|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:00:55 03-10-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 037
Fabrcio/Alice/Emma
W środę wieczorem cisza bynajmniej nie panowała w rezydencji państwa Guerra. Szybkie latynoamerykańskie rytmy, dziecięcy śmiech, głośne szczekanie psów jasno sugerowały, iż towarzystwo zebrane w ogrodzie i na patio jest liczne. Rozpalono grilla sprawiając, że zapach mięsa i warzyw unoszący się w powietrzu sprawiał, że nie jednemu ślina napłynęła do ust a brzuch odzywał się głośnym burczeniem. Conrado Severin zaparkował auto i popatrzył na przyjaciela, który był równie zaskoczony jak on.
Nie mam z tym nic wspólnego i nie wiem o co chodzi, mówiły oczy Guerry. Drzwi od domu otworzyły się i stanęła w nich Alice ubrana w białą koszulkę z napisem Boże chroń Królową z wizerunkiem Królowej Elżbiety II i rozkloszowaną spódniczkę w kolorową szkocką kratę. Na nogach miała wrotki.
— Cześć — przywitała ich obu z szerokim uśmiechem. — Wreszcie jesteście — stwierdziła splatając ręce na piersiach. — Jest twoja narzeczona — poinformowała Conrado gdy obaj mężczyźni weszli do środka. Blondynka popatrzyła na niego wielkimi brązowymi oczami — i kochanka — dodała ciszej. — I rzekoma kochanka.
— Alice — odezwał się pierwszy Fabrcio usiłując nie wybuchnąć śmiechem. Całe szczęście Alice miała tyle taktu, że mówiąc o Nadii stosownie ściszyła głos. — Co się tutaj dzieje?
— Jak to co? Grill, jak i wujek Javier zaprosiliśmy kilka osób.
— Kilka? — Fabrcio zmarszczył brwi spoglądając w kierunku salonu. Osób było więcej niż kilka i sądząc po odgłosach było też kilka psów.
— Z jakiej okazji ten grill?
— Bez okazji — stwierdziła dziewczynka. — Przyda się nam trochę rozrywki, więc weźcie prysznic i do kuchni, ktoś musi upiec ciasto.
Fabrcio i Conrado ruszyli we wskazanym kierunku. Żaden nie zaprotestował, gdyż obaj potrzebowali prysznica. Gdy pół godziny później Conrado Severin zszedł na dół w salonie zastał chaos. Zaproszone na grilla psiaki tarzały się w piórach (najwyraźniej jakaś poduszka została rozerwana) zadowolone szczekały donośnie a Javier Reverte bynajmniej nie zamierzał upominać ani psów, ani dzieci, które naśladowały zwierzaki. Pstrykał zdjęcie, zaś Thomas McCord jak przystało na bycie reżyserem nagrywał wszystko kamerą. Brunet wycofał się ostrożnie do kuchni, gdzie na blacie siedziała Alice beztrosko machając nogami.
— Fabrcio już zszedł na dół?
Nie — odpowiedziała — migdali się z Emily
Brunet popatrzył na nią nie wiedzieć bardzo co odpowiedzieć na tą uwagę. Dziesięciolatki nie powinny udzielać takich odpowiedzi.
— Jakie ciasto mam upiec?
— Takie, którego nie trzeba piec — odpowiedziała Alice. — Kupiliśmy z wujkiem Magikiem mascaropne więc wujcio może zrobić tiramisu bez pieczenia.
Conrado zamarł przy lodówce i popatrzył na uśmiechającą się do niego Alice. Jego usta rozchyliły się nieznacznie, a Alice zamachała nogami wrotkami uderzając o jedną z dolnych szafek.
— Wujcio? — powtórzył z niedowierzaniem. — Alice proszę mówi mi po imieniu — zaczął — nie jestem jakimś starym prykiem, żebyś mnie tytułowała per wujciu. Wystarczy Conrado.
— Ludziom, którzy przeżyli pół wieku nie wypada mówić po imieniu.
— Pół wieku? Zaraz ty myślisz, że ile ja mam lat? Co ten Fabrcio ci nagadał?
— Mówił, że zna cię całe życie, a on zaraz będzie miał trzydziestkę, więc to prosta matematyka. Ty musisz być stary, żeby on był młody. — wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Mam trzydzieści siedem lat a Fabrcio poznałem na studiach.
— Musiałeś być strasznie starym studentem — skomentowała
Pokręcił rozbawiony głową. Kiedy dzieciaki stały się tak bezczelne? A może rzeczywiście był stary i teraz wszystkie dzieciaki z pokolenia Alice zachowywały się w ten sposób. Zaczął przygotowywać krem. Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Alice okazała się być dobrą współpracowniczką i w kwestii przygotowania tiramisu zaufała mu całkowicie. Po wstawieniu ciasta do lodówki, żeby przed podaniem stężało Alice wyciągnęła z lodówki półmisek.
— Pomożesz? — zapytała stawiając półmisek na stole. Conrado popatrzył na krewetki, które ktoś wcześniej zamarynował. — Trzeba je nabić na patyczki i na grilla. Popatrzył na nią zaskoczony mając podskórnie wrażenie, że Alice chcę go o coś zapytać. Usiadł naprzeciwko niej i zaczął robić szaszłyki. Nie mógł oczywiście jeść krewetek, ale mógł je przygotowywać.
— Mogę cię o coś zapytać? — zapytała spoglądając na niego z powagą. Pokiwał głową. — Rujnuje im życie? — wypaliła. — Fabrcio i Emily — doprecyzowała chociaż nie musiała.
— Co? Skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy?
— Z obserwacji, bo jeśli oni przeze mnie mają ją rozwieść to ja zejdę im z oczu. Wrócę do szkoły z internatem skończę ją w sześć lat, bo jestem zdolna zacznę studia. Fakt = nie będę zbyt dobrze znała bliźniaków, ale oni będą szczęśliwi ja sobie poradzę.
Jesteś bardziej podobna do Emily niż wszyscy myślą, przemknęło przez myśl Conrado. I od razu przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę z przyjacielem. Muszę kupić dom albo zbudować moje mieszkanie w Londynie będzie dla nas za ciasne.
— Nie rujnujesz mi życia — zapewnił ją. — Ty je dopełniasz i wiem jak niewiarygodnie mogę brzmieć, ale taka jest prawda są szczęśliwsi, bo mają cię obok, więc wybij sobie z głowy szkołę z internatem, bo Fabrcio już szuka ci podstawówki i jego obecnie jedynym zmartwieniem jest fakt jak zniesiesz szkolne mundurki.
— Jesteś pewien?
— Na milion procent — uśmiechnął się.
— Zaniesiesz krewetki Javierowi? — zapytała podnosząc się z miejsca.
— Zaniosę.
— Tylko daj je Magikowi broń boże wujkowi Leo on nie umie gotować.
Na patio panował gwar i dopiero teraz mógł zobaczyć skalę dzisiejszego przyjęcia. Po za tym, że Eva dyskutowała o czymś z Lu u której mały Sam siedział na kolanach. Był Lucas Hernandez i ku zdziwieniu Conrado Hugo w towarzystwie młodego Ibarry. Tych dwóch się nie spodziewał. Javier na widok Conrado z krewetkami natychmiast je od niego zabrał. I rozejrzał się na boki. Leo stojący nieopodal z butelką piwa w ręce obok Giovanniego Romo pokręcił tylko rozbawiony głową.
Grill był ogromny i składał się z kilku mniejszych. Dostrzegł szaszłyki z warzyw, steki czy karkówkę.
— Jadłeś coś? — usłyszał głos Magika, który w koszuli w palmy uśmiechał się do niego od ucha do ucha. Przy grillu wśród ludzi czuł się jak ryba w oceanie. Wcisnął mu do ręki schłodzone piwo. — Co za głupie pytanie — stwierdził i sięgnął po czysty talerz. — To co karkóweczki czy kaszanki?
— Kaszanki? — Nigdy nie przepadał za tym daniem. — Karkówka — zdecydował — skąd masz kaszankę? — zapytał zaciekawiony. W Meksyku nie było to raczej dostępne danie.
— Sprowadziłem z Londynu — odpowiedział — układając obok kawałka mięsa szaszłyk z warzyw. — Sałatki są na stole — wskazał ręką na stół, gdzie pyszniły się kolorowe dodatki. — Stek średnio wysmażony?
Pokiwał głową.
— Kaszanka? — głos Emily sprawił, że obaj popatrzyli na blondynkę, obok której była Alice.
— Z Londynu. — doprecyzował kraj pochodzenia Magik i nie pytając o nim jeden talerz wcisnął Conrado drugi podał Emily. — Dwie?
— Jedna mi wystarczy — odpowiedziała i sama wzięła dwa warzywne szaszłyki.
— Jesz za troje — stwierdził Reverte i dołożył jej apetycznie wyglądające skrzydełko z kurczaka. — Smacznego.
***
Grill to był wieczór, którego potrzebował. Kompletny reset w otoczeniu najbliższych przyjaciół i rodziny, Fabrcio już dawno nie bawił się tak świetnie beztrosko tańcząc boso na trawniku. Miał za sobą kilka naprawdę ciężkich dni, przed nim było kilka ciężkich dni więc grill w środku tygodnia skutecznie zresetował jego głowę. Mimo iż było kilka minut po szóstej był już na nogach. Odpowiadał na wiadomości, kończył pisać raporty i przeglądał notowania giełdy. I to wszystko jeszcze przed śniadaniem. Czekał go kolejny pracowity dzień. I mu to absolutnie nie przeszkadzało. Lubił mieć dużo obowiązków. Siedząc przy biurku nie przeglądał sondaży wyborczych, lecz oferty sprzedaży ziemi. Mówił poważnie o kupie ziemi lub domu z ziemią. Na razie nie znalazł nic co przykułoby jego uwagę. Mimowolnie wrócił wspomnieniami do wczorajszego wieczoru.
Lista zaproszonych na grilla gości była zaskakująca. Obecność młodszego brata czy teścia nie wywołała na jego twarz konsternacji, lecz Nicholas Bsrosso beztrosko gawędzący sobie z Victorią trzymającą na rękach syna była co najmniej dziwnym widokiem. Na palcach wycofał się z salonu kierując swoje kroki na górę. Zajrzał na gościnnej sypialni, w której rozgościł się Sevrin.
— Grill? — usłyszał głos przyjaciela. Fabrcio wszedł do środka unosząc ręce w geście poddania się
— Nie mam z tym absolutnie nic wspólnego. Wszystko zaplanowała moja — urwał —Alice i wujaszek Javier
— Nazywa go “wujaszkiem?
— Tak —przyznał Guerra — ale Magikowi to nie przeszkadza. I zaprosił na grilla Delgado, a on przywiózł ze sobą dzieciaka Ibarry.
— Niech zgadnę zamknąłeś swój gabinet
— Oczywiście, że tak — przyznał Fabrcio — wolę żeby dzieciak nie grzebał w moich dokumentach — podał mu przyniesione piwo.
— Muszę ci się do tego przyznać
— Planujesz spędzić tu cały wieczór?
— Nie mogłem przypadkiem wpaść na Emmę przytulić ją i twoja siostra mogła to widzieć
— Conrado, czy ty zawsze musisz wpadać z deszczu pod rynnę
— A ty wszystkim się przejmować? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Naprawdę nie masz się czym przejmować.
— Conrado ma rację — usłyszeli głos Emmy. — Wybaczcie nie chciałam podsłuchiwać. Nadia ma urojenia, które lepiej zostawić w spokoju zamiast je tłumaczyć.
— Co jest między wami? Pałacie do siebie niechęcią widoczną z kilometra i nie mów, że chodzi o twój nieistniejący romans z Conrado.
— Travis i Nadia jakieś osiem lat temu mieli romans — powiedziała powoli i upiła łyk wina. — Ona była mężatką, on napalony. I nie miałabym nic do tego w końcu każdy ma jakąś przeszłość, ale związek zakończył się w niezbyt ciekawej atmosferze — urwała i upiła łyk wina. — Nadia chciała zakończyć romans on nie chciał odpuścić więc zapłaciła jakiemuś laborantowi, żeby sfałszował badania DNA mówiące o tym, że są rodzeństwem. Przez ostatnie siedem lat myślał, że bzykał swoją siostrę dla tego pałałam do niej niechęcią. Telefon wciśnięty w tylną kieszeń dżinsów rozdzwonił się. — Przepraszam
Był zdziwiony, zaskoczony i zniesmaczony, lecz nie to chciał zapamiętać z wczorajszego wieczoru tylko te dobre momenty. Śmiech jego żony i wyraz bezgranicznego szczęścia w jej oczach. Po tylu latach jej rodzina wreszcie była w komplecie. Co prawda nie było Camille, ale za nią nikt specjalnie nie tęsknił. Emily była szczęśliwa co oznaczało, że bliźniaki były szczęśliwe, Alice po raz pierwszy od przyjazdu do Meksyku przespała noc w swoim pokoju, sondaże Conrado były coraz lepsze. Nadal było wiele do poprawy, ale dystans między nim a Barosso się zmniejszał więc może te myśli, że wszystko za chwilę się spieprzy to tylko natrętny głosik w głowie? Westchnął i zamknął laptopa.
Było późne popołudnie Emma weszła do El Parasio z torebką przerzuconą przez ramię i zamiarem spotkania z właścicielem. Jaquin tak jak się spodziewała był obecny w lokalu i wystarczyło kilka słów zamienionych z Lalo aby bez problemu dostała się na audiencję do jego szefa.
— Jak na kogoś kto każę mi o sobie zapomnieć często tutaj bywasz — zauważył Jaquin. — Masz kolejny dług do oddania?
— Nie, możemy porozmawiać w cztery oczy?
— Lalo sprawdź czy cię nie ma na zewnątrz — zwrócił się do mężczyzny, który bez problemu opuścił pomieszczenie. Zostali we dwoje. Emma bez zbędnej zwłoki położyła na blacie kopertę i przesunęła ją.
— Pięćdziesiąt tysięcy funtów angielskich — powiedziała. Patrzył na nią zaskoczony i zaciekawiony jednocześnie. — Jesteś właścicielem burdelu, w którym zamelinował się Carlitos?
— Lokal kiedyś należał do El Pantery, przejął go Carlitos kiedy nie miałem ochoty parać się jego zajęciem a teraz jest znowu w moich rękach, skoro wszyscy wykitowali. To twoja sprawka?
— Nie — odpowiedziała Emma — Chcę żebyś go spalił.
— Co? — zapytał zdumiony.
— To moje zlecenie dla ciebie.
— Mam spalić własny budynek? — zapytał zdumiony. Ludzie miewali do niego różne prośby, ale nigdy takie.
— Tak. Jeśli upozorujesz wypadek możesz wyciągnąć kasę z ubezpieczenia — wyciągnęła z torebki złożony na pół dokument. Carlitos ubezpieczył to na całkiem ładną sumkę.
— Skąd ty o tym wszystkim do jasnej cholery wiesz? — warknął. Nawet on nie wiedział o ubezpieczeniu.
— Mam swoje źródła. Zrobisz co uważasz za słuszne, ale to tylko mała przysługa, na której zarobisz.
— Nie podoba mi się ta przysługa — Burdel czy nie lubił palić swojej własności.
— Przemyśl to — wstała i udała się do wyjścia. Jaquin zaklął pod nosem spoglądając na pozostawianą przez Emmę kopertę.
— Cholerne baby — pomyślał i chwycił pieniądze. Za zwrot kasy mógł zrobić to za darmo. Wyszedł na zewnątrz i wtedy zobaczył brunetkę i mężczyznę, który mierzył do niej z broni.
— Gdzie ona jest? — zapytał warcząc.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz — odpowiedziała mu spokojnym głosem z mocnym angielskim akcentem. Nie mówiła do niego po hiszpańsku, lecz angielsku.
— Gdzie ona jest? — powtórzył bardziej natarczywym tonem. — Gdzie do jasnej cholery jest moja żona?
— Nie znam twojej żony — powiedziała i wtedy padł pierwszy strzał.
Emma zachwiała się i przyłożyła dłoń do rany. Na palcach dostrzegła krew. Mężczyzna był równie zaskoczony jak ona On, że wystrzelił, ona, że broń naprawdę była nabita.
— Kłamiesz Emmo, gdzie jest Klara
— Nie żyje — oznajmiła mu Emma.
— Kłamiesz!
— Nie, wolała się zabić, iż wrócić do ciebie
Broń wypaliła po raz kolejny i kolejny. Emma osunęła się na ziemię. Wacky działając instynktownie złapał ją chroniąc tym samym przed upadkiem. Mężczyzna rozejrzał się nerwowo na boki i przystawił sobie broń do głowy. Wystrzelił.
— Masz na imię Emma — powiedział do kobiety. Popatrzył na pokryte krwią dłonie.
— Jaquin
— Wezwij k***a karetkę! — warknął do Lalo . — Wszystko będzie dobrze — zapewnił ją drżącym głosem. — Tylko nie zasypiaj, a wszystko będzie dobrze. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:40:12 06-10-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 038
HUGO/ JOAQUIN/ LUCAS/ CONRADO
Hugo ostatnimi czasy zdecydowanie nie był sobą. Jeszcze parę miesięcy temu było nie do pomyślenia, by w świetle dnia pokazywał się w miejscu publicznym, a co dopiero wpadać z wizytą na grilla do wrogów Fernanda Barosso. Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło, by był tak rozkojarzony i miał tyle na głowie. Sprawa z Alejandrem i niedawne odkrycia na temat prawdziwego ojca Caroliny Nayery musiały wywrzeć na nim spore wrażenie. Podejrzewał, że przyczyniły się też do tego pamiętniki matki, które pochłaniał ostatnio jak prawdziwe lektury. Sonia Delgado opisywała otoczenie, Pueblo de Luz i Valle de Sombras z czasów jej młodości, tu i ówdzie natrafiał na wzmianki o znanych mu osobach jak chociażby Ernesto Vega czy Gilberto Jimenez. Czasem również Fernando Barosso. Wzmianki o tym ostatnim były dość zabawne i błyskotliwe, co sprawiło że Hugo jeszcze bardziej zatęsknił za matką. To właśnie z jej dzienników był w stanie wywnioskować, że Ernesto Vega jest biologicznym ojcem Caroliny i poszukiwał więcej śladów, które mogłyby dostarczyć mu użytecznych informacji.
Tak był zaaferowany dziennikami, że kiedy przypadkiem spotkali z Quenem Javiera, który zaprosił ich na grilla u państwa Guerra w środę wieczorem, nawet nie wiedząc kiedy, zgodził się przyjść w towarzystwie młodego Ibarry, który miał z tego niezłą uciechę, bo po ostatnich wydarzeniach rzadko kiedy pozwalano mu opuszczać Pueblo de Luz. Delgado wrócił myślami do poprzedniego wieczora.
Na przyjęciu czuł się jak antylopa na sawannie – był odsłonięty na ataki ze strony drapieżników. I wcale mu się to nie podobało. Quen natomiast był wniebowzięty i tylko dlatego jakoś udało mu się przetrwać ten wieczór. Lubił tego roztrzepanego, bezczelnego dzieciaka.
– Uważaj – zagadnął Viktorię, kiedy spotkali się przy grillu, a kiedy spojrzała na niego pytająco, dodał: – Znalazłaś wspólny język z Nicolasem…
– Proszę, nie zaczynaj. Już Javier wystarczająco suszył mi o to głowę. Nico jest w porządku, można mu zaufać.
– Nie o to mi chodzi. – Hugo ściszył głos i rozejrzał się ukradkiem, czy nikt ich nie podsluchuje. Dla niepoznaki wziął sobie jednego szaszłyka z krewetkami. – Wiem, że Nico ma teraz mętlik w głowie. Nawet zaproponował mi, że pomoże nam w zemście na ojcu. Domyślił się, że ze sobą współpracujemy.
– Wiem, mówił mi o tym. Wydaje mi się, że on naprawdę się zmienił. – Viktoria stanęła po stronie, jakby nie było, swojego przyrodniego brata. – Boisz się, że cię wyda przed Fernandem? Gdyby chciał to zrobić, już byłoby po tobie.
– Nie o siebie się boję. – Hugo ze zdumieniem stwierdził, że to prawda. Nie sądził, że dożyje chwili, kiedy będzie się martwił o Nicolasa Barosso. Zdecydowanie stał się zbyt miękki. – Jemu tylko się wydaje, że chce tej zemsty. Ale może tego żałować, odciśnie to na nim piętno, od którego nie da się uciec. Cokolwiek zrobił, to mimo wszystko jego ojciec.
– Dobrze wiesz, że to nic nie znaczy.
– Dla ciebie i dla mnie nie, ale dla niego… – Hugo westchnął. – Po prostu uważaj. Fernando kontroluje każdy krok syna, wszędzie ma swoich szpiegów, roi się od jego ludzi w kawiarni, mają cały czas oko na Nicolasa i pilnują, żeby był grzecznym pieskiem salonowym, gotowym wystąpić przed całym miasteczkiem i poprzeć kandydaturę ojca na burmistrza.
– Dzięki, będę to miała na uwadze.
– O czym tak rozmawiacie, gołąbeczki?
Oboje Viktoria i Hugo podskoczyli w miejscu, kiedy znienacka wyrósł za nimi Enrique, wielkimi oczami spoglądając to na panią Reverte to na swojego ochroniarza.
– Nie interesuj się, gówniarzu. Sam tu chciałeś przyjść, więc teraz baw się sam. – Delgado wywrócił oczami, a Viktorii kąciki ust uniosły się lekko. Hugo był szorstki dla chłopaka, ale wiedziała, że były to tylko pozory i tak naprawdę zależało mu na nim.
– Krewetkę? – zapytała, żeby uciąć kłótnię, kiedy Ibarra zaczął się przekomarzać z Bestią.
– Nie, dzięki, jestem uczulony – odpowiedział Quen, wzdrygając się z niesmakiem na widok owoców morza. – Zaraz się zrzygam.
Te ostatnie słowa nie były raczej spowodowane bliskim kontaktem z alergenem a widokiem Conrada Saverina, który zmierzał do wnętrza domu.
Hugo i Viktoria ukryli uśmiechy i wszyscy powrócili do swoich zajęć.
***
Cztery minuty. Tyle trwał dojazd karetki ze szpitala Valle de Sombras do centrum miasteczka, gdzie znajdował się bar El Paraiso. Joaquin dobrze o tym wiedział, bo kilka razy mierzył czas, tak dla hecy, kiedy ktoś z klientów baru wdał się w bójkę i potrzebował pomocy medycznej. Wiele może się zdarzyć w cztery minuty. Nigdy jeszcze jednak tak bardzo ten czas się Joaquinowi nie dłużył.
Działał instynktownie, nauczyła go tego ulica. Nie musiał być lekarzem, by wiedzieć, że stan Emmy jest poważny, jeśli nie krytyczny. Do tej pory znał ją jako Camille – upartą i butną klientkę El Paraiso, która ma dziwne kontakty i wie o wielu sprawach dotyczących kartelu. Teraz była Emmą, bezbronną kobietą, która padła ofiarą jakiegoś szaleńca tuż przed jego barem. Droga koszula, jeszcze do niedawna śnieżnobiała, teraz nabrała karmazynowego koloru, kiedy przyciskał ją jedną ręką do brzucha rannej, próbując zatamować krwawienie. Druga drżała na szyi Emmy, jedna z kul musiała drasnąć tętnicę szyjną. Po raz pierwszy od dawna odczuwał wszystko ze zdwojoną siłą, wydawało mu się, że krew tryskająca z ran szumi niczym wodospad, już sam nie wiedział, czy to pulsowanie, które wyczuwał pod palcami, to krew kobiety czy jego własna, próbująca wysłać sygnały do mózgu, by wytrzeźwiał. Klatka piersiowa Emmy prawie się nie unosiła, świszczący oddech i nieregularne wznoszenie i opadanie mogły świadczyć o zapadniętym płucu, Joaquin nie był w stanie ocenić. Jedno było pewne – kula na pewno minęła serce, inaczej już byłoby po niej. Joaquin czuł, że ma jej życie w swoich rękach.
– Zaraz tu będą – usłyszał głos Lalo, który przyklękł przy Emmie i pomógł szefowi zatamować krwawienie. – Policja też. Co im powiemy?
Villanueva słyszał go jakby przez mgłę. Guzik go obchodziło, że Marquez ma rację – jeden trup i ofiara postrzału tuż przed El Paraiso to zdecydowanie nie była dobra reklama dla interesów, nie mówiąc już o tym, że całe zajście mogło prowadzić do niewygodnych pytań policji. Liczył, że Lucasowi uda się to jakoś załagodzić, a w tej chwili bardziej zależało mu na życiu dziewczyny.
– Nie zasypiaj, pomoc jest już w drodze. Wyliżesz się z tego – powiedział tylko, sam nie wiedząc czy do Emmy dochodzi sens tych słów.
Ratownicy medyczni wyglądali na nieudolnych, nie bardzo wiedzieli, jak przetransportować Emmę, jeden z nich wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Myślałby kto, że tutejsi medycy przywykli do widoku ofiar postrzału, ale ten był chyba nowy. Blady jak ściana kierowca karetki prawdopodobnie miał teraz ochotę zwymiotować. W każdym razie nie oponował, kiedy Villanueva wpakował się z Emmą do karetki. Joaquin nie zgodził się cofnąć dłoni z szyi kobiety. Przyciskał ranę, nie czując już własnych palców, które były pokryte całkowicie jasnoczerwoną krwią. Jakaś część jego czuła, że jeśli cofnie ręce, ona umrze. Dlatego trzymał je przyciśnięte do szyi kobiety do momentu, kiedy nie przyjechali do szpitala. Doktor Alba Flores z pełnym profesjonalizmem przejęła pacjentkę. Joaquin spojrzał na córkę Damiana z lekkim niepokojem – z jej twarzy wyczytał, że było źle.
– Brak rany wylotowej, straciła dużo krwi.
Villanuava słyszał to wszystko jakby z oddali, w uszach mu szumiało od adrenaliny, przed oczami miał tylko białą jak kreda twarz Emmy, która przywołała wspomnienia innej trupiobladej twarzy. Znów czuł się jak piętnastolatek, miał wrażenie, że te ciemne puste oczy będą go nawiedzać do końca życia.
– Joaquin – ochrypły głos dudnił mu echem w głowie. – Joaquin.
Przez chwilę czuł, jakby całe życie przeleciało mu przed oczami, wspomnienia, które próbował wyprzeć z umysłu, a które czaiły się w najskrytszych odmętach jego świadomości, gotowe by uderzyć w najmniej spodziewanym momencie, kiedy ani dragi ani alkohol nie będą mogły ich zagłuszyć, przewijały się w jego głowie jak przyspieszony film. Okrutny śmiech mrożący krew w żyłach i zimna jak lód dłoń zaciskająca się na jego szyi.
– Zdychaj.
– Nie.
– Powiedziałem, zdychaj!
– Nie.
– Joaquin!
– Nie.
– Wacky! Słyszysz mnie? Co ci się, kurna, stało, wszystko dobrze?
Lalo stał nad szefem, który sparaliżowany przywarł do zimnej ściany szpitalnego korytarza. Miał na sobie tylko postrzępiony i zakrwawiony biały podkoszulek i drżał, ale bynajmniej nie z zimna. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to tylko zwidy, mary przeszłości, a jego prawa ręka stał przed nim z krwi i kości i martwił się o niego. Emmę już zabrano na blok operacyjny. Smuga krwi na błyszczącej posadzce prezentowała się dość złowieszczo.
– Zaraz będzie tu policja, lepiej wracajmy.
– Nie, muszę z nimi porozmawiać.
– Spójrz na siebie, nie jesteś w stanie nawet stanąć o własnych nogach!
Rzeczywiście, nogi Villanueva miał jak z waty.
– Masz jakiś towar? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl.
– Skąd u licha miałbym coś mieć? Przecież nie biorę.
Lalo wydawał się być autentycznie zaniepokojony, pierwszy raz widział szefa w takim stanie. Nigdzie nie było widać szpitalnego personelu, dzięki czemu Joaquin wykorzystał okazję. Nogi poniosły go do gabinetu zabiegowego. Nadal zakrwawionymi rękoma przetrząsnął wszystkie szafki aż znalazł to, czego szukał – mała ampułka z morfiną. Zębami rozerwał opakowanie od jednorazowej strzykawki, jedną ręką założył opaskę uciskową, drugą nabrał leku.
– Do reszty ci odwaliło? – Lalo przeczesał włosy palcami, rozglądając się, czy nikt ich nie przyuważy.
Joaquin nie słuchał. Jednym sprawnym ruchem zatopił strzykawkę w żyle łokciowej i uwolnił substancję do krwi. Po paru minutach ogarnął go błogi spokój, ból zniknął, zjawy rozsypały się w proch. Marquez stał nad nim z mieszaniną przerażenia i troski.
– I jak? – zapytał niepewnie, a na twarzy Joaquina pojawił się lekki uśmiech.
– Nigdy lepiej.
***
Lucas czuł, że Emily powinna dowiedzieć się o zajściu od niego. W jej stanie nie powinna być narażona na stres, ale pech chciał, że nie mogła od niego uciec. Telefon z pogotowia ratunkowego informujący ją o tym, że jej siostra jest w stanie krytycznym mógł być wstrząsem, nawet dla tak twardej kobiety jak była agentka Interpolu, dlatego sam zaoferował, że powiadomi bliskich pacjentki.
Wiadomość o strzelaninie przed El Paraiso nie byłaby może takim zaskoczeniem, gdyby nie osoby, które brały w niej udział. Nadal sądził, że Emma coś przed nimi ukrywała i wbrew temu, co mówił Javier, nie zamierzał jej tak łatwo zaufać. Był pewien, że siostra Emily nie mówi im wszystkiego. Gdyby tak było, pewnie nie leżałaby teraz na bloku operacyjnym. Miał nieodparte wrażenie, że ostatnie wydarzenia – śmierć Margarity Novary, przedawkowanie Carlitos i jego ludzi oraz zamach na Emmę są ze sobą powiązane.
Lucas miał zamiar osobiście poinformować Emily i przetransportować ją do szpitala, a potem wrócić na miejsce zdarzenia i dokładnie dowiedzieć się, co się stało. Tożsamość sprawcy była na razie nieznana, ale według zeznań Otto, ochroniarza z El Paraiso, który był jednym z trzech świadków, samobójca nie był stąd, a przynajmniej porozumiewał się z Emmą w języku angielskim, którego Otto nie rozumiał, więc i nie mógł nic więcej powiedzieć.
Emily na wieść o stanie siostry zachowała zimną krew, ale w jej oczach Lucas widział strach. Jechali do szpitala w ciszy – Hernandez wiedział, że nie ma sensu rzucać pustych słów w stylu „Wszystko będzie dobrze”, „Na pewno z tego wyjdzie”. Oboje zbyt dobrze wiedzieli, co oznacza być pod ostrzałem, a Emma przecież była bezbronna, nie miała kamizelki kuloodpornej. Nie zamierzał więc mącić w głowie Emily, która doskonale zdawała sobie sprawę, jak to może się skończyć. Fabricio miał powiadomić o zajściu resztę rodziny i Travisa, a potem do nich dojechać. Miał również podrzucić Sama i Alice do Nadii, która zobowiązała się zaopiekować dziećmi pod nieobecność rodziców. Sammy miał na razie o niczym nie wiedzieć, nie chcieli go denerwować. Na szczęście mógł liczyć na towarzystwo Alice, która zabawami sprawiła, by nie myślał o mamie.
Thomas i Leo dojechali chwilę po Lucasie i Emily. Hernandez podał przyjaciółce herbatę z automatu, ale ta tylko trzymała papierowy kubek w dłoniach, siedząc sztywno w szpitalnej poczekalni, wpatrując się tępo w drzwi na końcu korytarza prowadzące na blok operacyjny. Leo przechadzał się w tę i z powrotem, nie mogąc usiedzieć w miejscu, a Thomas zajął miejsce koło Emily. W tej chwili nie pozostawało nic innego jak tylko czekać.
Joaquin stał przed budynkiem szpitala, w miejscu gdzie zwykle parkowały karetki i palił papierosa oparty o mur.
– Jeszcze tu jesteś? – zapytał Hernandez, który dowiedział się od pielęgniarek, gdzie może znaleźć mężczyznę. – Lalo już się dawno zmył.
Zeznania Lalo już spisał, prawa ręka Joaquina nie wiedziała za wiele poza tym, że wyszedł zapalić i wtedy zjawił się jakiś obcy mężczyzna, który zaczął grozić Emmie. Potem padły strzały i razem z szefem udzielili pierwszej pomocy i wezwali karetkę. Według Marqueza, mężczyzna, który popełnił samobójstwo, chwilę wcześniej pytał o niejaką Klarę, a kiedy nie uzyskał satysfakcjonującej go odpowiedzi, broń wypaliła.
– Wiem, że musisz mnie przesłuchać, macie swoje procedury – odpowiedział nonszalancko Villanueva, wydmuchując dym z papierosa. Nadal miał na sobie zakrwawiony podkoszulek i zaschniętą krew na dłoniach.
Lucas przypatrywał mu się z uwagą, próbując odgadnąć, co się teraz działo w jego głowie. Joaquin nie należał do ludzi, którzy łatwo się podporządkowywali – ani innym ludziom ani tym bardziej przepisom prawa. Mógł wrócić do domu lub do baru i złożyć zeznania po wezwaniu na komendę lub czekać aż policja sama zapuka do jego drzwi. On jednak stał tutaj i spokojnie palił papierosa a Hernandeza dopiero teraz uderzyło dlaczego – chciał wiedzieć, jak przebiegła operacja Emmy, chciał się upewnić, że udało się ją uratować i jej życiu nic nie zagraża. To odkrycie było tak szokujące, że z ust Lucasa wydostało się ciche westchnienie.
– Papierosa? – Joaquin wyciągnął w jego stronę paczkę, a sam umieścił kolejną fajkę w ustach.
– Nie palę.
– Może czas zacząć. – Joaquin zapalił papierosa i uśmiechnął się.
– Co robiła Emma w El Paraiso? – Lucas postanowił przejść do rzeczy. Na to pytanie Lalo nie potrafił mu odpowiedzieć, a spodziewał się, że Joaquin nie będzie z nim szczery w tej sprawie.
– Przyszła pogawędzić przy drinku.
– Naprawdę myślisz, że w to uwierzę?
– Nieważne, w co ty wierzysz, tylko to, co napiszesz w raporcie.
– Chodziło o pieniądze?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Przykryłeś Emmę swoją marynarką. Z kieszeni wypadła koperta pełna forsy. Pięćdziesiąt tysięcy funtów, mam rację?
– Skąd wiesz, że są od niej? – Joaquin się z nim bawił i nie podobało mu się to.
– A ilu więcej masz znajomych, którzy są w stanie zapłacić ci taką sumę w obcej walucie? Rodzina Emmy pochodzi z Anglii.
– Zgadza się. Oddawała mi dług, pieniądze wzięła od staruszka. – Joaquin grał dalej. Nie było sensu mówić Hernandezowi, jaki był prawdziwy powód wizyty Emmy. Jeszcze nie zdecydował, czy zrealizuje jej prośbę.
– Dług? W jaki sposób zaciągnęła u ciebie dług?
– Mam sporo pieniędzy i chętnie je pożyczam ludziom w potrzebie, poza tym wiele osób narobiła sobie długów przez hazard w moim barze. A ja zawsze dopilnuję, by ten dług spłacili.
– Czy ten „dług” – Lucas zaakcentował to słowo, ani trochę nie wierząc w prawdziwość słów Joaquina – ma coś wspólnego z Carlitos?
– Pytasz jako policjant czy jako przyjaciel? – Joaquin zmrużył oczy, przypatrując się policyjnemu mundurowi. – Policjantowi odpowiem, że nic mnie nie łączyło z Carlitos poza kilkoma wspólnymi znajomymi.
– A co powiesz przyjacielowi? – dopytał Lucas, kiedy Villanueva zamilkł na dłuższą chwilę.
– Jeszcze nie zdecydowałem czy nim jesteś.
***
Czwartek zdecydowanie nie był dniem dobrych wiadomości, ale piątek był jeszcze gorszy – oczekiwanie i niepewność potrafią wypompować z sił każdego, nawet ludzi tak zahartowanych przez życie jak Fabricio i Emily Guerra. Dlatego kiedy przyjaciel poprosił go o przysługę, Conrado nie wahał się ani chwili. Od razu zgodził się zaopiekować Alice i oderwać ją od ostatnich wydarzeń. Była niezwykle dojrzała jak na swój wiek i rozumiała o wiele więcej niż dorosłym się wydawało. Tym razem również zdawała sobie sprawę, że sytuacja była poważna. Sam był w przedszkolu, a Camila w szkole, więc Alice wynudziłaby się sama w domu. Co prawda Conrado podejrzewał, że dziewczynka lepiej bawiłaby się sama niż z największym nudziarzem świata, jak pewnie nazwałby Conrada Fabricio, ale w tej chwili towarzystwo było jej potrzebne. Saverin zaparkował auto przed domem Nadii de la Cruz, gdzie Alice spędziła poprzednią noc.
Po cichu liczył, że uda mu się wyminąć z Nadią i może nie będzie musiał się z nią spotkać twarzą w twarz. Nie to że był tchórzem – Conrado należał do ludzi, którzy zawsze biorą odpowiedzialność za swoje czyny – ale martwił się raczej, że to spotkanie będzie niezręczne dla Nadii. Postanowili być przyjaciółmi, ale de la Cruz nadal żywiła do niego uczucia, przez co często wysnuwała pochopne wnioski jak chociażby jego romans z Emmą. Przekroczył próg domu, czując na sobie palący wzrok gospodyni. Alice pakowała swój plecak, więc kilka minut przebiegło w niezręcznej atmosferze.
– Wiadomo co z Emmą? – zapytała Nadia, żeby przerwać tę kłującą w uszy ciszę.
– Na razie czekają. Kolejne godziny będą kluczowe.
– Dziwię się, że nie jesteś w szpitalu skoro…
– …skoro mam romans z Emmą? – dopowiedział za nią Conrado i postawił sprawę jasno: – Nie, Nadio, nie mam romansu z Emmą, ani z nikim innym, jeśli już musisz wiedzieć. Przepraszam cię, jeśli czujesz się zraniona, ale od początku byłem z tobą szczery. Rozpowiadając takie plotki ranisz nie mnie, a osoby w to zamieszane, począwszy na Travisie a na Fabriciu skończywszy. Nie mówiąc już o tym, że dzieci wyłapują różne rzeczy z rozmów dorosłych i je powtarzają.
– Chcesz powiedzieć, że tuliłeś ją z taką czułością, niemając z nią romansu? Mam oczy, Conrado. Nie mogłeś od niej oderwać wzroku. – Nadia była nieustępliwa. – Chcesz mi powiedzieć, że to nic nie znaczyło?
– Jeśli nie umiesz odróżnić troski od pożądania, to nie ma sensu dłużej ciągnąć tej rozmowy. Po twoim zachowaniu widzę, że nawet gdybym podłączył się do wariografu, i tak byś mi nie uwierzyła, bo ułożyłaś już w swojej głowie historię do obrazka, który widziałaś i nie zadałaś sobie trudu, by przewidzieć inne scenariusze.
– Jesteś bezczelny.
– A ty masz obsesję. Twoja niechęć do Emmy jest większa niż przypuszczałem.
– Rozmawiacie sobie o mnie tak? Co ci o mnie nagadała? Powiedziała ci o Travisie?
– Tak, wiem o tym.
– I?
– Nie mnie jest oceniać. To twoja sprawa co robisz ze swoim życiem, Nadio. Proszę jedynie o uszanowanie życia i prywatności innych.
– Spakowana! – Alice przybiegła w podskokach z wielkim plecakiem przyozdobionym mnóstwem cekinów, Conrado wziął go od niej i pożegnał się z Nadią skinieniem głowy.
– I tak nadal myśli, że macie romans – skwitowała dziewczynka, a Conrado zerknął na nią z ukosa, kiedy zmierzali w stronę auta. Był pewien, że specjalnie tak długo się pakowała, a tak naprawdę podsłuchiwała.
– W takim razie się myli.
– A chciałbyś?
– Chciałbym mieć romans czy chciałbym, żeby się myliła? – Conrado pojął, że w rozmowie z Alice nie można dać się zagiąć. To pytanie chyba lekko zbiło ją z pantałyku, bo wzruszyła ramionami.
– Dokąd jedziemy, wujku? – zapytała gramoląc się na przednie siedzenie, choć otworzył jej drzwi od strony pasażera z tyłu.
– Już o tym rozmawialiśmy. Nie mów do mnie wujku.
– Dobrze, wuju.
– To jeszcze gorzej.
– Więc jak mam mówić?
– Conrado, po prostu Conrado.
– A jak masz na drugie?
– Cristobal.
– Mogę ci mówić Cristobal?
– Nie.
– To dokąd jedziemy? – zadała ponownie pytanie, poddając się w tej walce.
– A dokąd byś chciała? – Wrzucił jej plecak na tylne siedzenie i zajął miejsce za kierownicą.
– Do Disneylandu? – Bardziej zapytała niż stwierdziła, a oczy jej zaświeciły.
– Może innym razem. Mam coś do załatwienia w poradni.
– To po co mnie pytałeś… – wyrwało się jej, ale miała na tyle przyzwoitości, że ściszyła głos.
Saverin od razu wiedział, że droga nie będzie przebiegała w ciszy. Alice wypytywała o różne rzeczy, buzia jej się nie zamykała. W poradni musiał odwalić papierkową robotę, ale ciężko mu było się skupić, kiedy Alice trajkotała jak katarynka. Na lunch był umówiony z Aidanem i Astrid w Pueblo de Luz. Trochę się obawiał czy omawianie takich spraw przy dziecku jest rozsądne, szczególnie przy takim, które jest bystre i szybko wysnuwa wnioski. Na szczęście Alice szybko znalazła wspólny język z Astrid – obie były bezpośrednie i wprawianie innych w zakłopotanie leżało po prostu w ich naturze, więc niepotrzebnie się martwił.
Po obiedzie Alice chciała koniecznie wybrać się na zakupy. Rzadko bywała w Mieście Światła, a tutaj wybór asortymentu i różnorodność sklepów była zdecydowanie większa niż w Dolinie. Conrado był wdzięczny Astrid, która z ochotą zaproponowała, że zabierze dziewczynkę do centrum handlowego. Sam usiadł przy kawie i rozłożył się z dokumentami w jednej z kawiarni. Nie było ich co najmniej parę godzin, a przynajmniej miał takie wrażenie. Wróciły obładowane torbami. Alice wcisnęła je Conradowi i odgarnęła włosy ze spoconego czoła.
– Astrid mówi, że wyglądam w tej sukience szałowo, więc mi ją kupiła. To ładnie z jej strony, prawda? – Alice już wyciągała kwiecista sukienkę z torby, by pokazać Saverinowi, który ją powstrzymał, mówiąc, że pokaże mu ją w domu, po czym podziękował Astrid wzrokiem.
– Nie trzeba było, naprawdę.
– Daj spokój, chociaż tyle mogłam zrobić. Nie pamiętam, kiedy spędziłam taki wesoły dzień. Uwielbiam ciotkę Prudencję, ale przebywając z nią pod jednym dachem, popadam w bardzo depresyjny nastrój. Do śniadania każe mi czytać nekrologi i sprawdza, czy umarł ktoś kogo znamy. – Vega powiedziała to z szerokim uśmiechem na ustach.
– Twoja ciocia musi być bardzo stara – skwitowała Alice, a Astrid się roześmiała.
– Jest już w podeszłym wieku, ma sześćdziesiąt sześć lat, ale jest też bardzo mądra. Myślę, że by cię polubiła, Alice.
Dziewczynka pomachała nowej znajomej na pożeganie i znów udała się za obładowanym torbami Conradem do samochodu.
– Lubię ją. Ale dobrze, że Nadia nas nie widziała, bo pewnie by pomyślała, że masz z nią romans.
Kąciki ust Saverina zadrgały niebezpiecznie, ale nie chciał dawać dziewczynce złego przykładu, żeby plotkowanie nie weszło jej w krew. Następnie udali się do liceum w Pueblo de Luz, gdzie tego popołudnia miały się zacząć przesłuchania do musicalu. Czuł, że Alice na pewno się to spodoba. Wydawało mu się, że lubiła takie klimaty. Szkolna aula nie była co prawda jeszcze przystrojona, było tu tylko kilka starych rekwizytów i resztek scenografii z wcześniejszych przedstawień, ale sama atmosfera i akustyka robiły niezły klimat.
– Panie Saverin! – Nauczycielka hiszpańskiego, Leticia Aguirre, zmierzała ku nim niemal w podskokach. Bardzo cieszyła ją perspektywa przesłuchań. – Witam, zapraszam do przodu, zajęłam dla pana specjalne miejsce!
– Jesteś szychą? – spytała po cichu Alice, ale pokręcił głową na znak, że to nie czas na takie pytania.
– A kim jest ta młoda dama? – Leticia uśmiechnęła się do dziewczynki przyjaźnie.
– Córka przyjaciół, opiekuję się nią dzisiaj. Mam nadzieję, że to nie problem? – zapytał, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że może przesłuchania są zamknięte dla gości z zewnątrz.
– Ależ nie, proszę, im nas więcej, tym weselej, prawda? – Spojrzała na Alice, która jednak nie była pewna, czy rzeczywiście będzie wesoło. Młodzież zajmująca miejsca na Sali miała nietęgie miny. Wśród nich Quen, którego Marcus wmanewrował w przesłuchania.
Wzrok Conrada powędrował w inne miejsce – tuż przed sceną wyznaczone były specjalne miejsca dla „jury”, w skład którego wchodziła Leticia Aguirre, jakaś starsza dama, zapewne nauczycielka sztuki, o której wspominała Olivia, Joaquin Villanueva, standardowo w drogim garniturze i przyciemnianych okularach oraz…
– Eva? – Conrado zdziwił się, widząc tu swoją narzeczoną. – Co ty…
– Witaj, kochanie, też się cieszę, że cię widzę. – Eva dała mu wzrokiem znak, by nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony. W końcu byli narzecześtwem, powinni wiedzieć takie rzeczy. – Astrid zapytała, czy nie miałabym ochoty wziąć udziału w przygotowaniach do musicalu i podzielić się swoim aktorskim doświadczeniem, więc jestem. Cześć, Alice, usiądziesz ze mną z przodu?
– Wolę z Conradem. – Alice usadowiła się na miejscu zajętym dla Saverina i zatarła ręce, czekając na to, co przygotowali uczniowie.
Eva zrezygnowana wróciła na fotel dla jurora, a Conrado przypatrywał się Villanuevie. Słyszał, że to on udzielił Emmie pierwszej pomocy i zawiózł ją do szpitala. Jego twarz była jednak ukryta w cieniu, w dodatku przysłaniały ją okulary przeciwsłoneczne, więc nie mógł odgadnąć jego ekspresji.
– A ten co, słońce go razi? – Alice rzuciła tę uwagę mimochodem, ale na tyle głośno, że słyszeli ją wszyscy w pobliżu, Wacky zapewne również. Jego twarz pozostała nieodgadniona, ale reszta roześmiała się po cichu.
Saverin zastanawiał się, czy Joaquin założył okulary specjalnie, by nie widać było rozszerzonych źrenic. Zajął miejsce obok Alice i wpatrzył się na scenę.
– Panie Saverin, tak się cieszę, że pan przyszedł! – Olivia się rozpromieniła i chociaż mówiła szeptem, jej głos potoczył się po auli dzięki doskonałej akustyce.
– Powodzenia! – szepnął Conrado, nie chcąc wprowadzać jeszcze większego zamętu niż już to zrobiono. Skupił się na przesłuchaniach, ale kątem oka obserwował Joaquina. Miał nieodbarte wrażenie, że nie on jeden.
Pasierb pułkownika Jimeneza, Marcus Delgado, zaciskał bezwiednie pięści, świdrując potylicę Villanuevy. Quen, który siedział obok niego, również zdawał się mieć na niego oko. Saverin zastanawiał się, co jest tego powodem.
Uczniowie wychodzili po kolei na wezwanie pani Aguirre. Każdy przedstawiał to, w czym czuł się najlepiej. W większości były to piosenki lub fragmenty znanych dramatów, radziej wiersze, a jedna z dziewcząt zaprezentowała układ baletowy. Conrado nie wiedział, co to za musical, ale widać było, że nauczycielom zależało na zachęceniu młodych ludzi do udziału, bez względu na posiadane talenty.
– Olivia Bustamante!
Zawołała nauczycielka i blondynka ruszyła na scenę, dając uprzednio znak Felixowi, który zajmował się podkładem muzycznym. Chłopak włączył przygotowaną wcześniej płytę i nastolatka zaprezentowała hiszpańską wersję piosenki „Memory” z musicalu „Koty”.
Śpiewała bardzo ładnie i pod koniec wszyscy bili jej brawo, nie musząc się do tego zmuszać jak to bywało przy niektórych innych występach mniej zdolnych uczniów. Conrado był pod wrażeniem i posłał jej ciepły uśmiech, choć nie był pewien czy z oświetlonej reflektorami sceny było cokolwiek widać. Lista szła alfabetycznie, po Olivii wystąpiło jeszcze kilku uczniów i nadszedł czas na Marcusa, który dopiero wtedy otrząsnął się z letargu, jakby zupełnie zapomniał, że zgłosił się do przesłuchań. Quen musiał szturchnąć go łokciem, by wstał z miejsca. Wysoki brunet stanął na środku sceny i podrapał się nerwowo po karku, zdając sobie sprawę, że nic nie przygotował.
– Nie uważasz, chłopcze, że to lekki brak szacunku z twojej strony, przychodzić tutaj bez przygotowania? – Głos Joaquina był słyszalny wyraźnie w każdym zakamarku auli. – To marnowanie czasu naszego i twoich kolegów.
Delgado zacisnął pięści ze złości.
– Zaśpiewam acapella – poinformował przez zaciśnięte zęby, a Joaquin po raz pierwszy zdjął okulary, by mu się bliżej przyjrzeć. Dał znać ręką, że ma zaczynać, ale Marcusa zamurowało. Miał ochotę rzucić się na szefa Templariuszy.
– Nie trzeba, będę akompaniował – zaoferował Felix, wyczuwając groźną atmosferę i zasiadł do fortepianu, który stał na scenie. Wzrokiem dał znać Marcusowi, by się uspokoił i zaczął grać. Rozumieli się bez słów.
– Och, uwielbiam tę piosenkę! – Rozległy się piski dziewczyn po pierwszych dźwiękach.
„All of me” Johna Legenda rozbrzmiało w całej auli, a tu i ówdzie dało się słyszeć ochy i achy, kiedy głęboki głos Marcusa wypełnił salę. Quen wywrócił oczami, wzdychając ciężko. Marcus zawsze się wszędzie wyróżniał nie tylko przez wysoki wzrost, ale też przez to, że był bardzo wszechstronny. Przed laty udzielał się również w szkolnym chórze. Nieco zardzewiał, ale i tak nadal był całkiem dobry i Enrique mógłby dać sobie uciąć prawą rękę, że rola główna powędruje właśnie do niego.
Nieuchronnie zbliżała się kolej Ibarry, który podobnie jak Marcus nie miał nic przygotowane. Stanął jak idiota na środku sceny i odwalił kawałek z Hamleta. Klasyczne „być albo nie być” musiało mu tutaj wystarczyć. I tak nie chciał brać udziału w tej szopce.
Conrado pokręcił głową z niesmakiem. Jako miłośnik teatru wolałby zobaczyć coś bardziej imponującego niż jakieś wygłupy. Na szczęście szybko przyszła kolej Caroliny Nayery. Już wcześniej zdążył zauważyć, że jest ona najpoważniejszą kandydatką do głównej roli żeńskiej, skądinąd nie wiedział jaka to jest rola, w ogóle niewiele wiedział o tym musicalu, ale nie było to w tej chwili ważne, bo dziewczyna miała anielski głos.
Zaśpiewała hiszpańską wersję piosenki „Listen” z musicalu „Dreamgirls”. Tak jak oryginalna wykonawczyni, Carolina była niesamowita. Nie tylko jej głos i muzykalność urzekła Conrada, ale również oddanie emocji. Dziewczyna wiedziała, o czym śpiewa. Życie wiele ją nauczyło. I po raz kolejny Saverin odczuł dotkliwe wyrzuty sumienia. Nastolatka odziedziczyła talent po matce, która była aspirującą piosenkarką, ale nie dane jej było spełnić marzeń. Carolina była absolutnie bezkonkurencyjna. Brawa rozbrzmiewały jeszcze długo po jej występie. Quen siedział wbity w fotel, nie mogąc poskładać szczęki z podłogi, a Alice nawet zagwizdała, wstając z miejsca.
Conrada ciekawiła jednak reakcja Joaquina. Spojrzał w jego kierunku, ale twarz właściciela El Paraiso była nieodgadniona. Zrobił jakąś krótką notkę przy nazwisku Caroliny i przeszli do dalszej cześci przesłuchań. Na koniec przewodnicząca komisji, pani Aguirre, wszystkim podziękowała za udział i ogłosiła, że wyniki będą dostępne po weekendzie, kiedy jury przedyskutuje wszystkie występy. Do obsadzenia były zarówno role śpiewane jak i pomniejsze, gdzie bohaterowie wygłaszali tylko kilka kwestii.
– Dobra robota. Wszyscy świetnie się spisaliście – pochwalił Conrado swoich uczniów, kiedy podskoczyli do niego po przesłuchaniach, ciekawi co myśli. Nie bardzo go zdziwiło, że Quen zmył się jako pierwszy i nie zaszczycił nauczyciela nawet spojrzeniem. U góry na schodach przy wejściu do auli czekał już na niego Hugo, który obserwował wszystko ukryty w cieniu. Dzieciak zarobił cios w potylice od ochroniarza.
– Aua! Za co? – wrzasnął Ibarra na całą aulę.
– Być albo nie być? Serio? – Hugo zacmokał z dezaprobatą.
– A co? Może ty byś sobie lepiej poradził?
– A żebyś wiedział. Eh, chodźmy już, bo aż wstyd.
Conrado uśmiechnął się pod nosem, a zaraz potem został sprowadzony na ziemię pytaniami od uczniów.
– Kto się panu najlepiej podobał?
– Przecież to oczywiste, kto dostanie główną rolę…
– Ale ja pytam, kto według pana Saverina był najlepszy!
– Wszyscy byliście naprawdę dobrzy. Każdy zaprezentował coś na swój oryginalny sposób – uciął te przekomarzania Conrado.
– Czyli znaczy, że wszyscy byliśmy słabi.
– Nieprawda, każdy z was ma unikatowy charakter. Co jest, Alice? – zapytał, bo zdał sobie sprawę, że dziewczynka ciągnie go za mankiet koszuli.
– A może ty nam coś zaśpiewasz?
Conrado poczuł, że oblewają go zimne poty. Czasami lufa wymierzona w skroń jest mniej groźna niż pytanie bez ostrzeżenia od Alice. Uczniowie podchwycili ochoczo ten pomysł, ale Saverin wykręcił się stanowczo.
– Nie, nie śpiewam, wybaczcie.
– Ale przecież grywał pan wcześniej! Na pewno pan potrafi!
– Nie, grałem w sztukach, nigdy nie śpiewałem. Nie, naprawdę. Dobra robota, ale muszę już iść. Do zobaczenia we wtorek na zajęciach. Dobranoc wszystkim.
Udało mu się wyrwać ze szponów nastolatków, nim się obejrzał już szedł z Alice do samochodu. Przesłuchania trwały dłużej niż się wydawało.
– Nie możesz tak po prostu rzucać takich uwag przy wszystkich, Alice.
– Dlaczego? Chcieli posłuchać jak śpiewasz, chyba cię lubią. Ja też bym chciała. – Dziewczynka uśmiechnęła się figlarnie. – Mogę przyjść obejrzeć musical, kiedy będzie premiera?
– Jeśli Emily i Fabricio ci pozwolą to pewnie tak. – Conrado spojrzał na Alice, która wzrok utkwiła w jego dłoni. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że szedł z nią za rękę całą drogę ze szkoły do auta. Puścił ją jak oparzony i otworzył drzwi z tyłu, ale ona ponownie wdrapała się na przednie siedzenie.
Kilka minut później dołączyła do nich Eva, która niechętnie usiadła z tyłu. Conrado musiał koniecznie dowiedzieć się więcej o jej bliskim spotkaniu z Joaquinem. Nie chciał jednak poruszać tego tematu przy Alice, więc po prostu odjechał. Tę noc Alice miała spędzić u niego i Evy i już się bał, co z tego wyniknie.
– Co macie takie miny? Nie podobało się? – Medina spojrzała podejrzliwie na swojego narzeczonego i jego dzisiejszą towarzyszkę.
– Podobało. Ale Conrado nie chciał śpiewać.
Eva parsknęła.
– Conrado śpiewa tylko pod prysznicem.
– Naprawdę?
– Tak, kiedyś go nagram i ci pokażę.
– Oglądać to bym tego nie chciała. To chyba niezbyt odpowiednie, nie uważasz? – odpowiedziała rozsądnie Alice, a Eva się zmieszała.
– Miałam na myśli, że nagram dźwięk.
– Jeśli tak to w porządku.
Conrado nic nie powiedział, ale zmarszczka na jego czole świadczyła, że był lekko naburmuszony, a Evie bardzo się to spodobało. Już dawno nie widziała go takiego – zwyczajnego faceta, lekko zawstydzonego a lekko poirytowanego. Miła odmiana od zawsze elokwentnego i uprzejmego dżentelmena.
– Oj, Conrado, przecież ładnie śpiewasz. Może kiedyś zagrasz dla nas na gitarze…
Saverin posłał przyjaciółce mordercze spojrzenie w lusterku wstecznym, bo Alice już podłapała ten pomysł i snuła plany na rodzinny koncert przy ognisku. Conrado zacisnął dłonie na kierownicy. Zapowiadał się wesoły weekend.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 17:42:15 06-10-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:52:39 08-10-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C039
Clara/Emma/ Leo/ Victoria/ Alice/Emily
Ateny 2010r
Był koniec dwa tysiące dziesiątego roku. Emma popatrzyła na dodatni wynik testu ciążowego i zaklęła pod nosem. Gdy Fausto Guerra złożył jej propozycję zostanie matką jego dziecka popatrzyła na niego jak na wariata. Ona matką? W dodatku dziecka Guerry? To brzmiało jak wstęp do kiepskiej komedii romantycznej albo co gorsza meksykańskiej telenoweli. A mimo to się zgodziła. Postawiła jednak jeden warunek; zero seksu. Nie da się mu dotknąć choćby palcem. In vitrto było jedyną dostępną opcją. Ku jej zaskoczeniu Guerra zgodził się bez zająknięcia i po kilku dniach wyznał, że jest gejem. Takich rewelacji się nie spodziewała, mimo że znali się od lat, a ich relacja była co najmniej dziwna a już na pewno nienaturalna. Emma nie chciała się na ten temat rozwodzić. Aż do teraz. Sądziła, że ma więcej czasu w końcu próba in vitro rzadko udaje się za pierwszym razem. Widać jej macica nie miała nic przeciwko aby rosło w niej nowe życie. Postukała testem o dłoń. Powinna do niego zadzwonić i przekazać mu dobre wieści, a mimo to siedziała na klapie sedesu i wpatrywała się w dwie czerwone kreski.
Będę mieć dziecko, pomyślała i instynktownie przyłożyła dłoń do płaskiego brzucha. Łzy napłynęły jej do oczu. Przymknęła powieki i pociągnęła nosem. To były zapewne te osławione hormony. Według wszelkich poradników kobiety w ciąży płaczą bez powodu i wzruszają je filmiki o kotkach czy innych małych stworzonkach. Jeśli do tego dojdzie to będzie bardzo płaczliwe dziewięć miesięcy i Emma wątpiła, że będą wzruszać ją kotki czy pieski raczej pająk jedzący swoją zdobycz. Uśmiechnęła się pod nosem i schowała prostokątny przedmiocik do kieszeni. Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi.
— Chwileczkę! — krzyknęła i wytarła twarz wierzchem dłoni. Wstała i spuściła wodę, umyła ręce i wycierając je o papierowy ręcznik wyszła z toalety.
— Emma? — usłyszała głos za swoimi plecami i zamarła w pół kroku. Poczuła, jak włoski jeżą się na jej karku.
— Pomyliła mnie pani z kimś — odezwała się po chwili. Kobieta chwyciła ją za łokieć.
— Nie wydaje mi się — zaprzeczyła. — Chociaż nie pamiętam Calineczko żebyś miała tatuaż — wpatrywała się we wróble uchwycone w locie.
Odwróciła do tyłu głowę i popatrzyła na kobietę.
— Cześć Clara — przywitała się. Kobiety wpatrywały się w siebie dłuższą chwilę.
— Ty żyjesz — wykrztusiła z siebie Clara i bez namysłu przygarnęła ją do siebie.
— Niespodzianka — wymamrotała i objęła ją.
Klatka piersiowa Emmy unosiła się i opadała w rytmie miarowego oddechu. Stojąca przy szpitalnym łóżku w lekarskim kitlu kobieta spoglądała na trzymaną w dłoniach kartę to na twarz kobiety. Był piątkowy słoneczny poranek a postrzelona trzykrotnie córka Thomasa i Camilli przeżyła noc. To biorąc pod uwagę jej obrażenia samo w sobie było dużym osiągnięciem.
Wczoraj z jej ciała wyciągnęła dwie kule; jedna trafiła ją w brzuch i została usunięta wraz ze śledzioną, druga w lewy bok rozerwała płuco, które niemalże natychmiast zapadło się pod wpływem nagle doznanego urazu. Trzecia drasnęła tętnicę szyjną, a Emmę od szybkiej śmierci ocaliło nie tylko dwa milimetry, ale także palce Joaquina. To on uparcie zaciskał je na rannym organie. Gdyby nie to Emma nie dożyłaby przyjazdu karetki. Zaraz po operacji wprowadzono ją jednak w stan śpiączki farmakologicznej. Dla poszkodowanej to była najlepsza opcja. Tak najszybciej organizm zregeneruje się i przy odrobinie szczęścia w niedzielę uda się ją wybudzić.
Alba wolała jednak nie ubiegać faktów. Kątem oka za swoimi plecami dostrzegła jakiś ruch. Domyślała się, że to ojciec Emmy Thomas wrócił. W dłoniach trzymał kubek ze świeżą kawą. Żadna siła i żadne argumenty nie były wstanie przekonać mężczyzny do porzucenia posterunku.
— Dzień dobry — przywitał się i usiadł na krześle.
— Dzień dobry — odpowiedziała lekarka posyłając mu pokrzepiający uśmiech. Miała cichą nadzieję, że dzieci przekonają go do odpoczynku, lecz McCord był uparty.
— Jest lepiej? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Troszeczkę — odpowiedziała. To nie było kłamstwo. Z Emmą było ciut lepiej. — Panie McCord — zwróciła się do niego po imieniu. — proszę pojechać do domu i odpocząć. Zjeść porządny posiłek.
— Mieszkam za daleko, żeby pojechać do domu. — Popatrzyła na niego zdziwiona. — Londyn — doprecyzował — czasami Los Angeles, a śniadanie zjadłem w barku na dole więc posiedzę przy córce.
Pokiwała głową i wyszła zostawiając Thomasa i Emmę samych. Odwróciła do tyłu głowę i popatrzyła, jak ojciec całuje ją w czoło szepcząc słowa powitania. Uśmiechnęła się lekko. Miło było wiedzieć, że są na świecie jeszcze kochający ojcowie.
***
Worek rytmicznie kołysał się od jej uderzeń. Lewa- prawa, prawa- lewa. W uszach dudniła rockowa muzyka a Victoria Reverte wyładowywała emocje na worku bokserskim. W ciągu ostatnich kilku godzin życie jej bliskich ponownie wywróciło się do góry nogami.
Lubiła Emmę. Traktowała ją jak przyjaciółkę. Fakt nie znały się zbyt dobrze ani zbyt długo a Emma była jak perła zamknięta w muszli, którą trudno jest otworzyć. Wnętrze było piękne chociaż pełne blizn. Podobnie jak moje, pomyślała i uderzyła ponownie w worek. Całe szczęście Julian przejął ośrodek dla młodzieży więc Victoria, mimo iż młodzieżą już dawno nie była mogła przyjść tutaj i wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które nią targały. Złapała worek, a czoło przycisnęła do rozgrzanej od uderzeń skóry. Przymknęła powieki starając się uspokoić przyspieszony oddech.
To było taki cholernie niesprawiedliwe, że brakowało jej słów. Szatynka przeszła przez piekło, miała małego synka i nie zasługiwała na postrzał. Zasługiwała na szczęście, miłość i same dobre momenty, a teraz leżała na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej podłączona pod aparaturę. Krucha i drobna.
— k***a — zaklęła pod nosem. To nie powinno mieć miejsca. Poczuła jak czyjaś dłoń ląduje na jej ramieniu. Wyciągnęła z uszu słuchawki i odwróciła do tyłu głowę spoglądając na starszego brata Emmy. Leo wyglądał na wyczerpanego. Był blady. Miał podkrążone oczy. Uśmiechnęła się blado.
— Dzięki, że to robisz — odezwał się — I masz dobry cios.
— Nie ma za co — odpowiedziała — i dzięki. Staram się — wyminęła go i sięgnęła do torby po butelkę wody. Po chwili wahania wyciągnęła teczkę. — Niewiele udało mi się znaleźć — podała mu ją.
— Dzięki i za to — usiadł na ławeczce do wyciskania ciężarów. — Na pewno możemy rozmawiać tu swobodnie?
— Tak, o tej porze dzieciaki są w szkole, a Julian jest w swoim gabinecie wypełnia jakieś papierki.
Leo popatrzył na teczkę w dłoniach.
— Facet, który strzelał do Emmy nazywa się Otto Beeck. Pochodził z Berlina, niemiecki przedsiębiorca. Nie dowiedziałam się czy on i Emma się znali, ale znalazłam Clarę. — popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem. — Otwórz teczkę — zachęciła go — sądzę, że ty też ją znałeś.
Leo otworzył teczkę. Z łatwością znalazł fotografię Clary i zamarł. Popatrzył na Victorię z niedowierzaniem. Znał kobietę ze zdjęcia. Nie widział się z nią od lat, nie rozmawiał, ale wiedział kim jest.
— Clara Beeck z domu Olsen — odezwał się po chwili. — Ona i Emma były najlepszymi przyjaciółkami. — Clara, Josie i Emma nazywałem je Atomówkami, bo były nierozłączne.
— Clara wyszła za mąż za Otta w wieku dwudziestu czterech lat. Siedem lat temu mężczyzna zgłosił jej zaginięcie. Byli na urlopie w Atenach, mieli w Grecji przywitać Nowy Rok, lecz kobieta zniknęła bez śladu. Szukała jej policja, Interpol, lecz słuch i ślad po niej zaginął. Nie znam greckiego, ale według tego co udało mi się przetłumaczyć Otto był głównym podejrzanym. Ateńska policja podejrzewały, że zabił Clarę a jej zwłoki wyrzucił do Morza, ale bez ciała trudno było im cokolwiek udowodnić. To jej ostatnie zdjęcie — wyjaśniła, gdy Leo spoglądał na fotografię.
— Nie zabił jej, skoro jej szukał — stwierdził brunet. — Coś jeszcze?
— Policja podejrzewała go, bo miał ciężką rękę. Udało mi się dotrzeć do jej karty medycznej. Zwichnięty nadgarstek, stłuczone żebra więc albo Clara to niezdara albo ją bił.
— Stawiam na to drugie — odparł — Emma mieszkała w Grecji do 2010 roku. Sama urodziła w sierpniu 2011. Mogły spotkać się w Atenach i Emma mogła pomóc jej zniknąć.
— To możliwe — odpowiedziała na to Victoria. — Policja sprawdziła listę kontaktów Emmy, ale wśród nich nie ma Clary. Pierwszy wydruk — podpowiedziała mu. — Leo przesuwał wzrokiem po znanych mu imionach.
— Brawórka — wykrztusił i wyciągnął telefon. Wystukał numer telefonu i czekał na połączanie.
— To dobry pomysł? — zapytała go Victoria. Uniósł ją machnięciem ręki.
— Słucham — usłyszał w słuchawce i zamarł.
— Cześć Claro — rzucił spokojnym tonem stawiając wszystko na jedną kartę. — Sądzę, że musimy porozmawiać.
***
Clara obracała w palcach butelką po piwie co chwilę spoglądając na Emmę. Kobieta siedziała obok niej na plaży. Jasnowłosa trąciła ją w kolano. Emma popatrzyła na nią zaskoczona.
— Upewniam się, że jesteś prawdziwa — uśmiechnęła się lekko. — Mówili, że nie żyjesz. Twój tata zorganizował nawet pogrzeb.
Emma opadła na nadal ciepły piasek. Popatrzyła w niebo.
— Byłaś?
— Nie miałam odwagi — położyła się na piasku — Widziałam skrót w wiadomościach BBC
Emma parsknęła śmiechem.
— Camille pewnie wyła rzewnymi łzami? zapytała rozbawiona.
— Tylko matki płaczące nad dolą Jezusa mogły równać się z jej żalem — kobiety popatrzyły na siebie i obie roześmiały się rozbawione. Całe napięcie powoli ustępowało. — Na pewno nie chcesz piwa?
— Jestem w ciąży
— Co? — uniosła ciało na łokciach. — Od kiedy?
— Od jakiś dwóch tygodni — odpowiedziała. — W co ja się wpakowałam?
— W macierzyństwo — odpowiedziała na to Clara i położyła się z powrotem. — Mąż się na de mną znęca.
— Dlaczego go nie zostawisz?
— Znajdzie mnie wszędzie.
— Bzdura — parsknęła śmiechem. — Skoro ja mogę urodzić dziecko i wychować je na porządnego człowieka ty możesz zostawić tego błazna i wyjechać ze mną.
— Dokąd?
— Do Meksyku. Obie możemy zacząć od nowa, założyć rodzinę, mieć grono przyjaciół i mimo, że Camille obie nas pogruchotała to możemy się po tym wszystkim pozbierać.
— W Meksyku.
— W Meksyku.
***
W głowie Lucasa Hernandeza panował chaos, a filozoficzne powiedzenie “wiem, że nic nie wiem” było aż za bardzo adekwatne. Margarita została zamordowana przez swojego alfonsa na oczach swojej przyjaciółki (czy kimkolwiek ona i Emma dla siebie były). Wczoraj Emma została postrzelona i walczy o życie w lokalnej klinice. Sprawcy przesłuchać nie może bo facet kilka sekund później strzelił sobie w łeb, a jego ciało leży w kostnicy lokalnego szpitala. A on nie miał z kim o tym wszystkim porozmawiać
Emily odpadała z wiadomych względów, Javier z niewiadomych mu powodów stał za Emmą murem i wrazie potrzeby był gotów wywieść ją w środku nocy, a Pablo Diaz był stróżem prawa stosującym własny kodeks karny. Blondyn palcami przeczesał włosy i upił łyk kawy.
— Luke — usłyszał za swoimi plecami głos Ocara. — Masz gościa
Policjant zaskoczony popatrzył na szeryfa Diaza. Pablo miał na sobie elegancki czarny garnitur i białą koszulę. Był pod krawatek, którego węzeł rozluźnił pod szyją. W dłoniach trzymał grubą teczkę. Luke coś słyszał, że teściowa jego obecnej dziewczyny umarła i był na pogrzebie.
— Możemy zamówić słówko?
Pokiwał głową.
— Napijesz się kawy? — zapytał Hernandez. Pablo skinął głową i usiadł przy kuchennym blacie. Oscar, mimo że ciekaw powodów nagłej wieczornej wizyty wycofał się do pokoju. Luke przygotował dla Pabla napój i postawił przed nim kubek. Usiadł przy stole naprzeciwko mężczyzny.
— Dzięki znajomościom rodziny McCord udało się ustalić personalia strzelca — powiedział i potworzył teczkę. Wyciągnął ze środka wydruk. Faks przyszedł z niemieckiego Interpolu facet nazywał się Otto Beeck.
— To mogłeś powiedzieć mi przez telefon — zauważył Hernandez.
— To prawda, ale nie tylko po to tutaj przyszedłem.
— Kolejne śledztwo, które mam sobie odpuścić — nie mógł powstrzymać się od tej drobnej uszczypliwości. Diaz wyciągnął przed siebie nogi.
— Sądzę, że powinienem wyjaśnić ci kilka kwestii — zaczął i upił łyk napoju. — ale żebyś wszystko dobrze zrozumiał muszę zacząć od początku. — westchnął — Felipe Diaz był szefem zorganizowanej grupy przestępczej założył ją jeszcze mój dziadek, ale to za rządów mojego ojca interes kwitł. Narkotyki, broń i kobiety to sprzedawał. Robił mniejsze interesy, ale najbardziej istotne są te ostatni. Wyciągał dziewczyny z małych wiosek i miasteczek obiecywał złote góry i przerzucał najpierw szlakami do Stanów, a później w kontenerach do Europy. W ‘89 zaczął robić interesy z Eleną Rodriguez matką Maria i Fausto.
Luke mu nie przerywał. Był nawet zaciekawiony tym co ma do powiedzenia.
— Fausto koordynował działania La Familii w Europie, głównie we Francji, Niemczech Hiszpanii czy Holandii, a dwadzieścia osiem lat temu wyciągnął z transportu pierwszą dziewczynę później były kolejne i kolejne. Ojcostwo uświadomiło mu, że dziedzictwem jego syna nie mogą być tylko śmierć i destrukcja.
— Co do tego wszystkiego ma Otto Beeck?
— Zaraz do tego dojdziemy — zapewnił go Diaz pijąc kawę. — W Paryżu założył pierwszą restaurację pod szyldem Gra Anioła. Teraz ma ich kilka, a w pomoc kobietom a sieć kontaktów Guerry nieco się rozrosła. Gra Anioła to taka prężnie działająca organizacja, która skupia się nie tylko na pomocy ofiarom handlu ludzi, ale także przemocy — westchnął wprost — Mówiąc wprost pomaga głównie kobietom zniknąć.
— Co? — zapytał. — Jak to zniknąć?
— Normalnie — ponownie westchnął. Było widać, że szeryf jest zmęczony nie opowieścią, ale dzisiejszym dniem. — Ktoś z organizacji dostaje informacje o kobiecie żyjącej w przemocowym związku czy rodzinie albo dziewczynie, która chcę odejść od swojego alfonsa. Informacja jest weryfikowana, a plan ewakuacyjny zostaje uruchomiony. Nowa tożsamość, nowy adres, nowy wygląd. Ta droga to oczywiście ostateczność. Czasem jest to pomoc prawna i psychologiczna nie wszystkie jednak kobiety mają w sobie tyle siły, aby przejść tą drogę.
— I to jest legalne? — zapytał ze zdumieniem Hernandez.
— Luke, każdy może wyjść z domu i nie wrócić — stwierdził po prostu.
— To właśnie spotkało dziewczyny od Carlitos — zauważył przytomnie. — Margarita je wyprowadziła, a Emma zajęła się resztą.
— Tak — przyznał z rozbrajająca szczerością Diaz. — Z moją małą pomocą — dodał. — Zabrałem z dziupli ich paszporty i pieniądze
— Byłeś tam przed nami. Miałeś okazję ich zabić.
— A ty dalej swoje — odpowiedział na to Diaz głośno wzdychając. — Spójrz na mnie — poprosił go łagodnym tonem. — Nie zabiłem Juana Carlosa. Czy chciałem? Oczywiście, że tak, ale go nie zabiłem zrobiły to narkotyki, które dał mu Adam Esposito.
— Wiedział, że to brudna heroina?
— Całkiem możliwe. Nie mam stuprocentowej pewności, ale to i tak nie ma znaczenia, bo Esposito ma większą wartość na wolności niż w pudle.
— Emily powiedziała to samo.
— Powinieneś jej posłuchać i zostawić go w spokoju. Na razie — dodał jakby pojednawczo. — sięgnął po kawę i otworzył teczkę. Położył przed nim fotografie kobiety. — Poznaj Clarę Beeck. Zaginęła w Grecji siedem lat temu.
— Niech zgadnę Emma pomogła jej zniknąć.
— I Emma jest jedyną osobą, która wie, gdzie ona jest. Otto Beeck wiedział, gdzie szukać Emmy Guerry? — zapytał go — Emma nadal figuruje na liście osób zaginionych/ martwych więc skąd on wiedział. Javier prześledził jego finanse i znalazł domenę znajdzclarę.com to strona, którą Otto założył sześć lat temu. I znalazł tam to — podał mu wydruk. Przedstawiał on fotografie Emmy i Clary uśmiechniętych i pozujących razem kobiet. Na zdjęciu była także trzecia. Podpis pod zdjęciem brzmiał Josie. Pod zdjęciem było kilka komentarzy i jeden cholernie interesujący — podał mu kolejną kartkę.
— Emma MccCord mieszka w Meksyku w Valle de Sombras przeczytał głośno Luke
— Tak Magik skubany znalazł nawet wymianę miejli między Otto o tajemniczą przyjaciółką.
— Ustalił tożsamość przyjaciółki — przerwał mu Luke.
— Tak, tłumaczył mi, że próbowała zamaskować adres IP, ale i tak ją wyśledził — Gdy położył przed Harcerzykiem fotografię ten tylko wybałuszył oczy ze zdumienia.
— Podkomisarz Flowers? zapytał ze zdziwieniem. — To nie pomyłka?
— Nie
— I co zrobisz?
— Gdyby była moją podwładną już by wyleciała.
Co zamierzasz zrobić?
— Będziemy ją obserwować.
— My?
— Tak my Hernandez. Mogę za tobą nie przepadać, może mnie wkurzać to twoje poszukiwanie sprawiedliwości, ale ci ufam. Nie wiem co knuje pani podkomisarz, ale jest w niej coś śliskiego więc uruchom swoje kontakty w FBI i dowiedz się o niej czegoś ciekawego.
— Ja nie mam kontaktów w FBI — wykrztusił.
Pablo parsknął śmiechem i wstał.
— Coś wymyślisz, jeśli nie dowiesz się czegoś od swoich amerykańskich kolegów Javier użyje swojej magii. Skupianie się na nieistotnych watkach w śledztwie to jedno, ale to — wskazał ręką na papiery — to narażenie zdrowia i życia dwóch młodych kobiet. Taki numer w moim mieście nie przejdzie
To ostatnie w oczach Luke zabrzmiało jak groźba.
**
Alice na śniadanie dostała owsiankę na mleku czekoladowym z owocami i masłem orzechowym. Conrado kątem oka obserwował, jak pałaszuje posiłek i uśmiecha się pod nosem. Wczoraj wieczorem za nim położyli się spać dał się przekonać, żeby zaplanowała im dzień. Severin zgodził się słuchając jej radosnego trajkotania jednym uchem. I dopiero teraz widząc jej psotny uśmieszek zaczynał żałować swojej decyzji. Nie miał pojęcia co dzieje się w tej małej główce.
— Eva jedzie z nimi? — zapytała.
— Mówiła, że musi posprzątać drugą połowę bliźniaka, bo niedługo przyjeżdża jej matka i siostra. Na nasz ślub.
— Eva! — krzyknęła blondyneczkę. — Jedziesz z nami — zakomunikowała, gdy kobieta zjawiła się w kuchni. — Ja pomogę ci później posprzątać, bo nie możesz tego ominąć. Im nas więcej tym weselej po za tym i tak kupiłam bilety dla trzech osób.
— Dokąd jedziemy?
— Niespodzianka, zaprogramowałam już GPS w samochodzie — Conrado popatrzył na nią z uniesionymi brwiami. — Potrafię wgrać trasę z punktu A do punktu B i z punktu B do punktu C
— Coś ty wymyśliła?
— Gwarantuje, że nie pożałujecie — Alice zaskoczyła z krzesła i włożyła pustą miseczkę do zlewu. — ale polecam włożenie wygodnych ciuchów i butów będziemy dużo chodzić.
Dojazd zajął mi tylko dwadzieścia minut, gdyż atrakcja numer jeden znajdowała się na terenie znajdującym się na terenie miasta Conrado spodziewał się wycieczki do ZOO a szyld nad otwartą na roścież bramą informował go, że wjechał na teren farmy alpak. Zaparkował z niedowierzaniem spoglądając w stronę ogrodzenia i za nim zdążył zapytać Alice co tu do cholery chodzi? Dziewczyna wyszła z samochodu i w kilku susach znalazła się przy bramie. Pokręcił z niedowierzaniem głową. To była ostatnia rzecz jaką spodziewał się zastać w Valle de Sombras. Gdy razem z Evą opuścili auto spostrzegli, że w ich stronę idzie kobieta
— Dzień dobry — przywitała się — Pia Blanco — podała im dłoń. — Conrado Severin — uścisnął jej dłoń. Przepraszam za Alice wskazał na dziewczynkę, gdy Pia przywitała się z Evą.
— Nie ma pan za co przepraszać — kobieta machnęła ręką, gdy podchodzili do ogrodzenia. — Dzieci w większości właśnie tak reagują na alpaki — zaczęła mówić — zdecydowanie wolą ich towarzystwo od mojego.
— Aleś ty słodziutka — usłyszeli pełen radości głos dziesięciolatki, która gładziła pod szyją wyraźnie zadowoloną z atencji alpakę. — i śliczniutka — dodała. Alpaka trąciła mokrym nosem dłoń blondynki. Alice zachichotała zachwycona i bezceremonialnie nie pytając nikogo o zgodę przeszła przez ogrodzenie.
— Alice! — upomniał ją Conrado. — To niegrzeczne.
Właścicielka farmy pokręciła jednak głową z uśmiechem. Najwyraźniej Alice nie była pierwszym dzieckiem, które postanowiło zmniejszyć dystans między sobą a zwierzęciem. Alpaka wydawała z siebie wysoki dźwięk a dzwoneczek na jej szyi zabrzęczał. Córka Emily odpowiedziała jej radosnym śmiechem. Conrado popatrzył na Evę, która niepewnie chociaż z ciekawością pogładziła łepek alpaki, która przywędrowała zaciekawiona do ogrodzenia.
— Przyniosę państwu marchewki. — I śmiało może pan pójść śladem małej przyjaciółki i narzeczonej — Conrado popatrzył na Eve, która poszła w ślady Alice i przeszła przez ogrodzenie. Popatrzył na ciekawską alpakę, która stała przy nim. Wyciągnął dłoń i pogładził ją między uszami. Zwierzę zarżało głośno i wyciągnęło do góry głowę, drugą ręką poklepał ją po szyi.
— Conrado! Ta alpaka ma tak samo na imię jak ty! — usłyszał radosny głos Alice — Chodź do nas — spoglądając na dziewczynkę uśmiechnął się kącikiem ust. Miło było wiedzieć, że Alice, mimo iż jest dojrzała jak na swój wiek na widok alpak to wszystko znika i zamienia się w małą dziewczynkę. Za nim przeszedł przez ogrodzenie wrócił do auta po aparat. Fabrcio zapewne będzie domagał się pamiątek z ich wycieczki.
Alice była zachwycona i szczęśliwa wizytą na farmie. Uśmiech nie schodził z jej twarzy sprawiając, że nastój udzielił się nie tylko Evie ale także i kandydatowi na burmistrza, który z przyjemnością robił zdjęcia narzeczonej i dziewczynce, którą miał pod opieką.
Farma w swojej ofercie miała nie tylko karmienie i głaskanie alpak i spacer z nimi. Na famie były także inne zwierzęta; króliki, które Alice z ochotą przytulała, koty czy kury. Nigdy nie przypuszczał, że zbieranie jajek może być tak przyjemne i relaksujące. A dziecięca radość zaraźliwa. I kto by pomyślał, że w miejscu takim jak Dolina Cieni jest miejsce na takie pełne życia miejsce. Oparł się o auto czekając, aż Eva i Alice opuszczą sklep z pamiątkami. Telefon w jego kieszeni zawibrował. Wyciągnął go by sprawdzić kto dzwoni. Odebrał od razu.
— Cześć — usłyszał głos Emily. — Dzwonię zapytać, jak sobie radzicie?
— Cześć — odpowiedział witając się — I radzimy sobie całkiem nieźle. Alice i Eva od dwudziestu minut są w sklepie z pamiątkami i zastanawiam się czy Alice nie przepuści całego kieszonkowego na wypchane pluszowe maskotki.
— Znając mojego męża jej kieszonkowe jest czterocyfrowe — odpowiedziała kobieta i westchnęła.
— Wiedziałaś, że w Dolinie jest farma z alpakami? — zapytał ją
— Tak, Javier i Victoria jeżdżą tam z Aleckiem na terapię. Mały zaczął przy nich mówić. Mieliśmy tam pojechać z Alice, ale — głos jej zadrżał niebezpiecznie. — Po za tym to miejsce przetrwało dzięki pomocy poradni. Fabrcio mówił, że pomógł im rozpisać i wygrać przetarg na rządowe środki.
— Możliwe, że coś wspominał — stwierdził usiłując sobie przypomnieć czy rzeczywiście przyjaciel mu mówił o farmie alpak a on zwyczajnie o tym zapomniał. Alice wyszła z kilkoma torbami w dłoniach i zbliżyła się do auta. — Chcesz porozmawiać z Alice? — zapytał. — Emily — poinformował dziewczynkę podając jej telefon.
— Cześć mamo — przywitała się dziesięciolatka stawiając torby na ziemi. Weszła do samochodu. Rozbawiony Conrado sięgnął po siatki. Gdy wkładał je do bagażnika zauważył łepek różowej alpaki.
Alice mówiła szybko i dużo z łatwością przechodząc z hiszpańskiego na angielski. Severin prowadził skupiając się na wskazówkach przekazywanych przez GPS kątem ucha rejestrując rozmowę Emily z córką. Tym razem GPS zaprowadził ich na parking przed wypożyczalnią gokartów Conrado zgasił silnik i popatrzył najpierw na Evę później na Alice, która zakończyła rozmowę z Emily i oddała komórkę Conrado.
— Jesteś pewna, że to tutaj? zapytał niepewnie Conrado.
— Tak. Chodźmy, zarezerwowałam dla nas tor — popatrzyła na bruneta. — Wyluzuj staruszku —poklepała go po ramieniu — Potrafię całkiem nieźle prowadzić i na pewno cię pokonam. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:51:23 09-10-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 040
LEONOR/ SERGIO/ ARIANA
W piątek 29 maja miała odbyć się rozprawa o prawa rodzicielskie dla Sergia Sotomayora. Sergio mimo zapewnień Aidana Gordona, że wygrają, odczuwał niepokój. Ostatnie czego chciał to skrzywdzić syna, który może dowiedzieć się nieciekawych rzeczy z przeszłości matki. Do sądu w Monterrey przybyli nieco wcześniej, Aidan musiał załatwić przy okazji kilka spraw.
Leonor, Ethan i ich prawnik również przybyli na miejsce. Leonor posłała byłemu mężowi mordercze spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Nie mogła mu zarzucić, że źle opiekował się ich synem. Wiedziała, że Jaime jest dobrze u ojca, miał tam własny pokój, dobrze jadał, Sergio pilnował, by trzynastolatek nie spóźniał się do szkoły i odrabiał regularnie lekcje. Mimo wszystko czuła, że zawiodła jako matka.
– Leonor – przywitał się Aidan, podchodząc do nich, by choć trochę oczyścić atmosferę. Kobieta była przyjaciółką Nadii, więc widział ją kilka razy. – Sędzia Lopez prosi wszystkich na salę sądową.
Sergio i Leonor pokiwali głowami. Sotomayor poszedł za Aidanem, ale wpadł na jego plecy, kiedy Gordon nagle się zatrzymał.
– To chyba jakieś jaja – wymamrotał prawnik, wpatrując się w adwokata przeciwnej strony. – Co ty tutaj, k***a, robisz?
– Uspokój się, jesteśmy w sądzie. – Ernesto Gordon rzucił synowi arogancki uśmieszek. Wiedział, że jego obecność podziała na Aidana jak płachta na byka.
Prawdą było, że Leonor zamierzała poprosić o pomoc Aidana, jako że był przyjacielem Nadii, ale kiedy Sergio pierwszy zwrócił się do niego, musiała poszukać innego prawnika. Nie miała pieniędzy, więc sąd przydzielił jej Ernesta Gordona z urzędu, podobnie jak kiedyś Samborowi Medinie. Aidan czuł jednak, że nie był to zwykły zbieg okoliczności i ojciec szukał okazji, by się z nim zmierzyć na sali sądowej. Był wkurzony, ale nie mógł pozwolić, by jego własne emocje i prywatne sprawy wpłynęły na wynik rozprawy kumpla. Przełknął więc dumę i wszyscy wkroczyli na salę sądową.
Sędzia Ulisess Lopez był dobrze zaznajomiony z tą sprawą, było widać, że się przygotował, dzięki czemu Sergio nieco odetchnął. Prawo stało zwykle po stronie matki w takich sprawach, ale przecież nie chciał niczego więcej jak tylko kontaktów z synem, była mu winna chociaż to. Sędzia wysłuchał obu stron, po czym Ernesto miał pole do popisu, przesłuchując Sergia.
– Zostawił pan ciężarną żonę tuż po śmierci teściowej i wyjechał pan na studia do stolicy.
– Sprzeciw, Wysoki Sądzie, to pytanie narzuca mojemu klientowi odpowiedź – odezwał się Aidan, mierząc Ernesta mroźnym wzrokiem.
– Wysoki Sądzie, to nie było pytanie tylko stwierdzenie faktów. – Ernesto uśmiechnął się w stronę Aidana. – Żeby móc ustalić czy klient pana Gordona jest w stanie zapewnić synowi opiekę, musimy cofnąć się w czasie, by dowiedzieć się, jakim jest człowiekiem. – Ulisess Lopez wyczuł rodzinne niesnaski, ale oddalił sprzeciw. – A więc wyjechał pan do stolicy, by realizować swoje własne ambicje, nie płacił alimentów na żonę i dziecko, nawet nie interesował się swoim nienarodzonym potomkiem, a co dopiero pięcioletnim wówczas Jaime. Na jakiej więc podstawie uważa pan, że należą się panu prawa rodzicielskie?
Sergio zmrużył oczy, przypatrując się wrednej gębie adwokata. Widać było, że Norrie nie była z nim szczera. Wykopała własny grób.
– To prawda, że wyjechałem, kiedy Leonor była w ciąży, ale nie jest prawdą, że dziecko, którego się spodziewała było moje. – Ernesto popatrzył na niego nieprzytomnie i przełknął głośno ślinę. – To właśnie było powodem mojego wyjazdu – żona mnie zdradzała.
– Dlaczego więc rozwiedliście się bez orzekania o winie? Jako przyczynę rozwodu podano, cytuję – Ernesto sięgnął po dokumenty – „różnice poglądów i charakterów”.
– Cóż, rzeczywiście różnicą poglądów było to, że żona wolała sypiać z innymi. – Sergio postanowił postawić sprawy jasno. – Różnica polegała na tym, że mi się to nie podobało.
Ethan siedzący na sali sądowej zacisnął pięści ze złości. Jak ten typ śmiał tak oczerniać jego przyszłą żonę. Ernesto natomiast rzucił Leonor karcące spojrzenie. Zgodził się wziąć tę sprawę w ciemno, sądząc że będzie to bułka z masłem, a tymczasem ta suka nie była z nim szczera.
– W takim razie zgodzi się pan poddać testom na ojcostwo?
– Słucham? – Sergio był pewien, że się przesłyszał. – Mogę pana zapewnić, że Lorenzo nie jest moim synem.
– Potrzebujemy realnych dowodów. Pańskie oskarżenia wobec mojej klientki mogą być tylko nędzną próbą zdyskredytowania jej w oczach sądu.
– W takim razie proszę ją o to zapytać. – Sotomayor był naprawdę wściekły.
Starszy Gordon tylko się uśmiechnął i zadawał kolejne pytania. Sergio dzielnie się bronił, tłumacząc się, że nie mógł kontaktować się z synem, bo żona mu zabroniła, nie odpisywała na listy i nie odbierała telefonów, a potem zabrała dziecko i wyjechała z miasta. Ernesto jednak odbijał wszystkie argumenty, wmawiając mu, że gdyby naprawdę zależało mu na synu, znalazłby sposób. Dowody w postaci bilingów telefonicznych i odesłane listy również przez sędziego zostały uznane za niewystarczające.
Następnie Aidan przeszedł do przesłuchiwania Leonor. Postanowił postawić sprawy jasno. Jego ojciec myślał, że utrze mu nosa, ale na pewno nie dzisiaj.
– Wiem, że przedmiotem rozprawy są prawa rodzicielskie nad starszym synem Jaime, urodzonym w 2002 roku, ale pozostaje kwestia młodszego synka Lorenza, urodzonego w 2007 roku. Wydaje się, że zaszło nieporozumienie. – Aidan ponownie zmierzył ojca morderczym spojrzeniem i zwrócił się do Leonor łagodniejszym tonem. – Czy może pani potwierdzić, że mój klient, Sergio Sotomayor, nie jest ojcem dziecka?
– Nie, nie mogę.
Tej odpowiedzi nie spodziewali się zarówno Sergio i Aidan, jak i Ethan, który przecież rozmawiał z nią na ten temat i wiedział już część prawdy. Czyżby Leonor kłamała pod przysięgą?
– Wydaje się, że pani mnie nie zrozumiała. – Młodszy Gordon zaczynał tracić cierpliwość. – Czy dopuściła się pani zdrady cielesnej, będąc jeszcze w związku małżeńskim z panem Sotomayorem?
– Byliśmy w separacji.
– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Czy pani syn Lori jest owocem zdrady?
– Nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie. – Leonor była nieugięta. Ethan zauważył, że narzeczona zaciska dłonie na kolanach, siedząc sztywno jak struna.
– W takim razie zadam pytanie jaśniej, ponieważ najwyraźniej nie rozumie pani zadawanych przeze mnie pytań. – Aidan Gordon pochylił się do przodu i spojrzał kobiecie w oczy. – Czy pozostawała pani w intymnych związkach z innymi mężczyznami?
– Sprzeciw, Wysoki Sądzie, adwokat Gordon oczernia moją klientkę. – Ernesto wstał z miejsca.
– Oddalam sprzeciw. – Lopez posłał Ernestowi karcące spojrzenie, bo ten niemal wyrwał się na środek sali. – Proszę odpowiedzieć.
Leonor milczała, ale Aidan nie zamierzał się poddać:
– Skoro tak pani stawia sprawę, zapytam inaczej: Czy spała pani z Lorenzem Villanuevą, kiedy była pani żoną Sergia Sotomayora?
Norrie oburzyła się tym stwierdzeniem. Zerknęła najpierw na adwokata a potem na byłego męża, który jednak nie zamierzał się wycofać. To jej sprawa, jeśli nie chciała być szczera przed sądem.
– Pani milczenie uznam za odpowiedź twierdzącą. To wszystko z mojej strony. – Aidan chciał się wycofać, ale Leonor nie wytrzymała.
– Nigdy nie spałam z Lorenzem Villanuevą i nie pozostawałam w żadnych intymnych związkach z innymi mężczyznami!
– A więc chce pani powiedzieć, że imię pani syna jest zwykłym zbiegiem okoliczności? A może było to niepokalane poczęcie?
– Panie Gordon, proszę się uspokoić. – Sędzia upomniał Aidana, którego trochę poniosło.
– Wysoki sądzie, nie mam więcej pytań. Mój klient dołoży wszelkich starań, by udowodnić, że pani Angarano nie jest z nami szczera, oczywiście dobrowolnie podda się testom na ojcostwo, które oczywiście wykażą, że nie łączą go więzy krwi z Lorim. Dziękuję.
Rozprawa trwała dalej, Sergio przedstawiał obecną sytuację, krótko podkreślił nowy związek Leonor z Ethanem i ich plany wyjazdu do Monterrey i zabrania dzieci, bez ich uprzedniej wiedzy. Zdecydowanie na jego korzyść działał fakt, że Jaime sam chciał z nim zamieszkać i wyprowadził się tymczasowo z domu matki i dziadka. Potem nadszedł czas na dalsze przesłuchania. Sędzia zwrócił się do Aidana o przedstawienie świadków.
– Wysoki sądzie, chcielibyśmy powołać na świadków rodzinę pani Angarano, ojca i brata.
– Ojciec mojej klientki, Camilo Angarano, przebywa obecnie w Valle de Sombras i opiekuje się wnukiem. Nie może podróżować ze względu na niedawno przebyty zawał – wytłumaczył Ernesto Gordon, przeglądając papiery. – Jeśli zaś chodzi o brata pani Leonor, Huga Manuela Angarano, pozostaje on nieuchwytny od 2007 roku, rodzina nie ma z nim kontaktu.
Aidan spojrzał zdziwiony na Sergia, a ten pokiwał głową na znak, by nie drążył tematu.
– W takim razie chciałbym zaprosić znajomą obu stron i pracownicę kawiarni należącej do Angaranów, panią Arianę Catalinę Santiago.
Ariana wkroczyła na salę sądową blada jak ściana. Nie była w sądzie od czasu pamiętnej rozprawy, kiedy została niesłusznie oskarżona. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą, czuła że oblewają ją zimne poty. Miała wrażenie, że zaledwie wczoraj patrzyła na swojego ówczesnego chłopaka oczerniającego ją przed sądem. Dłonie jej drżały i znów powróciło to dziwne uczucie w klatce piersiowej, którego nie potrafiła opisać słowami. Jakby tysiące sztyletów wbijały się w jej serce i nie mogła oddychać. Złamane serce.
Sergio wyglądał na zatroskanego i posłał jej ciepłe spojrzenie, chcąc dodać otuchy. Aidan również sprawił, że poczuła się trochę bardziej komfortowo.
– Proszę mi powiedzieć, jakie stosunki łączą panią i Leonor Angarano.
– Jest córką mojego szefa, Camila – odpowiedziała Ari, uważając to za najlepszy opis. Kiedyś myślała, ze Norrie jest jej koleżanką, ale ich relacje znacznie się pogorszyły.
– Jak opisałaby pani Leonor? Czy jest osobą godną zaufania? Jak zajmuje się dziećmi?
– Jest dobrą matką. – Ariana musiała to powiedzieć. W końcu prawdą było, że robiła wszystko dla dobra dzieci. – Ciężko pracuje, by je utrzymać.
– Ach tak… Pani Angarano pracuje w Monterrey jako księgowa w firmie telekomunikacyjnej. Biorąc pod uwagę godziny pracy i dojazdy, pewnie nieczęsto bywa w domu. Pod czyją opieką są wtedy chłopcy?
– Zajmuje się nimi dziadek lub ja.
– Rozumiem. Mam tutaj pani dane. – Aidan machnął jakimś papierkiem w powietrzu. – Jest pani uprawniona do odbierania dzieci ze szkoły. Wysoki Sądzie, muszę pana wprowadzić w sytuację – od czasu groźnych wydarzeń w Valle de Sombras tamtejsza szkoła wprowadziła przepis o obowiązkowym odbieraniu dzieci przez opiekunów. Tutaj mamy listę z całego miesiąca. – Aidan podał Lopezowi dokumenty. – Proszę nam powiedzieć, ile razy na liście pojawia się nazwisko pani Angarano?
– Panie Gordon, jaki to ma związek ze sprawą? – Lopez założył okulary i przyjrzał się papierom.
– Podpowiem panu, podkreśliłem żółtym flamastrem dni, w które pani Angarano odebrała dzieci. Ile to było razy?
– Nie widzę żadnych podkreśleń, panie Gordon. – Lopez już rozumiał, do czego zmierza Aidan.
– Ach tak, rzeczywiście. Ponieważ pani Angarano, matka dzieci, nie odebrała ich ze szkoły ani razu w tym miesiącu. Może Wysoki Sąd nam powiedzieć, kto dzieci odbierał najczęściej?
– Cóż, według listy pani Santiago, a w ostatnich dniach również pan Sotomayor.
– Dziękuję, Wysoki Sądzie. Chciałbym podkreślić, jak bardzo godne podziwu jest oddanie pracy Leonor Angarano. Szkoda tylko, że przez to nie jest w stanie poświęcać dzieciom należytej uwagi. – Aidan posłał ojcu cwany uśmieszek i wrócił do zadawania pytań Arianie. – Czy to prawda, że została pani zwolniona z pracy w kawiarni przez Leonor Angarano?
– Tak, to prawda.
– A czy to prawda, że właściciel, pan Camilo, nie był z tego powodu zadowolony i że nadal pomaga pani w kawiarni mimo innych zajęć?
– Tak, zgadza się.
– Czy pani Angarano miała powód do pani zwolnienia? W końcu opiekowała się pani jej dziećmi pod jej nieobecność i z tego, co udało mi się ustalić, zarówno Jaime jak i Lori bardzo panią lubią.
– Leonor nie spodobało się, że zabrałam Jaime na mecz piłki nożnej w Pueblo de Luz. Był tam również jego ojciec, Sergio. Leonor uznała, że postąpiłam wbrew jej woli.
– Hmm… a czy zaciągnęła pani tam chłopca siłą?
– Nie, Jaime sam mnie o to prosił, chciał zobaczyć się z ojcem, ale bał się, że matka mu zabroni.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań. – Aidan usiadł i Ariana została skazana na łaskę Ernesta, który wyglądał jakby miał zamordować swojego syna, siedzącego po przeciwległej stronie sali sądowej.
– Czy sypia pani z panem Sotomayorem? – zapytał bez ogródek Ernesto Gordon.
– Sprzeciw, Wysoki Sądzie, to nie ma związku! – Aidan uderzył pięścią w biurko, a Ernesto parsknął śmiechem.
– Ależ oczywiście, że ma. Naturalnie kochanka pana Sotomayora ma motyw, by oczernić moją klientkę.
– Proszę odpowiedzieć. – Sędzia Lopez oddalił sprzeciw.
Ariana posłała nerwowe spojrzenie Sergiowi. Była to niewątpliwie niezręczna sytuacja.
– Ja…
– Nie sypiamy ze sobą, nie sądzę, by wprawianie pani Santiago w zakłopotanie miało pomóc naszej sprawie. – Sergio odezwał się nieproszony, nie mogąc już znieść tego poniżania jego dziewczyny. Cóż, nadal nie ustalili kim dla siebie są, więc ciężko ją było nazwać jego dziewczyną, ale mimo wszystko.
– Panie Sotomayor, proszę zająć miejsce. – Lopez upomniał stronę konfliktu, a na twarzy Ernesta pojawił się idiotyczny uśmiech.
– Sądząc po reakcji pana Sotomayora, nie jest mu pani obojętna – zwrócił się do Ariany. – W takim razie, jak pani sobie to wyobraża, chce pani odebrać prawa rodzicielskie swojej dawnej koleżance i razem z jej byłym mężem wychować ich syna? A co będzie jeśli pojawią się wasze własne dzieci, Jaime zostanie pozostawiony na lodzie jak niepotrzebny przedmiot?
W oczach Ariany zalśniły łzy. Przypomniał jej się Eduardo Medina, który reprezentował córkę w sądzie i oskarżał Arianę o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Ponadto Gordon wspomniał o dzieciach, a Santiago, która od niedawna wiedziała, że jest bezpłodna, po raz pierwszy tak naprawdę poczuła, co to oznacza.
– Nie mam więcej pytań. – Ernesto Gordon zatarł ręce, wracając na swoje miejsce, najwyraźniej dumny z łez, do których doprowadził kobietę.
Sergio chciał podejść do Ariany i ją pocieszyć, ale Aidan go powstrzymał. Santiago zajęła miejsce w dalekiej części sali.
– Mam tutaj list od bliskiej przyjaciółki pani Angarano, Nadii de la Cruz, która zapewnia, że Leonor Angarano jest dobra matką. Dołączam go do akt sprawy. – Ernesto poprosił o pozwolenie na podejście do sędziego i wręczył mu dokumenty. – A na świadka chciałbym powołać narzeczonego mojej klientki, Ethana Crespo.
Nadszedł czas na Ethana. Tendencyjne pytanie, które zadawał mu adwokat narzeczonej sprawiły, że zarówno Aidan jak i sędzia Lopez byli poirytowani. Sergio w ogóle już ich nie słuchał, spojrzenie utkwił w Arianie. Że też musiała przez to przechodzić z jego powodu. Aidan nie zamierzał być pobłażliwy wobec Ethana. Zaatakował go wprost, wypytując o jego relacje z Leonor i ich przeprowadzkę do Monterrey. Chciał go zagiąć za wszelką cenę i zwalić winę na wszystko na niego i Norrie, za odsuwanie dziecka od ojca i próbę wywiezienia dzieci bez wiedzy Sergia.
– Widzę, że zależy panu na dobru dzieci. Dlaczego zatem jest pan przeciwny kontaktom Jaime z ojcem?
– Nie jestem temu przeciwny, całkowicie to popieram. – Ethan był śmiertelnie poważny. Leonor wstrzymała oddech, Ernesto zaklął pod nosem, a Sergio i Aidan popatrzeli po sobie zdumieni. – Uważam, że Jaime powinien mieć kontakt z ojcem i nikt nie powinien mu tego zabraniać. Myślę jednak, że Sergio przesadził spotykając się z nim za plecami matki…
– Matka nie chciała wyrazić zgody na te spotkania…
– I powinno to zostać uszanowane, zważywszy na fakt, że to ona dostała pełną opiekę rodzicielską po rozwodzie – słusznie zauważył Crespo. – Oboje powinni ze sobą szczerze porozmawiać i przemyśleć swoje zachowanie dla dobra dziecka. Tu nie chodzi o ich niechęć i pretensje do siebie, przede wszystkim Jaime powinien wypowiedzieć się w tej sprawie.
– Cóż, panie Crespo, w tym zgodzę się z panem całkowicie. – Ulisess Lopez przetarł zmęczone oczy. – Ogłaszam odroczenie sprawy do przyszłego tygodnia. Chciałbym usłyszeć, co ma do powiedzenia dziecko, zanim wydam ostateczną decyzję.
Powoli zaczęli opuszczać salę, Sergio wyszedł pierwszy za Arianą. Aidan zabrał teczkę i wyminął ojca, nie zapominając, by w wyjściu nie szturchnąć go ramieniem, po czym udał się do Pueblo de Luz na lunch z Saverinem i Astrid Vegą, gdzie mieli omówić sprawę Caroliny Nayery.
Leonor i Ethan zostali sami.
– Co to miało być? Nie jesteś po mojej stronie? – Kobieta nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony mógł w taki sposób stanąć po stronie Sergia.
– Przede wszystkim jestem po stronie Jaime. To jego decyzja.
– Jego decyzja? To jeszcze dziecko! Nie zna Sergia.
– A czyja to wina?
– Może moja? – Brunetka spojrzała na Ethana z niedowierzaniem i prychnęła. – Co ci się stało?
– A tobie? Dlaczego skłamałaś pod przysięgą? – Ethan pokręcił głową z dezaprobatą. – Nie poznaję cię. Jak mogłaś ich tak okłamać? Przecież sama mi mówiłaś, że Lori nie jest synem Sergia. Jest synem Lorenza Villanuevy, prawda?
Leonor zacisnęła szczęki, jej oczy wypełniły się łzami, ale nie zamierzała się załamywać.
– Nic o mnie nie wiesz.
– A skąd mam wiedzieć, jeśli nic mi nie mówisz? Czy ty mnie w ogóle kochasz? Bo zdecydowanie mi nie ufasz. – Crespo przeczesał włosy palcami.
– Nie kłamałam. I wybacz, że nie streszczam ci historii mojego życia. Ty też o wielu rzeczach mi nie mówisz. – Leonor spojrzała na narzeczonego z wyrzutem.
– Nie próbuj tego obrócić przeciwko mnie. Byłem z tobą szczery, opowiedziałem Ci o Lydii, znasz prawdę o Dominicu.
– Czyżby? Nie wydaje mi się, że mówisz mi wszystko.
– Tu chodzi o ciebie, a nie o mnie. Miałaś romans z Renzem Villanuevą, słyszałem twoją rozmowę z Hugiem. Lori jest jego dzieckiem. Rozumiem, że spieprzyłaś sobie życie, ale nie rób tego samego swoim synom.
Dźwięk siarczystego policzka wymierzonego Ethanowi potoczył się echem po sali sądowej.
– Ani się waż wspominać Renza, do pięt mu nie dorastasz.
– Ukrywasz coś! I dowiem się, co to takiego! – Krzyknął za nią, kiedy już była przy wyjściu.
– Powodzenia. Może choć raz w życiu uda ci się coś osiągnąć.
Ze łzawi w oczach opuściła budynek sądu i wróciła do domu sama. Ethan tę noc spędził u Cosme, zły i zraniony, ale przede wszystkim przestraszony, że mógł mieć rację. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:18:43 12-10-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 041
Alice/ Clara/Leo/Emily/Catalina
Conrado postanowił poświecić kilka godzin pracy. Alice została pod opieka Evy. Obie miały posprzątać drugą część bliźniaka na przyjazd matki i siostry jego narzeczonej. Dziesięciolatka wyszalała się zarówno na farmie z alpakami jak i gokartach więc nie powinna niczego spsocić. On sam przed sobą musiał się przyznać, że sam świetnie się bawił. Po dwóch może trzech godzinach nadrabiania papierkowej roboty i odpowiadania na wiadomości usłyszał pełen radości śmiech Alice. To w jego domu był niecodzienny dźwięk. Jakby nie na miejscu. Słysząc co chwila ten chichot i pisk wiedział, że nie będzie mu dane się skupić, dlatego też wstał i zszedł na dół niepewny tego co zobaczy. A zobaczył Alice uśmiechniętą od ucha do ucha oglądającą na wielkim ekranie przygody Charliego Chaplina.
— O hej — rzuciła beztroskim tonem, gdy przysiadł na brzegu kanapy. — Eva poszła po lemoniadę — poinformowała go nie odrywając wzroku od czarno-białego obrazu. — Udało nam się posprzątać bliźniaka — zakomunikowała mu. Eva podała jej wysoką szklankę z napojem i usiadła obok dziewczynki. — Niedługo bierzecie ślub — stwierdziła nagle.
— Tak — odpowiedział i popatrzył na Evę, która w odpowiedzi wzruszyła szczupłymi ramionami.
— Co będziecie tańczyć na pierwszy taniec? — zapytała go.
— Z nogi na nogę — odpowiedział Severin. Alice oderwała wzrok od ekranu i popatrzyła na niego z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
— Conrado powiedz mi, że żartujesz? — z niedowierzaniem malującym się na ładnej sercowatej twarzy chwyciła za pilot i zatrzymała obraz. — Z nogi na nogę? A ty co dziadek z reumatyzmem?
— Alice, to tylko taniec
— Nie — zaprotestowała gwałtownie i podniosła się z kanapy. — Z nogi na nogę to będziesz mógł tańczyć na pięćdziesiątej rocznicy ślubu nie na własnym weselu. Wstawaj — Zachęciła go ruchem ręki. — i pokaż mi swój ruch.
— Mój ruch.
—Każdy ma jakiś — stwierdziła
— Conrado nie tańczy — pospieszyła mu z pomocą Eva — Nie ma swoich ruchów.
— A ty tańczysz? — zapytała ją Alice.
— Kiedyś tańczyłam — odpowiedziała kobieta. — Balet — dodała mimowolnie się krzywiąc.
— Ja też tańczyłam w balecie — Dla Camille to była jedyna możliwa opcja i oczywiście standard.
— Ale nie dla ciebie — domyśliła się Eva.
— Balet jest strasznie nudny — poinformowała Conrado — a ja miałam zbyt dużo energii. Jeśli wierzyć Camille za nim w wieku dziewięciu miesięcy zaczęłam chodzić to najpierw tańczyłam. Wolę jazz i latynoamerykańskie tańce towarzyskie. Mogę was nauczyć podstaw walca angielskiego czy wiedeńskiego, ale on też jest nudny. Nie chcecie być nudni? — zapytała ich i popatrzyła na każde z osobna. — Przesuń stolik — rozkazała Conrado.
— Ale
— Nie ma żadnego “ale” No dalej — zaklaskała w dłonie. Najwyraźniej sprawiało jej to mnóstwo radości. — Nie mamy całego dnia. Ty skarbie — zwróciła się do Evy idź po swoje ślubne byty, a ty możesz być na bosaka.
Conrado pokręcił z niedowierzaniem głową, ale wykonał polecenie. Miał wrażenie, że sprzeciwianie się jest bezcelowe. Odsunął maksymalnie do tyłu stolik. Alice pokiwała z uznaniem głową. Eva zamieniła domowe kapcie na szpilki i wkroczyła do salonu.
— To jaki macie pomysł na pierwszy taniec? — zapytała. — I nie akceptuje z nogi na nogę — zaznaczyła unosząc ku górze dłoń.
— Może coś ze standardu
— Nuda — odpowiedziała wywracając oczami. — Standard jest dobry dla dinozaurów a tobie jeszcze do dinozaura jeszcze trochę brakuje.
Conrado wolał nie pytać jakich ludzi zalicza do dinozaurów. Popatrzył na Evę a ona na niego.
— To może salsa? — zasugerowała narzeczona. Brunet zmamlał przekleństwo, a Alice z uciechy zaklaskała w dłonie.
— Doskonały wybór, salsę liczymy na siedem, lewa do przodu — zaczęła tłumaczyć i zademonstrowała krok podstawowy.
— Camille pozwalała ci uczyć się salsy?
Dziewczynka parsknęła śmiechem.
— Oczywiście, że nie — powiedziała. — Chodziłam na nudny balet, uczyłam się jeszcze nudniejszego walczyka a tańców latino uczyła mnie Kubanka mieszkająca w Edynburgu i wszystko w sekrecie przed wredną babunią, ale my tu gadu-gadu a salsa sama się nie nauczy.
Conrado zauważył, że Alice dyrygowanie nim i Evą sprawia nieopisaną wręcz radochę. Evie sam taniec się spodobał, gdyż krok kobiety stawał się coraz pewniejszy. Dziewczynka co jakiś czas dokładała krok, a mężczyzna mimowolnie zaczął naśladować najpierw ruchy jej stóp, a później rąk, które z każdym krokiem wędrowały do środka. Alice zatrzymała się i chwyciła za telefon, który w kilku kliknięciach zsynchronizowała z ich telewizorem. W salonie rozległy się szybkie latynoamerykańskie rytmy.
— Mój Bóg — wymamrotała na dźwięk głosy Enrique Iglesiasa.
Ku zdziwieniu Conrado nastrój Alice udzielił się także i jemu. I może nawet jej tego zazdrościł. Mimo ostatnich przeżyć nie tylko szybko się dostosowała do zmienionej sytuacji, ale także potrafiła się śmiać i z tego cieszyć. I musiał przyznać, że potrafiła też tańczyć. Była w tym taka naturalna więc może Camille miała rację chociaż w jednym i Alice tańczyła za nim nauczyła się chodzić.
Alice wycofała się, żeby zaczerpnąć tchu natomiast Conrado wiedziony impulsem chwycił Evę za rękę i przyciągnął ją do siebie przejmując inicjatywę. Poczuł, jak napięcie ustępuje miejsca tej krótkiej chwili radości. Gdyby Fabrcio go teraz zobaczył... znając jego przyjaciela pewnie by się do nich przyłączył. Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się.
— No proszę, proszę — odezwała się Alice — ktoś potrafi zluzować gacie i jeszcze się z tego śmiać stwierdziła wyłączając muzykę. — Częściej powinieneś luzować szelki, bo martwię się, że za nim do wesela dojdzie to to żyłka pęknie taki spięty jesteś. Jestem głodna — stwierdziła nagle i podreptała, czy mają coś ciekawego w lodówce.
***
W szpitalu zaskoczyła ją cisza. W sali Emmy nie było zbędnej krzątaniny jedynie rytmiczne pikanie maszyny. Respirator szumiał cicho, a siedząca w fotelu blondynka wpatrywała się w nieprzytomną Emmę. Lekarze oznajmili, że w tym momencie trzeba czekać.
Cierpliwość była to cecha, którą wypracowywała sobie latami. Na początku chciała odpowiedzi na już, później mogła poczekać dzień lub dwa, a czasami zdarzały się sytuacje, gdzie czekała na nią miesiące. Odzyskanie Emmy zajęło jej dwanaście lat. To było trudne dwanaście lat, pomyślała. Pełne sukcesów i porażek. I skreślania nazwisk na liście.
Uśmiechnęła się z nostalgią i sięgnęła do kieszeni rozpinanego swetra należącego do jej męża. W palcach obróciła małym czarnym notesikiem. Nigdy się go nie pozbyła. Miała do niego dziwny sentyment, a z czasem liczba wymienionych osób wzrosła. Byli to już nie tylko gwałciciele jej siostry, ale także mordercy, pedofile porywacze dzieci czy kobiet, których udało się złapać. Żywych lub martwych. Tylko jedno nazwisko nie zostało przekreślone.
Camille McCord. To ona była wisienką na jej torcie. Palmer był kawałkiem pysznego ciasta, a to matka miała być słodkim owocem. To ona wprawiła w ruch koło, to ona oddała Emmę w łapy Palmera i jemu podobnych. Wszystko przez co przeszła jej rodzina było powiązane z jej matką. Odpuściła, ponieważ poprosiła ją o to Emma. Nie chciała jeszcze raz przez to przechodzić. I kobieta, która dopuściła się tak wiele złego odeszła wolno. Przez dziesięć lat opiekowała się jej Alice. Opiekowała się to jednak było za dużo powiedziane. Blondynka westchnęła i wsunęła notes do kieszeni.
— Emily — usłyszała głos brata. Odwróciła do tyłu głowę i popatrzyła na niego. Posłała mu zmęczony uśmiech. — Zmiana warty.
— Co ustaliła Victoria? — zapytała wprost. Leo rozsiadł się w fotelu. Leo zreferował wszystko Emily.
— Rozmawiałeś z Clarą?
— Tak — odpowiedział. Emily spojrzała wymownie na brata. Leo zaczął mówić.
***
"Entre las letras" było niewielkim antykwariatem ulokowanym w jednej z bocznych uliczek rynku głównego w Valle de Sombras. Leo, gdy Clara podała mu adres, pod którym mogą spotkać się i porozmawiać był co najmniej zaskoczony. Dolina Cieni nie była miejscem sprzyjającym rozwojowi biznesu, a już na pewno nie małej księgarence. Westchnął i nacisnął klamkę. Dzwoneczek umieszczony nad drzwiami zaanonsował jego przybycie. Leo zamknął za sobą drzwi i przerzucił plakietkę z “otwarte” na “zamknięte” Czujnie rozejrzał się po pomieszczeniu wzrokiem szukając właścicielki lokalnego biznesu. Stała nieopodal niego uważnie mu się przyglądając.
Clara Olsen na nosie miała okulary w niebieskich oprawkach. Miała na sobie dżinsy i prosty biały podkoszulek. Włosy związane w luźny jasny warkocz opadał jej na lewe ramię. Uśmiechnęła się do niego lekko. Leo pokonał dzielącą ich odległość i zaskakując samego siebie przygarnął ją i zamknął w niedźwiedzim braterskim uścisku. Dawno, dawno temu była jego trzecią siostrą.
— Dobrze wyglądasz — odezwał się, gdy wypuścił ją ze swoich objęć i uważnie przyjrzał się jej ładnej sercowatej twarzy.
— Ty także — odpowiedziała. — Jak się czuje Emma? — zapytała wymijając go. Z kieszeni spodni wyciągnęła pęk kluczy i zamknęła drzwi. — Porozmawiajmy na zapleczu — zasugerowała. — Lemoniady?— zapytała. Pokiwał głową.
— Mieszkasz tutaj? — zapytał.
— Na górze — odpowiedziała wyciągając z lodówki dzbanek z chłodnym napojem.
— Emma została rozintubowana — powiedział powoli — nadal jest pod tlenem, ale lekarze są dobrej myśli. Straciła śledzionę, kawałek płuca i będzie mieć paskudną bliznę na szyi, ale żyje — Leo usiadł na krześle i zaczął bawić się postawioną przed nim szklanką. — Twój mąż nie żyje — powiedział wprost. — Moje kondolencje.
Clara usiadła naprzeciwko niego. Czarny gruby kocur, którego wcześniej nie zauważył wskoczył na jej kolana. Kobieta mimowolnie zaczęła go głaskać. W ciszy rozległo się głośne mruczenie zadowolonego zwierzaka. Kobieta wiedziała doskonale, że mężczyzna oczekuje odpowiedzi.
— Spotkałam Emmę w Atenach w dwa tysiące dziesiątym roku — zaczęła. — Był grudzień. Ona powiedziała mi o ciąży, ja jej o Otto. Gdyby wtedy z nią nie wyjechała.
— On prędzej czy później by cię zabił — odpowiedział spokojnie Leo. Popatrzyła na niego zaskoczona. — Mówi mi to moje zawodowe doświadczenie. Emma uratowała ci wtedy życie chciaż żadna z was mogła nie zdawać sobie z tego sprawy. Jak dostałyście się do Meksyku?
— Najpierw dostałyśmy się na prom płynący do Turcji — wyjaśniła — później prywatnym samolotem do Meksyku.
— Żadnej kontroli paszportowej? — zdziwił się Leo. Upił łyk lemoniady. Czarny kocur zwinął się na kolanach swojej właścicielki w kłębek.
— Właściciela promu, starego Turka bardziej interesowały amerykańskie dolary, które mu dała Emma niż nasze paszporty — odpowiedziała kobieta siląc się na uśmiech. — Lotnisko, z którego wyleciałyśmy do Meksyku było prywatne podobnie jak samolot. Po przylocie Emma pomogła mi znaleźć mieszkanie, pracę. Stanąć na nogi.
— Tu w tej księgarni?
Clara skinęła głową.
— Jak to jest możliwe, że Otto cię nie odnalazł wcześniej?
— Nie mam pojęcia — przyznała spoglądają mu w oczy. — Jak to jest możliwe, że odnalazł on Emmę?
— Dzięki uprzejmości pewnej kobiety — odpowiedział. — Emma wspominała ci o Ninie Flowers?
— Ta nieudolna policjantka?
Pokiwał głowa. Clara zaklęła szpetnie.
— Znałaś Margo?
—Nie — odpowiedziała i upiła łyk lemoniady. — Wiem, że Emma próbowała jej pomóc. Była załamana jej śmiercią.
— Czym tak naprawdę zajmuje się Emma? — zapytał wprost. — Wyciąganiem kobiet z burdeli? Te dziewczyny, które przetrzymywał Carlitos nie rozpłynęły się w powietrzu.
— Nie, wróciły do domów. W tym pomógł szeryf. Leo, Emma niewiele mi powiedziała o swoim tajemniczym zajęciu. Od czasu do czasu dzwoniła w środku nocy i podrzucała mi Sama. Wracała nad ranem. Nie wiem co robiła ani z kim, ale wiem, że więcej wie Catalina Miller.
— Kim do cholery się Catalina Miller? — zapytała wchodząc bratu w słowo i przerywając mu opowieść.
— Położną — poinformował ją. — Pracuje w tutaj w szpitalu na oddziale ginekologiczno-położniczym. Wiesz obiera porody.
— Wiem czym zajmuje się położna, Leo — odezwała się Emily i wstała. — Bierzesz wartę?
— Tak — wyciągnął z kieszeni bluzy złożoną na pół kartę. — To jej adres.
— Dzięki, jak jeszcze raz nazywała się to policjantka?
— Nina Flowers a co?
— A nic — odpowiedziała. Pocałowała brata we włosy. — O proszę, proszę — zaświergotała podejrzanie radosnym tonem. — Ktoś nam tutaj siwieje. — zakomunikowała i wyszła.
***
Catalina Miller uśmiechnęła się mimowolnie obserwując jak matka tuli swoje nowonarodzone dziecko. Ten moment w pracy lubiła najbardziej. Tą jedną krótką chwilę, gdy spoglądają na siebie pierwszy raz.
— Zajmiemy się łożyskiem — usłyszała kobiecy głos za swoimi plecami. Wstała z krzesełka i wycofała się z pokoju dając matce i dziecko odrobinę prywatności. Szybkim krokiem przeszła z sali porodowej do gabinetu ulokowanego na końcu długiego korytarza. Z kieszeni bluzy wyciągnęła klucz i przekręciła go. Łokciem zapalił światło i rozejrzała się po zagraconym pomieszczeniu. Była wyczerpana. Po dwudziestu godzinach bycia nieustannie na nogach marzyła tylko o ciepłym kocyku i głupim serialu. Czymś co pozwoliłoby oderwać myśli od ostatnich wydarzeń. Problem Cataliny poległ ma tym, że na niczym nie mogła się skupić.
Opadła na krzesło przy biurku i wyciągnęła przed siebie nogi. Ręce splotła nad głową i zamknęła oczy. Ostatnie wydarzenia mocno dały jej w kość. I wszystko zaczęło się od wywiadu Victorii Reverte Są takie demony, od który nie da się uciec, pomyślała i westchnęła. Wywiad Victorii obudził wspomnienia, które spychała zawsze gdzieś w otchłań świadomości.
Po raz pierwszy od wielu lat myślała o swojej matce, o Carlitos, o sensie tego wszystkiego co robi i za nim się spostrzegła wysłała list do Ingrid Lopez swojej koleżanki z pod celi. I ten jeden ruch otworzył jej prywatną puszkę Pandory.
Gdy opuściła poprawczak poszła w jedne znane jej miejsce; adres był na paczkach, które ojciec przysyłał do Czyśćca. Miejscówka okazała się być burdelem, a kochany tatuś alfonsem. Uciekła stamtąd, gdy tylko zdała sobie sprawę co to za miejsce i wyjechała do stolicy. To tam zdobyła dyplom z położnictwa. Cztery lata temu Emma Guerra zaproponowała jej dodatkową pracę.
Opowiedziała jej o ochronce dla kobiet i dzieci. O miejscu ulokowanym w Monterrey, w Dzielnicy Szaleńców. Ukryte pośród nieużywanych budynków kompleks, który dawno temu był Dziecięcym Szpitalem Psychiatrycznym był idealną przykrywką dla ich działalności. Tutaj kobiety uciekające od alfonsów, bijących je mężów czy ojców były bezpieczne. Miały dach nad głową, jedzenie i z czasem opuszczały ochronkę. Zamieszkiwały okoliczne dzielnice, miasta i miasteczka. I dla obu kobiet była to forma uczynienia czegoś dobrego na tym popieprzonym świecie. Na dźwięk telefonu podskoczyła gwałtownie. Sięgnęła do szuflady i wyciągnęła komórkę na kartę. Odebrała po czwartym sygnale.
— Dzwoniłaś — powiedział męski głęboki głos.
— Emma wylądowała w szpitalu — powiedziała powoli. — Żyje — dodała pospiesznie. — Jest w ciężkim, ale stabilnym stanie. Kiedy wracasz?
— Właśnie wszedłem do pokoju — poinformował ją i usiadł na łóżku. — Spotkajmy się w hotelu Severina. Stawiam kolację.
— Alfie — jęknęła — jestem ledwie żywa — poinformowała go. — Dwudziestogodzinny dyżur plus dwa porody w safe hause.
— Aż dwa?
— Tak, dwóch chłopców. Matki nadal nie wiedzą czy chcą je zabrać ze sobą czy raczej oddać do adopcji.
— Jutro — opadł na łóżko. — Śniadanie.
— Spotkasz się z nim? — zapytała.
Alfie popatrzył na sufit. Nie miał cholera pojęcia.
— Może, nie wiem. Muszę się z tym przespać.
— Słodkich snów — odparła i nie czając na jego reakcję rozłączyła się.
W tym samym czasie Alferd Caine wstał i podszedł do podręcznego bagażu. Otworzył go i ze środka wyciągnął fotografię chłopca. Dłuższą chwilę wpatrywał się w uwiecznione na zdjęciu dziecko. Chłopczyk nie mógł mieć więcej niż pięć lat. Może to najwyższa pora, aby się spotkali. I wszystko sobie wyjaśnili. Postawił zdjęcie na szafce nocnej i poszedł pod prysznic.
***
Resztę dnia wypełnił stukot maszyny do szycia i praca. Conrado raz na jakiś czas zaglądał do salonu, gdzie Alice urządziła sobie pracownię i ze skupioną minką tworzyła coś epickiego. Severin przygotowywał się do debaty, która miała się odbyć po aukcji. Kilka minut po dwudziestej drugiej w progu jego gabinetu stanęła Alice w piżamach z jednorożcem.
— Conrado — odezwała się nieśmiałym głosem.
— Tak?
— Poczytasz mi? — zapytała
Zaskoczony popatrzył na jasnowłosą dziewczynkę. Uśmiechnęła się nieśmiało.
— Tak — wstał — zaraz przyjdę — powiedział — Przygotuj książeczkę.
Alice zachichotała i w podskokach wyszła z gabinetu Severina. Gdy wszedł do pokoju, który zajmowała popatrzył na dziecko leżące już w łóżku i trzymające książkę. Obok Alice siedziała i pyszniła się dumnie różowa alpaka. Dziewczynka poklepała miejsce obok siebie.
— Nie gryzę — zapewniła go. Conrado usiadł na łóżku plecami opierając się o jego zagłówek. Alice uniosła jego prawa rękę i przytuliła się do jego boku. Poklepał ją niezdarnie po ramieniu i sięgnął po ksiązkę.
— Lew, czarownica i stara szafa.
— Tak, zostały trzy ostatnie rozdziały.
Pokiwał głową i zerknął na Alice, która ulokowała się na jego piersi i zamknęła oczy. Otworzył i zaczął czytać. Gdy pół godziny później wyszedł z pokoju gościnnego kierując się z powrotem do swojego gabinetu. Zamarł na widok pakunku. Niepewnie zbliżył się do biurka i po chwili parsknął śmiechem, gdyż dostrzegł, że w środku znajduje się nie bomba a niebieska pluszowa alpaka. Eva musiała ją tutaj porzucić. W środku była kartka.
Gdy będzie Ci smutno i źle a Mnie nie będzie w pobliżu. Pogłaszcz alpakę. Nadal będzie Ci smutno i źle, ale będziesz miał alpakę.
Alice
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:06:09 15-10-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:11:31 16-10-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 042
ARIANA/ LUCAS/ QUEN/ CONRADO/ SANTOS
Ariana siedziała w kawiarni blada jak ściana, popijając ciepłą herbatę ziołową, którą zaparzył jej krzątający się za ladą Nicolas. Od kiedy wróciła z sądu w Monterrey była roztrzęsiona. Sergio martwił się o nią i chciał z nią zostać, ale kazała mu wracać do pracy. Szczerze mówiąc, nie chciała z nim teraz być. Po raz pierwszy od dawna przeszłość zapukała do jej drzwi. Nie, nie zapukała. Wywarzyła drzwi kopniakiem i weszła do jej teraźniejszego życia z brudnymi buciorami, by dać jej znać, że gdziekolwiek się uda, ona zawsze ją znajdzie.
Przesłuchanie przez Ernesto Gordona było dla niej traumatyczne. Aluzje do jej życia prywatnego i związku z Sergiem może i by jej nie obeszły, ale prawnik był tak natarczywy i bezduszny, że przypomniał jej ojca Evy Mediny, który niesłusznie oskarżał ją o wypadek ze skutkiem śmiertelnym dziewięć lat temu, który tak naprawdę spowodowała jego córka. Miała wtedy tylko osiemnaście lat, niewiele wiedziała o życiu i najwidoczniej też o miłości, skoro ktoś kogo uważała za miłość swojego życia, zdradził ją i upokorzył przed sądem.
Nicolas nie zadawał jej żadnych pytań, za co była mu wdzięczna, bo nie miała ochoty znów przez to przechodzić. Obserwował ją jednak zmartwiony, była jedną z niewielu przyjaznych mu osób w mieście i traktował ją jak przyjaciółkę. Camilo również trzymał się z daleka, choć serce mu się łamało, kiedy pomyślał, co jego córka znów nabroiła. Leonor wróciła z rozprawy sama nie roztrzęsiona, a wściekła jak osa. Ethana z nią nie było, przez co Angarano był zmuszony myśleć, że to grubsza kłótnia między narzeczeństwem. Kochał córkę i lubił Ethana, chciał żeby byli szczęśliwi i popierał ich związek, ale czasem zaczynał myśleć, że Crespo jest po prostu zbyt dobry dla Norrie. Bał się, że wybuchowy temperament córki weźmie nad nią górę i stłamsi biednego Ethana.
Ariana wpatrywała się tępo przed siebie, trzymając dłonie na filiżance z herbatą, by nieco je ogrzać. Czuła, że cała krew z jej ciała odpłynęła. Ktoś przez cały czas jej się przypatrywał, ale zobaczyła go dopiero, kiedy podszedł do jej stolika.
– Przepraszam. – Mężczyzna odezwał się nieśmiało. Musiało go to dużo kosztować. Wyglądał jakby od dawna chciał zagadać, ale miał obawy. – Wydajesz się być zdenerwowana. Wszystko dobrze?
– Słucham? – odezwała się nieprzytomnie, spoglądając w górę na stojącego nad nią mężczyznę. Znała go z widzenia, często zaglądał do kawiarni, kiedy miała swoją zmianę. Dziwne, ale kiedy zmianę miał Nicolas, rzadko widywała tego człowieka.
– Mogę się przysiąść? – zapytał Daniel Haller, odsuwając sobie nieśmiało krzesło. Już od dawna Ariana wpadła mu w oko i próbował się do niej zbliżyć, ale bał się odrzucenia. Teraz wyczuł jednak okazję. Wyglądała na samotną, podobnie jak on.
– Przepraszam, ale kim pan jest? – wymamrotała nieprzytomnie.
– Daniel. Daniel Haller. Jestem ratownikiem medycznym w miejscowej klinice. Na pewno mnie widziałaś, kiedy byłaś w szpitalu. Odwiedzałaś szefa po zawale. – Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy ze słowotoku, którym się pogrążył.
Santiago zamurowało. Czy on ją śledził? Skąd wiedział, że była w klinice odwiedzić Camila, kiedy ten odbywał rekonwalescencję po zawale? Czerwona lampka w jej głowie zapaliła się, mimo iż nadal była roztrzęsiona po rozprawie i nie myślała trzeźwo.
– Przykro mi, ale nie znam pana – odpowiedziała najgrzeczniej jak potrafiła.
– Nie chciałem cię wystraszyć. Po prostu wyglądasz na zmartwioną.
– Muszę wracać do domu – zakomunikowała i wstała z miejsca, czując że ta sytuacja wymyka się spod kontroli.
– Odprowadzę cię. – Zobowiązał się Daniel, a oczy mu zaświeciły. Coś w tym spojrzeniu nie spodobało się Arianie. Czyżby miał rozszerzone źrenice?
– Nie trzeba, umiem trafić do własnego domu – powiedziała dobitnie, ale to go nie przekonało.
– Nie o to mi chodziło, kręci się tutaj sporo zbirów, to niebezpieczne.
Niebezpiecznym byłoby pozwolić odprowadzić się do domu facetowi, który ewidentnie mnie śledzi, pomyślała Ariana.
– Nie, naprawdę. Muszę już iść. Do widzenia. – Chciała go wyminąć, ale złapał ją za rękę.
– Nie odchodź, proszę. Nie chciałem być nachalny.
– Proszę mnie puścić, przeraża mnie pan. – Santiago próbowała się delikatnie wyrwać, by nie rozjuszyć Daniela, ale bezskutecznie. Wzrokiem próbowała znaleźć Nicolasa lub Camila, bo w kawiarni oprócz nich nie było nikogo, ale Camilo zniknął na zapleczu, a Nicolas skończył zmianę i wrócił do domu.
– Nie jestem dziwny, po prostu chciałbym cię lepiej poznać. Zostań proszę. Nie chcę zostać sam.
– Puść mnie. To boli!
Ariana zamknęła oczy i zaczęła się szarpać, ale w tym momencie uścisk zelżał.
– Powiedziała, żebyś ją puścił. Pani nie ma ochoty, żebyś ją dotykał. Nie znasz słowa „nie”?
Santiago powoli podniosła jedną, potem drugą powiekę. Przed nią stał Lucas ubrany po cywilnemu, jedną silną ręką trzymał Daniela za przegub ręki, tym samym uwalniając Arianę od jego dotyku. Haller był jakby w transie, sam wydawał się zdumiony swoim zachowaniem. Rozbiegany wzrok, spocone czoło i dłonie, rozkojarzenie – Hernandez nie miał wątpliwości, że mężczyzna jest pod wpływem środków odurzających. Nie był to Helios, ale może coś nowego z apteczki pana Villanuevy. A może zupełnie inne świństwo lub zwykłe tabletki.
– Ja… przepraszam, nie chciałem – wyjąkał Haller, cofając się parę kroków do tyłu.
– Znikaj stąd, jeśli nie chcesz spędzić nocy w izbie wytrzeźwień. – Lucas zaświecił mężczyźnie odznaką policyjną przed oczami i już po chwili Daniel zniknął z kawiarni. – Usiądź, jesteś roztrzęsiona – zwrócił się do Ariany, a ona opadła na krzesło jak szmaciana lalka.
– Nic ci nie zrobił? – upewnił się Hernandez a ona pokręciła głową. Przypatrywała się Lucasowi nieprzytomnym wzrokiem. – Co jest? – zapytał, nie mogąc odgadnąć co oznacza to spojrzenie.
– Byłam dzisiaj w sądzie. Po raz pierwszy od dziewięciu lat – wyznała, sama nie wiedząc dlaczego. Może była ciekawa jego reakcji. A może po prostu lubiła znęcać się emocjonalnie nad samą sobą.
– Och – wyrwało się Lucasowi. Nie wiedział, co może więcej powiedzieć.
– „Och”? – Ariana uniosła wysoko brwi. – No tak. Dla ciebie to chleb powszedni. Pewnie bywasz w sądach czy prokuraturze bardzo często.
– Wiesz lub nie, staram się tego uniknąć jeśli mogę. To nigdy nie jest łatwe. Hernandez zerknął na byłą dziewczynę smutnym wzrokiem, była blada jak kreda i wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. – Na pewno wszystko dobrze? – zapytał, a kiedy nie uzyskał odpowiedzi, ośmielił się, by jej dotknąć. – Jesteś zimna jak lód!
Ariana jakby wyrwała się z transu. Miała skostniałe dłonie, a jej ciałem wstrząsały dreszcze.
– Zabiorę cię do szpitala.
– Nie, tylko nie to. To zwykły stres, przejdzie mi. Odwieź mnie do domu.
– Nie mam ze sobą samochodu. Odprowadzę cię.
Okazało się jednak, że nogi Ariany odmawiają posłuszeństwa. Serce ścisnęło się Lucasowi. Nie wiedziała nawet kiedy zarzucił ją sobie na plecy.
– Jestem za ciężka – powiedziała nieprzytomnie, czując się głupio że go w taki sposób wykorzystuje. Dawno nikt nie niósł jej „na barana”.
– Coś ty, jesteś lekka jak piórko. Albo to ja jestem nadludzko silny. – Zażartował, a ona uderzyła go lekko piąstką, ale miała niewiele siły. Na szczęście kamienica Lupity Martinez znajdowała się blisko kawiarni.
Rozmawiali o Oscarze, o jego postępach w fizjoterapii. Tak było łatwiej, bo choć łączyła ich wspólna przeszłość, dla obojga była bolesna. Postanowili żyć ze sobą w zgodzie dla dobra wspólnego przyjaciela, któremu chcieli pomóc wrócić do pełni sił po wypadku.
– Przywiozłem mu gitarę z San Antonio, ale nadal boi się na niej grać. Ręce odmawiają mu posłuszeństwa. – Lucas był zmartwiony tym faktem.
– Daj mu trochę czasu. Kiedyś nie widział świata poza muzyką. Na pewno jest mu ciężko, że nie może grać tak jak kiedyś. – Ariana uśmiechnęła się smutno, choć Lucas nie mógł tego zobaczyć. – Mentalnie Oscar ma nadal osiemnaście lat. Jaki los bywa przewrotny.
– Zawsze i tak był dojrzalszy od nas wszystkich. – Hernandez również się uśmiechnął na wspomnienie życiowych mądrości Oscara Fuentesa, który lubił żyć chwilą i zawsze potrafił wyciągnąć najlepszego przyjaciela ze strefy komfortu i zachęcić go do próbowania nowych rzeczy. – Zawsze się w tobie kochał.
Ariana zmieszała się, już kiedyś o tym rozmawiali i każde z nich powiedziało o słowo za dużo.
– Powiedział ci to w ogóle kiedyś? Czy udawał, że wszystko gra? – zapytał Luke, a Ariana przypomniała sobie halloweenowe przyjęcie w jej urodziny, kiedy Oscar pocałował ją po pijaku. Powiedziała o tym Hernandezowi.
– Cały Oscar. – Uśmiechnął się lekko. Na trzeźwo kumpel nigdy nie zrobiłby niczego, by skrzywdzić Lucasa.
– Od zawsze wiedziałeś? – Ariana nie wiedziała, dlaczego ją to ciekawi.
– Że mój najlepszy przyjaciel kocha się w mojej dziewczynie? – Lucas zastanowił się nad tym. – To było dość oczywiste. Znam Oscara jak własną kieszeń. No i mam też ponadprzeciętne IQ. – Pochwalił się, a Ariana musiała stłumić śmiech. Dawno nie widziała Lucasa takim beztroskim. Od tak dawna nie widziała, by żartował i pozwalał sobie na wyluzowanie. Praca w policji go zmieniła, być zahartowany i wyprany z emocji, a przynajmniej tak jej się wydawało.
– Tak, wiem, pewnie nadal twoje zdjęcie wisi w naszej szkole w gablocie z zasłużonymi uczniami. Kapitan drużyny futbolowej, przewodniczący samorządu uczniowskiego, lider kółka matematycznego. Pewnie przez ciebie nie starczyło miejsca dla innych.
– Zapomniałaś o moich zwycięstwach w symulacji obrad ONZ i medalach w zawodach sztuk walki – dodał, udając pewnego siebie, a ona wywróciła oczami.
– Aleś ty zadufany w sobie. – Roześmiała się, a potem ucichła na chwilę, zanim zapytała: – Co ty we mnie widziałeś?
– Co? – Lucas zatrzymał się w miejscu. Zapowiadało się na poważną rozmowę, ale nie mógł spojrzeć jej w twarz, bo nadal niósł ją na plecach. Może to i lepiej, nie był pewien czy jest w stanie spojrzeć jej prosto w oczy. – Pytasz poważnie czy żartujesz?
– Mówię serio. Jak taki ktoś jak ty mógł zainteresować się kimś takim jak ja? – Santiago kiedyś często się nad tym zastanawiała, ale kiedy zaczęli ze sobą chodzić, to wszystko przestało mieć dla niej znaczenie. Teraz jednak znów straciła pewność siebie. – Byłeś szkolną gwiazdą, niemal jak z durnych filmów dla nastolatków. Nie dość że gwiazda sportu to jeszcze najlepszy uczeń w szkole, w dodatku z dobrej rodziny. A ja? Oprócz dobrych stopni niczym się nie wyróżniałam. Moi rodzice nie byli dziani, ja nie byłam popularna. Raczej prześlizgiwałam się po korytarzach niezauważona. Dlatego pytam.
– Każdą przerwę spędzałaś w bibliotece. – Lucas czuł się jakby znów miał szesnaście lat. – Nawet przerwę na lunch. Zapominałaś jeść, ważniejsze były dla ciebie książki.
– Tak tylko zapytałam, nie musisz mi przypominać, że byłam ofiarą losu.
– Byłaś urocza. Czytałaś książki, których nigdy nawet nie miałem w rękach. Pierwszy raz widziałem cię na lekcji historii w dziesiątej klasie. Miałaś wygłosić referat na temat kolonializmu. Pamiętam, że nauczyciel się z tobą kłócił, bo wiedział, że pochodzisz z Hiszpanii. Nigdy tego nie zapomnę, utarłaś mu wtedy nosa i pokazałaś, że masz większą wiedzę od niego. Od tego czasu widywałem cię wciąż w bibliotece i czytałem to, co ty. Czułem, że mogę się od ciebie wiele nauczyć. Aż w końcu odważyłem się zagadać. Pamiętasz?
– Udawałeś, że nie znasz „Szklanej Menażerii”, a ja zainsynuowałam, że jesteś bezmózgim sportowcem, który nie zrozumie ambitnych lektur. – Ariana przypomniała sobie ich pierwsze oficjalne spotkanie. – A potem powiedziałeś, że znasz Williamsa na pamięć, ale chciałeś tylko zagadać. Pomyślałam wtedy, że jesteś dziwny.
– Bo na podryw wybrałem bibliotekę?
– Nie, bo cytowałeś sztukę Tennessee’ego Williamsa z pamięci. Nawet ja jej nie znam na pamięć.
Lucas uśmiechnął się na wspomnienie starych dziejów, zanim wszystko się skomplikowało.
– Wiem, że to zabrzmi strasznie banalnie i żałuję, że nie mogę znaleźć lepszych słów, ale byłaś inna niż wszystkie dziewczyny, które znałem. Przy tobie czułem, że… – Lucas nie dokończył, choć Ariana czekała na to, co ma do powiedzenia. – Jesteśmy na miejscu.
Santiago dopiero teraz zdała sobie sprawę, że doszli do jej mieszkania.
– Zamknij porządnie drzwi. Ten typek może się tu gdzieś kręcić.
– Jasne.
– Dobranoc. – Lucas nachylił się i pocałował ją w policzek, po czym zaczekał aż wejdzie do środka i zamknie drzwi na wszystkie spusty. Dopiero wtedy odszedł.
Ariana długo nie mogła zasnąć, choć była potwornie zmęczona i wycieńczona psychicznie. Pod ciepłą pierzyną wreszcie się ugrzała i kiedy rano się obudziła, nie była pewna czy rozmowa z Lucasem wydarzyła się naprawdę czy jej się przyśniła.
***
Enrique przyjechał na aukcję dobroczynną, która miała się odbyć się w domu kultury w Valle de Sombras w towarzystwie rodziców. Rafael Ibarra korzystał z ostatnich okazji, by pokazać się publicznie przed wyborami, a jego żona Ofelia z reguły udzielała się charytatywnie, więc i tutaj nie mogło jej zabraknąć. Oczywiście syn burmistrza wolałby robić w tym czasie coś ciekawszego, ale od zawsze było to jego powinnością wobec rodziców. Szedł więc na tę licytację jak na ścięcie, dobrze wiedząc, że może tu liczyć tylko na towarzystwo starych zgredów i snobów. Gdyby chociaż zjawili się jego przyjaciele, mógłby się z nimi powygłupiać, ale ani Marcus ani Felix nie byli zmuszani przez swoich rodziców do uczestnictwa w takich wydarzeniach. Uśmiechnął się na widok rodziców Marcusa, sądząc że może i on tutaj zawitał, ale niestety się przeliczył, gdyż jego rodzice przyszli tu bez syna.
Gilberto i Norma pojawili się w domu kultury, by wesprzeć szczytny cel. Nie należeli do ludzi ani szczególnie majętnych ani lubiących popisywać się swoim bogactwem. Cieszyli się jednak szacunkiem w społeczeństwie. Nikt w całym Pueblo de Luz i okolicy nie mógł powiedzieć złego słowa o pułkowniku Gilberto Jimenezie. Zawsze wszystkim służył pomocą i nie oczekiwał niczego w zamian, był dobrym człowiekiem, a przy tym lubiącym się dobrze bawić i zawsze uśmiechniętym. Mama Marcusa natomiast była prawniczką, doradczynią w kancelarii burmistrza Miasta Światła i znana była ze swojego profesjonalizmu, ale też podejścia do ludzi – do każdego odnosiła się zawsze serdecznie i była pełna empatii. Norma Aguillar od niedawna udzielała również pro bono porad prawnych w poradni biznesowo-prawnej Saverina, zawsze chętnie niosła bezinteresowną pomoc, podobnie jak jej mąż. Tego dnia również pojawili się na aukcji, by wspomóc głodujące i ciężko chore dzieci w Afryce. Gilberto jako żołnierz bywał już w wielu miejscach świata i wiedział, co oznacza głód i brak dostępu do leków czy opieki medycznej, dlatego za swój moralny obowiązek uznał wsparcie tego przedsięwzięcia.
Enrique jeszcze nigdy tak bardzo nie zazdrościł swoim kumplom. Ofelia i Rafael zawsze ciągali go na jakieś wydarzenia czy to w Dolinie czy w Pueblo de Luz i czasami miał już tego serdecznie dosyć. Jedyną rówieśnicą, którą zdążył zauważyć była jego koleżanka z klasy Olivia Bustamante wraz ze swoją matką Jimeną, która podobnie jak Rafael nie zamierzała stracić okazji, by pokazać się w dobrym świetle przed wyborami – była w końcu również kandydatką na stanowiska burmistrza Miasta Światła. Olivia miała minę podobną do Quena, ona również wolałaby inaczej spędzić niedzielne popołudnie aniżeli pokazywać się w towarzystwie z matką, aspirującą panią polityk. Jaka szkoda, że nie było tu Huga, pomyślał Enrique. Wtedy na pewno by się tak okropnie nie nudził.
Bez celu snuł się po obiekcie, obserwując przygotowania do licytacji. Jego rodzice nie mogli pojawić się modnie spóźnieni jak większość, woleli być tutaj wcześniej, by pomóc w organizacji, co młodego Ibarrę jeszcze bardziej irytowało. Magazynierzy wyjmowali drogocenne przedmioty i ustawiali je na specjalnie przygotowanych cokołach, obrazy i fotografie znanych artystów zawisły na ścianach. Kolekcjonerskie monety i znaczki, w tym również kolekcja Dimitria Barosso, spoczęły w szklanych gablotach. Wszystko pod czujnym okiem Nadii de la Cruz i koordynatorów wydarzenia. Każdy przedmiot wystawiony na aukcji był również opatrzony odpowiednim numerem. Ibarrę zaintrygował jeden z obrazów, który dwóch facetów ostrożnie wyciągało z pudła, by powiesić na specjalnym miejscu.
– Ożeż ty! To Lodovico! – Wymsknęło mu się, kiedy poznał znajomego artystę.
– Przykro mi, ale nie możesz tutaj być, aukcja jeszcze się nie rozpoczęła. – Nadia podeszła szybkim krokiem, węsząc złodzieja, ale po krótkim spojrzeniu rzuconym nastolatkowi stwierdziła, że nie ma się o co martwić.
– Spokojnie, tak tylko się kręcę bez celu. – Ibarra wzruszył ramionami, zastanawiając się jak powinien się zwracać do tej kobiety. Dimitrio był w końcu jego wujem, a ona jako wdowa po nim byłaby ciotką Enrique. No tak, tylko że teraz kiedy Quen wiedział, że został adoptowany, nic już nie miało sensu. Otrząsnął się więc z rozmyślań. – Ale… gdzie ty dostałaś obraz Lodovico? Słyszałem, że bardzo ciężko je dostać, są niezwykle rzadkie. Ten obraz musi być wart fortunę! Lodovico nie namalował nic od…
– Od 2009 roku. – Rozległ się głos Conrada Saverina tuż nad nimi. – Te obrazy pochodzą z mojej prywatnej kolekcji – dodał, pokazując na pudła, które mężczyźni rozpakowywali tuż przed nimi. – Interesujesz się sztuką – zauważył, a Enrique się skrzywił. Nie cierpiał tego faceta.
– Wcale się nie interesuje, po prostu wydało mi się głupie, że ktoś wystawia taki obraz na aukcji charytatywnej, kiedy może go sprzedać za dwa razy tyle. Musisz być szaleńcem – skwitował nastolatek a Nadia się oburzyła, mimo że obecnie również miała negatywne stosunki z Saverinem.
Conrado natomiast puścił to mimo uszu, podobnie jak zwrot na ty.
– Nigdy o to nie dbałem, to tylko przedmioty.
– Łatwo powiedzieć komuś, kto sra pieniędzmi.
– Enrique! – Do obecnych podeszli Ofelia i Rafael. Oboje byli oburzeni zachowaniem syna i przeprosili za nie Conrada, który tylko się uśmiechnął i przeprosił ich, bo właśnie zauważył Alice, próbującą dosięgnąć jakiegoś posągu, więc pospieszył, by to jej udaremnić. – Co w ciebie wstąpiło! Nie możesz się tak odzywać do ludzi. – Na czole Ofelii pojawiły się zmarszczki, kiedy z dezaprobatą spoglądała na syna.
– Kiedy Saverin to osioł. – Usprawiedliwił się Enrique. – Jest obrzydliwie bogaty i jeszcze ma czelność się z tym obnosić.
– Dosyć, Quen, matka ma rację. – Rafael wyglądał na zmęczonego tą rozmową. – Jesteśmy w towarzystwie, zachowuj się przyzwoicie.
– Spokojnie, nie narobię wam wstydu.
– Nie o to mi chodziło.
– A właśnie że o to. – Enrique nie zamierzał słuchać kazań. Wywrócił oczami i ruszył w przeciwną stronę, nie chcąc dłużej z nimi rozmawiać, był poirytowany i sfrustrowany. Nie mógł zdobyć się na szczerą rozmowę z rodzicami, tak jak radzili mu Marcus i Felix. Za bardzo się bał, że jego podejrzenia są słuszne.
*
Mieszkańcy Valle de Sombras i okolic tłumnie przybyli na charytatywną aukcję organizowaną przez miejscowy szpital we współpracy z wydawnictwem Nadii de la Cruz. Byli tu zarówno przedstawiciele bogatej elity, jak i mniej majętni, którzy jednak lubili pomagać i cieszyli się, że mogą wspomóc ten szczytny cel. Saverin dostrzegł w tłumie Aidana Gordona, słyszał że prawnik oddał swoje auto pod młotek, jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Zdążył poznać Aidana i polubił go – był to człowiek pracowity i dobry w swoim fachu, a przy tym dyskretny i niezadający niewygodnych pytań. Aidan przyjaźnił się z byłym mężem Nadii i czasami Saverin miał wrażenie, że Gordon doskonale zdaje sobie sprawę z relacji jaka łączyła kandydata na burmistrza z właścicielką wydawnictwa. Był jednak na tyle taktowny, że nigdy o tym nie wspominał. W końcu nie była to jego sprawa, a relacje między nim a Conradem można było uznać za koleżeńskie, więc nie chciał tego zepsuć.
Conrado zostawił Evę przy jakiejś biżuterii, a sam podszedł, by przywitać się z Giovannim i Heleną Romo. Giovanni był jednym z jego sojuszników w politycznej walce z Fernandem. Dobrze było mieć swojego człowieka w ratuszu Monterrey. Wymienili się kilkoma najnowszymi wiadomościami ze świata polityki. Przed wyborami wszystkim skoczyło ciśnienie, nie tylko w Valle de Sombras, ale też w Pueblo de Luz i Monterrey.
– Wszystkim ulży, kiedy te wybory wreszcie się odbędą – stwierdził w końcu Giovanni, a Saverin przyznał mu rację. Polityczne gierki nie były dla niego, wolał uczciwą walkę, niestety Fernando Barosso nadal miał zbyt wiele koneksji, które działały na jego korzyść, tak jak chociażby poparcie gubernatora stanu Nuevo Leon.
– Panowie, zostawcie już tę politykę. – Javier ostentacyjnie ziewnął, podchodząc do znajomych i pokazując, że takie rozmowy go nudzą. – Coś już macie upatrzone?
Giovanni i Conrado wymienili porozumiewawcze spojrzenia – obaj wcześniej rozmawiali o tym, że zostawiają to swoim paniom. Eva i Helena na pewno miały lepszy gust od nich. Reverte zacmokał cicho z dezaprobatą wobec tej pasywnej postawy i pochwalił się, że na aukcji wystawi kolację w Grze Anioła.
– A z kim ta kolacja? Z tobą mam rozumieć? – Giovanni uśmiechnął się lekko, a Magik udał zawiedzionego.
– Chciałem, ale Viktoria mi nie pozwoliła. Nie chce się mną dzielić.
– Rozumiem. – Obaj zachichotali.
Wśród przybyłych do domu kultury było jeszcze wiele znajomych twarzy, Conrado starał się z każdym zamienić słówko, była to w końcu jedna z ostatnich okazji, by pokazać się w towarzystwie i zyskać przychylność wśród wyborców, ale też z grzeczności. Był dobrze wychowany i znał zasady savoir-vivre. Fabricio często mu dogryzał z tego powodu, ale Saverin lubił zachowywać etykietę towarzyską. Jedyną osobą, której starał się unikać była Nadia de la Cruz. Miał wrażenie, że chciała z nim porozmawiać, bo kilka razy zmierzała w jego kierunku, ale nie chciał narażać na szwank swojej reputacji. Nie był pewien, co tym razem może mu zarzucić, być może romans z Ofelią Ibarrą lub kradzież znaczków Dimitria. Wolał dmuchać na zimne.
Przechadzał się więc po korytarzach, podziwiając obiekty wystawione na licytację. Zamierzał wpłacić darowiznę na fundację, ale nie potrzebował żadnego z tych przedmiotów. Pozwolił więc Evie, by wybrała coś, co jej się spodoba, a sam ruszył w kierunku obrazów, które sam wystawił.
Było tu kilka dzieł awangardowych malarzy, gratka dla miłośników kultury niszowej, dwa obrazy znanego artysty Lodovica, który odciął się od mas i od pewnego czasu nie udzielał się publicznie a zamiast tego zaczął tworzyć sztukę uliczną promującą pozytywne wartości i krytyczną dla rządu i opresyjnych społeczeństw. Były też obrazy Andrei. Miał ich tyle, że podzielenie się nimi z innymi wydawało się Conradowi rzeczą naturalną. Jego żona kochała sztukę, a dzielenie się nią sprawiało jej wiele radości. Dlatego Saverin czuł, że postąpił słusznie, przekazując kilka okazów z wartością sentymentalną na ten szczytny cel. Co prawda zdawał sobie sprawę, że pewnie się nie sprzedadzą – w końcu nie były to dzieła znanej artystki jak na przykład Lodovica, ale sam fakt, że ktoś mógł przyjść i je podziwiać był dla Conrada pokrzepieniem. Przed jednym z obrazów spostrzegł syna burmistrza, który wpatrywał się weń intensywnie, jakby próbował go zinterpretować.
– Musiał znaleźć się tu przypadkiem. – Conrado rzucił tę uwagę mimochodem, stając obok nastolatka i wyrywając go z rozmyślań. Wskazał palcem na obraz, który oglądał. – Musiał się gdzieś zawieruszyć między innymi ramami. Nie miałem zamiaru go tu pokazywać.
– Dlaczego? – zapytał Quen, spoglądając ze zdziwieniem na Conrada.
– Jest niedokończony. – Saverin wpatrzył się w dzieło Andrei – jej ostatnie, nie zdążyła go dokończyć. Nie lubił tego obrazu, przypominał mu o dniu, w którym zginęła Andrea. Obraz zatytułowany był „La Tempestad” i przedstawiał dziką wizję burzy autorki. W dniu, w którym Andrea urodziła dziecko, szalała właśnie okropna burza. To dlatego Conrado nie zdążył do domu na czas. To dlatego Fernando mógł z łatwością zamordować ją z zimną krwią. Saverin do dnia dzisiejszego nie znosił burzy.
– Jest piękny – wyrwało się Quenowi, a kiedy zdał sobie sprawę, co powiedział, odchrząknął i dodał: – To znaczy… może być. Jest w porządku.
– Jak na kogoś kto wcale nie interesuje się sztuką, jesteś dość wrażliwy.
– Wcale nie jestem wrażliwy! – zaparł się chłopak, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak dziecinnie to musiało zabrzmieć. – A ty jesteś dziwny.
Saverin zignorował zuchwały zwrot, w dodatku „na ty” i zerknął na Ibarrę z zaciekawieniem.
– Ewidentnie nie znasz się na sztuce a zbierasz obrazy do kolekcji, żeby zaimponować innym. Takie obrazy tylko się w twoim domu marnują. – Quen wskazał na „Burzę”.
– Zgadzam się. Dlatego wystawiłem je na aukcji, może ktoś inny je bardziej doceni. – Conrado zmarszczył lekko brwi, przypatrując się nastolatkowi. Wyglądało jakby myślał, że obraz Andrei został stworzony przez jakiegoś znanego utalentowanego malarza. – Chcesz go licytować?
– Co? – Enrique przełknął głośno ślinę na te słowa. – Nie mam kasy. Poza tym… jest niedokończony. – Powtórzył bezwiednie słowa Saverina, jakby sam siebie przekonywał, chociaż w głębi ducha musiał przyznać, że ten obraz wywarł na nim największe wrażenie przez cały wieczór. Był to niemal szkic, w większości rysunek w ołówku, tu i ówdzie smagnięty odcieniami niebieskiej farby, ale mimo to sprawiał wrażenie trójwymiarowego. Im dłużej Quen na niego patrzył, tym więcej kształtów i wzorów odnajdywał w dynamicznych liniach na płótnie i tym więcej odkrywał emocji zawartych w obrazie. Chwycił go za serce, choć sam nie umiał odpowiedzieć sobie dlaczego.
– Cóż, może znajdziesz coś innego, co cię zainteresuje. – Conrado odszedł, pozostawiając go samego, ale chwilę później do obrazu podeszła również blondyneczka, przekrzywiając lekko głowę, by móc się bliżej przyjrzeć obrazowi.
– Nie widzę tego – powiedziała, kręcąc nosem.
– Czego? – Ibarra zmarszczył czoło, patrząc jak Alice wpatruje się w płótno intensywnie.
– Tego, co wy widzicie. Ten obraz jest taki smutny i depresyjny. O wiele bardziej podoba mi się tamten, jest zachwycający! Niemal jak fotografia, taki żywy i prawdziwy, przynoszący nadzieję. – Wskazała palcem na malowidło na końcu korytarza. – No ale w końcu namalowała go Andrea, więc Conradowi pewnie się podoba.
– Kim jest Andrea? – zdziwił się Enrique, a Alice wskazała na inicjały AB w prawym dolnym rogu obrazu, które Andrea Bezauri wypisała subtelnym pismem na swoim dziele, mimo iż jeszcze nie zdążyła go dokończyć.
– Żoną Conrada.
– To on ma żonę? – Ibarra otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Przecież Saverin żenił się z Evą Mediną.
– Miał. Nie żyje. – Alice powiedziała to tak niefrasobliwym tonem, że Quen przez chwilę myślał, że dziewczynka żartuje. Kiedy jednak odeszła w podskokach i zostawiła go samego, spojrzał ponownie w ramy i odczuł lekkie wyrzuty sumienia, że tak potraktował Saverina. Musiało być ciężko pozbywać się rzeczy zmarłej żony.
Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczynał współczuć Conradowi Saverinowi.
*
Alice była w swoim żywiole, podziwiając przedmioty zaprezentowane na dzisiejszej licytacji. Sama aukcja miała się odbyć już niedługo, ale najpierw goście mieli okazję wszystkiemu się przyjrzeć i upatrzyć sobie coś, co przypadnie im do gustu. Był również bufet i bar, gdzie większość czasu spędzała tutejsza elita, aukcję traktując bardziej jako wydarzenie towarzyskie aniżeli charytatywne. Gruby czek opiewający na pokaźną sumkę to dla nich nic wielkiego, ważne by pokazać się w towarzystwie i zabłysnąć bogactwem. Tak naprawdę niewiele osób interesowało, co wylicytują na aukcji – im droższe, tym lepsze. Chcieli tylko pokazać, że stać ich na więcej niż ich sąsiadów i kolegów z miasteczka. Alice przekonała się o tym wkrótce po przybyciu na miejsce wydarzenia. Sama była zafascynowana niektórymi rzadkimi okazami kolekcjonerskimi, połyskującymi klejnotami czy kolorowymi obrazami. Czuła się trochę jak w muzeum i podobało jej się to. Biegała z kąta w kąt, kiedy wydawało jej się, że znalazła coś ładnego, kilka kroków dalej napotykała na jeszcze ciekawszy przedmiot. Była cała rumiana z emocji i pech chciał, że kiedy biegła, by powiedzieć Conradowi, że zamierza licytować jeden z obrazów, wpadła na jakiegoś mężczyznę w drogim garniturze, który omal się nie przewrócił. Zawartość kieliszka, który trzymał, wylądowała na jego białej koszuli, a szkło rozbiło się na posadzce na drobne kawałeczki.
– Uważaj jak leziesz, smarkulo! – warknął wściekły jegomość, z niesmakiem przypatrując się poplamionej winem koszuli.
– Przepraszam. – Alice taktownie spuściła głowę na dół. – Ale to pan stoi na środku korytarza. Nie wolno tutaj przebywać z drinkami, bar znajduje się tam. – Wskazała palcem na pomieszczenie w końcu sali, dając facetowi do zrozumienia, że jest on równie winny jak ona, a może i bardziej.
– Pyskata gówniara. – Mężczyzna zacisnął pięści ze złości. – Rodzice nie nauczyli cię szacunku do starszych? I że nie wolno biegać w takich miejscach?
– Zapomniał wół jak cielęciem był.
– Co?
Do zebranych podszedł brunet w błękitnej koszuli i jasnych spodniach. Alice uśmiechnęła się pod nosem, że ktoś utarł nos temu wkurzonemu gościowi, ale kiedy jej wzrok spoczął na twarzy przybyłego, uśmiech spełzł jej z twarzy. Prawie nie słyszała dalszej wymiany zdań między mężczyznami, a kiedy zirytowany facet odszedł, nie posprzątawszy po sobie, nachyliła się nad rozbitym szkłem, by nie patrzeć na swojego wybawcę.
– Zostaw to, pokaleczysz się! – Nakazał brunet, ale było za późno. Blondynka jęknęła, kiedy kawałek szkła zranił ją w palec. Zatroskany automatycznie sięgnął po jej dłoń, ale ją odsunęła.
– Co ty tu robisz? – warknęła dziewczynka, odwracając wzrok.
– Mógłbym zapytać cię o to samo. Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie – odpowiedziała z grobową miną, ale nie z pełnym przekonaniem. W gruncie rzeczy dobrze go było zobaczyć.
– Ranisz mnie. – Mężczyzna złapał się za serce, udając że go to zabolało, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy na widok małej przyjaciółki. – Daj rękę, opatrzę ją.
– Nie, dzięki. Sama sobie poradzę. Au!
Santos DeLuna spojrzał na dziesięciolatkę z politowaniem i poprowadził ją na skórzaną kanapę, która stała w holu. Na szczęście ranka była powierzchowna. Wyciągnął z kieszeni haftowaną chusteczkę i owinął ją palec dziewczynki. Przez cały ten czas przypatrywał jej się uważnie, próbując dojrzeć coś w jej brązowych oczach. Ona natomiast odwracała wzrok, ostentacyjnie pokazując mu swoją złość.
– Nie odbierałaś moich telefonów. Martwiłem się – powiedział po dłuższej chwili ciszy, a ona prychnęła.
– Teraz wiesz jak to jest.
– Alice…
– Co? Zostawiłeś mnie tam, wyjechałeś i miałeś mnie gdzieś. Nie było cię, kiedy cię potrzebowałam, wiesz ile razy próbowałam się dodzwonić? Nie odebrałeś ani razu, myślałam że nie żyjesz! – Kąciki ust Santosa zadrgały lekko na te słowa, a Alice zacisnęła piąstki ze złości. – Nabijasz się ze mnie?
– Ależ skąd. – Santos potrząsnął głową, zwykle przyozdobiona burzą loków, ale teraz ostrzyżoną schludnie i zaczesaną odpowiednio na tę okazję. – Jak widzisz żyję i mam się dobrze.
– Ale masz brzydkie włosy – zauważyła dziewczynka, na chwilę zapominając o swojej złości i przyglądając się z niewyraźną miną głowie Santosa. – Wolałam twoje loki. Teraz wyglądasz jak jeden z tych gogusi, których Camille lubiła poznawać w klubach. A właśnie… Camille nie żyje, tak dla twojej wiadomości.
– Dopiero co się dowiedziałem. – Santos spuścił głowę. – Przepraszam, gdybym wiedział, od razu bym po ciebie przyjechał.
– Jasne. – Alice ponownie prychnęła i założyła ręce na piersi. – Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? Wyśledziłeś mnie?
– Dowiedziałem się o śmierci Camille, próbowałem się z tobą skontaktować, dzwoniłem do szkoły, ale powiedzieli, że cię nie ma, a od gosposi Camille dowiedziałem się, że matka zabrała cię do Meksyku. Wszystko w porządku? Jak się czujesz? – Santos wyglądał na zawstydzonego, że wcześniej nie skontaktował się z dziewczynką, ale też na zmartwionego. Wiedział, że Camille nie była dla Alice dobra, ale była też jedyną bliską rodziną, jaką dziewczynka znała. Jej śmierć musiała wywrzeć na niej jakieś wrażenie. W dodatku ona również brała udział w wypadku samochodowym. Na samą myśl, że dziesięciolatce mogło się coś stać, DeLunie podniosło się ciśnienie.
Alice była promyczkiem w jego żałosnym dwudziestodziewięcioletnim życiu. Nigdy nie sądził, że można się troszczyć o kogoś, kto nie jest z tobą spokrewniony więzami krwi, było to dla niego szokujące odkrycie. Przez całe życie obchodził go tylko jego własny los, jego i dziadków, którzy wychowali go po śmierci rodziców. To im wszystko zawdzięczał i chciał im to wynagrodzić. Dla tego imał się różnych zajęć, nie zawsze legalnych. Kiedy studenci z Cambridge zaproponowali mu układ, zgodził się bez namysłu – była to jego szansa na stypendium na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni. Drobne oszustwo wydawało się wtedy dziecinną igraszką. Gdyby dostał się na studia, mógłby spełniać swoje marzenia i zarobić mnóstwo pieniędzy. Jego dziadkowie nie musieliby już dłużej pracować. Pech chciał, że nie wszystko poszło po jego myśli. Fabricio Guerra rozpracował przekręt i podkablował go do dziekana. Po czymś takim nie miał już żadnych szans. Conrado ulitował się nad nim jednak i pozwolił nadal pracować w swoim hotelu w Londynie. To było uwłaczające, podawanie drinków i żarcia tym bogatym snobom, płaszczenie się przed nimi i znoszenie obelg. To była praca bez perspektyw. Mając liczne haki na Conrada, próbował go szantażować i z początku udawało mu się to znakomicie. Nie mogąc zarobić porządnych pieniędzy uczciwie, musiał uciekać się do takich niegodziwych praktyk. Kiedy jednak miarka się przebrała i Saverin okrutnie się z nim rozprawił, wiedział że to będzie dla niego koniec. Zrujnowana kariera sportowa, nie mówiąc już o tym, że nikt nie chciał zatrudnić kaleki – bez wyższego wykształcenia nie nadawał się do pracy biurowej, a właściciele fabryk krzywo patrzyli na kulejącego młodzieńca i w końcu odprawiali go z kwitkiem, twierdząc że nie podoła on pracy fizycznej. Santos DeLuna sięgnął dna i kiedy błagał Conrada Saverina o pieniądze na operację babci, czuł że to jego ostatnia nadzieja. Saverin jednak odmówił, a Santos po raz kolejny musiał się zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów.
Gdyby Susan James, babcia Santosa, wiedziała, do jakich rzeczy posunął się jej wnuk, by zdobyć pieniądze na ich utrzymanie, pękłoby jej serce. Ona i jej mąż, Frank, byli uczciwymi i ciężko pracującymi ludźmi, którzy wiele poświęcili, by wychować Santosa. Ich córka poznała ojca DeLuny w Meksyku i zakochała się bez pamięci, choć facet ewidentnie był nie z jej bajki – narkotyki, gangi uliczne to była jego codzienność. Pobrali się jednak i w 1986 roku w Ciudad de Mexico przyszedł na świat ich synek, Santos Eric DeLuna. Wkrótce potem oboje padli ofiarami walk karteli, a dziecko zostało odesłane do Anglii, do jedynych żyjących krewnych, rodziców matki. Wychowali go od małości, rodziców w ogóle nie pamiętał. Serce mu się łamało, kiedy widział, jak próbują wiązać koniec z końcem. Susan była gosposią i kucharką w domu bogatej aktorki i jej męża reżysera. Mimo że pani domu nie należała do łatwych w obyciu, oględnie mówiąc, Susan wytrzymała z nią przez wiele lat, wielokrotnie więcej czasu spędzając w rezydencji McCord niż we własnym domu. Frank natomiast pracował u Camille jako ogrodnik i złota rączka, łapał się też różnych innych prac, głównie z polecenia Camille u jej bogatych przyjaciół. Santos czasem odwiedzał babcię w pracy i zżerała go zazdrość na widok bogactwa i przepychu, na które pani domu nigdy tak naprawdę nie musiała pracować.
Po śmierci Susan w 2008 roku wyjechał do Irlandii, w Dublinie mógł wykorzystać swoje zdolności, kiedy związał się z grupą działających nielegalnie hakerów. Ich grupa zajmowała się odszukiwaniem ludzi lub wyciąganiem brudów. Ich mottem było „Nigdy nie zadawaj pytań”. Nie obchodziło ich, czy osoba, którą mają znaleźć to złodziej, zabójca czy może zaginione dziecko, ani czy osoba, która dawała zlecenie miała dobre czy złe intencje. Dopóki słono płacili, wykonywali rzetelnie swoją pracę. Santos wiele nauczył się od swoich nowych znajomych i mógł w pełni wykorzystać swój potencjał. Zarobił też całkiem niezłą sumkę, co umożliwiło mu podróżowanie po świecie. Wszędzie, gdzie się znalazł, znajdował ciekawe zlecenia i poznawał przydatnych ludzi. Do Londynu powrócił dopiero w 2012 roku na wieść o śmierci dziadka. Frank James został znaleziony martwy na trawniku przed posiadłością Camille. Miał atak serca w trakcie koszenia trawnika. Santos przyjechał aby wyprawić mu pogrzeb i zabrać rzeczy dziadków z domu kobiety. To właśnie wtedy poznał Alice, wówczas siedmioletnią przestraszoną dziewczynkę, która pod okiem Camille musiała zachowywać się jak prawdziwa dama. Kiedy jednak jej opiekunka wybywała z domu, Alice promieniała. Była takim żywym i radosnym dzieckiem, zupełnym przeciwieństwem Santosa w dzieciństwie. Camille widząc nić sympatii między młodym mężczyzną a jej wnuczką, którą wychowywała jako własną córkę, zapraszała DeLunę coraz częściej. Podobało jej się towarzystwo przystojnego faceta, który był zawsze grzeczny i z uwagą wysłuchiwał jej trosk. Santos znosił ją dla dobra Alice – dziewczynka nie miała zbyt wiele okazji do rozrywki w domu Camille, ale Santos był czarujący i miał dar przekonywania, dzięki czemu kobieta zgadzała się na ich wypady do wesołego miasteczka czy do kina. Santos regularnie je odwiedzał, ze swoich podróży zawsze przywożąc podarunki dla małej przyjaciółki, która była pod pewnymi względami znacznie dojrzalsza od niego. Wkrótce DeLuna zaczął łączyć fakty, dowiedział się o zaręczynach Guerry z córką Camilli, a także o tym, że Alice biologicznie jest córką Emily. Miał wrażenie, że to wszechświat zsyła mu znaki, żeby wykorzystał to przeciwko swojemu wrogowi. Nadal bowiem nie zapomniał Fabriciowi tego, że go wydał przed władzami uczelni. Nie miał jednak serca wykorzystywać Alice, którą traktował jak młodszą siostrę i jedyną osobę w jego życiu, którą mógł nazwać swoją rodziną. Postanowił rozprawić się z Conradem i Fabriciem na własnych warunkach, dlatego przyjechał do Meksyku.
O śmierci Camille dowiedział się zupełnie przypadkiem, kiedy jej adwokat wreszcie dodzwonił się do niego, by poinformować go o testamencie aktorki i spadku, jaki mu pozostawiła. Przeżył niemały szok, ale w gruncie rzeczy była to mała cena za lata wysłuchiwania narzekań wyrodnej matki. Bardziej martwiło go, co teraz stanie się z Alice. Wydzwaniał w każde znane mu miejsce, do szkoły z internatem w Szkocji, gdzie często odwiedzał Alice, do opieki społecznej, gdzie nikt mu nie mógł udzielić rzetelnych informacji, aż w końcu od służby dowiedział się, że Emily zabrała małą do Meksyku. Czy to oznaczało, że Alice zostanie na stałe pod opieką biologicznej matki? Na to nie mógł pozwolić. Nie zamierzał patrzeć jak ten głupek Fabricio wychowuje dziewczynkę jak własne dziecko. Na samą myśl krew gotowała mu się w żyłach.
– Miałam tylko kilka siniaków, nic mi się nie stało. – Alice wyrwała go z rozmyślań. – Koszmary też miewam już coraz rzadziej. Fabricio robi mi gorącą czekoladę jak nie mogę zasnąć. Odgania wszystkie smutki.
– Ten dupek robi ci czekoladę?
– Nie nazywaj go tak, nie znasz go! – Alice się naburmuszyła. Nie miała pojęcia, że Santos znał go dłużej niż ona.
– A jak mam go nazywać, wujciem Fabriciem? A może twoim nowym tatusiem?– Ostatnie słowo z trudem przeszło Santosowi przez gardło. Zastanowił się nad czymś przez chwilę i zmienił ton na bardziej łagodny. – Słuchaj, Alice, przepraszam że mnie nie było, kiedy mnie potrzebowałaś. Nie mam żadnej wymówki. Ale naprawię to, obiecuję. – DeLuna pogładził dziewczynkę po blond włosach i uznał za dobry znak to, że się nie odsunęła. Nadal jednak była nadąsana. – Chcesz z nimi zostać? Z twoją prawdziwą mamą i jej mężem? Dobrze cię traktują?
Alice pokiwała głową, co nieco złamało mu serce, choć ulżyło mu, że są dla niej dobrzy. Odetchnął głęboko i zadał pytanie, którego od pewnego czasu chodziło mu po głowie:
– A gdybyśmy tak zamieszkali we dwoje? Mogę się tobą zaopiekować. Wyjedziemy, gdzie tylko chcesz, gdziekolwiek. Zawsze chciałaś zobaczyć kangury w Australii. Pojedźmy tam. Albo wróćmy do Szkocji, ale z daleka od tej przeklętej szkoły. Powiedz tylko słowo, a zrobię to, przysięgam.
Alice zaniemówiła, przypatrując się wujkowi Santosowi wielkimi brązowymi oczami. On natomiast w tłumie dojrzał już zbliżającą się sylwetkę Conrada. Nie mógł pozwolić, by Saverin go tutaj zobaczył.
– Masz. – DeLuna wręczył dziewczynce karteczkę. – Pod tym numerem możesz się ze mną skontaktować. Obiecuję, że tym razem odbiorę o każdej porze dnia i nocy. I Alice… Nie mów nikomu, że mnie znasz.
– Dlaczego? – Zmarszczyła czoło, ściskając w jednej rączce wizytówkę, a drugą nadal miała owiniętą chusteczką mężczyzny.
– Po prostu, zaufaj mi. Tutaj nazywaj mnie Eric, dobrze? Eric Moon.
– Ale…
Santos puścił jej oczko i już go nie było.
– Co się stało, gdzie zniknęłaś? – Conrado podszedł do córki Emily i zerknął na nią zmartwiony. Dziewczynka szybko schowała karteczkę z numerem do kieszeni.
– To nic takiego, skaleczyłam się – wyznała, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku, gdzie zniknął Santos.
– Kogo tam wypatrujesz?
– Nikogo. Tak sobie patrzę.
– Javier i Viktoria są już na sali. Licytacja zaraz się rozpocznie, chciałaś mieć miejsce w pierwszym rzędzie – poinformował ją Conrado, a potem westchnął na widok jej dłoni. – Choć, znajdziemy ci jakiś plaster. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:31:29 23-10-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C043
Emily/Fabrcio/Emma/ Alice/ Ingrid
Ciemnozielony kombinezon podkreślał jej sylwetkę, muśnięta opalenizną skórę i idealnie współgrał z jej jasnymi włosami, które Emily związała w wygodny francuski warkocz Blondynka siedziała przy kuchennym blacie i piła koktajl owocowo-warzywny jednocześnie zapoznając się z danymi, które na swoimi laptopie miała Emma. Tak grzebanie w komputerze siostry nie było zbyt moralne, ale gdy siostra zostaje postrzelona i etyka staje się bardziej elastyczna.
Emma była pedantyczna. W jej mieszkaniu panował porządek i ku uldze jasnowłosej na laptopie również. Foldery były pogrupowane. Emily z łatwością mogła odnaleźć się zarówno w życiu zawodowym Emmy jak i tym prywatnym. Obie siostry miały jedną cechę wspólną; lubiły listy; listy zakupów, listy przeczytanych lub przesłuchanych książek, obejrzanych filmów wraz z rubryką ocen, zapisywanie ważniejszych spotkań w kalendarzu czy książka adresowa. Emily przesuwała wzrokiem po liście kontaktów Emmy i westchnęła. Była cholernie skromna.
Szatynka trzymała się na uboczu. Nie rzucała się w oczy. I mimo niemałego majątku jaki odziedziczyła po Fausto ich życie było skromne. Nie wydawali pieniędzy na rzeczy niepotrzebne, raz w tygodniu w niedzielę jedli obiad w gospodzie i ciasto w cukierni. Nic dziwnego, że Emily jej nie znalazła. Jej siostra była niewidoczna. Kobieta westchnęła i poruszyła głową na boki. Niewidzialności uczyła też inne. I nie mogła robić tego sama. Tylko co jej da dotarcie do pomocników Emmy?
— Wcześnie wstałaś — usłyszała za swoimi plecami głos męża. Fabrcio położył jej dłonie na ramionach. — Wszystko w porządku? — zapytał
— Nie — odpowiedziała. — Patrząc na to wszystko teraz rozumiem, dlaczego jej nie znalazłam. Emma potrafiła się ukryć z naszej trójki to ona była najlepsza w chowanego.
— Domyślasz się, dlaczego to wszystko robi? Pomaga kobietom znikać?
— Wybawia je — poprawiła go. — Te kobiety znikają, bo gdyby zostały byłby martwe Emma wskazuje im drogę ucieczki, bo nikt nie zrobił tego dla niej. — wyłączyła laptopa. — Idziesz do El Miedo?— zsunęła się z krzesła.
— Tak i chętnie zabrałbym cię ze sobą
— Nie dzięki — odpowiedziała podchodząc do dzbanka ze świeżo zrobionym koktajlem i przelała resztę do szklanki. — Jadę do szpitala, zmienię Leo, a on wyciągnie tatę i Sama do Ogrodu Botanicznego. Daj znać, jak przebiegło spotkanie.
Pokiwał głową. Zaproszenie do El Miedo przyszło pocztą. Na ładnym kredowym papierze zawiadamiało go, że Cosme chcę go widzieć dokładnie 31 maja 2015 roku. Krótki tekst nie zdradzał powodów zaproszenia, lecz Fabrcio podejrzewał, że to jakaś ważna sporawa. Telefonicznie ustalili z Nadią, że pojadą jednym autem. Brunetka wsiadła na miejscu pasażera.
— Wiesz, co to za ważna sprawa? — zapytał przerywając ciszę. Kobieta pokręciła przecząco głową.
— Mam nadzieję, że z jego zdrowiem wszystko w porządku.
— Na pewno — odpowiedział bez przekonania. Zaparkował samochód i oboje ruszyli do środka. Pan zamku otworzył im po chwili i zaprosił do salonu.
— Fabricio, Nadia... — Cosme pogłaskał się po rosnącej brodzie. Postanowił jej nie golić, więc siwo-czarne pasma układały się w starannie pielęgnowany trójkąt. — To, co wam powiem... urwał na chwilę, by napić się wody ze stojącej obok szklanki. -...zaskakuje również mnie. Ale...z jakiegoś nieznanego i zadziwiającego mnie powodu Bóg mnie pobłogosławił. To znaczy...eee...
— Zamierzasz zostać księdzem? - próbowała pomóc Nadia, gromiąc wzrokiem Fabricio. Ten bowiem wydał z siebie przedziwny dźwięk, częściowo brzmiący jak parsknięcie, a częściowo jakby brakowało mu powietrza.
— Nie, nie! - zamachał rękami Cosme. - Ja...um.…Dolores...dziecko. Będę miał córkę! - wykrztusił wreszcie, promieniejąc ze szczęścia. Chociaż trzeba przyznać, że na dnie duszy zwyczajnie się bał. Dziecko w jego wieku...cóż...mogło niedługo zostać sierotą. Tym bardziej przy obecnych problemach zdrowotnych rodzica.
— Co? — odezwał się pierwszy Fabrcio. W roztargnieniu i zaskoczeniu przeczesał palcami jasne włosy. Były już zdecydowanie za długie, ale ostatnio nie miał głowy na odwiedziny u fryzjera. — Będziesz miał dziecko.
— Jest twoja? — zapytała równie zdumiona Nadia.
— Wiedziałaś, że Dolores jest w ciąży? — odpowiedział pytaniem na pytanie Cosme.
— Widziałam ją z brzuchem — odpowiedziała mu córka. — Nie moja rolą było informowanie cię o jej stanie — stwierdziła bez ogródek.
— To bardzo dobre wieści — stwierdził Fabrcio — Zaskakujące, ale naprawdę dobre. Po za tym skąd mogłam wiedzieć, że dziecko jest twoje?
Gdy wychodzili odprowadzani przez Cosme do drzwi Nadia zatrzymała się w progu i popatrzyła na Cosme dużymi ciemnymi oczami.
— Nie zawsze potrafię to okazać , ale kocham cię, tato
***
W siedzeniu przy łóżku Emmy było coś dziwnie kojącego. Emily nigdy nie lubiła szpitali. Przypominały jej o wszystkich straconych współpracownikach i przyjaciołach. Stan jej siostry ustabilizował się. Emma oddychała z niewielkim tlenowym wspomaganiem a prognozy były optymistyczne. To właśnie sprawiło, że Thomas McCord dał się przekonać córce na wycieczkę do Ogrodu Botanicznego wraz z Lu, synem i jego mężem oraz wnukiem Synka siostry widziała tylko przez chwilę, ale włożył jej do ręki obrazki namalowane dla mamusi. Emily położyła je na kołdrze, aby Emma z łatwością mogła po nie sięgnąć.
— Sam je dla ciebie namalował — powiedziała wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów. — I nie może się doczekać, kiedy mama wróci do domu. Ja nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz do domu — przełknęła ślinę. — Mamy tak wiele do nadrobienia — powiedziała. — Dwanaście lat urodzin, świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy — wzięła ją delikatnie za rękę. I pogładziła kostki. — Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
— A ja chcę wiedzieć, kiedy stałaś się taka sentymentalna? — zapytała ją schrypniętym głosem siostra. — Hej.
— Hej, Śpiąca Królewno. Jak się czujesz?
— Jakby ktoś mnie postrzelił — odpowiedziała Emma słabym głosem. — Co ty tutaj robisz? — zapytała ją. — Powinnaś być w domu z córką.
— A ty z synem — odbiła piłeczkę Emily. — Pamiętasz co się stało? — zapytała z troską gładząc ją po policzku.
— Otto do mnie strzelał — powiedziała powoli. — Chciał wiedzieć, gdzie jest Clara — przełknęła ślinę. — Wiecie skąd wiedział, gdzie mnie znaleźć?
— Nina Flowers — poinformowała ją i wyjaśniła jak udało się do tego dojść.
— Wszystko przez tą policjanta-idiotka? — zapytała zdumiona. — Cóż później się tym zajmę. Clara jest bezpieczna? — zapytała. Emily skinęła głową. Emma uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy. Była naprawdę zmęczona, ale świadomość, że Clara jest bezpieczna poprawiła jej nieco humor.
— Co z Otto?
— Nie żyje — odpowiedziała. — Zastrzelił się.
— I dobrze — skomentowała sytuację.
— Pójdę po lekarkę — stwierdziła wstając z krzesła
— Nie — zaprzeczyła Emma mocnej zaciskając dłoń na dłoni siostry. — Zostań ze mną. — powiedziała błagalnie. Emily usiadła ponownie na krześle. Emma rozluźniła uścisk i zapadła w spokojny sen.
***
Tego popołudnia większość elity Valle de Sombras i okolic zebrała się w lokalnym Domu Kultury na aukcji charytatywnej. Conrado, Alice i Victoria z Javierem zajęli miejsca w pierwszym rzędzie. Dziewczynka zadowolona siedziała i uważnie obserwowała licytację. Większość z nich była zwyczajnie w świecie nudna i kończyła się bardzo szybko. Ożywiła się dopiero gdy zaczęła się licytacja interesujących ją przedmiotów. Najpierw z łatwością nabyła spinki do mankietów i krawata w kształcie malutkich pszczółek, później zestaw brosz w kształcie owadów oddanych na aukcję przez Fernando Barosso. Były to pamiątki po jego matce Conrado obserwował dziewczynkę z lekkim zdziwieniem, lecz wolał nie pytać po co jej te wszystkie drobiazgi, ale gdy wylicytowała szpilki do włosów z pająkami aż się skrzywił.
— Alice po co ci to paskudztwo? — zapytał.
— Dla mamy — odpowiedziała. Conrado popatrzył na nią zdziwiony. — Widzisz te małe pajączki na końcu, to Czarne Wdowy — wyjaśniła. Mężczyźnie niewiele to jednak mówiło. Pierwszy wystawiony oraz Andrei kupił Javier. Przedstawiał on wodę oceanu rozbijającą się o skały, na których siedziała kobieta w białym kapeluszu. Drugi wystawiony na aukcji obraz ku zaskoczeniu Severina wylicytowała Alice. Malowidło przedstawiało starszego mężczyznę grającego na skrzypcach i tańczą małą jasnowłosą dziewczynkę w czerwonej sukience.
— Dałbym ci go za darmo — szepnął jej do ucha. — I tak pewnie by się nie sprzedał.
— Ludzie w tym mieście nie maja gustu — stwierdziła Alice. — Jeszcze zobaczysz, że twoja żona będzie jak van Gogh. Jego też docenili dopiero po śmierci.
Conrado uśmiechnął się.
Aukcja toczyła się nadal. Ożywienie pojawiało się, gdy licytowano biżuterię, a Giovanni Romo za zawrotną sumę zakupił komiksy Marvela.. Siedząca obok żona pokręciła rozbawiona głową. A gdy na scenie pojawiła się dwanaście ilustracji Salvadora Deli Alicji w krainie czarów. Mała jasnowłosa dziewczynka wydała z siebie głośne westchnienie autentycznego zachwytu. Był to ostatni przedmiot wstawiony przez Fernanda Barosso. Alice z ochotę poderwała do góry swoją plakietkę i rozejrzała się dookoła. Nikt nie był zainteresowany!? To było wręcz oburzające, że coś tak cholernie rzadkiego kosztowało jedynie pięćset peso.
— Wycenę robił ktoś, kto nawet nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić, ile warte są prace Salvadora Deli.
— Skąd taki wniosek? — zainteresował się Magik.
— Jak to skąd? To ilustracje Salvadora Deli niedostępne nigdzie. Ostatnio na Amazonie ich cena osiągnęła trzynaście tysięcy dolarów ich właściciel najprawdopodobniej nie wiedział jakie cenne dzieło ma w swojej kolekcji,
Conrado zerknął na Barosso. Fernando siedział z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Nie sądził raczej, że ktoś to kupi pomyślał. Ostatnim przedmiotem na licytacji był obraz Andrei. Gruby czarny kocur z białym krawatem pod szyją siedzący pod żółtą parasolką. Gdy po cenie wywoławczej do licytacji zgłosił się Barosso Alice popatrzyła na niego z mieszaniną złości i irytacji i przebiła jego ofertę. Wszyscy wędrowali spojrzeniem to do Barosso to do dziesięciolatki, która z uporem przebijała każdą ofertę kandydata na burmistrza. Cena początkowa wynosiła jedynie 250 peso, teraz wzrosła do 3000 i nie zamierzała się zatrzymywać. Alice sapnęła z irytacji.
— Pięć tysięcy peso— rzuciła pierwszą kwotę jaka przyszła jej na myśl. Stojący na scenie aukcjoner aż zamrugał powiekami z zaskoczenie.
— Sześć — przebił Fernando
— Siedem — odbiła piłeczkę Alice. — Nie oddam Al. Capone mojego koteczka — wymamrotała pod nosem.
— Osiem — odrzekł Barosso.
Alice odwróciła do tyłu głowę posyłając mu nawiste spojrzenie.
— Dwadzieścia
W sali zapadła cisza, nawet mężczyzna za prowizorycznym pulpitem zamarł z młotkiem uniesionym do góry.
— Po raz pierwszy — wydusił — Po raz drugi i po raz trzeci — uderzył młotkiem o pulpit. — Sprzedane pani z przodu.
— Pannie — wymamrotała z zadowoloną minką Alice.
— To koniec dzisiejszej aukcji, osoby, które się dziś poszczęściło zapraszamy po odbiór przedmiotów. Dziękujemy.
— Conrado — powiedziała powoli Alice. — Zadzwonisz po moich rodziców? Nie sądzę, aby akceptowali czeki podpisane przez dziesięciolatkę — uśmiechała się z zadowoleniem. Usta Severina drgnęły lekko ku górze. Fabrcio będzie zachwycony jak się dowie, że jego mała podopieczna lekką ręką wydała ponad dwadzieścia tysięcy peso.
***
Fabrcio Guerra przesunął wierzchem dłoni po nagich plecach Emily wargami muskając czubek jej nosa. Poczuł jak małżonka mocnej wtula się w jego bok. Żadne z nich nie miało ochoty podnosić się z łóżka. Pan i pani Guerra po ostatnich wydarzeniach potrzebowali chwili dla siebie.
— Powinniśmy wstać — stwierdziła blondynka. — O której mamy rezerwację w gospodzie?
— O osiemnastej — odpowiedział mąż. — Mamy czas. — mruknął zerkając na zegarek. zostało im czterdzieści minut. Telefon odłożony na blat szafki nocnej zawibrował głośno. Fabricio sięgnął po komórkę. — Słucham — odezwał się, gdy odebrał. Poczuł jak jego żona unosi się wargami muskając jego szyję. Emily zębami chwyciła płatek jego ucha.
— Emily nie gryź mnie — jęknał śmiejąc się.
— Przeszkadzam? — zapytał wyraźnie rozbawiony Conrado.
— Nie skąd ty zawsze dzwonisz w odpowiednim momencie. O co chodzi?
— O to żebyś pofatygował swój tyłek do domu kultury i podpisał czek.
— Będę za kwadrans — odpowiedział i rozłączył się. — Prysznic? — zapytał żonę. Jasnowłosa uśmiechnęła się pod nosem i wyślizgnęła się z jego objęć nago idąc do łazienki.
***
Z nocy z 31 maja na 1 czerwca Dolores urodziła zdrową śliczną dziewczynkę. Ważyła ona 2896 gramów i mierzyła 56 centymetrów.
**
Pierwszy czerwca był słoneczny chociaż wietrzny. Conrado Severin popatrzył na drzwi prowadzące do domu państwa Guerra i zastanawiał się w co tym razem wpakował go Fabecio? Jego najlepszy przyjaciel i szef kampanii wyborczej był niezwykle z siebie zadowolony i kazał mu przyjechać do siebie. Eva była w rezydencji już od rana. Drzwi otworzył mu Fabrcio uśmiechnięty od ucha do ucha.
— Co ty masz na sobie? — zapytał zdumiony.
— Fantastyczny prawda? — Guerra obrócił się wokół własnej osi prezentując kostium w całej swej okazałości. — Nie martw się dla ciebie też mam wdzianko — pociągnął go do środka.
— Zapomnij, nie wciśniesz mnie w żaden kostium. A już na pewno nie Thora.
— Co? Nie, Javier skombinował ci kostium Robin Hooda — odpowiedział — Thor też by był niezły
— Przebiorę się za samego siebie — odpowiedział.
— Nie — zaprotestował gwałtownie Javier, który wkroczył do pomieszczenia. Conrado wybałuszył oczy. — Prawda, że wyglądam bosko? — zaświergotał radośnie i obrócił się dokoła. — Nie powiem, ale znajomości Thomasa w baraży filmowej się przydają — Conrado zmarszczył brwi. — Nie masz pojęcia kim jestem co? — zapytał Reverte.
— Obrazisz się jeśli powiem, że nie?
— Skąd — machnął ręką — Zrobimy sobie maraton filmowy i wszystko ci Magik wyjaśni — Idę sprawdzić czy dziewczyny są gotowe. — ruszył na górę powiewając swoją czerwoną peleryną.
— Fabrcio wolałbym już wcisnąć się w trzyczęściowy garnitur — odezwał się Severin, gdy blondyn cisnął w niego spodniami. Fabricio rozsiadł się wygodnie na kanapie. Najwyraźniej przebranie się za Lokiego w żaden sposób go nie krępowało. Patrząc na przyjaciela śmiał wysunąć wniosek. Że Guerra świetnie się bawi. Nie był pewien czy bardziej cieszy go zmuszanie bruneta to wciśnięcia się w kostium Robin Hooda czy paradowanie w kostiumie postaci z uniwersum Marvela.
— Thor też wpadnie — zapytał gdy uporał się z koszulą. — Wyglądam jak idiota — stwierdził.
— Nie — Alice stanęła w progu. Miała na sobie niebieską sukienkę i biały fartuszek. Nie trudno było zgadnąć kim była. — wyglądasz jak bohater — podeszła do niego i chwyciła go za nadgarstek. — Tutaj trzeba ściągnąć — powiedziała i zawiązała ładną kokardkę.
— Dzięki, Alice — dziewczynka uśmiechnęła się pod nosem. W salonie zapadło milczenie. — Mamy też łuk i strzały.
— Czy to naprawdę konieczne? — zapytał Conrado. — Wiesz, że nie lubię przebieranek.
— Tak, to konieczne — powiedział Fabrcio. — Bardzo dobrze poszła nam wczorajsza debata więc trzeba kuć żelazo, póki gorące.
— Wczorajsza debata była koszmarnie nudna — stwierdziła dziewczynka. Conrado włożył kurtkę — Zasnęłam.
Fabrcio uśmiechnął się kącikiem ust. Alice bezceremonialnie wpakowała mu się na kolana.
— Dziś masz tylko jedno zadanie
— Okradać bogatych i dawać biednym.
— Kradzież jest zła — stwierdziła dziewczynka. — Po za tym sam jesteś bogaczem, więc musiał być okraść samego siebie. Dziś twoim zadaniem będzie rozdawać jedzenie.
— Co?
— Victoria wspólnie z Urzędem Miasta Valle de Sombras i Pueblo de luz organizuje piknik rodzinny podczas którego nastąpi zbiórka żywności. Każdy mieszkaniec, żeby dostać zestaw grillowy musi dać długoterminową żywność dla najuboższych.
— Dzięki temu najubożsi dostaną paczki, a wszyscy będą kojarzyć cię z dobroczynnością i będą widzieć w tobie bohatera odpowiedziała Alice. Fabrcio wyciągnął dłoń i przybił z nią piątkę. Brunet pokręcił w rozbawieniu głową. W progu salonu stanęła Emily.
— I co myślisz? — obróciła się wokół własnej osi.
— Peggy Carter? zapytał zaskoczony. — Co się stało z kostiumem Czarnej Wdowy?
Alice nadepnęła go na stopę.
— Nie zmieściła się — szepnęła mu do ucha Alice.
Emily pokręciła rozbawiona głową i przysiadła na brzegu kanapy.
— Sprawdzę, czy wszyscy są gotowi — Alice zaskoczyła z kolan Fabricia i ruszyła na górę. Guerra wstał i podszedł do żony.
— Wyglądasz przepięknie — szepnął. — Pod tą kiecką masz też broń? — zapytał kompletnie nie przejmując się obecnością Conrado.
— Możesz sprawdzić — odpowiedziała uśmiechając się.
— Może później — mruknął spoglądając na jej usta.
— Wszyscy są gotowi — Alice weszła do salonu z psem na smyczy. — Nie zostawię go samego w domu — oznajmiła.
Piknik odbywał się na ziemi należącej niegdyś do Rodriguezów. Javier odkupił ją od Alejandra i sześć hektarów wróciło na łono rodziny. Dziś pożar mający miejsce lata temu był jedynie wspomnieniem i zamiast smutku emanował radością. Ludzie rozkładali przyniesione koce, rozpalali grille i bardzo szybko po polach zaczął roznosić się aromatyczny zapach grillowanego mięsa i dźwięk otwieranych puszek z piwem. Miejscowi w większości przyszli pieszo, aby móc wypić piwo czy dwa.
— Wyluzuj Conrado — szepnęła mu do ucha Alice rozglądając się po tłumie. O patrz! — krzyknęła — Twój konkurent przebrał się za Al Capone — powiedziała to na tyle głośno, że najbliższej stojące osoby odwróciły do tyłu głowę. Alice zachichotała. — O jest Jamie — wykrzyknęła wskazując na chłopca. — Idę! Pa! — pomachała im ręką na pożegnanie i pobiegła do chłopca, którego poznała w Pueblo de luz.
— Mógłbyś strzelić mu strzałą w tyłek — powiedział do niego Fabricio. Conrado parsknął śmiechem.
— Za dużo ludzi — stwierdził — Jeszcze ustrzeliłby jakiegoś niewinnego obywatela.
— Fakt, ale świsnąć mu tak strzałą koło ucha — powiedział.
— Widzę, że bardzo wczuwasz się w bycie antagonistą.
— Ja i Loki mamy ze sobą wiele wspólnego. Obaj jesteśmy adoptowani i świetnie wyglądamy w niebieskim.
— Lubicie zwiedzać świat i marzy wam się podbój ziemi — dodał Severin w rozbawieniu kręcąc głową. Zapowiadał się cholernie ciekawy dzień. Zerknął na Barosso, który nie odrywał wzroku od Victorii. Ona Javier i mały Alec ubrany w kostium Piotrusia Pana tworzyli osobliwą parkę. Może nie strzeli Fernando strzałą w tyłek, ale napsuje mu krwi w inny sposób.
Tego dnia Ingrid Lopez postanowiła zostać w domu. Od wczorajszego wieczora czuła się fatalnie. Męczyły ją nudności i biegunka do tego Lucy była wulkanem energii. Wierciła się i kopała nie dając mamie zmrużyć oka. I mimo nie najlepszego samopoczucia zgodziła się, żeby Julian pojechał na sympozjum lekarzy. Niemal wyrzuciła go za drzwi z domu. Teraz trochę tego żałowała, gdyż wiatr coraz bardziej si wzmagał a nad miasteczko nadciągały ciemne wyraźnie burzowe chmury. Im bardziej wiało tym mocniejsze skurcze miała Lopez. Niebo przecięła jasna zygzakowata błyskawica Ingrid poczuła jak coś ciepłego spływa jej po nodze. Gdzieś blisko uderzyła błyskawica.
— Cholera — zaklęła człapiąc do holu. W szafie znajdowała się spakowana walizka. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Do auta miała zaledwie parę kroków. Gdzieś blisko uderzyła błyskawica sprawiając, że Lopez podskoczyła ze strachu. Z szeroko otwartymi oczami obserwowała jak motocykl należący do Huga śmiga przejeżdża przez ulicę a tuż za nim silny podmuch wiatru przewraca drzewo. Złamał je jak zapałkę razem z liniami wysokiego napięcia. Delgado zaparkował motocykl przed frontowymi drzwiami Lopez. Szatynka głośno przełknęła ślinę.
— Koszmarna pogoda — wyczytała z jego ust.
Pokiwała głową i wycofała się do środka. Walizkę wciągnęła z powrotem do domu i postawiła ją w salonie.
— Będzie lepiej, jeśli schowasz motocykl do garażu — zasugerowała. — Przestawisz mój samochód? zapytała wciskając mu kluczyki do ręki. Delgado pokiwał głową. Gdy wrócił Lopez niespokojnie spacerowała po salonie Jedną ręką gładziła się po brzuchu, drugą trzymała w okolicach odcinka lędźwiowego.
— Wszystko w porządku? zapytał obserwując ten spacer Lopez z lekkim zdziwieniem i niepokojem. Ingrid była zaskakująco cicha, a to nie zdarzało się często. Zawsze miała wiele do powiedzenia. — Wiem, że doktorek wyjechał na sympozjum więc pomyślałem, że w taką pogodę wolałbyś mieć towarzystwo.
— Dobrze cię widzieć — odezwała się drżącym głosem. — Naprawdę.
— Co się dzieje? — zapytał podchodząc do szatynki. Popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. — Rodzisz — nie był pewien czy pyta, czy stwierdza fakt. Żona Juliana pokiwała głową. Na miękkich nogach podeszła do kanapy i usiadła. Pogładziła się po brzuchu jakby tym gestem mogła zatrzymać Lucy w swoim ciele.
— Wezwę karetkę — zakomunikował
— Wątpię, żeby rodząca była ich priorytetem, po za tym na drogę zawaliło się drzewo zrywając kable wysokiego napięcia moglibyśmy próbować przejechać twoim motocyklem — ale jej palce mimowolnie pogładziły się po brzuchu.
— To też nie jest opcja — wymamrotał Hugo. Przełknął ślinę i wstał. — Gdzie trzymacie ręczniki? — zapytał.
— W pralni w szafce na końcu korytarza. W ostatniej szafce w kuchni. Duże latarki trzymamy w garażu na półce.
Hugo wiedział dwie rzeczy; Lucy raczej nie urodzi się w ciągu najbliższych pięciu minut, dwa potrzebował książek Vazqueza. O porodach nie wiedział nic. Wiedział skąd się biorąc dzieci, ale cała procedura była dla niego zagadką. Postanowił więc wykorzystać wiedzę jaką dawały mu filmy. Fakt nie pamiętał, kiedy ostatni raz oglądał cokolwiek, ale potrzebował ręczników, zestawu pierwszej pomocy, gdzie będą nożyczki i lateksowych rękawiczek. Całe szczęście Julian miał całkiem nieźle wyposażone pomieszczenie, gdzie trzymał wszystkie potrzebne przedmioty.
Myślał więc metodycznie. Najpierw przyniósł duże latarki z garażu, ręczniki z szafki z pralni. Na gzymsie kominka ustawił świeczki. Po dłuższym namyśle spoglądając na spacerującą w tę i z powrotem Lopez rozłożył kanapę. Poduszki ułożył pod ścianą i rozciągnął na łóżku folię i prześcieradło. Ingrid obserwowała go z szeroko otwartymi oczami.
— Hej — podszedł do niej i ujął jej dłonie. — Wszystko będzie dobrze — powiedział. — Za kilka chwil będzie po wszystkim, a za parę lat będziesz się z tego śmiała o opowiadała o tym Lucy.
Łzy bezwiednie potoczyły się po jej policzkach.
— W poprawczaku było tak samo — wyznała. — Półmrok i obietnice.
— Nie jesteśmy w Czyśćcu tylko w domu — ścisnął ją lekko za dłonie. — Ty i Lucy jesteście tutaj bezpieczne — zapewnił ją i przytulił do siebie. Czuł, jak drży na całym ciele a jej łzy moczą jego podkoszulek. Uspokajająco zaczął gładzić ją po plecach. Wargami musnął jej włosy. — Wszystko będzie dobrze — zapewnił ją i miał cichą nadzieję, że to nie było kłamstwo.
Przebrała się w koszulę Juliana. Była dużo za krótka, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Leżała na kanapie w salonie z sercem bijącym szybko. Robiła wszystko, aby skupić się na oddychaniu, a nie na falach bólu, które przychodziły i odchodziły w towarzystwie głosu Huga. Gdyby ktoś jej jeszcze wczoraj powiedział, że Delgado przyjmie Lucy na ten świat parsknęłaby śmiechem. Nie miał doświadczenia, wyksztalcenia i był najlepszym przyjacielem jej męża. Jedynym na którego mogła w tym momencie liczyć. Jego głos działał na nią kojąco, Opowiadał o Kolumbii ze swoich wspomnień, o matce i tym co udało mu się dowiedzieć z jej pamiętnika. Na krótkie chwile zapominała o bólu i skupiała się na jego słowach. To pomagało, później ból wracał. Jęknęła, a palce zacisnęły się na prześcieradle.
— Nie dam rady — wymamrotała kręcąc głową. — To za dużo.
— Wiesz, że całowałem się z Arianą — wypalił Hugo. Ingrid podniosła ciało na łokciach i popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że ją to zainteresuje. Tak nie da im później żyć, ale nie będzie myślała o bólu.
— I co?
— Co “i co”
— Jak było?
— Normalnie
Ingrid prychnęła pod nosem.
Westchnął i opowiedział jej wszystko od początku do końca.
— Ale coś drgnęło?
— Co drgnęło?
Wywróciła w odpowiedzi oczami.
— Poczułeś coś ?
— Poczułem, że Ariana potrafi się całować
Ingird roześmiała się serdecznie.
— Chciałbyś z nią być? — zapytała.
Zdecydowanie nie da mu teraz żyć.
— Nie wiem, nie jestem typem “do związków”
— Julian też nie był i spójrz, jak skończyłam — odpowiedziała i z jej gardła wydobył się jęk. Zaczęła coraz szybciej oddychać.
— Chcesz przeć?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Jakby wyrosła mu druga głowa.
— To podobno się czuje
— No co ty nie powiesz — odpowiedziała mu przez zaciśnięte zęby Mulan. Popatrzyła mu w oczy i mimowolnie pokiwała głową.
Założył rękawiczki.
— Podobno wiesz, jak się to robi — odpowiedział. Ingrid parsknęła śmiechem. Nie miała bladego pojęcia, ale Catalina podczas ostatniego ich spotkania powiedziała, że kobiety są tak skonstruowane, że ich ciała wiedzą co robić. Należy tylko go słuchać. Dziennikarka nigdy nie przypuszczała, że posłucha tego głosu.
Gdy opadła na poduszki w pomieszczeniu unosił się zapach krwi i potu. Oddychała szybko i nierówno wsłuchana w głośny płacz córki. I płakała razem z nią. Hugo kierując się wskazówkami w mądrych książkach jej ojca złożył zacisk i przeciął pępowinę. Ostrożnie, małym ręcznikiem starł krew z jej maleńkiej wykrzywionej w grymasie niezadowolenia twarzyczki. Otulił Lucy suchym ręcznikiem i delikatnie podał ją mamie. Serce waliło mu jak młot.
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Lucy — powiedziała Lopez całując małą w policzek. — Ileż ty masz włosków — wychrypiała. — Teraz wiem, dlaczego miałam taką zgagę. Hugo wstał mając nadzieję, że nogi nie odmówią mu posłuszeństwa. Trzęsły się galareta. wycofał się z pokoju dając Lopez kilka chwil sam na sam z noworodkiem.
Gdy wrócił do salonu. Ingrid leżała na boku z córeczką obok. Widział wyraźnie pogrążoną we śnie malutką buźkę. Zdecydowanie ma nos ojca, pomyślał i uznał, że Vazquez gdy zobaczy małą zakocha się w niej bez reszty.
— Co zrobiłeś z łożyskiem? — zapytała Ingrid szeptem.
— Włożyłem do dwóch reklamówek i dwóch worków na śmieci poinformował ją. A co miałem zrobić?
— Możesz zjeść
Hugo skrzywił się.
— Dziękuje.
— Drobiazg — odpowiedział. — To było moje najskrytsze marzenie.
Uśmiechnęła się mimowolnie.
— Nie dałabym rady bez ciebie — dodała.
— Poradziłabyś sobie, ale cieszę się, że nie musiałaś przechodzić przez to sama. Potrzebujesz czegoś?
— Ubranek małej z torby i — popatrzyła na Hugo — zrobiłbyś mi jakieś kanapki? — zapytała. — Zgłodniałam.
Dzięki Aga za pomoc w napisaniu scenki :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:11:40 05-11-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 044
Obserwowanie bawiącej się z rówieśnikami Alice sprawiło, że Emily uśmiechnęła się lekko pod nosem. Wśród lokalnych dzieciaków mała jasnowłosa dziewczynka promieniała radością wyrzucając z siebie mnóstwo słów na sekundę. Była szczęśliwa. Blondynka usiadła na rozłożonym kocu wzrokiem odnajdując męża. Musiała przyznać, że wyglądał jakby przed chwilą zszedł z planu zdjęciowego. Spoglądając na Fabrcio widziała jak swobodnie czuje się w kostiumie uwielbianego przez wielu Lokiego. I nawet żona miała do niego słabość.
Emily od najmłodszych lat uwielbiała komiksy, do których miłością zaraził ją ojciec. Thomas McCord na dobranoc czytał swoim dzieciom o przygodach Kapitana Ameryki, Thora czy Scarlet Witch. Pseudonim Czarna Wdowa zapożyczyła nie tylko od pająka, ale także Marvela. I zrobiła to na złość swoim zwierzchnikom, gdyż gdyby jej pozwolono wybrać nazwę jednostki postawiłaby na Avengeres nie Skład Samobójców. I były dni, kiedy tęskniła za swoją starą jednostką. Brakowało jej tych ludzi. I podróży po świecie na koszt podatnika. Emily , każdą wolną chwilę poświęcała zwiedzaniu. W Paryżu wybrała się do Luwru, w Santiago w Chile zwiedziła słynny Stadion, a w Nowym Jorku Statuę Wolności. Emily miała całe opakowania po butach pełne samodzielnie wywoływanych fotografii. Uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła po aparat.
Fotografia stała się jej pasją, gdy była jeszcze dzieckiem. Emily wybrała fotografię jako zajęcia dodatkowe w szkole z internatem. Thomas kupił jej pierwszy aparat i wtedy rozpoczęła się jej trwająca od lat pasja. Emily fotografowała wszystko; krajobrazy, ludzi czy budynki. Nauczyła się zamykać na zdjęciach chwile; te radosne i te smutne. I coraz częściej sięgała po aparat. Uśmiechnęła się pod nosem i zrobiła pierwsze zdjęcie.
Krążyła wśród ludzi; szczęśliwych roześmianych, wyciągniętych na przyniesionych kocach, z piwem w ręku i zamykała te radosne momenty na kliszy. Odsunęła aparat od twarzy i zmarszczyła brwi. Alice stała nieopodal w towarzystwie mężczyzny w kapeluszu i z pomarańczowymi włosami. Nieznajomy wręczał jej opakowanie z choros. Zawiesiła aparat na szyi i w kilku krokach podeszła do córki. Instynktownie wzięła dziewczynkę za rękę. Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.
— Dzień dobry — odezwał się pierwszy biorąc od sprzedawcy. — Ma pani ochotę? zapytał.
— Nie dziękuje, Alice oddaj panu churos
—Nie — zaprotestowała dziewczynka. — Szalony Kapelusznik to przyjaciel. — tupnęła nogą na znak protestu i hardo zadarła do góry podbródek. Emily przyklęknęła przy dziesięciolatce spoglądając jej w oczy.
— Skarbie nie każdy Szalony Kapelusznik jest przyjacielem Alicji — powiedziała wprost.
— Eric jest moim przyjacielem — oznajmiła.
— Eric? — przeniosła wzrok na mężczyznę w pomarańczowej peruce to na dziewczynkę. Wyprostowała się.
— Mogę to wyjaśnić — zaczął Eric świadom, że Emily skojarzyła fakty albo przynajmniej ich część. — Znałem pani matkę Camille i znam Alice.
Blondynka spoglądała na niego kompletnie zaskoczona tym wyznaniem. Wpatrywała się z niedowierzaniem w mężczyznę.
— Może usiądziemy i porozmawiamy? — zaproponował wskazując dłonią plastikowe krzesełka i stoliki. Alice pociągnęła Emily za rękę ku nim. Kobieta usiadła biorąc Alice na kolana.
— Pójdę do Jamiego — zadecydowała jakby wiedziała, że Eric i Emily chcą porozmawiać w cztery oczy. Zeskoczyła z kolan mamy i pobiegła w kierunku bawiących się dzieci.
— Nasze pierwsze spotkanie nie było przypadkowe — zauważyła blondynka zakładając nogę na nogę. Ściągnęła czerwony kapelusz i przeniosła spojrzenie na Erica, którego twarz pokrywał kolorowy makijaż.
— Było — zapewnił ją. Nie kłamał tamtego wieczoru przed trzema tygodniami nie planował nawiązywać kontaktu z żoną Fabrcia. Chciał zobaczyć jego dom.
— Wiedziałeś jednak kim jestem — stwierdziła jasnowłosa z wzrokiem utkwionym w bawiącej się córce.
— Tak — nie było sensu udawać, że jest inaczej. Gdy zobaczył ją idącą samotnie ulicą doskonale wiedział kim jest kobieta w eleganckiej zielonej sukni.
— Carol o której mi opowiadałeś — zaczęła — Mówiłeś o Alice
— Tak — odparł zgodnie z prawdą. Jeśli chciał mieć kontakt z Alice musiał być szczery z jej matką. Wiedział, że fałsz nie przejdzie. — Nie miałem pojęcia, że Alice jest z tobą w Meksyku ani że twoja matka nie żyje — wyjaśnił.
Emily przyglądała mu się nieufnie. I wtedy odezwał się ponownie i zaczął mówić. Opowiedział mu o swojej babci pracującej dla Camille, o częstych wizytach w ich domu i o dniu, gdy poznał Alice. Małą żywą iskierkę. Wyznał nawet, że spotkał Alice na wczorajszej aukcji. Westchnął.
— Przebrałem się w ten idiotyczny kostium, żeby bezkarnie się wam przyglądać — brwi agentki zmarszczyły się. — Musisz wiedzieć, że Alice jest dla mnie jak młodsza siostra i chciałem się upewnić, że jest pod dobrą opieką — urwał. — Matka nie miała o tobie zbyt dobrego zdania — zaryzykował, a jasnowłosa prychnęła. — Od gosposi wiem, że zabrałaś Alice do Meksyku.
— A ty co robisz w Meksyku? — zapytała niebezpiecznie słodkim głosem.
— Pracuje — wyznał — Jestem wolnym strzelcem — wyjaśnił. — Dostałem zlecenie, aby sprawdzić jednego z tutejszych przedsiębiorców — wyjaśnił — Mój zleceniodawca chcę wejść z nim w spółkę, a ja mam za zadanie sprawdzić czy nie kręci czegoś na boku.
— Zajmujesz się białym wywiadem — stwierdziła blondynka. Santos nie zaprzeczył. Nie było sensu, to było kłamstwo i prawda jednocześnie.
— To dobra praca — zaczął — Dzięki niej mogę podróżować po świecie, gdyż czasami niektóre informacje można zdobyć tylko na miejscu.
— Pierwszy raz w Meksyku? zapytała nieco łagodniejszym tonem jakby jego odpowiedzi ją uspokoiły. Pokiwał głową.
— Nigdy nie skrzywdziłbym Alice.
— Wierzę, ale i tak będę musiała cię sprawdzić — stwierdziła. Uśmiechnął się pod nosem. Zdziwiłby się, gdyby tego nie zrobiła. — Ty mnie sprawdziłeś.
Przy stoliku zapadła niezręczna cisza. Obaj popatrzyli na Alice.
— Zrobiłem to na prośbę Camille
— I opowiadałeś Alice jak wykułam facetowi oko szpilką do włosów
— To była Camille — wyznał. — Ja powiedziałem Alice, że jesteś super bohaterką, która ratuje świat — popatrzyła na niego zaskoczona. Nie spodziewała się takiego wyznania. — Twoją super mocą jest twój mózg.
Alice podbiegła do nich podskokach i usiadła Emily na kolanach. Jasnowłosa instynktownie objęła dziewczynkę w pasie i przyciągnęła do siebie. Santos kątem oka zauważył Guerrę.
— Muszę się zbierać — powiedział i wstał. Podał Emily swoją nową wizytówkę. — To mój numer telefonu. Zadzwoń gdybyś chciała porozmawiać.
Emily pokiwała głową i schowała karteczkę do torebki. Santos przyklęknął i spojrzał Alice w oczy. Dziewczynka popatrzyła na niego z lekkim uśmiechem.
— Nadal się na mnie boczysz? — zapytał
— Jeszcze troszeczkę — odpowiedziała dziewczynka. Brunet pocałował ją w policzek. — Słuchaj się mamy — pogładził ją po włosach.
— Ty nie obcinaj już włosów — poprosiła. — Lubię, gdy wyglądasz jak baran One mu się kręcą — wyjaśniła. Wygląda wtedy uroczo. Pokiwał głową i pożegnawszy się z Emily oddalił się na bezpieczną odległość. Z oddali widział jak Guerra pochyla się nad żoną i całuje ją lekko w usta. Skrzywił się na ten widok. Nadejdzie dzień, kiedy ten uśmieszek zniknie z jego twarzy. On już o to zadba.
Pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Kilka minut po osiemnastej nad miastem zapanowała ciemność i zaczął padać gruby deszcz. Duże krople rytmicznie uderzały o dachy przejeżdżających ulicami aut. Ludzie w popłochu uciekali chcąc jak najszybciej schronić się w swoich mieszkaniach. Niebo przecięła pierwsza tego dnia błyskawica. Javier Reverte zadarł do góry głowę spoglądając na ciemne niebo.
— Aniołki w tym roku mają wyjątkowo brudną podłogę — stwierdził wchodząc do środka. Posłał pokrzepiający uśmiech synkowi, który zaskoczył z kanapy i znalazł się natychmiast przy ojcu. Blondyn wziął synka na ręce i przytulił całując malca w policzek. To tylko letnie porządki u Aniołków — zapewnił synka, który oparł mu główkę na ramieniu. — Zgodzisz się ze mną Oscarze? — zapytał mężczyznę siedzącego na kanapie.
— Tak — przytaknął brunet posyłając chłopcu pokrzepiający uśmiech. Maluch wtulił buzię w szyję Reverte.
— Ktoś ma ochotę na ciasteczka? — do środka weszła Victoria z talerzem pełnym smakołyków. Alec wyciągnął jedną rączkę po słodki smakołyk. Javier posadził sobie malca na kolanach.
— Dzięki za zaproszenie — powiedział Ocar częstując się ciastkiem.
— Jasna sprawa — Javier uśmiechnął się i pocałował syna w policzek. — Nikt nie powinien siedzieć w taką pogodę sam w domu, po za tym jesteśmy przyjaciółmi. Posiedzimy, zagramy w planszówki. Mam nadzieję, że lubisz planszówki? — zapytał Magik. — Nie chcemy cię tutaj zanudzić
— Lubię planszówki — zapewnił nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok Aleca sięgającego po kolejne ciastko. Wziął jedno w jedną rączkę, drugie w drugą i gryzł raz jedno raz drugie. — I z przyjemnością zagram w chińczyka albo monopol.
— Alec — Victoria przyklęknęła przy chłopcu. — Nie za dużo tych ciasteczek? — zapytała. Jasnowłosy czterolatek podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się od ucha do ucha kręcąc główką. Obie rączki wyciągnął w kierunku blondynki. — Umyjemy ci buzię.
— I tak właśnie wygląda nasza szara codzienność — skomentował to Reverte z uśmiechem. Nie wyglądał jak ktoś komu przeszkadzała szara codzienność. — Wyciągnę chińczyka — Javier wstał z kanapy i w tym momencie rozległ się potężny huk i zgasło światło. Reverte zmarszczył brwi, a w domu rozległ się pisk Aleca. Javier korzystając z lampki w telefonie zaświecił ją i udał się do łazienki.
— Dlaczego nie ma światła? zapytał malec obejmując Victorię za szyję.
— Nie mam pojęcia — odpowiedział Reverte i wyjrzał na ulicę. — Prądu nie ma nigdzie — zauważył szukając w kuchennej szufladzie świeczek. — Wszystko będzie dobrze — zapewnił synka cmokając go w policzek. — Zagramy w planszówki, zjemy dużo ciasteczek i za nim się obejrzymy a aniołki skończą te generalne porządki.
Wymienił z żoną spojrzenia. Ten huk nie oznaczał nic dobrego.
***
Na podłodze w salonie rozłożono kolorowe poduszki tak by tworzyły kształt słońca. Leżeli głowami zwróconymi do siebie. Jeden obok drugiego. Emily popatrzyła na czubek głowy Alice. Dziewczynka ulokowała się między nią a Fabricio z zadowoloną minką przyglądała się przyniesionym fotografiom. Tej nocy nikt nie mógł spać więc zamiast rozdzielać się Leo wpadł na pomysł odgrzebania starej rodzinnej tradycji. Alice wyjątkowo spodobał się ten pomysł. Biwak w salonie podczas burzy brzmiał epicko więc wszyscy zebrali się, aby słuchać starych rodzinnych historii i oglądać rodzinne fotografie.
— To mama? — zapytała wujka. Leo pokiwał z powagę głową chociaż uśmiech go zdradził.
— Tak, Emily była niemowlakiem-pulpetem
—Nieprawda — zaprzeczyła natychmiast. — Nie byłam pulpetem. Tato — zwróciła się do ojca. Thomas sięgnął po fotografię i uśmiechnął się z nostalgią.
— Byłaś dobrze odżywionym dzieckiem
Leo roześmiał się w głos.
—Grubaskiem — poprawił ojca syn. — Emily zaczęła chodzić, bo pomachałem jej przed nosem ciastkiem.
— To było czekoladowe ciastko — stwierdził Tom. — Nie podeszła do mnie, ale do ciastka przybiegła.
— Nieprawda
— Prawda, mamy to na taśmie — odgryzł się brat. Emily pokazała mu język ,a Thomas widząc jak jego dzieci przekomarzają się jakby miały po dziesięć lat z uśmiechem pokręcił głową. Są pewne rzeczy, które się nie zmieniają, pomyślał i sięgnął po kolejne zdjęcie.
Było to zdjęcie ślubne jego i Camille. Mieli po siedemnaście lat i żadne z nich nie było gotowe ani na dziecko, ani na małżeństwo, ale zrobili to czego od nich wymagano. Wzięli ślub, wychowywali najpierw jedno, a później troje dzieci. W ciągu trwającego przez trzydzieści trzy lata małżeństwa znienawidzili się tak bardzo. Że już w latach 90-tych mieszkali na dwóch różnych kontynentach. Ich związek był jedną wielką katastrofą i jedyne co im wyszło to trójka dzieci. Westchnął i oddał fotografię synowi. Leo jedynie się skrzywił. Zdjęcie wzięła od niego Alice i skrzywiła się.
— Nie powinna robić trwałej — zauważyła dziewczynka. — Pogrubiała ją a bez tego wyglądała jakby połknęła całego arbuza. Wujek musiał być dużym dzieckiem.
— Leo gdy się urodził ważył 4560 — odpowiedział Tom. Syn popatrzył na niego zaskoczony. — Zdziwiony, że pamiętam twoją wagę? — Mężczyzna skinął głową. — Mierzyłeś 54 cm i dostałeś dziesięć punktów.
— Emma ważyła równe trzy kilo a Emily 2225. Była maciupeńka.
— Była mała, bo była wcześniakiem i wagą musiała podzielić się z Charlie.
— Charlie? — zapytał przytomnie Fabrcio.
— Emily miała siostrę bliźniaczkę — poinformował go Leo. — Charlie zmarła krótko po porodzie na niewydolność serca.
— Dwadzieścia cztery dni — powiedział Thomas. — Zmarła po dwudziestu czterech dniach.
— No bliźniaki to taki nasz rodzinny konik — kontynuował Leo. — Tata miał siostrę bliźniaczkę, Emily miała siostrę bliźniaczkę i wy będziecie mieć bliźniaki — uśmiechał się lekko.
— Zaraz — Thomas popatrzył na córkę. — Będziecie mieć dziecko? — zapytał zaskoczony. — Dzieci? poprawił się. — I dlaczego ja o tym nic nie wiem? — pocałował córkę w policzek.
— Chcieliśmy zaczekać do końca pierwszego trymestru — powiedziała spoglądając na brata, który uśmiechał się niewinnie.
— A to kto? — Alice wyciągnęła kolejne zdjęcie. Emily popatrzyła na fotografię i westchnęła.
— To ciocia Elizabeth — odpowiedziała je . — Zmarła szesnaście lat temu. A to — wyciągnęła kolejną fotografię — jej córki; Adeline, Eleonora, Margaret i Mia.
— A gdzie ich tata? — zapytała przytomnie dziewczynka. Emily wymieniła spojrzenia z bratem.
— Nie mamy jego zdjęć — odezwał się Thomas. A ten pulpet — sięgnął po kolejne zdjęcie — to twoja mama.
Dwadzieścia minut później Alice spała z policzkiem przytulonym do pluszowego łepka kupionej w sklepie z pamiątkami alpaki. Thomas położył się na rozłożonej kanapie obok Lu. Między nimi spał jego wnuk Samuel, zaś Leo i Siergiej spali tuż obok dziesięciolatki. Emily przelała do wysokiej szklanki wodę i popatrzyła na rozłożone na kuchennym blacie fotografię.
— Powinnaś się położyć — usłyszała za swoimi plecami głos męża. Upiła łyk wody, zaś Fabrcicio usiadł na krześle obok. — Już późno.
— Nie mogę zasnąć — odpowiedziała. — Za głośno i za jasno.
— Fakt twój brat chrapie jak lokomotywa na stacji.
Emily parsknęła śmiechem.
— Kochanie — zaczął — dlaczego nigdy nie wspomniałaś o Charlie?
Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. Nie miała pojęcia, dlaczego nie powiedziała o swojej małej zmarłej siostrzyczce. W domu była niepisana zasada, że nie mówią o niej. Jakby nie istniała. Do tej zasady stosowano się tylko gdy Camille była w pobliżu. Ojciec zawsze opowiadał im o siostrzyce- aniołku która nad nimi czuwa drzemiąc na puchatej białej chmurce.
— Nie mówię ci o wielu rzeczach — odpowiedziała mu.
— Zauważyłem — mruknął. Emily popatrzyła na niego przepraszająco. Opowiadanie o niektórych rodzinnych tajemnicach było po prostu zbyt bolesne. — Nie mamy zdjęć Edmunda, męża ciotki Elizabeth, bo to on ją zabił. wzięła męża za rękę i pociągnęła go w kierunku gabinetu Zamknęli za sobą drzwi.
— Edmund i ciocia Lizzie byli małżeństwem idealnym — zaczęła — Dla moich dziadków tworzyli wzór związku; ona siedziała w domu z dziećmi, on zarabiał na rodzinę — usiadła w ulubionym fotelu męża i popatrzyła na ogród. — To oczywiście była wierutną bzdura, bo Edmund regularnie ją bił. Ciotka była mistrzynią wymówek i ukrywania siniaków. 26 maja 1999 roku według zeznań wujaszka wyszła z domu i nigdy nie wróciła. Policja w Edynburgu podejrzewała, że ją zabił, ale nie mieli dowodów. — westchnęła. — Aż pewnego słonecznego dnia Edmund dostał pierwszego mejla o niewinnej treści; Wiem co zrobiłeś. Zaczął je otrzymywać regularnie — uśmiechnęła się lekko pod nosem. — Nie wiedział już co jest prawdą a co kłamstwem, więc pojechał do lasu i wykopał jej kości. Wtedy został aresztowany. To było w 2010 roku. Trzy lata później w Boże Narodzenie Mia ich najmłodsza córka przedawkowała opiaty. On powiesił się w swojej celi 2 stycznie 2014 roku.
— To nie twoja wina — Fabrcio wziął ją delikatnie za rękę.
— Wiem — westchnęła. — Ostatni raz widziałam się z kuzynkami na pogrzebie Mii. — Popatrzyła mu w oczy. — Ciotka była katoliczką. Po poślubieniu Szkota- katolika i ona nią została — zaczęła — Gdy zaczął się proces prokurator powołał na świadka duchowego przewodnika ciotki, który przyciśnięty przez prokuratora zeznał, że wiedział o przemocy i doradzał modlitwę i dumne noszenie krzyża — powiedziała i prychnęła ze złością. — Pił i bił, ale dla księżulka rozwód to większy grzech niż żonobójstwo. I podejrzewam, że to jeden z wielu powodów, dlaczego Emma pomogła Clarze zniknąć. Jej i wielu innym.
— Diaz zamierza pociągnąć do odpowiedzialności Ninę Floweres? — zapytał gdyż żona powiedziała mu o wszystkim.
— Twierdzi, że Nina jest tutaj na gościnnych występach i niewiele może zrobić ja nie zamierzam być taka miła. Zacznę od ucięcia sobie krótkiej pogawędki ze starą znajomą.
***
Gdy nad Valle de Sombras rozszalała się burza i zgasły uliczne światła doszło do pierwszego niebezpiecznego wypadku komunikacyjnego, a izba przyjęć miejskiej kliniki bardzo szybko zapełniała się rannymi w ulicznych bójkach, napadach czy wypadkach komunikacyjnych nieoznakowany samochód policyjny zatrzymał się na parkingu miejskiego szpitala i ze środka szybkim krokiem do wnętrza szpitala przebiegła policjantka. Helena Romo rozejrzała się po wypełnionej chorymi izbie w tłumie dostrzegając lekarkę. Alba Flores na widok policjantki zmarszczyła brwi i podeszła do niej.
— Potrzebna nam izolatka — powiedziała bez zbędnych wstępów.
— Izolatka? powtórzyła z niedowierzaniem lekarka. — Niebespieczny więzień?
— Nie tak bym to określiła, ale potrzebujemy załatwienia sprawy po cichu. Alba skinęła głową zaś Helena rozejrzała się za wózkiem inwalidzkim. — I jest tutaj może jakieś inne wejście?
— Możemy wejść przez kawiarnię i zabrać go do skrzydła dla vipów, które jest puste.
— Nada się — stwierdziła Romo.
Gdy zbliżyły się do samochodu i Helena wraz ze swoim partnerem Alvaro wyciągnęły z tylnej kanapy mężczyznę Alba zamrugała powiekami spoglądając na jego twarz. Spojrzała na policjantkę.
— Zareagowaliśmy dokładnie tak samo — powiedziała gdy ulokowali go na wózku. Alba wskazała im kierunek. Kawiarnia o tej porze była cicha i pusta. A oddział przeznaczony dla najbogatszych pusty. Mężczyznę umieszczono w pierwszej wolnej sali. — Nikogo tutaj nie ma? zapytała Romo, gdy weszli do środka.
— Nie, to skrzydło jest rzadko używane — powiedziała — Nie każdego stać na prywatną salę i personel na każde zawołanie. Tylko tu nie będzie budził sensacji — wsunęła do uszu stetoskop i zaczęła badać pacjenta. — Poczekajcie tutaj i ściągnijcie mu te mokre cichy. Zaraz wracam.
Wybiegła z sali Renatę Diaz dostrzegła przy jednym z łóżek. Chwyciła matkę za rękę i obie weszły do dyżurki pielęgniarek.
— Potrzebne nam będzie wkucie, dwie kroplówki w szerokim wlewie, zestaw do pobierania krwi i cewnik — powiedziała układając wszystkie przedmioty na tace.
— Nikogo nam nie przywieźli — zauważyła przytomnie Renata.
— Policja przywiozła specjalnego pacjenta — odpowiedziała
— Wariat?
— Zmartwychwstały — odpowiedziała. Renata popatrzyła na córkę zdziwiona — Nie wiem więc do której kategorii go przypisać. Jest nieprzytomny, ale źrenice reagują na światło na własnym oddechu. Prawdopodobnie skrajnie odwodniony. Idziemy.
Gdy weszły do środka Alvaro i Helena ułożyli Dymitria Barosso na łóżku i przykryli kocem.
— Jak to możliwe? — zapytała Renata zakładając mu wenflon i podłączając kroplówkę. — Byłam na jego pogrzebie.
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała jej na to Alba podłączając go pod monitor. — Ciśnienie 120 na 80 — powiedziała — Tętno 87 — powiedziała bardziej do siebie niż do policjantów przyglądających się ich pracy.
— Temperatura 39 — dodała Renata.
— Podamy mu dożylnie paracetamol na zbicie gorączki — zadecydowała. — Krew i mocz do badań na cito. Gdy wróci system trzeba będzie sprawdzić jego kartę. O ile taką mamy no i powiadomić rodzinę — popatrzyła na policjantów. — Jego żona już wie?
— Jeszcze nie — odpowiedziała Romo. — Możecie sprawdzić jego lewą kostkę? poprosiła. — Był przykuty łańcuchem do ściany. Tristan Sawyer poszedł po rozum do głowy i powiedział nam, że przetrzymuje Dymitria Barosso w swoim starym domku myśliwskim — powiedziała Romo. — Gdy go znaleźliśmy był na wpółprzytomny na kostce miał łańcuch, w sensie małą obrożę i do niej przyczepiony był łańcuch.
— Rozumiem — odezwała się lekarka. — Oczyszczę ranę i założę opatrunek. Możecie zaczekać na zewnątrz. Poradzimy sobie.
— To miasto widziało wiele — odezwała się Renata, gdy zostały same — ale to — wskazała na nieprzytomnego mężczyznę i przeżegnała się. — Czegoś takiego w życiu nie widziałam.
Nie ty jedyna, pomyślała Alba przecinając ropień.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:13:41 05-11-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:33:02 28-11-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 045
CONRADO/HUGO/ARIANA/LUCAS/QUEN/JOAQUIN/SANTOS
Conrado musiał sam przed sobą przyznać, że dobrze się bawił na pikniku zorganizowanym na dawnej ziemi Rodriguezów. Oprócz kilku małych skoków ciśnienia na widok Fernanda, który pojawił się na początku imprezy w towarzystwie swojego syna Nicolasa, by zostać uwiecznionym przez reporterów, raczej obyło się bez zbędnych szaleństw i bardzo dobrze, bo dodatkowe problemy przez wyborami nie były Conradowi potrzebne. Już i tak miał sporo na głowie z pracą w poradni, hotelem, zajęciami przedsiębiorczości i zbliżającym się weselem. Na szczęście to ostatnie Eva wzięła całkowicie na siebie, za co był jej wdzięczny, ale miał też nadzieję, że przyjaciółka znajdzie chwilę, żeby odpocząć.
– Myślałaś o mojej propozycji? – zaczął, podchodząc to Evy, która w stroju Marion, ukochanej Robin Hooda, robiła watę cukrową i rozdawała ją dzieciakom, przypatrując się im z matczynym uśmiechem, całkiem do niej niepodobnym.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiali o robieniu dzieci – zażartowała, bo z kontekstu można było wywnioskować, że właśnie to ma na myśli. – Ale jasne, znajdziemy tu jakiś kącik i możemy zacząć starania od razu.
– Nie żartuj. Mówię o spotkaniach grupy wsparcia. – Conrado przyjrzał się jej z troską, widząc że uśmiech zszedł z jej twarzy z prędkością światła.
– Nie wiem, Conrado, to wszystko jest bardzo dziwne. Z moją matką i siostrą, które przyjeżdżają lada moment…
– Może właśnie dlatego powinnaś z kimś porozmawiać. Z kimś postronnym. Wiesz, że zawsze możesz się do mnie zwrócić, prawda? Ale myślę, że to nie wystarczy. Potrzebujesz kogoś, kto cię bardziej zrozumie. Te wszystkie kobiety mają swój bagaż doświadczeń i na pewno nie będą cię osądzać. Viktoria też uczęszcza na te spotkania. Astrid też.
– Świetnie. Nie mogę się doczekać, żeby nie wywlec całej mojej przeszłości przed grupą znajomych.
– Wiesz, że te spotkania są anonimowe, prawda? Poza tym znasz Viktorię i Astrid. To najmniej osądzające kobiety, jakie znam.
– Może masz rację. Thomas też sugerował, żebym z kimś pogadała, może powinnam. Mam nadzieję, że mają na tych spotkaniach otwarty bar, bo kiedy przyjedzie moja matka będę potrzebowała czegoś mocniejszego, żeby przetrwać. – Eva zażartowała, ale w rzeczywistości nie było jej do śmiechu. Stresował ją przyjazd matki bardziej niż się do tego przyznawała. – Spieszysz się gdzieś? – zapytała, widząc że narzeczony zerka na zegarek.
– Obiecałem, że pojawię się na próbach do musicalu dziś wieczorem.
– Po co? Jakbyś i tak nie miał już dużo na głowie…
– Joaquin za bardzo się panoszy w Pueblo de Luz, nie podoba mi się, że kręci się wokół tych dzieciaków, to nie wróży niczego dobrego. – Conrado zmarszczył czoło. – Szczególnie po tym, co się stało z tym chłopcem, Roque, wielu z nich jest dość podatnych.
– Boisz się, że sięgną po narkotyki?
– Boję się, że Villanueva ma dar przekonywania i umie sobie jednać ludzi, a te dzieciaki są albo samotne albo zwyczajnie spragnione wrażeń. Na pewno nie trudno mu będzie znaleźć kogoś, żeby poeksperymentować ze swoim towarem.
– Uważaj, Conrado. – Eva założyła ręce na piersi i przyjrzała się Saverinowi z mieszaniną troski i politowania. – Wiem, że lubisz pomagać ludziom i że ci na nich zależy, choć sam się do tego nie przyznajesz i kocham cię za to, naprawdę. Ale trzeba wiedzieć, kiedy odejść i kiedy nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
– Co masz na myśli?
– To, że powinieneś się skupić na kampanii i na Fernandzie, a nie na Villanuevie. Owszem, Joaquin to dupek bez skrupułów, który nie cofnie się przed niczym, ale to nie powinno być twoje zmartwienie. Nie o niego ci chodzi.
Conrado zamyślił się nad jej słowami. Być może miała rację, ale nie mógł pozostać obojętny, tym bardziej teraz kiedy polubił te dzieciaki.
***
Hugo przyglądał się szalejącej za oknem burzy z niepokojem. Normalnie nie interesowało go coś tak trywialnego jak pogoda, zresztą w Dolinie Cieni anomalie pogodowe nie należały do niczego szczególnego, ale ta burza była inna. Martwił się o Ingrid i Lucy, powinny znaleźć się w szpitalu i powinien być przy nich Julian. Nie wiedział, czy zrobił wszystko jak należy, a małą powinien zbadać lekarz. Jednak burza rozszalała się do tego stopnia, że drzewa uginały się pod wpływem silnej wichury. Przez pogrążoną w mroku ulicę nie było przejazdu. Drzewo, które przewróciło się na linie wysokiego napięcia skutecznie blokowało drogę, tym samym odcinając ich od reszty miasteczka. Latarnie uliczne również przestały działać i Hugo mógł sobie tylko wyobrazić, że taka sama sytuacja jest też w innych częściach miasta. Podejrzewał, że prądu nie ma nigdzie w okolicy, nie tylko w Valle de Sombras, ale też w Pueblo de Luz – oba miasta były bowiem zasilane wspólnym generatorem prądu. Jedynie szpital mógł się pochwalić zapasowym generatorem. Tego wieczora na pewno nie zabraknie rannych a lekarze i pielęgniarki będą mieli pełne ręce roboty.
Mieszkańcy już od dawna przyzwyczaili się do tych dziwnych zjawisk meteorologicznych, co od zawsze było zagadką dla przyjezdnych z innych części Meksyku. Niektórzy nazywali to klątwą jaka ciąży na miasteczku. Starsze kobiety lubowały się w tego typu fantastycznych opowieściach i raczyły nimi swoje dzieci i wnuki, którzy chętnie powtarzali te historie dalej, nawet jeśli nie do końca w nie wierzyli. Brunet przypomniał sobie, że matka jemu również je opowiadała. Sonia Delgado pochodziła z tej okolicy, urodziła się w Pueblo de Luz i połowę życia spędziła wychowując się właśnie tutaj, zanim wyjechała na studia do Kolumbii. Potem osiedliła się w Monterrey, ale zawsze chętnie wracała w te strony i próbowała zaszczepić w swoich dzieciach poczucie przynależności do tej ziemi. Nie udało jej się to, Hugo nigdy nie był zbyt sentymentalny, ale jej historie zawsze chłonął z zapartym tchem, choć wiedział, że to tylko wymyślne opowiastki, którymi babcie lubiły straszyć niesforne dzieciaki. Jedna z takich historii mówiła właśnie o klątwie, którą pewna stara wiedźma rzuciła na miasteczko jako karę za chciwość i okrucieństwo. Rodziny Valle de Sombras, szczególnie te najbogatsze i najbardziej szanowane rody, miały w ten sposób odpokutować za wszystkie złe uczynki, których się dopuścili, a w ofierze mieli poświęcić swoich potomków.
– Żaden urodzony jako drugi nie pozostanie żywy – powiedział na głos, nagle zdając sobie sprawę, jak głupie to było i jak nieodpowiednie opowiadać dzieciom takie bajki.
– Co? – Wychrypiała Ingrid, leżąc na łóżku i nie wypuszczając Lucy z ramion. Była wykończona, ale nie mogła zasnąć, nie chciała odrywać od małej księżniczki wzroku ani na sekundę.
– Przypomniała mi się taka głupota o klątwie ciążącej na Valle de Sombras. – Hugo pokręciła głową, parskając lekkim śmiechem. – Mama mi o tym opowiadała. Dawno, dawno temu pewna stara wiedźma przybyła do Doliny, wtedy Valle de Somvras i Pueblo de Luz były jednym miastem, zafascynowana położeniem miasta i urokliwą okolicą postanowiła się tu trochę zabawić. No wiesz, mała imprezka tu i tam, parę drinków…
– Chyba matka opowiadała ci inną wersję? – Ingrid uniosła wysoko brew, a Hugo zaśmiał się cicho, by nie obudzić Lucy.
– Próbuję ją przerobić na współczesne czasy. No więc ta wiedźma, teraz jak o niej myślę to mam przez oczami Lupitę Martinez, przyjechała do miasta i próbowała się wtopić w tłum, odłożyła na bok swoją magię i chciała być dla odmiany zwyczajnym człowiekiem. Zaczęła żyć z tymi ludźmi, poznawać ich zwyczaje, fascynowało ją wszystko i pozazdrościła tym zwykłym śmiertelnikom, chciała być taka jak oni. Więc pewnego razu wyskoczyła na drinka, powiedzmy do El Paraiso, trochę się wstawiła, poznała faceta i się zakochała. No a że nie znała się na ludziach to łatwo ją było oszukać, nie wiedziała, że trafiła gnoja pokroju Fernanda Barosso. Facet się z nią zabawił, wykorzystał i porzucił, wracając do żony, z którą oczywiście miał już zaplanowane całe życie, dzieci, rodzinny biznes. No więc wiedźma zrozpaczona i skrzywdzona wpadła w szał. Odrzuciła człowieczeństwo i wykorzystała całą swoją magię i energię, by rzucić klątwę na miasto i zniszczyć życie temu facetowi i innym jemu podobnym snobom. Nigdy nie zaznają spokoju, bo nie będą znali dnia ani godziny, kiedy klątwa się wypełni. I kiedy będzie im się wydawało, że są szczęśliwi i mają wszystko, wtedy przyjdzie im poświęcić swoje drugie dziecko.
– Dlaczego drugie, a nie pierworodne? – Ingrid zaśmiała się cicho. – W bajkach zawsze obrywa się pierworodnym.
– Żeby żal był większy, kiedy myślisz, że życie zaczyna ci się układać i masz piękny dom i rodzinę – wtedy klątwa uderza w najmniej spodziewanym momencie.
– No i co się stało z tą wiedźmą?
– Zużyła całą swoją moc, by rzucić przekleństwo i to ją zabiło.
– To dość okrutna bajka. Mama ci ją opowiadała na dobranoc?
– Nie, raczej jako przestrogę, żeby być dobrym facetem. No i lubiła powieści fantasy, więc nie zdziwiłbym się, gdyby sama to wymyśliła, ale równie dobrze mogła powtarzać to, co przekazała jej moja babcia, a przedtem prababka. – Hugo zamyślił się na chwilę. – Jak tak na to spojrzeć, to myślę, że to wcale nie jest trudne do uwierzenia.
– Że nad miastem wisi klątwa? – Ingrid parsknęła. – Proszę cię. Przekleństwa to coś, co ludzie wymyślają, żeby usprawiedliwić wszystkie złe rzeczy w ich życiu, zamiast wziąć za nie odpowiedzialność i przyznać się do błędów. Tak jest łatwiej – zwalić wszystko na wszechświat albo Boga, bo nie muszą spojrzeć w lustro i przyznać, że ponieśli w życiu porażkę.
– Masz rację – przyznał Hugo – ale jak się nad tym zastanowić… wielu rodziców w Dolinie było lub jest, oględnie mówiąc, niezbyt dobrymi ludźmi ani rodzicami. Ale jakoś dziwnym trafem to ich dzieci płacą za ich błędy.
– Mówisz o Alejandrze czy masz na myśli kogoś innego?
– Jego, siebie, innych... Co jest z tym miastem? Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, więc może lepiej wierzyć, że to klątwa niż w to, że jesteśmy tak pokręceni.
Ingrid się uśmiechnęła, ale w tym momencie niebo przecięła błyskawica, coś trzasnęło, huknęło i szyby w oknach się zatrzęsły.
– Mam nadzieje, że Julianowi nic nie jest. – Ingrid skuliła się w łóżku, tuląc córeczkę, ale jej oczy były pełne strachu o męża.
– Na pewno jest cały. Umie o siebie zadbać.
***
Przygotowania do szkolnego musicalu ruszyły pełną parą. Do końca roku szkolnego nie pozostało wiele czasu i wszyscy stawali na głowie, żeby to przedsięwzięcie okazało się sukcesem. Dzięki hojnej darowiźnie Joaquina Villanuevy szkoła mogła zrealizować przedstawienie z rozmachem, zarówno ciało pedagogiczne jak i rada rodziców uznali, że jest to idealna okazja, by wybielić wizerunek liceum Pueblo de Luz. Po ostatnich wydarzeniach, szczególnie po rzekomym przedawkowaniu narkotyków przez Roque Gonzaleza, szkoła nie cieszyła się dobrą sławą i wreszcie mogli wrócić na właściwe tory.
Quen był niezwykle zdziwiony, kiedy zobaczył swoje nazwisko na liście osób wybranych do przedstawienia. Nie był dobrym aktorem a już na pewno nie umiał śpiewać. Podejrzewał, że wychowawczyni, Leticia Aguirre, pociągnęła za kilka sznurków, by wciągnąć go w ten bajzel – uczniowie pomagający przy organizacji mogli bowiem liczyć na dodatkowe punkty do świadectwa. Nauczycielka hiszpańskiego dostrzegła w synu burmistrza potencjał i nie chciała, by go zmarnował powtarzając klasę. Miał nadzieję, że miała co do niego rację i była dla niego jeszcze jakaś nadzieja, nawet jeśli musiał zostawać w szkole po godzinach i robić za pomagiera Marcusa. Delgado został obsadzony w głównej roli męskiej, Carolinie przydzielono rolę protagonistki, co nie było dla nikogo zdziwieniem, bo podczas przesłuchań wszystkich zwaliła z nóg. Olivia Bustamante musiała zadowolić się drugoplanową rolą, a Quen miał pomagać przy rekwizytach i scenografii. Cóż, lepsze to niż robienie z siebie bałwana na scenie, pomyślał.
Tego wieczoru wszyscy odpowiedzialni za organizację musicalu zebrali się w szkolnej auli po lekcjach, mieli porozmawiać o przedstawieniu i przedyskutować kwestie organizacyjne. Każdy mógł wyrazić swoje zdanie i podrzucić pomysły. Pani Aguirre nikogo nie dyskryminowała i wszystkie opinie były dla niej równie ważne. Joaquin Villanueva siedział w pierwszym rzędzie na widowni, ukryty w półcieniu, skąd doskonale mógł obserwować swoją przyrodnią siostrę. Saverinowi wcale się to nie podobało. Miał złe przeczucie, co do tej sytuacji i właśnie dlatego postanowił mieć na niego oko. Żałował, że Eva nie mogła się pojawić na próbach, była zbyt przejęta przygotowaniem pokoi gościnnych dla matki i siostry. Na szczęście Astrid dotrzymała mu towarzystwa, za co był jej bardzo wdzięczny.
– Często angażujesz się w życie szkoły, prawda? – zauważył Conrado, kiedy stali pod automatem z kawą. Zapowiadał się długi wieczór.
– Staram się. – Astrid uśmiechnęła się lekko, wzruszając ramionami. – Chcę, żeby te dzieciaki miały kogoś, do kogo mogą się zwrócić o pomoc, kogoś kto nie będzie ich beształ jak belfer tylko kogoś, kto ich zrozumie. No a teraz mam też kolejny powód, by częściej tu przebywać…
Jej wzrok padł na nastolatkę, która studiowała scenariusz, siedząc samotnie w kącie. Do niedawna nie miała pojęcia, że ma siostrę, a teraz wszystko wywróciło się do góry nogami. Nadal nie wiedziała, jak powinna postąpić. Aidan Gordon zaproponował, by przejęła opiekę nad Caroliną, tym samym udaremniając Fernandowi dostęp do El Tesoro, ale ona nadal nie zdobyła się na to, by powiedzieć brunetce prawdę.
– Zamierzasz jej powiedzieć? – zapytał Conrado, widząc jak wzrok Astrid powędrował bezwiednie w stronę siedemnastolatki.
– Jeszcze nie teraz. Nie potrafię.
– Zrobisz to, gdy będziesz gotowa. – Conrado położył jej rękę na ramieniu i posłał pokrzepiający uśmiech. – Ale pamiętaj, że Joaquin może nie zechcieć czekać tak długo.
Oboje odwrócili głowy w stronę Villanuevy, który jak zwykle miał nieodgadniony wyraz twarzy. Jego obecność budziła we wszystkich dziwne uczucia. Tylko pani Aguirre zdawała się nie zauważać jego zamiarów, dla niej był tylko hojnym darczyńcą, dzięki któremu mogli zrealizować to przedsięwzięcie. Natomiast nauczycielka sztuki, która reżyserowała spektakl wdawała się z Villanuevą w żywe dyskusje na temat swojej wizji artystycznej, a on był na tyle uprzejmy i czarujący, że chwalił wszystkie jej pomysły.
– Co za dupek. – Warknął Quen, podchodząc do kumpli, którzy podobnie jak on nie cieszyli się na widok Joaquina. – Myślałby kto, że skoro sypnął kasą to powinno mu to wystarczyć, ale nie, on musi nas kontrolować cały czas. Patrzcie tylko na Leticię i Barbarę jak wokół niego skaczą. Obchodzą się z nim jak z jajkiem i nie zdają sobie sprawę, że to wilk w owczej skórze.
– Gość gra swoją rolą bardzo przekonująco. – Felix zmarszczył brwi. Jemu też to się nie podobało. – Może to on powinien zagrać główny charakter.
– Tak, czarny charakter – dodał Quen.
Marcus milczał, zaciskając tylko pięści i mając w pamięci słowa Basty’ego Castellano i Lucasa Hernandeza. Mieli się nie wychylać i pozwolić działać dorosłym, a w międzyczasie mieli mieć oko na swoich kolegów i raportować wszystko, co wyda im się dziwne. Choć w środku aż się w nim gotowało ze złości i miał ochotę rzucić się na mordercę Roque, użył całej swojej siły woli, by nie stracić panowania nad sobą i skupić się na przedstawieniu.
– Wow, widzę, że nieźle się wczuliście w swoje role.
Wszyscy trzej podskoczyli w miejscu, kiedy usłyszeli za sobą kobiecy głos, nie zdawali sobie sprawy, że ktoś ich podsłuchiwał. Ariana Santiago uśmiechnęła się na ten widok.
– Spokojnie, to tylko ja.
– Co ty tu robisz? Też pomagasz w przedstawieniu? – Quen rozejrzał się wokoło, upewniając się, że nikt niepowołany nie słyszał ich rozmowy. Na szczęście tylko Ariana umiała się bezszelestnie skradać. I Hugo, ten gość był cichy jak ninja.
– Mam trochę doświadczenia w tej kwestii, jeszcze ze szkolnych czasów. – Ariana zamachała im przed oczami scenariuszem, który otrzymała od pani Aguirre, kiedy ta poprosiła ją o pomoc. – Podobno potrzebujecie jakichś poprawek.
– Tak. Rada rodziców była oburzona, kiedy dowiedziała się, że scenariusz zawiera wzmianki o narkotykach i młodocianych seksie. – Quen wywrócił oczami. – Felix ma niezłą wyobraźnię.
– Co? To ty to napisałeś? – Ariana była w szoku. Spojrzała na Castellano, który do tej pory wydawał jej się raczej klasowym błaznem, a nie chłopakiem z zadatkami na pisarza. – To jest…
– Wiem, jest kiepskie, pisałem to w zeszłym roku, ale ze względu na brak funduszy musieliśmy odwołać musical. Dlatego wymaga to sporo poprawek i ugrzecznienia, żeby zadowolić dyrektora i radę rodziców. – Felix spuścił głowę, lekko się czerwieniąc. Wiedział przecież, że Ariana ma kontrakt z wydawnictwem i pracuje nad swoją książką. Świadomość, że ktoś „z branży” czytał jego wypociny była dla niego zawstydzająca.
– Żartujesz? Scenariusz jest świetny! – Ariana była pod wrażeniem. W życiu nie wpadłaby na to, że napisał go siedemnastolatek. Był bardzo dojrzały i poruszał wiele ważnych kwestii i tematów natury moralnej. Myślała, że to Leticia odpowiadała za scenariusz. – I nie mam pojęcia dlaczego rada uznała niektóre fragmenty za nieodpowiednie. Wzmianka o narkotykach jest naprawdę poruszająca i koniec końców bohaterka Olivii znajduje wsparcie w bliskich i odnosi moralne zwycięstwo, decydując się zerwać z nałogiem i jest przestrogą dla innych zagubionych młodych ludzi. A co do scen intymnych, może czytaliśmy inne scenariusze, ale tutaj nie ma o tym ani słowa, chyba że liczyć scenę pocałunku między głównymi bohaterami.
– Jest scena pocałunku?! – Quen wyrwał Arianie scenariusz z rąk i zaczął go gorączkowo przeglądać.
– Wyluzuj, chłopie, nie ty grasz główną rolę, pamiętasz? – Felix zachichotał. – Chcą usunąć tę scenę.
– Myślę, że chodzi im raczej o te podteksty. – Marcus odezwał się po raz pierwszy od dawna. Wreszcie oderwał wzrok od Joaquina i skupił się na konwersacji. – No wiecie, z tekstu i przypisów wynika, że główni bohaterowie uprawiali seks, nawet jeśli nie jest to napisane wprost.
– Rada rodziców chyba zapomniała jak to jest być nastolatkiem. – Astrid podeszła do towarzystwa razem z Conradem. – Jako wasza nauczycielka wychowania do życia w rodzinie, uważam że edukacja seksualna jest niezmiernie ważna i jestem z was dumna, że umiecie poruszać takie tematy w tak dojrzały sposób. – Vega uśmiechnęła się serdecznie do chłopców, którzy jednak byli trochę speszeni tą rozmową. – I Felix, twój scenariusz jest bardzo dobry, ale to nic w porównaniu z piosenkami. Widziałam tylko tekst, ale mogę się założyć, że z melodią będą brzmieć sto razy lepiej.
– Napisałeś wszystkie piosenki? – Conrado spojrzał na Felixa pozytywnie zaskoczony. On dawna podejrzewał, że chłopak bardziej pozuje na klasowego luzaka, a w rzeczywistości jest bardziej wrażliwy niż się wydaje, ale tego się nie spodziewał. Saverin nie przeczytał scenariusza, ale jako konsultant otrzymał teksty i melodie do piosenek i był pod wrażeniem. – Gratuluję, to kawał dobrej roboty.
Felix uśmiechnął się nieśmiało, a następnie odbyła się pierwsza oficjalna próba musicalu. Organizatorzy stwierdzili, że scenę pocałunku trzeba usunąć i zastąpiono ją uściskiem, co dla wszystkich było totalnie bez sensu, ale jeśli chcieli kontynuować, musieli wziąć pod uwagę spostrzeżenia rodziców i dyrektorstwa. Ariana robiła notatki na marginesach scenariusza, proponując swoje poprawki i Felix był jej wdzięczny, kiedy stanęła po jego stronie i zawalczyła o zatrzymanie wątku uzależnienia w przedstawieniu. Rada chciała usunąć scenę przedawkowania, ale dzięki poprawkom Ariany udało im się i tak nawiązać do tego w sposób o wiele bardziej sugestywny niż gdyby było to odegrane wprost.
– To tyle na dzisiaj, dziękuję wam wszystkim za przybycie. Szczególnie tobie, Joaquin, i tobie, Conrado. Wiem, że jesteście bardzo zajęci. – Leticia Aguirre zakończyła dzisiejszą próbę, spoglądając z wdzięcznością na Villanuevę i Saverina.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Szef kartelu skinął głową i uśmiechnął się półgębkiem, przez co Quenowi przeszedł po karku dreszcz obrzydzenia. Nie mógł uwierzyć, że ten gnojek chodził sobie po ich szkole jak wielki pan po tym, co zrobił Roque. – A teraz wybaczcie, będę się zbierał. Mój szofer przyjechał.
Quen, Marcus i Felix obrócili głowy w stronę wejścia do auli i bez trudu rozpoznali rosłą sylwetkę Lucasa Hernandeza. Marcus odetchnął głęboko. Nie podobało mu się, że policjant współpracuje z kartelem, ale jeśli mówił prawdę, zależało mu na zniszczeniu Villanuevy tak samo jak im, więc nie miał powodu, by mu nie ufać. Nie uszło jednak jego uwadze, że Conrado Saverin zmarszczył czoło. Czyżby on coś podejrzewał?
– Potrzebujesz podwózki do domu, Leti? – zapytał Joaquin nauczycielkę, a nastolatki za jego plecami wymienili zdumione spojrzenia. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczął sprzedawać dragi ich wychowawczyni.
– Raczej nikt z nas prędko nie wróci do domu – zauważył Hernandez, schodząc kilka schodków niżej, by zbliżyć się do towarzystwa na scenie. – Nadchodzi burza. Najlepiej będzie ją przeczekać.
– Nie może być aż tak źle – zauważył Felix, ale kiedy udali się do wyjścia ze szkoły, wszyscy musieli zgodnie stwierdzić, że na zewnątrz rozpętało się prawdziwe piekło.
– Jak w pieprzonym horrorze. – Quen podszedł do drzwi wyjściowych, by przyjrzeć się sytuacji na zewnątrz. Wichura szalała, podrywając w powietrze resztki śmieci, które pozostawili po sobie szkolni chuligani w parku przed szkołą. Wiatr dął w szyby z taką siłą, że miało się wrażenie, jakby zaraz miał je wybić. W dodatku mimo wczesnej godziny dwudziestej na zewnątrz panował prawie całkowity mrok. Nikłe światło latarni oświecało drogę do parkingu. – Gdzie zaparkowałeś? – zwrócił się Ibarra do Hernandeza.
W tym samym momencie dał się słyszeć ogłuszający huk, kiedy gdzieś w pobliżu rozległ się grzmot. Niebo rozbłysło światłem błyskawicy, a zaraz potem piorun uderzył w drzewo. Wszyscy podeszli bliżej drzwi, przypatrując się jak gruby konar drzewa przebija przednią szybę jednego z samochodów.
– Niech zgadnę. – Felix wskazał na rozbite auto. – Zaparkowałeś właśnie tam?
Lucas nie musiał odpowiadać. Nie ulegało wątpliwości, że na zewnątrz było niebezpiecznie. Nie mieli też wystarczającej liczby samochodów, by odwieźć do domów wszystkich uczniów. Najrozsądniejszym wyjściem było przeczekanie burzy.
– Odsuńcie się od drzwi i okien. – Zarządził Lucas, który był po służbie. Przyjechał tu tylko, by odebrać Joaquina. Był ciekawy, co szef Templariuszy kombinuje, najwyraźniej miał jakieś sobie tylko znane plany, bo nie wtajemniczał w nie Harcerzyka.
– Myślisz, że wiatr może wybić szyby? – Ariana była przestraszona. Luke dopiero teraz ją zauważył. Złapał ją za ramiona i odciągnął od okna.
– Lepiej nie kusić losu. Wiatr jest bardzo silny, a to stary budynek.
– Super. Utknąć w szkole na noc to moje spełnienie marzeń – warknął Enrique, nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń Lucasa i szukając wzrokiem znajomego samochodu na parkingu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że umówił się z Hugiem, że sam wróci do domu. Idiota.
– Może dobrze ci to zrobi. Poduczysz się trochę po godzinach. – Docięła mu Carolina, a on posłał w jej stronę mordercze spojrzenie.
– Może ty nie masz nic innego do roboty poza nauką, ale ja tak. Jak chcesz spędzić tu całą noc, to droga wolna. Ja się stąd wynoszę.
– Co robisz? – Marcus spojrzał na kumpla, który wydobył z kieszeni swoją komórkę. – Nie ma zasięgu.
– Jak to nie ma? – Ibarra uderzył dłonią w swój telefon, jakby sądził, że w ten sposób zasięg zacznie działać. Marcus miał rację, nie mieli możliwości skontaktowania się z kimś spoza szkoły. Quen był pewien, że Hugo przybyłby mu na pomoc, jednak w takiej sytuacji nie było takiej szansy. Nie wiedział oczywiście, że Delgado utknął w Valle de Sombras.
– To chyba jakaś większa awaria – zauważył Marcus. – Masz radio policyjne? Możemy poprosić o wsparcie. – Zwrócił się do Lucasa.
– W samochodzie. – Lucas pokiwał głową, pełen podziwu, że nastolatek był tak bystry i myślał trzeźwo, podczas gdy jego koledzy i koleżanki zawodzili i trzęśli się ze strachu.
– Chyba nie zamierzasz tam wyjść? Dopiero co piorun rozwalił ci auto! – Ariana była w szoku, widząc, że Luke zmierza do wyjścia.
– Ściślej rzecz ujmując to była gałąź, a piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce. – Hernandez posłał jej pokrzepiający uśmiech.
– To mit. – Do zebranych przy wyjściu podszedł Conrado Saverin. – W Empire State Building w Nowym Jorku pioruny uderzają średnio między 25 a 100 razy rocznie.
– Kujon – mruknął Quen.
– Nic mi nie będzie. Zaraz będę z powrotem. – Lucas uspokoił zebranych i ruszył do wyjścia. Kiedy tylko otworzył drzwi, silny podmuch wiatru wdarł się do środka, niemal zwalając wszystkich z nóg. Obserwowali z niepokojem, jak policjant w szybkim tempie dotarł do auta, gdzie zniknął na chwilę, by skontaktować się z centralą przez radio. Wrócił w mgnieniu oka, cały przemoczony jakby dopiero co wpadł do jeziora. Conrado pomógł mu zamknąć drzwi, bo wichura była coraz silniejsza.
– Wszystkie jednostki są zajęte. W Dolinie rozpętało się prawdziwe piekło. Izba przyjęć w szpitalu jest zapełniona po brzegi, drogi są nieprzejezdne – poinformował ich Lucas, potrząsając głową jak pies, który wyszedł z wody.
– Więc nikt po nas nie przyjedzie? – Olivia Bustamante zakryła sobie usta dłonią.
– Na razie musimy czekać. Odsuńcie się proszę od okien, to niebezpieczne – powtórzył Lucas, widząc że Carolina i Quen znów docinają sobie, nie zwracając uwagi na szalejącą na zewnątrz burzę, ale w tym samym momencie potężny podmuch wiatru uderzył w szybę, rozbijając ją na małe kawałeczki.
Lucas w ostatniej chwili zasłonił Arianę, która stała najbliżej niego, a Conrado przygarnął do siebie Carolinę i Quena.
– Nic wam nie jest? – zapytał, uwalniając ich z uścisku.
Quen pokręcił głową, będąc w lekkim szoku. Do tej pory sądził, że sytuacja nie jest aż tak poważna i zlekceważył polecenia Hernandeza.
– Pana twarz – wychrypiała Carolina, widząc jak strużka krwi spływa po policzku Saverina. Kilka odłamków szkła przecięło mu skórę na twarzy i dłoniach.
– Nic mi nie jest. – Saverin wytarł krew rękawem i szybko nakazał im udanie się w głąb korytarza. – Trzeba zakryć czymś te dziury.
Lucas pomyślał dokładnie o tym samym. Z jednej ze szkolnych klas wzięli biurka i ustawili je na parapecie, zakrywając wnękę w ścianie. Marcus i Felix pomogli im przymocować stoły, by nie spadły pod wpływem silnego wiatru.
– Najlepiej zaczekać aż burza się uspokoi. – Astrid pojawiła się w towarzystwie Leticii i Joaquina. Była przestraszona, ale bardziej o uczniów niż o siebie. – Nie ma powodów do obaw. W szkole wszyscy będziemy bezpieczni. No i najważniejsze, że prąd nadal działa.
Kiedy tylko to powiedziała, korytarz pogrążył się w ciemności. Na zewnątrz latarnie pogasły i jedyne światło dochodziło z błyskawic, które co jakiś czas rozświetlały okolicę. Uczniowie włączyli latarki w telefonach, dało się słyszeć kilka pisków i okrzyków strachu.
– Takiej burzy od dawna tutaj nie było – zauważyła opiekunka klubu teatralnego, Barbara Soler, co wywołało jeszcze większą panikę.
– Proponuję przenieść się w bezpieczne miejsce, stanie w korytarzu nikomu nie pomoże. – Joaquin odezwał się dopiero teraz. Lucas miał wrażenie, że ta cała sytuacja nie bardzo go niepokoiła, a może nawet była mu na rękę. – Leti, co myślisz, żeby ulokować dzieciaki w stołówce? Napiłbym się ciepłego kakao, im też dobrze to zrobi.
Wychowawczyni była mu wdzięczna za tę propozycję i zagoniła wszystkich we wskazane miejsce.
– Wszystko dobrze? – Ariana zwróciła się do Lucasa, który upewniał się, że okna i drzwi są uszczelnione.
– Jesteś przemoczony. Przeziębisz się.
Lucas spojrzał na przyklejoną do ciała koszulę. Rzeczywiście był mokry od stóp do głów.
– Masz. – Marcus podszedł do nich, przyświecając sobie dużą latarką i rzucił Lucasowi swój strój treningowy. – Powinien pasować, choć jesteś szerszy w barach.
– Dzięki. – Lucas zdumiał się tym nagłym przejawem dobroci ze strony przysposobionego brata Carlosa. Do tej pory miał wrażenie, że dzieciak nie do końca mu ufa. – Skąd to masz? – wskazał na latarkę w rękach nastolatka.
– Ze składziku woźnego, ma tam sporo przydatnych rzeczy. – Marcus podał mu drugą latarkę, a kolejną Arianie. – Wszyscy zebrali się w stołówce. Przebierz się i chodź. Ktoś musi pilnować twojego kumpla Joaquina.
Po tych słowach młody Delgado odszedł, a Ariana zerknęła na byłego chłopaka z niepokojem.
– Myślisz, że Joaquin nie jest tu przypadkiem?
– Nic, co robi Villanueva nie jest przypadkowe. Nie potrafię go rozgryźć. – Lucas westchnął ciężko. Musiał mieć na niego oko. Szkoła była pogrążona w ciemności, cokolwiek szef Templariuszy kombinował, miał ku temu teraz niepowtarzalną okazję. – Chodź, też powinnaś się ogrzać.
Conrado pozwolił Astrid pobawić się w pielęgniarkę. Usadowiła go w kuchni i wyciągnęła apteczkę.
– Eva cię zabije.
– Dlaczego? – Conrado uśmiechnął się na to stwierdzenie.
– Wesele w sobotę, a ty będziesz szedł do ołtarza z pokiereszowaną twarzą. – Astrid zacmokała cicho, usuwając ostrożnie pęsetą odłamki szkła i oczyszczając drobne ranki. Na szczęście była lekarzem i znała się na swoim fachu.
– Jest aż tak źle? – Saverin udał przestraszonego i chwycił za swój telefon, by przejrzeć się w wyświetlaczu. – Jak źle w skali od zera do Billa Weasleya po starciu z Fenrirem Greybackiem?
– Harry Potter, serio? A myślałem, że większym kujonem już być nie możesz. – Quen stanął w drzwiach do kuchni, opierając się o framugę.
– Nic ci nie jest? – zapytał Conrado, spoglądając na nastolatka. Po krótkich oględzinach stwierdził, że chłopak jest cały. Nie ucierpiał nawet jego cięty język.
– Po co to zrobiłeś? To nie czas zgrywać chojraka.
– Gdybyś słuchał oficera Hernandeza i odszedł od okna, nie musiałbym tego robić.
– Skąd miałem wiedzieć, że wiatr wybije szybę? – Quen nadąsał się jak małe dziecko, przestępując krok na przód.
– Jesteś uparty jak osioł. Twoi rodzice muszą mieć anielską cierpliwość.
Ibarra zacisnął pięści, a zaraz potem poczuł jak coś uderza go w plecy, popychając do przodu.
– Au!! Co ty wyprawiasz?
– Nie stój tak, przejście blokujesz. – Carolina weszła do kuchni tak gwałtownie że wahadłowe drzwi uderzyły Quena.
– Nic panu nie jest? – zapytała Saverina, stawiając przed nim kubek parującego kakao. – To nasza wina. Przepraszam.
– Nie przejmuj się, to tylko lekkie zadrapanie. – Conrado uśmiechnął się lekko, po czym zerknął na Astrid. – Do wesela się zagoi?
– Do wesela może zdąży się podgoić – odpowiedziała Vega, rzucając ukradkowe spojrzenie na Carolinę. Nadal czuła się nieswojo w jej towarzystwie, ale może była to dobra okazja, by szczerze porozmawiać. Nic tak nie łączy ludzi jak szalejąca na zewnątrz burza.
– Pójdę zobaczyć, jak radzi sobie reszta. – Kiedy Astrid go połatała, Saverin wstał z miejsca. Podziękował Carolinie za kakao, wziął kubek i ruszył w stronę stołówki. – Nie idziesz? – zapytał Quena, który nadal się dąsał.
Ibarra bez słowa podążył za nim. W stołówce panował gwar, uczniowie już się uspokoili. Choć grzmoty i błyskawice nadal przewalały się nad szkołą, a nawałnica szalała za oknami, tutaj nie było tego aż tak słychać. Gorące kakao i herbatniki podziałały na wszystkich jak balsam. Conrado wpatrzył się w Joaquina pogrążonego w rozmowie z Leticią Aguirre. Co ten facet kombinował? Finansowanie musicalu to jedno, ale nadzorowanie przygotowań i wycieczki do szkoły to nie było w jego stylu. Villanueva coś kombinował i Saverinowi nie podobało się to ani trochę. Nie zamierzał pozwolić, by prywatna wendetta szefa kartelu uderzyła w niewinną nastolatkę i jej szkolnych przyjaciół. Po minie Hernandeza poznał, że on myślał o tym samym.
– Dlaczego mam wrażenie, że go nie lubisz? – Enrique widział, jak Conrado przypatruje się Villanuevie.
– Dlaczego mam wrażenie, że wtykasz nos w nie swoje sprawy? – odpowiedział pytaniem na pytanie kandydat na burmistrza. – Nie powinieneś być z przyjaciółmi?
– Unikanie odpowiedzi na pytanie… bardzo to dojrzałe, Saverin.
– Może i bywam przyjacielski, ale przypomnę ci, że nadal jestem twoim nauczycielem i należy mi się szacunek, nawet jeśli w bardzo skąpej ilości. – Conrado zbeształ Ibarrę za aroganckie zachowanie, a ten się speszył. Dotąd niewiele osób umiało ustawić go do pionu.
– Przepraszam.
– Nic się nie stało.
– Nie lubisz burzy. – Nie było to pytanie a stwierdzenie. Quen nie wiedział, dlaczego poruszył ten temat, ale od czasu aukcji charytatywnej, myślał o tym bezustannie. W głowie miał niedokończony obraz Andrei Bezauri. Budził on w nim takie emocje, jak jeszcze żaden inny obraz znanego malarza.
– A kto lubi?
– Ale ty naprawdę jej nie cierpisz.
– Skąd takie spostrzeżenie? – Conrado upił łyk kakao i wpatrzył się intensywnie w nastolatka.
– Ten obraz na aukcji… namalowała go twoja żona. Nosił nazwę „La Tempestad” – „Burza”. Alice powiedziała mi, że ona umarła. Andrea.
– Tak, wiele lat temu. – Saverin był zaintrygowany postawą syna burmistrza Pueblo de Luz. Nie był pewien, dlaczego chłopak o tym wspomina. – Chcesz mi jeszcze bardziej dołożyć, czy po prostu chcesz pogawędzić o sztuce?
– Sam nie wiem. – Quen zamyślił się, a Conrado zmarszczył czoło. Ibarra wyglądał teraz na zagubionego i przestraszonego, był zupełnie do siebie niepodobny. Butny siedemnastolatek zniknął jak ręką odjął. – Dlaczego go nie dokończyła? Tego obrazu…
– Czy to ważne? To tylko obraz. I zawsze pozostanie tylko obrazem.
– Nie dla mnie.
Saverin zamarł z kubkiem w dłoniach. Coś w głosie Quena było jak rozpaczliwe wołanie dziecka o pomoc. W tej chwili Conrado zdał sobie sprawę, że ten chłopak, którego od zawsze uważał za rozpieszczonego gówniarza, był w rzeczywistości wrażliwym młodym mężczyzną, który potrzebował uwagi.
– Nie dokończyła go, bo nie zdążyła. Zmarła w burzliwą noc. – Conrado uważnie przestudiował wyraz twarzy Quena. – Wiedziałeś o tym – powiedział, sam będąc zdumiony tym odkryciem.
– Nie. – Ibarra pokręcił głową, ale minę miał przestraszoną. – Ale czułem. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Żadne z nich nie potrafiło. Ale w końcu sztuka była uniwersalnym językiem, przemawia do ludzi w sposób, który nie każdy śmiertelnik może zrozumieć, szczególnie taki, który się na niej nie zna.
– Co powiecie na noc planszówek? W świetlicy mamy tego całkiem sporo! – Odezwała się opiekunka klubu teatralnego i większość uczniów powitała ten pomysł z uśmiechem.
– Planszówki? To dla dzieciaków – odezwał się ktoś ze starszych uczniów.
– Pani Aguirre, możemy się rozdzielić i porobić coś, na co my mamy ochotę?
– No nie wiem… – Leticia wyglądała na nieprzekonaną.
– Prosimy… Będziemy uważać! Mamy latarki i lampy od Marcusa. Będziemy się trzymać blisko. Obiecujemy!
– Daj spokój, Leti, to tylko dzieciaki. Daj im trochę swobody. Nie co dzień trafia się okazja spędzić czas w szkole po nocach. – Joaquin odezwał się w imieniu nastolatków i pani Aguirre, choć niezbyt chętnie, przystała na tę propozycję.
– Tylko nie rozpraszajcie się za bardzo i nie podchodźcie do okien!
– Tak jest, pani profesor!
– Będziemy uważać!
Zapowiadała się długa noc w Pueblo de Luz.
***
– Eva, co ty tu robisz? Wszystko w porządku? – Javier był wstrząśnięty, kiedy zobaczył na progu swojego domu przemokniętą blondynkę.
– Przepraszam, że tak nagle zwalam się wam na głowę, ale nie mogę się dodzwonić do Conrada. Boję się, że coś mu się stało. Kontaktował się z wami?
– Nie, przykro mi. – Magik był zaniepokojony. – Jesteś zimna jak lód, choć i ogrzej się trochę, przyniosę ci ręcznik.
– Nie trzeba, muszę wracać – odpowiedziała Eva, szczękając zębami.
– Nie bądź niemądra, na zewnątrz szaleje nawałnica, w całym mieście nie ma prądu a ty dopiero co przybiegłaś tu na pieszo. Jesteś przemoczona do suchej nitki i możesz się przeziębić. – Reverte nawet nie chciał słyszeć odmowy.
– Co się stało? Kto to? – Viktoria i Oscar wyszli zobaczyć, kto zawitał do nich o tej porze w taką pogodę. Eva zmieszała się jeszcze bardziej widząc Fuentesa.
– Nie, naprawdę, Javier, muszę wracać.
– Kochana, na zewnątrz leje jak z cebra, nie myślisz poważnie. – Viktoria złapała ją za rękę i pociągnęła do salonu, a Medina rzuciła przestraszone spojrzenie Oscarowi.
– Nie bądź głupia. To niebezpieczne chodzić w taką pogodę po ulicach – odezwał się Fuentes, a ona spojrzała na niego zdziwiona. Spodziewała się, że doda jakiś przytyk do wypadku w stylu „nawet bardziej niż wsiadanie w taką pogodę za kółko po pijaku”, ale nic takiego nie miało miejsca. Sytuacja była poważna, a Oscar nie należał do takich osób.
– Uspokój się i powiedz, co się stało. – Javier wręczył jej ręcznik, by mogła się osuszyć, a Viktoria usadowiła ją na kanapie i nalała kieliszek wina, który miał postawić blondynkę na nogi.
– Conrado pojechał do liceum w Pueblo de Luz na próby do musicalu. Miał wrócić godzinę temu, ale rozszalała się ta burza, a ja nie mogę się do niego dodzwonić.
– Na pewno nic mu nie jest. W szkole wszyscy są bezpieczni, nie zdziwiłabym się, gdyby postanowili przeczekać burzę, żeby nie narażać dzieciaków. A telefony padły wszystkim. – Viktoria objęła Evę ramieniem, by ją uspokoić.
– Nie martwię się burzą. I wolałabym, żeby Conrado utknął gdzieś na drodze w tej nawałnicy niż w szkole.
– Co ty mówisz? – Magik pokręcił głową, nie mogąc tego pojąć.
– Specjalnie pojechał na te próby, żeby mieć oko na Joaquina. Boję się, że ten gad coś uknuł.
Oscar naprężył mięście na wspomnienie Villanuevy. Przyjaciel opowiedział mu o nim co nieco i nie wróżyło to niczego dobrego.
– Lucas też pojechał dzisiaj do szkoły. Miał się tam spotkać z Joaquinem – poinformował ich, a Viktoria i Javier wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Co? Co jest? Wiecie o czymś, o czym ja nie wiem? – Eva popatrzyła na każdego po kolei. Odchodziła od zmysłów. – Lucas się w coś wplątał, tak? Wszystko z nim w porządku? Jest źle?
– Conrado, Lucas, zdecyduj się na jednego, dziewczyno. – Fuentes zażartował, próbując rozluźnić atmosferę, ale nie podziałało.
– Javier… – Eva złapała Magika za rękę. – Co jest grane?
– Obiecałem, że nie powiem. Słowo harcerza. A nawet Harcerzyka – dodał po chwili Reverte, w głowie przybijając sobie piątkę za tę grę słów. – Nie bój się, nic im nie będzie. Joaquin to szczwany lis, ale nie zrobi niczego pod nosem bandy nastolatków i grona pedagogicznego. Możesz być spokojna. Ale skoro już przy tym jesteśmy to może warto zgłębić ten temat?
– Jaki temat? – Viktoria wpatrywała się w męża, nie mając pojęcia co on kombinuje.
– No temat romansowy… Wychodzi za mąż za Conrada, ale to o Luke’a bardziej się martwi. To jak to w końcu jest? Pierwsza miłość nie rdzewieje czy jakoś tak?
– Javi. – Vicky pokręciła głową.
– No co? Oscarze, może ty zechcesz się podzielić jakimiś historiami z dawnych lat młodości?
– Z wielką chęcią, z tym że dla mnie to historie sprzed paru miesięcy, a nie lat. No wiesz, śpiączka i te sprawy…
– Wybacz. – Magik potarł nerwowo kark, ale Oscar uśmiechnął się i machnął ręką. Uczył się żyć na nowo w nowej rzeczywistości.
– Co jest, kolego? Już ci się znudziła gra? – Mały Alec pociągnął Oscara za koszulkę, tym samym zwracając uwagę wszystkich zebranych. – Szczerze mówiąc, mi też. Mam pomysł. Może zbudujemy fort?
Alec nie wiedział, co to fort, ale oczy mu rozbłysły. „Fort” okazał się być stosem poduszek ułożonych na podłodze między krzesłami, a nad nimi Fuentes rozłożył koce, tworząc coś na kształt namiotu. Wewnątrz zapłonęła lampka na baterie, która stwarzała klimat jak na kempingu. Oscar wgramolił się tam z Aleciem, mieli też dziecięce książeczki i maskotki. Javierowi i Viktorii nie trzeba było dwa razy powtarzać, oni również weszli do „fortu” i ułożyli się wygodnie na puchatych poduszkach.
– A ciocia Eva? – zagadnął Alec nieśmiało. Coraz częściej zaczynał mówić i wszyscy byli z niego bardzo dumni.
– Eva może do nas dołączyć. Jeśli chce. – Oscar skinął blondynce głowa, dając jej przyzwolenie, a ona podziękowała mu wzrokiem i wgramoliła się pod namiot. Nie była pewna czy był to znak na zgodę czy tylko tymczasowe zawieszenie broni, ale podobało jej się to.
***
Nic tak nie koiło nerwów i myśli jak burza. Paradoksalnie, im gorsza pogoda za oknem, tym większy spokój w głowie Santosa DeLuny. Był przyzwyczajony do kiepskiej pogody, wychował się w końcu w Wielkiej Brytanii. Deszczowa, wilgotna pogoda to jego żywioł. Miał też dziką naturę, więc dobrze odnajdywał się w takich sytuacjach. O wiele gorzej było mu się przyzwyczaić do meksykańskich upałów. Słyszał sporo o El Tesoro i zrobił też rekonesans zanim przyjechał do miasteczka. To, czego dowiedział się o tym miejscu, nie równało się jednak z wrażeniem, jakie na nim wywarło, kiedy zobaczył je osobiście. El Tesoro było piękną hacjendą za dnia, o czym Santos zdążył się już przekonać, ale wieczorem było niezrównane. Widok na Dolinę po jednej stronie i na Pueblo de Luz po drugiej, naprawdę zapierał dech w piersiach.
Ktoś pewnie uznałby DeLunę za szaleńca i pewnie nie pomyliłby się, gdyby go teraz zobaczył, w kurtce przeciwdeszczowej i oklapniętych kręconych włosów, które teraz opadały smętnie na czoło, robił zdjęcia okolicy, próbując uchwycić piękno żywiołu. Nie było to mądre, stać sobie samotnie na wzgórzu i bawić się w fotografa, ale Santos DeLuna nie miał nic do stracenia. Uwielbiał to – adrenalinę, ten dreszczyk emocji, no i niepowtarzalne widoki. Udało mu się uwiecznić naprawdę ciekawe zjawiska. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy zdał sobie sprawę, że z chęcią pokazałby je Emily, na pewno jej się spodobają. Szybko pokręcił głową, zdając sobie sprawę, że nie powinien o niej myśleć w taki sposób. Była matką Alice i żoną Fabricia. Guerra… na samą myśl krew gotowała mu się w żyłach.
Jakby odpowiedź na jego mroczne myśl, cała okolica pogrążyła się w mroku. Jedno spojrzenie w dół wystarczyło by zobaczyć, co jest tego powodem. Drzewo przewróciło się na linie wysokiego napięcia, powodując zwarcie i potężną awarię, pozbawiając cała miasteczko i okolicę prądu. Jedynym jasnym punktem w dole był szpital ze swoim zapasowym generatorem prądu i pojedyncze światła samochodów na drodze. Santosowi włos zjeżył się na głowie, kiedy zobaczył co działo się w dole. Pasażerowie spieszyli się do domów, by schronić się przez burzą i tracili panowanie nad pojazdami. Samochody ślizgały się na drodze, a kierowcy ledwo widzieli na oczy, bo deszcz tak zacinał. W pewnym momencie jedno z aut wpadło w poślizg i uderzyło w inne, które zostało zepchnięte z drogi, dachowało i uderzyło w drzewo. Auta jeden po drugim powpadały na siebie, istny karambol.
– Cholera! – zaklął Santos i udał się biegiem w dół zbocza, potykając się o własne nogi, cudem się nie przewracając na stromej i śliskiej powierzchni. Nawet pomimo kontuzji był nadal dość sprawny. Utykał, ale biegał szybko i był w dobrej formie. Woda zalewała mu oczy, na szczęście miał na głowie latarkę czołową, która nieco oświetliła mu drogę.
Tu i ówdzie słychać było zawodzenie rannych pasażerów. Spod rozbitych masek samochodów zaczynało się dymić, należało jak najszybciej wszystkim pomóc. Santos ponownie zaklął pod nosem i zbiegł nieco niżej, ślizgając się na trawie i schodząc z drogi. Zmierzał do miejsca, gdzie auto uderzyło w drzewo.
– Halo, nic pani nie jest? Słyszy mnie pani? – zapytał, pukając w szybę od strony kierowcy. W nikłym świetle latarki rozpoznał brunetkę. Była to Nadia de la Cruz, była kochanka Conrada i przyrodnia siostra Fabricia. A to dopiero heca.
– Moja córka – wymamrotała Nadia. – Co z moją córką?
Santos zajrzał na tylne siedzenie. Camilla Barosso była chyba cała, choć przestraszona.
– Słyszysz mnie? – krzyknął Santos do dziewczynki, przystawiając twarz do szyby. – Jak masz na imię?
– Camila. – Dziewczynka odpowiedziała dopiero za którymś razem. Niewykluczone, że miała wstrząśnienie mózgu.
– Camilo, jestem Eric. Pomogę tobie i twojej mamie, rozumiesz mnie? – Córka Nadii nie kontaktowała.
– Chce mi się spać – powiedziała, a Santos wyczytał te słowa z jej ruchu warg, bo deszcz zacinał tak mocno, że przez zamkniętą szybę ledwo było ją słychać. DeLuna rozejrzał się gorączkowo wokół. Zaczął szarpać za drzwi samochodu, ale nie ustąpiły.
– Camilo, zostań ze mną, nie wolno ci zasnąć, słyszysz? – krzyknął, pukając w szybę, by upewnić się, że dziecko go słyszy. Następnie zwrócił się do Nadii. – Jest pani ranna? Może się pani ruszać?
– Nic mi nie jest, proszę wyciągnąć moją córkę.
– Postaram się, ale potrzebuję pomocy. Za chwilę wrócę, proszę dopilnować, by córka nie zasnęła, proszę cały czas do niej mówić.
Santos puścił się biegiem na drogę. Kilka samochodów stało po środku jezdni, pasażerowie byli w szoku po wypadku. W oddali zobaczył mężczyznę, który udzielał pierwszej pomocy jednej z ofiar.
– Trzeba ich zabrać do szpitala, to niedaleko. – Facet wydawał dyspozycje. – Przyłóż to do rany i mocno uciskaj. A ty dasz radę prowadzić? – zwrócił się do innej osoby, która pokiwała głową. – Świetnie, zabierz ich i jeszcze tę panią. I powiedz, żeby przysłali karetkę na drogę łączącą Valle de Sombras i Pueblo de Luz, w okolice El Tesoro. Doszło tu do karambolu, mamy jeszcze co najmniej trzech rannych. – Gdzieś niedaleko huknął piorun. – Niech się pospieszą.
– Hej! Potrzebuję pomocy. – Eric dobiegł do przemoczonego mężczyzny, który udzielał pierwszej pomocy. – Dwie osoby utknęły w samochodzie. Nie mogę wyważyć drzwi, dziewczynka ma chyba wstrząśnienie mózgu.
– Prowadź! – Mężczyzna spróbował przekrzyczeć deszcz, chwycił za łom, którego wcześniej użył, by wyciągnąć innych pasażerów i razem dobiegli do pojazdu, brunet dokonał bliższych oględzin samochodu i pociągnął za drzwi. Nie ustąpiły. Za pomocą łomu udało im się wyłamać drzwi od strony kierowcy i wspólnymi siłami wyciągnęli Nadię, a następnie Camilę. Obie były na szczęście całe, choć lekko poobijane i w szoku.
– Musi ją zbadać lekarz. Jedźcie do kliniki, tam zrobią jej tomografię głowy. Pani też powinna zostać zbadana. Karetka już tu jedzie. – Dało się słyszeć syreny pojazdu ratowniczego.
– Mi nic nie jest. – Nadia trzęsła się, ale nie od zimna czy deszczu, ale ze strachu o córkę. Mężczyzna wpakował ich do jednej karetki a sam ruszył dalej na pomoc rannym w towarzystwie ratowników z drugiego pojazdu. Na miejscu aż się kotłowało, izba przyjęć była pełna. Dawno w Valle de Sombras nie było tylu pacjentów.
– Nadia? O mój Boże, nic ci nie jest, dziecko? – Cosme podbiegł do córki i upewnił się, że jest cała. Poza kilkoma siniakami i zadrapaniami było w porządku.
– Jechaliśmy w odwiedziny do Dolores i małej, po drodze zdarzył się wypadek. To wszystko przez tę burzę. Camila jest na badaniach, ale mówią, że nic jej nie będzie.
– Dzięki Bogu, dzięki Bogu. – Cosme przytulił córkę, rozglądając się po izbie przyjęć. – Jak ci się udało z tego wyjść?
– On nas uratował. – Nadia odwróciła się, by przedstawić ojcu wybawcę, ale Erica już nie było. Ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Była lekko zdezorientowana, Cosme uznał chyba że to objaw wypadku i kazał jej usiąść w poczekalni.
– Najważniejsze, że nic wam nie jest.
– A co z Dolores?
– Urodziła śliczną córeczkę, wszystko z nią w porządku. Ale przez ten natłok pacjentów przenieśli ją do innego skrzydła, trzeba było zwolnić łóżka. Zabiorę cię do niej. Na pewno się ucieszy.
– Jedno otwarte złamanie, stłuczone żebra, dwa wstrząśnienia mózgu, zwichnięcie barku i jedno bardzo ostre zatrucie alkoholowe. Ktoś tutaj dzisiaj miał wielkiego pecha.
– Że też ci ludzie nie myślą zanim wsiądą za kółko. – Pielęgniarka zacmokała z dezaprobatą. – Dobrze, że akurat tamtędy przejeżdżałeś. Mogło się to skończyć tragicznie.
– Znasz mnie, Carmelita, nie odpuściłbym takiej zabawy. – Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, wypełniając jakaś kartę pacjenta. – Policja będzie chciała ze mną rozmawiać, powiedz im proszę, że pomagam na izbie przyjęć. Brakuje wam personelu.
– Jasna sprawa, dzięki. A co ze sprawcą? Nie powinniśmy go przykuć gdzieś kajdankami? – Pielęgniarka nazwana Carmelą była przestraszona.
– A masz kajdanki? – Facet uniósł brew figlarnie, a ona spłonęła rumieńcem. – Nie ucieknie, znam go. To nie ten typ człowieka.
– Do wczoraj myślałam, że nie jest typem człowieka, który rozbija się pijany po miasteczku, a jednak. – Carmelita ponownie zacmokała, nie mogąc uwierzyć, że ktoś mógł być tak nieodpowiedzialny.
– To ty! – Nadia rozpoznała w mężczyźnie jednego ze swoich wybawców. – Dziękuję, nie miałam okazji wcześniej.
– Drobiazg. Z pani córką wszystko dobrze?
– Zabrali ją na tomografię, ale już czuje się lepiej. To dzięki panu.
– Wykonywałem tylko swoją pracę. Poza tym pani mąż zachował trzeźwość umysłu, spisał się na medal.
– Mój mąż? – Nadia podrapała się po głowie.
– Twój mąż?! – Cosme zrobił oczy jak pięć złotych.
– Przepraszam, założyłem, że to pani krewny. W każdym razie, zareagował na czas. Jak tylko wsiedli państwo do karetki, piorun uderzył w to drzewo. Miała pani ogromne szczęście. Choć przykro mi z powodu samochodu – dodał z żalem, ale skinął głową i odszedł pomagać reszcie pacjentów.
– Co to za jeden? – Zuluaga zmarszczył czoło, wpatrując się w szerokie plecy mężczyzny.
– A żebym to ja wiedziała.
– To Carlos Jimenez, jest wojskowym medykiem. Dopiero co wrócił z misji. – Do zebranych podeszła Leonor, rękę miała na temblaku.
– Norrie, nic ci nie jest? Co się stało? – Nadia przytuliła przyjaciółkę i zauważyła Ethana i małego Loriego, którzy byli razem z kobietą.
– Mam zwichnięty bark, wyliżę się z tego. Jakiś pijany pirat drogowy w nas wjechał, wracaliśmy od adwokata z Pueblo de Luz. Widziałam twój samochód, myślałam że stało się najgorsze.
– Nic nam nie jest. Ten cały Carlos i Eric nam pomogli. Camilla jest na badaniach.
– Ethan, synu, wszystko dobrze? – Cosme zwrócił się do Crespo i poczochrał włosy Lorenzowi. Ethan był w dobrym stanie, choć nieco roztrzęsiony. Miał jednak zakrwawioną rękę.
– To nie moja krew – uspokoił Cosme, ale te słowa nie osiągnęły zamierzonego efektu. – Uderzyłem tego pijaka, żeby go trochę otrzeźwić, mógł nas wszystkich pozabijać.
– Ethan… – Nadia pokręciła głową, ale ostatecznie nie mogła go za to winić, ona również mogła stracić córkę w tym wypadku.
– Najważniejsze, że wszystko już za nami. Chodźcie do Dolores, przedstawię wam małą Marię. – Zarządził Zuluaga i wszyscy zgodnie ruszyli w odwiedziny do nowej mamy.
***
Burza szalała na dobre i nie zanosiło się, żeby prędko ustała. Conrado znalazł radio i próbował dowiedzieć się czegoś o sytuacji w miasteczku. Zebrali się wokół odbiornika, ale nie usłyszeli nic, czego już sami by się nie domyślali. Awaria linii wysokiego napięcia odcięła mieszkańcom prąd, a drogi były niemal nieprzejezdne. Miejscowy szpital pękał w szwach, a sytuacja w Pueblo de Luz nie była lepsza. Wszyscy nawoływali do pozostania w domach lub schronienia się w budynkach.
Lucas dostrzegł, że Joaquina nie ma wśród nich, co nieco go zaniepokoiło. Wycofał się ze świetlicy, gdzie wszyscy rozsiedli się wygodnie na miękkich matach i poduszkach i postanowił go poszukać. Ariana wyszła za nim.
– Powiesz mi, po co tu przyjechałeś? – zagadnęła, spoglądając na niego z troską. Widziała, że się martwił, bo miał tę charakterystyczną dla siebie zmarszczkę między oczami.
– Słyszałaś, robię za szofera.
– Tak, słyszałam. I jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
– Jeśli ci powiem, że nie mogę o tym rozmawiać, to nie będziesz mnie o to pytała? Naprawdę nie chcę cię okłamywać. – Lucas mówił szczerze. Nienawidził tego, wolał nie mówić nic, niż kłamać. Nigdy więcej.
– Nie. Ale pokiwaj głową, jeśli to ma związek z Roque Gonzalezem.
Hernandez zdziwił się, że dziewczyna o tym wie, ale pokiwał delikatnie głową. W końcu była bystra i nic nie uszło jej uwadze, a od kiedy pracowała w szkolnej bibliotece, na pewno słyszała sporo plotek na ten temat. Doszli do klasy chemii, kiedy usłyszeli podniesione głosy. Luke wystawił rękę, by zatrzymać Arianę i wycofał się, przylegając do ściany.
– Robię, co mogę. Nie moja wina, że jesteś tak cholernie znerwicowany na tym punkcie. – Zachrypnięty głos brzmiał złowieszczo w pustym budynku.
– Uważaj jak się odzywasz, bo mogę przestać być taki miły. – Joaquin był zdenerwowany.
– O co tak w ogóle tyle krzyku? Mówiłeś, że masz kogoś, kto się tym zajmie, więc w czym problem? – Głos należał do kobiety lub dziewczyny. Lucas i Ariana wymienili zdumione spojrzenia, nadal pozostając ukryci w cieniu pod ścianą. Luke zgasił latarkę.
– W tym, że nie chcę, żeby ktoś węszył wokół mojego biznesu. Za bardzo zwracasz na siebie uwagę.
– Ja tylko wykonuję swoją robotę. Mam dilować, a nie zacierać za sobą ślady.
– Nie taka była umowa.
– Słuchaj, to ja tu ryzykuję bardziej od ciebie, więc o co ci chodzi?
– O to, że masz uważniej kontrolować klientów.
– Sam kazałeś mi wycelować w faceta od wuefu. To nie moja wina, a twojego towaru.
Stukot drogich włoskich butów, pisk przesuwanego po posadzce biurka i szamotanie. Luke naprężył mięśnie i chciał ruszyć na pomoc, ale Ariana pokręciła głową.
– Zabieraj te brudne łapska – warknęła dziewczyna, kaszląc, i Luke wyobraził sobie, że rozmasowuje szyję. – Jesteś zły na samego siebie, a nie na mnie. To tobie nie wychodzą twoje eksperymenty.
– Myślisz, że tego nie wiem? – Joaquin uderzył pięścią w biurko. – Powiedz mu, że będę miał coś na środę. Nie mogę więcej obiecać.
– Obyś miał rację, bo inaczej oboje mamy przechlapane.
Lucas wyczuł, że to koniec rozmowy, włączył latarkę i ruszył z Arianą do przodu, by upozorować, jakby dopiero tutaj dotarli. Z klasy chemii wyszła dość niska nastolatka w czarnej bluzie z kapturem.
– Uważaj jak łazisz – warknęła w stronę Ariany i ruszyła w głąb korytarza, znikając za rogiem.
– Milutka – mruknęła Santiago. Zaraz potem z klasy wyszedł Joaquin.
– Randki się wam zachciało w świetle księżyca? Co tutaj robicie?
– Mógłbym zapytać o to samo. Kto to był? – Luke wskazał za siebie, gdzie przed chwilą zniknęła uczennica, która ewidentnie dilowała dla Joaquina.
– Współpracownik – odpowiedział enigmatycznie. – Nie przeszkadzajcie sobie.
Zostawił ich samych, nawet nie czując się zakłopotanym, że mogli słyszeć tę rozmowę. Lucasowi się to nie podobało. Wyglądało na to, że Villanueva miał swojego człowieka wśród uczniów, widocznie w ten sposób udało mu się rozprowadzić swój towar w szkole i najwidoczniej nauczyciel wychowania fizycznego również był w to zamieszany. Tak się zamyślił, że nie zauważył, kiedy znaleźli się w szkolnej bibliotece. Było to największe i najokazalsze pomieszczenie w całym budynku. Nie była to tylko szkolna biblioteka, ale również miejska. Znajdowały się tu wszystkie zbiory, wliczając w to kroniki rodów i oficjalne pamiątki miasta.
– Lubię tu przychodzić. Odpręża mnie to. Tobie chyba też się to teraz przyda – zauważyła Ariana, podchodząc do okna, które wychodziło na taras. – Burza szalała na zewnątrz, ale wiedzieli, że tutaj są bezpieczni. Oprócz stolików z krzesłami znajdowały się tutaj również miękkie kanapy i pufy, na których uczniowie mogli się zrelaksować, czytając ulubione lektury. Santiago lubiła tutaj przesiadywać w przerwach od pracy, wpatrując się w widok za oknem. Szkoda tylko, że nie potrafiła oczyścić umysłu i znaleźć inspiracji, by dokończyć książkę.
– O czym tak myślisz? – Lucas przypatrywał się jej w ciszy, siedząc na miękkiej kanapie.
– O życiu – odpowiedziała tajemniczo, ale zaraz potem się uśmiechnęła. – Sama nie wiem. Życie płata nam różne figle, nie uważasz? Dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane?
– Nie wiem, tak chyba po prostu musi być. Gdyby było za łatwo, byłoby nudno, prawda? – Luke zastanowił się nad tym głęboko. – To tak jak z książkami. – Powiedział, rozglądając się po otaczających ich regałach. – Kto by chciał czytać książkę, gdzie happy end jest z góry założony przez autora? Nikt. Najlepsze są takie, gdzie nie można przewidzieć zakończenia.
– Chyba tak…
– Chyba? Sama jesteś pisarką. – Luke zaśmiał się, kiedy Ariana ukryła twarz w dłoniach.
– Jaka tam ze mnie pisarka. Nie napisałam nic konkretnego od bardzo dawna. Cosme ma więcej do przekazania niż ja, jego książka to dopiero dzieło.
– Więc ukradnij mu kilka pomysłów. – Zażartował Hernandez, a ona dała mu kuksańca w bok. – Jesteś dobrą pisarką. Wiem, bo czytałem twoje opowiadania w liceum. Byłem twoim najlepszym krytykiem.
– Byłeś jedynym krytykiem.
– Nieprawda, wierz lub nie, niektórzy czytywali szkolną gazetkę.
– Tak, stronę z dowcipami i segment „zgubione, znalezione”.
– Ale czytali! – Lucas roześmiał się. – Nie mam na myśli tylko twoich opowiadań i artykułów. – Ariana spojrzała na niego zaciekawiona. Nie napisała przecież nic innego, a szkiców, które wysyłała do wydawnictw nie mógł przecież widzieć. – Czytałem twojego bloga przez lata. Byłem zdruzgotany, kiedy go usunęłaś.
– Co? Skąd o tym wiedziałeś?
Krótko po szkole zaczęła pisać bloga ze swoimi przemyśleniami na temat życia. Nie cieszył się zbyt dużą popularnością, ale był bardzo osobisty i lubiła to robić. Nikt jednak o tym nie wiedział, a blog był anonimowy.
– Natrafiłem przypadkiem i od razu poznałem, że to ty. Dlaczego go usunęłaś?
– Uznałam, że to nie ma znaczenia. – Ariana wzruszyła ramionami. – Nikogo i tak nie interesowało, co miałam do powiedzenia. Tak samo jak nikt nie interesuje się tym, co mają do powiedzenia te dzieciaki w liceum. Wyobrażasz sobie, że ocenzurowali musical, bo był zbyt postępowy, a wzmianki o seksie i narkotykach to za dużo dla delikatnych uszu mieszkańców Pueblo de Luz?
– Dorośli czasem zapominają, jak to jest być dzieckiem. Ale jedno mogę ci powiedzieć – nie przestawaj pisać. Choćbyś miała pisać tylko dla jednej osoby, dla której to ma znaczenie – warto. Pisz dla samej siebie, jeśli sprawia ci to radość. No i mogę cię zapewnić, że przynajmniej jedna osoba kupi twoją książkę.
– Kto? – Santiago się zdziwiła, a on się roześmiał melodyjnie. Czasami potrafiła być tak niedomyślna.
– Ja.
– Och.
Siedzieli tak w ciszy, wpatrując się w czarne chmury za oknem i niebo, które przecinała co jakiś czas błyskawica. Lucas miał wrażenie, że znów jest tym siedemnastoletnim chłopcem, który przychodził do biblioteki, by popatrzeć na Arianę. Czas cofnął się i stanął w miejscu. I wiedział, że jeśli to powie, nie będzie odwrotu, ale w tej chwili czuł, że musi to zrobić.
– Nigdy nie przestałem cię kochać. Czy to zbyt banalne? – Na twarzy Lucasa pojawił się niewyraźny uśmiech. Bał się wyznać co czuje od tak dawna, że teraz, kiedy powiedział to na głos, wydało mu się to żałosne. – Nigdy nie kochałem nikogo innego. Dla mnie zawsze byłaś tylko ty.
– Lucas…
– Nie, proszę, pozwól mi to powiedzieć, bo inaczej oszaleję. – Uśmiechnął się lekko, sam słysząc jak głupio to brzmi. – Wiem, że nic co powiem i zrobię nie cofnie czasu i nie wymaże krzywd, jakie wyrządziłem tobie, twojej rodzinie i Oscarowi. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz i nie zaufasz i wcale tego nie oczekuję, bo nie zasłużyłem na to. Ale chcę, żebyś wiedziała jak bardzo mi przykro i że nie ma dnia, kiedy tego nie żałuję i kiedy nie odtwarzam w głowie scenariuszy, które powinny się wtedy zdarzyć. Że powinienem powiedzieć ci, żebyśmy olali chłopaków i poszli do kina albo na spacer. Albo żebyśmy zostali w domu i obejrzeli jakąś głupią komedię romantyczną. I co by się wydarzało, gdybyśmy postąpili inaczej. Jakby nasze życie się potoczyło. Bo myślę o tym bezustannie. I nie chcę, żeby to zabrzmiało jakbym się usprawiedliwiał albo oczekiwał współczucia. Chcę po prostu cię bardzo przeprosić.
– Luke…
– Możesz powiedzieć mi teraz, że jestem żałosny. Zrozumiem to.
– Jesteś żałosny – powiedziała bez zająknięcia Santiago, a on spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. Może nie spodziewał się, że rzeczywiście tak czuje. – Jesteś żałosny, ale ja także. Bo po tylu latach i tylu bólu, który mi przysporzyłeś, nie czuję żalu o to, co zrobiłeś, a o to, czego nie zrobiłeś.
Hernandez spojrzał na nią nieprzytomnie, nie wiedząc co ma na myśli.
– Chciałam, żebyś o mnie powalczył dłużej. W końcu bym się ugięła. I myślałam o tym tyle razy, że nienawidziłam samej siebie, bo nie potrafiłam cię nienawidzić. Nie rozumiałam tego w pełni, ale teraz to wiem. I… ja również nigdy nie byłam w stanie pokochać nikogo innego – wyznała nieśmiało, odwracając wzrok, by nie widział jej zakłopotania.
Hernandez nie potrafił się powstrzymać. Zbliżył się do byłej dziewczyny i musnął jej wargi swoimi. Nie chciał być nachalny. Ariana nie wahała się jednak ani chwili. Oddała pocałunek, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Liczyła się tylko ta chwila. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo za nim tęskniła. Nie tylko za przyjacielem, ale też za jego bliskością, dotykiem. Zupełnie się zatraciła i nie myślała o niczym innym – w tej chwili nie liczyło się to, że na zewnątrz szalała nawałnica, odcinając ich od reszty świata ani to, że przez niego cierpiała przez dziewięć długich lat, nie pozwalając się zbliżyć do siebie nikomu innemu w obawie, by jej nie skrzywdził. Liczyły się tylko te ciemne oczy wpatrzone w nią jak w obrazek, zapach jego wody kolońskiej i gorące pocałunki, którymi ją zasypał.
Zupełnie tego nie pojmowała, ale z Lucasem wszystko było łatwiejsze, zdawał się ją rozumieć bez słów. Nie musiał jej pytać ani czekać na przyzwolenie – czuł, że może posunąć się dalej, a ona nie zamierzała mu przeszkadzać. Ktoś mógł tutaj w każdej chwili wejść, ale podświadomie czuła, że tak nie będzie, że ta chwila należała tylko do nich i że los daje im drugą szansę.
Nie wiedziała tylko czy jest to druga szansa na pojednanie czy może na ostateczne pożegnanie.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 11:38:02 28-11-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:36:15 02-12-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 046
Nicholas/ Victoria/Alba/ Kapitan Cruz/Porucznik Castelani/ Ingrid
Burza na dobre rozszalała się nad miastem. Siedzący w fotelu mężczyzna z pudełkiem po butach z zaciekawieniem przeglądał jego zawartość. Mrok biblioteki rozświetlała ustawiona na stoliku lampka dająca mocne jasne światło. Nicholas Barosso znalazł pudełko po butach z fotografiami w środku pod łóżkiem w starym pokoju Alejandro. Dziś wyraźnie zaciekawiony przeglądał zdjęcia, które okazały się wycieczką w przeszłość. Nico nie miał pojęcia, że w rodzinnym domu znajdują się takowe zdjęcia.
Roześmiany kilkuletni Alex w towarzystwie Eleny i jej brata Victora, Inez i Fernanda. Zdjęcia prezentowały idylliczną wersję tamtych wydarzeń, a Nicholas zastanawiał się, dlaczego tylko Alex został wtajemniczony? Westchnął i popatrzył na zdjęcie Fernando trzymającego na kolanach bliźniaki. O ile Victoria nie była podobna do ich rodziny (nie licząc burzy złotych loków) to Victor wyglądał jak kilkuletni Alex. Sam niewiele pamiętał z tamtych dni. Bardziej od brata wolał kolegów ze szkoły i uważał się za zbyt dużego by bawić się z młodszym bratem.
Gdzieś blisko rozległ się grzmot. Nie ocaliłam go, usłyszał kilka tygodni temu z ust Victorii Reverte. Postawiła wszystko na jedną kartę i powiedziała mu prawdę. O wydarzeniach na Kubie. I ryzykując wszystko sprowadziła ich brata do domu. Nicholas zapatrzył na fotografię Alejandro w towarzystwie małej jasnowłosej dziewczynki. Dzieci obejmowały się i śmiały do obiektywu. Nico nigdy nie rozumiał, dlaczego Fernando zatrzymał to i inne zdjęcia na których uwieczniona była Victoria z rodzeństwem. Aż do teraz. Zaczął spędzać z nią czas. Wspólny jogging po parku, treningi w starej cukrowni uświadomiły mu, dlaczego ojciec i brat mieli fioła na punkcie Victorii. Ta dziewczyna miała w sobie coś magnetycznego. Wewnętrzną siłę, instynkt przetrwania i ośli upór i tą cholerną niezachwianą wiarę, że kiedyś jeszcze będzie dobrze. Tylko dlaczego ojciec trzyma te zdjęcia? przeszło mu przez myśl. Fernando ma całą listę cech. Sentymentalizm nie jest jedną z nich.
— Nicholas — podskoczył na dźwięk głosu ojca, który wszedł do biblioteki i usiadł naprzeciwko syna. — Naszło cię na wspominki?
— Taka pogoda skłania do refleksji — odpowiedział pierworodny przenosząc spojrzenie na ojca. — Dlaczego je zatrzymałeś? — zapytał zaciekawiony. Wyciągnął z pudełka fotografię i podał mu ją. Przedstawiała ona jego samego z trójką dzieci; Alejandrem, Victorem i Eleną. Dziewczynka siedziała mu na kolanach.
— Inez zrobiła nam to zdjęcie — wyjaśnił. — Miesiąc później wybuchł pożar. Alex uprosił mnie, aby zatrzymać je na pamiątkę. Koniec końców w tym pożarze stracił brata i ukochaną młodszą siostrę — oddał zdjęcie Nico. — Powonieniem był wyrzucić te zdjęcia
— Liczyłeś, że z czasem zapomni? — zadał kolejne pytanie świadom, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. Jeden niewłaściwy krok i utonie jak Alex.
— Alex za bardzo kochał tą małą, żeby o niej zapomnieć — wyjaśnił. — Chciałem, żeby zachował dobre wspomnienia i nigdy nie przypuszczałem, że czas wypaczy jego braterskie uczucie do Eleny.
Nico wpiął fotografię do albumu i przekręcił stronę.
— Coś ty w niej widział? — popatrzył na zdjęcie Inez.
— Intelekt — odpowiedział. — Inez była piekielnie inteligentna. Była świetną szachistką Ogrywała nawet mnie.
— Tęsknisz za nią czasem?
— O boże — Fernando roześmiał się szczerze rozbawiony. — Nie. Inez miała głowę do strategii, ale była niezrównoważona psychicznie Powiedzmy, że brakowało jej piątej klepki Skąd te wszystkie pytania?
— Z ciekawości — odpowiedział. Naprawdę był ciekaw, gdyż ostatnie wydarzenia pokazały mu ja niewiele wie o swoim ojcu. Fernando skinął głową.
— Zauważyłem, że spędzasz z Eleną dużo czasu.
— Doniesiono ci, że spędzam z nią dużo czasu — poprawił ojca syn. Fernando tego nie skomentował. — Zaczęło się od przypadkowego spotkania na plaży podczas przebieżki — wyznał chociaż podejrzewał, że ojciec i tak o tym wie. — Jestem jej po prostu ciekaw. To wszystko.
Fernando wstał i ruszył do drzwi. Popatrzył na syna.
— Uważaj na nią — poprosił. — Elena nadal pozostaje córką swojej matki i wierz mi jest bardziej podobna do Inez niż wszystkim się wydaje.
***
Porucznik Castelani poruszył obolałbym przedramieniem zaciskając zęby. Strażakowi nie wypadało jęczeć z bólu, gdy wokół byli gorzej poszkodowani i może umierający. Wybity bark i poparzenia drugiego stopnia były do wytrzymania. Zacisnął usta w wąską kreskę i popatrzył na pielęgniarkę krzątającą się wokół jego łóżka.
— Pomogę zdjąć panu kurtkę — zaproponowała.
— Nic mi nie jest — wysilił się na uśmiech. — Tym dzieciakom nic nie jest? zapytał ruchem głowy wskazując na łóżka. Z jego gardła wydobył się jęk.
— Przeżyją — stwierdziła Renata Diaz. — Zajmuje się nimi doktor Vazquez, a panem zajmie się doktor Flores.
Alba uśmiechnęła się do strażaka.
— Francisco Castelani — powiedziała zakładając świeżą parę rękawiczek. — Gdzie tym tam kłopoty.
— Cóż mogę poradzić? — odpowiedział pytaniem. — Przyciągam je jak magnez.
— Powiesz mi co się stało? — poprosiła jednocześnie święcąc mu w oczy latarką.
— Pomagaliśmy uprzątać teren po wypadku — zaczął. — Najpierw gasiliśmy pożar i ściągnęli nas z trasy jakiś idiota wciągający auto na lawetę nie zaciągną ręcznego i samochód — skrzywił się, gdy palce Alby zacisnęły się lekko na jego barku.
— Boli?
Pokiwał głową, a Renata pomogła mu ściągnąć ciężką strażacką kurtkę.
— Masz wybity bark — skomentowała — Kość wyskoczyła ze stawu.
— Wciśniesz ją tam z powrotem? — zapytał
— To nie będzie przyjemne — zaznaczyła prostując jego rękę. Alba wykonała jeden szybki ruch. Francisco wydał z siebie głośny jęk zmieszany z przekleństwem.
— Mogłaś policzyć do trzech — wymamrotał głośno przełykając ślinę.
— I nastawić na dwa? — zapytała pomagając mu się położyć. — I gdzie byłaby cała frajda. Podłączymy mu kroplówkę z środkami przeciwbólowymi i załóż proszę opatrunek. Tomografia i konsultacja ortopedyczna.
Renata pokiwała głową i oddaliła się.
— Zaraz poczujesz się lepiej
— Dziękuje pani doktor — powiedział i uśmiechnął się.
— Będzie żył? — usłyszała za swoimi plecami. Odwróciła do tyłu głowę. Kapitan Mateo Cruz popatrzył wyczekująco na Albę.
— Tak, nastawiłam bark teraz pozostaje czekać na tomograf. Przepraszam, ale muszę wracać do pacjentów.
— Moi ludzie mogą jakoś pomoc? Mamy przeszkolenie medyczne. — ruchem głowy wskazał na swoich podwładnych strażaków. Matta Simmonsa, Castiela Samaniego i Pilar Gracię.
— Proszę zapytać siostrę Clementinę, przepraszam, ale muszę wracać do pacjentów.
Do środka wszedł mężczyzna z dzieckiem na rękach. Bezradnie rozejrzał się po chaosie panującym na sali.
— Pomocy! — krzyknął. — Niech mi ktoś pomoże!
Pierwszy przy mężczyźnie z dzieckiem na rękach pojawił się wysoki szczupły brunet, który przytomnie zrzucił wszystkie przedmioty znajdujące się na ladzie recepcji i położył chłopczyka na nim.
— Siedzieliśmy w domu, kiedy padały strzały — wyjaśnił roztrzęsionym głosem ojciec dziecka. — Juanito — głos mu się załamał. — On ma tylko pięć lat!
Carlos popatrzył na lekarkę, która zaczęła osłuchiwać chłopca. Popatrzyła na dziwnie znajomą twarz mężczyzny i popatrzyła na matkę. Zrozumiały się bez słów. Kobieta chwyciła ojca dziecka za łokieć i wyprowadziła go do poczekalni.
— Jest źle? — zapytał ją Carlos gdy wsuwała rękę w klatkę piersiową malca. Skinęła mu głową.
— Cholera jasna! — zaklęła pod nosem Alba Flores. Musiała myśleć szybko.
— Potrzebny nam blok — powiedziała do pielęgniarki
— Wszystkie są zajęte — poinformowała ją kobieta ze słuchawką przyciśniętą do ucha.
Z ust wydobyło się kolejne soczyste przekleństwo.
— On musi być natychmiast operowany. — Pielęgniarka patrzyła na nią bezradnie.
— Macie tutaj jakieś wolne pomieszczenie, w którym może powstać tymczasową sala operacyjna? — zapytał mężczyzna.
— Kafeteria — mruknęła Alba — Tam jest za mało światła — urwała spoglądając na kapitana Cruza ze straży pożarnej. — Kapitanie — krzyknęła i wolną ręką przywołała go do siebie. — Ma pan tutaj wóz strażacki? — zapytała go. Mężczyzna pokiwał głową. — świetnie proszę podstawigo od strony szpitalnej kawiarni i ustawi światła na full
— Już się robi
— Posłuchaj — zwróciła się do mężczyzny napiętym głosem. — Kula przeszła na wylot, ale rozerwała dzieciakowi aortę, trzymam ją w palcach więc póki co dziecko żyje. Ty — zwróciła się do pielęgniarki. — Potrzebne są narzędzia z sali operacyjnej i ściągnij do cholery anasteziologa i kuźwa potrzebny mi drugi chirurg. Jakie są szasne, że znasz się na operowaniu aorty?
— Ja się znam — odezwał się starszy mężczyzna. Jestem chirurgiem i operowałem uszkodzoną aortę. Kilkukrotnie.
— Dobra idziemy, weźmiesz go na ręce?
Carlos pokiwał głową i ostrożnie wziął na ręce dziecko.
— Masz jakiś konkretny plan? — zwrócił się do niej lekarz.
— Tak, podłączymy go do płuco-serca, żeby utrzymać krążenie i zrobimy wszystko, aby maluch przeżył tę noc.
— To wbrew procedurom
— Wbrew wszelkim procedurom jest wychodzenie z domu i urządzanie strzelanin, gdzie rykoszetem obrywa bawiący się z ojcem pięciolatek.
Kątem oka zauważyła, że wszystkie jej polecania są wykonywane bez szemrania w ciszy. Pielęgniarki rozpakowywały sterylne narzędzia, anestezjolog zaintubował chłopca i wprowadził go w stan snu. Alba popatrzyła na monitory dopiero wtedy, gdy założyła zacisk na rozerwanej aorcie pięciolatka i wysunęła dłoń z jego klatki piersiowej. Ubrała się w strój do operacji. To samo zrobił szpakowaty chirurg.
— Potrzebna jest krew. Dowiedzcie się od ojca jaką ma i przynieście wszystką jaka tutaj jest. Jeśli brakuje zapytajcie każdego jaką ma grupę krwi i czy jest wstanie oddać krew i osocze. Ty — zwróciła się do mężczyzny stojącego obok.
— Carlos
— Świetnie Carlos potrafisz nazwać tamte narzędzia?
— Byłem lekarzem wojskowym. — odpowiedział jej na to. — Tak asystowałem przy zabiegach.
— Doskonale, pan doktorze wykonuje moje polecania — zwróciła się do mężczyzny stojącego naprzeciwko niej. Pokiwał bez zająknięcia głową. — Świetnie. Zaczynajmy. Skalpel — wyciągnęła dłoń, na której Carlos położył ostry przedmiot.
— Masz na imię Alba prawda? — zapytał mężczyzna chcąc przerwać ciszę. — Alba Diaz?
— Flores — poprawiła go nie przejmując się tym, że tytułu zabrakło przed jej imieniem. — Dlaczego pytasz?
— Nazywam się Carlos Jimenez — przedstawił się. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się do niego.
— Wyrosłeś — stwierdziła. — Byłam jego nianią — wyjaśniła drugiemu lekarzowi, chociaż nie zapytał. Nie zadrżała jej ręka gdy wykonywała precyzyjne cięcia. Dla Alby zatrzymał się czas i była wdzięczna losowi za asystenta, który, mimo iż wyraźnie starszy od Alby bez zbędnych komentarzy podjął się asysty i wyprzedzał jej polecenia. Założyła ostatni szew i wyprostowała się. Poruszyła głową na boki.
— Wyłącz bajpas — poleciła i ostrożnie zdjęła sprzęt oddając go Carlosowi. — Łyżki — podał jej bez słowa. Przyłożyła przedmiot do serca dziecka. — Ładuj do osiemdziesięciu — poleciła. — Odsunąć się.
— Czysto.
Strzeliła i zabrała łyżki.
— No dalej mały — wymamrotała
— Jeszcze raz.
Strzeliła po raz drugi i zabrała łyżki. Popatrzyła na monitor, na którym pojawił się rytm. Ze świstem wypuściła popatrzyła spoglądając na małe bijące dziecięce serce.
— Zamykamy go.
Dwadzieścia minut później dziecko zostało przewiezione na ojom. Alba usiadła na jednym z plastikowych krzeseł.
— Dobra robota pani doktor — szpakowaty mężczyzna usiadł obok niej.
— To była praca zespołowa. Dziękuje doktorze — urwała.
— Caine — przedstawił się — Alfred Caine jestem nowym ordynatorem chirurgii ogólnej przyjechałem, gdy tylko usłyszałem, że potrzebujecie pomocy.
— Cieszę się, że pan przyjechał.
— Mogę zapytać gdzie nauczyła się pani pracować pod taką presją?
— W domu rodzinnym — popatrzył na nią zaskoczony a ona parsknęła śmiechem. — Chaos to miejsce, w którym czuje się jak ryba w wodzie, a operować nauczyłam się najpierw w Chicago, a ostatnie trzy lata spędziłam w Bogocie.
— To nie jest pani pierwsze zaćmienie?
— Trzecie — odpowiedziała i parsknęła śmiechem ponownie. — Dwa w Bogocie jedno w Chicago. I proszę mi wierzyć i tak jest spokojnie.
— Wierzę, przeżyłem trzy ataki terrorystyczne — Teraz to ona popatrzyła na niego zaskoczona. — Pierwszy Nowy Jork, drugi Londyn, w styczniu Paryż. Liczyłem na trochę spokoju.
— W Valle de Sombras o spokój może być ciężko — wstała. — Porozmawiajmy z rodziną.
**
To była jedna z najdłuższych nocy w jego życiu, podczas której nie zmrużył oka. Zmęczona Lopez zasypiała się i budziła z taką samą częstotliwością z jaką zasypiała i budziła się jej córeczka. Hugo Delgado usadowił się w jednym z foteli skąd mógł obserwować matkę i córkę jednocześnie dając im obu namiastkę prywatności. Było także coś dziwnie kojącego w tym obrazku. Cicho podniósł się z fotela i podszedł do okna. Dopiero teraz mógł na własne oczy zobaczyć szkody wyrządzone przez burzę. Złamane drzewo, walające się po czarnym asfalcie śmieci, zniszczone rabaty kwiatowe. Domy na pierwszy rzut oka wydawały się nieuszkodzone. Drzewo blokujące drogę zostało usunięte przez strażaków i droga była już przejezdna. Brunet musiał koniecznie wezwać pomoc.
— Jak sytuacja na froncie? — usłyszał senny głos Lopez.
— Droga jest już przejezdna — poinformował ją. — ale nadal nie ma prądu i zasięgu — pominął fakt, iż każda próba kontaktu z numerem alarmowym kończyła się komunikatem, że jest któryś tam w kolejce. — Pojadę do szpitala, żeby załatwić wam karocę — zadecydował. Była szósta rano i dopiero się rozwidniało.
— Poszukasz Juliana? — zapytała z nadzieją w głosie.
— Poszukam — zapewnił ją. — Vazquez pewnie jest w szpitalu.
— Mam nadzieje — dodała zmartwiona Ingrid.
Hugo niechętnie zostawił Ingrid i małą Lucy same. Miały siebie, ale Lopez była blada i wyraźnie zmęczona, a Lucy była jedyną osóbką w miasteczku, która mimo koszmarnej pogody wyspała się. Dziecko wyglądało dobrze w oczach Delgado, ale to nie była zbyt profesjonalna opinia a małą musiał zbadać lekarz. Jadąc na motorze zachował ostrożność i nie szarżował. Co kilka metrów mijał wywrócone kubły na śmieci, ławki, które wiatr przeciągnął na jezdnię (różnie dobrze mogli to zrobić mieszkańcy dla żartu)
Lokalne sklepy spożywcze miały powybijane szyby co ewidentnie było dziełem człowieka nie pogody. W witrynie monopolowego zionęła duża dziura, podobnie było z apteką. Hugo przejechał także obok kawiarni ojca, która była mało atrakcyjną miejscówką dla rabusiów, ale silny wiatr lub ludzie pozrywali z okien plakaty wyborcze. Twarze kandydatów na burmistrza były podziurawione i prezentowały się upiornie. Delgado zatrzymał motocykl na miejscu parkingowym przed szpitalem i westchnął. Naprawdę miał nadzieję, że Vazquez tę noc postanowił spędzić w szpitalu. Przeszedł przez główne drzwi i rozejrzał się. Od razu podszedł do dyżurki pielęgniarek.
— Jesteś ranny kochaniutki? — Clementina popatrzyła na niego z nad kubka parującej kawy. W przeciwieństwie do domu Vazqezów tutaj był prąd i co za tym idzie kawa. Hugo jakoś nie przepadał za napojem, ale dziś oddałby wiele za kubek małej czarnej.
— Nie — odpowiedział. — Jest może doktor Vzquez? — zapytał
— Hugo doktor ma żonę — przypomniała mu kobieta.
— Co? — wydukał zdumiony i roześmiał się rozbawiony. Clementina popatrzyła na niego karcąco. — Nie wiem czy mam być mile połechtany czy urażony twoją sugestią — odezwał się, gdy przestał się śmiać. — Jesteśmy przyjaciółmi i on jest potrzebny swojej żonie — oczy kobiety najpierw zwęziły się w małe szparki a po chwili rozbłysły.
— Doktorowa? — zapytała. Hugo przez chwilę zastanawiał się czy oboje myślą o tym samym, ale dostrzegł w ciemnych oczach lekarki błysk zrozumienia. Chwyciła za słuchawkę za nim Hugo zdążył cokolwiek potwierdzić lub zaprzeczyć. — Proszę zejść na dół doktorze Vazquez. Sprawa pilna — rozłączyła się i wybrała kolejny wewnętrzny numer. — Proszę o podstawienie karetki przewożącej noworodki — poinformowała. — I proszę ściągnąć położną.
— Hugo — zdziwiony głos Juliana wyrwał Delgado z odrętwienia. Popatrzył na przyjaciela i głośno przełknął ślinę. — Znowu sobie coś połamałeś?
— Nie tym razem — zaczerpnął głośno powietrza i zrobił krok w stronę lekarza. Tylko nie dostań zawału — poprosił — ale Ingrid w nocy urodziła dziecko. Twoje dziecko — dodał.
— Doktor się niczym nie martwi karetkę już podstawiają.
— Lucy — wydukał
— Ma twój nos — oznajmił blademu Vazquezowi. Zrobił krok w jego stronę i chwycił go za łokieć. —Wyjdziemy na świeże powietrze — zasugerował mają nadzieję, że przyjaciel nie zemdleje. Karetka podjechała migając czerwono-niebieskimi światłami. Obaj do niej wsiedli i ruszyli do domu lekarza.
***
Dla policjantów z Valle de Sombras to była długa noc, która zapełniła cele aresztowanymi. Zatrzymani głównie odpowiadali za włamania z kradzieżą, podpalenia czy pobicia. Zastępca szeryfa Diego Valdez skończył wypełniać kolejny raport i rzucił go na stosik. Potarł kciukami zmęczone oczy zerkając w stronę gabinetu szeryfa. Drzwi były zamknięte.
W odwiedziny do Diaza przyszła Caridad Blanco. Szeryf zamknął się z niespodziewanym gościem w swoim gabinecie. Opuścił nawet rolety co było jasnym sygnałem, żeby mu nie przeszkadzać.
— Szeryf jest wyjątkowo popularny — usłyszał głos detektyw Flowres. — Najpierw Romo, Emma teraz ta dziewczyna.
Diego popatrzył na Ninę. Nie lubił tej kobiety.
— Szeryf nie ma romansu — odpowiedział chłodno na jej sugestię. — Szeryf jest po prostu szeryfem i spotyka wiele osób także kobiet — Diego wstał z krzesła. — Zajmij się robotą a nie głupimi plotkami. Potrzebujemy tu rąk do pracy nie drugiego Esposito — wstał i wyszedł. Koniecznie musiał zapalić.
Pablo Diaz popatrzył na Caridad.
— To pewne wyniki?
Popatrzyła na niego z politowaniem i pokiwała głową.
— Prawdopodobieństwo pomyłki jest równe zeru — odpowiedziała.
— Ktoś po za tobą o tym wie?
— Nie — odpowiedziała. — Analizy wykonywałam po godzinach pracy. W tej sprawie od początku coś mi śmierdziało. Rozmawiałam też z technikami, którzy zbierali ślady w domu Sawyera i powiedzieli, że to wszystko dziwnie wyglądało.
— Możesz jaśniej?
— Cruz powiedział “dowody były tam, gdzie miały być. Jakby tylko czekały aż ktoś je znajdzie” Po za tym nie wydaje ci się to wszystko dziwne? Tristan nie należał do zbyt rozgarniętych policjantów, ale pracował w zawodzie od lat i nie pozbył się obciążających go dowodów?
— Sugerujesz, że je ktoś tam celowo podłożył? — Pablo podrapał się po głowie.
— Tak, moim zdaniem Sawyer nie zabił Barosso. Nie mógł, skoro trup i Alejandro to dwie różne osoby — wstała z krzesła. — I według moich badań mężczyzna zmarł z przyczyn naturalnych. Zawał mięśnia sercowego.
— Nie mów o tym nikomu — poprosił spoglądając jej w oczy. — Sam to załatwię — sięgnął do biurka po brązową kopertę. Wyciągnął ją w stronę dziewczyny. — Dzięki za przysługę.
— Dobrze robi się z tobą interesy szeryfie — schowała kopertę do torebki.
— Caridad — zatrzymał dziewczynę przy drzwiach. — Pozdrów mamę.
Popatrzyła na niego zdziwiona i skinęła głową.
— Jasne, ale ostrzegam nadal uważa cię za palanta — powiedziała i wyszła. Pablo popatrzył na leżące przed sobą dokumenty i schował analizy do teczki. Wstał. Koniecznie musiał z kimś porozmawiać. Wyszedł z gabinetu z teczką pod pachą. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdzie nie dostrzegł Diega.
— Wyszedł na fajkę — usłyszał głos Niny.
— Dzięki — wyminął jej biurko i szybko zbiegł po schodach. Diego stał oparty o mur i palił w milczeniu.
— Chcesz jednego? — wyciągnął paczkę w kierunku szefa.
Pablo pokręcił przecząco głową.
— Przypilnuj tutaj wszystkiego. Ja muszę porozmawiać z córką.
— Jasne, Szeryfie dzwonili z więzienia. Mieli w nocy zamieszki.
— I?
— Dwóch zabitych i cała masa rannych.
— Mówisz to, bo? — zapytał dając jasno do zrozumienia, żeby zastępca przeszedł do sedna.
— Ofiary to tutejsi — zaczął — Jeronimo Duran i Tristan Sawyer.
— Sawyer nie żyje?
— I żyje i nie żyje — odpowiedział mu zastępca. — Rozmawiałem z żoną śmierć mózgowa. Czekają na zgodę rodziny, żeby wyciągnąć wtyczkę i pobrać organy do przeszczepu. Mogę pojechać do wdowy po Duranie — odezwał się po chwili.
— Sam powiem Marceli — zadecydował. — Dzięki.
Kwadrans później zaparkował przed domem ukochanej. Musiał poinformować ją o śmierci jej ex męża.
***
Victoria palcami przeczesała jasne włosy spoglądając na ciało mężczyzny leżące na łóżku. Zaklęła szpetnie pod nosem zwracając na siebie uwagę Alby Flores. Brunetka skinęła jej głową dając tym samym znak, aby podążyła za nią. Obie weszły do gabinetu lekarskiego. Blondynka opadła na, krzesło.
— To brzmi jak mało śmieszny żart — odezwała się po chwili, gdy Alba podała jej w styropianowym kubku kawę. — To legalne?
— Konsultujemy się ze szpitalnym prawnikiem — odpowiedziała kobieta. — Dlaczego wyznaczył ciebie? — zapytał.
— Miał kiepskie poczucie humoru — stwierdziła Victoria. Alba popatrzyła na nią z uniesionymi wysoko brwiami. — Nie mam pojęcie — odpowiedziała. — Barosso już wie?
— Tak, więzienie powiadomiło go o zamieszkach i że życie stracił jego siostrzeniec. Oboje jesteście przez niego upoważnieni do podjęcia decyzji.
— Wyciągnąć wtyczkę czy nie wyciągać wtyczki o to jest pytanie — westchnęła. Do drzwi gabinetu rozległo się pukanie. Do środka wszedł Tony. Posłał Victorii słaby uśmiech.
— Prawnie nie widzę przeciwskazań, aby Victoria podejmowała decyzję w celu dalszego leczenia — powiedział po przywitaniu się z kobietami. — Tristan Sawyer jako osoba mają pełną zdolność prawną mogła wyznaczyć na swojego pełnomocnika każdego. Moralnie jednak — urwał zerkając na Victorię sączącą kawę. Westchnął. — Jako prawnik zarówno szpitala, ale przede wszystkim twój Victorio odradzam ci podejmowanie jakichkolwiek działań względem Tristana Saweyra. Tak mógł wyznaczyć kogo tylko chciał, ale wyznaczenie córki kobiety, o której porwanie został oskarżony — upił łyk kawy, którą podała mu Alba — może zostać uznanym przez opinię publiczną jako moralnie wątpliwą.
— Jednym słowem mam motyw, żeby go zabić — stwierdziła jasnowłosa.
— Tak, dlatego zwal obowiązek na najbliższą rodzinę.
— Ciekawa rada mecenasie Reynolds — usłyszeli głos Fernando. Chroni pan zarówno wizerunek szpitala jak i Eleny.
— Za to mi płacą — podniósł się z krzesła. — Muszę być za godzinę w sądzie. — pożegnawszy się ze wszystkimi wyszedł.
— Mogę wejść? — zapytał kulturalnie Barosso. Victoria wywróciła oczami.
— Zapraszam — powiedziała Alba. — Wprowadzę pana w sytuację — wskazała mu zwolnione przez Tonego krzesło, na którym usiadł. — Kawy?
— Nie dziękuje, proszę przejść do rzeczy pani doktor. Nie mam całego dnia.
— Dobrze. Dziś we wczesnych godzinach porannych został przywieziony do nas pacjent Tristan Sawyer. Pacjent z urazem głowy, po przeprowadzeniu badań i konsultacji neurochirurgicznej została stwierdzona śmierć mózgowa.
— Jak doszło do urazu?
— O okoliczności wypadku proszę pytać naczelnika więzienia, w którym przebywał pański siostrzeniec — odpowiedziała krótko lekarka — Wiem, że w wyniku urazu doszło do krwawienia śródczaszkowego i śmierci mózgowej.
— Rozumiem — pokiwał z powagą głową. — I rozumiem, że Elena nie zamierza podejmować ważnych decyzji medycznych w kwestii opieki medycznej nad moim siostrzeńcem?
— Nie — odpowiedziała blondynka. — To by było moralnie wątpliwe.
— Proszę przygotować wszelkie dokumenty pani doktor. — zwrócił się w kierunku Alby. — Podpisze również zgodę na pobranie jego ogranów do przeszczepu. O ile będą odpowiednie.
Alba patrzyła na niego chwilę zaskoczona.
— Oczywiście, poproszę pielęgniarkę, aby przygotowała dokumenty. Przepraszam na chwilę — powiedziała i wyszła zostawiając ich samych.
— Interesujący obrót sytuacji — skomentował Barosso. Victoria wstała z krzesła. Pusty kubek po kawie wyrzuciła do kosza.
— Moje kondolencje — odparła
— Nie chcesz pożegnać się z kuzynem? — zapytał Fernando. Victoria popatrzyła na niego z politowaniem.
— Nie dzięki
— To może powiadomisz jego córkę o śmierci ojca? — zapytał
— Słucham?
— Tristan miał córkę. Adorę — wyznał. — Mieszka z matką w stolicy.
— Dlaczego nigdy nie słyszałam, że ma córkę?
— Dlatego moja droga, że po tym jak oskarżyłaś Tristana o te wszystkie okropności ojciec Pilar zabrał córkę i wnuczkę do stolicy. Tristanowi pozostało płacenie alimentów. Biedactwo dorastało bez ojca.
— Biedactwu było bez niego lepiej — odpowiedziała Victoria i wyszła. Będąc już na zewnątrz chwyciła telefon. Giovanni odebrał po trzecim synale.
— Przekaż żonie, że musimy się spotkać — powiedziała bez zbędnych wstępów
— Kolacja u nas o 20?
— Stoi — rozłączyła się. Nie zdążyła odłożyć telefonu, gdy ponownie się rozdzwonił. — Cześć tato — przywitała się
— Cześć, możesz przyjechać do domu? Do siebie — doprecyzował. To pilne
— Jasne, daj mi kwadrans
Zastępca szeryfa Diego Valdez Skeet Ulrich
Kapitan Mateo Cruz- Rob Lowe
Porucznik Francisco Castelani John Krasiński
Matt Simmons Nick Wechsler
Pilar Gracia Monica Raymund
Caridad Blanco (Hande Erçel)
Castiel Samaniego (Chris Evans)
dr. Alfred Caine Bruce Greenwood
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:08:18 21-12-21, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:09:31 06-12-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 047
Victoria/ Ingrid/ Julian/ Javier/ Nicholas
— Cześć tato — Victoria przywitała się z Pablo pocałunkiem w policzek. — Javier cię wpuścił?
— Tak, on i Alec poszli do parku z Hermesem.
— Fakt, dziś został w domu — wyjaśniła blondynka zsuwając z ramion marynarkę. Przerzuciła ją przez oparcie krzesła. — Chcesz kawy?
— Nie dziękuje — odpowiedział. Położył na stole teczkę i przesunął ją w kierunku córki. — Możesz się z tym zapoznać — poprosił i usiadł na barowym stołku. Dzwoneczek sięgnął po dokumenty. I zaczął zapoznawać się z ich treścią. Usiadła naprzeciwko ojca.
— To nie było ciało Alejandro? wydukała.
— Nie graj ze mną w tą grę Victorio — powiedział ostrzejszym tonem. Podniosła na niego wzrok i przechyliła na bok głowę. Policjantowi przez myśl przemknęło, że w tym momencie cholernie przypomina matkę. Victoria uśmiechnęła się kącikiem ust. — Liczba osób, które potrafią włamać się do bazy danych i wpisać co im się podoba do protokołu z sekcji zwłok jest ograniczona.
— Nie włamałam się do bazy danych — odpowiedziała wywracając oczami. — Przekupiłam patologa. Krypotowaluta działa cuda, gdy wie się komu i ile zapłacić.
— Gdzie w takim razie jest Alejandro?
— W lepszym świecie.
Pablo zaklął szpetnie pod nosem.
— Masz pojęcie co zrobiłaś? Ile paragrafów złamałaś? Pomoc w ucieczce, ukrywanie zbiega, podkładanie dowodów — wyliczył na palcach. — Victorio wrobiłaś niewinnego człowieka w morderstwo!
— Sawyer nie był niewinny — warknęła. — Zgwałcił mamę. Przez tydzień, przez ścianę słyszałam, jak prosi, żeby przestali. To ją zniszczyło, to zniszczyło naszą rodzinę, więc wzięłam prawo we własne ręce i zrobiłam to co robisz od lat.
— O co ci chodzi?
— O zastosowanie kodeksu karego według własnego uznania! — krzyknęła — Od lat traktujesz prawo elastycznie, wybierasz kogo ukarać, a kogo puścić wolno więc przestań zgrywać świętoszka, bo oboje dobrze wiemy, że daleko ci do niego.
— Masz rację nie jestem święty, ale nigdy nie wrobiłem nikogo w zabójstwo. Victoria Sawyer nie żyje!
— Nie zwalaj tego na mnie — warknęła — Zginął w zamieszkach, nie wywołałam ich
— Ale go tam zamknęłaś — odbił piłeczkę. Victoria popatrzyła na ojca zirytowana i zła.
— Tristan Sawyer zgwałcił mamę nie został ukarany tylko dlatego, że nikt jej nie uwierzył! Ty podkupiłeś ogon i na dwa tygodnie zamknąłeś mnie w szpitalu psychiatrycznym stając się pieskiem na posyłki Barosso
— Chroniłeś mnie? Jak? Nazywając “patologiczną kłamczuchą”? Dzieci nie chciały się ze mną bawić, mama nie mogła na mnie patrzeć, a ty co wieczór spałeś pijany w salonie. Wzięłam więc wzięłam sprawy w swoje ręce i zrobiłabym to jeszcze raz.
— Mścisz się
— Ktoś musi — odpowiedziała mu.
— To nie jesteś ty — odezwał się po chwili. — Victoria, którą ja znam łapała świetliki, tańcząc stawała na moich stopach.
— Tamta dziewczynka nie żyje — warknęła — Wykrwawiła się w ciemnym zaułku w Monterrey — odpowiedziała mu chłodno ożywając swój telefon ruchem palca.
— Nigdy nie sądziłem, że dożyje dnia, gdy będziesz przypominać matkę.
— Skoro inne metody nie działają pora zmienić taktykę — odpowiedziała nie podnosząc wzroku z nad telefonu. Zablokowała ekran.
Pablo pokręcił w rozczarowaniu głowę i skierował się do drzwi, które zamknął za sobą bezszelestnie. Siedziała przy kuchennej wyspie czując jak łzy napływaj ą jej do oczu. Głośno przełknęła ślinę i popatrzyła na dokumenty przyniesione przez Pabla. Zgarnęła je do teczki i schowała w sejfie.
***
Julian Vazquez spacerował po korytarzu w tę i z powrotem mając ochotę w coś uderzyć, coś rozwalić. Chciał skupić się na czymś innym niż ciągłym myśleniu o żonie i córeczce. Catalina zabrała Ingrid na górę na badania, Lucy zabrano na oddział neonatologii i nie pozwolono mu jej towarzyszyć. Wiedział, dlaczego Anna to zrobiła. Przeszkadzał by tylko, ale bycie po drugiej stronie jest do bani. Powinien być przy córce, powinien być przy żonie. Uderzył pięścią w ścianę.
— Ej doktorku — Hugo Delgado obserwował lekarza ze zmarszczonymi brwiami i niepokojem. Brunet był kłębkiem nerwów. Blady ze strachu o żonę i córkę, a teraz zamiast siedzieć spokojnie postanowił uszkodzić ścianę uderzając w nią pięścią. Delgado chwycił go od tyłu i odciągną. — Zrobisz sobie krzywdę — objął go mocno i przycisnął do siebie. Lepszego pomysłu nie miał. Julian cały się trząsł. — Robią im badania, nic im nie będzie.
— Nie wiesz tego — odpowiedział mu Julian — Lucy mogła nie oddychać.
— Gwarantuje, że ma mocne małe płuca i donośny głos. Będzie pięknie brzmiał o trzeciej nad ranem.
— Tak myślisz?
— Tak, może mieć twój nos — rozluźnił uścisk — ale charakterek ma po mamie więc nie będziesz się nudził — puścił go.
— Julian — obaj odwrócili się w kierunku Cataliny Miller. Kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło. — Wszystko z Ingrid w porządku.
Julian wypuścił powietrze z płuc.
— Możesz do niej pójść
— Dzięki, Cat — wydukał i wyminął ją biegiem pokonując odległość dzielącą lekarza od sali jego żony. Lopez leżała na szpitalnym łóżku z Kruszynką leżącą na jej piersi. Podniosła wzrok na męża, który zamarł w progu. Szatynka uśmiechnęła się do niego.
— Wszystko z nami dobrze — wyznała gdy znalazł się przy niej. Pochylił się nad kobietą i pocałował ją z czułością.
— Przepraszam cię — wymamrotał
— Julian
— Powonieniem był zostać w domu, być przy tobie przy Lucy
— Jesteś — odpowiedziała kompletnie oszołomiona łzami, które wytarł wierzchem dłoni. — I będziesz przy kolejnym.
— Co? — wydukał Vazquez.
— Za dwa może trzy lata chcę jeszcze jedno
Julian spoglądał oszołomiony na żonę, która parsknęła śmiechem i pogładziła go po policzku.
— Nie chcę by Lucy była jedynaczką.
— Dobrze, będzie mieć siostrzyczkę.
Sama zainteresowana poruszyła się niespokojnie na piersi Lopez i zakwiliła chcąc tym samym dać znać do zrozumienia rodzicom, że to jej powinni poświęcać całą uwagę, a nie planowaniu powiększania rodziny. Julian popatrzył na dziewczynkę i opuszkami palców musnął jej malutkie paluszki.
— Cześć Kruszynko — wyszeptał. Lucy otworzyła oczy i ziewnęła. — Mogę? — zapytał żonę, która pokiwała głową. Delikatnie wziął córkę w ramiona. Wargami dotknął jej noska. Dziewczynka otworzyła oczy. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Lucy
Giovanni Romo odwołał ich wspólną wieczorną kolację. Sofia wróciła przeziębiona ze szkoły i jasnowłosy wolał nie narażać dziecka Javiera i Victorii na ewentualne zarażenie. Pani Reverte wpadła więc na pomysł, aby wieczorem zaprosić na kolację Nicholasa z Albą. Para miała jednak randke więc Victoria spędzi wieczór z mężem i synkiem. Dobre jedzenie, wino i planszówki. Blondyn spoglądał na ukochaną ze zmarszczonymi brwiami, gdy wróciła obładowana zakupami z uśmiechem na ustach. Była podejrzanie radosna jak skowronek. Uwielbiał szczęśliwą Victorię, ale żeby tak się cieszyć na kolację z Nico? Westchnął i zaczął pomagać jej w wypakowywaniu produktów.
— Ryba? — zapytał spoglądając na dwa piękne filety z łososia.
— Alec lubi ryby, do tego warzywa na parze z ziemniakami. Smacznie i prosto.
— Wszystko w porządku? — zapytał Magik przyglądając się żonie. — Pytam, bo szparagi lepiej jest smażyć na maśle z czosnkiem niż dusić w parowarze. Zwłaszcza te młode piękności — popatrzył na żonę z uniesionymi brwiami.
— Pokłóciłam się z ojcem — wyznała. — Poskładał dwa do dwóch i się wściekł.
— Co to znaczy poskładał dwa do dwóch?
Victoria wyszła z kuchni, aby wrócić po chwili z teczkę. Podała ją Magikowi. Blondyn usiadł na wysokim stołku i zaczął zapoznawać się z jej zawartością. Victoria zaczęła przygotowywać marynatę do ryby. Magik głęboko i głośno westchnął. Ostrzegał żonę przed konsekwencjami, ale jego piękna kobieta uparła się pomóc Alexowi za wszelką cenę. Oczywiście nie zamierzał mówić “a nie mówiłem, że sprawa się rypnie” bo to nie miało sensu. I jeszcze ta nieszczęsna śmierć Sawyera. Kmiotek miał być ich Jokerem, a okazał się być Waletem. O ile Reverte nie przejmował się zbytnio śmiercią mężczyzny to Victoria... Westchnął i zamknął teczkę.
— Nie wspomniałaś o udziale Barosso w śmierci syna? — Zapytał a ona pokręciła przecząco głową.
— Powiedziałam mu, że Alejandro jest w lepszym świecie co dla niego znaczy coś zupełnie odwrotnego niż dla mnie.
— Myślisz, że będzie go szukał?
— Nie wiem kochanie — odparła układając filety na ręczniku papierowym. — I co my zrobimy z taką górą jedzenia? — zapytała bezradnie rozkładając ręce.
— Zjemy, twój mąż ma pojemny żołądek.
***
Javier Reverte potrzebował chwili albo godziny, aby przetrawić widok Fwrnanda Barosso przed swoimi drzwiami. Zamrugał powiekami w nadziei, że starszy mężczyzna cudownie rozpłynie się w powietrzu. Nic takiego jednak się nie stało, a mężczyzna nadal tam był.
— Javi — Victoria z synkiem na rękach podeszła do drzwi. Zaskoczona popatrzyła na Fernanda i dwóch ludzi stojących za ich plecami. Alec zamachał nogami w powietrzu więc postawiła go na podłodze. Maluch z ciekawością zbliżył się do Barosso.
— A co to? — wskazał rączką na skrzynię trzymaną przez dwóch rosłych mężczyzn. — To piracki skarb? — zadarł do góry głowę spoglądając Barosso w oczy.
— Tak — zgodził się z malcem Fernando. — Kapitan pirackiego skarbu musiał to u mnie zostawić — zaczął Barosso. — Wyobraź sobie, że porządkowałem dziś ogród i znalazłem ten skarb zakopany na mojej posesji tylko nie mam pojęcia, który klucz pasuje do kłódki — z kieszeni spodni wyciągnął pęk kluczy różnej wielkości i przyklęknął. — Może ty będziesz wiedział, który jest właściwy?
Alec podszedł do Barosso, lecz zatrzymał się spoglądając to na Javiera to na Victorię.
— Mogę mamusi? — zapytał spoglądając na blondynkę dużymi błyszczącymi oczami. Jasnowłosa skinęła niepewnie głową zaś chłopczyk zabrał klucze z wyciągniętej dłoni mężczyzny, który powoli wyprostował się. Jego ludzie wnieśli skrzynię skarb,ow na patio i ulotnili się.
— Ty i rodzice zapewne poradzicie sobie z otwarciem.
— Zostań — poprosił Alec. — Mama upiekła rybę, tata usmażył szparagi, a ja pomogłem zrobić ciasteczka — pochwalił się wyraźnie z siebie zadowolony. — Wy będziecie rozmawiać, ja będę się bawił — oznajmił jakby doskonale wiedział, że w kufrze znajdują się zabawki. Ciszę przerwało brzęczenie piekarnika.
— Zostań — Javier sam nie wierzył własnym uszom ani temu co wydobywa się z jego gardła. Czuł się tak jakby zaprosił Thanosa na kolację. — Mamy dużo jedzenia.
— Bo mama jak się denerwuje to gotuje — wtrącił się do rozmowy czterolatek. Rodzice popatrzyli na synka to na siebie. Oboje zastanawiali się jakim to sposobem w ciągu kilku minut ich synek zrobił się taki wygadany? Victoria podeszła do chłopca i przyklęknęła. Opuszkami palców przesunęła po staromodnej pirackiej skrzyni. Pamiętała ją z czasów, kiedy rezydencja Barosso była jej drugim domem.
— Należała do twojej matki? — zwróciła się z pytaniem do Fernanda, który odesłał SMSem swoich ludzi i usiadł na jednym z krzeseł znajdujących się na patio.
— Tak — odpowiedział Fernando obserwując jak Alec używając właściwego klucza otwiera kłódkę. Maluch pisnął z uciechy ściągnął kłódkę oddając ją Victorii, a następnie podniósł wieko. Na widok znajdujących się tam przedmiotów Victoria głośno przełknęła ślinę. Alexander nie mylił się. W środku były zabawki. Solidne i drewniane, którymi ona Alex i Victor bawili się. Uwagę blondynki przyciągnął pluszowy królik. Wyciągnęła go ostrożnie i pogładziła po łebku. Zabawka miała długie oklapnięte uszy. Brązowe futerko już wyblakło, ale zabawka była zadbana.
— Co tam masz? — zapytała synka przełykając gulę w gardle. Jeśli Barosso chciał rozłożyć ją na łopatki przynosząc jej zabawki z dzieciństwa to udało mu się to koncertowo. Javier położył na stole talerze.
— Zjemy na patio — poinformował żonę i niespodziewanego gościa. Zerknął na synka to na żonę. — A co tam masz ciekawego? — przyklęknął przy maluchu, który wyciągnął drewniany czerwony samochód.
Wyciąganie zabawek ze skrzyni było świetną zabawą dla ojca i syna. Mimo wszystko. Victoria odłożyła do środka pluszową maskotkę do środka skrzyni i wstała wchodząc do środka. Javier chętnie poszedłby za żoną, ale zostawienie syna samego z Fernando nie było opcją braną pod uwagę.
Zabawki były stare, lecz zadbane. Worek kolorowych klocków, ciuchcia z wagonikami, drewniane żołnierzyki, lecz czterolatkowi do gustu najbardziej przypadły drewniane zwierzątka, które z ochotą przenosił na swój stolik i gdy upewnił się, że cała farma jest ustawiona na niebieskim stoliczku usiadł na krzesełku i rozpoczął zabawę, której tylko on pojmował zasady.
— Uroczy dzieciak — odezwał się Barosso gdy Javier usiadł obok niego.
— Alec skarbie — Victoria przyklęknęła przy synku — Może zjesz rybkę? — zapytała go.
— Mamo nie przeszkadzaj — machnął ręką — Ja teraz jestem farmerem.
— Farmerem? A co masz na swojej farmie? — zapytała go.
— Świnki uniósł z uśmiechem zabawki — I kotki, i baranki, i owieczkę, i krówkę w łaty i kotki i pieski jest też kaczuszka i mama kurka z kurczakami.
Palcami przeczesała jasne włosy synka całując go w policzek.
— Gdy już nakarmisz wszystkie zwierzątka farmerze przyjdziesz zjeść rybkę?
Alec pokiwał głową. Victoria usiadła przy stole.
— Co tam jest jeszcze? — wskazał na skrzynię. Fernando przeniósł wzrok na Reverte.
— Gry planszowe, puzzle i trochę książek — wyjaśnił Fernando.
— Skąd go masz? — wypaliła Victoria. — Pluszowego królika.
— Byłaś u mnie w dniu pożaru — odpowiedział — i zostawiłaś go. Nie zdążyłem ci go wtedy oddać — wyjaśnił sięgając po kieliszek wina.
— Tatusiu — Alec podszedł do Javiera i usiadł mu na kolanach. — Ja nie chcę rybki ja chcę moją kaszę. Pójdziemy ugotować kaszę? — Javier popatrzył na żonę, która skinęła głową. Magik wziął Aleca na ręce i weszli do domu. Przy stole zapadła cisza.
***
Ten wieczór miał być idealny. Nicholas przemyślał, każdy szczegół, a wszystko i tak szlag trafił, gdy zaczął padać deszcz. Albie natomiast nie przeszkadzała zepsuta pogoda, gdyż zamiast schować się do samochodu wirowała w deszczu i śmiała się radośnie. Nicholas wrzucił koszyk piknikowy na tylne siedzenie i popatrzył na Albę. Rozbawiony pokręcił głową i trzymając w rękach kurtkę podszedł do ukochanej. Narzucił jej okrycie na ramiona.
— Mówił ci ktoś moja pani doktor, że jesteś szalona? — splótł dłonie za jej plecami. Poczuł, jak brunetka zanurza palce w jego coraz bardziej mokrych włosach i uśmiecha się psotnie. Wargami musnęła jego usta.
— Cholera — zaklął pod nosem i zachwiał się. — Ten wieczór miał wyglądać inaczej.
— Moim zdaniem jest idealnie — mruknęła patrząc mu w oczy. — Trochę mokro, ale idealnie.
Pogładził ją po policzku.
— Wyjdź za mnie — powiedział wprawiając kobietę w kompletne osłupienie. Spoglądała na niego kompletnie zaskoczona. — Kieszeń kurtki — podpowiedział. Alba instynktownie wsunęła ręce. Lewa dłoń natrafiła na charakterystyczne owalne pudełeczko. Wyciągnęła je. — Czeka na ciebie piętnaście lat — wyznał. — Tamtego dnia na stacji miałem poprosić cię o rękę. — spojrzał jej w oczy — dziś, gdy znalazłem kurtkę i pierścionek dotarło do mnie, że moje uczucia się nie zmieniły. To zawsze byłaś ty Albo Flores — zapewnił ją i wyjął pudełeczko z jej drżących rąk. Klęknął przed zaskoczoną kobietą. — Albo Carolino Flores zostaniesz moją żoną?
Wpatrywał się w jej oczy z miłością i nadzieją. Brunetka wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.
— Nico — wydusiła w końcu.
— Wiem, to zaskakujące — odpowiedział jej — Stoimy w deszczu, mokniemy a ja klęczę w błocie z rodowym pierścionkiem który układem ojcu piętnaście lat temu wiem to nie są idealne warunki na oświadczyny, ale cię kocham do szaleństwa i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, dlatego proszę uczyń mnie najszczęśliwszym facetem na świecie i wyjdź za mnie.
Mimowolnie uśmiechnęła się do niego. Lało jak z cebra, on klęczał przed nią z rodowym pierścionkiem, który czekał na nią przez piętnaście lat w dawno zapomnianej kurtce. Do oczu napłynęły jej łzy, które razem z deszczem zaczęły spływać po jej policzkach.
— Tak — wyszeptała i przyklęknęła przy Nico. — Wyjdę za ciebie, wariacie.
***
Javier Reverte został sam na sam z Fernando Barosso. Victoria poszła na górę z sennym Aleckiem w ramionach, który pomachał mu rączką na pożegnanie. Ku zaskoczeniu blondyna Fernando pomógł mu posprzątać ze stołu odnosząc talerze do kuchni. Ten gest nie zmienił jednak faktu, że Magik miał ochotę kopnąć go w dupę tak mocno, że poleciałby na księżyc a spadając spalił się w atmosferze.
— Dzięki — wymamrotał Magik.
— Mógłbyś przekazać wiadomość Elenie? — zapytał.
— Jaką?
— Zleciłem sekcję zwłok Tristana Sawyera — wyznał Barosso i usiadł na jednym z krzeseł znajdujących się w kuchni. Z kieszeni marynarki wyciągnął złożoną na pół kartkę. — Byłem ciekaw na co umarł mój siostrzeniec.
— Na co umarł? — zapytał zaskoczony Reverte — Byłem święcie przekonany, że to ty go zabiłeś. — wypalił
Barosso popatrzył na niego zaskoczony i roześmiał się szczerze.
— Nie odpowiadam za każdy zgon w tym mieście Javier — skomentował — Dziś rano rozmawiałem z naczelnikiem więzienia, który wyjaśnił mi, że Tristan przebywał w izolatce, którą otwiera tradycyjny komplet kluczy nie elektronika, gdyż część więzienia w której są pojedyncze cele dla więźniów specjalnych są w niezmodernizowanej części budynku. Znaleziono go rano.
— To na co umarł?
— Miał tętniaka — wyjaśnił Barosso. — Podobno od jakiegoś czasu skarżył się na silne bóle głowy. W trakcie braku prądu doszło do krwawienia z tętniaka i to była przyczyna jego zgonu. Pójdę już.
— Odprowadzę cię — zaproponował Reverte i ruszył razem z niespodziewanym gościem do drzwi. — Dlaczego sądzisz, że obchodzi nas na co umarł Sawyer? — zapytał go, a Barosso posłał mu pełne politowania spojrzenie.
— Obaj wiemy, dlaczego was to interesuje — odpowiedział.
— Musiałeś go zabijać? — zapytał gdy stali w progu. — Alexa? Żyłby sobie na Kubie długo i szczęśliwie, a moja żona pojechałby tam tańczyć salsę nie sprowadzać jego prochy.
— Javier — zwrócił się do niego Barosso z uśmiechem. — W życiu nie wszystko jest takim jak się wydaje — odpowiedział mu na pytanie i ruszył do zaparkowanego auta. Magik spoglądał za mężczyzną zamyślony.
— Kochanie — głos żony wyrwał go z zamyślenia. — Wszystko w porządku? Poszedł siebie?
— Tak poszedł. Co za dziwny wieczór — wymamrotał nadal zastanawiając się nad słowami Barosso. Chociaż nie chciał musiał przyjrzeć się temu cholernemu nagraniu. Zrobi to dziś ale musiał włączyć najdłuższy program w zmywarce, odkazić każdą powierzchnię, której dotknął i sprawdzić każdą zabawkę czy nie ma pluskwy, ale najpierw musiał powiedzieć żonie, że Sawyer umarł z przyczyn naturalnych.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 22:17:18 06-12-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:08:59 08-12-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III, CAPITULO 048
ARIANA/CONRADO/LUCAS/CARLOS/QUEN/EVA
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś mamą. Ani w to, że Hugo odebrał poród.
– Uwierz. To była niezapomniana noc.
Ingrid uśmiechnęła się lekko, obserwując jak Ariana trzyma małą Lucy, kompletnie w nią zapatrzona. Przyjaciółka przyjechała do szpitala w Valle de Sombras jak tylko otrzymała wiadomość od Lopez. Miło było wiedzieć, że wśród tych wszystkich okropieństw, które ostatnio działy się w miasteczku, było jeszcze coś tak normalnego jak narodziny dziecka. Na ich oczach rozpoczynało się nowe życie.
– Jeszcze zmienisz świat, Lucy Vazquez – szepnęła Ariana, uśmiechając się na widok dzieciątka, które było nadzwyczaj spokojne w jej ramionach.
– Opowiedz, jak było z tobą. Ta burza zaskoczyła wszystkich, podobno prądu nie było też w Pueblo de Luz. Nie bałaś się? – Ingrid była spragniona plotek. Nie lubiła być przywiązana do szpitalnego łóżka. Na szczęście lada chwila miała je opuścić i wrócić do domu ze swoją Kruszynką.
– Trochę – przyznała Ariana. – Ale nie byłam sama. Wyobraź sobie, że utknęliśmy w liceum w Mieście Światła. Na prawie całą noc.
– My? – Ingrid uniosła podejrzliwie brew.
– Ja, Astrid, nauczyciele i uczniowie, którzy biorą udział w musicalu, nawet Conrado Saverin i Joaquin Villanueva. – Zrobiła krótką pauzę i dodała: – No i Lucas.
– A co on tam robił? – Dziennikarski instynkt Ingrid działał na zwiększonych obrotach.
– Podobno chciał mieć oko na Joaquina, nie wiem.
Coś w głosie Ariany sprawiło, że lampka w głowie Ingrid się zapaliła.
– Czegoś mi nie mówisz, Ariano Santiago. No dalej, potrzebuję jakichś newsów.
Ariana nie odpowiedziała od razu, nie wiedziała jak się do tego zabrać. Sama do końca nie wiedziała, co się wydarzyło między nią i Lucasem w minioną noc, kiedy razem utknęli w szkolnej bibliotece. Wtedy nie myślała trzeźwo, ale kiedy burza ustała i przyjechały odpowiednie służby i mogli wrócić do domu, dotarło do niej jak lekkomyślne i głupie to było.
– Przespałam się z nim – wyznała po chwili, czując że wie jaka będzie reakcja przyjaciółki.
– Spałaś z Harcerzykiem?! – Ingrid niemal podniosła się z łóżka, słysząc to wyznanie z ust przyjaciółki.
– Cicho, nie krzycz tak! Chcesz, żeby cały szpital cię usłyszał? – Ariana się zarumieniła. Podeszła do Ingrid, przysiadła na brzegu łóżka i podała jej małe zawiniątko, które natychmiast przylgnęło do matki. – Niezły pacyfikator.
– Tak wiem, tylko przy mnie jest taka spokojna.
– Miałam na myśli, że to ona utemperuje ciebie, może nie będziesz tak wrzeszczeć. – Kąciki ust Ariany uniosły się lekko.
– Nie zmieniaj tematu. Spałaś z Lucasem? To wielka rzecz! Jak do tego doszło? Kto wyszedł z inicjatywą? Gdzie to zrobiliście i przede wszystkim – jak było?
Ariana nie zdążyła przetrawić wszystkich tych pytań na raz. Opowiedziała przyjaciółce o wyznaniu i szczerych przeprosinach Hernandeza oraz o tym, że ma teraz wyrzuty sumienia.
– Myślałby kto, że seks powinien cię trochę rozruszać. – Ingrid pokręciła głową. – Nad czym się tu zastanawiać: on kocha ciebie, to jasne jak słońce nawet dla tych, którzy was nie znają, a ty najwyraźniej kochasz jego. Dlaczego wciąż szukasz wymówek, by z nim nie być?
– To nie takie proste, Ingrid…
– Owszem, to jest proste. To dziecinnie łatwe. Miłość powinna być prosta. Okej, Luke zachował się jak dupek, ale stara się to naprawić.
– Wiem, ale… Boże, Ingrid ja zupełnie zapomniałam o Sergiu.
– O kim? – Ingrid zamrugała nieprzytomnie powiekami. – O Sotomayorze? Jeśli to cię powstrzymuje to porozmawiaj z nim i bądź szczera. Nie ma sensu w to brnąć jeśli nie czujesz do niego mięty.
– Kto powiedział, że nie czuję?
– Gdyby tak było, nie poszłabyś do łóżka z Lucasem. – Ariana musiała przyznać jej rację. Nie zmieniało to jednak faktu, że zależało jej na Sergiu, lubiła go i czuła się przy nim dobrze. Przy Lucasie wciąż rozpamiętywała przeszłość. – Bierz się za Lucasa, mówię ci.
– Niedawno radziłaś mi brać się za Sergia. – Ariana zatoczyła w powietrzu cudzysłów, cytując słowa przyjaciółki.
– To było zanim wiedziałam, że nadal kochasz Luke’a. Sergio jest spoko, ale Lucas to w końcu Lucas. Proszę cię, Ari…
Nie zdążyła dokończyć, bo dało się słyszeć ciche pukanie do drzwi i do środka wszedł lekarz, a przynajmniej tak im się wydawało.
– Dzień dobry, nazywam się Carlos Jimenez, robię obchód i spisuję wszystkich pacjentów, którzy trafili tu do nas poprzedniej nocy. Niestety przez burzę mieliśmy pełne ręce roboty i dokumentacja szpitalna przez to kuleje. – Mężczyzna zapatrzony był w podkładkę do notowania, gdzie zapisywał coś zawzięcie. Dopiero po chwili jego wzrok padł na kobiety, które siedziały na łóżku, prowadząc poważną rozmowę. Uśmiechnął się w stronę Ingrid i Lucy, a zaraz potem jego spojrzenie spoczęło na Arianie. – Ariana Santiago. Kto by pomyślał… Ty tutaj w Valle de Sombras? Jaki ten świat mały!
Nastąpiła niezręczna chwila ciszy, bo Ariana była w jeszcze większym szoku niż on. Uścisnął ją lekko na powitanie i uśmiechnął się serdecznie. Nie widzieli się od kilku lat. Ostatni raz byli razem na kawie, kiedy przypadkiem spotkali się w San Antonio. On właśnie wyjeżdżał wtedy na pierwszą misję jako medyk wojskowy. Santiago pomyślała, że spośród wszystkich dawnych przyjaciół Carlos zmienił się najbardziej. Niegdyś chudy gaduła, lubiący stroić sobie żarciki, teraz dobrze zbudowany, o ostrzejszych rysach twarzy, biła od niego jakaś powaga i Ariana zdała sobie sprawę, że to pewnie wojsko go zahartowało.
– Carlos, co cię tu sprowadza? – wybąkała tylko, nie mogąc wpaść na nic lepszego.
– Wróciłem z misji, przyjechałem odwiedzić rodzinę w Pueblo de Luz. Pech lub szczęście chciało, że akurat natrafiłem na burzę i byłem świadkiem karambolu na drodze. Postanowiłem pomóc, bo brakowało personelu.
Ingrid odchrząknęła ostentacyjnie, dając im do zrozumienia, że czuje się pominięta.
– Wybacz, Ingrid to mój dawny przyjaciel, Carlos Jimenez. Sierżant Carlos Jimenez – poprawiła się sama, a on uśmiechnął się lekko i przywitał się z Ingrid. – A to moja przyjaciółka, Ingrid. I jej córeczka Lucy.
– Miło mi poznać. Jak się czujesz, Ingrid? Podobno rodziłaś w domu, jesteś bardzo dzielna.
– Wszystko dobrze, mam nadzieję, że niedługo wrócimy do domu. – Pogłaskała czule Lucy po nosku, który mała odziedziczyła po ojcu.
– Wyniki badań wyglądają dobrze – poinformował je, chwytając za kartę pacjenta przyczepioną do łóżka. – Ale wolałbym jeszcze umówić cię na konsultację z doktor Miller, tak na wszelki wypadek.
– Jasne. Tak z ciekawości, ile pacjentów wczoraj przyjęliście?
– Tyle, że brakuje nam łóżek. Dlatego staram się to ustalić. Niektórzy dopiero teraz się zgłaszają z obrażeniami. Na szczęście w większości no niegroźne stłuczenia albo drobne złamania.
– To dobrze. – Dziewczyny odetchnęły z ulgą.
– Wracam do pracy, mam jeszcze sporo pacjentów do obejścia. Miło było poznać – rzucił Carlos w stronę Ingrid, a potem zwrócił się do Ariany. – Dobrze było cię zobaczyć. Możemy wyskoczyć na kawę, jeśli będziesz miała chwilę? Opowiesz mi, co cię tu sprowadza. Zabawię tu przez jakiś czas, ojciec nie dałby mi żyć.
– Tak, pewnie. – Ariana podała Carlosowi swój numer telefonu, po czym się pożegnali.
Jakie to dziwne, że znów się spotkali po tylu latach. No ale w końcu wiedziała już, że pułkownik Jimenez był jego ojcem, więc było to raczej nieuniknione. W drodze powrotnej natknęła się na Nicolasa Barosso. Był zmęczony, ale wyraźnie szczęśliwy, co nieco ją zdumiało jako że dawno nie widziała go takiego całego w skowronkach.
– Nico? Cześć – przywitała się Ariana, a on wstał z krzesła w poczekalni. – Nic ci nie jest? Czekasz na swoją kolej do lekarza?
– Nie, nie, na szczęście burza nie dała mi się we znaki. Czekam na Albę, mamy zjeść razem lunch. – Wyglądał w tej chwili jak zakochany nastolatek. – Zaręczyliśmy się – wyznał po chwili, a Ariana otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Tego się nie spodziewała.
– Moje gratulacje.
– Dzięki. Jeszcze nikomu nie powiedzieliśmy, byłbym wdzięczny, jeśli zachowasz to na razie dla siebie.
– Jasne, możesz być spokojny. – Ariana uścisnęła przyjaciela, czując że rzeczywiście zmienił się na lepsze. I była to zasługa Alby Flores. – Nick, mogę cię o coś zapytać? Czy imię Alby jest na twojej zapalniczce?
– Nie, nigdy jej tam nie było – odpowiedział z pełnym przekonaniem Barosso. Tamte czasy już minęły. – A zapalniczkę wyrzuciłem. Na dobre.
– Cieszę się. – Ariana posłała mu serdeczny uśmiech i zanim się pożegnali, rzuciła jeszcze na odchodnym: – Nico… nie spieprz tego.
– Nie zamierzam.
***
Uczniowie byli niewyspani i nadal rozprawiali o poprzedniej nocy jakby była to przygoda życia. Szkoła została uprzątnięta, ale w oknach nadal ziały dziury. Na szczęście już nie padało i pogoda się uspokoiła. Zniszczenia były jednak ogromne. Mimo tego lekcje, ku niezadowoleniu nastolatków, nie zostały odwołane.
– Tak, wiem, ja też nad tym ubolewam. – Zażartował Conrado podczas lekcji przedsiębiorczości, kiedy uczniowie żalili mu się, że nie tylko nie odwołano lekcji, ale też pani Aguirre zrobiła im kartkówkę z hiszpańskiego. Sam Saverin również się nie wyspał, ale był do tego przyzwyczajony. Rzadko kiedy przesypiał całą noc. – Ale w trosce o waszą edukację dyrektor zarządził, że nikt nie dostanie pozwolenia na opuszczenie lekcji.
Dały się słyszeć jęki zawodu, a Saverin uśmiechnął się pokrzepiająco i rozpoczął zajęcia. Wszyscy pokornie wyciągnęli zeszyty. W pewnym momencie do klasy weszła spóźniona uczennica. Nie kwapiła się nawet, żeby przeprosić, po prostu przeszła tuż pod nosem nauczyciela i zajęła miejsce z tyłu klasy, pod oknem.
– Miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością, panną Montes. – Conrado wysilił się na sarkazm. – Rok szkolny jeszcze trwa. Może warto zatroszczyć się o swoje świadectwo, póki jeszcze jest na to czas?
– A co to da? – Pyskata nastolatka z kapturem czarnej bluzy na głowie zapytała bezczelnie zachrypniętych głosem. – Czy w prawdziwym świecie obchodzi kogoś, czy mieliśmy pałę z przedsiębiorczości? Albo z wuefu? – Prychnęła. – Wuef nikogo nie obchodzi.
– Może masz rację. – Przyznał jej Saverin. – Ale lepiej już skończyć szkołę, skoro i tak do niej chodzisz.
– A co za różnica? Po co mi szkoła w prawdziwym życiu? Myśli pan, że ktoś z nas pójdzie w ogóle na studia? Większość skończy w fabrykach albo na ulicy, jeśli wie pan co mam na myśli…
Kilka dziewcząt zatkało sobie usta dłońmi na te słowa. Marcus Delgado zmarszczył czoło, słuchając słów koleżanki. Czyżby miała na myśli pracę dla kartelu?
– Nie ma powodów, by tak myśleć, Lydio. – Conrado zwrócił się do uczennicy po imieniu, sądząc że może dzięki temu zatrze między nimi oficjalne granice i przemówi jej do rozsądku. – Nie mówię, że każdy z was będzie w stanie zostać prezydentem czy naukowcem z NASA. Spójrzmy prawdzie w oczy – to mało prawdopodobne, nie będę owijał w bawełnę. Ale każdy z was może mieć marzenia i cele i nic nie stoi na przeszkodzie, by te cele osiągnąć.
– Tak? Może dla kogoś z PANA sfer to nie jest żaden problem. – Dziewczyna nazwana Lydią zarzuciła mu kpiąco, celowo akcentując słowo „pan”. – Łatwo panu mówić, jeden z najbogatszych ludzi w Ameryce Łacińskiej. Ma pan własną sieć hoteli, żeni się pan z aktorką z Hollywood i wkrótce zostanie burmistrzem. Nic pan nie wie o normalnym życiu zwykłych ludzi w Meksyku.
Conrado odłożył na biurko kredę, której użył do pisania na tablicy i przysiadł na krawędzi biurka, wpatrując się w swoich uczniów. Po ich minach poznał, że nie tylko Lydia Montes ma takie zdanie na ten temat. Większość z nich nie wierzyła w powodzenie po szkole, pewnie już mieli utarte ścieżki kariery i pracę w rodzinnych przedsiębiorstwach lub okolicznych fabrykach. Tylko nieliczni z bogatych rodzin mogli liczyć na sukces w życiu.
– Może was to zdziwi, ale nie urodziłem się w czepku – zaczął Saverin, czując, że powinien być z nimi szczery. – Mojej rodzinie w Chile się nie przelewało. Żyliśmy od pierwszego do pierwszego, a matka często nie miała co włożyć do garnka. To było w czasie reżimu Pinocheta. Wielu z was może nie wiedzieć, jak to było, ale ci, którzy przykładają się do historii, wiedzą co nieco na ten temat. Mój dziadek i ojciec byli opozycjonistami. Trafili do obozu, byli prześladowani i torturowani, zresztą jak wielu innych ludzi. Nasze życie nie było kolorowe. Ojciec imał się potem wszystkich zajęć, byleby tylko wykarmić rodzinę. Jednak głód, który nam doskwierał, często brak elektryczności czy bieżącej wody nie były dla mnie najgorsze. Wiecie, czego nie mogłem przeboleć? Butów do gry w piłkę. – Conrado zaśmiał się na wspomnienie wymarzonych korków, na które nigdy nie było go stać. O ironio, pierwsze dobre buty był w stanie sobie kupić dzięki pieniądzom, które Fernando Barosso płacił jego rodzinie za pomoc w narkotykowym biznesie. – Nie mogłem przeboleć starych podartych trampek, a kochałem piłkę nożną i ci, którzy grają wiedzą co mam na myśli.
Kilku chłopaków zaśmiało się cicho, Marcus uśmiechnął się sam do siebie, bo sam również grał w piłkę i był nawet typowany do drużyny narodowej.
– Więc, Lydio – Saverin ponownie zwrócił się do nastolatki – nie oceniaj książki po okładce. Wszystko, do czego w życiu doszedłem, zawdzięczam sobie, ciężkiej pracy i odrobinie szczęścia. I jeśli ja mogłem odmienić swój los, to wy także. Nie mówię tutaj o zmianie świata czy wynalezieniu lekarstwa na raka, ale możecie przynajmniej ukończyć szkołę z przyzwoitymi wynikami.
Dziewczyna naburmuszyła się i już się więcej nie odezwała, ale Conrado nie był pewny, czy rzeczywiście się obraziła czy może była zawstydzona. Lekcja skończyła się i uczniowie wybyli na przerwę. Chłopaki natomiast zostali w klasie. Quen miał dziwny wyraz twarzy i chciał się z nimi czymś podzielić.
– Czy Lydia należy do kółka teatralnego? Bierze udział w przygotowaniach do musicalu? – zapytał, zastanawiając się nad czymś uparcie.
– Nie, nie wydaje mi się. – Castellano zmrużył oczy. – Ona w ogóle mało się udziela. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnio pojawiła się na lekcjach.
– No właśnie. – Enrique podrapał się po głowie. – A jestem pewny, że wczoraj ją widziałem. Była w szkole podczas zaćmienia. I na pewno widziałem, że rozmawiała z Joaquinem.
– Myślisz, że dla niego pracuje? – Felix zniżył głos do szeptu, choć byli sami w klasie. Marcus również widział dziewczynę w szkole, mimo że nie brała udziału w przygotowaniach do przedstawienia.
– To by wiele wyjaśniało. – Delgado pokiwał głową. – Jak narkotyki znalazły się w szkole, skąd Roque miał do nich taki łatwy dostęp. Lucas i Basty mówili nam, że mamy mieć oczy dookoła głowy. Przewidzieli, że ktoś wśród uczniów może dilować. Musimy mieć na nią oko. Nigdy nie wiadomo.
– A właśnie, zapomniałem pytać. – Quen zwrócił się do kolegi. – Co zrobiłeś z tymi dokumentami, które skserowałeś w gabinecie ojca? No wiesz, ta umowa wynajmu z Templariuszami i reszta.
Marcus się zmieszał.
– Nie mów, że poszedłeś z tym na policję! – Ibarra zacisnął pięści.
– Oszalałeś? Policja siedzi w kieszeni kartelu, nic z tym nie zrobią. – Widząc zaciekawione spojrzenia Felixa i Enrique, Marcus dał za wygraną: – Oddałem je Jimenie Bustamante.
– CO?!
– Jest zastępcą burmistrza i kandyduje na to stanowisko. Powinna wiedzieć, co z tym zrobić.
– Ona zniszczy mojego ojca! – Quen nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Naprawdę mnie nienawidzisz, co? Chcesz, żeby moja rodzina poszła siedzieć!
– Wcale tego nie chce, dobrze o tym wiesz. – Delgado poczuł się dotknięty, bo nie to było jego intencją. – Ale wiem, że uważasz tak samo – Rafael postąpił źle, układając się z Lalo i jego ludźmi. Nie powinien być burmistrzem, ludzie powinni o tym wiedzieć.
– Nawet nie wiemy, czy działał z premedytacją – zauważył Felix, obdarzając Rafaela kredytem zaufania, nie mogąc uwierzyć, że ten dobry człowiek mógłby z pełną świadomością pomagać Templariuszom rozwijać biznes na terenach Pueblo de Luz i jeszcze wynajmować im stary magazyn jako siedzibę.
– Może Jimenie uda się to ustalić. – Marcus uważał, że postąpił słusznie. – Nie chciałem robić niczego za twoimi plecami – dodał w stronę Quena, a ten prychnął.
– Ale to zrobiłeś, Marcus. A pomyśleć, że ja strzegłem twoich sekretów…
– Jakich sekretów? – Felix zainteresował się słowami Ibarry.
– Niech Marcus sam ci powie skoro taki z niego uczciwy człowiek.
***
Lucas przekroczył próg gabinetu Pabla Diaza, pukając we framugę.
– Przeszkadzam? – zapytał, widząc, że Pablo jest zadumany, rozmyślał właśnie o ostatniej rozmowie z Viktorią.
– Skąd, wejdź i zamknij drzwi. – Szeryf przetarł zmęczone oczy i wskazał Lucasowi miejsce siedzące. – Co dla mnie masz?
– Przepraszam, że dopiero teraz, ale sporo się działo. Udało mi się dowiedzieć co nieco na temat Niny Flowers. Podpytałem tu i tam, mam kilku znajomych w Nowym Orleanie.
– No więc, co twoje kontakty w FBI wyniuchały? – Pablo spojrzał wyczekująco na Lucasa, a ten położył mu na biurku dokumenty.
– Powiem tak – Valle de Sombras to nie jedyne miejsce, gdzie ludzie zmartwychwstają jak Jezus Chrystus. – Lucas usiadł naprzeciwko Pabla.
– Co masz na myśli? – Diaz zaczął przeglądać teczkę z dokumentacją.
– Nina Flowers była najmłodszą kobietą, która awansowała na stopień komisarza w Nowym Orleanie. Było o tym głośno.
– Była? – Pablo uniósł do góry brew.
– Niezbyt długo cieszyła się awansem, bo wkrótce potem zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. To było dziesięć lat temu.
– A teraz cudownie się odnalazła? Już rozumiem, co miałeś na myśli. Podejrzewali, kto mógł maczać w tym palce?
– Są różne teorie, Nina miała wielu wrogów. W końcu awansowała dzięki zasługom w policji, przyskrzyniła sporo przestępców, którzy mogli mieć z nią na pieńku. Policja w Nowym Orleanie uznała, że tak właśnie było, z czasem zaprzestali poszukiwań. Mój znajomy, Jason Miranda, opowiadał mi, że nie wszyscy się z tym zgadzali. Niektórzy podejrzewali jej męża, Jamesa Flowersa. Wzięty chirurg plastyczny. Mieli udane małżeństwo i według świadków kochali się, ale jednak jak wiadomo podejrzenie zawsze spada na partnera w takich sytuacjach. Jest jeszcze coś… Nigdy mu tego nie udowodniono, ale chodziły plotki, że James działa nie do końca legalnie.
– To znaczy?
– Pomaga ludziom ukryć się, daje im nową twarz.
– Masz na myśli kradzież tożsamości?
– Dokładnie tak. Ale jak mówiłem, nigdy nie zostało to oficjalnie potwierdzone. Albo dobrze się z tym krył albo miał wpływowych klientów. Wiem jedno – komisarz Nina Flowers cudownie odnalazła się po dziesięciu latach i została wysłana do Valle de Sombras, żeby zająć się sprawą Isabeli Quintero. To nie może być przypadek.
– Czy coś w tym miasteczku kiedykolwiek miało sens? – Pablo pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Jej zachowanie nie wydaje mi się logiczne. Czy według ciebie, kiedy ktoś znajduje się po dziesięciu latach, od razu wraca do pracy? – Luke był podejrzliwy. – Nie została z mężem w Nowym Orleanie, tylko przyjechała do małego miasteczka w Meksyku. Rzekomo jako zastępstwo za Isabelę Quintero i rzekomo dlatego, że została przydzielona do tej sprawy. Ale dlaczego mam wrażenie, że odkąd tu jest nie zrobiła nic, by znaleźć Isabelę i wysłać ją za kratki?
– Masz rację, zupełnie jakby wiedziała, że nie znajdzie Isabeli.
– Jakby wiedziała, gdzie Isabela przebywa.
– Dzięki, Hernandez, to jest coś. Muszę bliżej przyjrzeć się tej sprawie.
Zza drzwi gabinetu dobiegł ich jakiś harmider.
– Coś się stało?
– Wczorajsza burza dała wszystkim się we znaki – wyjaśnił Pablo, załamując ręce. – Słyszałeś o karambolu na drodze między Valle de Sombras a Pueblo de Luz?
– Obiło mi się o uszy. – Hernandez zmarszczył brwi. – Udało im się znaleźć sprawcę?
– Nie musieli go w ogóle szukać, sam się zgłosił i współpracuje z nami. Nie ma zresztą innego wyjścia, to osoba publiczna – Rafael Ibarra, burmistrz Pueblo de Luz. – Lucas zagwizdał cicho.
– Na pewno nie pomoże mu to w wyborach.
– Cóż, przynajmniej z nami współpracuje. Nie usprawiedliwiam tego, co zrobił, ale wydaje się być w kompletnej rozsypce. Prowadził po pijaku, ale na szczęście nikomu nie stała się większa krzywda, parę złamań i zwichnięć, uszkodzenie mienia. Zostanie pociągnięty do odpowiedzialności finansowej, straci prawo jazdy i zostanie obarczony karą prac społecznych. Ale o karierze polityka w tej okolicy może zapomnieć.
– Wybory w niedzielę, pewnie jest załamany. – Lucas pokiwał głową.
– Znam Rafaela i powiem ci, że to zupełnie do niego niepodobne. – Pablo zastanowił się na tym. – Jest naprawdę przykładnym obywatelem, nie przypominam sobie, żeby miał na swoim koncie choćby mandat za złe parkowanie. To naprawdę porządny facet. Nie wiem, co mu się stało.
– Być w może w końcu pękł. Presja związana z wyborami? – podsunął Lucas, a Diaz pokręcił głową.
– Nie sądzę. Raczej rozmowa z kimś, kto wytrącił go z równowagi.
– Fernando Barosso? – Lucas domyślił się, kogo szeryf ma na myśli. – Przecież się przyjaźnią.
– Oficjalnie tak. Ale ta relacja bardziej przypomina pasożytniczą. Fernando wie, że bez Rafaela nie zdobyłby wyborców w Pueblo de Luz. A Rafael dużo zawdzięcza Barosso, bo dzięki niemu wygrał wybory trzy lata temu.
– I co, nagle mieli kłótnie kochanków?
– Nie wiem, Hernandez. I szczerze mówiąc mam ważniejsze rzeczy na głowie. Dla mnie ważne, że nikt nie ucierpiał.
Lucas musiał się z nim zgodzić. Został przypisany do sprawy Rafaela Ibarry. Po krótkim przesłuchaniu pięćdziesięciopięcioletniego mężczyzny mógł zweryfikować fakty: Rafael Ibarra odwiedził rzeczywiście Fernanda Barosso w jego rezydencji w wieczór, zanim rozpętała się burza w Valle de Sombras. Treść rozmowy pozostawała tajemnicą, była to prywatna sprawa i Luke nie musiał o nią pytać. Potem Rafael skoczył do El Paraiso na drinka, ale na jednym się nie skończyło. A potem popełnił ogromny błąd, wsiadając za kierownicę i prowadząc w czasie nawałnicy. Jedno było pewne – kariera polityczna Rafaela Ibarry została pogrzebana, a on sam był naprawdę przejęty tym, co się stało. Okazał skruchę i współpracował z policją, dlatego został wypuszczony do domu i tam miał czekać na dalszą decyzję. Wiedział, że piekło rozpęta się dopiero, kiedy prasa dowie się o tym wydarzeniu.
***
Zaparkował swojego czerwonego jeepa na parkingu przed szkołą i stanął oparty nonszalancko o maskę. Był ciekaw reakcji brata na jego widok. Celowo nie powiedział nikomu, że wraca z misji, chciał im zrobić niespodziankę. Carlos Jimenez urodził się w Pueblo de Luz, ale rodzice zdecydowali się wyemigrować do Stanów Zjednoczonych, kiedy był jeszcze w wieku szkolnym. Ojciec, zawodowy żołnierz, zaciągnął się do amerykańskiej armii, przez co oddalił się nieco od rodziny. Gilberto i jego żona oddalili się od siebie i rozstali się w pokojowej atmosferze. Następnie Gilberto ożenił się z Normą Aguillar i zaadoptował Marcusa Delgado, syna swojego najlepszego przyjaciela Adriana. Kiedy Carlos dorósł i zdecydował się wyszkolić na wojskowego medyka, Gilberto myślał, że jego syn oszalał. Nie mógł jednak mówić mu, co ma robić, Carlos miał własny rozum. Poszedł więc w ślady ojca i zaciągnął się, a tam czekała go zawrotna kariera.
Carlos wspominał stare dzieje, patrząc jak jego przysposobiony brat wychodzi ze szkoły w towarzystwie dwóch kolegów.
– To jak? Komu potrzebna podwózka? – zagaił z zawadiackim uśmiechem, czekając na reakcję.
Marcus był wniebowzięty. Nie widział brata na żywo od prawie dwóch lat. Uściskał go po bratersku, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
– Nie mówiłeś, że przyjeżdżasz! Kiedy wróciłeś? – zapytał.
– Chciałem zrobić ci niespodziankę. Przyjechałem wczoraj wieczorem, ale całą noc spędziłem na izbie przyjęć. Długa historia – dodał, widząc uniesione do góry czarne brwi. – Kopę lat, chłopaki, ale wyrośliście! – powiedział, czochrając włosy Marcusowi i Felixowi, którzy stali najbliżej, nie bez trudności, bo obaj byli wysocy. – A ty, Quen, już chyba rosnąć przestałeś. – Zażartował, a widząc naburmuszoną minę syna burmistrza, zamknął go w niedźwiedzim uścisku, niemal unosząc go nad ziemię.
Wszyscy wpakowali się do jeepa Carlosa ciekawi jego przygód w wojsku. Nawet Enrique, który był zły na Marcusa, postanowił się z nimi zabrać.
– No to opowiadajcie, co nowego w Pueblo de Luz? Jakieś ploteczki, newsy, gorące dziewczyny? – Uniósł jedną brew i spojrzał na Felixa i Enrique w lusterku wstecznym.
– Morderstwa, przedawkowania, pedofilia, przekręty, zmartwychwstania czyli wszystko po staremu – skwitował w jednym zdaniu Felix, a Carlos zmarszczył czoło, słysząc ten niefrasobliwy ton.
– Dajcie spokój, jesteście młodzi, powinniście się wyszaleć, póki możecie. Jakieś imprezki, randkowanie i te sprawy. Nie zaprzątajcie sobie głowy tym, co was nie dotyczy. – Carlos uważał, że na prawdziwą dorosłość jeszcze mają czas.
– Na to już chyba za późno – stwierdził Marcus i opowiedział mu o sytuacji z Roque.
– No nie wasza wina – skwitował tą opowieść Carlos, przemierzając ulice Pueblo de Luz. Było mu przykro z powodu Roque, bo znał go jako jednego z kolegów młodszego brata. – W tej okolicy już tak niestety jest.
– Tak, śmierć i destrukcja. – Marcus prychnął – Dlatego chcemy coś z tym zrobić.
– Hola, hola! – Carlos zatrzymał auto gwałtownie na przejściu dla pieszych. – Żeby było jasne – nie macie się w nic pakować. To nie jest wasza robota.
– Wiemy. Ale chcemy pomóc. Basty mówił, że możemy się przysłużyć obserwując to, co dzieje się w szkole – powiedział Quen.
– Basty ma rację, ale bez żadnych ryzykownych wypadów. Wasza trójka zawsze była w gorącej wodzie kąpana. – Jimenez pokręcił głową i ruszył, kiedy pokazało się zielone światło. – A co się stało z tą dwójką? – zagadnął Felixa, podbródkiem wskazując na Marcusa i Quena. – Ciche dni?
– Pokłócili się, bo Marcus przekazał dowody obciążające Rafaela Jimenie Bustamante. – Felix machnął ręką.
– Że co? Po kolei… – Carlos zaczynał się w tym wszystkim gubić. Felix opowiedział mu, o co dokładnie poszło i o dokumentach, które znaleźli. – Nie chcę być niegrzeczny, ale kariera Rafaela raczej i tak nie potrwa długo.
– Co masz na myśli? – Enrique przestraszył się, słysząc te słowa.
– Lepiej porozmawiaj z ojcem, nie mnie o tym mówić. A wasza dwójka powinna się pogodzić. Znacie się od dziecka, do jasnej ciasnej. Takie rzeczy nie powinny ingerować w waszą przyjaźń.
– Nie rozumiesz, Carlos. On praktycznie wydał mojego ojca na pożarcie Jimenie. – Ibarra był nieustępliwy.
– Dobrze wiesz, dlaczego to zrobiłem. – Tłumaczył się Marcus. Nie czuł się winny, ważna była dla niego sprawiedliwość.
– Nie, nie wiem. Jako mój przyjaciel powinieneś najpierw ze mną o tym porozmawiać. Tym bardziej, że to ja dla ciebie nadstawiałem karku i kłamałem! – wybuchnął Enrique, a Carlos popatrzył na brata ze zdumieniem.
– Co Quen ma na myśli? – zapytał, a Marcus się zawstydził. Zawsze był przykładnym uczniem i młodym dżentelmenem. Świadomość, że ktoś dla niego kłamał była dla Carlosa niepojęta.
– Marcus skłamał w sprawie swojej kontuzji pleców – powiedział Felix, widząc, że żaden z nich nie kwapi się, by powiedzieć prawdę.
Delgado posłał przyjacielowi mordercze spojrzenie.
– Nie skłamałem, tylko wyolbrzymiłem.
– Co masz przez to na myśli? – Carlos nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Kiedy lekarze powiedzieli mi o kontuzji, zaznaczyli, że przy dobrej rehabilitacji nic nie stoi na przeszkodzie, żebym nadal grał. A ja powiedziałem, że moja kariera jest skończona.
– Nie rozumiem. Dlaczego to zrobiłeś? Przecież kochasz piłkę nożną.
– Tak, ale nie wiążę z nią przyszłości.
– Mogłeś powiedzieć prawdę.
– Tak, mama i Gilberto na pewno byliby wniebowzięci. – Marcus prychnął. – Są ważniejsze rzeczy na świecie niż piłka nożna.
– Na przykład? Niby co innego chcesz robić, jeśli nie grać w piłkę? Cholera, Marcus! Gdyby nie ta kontuzja już pewnie grałbyś w kadrze narodowej! Wiesz jak wszyscy byliśmy z ciebie dumni?
– Ale ja byłem nieszczęśliwy – powiedział i spojrzał bratu w oczy. Carlos oderwał na chwilę wzrok od drogi. – Jak tylko skończę osiemnaście lat i szkołę, zaciągnę się.
Samochód zahamował z piskiem opon, wszyscy polecieli do przodu o parę centymetrów. Na szczęście mieli pasy bezpieczeństwa.
– Nie wiesz, o czym mówisz. – Carlos pokręcił głową, zdenerwowany.
– Wiem bardzo dobrze. Ojciec był w wojsku, Gilberto i ty także. Dlaczego ja nie mogę?
– Bo nie.
– To żaden argument! – Marcus wybuchnął.
– Zgadzam się, to żaden argument. – Quen stanął po stronie przyjaciela, zapominając, że był na niego zły.
– Ojciec byłby ze mnie dumny.
– Adrian byłby dumny, wiedząc że jesteś bezpieczny w Pueblo de Luz, że dobrze się uczysz, grasz w piłkę i uganiasz się za dziewczynami, a nie codziennie patrzysz w oczy śmierci. – Carlos zacisnął dłonie na kierownicy.
– Co za różnica? Wojna czy Meksyk – śmierć czai się na każdym rogu.
– Nie rozumiesz tego… Cholera, Adrian zginął na wojnie. Wiesz ilu moich przyjaciół także? Dobrych ludzi… Marcus, nie wiesz co mówisz. Może teraz wydaje ci się, że to takie fajne być żołnierzem, ale wcale tak nie jest. Wojna zmienia ludzi, a ty… ty się do tego nie nadajesz.
– A co to niby miało znaczyć? – Delgado uniósł się honorem.
– Jesteś dobrym, wrażliwym chłopakiem, nie tknąłbyś nawet muchy…
– Nie przesadzaj.
– A kto ratował przynętę na rybach za dzieciaka? Żeby robaczki nie cierpiały. – Marcus zawstydził się na to wspomnienie. – Nie masz do tego ani głowy ani serca. Sorry, Marcus, ale jesteś na wojnę zbyt dobry.
– Cóż, nie tobie to oceniać. Kiedy będę miał osiemnaście lat i będę mógł decydować o sobie, zrobię to. Ani ty, ani Gilberto nie możecie mi mówić, co mam robić.
Miał rację i Carlos doskonale o tym wiedział, ale nie mógł po prostu pozwolić, by jego młodszy braciszek pchał się do paszczy lwa. To po prostu było nie w porządku. Zaparkował jeepa na podjeździe domu Ibarrów, gdzie Quen pożegnał się z nimi.
– Paczka do ciebie, Quen. – Gosposia wskazała na wielkie pudło w korytarzu, a Quen zmarszczył brwi.
– Nic nie zamawiałem. – Młody Ibarra przekrzywił głowę, przypatrując się z zaciekawieniem wielkiemu pudłu.
– Przyszło dziś rano. – Gosposia wzruszyła tylko ramionami i zostawiła go samego.
Quen zabrał się za rozpakowywanie pudła, a kiedy zobaczył, co jest w środku, przełknął ślinę i poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Był to obraz Andrei Bezauri, niedokończona „Burza”, idealnie zabezpieczona. Wgapiał się w ten obraz przez dłuższy czas, podobnie jak podczas charytatywnej aukcji. Dopiero po chwili ocknął się z letargu i zauważył liścik w paczce, wypisany ładnym pismem Conrada Saverina: „Może zechcesz go dokończyć”.
***
Conrado miał coś do załatwienia w poradni biznesowo-prawnej. Miał spotkać się z Fabriciem i ostatni raz przerobić wszystkie szczegóły związane z kampanią i niedzielnymi wyborami. Wszyscy zostało dopięte na ostatni guzik, ale Guerra wolał trzymać rękę na pulsie do ostatniej chwili. Kiedy siedzieli nad papierami i po raz kolejny wałkowali treść przemówień, do drzwi gabinetu Conrada ktoś zapukał. Po chwili do wnętrza weszła elegancka kobieta w drogiej garsonce z aktówką. Saverin bez trudu rozpoznał w niej Jimenę Bustamante, zastępczynię Rafaela i kandydatkę na burmistrza. Była to konkretna kobieta, twardo stąpająca po ziemi, która wie czego chce, a tak się składa, że chciała wygrać wybory i pokonać Ibarrę.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał Conrado, stawiając przed Jimeną filiżankę herbaty. Oboje z Fabriciem byli ciekawi, co kontrkandydatka Rafaela ma im do powiedzenia.
– Przychodzę w pokojowym zamiarach. Możemy sobie nawzajem pomóc – powiedziała, przesuwając po blacie biurka teczkę, którą dostała od Marcusa Delgado.
– Przepraszam, że się wtrącę, ale sądząc po ostatnich sondażach, niewiele może nam pani pomóc – zauważył Fabricio, świdrując blondynkę wzrokiem i zastanawiając się, czego tak właściwie on nich oczekuje. – Pani poparcie zamiast rosnąć, spada. Zwycięstwo Ibarry jest niemal przesądzone, podczas gdy Conrado i Fernando walczą łeb w łeb.
– Widziałem ostatnie sondaże, dziękuję za przypomnienie. – Uśmiechnęła się krzywo. – Decydując się kandydować, nie oczekiwałam wygranej. Wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Ludzie uwielbiają Rafaela, jest dla nich dobry i był dobrym burmistrzem, muszę mu to oddać.
– Był? – Conrado uniósł wysoko brwi, biorąc do ręki teczkę i przeglądając jej zawartość.
– To kwestia czasu nim dowie się o tym prasa, więc równie dobrze mogę to panom powiedzieć ja – Rafael Ibarra został wczoraj aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku komunikacyjnego. Nikomu nic się nie stało – dodała Jimena, widząc niepokój w oczach Saverina. – Rafa został wypuszczony i czeka na dalsze decyzje w tymczasowym areszcie domowym. Nie wolno mu opuszczać miasta, ale współpracuje z policją. Jednak jego kariera polityczna jest skończona, to tylko formalność, kiedy wygram wybory.
– Jest pani bardzo pewna siebie – zauważył Guerra, a ona przyjęła to jako komplement.
– W teczce znajdują się też dokumenty dowodzące jego kontaktów z Templariuszami. To może go doszczętnie pogrążyć.
– Myślałem, że się przyjaźnicie. – Conrado wpatrzył się dłużej w nazwisko Eduarda „Lalo” Marqueza na umowie wynajmu.
– Drogi Conrado – zwróciła się do niego po imieniu – w polityce nie ma miejsca na przyjaźnie ani sentymenty. Powinieneś o tym wiedzieć.
– No dobrze, załóżmy, że rzeczywiście Rafael przegrywa wybory. Co ja będę z tego miał?
– Władzę. Nie oszukujmy się, Conrado. Może i masz poparcie młodszych mieszkańców, ale Valle de Sombras to jednak nadal miasteczko prowincjonalne ze staroświeckimi poglądami i zwyczajami. Fernando wygra, pogódź się z tym. A nawet jeśli nie, on nie cofnie się przed niczym, żeby te wybory sfałszować i upewnić się, że je wygra.
– Dobrze go znasz?
– Tylko z opowieści, to człowiek legenda – wyznała Jimena. – I nie podoba mi się to, co chce z miastem zrobić, a już w szczególności nie podoba mi się jego plan. Mówię oczywiście o ponownym zjednoczeniu Doliny Cieni i Miasta Światła. Ten plan jest korzystny tylko dla niego – taka jednostka administracyjna miałaby status miasta, mógłby szybciej awansować na gubernatora a potem…
– Na samego prezydenta – dokończył za nią Fabricio. – Jako burmistrz małego miasteczka nie ma na to szans.
– Dokładnie. A mi nie zależy na tytułach, chce tylko tego, co najlepsze dla obu miast. A tak się składa, że najlepsze dla nich jest utrzymanie statusu miasteczka lub wsi. Dzięki temu możemy liczyć na dotacje dla rolników od państwa.
– Wszystko to sobie pani przemyślała. – Guerra założył ręce na piersi, spoglądając na nią spode łba. – Powiedzmy, że ma pani rację. Co jest pani w stanie zaproponować Conradowi?
– Fotel mojego zastępcy.
Zaległa głucha cisza, po chwili Fabricio się roześmiał.
– Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu?
– Dokładnie tak.
– Pani wybaczy, ale to niedorzeczne. Dlaczego ktoś miałby się zadowolić przystawką, jeśli może mieć pełny dwudaniowy obiad?
– A to dlatego, że może i ludzie w Valle de Sombras nie są Conradowi zbyt przychylni, ale ci w Pueblo de Luz tak. I wielokrotnie słyszałam opinie, że gdyby mogli, głosowaliby właśnie na Saverina.
– Ale to chyba dla pani niezbyt dobra reklama?
– Jeśli wygram wybory, a proszę się nie łudzić, wygram je, stanowisko mojego zastępcy jest pana. Jeśli będzie trzeba wycofam się ze stanowiska po jakimś czasie, a fotel przypadnie w udziale panu. Jako burmistrz Pueblo de Luz będzie miał pan o wiele więcej możliwości, by pokonać Fernanda. Teraz ta rozgrywka między wami jest trochę śmieszna. Proszę się zastanowić.
Wzięła dokumenty i ruszyła do wyjścia.
– Może pani przegrać. Rafael nadal ma duże poparcie – zauważył Conrado, a ona roześmiała się.
– Sam się wycofa, nie chcąc by te informacje znalazły się w niepowołanych rękach. – Jimena pomachała im teczką i opuściła poradnię.
– Co o tym myślisz? – zapytał Conrado, a Fabricio się zastanowił.
– Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, ma swoje plusy. Przecież od początku chciałeś, żeby Fernando był na piedestale, kiedy go zepchniesz z tronu. Masz teraz okazję.
– Właśnie myślę o tym samym.
– Możemy jej ufać, tej całej Jimenie?
– Nie znam jej, jej córka jest w mojej klasie przedsiębiorczości i zawsze pochlebnie wypowiada się o matce. Pułkownik Jimenez i Norma też.
– Właśnie, Norma. – Fabriciowi przyszło coś do głowy. Wyszedł na chwilę i po chwili wrócił z Normą Aguilar, żoną pułkownika, która od pewnego czasu udzielała bezpłatnych porad prawnych w poradni. – Jesteś doradcą w kancelarii burmistrza. Co sądzisz o Jimenie?
– Jimena jest twardą babką, nie ma co używać innych słów – skwitowała pani Aguilar. – Kiedy sobie coś postanowi, ciężko jej wybić to z głowy. Dlaczego?
– Bo właśnie złożyła mi propozycję – odpowiedział Conrado, wciąż bijąc się z myślami.
– Niemoralną?
– Na szczęście nie. Chyba.
– Rozważ plusy i minusy, czy ewentualne korzyści są warte zachodu. Według mnie Jimena nie rzuca słów na wiatr. Jeśli proponuje ci układ, to jest szczera. Znam ją od dzieciństwa i zawsze dotrzymywała słowa.
– Dziękuję, Normo.
Kiedy żona pułkownika opuściła gabinet, Conrado i Fabricio wymienili spojrzenia.
– Wybory i tak musisz doprowadzić do końca. Nie wyglądałoby to dobrze, gdybyś się wycofał, ludzie nabraliby podejrzeń.
– Wiem.
– Bądź ostrożny, Conrado. To nie są przelewki. To jest brudna gra.
– Chyba właśnie o taką ci chodziło, pamiętasz? – Saverin przypomniał przyjacielowi początki kampanii.
Droczyli się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie zdecydowali się rozważyć propozycję Jimeny. Conrado wracał do domu z głową pełną myśli, a potem długo nie mógł zasnąć. Jeśli mógł pokonać w ten sposób Fernanda, to dlaczego by nie skorzystać?
***
Matka doprowadzała ją do szału. Krytykowała wszystko – od kuchennych ścierek po nierówno przystrzyżony w ogrodzie trawnik. Zupełnie jakby za punkt honoru obrała sobie pokazanie, co oznacza bycie panią domu, a również przyszłą panią burmistrz. Do Conrada zwracała się jednak czule i z szacunkiem. Może myślała, że skapnie jej trochę forsy z jego grubego portfela, a może chciała się mu po prostu przypodobać. Eva nie miała siły się nad tym zastanawiać. Wiedziała tylko, że od kiedy Rachel i Taylor przyjechały i zadomowiły się w drugiej części bliźniaka, miała ochotę coś rozwalić.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Conrado młodszą siostrę Evy, która od kiedy przyjechała, siedziała tylko w swoim telefonie i nic ją nie interesowało.
– Burbon – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
– Mrożona herbata, rozumiem. – Conrado puścił mimo uszu tę uwagę.
– Wychodzę, dłużej nie wytrzymam – powiedziała Eva, chwytając za kluczyki do samochodu.
– Ale spotkanie grupy wsparcia jest dopiero o dziewiętnastej. – W głosie Conrada dało się słyszeć lekką panikę – nie chciał zostać z Rachel sam.
– Nieważne, najwyżej poczekam na miejscu. Ale jeśli teraz stąd nie wyjdę to palnę sobie w łeb patelnią.
– W porządku, leć. A my… jakoś sobie poradzimy. Prawda, Taylor?
Nastolatka nie podniosła nawet wzroku, żeby pokazać, że go słucha. Eva wniosła oczu ku niebu i chwilę później już jechała do kościoła, gdzie w przykościelnej salce katechetycznej odbywały się co środę spotkania z psychologiem. Medina poczuła się trochę jak na spotkaniach grupy AA. Nigdy do takowej nie należała, ale chodziła na terapię przez jakiś czas po próbie samobójczej i wyglądało to bardzo podobnie. Nikogo jeszcze nie było. Wystukała szybko esemesa do Viktorii, informując ją, że już jest na miejscu i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu. Sala była przestronna, na środku stały krzesła ustawione w okręgu, gdzie zapewne wszyscy zasiadali. Pod ścianą był ustawiony mały bufet. Nalała sobie kawy z termosu i popijała ją, czekając na resztę kobiet. Czuła się głupio i zaczynała żałować, że w ogóle tu przyszła. Zbliżała się dziewiętnasta i sala zaczęła się zapełniać. Wszystkie kobiety się znały i rozmawiały ze sobą, przez co Eva poczuła się pominięta. Nikogo nie znała.
– Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy – odezwał się ktoś za jej plecami. Eva spojrzała na kobietę około czterdziestki, która przypatrywała jej się od wejścia. – Anita Vidal – przywitała się.
– Eva Medina.
– Wiem. Jesteś sławna.
– Raptem kilka filmów…
– Miałam na myśli twojego męża. Wybacz, z popkulturą u mnie na bakier. – Anita uśmiechnęła się serdecznie, a Eva jeszcze bardziej się zmieszała. Było w Anicie coś onieśmielającego. – Spokojnie, my nie gryziemy. Tutaj nikt nikogo nie osądza.
Anita nalała sobie kubek herbaty, a Evie nie uszło uwadze, że na nadgarstkach ma tatuaże. W miejscach, gdzie widniały blizny po cięciach podobnych do tych, które miała sama Eva. Na jednej ręce klucz wiolinowy, a na drugiej kilka nutek. Anita uśmiechnęła się krzywo i naciągnęła rękawy swetra.
– Mówiłam ci już, my tu nie osądzamy. Przyzwyczaisz się, to nic innego jak zwykła sesja terapeutyczna.
– Chyba już na wielu bywałaś. Mówisz z taką swobodą – zauważyła Eva.
– Cóż, na oddziale zamkniętym takie sesje to chleb powszedni.
– Odwyk? – zapytała Eva, marszcząc brwi. Anita nie wyglądała na alkoholiczkę czy narkomankę.
– Szpital psychiatryczny – doprecyzowała, ale nie wydawała się zezłoszczona dociekliwością nowej znajomej.
Zasiadły w kręgu i doktor Pedro Gutierez, który tego dnia prowadził sesję terapeutyczną, zaczął je pytać jak im minął tydzień. Każda opowiadała po kolei, co udało jej się w tym tygodniu zrobić. Małe zwycięstwa, krok po kroku nauka życia od nowa.
– Odważyłam się powiedzieć teściowej, co niej myślę. Czy to się liczy? – odezwała się jedna z kobiet, a kilka innych uśmiechnęło się pod nosem.
– Zazdroszczę, sam tego nie potrafię. – Pan psycholog zażartował, żeby rozładować atmosferę. – Anita?
Wszystkie oczy spoczęły na kobiecie, która uśmiechnęła się ponownie, choć Eva zdążyła zauważyć, że jej uśmiech, jakkolwiek serdeczny, nie obejmował jej smutnych oczu.
– Może uda się w kolejnym tygodniu. Nie miałam odwagi.
– Rozumiem. – Pedro pokiwał głową, a inna kobieta, która siedziała obok Anity, poklepała ją czule po dłoni. Widocznie wszyscy dobrze się tu znali.
Eva zobaczyła, że Viktoria zajmuje miejsce obok niej, przepraszając za spóźnienie.
– Mamy w naszych szeregach nową koleżankę, powitajcie Evę.
Eva speszyła się, kiedy wszystkie oczy powędrowały w jej stronę. Nie umiała rozmawiać z obcymi ludźmi. Jednak nim się spostrzegła, opowiadała o swojej sytuacji z matką, o tym że od dziecka musiała spełniać określone standardy i że tak naprawdę nieważne dla jej matki było szczęście córki, dopóki wyszłaby za bogatego faceta.
– Myślałaś może o napisaniu listu? Mamy tutaj taką terapię, piszemy listy do osób, które nas skrzywdziły lub którym my sami zawiniliśmy.
– Na to nie mam czasu, za długa lista osób, a jestem dość zajętą osobą. – Eva odgarnęła nonszalancko włosy, przez co kilka dziewczyn się roześmiało. – Mogę napisać list do mojej matki. Mogę jej nawet wygarnąć wprost, co o niej myślę, ale to niczego nie zmienia. Żadne moje słowo do niej nie dotrze. To już ten typ człowieka. Macie czasem wrażenie, że do kogoś mówicie, a on niby was słucha, ale w głowie rozbrzmiewa mu melodia, która tłumi wasze słowa? Ja tak mam z moją matką – jak grochem o ścianę. Ona wyławia tylko te słowa, które są dla niej wygodne, reszta konwersacji ląduje w koszu.
– Znam to – powiedziała jakaś młodsza kobieta siedząca obok psychoterapeuty.
– Co nie zmienia faktu, że pisanie listów pomaga. Pozbywamy się w ten sposób emocjonalnej toksyny, która zatruwa nasze umysły i ciała. – Pedro Gutierez był nieugięty.
– Czasami ta toksyna przypomina nam kim jesteśmy i co zrobiliśmy, niektórzy nie chcą się jej pozbywać – zauważyła Anita i zaległa cisza. – Och, Eva mnie nie zna, więc nie rozumie skąd ta reakcja. Próbowałam zabić własną córkę.
Powiedziała to w sposób bardzo niefrasobliwy, co bardzo speszyło Evę. Czyż nie było na świecie gorszego grzechu od dzieciobójstwa? A czy próba nie była równie zła? Reszta kobiet traktowała jednak Anitę po przyjacielsku, nikt jej nie osądzał.
– Z perspektywy matki mogę ci powiedzieć, że matki nie lubią słuchać, że zrobiły coś źle, ale słuchają. I to do nich dociera, a przynajmniej do większości. Może twoja mama nie pokazuje tego, ale na pewno jej na tobie zależy. Chyba nie chciała cię nigdy zabić?
– Nie. – Eva nie wiedziała, czy kobieta żartuje czy mówi poważnie.
– Więc cię kocha. Jak inaczej wytłumaczysz tę całą ingerencję w twoje życie? Chce, żebyś miała lepiej niż ona, co jest naturalne. Może źle to okazuje, ale zależy jej na twoim szczęściu
Kiedy godzinę później wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, Eva podeszła do Anity.
– Przykro mi.
– Z jakiego powodu? – zapytała pani Vidal, poprawiając na szyi złotą apaszkę.
– Pewnie dziwnie jest słuchać narzekań rozpieszczonego bachora, kiedy samemu nie może się zadośćuczynić własnym dzieciom.
– Przeciwnie, to daje mi siłę. – Anita była teraz bardzo poważna. – Evo, jestem dorosła. Wiem, co zrobiłam w życiu nie tak i zrobiłabym wszystko, by to naprawić, ale nie mogę i pogodziłam się z tym. Moje dzieci się do mnie nie odzywają. Nie mogę się z nimi spotykać. Wiesz, ile bym dała, żeby choćby na mnie nawrzeszczały? Zwymyślały i wyzwały od najgorszych?
– Ktoś chce tego słuchać?
– Nie, nikt nie chce, wierz mi. Usłyszeć od dziecka, że cię nienawidzi to najgorszy zawód na świecie. Ale przynajmniej możesz je zobaczyć. Pogadaj z mamą, napraw relację między wami, póki masz taką możliwość. Życie jest zbyt krótkie, a błędy zbyt niewybaczalne. Spróbuj teraz, żeby potem tego nie żałować.
Położyła jej rękę na policzku i pogłaskała matczynym gestem, po czym odeszła sprężystym krokiem, a Eva odczuła podziw. Anita decydowanie nie była dobrym człowiekiem, skoro dopuściła się takiego czynu. Ale nie pozwalała błędom zdeterminować swojego życia i cały czas dążyła, by stać się lepszą. Eva w tej chwili zapragnęła być jak Anita Vidal. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:06:40 09-12-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C 0049
Fernando/ Pablo/ Gwen/ Victoria/Emily
Scerował w tę i z powrotem po szpitalnym korytarzu co chwila zerkając na drzwi prowadzące na salę porodową. Za każdym razem, gdy słyszał jęki rodzącej żony spoglądał na drzwi w nadziei, że usłyszy płacz noworodka. Niestety po ośmiu godzinach na świecie nadal nie było dziecka. Fernando zatrzymał się przy oknie. Dziecko, które rodziła Beatriz nie było dzieckiem planowanym, lecz z czasem stało się dzieckiem chcianym. Zamarł słysząc kobiecy krzyk. Po chwili zapadła cisza i rozległ się upragniony płacz dziecka.. Mężczyzna ze świstem wypuścił powietrze. Po kilku minutach ze środka wyszła pielęgniarka.
— Panie Barosso — położna popatrzyła na niego z uśmiechem.
— Mogę tam wejść? wszedł jej w słowo.
— Tak — wydukała zaskoczona. Ciemnowłosy mężczyzna wyminął kobietę i wszedł do środka. Beatriz Barosso leżała na jednym z łóżek z noworodkiem na piersi. Zmęczona popatrzyła na męża i uśmiechnęła się. Fernando na miękkich nogach zbliżył się do niej i pocałował ją w czoło i popatrzył na dziecko.
— Jest prześliczna — wyszepta. — Moja mała Alejandra.
— Nie dałeś położnej dojść do słowa — stwierdziła rozbawiona kobieta. — Mały Alejandro — poprawiła go. Popatrzył na nią zdziwiony. Całą ciążę Beatriz mówili mu, że kobieta urodzi córkę. Urodziła chłopca.
— Jest piękny — opuszkami palców musnął malutką rączkę.
— Fernando
— Tak?
— Skoro jest piękny, dlaczego więc go zabiłeś?
Obudził się zlany potem i sercem tłukącym się w piersiach. Otwartą dłonią przesunął po twarzy. Przekręcił głowę na bok spoglądając na budzik stojący na szafce nocnej. Było kilka minut po trzeciej. Odrzucił na bok kołdrę i usiadł na łóżku. Stopy wsunął w kapcie i wstał. Podpierając się na lasce zaczął schodzić na dół. Miał ochotę na szklankę gorącego mleka. Może to uspokoi jego skołatane nerwy?
Koszmary zdarzały się coraz częściej. I coraz częściej śniła mu się zmarła żona, która nie nacieszyła się macierzyństwem. Zmarła, gdy Alex był jeszcze malutki. Im bliżej był kuchni tym głośniejszy kobiecy śmiech słyszał tym bardziej był zdezorientowany. Tutaj kobiecy śmiech był niespotykany. Stanął w progu i zamarł.
Alba Flores ubrana w koszulę siedziała Nicholasowi na kolanach i karmiła go makaronem.
— Pcha prawda? — zapytała rozbawiona. Jego syn spoglądał na nią zachwyconym wzrokiem. — Mówiłam ci, że najlepszy jest makaron z pulpetami.
—Tak i najlepiej smakuje o trzeciej nad ranem — Nicholas uśmiechnął się szelmowsko i został nakarmiony kolejną porcją makaronu. — Czuje się jak Zakochany kundel — odpowiedział.
Wargami musnęła jego usta.
— Teraz jest jak w Zakochanym Kundlu.
Syn był szczęśliwy. Wpatrzony w kobietę nawet nie zauważył ojca stojącego w progu kuchni. Mężczyzna obrócił się i skierował się do swojego gabinetu. Będzie musiał zadowolić się burbonem. Z szuflady wyciągnął komórkę na kartę i włączył ją. Z listy kontaktów wybrał jeden numer i wysłał wiadomość o następującej treści
Śpisz?
Odpowiedź przyszła po chwili:
A co mogę robić o trzeciej nad ranem? przyszła odpowiedź.
— Dobre pytanie — wymamrotał mężczyzna pijąc alkohol. Telefon w jego dłoni zawibrował. Odczytał SMS i parsknął śmiechem. — Spróbuj liczyć owce — napisał nadawca wiadomości.
Nie pomoże mi zasnąć nawet całe stado, odpisał Fernando.
Mleko z miodem?
Mój syn obściskuje się ze swoją dziewczyną w kuchni napisał odpowiedź i wysłał.
Proszę powiedz, że to Alba, odpowiedź przyszła natychmiast
Tak, to Alba. Świata po za nią nie widzi dopisał.
I shiped, przyszła odpowiedź. Fernando parsknął śmiechem. Telefon ponownie zawibrował. Mężczyzna odczytał wiadomość; Zrób coś dla mnie i pozwól mu żyć po swojemu.
Nawet jeśli tego nie akceptuje? napisał w odpowiedzi
Zwłaszcza gdy tego nie akceptujesz. Pozwól mu kochać i być kochanym. A daj mi się wyspać.
***
Emily wpatrywała się z niedowierzaniem w stojącego po drugiej stronie ulicy mężczyznę. Blondynka zamrugała powiekami w nadziei, iż facet zniknie, lecz zamiast tego mężczyzna przeszedł przez przejście dla pieszych. Instynktownie cofnęła się do tyłu, gdy się do niej zbliżył.
— Jaki ten świat mały — skomentował na powitanie uśmiechając się kącikiem ust.
— Zbyt mały — wydusiła zaskoczona jego widokiem. —Co ty tutaj robisz Matt? — zapytała go. Ręce wsunęła w kieszenie kurtki.
— Pracuje — odpowiedział. Emily zmarszczyła brwi. — Jestem strażakiem — wyjaśnił. — Cztery lata temu wstąpiłam do straży pożarnej w Pueblo de Luz.
— Fantastycznie — skomentowała.
— Nie wiedziałem, że mieszkasz w okolicy — stwierdził
— To tymczasowa sytuacja — odpowiedziała i ku jej uldze telefon w kieszeni jej kurtki zawibrował. Wyciągnęła aparat i popatrzyła kto dzwoni. Nieznany numer. — Muszę odebrać — wymamrotała i nacisnęła zieloną słuchawkę. — Halo
— Cześć Emily — odezwał się po drugiej stronie słuchawki mężczyzna. — Mówi Eric — przedstawił się. — Alice dała mi twój numer — wyjaśnił. — Dzwoniła do mnie i pytała, czy zabiorę ją na lekcje tańca w Domu Kultury w Pueblo de Luz. Nie masz nic przeciwko?
— Nie — odpowiedziała — Gdzie jesteś? — zapytała
— Przed gospodą w mieście — odpowiedział.
— Zaraz tam będę. Razem ją zawieziemy — rozłączyła się i popatrzyła na Matta, który nie odrywał od niej oczu. — Musze już iść
— Emily, może wymienimy się numerami? Umówimy się na drinka
— Nie Matt — zaprotestowała. Jesteś ostatnią osobą, z którą chodziłabym na drinki — wyminęła go i szybkim krokiem ruszyła w kierunku gospody znajdującej się na rynku. Erica dostrzegła przed budynkiem. — Cześć — wydusiła i odwróciła do tyłu głowę jakby obawiała się, że Matt ruszył jej śladem.
— Cześć — odpowiedział spoglądając na blondynkę. Wszystko w porządku? — zapytał. Była nienaturalnie blada.
— Ja — popatrzyła na niego bezradnie szeroko otwartymi oczami — Muszę iść do łazienki — wydusiła i wbiegła do lokalu. Santos podążył jej śladem. Gdy po kilku minutach wyszła była jeszcze bledsza. Usiadła przy jednym ze stolików. Rękę miała ułożoną na brzuchu.
— Emily — odezwał się i przyklęknął spoglądając w jej zaczerwienione oczy.
— Nic mi nie jest — wykrztusiła.
— Chcesz, żebym zadzwonił po twojego męża? — to pytanie ledwie przeszło mu przez gardło, ale sytuacja była podbramkowa. Pokręciła przecząco głową, a usta zmusiła do uśmiechu.
— To tylko poranne mdłości — odezwała się słabym głosem. — Poranne są oczywiście tylko z nazwy, bo już po południu. Jedźmy lepiej po Alice. — popatrzyła na Erica.
— Co się dzieje? Tylko proszę nie mów, że to poranne mdłości. Nie wierzę w to
— Spotkałam kogoś z mojej przeszłości i świat nagle zrobił się strasznie ciasny — mówiła roztrzęsionym głosem. Palcami przeczesała włosy. — Zwieziesz mnie do poradni biznesowo-prawnej? — poprosiła. — Mój mąż tam jest, a później pojedziesz po Alice — głośno przełknęła ślinę. — Ja i Fabrcio ją odbierzemy.
— Tak oczywiście — ostrożnie pomógł jej wstać.
Jazda była krótka. Zaparkował przed żółtym dwupiętrowym budynkiem. W gabinecie Fabrcio paliło się światło.
— Chcesz żebym cię odprowadził? — zapytał wyraźnie zatroskanym głosem.
— Nie — zbyła jego propozycję z uśmiechem i sięgnęła do klamki. — Dziękuje — pochyliła się nad nim i cmoknęła go szybko w policzek. — Daj znać o której skończą się zajęcia.
Pokiwał głową i obserwował jak Emily wchodzi do środka. W oknach nie było firanek więc mógł zobaczyć, jak rozmawia z mężem. Obserwował jak wysoki mężczyzna przygarnia ją do siebie i zamyka w silnym męskim uścisku. Dopiero gdy upewnił się, że jest bezpieczna odjechał podrzucić jej córkę na zajęcia taneczne.
***
Szczupłymi długimi palcami w roztargnieniu przeczesał jasne lekko posiwiałe blond włosy wpatrując się w fotografię znajdująca się na nagrobku. Na grafitowej płycie wyryte zostały imiona Gwen Diaz urodzona szóstego maja 1971 roku. Zmarła trzeciego czerwca dwa tysiące dwunastego roku. Dziś mijało trzy lata odkąd Gwen zmarła na raka piersi. Wcisnął ręce w kieszenie spodni spoglądając na fotografię kobiety.
Była klasyczną amerykańską pięknością z Południa. Blondynka o posągowej figurze, jasnej skórze. Uparta i zawzięta. Cholernie dumna. Pablo poznał ją podczas pracy w Austin. Wlepił jej mandat za przekroczenie prędkości a ona w rewanżu zaprosiła go na kolację. Diaz w Austin był od kilku miesięcy. Brakowało mu domu, rodzinnych obiadów, a wieczorami czyjegoś towarzystwa, więc zgodził się bez wahania. I tak się zaczęło. Ślub wzięli w Teksasie, a gdy przywiózł żonę, aby przedstawić ją rodzinie Felipe i Blanca nie byli zadowoleni. Gwen nie była stąd. Była obca, po hiszpańsku znała raptem kilka słów. To niechęć teściów spowodowała, iż zdecydowali się żyć w Stanach. Wszystko zmieniło się, gdy Inez przehandlowała swoja córkę.
Po latach Pablo wiedział, że nigdy nie powinni wracać do Meksyku. Gwen zasugerowała, iż powinni wracać, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że jej mąż nigdy nie zaaklimatyzował się w Stanach. W kraju swojej żony to on był tym obcym więc pod koniec kwietnia dwutysięcznego roku zgodził się przyjąć posadę zastępcy szeryfa w swoim rodzinnym mieście. To właśnie wtedy uruchomiona została lawina wydarzeń, które na zawsze zmieniły losy.
— Nigdy nie powinniśmy wracać — powiedział szeptem. — Nie byłem szczęśliwy w El Paso, ale ty i Victoria byłyście bezpieczne. Powonieniem był zacisnąć zęby i przetrwać
Westchnął głośno i zadarł do góry głowę spoglądając na bezchmurne niebo. Ciało Gwen znalazł właśnie w taką pogodę. Świeciło słońce, było ponad dwadzieścia siedem stopni Celsjusza, a ona wyglądała tak spokojnie. Od chwili, w której wszedł do sypialni i spojrzał na żonę wiedział, że ona nie żyje. Wyglądała tak spokojnie. Jej twarz wygładziła się. Zniknął grymas bólu, który nosiła od lat. Spędził z nią kilka minut sam na sam za nim nie zadzwonił po lekarza.
Byli małżeństwem przez osiemnaście lat. Pablo trwał przy niej mimo, iż ich związek rozpadł się na długo za nim doszło do porwania. I być może gdyby tylko odważył się powiedzieć Gwen prawdę nie doszłoby do tego wszystkiego? Westchnął. Teraz już nigdy się nie dowiem, pomyślał wracając myślami do minionych wydarzeń.
Zatrzasnęła drzwi z taką złością, że szyba zadrżała. Pablo wszedł z nią do środka jednocześnie odwracając głowę do tyłu. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynkę stojąca na chodniku. Zallął pod nosem ciesząc się, że Victoria jest o tej porze w szkole.
— Gwen posłuchaj — zaczął spoglądając na miotającą się po kuchni kobietę. — Pozwól mi wyjaśnić.
— Wyjaśnić? — Zapytała go ze złością zaciskając palce na kuchennej ścierce. Obróciła się do niego i uderzyła go nią w twarz — Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie — poprosiła — To co powiedziała ta mała to prawda? Jesteś jej ojcem?
— To skomplikowane
— Nie Pablo. k***a to nie jest skomplikowane! Tak czy nie? To prosta odpowiedź.
Spojrzał na nią i nieznacznie skinął głową. Uderzyła go ponownie. Tym razem użyła dłoni nie ścierki. Głowa mężczyzny odskoczyła gwałtownie na bok.
— Masz dziecko z inną kobietą
— To nie ma znaczenia
— Masz dziecko z inną kobietą — powtórzyła z naciskiem. — Kilkuletnią córkę, o której nie powiedziałeś mi ani słowa. Czy to między nami w ogóle jest prawdziwe? — zapytała go. — Kochałeś mnie? — zapytała — a może byłam jedynie towarem zastępczym za Pię?
— Nie, oczywiście, że nie. Kocham cię Gwen — palcami przeczesał włosy. — Miałem dziewiętnaście lat. Sam byłem jeszcze dzieckiem.
— Co zrobiłeś? — zapytała go wprost Gwen
— Dałem jej pieniądze na skrobankę — wyznał ze wstydem za co zarobił kolejny policzek. — Wyjechała kilka dni później i nigdy nie wróciła. Nie poinformowała mnie, że urodziła
— Ciekawe, dlaczego? — mruknęła ironicznie Gwen. — Chcę rozwodu — Gwen
— Nie jestem szczęśliwa, Pablo — powiedziała wprost kobieta. — Oboje to wiemy. To nie miejsce dla mnie, dlatego rozwiedziemy się, a ja zabiorę Victorię do Austin. Do moich rodziców. Ona nie może tu zostać
— Kochanie
— Pablo ma koszmary. Śni jej się płoną — cy dom i chłopiec, którego nie rozpoznaje chociaż powinna. Ona nie może tak żyć. Ja nie mogę tak żyć — wyznała. — Odwieź córkę do matki — powiedziała łagodniejszym tonem. Ja pojadę po Victorię i na zakupy.
To była ich ostatnia rozmowa. Ich ostatnia normalna rozmowa za nim stali się ludźmi mieszkającymi pod jednym dachem. Byli bardziej współlokatorami niż małżeństwem. Gwen zajęła jeden z gościnnych pokoi na końcu korytarza, on został w ich sypialni chociaż częściej spał na kanapie w salonie niż na górze. Córkę odesłał do szkoły z internatem uznając, że tam będzie bezpieczniejsza niż w Valle de Sombras. Prawda była taka, że gdy Gwen i Victoria wróciły do domu, żadna z nich nie przypomniała siebie z przed tygodnia. Pablo stchórzył i zwalił opiekę nad Victorią na kogoś innego. Była problem szkoły nie jego.
I miała rację. Pablo miał piętnaście długich lat, aby gwałciciele ponieśli karę. Miał czas na wymierzenie sprawiedliwości. Nie dziwił się Victorii, że wzięła sprawy w swoje ręce, ale bolało go to, że nie rozpoznał w kobiecie swojego dziecka. Dźwięk kroków wyrwał go z zadumy. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając na jasnowłosą. Victoria zatrzymała się przed grobem matki. Położyła na grobie jedną smukłą białą różę.
— Przyszłaś
— To tradycja — mruknęła zapalając znicz.
— Przepraszam — powiedział po chwili.
Skinęła lekko głową.
— Tristan Sawyer zmarł z powodu tętniaka mózgu, nie więziennych zamieszek — odparła spoglądając na zdjęcie matki. — Niezależnie od tego gdzie by był umarłby. Zrobiłam tylko to co uważałam za słuszne — westchnęła — Gdy zobaczyłam nagranie jego i Alexa jadących autostradą — westchnęła. — To była moja szansa. A Alejandro nie żyje więc na próżno się trudziłam.
— O czym ty mówisz?
— Wywiązałam go na Kubę, a on w odwecie się utopił — roześmiała się bez cienia wesołości w głosie. — Według lokalnej policji wypił za dużo i wpadł twarzą do wody i już się nie podniósł. Sprowadziłam jego prochy do domu.
— Mogłaś mi powiedzieć
— Nigdy byś na to nie pozwolił — odbiła piłeczkę. — Gdybym powiedziała ci, gdzie jest, gdzie planuje go wysłać zorganizował byś obławę i go aresztował. Nie mogłam pozwolić wrócić mu za kratki.
— Dlaczego ryzykowałaś tak wiele dla Barosso. Wiem, że cię pilnował, przynosił ci kanapki, ale — urwał — Victoria popatrzyła na niego zaskoczona.
— Gwen nigdy ci nie powiedziała — stwierdziła. — Założyłam, że wiedziałeś.
— Wiedziałem o czym? Victorio o czym powonieniem wiedzieć?
— Inez i Fernando mieli romans — powiedziała powoli Victoria
— To żadna nowość
— Za nim się urodziłam — doprecyzowała. — Ich romans trwał do dnia pożaru — popatrzyła mu w oczy. — To Fernando Barosso jest moim biologicznym ojcem.
***
Pablo zaparkował auto przed hacjendą należąca do byłej dziewczyny. Zgasił silnik i dłuższą chwilę wpatrywała się w dom. Wyszedł na chłodne wieczorne powietrze. Powinien był przyjechać tutaj dawno temu. Ruszył do drzwi i nacisnął dzwonek. Ciszę przerwało radosne szczekanie psa.
Drzwi otworzyła mu Pia Blanco, którą ostatni raz widział w maju dwutysięcznego roku, gdy odwiózł córkę. Kobieta zmarszczyła brwi zaskoczona jego widokiem na progu.
— Pablo, co ty tutaj robisz? — zapytała.
— Cześć — przywitał się — Mogę zająć ci chwilę?
Spoglądała na niego nieufnie, lecz przesunęła się w bok gestem zapraszając go do środka. Przeszli do kuchni.
— Napijesz się kawy? — zapytała
— Chętnie, jest Caridad?
— Nie — odpowiedziała. — Wyszła ze znajomymi. Co cię sprowadza? — zapytała wprost wstawiając wodę na kawę. Z szafki wyciągnęła dwa kubki i wsypała po dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej.
— Chciałem cię przeprosić — wyznał wprost. Była dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona. — Powonieniem był się wami zaopiekować, a nie uciekać od odpowiedzialności.
— Pablo — zaczęła zalewając kubki z kawą. — Gdy dałeś mi pieniądze na skrobankę następnego dnia mama znalazła je w mojej szafce — wyznała. — Pamiętam, jak usiedliśmy w salonie i zapytali mnie co chcę zrobić? Gdybym chciała zrobić skrobankę moi rodzice by nie oponowali.
— Chciałaś urodzić. — stwierdził siadając przy stole.
— Miałam w głowie mętlik — wyznała. — Byłam przerażona. — postawiła przed nim kubek z kawą. — Gdy powiedziałam rodzicom, że chcę urodzić dziecko mój ojciec nawet nie krzyczał. Był spokojny, ale postawił jeden warunek; nigdy nie dowiesz się, że urodziłam. Nie chciał, żeby Caridad miała cokolwiek wspólnego z twoją rodziną.
— Z powodu pieniędzy?
— Z powodu twojego ojca — doprecyzowała i westchnęła. — Pablo w mieście albo wiedzieli, albo podejrzewali, że twój ojciec jest pedofilem. Gdy gruchnęła wiadomość, że Inez jest w ciąży spora część osób podejrzewała, że to Felipe jest ojcem jej dzieci. Po mieście chodziły plotki, że Blanca, twoja matka o wszystkim wiedziała. Ja przede wszystkim chciałam chronić moje dziecko.
***
Był późny wieczór. Emily odebrała Alice z zajęć ze szkoły tańca i dziewczynka smacznie już spała w swoim pokoju. Przy nogach matki dziesięciolatki ułożył się pies, a mąż przygotował jej kubek gorącej czekolady. Blondyn musiał odebrać pilny telefon z Londynu więc zaszył się w swoim gabinecie, zaś Emily wybrała numer Erica. Odebrał po czwartym sygnale.
— Cześć — przywitała się.
—Cześć — odpowiedział.
— Nie obudziłam cię
— Nie skąd, właśnie oglądam zdjecia, które zrobiłem podczas burzy.
— Robiłeś zdjęcia podczas tej ulewy? — zapytała zdumiona.
— Tak, burzę działają na mnie uspokajająco.
Uśmiechnęła się pod nosem.
— Dzwonię, żeby przeprosić — zaczęła
— Nie — wyszedł jej w słowo. — Nie masz za co przepraszać, każdy może przeżyć spotkanie, które wyprowadza go z równowagi. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej.
— Tak. Gorąca czekolada odgania wszystkie smutki — odpowiedziała i upiła łyk. Westchnęła. Ericowi należały się wyjaśnienia. — Matt to ktoś z kim dawno temu pracowałam — wytłumaczyła.
— Chcesz, żebym sprawdził jego bilongi, stan konta w banku i historię przeglądarki? — zapytał lekko żartobliwym tonem — Potrafię to.
— Wiem — westchnęła. — Sprawdziłam cię doprecyzowała — i wiem, że jesteś w tym dobry. Nie każdy człowiek zajmujący się białym wywiadem jest wstanie znaleźć informacje na temat mojej przeszłości w Interpolu, ale tutaj nie chodzi o historię przeglądarki.
— To o co?
— O znalezienie ciała — wyznała. — Dosłownie
Eric zamilkł, zaś Emily dodała po chwili:
— Cztery lata temu żona Matta Jenny zaginęła bez śladu. Próbowaliśmy ją odnaleźć, ale wszystkie ślady prowadziły donikąd i do niego. Mieliśmy profil sprawcy, potencjalny sposób zabójstwa, ale to było zbyt mało, żeby go oskarżyć. Ona była w ciąży — wyznała i głos jej się załamał. — Chętny na takie zlecenie? — zapytała. — Oczywiście we współpracy ze mną.
Po drugiej stronie zapadała cisza.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:09:23 09-12-21, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:30:32 15-12-21 Temat postu: |
|
|
Temporada III C050
Victoria/ Caridad /Pablo/Javier/Julian/Giovanni/Alec
— Jesteś dziś wyjątkowo cicha — Pedro zwrócił się bezpośrednio do Victorii, która błądziła gdzieś myślami. Popatrzyła na terapeutę i westchnęła głośno.
— Dziś jest trzecia rocznica śmierci mamy — wyznała chociaż część zgromadzonych mogła o tym wiedzieć — I ojciec po raz pierwszy od trzech lat jest trzeźwy — wyjawiła i wstała. Podeszła do stołu z przekąskami i wybrała kawę. Przelała ją z dzbanka do kubka spoglądając na krzyż wiszący na ścianie. — Cieszę się, że jest trzeźwy — urwała i upiła łyk gorzkiego napoju. — ale mała egoistyczna cząstka mnie zastanawia się, dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie wytrzeźwiał, gdy byłam dzieckiem i potrzebowałam ojca? To głupie.
— Nie — odezwał się Pedro. — Masz prawo czuć to co czujesz.
— Wiem, ale dziś powiedziałam coś co sądziłam, że wie a on nie wiedział a nie są to dobre wieści i zastanawiam się czy sięgnie po butelkę? To frustrujące.
— I bezcelowe — odezwała się jedna z siedzących kobiet. — Jeśli sięgnie po butelkę to nie będzie to twoja wina — umilkła. — Jemu też jest ciężko — odezwała się po chwili. — Nie pije od czterech lat i najgorsze w trzeźwości jest nie to, że chcesz się napić, ale spojrzenie w oczy tych którym piciem zraniliśmy. Wszystko widzi się w jaskrawych kolorach, wszystko ma ostre kąty, wszystkie zmysły są wyostrzone, alkohol to łagodził. Dzięki niemu wszystko jest miękkie i puchate.
— Ma m postawić się na jego miejscu? — Victoria
— Nie, masz przestać obwiniać się o jego alkoholizm.
— On o ciebie walczy — Caridad odezwała się niepewnie. — Jest. Mój uznał, że czeki wystarczą.
— O tym kim jest dowiedziałam się mając szesnaście lat. Znalazłam jego zdjęcie w rzeczach mamy i okazało się, że nie jestem do niego ani trochę podobna. Byłam niemalże rozczarowana. Na odwrocie był jego adres więc tam pojechałam — umilkła — Na miejscu okazało się, że ma żonę i córkę i nie ma pojęcia, że istnieje — uśmiechnęła się smutno. — Odwiózł mnie do domu i zaczął przysyłać czeki. Nie kartki na urodziny nawet nie zapytał, kiedy się urodziłam. Odwiózł mnie do domu, zostawił przed blokiem i odjechał.
— Dupek
— To samo o nim mówi moja mama — Caridad uśmiechnęła się pod nosem — Nigdy nie chciałam, żebyś go poznała, bo wiedziałam, że złamie ci serce. Cóż miała racje więc jakaś mała cząstka mnie ci go zazdrości, bo ja zamiast tych wszystkich pieniędzy wolałabym, żeby spędził ze mną chociaż jeden dzień.
— A jaka była Gwen? — zapytała jedna z kobiet.
— Naćpana — powiedziała blondynka i roześmiała się histerycznie. — Przepraszam, ale gdy o niej myślę widzę ją snującą się po domu w szlafroku z mętnym wzrokiem. Znałam wszystkich dilerów w mieście, a przynajmniej tych którzy sprzedawali leki na receptę.
— Kupowałaś jej prochy? — wyrwało się pytanie Evie.
— Lekarze przestali wypisywać recepty, a ona nie potrafiła funkcjonować bez pigułek więc znalazłam dilera. Od jednego kupowałam valium, od drugiego oksykodon i wymieniałam buteleczki.
— Pablo wiedział?
— Możliwe, że zdawał sobie z tego sprawę. Wróżka ich przecież nie przynosiła. Prałam im, sprzątałam, gotowałam obiady na cały tydzień. Nie miałam przyjaciół Valle de Sombras bo zwyczajnie nie miałam na nich czasu.
— Byłaś dorosłym dzieckiem.
— I przez dłuższy czas nie zdawałam sobie z tego sprawy
***
W środowy wieczór obracał w palcach butelką tequili. Kciukiem pogładził nalepkę i westchnął. Na nalepce widniało imię ojca. Tequila miała siedemdziesiąt dziewięć lat. Była stara i jak podejrzewał Pablo dawała mocnego kopa. Po ośmiu miesiącach trzeźwości upiłby się jednym kieliszkiem. Chociaż na jednym kieliszku by się nie skończyło. Najprawdopodobniej wypiłby butelkę, jedną później drugą aż w końcu zapomniałby o wszystkim. O bólu rozsadzającym jego serce. Palcami przeczesał jasne włosy. Całe szczęście Santiago nocował dziś u kolegi. Ostatnie czego chciał policjant to, żeby brat wiedział go w takim stanie. Wystarczy, że takim widywała go Victoria. Tamta mała dziewczynka zasługiwała na kogoś więcej niż ojca pijaka, Caridad zasługiwała na kogoś więcej.
— Zamierzasz ją otworzyć? — usłyszał spokojny głos Camillo Angarano swojego sponsora.
— Siedemdziesięciodziewięcioletnia tequila — uniósł do góry butelkę i uśmiechnął się. Nogą kopnął stojącą na podłodze skrzynkę. Butelki zabrzęczały. — Kolejna niedorzeczna tradycja Diazów.
— Co masz na myśli? — zapytał przetrząsając szafki w kuchni. W jednej z nich znalazł kawiarkę. — Masz młynek?
— W szafce w roku — odpowiedział — Kawa jest w szafce na dole. Camillo skinął głową i rozpoczął przygotowania do przyrządzania napoju. Uśmiechnął się na widok ręcznego młynka do kawy. Rzeczywiście był to stary rupieć. — Moja rodzina rozpoczęła swoją działalność od pędzenia bimbru w stodole — wyznał Pablo — Pradziadek Manuel Diaz gdy urodził mu się pierworodny syn Horacio postanowił z tej okazji zrobić bimber i go zaplombować. Otworzono go, gdy kochany dziadunio wyzionął ducha. I tak za każdym razem, gdy w rodzinie pojawiało się nowe dziecko pędzono bimber, który później zamienił się w domowej roboty tequilę. Ostatni raz piłem, gdy umarła moja siostra.
— I pijany przyszedłeś na spotkanie — przypomniał mu Camillo kręcąc kolbą. Po kuchni rozszedł się zapach aromantycznej kawy.
— Na kacu — doprecyzował Diaz. — Byłem wtedy na kacu.
— Tak sobie wmawiaj.
— Mam w szafce rozpuszczalną
Camillo prychnął dając tym samym do zrozumienia co myśli o kawie rozpuszczalnej.
— Dziś byłem nad jej grobem i zrozumiałem, że Inez nie zawsze była potworem — westchnął. — Kiedyś była po prostu moją młodszą siostrzyczką. Irytującą, kochaną, łapiącą świetliki do słoika. — umilkł. Jeszcze by tego brakowało żebym się rozkleił mówiąc o Inez. Podniósł się z podłogi i usiadł przy stole. — Moja matka wiedziała.
— O?
— O moim ojcu — doprecyzował. Camillo popatrzył na niego zaskoczony. — Nie wiem, kiedy się to zaczęło, nie wiem ile miała lat, ale pamiętam jak kiedyś wychodził z jej pokoju — dłonią przetarł twarz. — Gdy zapytałem matkę co tam robił powiedziała, że ją pocieszał, bo miała koszmar. k***a — zaklął mając ochotę coś rozwalić. — Całe pieprzone miasto wiedziało o tym co wyprawia i nikt absolutnie nikt nic z tym nie zrobił. Wszyscy mieli to w d***e.
Właściciel kawiarni postawił przed Pablo kubek gorącej i czarnej jak smoła kawy. Sam zajął miejsce obok i cierpliwie czekał aż mężczyzna sam zacznie mówić. Poznał go na tyle dobrze, że wiedział, że Pablo Diaza nie da zmusić się do zwierzeń sam musi zacząć temat.
— Victoria jest córką Fernanda — wyznał. Camillo zatrzymał kubek w drodze do ust i powoli odstawił na stół — Powiedziała mi o tym dziś. Sądziła, że o tym wiedziałem. — Pablo upił łyk. — Wolałbym kieliszek wódki.
— Nie na mojej warcie.
Mężczyzna się uśmiechnął pod nosem.
— Straciłem jedno dziecko, teraz czuje jak wymyka mi się drugie.
— Victoria zawsze będzie twoją córką a Angel
— Nie mam na myśli Angela — odbił piłeczkę Diaz. Camillo popatrzył na niego z szeroko otwartymi oczyma. Takiego wyznania się nie spodziewał. Szeryf sięgnął po telefon i wyświetlił zdjęcie młodej kobiety. — Ma na imię Caridad — przedstawił ją mężczyźnie. — W listopadzie skończy trzydzieści jeden lat. Jest patologiem sądowym. Pia jej matka uznała, że lepiej jej będzie beze mnie.
— Poznałeś ją dopiero teraz?
Pokręcił przecząco głową.
— W maju dwutysięcznego.
Po raz kolejny myślami wrócił do najgorszego tygodnia swojego życia. Opowiedział Camillo wszystko o Caridad, o kłótni z żoną, o porwaniu przez Barosso i jego tygodniowym cugu alkoholowym. I jeśli Camillo domyślał się wcześniej o tym, że to Fernando stał za zaginięciem jego żony teraz miał pewność. Powiedział mu obietnicy złożonej żonie, że nigdy nie spotka się z “tamtą dziewczyną”. Obietnicy dotrzymał jednak tylko połowicznie i stał się kimś kogo cholernie nienawidził. Ojcem od czeków. Regularnie jak w zegarku wysyłał jej pieniądze.
— Opłaciłem jej studia — wyjaśnił. — Gwen być może zdawała sobie sprawę, ale nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Brałem w łapę a pieniądze wysyłałem Caridad i Victorii.
— Pablo — wydusił Camillo i dolał im kawy — Fernando może i spłodził Victorię, ale to ty jesteś dla niej ojcem — zapewnił pomijając fakt, że niektórzy klienci kawiarni zaczynają gadać. Nie chciał dodatkowo obciążać mężczyzny.
— Wiem, ale
— Tutaj nie ma żadnego “ale” ty ją kochasz — powiedział wprost — I nawet jeśli teraz się między wami nie układa to oboje musicie dać sobie czas. Na przemyślenie spraw, na ochłonięcie. Za jakiś czas usiądziecie i szczerze ze sobą porozmawiacie.
— Nie wiem czy będzie to możliwe. Ja jej nie poznaje.
— Co zrobiła? — zapytał wprost Camillo.
I Pablo mu powiedział. Musiał komuś się wygadać, bo jeszcze chwila i wybuchnie.
**
Javier Reverte odpowiadał za przekąski. Skoro zamierzali pić, musieli też jeść, bo upiją się zdecydowanie za szybko. Urzędował właśnie w kuchni Juliana i Ingrid wesoło nucąc pod nosem radosną melodią. Jak cudownie było wiedzieć, że na świecie jest jeszcze coś tak normalnego jak narodziny dziecka. Lucy Vazquez przyszła na świat i to przyjście na świat trzeba było opić. Tradycja to tradycja i mimo iż Magik za trunkami wysokoprocentowymi nie przepadał to zamierzał się upić. Uśmiechając się pod nosem popatrzył na Hugo Delgado, który wszedł do domu lekarza jak do siebie i od razu skierował się do kuchni, gdzie urzędował blondyn.
— Hej — przywitał się Delgado i położył siatkę na kuchennej wyspie. — Doktorek jest?
— Doktorek jest u żony — poinformował Huga Magik przygotowując posiłek. — Alkohol włóż do lodówki — poprosił go mężczyzna.
— Jasne, jak się czuje Ingrid i mała?
— Dobrze, z tego co mówiła mi Victoria jutro mama i córka powinny być w domu więc to ostatnia okazja, żeby upić Juliana.
— To nie będzie trudne
Javier popatrzył na Delgado zaskoczony.
— Julian ma słabą głową — poinformował go.
— Padnie po pierwszym kieliszku?
— Raczej po butelce.
Javier z powagą pokiwał głową. Bestia popatrzył na czubek jego głowy.
— Żadnej ciętej riposty? — zapytał go. — Magik co się dzieje?
— Kroje więc muszę się skupić
— Krojenie nigdy nie przeszkadzało ci w gadaniu — nie ustępował Delgado. Poznał już trochę Magika. On uwielbiał gadać.
— Robię Nigiri i muszę się skupić — powiedział. Po chwili uderzył pięścią w stół, aż brunet podskoczył. — Powiem ci coś, ale masz trzymać dziubek na kłódeczkę, bo ja nie to z ciebie zrobię sushi.
— We mnie jak w studnię — zapewnił go mężczyzna i usiadł.
— Fernando Barosso zjadł w moim domu wczoraj kolację a ja cały wieczór zastanawiałem się czy mamy gdzieś cyjanek chociaż nie pogardziłbym arszenikiem. Arszenik jest bardziej vitage
— Co zrobił wczoraj Nando?
— Błagam nie każ mi tego powtarzać — jęknął Reverte
— Dlaczego przyszedł?
— Zabawił się w świętego Mikołaja, któremu pomyliły się miesiące a zamiast worka prezentów miał skrzynię pełną skarbów — widząc niezrozumienie w oczach rozmówcy dodał — zabawki. Przyniósł mojemu synkowi zabawki, którymi bawiła się moja żona. I gdyby to był ktokolwiek inny uznałbym to za piękny gest, ale zrobił to Fernando więc sprawdziłem każdą zabawkę pod kontem podsłuchu. — uśmiechnął się bez cienia wesołości. — No a później wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. — i powiedział mu o rozmowie z Barosso.
— Uważasz, że Alejandro jednak żyje?
— Obecnie wiem, że nic nie wiem. Czuje się jak pieprzony Sokrates. Myślałem, że wiem o Fernando wszystko potrafię przewidzieć jego zachowanie, a on odwala taki numer, że gubię szczękę — prychnął — Ja nie lubię gubić szczęki, chyba że czytam wciągającą powieść — urwał — Dałem się zrobić w bambuko — pożalił się.
— Co masz na myśli?
— Wszystko — westchnął i wrócił do przygotowywania posiłku. — Moim zdaniem to nie Alejandro zaplanował swoją ucieczkę z więzienia tylko zrobił to jego ojciec a później wszystko się skomplikowało.
— Fernando by nie ryzykował
— Oficjalnie nie. Oficjalnie potępił postępek syna i prawdopodobnie się chciał się od niego odciąć, ale mógł się dowiedzieć o gwałcie i odezwały się w nim ojcowskie uczucia.
— Ojcowskie uczucia i Fernando Barossso?
— Tak wiem, jak to brzmi, ale Alejandro jest jego synem. Wychował go i może kiedyś nawet kochał, a gdy cierpi dziecko — westchnął. — To dla rodzica najgorsza tortura.
— Sam nie wiem Javier
— Wszystko obmyśliłem tylko powiedz, czy brzmi to logicznie, bo mój genialny umysł tego potrzebuje. — Alejandro Barosso zostaje napadnięty w więzieniu. Fernando się o tym dowiaduje i coś w nim pęka postanawia go wyciągnąć, ale potrzebuje zaufanego człowieka. Kandydowanie w wyborach wepchnęło go na świecznik. Podaj z szafki talerz — polecił mężczyźnie — więc stąpa po bardzo kruchym lodzie, a może ufać tylko garstce ludzi więc o pomoc w zorganizowaniu ucieczki prosi jedynego człowieka, któremu może ufać.
— Tristan Sawyer
— Tak, Tristan kontaktuje się z kim trzeba a ten kto trzeba kontaktuje się z Alejandro i koło jest w ruchu. Tristan zabiera auto pod granicę ze Stanami i pozoruje ucieczkę do USA i wraca autostradą — Javier warknął rozłoszczony. — Sawyer może nie był zbyt bystrym facetem, ale nawet on powinien wiedzieć, że przy bramkach na autostradzie jest cholerny monitoring! Poszedł jak baran na rzeź.
— Uważasz, że to wszystko wymyślił Barosso?
— Pomyśl tylko Hugo — Javier obrócił się i z lodówki wyciągnął butelkę tequili. Otworzył ją i przelał do dwóch wysokich kieliszków. Postawił kieliszek przed Hugo.
— Zaczynamy bez nich?
— O tym na trzeźwo dyskutować się nie da — mruknął Reverte, To za Lucy, niech księżniczka zdrowo rośnie — uderzył w kieliszek Hugo i wypił do dna.
— Za Lucy — ponowił toast Hugo i wypił.
— Wracając do przerwanego wątku — Javier chwycił talerz z jedzeniem i zaniósł do salonu. Hugo odetchnął z ulgą, gdyż było tam tradycyjne meksykańskie jedzenie. — pomyśl tylko Fernando wyciąga go z paki, ale wie, że jego młodszy syn nie będzie trzymał się z daleka od miasteczka, bo mieszka tu Victoria a Victoria ma serce dobre i słodkie więc pomoże mu się wykaraskać z kłopotów. Moim zdaniem właśnie na to liczył.
— Wiedział, że Victoria go ukryje — powiedział zaczynając rozumieć do czego zmierza Magik. — I ochroni za wszelką cenę.
— Od początku trzymała rękę na pulsie — zaczął tłumaczyć. — Dlatego przechwyciła rozmowę telefoniczną z sicario i mogła zaplanować jego śmierć a następnie pożar hacjendy.
— I wyciągnąć Alexa z kraju.
— On nigdy z kraju się nie ulotnił — oznajmił z dumą Reverte.
— Jak to?
— Sprawdziłem nagranie, które pokazał Victorii na otwarciu hotelu i okazało się, że jest zmontowane. Tak na nagraniu jest Alexa, ale to ciągle ta sama kilkusekundowa sekwencja. No i Fernando nie wyłączył lokalizacji i jak byk pokazuje Meksyk nie Kubę.
— Trupa nikt nie szuka — powiedział powoli Delgado. — Musiał umrzeć, żeby żyć. I dostanie nową twarz.
—Jak to nową twarz? — zapytał
— Fernando ma na swoich usługach chirurga plastycznego, który może w ciągu jednej nocy zrobić z ciebie Brada Pitta. Tak słyszałem — dodał pospiesznie.
— Chcesz mi powiedzieć, że Fernando Barosso ma na swoich usługach własnego, prywatnego Jacksona? — Zapytał szeroko otwierając oczy. — Świat jest okropny. Nie dość, że Joaquin stworzył narkotyk, którym może zbałamucić Obamę, który wciśnie guziczek atomowy i koniec świata, to Barosso może zamienić mnie w Brada Pitta? Przyłożył dłonie do policzków. — Ja lubię moją twarz
— Javier — Hugo z trudem powstrzymywał rozbawienie. — Nie wydaje mi się, żeby twojej twarzy cokolwiek groziło.
— Nigdy nie sądziłem, że dożyje czasów, gdy będę tęsknił za Inez. To na drugą nóżkę.
— Jak w szachach — wymamrotał Delgado wbijając zęby w limonkę. — Poświęcił pionka. Wiedział, że Victoria nie oprze się dopadnięciu Sawyera. Nie poszedł siedzieć za gawałt na jej mamie poszedł za pomoc w ucieczce.
— Zabójstwo — poprawił go Javier. — Paragraf jest mało istotny,
Obaj podskoczyli na dźwięk męskiego głosu. Giovanni Romo zaśmiał się pod nosem.
— Sushi
Obaj podskoczyli na dźwięk męskiego głosu. Giovanni Romo zaśmiał się pod nosem. Wybrał hosomaki i wrzucił sobie do ust. — Nie patrz tak na mnie Magik — mruknął rozsiadając się na krześle. — Nie jadłem obiadu i uwielbiam sushi.
— Gdzie Tatusiek? — zapytał Hugo.
— Rozmawia z żoną.
— Na pewno wszystko jest w porządku? — usłyszeli głos Juliana
— Czy oni nie wiedzieli się czasem jakieś piętnaście minut temu? — zagadnął szeptem Javier
Gio uśmiechnął się kącikiem ust i skinął głową. Sięgnął po butelkę i nalał im do kieliszków.
— Przepraszam was chłopaki, ale musiałem pogadać z Ingrid — powiedział i zamarł spoglądając na zastawiony stół. — Javi widzę, że zaszalałeś.
— Jak jest wódka musi być zakąska, No Hugo spróbuj sushi mojego autorstwa.
Hugo popatrzył na sushi. Nigdy nie miał okazji skosztować japońskiego specjału, ale nigdy go jakoś do niego nie ciągnęło. Teraz Javier patrzył na niego wyczekująco.
— Gardzisz moim sushi? — zapytał go Magik.
— Nie skąd — Delgado wybrał jedno i niepewnie wrzucił do ust. Smakowało dziwnie.
Javier się zaśmiał.
— Spokojna twoja rozczochrana Delgado podając mu półmisek z tacos. — Dziś każdy znajdzie dla siebie coś pysznego.
***
Julian popatrzył na Giovanniego Romo, który beztrosko gawędził sobie z Magikiem. Uśmiechnął się pod nosem i zachwiał się lekko, gdy pochylał się po kolejną butelkę tequili. Julian pił niewiele w swoim życiu, ale dziś zamierzał się upić. W końcu pierwszy raz w życiu został ojcem, a to trzeba opić. Tak przynajmniej mówiła tradycja i on nie zamierzał się z nią kłócić. Z kieliszkami i alkoholem wyszedł do ogrodu. Brunet siedział na jednym z ogrodowych krzeseł.
— To co po jeszcze jednym?
— Siadaj — poklepał miejsce obok siebie.
— Uciekłeś
— Nie uciekłem — obruszył się Hugo. — Chciałem odetchnąć świeżym powietrzem. Daj ja naleje — zabrał mu butelkę widząc, że lekarzowi zaczynają trząść się już ręce. — Masz zapas gluzkozy w lodówce.
— Starczy dla wszystkich — odpowiedział mu. Bestia parsknął śmiechem. Dlaczego go to nie dziwi. — Jak ma się Lucy? — zapytał
Julian ze świstem wypuścił powietrze i oparł się o oparcie krzesła.
— Dobrze — wykrztusił. — Jest zdrowa i silna. Jestem twoim dłużnikiem do końca życia — powiedział i wypił jednym haustem.
— Nie przesadzaj doktorku, każdy na moim miejscu zrobiłby dokładnie to samo.
— Tak, ale nigdy sobie nie daruje, że mnie przy nich nie było — wyznał szczerze. — Cieszę się, że Ingrid nie musiała przechodzić przez to sama. I wiesz, że ona już chcę drugie?
— Nie miałem pojęcia.
Julian uśmiechnął się pod nosem, Hugo pokręcił w rozbawieniu głową. I pomyśleć, że gdy dowiedział się o ciąży nie chciał słyszeć o byciu ojcem. Kilka godzin po zostanie ojcem on i Ingrid chcą mieć jeszcze jedno.
— Dlatego ja i Lopez mamy do ciebie prośbę — zaczął Vazquez. Dłonią przesunął po ciemnych włosach. — Czy zostaniesz jej ojcem chrzestnym? — zapytał Hugo popatrzył na niego zaskoczony.
—Ja?
— Tak ty — uśmiechnął się — Bo nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale gdybyś mi wtedy nie nagadał to nie wiem czy bym się odważył powiedzieć Mulan co czuje no i Lucy mogłoby nie być na świecie.
— Nie ma za co chociaż mogłem żyć bez tej wiedzy — popatrzył na Vazqueza.
— Ależ z ciebie zakonnica — Reverte zachichotał. Wystarczy chociaż wzmianka o seksie a peszysz się jak dziewica. Jesteś dziewicą?
— Co? — wydusił z siebie Delgado. Javier zabrał im butelkę. — Javier mnie życie erotyczne innych ludzi zwyczajnie nie interesuje.
— Mnie też nie, ale wprawianie cię w zakłopotanie sprawia mi mnóstwo radochy.
— Julianie z przyjemnością zostanę ojcem chrzestnym Lucy.
— I za to możemy wypić.
***
Gdy Javier Reverte zadzwonił do niego prosząc o opiekę nad czteroletnim synkiem. Conrado mimo obaw zgodził się zająć malcem Chłopczyk na stoliku do kawy swoje zabawki. Kolorowe zwierzątka pyszniły się dumnie na szklanej powierzchni stolika.
— To jest konik — oznajmił unosząc do góry zwierzątko. — Konik jest czarny i jest mamusią. To jej synek. Konik robi patataj, a krówka Mucia robi mu.
Conrado nie mógł powstrzymać uśmiechu. Alec był uroczym spokojnym dzieckiem o zaraźliwym psotnym uśmiechu i radosnych oczach. Hermes leżał obok niego na podłodze i chrapał. Przez sen przebierał łapami.
— A skąd masz takie fajne zabawki — zapytał Conrado podnosząc do góry zwierzątko z drewna. — To jest kaczuszka?
— To kurka głuptasie — odparł rozbawiony maluch. — Nie znasz się na zwierzętach. — A to są małe kurczaczki, a to wujku jest kaczuszka, a zabawki mam od Pana Fernanda — oznajmił przestawiając figurki na stole. — Przyniósł mi skrzynie z zabawami, którą piraci zakopali na w jego ogrodzie. Głuptas nie potrafił znaleźć odpowiedniego klucza a mi się udało. — odpowiedział. — Wiesz wujku, że moja mama bawiła się tymi zabawkami? I teraz są wszystkie moje. — uśmiechnął się od ucha do ucha ukazując przerwę między dwoma jedynkami.
— I Fernando przyniósł ci te zabawki? — zapytał upewniając się czy dobrze zrozumiał.
— Tak, zjadł z nami rybkę. Masz kredki? — zapytał z nadzieją w głosie. — Mógłbym narysować ci obrazek.
— Mam kolorowe farbki — w duchu podziękował Alice za zostawienie ich.
— Może być — pokiwał główką. Conrado wstał i ruszył w stronę swojego gabinetu, gdzie odłożył przybory Alice. Znalazł farby, pędzelki, z kuchni przyniósł szklankę wody i plik kartek.
Alec zaczął otwierać słoiczki z kolorowymi maziami i po salonie rozszedł się specyficzny zapach farby. Conrado głośno przełknął ślinę, a Alec z zadowoleniem narysował na kartce duże żółte kółko.
— Wujku ja chcę moją kaszkę — zakomunikował i podniósł na niego wielkie niebieskie oczy. — Ja tutaj będę rysował a ty mi ugotuj.
— Oczywiście — powiedział Conrado, zaś Alec nie zdawał sobie sprawy jaką mężczyźnie przyniosło to ulgę. Mężczyzna z przyniesionej przez Magika siatki wyciągnął puszkę kaszy kukurydzianej i butelkę plastikową ze smokiem. Z szafki wyciągnął rondelek i rozpoczął przygotowywanie posiłku.
W tym samym czasie Alec wstał z podłogi i rozejrzał się po salonie. Na widok kawałka pustej ściany. Zaśmiał się pod nosem i podszedł do niej rysując duże okrągłe słońce. Ścianie przyda się trochę koloru, stwierdził w swojej małej główce i zaczął rysować. Gdy po dwudziestu minutach wrócił do salonu zamarł. Przy stoliku nie było Aleca.
— Alec? — zapytał
— Tutaj jestem — uniósł do góry rączkę. Conrado zbliżył się do ściany i zamarł. Nie był pewien czy powinien się uśmiechać czy upomnieć chłopca, że po ścianach się nie maluje, ale widok łąki pełnej różnokolorowych kwiatów sprawił, że się uśmiechnął.
— Narysowałem łąkę — zakomunikował szczerząc się. — Chodź tutaj — wyciągnął rączkę, którą mężczyzna mimowolnie ujął i przyklęknął przy dziecku. — To duże to słoneczko — wskazał — to są chmurki a to kwiatuszki. Jest tulipan i różyczka i stokrotka a to z niebieskimi płatkami — podrapał się po główce próbując sobie przypomnieć nazwę kwiatka.
— Niezapominajka — podpowiedział mu Conrado
— Tak! — wykrzyknął — To niezapominajka a to stokrotka i mak. Gdzie moja kasza?
— Najpierw koleżko umyjemy rączki i buzię a później dostaniesz kaszę powiedział i zaprowadził malca do łazienki, Conrado musiał przynieść puff z salonu, żeby chłopczyk mógł dosięgnąć do zlewu. Alec obrócił się w jego stronę i wyciągnął do niego obie ręce. Severin niepewnie wziął go w ramiona czując jak główka dziecka ląduje na jego ramieniu. Alec ziewnął szeroko.
— Spać mi się chcę — wymamrotał biorąc z ręki Severina butelkę z kaszą. — Gdzie mój majątek?
— Twój majątek? — zapytał zbity z tropu mężczyzna.
— Moje pluszaki. Króliczek, Pandusia, dinozaur, koteczek i samochodzik. I przytulaśnice.
Conrado rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł torbę wypchaną zabawkami. Odetchnął z ulgą. Posadził Aleca na kanapie i wyciągnął zabawki i przytulaśnice, które okazały się być tetrowymi pieluchami. Chłopiec ochoczo wyciągnął po nie rączki. Conrado położył miękką poduszkę na kanapie. Alec ułożył się wygodnie otaczając się pluszowymi maskotkami. Conrado usiadł na podłodze plecami opierając się plecami o kanapę.
— Wypite — oznajmił stukając go w ramię butelką. — Zaśpiewasz mi kołysankę?
Conrado zamrugał powiekami zaskoczony.
— Ja nie bardzo umiem śpiewać — wykrztusił spoglądając na dziecko.
— To ja ci zaśpiewam — stwierdził Alec — Mamusia mi to śpiewa, ale najpierw mnie przykryj.
Conrado okrył Aleca kocykiem i popatrzył w senne dziecięce oczy.
— Królu mój, Ty śpij, Ty śpij a ja — zanucił chłopczyk przytulając policzek do króliczego łebka — Królu mój, nie będę dzisiaj spał. Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę. Kiedyś tam, kiedyś tam Ale dziś jesteś mały jak okruszek. Który los rzucił nam. — Alec ziewnął szeroko i zamknął oczy. — Mamusia dośpiewa ci resztę — powiedział. Po chwili już spał. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:09:31 20-12-21 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA III CAPITULO 051
CONRADO/HUGO/SANTOS/SERGIO/QUEN
Eva przekroczyła próg domu w towarzystwie Victorii. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy po powrocie ze spotkania grupy Girl Power to pomalowana na kolorowo ściana. Medina otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Strasznie was przepraszam. – Victoria zakryła usta dłonią na widok malowidła. Nie ulegało wątpliwości, że to dzieło Aleca. Conrado raczej nie należał do osób, które malują kwiatki na ścianie w salonie.
– Nic się nie stało, wreszcie wnętrze tego domu nie jest tak przeraźliwie minimalistyczne. – Eva roześmiała się szczerze. Po wyczerpującej emocjonalnie sesji terapeutycznej było jej to potrzebne.
– Ciii! – Usłyszały głośny szept. – Dopiero co zasnął.
Victoria i Eva wymieniły spojrzenia i uśmiechy. Alec wskazywał palcem na pogrążonego we śnie Conrada, który spał siedząc na podłodze, oparty plecami o kanapę. Pod kark Alec podłożył mu pluszowego królika i okrył go kocykiem. Eva jeszcze nigdy nie widziała, by Saverin spał tak spokojnie.
– Brawo, Alec, udało ci się wyleczyć bezsenność wujka Conrada. – Medina pogłaskała malca po włosach, a on wyszczerzył ząbki w uśmiechu, choć nie rozumiał, co oznacza bezsenność.
– Alec, coś ty tutaj zmalował? – szepnęła Victoria karcącym głosem, wskazując na ścianę.
– Zmalowałem łąkę – odpowiedział Alec, uśmiechając się figlarnie, po czym pobiegł pozbierać zabawki. – Królisia wam pożyczę, ale tylko na dzisiaj – powiedział śmiertelnie poważnie, wskazując na maskotkę pod głową Saverina, którego nie zbudziły ich donośne poszeptywania.
Eva pożegnała się z Viktorią i małym, po czym rzuciła ponownie spojrzenie na ścianę. Miała wrażenie, że Conradowi bardzo się to arcydzieło spodobało. Przeniosła wzrok na narzeczonego, który spał spokojnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Wyglądało to trochę komicznie i pewnie powinna go obudzić, żeby kolejnego dnia nie chodził połamany po tej niewygodnej pozycji, ale nie miała do tego serca. Należał mu się odpoczynek. Natomiast Conrado rzeczywiście zapadł w spokojny i kojący sen. Śnił o Andrei i o początkach ich znajomości…
Ciudad de Mexico, rok 1996
– Nie znoszę go, jest zadufanym w sobie dupkiem, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Puszy się jak paw, zadziera nosa i patrzy na wszystkich z wyższością – mówiła długowłosa brunetka, nie mogąc znieść zniewagi.
– Chyba nie mówisz poważnie, jest naprawdę bardzo grzeczny i miły. I zawsze otwiera mi drzwi i przepuszcza w wejściu jak prawdziwy dżentelmen, nie to co niektórzy – upomniała ją koleżanka, rzucając krótkie spojrzenia na męskie grono studentów, którzy byli zajęci sobą i nie zawracali sobie głowy dobrymi manierami.
– Oj, Andi, jesteś po prostu zazdrosna, że dostał najwyższą ocenę na teście, choć wcale się nie starał – wtrąciła kolejna dziewczyna i obie zaśmiały się cicho na widok ciskającej gromy z oczu Andrei Bezauri.
– Nie jestem zazdrosna! – Oburzyła się Andrea, trochę zbyt gwałtownie, co całkowicie przeczyło jej słowom. – Choć nie rozumiem, co w jego eseju było takiego wyjątkowego.
– Przestałaś być pupilkiem profesorów i wyżywasz się na bogu ducha winnym chłopcu. Ja tam uważam, że jest niesamowity. – Jedna z dziewczyn się rozmarzyła. – Jest naprawdę mądry. I nie mam na myśli, że jest inteligentny czy bystry, on po prostu WIE.
– Co wie? – Andrea prychnęła. – Ot zwykły zarozumiały bufon.
– Wie wiele o życiu, jego sposób patrzenia na świat jest fascynujący. Na zajęciach z filozofii walnął taki monolog, że mój mózg nie mógł tego ogarnąć, mogłabym go słuchać godzinami. – Ruda koleżanka była naprawdę pod wrażeniem.
– Tak, jeśli chciałabyś usnąć…
– Oj, Andi, Jesteś po prostu zazdrosna, przyznaj się, to nic złego.
– Już mówiłam, że wcale nie jestem!
– Zresztą nieważne. – Jedna z dziewcząt postanowiła zmienić taktykę. – Możesz mówić, co chcesz, ale nie możesz mu odmówić tego, że jest przystojny. Przyjemnie się na niego patrzy.
– Co? – Andrea roześmiała się w głos. – On z tą jego wiecznie skwaszoną miną? Proszę cię…
– Nie jest skwaszona, tylko poważna. Ja myślę, że ma w sobie coś urzekającego. – Zgodziła się z poprzednią koleżanką ruda dziewczyna.
– Obie jesteście dziwne. Conrado Saverin to nadęty pajac, który owinął was sobie wokół palca. – Bezauri była nieugięta. Widocznie ostatni sukces konkurenta uderzył bezpośrednio w jej dumę. – Nic co powiecie nie sprawi, że zmienię zdanie na jego temat.
– A czy coś sprawi, że się przesuniesz? Bo od pięciu minut blokujesz przejście temu bufonowi.
Saverin wyrósł za nimi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Andrea odwróciła się tak gwałtownie, że jej długie włosy smagnęły go po twarzy. Spaliła buraka, ale nie dała po sobie poznać, że jest zażenowana. Przesunęła się łaskawie w drzwiach, nie zaszczycając go spojrzeniem. Conrado zajął miejsce w głębi klasy, niemal połykając uśmiech. Po raz pierwszy od dawna ktoś sprawił, że się uśmiechnął.
***
Rozmowa z Javierem dała Hugo dużo do myślenia. Podświadomie czuł, że teoria Magika jest prawdziwa, wszystko układało się w całość, jedyną rzeczą, która się nie zgadzała, był fakt, że ta teoria zakładała ludzkie uczucia u Fernanda. Ciężko mu było przyznać to nawet przed samym sobą, ale jakaś część jego, cichy głosik w jego głowie, podpowiadał mu, że Fernando nie zatracił resztek człowieczeństwa, że była dla niego jeszcze jakaś nadzieja. I gardził sobą za to i nienawidził siebie, a jednocześnie nienawidził jeszcze bardziej Barosso, bo przez niego miał coraz większy mętlik w głowie.
Kiedy wstał następnego ranka po opijaniu narodzin Lucy, umysł miał jasny i wiedział, dokąd powinien się udać, by spróbować choć odrobinę zrozumieć motywy Fernanda.
– Ranny ptaszek? – Magik przeciągnął się, wchodząc do kuchni i nalewając sobie kawy. Hugo stał oparty o blat i popijał wodę.
– Nie mogłem spać – przyznał Delgado. – Myślałem o tym, co powiedziałeś wczoraj i myślę, że masz rację. Nie rozumiem tylko jednego… Jak Alexowi udało się zbałamucić mnie i Victorię? Musiał być naprawdę przekonującym aktorem, sprawił, że myśleliśmy, że naprawdę chce ojca zdradzić. Sam nie wiem…
– Co cię gryzie, Bestio? Mam wrażenie, że nie chodzi tylko o Alejandra. – Magik odstawił krzesło przy kuchennym stole, dając Hugo znać, by usiadł i mogli porozmawiać spokojnie, póki reszta bandy spała.
– Sam nie wiem, o co chodzi. O Alexa, o moją mamę, o mnie… Wiem, że to brzmi, jakbym oszalał, ale… – Hugo długo ze sobą walczył. – Ale czasami naprawdę miałem wrażenie, że jemu na mnie zależy. Wiem, to głupie.
– Nie, to nie jest głupie. – Javier zamyślił się nad tym głęboko. – Poznałeś Fernanda w najgorszym dołku życia. Barosso wyciągnął was na prostą, Camilo poszedł na odwyk, Leonor mogła dokończyć szkołę i znaleźć pracę w Monterrey, Lori miał opiekę medyczną. Zaopiekował się wami i był kimś na kształt ojca, kiedy ty go potrzebowałeś. Brzmi jak obłęd, ale to wcale nie jest głupie.
– Więc dlaczego czuję się jak cholerny idiota? – Delgado pogładził się po nieogolonej szczęce. – Nando jest pokręconym starym skurwysynem, ale mimo wszystko…
– Facet próbował cię zabić – przypomniał mu Magik.
– Wiem, pamiętam to bardzo wyraźnie. – Uśmiechnął się lekko. – Wyrządził wiele zła. Czasami mam wrażenie, że całe zło wszechświata skupiło się w tym jednym małym człowieczku, który za punkt honoru obrał sobie uprzykrzenie nam życia. Ale może jakaś część jego nadal ma ludzkie odruchy i sentymenty. Wiesz o Mercedes, prawda? – Javier pokiwał głową.
– Ciężarna piosenkarka, z którą chciał założyć rodzinę i uznać dziecko jako własne.
– On ją kochał, Magik, wiem to na pewno. Kochał ją tak bardzo, że kiedy się zabiła przez Saverina, zamordował Conradowi żonę i dziecko.
– Cóż, co do dziecka nie mamy pewności – sprostował Javier.
– Myślę, że ta wojna między nimi wyrządza więcej szkód tym wokół nich. Nikomu to nie służy.
– Słuchaj, nie usprawiedliwiam Conrada, bo z pewnością zrobił w życiu wiele głupot i złych rzeczy, ale Fernando wymordował mu całą rodzinę, zamienił jego życie w piekło. To chyba naturalne, że chce się zemścić.
– Ale za jaką cenę? – Hugo westchnął, czasami miał już tego wszystkiego dosyć. – Ludzie Nanda zabili moją matkę. Metaforycznie pociągnął za spust. Ale to Conrado naładował broń. Mercedes niczemu nie zawiniła, ani jej dziecko. Przez Conrada Carolina wychowuje się bez matki. Mercedes Nayera wolała palnąć sobie w łeb niż żyć z Fernandem, po tym jak Saverin jej nagadał.
– Nie palnęła sobie w łeb, zażyła środki nasenne – sprostował Magik, a widząc zdumione spojrzenie Huga, dodał: – Obiecałem, że nie zajrzę do sejfu, ale kiedy już poznałem część tej historii, sprawdziłem stare akta medyczne. – Uniósł ręce jakby chciał powiedzieć „co złego to nie ja”.
– Jeśli Fernando kochał Mercedes, a zapewniam cię, że tak było, i był w stanie zrobić dla niej takie rzeczy, to tym bardziej mógł pomóc uciec własnemu synowi z więzienia. – Po tych słowach wstał z miejsca i ruszył do wyjścia.
– A ty dokąd tak z samego rana?
– Muszę się z kimś zobaczyć. Z kimś kto może rzuci trochę światła na to, kim był Fernando zanim został… cóż, potworem jakim jest teraz.
– Czy ktoś jeszcze pamięta te czasy? – Javier pokręcił głową powątpiewająco.
– Być może znajdzie się jedna lub dwie osoby.
***
Santos DeLuna nie umiał odmówić Emily. Był zły na samego siebie, ale nic na to nie potrafił poradzić. Żona Fabricia miała takie same oczy jak Alice i kiedy patrzyły na niego, miękło mu serce. Obie posiadały niesłychany talent – sprawiały, że robił rzeczy, których normalnie nie powinien. Tak też było i tym razem. Wziął się do pracy niemal od razu po rozmowie z Emily. Kiedy na otwarciu hotelu Saverina ujawnił tajemnicę, że była agentka Interpolu nosi pod sercem bliźnięta i wyjawił wszem i wobec, że nie donosiła poprzedniej ciąży, czuł się z tym źle. Nie był bez serca, wbrew temu co niektórzy sądzili. Ale czuł się jeszcze gorzej, kiedy zdał sobie sprawę, że współczuje żonie Fabricia, człowieka, którego powinien nienawidzić najbardziej na świecie, zaraz po Conradzie. Słyszał jednak tę determinację w jej głosie, kiedy prosiła, by dowiedział się czegoś na temat Matta Simmonsa, pomyślał więc, że może choć w ten sposób jest w stanie zadośćuczynić jej szkody moralne.
Jeśli przez te wszystkie lata pracy czegoś się nauczył to tego, że nikt ot tak nie przenosi się do obcego miejsca, gdzie nie ma przyjaciół ani rodziny. Robią to tylko dwa rodzaje ludzi – ci, którzy chcą mieć świeży start i ci, którzy przed czymś uciekają. Jak było z Mattem? Tego Santos nie wiedział. Być może jego jedynym grzechem była zdrada małżeńska, ale DeLuna czuł, że jest w tym drugie dno. Jedno było pewne – facet był w FBI spalony, choć nigdy nie udowodniono mu winy, wnioski nasuwały się same.
Kiedy usłyszał pukanie do drzwi swojego małego apartamentu w najnowszej dzielnicy Pueblo de Luz, nieco się zdziwił. Pewien, że to dozorca, ruszył otworzyć, ale na progu stał nie kto inny jak była agentka Interpolu.
– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Mogę wejść? – Emily odezwała się pierwsza, przypatrując mu się uważnie.
– Jasne. – Przesunął się w wejściu, nagle czując, że powinien tu wcześniej posprzątać. – Wybacz nie spodziewałem się gości. – Zaczął w pośpiechu chować papiery ze stolika do kawy.
– To twoje? – zapytała Emily, chwytając jedną z fotografii, która zabłąkała się na stole. – Piękne. Byłeś w Indiach?
– Byłem w wielu miejscach. Alice by się tam spodobało, mnóstwo kolorów. – Uśmiechnął się lekko.
– Wspominałeś o zdjęciach burzy.
– Jeszcze nie zdążyłem ich wywołać. Napijesz się czegoś? – zaproponował, czując się lekko speszony, nie wiedział jak zareagować na jej nagłą wizytę. Ledwie wczoraj prosiła go o przyjrzenie się sprawie Matta.
– Wystarczy woda, dzięki. – Emily usiadła na wskazanym jej przez Erica fotelu, a on po chwili wrócił ze szklanką wody z lodem. – Myślałeś o mojej propozycji?
– Cóż, nie mogłem spać i trochę pogrzebałem tu i ówdzie.
– Nie mów, że już coś znalazłeś. – Emily podniosła podejrzliwie jedną brew, a jemu wydało się to niebywale urocze. Niemal poklepał się po twarzy dłonią, by ostudzić emocje.
– Coś tam znalazłem. – Poprowadził ją do komputera, przy którym pracował, zanim przyszła. – Matt Simmons to bardzo skrupulatny gość, jeśli chcesz znać moją opinię. Przykładny obywatel, wszystkie rachunki płaci w terminie, żadnego zadłużenia, nawet zwykłego zaległego mandatu – wyliczał Santos, wpatrując się w informacje, które udało mu się pozyskać. – To raczej typ samotnika, niewiele osób się z nim kontaktuje, sądząc po bilingach telefonicznych. Ale zauważyłem powtarzający się numer w połączeniach wychodzących, co mnie zaintrygowało, więc to sprawdziłem. Należy do rodziny jego żony. Regularnie się z nimi kontaktował. A co roku czternastego lipca jeździ do Seattle, ale nigdy nie zabawia tam zbyt długo i zaraz wraca.
– W rocznicę zaginięcia Jenny. – Emily zmarszczyła brwi, przesuwając wzrokiem po cyfrach wyświetlonych na ekranie komputera.
– Do Pueblo de Luz przyjechał w 2011 roku i od tamtej pory pracuje w tutejszej jednostce strażackiej. – Eric wyświetlił życiorys Matta na ekranie komputera.
– Włamałeś się do bazy danych strażaków? – Emily spojrzała na nowego znajomego z lekkim rozbawieniem.
– Nawet nie wiedziałem, że takową mają. Widocznie nie mają nic do ukrycia, zabezpieczenia są naprawdę bardzo słabe. Ale spójrz, nie brakuje tutaj czegoś?
– Ani słowa o jego pracy dla FBI i stanie cywilnym.
– Bingo.
– Skłamał.
– Cóż, technicznie rzecz biorąc po prostu zataił niektóre fakty. Chciał mieć nowy początek, z dala od przeszłości i podejrzeń, że maczał palce w zaginięciu ciężarnej żony.
– Dlaczego mówisz o tym tak, jakbyś w to nie wierzył? – Emily była podejrzliwa. Eric Moon zdawał się mieć dobrą intuicję.
– Bo z reguły jestem nieufny. Szczególnie wobec facetów, których ciężarne żony znikają jak kamfora z dnia na dzień. – Eric zmarszczył czoło, odchylając się lekko w fotelu. – Albo takie, które ciążę symulują – dodał.
– Co? – Blondynka nachyliła się bliżej komputera, nie rozumiejąc, co brunet ma na myśli. Pokazał jej wyniki badań lekarskich. – Nie rozumiem, Jenny była w ciąży, kiedy zaginęła.
– Albo tak twierdziła. Spójrz. – Pokazał wyciągi z ubezpieczenia zdrowotnego. – Odwiedzała regularnie ginekologa, ale zdecydowanie nie była w ciąży. Może ją sobie uroiła, może bała się, że mąż ją zostawi dla innej i chciała go przy sobie zatrzymać za wszelką cenę, dlatego symulowała, tego nie wiem. Ale jedno jest pewne – Jenny nie była w ciąży.
Emily zbladła, a Eric się zaniepokoił.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, wszystko okej tylko… nie mogę tego zrozumieć. To mógłby być motyw – dowiedział się o kłamstwie i postanowił pozbyć się problemu, ale to trochę naciągane.
– Jeśli o mnie chodzi, to wcale nie jest naciągane. Ale może być również inne wyjaśnienie. Mówimy w końcu o młodej kobiecie, w dodatku Afroamerykance, która wyszła z domu nie zabrawszy żadnych rzeczy i nigdy nie wróciła. Świat aż roi się od zwyrodnialców, a skrzywdzona kobieta łatwo może paść ofiarą jakiegoś zboczeńca. Daj mi więcej czasu, spróbuję znaleźć coś więcej – zaproponował.
– Dziękuję, już i tak sporo udało ci się znaleźć. Będę wdzięczna. – Emily przygryzła wargę, wpatrując się w informację na monitorze komputera. Do tej pory myślała, że Jenny była w ciąży.
– Emily, uważaj na niego – wyrwało mu się, zanim zdążył się powstrzymać. – Wiem, że jesteś dzielna i w ogóle, potrafisz wyłupić oczy szpilką do włosów, ale jesteś w tę sprawę zaangażowana emocjonalnie. Po prostu nie chcę, żebyś cierpiała.
Dopiero, kiedy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że to czysta prawda. Nie życzył jej źle, nienawidził jej męża, ale ona nie była niczemu winna.
– Muszę poznać prawdę, Eric. Doceniam, że się martwisz, ale naprawdę sobie poradzę. – Uśmiechnęła się blado i ruszyła do wyjścia.
Po jej wyjściu Santos ponownie rzucił się w wir pracy. Zamierzał chwilowo zawiesić swoje pragnienie zemsty i jej pomóc. W końcu niczemu nie była winna. Powtarzał to sobie, choć do końca sam nie wierzył, że to jedyny powód.
***
Nie bardzo wiedział od czego zacząć. Starsza kobieta, choć niewidoma, była bardzo onieśmielająca. Miała wokół siebie taką aurę, że nawet Hugo skulił się w sobie. Podziękował Astrid, która podała herbatę i zajęła miejsce obok ciotki na kanapie. Gruby kot Guapo wskoczył jej na kolana, sycząc nieufnie na widok Huga.
– Wiele o tobie słyszałam, Hugo. – Prudencia zaczęła rozmowę, wyraźnie wyczuwając jego zakłopotanie, choć oczywiście nie mogła zobaczyć jak się skręca na fotelu z nerwów. Nie przerywała jednak szydełkowania. – Astrid zawsze bardzo ciepło o tobie mówiła.
Hugo nie wiedział jak zareagować na te słowa, więc zdecydował się zostawić je bez komentarza.
– Panno Vega, przepraszam, że panią niepokoję, ale jest coś, czego chciałbym się dowiedzieć o Fernandzie. – Przeszedł w końcu do sedna, a Prudencia uśmiechnęła się lekko nad ręczną robótką.
– Musisz być naprawdę bardzo zagubiony, chłopcze – powiedziała z lekkim chichotem. – Skoro dobrowolnie się katujesz rozmyślaniem na temat tego człowieka. Ale słucham, w czym mogę ci pomóc? Wnioskuję, że nie chcesz mnie pytać o czasy, kiedy zrobił mi to. – Zdjęła okulary przeciwsłoneczne ukazując dwie zabliźnione już rany w oczodołach, pamiątkę po bliskim spotkaniu z Fernandem Barosso i jego ludźmi. – Chcesz pomówić o tym, jaki był w młodości, mam rację?
– Ma pani naprawdę szósty zmysł.
– Mój drogi, kiedy zostałeś pozbawiony jednego zmysłu, wszystkie inne się wyostrzają. A ja od dziecka miałam nieprzeciętną intuicję. – Pochwaliła się Vega, wracając do swojego szydełkowania. – Zaskoczę cię, jeśli powiem, że Fernando był zwyczajnym dzieckiem?
– Szczerze mówiąc, odrobinę. – Hugo wysilił się na uśmiech. Myśl o Barosso jak o małym chłopcu była wręcz abstrakcyjna. Zupełnie jakby Nando od razu urodził się jako dumny starzec z kompleksem wyższości, który zawsze stawia na swoim. A jednak był kiedyś małym chłopcem. – Znała go pani, prawda?
– Wszyscy się znaliśmy w tej okolicy. – Prudencia sięgnęła pamięcią do lat dzieciństwa. – Mój ojciec Elias był bardzo poważany, cieszył się szacunkiem społeczeństwa, podobnie zresztą jak ojciec Fernanda, Stefano Barosso. Można powiedzieć, że oboje ja i Fernando pochodziliśmy z wyższych sfer. To był taki zarozumiały paniczyk, lubił podkreślać swoją przynależność do rodziny Barosso i raczej nie zadawał się z nikim, kto pochodził z niższej klasy. Ale wielu chłopców było takich w tamtym czasie. Głównie wychowywała go matka, bo ojciec zajmował się interesami, a matki w tamtych czasach, Hugo, miały tylko jeden cel – wychować swoich synów na przyszłych liderów. Fernando nie miał tak naprawdę dobrego męskiego wzorca, jego ojciec był tradycjonalistą i oddawał dzieci pod opiekę matki, sam skupiając się bardziej na rodzinnym przedsiębiorstwie. Myślę, że Elvira nigdy tak naprawdę nie dbała o to, by nauczyć Fernanda jak być dobrym ojcem czy mężem, liczyło się raczej to, by był dobrym biznesmenem i mógł przejąć schedę po starym Barosso. – Prudencia zaśmiała się w głos, a Hugo i Astrid wymienili zdumione spojrzenia.
– Co w tym zabawnego? – zapytał Hugo niepewnie, zastanawiając się, co jest przyczyną tej wesołości u staruszki.
– Teraz sobie przypomniałam coś zabawnego – ciekawe jakby moje życie się potoczyło, gdybym wyszła za Fernanda. Wyobrażacie to sobie?
– Ciociu, chcesz powiedzieć, że byliście zaręczeni? – Astrid była w niemal tak samym szoku jak Hugo, nigdy nie słyszała tej opowieści.
– Ależ nie, skądże znowu, nigdy bym się na to nie zgodziła. Choć oczywiście dziewczęta w tamtych czasach niewiele miały do powiedzenia, a Fernando był dobrą partią, jeśli patrzeć na pozycję i status majątkowy. – Prudencia westchnęła ciężko. – Pamiętam jednak, że trwały takie rozmowy. To Elvira bardzo pragnęła tego małżeństwa, myślę, że już wtedy było jej ambicją, by jej synek władał całą okolicą. Rodzina Vega miała El Tesoro i już wtedy wszyscy wiedzieli, że to my tak naprawdę rozdajemy karty. Przysyłali mi drogie prezenty, jedwabne wstążki, jakieś wymyślne suknie i słodycze sprowadzane zza granicy, ale nie robiło to na mnie wrażenia, bo nigdy nie dbałam o takie rzeczy. Pamiętam, że mój ojciec był zły. Elias Vega nie należał do ludzi, którzy łatwo się denerwowali. Był stanowczy, ale raczej opanowany. Ten jeden jedyny raz widziałam go naprawdę wściekłego. Pamiętam, że pewnego dnia rodzice Fernanda nieźle mu nagadali a potem opuścili nasz dom w pośpiechu. Tego samego wieczora mój ojciec odwiedził mnie w moim pokoju – a trzeba wam wiedzieć, że nigdy tego nie robił, nie był zbyt uczuciowym człowiekiem. Mój rodzony ojciec powiedział mi wtedy coś, czego nigdy nie zapomnę, a to była chyba jedyna rozmowa, którą odbyliśmy twarzą w twarz, bez mojej matki Gracieli czy któregoś z braci. Powiedział mi tak: „Prudencio, wiesz co oznacza twoje imię? Oznacza roztropność i przezorność. Tak cię nazwaliśmy, licząc że będziesz umiała dokonać właściwego wyboru między dobrem a złem, że będziesz żyła w zgodzie z Bogiem i sobą. I być może zbyt wiele od ciebie wymagałem i byłem zbyt surowy, sądząc, że przez to będzie ci łatwiej w dorosłym życiu. Jesteś już młodą kobietą, ale dla mnie jesteś i zawsze będziesz dzieckiem. W dniu twych narodzin przyrzekłem przed Bogiem i wszystkimi świętymi, że będę cię chronić. I możesz być pewna, że prędzej umrę niż oddam twoją rękę tym ludziom.”
– Dziadek Elias tak powiedział? – Astrid nie mogła w to uwierzyć. Znała dziadka, pierwsze lata życia spędziła w Pueblo de Luz wychowywana właśnie przez dziadków, bo rodzice byli zbyt zajęci interesami w Monterrey i zawsze pamiętała go jako dość surowego jegomościa, który jednak miał radosny błysk w oku, kiedy obserwował bawiącą się jedyną wnuczkę. Zawsze ją rozpieszczał, ale robił to w taki sposób, by babcia Graciela ani nikt ze służby się nie dowiedział, zupełnie jakby bał się, że jego reputacja silnej głowy rodziny na tym ucierpi. Chował jej słodycze w różnych zakamarkach domu, które znajdowała, bawiąc się i mając niezłą uciechę. – Nigdy nie mówił, co tak naprawdę myśli. Musiałaś być szczęśliwa, ciociu, że tak o ciebie walczy.
– Szczęśliwa? Ja byłam przerażona. – Prudencia nie przestawała się śmiać, co nieco przeczyło jej słowom. – Bo wiedziałam, co ma przez to na myśli i co mogli mu nagadać Barossowie.
– Mieli na panią haka – wyrwało się Hugo z gardła zanim zdążył się powstrzymać. – Co to takiego?
– Mój drogi, używając dzisiejszego języka, Barosso wiedzieli, że „gram w innej lidze”, chyba tak na to mówią teraz dzieciaki. – Prudencia odłożyła robótkę, czując, że temat zrobił się poważniejszy. – Nie zamierzałam wychodzić nie tylko za Fernanda ani za żadnego innego mężczyznę.
– Skąd mogła o tym wiedzieć rodzina Barosso? – Delgado zastanowił się nad tym. Było to okrutne, szantażować Eliasa Vegę w ten sposób – małżeństwo z ich synem lub rozpowiedzenie prawdy o orientacji seksualnej Prudencji.
– Ludzie we wsi gadają, nic nie ukryje się w tak małej społeczności.
– Wydziedziczyli panią – przypomniał sobie Hugo. Wiedział, że Prudencia opuściła miasteczko jeszcze w wieku nastoletnim, a po śmierci rodziców nie dostała ani jednego centavo z ich spadku.
– To prawda. Kochali mnie ci moi rodzice ponad wszelką miarę.
– Nie rozumiem, ciociu. – Astrid zamrugała powiekami, bezwiednie głaskając Guapo, który umościł się na jej kolanach, prosząc o pieszczoty. – Dziadek Elias powiedział ci to wszystko a zaraz potem cię wydziedziczył i wygnał z miasta. Nie brzmi to jak wyraz miłości.
– Kochana, mój ojciec kochał mnie tak bardzo, że poświęcił swoje dobre imię i reputację, wyrzekając się mnie, która splamiła honor rodziny, kochając kogoś, kogo nigdy nie powinna w oczach Boga i świata. Kochał mnie tak bardzo, że wolał zniszczyć budowaną przez lata reputację niż wydać mnie za mąż za kogoś z rodziny Barosso.
– Mógł im oddać pani rękę i zamieść sprawę pod dywan, ale tego nie zrobił. – Hugo pokiwał głową, już rozumiejąc, co Prudi miała na myśli. – Nie chciał, by mieli was w garści. Życie z Fernandem byłoby dla pani katorgą. Ocalił panią.
– Otóż to. – Prudencia przyznała mu rację. – Nigdy nie rozmawialiśmy o tym wprost. Następnego dnia byłam już spakowana i gotowa do drogi, czekał na mnie transport do stolicy. Ojciec nie powiedział mi, że się mnie wstydzi czy że zbłądziłam. Tylko że ma nadzieję, że odnajdę swoją drogę. I nie miał przez to na myśli, że się nawrócę i zmienię orientację. Życzył mi szczęścia. Szkoda, że nigdy więcej się z nim już nie zobaczyłam.
– Myśli pani, że przeczuwał, jakim Fernando stanie się człowiekiem, czy po prostu nienawidził, kiedy ktoś groził jego rodzinie? – Hugo wcale nie był pewny, czy uzyskał od pani Vega zadowalające odpowiedzi.
– Myślę, że oba te czynniki miały wpływ na jego decyzję. Fernando miał smykałkę do interesów, lubił być w centrum zainteresowania i miał swoje idee, które namiętnie przedstawiał innym, pozyskując swoich zwolenników. Myślę, że dla mojego ojca, który przeżył wojnę, Fernando był zalążkiem tyrana, a wiedział, co władza absolutna robi z ludźmi i światem.
– Dziękuję, pani. – Hugo uścisnął jej dłoń na pożegnanie. – Czy żałuje pani czasem?
– Że nie wyszłam za Fernanda? – Prudencia roześmiała się w głos, sugerując odpowiedź.
– Nie. – Hugo odważył się o to zapytać dopiero pod koniec, choć od początku chciał zmienić tory rozmowy na Conrada. – Że zadała się pani z Saverinem i że przez tę chorą wojnę między Nandem a Conradem, ucierpieli niewinni ludzie, w tym i pani.
Prudencia zastanowiła się przez chwilę, zanim odpowiedziała, ale Delgado nie wiedział czy analizuje go czy może sama nie zna odpowiedzi.
– Mój drogi chłopcze, Conrado i Andrea byli moją rodziną, kiedy własną straciłam. Wskoczyłabym za nimi w ogień. Jedyne czego żałuje to to, że to ja przeżyłam tamtą noc, a Andi… – Głos jej się załamał. – Odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie żałuje, że poznałam Conrada. Dzień, w którym go poznałam był dla mnie błogosławieństwem. Niczego bym nie zmieniła. Żadna para oczu nie zastąpi tego, co widzi i czuje się sercem. – Poklepała się czule po klatce piersiowej.
Astrid odprowadziła Huga do drzwi. Oboje czuli się bardzo dziwnie po tej rozmowie.
– Rozmawiałaś już z Caroliną? – zagadnął Delgado, a Vega odwróciła wzrok.
– Nie miałam odwagi.
– Musisz to zrobić, Astrid, dla jej dobra.
– Zniszczę jej życie, jeśli jej powiem.
– Zniszczysz je, jeśli pozwolisz, by Joaquin cię ubiegł. – Hugo zatrzymał się jeszcze w drzwiach i spojrzał na dawną przyjaciółkę śmiertelnie poważny. – Wierz mi, Joaquin ma plan, jakiś tylko sobie znany plan. I Carolina na pewno jest jego częścią. On nie będzie się wahał i nie będzie zwracał uwagi na czyjeś uczucia. Jeśli cię ubiegnie…
– Nie wiem czy to jest jakiś wyścig, Hugo. Mówimy o niewinnej dziewczynie, której życie obróci się do góry nogami.
– Tak będzie – przyznał Hugo, ale czuł, że powiedzenie prawy jest tutaj jedynym rozwiązaniem. – Ale ona zasłużyła na prawdę, Astrid.
Vega pokiwała głową i pożegnali się. Wiedziała, że przyjaciel ma rację, ale nie była gotowana, by postawić Carolinę w tej niezręcznej sytuacji. Wiedziała, że im dłużej zwleka, tym ból będzie większy. W końcu jednak będzie trzeba wyznać prawdę. Dla dobra wszystkich.
***
Widząc krzywe spojrzenia byłej żony, trudno mu było zachować profesjonalizm. Sergio Sotomayor znał się na swoim fachu. Mimo, że musiał porzucić studia i specjalizację, by zająć się rodziną i dopiero po kilku latach wrócił do nauki, był w tym dobry i lubił to, co robi. Jednak kiedy twoją pacjentką jest apodyktyczna ex, ciężko jest utrzymać nerwy na wodzy.
– Spokojnie, nie połamię ci kości – powiedział w końcu, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Wzrok Leonor niemal wywiercał mu dziury w dłoniach, kiedy dokonywał oględzin wybitego w wypadku barku. – Wygląda to dobrze, przez jakiś czas będziesz musiała ograniczyć aktywności i mieć unieruchomione ramię. Potem wprowadzimy kinezyterapię i zabiegi.
– Świetnie, właśnie o tym marzyłam – żeby brać ślub z ręką na temblaku. – Leonor prychnęła, krzywiąc się z bólu, kiedy doktor zakładał jej ortezę.
– Pierwszy ślub też do wymarzonych nie należał.
– To miało mnie pocieszyć?
Sergio i Leonor pobrali się pospiesznie, bo „tak wypadało”. W małym kościółku niedaleko kamienicy, w której mieszkali Angaranowie, skromna ceremonia, prosta biała sukienka i wianek we włosach zamiast welonu i wystawnego przyjęcia. Norrie myślała, że tym razem będzie inaczej, jednak się pomyliła.
Kiedy powiedziała Sergiowi o pierwszej ciąży, chciał, żeby wyjechała razem z nim do stolicy. Tam jakoś by sobie poradzili. Ona jednak nie chciała, miała swoje życie w Monterrey i nie wyobrażała sobie mieszkać gdzieś indziej. Może to był błąd. Może gdyby wtedy się zgodziła, ich życie potoczyłoby się w zupełnie innym kierunku. Sotomayor rzucił studia i wrócił do Monterrey, żeby zająć się rodziną, zgorzkniał przez to i nie był już tym samym człowiekiem. Zamiast zawrotnej kariery medycznej, jaką wróżyli mu profesorowie, został zwykłym robotnikiem w fabryce Ernesta Vegi, a zamiast łatać kości, musiał zmieniać pieluchy.
– Jeśli ci to przeszkadza, możesz przełożyć ślub – zaproponował Sergio, widząc że to gryzie jego byłą.
– Nie chcę już niczego przekładać, już i tak za długo zwlekaliśmy. Dzięki – dodała, kiedy skończył badanie i podszedł do swojego biurka, by wypełnić papiery. – Przyjdziesz?
– Na twój ślub z Ethanem? Raczej spasuję. – Sergio roześmiał się. – Byłem już na jednym twoim ślubie i wiemy jak to się skończyło.
Leonor pokręciła głową z dezaprobatą dla jego poczucia humoru.
– Jaime chciałby, żebyś przyszedł. Przyjdź. Możesz przyprowadzić Arianę.
– Dziękuję, ale jakkolwiek wspaniałomyślne to z twojej strony, muszę odmówić. W sobotę mam dyżur.
Leonor ociągała się długo zanim opuściła gabinet. Widać było, że nie o tym chce rozmawiać. Sergio przez chwilę rozważał, czy aby nie powinien torturować jej nieco dłużej – sprawiało mu dziwną satysfakcją widzieć, jak kobieta walczy ze sobą, chcąc powiedzieć coś, co pewnie trudno przejdzie jej przez gardło. W końcu jednak uznał, że zachowa się dojrzale.
– Masz jakieś pytania odnośnie rehabilitacji?
– Sergio… dlaczego mnie o to nie zapytasz? O ojca Loriego.
Trochę zbiła go z tropu tym pytaniem, nie sądził, że będzie tak bezpośrednia. Schował długopis do kieszeni kitla i przysiadł na krawędzi biurka, zakładając ręce na piersi.
– Nie do mnie to należy.
– Byliśmy w cholernym sądzie, Sergio. Przestań zgrywać dżentelmena. – Leonor nie wytrzymała, na jej twarzy pojawił się grymas bólu, który nie miał nic wspólnego z wybitym barkiem. Sotomayora uderzyło jak bardzo Angarano się zmieniła przez ostatnie lata, nie chodziło tu wcale o kilka zmarszczek, których jej przybyło mimo młodego wieku, ale o ten wyraz zmęczonej życiem kobiety. Już nie miała siły walczyć. – Mogłeś naciskać. Wiem od mecenasa Gordona, że poddałeś się testom na ojcostwo i nie złożyliście z Aidanem zawiadomienia o składaniu fałszywych zeznań, choć powinniście. Dlaczego? Przecież wiesz, że nie powiedziałam prawdy. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek.
– Możesz mieć o mnie najgorsze zdanie, ale nie jestem sadystą, Norrie. Nie sprawia mi satysfakcji twoje cierpienie. I zdecydowanie nie pomogłoby to Jaime. Poza tym wiem, że choć nie powiedziałaś prawdy, nie kłamałaś.
– Więc dlaczego mnie nie zapytasz?
– Bo nie wiem, czy chcę znać odpowiedź. – Sergio mówił całkiem szczerze. Pogodził się ze świadomością, że żona go zdradzała i w ten sposób usprawiedliwiał sobie odejście od niej. Przyznanie się teraz, że było inaczej, zraniłoby ich wszystkich.
– To tak jak ja – przyznała i dopiero teraz zauważył, że cała się trzęsie. Odruchowo podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu, choć wiedział, że to jej nie uspokoi.
– Miałaś wybór i wybrałaś to, co pozwalało ci przetrwać. Rozumiem to i jestem w stanie to zaakceptować. Nie wiem tylko, dlaczego mi nie powiedziałaś? Aż tak byłem dla ciebie niegodny zaufania? Bałaś się mojej reakcji?
– Bałam się, że moje obawy będą prawdziwe – wyznała ze łzami w oczach. Nie mówiła już z tą groźną nutą w głosie, była znów niewinną Norrie, w której kochali się wszyscy chłopcy w liceum. – I wstydziłam się, ogromnie się wstydziłam, Sergio. Gdybym nie była tak cholernie otumaniona tymi pieprzonymi tabletkami, nic z tego by się nie wydarzyło.
– Nie wiesz tego. – Nie wiedział, dlaczego ją pociesza, ale czuł, że to słuszne. – Powiedziałaś komuś? Ethanowi?
– Nawet Hugo nie wie. – Leonor otarła łzy na wspomnienie młodszego brata. – Kiedy założył, że to Renzo jest ojcem Loriego, nie wyprowadziłam go z błędu. Sama przecież to sobie wmawiam od ośmiu lat. Tak było łatwiej. Nie mogę go okłamywać, nie kiedy tak cholernie przypomina naszą matkę. Jakbym patrzyła jej prosto w twarz i musiała się do wszystkiego przyznać, o tym jak zawiodłam jako żona i matka. Musiałabym powiedzieć, że byłam tak naćpana, że nie wiem kto jest ojcem dziecka, a tego bym nie zniosła.
– Dlaczego tego nie zgłosiłaś? – Sergio nie mógł tego pojąć. Był lekarzem, dla niego było to naturalne, jednak nie mógł postawić się w sytuacji kobiet, który przeszły przez podobne piekło.
– A kto by mi uwierzył? Przez większość czasu ledwo kojarzyłam jak się nazywam. Ale pamiętam jego brudne łapska na moim ciele i przeraźliwy, mrożący krew w żyłach śmiech. – Leonor wzdrygnęła się na to wspomnienie. Może dobrze, że przez leki, którymi się otumaniała, by stłumić ból po utracie matki, były na tyle silne, że wymazały większość złych wspomnień.
Sotomayor zacisnął pięści, nie wiedząc, czy chce znać dalszą część tej historii. Czuł się bezsilny, że nie mógł jej pomóc i zły na siebie, że niczego nie zauważył. Wolał obwiniać ją za uciekanie w środki odurzające i przebywanie w złym towarzystwie Templariuszy.
– To Angel Villanueva cię zgwałcił – wyrwało mu się, kiedy poskładał w głowie wszystkie fakty.
Leonor niemal roześmiała się histerycznie. Sama nie mogła uwierzyć, że doprowadziła do takiej sytuacji.
– Tamtej nocy poszłam do mieszkania Villanuevów po tabletki do Joaquina, ale go nie zastałam. Angel powiedział, żebym zaczekała, był sam w domu. Nie chciałam, wiedziałam że jest niebezpieczny. Bałam się go, zresztą jak wszyscy. Pamiętasz przecież co to był za kawał drania, jak omal nie utopił Huga w dzieciństwie sądząc, że to fajna zabawa. On był… nieobliczalny, umysłowo chory. Psychopata. Nie mam lepszych określeń, choć na pewno znalazłoby się kilka bardziej wulgarnych.
– Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz… – Sergio nie chciał, by musiała przez to przechodzić jeszcze raz, ale ona pokręciła głową. Musiała to komuś powiedzieć.
– Muszę, Sergio. Nosiłam to w sobie od tak dawna, że muszę to wreszcie z siebie wydusić, bo zżera mnie to od środka. – Leonor odetchnęła ciężko, nadal lekko się trzęsła, ale teraz, kiedy już zaczęła, było jej łatwiej. – Zaczął się do mnie dobierać, nie miałam siły z nim walczyć ani się bronić. Nawet na trzeźwo niewiele mogłam zdziałać z tym bykiem, a co dopiero na haju. Skończył ze mną, śmiejąc mi się w twarz, a ja po prostu leżałam tam jak sparaliżowana. Wtedy do domu wrócił Renzo.
– W szkole zawsze latał za tobą jak piesek, skoczyłby za tobą w ogień – przypomniał sobie Sergio. Nigdy nie był zazdrosny o środkowego z braci Villanueva, zawsze był dla Norrie tylko przyjacielem, ale po śmierci Sonii wszystko się zmieniło i ta dwójka się do siebie zbliżyła, bardziej niż powinna zamężna kobieta z zakochanym w niej facetem.
– Lorenzo był wściekły. Angel zawsze stawiał na swoim – w domu, w pracy, na podwórku. Wiódł prym wszędzie, gdzie się znalazł, bo nikt nie chciał mu podskoczyć, wszyscy się go bali, nawet Templariusze trzęśli przed nim portkami. A Renzo zawsze był taki dobry, niewinny i nieśmiały. On jeden zawsze jakoś obłaskawiał Angela, ale miarka się przebrała, kiedy zobaczył, co Angel mi zrobił. Wywiązała się bójka…
Sergio wciągnął ze świstem powietrze i słuchał dalej, czując że zna już zakończenie.
– Był kompletnie bezbronny, Sergio. Renzo nie umiał się bić, zawsze siedział z nosem w książkach. Powtarzał, że dzień, w którym ojciec wysłał go do szkoły z internatem w stolicy, był najlepszym w jego życiu. Dzień, w którym wrócił w odwiedziny do rodzinnego domu, stał się jego ostatnim. Nie miał nawet czym się bronić…
Nie wytrzymała i kompletnie się rozkleiła na wspomnienie dawnego kochanka, który bardzo jej pomagał po stracie matki. Nie zasłużył na taki los, nie z rąk własnego brata.
– Angel wpadł w furię, dźgał go bez opamiętania – kontynuowała – a ja głupia i otępiała myślałam: „ja będę następna”. Nawet nie słyszałam, kiedy Joaquin wrócił do domu. To było jakby ktoś puścił film w przyspieszonym tempie. Niewiele pamiętam i może i dobrze. Wiem tylko, że Joaquin być może uratował mi tamtego dnia życie.
– Zabił Angela? – Sergio nie wiedział, co czuć. Zdecydowanie nie żałował Angela, jednak nie zamierzał też czuć wdzięczności do Joaquina Villanuevy.
– Powstrzymał go – powiedziała Leonor, a Sergio wolał nie wnikać, co miała na myśli.
– Joaquin nienawidził Angela – powiedział Sergio. Był to fakt wszystkim powszechnie znany, a nienawiść była zresztą podzielana przez wszystkich bliskich znajomych Villanuevów. – Ale kochał Renza. Teraz rozumiem, dlaczego wciąż powtarza, że jesteście rodziną. Jego i małego Loriego łączą więzy krwi, ale ani on ani ty, nie wiecie który brat jest ojcem.
– Nie i nigdy się nie dowiemy. Dla mnie Angel nie istniał. Ojcem mojego dziecka jest Lorenzo Villanueva, nieważne co powie nauka.
Sergio mógłby się spierać jako lekarz i powiedzieć, że owszem, nauka ma wiele do powiedzenia na ten temat, ale jako mężczyzna i przede wszystkim jako człowiek, wiedział, że jego była żona ma rację. Wolała myśleć, że ojcem jest Renzo, więc to on nim był. Czuł się okropnie słysząc to wszystko. Tak, Leonor go zdradziła z Renzem, ale przeszła też przez piekło, całkiem sama. Zdziwiły go jej kolejne słowa:
– Wysłałam już papiery mecenasowi Gordonowi. Odzyskasz prawa do opieki nad Jaime i będzie mógł wybrać, gdzie chce zamieszkać. Nie chcę już dłużej walczyć, Sergio. Nie mam siły.
– Ja też nie. Dziękuję.
Uśmiechnęła się smutno w stronę człowieka, którego kiedyś kochała, a on odprowadził ją wzrokiem do drzwi. Po tych wszystkich latach wreszcie mu zaufała i był jej za to wdzięczny. Nie zamierzał tym razem zepsuć swojej szansy na bycie ojcem. Życie było zbyt krótkie.
***
W szkole nie można było bezpiecznie rozmawiać, teraz kiedy wiedzieli, że Templariusze mają swoje oczy i uszy wszędzie. Nadal nie mogli uwierzyć, że jedna z ich koleżanek handluje dla Joaquina Villanuevy, a wszystko na to wskazywało. Zamierzali powiedzieć o wszystkim Lucasowi i panu Castellano, by zapobiec kolejnym ofiarom wśród uczniów, jednak nie mogli cofnąć czasu i pomóc Roque Gonzalezowi, a to ich zżerało od środka. Wracali do domu w ponurych nastrojach – Quen, Marcus, Felix i jego młodsza siostra, Ella.
– Mama Roque prosiła mnie, żebym pomógł jej uporządkować jego rzeczy – wyznał Marcus, kiedy zmierzali wolnym krokiem przez miasteczko. – Powiedziała, że może coś mi się przyda.
– Kaszana – przyznał Felix. Grzebanie w rzeczach zmarłego przyjaciela na pewno nie mogło należeć do najprzyjemniejszych. – Ale lepiej, żebyś to zrobił ty niż ona. Pani Gonzalez ledwo się trzyma, widzieliście ją na mszy w intencji Roque, prawda? Jak sobie przypomnę Fernanda Barosso składającego jej kondolencje to aż mnie mdli. – Castellano udał odruch wymiotny.
– Wuj Nando zawsze znajdzie sposób, by znaleźć się na afiszach – przyznał Enrique, myśląc o swoim ojcu chrzestnym i ze złością kopiąc zabłąkany na drodze kamyk, wyobrażając sobie, że to jego wuj. Świadomość, że Barosso manipulował Rafaelem i miał bliskie kontakty z Templariuszami napawały młodego Ibarrę obrzydzeniem, jednak nie tak jak to, że to właśnie Fernando maczał palce w śmierci Guillerma Alanisa. Wiedział o tym od dawna i nie dawało mu to spokoju. Bo choć podejrzewał wuja o nielegalne interesy, nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że stary jest zdolny do morderstwa. Kto wie, ile trupów ma na swoim koncie? Roque stracił życie również po części przez niego. Gdyby nie fuzja Barosso z Los Caballeros Templarios i plany rozszerzenia działalności na Pueblo de Luz, może nie doszłoby do tej tragedii.
– Myślicie, że Lidia wie, w co się wpakowała? – zapytał Quen, nie mogąc zrozumieć jak ktoś w ich wieku, a już w szczególności dziewczyna, mógłby się pchać na własną odpowiedzialność do paszczy lwa. – Czy ona zdaje sobie sprawę, jak niebezpieczny jest Joaquin?
– Byłaby głupia, gdyby nie wiedziała. – Marcus również się nad tym zastanawiał.
– Ella, nie biegaj! – krzyknął Felix w stronę siostry, która cieszyła się świeżym powietrzem, rzadko mogła wychodzić z koleżankami, bo ojciec się o nią bał. Nie mogła się też przemęczać, nawet lekki trucht wywoływał u niej zadyszkę i kaszel.
– Daj jej spokój, niech ma coś z dzieciństwa. – Quen upomniał kolegę, ale Felix nie był przekonany. Jego siostra nie miała normalnego dzieciństwa i nigdy nie dane jej było mieć normalnego życia. Musiała się stale pilnować, a każdy dzień był jak dar od niebios. Ludzie chorujący na mukowiscydozę zwykle nie dożywali trzydziestego roku życia. Było więc naturalne, że Felix i jego ojciec martwili się o Ellę, często będąc trochę nadopiekuńczy wobec niej.
– Więc co zrobimy? – zapytał Felix, dając za wygraną. – Lucas i mój tata będą chcieli wiedzieć o Lidii. Myślicie, że spróbują ją zwerbować?
– Żeby dla nich szpiegowała? – Marcus pokręcił głową. – To zbyt niebezpieczne, nie będą narażać dziecka. Już i tak łaskawie pozwolili nam trochę powęszyć w sprawie, ale nie chcą żebyśmy się wychylali. Wiedzą, do czego Templariusze są zdolni.
– Więc co zrobią?
– Będą ją obserwować, sprawdzą jej klientów, po nitce do kłębka dojdą do towaru i będą mogli zbadać szczegółowo formułę. O to przecież chodzi Hernandezowi, prawda? Żeby wykryć, co to świństwo zawiera.
– Tak, ale może być problem, jeśli Wacky wciąż zmienia formułę. – Quen westchnął, czując się bezsilny.
– Gdzie jest Ella? – zapytał nagle Felix. – Widzieliście ją?
– Przed chwilą tu była. – Delgado również się zaniepokoił. – Ella?
Przebiegli kawałek drogi w poszukiwaniu dziewczynki. Castellano odetchnął z ulgą, kiedy znaleźli ją kilkanaście metrów dalej w bocznej uliczce za barem „El Gato Negro”. Kucała przy dużym czarnym psie i głaskała go z czułością.
– Zobacz, Fel, on musi być bardzo głodny – pisnęła, wskazując na wychudzonego labradora.
– Nie dotykaj go, nie wiemy czy jest zaszczepiony. Może mieć wściekliznę albo jeszcze coś innego.
– Nie jest groźny – zaprotestowała Ella. Nigdy nie mogła mieć w domu zwierząt, choć bardzo chciała. – Zobacz jaki jest chudy, a jaki ma smutny wzrok…
Felix westchnął i spojrzał na siostrę z politowaniem. Sama była słabowita i chora, ale patrzyła na wszystkich i wszystko ze współczuciem, w każdym dostrzegała najmniejsze dobro. Przykląkł koło niej i dokonał oględzin psa. Rzeczywiście był niebywale zaniedbany, bardzo chudy, miał długie pazury i brudną sierść, ale miał też ładne błyszczące oczy, które nawet Felixowi zmiękczyły serce.
– Może i jest chudy, ale całkiem silna z niego bestia – zauważył Marcus, z ciekawością przyglądając się łańcuchowi, który pies za sobą wlókł. – Był uwiązany na łańcuchu, musiał się zerwać.
– Dałby radę? – Quen powątpiewał w teorię kolegi. Labrador, choć duży, wyglądał bardzo mizernie.
– Nie jest to niemożliwe – odpowiedział zagadkowo Delgado, a na jego czole pojawiła się zmarszczka, kiedy zastanawiał, skąd ten pies się tutaj wziął. W Pueblo de Luz raczej nie widywano bezpańskich zwierząt, od czasu do czasu jakieś kociaki, ale z reguły schronisko stawało na wysokości zadania. – Jest nieufny wobec mężczyzn.
Miał rację, czarny labrador odsunął się lekko, kiedy Felix próbował się mu bliżej przyjrzeć i zaczął lekko skamleć. Elli jednak dał się pogłaskać i widać było, że woli jej towarzystwo.
– Możemy go przygarnąć? – Dziewczynka spojrzała na starszego brata z nadzieją, wielkimi ciemnobrązowymi oczami.
– Przykro mi – powiedział, czując jak ściska mu się serce. Musiał odmówić, nie mieli warunków dla psa, a już w szczególności takiego, który mógł być siedliskiem wszystkich możliwych chorób.
Ella nadąsała się i zaczęła się z nim sprzeczać, że nigdy jej na nic nie pozwala. Pies rozszczekał się, ale nie kłótnia rodzeństwa była tego powodem, ruszył w głąb uliczki, ciągnąc za sobą łańcuch. Marcus i Quen wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pognali za labradorem, a Felix z siostrą dołączyli do nich chwilę później. Pies stanął w miejscu na tyłach budynku między śmietnikami, zaczął skamleć i ujadać.
– A temu co? Mamy pełnię? – Quen spojrzał jak idiota w niebo, jakby spodziewał się zobaczyć księżyc w pełni. Nic z tych rzeczy, niebo było błękitne, bez żadnej chmurki, mieli piękny słoneczny dzień. Przestąpił kilka kroków do przodu i już wiedział, co było przyczyną zachowania psiska.
Między kontenerami na śmieci leżało ciało rosłego mężczyzny, około czterdziestokilkuletniego. Do ich nozdrzy dotarł okropny smród – facet leżał we własnych wymiocinach.
– Co to takiego? – Ella próbowała stanąć na palce, by zobaczyć, dlaczego pies tak ujada. – Co tam leży?
– Nie patrz na to, Ella. – Felix przysłonił jej widok, czując że nawet jemu ciężko jest go znieść, a co dopiero tej wrażliwej istotce. – Kto to?
– Pan Iglesias – odpowiedział Marcus, zachowując zimną krew.
– Nauczyciel wychowania fizycznego? – Ella zakryła usta dłońmi i wtuliła się w bok brata.
– Leży tu od wczoraj – stwierdził Marcus, dokonując bliższych oględzin. Zakrył sobie usta i nos dłonią i przykucnął przy trupie.
– Skąd wiesz? – Quen również zatkał zakrył sobie twarz, bo ciężko było wytrzymać ten smród.
– Bo nie pojawił się dziś w szkole. Musieli wzywać zastępstwo na lekcję w ostatniej klasie. Nie ma śladów walki, chociaż… wygląda jakby miał złamaną rękę. – Marcus dokonał wstępnych oględzin. – Ale może się przewrócił. Wygląda na…
– Przedawkowanie? – podsunął Ibarra, a Delgado pokiwał głową. – No to pięknie, nie wystarczyli im uczniowie, teraz zabierają się za nauczycieli. Co za bajzel. Co ty wyprawiasz, Marcus? – Quen spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem, kiedy ten sięgnął do kieszeni mężczyzny.
– Szukam tego – oświadczył brunet, pokazując im woreczek foliowy z kilkoma pigułkami. Zrobił to, starając się nie zatrzeć odcisków palców, chwytając go przez rękaw koszuli od mundurka.
– Manipulujesz miejscem zbrodni! – Quen zniżył głos do szeptu, oburzony postawą bruneta.
– Miejscem zbrodni? Myślisz, że uznają to za zbrodnię? – Marcus już dawno przestał wierzyć w sprawiedliwość w tej okolicy. – Uznają to za kolejne zwykłe przedawkowanie. Podrzucą mu jakieś dragi, wyczyszczą wyniki toksykologii, a on stanie się kolejną zbłąkaną owieczką nie mogącą znieść presji. Wacky i jego ludzie właśnie tak działają. Jeśli chcemy z nimi wygrać, musimy być o krok przed nimi.
– No nie wiem, stary... – Felix też nie był przekonany. – Mój tata nie pochwaliłby tego.
– Twój ojciec jest dobrym facetem, ale on sam nie jest w stanie ochronić tego miasta i jego mieszkańców. Szeryf siedzi w kieszeni Templariuszy, wiesz o tym. Jeśli Basty chce zachować stanowisko zastępcy musi zacisnąć zęby i siedzieć cicho. To wszystko zabrnęło za daleko, zbyt dużo ludzi straciło życie przez to świństwo – Helios, Zeus czy jakkolwiek to się teraz nazywa. – Marcus był zdeterminowany. I choć wszyscy zgodnie twierdzili, że to nie do końca w porządku, w duchu musieli przyznać, że był to być może jedyny sposób na pokonanie Templariuszy
– Co to jest? – Ella wychyliła się zza pleców brata, by lepiej widzieć, kiedy Marcus podszedł do nich, by pokazać pigułki. Wśród białych większych tabletek wyróżniały się 2 mniejsze, wściekle różowe jak pudrowe cukierki miały wydrążone literki „Kairos”.
– No pięknie, kolejny grecki bóg do kolekcji. – Felix zacisnął pięści z wściekłości. – Dzwonię po policję, lepiej to schowaj.
Chwilę później na miejscu pojawił się patrol policji Pueblo De Luz. Basty Castellano był ogromnie przejęty, widząc że jego dzieci po raz kolejny znalazły się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Nie chciał jednak wnikać przy innych policjantach, dlaczego syna i jego przyjaciół znów znaleziono w pobliżu trupa. Wszyscy zgodnie zeznali, że znaleźli ciało przypadkowo, wracając do domu ze szkoły. Pies wytropił wuefistę i ich tu zaprowadził.
– Jaki pies? – zapytał Basty, rozglądając się po ślepej uliczce.
– Przysięgam, że dopiero co tutaj był. – Quen podrapał się po głowie.
– Nieważne, wracajcie do domu. Ja zajmę się resztą. – Zastępca szeryfa przeczesał włosy palcami. Nie był to dobry tydzień dla Pueblo de Luz. Najpierw burmistrz powoduje wypadek prowadząc po pijanemu, a teraz wuefista z miejscowego liceum przedawkowuje na tyłach baru.
– Co to za Kairos? – zapytał Ibarra, kiedy wracali do domu, rozprawiając o tym co się stało. Pigułki zostały zabezpieczone na dnie torby Marcusa.
– To grecki bożek okazji, szczęśliwej szansy – wyjaśnił Delgado. – Bardzo trudny do uchwycenia.
– Dziwne, jakoś wuefista bez problemu miał dostęp do tego gówna. – Ibarra miał ochotę wrzeszczeć ze złości. – Masz rację, dajmy te tabletki Lucasowi, niech on się tym zajmie. Nie zniosę już ani jednego trupa więcej. Ale jedno mnie zastanawia, gdzie podział się ten pies?
Wszyscy pokręcili głowami, bo nikt nie potrafił tego wytłumaczyć. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|