko wychodziło.
– Zamknijcie się obaj, niektórzy próbują się skupić! – Carolina warknęła z pierwszej ławki, tym razem odwracając się do nich czerwona na twarzy ze złości.
– Ej, ona ma jakieś uczucia. – Enrique się roześmiał. Myślał, że Nayera jest wyprana z wszelkich emocji, a jednak teraz przypominała furiatkę, kiedy podeszła do jego ławki i nachyliła się nad nim jak rozjuszona bestia.
– Skup się na zadaniach i daj innym pracować albo wracaj do domu i przygotuj się na powtarzanie klasy. Może twój tatuś wyciąga cię z każdych tarapatów, ale tym razem nawet on nic nie wskóra, skoro ma syna matoła.
Felix zagwizdał cicho z podziwem dla słów Caroliny, Marcus spoglądał to na nią to na Enrique lekko zaskoczony, Olivia chichotała na tyłach klasy, ciesząc się, że ktoś utarł nosa synowi burmistrza, a Roque siedzący pod oknem zaczął niekontrolowanie rechotać, trzęsąc się cały. Ibarra chciał chyba coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie, bo koleżanka z klasy miała rację – był leniwy, nie chciało mu się uczyć i teraz groziło mu powtarzanie klasy, a jego ojciec, choć wpływowy, nic nie mógł z tym zrobić. Zresztą nawet gdyby mógł, to nie pociągnąłby za sznurki, bo nie był tego typu osobą. Wolał, by syn sam uczył się na swoich błędach. Quen wpatrzył się w swoją kartkę, wściekły że utarła mu nosa ta kujonka z sierocińca. Skupił się na zadaniach, ale nie mógł nic napisać, bo na usta cisnęły mu się tylko wyzwiska i riposty, które wypowiedziane kilka minut wcześniej mogły mieć sens, ale teraz były już bezużyteczne. Wszyscy pogrążyli się w rozwiązywaniu zadań i słychać było tylko skrobanie ołówków i długopisów po papierze, co jakiś czas przerywane drapaniem się po głowie, kiedy ktoś próbował zastanowić się nad poprawną odpowiedzią.
– Co jest, czemu nie piszesz? – zapytał półszeptem Felix Marcusa, który od dobrych kilku minut wgapiał się w okno.
– Już skończyłem.
– Super, mogę spisać?
Delgado bez słowa przesunął w kierunku przyjaciela swój arkusz i podszedł do okna, najwyraźniej czymś zaintrygowany.
– Co jest, Marcus, zastanawiasz się, czy wyskoczyć z drugiego piętra? Droga wolna, jesteś wysoki, może nawet spadniesz na cztery łapy. – Zażartował Enrique, ale przewodniczący szkoły go nie słuchał.
– Co się stało, coś tam jest? – Olivia przestraszyła się i wyjrzała przez okno. Dziedziniec szkoły był pełen wielkanocnych ozdób, które nie zostały jeszcze sprzątnięte, a na jednej z ławek siedział mężczyzna w granatowym garniturze i ciemnych okularach przeciwsłonecznych.
– Ten gość obserwuje szkołę od tygodni – poinformował ich Marcus spokojnym głosem, ale oczy zwęziły mu się podejrzliwie.
– Jakiś pedofil? – zapytała Olivia przestraszona, uczepiając się ramienia Marcusa jak koła ratunkowego.
– Jesteś za stara dla pedofila, nie panikuj. – Quen wywrócił oczami i on również wychylił się przez okno. – Jakiś dziwak.
– Często przychodzi do kawiarni, w której pracuję. – Carolina również oderwała się od testu i spojrzała na mężczyznę, siedzącego na ławce przed szkołą. Głowę wetknęła między Quena i Marcusa.
– To jakiś psychol. – Felix machnął ręką, ale inni nie byli przekonani. – Może to ojciec jakiegoś dziecka, które uczy się w tej szkole?
– Albo diler – zaproponował Marcus, pewien swoich słów. – Pojawia się o różnych godzinach, w różne dni tygodnia. I zawsze znika potem w tym samym miejscu.
– Śledziłeś go? – zapytał Enrique z mieszaniną zdziwienia i podziwu. Marcus miał czasem dziwne odpały heroizmu. – Pogrzało cię? Ten facet może być niebezpieczny.
– Dlatego go śledziłem.
– Gdzie tu logika? – Quen wywrócił oczami. – Twój stary może i jest pułkownikiem, ale z ciebie żaden żołnierz, nieważne jak bardzo chciałbyś nim być. – Enrique rzucił koledze porozumiewawcze spojrzenie, a Marcus zacisnął zęby.
– Zgłośmy go na policję i tyle – zaproponowała Carolina, nie odczuwając strachu na widok mężczyzny, który nie robił nic poza gapieniem się na szkołę i paleniem papierosa. – Co on nas obchodzi?
– Dobry pomysł! – Felix wyciągnął komórkę z kieszeni, ale wtedy Roque wyrwał mu telefon z ręki. – Oszalałeś?!
– Jak zadzwonisz, to już po mnie!
– Co jest, Roque, co ci jest? – Carolina spojrzała ze współczuciem na kolegę z klasy, oblanego zimnym potem.
– Cholera, Roque, kupowałeś od niego dragi? – Marcus zacisnął pięści ze złości. – Mówiłem ci, żebyś z tym skończył.
– Próbowałem, okej? Naprawdę! Sorki, Marcus, ale ten gość ma dar przekonywania. – Roque był zrozpaczony.
– Musisz przestać. – Marcus mówił poważnie, martwił się o przyjaciela, a przez dilera mogli mieć tylko problemy w szkole. – Nie kupuj od niego więcej, pogadam z moją mamą, załatwi ci pomoc.
– Nie rozumiesz, Marcus? – Roque podszedł do kolegi i złapał go za kołnierz koszuli, którą ten miał dzisiaj na sobie zamiast zwykłego szkolnego mundurka. Roque był sporo niższy od Marcusa, wiec wyglądało to komicznie. – Wiszę mu sporo kasy! On mnie zabije, jak go nie spłacę. Myślisz, że dlaczego tu dzisiaj jestem? W domu nikogo nie ma, mógłby mnie tam napaść. Nie sądziłem, że przyjdzie do szkoły i będzie na mnie czekać.
– Pojebało cię, Roque – stwierdził Enrique, przeczesując włosy palcami, bo sprawa była bardziej skomplikowana niż się spodziewali.
– Nie wydajcie mnie, proszę! – Roque niemal ukląkł przed kolegami, prosząc by nie dzwonili po policję.
– Cholera. – Marcus uderzył pięścią o ławkę, która zatrzęsła się i spadł z niej piórnik Olivii.
– Co teraz? – Felix spojrzał na przyjaciela, jakby się spodziewał, że tylko Marcus może coś z tą sprawą zrobić.
– Patrzcie na tego idiotę! – Quen wskazał palcem na mężczyznę siedzącego na ławce, który teraz machał do nich ręką, dostrzegając ich w oknie klasy na drugim piętrze. Enrique pokazał mu środkowy palec. – Spadaj, skurwielu!
– Zamknij się, Quen, do reszty ci odbiło? – Carolina odciągnęła Ibarrę za łokieć od okna i popukała się w czoło na znak, że ma on coś nie tak z głową.
– Carol ma rację, nie przeginaj. – Olivia przytaknęła koleżance, a Marcus załamał ręce.
– Jak go spłacisz, da ci spokój? – zapytał Delgado Roque, który trząsł się cały, nie wiadomo czy ze strachu czy z głodu narkotykowego.
– Chyba tak.
– Mam oszczędności, pożyczę ci.
– Serio? Dzięki, stary, stokrotne dzięki!
– Daj spokój, Marcus, to na pewno kupa forsy. – Quen sam nie wierzył, że to robi, ale i on postanowił pomóc. – Dorzucę się.
– I ja. – Felix poklepał Roque po plecach. – Wy dziewczyny lepiej się w to nie mieszajcie, to sprawa między mężczyznami.
Olivia zaśmiała się w głos.
– Jakimi mężczyznami, nawet zarostu jeszcze nie masz!
Felix mimowolnie pogładził się po gładkiej szczęce, po czym wyciągnął w jej stronę język jak dziecko.
– Ej, słuchajcie, psychol zniknął! – Carolina zerknęła przez okno i ze zdumieniem stwierdziła, że tajemniczego mężczyzny już tam nie ma.
– Wróci – powiedział z całym przekonaniem Marcus.
– Lepiej, żeby nie przyprowadził kumpli. – Enrique wymienił z kolegą porozumiewawcze spojrzenia. Przynajmniej na chwilę zapomniał o własnych problemach, zdając sobie sprawę, że inni mieli o wiele gorzej.
***
Wparował jak burza do rezydencji Barosso i gospodyni Rosa nie mogła go powstrzymać. Fernando jakby się spodziewał, że zastanie nieproszonego gościa, wyglądał na niewzruszonego, kiedy stał na schodach i patrzył z góry na wściekłego Conrada.
– Mercedes. – Tylko jedno słowo padło z ust Saverina, a Fernandowi ręka ześlizgnęła się z laski.
– Śmiesz wymawiać jej imię?
– Dlaczego nie? Przecież podobno to przeze mnie nie żyje. Trzeba przyznawać się do błędów, prawda?
Fernando po raz pierwszy od dawna został wytrącony z równowagi. Saverin nie zamierzał czekać aż Fernando do niego zejdzie, wbiegł po schodach, stając kilka stopni niżej przed Fernandem.
– To prawda? Zabiła się po rozmowie ze mną i dlatego zemściłeś się, zabijając Andreę?
– Skąd o tym wiesz?
– Po prostu mi odpowiedz. – Conrado wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nie mógł powiedzieć, że to Alex dostarczył mu informacji, bo obiecał mu to. – Proszę – dodał niespodziewanie, dziwiąc tym słowem nawet samego pana domu.
– To wszystko prawda. Zawsze zastanawiałeś się, dlaczego ponownie wypowiedziałem ci wojnę, zabijając Andreę Bezauri, a teraz już wiesz. Gdybyś trzymał język za zębami i zostawił Mercedes w spokoju…
– Miała własny rozum. Może popchnąłem ją do samobójstwa, ale ostatecznie zrobiła to z własnej woli, nie pociągnąłem za spust. Ale ty tak.
– Tak jakbyś trzymał jej broń przy skroni. Równie dobrze mógłbyś udusić ją własnymi rękami, Conrado, podać jej truciznę, cokolwiek. Nie rozumiesz tego? – Fernando wyglądał na rozwścieczonego. – Andrea zginęła, bo ty nie potrafiłeś odpuścić.
– Przestań.
– Zginęła, bo powiedziałeś o jedno słowo za dużo. Wmówiłeś Mercedes, że jest nic nie warta i że ja nigdy bym jej nie pokochał. Tak właśnie było?
– Było. Powiedziałem jej to wszystko, bo naprawdę w to wierzyłem. I wiesz co? – Conrado przestał się już kontrolować. – Ta kobieta była mądrzejsza niż myślałem, skoro wolała się zabić niż spędzić resztę życia z takim potworem jak ty. – Podszedł kilka schodków do góry i spojrzał Fernandowi w twarz. – Gdzie moje dziecko?
Barosso roześmiał się głośno, a jego śmiech rozległ się echem po rezydencji.
– Miałeś ślicznego synka, Conrado. Naprawdę rezolutnego. Nieźle dokazywał, zupełnie jak jego mamusia. – Conrado złapał Fernanda za górę od pidżamy i szarpnął nim tak mocno, że starzec puścił laskę. Oparł go o balustradę, czując że mógłby go zepchnął ze schodów, przekupić Rosę, a potem upozorować nieszczęśliwy wypadek.
– Miałem?
– Chyba nie sądziłeś, że oszczędziłem twojego bachora? – Fernando nie wydawał się być przestraszony, choć niemal wisiał na balustradzie. – Myślałem o tym, dziecko nie było niczemu winne, prawda? Ale im dłużej na niego patrzyłem, tym bardziej go nienawidziłem. Przypominał ciebie i tę sukę Andreę, a ja myślałem tylko o tym, że Mercedes leży zimna w grobie przez ciebie, a jej córka została bez matki. Dlatego utopiłem dzieciaka w rzece. Spokojnie, chyba nawet nic nie poczuł.
– Jesteś chory! Jesteś obłąkany! – Conrado nie wierzył w to, co słyszy. Odczuwał rozpacz po raz pierwszy od siedemnastu lat, kiedy wrócił do domu i zastał zwłoki żony w ich małżeńskim łożu. – Jaki potwór robi coś takiego?
– Taki, któremu odebrano miłość jego życia. – Fernando uwolnił się z uścisku Conrada, który teraz zelżał. – Jedyne co mnie pocieszało przez te wszystkie lata to właśnie to. – Wskazał na pierś Saverina i uśmiechnął się drwiąco. – To, że będziesz musiał żyć z myślą, że zabiłeś własną żonę i dziecko. Nie własnymi rękami, ale swoimi czynami.
Conrado nie mógł już dłużej tego słuchać, wyszedł z rezydencji Fernanda z prędkością światła i już po chwili siedział w barze El Paraiso, wlewając w siebie alkohol. Joaquin Villanueva przysiadł się koło niego i machnął do Marii Elisy, by nalała mu to samo, co Saverinowi.
– Ciężki wieczór? – zapytał Villanueva, ale Conrado nie odpowiedział. Joaquin przesunął po ladzie torebkę z białym proszkiem, robiąc minę dobrodusznego wujka. – Mam coś, dzięki czemu zapomnisz.
Conrado rzucił wzrokiem na narkotyki, które proponował mu Joaquin, dopił resztkę drinka i wstał, zataczając się lekko. Nachylił się do ucha Villanuevy i powiedział:
– Nie wiem, czego w życiu musiałeś doświadczyć, że uciekasz w narkotyki, próbując zapomnieć. Jest jednak między nami zasadnicza różnica – ja umiem zmierzyć się z moimi błędami i w przeciwieństwie do ciebie ja nie chcę zapomnieć.
Potem udał się, gdzie go nogi poniosą, a tak się złożyło, że poniosły go do jedynego miejsca, gdzie mógł znaleźć przyjaciela – do domu Fabricia i Emily. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:07:22 08-09-19 Temat postu: |
|
|
Temporada II C 253
Fabrcio/Victoria/Pablo/Ingrid/Julian/Gabriel/Javier/Lucy
Blond włosy przeczesał długimi palcami przeglądając najnowsze doniesienia prasowe na temat kampanii wyborczej w Valle de Sombras. Uwadze mediów nie umknął mecz, w którym on i Conrado grali na szczytny cel. Kilku dziennikarzy zwróciło nawet uwagę, iż kontrkandydat Conrado nie pojawił się nawet na meczu. Takie zachowanie Barosso jak najbardziej odpowiadało Guerrze. to co prawda nie była tzw. negatywna prasa raczej maleńka uwaga. Cieszył się, iż zauważono ten rozdźwięk. Jeden z nich był młody, wysportowany i lubił grę zespołową w szczytny czy też nie. Ten drugi był dużo starszy i wolał wygodną kanapę od niewygodnych krzesełek na trybunach. Taki tekst zdecydowanie był im na rękę. Drugą kwestią, którą zauważono był fakt, iż Severin mimo narzeczonej wziętej aktorki unika mediów i chroni swoją prywatność. Nie zaprosił dziennikarzy do domu, aby pokazać jego wnętrze wolał walczyć o ośrodek i spotykać się z ludźmi niższych klas społecznych niż pokazywać się co jakiś czas w programach śniadaniowych.
Miał kłaść się już spać, kiedy na jego skrzynkę mailową przyszło powiadomienie o nowym artykule na temat rodzin Diaz. Od sprawy z Felipe wolał trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o teksty na temat osób noszących bądź spokrewnionych z rodziną. Victoria i Javier byli oficjalnymi patronami Conrado i zła prasa o nich rzutowała bezpośrednio na Severina. Kliknął w podesłany link i zmarszczył brwi w zamyśleniu.
Bezpośrednio został przekierowany na stronę, której utrzymana w tonie szarości i bieli szata graficzna była miłą odmianą dla krzykliwych kolorów na stronach w serwisach plotkarskich i informacyjnych. Pierwsze co rzuciło się Fabrcio to rysunek kobiety w nagłówku. Prezentował on kobietę, którą jak się domyślał była tytułowa Mulan. Kobieta kataną obcinała długie czarne włosy. Miecz na rysunku zamiast ostrego zakończenia miała stalówkę. Sądząc po kształcie była to specjalna stalówka służąca do kaligrafii. Musiał przyznać, że autorka bloga była pomysłową kobietą. Kliknął na stalówkę i został przeniesiony na stronę główną, gdzie natychmiast w oczy rzucił mu się artykuł na temat Gwen Diaz. Z każdym czytanym słowem jego oczy robiły się coraz to większe i większe. Tekst był mocny, mroczny, ale pokazywał Victorię Reverte jako młodą silną kobietę, która mimo traum nadal jest silna.
Historia Gwen Diaz była przytłaczająca, opowiedziana głosem córki była jeszcze bardziej przygnębiająca. Między ósmym a piętnastym maja została porwana wraz z nastoletnią wówczas córkę. Kobietę przez te kilka dni, każdego dnia, dzień po dniu regularnie gwałcono. A Victoria słyszała wszystko. Po powrocie do domu nic już nie było takie samo. Sędzia, który został wyznaczony do rozpatrzenia sprawy odrzucił wniosek prokuratora Lopeza o ponowne otwarcie śledztwa z powodu błędu formalnego, który piętnaście lat temu przeoczono.
Piętnaście lat temu to nie Gwen Diaz zawiadomiła policję o popełnieniu przestępstwa a jej córka Victoria. Według słów blondynki złożyła wyczerpujące i długie zeznania, opisała sprawców oraz głos tajemniczego mężczyzny, który nimi dowodził. Fabrcio mimo smutnego tekstu uśmiechnął się pod nosem. Victoria miała jednak tupet. Wiedziała, że nie może wskazać Barosso palcem, przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Wielu zapewne uzna, że piorę rodzinne brudy publicznie uzna, że nie powinnam. I być może mają rację, ale ja nie mogę dłużej milczeć. Siedziałam cicho przez piętnaście lat. Patrzyłam, jak zakładają rodziny wiodą szczęśliwe życie, kiedy moja mama zmagała się z traumą. Jeden z nich jest policjantem i ludzie powinni wiedzieć kim jest, kim są ich sąsiedzi i wiedzieć co zrobili. Tak może i wyciągam trupy z szafy, ale to jedyna sprawiedliwość na jaką może liczyć moja rodzina.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi, mimowolnie spojrzał na zegarek. Było kilka minut po północy. Blondyn podniósł się z miejsca i poszedł otworzyć. W progu stał Conrado Severin blady jak ściana, drżący z zimna, gdyż na zewnątrz padał deszcz a on najwyraźniej przebył całą drogę do jego domu pieszo. Fabrico spojrzał na twarz przyjaciela i bez słowa wpuścił go do środka. Nie zapytał go co się stało ani czy wszystko w porządku? Conrado miał wypisane na twarzy, że coś się stało. Brunet milczał więc blondyn wziął się za przygotowywanie napoju. Mleko, kakao, wanilia, kiedy piętnaście minut później powstawiał przed przyjacielem napój. Conrado podniósł na niego zaskoczony wzrok.
— Wolałbym coś z procentami — odparł. Fabrcio natomiast sięgnął do kuchennej szafki i wyciągnął z niej butelkę rumu. Dolał co nieco do czekolady Conrado. — Dzięki — pociągnął łyk. Fabrcio zasugerował, iż wygodniej im będzie w salonie, brunet nie protestował. Panowie z kubkami gorącej czekolady rozsiedli się w salonie. Conrado obracał w dłoniach kubkiem.
Zaczął mówić chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Zaczął od początku od rzeczy prostszej do opowiedzenia od spotkania z Pułkownikiem i planach Barosso to było łatwe. Ważne, lecz mógł mówić o tym z obojętnością jednak im dłużej relacjonował przyjacielowi wydarzenia z dzisiejszego dnia tym głos częściej mu się łamał. Opowiedział mu o Mercedes pięknej piosenkarce, w której zakochał się Fernando, o jej urodzonej po śmierci córce Carolinie, opowiedział mu historię, która jak sądził zatarła się w jego pamięci.
— On nie żyje —powiedział to głośno. Po raz pierwszy w życiu dopuścił do siebie tę myśl. — Andrea tamtej nocy urodziła chłopca a Fernando jakiś czas później utopił go w rzece.
Fabrcio ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
— Topiłeś się kiedyś? — zapytał go. kiedy nie możesz złapać tchu a do twojego mózgu dociera, że nie możesz złapać tchu to ogarnia cię przerażenie, dlatego ludzie wymachują kończynami i usiłują wynurzyć się na powierzchnię. Przerażenie i strach to czuł mój synek. Był przerażony a mnie tam nie było. Nie było mnie przy nim? Nie było — urwał, kiedy Fabrcio przytulił go do siebie. Usiłował się wyrwać, ale blondyn mocno go trzymał.
— Jestem tutaj — szepnął — Jestem przy tobie — Conrado przestał się wyrywać, przestał walczyć. Po raz pierwszy od bardzo dawna rozpłakał się.
***
Adam Esposito nie potrafił wielu rzeczy; gotować, prać nawet zmywanie naczyń staremu kawalerowi przychodziło z dużym trudem, jednak jego największą wadą było gadulstwo. Nie potrafił utrzymać języka za zębami i lubił mieć z tego korzyści. Drogie wino, czekoladki a przede wszystkim plik banknotów. To on najczęściej rozwiązywać mu język. I robił to skutecznie. Teraz myślał, jak wykorzystać ostatnie wydarzenia na komendzie do własnych celów. Siedząc przy biurku zastanawiał się kto by zapłacił mu najlepiej; Barosso zrobił się w ostatnim czasie wyjątkowo skąpy, może szef Templariuszy? Lubił być na bieżąco z wydarzeniami. Zerknął na drzwi od gabinetu Diaza. Pablo jeszcze nie pojawił się w pracy.
W tym samym czasie kiedy Adam kombinował jak wykorzystać ostatnie wydarzenia Pablo Diaz siedział w milczeniu w kuchni w nowym domu Javiera i Victorii. Rano, kiedy rozmawiał z blondynką przez telefon podała mu ten adres. Dom kupili jakiś czas temu jednak dopiero teraz zakończyli szybki remoncik jak mawiał Javier i mogli się wprowadzać. Reverte spacerował w tę i z powrotem po kuchni co chwila zapisywał coś na kartce leżącej na blacie. Pablo westchnął a Javier zaklął pod nosem i naskrobał coś jeszcze. Policjant natomiast zamyślił się.
Wczoraj rano przekazał wszystkie akta, że sprawy Gwen jakie położył w swoim gabinecie z chwilą zastania szeryfem. Protokoły z przesłuchań Victorii, obdukcje Gwen, opinie psychologa. To wszystko było jednak na nic, gdyż ówczesny szeryf i prokurator nie dał wiary zeznaniom Victorii. Pani Diaz kategorycznie zaprzeczył słowom jedenastolatki. Psycholog zaleciła czternastodniowa obserwacje psychiatryczna podczas której Victoria wypala się wszystkiego.
„Chciałam jedynie chronić mamę” powiedziała tamtego czerwcowego dnia z oczami pełnymi łez. Ani Gwen ani Pablo nie zrobili nic, aby chronić ja. Im dłużej pozostawał trzeźwy tym mocniej do niego docierało, iż przez własną słabość charakteru stracił piętnaście lat z życia swojej córki. Nie było go, kiedy szła na studniówkę ani kiedy pierwszy chłopiec złamał jej serce, nie znał jej licealnych koleżanek. W domu nie było zdjęć z tamtego okresu. Był głupi, był słaby i zafundował swojej córeczce koszmarne dzieciństwo. Teraz siedział w milczeniu w jej domu, usiłując naprawić nadszarpnięte z nią relacje.
— Macie ładny dom — odezwał się do Reverte, który nadal rozglądał się po kuchni sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu.
—Tak — przyznał mu rację Reverte. — Victoria zakochała się w patio, a co będę się o te dziesięć metrów kłócił. — machnął ręką — i w miłym sąsiedztwie nam się trafiło. A teściu to pewnie w kwestii tego artykułu przyszedł? — zapytał go. Pablo skinął głową i postarał się nie skrzywić na samo wspomnienie tekstu, który jeszcze w nocy pokazał mu Santiago.
— Javier — do środka weszła Victoria, zakładała właśnie kolczyk. — Pamiętaj, że Ingrid prosiła nas o odebranie wiązanki. I dzwoniłeś po catering?
—Tak Myszko wszystkim się już zająłem. Wszystko będzie na miejscu. —pocałował ją w policzek. — Teściu chcę porozmawiać o artykule — powiedział powoli.
— A co z nim?
— Nie widzisz w tym absolutnie żadnego problemu? — zapytał ją ojciec. Victoria podniosła wzrok z nad kubka kawy.
— A powinnam?
— Victorio wskazałaś ich palcem — zaczął Diaz bezradnie rozkładając ręce. — naprawdę nie widzisz w tym nic ryzykownego?
— Milczałam przez piętnaście lat — syknęła — Przez piętnaście lat byłam małą przerażoną dziewczynką z piwnicy, ale już nigdy więcej nie dam sobie zamknąć ust. Nie oskarżą ich o gwałt, ponieważ ofiara nie żyje, a piętnaście lat temu Gwen nie wniosła oskarżenia, ale teraz będą wiedzieć jak to jest żyć z piętnem do końca ich dni. Javier będę w aucie.
***
W czwartkowy ranek Hugo Delgado obudziła pokojówka informując, iż na dole czeka na niego doktor Vazquez i kazał mu się pospieszyć. Ruszyć dupsko, zacytowała dokładnie doktorka a Hugo zaczął się zastanawiać, czy byli dziś umówieni, czy o czymś czasem nie zapomniał? Ubrał się, w łazience przemył twarz zimną wodą mając nadzieję, że skoro zrywa go z łóżka rano, kiedy mógł pospać, bo Enrique odwołali poranne lekcje.
— Cześć śpiochu — powitał go i wręczył mu kubek z logo miejscowej kawiarni. —Quen stał oparty o maskę auta. —Wsiadajcie mamy niewiele czasu.
— On jedzie z nami?
— Tak, nie marudź tylko pakuj tyłek.
Hugo niechętnie zajął tylną kanapę, gdyż Enrique wpakował się na miejsce pasażera obok kierowcy. Pił małymi łykami gorący napój. Jakiś kwadrans później Julian zatrzymał samochód przed sklepem. Hugo na widok szyldu z trudem przełknął kawę, którą miał w ustach. Popatrzył na czubek głowy przyjaciela to na szyld głoszący: Salon Gracja. Moda ślubna
—Julian —zaczął
— Tak
—To sklep.
— Wiem, przyjechaliśmy tutaj, bo to sklep —odpowiedział Vazquez nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Cała trójka wysiadła z auta.
— To sklep z modą ślubną —powiedział powoli brunet i zatrzymał się —Dlaczego przyjechaliśmy do sklepu z modą ślubną?
— Żenię się po południu i potrzebny mi garnitur i koszula i krawat albo muszka, ale skłaniam się ku krawacie.
—Ty się żenisz po południu? —powtórzył niedowierzaniem Hugo.
— Tak ja i mam nadzieję, że ty masz ważny dowód osobisty, bo będzie ci potrzebny do protokołu, skoro masz być moim drużbą.
—Ja?
— Tak ty — odpowiedział Vazquez — Jak pakować się w małżeństwo to tylko z tobą jako drużbą. —odpowiedział
—Ależ w słodcy jesteście — powiedział nastolatek. — O kasę się nie martw starzy fundują —chłopak obrócił w palcach kartą kredytową, kiedy Hugo spoglądał na niego niezrozumiałym wzrokiem. — Chyba nie sądzisz, że wpuszczą cię w tych łachmanach — wskazał na jego dżinsy i koszulkę u niego —ruchem głowy wskazał na lekarza —jeszcze by przeszło, ale u jego prawie żony nie.
— Ma rację —przyznał Julian —Chodź przyda mi się rada.
— A co trudnego jest w kupnie garnituru? —zapytał go i kwadrans później przekonał się, że to wcale nie jest takie łatwe jak się wydaje.
***
Julian Vazquez spojrzał po raz kolejny na zegarek upewniając się, iż wszystko przebiega zgodnie z planem, który misternie uknuł razem z rodziną. W dniu, w którym wspólnie z Ingrid zadecydowali, że nie chcą czekać do porodu, aby wziąć ślub przyszli państwo Vazquez zaangażowali rodzinę i przyjaciół do pomocy. Brunet był prowodyrem wprowadzania marzeń ślubnych Lopez w życie.
Ślub w plenerze. Jest. Wybrał Ogród Botaniczny w Pueblo de Luz. Pracownicy bardzo chętnie wskazali mu kilka romantycznych miejsc, które pary upodobały sobie na miejsce ceremonii. Vazquez wybrał zieloną polanę nad jeziorem, po którym pływały łabędzie Ingrid pragnęła własnych przysiąg. Dogadał się z urzędnikiem stanu cywilnego, mężczyzna przymknie oko na tą małą zmianę. Chciał, aby ten dzień był idealny. Uśmiechnął się do Huga, który podszedł do niego ubrany w nowy garnitur.
— Zdenerwowany?
— Nie no co ty —machnął ręką, lecz po chwili stwierdził — jak diabli. — Hugo parsknął śmiechem i poklepał go po ramieniu. Obaj popatrzyli w kierunku jeziora p którym pływały białe, dumne łabędzie. — Ty wiesz, że one kochają całe życie? — Julian skinął głową.
— Tak jak ja kocham Ingrid — odpowiedział mu. — Kocham ją, odkąd pamiętam. Jest dla mnie wszystkim.
—Wiem — położył mu dłoń na ramieniu. Trwali w ciszy przez kilka sekund.
—Moja mama dała ci obrączki? —upewnił się.
—Tak mam je w kieszeni. Wyluzuj, wszystko przebiegnie tak jak zaplanowałeś, żadnych wpadek.
—Oby, bo będę wtedy w morderczym nastroju.
Hugo zaśmiał się. Dziś doktorka lepiej było nie wkurzać.
Ceremonia, którą wspólnie zaplanowali odbywała się nie tylko w romantycznej, symbolicznej scenerii, ale także w otoczeniu najbliższych im ludzi. Pojawili się Victotria z Javierem, Charlotte z mężem, Dolores z partnerem. Był także Peter Pan, który tego dnia wolał trzymać się na uboczu, Gabriel z żoną, Helena z mężem i córką. Hugo i Ariana byli ich świadkami. Na ceremonii zabrakło Fabrcia, który nie chciał zostawiać przyjaciela a także Nadii.
Przywilej odprowadzenia panny młodej do jej wybranka przypadł Gabrielowi. Peter nawet nie próbował protestować, nie zasłużył na ten zaszczyt i dobrze o tym wiedział. Ingrid w białej sukience z wiankiem ze stokrotek i niezapominajek. Z bukietem dokładnie z tych samych kwiatów szła do niego z uśmiechem. Ich dłonie splotły się ze sobą a Gabriel dyskretnie wycofał się na swoje miejsce.
— Dzień dobry —przywitał się urzędnik — Czy zamierzacie zawrzeć małżeństwo i czy uczynicie wszystko, by Wasze małżeństwo było, zgodne szczęśliwe i trwałe?
— Zamierzamy —odpowiedzieli zgodnie uśmiechając się do siebie.
—Świetnie, Pan Młody uprzedził mnie o własnych przysięgach. Julianie —zwrócił się do niego po imieniu.
Vazquez popatrzył jej w oczy i powoli sięgnął go kieszeni. Wyciągnął ze środka złożoną na pół fotografię.
— Kilka dni temu, kiedy przeglądałem rodzinny album natknąłem się na to zdjęcie —wyciągnął je w kierunku Lopez —na początku myślałem, że to Helenę trzymam na rękach, ale nie zgadzała mi się data więc zapytałem mamy kim jest to dziecko — szatynka spoglądała na niego z niezrozumieniem. —to ty — powiedział wprost. —Mój tato zrobił nam to zdjęcie. —uśmiechnął się pod nosem. —Chodzi mi o to, że jedno zdjęcie pokazuje jak daleką drogę musieliśmy przejść, aby być tu, gdzie jesteśmy teraz. To nie była łatwa ścieżka. Nie znosiłem cię, ty nie znosiłaś mnie, złamałaś mi nos.
—Dwa razy — dodała szatynka a on pokiwał głową.
—Tak dwa razy. — potwierdził — Jedyne za co chcę dziś przeprosić to, że zrozumienie, iż jesteś tą jedyną zajęło mi tyle czasu. Jestem tutaj teraz cały twój i chcę ci powiedzieć jedno; kocham cię. nadałaś mojemu życiu sens, cel znaczenie. Przy tobie jestem lepszą wersją siebie, jestem tym kim jestem Ingrid, ponieważ mam to szczęście, że mnie kochasz.
— Julianie —zaczęła —w jednym się z tobą zgadzam nie lubiłam cię. W oczach trzynastoletniej wówczas mnie byłeś nadętym bufonem, który uwielbia mieć zawsze rację. Nie żeby coś się zmieniło —uśmiechnęła się — ale okazało się, że ten nadęty bufon, bez poczucia humoru pod maską twardziela skrywa opiekuńczego, czułego silnego faceta, Dzięki tobie zrozumiałam, że nie zawsze muszę być silna i niezależna czasem mogę po prostu być księżniczką czekającą na księcia z bajki. Kiedy w moim życiu zapanował mrok to ty stałeś się światłem, które go rozjaśniło. Pokazałeś mi, że jestem warta kochania, że moje wcześniejsze błędy nie muszą definiować całego mojego życia. Mogę sama sterować moim życiem, a kiedy przyjdzie czas oddać go tobie i wiedzieć, że zrobisz wszystko, abyśmy byli szczęśliwi. Julianie nie mam pojęcia co przyniesie nam przyszłość, ale wiem jedno; chociaż sam w to nie wierzysz będziesz fantastycznym ojcem. Będziesz kochał naszą Lucy do końca świata i jeden dzień dłużej. Wiem też, że nie ważne, dokąd zabierze nas los, ale ty i ja razem jesteśmy nie do pokonania.
— Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że Związek Małżeński Pani Ingrid Isabelii Lopez i Pana Juliana Vazqueza został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki.
Para wymieniła się obrączkami wtedy urzędnik powiedział:
— Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego jest Akt Małżeństwa sporządzony w Księdze Małżeństw pod nr 2459 proszę Państwa o podpisanie tego aktu. — Złożyli podpisy. — A teraz może pan pocałować żonę.
***
Gabriel Lopez został poinformowany, iż Sambor Medina został zatrzymany w Pueblo de Luz podczas przechodzenia na pasach na czerwonym świetle. Lopez poprosił funkcjonariuszy, którzy udzielali mandatu zatrzymanego, aby przewieźli go na tamtejszą komendę, Szeryf Pueblo de Luz Danza zgodził się go przetrzymać do czasu przyjazdu Lopeza. Oczywiście Gabriel niespecjalnie spieszył się z opuszczeniem domu siostrzenicy, która kilka godzin temu wyszła za mąż. Pojawił się na Komendzie około godziny siedemnastej. Maria Valdez jego asystentka czekała w pokoju socjalnym.
— Powiedział coś?
—Nie — odparła — Siedzi zamknięty w jednej z cel i milczy. Nie prosił o adwokata ani o telefon. policjanci powiedzieli, że nawet nie zapytał za co został zatrzymany.
—Pan Medina obrał interesującą taktykę cóż sprawdźmy czy moja się sprawdzi. Masz to o co prosiłem?
—Tak — podała mu teczkę.
—Zaprośmy pana na rozmowę.
Sambor został przyprowadzony do pokoju przesłuchań i posadzony na jednym z krzeseł. Maria i Gabriel siedzieli naprzeciwko niego.
—Dzień dobry panie Medina nazywam się Gabriel Lopez i jestem prokuratorem to moja aplikantka Maria Valdez. Został pan zatrzymany pod zarzutem przechodzenia na czerwonym świetle. prawo zobowiązuje mnie do poinformowania pana, iż ma pan prawo do obecności podczas przesłuchania adwokata. Chcę pan z niego skorzystać.
— Nie i kiedy wchodziłem na przejście było jeszcze zielone! — oburzył się brunet.
— Według protokołu zatrzymań wszedł pan na przejście, kiedy zielone światło migało więc kiedy światło miga albo należy zaczekać na kolejne albo przebiec przez pasy a nie iść spacerkiem. Ogląda pan czasem wiadomości panie Medina?
— Czasem a co?
—I nie widział pan komunikatu, iż jest poszukiwany?
— Widziałem i co z tego?
— To, że wiedział pan, że jest poszukiwany i mimo to przeszedł pan na czerwonym świetle pod nosem policjantów. Przemilczę ten fakt i panu coś pokaże — otworzył teczkę i położył przed Samborem fotografię. — Poznaje ich pan? — zapytał.
— Wie pan, że to moi rodzice — odwarknął Sambor wpatrując się w ich uśmiechnięte twarze.
— Tak, oszczędzę ci widoku tego z nich zostało, ale opowiem ci historię Anny i Federica Medinów. Żyli w ubóstwie, mieli dwójkę dzieci aż pewnego dnia głowa rodziny wpadł na pomysł jak szybko i niemal bezboleśnie zgromadzić majątek i udało mu się tylko problem polegał no tym, że twój ojciec nie wygrał pieniędzy na loterii a handlował bronią. Jednym z jego kupców był Mitchell Zululaga, ale jak to często się zdarza, kiedy idziesz z kimś o nazwisku Zululaga do łóżka często kończysz martwy.
— Przestań
— Najlepsze zostawiłem na koniec Tak Mitchell odebrał twojej rodzinie wszystko wliczając w to życie dwóch jej członków, ale dla jego kochanki to było mało więc znalazła ciebie i twojego brata i go zabiła.
— Utopiła go w betonie.
— Wiem, paskudna śmierć, więc ty postanowiłeś pozbyć się jej.
— Co? Nie zabiłem tej szkarady!
—Byłeś tam, kiedy to się stało? Patrzyłeś jak ta szkarada umiera
—Tak, ale to nie tak, pan wszystko przekręca.
— Jak było naprawdę?
— Mieliśmy ją tylko porwać, ale ja nie chciałem w tym uczestniczyć.
—Od początku —powiedział zniecierpliwiony tym niezrozumiałym bełkotem.
— Alejandro Barosso poznałem przypadkiem przed El Miedo. Groził on nieprzytomnemu panu Cosme, że go zabije więc postanowiłem pertraktować — odparł wyraźnie dumny Sambor —Udało mi się gp przekonać, że jestem po jego stronie zabicie pana Cosme to kiepski pomysł, jeśli chcę się dogadać z Mitchellem Zululagą w sprawie wspólnych interesów, o których coś przebąkiwał. Nie znałem zbyt dobrze El Diablo, ale nie jestem głupi wiedziałem, że on chcę sam syna wykończyć. Alex i ja zaplanowaliśmy, że porwiemy Antoniettę. On chciał we wszystko wrobić Nadię uznałem, że najlepszym sposobem na ochronienie jej jest wejście z nim w układ.
— Opowiedz mi o tamtym dniu.
—Siedziałem w krzakach i czekałem aż nasz obiekt się pojawi. kiedy się pojawiła zawiadomiłem Alexa okazało się, że żadne z nas nie zabrał ze sobą linki do związania, bo myślał, że weźmie ją ten drugi. Była nieprzytomna więc nieśliśmy ją obaj a ja się po jakiś czasie potknąłem i ją upuściłem. Ona się ocknęła i obudziła się i zaczęła uciekać a Alex był spanikowany, chyba nie wiedział co robi i pod wpływem tych wszystkich emocji sięgnął po broń no i strzelił.
—Nie planował jej zabić?
—Nie, żaden z nas nie planował. Ja chciałem jedynie chronić Nadię. Nie chciał jej zabijać, to było przypadkiem. On spanikował.
Gabriel i Maria wymienili spojrzenia. Brunetka wydrukowała zeznania Sambora i położyła je przed nim. Podała mu długopis.
—Jeśli wszystko się zgadza podpisz.
Sambor przeczytał je i podpisał podając kartkę.
— Panie Medina
—Mogę już iść?
—Nie. Zostaje pan oskarżony o współudział w porwaniu Antonietty Boyer, a także nieumyślne spowodowanie śmierci, nieudzielenie pomocy poszkodowanej oraz ucieczkę z miejsca zdarzenia. Zostanie pan zatrzymany na noc w areszcie a następnie funkcjonariusze przewiozą pana do sądu, gdzie zostaną panu postawione wyżej wymienione zarzuty.
— Nie ma pan prawa! —Syknął Sambor —Nic złego nie zrobiłem!
—Pana zeznania na piśmie i na taśmie wskazują na coś zupełnie przeciwnego. Dobranoc panie Medina.
***
Javier Reverte i jego małżonka opuścili skromne przyjęcie weselne Juliana i Ingrid życząc nowożeńcom wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Wracając z powrotem do ich nowiutkiego domu sam myślał o własnej rodzinie, która niedługo się powiększy. Uśmiechnął się pod nosem. I pomyśleć, że miał obawy, iż Victoria się nie zgodzi.
Półtora roku temu był człowiekiem wolnym od zobowiązań i samotnym. Victoria wróciła do Doliny Cieni i ich kontakt ograniczył się do krótkich nieistotnych rozmów telefonicznych. Reverte wpadał od czasu do czasu do Meksyku jako wolontariusz w Domu Dziecka w Monterrey. Tam poznał Alexandra. Małego wówczas prawie dwuletniego chłopczyka, w którym zakochał się bezgranicznie. Zdecydował się na adopcję. O której powiedział żonie jeszcze przed ślubem i jeszcze przed ślubem Victoria i Alec spotkali się po raz pierwszy. Teraz proces adopcyjny był na ostatniej prostej. Brakowało tylko kilku podpisów i jednego najważniejszego sędziny i wreszcie będą mogli zabrać szkraba do domu. Po prawie sześciu miesiącach spotkań, testów psychologicznych wreszcie zostaną rodzicami.
***
Aaron przekazał Julianowi wyniki biopsji Lopez krótko po godzinie osiemnastej. W salonie było jeszcze kilka osób, ale sama zainteresowana wymknęła się na górę. Vazquez wspiął się po schodach i delikatnie zastukał w drzwi sypialni. Żonę odlazł na balkonie. Z ramion zsunął marynarkę i otulił nią panią Lopez de Vazquez. Pocałował ją we włosy.
— Żono —zaczął otaczając ją ramionami i przyciągając do siebie.
— Mężu —odpowiedziała kładąc dłonie na jego dłoniach.
—Aaron ma wyniki — powiedział wprost. Szatynka odwróciła do tyłu głowę spoglądając mu w oczy. —Guzek nie był złośliwy — odparł — Jesteś zdrowa. —pocałował ją
***
W niedalekiej przyszłości.
Lucy obudziła się wcześnie rano. Dziewczynka bynajmniej nie przesypiała całych nocy. Budziła się dwukrotnie domagając jedzenia a później zapadła w sen. W Wigilię Bożego Narodzenia Juliana Vazqueza obudziło jej gaworzenie. Głośne, radosne, któremu towarzyszyło kopanie nóżkami i unoszenie oraz opuszczanie tetrowej pieluchy w gwiazdki. Nie zasypiała bez niej. Położył się na wznak mimowolnie spoglądając w kierunku łóżeczka stojącego nieopodal łóżka. Zazwyczaj budziła się z głośnym krzykiem, dziś Lucy miała wyjątkowo dobry humor a Julian zamknął oczy.
W momencie przywiezienia jej ze szpitala, położenie do łóżeczka Juliana ogarnęło autentyczne przerażenie. Wpatrywał się w tą małą budzącą się istotkę ze strachem w oczach. Była maleńka, była wcześniakiem i była jego córką. Był pediatrą jednak takiego bagażu emocjonalnego związanego z przywiezieniem jej do domu się nie spodziewał. Z każdym tygodniem było coraz lepiej, a on coraz bardziej zakochiwał się w tej kruszynie, która zaczęła okazywać wyraźne oznaki niemowlęcego zniecierpliwienia. Wydała z siebie głośny pisk protestu. Wstał podchodząc powoli do łóżeczka, w którym leżała. Umilkła i przechyliła głowę na bok przyglądając się uważnie ojcu. Między brwiami powstała maleńka zmarszczka.
Oczy miała po mamie. Duże, ciemnobrązowe, przenikliwe. Czarne włosy na czubku głowy zmierzwione były od snu a pulchne rączki na widok znajomej twarzy uniosły się do góry. Julian pochylił się. I wziął małą na raczki. Wargami dotknął jej policzka.
— Wesołych świąt Lucy — wyszeptał wychodząc z sypialni. Zszedł powoli po schodkach na dół. Uwagę małej przyciągnęła choinka, na której nadal paliły się światełka. Podszedł do drzewka spoglądając jak jej małe chciwe rączki zaciskają się na niebieskim łańcuchu, który gwałtownie pociągnęła do siebie. Bombka wisząca najbliżej zsunęła się z cienkiej gałązki i spadła zamieniając się w połyskujące drobinki szkła. Lucy spojrzała na swojego tatę i uśmiechnęła się szeroko.
— Mówiłam kupmy plastiki —skomentowała zachowanie córeczki stojąca w progu salonu żona doktora. Julian uśmiechnął się do niej szeroko. A Lucy obróciła główką w kierunku znajomego głosu. —Tatuś skarbie —Ingrid wzięła małą od ukochanego. —nie chciał mamusi słuchać twierdził, że jesteś za mała na takie rozrabianie —skierowała się do salonu gdzie usiadła wygodnie na kanapie i zaczęła rozpinać koszulę.
— Następnym razem tatuś posłucha —podszedł do Ingrid i pocałował ją w usta —Wesołych świąt mężu.
— Wesołych świąt żono. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:20:33 12-09-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 254
NADIA / CAMILA / DAVID / DAYANA
Stanęła przy kuchennej ladzie i zaczęła przygotowywać śniadanie dla siebie, męża oraz dzieciaków. Była szczęśliwa. Z uśmiechem na ustach nuciła pod nosem ulubioną piosenkę Luisa Fonsi pod tytułem „Gritar”.
Nagle poczuła ciepłe męskie dłonie obejmujące ją w pasie od tyłu. Odchyliła głowę i położyła ją mężowi na ramieniu, wtulając się mocniej w jego ciało. Po chwili podbiegła do nich Camila, krzycząc: „tatusiu, weź mnie na barana”. Mężczyzna z prędkością światła spełnił prośbę córki, nie tracąc przy tym zainteresowania żoną. Posłał Nadii spojrzenie pełne miłości.
Kilka minut później w progu stanął też rześki i wypoczęty Santiago. Omiótł wzrokiem sytuację, którą zastał w kuchni, po czym zaśmiał się wesoło na widok siostry siedzącej u ojca na ramionach i rozsmarowującej nutellę na jego włosach.
Dopiero w tym momencie spojrzenia Nadii i jej męża skrzyżowały się z sobą. Kobieta obudziła się z lekkim przerażeniem zarysowanym na twarzy.
Ten sen był dziwny. Niby dobry, ale wszystko się w nim pokręciło. De la Cruz radośnie śpiewała smutną piosenkę i jednocześnie prowadziła sielankowe życie rodzinne. To kompletnie niedorzeczne. Tym bardziej, że senna mara z jednej strony dotyczyła przyszłości, a z drugiej przeszłości. Camila miała wtedy z 4 latka, a Santiago wyglądał na 9. Nic tam nie trzymało się kupy. Nawet twarz jej męża. Gdy ich spojrzenia się spotkały, sen został urwany, ale dokładnie potrafiła stwierdzić, że mężczyzną u jej boku w tamtym momencie nie był ani Dimitrio, ani Conrado. Co prawda jego rysy widziała jak przez mgłę, cholernie zamazane, ale tego jednego była pewna. To ktoś obcy, jeszcze niepoznany.
Nadia nie wiedziała, czy w ogóle miała ochotę tego kogoś kiedykolwiek poznawać. W tym momencie liczył się dla niej tylko jeden mężczyzna. Conrado Saverin. Facet, który rzucił ją, bo uległ własnym demonom. Pragnęła go odzyskać, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe.
W tym momencie Nadia zorientowała się, że nie jest u siebie. Potrzebowała chwili, by przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Czwarta rano zdecydowanie nie była dobrą godziną na używanie mózgu. Odwróciła głowę i spostrzegła śpiącego obok ojca. Dotarło do niej, że w środę wróciła do domu z wydawnictwa bardzo późno. Virginia zakomunikowała jej, że dostała telefon z Domu Dziecka w Puerto Rico, gdzie kiedyś pracowała i musi tam polecieć nocnym lotem, bo sprawa ponoć była ważna i nie mogła czekać. Nadia nie drążyła tematu, a teściowa spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i chwilę później odjechała taksówką w kierunku lotniska.
De la Cruz nie chciała być sama, więc wzięła Camilę i pojechała do El Miedo. Cosme tak ucieszył się na widok córki oraz wnuczki, że od razu wyściskał obie dziewczyny. Potem zaprosił miłych, acz nieoczekiwanych gości do salonu i podał herbatę z hibiskusa.
Nad kominkiem Camila zauważyła model statku podobnego do Titanica. Zaciekawiło ją to do tego stopnia, że gdy dziadek poinformował ją, iż to własność Ethana, dziewczynka pognała do pokoju Crespo, domagając się, by ten pokazał jej jak samodzielnie złożyć model człowieka na szczudłach. Wszystkich bardzo to rozbawiło, ale przynajmniej Camila miała zajęcie na jakiś czas, a Nadia mogła spokojnie porozmawiać z ojcem. W rezultacie i tak nic z tego nie wyszło, bo córka Cosme zasnęła. Podobnie zresztą jak Zuluaga.
De la Cruz postawiła bose stopy na podłodze i przeciągnęła się. Później zerknęła do pokoju Ethana, by sprawdzić czy wszystko w porządku z Camilą. Dziewczynka słodko spała na puchatym dywanie, a obok niej walały się modele małych człowieczków na szczudłach. Nieopodal dalej chrapał Ethan, wzywając przez sen Leonor. Nadia zaśmiała się cicho na ten widok, choć przez ostatnie wydarzenia wcale nie było jej do śmiechu.
Poczłapała do łazienki znajdującej się na piętrze i spojrzała w lustro. Miała ochotę znów się rozpłakać, ale wiedziała, że musi być silna dla swoich dzieci.
Cztery godziny później Nadia odwiozła córkę do szkoły, a sama wróciła do zamku. Zaproponowała ojcu spacer uliczkami miasteczka, a Cosme przystał na ten pomysł.
– Widzę, córeczko, że coś cię trapi – zaczął nieśmiało Zuluaga, kiedy dotarli do parku. – Całą drogę nie wydusiłaś słowa. Wiesz, że możesz mi zaufać.
– Wiem, tato – odparła kobieta. – Cieszę się, że w końcu o siebie dbasz. Hibiskus wzmacnia serce i układ krążenia – zmieniła temat, nawiązując do herbaty z wczorajszego wieczoru. Nie miała ochoty rozmawiać o Conradzie, ale wiedziała, że prędzej czy później ojciec się o nich dowie.
– Nadia…
– Oj dobra, powiem ci. – Przewróciła oczami. – Zakochałam się w kimś, a on mnie zostawił – wyznała w końcu, czym zwróciła na siebie zaniepokojony wzrok ojca. – No, nie patrz tak na mnie. Nie chodzi o Nicolasa – wysiliła się na żart.
– Całe szczęście. – Cosme odetchnął z ulgą. – Znam go? – zapytał.
– Bardzo możliwe – odpowiedziała tajemniczo.
– Kto to? – dociekał.
– Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Nie chodzi o to, że ci nie ufam. Po prostu to skomplikowane i wolałabym z tym zaczekać. On jest ode mnie starszy i… uważa, że nasz związek nie ma przyszłości.
– O matko święta. – Zuluaga przeżegnał się. – Nie mów mi tylko, że masz romans z księdzem Juanem…
– Cooo?! – Nadia aż podskoczyła z wrażenia. – Co też za głupie pomysły przychodzą ci do głowy, tato?
– Kamień z serca. – Cosme wypuścił powietrze z ust. – No, ale skoro nie z księdzem, to z kim? Z ojcem Ethana?
– Boże, tato. – Kobieta zaczynała tracić cierpliwość. – Nie zgaduj, i tak ci nie powiem. Wybacz.
– Czyli trafiłem. Już ja się z draniem policzę – zakasał rękawy. – Żeby tak wykorzystać moją biedną dziewczynkę, naobiecywać Bóg wie czego, a później posłać ją do diabła – prychnął. – Orson słono mi za to zapłaci. Swoją drogą, co cię w nim urzekło? Ani to ładne, ani porządne… Gdyby chociaż miał kota albo psa, to można by było go spiknąć z El Gato, ale on tylko ugania się za tą głupią Scyllą.
– O czym ty mówisz? Co ma do tego El Gato? – zapytała zbita z tropu. – Zresztą nieważne – skapitulowała. Uznała, że nie ma sensu wyprowadzać ojca z błędu. Inaczej dalej będzie dociekał, a im mniej osób wiedziało, że chodzi o Saverina tym lepiej. Przynajmniej na razie.
– Nie martw się, córeczko. Wszystko będzie dobrze. – Zuluaga objął córkę ramieniem.
– Co mam zrobić, żeby go przy sobie zatrzymać? – spytała bardziej samej siebie.
– Zrób to co najlepiej ci wychodzi, droga synowo. Złap go na dziecko – rzucił złośliwym komentarzem Fernando Barosso, który wyrósł obok nich jak spod ziemi. – A tak w ogóle to miło cię widzieć – zwrócił się bezpośrednio do Nadii, kompletnie zlewając Cosme.
– Ja nieszczególnie skaczę z radości na twój widok – odgryzła się De la Cruz. – I nie życzę sobie tego typu uwag, jasne?
– Co słychać? – zapytał niezrażony bojową postawą kobiety.
– Spływaj stąd, akysz – wtrącił się Zuluaga, mając serdecznie dość kpin Barosso.
Fernando zaśmiał się pod nosem.
– Przekaż tatusiowi, że nie jestem żadną małą myszką, którą można przegonić ruchem dłoni i słowem „akysz” – prychnął.
– Fakt, bo jesteś obślizgłym szczurem, który co ciekawe, reaguje na komendy takie jak „aport”, „daj głos” i „waruj”. Obstawiałabym więc, że jesteś krzyżówką szczura z dobermanem – zadrwiła Nadia. – Ktoś rzuca ci kłodę pod nogi, ty rzucasz jemu podwójną, czyli po prostu robisz „aport”. Ktoś ma inne zdanie niż ty, wykłócasz się z nim, więc „dajesz głos”. A jak ktoś ci podpadnie, sterczysz pod jego oknami lub wysyłasz swoich ludzi i na to też jest świetnie określenie, które brzmi „waruj”. Różnisz się od psa tylko jednym. Ty nie jesteś najlepszym przyjacielem człowieka – podsumowała na koniec.
– A kot jest? – Barosso zachował względny spokój, choć od środka aż go skręcało, by dowalić synowej, która ośmieliła się go upokorzyć. Wiedział jednak, że przyszłemu burmistrzowi nie wypadało się tak zachować w publicznym miejscu. – Ten twój El Gacuś… – zwrócił się teraz bezpośrednio do Zuluagi, ale niedane mu było skończyć zdania.
– El Gato! – wszedł mu w słowo urażony Cosme.
– Jak zwał, tak zwał – odparł Fernando. – Może nazywać się nawet El Zesrajsię, a i tak nadal będzie najbardziej zdradzieckim stworzeniem na świecie, bo koty tak już mają.
– Chodź, tato. Odprowadzę cię do domu. – Nadia wzięła ojca pod rękę, gdyż miała już serdecznie dość chamskich odzywek ex teścia, jak również jego towarzystwa.
Bez pożegnania wyminęli starego Barosso i udali się w kierunku El Miedo. Tam De la Cruz pożegnała się z Zuluagą, gdyż musiała jechać do pracy. W wydawnictwie miał dzisiaj zjawić się człowiek z ogłoszenia o pracę i musiała przeprowadzić z nim rozmowę kwalifikacyjną. Mało tego, zarząd od kilku tygodni naciskał ją, by przeprowadzić w firmie audyt celem zmniejszenia kosztów i poprawienia wydajności. Nadia miała więc pełne ręce roboty.
Przed budynkiem panował nadzwyczajny tłok, co nieco zaniepokoiło De la Cruz. Podeszła bliżej i dostrzegła w tłumie kamerzystę wraz z kobietą, która trzymała w dłoni mikrofon.
– Co, do diabła? – zapytała samą siebie pod nosem tak, by nikt nie mógł usłyszeć.
– Spod budynku wydawnictwa „Atrapar los Sueños” wita się z wami youtuberka Renata Uribe – zaczęła swój monolog nieznajoma. Najwyraźniej program był nadawany na żywo w internecie. – Zgodnie z życzeniem moich fanów, miłośników literatury i sensacji, przyjechałam dzisiaj zadać kilka pytań właścicielce Nadii de Cruz, która właśnie dotarła i jest tutaj z nami. – W tym momencie kamera została skierowana na Nadię. – Pani Nadio, jak skomentuje pani fakt, że w pani gazecie są prane rodzinne brudy Diazów?
– Słucham? – zdziwiła się. – Pani chyba raczy żartować.
– Wydawnictwo powinno dawać dobry przykład młodym debiutującym autorom, a tymczasem puszcza pani do druku artykuły jak z taniego szmatławca.
– Dość – wkurzyła się De la Cruz. – Kto i jakim prawem was tutaj wpuścił?
– Jak widzę, teren nie jest ogrodzony siatką ani płotem, więc jest ogólnodostępny. Proszę odpowiedzieć na pytanie, bo widzowie czekają.
– Guzik mnie to obchodzi. Ja nie wyrażam zgody na nagrywanie mojej osoby, a już tym bardziej na udostępnianie materiału w sieci. Mój prawnik się z państwem skontaktuje, żegnam.
Nadia wyminęła kobietę i weszła do wydawnictwa. Jeszcze nigdy nie była tak wściekła jak teraz.
***
Przerwę obiadową Camila spędziła razem ze swoją klasą na boisku. Dziewczyny oglądały jak grają chłopaki, a chłopaki mieli ubaw, że mogą zaimponować dziewczynom strzelonymi golami.
Fernando Barosso obserwował wnuczkę zza ogrodzenia, lecz w pewnym momencie przestał i wszedł przez furtkę na teren szkoły. Córka Nadii zauważyła dziadka niemal natychmiast, bo akurat odwróciła głowę. Mężczyzna wykonał ręką gest, by przywołać dziewczynkę bliżej. Ona, choć początkowo zawahała się, to jednak podbiegła do niego.
– Ależ ty wyrosłaś – powiedział na wstępie. – I jesteś taka podobna do mnie jak byłem w twoim wieku – dodał z udawaną dumą.
– To pan był kiedyś dziewczynką? – zdziwiła się Camila.
– Nie, byłem hipisem z długimi włosami. – Sam nie wiedział, dlaczego jej to wyznał. Nigdy nikomu o tym nie mówił.
– Ale ja nie jestem hipiską.
– Ale masz długie włosy.
– Niewolno mi z panem rozmawiać. – Camila odwróciła się na pięcie i już miała odejść, ale Barosso ją zatrzymał.
– Dlaczego? – zapytał. – Jestem twoim dziadkiem.
– Mama mi zabroniła.
– No tak, to bardzo w stylu Nadii – stwierdził z przekąsem. – Boi się, że wyznam ci prawdę o jej przeszłości.
– To znaczy? – zaciekawiła się dziewczynka.
– Twoja matka nie jest taka święta jak wszyscy myślą. Jak miała 13 lat, urodziła dziecko.
***
David wrócił z Monterrey do domu i dziś miał się spotkać z poleconym mu przez matkę fizjoterapeutą, Sergiem Satomayor. Facet był podobno niezły, zajmował się też jednym z pacjentów Marceli i miał świetne rekomendacje.
Właśnie pukał do drzwi.
– Dzień dobry. – Duran otworzył mu z uśmiechem na ustach. – David Duran – przedstawił się. – Przepraszam, że nie wstanę, ale sam pan rozumie – zaśmiał się, wskazując na wózek inwalidzki.
– Dzień dobry, Sergio Satomayor. – Uścisnął dłoń młodzieńca. – Spokojnie, nie wymagam od swoich pacjentów powitania na stojąco.
– To super – ucieszył się David. – Postawi mnie pan na nogi?
– Mów mi po prostu Sergio – poprawił go Satomayor. – I zobaczę, co da się zrobić. Bądź dobrej myśli, chłopcze.
***
Dayana od rana pracowała za barem. Maria Elisa miała dziś wolne, więc panna Cortez mogła dodawać klientom do drinków narkotyki bez obaw, że ktoś będzie jej patrzył na ręce.
Joaquin siedział w rogu sali, a stamtąd miał idealny widok na bar i swoich pracowników. W końcu nie wytrzymał. Podszedł do Dayany i złapał ją pod rękę.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał nieco skołowany zachowaniem córki Corteza.
– Rozkręcam ci interes – odparła tonem tak spokojnym, jakby chodziło o sprzedaż cukierków.
– Skąd to wzięłaś? – Villanueva ściszył głos.
– A jak myślisz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się pod nosem.
– Igrasz z ogniem, dziewczyno – prychnął Joaquin.
– Co robisz wieczorem? – wypaliła nagle Dayana.
Wacky zaśmiał się.
– Adwokacik nie byłby zachwycony, słysząc to pytanie.
– Rozstałam się z nim – wyznała szczerze. – A poza tym to nie było zaproszenie na randkę. Po prostu muszę odebrać od Aidana resztę swoich rzeczy i nie chcę iść tam sama. Pójdziesz ze mną? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:32:51 22-09-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA II, CAPITULO 255
HUGO/ JOAQUIN/ ARIANA/ QUEN/ LUCAS
Ślub Juliana i Ingrid był tym, czego wszyscy potrzebowali – dał im spokój i wytchnienie w niespokojnych czasach oraz pozwolił zatrzymać się na chwilę i popatrzeć na życie z innej perspektywy. W Valle de Sombras, a ostatnio również i w Pueblo de Luz, nie działo się najlepiej, dlatego tak ważne było połączenie dwójki ludzi w jedność w obliczu ich rodziny i bliskich – dawało to wszystkim nadzieję na lepsze jutro. Świadomość, że ludzie nadal żyli i się kochali, że byli w stanie się zakochać nawet po trudnych przeżyciach, że umieli stawić czoła przeciwnościom, była ukojeniem dla Ariany, która w ciągu kilku miesięcy od kiedy pojawiła się w Meksyku musiała zmierzyć się z całym kalejdoskopem wrażeń.
Na początku swojej przygody w Meksyku utknęła na kompletnym odludziu w zupełnie obcym miejscu, zaczęła pracę u Cosme Zuluagi, który z początku nieufny i wrogo nastawiony do świata przeobraził się w opiekuńczego mężczyznę, z którym się zaprzyjaźniła. Ledwo uniknęła zginięcia w pożarze, zatruła się gazem, jej przeszłość w postaci Lucasa wróciła do niej jak bumerang, zraziła do siebie najniebezpieczniejszego człowieka w Valle de Sombras. Była świadkiem strzelaniny i zamachu na niewinnego chłopca, obserwowała jak lekarz ratuje przyjaciela w warunkach domowych, zszywała ranę postrzałową Huga, a nawet włamała się do gabinetu psychologa, by zyskać wgląd w dokumentację medyczną Fernanda Barosso. Straciła przyjaciela, kiedy Guillermo został zamordowany, ale jednocześnie zyskała starego przyjaciela, kiedy Oscar wybudził się ze śpiączki. Poznała cudownych ludzi i nowych przyjaciół, powoli odkrywała strony siebie, których do tej pory nie znała. Przeżyła strach, adrenalinę, ekscytację, smutek, radość, wdzięczność, współczucie – wszystko w jednym. A to dzięki Valle de Sombras. I kto by pomyślał, że jej życie dopiero tak na dobre się zacznie, kiedy wyjedzie w poszukiwaniu swojej korespondencyjnej przyjaciółki Laury Suarez? To wszystko dzięki Lali – ci ludzie, których poznała, miejsca, które odwiedziła – gdyby nie ona, Ariany nie byłoby teraz wśród tych wspaniałych przyjaciół, nie poznałaby Juliana i Ingrid, którzy złożyli sobie piękne przysięgi na łonie natury.
– Co ty, gringa, płaczesz? – Hugo mruknął pod nosem, widząc, że Santiago pociąga nosem.
– Wcale nie. – Próbowała zaprzeczyć ale na próżno, jego nie dało się zwieść. Bez słowa wyciągnął z butonierki chusteczkę i wręczył ją jej niedbałym ruchem, a ona ukradkiem otarła oczy, dziękując Bogu na wodoodporny tusz do rzęs.
Skromna uroczystość nie trwała długo, ale wszyscy świetnie się bawili. Julianowi i Ingrid nie trzeba było wystawnego przyjęcia, stu gości i prezentów – ważne było, że się kochali i teraz nikt już nie mógł ich rozdzielić.
– Szkoda, że nie wyprawiliśmy mu kawalerskiego – rozmarzył się Enrique, kiedy razem z Hugiem wracali do domu.
– Nie przeginasz? Ledwo znasz Juliana. – Delgado parsknął śmiechem, ale w gruncie rzeczy cieszył się, że Quen był obecny – bądź co bądź dużo przeszli razem. Sytuacje takie jak ta, kiedy zostajesz postrzelony, a znajomy lekarz ratuje ci życie na stole we własnym mieszkaniu, a obcy dzieciak oddaje ci swoją krew, łączą ludzi. Nawet jeśli zdarzają się tylko w telenowelach. – Poza tym nie masz osiemnastu lat. Myślisz, że nie widziałem, jak popijasz sobie szampana na boku?
– A co miałem pić soczek jak Ingrid? Przecież nie jestem w ciąży – oburzył się Enrique, a Hugo zmierzył go spojrzeniem, odrywając wzrok od drogi.
– Mógłbyś się wziąć za siebie, ostatnio opuściłeś się w treningach – zauważył, a Ibarra skrzywił się.
– Nie moja wina, że nie mam czasu na trenowanie, bo muszę odwalać brudną robotę w sierocińcu. Do tego zajęcia dodatkowe w szkole i korepetycje. Masz pojęcie, ile mojego czasu się na to marnuje?
– Spójrz na to z innej strony – lepiej żebyś poświęcił czas teraz niż żebyś później miał powtarzać rok.
– Niby tak, ale muszę się pokazać przed mistrzostwami świata juniorów w przyszłym roku. Byłem za słaby, żeby dostać się na tegoroczne. – Quen zacisnął pięści na samą myśl, że właśnie tego dnia kończyły się Mistrzostwa Świata w Szermierce Juniorów a on nie mógł na nie pojechać. Chciał dać z siebie wszystko, by w kolejnym sezonie pokazać się z jak najlepszej strony i zapewnić sobie udział w zawodach.
Hugo odwiózł Quena do domu, a następnie pojechał prosto do szpitala w Valle de Sombras. Miał przyjechać z samego rana odwiedzić ojca, ale stchórzył – nie wiedział, czy Camilo będzie chciał go w ogóle widzieć po tym jak w ostatnim czasie go unikał. Nie mógł winić ojca za jego zachowanie. Ostatecznie każdy rodzic by tak zareagował na wieść o tym, że jego syn jest mordercą. Dlatego Hugo dogadał się z Leonor, że przyjedzie wieczorem. Camilo miał mieć jeszcze zrobione dodatkowe badania i zostać w klinice na kolejną noc a Delgado postanowił posiedzieć przy nim, kiedy ten będzie spał. Doktor Juarez nie robił żadnych problemów, dzięki czemu mógł w spokoju pobyć przy Camilu. Czuł, że go zawiódł i wstydził się tego, co robił dla Fernanda. Byłby wypranym z emocji robotem, gdyby nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia po tym co zrobił dla człowieka, który odpowiadał za śmierć Sonii. Ale jeśli miał być szczery sam ze sobą – gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby tak samo.
– Hugo? – Camilo zapytał ochrypłym głosem, budząc się ze snu i wyrywając syna z rozmyślań.
– Tak, to ja. Mam sobie iść?
– Nie bądź głupi. Może widzimy się po raz ostatni.
– Teraz to ty wygadujesz głupoty. – Hugo zmarszczył brwi i przysiadł na łóżku Camila, przyglądając się zmęczonej twarzy ojca. Ostatnimi czasy bardzo się postarzał. Być może to informacje o prawdziwej twarzy syna tak na niego podziałały albo nowina, że Leonor urodziła dziecko Renza Villanuevy. W każdym razie nie wyglądał dobrze. – Jak się czujesz?
– Bywało lepiej. – Camilo wysilił się na słaby uśmiech, wzdychając ciężko. – Przepraszam cię.
– Za co?
– Byłem dla ciebie zbyt ostry.
– Przestań. – Hugo machnął ręką, nie chcąc słyszeć przeprosin z ust ojca. Wszystko co mu powiedział było prawdą – ani on ani Sonia nie wychowali swoich dzieci na morderców. Byli porządnymi, pobożnymi ludźmi, którzy zawsze żyli zgodnie z własnym sumieniem. Delgado podpisał cyrograf z Fernandem Barosso na własną odpowiedzialność. – Miałeś rację.
– Zawiodłem cię, zawiodłem was oboje. – To wyznanie z ust Camila sprawiło, że Huga zaczęło piec pod powiekami. Całą siłą woli powstrzymał się, by się nie rozpłakać. W gruncie rzeczy nie był taki twardy, jak wszystkim się wydawało. Być może jedyną osobą, która tak naprawdę go znała była jego matka. Ale ona nie żyła, a gdyby widziała, kim się stał, nie byłaby dumna. Pewnie nawet by go nie poznała.
– Nie mów tak.
– Kiedy to prawda. – Camilo miał łzy w oczach, kiedy to mówił. – Nie byłem ojcem, na jakiego z Leonor zasługiwaliście. Po śmierci twojej matki… – Angarano urwał na chwilę, nie mogąc wydobyć głosu. – Byłem w rozsypce i myślałem tylko o sobie. A wam było ciężko tak samo jak mnie. Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać. Było, minęło.
– Nieprawda. – Camilo uniósł się lekko na poduszkach. – Gdybym wtedy wziął się w garść i nie złapał za butelkę, nasze życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie musiałbyś rzucić studiów, nie musiałbyś pracować dla tej gnidy. – Ręka mężczyzny mimowolnie zacisnęła się na śnieżnobiałej kołdrze. Hugo złapał go za rękę.
– Nie ma sensu gdybać. Gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem. – Spróbował zażartować, ale jego ojciec się nie zaśmiał. Patrzył na syna ze współczuciem, czując że to on doprowadził go do tego stanu.
– Wyjedź gdzieś – powiedział nagle Camilo, przez co Hugo spojrzał na niego zdziwiony. – Mamy rodzinę i znajomych w Kolumbii. Ukryjesz się tam, Fernando cię nie znajdzie.
– Mam uciekać? Po tym wszystkim? – Hugo pokręcił głową gwałtownie, dając ojcu do zrozumienia, że nie jest tchórzem. – Doprowadzę to do końca. Sprawię, że Fernando pożałuje dnia, kiedy pojawił się w naszych życiu. Pożałuje dnia, w którym zginęła mama. Obiecuje ci to.
– Co zamierzasz? Grać podwójnego agenta, szpiegować go, nadal wykonywać jego rozkazy i udawać, że wszystko jest po staremu? Przecież nie jest. – W głosie Camila dał się słyszeć wyrzut. – Wyjedź póki masz okazję, nami się nie przejmuj. Poradzimy sobie.
– Nie rozumiesz. Gdziekolwiek bym nie był, Fernando zawsze mnie dopadnie. Jeśli nie dosłownie to mentalnie. – Hugo przyłożył palec do skroni, mając na myśli, że nawet jeśli jakimś cudem uda mu się uwolnić od Fernanda fizycznie, nadal będzie niewolnikiem wyrzutów sumienia, które będą mu towarzyszyły już do końca. Wspomnienia ludzi, których dla niego zabił, nie pozwolą mu na normalne życie. Nigdy.
– Gdybym wiedział jak ci pomóc… – Camilo rozpłakał się cicho w szpitalnej sali, a Hugo poklepał go po dłoni, dziękując Bogu za to, że jego twarz ukryta jest w cieniu i ojciec nie widzi jego zaszklonego spojrzenia.
– Wszystko będzie dobrze – obiecał, choć sam w to nie wierzył.
***
Dayana zdumiewała go na każdym kroku. Jej lekkomyślność i samowolka w El Paraiso mogły Joaquina doprowadzić do ruiny. Dał jej więc jasno do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz zrobi coś po swojemu, bez konsultacji z nim, tak jak na przykład dosypywanie klientom narkotyków do drinków, będzie musiała się pożegnać z szansą, jaką jej dał. Wydawała się trochę spotulnieć, ale Joaquin nie wiedział jak długo to potrwa. Pojechał z nią po rzeczy do jej byłego chłopaka, bardziej z ciekawości niż dlatego, że rzeczywiście chciał jej pomóc. Doszły go bowiem słuchy, że Aidan Gordon jest prawnikiem Sergia Sotomayora, z którym przecież bardzo dobrze się znali. Kiedy panna Cortez pakowała swoje manatki z mieszkania adwokata, on rozejrzał się po wnętrzu, a jego bystre spojrzenie od razu wyłapało kopertę z urzędowymi pismami.
Niespecjalnie zdziwił go pozew do sądu rodzinnego przeciwko Leonor. Sergio próbował dogadać się z nią po dobroci, ale ona była nieugięta. Joaquin był pewien, że jeśli Leonor odmówi ojcu po raz kolejny kontaktów z synem, Aidan złoży pozew do sądu, a to wszystko odbije się nie tylko na na Jaime, ale też na małym Lorim, który jakby nie było, był krwią z jego krwi. Joaquin dużo myślał o Lorim, a myśli te były spotęgowane zbliżającą się rocznicą śmierci jego brata. Villanueva miał wrażenie, że ma szanse na nowe życie. Stracił rodzinę wiele lat temu, zarówno tę prawdziwą, jak i tę drugą, którą stanowili dla niego Angaranowie. Dzięki małemu Lorenzowi miał okazję sprawić, by wszystko znów było jak dawniej.
– O czym myślisz? – zapytała Dayana, zarzucając sobie na ramię torbę.
– O tym, jak bardzo musisz być zdesperowana, że rzuciłaś adwokata i to wygodne życie. – Joaquin rozejrzał się po eleganckim wnętrzu, a Dayan westchnęła.
– Chcę czegoś więcej od życia.
– Wiem, że Cayetano cię zawiódł i że nadal musisz to wszystko przetworzyć w swojej główce, ale powiem ci jedno – pójście tą drogą nie jest odpowiedzią na twoje pytania. Ten stary skurwysyn pewnie patrzy na ciebie z dołu i bije ci brawo, a nie sądzę, że chciałabyś jego poklasku.
– Skąd wiesz, czego chce? – zapytała wkurzona aluzjami Joaquina. Wiedziała, że praca dla Templariuszy jest niebezpieczna, ale próbowała odnaleźć własną tożsamość. Po tym wszystkim, czego się dowiedziała o ojcu, chciała to wszystko zrozumieć. Coś w niej pękło i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.
– Nie mam pojęcia – mruknął Joaquin, od niechcenia strzepując kurz z jednej z półek. – Ale wiem, że rola, którą teraz odgrywasz, maska, którą założyłaś, to nie jesteś prawdziwa ty.
Dayana nic nie odpowiedziała. Wręczyła Joaquinowi jedną z toreb i jak gdyby nigdy nic udała się do wyjścia. Joaquin odwiózł ją do motelu, w którym się zatrzymała, a sam pojechał do kawiarni Camila. Mimo późnej pory Leonor siedziała przy stoliku przed budynkiem i paliła papierosa. Nigdy nie widział jej palącej, ale stres potrafił wyzwolić w człowieku najgorsze nawyki.
– Poczęstujesz mnie? – zapytał, przysiadając się na krześle naprzeciwko niej, a ona bez słowa podała mu paczkę. Odpalił papierosa i się zaciągnął. – Byłem w domu prawnika Gordona. Wiesz, że doradza Sergiowi w sprawie opieki nad Jaime? – Leonor zrobiła duże oczy, bo nie miała o tym pojęcia. Aidan był przyjacielem Nadii i sama miała poprosić go o pomoc, ale w tym wypadku było to niemożliwe. – Do czego ty doprowadziłaś, Norrie?
– Nie mów do mnie Norrie.
– Wybacz, Leonor. Stare przyzwyczajenie. – Joaquin uśmiechnął się półgębkiem i zaciągnął się ponownie papierosem. – Wiesz, że możesz to przegrać, prawda? Jeśli sprawa pójdzie do sądu, Sergio powie o całej twojej przeszłości.
– Nie boję się tego, w razie czego sąd będzie po mojej stronie. Jestem matką, wychowałam go sama przez te wszystkie lata.
– To prawda. Ale nie mówiłem o przegranej w sądzie. – Joaquin spojrzał na nią rozbawiony. – Dzieciak cię znienawidzi. Tyle lat trzymałaś go z daleka od ojca, zabraniałaś Sergiowi kontaktów z nim, odmawiałaś alimentów… No a w dodatku zdradziłaś faceta i zaszłaś w ciążę z innym, więc wzorem cnót to ty nie jesteś.
– Czego chcesz, Wacky? – Kobieta straciła cierpliwość. Odrobina żaru z papierosa spadła jej na spodnie, ale zdawała się tego nie zauważać. – Przyszedłeś mi wmawiać jak okropną matką jestem? Skąd możesz wiedzieć na czym polega rodzicielstwo? O ile wiem, nie masz dzieci, a od matki też za wiele się nie nauczyłeś, skoro zostawiła cię w dzieciństwie.
Joaquin zacisnął pięści ze złości. Nie dał się jednak sprowokować, nie po to tu przyszedł.
– Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli chcesz, mogę się zająć Sergiem po cichu. – Coś w jego propozycji było złowieszczego i nie spodobało się to Leonor.
– Niczego od ciebie nie chcę, Wacky. Wracaj, skąd przyszedłeś i daj spokój mnie i moim dzieciom.
– Jak chcesz. – Joaquin zgasił papierosa, po czym wstał i zapiął guzik granatowej marynarki. – Ale nie byłby to pierwszy raz, kiedy dla ciebie zabiłem, prawda?
Leonor zbladła, ale on nie mógł tego dojrzeć w ciemnościach nocy. Uśmiechnął się tylko i pożegnał się z nią, zmierzając do domu w Monterrey, gdzie nad ranem obudził go telefon z domu spokojnej starości. Otrzymał informację, że jego ojciec, Jorge Villanueva, zmarł we śnie o 3:00 nad ranem. Joaquin leżał długo w łóżku, nie czując nic poza przemożną ochotą by się roześmiać. Kiedy zaczął, nie mógł przestać. Bo czy jego ojciec musiał umrzeć dokładnie w dzień rocznicy śmierci swojego ukochanego syna, dokładnie o tej samej godzinie?
***
Ariana przeżyła niemały szok, kiedy w poniedziałek ujrzała na progu swojego mieszkania nikogo innego jak Nicolasa Barosso we własnej osobie. Posłał jej przepraszający uśmiech, który chyba miał jej wynagrodzić wszystkie przykrości z jego strony, jakich doznała w ostatnim czasie. Obwieścił jej, że właśnie wyszedł z odwyku i chciał zacząć nowy rozdział w życiu. Nie rozumiała, po co do niej przyszedł, ale przypuszczała, że szukał jedynej przyjaznej duszy w miasteczku. Wszyscy mieszkańcy Valle de Sombras go nienawidzili, nie tylko przez jego przynależność do rodziny Barosso, ale też ze względu na jego ostatnie postępowanie. Nie każdy wierzył, że Nico kompletnie stracił zmysły pod wpływem narkotyków, które podał mu jakiś świr. Niektórzy uważali, że najstarszy syn Fernanda dobrze wiedział, co robi, kiedy zakopywał Nadię żywcem. Inni nie mogli przeboleć, że kupił sklep spożywczy i nie okazywał swoim klientom szacunku. Jeszcze innym nie podobał się fakt, że młody Barosso sprzedał El Paraiso, które teraz gościło szemraną klientelę i zamieniło się w małe kasyno.
Wybrali się razem na spacer, bo Ariana, choć nie była przekonana co do wewnętrznej przemiany Nicolasa, postanowiła dać swojej wścibskiej naturze odrobinę rozrywki i poznać losy Nico po tym jak został wysłany na odwyk. Kiedy brunet wspominał ojca, nie mówił o nim źle, ale można było wyczuć, że nie aprobuje działań Fernanda, szczególnie kiedy dowiedział się od Ariany o planowanym zlikwidowaniu ośrodka Ignacia Sancheza, do którego na szczęście nie doszło. Nico zawsze był ulubieńcem Fernanda i mógł liczyć na specjalne traktowanie, o czym jego brat Alex mógł tylko pomarzyć. Nicolas był bardzo przejęty informacją o ucieczce brata z więzienia i Ariana wykluczyła możliwość, by mógł pomóc Alejandrowi w zniknięciu.
– Ojciec chce, żebym zaangażował się w życie miasteczka. A raczej Lopez chce, żebym udowodnił, że potrafię poprawnie funkcjonować w społeczeństwie, a ojciec robi dobrą minę do złej gry – poinformował dziewczynę brunet, kiedy kierowali się na wzgórze El Tesoro, choć żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy. – Mam pokazać, że jestem „jednym z ludu”. – Zakreślił w powietrzu cudzysłów i skrzywił się. Ariana mogła tylko przypuszczać, że paniczyk nigdy nie splamił sobie rąk uczciwą pracą, więc nie rozumiała, na czym mogłoby polegać jego zadanie.
– Masz na myśli jakiś wolontariat? To zupełnie nie w stylu twojego ojca – zauważyła, a Nico jej przytaknął.
– Chce, żebym zaczął pracować u Camila. Tam przynajmniej będzie mógł mnie kontrolować.
– W sensie w kawiarni? – Ariana wybałuszyła oczy ze zdziwienia, nie wiedząc, czy przekląć Fernanda czy się roześmiać. – Czy jemu już całkiem odbiło?
– Na to wygląda. – Nico trochę się zasępił. – To był jeden z warunków mojego zwolnienia. Gdybym się nie zgodził, pewnie nadal tkwiłbym w klinice odwykowej, a skoro kawiarnia i tak formalnie należy do ojca, to chce wszystkim pokazać, że jestem taki sam jak reszta i że umiem ciężko pracować. Jeden syn przyniósł mu hańbę, więc stara się nadrobić drugim. Trochę na to późno, ale cóż… – Barosso rozłożył ręce z bezsilności. – Także wygląda na to, że będziemy razem pracować.
– Widzę, że wiele cię ominęło. – Ariana uśmiechnęła się mimo woli. – Już nie pracuję w kawiarni, Leonor mnie zwolniła.
– Co? Dlaczego? – Nico był autentycznie wzburzony. Znał Leonor i jej wybuchowy charakterek. Gdyby nie to, że była siostrą Huga, pewnie już dawno jej imię wylądowałoby na jego osławionej zapalniczce. Nicolas jednak wolał uniknąć konfrontacji z Delgado. – Mam z nią pogadać?
– Tak, bo to na pewno poprawi sytuację – rzuciła Ariana z ironią. – Nieważne, i tak chciałam sobie zrobić przerwę i skupić się na pisaniu. Ale w obecnych okolicznościach będę musiała trochę pomóc. Camilo miał zawał i musi odpoczywać, a ty sam sobie nie poradzisz.
– Dzięki za wiarę we mnie.
Doszli do hacjendy, sami nie wiedząc kiedy. Powietrze było rześkie i dobrze było oderwać się na chwilę od komputera i papierów, więc w gruncie rzeczy Ariana była wdzięczna staremu znajomemu, że wyciągnął ją z domu. No i mogła się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.
– Co jest? – zapytała, widząc nietęgą minę Nicolasa.
– Inaczej zapamiętałem to miejsce.
– Często tu przychodziłeś?
– Każde dziecko w miasteczku przynajmniej raz odwiedziło El Tesoro. Ale nie każde chciało tu wracać.
– Dlaczego? – Ariana wytężyła słuch, chłonąc każde słowo syna Fernanda.
– Bo tu straszy. – Nicolas pochylił się i próbował przestraszyć dziewczynę, ale bez skutku. Była zahartowana po ostatnim maratonie horrorów z Jaime. – Duch starego Leona Vegi ponoć pałęta się po włościach i znęca nad małymi psotnikami.
– Dzieci w to wierzą? – Ariana prychnęła.
– Pamiętaj, że większość miejscowych to ludzie biedni, często niewyedukowani. Wierzą w zabobony. Poza tym stary Leon jeszcze za życia był niezłym skurczybykiem. Kiedy jako dzieci zakradaliśmy się na hacjendę, potrafił rzucać do nas kamieniami, żeby nas przepędzić. Plotka głosi, że kiedyś nawet sięgnął po strzelbę.
Arianie ciężko było w to uwierzyć, ale musiała przyznać, że sama też nie byłaby zadowolona, gdyby zgraja dzieciaków włamywała się na jej posiadłość dla draki. Pokiwała więc głową, próbując sobie przypomnieć, co wiedziała już o El Tesoro. Leon Vega umarł bezdzietnie w 1997 roku, po czym ziemia przeszła w ręce jego młodszego brata, Ernesta. Stała jednak odłogiem, bo Ernesto zbyt zajęty był piciem i znęcaniem się nad rodziną, by zainwestować w hacjendę. Był też zgorzkniały i rozczarowany brakiem cennych minerałów i złota, o którym w jego rodzinie zawsze krążyły legendy. Miejsce to miało mimo wszystko swój urok – malowniczy widok zarówno na Dolinę Cieni jak i na Miasto Światła sprawiał, że ziemia nie musiała być żyzna, by ktoś chciałby tu zamieszkać. Znajdowała się na pasie ziemi niczyjej, co od lat przyciągało wielu chętnych.
– Wiesz, że twój ojciec chce kupić El Tesoro? – zagadnęła Nicolasa, przypominając sobie swoją wyprawę z Hugiem do gabinetu psychologa, doktora Pedra Gutiereza, gdzie dowiedzieli się o planach Fernanda.
– Nie dziwi mnie to. – Nicolas rozejrzał się po malowniczej okolicy, z lekką nostalgią mierząc podniszczone budynki, którymi nikt od lat się nie zajmował. – Wiem, że często zabierał tu Alexa, mówił, że to będzie nasz nowy dom. Alejandro nie był zadowolony, wolał wygody naszej rezydencji. Ale w tamtym czasie mój ojciec był po uszy zakochany w pewnej piosenkarce, z którą miał zamiar założyć rodzinę i się tu osiedlić.
– To do niego niepodobne – zauważyła Ariana, a Nicolas się roześmiał.
– Nigdy nie brałem jego planów na poważnie. Siedziałem w stolicy i było mi dobrze z dala od domu. A jego kobiety, Mercedes, nigdy nie poznałem. Potem umarła i mój ojciec porzucił plany związane z El Tesoro, ale widzę, że zbliżające się wybory odświeżyły mu pamięć i poczuł znów żyłkę do interesów.
– Być może. – Ariana wzdrygnęła się, rozglądając się po okolicy.
– Co jest? – zapytał Nico, również wędrując wzrokiem w stronę, w którą patrzyła jego koleżanka.
– Wydawało mi się, że ktoś tam był – wyznała, wskazując na okno, w którym przed chwilą ktoś stał. – Co ty robisz? – Ariana złapała Nicolasa za przedramię, bo już szedł w kierunku domu.
– Trzeba to sprawdzić.
– Nie ma mowy! To może być jakiś złodziej czy ktoś niebezpieczny.
– Cały czas mówisz, że nie boisz się mojego ojca, a masz pietra przed jakimś podrzędnym złodziejem?
Ariana poczuła się dotknięta tą uwagą, więc nie oponowała; trzymała się jednak za Nicolasem w razie ewentualnej konfrontacji z nieproszonym gościem w El Tesoro. Z kuchni wzięła patelnię, a widząc uniesione brwi swojego towarzysza, wytłumaczyła:
– Może się przydać.
Miała w pamięci, jak dawno temu uderzyła Christiana Suareza patelnią w głowę, kiedy ten włamał się do El Miedo. Patelnia okazała się skutecznym narzędziem, więc i teraz miała nadzieję, że okaże się użyteczna. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy otworzyli drzwi do głównej sypialni na piętrze i ich oczom ukazał się Alejandro Barosso, wygodnie rozłożony na wielkim łożu.
– Witaj, braciszku. Co tam u ciebie?
Nicolas stanął jak wryty, przez co Ariana, która człapała za nim, wpadła na niego z impetem.
– Co ty tu robisz? Ukrywasz się w takim miejscu? – Nicolas zmarszczył brwi, rozglądając się po wnętrzu sypialni. Wyglądało na to, że jego brat przebywał na opuszczonej hacjendzie od dłuższego czasu. – Igrasz z ogniem, Alex. Zgłoś się na policję póki nie jest za późno.
– Nie wrócę tam, Nico. – Alex wstał z łóżka i podszedł do brata. Jego mina świadczyła, że podjął decyzję i nic nie mogło go od niej odwieźć. – Nie wiesz, jak tam jest. Twój odwyk to dziecinna igraszka w porównaniu z pobytem w pierdlu.
– Więc idź do ojca, on ci pomoże.
Alejandro roześmiał się głośno, nie mogąc uwierzyć w naiwność starszego brata.
– Nasz tatuś wydał na mnie wyrok śmierci, więc nie sądzę, że byłby skłonny pomóc mi opuścić kraj.
– Nie wierzę…
– Uwierz. Nasz ojciec to kawał sukinsyna, przecież obaj o tym dobrze wiemy. Ja jestem skazą dla rodziny, więc z chęcią mnie usunie, bylebym tylko nie zszargał jeszcze bardziej jego reputacji. Jak mi nie wierzysz, zapytaj Huga.
– A co on ma z tym wspólnego? Wie, że tu jesteś?
– A jak myślisz? – Alex uśmiechnął się łobuzersko. – On i Elenita udzielili mi tego schronienia w zamian za informacje o Fernandzie.
– Nie mówisz serio. – Ariana nie mogła w to uwierzyć. Hugo i Viktoria wydawali jej się porządnymi ludźmi, a tymczasem pomogli ukryć zbiegłego mordercę. – Dzwonię na policję.
– Powstrzymaj dziewczynę, Nico, bo nie ręczę za siebie. Już raz zabiłem, mogę i drugi.
– To był wypadek. – Nico powiedział to łagodnym głosem, jakby chciał przemówić młodszemu bratu do rozsądku. Wiedział, że nigdy nie zabiłby z premedytacją, a przynajmniej chciał w to wierzyć. Bądź co bądź byli braćmi.
– Powiedz to policji albo ojcu. – Alejandro obnażył zęby, starając się wyglądać groźnie, ale jakoś to do niego nie pasowało.
– Nie wierzę, że ojciec chce cię zabić. Porozmawiam z nim i może uda mi się załatwić ci jakieś wsparcie… – zaczął Nicolas, ale Alex podszedł do niego i złapał go za koszulę.
– Ani mi się waż, Nico! Widocznie nie znasz naszego ojca tak, jak powinieneś. Nie wiesz, do czego jest zdolny, nawet wobec własnych synów. Myślałeś, że jesteś złotym chłopcem tatusia, któremu wszystko ujdzie na sucho i któremu ojciec nie zrobiłby krzywdy? A więc się mylisz. A jeśli mi nie wierzysz, zapytaj go o Albę…
Alejandro nie miał sposobności dokończyć swoich myśli, bo runął jak długi na zakurzony dywan. Ariana zdzieliła go patelnią w głowę, a potem dmuchnęła na sprzęt niczym kowboj z amerykańskich westernów.
– Wiedziałam, że się przyda.
***
Marcus stał oparty o mur, czekając aż Quen wypłaci swoje oszczędności z bankomatu. Umówili się, że zrobią zrzutkę dla Roque, który musiał spłacić swojego dilera, niejakiego Wacky’ego. Felix nerwowo skubał skórki paznokci, stojąc niedaleko i rzucając wylęknione spojrzenia w dół ulicy.
– Spokojnie, nie robimy nic złego. – Enrique wywrócił oczami, nie rozumiejąc zachowania kumpla z klasy.
– Mój ojciec jest zastępcą szeryfa, a ja właśnie chce dać koledze kasę na narkotyki… myślę, że to idealnie wpasowuje się w kanon tego, co złe. – Felix był zirytowany. Zgodził się jednak pomóc i nie zamierzał się wycofać. Pod fasadą klasowego głupka, był dobrym człowiekiem. Bał się jednak, że ojciec może mieć przez niego problemy.
– Nic się nie stanie – uspokoił ich obu Marcus swoim głębokim głosem. – Damy Roque kasę, a potem wszyscy się od tego uwolnimy. Co tak długo? – zwrócił się do Enrique, który od dłuższego czasu wgapiał się w ekran. – Roztrwoniłeś wszystkie pieniądze i nie masz nic na koncie?
Ibarra pokręcił głową, wskazując na saldo swojego konta. Marcus i Felix wcisnęli się koło niego, zerkając na bankomat, a oczy niemal wyszły im z orbit na widok zer na koncie. Felix próbował je policzyć, ale stracił rachubę.
– Może babcia przysłała ci wcześniejszy prezent na Boże Narodzenie – skwitował Marcus, siląc się na żart. – Skąd masz tyle forsy?
– Nie mam pojęcia. – Quen nie miał pojęcia, co się właśnie wydarzyło. Wiedział, że babcie i ciotki regularnie wpłacały spore sumki na jego konto, by miał dobry start w przyszłość, ale od zer na koncie zakręciło mu się w głowie. Nie było mowy, by tyle kasy przybyło od ostatniego czasu, kiedy sprawdzał konto. Wuj Nando wpłacił mu ostatnio sporo pieniędzy na urodziny, ale nie chciało mu się wierzyć, żeby aż tyle.
– Bierz kasę dla Roque i idziemy. Ludzie już zaczynają dziwnie na nas patrzyć – zarządził Felix, a Quen ocknął się z letargu i wypłacił swoją działkę. Felix trochę za bardzo panikował, ale jako syn policjanta wolał nie dostarczać ojcu kłopotów.
Ku ich zdumieniu Roque nie przyjął pieniędzy, tłumacząc się tym, że już wszystko załatwił ze swoim dilerem. Wacky darował mu dług, w co żadnemu z chłopaków nie chciało się wierzyć.
– Tacy ludzie nie odpuszczają, Roque – uświadomił kolegę zaniepokojony tą sytuacją Marcus. – Może tak ci powiedział, ale to tylko kwestia czasu kiedy będzie chciał dostać od ciebie coś w zamian.
– Przestań, Marcus, zawsze szukasz dziury w całym. – Roque był zły, że koledzy prawią mu kazania. W tej chwili nieważne było, że chcieli mu pomóc.
– Marcus ma rację, to typ spod ciemniej gwiazdy. Porozmawiaj z moim tatą, on ci pomoże. – Felix oberwał za tę uwagę mordercze spojrzenie od nastoletniego narkomana, który na samą wzmiankę o policji oblał się zimnym potem.
– Żadnej policji!
– Musisz z kimś pogadać…
– Niczego nie muszę.
– Zostawcie go, chłopaki. – Quen przypatrywał się tej scenie z rękami założonymi na piersi. – Ćpun nic od nas nie chce, więc niech radzi sobie sam.
Marcus i Felix spojrzeli na Ibarrę z dezaprobatą, ale Enrique był zdania, że nie można kogoś zmusić do przyjęcia pomocy. Jeśli Roque nie chciał, by mu pomogli, należało to uszanować. Wszedł w układ z dilerem na własną odpowiedzialność, a on nie zamierzał się w to mieszać.
– Wiesz, że ten człowiek to nie jest zwykły diler, prawda? – szepnął Marcus do Enrique, kiedy już zajęli miejsce w ławkach, bo lada chwila miała się zacząć lekcja. – To członek kartelu.
– Skąd wiesz? – Ibarra trochę się speszył, ale nie dał tego po sobie poznać. – Zresztą co za różnica? Diler jak diler.
– Roque wpakował się w niezłe bagno, wchodząc w układ z Templariuszami, a ty zamiast go wspierać, wypinasz się na niego. Może zrobić jakieś głupstwo.
– Bez obrazy, ale co nas to obchodzi? – Quen trochę się zirytował. Nie był nieczułym draniem, ale już dawno się nauczył, że każdy powinien pilnować własnego nosa i dbać o siebie, jeśli chciał przeżyć w tej okolicy. – Wyraźnie nas olał i nie chce naszych rad, więc co możemy zrobić? Związać go i siłą zaprowadzić na policję? Trafi do poprawczaka albo na odwyk, a gościa, który sprzedał mu dragi i tak nie zamkną, bo nic o nim nie wiemy.
– Gdyby każdy tak jak ty odwracał głowę, kiedy komuś dzieje się krzywda, mielibyśmy tu totalne bezprawie.
– No tak, bo ty jesteś cholernym bohaterem, Marcus. – Quen nie wytrzymał i uniósł głos, przez co nauczycielka, która właśnie rozpoczynała zajęcia, skarciła go spojrzeniem. – Idealny Marcus, bez żadnej skazy. Ty nigdy nie zrobiłeś nic złego, prawda? Nikogo nie okłamałeś na przykład…
– Zamknijcie się oboje! – warknął Felix, nie mogąc już tego dłużej wytrzymać. Zerknął na przyjaciela, który zacisnął pięści po uwadze Quena. – Nasze kłótnie nie pomogą Roque. Musimy go mieć na oku i pilnować, by nie zrobił niczego głupiego. Skupmy się na tym.
Delgado pokiwał głową na znak, że się zgadza, a Enrique prychnął, odginając się na swoim krześle i wgapiając się w okno. Mógłby przysiąc, że przed szkołą zobaczył znajomą sylwetkę mężczyzny w garniturze i ciągnący się za nim dym z papierosa. Nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek, Wacky, kimkolwiek był, miał plany wobec Roque.
***
Uroczystość ostatniego pożegnania Jorge Villanuevy była krótka i skromna. Zmarły oprócz syna nie miał rodziny, więc jedynie kilku starych znajomych i pielęgniarki z domu opieki zjawili się na uroczystości. Lucas postanowił się pojawić, jako że był ostatnią osobą, która widziała Jorge przed śmiercią, nie licząc pracowników ośrodka. Trzymał się na uboczu, obserwując Joaquina i resztę żałobników, myśląc nad tym, że w śmierci Villanuevy było coś poetyckiego. Słyszał jak pielęgniarki mówią, że zmarł we śnie, a znaleziono go o 3 nad ranem, ponoć dokładnie osiem lat po śmierci jego drugiego syna, Renza. Niektórzy uważali to za opatrzność Bożą – Jorge wreszcie mógł połączyć się z ukochanym synem po latach cierpienia na demencję. Hernandez nie wierzył w te bzdury, a jeszcze gorsze wydawały mu się szepty dewotek, które twierdziły, że godzina trzecia jest godziną szatana i że Jorge padł ofiarą sił nieczystych. Musiał jednak przyznać, że śmierć Jorge go nie zaskoczyła – już od dawna niedomagał, więc śmierć była dla niego pewnego rodzaju ukojeniem i uwolnieniem się od ziemskich katuszy. Co jednak zdziwiło Lucasa, była obecność Huga i jego ojca na pogrzebie. Nie wiedział tego, ale Delgado pojawił się tylko dlatego, że Camilo poprosił go, by mu towarzyszył. Znał Jorge od wielu lat, mieszkali po sąsiedzku i pracowali razem w fabryce, a jako że był człowiekiem religijnym, uważał że zmarłemu powinno się towarzyszyć w ostatniej drodze.
Hugo prowadził Camila pod rękę po uroczystości – po zawale nadal był słaby i lekarz zabronił mu się przemęczać. Joaquin odczuł potrzebę, by zagaić starych znajomych i podziękować za przybycie. Hugo skrzywił się na jego widok i miał zamiar go wyminąć, ale Camilo nie byłby sobą, gdyby nie złożył kondolencji ostatniemu z rodu Villanueva (lub jednego z ostatnich jeśli liczyć małego Loriego).
– Wiele dla mnie znaczy, że tu jesteście – powiedział Joaquin pogrzebowym tonem, który nie zwiódł Huga. Jego stary przyjaciel kochał ojca, ale już dawno pogodził się z tym, że odszedł. Demencja zmienia człowieka i Jorge już dawno przestał być tym samym człowiekiem. Poza tym o ile Hugo się nie mylił, Villanueva nigdy nie okazywał swoim dzieciom cieplejszych uczuć. Jednego syna wysłał do szkoły z internatem w stolicy i to był szczyt jego ojcowskiej miłości. Dwójce pozostałych nie potrafił pomóc, wychowując ich w pojedynkę, nie miał pojęcia jak do nich dotrzeć.
Joaquin zaprosił żałobników na skromną stypę w swoim starym mieszkaniu, gdzie pili za wieczny odpoczynek Jorge i wspominali stare dobre czasy. Wkrótce okazało się jednak, że Joaquin nie ma zbyt wielu dobrych wspomnień z ojcem, więc Camilo przejął pałeczkę, opowiadając jakąś historię z czasów, kiedy pracowali w fabryce Ernesta. Nikogo za bardzo to nie interesowało – kilku starych znajomych Jorge popijało równo tequilę, a pielęgniarki przeglądały stary album rodziny Villanueva.
– Co tu robisz? – Hugo podszedł do Lucasa, dziwiąc się jego obecnością. – Kiedy chciałeś wstąpić do Templariuszy, przez myśl mi nie przeszło, że zakumplujesz się z Joaquinem.
– Nie kumplujemy się. – Lucas trzymał w dłoniach kieliszek tequili, który Joaquin wcisnął mu siłą, ale on nie zamierzał pić. – Próbuję go rozgryźć.
– Jak sobie chcesz. – Hugo wsadził ręce do kieszeni, przypatrując się z daleka Villanuevie, który przysłuchiwał się historii Camila. – Ale uważaj. Teraz może nie wydaje ci się taki zły, ale kiedy mu odwali, pożałujesz, że się w to wpakowałeś.
– Spokojnie, umiem o siebie zadbać.
Hugo uśmiechnął się w sposób, który świadczył, że szczerze w to wątpił, ale poklepał Hernandeza po ramieniu i podszedł do grupy pielęgniarek, które podziwiały rodzinny album. Od niechcenia wziął kilka fotografii, które wysypały się luzem ze starego, zakurzonego albumu i zaczął je przeglądać. Wszędzie poznałby ten zalizany łeb Renza Villanuevy – nosił się jak goguś od kiedy wyjechał do stolicy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że spośród braci Villanueva Lorenzo był tym najnormalniejszym. Na jednej z fotografii obok „zalizanego” Renza stał Joaquin, dużo młodszy i zdrowszy niż teraz, i Hugo wywnioskował, że zdjęcie zostało zrobione zanim poszedł do poprawczaka. Nie zdziwiło go też, że tak mało zdjęć najstarszego brata znalazło się w albumie – Angel Villanueva był parszywą gnidą, może nawet gorszą od samego Joaquina i tylko ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność przebywania z nim w jednym pomieszczeniu przez dłużej niż pięć minut, wiedzieli, co Hugo miał na myśli. Angel od urodzenia przejawiał agresywne zachowania, był po prostu okrutny, przez co bardzo szybko wpasował się w środowisko Templariuszy, a najmłodszy z braci w końcu poszedł w jego ślady, nie mając żadnego lepszego wzorca po wyjeździe Renza.
Hugo westchnął ciężko, nie czując się dobrze, przeglądając te zdjęcia. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa wróciły ze zdwojoną siłą. Pamiętał jak kiedyś Angel uznał za świetną zabawę podtopienie Huga w miejscowym stawie. Mogło się to skończyć tragicznie, gdyby Joaquin nie powstrzymał brata, który trzymał głowę pięcioletniego wówczas Huga pod wodą, zanosząc się rechotem, który do dziś jeżył Delgado włos na karku. To było jedno z jego najwcześniejszych wspomnień. Innym razem grupka kumpli Angela wrzuciła Huga w pokrzywy, myśląc zapewne, że to świetny dowcip. Delgado, chcąc pokazać, że nie jest beksą, przebrnął przez pole pokrzyw, które sięgały mu niemal do pasa, unosząc dumnie głowę. Angel był typem spod ciemnej gwiazdy; Joaquin przy nim był łagodny jak baranek.
W pewnym momencie serce Huga zabiło szybciej, kiedy zobaczył na jednej z fotografii swoją matkę. Było to zdjęcie, którego nigdy wcześniej nie widział, ale jednocześnie miał dziwne deja vu. Paczka Sonii Delgado siedząca w parku przed szkołą w Pueblo de Luz po raz kolejny uwieczniona na fotografii, tym razem w nieco innym ustawieniu. Osiemnastoletnia mama Huga z burzą loków była równie uśmiechnięta, co na zdjęciu znalezionym w sejfie Fernanda. Obok niej Ofelia Ibarra, tym razem z nieśmiałym uśmiechem na ustach, który był do niej bardzo niepodobny (zwykle Ofelia była poważną kobietą). Nad nimi górował wysoki pułkownik Gilberto Jimenez z pucołowatymi policzkami, obejmując je obie ramionami. Ernesto Vega stał obok nich pochylony, a na jego plecach uwiesiła się Mercedes Nayera, piękna i tajemnicza kochanka Fernanda, której tożsamość spędzała Hugowi swego czasu sen z powiek. Hugo poznał ją bez trudu, bo wgapiał się w jej twarz tyle razy, że znał każdy jej szczegół na pamięć. Tym razem jednak wyglądała na szczęśliwą, a nie tak wyniosłą jak na fotografii z sejfu Barosso. Chwilę zajęło Hugowi zorientowanie się, co ta fotografia robi w domu Joaquina, lecz kiedy już poskładał wszystkie fakty w głowie, poczuł jak jego mózg pracuje na podwójnych obrotach. Jeszcze nigdy tak szybko nie zaczęło mu się wszystko układać w całość. Odkrycie było tak szokujące, a jednocześnie tak oczywiste, że niemal krzyknął.
Od początku wydawało mu się, że zna skądś Mercedes, jej rysy, jej długie lśniące włosy i to wyniosłe spojrzenie. Wiedział, że widział ją gdzieś, ale miał wrażenie, że nigdy jej nie poznał. I dopiero teraz zdał sobie sprawę, że widział ją wiele razy na zdjęciach – nie tych należących do jego matki, ale tych, które często widział stojące w ramkach na półkach w domu, w którym się właśnie znajdował. Delgado wstał z miejsca i ruszył w stronę regału, ale nie znalazł tego, czego szukał. Ramki, w które kiedyś oprawione były zdjęcia Mercedes, teraz stały puste. Ale był pewien, że się nie myli, wiedział, że tak właśnie było.
Mercedes Nayera była przyjaciółką jego matki z czasów szkolnych. Była też kochanką i miłością Fernanda Barosso. Była kobietą, która popełniła samobójstwo po rozmowie z Conradem Saverinem i matką Caroliny Nayery. Ale zanim to wszystko się wydarzyło, była jeszcze kimś innym – sąsiadką Huga.
– Wszystko w porządku? – Joaquin położył Delgado rękę na ramieniu, a ten blady jak ściana spojrzał na dawnego przyjaciela, jakby widział go po raz pierwszy.
Mercedes Nayera była matką Joaquina Villanuevy.
***
Lekcje odbywały się już zgodnie z harmonogramem. Wielkanocna przerwa dawno dobiegła końca, a wszystkim uczniom liceum w Pueblo de Luz przypominało się o wystawieniu końcowych ocen i egzaminach, do których wszyscy przygotowywali się jak tylko potrafili. Nawet Quen wziął się w garść i przyłożył się do nauki. Nie mógł spotykać się z Davidem na korepetycjach, bo ten odbywał rehabilitację po operacji, ale Duran wysłał mu mailem sporo materiałów i próbnych testów, a kiedy miał czas, sprawdzał mu je i odsyłał, zwracając uwagę na błędy i na to, co musi jeszcze poprawić. Enrique był w lekkiej desperacji – ojciec powiedział, że jeśli nie zaliczy roku na co najmniej „dostateczny”, przestanie płacić za treningi szermierki, więc miał dodatkową motywację. Co prawda teraz, kiedy miał tyle kasy na koncie, mógł sam opłacić lekcje, ale wolał nie ryzykować. Nie wiedział, skąd pochodzą te pieniądze, a znając wuja Nanda, mogły zostać zarobione w niezbyt legalny sposób. Quen nie miał bowiem wątpliwości, że to Fernandowi Barosso zawdzięcza dużą sumkę, a to nie wróżyło niczego dobrego. Tak więc przyłożył się do nauki i nawet przełknął swoją dumę, prosząc Marcusa o pomoc w fizyce, choć wiele go to kosztowało. Delgado dobrze się uczył i zwykle zajmował miejsca w rankingach zaraz za Caroliną, która była szkolną prymuską. Miał analityczny umysł i dobrze radził sobie z przedmiotami ścisłymi, a do tego był bardzo dobry z wychowania fizycznego i muzyki, co Quena zawsze irytowało, bo to połączenie atlety i artysty wydawało mu się nierealne. Dorastał w ciągłym przekonaniu, że Marcus Delgado potrafi wszystko, przez co od niego samego oczekiwano więcej, choć on nigdy nie miał talentu do nauki. W dzieciństwie często rywalizował z pasierbem pułkownika, choć była to raczej rywalizacja jednostronna – Marcus nigdy nie musiał się wysilać, by z nim wygrywać i chyba nawet nie wiedział o staraniach Ibarry, który porzucił swoje plany w podstawówce. Potem pozwolił naturze wziąć górę i starał się być po prostu sobą – lekko roztrzepanym nastolatkiem, który nie widzi świata poza szermierką i rysowaniem (do tego drugiego nigdy się nie przyznawał otwarcie, bo nie było to coś, z czego mógłby być dumny burmistrz miasteczka).
Tak więc ostatnie tygodnie były ciężkie dla młodego Ibarry, w dodatku Hugo nie raczył powiadomić go o swoich urodzinach, przez co nastolatek poczuł się urażony – myślał, że są ze sobą na tyle blisko, że mogliby wypić razem kilka piw (nadal naiwnie myślał, że ochroniarz przymknie oko na jego niepełnoletność). Tak się jednak nie stało, bo Hugo chodził własnymi ścieżkami, a nie był typem, który obchodzi urodziny, które przypadały 16 kwietnia, więc Enrique go nie naciskał. Ostatnimi czasy obaj mieli sporo na głowie i nie spędzali już ze sobą tyle czasu, co wcześniej. W dodatku tego dnia Quen dostał karę za nieodrobienie pracy domowej i razem z innymi wyrzutkami musiał sprzątać szkołę po godzinach. Liceum Pueblo de Luz było dość restrykcyjne jeśli chodzi o dyscyplinę.
Czuł się trochę lepiej, bo nie musiał wykonywać wszystkiego sam. Marcus i Felix spóźnili się tego dnia na test, więc i oni otrzymali karę, a Roque notorycznie zasypiał na lekcjach, za co musiał odpokutować w formie prac na rzecz szkoły. Nikt jednak nie rozumiał obecności Caroliny i Olivii, które zwykle były dobrymi dziewczynkami i nie pakowały się w kłopoty.
– A te dwie za co siedzą? – mruknął Felix, zmywając podłogę, od dłuższego czasu męcząc się z plamą w jednym miejscu.
– Carol zbiera punkty do świadectwa – wyjaśnił Enrique, który już to rozgryzł. Nayera nie przegapiłaby okazji, by się podlizać i zdobyć kilka dodatkowych punktów z zachowania. – A Olivia wszędzie łazi za Marcusem.
Delgado, który właśnie pucował okna, udał, że nie dosłyszał komentarza kolegi. Wydawał się być bardziej zainteresowany Roque, który siedział w ławce z głową opartą na rękach i wydawał się być w zupełnie innym miejscu.
– Może byś tak pomógł, co? Wszyscy siedzimy w tym razem – zauważył Marcus, zwracając się do kolegi, który od jakiegoś czasu przycichł i nie odzywał się do żadnego z kolegów od sprawy z narkotykami.
– Odpowiedz, jak się do ciebie mówi! – Enrique rzucił w Roque gąbką do mazania tablicy, a narkoman wzdrygnął się i spojrzał na Ibarrę morderczym wzrokiem. – Rusz tyłek i do roboty!
Roque wyglądał na wkurzonego, wstał z miejsca tak gwałtownie, że przewrócił ławkę z hukiem. Felix przeklął, a dziewczyny pisnęły przez ten hałas.
– Znów bierzesz. – Bardziej stwierdził niż zapytał Marcus. Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Mówiłeś, że to rzucisz, jak tylko Wacky daruje ci dług.
– Darował mi dług w zamian za przysługę – wytłumaczył Roque i nie musiał już mówić nic więcej, bo Delgado doskonale zdawał sobie sprawę, jaka to przysługa. Przewidział to już dawno.
– Chryste, Roque, co on ci daje?
– Jakiś nowy towar, mam przetestować, zanim wrzuci go na rynek.
– I ty się na to zgodziłeś? – Carolina niemal parsknęła śmiechem. Była dość wyniosła i mało empatyczna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie w szkole.
– A co miałem zrobić? Wolę być żywym ćpunem niż martwym.
– To, czym on się faszeruje, może się zabić, wiesz o tym? – Enrique nie wierzył, że ktoś może być na tyle głupi, by iść na taki układ. – Chcieliśmy ci pomóc, Roque, pamiętasz?
– Wiem! – Chłopak zatkał uszy i zaczął chodzić tam i z powrotem po sali, trzęsąc się cały. Nie chciał słyszeć żadnych kazań, a towar, który dostarczył mu Wacky do testowania, wydawał się dopiero teraz dawać mu kopa.
Felix wyciągnął po kryjomu komórkę z kieszeni. Spojrzał na Marcusa, który kiwnął mu głową przyzwalająco. To wszystko zabrnęło za daleko i trzeba było w końcu powiadomić o tym dorosłych. Roque dostrzegł tę wymianę spojrzeń między przyjaciółmi i zanim się spostrzegli, rzucił się na Felixa jak wściekłe zwierzę, niemal tocząc pianę z ust.
– Powstrzymajcie go, on jest obłąkany! – krzyknęła Olivia i razem z Caroliną przylgnęły do ściany, z dala od szamoczących się chłopaków.
Enrique stał bliżej, więc doskoczył do Roque i próbował odciągnął go od Felixa, ale ten był zbyt silny – nowe pigułki od Wacky’ego dały mu niezłego kopa. Marcus ruszył mu na pomoc i razem nieźle się natrudzili, by przytrzymać wierzgającego Roque. W pewnym momencie Felix zawył z bólu, kiedy Roque zatopił w jego przedramieniu zęby.
– Co to ma być? – Quen zrobił wielkie oczy, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać, bo Roque sam im się wyrwał i ruszył w kierunku okna.
– Stój! – Marcus zdążył tylko krzyknąć, bo zanim dobiegł do okna, Roque już skoczył na dół.
– Zabił się. – Carolina trzymała się za serce, nie mogąc uwierzyć, czego właśnie była świadkiem.
– Nie. – Marcus wyjrzał przez okno i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, stanął na parapecie.
– Odwaliło ci? – Quen niemal popukał się palcem w czoło, zerkając przez okno i widząc jak Roque ucieka w kierunku Doliny. Skoczył na mały daszek, a potem na ziemię z prędkością światła.
– Musimy go zatrzymać, może być niebezpieczny nie tylko dla innych, ale też dla siebie – powiedział Marcus, pewnie chwytając za rynnę.
– Akurat o niego to wcale się nie martwię – mruknął Felix, trzymając się za krwawiącą rękę, którą Carolina zaczęła mu opatrywać, dzięki apteczce znalezionej w klasie.
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, Marcus zjechał zręcznie na dół po rynnie, a Quen westchnął ciężko i ruszył za nim.
– Zadzwoń do ojca i powiedz mu, co się stało – zarządził w stronę Felixa, który już kręcił głową i wstawał z krzesła.
– Idę z wami!
Enrique jednak nie miał czasu na niego czekać. Zjechał po rynnie, tak jak uprzednio Marcus, i już po chwili biegli w kierunku, w którym zniknął Roque. Obaj byli wysportowani, więc nie sprawiło im trudności dogonienie kolegi, który zdążył dotrzeć do granicy z Valle de Sombras. Przez chwilę mieli wrażenie, że znaleźli się w jakimś horrorze – w ułamku sekundy pogoda zmieniła się o 180 stopni. Kiedy przekroczyli granice miasteczka, deszcz zaczął mocno zacinać, mocząc ich ubrania i włosy.
– Tam! – krzyknął Marcus, rozpoznając czerwoną bluzę Roque. Obaj puścili się biegiem, rozpryskując wodę naokoło, kiedy ich stopy natrafiły na kałuże, ale nie dbali o to.
Roque padł na środku jednej z uliczek i zaczął się trząść, jakby dostał ataku padaczki.
– Szybko, połóżmy go na boku! – zarządził Marcus i razem z Quenem ułożyli chłopaka we właściwej pozycji, by nie zadławił się własnymi wymiocinami.
– Co ten skurwiel mu podał? – zapytał Quen, ale zbyt cicho, by mógł przekrzyczeć deszcz.
Marcus rozglądał się gorączkowo w poszukiwaniu pomocy, ale uliczka była mało uczęszczana, w dodatku ściemniło się już, a deszcz ostro zacinał, przez co nie widać było żywej duszy. Atak Roque trwał stanowczo zbyt długo i żaden nie wiedział, jak mu pomóc. Chwilę później dobiegli Felix, Carolina i Olivia, wszyscy troje porządnie zmoknięci. Felix kończył właśnie rozmawiać przez telefon.
– Zaraz tu będą – poinformował i jak na zawołanie rozległy się syreny karetki.
Marcus biegał najszybciej, więc ruszył do głównej drogi, by pomóc nakierować karetkę na uliczkę, w której się znajdowali. Kiedy jednak wrócił z ratownikami, nie było już kogo ratować. Roque leżał na środku uliczki z szeroko otwartymi oczami, Quen klęczał obok niego, potrząsając nim raz po raz, jakby miał nadzieję, że ten nagle wstanie. Felix wymiotował gdzieś z boku, a dziewczyny całe mokre obejmowały się i trzęsły się z zimna, nie wiedząc co zrobić.
Roque zadał się z nieodpowiednim człowiekiem i teraz zapłacił za to największą cenę.
*
– Nic nie powiem bez mojego adwokata – oświadczył Quen, kiedy wszyscy siedzieli na komisariacie policji Valle de Sombras, przemoczeni do suchej nitki, przesłuchiwani przez Adama Esposito.
– Dzieciaku, macie poważne problemy, więc nie odwalaj teraz chojraka, dobrze? – Policjant czuł się ważny przy tej zgrai nastolatków.
– Jakie problemy? Nic nie zrobiliśmy! – odezwała się Carolina, wstając gwałtownie z krzesła. Było o wiele cieplej, kiedy się ruszali.
– No właśnie! My zadzwoniliśmy po pomoc, nie nasza wina, że karetka się spóźniła. – Felix mówił, szczękając zębami, więc jego słowa nie były zbyt wiarygodne.
– Nastolatek został znaleziony martwy w uliczce, a jedynym świadkiem jest banda jego kolegów ze szkoły. Czego szukaliście tak daleko od domu? – Esposito wyraźnie wyśmienicie się bawił. – Dzieciak miał rany cięte na całym ciele. Widocznie sam się okaleczał. Kto doprowadził go do tego stanu? Banda znęcających się nad nim dzieciaków.
– Sugeruje pan, że to my go zabiliśmy? – Marcus zmarszczył brwi, zadając to pytanie. Odezwał się po raz pierwszy od kiedy znaleźli się na komisariacie. Za bardzo przeżył śmierć kolegi, z którym znali się od dziecka, by skupić się na czymkolwiek innym.
– Ja nic nie sugeruje, wszystko się układa w całość. Popularny dzieciak, syn burmistrza, klasowy klaun, dwie szkolne ślicznotki – Esposito wskazał po kolei Marcusa, Quena, Felixa, Carolinę i Olivię – znam takich jak wy. Lubicie się znęcać nad słabszymi.
– Tak jak ty, Esposito? – Do pomieszczenia wszedł Lucas Hernandez, zdejmując przemoczoną kurtkę policyjną, bo właśnie wrócił z patrolu i dowiedział się o całym zajściu. – Lubisz się wyżywać na słabszych, co? Zostaw te dzieciaki, nie zrobiły nic złego. I na litość Boską, przynieś im jakieś ręczniki, nie widzisz, że umierają z zimna?
Quen jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na widok funkcjonariusza Hernandeza. Poznał go tylko raz, kiedy był przesłuchiwany w sprawie zamachu w Pueblo de Luz, po tym jak przywiózł rannego Huga do miasteczka, i wtedy nie zapałał do policjanta sympatią.
– Panie władzo, nie zrobiliśmy nic złego! – odezwała się Olivia, zrywając się z miejsca i niemal chwytając Lucasa za rękę. – Moja mama jest zastępcą burmistrza Pueblo de Luz, jestem porządną dziewczyną!
– Spokojnie, na razie chcę z wami porozmawiać i dowiedzieć się, co się stało z waszym kolegą.
– Roque – dopowiedział Marcus, a Lucas pokiwał głową.
Jeden z policjantów przyniósł dzieciakom ręczniki i koce, a Lucas zaparzył ciepłą herbatę, po czym przystąpił do przesłuchania. Marcus opowiedział wszystko, co wiedział o historii Roque z narkotykami, a Felix dokończył resztę, wspominając o dilerze Wackym, jednak kiedy doszedł do miejsca, gdzie grupka przyjaciół chciała zrobić zrzutkę pieniędzy na spłacenie długu kolegi, zaciął się i nie wiedział, co powiedzieć, by nie pogrążyć siebie i przyjaciół.
– Wtedy zakazał nam dzwonić na policję i powiedział, że załatwił już sprawę z dilerem, więc myśleliśmy, że to koniec. – Quen pospieszył z pomocą, za co Felix był mu wdzięczny, bo jako syn policjanta nigdy nie zdobyłby się na skłamanie stróżowi prawa. Kłamanie ojcu w domu było w końcu czymś innym niż kłamstwo podczas przesłuchania na posterunku.
– Wasi opiekunowie niedługo tu będą. – Poinformował ich jakiś policjant, który zajrzał do sali przesłuchań, a Lucas podziękował mu skinieniem głowy.
Dokończyli historię, opisując ze szczegółami zachowanie Roque po narkotykach. Lucas stwierdził, że Felix powinien przejść badania na wypadek, gdyby Roque był czymś zarażony. Wkrótce potem zjawili się opiekunowie dzieciaków. Carolinę odebrała siostra przełożona z klasztoru, który prowadził dom dziecka, po Olivię przyjechali rodzice, a Felixa odebrał zatroskany ojciec, wymieniając kilka słów z Lucasem, kolegą po fachu, by dowiedzieć się dokładnie, co się stało. Potem pojechali na badania do szpitala. Marcus i Quen jeszcze przez jakiś czas czekali, a Delgado nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zna skądś Lucasa Hernandeza.
– Jest tu nowy, to niemożliwie – stwierdził Enrique, kiedy Marcus powiedział mu o tym, ale Delgado nie był przekonany.
W końcu na posterunek wparował pułkownik Jimenez z zaróżowionymi policzkami, który od razu dopadł do pasierba i zamknął go w szczelnym uścisku, niemal łamiąc mu żebra. Nie był jego rodzonym synem, ale kochał go jak własnego. Przywitał się też z Quenem i zaproponował podwózkę do domu, ale wtedy na komisariacie zjawił się też Hugo Delgado, który jako ochroniarz Enrique był upoważniony do takich spraw.
– Hugo Delgado, przyjechałem odebrać Enrique Ibarrę – powiedział do dyżurującego policjanta, który wskazał mu poczekalnię, gdzie siedział Quen z Marcusem i Gilbertem. – W porządku, młody? Jesteś cały? – zapytał z troską, klepiąc syna burmistrza po ramieniu, by upewnić się, że nic mu nie jest.
– Spoko, nic mi nie jest. – Enrique poczuł się lekko speszony przed pułkownikiem, że to nie jego własny ojciec odbiera go z posterunku, a zwykły ochroniarz.
– Delgado? – zapytał Gilberto, wpatrując się w Huga jak w obrazek. – Syn Sonii?
– Zależy kto pyta. – Hugo spojrzał na mężczyznę spod długich czarnych rzęs, a ten przedstawił się jako pułkownik Jimenez. Hugo wytrzeszczył oczy, nie wierząc, że w końcu poznał mężczyznę ze zdjęcia. Świat był mały.
– Przyjaźniłem się z twoją matką w liceum – wyznał, uśmiechając się lekko, i Hugo wyczuł, że pułkownik ma na myśli coś więcej niż przyjaźń. Potem przedstawił swojego pasierba, który jako syn kuzyna Sonii był dla Huga kuzynem. Hugo nie miał pojęcia, że w Pueblo de Luz miał jeszcze jakąś rodzinę, był pewien, że wszyscy nie żyją lub wyjechali, a jednak się mylił.
Kiedy wracali do domu Quen prawie wcale się nie odzywał, mając w pamięci Roque leżącego bez życia we własnych wymiocinach.
– Nie umieliśmy mu pomóc – mruknął, kiedy dojeżdżali do rezydencji Ibarrów.
– To nie wasza wina.
– Nie. To moja wina. – Quen zaakcentował słowo „moja”, czując się winny temu, co się stało. – Mogliśmy iść na policję mimo wszystko, niepotrzebnie posłuchaliśmy Roque. A ja głupi nie chciałem mu w ogóle pomagać. Marcus ma rację, myślę tylko o sobie.
– Czasami dobrze jest myśleć o sobie. Dzięki temu przeżyjesz – skwitował rzeczowo Hugo, ale wcale nie podniosło to na duchu Quena. – Słuchaj, jesteś dobrym dzieciakiem. Trochę dziwnym, ale dobrym. Roque wolał wybrał łatwiejszą drogę, zamiast stawić czoła problemom. Nie można pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce.
Enrique nic nie odpowiedział. Jeszcze do niedawna myślał tak samo, ale teraz nie był już tego taki pewien. Jedyne, czego mógł być teraz pewien to fakt, że razem z przyjaciółmi wpakowali się w niezłe bagno i że żadne z nich nie będzie takie samo jak przedtem. Nadciągały niespokojne czasy, nie tylko dla Valle de Sombras, ale też dla Pueblo de Luz, które niedługo może przestać być Miastem Światła, a stanie się Miastem Mroku.
~ KONIEC DRUGIEJ TEMPORADY ~
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 21:32:37 11-10-19, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:11:12 25-09-19 Temat postu: |
|
|
Temporada III C. 001
Alba/Victoria/Alejandro/Nicholas/ Victoria/Javier
Marzec 2015
Piętnaście lat, przemknęło jej przez myśl, kiedy mijała tablicę z nazwą miasteczka. Palce mocnej zacisnęła na kierownicy zmniejszając prędkość. Miała osiemnaście lat kiedy we wrześniu dwutysięcznego roku opuszczała Dolinę cieni i swój dom rodzinny. Spakowała swój niewielki plecak i pod osłoną nocy pieszo udała się do jedynego członka rodziny, który w tamtym czasie mógł jej pomóc zrealizować marzenia
Felipe Diaz był jej stryjem i najbogatszym człowiekiem w miasteczku. Miał wpływy, pieniądze i kiedy człowiek chcę zniknąć i zacząć gdzieś indziej od początku to najpierw nogi go niosą do Felipe Diaza. Starszy mężczyzna obiecał pomóc i sukcesywnie obietnicę wypełniał. Załatwił jej bilet na pociąg do stolicy kraju czy pozwolił mieszkać w swoim mieszkaniu w Mexico City. Była wdzięczna stryjowi nie tylko za pomoc, ale także za brak pytań.
Felipe Diaz nigdy nie zapytał dlaczego? Zapewne starszy mężczyzna doskonale wiedział, dlaczego Alba zdecydowała się na ten krok. Dlaczego zamiast zostać w mieście, wybrała ucieczkę z domu i nowy początek w stolicy. Wszyscy będą wiedzieć, pomyślała w tamtym momencie osiemnastolatka. Nie trzeba statusu detektywa aby domyślić się o powodach wyjazdu. Powodów było kilka jednak czarę goryczy w wakacje przelał jej ojciec. Damian Diaz był miejscowym masarzem prowadzącym własne małe gospodarstwo gdzie zajmował się ubojem zwierząt i wyrobem wędlin. Alba była jego najstarszą córką z czwórki dzieci i to jej przypadł zaszczyt przejęcie biznesu po ojcu. Damiana nie obchodziło bynajmniej iż ubój zwierząt to nie jest praca dla kobiety czy fakt że córka ma własny plan na przyszłość. Na protesty nastolatki odpowiadał pięścią. Na nic zdały się prośby, aby Renata wstawiła się za córką więc wzięła sprawy we własne ręce i poszła do stryja. Felipe Diaz okazał się być jej dobrą wróżką. Mając osiemnaście lat Alba nie zdawała sobie sprawy, iż w tym starszym mężczyźnie kryje się mrok. Tamtej nocy nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale nigdy nie żałowała podjętej decyzji.
Alba pragnęła czegoś więcej od życia niż pracy w rodzinnym gospodarstwie, męża i gromadki dzieci. Chciała wycisnąć życie jak cytrynę. W tamtym momencie wolała postawić wszystko na jedną kartę, a nie później całe życie żałować, że się czegoś nie spróbowało. I tak we wrześniu dwutysięcznego roku wymknęła się w środku nocy kuchennymi drzwiami z domu i odeszła. Porzuciła świat, który znała i w którym czasem czuła się bezpieczna dla medycyny. Pragnęła zostać lekarzem, pomagać ludziom, ratować życie. Tamtego dnia dowiedziała się o tym, że udało jej się dostać na Uniwersytet Medyczny w Mexico City na który zdawała egzaminy. Tego także dnia złamano jej serce. Wściekła, samotna, upokorzona stwierdziła, że tak może i nie ma faceta, ale za to zdobędzie wykształcenie.
Na początku była przerażona nie nauką, ale faktem, że zostanie odnalezione. Policja jednak nigdy nie zapukała ani do drzwi szkoły czy akademika w którym mieszkała ani do mieszkania stryja gdzie spędzała weekendy, później skorzystała z okazji i zmieniła nie tylko nazwisko na Flores (nazwisko panieńskie matki stryja) a także wyjechała do Stanów Zjednoczonych. To tam rozkwitła.
W Valle de Sombras nikt nie pamiętał Alby Diaz Albie Flores było jak najbardziej na rękę. Dla mieszkańców Doliny była jedną z wielu uciekinierek z domu, które wyjechały pod osłoną nocy w poszukiwaniu lepszego życia. Alba była jedną z tych nielicznych młodych kobiet, którym się udało. Osiągnęła sukces zawodowy. Miała trzydzieści trzy lata, była lekarzem oddziału ratunkowego i teraz zdecydowała się otworzyć nowy rozdział w życiu. I wrócić do Meksyku.
Dla Alby to był nowy początek i próba naprawienia relacji z rodziną mieszkająca w Valle de Sombras. Dlatego telefon od Juliana Vazqueza, przyjaciela z Chicago i kolegi z liceum ucieszył ją. Jeszcze bardziej ucieszyła ją informacja o brakach kadrowych na oddziale ratunkowym Szpitala Klinicznego Valle de Sombras. Rok życia spędziła w Somalii, rok w Gwatemali i jedyne czego pragnęła w tym momencie to stabilnego zatrudnienia. Alba nigdy nie sądziła, że zatęskni za kontraktem, etatem i wypłatą raz w miesiącu. Widać się starzeje, przemknęło jej przez myśl i parsknęła śmiechem. Zdecydowanie się starzeje.
Nicholas Barosso przesunął dłonią po włosach spoglądając to na Arianę to na nieprzytomnego brata. Klatka piersiowa Alexa unosiła się co świadczyło, iż dziewczyna go jedynie ogłuszyła a nie zabiła. Delikatnie wysunął telefon z jej dłoni a ich oczy na chwilę się spotkały.
— To nadal mój brat — wykrztusił bawiąc się jej komórką. — Nie mogę tak po prostu wezwać policji.
Ari skinęła głową usiłując zrozumieć zachowanie starszego z braci o dziwo nie było to takie trudne. Kiedy byli jeszcze dziećmi robił wszystko aby chronić młodszego braciszka.
— Co teraz?
— Nie mam pojęcia — odparł zerkając na Alexa, który zaczynał się budzić. — Przemówię mu do rozsądku — Ariana spojrzała na niego z powątpiewaniem. To czego Alejandro Barosso w tym momencie nie posiadał to rozsądek.
— Nie zostawię cię z nim samego — zaznaczyła niepewnie zerkając na mężczyznę.
— Możesz zostać — odezwał się Alex — tylko żadnej patelni. Ja i Nico — powoli podniósł się z podłogi — powspominamy sobie Albę.
— Zamknij się — warknął Nicholas spoglądając wilkiem na brata. Nie miał ochoty rozmawiać o Albie.
— Nadal drażliwy temat co? — zacmokał rozbawiony. — Po piętnastu latach.
— Kazałem ci się zamknąć.
— Rozumiem nowe dziewczyny nie lubią kiedy mówi się o byłych dziewczynach zwłaszcza tej pierwszej — mrugnął do Ari — Rozumiesz co mam na myśli Marianno.
— Mam na imię Ariana.
— Nieważne — machnął lekceważąco dłonią i rozsiadł się na łóżku.
— Ari — Nico zwrócił się do dziewczyny — zostawisz nas samych?
— Jesteś pewien?
— Nic mi nie zrobi.
Ariana wyszła zaś bracia zostali sami.
— Spała z nim — wykrztusił w końcu.
— Zobaczyłeś nagą dziewczynę, nieprzytomną w łóżku ojca i stwierdziłeś „spała z nim” Brawo Sherlocku.
— Nie zrobiłby tego!
— Gwałcił Gwen Diaz godzinami i nie zgwałciłby Alby? Dlaczego nie? — zapytał go młodszy z braci. — Bo byłeś w niej bez pamięci zakochany i planowaliście uciec hen daleko i żyć długo i szczęśliwie? — widząc zaskoczenie w oczach brata parsknął śmiechem. — Chyba nie byłeś aż tak głupi aby nie wiedzieć że on wie. Zapytaj go a w Szpitalu w Valle de Sombras zapytaj o doktor Flores.
Wyszedł bez pożegnania. Szybkim krokiem, który z czasem przeszedł w bieg. Chciał uciec, od młodszego brata, od jego oskarżeń od wspomnień pewnej dziewczyny, którą kiedyś kochał.
***
30 kwietnia 2015
Zapadał zmrok. Alejandro kręcił się bez celu po hacjendzie znudzony brakiem towarzystwa. Obracał w dłoniach telefonem komórkowym zastanawiając się nad tym co zrobić dalej ze swoim życiem. Nie mógł wiecznie tkwić na El Toroso, na głowie Eleny. Musiał wydostać się z kraju, wyjechać gdzieś daleko. Wybrał numer.
— Słucham.
— Wpadnij do mnie — powiedział wprost.
— Nie mogę — Victoria wyszła ze swojego biurka i skierowała się do wind. — muszę wracać do domu.
— Nudzę się.
— Poczytaj
Alex w odpowiedzi prychnął a Victoria wybuchnęła śmiechem.
— Masz tam jakąś prasę.
— Z przed czterdziestu lat albo coś koło tego.
— Krzyżówka?
— Nie mam długopisu — odparł a schody zaskrzypiały. Alex odwrócił do tyłu głowę. — Hugo ma wpaść na herbatę i ciasteczka?
— Nic mi nie mówił.
— Zostań na linii — poprosił włączając głośnomówiący. — I milcz. — Zablokował telefon i wsunął telefon do szuflady zostawiając ją minimalnie uchyloną. Drzwi otworzyły się a dłonie Alexa oparły się o szafkę.
— Zastanawiałem się kiedy się domyślisz — powiedział spokojnym głosem głośno przełykając ślinę.
— Nie trzeba do tego bycia Sherlockiem — odezwał się głos Fernando Barosso. Victoria wypuściła ze świstem powietrze jednocześnie wysyłając wiadomość Peterowi Panowi. Były to współrzędne El Torosso. Przyjaciel zrozumie po chwili wysłał jej kciuk uniesiony w górę. Wsiadła do auta, któ®ego silnik pracował cicho. Przyłożyła palec do ust i podała mu drugą bezprzewodową słuchawkę. Blondyn ruszył, wiedział dokąd ma jechać.
— Wiedziałeś że przyjdę
— Zawsze nas uczyłeś że sami rozwiązujemy swoje problemy a ja jestem twoim problemem tato przyszedłeś go więc rozwiązać — odwrócił się powoli, ale nie ruszył się z miejsca. — Śmiało — zachęcił go — pociąg za spust, tyko oszczędź moją twarz — odpał — za kilka dni będziesz wystawiał moje ciało w trumnie lepiej będę wyglądał bez kluki w głowie.
Fernando uniósł broń.
— Wiesz dlaczego muszę to zrobić?
— Wiem — odpowiedział Alex patrząc mu w oczy. — No dalej! — krzyknął — Pociągnij za ten cholerny spust! — zrobił krok do przodu i wtedy rozległ się pierwszy strzał a za nim trzy kolejne. Alex runął na ziemię a pod ciałem pojawiła się struga krwi. — Fernando podszedł do ciała i szturchnął je butem. Z ust syna popłynęła stróżka krwi. Barosso odwrócił się na pięcie i odszedł.
Javier zaparkował nieopodal spoglądając na żonę, która siedziała jak skamieniała. Splótł z nią palce i delikatnie uścisnął. Ze swojego miejsca widzieli jak auto Barosso odjeżdża.
— I co skarbie — usłyszała rozbawiony głos Alejandra w słuchawce — dadzą mi tego Oskara? — Victoria w odpowiedzi wybuchnęła śmiechem i chwyciła za klamkę wychodząc z auta. Peter Pan zaparkował samochód za ich autem. W ich kierunku szedł Alex.
— Gdzie wszystko rozstawić?
— Główna sypialnia na piętrze —poinstruowała go. Alex spojrzał na ciało które mężczyzna ze sobą przyniósł. — To ty.
— Znaczy się trup, który będzie tobą? — doprecyzował Reverte trzymając w dłoniach dwa karnisty z benzyną. — Fernando nie łyknie tego bez trupa.
— Zabiliście człowieka?
— Nie pożyczyliśmy ciało od znajomego profesora z Uniwersytetu Medycznego — wytłumaczył mu Reverte — Mamy znajomych tu i tam. Spalmy tą ruderę — powiedział i ruszył do środka.
— Znajomy Profesor? — zapytał.
— Fernando musi uwierzyć, że nie żyjesz — wyjaśniła mu — tego nie da osiągnąć się bez trupa. — skinął głową — Jak się czujesz?
— Cieszę się, że oszczędził twarz — odparł — Mój ojciec mnie zabił potrzebuje czasu aby to przetrawić. Chodź — wziął ją delikatnie za rękę — podpalanie to twoja działka.
Hacjenda spłonęła a wraz z nią Alejandro Barosso. Najpierw zabrali go do Nibylandii gdzie wziął prysznic i przebrał się w czyste ubrania. W marynarki worek spakował przygotowane przez Victorię rzeczy i razem z nią i Javierem ruszył na przystań. Statek już tam czekał. Reverte zdecydował się zostać z tyłu, dać im przestrzeń.
— Dziękuje — powiedział przerywając ciszę.
— Drobiazg.
— Nieprawda — zaprzeczył — nie skreśliłaś mnie. Uratowałaś mi życie.
— Przechwyciłam jedynie rozmowę to Javier wpadł na pomysł abyś nosił kamizelkę i worki z krwią na wszelki wypadek.
— Wiem, twój mąż jest w posiadaniu nagrania. Moich zeznań, wszystko co wiem na temat zbrodni mojego ojca na taśmie w wersji HD przekaż to Severinowi będzie wiedział co z tym zrobić.
Skinęła głową.
— Prawie zapominałam, mam coś dla ciebie — podała mu torbę — Kilka nudnych książek, to długi rejs i jeszcze to — wręczyła mu kopertę. — Trochę gotówki na nowy początek i nowe dokumenty — Alejandro wyciągnął paszport i spojrzał na dane osobowe. Popatrzył zaskoczony na Victorię.
— Żebyś nigdy nie zapomniał skąd pochodzisz i co zrobiłeś.
— Subtelne — mruknął — Musze iść.
— Wiem — odparła
— Dziękuje
— Alex
— Pozwól mi dokończyć — wszedł jej w słowo — Ty jedyna nie widzisz we mnie potwora.
— Nie jesteś potworem, nie dla mnie. — Alex wyciągnął z kieszeni spodni komórkę i wyciągnął ją w kierunku Victorii.
— Oddaj to proszę Hugo.
— Nie chcesz go zatrzymać?
— Za bardzo by mnie kusił.
Alejenadro pochylił się i pocałował ją w czoło. Spojrzał jej w oczy.
— Żegnaj Eleno.
— Żegnaj Alejandro.
Zaczekała aż statek odbije a jego światła stanął się jedynie migającym punkcikiem na horyzoncie.
— Dziękuje za pomoc mężu — obróciła się w jego ramionach i pocałowała go. — Wiem, że tego nie popierasz.
— Mąż nie zawsze musi zgadzać się z żoną, ale zawsze ma ją wspierać w podejmowanych działaniach nawet jeśli są szalone.
— Gotowy na jeszcze jedno szaleństwo tego dnia?
— Moje ulubione; szantaż.
***
To nie będzie spokojny dyżur, pomyślała kiedy przywieziono im ofiary wypadku samochodowego. Czwórkę małoletnich dzieci z których najstarszy chłopiec miał piętnaście lat a najmłodsze sześć. Alba zerknęła na znajdujące się w jednej sali maluchy. Wyglądały dobrze. Weszła do jedynki zwanej też w ich slangu Bagdadem.
— Damian Diaz — poinformował ją lekarz z pogotowia ratunkowego. — Lat pięćdziesiąt trzy , próbował odejść z miejsca zdarzenia, ale z otwartym złamaniem i wbitym w udo kawałkiem szkła — wymienili spojrzenia — Nie chciał dmuchać w alkomat.
— Siostro Clementino — zwróciła się do pielęgniarki — Przede wszystkim test na zawartość alkoholu we krwi — wyciągnęła latarkę z fartucha i zaświeciła mężczyźnie w oczy. Odwrócił głowę w drugim kierunku. — Pacjent przytomny.
— To Cesar prowadził — wymamrotał — Mój wnuk prowadził to auto.
— Zeznania proszę zachować dla policji — odpowiedziała chłodno osłuchując klatkę piersiową. Mężczyzna zionął alkoholem jak smok ogniem. — Poproszę nożyczki — poleciła. Rozcięła nasiąkniętą krwią nogawkę jego dzinsów od kostki po udo. — Pamięta pan co się stało?
— Cesar prowadził, jestem niewinny.
— Miał pan wypadek. — zignorowała jego wcześniejsze słowa. — Ma pan złamanie otwarte kości piszczelowej — poinformowała go. — Trzeba zrobić prześwietlenie. — podeszła do wystającego z kości kawałka szkła.
— Panie Diaz pamięta pan jak wbiło się panu szkło w nogę?
— To Cesar prowadził — odparł mężczyzna.
Alba westchnęła.
— Nie dogadamy się z nim. Clementino podamy pięć miligramów morfiny i proszę wezwać ortopedę na konsultację.
— Oczywiście, pacjent ma dwa i dwie dziesiąte promila we krwi — poinformowała ją pielęgniarka, właśnie dostałam wynik.
— Trzeba obniżyć poziom alkoholu we krwi. Podamy cztery litry soli fizjologicznej i dwa glukozy i powtórzymy badanie. Potrzebna mu operacja a nie zabiorą go na górę jeśli będzie pijany. Sprawdzę stan naczyń w udzie, ale sądzę że szkło działa jak tama. USG — poleciła odwracając się.
Pacjent poderwał się do góry jednym ruchem wyrywając szkło z nogi. Krew trysnęła ciepłym czerwonym strumieniem. Clementina krzyknęła. Alba chwyciła rękę pacjenta i sprawnym ruchem przywiązała go pasami do łóżka. Pielęgniarka będąca w lekkim szoku wykonała dokładny gest lekarki. Szatynka kląc pod nosem założyła opaskę uciskową powyżej rany. Krew nadal płynęła.
— Cholera, proszę podać jeszcze cztery miligramy morfiny i rozwieracz chirurgiczny.
— Co?
— Musze zaszyć mu tętnicę, załatw krew i krzyżówkę.
— Pani doktor — zaczęła Clementina
— Daj mi rozwieracz chirurgiczny — powiedziała ostrym tonem. Clementina podała pacjentowi morfinę i w pośpiechu odnalazła odpowiednie narzędzie podała je lekarce.
Alba rozwarła szerzej ranę i poprosiła o zacisk prosty do naczyń tętniczych zabezpieczyła w ten sposób tętnicę udową przed dalszym krwawieniem. — Ssak — poleciła. Clementina tym razem bez protestów wręczyła go lekarce. — Gdzie krew?
— Już niosę — do sali weszła druga pielęgniarka, która zawiesiła krew i podała ją pacjentowi.
— Nić dwójka.
Alba nie zauważyła tłumku zebranego przed drzwiami sali. Przyglądali jej się członkowie rodziny Damiana Diaza, których o wypadku zawiadomiła policja. Odłożyła igłę i nić na tacę podsuniętą przez pielęgniarkę. Kobiety wymieniły spojrzenia, albo ostrożnie zabrała zaciski a tętnica zaczęła pulsować, udo odzyskiwało swój kolor.
— Ciśnienie?
— 120/95 — odczytała parametry Clementina
— Dzwoniłaś po ortopedę?
— Jestem — odezwał się lekarz — nie chciałem przeszkadzać — wyjaśnił swoje milczenie kiedy Alba zabiera rozwieracz do ran.
— Ile promili?
— Zbyt dużo — odpowiedziała a on pokiwał głową. — Musisz zaczekać aż wytrzeźwieje — wyjaśniła zabezpieczając otwartą ranę. — Przyda mu się też chirurg.
— Już dzwonię.
— Pani doktor — usłyszała za sobą kobiecy głos.
— Już idę. Clementino poproś salową aby trochę tutaj ogarnęła — odparła nieco łagodniejszym tonem w kierunku pielęgniarki. Ściągnęła fartuch, rękawiczki i wyrzuciła je do kosz. W dłonie wtarła płyn antybakteryjny. Wyszła na zewnątrz.
— Co z nim?
— Ma złamaną kość piszczelową, prawdopodobnie z przemieszczeniem, ale należy zrobić prześwietlenie, otarta rana uda chirurg zadecyduje czy będzie potrzebna mu interwencja, skręcona kostka.
— Zostawią go tak?
Najpierw prześwietlenie, później czekamy aż wytrzeźwieje dopiero wtedy lekarze podejmą kroki co dalej.
— Nie możecie go zoperować? — zapytała Rocio Chavez.
— Nie operuje się pijanych pacjentów — odparła Alba. — Narkoza może albo zadziałać zbyt skutecznie i pacjent się nie obudzi albo w ogóle. Czekamy. Przepraszam muszę wracać do pacjentów.
***
Victoria Reverte patrzyła na dom w, którym mieszka Tristan Sawyer. Człowiek, który zgwałcił jej matkę został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Komendant policji w Monterrey potępił zachowanie mężczyzny w wywiadzie udzielonym na blogi Mulan. Blondynka wraz z mężem wysiedli z auta i skierowali się do środka. Drzwi otworzył im brunet za nim zdążyli przekroczyć chociażby jeden stopień schodków.
— Czego chcesz?
— Porozmawiać — odparła z uśmiechem. Tristan wyszedł — wolałbym w środku.
— Ja wolałbym nadal mieć pracę.
— To , że ją straciłeś to twoja wina — wtrącił się Reverte — Musimy porozmawiać.
— Nie — zrobił krok do tyłu.
— Dobrze więc wyjaśnisz policji dlaczego jechałeś autem lekarza, którego podczas ucieczki z więzienia napadł Alex.
Zatrzymał się.
— Mam nagranie na którym tankujesz samochód dwieście pięćdziesiąt kilometrów od miejsca porzucenia. Wracasz fwie godziny później własnym autem. Oba nagrania są ze stacji benzynowej.
— Szantażował mnie!
— Nagraniem jak gwałcisz moją mamę. Pewnie mówił, że jak mu pomożesz to dostaniesz nagranie itp, itd.
— Czego chcecie?
— Słyszałeś zapewne o pożarze na El Torsso?
— Tak co to ma do rzeczy?
— Zadzwonisz do Fernanda i przyznasz się do podłożenia ognia.
— Co? Niby dlaczego?
— Ponieważ moja żona ładnie o to prosi.
— Jedyne co mogę mu powiedzieć to że mnie szantażujesz — odwarknął w kierunku Victorii.
— Śmiało zrób to a wtedy wszyscy dowiedzą się, że Alejandro Barosso w ucieczce z więzienia pomógł kuzyn. Wszyscy zaczną się zastanawiać czy Fernando pomógł uciec z więzienia synowi rękami siostrzeńca. Bardzo chcę zobaczyć te nagłówki , a ciebie za kratkami. Proszę tylko o jeden telefon.
— I oddasz mi nagranie?
— Oddam ci je kiedy uznam że z tobą skończyłam.
— Widzisz Tristanie od dziś jak to się mówi? — zamyślił się Magik. — You are our bitch now.
Tristan skrzywił się i wyciągnął telefon z kieszeni. Wybrał numer wuja.
— Głośnomówiący — szepnęła.
— Wuju to ja — powiedział do słuchawki.
— Miałeś nie dzwonić.
— Wiem i przepraszam, ale chcę coś wyznać.
— Zgwałciłeś więcej kobiet?
— Nie, spaliłem El Torosso.
— Co zrobiłeś!
— Wiedziałem co planujesz chciałem cię chronić. Ogień strawił dowodu. Upozorowałem zaprószenie ognia od papierosa — przeczytał z kartki, którą trzymał mu przed nosem Javier. — Zrobiłem to na wypadek, gdyby ktoś zaczął twierdzić, że to morderstwo. Spalone ciało odsunie wszelkie podejrzenia.
— Też fakt. Dziękuje i nie dzwoń do mnie. Na razie. — Rozłączył się.
— Widzę, że potrafisz współpracować — Javier złożył na pół instrukcję dla Tristana i wsunął ją do kieszeni. — Do usłyszenia.
— You are our bitch now? zapytała go kiedy byli już w domu sącząc wino.
— Cóż mogę rzecz żono zawsze chciałem to powiedzieć. — Uśmiechnął się z nad kieliszka. — I wreszcie miałem okazję.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 22:15:24 25-09-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:15:57 11-10-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 002
ARIANA/ LUCAS/ CONRADO/ QUEN
Ariana nadal była w lekkim szoku po spotkaniu z Alejandrem Barosso, ale nie aż w takim jak Nicolas, który wybiegł z hacjendy jak burza po rozmowie z bratem. Była rozdarta, nie wiedząc czy za nim pobiec czy może przyłożyć młodszemu z braci jeszcze raz patelnią w głowę, ale po dłuższej chwili kręcenia się po posesji stwierdziła, że przebywanie w tym samym miejscu, co morderca-uciekinier, nie jest najlepszym pomysłem. Wróciła do swojego mieszkania, nawet nie przypuszczając, że Fernando już zna miejsce pobytu Alexa, i nie wiedząc, jaki los czeka najmłodszego z braci Barosso. Nie miała pojęcia, co stało się w El Tesoro po tym jak opuściła to miejsce i nawet jej bujna wyobraźnia nie była w stanie podsunąć jej krwawego scenariusza i tragicznego finału Alejandra Barosso. Fernando był złym człowiekiem, ale nigdy nawet przez myśl by jej nie przeszło, że byłby w stanie zamordować własnego syna z zimną krwią. Kiedy słyszała o pożarze, zastanawiała się, co stało się z Alejandrem – czy udało mu się bezpiecznie opuścić to miejsce? Czy to on stał za pożarem czy może jego ojciec postanowił upozorować wypadek? Alex wspomniał w końcu Nicolasowi, że Fernando praktycznie wydał na niego wyrok śmierci. Ariana była w kropce i totalnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Być może powinna porozmawiać o tym z Lucasem, powiedzieć mu to, co wiedziała o sprawie Alexa. Hernandez był w końcu jej przyjacielem i policjantem, może mógłby jakoś wykorzystać te informacje. Nie chciała jednak być kapusiem. Z krótkiej rozmowy z Alexem wynikało, że o jego pobycie na posesji El Tesoro wiedzieli Hugo i Viktoria, a nie chciała dostarczać przyjaciołom problemów, więc zdecydowała się zabrać ten sekret do grobu. Sprawa Alexa nie dawała jej jednak spokoju i wielokrotnie próbowała zagadać Nicolasa o tajemniczą kobietę Albę, o której wspomniał jego młodszy brat i o to, co stało się z Barosso, bo nie ulegało wątpliwości, że pożar nie był nieszczęśliwym wypadkiem. Nicolas jednak zbywał ją, a na wzmiankę o Albie cały się spinał i mówił, by pilnowała własnego nosa, więc tak też zamierzała zrobić.
Nico powoli wdrażał się do pracy w kawiarni, wykazując inicjatywę i próbując rozwinąć biznes, co nie spodobało się wracającemu do zdrowia Camilowi. Nie miał zbyt wiele do gadania w kwestii zatrudnienia syna Fernanda, bo prawowitym właścicielem kawiarni był właśnie stary Barosso, choć niewielu mieszkańców miasteczka o tym wiedziało. Camilo Angarano tolerował więc swojego nowego pracownika, a jako że lekarz zalecił mu odpoczynek wyjechał na jakiś czas do sanatorium nad morzem, by móc odetchnąć świeżym powietrzem i uwolnić się od rodziny Barosso, która stopniowo wkradała się do jego życia, zabierając wszystko, na czym mu zależało. Arianie przykro było na to patrzeć. Zawsze traktowała Camila jak przyjaciela i mentora, bardzo przypominał jej własnego ojca, dlatego czuła się osobiście urażona zabiegami rodziny Barosso. Starała się jednak jak mogła, by Nicolas nie zmienił zbyt wiele rzeczy w kawiarni i strofowała go, kiedy rzucał absurdalne pomysły o rozbudowaniu kawiarni – dobrze przecież wiedział, że rodzina Camila zamieszkiwała na piętrze i gdyby rozbudować lokal według jego projektu, Angaranowie straciliby dach nad głową. Santiago domyślała się jednak, że to mechanizm obronny Nicolasa – znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że ucieka w pracę, by zapomnieć o tym, czego dowiedział się od młodszego brata, a także by wyrzucić z pamięci samego Alejandra.
Tak więc dni mijały jej na zwykłej pracy w kawiarni, do której wróciła, ignorując wcześniejsze zwolnienie przez Leonor, a także na nowych obowiązkach, których podjęła się w Pueblo de Luz. Z Leonor wymieniała tylko uprzejmości i rozliczała się pod koniec dnia pracy, nie łączyły ich już żadne koleżeńskie relacje. Postanowiła oddzielić życie prywatne od zawodowego, co skończyło się na tym, że musiała ograniczyć też kontakty z Jaime i Lorim. Nie było to trudne, bo obaj byli zajęci w szkole, a ostatnimi czasy Jaime uczęszczał też na zajęcia w ośrodku Juliana, więc nie mieli okazji zbyt często się widywać.
Jej wrodzona ciekawość nie pozwoliła jej jednak odpuścić sprawy Alejandra i, choć próbowała sprawiać wrażenie, że nic nie wie, powoli gromadziła informacje a nawet zadzwoniła do Lucasa, chcąc sprawdzić, co wiedzą w sprawie pożaru El Tesoro. Umówili się na kawę w kawiarni Camila i Hernandez powiedział jej wszystko, co udało im się ustalić. Podobno pożar zaczął się od żaru z papierosa, ale kiedy Lucas to mówił, nie był przekonany.
– Nie wierzysz w to? – Ariana upiła łyk kawy, przypatrując się byłemu chłopakowi badawczo.
– To miasteczko kryje wiele tajemnic. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby chodziło tu o coś więcej. W tej chwili jednak mam ważniejsze sprawy na głowie.
Ariana chciała pociągnąć temat El Tesoro, tym bardziej że Luke wspomniał o spopielonych szczątkach, ale on nie był zainteresowany tematem – widocznie nie zajmował się śledztwem – więc żeby nie wyjść na wścibską, zapytała go, co go trapi. Uśmiechnął się krzywo i machnął ręką, bo nie wiedział jak jej wytłumaczyć, że szef kartelu wybrał sobie niewinnego dzieciaka do testowania swojego nowego narkotyku, a on musiał teraz go kryć, jeśli chciał zachować przykrywkę wśród Templariuszy. W dodatku grupka dzieciaków z Pueblo de Luz była w niezłym szoku po tym, co się stało.
Ariana musiała odczytać z jego twarzy te myśli, bo westchnęła ciężko. Sprawa śmierci Roque Gonzaleza wywołała spore poruszenie wśród miejscowej społeczności. Fakt, że chłopak został znaleziony martwy w Valle de Sombras, blisko granicy z Pueblo de Luz, a w dodatku towarzyszyli mu koledzy ze szkoły, był dość kontrowersyjny. Szczególne zainteresowanie tym „nieszczęsnym incydentem”, jak nazwała śmierć nastolatka dyrektorka liceum Miasta Światła, zdawał się budzić udział Enrique Ibarry, który jako syn burmistrza sąsiedniego miasteczka, był osobą publiczną. Wielu mieszkańców obu miasteczek komentowało to wydarzenie, zwracając uwagę na elitę młodzieży, która była świadkiem śmierci Roque, twierdząc, że nie jest to zwykły wypadek. Wielu nadal uważało, być może za sprawą funkcjonariusza Esposito, że Roque popełnił samobójstwo, przyjmując dawkę bliżej niezidentyfikowanego narkotyku, ponieważ był ofiarą szykanowania przez swoich rówieśników.
Lucas opowiedział to wszystko Arianie, ale ona już dawno doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co ludzie w miasteczku gadają – praca w kawiarni była idealna dla kogoś takiego jak ona, kto lubił być na bieżąco z nowinkami i kto był ciekaw opinii ludzi na społeczne tematy. Zaściankowe społeczeństwo Valle de Sombras obwiniało szkołę w Pueblo de Luz, dotąd znaną z restrykcyjnych metod, za brak zainteresowania kwestią dostępności narkotyków wśród młodzieży, a także krytykowało uprzywilejowanych uczniów, zakładając z góry, że dzieci elity pozbawieni są jakiejkolwiek kontroli. Wielu wytykało palcami syna burmistrza Ibarry, córkę jego zastępczyni, pasierba szanowanego pułkownika, a także syna zastępcy szeryfa.
Ariana wielokrotnie próbowała temu zaprzeczyć, bo dobrze wiedziała, że Enrique od dawna odbywa karę w sierocińcu, co przeczyło temu jakoby poddawany był specjalnemu traktowaniu. Wiedziała też, że cała grupka uczniów obecnych przy śmierci Roque została poddana szczegółowemu przesłuchaniu nie tylko przez policję w Valle de Sombras, gdzie doszło do zdarzenia, ale również na komisariacie w Pueblo de Luz i w szkole, gdzie każdy miał sesję z psychologiem. Ariana wiedziała to wszystko, bo Astrid załatwiła jej dyżur w bibliotece liceum, gdzie panna Santiago była na bieżąco z wszystkimi wydarzeniami. Mogła spokojnie podsłuchiwać rozmowy uczniów, kiedy układała na półkach książki i była z tego powodu zadowolona. Wiedziała, że śmierć Roque nie była wypadkiem i domyślała się też, że nie było to samobójstwo. Nie miała jednak jak tego udowodnić, więc pozostawało jej obserwować i powoli zbierać dowody.
– Wszystko w porządku? – zapytał ją Lucas, kiedy na chwilę odpłynęła, całkowicie zapominając, że z nim rozmawia.
– Tak, wybacz. – Dziewczyna otrząsnęła się z rozmyślań i wysiliła się na uśmiech. – Więc śledztwo w sprawie śmierci Roque umorzono?
– Tak. Brakowało dowodów. Mamy związane ręce jeśli chodzi o sprawy kartelu, a zresztą to, że stali za tym Templariusze, jest tylko domysłem tych dzieciaków. Według zeznań matki zmarłego, Roque od dawna miał problem z narkotykami, zdarzało mu się już znikać na kilka dni, miał sesje z terapeutą i był na półrocznym odwyku, ale widocznie wrócił do nałogu.
– To niedorzeczne. Nie możesz nic z tym zrobić? – Ariana nie mogła powstrzymać nuty wyrzutu w głosie. Zawsze uważała Lucasa za rozsądnego człowieka, a tymczasem nie był w stanie zapewnić sprawiedliwości zmarłemu dzieciakowi.
– Mam związane ręce – powtórzył Hernandez, a ona zauważyła grymas na jego twarzy. Nie miała jednak czasu zastanowić się, co on oznaczał, bo Luke zapytał ją z zaskoczenia: – A jak ci się z nim pracuje? – Kiwnął głową w kierunku Nicolasa, który dokonywał oględzin ekspresu do kawy, notując coś zawzięcie w swoim zeszycie.
– Nie jest najgorszej. – Ariana wykrzywiła się do policjanta, upijając łyk kawy. W gruncie rzeczy martwiła się o Nicolasa, który zamknął się w sobie i niewiele mówił.
– Uważaj na niego. Jeśli będzie cię niepokoił…
– Spokojnie, umiem sobie poradzić.
– Tak tylko mówię. – Lucas wzruszył ramionami, ale zerknął jeszcze badawczo w stronę Nicolasa, zanim się pożegnali i wyszedł z kawiarni.
Za rogiem w mało uczęszczanej uliczce czekał już na niego Joaquin. Jak zwykle nonszalancko oparty o mur i palący papierosa. Wyglądał jak żywcem wyciągnięty z filmu gangsterskiego w swoim drogim garniturze i okularach przeciwsłonecznych.
– Śledzisz mnie? – zapytał Lucas bez cienia zaskoczenia. Po tylu latach pracy w FBI niewiele rzeczy mogło go zaskoczyć, a od dawna wiedział, że Villanueva ma na niego oko. – Nikt nie powiązał cię ze śmiercią dzieciaka, możesz być spokojny.
– Dzięki, Harcerzyku. Jeszcze tego było mi trzeba, żeby policja węszyła wokół mnie i moich ludzi. Jesteś pewien, że Roque nikomu nie sypnął? Na przykład swoim kumplom ze szkoły?
– Jestem pewien. Żaden z nich nie zeznał w tej sprawie – skłamał Lucas bez zająknięcia. Prawdą było, że ksywka „Wacky” padła z ust kolegów Gonzaleza, ale Hernandez celowo zataił ten fakt przed Joaquinem, nie chcąc narażać nastolatków na jego gniew. Musiał ich ostrzec, by siedzieli cicho i się nie wychylali, ale nie było to wcale takie proste. Dostrzegł determinację w oczach jednego z uczniów, którą doskonale znał ze swojego odbicia w lustrze. Marcus Delgado przypominał siedemnastoletniego Lucasa i Hernandez nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś zna tego dzieciaka. – Uważaj, Joaquin – ostrzegł szefa kartelu, kiedy ten już chciał odejść w stronę swojego samochodu. – Wiem, że próbujesz rozszerzyć rynek zbytu i że szeryf Miasta Światła siedzi w twojej kieszeni, ale nie wychylaj się za bardzo do czasu aż sprawa przycichnie.
– Martwisz się o mnie? – Joaquin uśmiechnął się półgębkiem, na szczęście nie zauważając zaciśniętych pięści policjanta.
– Nie chcę, żeby ktoś powiązał cię z tą sprawą, to wszystko. – Te słowa musiały Joaquinowi wystarczyć, bo pokiwał głową, nie wietrząc żadnego podstępu. Na odchodnym obrócił się jeszcze na pięcie i powiedział: – Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. Lalo jest wyczulony na punkcie młodszej siostrzyczki.
– Umiem o siebie zadbać, dzięki. – Lucas zbył go i odszedł zdenerwowany tym, że szef Templariuszy śmiał prawić mu morały. Jedna noc z Marią Elisą nic nie znaczyła, a nawet gdyby Lalo nie miał prawa go o to oskarżać. Byli dorosłymi ludźmi. Hernandez wiedział jednak, że Lalo Marquez bywał nieobliczalny, dlatego na wszelki wypadek postanowił mieć się na baczności. Na szczęście już niedługo uwolni się od mieszkania z podsłuchami. Udało mu się znaleźć przytulne miejsce na parterze, gdzie razem z Oscarem mieli się przenieść od przyszłego tygodnia. Nie powiedział o tym nikomu oprócz Javierowi, który zobowiązał się mieć oko na tamto miejsce dzięki monitoringowi. Lucas nie zamierzał pozwolić się wykiwać Templariuszom, tym razem nie będą go kontrolować, już jego w tym głowa.
***
Conrado oszacował straty w El Tesoro i z ulgą stwierdził, że nie będzie trudno naprawić zniszczenia. W pożarze ucierpiał główny budynek, ale na szczęście fundamenty pozostały nienaruszone i pożar w porę został opanowany przez straż pożarną Pueblo de Luz. Saverin był skłonny zapłacić każde pieniądze, by pozyskać tę ziemię, tym bardziej że tak bardzo zależało na niej Fernandowi. Wciąż jednak natrafiał na problemy prawne, których nikt nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Fernando miał kontakty wszędzie i z powodzeniem udawało mu się zablokować kupno ziemi. Astrid robiła, co mogła, by umożliwić Conradowi odkupienie od niej hacjendy, ale widać macki Fernanda sięgały dalej niż oboje sobie zdawali sprawę.
– Odesłaliście go w bezpieczne miejsce? – zapytał Conrado Javiera, który stanął obok niego na terenie El Tesoro, wpatrując się w ekipę budowlaną, sprzątającą po pożarze i ustalającą bilans strat.
– Tak. Nie musisz się martwić o Alejandra. To znaczy Gastona – poprawił się szybko Magik.
– Nie martwię się.
– Jakoś ci nie wierzę. – Reverte spojrzał na Conrada, który ostatnimi czasy wydawał się spięty i podenerwowany, inaczej niż zwykle. – Nie byłbyś w stanie go zabić.
To stwierdzenie zdziwiło Conrada, który oderwał wzrok od pracowników budowy i spojrzał na Magika pytającym wzrokiem. Nie wiedział, co ten ma na myśli – wydarzenia sprzed prawie dwudziestu lat, kiedy to Conrado uprowadził Alejandra i groził mu śmiercią, czy może teraźniejszość i to, że Saverin nie był w stanie zabić Fernanda, kiedy dowiedział się prawdziwego powodu, dla którego zginęła Andrea. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Javiera, który uśmiechał się tajemniczo, kiedy to niezręczną atmosferę przerwał dźwięk wiadomości. Conrado wpatrzył się w wyświetlacz telefonu a żyłka na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować.
– Coś ważnego? – zapytał Javier, a kiedy Conrado nie odpowiedział, zmartwił się. – Zbladłeś, Conrado. Wszystko dobrze?
– Tak, nic mi nie jest. – Saverin schował trzęsącą się dłonią telefon do kieszeni, co nie uszło uwadze Reverte. Conrado nie należał do ludzi, których łatwo było wyprowadzić z równowagi, a ta wiadomość zdecydowanie nie należała do dobrych.
– Jeśli ktoś cię nęka, możesz to zgłosić. – Javier zmarszczył czoło, widząc że Conrado się zdenerwował.
– Nie mogę. – Saverin wysilił się na uśmiech. – Nie w tym przypadku, to skomplikowane. Masz to, o co cię prosiłem?
Javier dał za wygraną i wręczył Conradowi jakieś dokumenty.
– Wszystko, co Alex mówił, było prawdą. Mercedes Nayera została znaleziona martwa w nocy z 2 na 3 stycznia 1998 roku w wynajmowanym mieszkaniu w stolicy. Najemcą był Fernando Barosso, sprawdziłem. Została przewieziona do Hospital General de Mexico i doktor Bermudez Juarez stwierdził zgon. Udało się uratować dziecko, dziewczynka przyszła na świat z lekką wadą serca, ale Juarez ją operował i dał jej drugie życie. Był o tym nawet artykuł w gazecie, oczywiście wszystkie dane były utajnione, artykuł chwalił tylko genialnego kardiochirurga. – Javier streścił Conradowi zawartość teczki z dokumentami, uważnie obserwując jego reakcję. – Sprawdziłem też tę dziewczynkę, Carolinę, tak jak prosiłeś. Wzorowa uczennica, udziela się w wielu kołach przedmiotowych, należy do szkolnego chóru, ogólnie jej życiorys jest dość imponujący. Na początku lutego Fernando osobiście oddał ją do sierocińca i tutaj jest najlepsze – jej danych nie ma w bazie internetowej, musiałem sporo pogrzebać, żeby to znaleźć, ale nie na darmo nazywają mnie geniuszem. Voilà! – Javier wyciągnął jakiś papier i pokazał go Conradowi. – Fernando ma układ z księdzem, niejakim ojcem Horacio – dziewczynka jest bezpieczna pod jego kuratelą w klasztorze Miłosierdzia i oficjalnie figuruje jako sierota, ale uwaga, uwaga Fernando Barosso jest jej prawnym opiekunem.
– Adoptował ją? – Conrado nerwowo przerzucał papiery, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytania.
– Nie, przynajmniej z tego co mi wiadomo. – Magik wskazał palcem na klauzulę przy dokumencie. – Wynika z tego, że Mercedes zabezpieczyła się na wypadek śmierci, zupełnie jakby przewidziała przyszłość. Wyznaczyła Fernanda jako opiekuna prawnego dla swojej nienarodzonej córki, a on to wykorzystał. Nie wiem tylko, po co oddał ją do sierocińca.
– Chciał pozbyć się problemu, to jasne. Carolina za bardzo przypominała mu o Mercedes. – Conrado zamyślił się nad czymś głęboko. – Planowali razem przyszłość, chcieli wziąć ślub, zamieszkać tutaj, w El Tesoro, nawet wyznaczyła Fernanda na opiekuna prawnego a ja to wszystko przekreśliłem.
Javier spojrzał zdziwiony na Saverina, który znów pobladł. Obwiniał się za to, że pozbawił Fernanda szansy na szczęście?
– Zwariowałeś – stwierdził Reverte, zmuszając Conrada, by ten na niego spojrzał. – Fernando wymordował ci rodzinę, zabił ci żonę i prawdopodobnie dziecko, a ty obwiniasz się za to, że jego ukochana popełniła samobójstwo? To nie była twoja wina, to była jej decyzja. Widocznie od początku miała nie po kolei w głowie, jeśli związała się z Fernandem. Przestań się za to kajać.
Javier miał rację, a jednak Conrado nie mógł pozbyć się wyrzutów sumienia, które paliły mu wnętrzności od środka. Nie tylko ze względu na Mercedes, ale głównie ze względu na Andreę i ich synka, którzy mogliby teraz żyć, gdyby Conrado umiał trzymać gębę na kłódkę i miał w sobie odrobinę empatii.
– Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie zrzekł się opieki prawnej. – Javier zamyślił się głęboko, próbując dociec intencji Fernanda. – Ten gad zaskakuje mnie na każdym kroku. Nic z tego co robi nie ma sensu, a jednak zawsze spada na cztery łapy. Dlaczego to zrobił?
– Nie mam pojęcia. Muszę pogadać z Hugiem. On zdaje się go rozumieć o wiele lepiej niż ktokolwiek z nas.
– Jeszcze z nim nie rozmawiałeś? Bestyjka może być ciężka do ujarzmienia.
– A to niby dlaczego?
– A to dlatego, że odesłaliśmy Alexa i o niczym mu nie powiedzieliśmy. Obraził się na Vicky i zachowuje się jak jakiś uczniak. Może chciał jeszcze uciąć pogawędkę z Alexandrem, kto go tam wie.
– Ja też mam prawo być na niego zły. Nie powiedział mi o tym, że przetrzymują tu Alejandra. Wiedział o sprawie z Mercedes i mi nie powiedział. – Conrado rzeczywiście miał pretensje do Delgado, że trzymał takie ważne informacje w sekrecie przed nim.
– Vicky mówi, że nie chciał cię martwić. Wiedział, że będziesz się obwiniać o śmierć Andrei i miał rację.
– Myślisz, że o to mu chodziło? – Conrado prychnął, co zdziwiło nieco Magika. – Hugo to cwana Bestia. Ma gdzieś moją przeszłość, liczy się dla niego jego własna zemsta, chce sprawiedliwości za matkę, a jak na razie ja jestem jego jedyną szansą na zemstę, dlatego nie mogę się rozpraszać.
– Myślisz, że jest taki bezduszny? – Javier szczerze w to wątpił. Hugo bywał szorstki i okrutny, ale w gruncie rzeczy miał dobre serce.
– Wiem tylko, że jest taki jak ja. Zrobi wszystko dla zemsty, nawet jeśli ucierpią na tym niewinni ludzie.
– Znam Bestię już jakiś czas i nie wydaje mi się, byś miał rację.
– W takim razie obym się mylił. Dzięki za pomoc, Javier. – Conrado poklepał Magika po ramieniu i ruszył w stronę swojego samochodu.
– A co z El Tesoro? – zapytał Javier, doganiając go przy aucie. – Trochę głupio wyszło, wybacz. Ale sam rozumiesz – musiało to wyglądać wiarygodnie. Dzięki temu mamy też w garści Tristana. Ta sprawa z Gwen nieźle dała Viktorii w kość.
– Rozumiem was i cieszę się, że Alex nie skończył tak, jak Fernando dla niego zaplanował. Astrid odbuduje hacjendę, nadal jest prawowitą właścicielką. Dopilnuję, by miała na to fundusze. A potem zobaczymy. Muszę najpierw rozgryźć intencje Fernanda, a jak obaj dobrze wiemy, nie zawsze jest to takie proste.
Javier pokiwał głową, a zaraz potem zmarkotniał, widząc, że Conrado odbiera kolejną wiadomość sms. Jeszcze przez chwilę, patrzył za odjeżdżającym samochodem, mrucząc sam do siebie:
– Kto ci tak dokucza, Robin Hoodzie, i dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
***
Ariana przeglądała zapiski Cosme, siedząc za kontuarem w bibliotece liceum w Pueblo de Luz. Nie miała tu dużo pracy, więc w wolnych chwilach mogła poświęcić się swojej pasji – pisaniu. Tego dnia przeglądała notatki Zuluagi, zagłębiając się w jego historię coraz bardziej, co jakiś czas poprawiając jakieś literówki. Nie czuła się specjalistą w języku hiszpańskim jako że większość życia spędziła w Stanach, więc ciężko jej było wychwycić błędy inne niż rzeczowe. Cieszyła się jednak, że Cosme zaufał jej na tyle, by powierzyć jej swoje intymne przemyślenia. Miała dla niego kilka sugestii i propozycji, jak połączyć wszystko w całość i starała się to skrupulatnie notować, by powiedzieć mu, kiedy już upora się z wszystkimi notatkami, bo było ich całkiem sporo. Zdziwiło ją, że Cosme był spokrewniony z Andresem Suarezem. Sięgnęła pamięcią do wydarzeń sprzed kilku miesięcy, stwierdzając, że ani Christian, ani Laura, nigdy nie wspomnieli jej o tym pokrewieństwie. Ale to by wyjaśniało obecność Christiana Suareza w El Miedo. Ariana uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak zdzieliła Suareza patelnią w głowę, uważając go za włamywacza, ale zaraz potem przypomniała sobie o tym, że zrobiła to samo Alejandrowi i jej myśli powędrowały zupełnie gdzie indziej.
Prawie nie usłyszała słów dyrektorki szkoły, która wprowadziła do biblioteki grupę uczniów i nakazała Arianie pilnowanie, by nigdzie nie wychodzili. Mieli odbyć karę za wychodzenie poza teren szkoły w trakcie zajęć. Ariana wiedziała, że jest to tylko wymówka – dyrekcja chciała, by ludzie widzieli, że dba o porządek. Ukaranie uczniów, którzy nie zrobili nic złego, chyba że złym można nazwać niesienie pomocy uzależnionemu koledze, było w oczach Ariany kompletnie niesprawiedliwe, ale Rada Szkoły miała na ten temat inne zdanie. Wszyscy chcieli też pokazać, że śmierć Roque nie była samobójstwem i że dzieci miejscowych VIPów nie są specjalnie traktowane.
Ariana odprowadziła dyrektorkę wzrokiem do drzwi i spojrzała na smętne miny pięciorga siedemnastolatków, z których żadne nie było zadowolone, że muszą spędzać piękne majowe popołudnia zamknięci w zakurzonej bibliotece. Santiago uwielbiała obserwować ludzi, tak więc i teraz odłożyła zapiski Cosme i spojrzała na uczniów, siedzących przy dwóch prostokątnych stołach. Wysoka brunetka, Carolina, którą Ariana kojarzyła, bo dziewczyna pracowała w kawiarni w Pueblo de Luz, wyciągnęła z torby stos książek i zabrała się za odrabianie lekcji i naukę, co Enrique, siedzący przy stoliku obok skwitował głośnym prychnięciem.
– Nawet cię to nie oburza – mruknął pod nosem, sam wyciągając powtórkowe testy z hiszpańskiego, które dostał od Davida Durana.
– A co ma mnie oburzać? – Carolina zwróciła się do Quena z wyniosłą miną. – Zasłużyliśmy na tę karę. Nie powinniśmy w ogóle iść za Roque. Mieliśmy zostać w szkole i sprzątać, to było nasze zadanie.
– Więc mieliśmy mu pozwolić iść samemu, żeby zrobił sobie krzywdę? – Felix Castellano, który od dłuższego czasu siedział cicho, wybałuszył teraz oczy ze zdziwienia, słysząc słowa koleżanki.
– I tak nie mogliśmy mu pomóc. Było już za późno – zgodziła się z nią Olivia Bustamante, córka zastępczyni burmistrza Ibarry. – Wiesz jak mi się dostało od matki za to, że za nim poszliśmy? Wiesz, że nie możemy chodzić tamtą drogą, kartele mają tam swoje ciupy.
– Ciupy? – Enrique parsknął śmiechem na to słowo. – Twoja matka po prostu nie chce, żebyś się wychylała, bo kandyduje na burmistrza i boi się, że córunia popsuje jej reputację.
– Twój ojciec też stara się o reelekcję, więc chyba też nie był zadowolony, że włóczysz się w miejscach, gdzie już nie raz znajdowano trupy. – Odgryzła się Olivia, zakładając ręce na piersi, a Quen przełknął głośno ślinę, bo właśnie na tej drodze łączącej Pueblo de Luz z Valle de Sombras znaleziono kilka miesięcy temu ciało Guillerma Alanisa, o którego zabójstwo już od dawna podejrzewał swojego wuja Fernanda. – Mama mi mówiła, że w ratuszu już gadają o niekompetencji rodzicielskiej twojego ojca.
Enrique chciał chyba wstać z miejsca i przygadać koleżance do słuchu, bo nienawidził, kiedy ktoś obrażał jego rodziców. W gruncie rzeczy bał się, że mógł stworzyć ojcu problemy i utrudnić mu reelekcję. Jeśli w ratuszu źle mówiono o Enrique, pozycja Rafaela Ibarry mogła być zagrożona, a matka Olivii jako zastępczyni Rafaela miała informacje z pierwszej ręki i mogła skorzystać na spadku poparcia Ibarry, sama wygrywając wybory, w których kandydowała. Chłopak powstrzymał się jednak i ugryzł się w język, co akurat zbiegło się ze słowami Caroliny:
– Możecie być cicho? Próbuję się skupić. – Nie podniosła nawet wzroku, tylko zawzięcie notowała coś w swoim zeszycie. – Wy też powinniście się skoncentrować na nauce.
– Roque nie żyje. Jak możemy się skupić na czymkolwiek? – Ta niespodziewana uwaga z ust Marcusa Delgado wytrąciła wszystkich z równowagi. Nie był zwykłym sobą, pojednawcą i ułożonym przewodniczącym szkoły. Zawsze to on pierwszy łagodził spory i dbał o dobre relacje między uczniami. Dziś było jednak inaczej.
Nawet Carolina, zwykle obojętna, zdawała się być zawstydzona jego słowami. Z ciemnych oczu niemal sypały się iskry, kiedy chłopak spojrzał na nią z wyrzutem.
– Kiedy przeprowadziłem się ze Stanów, Roque był jedynym, który wyciągnął do mnie rękę – powiedział, a Carolina skurczyła się w sobie. – Wszyscy się śmiali z nowego, wytykali palcami, kiedy popełniałem błędy językowe, ale nie Roque. Był moim pierwszym przyjacielem w nowym domu i dzięki niemu przestałem czuć się gorszy. A teraz go nie ma. A ja nie mogłem mu pomóc.
Głos lekko mu się załamał, kiedy to mówił. Felix poklepał Marcusa po plecach, ale Delgado się odsunął.
– Daj spokój, Marcus, wszyscy opłakujemy Roque, znaliśmy się od dziecka.
– Nikt nie kazał ci iść za nami. – Marcus zignorował słowa Felixa i zwrócił się bezpośrednio do Caroliny. – Mogłaś siedzieć spokojnie w klasie i zmywać podłogę albo kuć do testu, ale poszłaś, bo wiedziałaś, że tak trzeba. A ty – zwrócił się do Olivii, która skurczyła się w sobie – powiedziałaś matce, że ciągnęliśmy cię tam siłą? Może ktoś cię zmuszał?
– Nie, Marcus, ja wcale nie…
– Nie tłumacz się, nie chcę tego słuchać. – Delgado wstał z miejsca. – Traktują nas jak złoczyńców i próbują wmówić, że Roque sam to sobie zrobił. Nikt nie dostrzega problemu i tylko my to możemy zmienić. Może wy macie to gdzieś, ale dla mnie to kwestia osobista. Zamierzam wymierzyć sprawiedliwość, jestem to winien Roque.
– Co zamierzasz zrobić? – Enrique odchylił się nonszalancko na krześle i spojrzał na swojego odwiecznego rywala, który teraz, nawet on musiał to przyznać, wyglądał całkiem imponująco jak na lidera przystało. – Wymierzyć sprawiedliwość kartelowi? Złapać złoczyńców na własną rękę i podstawić ich pod nos policji?
– Jeśli będzie trzeba. – Marcus był śmiertelnie poważny. – Z tego co widzę, jakoś nie kwapią się, by sprawę załatwić, więc muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
– Tak, jeden nabuzowany nastolatek na pewno podoła kartelowi. – Enrique nie mógł dłużej słuchać tego, co mówi Marcus. Wiedział, że kolega ma rację, ale w tej chwili przemawiały przez niego nerwy i nie myślał trzeźwo. Zwykle było na odwrót – to Delgado miał chłodny i opanowany umysł, a Ibarra postępował impulsywnie. Może właśnie dlatego w Quenie odezwał się głos rozsądku. – Siadaj, Marcus. Nic nie zdziałasz, jeśli się nie opanujesz.
– Quen ma rację. – Felix przyznał, kiwając głową w stronę Enrique.
– Kiedy nie możemy siedzieć bezczynnie! Jutro to może być ktoś z nas, ktoś z naszych znajomych, rodzeństwo… – Marcus spojrzał wymownie na Felixa, który spuścił wzrok, bo miał młodszą siostrę i na pewno nie chciał, by padła ofiarą kartelu tak jak ich przyjaciel.
Marcus czuł się bezsilny. Podszedł do okna i otworzył je szeroko, wpuszczając do biblioteki trochę powietrza. Poluzował krawat od mundurka, czując że zaraz się udusi w tej szkole, która znana była ze stwarzania pozorów, a nie z dbania o uczniów. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że Pueblo de Luz wcale bardzo nie różniło się od Valle de Sombras. Ludzie i tu umierali, działy się tu okrutne rzeczy, ale nikt nie mówił o tym otwarcie, wszystko było zamiatane pod dywan, by stworzyć iluzję idealnej społeczności, gdzie wszyscy żyją ze sobą w zgodzie.
– Jak twoja ręka? – zapytał Quen Felixa, który dokonał oględzin obandażowanego przedramienia, w które ugryzł go Roque, kiedy był na haju.
– Wszystko w porządku. To nie była żadna wścieklizna ani nic, choć kilku lekarzy próbowało mi to wmówić. Ojciec się wkurzył i zabrał mnie do domu.
– Właśnie, a co na to twój ojciec? Przecież jest zastępcą szeryfa, nie może nic zrobić? – Carolina zwróciła się bezpośrednio do Felixa, który westchnął ciężko.
– Właśnie dlatego, że jest zastępcą, nie może nic zrobić. Nie chciał tego przyznać, ale wiem, że szeryf układa się z Templariuszami. Już od wielu lat mają umowę – nasze miasto nie czepia się do ich interesów, a oni trzymają się na obrzeżach miasteczka. Właśnie dlatego mój tata zawsze odmawiał, kiedy proponowali mu stanowisko szeryfa. To za duża odpowiedzialność, a on nie byłby w stanie układać się z tymi gnidami.
– No więc Templariusze złamali to przymierze – zauważył Quen, zamyślając się nad czymś głęboko. – Mieli się nie zbliżać do miasteczka, a jednak Roque odwalił kitę. A przecież jest obywatelem Pueblo de Luz.
– Możesz tak nie mówić? To straszne. – Olivia zwróciła uwagę koledze, wzdrygając się ze wstrętem na jego słowa i rzucając szybkie spojrzenie w stronę stojącego przy oknie Marcusa, by zobaczyć jak ten zareaguje. On jednak zdawał się ich nie słyszeć. Zbyt był zapatrzony w dobrze znaną mu sylwetkę mężczyzny w drogim garniturze, palącego papierosa na dziedzińcu szkoły.
Uderzył otwartymi dłońmi w parapet, przez co w bibliotece dał się słyszeć głuchy huk. Ariana aż podskoczyła w miejscu, bo do tej pory była zbyt zaaferowana podsłuchiwaniem Quena i Felixa, by zwracać uwagę na wysokiego bruneta.
– Znów tu jest. – Marcus ruszył do wyjścia jak rozjuszony byk, ale Quen złapał go za ramię.
– Nie rób niczego, czego później będziesz żałował!
– Puść mnie, muszę się rozmówić z tym całym Wackym!
– Quen ma rację, odpuść. – Wszyscy spojrzeli w kierunku Ariany, która wypowiedziała te słowa. – Nic nie wskórasz, idąc tam sam. Co najwyżej skończysz tak jak Roque.
Marcus zmrużył ciemne oczy, wpatrując się w Santiago badawczo.
– Wybaczcie. Ariana Santiago, pomagam w bibliotece. – Przedstawiła się jak gdyby nigdy nic, a Marcus nadal wpatrywał się w nią intensywnie.
– Znasz Lucasa Hernandeza, prawda? – zapytał, a ona kiwnęła głową zdumiona. Nie miała pojęcia, skąd chłopak ma takie informacje. – Więc twoim zdaniem, co powinniśmy zrobić? Siedzieć cicho i czekać aż pojawi się kolejna ofiara?
– Nie. – Ariana podeszła bliżej i omiotła spojrzeniem wszystkich nastolatków w pomieszczeniu. – Na razie obserwujcie. Dowiedzcie się o nim czegoś, co będziecie mogli użyć przeciwko niemu. Ale miejcie się na baczności i udawajcie, że wszystko jest w porządku. Wtedy nie będzie mógł zrobić wam krzywdy.
– Przepraszam bardzo, ale kim ty właściwie jesteś, żeby się wtrącać? – zapytała Olivia, odrzucając z twarzy długie blond włosy i stając między Arianą a Marcusem, jakby broniła swojego terytorium.
– Jestem jedyną dorosłą osobą, której zależy na sprawiedliwości dla Roque. – Te słowa z ust Ariany musiały chyba przekonać Delgado, bo nieco się rozluźnił i Quen mógł puścić jego ramię.
Santiago podeszła do okna i spojrzała w dół na Joaquina Villanuevę siedzącego na ławce. Kiedy Hugo ją przed nim ostrzegał, nie miała pojęcia, że jest aż tak źle. Bez słowa zamknęła z powrotem okno i nakazała dzieciakom wyjąć książki. Na razie trzeba było sprawiać pozory, że życie wróciło do normalności. Ale dobrze wiedziała, że niełatwo jest się pozbierać po śmierci przyjaciela. Sama to przeżyła, kiedy była w wieku Quena i jego kolegów. Co prawda Oscar zapadł w śpiączkę, ale to było tak, jakby umarł, a zdrada najważniejszej osoby w jej życiu sprawiła, że przestała ufać ludziom. Dlatego wiedziała jak ważne jest posiadanie kogoś, kto ci wierzy i komu możesz bezgranicznie zaufać. Wymieniła spojrzenia z Marcusem, który dziwnie się jej przyglądał spod długich czarnych rzęs. Była pewna, że nie jest w tym myśleniu osamotniona. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:10:41 13-10-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 003
NADIA / DAYANA / CAMILA
Nadia ciężko zniosła rozstanie z Conradem. Być może byłoby łatwiej, gdyby wcześniej dwukrotnie nie straciła męża, ale to tylko głupie gdybanie. Kilka dni temu Saverin zadzwonił do niej i poprosił o spotkanie. Pogodzili się na kanapie u Nadii, lecz mężczyzna nie chciał zostać na noc. Rozmawiali za to do późna, a podczas tej rozmowy Conrado wreszcie trochę się otworzył przed kobietą. Długo walczył sam ze sobą, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował wsparcia przyjaciół, których niestety miał niewielu. Nie lubił otaczać się fałszywymi ludźmi pokroju Barosso, ale okoliczności zmuszały go do poznawania różnych szumowin. Nadal w pełni nie ufał Nadii, ale jednego był pewien. Kobieta jest po jego stronie. Przynajmniej na razie.
Dziś również byli umówieni, tym razem jednak w wydawnictwie, gdyż tego dnia De la Cruz miała kilka ważnych spotkań, w tym dwie rozmowy kwalifikacyjne z potencjalnymi kandydatkami na osobistą asystentkę. Pracy było coraz więcej i Nadia momentami sama już nie dawała sobie rady. W prawdzie pomagała jej Ingrid, ale ona zajmowała się głównie gazetą, w co brunetka nie zamierzała ingerować. Nie znała się na dziennikarstwie, bo jej broszką od zawsze było czytanie rękopisów bądź maszynopisów początkujących autorów i wydawanie ich książek, jeśli któraś z historii zainteresowała ją na tyle, by odważyć się w nią zainwestować. Do tej pory Nadii udało się wypromować nazwiska setek tysięcy debiutantów literackich, a to sukces, z którego niewątpliwie można być dumnym.
Oprócz rekrutacji, Nadia musiała też poważnie porozmawiać z Ingrid, dlatego też wezwała ją do swojego gabinetu z samego rana zaraz po dotarciu do pracy. Zamierzała wreszcie posprzątać. W przenośni i dosłownie.
– Chciałaś mnie widzieć? – zapytała Ingrid, wchodząc bez pukania, gdyż drzwi były otwarte na oścież.
– Tak, zamknij za sobą drzwi, proszę – poprosiła Nadia, obracając między palcami długopis. – Usiądź. – Wskazała przyjaciółce miejsce naprzeciwko siebie, gdy ta wykonała już czynność.
– Mam się bać? – Lopez usiadła, nie wiedząc czego się spodziewać.
Po minie szefowej nie wróżyła sobie dalszej kariery w tym wydawnictwie. Zresztą, i tak już dawno myślała o tym, żeby odejść, gdyż czuła, że jej życie stanęło w miejscu, a ona oczekiwała czegoś więcej od swojej pracy. Miała wrażenie, że Nadii niezbyt podoba się jej samowolka, choć sama kiedyś dała jej wolną rękę w kwestii wyboru tematów na artykuły. Niedawna wizyta telewizji przed firmą narobiła jednak sporego szumu medialnego, a to niekoniecznie dobrze wpłynęło na reputację wydawnictwa oraz jego wiarygodność i czyste intencje. W prawdzie artykuł o Victorii umieściła tylko na swoim blogu, ale miasteczko jest tak małe, że każdy powiązał sprawę również z gazetą.
– Ty mi powiedz – odparła Nadia tajemniczo. – Twoje ostatnie zwolnienie lekarskie zaskoczyło mnie, bo zawsze byłaś waleczna i potrafiłaś tupnąć nogą, gdy ktoś cię krytykował, a teraz na ostrza poszedł twój artykuł o Vicky.
– Wiem, co sugerujesz, ale to nie była ucieczka – obroniła się Ingrid. – Sprawy osobiste – dodała zdawkowo, gdyż nie zamierzała się szerzej tłumaczyć.
– W porządku, nie oceniam cię.
– Masz do mnie żal?
– Owszem, początkowo byłam zła – przyznała szczerze De la Cruz. – Ludzie zaczęli hejtować nas w internecie i myślałam, że to koniec, ale kilka dni temu dostałam na maila setki listów od zdesperowanych kobiet, które w przeszłości były gwałcone. Niektóre mają podobną historie co Vicky i chcą przerwać milczenie. Proszą o całą serie artykułów i obiecują swoje wsparcie w walce z hejterami.
– Naprawdę? – Lopez była w szoku.
– Tak i w związku z tym chcę wprowadzić pewne zmiany. Robi się gorąco, bo gazeta zyskuje swoją własną popularność, dlatego doszłam do wniosku, że najlepiej będzie generalnie posprzątać.
– Co masz na myśli?
– Remont, po którym wydawnictwo podzieli się na dwa osobne działy. Gazeta będzie się mieścić w prawym skrzydle, a wydawnictwo w lewym. Będziesz mieć swój własny gabinet, całkowicie wolną rękę w każdej kwestii. Zatrudnisz tyle dodatkowych osób, ile będziesz chciała. Wybór tematów też będzie leżeć w twojej gestii. Nie będę się do niczego wtrącać, bo zwyczajnie nie znam się na dziennikarstwie. Spiszemy umowę i będziesz redaktor naczelną. Co ty na to?
– Wow, zaskoczyłaś mnie – odpowiedziała Ingrid. – Muszę się zastanowić i porozmawiać z Julianem.
– Dobrze, daj mi odpowiedź najpóźniej za dwa dni, bo muszę mieć czas, żeby zorganizować ekipę remontową. Czym wcześniej, tym lepiej.
Po wyjściu Ingrid, zjawił się Conrado z dość nietęgą miną. Nadia nawet przestraszyła się, że znów chce z nią zerwać i w sumie nie było to aż tak dalekie od prawdy. Gdy tylko przekroczył próg, przywitał się i od razu wręczył kobiecie zwiniętą w kulkę kartkę papieru.
– Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć – odparł na wstępie. – Znalazłem to dziś rano za wycieraczką samochodu – wyjaśnił, widząc uniesione brwi Nadii.
De la Cruz rozłożyła [link widoczny dla zalogowanych] i to co przeczytała, ścięło ją z nóg. Musiała usiąść, bo gdyby tego nie zrobiła, z całą pewnością przewróciłaby się.
– Chyba w to nie wierzysz – wydusiła po chwili ciszy, choć jej ton wcale nie wskazywał na to, że się tym nie przejęła.
– Ja może nie, ale ty powinnaś to sprawdzić – poradził, spoglądając jej w oczy.
– Dlaczego mi to pokazałeś? – spytała z powagą w głosie, prawie zabijając go spojrzeniem. – Przecież to oczywiste, że ktoś sobie robi jaja.
– Bardzo go kochałaś, prawda? – zapytał retorycznie. – Ja kochałem Andreę i gdyby istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że żyje, to chciałbym o tym wiedzieć. – Coś w jego wypowiedzi zabolało Nadię.
– Aha, czyli wykorzystujesz ten liścik jako pretekst, żeby znów ze mną zerwać, tak? – Miała nadzieję, że nie, bo drugie rozstanie złamałoby jej serce na milion kawałeczków.
– Ty to powiedziałaś – odpowiedział szybko, a ona zbladła. Wstał, podszedł do niej i pocałował ją w czoło. – Między nami jest okej – uspokoił kobietę. – Ale może powinnaś zastanowić się, czy w tych okolicznościach naprawdę tego chcesz.
Słowa Conrada jeszcze długo po jego wyjściu, odbijały się echem w głowie De la Cruz. Nie chciał jej ponownie zranić i tylko dlatego pozostawił ostateczną decyzję w jej rękach. Czuła jednak, że mężczyzna po cichu liczy na to, że tym razem to ona pójdzie po rozum i go rzuci. Nigdy w życiu nie zamierzała tego zrobić. Nawet gdyby jakimś cudem okazało się, że Dimi żyje, to Nadia nie wyobrażała już sobie związku z nim. Kolejny raz nie wybaczyłaby mu, że sfingował własną śmierć. Co więcej, zakochała się w Saverinie i chciała uczynić wszystko, by on kiedyś odwzajemnił to uczucie.
– Dzień dobry. Przyszedłem na rozmowę o pracę. – Czyjś głos wyrwał Nadię z rozmyślań.
– Mężczyzna? – zdziwiła się.
Nieznajomy zaśmiał się.
– No, jak do tej pory nie odnotowałem u siebie żadnych niepokojących podobieństw do kobiety. Nie rosną mi piersi ani nie mam miesiączki, więc myślę, że jestem mężczyzną. To problem? – zażartował, by rozluźnić atmosferę.
– Szukam kogoś na stanowisko asystentki, a z całym szacunkiem, pan nie wygląda mi na takiego, co by szukał tego typu zajęcia – oceniła bystrym okiem, mierząc faceta w garniturze od stóp do głów.
– Mam złą prezencję? – zapytał rozbawiony. – Nie ma problemu, mogę zaraz wskoczyć w garsonkę i szpilki, ale gdy przekroczyłem próg tego gabinetu miałem nadzieję, że nie należy pani do ludzi, którzy dyskryminują potencjalnych pracowników ze względu na płeć.
– Nie to miałam na myśli. – Uśmiechnęła się mimowolnie, gdyż zaimponowała jej wyluzowana postawa mężczyzny.
– A więc chodzi o to, że mam krzywe nogi i wypadają mi zęby. A ja głupi myślałem, że uda mi się to ukryć – popukał się kilkakrotnie w głowę, co wyglądało tak komicznie, że Nadia zaśmiała się w głos. – No co? Nie tylko Królik Buggs nosi protezę.
– Co proszę?
– No tak, chyba nie myślała pani, że te dwa śmieszne zęby, które ma z przodu, są prawdziwe.
Oboje równocześnie się zaśmiali.
– Gratuluję, udało się panu mnie rozśmieszyć.
– Cieszę się, bo bez urazy, ale miała pani minę, jakby ktoś umarł. [link widoczny dla zalogowanych], miło mi – wyciągnął rękę w kierunku Nadii.
– Nadia de la Cruz – przedstawiła się, puszczając mimo uszu uwagę o swojej minie. – Proszę usiąść. – Wskazała mu miejsce naprzeciwko. – Jakie ma pan wykształcenie?
– Jestem klaunem.
– Pytam poważnie.
– A ja poważnie odpowiadam. Przez sześć lat pracowałem w cyrku.
– Więc skąd ta zmiana branży? – zapytała równie zdziwiona, co zaciekawiona.
– Miałem drobny wypadek.
– Rozumiem – odchrząknęła. – Nie ukrywam, że chciałam zatrudnić kogoś z doświadczeniem, a pan…
– Myśli pani, że urwałem się z choinki, prawda? – zaśmiał się swobodnie. – Uspokoję panią, skończyłem też filologię hiszpańską.
– Mogę zobaczyć pana CV?
– Oczywiście. – Mężczyzna podał Nadii teczkę z dokumentami.
De la Cruz zaczęła przeglądać jego papiery.
– Był pan w Indonezji przez pół roku? – Kolejny raz była zaintrygowana.
– Tak, na misji.
– Maturę z hiszpańskiego zdał pan śpiewająco, na studiach z tego co widzę, też uzyskał pan świetny wynik. – Wśród dokumentów znajdowały się również świadectwa szkolne. – Powinien sobie pan poradzić jako asystent. Praca nie jest trudna. Chodzi o to, żeby mnie trochę odciążyć. Zajmowałby się pan głównie czytaniem nadesłanych propozycji wydawniczych od nowych autorów i jeśli coś przykułoby pańską szczególną uwagę, wtedy informuje pan o tym mnie, a ja podejmuję ostateczną decyzję. – Nadia po krótce przedstawiła Emilianowi jego obowiązki.
– Dla mnie bomba, ale jak coś to parzyć kawę też potrafię.
– Od tego mam sekretarkę. Poza tym jeszcze pana nie zatrudniłam, nie tylko pan stara się o tę posadę.
– Ale tylko ja jestem idealnym kandydatem na to stanowisko – odrzekł z niezwykłą pewnością siebie.
– Mam dzisiaj jeszcze jedną rozmowę.
– Błagam, nie chcę wrócić do cyrku. – Zrobił minę zbitego psa.
– Okej, proponuję miesiąc okresu próbnego – poddała się.
***
Dayana wzięła dwa kieliszki spod baru i nalała do nich tequili. Poszła na zaplecze i postawiła alkohol na stoliku przed Joaquinem. Villanueva spojrzał na nią zdziwiony.
– To na zgodę – wyjaśniła. – Obiecuję, że nigdy więcej nie będę uprawiać takiej samowolki jak ostatnio. Nie wiem, co mi odbiło, przepraszam – dodała, siadając na krześle obok.
– Trzymam cię za słowo – odparł beznamiętnie i wychylił kieliszek, opróżniając go do dna. Tego mu było trzeba. – Zapłaciłaś za to? – Wskazał na puste szkło.
– Przecież to twój bar – zdziwiła się.
– No właśnie, mój – przyznał jej rację. – Ale to ty postawiłaś mi tequilę. Każdy za nią płaci, dla ciebie nie będzie taryfy ulgowej.
– Nie wzięłam portfela.
– Wpiszę cię do zeszytu dłużników – zaśmiał się.
– Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się wydaje – wysunęła śmiałą hipotezę.
– Tak? Niby pod jakim względem? – Villanueva uniósł brwi.
– Oboje straciliśmy niedawno ojca – wyjaśniła zgodnie z prawdą.
– Różnica polega na tym, że ja nie próbuję się do niego upodobnić – zauważył słusznie.
– Ja też nie – zaoponowała.
Joaquin postanowił nie wyprowadzać Dayany z błędu. Póki sama wierzyła w to, co mówiła, nie miało sensu przekonywać ją, że jest inaczej.
– Co nie pasowało ci w adwokacie i tym poukładanym życiu, że z dnia na dzień to wszystko rzuciłaś i zatrudniłaś się w tej spelunie? – zapytał, mając na myśli El Paraiso. W sumie gów*o go to obchodziło, ale był ciekaw odpowiedzi.
– Nie lubię rutyny, a właśnie dlatego, że miałam poukładane życie, to rutyna była w nim wszechobecna. A jeśli chodzi o Aidana, to jest strasznie nudny.
– A ja niebezpieczny – ostrzegł lojalnie.
– Nie boję się ciebie – spojrzała mu w oczy i przez chwilę siłowali się na spojrzenia.
– Może powinnaś.
– Znamy się od miesiąca i gdybyś chciał mnie zabić, to już dawno byś to zrobił.
– Przymiotnik „niebezpieczny” kojarzy ci się tylko z mordercą? – Nie wiedział czy ma się popłakać, czy roześmiać.
– Nieważne, ważne jest to, że nie jesteś złym człowiekiem, za którego się uważasz.
– I powiedziała ci to wróżka czy Lucas Hernandez, gdy był tutaj kilka dni temu? – zakpił. – Niech ci się nie wydaje, że mnie znasz, cukiereczku – odparł ze stoickim spokojem, wyciągając z paczki papierosa i podpalając jego końcówkę. Zaciągnął się nikotynowym dymem. – Wracaj do pracy, nie płacę ci za pogaduszki na zapleczu – wydał polecenie.
– Poleć ze mną do Kanady, muszę pozamykać sprawy ojca. Odziedziczyłam całą resztę majątku, na który, jak się okazało, składa się również kartel w Kanadzie. Wczoraj dostałam telefon, a sama sobie nie poradzę. Nie znam się na tym.
Joaquin musiał przyznać, że perspektywa zyskania kanadyjskich kontaktów Corteza była kusząca, ale z odpowiedzią wstrzymał się kilka minut, by przeanalizować wszystkie za i przeciw.
***
Camila na korytarzu w szkole spotkała Santiaga i chcąc poderwać chłopaka, na lekcji matematyki narysowała dla niego [link widoczny dla zalogowanych]. Przekazała mu kartkę z sercem na dużej przerwie, a on spalił buraka. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować w takiej sytuacji. Pierwszy raz podbijała do niego siedmiolatka.
– I co? Dałaś mu laurkę? – zapytała Camili podjarana koleżanka. – Jak zareagował?
– Chyba mu się podobała, bo się zawstydził – zachichotała. – Dałem mu nawet buziaka w policzek.
– Nie gadaj, odważyłaś się?! – Hariett niemal pisnęła.
– Dziewczynki, zachowujcie się trochę ciszej – upomniał je Castiel, który pełnił akurat dyżur na korytarzu.
– Przepraszamy – odparły chórem.
– Myślisz, że Santi będzie kiedyś twoim mężem? – szepnęła Hariett, gdy nauczyciel zniknął im z pola widzenia.
– Oczywiście, że tak – odparła Camila, zadzierając z dumą głowę. – Będę się wtedy nazywać Camila Barosso de Diaz.
***
– Chcę szczegółowych informacji o Saverinie – rzekł do słuchawki męski głos. – O jego przeszłości, teraźniejszości. Kim byli jego rodzice, ile ma trupów w szafie. Chcę znać nawet jego numer buta, płacę trzykrotność pańskiego wynagrodzenia i czekam na efekty śledztwa.
Mężczyzna zakończył połączenie, wysiadł z auta i wszedł do hotelu w Monterrey. Zamierzał dotrzymać obietnicy, którą przed laty złożył przyjacielowi. Nic go nie powstrzyma. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:01:54 14-10-19 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 004
Ingrid/Javier/Fabrcio/ Victoria/Julian
Ingrid Lopez spodziewała się czegoś zupełnie innego niż awansu, gdyż propozycję Nadii należało rozważać w tych kategoriach. Oczywiście szatynka w głowie miała gonitwę myśli jednak tak poważniej decyzji zawodowej nie chciała podejmować bez rozmowy z mężem. Chciała, aby wspólnie rozważyli wszystkie za i przeciw.
Mała cząstka Lopez chciała natychmiast powiedzieć „tak”, lecz zdawała sobie sprawę, że nie może postąpić tak lekkomyślnie. To była zbyt poważna decyzja a ona była w zbyt zawansowanej ciąży, aby tak postąpić. Szatynka miała pewne wątpliwości co do przejęcia tak poważniej funkcji. W sierpniu zostanie mamą i to na tym będzie chciała się skupić. Na małej słodkiej Lucy z jej oczami i nosem odziedziczonym po ojcu. Idąc do sali konferencyjnej, gdzie mieściły się tymczasowe biura redakcji uświadomiła sobie, iż pierwszy raz w życiu pracuje w gazecie liczącej trzy osoby. Leon Ozuna i Gaspar Molina byli dziennikarzami z bardzo małym stażem pracy. Gaspar za miesiąc będzie bronił tytuł magistra kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna, Leon zaś pracował dorywczo na kilku internetowych portalach. Jeden był trochę mniej zielony od drugiego. Jeśli miałaby pracować jako redaktor naczelna i odpowiadać za cały numer potrzebowała więcej rąk do pracy, potrzebowała także ludzi z doświadczeniem. Westchnęła i pchnęła drzwi prowadzące do pokoju. Obaj spojrzeli na nią.
— Jak tam spotkanie ze Smoczycą? — zapytał ją Gaspar. — Wylała cię?
— Chciałbyś — odparła siadając na jednym z wolnych krzeseł. Spojrzała na tablicę, na której kształtował się najnowszy numer. Nadal brakowało im tematu na okładkę. — Nadia ma dla mnie pewną pozycję — zaczęła i streściła im rozmowę z brunetką.
— Zgodzisz się? — zapytał ją Leon Ozuna. — Hora de la verdad potrzebuje redaktorki, która zna się na swojej robocie — Lopez zaskoczona uniosła brwi. — Szczerość do podstawa naszej współpracy — zacytował Ingrid, która, kiedy zaczynali razem pracować stworzyła listę zasad. Szczerość umieściła na samym szczycie listy. — Jest dobrą szefową — zaczął się tłumaczyć blondyn — Płaci w terminie, ale za każdym razem, kiedy wydajemy numer ona ma jakieś „ale” To, że napisałaś artykuł o jej matce, wywiad z Victorią. To wkurzające, kiedy góra kopie pod tobą dołki.
— Leon ma rację — odezwał się milczący Gaspar — Potrzebny nam ktoś kto rozumie idee dziennikarstwa a nie robi afery, bo zarzucają jej stronniczość prawda jest taka, że obiektywne i neutralne media nie istnieją.
— Dlaczego mam wrażenie, że cytujesz podręcznik? — zapytał go Leon.
— Cytat z podręcznika czy nie Gaspar ma rację. Obiektywne media nie istnieją. Nieważne jakbyśmy się starali zawsze będzie ktoś to zarzuci nam opowiadanie się po czyjejś ze stron, dlatego zamiast przejmować się ów głosami skupy się na pracy. Co mamy na dziś?
— Trupa na El Torsso — zaczął Leon kartkując notatki — Policja czeka na wyniki sekcji zwłok, ale podejrzewają, że ofiarą jest bezdomny. Dziś wieczorem konferencja prasowa, policja zapewne poruszy ten temat.
— Dobrze, zajmij się tym — Chcę artykuł, komentarz prokuratury i Diaza.
— Jest jeszcze seria przedawkowań w mieście — Gaspar przerzucił kilka stron w notesie. — Moja ciocia pracuje w szpitalu miejskim.
— Jeśli chodzi o dzieciaka z Pueblo de luz, który przedawkował — zaczęła Lopez
— Nie chodzi o niego — wszedł jej w słowo. — Do szpitala Valle de Sombras trafiło pięć osób po przedawkowaniu narkotyków. Najmłodszy miał osiemnaście lat najstarszy sześćdziesiąt trzy lata.
— To sprawa z kwietnia
— Tak, ale dopiero teraz miałem okazję porozmawiać z ciocią, która powiedziała a mi, że każda z ofiar miała w kieszeni, w portfelu rachunek z El Parasio.
— Co?
— Mam zdjęcia czterech rachunków — podał telefon Ingrid. — Dodam jeszcze, że rozmawiałem z rodzinami ofiar. Żadne z nich nie miało epizodu z narkotykami. Mało tego badania krwi wykonane w szpitalu wskazują na jakąś nową substancję, którą w lutym przedawkował Nicholas Barosso.
Ingrid zamyśliła się przez chwilę. Wymieniła spojrzenia z Leonem.
—Zrób transkrypt wywiadów z rodzinami poproś o komentarz lekarzy z ostrego dyżuru którzy mieli wtedy dyżur, policję— poleciła mu Ingrid. Gaspar poderwał się z miejsca i poszedł do swojego biurka. Ingrid wstała.
— Wiesz, że jego źródłem jest Clementina?
— Wiem, największa plotkara w szpitalu. Do artykułu będziesz potrzebował jeszcze komentarza straży pożarnej.
— Wiem — odparł — właśnie wybieram się na spotkanie — wstał i wziął kurtkę niedbale przerzuconą przez oparcie krzesła. — To do później.
— Do później.
***
Myśl o byciu ojcem kiełkowała w Javierze od dawna i skrystalizowała się w momencie poznania Alexandra i rozstania z Victorią. W tamtym momencie życia myślał, że stracił na zawsze pannę Diaz więc postanowił wypełnić tą pustkę i pracą i miłością. Zamiast jednak uciec w ramiona innej kobiety uciekł w uśmiech dziecka i ufne niebieskie oczy.
Alexandra spotkał dwa lata temu krótko po jego drugich urodzinach. Nieufne dziecko od pierwszej chwili obudziło w Magiku instynkt, którego śmiało można było nazwać ojcowskim. Był samiusieńki na świecie. Mama zginęła w wypadku samochodowym, ojciec został zastrzelony na ulicy przez dilera, któremu tamten był dłużny pieniądze a dziadków malca przerosła opieka nad dwulatkiem. Zrzekli się praw do opieki Alec zaczął być przerzucany z miejsca na miejsce, od jednej rodziny zastępczej do drugiej, z jednego domu dziecka do drugiego. Wizyty na pogotowiu ratunkowym stały się jego normalnością. Javier postanowił dać mu szczęśliwy i kochający dom nawet nie przypuszczając, iż droga ta będzie tak długa i wyboista.
Prawnik oczywiście ostrzegał go przed tym. Mówił mu wielokrotnie, iż meksykańscy urzędnicy niezbyt przychylnie patrzą na mężczyzn chcących adoptować dziecko. Samotny facet chcę dziecka? Zapewne to gej, pedofil i morderca. Javier przeszedł wszystkie testy psychologiczne, narysował tyle drzew, że gdyby były prawdziwe to powstałaby druga Amazonia, ale zniósł to. Dla Alexandra przeszedłby tą drogę jeszcze raz. Najbardziej jednak obawiał się reakcji Victorii.
Bał się, że powie „nie”. Przerażała go myśl, że będzie musiał wybierać między ukochaną kobietą a synem. Victoria mimo początkowych obaw otworzyła przed nim swoje serce. Teraz malec spał wśród swoich zabawek śpiąc na pluszowym Tygrysku. Zmęczony zabawą Herkes drzemał między koparką a przyczepką.
Javier Reverte był wyraźnie zaniepokojony zachowaniem Conrado, jego bladą twarzą na widok wiadomości jednak nie podzielił się jej treścią czym Reverte nie był nawet urażony. Znali się krótko, mieli do siebie zdecydowanie ograniczone zaufanie, ale mimo to Magik cenił go przede wszystkim za szczerość i nawet jeśli mężczyzna wydawał mu się wyprany z emocji to cząstka Magika mówiła mu, że to tylko fasada. Ten człowiek ma dusze i sumienia we właściwym miejscu (a nawet jeśli zabije Fernanda to przecież kodeks karny przewiduje coś takiego jak uzasadnione zabójstwo) Reverte uśmiechnął się pod nosem. W obecnej sytuacji miał jednak ważniejsze kwestie do rozważenia niż klasyfikacja potencjalnego zabójstwa. Blondyn ostrożnie, aby nie obudzić chłopczyka przykrył go kocykiem.
14 kwietnia dwa tysiące piętnastego roku po miesiącach nerwowego oczekiwania zostali rodzicami. Czteroletni Alexander Gideon Reverte stał się ich malutkim synkiem i nawet jeśli młodzi rodzice mieli obawy w związku z nową rolą to jeden jego uśmiech na ich widok sprawiał, że wszystkie lęki odchodziły w zapomnienie. Dla zarówno Javiera jak i Victorii ostatnie tygodnie były wyjątkowe chociaż niełatwe.
Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. Reverte spojrzał na Hermesa, który nadal pochrapywał. Na paluszkach przeszedł przez krótki korytarz. Uśmiechnął się szeroko na widok Harcerzyka.
— Wejdź — gestem zaprosił go do środka. — dzięki, że wpadłeś.
— Drobiazg, brzmiałeś niezwykle tajemniczo przez telefon — zauważył Luke instynktownie znirzając głos do szeptu. — Dlaczego szepczemy? Victoria śpi?
— Nie, Dzwoneczek pojechała na spotkanie z Bestią. Szepczemy, bo dziecko śpi — wytłumaczył przyjacielowi, jednak Luke zdążył rozejrzeć się po salonie. Pomieszczenia pełnego zabawek i chłopca śpiącego na pluszowym misiu przeoczyć się w żaden sposób nie dało. — Taras — wskazał przyjacielowi kierunek — ja zrobię kawę i pokroję ciasto.
Lucas mimo, iż Javier gestem zaprosił go do ogrodowego stolika mężczyzna nadal stał wpatrując się w śpiącego brązowowłosego chłopczyka.
— Ma na imię Alexander. Poznałem go, kiedy miał dwa latka — zaczął Reverte podając przyjacielowi kubek z kawą. — Trafił do domu dziecka po śmierci matki. Zginęła w wypadku samochodowym ojciec zastrzelił diler To była miłość od pierwszego wejrzenia — wyznał — Był taki drobniutki. Półtora roku pierzonej biurokracji.
— Półtora roku? — zdziwił się Luke.
— Mogę sobie być bogatszy od Papieża, ale dla urzędasów samotny facet z Ameryki chccący adoptować dziecko z Meksyku to gej, pedofil i morderca. — skrzywił się mimowolnie. — To był koszmar.
— Nie pisnęliście słówka?
— Miałeś i tak dużo zmartwień — stwierdził Reverte spoglądając z czułością na dziecko. Upił łyk kawy. — Całe szczęście już po wszystkim.
— Gratulacje. Jak się czujesz?
— W porządku.
— Javi wiesz co jest twoją największą wadą?
— Ja nie mam wad — zripostował Reverte.
— Pomagasz wszystkim. Pieczesz sernik dla obcego faceta, przejmujesz kontrolę nad restauracją, wyprawiasz huczne urodziny. Oferujesz pomoc wszystkim, ale nigdy sam o nią nie prosisz. Nie narzekasz.
— A co mi to da? — zapytał go — Od płakania w poduszkę boli głowa, a ja nauczyłem się wdrapywać na przeszkody a nie walić w nie pięściami. Wiesz, jak powiedział jeden prawnik w jednym serialu to „kiedy jesteś pod ścianą, rozwal ją” to oczywiście nie jest dosłowny cytat. Co mam ci powiedzieć?
— Prawdę. Jak się czujesz?
— Jestem przerażony — wyznał — Ten mały człowieczek mnie przeraża a później się uśmiecha — westchnął spoglądając na przeciągające się na misiu dziecko. — Alec nie mówi, ani słóweczka — wypalił — Jeden z lekarzy stwierdził, że to autyzm drugi temu zaprzeczył, a nie chcemy ciągnąć go do kolejnego lekarza wczoraj byliśmy na wizycie kontrolnej u Juliana. Rozpłakał się na widok białego kitla i ani myślał zejść Victorii z kolan. Najwyżej nauczymy go migać.
— Javi nie mam dzieci, ale jeśli chcesz porozmawiać to jestem tuż obok.
Drzwi przesunęły się a Luke usłyszał za sobą tupot dziecięcych nóżek. Hermes trącił jego rękę nosem. Instynktownie podrapał zwierzę za uchem.
— Cześć śpiochu — powiedział Magik. Chłopiec podbiegł do Javiera i wdrapał mu się na kolana. Luke zauważył, jak maluch kartkuje kolorową książeczkę, wskazuje Magikowi jakieś obrazki.
— Tak to wujek Lucas — potwierdził a Harcerzyk spojrzał na niego zaskoczony. — Możesz przynieść.
— To jego książeczka do komunikacji — przesunął przedmiot po blacie — to nasz wspólny projekt z Victorią. Uznaliśmy, że lepiej będzie mu komunikować się ze światem za pomocą obrazków.
— Genialne tylko co ma dla mnie?
— Zobaczysz
Alexander uśmiechnął się do niego nieśmiało, kiedy wręczał mu woreczek. Zaciekawiony Luke wysypał jego zawartość na stolik. W środku były cztery puzzelki. Zaczął je układać. Po chwili ułożył serduszko z jednym pytaniem Wujku czy zostaniesz moim ojcem chrzestnym?
***
Na stoliku rozłożył właśnie dostarczoną gazetę mimowolnie rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Czerwony nagłówek lokalnego brukowca informował swoich czytelników o pokrewieństwie Tristana Sawyera i Fernanda Barosso. Autor tekstu jasno sugerował, iż skompromitowany policjant jest siostrzeńcem kandydata na burmistrza. Dziennikarz w sposób rzetelny i jednoznaczny kreślił rodzaj pokrewieństwa między oba mężczyznami. Blondyn mimowolnie się uśmiechał.
Nie zamierzał ukrywać, iż to on odpowiada za przeciek do mediów. Zaczekał cierpliwie aż sprawa policjanta nieco przyschnie, pozwolił nakleić na ranę plaster, aby po kilku godzinach brutalnie go zerwać. Mejl, który wysłał do redakcji był oczywiście nie do namierzenia. Tak uważał Javier Reverte który mu przy tym pomagał i blondyn nie miał oczywiście powodów, aby mu w tej kwestii nie ufać.
Conrado się wścieknie, przemknęło przez myśl blonynowi, chwilowo jednak nie dbał o to. Fabrcio miał dość od czasów konferencji prasowej ciągle wypominano im Felipe Diaza. Spodziewał się tego jednak Barosso zaczynał brzmieć jak stara płyta a artykuł o siostrzeńcu jasno wskazując jego wuja nieco utrze mu nosa. Blondyn podłożył gazetę na szafkę nocną spoglądając w zadumie na żonę. Emily poruszyła się przez sen, ale nie obudziła.
Od dziesiątego kwietnia Emily przebywała w szpitalu na oddziale ginekologicznym szpitala klinicznego w Valle de Sombras. Fabrcio Guerra przywiózł żonę w piątkowy ranek bladą półprzytomną. Blondynka oczywiście nie chciała jechać jednak mąż postawił żonę przed faktem dokonanym.
Glukoza postawiła ją na nogi a lekarka przeprowadzająca badanie USG potwierdziła ciążę. To co było niespodzianką to informacja o ciąży mnogiej. Fabrcio i Emily spodziewali się bliźniąt! Wyniki przyszłej mamy pozostawały wiele do życzenia, dlatego została przyjęta na oddział. Pobyt na oddziale przeciągnął się do prawej trzech tygodni. Fabrcio miał nadzieję, że wyniki krwi, które pobrano teraz od Emily będą na tyle zadowalające, aby mogła wrócić do domu.
Informację o pobycie w szpitalu Emily para zdecydowała się zachować dla siebie. Blondynka była w dziewiątym i dziesiątym tygodniu ciąży obwieszczanie błogosławionego stanu na tym etapie nie było rozważną decyzją. Nie spodziewał się oczywiście nic innego poza szczęśliwym rozwiązaniem w listopadzie dwa tysiące piętnastego roku, ale małżonkowie chcieli jak najdłużej utrzymać tę informację o ciąży dla siebie. Nacieszyć się tą informacją we własnym gronie. Podniósł się powoli z fotela. Pochylił się nad żoną i pocałował ją w czoło. Telefon w kieszeni wibrował. Wyciągnął aparat dopiero na zewnątrz. Dzwonił Conrado. Fabrcio oddzwonił do niego.
— Musimy porozmawiać — zaczął bez zbędnych wstępów Severin. — Spotkajmy się w poradni.
— Wezmę kawę na wynos i spotkamy się za kwadrans — powiedział i rozłączył się. Fabrcio zajrzał jeszcze do sali Emily nadal spała.
Kawę kupił w kawiarni u Camilla kompletnie nie przejmując się tym, że sprzedaje mu ją syn Fernando. Kawa to kawa co za różnica kto stoi za ladą?
— Kiepsko spałeś? — zapytał przyjaciela, którego mina mówiła jasno. Widział artykuł i wiedział, że to Fabrcio stoi za wypuszczeniem tej informacji.
— Widzę, że dowcip się ciebie trzyma — odparł biorąc od niego kawę. Na stół rzucił gazetę.
— A nie powinien? — zapytał go Guerra pociagając łyk napoju. — Wreszcie mamy wiosnę.
— Dobrze wiesz o co mi chodzi — odawarknał Severin.
— Nie — odparł z miną niewiniątka sięgając po gazetę, rozłożył ją spojrzał to na nagłówek to na przyjaciela starając się przybrać najbardziej zdumioną minę na jaką było go stać. Sawyer jest siostrzeńcem Barosso!?
— Przestań — poprosił przyjaciela — Przestań rznąć głupa.
— A ty przestań zachowywać się jak urażona primabalerina zdjęcia z afisza — odparował Guerra — Gra fair play się skończyła.
— Ja zachowuję się jak urażona primabalerina? — zapytał go zdumiony Severin. — To ty się boczysz o mój romans z Nadią. Od tygodni próbuje wyciągnąć cię na piwo i o tym porozmawiać a ty ciągle mnie zbywasz brakiem czasu. Bujasz w obłokach, godzinami jesteś nieuchwytny.
— Boczę się? — Fabrcio roześmiał się rozbawiony. — Chcesz się z nią pieprzyć droga wolna tylko kiedy szambo się wyleje to nie proś mnie żebym je po tobie sprzątał.
Severin usiadł przesuwając dłonią po twarzy.
— Ty niczego nie rozumiesz — zaczął.
— To bądź tak miły i mnie oświeć — Guerra również usiadł. — Dlaczego nagle straciłeś głowę?
— Może się zakochałem?
— Proszę cię o prawdę nie kłamstwo. Nie kochasz jej i nigdy jej nie pokochasz więc dlaczego?
Conrado westchnął.
— Wróciłem do niej.
— k***a Conrado — odwarknął Guerra wstając. — Dlaczego? Podaj mi chociaż jeden racjonalny argument, dlaczego mam ci w tym momencie nie dać w mordę?
***
— Zwęglone szczątki znalezione na ziemi zwanej El Torosso należą do Alejandro Barosso. To właśnie usłyszeliśmy na zwołanej z tej okazji konferencji prasowej przez komendą w Valle de Sombras — powiedziała do kamery dziennikarka. — Jak ustaliła policja Alejandro Barosso ukrywał się w starej hacjendzie mieszczącej się między dwoma miastami; Pueblo de Luz i Valle de Sombras. Z ustaleń policji i straży pożarnej wynika, iż syn Fernando Barosso zmarł na wskutek zaprószenie ognia.
— Brawo Victorio — wymamrotał do ekranu wiszącego nad barem w miejscowej kawiarni z trudem powstrzymując się od rzucenia pustą szklanką piwa w ekran.
— Cześć — na miejsce na przeciwko wślizgnęła się blondynka. — oddaje — przesunęła telefonem po blacie.
— Nie chciał jej zatrzymać? — zapytał uśmiechając się ironicznie. — Naprawdę łudzisz się, że stary to łyknie?
— Już to łyknął — odpowiedziała — przynajmniej na razie.
— Jak tego dokonałaś? Zabiłaś kogoś dla niego?
— Wiem, że jesteś zły — zaczęła a Hugo roześmiał się bez cienia wesołości w głosie. — nie miałam wyboru.
— Miałaś, telefon na 112. Jakby zareagował tatuś, gdyby się dowiedział, że pomogłaś zbiegowi? — zapytał ją.
— Zapewne byłby zachwycony. Posłuchaj
— Wcale nie musze — odwarknął — Mogłaś powiedzieć.
— Nie miałam czasu — odwarknęła wyraźnie zirytowana blondynka. — Miałam dwadzieścia cztery godziny, aby uratować mu życie.
Hugo zmarszczył brwi a Vicky wyciągnęła z torebki telefon, podała Hugo bezprzewodową słuchawkę, którą niechętnie wsunął do ucha. Victoria odtworzyła nagranie.
— Czuje się już tak pewnie, że zabójstwo swojego syna zleca przez telefon. To rozmowa z przed trzech dni. Mam jeszcze jedno jak go zabija.
— Co? — Hugo zdumiony otworzył szeroko oczy. — To nie zmienia faktu, że Alex powinien siedzieć — odwarknął — To bydlak a ty dałaś mu szczęśliwe zakończenie. Gdzie jest?
— W bezpiecznym miejscu — odpowiedziała — Hugo musiałam tak postąpić.
— Nie, to było twoje widzimisię.
— Niczego nie rozumiesz, Alex — westchnęła — uratował mi życie — powiedziała w końcu. — Kiedy porwał mnie Barosso, nie tylko na mojej mamie położyli łapy.
Hugo wpatrywał się w nią w milczeniu.
— Alex pojawił się w odpowiednim momencie — doprecyzowała — Wiem co zrobił i tak nie popieram tego, ale w mojej historii nie jest złoczyńcą. To dzięki niemu moja mama dostała sprawiedliwość na jaką zasługiwała i jeśli mogłam dać mu nowy początek w lepszym miejscu — urwała, z torebki wyciągnęła płytę CD.
— Alex nagrał swoje zeznania przeciwko ojcu. Jedną płytę dostał Conrado druga miała być dla ciebie. Nie wiem, dlaczego chciał abyś ją dostał — przesunęła przedmiot po blacie. — może tam znajdziesz odpowiedzi na pytania. — Wstała i wyszła.
***
— To tylko propozycja — zaznaczyła Lopez pałaszując swój obiad. — Mogę powiedzieć „nie”
— Chcesz powiedzieć „tak” — Julian odkroił kawałek mięsa i włożył go do ust. Ingrid spojrzała na niego zdumiona. — Znam cię żono — powiedział — Poza tym sama ostatnio mówiłaś o odejściu z pracy u Nadii.
— Tak, ale redaktor naczelna? — pokręciła głową — To zupełnie inny kaliber, większa odpowiedzialność.
— Nigdy nie bałaś się odpowiedzialności ani rozwoju tylko musisz zadać sobie pytanie czy dasz sobie radę? Nie teraz, a później po narodzinach Lucy.
— Pomożesz mi?
— Oczywiście — wziął ją za rękę. Z czułością pogładził jej obrączkę. — Masz więc odpowiedź.
— Tak, zadzwonię później do Nadii jest jeszcze jedna kwestia — zaczęła i opowiedziała jej o czterech tajemniczych zgonach w szpitalu w Valle de Sombras.
— Słyszałem o tym — odpowiedział Julian.
— A o rachunkach w kieszeniach ofiar? — zapytała go uśmiechając się szelmowsko. — Wszystkie pięć ofiar w dniu śmierci były w El Parasio na drinku. Cztery na pewno.
— Kochanie — Vazquez mocnej ścisnął jej rękę — wiem co sugerujesz, ale to może być czysty przypadek.
— We krwi mieli substancję taką samą jaką zażywał Nicholas Barosso — dodała. — A to już nie przypadek ktoś ich tam otruł, świadomie czy też nie.
— Możliwe, ale wołałbym abyś odpuściła. Nieważne czy to ty piszesz artykuł czy też nie — widząc jak marszczy brwi dodał —nie chcę żebyś się narażała.
— I nie zamierzam się narażać. Rozmawiałam już o tych rachunkach z Lucasem, obiecał, że przyjrzy się sprawie, a ja skupię się na ofiarach. I to o nich będziemy pisać.
Podniósł się z miejsca i pocałował żonę w czoło. Wolał przemilczeć fakt, że właściciel El Parasio i oficer Hernandez dobrze się znają. Ta informacja dolałbym jedynie oliwy do ogania a Ingrid chcąc utrzeć im nosa napisałabym o rachunkach wystawionych w lokalu co nie byłby dobrym posunięciem.
Ingrid Lopez wcale nie musiała umieszczać informacji ani zdjęć rachunków z El Parasio. Rodziny ofiar jasno wskazywały, iż miejsce, gdzie ostatni raz ich bliscy byli widziani żywi to lokal Jaquina, a Helios zebrał na początku kwietnia dwa tysiące piętnastego roku swoje żniwa. Trzy osoby z pięciu które zażyły narkotyk nie żyło. Najmłodsza miała osiemnaście lat i tamtego dnia wypiła swoje pierwsze legalnie kupione piwo. Niestety ostatnie.
Ostatnio zmieniony przez zaczytany_chomik dnia 15:33:12 14-10-19, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:35:48 17-10-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 005
CONRADO/ JOAQUIN/ QUEN/ HUGO
Fabricio był wkurzony i Conrado wcale mu się nie dziwił. Sam też był zły. Na niego – za to, że go nie posłuchał i postanowił grać nieczysto w walce z Fernandem. Na siebie – za to, że pozwolił, by sprawa z Nadią zabrnęła tak daleko. Wiedział, że Fabricio się o niego martwi i wiedział też, że zależy mu na dobru siostry, a choćby nie wiem jak porządnym człowiekiem był Saverin, jego przeszłość i jego mroczna strona nie pozwalały mu na normalne życie. Nigdy nie mógłby dać Nadii szczęścia, nie tylko dlatego, że był oddany Andrei do samego końca, ale przede wszystkim dlatego, że w tej chwili liczyła się dla niego tylko zemsta i nawet jeśli już uda mu się tę zemstę zakończyć powodzeniem, Saverin nie będzie umiał normalnie żyć. To, przez co musiał przejść od najmłodszych lat, utrata bliskich, niewyobrażalne cierpienie, nie pozwoliłoby mu spokojnie zasnąć w nocy nawet gdyby Fernando Barosso leżał już martwy na pobliskim cmentarzu. Dlatego Saverin doskonale zdawał sobie spraw z obaw przyjaciela, ale musiał się usprawiedliwić.
Powód, dla którego wrócił do Nadii nie był dobry, choć oczywiście próbował sobie wmówić, że tylko w ten sposób jest w stanie ją ochronić. Widząc zniecierpliwioną minę Guerry, bez słowa podał mu swój telefon. Fabricio wyrwał mu go z jakąś dziwną zawziętością i spojrzał na wyświetlacz, gdzie powinien wpisać kod PIN. Bez zająknięcia wpisał „1501” – data śmierci Andrei i narodzin dziecka Saverina.
– Aleś ty przewidywalny – mruknął do siebie, nieco jednak łagodniejąc. – Co chcesz mi pokazać? Nie musiał jednak czekać na odpowiedź, bo na wyświetlaczu pojawił się mail z anonimowego adresu. Spojrzał na Conrada, szukając przyzwolenia, a kiedy przyjaciel kiwnął zachęcająco głową, zabrał się za czytanie. W miarę jak czytał maila, jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Potem zdał sobie sprawę, że maili jest więcej, wszystkie o podobnej treści, niektóre zawierały też załączniki. Było też sporo smsów i po datach Fabricio zdążył wywnioskować, że Saverin jest nękany nimi co najmniej od miesiąca. – Dlaczego nic nie mówiłeś?
– Masz swoje zmartwienia. Emily dobrze się czuje? Wspominałeś coś o badaniach – zagadnął, ale Guerra miał nietęgą minę.
– Nie zmieniaj tematu. – Fabricio przysiadł na krawędzi biurka, wskazując na telefon. – Zaraz dzwonię do Javiera, niech namierzy tego sukinsyna.
– Nie ma takiej potrzeby. – Conrado przetarł zmęczone oczy i wysilił się na lekki uśmiech. – Wiem, kto za tym stoi.
– I nic z tym nie robisz?
– Nie wiem, czy zdążyłeś zauważyć, ale jestem pod ścianą. Ma na mnie takie haki, których nawet ludzie Fernanda by nie wyszukali. No i groził wam.
– Co? – Fabricio ponownie zaczął przeglądać telefon przyjaciela w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Rzeczywiście, kimkolwiek był szantażysta, śledził Fabricia, Emily, Evę i Nadię, robił zdjęcia wszystkim osobom w gronie Saverina. – Nie chcę tego oglądać.
Guerra oddał kumplowi telefon, wzdrygając się na samą myśl, że ktoś mógłby siedzieć mu na ogonie.
– Wróciłem do Nadii, żeby mieć na nią oko. Już teraz dostaje jakieś dziwne anonimy, choć to nie jest sprawka tego samego człowieka – powiedział Conrado po kilku minutach ciszy. – Wiesz, że jej nie kocham, Fabricio. Jestem z tobą szczery. Jest dla mnie wspólniczką, może nawet przyjaciółką, ale nic więcej. Ale nie jest Andreą i nigdy nie będzie. Ty bardziej niż ktokolwiek wiesz, co wtedy przeżyłem. Wiesz, co Andrea dla mnie znaczyła. Taką miłość ma się tylko raz w życiu, wiesz to tak samo jak ja, bo masz Emily. Andrea była dla mnie tym, kim dla ciebie Emily, a może i nawet kimś więcej. Kiedy ją poznałem byłem zupełnie sam, nie miałem nikogo prócz Prudencji i nie widziałem żadnej nadziei w życiu, a Andrea to we mnie rozbudziła – chęć do życia. Nie mógłbym pokochać nikogo innego. Poza tym jedyne o czym myślę to o pogrążeniu Fernanda. Nawet jeśli to oznacza uwiedzenie jego synowej. Przykro mi, wiem że to twoja siostra.
– Pogubiłem się. – Fabricio zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to, co słyszy, ale przecież od dawna dobrze o tym wiedział. Cieszył się, że Conrado postanowił być z nim szczery. Powinien jeszcze zdobyć się na odwagę i być szczerym z Nadią. – Jesteś z nią, żeby ją chronić czy żeby zrobić na złość Fernandowi?
– I to, i to. Jeśli będę przy niej włos jej z głowy nie spadnie. A obaj dobrze wiemy, że mam wielu wrogów, którzy z chęcią dobiorą się do moich sprzymierzeńców. A Fernando… nie przyzna tego, ale rodzina jest dla niego ważna. Chce mieć kontakt z wnuczką, podejrzewam że w głębi duszy chciałby nawet pogodzić się z Nadią. Zaboli go najbardziej, jeśli się dowie, że Nadia popiera moją kandydaturę, a jeszcze bardziej jeśli się dowie, że ze mną sypia.
– Więc o to ci chodziło? – W drzwiach poradni stanęła Nadia. Obaj Fabricio i Conrado spojrzeli w jej stronę zaskoczeni. – Nie chciałeś się pogodzić i tylko ja, głupia, myślałam, że coś do mnie czujesz. Wyszłam na idiotkę, błagając cię, żebyś wrócił, kiedy ty miałeś to obmyślone od dawna, tak? Zaplanowałeś to sobie, chciałeś, żebym wierzyła, że to ja cię zdobyłam, kiedy tak naprawdę miałeś swój misternie utkany plan – zaciągnąć mnie do łóżka i wykorzystać to przeciwko Barosso? Wiesz co? – Nadia podeszła do Conrada, który wstał z krzesła i spojrzał jej w twarz. Nie wydawał się zawstydzony, co jeszcze bardziej rozjuszyło Nadię. – Pierdol się, Saverin.
Dźwięk soczystego policzka rozniósł się echem po gabinecie Conrada, a zaraz potem rozległo się pospieszne postukiwanie obcasów i trzask drzwiami. Fabricio nie wiedział, jak zareagować. W sumie dobrze się stało, że Nadia to usłyszała, może dzięki temu będzie mniej cierpieć, jakkolwiek idiotyczne w tym momencie się to wydawało. Saverin jednak wyglądał na kompletnie wypranego z uczuć. Usiadł ponownie na obrotowe krzesło, zupełnie ignorując czerwony ślad na policzku – oberwał w życiu tyle razy, że nie robiło to już na nim wrażenia.
– Na czym skończyliśmy? – zapytał Fabricia jak gdyby nigdy nic, a ten pokiwał głową z niedowierzaniem.
– Jesteś chorym sukinsynem, wiesz?
– Wiem – przyznał Conrado bez mrugnięcia okiem. – Ale mimo to się ze mną przyjaźnisz.
– I codziennie zastanawiam się dlaczego. – Guerra wywrócił oczami, wzdychając ciężko. W gruncie rzeczy zawsze mógł liczyć na Conrada. Byli przyjaciółmi w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Znali swoje najciemniejsze sekrety i pragnienia, rozumieli się bez słów i nawet kiedy czasem tracili panowanie nad sobą i mówili sobie parę słów do słuchu, zawsze potem się godzili i wracali do normalności. Można powiedzieć, że pod tym względem byli jak rodzina.
– Załatwię sprawę z Santosem, nie będzie niepokoił ani was, ani Nadii – poinformował Fabricia, a ten zbladł na dźwięk tego imienia.
– Santos? Chcesz powiedzieć, że to on…
– Wybacz, nie zdążyłem ci powiedzieć, bo twoja siostra zrobiła scenę.
– Santos? Santos DeLuna?! – Fabricio wstał z miejsca i podparł się pod boki, nie wiedząc, co zrobić z rękami. – To on… żyje?
– Żyje i ma się dobrze, sądząc po wylewnych mailach i wiadomościach sms.
– Ale przecież on… zapłaciłeś mu, mówiłeś że to załatwiłeś!
– Bo tak myślałem. – Conrado był zły na samego siebie. – Ale widocznie było mu za mało. A teraz znów jest na horyzoncie i grozi ujawnieniem moich sekretów.
– Ale to oznacza, że jest w Meksyku.
– Dziękuję, Sherlocku, już sam zdążyłem to wywnioskować.
– I co zrobisz? – Fabricio nie miał rady dla przyjaciela. Musiał sam sobie poradzić z demonem przeszłości. – Jeśli połączy siły z Fernandem, już po tobie.
– Wiem. Ale do tego nie dojdzie. – Conrado otworzył szufladę i wyciągnął z niej pistolet, sprawdzając, czy jest naładowany. – Tym razem się nie zawaham.
***
Joaquin nie mógł pojechać z Dayaną do Kanady. Miał zbyt wiele na głowie w Meksyku. Po przedawkowaniu Roque ludzie gadali i choć na razie nie powiązali sprawy z kartelem, musiał trzymać rękę na pulsie. Dał dzieciakowi do testowania swój nowy wynalazek i nikt w kartelu o tym nie wiedział, było to wyłącznie jego działanie, starał się być ostrożny. Lucas zapewnił go, że dzieciaki ze szkoły, kumple Roque, niczego nie podejrzewają, a to najważniejsze. Nie mógł sobie jednak pozwolić na rozpraszanie.
Nie wiedział, że Cayetan prowadził interesy na tak dużą skalę, by mieć swój własny kartel. Jednak kiedy usłyszał od Dayany, co odziedziczyła od ojca w spadku, musiał przyznać, że nie bardzo go to interesowało. Cayetan był kiedyś dla niego wzorem. W jego szaleństwie było coś, co Joaquin mylnie interpretował jako idealizm. Z biegiem czasu zdał sobie sprawę, że może być lepszy i osiągnąć większe rzeczy od Cayetana. Dlatego postanowił odciąć się od jego dziedzictwa, a decyzję tą spotęgował liścik, który otrzymał od adwokata Corteza tuż po pogrzebie. Cayetan nie był wart jego uwagi, jak wszystko co umarło i już nie powróci. Był trochę zawiedziony samym sobą, bo pomagał Dayanie w znalezieniu jej nowej tożsamości. Było mu jej zwyczajnie żal, bo wiedział jak to jest, kiedy oczekiwania i to, co myślisz, że wiesz o swoich rodzicach, są brutalnie skontrastowane z rzeczywistością. Wszelki żal i współczucie wyparowało jednak, kiedy Lucas poinformował go o serii przedawkowań w Valle de Sombras.
Był pewien, że to sprawka Dayany, nie ulegało wątpliwości. Rachunki z El Paraiso, jedna z ofiar była stałym bywalcem baru. Dayana nie tylko zlekceważyła zakaz Joaquina – jej samowolka i lekkomyślność mogły spowodować straty dla całego kartelu, a na to Joaquin nie mógł pozwolić. Z samego rana Lalo poinformował go o niepokoju ich ludzi – Templariusze burzyli się od samego początku, kiedy Joaquin pozwolił Dayanie pracować w barze. Wiedzieli, że córka Corteza ma większe aspiracje, o czym sama otwarcie mówiła, ale Villanueva postawił ją na barze, by na początek mogła się wdrożyć. Zignorował opinię swoich ludzi i teraz mógł za to zapłacić.
Zdanie Templariuszy było jednogłośne – ukarać Dayanę. Joaquin wiedział, co siedzi w głowach członków kartelu i nie mógł się na to zgodzić. Bądź co bądź kobieta była skrzywdzona przez los i wszystko, co robiła, nie było dyktowane rozumem. Zgodził się jednak, że ktoś taki jak Dayana nie powinien dłużej dla niego pracować, tym bardziej teraz, kiedy podobno miała swój własny kartel i mogła z powodzeniem szukać szczęścia w Kanadzie. Po zerwaniu z Aidanem nic jej w końcu w Meksyku nie trzymało.
Kobieta roześmiała się w głos, kiedy Joaquin i Lalo, w otoczeniu innych członków kartelu, obwieścili jej swoje stanowisko w tej sprawie. Miała wyjechać i zapomnieć o Templariuszach lub mogła zostać i prowadzić spokojne życie w miasteczku. Miała jednak dożywotni zakaz wstępu do El Paraiso. Taka była wola Lalo, który cenił sobie dotychczasowe działania Templariuszy. Może i byli kartelem, może i byli przestępcami, ale paradoksalnie mieli też swój własny kodeks moralny, a Dayana go złamała. Nigdy nie zmuszali ludzi do brania ich towaru. Jeśli ktoś chciał spróbować, robił to na własną odpowiedzialność. Biznes jak każdy inny. Panna Cortez sprzeciwiła się temu jednak i teraz musiała ponieść konsekwencje. W przeciwnym razie ucierpieć mógł cały kartel.
– Nie mówisz poważnie. – Dayana nie mogła przestać się śmiać, ale niewzruszona mina Joaquina mówiła sama za siebie.
– Nie żartujemy z poważnych rzeczy. – Lalo stanął z nią twarzą w twarz, zakładając ręce na piersi, co skutecznie uwypukliło jego tatuaż na odsłoniętym ramieniu – krzyż Templariuszy. – Musisz odejść, tak zdecydowaliśmy.
– Nie możecie mi tego zrobić! To tylko kilka pigułek, kogo to obchodzi?
– Kogo? – Joaquin nie wytrzymał i się odezwał. – Powiedz to rodzinom tych ofiar.
– Nie zrobiłam tego umyślnie! Nie sądziłam, że…
– Że co? Że ich zabijesz? – Lalo parsknął śmiechem. – Nie pogrążaj się. Już i tak powinnaś dziękować szefowi, że okazujemy ci łaskę.
– Jaką łaskę? Skazujecie mnie na banicję! – Dayana niemal wybuchła.
– Dajemy ci wybór. Możesz wyjechać i zrobić swoje w Kanadzie albo zostać i wrócić do dawnego życia, ale nie licz na współpracę z nami.
– Joaquin? – Dayana spojrzała na Villanuevę błagalnie, ale on był nieugięty.
– Zawiodłaś ich zaufanie, moje zresztą też. Takie mamy prawo. Wiedziałaś o tym, kiedy wchodziłaś w nasze szeregi.
– Ale…
– Żadnego „ale”, paniusiu. – Lalo Marquez się zniecierpliwił. Nie rozumiała, że wobec konsekwencji, na jakie naraziła kartel, kara wobec niej była niezwykle łagodna. Wyrzucali ją z pracy, a nie z miasta. Nigdy nie była pełnoprawnym członkiem kartelu, co też ułatwiało im zadanie. – To koniec. Zbieraj manatki i wynocha.
Dayana wściekła na cały świat chwyciła swoją torebkę i chciała ruszyć do wyjścia.
– Jest jeszcze coś – odezwał się Joaquin, przypominając sobie o czymś. – Twój tatuaż.
– Co z nim? – Dayana instynktownie złapała się za przedramię, gdzie jakiś czas temu wytatuowała sobie krzyż Templariuszy.
– Nie możesz go mieć.
– Sama go sobie zrobiłam!
– I widać, że na własną rękę, bo w niczym nie przypomina naszego.
– Zajmę się tym szefie. – Lalo wyciągnął z kieszeni nóż myśliwski i złowieszczo przetoczył go między palcami. Dayana zaczęła krzyczeć, kiedy kilku rosłych osiłków złapało ją za ręce i przytwierdziło do baru, by ułatwić Lalo dojście do tatuażu w celu wycięcia go z jej skóry.
Kiedy ostrze dotknęło jej przedramienia, a kobieta zawyła z bólu, Joaquin kazał Lalo przestać.
– Ale szefie…
Joaquin bez słowa spojrzał z bliska na tatuaż. Wyrwał swojemu człowiekowi nóż i nakazał mu puścić Dayanę.
– Zostawcie. Od razu widać, że to nie nasza robota. Niech obnosi się z tym, jeśli chce. Będzie na kogo zwalić winę, kiedy gliny będą węszyć.
Lalo przyznał szefowi rację. Templariusze tatuowali krzyże na ramieniu, w miejscu które łatwo było zakryć. Dayana wykonała tatuaż na przedramieniu i jej krzyżowi brakowało kilku ważnych detali, po których można było rozpoznać autentyczność tatuażu. Członkowie kartelu tatuowali się między sobą. Teraz mieli kartę przetargową.
Dayana wyrwała się osiłkom i wyszła z baru tak prędko, jak to tylko możliwe. Joaquin poczuł ulgę. Było to jedyne, co mógł zrobić dla kartelu. Jeśli Lucas miał rację i policja już węszyła w tej sprawie, lepiej nie dawać im pretekstów. Dobro kartelu było dla Joaquina pierwszorzędne. W końcu Templariusze to jedyna prawdziwa rodzina, jaką kiedykolwiek miał.
***
Zaczął się maj i zarówno w Pueblo de Luz jak i w Valle de Sombras mówiło się tylko o jednym – o nadchodzących wyborach regionalnych. Wszędzie można było zobaczyć plakaty kandydatów. Wielkie banery z twarzami Conrada Saverina i Fernanda Barosso pojawiły się również w Mieście Światła, gdzie pracowało wielu obywateli Doliny Cieni. Ludzie przystawali przy nich, by wymienić ze sobą spostrzeżenia. Dużym zainteresowaniem cieszyła się kandydatura Conrada, który w okolicy był praktycznie nieznany. Ludzi intrygował ten człowiek, który zapowiadał poważne zmiany w okolicy, jednak z zachowaniem tradycji i odrębności tej części Meksyku. Fernanda Barosso znali wszyscy i miał on wielu zwolenników, ale też wielu przeciwników, którzy byli gotowi zagłosować na Saverina chociażby z jednego prostego względu – żeby utrzeć nosa miejscowemu bossowi. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Barosso nadal miał wierny elektorat – przez wiele lat Gruppo Barosso zapewniało miejsca pracy mieszkańcom okolicy, a on sam jawił się jako dobroczyńca stanu Nuevo Leon. Poparcie ze strony gubernatora również działało na jego korzyść, a w skorumpowanym państwie jakim był Meksyk, zdecydowanie większe szanse na wygraną miał rodowity Meksykanin z dorobkiem niż Chilijczyk, który spędził większość życia w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Włoszech. Conrado jednak był kandydatem opowiadającym się za innowacją i przede wszystkim nastawiony na młodzież, wśród której miał znacznie większe poparcie niż jego konkurent. Problem polegał na tym, że w okolicy większość stanowili mieszkańcy starej daty. Młodzież już dawno wyjechała z Doliny, osiedlili się w Pueblo de Luz lub w Monterrey, a to znacznie utrudniało Conradowi wygraną.
Enrique Ibarra wpatrywał się w plakat z wielką brodatą twarzą Rafaela, który według sloganu chciał stworzyć świetlaną przyszłość dla Miasta Światła. Cóż za niewypał. Quen pokręcił głową, zastanawiając się, kto odpowiadał za jego kampanię i już wiedział, że był to nikt inny jak ten sam człowiek, który pracował dla Fernanda Barosso. Widocznie kreatywności nie starczyło już na obu kandydatów. Rafael Ibarra starał się o reelekcję i miał spore szanse na wygraną, właściwie można było powiedzieć, że jego wygrana była już przesądzona. Pozostałymi kandydatami była jego obecna zastępczyni Jimena Bustamante i jakieś szaraczki, którym nikt nie poświęcał zbyt wiele uwagi. Po raz pierwszy od dawna Enrique zapragnął być dorosły tylko po to, by móc zagłosować i wyrazić swoje poglądy. Problem polegał na tym, że jeśli miał być szczery sam ze sobą, nie odpowiadał mu żaden z przedstawionych programów wyborczych, nawet jego własnego ojca. Rafael był dobrym człowiekiem i świetnym burmistrzem, wszyscy to wiedzieli, ale Quen coraz częściej myślał, że jego ojciec jest marionetką w rękach wuja Fernanda. To odkrycie mu się nie spodobało, szczególnie po tym, co już wiedział o rodzinie Barosso. Prawdą było, że gdyby młody Ibarra mógł zagłosować, nie oddałby głosu na własnego ojca i ta świadomość była niezmiernie szokująca, nawet dla niego samego. Nie cierpiał Conrada Saverina, uważał go za totalnego buca i aroganta, ale gdyby ten człowiek kandydował w jego mieście, a on miałby prawo wyborcze, bez wahania oddałby na niego swój głos. Conrado przemawiał do młodzieży i to mu się podobało, ale nie przyznałby tego otwarcie. Wspomnienie meczu charytatywnego, w którym Saverin go upokorzył, nadal było świeże w jego pamięci.
Quen ocknął się z rozmyślań, kiedy zauważył Marcusa, stojącego tuż obok niego i wpatrującego się w plakaty wyborcze.
– Nawet nie zaczynaj – ostrzegł go Enrique, a Delgado spojrzał na niego zdziwiony, nie wiedząc, co ma na myśli. – Nie komentuj tego kretyńskiego sloganu wyborczego.
– Przecież nic nie mówię.
– Ale widzę już tę twoją zmarszczkę na czole. – Enrique machnął ręką. Znał Marcusa od dziecka, a jako że ich rodzice się przyjaźnili, byli zmuszeni do spędzania razem czasu mimo skrajnie różnych osobowości. Znali się jak łyse konie i wiedział, co kolega myślał, zanim ten zdążył to powiedzieć. Delgado nie skomentował tego i ruszyli razem w stronę szkoły.
Kiedy jednak przeszli przez bramę, gdzie wylegitymował ich strażnik (była to nowa polityka miasteczka i szkoły, mająca zapobiec „incydentom” podobnym do tego, który przytrafił się Roque), Marcus skręcił w zupełnie inną stronę.
– Zwiewasz z lekcji? – Donośny szept Quena przetoczył się echem po szkolnym dziedzińcu, ale na szczęście nikt go nie usłyszał.
– Muszę coś sprawdzić. – Delgado przerzucił plecak przez płot i już gramolił się, by przez niego przejść. – Kryj mnie.
– Co? Nie ma mowy! Ochroniarz cię spisał, wszyscy będą myśleć, że jesteś w szkole, niby jak im to wytłumaczę?
– Powiedz, że bolą mnie plecy i poszedłem do pielęgniarki.
– Taaak, już widzę, jak bolą cię te plecy, a skaczesz jak małpa przez ogrodzenie.
Marcus przeskoczył sprawnie przez wysoki płot i otrzepał swój plecak z piasku i trawy.
– Wrócę przed fizyką – oznajmił, ale Enrique nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie, wiedząc że Delgado znów bawi się w bohatera. Przeklinając pod nosem, wspiął się na płot i z nieco mniejszą gracją zeskoczył zaraz obok Marcusa.
– Jeśli to w sprawie Roque, idę z tobą – powiedział Quen z dziwną determinacją w oczach, a Marcus nie oponował.
Ruszyli mało uczęszczaną ścieżką przez niewielki lasek, a kiedy Enrique zdał sobie sprawę, gdzie Marcus go prowadzi, niemal nie palnął go w tył głowy.
– Idziemy do ich kryjówki, tak? Marcus, do cholery, czy ciebie całkiem pojebało?! – Quen zniżył głos do szeptu. Znał to miejsce – znajdowało się już na terenach Valle de Sombras i było mało uczęszczane. Łatwo było się tu zgubić i mieszkańcy zwykle wybierali inną drogę, by dostać się do sąsiedniego miasteczka. Marcus jednak miał dobrą orientację w terenie i szybko odnalazł to, czego szukał.
– Miejscówka Templariuszy – oznajmił wysoki brunet, kucając w krzakach, by nikt go nie zobaczył.
– Pewnie często tu bywasz, co? – Enrique prychnął, bo choć imponował mu zapał kolegi, mógł on go też doprowadzić do zguby. – Jak wytłumaczysz to ojczymowi, kiedy się dowie że węszysz w sprawie kartelu?
– Nie dowie się – odpowiedział Marcus z pełnym przekonaniem, a w jego oczach pojawił się jakiś dziwny błysk. – Biegam tędy codziennie, mam gotową wymówkę.
Enrique nie skomentował tego, ale kiedy Delgado oznajmił, że powinni wrócić tu wieczorem, kiedy coś się będzie dziać, Quen nie wytrzymał.
– Oszalałeś? Nie będę się szwendał po nocach i narażał się na gniew kartelu, nie pisałem się na to. Weź ze sobą Felixa, jak tacy z was chojracy.
– Felix nie może, jego ojciec mógłby mieć przez to problemy z szeryfem.
– A mój ojciec? Zapomniałeś, że jest burmistrzem?
– Nie sądzę, że twój ojciec miałby z tego tytułu problemy.
– A niby co to ma znaczyć?
– Wydaje mi się, że wie, co tu się święci. – Marcus wskazał na oddalony od nich magazyn, który obserwowali z bezpiecznego dystansu. – Ten magazyn należy do twojej rodziny, prawda? Jeszcze z czasów, kiedy twoja mama miała kwiaciarnię.
– Coś insynuujesz? – Enrique zbladł. Był wściekły na Marcusa, że mówił takie rzeczy, ale jeszcze bardziej bał się, że może mieć rację i jego ojciec od dawna jest w zmowie z Templariuszami, podobnie jak szeryf miasteczka.
Delgado nie miał jednak czasu odpowiedzieć, bo drzwi magazynu otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i wyszło z nich kilku ludzi. Z daleka ciężko było dostrzec ich twarze, ale na pewno byli uzbrojeni i wyglądali na zbirów. Jednego człowieka można było jednak bez trudu rozpoznać – ciemny garnitur i okulary przeciwsłoneczne bardzo się odznaczały na tle zieleni lasu.
– Wacky – mruknął sam do siebie Marcus, jakby Enrique sam nie zdążył tego zauważyć. Diler wymienił kilka słów ze swoimi ludźmi po czym pożegnali się i każdy odjechał w swoją stronę. Pozostał tylko jeden człowiek, który stał jeszcze przez chwilę na polanie przed magazynem i patrzył za odjeżdżającym samochodem i motorami.
Enrique chciał mu się bliżej przyjrzeć, przez co nieopatrznie nadepnął na suchą gałązkę na ściółce. Rozległ się trzask łamanej gałęzi, który zwrócił uwagę mężczyzny z polany. Marcus wyglądał, jakby miał zabić Quena wzrokiem. Nie było czasu by się gdzieś ukryć, trzeba było zwiewać, bo mężczyzna już szedł w ich kierunku.
– Nienawidzę cię, Marcus, mówię poważnie! – Wysapał Quen, kiedy po dłuższym biegu znaleźli się w bezpiecznej odległości od magazynu. – Przez ciebie wszyscy zginiemy.
– Nie musiałeś ze mną iść. – Zdawkowy ton Marcusa przypomniał Quenowi Carolinę, z tym że Nayera mówiła z wyższością i niezmiernie go irytowała, a w głosie Delgado dało się wyczuć coś, przez co to Quen poczuł się winny. – To był Hernandez – powiedział po chwili pasierb pułkownika, przywołując w głowie obraz mężczyzny z polany. – Pracuje z nimi.
Wściekły uderzył pięścią w drzewo. Rozdarł kłykcie o ostrą korę drzewa, ale zdawał się nie czuć bólu. Enrique nie wiedział, jak zareagować.
– Może ci się przywidziało – mruknął, ale Marcus pokręcił głową.
– To był na pewno on. Mówię ci, że skądś go znam. Układa się z Templariuszami, jest jednym z nich. A nam pozwolił myśleć, że przejmuje się naszym losem i losem Roque. Skurczybyk.
– Na pewno można to jakoś racjonalnie wytłumaczyć.
– Tak? Skorumpowany glina w Meksyku… to rzeczywiście niewiarygodne, na pewno jest jakieś wytłumaczenie – zakpił Delgado i ze złością ruszył przed siebie z powrotem do szkoły.
Felix krył swoich kolegów, choć żaden z nich nie raczył mu powiedzieć, gdzie poszli. Marcus usiadł z tyłu klasy, a Quen przysiadł się do Felixa, by opowiedzieć mu, co zobaczyli. Castellano był w szoku, ale starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Co im powiedziałeś, kiedy zauważyli, że nas nie ma? – zapytał Enrique, zmieniając temat. Skorzystał z chwili nieuwagi nauczyciela fizyki, który sam miał problem z rozwiązaniem jakiegoś wyjątkowo trudnego zadania z magnetyzmu.
– Powiedziałem, że masz sraczkę i Marcus zabrał cię do piguły. – Felix machnął ręką i chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat Hernandeza i Templariuszy, ale Quen się zdenerwował.
– Nie mogłeś powiedzieć, że boli mnie głowa czy coś? Albo że to Marcus ma sraczkę?!
– Paluszek i główka to szkolna wymówka – odciął się Felix. – Poza tym nikt by nie uwierzył, że poszedłeś pomóc Marcusowi, jeśli już to on tobie.
– Świetnie. – Quen westchnął ciężko, starając się nie dostrzegać złośliwych uśmieszków na twarzach kolegów, którzy już szykowali kolejne żarty z syna burmistrza. – Dzięki, Felix, serio.
– Co ja niby zrobiłem? – zapytał Felix, ale Enrique tylko pokręcił głową i zabrał się za rozwiązywanie zadania, co było pozbawione jakiegokolwiek sensu, bo nawet belfer nie mógł sobie z tym poradzić. Co chwilę zerkał jednak na kolegę w ostatniej ławce, który pogrążył się w rozwiązywaniu zadania, ale Ibarra wiedział, że Delgado jest daleko myślami.
Ich misja przywrócenia Roque sprawiedliwości wcale nie będzie taka łatwa.
***
Conrado doskonale wiedział, co planują jego przyjaciele. Nie byli zresztą zbyt subtelni w swoich wysiłkach, by nie pojawił się na własnym przyjęciu niespodziance za wcześnie. Fabricio wymyślał mu jakieś dodatkowe obowiązki i kazał szukać jakichś dokumentów w poradni, tłumacząc się tym, że je tam zostawił, kiedy Saverin zdawał sobie sprawę, że osobiście mu je wręczał w jego domu. Nic jednak nie mówił i postanowił dać im trochę frajdy. Wszystkim było to potrzebne szczególnie teraz, kiedy nadeszły niespokojne czasy. Eva kazała mu odebrać jakieś rzeczy z pralni, więc pojechał tam, nie spiesząc się za bardzo i chcąc dać im czas. W gruncie rzeczy nie lubił przyjęć, a już najbardziej na świecie nie lubił niespodzianek. Był człowiekiem, który twardo stąpa po ziemi i lubił wiedzieć, co go czeka. Domyślał się, że pomysł wyprawienia mu urodzin wyszedł od narzeczonej. Fabricio znał go zbyt dobrze, by wiedzieć, że Conrado nie cierpi tego typu imprez. Zgodził się jednak pomóc Medinie, bo Saverinowi przyda się trochę rozrywki, szczególnie, że ostatnio miał sporo problemów, a po tym wszystkim czego dowiedział się o Mercedes, był w delikatnym stanie. Siódmy maja nadszedł niespodziewanie szybko, ale był to też idealny moment, by sprawić Conradowi odrobinę radości.
Conrado definitywnie zakończył sprawę z Nadią i był z tego powodu zadowolony. Nie czuł się dobrze, wykorzystując ją do prywatnych celów. Kobieta za bardzo się zaangażowała w związek, przed czym co prawda ostrzegał ją od początku, ale nie sądził, że zabrnie to tak daleko. Nie był bez serca, nie mógł bawić się jej uczuciami tylko po to, by zranić Fernanda. To nie było w jego stylu. De la Cruz zasługiwała na kogoś lepszego, kto będzie w stanie ją pokochać. Saverin nie był do tego zdolny, nie tylko wobec niej, ale wobec żadnej kobiety. Chodziło mu też po głowie wycofanie inwestycji z wydawnictwa, ale Fabricio przekonał go, że to zły krok i mógłby się odbić na jego kampanii wyborczej. Nadia również nie wydawała się zadowolona, kiedy przedstawił jej tę propozycję. „Nie bądź śmieszny”, powiedziała, nasączając te słowa jadem i nie wracając już do tematu ich przeszłości. Zdecydowali, że od tej pory będą ich łączyć interesy, a sprawy mieli załatwiać przez pośredników, co znacznie ułatwiało sprawę.
Kiedy Conrado zaparkował na podjeździe przed bliźniakiem, westchnął ciężko wpatrując się w ciemne wnętrze domu. Zastanawiał się, czy zaproszeni goście dobrze się bawią, robiąc mu niespodziankę. Jemu zdecydowanie nie podobało się robienie dobrej miny do złej gry, ale ostatecznie miał już w tym taką wprawę, bo robił to od niemal dwudziestu lat, że weszło mu to w krew. Zgasił silnik i siedział jeszcze przez chwilę w aucie, obracając w dłoniach telefon komórkowy. Umówił się z Santosem na dobicie targu. Godziwa zapłata w zamian za jego milczenie i wyjazd z kraju. Najpierw jednak musiał stawić czoła przyjaciołom, którzy już zniecierpliwieni czekali na niego z tortem i stosem prezentów.
– Niespodzianka! – krzyknęła Eva, a goście zawtórowali jej chórem, kiedy Conrado zapalił światło, przekraczając próg domu.
Na twarz przywołał minę wyrażającą głębokie zdumienie i radość, a przynajmniej miał taką nadzieję. Miał praktykę dzięki uniwersyteckiemu kołu teatralnemu i pomyślał, że Andrea byłaby dumna. Ktoś wyrwał mu z rąk wieszaki z ubraniami, które przywiózł z pralni, ale nie miał czasu się zastanowić, kto to był, bo Eva rzuciła mu się na szyję, składając życzenia. Do ucha szepnęła mu konspiracyjnie, by uśmiechnął się szeroko, co też zrobił, a zaraz potem oślepił go blask fleszy. Specjalnie zaproszony na tę okazję fotoreporter miał potem napisać artykuł do gazety Luz del Norte wydawanej głównie w Pueblo de Luz, ale będącej poczytnym pismem w całym północnym Meksyku, dzięki wydaniom online. Eva dbała o ich dobry PR.
– Wszystkiego najlepszego, staruszku. – Fabricio uściskał Conrada po bratersku, a Emily pocałowała go w policzek, składając gratulacje z okazji trzydziestych siódmych urodzin.
– Ja ci dam „staruszku”. – Conrado udał, że grozi koledze, kiedy w rzeczywistości trochę go to rozbawiło.
Potem wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat” – jedno po hiszpańsku, jedno po angielsku, które ostentacyjnie zaintonował Fabricio, kiedy wszyscy już przestali śpiewać, dobrze wiedząc, że prawdziwą ojczyzną Conrada nie była Ameryka Łacińska, a właśnie Wielka Brytania. Tort wniesiony przez Evę prezentował się okazale i widać w tym było rękę Javiera.
– Pomyśl życzenie! – krzyknął Sammy, tulący się do kolan Fabricia, a Conrado uśmiechnął się lekko i dopiero teraz mógł rozejrzeć się po towarzystwie.
Oprócz swojej narzeczonej i najlepszego przyjaciela z żoną dostrzegł też Javiera i Viktorię z jakimś chłopcem, którego widział pierwszy raz w życiu. Javier wspomniał o „wielkich zmianach”, ale przez myśl nie przeszło Conradowi, że mógł mieć na myśli dziecko. Byli też Thomas McCord z partnerką (Saverin wiedział, że Eva bardzo szanuje ojca Emily, dlatego cieszył się, że znalazł on czas, by przyjść na zwykłą urodzinową imprezę), a także Emma z Travisem i Sammym. W rogu salonu stali pułkownik Gilberto Jimenez z żoną [link widoczny dla zalogowanych] i pasierbem Marcusem, z którymi Eva zdążyła się zaprzyjaźnić. Na fotelu siedziała Prudencja uśmiechając się tajemniczo, zupełnie w swoim stylu, zapewne doskonale wiedząc, co się teraz działo w głowie Conrada. Na poręczy fotela ciotki siedziała Astrid, machając ręką Saverinowi. Po ujadaniu dochodzącym z ogrodu Conrado wywnioskował, że na liście gości znaleźli się też Hermes i Oreo. Conrado odczuł ciepło w sercu na widok tych wszystkich roześmianych twarzy. Nie miał wielu przyjaciół, ale widok tych wszystkich ludzi, którzy przyszli specjalnie dla niego, sprawił mu dziwna satysfakcję. Nie namyślając się długo zdmuchnął świeczki.
– Ja też chcę! – krzyknął Sammy, kiedy wszyscy zaczęli klaskać.
Eva odpaliła świeczki jeszcze raz, a Fabricio uniósł Sammy’ego do góry, by mógł zdmuchnąć świeczki. A potem zrobiła to jeszcze raz, podsuwając tort Alecowi, który, jak Conrado się dowiedział, został adoptowany przez Viktorię i Javiera.
– Wstydzi się – mruknął Reverte, z czułością patrząc na chłopczyka, chowającego się za nogami Viktorii.
Po chwili jednak ośmielony zdmuchnął szybko świeczki, by po chwili znów schować się za nową mamą. Wszyscy bili brawo, rozpływając się nad słodkością dwóch małych chłopców, a potem impreza przeniosła się do ogrodu, gdzie było więcej miejsca. Na środku został ustawiony stół, który Eva ładnie przyozdobiła. Wywiesiła też girlandy w ogrodzie i nadmuchała balony, przez co Conrado był wdzięczny jej za włożony wysiłek. Catering załatwił Javier z Gry Anioła i wszystko świetnie się prezentowało. Fotograf robił zdjęcia, ale po jakimś czasie Conrado przestał go dostrzegać. Był zbyt zaabsorbowany przyjazną atmosferą. Rozglądał się jednak po twarzach, szukając jednej osoby, której jednak wcale nie spodziewał się tutaj znaleźć.
– Jeśli szukasz Nadii, to odrzuciła zaproszenie – poinformowała go Eva z satysfakcją w głosie. – Powiedziała, że życzy ci, żebyś zadławił się kurczakiem.
– Nie mamy kurczaka – zauważył beznamiętnie Conrado, a Eva się uśmiechnęła. – Szukałem Huga.
– Och – wyrwało się Medinie, kiedy usłyszała imię chłopaka. – Zaprosiłam go, ale stwierdził, że nie będzie ryzykować, że Fernando się o tym dowie.
– I na pewno nie ma to nic wspólnego z tym, że nie może mi spojrzeć w oczy po sprawie z Alejandrem?
– Tego nie wiem. – Eva uniosła ręce w geście poddania, jakby chciała powiedzieć „załatwcie to między sobą”.
Javier pokroił tort, który wszystkim smakował.
– Naprawdę sam go robiłeś? – Żona pułkownika była pod wrażeniem. – Byłam przekonana, że jest kupny.
– Miałem małą pomoc. – Javier pogłaskał Alexandra po włosach, a ten uśmiechnął się niewinnie, lekko zawstydzony Normą, która siedziała obok niego z iście matczynym uśmiechem na twarzy.
– Też powinieneś nauczyć się piec, Conrado. Już niedługo zmienisz stan cywilny, wypadałoby zadbać o żonę – zażartował Fabricio, mrugając do Saverina oczkiem. Wizja Conrada w fartuszku piekącego szarlotkę była równie idiotyczna co Fernando przebrany za clowna.
– Dzięki, Fabciu, ale obecnie skupiam się na wyborach.
– Właśnie, jak przedstawiają się najnowsze sondaże? – zapytała Viktoria, biorąc Aleca na kolana, by trochę się ośmielił w towarzystwie. Ostatnio była tak zajęta sprawą z Alejandrem, że nie była w stanie śledzić kampanii wyborczej.
– Mogłoby być lepiej – odpowiedział z lekkim uśmiechem Saverin. – Jak wygląda sytuacja w Pueblo de Luz? – zwrócił się do pułkownika, który pałaszował już drugi kawałek pysznego tortu Javiera, co nieco ujmowało mu powagi, ale też dodawało dziwnego uroku. – Podobno Ibarra rośnie w siłę.
– Zwycięstwo Rafaela jest raczej przesądzone – odpowiedziała za męża Norma, będąc tym faktem lekko zestresowana.
– Wybacz, wydawało mi się, że pracujesz jako jego doradca prawny, nie powinnaś go popierać? – zwróciła się do niej Emily. Poznały się kilka chwil przed imprezą, ale szybko wszyscy przeszli na „ty”.
– Pracuję dla miasta, robiłabym to samo dla każdego innego burmistrza gdyby mi za to płacili. A ostatnie decyzje Rafaela nie należą do zbyt rozważnych, oględnie mówiąc.
– Więc nie popieracie jego kandydatury? – spytała Astrid lekko zdumiona. Znała pułkownika i jego żonę od dawna i dobrze wiedziała, że przyjaźnią się z Ofelią i jej mężem. Było to dla niej zaskoczeniem.
– Nie i Rafael dobrze o tym wie. – Gilberto wreszcie uporał się z wielkim kawałkiem ciasta i mógł włączyć się do rozmowy. – Pewnie dlatego ucieszył się, kiedy Marcus zapisał się do jego sztabu wyborczego.
Wszystkie oczy zwróciły się na bruneta, który powoli jadł swój kawałek tortu bez większego apetytu, bo nadal miał w pamięci widok Lucasa Hernandeza z Templariuszami na polanie.
– Takie praktyki uczniowskie – wyjaśnił, lekko zawstydzony. – Dodatkowe punkty do świadectwa.
Nie mógł przecież powiedzieć rodzicom i ich znajomym, że zatrudnił się w sztabie Ibarry, by sprawdzić jego ewentualne powiązania z Templariuszami. Wolał, żeby myśleli, że jest zdrajcą rodzinnych poglądów.
– Chłopak dba o swoje interesy – skwitowała Prudencja z lekkim uśmieszkiem, na co Marcus zmarszczył czoło. Niewidoma kobieta zdawała się czasem widzieć więcej niż ludzie, którzy mieli oczy szeroko otwarte.
– Nie mógł zatrudnić Enrique? – Gilbertowi ciężko chyba było się pogodzić z tym, że jego pasierb obrał taką drogę.
– Ten chłopak jest tak w gorącej wodzie kąpany, że nie sądzę, by nadawał się do polityki – zauważył Fabricio, po czym rozmowa zeszła na mecz charytatywny, który odbył się miesiąc temu, a panowie wkrótce potem pogrążyli się w rozmowie o piłce nożnej.
Marcus wykręcił się, nie chcąc słuchać pochwał Gilberta, który kochał swojego pasierba jak własnego syna, ale czasami przesadzał i zawstydzał go w towarzystwie. Usiadł na trawie pod drzewem i razem z Sammym i Alexandrem bawili się z psami, które ganiały za piłkami.
Przyjęcie dobiegło końca niezbyt późno – Emma musiała wracać położyć Sammy’ego, a Alexander, wykończony bieganiem za pieskami, niemal zasypiał w ramionach Javiera, dlatego wszyscy zgodnie uznali, że czas się żegnać. Prudencja i Astrid miały zostać u Conrada w drugiej części bliźniaka, która stała pusta po wyprowadzce państwa Reverte, a reszta powoli zaczęła zbierać się do wyjścia.
– Proszę. – Sammy wręczył Conradowi laurkę urodzinową, szczerząc białe ząbki w uśmiechu. Saverin, nie bardzo wiedząc jak zareagować, podziękował chłopcu, może trochę zbyt oficjalnie niż było to konieczne, co Fabricio i Travis skwitowali parsknięciem śmiechem.
Emily i Emma zrugały obu groźnym spojrzeniem, po czym życzyły jeszcze raz jubilatowi wszystkiego najlepszego. Eva pakowała pozostałości po cateringu i cieście i rozdzielała gościom, choć wszyscy zgodnie twierdzili, że nie ma takiej potrzeby. Pułkownik Jimenez nie omieszkał poprosić Javiera o przepis na tort, co wszystkich bardzo rozśmieszyło jako że Reverte zaczął zgrywać światowej klasy szefa kuchni.
– Nie zostaniecie dłużej? – Eva mruknęła do Emily, która razem z Fabriciem też już się zbierała. Thomas i Lu mieli dojechać później, bo chcieli jeszcze posiedzieć z Evą przy kieliszku czegoś mocniejszego. – Mamy wino i koniak.
– Nie dzięki, prowadzę. – Wymówiła się Emily, a Eva uniosła podejrzliwie jedną brew, ale nic nie powiedziała.
Był to udany wieczór i kiedy Thomas razem z Lu wrócili już do domu, było około północy. Prudencja i Astrid dawno poszły spać, ale Conrado nie był śpiący.
– Mogę wejść? – zapytał Evy, która przebrała się już w pidżamę i szykowała się do spania w swojej sypialni.
– Jasne, ale nie licz na nic. Już po północy, więc koniec twoich urodzin.
Saverin uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od wielu dni. Brakowało mu tych rozmów z przyjaciółką, ale teraz potrzebował jej się wyżalić. Ktoś mógłby pomyśleć, że to zwyczajny obrazek – narzeczony kładzie się obok narzeczonej w łóżku i szykuje się do spania, ale każdy, kto znał Conrada i Evę, wiedział, że w tej zwykłej czynności nie było krzty romantyzmu.
– Santos wrócił – powiedział po dłuższej chwili Conrado, wpatrując się w świetlik na suficie, gdzie widać było księżyc i gwiazdy.
Eva zastygła w bezruchu z poduszką w ręku. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Co zamierzasz?
– Zapłacić mu, żeby wyniósł się z naszego życia raz na zawsze.
– Myślisz, że to takie proste? – Eva nie była przekonana. – Tego karalucha nie idzie się pozbyć.
– Może masz rację, ale muszę spróbować. To ja to zacząłem.
– Oj, Conrado, Conrado. Taki stary, a taki głupi.
– Co? – Saverin spojrzał na nią nieprzytomnie. Zwykle nie odnosiła się do niego w taki sposób. Dziś była jednak w wyjątkowym nastroju.
Eva jednak nic nie odpowiedziała. Ułożyła wygodnie poduszkę i przykryła Conrada kołdrą, bo wiedziała, że ten nie zaśnie bez koca czy czegoś, czym mógłby się przykryć, nawet w upalną noc.
– Śpij i przestań się zadręczać chociaż na chwilę.
Po tych słowach zgasiła światło i poszli spać.
***
W piątek rano 8 maja Fernando Barosso był w wyjątkowo dobrym humorze, który był kompletnie nie na miejscu zważywszy na fakt, że właśnie stracił syna. Stracił… Cóż za okropny dobór słowa, ale właśnie takiego użył sam Barosso podczas konferencji prasowej, w której wyraził głęboki żal za występki, których dopuścił się jego rodzony syn, i nie zapomniał wspomnieć, że ma nadzieję, iż Alejandro jest teraz w lepszym miejscu, gdzie „odpokutuje za swoje zbrodnie i może pewnego dnia zostaną mu wybaczone”. Całe przedstawienie sprowadzało się do jednego – Fernando ubolewał nad śmiercią syna, ale jednocześnie uważał to za sprawiedliwość Bożą, niemal obwieszczając całemu miastu, że zbrodnia nie popłaca i każdy, prędzej czy później, pozna konsekwencje swoich czynów. Hugo jeszcze nigdy nie brzydził się Fernandem tak jak w momencie słuchania jego przemówienia. Bycie okrutnym i zabijanie obcych ludzi wydawało mu się w tym momencie niczym. Fernando zabił własnego syna, a przynajmniej tak mu się wydawało. Choć Hugo znał prawdę, nie mógł pozbyć się uczucia obrzydzenia do tego człowieka, bo sam fakt, że Fernando pociągnął za spust już wołał o pomstę do nieba. Nigdy nie podejrzewał, że stary byłby do tego zdolny.
Fernando zaprosił go do swojej rezydencji, gdzie Hugo musiał się porządnie wytłumaczyć. Otóż Barosso dowiedział się, że Hugo był jedną z ostatnich osób, które widziały Alexa w więzieniu przed jego ucieczką i uznał to za podejrzane.
– Myślisz, że pomogłem mu uciec? – Hugo nawet nie miał siły się roześmiać. Było to dla niego po prostu żałosne. – Ja?
– Wiem, że nie przepadaliście za sobą, ale kto wie, co ci siedzi w głowie, Hugo. Czasami nie mogę cię rozgryźć.
– I vice versa. – Hugo wstał z miejsca i zaczął przechadzać się po gabinecie szefa. Weszło mu to już w krew, nie mógł usiedzieć w miejscu, rozmawiając z tym człowiekiem, bo czuł, że zaraz może coś rozwalić.
– Wiedziałeś, że jest w El Tesoro? – To pytanie kompletnie Huga zdziwiło. Był ostrożny i zdecydowanie nikt go w tamtych rejonach nie widział, ale Fernando miał w zwyczaju wszystko podwójnie sprawdzać. W tym momencie Hugo odczuł przemożną ochotę, by utrzeć mu nosa.
– Tak – odpowiedział, upewniając się, że patrzy staremu prosto w oczy, by ten mógł poczuć jego nienawiść. – Wiedziałem. Nawet przynosiłem mu jedzenie, w więzieniu słabo karmią.
– Tak czułem. Po raz kolejny mnie zawiodłeś, Hugo.
– Ja ciebie? Przypominam, że to ty zabiłeś własnego syna! Nawet nie zadałeś sobie trudu, by dowiedzieć się, jakie piekło przeszedł w więzieniu! Liczyło się dla ciebie tylko poparcie społeczeństwa w wyborach.
– Nie wmawiaj mi, że zależy ci na losie Alexa.
– Żal mi go. – Hugo mówił poważnie. – Żal mi go, że wychowała go taka gnida jak ty, bez krzty miłości, która nie nauczyła go co to znaczy kochać i być kochanym. Żal mi, że wyrósł na drania. Ale co by o nim nie mówić, nie posunąłby się do ojcobójstwa.
– Stąpasz po cienkim lodzie, Hugo. – Fernando był już od dawna przyzwyczajony do tego, że Delgado mówi mu prosto z mostu, co myśli. Może dlatego tak go sobie upodobał. Bardziej niż własnego syna, jak mogłoby się wydawać.
– Mam to gdzieś, Nando. – Hugo rzeczywiście było już wszystko jedno. – Robię to, co mi każesz. Każesz mi śledzić Elenę, robię to. Zatrudniłem się u niej przy budowie fundacji, czyż nie? Każesz mi śledzić Conrada i mówić ci, co robi. Też to wykonuję. Kazałeś mi przyjąć posadę u Ibarry i pilnować, żeby Rafael nie wywinął ci żadnego psikusa. Odhaczone! – Hugo zakreślił w powietrzu „ptaszka” i westchnął ciężko. – Ale ty nic mi nie mówisz, knujesz za plecami z Sawyerem, który jak się okazuje jest twoim siostrzeńcem, o którym nie miałem pojęcia, podpalacie razem El Tesoro, które rzekomo jest dla ciebie takie ważne, a oczekujesz ode mnie ślepej lojalności? Sorry, nie licz na to.
– El Tesoro to akurat sprawa Sawyera i wierz mi, nie jestem z tego powodu zadowolony. Na szczęście straty nie są duże. – Fernando mówił obojętnym tonem, co jeszcze bardziej zirytowało Huga. – Ty też mi wszystkiego nie mówisz, Hugo. Na przykład o pobycie Alexa w El Tesoro.
– A ty znów o tym…
– Albo o tej dziewczynie, Santiago.
– Co znów? – Hugo załamał ręce. Ta dziwna obsesja nie miała końca.
– Sawyer widział ją z Nicolasem przy El Tesoro. Przypadek?
– Przyjaźnią się.
– Może wiedzieli, że Alex tam przebywa?
– Szczerze wątpię.
– A kto włamał się do mojego domu i ukradł sejf?
Hugo spojrzał na Fernanda lekko skonsternowany tym nagłym pytaniem. Nie było wątpliwości, że Fernando miał na myśli skrytkę, którą Alex ukrył w El Tesoro, a którą potem znalazł Hugo. Było to jednak dawno temu, a ze słów Fernanda wynikało, że włamanie miało miejsce już po śmierci Alexa. Dopiero wtedy musiał zdać sobie sprawę, że brakuje sejfu.
– Ariana zdecydowanie za bardzo węszy wokół mojej osoby.
– Chcesz powiedzieć, że to ona włamała się do twojego domu i ukradła twój sejf? – To stwierdzenie było tak niedorzeczne, że Hugo wreszcie się roześmiał. – Nando, błagam, idź do doktora Gutiereza, żeby cię zbadał, dobrze? To mogą być pierwsze oznaki demencji. Niby po co miałaby to robić?
– Bo dziennikarze lubią węszyć.
– Żadna z niej dziennikarka tylko zwykła kelnerka. Masz paranoję.
– Czyżby? Sprawdzimy nagrania monitoringu z nocy w sobotę i zobaczymy, czy nie było jej w pobliżu, co ty na to?
– Nie będzie takiej potrzeby – odpowiedział Hugo, zaciskając palce na nasadzie nosa. Nie miał siły na Fernanda, ale coś mu podpowiadało, że Ariana rzeczywiście mogła się kręcić w pobliżu rezydencji Barosso, a nie mógł pozwolić, by Fernando się o tym dowiedział.
– A to niby dlaczego?
– Bo w nocy w sobotę była ze mną.
Barosso przypatrywał się mu przez chwilę, jakby węszył podstęp, a po chwili klasnął w dłonie i roześmiał się gardłowo.
– Moja krew!
– Nie, nie twoja – mruknął Delgado, wkurzony samym tym stwierdzeniem, ale do Barosso nic już nie docierało. Wydawało się, że otrzymał odpowiedzi, których szukał. Szkoda tylko, że Hugo nie mógł powiedzieć tego samego.
Nadal nie odtworzył płyty, którą wręczyła mu Viktoria, a na której Alex miał mu coś do powiedzenia. Bał się tego, co usłyszy, i postanowił jeszcze się z tym wstrzymać. Na razie miał Fernanda w garści, żeby uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:37:13 23-10-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 006
NADIA / VIRGINIA / ERNESTO
Virginia miała już swoje lata, jednak nie powstrzymało jej to przed znalezieniem sobie partnera. Poznała go na portalu randkowym jeszcze na długo przed feralnym dniem, kiedy otrzymała kilka ran kłutych w klatę piersiową od nożownika, który chciał zabić Nadię. Ukrywała tę znajomość przed całym światem, gdyż było jej nieco wstyd. Otóż, podczas jednej z rozmów wyszło na jaw, że dawno temu spotkała już tego mężczyznę, i to w Domu Dziecka w Puerto Rico, gdzie był jej podopiecznym.
Emiliano Garcia przyjaźnił się też wtedy z Dimitriem. Chłopcy byli całkiem niezłym teamem, dopóki Fernando Barosso nie wpadł na diabelski plan pozbawienia ex kochanki praw rodzicielskich. Sprowadził więc syna do Valle de Sombras, kiedy ten skończył dziewięć lat i kontakt pomiędzy Dimim a Emilianem urwał się na bardzo długi czas. Ponoć spotkali się po latach w Pensylwanii przy okazji załatwiania jakichś interesów z kanadyjskim biznesmenem, ale Virginia nie znała szczegółów.
O rodzinie Emiliana także niewiele wiedziała. Chłopak trafił do bidula, gdy miał pięć lat. Był odwodniony i wygłodzony. Jego biologiczna matka, Lurdes, wyrzekła się go zaraz po urodzeniu i uciekła z kraju, toteż zaopiekowała się nim babcia, gdyż zawiodła się na własnej córce i czuła, że to jej obowiązek. Zresztą inaczej nie umiała postąpić w takiej sytuacji. Maria zajmowała się więc wnukiem, dopóki nie zmarła na atak serca w 1988 roku. Staruszka dożyła sędziwego wieku osiemdziesięciu sześciu lat. Gdy odeszła, Emiliano przez tydzień mieszkał z zimnym ciałem u boku. Nie rozumiał, co się działo z babcią i dlaczego kobieta nie reagowała, kiedy do niej mówił lub próbował obudzić, potrząsając. Jedzenia i picia starczyło mu na zaledwie dwa dni. Lodówka świeciła pustkami, a on nie wiedział nawet, gdzie Maria chowała pieniądze na czarną godzinę, by pójść do sklepu i kupić sobie chociaż głupiego batona na zaspokojenie głodu. Wodę na początku pił z kranu, ale z powodu niezapłaconych rachunków w mieszkaniu odcięli jej dopływ, a także wyłączyli prąd. Długów było mnóstwo, mała emerytura nie starczała na wyżywienie dziecka i jeszcze do tego wszystkie opłaty. Któregoś dnia Emiliano spróbował zjeść robaka. Kilka minut później znalazł go listonosz, który przyszedł z emeryturą do Marii. Leżał nieprzytomny na podwórku przed kamienicą. W szpitalu dziecku zrobiono płukanie żołądka i uzupełniono mu płyny w organizmie. Gdy doszedł do siebie, trafił do Domu Dziecka w Puerto Rico, bo wreszcie znaleziono zwłoki jego babci i do akcji wkroczyła opieka społeczna. Chłopak nie chciał rozmawiać z psychologiem, był zbyt przerażony. O jego ojcu Virginia nie wiedziała nic. Nie było nawet żadnej wzmianki o nim w akcie urodzenia, więc wszelkie poszukiwania spełzły na niczym, zanim na dobre się zaczęły. Sąd zdecydował, że Emiliano zostanie w bidulu i tak też się stało.
Virginia zawsze go lubiła, ale nie sądziła, że po latach zostanie on jej facetem. Z moralnego punktu widzenia, było to nieetyczne ze względu na stare czasy.
***
Po ostatecznym rozstaniu z Conradem, Nadia chodziła jak struta. Z jednej strony była na niego wściekła, że tak ją wykorzystał, a z drugiej doskonale wiedziała, że mężczyzna nigdy niczego jej nie obiecywał. Co więcej, wielokrotnie mówił, że nie jest zdolny do miłości, lecz De la Cruz nie chciała tego słuchać. Tłumaczyła sobie, że Saverin miał w przeszłości złe doświadczenia i teraz boi się zakochać, by nie cierpieć. Myślała, że z czasem to się zmieni, ale myliła się. Nie zjawiła się na jego urodzinach, bo nie potrafiła na niego patrzeć, nie móc go nawet pocałować. Złożyła mu życzenia przez Evę, by zadławił się kurczakiem, ale wcale tak nie myślała. Zakochała się jak jakaś stuknięta nastolatka w okresie rozkwitania, a przecież nigdy nie powinna była do tego dopuścić. Jedynym mężczyzną, który zawsze ją kochał, szczerze i prawdziwie, był Dimitrio. Tylko on. A ona kochała jego, tylko czasem gubiła się w tej miłości i robiła głupstwa, odreagowując w ten sposób trudne dzieciństwo. Niezaprzeczalnie jednak kochała Dimiego jak szalona, lecz gdy odszedł po raz drugi, tym razem już ostatecznie, uroniła zbyt mało łez, by ludzie mogli uwierzyć w jej miłość do niego. W ich oczach była bogatą, wesołą wdówką. I tak to mogło z pozoru wyglądać, gdyż Nadia nigdy nie była wylewna. Wszystko tłamsiła w sobie, często doprowadzając przez to do dziwnych zachowań, jak np. irracjonalny pomysł o ślubie z Nicolasem. Dopiero niedawno zaczęła pękać i znaczenie więcej płakać. Być może był to skutek uboczny zbliżającej się menopauzy, która postanowiła zjawić się wcześniej niż zwykle (o jakieś 30 lat) lub po prostu następny etap radzenia sobie z demonami przeszłości. Druga opcja brzmiała zdecydowanie wiarygodniej.
De la Cruz poczuła przemożną ochotę, by zacieśnić więzy rodzinne. Zadzwoniła do brata i już po chwili oboje siedzieli naprzeciwko siebie w nowo otwartej restauracyjce Pueblo de Luz. Tam nikt jej nie znał i nie będzie przynajmniej rzucał wścibskich spojrzeń czy podsłuchiwał za plecami. Ona zamówiła sobie latte i ciastko z kremem, a Fabricio zdecydował się na czarną kawę oraz szarlotkę.
– Wiem, że nie pochwalasz tego, co było między mną a Conradem, ale spróbuj mnie zrozumieć. Zakochałam się w nim – wyznała, upijając łyk z wysokiej szklanki.
– Naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć, ale jeśli chcesz mojej opinii, to dobrze zrobiłaś, kończąc to – powiedział Fabricio z troską w głosie. – Znam Conrada nie od dziś i wiem, jakim człowiekiem się stał po tym, co go spotkało. Nie zasługiwał na ciebie, on nigdy nie przestanie kochać Andrei. I wiem, że to boli, ale taka jest prawda, a przed tobą jeszcze całe życie i na pewno niedługo zjawi się ktoś, kto będzie bardziej wart twojej uwagi niż on.
– Nic mi nie obiecywał, ale i tak jestem na niego wściekła, a równocześnie nie mogę o nim zapomnieć. – Nadia nie wiedziała co robić. Znów się w tym wszystkim pogubiła.
– Musisz spróbować, ten związek nie miał przyszłości. Ja też go już za to opieprzyłem – przyznał szczerze, dodając siostrze nieco otuchy i wsparcia.
– Powiedz temu dupkowi, że i tak będę na niego głosować w wyborach. Jest mniejszym złem niż Barosso.
– Jasne, powiem mu. Ucieszy się. – Guerra uśmiechnął się.
– Gdzieś mam jego radość. Chodzi o zasady, a ja mam swój honor – zakomunikowała z poważną miną. – Ale dość już o nim, porozmawiajmy o nas. Może wpadłbyś do nas z Emily jutro na obiad? – zaproponowała.
– Jasne, czemu nie – zgodził się ochoczo. – Pogadam jeszcze z Emily, ale nie powinna mieć nic przeciwko, dam ci znać.
– Dobrze.
– Cosme też będzie? – zapytał, by wybadać sytuację. Wolał wiedzieć o jego ewentualnej obecności, żeby mógł się przygotować na to spotkanie. Dawno go nie widział, a wspólnych tematów też raczej nie mieli.
– A chcesz, żeby był?
– Wiesz, to twoja decyzja, czy go zaprosisz, ale chyba wolałbym, żeby tym razem go nie było. Wiem, że to nasz ojciec, ale moim zawsze był Fausto i nie zmienię tego z dnia na dzień. Co więcej, nie chcę – wyznał.
– Rozumiem cię, ja też nie mogę do tego przywyknąć, ale staram się jak mogę.
***
Sambor Medina nie miał grosza przy duszy. Niedziwne więc, że przydzielono mu adwokata z urzędu.
– Dzień dobry, panie Medina – przywitał się prawnik. – Ernesto Gordon – przedstawił się. – Będę pana bronił w sądzie.
– Ja pana znam – stwierdził Sambor. – To pan czytał testament tego starego durnia, którego wszamał misiu Gogo.
– Tak, to ja. Możemy przejść już do rzeczy? – zirytował się Gordon.
– Ale to nie ja zabiłem Antoniettę Boyer – zaprotestował Medina. – To Alex strzelał.
– Wiem, czytałem akta, ale nie interesują mnie fakty, tylko to co chcemy udowodnić w sądzie na rozprawie – sprowadził Sambora na ziemię twardym tekstem. – Będziemy walczyć, żeby psychiatra wystawił panu orzeczenie o chwilowej niepoczytalności.
– Słucham?! – oburzył się Medina.
– Chce pan wyjść na wolność czy zgnić tutaj? – wskazał na areszt.
– Chcę wyjść i założyć hodowlę robaków – rozmarzył się Sambor.
– Więc weź się w garść i rób, co ci mówię.
***
Pogrzeb Alexa rozpoczął się mszą w kościele, a później ceremonia przeniosła się na miejscowy cmentarz. Nadia początkowo miała nie iść, ale w końcu doszła do wniosku, że źle by wyglądało, gdyby nie pojawiła się na ostatnim pożegnaniu własnego szwagra. Oboje za sobą nie przepadali, ale śmierć zamazuje złe uczynki. De la Cruz postanowiła zapomnieć o wszystkim, co zrobił jej Alejandro. Nawet o tym jak próbował ją zabić czy też jak ją napastował.
Na cmentarzu spotkała Nicolasa, którego widok, o dziwo, nie wywołał w niej strachu. Wręcz przeciwnie, ulżyło jej. Doszły ją słuchy, że zachowywał się tak w stosunku do niej, gdyż wbrew swojej woli był pod wpływem narkotyków. Podobno jednak z pomocą specjalistów wyszedł z nałogu i wypuszczono go z ośrodka. Nadia spojrzała na Nicolasa i wiedziała, że to prawda. Nie miał już tego obłędu w oczach co wtedy.
– Jak się miewasz? – zapytał ze skruchą w głosie.
– Znacznie lepiej niż pod ziemią, dzięki – wysiliła się na żart i uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu.
– Ja chciałem… – zaczął, próbując dobrać odpowiednie słowa. – Przepraszam cię za tamto, nie byłem sobą.
– Wiem, słyszałam – odparła krótko. – Bardzo ci współczuję.
– A ja bardzo cię podziwiam.
– Za co? – zdziwiła się.
– Że po tym wszystkim, potrafisz ze mną normalnie rozmawiać i że masz w sobie tyle dystansu do tej sytuacji. Ja bym tak chyba nie umiał.
– Minęło sporo czasu, emocje opadły i… nie mam już do ciebie żalu – wyznała szczerze. – Ale nie wyjdę za ciebie – zażartowała.
– Ja też nie zamierzam zmieniać swojego stanu cywilnego – zaśmiał się.
– Co wam tak wesoło? – Obok nich jak spod ziemi wyrósł Fernando. – Kto by pomyślał, że oprawca i jego ofiara tak szybko się ze sobą pojednają… Niebywałe – zakpił.
– Ja nie rozumiem, dlaczego pochowałeś Alexa obok Dimiego, ale strzelam, że chciałeś dobrze wypaść w oczach wyborców. Dwaj bracia obok siebie na cmentarzu, ależ to rodzinnie brzmi. Zrobiłeś się strasznie sentymentalny i albo to taka gra, albo zwykła starość – podsumowała Nadia, podpierając biodra rękoma. Nie dała się sprowokować.
– Ona ma rację. – Fernando zwrócił się do jedynego syna, jaki mu pozostał. – Dwaj bracia obok siebie na cmentarzu – powtórzył słowa synowej. – Bylibyście niemal jak Trzej Muszkieterowie, gdybyś zechciał do nich dołączyć – dodał, poklepując Nico po ramieniu, po czym zaśmiał się złowrogo. |
|
Powrót do góry |
|
|
zaczytany_chomik Aktywista
Dołączył: 30 Mar 2019 Posty: 374 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:44:07 24-10-19 Temat postu: |
|
|
Temporada III C007
Ingrid/Emma/ Victoria /Javier/Fabrcio/Emily
Ingrid nie powiedziała mężowi, dokąd się wybiera. Tego popołudnia rzuciła lakoniczne “idę do redakcji” i wyszła z domu, aby po kilku minutach zaparkować auto przed El Parasio. Chciała porozmawiać z właścicielem lokalu. Jaquin Vianueva nabył to miejsce od Nicholasa Barosso przed kilkoma miesiącami i przekształcił je nieco. Ingrid z plotek wiedziała, że zniknęły stąd tancerki egzotyczne a zamiast nich powstało mini kasyno. Wystawione rachunki jasno sugerowały, iż właściciel płaci podatki co nieco kłóciło się z tajemniczymi zgonami w mieście. Lopez zamierzała niezwłocznie to wyjaśnić, dlatego pewnym krokiem weszła do środka. Podeszła do baru.
—Dzień dobry —przywitała się.
—Kobietom w ciąży alkoholu nie sprzedajemy.
— I całe szczęście, nie po to tutaj przyszłam chcę porozmawiać z wścicielem.
Maria Elisa wymownie spojrzała na jej brzuch.
—Spokojnie nie jest jego —upewniła ją. —Proszę powiedzieć, że przyszła Ingrid Lopez de Vazquez i chcę zapytać co ma wspólnego z trzema trupami w kostnicy.
—Dziennikarka.
—Tak.
— Szef nie rozmawia z prasą —usłyszała za swoimi plecami męski głos — wskażę pani drogę do wyjścia.
—Znam drogę a pan może przekazać szefowi, że puszczę artykuł z jego lub bez jego komentarze. Zapewne jako biznesman wolałby zaprzeczyć paskudnym plotkom, że truje tutaj ludzi.
— Nikogo nie trujemy!
—Trzy zgodny waszych klientów temu przeczą —odparła robiąc krok w jego kierunku. — Chcę z nim porozmawiać.
—Siostra mówiła, że Jaquin nie rozmawia z prasą.
— Lao —głos bruneta rozległ się w pomieszczeniu — chętnie utnę sobie z panią. Mam tylko nadzieję, że nie przyszłaś po alimenty? nie przypominam sobie, żeby z tobą spał, pamiętam kobiety z którymi sypiam. Zazwyczaj. Zapraszam do siebie, torebkę proszę zostawić Marii Elisie —Lalo zrobił krok w jej kierunku.
—Dotknij mnie jednym małym palcem a połamie ci je wszystkie —powiedziała nie odwracając do tyłu głowy —Jeden po drugim. —podała torebkę kelnerce.
—Odpuść — polecił swojej prawej ręce. —Mulan dotrzymuje umów.
—Nie znam jej treści, więc nie mam pojęcia o jaką umowę chodzi —odparła i nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy użył jej pseudonimu.
— Żadnego nagrywania.
—Zgoda — odpowiedziała i wspólnie przeszli do jego gabinetu.
— Nie zapyta pani skąd znam pani pseudonim?
— Sprawdził mnie pan tak jak ja pana więc darujmy sobie uprzejmości. Zapewne też słyszał Pan o pięciu tajemniczych zatruciach w tym trzech śmiertelnych.
— Obiło mi się o uszy. Chcę zapewnić zarówno rodziny jak pani czytelników iż nie miałem z tymi wydarzeniami nic wspólnego.
— To dziwne bo wszyscy poszkodowani mieli przy sobie rachunki z tego lokalu — rozejrzała się po pomieszczeniu. — Mam uwierzyć, że to czysty zbieg okoliczności?
— Może dzieło mojej konkurencji?
— A może dla odmiany powie Pan prawdę i wyda osobę która stoi za tym wszystkim? — Zasugerowała.
— Pani wierzy w moją niewinność.
— Jaquin — zaczęła przechodząc na ty. — przez lata unikałeś policyjnego radaru, nie masz mną swoim koncie nawet mandatu i oboje dobrze wiemy że może i ten przybytek odprowadza podatki ale masz jeszcze jeden dużo bardziej dochodowy biznes
— Mulan — odezwał się nie wiedząc czy jej wiedza mu pochlebia czy zagraża. — Masz rację w moim lokalu doszło do kilku nieszczęśliwych wypadków spowodowanych przez samozwańcza członkini naszego klubu. Problem zostaw rozwiązany więc proszę odpuść.
— To więc kobieta — powiedziała na głos a brunet się skrzywił.
— Tak, nie zdradzę Ci jej tożsamości, ale nie będzie dłużej stanowić zagrożenia.
— Dla ciebie czy innych?
— Obu stron.
Ingrid powoli wstała.
— Odprowadzę cię — zaoferował. Ingrid odebrała torebkę od kelnerki i razem z szefem Templariuszy ruszyła do wyjścia. Doprowadził ja aż do samochodu.
— Skąd wiesz że to nie ja?
— Nie zostawił US rachunków w ich kieszeniach. To błąd nowicjuszki.
W poniedziałek rano Jaquin na wystawie w kiosku mógł zobaczyć najnowszy numer gazety. Na okładce nie było zdjęć ofiar zatruć a czarny kształt kobiecej sylwetki z wymowny podpisem Trucicielka.
***
W niedzielny poranek Emma obudziła się w wybornym nastroju. Przeciągnęła się leniwie mimowolnie zerkając na lewą stronę łóżka, gdzie jeszcze kilka godzin temu leżał Travis. Przeciągnęła dłonią po pościeli i obróciła się na brzuch. Wczorajszego wieczora Mandragon zaprosił ją na kolację. Po raz pierwszy od dawna oboje mieli wolny wieczór, Sam został z Siergiejem więc mogli się wyrwać z domu i zamiast płatków na mleku, czytania bajki na dobranoc poszli na kolację. Travis nie wspomniał, że w gospodzie tego dnia odbywa się koncert z muzyką na żywo i tańce.
Nie tańczyła od lat. Emma będąc dzieckiem marzyła o Tatrze Balszoj, o wystąpieniu w Jeziorze Łabędzim. Miała talent i matkę, która to wszystko zaprzepaściła. Lata nauki tańca uratowały jej niejako życie w niewoli jednak od siedmiu lat nie tańczyła. Wszystko zmieniło się wczorajszego wieczoru, kiedy Travis wyciągnął ją na parkiet. Po godzinie nie miała już na sobie butów. I po raz pierwszy w życiu czuła się w pełni sobą.
Przy Travisie czuła się normalna, bezpieczna. Przeszłość nie miała dla nich znaczenia, nie wpływała na ich relację. Tak jeszcze do wczoraj nie była pewna czy chcę iść z nim do łózka, dopóki dopóty nie otulił jej własną kurtką w deszczu i spojrzał jej w oczy. Zrozumiała, że nie może dłużej udawać sama przed sobą, że go nie pragnie. Dlatego, kiedy zaprosił ją do swojego mieszkania nie protestowała.
Pierwsze czym ją zaskoczył to świece. Zapalił ich jedynie kilka, kiedy ona stała w progu jego sypialni i przyglądała się jego działaniom. A później włączył muzykę i poprosił ją do tańca.
—Chcesz żebym poczuła się jak bohaterka telenoweli? —zapytała go, kiedy obrócił ją i wziął w ramiona. Uśmiechnął się do niej i lekko pocałował ją w czubek nosa.
—Coś w tym złego? — zapytał
— Nie, świece, muzyka to słodkie — przesunęła ręce na jego kark — nie wiedziałam, że jesteś romantykiem.
—Wielu rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz Emmo —odpowiedział i pocałował ją.
Ta noc była wyjątkowa. Ona czuła się wyjątkowa. Był delikatny, czuły, uważny, ale nie traktował jej jak potłuczonej porcelany albo delikatnej filiżanki, która zaraz się stłucze raczej jak kobietę, która ma własne oczekiwania i potrzeby. Emma z tej nocy zapamięta blask świec, dźwięki muzyki, ale przede wszystkim to jak cudownie się czuła w trakcie, po i teraz zaraz po przebudzeniu.
Nie uprawiała seksu od lat. Mężczyźni od bardzo dawna kojarzyli jej się z bólem, cierpieniem, przemocą. Tak to matka zapoczątkowała cały cykl jednak to mężczyźni skrzywdzili ją najbardziej. Sprawiali, że seks kojarzył jej się tylko i wyłącznie z bólem, upokorzeniem, przedmiotowym traktowaniem jej ciała. Przy Travisie to wszystko nie miało znaczenia. Tak oddała mu kontrolę jednocześnie jej nie tracąc.
Drzwi otworzyły się cicho. Travis uśmiechnął się lekko pod nosem i podszedł do łóżka, na komodzie obok postawił kubek z kawą. Położył się obok szatynki. Opuszkami palców przesunął powoli w górę, wzdłuż jej kręgosłupa i pochylił się, żeby ją pocałować.
Zrobiła to pierwsza. Jej usta miękko i czule dotknęły jego ust.
— Wiesz, że księżniczka śpi, kiedy książę ją całuje? —zapytał ją rozbawiony. Emma ułożyła się wygodnie na plecach posyłając mu psotny uśmiech.
—Księżniczka ma nadzieję, że jego wysokość przyniósł ze sobą kawę — zerknęła na kubek.
— Czyżbyś się nie wyspała?
— Wyobraź sobie —powiedziała siadając powoli — że pewien bardzo namolny facet — sięgnęła po kubek — nie dał mi zasnąć — upiła łyk kawy — i słodzi zdecydowanie za dużo — dodała krzywiąc się mimowolnie.
— Następnym razem postaram się bardziej — odparł obserwując Emma wyślizguje się z łóżka i sięga po jego koszulę, aby ją nałożyć. Zaczęła zapinać guziki. Podniósł się z miejsca delikatnie chwytając za rękę. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. — Dzień dobry
—Dzień dobry —odpowiedziała obejmując go za szyję. —Widziałeś może moją sukienkę?
— Jest na suszarce —odpowiedział i przytrzymał ją mocnej, kiedy próbowała wyślizgnąć się z jego ramion. — Nie odcinaj mnie.
—Nie odcinam cię —zaprzeczyła kręcąc głową. —Mam synka.
—Wiem i wiem też, że on zawsze będzie na pierwszym miejscu, ale skarbie nie miej wyrzutów sumienia, ponieważ masz też swoje życie.
—Ja —urwała i spojrzała mu w oczy. —Jestem popieprzona.
— Nie. Jesteś kobietą, która wie, że dzieciństwo kończy się wtedy, kiedy dociera do ciebie, że Simba i Nala uprawiają seks —Emma popatrzyła na niego i parsknęła śmiechem. — Nie proszę abyś została ze mną na kolejną noc i przez cały ten czas uprawiała seks.
—To fizycznie niewykonalne —weszła mu w słowo. —Nie da się cała noc uprawiać seksu. To wykonalne jedynie w porno.
Travis popatrzył na nią i roześmiał się szczerze rozbawiony.
— Kończąc myśl chcę żebyś ze mną rozmawiała. o wszystkim o czym chcesz.
— Jesteś pierwszym facetem, z którym w łóżku miałam orgazm. — powiedziała na jednym wydechu. —O takie wyznania ci chodzi? —zapytała go.
Travis uśmiechnął się pod nosem.
— Cała przyjemność po mojej stronie —pocałował ją lekko w usta. — Jesteś moją pierwszą kobietą po odsiadce —popatrzyła na niego zdziwiona — i — dodał — jestem okropnie głodny.
— Ja też. Pamiętasz o chrzcinach?
— Tak.
—Ostrzegam będzie twoja ex.
—Kto? — zapytał Emmę.
Ceremonia pogrzebowa Alejandro Barosso była skromną uroczystością. Udział w niej wzięli jedynie najbliżsi członkowie rodzin i nieliczni przyjaciele zmarłego. Fernando Barosso za radą swojego szefa kampanii wyborczej zrezygnował z otwartego udziału mediów w ceremonii. To mogło być źle widziane, powiedział podczas jednej z przeprowadzonych na ten temat rozmów. I prawdopodobnie miał rację. Mieszkańcy miasta byli wyrozumiali., większa część społeczności popierała go, ale wykorzystanie śmierci syna w celach politycznych narobiłoby więcej szkody niż pożytku. Miejsce pochówku także miało znaczenie rodzinny grób Barossów. W tej ostatniej drodze ojciec wybaczy mu winy zezwalając na pochówek w takim a nie innym miejscu, później odbył poważna rozmowę z Hugiem Delgado. Młody mężczyzna wykazał się coraz większą niesubordynacją jednak jako jedyny z wychowanków wykazywał resztki zdrowego rozsądku. Były co prawda chwilę, kiedy chłopak go drażni, ale nie tak bardzo jak jego synowie.
Dymitrio dał się zabić dla baby, Alex zabił i dał się złapać jednak największe rozczarowanie przyniósł mu najstarszy Nicholas. To w nim zawsze pokładał swoje największą nadzieję. Uważał go za człowieka inteligentnego i dobrze rokującego na przyszłość. To w jego edukację włożył najwięcej środków i jak się okazało nie był tego wart. Ani jednego peso! Pokręcił w rozczarowani głową.
Nicholas zmusił go do robienia dobrej miny do zlej gry. Oczywiście będąc politykiem przyzwyczaił się już do sztucznego uśmiechu na ustach, wyciskania kitu., składania obietnic których nie zamierzał spełniać. To było naturalna częścią roli, która przyjął jednak nie spodziewał się, że to Nico zmusi go do u dawania dumy, kiedy czuje wściekłość. Fernando był zły, gdyż postawił go w niewygodnym położeniu.
Jego pierworodny został baristą! Parzył kawkę, herbatę kroił ciasta. I tak Fernando mógł mówić dziennikarzom, iż żadna praca nie hańbi, wciskać kit, że jest dumny z syna, bo mimo problemów wychodził na prostą, lecz w środku cały się gotował. Całe miasteczko chodziło tam na kawę i ciasto, aby to syn Fernando im je podał! jedynym plusem tej całej sytuacji był fakt, iż kawiarnia, w której miał udziały przynosiła większe zyski, udało mu się także sprzedać sklep który Nico nabył na prochach. Suma, którą wziął nie była zbyt wygórowana, ale pieniądze zostały dobrze przez niego zainwestowane. W kampanię. Nicholas także sam zapłaci za pobyt na odwyku. To może nauczy go rozumu, pomyślał spoglądając na pierwszą ratę rachunku wystawioną przez szpital. To powinno dać mu do myślenia. Zdecydowanie.
W tym samym czasie, kiedy jego ojciec przeglądał materiały prasowe przygotowane przez Castro Nico przygotowywał słodki stół do transportu. Pakował ciasta do pudełek, talerzyki do skrzynek, sztućce i filiżanki. A przede wszystkim ignorował spojrzenie Leonor i jej chłoptasia, który, odkąd zaczął tutaj pracować przychodził niemalże codziennie i posyłał mu te pełne rezerwy spojrzenia. Nico przede wszystkim takie zachowanie bawiło. Jakbym był złym smokiem, który pożera dzieci, przemknęło mu przez myśl, kiedy przecierał blat wilgotną ściereczką. kilka dni temu w kawiarni pojawił się nawet Cosme Zululaga, który najpierw nie krył swojego zaskoczenia widząc go za ladą później posyłał mu chłodne spojrzenia z nad filiżanki herbaty.
Nicholas Barosso nie zamierzał się wybielać, udawać, że nic się nie stało. Elektroniczna bransoletka boleśnie przypominała mu o jego przewinieniach, ale przychodzący tutaj na kawę czy herbatę ludzie przyglądający mu się z uwagą, rozbawieniem czy pogardą bardziej bawili go swoim zachowaniem niż smucili. Odkąd zaczął pracę przychód kawiarni zwiększył się więc Camillo po powrocie z sanatorium nie będzie narzekał na zwiększoną liczbę klientów. Nico chociażby dlatego postanowił witać wszystkich z uśmiechem na ustach.
Drugim powodem było to, że on naprawdę lubił tą pracę. Najpierw traktował to jak zło konieczne, jeden z warunków które musiał spełnić po wyjściu z odwyku. Miał mieć pracę, cotygodniowe spotkania z kurator Lopez w Monterrey i siusiania na test narkotykowy. Był wstanie za wolność znieść ludzkie spojrzenia i szepty. Teraz kursując między autem a kawiarnią docierało do niego jak wielkie szczęścia miał. W krótkim czasie udało mu się zaleźć prace. Oczywiście wiedział, iż ojciec wymusił na Camilo zatrudnienie go na miejsce Ariany jednak zamierzał udowodnić, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku. Upewnił się, że wszystko jest na miejscu i ruszył w kierunku rezydencji państwa Reverte. Rozmyślał jednak o czymś zupełnie innym.
W najśmielszych snach nie spodziewał się, iż kiedyś będzie odwiedzał swojego brata na cmentarzu. Tak wiedział, że kiedyś każdy z nich umrze jednak zawsze, kiedy myślał o śmierci myślał o dwóch staruszkach umierających na starcze choroby. Tamtego dnia, kiedy odnalazł brata na El Toroso mimo złości naiwnie sądził, iż jest ona wstanie go ochronić, ocalić. Macki ojca okazały się sięgać głębiej. I dalej niż sam podejrzewał. Wpatrując się w grób brata szukał odpowiednich słów a jedyne co przychodziło mu na myśl to jedno słowo „przepraszam” przepraszam, że cię zawiodłem młodszy bracie. Nie ochroniłem cię chociaż obiecałem zawsze być przy tobie. Zawiodłem cię.
Kiedy aresztowano Alejandro zamiast zostać przy bracie uciekł nie oglądając się za siebie ł. Wybrał siebie i swoją przyszłość, że aż chciał zapytać sam się “gdzie go to zaprowadziło?” Uzależnił się od narkotyków, oświadczył Nadii de la Cruz i zakopał ją żywcem. Kupił też sklep jednak słowem musiał być naprawdę na haju, żeby dokonać tego wszystkiego w tak krótkim czasie. To co jednak zaskakiwało go najbardziej to nagła chęć ożenku z wdową po przyrodnim bracie.
Tak w młodości flirtował z nią, albo raczej próbował jednak robił to tylko po to, aby wkurzyć brata, robił to wtedy, kiedy wiedział, że jest w pobliżu. Miał bowiem świadomość, że Nadia podoba się Dymitrowi chciał go wkurzyć. Tylko i aż tyle. Nadia nigdy nie była dziewczyną w jego typie. Tak uważał ją za urodziwą, ale nic, poza tym. Zapytany, dlaczego nagle zapałał do niej uczuciem odpowiedział, że nie zna odpowiedzi co było oczywistym kłamstwem.
To co wyraźnie pamięta na haju to Alba to ją widział w Nadii. Psychologowie nazywają to “przeniesieniem” Nico będąc pod wpływem narkotyku przeniósł swoje uczucia z Alby na Nadię. Kobiety bowiem były do siebie fizycznie podobne. I tylko fizycznie. Nadia nie miała w sobie nic z Alby. Jej wrażliwości, delikatności, hartu ducha. Westchnął. Alejandro uświadomił mu jak krótkowzroczny był przez ostatnie lata. Sądził, że tamtej nocy, kiedy wszystko się zaczęło Alba zrobiła to dobrowolnie. Znał charakter Farnanda miał świadomość, że kiedy spodoba mu się jakaś kobieta musiał ją mieć. A w tym przypadku to nie to miało miejsce a chęć rozdzielenia syna z ukochaną. Nicholas mógł kobiecie wybaczyć wszystko, ale nie zdradę i staruszek doskonale zdawał się z tego sprawę.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Nicholas nie miał pojęcia co tak naprawdę stało się tamtej nocy piętnaście lat temu. Czy Fernando odurzył czymś Albe o ja rozebrać? Czy ja zgwałcił? Ta myśl nie dawała mu spokoju od kilku tygodni; Czy ja zgwałcił? Czy byłby na tyle okrutny, aby tak postąpić? Odpowiedź wydawała się być oczywista. Tak, ale dla Nico nie było to tak oczywiste.
Pewny był jednego; ojciec nienawidził Diazow. Zdawał sobie sprawę, iż wrogie nastawienie Fernando do Felipe Diaza zaczęło się jeszcze przed narodzinami Nicholasa. Felipe odpowiadał za śmierć ukochanego ciotki. Wielokrotnie słyszał opowieści, iż Felipe zlecił jego zabójstwo łamiąc tym samym kobiecie serce. Zabił go w dniu przyjęcia zaręczynowe na tydzień przed ceremonia. Kilka miesięcy później urodził się Tristan. Po śmierci siostry Barosso poprzysiągł. Uwiódł jego córkę, kupił wnuczkę później zgwałcił synowa rujnując tym samym rodzinę. I można powiedzieć, że zemsta się dokonała jednak Victoria działała mu coraz bardziej na nerwy. Irytowała go swoim ślubem, szczęśliwym związkiem, firma, ale największym ciosem było poparcie dla Conrado Severina. Kiedy ogłosiła swój oficjalny patronat Barosso poczuł się upokorzony. I to przez kogo! Zapewne oliwy do ognia doleje informacja o dziecku.
Nicholas nie powiedział mu o planowanych na Dziesiątego maja chrzcinach. Kawiarnia „u Camilla” odpowiadała za słodki stół. Omawiając menu Nico czuł się jak na teście z cukiernictwa. A Reverte wcale nie traktował go wrogo. Był chłodny a siedzący na jego kolanach chłopczyk cichy. Brunet zapamiętał duże niebieskie oczy, które zerkały na niego z nad rysunku. Fernando, kiedy się dowie o Alexandrze wpadnie w szal. Coś się zmieniło u Victorii a on nie został o tym poinformowany. Nicholas zaparkował auto przed frontowymi drzwiami i spojrzał na zegarek.
Była jedenasta trzydzieści, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Drzwi otworzyła mu Alba ubrana, która przez kilka sekund po prostu stała i na niego patrzyła.
— Cześć — odezwał się pierwszy.
— Przywiozłeś słodki stół? — za plecami Alby pojawiła się Victoria z chłopczykiem na rękach. —Travis i Emma zostaną, aby pomóc ci wszystko wnieść, choć pokaże ci, gdzie wszystko poustawiać. Ty i Travis będziecie musieli przestawić stoły — mówiła a jasnowłosy chłopczyk utkwił w nim swoje błękitne oczy. Uśmiechnął się do niego. — Słodki stół ustawcie tam —wskazała miejsce w ogrodzie jednocześnie stawiając synka na ziemi. Zmierzwiła mu włosy. — Biegnij po tatę —powiedziała a Alec wyniknął ją i w podskokach ruszył do środka. — Przejdźmy do gabinetu.
— Ładny dom —skomentował, kiedy znaleźli się w pomieszczeniu.
—Dziękuje — odparła Victoria przyklękając przy biurku i otwierając jedną z szafek — trochę trwało za nim go urządziliśmy, ale w końcu się udało. —Javier wspominał, że wolicie gotówkę?
—Tak, przy zaopatrywaniu przyjęć tak jest wygodniej. Dla obu stron.
— Jasne nie musisz mi tego tłumaczyć. Kwota jest wyliczona, możesz przeliczyć, jeśli chcesz i my będziemy koło 13.
— Wiem, ma mnie tutaj nie być —Victoria spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. — polecenie małżonka.
— Cały Magik.
—Skarbie —W drzwiach pojawiła się głowa Magika —musimy jechać.
Victoria spojrzała na zegarek.
— Chwila. Przyjęcie powinno skończyć się o dwudziestej pierwszej.
—Jasne, będę.
— Słoneczko, później pogadacie o pogodzie.
—Tak już idę. Musimy porozmawiać.
Lucas Hernandez był zdenerwowany. Spacerował przed kościołem co chwila zerkając na parking, gdzie lada chwila mieli zaparkować państwo Reverte. Poprawił uwierający go w szyję krawat. Po chwili zobaczył czarnego sedana parkującego nieopodal. Javier pomachał mu za kierownicy.
— Zdenerwowany? — usłyszał za sobą głos Ariany.
— Trochę, to aż tak widać?
— Dla kogoś kto cię dobrze zna. —odpowiedziała mu. Alexander trzymany przez Victorię za rękę. Podeszli do przyjaciół. na widok znajomej twarzy Luke uśmiechnął się szeroko.
—Luke to Alba matka chrzestna, Albo to Luke ojciec chrzestny. A teraz idźcie i zaklepcie termin waszego ślubu —powiedział a Victoria trąciła go łokciem. —No co on sigiel ona singiel —kontynułował dalej Magik —a jakie dzieci błby piękne z tego związku.
—Javi —upomniała męża — Nie słuchajcie go jest zestresowany.
— Nie, jestem oazą spokoju i powszechnego odprężenia —położył dłonie na ramionach Aleca. Maluch zadarł do góry główkę.
—Oczywiście Javier — poparł do Luke puszczając do niego oczko przez co mężczyzna nieco się rozluźnił. Czekając na wejście do kościoła mijali ich zaciekawieniu ludzie. Rodzina podchodziła do nich, aby się przywitać. Na początku Alec był onieśmielony. Kiedy ktoś go zaczepiał chował się na nogami mamy albo taty jednak z czasem przyjazne uśmiechy sporej części klanu Diazów sprawiły, iż on także uśmiechał się.
Msza odprawiana o godzinie dwunastej była jedną z najchętniej obleganych więc mały kościółek w Valle de Sombras był pełen wiernych, wszyscy z mniejszą lub większą ciekawością zerkali w kierunku państwa Reverte i ich synka, który nie był niemowlęciem a czterolatkiem., który rozglądał się z ciekawością po kościele. Ojciec Juan w białym ornacie z wizerunkiem Matki Bożej ruszył w ich kierunku.
—Szczęść Boże —przywitał się z nimi. — Drodzy Rodzice, jakie imię wybraliście dla swojego dziecka? Po kościele rozległy się ciekawskie szepty a Fernando Barosso odwrócił do tyłu głowę z wyrazem autentycznego zaskoczenia malującego się na jego twarzy.
— Alexander Gideon
— O co prosicie Kościół Święty dla Alexandra Gideona
— O chrzest
— Prosząc o chrzest dla Waszego dziecka przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?
— Jesteśmy
— Wy, Rodzice chrzestni, czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tego dziecka w wypełnianiu obowiązku?
— Jesteśmy gotowi — odpowiedzieli
— Alexandrze Gideonie , wspólnota chrześcijańska przyjmuje was z wielką radością. Ja zaś w imieniu tej wspólnoty znaczę was znakiem Krzyża, a po mnie naznaczą was tym samym znakiem Chrystusa Zbawiciela twoi rodzice i chrzestni.
Po wypowiedzeniu tych słów Javier wziął Alexandra na ręce. Juan nakreślił mu na czole znak krzyża świętego. Po nim zrobiła to Victoria, Alba i Luke. Juan wprowadził ich do kościoła i wskazał cztery krzesła Fernando Barosso siedzący najbliżej nich zmrużył swoje małe oczka wpatrując się w profil matki chrzestnej. Był pewien, że gdzieś już widział tą dziewczynę. Nie mógł sobie przypomnieć tylko gdzie.
***
Siły wracały do niej powoli. Emily gdyby nie był to chrzest synka Javiera i Victorii zapewne darowałby sobie udział w całej ceremonii jak i późniejszym przyjęciu. Nadal brakowało jej sił mimo to zmusiła się, aby uczestniczyć w obiedzie u szwagierki zapewne tylko po to, aby nie robić jej przykrości. Poza tym chciała także uniknąć niewygodnych pytań; dlaczego jej nie ma? Ani ona ani Fabrcio nie zamierzali na chwilę obecną mówić nikomu o ciąży. Było zbyt wcześnie. Westchnęła plecami opierając się o tors męża. Dłonie położyła na jego splecionych na jej brzuchu rękach.
O tym, że spodziewa się bliźniąt dowiedziała się w dniu swoich trzydziestych urodzin. Emily podejrzewając, iż brak miesiączki jest jasnym sygnałem o lokatorze w jej macicy skontaktowała się z Ingrid Lopez de Vazquez. Zrobiła to pod pretekstem corocznej cytologii stwierdzając w rozmowie “iż nie będzie leciała dwanaście godzin, aby zrobić cytologię u swojego lekarza” Pani doktor okazała się być profesjonalistką w każdym calu. I podczas badania USG powiedziała, iż Emily spodziewa się bliźniąt.
Blondynka dobrych kilka sekund wpatrywała się w monitor. Dwa maleńkie zarodki w jej macicy. Fabrcio nie mógł podarować jej piękniejszego prezentu na trzydziestkę. Podwójnego prezentu. Z głośników wydobył się głos Juana:
- Drodzy rodzice i chrzestni. Przyniesione przez was dzieci otrzymują z miłości Bożej przez sakrament Chrztu nowe życie z wody i z Ducha Świętego. Starajcie się wychować je w wierze tak, aby zachować w nich to Boże życie od skażenia grzechem i umożliwić jego ustawiczny rozwój. Jeśli więc, kierując się wiarą, jesteście gotowi podjąć się tego zadania, to wspominając swój własny Chrzest, wyrzeknijcie się grzechu i wyznajcie wiarę w Jezusa Chrystusa. Jest to wiara Kościoła, w której wasze dzieci otrzymują Chrzest. Czy wyrzekacie się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych?
Tym czasem w kościele nastąpiło wyrzeknięcie się grzechu i wyznanie wiary rodziców i rodziców chrzestnych. Victoria trzymała na rękach synka, który rozglądał się z ciekawością po kościele. Szczególną uwagę przykuły światła i złote zdobienia ołtarza. Blondynka musnęła jego policzek i pochyliła go nad chrzecielnicą.
— Alexandrze Gideonie ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. — Juan namaścił czoło dziecka krzyżmem świętym, Alba podała białą koronkową szatkę.
Na zakończenie obrzędu chrztu szafiarz wypowiada słowa:
—Alexandrze Gideonie, stałeś się nowym stworzeniem i przyoblekłeś się w Chrystusa, dlatego otrzymujesz białą szatę. Niech twoi bliscy słowem i przykładem pomogą ci zachować godność dziecka Bożego nieskalaną aż po życie wieczne.
— Amen —odpowiedzieli chóralnie wierni.
— Przyjmijcie światło Chrystusa. - Po tych słowach o Lucas jako ojciec chrzestny zapalił białą gromnicę od paschału znajdującego się na ołtarzu.
— Podtrzymywanie tego światła powierza się wam, rodzice i chrzestni, aby wasze dziecko, oświecone przez Chrystusa, postępowało zawsze jak dziecko światłości, a trwając w wierze, mogło wyjść na spotkanie przychodzącego Pana razem z wszystkimi Świętymi w niebie.
—Amen.
Fernando Barosso wargi zacisnął w wąską kreskę obserwując całą ceremonię ze swojego miejsca w ławce. Widział i w środku cały się gotował, kiedy po eucharystii udając, że się modli obserwował jak cały klan Diazów, Moralesów, Severin z narzeczoną czy Nadia z córką. Była nawet Ariana Santiago z którą ostatnio przespał się Hugo. Wszyscy podchodzili do małżeństwa, aby złożyć im gratulacje, zrobić pamiątkowe zdjęcie. To co było dla niego zaskakujące, to że chłopczyk nie odezwał się ani słowem jednak to nie przeszkadzało ani Javierowi, ani Victorii w komunikacji z nim. Podniósł się z klęczek. Gdyby nie zakaz zbliżania się zapewne ruszyłby w ich kierunku z uśmiechem i gratulacjami. Zamiast tego ruszył do wyjścia obiecując sobie, że dowie się wszystkiego o tym jakim to sposbme Victoria Reverte miała dzieciaka i on o tym nie miał pojęcia!
Javier Reverte na widok odchodzącego Fernando pomachał mu na pożegnanie.
—Javi —trzepnęła go dłonią żona. —a jakby by się obrócił jego mina byłaby jeszcze bardziej nietęga. A może ma zatwardzenie? To pewnie paskudne uczucie, kiedy chcesz a nie możesz.
Stojący nieopodal Conrado parsknął śmiechem.
— Conrado wie o czym mowa — odezwał się rozluźniony pan Reverte.
— Javier — upomniała męża po raz kolejny. —Zapraszamy wszystkich do nas na skromne przyjęcie prawda skarbie?
—Tak, tak skromne przyjęcie to w stu procentach mój styl.
Przyjęcie zorganizowane w domu państwa Reverte bynajmniej nie było małe ani skromne. W ogrodzie rozstawiono stoły, które pomieściły wszystkich licznych gości. W ogrodzie zebrała się najbliższa rodzina i przyjaciele aby świętować nie tylko chrzest ale i czwarte urodziny Alexandra. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:34:39 03-11-19 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 008
JOAQUIN/ LUCAS/ OSCAR/ EVA/ CONRADO
Joaquin był pod wrażeniem Ingrid Lopez. Słyszał o Mulan od swoich znajomych z poprawczaka, dziewczyna była niezłą żyletą za młodu, ale jak widać nadal pozostało w niej coś z wojowniczki. Trudno było mu uwierzyć, że ktoś taki jak ona wiódł teraz tak normalne życie – ustawiona dziennikarka, spodziewająca się dziecka lekarza, mieszkała w tej dziurze zabitej dechami i chciała zmieniać świat, węsząc za spiskami i próbując wymierzyć sprawiedliwość ofiarom Heliosa. Villanueva uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie artykułu Mulan. El Paraiso było bezpieczne, przynajmniej na razie, a to bardzo mu odpowiadało. Na początku bar był tylko zachcianką, chęcią utarcia nosa paniczowi Barosso, który zawsze miał wszystko podstawione pod nos i nigdy nie musiał na nic uczciwie pracować. Z czasem jednak polubił ten lokal, a Templariusze także czuli się tutaj jak w domu. El Paraiso było dla nich wszystkich odskocznią od codziennego życia i od brudnej roboty, to tutaj zapominali o troskach dnia codziennego i to tutaj przychodzili się odprężyć po pracy. Mieszkańcy okolic również byli mile widziani, co dla niektórych niestety zakończyło się tragicznie. Villanueva na wspomnienie Dayany, czy może raczej „Trucicielki”, zacisnął dłonie na kieliszku, który pękł w jego rękach.
– W porządku? – Lucas, który właśnie przyszedł do baru, spojrzał na Joaquina z uniesionymi brwiami. Jakby był u siebie, przeszedł za bar i wyciągnął apteczkę. – Pokaż to.
– Dam sobie radę. – Villanueva wyszarpnął dłoń z uścisku Hernandeza i zacisnął ją w pięść. Kilka obfitych kropli krwi spadło na ladę baru. Joaquin nadal był zły, że przez jego chwilę litości, jego rodzina mogła słono zapłacić. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Wyjął bandaż i owinął go sobie wokół ręki niedbale, zupełnie ignorując uwagę policjanta, że powinien przemyć ranę. – Już po chrzcinach?
– Skąd o tym wiesz? – Lucasa niespecjalnie zdziwiło, że szef Templariuszy posiada tę informację. Wziął się za sprzątanie szkła ze zbitego kieliszka i za ścieranie plam krwi, bo Joaquin nie kwapił się by to zrobić, a nikogo innego nie było w barze.
Przyjechał późno w nocy, tuż po tym jak skończyło się przyjęcie u państwa Reverte. Nie przepadał za takimi imprezami, ale jako przyjaciel Javiera, a teraz także ojciec chrzestny Alexanda, miał swoje powinności. Joaquin był zupełnie sam w zamkniętym barze, zajęty piciem i rozmyślaniem, a to nie wróżyło niczego dobrego. Lucas od dawna próbował rozgryźć tego człowieka, ale wciąż dowiadywał się o nim nowych rzeczy, co znacznie wszystko utrudniało. Sam przed sobą musiał przyznać, że jakaś część niego żałowała Joaquina Villanuevy.
– Fernando Barosso jest nieźle wkurwiony. – Joaquina wydawał się ucieszyć ten fakt. – Widziałem się z nim po południu. Pomstował na twoich znajomych i Saverina. Jest wściekły, że są jedną wielką rodzinką. I teraz jeszcze to dziecko. Winszuje zostania ojcem chrzestnym. Przyjaciół ci to nie przysporzyło.
– Co masz na myśli?
– A to, że Fernando już ma dokładną listę sprzymierzeńców Viktorii Diaz i Conrada Saverina. Tak się składa, że na niej jesteś.
– Świetnie, tego mi tylko brakowało. – Lucas powiedział to tonem wypranym z emocji.
– Wszystko ok, Harcerzyku? Dlaczego przyjechałeś o tej porze?
Villanueva przypatrywał się Hernandezowi przez chwilę podejrzliwie.
– Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz.
– Ja? Wyśmienicie. – Joaquin wybuchnął tubalnym śmiechem. – Czy wyglądam, jakbym źle się czuł?
– Szczerze mówiąc, wyglądasz jak szaleniec. – Lucas mówił prosto z mostu. Joaquin rzeczywiście miewał huśtawki nastrojów, tego dnia nie było inaczej. W jednej chwili zmiażdżył w dłoni kieliszek, by po chwili nabijać się z Fernanda. Nie ulegało wątpliwości, że Villanueva miał swoje problemy, jednak nigdy o nich nie rozmawiali. Lucas nie chciał bawić się w psychologa, ale coś w osobie Joaquina sprawiało, że miał ochotę sięgnąć głębiej do jego osobowości. – Odwiozę cię do domu, dość już wypiłeś.
– Parę drinków. – Szef Templariuszy machnął ręką. – Muszę się napić po spotkaniu z Fernandem. Ten człowiek… Brzydzę się nim.
– Więc po co z nim współpracujesz?
– Bo muszę.
– Nic nie musisz, jesteś Joaquin Villanueva, trzymasz kartel w garści, zażegnałeś spory miedzy swoimi ludźmi i ludźmi Fernanda. Nie musisz tańczyć jak on ci zagra, jesteś ponad to.
– Oj, Lucas, Lucas. – Joaquin wstał i poklepał Hernandeza po twarzy obandażowaną ręką. – Jesteś zbyt niewinny, za to cię lubię. Nie znasz powiedzenia „trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej”?
– Nie wiedziałem, że Barosso jest twoim wrogiem.
– Kochany, Barosso jest wrogiem wszystkich. – Joaquin się roześmiał, a zaraz potem spoważniał i z jakąś dzikością w oczach powiedział: – Obiecuję ci, że dostanie za swoje, okej? Jak z nim skończę, pożałuje, że w ogóle się urodził.
Po tych słowach ponownie się uśmiechnął, po czym położył się w jednej z loży dla VIPów i zasnął, zostawiając Lucasa ze skonsternowaną miną.
***
Oscarowi podobało się nowe mieszkanie, które Lucas dla nich wynajął. Nie były to może luksusy, ale nie był przecież osobą wybredną. Zwyczajne małomiasteczkowe, meksykańskie mieszkanie. Nie uszło jego uwadze, że w każdym z trzech pokoi na ścianie wisiał krzyżyk albo wizerunek Matki Boskiej – widocznie właściciel mieszkania był dość religijny, zresztą jak większość mieszkańców Valle de Sombras. Czuł się przez to trochę nieswojo, bo choć uważał się za katolika, to po przebudzeniu ze śpiączki jego poglądy na świat nieco się zmieniły. Fuentes cieszył się jednak z lokalizacji mieszkania – z okna swojej sypialni miał doskonały widok na miejscowy park, gdzie będzie mógł codziennie spacerować, pracując nad powrotem do pełni sprawności fizycznych. Lucas przystosował też wszystko w mieszkaniu, by Oscarowi niczego nie brakowało i by mógł bez skrępowania poruszać się po lokum pod nieobecność przyjaciela.
Zarówno on jak i Lucas nie mieli zbyt wiele bagaży, więc szybko się zadomowili w nowym mieszkaniu. Oscar przeglądał właśnie sobotnie wydanie Luz del Norte, które sąsiadka z naprzeciwka dała mu z dobrodusznym uśmiechem, sądząc zapewne, że jako kaleka nie ma zbyt wiele rozrywek. Nie chciał wyprowadzać jej z błędu, więc przyjął grzecznie gazetę i zaczął ją czytać, zaintrygowany pierwszą stroną i nagłówkiem, który głosił ”Conrado Saverin – w trosce o dobro rodzin”. Artykuł miał silne zabarwienie polityczne i kładł nacisk na Saverina jako kandydata prorodzinnego, który występuje w obronie biednych rodzin, samotnych matek i młodzieży z problemami. Całość była opatrzona zdjęciami z obrad rady miasta, kiedy to Conrado występował przeciwko zlikwidowaniu ośrodka Ignacio Sancheza. Specjalne wydanie gazety zawierało też relacje z trzydziestych siódmych urodzin mężczyzny, które świętował wraz z przyjaciółmi. „Skromna ceremonia przy cieple rodzinnego ogniska” – skomentował dziennikarz, a zdjęcie uśmiechniętych Evy i Conrada zajmowało prawie całą stronę w gazecie. Oscar nie znał faceta, ale sam fakt, że zadał się z kimś takim jak Eva Medina, nie świadczył o nim najlepiej. Wydawało się jednak, że chciał dobrze dla miasta, więc może nie był taki zły.
– Jest bardzo fotogeniczny, prawda?
Oscar poderwał się z miejsca gwałtownie na te słowa, przerażony że ktoś wszedł do jego nowego mieszkania bez pukania. Zachwiał się w miejscu, kiedy zdał sobie sprawę, że to nikt inny jak Eva Medina we własnej osobie wskazuje na zdjęcie Conrada w gazecie. Kiedy blondynka podeszła do niego, by go przytrzymać, wyrwał rękę jak oparzony i odszedł jak najszybciej był w stanie, chowając się za fotelem. Eva wyglądała na zakłopotaną tym, że tak go przestraszyła, więc postanowiła się wytłumaczyć.
– Drzwi były otwarte na oścież. – Wskazała dłonią na ciężkie, stare drzwi, które Oscar zostawił otwarte, bo nie miał siły ich zamknąć.
– To nie znaczy, że możesz wchodzić jak do siebie – warknął, nie utrzymując z nią kontaktu wzrokowego. Niewiele pamiętał z nocy wypadku, ale jedno wiedział na pewno – Eva odpowiadała za wszystko. Za spowodowanie tragedii, za zatarcie śladów, wskazujących na jej winę i przede wszystkim – za próbę przekupienia przyjaciół i obarczenia za wszystko Ariany.
– Chciałam powitać was w nowym miejscu, to wszystko. – Na parapecie postawiła doniczkę z jakimś bliżej niezidentyfikowanym kwiatem i rozejrzała się po wnętrzu.
– Wiesz, Conrado i ja mamy wolną połowę bliźniaka, moglibyście z Lucasem się tam zatrzymać, byłoby wam wygodniej.
– Dzięki, ale od wygód i luksusów wolę spokój psychiczny. I życie – dodał złośliwie, sugerując, że pod nosem Evy mogłoby im się przytrafić coś niedobrego. Blondynka przyjęła cios, przyznając że na to zasłużyła.
– Ciekawy artykuł? – zapytała, wskazując na gazetę, którą czytał. Może jakaś część niej miała nadzieję, że jej dawni znajomi o niej myślą, nawet jeśli mieli jej nienawidzić.
– Stek bzdur. – Oscar pogniótł gazetę i pokuśtykał do kosza na śmieci, by ją wyrzucić. – Czy jest jeszcze coś, czemu zawdzięczam tę niezbyt miłą wizytę? Lucas wspominał, że się tutaj zadomowiłaś, ale przez myśl mi nie przyszło, że będziesz nas nachodzić. Chociaż mogłem się tego domyślić – zawsze wszędzie za nami łaziłaś, a do Lucasa przylepiłaś się jak rzep do psiego ogona.
– Cóż, nikt nie kazał wam mnie ze sobą zabierać.
– Twój ojciec, owszem. – Oscar przypomniał sobie stare czasy, kontrolując się całą siłą woli, by nie cisnąć czymś o ścianę. – A my rzeczywiście ulegaliśmy tym naciskom, bo było nam ciebie żal.
Eva uśmiechnęła się lekko, jak gdyby chciała pokazać, że jego słowa wcale jej nie zabolały. Przeszła się po niewielkim saloniku i zebrała odrobinę kurzu z komody.
– Mój tata zmarł miesiąc temu, nie wiem czy słyszałeś.
– Nie słyszałem, miałem ważniejsze rzeczy na głowie. – Oscar odpowiedział zgodnie z prawdą, a widząc zdziwione spojrzenie Mediny, dodał: – Wybacz, ale chyba nie czekasz na moje kondolencje? Jedyne czego żałuję to to, że w obecnym stanie nie mogę zatańczyć na grobie Eduarda Mediny. Chyba nie to chciałaś usłyszeć.
– Mój ojciec nie zrobił ci niczego złego. – Eva wzmiankę o ojcu potraktowała osobiście. Zawsze była bliska z tatą i świadomość, że ktoś źle o nim mówił, bolała ją.
– Tak? A szantażowanie Lucasa i jego ojca to niby co? – Fuentes patrzył na starszą koleżankę z niedowierzaniem.
– Że co proszę?
– Och, nie wiedziałaś? Eduardo szantażował Roberta Hernandeza, żeby przekonał Luke’a do zeznawania na twoją korzyść, groził też Arianie. A może myślałaś, że Luke z własnej woli ratowałby ci skórę, pogrążając tym samym swoją dziewczynę?
– Mój tata nigdy by czegoś takiego nie zrobił. – Eva zacisnęła pięści ze złości. Jej ojciec nie był idealny i zrobiłby wszystko, żeby ratować córkę od kłopotów, ale grożenie niewinnej dziewczynie zdecydowanie nie było w jego stylu.
– Ale zrobił. – Dobitne stwierdzenie Oscara rozwiało wszelkie wątpliwości blondynki. – W zamian za krzywoprzysięstwo Lucasa, twój ojciec miał zagwarantować Arianie złagodzenie wyroku, a mi sfinansować leczenie. Twoja mina teraz świadczy, że albo jesteś świetną aktorką albo po prostu ciebie też ojciec zrobił w konia, tak jak nas wszystkich.
Eva stała z osłupiałą miną, bojąc się cokolwiek powiedzieć. W głębi duszy czuła, że Oscar nie robi jej na złość. Mówił prawdę a przynajmniej to, co za prawdę uważał. Wiedziała, że jej ojciec próbował przekonać Hernandeza do fałszywych zeznań przeciwko Arianie, sama zresztą też tego próbowała, ale nie sądziła, że posunąłby się do emocjonalnego szantażu i gróźb. Nic nie powiedziała tylko wyszła szybkim krokiem, zostawiając Oscara samego, który, choć wiedział, że ma rację i pełne prawo by nienawidzić jej i jej rodziny, poczuł się źle, że tak ją potraktował. Bądź co bądź miał skrupuły, w przeciwieństwie do niej.
***
Enrique został postawiony przed faktem dokonanym – matka poinformowała go, że będzie pomagał przy kampanii wyborczej ojca razem z Marcusem. Różnica między synem Rafaela a pasierbem pułkownika polegała jednak na tym, że Delgado zgłosił się z własnej woli, a Quen został do tego zmuszony. Na nic zdały się tłumaczenia, że ma dużo zajęć i że nadal pozostaje w tyle z nauką. Musiał znaleźć czas na wszystkie obowiązki i pokazywać się u boku ojca, dając wyborcom do zrozumienia, ale popiera działania Ibarry i on sam również jest zaangażowany w życie polityczne miasteczka. Ta manifestacja niezmiernie Enrique zirytowała – zupełnie jakby matka już szykowała go na fotel burmistrza, choć miał dopiero siedemnaście lat. Wiedział, że w jego rodzinie to tradycja i mężczyźni z rodu Ibarrów od zawsze byli aktywni politycznie, ale sam nigdy nie widział się w polityce. Przede wszystkim był za głupi – do polityki potrzeba było wszechstronnej wiedzy, ale także sprytu. Tego drugiego mu nie brakowało, ale z pierwszym było już trochę gorzej. Drugim czynnikiem było zainteresowanie bieżącymi sprawami. Polityka zwyczajnie Quena nudziła, nie było to coś, z czym wiązałby przyszłość, bo wydawało mu się to przeraźliwie nudnym zajęciem, kiedy on uwielbiam przygody i adrenalinę. Tego ostatniego miał pod dostatkiem dzięki Marcusowi, który wmanewrował go w swoją krucjatę przeciwko Templariuszom. Enrique uśmiechnął się mimowolnie sam do siebie – krucjata przeciwko Templariuszom, a to ci dopiero ironia.
– Co spodziewasz się znaleźć? Pucharku z krwią niemowląt albo czegoś takiego? – Enrique wywrócił oczami, stojąc oparty o drzwi w gabinecie ojca, kiedy Marcus przeczesywał gorączkowo półki, szukając czegoś, co potwierdziłoby jego teorię o powiązaniu Rafaela Ibarry z Los Caballeros Templarios.
– Co? – Delgado zapytał nieprzytomnie, nie zaszczycając kolegi nawet spojrzeniem. Rafael Ibarra powierzył im jakieś mało ambitne zadanie do kampanii wyborczej i mieli trochę czasu, by znaleźć dowody na związek Ibarry z kartelem narkotykowym pod jego nieobecność. Enrique jednak nie przykładał się do pracy i cała odpowiedzialność spadła na Marcusa.
– Mówię ci, że nic tu nie znajdziesz. Mój ojciec nie jest narkotykowym bossem.
– Może i nie, ale na pewno ma z nimi jakieś układy.
– Wiesz, że to mnie obraża, prawda? – Quen zmarszczył czoło, wpatrując się w napięte mięśnie pleców Marcusa, który bez trudu sięgał teczki z dokumentami z najwyższych półek, dzięki swojemu wysokiemu wzrostowi.
– Jakoś nie wyglądasz na obrażonego – zauważył brunet, rzucając krótkie spojrzenie na kolegę. – Wiesz, że coś tu się święci, tylko boisz się to przyznać przed samym sobą.
– Dosyć, Marcus, serio. – Quena zaczęła już ta sytuacja irytować. Podszedł do kolegi i potrząsnął nim. Widząc Delgado z tak bliska z włosami w nieładzie i dzikością w oczach, po raz pierwszy poczuł, że może chłopak oszalał. – Roque nie żyje, okej? Nic nie wróci mu życia. Co najwyżej możesz wpędzić do grobu siebie i mnie, a przy okazji oskarżyć najbardziej prawego człowieka w tym mieście, czyli mojego ojca. To naprawdę zaszło za daleko.
Delgado osunął się na podłogę po regale z książkami, wzdychając ciężko. Jakaś część jego podpowiadała mu, że ma rację, i desperacko chwytał się tej myśli, bo w tym momencie był to jedyny punkt zaczepienia w walce z kartelem, który musiał odpowiedzieć za swoje zbrodnie, a przede wszystkim zależało mu na zniszczeniu dilera Wacky’ego – za doprowadzenie Roque do śmierci.
– Chcę po prostu wiedzieć, że jest coś, co możemy zrobisz, rozumiesz? – Marcus uderzył pięścią w regał, chcąc wyładować swoją frustrację. Kilka książek pospadało z półek. – Ta cholerna bezsilność mnie wykańcza.
– Wiem, stary. – Enrique poklepał kolegę po ramieniu, bo rozumiał, jak ten się czuł. Nie był to jednak powód do oskarżania niewinnych ludzi i do tego, żeby widział wrogów tam, gdzie ich nie było.
Zaczęli powoli sprzątać książki, które pospadały z regałów. Enrique zapatrzył się w album ze zdjęciami, który wypadł spomiędzy książek, ten sam który kiedyś oglądał Hugo, szperając w rzeczach Rafaela, ale o tym nie mógł wiedzieć.
– Na wspominki cię wzięło? – Marcus zajrzał Quenowi przez ramię, bo ten skupił wzrok na jednym ze zdjęć, na którym znajdowali się jego rodzice wraz z wujem Fernandem. Fotografia została wykonana tuż po wygranych wyborach trzy lata temu.
Marcus spojrzał na obrzydliwą gębę Barosso, szczerzącą się do nich ze zdjęcia i skrzywił się. Z niego też było niezłe ziółko. Quen nie powiedział Delgado o swoich obawach, nie chcąc podsycać w nim jeszcze większej ciekawości. Prawdą było, że jeśli już ktoś manipulował Rafaelem Ibarrą, to nie byli to Templariusze, a właśnie Fernando Barosso. A jeśli podejrzenia Marcusa były choć odrobinę bliskie prawdy, oznaczało to, że Fernando miał interesy z kartelem i nie wróżyło to niczego dobrego dla ojca Enrique. Poza tym Quen przypomniał sobie, że Templariusze kręcili się przy starym magazynie, który kiedyś należał do jego matki, a to właśnie w tamtej okolicy znaleziono zwłoki Guillerma Alanisa. Co do śmierci tego człowieka Quen był pewny – odpowiadał za to nie kto inny jak jego chrzestny.
– O czym myślisz? – zapytał brunet, mrużąc podejrzliwie oczy i węsząc jakiś postęp. Quen niemal przeklął pod nosem, przeklinając bystrość kolegi z dzieciństwa.
– Nic, nic, pomóż mi to pozbierać, zanim ojciec wróci.
Kiedy chował album na półkę, wyleciało z niego kilka fotografii, pospiesznie upchanych za okładkę. Jedną z nich było zdjęcie przedstawiające paczkę przyjaciół przed szkolą w Pueblo de Luz, które Enrique już dobrze znał, bo widział je w sejfie Fernanda, który obecnie znajdował się bezpiecznie pod łóżkiem Huga. Marcus zerknął na zdjęcie bez większego zainteresowania; było oprawione u niego w domu, więc znał je niemal na pamięć. Quen jednak przypatrywał się innej fotografii, przedstawiającej schorowaną Ofelię siedzącą na werandzie w ich domku nad morzem. W rękach trzymała kubek z herbatą, a wokół szyi miała owinięty wełniany szalik. Była jesień. Marcus pochował wszystko na miejsce i czekał aż Enrique się odezwie, ale to nie następowało. Kiedy zapytał go, co się stało, Ibarra bez słowa wręczył koledze zdjęcie. Zaintrygowany brunet przyjrzał się Ofelii Guzman de Ibarra, czując się trochę speszony, bo z opowieści ojczyma wiedział, że Ofelia zawsze była słabowita i dużo chorowała. Zerknął ukradkiem na smutną minę Quena, ale nic nie odpowiedział, tylko obrócił fotografię, by zerknąć na podpis. W jego rodzinie zawsze podpisywano zdjęcia, a Ofelia widocznie miała ten sam zwyczaj. Ładnym, niemal kaligraficznym, pismem napisane tam było „Listopad 1997”. Marcus dobrze znał to pismo z kartek świątecznych, które pani Ibarra co roku przysyłała pułkownikowi i jego żonie, a także innym znajomym. Bystry umysł Delgado pognał jak szalony, kiedy obrócił zdjęcie, by ponownie przyjrzeć się krajobrazowi i wychudzonej Ofelii.
– To wasz letni domek w Veracruz. – Bardziej stwierdził niż zapytał brunet.
– Tak. – Quen przyznał, zerkając od niechcenia na zdjęcie i wpychając album z powrotem na półkę. – A co?
– Czy ty przypadkiem nie urodziłeś się w Veracruz?
– No. A co to, jakieś przesłuchanie? – Quen parsknął śmiechem, dziwiąc się pytaniom kolegi.
Marcus nie bardzo wiedział jak mu to powiedzieć, ale kalkulacja była prosta. Ofelia Ibarra w listopadzie 1997 roku powinna być w dość zaawansowanej ciąży, biorąc pod uwagę fakt, że Enrique urodził się 22 stycznia 1998 roku. Tymczasem po Ofelii nie było widać jakichkolwiek oznak ciąży. Była strasznie wychudzona i nie wyglądała zdrowo. Marcus nie był lekarzem, ale nawet on wiedział, że niemożliwym było, by w czasie, kiedy zrobiono jej zdjęcie, nosiła pod sercem dziecko.
– Co jest? – Quen wyrwał koledze zdjęcie, nie bardzo wiedząc, co oznacza jego mina. Zerknął na napis z tyłu i nic nie rozumiał, trybiki w jego głowie obracały się na wolniejszych obrotach niż u szkolnego prymusa, który stał obok ze zwieszoną głową.
– Może pomyliła się, wpisując datę. – Marcus postanowił dodać koledze otuchy, ale w niezbyt fortunny sposób. Ofelia Ibarra nigdy nie myliła się co do takich rzeczy, każdy o tym wiedział.
Enrique otwierał i zamykał usta, przypominając teraz rybę wyciągniętą z wody. Jego mózg nie zdążył przetworzyć wszystkich informacji, bo rozległy się kroki i do gabinetu weszli Rafael Ibarra w towarzystwie Huga Delgado. Quen szybko schował zdjęcie za plecami.
– Jak tam, chłopcy? Wszystko gotowe? – Burmistrz zerknął za członków swojego komitetu wyborczego z dobrodusznym uśmiechem, ale Quen nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Nie uszło to uwadze Huga, który przypatrywał się chłopakowi z troską.
– Tak, dokumenty są na biurku, a jutro rano jestem umówiony z biurem prasowym, wszystko pod kontrolą. – Marcus przejął pałeczkę, widząc że Enrique nie jest w stanie.
– Świetnie, dziękuję za pomoc. – Rafael uśmiechnął się jeszcze raz, po czym zaproponował, że odwiezie Marcusa do domu, jako że było już późno, ale on nie chciał go kłopotać, więc wyszedł sam, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na Enrique, który powlókł się smętnie po schodach na górę do swojej sypialni, w rękach nadal ściskając stare zdjęcie matki. Zdecydowanie miał nad czym rozmyślać i nie była to kampania wyborcza jego ojca, czy może raczej Rafaela Ibarry. Już sam nie wiedział, jak powinien się do niego zwracać.
***
Conrado wrócił do domu w poniedziałek wieczorem, czując się potwornie zmęczony. Po chrzcinach małego Alexandra od razu pojechał do Monterrey, by tam dopiąć na ostatni guzik wszystko związane z otwarciem nowego hotelu. Miało się w nim odbyć wesele Conrada i Evy dlatego wszystko musiało być gotowe przed wyborami. Saverin cały dzień dopełniał formalności, więc kiedy parkował samochód przed bliźniakiem, marzył jedynie o wygodnym łóżku i odrobinie snu. Nie było mu to jednak dane. Od razu wiedział, że coś jest nie tak, kiedy tylko otwierał drzwi specjalnym kodem. W domu było nienaturalnie cicho i ciemno. Powoli wszedł do środka i jego oczom ukazał się salon skąpany w słabym świetle świecy. Eva uwielbiała zapachowe świeczki, ale dobrze wiedział, że to nie ona odpowiadała za ten klimatyczny nastrój. Uśmiechnął się pod nosem i rzucił klucze na ozdobną tacę na komodzie. Głośny brzęk zabrzmiał złowieszczo w cichym mieszkaniu.
– Możesz już wyjść, Santos – powiedział głośno i wyraźnie, wiedząc, że ma rację i nieproszonym gościem jest jego nemezis.
– Skąd wiedziałeś, że to ja? – Zawadiacka nuta zupełnie nie pasowała do głębokiego głosu mężczyzny, który siedział u szczytu schodów prowadzących do sypialni na górze. Znajdował się w cieniu, więc Conrado go nie widział. Dopiero kiedy mężczyzna zszedł kilka stopni niżej, światło ze świecy uwydatniło jego sylwetkę.
– A kto inny porywałby się z motyką na słońce? – Conrado odpowiedział mu pytaniem i jak gdyby nigdy nic poszedł do kuchni i wyciągnął z lodówki napój z elektrolitami. – Poczęstowałbym cię, ale nie wiem, co teraz pijasz.
– Spokojnie, już sam się obsłużyłem. – Santos uniósł do góry butelkę z piwem.
– Myślałem, że spotkamy się w innym miejscu. Wolałbym, żebyś nie przychodził do mojego domu.
– Twojego domu? – Santos prychnął, rozglądając się po minimalistycznie urządzonym wnętrzu. Usiadł na blacie w kuchni i pociągnął siarczysty łyk z butelki. Dopiero teraz Conrado mógł mu się bliżej przyjrzeć w świetle latarni, które wpadało przez okno.
[link widoczny dla zalogowanych] zmienił się od kiedy Conrado widział go po raz ostatni – zmężniał i wyglądał teraz o wiele dojrzalej. Nie zmienił się jednak wyraz determinacji na jego twarzy. Uśmiechał się złośliwie, ale w oczach widać było też odrobinę pogardy, kiedy przypatrywał się z zaciekawieniem nowemu mieszkaniu Saverina.
– Nazywasz tę dziurę swoim domem? – Santos parsknął śmiechem, pijąc zapewne do Valle de Sombras, a nie gustownie urządzonego apartamentu. – Nie sądziłem, że się tak stoczysz. A gdzie Evie, szlaja się gdzieś po nocach z nieznajomymi? Pewnie już ma cię dosyć.
– Evą się nie przejmuj. – Coś w głosie Conrada pozwoliła Santosowi myśleć, że się go obawia. Uśmiechnął się szeroko, wyczuwając niepokój w dawnym znajomym.
– Co jest, nie cieszysz się, że mnie widzisz?
– Radość to ostatnie, co mógłbym teraz czuć.
– Dziwne, bo ja jestem wręcz uradowany. Kopę lat. – Santos zeskoczył z blatu i rozłożył szeroko ramiona, wyraźnie nabijając się z Conrada.
– Ile chcesz? – warknął Saverin, wyciągając książeczkę czekową i nie bawiąc się w zbędne uprzejmości. – Miejmy to z głowy.
– Nawet mnie nie uściskasz?
– Daruj sobie, Santos. Podaj kwotę i niech każdy ruszy w swoją stronę.
– Sam nie wiem. Jakoś niespecjalnie mi ostatnio zależy na pieniądzach. – DeLuna wyraźnie dobrze się bawił, igrając z Saverinem. – Dostałem już od ciebie dostatecznie dużo. Może nawet za dużo. – DeLuna wskazał wymownie na swoją lewą nogę z niewyraźnym grymasem na twarzy.
– Ja też mam od ciebie kilka pamiątek. – Conrado wskazał na swoją bliznę na czole, ciskając gromy z oczu. Santos był chyba jedynym człowiekiem, który potrafił wyprowadzić go z równowagi. – Możemy skończyć tę dziecinadę i przejść do interesów?
– Conrado Saverin – człowiek biznesu. Zawsze tylko interesy i pieniądze. – Santos zaczął przechadzać się po mieszkaniu, a Conrado zmierzył jego sylwetkę wzrokiem. DeLuna lekko utykał na lewą nogę.
– W takim razie czego chcesz? – Conrado zacisnął dłoń na długopisie zawieszonym nad książeczką czekową. – Nie mogę ci zaoferować zbyt wiele.
– A co powiesz na hotel? – Santos wyraźnie miał zaplanowaną całą strategię. – Słyszałem o tym nowym w Monterrey, jest całkiem w moim stylu.
Tym razem Saverin nie wytrzymał i się roześmiał. Mógł się spodziewać wszystkiego, sądząc po bezczelnym charakterze dawnego podopiecznego, ale nie przyszło mu do głowy, że nawet teraz może zachować się tak arogancko.
– Mam oddać w twoje ręce coś tak cennego? Przecież wiesz, że wszystko czego się dotkniesz, marnie kończy. Nie oddam ci hotelu, wymyśl coś innego.
Santos skrzywił się na złośliwą uwagę Conrada i westchnął ciężko.
– Cóż, w tym momencie nie przychodzi mi nic innego do głowy. Hotel to sensowna wymiana w zamian za informacje, w których posiadaniu jestem. Jesteś osobą publiczną, Conrado, myślę, że prasę może bardzo zaintrygować to, co mam im do powiedzenia.
– Pomyślę nad tym. – Saverin zgodził się, choć w gruncie rzeczy wiedział, że nie ma wyboru. Santos był zbyt niebezpieczny i mógł zagrozić planowi zniszczenia Fernanda.
– Liczę na to. – Santos odstawił ledwo ruszoną butelkę z piwem na blat, po czym wziął długopis od Conrada i nabazgrał adres na jednym z czeków. – Zatrzymałem się w Pueblo de Luz pod tym adresem. To tak na wypadek gdybyś miał ochotę mnie odwiedzić.
– Raczej nie najdzie mnie taka ochota, ale dzięki.
Santos uśmiechnął się półgębkiem i wycofał się w stronę drzwi wyjściowych.
– Powiedziałem ci kiedyś, Conrado, że tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz.
– Wiem. Jesteś karaluchem, którego nic nie ruszy.
DeLuna nic na to nie odpowiedział. Dał się słyszeć dźwięk zamykanych drzwi i już go nie było. Conrado oparł się o lodówkę, dysząc ciężko. Nie był gotowy na spotkanie z zaskoczenia, wizyta Santosa zdecydowanie wytrąciła go z jego zwykłej równowagi. Ten człowiek nie spocznie, dopóki nie dostanie tego, czego chce, a tak się złożyło, że chciał zatruć życie Conradowi. Zemsta na Barosso była zagrożona i po raz pierwszy od przyjazdu do Meksyku Conrado odczuł strach na myśl, że jego plany mogą się nie powieść. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|