Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 53, 54, 55 ... 62, 63, 64  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:26:09 22-11-23    Temat postu:

cz. 3

Pierwsza konkurencja tygodnia sportowego była tylko rozgrzewką. Jej zwycięzca miał mieć przewagę w kolejnym, oficjalnym już zadaniu i móc wybrać sobie przeciwnika. To była świetna okazja. Większość drużyn miała sporo dobrych zawodników, siły rozkładały się po równo, w dodatku uczniowie lubili się nawzajem. Tak więc na przykład Rosie i Lidii trudno było rywalizować przeciwko sobie, kiedy się przyjaźniły, więc każda z nich wolała trafić na innego przeciwnika, na przykład na drużynę Ignacia, którą każdy chętnie by zmiażdżył. Wygrana w grze eliminacyjnej dawałaby im szansę wyboru konkurenta i tego za nic żadna z nich nie mogła odpuścić.
Oliver Bruni przedstawił im pierwszą grę, którą okazało się zwyczajne siłowanie na rękę. Na sali gimnastycznej ustawiono krzesła i stolik, a uczniowie z innych klas, którzy akurat nie mieli lekcji mogli przyjść i popatrzeć na konkurencję. W drodze losowania miały się zmierzyć ze sobą po dwie drużyny. Każda wygrana drużyna przechodziła następnie do kolejnej rundy, gdzie oprócz siłowania na rękę czekało ją jeszcze siłowanie na uda.
– Że niby jak chcą to zrobić? Ty jesteś zapaśnikiem, masz zmiażdżyć komuś głowę udami czy jak? – Lidia zwróciła się do Miguela, który wydawał się być rozbawiony jej tokiem rozumowania.
– Nie, chodzi o to, że dwie osoby siadają naprzeciwko siebie i losują, która będzie atakować, a która bronić – ta która atakuje, musi ścisnąć nogi drugiej osoby i udaremnić jej wyswobodzenie się, a ta broniąca musi w tym czasie uwolnić uda z zacisku przeciwnika, próbując rozstawić nogi. Chodzi o to, żeby nie dopuścić do zetknięcia się ze sobą kolan.
– Kompletnie nie wiem, o czym do mnie mówisz, ale brzmi jak bułka z masłem dla zapaśnika, więc po prostu pójdziesz i pokażesz, o co chodzi. – Lidia poklepała kolegę zachęcająco po plecach, a on pokiwał głową, bo nie miał z tym problemu.
Miguel wiedział, że uda mu się pokonać większość osób, które wystawią przeciwne drużyny, chyba że trafi na innego zapaśnika. Piłkarze również mieli silne mięśnie ud i mogli stanowić problem, ale czuł się pewny siebie.
– Guzman, ty pójdziesz do siłowania na rękę – poinformowała Lidia, zapisując sobie coś w notatniku, w którym obmyślała strategię. Podchodziła do tego bardzo poważnie.
– Dlaczego ja? – Jordan się oburzył. Wyglądał, jakby był tu za karę. Nawet się nie kwapił, żeby założyć niebieską koszulkę drużyny, a bandankę w kolorze niebieskim zawiązał niedbale na nadgarstku.
– Bo podobno jesteś silny. Marianela mówiła, że złamałeś komuś kiedyś rękę.
– Nela nie wie, kiedy się zamknąć.
– To chyba niedobrze, co? Komuś może stać się krzywda – pisnęła Luz Maria z ich drużyny, która grała też z Lidią i Sarą w drużynie siatkówki.
– Jak trafi na Ignacia, to żadna strata. – Miguel wzruszył ramionami, bo wszystko mu było jedno i jeśli Guzman złamałby kolejną kończynę Fernandezowi, nie ubolewałby nad tym.
– Nie będę brał udziału w tej maskaradzie – oświadczył Jordi, studząc ich zapał. Kiedy wszyscy spojrzeli na niego z wyrzutem, uniósł obie dłonie i pokazał im je, jakby chciał podkreślić coś ważnego. – Widzicie to? To moja inwestycja w przyszłość. Nie będę ryzykował kontuzji dla jakiejś głupiej gry.
– A co to ma wspólnego z przyszłością? – Panna Montes poczuła, że chłopak ściemnia, żeby tylko nie współpracować. W końcu chodziło tylko o siłowanie się na dłonie, chłopaki robili to na pewno tysiące razy.
– Lekarze potrzebują dłoni do przeprowadzania operacji. Tak samo jak muzycy do grania na instrumentach – wyjaśniła dyplomatycznie Veda, a Jordi uśmiechnął się złośliwie w stronę Lidii, dziękując koleżance, że go wyręczyła.
– Widzisz? Nie możesz mnie zmusić. Jako liderka musisz dbać o dobro drużyny. – Guzman założył ręce na piersi, ciesząc się, że może nie będzie musiał robić z siebie całkowitego błazna.
– Dobra! – Montes zrobiła się czerwona ze złości. – Ozuna, pójdziesz się siłować na rękę. Guzman, weźmiesz te zapasy na uda. Lekarze chyba nie potrzebują nikomu siadać na głowę, żeby operować? Gitary chyba też nie będziesz trzymał między nogami?
Kilka osób się roześmiało, a Jordi się skrzywił, ale dał za wygraną. Nie miał za bardzo wyjścia, bo w ich drużynie znalazło się tylko trzech chłopaków. Trzeci rodzynek był jednak słabowitym astmatykiem, który ze sportem nie miał nic wspólnego, a reszta dziewczyn nie była na tyle silna, by mierzyć się z chłopcami, a byli pewni, że pozostałe drużyny do gry eliminacyjnej wystawią właśnie męskich reprezentantów.
– Słuchajcie, zawsze możemy powołać się na punkt regulaminu, który mówi, że każda drużyna na każdym etapie gry może poprosić o dziką kartę. – Sara pochwaliła się znajomością regulaminu sportowego tygodnia. Wszyscy spojrzeli na nią zaciekawieni. – Nie czytaliście regulaminu?
– Jest jakiś regulamin? – Miguel podrapał się po głowie, posyłając koleżankom niewinny uśmiech. – Myślałem, że to ma być po prostu zabawa.
– Zasady obowiązują nawet w planszówkach. – Panna Duarte zacmokała cicho, bo jako wiceprzewodnicząca pomagała w końcu ustanowić regulamin. – Na każdą grę przypada dzika karta. W uzasadnionych przypadkach możemy poprosić nauczyciela, żeby nam pomógł i po sprawie. Jak będziemy czuli, że przegrywamy, weźmiemy Olivera – trener wszystkich położy jedną ręką. – Sara wyglądała na ucieszoną.
– O ile ktoś nie sprzątnie nam go sprzed nosa. – Lidia wskazała palcem na drużynę czerwonych, którzy już rozmawiali z trenerem. – Cholerny Ignacio Fernandez, wiedziałam, że będzie grał nieczysto.
– Przecież gra zgodnie z regulaminem. – Luz Maria nerwowo skubała swoją niebieską opaskę, bo nie do końca rozumiała zasady.
– Och, nieważne. Wygramy to sami, bez pomocy żadnych belfrów. Poza tym niby kto miałby nam pomóc? Może Bazyliszek w czołganiu się na czas?
Wszyscy zaśmiali się cicho, bo nikt nie przepadał za Juliettą Santillaną. Nawet Jordi zdobył się na rozbawiony grymas. Umówili się, że nie będą korzystali z dzikiej karty i jeśli mają wygrać, to zrobią to na własnych warunkach. Wszyscy to przypieczętowali wspólnym „żółwikiem”.
Tymczasem żółci w ogóle nie mieli dylematu i od razu wytypowali swojego zawodnika do pierwszej konkurencji.
– Jak tak dalej pójdzie, to Marcus będzie za nas wszystko wygrywał. – Adora zaśmiała się, klepiąc przyjaciela po plecach, by dodać mu odwagi.
– Siedzi cały czas na siłowni, to niech pokaże, co potrafi. – Diego Ledesma posłał Delgado uśmiech i uniósł do góry pięść, jakby chciał go dopingować. On sam miał wziąć udział w siłowaniu się na uda.
– Dlaczego jesteś taki poważny? – Olivia szepnęła cicho na ucho Marcusowi, który rozgrzewał nadgarstki, obserwując uważnie Olivera Bruni, który rozmawiał z Lalem na temat konkurencji.
– On nas sprawdza – mruknął, a kiedy Bustamante nie wiedziała, o co mu chodzi, wyjaśnił: – Bruni nas testuje. Nie musiał tu przychodzić, mógł zostawić to zadanie Marquezowi. On w tym czasie ma lekcje z drugą klasą, ale przyszedł, żeby zobaczyć, jak sobie radzimy.
– Myślisz, że coś kombinuje? – Olivia zacisnęła pięści, przypatrując się znienawidzonemu trenerowi, którego nikt zdawał się o nic nie podejrzewać. W oczach uczniów i nauczycieli był idealny i to najbardziej ją frustrowało.
– Nie wiem, ale cokolwiek to jest, nie pozwolę, żeby postawił na swoim – zapewnił blondynkę Marcus.
Tymczasem Lidia próbowała wybadać drużynę Rosie. Castelani trochę się zgrywała, udając, że nie chce pozwolić przyjaciółce podsłuchiwać ich strategii, ale na końcu sama zagarnęła Lidię do kółeczka, by poinformować ją, co im się udało ustalić.
– Wyglądasz, jakby zwymiotował na ciebie smerf – oświadczył Quen na widok ubranej na niebiesko panny Montes. Za te słowa zasłużył sobie na mordercze spojrzenie byłej dilerki. – No co, nie można już sobie pożartować tak po bratersku?
– Nie jesteś moim bratem i ja nie żartuję, kiedy chodzi o wygrywanie. – Lidia wystawiła w jego stronę oskarżycielsko palec. – Przyszłam pomóc wam wygrać, bo nie chcę się z wami mierzyć w kolejnym zadaniu, to będzie przeciąganie liny.
– Mówisz poważnie? – Quen jęknął, bo w obecnej kondycji fizycznej ciężko mu będzie wykonać to zadanie. – Skąd to wszystko wiesz?
– Podobno jest jakiś regulamin i wszystko tam jest opisane. – Lidia machnęła ręką. – W każdym razie, wolę się zmierzyć z Ignaciem. Z chęcią mu utrę nochala.
– Nie ty jedna. – Rosie zatarła ręce, prosząc resztę drużyny zielonych, by stanęli bliżej. – To jakie jeszcze masz dla nas plotki?
– Myślę, że do siłowania na rękę musicie wystawić silnego chłopaka. Nikt z pozostałych drużyn nie wystawi dziewczyny. – Montes poinformowała ich konspiracyjnym tonem. – Macie kogoś silnego? – Spojrzała po wszystkich w drużynie zielonych, omijając wzrokiem Felixa.
– Hej! – oburzył się Castellano, bo choć nie był umięśniony, to nie uważał się za totalnego słabeusza.
– Dobre sobie, Castellano, kiedy ostatni raz byłeś na siłowni? – Lidia zakpiła lekko z kolegi, nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo to dla niego upokarzające słyszeć to z jej ust.
– Quen z oczywistych względów nie może, więc zostaje wujaszek albo Jorge. – Rosie dokonała oględzin dwóch chłopców, którzy patrzyli po sobie, nie wiedząc, o co jej chodzi. – Ochoa, jak sobie radzisz z siłowaniem na uda?
– A bo ja wiem… chyba normalnie. – Jorge podrapał się po głowie, czując się dziwnie osaczony.
– Świetnie, Vincenzo weźmie pierwszą konkurencję. Boksuje, więc liczę, że chociaż jednego gogusia powali. – Rosie klasnęła w ręce. – Jorge, pójdziesz na drugi ogień.
– Super – mruknął Ochoa, czując, że to, co miało być zabawą, zapowiada się ciężką harówką.
– A kto u was zagra w grze eliminacyjnej? – Felix zwrócił się z ciekawością do panny Montes. Przyszła pomóc im w strategii, jakby nie do końca wierzyła w powodzenie swojej drużyny.
– Miguel Ozuna.
– Dlaczego nie Jordi? – Castellano wydawał się być zdziwiony. Jordi uwielbiał rywalizację i wygrywanie. Jeśli odpuszczał, to serio musiało być coś nie tak.
– Boi się, że porani swoje delikatne jak u panienki rączki. – Lidia machnęła ręką, nadal będąc tym faktem poirytowana.
– Raczej boi się, że znów komuś złamie rękę – mruknął ze śmiechem Quen, ale nikt go już nie słuchał, bo Oliver gwizdnął gwizdkiem i kazał im się ustawić według drużyn.
– Pamiętajmy, to tylko zabawa. – Adora w drużynie żółtych poklepywała wszystkich po plecach, by dodać im wiatru w żagle. Marcus spojrzał na nią jednak dziwnym wzrokiem. – Bo to jest zabawa, prawda? – upewniła się, ale coś w jego spojrzeniu dało jej do zrozumienia, że wcale nie traktuje tego jak gry.
– Zamierzam wygrać – odpowiedział jej pewnym siebie tonem. Nad jej głową dostrzegł Olivera Bruni, z którym rozmawiał Ignacio Fernandez. Był pewien, że Nacho poprosi o pomoc nauczyciela, kiedy będzie czuł, że przegrywa, a co za tym idzie, Delgado w końcu będzie się musiał zmierzyć z samym trenerem. Miał wrażenie, że członek kartelu tylko na to czekał.
– To się nazywa duch rywalizacji! – Diego Ledesma przybił kapitanowi piątkę, a ktoś z tyłu zaczął mu rozmasowywać plecy, jakby nastolatek szykował się do wyjścia na ring, a nie do zwykłej niewinnej gry.
– Pamiętaj, nawet jak przegrasz, to nic strasznego. Prawda? – Olivia szukała wzrokiem poparcia w swoich członkach drużyny. Ruby lekko jej przytaknęła, ale reszta miała nietęgie miny, bo wszyscy chcieli zwycięstwa.
– Wygram – odpowiedział jej Marcus tak pewnym siebie tonem, że aż wszystkich zatkało. Delgado nigdy nie był arogancki, nigdy się nie popisywał, nigdy nie pokazywał, że jest wyżej od innych, mimo że był pod wieloma względami, łącznie ze wzrostem. Tym razem jednak w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
– Dlaczego mi się to nie podoba? – Adora wymieniła spojrzenia z Olivią, która sama nie wiedziała, co jej na to odpowiedzieć.
– Dalej, Marcus, pokaż im, co potrafisz. – Diego Ledesma z zawziętą miną ścisnął biceps Marcusa i z uznaniem pokiwał głową, jakby aprobował jego tężyznę fizyczną.
Pierwszy pojedynek stoczyła drużyna pomarańczowych z czerwonymi. W tej pierwszej nie znaleźli się żadni bliscy znajomi, ale i tak ich porażka bolała, bo Ignacio Fernandez miał zwycięską minę, jakby wygrał już cały turniej. Drużyna żółtych z Marcusem na czele pokonała drużynę brązowych, przechodząc dalej. Miguel Ozuna poradził sobie z zespołem różowych, zdobywając punkt, a Enzo Diaz rozgromił białych. Oznaczało to, że drużyna Rosie (zieloni) w półfinale zmierzy się Fernandezem, nad czym wszyscy ubolewali, bo Nacho pokazał już, że w siłowaniu na rękę dobrze sobie radzi. Natomiast żółci mieli się zmierzyć z niebieskimi.
– No cóż. Nie można mieć wszystkiego. – Sara załamała ręce, bo widząc Marcusa w obcisłej żółtej koszulce już wróżyła mu wygraną.
– Po czyjej stronie jesteś? – Lidia lekko się oburzyła, po czym poklepała Miguela po plecach, jakby dodawała mu otuchy. Ale nawet zapaśnik miał nietęgą minę, bo przewodniczący szkoły miał taką determinację w oczach, że wiadome było, iż nie odpuści ani na sekundę.
Ignacio Fernandez rozgromił drużynę Primrose, a to oznaczało, że trafi do finału. Oliver Bruni już szykował bandanę w czerwonym kolorze i każdy domyślał się, że Nacho wykorzysta swoją dziką kartę właśnie w finale. Teraz wszyscy obserwowali z zapartym tchem konkurencję pomiędzy Marcusem i Miguelem. Była zaciekła, ale Delgado wygrał, co żółta część sali (a także żeńska część z innych grup ku złości chłopców) skwitowała głośnymi wiwatami. Pozostawało siłowanie się na uda. I tutaj żółci musieli się rozczarować, bo Jordan, chociaż twierdził, że miał lepsze rzeczy do roboty, nie byłby sobą, gdyby nie spróbował wygrać. Rozłożył Diega Ledesmę, który przepraszał swoją drużynę, ale nikt oczywiście nie miał mu tego za złe. Jako że był remis, wygrani musieli ze sobą stoczyć pojedynek na uda. Marcus i Jordan usiedli naprzeciwko siebie. Delgado wygrał losowanie, więc mógł wybrać, czy będzie atakującym czy broniącym. Wybrał atak, co niespecjalnie wszystkich zdziwiło. Pojedynek był zaciekły. Wszystkie drużyny obserwowały go z wypiekami na twarzy, jakby to była olimpiada. Nikt nie mógł podejść za blisko, ale wszyscy wyciągali szyje.
– To może trochę potrwać. – Quen spojrzał na zegarek, udając, że ziewa. – Powinni im kazać się siłować na ręce w ramach dogrywki. Ta walka na uda jest bez sensu.
– Kiedy to się skończy? – Rosie spojrzała na jego zegarek, bo jej też zaczęło się to wszystko dłużyć.
– Kiedy Marcus zaciśnie nogi Jordanowi tak, że jego kolana zetkną się ze sobą na co najmniej dziesięć sekund. Albo kiedy Jordanowi uda się wyswobodzić i rozstawić nogi przeciwnika – wyjaśnił Miguel, stając obok nich. – Wiem, to głupia gra.
– Odpuść. – Marcus Delgado wyszeptał pod nosem, wpatrując się intensywnie w swojego rywala. Nikt nie mógł ich dosłyszeć, a ta konkurencja zaczynała się niepotrzebnie przedłużać. Kropelki potu zaczynały się formować na ich czołach i szczerze mówiąc, nie miało to większego sensu. – Proszę – dodał takim tonem, że młody Guzman musiał zmarszczyć brwi.
Wzrok Jordana powędrował za spojrzeniem Marcusa, który ze złością obserwował Olivera Bruni z czerwoną opaska na nadgarstku. Nawet się nie rozgrzewał, po prostu czekał i strasznie go to irytowało. Na twarzy Jordi’ego pojawił się niewyraźny grymas, kiedy zdał sobie sprawę, że przewodniczący szkoły chce sprawdzić się z trenerem piłki nożnej. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego, zależało mu na tym, a Guzman właściwie robił to tylko dla zasady.
– Jesteś pewien? – szepnął w stronę Marcusa, który tylko nieznacznie kiwnął głową.
Jordi poddał walkę, rozluźniając mięśnie i pozwalając koledze ścisnąć udami swoje kolana. Po dziesięciu sekundach było już po wszystkim. Drużyna niebieskich była niepocieszona, a pani kapitan zła, ale nic nie mogła powiedzieć, bo Marcus Delgado zasłużył na wygraną. Przyszedł jednak czas na finał i na to wszyscy czekali. Większość uważała, że to nie w porządku, że Ignacio wykorzystał dziką kartę już na wstępie i że w dodatku wybrał silnego wuefistę, byłego żołnierza. Czuli jednak, że Bruni trochę przystopuje w pojedynku z nastolatkiem, a może taką mieli nadzieję. Jeśli tak, to grubo się pomylili.
Finał polegał tylko na siłowaniu się na rękę i od pierwszych sekund wiadome było, że żaden nie odpuści. Oliver wydawał się być zrelaksowany, kiedy naprężał mięśnie, udaremniając wygraną Delgado. Tatuaż marines na jego przedramieniu uwidocznił się jeszcze bardziej, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Marcus z wyrazem prawdziwej determinacji na twarzy zaciskał dłoń wokół wielkiej graby trenera, bezskutecznie próbując przeważyć szalę na swoją korzyść. Na jego szyi i przedramionach, nawet tym, którym zapierał się na udzie, uwidoczniły się żyły. Kilka dziewcząt pisnęło.
– O co im chodzi? – Quen wywrócił oczami. Przyjaźniąc się z Marcusem przez tyle lat musiał się przyzwyczaić, że kręciło się wokół niego mnóstwo lasek, ale tego nie mógł pojąć. Wykrzywiony Marcus to nie był seksowny Marcus. One były chyba innego zdania.
– No wiesz. – Sara go zrugała, wpatrując się rozmarzona w pojedynek, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy, co się tam tak naprawdę dzieje.
– Mam ochotę złapać za nożyczki – stwierdziła Lidia, zakładając ręce na piersi. Zaczynało ją to nudzić. – Delgado nie strzygł się od miesięcy, wygląda okropnie.
Kilku chłopców z drużyny pomarańczowych i różowych, którzy stali obok niej spojrzało na nią ze złością – każdy miał przydługie włosy i poczuł się urażony. Westchnęła, dając za wygraną. Tymczasem Oliver był niewzruszony. Marcus nie wiedział, czy specjalnie się powstrzymuje i nie wygrywa od razu, czy jego wysiłki w ogóle przynoszą jakieś rezultaty. Ich nadgarstki tylko lekko się kiwały w obie strony, ale łokcie pozostawały nieruchome na blacie stolika. W tym momencie nastolatek czuł, że po prostu udaremnia wygraną Bruniego, a nie próbuje sam wygrać.
– To byłeś ty? – Trener szepnął tak, że dopiero po chwili dotarł do Marcusa sens tych słów. Wargi Olivera praktycznie się nie poruszały, kiedy wypowiadał te słowa. – Ty wysłałeś mi strzałę?
Był tak oszołomiony, że nie wiedział, jak zareagować. Podniósł wzrok patrząc prosto w zimne stalowo-niebieskie oczy Bruniego, zupełnie zapominając o ściskaniu jego dłoni. Wtedy poczuł, jak jego prawa ręka uderza o blat stołu. Poczuł okropny ból, który promieniował od nadgarstka przez przedramię aż do barku. Nieświadomie z jego gardła wyrwał się jęk, ale nie był w stanie się na tym skupić. Był tak wściekły, że z chęcią rozszarpałby Olivera tu i teraz. Wstał uniósł dłoń, jakby chciał mu przywalić, ale wtedy dostrzegł w tłumie minę Olivii. Zmienił kierunek natychmiastowo, modląc się, by nikt tego nie zauważył. Wystawił dłoń przed siebie.
– Gratuluję, trenerze – powiedział, czekając aż Oliver uściśnie mu dłoń. Bruni uśmiechnął się na pokaz dla wszystkich.
– Tobie również, to była wyrównana walka.
– Była? – Ciemne brwi Marcusa zbiegły się w jedną kreskę, kiedy wypowiadał te słowa.
Na szczęście nie mogli kontynuować tej dyskusji, bo dał się słyszeć ryk zachwytu drużyny czerwonej, która jako zwycięska mogła sobie wybrać przeciwnika w przeciąganiu liny. Mieli czas na zastanowienie do kolejnego dnia po lekcjach, kiedy to miała się odbyć ta gra na szkolnym boisku. Teraz wszyscy musieli się rozejść i ubolewać nad porażką w gronach swoich drużyn. Mogli jedynie czekać na to, co przyniosą kolejne dni rozgrywek.

***

Dziwnie było siedzieć w bibliotece naprzeciwko byłego przyjaciela. Felix czuł się niezręcznie. Od trzech lat nie utrzymywali kontaktu, a teraz byli zmuszeni ze sobą współpracować przy musicalu. Przygotowywanie przedstawienia wydawało się przebiegać całkiem naturalne – na auli czy w sali prób w ośrodku kultury zapominali o niesnaskach i rozumieli się bez słów. Ale w szkole nadal się mijali i nie było tak jak dawniej, a to sprawiało, że Castellano czuł się niebywale niezręcznie, szczególnie teraz po śmierci pani Angelici. Sam nie potrafił tego określić, ale po prostu jakaś część jego liczyła na to, że to Jordan się pierwszy złamie i go przeprosi albo chociaż się wkurzy jak za starych dobrych czasów i powie mu do słuchu. Ten obecny Guzman trochę go przerażał i wcale nie dlatego, że potrafił połamać innym kończyny, a dlatego że się powstrzymywał. Felix czuł bowiem, że Jordi tłumi w sobie emocje i zdusza instynkty, które kiedyś były dla niego naturalne. Nie było to zdrowe. Castellano nie twierdził, że zmasakrowanie twarzy Ignacia Fernandeza jakieś dwa miesiące temu było w porządku, bo nie było, ale wiedział też, że nigdy by do tego nie doszło, gdyby młody Guzman częściej rozmawiał o problemach. Czasami obserwował go na lekcjach z niepokojem, łapiąc się na tym, że zastanawia się, czy zaraz mu coś nie odwali. Jordi jednak opierał się na swoich typowych złośliwościach i sarkazmie, ale z reguły ustępował, kiedy pewna granica została przekroczona, a to było zupełnie nie w stylu starego Jordana. Kiedyś za byle bzdurę każdy musiał być przygotowany na siniaki, teraz Guzman mocno się kontrolował. Zmienił się i nie dało się tego ukryć.
– Mam coś na twarzy? – Guzman wyrwał go z rozmyślań. Podniósł głowę znad nut i czekał na wyjaśnienie, dlaczego sąsiad przypatruje mu się tak intensywnie. – Czy chcesz mi coś powiedzieć?
– Nie. A ty mnie? – Felix odbił piłeczkę, czując się bardzo głupio, że został przyłapany. Bał się, że były kumpel pomyśli, że się o niego martwi. No cóż, tego nie mógł ukryć, nawet przed samym sobą.
– Tak. – Szatyn popukał ołówkiem w zeszyt. – Ta tonacja jest za niska, nawet dla Marcusa – oświadczył, a Felix dopiero po chwili zrozumiał, że mówi o przedstawieniu.
– Ach, poprawię to. – Castellano z lekką irytacją przyjrzał się bliżej nutom. Miał wielką ochotę rąbnąć kolegę w głowę i poprosić, żeby się komuś wyżalił i powiedział, co mu leży na sercu od czasu śmierci doni Angelici. Jeśli nie jemu, to chociaż siostrze. Wątpił jednak, by Jordan rozmawiał z Nelą na takie tematy. Była dosyć wrażliwa i pewnie zareagowałaby płaczem.
– Nie bujaj w obłokach, tylko bierz się do roboty. – Guzman uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy od dawna bez cienia złośliwości. Nie był to jego typowy uśmieszek półgębkiem.
– Co ja widzę, Guzman potrafi się śmiać. Już zaczynałem myśleć, że wstrzykujesz sobie botoks. – Do ich stolika podszedł jakiś młodzieniec, niespecjalnie się przejmując, że mówi głośno w cichej bibliotece. Na szczęście oprócz dwóch chłopców nie było w niej nikogo innego.
– Patricio, co cię sprowadza? – Jordan zerknął z dołu na byłego kolegę z drużyny w San Nicolas de los Garza, zastanawiając się, co takiego robi w liceum w Pueblo de Luz. – Nie mów, że się przenosisz? Jeśli tak, to rzucam szkołę.
– Nie martw się, jeszcze nie upadłem na głowę. – Patricio Gamboa uspokoił dawnego kumpla. Zarówno Felixa jak i Jordana uderzyło to, jak bardzo był w tej chwili poważny. – Jestem tu w sprawie tablicy pamiątkowej dla pani Angelici. Robimy taką u siebie i zastanawialiśmy się, czy byłaby możliwość zrobić też u was, ale dyrektor ma jakieś pilne sprawy na głowie i nie mógł z nami rozmawiać. Veronica ci nie mówiła? Ona koordynuje akcję w ramach samorządu w San Nicolas.
– Nie gadam z nią – odparł beznamiętnie Jordan, czując, że jest inny powód, dla którego członek konkurencyjnej drużyny zagadał go w bibliotece. – Czego chcesz, Pat? Znów się chwalić, że jesteście wyżej w tabeli rozgrywek?
– Nie. Chciałem pogadać. – Patricio włożył ręce do kieszeni, trochę obawiając się tego, o co zamierzał poprosić. – Na osobności – dodał, obrzucając Felixa ostrzegawczym spojrzeniem.
– Pójdę poszukać książki. – Felix miał zamiar wstać od stolika i dać im nieco prywatności, ale Guzman go powstrzymał.
– Siadaj, Felix. Cokolwiek to jest, możesz mówić przy nim. – Szatyn odchylił się na krześle, woląc dmuchać na zimne. – Wolę mieć świadków na wypadek gdybyś potem mnie oskarżył o napaść, tak jak ostatnio.
– To było rok temu i przypominam ci, że to ty wybiłeś mi wtedy ząb. – Patricio zdawał się być bardziej zakłopotany niż wkurzony tamtą sytuacją.
– Zasłużyłeś. A ja przeprosiłem. – Jordan wywrócił oczami.
– Nie przeprosiłeś. – Patricio mruknął beznamiętnie, nawet nie mając siły się kłócić, bo Guzman nie byłby sobą, gdyby nie dodał od siebie czegoś złośliwego.
– Rzeczywiście. – Szatyn uśmiechnął się, jakby dopiero teraz to sobie przypomniał. – I nie zamierzam.
– Nie spałem z Dalią, Jordi, przecież o tym wiesz. Tylko się wtedy całowaliśmy. Zresztą tobie i tak było wszystko jedno. To wszystko twoja wina.
– Moja? – Jordan uniósł brwi tak wysoko, że zniknęły pod włosami opadającymi na czoło. Ze śmiechem spojrzał na Felixa, jakby szukał sprzymierzeńca. – Felix, powiedz – czy można to uznać za prezent urodzinowy jak nakrywasz swoją dziewczynę i kumpla obściskujących się nad basenem podczas twojej imprezy?
Castellano nie wiedział, czy to pytanie retoryczne. Jordi najwyraźniej świetnie się bawił, ale Patricio wyglądał na poważnego i nawet trochę urażonego.
– Nawet nie chciałeś tej imprezy-niespodzianki, byłeś wściekły i wyładowałeś się na Dalii. Była okropnie zdołowana, bo strasznie się napracowała. Nie wiesz nawet, ile razy wypłakiwała mi się w rękaw, żaląc się, że jej nie kochasz.
– A ty bardzo wygodnie ją pocieszałeś, rozumiem. W porządku, co było to było. – Guzman machnął ręką. Nie chciał rozpamiętywać starych dziejów.
– Nigdy ci na niej nie zależało. Spotykałeś się z nią tylko dlatego, że Silvia ci kazała. Traktowałeś ją jak zło konieczne. Wiedziałeś, że się w niej kocham od podstawówki.
– W mojej mamie?
– W Dalii. Bądź przez chwilę poważny, Jordan.
Zarówno Jordi jak i Felix wpatrywali się teraz w Patricia zaintrygowani. Osiłek z przeciwnej drużyny piłki nożnej na boisku był arogancki i nie zawsze grał fair play, co przyczyniło się do jego niezbyt pozytywnego wizerunku, ale teraz miało się wrażenie, że jest małym przestraszonym chłopcem, który próbuje przemówić dawnemu przyjacielowi do rozsądku.
– Wiedziałeś, że mi się podoba, a jednak nic nie powiedziałeś. Zawsze się sprzeciwiałeś matce, ale kiedy kazała ci zaprosić na randkę atrakcyjną cheerleaderkę, to nagle sobie przypomniałeś, że masz naście lat i szalejące hormony? – Gamboa czuł się oszukany. Nigdy nie wybaczył tego Jordanowi.
– Przyszedłeś mi teraz prawić morały i wylewać żale czy może chcesz mi wystawić rachunek za dentystę po roku? To nie w twoim stylu, Pat.
– Przyszedłem, bo trudno mi uwierzyć, że przez ten cały czas, kiedy byliście razem nic dla ciebie nie znaczyła. Nie kochałeś jej, wiem to, ale znam cię i wiem też, że nie jesteś totalnie bez serca, nawet jeśli takiego zgrywasz. Jeśli zależało ci choć trochę, to przyszedłem prosić cię o pomoc.
Jordi przypatrywał się koledze w ciszy, zastanawiając się, o co może mu chodzić. Felix siedział cicho, z uwagą przysłuchując się rozmowie i nie chcąc im przeszkadzać, czując, że stał się niejako świadkiem ich pojednania, a może nawet jakiegoś dziwnego paktu.
– Jutro Jonas Altamira zostanie przewieziony z aresztu w Pueblo de Luz do więzienia tymczasowego w Monterrey, gdzie będzie czekał na proces. Obaj wiemy, jaki będzie wynik rozprawy – uniewinnią go, wyjdzie na wolność i znów kogoś skrzywdzi, a biedna Dalia nie dostanie sprawiedliwości, na jaką zasługuje.
– Chwila, czy ty insynuujesz to, co myślę? – Felix w końcu się wtrącił, nie mogąc przejść obojętnie wobec tych słów. – To chyba odpowiedni moment, żeby powiedzieć, że jestem synem zastępcy szeryfa.
– Mam to w nosie. Skończyło się poleganie na policji i sądach, pora wziąć sprawy w swoje ręce. – Gamboa zacisnął pięści w złowrogim geście. Widać było, że cierpi i chciałby zrobić coś, by nie siedzieć bezczynnie.
– Mówisz o samosądzie. – Jordan nie wierzył, że to słyszy. Od razu pojął, jaki był sens słów dawnego kumpla. – Jesteś niepoważny. – Pokręcił głową, jakby oddalał od siebie ten bzdurny pomysł. Nie sądził, że Patricio byłby do tego zdolny, a przynajmniej nie chciał w to wierzyć.
– Chcę, żeby cierpiał, najlepiej żeby zgnił w męczarniach za to, co zrobił Dalii. Przyjmę każdą karę, jeśli będzie trzeba.
– Opanuj się, Pat, nie jesteś sobą. – Jordi wstał z miejsca, czując, że to nieodpowiednie rozmawiać o takich rzeczach na siedząco. Był przerażony słowami kolegi z byłej drużyny. – Myślisz, że Dalia by tego chciała? Żebyś poszedł siedzieć za takiego nędznego szczura? Pozwól zająć się tym prokuratorowi. Adam też obiecał, że postara się, żeby Jonas dostał za swoje.
– Adam Castro? – Patricio gwałtownie potrząsnął głową, jakby w ogóle nie brał tego pod uwagę. – I ty mu wierzysz? Nie bez powodu mówią na niego Żniwiarz!
– Dlaczego Żniwiarz? – Castellano zmarszczył brwi, bo pierwszy raz słyszał o pseudonimie prawnika.
– Bo od swoich klientów kosi jak za zboże – odpowiedział mu od niechcenia Jordi, nadal wpatrując się w Gamboę.
– Nieprawda. – Patricio miał zupełnie inne wytłumaczenie. Spojrzał na Felixa, jakby właśnie objawiał mu ważny sekret. – Żniwiarz, bo kiedy Adam Castro pojawia się na sali rozpraw, nie ma co zbierać. Nigdy nie przegrał żadnej sprawy, dzięki niemu wielu gwałcicieli i morderców się wywinęło. Nie pozwolę, żeby Altamira wyszedł na wolność. Jestem to winny Dalii. TY jej jesteś coś winny.
– Uspokój się, Pat. – Guzman uniósł dłoń, jakby potrzebował chwili do zastanowienia. – Adam to przyjaciel ojca, zapewnił mnie, że…
– Czy słowa któregoś z nich kiedykolwiek się sprawdziły? – Patricio wszedł mu w słowo, czując w tej chwili desperację. – Bez obrazy, Jordi, ale twój stary też nie jest kryształowy. Zrobię to, z tobą czy bez, to nie podlega żadnej dyskusji. Ale nie ukrywam, że przydałyby mi się twoje kontakty i twoje pięści.
– Nie ma mowy, Patricio, to o czym mówisz jest chore, złe i pokręcone. Tak, Jonas to śmieć i zasłużył, żeby zgnić w pace na długie lata, ale pozwólmy Adamowi Castro działać.
– Śni mi się po nocach zakrwawiona w uniformie cheerleaderek. Widziałeś ją? Na pogrzebie. – Patricio był teraz blady jak ściana. Wyglądał jakby miał zemdleć, zwymiotować i wybuchnąć jednocześnie. – Świadomość, że ten drań ją gwałcił bez opamiętania, nawet po tym jak już nie żyła… – Ostatnie słowa nie mogły mu przejść przez gardło. – Więc jeśli kiedykolwiek ci na niej zależało, chociaż odrobinę, wiem, że przyjdziesz mi pomóc i zemścisz się razem ze mną.
Felix z niepokojem obserwował Jordana, który w kieszeni spodni zaciskał prawą dłoń. Zimny metal kluczyka do motoru już nawet nie pomagał. Minę miał taką, jakby Patricio mu przyłożył. Castellano obawiał się najgorszego, ale wtedy Guzman nieznacznie pokręcił głową.
– Przykro mi – powiedział cicho i mówił szczerą prawdę. Dalia nie zasłużyła na taki los, ale dokonywanie samosądów nie było rozwiązaniem.
– I słusznie, bo to wszystko twoja wina! – Gamboa się zezłościł, zaczął przestępować nerwowo z nogi na nogę.
– Hej, chyba trochę przesadzasz. – Felix stanął w obronie Jordana, bo ten zdawał się w ogóle nie bronić.
– Przesadzam? – Patricio zakpił z nowego znajomego i wpatrzył się z nienawiścią w Guzmana. – To przez niego zaczęła kupować te pigułki. Myślisz, że dlaczego to robiła? Bo z nią zerwał, w ogóle się nią nie interesował, a ona próbowała za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę.
– Gościu, zbastuj trochę. – Felix poczuł moralny obowiązek, by zainterweniować. Stanął nieco bliżej, by zapobiec ewentualnej bójce, ale na to się nie zanosiło. Jordan ze spokojem wziął na swoje barki wszystkie żale, które wylewał na niego Gamboa. Czuł, że na to zasłużył.
– Gdybyś chociaż spróbował… – Miało się wrażenie, że Patricio bardziej rzuca oskarżenia w eter, jakby i jemu od miesięcy leżało to wszystko na sercu i dopiero miał okazję się uzewnętrznić. – Ale nie, ty nigdy nie zadałeś sobie trudu, żeby… – Gamboa odetchnął głęboko i spojrzał w sufit, jakby próbował powstrzymać łzy. – Kiedy miałeś wypadek i leżałeś w śpiączce, codziennie przychodziła do szpitala, mimo że już nie byliście razem. Nawet twój stary się tam nie pokazał, ale ona przychodziła codziennie rano, a potem zrywała się wcześniej ze szkoły, żeby zdążyć przed końcem odwiedzin.
Jordi spuścił głowę, bo nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Zaczął chodzić z Dalią Bernal na polecenie matki, która uważała ją za świetną partię. Był wściekły, nie chciał tego, ale wiedział też, że nie ma nic do gadania. Silvii nie podobały się dziewczęta, które podobały się jemu – zawsze znajdowała w nich coś, do czego można się było przyczepić albo po prostu twierdziła, że do niego nie pasują, bo ich rodzinom brakuje prestiżu. Tak było z jego poprzednią dziewczyną. Kiedy Silvia znalazła w pokoju syna prezerwatywy, nie przyszła z tym do niego, tylko sprytnie wypytała Nelę, która puściła farbę, a dziennikarka już wzięła sprawy w swoje ręce i zadzwoniła do rodziców dziewczyny, o wszystkim ich informując. Wręcz zażądała, żeby zainterweniowali i zakończyli ten pozbawiony sensu związek, a potem pchnęła go prosto w ramiona Dalii Bernal.
To prawda, główna cheerleaderka w San Nicolas de los Garza była bardzo ładną dziewczyną, atrakcyjną pod wieloma względami, ale Guzman nie mógł w pełni poświęcić się związkowi, do którego został przymuszony. Zawsze miał z tego powodu wyrzuty sumienia, szczególnie wobec Patricia, który kochał się w Dalii od lat, ale nic nie mógł na to poradzić. Wstydził się tego, ale potrzeba zadowolenia matki zawsze była dla niego silniejsza od wszystkiego innego. Próbował sobie wmówić, że jeśli będzie postępował zgodnie z jej wolą, robił to, co Silvia mu każe i nie będzie sprawiał problemów, może matka w końcu go zauważy. To było głupie, dziecinne, totalnie pozbawione sensu i sam siebie karcił za te uczucia, ale tak było i nie potrafił tego zmienić.
Zerwał z Dalią Bernal tuż po swoich szesnastych urodzinach, po tym, jak nakrył ją całującą się z Patriciem nad basenem w jej domu, w którym urządziła imprezę-niespodziankę. Wtedy przelała się czara goryczy, a dla niego był to tylko pretekst, by zakończyć ten pozbawiony miłości, przynajmniej z jego strony, związek. Pamiętał tamten dzień, strasznie się zezłościł. Nie cierpiał takich przyjęć, ale bardziej od samej imprezy wkurzyło go to, że Dalia nie zaprosiła jego siostry bliźniaczki, która przecież dzieliła z nim ten wyjątkowy dzień. Pokłócili się, wyrzucił Dalii wiele rzeczy, nie mogąc zrozumieć, jak jego dziewczyna może tak traktować Nelę, która nikomu nie zawiniła. Wyładował na niej swoją frustrację i pamiętał, że nie szczędził w słowach. Kiedy trochę ochłonął i poszedł ją przeprosić, ona już znalazła pocieszenie w ramionach innego. Po szkole rozeszły się plotki, że Dalia i Patricio sypiali ze sobą za jego plecami, a jemu było to na rękę. Nigdy nie dociekał, czy plotki były prawdziwe. Dalia próbowała wielokrotnie go przepraszać i prosiła, żeby dał jej jeszcze jedną szansę, ale jej nie słuchał. Było mu jej żal, szczególnie kiedy zaczęła pomagać sobie w szkole tabletkami na koncentrację. Próbował jej przemówić do rozsądku, ale bezskutecznie. Szantaże w stylu „skończę z tym, jeśli do mnie wrócisz” były dla niego nie do zaakceptowania. Skonfrontował nawet Franklina, kiedy dowiedział się, że dostarcza Dalii pigułki, ale na nic się to zdało. A potem miał miejsce wypadek i wszystko, co było wcześniej, przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Matka była w rozsypce, choć udawała, że wszystko jest w porządku, ojciec jeszcze bardziej popadł w pracoholizm, Nela chodziła jak duch, a on jeden jakoś starał się trzymać, próbując wrócić do normalności. Ale nigdy już nie było normalnie, nie ważne jak bardzo Guzmanowie próbowali sprawiać takie wrażenie. A on czuł się przeraźliwie samotny, nie mogąc o tym z nikim porozmawiać. Nie mogąc wykrzyczeć światu, że to nie był żaden wypadek, ale to Franklin chciał się zabić i mu się to udało, omal nie pociągając ze sobą młodszego brata.
– To twoje ostatnie słowo? – Patricio wyrwał go z rozmyślań, nadal łudząc się, że kumpel pomoże mu w wymierzeniu sprawiedliwości. Jordan jednak nie mógł dać mu odpowiedzi, której oczekiwał.
– Przykro mi, Pat. I ty też nie powinieneś…
– Dzięki za nic. – Gamboa mu przerwał, nie chcąc słuchać wymówek czy umoralniających gadek. – Tak bardzo się bałeś, że skończysz jak twój ojciec i proszę – jednak się nie pomyliłeś. Jesteś taki sam jak Fabian.
Patricio odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając obu chłopaków osłupiałych, nie wiedzących czy to właśnie się wydarzyło, czy może to tylko ich wyobraźnia.
– Nie słuchaj go, Jordi. To nie była twoja wina. – Felix postanowił postawić sprawę jasno. To było niezwykle ważne i Guzman musiał to usłyszeć. – Dalia nie zginęła przez ciebie.
– Bez obrazy, Felix, ale to nie twoja sprawa – odpowiedział ze spokojem szatyn, po czym usiadł do stolika, gdzie nadal leżały zeszyty z nutami. – Wrócę do tego później, teraz muszę lecieć na trening – oświadczył, zabierając wszystkie zeszyty i pakując je do plecaka.
Zanim Felix zdążył coś powiedzieć, już go nie było. Miał nadzieję, że Jordan nie zrobi czegoś głupiego.

***

San Nicolas de los Garza, 2014

Pakował się powoli, wiedział, że i tak kolejne dni będzie musiał spędzić na ostatnich badaniach i na samą myśl robiło mu się niedobrze. Nie miał problemu z rezonansami czy pobieraniem krwi, ale rozmowy z lekarzami były męczące. Szczególnie ze szpitalnym psychologiem. Miał niewiele rzeczy do spakowania – przez większość czasu leżał w śpiączce w szpitalnej pidżamie, ale kiedy się obudził, nie mógł na nią patrzeć. Był to dla niego bezkształtny worek, w którym czuł się tak, jakby już szykowali go do trumny. Poprosił Deborę, żeby przywiozła mu zwykłe dresy i T-shirty, które teraz układał w równą kosteczkę na pościeli. To jedyny sposób na zabicie nudy w tym okropnym miejscu – powolne pakowanie i to oczekiwanie na wypis były nie do zniesienia, ale nie mógł zrobić nic więcej. Nie potrzebował wiele przedmiotów, więc i pakowanie przebiegało sprawnie. Najważniejszą rzeczą był jego stary odtwarzacz MP3. Poprosił Deb o przywiezienie mu go, bo bez muzyki nie był w stanie wytrzymać, a jego telefon został zniszczony w wypadku. Chciało mu się śmiać, kiedy zobaczył, jakie piosenki skrywało stare urządzenie. Młodzieńcza faza buntu wychodziła na prowadzenie i rockowe kawałki umilały mu ostatnie dni spędzone wśród chorych. Jedynym problemem były cholerne słuchawki, które wciąż się plątały. Już prawie zapomniał jak to jest, bo od dawna używał bezprzewodowych. Te miały jednak jakiś urok, mimo swojej oczywistej wady. Poddał się, nie chciało mu się ich rozplątywać. Skrzywił się, kiedy schyliwszy się do torby, by wrzucić do niej ubrania, poczuł ściągnięcie w okolicy żeber. Dłoń automatycznie powędrowała do opatrunku. Powinien go zmienić.
Kiedy pierwszy raz przyszła do niego pielęgniarka, żeby to zrobić, zrugał ją, że źle się do tego zabiera. Miał lekkie wyrzuty sumienia, bo tylko wykonywała swoją pracę, ale i tak wolał zrobić to sam. Nie potrzebował niańki, umiał o siebie zadbać. Odkleił opatrunek, krzywiąc się lekko na widok zaszytej rany. Nie była duża, a chirurg się postarał, szwy były idealne, nawet Jordi musiał przytaknąć z podziwem. Przy dobrych wiatrach nie będzie dużej blizny, zresztą na nim zawsze wszystko goiło się jak na psie.
– Wygląda dobrze.
Usłyszał dziewczęcy głos od strony drzwi i niemal podskoczył. Obejrzał się przez ramię i zobaczyć swoją byłą, Dalię, niosącą jakieś podarunki. Jeszcze tego mu było trzeba.
– Nie słyszałaś nigdy o pukaniu? Co ty tu w ogóle robisz? – warknął w jej stronę, odwracając się, żeby nie mogła na niego patrzeć. Nigdy nie był pruderyjny, ale od czasu wypadku dziwnie się z tym czuł. Lekarze oglądali go ze wszystkich stron, a on chciał tylko zatopić się w wygodnej miękkiej bluzie treningowej, żeby nie musieć oglądać tej cholernej blizny. Będzie mu przypominała już zawsze, co się wydarzyło i to najbardziej go złościło.
– Przyszłam cię odwiedzić. Słyszałam, że niedługo wychodzisz. Mam notatki z biologii, pewnie będziesz chciał być na bieżąco – dopowiedziała szybko nastolatka, jakby się bała, że nie zdąży przedstawić celu wizyty, zanim ją wyrzuci. Położyła zeszyty na jego idealnie zaścielonym łóżku i wpatrzyła się w jego klatkę piersiową, z ciekawością przyglądając się szwom.
– Gapisz się – przypomniał jej, ze złością wyciągając z szuflady nocnej szafki świeże opatrunki zostawione przez pielęgniarkę.
– Pomóc ci? – zaproponowała Dalia, wyciągając szyję i krzywiąc się, jakby to jej klatkę piersiową przeszył konar drzewa. Przyłożyła dłoń do ust, by zdusić zaniepokojony okrzyk, kiedy Jordan bez mrugnięcia okiem zmieniał opatrunek.
– Nie, dzięki. Mdlejesz na widok skaleczenia, nie patrz na to. Możesz wyjść, żebym mógł się ubrać?
– Przecież widziałam cię już bez koszulki. Widziałam cię nago – dodała, jakby to miało usprawiedliwiać jej śmiałość. Nie rozumiała skąd to nagłe zawstydzenie u jej byłego chłopaka.
– To co innego – rzucił, nie wierząc, że musi jej to tłumaczyć. Każda osoba powinna się domyślić i zdać sobie sprawę, że to peszące być widzianym w takiej sytuacji.
– Dlaczego? Przez tę ranę? Na pewno szybko się zagoi.
– Dlatego, że już nie jesteśmy razem – wyjaśnił najdobitniej jak się dało, nie wiedząc, jak to jeszcze inaczej wyrazić. – Nie wiem, po jaką cholerę tu jeszcze przyłazisz.
– Jordi, proszę cię. Ja naprawdę się martwiłam. – Dalia chciała się usprawiedliwić. Kiedy usłyszała o wypadku, nie myślała o niczym innym. Od razu jechała do szpitala, była tutaj zanim przyjechała Silvia. Właściwie to nie była pewna, czy matka chłopaka w ogóle pojawiła się na miejscu, bo ani razu jej tutaj nie spotkała, kiedy jej ex leżał w śpiączce.
– Rzuciłaś już prochy? – Spojrzał na nią takim wzrokiem, że poczuła dreszcze. Jakby rzucał jej oskarżenie, jakby chciał jej dopiec. Nie miał na kim się wyładować, padło więc na nią.
– Co? – zamrugała nieprzytomnie po pytaniu byłego chłopaka, nie do końca rozumiejąc sens tych słów.
– Odstawiłaś pigułki? – dopytał, a po jej minie wiedział, że nic takiego nie miało miejsca. – Tak myślałem.
– To tylko leki na lepszy sen – usprawiedliwiła się, a on się roześmiał.
– Najpierw chciałaś się móc lepiej skoncentrować na nauce, pobudzić szare komórki, a teraz potrzebujesz pomocy w zasypianiu? Nieźle. – Prychnął, bo było to dla niego niedorzeczne. Nie rozumiał, jak ktoś może się faszerować takim świństwem z własnej woli. – Wróć, jak skończysz kupować pigułki od dilerów.
– Wrócisz do mnie, jeśli to zrobię? – W jej oczach dostrzegł cień nadziei i musiał ostudzić jej zapał.
– Nie, ale może będę mógł z tobą normalnie rozmawiać. Przyjaźnić się.
– Nie chcę być tylko twoją przyjaciółką. Chciałabym, żeby było tak jak dawniej. Było nam razem dobrze.
– Nie było. – Zaśmiał się lekko, nie rozumiejąc, skąd wysnuła ten wniosek. Była ładna, ale nie mieli wspólnych tematów. Dużo gadała, podczas gdy on wolał milczeć.
– Mi było – powiedziała nieco ciszej zawstydzona, bo nie do końca wiedziała, co ma na myśli. Oplotła się ramionami, bo chłód w jego głosie zdawał się przenikać ją do szpiku kości. – Skończę z tym, jeśli dasz mi drugą szansę.
– Ty jeszcze tego nie pojmujesz? Ty masz z tym skończyć dla siebie, a nie dla nikogo innego. Spójrz na Franklina, jak to się u niego skończyło. Też sobie powtarzał, że to tylko dla lepszych wyników w nauce, że to tylko pomaga mu lepiej spać po nocach…
– To był wypadek, Jordi. – Pisnęła, nie do końca rozumiejąc, dlaczego wspomina Franklina w takiej sytuacji.
– Czy jeździł kiedykolwiek bez pasa bezpieczeństwa, szarżując na łeb na szyję?
– Nie. Zawsze jeździł bezpiecznie – zauważyła, przypominając sobie, że wielokrotnie brat Jordana podwoził ich gdzieś i nigdy nie mieli żadnych problemów.
– Więc masz odpowiedź, jaki rodzaj „wypadku” to był. – Jordi prychnął ponownie, czując się jak idiota, nie mogąc tego nikomu powiedzieć. Nikt nie wiedział, co się naprawdę stało i to było najgorsze. – Mówię poważnie, Dalio, opamiętaj się. Nie potrzebujesz mnie, żebym ci mówił, co masz robić. Nie potrzebujesz mnie, żeby się czuć dowartościowaną.
– Ale ja cię kocham. To nie wystarczy?
– Nie. Bo ja nie kocham ciebie.
– Mógłbyś mnie kiedykolwiek pokochać? – zapytała z taką desperacją, że było to żałosne. Gdyby to był ktokolwiek inny, Dalia pewnie umarłaby ze wstydu, ale przy nim nie mogła się powstrzymać.
Nie wiedział, co może jej odpowiedzieć. Nic, co powie, nie sprawi, że ona poczuje się lepiej, a kłamać przecież nie mógł. To nie było w porządku w stosunku do niej. Nie powiedział więc nic i odwrócił się do niej plecami, szukając koszulki, którą mógłby się okryć i chociaż trochę zmniejszyć to zażenowanie. Wtedy jednak poczuł jak jej delikatne dłonie przytulają go od tyłu. Uważała, żeby nie dotknąć jego świeżego opatrunku, ale i tak skrzywił się z bólu, kiedy zaplotła dłonie na jego brzuchu. Mokry od łez policzek przycisnęła do jego pleców. Kiedyś uznałby to za irytujące, teraz było to po prostu smutne i nie miał nawet siły wyswobodzić się z tego uścisku. Może ona tego potrzebowała, sam nie wiedział. Dał jej chwilę, żeby się wypłakała, ale kiedy trwało to za długo, poczuł, że musi zainterweniować, żeby nie dawać jej złudnej nadziei.
– Czuję się niekomfortowo. Możesz wyjść? – poprosił już nieco łagodniejszym tonem.
Nie sprawiało mu radości ranienie jej. Nie była niczemu winna. Była po prostu naiwną nastolatką, da której jedynym celem było zdobycie idealnego chłopaka i przetrwanie licem. Nie rozumiała świata. Było mu jej żal i chyba to wyczuła. Pociągnęła kilka razy nosem, puszczając go i odsuwając się na bezpieczną odległość. Rozumiała, że to koniec rozmowy, więc wycofała się do wyjścia, zostawiając go samego. Jak zawsze.


***

Czekał na niego na rogu ulicy niedaleko posterunku policji. Znał go jak własną kieszeń i wiedział, że nie zostawi tego w spokoju. Nie pomylił się. Kiedy zauważył ciemną bluzę byłego przyjaciela, od razu pociągnął go za kaptur w stronę krzaków.
– Co ty odwalasz, Felix? – warknął Jordan, łapiąc się za tył głowy, bo ciągnąc go za kaptur, pociągnął również za włosy. Potarł obolałe miejsce i łypnął groźnie na syna policjanta. – Co ty tu w ogóle robisz? Nie powinno cię tu być.
– Ciebie też nie. A jednak muszę pilnować, żebyś nie zrobił czegoś głupiego. – W oczach Castellano odbiło się coś na kształt ostrzeżenia, kiedy uważnie przypatrywał się swojemu rozmówcy.
– Felix, od jak dawna się znamy?
– Co za głupie pytanie. Od urodzenia – odpowiedział, wznosząc oczy do nieba.
– No właśnie. Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że byłbym do tego zdolny? – W głosie Jordana dało się usłyszeć pretensję i lekki wyrzut. Zabolało go, że Felixowi mogło chociaż przez chwilę przejść przez myśl, że rozważy propozycję Patricia.
– Nie – odpowiedział Castellano bez zająknięcia, ale zaraz potem dodał: – Ale robisz wiele głupot, więc wolę dmuchać na zimne.
– To jest nas dwoje, bo przyszedłem, żeby się upewnić, że Patricio nie odwali niczego głupiego. – Guzman poczuł, że to ważne, żeby się wytłumaczyć.
Obaj ukucnęli w krzakach, skąd mieli idealny widok na wejście do komendy policji Pueblo de Luz. Auto z napisem „transport więzienny” zaparkowało tam kilka minut później, kiedy w ciszy obserwowali ulicę.
– Myślisz, że byłby skłonny to zrobić? Zabić go? – zapytał w końcu Felix, czując, że dłużej nie zniesie tej ciszy. Jordan był skupiony i zdawał się nie być speszony tą sytuacją, a bardziej zmartwiony ze względu na Gamboę.
– Nie sądzę. Po prostu był wściekły i potrzebował zrobić cokolwiek.
– Myślisz, że ten Adam Castro się wywiążę i naprawdę podda tę sprawę? Przecież na szali leży jego reputacja.
– Sam nie wiem. Wydawał się być szczery. Castro to nie jest facet, który rzuca słowa na wiatr.
– Ale nie na darmo nazywają go Kosiarzem.
– To prawda. – Jordan zamyślił się. Jakiś ruch po drugiej stronie ulicy utrudnił mu skupienie się na dalszej dyskusji. – Przyszedł.
Felix wytężył wzrok i również go zobaczył. Patricio Gamboa czaił się w ciemnej alejce pomiędzy kamienicami i obserwował uważnie wejście do komendy.
– Co on próbuje zrobić? Myśli, że policjanci ot tak po prostu go przepuszczą, żeby mógł pobić Jonasa Altamirę na śmierć? – Castellano sam nie wiedział, jakie myśli kłębiły się w głowie kolegi Jordi’ego. Jedno było pewne – czuł ogromną niesprawiedliwość i chciał, żeby syn Barona poniósł zasłużoną karę. – Hej, co robisz? – wyrwało się z gardła Felixa, kiedy Jordan wymknął się zza krzaków i przemknął na drugą stronę ulicy. Przeklinając pod nosem, Castellano zrobił to samo.
– Co wy tu robicie? Jeśli przyszliście mnie powstrzymać… – Patricio wydawał się jednocześnie odczuwać przerażenie i ulgę. Nie chciał być nakryty, ale czuł też, że ktoś powinien go zatrzymać, a przynajmniej miał taką cichą nadzieję. Nie był zabójcą.
– Nie wydurniaj się, Pat. To misja samobójcza, nic tu nie wskórasz. Chodź, wrócimy do domu. – Jordan wyciągnął rękę do kolegi jakby prowadził negocjacje z samobójcą. Miał szczerą nadzieję, że Gamboa go posłucha i uda im się uniknąć nieprzyjemności. – Nie jesteś taki, nie zrobiłbyś tego. Dalia by tego nie chciała.
– Nie wiem, czego by chciała, bo ten drań ją zamordował! – Patricio zaczął płakać. Był to przedziwny widok i Jordan nie sądził, że kolega jest w ogóle do tego zdolny. Zawsze zgrywał twardego na boisku. Ale naprawdę kochał Dalię szczerą młodzieńczą miłością i aż przykro było na to patrzeć. Coś w sercu Guzmana również się ścisnęło. Chwilę później otrzeźwiał, kiedy Patricio wyciągnął zza paska mały rewolwer.
– Cholera, oszalałeś? – Felix schylił głowę i zakrył ją rękoma, jakby w obawie, że nowy znajomy może go przez przypadek postrzelić. – Skąd to masz?
– Zwinąłem ojcu.
– Nie potrafisz strzelać, Pat, oddaj mi to. – Jordan wystawił dłoń, starając się zachować spokój. Czuł jednak, że Gamboa nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić. Był okropnie roztrzęsiony, a kiedy podeszli bliżej, wyczuł też od niego alkohol – widocznie tak się stresował, że musiał trochę wypić dla odwagi. – Proszę – dodał już nieco łagodniej, a kiedy dłoń Patricia się zatrzęsła i złożyła rewolwer w jego ręce, Jordan poczuł niewyobrażalną ulgę.
– Liczyłeś, że strzelisz z daleka i uda ci się uciec? – Felix nie mógł uwierzyć, że można być tak lekkomyślnym. Wychylił głowę zza muru, by przyjrzeć się bliżej sytuacji.
Jonas Altamira został wyprowadzony z gmachu komisariatu z rękoma spiętymi kajdankami za plecami. Kulał, a na kolanie, które niedawno zostało przebite srebrną strzałą, widniał opatrunek, co nieco poprawiło humor Castellano. Ucieszył się również, że jego ojca nie było nigdzie w pobliżu. Ani on, ani Ivan nie byli na komisariacie. Przekazaniem więźnia zajmowała się Ursula Duarte i posterunkowy Sanchez. Obok więźnia kroczył adwokat Castro w swoim drogim garniturze.
– Żniwiarz wygląda jakby szedł na rewię mody – mruknął Felix, a obaj pozostali chłopcy wychylili głowy za nim, by bliżej się przyjrzeć.
Zanim Jonas wsiadł do dużego samochodu, którym miał zostać przewieziony do Monterrey, strażnicy zdążyli jeszcze sprawdzić, czy wszystko się zgadza i poinstruować oskarżonego, jak ma postępować. Była to jednak ostatnia rzecz, jaką zrobili bowiem stało się coś nieoczekiwanego. Okropny charkot wydobył się z gardła młodego Altamiry, kiedy srebrna strzała przeszyła nie jego drugie kolano, ale tym razem tchawicę. Krew trysnęła na wszystkie strony, chlapiąc mundury ochroniarzy i drogi garnitur Adama Castro.
– Co jest, co się dzieje? – Patricio, który obserwował tę scenę był jakby w amoku. Nie rozumiał, dlaczego morderca Dalii upadł na chodnik przed komendą, ani dlaczego wszyscy policjanci chowają się za samochodem, mierząc z ukrycia w budynek po drugiej stronie ulicy.
– Łucznik – powiedział Felix, wpatrując się w szoku w ciemny zakapturzony kształt na dachu kamienicy naprzeciwko posterunku.
– Wezwijcie karetkę! – krzyczał adwokat, w pośpiechu zdejmując poplamioną marynarkę i przyciskając ją do szyi rannego, ale sam miał tak zrezygnowaną minę, że nie wiedział, czy w ogóle coś to da.
Jonas Altamira krztusił się i dusił, plując własną krwią, podczas gdy jego nogi podrygiwały niekontrolowanie. Castro nie mógł utrzymać go w miejscu. Wrzeszczał coś niewyraźnie, bo rozległy się strzały, kiedy policjanci próbowali ująć sprawcę. Nie sposób było zrozumieć, co wszyscy krzyczą, rozpętał się prawdziwy chaos.
– Co ty wyprawiasz? – warknął Felix w stronę Jordana, który ruszył przed siebie z wściekłością wymalowaną na twarzy. – Zamierzasz schwytać Łucznika? Puknij się w głowę, nie dasz rady. Poza tym nie widziałeś, co właśnie zrobił?
– Widziałem, dlatego mam zamiar dopaść tego psychopatę. – Guzman ze złością wyrwał ramię z jego uścisku, ale Felix złapał go jeszcze mocniej drugą ręką. – Puszczaj, Felix, bo zrobię ci krzywdę!
– I co zamierzasz? Dać się zabić? Łucznik przestrzelił gardło Jonasa, myślisz, że wobec ciebie się zawaha?
Jordan walczył ze sobą, rozważając za i przeciw. Coś w spojrzeniu dawnego przyjaciela dało mu do zrozumienia, że ma rację i nie powinien być tak lekkomyślny, by biec za Strzelcem.
– Dostał za swoje. Łucznik naprawdę wymierza sprawiedliwość. – Patricio powiedział to tak poważnym i cichym tonem, że obaj zaniemówili, wpatrując się w przestrzeń pod komisariatem.
Nogi Altamiry znieruchomiały, a Adam Castro pochylał nad nim głowę, ze zrezygnowaniem odrzucając na bok zakrwawioną marynarkę. Z rany na szyi jeszcze sączyła się krew, wyglądając groteskowo wokół błyszczącej srebrnej strzały. Ciemna sylwetka na dachu budynku zamajaczyła im jeszcze przez chwilę i wyglądało to tak, jakby El Arquero podziwiał swoje dzieło z góry, po czym zniknął, pozostawiając po sobie tylko chaos i śmierć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:15:42 26-11-23    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 153
VICTOR/FABIAN/SANTOS/ELLA/FELIX/BASTY/SILVIA/CONRADO/LIDIA/OSVALDO/ŁUCZNIK


Victor Estrada niewiele wiedział o polityce. Zasiadanie na stołku gubernatora okazało się przeraźliwie nudne i z dużo większym entuzjazmem bywał na salonach niż za biurkiem. Na szczęście mógł liczyć na wsparcie swojego sekretarza i przyjaciela, który większość roboty odwalał za niego. Były aktor czuł jednak, że bycie gubernatorem powoli pomagało mu dorosnąć i sam łapał się na tym, że myśli o stabilizacji, przytulnym domu na prowincji z ukochaną kobietą, może nawet gromadką dzieci. Jego pociechy były już w wieku nastoletnim i nadal uczyły się w szkole z internatem, ale pomyślał, że już czas, by to zmienić. Amelia i Romeo potrzebowali matki, potrzebowali ciepła domowego ogniska i Victor sam ze zdziwieniem musiał stwierdzić, że wcale nie przeszkadzałoby mu ustatkowanie się. Dlatego kiedy poznał Juliettę Santillanę, od razu wiedział, że jest to kobieta dla niego.
– Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – mruknął z niezadowoleniem, pozwalając swojej narzeczonej zawiązać sobie krawat. Nie lubił być sztywniakiem, ale niestety urząd tego od niego wymagał. – Dlaczego nie zamieszkasz tutaj? To twoje mieszkanie w Pueblo de Luz to jedna wielka pułapka. Bardzo boli? – zapytał z troską, odgarniając kobiecie włosy z twarzy i przyglądając się zbolałym wzrokiem jej upudrowanemu siniakowi pod okiem.
– Już prawie wcale. – Uśmiechnęła się, kiedy Victor pocałował ją w kącik oka. Wcisnęła mu kit, że potknęła się o dywan i wpadła na klamkę. Oberwanie od Silvii Olmedo nie było czymś, czym chciała się chwalić.
– Może powinnaś trochę popracować nad refleksami – dodał mężczyzna po chwili ze śmiechem. – Wybierz się ze mną i z Fabianem na squasha, będzie fajnie.
Kobieta skończyła wiązać krawat i spojrzała na narzeczonego spod półprzymkniętych powiek. Sposób, w jaki czasem mówił, upodabniał go do dużego brodatego dziecka, ale było w nim coś uroczego. Nie mogła mu odpowiedzieć szczerze, że wolałaby pozwolić Silvii przywalić sobie jeszcze raz, niż spędzić w towarzystwie Guzmana chociaż pięć minut.
– Dlaczego nie mówiłaś o tym tygodniu sportowym w liceum? Brzmi świetnie. Weźmiesz udział? – Victor odwrócił się w stronę lustra, poprawiając mankiety koszuli.
– To nie w moim stylu – oznajmiła, rozprostowując zmarszczenia na jego ramionach. – Poza tym dzieciaki nie mają wielkiej motywacji. Nowy dyrektor nie wyraził zgody na wycieczkę dla wygranej drużyny. Brakuje funduszy.
– Trzeba było tak od razu! Ile potrzebujecie? Chętnie ją sfinansuję. Po coś mamy budżet na dodatkowe wydatki publiczne. Pogadam z Fabianem.
– To niepotrzebna ekstrawagancja. Kiedy ja byłam w szkole, nie jeździło się ciągle na wycieczki, tylko siedziało się w bibliotece.
– A kiedy ja byłem w liceum, chodziło się palić papierosy i całować z dziewczynami pod trybunami na boisku do piłki nożnej. – Victor z lubością przypomniał sobie stare czasy. – Dzieciaki zasłużyły na chwilę wytchnienia, czemu mają sobie odmawiać wszystkich przyjemności? Załatwię to, to będzie niespodzianka.
– Przeszkadzam? – Do pomieszczenia wszedł Fabian Guzman, zaciskając szczękę na widok Julietty, która wyglądała na równie spiętą co on. – Gospodyni mnie wpuściła.
– Jasne, Fabian, wejdź. Wy już się chyba poznaliście, prawda? – Estrada nieświadomy napięcia między byłymi kochankami, spojrzał po nich z szerokim uśmiechem na brodatej twarzy. – Myślę, że wasza dwójka się dogada. Właśnie rozmawiałem z Juliettą na temat sfinansowania wycieczki dla drużyny, która wygra sportowy tydzień w tym liceum, w którym nauczacie. Możemy to zrobić, prawda? Biuro gubernatora przewiduje fundusze na takie inicjatywy.
– Sportowy tydzień? – Fabian zmarszczył brwi, bo nic mu na ten temat nie było wiadomo. Nie było tajemnicą, że raczej nie interesowało go życie szkoły. Miał jednak zdanie podobne do swojej byłej kochanki. – Wycieczka to niepotrzebny wydatek.
– Widzisz, kochanie? Mówiłem, że dogadasz się z Fabianem. Jesteście ulepieni z tej samej gliny. – Estrada zachichotał, tłumacząc Guzmanowi, że dokładnie zanim wszedł, Julietta użyła podobnych słów.
– Przywiozłem raport z obrad komisji – oznajmił sekretarz, wskazując na teczkę w swoich rękach. Pozostawił bez komentarza wzmiankę o pannie Santillana.
– Nie zostaniesz na śniadaniu? – Victor wyglądał na niepocieszonego. Miał w jednym miejscu dwie z czterech najważniejszych dla niego osób i liczył na wspólny posiłek, kompletnie nieświadomy, że wprawia wszystkich w zakłopotanie.
– Nie mogę, spóźnię się do sądu. – Fabian zerknął za zegarek. Wstąpił do domu Victora w Monterrey tylko na chwilę w drodze na spotkanie.
– Do sądu? Chyba mój sekretarz nie jest pozwany, co? – Victor uśmiechnął się, ale powaga na twarzy Guzmana sprawiła, że lekko się przestraszył.
– Umówiłem się z Normą, ma tam dzisiaj rozprawę.
– Z Normą Aguilar, powiadasz? – Estrada uniósł znacząco brwi, a Fabian zerknął szybko na Juliettę, jakby dawał mu znać, że nie powinni rozmawiać o takich rzeczach w towarzystwie damy. A przynajmniej tak mylnie zinterpretował jego gest gubernator.
Santillana chyba zrozumiała aluzję, bo wycofała się z pomieszczenia, rzucając po drodze Fabianowi mordercze spojrzenie, które jednak nie zostało zauważone przez jej narzeczonego. Victor Estrada nie należał do spostrzegawczych.
– Widzę, że nie tracisz czasu. Zuch chłopak. – Victor przemaszerował przez pokój i poklepał przyjaciela po ramieniu, biorąc od niego teczkę z raportem.
– Nic z tych rzeczy, Victor. Muszę z nią porozmawiać w sprawie tablicy pamiątkowej dla pani Angelici. Nowy dyrektor nie wyraził zgody, by ufundować coś takiego w liceum Pueblo de Luz.
– Co? Dlaczego?
– Nie ma pieniędzy, a Angelica od lat nie pracowała w Pueblo de Luz.
– To nie w porządku, pani Pascal bardzo przyczyniła się do rozwoju placówki.
– Też tak uważam. W San Nicolas pomysł tablicy został przyjęty od razu, ale tam stołek dyrektorki po Angelice przejęła Teresa Serratos, to kobieta o złotym sercu. – Fabian pokiwał głową, jakby zgadzał się z taką decyzją. – Cerano Torres liczy każdy grosz. Musi zaciskać pasa, bo Dick Perez roztrwonił większość oszczędności szkoły.
– Nie lubisz tego Torresa, co? Znacie się?
– Powiedzmy, że nie do końca zgadzam się ze wszystkimi jego decyzjami. – Fabian uciął dyskusję, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Dlatego razem z Normą planujemy sfinansować wykonanie tablicy. Zasiadamy w komitecie absolwentów, więc mamy coś do gadania.
– Pewnie. Macie sporo do przegadania i sporo zaległości do nadrobienia. – Victor pokiwał głową, jakby doskonale rozumiał przyjaciela, ale w jego głosie dało się słyszeć podtekst.
– Skończ z tym, Victor. To nie tak jak myślisz.
– Jak nic nie myślę, ja to wiem. Kochasz się w Normie od trzydziestu lat, z czego dwadzieścia jesteś mężem innej kobiety. Nawet rozmowy o fundowaniu zmarłym tablic nie są pozbawione drugiego dna w waszym przypadku.
– Victor…
– No co? Nie powiesz mi, że nie mogłeś oddelegować zadania komukolwiek innemu z komitetu absolwentów? Chociażby swojej żonie albo Adamowi Castro. – Estrada zaśmiał się pod nosem, zarzucając na ramiona marynarkę. – Ale spokojnie, ja tam cię nie oceniam. Sam bujam w obłokach i nie mogę myśleć o niczym innym. Co o niej sądzisz?
– O kim?
– O mojej gospodyni. – Victor ponownie się roześmiał, widząc konsternację na twarzy sekretarza. – O mojej narzeczonej, Juliecie! Poznaliście się już w szkole, prawda? Jak wrażenia?
– Jest dosyć wymagającą nauczycielką.
– Miałem na myśli, co sądzisz o niej jako o kobiecie.
– Ciężko mi ocenić, ledwie ją znam. – Fabian kłamał jak z nut, słowa same popłynęły i nawet nie musiał się starać. Lata praktyki robiły swoje. – Mogę ocenić tylko jej akademickie zdolności, a te, choć są ponadprzeciętne, na pewno nie zaskarbiły jej zwolenników wśród uczniów.
– Jestem pewien, że Jordan nie da jej żyć. Potrafi być wrzodem na tyłku. – Victor się roześmiał. – Ale to dobrze, Julietta potrzebuje wyzwań.
– Może lepiej niech weźmie się za pracę, a nie wchodzenie na wojenne ścieżki z uczniami.
– Coś w tym jest. – Victor kompletnie nie zauważył złośliwej nuty w głosie przyjaciela. – Z chęcią wesprę inicjatywę tej tablicy pamiątkowej. Pani Angelica była podobno wielką kobietą. Czy Jordan zaśpiewa na odsłonięciu pamiątki?
– Jordan nie śpiewa – odparł Fabian, trochę zdziwiony, że taki pomysł w ogóle wyszedł z ust gubernatora. Jego syn lubił kiedyś muzykę, ale już dawno porzucił te marzenia, skupiając się na karierze medycznej. Okazjonalna gra na skrzypcach nikomu nie robiła krzywdy, ale śpiewanie i koncertowanie po barach nie było pożądane u syna przyszłego gubernatora.
– Naprawdę? – Victor podrapał się po głowie. Mógłby przysiąc, że jego córka kiedyś wielokrotnie wspominała o talencie młodego Guzmana. – Szkoda. Z twoimi genami mógłby osiągnąć wielkie rzeczy.
– Moimi genami? – Fabian nie do końca rozumiał, o co mu chodzi. Trochę zirytowały go słowa przyjaciela, który często najpierw mówił, a dopiero potem myślał.
– No wiesz, zawsze byłeś popularny wśród kobiet. Twój syn ma to po tobie. Już teraz ma wiele fanek, to aż strach pomyśleć, co by było, gdyby zaczął karierę w przemyśle rozrywkowym.
– Nie zacznie – poinformował go dobitnie Guzman, jakby chciał ukrócić te bzdurne gdybania. Victor nadal nie wyzbył się swojego stylu bycia jako aktora, który często bywa na czerwonych dywanach i chyba nie do końca rozumiał, że niektóre zachowania były nie na miejscu.
– Dobrze, tak tylko zażartowałem. – Estrada uniósł ręce, jakby się poddawał. – Jedź już, bo spóźnisz się na rozmowę z twoją ex.

***

Wbrew temu co zapewne sądzili Conrado i Fabricio, Santos DeLuna nie miał broni – ani licencji na nią, ani tej zdobytej nielegalnie. Zdarzyło mu się strzelać parę razy na sportowej strzelnicy, ale jednak broń palna nie była dla niego. W tej jednak chwili bardzo chciałby być przygotowany jak chociażby Eva Medina, która nie zasypiała bez glocka pod poduszką. Kiedy DeLuna usłyszał intruza buszującego w jego wynajmowanym mieszkaniu, poczuł, że przydałoby się coś do obrony. Musiał się jednak posiłkować tym, co miał pod ręką, a był to jedynie but, na szczęście na grubej podeszwie. Zaszedł włamywacza od tyłu, kiedy ten szperał w składziku i bez wahania rzucił w niego butem. Mężczyzna zawył, łapiąc się za potylicę i zginając się w pół, a wtedy Santos zapalił światło.
– Odbiło ci, człowieku? – Intruz odwrócił się w jego stronę z grymasem bólu wymalowanym na twarzy.
– Mnie? To ty się włamujesz do mojego mieszkania! – Erica ogarnęła irytacja. Nie dość, że został brutalnie wyrwany ze snu, to jeszcze obcy człowiek śmiał zwracać mu uwagę.
– To nie twoje mieszkanie, tylko moje. Ja ci je wynajmuję.
– Nie, wynajmuję je od pani Teresy Serratos – sprostował DeLuna, czując, że nie ma mowy o pomyłce. O ile pani Serratos nie zmieniła płci i nie odmłodniała o jakieś trzydzieści lat, to na pewno nie była to ta sama osoba.
– Jestem jej synem. Teodoro Serratos. – Wystawił dłoń w stronę najemcy, nadal rozmasowując drugą ręką bolące miejsce z tyłu głowy, ale Eric nie uścisnął mu dłoni, więc musiał cofnąć rękę. – Niezbyt jesteś gościnny, co?
– Po jaką cholerę włamujesz się o tej porze?
– Myślałem, że śpisz.
– I to ma być usprawiedliwienie? – Informatyk przetarł zmęczoną twarz. Młody mężczyzna lekko mu się zamazywał przed oczami, bo Santos akurat nie miał na sobie okularów, które zostawił na nocnym stoliku. – Czego chcesz? Nie zalegam z czynszem.
– Wiem, że nie. Mama mówi, że jesteś najlepszym lokatorem od dawna. – Theo odwrócił się w stronę pudeł, które wcześniej przeglądał, nie czując się ani trochę zawstydzony tym najściem. – Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
Chyba nie zdawał sobie sprawy, że Eric jest niezadowolony z zupełnie innego powodu. Dopiero kiedy jego wzrok padł na zmarszczkę na czole lokatora, dał za wygraną i zrobił skruszoną minę.
– Liczyłem, że uda mi się zabrać te graty bez konieczności niezręcznych rozmów. – Wskazał na kartony i Eric z ciekawością podszedł, by bliżej im się przyjrzeć. Były tam teczki z dokumentami, zapiski, różne pamiątki i odznaczenia. – Mój ojciec miał obsesję – wyjaśnił Theo, kiedy wzrok DeLuny spoczął na dłużej na pokreślonych zapiskach, których jednak nie mógł odczytać pod tym kątem. Kilka medali i pucharów opatrzonych było nazwiskiem Ulisesa Serratosa. – Mówili, że to mania prześladowcza. Wydawało mu się, że ciągle ktoś go obserwuje. Nigdy mi o tym nie mówił. Dowiedziałem się z jego akt u psychologa.
– Nie wiedziałem, że je udostępniają.
– Nie robią tego, ale kiedy twój stary strzela sobie w łeb, a ty zbajerujesz sekretarkę terapeuty, wszystko jest możliwe. – Theo wzruszył ramionami. – Nie chciałem, żeby policja położyła na tym swoje łapska – wyjaśnił, jakby to odpowiadało na pytanie, dlaczego zakrada się w środku nocy do mieszkania, które wynajmował obcemu facetowi i grzebie w starych gratach. – Byli tutaj?
– Tak, szukali łuku i strzał – przyznał Santos, dopiero teraz zaczynając łączyć fakty. Wizyta policji miała jednak miejsce po kradzieży na El Tesoro czyli już dobre trzy miesiące temu. Dlaczego Theo tak nagle zainteresował się rzeczami ojca? – Boisz się, że policja połączy cię ze sprawą Łucznika?
– Nie. Po prostu nie chcę, żeby znów kalali jego pamięć i zaczęli rozgłaszać, że miejscowy mistrz łucznictwa miał nierówno pod sufitem. To jego prywatne rzeczy, nikt nie powinien tego czytać. – Theo zamknął pudła i ułożył je na stosie.
– Basty Castellano po prostu wykonuje swoją pracę. – Santos odniósł wrażenie, że dwudziestojednolatek nie do końca ufa policji, więc warto mu było o tym przypomnieć.
– Basty jest w porządku, ale jest za miękki. Mimo że ma autorytet, nigdy nie zostanie szeryfem, bo do tego trzeba zimnej krwi. Ivan Molina ją ma, ale jego z kolei ludzie bardziej się boją niż go szanują. – Theo wzruszył ramionami. – Wybacz śmiałość, wychowałem się z tymi ludźmi.
– Co cię sprowadza do miasteczka? – Santos oparł się o ścianę, przyglądając się, jak Serratos otrzepuje ręce i sprawdza, czy zabrał już wszystko. Mimo że początkowo był zaspany i wkurzony, teraz całkowicie się rozbudził i zaintrygowała go obecność syna Ulisesa i jego motywy. Czuł, że nie mówi mu całej prawdy.
– Mówiąc całkiem szczerze, sam nie wiem. – Theo zaśmiał się, jakby sam się z siebie nabijał. – Obiecałem sobie, że moja noga nigdy więcej tu nie postanie, a oto jestem. I przejmuję pieczę nad miejscową drużyną szermierczą. Świat jest mały, prawda?
– Mniejszy niż mogłoby się wydawać.

***

Otworzył szeroko drzwi do pokoju siostry i przestąpił próg, nawet nie kwapiąc się, żeby zapukać. Jakoś nigdy przez myśl by mu nie przeszło, że trzynastolatka może mieć jakieś sekrety albo potrzebować prywatności.
– Ella, widziałaś mój podręcznik do historii? Chyba gdzieś go… zgubiłem. – Felix stanął jak wryty, a jego oczy automatycznie się zwęziły. – Co ty wyprawiasz?
– Nic. – Dziewczynka szybko odwróciła się od okna, chowając coś za plecami. Nie uszło jednak jego uwadze, że zagryzła nerwowo dolną wargę zupełnie tak, jak on to robił, kiedy coś go dręczyło albo gdy był speszony.
– Szpiegujesz sąsiadów. – Brunet podszedł bliżej, wypowiadając te słowa z oskarżycielską nutą w głosie.
– Wcale nie! – Dziewczynka żachnęła się, ale jego nie udało jej się zwieść.
– To po co ci ta lornetka? – Wskazał na przedmiot, który ukrywała za plecami ściskając małymi dłońmi, by nie mógł zobaczyć, ale niestety bezskutecznie.
– Obserwuję ptaki. To moje nowe hobby.
– Hobby? – Felix nie wiedział, czy bardziej chce mu się śmiać czy zwymyślać siostrę za jej chorobliwe zainteresowanie wszystkim wokół.
– No dobrze, skoro już musisz wiedzieć, to chciałam zobaczyć nowych sąsiadów. – Dała za wygraną, tłumacząc się naprędce. – Torresowie wprowadzili się do domu obok Guzmanów i chyba jeszcze się nie umeblowali.
– Naprawdę? – Felix uniósł jedną brew podejrzliwie. – Więc chcesz powiedzieć, że szpiegujesz Torresów, a nie patrzysz, jak Jordan przebiera się w swojej sypialni? – Udał, że zerka przez okno z zaciekawieniem, bo sypialnia Elli mogła poszczycić się idealnym widokiem na okno pokoju Jordi’ego w domu po drugiej stronie ulicy. Felix miał taki sam widok na pokój Neli, ale nie był zboczeńcem, żeby szpiegować sąsiadkę.
– Wcale się nie przebierał, nie ma go w domu – odpowiedziała Ella i w jej głowie zabrzmiało to jak odpowiednia riposta, ale zdradziły ją oczy, które automatycznie powędrowały w stronę okna, jakby chciała się upewnić, czy Felix nie żartuje. Praktycznie przyznała się w ten sposób do winy i spłonęła rumieńcem.
– Nie powinnaś wystawać przy oknie. Jak ktoś cię zauważy, to nazwie cię podglądaczką. – Starszy brat założył ręce na piersi, żeby dodać sobie powagi. – Jak to będzie wyglądać, jak się okaże, że córka zastępcy szeryfa ma jakieś zboczone hobby?
– Och, przestań! Po prostu… prowadzę śledztwo. Nie wydaje ci się dziwne, że ta rodzina się tu wprowadziła do starego domu po pani Torres? Ja tam węszę jakąś tajemniczą historię – oświadczyła z pewnością siebie, teraz już bez skrępowania wyciągając lornetkę i wpatrując się w dom Torresów, przekrzywiając głowę w lewą stronę. Niewiele mogła dostrzec oprócz ich podwórka i pokrytej bluszczem elewacji, ale była niezrażona.
– Cerano Torres objął tutaj posadę dyrektora, to dom po jego krewnej. Nie widzę w tym nic dziwnego. Dlaczego doszukujesz się sensacji tam, gdzie jej nie ma? Musi ci się nudzić. – Felix zacmokał cicho, choć w gruncie rzeczy jego też ciekawiło, jakie sekrety może skrywać ta rodzina. Cerano Torres był dość zagadkowym gościem i na razie dał się poznać tylko jako lubiący dyscyplinę i porządek dyrektor. Jego przyjaciele wciąż ubolewali nad tym, że nie mogą już spędzać przerw w salach lekcyjnych, gdzie zawsze można się było dowiedzieć o najświeższych plotkach.
– Mają mega bujny ogród. Myślisz, że pozwolą mi w nim trochę pokopać? – Trzynastolatka ucieszyła się na widok zarośli, które zawsze spędzały jej sen z powiek, kiedy przechodziła obok ich płotu.
– Myślę, że wynajmą ogrodnika. I nie powinnaś się tak przemęczać, tata pozwolił ci tylko na godzinę pracy w ogródku dziennie – przypomniał jej Felix, bo nie było tajemnicą, że Ella uwielbiała kwiaty i każdą wolną chwilę poświęcała na ich pielęgnację. Była jednak zwolenniczką ilości, a nie jakości, więc podwórko Castellanów przypominało dziki las, na co często skarżyła się Silvia Olmedo. Przy zaniedbanych gąszczach posesji Torresów, ich rabatki wydawały się teraz jednak królewskimi ogrodami. – Daj znać, jak znajdziesz mój podręcznik. Dzisiaj na obiad zamawiamy pizzę.
– Dlaczego? – Ella odwróciła wzrok od okna, czując, że stało się coś niedobrego. – Leticia dzisiaj nie gotuje?
– Musiała zostać dłużej w szkole, a tata pojechał do pracy. – Brunet odwrócił wzrok, bo doskonale wiedział, dlaczego ojciec został wezwany na komendę w trybie pilnym. Musiał dowiedzieć się już o zabójstwie Jonasa Altamiry.
– Przecież zmianę ma dopiero rano! – oburzyła się trzynastolatka, ale po chwili zdała sobie sprawę, że obowiązki musiały go wezwać wcześniej. – Co się stało, Felix? Kto umarł?
– Jonas Altamira. – Siedemnastolatek wiedział, że musi być szczery, bo jego siostra była tak samo uparta jak on i jeszcze gotowa była szukać informacji w jakichś niesprawdzonych źródłach.
– Ale przecież on czekał na proces!
– Taaaak…
– Czego mi nie mówisz? – Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, kiedy wyczekiwała, co takiego przed nią ukrywa.
– Łucznik go dorwał. – Felix w końcu dał za wygraną, widząc błagalny wzrok dziewczynki.
– Kłamiesz, to niemożliwe. – Ella pokręciła głową, ale poważna mina jej brata wskazywała na to, że tym razem się nie nabija. – Skąd wiesz? Musiało ci się coś pomylić, Felix. El Arquero nie mógłby tego zrobić, to bohater…
– Nie, El, to przestępca – sprostował chłopak, kładąc siostrze na ramionach obie dłonie i upewniając się, że patrzy mu głęboko w oczy. – Wiem, że chciałaś bardzo wierzyć, że on pomaga ludziom, ale może wcale nie jest takim bohaterem, za którego uchodzi.
– Nie, Felix, mylisz się. On by tego nie zrobił! – Ella odrzuciła dłonie brata i spojrzała na niego z wyrzutem.
– Wiem, że to on. Widziałem go. Widziałem, jak strzela – dodał dobitnie, bo choć jemu też trudno było w to uwierzyć, fakty pozostawały faktami.
– Więc źle widziałeś! – krzyknęła i pchnęła brata na komodę, wybiegając z pokoju.
– Ella! Ella, wracaj tutaj! – Zbiegł kilka schodków na dół, ale jego trzynastoletnia siostra była już niemal przy drzwiach wyjściowych na dole. – Gabriello Felicio Castellano, jeśli wyjdziesz przez te drzwi, to będziesz miała poważne kłopoty.
– Nie wierzę, że to Łucznik i udowodnię ci to, Felix! Udowodnię ci, że on nie jest mordercą! – krzyknęła i zanim zdążył ją powstrzymać, wybiegła z domu, nawet nie zatrzaskując za sobą drzwi, a pies Syriusz wybiegł za nią, szczekając zawzięcie.

***

– On tego nie zrobił. Wiem, że nie.
– Pani redaktor…
– Posłuchajcie mnie!
Silvia poczuła się totalnie bezsilna. Nikt nie chciał jej słuchać i nie przywykła do tego. Zwykle ludzie wierzyli w jej słowa, wystarczyło wydrukować je na papierze. Teraz jednak policja wydała nakaz aresztowania El Arquero de Luz i nie interesowały ich żadne tłumaczenia dziennikarzy ani zagorzałych zwolenników Łucznika, których w miasteczku nie brakowało. Po incydencie przed komisariatem zdawało się jednak, że miejscowy bohater stracił większość poparcia.
– Pani redaktor, proszę się uspokoić i opuścić budynek komisariatu. Już i tak mamy za dużo na głowie w związku z morderstwem oskarżonego. – Posterunkowy Sanchez załamywał ręce, bo dziennikarze wystawali pod komendą i bombardowali go pytaniami.
– Kiedy to nie Łucznik! Nie byłby zdolny do morderstwa. Czy wy, idioci, nie potraficie tego pojąć?
– A skąd możesz to wiedzieć, Silvio? – Basty w chaosie na komisariacie odnalazł swoją znajomą, z ciekawością przypatrując się jej rozwianym włosom, z którymi wparowała na komendę jak tylko usłyszała wieści o zabójstwie Altamiry. – Czyżbyś go znała?
– A co jeśli ci powiem, że tak? – rzuciła wyzywającym tonem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nieświadomie staje się podejrzana o współudział.
– To uznam, że jesteś w posiadaniu informacji, które pomogą ująć sprawcę i zatajanie ich jest poważnym przestępstwem. – Castellano złożył podpis na podłożonych mu przez Ursulę papierach i zwrócił się bezpośrednio do sąsiadki: – Zapraszam do mojego gabinetu.
– Nic ci nie powiem, wszystko obrócisz przeciwko mnie. Jak zawsze wyjdę na tą złą. – Silvia usiadła w jego gabinecie, tak gwałtownie opadając na krzesło, że w ferworze uderzyła się w zranionego kciuka. Przeklęła pod nosem, łapiąc się na dłoń.
– Wyjdziesz na złą, jeśli będziesz ochraniać przestępcę. – Basty zamknął za nimi drzwi i spuścił żaluzje w oszklonym pomieszczeniu, by nikt im nie przeszkadzał. – Silvio, jesteś z nim w kontakcie.
– Aleś się wysilił. – Olmedo wywróciła oczami, trochę jednak łagodniejąc. – Widziałam go kilka razy, wielka mi rzecz. Ważne jest to, co wiem na jego temat – nie jest mordercą. To nie był on. Jonasa Altamirę zabił ktoś inny, wiem to na pewno.
– Skąd? – Basty oparł się o biurko i patrzył na nią badawczym wzrokiem. Silvia nigdy nie stawała w obronie nikogo, tym razem jednak było inaczej. – To złodziej, notorycznie łamie prawo, wmieszał się w zatargi karteli. Nie jest niewinny. Wszystko przemawia przeciwko niemu.
– Po prostu to czuję, Basty. To nie jest ten typ człowieka, a ja się znam na ludziach. On chce tylko sprawiedliwości…
– I ją dostał. – Zastępca szeryfa wszedł jej w słowo. Sam był zmęczony tą sytuacją. Czuł, że to wszystko powoli go przerasta.
Silvia odwróciła głowę. Przypomniały jej się słowa El Arquero, który twierdził, że jeśli Jonas wywinie się od więzienia, to przestrzelone kolano będzie jego najmniejszym zmartwieniem. Czyżby miał na myśli gorszą ranę, śmiertelną? To niemożliwe. Nie chciał przecież nawet zranić Pereza, dlaczego teraz miałby tak ryzykować?
– To nie ma sensu, Basty. On nie miał żadnego motywu. Przecież sam oddał Altamirę w ręce policji. Gdzie tu logika? – Silvia wzruszyła ramionami, jakby sama potrzebowała poznać odpowiedź na to pytanie.
– Tym zajmiemy się my. Na razie wszystko wskazuje na to, że wasz bohater wcale nie jest takim bohaterem. – Castellano nie powstrzymał dziennikarki, kiedy wstała i wyszła ze złością z jego gabinetu. – Kiedy Ivan wraca na służbę? – zapytał Ursulę, która była zakopana w papierach i jednocześnie użerała się z dzwoniącymi od kilku godzin telefonami.
– Chyba za trzy dni kończy się oficjalnie jego zawieszenie – odpowiedziała Duarte, prawie wyrywając sobie włosy z głowy od nadmiaru pracy.
– Nie da rady szybciej? Przydałby się nam tutaj, żeby pozbyć się tych pismaków. – Basty westchnął, bo sam nie miał takiego posłuchu jak jego przyjaciel, szeryf. Molina często naginał wiele zasad, ale umiał trzymać wszystko w ryzach. Bez niego na posterunku wszystko zaczynało się walić.
Tymczasem Silvia wyszła z komisariatu szybkim krokiem i od razu udała się do auta, które zaparkowała w alejce na rogiem. Była zdenerwowana i miała ochotę zapalić. Z reguły robiła to rzadko, tylko podczas spotkań towarzyskich, ale dzisiaj musiała odreagować stres. Wyciągnęła z torebki paczkę nieodpakowanych papierosów i rozerwała folię zębami, bo złamany kciuk utrudniał jej ruchy. Zapalniczka imitująca mały rewolwer nie chciała jednak zapalić.
– Paskudny nałóg.
Podskoczyła w miejscu i papieros, który zdążyła włożyć sobie do ust, wypadł na chodnik, łamiąc się na pół. Automatycznie wycelowała przed siebie zabawkowy pistolet i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ma przed sobą nie jakiegoś złodziejaszka, a samego El Arquero de Luz.
– Zwariowałeś? Jak możesz się tu pokazywać po tym wszystkim? – Ściszyła głos, rozglądając się po pustej uliczce. Na komisariacie za rogiem roiło się od dziennikarzy i wzburzonych mieszkańców, ale ta ulica była na szczęście pusta. – Naprawdę nie dbasz o swoją głowę, skoro tak ryzykujesz.
– Słyszała pani kiedyś powiedzenie, że pod latarnią najciemniej? – Łucznik nic sobie nie robił z jej ostrzeżeń. Opierał się o jej samochód, ukrywając zamaskowaną twarz w cieniu.
– Skoro się nie boisz, to może idź tam i powiedz, że tego nie zrobiłeś. – Silvia zezłościła się na tego człowieka. Poczuła, że choć wcześniej miała go za inteligentnego, teraz zdaje się być lekkomyślny.
– Skąd pomysł, że tego nie zrobiłem?
– Nie byłbyś w stanie zabić Altamiry.
– Skąd ta pewność? – W jego zmodulowanym głosie pobrzmiewała dziwna nuta i nie była w stanie jej rozgryźć.
– Po prostu to czuję. – Usprawiedliwiła się dziennikarka, sama nie wiedząc jak to wytłumaczyć racjonalnie. Podpowiadał jej to instynkt. – Co tu robisz? Skąd wiedziałeś, że tu będę?
– Pomyślałem, że tam gdzie jest jakaś sensacja, pani na pewno będzie pierwsza na posterunku. Dosłownie i w przenośni. Chciałem panią poinformować, że nie mogę już pani dłużej odwiedzać. To niebezpieczne. Nie chcę, żeby miała pani kłopoty.
– Nie będziesz się ze mną kontaktować? A co z brudami na Barosso i naszą umową? – Silvia zdziwiła się, słysząc zawód w swoim tonie głosu. Prawdą było, że spotkania z Łucznikiem były najciekawszym materiałem, który miała od czasu objęcia posady redaktor naczelnej Luz del Norte. Było w tym coś ekscytującego, czuła dreszczyk adrenaliny, której od dawna tak jej brakowało w tej pracy. Nie chciała tego kończyć.
– Tego nie powiedziałem. – El Arquero postanowił postawić sprawę jasno. – Wie pani, gdzie znajduje się stara chatka zarządcy przy sadzie Delgadów?
– Tak, zarządca Gaston już dawno tam nie mieszka. Dlaczego pytasz?
– Będę zostawiał wiadomości w skrzynce na listy przed tym domkiem. Nikt tam nie zagląda. Jeśli uda się pani coś ustalić, może pani robić to samo – poinformował ją, jakby zdążył to już porządnie przemyśleć. – Z uwagi na zaistniałą sytuację nie mogę się wychylać, więc kontakt ograniczmy do minimum.
– Dlaczego stary sad Delgadów?
– To teren prywatny i nikt tam się nie kręci. Woli pani, żebym odwiedzał panią w domu?
– Boże, broń. – Mimo woli się zaśmiała, wyobrażając sobie, co powiedzieliby sąsiedzi, gdyby coś zauważyli. – Możesz mi to potwierdzić?
– Co takiego? – Spojrzał na nią z ciekawością. Jego oczy zabłyszczały z daleka.
– Że tego nie zrobiłeś.
– Przed chwilą była pani bardzo pewna, a teraz pani we mnie wątpi?
– Jestem dziennikarką, potrzebuję dowodów.
– Zabawne. – Zmodulowany głos zatrząsł się ze śmiechu.
– Niech ci będzie, ufam ci. Wierzę, że to nie ty. Ale potrzebuję dowodów, jeśli mam udowodnić twoją niewinność.
– W takim razie jest pani głupia, jeśli wierzy pani obcemu człowiekowi bez twarzy.
Poczuła się urażona. Łucznik zdawał się ją prowokować, jakby trochę się z nią bawił i naigrywał z jej zaufania. Silvia Olmedo nie była znana z łatwowierności. Tym razem jednak czuła, że ma rację. Ten człowiek nie był zabójcą. Nie ulegało jednak wątpliwości, że ktoś bardzo chce go w to morderstwo wrobić.

***

Lidia Montes praktycznie wychowała się na ulicy i w życiu niewiele rzeczy było w stanie ją przestraszyć. Adrenalina po ostatnim spotkaniu z El Arquero de Luz nadal buzowała jej w żyłach, ale to nie ona uniemożliwiała jej zaśnięcie tego wieczora. Miała dziwne wrażenie, że jest obserwowana, czuła niepokój, którego nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć. Może to jej romskie korzenie dawały o sobie znać, a może po prostu zmiękła i zaczynała panikować z byle powodu. Prawdą było jednak, że hałasy za domem nie brzmiały naturalnie, a wręcz przedziwnie – było w nich coś złowieszczego.
Conrado nie wrócił jeszcze do domu, na pewno utknął w ratuszu zawalony papierkową robotą, a druga połowa bliźniaka była niezwykle cicha, co pozwoliło jej sądzić, że Fabricia i Emily nie ma w domu. Poczuła strach, bo to oznaczało, że jest sama i dopiero teraz zrozumiała, co to tak naprawdę oznacza. Podskoczyła w miejscu, kiedy usłyszała dźwięk domofonu. Ostrożnie zeszła na dół ze swojej sypialni i podeszła do interkomu. Na kamerze, która dawała jej widok na wejście i podjazd do domu nie zauważyła nic niepokojącego. Ale duchy przecież nie dzwonią.
– To tylko jakiś głupi dowcip – powtarzała sobie, oddychając głęboko, ale nie podobało jej się to ani trochę.
Kolejny dzwonek do drzwi sprawił, że tylko bardziej się zatrzęsła. Musiała dodać sobie odwagi w duchu, ale jej myśli uciekały tylko w stronę telefonu komórkowego, który zostawiła w swojej sypialni na górze. Powinna zadzwonić do Conrada. W tej samej chwili, kiedy podjęła tę decyzję, szyba obok drzwi wejściowych rozbiła się na drobne kawałeczki. Krzyknęła, kiedy jej wzrok padł na wielki kamień, który ktoś wrzucił tu z zewnątrz. Jej ciemne oczy zdążyły zarejestrować jeszcze dłoń z kolorowymi sygnetami na każdym palcu, która próbowała dostać się do klamki. Rozległ się alarm, ale już nie miała czasu się na nim skupiać, bo pognała jak szalona na górę i zamknęła się w swoim pokoju, ryglując drzwi wszystkim, co wpadło jej w ręce. Dopadła do łóżka i wybiła numer Conrada.
– Conrado! Ktoś jest w domu, ktoś się włamuje! – krzyknęła, ze strachem nasłuchując, co dzieje się na schodach i korytarzu przed jej sypialnią. Liczyła na to, że drzwi wytrzymają. A jeśli nawet nie, to biurko i krzesło może spowolni intruzów.
– Już jadę. Pod żadnym pozorem nie wychodź! Zarygluj się i czekaj na mnie. – Saverin brzmiał poważnie i stanowczo. Niemal słyszała, jak wciska pedał gazu, by szybciej do niej dotrzeć.
Klamka do jej pokoju zaczęła się obracać, a potem usłyszała głuche tąpnięcia, kiedy ktoś zaczął walić w drzwi. Zakryła uszy rękami i schowała się pod łóżkiem, czując, że to najgorsza kryjówka pod słońcem. Mogłaby wyskoczyć oknem, ale nie miała gwarancji, że włamywaczy nie ma więcej, poza tym nie mogła ryzykować połamania kończyn. Nie wiedziała, jak długo tak trwała z zaciśniętymi powiekami, drżąc ze strachu skulona na podłodze pod łóżkiem, ale otrząsnęła się dopiero, kiedy usłyszała kojący głos Conrada.
– Lidio, to ja, już po wszystkim. Możesz otworzyć.
Niedbale odsunęła wszystkie meble, którymi wcześniej zaryglowała się w pokoju i rzuciła się z płaczem na szyję Saverina.
– Już dobrze, byłaś bardzo dzielna. Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją, ale czuła, że cały się napiął. Był zły, wręcz wściekły, i takiego go jeszcze nie widziała.
Kiedy zeszli na dół, mogli oszacować straty. Kolejne pobojowisko w kuchni do sprzątania. Cyganie już kiedyś postąpili podobnie. Na szczęście alarm, który uruchomili, skutecznie ich odstraszył.
– Conrado, tam coś się pali! – Lidia nie poznała własnego głosu, kiedy wypowiadała te słowa.
Saverin dał jej znać dłonią, by została w środku, ale nie zamierzała go odstępować na krok. Wypadła za nim na zewnątrz, ściskając go za tył marynarki. Samochód Saverina płonął na podjeździe. Conrado w ostatniej chwili przygarnął do siebie Lidię i zakrył jej głowę, kiedy mała eksplozja wyrzuciła jego land rovera w powietrze. Ogniem zajęło się drzewko przed domem. Ludzie zaczęli wychodzić ze swoich domów, by zobaczyć, co się dzieje. Kilku zaniepokojonych sąsiadów już dzwoniło po policję i straż, ale nie było takiej potrzeby. Alarm Saverina już ich powiadomił i z daleka dało się słyszeć syreny.
– Co to ma być, co my im takiego zrobiliśmy? – Lidia zawyła, przestając już dbać o pozory. Przy Conradzie się nie wstydziła, mogła płakać i być wrażliwa. On jej nie oceniał, był jej rodziną, w tej chwili jedyną, którą uznawała.
– Nic, Lidio. To nie twoja wina.
– Twoja też nie! Mszczą się, bo Jonas poszedł siedzieć, ale przecież to on próbował cię zabić! To on omal nie rozjechał cię autem w Dniu Założyciela! – Montes wtuliła się mocniej w koszulę Conrada, doszczętnie mocząc ją łzami.
– Jonas Altamira nie żyje, Lidio – powiadomił ją Saverin z grobową miną. – Zabił go Łucznik Światła dzisiaj po południu.
– Ccco? – wyjąkała, patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem. Rzęsy skleiły jej się od łez. – Niemożliwe, nie zrobiłby tego.
– Wszystko na to wskazuje. – Conrado pogładził ją po włosach, próbując dodać jej otuchy.
– El Arquero by tego nie zrobił, nie jest mordercą.
– Widział go cały zastęp policjantów i prawnik Altamiry. Wydano nakaz aresztowania.
– Nie! – wyrwało się z jej gardła i pokręciła gwałtownie głową. – To nie on, to nie Łucznik! I my też nie mieliśmy z tym nic wspólnego! Dlaczego Baron mści się na tobie, dlaczego to nas spotyka?
– Baron nie może schwytać Łucznika, więc chwyta się wszystkiego. Potrzebuje zemsty. – Conrado również czuł ogromną niesprawiedliwość, ale nic nie mógł na to poradzić.
Romowie już dawno wypowiedzieli mu wojnę, podczas gdy on był wyrozumiały i starał się podejść do nich pokojowo. Skończyły się jednak rozmowy. Jeśli ludzie Altamiry grozili Lidii, nie zamierzał puścić tego płazem.

***

Osvaldo Fernandez był lekarzem i ordynatorem kliniki Valle de Sombras, ale przede wszystkim był po prostu ojcem. Dlatego trudno mu było sympatyzować z denatem, który obecnie spoczywał w kostnicy miejscowego szpitala. Nie zapomniał, że Jonas Altamira omal nie zabił mu córki. Nadał włosy jeżyły mu się na karku, kiedy pomyślał o strzelaninie pod El Paraiso. W dodatku syn Barona był zamieszany w różne inne ciemne interesy. Brutalny gwałt i morderstwo nastolatki z San Nicolas de los Garza nie mieściło mu się w głowie, podobnie jak zamach na życie Conrada Saverina. Dziewiętnastolatek zasłużył na karę, ale Osvaldo nie był ani sędzią ani tym bardziej katem – wolał zostawić te sprawy policji. Czy uważał, że można było załatwić to inaczej? Tak. Czy ubolewał nad śmiercią Jonasa? Absolutnie nie. Jego obowiązkiem jako ordynatora było jednak dopilnowanie, by śledztwo mogło być prowadzone bez zakłóceń. Natomiast świadomość, że młody Altamira znajdował się w tej samej kostnicy, w której na pochówek oczekiwali pozostali zmarli – dobrzy i niewinni ludzie – była niezwykle frustrująca. Aldo wziął na siebie to brzemię i osobiście postanowił przypilnować ciała Jonasa. Wiedział, że wielu niezadowolonych Romów z chęcią zabrałoby ciało i urządziło pogrzeb według własnej tradycji, ale nie było to możliwe, dopóki biuro szeryfa rozwiązywało sprawę tajemniczego Strzelca, który posłał śmiertelną strzałę.
W kostnicy panował mrok, a jednak wyczuł, że nie jest w niej sam. I wcale nie chodziło o zmarłych – oni nie chodzą po szpitalu oraz nie otwierają przypominających skrytki lodówek. Zapalił lampę i w ostrym świetle dostrzegł ubranego na czarnego zamaskowanego przybysza, który automatycznie sięgnął po łuk i strzałę, wymierzając w niego. Kiedy Łucznik zdał sobie sprawę, że to ordynator, a w dodatku jest sam, palec na cięciwie lekko zadrgał.
– Spokojnie, nie wezwę policji. – Osvaldo postanowił go o tym poinformować, odkładając lampę na bok. Teraz widział tylko lekki zarys intruza. Uniósł obie ręce na znak, że nie szuka konfliktu. – Powiedz, czego szukasz, a ci pomogę.
Łucznik przekrzywił nieznacznie głowę, jakby zastanawiał się, czy może zaufać ordynatorowi. Nie krzyczał, nie uruchomił alarmu, wyglądał na zainteresowanego.
– Jonas Altamira. Muszę zobaczyć jego ciało. – Mechanicznie zmodulowany głos rozszedł się po pomieszczeniu, złowieszczo odbijając się od lodówek na zwłoki. Ordynator pokiwał tylko głową, jakby była to dla niego codzienność.
– Pokażę ci. – Podszedł do El Arquero i wskazał na jedną ze skrytek, po czym otrzymawszy zezwolenie od intruza, wysunął specjalną szufladę i po chwili ich oczom ukazały się zwłoki Roma. – Tak czułem, że się pojawisz.
– Naprawdę? – Łucznik zdawał się nie być zainteresowany słowami ordynatora, który przypatrywał mu się zaintrygowany, kiedy ten pochylał się nad zwłokami, dokonując oględzin.
– To nie ty go zabiłeś, prawda? Ktoś się pod ciebie podszył. – Fernandez nie wiedział dlaczego, ale podpowiadał mu to instynkt. Nie sądził, że człowiek, który uratował jego córeczkę od niechybnej śmierci, byłby do tego zdolny. Zabicie Altamiry nie miało sensu w momencie kiedy oczekiwał na proces. W końcu El Arquero sam upewnił się, że Rom trafi za kratki.
– Muszę zobaczyć strzałę. Czy policja…? – Zamaskowany nie zdążył dokończyć pytania, bo Aldo wyciągnął plastikową torebkę z narzędziem zbrodni.
– Jeszcze nie, ale przyjdą po to. – Pokazał mu torebkę pod światło, żeby mógł się temu bliżej przyjrzeć. – Mogłem trochę nagiąć przepisy i kazać im wrócić później.
– Dziękuję. Nie chcę, żeby miał pan przeze mnie problemy.
– To drobiazg. Uratowałeś moją córkę, choć tyle mogłem zrobić. – Osvaldo był człowiekiem konsekwentnym. Od tamtego dnia przed El Paraiso wiedział, że będzie dłużnikiem Łucznika już do końca życia i zamierzał dotrzymać obietnicy, którą sam złożył sobie w duchu. To niewiele, ale jeśli dzięki temu Łucznik będzie mógł oczyścić swoje imię, to z chęcią mu w tym pomoże. – Coś nie tak? – zapytał, kiedy dłonie w czarnych rękawiczkach obracały foliową torebkę, by mógł obejrzeć srebrną strzałę ze wszystkich stron.
Po kilku chwilach w oczach Strzelca dostrzegł lęk. To co widział mu się nie spodobało, ale Fernandez nie miał pojęcia, co to znaczy. Dał swojemu towarzyszowi chwilę na przetrawienie wszystkich informacji, po czym odważył się ponownie odezwać.
– To twoja strzała?
– Nie, ale jest tak łudząco podobna, że sam bym się pomylił. – El Arquero spojrzał na grot pod światło. – Niełatwo jest je wytworzyć. Mieli pomoc z zewnątrz.
– Wiesz, kto za tym stoi? – Osvaldo wiedział, że nie ma sensu przekonywać Łucznika do rozmów z policją. Nawet jeśli Basty Castellano, który obecnie pełnił funkcję tymczasowego szeryfa, był pobłażliwy, to komendant z Monterrey pociągał za sznurki i chciał mieć sprawcę podanego na tacy. Negocjacje nie wchodziły w grę. Łucznik musiał udowodnić swoją niewinność sam i wyglądało na to, że nie będzie to łatwe.
– Ktoś, kto bardzo mnie nie lubi i chce się mnie pozbyć za wszelką cenę, a przy okazji chciał wyeliminować niewygodnego sojusznika – odpowiedział od niechcenia, nadal patrząc z ciekawością na strzałę. Świadomość, że ktoś próbował go wrobić w morderstwo i że miał tyle wrogów zdawała się go bardziej intrygować niż wściekać. – Mają swojego łucznika. Skąd?
Ostatnie pytanie wypowiedział bardziej do siebie niż do ordynatora, myśląc na głos, bo nie mieściło mu się to wszystko w głowie.
– Myślisz, że Romowie mieli z tym coś wspólnego? – Aldo pomyślał o tym w pierwszej chwili, kiedy do kostnicy przywieziono ciało. – Że zrobili z Jonasa kozła ofiarnego, żeby wywołać w miasteczku wojnę domową?
– Nic z tych rzeczy. Nie sądzę, by Baron był zdolny do utkania tak misternego planu, w dodatku poświęcając życie ukochanego syna. Jonas musiał zginąć, bo za dużo wiedział. Bali się, że zacznie sypać i woleli go wykończyć, zanim się ugnie. Dodatkowo liczyli na wywołanie zamieszania, bo wiadomym jest, że teraz Cyganie wypowiedzą miastu wojnę, a w tym czasie oni będą mieli wolną rękę.
– Oni? – Ordynator powoli zaczynał łączyć fakty. – Mówisz o Los Zetas? To oni go zabili?
– Wykorzystali go, był tylko narzędziem w ich rękach. – Łucznik spojrzał z pogardą w białą twarz dziewiętnastolatka spoczywającego na stole przed nim. – Pozbyli się go, bo był już niewygodny.
– I co teraz zrobisz? – Osvaldo patrzył z ciekawością na El Arquero, nie potrafiąc go rozgryźć.
– Nic.
– Jak to „nic”? – Aldo sądził, że się przesłyszał. Poczuł lekkie rozczarowanie.
– A co mam zrobić, szukać igły w stogu siana? Może nie wyglądam, ale nie jestem głupcem. Nie będę szukał kogoś, kto chce mnie zdyskredytować. Albo kto chce mojej śmierci – dodał gorzko, bo rzeczywiście byłby totalnym idiotą, szukając ludzi, którzy przy pierwszej lepszej okazji chcieliby wpakować mu kulkę w głowę. – Przyczaję się, poczekam aż sprawa przycichnie, a potem rozprawię się z nimi na własnych warunkach. A z durniem, który podrabia moje strzały z chęcią stoczę pojedynek. Zobaczymy, czyje strzały są szybsze – jego czy moje.
Po tych słowach z oddali dało się słyszeć niemałe zamieszanie. Głosy zastępcy szeryfa i kilku policjantów były wyraźne i dochodziły od strony schodów prowadzących do korytarza, w którym znajdowała się kostnica.
– Szybko, tędy. – Osvaldo zwrócił się bezpośrednio do swojego towarzysza, zachowując zimną krew.
Ukrył ciało denata, zatarł ślady i poprowadził Łucznika do wyjścia z kostnicy. Głosy policjantów zbliżały się do pomieszczenia, które dopiero co opuścili, a oni oddalali się w przeciwnym kierunku. Ordynator wyprowadził go do szpitalnej pralni, gdzie znajdowało się wyjście ze szpitala dla personelu. Rozglądał się cały czas, czy aby nikt ich nie widział. Wyjrzał na obskurne podwórko za kliniką, gdzie znajdowały się tylko kosze na śmieci i kilka zaparkowanych samochodów.
– Czysto. – Fernandez dał mu znak ręką, że może wyjść.
– Dziękuję, panie doktorze. Nie musiał pan tego robić.
– Musiałem i chciałem. Idź już, zanim obaj będziemy mieli kłopoty. – Osvaldo poprawił kitel i przygładził włosy, które rozwiały mu się podczas szybkiej akcji. Patrzył z niepokojem na drzwi do pralni, poganiając Łucznika, by już sobie poszedł.
El Arquero kiwnął mu głową w podzięce. Było coś pokrzepiającego w tym, że ktoś mu uwierzył.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:17:34 03-12-23    Temat postu:

Temporada III C 154
Victoria/Javier/Emily/Fabricio/Veda/Remmy/Kiraz Rue/ Alice

Przykuta była do łóżka , a jedyną atrakcją jaką miała były odwiedziny pielęgniarki zmieniającej kroplówkę i zmuszającą jej ciało do zmiany pozycji. Ból był nie do zniesienia chociaż jednocześnie paradoksalnie sprawiał, że czuła się żywa. Żyła. To dla Eleny Victorii było wręcz abstrakcją. Jej ostatnią myślą za nim straciła przytomność w tamtym dole było „Nigdy więcej nie przytulę synka” ostatnimi myślami powędrowała to synka za nim jej ciało i umysł ogarnęło odrętwienie i ulga. Los jednak okazał się być wyjątkowo przewrotny, a ona przeżyła. Ledwie, ale przeżyła. Dziecko nie miało tyle szczęścia. Wiedziała, że ją straciła za nim otworzyła usta żeby zapytać. To się czuje, pomyślała gdy drzwi otworzyły się i do środka weszła Emily Guerra. Żona Fabricio łypnęła na Dante, który zamknął za sobą drzwi. Blondynka podeszła do łóżka i usiadła na krześle.
— Dziękuje, że przyjechałaś — odezwała się Victoria z bladym uśmiechem poprawiając się na poduszkach. — Chcę z tobą porozmawiać.
— Twój Kevin Costner nie dał mi zbytnio wyboru — odpowiedziała na to jasnowłosa agentka federalna. — Nie był zbyt miły — pożaliła się wywołując u Victorii lekki uśmiech.
— Dante zyskuje przy bliższym poznaniu — odpowiedziała na to. — Potrzebuje twojej pomocy — przeszła od razu do rzeczy żona Javiera.
— W jakiej sprawie? —zapytała ją. Victoria i Emily znały się. Nie przyjaźniły się po prostu się znały. Emily podejrzewała że Victoria toleruje ją w życiu przez wzgląd na Magika, którego agentka znała od lat i dla którego była jak młodsza siostrzyczka.
— Chcę żeby Jose Balmaceda zapłacił za to co mi zrobił — powiedziała wprost. Żadna z nich nie miała czasu na gierki czy głupie podchody. Tutaj liczył się czas.
— Jose Balmaceda — powtórzyła powoli z trudem powstrzymując uśmieszek satysfakcji. Nadal miała to „coś” Mimo przytrafiającej się jej od czasu do czasu mgle ciążowej nadal profilowała ze stuprocentową skutecznością. — Czego od de mnie oczekujesz? Zeznania powinnaś złożyć przed policjantem który jest aktywny zawodowo.
— Nie ufam systemowi — stwierdziła wprost. — Poza tym gdybym chciała wsadzić go po prostu za kratki nie udawałabym przed Castellano amnezji , ale obie dobrze wiemy, że identyfikacja podejrzanego na podstawie jego głosu nie przejdzie w żadnym sądzie jako dowód. Wybroni go z tego pierwszy lepszy gryzipiórek. Chcę żeby zapłacił.
— Zapłacił, ale nie życiem — domyśliła się Emily. — Gdybyś chciała go zabić już by nie żył — stwierdziła z obojętnością Emily. Po tylu latach pracy w służbach prywatne samosądy nie robiły na niej wrażenia. Nie po tym co sama robiła. — Dlaczego ja mam ci pomóc?
— Dlatego, że miałaś listę nazwisk , a ich upadki były spektakularne — odpowiedziała blondynka z lekkim uśmiechem — Twoja reputacja cię wyprzeda Wdowo.
— Javier pewne fakty koloryzował.
— Zapewne masz rację, ale obaliłaś rząd nowego premiera Wielkiej Brytanii za nim się zaczął więc potrzebuje kilku rad.
— Chcesz, żeby się przyznał — domyśliła się blondynka. —Publicznie, aby nikt nie miał wątpliwości. I chcesz, żeby odpowiedział za katastrofę mostu.
— O ironio wyższy wyrok dostanie za katastrofę w ruchu lądowym i nieumyślne spowodowanie śmierci niż porwanie i gwałt.
Emily skinęła głową. Rozumiała ją aż za dobrze. Gdy straciła Drussillę zemsta trzymała ją przy życiu przez wiele miesięcy, a może nawet i lat. Jej oprawca nie żył. Pablo Diaz wpakował mu kulkę między oczy. Agentka wolałaby go doprowadzić przed wymiar sprawiedliwości i zafundować mu śmiertelny zastrzyk po latach męczarni w celi śmierci, ale zadowoliła się i takim zakończeniem. Victoria chciała tego samego co ona pięć lat temu. Westchnęła i bezwiednie sięgnęła po leżące w zasięgu jej rąk kartkę, podkładkę i długopis.
— To nie będzie łatwe — zaznaczyła — On nie jest typem — westchnęła — nie uważa że zrobił coś złego — zaznaczyła na początku.— Dla niego to była sprawiedliwość. Złamanie go — popatrzyła jej w oczy. — Powiem wprost — zaczęła Emily — nie będzie łatwe. Wymaga przygotowania gruntu i finezji — uśmiechnęła się lekko.
— W takim razie bierzmy się do pracy.


Praca w komisji trwała nieprzerwanie od kilku tygodni. Członkowie rozmawiali ze świadkami, ekspertami, członkami komisji, którzy wybrali Jose Balmacedę na wykonawcę a wszystkie rozmowy toczyły się przy otwartych drzwiach. Każdy mieszkaniec, każdy dziennikarz mógł przyjść i przysłuchać się ich pracy. Oczywiście obrady nie przyciągały zbyt wielkiej widowni. Radio czy internetowe wydanie lokalnej prasy relacjonowało obrady na swoich stronach, lecz dopiero gdy przesłuchiwano Farnando Barosso na sali zrobiło się tłoczno i duszno.
Victoria nie była ani trochę zaskoczona gdy to Conrado zażyczył sobie udzielenia pozwolenia na głos. Była tym faktem zdecydowanie bardziej rozbawiona niż zmartwiona. Nando wypadł i tak lepiej niż się tego spodziewała. Conrado próbował go złamać, wyprowadzić z równowagi, ale całe szczęście burmistrzowi udało się zachować twarz. Nieco poobijaną, ale twarz. Severin zapewne domyślał się, że Victoria i Fernando przygotowywali się do tego od tygodni. Po za tym jasnowłosa celowo wcisnęła Barroso do harmonogramu obrad w połowie gdyż nie burmistrz był daniem głównym. On był ledwie przystawką.

Victoria była zdeterminowana. Od tamtej pory Emily pojawiała się u niej regularnie a Emily zaczęła swoje szkolenie od podstaw. Przede wszystkim liczył się wygląd, sposób mówienia, chodzenia i układy. Nie mogły liczyć na pomoc Conrado czy Giovanniego Romo. Obaj mężczyźni czego Emily była pewna dogadali się między sobą. Fabianowi żadna z nich nie ufała więc pozostała Ronnie Russo. Młoda ambitna pani prokurator której podrzucano sprawę której żaden prokurator nie chciał.
— Nie możesz zapytać go wprost — zaznaczyła blondynka — To musi wyjść od niego, to musi być naturalne i przede wszystkim ty jak i reszta świata macie być zaskoczeni. Nie miałaś pojęcia, że to on jest sprawcą. Niczego nie pamiętasz i twoja twarz musi to odzwierciedlać.
— Pikuś.
— Dla Capaldi to pikuś — powiedziała — nie dla ciebie. Posłuchaj, wpuściłaś mieszkańców, wpuściłaś kamery na obrady komisji bo on ma się przyznać przed całym miastem co ci zrobił. Ty moja droga żyłaś sobie w błogiej nieświadomości przez ostatnie tygodnie.
— Czy ja muszę naprawdę wyglądać tak? — obróciła się wokół własnej osi. — Wyglądam jak pensjonarka.
— Wyglądasz jak uosobienie niewinności. Istotka wyglądająca jak ty miałaby wymyślić tak perfidny plan zniszczenia człowieka? — zapytała ją Emily i zacmokała. — Oczywiście że nie jesteś zbyt dobra na tego typu pochody.
— To się nie uda — Victoria usiadła na krześle.
— Nie, potrzebujesz konia trojańskiego — mruknęła siadając za jej plecami. — Kogoś kto potwierdzi zebrany przez komisję i prokuraturę materiał dowodowy. Wskaże go palcem. Bez tego to jedynie zbieranina nic nieznaczących kwitów.
— Pracuje nad tym — odpowiedziała wymijająco Victoria. — To proces wymagający czasu, finezji. Jest zbyt wiele niewiadomych. Nie wiem czy Russo jest po mojej stronie. Poszłam do niej bo wiedziałam, że jako jedyna w komisji ma na tyle władzy aby wnieść zarzuty karne — wyjaśniła — ale nie jestem jej pewna.
— I właśnie dlatego twój koń trojański musi wkroczyć na salę i wskazać Balmacedę palcem, poświadczyć autentyczność dokumentów i jego wiedzę.
— Wiem — westchnęła.


Był ranek dwudziestego trzeciego listopada dwa tysiące piętnastego roku gdy stanęła przed lustrem ubrana w prosty zestaw składający się z spódnicy w kolorze burgunda i koronkowej bluzki z długim rękawem. Victoria zrezygnowała ze sweterka uznając, że musiała zachować w tej kwestii odrobinę autonomii. Gdyby dorzuciła do tego sweterek i okulary wszyscy dowiedzieliby się, że żona Magika najlepsze przygotowała na koniec. Jose Balmaceda był jej daniem głównym i deserem. Jego przesłuchanie zaplanowano na jedenastą trzydzieści. W sali plenarnej spodziewano się dziennikarzy, mieszkańców jak i rodzin poszkodowanych w katastrofie. Tego dnia za radą Emily włosy związała w koronę z włosów i zrezygnowała z soczewek na rzecz okularów. Gdy weszła do pomieszczenia. Była jedną z ostatnich osób. Podpierając się na lasce w towarzystwie Dantego przeszła od wejścia do podium gdzie Guzman odsunął dla niej krzesło. Zerknęła na Ronnie Russo, która wpatrywała się w plik teczek leżących na stoliku. Policzyła je jednak nadal nie wiedziała czy pani prokurator wybierze pewnego konia czy będzie uganiała się za niemożliwym? Gdy Jose wszedł do sali w towarzystwie prawnika, który był jej wujem po sali rozeszły się szepty. Tego nie spodziewała się nawet Victoria. Instynktownie wyprostowała plecy. Dasz sobie radę, usłyszała w głowie głos Emily.
Russo poprosiła wszystkich o zajęcia miejsc i o ciszę za nim otworzyła obrady. Victoria popatrzyła na Jose. Emily miała rację. Przyszedł z prawnikiem. Zastępczyni burmistrza właśnie tego zabroniła robić Barosso. Fernando miał przyjąć ciosy Severina na klatę nie chować się z mecenas Diaz.
Russo zaczęła od rutynowych pytań pozwalając Jose mówić o tym jak dowiedział się po przetargu, dlaczego postanowił się zgłosić? Pytania było niewinne. Niegroźne. Victoria bezwiednie sięgnęła po dzbanek z wodą i przelała płyn do szklanki. Odstawiając przedmiot na miejsce ich oczy z Russo się spotkały. Pani prokurator wstała z plikiem teczek i podała każdemu z członków komisji po jednym egzemplarzu. Ostatnią wręczyła Jose i prawnikowi.
— W ciągu ostatnich kilku dni prokuratura weszła w w posiadanie materiału dowodowego — wyznała spokojnym rzeczowym tonem. Taką ją sobie wyobrażała na sali sądowej. Pewna siebie młoda kobieta.
— Kilka dni temu? — powtórzył Conrado marszcząc brwi.
— Tak, potrzebowałam czasu na przeanalizowanie materiałów. Potwierdzono także autentyczność i przesłuchano na tę okoliczność świadka, który zgłosił się bezpośrednio do mnie — wytłumaczyła kobieta zajmując ponownie swoje miejsce. — Panie Balmaceda proszę o zerknąć do teczki — zachęciła go kobieta. Victoria otworzyła swoją, lecz nie musiała znała materiał dowodowy, który przedstawiała Russo jako „nowy dowód prokuratury” Sama jej go dała.
— Pani mecenas — zaczął prawnik czytając jeden z dokumentów. — Te materiały powinny trafić do mnie do mojego klienta i członków komisji przed obradami nie w ich trakcie.
— Jak już powiedziałam dostałam je kilka dni temu i przed przedłożeniem ich komisji chciałam potwierdzić ich autentyczność. Ułatwię panom zadanie — zaczęła — pierwszy dokument przedstawia analizę materiałów z jakich skonstruowano most. Według analizy zleconej na polecenie firmy reprezentowanej przez pana Balmacedę jasno wynika iż w „konstrukcji mostu wykryto daleko posuniętą erozję”— urwała — „zaleca się rozbiórkę mostu ze względów bezpieczeństwa”
— Nie zlecałam takich badań — zaprzeczył gwałtownie mężczyzna.
— W teczce znajduje się także umowa podpisana przez pana i przedstawicielkę firmy oraz faktura za wykonaną usługę — Russo przekartkowała dokumenty — a także pana pisemne oświadczenie odebrania wyników.
— Jak już powiedziałem — zaczął ostrzej Balmaceda — pierwszy raz widzę te kwity na oczy. To falsyfikaty. — Russo wpatrywała się autentycznie zdumiona w Jose.
— Zarzuca pan prokuraturze fałszerstwo materiału dowodowego? — zapytała go zdumiona Victoria. Co prawda nie była zaskoczona, że Jose użył tego konkretnego argumentu, ale jednak usłyszenie tego na własne uszy ją rozbawiło.
— Nie pani prokurator tylko tobie moja droga Elenito — zwrócił się bezpośrednio do kobiety. — Zrobisz wszystko aby Ratusz wyszedł z jej afery z twarzą.
— Dwie osoby nie żyją — przypomniała mu Victoria.
— Wiem — odparł Jose — ale nie zabiłem ich. Nikogo nie skrzywdziłem — dodał. Victoria uniosła brew. Jose Balmaceda nie poczuwał się do odpowiedzialności. Palce lewej dłoni mimowolnie zacisnęła w pięść.
— Pani prokurator czy może pani wezwać świadka? — zapytała ją zastępczyni burmistrza. Nie zamierzała tego przeciągać w nieskończoność. Kobiety popatrzyły sobie w oczy a następnie Russo przeniosła ciemne oczy na Dante. Ochroniarz Victorii skinął głową i opuścił swoje stanowisko wychodząc z pomieszczenia. Dziennikarze i mieszkańcy wyciągali głowy chcąc jak najlepiej zobaczyć świadka o której mówiła prokurator. Gdy Dante wprowadził wspominaną osobę na sali zapanował gwar. Elena Balmaceda utkwiła oczy w swojej chrześniaczce gdy szła dla miejsca dla świadków. Na Jose nie spojrzała ani razu.
Koń trojański, pomyślała uśmiechając się w duchu. Gdy przygotowywała swój plan złamania Jose wiedziała jedno; to człowiek z wielkim ego. Wychowany w kulturze macho, trasujący swoją żonę niczym psa poczuje się dotknięty tylko wtedy jeśli odwróci się od niego ta która miała przy nim trwać więc powiedziała kobiecie prawdę. Elena była jedną z nielicznych osób, które znały minuta po minucie wydarzenia z tamtej nocy. Cytowała go w słowo w słowo podczas długiej i wyczerpującej dla obu rozmowy. Victoria wiedziała, że to był cios poniżej pasa, lecz czasem najlepszym sposobem na odwet jest sięgnięcie po takie metody które w nas samych wywołują odrazę.
— Jak weszła pani w posiadanie tych dokumentów?
— Znalazłam je w biurku mojego męża — wyjaśniła — w kopercie na której było zapisane „most. Tajne” Przeczytałam je i przekazałam do prokuratury.
— Dlaczego?
Elena popatrzyła na swoją imienniczkę i pomyślała o tamtej małej dziewczynce którą podawała do chrztu. O dziecku Inez i Fernando, które nosiła na rękach, tuliła do snu czy karmiła butelką. O tamtej słodkiej małej dziewczynce, która zawsze trzymała braciszka za rączkę.
— W dniu katastrofy mój mąż powiedział mi, że „zawalenie się mostu było kwestią czasu”
— Użył dokładnie takich słów?
— Tak. Przez jego opieszałość zginęli ludzie. Dobrzy ludzie. Jose nie zbudował mostu od podstaw, on jedynie wylał nowe fundamenty. Nie znam się na budownictwie, ale sądzę że konstrukcja nie wytrzymała ciężaru i dlatego most runął.
W sali zapadła cisza. Elena popatrzyła na swoje dłonie. Serce łopotało jej w piersi jak oszalałe. Członkowie komisji byli zbyt zaskoczeni obrotem sytuacji aby zadać jakiekolwiek pytanie Elenie. Kobieta została zwolniona z miejsca dla świadków i wyprowadzona z pomieszczenia.
— Nieźle to sobie wykombinowałaś — odezwał się Jose i utkwił ciemne oczy w Victorii, której serce biło jak oszalałe. — Jak ją do tego przekonałaś? Tresowałem ją przez lata a tobie od tak — pstryknął palcami — wyśpiewała wszystko. Brawo rodzice pewnie pękają z dumy — syknął mężczyzna.
— To wszystko co ma pan do powiedzenia? — zapytała go ze stoickim spokojem Victoria.
— Och nie, mam ci wiele do powiedzenia moja droga — Jose podniósł się z miejsca sprawiając, że członkowie komisji zerknęli to na jedno to na drugie.
— Siadaj — odezwał się ostrym tonem Fabian Guzman. Jose nie zwrócił na niego uwagi wpatrując się tylko i wyłącznie w Victorię. Boże jak on nienawidził tej baby! Była jak pieprzony karaluch. Gdy wrzucił ją do dołu naprawdę miał nadzieję, że pozbywa się jej na dobre. Ostatnia żyjąca krewna Inez Romo, która wglądała j zachowywała się jak kopia swojej niezrównoważonej emocjonalnie mamuśki. Problem miał z nią jeszcze jeden; nawet teraz zachowywała się niczym lodowa rzeźba. Królowa Śniegu, przypominał sobie przydomek jaki nadały jej media. Elena Victoria zachowywała się jakby ich spotkanie nie robiło na niej żadnego wrażenia. O to zwykłe przesłuchanie. Patrzyła mu w oczy jak gdyby nigdy nic! Jakby nie zrobił na niej wrażenie. Dłonie oparł na blacie stołu.
—Mam ci tylko jedno do powiedzenia moja droga wyskrobanie twojego bachora było moim darem dla świata. Popełniłem tylko jeden błąd zamiast wrzucać cię do dołu powinienem był cię wykończyć — powiedział, a na sali zapadła cisza. Victoria ze świstem wypuściła powietrze z płuc czując jak zaczyna dzwonić jej w uszach. Po chwili zrozumiała, że to nie dzwonienie, lecz dudnienie jej własnego serca, a kontury postaci zaczęły jej się zamazywać przed oczami. Podniosła się z krzesła i zaczęła iść przed siebie ignorując ból przeszywający jej kości wyszła z sali kuśtykając.
Zatrzasnęła za sobą drzwi od gabinetu rozglądając się zamglonym wzrokiem po gabinecie. Dłuższą chwilę stała nieruchomo wpatrując się w strzałę wbitą w ścianę. Sądziła, że któryś z współpracowników zadzwoni na policje w tej sprawie, lecz nikt nie wykonał telefonu. Widać nawet najbliżsi uważali że zasłużyła na wizytę zamaskowanego Łucznika. Zdradziłaś przyjaciół, podszeptywał jej głosik w głowie. Zdradziłaś wszystko w co wierzyłaś i nic nie zyskałaś. Dostałaś jedynie gabinet i masę problemów z którymi musisz się mierzyć sama. Całkiem sama. Podeszła do biurka zrzucając wszystko z blatu. Łzy spływały o jej policzkach gdy rozbijała kryształy pełne pyszniących się kwiatów o ścianę zostając smugi. Zrobiła kilka chwiejnych kroków do tyłu osuwając się na podłogę. Objęła się ramionami dysząc i łkając.
Jedyne czego pragnęła najbardziej na świecie to odzyskać swoje życie. Swoją małą słodką córeczkę. Chciała wrócić do domu. Pociągnęła nosem wstając. Przekręciła klucze w zamku podchodząc do ukrytego przejścia między regałami książek. Z biurka wyciągnęła kluczyki do auta. Nie mogła tu zostać. Nie mogła. Wysłała krótką wiadomość do męża za nim nie rzuciła telefonu na podłogę i nie wyszła na ciemną klatkę schodową.

Javier Reverte nie był pewien czy jest dumny z żony czy wściekły na żonę. Zabroniła mu przychodzić do ratusza. Nie chciała żeby brał w tym udział i na koniec zostawiła mu chaotyczną wiadomość SMS i nie odbierała telefonów. Zostawił restaurację pod okiem pracownicy i pojechał do Ratusza gdzie przed budynkiem kłębili się dziennikarze. Wysiadł z auta ignorując nawoływania harpii i wszedł do środka przeskakując na schodkach po dwa stopie. Zatrzymał się przed gabinetem żony gdzie wszedł do środka i zamarł.
W środku panował bałagan. Javiera ścisnęło w dołku na widok porozrzucanych przedmiotów i jeszcze bardziej zabolał go widok strzały w ścianie. Nie spodziewał się że facet biegający po miejskich dachach w obcisłych gatkach odwiedzi jego żonę. Nie po tym wszystkim przez co ostatnio przeszła. Widać bohaterski Łucznik miał w nosie jej ostatnie przeżycia., facet nie wyglądał na takiego żyjącego pod kamieniem był aż nadto poinformowany. Popatrzył to na Severina to na Barosso. Obaj wyglądali tak jakby jeden miał się rzucić na drugiego z pięściami. Javier bardzo chętnie zobaczyłby jak Conrado wybija temu drugiemu wszystkie licówki ale nie miał teraz czasu na zapasy w kisielu.
— Dzień dobry — przywitał się grzecznie — Któryś mi powie gdzie jest moja żona?
— Nie ma jej tutaj — odpowiedziała Barosso
— W życiu sam bym nie zgadł — rozejrzał się po gabinecie dostrzegając telefon żony wśród rupieci. Podniósł go z podłogi i schował do kieszeni. — Poprosiła mnie żebym zabrał kilka rzeczy — podszedł do szuflady biurka i wyciągnął ze środka kopertę z narysowanym świętym Mikołajem — Lista świątecznych prezentów dla Aleca lepiej żeby skubaniec na nią nie trafił. Zna już literki i całkiem nieźle sylabizuje. Jak się dowie, że rozważmy kupienie monster garażu nie da nam żyć. Znaczy święty Mikołaj rozważa.
— Gdzie jest Elena? — Javier rozważał odpowiedź
— Miała dziś wizytę u swojego terapeuty — odpowiedział wprawiając mężczyzn w konsternację — Co to jest? — Fernando wskazał na strzałę. — żeby straszyć Elenę i posyłać jej strzały to mój drogi byś się wstydził
— Co? Że to niby ja? — Conrado roześmiał się serdecznie chociaż ani trochę nie było mu do śmiechu. — Do reszty ci odbiło?
— Mi?
— Obaj się zamknijcie — warknął Magik — od waszego jazgotu dostanę zaraz migreny — wstał — Fernando bądź tak miły i zadzwoń po policję niech zajmą się — wskazał na strzałę — tym. A ty Conrado mój przyjacielu zjesz ze mną i Alexandrem obiad — zarzucił mu rękę na ramieniu. Steki będą w sam raz. Twoje adopcyjne dziecię lubi steki czy kiełki? — zapytał go i dyskretnie wsunął mu kopertę do wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę. Poklepał go po piersi i obaj wyszli z gabinetu zastępczyni burmistrza.
— Javier
— Nadal patrzy nie? — zapytał go Magik
— Tak.
—Świetnie i humor od razu lepszy skoro jemu go zepsułem — odpowiedział — znasz mnie jednak lubię te drobne złośliwości — rzucił i odsunął się od Conrado. — To co odbierzemy moje dziecię z przedszkola twoje ze szkoły i steki?
— Javier
— Potrzebuje towarzystwa osoby dorosłej żeby nie zwariować i chcę pogadać więc upieczemy dwie pieczenia na jednym ogniu tak więc steki.
Conrado nie miał w sobie dostatecznie dużo energii żeby mu odmówić. Odebrali Aleca z przedszkola, Lidię ze szkoły, która na widok Magika zrobiła wielkie oczy Alec zaś był zachwycony wizytą wujka Conrado i paplał całą drogę bez ustanku. Gdy dotarli do domu państwa Reverte mężczyźni zaszyli się w kuchni zaś Lidia z czterolatkiem i psem bawili się w ogrodzie.
— Rozumiem że twoje biologicznie spokrewnione dziecię dalej nie wie że jest twoim biologicznie spokrewnionym dzieckiem? — zapytał podając mu kieliszek wina.
— Jeśli chcesz mi suszyć o to głowę — zaczął Severin biorąc napój — to proszę daruj sobie.
— Nic nie powiem — uniósł ręce w obronnym geście — ale matka mu umiera, ojciec siedzi i fajnie by było gdyby wiedział, że jesteś — Magik westchnął obierając ziemniaki.
— Wszystko w swoim czasie.
— Taaa i dłużej zwlekasz tym będzie gorzej i trudniej a wiesz mi dzieciak na pewno jest twój. Macie tak samo durne pomysły i tą samą listę wrogów — Javier urwał widząc jego spojrzenia — ale ja życia nikomu układał nie będę gdy moje jest w rozsypce — westchnął i sięgnął po kolejnego ziemniaka.
— Wiedziałeś?
— Znałem jedynie zarys fabuły Emily i Victoria trzymały mnie z daleka od szczegółów.
— Emily?
— No tak, nie wyczułeś w tym smykałki Wdowy? Ja wiedziałam, że ten dzień jest dziś. Victoria wychodząc z domu wyglądała jak Harry Potter w wersji żeńskiej.
— Co z tym wspólnego ma Harry Potter? — Conrado nie miał pojęcia o czym Magik mówi. Palcami przesunął po włosach i usiadł na krześle. Był zły. Wściekły na blondynkę że ona i pani prokurator rozegrały to same pod ich nosami. Nie do Magika miał jednak żal.
— Gwałcicieli stylizuje się w sądzie na grzecznego chłopczyka który muchy by nie skrzywdził więc tutaj nico odwrócili role. Wiem, że jesteś zły, ale ona musiała ro rozegrać na własnych warunkach.
— Mogła mi powiedzieć — odparł na to Conrado.
— Victoria ma problem z zaufaniem — odpowiedział na to krojąc ziemniaki na mniejsze części.
— Jak ona się trzyma?
— Żebym ja to wiedział? — odpowiedział mu pytaniem na pytanie Javier. — Nie chcę ze mną o tym rozmawiać więc mam nadzieję, że Pedro jej pomoże że gdy on trafi do więzienia moja żona będzie mogła spokojnie przespać chociaż jedną noc — urwał bo do kuchni wbiegł Alec, który od razu wpakował się Conrado na kolana z książeczką do czytania.
— Pokaże ci jak ładnie czytam oznajmił i zaczął sylabizować lekturę. Dalsza część rozmowy musiała poczekać.

Cerano Torres zgodził się na to, aby tydzień sportu w liceum odbył się zgodnie z planem. Wiedział, że odwołując go lub przesuwając na bliżej nieokreślony termin naraziłby się zarówno uczniom, nauczycielom jak i ich rodzicom. Przejęcie dyrektorskiego stołka było także idealnym sposobem na próbę naprostowania sytuacji w jego rodzinie. Dzieci stłoczyły się w salonie każde skupione na własnych czynnościach. Rue siedziała na kanapie z podkulonymi nogami z nosem w książce. Publikacja dotyczyła sylwetki jednego z najbrutalniejszych seryjnych zabójców za południową granicą. Cerano wolałby żeby Rue interesowała się czymkolwiek inny a nie zbrodnią i występkiem. Remmy zajął miejsce na podłodze z laptopem na kolanach co chwila przeklinał pod nosem. Kiraz zwinęła się w kłębek na kanapie z książką do chemii .dla zaawansowanych. Wszedł do salonu.
— Powinniśmy zmienić wystrój — stwierdził rozglądając się po pomieszczeniu w którym stała kanapa i tylko kanapa, urządzić wasze pokoje — Remmy jako jedyny podniósł na ojca wzrok. — upichcić razem kolacje.
— Gdzie Celine?
— Na zakupach — poinformował syna Cerano — mamy pustą lodówkę.
— Nie zauważyłem żebyśmy mieli lodówkę — odbił piłeczkę pierworodny sprawiając że ojciec westchnął.
— Mamy lodówkę, stół i sześć krzeseł.
— Jeden zapuszczony ogród — wtrąciła się Kiraz — Mogę się nim zająć? — zapytała dziewczyna — skoro i tak skazałeś mnie na areszt domowy.
— Nie jesteś na nic skazana.
— Mam po szkole wracać do domu — przypominała — zabiłeś moje wszelkie szanse na życie towarzyskie.
— Dołożyłem wszelkich starań Żabko żebyś wyszła z poprawczaka. Opaska monitorująca to niewielkie poświęcenie za spanie we własnym łóżku i bycie wśród bliskich — powiedział i usiadł na krześle. — Remmy słyszałem, że dokumentacja twoich dokonań sportowych jest w rękach trenera Bruniego. Trener chciałby urządzić ci mały test sprawnościowy za nim przyjmie cię do drużyny.
— Moje osiągnięcia sportowe? — uniósł głowę znad komputera. Zamknął go i odłożył na bok.
— Byłeś kapitanem drużyny piłkarskiej która dwukrotnie zdobyła tytuł mistrza stanu. To nie nic mój drogi.
— Wiesz że nie wiążę swojej przyszłości ze sportem — przypominał ojcu.
— Wiem, ale dzięki związaniu się z drużyną sportową masz duże szanse dostać się na uczelnię dzięki stypendium.
— Mam cukrzycę.
— Pod kontrolę. Pompę na czas meczów możesz odpinać. Lekarz ci tłumaczył że pompa insulinowa ma ci ułatwić życie a sport i dieta utrzymają chorobę w rydzach.
— To nie oznacza że chcę być częścią drużyny piłkarskiej.
— Och proszę cię Jeremiah tylko nie próbuj mnie przekonać że nie tęsknisz że grą. Wszyscy wiemy dlaczego odszedłeś — stwierdził z prostotą mężczyzna. —A ty moja droga — zwrócił się do Rue. Nastolatka podniosła na niego wzrok znad czytanej książki — musisz skupić na nauce i zdecydowanie nie powinnaś zaczytywać się w to — wskazał na książkę.
— Wiesz, że pochodził ze tego miasta? — zapytała ojca. — Mario Rodriguez — ożenił się z jakąś małolatą której zrobił dziecko. Jego córka pracuje jako zastępczyni burmistrza w Valle de Sombras. Mogłabym zrobić z nią wywiad.— oczy jej błyszczały — zapisałam się też na kółko dziennikarskie prowadzone przez profesor Lopez de Vazquez.
— Zaraz Lopez? — zainteresowała się Kiraz. — Ingrid Lopez — siostra przytaknęła. — Laska w poprawczaku jest legendą. W jej czasach gdy ona siedziała za zabójstwo w podziemiach poprawczaka organizowano nielegalne walki. Pokonywała dwa razy większych od siebie facetów a jak któryś sponsorów ośrodka chciał ją wykorzystać to wbiła mu w korkociąg w jego ptaszka.
— Co?
— Kiraz nie opowiadaj głupot — upominał ją ojciec.
— To nie głupoty to fakty. Legenda głosi, że po wyjściu na wolność puściła poprawczak z dymem. Za nim jednak z budynku zostały zgliszcza o nieprawidłowościach trąbiły wszystkie media ale najlepsze znaleźli podczas przeszukiwań ruin.
— Co takiego?
— Kości, małe dziecięca kosteczki zabitych przez stare zakonnice dzieci.
— Zakonnice nie mordowały tam dzieci — Rue zmarszczyła brwi — To był ośrodek dla dziewcząt. Nie było tak chłopców.
— Jak na kogoś kto interesuje się zbrodnią i występkiem czasem jesteś strasznie głupiutka Rue
— Nie jestem głupiutka! — warknęła najmłodsza z rodzeństwa ciskając w Kiraz poduszką.
— Według miejskich legend dyrektor ośrodka wraz z grupą potężnych ludzi dorobił się swojego majątku handlując ciałami tych biedaczek. Zachodziły w ciążę rodziły dzieci które wyrywano im z rąk. Poród jest podobno straszny sam w sobie, ale wyobraź sobie gdy od tego zależy twoje życie. Nie tylko kości noworodków ale i matek.
— Pizza — obwieściła Celine wchodząc do salonu z apetycznie pachnącymi pudełkami.
— Chwała Bogu — wymamrotał Cerano.
— Czego się jeszcze dowiedziałaś siedząc w poprawczaku?
— Pewnie tego że zbrodnia nie popłaca — rzucił Cerano siadając wspólnie z żoną na podłodze.
— Tak. Lepiej trzymać się zasad niż włamywać do szkoły i puszczać pracownię do chemii z dymem. Mam powtarzać klasę — zwróciła się bezpośrednio do ojca.
— Nie, na całe szczęście w ośrodku skupiłaś się na nauce więc skończysz szkołę razem z bratem. — Cerano westchnął — Wiem, że żadnemu z was ię tutaj nie podoba, ale to miasto to szansa dla nas wszystkich na świeży start więc proszę abyście skupili się na rozwoju. Rue jeśli nauczycielka od kreatywnego pisania zgodzi się dołączysz do kółka, Remmy proszę abyś przyłożył się do kwalifikacji do drużyny a ty Kiraz nie wysadź sali do chemii w powietrze.
— Jeśli nauczyciel chemii okaże się być takim samym idiotą jak poprzednik niczego nie mogę obiecać — dodała córka z niewinną minką. Cerano w duchu poprosił siły wyższe o cierpliwość a dzieci o względne posłuszeństwo. Kochał całą trójkę ale czasami były wrzodem na d***e.

***
Okazja do rozmowy nadarzyła się gdy Alexander i Lidia zajęli miejsce w salonie. Lidia odrabiała lekcje zaś czterolatek oglądał ulubioną bajkę w towarzystwie nastolatki psa i armii pluszowych maskotek.
— Co jest w kopercie?
— Domysły bardziej niż dowody — panowie zajęli miejsce w gabinecie który Magik dzielił z małżonką — ale to coś od czego warto zacząć. — Conrado otworzył kopertę. W środku poza przenośnym dyskiem był plik fotografii ze SPA. — Nie łatwo było je zdobyć, ale do brzegu — facet na zdjęciach obok Barosso to ten od prawej ojciec Jose Balmacedy.
— Co?
— Nie sprawdziłeś z kim Barosso taplał się w błotku? Conrado do błotka nie wpuszcza się byle kogo.
— Javier
— Nie taplałeś się nigdy w błotku? Sama przyjemność — stwierdził — Kiedyś cię tam zabiorę, ale nie dziś. Firmę Jose i syn założył dziadek Jose Balmacedy. Był jednym z najlepszych o ile nie najlepszym architektem w rejonie i to jemu zlecono budowę mostu łączącego dwa miasteczka. To było w latach gdy Valle de Sombras i Pueblo de Luz były jednym miastem. Most zbudowano aby usprawnić komunikację między jedną częścią miasta a drugą. Most miał łączyć dwa końce postawiono więc most. To było jakieś pięćdziesiąt lat temu. Mniej więcej. Dziadek umarł ojciec też Jose jakby w Meksyku nie było innych imion — mruknął rozrysowując wszystko na kartce przejął firmę. Był dobrym architektem, ale synalek do konował. Potrafi postawić budynek, ale o budowie mostów nie ma bladego pojęcia. Gdy ojciec zaczął podupadać na zdrowiu to syn przejął firmę. To było na tydzień przed rozpoczęciem budowy.
— Co?
— No to. Wszystkie kwity podpisywał stary Balmaceda nie młody Balmaceda, ale za budowę odpowiadał młody.
— Chcesz mi powiedzieć że Barosso dogadał się na z tym Balmacedą?
— Tak podejrzewała Victoria. Stary umarł jednak wraz z wnukiem więc tego się nie dowiemy. To oczywiście nie zwalnia tego bydlaka z odpowiedzialności. O tym że most budowano po kosztach , a jedyne co zrobiono to wylano beton wiedział. Teoretycznie nie są się udowodnić zmowy.
— Teoretycznie?
— Tak teoretycznie, ale w SPA nie byli sami być może ktoś słyszał ich rozmowę, być może są nagrania z monitoringu — Javier uśmiechnął się pod nosem. — Masz je na dysku nie dziękuj. W sądzie nie da się tego wykorzystać, ale być może uda się znaleźć inne dowody i jakoś połączyć kropki.
— Dziękuje chociaż Victoria nie będzie zadowolona jeśli się dowie że mi to dałeś.
— A ty myślisz że ja działam za jej plecami? — Javier parsknął śmiechem. — To nie ja znalazłem te okruszki tylko ona — wyjaśnił — mało tego. Victoria dowiedziała się także że w firmie Balmaceda i Synowie udziały miał Stefano Barosso.
— Ojciec Fernando?
— Tak, Senior, Senior i Stefano przyjaźnili się od pieluch. Miało tego Senior Senior był świadkiem na ślubie Stefano z Elvirą.
— Mamusia — radosny krzyk Aleca oderwał ich od rozmowy. — Tatuś i wujek plotkują w gabinecie.
— Plotkują?
— Tak i wujek Conrado powiedział że ładnie czytam.
— To prawda — zmierzwiła chłopcu włosy. — Dzień dobry Lidio.
— Dzień dobry — odpowiedziała nastolatka gdy Victoria usiadła obok niej z synkiem na kolanach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:25:57 03-12-23    Temat postu:

cz2
Alice Guerra była dziewczynką wyjątkowo sprytną i przebiegłą. Potrafiła kłamać jak z nut wszystkim dookoła a gdy wymagała tego sytuacja udawała, że nie rozumie co się do niej mówi. Miała tylko dziesięć lat. Była w obcym kraju. Mogła mieć perfekcyjny hiszpański, ale przez swoją odmienność często mogła nie rozumieć niuansów kulturowych. I właśnie dlatego wślizgnęła się do szkoły w której trały zajęcia z pękiem kolorowych balonów i ciastem. Wiedziała bowiem, że Conrado na pewno nie wiedział kiedy Santos DeLuna ma urodziny. A i sam solenizant miał tendencję do zapominania o tak ważnym dniu. Dziewczynka szarpnęła za klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły. Zmarszczyła nosek w identyczny sposób jak mama próbująca rozwikłać zagadkę. Nacisnęła klamkę raz jeszcze. I dalej nic. Wiedziała, że Santos nie ma teraz lekcji, a klasa do informatyki nigdy nie była zamykana.
— W czym mogę pomóc? — zapytał mężczyzna stając obok Alice. Dziesięciolatka popatrzyła na mężczyznę jej wzrostu z gęstą brodą.
— Mam sprawę do profesora DeLuny.
— Pan magister — poprawił ją Cerano Torrees — jest na tygodniu sportu — wyjaśnił — Jesteś za młoda na licealistkę.
— A pan jest strasznie niski — stwierdziła odbijając piłeczkę. — Santos o znaczy Eric — poprawiła się — ma dziś urodziny. Chciałam mu przyozdobić salę lekcyjną balonami i zaczekać na niego w klasie, spędzić z nim dzień ale sala jest zamknięta.
— Nieużytkowane sale lekcyjne są zamykane na klucz.
— Po co?
— Po to młoda damo żeby nikt po klasach się nie szwendał. Znajduje się tam drogi sprzęt do nauki . Okazja czyni złodzieja — Alice ponownie zmarszczyła idealny nosek.
— Nie zamierzam niczego kraść — oznajmiła — Mój tatuś jest bardzo bogaty, mamusia także. Mamy więcej pieniędzy niż Meksyk ma w swojej kasie — dodała — Chcę przyozdobić gabinet przyjaciela kolorowymi balonami — pociągnęła je w dół i pokazała mu dwadzieścia dziewięć kolorowych balonów. — Mam też tort — wskazała rączką na odłożone na podłogę ciasto. Pójdzie pan po klucz do pokoju nauczycielskiego? — zapytała go. Cerano Torres westchnął gdy dziewczynka zamrugała powiekami. Uśmiechnął się lekko i skinął głową.
— Zaraz wracam — powiedział i i wrócił po chwili z kluczem. Otworzył drzwi i przepuścił Alice przodem, dziewczyna weszła do środka. Cerano podniósł z podłogi ciasto zamówione przez córkę Emily i odłożył je na biurko.
— A pan kim jest? — zainteresowała się po chwili mocując balony.
— Dyrektorem szkoły — odpowiedział. — Alice popatrzyła na niego ze zmarszczonym nosem.
— Dyrektor jest stary brzydki i jest homofobem.
— Skąd takie wnioski?
— Miałam rajstopy w tęcze i jednorożce a on kazał mi je ściągać bo zawierają niedozwolone symbole.
— Ja jestem nowym dyrektorem i nie musisz ściągać swoich symboli — zauważył zerkając na korowe rajstopy dziewczynki. — Gdzie chcesz przymocować balony? — zapytał Alice.
— Przy tablicy. Mam napis — ostrożnie wyciągnęła napis z Happy birthday z plecaka.
— Sama go zrobiłaś?
— Tak, balony też sama napompowałam i prezent sama zrobiłam — położyła pakunek na stole — Tylko tort kupiłam w kawiarni. Jestem za mała żeby piec a mama piec nie umie. Po za tym nie chciałam jej kłopotać. Jest w ciąży.
— Będziesz więc starszą siostrą. Gratuluje.
— Dzięki. To bliźniaki. Mama jest już zmęczona no i jest też ogromna. Tata musi zakładać jej buty bo nie widzi swoich nóg. Ostatnio golił jej nawet nogi — wyznała — Cerano podsunął sobie krzesło i sięgnął po kilka balonów. — Tu będzie dobrze?
— Tak idealnie, to miło że mi pan pomaga.
— Masz dziesięć lat powinnaś być pod nadzorem osoby dorosłej.
— Mama i tata mówią to samo — obwieściła i zawiesiła balony po drugiej stronie tablicy. — W środku damy napis — stwierdziła.
— Mogę ci o coś zapytać?
— Jasne
— Co wiesz o tutejszych nauczycielach?
— Perez to zboczeniec — wypaliła — Mama nazywa go seksualnym drapieżnikiem.
— Mama mówi ci takie rzeczy?
— Nie skąd, mówi takie rzeczy wujkowi Ericowi a ja czasem podsłuchuje pod drzwiami. To znaczy że bardzo z niego zły człowiek.
— To prawda.
— Leti jest miła i to dobra nauczycielka — stwierdziła z prostotą — Każe im czytać dużo książek i pracują indywidualnie nad projektami.
— To znaczy?
— Lidia mówiła że pracują nad projektem, że muszą mówić sobie prywatne rzeczy żeby się lepiej poznać.
— To bardzo fajny pomysł.
— To prawda. Pan mnie wypytuje.
— Szczerze mówiąc moja droga jestem w kropce — wyznał — nie znam tych ludzi i mam wrażenie że podchodzą do mnie jak pies do jeża.
— Jest pan nowy — stwierdziła — no i wzrostem też pan nie nadrabia — dodała. — Przepraszam. Mama mówi że to niegrzeczne paplać wszystko co mi ślina na język przyniesie. Pan jest karłem.
— Nie da się ukryć i nie uraziłaś mnie. Słyszałem gorsze rzeczy na swój temat.
— To musi być straszne. A ja przejmuje się tym że dzieciaki nazywają mnie Małą Angielską. Nic nie poradzę że jestem tak angielska że bardziej angielskim człowiek już być nie może.
— Wzrost kiedyś był moim największym kompleksem — wyznał
— I jak pan sobie z tym poradził ? — zainteresowała się siadając na krześle. Cernao również usiadł.
— Dotarło do mnie że w życiu nieważne ile masz wzrostu ważne jest co sobą reprezentujesz. Postawiłem na rozwój naukowy.
— Bo nóg sobie pan nie może wydłużyć.
— Właśnie.
— Nauczyciele potrzebują czasu — stwierdziła zeskakując z krzesła — Proszę im pozwolić pracować. To dobrzy nauczyciele. W większości.
— A kto jest zły?
— Lidia nie lubi pani od chemii — powiedziała Alice — panna Cortez randkuje z gangsterem
— Co proszę?
— No z Joaquinem. Ja tam nic do niego nie mam. Uratował życie mojej cioci która chyba z nim spała ale jest głową okolicznego kartelu narkotykowego. Tak słyszałam — dodała po chwili. —No i ufundował salę do chemii i centrum leczenia uzależnień dla młodzieży.
— I jest głową kartelu? — upewnił się czy wszystko dobrze zrozumiał.
— Tak. Nie lubię go. Ciągle nosi ciemne okulary żeby ukryć że jest narkomanem.
— I spotyka się z nauczycielką chemii?
— Tak, to nie jej wina że tak fatalnie ulokowała swoje uczucia — stwierdziła dziewczynka.
— Kogo lubią najbardziej?
— To łatwe Conrado. Jest przystojny i cholernie inteligentny no i jestem bratem mojego taty.
— Twoim wujkiem?
— Z innej matki. — Cerano zmarszczył brwi — Nie są ze sobą spokrewnieni ale są dla siebie jak bracia — doprecyzowała — Uczy młodzież pożytecznych rzeczy. Teorii tak, ale stworzył młodzieży taką aplikację w sensie we współpracy z Ericiem. Conrado miał pomysł a Eric umiejętności więc połączyli siły. No bo Eric i Conrado znają się jeszcze z Londynu. W tej aplikacji są różne zadania. To znaczy połączył uczniów w pary i wymyślił im życiorysy. Ktoś jest księgowym, ktoś ma małe dziecko i otworzył sklep, a Conrado uczy ich jak radzić sobie z problemami w prawdziwym życiu. Co zrobić gdy nie stać cię na spłatę raty kredytu?, albo ile będzie kosztować naprawa dachu? Jak zarządzać domowym budżetem żeby starczyło do pierwszego? To życiowe prawda?
— Tak bardzo — przyznał rację Alice mężczyzna.
— Tata raz go zastępował i zanudzał młodzież sposobami na rozliczanie podatków. To było strasznie a to strasznie nudne.
— Ale też strasznie, strasznie potrzebne. Każdy powinien znać zasady systemu podatkowego w swoim kraju, nawet jeśli to jest nudne.
— To samo mówi tata , ale kocha te swojej cyferki. Mama poluje na złych ludzi.
— Złych ludzi?
— tak jest profilerką. Pracuje dla FBI w Jednostce Analizy Behawioralnej.
— I jesteście bogatsi od Meksyku?
— Tak, tata ma firmę która inwestuje na giełdzie a mama jest bogata z urodzenia. Jej tato a mój dziadek to bardzo a to bardzo znany reżyser. Eric też jest spoko. Uczy dzieci znaczy młodzież mądrych rzeczy na rysowania w paincie. Projektuje z nimi gry komputerowe, koduje jakieś tam rzeczy. Ja nie rozumiem tych wszystkich ciągów liczbowych literowych ale oni rozumieją skoro jest tutaj Kub robotyki. Pewnie ma pan niezły ambaras w głowie. Kadra może i jest nietuzinkowa ale to dobrzy ludzie. — Cerano uśmiechnął się „ambras w głowie to było idealne określenie.
— Dziękuje Alice
— Ja również, mogę zaczekać na Erica? Przyśle pan jego uczniów żebyśmy mogli odśpiewać mu sto lat gdy wejdzie do klasy?
— Przyślę, ale tylko w ramach wyjątku młoda damo — zaznaczył a Alice pokiwała głową.
Gdy dwadzieścia minut później Eric wszedł do klasy Alice zainicjowała sto lat wprawiając go w kompletne osłupienie. Dziesięciolatka wesoło śpiewała uśmiechając się od ucha do ucha. Gdy rozległy się brawa podbiegła do niego zarzucając mu ręce na szyję.
— Żyj nam sto lat — obwieściła zaśmiała się i obdarzyła go głośnym cmoknięciem w policzek.— I zdmuchnij świeczki — wskazała na ciasto.
— Alice, mama wie że tu jesteś?
— Nie — odpowiedziała szczerze gdy podeszli do biurka — no zdmuchuj tylko pomyśl życzenie. Koniecznie i nie mów go głośno bo się nie spełni.
Eric posłusznie zdmuchnął świeczki.
— I podziel się ciastem z uczniami.
— Nie mówiłeś że masz urodziny? — Rosie pierwsza przyjęła kawałek czekoladowego placka.
— Zapominał — odpowiedziała za niego. — Eric co roku zapomina o swoich urodzinach. Lubię mu przypominać. — Rozejrzała się po klasie — Ciebie to ja nie znam — zauważyła wpatrując się w Remmego.
— Jestem nowy.
— To synalek dyrektora — odezwał się Nacho.
— Poznałam go. Całkiem spoko gość., trochę sobie pogadaliśmy.
— A o czym? — zainteresował się Eric sadzając sobie Alice na kolanach. Znał ją wiedział, że jego mała przyjaciółka dzieli się swoją widzą którą niekoniecznie powinna posiadać w tym wieku.
— Och o różnych rzeczach, o aplikacji Conrado, o waszym klubie robotyki, o tym że Perez kazał ściągać mi rajstopy, no i o tym że wasza nauczycielka chemii spotyka się z Joaquinem który jest gangsterem.
— Powiedziałaś mu to?
— To żadna tajemnica — wzruszyła ramionami dziesięciolatka. — Nie jesz ciasta?
— Zauważyła
— Mam cukrzyce — odpowiedział nastolatek oddając kawałek placka — Nie mogę jeść słodyczy.
— To masz strasznie smutne życie — oznajmiła.
— Przywykłem się
— Do igieł też?—zapytała go blondyneczka. Remmy się skrzywił.
— Mam pompę insulinową wyznał a Alice odstawiła swoje ciasto i zeskoczyła z kolan Santosa.
— Jak ona działa? I gdzie jest?
— Alice — upomniał ją Eric — To niegrzeczne.
— Nie musisz odpowiadać jak nie chcesz — Remmy obojętnie wzruszył ramionami i z kieszeni spodni wyciągnął małe urządzenie wielkości telefonu komórkowego, podał je ciekawskiej dziewczynce.
— To urządzenie pomaga mi monitorować poziom cukru we krwi. Dostaje małe dawki insuliny, widzisz tą liczbę?
— Osiemdziesiąt osiem.
— To poziom cukru — wyjaśnił — Jest doby więc pompa nie pobiera ze zbiornika insuliny, jeśli poziom cukru wzrasta i jest powyżej 100 wtedy to urządzenia zaczyna pobierać insulinę aby wyrównać poziom insuliny we krwi.
— Ty nie musisz o tym myśleć?
— Muszę pamiętać żeby uzupełnić pojemniczek na insulinę i dbać o higienę tego — podniósł koszulkę Alice zaśmiała się
— Masz igłę w bebechach
— Alice
— Podskórnie — wyjaśnił dziecku.
— Wystarczy tych pytań przejdźmy do lekcji. Wyświetlę wam zadanie na tablicy
— Niech nowy pokaże co potrafi — przerwał mu Nacho. — Trzeba znać swojego wroga. — Remmy prychnął pogardliwie pod nosem spoglądając na Erica który cóż miał wgląd w jego papiery wiedział co potrafi.
— Nie ma problemu — Remmy schował pompę do kieszeni i wyciągnął przed siebie ręce strzelając palcami. Alice się skrzywiła wracając na kolana Erica. — Wybacz księżniczko. — uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyciągnęła z plecaka ulubioną kolorowankę. — Mogę korzystać z prywatnego sprzętu?
— Jeśli ci będzie wygodniej.
— Zdecydowanie — mruknął i wyciągną laptop marki Neverland z wizerunkiem wyspy wbitej w obudowę. Był to sprzęt z najwyższej półki. Starszy model ale niezawodny.. klawiatura była podświetlona. Palce Remmego wystukały odpowiedni ciąg cyfrowo- literowy w okienku hasło i bez problemu połączył się ze szkolną siecią. Palce prześlizgiwały się po klawiszach uśmiechnął się pod nosem palcami klikając w kilka klawiszy ożywając rzutnik. Rose Castelani pochyliła się nad jego ramieniem.— Komuś będzie przeszkadzać jeśli włączę muzykę?
— Nie — odpowiedziała Rosie zaglądając mu przez ramię. — Co włączysz? — Remmy uśmiechnął się pod nosem i kilkoma kliknięciami włączył odpowiednią składankę.
— Co robisz?
— Udzielam lekcji — odpowiedział zerkając ne Erica, który przyglądał mu się z zainteresowaniem jego poczynania. Lubię informatykę, rozumiała polecenia Ercia tłumaczył je prosty sposób ale to co i z jaką prędkością wyczyniały palce kolegi były dla niej zagadką. Remmy palcem wskazującym poprawił okulary zsuwające się z nosa. Uśmiechnął się pod nosem gdy na ekranie pojawił się napis Witaj Remmy i i wizerunek robota.
— Gdzieś ty wlazł? — zapytał go Nacho. — Jak?
— To jego telefon? — Rosie pochyliła się jeszcze niżej nad nastolatkom. — Włamałeś telefon Nacho?
— Mogę włamać się do telefonu każdego z was — odpowiedział nonszalancko wzruszając ramionami. — To co chcecie zobaczyć galerię zdjęć czy listę odwiedzanych stron?
— Przestań. Dlaczego nie mogę wyłączyć telefonu?
— Remmy — Santos wstał. — wycofaj się.— polecił — udowodniłeś swoje — rzucił ostro nauczyciel. Rzadko ktokolwiek słyszał u niego ten ton. Podszedł do rzutnika i wyłączył mu zasilanie za nim prywatne zdjęcia
— Galeria — wybrał wchodząc do zdjęć. Zmarszczył brwi na widok zdjęć. Rosie zakryła dłonią usta.
— O kurde — mruknęła pod nosem. Eric podszedł do niego pochylając się wcisnął wyłącznik zasilania — udowodniłeś co potrafisz. Wystarczy.
— Nie mogę go włączyć.
— Dlatego że zmieniłem ci hasło — odpowiedział Remmy — na nieco bardziej skomplikowane.
— Podaj mu hasło — polecił Santos. Remmy bez słowa protestu zapisał hasło. Na kartce i podał je informatykowi, który przekazał go Nacho. — Skasowałeś mi galerię!
— Cieszę się że nie wrzuciłem twojej galeryjki na duży ekran. Nie żebyś miał się czym chwalić. Widziałem większe.
— Ty dupku — Nacho poderwał się z krzesła. — Nie miałeś prawa!
— Nie, ale ty też nie miałeś prawa — powiedział spokojnie Jeremiah splatające ręce na piersi. Popatrzył z pogardą na Nacho. — Możesz mnie przewyższać masą mięśniowa ja ciebie intelektem. Więc siadaj albo roześle te fotki wszystkim w klasie zamiast tylko obiektowi twoich westchnień — Nacho przełknął ślinę opadając na krzesło. — Nieźle jak na syna liliputa nie?
Reszta lekcji minęła spokojnie.
Felix zaczepił go na korytarzu gdy wyszli z klasy. Za kilka minut rozpoczynała się kolejna konkurencja.
— Zdajesz sobie sprawę że narobiłeś się wrogów?
— A ty masz cichego wielbiciela? — odpowiedział pytaniem na pytanie zmieniając koszulkę.
— Wiem że — Felix z zakłopotaniem przeczesał włosy — zostaw tą sprawę w spokoju. Nie możesz.
— Nie zrobię tego — zapewnił go nastolatek — Nikomu nawet takiemu dupkowi jak Ignacio nie zrobiłby takiego świństwa — westchnął — Wiem — urwał ze świstem wypuszczając powietrze — wiem jak to jest gdy kogoś zmusza cię do wyjścia z szafy.
— Jesteś
— Bisesksualny — wyznał — wiem z własnego doświadczenia jak to jest gdy to ten drugi całuje cię na oczach całej szkoły gdy ty nie jesteś na to gotowy — przełknął ślinę — i robi to na oczach twojego ojca — doprecyzował.
— To dlatego dyrektor jest taki tolerancyjny — domyślił się Felix. Remmy uśmiechnął się chociaż oczy pozostały poważne.
— Mój ojciec ma trójkę dzieci z trzema różnymi kobietami — powiedział powoli Remmy — syn bi to najmniejszy z jego problemów. — zamknął szafkę. — chodź czas na sztafetę. — Felix krótką chwilę zastanawiał się skąd Remmy ma blizny oparzeń na plecach?

***
Emily Guerra bezwiednie położyła rękę na brzuchu spoglądając na wydatną część jej ciała. Przyszła mama bliźniaków nie widziała swoich stóp już od jakiś dwóch miesięcy, lecz nie to ją niepokoiło. Jeden z maluchów nie wiercił się od rana. Profilerka miała świadomość, że chłopcy nie mają dużo miejsce na harce i przestrzeń skurczyła im się diametralnie w ciągu ostatnich miesięcy, ale jednak mocno ją to niepokoiło. No dalej maleńki, pomyślała przesuwając ręką po brzuchu gdzie znajdował się jeden z malców. Potrafiła powiedzieć, który z bliźniaków jest w którym miejscu. To nie było teraz takie trudne do określenia. Wrzuciła do ust kolejną tabliczkę czekolady. Przespacerowała się do kanapy, na której usiadła. Ze świstem wypuściła powietrze z płuc spoglądając na telefon. Fabricio wyszedł po zakupy. Lodówka świeciła pustkami, Alice chciała na kolacje gofry i zabrakło także psiego żarcia. Sięgnęła po komórkę w momencie gdy do mieszkania wszedł Fabricio z siatkami. Posłał jej promienny uśmiech i skręcił w stronę kuchni gdzie zaczął rozpakowywać ciężkie siatki. Emily z trudem podniosła się z kanapy drepcząc do kuchni.
— Kochanie — odezwała się drżącym głosem.
—Twoje pikle też kupiłem — wszedł jej w słowo odwracając do tyłu głowę. Zamarł ze butelką sosu pomidorowego w dłoniach. Odłożył ją ostrożnie na blat podchodząc do żony — co się dzieje?
— Nie wierci się — wychrypiała — Jeden z nich się nie wierci.
— może śpi?
— Wiercą się nawet gdy śpią — odpowiedziała na to spoglądając na niego pełnymi łez oczami. — coś jest nie tak. Coś musi być nie tak — łzy bezwiednie zaczęły spływać po jej policzkach.
— Chrzanić zakupy — wymamrotał Gueerra wsuwając rękę do eleganckich spodni. Miał tam kluczyki od auta. — możesz iść?
— Buty, musisz włożyć mi buty ja już nie widzę własnych stóp.
— Oczywiście — Fabricio pomógł Emily założyć parę butów ujmując ją za ramię. Torbę do szpitala woził ze sobą w bagażniku od przeszło dwóch tygodni. Pomógł jej wsiąść do auta sam zajął miejsce kierowcy. — Zadzwonię do lekarki — wybrał numer pani doktor. Do Emily ledwie docierały strzępy ich rozmowy. Zapadła się w fotelu spoglądając przez okno. Sięgnęła po swoją komórkę wybierając numer Erica. Nauczyciel odebrał po trzech sygnałach.
— Hej — wykrztusiła blondynka — odebrałbyś Alice ze szkoły? — zapytała go. — Jesteś na liście — zapewniła go. Wpisała go kilka tygodni temu.
— Jasne, nie ma problemu. Coś się stało?
— Nie wiem — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie miała pojęcia co się dzieje i dlaczego jeden z chłopców od rana się nie ruszał. — Jedziemy z Fabricio do szpitala, ale nie mów Alice. Nie chcę jej martwić.
— Jasne, odbiorę ją.
— Dziękuje — rozłączyła się — Santos odbierze Alice — poinformowała męża, który skinął głową. Santos był ostatnią osobą o której chciał w tym momencie myśleć.
— Lekarz na nas czeka — odpowiedział po prostu parkując przed szpitalem. Nie skłamał doktor Miller wspólnie z doktor Herrerą czekały na nich przed wejściem. Catalina trzymała ręce na rączkach wózka inwalidzkiego. Emily usiadła na nim bez protestów. Guerra szedł obok żony ciągnąc walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
Emily Guerra była zbyt zdezorientowana zbyt wystraszona aby protestować czy zadawać jakiekolwiek pytania. Spoglądała na pielęgniarki kręcące się wokół jej łóżka, na lekarkę na męża którego od niej odsunięto aby lekarze mogli wykonywać swoje czynności. Żel który wylądował na jej brzuchu był zimny. Popatrzyła na lekarkę która ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się wynikom USG.
— Co się dzieje? — zapytała płaczliwym tonem walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. — Co mu się stało? On żyje? — padania wypadały z jej ust za nim zdążyła ugryźć się w język.
— Tak, obaj żyją — zapewniła ją lekarka wciskając kilka przycisków na urządzeniu. — Podłączymy KTG i sprawdźmy który blok jest wolny. Emily — lekarka popatrzyła na kobietę — Jeden z chłopców owinął się pępowiną — wyjaśniła — Jego serduszko bije wolnej niż brata. Pielęgniarki przewiozą cię na blok operacyjny.
— Mogę być przy żonie?
— Tak, spotkacie się na sali.
Gdy wpuszczono go do sali operacyjnej Emily leżała na stole, a od lekarzy oddzielała ją kotara niebieskiego materiału. Fabricio usiadł na krzesełku przy głowie żony biorąc ją za rękę. Poczuł jak palce zaciskają się na jego ręce niczym na imadle. Pogładził kciukiem jej kostki. Emily przymknęła powieki w chwili w której usłyszała skalpel. Nie czuła bólu, ale znieczulenie sprawiało, że czuła dotyk. Kiedy doktor Herrera wydobyła z jej brzucha pierwszego z chłopców wokół jego szyi owinięta była pępowina. Lekarka sprawnie przecięła ją i oddała noworodka w ręce Juliana, który oczyścił malcowi drogi oddechowe. Kwilenie pojawiło się po chwili. Doktor Herrera wydobyła główkę drugiego chłopca, który nie zdążył opuścić do końca brzucha mamy a już zawtórował bratu. Pierwszy chłopiec rozpłakał się jeszcze głośniej. Braci ułożono na jednym materiale. Julian sprawnie otulił nim dzieci uśmiechając się na widok rumianych rozkrzyczanych buzi. Dla pediatrów krzyk noworodków był muzyką dla uszu. Ostrożnie wziął maluchy na ręce i ostrożnie podszedł do rodziców. Fabricio wpatrywał się w dwie małe główki pokryte jasnymi kosmykami włosów.
— Nic im nie jest? — zapytała go Emily. — Są za wcześnie.
— Jest dobrze — zapewnił ją lekarz zerkając na lekarkę. Doktor Herrera skinęła głową. Julian bardzo ostrożnie ułożył maluchy na piersi mamy. — Gratuluje. — Emily się uśmiechnęła całą uwagę skupiając na dwójce maluchów. Chłopcy nie płakali. Jeden miał szeroko otwarte jasne oczka, drugi zaś ziewnął szeroko.
— Komuś chyba przerwaliśmy drzemkę — zauważył drżącym głosem świeżo upieczony tata wpatrując się zachwyconym wzrokiem w maluchy. Pochylił się nad żoną i pocałował ją w policzek. — Kocham panią pani Guerra — wyszeptał jej do ucha. — Są identyczni. Myślisz że pielęgniarki narysują jednemu x na stopie. Żebyśmy wiedzieli który jest który? — zapytał ją. Emily uśmiechnęła się przez łzy.
— Myślę że będziesz wiedział, który to który. Musisz ich wziąć — powiedziała.
— Co? — Fabricio popatrzył na swoje ręce to na chłopców drzemiących na rękach mamy.
— Muszą mnie poszywać — wytłumaczyła mu żona. Fabricio był zdezorientowany. Nie miał pojęcia jak miał ich podnieść. Julian uśmiechnął się lekko pod nosem i podszedł do nich.
— Pomogę — wtrącił się do rozmowy i ostrożnie podniósł chłopców. Miał w tym zdecydowanie większą wprawę. — Pielęgniarka przyprowadzi cię do pokoju rodzinnego — wyjaśnił blondynowi. Fabricio popatrzył na żonę to na dwóch chłopczyków w ramionach lekarza. Nie wstał jednak. Nie był pewien czy utrzyma się na nogach , bo zaczynało mu się kręcić w głowie. Ostrożnie powoli wstał i rozejrzał się po sali skupiając się na lekarzach innych niż ci którzy wydobywali łożysko z ciała jego żony. Popatrzył na Emily której lekarz przyłożył do twarzy maskę tlenową. Głośno przełknął ślinę. Jedna z pielęgniarek ujęła go pod łokieć.
— Zaprowadzę pana.
— Co?
— Wygląda pan jakby miał się za chwilę przewrócić — stwierdziła prosto z mostu Renata Diaz.
— Nie przewrócę się — zapewnił kobietę ale nie odsunął się. Renata w rozbawieniu pokręciła głową i wyprowadziła go do pomieszczenia obok. Pomogła mu zdjąć fartuch tak samo jak pomogła mu go założyć. Popatrzyła na lekarza, który wspólnie z zespołem ważył i mierzył maluchy.
— Doktorze.
— Tatuś może usiąść — zapewnił ją Julian — i rozpiąć koszulę.
— Mam się rozebrać? — zapytał go mężczyzna.
— Jeśli chcesz — zaznaczył Julian. Guerra drżącymi palcami rozpiął koszulę. Po krótkiej chwili Julian ułożył mu na piersi synka. — Urodził się jako pierwszy — wyjaśnił.
— Charlie — przedstawił synka — Alice powiedziała że ten który wyjdzie z brzucha pierwszy to będzie Charlie. Drugi będzie Tommy. Może to tobie napiszemy x na stopie? — zapytał dziecko. Charlie otworzył oczy i zamrugał powiekami. Na drugiej piersi Julian położył mu Tommiego. Guerra wędrował spojrzeniem to do jednego drzemiącego spokojnie chłopca to do drugiego śpiącego malucha. Zalała go fala ciepła i miłości. To były ich dzieci. Po tych wszystkich problemach i perturbacjach trzymał w ramionach i dwa małe skarby. I wiedział, że dla tej chwili przeszedł by tą drogę raz jeszcze.


***
Wściekłość buzowała w jego żyłach o chwili gdy wyszedł z sali obrad. Prawnik próbował się z nim skontaktować ale odrzucał każde połączenie. Był wściekły. Dał się podejść! Dał się podejść nie jednej babie ale trzem! I do tego jeszcze zdrada Eleny. Jak ta suka śmiała? Zeznawać przeciwko niemu? Po tych wszystkich latach gdy był dla niej dobrym mężem i ojcem ich dzieci. Palce zacisnął na trzymanym rękach nożu gdy siedział na masce swojego auta i czekał. Zobaczył je z daleka. Matkę i córkę. Córka była łudząco podobna do matki. Elena zauważyła go pierwsza. Mężczyzna zauważył jak obejmuje nastolatkę w pasie. Veda zmarszczyła brwi i wtedy go dostrzegła.
— Witam drogie panie — przywitał się i zaskoczył z maski. Elena instynktownie schowała córkę za swoimi plecami.
— Idź do domu Veda
— Nie — odpowiedziała matce nastolatka. — Nie zostawię cię z nim samej.
— Słuchaj matki moja droga to nie ma z tobą wspólnego
— Nigdzie nie idę — oznajmiła z uporem. Nie widział jej twarzy ledwie szeroko otwarte ciemne oczy.
— Mamy rozmawiać przy niej? — zapytał Elenę z błyskiem w oku.
— Jose posłuchaj — zaczęła kobieta. Wiedziała że jest pijany. Po dwudziestu trzech latach związku była wstanie rozpoznać stan upojenia małżonka. Był po kilku mocnych drinkach chociaż przeczuwała, że tego wieczoru pił nie tylko alkohol. Przełknęła ślinę.
— Dość rozmów Eleno — stwierdził czubkiem noża unosząc jej podbródek. — Cholera byłoby prościej gdybyś przez te lata po prostu zbrzydła, że też te cholerne zmarszczki dodają ci tylko uroku — mruknął przeciągając nożem po jej policzku. Elena nie czuła bólu jedynie krew. Lepką i ciepłą spływającą po jej policzku. Nóż Jose prześlizgnął się po jej twarzy na szyję. — Najpierw zajmę się tobą — szepnął jej do ucha — Vedę zostawię sobie na deser. Ma pecha, że nic nas nie łączy.
— Zostaw Vedę w spokoju — nastolatka głębiej wcisnęła telefon w kieszeń dżinsów w ciszy odmawiając modlitwę. Nie żeby była specjalnie wierząca. Wierzenia w kogoś kogo nie widać było dziwne, ale dziś w duchu zmówiła modlitwę za nim wybrała dobrze znany numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.
— Dlaczego to robisz? — wypaliła. W filmach zawsze należało odwrócić uwagę złoczyńcy. Zagadać go aż wyjawi swój wielki zły plan, aż pojawią się superbohaterowie.
— Dlaczego? Ona jest tak głupia czy tylko udaje? — zapytał Elenę.
— Zostaw ją w spokoju! — krzyknęła kobieta w nadziei że ktoś ją usłyszy. Był przecież środek dnia. Na zewnątrz było jeszcze jasno. — Chcesz się na kimś wyżyć. Śmiało wyżyj się na mnie, ale Vedę zostaw w spokoju.
— Mała aż się prosi, żeby oberwać — stwierdził Jose odpychając od siebie żonę. Elena zachwiała się i upadła boleśnie uderzając ramieniem o asfalt.
— Mamo — Veda chciała podbiec do matki, ale Jose chwycił ją za nadgarstek.
— Tobie powinienem odciąć te małe rączki — wykręcił jej boleśnie rękę — bez swoich małych paluszków nie będziesz rzępolić na tej swojej wiolonczeli. — Elena wstała rzucając się na Jose. Mężczyzna zamachnął się przesuwając noże po boku kobiety. Cofnął się gwałtownie i potknął po własne nogi. — Ty — urwał gdy dostrzegł migające w oddali koguty. Zmarszczył brwi i popatrzył na żonę to na jej córkę. — Zapłacicie mi za to — syknął i wsiadł do auta odjeżdżając.
— Mamo — Veda wtuliła się w ramiona matki wybuchając płaczem. Elena wargami musnęła jej włosy.
— Już wszystko dobrze Ropuszko — zapewniła dziewczynę gładząc ją po włosach. Bok pulsował bólem podobnie jak policzek, ale to zignorowała. Ujęła twarz dziecka w swoje dłonie i jej się uważnie przyjrzała.— Nic ci nie zrobił?
Jordan rzucił niedbale rower spoglądając na matkę to na córkę. Veda na widok nastolatka wyślizgnęła się z bezpiecznych matczynych objęć i rzuciła mu się na szyję. Nie był fanem przytulania, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności objął Vedę mocno zerkając na jej matkę, która osunęła się na jedną z ławek znajdujących się przy chodniku.
— Dziękuje.
Skinął sztywno głową i odsunął od siebie dziewczynę podchodząc do jej matki.
— Karetka już jedzie — zapewnił ją. Elena skinęła głową. Veda wygrzebała z torebki matki apaszkę i przycisnęła do jej boku.
— Nic ci nie będzie mamusiu — zapewniła Elenę nastolatka. — Wszystko będzie dobrze — powtórzyła. —Będzie dobrze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:10:35 04-12-23    Temat postu:

TEMPORADA III CAPITULO 155 cz. 1
BASTY/IVAN/JORDAN/ERIC/ELLA/FELIX/FABIAN/VERONICA/LIDIA/QUEN/MARCUS/ŁUCZNIK


Kiedy patrol policji przyjechał na miejsce zdarzenia, Jordan musiał bardzo się powstrzymywać, by im nie wykrzyczeć, co myśli. Zamiast zadawać głupie pytania, powinni już ruszać w pościg za Balmacedą. Ursula Duarte chyba zdawała sobie z tego sprawę, bo miała przepraszającą minę, kiedy wydawała dyspozycje swoim kolegom. Veda uparła się, że nie zostawi mamy samej i już miała wsiąść z nią do karetki, kiedy pojawił się Ivan Molina.
– Co się stało? – Z niepokojem patrzył na medyków, którzy układali panią Balmacedę na noszach.
– Jose zwariował – wyjaśniła Veda, wtulając się w skórzaną kurtkę Ivana.
– A ty gdzie byłeś? – warknął w jego stronę Guzman, mając ochotę mu przywalić, mimo że nie zrobił nic złego. Uważał jednak, że jeśli już podejmował się opieki nad Eleną i jej córką, to powinien strzec ich jak oka w głowie, a tymczasem załatwiał prywatne sprawy, zamiast ich pilnować.
Ivan nie odpowiedział. Oderwał się delikatnie od Vedy, wzrokiem nakazał Jordanowi zająć się nią i już z powrotem wsiadał do swojego auta. Odjechał z piskiem opon.
– Dokąd on jedzie? – Panna Balmaceda pociągnęła nosem, chwytając Jordana za rękaw bluzy.
– Coś mi mówi, że chce być tym, który aresztuje twojego ojca.
– Przecież jest zawieszony w obowiązkach szeryfa.
– Ivana nigdy nic nie powstrzyma. – Guzman pokręcił tylko lekko głową, po czym pomógł dziewczynie wsiąść do karetki obok mamy.
– Ty nie jedziesz? – zapytała jeszcze z zawodem w głosie, zanim jeden z medyków zamknął drzwi auta.
– Nie mogę. – Miał zamiar wrócić do domu, w końcu zrobił swoje, wzywając policję, ale dziewczyna miała tak zbolały wzrok, że coś go ścisnęło w sercu. – Będę tuż za wami – dodał, zabierając rower i jadąc w stronę szpitala, postanawiając sobie w duchu, że powinien być bardziej asertywny.
Kiedy rany Eleny były opatrywane, a Veda siedziała skulona w kłębek w poczekalni szpitala Valle de Sombras, co chwila spoglądając na zegarek, Jordan walczył z automatem z napojami, wrzucając do niego po kolei monety.
– No bez jaj – mruknął sam do siebie, kiedy po raz kolejny maszyna nie chciała wydać mu napoju. Z wciekłością uderzył pięścią w panel i kilka batoników wysypało się ze swoich kieszeni, mimo że za nie zapłacił. Westchnął i uznał, że to sprawiedliwa nagroda za napsute nerwy. Wrócił na siedzenie w poczekalni i wręczył Vedzie swoje zdobycze. – Trzymaj. Lubisz słodkie, prawda?
– Każdy lubi słodycze – odparła, biorąc od niego nie jednego batona, a wszystkie trzy. – Ty nie jesz?
– Nie jadam niezdrowego żarcia. Tym bardziej o tej porze.
– Rozumiem. Dbasz o linię?
Powiedziała to takim tonem, że musiał parsknąć śmiechem, bo zabrzmiało to tak, jakby był jakąś restrykcyjnie przestrzegającą diety kościstą modelką. Nigdy nie był typem, który zwracał uwagę na to, co je. Jako dziecko był tak ruchliwy, że pochłaniał gigantyczne ilości kalorii, a i tak nigdy nie mógł przytyć, bo spalał je równie szybko jak zajadał. Bycie sportowcem nauczyło go jednak więcej samodyscypliny.
– Daj mi to. – Wyrwał jej z dłoni jednego batona o smaku kokosowym i zerwał opakowanie zębami. – Co za świństwo. – Skrzywił się po jednym gryzie, sprawdzając skład przekąski na folii. – Masz pojęcie, jakie to jest przetworzone?
– Mnie smakuje. – Wzruszyła ramionami, nie mając siły się z nim kłócić, a zamiast tego powoli przeżuwając czekoladowy batonik. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że chłopak trochę się nabija, żeby odegnać jej myśli od matki i od tego, co się stało. – Wszystko będzie dobrze, prawda? – zapytała, brodą wskazując lekko przeszklone drzwi, za którymi Elena miała szyty policzek.
– Tak, Osvaldo jest dobry w swoim fachu. Nie będzie blizny, a przynajmniej nie będzie widoczna – odpowiedział machinalnie, przyglądając się jak Aldo w skupieniu wykonuje każdy szew. Jego dłoń automatycznie zaczęła naśladować jego ruchy.
– Miałam na myśli, czy będzie dobrze tutaj. – Veda popukała się w skroń i dobrze wiedział, co ma na myśli. Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Co chwilę zerkał na telefon, czekając aż Ivan zadzwoni i powie, że złoił tyłek Jose Balmacedzie, ale ten milczał.
– W końcu na pewno – zapewnił ją, dając za wygraną i pozwalając jej otworzyć kolejny batonik, mimo że uważał zajadanie stresu za niezbyt dobry zwyczaj. – Mogę cię zapytać, dlaczego zadzwoniłaś do mnie? Mogłaś wybić numer alarmowy. Policja mogła złapać twojego ojca szybciej.
– Wiedziałam, że ty na pewno przyjedziesz.
Zaskoczyła go tym stwierdzeniem. Nie sądził, że tak go postrzegała, tym bardziej że znali się krótko i ich znajomość nie była od początku usłana różami. Nie sądził, że kiedyś nadejdzie moment, że będzie niepokoił się o stan zdrowia żony Balmacedy i pocieszał jego córkę w szpitalnej poczekalni.
– Zrób coś dla mnie – poprosił, czując, że musi być w tej sprawie stanowczy. – Nie rób tego więcej.
– Dlaczego? Jesteś zły?
– Tak – odparł, ale kiedy znów spojrzała na niego tymi wielkimi ciemnymi oczami, jakby sprawił jej przykrość, musiał wytłumaczyć: – Powinnaś w pierwszej kolejności dzwonić po policję. Nie do mnie, nie do Ivana, który chyba i tak ma lepsze rzeczy do roboty, tylko po służby. Znasz chyba numer alarmowy?
– Znam. Ale oni zadają mnóstwo pytań. Nie było czasu.
– Cholerna biurokracja – mruknął bardziej do siebie niż do niej. – Wtedy mów, że dzwonisz w sprawie bomby na komisariacie, od razu cię posłuchają.
– Ale nie wolno tak kłamać.
– Jak wymaga tego sytuacja, to wolno – odparł nie do końca zgodnie z prawdą.
Był zły. Świadomość, że gdyby nie odebrał telefonu i nie usłyszał tego zajścia albo gdyby odebrał a byłby daleko od miejsca zdarzenia i nie zdążył przyjechać na czas, sprawiała, że dreszcz przechodził mu po plecach. Mogło stać się coś złego i Veda musiała wiedzieć, jak o siebie zadbać, na wszelki wypadek gdyby nie było przy niej nikogo, kto mógłby ją ochronić. Nie miała już starszego brata, który objaśniałby jej świat, który uczyłby, jak funkcjonuje społeczeństwo. Potrzebowała kogoś, kto przejmie tę rolę, ale nikt nie garnął się na tę pozycję z własnej woli.
– I noś ze sobą gaz pieprzowy. Jak nie masz, to ci kupię – dodał, w głowie zastanawiając się, co jeszcze może jej poradzić, ale dopóki Jose był na wolności, niewiele mogli zrobić.
– Dziękuję, Jordan – szepnęła, dokańczając swojego batonika i nawet na niego nie patrząc.
– Nic nie zrobiłem.
– Ale przyjechałeś.
Wzruszył ramionami, bo uważał, że każdy powinien tak postąpić, a on akurat był w pobliżu. Nic jednak nie odpowiedział, bo zauważył posiniaczony nadgarstek dziewczyny.
– Sukinsyn – wyrwało mu się na ten widok i zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć kilku bardziej ostrych słów. – Poczekaj tu.
Obserwowała go uważnie, kiedy jak gdyby nigdy nic podszedł do wózka z przyborami pielęgniarek, poszperał trochę i po chwili wrócił z maścią. Nie czekając na zgodę, chwycił jej prawy nadgarstek i nałożył maść, która sprawiła, że Veda podskoczyła w miejscu.
– Zimne. Mogłeś uprzedzić – jęknęła cicho, przyglądając się jak chłopak zaciska szczęki, w głowie na pewno przeklinając.
– Aleś ty delikatna, Bambi – zwrócił jej uwagę pod nosem, ale w gruncie rzeczy jego dłonie były delikatne, kiedy nakładał jej maść na stłuczenia. – Smaruj regularnie. Na noc możesz posmarować grubszą warstwę i zrobić okład, przykładając gazę.
W tym samym momencie Osvaldo wyszedł na korytarz, zdejmując po drodze rękawiczki. Na twarzy miał lekki uśmiech, kiedy oznajmiał Vedzie, że może zobaczyć się z mamą.
– Mam nadzieję, że nie spartaczyłeś roboty – mruknął Jordi, zbierając pozostawione po Vedzie papierki po słodyczach i wyrzucając je do kosza na śmieci. Na sam widok roztopionej czekolady zaczynało go nosić.
– Znam się na swojej pracy. A skoro już o tym mowa, to kiedy wrócisz na staż? – Doktor Fernandez przypatrywał się nastolatkowi z uwagą. Chłopak na niego nie patrzył, bo nie miał mu nic do powiedzenia.
– Kiedy Matias DelBosque stanie przed izbą lekarską, ojciec ci nie przekazał? – Jordan udał uprzejme zdziwienie. Wiedział, że Aldo był dobrym lekarzem i robił co mógł, zarządzając tak dziwaczną placówką jak szpital w Dolinie Cieni, ale nie mógł pozbyć się pretensji w głosie.
– Jordan…
– Wszyscy jesteście idiotami czy tylko udajecie? – Chłopak pokręcił głową, niedowierzając, że żaden z lekarzy nie stanął po jego stronie. – Weźcie się w garść i znajdźcie w końcu winnego.
– Jordan, pozwól. – Doktor Vazquez pojawił się na korytarzu, wołając nastolatka do swojego gabinetu. Przywitał się z Osvaldem i nie czekając na zgodę, złapał Jordana za ramię i zabrał do swojego pokoju.
– Czego chcesz? Kolejne trupy dzieci, od których trzeba pobrać nerki? – Guzman wszedł do środka, czując, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej. Nie podobało mu się, że Vazquez był świadkiem jego ataku paniki nie raz, a jak do tej pory dwa razy i musiał mocno się powstrzymywać, by nie wybuchnąć przy nim po raz kolejny.
– Jesteś zły i masz sporo pretensji, ale nie do mnie. Udam więc, że tego nie słyszałem, bo wiem, że nie chciałeś tego powiedzieć. Dlaczego rzuciłeś staż? – zapytał doktor Vazquez, zamykając za sobą drzwi i siadając na krześle przy biurku.
– Pediatra chyba powinien się udać do laryngologa. Czy ja mówię niewyraźnie? Dykcję mam idealną. Mam powtórzyć w innym języku, żebyście zrozumieli, co się do was mówi? – Jordan położył dłonie na blacie biurka lekarza i wpatrzył się w niego intensywnie. – Na waszej warcie zmarła pacjentka. I nikt nie robi nic, żeby znaleźć winnego. Czy tylko mi zależy?
– Nie tylko tobie. Ale autopsja nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości.
Jordan tylko prychnał pod nosem. Chciał wrócić do domu, a nie kontynuować tę bezsensowną dyskusję, ale musiał coś powiedzieć, bo nie dawało mu to spokoju.
– Mówiłeś, że mi wierzysz. – Dla odmiany zacisnął dłonie w pięści.
– Powiedziałem, że nie jesteś wariatem, a nie że wierzę ci, że jeden z lekarzy spowodował śmierć pacjentki, jest różnica.
– Pięknie. Więc jesteś kolejnym konowałem.
– Hej, hej. Spokojnie. Co robisz? – Julian próbował ostudzić jego zapędy, ale nie uszła jego uwadze dłoń siedemnastolatka, która wykonywała jakieś dziwne ruchy.
– Nic – warknął ze złością Guzman, ponownie zaciskając dłoń w pięść i czując, że sympatia do tego lekarza ulatuje. Myślał, że chociaż on weźmie go na poważnie, ale widocznie się pomylił.
– Nieprawda. Naśladujesz ruchy Osvalda. To jego popisowy szew, nazywa go „bezbliznowym”, ale według mnie trochę się popisuje. Widziałeś to już wcześniej?
– Nie. I co z tego?
– I zapamiętałeś?
– Jestem genialnym dzieckiem. – Przywołał na twarz swój zwykły uśmieszek półgębkiem.
– Nie jesteś. Jesteś po prostu cholernie zdolny. I uparty. I głupi, bo nie potrafisz dać innym działać, tylko szukasz dziury w całym, doszukując się spisków tam, gdzie ich nie ma.
– Skończyłeś już? – Nastolatek wywrócił oczami, zerkając na zegarek.
– Nie. – Julian zamknął oczy, jakby modlił się o cierpliwość. – Ochłoń trochę, przemyśl to sobie i wróć na staż. Szkoda marnować taką szansę na rozwój przez jakiegoś mało rozgarniętego lekarza. Masz talent, wykorzystaj go.
– Późno już, moja mama będzie się martwiła, jeśli nie wrócę na czas do domu. – Jordi nie był w stanie wypowiedzieć z pełną powagą tego kłamstwa, bo pomysł jakoby Silvia Olmedo mogła się martwić o syna był tak abstrakcyjny jak jej odejście z gazety Luz del Norte.
Julian tylko westchnął i machnął na niego ręką, że może już iść. Chciał go uczyć, bo dostrzegł w nim potencjał, ale Guzman był narwany i za bardzo zawierzał instynktowi. Nie mógł być jego mentorem, dopóki on sam tego nie zechce.

***

Na miejscu był przed policją. Z maski auta Balmacedy dymiło się i kopciło, a on sam był albo nieprzytomny albo martwy. Ivan Molina, choć z chęcią zobaczyłby Jose na cmentarzu, miał jednak szczerą nadzieję, że kierowca jeszcze żyje po tym, jak rozbił się wjeżdżając w uliczny stragan. Na szczęście godzina była późna i rynek był już zamknięty, dzięki czemu nikt nie ucierpiał. Molina wysiadł ze swojego samochodu i dopadł do drzwi kierowcy, niemal wyrywając je w całości. Jose nie zasłużył na szybką i łatwą śmierć.
– Wstawaj, śmieciu – warknął, szarpiąc Balmacedę za koszulę. Czuć było od niego alkohol, ale policjant był zbyt doświadczony, by uznać to za jedyny powód jego otępienia. Świetnie, kolejne zarzuty można dopisać na listę. – Było mi cię żal, bo straciłeś syna. Myślałem, że dlatego się tak zachowujesz, ale ty po prostu zawsze byłeś świnią.
– Ivan, odsuń się! – Basty wycelował bronią w przyjaciela, kiedy jako pierwszy z zastępu policjantów dojechał na miejsce. – Nie rób głupot!
– Za kogo ty mnie masz, Basty? – Ivan szarpnął Balmacedą tak, że ten ledwie przytomny na nogach jak z waty runął na ziemię, rozcinając sobie grzbiet nosa. Żaden z policjantów zdawał się tym nie przejmować. – Postrzelisz mnie?
– Wiesz, że nie. – Castellano schował broń i przystąpił do zakuwania w kajdanki Balmacedy. – Co ty tu robisz? Jesteś jeszcze w zawieszeniu.
– Oficjalny papierek od komendanta głównego. – Ivan wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki urzędowe pismo i pokazał je przyjacielowi. – Nie miałem czasu przedłożyć na komendzie. Pomyślałem, że chętnie dowiem się, jak to jest dokonać obywatelskiego zatrzymania, ale to żadna frajda, kiedy ta gnida ledwo dycha. O, proszę, nie wiedziałem, że z Jose Balmacedy taki zapalony cukiernik. – Ivan schylił się, przeszukując auto zatrzymanego, po czym wyciągnął foliową torebkę z białym proszkiem. – Coś z działki Joaquina Villanuevy.
– Lepiej wracaj, zanim ktoś cię zobaczy. Jeszcze uznają, że to zawieszenie niewiele przyniosło efektów, skoro robisz dokładnie to samo. – Basty zabezpieczył dowody, po czym podniósł do pionu Jose, recytując mu jego prawa, chociaż ten był w takim stanie, że chyba nie wszystko do niego docierało. Zdążył jednak powiedzieć trzy słowa.
– Chcę mojego adwokata.
– I słusznie. Mam nadzieję, że masz dobrego. – Ivan niemal krzyknął mu do ucha, pomagając Basty’emu wepchnąć aresztowanego na tylne siedzenie radiowozu. Po drodze Molina celowo nie przytrzymał głowy Jose, przez co właściwiel firmy budowlanej uderzył się boleśnie w czoło o dach samochododu.
– Ivan? – Basty zwrócił się jeszcze do przyjaciela, zanim ten wsiadł do swojego auta. – Nie dawaj mi pretekstu, żebym cię aresztował. Nie chcę tego robić.
– Spokojnie, zaniosę ten papierek i na dniach już będę w pracy. Możesz chyba przymknąć na to oko?
– Nie o to mi chodziło. – Castellano miał bardzo wymowne spojrzenie, kiedy zamykał drzwi od strony kierowcy. – Cokolwiek robisz, przestań – rzucił jeszcze, po czym odjechał w stronę komisariatu.

***

We wtorkowe popołudnie w szkole aż wrzało, bo wszyscy byli podekscytowani sztafetą. Biegi zwykle cieszyły się największą popularnością, bo były najbardziej emocjonujące i mimo że szkoła nie miała drużyny lekkoatletycznej od lat, nadal znajdowało się kilku dobrych biegaczy.
– Sztafeta musi być mieszana, takie są reguły. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. – Primrose usiadła na ziemi i rozrysowała na kartce plan drużyny zielonych, kiedy mieli czas, by opracować strategię. – Jakieś pomysły, kogo mogą wystawić pozostałe drużyny?
– Od żółtych na pewno będzie Marcus i Diego. Szybko biegają. Co do dziewczyn to nie jestem pewien. Ruby wygląda na szybką – podsunął Felix, ale nie znał na tyle dobrze sportowych umiejętności koleżanki, żeby ją ocenić. – Na pewno nie Olivia, ona nie cierpi biegać.
– Okej, w takim razie my też wystawimy piłkarza. Enzo, dasz radę? – Rosie zamiotła rzęsami, jakby prosiła go o wsparcie, ale nie musiała tego robić. Atmosfera zwycięstwa wszystkim się udzieliła i Vincenzo sam miał zamiar zgłosić się na ochotnika do biegów. – Najszybszy biegnie ostatni, prawda?
– Zazwyczaj – zgodził się Diaz, obserwując jak Rosie wpisuje na kartce jego nazwisko z pozycją numer „4”. – Ja też pobiegnę, całkiem nieźle sobie radzę na krótkich dystansach.
– To będzie czterysta metrów, Rosie – przypomniał jej Felix, trochę zaniepokojony. Nie gadali już więcej o tym, co wydarzyło się na imprezie u Olivii i martwił się, że koleżanka może nie być w najlepszej kondycji, ale zdawała się być zdeterminowana.
– Z chęcią pobiegnę. – Soleil się zgłosiła, a wszyscy omietli wzrokiem jej szczupłą sylwetkę i długie nogi, po czym została oficjalnie zaaprobowana, jako zawodniczka numer trzy.
– Felix, jak u ciebie z biegami? – Castelani spojrzała na przyjaciela, mając dylemat, kto powinien biec na pozycji numer dwa, tuż po niej.
– Szybszy jestem w wodzie niż na lądzie. – Chłopak roześmiał się, patrząc z uwagą na Jorge Ochoę, który był jakiś markotny, ale kiedy Rosie zaproponowała, żeby pobiegł w sztafecie, zgodził się bez wahania.
– No i świetnie! Od czerwonych na pewno będzie syn dyrektora i Ignacio. – Primrose skrzywiła się na wspomnienie znienawidzonego szkolnego chuligana. – Bo z dziewczyn raczej wystawią Anakondę i może Paulinę. Carolina i Nela mają dwie lewe nogi do biegania.
– Ignacio na pewno nie. – Ibarra się roześmiał i wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. – Przecież przez jaranie zioła ma tak małą pojemność płuc, że nie da rady. Wystawi któregoś ze swoich ziomków. Ale na Annę bym uważał, jest niepozorna, ale bardzo szybka. Myślę, że mogą ją wystawić jako ostatnią. Duma Ignacia nie pozwoli mu wystawić Remmy’ego na ostatniej pozycji po tym, co odwalił na informatyce. – Ostatnie zdania wypowiedział bardziej w stronę Enza, który zanotował w pamięci, by uważać na Remmy’ego i Annę. – To trochę nieuczciwe, że chłopaki rywalizują z dziewczynami – zauważył po chwili Enrique, a kiedy zobaczył morderczy wzrok sześciu koleżanek z zespołu, dodał, żeby się usprawiedliwić: – Nie jest to fair dla nas, chłopaków, bo wszystkich nas pobijecie na głowę.
Przybił sobie piątkę z Felixem, bo udało mu się wybrnąć z trudnej sytuacji. Rosie jednak już go nawet nie słuchała, bo zapisywała coś w swoich notatkach.
– Niebiescy nie mają wielkiego wyboru. Mają tylko trzech chłopaków, z czego jeden ma astmę i nie może biegać. – Zaczęła się głęboko zastanawiać. – Jordan ma rekord szkoły na 100 i 400 metrów, więc Lidia na pewno go zmusi, żeby pobiegł ostatni. Nie wydaje mi się, żeby brał te zawody na poważnie, więc mamy szansę.
– A może weźmiemy dziką kartę? – podsunęła Soleil, kiedy tak patrzyła na nazwisko Guzmana w zapiskach Rosie. – Skoro ma rekord szkoły…
– Ma rekordy w naszej podstawówce i w liceum w San Nicolas. Licealnych nie pobił. Jeszcze – dodał Felix, zdając sobie sprawę, że oficjalnie to ktoś inny był najszybszy w miasteczku.
– A kto ma aktualny rekord? Może go zwerbujemy? – Jorge podsunął, trochę ze śmiechem, bo jeśli nie był to żaden z nauczycieli to nie mogli tego zrobić. No i w sztafecie dzika karta nie była możliwa.
– Theo Serratos, ale uwierzcie mi – nie chcemy go w drużynie. Ma ego większe niż Jordan.
– W takim razie nie było tematu. – Rosie nie chciała kontynuować tego tematu i wróciła do rozważań, kogo mogą wystawić niebiescy poza synem dziennikarki. – Sara Duarte dosyć szybko biega, mówiła mi, że kiedyś brała udział w maratonach międzyszkolnych. Miguel nie wygląda na szybkiego, ale może pozory mylą. No i nie wiem, kto może wystąpić od nich jako pierwszy, raczej nie Veda.
– Myślę, że Luz Maria, jest z mojej klasy – podsunął Jorge, wskazując palcem na koleżankę z niebieskiej drużyny. – Jest dość niepozorna, ale ma szybkie refleksy, jest w drużynie siatkówki u trenera Bruniego.
– Dobra, no to mamy to. – Rosie zapisała imię koleżanki na papierze.
Predykcje drużyny zielonych okazały się być trafne. Większość zawodników, których wytypowali, została przedstawiona do zawodów sztafetowych.
– Szkoda, że nie możemy wziąć dzikiej karty. – Ruby nerwowo poprawiała za dużą żółtą koszulkę, bo została wytypowana do biegów i miała biec na torze między dwoma chłopcami z drużyn różowej i białej. Olivia złapała ją za rękę i mocno ścisnęła.
– Nie możemy, bo wszyscy nauczyciele to stare drewna i nikt nie umie biegać szybciej niż my. – Zażartowała, za co zasłużyła sobie na karcący wzrok od Julietty Santillany przechodzącej obok. Spaliła buraka i ukryła twarz w dłoniach.
– Nie przesadzaj, są też młodzi nauczyciele. Leticia jest wysportowana. – Adora zaczęła wyliczać, obserwując belfrów, którzy zebrali się na trybunach wokół boiska, by kibicować uczniom. – Julietta wygląda jakby ćwiczyła pilates.
– Wątpię, ta babka ma kij w tyłku, nie da się tego rozluźnić. – Po słowach Diega wszyscy znów musieli stłumić parsknięcie śmiechu. – Ale facet od informatyki jest dosyć szybki, asystent trenera też by się nadał. To twój kuzyn, nie? – zwrócił się do Marcusa, który kiwnął z daleka głową na przywitanie Hugowi, który przyszedł popatrzeć na rozgrywki z Ingrid, Julianem i Arianą.
– Bibliotekarka pewnie by się potknęła o własne nogi. – Olivia zerknęła w tę samą stronę i zaśmiała się na widok Ariany, która potknęła się, wchodząc na trybunę i rozsypując wokoło popcorn.
– Jest jedna osoba, którą moglibyśmy wykorzystać jako dziką kartę, ale szczerze mówiąc, znając jego narcystyczną osobowość, lepiej tego nie robić. – Marcus uśmiechnął się lekko, odwracając wzrok, bo Theo Serratos pojawił się na trybunach i machał mu z daleka ręką.
– Co Theo tutaj robi? – Quen podbiegł do drużyny żółtych i akurat zauważył Serratosa. – Właśnie go wspominaliśmy, ale nie wiedziałem, że jest w mieście!
– Podobno od niedawna. – Delgado odpowiedział, sam nie do końca wiedząc, dlaczego brat Veronici wrócił po takim czasie. – Objął stanowisko zastępcy trenera drużyny szermierczej, nie wiedziałeś?
– A skąd? Trener i ja mamy ciche dni. – Ibarra wzruszył ramionami. – Ale jeśli Theo wraca to za****ście! Uwielbiam gościa, uczył mnie pierwszych ataków. Ruby, spodoba ci się. – Quen uśmiechnął się w stronę Valdez, która nie podzielała jego entuzjazmu. Kolejny facet, który będzie przechadzał się wśród trenujących i poprawiał jej ustawienie? Nie zanosiło się na nic przyjemnego.
– Musimy go skołować do triathlonu, kiedy będzie możliwa dzika karta. Powiem Rose! – Ibarra poinformował swoich konkurentów i odbiegł do swojej drużyny.
– Hej, my go zaklepujemy! Słyszysz, Quen?! – Adora krzyczała jeszcze za kolegą, ale już nic nie słyszał.
– Proszę, żeby każdy dał z siebie wszystko. – Niedaleko nich Lidia dopingowała swoją drużynę po raz ostatni, klepiąc wszystkich po plecach odzianych w niebieskie koszulki. – Może dla was zwycięstwo nie jest ważne, ale dla mnie tak. Więc jeśli nie chcecie tego zrobić dla siebie, to zróbcie dla mnie. Mam jedynkę z angielskiego do odpracowania.
– Powaga? Mieszkasz z Saverinem i masz pałę z angola? – Jordan nie mógł się powstrzymać i prychnął pod nosem, nie rozumiejąc jak to możliwe.
– Wyobraź sobie, że tak. Ja nie wykorzystuję swoich kontaktów. – Policzek zadrgał jej nerwowo i przymknęła oczy, żeby policzyć szybko do dziesięciu i uspokoić się, by nie przywalić krnąbrnemu zawodnikowi. – Po prostu się nie ociągajcie. Pokażcie, co naprawdę potraficie. Wygrajcie albo zgińcie, próbując.
– Wow, umiesz zdopingować. – Miguel wywrócił oczami, a reszta dziewczyn parsknęła śmiechem. Zawziętość panny Montes sięgała zenitu.
Wystartowali na torach, które uprzednio wylosowali. Większość drużyn doskonale przemyślała kolejność, wystawiając najszybszych członków drużyny na samym końcu. Siły nie były wyrównane, bo w niektórych zespołach brakowało szybkich biegaczy, więc przewagę miały głównie zespoły z piłkarzami w składzie. Drużyna czerwonych wysunęła się na prowadzenie dzięki Remmy’emu Torresowi, którego ojciec dopingował ze specjalnej loży dla ciała pedagogicznego. Trochę robił mu obciach, ale biegnąc nawet o tym nie myślał. Wkurzał go tylko fakt, że musiał posłuchać kapitana i pobiec jako trzeci, mimo że w ostatnim okrążeniu większość drużyn postawiła na zawodników płci męskiej. Nawet szybka Anna Conde miała niewielkie szanse. Postanowił dać jej możliwie jak największą przewagę, nadrabiając wyścig ze swojej trzeciej pozycji.
Marcus również biegł jako trzeci i przekazał pałeczkę Diego, który ruszył jak struś pędziwiatr, próbując dogonić Anakondę, która dzięki przewadze, którą zapewnił jej Jeremiaiah, majaczyła w oddali w czerwonej koszulce. Vincenzo Diaz dreptał Ledesmie po piętach. Obaj mieli ochotę się roześmiać, kiedy widzieli się kątem oka, ale powstrzymali się, bo stawka była zbyt wysoka. Jednak zarówno Diego jak i Enzo musieli obejść się smakiem, bo Jordan przebiegł obok nich z luzem takim, jakby wybrał się na wieczorny spacer, a nie na przypominającą olimpiadę rozgrywkę. Z jękiem zawodu już przyjęli do wiadomości, że nigdy nie uda im się go wyprzedzić. Wkrótce wszyscy zostali daleko w tyle, a Jordan pokazał, że on też nie znosił przegrywać. Anna Conde jęknęła z bólu, kiedy Jordi mijał ją przepisowo. Chłopak miał ochotę po prostu biec dalej, do mety zostało niewiele, ale nie mógł się powstrzymać i obejrzał się przez ramię, ze zdumieniem stwierdzając, że dziewczyna przewróciła się na bieżni i trzyma się za nogę z twarzą wykrzywioną bólem. Zwolnił, będąc zły na samego siebie. Westchnął ciężko, jakby sam ze sobą walczył i zatrzymał się. Powoli cofnął się w stronę leżącej na bieżni Anny, którą mijali powoli zawodnicy innych drużyn. Diego i Enzo wykorzystali okazję i wyprzedzili Jordana jeden po drugim, obaj dziwiąc się, że Guzman odpuścił. Jordi natomiast pochylił się nad koleżanką z klasy.
– W porządku? – zapytał, trochę zdumiony tym, że dziewczyna płacze. Nie wiedział czy to z bólu czy z upokorzenia. Podejrzewał, że jedno i drugie odegrało sporą rolę, ale jeśli miał obstawiać, nie wytrzymała napięcia, które prowokował Nacho od początku zawodów. – Pokażesz mi? – poprosił, schylając się, by dokonać oględzin zranionen nogi.
– Bardzo boli – jęknęła, chwytając się oburącz za nogę, bojąc się ją rozprostować.
– To może być zerwane ścięgno – zauważył, czując przypływ nagłej złości.
Szkoła od lat organizowała te bzdurne zawody i nigdy nie zadali sobie trudu, żeby porządnie edukować młodzież i nakazywać odpowiednie rozgrzewki, żeby uczulać na bezpieczeństwo. Większość z biorących udział nie była sportowcami jak on czy Miguel – to byli amatorzy, którzy biegli na łeb na szyję, żeby wygrać. Anna Conde była akurat przykładem osoby wysportowanej, ale i jej przytrafiło się nieszczęście, bo zbyt była zaślepiona wygraną i presją, którą nakładał na nią Nacho, co wszyscy wokół słyszeli. Fernandez nie przebierał w słowach w stosunku do swojej byłej dziewczyny i było to przykre nawet dla tych, którzy nie lubili Anny. Jordan starał się nie widzieć, jak wszyscy przedstawiciele drużyn powoli go mijają i kończą swój wyścig. Gdzieś w oddali Diego Ledesma krzyczał z radości, wskakując na plecy Marcusa, by świętować zwycięstwo w sztafecie, ale już tego nie słyszał.
– Trzeba cię zabrać do lekarza. Dasz radę wstać? – zapytał, ale kiedy mimo zapewnień nie mogła się podnieść i wybuchła płaczem, wyciągnął w jej stronę rękę. – Chodź, oprzyj się. – Pomógł jej się podnieść do pionu i zarzucił sobie jej rękę na swoje ramię. – Mamy jeszcze coś do załatwienia.
– Nie mogę biec, powinieneś iść beze mnie – powiedziała, mając lekkie wyrzuty sumienia, że przez nią zrezygnował z wygranej, która była na wyciągnięcie jego ręki jeszcze parę chwil temu.
– Idziemy na metę razem.
– Po co? Już po wyścigu, przegraliśmy. Nie ma sensu. – Anakonda otarła zapłakaną twarz o ramię. – Co za potworne upokorzenie! Zejdźmy z bieżni.
– Musimy ukończyć wyścig. Za ukończenie jest jeden punkt – poinformował ją, sam zdziwiony faktem, że przeczytał ten cholerny regulamin, który Lidia Montes wszystkim wcisnęła tego ranka do szkolnych szafek. – Nie wiem jak ty, ale ja się nie poddaję. Niech moja drużyna ma choćby ten marny punkt, jeśli to w ogóle coś warte.
Anna patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, ale kiedy pociągnął ją za sobą kilka kroków, niemal ją niosąc, dała za wygraną i pozwoliła się prowadzić, kuśtykając pokracznie i starając się oszczędzać zranioną nogę. Wszyscy zawodnicy otrzymali oklaski. Ignacio zwymyślał Anakondę, że jest beznadziejna, bo potyka się o własne nogi, a Lidia z wyrzutem zrobiła to samo z Jordanem.
– Anakonda! Pieprzona Anakonda a ty się zatrzymałeś, żeby jej pomóc? – Kapitan niebieskich złapała się za głowę, nie wierząc w to, co widzi. – Byliśmy pewniakami. Zostawiłeś wszystkich w tyle i mogłeś być pierwszy! Mogliśmy się wysunąć na czoło tabeli! Idiota!
– Następnym razem sama pobiegnij, skoro ci nie pasuje. – Wzruszył ramionami i odszedł, by napić się wody.
Montes nadal dochodziła do siebie. Sara powachlowała ją dłonią, jakby sądziła, że koleżanka zaraz zemdleje po tej okropnej porażce.
– Anna nie jest miłą osobą. – Veda przysiadła się na ławce obok Jordi’ego, podając mu butelkę wody, której szukał. Pomyślała, że warto mu o tym przypomnieć.
– Wiem. – Przyjął od niej napój i wypił kilka łyków.
– Rozpowiada o mnie brzydkie rzeczy w szkole. Nie tylko o mnie. O tobie też.
– Wiem – powtórzył, dobrze wiedząc, do czego Balmaceda pije, ale co się stało, to się nie odstanie. – Masz pojęcie, jak boli zerwane ścięgno? Nic przyjemnego. – Jordi skrzywił się, obracając w dłoniach butelkę wody. – Zrobiłbym to samo, obojętnie o kogo by chodziło. No, może poza Ignaciem. Jemu pozwoliłbym trochę pocierpieć.
Veda nie była pewna, czy Guzman mówi poważnie, ale kiedy odwrócił się w jej stronę, mrużąc jedno oko w słońcu zupełnie tak, jakby puszczał do niej oczko, roześmiała się.
– To ładnie z twojej strony. Ale i tak mam nadzieję, że trochę ją poboli. Jak penis Briana.
Jordan zakrztusił się ostatnim łykiem wody i opluł się, mocząc przód niebieskiej koszulki.
– Woda poszła ci nosem.
– Zauważyłem. Nie mów takich rzeczy, kiedy jem albo piję. Chcesz mnie wykończyć? – Powiedział to ostrym tonem, ale nie mógł przestać się śmiać. Boże, tak dawno się nie śmiał na głos.
– Wszyscy idą po szkole lizać rany w Czarnym Kocie. Anita stawia wszystkim szejki. Pójdziemy razem?
– Nie, dzięki. Nie piję szejków. – Jordi mrugnął do niej oczkiem, tym razem już celowo, i opuścił boisko, narażając się na poszeptywania za plecami i smutne spojrzenia kolegów z drużyny.

***

Alice ze śmiechem obserwowała, jak jej opiekun przechadza się z jednego kąta swojego wynajmowanego mieszkania do drugiego. Zabawne było widzieć, że jest zdenerwowany. DeLuna nigdy się nie denerwował, nigdy się nie peszył, a przynajmniej ona nigdy go takim nie widziała.
– Wyglądasz jak ojciec na porodówce – oznajmiła rezolutnie, machając nogami, które zwisały jej z kuchennego blatu.
Santos zabrał ją prosto ze szkoły i jako że nie miała innych rozrywek, z nudów przeglądała jego papiery porozrzucane w każdym zakamarku, również w kuchni. Eric nie należał do zbyt uporządkowanych ludzi. Nawet nie miała pojęcia, jak jej słowa były prawdziwe. DeLuna czuł, jakby to jego żona właśnie rodziła bliźniaki i był wściekły za to uczucie.
– Po prostu nie rozumiem, czemu to tak długo trwa. Cholerny Guerra mógłby chociaż wysłać SMS. Bez obrazy – dodał szybko w stronę dziewczynki, ale sam nie wiedząc, czy przeprasza za użycie słowa „cholerny” w stosunku do człowieka, którego uważała za ojca czy może za sam nienawistny ton, a może za jedno i drugie.
– Czy mama ci czasem nie mówiła, że masz mnie nie denerwować? Kiepsko ci idzie. – Dziesięciolatka pokręciła głową. Była pewna, że gdyby coś złego się stało, już by o tym wiedzieli. Wujek Conrado by po nią przyjechał. – Hej, Eric, kto to jest Henry Carmichael i dlaczego przysyła ci regularnie forsę w dolarach?
DeLuna zatrzymał się na chwilę i spojrzał na dziewczynkę nieprzytomnym wzrokiem, jakby dopiero teraz ją zauważył. Kiedy zdał sobie sprawę, że blondyneczka szpera w jego prywatnych rzeczach, szybko podleciał do blatu i zaczął wszystko pakować.
– Nie powinnaś, Alice. To moja praca.
– Wiem, ale gość daje ci regularnie spore sumki. To twój sponsor? Słyszałam, jak ciocia Emma opowiadała o takich, co utrzymują młode kobiety. Może u mężczyzn też się zdarzają?
– Nic z tych rzeczy! A ciocia Emma ma za długi język. Czy wszyscy dorośli rozmawiają przy tobie o takich rzeczach? – Santos poprawił okulary na nosie i zebrał wszystko na stosik.
– Nie przy mnie, zwykle nie wiedzą, że podsłuchuję. Ella też tak robi – stąd ma najświeższe informacje o tym, co dzieje się w policji. Jej tata jest zastępcą szeryfa.
– Obiło mi się o uszy. – Eric skrzywił się, bo chociaż uważał Basty’ego Castellano za porządnego faceta, to jednak niechęć do policji została od czasów młodości. – Jeśli chcesz mnie o coś zapytać, to zrób to, ale lepiej nie szperaj w tych rzeczach. Są tam poufne dane klientów.
– Klientów, dla których przeprowadzasz biały wywiad?
– Zgadza się.
– I Henry Carmichael jest klientem?
– Tak, stałym.
– Więc albo on jest dziwny albo tobie kiepsko idzie praca, skoro jeszcze nie znalazłeś tego kogoś, kogo on szuka. – Alice wyszczerzyła ząbki, ale po chwili spoważniała, bo DeLunie nie było do śmiechu. – Przepraszam – dodała.
– Nie, to nie twoja wina. Masz rację, kiepsko mi idzie. – Pogłaskał ją po główce, jakby chciał jej pokazać, że był zbyt surowy. – Parę lat temu syn Henry’ego i jego żona zaginęli na Atlantyku. Statek, którym płynęli w rejs z okazji rocznicy ślubu wybuchł. Ich ciał nigdy nie odnaleziono.
– To był zamach – zauważyła bystra dziesięciolatka, wydymając usta, bo widać było, że Ericowi ta sprawa nie daje spokoju.
– Nie według oficjalnych źródeł. Henry jest bardzo zdeterminowany. Sprzedał rodzinną firmę i od tego czasu wszystkie oszczędności wkłada w poszukiwania.
– A skąd pomysł, że ci ludzie nadal żyją? Przecież mogli zginąć.
– Za dużo jest niewiadomych w tej sprawie. Sam nie wiem… po prostu chcę pomóc.
– Kiedy mówiłeś, że nie przyjechałeś do Meksyku dla mnie, to naprawdę miałeś to na myśli. – Alice spuściła lekko głowę. – Chodziło ci o tę sprawę?
– Można tak powiedzieć. Tutaj zaprowadził mnie ostatni trop, a przy okazji postanowiłem odwiedzić znajomych. Przepraszam, Alice. Nie wiedziałem, że Camille umarła i że odesłano cię do biologicznej matki. Gdybym wiedział…
– Wiem, Tos. – Dziewczynka mu przerwała, używając zdrobnienia, które wymyśliła dla niego w dzieciństwie. – Wiesz, że mama może ci z tym pomóc, prawda?
– Twoja mama ma poważniejsze rzeczy na głowie w tym momencie. Poza tym FBI nie może się w to zaangażować. Steven i Monica zostali oficjalnie uznani za zmarłych, a człowiek, który potencjalnie stoi za tym zamachem, jest bardzo wpływowym przedsiębiorcą w stanie Georgia. Nie będę cię tym zanudzał, nie przejmuj się. – Uśmiechnął się w jej stronę i znów ją pogłaskał po blond główce.
Zebrał wszystkie dokumenty, postanawiając schować je w schowku, który niedawno został opróżniony przez Theo Serratosa. Kiedy wszedł do pomieszczenia, odkrył coś niepokojącego, czego nie było wcześniej zanim syn Ulisesa opuścił to mieszkanie. Skrytka w ścianie była otwarta. Ta niewidoczna gołym okiem wnęka, która po zamknięciu idealnie wpasowywała się w kolor farby, teraz wyglądała, jakby ktoś zamykał ją w pośpiechu, zapominając o szczelnym domknięciu i zdecydowanie nie był to Santos. Serce zabiło mu mocniej, kiedy doskoczył do skrytki i otworzył ją na oścież, licząc uważnie, by zobaczyć, czy czasem czegoś nie brakuje.
– Eric, nie chcesz dokończyć tego… tortu? – Alice wparowała do małego pomieszczenia i szczęka jej opadła. Zbladła i wpatrywała się w DeLunę, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
Mężczyzna trzymał w dłoniach kołczan i przeliczał gorączkowo strzały, a we wnęce na ścianie wisiały dwa łuki. Jedno miejsce było puste, jakby ktoś zabrał trzecią broń.
– Santos? – Alice powtórzyła, nie wiedząc, co jeszcze innego może powiedzieć. – Czy ty… jesteś Łucznikiem Światła?

***

Biegła ile sił w płucach, próbując odegnać ponure myśli. Dała radę dobiec do końca ulicy, bo nagły atak kaszlu udaremnił jej dalszą drogę. Nie powinna biegać, ojciec wciąż jej to powtarzał. Jej płuca odmawiały posłuszeństwa. Musiała przysiąść na chwilę na murku, rozcierając klatkę piersiową i starając się unormować bicie serca.
– Już dobrze, Syriusz, nic mi nie jest – wyszeptała, nadal dochodząc do siebie i głaszcząc skamlącego obok psa, który zdawał się jej pilnować jak prywatny ochroniarz. – Nie wrócę do domu. To będzie tak, jakbym przyznała się do porażki – dodała, jakby odpowiadała zwierzakowi na prośbę by wracali, którą wyraził, wpatrując się w nią wielkimi ciemnymi oczami. – To nie mógł być Łucznik. Nie wierzę w to.
Ella Castellano poczuła silną potrzebę udowodnienia jego niewinności. Nie zasłużył na taki los. Dlaczego ludzie tak się na niego uwzięli, kiedy on starał się tylko przywrócić sprawiedliwość w tym miasteczku? Była córką policjanta, wychowała się wśród stróżów prawa, ale nawet ona wiedziała, że organy ścigania często zawodziły. Rozmawiała z El Arquero tylko raz, ale wiedziała, że jest sprzymierzeńcem. Po prostu to czuła, znała się na ludziach. Niektórzy mówili, że jest naiwna, że ślepo wierzy innym i próbuje dostrzec w nich dobro. Felix tak twierdził, nie pochwalając jej wizyt u matki. Nie rozumiał, dlaczego młodsza siostra chce nadal utrzymywać kontakt z Anitą. Ale nie musiał rozumieć, Ella wiedziała swoje. Były takie rzeczy, które się po prostu czuło i nie potrzebowała żadnych dowodów, by wiedzieć, że mama ją kocha, tak samo jak nie było jej trzeba dowodów na niewinność Złodzieja z El Tesoro. Niestety inni nie byli tacy jak ona, musieli dostać wszystko podane na tacy, by uwierzyć. Siedziała na murku, nie mogąc się uspokoić. Bezwiednie głaskała Syriusza, ale i to nie pomagało. Ucisk w płucach był nie do zniesienia.
– Ella, przepraszam, nie powinienem był cię denerwować. Proszę, wróćmy do domu. – Usłyszała nad sobą zatroskany głos brata i kiedy na niego spojrzała, zobaczyła zbolały wyraz na jego bladej twarzy. Nie było jej pewnie zaledwie kilkanaście minut, ale już odchodził od zmysłów. – Co ci jest?
– Ja… nie mogę oddychać – wyszeptała, pukając się w drobną pierś, jakby to miało pomóc. – Przepraszam – dodała, bo wiedziała, że będzie się obwiniał, jeśli znów coś jej się przytrafi na jego warcie.
Spojrzał na nią tak, jakby chciał ją zwymyślać za głupie słowa. Nie było jej winą, że była chora. Nie powinna się przemęczać, biegi tylko ją osłabiały, ale to w końcu on ją zdenerwował. Światła nadjeżdżającego z naprzeciwka auta oboje przywołały do rzeczywistości. Felix rozpoznał auto Fabiana i wybiegł na drogę, by go zatrzymać.
– Co się dzieje? – Fabian opuścił szybę w oknie, patrząc z niepokojem, jak blady nastolatek wskazuje palcem na siostrę, kulącą się na murku. Nie musiał nic więcej mówić. – Wsiadaj – polecił, a sam wyskoczył z auta i chwycił trzynastolatkę na ręce.
– Nie, tylko nie do szpitala. Ja nie chcę – powtarzała dziewczynka, czując, że zaraz się rozpłacze. Już było tak dobrze, a znów musiała wszystko zepsuć. Ojciec na pewno każe jej znów zostać w domu i zabroni chodzić do szkoły. – Już mi… lepiej.
Kiedy próbowała skłamać, akurat dostała ataku kaszlu i nikogo nie mogła oszukać. Pies Syriusz, który usadowił się na przednim siedzeniu obok Fabiana zawył jak do księżyca. Kierowca zdawał się ignorować fakt, że jego skórzane tapicerki zostały podrapane przez ostre pazury zwierzęcia. Szpital w Valle de Sombras pękał w szwach, gdzieniegdzie kręcili się reporterzy, którzy próbowali dowiedzieć się więcej na temat śmierci Jonasa Altamiry, ale żadne z nich nie zadało sobie trudu, by zwracać na nich uwagę. Fabian przejął kontrolę, nawet zapominając, by kazać psu zostać przed kliniką. Syriusz nie odstępował dziewczynki ani na krok.
Ella obudziła się kilka godzin później, mając ochotę wrzeszczeć, ale była zbyt słaba. Znów znalazła się pod tlenem, znów zrobiła wszystkim problem. Ze złością szarpnęła za wąsy tlenowe i wyrzuciła je na bok.
– Hej, hej, spokojnie, pozwól sobie pomóc. – Felix zamrugał powiekami nieprzytomnie, bo czuwając przy łóżku siostry, oczy powoli zaczynały mu się zamykać. – Załóż je z powrotem, pomagają.
– Kiedy ja nie chcę, ja chcę do domu! – Ella zawyła, ale pożałowała, bo zapiekło ją w klatce piersiowej. Widząc przerażone spojrzenie brata, poczuła się okropnie, nie chciała być dla niego ciężarem, więc posłusznie włożyła wąsy tlenowe z powrotem. – Gdzie Syriusz?
– Fabian zabrał go do siebie, wszystkim się zajął – uspokoił ją brat, łapiąc ją za rękę i ściskając, żeby dać jej znać, że wszystko będzie dobrze.
– Syriusz nie cierpi Fabiana, on go pogryzie. – Ella przeraziła się nie na żarty.
– Guzman zasłużył – skwitował Felix z uśmiechem na ustach. – Ale o dziwo Syriusz rozumie sytuację, wszystko mu wytłumaczyłem. Trochę pomarudził, ale dał się nawet pogłaskać Fabianowi.
– Niemożliwe. – Ella uśmiechnęła się, jakby nie do końca dowierzała w historię brata. Pielęgniarka Clementina, która przyszła zbadać dziewczynce ciśnienie, spojrzała na nich jak na dwójkę idiotów, bo gadali o psie, jakby był istotą ludzką.
– Potrzebuje pani czegoś jeszcze? – zapytał z irytacją Felix, kiedy Clementina robiła wszechwiedzące miny, zapisując wynik ciśnienia na karcie pacjentki. Pokręciła tylko głową i wycofała się z pokoju, a rodzeństwo Castellano parsknęło śmiechem. – Syriusz chyba nabrał szacunku do Fabiana. Jeśli mam być szczery, ja trochę też. Wyglądał bardzo cool, kiedy cię tak wziął na ręce bez żadnych pytań. A pielęgniarkę Clementinę nieźle pocisnął w rejestracji.
– Co jej powiedział? – Ella otworzyła szeroko oczy, zaciskając dłoń na ręce brata tak mocno, że aż jęknął.
– Clementina mówiła, że nie ma wolnych łóżek i że ewentualnie mogą cię położyć na korytarzu, ale Fabian jej powiedział i tutaj zacytuję. – Felix odchrząknął, wyprostował się i udał głęboki głos sąsiada: – „Albo znajdzie się wolna sala, albo to posada pielęgniarki się zwolni. Proszę wybierać.”
– Czasami zapominam, że Fabian jest moim chrzestnym. – Dziewczynka zachichotała, czując się już trochę lepiej. – Ale współczuję Syriuszowi. On nie wytrzyma z Silvią. A ona ma uczulenie…
– Przecież ściemniała. – Siedemnastolatek skrzywił się na wspomnienie dziennikarki. – Po prostu nigdy nie chciała w domu psa i wymyśliła tę całą alergię na psią sierść, jestem tego pewien. Poza tym pójdę później do Guzmanów i przyprowadzę Syriusza z powrotem. Może się nie lubimy, ale najgorszemu wrogowi nie życzę, żeby przebywał w zamku Draculi.
– Fabian nie jest taki zły.
– Mówiłem o Silvii.
Oboje się roześmiali. Kryzys minął, Ella potrzebowała tylko odpoczynku. Miała zostać w szpitalu na nocnej obserwacji. Ale kiedy zasypiała, to wcale nie jej choroba była ostatnią rzeczą w jej głowie, a Łucznik Światła, któremu zamierzała pomóc udowodnić jego niewinność.

***

Poranny trening stał się jej rutyną, sposobem na radzenie sobie ze stresem. Niewiele osób przychodziło na strzelnicę o tej porze – jedynie członkowie uniwersyteckiej drużyny w San Nicolas de los Garza. Był to więc doskonały moment na oczyszczenie umysłu. Veronica Serratos nie spodziewała się jednak spotkać tutaj znajomego.
– Pan Guzman, dawno pana nie było na strzelnicy. Miło, że pan do nas wrócił. Trochę brakowało nam mistrzowskiego ducha. – Veronica uśmiechnęła się szeroko, opierając dłonie na sportowym łuku i przyglądając się byłemu burmistrzowi San Nicolas de los Garza, od którego zawsze biła powaga, ale kiedy strzelał z łuku, jego skupienie było aż godne podziwu. – Co pana tu sprowadza?
– Muszę trochę się odstresować. – Fabian posłał jej lekki uśmiech, ze zdziwieniem stwierdzając, że wygląda nieco inaczej niż ją zapamiętał. Zaczął się zastanawiać, kiedy widział ją po raz ostatni. – Dlaczego już nas nie odwiedzasz?
– Słucham? – Panna Serratos przełknęła głośno ślinę po tym niespodziewanym pytaniu.
No tak, Fabian Guzman żył pracą, nie miał pojęcia, co się działo w jego domu, a co dopiero u jego dzieci. Jakby to mu teraz wytłumaczyć? Kiedyś była stałą bywalczynią w ogrodzie państwa Guzman, ale wszystko się zmieniło, kiedy podjęła kilka złych decyzji. Brakowało jej tego. Nie samego państwa Guzman, bo oni nigdy nie należeli do ludzi ciepłych, ale brakowało jej drożdżówki doni Serafiny, dowcipów don Leopolda, głupich pomysłów Jordana, cichej natury Neli i nawet zarozumiałego uśmiechu Franklina.
– Już do nas nie przychodzisz, coś się stało? Jeśli Jordan coś ci nagadał…
– Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Zaprzeczyła trochę zbyt gwałtownie, co sprawiło, że Fabian i tak był przekonany o winie syna. Zawsze tak było i poczuła, że musi to sprostować.
– Po prostu wie pan, jak to jest – ostatni rok, dużo obowiązków… – wytłumaczyła się, żeby nie powiedzieć, że zraziła do siebie wszystkich przyjaciół.
– Tak. Ale miło, że znajdujesz czas na hobby. – Wskazał na łuk w jej dłoniach, a ona przytaknęła nieśmiało.
– Niezbyt to dobry moment na rozwijanie takiego zainteresowania – zauważyła zgodnie z prawdą, patrząc jak Fabian napina łuk i z łatwością trafia w dziewiątkę. – Trochę pan zardzewiał.
– Mam swoje lata, Veronico. – Przypomniał jej grzecznie, sięgając po kolejną strzałę.
– Chciałam panu podziękować za to, co pan zrobił dla doni Angelici. Wiem, że pomysł z tablicą upamiętniającą wyszedł w ostatniej chwili…
– To był twój pomysł?
– Tak, mój i samorządu szkolnego w San Nicolas – przyznała Veronica, nie chcąc pozbawiać kolegów z rady zasług. Jednak to ona jako przewodnicząca wysunęła tę propozycje i walczyła, żeby udało się ją zrealizować w obu szkołach, w których nauczała pani Pascal. Dzięki hojnemu dofinansowaniu koła absolwentów, taka tablica również mogła zawisnąć w Pueblo de Luz.
– Bardzo ładnie z twojej strony. Pani Angelice spodobałby się ten gest.
– Też tak myślę. Jak się trzyma Jordi? Pani Angelica była jego mentorką.
– Nie rozmawiałaś z nim? – Fabian zmarszczył brwi. Dieciaki kiedyś były nierozłączne, a teraz zachowywali się, jakby w ogóle się nie znali.
Znów się zaczerwieniła. Jak tu wyjaśnić sekretarzowi gubernatora, że nie rozmawiała z najlepszym przyjacielem od dwóch lat? Próbowała, chciała dalej się przyjaźnić, ale po tym co zrobiła, nie było już odwrotu. Wszyscy się od niej odwrócili, a ona musiała odnaleźć się w nowej szkole. Na szczęście znalazła kilka koleżanek, ale teraz nie miała nawet najlepszej przyjaciółki. To okropne, ale wszyscy wokół padali jak muchy.
– To prawda, co mówią? Że El Arquero zabił mordercę Dalii?
– Obawiam się, że wszystko na to wskazuje. Przykro mi, Veronico. Wiem, że ty i Dalia się przyjaźniłyście.
– Dobrze się stało. Że zginął.
– Kto?
– Jonas Altamira był jej dilerem. – Veronica nie wiedziała, dlaczego to mówi. Ale głębokie poczucie niesprawiedliwości dopiero teraz uderzyło ją gdzieś głęboko w trzewia. – To były tylko pigułki na koncentrację, tak mówiła. Ale z czasem nie mogła bez nich funkcjonować. Czasami myślę, że gdybym powiedziała coś wcześniej…
– Nie obwiniaj się. – Fabian miał kamienną twarz, kiedy wypowiadał te słowa. – To nie przywróci jej życia.
Veronica pokiwała głową. Miał rację, a jednak te myśli nie opuszczały jej ani na chwilę i dobrze wiedziała, że nie tylko jej. Pożegnała się z byłym burmistrzem i odeszła w stronę szatni, a Guzman skupił się na ćwiczeniach. Kiedy strzała wbiła się w sam środek tarczy, usłyszał za plecami powolne bicie brawa.
– Jednak nie wyszedł pan z wprawy.
Hugo Delgado wszedł na strzelnicę obserwować zmagania sekretarza gubernatora, który teraz wyglądał na lekko zirytowanego.
– Śledzisz mnie na polecenie Fernanda? Zupełnie niepotrzebnie. Nie mam nic do ukrycia – oświadczył, biorąc kolejną strzałę i napinając cięciwę. Jedno oko zmrużył, celując znów w sam środek.
– On nie wie, że tu jestem. Po prostu byłem ciekaw.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
– Biblijne odniesienia? Ciekawe. – Hugo podszedł nieco bliżej by móc przyjrzeć się jak Guzman działa.
– Masz tupet, chodząc za mną jak pies Barosso. Ale obaj wiemy, że nie jesteś tylko jego pieskiem na posyłki. – Łuk w dłoniach Fabiana ani drgnął, kiedy wypowiadał te słowa. Posłał strzałę, która trafiła dziesięć punktów, dokładnie milimetry od poprzedniego grotu. – Skoro nie on cię przysłał, to powiedz mi, co takiego jest we mnie ciekawego, że zdecydowałeś się mnie obserwować, nawet tutaj w San Nicolas de los Garza? Asystent trenera nie ma chyba zbyt wielu zajęć, skoro ma czas na takie eskapady?
– Imponuje mi pan, to wszystko. I nie musi być pan taki złośliwy. Już wystarczająco dogryzł pan trenerowi Bruniemu.
– Trener Bruni jest dużym chłopcem, nie potrzebuje, żeby inni stawali w jego obronie. – Fabian nawet na niego nie patrzył, ale miał taką aurę, że budził w Hugu respekt. Już raz kiedyś to poczuł i nie mógł nic na to poradzić – Fabian mógł być twardym sukinsynem, ale budził podziw, tego nie dało się ukryć.
– Nie boi się pan? Strzelanie z łuku to ciekawa umiejętność, ale w obecnych czasach można sobie napytać biedy.
– Chcesz spróbować? – Fabian wystawił w jego stronę łuk, ale Hugo pokręcił głową. Brakowało mu do tego cierpliwości.
– Dlaczego mówi pan do mnie na ty?
– Mógłbyś być moim synem – zauważył Guzman, trochę zdziwiony tym pytaniem. Zawsze dbał o etykietę i zwracał się do wszystkich z szacunkiem, ale Hugo Delgado działał mu na nerwy.
– Bez przesady. – Delgado machnął ręką, ale przeliczył szybko w głowie, że Guzman był od niego siedemnaście lat starszy, więc było to całkiem prawdopodobne.
– Twoja matka przyjaźniła się z moją siostrą, wiedziałeś o tym? – zagadnął Guzman, wyjątkowo starannie wybierając kolejną strzałę do ćwiczeń. – Była zawsze pełna energii. Często wpadała do nas do domu i nazywała mnie „Fabi”. Nie cierpiałem tego.
– Mogę to sobie wyobrazić. – Hugo uśmiechnął się na wspomnienie matki. To do niej pasowało.
– Słyszałem, że jesteś podobny do matki. – Fabian ponownie napiął łuk, zerkając w bok na przybysza, który nie do końca rozumiał, do czego zmierza ta rozmowa. – Nie przypominasz jej jednak ani trochę.
– Skąd ten wniosek?
– Stąd, że ona nazywała mnie „Fabi”, a mojego wuja „starym zgredem”. Stawała w obronie słabszych w szkole, a cygańskim dzieciom przynosiła własnoręcznie zrobione kanapki, sama zapominając zjeść drugie śniadanie. Ty natomiast służysz Fernandowi jak jego prawa ręka, wykonujesz na ślepo polecenia i nie zastanawiasz się, ile ludzi po drodze ucierpi.
– To brzmi jak oskarżenie, panie Guzman. – Delgado uniósł brew, teraz lekko zdenerwowany. Nie potrzebował nikogo, żeby mu przypominał, jak bardzo jego matka byłaby rozczarowana synem. Tymczasem Fabian nie miał z tym problemu, mimo że prawie się nie znali.
– Jeszcze nie zacząłem oskarżać. – Fabian uśmiechnął się. W jego uśmiechu czaiło się jednak coś nie do końca zrozumiałego. – Kiedy zacznę… – Napiął cięciwę i wypuścił strzałę, która wbiła się w środkowe pole, lądując dokładnie pomiędzy dwoma poprzednimi. – Dowiesz się pierwszy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:13:18 04-12-23    Temat postu:

cz. 2

Wyglądało na to, że Cerano Torres wziął sobie do serca zmiany w szkole. Obecność była restrykcyjnie pilnowana, każde spóźnienie, również na zajęcia dodatkowe, musiało być odnotowane w dzienniku. Ingrid Lopez lubiła porządek, ale widziała, że nie wszyscy uczniowie są z tego powodu zadowoleni.
– Skąd te ponure miny? – zapytała swoich uczniów, odwracając się od tablicy, na której jak zwykle zapisywała pomysły do najnowszego numeru gazetki. – Głowa do góry, mamy sporo roboty. Guzman, co z tymi horoskopami?
– Przecież dałem ci je wszystkie do końca roku. – Jordan nie mógł uwierzyć, że znów wypłynął ten temat. Na widok zaciśniętych ust nauczycielki, dał za wygraną i dodał: – Pani profesor…
– Ludzie chcą to czytać. Napisz nowe. Może nie tak drastyczne, jak ostatnio? – Podsunęła Ingrid, bo rzeczywiście horoskopy, które nastolatek wymyślił, napawały lekkim niepokojem i chociaż nie wierzyła w takie bzdury, to jej własny horoskop nieco ją zaniepokoił.
– Może dla odmiany napisz dla siebie jakiś stryczek czy coś takiego? – Podsunął Ignacio Fernandez, który dołączył do koła, by zdobyć dodatkowe punkty do świadectwa, bo w nauce z przedmiotów obowiązkowych nie radził sobie za dobrze. – Jest mnóstwo sposobów, jak może zginąć panna. Panienka – dodał, prychając pod nosem.
– To trochę smutne, że znasz nawet mój znak zodiaku. – Jordan odwrócił się w jego stronę, nawet nie siląc się na złośliwości. Fernandez po prostu zaczynał go nudzić. – Ty nie musisz nikomu nic mówić, wszyscy wiemy, że jesteś baranem. Zodiakalnym oczywiście – dodał, bardziej w stronę Ingrid, jakby chciał usprawiedliwić grubiaństwo.
– Jestem bykiem! – oburzył się Nacho, robiąc się czerwony na twarzy.
– To by wiele wyjaśniało.
– Spokój! – Ingrid rozmasowała skronie, nie mając siły ich bardziej strofować.
– Pani profesor, czy zamierza pani przejąć też radio? Słyszałam, że dyrektor Torres planuje wznowić pracę szkolnego radiowęzła. Pani chyba też miała to w planach? – Carolina jak zwykle pilnie słuchała nauczycieli i Lopez podziękowała jej wzrokiem za zmianę tematu.
– Zgadza się, ale to wszystko dopiero raczkuje, więc trudno mi na ten moment coś potwierdzić. Ale myślę, że to dobry pomysł, żeby dotrzeć do szerszego grona uczniów. Niewiele osób czyta szkolna gazetkę.
– Gazetka jest passé. Teraz wszyscy czytają bloga „Kryształowy Głos”. Napisał o morderstwie na tym Cyganie, a my nie możemy, bo dyrektor się wkurzy – zauważyła Anna, spoglądając po wszystkich, jakby szukała poparcia.
– Poprawność polityczna nakazuje mówić „Romowie” – poprawiła ją Carolina, a kilka osób prychnęło.
– Lidia jest Cyganką i nie ma nic przeciwko, prawda?
Po tych słowach wszyscy zerknęli na pannę Montes, która cała się napięła. Nie była Cyganką, nie była Romką. Nie wiedziała, kim właściwie jest. Nie spodobało jej się to, że kojarzą ją z mordercą.
– Dosyć, Anno. – Ingrid upomniała uczennicę, trochę zdziwiona, że w ogóle ją widzi na zajęciach. – Nie powinnaś być na zwolnieniu?
– Nie mogę stracić tak ważnego tygodnia. Nic mi nie jest! – oświadczyła, trochę zbyt gorliwie, bo kule, na których nie podpierała w szkole, przewróciły się na podłogę.
– I tak nie ma z ciebie pożytku na sportowych zawodach, więc nie wiem, po co tu przyłazisz – warknął Ignacio, czym sprawił tylko, że szkolna plotkara pokryła się jeszcze większym rumieńcem.
– W każdym razie – ciągnęła Ingrid, podnosząc nieco głos, bo nie chciało jej się upominać dokuczających sobie nastolatków. – Jeśli radio uczniowskie ruszy, pierwsi się o tym dowiecie. Każdy będzie musiał się przyłożyć.
– Żenada – wyrwało się ciche westchnienie z ust Guzmana, które jednak nie uszło uwadze żony doktora.
– Widzę, że skoro masz tyle do powiedzenia, to pewnie z chęcią przejmiesz pierwszą radiową audycję, kiedy już wystartujemy. – Ingrid sprawiało wielką satysfakcję ustawianie do pionu syna Silvii Olmedo de Guzman. Wiedziała, że nie chciał tu być, że robił to tylko na polecenie matki, ale prawdą było, że potrzebowali jego nazwiska, więc nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić.
– Nie, dzięki. Radio jest dla brzydali – odpowiedział, spoglądając na nią ze swoim uśmieszkiem. Po chwili jakby go olśniło. – Niech Ignacio to zrobi.
Kilka osób parsknęło śmiechem, a Nacho wstał z miejsca i zamachnał się, jakby chciał przyłożyć rywalowi, ale w końcu się opanował.
– Spokój, Guzman. – Ingrid wywróciła oczami, wydmuchując z płuc głośno powietrze. – Twój sceptycyzm nie pomaga.
– Wie pani, co myślę o tym kółku. Zawsze może mnie pani z niego wyrzucić, jak pani nie pasuje – odciął się, sztyletując ją wzrokiem, jakby chciał ją sprowokować, ale ona nie zamierzała się ugiąć.
– Przestań w końcu marudzić – warknęła w stronę Jordana Lidia, która już też miała go po dziurki w nosie w czasie sportowego tygodnia.
– Właśnie, Guzman. Ktoś tu chyba ma okres i zaczyna zrzędzić – dodał od siebie Ignacio Fernandez, przybijając piątkę jakiemuś kumplowi pod ławką.
– Ktoś tu chyba ma dobre ubezpieczenie szpitalne i dawno nie oberwał po gębie. – Jordi rozciągnął dłonie, strzelając złowieszczo kostkami i z satysfakcją stwierdził, że Ignacio odsuwa się w swojej ławce, przełykając głośno ślinę. Jego ręka automatycznie powędrowała do jego nosa.
– Dobra, koniec na dzisiaj. Przemyślcie te tematy i dostarczcie mi szkice do piątku. Niedługo grudniowy numer, więc musimy się sprężyć!
Kilka osób pokiwało głowami, dając jej do zrozumienia, że wywiążą się z zadania, ale inni byli bardziej sceptyczni. Nie miała siły znów strofować Guzmana, który wyszedł z klasy szybciej niż zdążyła to zarejestrować. Dopadł do Felixa gdzieś w połowie szkolnego korytarza. Castellano powiedział Lidii, żeby na niego nie czekała i wpatrzył się zaciekawiony w byłego kumpla, który wyglądał, jakby walczył sam ze sobą.
– Masz. – Młody Guzman wystawił w jego stronę rękę i pomachał mu przed nosem kartką papieru. Zgrywał luzaka, ale Felix zbyt dobrze go znał, by dać się nabrać. – Słowa do melodii, którą grała Veda na pogrzebie pani Angelici. Możesz zaśpiewać na odsłonięciu tablicy.
Uroczyste odsłonięcie tablic pamiątkowych dla pani Angelici miało się odbyć w liceum w San Nicolas de los Garza. Nowa dyrektorka tamtejszej placówki, Teresa Serratos, planowała pożegnać zmarłą z odpowiednimi honorami. Wszyscy uczniowie i znajomi nauczycielki byli mile widziani na auli, gdzie miał się odbyć wykład podsumowujący karierę akademicką pani Pascal oraz gdzie chór licealny przygotował dla niej krótki koncert. Po wszystkim profesor Serratos zapraszała na poczęstunek, zaproszeni zostali również przedstawiciele szkoły w Pueblo de Luz, gdzie identyczną tablicę ufundowało stowarzyszenie absolwentów, z Fabianem Guzmanem i Normą Aguilar na czele. Felix zaoferował, że chętnie pomoże z oprawą muzyczną, a Teresa była na tyle miła, że udostępniła mu instrumenty i zapoznała z chórem. Castellano był pewien, że Jordan tym razem nie odmówi występu, jednak musiał się rozczarować.
– Ty to napisałeś? – Castellano wziął od niego kartkę i spojrzał na zapiski. Tym razem były napisane jego zwykłym ładnym pismem, były przemyślane. Widocznie nosił je w głowie przez dłuższy czas, zanim w końcu spisał.
– Zdziwiony, że to nic o seksie? – Szatyn zagadnął zaczepnie, w gruncie rzeczy woląc jednak skończyć tę rozmowę jak najszybciej.
– Nie o to mi chodziło. Dlaczego po angielsku? – Felix wpatrzył się w tekst, nieświadomie wprawiając kolegę w zakłopotanie.
– Muszę stworzyć portfolio na studia, nie mogę mieć samych tekstów po hiszpańsku, jeśli chcę stąd wyjechać.
Castellano ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć tego, co naprawdę chodziło mu po głowie. Obojętnie co by zrobił, Jordan i tak zawsze znalazłby odpowiednią ripostę, zgrywając twardziela, którego nic nie obchodzi. Dobrze wiedział, że piosenkę napisał od serca, ale z jakiegoś względu zachowywał się tak, jakby to był kolejny projekt, coś czym mógłby się pochwalić rekruterom na zagranicznych uczelniach.
– Po co mi to dajesz? Sam zaśpiewasz. Już zaaranżowałem melodię, chór z San Nicolas chętnie pomoże. – Felix nie chciał słyszeć o odmowie, postanowił być w tej sprawie stanowczy.
– Nie zaśpiewam, daj to Veronice albo komuś. – Guzman wzruszył ramionami, jednocześnie zatapiając dłonie głęboko w kieszeniach spodni.
– Twojej matki nie będzie na odsłonięciu tablicy – upewnił go Felix, sądząc, że właśnie to powstrzymuje byłego przyjaciela przed występem. – Silvia wpadnie na chwilę do naszego liceum, żeby zrobić kilka fotek tablicy, pokaże się ludziom i na pewno ucieknie, nie pojedzie do San Nicolas na występy.
– Nie chodzi o moją matkę – uciął Jordi, patrząc na Felixa z wyrzutem, jakby zezłościł się, że go do tego zmusza, kiedy on miał inne plany.
– Więc o co? Masz tremę? Boisz się, że nie jesteś już tak dobry jak kiedyś? – Castellano postanowił chwycić się najlepszej metody, czyli wjechać mu na ambicje. Nie podziałało.
– Jestem świetny, nie potrzebuję tego nikomu udowadniać – oświadczył Guzman, ale odwrócił wzrok, udając zainteresowanie, jakąś plamą na ścianie na szkolnym korytarzu, gdzie właśnie rozmawiali.
– Wow, dawny Jordi niczego się nie bał. Nie poznaję cię.
– Wiem, co próbujesz zrobić, Felix, ale przestań. Po prostu nie wystąpię i koniec tematu. Nie chcesz, to nie graj tej piosenki i tyle. – Chłopak wyciągnął dłoń, by wyrwać tekst z rąk przyjaciela, ale ten szybko schował go za plecami.
– Będziesz występował w musicalu przed setkami ludzi – przypomniał mu Felix, jakby to jeszcze nie było oczywiste. – Chcesz występować na Broadwayu, a masz pietra zaśpiewać jedną piosenkę na głupim odsłonięciu tablicy?
– No właśnie, to tylko głupia tablica, o co tyle krzyku? To nie jest event roku, Felix. Odpuść.
– Jesteś na nią zły. – Castellano wypowiedział te słowa bardziej do siebie niż do niego, kiedy w końcu pojął w czym rzecz. – Chcesz ukarać Angelicę, bo odeszła za szybko? Nikt tego nie mógł przewidzieć…
– Zamknij się, Felix.
– Nie, ty się zamknij i choć raz posłuchaj, co mówią ci starsi i mądrzejsi!
– Jesteś starszy raptem dwa miesiące! – Jordan odchylił głowę do tyłu, wzdychając, bo kiedy się kłócili, syn policjanta zawsze wyciągał ten nic nieznaczący argument.
– Będziesz tego żałował, Jordi. Pani Angelica chciałaby, żebyś dla niej zaśpiewał. Miałeś zagrać na pogrzebie, a tego nie zrobiłeś. To będzie twoja ostatnia szansa.
– Ona nie żyje. – Guzman wypowiedział te słowa tak dobitnie, jakby próbował uzmysłowić mu coś, z czego chyba nie zdawał sobie sprawy. Wszyscy zachowywali się tak, jakby pani Angelica nadal przy nich była i jakby patrzyła na nich przychylnym okiem z nieba, a to była totalna bzdura i Jordi poczuł, że musi to powiedzieć na głos. – Angelice nie robi różnicy czy gram, śpiewam, tańczę kankana czy w ogóle się tam pokażę.
– Sam w to nie wierzysz. Ale jeśli nie chcesz zrobić tego dla niej, zrób to dla siebie. W ten sposób przynajmniej się pożegnasz. Bo o to chodzi, prawda? Nie zdążyłeś.
– Nie masz o niczym pojęcia. – Jordan roześmiał się, ale był to tak wymuszony uśmiech, że aż przykro było tego słuchać. – Zrób, co chcesz z tą piosenką, ja odpadam.

***

Wszyscy uczniowie czwartej klasy żyli rozgrywkami tygodnia sportowego. Nauka zeszła na dalszy plan i dyrektor Cerano Torres chyba nie był z tego zadowolony, ale słowo się rzekło i tradycji musiało stać się za dość. Rywalizacja była zaciekła, większość drużyn zachowywała się tak, jakby od wygranej zależało całe ich życie. Niektórzy jednak byli po prostu podekscytowani możliwością spędzenia czasu w gronie przyjaciół z innych klas i z chęcią się asymilowali. W środowy poranek czekało ich drużynowe przeciąganie liny.
– Dosyć tego dobrego, musimy to wygrać. – Lidia Montes była w jeszcze bardziej walecznym nastroju niż zazwyczaj. Wciąż była roztrzęsiona po włamaniu, które miało miejsce w domu Conrada poprzedniego wieczora, ale postanowiła skupić się na rzeczach ważniejszych. W tej chwili najważniejsze było udowodnienie niewinności Łucznika oraz wygrana w kolejnej konkurencji, jaką było przeciąganie liny. – Guzman, spóźniłeś się – rzuciła w stronę chłopaka, który pojawił się na sali gimnastycznej z miną, jakby przegrał życie.
– Ale jestem, prawda? Jeszcze się nie zaczęło. – Jordan totalnie nie rozumiał, o co tyle szumu w związku z tymi głupimi zawodami, w których nikt i tak nie wygrywał pucharu.
– Weź się w garść, potrzebujemy silnych zawodników i pracy zespołowej. Pani Lopez de Vazquez ma rację, twoja niechęć nikomu nie pomaga. – Pani kapitan podchodziła do swojej roli bardzo poważnie. – Nie chcesz wymazać sobie jedynki z historii? Zwycięzcy mogą sobie anulować złą ocenę w dzienniku.
Jordi nic nie powiedział, tylko założył ręce na piersi i czekał na instrukcje. Jego drużyna była słaba i nie dało się tego ukryć. Niskie słabowite dziewczyny, jeden astmatyk oraz on i Miguel Ozuna. Nie mogli wygrać konkurencji przeciągania liny z dwoma graczami. Wszyscy podzielali pesymizm Guzmana, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć Lidii, że powinni mierzyć siły na zamiary, bo tego dnia wyglądała, jakby mogła ich zamordować samym spojrzeniem.
– Jezu, a tobie co się stało? – Rosie i jej ekipa zielonych weszli na salę gimnastyczną i ustawili się obok przyjaciół w niebieskich koszulkach. – Wyglądasz, jakbyś mogła zabić samym wzrokiem. A myślałam, że ta szkoła już jednego naczelnego Bazyliszka ma. – Castelani wskazała na Juliettę Santillanę, która przechadzała się wśród uczniów, by mieć pewność, że wszyscy się pojawili.
– Jest zła, bo policja wydała nakaz aresztowania na El Arquero de Luz – wyjaśniła Sara Duarte, po chwili jednak kuląc się w sobie, bo Montes chyba nie życzyła sobie, żeby rozgłaszała wszem wobec powody jej niezadowolenia.
– No i chyba słusznie, nie? Gość zamordował człowieka z zimną krwią – odezwał się chuderlawy astmatyk z drużyny niebieskich.
– A ja tam uważam, że Łucznik wreszcie się na coś przydaje. – Ignacio Fernandez w swojej ognistoczerwonej koszulce pojawił się znikąd i wtrącił do rozmowy. – Kara śmierci dla zbrodniarzy. Z chęcią bym mu pogratulował.
– Zamknij się, Nacho, Łucznik tego nie zrobił! – Lidia odważyła się w końcu odezwać. – Nie mogę słuchać, jak powielacie te niesprawdzone plotki!
– Niesprawdzone? – Rosie zerknęła na przyjaciółkę z politowaniem. – Przecież widziało go z jakieś dziesięć osób. Felix, ty tam byłeś, nie?
Wszystkie pary oczy zwróciły się na Felixa, który nerwowo zacisnął wargę. Mógł wspomnieć Primrose, żeby nikomu o tym nie mówiła, ale teraz było już za późno.
– Widziałeś go? – Quen zmarszczył brwi, bo jemu przyjaciel nic nie powiedział. Prawdą było, że po tym jak Ella wylądowała w szpitalu, Felixowi kompletnie wypadło z głowy wszystko, co miało miejsce wcześniej. – Też w to wierzysz?
– Wszystko na to wskazuje – odparł dyplomatycznie Castellano. Wolał uniknąć takiej sytuacji jak poprzedniego wieczora z Ellą, kiedy zezłościła się na niego, że nie broni miejscowego bohatera. Wiedząc, jaki stosunek do zamaskowanego strzelca ma Lidia, wolał się nie wychylać.
– Nie wiem, co widziałeś, ale na pewno się pomyliłeś. – Lidia gwałtownie pokręciła głową, jakby odrzucała od siebie te myśli.
– Zgadzam się. To nie ten typ człowieka. Jest dziwny, ale nie jest zabójcą. Może się pomylił, może chciał strzelić mu w drugie kolano… – Quen stanął po stronie panny Montes, ale skrzywił się, kiedy jego kuzyn prychnął. – Coś ci nie pasuje? Też chcesz oskarżyć Łucznika bez dowodów?
– Jak to bez dowodów? Jesteś idiotą czy tylko udajesz? – Jordan nie mógł się powstrzymać. Patrzył na kuzyna z taką zawziętością, jakiej dawno u niego nie widziano. – Gość to psychopata, przestrzelił Jonasowi Altamirze tchawicę, kiedy ten miał być przewieziony do tymczasowego więzienia w Monterrey i tam czekać na proces. Uważasz, że to w porządku? Może teraz każdy z nas zacznie dokonywać takich samosądów? Jak nie spodoba ci się, że sąsiad włącza zraszacze z rana albo jego trawa jest krzywo przycięta…
– To zupełnie inna sprawa. – Quen szybko się usprawiedliwił, bo czuł, że kuzyn zrozumiał jego słowa na opak. – Nie ma najmniejszych dowodów, że…
– Zeznania naocznych świadków ci nie wystarczą? – Guzman się roześmiał. Sytuacja była kuriozalna.
– Policja jest uprzedzona do Łucznika – wtrąciła się Lidia, czując, że robi jej się gorąco ze złości. – Powiedzą wszystko, byleby go zdyskredytować.
– Nie tylko policja go widziała. Felix widział. Ja też. – Jordi nie zamierzał się przyznawać, że był wtedy pod komisariatem, nie chcąc robić problemów Patriciowi, ale samo jakoś wyszło, kiedy słyszał tyle brednie z ust kolegów.
– A nawet jeśli to on, to co z tego? – Kapitan niebieskiej drużyny nie miała więcej argumentów. Ślepa wiara w El Arquero czyniła z niej tylko jakąś zbzikowaną fankę i nikt nie brał jej na poważnie, więc postanowiła zmienić tor. – Znałam Jonasa Altamirę, był okropną osobą i zasłużył na karę. Żadna strata, jeśli Łucznik skończył jego żywot.
– Zasłużył na śmierć? – Felix spojrzał na Montes, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
– Zasłużył na karę – powtórzyła, ale policzki ją zapiekły, kiedy zdała sobie sprawę, że zabrzmiała okropnie bezdusznie. Nie miała tego na myśli, ale te oskarżenia pod adresem jej bohatera okropnie ją ubodły.
– Cygańska księżniczka dobrze mówi. Cyganie się nie patyczkują, więc dlaczego my mamy? – Ignacio miał chyba ochotę przybić jej piątkę, ale spojrzała na niego jak na zgniłego karalucha.
– A ja i tak uważam, że to nie on i tyle. Ktoś musiał się pod niego podszyć. – Quen pokiwał głową, jakby sam siebie o tym przekonywał.
– Słuchajcie, zaraz zaczynamy konkurencję, więc skończmy lepiej ten temat. Widać, że budzi kontrowersje, więc spróbujmy nie popadać w paranoję i skupmy się na rzeczach ważnych. – Rose Castelani upomniała wszystkich, zagarniając swoją drużynę kawałek dalej.
Czerwoni znów się kłócili, kiedy Ignacio Fernandez wydawał dyspozycje, przepychając się z Anakondą, która rzekomo „wchodziła mu na głowę”. Według zaleceń lekarza miała zostać w domu i zaleczyć ścięgno, ale nie byłaby sobą, gdyby przegapiła sportowy tydzień, więc przyszła dopingować z boku boiska. Żółci z Marcusem na czele mieli opracowaną strategię, a co najważniejsze zdawali się dobrze się bawić i ufać sobie nawzajem, czego nie można było powiedzieć o niebieskich, w których szeregach zapanowała napięta atmosfera. Pani kapitan nadal była wzburzona, żałując, że nie wymyśliła jakichś argumentów na obronę swojego bohatera, by uzmysłowić wszystkim, że został niesłusznie oskarżony, a jej koleżanki były podminowane, bo konkurencja siłowa nie była dla nich dobrą wiadomością. Wszyscy jęknęli, kiedy Lalo Marquez wyprowadził ich na boisko, gdzie miały odbyć się rozgrywki. Żeby dodać trochę pikanterii i zachęcić młodzież do wysiłku ustawiono tam swego rodzaju piaskownicę, z tym że zamiast piasku w środku znajdowało się błoto. Przegrana drużyna mogła liczyć na kąpiel, a tego wszyscy woleli uniknąć. Jeśli ktoś jeszcze nie miał woli walki, wkrótce powinien ją zdobyć.
Quen jęknął, bo nie mógł brać udziału w konkurencji ze względu na swoją dłoń, która jeszcze nie wydobrzała. Poza tym w zespole mogło wystąpić tylko osiem osób, a to oznaczało, że dwie zostały oddelegowane za boisko, gdzie mogły tylko dopingować swoich.
– Dobra, ludzie, ciągniemy miarowo, wszyscy muszą się przyłożyć. Miguel i Jordan, wy pójdziecie na przód, bo jesteście najsilniejsi – mówiła Lidia, opracowując strategię.
– Nie obraź się, pani kapitan, ale najsilniejszy powinien być z tylu, żeby zakotwiczyć drużynę. Ja pójdę. – Miguel jako zapaśnik z doświadczeniem przejął stery. – Ważę najwięcej, więc zapewnię nam kotwicę. Jordan może iść pierwszy. Wystraszy przeciwników swoją skwaszoną miną.
Kilka osób wybuchło gromkim śmiechem, a Jordi tylko uśmiechnął się półgębkiem.
– Dzięki, Mike, ale ja będę grzać ławę. Ta konkurencja jest idiotyczna, podobnie jak pozostałe.
– Miguel! – poprawił go Ozuna powoli tracąc cierpliwość. – Na ławce usiądą Veda i Ismael. Musimy to wygrać, bo czerwoni na pewno wybiorą nas jako swoich rywali.
Miguel wcale się nie pomylił. Ignacio jako kapitan drużyny, która zwyciężyła w poprzedniej grze eliminacyjnej, czyli siłowaniu na rękę, miał przywilej wybrania swojego konkurenta. Widząc słabowitą ekipę niebieskich, nie mógł się powstrzymać, jednocześnie mając nadzieję ujrzeć swojego wroga Guzmana w kąpieli błotnej. Pozostałe drużyny podzieliły się na pary w drodze losowania.
– Ustawcie się wszyscy. Na przemian osoba silniejsza i słabsza. – Miguel zagarnął wszystkich niebieskich, z niepokojem obserwując czerwonych, którzy mieli bardzo ambitne wyrazy twarzy.
– Co ty wyprawiasz, Guzman? Łap za tę cholerną linę! – Lidia była wściekła, kiedy zobaczyła, że chłopak nie stosuje się do poleceń Miguela tylko odszedł kawałek dalej. On natomiast spojrzał na nią jak na idiotkę.
– Rozgrzewam się. Nie mam ochoty nabawić się kontuzji od dziecinnych gier. – Jordan rozciągnął plecy i kończyny. Skoro już kazali mu brać udział, to wolał być przygotowany.
Ignacio Fernandez chyba tylko czekał, żeby znaleźć się oko w oko z Guzmanem. On również zajął pozycję na przedzie liny i był z tego faktu bardzo zadowolony.
– Gotów na kąpiel błotną? – zagadnął szkolny chuligan, próbując sprowokować rywala, ale ten w ogóle go już nie słuchał.
Drużyna czerwonych była jednym wielkim chaosem. Anna Conde próbowała się rządzić, stojąc z boku boiska, a Ignacio co chwilę ją upominał, wyzywając ją tak, że kilka razy nawet nauczyciele musieli zareagować i prosić o dyscyplinę. Zanim wszyscy ustawili się przy linie, Anakonda na brzegu boiska wyglądała jakby się miała rozpłakać. Jordan pomyślał, że jest mu jej nawet żal. Wczoraj ryzykowała wszystko dla drużyny a dzisiaj obrywało jej się od byłego chłopaka, który był sfrustrowany z powodu niepowodzeń i utajnionej orientacji seksualnej. Kiedy rozległ się gwizdek Lala Marqueza, wszyscy jak jeden mąż odchylili się do tyłu, zapierając nogi na specjalnie przygotowanej „arenie”. Miguel mówił prawdę, był potrzebny jako ich kotwica, bo dziewczęta, które zostały ustawione pomiędzy nim a Jordanem chwiały się jak chorągiewki. W grupie czerwonych było sporo silnych chłopaków oraz dosyć wysokie dziewczyny jak Carolina i Paulina, więc i one przyczyniły się do lepszej stabilności ekipy.
– Pękacie już? Możecie puścić linę, po co będziemy odwlekać to co nieuniknione? – Ignacio próbował ich sprowokować, ale tylko bardziej rozsierdził Lidię, która zaparła się z całych sił.
Jordi był tym wszystkim znudzony. Zauważył, że Fernandez, wbrew swoim słowom, już bardzo się zmęczył i chwiał się na nogach. Jedną stopę postawił na krawędzi „basenu” z błotem, który znajdował się pomiędzy oba drużynami.
– Puśćcie linę – szepnął Jordan do Sary, która stała za jego plecami. Była pewna, że się przesłyszała, więc powtórzył. – Tracą równowagę. Na mój znak szarpnijcie i puśćcie. Zajmę się resztą.
Słyszał, jak Duarte przekazuje wszystkim w drużynie wytyczne i chyba wszyscy przyjęli z ulgą ten pomysł, bo każdy zdążył się już porządnie zmęczyć. Kiedy Jordi dał im znak, wszyscy szarpnęli i puścili linę jak na komendę, a Jordan ze swoim zwykłym uśmieszkiem spojrzał jeszcze w rozdziawione ze zdziwienia ślepia Fernandeza i szarpnął gwałtownie po raz kolejny. Ignacio totalnie się tego nie spodziewał. Członkowie jego drużyny, zdziwieni zachowaniem niebieskich, poluzowali uścisk na linie, a Fernandez dodatkowo stracił równowagę. Chwilę później błoto chlapnęło naokoło, brudząc nawet niebieską koszulkę Jordana, ale widok Ignacia w błotnym bajorze był tego wart. Jego kumple powpadali na kapitana jeden po drugim i uchowała się tylko Carolina, którą Ignacio postawił na końcu liny, prawiąc jej komplementy i tłumacząc się, że chce ją ochronić przed ewentualną błotną kąpielą. Cóż, udało mu się.
Zieloni zmierzyli się z różowymi i wygrali bez problemu. Żółci w trakcie konkurencji z brązowymi nie mogli wytrzymać ze śmiechu, kiedy Diego rzucił jakąś komiczną uwagą, że jeden członek przeciwnej drużyny wygląda, jakby miał zatwardzenie i że nazwa drużyny zobowiązuje. Tak ich rozbolały brzuchy ze śmiechu, że powpadali w błoto, gdzie jeszcze przez dłuższy czas nie mogli się uspokoić, żeby wyjść z tej dziwnej kąpieli.
– Niezła zabawa, co? – Olivia zwróciła się do Ruby, szturchając ją łokciem w bok. Cała była umorusana od błota i jeszcze niedawno pewnie wybuchłaby płaczem, ale teraz czuła, że było jej to potrzebne, nawet jeśli przegrali.
Valdez odwzajemniła uśmiech, bo i ona dawno nie miała okazji do takich zabaw. Ich drużyna była bardzo zgrana i widać było, że traktowali to wszystko z przymrużeniem oka. Nawet Marcus, który zapowiadał wygraną w grze eliminacyjnej, teraz zanosił się śmiechem, zginając się niemal w pół, by Adora mogła dosięgnąć do jego głowy i oczyścić mu nieco przydługie włosy, które skleiły się od błota.
– Patrzcie jakie śmieszki. To nasza okazja na wygraną. – Rosie zatarła ręce, ciesząc się z uśpionej czujności pozostałych drużyn. W kolejnej rundzie rozgromili pomarańczowych, a niebiescy rozprawili się z brązowymi ku zdziwieniu wszystkich, więc finał zapowiadał się ciekawie. – Wybacz, ale muszę wygrać – oświadczyła Castelani w stronę Montes, kiedy ustawiły się naprzeciwko siebie w rundzie finałowej. Udała, że jest jej bardzo przykro, ale w gruncie rzeczy się zgrywała. To w końcu tylko zabawa.
– Ja też przepraszam, ale nie podłożę się. – Lidia uśmiechnęła się do przyjaciółki. – W zamian oferuję wizytę w najnowszym salonie SPA. – Wskazała na basenik z błotem, a Rosie wyciągnęła w jej stronę język.
Zmienili kolejność ustawionych osób, żeby dać każdemu poczucie, że jest zaangażowany. Rosie i Lidia jako panie kapitan stanęły naprzeciwko siebie. Walka była zażarta, ale bardzo krótka, bo zieloni zmietli całą przeciwną drużynę. Na suchej nawierzchni ostali się tylko Miguel i Jordan. Ozuna zanosił się śmiechem mimo przegranej, a Jordi zgrywał gbura, ale i jemu kącik ust uniósł się w górę, kiedy dziewczyny z ich zespołu wyszły z błota, wyglądając jak potwory z Loch Ness.
– Dziesięć punktów, brawo drużyno! – Primrose przybiła piątki wszystkim w zespole, łącznie z dwoma zawodnikami, którzy nie brali udziału w przeciąganiu liny, zapowiadając im, że w kolejnej konkurencji na pewno wystąpią.
– Zawsze mamy pięć punktów. – Pocieszała wszystkich Lidia. Żałowała, że się nie udało, ale przegrana z zielonymi nie bolała. W tej chwili bardziej cieszyło ją zwycięstwo nad czerwonymi, którzy ich zlekceważyli a zostali pokonani przez spryt i przebiegłość. – Dobra robota! Później mamy zapasy, pamiętajcie, żeby się stawić punktualnie!
Ostatnie słowa wypowiadała bardziej w stronę Jordana, ale już go nie było, więc nie była pewna, czy w ogóle słyszał.

*

Koordynujący tydzień sportowy Oliver Bruni oraz Lalo Marquez zwrócili uwagę na pewną prawidłowość – w każdej drużynie znajdowało się po jednym członku ze szkolnego zespołu zapaśników. Sytuacja aż prosiła się o dodatkową konkurencję, więc dodano ją do regulaminu, organizując wszystko w porozumieniu z trenerem. Miguel Ozuna czuł lekką presję, bo po ostatniej sromotnej porażce w sztafecie jego grupa niebieskich musiała mocno się sprężyć, żeby jeszcze mieć szansę na wygraną. Zapasy miały się odbyć na sali gimnastycznej, ale wiele osób zrezygnowało z obserwowania konkurencji, uznając, że nie będzie to ciekawe, kiedy ścierać się ze sobą mają profesjonaliści, a przynajmniej najbliższe temu słowu osoby. Adora i Marcus przyszli popatrzeć z mieszanymi uczuciami – z jednej strony powinni kibicować swojej drużynie i krępemu zawodnikowi, który miał stawać w szranki reprezentując żółte barwy, a z drugiej Miguel był w końcu bratem Adory, więc wypadałoby mu okazać trochę wsparcia.
– Nadal jesteś zły, że przegrałeś w siłowaniu na rękę? – Panna Garcia de Ozuna zwróciła się do przyjaciela, kiedy siadali na plastikowych krzesłach, skąd mieli dobry widok na rozgrywki.
Marcus nie wiedział, skąd wysnuła ten wniosek, ale pewnie coś z jego emocji musiało się odbić na jego twarzy. Podczas ostatnich zadań tygodnia sportowego na chwilę zapomniał o członku kartelu, ale teraz, kiedy widział go instruującego uczniów, jak mają się zachować i jak będą naliczać punkty za zapasy, znów poczuł gniew.
– Nie jestem zły – zaprzeczył, a ona tylko mruknęła coś cicho pod nosem. – Nie mam aż tak wybujałego ego. Nie ma nic złego w przegranej.
– A jednak byłeś bardzo zdeterminowany, kiedy mówiłeś, że wygrasz za wszelką cenę.
– Dałem się ponieść emocjom.
– Jak Lidia. – Adora zaśmiała się pod nosem, wskazując palcem na pannę Montes, która dawała wskazówki Miguelowi, choć zupełnie nie znała się na zapasach. – Dziewczyna ma parcie.
– Wszystkim się to udziela. – Marcus też się uśmiechnął, mimo że Lidia zdawała się być aż nadto nastawiona na zwycięstwo, jakby nie liczyło się nic innego. – Jest ambitna.
– Tak. I wkurzona. Słyszałam, że jest wielką zwolenniczką Łucznika z Miasta Światła, a na niego został wydany nakaz aresztowania za morderstwo Jonasa Altamiry. – Adora nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie było z Lidią w klasie, ale Quen dużo gadał i nieświadomie zdradził koleżankę. Miała zamiar zapytać Marcusa, co sądzi o sprawie El Arquero i czy on też uważa, że zamaskowany strzelec jest niewinny, ale wtedy dostrzegła ponownie tę charakterystyczną zmarszczkę na czole bruneta. Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła Olivera Bruni, który akurat udzielał rad jakiemuś zapaśnikowi. – Nie lubisz go, co?
– Kogo? – Delgado odwrócił wzrok od nauczyciela i zrobił niewinną minkę, ale ona znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy udaje albo nie mówi jej całej prawdy.
– Trenera. Wyglądasz, jakbyś chciał go zabić wzrokiem. – Adora pokręciła głową. – Jest dosyć surowy, ale to dobry nauczyciel. Dziewczyny go chwalą.
– Dziewczyny chwalą wszystkich przystojnych nauczycieli. – Delgado przekrzywił głowę, trochę naigrywając się z przyjaciółki. – Po prostu nie podobają mi się jego nowe metody, wprowadza niepotrzebne zmiany. To wszystko, na co Josema Rodriguez pracował przez lata, teraz może trafić szlag. Nie mogę powiedzieć, żebym ufał, że to zmiany na dobre.
– No ale chyba zna się na swojej robocie, prawda? – zauważyła rozsądnie Adora, nie rozumiejąc, dlaczego ktoś miałby szkodzić zespołowi, którego jest trenerem. – Przecież uczył już w innych szkołach. Czasem nie trenował żeńskiej drużyny w Austin? Twoja była jest z Texasu.
– Co? – Delgado spojrzał na nią nieprzytomnie, nie do końca rozumiejąc, do czego pije.
– Nie mówiłeś przypadkiem, że ta twoja Jane, która pozbawiła cię dziewictwa na obozie piłkarskim, uczyła się w Austin? Skojarzyło mi się, że mógł ją trenować, bo chyba niewiele jest żeńskich drużyn piłkarskich, prawda?
– Adoro…
Marcus miał taką minę, że nie była w stanie go rozgryźć. Czyżby był zły, że o tym wspomniała? Może zawstydzony? Może poirytowany? Kiedy tak zastanawiała się, o co może mu chodzić, on robił coś, co sprawiło, że rozdziawiła oczy ze zdziwienia. Nachylił się w jej stronę i pocałował ją krótko w usta, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Jesteś genialna! – Po tych słowach wstał i wybiegł z sali gimnastycznej tak szybko, że aż poślizgnął się przy wejściu, a ona i parę innych osób patrzyło za nim jakby oszalał.
– To było… dziwne – skwitował Quen na widok przyjaciela, który z wypiekami na twarzy pędzi na łeb na szyję. Teraz jednak miał ważniejsze sprawy na głowie.
Kiedy czekali na konkurencję zapasów, przywołał do siebie Lidię konspiracyjnym gestem, a kiedy podeszła, otoczył ją ramieniem, by udaremnić innym podsłuchanie, o czym chce pogadać.
– Streszczaj się, muszę pomóc drużynie. – Montes wyglądała na zniecierpliwioną, adrenalina buzowała jej w żyłach i nie miała czasu na jakieś gierki w stylu Ibarry.
– Nie masz pojęcia o zapasach, pozwól Miguelowi działać, da sobie radę. – Enrique przywołał ją brutalnie na ziemię, po czym zniżył głos do szeptu. – Kiedy wszyscy będą zajęci obserwowaniem zapasów, my zaczniemy nasze śledztwo.
– Jakie śledztwo? – Spojrzała na niego nieprzytomnie i dostrzegła jakiś dziwny uśmieszek, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała.
– Będziemy blisko z księdzem Arielem. Wtedy to zrobisz – powiedział jej szeptem, jakby ona dokładnie wiedziała, co ma na myśli. – To będzie idealna okazja.
– Okazja do czego? – Lidia zamrugała rzęsami. Miała wrażenie, że Ibarra tracił rozum.
– Do zajrzenia mu w oczy! Sprowokuję sytuację, żebyś mogła obadać, czy to Ariel jest Łucznikiem.
– To nie jest dobry pomysł.
– Dlaczego? – Quen się zdziwił. Jeszcze do niedawna próbowała za wszelką cenę dociec prawdy, a teraz się wycofywała.
– Bo Łucznik nie chce, żebym go szukała. Poza tym to dziwne.
– Znów się z nim widziałaś? – Ibarra uniósł brwi, trochę dziwiąc się, że człowiek, który był tak nieuchwytny, dał się jej spotkać nie raz, a trzy razy. – Spróbuj, bardzo mnie to ciekawi.
– Quen, wszyscy w miasteczku mają Łucznika za mordercę. Czego ty ode mnie oczekujesz?
– Po prostu… muszę wiedzieć – oświadczył i to musiało jej wystarczyć. – Proszę księdza!
Zanim Lidia zdążyła zaprotestować czy chociażby się do tego przygotować, pomachał ręką w stronę Ariela, który stał na warcie w sali gimnastycznej i z zainteresowaniem zaczął kroczyć w ich stronę.
– Lidii wpadło coś do oka. Może ksiądz zerknąć? – Ibarra uśmiechnął się za plecami duchownego, unosząc kciuk w górę, by dać koleżance zielone światło. Miała ochotę go zamordować.
– Au, bardzo boli! – Jęknęła, czując się jak totalna idiotka, ale teraz nie mogła się wycofać, bo Ariel był bardzo zaniepokojony.
Podszedł do dziewczyny i ugiął kolana, by znaleźć się na poziomie jej twarzy. Omiótł wzrokiem jej ciemne oczy, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego. Lidia w tym czasie spróbowała dostrzec jakieś wskazówki.
– Nic tutaj nie widzę. Chodź, zaprowadzę cię do pielęgniarki. Wypadałoby zakropić i pójść do okulisty. – Ariel próbował pomóc, ale w tym samym czasie Quen poklepał go po plecach.
– Nie trzeba, już jej lepiej.
– Tak, już lepiej. Dziękuję, proszę księdza! – Montes uśmiechnęła się, a ksiądz z lekką konsternacją odszedł, pocierając nerwowo kark.
– I jak? – Enrique zatarł ręce, czekając na werdykt koleżanki. – To on, prawda? To El Arquero. Jestem tego pewny na sto procent! No dobrze, na dziewięćdziesiąt dziewięć – dodał po chwili, nie chcąc brzmieć zbyt arogancko.
– Nie wiem… Ciężko stwierdzić, kiedy nie ma maski. – Lidia zagryzła nerwowo wargę. Było w tym księdzu coś znajomego, ale była w takim stresie, że nie potrafiła tego określić.
– No ale spojrzałaś mu prosto w oczy i co?
– No nic… nie wiem… są bardzo ładne, ksiądz jest przystojny, ale… – Montes nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
– Ale co? – ponaglił ją Ibarra.
– Jest jasno, wszędzie pełno ludzi, a on nie uciekał przed policją. Nie miał tego błysku w oku. – Lidia sama nie wiedziała, dlaczego wygaduje takie bzdury. To było strasznie dziecinne.
– Ale przyznajesz, że to może być on? – Enrique jakby jej nie słuchał, zarejestrował tylko wzmiankę o ładnych oczach.
– Nie wiem. Może… – Brunetka już sama nie była niczego pewna.
– Jesteś do bani. Wiedziałem, że to syndrom sztokholmski. – Nastolatek machnął na nią ręką. Pomyślał, że Lidia dała się ponieść chwili i El Arquero zaimponował jej, ratując ją przed wrednym ojcem, przez co była zaślepiona co do jego tożsamości i wyobrażała sobie jakiegoś rycerza na białym koniu. – Łucznik cię omotał, a ty jesteś totalnie zaślepiona. Nie poznałabyś go nawet gdyby stał z tobą twarzą w twarz i rozmawiał tak jak ja teraz. – Quen nie mógł ukryć rozczarowania.
– Wybacz, że się mu nie przyjrzałam w ciemności. Mówiłam ci, że niewiele widziałam. – Lidia miała ochotę walnąć Ibarrę. Że też musiał wprawiać ją w takie zakłopotanie. – Taki jesteś pewny swego w odnajdowaniu ludzi, a jakoś własnego ojca nie potrafisz znaleźć.
Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Była zdenerwowana, nie chciała, żeby to zabrzmiało tak złośliwie. Oczy Quena otworzyły się jakby ktoś włożył mu pod powieki zapałki.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tylko to, że gdybyś tyle trudu i energii wkładał w poszukiwanie biologicznych rodziców, to pewnie już byś ich znalazł. Zostawmy El Arquero w spokoju, zasłużył na to.
– Dziwnie gadasz – stwierdził chłopak, zakładając ręce na piersi. Przypatrywał jej się z góry na dół, zastanawiając się, w co ona sobie pogrywa. – Ale jest w tym sporo racji, więc tym razem ci odpuszczę. Jak brat siostrze.
– Nigdy nie zrozumiem genetyki. – Lidia pokręciła głową, nie rozumiejąc, jak Quen może tak diametralnie różnić się od swojego ojca, który był chyba najbystrzejszym mężczyzną, jakiego znała.
– Co proszę?
– Nic, nic. Idź już do swojej drużyny, bo Rosie cię zabije.
– Okej, ale… będziesz go szukała, prawda? Mimo że ci zakazał i tak zlekceważysz zakaz? – zapytał, będąc pewny, że ma rację. Znał Lidię krótko, ale wiedział, że dziewczyna jest uparta i łatwo się nie poddaje.
– Oczywiście, że tak. Chcę mu pomóc. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Nie możemy pozwolić, żeby policja go dorwała i oskarżyła o coś, czego nie zrobił.
– A więc jednak wierzysz, że to nie on?
– Oczywiście, nie zwątpiłam ani przez chwilę. Po prostu byłam zdenerwowana i nie miałam argumentów. – Lidia zacisnęła pięści, zastanawiając się, dlaczego ktoś próbował tak okrutnie wrobić El Arquero. – Znajdę go i powiem mu, że musimy trzymać się razem. Niewiele jest w miasteczku ludzi, którym zależy na sprawiedliwości. Łucznik musi nadal działać.
Quen pokiwał głową, bo sądził podobnie. Przez całe zawody zapaśnicze nie mógł jednak przestać obserwować księdza Ariela, który zdawał się nie być tym, za kogo się podawał.

***

Dorastając nigdy nie miała ładnych rzeczy. Mieszkanie komunalne, które zajmowały było bardzo skromne. Mama ciężko pracowała jako fryzjerka, dorabiając sobie w pobliskiej jadłodajni jako kelnerka. Lidia nie mogła narzekać na brak jedzenia, bo mama często przynosiła do domu resztki, które pozostawili wybredni klienci. Dopóki miały siebie nawzajem, wszystko inne nie miało znaczenia. Skłamałaby gdyby powiedziała, że nigdy nie zazdrościła innym dzieciom. Zawsze chciała mieć ładne sukienki albo lalki, ale jej mamy nigdy nie było na to stać i doskonale to rozumiała. Od zabawek były ważniejsze inne rzeczy – woda, prąd, gaz, przetrwanie. Nauczyła się jak być twardą, jak nie pozwolić emocjom zaćmić jej racjonalnego myślenia. Ulica ją zahartowała, ale czasami, tylko czasami, chciała być taka jak inni – nie musieć przejmować się, gdzie spędzi noc albo czy będzie miała co jeść. Czasami chciała mieć coś ładnego, tylko dla niej. Może dlatego ukradła bransoletkę Olivii Bustamante na wycieczce do stolicy. Może chciała choć raz poczuć się jak księżniczka. Ignacio Fernandez nazywał Lidię cygańską księżniczką, ale mówił to obraźliwie i zdecydowanie nie o to jej chodziło. Po prostu chciałaby być normalna, a teraz, kiedy miała Conrada, pragnęła tego bardziej niż kiedykolwiek. Musiała się dopasować.
Dlatego stała z nosem przyklejonym do szyby wystawy i wpatrywała się w uroczą pozytywkę z baletnicą. „Co za bzdura” – pomyślała, czując się zawstydzona nawet swoimi myślami. Był to tylko kawałek drewna. Co prawda ładnego, rzeźbionego drewna, ale jednak nadal bezużyteczna rzecz. Nie można za nią przeżyć, nie można zjeść, nie pomogłaby nawet się ogrzać w mroźną zimę, a jednak Lidia Montes patrzyła jak zahipnotyzowana w pozytywkę wystawioną w antykwariacie.
– Nie wyglądasz na osobę, która lubi takie rzeczy – odezwał się zmodulowany głos, sprowadzając ją na ziemię.
Bała się odwrócić, żeby nie zobaczył jej zaczerwienionych policzków. Przyłapał ją na momencie słabości, a przecież zgrywała silną. Nie mogła uwierzyć, że aż tak się przy nim wygłupiła.
– Wcale nie lubię. Tak tylko patrzę, czekając na ciebie. – W jej głosie słychać było pretensję. Może gdyby przyszedł wcześniej, nie dałaby się ponieść emocjom. – Przyszedłeś.
W końcu upewniła się, że jej policzki wróciły do normalnego koloru i odwróciła się w jego stronę. Nie miało to najmniejszego znaczenia – było ciemno, i tak nie mógł zobaczyć jej zawstydzenia, podobnie jak ona nie mogła mu się bliżej przyjrzeć. Widziała tylko ciemny kształt, opierający się o mur po drugiej stronie ulicy. Stał z założonymi na piersi rękami i przyglądał się jej wyczekująco. Miała chyba nadzieję na pierwszą szczerą rozmowę, ale niestety Łucznikowi chodziło tylko o interesy.
– Czego chcesz? Myślałem, że wyraziłem się jasno, prosząc, żebyś mnie nie szukała, a jednak wciąż się tu kręcisz.
– Wiem, ale… oni chcą twojej głowy. – Lidia sama nie wiedziała, dlaczego to robi. Gdzieś w głębi serca czuła, że musi go ochronić, bo jeśli ona tego nie zrobi, nikt inny się tym nie zajmie. – Za śmierć Jonasa Altamiry. Musisz im pokazać, że to nie ty go zabiłeś.
– Ślepo wierzysz ludziom, co? – zapytał, tym razem już nieco zniecierpliwiony. Miał wrażenie, że w kółko wałkują ten sam temat. – I co z tego, że chcą mojej głowy? Co to zmienia?
– Nie rusza cię to? Możesz zginąć. – Lidia poczuła się dotknięta. Sposób, w jaki o tym wszystkim mówił, dawał wrażenie, że jego życie mało go interesuje. Może był jakimś pokręconym kamikadze, a może po prostu dobrze się kamuflował, ale wolała dmuchać na zimne. – Nie jesteś niezniszczalny.
– A co jeśli ci powiem, że jestem? – Łucznik zaśmiał się pod nosem. Mechaniczny głos zabrzmiał złowieszczo, kompletnie kontrastując z jego posturą, która teraz była bardziej nonszalancka.
– Masz nadludzkie moce? Skórę z tytanowej powłoki? Dziewięć żyć jak jakiś cholerny kot? Nie sądzę. – Trochę zirytowała ją ta fałszywa pewność siebie. – Uważaj na Romów. Nie puszczą tego płazem i będą chcieli zemścić się za Jonasa, nie będą czekali aż policja się tobą zajmie. Nie będzie ich interesowało, że jesteś niewinny.
– A jestem? – zapytał zdumiony. Jego oczy zabłyszczały, kiedy światło jedynej latarni w okolicy się od nich odbiło. Poczuła się zawstydzona, choć wcale nie wiedziała dlaczego.
– Dla mnie tak. Wiem, że tego nie zrobiłeś. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale po prostu ci wierzę. Nie byłbyś do tego zdolny.
– Myślałem, że jesteś twardsza, a jednak jesteś dosyć naiwna.
– Jestem twarda! – oburzyła się, bo w jego głosie dało się wyczuć protekcjonalną nutę. – Mogę ci pomóc, tylko ty też musisz mi zaufać. Powiedz mi, kto to mógł być. Musiałeś o tym myśleć, prawda? Masz podejrzanych?
– Wszyscy są równie nieprawdopodobni. Nie możesz mi pomóc. Pozwól, że sam się tym zajmę, tak jak zawsze. – Łucznik wyciągnął w jej stronę ostrzegawczo rękę, kiedy zauważył, że przestąpiła kilka kroków, by do niego podejść. – To miłe, że chcesz pomóc i doceniam to. Naprawdę – dodał, a choć miał zmodulowany głos, Lidii wydało się, że mówi szczerze. Pierwszy raz był tak łagodny, bardziej ludzki. – Ale to naprawdę nie jest konieczne. Możesz ucierpieć. Zresztą już ucierpiałaś…
– Słyszałeś o włamaniu do domu Saverina, prawda? – Domyśliła się po jego słowach. – Ale to nie była twoja wina! Baron i jego ludzie uwzięli się na mnie i Conrada. Nie lubią go, bo każe im się asymilować, a ja jestem zdrajczynią krwi, która wybrała obcych ponad własny lud. Przynajmniej w ich oczach. To nie twoja wina, Łuczniku. Nie obwiniaj się.
– Wcale się nie obwiniam.
– Proszę cię. – Lidia machnęła ręką, jakby nie brała pod uwagę jego słów. Tym razem czuła, że ma przewagę. – Zależy ci na ludziach, na ich dobru, nie chcesz nikomu dostarczać problemów, a twoi sojusznicy mogą ucierpieć, kontaktując się z tobą. Dlatego nie chcesz niczyjej pomocy i wolisz działać w pojedynkę. Szkoda, że nie dostrzegasz, jak wielu masz zwolenników i jak wiele moglibyśmy razem osiągnąć. Gdybyś nie chciał, nie przyszedłbyś tutaj dzisiaj. A jednak jesteś.
– Coś insynuujesz?
– Myślę, że potrzebujesz pomocy. Nie. – Sama sobie zaprzeczyła, kręcąc głową. – Ty chcesz, żeby ktoś tobie pomógł. Ciężko jest walczyć w pojedynkę.
– Naprawdę? I w czym może mi pomóc jakaś małolata, której jedyną mocną stroną jest to, że zna parę sekretów Joaquina Villanuevy i jego ludzi?
– Mogę być twoim szpiegiem. Twoimi oczami i uszami. Mieszkam z zastępcą burmistrza – wyjaśniła, jakby jeszcze nie było to dla niego jasne. – Mam informacje z pierwszej ręki. Policja konsultuje wiele decyzji z ratuszem, mogę ci donosić o wszystkim, co usłyszę.
– Chcesz zdradzić swojego opiekuna? – Łucznik ponownie się zaśmiał. Desperacja u tej dziewczyny była niemożliwa. A może to autentyczna chęć pomocy? Sam nie wiedział.
– Nie chcę go zdradzić. Ale jeśli jest szansa opowiedzieć się po dobrej stronie, to właśnie to zrobię.
– I ja jestem tą „dobrą stroną”? – Tym razem El Arquero już się nie śmiał, był poważny jak nigdy i zdała sobie sprawę, że wywarła na nim wrażenie. Poczuła się z siebie dumna.
– Oczywiście. Jesteś najlepszym, co spotkało to miasteczko od dawna. I wierzę, że możesz sprawić, że to miejsce znów będzie takie jak dawniej, że je oczyścisz. Jeśli mogę dołożyć do tego swoją cegiełkę, to będę bardzo zadowolona. Może uda mi się zapisać na kartach historii Pueblo de Luz. Nie chcę umrzeć jako jakaś bezimienna nastolatka, której jedynym sukcesem było przeżycie liceum bez zawieszenia w kartotece i z piątką z chemii, która i tak nie przyda mi się w prawdziwym życiu.
– To, że wciąż mówisz o śmierci, nie wróży niczego dobrego. Wiesz o tym?
– Czasami warto zginąć w słusznym celu. – Coś w jej spojrzeniu dało mu do zrozumienia, że dziewczyna tak łatwo się nie wycofa. Mógł skorzystać na jej pomocy przy minimalnym ryzyku. Ciężko mu było to przyznać, ale zaimponowała mu.
– Zgoda – powiedział po krótkiej chwili przemyślenia. – Ale mam warunki – dodał szybko, kiedy na twarzy Lidii pojawił się promienny uśmiech.
– Będę się stosowała do wszystkich poleceń! – zapewniła go tak szybko, że aż miał ochotę się zaśmiać.
– Nie będziesz wychodziła wieczorem, żeby mnie spotkać. – Łucznik zaczął wyliczać. To ważne, żeby to zrozumiała, bo miał wrażenie, że gada ze ścianą. – Wiadomości możesz mi zostawiać w starej skrzynce na listy zarządcy sadu Delgadów.
– Dlaczego tam?
– Bo nikt tam nie przychodzi.
– Sad Delgadów, stara skrzynka zarządcy. – Powtórzyła, kiwając głową i notując to wszystko w pamięci.
Nie rozumiała wszystkiego, ale postanowiła się dostosować. Chciała mieć poczucie celu, coś czego jeszcze nigdy nie czuła w całym swoim życiu. Oprócz przetrwania nigdy na niczym tak bardzo jej nie zależało jak na sprawiedliwości i pomocy Łucznikowi w oczyszczeniu miasteczka z wszelkich zbrodni. Brzmiało to głupio, bo zwykle walczyła tylko o siebie, ale teraz, kiedy miała bliskich i kiedy miała Conrada, pojęła, że były też rzeczy ważniejsze od własnego dobra.
– I nie będziesz ryzykowała. – Łucznik mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mimo grubego zmodulowanego głosu, akurat to nie pozostawało żadnych wątpliwości. – Zrobisz dla mnie coś, czego nie mogę zrobić sam, ale na szczęście to nie będzie wymagało od ciebie ryzykownych akcji.
– Cokolwiek. – Lidia pokiwała ochoczo głową.
– Nie wiesz na co się zgadzasz. – Łucznik przestąpił kilka kroków do przodu. Zauważyła, że nie miał przy sobie sportowego łuku. Czyżby gdzieś go zostawił? No tak, teraz nie był mu potrzebny, bo z policją drepczącą mu po piętach niewiele mógł zdziałać. – Chcę, żebyś dowiedziała się, co łączy Conrada Saverina z Fernandem Barosso. Dlaczego się tak nienawidzą, dlaczego jeden wciąż próbuje zniszczyć drugiego.
– Stoją na czele dwóch konkurujących miasteczek. – Panna Montes zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, dlaczego ją o to prosi.
– Ich konflikt sięga dalej wstecz, jestem tego pewien. Nie bez powodu Saverin pojawił się w miasteczku tak nagle i nie bez powodu chce zdyskredytować miejscowego oligarchę.
– Masz rację, miał powód. – Lidia postanowiła być na tyle szczera, na ile pozwalało jej sumienie. Nie zamierzała wydać swojego opiekuna, rozgłaszając o jego synu. – Ale to nie to co myślisz. On po prostu nie lubi Barosso, bo on niszczy wszystko na swojej drodze, a Conrado chce jak najlepiej dla obu miast.
– Z tym akurat nie do końca się zgodzę. – Zamaskowany człowiek nie mógł ukryć złości w swoich ciemnych oczach. – Saverin dba o prywatną wendettę, miasto jest dla niego sprawą drugorzędną. Ale kim ja jestem, żeby go oceniać?
– Nie znasz go. – Lidia poczuła się dotknięta. Saverin jakiego znała był sprawiedliwy i empatyczny, dbał o ludzi. Nie wierzyła, że miał jakieś egoistyczne motywy. – On naprawdę chce dobrze. Ale w porządku, niech ci będzie. Dowiem się, co łączy go z Fernandem. Jestem pewna, że to wcale nie jest taki wielki sekret, jak ci się wydaje. Ale powiedz mi, co takiego zrobił ci Fernando, że chcesz go dopaść? Nie wystarczyło ci posłanie w jego stronę kilku strzał na pogrzebie pułkownika Jimeneza?
– Jednak jesteś mniej bystra, niż myślałem. – Łucznik wywrócił ciemnymi oczami, a ona znów poczuła się niebywale głupio. Traktował ją jak jakąś gówniarę, kiedy ona, sama nie wiedząc dlaczego, próbowała mu zaimponować. – Więc jak będzie? Mamy umowę? Ty się nie wychylasz i zbierasz informacje od Saverina.
– A ty w zamian udzielisz wywiadu do bloga „La Voz de Cristal”. – Lidia weszła mu w słowo, próbując wykorzystać swoją okazję. – Wystawiła w jego stronę dłoń, mając nadzieję, że zachowa się przyzwoicie i przypieczętuje ich umowę. Wyglądał na człowieka, który nie lubił mieć oddawanych przysług za darmo, więc postanowiła trochę go zmanipulować i teraz miała nadzieję, że to zadziała. – Nie zawiodę cię i dostarczę ci to, czego szukasz. W zamian pozwól mi udowodnić twoją niewinność. Niech ten wywiad będzie pierwszym krokiem.
Łucznik wyglądał, jakby się wahał. Ręce skrzyżowane na piersi lekko się zatrzęsły, ale w końcu odsunął się od muru i podszedł kilka metrów, które dzieliły go od dziewczyny. Musiała zadrzeć głowę do góry. Żałowała, że nie może mu spojrzeć w oczy, ale w tej chwili ważniejsze od poznania jego tożsamości było udowodnienie, że jest niewinny. Strzelec ujął jej dłoń, jakby chciał dobić targu.
– Zastanowię się nad tym – mruknął, ale wiedziała, że ma go w garści.
Dłoń w czarnej rękawiczce uścisnęła jej rękę krótko i stanowczo, co nie dało jej żadnych wskazówek, chyba tylko tę, że w końcu jej zaufał. I Lidia Montes nie zamierzała zdradzić tego zaufania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:37:06 10-12-23    Temat postu:

Temporada III C 156
Michel/Nettie/ Veda/Elena/Salvador/Remmy/Victoria/Pablo/Emily. Fabricio.

Wcześniej.

[i]Uniosła do góry głowę opierając podbródek o pierś śpiącego mężczyzny, którego dłoń władczym uściskiem spoczywała na jej biodrze. Skłamałby mówiąc, że to jej się nie podoba. Było wręcz odwrotnie. Chłonęła jego bliskość, jego dotyk, jego pocałunki niczym gąbka. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Venetia Capaldi mogła powiedzieć, że jest szczęśliwa. Ostrożnie chociaż niechętnie wyślizgnęła się z objęć męża owijając szczupłe ciało kocem. Wstała zbliżając się do okna wychodzącego na podwórze po którym biegały zachwycone pierwszym i zapewne jednym śniegiem w tym sezonie. Uśmiechnęła się pod nosem.
Śnieg w Wielkiej Brytanii czy Irlandii był rzadkością. Pogoda panująca na Wyspach Brytyjskich nie sprzyjała zimowej aurze. Było wietrznie i deszczowo więc gdy ziemię nakrywała biała kołderka zimnego puchu dzieci cieszyły się zaś czas dla dorosłych zatrzymywał się. Ludzie nie chodzili do pracy, zamykano szkoły, nie działała komunikacja miejska. Nettie lubiła zimę chociaż rzadko miała okazję podziwiać zimą aurę. Ostatni raz śnieg na wyspach spadł w dwa tysiące dziesiątym roku. Zdmuchnęła z czoła niesforne kosmyki grzywki i wyślizgnęła się pokoju kierując się do kuchni.
Mieszkanie Michaela było typowym mieszkaniem samotnego mężczyzny chociaż intuicja podpowiadała aktorce, że lokum w którym była jest jeszcze bardziej spartańskie i męskie. Otworzyła pierwszą lepszą szafkę w poszukiwaniu kawy i jakiegokolwiek kubka. Czajnika nigdzie nie dostrzegła. W jednej z górnych półek natknęła się na puszkę kawy rozpuszczalnej, jeden kubek i rondelek. Napełniła go wodą stawiając na gazie. Otworzyła jedną z szuflad i parsknęła śmiechem. Jeden nóż, jeden widelec, jedna mała i jedna duża łyżka. Do kubka (prostego i białego) wsypała łyżeczkę kawy rozpuszczalnej i zalała wrzątkiem. Ostrożnie zamieszała napój. O cukrze i mleku mogła zapomnieć. A nawet jeśli znalazłaby butelkę wątpiła czy napój były zdatny do spożycia. Upiła łyk i skrzywiła się. Za swoimi plecami usłyszała dźwięk kroków. Po chwili Michel objął ją w pasie opierając brodę o jej ramię.
— Podzielisz się? — zapytał
— Masz jeden kubek — stwierdziła zerkając na profil mężczyzny — dosłownie jeden kubek, Kto ma wszystko po jednej sztuce?
— Jestem jedną osobą — przypomniał jej i ostrożnie wyjął kubek z gorącym napojem z jej rąk. Upił łyk i skrzywił się bezwiednie. Tania kawa rozpuszczalna smakowała paskudnie. Nettie wyślizgnęła się z jego objęć drepcząc małymi kroczkami do łazienki. Zamknęła odpływ wannie i puściła gorącą wodę.
— Jedna osoba ma ochotę na kąpiel? — usłyszał jej pytanie.
Nettie nie przyjęła odmowy i nie protestowała gdy umył jej włosy znajdującym się tam szamponem. Usadowiła się więc wygodnie między jego nogami, z głową opartą o jego pierś i uśmiechnęła się z satysfakcją pod nosem. Było jej cholernie dobrze i cholernie wygodnie. Wargi
Michaela musnęły jej nagą skórę.
— Jak w komedii romantycznej — mruknęła wyciągając przed siebie nogi. Stopą odkręciła kurek z ciepłą wodą, który Michel po chwili zamknął. Popatrzyła na niego zirytowana.
— Rozpuścimy się tutaj — zauważył. Trzydziestolatka zaśmiała się i odkręciła wodę ponownie. Tym razem nie protestował.
— Lubię długie gorące kąpiele — oznajmiła — z towarzystwem za plecami są jeszcze przyjemniejsze — dodała biorąc go za rękę odwróciła ją lekko przesuwając palcem po bliźnie na skórze męża. Dopiero w świetle dnia dostrzegła, że ciało jej męża ma szereg mniejszych i większych blizn rozsianych po całym ciele.
— Nóż w ciemnej alejce — mruknął dostrzegając jej ciekawskie spojrzenie. Wiedział, że w przypadku blizn żona będzie miała pytania. Całe mnóstwo pytań. — To było wieki temu.
— Sprecyzuj wieki — poprosiła kciukiem przesuwając po skórze.
— Miałem może czternaście lat — objął ją przyciągając do swojej piersi. — To stare blizny. W większości. — doprecyzował. Nie było sensu udawać, że wszystkie blizny pochodzą z ubiegłego stulecia. Niektóre było świeże sprzed roku góra dwóch lat. Zakręcił stopą wodę. Nettie odwróciła do tyłu głowę spoglądając mu w oczy.
— Masz irlandzką szczękę — odwróciła się. Michel odsunął się od brzegu wanny przewidując jej działanie. Usiadła na nim okrakiem nogi splatając za jego plecami. Dłonie mężczyzny wylądowały pod wodą na jej biodrach. Ujęła jego twarz w swoje dłonie kciukiem przesuwając po szczęce.
— Irlandzką?
— Nom — mruknęła wargami muskając jego usta. — Eric miał rację.
— Zaraz — mruknął — jaki Eric? Ten okularnik, który odprowadzał się do domu. DeLuna? — przypomniał sobie nazwisko. Nettie uniosła brew. Miała ogromną ochotę się roześmiać. Nie znał imienia, ale znał nazwisko.
— Zaraz — weszła mu w słowo — czy ty go sprawdziłeś? — w oczach kobiety błyszczały radosne ogniki.
— Musiałem mieć pewność, że to nie jakiś zboczeniec — dodał. Tia zamrugała powiekami i nie wytrzymała. Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się serdecznie. Michel pokręcił głową usta zaciskając w wąską kreskę. W duchu uznał, że poinformowanie małżonki że sprawdził całe grono pedagogiczne lokalnego ogólniaka i kilka osób z jej otoczenia dla pewności nie było wiedzą, którą musiała koniecznie posiadać. Czoło żony zetknęło się z jego czołem. Wargami musnęła jego nos mocnej przyciskając swoje biodra do jego. Gdy z gardła mężczyzny wydobył się cichy jęk uśmiechnęła się z satysfakcją.
— Numerku w wannie chyba sobie nie odmówimy? — zapytała go. Uśmiechnął się lekko.
— To by była strata — odpowiedział wargami dotykając jej ust. Ręce przesunął wzdłuż jej boków, gdy drzwi od łazienki otworzyły się gwałtownie. Tia zamrugała powiekami na widok mężczyzn w czarnych garniturach z bronią gotową do strzału.
— Twoi znajomi z pracy? — zapytała zerkając to na męża to na kompletnie zaskoczonych mężczyzn. Nie tego zapewne się spodziewali. Michael instynktownie zasłonił nagie piersi Tii swoją ręką. W tej pozycji nie miał zbyt wielu opcji manewru. Gdy w progu pojawił jej młodszy brat z ojcem Venetia najpierw zamrugała powiekami zaskoczona później parsknęła śmiechem.
— Gdy twój ojciec jest premierem zawsze wracaj na noc do domu — stwierdziła nagle — inaczej najazd na mieszkanie twojego męża zrobią ci służby specjalne — skwitowała, a Capaldi cały spurpurowiał ze złości wycofując się wraz z grupką mężczyzn do salonu. Małżonkowie dołączyli do nich po kilku minutach. — Facetów w czerni mogłeś sobie darować — odezwała się pierwsza Tia. — Zaproponowałabym wam coś do picia — zwróciła się do obecnych — ale w szafce jest jedna szklanka.
— Czy ciebie to bawi? — zapytał ją brat robiąc krok do przodu. Michael również zrobił krok do przodu. Tia wywróciła oczami. Nie była pewna czy uznała ten samczy gest zasłonienia jej swoim ciałem za uroczy, seksowny czy cholernie irytujący. — Zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? — kobieta zmarszczyła brwi. Pat był irytujący z natury a do tego bredził.
— Nie, uważam że jego zainteresowanie moją osobą po niemal trzydziestu latach ignorancji za żałosne, ale oświeć mnie co takie zrobiłam? — Pat zacisnął usta w wąską kreskę zaś Gill utkwił jasne oczy w Michaelu. Brat chwycił pilot i włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. W końcu znalazł kanał informacyjny na którym Tia dostrzegła siebie w białej sukience. Zrobiła krok w kierunku ekranu na którym wyświetlano fotografię. Nie miała pojęcia kto zrobił to zdjęcie, ale uznała że wybrał idealny moment gdy drobinki wody spadały na ziemię, a ona stała w samym centrum rozgrywającego się za jej plecami chaosu. Wszystko jednak bladło.
— To zrobiłaś — wskazał palcem na ekran. Tia przeczytała informację na czerwonym pasku. Venetia Capaldi córka pierwszego premiera na protestach antyrządowych po zaprzysiężeniu swojego ojca głosił podpis. Popatrzyła na brata to na ekran.
— Chwileczkę — odezwała się — czy oni myślą że byłam częścią wczorajszego protestu pod ratuszem? — zapytała brata. — Wierzysz w te bzdury? — zapytała Gilla.
— Nie ma znaczenia w co wierzę ja tylko w co wierzy opinia publiczna — odpowiedział na to. — Wiem że masz w sobie zbyt wiele rozsądku aby bawić się w takie rzeczy.
— Bawi się? Masz na myśli uczestnictwo w protestach przeciw rządom terrorysty?
— Nie jestem — odezwał się po chwili — wasze rzeczy zostały spakowane — wskazał na torby. Była zdecydowanie bardziej rozbawiona niż zniesmaczona. Gdy grunt palił mu się pod nogami odsyłał ją skąd przyleciała. Usuń ją z obrazka a problem sam się rozwiąże. Jeśli takim zamierzał być politykiem to nie zagrzeje długo miejsca na stanowisku, pomyślała palcami przeczesując włosy.
— Byłam głupia wierząc, że możemy to wszystko naprostować — odezwała się po chwili ciszy. — Wyjadę i obiecuje, że już mnie więcej nie zobaczysz. — głośno przełknęła ślinę. — I nie zamierzam niczego prostować — wskazała dłonią na ekran. — Radźcie sobie sami.
***

Victoria nie była ani ofiarą ani świadkiem gotowym do współpracy. Było wręcz odwrotnie; nie złożyła oficjalnych zeznań w sprawie napaści chociaż Basty wiedział kto jest winny tej zbrodni. Ona również wiedziała, lecz zasłaniała się niepamięcią. Policjanta traktowała jak „zło konieczne.” Drugą kwestią była nocna wizyta Łucznika. Victoria nie zgłosiła tego faktu ani jemu ani ojcu w którego rejonie jurysdykcji znajdował się miejski ratusz. Gdy obaj weszli do gabinetu obdarzyła ich chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu.
— Musimy porozmawiać — Pablo Diaz nie silił się na czułe słówka czy chociażby zwykłe „dzień dobry” Od kilku miesięcy nie poznawał swojej córki. Victoria popatrzyła na ojca chłodno zaś Basty pomyślał, że nie chciałby żeby jego dzieci spoglądały na niego w taki sposób. Pablo nie był także oazą spokoju. Był zły, był wściekły. Był sfrustrowany. Łucznik odwiedził jego córkę , a ona przez kilka dni nie raczyła go nawet o tym powiadomić!
— Oczywiście — odpowiedziała składając podpis na przyniesionych przez asystentkę dokumentach. — Zanieś to do działu zaopatrzenia — powiedziała — i zadzwoń do asystentki burmistrza i przypomnij im że za godzinę burmistrz ma być na spotkaniu.
— Oczywiście — zgarnęła dokumenty i wyszła z gabinetu.
— Dwóch na jedną — uniosła brew rozbawiona. — Nie uważacie że to nie fair?
— A ty nie uważasz że powinnaś od razu wezwać mnie albo Bastego? — zapytał ją Pablo — Odwiedził cię Łucznik.— ból w jego głosie sprawił, że poruszyła się niespokojnie na krześle.
— Kawy? Herbaty? Melisy? Podobno świetnie działa na nerwy. — stwierdziła.
— Ty też powinnaś się zdenerwować.
— Bo odwiedził mnie facet w obcisłych rajtuzach. Tato mam większe zmartwienia na głowie niż świstające mi nad głową strzały i cytaty z Biblii.
— Jaki dostałaś cytat? — zapytał ją Castellano.
— Mateusza rozdział trzeci wers od czternastego do dziewiętnastego — odpowiedziała machinalnie widząc jak ojciec unosi brew westchnęła — „I utworzył grupę dwunastu, których też nazwał „apostołami” – żeby z nim pozostali i żeby ich posyłać, aby głosili oraz mieli władzę wypędzania demonów. A w grupie dwunastu, którą utworzył, byli: Szymon, któremu nadał przydomek Piotr, i Jakub, syn Zebedeusza, i Jan, brat Jakuba (i nadał im przydomek Boanerges, co znaczy Synowie Gromu), i Andrzej, i Filip, i Bartłomiej, i Mateusz, i Tomasz, i Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, i Szymon Kananejczyk, i Judasz Iskariot, który później go zdradził.” podała pełen cytat. Łucznik nazwał mnie zdrajczynią i hipokrytką.
— I nie robi to na tobie wrażenia?
— A powinno? — zapytała Bastego. — Siadajcie — wskazała dwa fotele przed jej biurkiem. — Nie powiedział nic o czym nie trąbiłoby całe miasto więc — urwała i westchnęła
— Dlaczego nie zadzwoniłaś do nas od razu po jego wyjściu?
— Naleśniki
— Słucham?
— Obiecałam Alecowi naleśniki buźki. Chciałam wrócić do domu za nim syn pójdzie spać więc przepraszam jeśli wezwanie służb nie było moim priorytetem. Wasi technicy zdążyli już zrobić swoje hocus- pokus
— Nie nie znaleźli
— To ci niespodzianka — mruknęła.
— Jak wyglądał?
— Był ubrany na czarno — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Trzymał się w cieniu, mówił przez modulator głosu, ale na pewno to facet.
— Skąd ta pewność?
— Tylko facet oskarżałby ofiarę napaści na tle seksualnym że jej nie zgłosiła i ucierpiały kolejne kobiety.
— Mówisz o — zaczął Pablo.
— O Araceli — dodała podając imię siostry swojej asystentki.
— W jakim był wieku?
— Nie wiem
— Victorio
— Mam zgadywać? Ok, między 18 a 50. Szczupły zapewne wysportowany skoro wspiął się po murze budynku. Nie żeby trudno było tu wejść na trzecie piętro ale nie miał nawet zadyszki
— O czym rozmawialiście?
— O tym że zawiodłam to miasto. Zdradziłam ideały, sprzedałam się, a przy okazji zabiłam moje dziecko.
— Ciebie naprawdę to nie rusza? — Pablo nie dowierzał. Victoria nie była ani wstrząśnięta ani zaskoczona wizytą mężczyzny.
— Anonimowy facet biega po mieście ubrany w czerń i wytyka ludziom ich błędy. Bycie zdrajczynią i hipokrytką i oszustką ma zrobić na mnie wrażenie? Słyszę te określenia od od pięciu miesięcy więc nie robią na mnie wrażenia.
— A jakie on zrobił na tobie wrażenie?
— Sfrustrowanego — odpowiedziała szczerze — wydawał się być strasznie sfrustrowany faktem że spodziewałam się jego wizyty.
— Jak to spodziewałaś?
— Odwiedził Barosso, z tego co słyszałam strzały otrzymał ojciec Horacio czy Dick Perez wizyta w moich skromnych progach była kwestią czasu ale moje przewinienia na cóż nikogo nie zabiłam, nie zgwałciłam jedynie przyjęłam propozycję pracy.— Victoria popatrzyła to na jednego policjanta to na drugiego. Telefon Pablo rozdzwonił się więc mężczyzna wyślizgnął się z gabinetu i poszedł odebrać. Basty i Elena Victoria zostali sami.
— Aresztowaliśmy Jose Balmacedę.
— Gratuluje sukcesu — mruknęła kąśliwie sięgając po szklankę z wodą.
— Chciałbym żebyś pojawiła się na komendzie i złożyła oficjalne zeznania.
— Jak już mówiłam niczego nie pamiętam. — odpowiedziała na to.
— Oboje dobrze wiemy że kłamiesz — Basty usiadł i zaczekał aż zastępczyni burmistrza na niego spojrzy. Dlaczego nie chcesz spróbować?
— Wiem jak działa system Sebastianie — zwróciła się do niego pełnym imieniem pochylając lekko do przodu — Prokuratura zaproponuje mu układ. Przyznanie się do winy w zamian za rezygnację z kilu zarzutów — wyjaśniła — zarzut zabójstwa stoi wyżej w kodeksie karnym od zarzutu gwałtu przy użyciu niebezpieczniejszego narzędzia więc pani prokurator z puli zarzutów wybierze te na które ma jak najwięcej dowodów. Spasuje.
— Umówiłem wszystko na jutro na dziesiątą trzydzieści — dodał. — Proszę tylko żebyś dała nam szanse.
— A ja żebyście dali mi święty spokój — do gabinetu wrócił Pablo. — Macie jeszcze jakieś pytania?
— Macie w ratuszu monitoring? — zapytał ją Basty.
— Dante — ochroniarz materializował się niemal od razu w drzwiach — pokaż panom stanowiska ochrony i niech przekażą im zapis z monitoringu.
— Oczywiście. Panowie.

Veda uparła się aby zostać na noc przy mamie. Nie pomogły próby przekonywania przez lekarza czy Jordana, który zaproponował że będzie spał na kanapie w mieszkaniu Moliny. Usteczka jej córeczki zadrżały, a wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Ani Elena ani tym bardziej doktor Fernandez nie mieli serce wypraszać wystraszonej nastolatki. Brunetka zasnęła gdy tylko na sali przygaszono światło. Szczupłe nogi podciągnęła pod klatkę piersiową a palce zacisnęła w piąstkę przyciskając ją do policzka. Elena z czułością przyjrzała się dziewczynce, która z roku na rok coraz bardziej upodabniała się do ojca. Salvador Sanchez spał dokładnie w ten sam sposób. Przez sen wiercił się równie mocno jak Veda. Kobieta wargami musnęła włosy córki.
Kochała ją najbardziej na świecie i miała świadomość, że czeka ją z córką trudna rozmowa. Elena uprzedziła dziewczynę o swoich zeznaniach przed komisją, wyjaśniła dlaczego to robi, lecz najtrudniejsza rozmowa dopiero przed nią. Musiała powiedzieć Vedzie prawdę za nim zrobi to ktoś inny. Od chwili gdy usłyszała o powrocie Salvadora do miasta przerażała ją myśl wpadnięcia na niego na ulicy, w sklepie spożywczym. Przerażała ją myśl, że pewnego dnia zapyta o Vedę. Jej mały skarb.
Elena kochała syna. Kochała obydwoje swoich dzieci i za każde z nich wskoczyłaby w ogień. Dziś po śmierci Jose wiedziała, że tylko córka utrzymuje ją na powierzchni i daje jej siłę do życia. To dzięki Vedzie wstaje rano do pracy i nosi na twarzy szczery uśmiech. Zeznania przeciwko Jose złożyła aby Veda nie musiała żyć w strachu. Ostrożnie odgarnęła dziewczynce włosy z twarzy. Jej mała słodka Ropuszka. Uśmiechnęła się pod nosem. Drgnęła gdy klamka poruszyła się a do środka zajrzał mężczyzna na którego padało ostre światło z korytarza. Veda poruszyła się przez sen.
— Hej — usłyszała a serce w piersi zamarło. W progu sali stał Salvador Sanchez, którego ciemne oczy najpierw popatrzyły na Elenę, aby po chwili utkwić ciemne oczy w córce. Głośno przełknął ślinę.
— Co ty tu robisz? — zapytała go półgłosem kobieta.
— Musiałem — w roztargnieniu przesunął po włosach — musiałem was zobaczyć. Ciebie — urwał wpatrując się w nastolatkę — ją. Słyszałem co zrobił Jose.
— Nic nam nie jest — zapewniła go i skrzywiła gdy bok przeszył ból gdy się poruszyła.
— Ja — wydukał. Salvador Sanchez. Nie przemyślał tego. Gdy siostra powiedziała mu o napaści na Elenę wyszedł z domu dokładnie tak jak stał pospiesznie nakładając buty. Nie pomyślał o tym że jest późno i na pewno po godzinach odwiedzin. Chciał tylko mieć pewność że Elena i Veda są całe i zdrowe. — musiałem — wykrztusił — was zobaczyć — dodał wędrując spojrzeniem to na matkę to na śpiącą córkę. Veda poruszyła się przez sen. Elena powoli wstała z łóżka.
— Nie tutaj — weszła mu w słowo sięgając po pozostawiony przez pielęgniarkę kardigan kobiety. Założyła go. Sal wycofał się na korytarz. W świetle dostrzegł opatrunek na policzku dawnej kochanki. — To nic takiego — instynktownie przyłożyła dłoń do policzka. — Nic mi nie jest — usiadła na jednym z krzeseł. Sal usiadł obok niej. — Nie powinieneś był przychodzić — zaznaczyła Elena.
— Musiałem was zobaczyć — powtórzył jak katarynka oczy utkwiwszy w czubkach swoich butów. Dopiero teraz dostrzegł że miał na sobie domowe kapcie ropuchy . Elena popatrzyła na obuwie mężczyny i parsknęła śmiechem. — Spieszyłem się — wyjaśnił podsuwając nogi pod krzesło. Miał naidzieję że nikt nie zobaczy. Elena miała nadzieję że córka prześpi ich spotkanie i nie zobaczy jego butów. Westchnęła. — powiedziałaś mi że nie wpadliśmy — przypominał jej. W głosie mężczyzny nie słyszała złości lecz żal. — Patrzyłaś mi w oczy i mnie okłamałaś.
— Nie miałam wyboru.
— Miałaś. Zaopiekowałby się tobą, Jose i —urwał — i Vedą. Wiesz że bym to zrobił. Elena na Boga ja byłem w tobie po uszy zakochany — wyznał. — Kochałem cię.
— A ja kochałam ciebie
— Dlaczego więc nie powiedziałaś mi prawdy?
— Dlatego że miłość czasem to za mało — odpowiedziała mu. — Musiałam myśleć o rodzinie. Nie tylko o dziecku które nosiłam w sobie ale też o Jose. Nie mogłam go zostawić samego z ojcem.
— Zabralibyśmy go ze sobą. Do Nowego Jorku.
— Jesteś bardzo naiwny skoro myślisz że pozwoliłby nam odejść — odpowiedziała na to Elena — zapadła cisza.
— Chcę ją poznać.
— Co?
— Vedę — wyjaśnił. — Chcę poznać Vedę.
— Sal
— Myślałem nad tym i chcę poznać Vedę. Na początek zadowolę się rolą wujka
— Wujka?
— Chcę jej powiedzieć. Nie teraz nie od razu. Veda za dużo przeszła w ostatnim czasie żeby jej mówić już teraz ale za jakiś czas chce je powiedzieć
Elena nie wiedziała co powiedzieć. Gdy z sali dobiegło wołanie mama a po chwili w progu stanęła bosa nastolatka z rozczochranymi włosami, która podbiegła do matki siadając jej na kolanach. Veda objęła ją za szyję wtulając nos w obojczyk.
— Koszmar? — zapytała córkę. Veda przytaknęła skinieniem głowy. Elena pocałowała ją w rozczochrane włosy. Nastolatka potrzebowała kilku sekund aby dostrzec siedzącego obok matki piosenkarza. Podniosła na niego wielkie ciemne oczy.
— Co ty tu robisz? — zapytała go.
— Siedzę — odpowiedział pierwszą rzecz jaka przyszła mu na myśl. Veda parsknęła śmiechem.
— To widzę, ale dlaczego siedzisz obok mamy na szpitalnym korytarzu? — zapytała go.
— Chciałem sprawdzić jak się czuje — wyznał — czujecie — poprawił się szybko poprawiając na nosie okulary. Veda zmarszczyła brwi.
— Skąd się znacie?
— Sal był kiedyś naszym sąsiadem — wyznała, a Veda popatrzyła to na jedno to na drugie.
— I gdy chciałam iść na Upiora w operze nie mogłaś do niego zadzwonić i załatwić nam biletów? — zapytała matkę z pretensją w głosie. — Wiesz że uwielbiam Upiora w operze — przypomniała matce.
— Nie rozmawialiśmy od lat
Veda prychnęła splatając ręce na piersiach.
— Byliśmy w końcu na tym przedstawieniu — przypomniała jej matka. Sal zrobił wielkie oczy. Głośno przełkną ślinę. Były na przedstawieniu a on ich nie dostrzegł!
— Wiem, ale miałabym wejście za kulisy. Poznałabym Sala i Capaldi.
— Dziś znasz już oboje
— Zaraz kiedy poznałaś Tię?
— Tia pomaga nam w szkolnym musicalu. Będę grać tam na wiolonczeli.— pochwaliła się. — Przyjedziesz na premierę?
— Bardzo chętnie. — odpowiedział męzczyzna. Za nic by tego nie przegapił.
— Super powinieneś wpaść na próby. Dopiero się docieramy a Felix napisał strasznie pokręcony scenariusz z całą górą seksu ale spokojnie nikt nie będzie uprawiał seksu na scenie — urwała — chyba — dodała pospiesznie. — Wpadniesz do nas jutro na kolacje? Jest wieczór tacos.
— Veda Salvador ma mnóstwo innych rzeczy do roboty.
— Chętnie przyjdę
— świetnie, Jordana już zaprosiłam, będzie Ivan. Pokaże ci moje piosenki — Veda była zachwycona perspektywą spędzenia wieczoru w towarzystwie Sala. Jej mama niekoniecznie. Zerknęła na mężczyznę , który uśmiechał się lekko do nastolatki. Veda oparła jej głowę na ramieniu skrywając buzię za jej włosami. Szykował się długo i trudny wieczór.

***
Emily Guerra była zmęczona, obolała i szczęśliwa gdy mogła wreszcie po tych wszystkich miesiącach oczekiwania przytulić swoje dziecko. Nosem otrzeć się lekko po pokrytą jasnymi włoskami główkę i wciągnąć w płuca zapach dziecka. Jej dziecka. Ich dziecka. Ich dwójki maleńkich dzieci śpiących na jej piersi. Fabricio proponował, że weźmie je odłoży do łóżeczek, ale Emily nie miała najmniejszej ochoty na odkładanie ich. Chłonęła ich bliskość niczym gąbka. Opuszkami palców musnęła maleńkie paluszki Charliego, wargami musnęła główkę Tommego. Mieli rację wszyscy psychologowie świata, że nie ma nic bardziej uzależniającego od zapachu swoich dzieci. Uśmiechnęła się.
— Zdradzisz mi co się dzieje w twojej głowie? — zapytał ją.
— Jestem szczęśliwa — wyznała zerkając z czułością to na męża to na bliźniaki. — Nosiłam ich w sobie, znosiłam poranne mdłości, igły wbijające się w moje ciało, operacje,a oni i tak wyglądają jak ojciec.
— Nie są aż tak do mnie podobni
Emily uśmiechnęła się lekko pod nosem.
— To miłe że tak mówisz, ale nie wyparłbyś się ich nawet gdybyś chciał. — Fabricio popatrzył na śpiących malców i uśmiechnął się.
— Skoro tak twierdzisz — odpowiedział dyplomatycznie.
— Dzwoniłeś? — zapytała go.
— Do kogo? — odpowiedział.
— Do wszystkich — mruknęła. — Zadzwoń do Erica.
— Dlaczego akurat do niego mam dzwonić? I to w pierwszej kolejności? — zapytał żonę.
— Jest u niego twoja córka — odpowiedziała mu rozbawiona. — Idź — rzuciła — Guerra skinął głową i wyślizgnął się z sali wybierając numer DeLuny. Santos nigdy nie przypuszczał, że ucieszy się na widok słowa Goguś na swoim telefonie.
— Halo — odebrał po trzecim sygnale.
— Dasz mi Alice? — zapytał od razu Guerra. Santos przywołał dziewczynkę która przełączyła na tryb głośnomówiący.
— Już po wszystkim? — zapytała go.
— Tak, już po wszystkim — odpowiedział. — Chłopcy są zdrowi i mają się dobrze — dodał.
— A mama? — zapytała go dziewczynka.
— Dochodzi do siebie — odpowiedział na to. — Jest zmęczona, ale bardzo szczęśliwa. Prześlę Santosowi kilka zdjęć, dasz mi go do telefonu?
— Jesteś na głośniku — oznajmiła jego córka.
— Może zostać u ciebie na noc? — zapytał — Ja zostanę z Emily i chłopcami.
— Jasne.
— I Eric, skoczcie do domu po psa. Siedzi sam.
Gdy się rozłączył drugi telefon wykonał do Conrado.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:47:34 10-12-23    Temat postu:

cz2

***
Wieczór z tacos. Ivan przywykł do tematycznych kolacji chociaż zazwyczaj jadał je zimne albo na śniadanie. Gdy Veda przez telefon oznajmiła mu kto przyjdzie na kolację mina mu zrzedła. Nie miał najmniejszej ochoty na spędzenia czasu z Sanchezem i to we własnym domu. Został jednak przez wzgląd na Elenę która również nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Gdy jednak Veda wbije sobie coś do głowy nie było przeproś. Gdy wrócił po pracy do domu w salonie zastał Jordana. Nastolatek siedział na kanapie z plikiem papierzysk w dłoniach. W palcach trzymał długopis.
— Wpadłeś na kolację? — zapytał go policjant. Jordan odłożył na kanapę kartki z zapisanymi nutami. Skinął głową. Nie mógł powiedzieć, że on i Veda pracują wspólnie nad muzyką do przedstawienia. Molina nie wydał by go przed rodzicami, ale wolał dmuchać na zimne.
— Czytaliśmy — wskazał na grube tomiszcze leżące na podłodze. Nie skłamał. Za nim zaczęli pracować nad piosenką wymógł na Vedzie przeczytanie trzech rozdziałów. Sam przeczytał trzy , bo Veda zażyczyła sobie równouprawnienia. — Veda zaprosiła mnie na kolację — dodał. Nie kłamał jedynie zmienił nieco okoliczności. Gdy do salonu weszła uśmiechnięta nastolatka z talerzem pełnym tacos i Ivan się uśmiechnął. Nastolatka podeszła do niego i cmoknęła go w policzek.
— Jak było w pracy?— zapytała Ivana zbliżając się do pudeł w których trzymała swoje winyle. Zaczęła je przekładać mamrocząc do siebie. Wśród poukładanych płyt szukała tej jednej jedynej.
— W porządku — odpowiedział policjant. Nie miał zwyczaju omawiania pracy w obecności nastolatków. Był pewien, że gdyby próbował omówić chociaż jeden przypadek jutro Veda opowiedziałaby wszystko ze szczegółami rówieśnikom. Od kolejnego pytania wybawił go dzwonek do drzwi. — Otworzę — rzucił i poszedł do drzwi chociaż nie miał ochoty wpuszczać osobnika za próg. W progu stał Salvador Sanchez z kwiatami. Ivan naliczył dwa; pierwszy były to tulipany, drugi stokrotki. Pierwszy podejrzewał był dla Eleny, drugi dla Vedy. — A mi nic nie kupiłeś? — zapytał go wpuszczając go za próg.
— Nie — odpowiedział. Liczył, że Ivana nie będzie. Pomylił się. Molina był w swoim mieszkaniu i wyglądało, że nie zamierzał go opuszczać. Przeniósł wzrok na Elenę, która wpatrywała się w niego niepewnie i wyczekująco. — Nie zasługujesz na kwiaty — odpowiedział i podał bukiet tulipanów kobiecie. Zaskoczona matka Vedy wpatrywała się w różowo-białe łepki kwiatów jakby widziała je po raz pierwszy w życiu. Nie mogła uwierzyć że Sal zapamiętał jej ulubione kwiaty. Mężczyzna jednak zerknął do salonu gdzie Veda nadal przeszukiwała pudło w poszukiwaniu odpowiednie muzyki. Nie odezwał się ani słowem ani też nie oderwał od dziewczyny wzroku. Moja córka, pomyślał przełykając ślinę. — Hej — odezwał się niepewnie. Veda odwróciła do tyłu głowę i obdarzyła go przyjaznym uśmiechem.
— Hej — odpowiedziała na powitanie dostrzegając kwiaty w jego dłoniach. Odłożyła płyty biorąc od niego bukiecik. — Dzięki, nikt nigdy nie kupił mi kwiatów. Ucz się Jordan.
— Co? — powiedzieli równocześnie mężczyzna i nastolatek spoglądając na siebie. Salvador nie zauważył chłopaka.
— Dziewczynom kupuje się kwiaty — zaznaczyła dobitnie.
— Tak więc ty i Veda? — zapytał to na jedno to na drugie. Veda parsknęła śmiechem.
— Co? Nie — zaprotestował gwałtownie krzywiąc się na samą myśl. — Przyjaźnimy się — dodał widząc jak iskierki radości znikają z jej oczu. — Pomagam jej w nauce — podniósł z podłogi książkę i podał Salowi jako dowód tomiszcze napisane przez Tołstoja.
— Anna Karenina — uśmiechnął się półgębkiem aktor. — W waszym wieku uwielbiałem tą książkę — wyjaśnił. — Nie czytałem jej od lat. Parę lat temu nawet brałem udział w przesłuchaniu do roli Wrońskiego.
Veda skrzywiła się bezwiednie.
— Bambi go nie lubi — wyjaśnił grymas Jordan wyciągając książkę z rąk aktora i odkładając ją na parapet.
— A ty?
— Nie mam jeszcze wyrobionego zdania — odpowiedział nastolatek — Facet miał romans z mężatką więc
— Jak mówi Jordan pchał się między wódkę a zakąskę — weszła mu w słowo dziewczyna. — Tak nie wolno. Mężatki powinny być poza zasięgiem kawalerów. — Salvador na końcu języka miał „ że wszystko zależy od sytuacji” ale wolał zacisnąć usta i nie odezwać się wcale.
— A niektórzy i tak to robią — do dyskusji wtrącił się Ivan, który z lekkim rozbawieniem przysłuchiwał się całej rozmowie. Nie chciał być w skórze Sala i gdyby go lubił to by i może współczuł. Koniec końców on był jak Alexander Wroński. Wepchał się między wódkę a zakąskę. Jordan zerknął to na jednego to na drugiego. Zapowiadał się iście ciekawy wieczór.
Veda nie przestawała mówić. Między jednym a drugim pytaniem pożerała tacos, które Salvador ledwie był wstanie przełknąć. Siedział sztywny wyprostowany niczym struna i chłonął Vedę. Jej gadulstwo, ciekawość, skaczącą na czubku głowy kitkę za każdym razem gdy poruszała głową to w lewo to w prawo.
— Dlaczego przestałeś grać na wiolonczeli? — wypaliła wycierając buzię serwetką.
Sal popatrzył jej w oczy. Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Zabrzmiałaby ona co najmniej dziwnie. „Przestałem grać na wiolonczeli bo straciłem do niej serce, bo za bardzo przypominała mi o twojej mamie”
— Potrzebowałem zmiany — odpowiedział. To nie było kłamstwem. Po obronie dyplomu rozpaczliwie wręcz potrzebował zmiany. Zaczął więc grać w zadymionych irlandzkich pubach i na początku wybrał pianino. Był to jeden z nielicznych instrumentów, dopiero później za pierwsze zarobione pieniądze kupił saksofon. Veda zmarszczyła czoło.
— Ja nie wyobrażam sobie bez wiolonczeli życia — obwieściła dziewczyna — właściwie to jest coś co możesz dla mnie zrobić — odeszła do stołu i po chwili wróciła z rulonem w dłoniach i flamastrem w długiej dłoni. Salvador popatrzył na rulon który Veda teatralnym gestem rozwinęła ukazując mu plakat w pełnej okazałości. Był to plakat przedstawienia „Upiór w operze” za które dwa lata temu zgarnął pochwały i najważniejszą nagrodę w teatralnym światku. Gapił się na niego przez kilka dobrych sekund. — Podpiszesz? — zapytała go.
— Co? — wydukał.
— No plakat, autograf — wyjaśniła jak dziecku Veda kompletnie rozbawiona jego reakcją. Salvador wyraźnie skrępowany wziął od niej flamaster i nabazgrał swój podpis. — Dzięki — rzuciła i zniknęła z plakatem w pokoju wróciła po chwili — Mam jeszcze kilka pytań — Jordan parsknął śmiechem. Nastolatka posłała mu pełne złości spojrzenie.
— Daj mu odetchnąć — rzucił Guzman rozbawiony zaistniałą sytuacją, ale i zdziwiony. Salvador jako bądź co bądź gwiazda powinien być przyzwyczajony do rozdawania autografów czy natrętnych pytań fanów lub dziennikarzy. Odpowiadanie Vedzie przychodziło mu z wyraźnym trudem.
— Ja mu wcale nie zabraniem oddychać — odbiła piłeczkę Veda. — Chcę tylko wiedzieć jak pokonuje tremę przed wyjściem na scenę? — uśmiechnęła się od ucha do ucha w stronę Jordiego który zazgrzytał zębami.
— Tremę?
— Wiem, że po tylu latach to już nic cię nie stresuje — zaczęła nastolatka — ale kiedyś wielka scena musiała cię stresować. Jak to pokonać? — zapytała z niewinnym uśmieszkiem. — Mój kolega strasznie się stresuje przed występami.
— Kolega?
— Felix — skłamała gładko Veda. Salvador zmarszczył czoło poprawiając palcem okulary, które ciągle zsuwały mu się z nosa — wiele go kosztuje występ przed wielkim tłumem a jeśli chcę iść w zawodowstwo — Jordan kopnął ją pod stołem — musi lęk przezwyciężyć.
— Felix? Anita nic nie mówiła, że Felix chcę zawodowo zajmować się muzyką.
— Pewnie o tym nie wspominała bo miesiliście lepsze rzeczy do roboty — wypaliła Veda za nim zdążyła się ugryźć w język. Właściwie to nawet o tym nie pomyślała. — Widziałam cię dziś rano jak wychodziłeś z jej mieszkania — doprecyzowała Veda. — Wyszłam ze szpitala, żeby kupić mamie bułeczki cynamonowe i widziałam jak wychodzicie z Ani z jednego z bloków. Miałeś na nogach takie zabawne kapcie-ropuchy, a ona dała ci całusa w policzek więc na pewno nie prowadziliście dyskusji o Wielkiej Wojnie. Salvador przełknął ślinę. Nie sądził że ktoś go wiedział. Poszedł do Anity bo był zbyt roztrześniony żeby wracać do domu. Większą część nocy przegadali. O niej. O Vedzie.
Jordan żałował że nie przepada za popcornem bo teraz ewidentnie by mu się przydał. Salvador był wyraźnie speszony co rozumiał pytania Vedy i najlepszych aktorów wpędzają w zakłopotania to na Ivana który cóż nie potrafił ukryć chęci mordu Sancheza. Och gdyby oczy Ivana były laserami jazzman byłby poćwiartowanym na małe kawałeczki trupem. Zerknął na koleżankę, która milczała.
— Sal by mu pewnie doradził żeby to przełknął i szedł z prądem — Ivan odezwał się przez zaciśnięte zęby.
— Doradziłbym mu aby zaczął od rzeczy małych — wyjaśnił aktor — występów w zaufanym gronie i nic na siłę. Zmuszanie go do jakichkolwiek działań pogorszy tylko jego stan.
— A gdyby gonił go czas?
— Przekaż Felixowi — imię chłopaka celowo zaakcentował — że powinien się zastanowić dlaczego występ go stresuje? O ile dobrze pamiętam kiedyś na scenie czuł się jak ryba w wodzie.
— Przekaże i przepraszam
— Za co?
— Za to że wypaplałam że ty i Anita macie romans. Myślałam że to dla wszystkich jest tak oczywiste jak dla mnie, że ciągnie was do siebie jak kota to smaczków.
— Nie szkodzi, Ani i ja
— Moglibyście się pobrać — weszła mu w słowo Veda swoim słowami wprawiając Sala w osłupienia o Ivana zmuszając do zaciśnięcia palców na widelcu — ty z Anitą, mama z Ivanem.
— Mama z Ivanem? — wykrztusił Salvador.
— Śpi w jego łóżku więc mogą się pobrać. Oczywiście najpierw mama rozwiedzie się z Jose o ile pierwsze nie zostanie wdową.
— Veda — Elena odezwała się spokojnie kobieta chociaż nie było to łatwe. — przynieś ciasto.
— Co?
— Upiekłaś ciasto — przypominała dziewczynie — czas na deser. — Veda skinęła głową i wstała.
— Jordan pomóż jej z ciastem — polecił mu Ivan. — I to już.

***
Javier spał, Alec spał zaś ona obserwowała dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu z mieszaniną radości, ale i niepokoju. Gdyby któremuś z nich coś się stało. Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Nie przeżyłaby kolejnej straty. Wargami musnęła włosy śpiącego malca i wstała i zeszła na dół. Usiadła przy kuchennym blacie bezwiednie sięgając do szuflady gdzie Alec trzymał swoje kolorowanki i kredki. Dziś padło na „Tropikalne zwierzęta”. Sięgnęła po kredkę i zaczęła malować.
Sebastian Castellano był irytującym policjantem. Irytująco wkurzającym policjantem, któremu zależało. Tacy byli sto razy bardziej wkurzający od tych którzy brali w łapę i przymykali oko na pewne sprawy. Takich dało się przewidzieć, takich dało się kupić. Victoria gdyby tylko spróbowała metod Fernando Barosso i wręczyła policjantowi kopertę skończyłaby w kajdanach. Uśmiechnęła się pod nosem. A myślała, że uczciwi policjanci to wymarły gatunek. Sięgnęła po zieloną kredkę w momencie gdy do kuchni wszedł Luke.
— Też nie możesz spać? — zapytała go Victoria zdrową noga odsuwając krzesło. Hernandez usiadł obok niej marszcząc brwi na widok malowanki. — Mają magiczną moc — wyjaśniła otwierając szufladę. Podała mu kolorowankę na której okładce był wóz strażacki. — pomagają przetrwać noc.
Luke sięgnął po czerwoną kredkę zerkając na Victorię malującą liście drzewa na którym drzemał lemur. Popatrzył na zastępczynię burmistrza.
— Koszmary?— zapytał ostrożnie. Popatrzyła na niego i skinęła głową.
— Głód narkotykowy czy koszmary? — zapytała go córka Inez. Uśmiechnął się mimo że sytuacja nie była ani trochę wesoła.
— Jedno i drugie — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Widziałem w telewizji obrady komisji — odezwał się po krótkiej chwili ciszy. — Przykro mi, że musiałaś przez to przejść.
— Co cię nie zabije to cię wzmocni — skomentowała uśmiechając się blado. — Wiesz, że to wierutna bzdura? — zapytała Lucasa. — Traumy sprawiają, że jesteś silniejsza. To kłamstwo. — odłożyła jedną kredkę i sięgnęła po drugą. — Trama mnie starumatyzowałą. Nie mogę spać, nie mogę jeść. Nie czuje się silna. Czuje się słaba. A ty pewnie zastanawiasz się dlaczego mówię to tobie zamiast mojemu psychiatrze? — uśmiechnęła się do niego.
— Ja wiem co czujesz — odparł cicho Luke kolorując wóz strażacki. — Nic nie przynosi ci komfortu czy pocieszenia. Mógł być zejść wszystkie drożdżówki świata a i tak — urwał — to ssanie w żołądku nie zniknie.
— Ani ta myśl, że za chwile stanie się coś złego, że nic dobrego ci się już nie przytrafi, że mąż kiedyś znowu spojrzy na ciebie tak samo i że spróbuje cię dotknąć.
— Victorio — zaczął Lukas.
— I ten strach, że gdy spróbuje cię dotknąć ty się wzdrygniesz a on będzie myślał, że to jego wina — dokończyła — A Sebastian Castellano chce żebym złożyła zeznania.
— Nie chcesz, żeby odpowiedział za to co ci zrobił?
— I tak pójdzie siedzieć — skomentowała tylko. — Co za różnica za co? — zapytała go pociągając nosem. Odłożyła kredkę i wstała kuśtykając do lodówki.
— Znacząca — rzucił Hernandez. — Nigdy sobie nie wybaczysz jeśli nie spróbujesz.
— Dopisze to do listy „rzeczy których Elena Victoria sobie nie wybaczy” Z każdym kolejnym tygodniem robi się coraz dłuższa i dłuższa — Gdy mleko zagotowało się przelała je do dwóch kubków i jeden postawiła przed agentem z drugim przeszła do salonu. Luke podążył za nią. Victoria usiadła na kanapie podkulając nogi.— Nie ochroniłam brata, zapomniałam że miałam brata pomagałam rodzicom w uzależnieniu, zdradziłam przyjaciół, współpracuje z człowiekiem \, który zniszczył moją rodzinę przy okazji dzielę z nim jedną pulę genów — upiła łyk mleka. — Moja córeczka nie żyje, bo zdecydowałam się pracować dla Barosso, Alora nie żyje, bo mu powiedziałam, bo byłam na tyle głupia i naiwna że — urwała — wierzyłam, że to ją ocali.
— To nie twoja wina — Luke usiadł obok niej na kanapie — To jego wina., tylko jego. Wiesz mój dziadek zawsze mawiał że „czasami trzeba być jak don Kichot i walczyć w bitwach skazanych na porażkę” — Victoria parsknęła śmiechem.
— Powiedział po co?
— Być może dzięki temu znowu będziemy mogli spać.

Remmy mierzył metr osiemdziesiąt pięć. Był szczupłym, wysportowanym nastolatkiem którego łydki opięte przez długie piłkarskie skarpetki jasno wskazywały, że spędza dużo czasu biegając. Obecnie stał na linii boiska przyglądając się trenującym kolegom. W płuca wciągnął znajomy zapach świeżo skoszonej trawy. Ciepłe promienie słońca połaskotały go w blade policzki. Niech cię szlag tato, pomyślał przyklękając i udając że zawiązuje sznurówkę swoich wysłużonych butów. Remmy mógł wmawiać ojcu, że nie zależy mu na dołączeniu do drużyny, ale to było kłamstwo. Brakowało mu gry w piłkę chociaż ostatni sezon zakończył się dla niego katastrofalnie. Podbiegł do grupki chłopaków i trenera, który nie odpuszczał treningów nawet podczas trwania tygodnia sportu w szkole.
— Co on tu robi? — Nacho popatrzył na chłopaka z irytacją.
— Dziś czas na testy sprawnościowe — oznajmił — uznałem że skoro Jeremiah
— Remmy — poprawił go nastolatek
— Chcę dołączyć do drużyny więc uznałem, że to dobry sprawdzian nie tylko dla niego, ale także dla was więc wszyscy przejdziecie testy sprawnościowe więc zacznijmy od rozgrzewki. Dołącz do chłopaków
Wszedł na boisko i zaczął rozgrzewkę wspólnie z innymi zawodnikami. Nie mógł powstrzymać własnego umysłu gdy zalała go fala wspomnień.

Pierwsza połowa spotkania okazała się być katastrofą a Czarne Pantery nie były wstanie dobić się do pola karnego przeciwnika a Remmy tyle razy lądował na murawie że nie zawracał sobie głowy liczeniem. Gdy schodzili z boiska na przerwę przegrywali trzy do jednego a nastolatek wiedział, że to jego wina.
Znali ich taktykę, słabe i mocne strony bo kapitan miał każdego zawodnika z podstawowego składu rozpisanego i rozłożonego na czynniki pierwsze. Zrobił to nie tylko, żeby ułatwić pracę sobie, ale także trenerowi. I płacił za to wysoką cenę. Tak samo jak za związek z Roberto, który wykorzystał ich relację, żeby wygrać miecz o mistrzostwo stanowe. Dłonią odgarnął włosy z czoła i przetarł twarz brudną koszulką.
Od dnia kiedy jego związek z Roberto ujrzał światło dzienne wszystko posypało się jak domek z kart. Drużyna z dnia na dzień przestała mu ufać. Nadal grali do jednej brami a Remmy na boisku dawał z siebie wszystko, lecz poza nim było tylko gorzej. Przed treningami, meczami rzygał jak kot nie będąc wstanie niczego utrzymać w żołądku. Na boisku spędzał każdą wolną chwilę trenując aż do upadłego. I jak na ironię rozgrywał najlepszy sezon w swojej młodziutkiej karierze. Jego drużyna szła jak burza przez rozgrywki aż do teraz. Trzy do jednego w finałach, żadnej czystej akcji.
— I co teraz kapitanie? — usłyszał kpiący głos jednego z napastników — zadnej motywacyjnej gadki?
— Odpuść mu Pablo. To nie jego wina.
— Nie? To po jaką cholerę trzymał całą taktykę w domu? Nw wierzchu.
— Wściekasz się bo napisał że „jesteś dobry, ale deprymuje cię kilka nieudanych akcji”
— Wiesz co mnie deprymuje? Że nasz kapitan nie mógł utrzymać fiuta w spodniach! To mnie deprymuje — zrobił krok w stronę Remego. — A może zrobiłeś do specjalnie? Twój chłoptaś był drugi trzeci rok z rzędu więc mu się podłożyłeś?
Tego było już za wiele. Remmy wstał przyciskając Pabla do szafki. Był zmęczony. Nogi mu się trzęsły jak galareta a mimo to docisnął chłopaka do szafki.
— Remmy puść go — ostry głos trenera rozbrzmiał dwa razy bardziej złowrogo niż zazwyczaj. Remmy odsunął się od chłopaka i usiadł na ławeczce. — Co się z wami dzieje? — zapytał ich. — Jesteście drużyną.
—Remmy się sprzedał jak tania dzi**a
— Dość, Pablo czy do twojego łba nie przyszło ci że oni właśnie tego chcą? Poróżnić was.
— Rozstrzelali nas jak kaczki bo on — wskazał na nastolatka który usiadł z powrotem na ławce — dał d**y. I to dosłownie. Powiedz Remmy było warto?
— I właśnie dlatego nigdy nie będziesz zawodowcem .— odezwał się sięgając po wodę — skoro cię wyprowadza z równowagi to z kim sypiałem to jak zareagowałbyś gdyby któryś kumpel z drużyny zmienił klub? — zapytał go szatyn sięgając po wodę. Ostatnio pił jak kaczka. Skończył butelkę i sięgnął po kolejną. — Mam pomysł — wyjawił napotykając spojrzenie trenera. — wymień piątkę.
— Co?
— Piątkę zawodników z podstawowego składu wymień na piątkę ze składu rezerwowego Roberto nie dobrał się do moich wszystkich notatek. Nie dostał w łapy mojej taktyki awaryjnej.
— Taktyki awaryjnej? — zdziwił się trener.
— My nie mamy taktyki awaryjnej — zauważył nico spokojniejszy Pablo.
— Mamy wymianę piątki na piątkę
— Chcesz sobie posiedzieć na ławce? To twój wielki plan awaryjny?
— Nie, ja zostaje na boisku — zaznaczył pociągnął łyk wody. — Zmiana na każdej pozycji to nic niego w piłce nożnej.
— Żaden trener nie robi tego w finale — zaznaczył trener.
— Dlatego uznają że pan zgłupiał — stwierdził. — i przejdźmy na 4-4-2 — powiedział.
— Teraz to ty zgłupiałeś. Nigdy nie graliśmy w tej formacji.
— Nie na meczach, ale na treningach już tak — zwrócił się do Pablo. — Potrzebujemy czegoś co ich zaskoczy i zbije z tropu. Potrzebny nam „boski ruch”
— Remmy ćwiczyliśmy to dla draki — wtrącił się jeden z kolegów.
— Czyli co? Nie damy rady? — zapytał ich chłopak. — Dałem ciała. Przyznaje, ale nadal możemy wygrać tylko musimy zmienić zasady gry.
— Boski ruch? — zapytał go Pablo
— W Nastoletnim Wilkołaku zadziałało — uśmiechnął się kącikiem ust. — Ten ostatni raz— wyciągnął rękę.
— Ten ostatni raz — powtórzył Pablo kładąc rękę na jego ręce.
Wyszli na boisko. Remmy zadarł do góry głowę spoglądając na burzowe niebo. Na boisko spadły pierwsze krople deszczu. Dziś nawet Matka Natura nie dawała im taryfy ulgowej.
— Remmy — głos trenera był spokojny wyważony — posadzę cię na ławce.
— Nie — odpowiedział mu nastolatek.
— Nie musisz nikomu niczego udowadniać — zaznaczył mężczyzna.
— Nie im chcę coś udowodnić — odezwał się po chwili chłopak — tylko sobie — powiedział i ruszył na boisko. Jego plan awaryjny był szalonym pomysłem, ale jeśli coś miało wyprowadzić Niedźwiedzie z równowagi to całkowita zmiana sposobu rozegrania piłki i wywrócenie do góry nogami ustawienia. Nikt poza trenerem nie widział ich rozstawionych w systemie 4-4-2. To był boski ruch którego potrzebowali. Przeobrażenie.
Pierwszy upadek na śliskiej murawie zaliczył po kwadransie. Podniósł się powoli słysząc za swoimi plecami kpiny przeciwników. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając na trenera spacerującego przy linii bocznej boiska. Skinął mu lekko głową. Gdy trener zaczął wprowadzać zmiany nie robił tego jedna za drugą, lecz w kilku minutowych przerwach. Dawał zawodnikom czas na oddech i poprawę ustawienia. Trener Niedźwiedzi obserwował manewry z konsternacją która była jeszcze większa gdy zwodnicy płynnie przeszli z klasycznego ustawienia w 4-4-2. Gdy Pablo wpakował piłkę w światło bramki gra dla Czarnych Panter rozpoczęła się od nowa.
Zapomniał o deszczu uderzającym go w plecy, o Pablo stojącym w bramce skupił się tylko na grze. Tylko to liczyło się w tym momencie. Nie upadki, które zaliczał po kolejnym faulu przeciwnika. Cała gra przeciwnika skupiła się na nim. Remmy był pokryty błotem , trawą gdy zadarł do góry głowę i popatrzył na swojego byłego chłopaka stojącego w bramce. Sędzia zatrzymał spotkanie podbiegając do kapitana, który skupił się na nastolatku stojącym w bramce. Roberto marzył o zawodowstwie. O Mistrzostwach Świata. Cóż , pomyślał Remmy podrywając się z ziemi z przyjemnością odbierze mu tytuł Mistrza Stanu. Poruszył głową na boku aż mu coś strzyknęło. Z trudem powstrzymał uśmiech gdy sędzia podyktował rzut wolny. Wzniósł oczy do nieba, aby potem popatrzył na Pabla bezwiednie uderzając zaciśniętą pięścią w pierś. Nie potrzebował słów. Pablo odpowiedział mu tym samym gestem. Druga bramka wybiła przeciwnika z rytmu zaś trzecia doprowadziła do dogrywki.
Dogrywka była była zaciekła i żadna z drużyny nie była wstanie dobić się do bramki. Strzały były niecelne zaś Remmy dopiero po upływie pierwszej części czasu zauważył zmianę ustawienia i fakt iż kumple z boiska go kryją. Posłał Pablo ostre spojrzenie. Chłopak wzruszył jedynie ramionami podbiegając do niego.
— Wybacz kapitanie — rzucił. — Mam rozkazy z góry. — wyjaśnił. Nie był pewien czy ma być zły czy wdzięczny za zmianę taktyki. Gdy sędzia odgwizdał koniec dogrywki zatrzymał się opierając ręce na uda. Nogi mu się trzęsły jak galareta, gdy schodził z boiska nie patrzył na trybuny. Wolał nie szukać wzrokiem ojca. Cerano Torres nigdy nie wtrącał się w decyzje trenera. Gdy sadzał chłopaka ławce , gdy wybrał go na kapitana Cerano nie mieszał się. Był na każdym meczu, zabierał go na mecze a w domowej bibliotece znalazły się książki o taktyce w piłce nożnej i biografie wielkich piłkarzy. Nie dlatego Remmy nie spojrzał w stronę ojca. Nie zrobił tego, bo Cerano jednym susem dopadłby trenera i kazał mu posadzić syna na ławce.
Karne były loterią. Jak zawsze. Remmy obserwował kolegów, spoglądał na Roberto w bramce.
— Jesteś przewidywalny — rzucił bawiąc się jego włosami — w karnych — dodał widząc jego niezrozumiałą minę. — Zawsze strzelasz tak samo. Ten sam róg , z tej samej nogi. I zawsze pudłujesz.
Remmy strzelał jako ostatni. Gdyby jak przyjęto strzelałby jako pierwszy najprawdopodobniej nie trafiłby w piłkę tak drżały mu nogi. Wzniósł oczy do nieba. Deszcz zacinał coraz mocnej czy mocnej. Nieważne czy wygrają czy przegrają. On ma w kieszeni zapalenie płuc. Ułożył piłkę w wyznaczonym przez sędziego miejscu. Potrzebował chwili, żeby słowa piosenki wyśpiewywanej z trybun dotarły do jego uszu. Uśmiechnął się pod nosem. Były chwile gdy rozgrywanie meczu na własnym stadionie przed własną publicznością miały swoje zalety. Piosenka wyśpiewywana przez tysiące gardeł była warta każdego centavo. Czas na boski ruch, pomyślał Zmienił nogę, zmienił trajektorie strzału. Gdy Roberto rzucił się w prawy górny róg piłka prześlizgnęła między jego uniesionymi w skoku nogami. Kolana ugięły się do Remmym zniósł się ochrypłym śmiechem gdy poczuł jak ktoś wskakuje mu na plecy obejmując go mocno ramionami. Pablo uśmiechał się do niego od ucha do ucha.


To było ostatnie co zapamiętał za nim zemdlał. Obudził się po trzech dniach z diagnozą, która zamieniła wszystko. Nigdy nie przypuszczał, że wróci na boisko leżąc na ziemi sfaulowany przez Nacho Fernandeza i wybuchnie śmiechem. k***a jak mu tego brakowało.
— W porządku? — Marcus wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać.
— Tak, on wie że jesteśmy w tej samej drużynie? — w palce chwycił kamizelkę w kolorze czerwonym.
— On ma to w d***e — do dyskusji wtrącił się Jordan. — dobre dośrodkowanie.
— Dzięki, on zawsze tak gra? — wskazał na Fernandeza, którego Bruni rugał za faul na koledze z drużyny.
— To i tak nic — do rozmowy wtrącił się Enzo. — To jego łagodna strona. Widziałem twój mecz o mistrzostwo stanu — zwrócił się do chłopaka — Przyznaje nie od razu załapaliśmy z chłopakami gdy trener zaczął wprowadzać zmiany. Misie pewnie też nie — Remmy parsknął śmiechem.
— Oglądaliście ten mecz?
— Nie mam ich na myśli — machnął ręką Enzo — Z chłopakami na świetlicy w poprawczaku. — wyznał bez skrępowania Enzo jakby oznajmiał że oglądał ten mecz ze swojej kanapy w domu.
— Czyj to był pomysł? — zapytał go Bruni.
— Mój — odpowiedział zgodnie z prawdą nastolatek — Potrzebowaliśmy boskiego ruchu.
— Czego?
— To ruch w go — do dyskusji wtrącił się Diego — Gdy przeciwnik wie że jest w patowej sytuacji a gra zbliża się do końca i przegranej jedyne co mu pozostaje to boski ruch — Remmy popatrzył na niego zaskoczony. — Oglądam Nastoletniego wilkołaka tam przemienili lisa w wilkołaka.
— A ja będę udawał że wiem co wy dwaj bredzicie — mruknął Jordan.
— A co myślisz o nowym koledze? — zapytał go Bruni.
— Ja myślę że mu nogi pożyczył Struś pędziwiatr — odezwał się niepytany Diego. Remmy uniósł brew. — Strasznie szybko biegasz. Jordan biega szybko, ale ty chyba jeszcze szybciej.
— Wypraszam sobie — rzucił Jordan.
— Ma racje, w biegu na trzydzieści metrów Torres był od ciebie szybszy o dwie sekundy — Olivier wtrącił się do dyskusji. — Nie mówię tak ani nie, ale na pewno chcę zobaczyć cię w dziewięćdziesięciominutowym spotkaniu.
— Dlaczego? — zapytał Nacho.
— Mam cukrzycę typu A — poinformował — Nie było sensu ukrywać tego przed chłopakami — i jest pod kontrolą. Mogę grać mecz w pełnym wymiarze chociaż mój ostatni mecz nie skończył się dla mnie najlepiej. Zemdlałem i obudziłem się po trzech dniach — wyjaśnił. — Tak dowiedziałem się, że mam cukrzyce teraz jest ok
— Dobrze panienki dość tych pogaduszek — rzucił Bruni — rozciągnąć się i pod prysznice.

Gdy Guerra pojawił się rano w jego mieszkaniu z torbą spakowaną dla Alice DeLuna wskazał mu kanapę na której Guerra usiadł. Mężczyzna wyglądał na szczęśliwego chociaż zmęczonego. Santos bez słowa zniknął w kuchni. Ten jeden raz mógł zrobić mu kawę. Dla Alice, dla Emily. Gdy wrócił z kubkiem Guerra spał na jego napie. Brunet wzniósł oczy do nieba nie wiedząc czy go obudzić czy się zwyczajnie roześmiać. Telefon który blondyn odłożył na stolik zaczął wibrować po blacie. Na widok imienia żony wroga jej zdjęcia serce DeLuny podskoczyło. Chwycił za apart i niewiele myśląc odebrał przechodząc do kuchni.
— Halo — odezwała się pierwsza. Głos miała zmęczony.
— Cześć — wydukał Santos.
— Cześć, dlaczego odbierasz telefon Fabricio?
— Dlatego że twój mąż tylko usiadł na mojej kanapie a już spał — Emily parsknęła krótkim śmiechem.— Mam go obudzić?
— Co? Nie, niech śpi. Przyda mu się kilka godzin snu. Miał mu kupić po drodze kilka rzeczy, ale to może zaczekać.
— Czego potrzebujesz? — Santos sięgnął po bloczek z listą i długopis. — Kupię i przekaże pielęgniarkom.
— No coś ty, nie będę ci zawracała głowy.
— To żadne zawracanie głowy — zapewnił ją Eric — żadne zakupy nie są mi straszne. Emily westchnęła i zaczęła dyktować.
DeLuna zostawił śpiącego Guerrę i Alice w swoim mieszkaniu i pojechał najpierw do apteki, a później do szpitala nie spodziewając się ani przez moment że pielęgniarka oznajmi, że może sam zanieść rzeczy młodej mamie i wskazała mu bliżej nieokreślony kierunek w którym ma się udać. DeLuna przełkną ślinę i podreptał w stronę oddziału położniczego zaskoczony, że można sobie tak po nim spacerować. Sala Emily opatrzona była numerem dwadzieścia cztery. Uśmiechnął się na ten widok i lekko zastukał w drzwi. Gdy usłyszał proszę nacisnął klamkę ostrożnie zaglądając do środka.
Emily siedziała na łóżku z dzieckiem na rękach wpatrzona w malca. Podniosła do góry głowę i popatrzyła na Santosa, który wszedł niepewnie zamykając za sobą drzwi. Zerknął na Emily po chwili na dziecko na jej rękach i drugie, które dostrzegł w plastikowym łóżeczku. Na twarzy agentki zagościł uśmiech.
— Cześć
— Cześć — odpowiedział półgłosem odkładając zakupy na fotel. Nie wiedział co ze sobą począć.
— Możesz podejść, tylko proszę umyj ręce — wskazała na zlew — Santos posłusznie wykonał polecenia za nim zbliżył się do matki i dzieci zerkając na nie z ciekawością. Guerra wyjaśnił Alice który jest który ale widok identycznych malców robił wrażenie. — Siadaj — Emily najwyraźniej jego zachowanie bawiło, bo nie przestawała się uśmiechać. Chłopczyk na jej rękach ziewnął szeroko najwyraźniej niezwykle znudzony poruszeniem jakie wołało przyjście na świat jego i brata. Drugi bobas spał.
— Jak się czujesz?
— Dobrze — odpowiedziała — wszystkiego najlepszego — powiedziała
— Co?
— Z okazji urodzin — doprecyzowała — Lekko spoźnione ale szczere.
— Dzięki, nie wiedziałam że wiesz. Alice ci powiedziała? — Emily popatrzyła na niego z politowaniem. — Sprawdziłaś mnie.
— Oczywiście że sprawdziłam — pokręciła rozbawiona głową i oboje spojrzeli na chłopczyka w jej objęciach. Ich oczy spotkały się. Emily ostrożnie zmieniła ułożenie rąk. Santos jakby czytając jej w myślach wziął z jej objęć maleństwo. — Poznaj Charlesa Erica — przedstawiła synka — Charlie poznaj faceta bez którego nie byłoby was na tym świecie. — Santos nie wiedział co powiedzieć. Wpatrywał się w dziecko, które było małe, drobniutkie i miało połowę genów po blondynce, która przyglądała mu się z uśmiechem. Mogli być skórą zdartą z Guyerry ale i tak liczył się charakter, a ten na pewno będą mieć po mamie.
— Cześć Ericu — wydukał słysząc jak Emily powstrzymuje się od śmiechu.. — Mogę go tak nazywać?
— Możesz chociaż doprowadzisz tyn mojego męża do szału.
— Drobne przyjemności — odpowiedział na to . — Masz bardzo dzielną mamę. — zwrócił się do chłopczyka. — Ty i twój braciszek macie bardzo dzielną mamę — sprecyzował.
— Gdybyś widział w jej histerii byłam po porodzie nie uważałbyś mnie za dzielną.
— Urodziłaś dwójkę dzieci. Histeryzuj ile dusza zapragnie — odpowiedział na to informatyk wywołując u niej uśmiech i oczy pełne łez.
— Dziękuje
— Emily.
— Wiem, że to nie ty wykonałeś operację ale masz swój udział w tym małym cudzie więc zamknij się i nie kłóć się ze mną. — skinął w zrozumieniu głową.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:58:57 11-12-23    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 157 cz. 1
SARA/QUEN/FELIX/IVAN/BASTY/SILVIA/JORDAN/MARCUS/LIDIA/ŁUCZNIK


Sara Duarte rzadko kiedy była zawstydzona, ale ostatnimi czasy komentarze jej kolegów zaczynały ją irytować. Zdawała sobie sprawę, że zaczyna się zachowywać jak desperatka, szukając kandydata na chłopaka, z którym mogłaby pójść na bal maturalny, ale wiedziała też, że jej przyjaciółki również skrycie o tym marzą, tylko żadna nie chciała się do tego przyznać, chowając się za tarczą feministki. Sara uważała, że można być feministką i jedno nie wykluczało drugiego. Miała siedemnaście lat, powinna się bawić, eksperymentować i całować chłopaków, a tymczasem jedyne „pocałunki” w jej karierze to jakieś żałosne całusy podczas grania w butelkę na domówkach. Dlatego tak bardzo wkurzyły ją insynuacje Quena i Felixa, którzy doświadczenie z płcią przeciwną mieli chyba jeszcze mniejsze od niej, o ile to w ogóle możliwe.
– Zaraz zobaczymy, jacy z was macho – mruknęła sama do siebie, ciesząc się, że może ich trochę potorturować.
Odchrząknęła ostentacyjnie, by dodać sobie powagi i zwrócić uwagę wszystkich obecnych na sali prób w ośrodku kultury w Valle de Sombras, gdzie właśnie powoli przygotowywali się do wystawienia musicalu. Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła zawinięty w rulon magazyn dla kobiet, rozprostowała go zamaszystym gestem, upewniając się, że każdy ją widzi, po czym usiadła na podeście sceny. Nie było wszystkich zaangażowanych, więc mogli rozmawiać swobodnie.
– Zrobię wam test. – Postawiła ich przed faktem dokonanym.
– Co to jest, jakieś babskie pisemko? – Quen parsknął śmiechem na ten widok. Nie uważał się za macho, ale też nie był aż tak wrażliwy, żeby czytać takie głupoty. – To dla dziewczyn.
– Tak się składa, że w ostatnim numerze jest test dla obu płci. Sprawdzimy, jacy z was namiętni kochankowie – rzuciła, nasączając ostatnie słowa taką ironią, że jej koleżanki zaśmiały się złośliwie.
Rosie, Lidia, Olivia i Carolina rozsiadły się w pierwszym rzędzie krzeseł, podczas gdy Quen uczył się tekstu na podłodze, opierając plecami o podest. Felix dokonywał poprawek scenariusza przy fortepianie, a Jordan stroił gitarę w ogóle niezainteresowany tą całą konwersacją. Przyszedł tylko dlatego, że Castellano praktycznie go zmusił, twierdząc, że jeśli nie będzie pomagał, może zapomnieć o roli.
– Czepiasz się, Saro. Raz nazwałem cię desperatką i zaczynasz na mnie jakąś bezsensowną nagonkę. – Ibarra przetarł twarz dłonią, czując, że niepotrzebnie się odzywał, kiedy koleżanka niedawno zapytała go o męską opinię. W gruncie rzeczy wstydził się, że zacznie pytać go o niewygodne tematy przy Carolinie, na którą zerkał ukradkiem częściej niż by tego wymagała próba do musicalu.
– O, proszę. Mam pierwsze pytanie. – Sara postukała palcem w jedną ze stron w czasopiśmie, zupełnie ignorując jego nędzne próby przeprosin. – „Kiedy miałeś swój pierwszy pocałunek”?
Ibarra spalił buraka, a kilka osób, w tym Felix, parsknęli śmiechem. Olivii Bustamante nie było do śmiechu.
– Ty i on? – Rosie spojrzała najpierw na blondynkę, a potem na Enrique i ryknęła śmiechem. – Kiedy?
– W szóstej klasie? – Olivia zastanowiła się przez chwilę, bo wolała zapomnieć o tej upokarzającej chwili. – Graliśmy w butelkę na jakiejś domówce. Ten głupek mnie wylosował i nie mogłam się wycofać. To była kwestia honoru.
– Ale romantycznie. – Felix zaśmiał się pod nosem, naigrywając się z przyjaciela, który skulił się w sobie, jakby właśnie został zdradzony jego największy sekret.
– Nie bądź złośliwy, Felix. Sam zaliczyłeś pierwszą bazę podczas gry w butelkę na trzynastych urodzinach Veronici – odgryzł się Quen, czując, że Sara osiągnęła zamierzony efekt – obaj byli czerwoni jak buraki i nikogo nie mogli zwieść, że jeśli chodzi o relacje damsko-męskie to byli całkowitymi nowicjuszami.
– Nie liczę tego, nie można tego nazwać pocałunkiem. – Felix pokręcił głową, czując, że palą go policzki, ale miał nadzieję, że w przygaszonym świetle sali prób nie było tego widać. – Bez obrazy – dodał szybko przepraszającym tonem w stronę Sary Duarte, która chyba żałowała, że zaczęła ten temat.
– Zgadzam się, to było jakby dwa glonojady przyssały się do ściany akwarium. – Sara wzdrygnęła się na to wspomnienie, bo oficjalnie to również był jej pierwszy całus, z braku lepszego słowa.
– A ty z czego rżysz, Guzman? – Castellano zdenerwował się, kiedy po słowach Sary na twarzy Jordana pojawił się kpiący uśmieszek. – Ja przynajmniej nie stchórzyłem i nie uciekłem tak jak ty!
– Ha ha ha co? Nie pamiętam! – Quen odłożył na bok swoją kopię scenariusza i wpatrzył się w kuzyna, który stroił gitarę jak gdyby nigdy nic. Ibarra uwielbiał pastwić się nad Jordanem i wszelkie plotki, które ujawniały jego niepowodzenia były na wagę złota. – Uciekłeś przed pocałunkiem, serio? To do ciebie niepodobne!
– Spanikował, jak Veronica zakręciła butelkę i wypadło na niego. Skłamał, że musi wracać do domu. Głupek. – Felix pokręcił głową z dezaprobatą, trochę zawstydzony, że wyjawia takie sekrety, ale Jordi nic nie powiedział, jakby w ogóle go to nie obeszło. Nie miał zamiaru brać udziału w dziecinnych dyskusjach.
– Kolejne pytanie. – Sara urwała temat, widząc, że prowadzi on donikąd. – „Jak wyglądało twoje pierwsze zauroczenie?”.
– Nie rozumiem, dlaczego tylko my mamy odpowiadać. – Felix poczuł się niesprawiedliwie osaczony. Gra robiła się coraz ciekawsza, ale tylko dla żeńskiej części, która zaśmiewała się do rozpuku.
– Bo tu chodziło o to, żeby wam utrzeć nosa – odezwała się ze śmiechem Primrose, machając do przyjaciela kartką z zapiskami, by mieć pewność, że widzi ją z ciemnego podestu. – Ale zgadzam się, że skoro już zaczęłaś tę dyskusję, Saro, powinnaś też odpowiedzieć. Tak będzie fair.
– Nie musi nic odpowiadać, przecież wszyscy wiemy. – Carolina odezwała się niespodziewanie, a kiedy wszystkie pary oczu zwróciły się w jej kierunku, zrobiła zdziwioną minę, nierozumiejąc ich zmieszania. – No przecież każdy wie, że jej pierwszym zauroczeniem jest Marcus Delgado, prawda?
– Caro! – Sara się oburzyła, a na jej śniadych policzkach można było zauważyć lekki rumieniec. Nawet jeśli było to oczywiste, to nie spodziewała się, że ktoś powie to głośno.
– Przepraszam, ale przecież to jasne jak słońce. Marcus Delgado był pierwszym zauroczeniem połowy dziewczyn w miasteczku, jeśli nie wszystkich. – Swoimi słowami Nayera nieświadomie zwróciła na siebie jeszcze większą uwagę. – No co? – zapytała, bo reakcja rówieśników była dla niej niezrozumiała.
– Twoim też? – Quen skarcił się w duchu za uczucie zazdrości, kiedy wypowiadał te słowa.
– Tak – odpowiedziała, choć wcale nie musiała się przecież usprawiedliwiać. – Przeszło mi, jak go poznałam bliżej i zdałam sobie sprawę, że zadziera nosa i udaje lepszego od innych.
– Chyba znamy innych Marcusów Delgado – odezwała się nieśmiało Lidia. Nie miała pojęcia, co się dzieje i skąd to dziwne napięcie u jej kolegów, ale jako osoba, która nie dorastała w tutejszym gronie, czuła, że ma nad nimi przewagę, bo nikt nie znał jej sekretów. – Przeszło ci, kiedy zobaczyłaś, że jest lepszy w nauce od ciebie, chociaż wcale się nie stara.
Kilka osób parsknęło śmiechem, a Carolina obrażona odwróciła głowę, choć w gruncie rzeczy ciężko się było kłócić ze słowami Lidii, bo były prawdziwe.
– Dalej, chłopaki. Pierwsze zauroczenie. – Sara pstryknęła kilka razy palcami na Quena i Felixa, którzy popatrzyli po sobie, jakby każdy miał nadzieję, że ten drugi odezwie się pierwszy.
– Jessica Alba – odparł w końcu Quen, ciesząc się, że udało mu się wyjść z tego z twarzą. – Miałem jej plakat nad łóżkiem.
– Oszczędź nam pikantnych szczegółów. – Sara zacmokała z niesmakiem i doprecyzowała: – Pierwsze prawdziwe zauroczenie w realu, a nie fascynacja gwiazdami filmowymi.
– W takim razie Valentina Vidal – przyznał Ibarra, dając za wygraną. Na widok morderczego spojrzenia Felixa, dodał usprawiedliwiającym tonem: – No co? Zawsze miałem słabość do starszych dziewczyn, a ona się wyróżniała. No wiesz…
– Nawet się nie waż! – Castellano wycelował oskarżycielsko palcem w przyjaciela, którego dłonie spoczęły na jego klatce piersiowej. Chociaż Enrique nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo był pod ostrzałem spojrzeń oburzonych dziewcząt, wszyscy i tak dobrze wiedzieli, co ma na myśli.
– Felix, a twoje zauroczenie? Nie mów, że to był jakiś chłopak. Tutaj nikogo nie oszukasz. – Olivia wpatrzyła się w przyjaciela ze śmiechem. Znała Felixa całe życie, ich matki chodziły do jednej klasy, Anita była matką chrzestną Olivii, a Jimena matką chrzestną Felixa. Byli jak kuzynostwo, które wciąż drze ze sobą koty.
– Daniella Salas. – Musiał chwilę się zastanowić, wspominając dziewczynę, która mu się podobała w dzieciństwie. – Była o rok starsza. Nadal mieszka koło waszych dziadków w Veracruz? – zapytał z ciekawością, zwracając się bardziej do Jordana niż Quena, bo wiedział, że były przyjaciel częściej bywał u Leopolda i Serafiny.
– Tak. Jak chcesz, to cię z nią umówię. – Guzman odezwał się po raz pierwszy tego popołudnia. Nadal stroił gitarę i nawet nie patrzył na dawnego kumpla, kiedy wypowiadał te słowa. – Wyładniała. No i dobrze całuje.
– A ty skąd możesz to wiedzieć? – Felix zrobił wielkie oczy ze zdumienia.
– Słyszałem plotki na mieście. A jak myślisz, skąd? – Jordi westchnął, ubolewając nad głupotą Castellano. Nigdy nie był zbyt domyślny w tych tematach.
– Całowałeś się z Daniellą! Kiedy? – Felix poczuł się osobiście urażony, mimo że o swoim zauroczeniu z dzieciństwa nie myślał już od bardzo dawna i w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia.
– A bo ja wiem? Kiedy jeździłem do dziadków na wakacje i mi się nudziło. – Jordi wzruszył ramionami. – O co ci chodzi, miałem cię prosić o pozwolenie?
– Złamałeś pakt!
Po słowach Felixa wszyscy obecni patrzyli na chłopaków z lekkim rozbawieniem. Niby już się nie przyjaźnili, ale zachowywali się jak dwóch drażniących się ze sobą braci. Castellano poczuł się zdradzony.
– Jaki pakt? Mówisz o tym bzdurnym postanowieniu, że nie będziemy się umawiać z żadną, która podoba się drugiemu? Wybacz, myślałem, że pakt przestał obowiązywać, kiedy przestaliśmy się ze sobą przyjaźnić. – Guzman zerknął na Felixa z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, bo ten miał tak oburzoną minę.
– Pakt nigdy nie przestaje obowiązywać – poinformował go śmiertelnie poważnym tonem brunet.
– Daj spokój. Gdyby się tak zastanowić, to ta umowa to była jedna wielka ściema. I tak w podstawówce żadna laska na nas nie leciała, więc co za różnica? – Jordi chciał to chyba skwitować śmiechem, ale autor musicalu miał minę, jakby chciał go zamordować, więc sobie odpuścił.
– A taka, że tu chodzi o lojalność. – Felix machnął ręką. Tłumaczenie Jordanowi, co to znaczy przedkładanie dobra innych nad własne graniczyło z cudem.
– Dlatego ci proponuję, że mogę szepnąć Danielli o tobie dobre słówko. Chcesz jej numer?
– Nie chcę!
– No to o co tyle krzyku? – Guzman przekrzywił głowę, nie rozumiejąc, dlaczego nagle się tak zachowuje, mimo że to on zerwał ich braterską relację trzy lata temu.
– Jesteś beznadziejny, Jordan.
– Zachowujecie się jak dzieci – skwitowała Lidia i pozostałe koleżanki jak na komendę pokiwały głowami, zgadzając się z jej fachową opinią.
– No pewnie, Lidio, ty jak zawsze wszystkich krytykujesz. – Quen uśmiechnął się złowieszczo, mając ochotę dogryźć koleżance za to, że przed chwilą naśmiewała się z Caroliny. – Może się pochwal swoim zauroczeniem. Wszyscy wiemy, że bujasz się w Łuczniku.
– Coś ty mu nagadał, Felix? – Panna Montes z oburzeniem rzuciła swoimi notatkami, wpatrując się ze złością w przyjaciela.
– Nic nie mówiłem! – Castellano próbował się bronić, ale dziewczyna, do której od dawna wzdychał, już widziała w nim wroga.
– Nie musiał nic mówić, przecież to widać, jak na dłoni. Ciągle szukasz Łucznika, bronisz go. Uważam, że to jest zboczone i trochę dziwne, ale kim ja jestem, żeby oceniać? – Ibarra wzruszył ramionami, wyraźnie delektując się rumieńcami na twarzy wychowanki Saverina.
– No właśnie, kim ty jesteś, żeby mnie oceniać? Jak sam nie potrafisz zdobyć się na odwagę, żeby zaprosić na randkę dziewczynę, która ci się podoba!
Tym razem to Quen zrobił się czerwony jak piwonia i na tym etapie cała ta dyskusja przypominała raczej przerzucanie się zawstydzającymi komentarzami. Chłopak rzucił szybkie spojrzenie Carolinie, która tylko z ciekawością patrzyła na Lidię, ale chyba nie połączyła faktów. Na szczęście panna Montes była lojalna i mimo upokorzenia, które ją spotkało, postarała się nie wypowiadać na głos nazwiska Nayery jako obiektu zainteresowania Ibarry.
– Wszyscy dziwnie się zachowujecie – podsumowała tę całą dyskusję Olivia, trochę nie rozumiejąc, o co tyle krzyku. – Przecież mamy po naście lat, to chyba normalne, że mamy swoje typy, podobają nam się różni ludzie, chcemy randkować…
– Ha! Ty lepiej nic już nie mów, Oli. – Quen wyraźnie jeszcze był wzburzony po słowach Lidii. – Od dziecka bujasz się w Marcusie, a jak w końcu zdałaś sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, to przerzuciłaś się na starszych facetów.
Bustamante zbladła i zatrzęsła się na swoim siedzeniu. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Miała wrażenie, że Quen przywoła zaraz jej najgorszy koszmar.
– Co masz na myśli? – zapytała, udając głupią, ale wiedziała, że zaraz padnie nazwisko Olivera Bruni. Pomyliła się jednak.
– No przecież byłaś totalnie zauroczona Saverinem, może się mylę? – Ibarra roześmiał się na to wspomnienie, a blondynka odetchnęła z ulgą. – „Panie profesorze to, panie profesorze tamto”… ciągle właziłaś mu w tyłek.
– No i co w tym złego? Conrado jest dobrym człowiekiem i świetnym nauczycielem. – Lidia stanęła w obronie Olivii, chyba nie do końca zdając sobie sprawę, że Ibarra miał na myśli inny rodzaj zainteresowania, którym obdarzyła Saverina ich koleżanka.
– Nikt temu nie przeczy, ale mógłby też być waszym ojcem. Ale po co ja się w ogóle produkuję? Ty, Lidio, też bujasz się w starych zgredach.
– A co to ma niby znaczyć?
– No to, że Łucznik pewnie w najgorszym wypadku mógłby być twoim wujkiem. – Quen się roześmiał, ale kiedy zobaczył minę panny Montes, pożałował, że znów poruszył ten temat.
– Nie wiesz tego. A poza tym za parę miesięcy kończę osiemnaście lat. – Nie wiedziała, dlaczego porusza ten temat. Przecież to nie tak, że chciała uwieść Łucznika, nie była taką dziewczyną. Poczuła jednak, że musi się wytłumaczyć.
– Ja też kończę osiemnaście lat za dwa miesiące, ale to nie znaczy, że zacznę się uganiać za dorosłymi kobietami. To dziwne.
– Dobra, ludzie, przestańcie już z czułościami. – Rosie ucięła tę dyskusję, bo znając upór wszystkich tu obecnych, byli gotowi ciągnąć to w nieskończoność. Jedynie ona i Jordan zdawali się w ogóle nie przywiązywać wagi do tych infantylnych słownych przepychanek. – Jakie jest kolejne pytanie w teście, Saro? – Zadała to pytanie w stronę koleżanki, która zamknęła czasopismo i przycisnęła je do piersi.
– Nieważne, nie ma o czym mówić. – Panna Duarte machnęła ręką, ale nie udało jej się ukryć rumieńców na twarzy.
– No, jak już zaczęłaś, to skończ. – Nawet Lidia była ciekawa i ją ponagliła, ale Sara tylko pokręciła głową.
– Nie chcę wprawiać nikogo w zakłopotanie.
– Na to już chyba za późno. – Jordan wywrócił oczami, komentując całą sytuację. Mimo że nie był zainteresowany takimi plotkami, to trochę go to nawet bawiło.
– No dobrze, kolejne pytanie dotyczy pierwszego razu. Ktoś chce opowiedzieć ze szczegółami? Nie? Tak myślałam. – Sara spojrzała po wszystkich i szybko zakończyła tę dyskusję. – Nie macie się czymś pochwalić.
– A co to za sensacja? Nigdy nie pojmę tej presji związanej z seksem. – Felix odwrócił głowę, bo pomimo swoich słów, lekko peszyło go mówienie o takich intymnych tematach. – Nie mam się czego wstydzić. Nie ważne, kiedy po raz pierwszy się to zrobi, tylko ważne z kim. Prawda?
Ostatnie pytanie wypowiedział tak niewinnym i niepewnym tonem, jakby prosił ich o potwierdzenie. Zapadła cisza, bo większość dziewcząt i chłopców w pomieszczeniu nie miała za sobą jeszcze swojego seksualnego debiutu. Rosie, widząc błagalne spojrzenie Felixa, podchwyciła tę myśl.
– Jasne, Felix. Masz rację! – Uniosła do góry dwa kciuki, przez co tylko zrobiło mu się bardziej głupio, bo zdawała się po prostu mówić to z litości.
– A ja bym chciała już mieć to za sobą – stwierdziła Sara, kiedy już wszyscy myśleli, że zakończyli temat utraty dziewictwa. – To wszystko mega mnie stresuje. Jak do końca roku szkolnego nie uda mi się znaleźć chłopaka, to chyba zostanę lesbijką. Rose, nauczysz mnie?
– Pewnie, napiszę dla ciebie podręcznik. – Castelani rzuciła sarkastyczną uwagę, jednocześnie pukając się w głowę, jakby chciała dać znać koleżance, że jest niepoważna.
– Byłaś kiedyś z chłopcem? – zapytała Sara, a wszystkie pary oczu spoczęły na Primrose, jakby każdy był niezmiernie ciekawy jej odpowiedzi.
– Co to za przesłuchanie? Nie podoba mi się to. – Rosie pokręciła głową, bo choć nie była specjalnie pruderyjna, to jednak osobiste tematy poruszali w gronie osób, w którym nie wszyscy byli zaufani.
– Nie jesteś ciekawa, jak to jest?
– Zrobiło się dziwnie, więc… – Quen wstał z miejsca, wybawiając Rosie od konieczności odpowiedzi na to pytanie. – Felix, kończymy? Musisz wracać, jeśli nie chcesz dostać szlabanu.
– Słusznie – zgodził się Castellano, który ostatnimi czasy się pilnował.
Pożegnali się i zaczęli opuszczać salę prób. Każdy chciał, jak najszybciej wrócić do domu. Quen nadal trochę się naigrywał z Felixa, kiedy już wychodzili z ośrodka kultury. Jego obraza majestatu po kłótni z Guzmanem była przezabawna.
– Weź już daj spokój. – Ibarra roześmiał się, kiedy zobaczył, że Felix nerwowo zagryza dolną wargę. Zawsze tak robił, kiedy coś go zestresowało. – Co z tego, że Jordi złamał pakt? Aż tak cię to ubodło?
– Ja bym tego nie zrobił – oświadczył Castellano, dając znać, że ma swój honor i wobec przyjaciół zawsze zachowuje się w porządku.
– Przecież to nie ta cała Daniella była twoim pierwszym zauroczeniem! Skłamałeś. Kto to był naprawdę? – Ibarra próbował go podpuścić, łokciem szturchając w bok, by zmusić do zwierzeń. – Nie mów, że Marianela! To by miało sens, dlaczego nie chciałeś powiedzieć przy jej bracie!
– Nela? Oszalałeś? To obrzydliwe! Jest dla mnie jak siostra. W ogóle bym o niej nie pomyślał w ten sposób nawet przez sekundę.
– Yyyy chyba cię słyszała. – Quen wskazał palcem na swoją kuzynkę, która siedziała na murku przed ośrodkiem i czekała na brata, ściskając futerał na skrzypce. Po jej minie dało się poznać, że oczywiście wszystko usłyszała, ale udawała, że gapi się w drzewo, żeby nie wprawiać ich w zakłopotanie.
– No ale… nie powiedziałem chyba nic złego, nie? – Felix trochę się zmieszał, kiedy wyminęli Nelę i ruszyli w stronę, gdzie zaparkowali swoje rowery. – Myślisz, że ją obraziłem?
– Praktycznie powiedziałeś, że brzydziłbyś się ją pocałować, grając w butelkę.
– No ale daj spokój… to przecież… no w sensie… Nelka jest jak siostra – powtórzył, ale zawstydził się swoich słów, które mogły być krzywdzące dla wrażliwej dziewczyny. Poczuł się winny. – Co ona tu w ogóle robiła? Nie powinna tego słyszeć, teraz wyjdę na dupka.
– Darłeś się na całe gardło – przypomniał mu Quen, odpinając swój rower. – Nela przychodzi tu do ośrodka na lekcje skrzypiec, ale nauczyciele załamują ręce. Jordi zakazał jej wracać samej do domu, więc na niego czeka. – Wsiedli na rowery i ruszyli przed siebie w stronę Pueblo de Luz. – To o kogo chodziło? To twoje pierwsze zauroczenie? – Ibarra powrócił do poprzedniego tematu, choć tak właściwie domyślał się odpowiedzi, bo większość chłopców w mieście odpowiedziałaby tak samo.
– Dobrze wiesz, że Veronica Serratos podobała się wszystkim w szkole. Nie było nikogo, kto by choć raz nie pomyślał o pocałowaniu jej podczas gry w butelkę. – Felix wzruszył ramionami, pedałując powoli, bo nie była to wielka sensacja. W dzieciństwie podobało mu się wiele dziewczyn, choć wszystkie były spoza jego ligi. No i Veronica od zawsze chodziła z Marcusem, a on nie był świnią, żeby podrywać dziewczynę przyjaciela. Nie to że kiedykolwiek miałby do tego wystarczająco odwagi no i jego szanse w straciu z Marcusem były raczej marne. – Daj spokój, mówimy o jakichś miłostkach, kiedy mieliśmy po dwanaście lat. Kto by to pamiętał?
– Więc dlaczego nie powiedziałeś, że to była Veronica? – Ibarra spojrzał na kumpla, który zrównał się z nim na rowerze i teraz jechali koło siebie. – Sara dobrze wie, że jej przyjaciółka była popularna.
– Po prostu jakoś mi wypadło z głowy. – Felix wzruszył ramionami po raz kolejny, ale nie było tego widać, bo akurat przydepnął pedał gazu. – Jedźmy szybciej, bo dostanę szlaban, jak znów się spóźnię do domu.

***

Ivan Molina miał ochotę złapać za kark gościa i wsadzić mu głowę prosto w ciasto z kremem. Nie mógł uwierzyć, że Veda zaprosiła go na kolację. Rozumiał sytuację, starał się być przyjaznym gospodarzem, ale nic nie mógł na to poradzić, że wspomnienia z liceum wracały ze zdwojoną siłą. Salvador zawsze kręcił się przy Anicie jak wierny piesek i wyglądało na to, że nawet po latach wciąż do niej lgnął. Nie dziwił mu się. Anita Vidal z wiekiem nabyła jeszcze większego uroku. Zmieniła się, spoważniała, ale nadal była piękna. Molina klepnął się kilka razy po twarzy, żeby oddalić od siebie obrazy z głowy.
– Ivan, dlaczego bijesz się po twarzy? – Veda weszła do kuchni, niosąc naręcze brudnych naczyń i akurat przyłapała go na ostudzaniu emocji.
– Natrętny komar – wyjaśnił szeryf naprędce, biorąc od niej naczynia. Chyba musiał zainwestować w zmywarkę. Nie pamiętał, by kiedykolwiek umył w tym mieszkaniu tyle naczyń, ile przez ostatnie tygodnie.
– Poczekaj, chyba jednego nie zauważyłeś. – Jordi wszedł za Vedą do kuchni i nie czekając na pozwolenie, plasnął otwartą dłonią w policzek Moliny. – Chyba odleciał. – Nastolatek udał, że jest zawiedziony, ale na jego twarzy pojawił się jak zwykle złośliwy uśmieszek.
– Uważaj sobie, bo zapomnę, że jesteś chrześniakiem Debory. – Mężczyzna wysyczał przez zaciśnięte zęby i zacisnął palce, jakby wyobrażał sobie, że trzyma pistolet.
– Dzisiaj nie zmywam, znajdźcie sobie innego niewolnika – oświadczył Guzman szybko, zanim Molina mógł go wmanewrować w jakieś prace domowe. Widział, że jego wujek jest w bojowym nastroju, a zwykle kończyło się to nieciekawie, więc wolał się ulotnić.
– Już idziesz? – Veda wydawała się być niepocieszona. – Ale miałam pokazać Salvadorowi moją kolekcję winyli. Nie chcesz popatrzeć?
– Jakkolwiek kusząco brzmi ta propozycja… – Jordi zaczął niepewnie, zerkając na minę Sala, który stał w korytarzu między kuchnią a jadalnią i miał taką minę, jakby błagał o wybawienie. – To muszę odmówić. A Sal obiecał, że mnie odwiezie. Moja mama się martwi, kiedy wracam za późno.
Molina prychnął tak głośno, że omal nie opluł nastolatka, ale tego już nie było. Kiedy wyszli na świeże powietrze, Sanchez wyglądał, jakby przebiegł maraton.
– W porządku? – Jordi z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Wolał nie nabijać się z gwiazdy estrady i nie zrażać go do siebie po tak długim czasie. Ostatnim razem widzieli się, kiedy był dzieckiem, a chociaż zdawało się to być niedawno, zmieniło się wiele rzeczy.
– Tak, wszystko okej. Dlaczego miałoby nie być? – Salvador wzruszył ramionami, próbując zgrywać luzaka, ale tylko sprawił, że wyglądał jeszcze bardziej podejrzanie.
– Co ci strzeliło do głowy, żeby przychodzić na kolację do domu Ivana? Życie ci nie miłe? – Guzman pokręcił głową, jakby strofował małe dziecko, że wtyka palec w gniazdko elektryczne.
– Veda mnie zaprosiła. Potrafi być przekonująca.
– Nie tylko ona, jak widać. Elena Balmaceda się rozwodzi.
– Słyszałem. Dlaczego mi o tym mówisz?
– Bez powodu. – Jordi wzruszył ramionami podobnie jak uprzednio Sanchez, po czym wsiadł do jego auta od strony pasażera. Sal został postawiony przed faktem dokonanym i musiał odwieźć chłopaka, bo w oknie Veda machała im ręką i wyglądałoby podejrzanie, gdyby rozdzielili się pod budynkiem Ivana.
– Dzięki za ratunek. Było trochę…
– Intensywnie?
– Szukałem innego słowa, ale tak. Można powiedzieć, że było dość intensywnie. – Sal uśmiechnął się krzywo, odjeżdżając spod mieszkania Ivana, dopiero teraz mogąc odetchnąć z ulgą. – Mieszkacie cały czas w tym samym miejscu?
– Tak, naprzeciwko Castellanów. – Guzman zerknął w bok, uważnie obserwując reakcję Sala, który wyglądał przezabawnie, udając, że skupia się na znakach drogowych i nie pamięta, gdzie dokładnie jechać, bo nie był tutaj tyle lat. Jordi normalnie napawałby się tą niezręczną ciszą, ale za bardzo było mu żal Sancheza, żeby to zrobić. Postanowił więc zagadać. – Widziałem cię, wiesz? Na Broadwayu. Byłeś świetny. – Przypomniał sobie przedstawienie, które miał przyjemność oglądać.
– Co, kiedy? Dlaczego nie przyszedłeś się przywitać za kulisy? – Salvador wyglądał na lekko obrażonego, z chęcią zobaczyłby się z krnąbrnym podopiecznym Valentina Vidala. Niewiele znajomych z Meksyku udawało się do Nowego Jorku, żeby zobaczyć jego występy. – Pewnie bym cię nie poznał, bo byłeś dzieciakiem, kiedy widziałem cię po raz ostatni, ale z chęcią przyjąłbym komplementy i bukiet kwiatów od wielbiciela. – Sal na widok krzywej miny nastolatka roześmiał się cicho.
– To było jakiś rok temu, urwałem się ze szkolnej wycieczki. A ty byłeś zajęty udzielaniem wywiadów. I sypianiem z modelkami Victoria’s Secret – dodał Jordi po krótkiej pauzie ze złośliwym uśmieszkiem.
– Hej! Ile razy mam powtarzać, że to była jedna modelka dawno temu? – Sanchez złapał się za nasadę nosa, nie mogąc uwierzyć, że te plotki wciąż jeszcze się za nim ciągną.
– Spokojnie, nie oceniam. – Jordi uniósł obie dłonie, żeby pokazać, że nie ma złych zamiarów. Jakoś w towarzystwie Salvadora nie czuł się oceniany, mógł z nim swobodnie pogadać. Obaj byli protegowanymi Valentina i może to spowodowało tę więź między nimi. – Jesteś jak fajny sławny wujek, którego nigdy nie miałem.
– Ty za to masz Ivana. – Zdobywca licznych nagród muzycznych zrobił taką minę, jakby ktoś podstawił mu pod nos coś o brzydkim zapachu. Szybko się zawstydził, bo niepotrzebnie wracał do niewygodnego tematu.
– Ivan jest… Ivan to Ivan – skwitował w końcu Guzman, woląc nie wdawać się w szczegóły. I tak nie był pewien, czy znalazłby odpowiednie słowo, by opisać ex męża Debory. – Molina omal nie zabił cię dziś wzrokiem.
– Jezu, wiem. O co mu chodzi? – Sanchez podrapał się po podbródku, a Jordi przez chwilę myślał, że się zgrywa.
– Serio nie wiesz? Myślałby kto, że te romanse z modelkami nieco cię rozruszają, ale jednak jesteś dosyć niedomyślny. – Jordan się roześmiał, ale kiedy mężczyzna próbował dociec, o co mu chodzi, milczał jak zaklęty. Sanchez w końcu dał za wygraną.
– A właśnie, miałem cię o coś zapytać. – Salvador uśmiechnął się lekko, stukając palcami o kierownicę. – Ten przyjaciel z tremą… To nie Felix, prawda?
– Veda dała się ponieść. Nikt nie ma tremy.
– Yhmm. – Sal udał, że przyjmuje to do wiadomości, ale akurat tutaj wyczuł, że coś jest na rzeczy. – Anita nic nie wspominała, że Felix idzie w zawodowstwo, ale za to Valentina mówiła, że ktoś inny myśli o teatrze muzycznym.
– Anita i Felix nie utrzymują kontaktu od siedmiu lat. A ja nie chcę o tym gadać. – Jordi odwrócił wzrok i skupił się na widoku za oknem. Było już ciemno i prawie nic nie było widać, ale najwyraźniej było to lepsze niż kontynuowanie niezręcznej rozmowy.
– Nie chcesz gadać o tym, że podobno ktoś planuje tutaj aplikować na NYU?
– I co z tego? Co to za sensacja? – Jordi udał, że nie bardzo go to rusza, ale prawdą było, że rozmowa z człowiekiem, który sam od lat działał na Broadwayu i zdobył wiele prestiżowych nagród, była dla niego dosyć emocjonująca.
– NYU! – Sanchez miał ochotę potrząsnąć nastolatkiem, który zgrywał twardziela.
– Skąd Valentina o tym w ogóle wie? – Guzman odwrócił wzrok, czując się nieco zakłopotany tą sytuacją. Nikomu o tym nie mówił. Jedynie Felix się domyślił, bo znał go na wylot, ale przecież jego były najlepszy przyjaciel nie rozmawiał z ciotką na takie tematy.
– Ella podsłuchuje pod drzwiami, a potem papla jak najęta. Przy Anicie i Valentinie buzia jej się nie zamyka. – Mężczyzna machnął ręką, jakby to teraz nie było ważne, i czekał na szczegóły. – Zawsze byłeś w tym dobry, scena to twój żywioł. Pamiętam, jak robiliście te teatrzyki z Felixem jako dzieciaki, to był ubaw po pachy. Co zaśpiewasz na przesłuchaniach? Chcesz, żeby ci pomóc z repertuarem? Musisz wybrać kilka gatunków, prawda? – Pytania wypadły z ust Salvadora tak szybko, że Guzman nie zdążył ich przetrawić.
– Sal, opanuj się. – Jordan musiał brutalnie sprowadzić go na ziemię, zanim ten na dobre się rozkręci. W końcu nic jeszcze nie było pewne, a on nawet nie złożył podań, miał jeszcze czas. – Jeszcze nie zaprosili mnie na przesłuchania, najpierw muszę wysłać nagrania wstępne.
– To tylko formalność. – Sanchez machnął ręką, odrywając ją od kierownicy, ale nastolatek był jednak większym realistą w tej sprawie. – Myślę, że możesz być dobrej myśli. To świetna uczelnia, bardzo dobry wybór. Jesteś zdolny, dasz sobie radę.
– Nie jestem przekonany, to tylko… – Jordan nie wiedział jak to w ogóle opisać. Mrzonka? Marzenie z dzieciństwa? Głupia zachcianka? – Po prostu chciałem spróbować, ale… No wiesz, nie robię sobie nadziei.
– Żartujesz? To wielka sprawa!
– Może, ale szansa bardzo mała. Musiałbym dostać stypendium, inaczej nie mam szans. – Jordan wzruszył ramionami, jakby to wszystko nie bardzo go obchodziło, ale nie zwiódł Salvadora. To była jego jedyna możliwość, by wyrwać się z rodzinnego domu i muzyk doskonale go rozumiał.
– Daj spokój. Wiem, że twoi starzy to nie milionerzy, ale na pewno stać ich na te studia. Odkładają na twoją edukację od kiedy się urodziłeś. – Sal wywrócił oczami, bo dobrze wiedział, że Guzmanowie przykładali ogromną wagę do nauki i wykształcenia.
– Nie dadzą złamanego centavo, jeśli się dowiedzą, jaki kierunek obrałem. – Młody Guzman zaśmiał się gorzko. Na widok skonsternowanej miny Salvadora, wytłumaczył: – Chcą, żebym szedł na medycynę. Nie zamierzam mówić im prawdy.
– To idź na medycynę, a po roku przeniesiesz się na teatr muzyczny. W czym problem?
– Zawsze byłeś takim lekkoduchem? Inaczej cię zapamiętałem. – Nastolatek uniósł podejrzliwie brew, nie rozumiejąc, skąd ta nagła zmiana.
– Po prostu uważam, że powinno się walczyć o swoje marzenia, to wszystko. Pomogę ci z nagraniem, jeśli chcesz. Wiem, na co takie uczelnie patrzą. Nie możesz pokazać wszystkiego, co potrafisz od razu, musisz im porcjować emocje, zostawić ich z niedosytem.
– Wiem, Sal. Mam wpajane te zasady od dziecka. Znam na pamięć wytyczne każdej liczącej się uczelni. – Jordi skrzywił się, bo nie była to wiedza, z której byłby dumny. – Ty lepiej mi powiedz, dlaczego przez całą kolację gapiłeś się na Vedę jak cielę w malowane wrota.
– Co? – Sal zamrugał kilka razy powiekami, udając, że nie wie, co młody ma na myśli, ale chłopak był bystry, dostrzegał wiele rzeczy, których nie widział Salvador.
– Wiesz, że masz jednak coś wspólnego z Ivanem? Obaj czasami potraficie być ślepi.
– Słucham?
– Nieważne. – Jordan machnął ręką. Dorośli potrafili czasami nie dostrzegać tego, co było tuż pod ich nosem.

***

Elena Victoria przetarła zmęczone oczy, zerkając na zegarek. Było późno i czas najwyższy wracać do domu. Robienie nadgodzin dla burmistrza nie powinno należeć do jej priorytetów. Wystukała SMS-a do Dante, by podjechał pod ratusz. Jakiś czas temu oddelegowała go, żeby zjadł kolację, bo sterczał nad nią, nie odstępując jej ani na krok, mimo że w budynku również znajdowała się ochrona. Kiedy zaczęła pakować swoje rzeczy, usłyszała ciche pukanie do drzwi.
– Wejdź, Dante. – Podniosła nieco głos, ale drzwi uchyliły się dopiero po chwili.
– To nie Dante.
Zmodulowany głos sprawił, że przez chwilę zamarła, nie do końca rozumiejąc, co się stało. Zerknęła na okno za swoim biurkiem – było uchylone, ale przybysz na pewno przez nie nie wszedł. Ponownie skupiła wzrok na drzwiach. Łucznik wszedł do środka i przestąpił kilka kroków. Ukrył się w mroku i tylko wąski snop światła z lampki jej biurka oświetlał jego buty.
– Dzisiaj kulturalnie? – Victoria wskazała na drzwi. – A co na to ochrona? Wpisałeś się na listę petentów?
– Wymieniają się codziennie o dwudziestej zero sześć. – Łucznik zerknął na swój zegarek, a przynajmniej tak jej się wydawało w ciemności. – Zmiana kończy się o ósmej, ale ten pierwszy z brzuchem nigdy się nie wyrabia i ma poślizg.
– Chciałeś mi zaimponować?
– Ostatnio wydawałaś się mnie spodziewać. Uznałem, że pokażę się z bardziej cywilizowanej strony. Może w ten sposób do ciebie dotrę. – El Arquero stanął przy ścianie i oparł się o nią. – Wyjęłaś strzałę – zauważył z ciekawością, domyślając się, co to oznacza.
– Tak. Przekazałam też policji nagrania z monitoringu.
– Nic się nie stało.
– Nie przepraszałam cię. – Victoria uśmiechnęła się lekko.
– Wiem. – Łucznik był zbyt bystry, by sądzić, że taka kobieta jak zastępczyni burmistrza mogła mieć jakieś wyrzuty sumienia z powodu potencjalnego zdradzenia jego tożsamości. – Chciałem tylko powiedzieć, że nic nie znajdą.
– Jesteś geniuszem umiejącym zhakować system monitoringu? – Blondynka prychnęła, kontynuując chowanie rzeczy. Wrzuciła do torebki telefon komórkowy i wpatrzyła się w ciemny zarys sylwetki przybysza.
– Nie muszę. – Zamaskowany wzruszył tylko ramionami. – Twój ojciec był zawiedziony, wiedząc, że dostałaś strzałę?
– Nie żeby to był twój interes, ale chyba zachwycony nie był.
– A wspomniał ci, że on też otrzymał swój cytat? – Łucznik zaintrygował ją tym pytaniem. Nie rozmawiała z ojcem na ten temat. Przybysz nie czekał jednak na odpowiedź. – Chcieli, żebyś zeznawala w sprawie Jose Balmacedy. A ty zapewne odmówiłaś.
– Nie muszę ci się tłumaczyć. – Kobieta zacisnęła dłonie w pięści, zduszając w sobie ochotę, by wybrać numer Dante. – Mówiłam ci, że masz dać mi wolną rękę. Potem dostaniesz to, czego chcesz. Przyszedłeś z jakąś nędzną próbą manipulacji?
– Nie, przyniosłem wieści. – Łucznik wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki kilka arkuszy papieru i podszedł bliżej do jej biurka. – Jesteś bardzo zajęta, zapewne nie masz czasu czytać prasy spoza Valle de Sombras i Pueblo de Luz. Nie jesteś ciekawa, co takiego piszą o sprawie zawalenia mostu? Kogo obwiniają?
Rzucił jej na biurko wydruki i czekał aż weźmie je do ręki. Niektóre artykuły były opatrzone zdjęciami ruin mostu, inne zawierały nazwę miasteczka w tytule. Większość z nich miała jednak wspólny mianownik.
– „Pogrążony w żałobie ojciec atakowany przez miasto”. – Łucznik przeczytał na głos, nie mogąc powstrzymać śmiechu, który zabrzmiał złowieszczo w modulatorze głosu. – Tak o nim mówią. Jose Balmaceda jest ofiarą katastrofy mostu, bo jego syn w niej zginął. Nieważne, czy był wykonawcą, czy sam projektował tę konstrukcję, czy może własnoręcznie nosił bryły betonu. Stracił syna. – Zamaskowany urwał, dając jej chwilę na przetrawienie tego, co powiedział. – To, co zrobił ci Jose Balmaceda nie mieści się w głowie. Musisz o tym powiedzieć dla dobra innych, ale przede wszystkim własnego. Inaczej oszalejesz.
– Nie mów mi o szaleństwie, moja matka była szalona, za dobrze to znam. – Victoria opadła na fotel. Czuła irytację, a nawet wściekłość, ale nie była pewna czy tylko na tego człowieka, czy może czaiło się za tym coś jeszcze.
– Masz synka.
– Nie graj na moich emocjach, bo nie skończy się to dla ciebie dobrze – ostrzegła go.
– Spokojnie można stwierdzić, że jesteś najbardziej wpływową kobietą w tej okolicy. Siejesz postrach i dobrze o tym wiesz. Mogłabyś z łatwością przejąć władzę, okręciłaś sobie Fernanda Barosso wokół palca. – Łucznik prychnął, bo nie do końca to rozumiał, ale nie musiał. Tak naprawdę nie miało to teraz znaczenia. – A jednak ja wolę wierzyć, że poza tym wszystkim – poza byciem zastępczynią burmistrza, córką szeryfa i żoną geniusza – przede wszystkim jesteś matką. Matką, która rzuca wszystko, olewa Barosso, ma w nosie faceta ze strzałami oskarżającego ją o bycie Judaszem, i jedzie do synka smażyć z nim naleśniki. Taką kobietą jesteś. I myślę, że chciałabyś, żeby synek też widział cię taką, żeby mógł być z ciebie dumny. Wbrew temu co myślisz, zeznając przeciwko Jose nic nie tracisz, a możesz tylko zyskać. Przeszłaś przez piekło wzdłuż i wszerz. To nie jest powód do wstydu, ale do dumy. Zastanów się.
Nim zdążyła zareagować, podleciał do okna i wymknął się, a chwilę później do gabinetu wszedł Dante Gomez.
– Gotowa? – zapytał, a Victoria pokiwała głową.
Chciała po prostu wrócić do domu.

***

Nie mieli nic. Facet był jak cień. Basty Castellano zaczynał myśleć, że Złodziej z El Tesoro naprawdę ma supermoce, skoro pozostawał nieuchwytny i nikt nie był w stanie go zidentyfikować. Ludzie chronili mu tyłek. Był pewien, że tak spostrzegawczy facet jak doktor Osvaldo Fernandez mógłby udzielić więcej informacji, ale po prostu nie chciał. To samo z Victorią Diaz de Reverte. Ta kobieta nie ufała policji i trudno się dziwić. Castellano złapał się za głowę, mając ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy.
– Nadal nic? – Ursula Duarte położyła przyjacielowi rękę na ramieniu, dodając mu otuchy. Zapisy z kamer monitoringu w ratuszu były czyste. Poza jednym zabłąkanym kotem nie uchwyciły nic podejrzanego. – A co z monitoringiem z naszej komendy z dnia, w którym zginął Jonas Altamira?
– Naprawdę pytasz? – Sebastian miał taką minę, że wolała umilknąć. – Dlaczego nie mamy kamer na dachu?
– Bo Ivan mówił, że to bezsensowny wydatek.
– Ivan. No tak. – Castellano zagryzł dolną wargę zupełnie jak jego nastoletni syn.
– Basty, chyba nadal go nie podejrzewasz? – Ursula sciszyła głos do szeptu. – Wiem, co myślisz, ale Ivan nie jest mordercą.
– k***a mać! – Jak na zawołanie Ivan Molina wyszedł ze swojego gabinetu, kończąc rozmowę przez telefon. – Basty, bierz kluczyki i jedź do Cyganów. Mamy kolejnego trupa.
– Nie możesz ty? Ja jestem zajęty. – Castellano wskazał na papierkową robotę, a Ivan zrobił groźną minę.
– Jestem cholernym szeryfem i jeśli mówię, że masz jechać, to jedziesz – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Jezu, Ivan, co ci się stało? Jedna kolacja z Salvadorem Sanchezem i już wraca „Ivan Groźny”. Dałbyś biedakowi spokój, wystarczy, że uprzykrzałeś mu życie w liceum. – Ursula odezwała się karcącym tonem, ale szybko pożałowała, kiedy przyjaciel z młodości spojrzał na nią wzrokiem, który mógł zabić.
– Wysyłam Basty’ego, bo jeśli ja pojadę do Barona Altamiry, to go zamorduję gołymi rękoma. Celowo wysyłam dobrego glinę. Rozumiesz, Urs, czy mam ci to rozrysować? – Molina podparł się pod boki, jak to zwykle miał w zwyczaju i pozostali policjanci już nie oponowali. – Ja jadę do szkoły.
– Po co? Nie mów, że tam też ktoś umarł, szefie. – Posterunkowy Sanchez zachichotał zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Po chwili musiał schylić głowę, bo w jego stronę poleciał segregator.
– Wylatujesz, Sanchez. Mam cię dość. – Ivan wyglądał jak rozwścieczony byk. – Mówię poważnie, pakuj manatki i wyjazd stąd. Nawet twoje nazwisko mnie mierzi.
– Szefie? – Sanchez zerknął niepewnie na Basty’ego, a ten tylko nieznacznie pokręcił głową, jakby dawał podwładnemu znać, by nie przejmował się słowami szeryfa.
– Uspokój się, Ivan. Po co jedziesz do szkoły? – zapytał jego zastępca, zbierając papiery i przyczepiając sobie odznakę. Wziął kluczyki i już był przy wyjściu obok Ivana, by udaremnić ewentualną bójkę z posterunkowym.
– Cyganie oskarżają Conrada Saverina o zabójstwo na jednym z nich.
– To absurd! – Ursula się oburzyła, ale jako stróż prawa powinna zachować obiektywizm.
– Być może, ale mają też narzędzie zbrodni. Rewolwer, który jest zarejestrowany na Saverina. Niezły zbieg okoliczności. Przez te ich głupie gierki, my mamy więcej roboty. Ursulo, jedź z Bastym. Przyda się ktoś twardy do pomocy dla Castellano.
– Bardzo śmieszne. – Sebastian wywrócił oczami.
Wszyscy ruszyli do pracy, czując, że nie dane im będzie odpocząć w najbliższym czasie.

*

Lekcja przedsiębiorczości została przerwana przez pojawienie się szeryfa i jednego z posterunkowych. Dyrektor nie był zadowolony, ale jego obowiązkiem było zaprowadzenie stróżów prawa do Conrada Saverina. Młodzież wydawała się być w totalnym szoku, kiedy Cerano Torres poprosił nauczyciela na zewnątrz.
– Aresztujecie go? Za co? Nic nie zrobił! – Lidia zerwała się z miejsca, zaciskając automatycznie pięści i gotowa rzucić się na szeryfa, jeśli będzie taka konieczność.
Nici z załatwienia sprawy po cichu. Cała klasa obserwowała już tę scenę z zaciekawieniem.
– Spokojnie, Lidio, szeryf Molina chce mnie tylko prosić o złożenie wyjaśnień na komendzie. – Conrado swoim uspokajającym głosem potrafił czasem działać cuda, ale nie tym razem. – Prawda, szeryfie? – Zwrócił się do Ivana, który miał niewzruszoną minę.
– Nie będę ukrywał, panie Saverin, że musiał pan mocno nadepnąć na odcisk Baronowi Altamirze. – Molina złapał się za pasek, uwidaczniając odznakę. Powrót na służbę był mu potrzebny, bo w domu zaczynał już wariować. – Kolejny Rom nie żyje. Trzech zeznało, że widzieli pana odjeżdżającego z miejsca zdarzenia. Musimy to wyjaśnić.
– Co? Nie, przecież to nie on! Jak mógł odjechać z miejsca zdarzenia? Nie ma samochodu, bo mu go spalili! To nie ty – dodała już ciszej Lidia w stronę Conrada, czując, że Baron przechodzi samego siebie i musieli się z nim rozprawić po swojemu, skoro nie działały pokojowe metody. – Włamali się do domu Conrada, zastraszali mnie. Dlaczego wtedy nic nie zrobiliście? Będę zeznawać – Conrado był ze mną. Nie mógł nikogo zabić, ani Jonasa Altamiry, ani tego drugiego Roma, kimkolwiek jest.
– Panie Saverin, proszę uspokoić podopieczną, bo i ją będę musiał zabrać na komisariat – poprosił Ivan, czując, że traci cierpliwość z tą dziewczyną.
– Ivan! – To Felix wstał z miejsca w obronie przyjaciółki, wpatrując się w chrzestnego, jakby był jakimś bandziorem a nie przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości.
– Spokojnie, nic się nie martwcie. – Conrado spojrzał na nich oboje, na dłużej zatrzymując wzrok na Lidii, która była wzburzona. – Pojadę i wszystko wyjaśnię, niczym się nie przejmuj. Nie wracaj sama do domu, poczekaj na Erica.
– Eric opiekuje się Alice, nie przyjedzie.
– Więc niech Felix cię odprowadzi do domu.
– Felix? Prędzej sama się obronię niż on tymi chudymi ramionami. Bez obrazy – rzuciła za plecy w stronę kolegi, który poczuł się tak, jakby dała mu policzek. Kilka osób parsknęło śmiechem, w tym Ignacio Fernandez.
– Odprowadzimy ją, proszę się nie martwić. – Marcus Delgado wziął na siebie odpowiedzialność jako przewodniczący szkoły. Nie wiedział, co tu się dzieje, ale sprawa wydawała się poważna, skoro Romowie posuwali się do gróźb pod adresem Saverina i Montes, a w dodatku próbowali wrobić zastępcę burmistrza w morderstwo.
Conrado podziękował najlepszemu uczniowi wzrokiem i uśmiechnął się lekko w stronę Lidii. Pozwolił się wyprowadzić policjantom. Lidia dopadła jeszcze do drzwi, zupełnie ignorując dyrektora, który czuł, że zarządzanie tą placówką będzie jeszcze trudniejsze niż przypuszczał.
– Uważaj, Molina. Jak coś mu zrobisz… – zaczęła panna Montes, ale szeryf spojrzał na nią z góry tak, jakby była nic nieznaczącym pyłkiem na jego butach.
– Wracaj do nauki i daj dorosłym wykonywać swoją pracę.
Wyszli, pozostawiając uczniów samych w klasie. Cerano Torres nakazał im czytać jakiś rozdział z książki, a za chwilę miał wrócić z nauczycielem, który poprowadzi zastępstwo. Uczniowie mieli więc chwilę, by poplotkować. Wszyscy byli poruszeni tą sceną. Nikt nie wątpił w niewinność Saverina, ale byli zaintrygowani zachowaniem Romów. Reszta młodzieży po prostu skupiła się na nauce, traktując urwaną lekcję przedsiębiorczości jak zwykłe okienko w zajęciach. Podczas gdy Lidia nie mogła się uspokoić, a Felix i Rosie usiedli z nią, by dodać jej otuchy, Marcus postanowił zająć się innymi ważnymi sprawami.
– Potrzebuję numeru do Izzie Gomez. – Delgado przysiadł się do stolika Jordana, nie kwapiąc się nawet, by jakoś rozpocząć tę rozmowę. Sprawa była pilna, ty bardziej teraz, kiedy Romowie zaczynali coraz bardziej kombinować.
– Do kogo? – Guzman wyciągnął z jednego ucha słuchawkę, krzywiąc się, bo Delgado przerwał mu drzemkę. Wyglądało na to, że całe pojawienie się policji i zabranie Saverina na komendę w ogóle go nie obeszło.
– Do Isabelli Gomez, nie udawaj, że nie wiesz, o kogo chodzi.
– Skąd pomysł, że mam do niej numer? – Jordan uniósł jedną brew, jak to zwykle miał w zwyczaju. Nie byłby sobą, gdyby odpowiedział od razu, musiał zawsze się trochę podroczyć.
– Bo masz numery do połowy dziewczyn z obozu piłkarskiego – przypomniał mu Marcus, będąc na to przygotowanym. Jordi potrafił być trudny, ale znali się nie od dziś, więc wiedział, jak z nim postępować.
– Myślisz, że chodziłem z dzienniczkiem i zapisywałem wszystkie numery, które mi wciskały? – Jordan nie wiedział, skąd to nagłe zainteresowanie, ale poczuł się lekko zirytowany.
– Wszystkie może nie, ale Jane Williams twierdzi, że ten jeden numer masz na pewno.
– Jane ma za długi język. A właściwie to nie wiem, ty poznałeś ją bliżej od tej strony – dodał Guzman złośliwie, prostując się w swojej ławce. – Po co ci numer do Izzie, co ty kombinujesz?
– Nic nie kombinuję, mam do niej pewną sprawę. Jane twierdzi, że będzie potrafiła pomóc.
– Hmmm. – Jordan udał, że się zamyślił. Marcus dobrze wiedział, że szatyn czeka, aż powie coś więcej, ale nie mógł mu zdradzić szczegółów.
– Proszę cię. To ważne.
– Nie mogę rozdawać ot tak numerów telefonu. To niestosowne.
– W takim razie, czy mógłbyś skontaktować się z Izzie w moim imieniu i poprosić ją, żeby się do mnie zgłosiła? To naprawdę ważne.
– Zobaczę, co da się zrobić. – Jordan miał zamiar wrócić do drzemki, ale Delgado nie wstawał z miejsca, wpatując się w niego tak, że poczuł się przyparty do muru. – Masz na myśli, że mam to zrobić teraz?!
Kiedy przewodniczący szkoły tylko nieznacznie kiwnął głową, Jordi westchnął i dał za wygraną. Wyciągnął komórkę z kieszeni, marudząc pod nosem i wyszukując kontakt panny Gomez.
– Wow, ktoś tu kogoś porządnie olał. – Quen stanął za kuzynem, by zajrzeć mu w telefon. – Nie odczytałeś żadnej wiadomości od trzynastego września. Trochę to niemiłe. Laska wysłała ci nawet urodzinowe życzenia, a z twojej strony zero odzewu.
– Mógłbyś? – warknął w jego stronę Jordi, zakrywając telefon, żeby Ibarra nie mógł przeczytać prywatnych konwersacji.
– Jezu, ale się zrobiłeś wrażliwy. Kim jest ta Izzie, twoja ex? – Quen uśmiechnął się złośliwie, bo nagabywanie kuzyna zawsze było jednym z jego ulubionych zajęć.
– Nie twój interes. Zajmij się lepiej swoją dziewczyną, zanim Ignacio sprzątnie ci ją sprzed nosa.
– Co? Coś mówił? – Quen zakrztusił się, mimo że niczego nie miał w ustach.
– Nic nie mówił, ale patrzy na Carolinę, jakby była pucharem „Copa America”, więc weź się w garść i skończ to, cokolwiek robicie. Żadna dziewczyna nie zasłużyła na takie traktowanie. – Jordan skarcił go, po czym wpatrzył się w ekran swojego telefonu, jakby nie wiedział, czy powinien coś odpisać czy totalnie zignorować zaległe wiadomości i po prostu przejść do rzeczy. W końcu się poddał. – Wiesz co, Trzynastka? Jednak dam ci ten numer.
– Tchórz – szepnął mu nad uchem Quen, a szatyn się skrzywił. Dla zgrywy, Ibarra chciał mu wyrwać telefon.
– Zabieraj te brudne łapy. – Jordan klepnął go otwartą dłonią po obu rękach tak mocno, że aż zapiekło. – Sorry – przeprosił, kiedy zdał sobie sprawę, że był trochę za ostry, bo w końcu kuzyn dopiero co dochodził do siebie po operacji dłoni.
Wysłał Marcusowi numer Izzie i ponownie położył się na ławce. Chciał mieć choć raz święty spokój.
– Quen? – Felix nagle odchrząknął i wtrącił się do rozmowy z wymuszoną grzecznością. – Czy mógłbyś, proszę, zapytać kuzyna, czy wystąpi na odsłonięciu tablicy dla pani Pascal?
– Przecież tu siedzi, sam go zapytaj. – Ibarra wskazał palcem na kuzyna, trochę nie rozumiejąc sytuacji.
– Właśnie Felix, sam mnie zapytaj, a nie zachowujesz się jak dziecko. – Jordi się zirytował, ponownie wyciągając z uszu słuchawkę. – Chodzi ci o ten złamany pakt? Jesteś dziecinny.
– Zaśpiewasz czy nie? – warknął Castellano, ale czekało go tylko pogardliwe spojrzenie od byłego przyjaciela. – Jutro o osiemnastej w szkole w San Nicolas de los Garza. Jak zmienisz zdanie, przyjedź.
– Nie zmienię.
– Okej. – Felix się poddał. Próbował, ale nie wiedział, jak ma mu przemówić do rozsądku.
Tymczasem ksiądz Ariel pojawił się w ich klasie, informując, że przejmie zastępstwo za Saverina. Już myśleli, że czeka ich odmówienie różańca, ale na szczęscie nauczyciel religii nie był jak ojciec Horacio. W ramach zastępstwa zabrał ich na świeże powietrze, domyślając się, że dobrze im to zrobi. Przyniósł piłkę i zachęcił kilku uczniów, by stanęli razem z nim w kółeczku, kopiąc ją do siebie i wymyślając jakieś dziwne kary, kiedy komuś nie udało się jej odbić.
– Skucha! Lecisz po lody. – Ariel zarządził, a kilka osób się roześmiało, kiedy Nacho nie zdołał odbić piłki.
– Nie wolno wychodzić ze szkoły w czasie lekcji – poinformował go Fernandez, jakby to go kiedykolwiek powstrzymało.
– Masz osiemnaście lat, prawda? Tobie wolno. – Ksiądz wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale po chwili dał za wygraną i udał, że sam źle odbił piłkę. – No nie… Dobrze, to ja postawię wszystkim lody.
– Jest za zimno na lody – zauważyła Olivia Bustamante, a Ariel udał oburzonego.
– Nigdy nie jest za zimno na lody. W Meksyku sezon trwa cały rok! Lody najlepiej smakują w listopadzie.
Kilka osób uśmiechnęło się, nie wiedząc, czy ksiądz sobie żartuje, ale musieli przyznać, że poprawił wszystkim humor. Tylko Lidia siedziała z boku na ławce przed szkołą i gapiła się tępym wzrokiem przed siebie, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mogła wygarnąć policji, co myśli. Miała też ochotę od razu złożyć wizytę Baronowi Altamirze, bo była pewna, że to on uwziął się na Conrada. Czuła się bezsilna.
– Czemu tak siedzisz sama? Nie chcesz z nami zagrać? – Ariel podbiegł do niej, zauważając, że coś jest nie tak. Przysiadł się na ławce obok i przyjrzał się jej z troską.
– Nie mam ochoty – burknęła niezbyt grzecznie. Nie było winą księdza, że była zła na cały świat, ale akurat był pod ręką, więc się wyładowała.
– Rozumiem. Nie umiesz? Spokojnie, nie każdy umie grać w piłkę. – Ariel połknął uśmiech, kiedy panna Montes spojrzała na niego z oburzeniem.
– Każdy głupi potrafi kopać piłkę, to żadna sensacja!
– To chodź i udowodnij. – Ariel ją sprowokował, ale wtedy zdała sobie sprawę, co próbuje zrobić i tylko westchnęła z rezygnowaniem.
– Zachowuje się ksiądz, jakby miał naście lat.
– W każdym z nas drzemie odrobina dziecka. I wcale nie jestem taki stary – dodał ostrzegawczym tonem, jakby chciał jej pokazać, że nawet duchowni mają uczucia.
– Widzę. Koszulka z minecraftem? – Wskazała na jego t-shirt z motywem z gry komputerowej. – Ksiądz jest nerdem.
– Nerdem? – Ariel wybuchnął serdecznym śmiechem. – Nikt mnie tak nie nazwał od… – Zmarszczył ciemne brwi, próbując sobie przypomnieć. – Właściwie to nigdy. Ale tak, można powiedzieć, że jestem typem kujona lubującego się w grach komputerowych. To dosyć stereotypowe, Lidio. Wstydź się. – Poprawił na nosie okulary, sprawiając, że kąciki jej ust uniosły się ku górze. – A jednak, potrafisz się uśmiechać. Gdybyś potrzebowała pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć.
– Nie jest mi po drodze do konfesjonału, proszę księdza. – Montes pokręciła głową, bo nie była religijna i oprócz tego, że matka ją ochrzciła, nigdy zbyt wiele z Bogiem nie miała wspólnego.
– Nie miałem na myśli konfesjonału, a moją salę od religii. To taki mój gabinet. – Ariel wypiął z dumą pierś. – Coś cię trapi. Jak będziesz gotowa o tym porozmawiać, zapraszam.
Montes pokiwała głową, dziękując mu za tę ofertę, ale nie sądząc, że byłaby w stanie z niej skorzystać. Rozmawianie o uczuciach było dla niej trudne, a co dopiero w towarzystwie młodego przystojnego i dziwnego księdza. Obiecała sobie w duchu, że nigdy z propozycji nie skorzysta. W końcu musiała się sama z tym uporać. I musiała się upewnić, że Baron nie skrzywdzi Conrada.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 22:51:14 11-12-23, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:03:43 11-12-23    Temat postu:

cz. 2

Pueblo de Luz, 1986

Stopa odziana w trampek podrygiwała nerwowo pod szkolną ławką, kiedy Silvia Olmedo świdrowała wzrokiem nauczyciela biologii. Zagryzła końcówkę długopisu, mrużąc swoje bystre oczy i zastanawiając się, co siedzi w głowie Dicka Pereza.
– Pogryziesz mi wszystkie długopisy – powiedział z wyrzutem kolega z ławki, ale nawet na niego nie spojrzała. Dopiero kiedy jego ręka złapała ją za kolano i przytrzymała jej nogę w miejscu, odwróciła się w jego stronę. – O czym myślisz? Znów jakiś głupi pomysł?
– Nie tym razem, Adasiu. – Uśmiechnęła się kącikiem ust, poprawiając niesforne pofarbowane na blond kosmyki włosów, które pouciekały z koka spiętego ołówkiem. – Jak myślisz, ile on wytrzyma? – Wskazała brodą na biologa, który rozrysowywał coś na tablicy, podczas gdy reszta uczniów zawzięcie notowała.
– Co wytrzyma? Musi do toalety? – Adam Castro próbował skupić się na przerysowaniu rysunków z tablicy, ale było to trudne, kiedy Silvia wciąż coś kombinowała. Niemal słyszał, jak jej szalone pomysły kotłują jej się w czaszce.
– Nie, głąbie. Ile czasu minie, zanim go wywalą! Tuż po tym jak opublikuję w szkolnej gazetce artykuł na jego temat! – Silvia wyglądała na ucieszoną. Widząc zdziwioną minę przyjaciela, wyciągnęła ukradkiem z torby pojedynczą kartkę, którą wydrukowała tego ranka. – Najnowsze wydanie.
– Opublikujesz to? Nie możesz! Silvie… – Adam zrobił się czerwony i z niepokojem złapał koleżankę za obie dłonie, by schować szkic gazetki, który mu pokazała. Nie chciał, żeby Ricardo Perez go widział. – Nie wiesz, czy zrobił coś złego.
– Daj spokój, to dosyć oczywiście! Catalina Ferrer odeszła ze szkoły tuż po tym jak miała z nim „pogadankę” w jego gabinecie. Był na nią cięty od zeszłego semestru. Coś jest na rzeczy.
– „Coś jest na rzeczy” nie oznacza zaraz „nauczyciel biologii szykanuje uczennicę”. – Adam przeczytał szeptem słowa, które Silvia wydrukowała z taką dumą. – Nie możesz tak oskarżać ludzi, bez żadnych dowodów. Będziesz miała z tego powodu problemy.
– Daj spokój. Czekam tylko aż opiekunka kółka dziennikarskiego to przyklepie. – Olmedo machnęła ręką, bo była pewna swego.
– Jeszcze nie wyraziła zgody?
– To tylko kwestia czasu.
– Panie profesorze, przepraszam, że przeszkadzam. – Szestastoletni Fabian Guzman stanął w drzwiach sali od biologii, zwracając uwagę wszystkich. Swoją wyniosłością i powagą dominował wśród rozwydrzonych dzieciaków. – Silvia Olmedo jest proszona do gabinetu szkolnego psychologa.
– Silvio, zabierz rzeczy i wyjdź – mruknął Perez, nie odwracając się od tablicy.
Silvia ani drgnęła. Patrzyła w szoku na szkolnego przewodniczącego, zastanawiając się, co to ma niby znaczyć.
– Nigdzie nie idę. Co ja niby takiego zrobiłam? – zapytała, odchylając się na krześle i zakładając ręce na piersi.
– Twój ojciec jest w szkole, tyle wiem. Idziemy? – Guzman przesunał się w wejściu, żeby dać jej do zrozumienia, że powinna się pospieszyć.
– Ugh! – wyrwało się z gardła blondynki, po czym zebrała prędko zeszyty, wrzuciła je niedbale do torby i ruszyła za przewodniczącym. – Spadaj, Guzman, umiem sobie otworzyć drzwi – rzuciła w jego stronę, kiedy odprowadził ją pod sam gabinet szkolnej pani psycholog.
W środku rzeczywiście siedział jej ojciec w eleganckim garniturze. Obok niego nauczycielka hiszpańskiego, która prowadziła koło dziennikarskie, a szkolna pani psycholog wyglądała, jakby miała jej zaraz oznajmić, że ktoś umiera. Silvia nie wiedziała, o co ta cała afera, ale wtedy jej wzrok padł na biurko, na którym leżała zabłąkana pierwsza strona najnowszego numeru gazetki, którego jeszcze nie wydali do sprzedaży.
– Silvio, usiądź. – Pani psycholog wskazała jej krzesło, ale taktownie to zignorowała.
– Uważamy, że trochę przesadziłaś – zaczęła nauczycielka, a Silvia zerknęła na ojca, by zobaczyć jego reakcję. Wyglądał na zawstydzonego bardziej niż na złego. Może czuł się rozczarowany, że został wezwany do szkoły w tak głupiej sprawie.
– W dziennikarstwie chodzi o obnażanie zła, prawda? Informowanie opinii publicznej o ważnych wydarzeniach. Odejście Cataliny ze szkoły było ważne. Ludzie chcą wiedzieć, dlaczego to zrobiła – usprawiedliwiła się, choć osobiście czuła, że nie miała za co przepraszać. Tak, poniosło ją i być może wysnuła pochopne wnioski, ale czuła, że ma rację.
– Odejście ze szkoły to prywatna sprawa Cataliny. Miała do tego pełne prawo. Oczywiście, nie wydrukujemy tego. Nie tylko naruszyłaś sferę osobistą jednej z uczennic…
– Byłych uczennic.
– Ale też oskarżasz o coś bardzo poważnego jednego z naszych nauczycieli. To niedopuszczalne. – Opiekunka koła udała, że nie słyszała jej wtrącenia. – Na szczęście pan Perez jeszcze tego nie widział i nie zamierzamy mu tego pokazywać. Przymknę oko, bo jesteś w szkolnym samorządzie, ale taka sytuacja nie może się powtórzyć. Nie mogę ci więcej pozwalać mieć takiej wolności w gazetce, będziemy musieli wyprostować kilka rzeczy.
– Tato? – Silvia spojrzała na ojca, jakby liczyła na to, że zareaguje albo stanie w jej obronie. Wyglądało jednak na to, że całkowicie się z tym wszystkim zgadzał, a ona poczuła się okropnie niesprawiedliwie.
– Mam dalej pisać o remoncie sali gimnastycznej i nagrodzie gubernatora dla kółka chemicznego? Przecież to nudy! Nikt nie chce tego czytać!
– Nie jesteśmy brukowcem, Silvio. – To jedno zdanie z ust nauczycielki musiało jej wystarczyć.
Wściekła wyszła z ojcem na korytarz. Mariano Olmedo miał poważną minę i nic nie powiedział, po prostu skierował się w stronę wyjścia na parking, gdzie zaparkował swój samochód.
– Nic nie powiesz?
– Przesadziłaś, Silvio. Wiem, że to twoje hobby i to wspaniale, że chcesz się rozwijać. Ale może byłoby lepiej, gdybyś skupiła się na rzeczach ważnych, zamiast nad jakimiś plotkarskimi gazetkami? – Mariano zmarszczył czoło, nawet nie wiedząc, jak nazwać jej wybryk.
– Na jakich ważnych rzeczach mam się skupić? – Podparła się pod boki, tupiąc nogą i czekając na odpowiedź ojca. Zawsze była jego oczkiem w głowie, ale czasami potrafił być bardzo wymagający.
– Na nauce. Medycyna to nie przelewki, jeśli chcesz iść na porządne studia, lepiej już zacznij się przygotowywać.
Postanowiła ugryźć się w język. Nie chciała być lekarzem, chciała być dziennikarką. I chciała być osobą, która będzie obnażać grzeszki takich ludzi jak biolog Perez. Może jednak to miasteczko nie było na to gotowe.


– Ricardo Perez na zwolnieniu chorobowym? Nie sądziłem, że ten człowiek w ogóle choruje. – Mariano roześmiał się, przywołując córkę do rzeczywistości.
Siedzieli w gronie znajomych przy jednym ze stolików w „Grze Anioła”. Mariano zapraszał różnych ludzi na obiad od czasu do czasu, a lokal Javiera Reverte szczególnie sobie upodobał, choć nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego. Silvia zaczęła żałować, że przyjechała samochodem i nie może się napić. Fabian jak zwykle wymigał się od tej wątpliwej przyjemności spotkania z teściem, a Jordan chodził swoimi ścieżkami, co akurat było w tym przypadku dobre, bo przynajmniej nie powie czegoś głupiego. Silvia przyszła tylko z córką, która dziobała widelcem swojego kurczaka w parmezanie, czując się niebywale niezręcznie.
Oprócz Mariano była również babcia Anastasia, która zaśmiewała się do rozpuku z jakichś dowcipów pana Abarci. Był to zaproszony na dzisiejsze spotkanie znajomy rodziny z San Nicolas de los Garza, który z żoną i synem nigdy nie odmawiał takich zgromadzeń towarzyskich. Pani Abarca była elegancką kobietą, której jedynym zadaniem było utrzymanie domu i wychowywanie dzieci, więc z Silvią niewiele miała wspólnego. Pani Olmedo potakiwała i uśmiechała się w jej stronę, żałując, że nie może wetknąć sobie widelczyka do ciasta prosto w ucho, żeby skończyć tę katorgę.
– Następnym razem przyprowadź Jordana. – Mówiła pani Abarca, bo tematy dzieci, wychowania, szkolnych podręczników i opłat na radę rodziców, były jedynymi, w których miała jako takie pojęcie. – Yon nudzi się ze starymi ludźmi. Przydałoby mu się pobyć z rówieśnikami.
– Mamo… – Nastoletni chłopak z drużyny piłkarskiej San Nicolas miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć – że nie cierpi Jordana i na ostatnim meczu nawet kilka razy próbował go faulować? Nie miał ochoty siedzieć z nim przy jednym stoliku, już dosyć, że musiał znosić jego siostrę, ofiarę losu.
– Nelka, co ty taka cicha? Nie smakuje ci? – Pani Abarca zmieniła front, a Marianela spłonęła rumieńcem, słysząc, że ktoś zwraca się do niej bezpośrednio i to używając zdrobnienia.
– Nie, nie, proszę pani. Bardzo dobre. – Marianela, jakby chciała na siłę zademonstrować, że kuchnia jest wyśmienita, wetknęła sobie kawałek zimnego już kurczaka do ust.
– Taka urocza dziewczynka. – Kobieta roześmiała się perliście, a Silvia uszczypnęła się pod stołem, żeby trochę się uspokoić i nie powiedzieć czegoś głupiego. – A właściwie już młoda kobieta. Ja w jej wieku już wychodziłam za mąż.
Marianela zakrztusiła się kurczakiem i dziadek Mariano musiał uderzyć ją kilka razy między łopatki. Miała taki wzrok, kiedy spoglądała na matkę, jakby błagała ją, żeby jej nie wydawała za mąż. Silvia miała ochotę się roześmiać, bo nie miała takiego zamiaru. Nie była aż tak staroświecka, poza tym Nela zdecydowanie nie była na to gotowa.
– Dziękuję, Ramono, ale Nela jest jeszcze za młoda. W twoich czasach było inaczej.
Ramona Abarca rozdziawiła oczy ze zdziwienia, ale Silvia już na nią nie patrzyła, chwytając za kieliszek do wody.
– Dokładnie, Ramono, nie porywaj nam naszego kwiatuszka. Jest jeszcze zbyt niewinna, żeby o tym myśleć. – Mariano pogłaskał wnuczkę czule po ramieniu, a Nela jeszcze bardziej zapadła się w sobie. – Wiem, co próbujesz zrobić, chcesz przedstawić kandydata, ale wszystko w swoim czasie.
Pan Olmedo mrugnął oczkiem do siedemnastoletniego Yona Abarci, który tylko się skrzywił. Znosił te spotkania tylko dlatego, że jego rodzina próbowała zdobyć korzyści od Fabiana i jego rodziny. Nie cierpiał bliźniaków – kiedy uczyły się w San Nicolas, Nela była głównym celem dowcipów jego i jego kolegów, przez co często obrywali, bo Jordan nie mógł puścić tego płazem. Hamowali się, kiedy Franklin uczył się w ich szkole, ale kiedy poszedł na studia, Nela miała naprawdę ciężki czas, znosząc szykany ze strony rówieśników. A teraz musiała jeść obiad z jednym ze swoich oprawców. To wystarczająca tortura, a myśl o małżeństwie wydawała się po prostu absurdalna.
– Jak zacznie się sezon to zabiorę was na polowanie. – Mariano zwrócił się do młodego Yona, jakby dobrze to sobie przemyślał. – Muszę w końcu nauczyć Jordana, jak strzelać poprawnie. – Skrzywił się, a jego prawa dłoń automatycznie powędrowała w stronę lędźwi. Dopiero od niedawna mógł normalnie siadać, ale jeszcze nie do końca wszystko się zagoiło po ostatnim polowaniu na dzikie indyki. – Dlaczego twój brat znów się nie pojawił? – zwrócił się bezpośrednio do wnuczki. – Nasze rodzinne kolacje są poniżej jego godności?
– Jordi ma próbę – powiedziała cicho, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – To znaczy treningi. Ma treningi piłki nożnej – poprawiła się, szczypiąc się w przedramię pod stołem, bo znów omal się nie wygadała, że jej brat pracuje nad musicalem. Zresztą wątpiła czy jej bliźniak przyszedłby na takie spotkanie nawet gdyby miał czas wolny. To po prostu nie było w jego stylu.
– Jest zajęty, to dobrze. Mam nadzieję, że równie pilnie przygotowuje się na medycynę. Pierwszy lekarz w rodzinie. Czekam na to od lat. Nie winię cię, Silvio – dodał, choć nikt go o to nie pytał. – Wyszło na dobre, że się nie dostałaś i poszłaś inną drogą. Robisz coś ważnego dla społeczeństwa, to też jest potrzebne.
Wszyscy z ulgą powitali koniec tego towarzyskiego spotkania, które dla matki i jej córki było po prostu torturą. Wracały autem w ciszy, nie miały daleko. Marianela nie mogła się jednak powstrzymać i choć zwykle siedziała cicho jak mysz pod miotłą, dziś coś nie dawało jej spokoju.
– Dlaczego nigdy nie mówiłaś, że nie dostałaś się na medycynę? Czy to jakiś sekret?
– Żaden sekret. Po prostu nie warto o tym wspominać. – Silvia wzruszyła ramionami. Nela pokiwała głową, ale jej matka wiedziała, że zdusiła w sobie to, co rzeczywiście chciała powiedzieć. Nie drążyła jednak niewygodnego tematu. – Rozmawiałam z twoim nauczycielem, Saverinem – zaczęła, skręcając na rogu ulicy i kierując się do ich domu wzdłuż sadu Delgadów. – Podobno stronisz od ludzi i nie rozmawiasz z wieloma ludźmi w szkole. Masz jakieś koleżanki czy kolegów? I nie mówię o naszych głupkowatych sąsiadach – dodała szybko pani Olmedo de Guzman, domyślając się odpowiedzi Neli.
– Felix i Ella są moimi przyjaciółmi – poinformowała ją dziewczyna, wpatując się tępo w szybę, za którą migały jabłonie w sadzie.
– Tak, ale ja mówię o prawdziwych kolegach. Rówieśnikach w szkole. – Silvia miała ochotę wywrócić oczami, bo rozmowa z córką czasami była bardzo ciężka.
– Adora jest miła.
– Ta co urodziła dziecko Roque Gonzaleza?
– Ma trzecie miejsce w szkole w nauce – sprostowała okularnica, bo wolała myśleć o koleżance w ten sposób.
– A ktoś bardziej… reprezentacyjny? – Silvia podsunęła, nie mając pojęcia, jak inaczej może dać córce do zrozumienia, że powinna zacząć się przyjaźnić z dziewczętami, które miały dobrą opinię. – Nela, musisz zacząć rozmawiać z ludźmi.
– Rozmawiam.
– Nie rozumiesz mnie. – Silvia westchnęła. Ręce same jej opadały. Czasami żałowała, że Nela nie jest jak Jordan, który chociaż był wrzodem na tyłku, to jednak komunikację opanował do perfekcji. On z kolei powinien uczyć się od siostry, kiedy się zamknąć.
Nie miała siły kontynuować tematu. Zaparkowała przed domem i wysiadła z samochodu, kręcąc głową na widok zapuszczonego ogrodu sąsiadów.
– Panie Torres, dobrze, że pana widzę! – Pomachała ręką mężczyźnie, który podobnie jak ona właśnie wrócił i parkował przed porośniętym bluszczem przybytkiem. – Czy jest szansa, że te chaszcze kiedyś znikną? Z okna sypialni mam widok na dżunglę.
– Mamo… – Nela szepnęła, czując się niebywale niezręcznie. – Dobry wieczór, dyrektorze Torres.
– Dobry wieczór, Marianelo – odpowiedział uprzejmie Cerano, myśląc, że chociaż jedna osoba w tej rodzicie potrafi odnosić się do innych z szacunkiem. – Dziękuję za zwrócenie uwagi, pani Guzman, zajmę się tym. Ale jak pani widzi, jesteśmy na etapie przeprowadzki, to wszystko zajmuje sporo czasu. – Posłał jej delikatny uśmiech, którym chciał się jej pozbyć, a kobieta nie zamierzała kontynuować tej dyskusji.
– Byle szybko, bo dom straszy w okolicy już od dawna. Byłoby miło, gdyby zadbał pan o to, żeby bardziej wpasował się w tutejsze standardy. – Wskazała na swoją zadbaną elewację i na kilka domów wokół nich. – Dobranoc – rzuciła na koniec, jakby nie chciała dać mu nawet możliwości wszczęcia kłótni.
– Dobranoc, panie dyrektorze – szepnęła Nela i weszła za matką do domu.

***

Lidia nigdy nie chciała nikomu robić problemów. Wiedziała, że od kiedy pojawiła się w życiu Conrada, on miał tylko pod górkę. Ludzie krzywo na niego patrzyli, a Romowie poprzysięgli mu zemstę i nie zamierzali spocząć, póki jej nie dostaną. Winili zastępcę burmistrza za śmierć Jonasa, za wszystkie przykrości, które spotykały ich w tym miasteczku. Montes tego nie rozumiała, w końcu Saverin robił wszystko co w jego mocy, by zapewnić każdemu równe szanse w Pueblo de Luz, ale Baron Altamira był uparty. Sądziła, że jeśli mogłaby przekonać ciotkę Esmeraldę, by porozmawiała z patriarchą, może ten w końcu by się ugiął i zostawił Conrada w spokoju. Lida czuła, że musi spróbować, nawet jeśli Saverin miałby ją później za to zwymyślać. Przyszła więc na obrzeża miasta, gdzie Cyganie urządzili sobie obozowisko. Spora część mieszkała w obskurnych domach w ubogiej dzielnicy, ale większość wolała przebywać na łonie natury, więc zwykle nocowali w wozach i namiotach rozstawionych w lesie. Jimena Bustamante walczyła, by ich stamtąd wykurzyć, ale byli nieugięci.
Lidia nie miała pojęcia, że skradając się przez las jest przez cały czas obserwowana. Jej zachowanie go irytowało. Wyraźnie powiedział jej, że ma się nie wychylać, ale nie byłaby sobą, gdyby nie wzięła spraw w swoje ręce. Widział, jak się skrada i jak przygląda się Romom zza drzew i ręce mu opadły. Miał wrażenie, że nigdy nie uda mu się przemówić jej do rozsądku. Zaszedł ją od tyłu.
– Jesteś albo bardzo odważna albo bardzo głupia – wyszeptał jej nad uchem.
Lidia omal nie krzyknęła, na szczęście w ostatniej chwili zakrył jej usta dłonią w czarnej rękawiczce. Kiedy zdała sobie sprawę z kim ma do czynienia, odetchnęła z ulgą.
– Przyszedłeś. Słyszałeś już o Saverinie? Martwiłeś się o mnie? – W jej głosie dało się usłyszeć nutkę nadziei, za co sama musiała się uszczypnąć, bo brzmiała jak jakaś napalona nastolatka.
– Nie pochlebiaj sobie. Nie miałem pojęcia, że jesteś na tyle nierozważna, żeby tu przychodzić. To oczywiste, że Romowie coś knują, moim obowiązkiem jest to monitorować, w końcu chcą mojej głowy. – Łucznik wyminął ją i przykucnął, chowając się za krzewami, skąd miał doskonały widok na polankę w lesie, na której Romowie właśnie coś świętowali. – Ktoś umarł?
– Nie, dlaczego? – Montes zdziwiła się, nie rozumiejąc, skąd wysnuł ten wniosek. Sama przycupnęła w lekkiej odległości od niego, skąd mogła widzieć zarówno Romów, jak i jego profil. Głośna muzyka dochodząca z polany sprawiała, że nie musieli nawet między sobą szeptać. Nie było możliwości, że ktoś ich usłyszy.
– Urządzili niezłą imprezę. – El Arquero zmrużył oczy, próbując przyjrzeć się wszystkim i każdemu z osobna. Poszukiwał jakichś podejrzanych typów.
– Dziś nie masz soczewek? – zapytała znienacka Lidia, a kiedy spojrzał na nią takim wzrokiem, że mógłby ją zabić, nieco skuliła się w sobie. – Przepraszam, że pytam. Po prostu wiem, że w El Paraiso jedną zgubiłeś. Policja ją znalazła – poinformowała go, wychodząc z założenia, że chyba o tym nie wiedział. – Widzę, jak mrużysz oczy. Nie widzisz wyraźnie z daleka?
– Gdyby policja wkładała tyle samo wysiłku w znalezienie mojego naśladowcy, co w snucie głupich teorii spiskowych, może w końcu udałoby im się rozwiązać jakąś sprawę.
Zdawał się być lekko poirytowany, ale Lidia nie wiedziała, czy bardziej ze względu na jej pytanie czy może na fakt, że policja rzeczywiście nie przybliżyła się ani trochę do prawdy. Nadal byli przekonani, że to El Arquero zabił Jonasa Altamirę i trudno było im się dziwić – wszystkie poszlaki na to wskazywały.
– Po co tu przyszłaś? – wyrwał ją z rozmyślań, sprawiając, że lekko się zawstydziła. Nie musiała jednak odpowiadać, bo strzelec sam kontynuował: – Liczyłaś, że porozmawiasz z patriarchą, a on zostawi Conrada Saverina w spokoju? – Łucznik prychnął, uważając ją zapewne za naiwnego dzieciaka. – Saverin jest dużym chłopcem, sam sobie poradzi. Nie potrzebuje ciebie, żebyś stawała w jego obronie. A Baron Altamira nie słucha nikogo.
– Dostał od ciebie strzałę. Znasz go? – Lidia zniżyła głos, próbując zgłębić tajemnicę.
– Nie osobiście, ale to bez znaczenia. Każdy wie, jakim jest draniem. – El Arquero odpowiedział jej naturalnie, co uznała za dobry omen. Z czasem nieco się otworzył i pozwalał jej zadawać pytania, co było chyba przejawem zaufania, a przynajmniej tak panna Montes chciała myśleć. – Kim jest ten człowiek obok patriarchy?
Lidia oderwała zaintrygowany wzrok od zamaskowanego strzelca i skupiła się na polance, gdzie jeden z mężczyzn, siwy z długą brodą, przygrywał na akordeonie, podczas gdy patriarcha klaskał w rytm muzyki, a kobiety naokoło nich tańczyły, grając na tamburynach.
– To senior taboru, jest głównym doradcą, ludzie liczą się z jego opinią. Don Danior ma posłuch.
– Jak ma na imię?
Lidia roześmiała się, z łatwością wyobrażając sobie minę Łucznika. Widziała tylko jego oczy, ale doskonale wiedziała, że uniósł brwi ze zdziwienia.
– Danior – „ten, który zrodził się z zębami”. – Montes z trudem wypowiedziała to na głos, bo brzmiało to bardzo głupio.
– Czyli jakiś wybryk natury? – Łucznik pokręcił głową. – Będę go nazywał po prostu Świętym Mikołajem – stwierdził, uznając, że pseudonim pasuje dużo lepiej do siwobrodego mężczyzny w czerwonym swetrze. Wokół jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, kiedy do ich uszu doszły wyjątkowo głośne dźwięki harmonijki.
– Nie lubisz muzyki? – Lidia, która była przyzwyczajona do takich biesiad, nie była wcale zdziwiona, że dla osób z zewnątrz wyglądało to bardzo komicznie.
– Muzykę – tak. Ten jazgot? To nie jest muzyka.
Łucznik rozejrzał się po wszystkich Romach, zastanawiając się, jak mogą rozmawiać w takich warunkach. W tym hałasie nie można było skupić na niczym myśli. Lidia chciała mu chyba wytłumaczyć, że takie Romowie mieli tradycje, ale kolejnym pytaniem wprawił ją w osłupienie.
– Ty też masz jakieś dziwne cygańskie imię?
– Ja? Skąd! Normalne proste imię, które wybrała dla mnie mama – Lidia. – Montes odwróciła wzrok i zacisnęła usta tak mocno, że aż jej pobladły. Tym samym praktycznie przyznała, że ma jakiś sekret. Czuła na sobie jego wzrok, więc musiała wyjaśnić: – Nie wyjawiam nikomu mojego drugiego imienia. Nie jest cygańskie, ale i tak się go wstydzę.
– Jest gorsze od „zrodzonego z zębami”? Szczerze wątpię. – El Arquero wydawał się być zainteresowany. Po raz pierwszy patrzył na nią z takim błyskiem w oku i musiała przyznać, że ta nagła uwaga z jego strony połechtała jej ego.
– Jeśli ci powiem, zdradzisz mi swoje imię? – spróbowała, ale wiedziała, że nie ma na to najmniejszych szans. – No dobrze. – Westchnęła i zamknęła oczy, woląc na niego nie patrzeć, kiedy to powie. – Galadriela.
– Galadriela? – Łucznik powtórzył, starając się być poważny i nie parsknąć śmiechem. Ona czuła, że zapadnie się pod ziemię ze wstydu. – Kobieta z rodu elfów.
– Znasz „Władcę Pierścieni”? – Zdumiała się, czując, że wstyd nieco ulatuje i jego miejsce zajmuje ciekawość.
– Każdy zna „Władcę Pierścieni”. – Sprowadził ją na ziemię, ponownie skupiając uwagę na Romach na polanie. – Nie wiedziałem, że Romowie czytają Tolkiena.
– Oni? Większość to analfabeci. Mój ojciec umie czytać tylko kolory w pokerze. – Lidia machnęła ręką. – Mama mi czytała, gdy byłam mała. Uwielbiała książki, często przesiadywałyśmy w bibliotece, bo nie było nas stać, żeby je kupić. Kochała fantastyczne historie. Kiedy akurat nie miała książki pod ręką, sama snuła opowieści z pamięci. Im więcej magii, walki na miecze, przygód, tym lepiej. Do dziś mi to zostało.
– Ciekawe – mruknął Łucznik, ale nie mogła go zapytać, co takiego ma na myśli, bo jego wzrok pobłądził w stronę romskich kobiet. Znów zmrużył oczy, ale tym razem chyba po prostu był zaintrygowany, a nie chodziło o krótkowzroczność.
– To moja ciotka, Esmeralda – poinformowała Łucznika, wskazując na kobietę w lokowanych kasztanowych włosach, która siedziała w lekkim oddaleniu i rozmawiała ze starszą Cyganką w chustce na głowie. – A to Eleni.
– Czym się zajmują w taborze? Patriarcha chyba im ufa.
– Esmeralda jest jego partnerką od siedmiu lat. Jest jedną z nielicznych w całym plemieniu, która skończyła szkołę, głównie dzięki Valentinowi Vidalowi. O nim chyba słyszałeś?
– Obiło mi się o uszy.
– A Eleni jest jej starą przyjaciółką. To naciągaczka. – Lidia skrzywiła się, patrząc na Romkę obwieszoną mnóstwem naszyjników i bransoletek.
– Naciągaczka? – Łucznik się zainteresował. Spojrzał na pannę Montes, jakby czekał na więcej wiadomości. Poczuła się potrzebna i bardzo jej się to spodobało. Miała informacje nie tylko na temat Joaquina i Templariuszy, ale również Barona i jego plemienia.
– Oszustka. Kantuje ludzi – wróży im z kryształowej kuli, z ręki, stawia tarota… wmawia im potworne rzeczy i sprawia, że chętnie wracają na „oczyszczenie aury”. – Nastolatka zakreśliła w powietrzu cudzysłów. – Wiesz, jacy są ludzie. Uwierzą we wszystko, a żeby uciec od nieszczęść, zapłacą każdą cenę. Tak żyje większość z nich. Albo z drobnego rzemiosła, albo kradzieży. Albo właśnie z wróżbiarstwa.
– Powielasz stereotypy – zauważył, ale nie brzmiał, jakby ją oceniał. Chyba zdawał sobie sprawę, że dziewczyna zna to środowisko dużo lepiej niż on.
– Wolno mi, jestem w połowie Romką – usprawiedliwiła się, a jej drobne dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści, bo nie była dumna z koligacji rodzinnych. – Wiem, że Conrado chce wierzyć, że ci ludzie potrafią się zmienić, że mogą się zasymilować i żyć z resztą miasteczka na równi. Ale to nie jest takie proste. Baron Altamira nigdy na to nie pozwoli, chyba że Esme go przekona. Własnie dlatego tutaj dzisiaj przyszłam, chciałam przemówić ciotce do rozsądku.
– Więc jesteś głupia – skwitował El Arquero. – Baron obwinia Saverina za śmierć syna. Obwinia jego i mnie – dodał, bo nadal znajdował się w trudnym położeniu i nie dało się tego ukryć. – Nie spocznie póki się nie zemści i nawet Esmeralda nie zdoła go przekonać. Nie ma takiej siły przebicia. Na twoim miejscu zostawiłbym to w spokoju, Lidio Galadrielo Montes.
– Hej! Będziesz się teraz ze mnie nabijał? To nie fair. – Zarumieniła się, kiedy wypowiedział jej pełne imię, ale po chwili zobaczyła, że ciemne oczy pod maską są roześmiane i błyszczą w ciemności.
Muzyka ucichła i dało się słyszeć kilka podniesionych głosów. Łucznik automatycznie złapał Lidię i schylił się razem z nią, chowając się niżej za krzewami. To fałszywy alarm, nikt ich nie zauważył, ale lepiej było dmuchać na zimne. Kiedy on przypatrywał się jeszcze podejrzliwie członkom plemienia, upewniając się, że żaden ich nie zauważył, ona mogła z bliska spojrzeć mu w oczy. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
– Co jest? Z czego się tak cieszysz? – zapytał, puszczając ją jak oparzony, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że to niestosowne ją dotykać.
– Nie pomyliłam się. – Lidia powiedziała, chyba bardziej sama do siebie niż do niego. – Masz ładne oczy.

***

Biblioteka liceum Pueblo de Luz, która tak się złożyło była również biblioteką miejską, zwykle uchodziła za miejsce, w którym można spokojnie pomyśleć, poczytać i się wyciszyć. Tym razem jednak chichoty i głośne szepty były tu tak irytujące, że Veda musiała założyć swoje wyciszające słuchawki. Jordan zdawał się w ogóle na to nie zwracać uwagi, za bardzo zaczytany był w podręcznik do kardiochirurgii, w którym miał nadzieję znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Panna Balmaceda skupiła wzrok na nutach, czekając aż skończy i będą mogli razem popracować nad muzyką, ale w tej chwili on miał inne priorytety. Grupa dziewcząt obserwowała ich zza regałów, nie wiedząc, jak do niego zagadać, ale on był kompletnie pogrążony w lekturze, od której mogło zależeć znalezienie dowodów na winę Matiasa Del Bosque w śmierci doni Angelici.
– Dlaczego on z nią siedzi? – Jedna z chichoczących dziewcząt zapytała pozostałe, trochę naburmuszona, że członek drużyny piłki nożnej, który zwykle trzymał się na dystans od reszty uczniów, nie miał oporów, żeby siedzieć przy jednym stoliku z tym „dziwadłem”, jak nazywano Vedę za jej plecami.
– Nie wiem, może mu jej żal – odpowiedziała druga z nich, malutka przyjaciółka Anakondy.
– A może ma nadzieję ją zaciągnąć do łóżka? Słyszeliście, co ta Veda wygaduje na lekcjach? Rozpowiada, że nie jest już dziewicą i seks to nic wielkiego. Chłopaki już ją mają na celowniku. Gdyby nie była taka przerażająca, pewnie już by któryś zabrał ją pod trybuny, żeby ją obmacać. – Kolejna uczennica wypowiedziała swoje stanowisko w tej sprawie bardzo złośliwym tonem. Nie udało jej się ukryć, że jest trochę zazdrosna o Vedę i uwagę, jaką zyskała w oczach męskiej części licealistów.
– Głupia jesteś. Przecież pracują nad musicalem, nie? – Uczennica z burzą loków na głowie się obruszyła, bo ciężko jej było uwierzyć, że taki chłopak jak Jordan Guzman mógłby być zainteresowany córką faceta, który już drugi raz trafił do aresztu i groziła mu długa odsiadka.
– Może. A może to ona próbuje go uwieźć, kto ją tam wie? – Dziewczyna wzruszyła ramionami i zwróciła się do przyjaciółki: – Podejdziesz w końcu? Nie mam całego dnia. Lepiej się pospiesz, żeby Anna cię nie widziała, bo ci wydrapie oczy. – Koleżanka ponagliła drugą, niemal wypychając zza regału.
Dziewczyna nie miała więc wyjścia, praktycznie została postawiona przed faktem dokonanym i niemal wpadła na stolik, przy którym siedzieli Veda i Jordan. Balmaceda spojrzała na uczennicę wielkimi oczami, odrywając się na chwilę od nut, ale Guzman był tak zaczytany, że w ogóle nie zwrócił uwagi, że ktoś do nich podszedł. Nastolatka musiała kilka razy odchrząknąć, by dać znać o swojej obecności, a kiedy i to nie zadziałało, postawiła na stoliku tuż przed oczami Jordana kartonik z mlekiem czekoladowym. Chłopak spojrzał na niego z politowaniem. Był zirytowany, że ktoś śmie mu przeszkadzać.
– Nie byłeś na drugim śniadaniu. Pomyślałam, że powinieneś trochę naładować akumulatory. – Dziewczyna zachichotała jak pensjonarka tak, że aż się skrzywił. Takie dziewczyny nigdy nie były w jego typie. – Nie chciałbyś iść po szkole do kina? Grają „Pamiętnik”.
– Nie chodzę do kina – odpowiedział tak dobitnie, że nie pozostawił wątpliwości, że nie jest zainteresowany. Widział ten film tyle razy z Nelą, że już mu zbrzydł, ale nie musiał tego mówić nieznajomej, którą miał głęboko w poważaniu.
– Och, to może na pizzę? Otworzyli nową pizzerię w miasteczku. – Dziewczyna wydawała się być niezrażona. Widocznie reputacja Jordana wcale jej nie przeszkadzała. Chciała być pierwszą, której uda się go gdzieś wyciągnąć, bo od kiedy wrócił do Pueblo de Luz ignorował wszystkie zaloty i nie nawiązywał bliższych kontaktów z nikim.
– Nie jem fast foodów. – Przewrócił stronę w książce i wczytał się w wyjątkowo pasjonujący fragment o powikłaniach zakrzepowo-zatorowych. Dziewczyna wyglądała, jakby zdzielił ją w twarz, ale jej desperacja była większa od jej dumy.
– Jesteśmy razem w drużynie na tygodniu sportowym. – Chwyciła się ostatniej deski ratunku, czując, że może to go przekona. Nie była pewna, czy w ogóle zauważył, że ostatnio ciągnęli razem linę, ale postanowiła spróbować. – Nie chciałbyś poćwiczyć do turnieju? Mam problem ze skokiem przez skrzynię, a podobno to może być na kolejnym zadaniu.
– Poproś o pomoc Lalo Marqueza, to on jest nauczycielem wf, nie ja – odparł beznamiętnie.
Dziewczyna nie miała już żadnych pomysłów. Ze łzami upokorzenia w oczach wycofała się w stronę regału, gdzie jej koleżanki już na nią czekały, by ją pocieszyć. Jordan wydawał się niewzruszony. Końcówką długopisu przesunął po blacie stolika kartonik z czekoladowym napojem w stronę Vedy.
– Wypij, jeśli chcesz – mruknął, bardziej skupiając się na medycznym podręczniku niż na dziecinnych zalotach.
– Ty nie będziesz pił? – Balmaceda zdjęła wygłuszające słuchawki, bo biblioteka ponownie pogrążyła się w kojącej ciszy. Niepewnie wbiła plastikową słomkę w kartonik z mlekiem.
– Nie mam siedmiu lat.
Taka odpowiedź musiała jej wystarczyć. Pociągnęła kilka łyków słodkiego napoju i przez chwilę siedzieli bez słowa, ale Veda nie byłaby sobą, gdyby nie odezwała się pierwsza.
– Mogę cię o coś zapytać? – Poznała go już na tyle dobrze, że czasem wolała się wcześniej upewnić. Znała odpowiedź, wiedziała, że nie jest typem skłonnym do zwierzeń, ale pytanie zadałaby tak czy siak, więc wolała go chociaż na to przygotować.
– Wolałbym nie, ale wiem, że i tak to zrobisz – odparł, nie przerywając wertowania swojej książki.
– Dlaczego jak dziewczyny cię gdzieś zapraszają, to zawsze odmawiasz? Nawet na nie nie patrzysz.
– Nie są w moim typie.
– Żadna z nich? – Veda patrzyła, jak grupa dziewcząt znika za drzwiami biblioteki.
Każda z nich była inna – niektóre niskie, inne średniego wzrostu, o prostych blond włosach, burzy ciemnych loków, bardzo szczupłe albo hojniej obdarzone przez naturę. Wśród nich musiała się znaleźć choć jedna, którą możnaby uznać za „ładną”.
– Mam wysokie standardy – poinformował ją, nie wdając się w szczegóły. Widział jednak, że Veda już otwiera usta, by zadać kolejne pytanie, więc jej to udaremnił. – O mój Boże, Bambi, czy ty musisz być taka ciekawska? Powiem ci coś. – Jordan włączył swój protekcjonalny ton głosu, którego używał, kiedy objawiał komuś jakąś tajemną prawdę. Ostatnio bardzo często używał go w stosunku do Vedy i zaczynało mu to już wchodzić w krew. – Wyobraź sobie, że przez lata trenujesz i próbujesz się dostać do drużyny sportowej, ale nikt cię tam nie chce.
– Nie gram w piłkę nożną – poinformowała go Veda, bo aluzje sportowe nie były jej mocną stroną.
– Wyobraź to sobie. – Nakazał, wzdychając z lekkim zniecierpliwieniem.
– Nie nadaję się do piłki.
– Okej, to wyobraź sobie, że chcesz się dostać do najlepszej orkiestry w kraju. – Jordan zmienił tor wypowiedzi, widząc, że nic nie wskóra swoją wcześniejszą metaforą. – Za każdym razem spotykasz się z odmową, nie chcą cię tam, twoja gra na wiolonczeli jest przeciętna...
– Przecież nie jest. – Veda zwróciła mu uwagę, przerywając w pół słowa.
– Mówię czysto teoretycznie. – Guzman wywrócił oczami i kontynuował swój przykład. – Nie przyjmują cię, ale ty nadal trenujesz, ćwiczysz i stajesz się na tyle dobra, że nagle zespół, który poprzednio cię nie chciał, zaczyna się tobą interesować. Ale ty już nie chcesz grać w teamie z amatorami. Jesteś na wyższym poziomie, wolisz dołączyć do profesjonalistów. Nadążasz?
– Nie za bardzo – przyznała zgodnie z prawdą, bo ani sportowa ani muzyczna analogia w ogóle do niej nie trafiła i nie rozumiała co to ma wspólnego z randkowaniem. Guzman ponownie wzniósł oczy do nieba. Musiał zrezygnować z metafor i być bardziej bezpośredni.
– Kiedy byłem w podstawówce, żadna na mnie nawet nie spojrzała. Może poza Anakondą, ale kto by to liczył. – Jordi się skrzywił na wspomnienie szkolnej plotkary. – A ja dorosłem, nieskromnie powiem, że wyładniałem i teraz nagle wszystkie na mnie lecą, ale ja już nie jestem zainteresowany. Teraz gram w wyższej lidze. Teraz rozumiesz?
– Czyli myślisz, że jesteś lepszy od innych? – Veda pokiwała głową, jakby dopiero teraz to do niej dotarło.
– Nie, ja nie myślę. – Jordan spojrzał na nią zdziwiony. Powiedział to przecież dosyć dobitnie, myślał, że do niej dotarło. – Ja to wiem – sprostował bez najmniejszego cienia skrępowania. – Nie interesują mnie rozkapryszone nastolatki.
– Ile miałeś dziewczyn? – zapytała ni z gruszki ni z pietruszki i mimo że wcześniej mówił jej, że będzie ignorował intymne pytania, tym razem się roześmiał. Czasami potrafiła być taka zabawna. Jej zainteresowanie światem było godne podziwu.
– Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że wszystkie związki kończą się tak samo. Więc nie przejmuj się, Vedo. Ty i Brian to nie był romans rodem z Hollywood. – Skupił wzrok ponownie na swoim podręczniku, uśmiechając się pod nosem. Przez większość czasu był poirytowany, że wciąż za nim łazi, ale coraz częściej zaczynało go to też trochę bawić. Czuł, że musi się nią opiekować, bo inaczej nikt inny tego nie zrobi. Bywała taka bezbronna i niewinna, mogła jej się przytrafić krzywda w każdej chwili. Jego moralnym obowiązkiem było wytłumaczenie jej, jak jest skonstruowane społeczeństwo. Musiała być gotowa na trudy w przyszłości.
– Czyli jak się kończą?
Kiedy myślał, że zakończył temat, ona nadal miała mnóstwo pytań. Była jak duże dziecko i wielu rzeczy nie był w stanie jej racjonalnie wytłumaczyć. Miała zupełnie inne spojrzenie na świat, a on w swoim siedemnastoletnim życiu przeżył już swoje i czasami miał wrażenie, że ma duszę starszą, niż by na to wskazywała metryka urodzenia.
– Źle – odpowiedział machinalnie. – Bólem, zdradą, rozwodem, śmiercią… czasem chorobą weneryczną – dodał żartobliwie, a ona wydęła wargi, zastanawiając się, czy się z niej nabija. – To po prostu kwestia czasu.
– Myślisz, że Ivan ożeni się z moją mamą?
Tym razem przesadziła. Parsknął takim śmiechem, że nawet bibliotekarka Ariana musiała ich uciszyć z daleka. Molina żeniący się z kimkolwiek był abstrakcyjnym pomysłem, ale żeniący się Eleną Balmacedą i wspólnie wychowujący z nią prawie dorosłą córkę? Świat stanąłby na głowie. A miasteczko Pueblo de Luz nigdy by nie zapomniało takiego skandalu. Zresztą już gadali o romansie szeryfa z żoną Jose.
– Ivan nie jest dobrym kandydatem na męża – odpowiedział tylko, woląc nie zagłębiać się w szczegóły i tłumaczyć jej, że szeryf wcale nie jest zainteresowany jej mamą. Od dziecka kochał się w innej kobiecie i wiedziało o tym tylko kilka osób, zbyt bystrych, by to przeoczyć.
– Miał już żonę. – Veda przypomniała sobie o Deborze, którą zdążyła poznać, kiedy razem z Ivanem odwiedzili Guzmanów. – Twoją ciocię.
– Tak, ale… naprawdę muszę ci to tłumaczyć? – Jordan upewnił się, wzdychając ze zrezygnowaniem. – Kiedy facet zrobi kobiecie dzieciaka, czasem rodzi się w nim poczucie obowiązku i się z nią żeni. Nie doszukuj się tutaj jakiegoś wielkiego romantycznego gestu.
– Ivan nigdy nie kochał Debory?
– Mówiłem ci, że miłość nie istnieje. – Jordi miał taką miną, jakby karcił ją za to, że nie uważała na jego lekcjach życia. – Zależało mu na niej, ale nie planował małżeństwa, tak po prostu wyszło.
– Rozwiódł się po śmierci córeczki.
– Tak.
– Dlaczego? Dlatego, że już nie mieli nic wspólnego? – Veda próbowała zrozumieć, jak działa umysł takiego faceta jak Molina.
– Raczej dlatego, że on obsesyjnie próbował pomścić córkę, a Debora chciała ruszyć dalej i zapomnieć.
– Jak można zapomnieć o dziecku? Moja mama by tak nie mogła. Na pewno myśli wciąż o JJ-u.
Jordan nic nie powiedział. Deb nie zapomniała o Gracie, po prostu starała się o tym nie myśleć, próbowała żyć, bo jeśli tylko pozwoliłaby sobie na chwilę słabości, totalnie by się rozpadła. Rodzina Guzmanów potrzebowała Debory, była ich kotwicą. Bez niej wszystko się sypało. Nagle poczuł, że wszyscy wokół byli bardzo samolubni, on także. Wykorzystywali Deb przy każdej okazji, ale nikt tak naprawdę nigdy nie próbował jej pomóc.
– Jaka ona była?
– Debbie? – zdziwił się, nie do końca wiedząc, dlaczego Veda go o to pyta.
– Nie. Gracie.
Jordan zamarł, czując, że serce zaczyna mu bić szybciej. Nie chciał o tym myśleć. Nie lubił rozmawiać o Gracie, kończyło się to zawsze tak samo – wkurzał się, rozwalał coś, ktoś obrywał. Ze zdumieniem stwierdził jednak, że nie przeszkadza mu mówienie o kuzynce w towarzystwie Vedy. Ona po prostu była ciekawa, a jej zainteresowanie było pozbawione jakichkolwiek ukrytych motywów, to wiedział na pewno. Nie chciała go zdenerwować czy sprawić mu bólu, po prostu czuła potrzebę zrozumienia Ivana.
– Gracie była utrapieniem – odpowiedział krótko, a ona spojrzała na niego podejrzliwie. Wiedziała, że ściemnia. – Mówię prawdę. Była rozpieszczonym dzieckiem, którym wiecznie trzeba było się zajmować, zmieniać pieluchy, wozić w wózku, bawić się w głupie przyjęcia dla lalek… Katorga.
– Kochałeś ją.
– Musiałem ją kochać, to moja kuzynka.
– Nieprawda. Kochałeś ją, bo była kochana. Lubisz dzieci.
– Co? Ja? – Jordan roześmiał się gardłowo, próbując zachować twarz. – Nie cierpię wrednych, rozwrzeszczanych bachorów, nie ma z nich żadnego pożytku. Poza tym ze wzajemnością – dzieci nie cierpią mnie. Na całe szczęście.
– Nieprawda. Ivan mi mówił, że zawsze marudziłeś, że musisz się zajmować Gracie, ale w rzeczywistości bardzo to lubiłeś. Rozpieszczałeś ją. A ona cię uwielbiała, byłeś jej ulubionym kuzynem.
– Ivan jest idiotą – podsumował tylko nastolatek, spuszczając wzrok ponownie na swoją książkę i wpatrując się w obrazek przedstawiający budowę serca.
Poczuł się bardzo głupio, ale tylko dlatego, że Veda miała rację. Gracie była jego oczkiem w głowie. Zawsze ją strofował, marudził, że musi marnować wakacje na zabawie z czterolatką, ale nigdy nie potrafił jej odmówić. Kieszonkowe wydawał na wszystkie zachcianki tego blond aniołka, a kiedy coś rozbiła w domu zawsze brał na siebie całą winę. I tak zostałby za to obwiniony, ale robił to z chęcią. Dzień w którym zginęła był jednym z najgorszych w jego życiu, a pamiętał każdą sekundę.
– Czasami można się przyznać, że się kogoś kocha. To żaden wstyd. – Tym razem to Balmaceda objawiła mu tajemną prawdę. – Można też zaśpiewać piosenkę dla kogoś, kogo się kochało. Pani Angelice by się spodobało.
Czuł, że zmierzała do tego wniosku od początku rozmowy. Musiała spróbować go przekonać i był pewien, że Felix szepnął jej kilka słów, sądząc, że dziewczyna zrobi tę swoją minkę i zamruga rzęsami, a Jordi się ugnie. Nic nie powiedział, bo nie wiedział, jak na to zareagować. Postanowił sobie, że nie zaśpiewa, choćby nie wiem co. I wcale nie chodziło o tremę, ale w tym przypadku naprawdę był wściekły na Angelicę. Zostawiła go w tym całym bagnie, praktycznie kazała sobie radzić samemu. Miał ochotę coś rozwalić, ale wiedział, że jeśli zacznie, to nie przestanie i znów stanie się coś złego, tak jak wtedy, kiedy rozkwasił gębę Ignacia. Angelica nie potrzebowała jego śpiewu. Powtarzał to sobie jeszcze w głowie, kiedy Veda studiowała nuty, a także później na treningu piłkarskim.
Nie ma pożytku z jego piosenki. Zmarli nie słyszą.

***

Felix czuł się jak ryba w wodzie, wydając dyspozycje i wskazówki członkom chóru w San Nicolas de los Garza. Teresa Serratos kazała wszystkim go słuchać i dzieciaki wpatrywały się w niego jak w jakieś guru. Słyszeli, że wyreżyserował własny musical a w przygotowaniu miał kolejny i nie mogli wyjść z podziwu. Był mile połechtany, ale mina mu nieco spoważniała, kiedy jego wielbiciele rozeszli się, by przygotować się do występu. Dostrzegł Jordana w przedsionku prowadzącym do auli opierającego się o ścianę, na której wisiały zdjęcia słynnych muzyków. Był blady i wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować. Podniósł zbolały wzrok na Felixa, jakby zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Nie musiał nic mówić, Castellano rozumiał go bez słów. Jordi nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie przyjechał oddać hołdu nauczycielce. W końcu się ugiął i liczył, że nie jest jeszcze za późno.
– Powiadomię orkiestrę. Spokojnie, dona Valeria dopiero zaczęła przemówienie. Znając ją, trochę jej to zajmie i zacznie opisywać podróże, jakie odbyła z Angelicą w młodości. – Brunet zaśmiał się cicho, chcąc podnieść go na duchu, ale nie był pewny, czy jakiekolwiek słowo dotarło do Jordana.
– Nie jestem odpowiednio ubrany – powiedział nieprzytomnie Guzman, jakby to w tej chwili było największym zmartwieniem.
Poczuł się głupio, bo nawet o tym nie pomyślał – po prostu zaraz po treningu wsiadł na rower i pedałował ile wlezie, żeby dojechać do oddalonego miasteczka, mając nadzieję, że zdąży. Był spocony, włosy kleiły mu się do czoła, a szara bluza, którą miał na sobie, nie pasowała na uroczysty występ z chórem przy akompaniamencie skrzypiec i wiolonczeli. Jordan miał też pewność, że po drodze pękła mu dętka do roweru, ale to było teraz mniej ważne.
– Idź przygotować się do łazienki. Masz czas. Zdążyłeś – zapewnił go Felix, przez chwilę czując się tak, jakby znów mieli po dziesięć lat.
– Ja… dawno nie śpiewałem – przyznał Guzman, choć wcale nie musiał tego robić, przecież Felix dobrze wiedział, bo znał go na wylot.
– Na wieczore w „Czarnym Kocie” poszło ci świetnie. Linkin’ Park to zawsze był nasz popisowy repertuar, pamiętasz?
– Wtedy chciałem wkurzyć mamę. – Jordan wgapił się w swoje trampki, próbując ukryć zażenowanie.
– Wiem. Udało ci się, jak zawsze. – Castellano nie mógł powstrzymać uśmiechu. Mógł zapiewniać Guzmana, że występ pójdzie świetnie, ale to on sam musiał podjąć decyzję. Ostatecznie nie chodziło tutaj o popis umiejętności wokalnych, a hołd dla pani Angelici. Chodziło o to, żeby godnie ją pożegnać. Nikt nie potrafiłby zrobić tego lepiej niż jej ulubiony uczeń, jednak Jordan wyglądał teraz tak żałośnie, że Felix nie był pewny, czy da radę wyjść na scenę. Ale w końcu z jakiegoś powodu przejechał kawał drogi, żeby tu się znaleźć, więc widocznie tego chciał, trzeba go było tylko porządnie zmotywować: – Chcesz jakiś dezodorant? Pewnie śmierdzisz. Wypadałoby się umyć.
Jordan podniósł wzrok i po chwili Felix wiedział, że osiągnął zamierzony efekt. Guzman dał za wygraną i poszedł do łazienki, by się odświeżyć. Tak, jak przewidywał Castellano, przyjaciółka Angelici mówiła bardzo długo, a cała aula zaśmiewała się do rozpuku, przez co syn Fabiana miał czas, by się uspokoić. Nastolatek opłukał twarz i zwilżył trochę spocone włosy, próbując je jakoś ułożyć. Pod wpływem wilgoci wywinęły się lekko, ale nie to było jego największym zmartwieniem. Bluzę rzucił gdzieś w kąt szkolnej łazienki, ciesząc się, że miał pod spodem chociaż zwykły biały T-shirt. Powinien się jakoś ubrać, pani Pascal lubiła eleganckich facetów. On miał na sobie jasne dżinsy, koszulkę i tenisówki, więc poczuł się jak ostatni idiota.
– Dobrze wyglądasz. Nie pindracz się już tak. – Felix podał mu kilka papierowych ręczników, by mógł osuszyć twarz. Upewnił go, że jego ubiór nie ma najmniejszego znaczenia. Wyglądał porządnie, nie musiał być pod krawatem, by wystąpić. – Chodź, już czas.
Jordan był pewien, że ani Fabiana ani Silvii nie ma na widowni – matka pojawiła się na odsłonięciu tablicy w liceum w Pueblo de Luz i wróciła do swoich zadań, a ojciec przyjechał tylko do San Nicolas na wykład pani Serratos, bo występy szkolnych chórów nie bardzo go interesowały. W tej chwili jednak Jordanowi wszystko było jedno – chodziło w końcu o panią Angelicę, a nie o niego. Na sali dało się słyszeć podniecione szepty, a kiedy światła przygasły, Guzman poczuł, że traci grunt pod nogami.
– Felix – powiedział, karcąc się za desperację w głosie. Castellano miał już zamiar zejść do orkiestry, by wydać im ostatnie polecenia i poinformować o gościu specjalnym, ale były przyjaciel go zatrzymał. – Zagrasz początek na fortepianie?
– Jasne. – Felix tylko się uśmiechnął, słysząc te słowa. Jordi nie musiał mówić, o co mu naprawdę chodziło, brunet wiedział aż za dobrze. Nie chciał być sam. Zapewnienie, że Felix zacznie piosenkę i będzie z nim na scenie było dla Jordana pokrzepiające. Nie przyznałby tego nigdy, bo jego duma mu na to nie pozwalała, ale miał lekką tremę. – Będę zaraz za tobą.
Teresa Serratos zapowiedziała występ chóru San Nicolas we współpracy z uczniami z Pueblo de Luz. Felix poprosił ją, by nie wymieniała nikogo z nazwiska, bo wiedział, że Guzman sobie tego nie życzył. Ukryty w lekkim półcieniu na scenie miał odrobinę anonimowości i chociaż wiele osób na auli go znało, jemu dawało to uczucie komfortu. Felix zaczął grać, a orkiestra powoli weszła za nim. Veda zajęła swoje miejsce przy wiolonczeli, podobnie jak Felix czując się jak ryba w wodzie. Była ciekawa śpiewu Jordana, bo do tej pory słyszała go tylko raz, a jego ciche nucenie pod nosem w kostnicy nie było raczej występem, którym mógłby się pochwalić. Balmaceda nie wahała się, kiedy Castellano poprosił ją o pomoc przy akompaniamencie – pokazała już, że zna tę melodię jak własną kieszeń, kiedy zagrała ją po raz pierwszy na pogrzebie. Piosenka „You Raise Me Up”, którą napisał Jordan dla pani Angelici, była piękna i dawała niesamowite wrażenie, kiedy Veda grała ją na wiolonczeli niespełna tydzień wcześniej. Dzisiaj było jednak inaczej – to nie był pogrzeb, a jedynie celebracja osoby pani Pascal, jej osiągnięć i jej geniuszu.
Jordan zaczął nieśmiało, cicho wyśpiewując pierwsze słowa, ale w miarę jak dał się ponieść emocjom, przestał już zwracać uwagę na wszystko inne dookoła. Liczyła się tylko muzyka i to, co chciał powiedzieć prosto z serca. Żadne słowa nie mogły wyrazić, jak wielką kobietą była pani Angelica, ale Guzman się postarał, żeby usłyszała każde z nich, gdziekolwiek teraz była. Kiedy skończył rozległy się gromkie brawa, ludzie powstawali nawet z miejsc, ale nie został na scenie, by patrzeć na te owacje na stojąco. Nie ciekawiło go, kto klaska, a kto wiwatuje. Nie obchodziło go, czy ktoś go wybuczał. Miał ważniejsze rzeczy na głowie i czuł, że musi to załatwić jak najszybciej, bo wyrzuty sumienia nie pozwalały mu normalnie funkcjonować.
– Chcą bis. – Felix poinformował go, chwytając lekko za łokieć, ale chłopak pokręcił głową.
– Nie mogę, Felix, muszę coś zrobić. To ważne. – Jordan odszedł, zostawiając Felixa, który kontynuował muzyczną oprawę wydarzenia już bez niego. Veda patrzyła za Jordim, zastanawiając się, dokąd uciekł i dlaczego nie zaśpiewa czegoś jeszcze, ale nie było czasu, by się nad tym rozwodzić, bo Castellano zarządził kolejny utwór, tym razem coś z klasyki i cała orkiestra dała się ponieść.

*

Tego wieczora, kiedy rodzina Castellano siedziała przy kolacji, wspominając udane występy i kiedy Ella paplała jak najęta, rozpływając się nad głosem Jordana, do drzwi rozległo się gwałtowne pukanie. Basty zmarszczył czoło, bo na zewnątrz szalała ulewa i nie spodziewali się gości.
– Ja otworzę! – Trzynastolatka wyrwała się od stołu, niemal przewracając krzesło. Syriusz, który leżał przy kanapie w salonie podniósł czarny łeb, mrucząc, jakby chciał ją zwymyślać, że niepotrzebnie biega.
– Ella, nie biegaj! – upomniał ją ojciec, ale już tego nie słyszała, bo grzmoty przewaliły się nad ich domem.
Otworzyła drzwi na oścież i zobaczyła Jordana przemoczonego do suchej nitki stojącego na ich progu. Biała koszulka przylepiła mu się całkowicie do ciała, ale zdawał się tego nie zauważać. Trzymał coś w dłoniach, zakrywając od deszczu jak tylko mógł.
– Cześć, Jordi! Dlaczego stoisz tu w taką ulewę? Właź do środka! – Trzynastolatka niemal wciągnęła go do domu, trochę zaniepokojona jego wyglądem.
– Cześć. Lubisz puzzle, prawda? – Zwrócił się do niej, rzucając nieco przepraszający uśmiech w stronę reszty rodziny, która wyszła z jadalni, by zobaczyć, kto przyszedł. Pokazał foliową torebkę, w której znajdowały się podarte kawałki perłowo białego papieru. – Pomożesz mi z układanką?
– Pewnie, chodź! – Machnęła ręką, żeby gestem zaprosić go na piętro. Dopiero po chwili zerknęła na ojca niepewnie. – Mogę, prawda?
Basty i Leticia tylko się uśmiechnęli, dając im przyzwolenie. Zainteresowany Syriusz wyszedł ze swojego legowiska i przydreptał, uważnie ich obserwując.
– Nie idziesz? – Jordan przestąpił już kilka kroków po schodach za Ellą, kiedy zdał sobie sprawę, że Felix stoi na dole, patrząc na nich, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić.
Castellano nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszył za nimi, a Syriusz naturalnie wprosił się na spotkanie towarzyskie. Jordan nie wiedział, co takiego było w liście pani Angelici, ale wiedział, że nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby go nie przeczytał.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 23:09:02 11-12-23, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:27:58 13-12-23    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 158
CONRADO/IVAN/ERIC/FELIX/QUEN/JORDAN/ARIEL/HUGO


Conrado Saverin w swoim trzydziestosiedmioletnim życiu miał już do czynienia z wieloma brudnymi zagrywkami, sam nawet był ich prowodyrem, ale chyba pierwszy raz ktoś próbował go wrobić w morderstwo. I nie miał na myśli manipulacji i prania mózgu, jak to robił z Hugiem Fernando Barosso, próbując wmówić chłopakowi, że Saverin odpowiada za śmierć jego matki, ale rzeczywiste podrobienie dowodów i zeznania fałszywych świadków. Musiał przyznać, trochę go to irytowało. Może zlekceważył Barona Altamirę, może trzeba było postąpić z nim ostrzej. A może to patriarcha był głupcem i nie docenił Conrada. Ewidentnie nie wiedział, z kim zadziera, skoro porywał się z motyką na słońce.
– Poznaje pan? – Ivan Molina pokazał mu rewolwer, ładny kolekcjonerski okaz w foliowej torebce. Saverin miał ochotę się roześmiać.
– Tak, to moja broń.
– Zechce pan wytłumaczyć, dlaczego Fardi Mendoza zginął od pocisku z broni zarejestrowanej na pana nazwisko? – Molina miał przed sobą kartkę z pytaniami jakby ktoś napisał mu scenariusz, ale postanowił improwizować. Denerwował go widok uprzejmie zainteresowanego zastępcy burmistrza, który nie wydawał się ani trochę speszony.
– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział ze spokojem przedsiębiorca, przypatrując się swojemu rewolwerowi. Bardziej był zły, że jego kula, którą trzymał na czarną godzinę, została zmarnowana na jakiegoś Roma, który był tylko kozłem ofiarnym w tej chorej grze między nim a patriarchą. – Myślę jednak, że pan również zdaje sobie sprawę, jak bardzo absurdalne są to oskarżenia.
– Co pańska broń robiła w rękach Romów? – Ivan postanowił przejść do rzeczy.
– Wnioskuję, że weszli w jej posiadanie, kiedy włamali się do mojego domu kilka tygodni temu.
– Mówił pan, że nic wtedy nie zginęło. Czyżby pan kłamał?
– Mogłem nie zauważyć.
– Musi pan być naprawdę nierozważnym człowiekiem, skoro trzyma pan w domu broń i nawet nie zwróci uwagi, kiedy zginie panu z oczu. – Molina mruknął złośliwie, bo doskonale wiedział, że Saverin nie chce zdradzać więcej niż to konieczne. – Baron Altamira zaatakował pana na aukcji charytatywnej podczas otwarcia pensjonatu na El Tesoro, zgadza się?
– Zaatakował to dużo powiedziane.
– Nie spoliczkował pana? – Ivan udał zdumienie. Miał to wszystko w aktach i teraz miał po prostu wrażenie, że Conrado nawet nie chce oskarżać Barona Altamiry, jakby nie uważał go za zagrożenie. Głupi błąd. Patriarcha mógł być nieokrzesanym brutalem, ale sprytu mu nie brakowało i nie wolno go było bagatelizować.
– Zrobił to. Chce pan, żebym opowiedział ze szczegółami o tym upokorzeniu? Moja męska duma na tym cierpi. – Saverin założył nogę na nogę, odginając się lekko na krześle w gabinecie Ivana. Molina po prostu wykonywał swoją pracę, ale dało się wyczuć bijącą od niego niechęć i Conrado nie miał pojęcia, co jest tego przyczyną. Może szeryf po prostu miał zły humor.
– Próbuję tylko odtworzyć waszą relację, to wszystko – usprawiedliwił się policjant, wzrokiem przeglądając swoje notatki. – Baron spoliczkował pana i groził panu, jeśli nie wycofa się pan z opieki nad Lidią Montes. Pan odmówił, oczywiście słusznie, bo status rodziny zastępczej otrzymał pan z opieki społecznej, o czym zaświadczyła kierowniczka ośrodka, Delfina Ledesma. – Molina pomachał mu przed oczami jakimś urzędowym pismem. – Następnie Baron i jego ludzie włamali się do pana domu i go zdemolowali, kradnąc rzeczony rewolwer z jedną kulą. – Tym razem uniósł do góry zabezpieczone narzędzie zbrodni, nie odwracając wzroku od notatek, które czytał beznamiętnym tonem, jakby próbował odbębnić nieprzyjemne zadanie. – Później spotkał się pan z patriarchą Altamirą podczas obchodów Dnia Założyciela gdzie, jak świadkowie twierdzą, doszło do ostrej wymiany zdań i gróźb Barona jakoby miał mu pan „za to wszystko zapłacić”.
– Owszem, to było tuż po tym jak syn Barona, Jonas Altamira, otrzymał ostrzeżenie od człowieka nazywanego El Arquero de Luz. – Conrado bardzo uprzejmie wszedł w słowo szeryfa, chcąc wypełnić luki w jego ciągu wydarzeń. – Wydaje mi się, że pana w tym czasie nie było na Placu Głównym, więc pozwoliłem sobie uzupełnić stan wiedzy.
– Bardzo miło z pana strony, Saverin. – Molina uśmiechnął się krzywo, gestem wołając Basty’ego przez oszkloną szybę, by wszedł do gabinetu. Potrzebny mu był ktoś, kto nie epatował pasywno-agresywnym nastawieniem. – Czyli zdaje sobie pan sprawę, że późniejszy zamach na pańskie życie, którego dokonał Jonas Altamira, mógł być aktem zemsty za zniewagi?
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek znieważył pana Altamirę. Jedynie próbowałem wykonywać swoją pracę jako przedstawiciel rady miasta. A pan sugeruje odpowiedzi. – Conrado zmarszczył brwi, ciekaw dlaczego Ivan to robi. Basty Castellano zamknął za sobą drzwi do gabinetu i założył ręce na piersi, uważnie obserwując pozostałych mężczyzn.
– Obaj już ustaliliśmy, że oskarżenia pod pańskim adresem są absurdalne. Poza tym nie mógł pan odjechać z miejsca zdarzenia swoim autem, ponieważ, jak słusznie zauważyła pańska podopieczna, „spalili je”. – Ivan w powietrzu zakreślił cudzysłów. – W skrócie – Jonas Altamira nie żyje, Baron obwinił pana za śmierć syna, co jest totalną bzdurą, a pan nadal kryje tyłki Cyganom, licząc, że miasto może się z nimi dogadać i żyć w spokoju.
– Ivan. – Basty odezwał się po raz pierwszy, ale przyjaciel na niego nie patrzył.
– Powiem coś panu, panie Saverin, bo jest pan nietutejszy. – Molina odchylił się na krześle, ale w jego przypadku dało się wyczuć napięcie, podczas gdy Conrado wyglądał na spokojnego. – Tutejsi Romowie nie chcą się asymilować. Nie chcą tego, co pan chce im dać – równouprawnienie, uczciwa praca, mieszkania? – Mężczyzna prychnął, dając do zrozumienia, że to wszystko jedna wielka ściema. – Cyganie chcą władzy, chcą tego, co według nich należy im się od lat – całego miasteczka, łącznie z El Tesoro. I prawdą jest, że budowali to miejsce, pomagali stworzyć, a kiedy nie byli już potrzebni, zostali zmuszeni do życia na marginesie społecznym. Więc Baron Altamira nie ugnie się tak łatwo. A pan dodatkowo naraził mu się, przygarniając Lidię Montes pod swoje skrzydła. Oczywiście odpowiedzą za składanie fałszywych zeznań, ale nic się nie zmieni, jeśli pan nadal będzie ślepo wierzył, że może wpłynąć na Romów i zmusić ich do życia w zgodzie z resztą społeczności.
– Zapomniał pan o czymś. – Saverin spojrzał leniwym wzrokiem na szeryfa. – Składanie fałszywych zeznań to jedno, kradzież broni, z której zginął ten mężczyzna – to drugie. Ale pozostaje też kwestia znalezienia winnego. Rozumiem, że znajdzie pan mordercę?
– Słucham?
– Mordercę, szeryfie Molina. Trzeba znaleźć winnego, który odpowiada za śmierć tego Fardiego Mendozy.
– No tak. – Molina pokiwał głową. – Straszna strata.
Sebastian Castellano spiął się cały przy wejściu do gabinetu, zastanawiając się, w co Ivan sobie pogrywa, a Conrado Saverin tylko lekko się uśmiechnął, uznając tę rozmowę za zakończoną.
– Zadzwonimy, jeśli będziemy mieli więcej pytań.
– Z chęcią pomogę. Jestem do dyspozycji. – Conrado Saverin nie musiał udawać grzecznego, po prostu taki był, ale Ivan poczuł, że ten człowiek robi sobie z niego jaja.
– Nie lubię go – skwitował, kiedy nauczyciel przedsiębiorczości opuścił komisariat.
– Co to miało być, Ivan? Czy ty na pewno jesteś szeryfem? – Basty miał ochotę potrząsnąć przyjacielem.
– O co ci chodzi? Fardi Mendoza to kryminalista. Powiedziałem coś nie tak? Żadna strata, że nie ma go już wśród żywych. Gdyby Saverin okazał się winny, pewnie podałbym mu rękę.
– Mordercy Jonasa Altamiry też podałbyś rękę?
Nastąpiła chwila ciszy po słowach zastępcy szeryfa, który świdrował przyjaciela wzrokiem, szukając jakichś znaków i poszlak. Ivan był lekko zdziwiony tym pytaniem.
– Z nim chciałbym sobie wyjaśnić kilka kwestii – odpowiedział po chwili, rozkładając szeroko ramiona. – Komenda to mój rewir. Ktokolwiek zadziera ze mną na moim terenie, musi się liczyć z tym, że nie puszczę tego płazem.

***

Fabricio Guerra spał jak zabity na jego kanapie jeszcze po tym, jak Santos wrócił do mieszkania. Alice natomiast wzięła się za robienie porządków z psem Cheshire u boku, a dwudziestodziewięciolatek dobrze wiedział, że dziewczynka miała cichą nadzieję na znalezienie jakichś wskazówek. Zamknął drzwi wejściowe, specjalnie trzaskając, by obudzić odwiecznego wroga, ale ten był niewzruszony. Musiał być naprawdę wykończony, więc DeLuna machnął na niego ręką i podszedł do dziesięciolatki, która układała książki na półkach.
– To wszystko twoje? – zapytała, dmuchając, by pozbyć się kurzu z lektur. Ktoś dawno tutaj nie sprzątał.
– Nie, poprzedniego właściciela. Były tutaj, kiedy się wprowadziłem – odparł, biorąc z ciekawością do rąk jedną z książek.
– Ciekawe. Ma gust zupełnie jak ty. – Alice przekrzywiła blond główkę, palcem przesuwając po książkach, a Eric zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że tak właśnie było. – Co to za książka? – zapytała, kiedy zauważyła, że mężczyzna kartkuje lekturę z ciekawością.
– „Czarnoksiężnik z Archipelagu”, pierwsza z cyklu „Ziemiomorze”. Nigdy nie przepadałem. Główny bohater jest wkurzający.
– Może macie coś wspólnego? – Zachichotała, za co zasłużyła sobie na poczochranie włosów przez DeLunę.
– Nosi w sobie mrok.
– Kto?
– Ged, główny bohater. Nieważne. – Eric odłożył książkę na półkę i spojrzał po reszcie tytułów. Rzeczywiście, Ulises Serratos miał bardzo podobny gust, również posiadał sporą kolekcję książek science fiction i fantasy. To by wyjaśniało, dlaczego cierpiał na manię prześladowczą, jak twierdził jego syn. Może zbyt dużo czasu spędzał w świecie fantazji i nie rozróżniał już rzeczywistości od fikcji.
– Eric… – Alice zaczęła nieśmiało. – Czy dokończymy poprzednią rozmowę?
– Będziesz zła, jeśli tego nie zrobimy?
– Tylko trochę.
– A może w zamian powiem ci, jak wyglądają twoi braciszkowie?
– Widziałeś ich? Ja też chcę! – Alice zapomniała o łuku i strzałach, skupiając uwagę na Tommym i Charliem.
– Widziałeś ich? – Fabricio zapytał ochrypłym tonem, gramoląc się z kanapy. Był jednak zbyt zaspany, by rzucić jakimś złośliwym komentarzem.
– Tak, mały Eric ma oczy po mnie – odparł DeLuna ze śmiechem, czekając aż sens tych słów dotrze do Guerry, ale nie mógł napawać się satysfakcją, bo do mieszkania rozległo się pukanie.
– Dobrze, że jesteś. – Eva Medina nie czekała na zaproszenie, po prostu przestąpiła próg kawalerskiej samotni, która ostatnio pękała w szwach. – Słyszałeś, że Cyganie próbują oskarżyć Conrada o morderstwo? Policja pojawiła się dzisiaj w szkole i go zabrała na komendę, żeby złożył wyjaśnienia.
– Co zrobili? – Fabricio zaczął się zbierać, czując, że musi komuś zrobić awanturę. Eric natomiast machnął ręką.
– Znacie Conrada, zawsze się wykaraska. Nie ma sensu robić z igły widły.
– Też tak myślę. – Medina przyznała mu rację, co dla Guerry było niezrozumiałe. Jednak dopiero jej kolejne słowa go zaintrygowały. – A widziałeś księdza? Conrado wie?
– Nie sądzę, przecież to głupek. – DeLuna zaśmiał się kpiąco, a Alice i Fabricio lekko się oburzyli.
– O co znów chodzi z tym księdzem? – Guerra nie był wtajemniczony. – Czy Saverin przechodzi do stanu duchownego? Co to za konspiracje?
– On tak na serio? – Eva wskazała palcem na świeżo upieczonego tatę, nie wiedząc, czy się zgrywa czy naprawdę nie ma o niczym pojęcia.
– Znasz Guerrę, nie jest bystrzakiem. Na szczęście jego synowie odziedziczą charakterek po mamie. I może po mnie. – Za te słowa zarobiłby pewnie od Guerry, gdyby Alice nie stała tuż pomiędzy nimi.
– A właśnie! Gratuluję, Fabricio. Jak się czuje Emily? – Eva uśmiechnęła się serdecznie, bo słyszała o rozwiązaniu.
– Jest zmęczona.
– Jakoś nie widziałem, żeby spała. Ty za to odpłynąłeś na mojej kanapie na kilka godzin. – Santos zwrócił mu subtelnie uwagę, a Guerra spanikował, patrząc na zegarek.
– Niech cię diabli, DeLuna.
– Eric, coś ci wypadło! – Alice wskazała na kawałek papieru, który wysunął się z jednej z książek. Jej dłoń automatycznie powędrowała w tamtą stronę. Była to fotografia przedstawiająca grupę mężczyzn. – Kto to?
Santos poprawił na nosie okulary i wziął od niej zdjęcie, przypatrując się wszystkim po kolei. Nie poznał tych ludzi, ale nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że to drużyna łucznicza Ulisesa Serratosa. Niektórzy pozowali z łukami na ramieniu.
– Hej, znam tego faceta. – Eva spojrzała przez ramię DeLuny, rozpoznając jednego z młodzieńców. – To ten adwokat, wykonawca ostatniej woli pani Pascal.
– Adam Castro? – Kędzierzawy brunet przyjrzał się bliżej zdjęciu i nagle wszystko stało się jasne. Obok Adama stał nie kto inny jak Fabian Guzman, a mężczyzną, który obejmował go ramieniem, musiał być sam trener drużyny uniwersyteckiej, Ulises Serratos – poprzedni właściciel mieszkania.
– Castro to dupek, tak słyszałam. Ale jest przystojny. – Eva poinformowała wszystkich, choć wcale jej o to nie prosili. – Zabieram Alice na zakupy, ty tu posprzątaj. A ty jedź do żony – zwróciła się do Guerry. – Kto to widział, że ucinasz sobie drzemkę w środku dnia, kiedy ona zajmuje się waszymi nowo narodzonymi dziećmi.
Fabricio ugryzł się w język.

***

Pueblo de Luz, rok 2004

Wszyscy byli zafascynowani nowo narodzonym bobasem. Zazwyczaj najmłodsze dziecko w rodzinie absorbuje całą uwagę, ale tym razem pozostałe szkraby wcale nie czuły zazdrości, bardziej ciekawość.
– Jest taka… – Sześcioletni Quen szukał odpowiedniego słowa. – Maleńka – dokończył, wystawiając palec w stronę bobasa, a po chwili cofnął go jak oparzony, kiedy dziewczynka w łóżeczku zacisnęła na nim maleńką rączkę.
– Bo się dopiero urodziła, głupolu. – Ośmioletni Franklin jak zwykle miał wyniosłą minę i zdawał się pokazywać wszem wobec, że jest bardziej doświadczony od reszty, bo w końcu dla niego to nie pierwszyzna – miał dwoje młodszego rodzeństwa i jednego wkurzającego kuzyna w ich wieku.
– Chcesz potrzymać? – Ivan zapytał Nelę, która z otwartymi ustami przypatrywała się małej istotce. Na samą myśl poczuła paraliżujący strach. Pokręciła szybko głową.
– Ja to zrobię! – Jej sześcioletni brat bliźniak zgłosił się jak do odpowiedzi i usiadł na kanapie, czekając aż Ivan wetknie mu w ramiona mały tobołek.
– Lepiej nie, jeszcze ją opuścisz, braciszku. – Franklin roześmiał się złośliwie. – Będzie bezpieczniej, jeśli ja ją wezmę. Jestem najstarszy.
– I najgłupszy – odciął się Jordi, robiąc się czerwony ze złości.
– Spokojnie, każdy będzie miał swoją kolej. – Debora pokręciła głową ze śmiechem, opierając się o framugę drzwi i przypatrując się siostrzeńcowi i bratankom, jak kłócą się o uwagę małej Gracie.
– Ja nie chcę. To… takie dziewczyńskie. – Quen się wzdrygnął, ale nikogo nie zwiódł. Bał się, że upuści tę kruchą dziewczynkę, która wyglądała jak jedna z porcelanowych lalek Marianeli.
– Deb, dlaczego nie masz blizny na brzuchu tak jak mama? – zapytał nagle Jordi, patrząc z lekką zazdrością jak jego starszy brat bierze małą na ręce.
Większość dzieciaków była zestresowana, on był ciekawy wszystkiego. Ciekawiły go różne rzeczy, a matka chrzestna zawsze mówiła mu prawdę. Tym razem jednak miała problem, żeby to wyjaśnić bez wchodzenia w szczegóły. Jak tu opisać sześcioletniemu dziecku różnicę między porodem naturalnym a cesarskim cięciem?
– Bo czasem dzieci rodzą się naturalnie, a czasem trzeba im trochę pomóc i je… wyciągnąć. – Nie była lekarką i Silvia pewnie by ją zabiła za takie obrazy, ale nie lubiła pozostawiać pytań dzieci bez odpowiedzi, więc spróbowała.
– Acha. Wychodzą jak w tym filmie „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”. – Jordi pokiwał głową, jakby już rozumiał, a tego się nie spodziewała.
– Nie! I nie powinieneś oglądać takich filmów. – Deb złapała się za głowę, ale Ivan tylko się śmiał, patrząc jak urzeczony w swoją nowo narodzoną córeczkę.
– Po prostu czasem niektóre dzieci same pchają się na świat. A was było dwoje, było trudniej – wyjaśnił Ivan bratankowi żony, a Deb podziękowała mu wzrokiem.
– No to Franklin musiał być jeszcze trudniejszy, skoro przy nim mamie też musieli rozcinać brzuch. – Jordi wypowiedział to, wzdrygając się ze wstrętem i oboje dorośli musieli powstrzymać wybuch śmiechu.
– Ej, uśmiechnęła się do mnie! – Franklin sprowadził wszystkich na ziemię i każdy chciał zobaczyć grymas małego dziecięcia, ale po chwili okazało się, że to fałszywy alarm.
– Nie uśmiechnęła się, tylko zrobiła kupę. Na twój widok. – Quen zaczął się śmiać w niebogłosy, a bliźniaki mu zawtórowały. Nawet Nela nie mogła się powstrzymać.
Deb wzięła córeczkę na ręce i poszła ją przewinąć, a dzieciaki poczuły ulgę.
– To takie dziwne, że na świecie jest nowy mały człowiek – szepnęła Nela, bawiąc się misiem Gracie i czekając aż ciotka do nich wróci.
– Człowiek? Nie słyszałaś, jak się drze w nocy. Jak potwór. – Ivan odetchnął z ulgą, opadając na kanapę.
– Mogę spróbować? – Jordi podszedł do Deb, podając jej świeżą pieluchę.
– Chcesz ją przewinąć? Nie brzydzisz się? – Debora miała ochotę się roześmiać. Jej chrześniak był nieustraszony, a nawet jeśli się czegoś bał, to nigdy się do tego nie przyznawał.
– Każdy robi kupę, nic wielkiego – przyznał, ale zmarszczył nosek i chyba nie chciał kontynuować zabiegu. – Może następnym razem.
Debora przewinęła dziewczynkę, która zaczęła odpływać w objęcia Morfeusza. Jordi, mimo wcześniejszej pewnej siebie pozy, spanikował, kiedy ciotka włożyła mu na ręce kuzynkę i kazała usiąść w bujanym fotelu.
– Zobaczymy, czy zaraz nie dostanie sraczki u ciebie na rękach! – Franklin zaśmiał się głośno, a Quen mu zawtórował. Jordi jednak w ogóle ich nie słuchał.
Gracie była taka spokojna. W ogóle nie rozumiał narzekania Ivana i Deb, że nie mogą się wyspać, przecież była jak aniołek. Jej mała rączka zacisnęła się na palcu Jordana i miał ochotę się roześmiać, bo było to bardzo dziwne uczucie. Ivan zabrał dzieciaki do kuchni na lody, a Deb przypatrywała się chrześniakowi i córce z błogim uśmiechem na ustach.
– Lubi cię – poinformowała go, a on podniósł wzrok zdziwiony. – Nie wszystkich lubi.
– Nie dziwię się. Franklin potrafi być dupkiem. – Uśmiechnął się szerzej, kiedy Gracie ziewnęła szeroko. – Nie ma zębów.
– Trochę minie zanim jej wyrosną.
– Ale nie będzie musiała nosić sztucznej szczęki jak ciotka Sabina?
– Mam nadzieję, że nie. – Deb powstrzymała wybuch śmiechu.
– Przeszkadzam? Drzwi były otwarte.
Do dziecięcego pokoiku weszła starsza kobieta. Włosy przyprószone siwizną związała w kucyk i wyglądała na lekko zdenerwowaną.
– Wejdź, Claudio. – Deb uśmiechnęła się na widok teściowej, którą zaprosiła. Długo biła się z myślami, czy powinna to zrobić, ale w końcu uznała, że Gracie powinna poznać drugą babcię.
– Czy to Graciela? – Claudia Molina pochyliła się nad sześcioletnim chłopcem i małym berbeciem, który słodko drzemał w jego objęciach.
– Wszyscy mówią na nią Gracie – wytłumaczył Jordan, spoglądając na matkę Ivana z ciekawością. – Pewnie chce ją pani potrzymać?
– A mogę? – W oczach kobiety pojawiły się łzy, kiedy zwróciła się do synowej z nadzieją. Deb pokiwała głową z uśmiechem, dając jej przyzwolenie.
Claudia Molina wyciągnęła ręce, ale nie zdążyła nic zrobić. Ivan pojawił się za nią, wziął Gracie z objęć Jordana i położył ją delikatnie w łóżeczku.
– Ivan. – Debora skarciła męża, przepraszając teściową w jego imieniu. Była zła, w końcu zaprosiła tutaj Claudię nie bez powodu.
– Ivan, czy mogłabym…? – Claudia nie wiedziała, jak dokończyć to zdanie. Pragnęła choć raz potrzymać wnuczkę w ramionach. Tak się cieszyła, kiedy się dowiedziała, że została babcią.
– Złożyłaś już pozew o rozwód? – Molina nawet nie patrzył na matkę. Ciemne oczy utkwił w córeczce, która zupełnie nie rozumiała, co się działo. Milczenie matki uznał za odpowiedź. – Więc nie będziesz jej widywała.
– Proszę cię, Ivan. To moja jedyna wnuczka.
– Ja jestem twoim jedynym synem. Jakoś ci to nie przeszkadzało wydać mnie policji przy pierwszej okazji.
– Ivan, nie przy dzieciach. – Deb wyciągnęła dłoń w stronę chrześniaka, który wstał z bujanego fotela i podreptał za nią, z ciekawością patrząc na panią Molinę.
– Wiedziałam, że dasz sobie radę. – Claudia czuła wstyd. Jednak nic co by powiedziała, nie sprawiłoby, że Ivan jej wybaczy.
– Powtarzaj to sobie. – Molina prychnął, ale nie mógł powstrzymać odruchu troski, zerkając na matkę i mierząc ją od stóp do głów. Nie zauważył żadnych siniaków, ale Antonio zawsze bił tak, żeby nie było widać gołym okiem. Zrozumiała, o co mu chodzi.
– Już tego nie robi. Zmienił się – odpowiedziała na niezadane pytanie, a on miał ochotę ponownie się roześmiać.
– I pewnie już nie zagląda do kieliszka? – Ponowne milczenie dało mu jasność, że ojciec nadal pił na umór, więc wcale się nie zmienił. – Wnieś o rozwód, wyprowadź się. Możesz zamieszkać z nami. Będzie ciasno, ale damy radę. Pomożesz przy Gracie, jeśli chcesz.
– Wiesz, że nie mogę. To mój mąż.
– A ja jestem twoim cholernym synem! – Podniósł głos i szybko tego pożałował. Gracie rozpłakała się głośno i zrobiła się czerwona na twarzy.
– Ivan, wychodzimy! – Debora pojawiła się ponownie na progu i gestem nakazała mężowi wyjść z pomieszczenia.
– Nie widzisz, że płacze?
– Jordi, idź do niej. – Deb popchnęła chłopca w kierunku łóżeczka, a on z niepewną miną podszedł szybko do kuzynki. Nie wiedział, co robić, więc wystawił ponownie palec, pozwalając Gracie wziąć go do buzi, co sprawiło, że momentalnie się zamknęła.
– To obleśne – powiedział, zerkając na panią Molinę, jakby chciał się upewnić, czy nie zrobił czegoś źle. – To tak się robi?
– To naturalny odruch. Na pewno też tak robiłeś. Pewnie ssałeś własny kciuk – poinformowała go Claudia, po kryjomu ocierając łzy z oczu.
– Na pewno nie! Nie jestem brudasem. – Jordan szybko pokręcił głową, ale Claudia go uspokoiła i wyjaśniła mu kilka kwestii. Chłopczyk zniżył głos do szeptu. – Niech pani ją weźmie.
– Słucham?
– Proszę ją wziąć. Widzę, że pani chce. Ja stanę na czatach. – Mały Guzman uśmiechnął się konspiracyjnie, a kobieta nie była pewna, czy żartuje. Kiedy podszedł do drzwi i uchylił je, by nasłuchiwać zbliżających się kroków ciotki i wuja, Claudia zawahała się, nie wiedząc, czy powinna. – No dalej, proszę się pospieszyć. Ivan bywa wredny, ale nie może pani tego zabronić.
Claudia chwyciła wnuczkę w objęcia, siadając z nią w bujanym fotelu i po chwili jej oczy już całkowicie wypełniły się łzami.
– No nie, proszę nie płakać. Jeszcze pomyśli, że to przez nią. – Jordi podszedł do kobiety i wytarł jej policzki wierzchem dłoni. – Gracie, to twoja babcia. Tylko jej nie obrzygaj jak Ivana.


***

Triathlon był konkurencją, na którą wielu uczniów czekało najbardziej podczas tygodnia sportowego. Kombinacja pływania, jazdy na rowerze i biegu została zmodyfikowana tak, by za każdy etap odpowiadał inny członek drużyny. Dystanse również zostały skrócone, żeby mieć pewność, że żaden z uczniów nie będzie się forsował. Nie pozostawało więc nic innego jak obmyślenie strategii, bo triathlon zbliżał się wielkimi krokami. Rosie i jej drużyna byli jednak dobrej myśli.
– Mamy wygraną w kieszeni – oznajmił Quen, kiedy na jednej z przerw między lekcjami mogli podyskutować w gronie członków zielonego zespołu na boisku. – Poprosiłem Theo, żeby został naszą dziką kartą w biegach.
– Świetnie. – Primrose przybiła mu piątkę, bo wcześniej uzgodnili tę strategię. Cieszyli się, że udało im się zdążyć przed drużyną Adory.
– Marcus by go nie poprosił – powiadomił ich Felix z całą stanowczością. – To brat jego byłej dziewczyny, nawet Marcus Delgado ma swoją dumę. Myślę, że żółci do biegów wystawią ponownie Diega Ledesmę, wygrał w końcu mieszaną sztafetę.
– Więc niech się napawa tym zwycięstwem póki może, bo teraz medal jest nasz. – Rosie uśmiechnęła się zwycięsko.
– Nie ma jeszcze medali. – Jorge Ochoa sprowadził ją na ziemię, a ona tylko westchnęła.
– Czerwoni pokazali się z dobrej strony, Remmy udowodnił, że jest czarnym koniem – zauważyła Soleil, a kilka osób pokiwało głowami, zgadzając się z nią. – Ludzie są źli na Ignacia, że nie wystawił syna dyrektora na ostatniej pozycji w sztafecie.
– Niby coś w tym jest, ale kontuzja Anny mogła się przytrafić w każdym momencie i spowolnić ją w wyścigu. Mogli przegrać tak czy siak. – Felix starał się spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy. – Nie wiem, czy dobrym pomysłem było angażowanie Theo Serratosa.
– Nie lubisz go? – Rose założyła za ucho kilka kosmyków i rozrysowała strategię na podkładce do notowania.
– Nie o to chodzi, po prostu… to nie jest dobry pomysł – powtórzył Castellano, zagryzając dolną wargę. – Nie podoba mi się, że będzie biegł z Jordim.
– Oszalałeś? Lidia nie wystawi ponownie Guzmana po tym, co odwalił ostatnim razem. – Vincenzo był o tym święcie przekonany. Zresztą podsłuchał rozmowę niebieskich na przerwie.
– Musi, jeśli chce wygrać. – Felix wzruszył ramionami. Wiedział, że Montes w końcu będzie musiała przełknąć dumę, jeśli chciała liczyć się w rozgrywkach. – Jest najszybszy, nie ma innego wyjścia. Bez niego jej drużyna jest za słaba.
– Komu ty kibicujesz? Drużynie Lidii czy naszej? – Kąciki ust Jorge uniosły się lekko, ale zaraz potem znów spoważniał. – Trener bardzo chwalił Remmy’ego. Obawiam się czerwonych. Tym razem Ignacio nie popełni już tego błędu. Sam pojedzie na rowerze, a Jeremiah każe biec. Nie wiem tylko, kto weźmie basen.
– Remmy jest świetny, ale czy ma chore parcie, żeby wygrać? Bo o to tutaj chodzi. Zawsze tak było. – Felix powiadomił ich jakby był specjalistą od turnieju sportowego. – Theo Serratos nie ma sobie równych, jeśli chodzi o zwycięstwo po trupach. Jego drużyna wygrała tę imprezę, kiedy był na czwartym roku w liceum. Walczył, jakby od tego zależało jego życie. I wiem, że lubi wyzwania i będzie chciał się zmierzyć z Jordanem. Lidia nie ma innej możliwości, jak wystawić właśnie jego. Miguel weźmie na pewno rower, a do pływania niebiescy zaangażują Sarę. Myślę, że większość drużyn zaproponuje dziewczyny do pływania.
– Dlatego ja popłynę. – Rosie pokiwała głową, bo to już zdążyli ustalić. – A ty weźmiesz rower?
– Mam wprawę. Ojciec nie chce się zgodzić na samochód, więc nie mam wyjścia. – Felix westchnął zrezygnowany. – Od żółtych w pływaniu widzę Olivię, rower być może weźmie Adora.
– Wtedy będzie pedałować z samymi chłopakami. Nie ma chyba takiej kondycji, skoro nie ćwiczyła na wuefie przez taki długi czas, nie? – zauważyła jedna z dziewcząt z drużyny zielonych.
– Adora urodziła dziecko. – Quen wyjawił jej to, jakby to była jakaś wielka tajemnica. – Chyba nie ma tutaj osoby bardziej wytrzymałej od niej. Ale nie jestem pewien, czy można jeździć na rowerze po porodzie. – Poczuł lekką irytację, że ktoś mówi w taki sposób o pannie Garcia de Ozuna, ale chwilę później zamyślił się, trąc nerwowo kark.
– Dobra, drużyno. Niech wygra najlepszy. – Rosie wyciągnęła przed siebie dłoń i każdy członek drużyny po kolei ułożył na niej swoje dłonie. – Czyli my – dodała po chwili i wszyscy się roześmiali.

*
Lidia Montes wolałaby przełknąć jedną z trujących mikstur z sali chemii Dayany Cortez niż przyznać, że jej drużyna potrzebowała Jordana Guzmana, ale niestety musiała to zrobić. Byli słabi, to nie ulegało żadnej wątpliwości. I chociaż chłopak zawiódł drużynę, na każdym kroku okazywał sceptycyzm i wszystkich irytował, to jednak był ich najlepszym zawodnikiem, a w biegach nie miał sobie podobno równych. Skoro nawet Conrado Saverin to mówił, to postawiła mu zawierzyć. Wielkie było jednak jej zdziwienie, kiedy Jordi oznajmił, że nie zgadza się na wystąpienie w triathlonie.
– Mój lekarz zakazał mi się forsować – poinformował panią kapitan, podpierając sobie lędźwie i udając, że nadwerężył plecy podczas ciągnięcia liny.
– Jaki lekarz, psychiatra? – Miguel stanął w obronie Lidii wkurzony, że chłopak ich wystawia.
– Daj spokój, Miguel, on po prostu ma pietra, że będzie biegł z Remmym Torresem i Theo Serratosem. Boi się, że przegra. – Na twarzy Lidii pojawił się złośliwy uśmiech, kiedy myślała, że wpłynie tym na ambicje młodego Guzmana.
– Pękam ze strachu. – Jordi odparł beznamiętnym tonem, otwierając swoją szafkę na książki. Lidia i Miguel stali nad nim, próbując go przekonać do zmiany zdania.
– Lidia jest kapitanem i powinieneś się jej słuchać. Bruni i Marquez mówili, że zadaniem członków drużyny jest słuchanie kapitana. – Ozuna przypomniał sobie inaugurację tygodnia sportowego, a Lidia podziękowała mu wzrokiem.
– Mówili też, że kapitan powinien mieć posłuch i dobrze wykonywać swoją robotę – przypomniał im Jordi, czując, że traci cierpliwość. Oni jednak wciąż kręcili mu się pod nogami.
– Nie udawaj, że nie chcesz wygrać. Nie chciałbyś utrzeć ponownie nochala Ignacia Fernandeza? – Miguel przypomniał sobie, że kiedy grali w przeciąganie liny, Jordi wydawał się być zadowolony ze zwycięstwa.
– Mam lepsze rzeczy do roboty.
– Na przykład?
– Idę z matką na manicure – odpowiedział automatycznie, zatrzaskując swoją szafkę z impetem i czekając, aż go przepuszczą, bo nie chciał kontynuować tej rozmowy.
– Poważnie? – Na czole Ozuny pojawiła się głęboka zmarszczka, ale po chwili zdał sobie sprawę, że Guzman tylko się zgrywa.
– Znajdźcie kogoś na dziką kartę – zaproponował szatyn, bo wiedział, że bez niego nie mają najmniejszych szans. Problem jednak polegał na tym, że nie było już w szkole nauczycieli, którzy by szybko biegali.
– Ej, a ksiądz? – Lidia się rozpromieniła, zwracając się nagle do Miguela, bo Ariel akurat koło nich przechodził. – Wygląda na wysportowanego.
– Bo jest. Widać, że chodzi na siłownię. – Remmy Torres odezwał się niedaleko nich, siłą rzeczy zdradzając, że podsłuchiwał ich strategię. – Nie martw się, Guzman, dam ci taryfę ulgową, jeśli pobiegniesz.
– Kusząca propozycja. – Jordi syknął przez zaciśnięte zęby, ale zdania nie zamierzał zmienić. – Weźcie księdza. Ja odpadam.
– Dobrze słyszę, Jordan? Pękasz przed triathlonem? – Ignacio Fernandez ze swoimi kumplami w czerwonych koszulkach przemierzali właśnie korytarz i zatrzymali się przed szafką syna Fabiana. – No proszę, kto by pomyślał, że boisz się zmierzyć z dawnym koleżką swojego brata. Theo i Franklin mieli zawsze sporo wspólnego, obaj lubili kopać leżącego. Szkoda, że tobie brak ikry.
– Idiota – warknął Miguel, kiedy Ignacio odszedł zanosząc się śmiechem, a Lidia, widząc, że nic nie wskóra z Jordanem, pobiegła prosić o pomoc księdza Ariela.
– Dlaczego ten Fernandez cię tak nie lubi? – Remmy zaciekawiony zwrócił się do Guzmana, wyciągając kilka książek z szafki.
– Bo mi zazdrości. – Jordi wzruszył ramionami, bo szczerze mówiąc miał to gdzieś. – Słyszałem, że włamałeś się do telefonu Ignacia na informatyce. Nieźle – rzucił komplement od niechcenia. – Ignacio to zakała tej szkoły, ale w gruncie rzeczy jest niegroźny. Powinno się mu raczej współczuć niż karać.
– Dlatego rozkwasiłeś mu gębę i wysłałeś pod skalpel jego własnego ojca? Ja też słyszałem to i owo. – Remmy przypomniał sobie plotki, które krążyły po szkole.
– Przy Nachu nawet święty straciłby czasem cierpliwość. Na razie. I powodzenia w triathlonie.
– Nie potrzebuję dopingu. – Remmy był pewny siebie. Nie chciał zwyciężyć dla kapitana, ale dla siebie. No i ojciec będzie obserwował całe starcie.
– To się okaże. – Jordi zaśmiał się cicho, ale nie powiedział, co takiego miał na myśli. Odszedł w swoją stronę, zostawiając Remmy’ego i Miguela samych.

***

Sześcioletnia Deisy przekrzywiała główkę, obserwując duże męskie stopy w japonkach. Pierwszy raz widziała, żeby dorosły mężczyzna wyszedł do sklepu w klapkach. W dodatku mężczyzną tym był duchowny.
– Tato? – zapytała nieśmiała, ciągnąc Osvalda za marynarkę. – Dlaczego pan ksiądz nosi japonki? Wujek Hernan nigdy ich nie nosił.
Doktor Fernandez oderwał wzrok od półki z przyprawami w supermarkecie i wyciągnął szyję, by przyjrzeć się Arielowi. Wyglądał, jakby wyskoczył do sklepu prosto z łóżka albo w przerwie na ulubionym serialu. Z ciekawością lustrował stoisko z chipsami.
– Nie mówi się „pan ksiądz” tylko ojciec Ariel – przypomniał córce mężczyzna i tym samym zwrócił na siebie uwagę młodzieńca, który uśmiechnął się i podszedł się przywitać.
– Doktorze Fernandez, dobry wieczór. – Ariel wyciągnął dłoń w jego stronę, a lekarz uścisnął ją krótko.
– Szczęść Boże.
– Ariel? Jak ta syrenka? – Chanelle, która kręciła się przy drugiej nodze ojca wydawała się być zaintrygowana.
Osvaldo przeprosił duchownego, ale ten tylko machnął ręką, przykucnął przy Deisy i Chanelle i zwrócił się bezpośrednio do nich.
– Dokładnie tak, jak syrenka z bajki.
– Ale pan ksiądz jest mężczyzną. – Deisy chyba do końca nie rozumiała.
– Imię nadała mi starsza siostra. Miała nadzieję, że będę dziewczynką, zawsze chciała mieć siostrzyczkę taką jak wy. – Na twarzy księdza pojawił się promienny uśmiech. – Wybrała ulubioną bohaterkę Disneya.
– Ja wolę Kopciuszka – oświadczyła Chanelle, ale Deisy uśmiechała się do księdza, bo doskonale rozumiała, co ma na myśli.
– Mój brat nie miał podejścia do dzieci. Dzięki tobie dziewczynki chcą chodzić na religię. – Osvaldo pogłaskał obie córki po głowach, bo choć sam nie był zbyt religijny, nawet mając brata proboszcza, one nagle chciały chodzić z mamą do kościoła.
– Po prostu lubię dziecięce bajki. – Ariel się zaśmiał, chwytając z półki pierwszą lepszą paczkę chipsów i idąc za Aldem do kasy. – Chociaż „Mała Syrenka” w oryginale jest dość depresyjna. Zamieniła się w pianę morską. Co to ma być?
– Tato! – Deisy się przeraziła po słowach księdza, który potarł nerwowo kark.
– To znaczy, wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Jak zawsze – uspokoił ją Ariel, ale chyba nie była przekonana.
Osvaldo musiał powstrzymać wybuch śmiechu na widok miny młodego księdza. Może młodzież i dzieci właśnie kogoś takiego potrzebowała w tych trudnych czasach.

***

Fernando Barosso zaprosił do swojego gabinetu Huga, chyba tylko po to, by ponarzekać. Delgado nie sądził, że przyjęcie przez Victorię posady zastępczyni w ratuszu sprawi, że Barosso stanie się jeszcze bardziej nieznośny. A jednak. Lubił sobie pomarudzić, ale Elenie wolał tego nie pokazywać. Wiedział, że uznałaby to za oznakę słabości.
– Łucznik odwiedził Elenę. Wiesz coś na ten temat? Dlaczego to zrobił? – Barosso przechadzał się po gabinecie, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
– Może dlatego, że połowa okolicy ma ją za zdrajczynię? Była patronką Saverina, a teraz jest twoją prawą ręką. – Uświadomił go Hugo, a zaraz potem dodał złośliwie: – Choć w sumie to ona tutaj rządzi.
– Nie bądź śmieszny, Hugo.
– Mówię jak jest.
– Masz jakieś tropy? – Barosso przeszedł do sedna sprawy i brunet doskonale wiedział, że od początku tylko o to chodziło. – Musimy go znaleźć, zanim Templariusze go sobie zjednają.
– Boisz się, że Łucznik Światła sprzymierzy się z kartelem przeciwko tobie? Masz wielkie ego, nie ma co. – Delgado się roześmiał.
– Nie bez powodu prosiłem cię, żebyś zajął się tą sprawą. Jeśli Łucznik poluje na mnie to pół biedy, ale jeśli zadziera z moją córką…
– Zrobił się z ciebie opiekuńczy tatuś. Dzieci swojej żonki też będziesz tak pielęgnował?
– Zamknij się, Hugo, to poważna sprawa. – Fernando zatrzymał się na środku pokoju i wpatrzył się w swojego wiernego człowieka. Ostatnio coraz częściej w niego wątpił. Może wyjście do świata go zmiękczyło. – Nie jestem głupi, wiem, że Łucznik musiał złożyć i tobie wizytę.
– A po czym to wnosisz?
– Bo ciebie też to nurtuje. Chcesz się dowiedzieć, kim on jest, bo sam nie masz zielonego pojęcia. – Fernando zaśmiał się z pracownika, a po chwili zmrużył podejrzliwie oczy. – A może masz już podejrzanego?
– Pracuję nad tym – odpowiedział zgodnie z prawdą Hugo.
– Pamiętaj, że jeśli ja pójdę na dno, to ty również. – Barosso pokiwał ostrzegawczo palcem, a Delgado zacisnął dłonie na poręczy fotela, wyobrażając sobie, że to szyja szefa.
– Doskonale o tym wiem, Nando, nie musisz mi przypominać. Nie sądzę jednak, że Łucznik ci zagraża. Gdyby tak było, już otrzymałbyś swój cytat. Albo nie. – Hugo odchylił głowę do tyłu i się rozpromienił. – Dostałbyś całą Biblię w przesyłce kurierskiej, tak byłoby szybciej niż przepisywać pojedyncze fragmenty.
– Opanuj się. Sam nie jesteś święty.
– Przynajmniej na takiego nie pozuję.
– Jaki dostałeś cytat?
– Nie wiem. – Hugo się zaśmiał. – Nie przeczytałem. Ale sądząc po tym co mówił, wychodzę z założenia, że było to piąte przykazanie.
– Oryginalnie. – Fernando prychnął, a po chwili zdał sobie z czegoś sprawę. – Rozmawiałeś z nim?!
– Tylko przez chwilę.
– Masz mi mówić o takich rzeczach! Nie rozumiesz, że ten człowiek może zniszczyć to, na co pracowałem przez ostatnie lata? Na co teraz pracuję.
– Czyli co? – Delgado teraz lekko się zirytował. – Bez obrazy, Nando, ale jak na razie, od czerwca, czyli od objęcia rządów, chowasz się za spódnicą swojej córki. Trochę to żałosne, jeśli chcesz znać moje zdanie.
– Nie chcę.
– A gubernatorem i tak nie zostaniesz, Fabian wypowiedział się w tej sprawie jasno.
– W nosie mam Fabiana, niech lepiej skupi się na własnej karierze. – Barosso usiadł za biurkiem i pogładził się po nieogolonym podbródku. – Jedyny plus jest taki, że Saverin też oddala się od tej pozycji.
– Skąd pomysł, że Conrado chce być gubernatorem?
– Najpierw musiałby być burmistrzem, ale na szczęście Jimena Bustamante trzyma go na dystans. Nie wiem, co on sobie myślał, układając się z tą kobietą. To podstępna żmija. – Barosso wypowiedział obraźliwe słowa, ale zdawał się mówić z uznaniem. Cieszył się, że plany Saverina na razie się nie udawały. – Teraz będzie mu znacznie trudniej, skoro oskarżają go o morderstwo. Cyganie mają ciekawe sposoby, muszę im to przyznać.
– Miałeś z tym coś wspólnego? – Delgado zaintrygował się. Fernando zwykle nie przepadał za Romami, ale teraz chyba mieli wspólnego wroga.
– Znasz mnie, Hugito – wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem.
– Naprawdę nisko upadłeś, skoro odwalasz takie akcje. – Delgado trochę się naburmuszył. Mógł się domyślić, że jego szef maczał palce w tych absurdalnych oskarżeniach pod adresem Saverina. Baron Altamira wolał działać niż używać podstępu.
– Cyganie potrzebują tylko małej zachęty i są gotowi na wszystko. – Fernando wykonał charakterystyczny gest, który oznaczał, że zapłacił komu trzeba. Zadumał się na chwilę, z lubością wyobrażając sobie Conrada za kratkami, po czym mina lekko mu zrzedła. – Joaquin Villanueva kandyduje do rady.
– Wiem, to hit sezonu. Może nawet na niego zagłosuję. – Hugo przypatrywał się reakcji Fernanda z lekkim zaciekawieniem. Wydawał się nie być zły, bardziej się bał. – Boisz się zemsty? Myślisz, że Joaquin przyśle do ciebie kogoś z trucizną? Nie znasz dnia ani godziny, Nando. To całkiem możliwe.
Barosso odwrócił wzrok i wgapił się w okno. Nie podobało mu się to. Miał być panem okolicy, a tymczasem to Victoria rządziła, podczas gdy jego wrogowie powoli sprzysięgali się przeciwko niemu. W dodatku Conrado Saverin na pewno coś knuł i próbował uśpić jego czujność. Musiał mieć się na baczności. Hugo miał rację – nie znał dnia ani godziny i to zaczynało go przerażać.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 16:29:47 13-12-23, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:31:24 17-12-23    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 159 cz. 1
QUEN/FELIX/JORDAN/IVAN/MARCUS/CONRADO/LIDIA/ELLA/DEBORA


Bonusowa konkurencja były wymysłem nauczycielki od zajęć praktyczno-technicznych, wielkiej miłośniczki tańca towarzyskiego. Oliver Bruni i Eduardo Marquez kręcili nosami, kiedy zaproponowała, by uczniowie zostali ocenieni za swój taniec, ale na ich nieszczęście, radzie szkoły spodobał się ten pomysł. Uznali jednak, że nie byłoby w porządku oceniać umiejętności tanecznych, wiedząc, że wielu uczniów uczęszczało na lekcje w ośrodku kultury. Postanowili zrobić z tego test sprawnościowy – wygrać miała ta drużyna, której gracz utrzyma się na parkiecie najdłużej i pozostanie na nim jako ostatni. Ze względu na dysproporcję dziewcząt i chłopców w każdej drużynie, zezwolono jednak na wymieszanie par między zespołami – partnerzy z dwóch przeciwnych grup mogliby ze sobą współpracować i na koniec podzielić się punktami za wygraną.
Quen nie był zadowolony. Widział, jak Ignacio Fernandez spogląda na Carolinę z takim lubieżnym uśmieszkiem, że aż miał ochotę mu przyłożyć. Ibarra był pewien, że Nacho nie będzie chciał wybrać do pary dziewczyny z innej drużyny, by podzielić się punktami – będzie wolał wybrać Carolinę i zwiększyć szanse czerwonych, piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu. Nauczycielka ZPT, która koordynowała to zadanie na sali gimnastycznej, ogłosiła kolejność, według której zespoły miały przystąpić do wyboru swoich partnerów. Wylosowała z puli kolory i tak się złożyło, że pierwsi mogli wybierać niebiescy, potem czerwoni, następnie pozostałe kolory, kończąc na zielonych.
– Zabiję go – warknął przez zaciśnięte zęby Enrique, kiedy Ignacio posłał mu z daleka zwycięską minę. Quen nie miał nawet szansy wybrać partnerki, bo oczywistym było, że starszy kolega sprzątnie mu ją sprzed nosa szybciej.
Tymczasem niebiescy już dobierali się w pary. Lidia sparowała się z Miguelem, uznając, że zwiększą tym samym swoje szanse na zwycięstwo. Felix z drużyny zielonych miał nietęgą minę, bo miał cichą nadzieję, że Montes wybierze jego. Poczuł ukłucie w sercu, ale tak naprawdę nie mógł mieć o to do niej pretensji – po pierwsze nie wiedziała, że on do niej wzdycha, a po drugie wygrana jej drużyny była dla niej teraz priorytetem. Z kolei słabowity astmatyk, Ismael, wybrał sobie koleżankę z grupy, Luz Marię, która również nie była zadowolona. Powtarzała sobie, że to dla dobra teamu niebieskich, ale nie robiła sobie nadziei, bo Ismael miał słabą kondycję i pewnie i tak nie uda im się podrygiwać w rytm muzyki dłużej niż do kilku piosenek.
– Wybierz Carolinę. – Quen zakradł się do niebieskich i szepnął te słowa na ucho kuzynowi.
Jordan skrzywił się, kiedy poczuł jego oddech na karku. Nie chciał w tym brać udziału, ale nauczyciele zagrozili jedynkami, jeśli ktoś się wyłamie, więc nie miał wyboru.
– Sam ją wybierz. – Guzman nie cierpiał, kiedy ktoś mu rozkazywał. Właściwie wszystko mu było jedno, z jaką dziewczyną trafi do pary, byleby jak najszybciej to zakończyć i wrócić do domu. Planował wybrać siostrę bliźniaczkę, która inaczej nie miała szans, by ktoś ją wybrał, a wiedział, że była tak nieśmiała, że pewnie zestresowałaby się na śmierć, gdyby jednak tak się stało. Chciał zatańczyć z nią jeden kawałek i odpaść od razu, ale kuzyn miał dla niego inne plany.
– Zrobiłbym to, ale jesteśmy ostatni w kolejce! – Ibarra zacisnął pięści, czując się okropnie sfrustrowany. – Jeśli tego nie zrobisz, Ignacio postawi na swoim. Widziałeś przecież, jak patrzy na Carol. Wiesz, że będzie czegoś próbował.
– Trzeba było o tym wcześniej pomyśleć, zanim się zakładałeś. – Jordi skarcił kuzyna wzrokiem, ale wtedy nadeszła jego kolej wyboru i nauczycielka zaczęła go ponaglać.
– Proszę cię, Jordi. – Enrique mówił już teraz błagalnym tonem.
– Nie ma mowy, chcę wybrać Nelę.
– Obiecuję, że wezmę ją do pary zamiast ciebie. Zaraz kolej czerwonych, sam się zgłoszę, żeby Nela mnie wybrała. Błagam, Jordan. Choć raz zrób coś bezinteresownie. Choć raz nie myśl o sobie. – Quen nie był pewny, czy powinien używać takich słów, bo kuzyn jeszcze był gotów zrobić zupełnie odwrotnie, ale na jego szczęście, Guzman się ugiął, wznosząc oczy do nieba.
Ignacio Fernandez wyglądał, jakby ktoś walnął go po twarzy. Był pewien zwycięstwa, nawet jeśli nie w konkurencji, to przynajmniej w zakładzie z Ibarrą, a tymczasem Guzman go ubiegł i sprzątnął mu Carolinę jako partnerkę sprzed nosa.
– Co ty wyprawiasz? Jest moja – wysyczał Nacho, kiedy Jordi stanął obok Caroliny totalnie zniesmaczony tymi całymi zawodami. Nie podobało mu się, że dał się w to wmanewrować.
– Naprawdę? Jakoś nie widzę etykiety „własność Ignacia”. – Guzman zacisnął szczękę, nie chcąc powiedzieć lub zrobić czegoś, czego później będzie żałował.
– Celowo robisz mi na złość! Przecież Carolina wcale ci się nie podoba. – Ignacio miał ochotę czymś w niego rzucić, bo właśnie popsuł mu szyki.
– Skąd wiesz? Ładna jest. – Jordi wzruszył ramionami od niechcenia jakby chciał go lekko sprowokować.
– To twoja kuzynka! – Nacho zniżył głos do szeptu, jakby bał się, czy ktoś ich nie podsłuchuje. Carolina jednak skupiła uwagę na pozostałych członkach drużyny czerwonej i nie miała pojęcia o tym, co się działo obok niej.
– Dziesiąta woda po kisielu. – Guzman uśmiechnął się półgębkiem, irytując tym samym Fernandeza. – Możesz wybrać kogoś innego. Może Felixa? Regulamin teoretycznie nie zabrania wyboru osób tej samej płci.
Za te słowa już miał oberwać z pięści w ramię, ale akurat przechodziła koło nich Julietta Santillana, która pomagała w organizacji. Jordi wykorzystał okazję i oddalił się, zabierając Carolinę na parkiet.
– Wiedz, że mam dwie lewe nogi do tańca – poinformowała go panna Nayera de la Vega, czując, że jest mu to winna.
– Wiedz, że mam to w nosie i nie zamierzam przetańczyć całej nocy. Nie mam ochoty robić z siebie pajaca przed całą szkołą – odwdzięczył się brutalną szczerością, a Carolina musiała przyznać, że ma podobny stosunek do tych gier.
– Lidia się wkurzy – powiedziała tylko, kątem oka zerkając na koleżankę, która razem z Miguelem już obmyślała strategię, postanawiając nie forsować się na początek, żeby nie stracić energii. Według regulaminu para, która się zatrzyma, żeby odpocząć lub napić wody, odpadała z konkurencji.
– To jej problem. – Guzman wzruszył ramionami, wystawiając w jej stronę rękę. – Jedna piosenka?
– Może być nawet pół – zaproponowała, a on pokiwał głową z uznaniem, bo podobał mu się ten tok myślenia.
Tymczasem kiedy niebiescy skończyli wybierać pary, przyszła kolej na czerwonych. Jordan nie przewidział tego, że Ignacio jako kapitan miał pierwszeństwo. Zagarnął pod swoje skrzydła Marianelę, złośliwie spoglądając w stronę jej brata bliźniaka, jakby czynił jakieś aluzje.
– Ciekawe, czy nadal ma ruchy. Może nauczyła się czegoś w parze z Roque Gonzalezem na zajęciach w ośrodku kultury – szepnął mu na ucho Fernandez, kiedy go mijał, a Jordi spiął się cały, mając ochotę zamordować Quena, który posyłał mu przepraszające spojrzenia z drugiej strony sali.
Większość drużyn nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do wyboru partnerów, brali swoich kolegów czy koleżanki z drużyny, a jeśli akurat nie mogli, bo była za duża dysproporcja dziewcząt i chłopców, prosili znajomych z innych grup o pomoc. Dla niektórych była to okazja spędzenia więcej czasu w towarzystwie osoby, która im się podobała. Żółci stanęli przed zagwozdką, kiedy przyszła kolej Ruby. Nie chciała się w to bawić, wolała stąd uciec. Wiedziała jednak, że nie może – nie chciała zawieść drużyny i pozbawić ich punktów. Według regulaminu jeśli ktoś się wyłamał, jego grupa traciła zdobyte punkty z poprzednich konkurencji. Valdez wybrała więc jako partnera Quena Ibarrę z grupy zielonych, uznając, że będzie to najbezpieczniejsza opcja. Marcus i Adora nikogo nie zdziwili, stając koło siebie, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Żółci pokładali wielkie nadzieje w Diego Ledesmie, który miał zaplecze taneczne, ale kiedy przyszła jego kolej na wybór partnerki, nie wiedział, co zrobić. Olivia Bustamante bała się stanąć z nim w parze, bo nie chciała odstawać, więc musiał dać za wygraną i wybrał Primrose z drużyny zielonych. Oboje mieli parcie na wygraną, więc może wyszło na dobre. W najgorszym przypadku podzielą się punktami za pierwsze miejsce. Olivia natomiast wybrała Felixa, bo był to jej najstarszy kolega i stwierdziła, że będzie się czuła najbardziej komfortowo przy jego boku. Spokój był dla niej ważniejszy od wygranej drużyny, choć ciężko jej było to przyznać.
– Wybacz. Widzę, że wolałbyś tańczyć z kimś innym. – Ruby pstryknęła kilka razy przed oczami swojego partnera, Quena, kiedy na rozgrzewkę DJ, którym okazał się być Eric DeLuna ze swoim komputerem, włączył jakiś utwór o średniej prędkości. Valdez i Ibarra gibali się z nogi na nogę, próbując znaleźć odpowiedni rytm.
– Przepraszam, jestem trochę zły, to wszystko. – Enrique mocno pokręcił głową, jakby chciał odrzucić od siebie negatywne myśli. – Kuzyn mnie zabije, bo nie udało mi się wybrać Neli do pary. Ona ma fobię społeczną, nie umie rozmawiać z ludźmi. A jej ostatnie bliskie spotkanie z Ignaciem skończyło się tym, że Fernandez był operowany.
– Jak chcesz, to możemy skończyć. I tak nie mam na to ochoty.
– Nie, no coś ty! Rosie by mnie zabiła, gdybym poddał się walkowerem. Nie umiem tańczyć, ale chociaż dam z siebie wszystko. A ty tańczysz?
– Kiedyś lubiłam, ale teraz… sama nie wiem. To wydaje się takie bez sensu.
Valdez rozejrzała się po wszystkich parach wokół. Primrose i Diego świetnie się bawili, nie przestając się ruszać ani przez moment. Marcus i Adora cały czas rozmawiali podczas wolnego tańca, ale większość par wokół wydawała się być zażenowana. Nauczycielka zajęć praktyczno-technicznych walcowała wśród nich z nauczycielem włoskiego, Giacomo Mazzarello, który był chyba tak zawstydzony jak większość siedemnastolatków.
– Biedna Nela. Ignacio nie da jej żyć. – Olivia nie czuła się ani trochę skrępowana, bujając się z nogi na nogę w parze z Felixem. Był dla niej jak wkurzający kuzyn, więc jego dłonie na jej talii nie robiły jej żadnej różnicy. Spoglądała jednak z troską na Marianelę, która próbowała nadążyć za Fernandezem. Ten rzucał w jej stronę jakieś złośliwe komentarze, próbując ją zmotywować, ale efekt był zupełnie odwrotny. – Czy ty i Nela się pokłóciliście?
– Nie, dlaczego? – Castellano też czuł się komfortowo ze starą koleżanką z dzieciństwa. Jako muzyk miał poczucie rytmu, gorzej z ruchami, więc musiał co jakiś czas spoglądać pod nogi, by mieć pewność, że nie nadepnie na buty Bustamante. Kiedy spojrzała na niego wyczekująco, dał za wygraną: – Mogła podsłuchać moją rozmowę z Quenem po naszej ostatniej próbie do musicalu. W skrócie – mogłem powiedzieć, że nie chciałbym jej pocałować w butelkę.
– Idiota. – Olivia prychnęła, wbijając paznokcie w jego ramię.
– Auu! Dlaczego? – Rozmasował obolałe miejsce, czując się bardzo niesprawiedliwie. – Nela jest dla mnie jak siostra. Ty byś chyba nie chciała całować brata podczas gry w butelkę?
– Jesteś taki niedomyślny. Ty i Quen jesteście ulepieni z tej samej gliny. – Bustamante wyglądała na wkurzoną, kiedy objawiała przyjacielowi prawdę. – Przecież to jasne jak słońce, że Marianela się w tobie buja od dzieciństwa. Nie wiedziałeś?
– Co? Że niby we mnie? Przestań sobie żartować.
– Nie żartuję. To widać, jak się rumieni.
– Nela rumieni się za każdym razem, kiedy ktoś na nią spojrzy. Ona po prostu wstydzi się ludzi.
– To prawda, jest nieśmiała, ale to zupełnie co innego. Uwierz mi, znam się na związkach. – Olivia wypięła dumnie pierś, ale tym razem to Castellano sprowadził ją na ziemię.
– Ty? Nigdy nie miałaś prawdziwego chłopaka. Niby skąd możesz wiedzieć?
– To się czuje. Mówię ci jak jest.
– To nie ma sensu. Jesteśmy jak rodzeństwo. – Felix nie do końca uwierzył blondynce. – Poza tym Jordi na pewno by wiedział i wszystko by mi wyśpiewał.
– Lojalność wobec siostry bliźniaczki przewyższa lojalność wobec kumpla. – Olivia oświadczyła z pełną powagą, pewna że ma rację. – Na pewno dlatego Nelce zrobiło się przykro, kiedy to powiedziałeś.
– Nie pomyślałem. – Felix zagryzł wargę, przyspieszając nieco kroku, bo piosenka zmieniła się na bardziej żywą.
– Wy, chłopcy, nigdy nie myślicie głową. I w tym wasz problem.
– A co to niby ma znaczyć?
Nie otrzymał odpowiedzi, bo nauczycielka ZPT zaczęła wszystkich dopingować przez mikrofon i nie mogli już dłużej rozmawiać. Kilku nauczycieli pojawiło się na sali gimnastycznej z ciekawości. Głośna muzyka dobiegała również do zwykłych sal lekcyjnych oraz pokoju nauczycielskiego, więc zostali tutaj zwabieni.
– Co to za szopka? Lekcje jeszcze się nie skończyły? – Ivan Molina przekroczył próg sali z krzywą miną.
Przyjechał po Vedę i przez chwilę myślał, że pomylił godziny, ale nie było mowy o pomyłce. Zerknął na zegarek i na pewno zajęcia w klasie Balmacedy dobiegły końca. Widocznie nauczyciele kazali im zostać po lekcjach, by brać udział w tej dziecinadzie. Ivan wzrokiem próbował wyłowić spomiędzy uczniów znane twarze. Marcus Delgado górował nad wszystkimi i to jego zobaczył pierwszego. Chciał podejść i zapytać co jest grane, ale wtedy poczuł, że czyjeś ręce ciągną go na parkiet.
– Co do cholery? – warknął, ale kiedy zdał sobie sprawę, z kim stanął twarzą w twarz, mina mu złagodniała.
– To jedna z konkurencji tygodnia sportowego. – Anita Vidal przyciągnęła go do siebie, niemal nakazując złapać się mocniej w talii. Promieniała, a on poczuł, że coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. – Jesteś sportowcem, Ivan. Nie udziela ci się duch rywalizacji?
– Rywalizacji? – Molina odzyskał rezon, uruchamiając swoją pokerową twarz. – Za moich czasów to triathlon był główną atrakcją, mecze piłki nożnej, pokazy szermierki i łucznictwa. Dzisiaj robicie sobie jaja z poważnych rzeczy.
– To tylko zabawa, Ivan. Zawsze tak było. – Anita uderzyła go w pierś żartobliwie, kołysząc się na boki w rytm muzyki. Miała dobry humor Muzyka zawsze potrafiła odegnać wszystkie złe myśli. – Ty zawsze lubiłeś wygrywać, ale przynajmniej grałeś czysto.
– Moja drużyna wygrała w 1995 – odparł z dumą, czując, że budzi się w nim ten nastolatek, który wtedy nie widział przed sobą nic innego jak tylko wygraną w głupich rozgrywkach. – Twoja nawet nie była na podium.
– Bo my po prostu dobrze się bawiliśmy. – Vidal uświadomiła go brutalnie, wspominając z nostalgią stare czasy. – Pamiętam, jak razem z Salem biegliśmy w sztafecie mieszanej. Potknęłam się, kiedy podawałam mu pałeczkę, a on zaraz za mną. Leżeliśmy na bieżni i zanosiliśmy się śmiechem, podczas gdy wszyscy wokół kontynuowali wyścig. A ja myślałam, że się posikam ze śmiechu. Sal zawsze umiał mnie rozśmieszyć.
– Tak, zabawny z niego gość. Prawdziwy śmieszek – warknął Ivan, wywracając oczami. – Słuchaj, Ani, nie mam na to czasu. Widziałaś Vedę?
Delikatnie zdjął jej dłonie ze swoich ramion i odsunął ją od siebie na wyciagnięcie rąk, szukając nad jej głową córki Eleny.
– Veda tańczy z Jorge, o tam. – Wskazała palcem na drugi koniec sali gimnastycznej. – Daj jej się wyszaleć. Nie musisz jej tak ciągle pilnować.
– Przecież tego nie robię.
– Proszę cię, Ivan. Mnie nie potrafisz oszukać. – Nauczycielka muzyki spoważniała i zerknęła na niego z błyskiem w oku. – Martwisz się o nią, zależy ci na niej. Ale ona jest nastolatką. Musi się wyszumieć, musi przebywać z rówieśnikami. To jest jej potrzebne.
– Veda ma autyzm.
– Wiem. Ale chowając ją pod kloszem wcale jej nie ochraniasz. Nie mówiąc już o tym, że to nie jest twoja rola.
– Też chcesz mi mówić, że nie jestem jej ojcem? Już to słyszałem i dobrze o tym wiem, nie trzeba mi przypominać. Ona po prostu… nie ma nikogo. – Molina nie wiedział, jak to usprawiedliwić. Elena potrzebowała pomocy. Salvador nie był w stanie zapewnić im bezpieczeństwa, a przynajmniej tak uważał Ivan, a Jose Balmaceda był nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, co jeszcze mógł odwalić.
– Widzisz w niej Grace.
– Och, przestań. Gadasz jak Jordan. – Ivan ze złością wyszarpnął rękę z jej uścisku i ruszył w stronę wyjścia z sali gimnastycznej. Ona pobiegła za nim. – Nie, nie widzę mojej zmarłej córki w Vedzie. Są zupełnie różne.
– Ivan, to nic złego, że za nią tęsknisz. – Anita postanowiła mu to uświadomić, bo chyba za wszelką cenę starał się wmówić sobie, że tak nie jest. – I to wspaniałe, że tak się troszczysz o Vedę. Ale myślę, że czasem możesz trochę odpuścić. Veda ma tutaj przyjaciół, ja też mam na nią oko. Nic jej się nie stanie. Możesz jej odrobinę zaufać i spróbować się zrelaksować. Ona naprawdę tego potrzebuje, wiem co mówię.
Ivan tylko pokiwał głową i oświadczył, że poczeka w samochodzie. Poprosił, żeby przekazała Vedzie, że jest na parkingu. Nie lubił, kiedy Anita patrzyła na niego takim wzrokiem. Był twardy, ale pod tym spojrzeniem czasem mógł się po prostu rozpłynąć i okazać słabość, a na to nie mógł sobie pozwolić.

***

Ella Castellano była bardzo sprytną osóbką. Nie było też tajemnicą, że miała słabość do płci przeciwnej – może to kwestia tego, że wychowała się praktycznie w towarzystwie samych chłopców. W każdym razie nie lubiła mieć wobec nich długów wdzięczności. Dlatego kiedy tylko uporała się z zaległościami w szkole, wzięła się od razu za robienie ozdobnych bransoletek dla swoich nowych ulubieńców.
– Dla mnie też masz? – Leticia ze śmiechem przypatrywała się swojej pasierbicy, która przy kuchennym stole rozłożyła się ze szkatułką z koralikami.
– Wybacz, Leti, nie dzisiaj. Muszę zamówić nowe koraliki. Skończyły mi się już wszystkie z literkami „L”. Nie wiem dlaczego każdy ma przynajmniej jedno „L” w którymś imieniu albo nazwisku. Ciekawe, czy w sklepie będą mieli zawieszki z łukiem i strzałami? – Ostatnie pytanie wypowiedziała pod nosem tak, że macocha nie była w stanie jej usłyszeć. – Robię bransoletkę dla Fabiana. Zachował się bardzo ładnie, zawożąc mnie do szpitala. Nie przyznał tego, ale myślę, że zaszantażował zarząd szpitala.
– Słucham? – Leticia oderwała się od garnka, w którym gotowała zupę i spojrzała na dziewczynkę w szoku. – Jak to, zaszantażował?
– No normalnie. Szpital nie pobrał żadnej opłaty za mój pobyt, a wiem, że pojedyncza sala sporo kosztuje. Taty ubezpieczenie już dawno przestało to wszystko pokrywać. – Ella zmarszczyła brwi, ponownie czując się ciężarem dla rodziny. Musiała lepiej o siebie dbać, żeby nie sprawiać tylu problemów. – Dlatego chcę podziękować Fabianowi. Zrobiłam mu trochę skromniejszą, bo nie chcę, żeby bliźniaki czuły się pokrzywdzone – dodała z lekkim śmiechem. Podarowała Jordanowi i Neli takie same bransoletki z ich inicjałami na ich siedemnaste urodziny we wrześniu. Fabianowi zrobiła podobną z jego inicjałami „FLG”.
– To bardzo ładnie z twojej strony. – Leticia pochwaliła córkę Basty’ego i pocałowała ją w czubek głowy. – A ta jest dla kogo? – Wskazała na wyjątkowo starannie wykonaną bransoletkę w kolorze biało-różowym z ozdobnymi elementami z muszelek.
– Ta? Dla księdza Ariela. Te muszelki to taka aluzja do syrenki. Nie mam pojęcia jak ksiądz Ariel ma na drugie imię ani nazwisko, więc po prostu zrobiłam taką z napisem „Ariel”. – Ella zaśmiała się pod nosem, podziwiając swoje dzieło. – Mam też dla Alice i jej młodszych braci. Da im je, kiedy podrosną, bo teraz są za mali. Dla noworodków to raczej naszyjniki, a nie bransoletki. Alice poprosiła mnie też, żebym zrobiła dla Erica, bo miał urodziny. Na jego bransoletce napisałam „DeLuna” i dałam zawieszkę z księżycem, idealnie pasowało. – Po tych słowach Ella zasępiła się, przeliczając koraliki. – Szkoda, że nie miałam żadnego „V”. Ivan był zły, bo zrobiłam mu bransoletkę z samym nazwiskiem. I tym sposobem już naprawdę wyczerpałam wszystkie „L” przy Molinie. – Dziewczynka ułożyła wszystkie ozdoby w jednym miejscu, po czym wstała od stołu. – Obiad zjem później. Teraz wychodzę.
– O tej godzinie? Dokąd? – Leticia nie wiedziała, czy ma się roześmiać czy załamać ręce. Ella była nastolatką – czasem zachowywała się jak dzieciaczek, a czasem pozowała na starszą niż była.
– Do kościoła.
– W piątek?
– A jest jakaś reguła?
– Nie, ale… od kiedy chodzisz do kościoła w piątek?
– Od kiedy ksiądz Ariel prowadzi popołudniową mszę i zaprasza wszystkich parafian na konsultacje i poczęstunek. Dam mu bransoletkę, myślę, że się ucieszy. Wzięłabym Syriusza, ale… nie chcę prowokować niewygodnych sytuacji. – Ella założyła na siebie sweter i przeprosiła psa, drapiąc go czule za uszami. Labrador mruknął tylko obrażony i odszedł na swoje posłanie.
– Poczekaj, Ella, nie powinnaś chodzić sama. Skończę to i się ubiorę. – Nauczycielka hiszpańskiego nieco się zmartwiła.
– Idę z Nelą, nie będę sama. Niedługo wrócę! – Ella już chciała wyjść, ale coś sobie przypomniała. Wróciła jeszcze do kuchni i pocałowała Leticię w policzek.

***

Sobotni mecz piłki nożnej był najważniejszym elementem tygodnia sportowego i cieszył się największym zainteresowaniem nie tylko uczniów i nauczycieli, ale też pozostałych mieszkańców Pueblo de Luz, którzy tłumnie przybyli dopingować lokalnych piłkarzy, gotowi nawet uiścić symboliczną opłatę. Był to też sprawdzian przed oficjalnymi rozgrywkami o puchar międzyszkolny i Oliver Bruni wykorzystywał każdą okazję, by sprawdzać swoich zawodników w różnych ustawieniach, grających z mniej uzdolnionymi kolegami. Rozgrywka była kolejną szansą do współpracy między drużynami i pretekstem do integracji uczniowskiej. W praktyce jednak każdy wiedział, że drużyny musiały zostać połączone, bo w niektórych brakowało dostatecznej liczby chłopców. W drużynie niebieskich znalazło się ich tylko trzech, z czego jeden nie mógł uprawiać takich sportów. Bruni zdecydował więc o połączeniu niebieskich z czerwonymi, a żółtych z zielonymi. Mieli stoczyć między sobą pierwszy pojedynek. Zwycięska drużyna mogła liczyć na punkty, które miały zasilić konto obu kolorów, dzieląc je po równo. Sam mecz może nie byłby wielką atrakcją, gdyby nie wieloletnia tradycja – co roku w meczu brali też udział ojcowie lub opiekunowie chłopców. Zwyczaj ten wywodził się jeszcze z ubiegłego wieku, kiedy to rozgrywki tygodnia sportowego przypadały akurat w czasie obchodów Dnia Ojca. Obecnie sportowa rywalizacja odbywała się na jesieni, kiedy uczniowie nie mieli jeszcze tylu zajęć i bolączek związanych z wyborem studiów, ale zwyczaj ten pozostał.
Marcus nie musiał nawet prosić Huga o przysługę, by zagrał z nim w nadchodzącym meczu. Carlos był jego bratem, ale bardziej znał się na amerykańskim futbolu niż piłce nożnej, poza tym jako strażak miał okropnie napięty grafik i nie mógł się pojawić. Starszy z kuzynów Delgado stanął więc na wysokości zadania, ciesząc się, że może się sprawdzić po latach. Grywał w podstawówce i liceum, a trener Jose Manuel Rodriguez zawsze był jego ulubionym nauczycielem i choć Hugo nigdy nie myślał o karierze sportowej na serio, często był chwalony za swoją zwinność i spryt na boisku, a to miło łechtało jego ego.
– Szukasz swoich cheerleaderek? – Marcus rzucił ze śmiechem w stronę kuzyna, który z ciekawością rozglądał się po trybunach, kiedy wspólnie rozgrzewali się przed meczem. Widząc, że starszy Delgado nie ma pojęcia, o czym mówi, wyjaśnił: – Ariana i Astrid siedzą tam. – Wskazał palcem na dwie młode kobiety, które dyskutowały żywo, choć żadna nie miała wielkiego pojęcia o piłce nożnej.
– Nie będę z tobą o tym rozmawiał, Marcus. – Hugo zrobił wyniosłą minę. Nie miał nawet siły zaprzeczać insynuacjom. Jego młodszy kuzyn zdawał się jednak być w dobrym humorze, a to była ostatnio nowość. Postanowił odwdzięczyć się złośliwością, jak na starszego krewniaka przystało. – Ty za to zdajesz się być blisko z Adorą.
– Przyjaźnimy się.
– Tak, Quen mi mówił, że ją pocałowałeś na oczach czwartych klas. Wszystkie przyjaciółki całujesz? – Hugo uniósł brew, mając ochotę się roześmiać.
– Nic podobnego. Wcale jej nie pocałowałem. To był tylko niewinny całus – usprawiedliwił się Marcus, nawet nie będąc speszonym. Rozciągał nogi i wydawał się być bardziej zainteresowany rozgrzewką niż romansami.
– Ach tak, ciekawe. Quen inaczej mi to zobrazował.
– Quen ma bujną wyobraźnię. – Młodszy Delgado patrzył jak młody Ibarra kawałek dalej śmieje się z czegoś w towarzystwie Conrada Saverina. Zastanawiał się, kiedy nauczyciel powie synowi prawdę. Zaczynał sądzić, że nigdy to nie nastąpi. – Dlaczego rozglądasz się wciąż po trybunach, na kogoś czekasz?
– Byłem ciekaw, czy Fabian Guzman się pojawi – odpowiedział Hugo od niechcenia, co Marcus skwitował głośnym parsknięciem. – No co?
– Fabian Guzman na meczu? Fabian grający w piłkę? – Siedemnastolatek pokręcił głową, nie wierząc, że ktoś może być tak naiwny. – Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek brał udział w takich imprezach jak ta.
– To bardzo zajęty człowiek ten Guzman. Prawda? – Hugo próbował subtelnie wybadać Marcusa, który był w posiadaniu ciekawych informacji. Nastolatek tylko wzruszył ramionami.
– Praca zawsze była dla niego najważniejsza. Dlaczego on cię tak interesuje?
– Bez powodu. To ciekawy facet, ma w garści gubernatora.
– Tak słyszałem. – Marcus nie wiedział, dlaczego Hugo tak był zafascynowany Fabianem, ale postanowił już nie drążyć tematu.
Tymczasem pozostali zawodnicy rozgrzewali się kawałek dalej.
– Twój stary będzie? – Enzo Diaz kończył wiązać buty na ławce przy boisku, zwracając się do Jordana, który spoglądał ze znudzeniem na trybuny, rozciągając łydki.
Guzman spojrzał na kolegę z przeciwnej drużyny, jakby nie dowierzał, że takie pytanie w ogóle może komuś przyjść do głowy. Fabian Guzman nigdy nie przychodził obserwować meczy, a co dopiero w nie grać. Jordi już dawno przestał tego nawet oczekiwać. Nie czuł zawodu czy zazdrości, widząc przyjaciół bawiących się z ojcami. Był raczej zirytowany, że musi znosić spojrzenia pełne litości.
– Twój chyba też się nie pojawi? – Jordi odparł, nie mogąc się powstrzymać. Lubili się z Vincenzem, połączyła ich nić porozumienia na treningach. Czasem sobie dogryzali, ale ich relacja była z reguły przyjacielska. – No wiesz, w końcu jest na zwolnieniu chorobowym.
– Bardzo śmieszne. – Diaz skrzywił się, doskonale wiedząc, że chłopak pije do Ricarda Pereza. W szkole już chyba wszyscy o tym wiedzieli, a plotki o Vincenzo i Primrose, że są jak Jon i Daenerys z „Gry o Tron” dopiero niedawno ucichły.
– Spokojnie, nie oceniam. Nawet ci zazdroszczę. Twój stary przynajmniej nie jest nudny i przewidywalny. – Jordan rzucił od niechcenia, a kiedy Enzo pokręcił głową, uśmiechnął się półgębkiem. – Z kim będziesz grał?
– Ze szwagrem. – Enzo zacisnął palce na sznurowadle i poczuł lekkie mrowienie w stopie, kiedy zdał sobie sprawę, że zawiązał buty odrobinę za ciasno. – Totalna wiocha.
– Mogło być gorzej. – Jordi spojrzał na Nicolasa Barosso, który rozgrzewał się kawałek dalej, dyskutując z Hugiem Delgado. Obaj występowali w barwach żółto-zielonych. Guzman ucieszył się, że nie musi grać z asystentem trenera w jednym zespole.
– A ty z kim będziesz grał, skoro twój ojciec nie przyszedł? – Enzo rozejrzał się po boisku. Wiedział, że trener Bruni jasno nakazał przyprowadzić kogoś dorosłego, ale Jordi tylko wzruszył ramionami.
– Ze mną. – Basty Castellano podbiegł do nich truchtem, chwaląc się swoją niebieską koszulką z czerwonym proporczykiem na piersi, który miał symbolizować tymczasową koalicję. – Zagrasz z ojcem chrzestnym, Jordan? – zwrócił się do nastolatka, który miał ochotę się roześmiać na widok podciągniętych wysoko skarpet zastępcy szeryfa.
– Nie musisz tego robić, mogę posiedzieć na ławce. Ta impreza to i tak jedna wielka ściema. – Guzman był jak zwykle sceptycznie nastawiony do przedsięwzięcia. Miguel i jego ojciec, którzy rozgrzewali się niedaleko, oraz Lidia, która przyszła ich dopingować, syknęli cicho, jakby chcieli go przekląć za te słowa.
– Wiem, że nie muszę, ale miło będzie trochę się poruszać. Ostatnio za dużo czasu spędzam za biurkiem. – Sebastian machnął ręką, jakby chciał pokazać, że nie robi tego dla chrześniaka, ale nikogo nie mógł zwieść.
Zawsze stawał na wysokości zadania. Kiedy Fabian albo Silvia zapominali go odebrać ze szkolnej wycieczki, to Basty był upoważniony, by się nim zająć. Kiedy podczas Dnia Ojca w trzeciej klasie chłopcy mieli pobiec w wyścigu na trzech nogach, to Castellano pobiegł dwa razy – raz z własnym synem, a raz z Jordanem. Kiedy niedawno nastolatek trafił do szpitala z arytmią, to Basty był przy jego łóżku, a nie Fabian. Rodzice nawet o tym nie wiedzieli, na całe szczęście. Castellano był jednym z tych dobrych. Był tak dobry, że zaczynało to być wkurzające. Jordan nie lubił, kiedy ludzie się nad nim litowali.
– Osvaldo, co to za strój? – Basty zaśmiał się, wybijając Jordana z rozmyślań, bo właśnie doktor Fernandez rozciągał kończyny po wyjściu z szatni. Oprócz czerwonej koszulki i niebieskiego proporczyka miał też na czole białą opaskę, która miała chyba służyć za ochronę oczu, żeby nie zostały zalane potem podczas gry. Nawet Enzo Diaz wybuchnął śmiechem na ten widok, bo ordynator zwykle nosił się elegancko i był dość poważnym facetem.
– Nic nie mów, Basty. – Aldo zrobił krzywą minę, zerkając na syna, który szedł w kierunku bramki i udawał, że go nie zna. – Jestem na to za stary. Musiałem odwiedzić Sergia Sotomayora, żeby się upewnić, że będę mógł zagrać. – Wskazał na oklejone taśmą kinezjologiczną łydki.
– Nie jesteś taki stary, nie przesadzaj. – Castellano poklepał starego znajomego po plecach, a chłopcy wymienili między sobą uśmiechy.
– Staruszkowie, nie macie szans. – Julian Vazquez podszedł do nich i uścisnął im obu dłonie na powitanie. Sam miał na sobie żółtą koszulkę i zielony znaczek na piersi. Diego Ledesma poprosił go o pomoc i nie wahał się ani chwili, by zagrać z krewniakiem, mimo że w piłce nożnej nie był profesjonalistą.
– To się jeszcze okaże, doktorze Vazquez. – Aldo wypowiedział nazwisko doktora, nasączając je jadem, ale wszyscy wiedzieli, że się zgrywa. – Moje córki mnie wyśmieją, jak zejdę z boiska w pierwszych minutach z powodu zadyszki.
Aldo wskazał na trybuny, na których jego żona Rebeca siedziała z Deisy i Chanelle, a wszyscy pomachali w tamtą stronę, bo córki ordynatora były słodkie. Do grona rozgrzewających się mężczyzn podeszli Diego, Nicolas, Marcus i Hugo, a Jordi uznał to za sygnał, żeby się oddalić.
– Dalej, czerwoni! – Piszczała sześciolatka na trybunach, wymachując wielką laurką z czerwonym sercem. Na widok Jordana, trochę się speszyła. – Czerwono-niebiescy! – dodała szybko, robiąc niewinną minkę.
Jordi połknął uśmiech. Deisy i Chanelle przyszły z mamą obejrzeć mecz i dopingować Osvalda i Ignacia. Były bardzo przejęte, bo rzadko miały okazje uczestniczyć w takich wydarzeniach. O piłce nożnej nie miały zielonego pojęcia, ale liczyło się dla nich to, że ich starszy brat będzie bronił goli przeciwników. Na nosie młodszej z dziewczynek Jordi dostrzegł nowiutkie okulary.
– I jak, nie jest tak strasznie, prawda? – zagadnął, marszcząc nos, jakby chciał zobrazować, o co mu chodzi. Sześciolatka nieco się zasępiła, ale po kolejnych słowach Guzmana znów się rozpromieniła. – Od razu wyglądasz, jakbyś znała już tabliczkę mnożenia.
– Naprawdę? – zapytała Deisy, rozdziawiając buzię, bo do tej pory obawiała się być przezywaną, ale widocznie okulary dodawały mądrości. – Podoba ci się moje serce? Zrobiłam dla Ignacia. – Podniosła w górę plakat z dumą wymalowaną na rumianej buzi ukrytej za okularami.
– Śliczne – pochwalił ją Jordi, gryząc się w język – nie sądził bowiem, żeby szkolny chuligan docenił gest młodszej siostry. Ignacio nie był raczej typem, który zbiera laurki. – A ty, Chanelle, co tam masz?
– Ja mam dla taty. – Siedmiolatka podniosła wyżej swój plakat, na którym widniał rysunek serca, ale tym razem wyglądającego jak prawdziwy organ z medycznego podręcznika. Jordan wybuchnął śmiechem.
– Wow, dobra robota. – Pokiwał głową z uznaniem, podchodząc bliżej, bo błyszczący brokat uniemożliwiał zobaczenie plakatu ze szczegółami. – Mała lekarka.
Poczochrał jej włosy i odbiegł w stronę boiska, po drodze mijając Ignacia, który ostentacyjnie udawał, że nie widzi sióstr i macochy.
– Nie umarłbyś, gdybyś chociaż się przywitał. Zrobiły cholerne laurki – warknął w stronę Fernandeza, powoli się rozgrzewając. Miał ochotę ponownie mu przyłożyć, ale z zupełnie innych powodów niż zazwyczaj.
– Co ci do tego? Zajmij się własną siostrą, a od moich się odczep. – Nacho szturchnął go ramieniem i odbiegł kawałek dalej. Nie miał ochoty wszczynać kłótni, kiedy jego ojciec również był na boisku.
– Trochę mi was szkoda, Miguel. – Quen udał, że ziewa, jakby chciał dobitnie pokazać, że mecz będzie bułką z masłem dla jego koalicji żółto-zielonych. – Mamy drużynę marzeń, a wy tylko dwóch dobrych zawodników, z czego jeden nawet nie chce grać.
– Nie bój się o nas, Quen. – Ozuna wysilił się na uśmiech. Dogadywali się z Enrique od czasu wakacji w Veracruz i czasem lubili sobie dogryźć po przyjacielsku. – To my powinniśmy grać z żółtymi, żebyście wy wygrali.
– O co ci chodzi? – Na czole Ibarry pojawiła się zmarszczka, kiedy próbował zrozumieć jego słowa.
Miguel roześmiał się, po czym odbiegł do swojego ojca Paco, Basty’ego, Jordana, Osvalda oraz dyrektora Cerano Torresa i jego syna Remmy’ego, by wspólnie się rozciągnąć.
– Nie kumam. – Quen podrapał się po karku, szukając wzrokiem Marcusa, jakby chciał go zapytać, czy czasem czegoś nie przegapił.
Wtedy wyrósł przed nim Conrado Saverin, który robił wrażenie w sportowym stroju, wyglądając teraz na wyższego niż zazwyczaj, a może Enrique po prostu nigdy nie zwrócił uwagi, że Saverin jest dosyć postawnym facetem. Zastępca pani burmistrz postanowił go uświadomić.
– Chodziło mu o łączenie kolorów. Żółty i niebieski po zmieszaniu dają zielony. Sugerował, że żeby twoja drużyna zielonych dostała punkty, niebiescy powinni zagrać z drużyną Marcusa. To taki dowcip. Chciał pokazać, że nie macie szans. – Conrado wyłuszczył najlepiej jak potrafił, a Quen poczuł się jak ostatni głupek.
– Wcale nie był śmieszny. Bo i tak wygramy. Fajnie, że nam pan pomaga. – Ibarra odwrócił wzrok, bo tak się złożyło, że zwerbowali Saverina jako dziką kartę wśród nauczycieli, a że ojciec Quena nie mógł zagrać z oczywistych względów, wyszło tak, jakby Conrado go zastąpił. – Lidia jest pewnie zła?
– Nie, dlaczego? – Brunet chwycił jedną z piłek i zaczął ją odbijać kolanem, przygotowując się do gry. Quen patrzył na niego lekko zahipnotyzowany tym trikiem.
– Lidia chce zwyciężyć za wszelką cenę. Pewnie uznała, że to zdrada, że pan wybrał naszą drużynę zamiast niebieskich.
– Nic podobnego. Lidia ma komplet, wszyscy mają utalentowanych graczy. – Saverin uśmiechnął się, ale prawdą było, że odbył rozmowę z panną Montes zanim przystał na prośbę Rosie Castelani, która zwerbowała go jako dziką kartę dla zielonych. Lidia nie miała nic przeciwko, rozumiała, że może to być przełomowy moment w relacji Conrada z synem, choć on w ogóle nie patrzył na to w ten sposób.
– Powiedzmy. – Quen nie mógł się z tym zgodzić.
W żółto-zielonych mieli kapitana drużyny piłki nożnej, Marcusa Delgado, który jeszcze dwa lata temu typowany był do kadry juniorów. Oprócz niego był Hugo, który może nie był profesjonalistą, ale był zwinny i dobrze radził sobie z piłką, bo uczył go sam Josema Rodriguez. Diego Ledesma był szybki i miał doświadczenie w drużynie, a jego opiekun Julian Vazquez był silny i wyglądał na takiego, co dobrze fauluje. W gronie zielonych Vincenzo Diaz był ich najlepszym graczem, a Nicolas Barosso mógł świetnie sprawdzić się w obronie. Jorge Ochoa i jego ojciec Gideon wydawali się w tym wszystkim dobrze bawić, a to też budowało ducha drużyny. Felix dopingował kolegów z trybun, bo piłka nożna nigdy nie była jego mocną stroną. Quen całkiem nieźle sobie radził, miał szybkie refleksy, które wyrobił sobie podczas treningów szermierki i mogło mu to dzisiaj pomóc na boisku. Conrado Saverin był dosłownie ich dziką kartą – w czasach swojej świetności był wyśmienitym graczem i kiedyś opowiadał uczniom, że chciał zostać profesjonalnym zawodnikiem, zanim kontuzja kolana nie pokrzyżowała mu planów. Udowodnił już podczas charytatywnego meczu w Wielkanoc, że potrafi grać i dzisiaj miał to udowodnić po raz kolejny.
Natomiast wśród czerwono-niebieskich tak naprawdę znalazło się tylko dwóch świetnych graczy. Remmy Torres zjednał sobie trenera i powoli pokazywał się jako czarny koń całych rozgrywek. Nie powstrzymywał się i dawał z siebie wszystko. Wydawało się, że jego ojciec Cerano, choć niewysokiego wzrostu, też ma spore ambicje i będzie przynajmniej się starał. Quen zastanawiał się, czy rzeczywiście tacy byli, czy po prostu chcieli się pokazać z dobrej strony na początku swojej przygody w nowej szkole. Bez względu jednak na ich motywy reszcie zespołu przydałby się ten entuzjazm, bo większość uczniów była dosyć zniechęcona. Jordi uważał to całe przedsięwzięcie za farsę i przyszedł chyba tylko po to, żeby uniknąć skarg trenera, które mogły dotrzeć do jego matki. Był zdolny, ale całkowicie brakowało mu motywacji, jeśli nie miał przed sobą jasnego celu. Basty starał się ożywić w nim ducha walki, ale niespecjalnie mu się to udawało. Sam Castellano w swojej szkolnej karierze grał w piłkę nożną, ale wielkim graczem nigdy nie był. Podobnie jak Aldo Fernandez, który większość czasu spędzał nad książkami, a nie na boisku. Ignacio był zawiedziony kondycją ojca i żałował, że trener chce go sprawdzić na bramce, bo nie miał zbyt wielkiej kontroli nad przebiegiem meczu.
– O czym myślisz? – Saverin spojrzał na syna z ciekawością. Nie mógł uwierzyć, że kilka miesięcy temu grali do przeciwnych bramek, a teraz mieli wspólnymi siłami doprowadzić żółto-zielonych do zwycięstwa.
– Myślę o tym, że złoimy im tyłki. Chciałbym dopiec Nachowi i mojemu kuzynowi. – Ibarra się roześmiał, odbiegając kawałek dalej, bo Marcus wołał ich na naradę w sprawie strategii.
Gra się rozpoczęła. Żeńska część drużyn zaciskała mocno kciuki za swoich kolegów, bo każdy chciał zdobyć dodatkowe punkty. Lidia liczyła na cud, bojąc się nawet patrzeć na boisko, gdzie jej koledzy stawali w szranki przeciwko Marcusowi Delgado i spółce. Na tym etapie jedynie Ignacio Fernandez wykrzykiwał zagrzewające okrzyki od strony bramki, ale chyba nikt go nie słuchał. Remmy Torres wziął sprawy w swoje ręce i, jednocześnie pilnując, by nikt nie zadzierał z jego ojcem na boisku, starał się jak mógł wyprowadzić odpowiednie rozegranie. Było to jednak trudne, kiedy brakowało zawodników na poziomie reprezentacji szkolnej. Jordan nie garnął się do piłki, raczej trzymał się na dystans od żółtych, czego Torres nie mógł zrozumieć. W pewnym momencie miał idealną okazję, by podać do Guzmana. Zrobił to, a Jordan miał czystą sytuację. Przechwycił piłkę i już miał zamiar ruszyć w stronę bramki, kiedy usłyszał dziewczęcy krzyk od strony trybun.
– Dalej, dwadzieścia cztery! Do boju!
W totalnym szoku odwrócił się w stronę brunetki, która podskakiwała z wyciągniętymi ku górze rękami, pokazując wszystkim w całej okazałości swoją szmaragdowozieloną koszulkę z numerem 24 i jego nazwiskiem na plecach. Moment nieuwagi kosztował go utratę tchu, kiedy coś wielkiego rozpędziło się i wpadło prosto na niego, przewracając na murawę. Ze strony trybun dały się słyszeć dziewczęce piski.
– W porządku, Guzman? Wybacz, nie wiedziałem, że na tym boisku się śpi a nie gra. – Julian Vazquez zdawał się świetnie bawić. Uwolnił nastolatka od swojego ciężaru i wyciągnął w jego stronę dłoń, by pomóc wstać.
– To piłka nożna, doktorze Vazquez, a nie wrestling. – Chwycił dłoń lekarza, by wstać, po czym roztarł bolącą pierś, po czym jeszcze raz spojrzał na trybuny w lekkim osłupieniu.
Remmy wyglądał na złego, że nie udało się wykorzystać okazji. A Julian przybijał sobie ukradkiem piątki z Diegiem i Hugiem.
– Co ty wyprawiasz, Jordan?! Fauluj doktorka, jeśli możesz! – Ignacio darł się od strony bramki, a Diego Ledesma pokazał mu środkowy palec, co kilka osób na trybunach skwitowało głośnym śmiechem. Na szczęście sędziujący mecz Oliver Bruni tego nie dostrzegł, bo jeszcze gotów był ukarać żółtych.
Pierwsza połowa zakończyła się porażką dla ambitnych Remmy’ego i Nacha. Marcus Delgado strzelił spektakularnego gola, udowadniając, że zasługuje na pozycje głównego napastnika, ale Oliver Bruni sędziował beznamiętnie i nie pochwalił kapitana. Została zarządzona przerwa w meczu przy prowadzeniu żółto-zielonych.
– Mamy najlepszych graczy, a dostajemy po tyłku od jakichś miernot! – krzyknął Ignacio, ze złością zatrzaskując swoją szafkę w szatni, z której uprzednio wyciągnął suchy ręcznik.
– Najlepszych graczy? Chyba nie mówisz o sobie. – Remmy prychnął lekko pod nosem, czując niechęć do szkolnego chuligana, który już od samego początku nie dał się poznać z dobrej strony.
Ojcowie i opiekunowie mieli przerwę w drugiej szatni, a nastolatki mogli trochę popsioczyć bez ich obecności, z czego Nacho chętnie korzystał. Przy Osvaldzie nie byłby taki arogancki w stosunku do kolegów.
– Weź się w garść, Guzman! Korona ci z głowy nie spadnie, jak czasem kogoś sfaulujesz. – Fernandez zignorował nowego ucznia, bojąc się z nim zadzierać. Ryzyko wyjawienia jego sekretów całej szkole nie było tego warte. Wolał skupić się na odwiecznym wrogu. – Przestań oglądać się za spódniczkami i zacznij grać. Gdybyś się nie gapił na laski na trybunach, już byśmy zdobyli gola.
Jordan nic nie odpowiedział. Nie miał ochoty wdawać się w kolejną sprzeczkę słowną, szkoda mu było energii na syna ordynatora. Ten cały sportowy tydzień od zawsze był tylko niezdrową rywalizacją. Pamiętał, kiedy Theo Serratos brał w tym udział jako czwartoklasista i wszyscy przyszli go dopingować. Wtedy poznał starszego kolegę od innej strony i wcale mu się to nie podobało. Żądza wygranej potrafiła wyciągnąć z człowieka najgorsze cechy charakteru.
– Niby macie te same geny, ale przy Franklinie jesteś cieniasem. – Nacho kontynuował swój wywód. – Zawsze słyszałem jacy to Guzmanowie nie są twardzi. „Twarde sukinsyny” – tak zawsze mówił mój dziadek. Ale chyba tylko twój brat miał jaja w tej rodzinie. Kiedy wchodził na boisko, nie było co zbierać. On rozumiał ten sport, szedł do celu po trupach. Nawet kiedy omal nie zabił Delgado i tak budził podziw. Może i był szurnięty, słyszałem plotki, że lubił czasem przyćpać, ale przynajmniej nigdy nie tchórzył.
Nikt nie zdążył zarejestrować momentu, w którym Jordan wstał z ławki w szatni, podszedł do Ignacia i złapał go za przód drużynowej koszulki, przyciskając do szafek z impetem. Dopiero okropny huk, kiedy głowa Ignacia uderzyła o zimny metal, sprawił, że zdali sobie sprawę, że Fernandez może potrzebować za chwilę kolejnej medycznej interwencji. Guzman przycisnął przedramię do szyi Ignacia, przyszpilając go do szafki.
– Przestań wycierać sobie gębę Franklinem, bo zapomnę, że jest tu Aldo, a twoje siostry będą oglądać z trybun mokrą plamę zamiast braciszka. Rozumiemy się?
Przez chwilę wpatrzył się intensywnie w oczy Nacha, chcąc się upewnić, że na pewno dotarła do niego ta informacja, ale osiemnastolatek błądził wzrokiem ze strachu, bojąc się na niego spojrzeć. Dla pewności Jordan przycisnął go nieco mocniej.
– Jordan, dosyć. – Głęboki głos Basty’ego odezwał się gdzieś z tyłu, bo zwabiony hałasami przyszedł zobaczyć, co się dzieje u chłopców w drugiej szatni.
Jordan nie zareagował. Ostatni raz szarpnął Ignaciem, tak że jego głowa ponownie uderzyła o szafkę, po czym odwrócił się i wyszedł mijając Castellano bez słowa. Ignacio mógł obrażać Jordana, nie robiło to na nim wrażenia, ale jego brata niech zostawi w spokoju.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:34:54 17-12-23, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:33:59 17-12-23    Temat postu:

cz. 2

Po meczu czekała na niego przed szatnią, opierając się o ścianę w swojej za dużej koszulce sportowej. Wcześniej myślał, że może mu się przywidziało, ale nie było mowy o pomyłce. Izzie Gomez naprawdę tu była i kiedy zobaczyła go opuszczającego męską przebieralnię, rozpromieniła się i podbiegła w jego stronę. Okręciła się kilka razy w miejscu, pokazując się w całej okazałości.
– Jeszcze się w nią mieszczę – oznajmiła z dumą, rozprostowując małe zmarszczki na zielonym materiale. – Zawsze myślałam, że dajesz mi wygrać celowo, ale teraz widzę, że jesteś po prostu kiepskim graczem. Dlaczego nie starałeś się na boisku? – zapytała, próbując trochę skaleczyć jego ego, żeby pokazał jakiś ludzki odruch, ale nie dał się sprowokować.
– To tylko głupia gra, a nie puchar mistrzostw – odpowiedział Jordan, jakby to wyjaśniało sprawę.
– Nie przywitasz się? – Ponownie rozpostarła ramiona, czekając na entuzjastyczne powitanie, ale to nie nadchodziło, więc musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
– Cześć. Wybacz, jestem trochę zdziwiony. – Z lekkim oporem pozwolił uściskać się serdecznie, nadal nie mogąc wyjść z szoku. – Co ty tu właściwie robisz, Izzie?
– Twój przyjaciel, Marcus, mnie zaprosił. To znaczy po prostu wspomniał o meczu, a ja urwałam się z zajęć dodatkowych, żeby przyjechać – wyjaśniła nastolatka jak gdyby nigdy nic, nie przestając się uśmiechać.
– Nie powinnaś tego robić. – Jordan zmarszczył czoło, bo nie chciał, żeby znów miała przez niego problemy, ale ona tylko wzruszyła jednym ramieniem. – Co słychać?
– Wow, miło że pytasz. Nie odpisywałeś na wiadomości od dziesięciu tygodni, zaczynałam się martwić.
– Liczyłaś? To nawet słodkie. – Nabijał się z niej i za te słowa zarobił kuksańca drobną piąstką w ramię. Udał, że bardzo boli.
Kilku członków drużyny zaczęło opuszczać szatnię i z ciekawością się jej przypatrywać, bo miała na sobie koszulkę w barwach wrogiej drużyny z San Nicolas de los Garza. Jordi chwycił ją za nadgarstek i poprowadził w stronę trybun, gdzie mogli porozmawiać w spokoju.
– Izzie, co jest grane? – zapytał, od razu przechodząc do rzeczy. – Dlaczego Marcus chciał twój numer? Co kombinujecie?
– Nic takiego, interesowały go stare obozowe plotki. Lepiej powiedz, co u ciebie. Przypakowałeś od kiedy cię ostatnim razem widziałam. – Nie czekając na pozwolenie, sięgnęła dłonią do jego ramienia, by pomacać go po bicepsie. Spojrzał na nią z politowaniem, a ona się roześmiała. – Każdy inny facet napiąłby mięśnie.
– Nie jestem jak każdy inny.
– Fakt. Ty jesteś dziwny. – Zgodziła się, a w jej ciemnych oczach pojawiły się radosne błyski. – Jezu, jak dobrze cię widzieć. Wszystko okej?
– Wszystko gra. – Jego ton głosu wcale jej nie zwiódł. – Na serio. Po co to ubierałaś? – Wskazał na jej szmaragdową koszulkę. – To tak jakbyś przyszła na mecz quidditcha w barwach Slytherinu.
Izzie Gomez roześmiała się perliście, chwytając za dużą koszulkę drużynową w dwa palce i przyglądając się jej z góry.
– To moja ulubiona koszulka, sam mi ją dałeś. Lubię w niej spać, jest bardzo wygodna.
– Tak, ale nie dałem ci jej, żebyś paradowała w niej w szkole, która od lat rywalizuje z San Nicolas. Jak któryś ze świrniętych kiboli cię w tym zobaczy, jeszcze gotów cię pobić. Pueblo de Luz i San Nicolas de los Garza się nie lubią, delikatnie mówiąc.
Izzie wywróciła oczami, ale w gruncie rzeczy podobało jej się to, że zawsze był opiekuńczy. Nie pokazywał tego, maskował troskę za złośliwymi komentarzami, ale dla każdego, kto dobrze go znał, a Izzie mogła zaliczyć się do tych szczęśliwców, było jasne, że mu zależy.
– Zrobiłeś się miękki. – Wycelowała w niego oskarżycielsko palec.
– Nie, to ty się rozbestwiłaś – odgryzł się i wpatrzył się w dal, bo nie wiedział, co więcej może powiedzieć. Chyba wyczuła, że zmarkotniał.
– Słyszałam o pani Angelice. Przykro mi – powiedziała, nagle poważniejąc. Nie spodziewał się, że rozmowa zejdzie na takie tory. Pokiwał tylko głową, jakby przyjmował kondolencje. – Skoro już jestem w miasteczku, to może pokażesz mi jakieś fajne miejsca? Muszę wracać ostatnim autobusem, jeśli nie chcę, żeby mama się pokapowała, że zwiałam.
– W Pueblo de Luz nie ma fajnych miejsc. – Jordan prychnął pod nosem, bo dla każdego mieszkającego w tym miasteczku było to oczywiste. Ona jednak wydawała się być zafascynowana takim życiem.
– W takim razie możesz mi pokazać swój pokój.
– Odpada, matka na posterunku.
– A znasz jakieś inne miejsca, gdzie można chodzić na schadzki?
– Izzie!
– No co? – Dziewczyna zrobiła niewinną minę, ale zaraz potem na jej twarzy zagościł lekki uśmiech. Przytuliła go mocno, nie prosząc o pozwolenie. Widziała, że tego potrzebował. – Wszystkiego najlepszego, Jordi.
– Urodziny miałem dziesięć tygodni temu. Ładnie policzyłaś, w końcu zawsze byłaś dobra z matmy.
– Wiem, ale nigdy nie odczytałeś moich życzeń, a były świetne. Myślałam nad nimi trzy dni.
Chciał przeprosić za brak odzewu, ale nie wiedział, jak się do tego zabrać. Wszystko, co wydarzyło się po urodzinach zupełnie przyćmiło tak trywialne rzeczy jak chociażby odpisanie na wiadomości i podziękowanie za życzenia. Westchnął tylko i pogłaskał ją delikatnie po czarnych lśniących włosach.
– To jak będzie? Masz dla mnie trochę czasu, zanim przyjedzie autobus, czy musisz gdzieś być? – Izzie zwróciła się do niego, wyrywając go z rozmyślań.
Zerknął na stary wysłużony zegarek. Miał iść obejrzeć mecz siatkówki i pokibicować siostrze i ciotce Deborze, ale pomyślał, że Nela i tak pewnie będzie siedziała na ławce. Wzruszył więc tylko ramionami i lekko się uśmiechnął. Dobrze było zobaczyć dla odmiany przyjazną twarz.

***

Debora nigdy nie sądziła, że zatęskni za szkołą. Miała z tego miejsca dużo miłych wspomnień i chociaż nigdy specjalnie nie garnęła się do nauki, to sala gimnastyczna była przyjaznym jej miejscem. Ze śmiechem zakładała czerwoną koszulkę drużyny Marianeli. Silvia nie mogła zagrać z córką, bo nadal miała złamany kciuk. Debora sądziła, że bratowa nie będzie tym faktem przejęta, a jednak – żona Fabiana wydawała się być zła, że nie może się pojawić na boisku i, o dziwo, przyszła na trybuny, by oglądać zawody.
– Uważaj na tę flądrę. – Silvia postanowiła udzielić szwagierce cennej rady. Wskazała palcem na kobietę w niebieskiej koszulce, która rozgrzewała się po drugiej stronie siatki. – To narzeczona gubernatora.
– Spokojnie, nie będę w nią walić piłką specjalnie. – Debora mylnie zinterpretowała słowa Silvii. Dziennikarka wyglądała na zawiedzioną, bo miała nadzieję, że Julietta Santillana oberwie piłką choć raz w nos.
Lidia czuła się bardo głupio, kiedy Conrado poprosił w jej imieniu Juliettę o wzięcie udziału w meczu uczennic z opiekunkami. Montes nie miała mamy ani fajnej cioci, którą mogłaby poprosić o przysługę. Esmeralda Montes de Vidal nie była tu mile widziana. Julietta jako nauczycielka została więc potraktowana jak dzika karta dla niebieskich, podobnie jak Saverin dla zielonych w czasie meczu piłki nożnej, ale Lidii i tak było bardzo głupio, szczególnie że nie przepadała za Bazyliszkiem. Julietta wyglądała jednak na wysportowaną i zawziętą, przez co Montes była w stanie przymknąć oko na jedno popołudnie. Chciała wygrać i wreszcie miała ku temu okazję, bo w siatkówce była bardzo dobra pomimo niskiego wzrostu.
Sara przyprowadziła swoją mamę, Ursulę, która wyściskała Deborę Guzman za wszystkie czasy. Chodziły razem do szkoły i zawsze dobrze się dogadywały.
– Pamiętajcie, że gracie w przeciwnych drużynach – przypomniała koleżankom Jimena Bustamante w swojej żółtej koszulce. Przeprosiła na chwilę Ingrid Lopez i poszła przywitać się z Deb i Ursulą. – Stary gang znów w akcji. Brakowało mi tego.
– Rywalizacji? – Debora zaczęła rozgrzewać nadgarstki, przypatrując się starej znajomej ze śmiechem. Pani burmistrz grała w siatkówkę w czasach licealnych i była nawet kapitanem drużyny. Niestety później drużyna została rozwiązana i dopiero trener Bruni ją wznowił, co Jimena uważała za świetny pomysł.
– Hej, Deb, nie spoufalaj się z wrogiem! – Quen zwrócił uwagę ciotce, schodząc na dół z trybun, by dać jej kilka rad.
– O co ci chodzi? Przecież jesteś w drużynie zielonych. Komu ty kibicujesz? – Guzmanówna zaśmiała się, a po chwili jej wzrok powędrował za spojrzeniem siostrzeńca. Carolina Nayera rozgrzewała się kawałek dalej w czerwonym ubraniu w towarzystwie swojej przyrodniej siostry, Astrid, z którą miały zagrać razem. Na twarzy ciotki pojawił się wyraz zrozumienia.
– To wcale nie tak, jak myślisz – zaprzeczył szybko Enrique, a kiedy ciotka tylko szerzej się uśmiechnęła, spłonął rumieńcem i potarł nerwowo kark. – Po prostu postaraj się wygrać, okej?
– Okej, okej. – Deb wywróciła oczami, obserwując uważnie siostrzeńca. Kiedy tak wyrósł? Był prawie dorosły, a nadal zachowywał się jak duży dzieciak. Gapił się na dziewczynę, którą był zauroczony i na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. W tym momencie poczuła dreszcz na plecach. – Masz uśmiech zupełnie jak on – wyrwało jej się, kiedy zdała sobie z tego sprawę. Może to sobie wyobraziła, może to nowe informacje, które posiadała, tak na nią wpłynęły, ale nic nie potrafiła na to poradzić. Uśmiechał się tak, jak Conrado, kiedy patrzył na Andreę wygłaszającą referat albo monolog na scenie w uniwersyteckim teatrze.
– Jak kto? – Quen odwrócił wzrok od Caroliny i czekał na wyjaśnienia.
– Jak dziadek Leopoldo – wytłumaczyła naprędce, czując się bardzo głupio. – Uśmiechasz się jak mój ojciec.
– Deb, tak naprawdę nie jesteśmy spokrewnieni – przypomniał jej, trochę zawstydzony, że wspomina takie rzeczy.
– Wiem, ale jesteśmy rodziną. – Najmłodsza latorośl Leopolda i Serafiny dała mu pstryczka w nos i wróciła na boisko, gdzie zaraz miał się rozpocząć pierwszy mecz między czerwonymi a niebieskimi.

***

Wszystkie czwarte klasy zebrały się na placu za szkołą, gdzie kiedyś znajdowało się boisko do piłki nożnej. Dick Perez inwestował sporo pieniędzy w piłkarzy i to właśnie dzięki niemu zrezygnowano z prowizorycznego placu, a zastąpiono go aktualnym nowoczesnym stadionem. Stare boisko zwykle służyło pomocą w czasie lekcji wychowania fizycznego, a teraz miało być miejscem konkurencji tygodnia sportowego, którym okazał się być tor przeszkód. Wiele osób miało nietęgie miny i nie uśmiechało im się brudzić w piachu. Ich nastrojów nie poprawiał fakt, że pogoda wskazywała na zbliżający się deszcz. Błotne kąpiele nie należały do przyjemnych.
Tę konkurencję koordynowała Leticia Aguirre wraz z Juliettą Santillaną, a Oliver Bruni i Lalo Marquez mieli dbać tylko o dyscyplinę i upewnić się, że nikt nie zrobi sobie krzywdy. Na placu ustawiono różne drabinki, skrzynie, opony oraz siatki, po których uczestnicy mieli się wspinać. Wyglądało na to, że Oliver zaczerpnął pomysły z wojskowych poligonów i wiele dziewcząt ze sceptycznymi minami podchodziła do tego zadania. Żółci stanęli w swoim gronie, przypatrując się kolejnym przystankom na torze i dyskutując na temat najlepszego sposobu ich pokonania. Każda grupa miała własny tor, a Leticia poinformowała ich, że nauczyciele będę mierzyć im czas.
– Roque był w tym dobry – szepnął Marcus do ucha Adorze, wskazując palcem na fragmenty trasy, gdzie trzeba było się przeczołgać pod siatką. Eduardo Marquez wyjaśniał im właśnie, jak pokonać poprawnie każdy etap i chyba po raz pierwszy wszyscy słuchali go uważnie, nie chcąc czegoś pominąć.
– W czołganiu się w błocie? – zapytała ze śmiechem. Było coś rozczulającego w tym, że Marcus zawsze zaskakiwał ją nowymi informacjami o ojcu Beatriz. Dopiero teraz zdawała sobie sprawę, jak mało o nim wiedziała i jak wiele mogła się dowiedzieć.
– Raczej w płaszczeniu się. – Głośne prychnięcie Ignacia za ich plecami było aż za bardzo znajome. Pozostałe drużyny stały niedaleko i wszystko słyszały.
– Zamknij się, Nacho. – Quen szturchnął Fernandeza łokciem, przepychając się bliżej. Miał wrażenie, że te słowa są ostatnio najczęściej wypowiadanymi przez niego i jego znajomych.
– Akurat w tym, o dziwo, Ignacio ma rację. – Jordi stał z drużyną niebieskich nieopodal. To co mówił Marquez wpuszczał jednym uchem, a wypuszczał drugim, ale akurat komentarz Fernandeza na temat Roque wychwycił.
– O zmarłych się źle nie mówi. – Nela zwróciła uwagę bratu i dopiero to sprawiło, że trochę spokorniał. Musiał mieć jednak ostatnie słowo.
– Roque nigdy mi nie oddał moich płyt i komiksów. – Jordan poinformował ją, jakby to usprawiedliwiało jego negatywny stosunek do zmarłego.
– Miałeś tego tyle, że nawet nie zauważyłeś. – Felix wywrócił oczami, słuchając tej wymiany zdań. – Tak nie lubiłeś Roque, a i tak wciąż mu pożyczałeś te głupie mangi.
– To się nazywa współczucie. Wiedziałem, że pani Beatriz na to nie stać. Zresztą nieważne. – Jordi westchnął tylko i skupił wzrok na torze przeszkód, czyli kolejnej dziecinadzie. – Mam nadzieję, że to już ostatnie show w tym cyrku.
– Nigdy nie sądziłam, że się z tobą zgodzę, ale ja też. Jestem już tym trochę zmęczona. – Adora rozciągnęła ramiona, mając ochotę położyć się i wyspać. Pomiędzy szkołą, rozgrywkami tygodnia sportowego i opieką nad małą córeczką praktycznie nie miała czasu na odpoczynek.
– Miło że w czymś się zgadzamy, kuzyneczko. – Guzman posłał w jej stronę swój charakterystyczny uśmieszek, a wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. – To była jakaś tajemnica, że jesteśmy spokrewnieni? Nasze babki były kuzynkami.
– Serafina ci powiedziała? – Adora nie była pewna, czy jest bardziej zła czy zdziwiona. Jordan nie próbował jej zrobić na złość, po prostu nie byłby sobą, gdyby nie rzucił jakiegoś komentarza.
– Nie, to dziadek Polo dużo gada. Spokojnie, rodziny się nie wybiera.
– Niestety – zgodził się z nim Quen, czym zasłużył sobie na morderczy wzrok kuzyna.
Nie było już jednak możliwości prowadzenia dalszych dyskusji, bo Leticia kazała im się ustawić w rzędach przed swoimi torami. Ciemne chmury na niebie zwiastowały, że deszcz zbliżał się nieuchronnie.
– Trzeba to tylko pokonać jak najszybciej? – Rosie upewniła się u Lala Marqueza, który przechadzał się pomiędzy uczniami z wściekłą miną, jakby był tutaj za karę. – Mógłby chociaż pokiwać głową. – Castelani ze złością machnęła na niego ręką, kiedy nie otrzymała odpowiedzi. – No dobra, drużyno, wiecie, co robić. Jesteśmy o krok bliżej od wygranej. Ważne, żeby zdążyć przed deszczem. Idziemy po kolei – czekamy aż jedna osoba ukończy tor i dopiero zaczyna kolejny zawodnik.
Rozległ się gwizdek i wszystkie drużyny ruszyły jak jeden mąż, licząc, że uda im się dotrzeć do mety jak najszybciej. Chłopcy przeskakiwali sprawnie przez przeszkody, wspinali się po linach i czołgali się po ziemi, ale dziewczyny miały trochę więcej problemów. Kilka z nich potrzebowało nieco więcej czasu.
Jedna z dziewcząt z drużyny czerwonej zawyła, kiedy utknęła pod siatką, nie mogąc się wyswobodzić. Czerwoni nie czekali, aż ich koleżanka ukończy ten etap wyścigu, czas ich gonił. Minęli ją i ruszyli dalej, a wiele zespołów poszło za ich przykładem, bo nie mogli sobie pozwolić na zwłokę. Koleżanka miała do nich lada chwila dołączyć. I tak nie mogli jej pomóc, bo zasady, które przekazał im Oliver Bruni, jasno tego zakazywały – każdy uczestnik musiał pokonać tor samodzielnie. To od zespołu zależało, czy będą czekać na daną osobę, czy może ją wyminą i będą dopingować od strony mety. Większość zespołów wybrała drugą opcję, natomiast żółci i zieloni czekali cierpliwie na swoją kolej, woląc puszczać każdego po kolei.
Małe krople deszczu zaczęły powoli kapać na boisko, sprawiając, że większość uczniów z drużyny niebieskiej jęknęła. Mokre barierki i liny nie były łatwe do pokonania.
– Pani kapitan, pani przodem. – Miguel gestem wskazał Lidii przeszkodę w stylu „małpiego gaju”. Miała doskoczyć do drążka i przedostać się po drabinkach na drugą stronę wykopanego w ziemi dołu, uważając, żeby nie spaść. W przeciwnym razie musiała powtórzyć czynność od początku.
– Co za dziecinada. – Jordi prychnął pod nosem, żałując, że w ogóle się tutaj pojawił.
– Chcesz iść pierwszy? – Miguel podrapał się po głowie, nie rozumiejąc w czym rzecz.
– Ona ma metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Niby jak ma tutaj doskoczyć? – Guzman ubolewał nad głupotą niebieskich, którzy jeszcze nie zrozumieli, o co tak naprawdę chodzi w tym idiotycznym turnieju. Wszyscy zdawali się być zafiksowani na wygranej, ale to przecież było jasne jak słońce, a może tylko on to dostrzegł.
– Dam sobie radę! – Lidia ze złością przepchnęła się do przodu i spojrzała w górę, czując, że kręci jej się w głowie. Dobrze skakała, ale nie aż tak.
– Jakim cudem jesteś w drużynie siatkówki? – Jordi czuł, że chyba nigdy nie przyzwyczai się do dziwnych decyzji trenerów w tej szkole. Wywrócił oczami, jakby dawał za wygraną. – Podsadzę cię.
– Nie ma mowy, każdy ma pokonać tor przeszkód samodzielnie. – Lidia była co do tego stanowcza. Nauczyciele poinformowali ich o tym przed rozpoczęciem rozgrywki i wszyscy sztywno się tego trzymali. – Takie są oficjalne zasady – dodała dobitnie na koniec, jakby nie sądziła, że Guzman jest zdolny do przestrzegania regulaminu.
– Reguły są po to, żeby je łamać. Wy tak na serio? – Jordan popatrzył po wszystkich zdeterminowanych twarzach, którym nawet zacinający coraz mocniej deszcz nie mógł przemówić do rozsądku. – Nie widzicie, że to jest test lojalności? Nie chodzi o czas, tylko o pracę zespołową.
– W tym podobno dobry nie jesteś. – Miguel Ozuna mruknął pod nosem, ale i tak wszyscy go słyszeli.
– Nie uśmiecha mi się stać tu cały dzień i czekać aż każdy po kolei samodzielnie wykona zadanie, to będzie trwało do wieczora. Nie każdy jest silny i sprawny. To oczywiste, że większość tych przeszkód jest zaprojektowana tak, żeby tylko pomoc ze strony kolegów mogła zapewnić sprawne przejście. Nie mam zamiaru nabawić się zapalenia płuc przez taką głupotę. Później możesz mnie zwymyślać. – Ostatnie zdanie wypowiedział już bezpośrednio do Lidii, schylając się lekko i formując z dłoni „koszyk”. Chciał ją podsadzić, dzięki czemu sięgnęłaby wyżej do barierki.
Montes nie była przekonana. Rzuciła wylęknione spojrzenie w stronę Julietty, która przechadzała się nieopodal, oglądając ich zmagania. Kobieta notowała coś w zeszycie i Lidię uderzyło to, że żaden z nauczycieli nie miał stopera w dłoniach. Może Jordan miał rację i chodziło o sprawdzenie ich pracy zespołowej. Niektóre z tych konkurencji wyglądały naprawdę paskudnie. Nic dziwnego skoro wymyślał je były marines. Dała więc za wygraną i pozwoliła sobie pomóc. Położyła stopę na rękach Jordana, po czym podsadzona mogła chwycić drążki i niczym małpka przedostać się na drugą stronę wykopanej w ziemi dziury. Mogła kontynuować wyścig i biec na metę, ale zaczekała, by zagrzać resztę drużyny do walki. Przestała się już przejmować czasem i oceną nauczycieli, a innych zespołów w ogóle nie dostrzegała. Jako kapitan musiała dać dobry przykład innym.
– Veda, chodź. – Jordi wyciągnął dłoń w stronę koleżanki, która niepewnie przyglądała się chybotliwej konstrukcji.
– Nie podoba mi się to – oznajmiła Balmaceda, cofając się kilka kroków. Sport lepiej oglądało się z wygodnej kanapy. Każda z tych przeszkód wydawała się źródłem potencjalnej kontuzji, a już szczególnie dla kogoś, kto normalnie nie ćwiczył na zajęciach wychowania fizycznego, mogła sprawić wiele problemów.
– Ufasz mi? – Guzman po raz kolejny podał jej dłoń. Veda była nieustraszona, buzia jej się nie zamykała i nie bała się zadawać niewygodnych pytań. Jednak nawet najdzielniejszego mogły przerazić chybotliwe drążki, które w dodatku robiły się mokre od deszczu. Jordan wytarł je bandanką w kolorze niebieskim, by były nieco mniej śliskie.
– Ufam – przyznała, ale ton jej głosu wskazywał na coś innego. Kątem oka widziała jak zawodniczki z innych drużyn traciły siłę i spadały do rowu, musząc powtarzać etap wyścigu wielokrotnie. Drużyna pomarańczowych całkowicie zrezygnowała, bo deszcz zacinał coraz mocniej i zrobiło im się zimno.
– Wyobraź sobie, że jesteś pandą na drzewie. To bułka z masłem. – Chłopak wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego. Veda przymknęła na chwilę oczy i pozwoliła się chłopakowi podsadzić do barierki. Trzymał ją dopóki nie złapała odpowiednio drążka i dopingował do czasu aż przeszła na drugą stronę, gdzie Lidia przybiła jej piątkę, próbując zmotywować resztę swoich zawodników. – Kto następny? Mike? – Jordi wpatrzył się wyczekująco w Ozunę. Ton jego głosu był nieco sarkastyczny, bo oczywistym było, że akurat brat Adory nie potrzebował pomocy w pokonaniu tego etapu.
– Sam sobie poradzę, wielkie dzięki. – Miguel odepchnął Jordana na bok i sam przeszedł do koleżanek, a następnie pobudzał kolejne zawodniczki do próby.
Astmatyk Ismael dał się podsadzić Jordanowi, bo podobnie jak dziewczęta był niewysokiego wzrostu i kiepsko skakał. Wszyscy pokonali ten etap toru i Jordi mógł w końcu sam przejść na drugą stronę, co zrobił szybko, nie tracąc już zbędnego czasu. W tym momencie już nikt z drużyny niebieskich nie oglądał się na inne zespoły i postanowili skupić się na sobie i współpracy – na czymś, czego do tej pory u nich brakowało. Powoli zaczynało się ściemniać, deszcz zacinał mocno, mocząc wszystkim koszulki, które zaczęły się przylepiać do ich ciał i utrudniać ruchy. Również drabinki i linki były mokre, przez co dłonie się po nich ślizgały i nie byli w stanie wykonać niektórych ćwiczeń w szybkim tempie. Dodatkowo piach na boisku zaczął się zamieniać w błotnisko. Przy czołganiu był niemały problem. Kręcone włosy jednej z zawodniczek, tej samej, która jakiś czas temu podjęła próbę zaproszenia Jordana na randkę, wkręciły się w metalowe części konstrukcji. Jordi i Miguel nieźle się namęczyli, żeby nie została oskalpowana. Stracili cenne minuty, ale dziewczyna była w prawdziwej rozpaczy, bojąc się pożegnać piękne loki. Zdawała się nawet nie być speszona po swojej ostatniej kompromitacji w bibliotece. Udało się ją wyswobodzić i mogli przejść dalej. Kilka osób ślizgało się w błocie i potykało się o własne nogi, ale wszyscy wspierali się nawzajem i podtrzymywali się na ramionach lub podawali ręce, kiedy druga osoba wylądowała na mokrej nawierzchni. Przejście po równoważni było nie lada wyzwaniem, ale złapali się za ręce i zrobili to sprawie, przechodząc wszyscy jednocześnie, słuchając komend Lidii, która wczuła się w rolę pani kapitan.
– O nie, to moja zmora z podstawówki. – Sara pokręciła głową, wycofując się, kiedy zobaczyła, co czeka ich jako kolejna faza wyścigu. – Nie umiem skakać przez skrzynię!
– Serio, jakim cudem jesteście w drużynie siatkówki? Nie odpowiadajcie. – Guzman ze zwykłym sobie protekcjonalnym tonem wzniósł oczy do nieba. Myślał, że jeśli ktoś gra w siatkówkę, to powinien przynajmniej dobrze skakać. Widać było jednak, że trener Bruni nie miał zbyt wielkiego wyboru, kiedy tworzył szkolną reprezentację. – Po prostu weź rozbieg i odbij się od trampoliny. Nie jesteś kangurem, nie musisz przeskakiwać nad nią. Oprzyj się dłońmi mniej więcej po środku i przenieś swój ciężar. W ten sposób. – Zademonstrował, jak się to powinno robić.
Sara pokiwała głową na znak, że rozumie, ale nie była przekonana. Musiała zrobić dwie próby, żeby w końcu przeskoczyć za trzecim razem. Luz Maria miała podobny problem. O dziwo Ismael poradził sobie śpiewająco, co sprawiło, że Jordan i Miguel wymienili zdumione spojrzenia. Kiedy zdali sobie sprawę, że myślą dokładnie o tym samym, roześmiali się, bo wreszcie znaleźli wspólny język. Kiedy przyszła kolej Lidii, była już totalnie przemoczona. Krótkie mokre włosy zaczesała do tyłu, ale koszulka nadal nieprzyjemnie się lepiła do ciała. Wzięła sobie do serca wskazówki kolegów i przeskoczyła przez skrzynię, lądując zgrabnie po drugiej stronie.
Problemy napotkali ponownie na ściance z drabinką linową, po której trzeba się było wspiąć, co było nie lada wyzwaniem nawet dla sprawnych uczniów. Konstrukcja chybotała się pod ciężarem zawodników, co sprawiało, że trudno się było przedostać na drugą stronę, w dodatku całość mierzyła jakieś cztery czy pięć metrów, a kilka osób w grupie miało lęk wysokości.
– Nie patrzcie w dół – powtarzał Miguel koleżankom, kiedy jedna po drugiej przekładały nogi nad drewnianą belką, by przejść na drugą stronę linowej pułapki. Podzielili się z Jordanem i każdy z nich stał po przeciwnych stronach, koordynując sprawne przejście.
– Jordan, ja nie chcę tego robić. – Veda zamknęła oczy, zaciskając palce na linach i nie mogąc ruszyć dalej. Postronny obserwator pewnie zdumiałby się na ten widok – drabinka sznurowa była targana silnym wiatrem, a nastolatka przemoczona do suchej nitki przyczepiła się do niej jak Spiderman.
– Spokojnie, jestem na dole. W razie czego cię złapię – zapewnił ją, choć dobrze wiedział, że nie będzie takiej konieczności. Balmaceda musiała po prostu uwierzyć w siebie, zacisnąć zęby i pokonać przeszkodę.
– Połamiesz się! – krzyknęła w jego stronę, otwierając jedno oko, by zobaczyć, gdzie się znajduje. Wydawało się to strasznie daleko. Gdyby na niego spadła, na pewno coś by mu się stało.
– Nie przejmuj się. Może nie wyglądam, ale mam mocne kości.
– Ale strasznie chude – stwierdził Miguel, odczuwając satysfakcję, kiedy dla odmiany to on mógł w końcu trochę ponabijać się z Guzmana. Atmosfera w zespole po raz pierwszy sprzyjała przyjacielskim słownym przepychankom, a nie tylko kąśliwym uwagom. – Twoje kostki u nóg są szczuplejsze niż nóżki mojej siostrzenicy. A ona ma dopiero dwa miesiące.
– Inne części ciała są w ponadprzeciętnym rozmiarze, Mike – odgryzł się Jordi, przytrzymując stabilnie drabinkę, by Veda mogła ruszyć dalej.
– Jordi! – Sara spłonęła rumieńcem, nie mogąc uwierzyć, że mówi o takich sprośnych rzeczach przy wszystkich. Kilka koleżanek również wyglądało na speszonych.
– Miałem na myśli mój mózg, a ty o czym myślałaś? – Jordi spojrzał na nią jak na kretynkę, przez co jeszcze bardziej się zawstydziła.
– Jordi, ja nie mogę. Schodzę. – Veda gwałtownie pokręciła głową, jakby chciała podkreślić, że nie jest w stanie wykonać zadania. Nie rozumiała, dlaczego nauczyciele ich do tego zmuszają. Przecież nie musiała chodzić na wf, wiec po co bawić się w małpkę w cyrku?
– Nie bój się, jestem tuż za tobą. – Uznał, że najlepszym wyjściem będzie zapewnienie jej asekuracji. Wszedł na drabinkę, odchylając się w odpowiedni sposób, żeby jego ciężar za bardzo nie rozhuśtał niestabilnej konstrukcji. Poklepał Vedę po plecach, żeby jej zasygnalizować, że jest zaraz za nią i nawet jeśli spadnie to na niego, więc nic jej się nie stanie. – Chodźmy razem – zaproponował, pomagając jej ruszyć się z miejsca.
Wspinali się wspólnie jak w jakiejś parodii Spidermana, o czym poinformował ich z dołu Ismael, zanosząc się takim śmiechem, że w końcu dostał nagłego ataku kaszlu spowodowanego jego astmą.
– Dasz radę, Veda, jeszcze tylko trochę! – krzyknęła w jej stronę Lidia, klaszcząc i dopingując, żeby zwiększyć morale grupy. W tym czasie Miguel i inne koleżanki trzymali drabinkę, by zapewnić jej możliwie jak największą stabilność.
– Przełóż nogę, o tutaj. – Jordi poinstruował Balmacedę, chwytając ją w pasie w celu asekuracji. – Spokojnie, trzymam cię cały czas. Nie puszczę.
Veda pokonała diabelską pułapkę i po drugiej stronie zejść pomógł jej już Miguel. Jordi wrócił, by pomóc reszcie koleżanek. Czekało ich jeszcze kilka etapów, ale wydawało się, że kryzys już zażegnali. Takim sposobem w końcu wszyscy przedostali się na metę, przekraczając linię w tym samym momencie.
– No nareszcie. Dłużej się nie dało? – Quen westchnął, owijając się szczelniej kurtką przeciwdeszczową, po którą zdążył pobiec do szkoły i wrócić, kiedy wszyscy czekali aż ostatni zespół w końcu raczy pojawić się na linii mety.
Wszyscy wydawali się być zmęczeni i zziębnięci, byli też brudni od błota, ale na szczęście deszcz przestał już padać. Lidia omiotła wzrokiem wszystkie drużyny. Pomarańczowi i biali zrezygnowali z udziału, nie chcąc się przeziębić. I tak nie mieli już szans w ostatecznej punktacji, więc nawet nie chciało im się wysilać w tę pogodę. Oznaczało to, że drużyna niebieskich przybyła na metę jako ostatnia. Montes pewnie byłaby zawiedziona, może nawet wkurzona, ale tym razem czuła, że jako drużyna nie zawiedli i po raz pierwszy od tygodnia byli prawdziwym zespołem. Nawet Guzman się postarał, przez co nieco się zrehabilitował po ostatnich wpadkach, ale i tak ich ogólna niska lokata była w dużej mierze jego winą.
– Świetna robota, możecie iść się umyć i wysuszyć – poinformowała ich Leticia, a kilka osób spojrzało na nią jak na wariatkę.
– Nie powiesz nam, kto wygrał? – Ignacio się zezłościł. Jego grupa pojawiła się na mecie jako pierwsza i każdy o tym wiedział. Chciał to usłyszeć oficjalnie z ust nauczycielki.
– Nie powiem, musicie zaczekać do końcowej klasyfikacji. – Żona Basty’ego uśmiechnęła się tylko z anielską cierpliwością wobec irytujących pytań Nacha.
– Leti, to powiedz chociaż, kto jest zdyskwalifikowany. – Jakiś uczeń z drużyny zielonych złośliwie spoglądał na niebieskich, bo jasne było, że nie zrozumieli zadania.
– Pomarańczowi i biali sami zrezygnowali, to już wiecie. – Julietta Santillana poinformowała wszystkich poważnym tonem, który zupełnie nie pasował do tej dziecinnej gry, którą wszyscy ostatnio traktowali jak igrzyska olimpijskie.
– Niebiescy też odpadają. – Olivia wskazała palcem na zespół Lidii, który miał markotne miny.
– Dlaczego? Przecież ukończyli wyścig. – Julietta zmarszczyła brwi, patrząc na blondynkę z wyższością, nie do końca rozumiejąc jej punktu widzenia.
– No ale grubo po czasie, nie? – Ignacio się wtrącił, chcąc za wszelką cenę zdyskredytować Lidię i Jordana, którzy działali mu na nerwy. – Trener Bruni wyraźnie mówił, że każdy ma pokonać tor przeszkód samodzielnie, bez pomocy innych. My wszyscy tak zrobiliśmy. Jednym to zajęło dłużej, drugim krócej, ale w końcu się udało. Nam poszło najszybciej. – Wypiął dumnie pierś, spoglądając po swoich kolegach w czerwonych koszulkach, pozytywnie zaskoczony dobrym występem Caroliny i Neli, które zwykle były słabowite, ale dzisiaj się sprężyły. Anakonda z zerwanym ścięgnem obserwowała ich z krawędzi boiska.
– To prawda, złamali zasady, ale ukończyli wyścig. Dlatego musimy to przedyskutować. – Leticia Aguirre de Castellano ponownie się uśmiechnęła, kończąc tę dyskusję.
– Żenada. Pewnie odwalą akcję jak z Harry’ego Pottera, gdzie głupi Dumbledore przyznaje na koniec kupę punktów Gryffindorowi za to, że łamią regulamin i notorycznie narażają życie kolegów. Gdzie tu sprawiedliwość? – Enrique zmierzał właśnie ze swoją grupą do łazienki, by umyć się od błota. Czuł, że gra nie była warta świeczki.
– Daj spokój, Malfoy. – Felix poklepał go po plecach. – Zachowali się bardzo w porządku, pomagając sobie nawzajem. Właściwie to wszyscy powinniśmy tak postąpić, a my patrzyliśmy tylko na siebie.
– Tak, ale tylko dlatego, że tak nam kazali. – Rosie próbowała się usprawiedliwić. Każdy w końcu chciał wygrać, przestrzegając oficjalnych zasad.
– Dokąd to? – Lalo Marquez stanął im na drodze przy tylnym wejściu do szkoły.
– Idziemy się umyć. Teraz już nawet oszczędzacie na wodzie? – Felix fuknął zaczepnie w stronę wuefisty i Marcus musiał złapać go za ramię, żeby go trochę uspokoić.
– Nie wpuszczę was w takim stanie. Opłuczcie się najpierw pod pompą, pani sprzątaczka już wymyła podłogi.
– Nagle szanuje pracę innych? To do niego niepodobne. – Lidia odwróciła się na pięcie i poszła w stronę pompy przed szkołą. Znajdowało się tam kilka kranów i wąż ogrodowy. – Zimna! – zawyła, kiedy Felix odkręcił wodę, by jej pomóc.
– Przepraszam. – Castellano wyglądał, jakby troska mieszała się u niego z rozbawieniem. Szybko naprawił swój błąd i ustawił jej wodę o odpowiedniej temperaturze, tak ciepłą jak tylko mógł, ale i tak pozostawiała wiele do życzenia.
Wszyscy zaczęli opłukiwać się z grubsza, byle tylko pozbyć się największego brudu. Mimo zziębnięcia wydawali się być zadowoleni, że udało się zakończyć rozgrywki bez kontuzji. Anna Conde była chyba jedyną poszkodowaną fizycznie, reszcie pozostały straty moralne.
– Dobrze się dzisiaj współpracowało. Dzięki, Jordan. – Miguel poklepał kolegę z niebieskich po ramieniu, zmierzając do jednego z kraników, żeby opłukać brudne ręce.
– Z tobą też, Miguel. – Guzman musiał się zgodzić. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
– Powiedziałeś do mnie „Miguel”? – Ozuna uśmiechnął się, nie wierząc własnym uszom. Może nawet Jordana udało się w końcu zmiękczyć.
– Och, przepraszam. Z tobą też, Mike. – Jordi szybko zreflektował i posłał w jego stronę złośliwy uśmieszek.
– Umyj porządnie uszy, Guzman, może będziesz słyszał, jak ci wydaję polecenia na boisku! – Ignacio pociągnął Jordana z bara, kiedy przechodził obok niego.
Próbował go sprowokować, ale ten był zbyt zajęty pozbywaniem się błotnistej mazi z karku, gdzie jeszcze chwilę temu brudne dłonie koleżanek z drużyny zapierały się, żeby nie spaść z wysokich drabinek. Szorował i szorował, ale zeschnięte ślady nie chciały zejść.
– Nie ma żadnego mydła? – warknął, sam nie wiedząc czy do siebie czy może w stronę Marqueza, który jak Cerber stał w drzwiach i czekał aż względnie się umyją, by móc ich wpuścić do środka. – Jak mam to inaczej zmyć?
– Ludzie jakoś sobie radzą, Guzman. Nie marudź. – Eduardo mruknął tylko, skupiając uwagę na swoim smartfonie, zupełnie ignorując młodzież.
Jordan poczuł, że krew się w nim gotuje. Miał ochotę zdzielić Marqueza w pysk, zresztą miał na to ochotę wiele razy, od kiedy wrócił do Pueblo de Luz. Na widok ziemi za paznokciami zakręciło mu się w głowie, miał okropne deja vu. Zaczął szorować dłonie, trochę zbyt intensywniej niż to konieczne. Że też musiał brać udział w tej głupiej konkurencji i to jeszcze w taką pogodę. Obok niego Veda była chyba niezrażona. Ze spokojem opłukiwała spody swoich tenisówek, żeby nie robić błotnistych śladów, kiedy już wpuszczą ich do szkoły.
– O mój Boże. – Lidia podeszła do nich, chcąc im podziękować za dzisiejszą pomoc i współpracę, ale widząc Jordana z taką nietęgą miną, zdała sobie z czegoś sprawę. – Ty masz jakąś nerwicę.
– Co? – burknął w jej stronę, nie odrywając wzroku od brudnych paznokci, które szorował zawzięcie, żałując że nie ma jakiejś szczoteczki czy chociażby mydła.
– Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
– Wiem, co to jest OCD, pytam czy upadłaś na mózg? – Jordan dopiero po chwili spojrzał na Montes ze złością. – Nie mam żadnego OCD.
– To dlatego tak się wściekasz, kiedy ktoś dotyka twoich rzeczy brudnymi rękoma? – Veda oderwała wzrok od tenisówek, przypatrując mu się z ciekawością. – Dlatego tak się zdenerwowałeś, kiedy Quen chciał dotknąć zeszytu z nutami tłustymi od pizzy palcami?
– To ma sens – zgodziła się z koleżanką Lidia. – Teraz przeszkadza ci odrobina błotka. Nerwica natręctw jak nic.
– To nie jest odrobina błotka, to obleśne. – Jordi skrzywił się, sam nie wiedząc, po co się usprawiedliwia. – To po prostu zdrowy rozsądek. Nie jestem znerwicowany, po prostu lubię porządek. Odpuść.
– Wybacz, wiem, że dla niektórych to drażliwy temat…
– Wcale nie jest drażliwy, po prostu… Nie jestem świrusem, okej?
– Dobra, dobra, niech ci będzie. Kiedy się to zaczęło?
– Co? – warknął, bo miał wrażenie, że teraz kapitan drużyny celowo już się z niego nabija.
– Twoje OCD!
– Nie mam OCD! – Wkurzony wywrócił oczami, ale kiedy nie zanosiło się na to, by zostawiła ten temat w spokoju, postanowił wyjaśnić kilka kwestii. – Nie mam zaburzeń kompulsywnych. Po prostu od pewnego czasu lubię określony porządek, to mi pomaga w skupieniu. Mam ADHD – dodał, ale nie zwiodła jej jego niewinna minka. Tezę o ADHD zawsze powtarzali nauczyciele i jego dziadek, ale był to tylko pretekst, żeby usprawiedliwić jego brak koncentracji i zainteresowania szkołą.
– Nie masz ADHD. Felix mówił, że tak ci wmawiali w dzieciństwie. – Balmaceda pozbawiła go jedynego argumentu.
– Nie mam też OCD, po prostu… – Westchnął ciężko, dając za wygraną. – Odczuwam dyskomfort, kiedy ktoś zachowuje się jak świnia i tyle. Sam dbam o higienę, to podstawa w zawodzie lekarza.
– Którym ty oczywiście chcesz zostać, rozumiem. – Lidia pokiwała głową z lekkim śmiechem, bo w końcu udało jej się go zagiąć. Choć raz nie miał riposty na wszystko i było to bardzo satysfakcjonujące móc utrzeć mu dla odmiany nosa.
– Naprawdę nie jest tak, jak myślicie.
– Nie musisz się usprawiedliwiać.
– Chyba muszę, bo kompletnie nie macie pojęcia, o czym mówicie. Ja… – Urwał, bo zdał sobie sprawę, że to jest bezcelowe. – Nieważne. Myślcie, co chcecie. Mam to gdzieś.
Opłukał resztki błota i podszedł do Lala Marqueza pokazując się mu, jakby rzucał wyzwanie. Eduardo widocznie uznał, że jego stan jest zadowalający i pozwala na wpuszczenie go do placówki, gdzie chłopak od razu udał się do szatni pod prysznic. Veda pobiegła za nim, zostawiając Lidię w towarzystwie Felixa.
– Dobra robota dzisiaj. – Felix zaśmiał się cicho, widząc, że Lidia jest w dobrym humorze.
– Przegraliśmy, ale co tam. Było nawet fajnie. – Montes wzruszyła ramionami, szczerząc się do przyjaciela. – Twój kumpel się dzisiaj spisał. Zrewanżował się za tę głupią sztafetę i triathlon. A wy kiedy zamierzacie się pogodzić? – Spojrzała na Castellano wyczekująco. – Gadacie ze sobą tylko na próbach do musicalu i to i tak przez grzeczność. Jordan gra na scenie z twoją matką i ciotką. Nie rusza cię to?
– Dlaczego miałoby mnie ruszać? Sam ich obsadziłem w tych rolach. – Felix tylko wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co jeszcze może powiedzieć.
Nigdy by się nie przyznał, że tęskni za przyjacielem i że się o niego martwi, ale Lidia to widziała. Znała go już bardzo dobrze i potrafiła dostrzec takie rzeczy. Szkoda tylko, że była ślepa, jeśli chodzi o uczucia Castellano względem jej osoby. Ale za to Felix nie mógł jej winić. To on sam powinien w końcu się odważyć i wyznać jej, co czuje. Był jednak tak sparaliżowany, że z jego ust wydobyło się tylko jedno zdanie.
– No do to zobaczenia jutro w szkole.
I odszedł, mając ochotę zapaść się pod ziemię.

*

Obserwował w skupieniu zmagania swoich uczniów, starając się patrzeć na niebieskich, a nie na zielonych. Coraz częściej jednak łapał się na tym, że uwagę poświęcał synowi. Obserwował, jak ten się porusza, jak się śmieje, jak dowcipkuje z kolegami. Wydawało się, że jest szczęśliwy, ale może to była tylko poza.
– Jest głupolem, zupełnie jak ty. – Santos wyrwał Conrada z rozmyślań, stając tuż obok niego i rozkładając duży żółty parasol w kwiatki, który dostał od Alice. – Nie patrz tak na mnie, nie lubię moknąć. W czasie deszczu mrowi mnie kolano. Wielkie dzięki.
Saverin puścił to mimo uszu. Quen zupełnie go nie przypominał. Nie był pewny co do fizycznego podobieństwa, ale charaktery mieli tak odmienne, że nie było co do tego żadnych wątpliwości. Jedyną wspólną cechą był chyba upór, ale czuł, że gdyby można go było dziedziczyć, Enrique dostałby pokaźną porcję w DNA od Andrei. Ona nie miała sobie równych, jeśli chodzi o stawianie na swoim. Jednocześnie była też pełna sprzeczności – miała niezwykłą wrażliwość i artystyczną duszę. Młody Ibarra tego nie pokazywał, ale on też posiadał te cechy – było to widać, kiedy malował albo kiedy podziwiał sztukę. Conrado z ulgą zdał sobie sprawę, że jego syn bardziej przypomina matkę.
– Nie powiesz mu, prawda? – DeLuna nie musiał pytać, bardziej chodziło o potwierdzenie. – Będziesz udawał, że wszystko jest po staremu. Będziesz patrzył, jak Ofelia Ibarra umiera, Rafael gnije w pace, a chłopak zostaje odesłany do dziadków.
– Ma już prawie osiemnaście lat. Pójdzie na studia, wyjedzie stąd i zacznie lepsze życie.
– Powtarzaj to sobie. – Eric może nie należał do najszczerszych i najuczciwszych ludzi, ale uważał, że Conrado popełnia błąd. Karał nie tylko dzieciaka, ale też siebie. – Boisz się, że cię znienawidzi i tyle.
– A ty byś się nie bał? – Saverin oderwał wzrok od drużyny zielonych, którzy po kolei pokonywali tor przeszkód i skupił się na Ericu. Wyglądało to tak, jakby go prowokował. – Bałeś się powiedzieć Alice prawdę.
– Tak, ale to co innego. Alice nie jest moją córką czy siostrą. Poza tym z początku nie wiedziałem o jej pokrewieństwie z Emily. – Santos lekko się zawstydził, ale obstawał przy swoim. – W końcu wszystko się wydało i nie miałem na to wpływu. To dużo gorsze, kiedy ktoś, na kim ci zależy, dowiaduje się o tobie brudów od innych. Lepiej samemu się przyznać.
– A co mam mu powiedzieć? – Conrado nie mógł się powstrzymać i lekko się uśmiechnął. Nigdy nie sądził, że znajdzie się w tym położeniu. – Cześć, jestem twoim ojcem. Twoja matka zginęła przeze mnie, bo nie potrafiłem zostawić Fernanda Barosso w spokoju. Chcąc zemścić się na mnie, zniszczył ci życie. Chcesz ze mną zamieszkać? – Saverin uznał to za świetny dowcip, ale Eric wiedział, że musiało mu być ciężko.
– Może na początek pogadaj z Ofelią. To mądra kobieta. Myślę, że jesteś jej winien wyjaśnienia. Wychowała tego głupka. – DeLuna wskazał palcem na Quena, który ze śmiechem pokazywał język w stronę drużyny żółtych, kiedy udało mu się pokonać tor szybciej od nich.
– O czym rozmawiacie? – Julietta Santillana podeszła do nich niepostrzeżenie, otwierając przezroczysty parasol, którym ochroniła się od deszczu.
– O dziecku Conrada – odparł ze złością Santos, mierząc ją pogardliwym wzrokiem. Nawet jej parasol był wkurzający, taki nijaki, pozbawiony charakteru.
– O Lidii? Chcesz ją adoptować? – Santillana stanęła obok starego znajomego, chyba nie zdając sobie sprawy, że Santos nie miał na myśli panny Montes.
– Pójdę posiedzieć z Lalo Marquezem. Jego towarzystwo jestem w stanie znieść. – Eric pożegnał się, czując, że naprawdę stoczył się na dno, skoro wolał towarzystwo Templariusza niż nauczycielki historii.
– Przepraszam za niego. – Conrado usprawiedliwił młodszego kolegę, ale Julietta tylko machnęła ręką. Była przyzwyczajona do nastrojów DeLuny.
– Victor chce mieć dzieci – oznajmiła nagle, jakby kontynuowali jakąś ważną rozmowę. Może wyczuła, że Saverin nie chce mówić o Lidii i potencjalnej adopcji, a może po prostu nie miała z kim porozmawiać na ten temat.
– Och – wyrwało się Conradowi, bo nie wiedział, co może na to odpowiedzieć. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi oczekiwała. Czuł jednak, że nie jest przekonana do tego pomysłu.
– Mam czterdzieści lat, Conrado. Nie po to całe życie poświęciłam karierze, żeby na stare lata zmieniać pieluchy. – Julietta zaśmiała się histerycznie zupełnie nie w swoim stylu.
– Nie chcesz dzieci?
– Nie. Wystarczy, że Victor ma dwójkę prawie odchowaną. Nie byłabym dobrą matką.
– Myślę, że się mylisz. – Conrado nie chciał przekraczać granicy, ale pomyślał, że chociaż przyjaciółka była wyniosła i sprawiała wrażenie zimnej i wyrachowanej, w rzeczywistości mogła również epatować matczynym ciepłem. – Ale to twoja decyzja. Victor przecież cię nie zmusi.
– Victor jest jak duże dziecko. Nie rozumie pewnych spraw.
– Ale go kochasz, prawda? Inaczej byś za niego nie wychodziła. – Saverin uniósł jedną brew, jakby sprawdzał panią profesor. Poczuła się urażona.
– Oczywiście, że tak. Ale on już ma rodzinę. Jego rodzina może być moją. Nie rozumiem jego chęci jej powiększania, tym bardziej kiedy oboje jesteśmy na to za starzy.
– Może masz rację. – Saverin zgodził się z nią, bo chyba tego od niego oczekiwała. Nie był odpowiednią osobą, by udzielać komuś rad w zakresie zakładania rodziny. Sam zmarnował swoją szansę i wyglądało na to, że kolejnej już nie dostanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:35:51 31-12-23    Temat postu:

Temporada III C 160

Victoria/ Javier/ Remmy/ Kiraz/ Veda/ Venetia/Thomas

Veronica Russo spacerowała w tę i z powrotem po jednej z sal w ratuszu w Valle de Sombras obracając w palcach telefonem komórkowym. Ostatni etap obrad, który głównie polegał na przejrzeniu zebranego materiału dowodowego odbywał się za zamkniętymi drzwiami. Ronnie w obecnej sytuacji cieszyła się, że nie mają publiczności. Od dwudziestu minut w pomieszczeniu panowała wroga przytłaczająca cisza. Pani prokurator utknęła między młotem a kowadłem. Z jednej strony musiała spełnić oczekiwania przełożonych zaś z drugiej strony była córka Inez Romo. Dwudziestosześcioletnia młoda kobieta, która wykorzystała Russo do własnych celów. Ronnie była inteligentną młodą kobietą i wiedziała, że dla Victorii była jedynie trampoliną do osiągnięcia celu. Popatrzyła na zegarek i westchnęła. Powinna być teraz w sądzie.
— Skoro nikt nie ma nic do dodania — odezwała się pierwsza skoro nikt się nie kwapił zabrać głosu — proponuje zawiesić obrady i wybrać inny termin.
— Powinniśmy dojść do jakiś wniosków — Fabian Guzman również był zmęczony. Chciał upadku Fernanda, ale odnosił wrażenie, że w obecnej sytuacji nie mają pola manewru. — Ludzie chcą odpowiedzi.
— I wszyscy wiemy jaką odpowiedź powinni dostać — rzucił Conrado zerkając na Victorię, która po raz kolejny wyświetliła godzinę na swojej komórce. — Jeśli ci się gdzieś spieszy Victorio — odezwał się w jej stronę chłodno — droga wolna. Podniosła na niego jasne oczy i spojrzała na niego z mieszaniną irytacji i politowania. Po raz pierwszy zobaczył w niej córkę swojego ojca. Nie spodobało mu się to.
— Daj mi cień dowodu jego winy a ja dam ci jego głowę na złotej tacy — odpowiedziała zirytowana zsuwając z nosa okulary i odkładając je na stolik. Nie spała tej nocy dłużej niż trzy godziny. Ból biodra, nawiedzające ją nocą wspomnienia skutecznie odgoniły sny.
— Myślę, że musimy omówić bardziej naglącą sprawę — zaczął Fabian odkładając telefon — martwi mnie twój brak obiektywizmu Victorio — powiedział wprost. Nikt nie był specjalnie zainteresowany zajmowaniem się słoniem w pokoju.
— Mój obiektywizm?
— Tak, byliśmy tu wszyscy kiedy Jose Balmaceda się przyznał — doprecyzował. Bycie złym policjantem nie przeszkadzało mu.
— To nie ma nic wspólnego z tą sprawą.
— Jestem innego zdania — odbił piłeczkę Guzman. — Chcesz oskarżyć go o spowodowanie katastrofy mostu — powiedział wprost Fabian. Inni mogli obchodzić się z Victorią jak z jajkiem. On nie zamierzał dawać jej taryfy ulgowej.
— Fabian ma rację — Victoria popatrzyła na Conrado kompetentnie zaskoczona. — Uważam, że powinnaś wykluczyć się z obrad komisji.
— Słucham? — nie wierzyła własnym uszom. — Mi brak obiektywizmu? — parsknęła śmiechem — w twoich ustach brzmi to śmiesznie — ponownie spojrzała na telefon. — Wiecie co? Róbcie co chcecie — założyła okulary wsuwając je na nos — ja mam dość — powiedziała i wyszła wprawiając wszystkich w osłupienie.
— Tego się nie spodziewałem — wymamrotał Giovanni . — Ne chcesz sobie usiąść Ronnie?
— Och przymknij się Romo — warknęła kobieta palcami przeczesując rude włosy.
— Wniesiesz przeciwko Balmecedzie zarzuty? — zapytał ją wprost Severin
— Zarzuty? Po jego wyznaniu mogę go oskarżyć co najwyżej o zatajanie informacji które mogły zapobiec katastrofie budowlanej. Mogę zapomnieć o innych poważniejszych zarzutach.
— nie stanie przed sądem.
— Sądem? Romo byłam na spotkaniu z u prokuratora stanowego gdzie był prokurator generalny i minister sprawiedliwości po tym jak Jose Balmaceda oskarżany przez miasto przyznał się do napaści na Victorię co najwyżej mogę dać mu linijką po łapach.
— Ciebie też wyrolowała.
— Przymknij się, możemy ją tak wykluczyć?
— Możemy, regulamin komisji specjalnych stworzony przez Ministerstwo, inni członkowie komisji mogą wykluczyć danego członka jeśli to zagraża obrad komisji — zacytował Guzman. — Rozumiem, że wszyscy są za?
— Tak — odpowiedział za wszystkich Giovanni. Ronnie obdarzyła go jeszcze jednym gromkim spojrzeniem za nim nie wróciła do spacerowania w tę i z powrotem po sali narad. — Oskarżysz Barosso?
— O co? — zatrzymała się i złożyła ręce jak do modlitwy. — Powiem wam prawdę Minister sprawiedliwości, prokurator stanowy i generalny są wściekli, bo sprawa Balmacedy to kolos na glinianych nogach.
— Oskarż więc Barosso — odbił piłeczkę Severin.
— Na podstawie Conrado Severin wie że przetarg był ustawiony a Barosso kazał zbudować most a właściwie to nałożyć nową nawierzchnię?” nie wiem jak załatwia się sprawy w Londynie, ale tutaj nie mogę oskarżyć kogoś o coś bez materiału dowodowego. Kogo mam wezwać na świadka? Ciebie?
— Fernando Barosso ustawił przetarg — wszedł jej w słowo Romo — wszyscy jak tu siedzimy to wiemy.
— Myślisz że tego nie wiem? — syknęła spoglądając na niego ostro. — Wiem, że Fernando Barosso ustawił przetarg a firma Balmaceda i syn wiedziała, że wygra przetarg za nim ogłoszono konkurs. Tak to działa panowie. Fernando jednak jest na tyle sprytny, że nie zostawił dowodów na piśmie a wszystko przechodziło z ust do ust. Być może firma dostała wytyczne jak ma wyglądać zwycięski projekt albo na jaki budżet mogą sobie pozwolić.— wymieniła Russo. — Bez dowodów panowie to nie ma znaczenia. Przepraszam, ale muszę jechać do sądu.

***
Victoria na komisariat w Pueblo de Luz przyjechała sama. Wymknęła się z obrad komisji z której ją wykluczono z powodu braku obiektywizmu lecz nie wróciła do domu. Zagarnęła z gabinetu kluczki od auta, korzystając z prywatnego przejścia wyszła z Ratusza i pojechała bezpośrednio na komendę w sąsiednim miasteczku. Nie była pewna czy jej postępowanie jest słuszne, lecz wiedziała, że jeśli nie chcę się udusić musi chociaż ten jeden raz powiedzieć całą prawdę albo chociaż spróbować. Gdy pchnęła drzwi prowadzące do budynku mężczyzna siedzący za kontuarem recepcji podniósł na nią zaskoczone spojrzenie.
— Jestem umówiona z Sebastianem Castellano — poinformowała go pewnym głosem. Zerknęła na zegar ścienny. Przyszła punktualnie o czasie chociaż nie planowała przychodzić. Policjant skinął głową i sięgnął po telefon znajdujący się na biurku. Victoria nie czekając na zaproszenie usiadła na jednym z krzeseł. Dłonie wytarła o spodnie. Po chwili na dół przez przejście służbowe wyszedł Basty.
— Dziękuje, że przyszłaś — zaczął podchodząc do niej. Zatrzymał się w stosownej odległości. Jako policjant był szkolony do rozmów z ofiarami przestępstw na tle seksualnym chociaż nie miał zbyt wielu okazji do rozmów. I wcale nie dlatego, że do przestępstw nie do chodziło. Kobiety nie zgłaszały ich. Victoria popatrzyła na niego unosząc brew. — Na górze będziemy mieć więcej prywatności — rozejrzał się — Przyjechałaś sama?
— To jakoś problem?
— Żaden — zapewnił ją. Basty zaprowadził Victorię na górę do gabinetu Ivana. Mężczyzna uznał że pokój przesłuchań nie jest odpowiednim miejscem do rozmowy. Nie była podejrzaną, lecz poszkodowaną. Gabinet szeryfa był większy i sam Ivan nie miał nic przeciwko aby rozmowa odbywa się właśnie tam. Molina jednak ulotnił się z komendy. Poinformował swojego zastępcę że nie zamierza brać w tym udziału. Nie chodziło o ignorancje sprawy. Ufał Castellano i wiedział że sobie poradzi chciał uniknąć zbędnego tłoku. Im mniej osób będzie przy składaniu przez blondynkę zeznań tym bardziej będzie ona komfortowo się czuła. Basty zamknął za nimi drzwi. Jasnowłosa obejrzała się przez ramię. — Mogę zostawić otwarte drzwi — zasugerował. Victoria głośno przełknęła ślinę.
— Mogą zostać zamknięte — odpowiedziała zachrypniętym głosem rozglądając się po gabinecie. — Będziemy — Dołączy do nas Ursula, która spisze protokół — wyjaśnił zerkając na zegarek. Koleżanka po fachu powinna pojawić się za kilka minut w gabinecie. — Jeśli wolisz porozmawiać z kobietą
— Jest mi to obojętne — weszła mu w słowo córka Inez odwracając się w stronę przeszklonych drzwi gdzie dwóch mężczyzn prowadziło szarpiącego się mężczyznę. — On tutaj jest — powiedziała dopiero teraz zdając sobie sprawę że Jose Balmaceda po zatrzymaniu zapewne został przywieziony do najbliższego aresztu śledczego. Areszt znajdował się w tym budynku.
— Jest — potwierdził. Victoria bezwiednie cofnęła się o kilka kroków biodrem uderzając o kant biurka. Syknęła głośno z bólu gdy po ciele rozszedł się nieprzyjemny dreszcz — Victorio — Basty zrobił krok do przodu
— Nie dotykaj mnie ! — wzrok utkwiła w jego dłoniach. — Nie dotykaj — powtórzyła łamiącym się głosem rozglądając się wokół własnej osi. — Nie powinnam była tutaj przychodzić — dodała.
— Jesteś bezpieczna — zapewnił ją Basty. — Nie skrzywdzi cię — dodał gdy ich spojrzenia się spotkały. — Wiem, że nie chcesz tutaj być.
— Chcę wrócić do domu — wymamrotała
— Wiem
— Nie wiesz — weszła mu w słowo. — Nie masz pojęcia jak to jest. Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie jestem wstanie znieść czyjegoś dotyku. Nie mów mi że wiesz przez co przechodzę bo nie masz pojęcia jak to jest dostawać ataków paniki pod prysznicem.
— Masz rację nie wiem, mogę zapytać dlaczego przyszłaś?
Popatrzyła na niego bezradnym wzrokiem i usiadła powoli na krześle. Wilgotne dłonie wytarła o ciemne dżinsy.
— Mojej mamie odmówiono prawa głosu — wymamrotała — im obu — dodała. — Nie myślałam od lat o tym co spotkało Gwen. Zamknęłam te wspomnienia za czerwonymi drzwiami — widząc jego zmarszczone brwi uśmiechnęła się lekko. — To metafora — wyjaśniła — Mój mózg jest jak korytarz pełen drzwi, mają swoje kolory. Te najgorsze wspomnienia upchane są za czerwonymi drzwiami — wsunęła za ucho kosmyk włosów. — Nie chcę tego pamiętać — wyznała
— Ale pamiętasz?
— Pamiętam więcej niż bym chciała — doprecyzowała Victoria — Był taki moment kiedy Gwen chciała zeznawać, ale uprzejmi ludzie jej to odradzili więc uciekła w świat leków. Nie wiem czy kiedykolwiek po tym co się stało widziałam ją trzeźwą, Inez — urwała — cóż znalazła własny sposób na radzenie sobie z bólem i to doprowadziło ją do szaleństwa. Nie chcę być jak one. Alec, Javier zasługują na więcej — popatrzyła na swoje dłonie — ja zasługuje na więcej. — Basty skiną głową, a do środka weszła Ursula Durate z laptopem pod pachą. Popatrzyła to na Castellano to na poszkodowaną.
— Potrzebujesz jeszcze chwili?
— Nie, zaczynajmy — wypuściła ze świstem powietrze. — To potrwa — dodała. Policjant i Victoria zaczekali aż Ursula zajmie miejsce i otworzy odpowiedni dokument. Gdy wypełnili wymogi formalne formularza Victoria zaczęła mówić
Słowa dopierała ostrożnie, a Basty jej nie przerywał. Mówiła powoli myślami będąc zupełnie gdzieś indziej. Jej umysł przeniósł się do opuszczonego magazynu gdy opisywała jak szarpnięciem zmuszał jej głowę do odchylenia się do tyłu i zarzucał jej szmatę na twarz. Drżącym głosem mówiła o lodowatej wodzie wylewanej na twarz, o pięściach, które łamały jej żebra. Mówiła o bólu, ciemności i muzyce.
Nie chciała zeznawać. Nie chciała tutaj być. Chciała wrócić do domu, do synka, męża a od godziny opowiadała o najgorszej nocy w jej życiu. Im dłużej referowała wydarzenia tamtej nocy tym bardziej drżał jej głos i bolał ją żołądek. Nie patrzyła na Bastego, nie patrzyła w kamerę która rejestrowała jej zeznania ani na Duarte zapisującą jej zeznania w protokole. Spoglądała na swoje ręce , które rozluźniała i zaciskała. Było jej na przemian zimno i gorąco.
Dla policjantów najbardziej szokujący był fakt, że Victoria nie tylko ze szczegółami opisała moment swojego uprowadzenia, odzyskanie świadomości w ciemnym magazynie, ale jasnowłosa cytowała słowa sprawcy słowo w słowo, zdanie po zdaniu. Basty nawet gdyby nie wiedział, że za atakiem stoi mąż Eleny to teraz by się tego domyślił. Niewielu było mężczyzn w mieście którzy stracili syna studiującego medycynę.
— On — wyjąkała głośno przełykając ślinę — nie wiem co to było — pokręciła bezradnie głową podnosząc wzrok na policjanta. — Nie wiem co to było — wykrztusiła — wydaje mi się, że wieszak, ale nie jestem pewna — bezwiednie szarpnęła za golf. — No nie ma sensu — powiedziała — ja go nie widziałam. Ani przez chwilę go nie widziałam — powtórzyła — To nie ma sensu — powtórzyła jak katarynka i wstała.
— Victorio — głos policjanta był łagodny — zrobimy przerwę.
— Nie chcę przerwy nie powinnam była przychodzić. Nie powinnam była cię słuchać — wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. Policjant bardzo powoli wstał i popatrzył na Ursulę. Zrozumiała go bez słów. Wstała i wyszła wyłączając wcześniej nagrywanie i dyktując do kamery odpowiednią formułkę o przerwie.
Żona Magika spoglądała na niego bezradnie jasnymi oczami w które wilgotne były od lez. Staranny makijaż spłynął a jasnowłosa spacerowała utykając po gabinecie Ivana. Basty zrobił krok w jej stronę.
— Nie — pisnęła cofając się w kąt — nie — powtórzyła patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. Osunęła się na podłogę nogi podkulając pod brodę. Przycisnęła je do klatki piersiowej — nie podchodź . — posłuchał jej i usadowił się zostawiając między nimi przestrzeń. — nie wiem co to było — powtórzyła — ja nie wiem ile razy to we mnie wsadził — mówienie sprawiało jej wyraźną trudność — nie wiem.
— Nie szkodzi — zapewnił ją policjant. Była całkowicie bezbronna. Odsłonięta.
— Pamiętam, że poczułam skurcz — wyznała — a później krew i wszystko robi się zamazane . Myślę, że zemdlałam — doprecyzowała — Musiałam zemdleć bo gdy się ocknęłam wyciągał mnie z samochodu. Myślę że było to tylne siedzenie. Nie miałam opaski na oczach . Rzucił mnie na ziemię i pochylił się na de mną.
—powiedział coś?
— Pokręciła przecząco głową
— Nie, wstrzymałam oddech — wyznała . On zepchnął mnie do zapadliska. — Victoria popatrzyła na policjanta. — Nie czułam już nic — powiedziała — złamałam biodro w trakcie upadku ale ja nawet tego nie czułam . Nic już nie czułam . Nie było mi nawet zimno. Słyszałam że gdy się umiera to człowiekowi robi się zimno, ale to bzdura. Mi Basty — po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu — było coraz cieplej. Jakby ktoś przykrył mnie ciepłym kocem. — urwała — pomyślałam że już nigdy nie przytulę Aleca — wyznała — ani Javiera ale będę z Victorem i Alorą
—Alorą?
— To była dziewczynka. Ja i Javier wybraliśmy jej imię, zasadziliśmy kwiaty. Dzwoneczki. Wiem to strasznie, strasznie głupie
— Nie to nie jest głupie — zapewnił ją Basty — Przykro mi że to cię spotkało.
Victoria popatrzyła na niego bezradnie i pokiwała głową. Nie była wstanie powiedzieć niczego więcej. Pociągnęła nosem. Basty podniósł się z podłogi i usiadł przy komputerze dopisując ostatnie zdania do zeznań victorii za nim nie nacisnął zapisz a następnie drukuj. Victoria nadal siedziała na podłodze z oczyma utkwionymi w jednym punkcie. Basty który spoglądał na nią znad laptopa pomyślał o tamtej małej dziewczynce śpiącej w podwójnym wózku. Gdy Victoria przyszła na świat sam był jeszcze bardzo młody, ale pamiętał ślub jej matki z Rodriguezem, który był wydarzeniem skandalicznym.
Inez która sama była wtedy dzieckiem była w zaawansowanej ciąży została zmuszona do przejścia pieszo z domu rodzinnego do znajdującego się w Pueblo de Luz kościoła. Musiała przejść przez całe miasto, na oczach zebranych wokół drogi mieszkańców którzy wytykali ją palcami, komentowali jej wielki brzuch. Basty który sam znalazł się wśród tłumy obserwujących współczuł starszej koleżance. Po dziś dzień uważał, że żadna kobieta nie zasługuje na taki los i takie upokorzenie.
Sprawę Gwen znał ze słyszenia niż akt. Pierwszą żonę Pabla okrzyknięto „największą ladacznicą” jego zaś „największym rogaczem”. Niewiele osób wierzyło kobiecie, jeszcze mnie znało prawdę z tamtego majowego tygodnia. Najsmutniejsze w tej historii było to że lubi się ona powtarzać. Victoria podzieliła los zarówno Gwen jak i własnej matki. Blondynka z trudem podniosła się z podłogi siadając na krześle.
Oczy zaczerwienione miała od płaczu a starannie nałożony makijaż należał do przeszłości. Z pod niego wypłoniły się cienie pod oczami ukazujące wszystkie nieprzespane noce i wylane łzy. Basty położył przed nią kilkustronicowy protokół który podpisała bez czytania.
— Nie mam nic więcej do dodania — wykrztusiła. Skinął głową. — Odwieziesz mnie do domu? — zapytała go. — Nie jestem wstanie prowadzić.
— Tak oczywiście
Dwadzieścia minut później zatrzymał auto przed domem Javiera i Victorii we wstecznym lusterku obserwując jak automatyczna brama zamyka się za nimi.

***
Thomas McCord przyjął zaproszenie Evy na zajęcia teatralne aby opowiedzieć o swojej pracy, odpowiedzieć na ich pytania a przede wszystkim zobaczyć córkę. Venetia Capaldi mogła nie nosić jego nazwiska, ale była jego małą córeczką. Mógł nie widzieć jej pierwszego uśmiechu, nie być przy niej gdy uczyła się mówić chodzić, gdy wypadł jej pierwszy ząbek, ale była jego małą córeczką. Przytulił ją do siebie.
— Nic ci nie jest — wymamrotał jej do ucha.
— Jestem — zapewniła go. Thomas wargami musnął czubek jej głowy. Uśmiechnęła się lekko. — To był czysty przypadek że tam byłam — zapewniła go. Eva wskazała im krzesła. Tia siedziała między Thomasem a Salvadorem.
— Zacznijmy od tego skąd się znacie?
— Broadway — odpowiedział Sal. — Ja i Tia graliśmy razem w trzech spektaklach. Zdrada — zerknął na Capaldi — Upiór w operze i — zmarszczył brwi.
— Sen nocy letniej — podpowiedziała mu Tia. — Zapomniał bo to jedyny spektakl w którym razem graliśmy za który nie zgarną Tony .
— I to nasz jedyny wspólny Szekspir — dodał Sal. — Dobrze się razem bawiliśmy.
— To prawda, nikogo nie spoliczkowałam tyle razy co ciebie — Sal parskną śmiechem. — W „Zdradzie” jest cztery sceny gdzie obrywasz, ale grasz męża który zdradza żonę więc sam jest sobie winien. Jak trafiłeś na plan „Szklanych domów?”
— Z castingu — odpowiedział jej . Uniosła brew przenosząc wzrok na Thomasa.
— A jednak je organizujesz?
— Raz na dziesięć lat uzupełniam listę — odpowiedział żartobliwym tonem reżyser — I zazwyczaj castingi prowadzi ktoś za mnie. Po za tym — urwał — przyznaje, że współpracuje z ludźmi aktorami czy aktorkami ale nie tylko których znam. Mam stałą ekipę, która kręci film razem ze mną.
— Wzajemne kółko adoracji — wtrącił się do rozmowy Sal. — Tak „na mieście” — zaznaczył w powietrzu cudzysłów aktor — nazywają grupę bliskich współpracowników McCorda.
— A jak nad nimi zapanować? — zapytał Felix z widowni. — Powiedział pan, że współpracuje ze stałą ekipą jak to wszystko ogarnąć?
— W pracy nie jesteś ich kumplem, bratem czy ojcem — zaczął Thomas. — jesteś ich szefem i ich zadaniem jest cię słuchać. Oczywiście musisz zostawić im pole do popisu, do własnej interpretacji postaci, ale nie może być sytuacji, że co dziesiąta scena oni bawią się w improwizacje. Jesteś reżyserem i czasami a nawet bardzo często musisz tupnąć nogą i postawić na swoim. Jesteście kumplami, ale jesteście w pracy. Jeśli aktor nie przychodzi na próby, notorycznie się spóźnia i on jest tak genialny że nie musi niczego robić wywal go.
— Tak po prostu?
— Tak. Nie groź mu że go wywalisz tylko go wywal. Nie ma ludzi nie zastąpionych
— Dlaczego nic nie powiedziałeś?
— Ale o czym?
— Że moje improwizację ci przeszkadzają?
— Nie byłem reżyserem — odpowiedział. — Na planie co jest ważne każdy zna swoje miejsce. Reżyser jest jeden czasami dwóch , dźwiękowcy , scenografowie czy kostiumolodzy też nie wtrącają się do danej sceny. Tak oni mogą sugerować pewne zmiany, ale w ramach swoje dziedziny. Często jest tak, że ludzie od dźwięku ustawiają aktorów bo wiedzą gdzie mają się znajdować aby dźwięk był najlepszy. Kostiumolodzy sugerują jak nagrać daną scenę żeby kostium był ukazany z jak najlepszej strony . Ja na planie Portretu byłem scenarzystą więc do reżyserowania się nie wtrącałem, ale przyznaje że miałem dysonans. Z jednej strony zgrzytałem zębami bo Nattie zmieniała scenariusz i pisała sceny od nowa i robiła to dobrze. Momentami bardzo dobrze ale z drugiej scenariusz powstawał przez piętnaście lat więc coś co w mojej głowie było idealne w jej głowie wymagało zmian. — uśmiechnął się lekko. — I w ostateczności to zdało egzamin, ale nie zawsze się udaje.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
— Powiedziałem. Ja i Louise mieliśmy na ten temat długą rozmowę , gdzie ja usłyszałem „zaufaj mi ja wiem co robię i wiem na ile Venetii mogę pozwolić” to był ich trzeci wspólny projekt i obie znały swoje granice. Sam improwizowałem jedną ze scen z Tią, ale ona ma inny wydźwięk niż te które wymuszała na Jamesie , który zrezygnował no nie nadążał nad nią.
— Co?
— Nazwał się „trudną do współpracy” — wyjaśnił zaskoczonej Tii — Nie dziwię mu się. Aktorzy dzielą się na kilka typów; jedni są tacy jak Venetia, że bawią się scenariuszem, stresujące sytuacje napędzają ich do działania i są tacy którzy lubią wykuć na pamięć scenariusz i interpretować dany tekst .
— Z którymi lepiej się pracuje?
— Z tymi pośrodku — odpowiedział Thomas.
— To prawda że miałaś zagrać w GoT? — Anna siedząca w pierwszy rzędzie poprawiła się na krześle.
— Tak to prawda
— Ale cię odrzucili?
— Bardziej to ja odrzuciłam ich — doprecyzowała Tia. — Byłam na zdjęciach próbnych, dostałam rolę Denerys ale powiedziałam nie
— Dlaczego?
Tia zastanowiła się dłuższą chwilę nad odpowiedzią.
— Nie czułam się bezpiecznie na planie — odpowiedziała z godnie z prawdą aktorka i westchnęła. — Poszłam na casting z ciekawości i byłam zaskoczona że zaproszono mnie na zdjęcia próbne bo nie sądziłam że poszło mi na tyle aby dostać się na zdjęcia próbne.
— Co się stało? — tym razem pytanie zadał Thomas. Popatrzyła na swojego biologicznego ojca i westchnęła palcami przeczesując jasne włosy.
— Nie wiem ile wiecie na temat początków Gry o tron ale były dwa piloty. Pierwszy którego nie dało się oglądać i drugi który zobaczyła reszta świata. Jak się domyślacie moje nagrania dotyczyły pierwszego pilota i to co się nie zmieniło to że Danny zostaje zgwałcona przez swojego świeżo poślubionego męża . Nie wiem czy wiesz jak pracuje Dorkowić?
— Od cięcia do cięcia — odpowiedział machinalnie Thomas.
— Cięcie jest jak amen w pacierzu. Grasz dalej dopóki go nie usłyszysz i jeśli masz do tego tekst jest wszystko ok, ale są sceny które są gra się zestawem gestów . Scena gwałtu jest sceną składającą się z gestów, odpowiednich ruchów ciała . I o ile finałowa scena ta która ostatecznie znalazła się w odcinku trwa minutę , może dwie. Moja scena z Jasonem trwała dziesięć minut . I to była tortura. Nie zrozumiecie mnie źle Jason Manoa to najmilszy facet pod słońcem. On jest jak wieki miś do którego chcesz się przytulić, ale — urwała w głowie szukając odpowiednich słów — Dla aktorów tak samo jak dla widzą pewne sceny są traumatyczne. Gdy twoje ciało pamięta pewne wydarzenia mogą działać traumatyzująco. Dlatego powiedziałam „nie dziękuje” i to była bardzo dobra decyzja bo wróciłam na West Ed i zagrałam w Najszczęśliwszej.
— nie żałujesz?
— Ani przez moment.
— a jak zachować równowagę między życiem prywatnym a pracą?
— To dobre pytanie — zaczął Sal — myślę że to co możemy zrobić dla siebie to nauczyć się odpoczywać.
— Kiedy ostatni raz byłeś na urlopie Sal? — zapytała go Tia. — Gdy ostatnim razem się widzieliśmy z desek teatru wskakiwałeś prosto do studia. Nie umiesz odpoczywać.
— Powiedziała dziewczyna która wywołała kryzys międzynarodowy w Irlandii Północnej. Podejrzewałem cie o wiele rzeczy ale uczestnictwo w antyrządowych protestach przeciwko rządowi ojca? No o tym to nawet filmu jeszcze nie nakręcili
— To że byłam wtedy na placu to był czysty przypadek chociaż przyznaje zdjęcie jest świetne. Ok wracałam z mężem z koncertu Taylor Swift
— chwila ty masz męża? Od kiedy?
— Od siedmiu lat — odpowiedziała mu Tia. — To nieważne.
— To jest szalenie ważne. Nie znam tego faceta.
— Thomas jeśli to poprawi ci humor ja poznałam go dopiero dziś rano.
— Nie poprawia.
— Siedzi tam — wskazała na mężczyznę w głębi sali — pilnuje mnie jak źrenicy oka dniem i nocą i ma na imię Michael. Tak więc ja i Michael wracaliśmy z koncertu Tylor Swift kiedy natrafiliśmy na protest. Nie brałam udziału w protestach — Sal chrząknął. — w Irlandii północnej — dodała
— A w jakimś innym kraju już tak?
— Tak , w Nowym Jorku przeciwko brutalności policji — odpowiedziała — Sal był tam ze mną.
— Co na to twój ojciec?
— Gdyby się dowiedział pewnie zadowolony by nie był — odpowiedziała
— co robicie dziwnego co dla was jest normalne a dla innych już nie?
— Kupuje prezenty pod choinkę zaczynając od dnia po Wszystkich świętych, choinkę ubieram 1 grudnia
— Ja też.
— Ja nie mam choinki — wtrącił się do dyskusji Sal. Oboje popatrzyli na niego jak na wariata. — No co? Niepotrzebne mi to w domu.
— Którym?
Kilka osób parsknęło śmiechem.
— Najdziwniejsze wspomnienie z dzieciństwa — przeczytała Eva kolejne pytanie z karteczki.
— Smutni panowie w garniturach — odpowiedziała Capaldi — Mój — urwała — Gill przez lata był poszukiwany przez brytyjskie służby jako terrorysta więc widywaliśmy go bardzo rzadko. Moja mama w większości czasu była samotną matką i gdy byłam mała chodziły za nami brytyjskie służby.
— To musiało być przerażające
— Nie, z czasem kolorowałam im obrazki a gdy stali przed naszym donem przynosiłam i gorącą czekoladę miałam może siedem czy nawet sześć lat. Nikt mi nie wyjaśnił że ci mili panowie poszukują Gilla za poważne przestępstwa . Twoje wspomnienie Sal?
— Staniki rzucane przez kobiety na scenę się liczą?To strasznie krępujące gdy służby porządkowe przynoszą ci worki z damską bielizną.
— Thomas?
— nikt nie rzucał staników na scenę gdy na niej byłem — odpowiedział — Wspomnienie które utkwiło mi w pamięci to poród mojej żony., która niemal urodziła na deskach teatru. Pamiętam jak prosiłem ją żeby odpuściła ale Camille należała do najbardziej upartych kobiet jakie znałem i pojechaliśmy do szpitala gdy dograliśmy sztukę do końca.
— Co kojarzy ci się z dzieciństwem?
— Opery mydlane — Tia zasłoniła dłonią usta — jako mała dziewczynka uwielbiałam opery mydlane. Codziennie po szkole o 15 30 zaczynałam swój maraton od żaru miłości, później była Iskierka a na koniec Za jeden uśmiech. Gdy obejrzałam wszystkie trzy mogłam z czystym sumieniem odrobić lekcje. Przyznaje ostatnio Za jeden uśmiech trafił na netfix i ponowne obejrzenie tego jest bolesne.
— Paskudnie się zestarzało?
— Nie tylko to. Ja się zestarzałam. Gdy oglądałam to mając dziesięć czy jedenaście lat uwielbiałam głównych bohaterów teraz główna antagonistka Patricia zgadzam się z każdym jej słowem — parsknęła śmiechem.
— To boli?
— trochę tak. To jest trochę jak z postacią Albusa w Harrym Potterze gdy jesteś dzieckiem łykasz wszystko jak pelikan. Uwielbiasz jego mądrości, to że przyznał Gryfindorowi 100 punktów żeby wygrali Puchar Domów a gdy jesteś dorosła masz takie , ale dlaczego? Dlaczego to dzieciaki które miały po jedenaście dwanaście lat walczyły z Voldemortem ? Łamały zasady i były za to nagradzane. Mało tego Albus wiedział że w Azkabanie siedzi niewinny facet i nie kiwną palcem żeby go wyciągnąć,. On przez lata trzymał Harrego w niewiedzy chociaż o istnieniu horkruksów wiedział od przynajmniej drugiego tomu. Snape którego nagłego uwielbienia wszystkich nie rozumiem miał rację mówiąc że hodował go jak świnie na rzeź.
— Uwielbienia dla Snape?
— Tak nagle wszyscy kochają Snape mimo wszystkiego złego które zrobił bo całe swoje życie kochał jedną kobietę. I nie zrozumcie mnie źle gdy jako nastolatka czytałam ostatnie tomy to aż wzdychałam. Przez ten cały czas? Zawsze. No ale nie tłumaczymy bycia dupkiem miłością i jeden dobry uczynek nie wymazuje wszystkiego złego co zrobił. Za jeden uśmiech opowiada historię angielskiego następcy tronu i dziewczyny z nizin. Taki tam Kopciuszek. On ją kocha, ona kocha jego , mają jakieś dwadzieścia pięć lat i wredną matkę księżną Yorku . Ona jak to w operze mydlanej rzuca im kłody pod nogi, mąci, mota robi wszystko co jej postać powinna i ma rację przez ten cały czas. Zawiązek księcia i Kopciuszka opiera się na zasadzie kłócą się godzą, kłócą się godzą a na końcu mają gromadkę dzieci i żyją długo i szczęśliwe. Problem polega na tym że nie byłoby tych 102 odcinków gdyby ta dwójka chociaż jeden raz ze sobą porozmawiała. Szczerze bez warczenia na siebie, rzucania talerzami to wtedy okazałoby się że poza chwilowym pożądaniem nic ich nie łączy i dwadzieścia lat później czeka ich głośny rozwód i nie chodzi nawet o to. Cały problem polega na tym, że akcja dzieje się w latach osiemdziesiątych, rodzinka królewska jest fikcyjna , ale wskażcie mi osobę która nie wie kim jest następca tronu Wielkiej Brytani będąc jej sąsiadem. Ok nie każda dziewczyna miała plakat księcia Wiliama nad łóżkiem
— Miałaś plakat księcia Wiliama nad łóżkiem? — zapytał ją rozbawiony Thomas
— Tak, wysyłałam mu nawet Walentynki — oznajmiła bez cienia skrępowania — ale jego Kopciuszek ma francusko-angielskie korzenie więc dla osób mieszkających za miedzą to powszechna wiedza, ale nie tajemna. Do ślubu dochodzi bo on chcę ją przelecieć a ona „nie skarbie takie rzeczy to tylko z mężem. Hajtają się on zabiera ją do Anglii i tam się wywiązuje pierwsza draka on jest księciem.
— Mnie bardziej interesuje to czyj jeszcze plakat miałaś nad łóżkiem? — zapytał ją Sal.
— Jego — machnęła ręką w kierunku Thomasa. — I to był plakat filmowy z „Uwierz w ducha”
— Bujałaś się w nim? — zapytała Anna z niedowierzaniem. — Ale on jest
— Stary — dowiedział za nią Tom. Anna skinęła głową, McCord parskną śmiechem.
— Kiedy byłam niż zauroczona — zaczęła Tia — miałam jakieś jedenaście dwanaście lat a on był koło trzydziestki , ale gdybyś obejrzała Uwierz w ducha zrozumiałabyś dlaczego. A ty Tom czyj plakat miałeś nad łóżkiem?
— Żadnego — odpowiedział — ja kobiety którymi byłem zauroczony spotykałem na koktajlach organizowanych przez mojego ojca.
— Kogo?
— Greta Garbo, Grace Kelly, Katherine Hebburn, Audrey Hepburn . one owijały sobie mnie wokół palca a ja byłem dla nich czarującym brzdącem.
— Sal a ty pochwalisz się kto wisiał nad twoim łóżkiem?
— Natalia Oreiro, Veda Abudabi.
— Kto?
— Wiolonczelistka — wyjaśnił Tii.
— Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? — zagadnęła Eva. W powietrze uniósł się las rąk.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3493
Przeczytał: 3 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:47:37 31-12-23    Temat postu:

c2

***

Basty Castellano wrócił na komendę godzinę później niż planował. Był przytłoczony. Gdy wychodził z mieszkania Victorii i Javiera kobieta spała na jednym z leżaków znajdujących się na tarasie pod czujnym spojrzeniem ojca. Zastępca szeryfa zadzwonił do Pabla Diaza gdyż nie chciał zostawiać roztrzęsionej kobiety samej. Sam wrócił na komisariat i od razu skierował się do gabinetu Ivana gdzie zastał prokuratora Lopeza z protokołem z przesłuchań w dłoniach i podkładką do notowania w drugiej. Mężczyzna popatrzył na niego przez chwilę i wrócił do przerzucania stron i notowania listy zarzutów.
— Długo ci to zajęło — zauważył Ivan znad ekranu laptopa. Czytał zapis zeznań Victorii.
— Nie chciałem zostawiać jej samej — wyjaśnił Basty. — Była roztrzęsiona więc wyszedłem dopiero wtedy gdy przyjechał jej ojciec. Oskarżysz go? — zwrócił się bezpośrednio do Lopeza, który zaczął postukiwać piórem o podkładkę do notowania. — Sprawa jest solidna.
— Sprawa to olbrzym na glinianych nogach — odpowiedział na to Lopez. — Klasyczne on/ona powiedziała.
— Victoria
— Victoria cytowała słowo w słowo słowa sprawy — wyjaśnił — Tak z kontekstu jestem wstanie wyłapać że sprawcą jest Jose Balmaceda. Wskazuje na to kilka rzeczy ale na tym etapie to sfera domysłów.
— Domysłów? — zapytał go zdumiony Castellano.
— Lista obrażeń
— Lista obrażeń Victorii wskazuje na to że została brutalnie pobita, była poddana wodnym torturom, zgwałcono ją przy użyciu ostrego narzędzia doprowadzając do poronienia i trwałego uszczerbku na zdrowiu. Nie macie DNA sprawcy, nie macie badania na gwałt macie zeznania kobiety z perfekcyjną pamięcią.
— Ona mówi prawdę Lopez.
— Nie twierdzę że ona kłamie, ale nie mam fizycznych dowodów które wskazywały by na Jose Balamcedę.
— Przyznał się, mamy to na taśmie
— Przyznał się pod wpływem emocji. Sędzia nie dopuści jego przyznania się do winy jako przyznanie się do winy — rzucił podkładkę na stół. — Macie cokolwiek? Odciski palców na wieszaku? Naskórek spod paznokci
— Lekarze byli zbyt zajęci ratowaniem jej życia — syknął Basty i wstał. — Odpuszczasz sobie?
— Tego nie powiedziałem — odparł na to Lopez. — Sprawa jest beznadziejna. Pierwszy raz — urwał — drugi raz w swojej karierze widzę zeznania gdzie poszkodowana pełnymi zdaniami cytuje sprawcę.
— Widziałeś już coś takiego?
— Tak, w maju dwa tysiące pierwszym roku. Nie ja prowadziłem tą sprawę tylko mój przełożony. Porwanie, zbiorowy gwałt i jedna cienka ściana w piwnicy. Dziewczynka miała dwanaście lat i nazywała się Victoria Diaz
— Mówisz o porwaniu Gwen? Myślałem że sprawa nie trafiła na wokandę?
— Bo nie trafiła. Gwen chciała zeznawać ale uprzejmi przekonali ją że to kiepski pomysł. Wycofała się, zaś Victoria na dwa tygodnie trafiła na oddział zamknięty.
— Możesz to wykorzystać?
— Nie — odpowiedział — Victorię zdiagnozowano jako osobowość narcystyczną ze skłonnością do opowiadania kłamstw. Ostatnie czego potrzebuje to uzasadniona wątpliwość — mruknął Lopez — Prawnik Balmacedy jest bystry więc sprawa prędzej czy później wypłynie.
— Victoria straciła córkę przez tego człowieka.
— Córkę? — zapytał go Lopez sięgając ponownie po protokół z przesłuchania. — Powiedziała mu że to dziewczynka?
— Tak, jakie to ma znaczenie?
— Istotne — odpowiedział odszukując odpowiedni fragment. Prześledził go wzrokiem.
— O czym myślisz?
— O zarzutach. Uprowadzenie, bezprawne przetrzymywanie, tortury, gwałt przy użyciu ostrego narzędzia, doprowadzenie do trwałego uszczerbku na zdrowiu, usiłowanie zabójstwa. Jakie mu jeszcze zarzuty stawiacie? Posiadanie, prowadzenie pod wpływem nielegalnych substancji, doprowadzenie do kolizji drogowej, pobicie córki, żony. Pociął jej twarz? — zapytał Ivana który skinął głową — i jego żona mieszka u ciebie?
— Co ma jedno do drugiego?
— W przypadku sprawy karnej dużo — odpowiedział na to Lopez — Elena ma dowody na przemoc domową? Nie. Cudownie. Jose stanie przed sądem co najmniej trzy razy. Trzy różne postępowania i przyzna się do jednego może dwóch zarzutów. Zwali to wszystko na żałobę po stracie syna. Będzie twierdził że przyznał się do napaści Victorię bo czuje się winny, ale tak naprawdę muchy by nie skrzywdził.
— Powiedz że w tej sprawie jest „ale”
— Jest chociaż urwał grubymi nićmi szyte. Victoria spodziewała się dziewczynki — zaczął — gdy się o tym dowiedział działał z bezpośrednim zamiarem pozbawienia jej życia. Motyw? Nie ma w tym momencie znaczenia. Dziewczynka nie przeżyła
— Alora
— Wybrali imię? Tak nawet lepiej więc Alora nie życie ponieważ on użył wieszaka i wiedział co robi? Skąd wiedział?
— Ale co?
— że wieszak — popatrzył na niego — wiecie że przez lata w Meksyku aborcja była nielegalna? W wielu krajach kobiety które porobiły oskarża się o zabójstwo dziecka nienarodzonego i skazuje na więzienia? Kilka lat temu w Meksyku wprowadzono legalną aborcje do dwunastego tygodnia ciąży ale za nim do tego doszło kobiety musiały radzić sobie same — urwał — wieszak był jedną z metod. Skąd on to wiedział? Nie wygląda na takiego który interesuje się sprawami społecznymi a już na pewno prawami kobiet.
— Jego matka była położną — odezwał się Ivan. — Zmarła kilka lat temu. Mogła mu opowiadać historie z pracy.
— Historie z pracy?
— Po mieście krążyła przez lata plotka że jeśli panna ma problem powinna odwiedzić Clarę Balmacedę.
— Urocze — mruknął Lopez — jeśli dowiedziemy, że Jose miał wiedzę o wieszaku od matki a co za tym idzie wiedział że jego życie zabiją płód przepraszam Alorę mogę oskarżyć go o kobietobójstwo.
— Kobietobójstwo?
— śmierć ze szczególnym okrucieństwem. Jak już mówiłem to grubymi nićmi szyte i prawdopodobnie zarzut się nie utrzyma.
— Chcesz jednak użyć tego w trakcie negocjacji o ugodzie bo za kobietobójstwo dostanie więcej niż za wszystkie zarzuty razem wzięte? — domyślił się Basty.
— Coś w tym guście. To gdzie jest oskarżony?

**

Lokalna społeczność była wstrząśnięta finalnymi wynikami obrad komisji o których mówiono na każdym rogu ulicy. Słyszano na ulicach „od nie mogę w to uwierzyć” po „zawsze mu źle z oczu patrzyło” Rozpytywani przez prasę mieszkańcy prześcigali się w teoriach, złorzeczeniach na lokalnego biznesmena zaś prokurator Russo była wściekła. Sprawa, która miała być prosta albo przynajmniej łatwa do wygrania stała się jednym wielkim zgniłym cuchnącym jajkiem. Dla dziennikarzy końcowy raport można było porównać do wykopalisk. Szukano gazu łupkowego znaleziono ropę. Dla pani prokurator było wręcz odwrotnie. Usta miała zaciśnięte wąską kreskę gdy spoglądała na siedzącego przy barze Conrado Severina. Nie zazdrościła mu. Być może nawet trochę współczuła. Nikt nie spodziewał się, że obrady komisji zakończą się wykluczeniem Victorii z obrad. Usiadła obok niego na barowym stołku stawiając przed nią szklaneczkę z złotym płynem. Popatrzył na nią zaskoczony.
— Pomyślałam że przyda ci się jeszcze jedna runda — lekko stuknęła się z nim szklaneczką. — Za małe i większe katastrofy — wzniosła toast. Conrado wziął szklaneczkę obracając nią w palcach.
— Victoria wyrolowała nas wszystkich — powiedział przez zęby.
— Jeśli poprawi ci to humor sama też na tym nic nie zyska — odpowiedziała na tą uwagę pani prokurator.
— Nie poprawi — odezwał się po chwili Severin — Nie postawisz go w stan oskarżenia — bardziej stwierdził niż zapytał zastępca Bustamante.
— Moi przełożeni uważają, że po rewelacjach z ostatniego dnia obrad i artykułach prasowych prokuratura ośmieszy się , a sprawa nie utrzyma się w sądzie. Cóż mają rację.
— Miło wiedzieć, że umywasz ręce — Conrado upił łyk alkoholu.
— Miło wiedzieć że rozmawiam z kimś kto prawo zna z proceduralni prawniczych — odpowiedziała mu. Popatrzył na panią prokurator ze zmarszczonymi brwiami. — Jose Balmaceda na obradach komisji wyznał, że uprowadził, torturował, zgwałcił i próbował zabić Victorię Diaz de Reverte. Zrobił to w obecności prasy i mieszkańców miasta, ale dla sądu nie będzie miało to specjalnego znaczenia. Żaden prawnik nie dopuści, aby sędzia zobaczył to nagranie — dodała pociągając łyk ze swojej szklaneczki.
— Miło, że widzisz wszystko w różowych brawkach — Conrado odezwał się po krótkiej chwili. — Facet się przyznał i mówił poważnie.
— Facet jest pogrążonym w żałobie ojcem, który obwinia siebie za śmierć syna. Facet jest kozłem ofiarnym władz miasta, które od katastrofy umywają ręce. Victoria wie, że za nieumyślne spowodowanie śmierci Jose Balmaceda dostanie wyższy wyrok niż za przestępstwo popełnione na niej. To czego nie przewidziała to że Jose będzie miał po swojej stronie prasę, a Victoria — urwała — cóż jej matka była w grupie wrednych dziewczyn więc nikt w Monterey nie jest jej przychylny.
— To co zrobiła Inez Romo nie powinno mieć wpływu
— Ale ma — weszła mu w słowo. — Piętnaście lat temu ulice miasta spłynęły krwią, kostnice nie były wstanie pomieścić zmarłych , a zakłady pogrzebowe były najbardziej dochodowym biznesem w regionie. Nie ma osoby, która nie straciłaby kogoś w wojnie między ojcem a córką.
— Straciłaś wtedy ojca — przypominał sobie Conrado.
— Inez Romo ukrzyżowała go na drzwiach sądu w ramach przykładu — doprecyzowała. — Dlatego ludziom takich jak Inez czy Barosso zbrodnie zawsze będą uchodzić na sucho. Oboje sieją postrach wśród ludności cywilnej, ale jednocześnie stają w obronie społeczności. Cóż przynajmniej jedno z nich to robiło — Conrado popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. — Ty o niczym nie wiesz? O tym co robiła Inez Romo w latach swojej świetności?
— Zabijała ludzi — odpowiedział.
— Złych ludzi — dorzuciła zsuwając się ze swojego stołka sięgając do kieszeni marynarki. Staromodny kluczyk tam był. — Po mieście przez lata krążyła sentencja; „Gdy zawiódł policjant i prokuratura kup dwie róże i zanieś je do grobowca i już nigdy nie będziesz musiała się bać” nie rymuje się, ale spełniało swoje oczekiwania. Kobiety, które zawiódł system kupowały dwie róże; białą i czerwoną do łodyżek przewiązywały imię i nazwisko delikwenta a delikwent po jakimś czasie znikał. — położyła obok niego kluczyk — dam ci kwadrans do namysłu.
Kiedy dziesięć minut później otwierał drzwi w pokoju panował półmrok. Rudowłosa pani prokurator stała na balkonie. Rude loki kaskadą opadały na jej szczupłe ramiona. Obok dłoni stał kieliszek z czerwonym winem. Zieleń kostiumu podkreślała jej urodę.
— Przyszedłeś — odezwała się pierwsza gdy stał w drzwiach prowadzonych na taras milcząco wpatrując się w kobietę.
— Zawsze jesteś taka bezpośrednia?
— A ty taki nieśmiały? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Sądziłam, że mężczyźni wychowani na Zachodzie są nieco mniej pruderyjni — zsunęła z ramion marynarkę rzucając ją niedbale na fotel.
— Dorastałem w Chille — poprawił ją
— Wiem, ale większość życia spędziłeś na Zachodzie. Stany Zjednoczone, Londyn. Poza nazwiskiem niewiele masz wspólnego z latynoamerykańskim światkiem. Ubierasz się jak oni, mówisz jak oni, myślisz jak oni — rozpięła kilka guzików bluzki.
— Oni?
— Gringos — odpowiedziała podchodząc do niego.
— Nie zachowujesz się jak kobieta z Południa
Veronica Russo parsknęła krótkim śmiechem.
— Nie masz pojęcia jak zachowują się kobiety z Południa Conrado — pochyliła się nad nim wargami muskając jego usta. Przyciągnął ją do siebie jedną rękę zanurzając w jej rudych lokach. Obrócił ją wokół własnej osi plecami opierając o ścianę. Jednym szarpnięciem pozbył się reszty guziczków. Ronnie popatrzyła na kilka z nich leżących na podłodze — a teraz wisisz mi koszulę.

***
Z łazienki dobiegał szum branego prysznica. Veronica Russo przeciągnęła się leniwie po łóżku sięgając po koszulę Conrado. Nałożyła ją zapinając niedbale kilka guzików. Ciemne oczy Russo padły na marynarkę, z której wewnętrznej kieszeni wyleciała koperta z fotografiami. Sięgnęła po nią i zaczęła je przeglądać. Conrado wyszedł z łazienki wycierając włosy ręcznikiem. Popatrzył na panią prokurator to na zdjęcia w jej dłoniach.
— Nie powinnaś grzebać w cudzych rzeczach.
— Nie powinieneś takich rzeczy nosić przy sobie — odbiła piłeczkę Russo gdy Conrado zabrał jej zdjęcia. — Wiesz kim są ci ludzie?
— To nie twoja sprawa — odpowiedział na to Severin. W natłoku obowiązków nie zdążył się im jeszcze przyjrzeć.
— Prokurator stanowy — powiedziała wprawiając go w osłupienie — ten od lewej. Obok niego jest zastępca prokuratora stanowego, ojciec Balmacedy, jeden z asystentów pracujących w biurze gubernatora Estrady a Fernanda Barosso nie muszę ci przedstawiać.
— Barosso kumpluje się z prokuratorem stanowym?
— Tak i właśnie dlatego sędzia odrzucił sprawę Lopeza przeciwko Balmacedzie — powiedziała mu — A Balmaceda dostał śmieszny wyrok za przemoc domową — dodała. — Trzy miesiące, wyjdzie po trzydziestu dniach ponieważ więzienia są przepełnione.
— Myślisz, że Fernando ukręcił łeb sprawie Victorii?
— A ty nie? To zła prasa. Od jutra cała zła prasa skupi się na Victorii nie na nim. To czego nie rozumiem to dlaczego? —Conrado uniósł pytająco brew . — Dlaczego ona? Gdy Balmaceda wygrał przetarg Victoria nie pracowała nawet w ratuszu. Cały jego gniew skupił się na niej a moim zdaniem powinien na kimś inny, — sięgnęła po spodnie. Drugą dłonią sięgnęła po bloczek z firmowymi kartkami. Napisała coś szybko. — Przyjedź za dwadzieścia minut pod ten adres , a pogadamy nieco dłużej — ruszyła do drzwi — oddaj klucz do recepcji. — wyszła zamykając za sobą drzwi.
— Zabrała moją koszulę — powiedział do siebie i sięgnął po kartkę. Adres był w Pueblo de Luz.

***
Zignorowała wibrujący na blacie biurka telefon nie odrywając wzroku od dokumentów w dłoniach. Jasne loki upięła na czubku głowy za pomocą dwóch długich ołówków po raz kolejny zerkając na szufladę gdzie znajdował się list dostarczony przez kancelarię jej wuja. Adolfo Reynolds osobiście ją poinformował, że jego kancelaria reprezentuje Jose Balmacedę i przekazał kobiecie kopertę z listem od samego podejrzanego. Tego się nie spodziewała. Zapoznała się z jego treścią z czystego pragmatyzmu. Jego treść mogła wpłynąć na późniejsze orzeczenie sądu. Victoria wiedziała, że nie będzie mogła wykorzystać zawartych tam treści mimo iż Jose Balmaceda przyznaje się do wszystkiego.

Victorio
Mój prawnik uważa, że popełniam błąd kontaktując się z Tobą. To jak przyznanie się do winy, ale wiem, że nie wykorzystasz treści tego listu w trakcie rozprawy na której oboje się spotkamy. Nie spodziewaj się także, że przeproszę za to co zrobiłem. Nie po to pisze do Ciebie ten list. Pisze go ponieważ zasługujesz na wyjaśnienie. Na prawdę dlaczego zdecydowałem się Cię zabić. Tak miałaś tej nocy umrzeć, ale cóż ty i Twoja matka macie ze sobą wiele wspólnego; obie kurczowo trzymacie się życia.
Zacznę jednak od początku
Conrado Severin ma rację; przetarg ustawiono od początku do końca, lecz myli się co do czasu. Ratusz w Valle de Sombras od kilku lat miał świadomość że most łączący Dolinę z Miastem Światła wymaga kapitalnego remontu chociaż lepszą opcją byłoby zburzenie go i zbudowanie mostu od podstaw. Wiem to, bo moja firma osobiście wykonała ekspertyzę wyciągając takie a nie inne wnioski.
I jak się domyślasz Balmaceda i Syn wygrał przetarg za nim go ogłoszono. Pierwsze umowy ustne zawarto przy kartach i brandy w domu nieżyjącego już burmistrza Alfonso Solano. Przy stole siedział mój ojciec i Fernando Barosso. To właśnie wtedy ustalono budżet projektu i wierz mi był dużo wyższy niż koszta jakie finalnie poniosło miasto.
Stan Nuevo Leon wyłożył odpowiednie środki, lecz cześć pieniędzy przeznaczono na budowę mostu, druga część trafiła do prywatnych kieszeni. Fernando Barosso i mój ojciec zarobili na tym podwójnie; dostali pieniądze od stanu i wynagrodzenie za wykonaną pracę. Niewiele osób ma świadomość, że firmę Balmaceda i Syn złożył nie jeden mężczyzna a dwóch; mój dziadek wspólnie ze Stefano Barosso. Stefano był jego przyjacielem i pierwszym inwestorem. Mój dziadek był także ojcem chrzestnym pierworodnej córki Stefano i Elviry- Eleonory.
Tak Fernando Barosso ma siostrę. Siostrę bliźniaczkę- Eleonorę. Jeśli mnie pamięć nie myli poślubiła ona Cygana i została wydziedziczona przez rodziców. Elvia i Stafano nie mogli znieść, że ich piękna i mądra córka poślubiła niepiśmiennego brudasa.
Udziały w firmie przeszły po śmierci ojca na jedynego żyjącego krewnego. A przynajmniej takiego który się liczy. Nie opowiadam Ci tego wszystkiego aby się wybielić. Nic z tych rzeczy. Wiem jakie popełniłem błędy. Po pierwsze nie postawiłem się gdy powinienem, po drugie przeżyłaś. Miałaś tamtej nocy umrzeć. Tylko wtedy Twoja śmierć miałaby jakikolwiek wpływ na Fernando Barosso. Nic nie boli ojca bardziej jak strata dziecka.
Tak wiem, że Twoim biologicznym ojcem jest Fernando Barosso. Wybrałem Ciebie zamiast Nicholasa gdyż wiedziałam, że jesteś jego ulubionym dzieckiem. Zawsze byłaś. Od niemowlęcia owinęłaś go sobie wokół małych paluszków, a on tańczył wokół twojej kołyski jak mu zagrałaś.
To co chcę powiedzieć, to że oboje nas wyrolowano. Gdy składałem projekt do przetargu zakładał on budowę mostu od podstaw. To ludzie wyżej postawieni o de mnie zmienili go i uczynili mnie swoim kozłem ofiarny. Mój syn nie żyje przez ich chciwość i pazerność. Ty jesteś przypadkową chociaż kluczową ofiarą.
Nie proszę o wybaczenie. Mój prawnik uważa, że szanse na skazanie mnie za to co Ci zrobiłem są bliskie zeru więc nie zamierzam publicznie do niczego się przyznawać koniec końców to Ty masz historię chorób psychicznych w rodzinie nie ja. Pisze, bo zasługujesz aby znać prawdę.
Po cichu liczę, że wdałaś się bardziej w matkę niż w ojca. O Inez Romo wiele można powiedzieć, ale zawsze kierowała gniew we właściwym kierunku.
Jose


Victoria oczywiście mogła przekazać treść listu Lopezowi. Pan prokurator zapewne byłby zadowolony mając na zatrzymanym przewagę w postaci przyznania się do winy. Jose był jednak na tyle inteligentnym facetem, że wiedział, iż są mare szanse że treść listu ujrzy światło dzienne. W jednym miał jednak rację; Elena Victoria podobnie jak Inez Romo potrafiła kierować swój gniew we właściwym kierunku.
Mogła też podzielić się treścią listu z Conrado Severinem. Tak upokorzył ją na obradach komisji wykluczając ją, ale Victoria miała coś czego on pragną; dowód, że Fernando Barosso był współwłaścicielem firmy Balmaceda i Syn. Fakt był to zalążek dowodów, ale potwierdzał on podejrzenia biznesmena. Mogła mu dać głowę Barosso na złotej tacy, ale wolała opcję numer trzy; zachowa wszystkie asy dla siebie. Przynajmniej na razie. Zerknęła w stronę otwartego okna. Prawie dla siebie. Wstała gdy rozległo się pukanie do drzwi. Gdy otworzyła drzwi spoglądając na ubranego w czerń mężczyznę uśmiechnęła się lekko wpuszczając go do środka i zamykając za nimi drzwi.
— Miło, że nauczyłeś się korzystać z drzwi przywitała Łucznika. — Dziękuje, że przyszedłeś.
— Twoja wiadomość mnie zaintrygowała — odpowiedział jej.
— Taki był jej cel. Potrzebuje przysługi — powiedziała wprost nie mając czasu na zabawę w kotka i w myszkę.
— Wyświadczamy sobie teraz przysługi? — zapytał ją. Mówiący przez modulator głosu mężczyzna był rozbawiony.
— Przyda ci się dług wdzięczności u osoby takiej jak ja.
— Takiej jak ty?
— Jesteś głównym podejrzanym w sprawie Jonasa Altamiry — urwała — jesteś jedynym podejrzanym — poprawiła się — mogę pomóc ci oczyścić cię z zarzutów
— Oczyścić?
— Albo pogrzebać dowody
— Nikogo nie zabiłem
— Tym lepiej. Jak już mówiłam potrzebuje przysługi — wróciła do przerwanego wątku.
— Co to za przysługa?
— Chcę żebyś włamał się do firmy Balmaceda i Syn i wyniósł z niego kilka dokumentów.
Łucznik milczał przez chwilę.
— To jakiś żart?
— Oczywiście że nie — odbiła piłeczkę Victoria. — Zrobiłabym to sama, ale mam ograniczone funkcje motoryczne.
— Jeśli oddam ci przysługę co będę z tego miał?
— A mój dług wdzięczności to za mało? — zapytała go Victoria nieco zirytowana. — Wyznam ci swój najgłębiej skrywany sekret — oznajmiła — Lubisz sekrety i będziesz miał na mnie haka
— Nie zapytasz mnie nawet?
— O twój najgłębiej skrywany sekret?
— O to czy go zabiłem
— Nie obchodzi mnie to — odpowiedziała z rozbrajającą szczerością blondynka. — Potrzebuje twoich umiejętności więc proszę o przysługę.
Łucznik westchnął.
— Jakie dokumenty?
— Nic co ciebie mogłoby zainteresować. — popatrzyła na zegarek. — Masz czas jutro o dwudziestej drugiej?
— Jutro? Myślałem że zrobimy to dziś.
— Dziś nie mogę. Alec i ja pieczemy babeczki — oznajmiła. — Matką jestem w pierwszej kolejności. Spotkamy się o dwudziestej pierwszej — sięgnęła po telefon z klapką i położyła go na blacie biurka. Łucznik uniósł brew. — Nie będę za każdym razem wykupywała ogłoszenia w internetowym wydaniu gazety. To jednorazówka — wyjaśniła — Nie na GPS a jedyna fukcja wykonywania i odbierania połączeń oraz oraz SMS a do tego — położyła przed nim maleńkie pudełeczko. — Zestaw słuchawkowy.
— Pracuje sam — przypominał jej.
— Nad tą sprawą pracujemy w duecie — odpowiedziała mu. — Po za tym chciałbym zobaczyć jak rozbrajasz alarm mając na to zaledwie trzydzieści sekund.

***
Conrado Severin zaparkował przed niewielkim domem w Pueblo de Luz. Był później niż zażyczyła sobie prokurator Russo. Najpierw musiał pojechać do ratusza po zapasową koszulę. Cała szczęście trzymał zawsze zapasową odzież. Czuł by się dziwnie tłumacząc się Lidii dlaczego wraca bez tej konkretnej części garderoby. Drzwi otworzyła mu po chwili.
— Przyjechałem po koszulę — oznajmił. Ronnie Russo przebrała się z eleganckiego kostiumu w luźną koszulkę na ramiączkach i szorty.
— Jest w pralce — odpowiedziała wpuszczając go do środka. Conrado niepewnie przekroczył próg jej domu
— Zawsze pierzesz ciuchy swoich kochanków?
— Tylko te które przypadkiem zgarnę dla siebie. Chcesz kawy?
— Chcę wiedzieć dlaczego podstępem mnie tu ściągnęłaś?
— Podstępem? — głos Ronnie był rozbawiony. — Jak na faceta, który kilka minut temu wyszedł z łóżka szybko się spinasz. Czarna?
— Co?
— Kawa, dobrze pamiętam z obrad, że pijasz czarną kawę. — rzuciła przez ramię z jednej z szafek wyciągając kubek w kotki. Na ekspresie wybrała odpowiednią opcję. — Chcę porozmawiać przy kawie.
— Mogliśmy wypić kawę w hacjendzie.
— Mogliśmy, ale wtedy musiałbyś się tłumaczyć Prudencji dlaczego zaliczasz panią prokurator w jednym z pokoi. — Conrado zacisnął usta w wąską kreskę. — Ciasteczko?
— Wychodzę — oznajmił odwracając się na pięcie
— Zaczekaj — syknęła — Wiem że Victoria jest córką Fernando Barosso — wyznała — dlatego Jose ją porwał i próbował zabić. Nie chodziło tylko i wyłącznie o przetarg tylko chciał aby Fernando wiedział, że nic nie boli bardziej od straty dziecka.
— A Fernando ukręcił łeb sprawie ataku na Victorię? Dlaczego?
— Domyśl się — wyminęła go i ruszyła do salonu. Conrado podążył za nią. Usiadł na kanapie biorąc od Russo kubek z kawą.
— Balmaceda jest ostatnim żyjącym który może powiedzieć wszystkim, że przetarg był ustawiony — odpowiedział na to pytanie Conrado i upił łyk kawy. Stracił ochotę na gorący napój odstawiając go na podłogę. Ronnie oparła stopy o jego uda. Popatrzył na nią to na jej stopy. Każdy paznokieć pomalowany był innym kolorem.
— Bingo, woli żeby dostał śmieszny wyrok trzech miesięcy niż żeby go wydał. Nie zdziwię się jeśli długi Balmacedy zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
— Da się to udowodnić?
— Nie bez dowodów albo zeznań świadków jego zborndni. Dlaczego ty nie zostaniesz małym koronnym?
— Co?
— Są dwa rodzaje świadka koronnego — zaczęła — nieważne — machnęła ręką. — Dlaczego nie opowiesz o tym co Fernando zrobił twojej rodzinie? Zabił twoje rodzicielstwo? Twoją żonę, Prudencję okaleczył do końca życia nie mówiąc o tym że porwał ci syna — syknęła gdy zacisnął mocnej palce na jej stopie. Ich oczy się spotkały. — Znałam kogoś kto prowadził śledztwo dotyczące interesów Barosso w kraju i zagranicą
— Kto? — zapytał niskim ochrypniętym głosem. Sądził, że wszystkie ślady jego relacji z Barosso zostały zatarte.
— Ccristobal Macado — odpowiedziała — poprzedni prokurator stanowy, on nikomu nie powie.
— Skąd ta pewność?
— Nie żyje — odpowiedziała. — Został zastrzelony na schodach szpitala przez motocyklistę. Sprawcy nigdy nie ujęto. Do dziś nie wiedziałam, kto go sprzedał.
— A kto go sprzedał? Twoim zdaniem?
— Amaro. Modesto Amaro obecny prokurator stanowy. — wyjawiła swoje podejrzenia Ronnie. — Jest na zdjęciach — dodała. Conrado sięgnął po kawę odstawioną na podłogę i upił łyk. Była zimna, ale nie przeszkadzało mu to. Zamyślił się, aby po krótkiej chwili usłyszeć tupot. Odwrócił głowę w bok dostrzegając jedynie czubek głosy. Wychylił się lekko z kanapy. W progu salonu stało dziecko. Po kolorze piżamek domyślił się że patrzy na dziewczynkę. Ronnie podeszła do małej biorąc ją na ręce.
— Masz dziecko — wykrztusił Conrado.
— Rea — wyjawiła imię małej. Dziewczynka skryła buzię w szyi matki. — i nie martw się nie szukam dla niej ojca — oznajmiła idąc z małą do kuchni.
— Dobrze wiedzieć — Conrado wiedział, że powinien wyjść. Podziękować za kawę i wyjść, lecz zamiast głosu rozsądku jego ciało podążyło za właścicielką domu do kuchni gdzie pani prokurator posadziła dziewczynkę w krzesełku na które wcześniej nie zwrócił uwagi. — Cristobal przekazał mu wszystkie kwity czy zostawił gdzieś dla siebie kopię? — zapytał ją Conrado zerkając to na dziewcko podnoszące się z krzesełka to na Ronnie przygotowującej małej butelkę. Podszedł do krzesełka. Dziecko podniosło na niego ciemne oczka i ochoczo wyciągnęła do niego ręce jedną nóżkę stawiając podkładce gdzie stawiano jej posiłki. Severin nie chcąc żeby mała spadła i zrobiła sobie krzywdę niechętnie wziął ją na ręce opierając na biodrze.
— jeść — powiedziała głośno i dobitnie. Conrado zerknął na jej mamę to na dziewczynkę. Ronnie obróciła się i uśmiechnęła. Wzięła małą od bruneta a dziewczynce podała butelkę, której smoczek ochoczo wsunęła do buzi.
— Mam to w gabinecie — odpowiedziała mu i wyminęła go z małą na rękach. Zniknęła za drzwiami jednego z pomieszczenia wróciła z figurką żyrafki w dłoniach. Conrado uniósł brew— to pendrive — wyjaśniła — ściągasz pysk i podłączasz do portu USB. Hasło to 260514.
— Dzięki — Conrado. — Miło było cię poznać Rea — mruknął w stronę dziecka i wyszedł.

***

Primrose Castelani obróciła się wokół własnej osi niedowierzając, że babcia przez siedemnaście lat życia dziewczyny skrywała przed nią talent krawiecki. Gdy Rose wyjaśniła Palomie swój plan starsza pani uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła po miarkę. W ciągu kilku godzin przerobiła starą marynarkę zięcia dopasowując wymiary do drobnej wnuczki. Nastolatka obróciła się wokół własnej osi i uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Gdy zaczął się tydzień sportu, który miał zakończyć się meczem piłkarskim ojców z synami sapnęła z irytacji. Była to stara tradycja sięgająca czasów gdy Francisco Castelani był licealistą. Honorowano relację ojców z synami zapominając o innych konfiguracjach. Mecz matek z córkami był nowością, a nikt nie pomyślał oj ojcach i córkach. Nikt nie wziął pod uwagę, że są na świecie także samotni ojcowie wychowujący nastoletnie córki. Francisco nie był co prawda samotnym ojcem, ale był jej tatą. Był ważną osobą w jej życiu. Nauczył ją pływać i jeździć na rowerze. Był ważny. Liczył się więc Rose wpadła na pomysł aby w przerwie między pierwszą a drugą połową spotkania na boisko wyszły córki.
Była jednak wyrozumiała. Nie każda z dziewcząt miała ojca lub jak Veda ojciec był palantem więc dziewczęta miały dowiedzieć się jakie są ulubione piosenki rodziców i włożyć coś z ich szafy. Rosie wybrała stary strażacki mundur ojca.
— O ja pierdzielę — wyrwało się z ust Soleil gdy weszła do jednej z klas gdzie dziewczęta miały się przygotować do swojego występu. — To ciuchy twojego taty? — zapytała ją chociaż to było oczywiste.
— Tata nie powinien się pogniewać — rzuciła Rose obracając się w stronę koleżanki z klasy. — To stary mundur. Miał go na sobie gdy mama wychodziła za mąż za pierwszego męża więc — poruszyła głową na boki chwytając za krawat. Szarpnęła za węzeł.
— Zaczekaj — Soleil podeszła do niej i rozpięła guziki kołnierzyka. Rose zamrugała powiekami spoglądając na rudowłosą nastolatkę, która poluzowała krawat. Siedemnastolatkaca życia nie przegryzła dolną wargę.
— Kitel? — wykrztusiła przerywając ciszę.
— Mama nie miała nic przeciwko — uniosła dłoń chcąc wsunąć za ucho kosmyk włosów Rosie, lecz ona się cofnęła — Przepraszam — wymamrotała skrępowana.
— Nie szkodzi — Rose speszyła się.
— Nikt nie dotyka twoich włosów? — zapytała ją Sol. Rose spojrzała w jej jasne oczy.
— To nie tak — palcami przeczesała jasne kosmyki — ostatnia dziewczyna która dotykała moich włosów to była Jules. Lubiła się nimi bawić gdy my — odchrząknęła — byłyśmy w łóżku. — przełknęła ślinę. — Luis Fonsi.
— Co? — zapytała zaskoczona zmianą tematu Sol — Tak, Luis Fonsi nic się w tej kwestii nie zmieniło — zapewniła ją córka Manuela. Do środka weszła Veda stając w progu. Popatrzyła na obie nastolatki i zmarszczyła brwi przyglądając się to jednej to drugiej.
— Hej — przywitała się z obiema dziewczętami kładąc gitarę na jednej z ławek. Usiadła obok.
— Fajna kurtka — stwierdziła Sol.
— Dzięki, Ivana — wyjaśniła jakby pożyczanie ubrań od Moliny nie było niczym kontrowersyjnym. — Obiecałam, że mu oddam. Jest na mnie zdecydowanie za duża — mruknęła zsuwając ją z ramion — i mi w niej za ciepło — dodała. Obie nastolatki popatrzyły na koszulkę którą miała na sobie. — Jest mojej mamy — wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Na zielonej koszulce widniał wizerunek ropuchy grającej na wiolonczeli. Całości dopełniały jeansy z przetarciami na kolanach i kowbojki.
Gdy chłopcy zeszli do szatni dziewczyny na czele z Castelani dały im kilka chwil na ochłonięcie. Nastolatka wymogła na nich, że pojawią się na murawie aby obejrzeć ich występy. Rose miała wszystko przemyślane i dziewczyny wkroczyły pewnym krokiem w rytmie Martina. Blondynka była niezmiernie wdzięczna Diego, który pomógł im opracować prosty układ taneczny w rytm melodii chociaż śpiewanie i tańczenie w tym samym czasie nie było rzeczą prostą. Rose nie patrzyła w kierunku rodziców. Wolała nie.
— Dobry wieczór — przywitała się z zebranym na szkolnym stadionie tłumie widzów. — w imieniu własnym, szkoły i pocących się na boisku chłopaków oraz ojców dzięki za tak liczne przybycie. Wspólnie z dziewczynami postanowiliśmy uhonorować rodziców, którzy nie wylewają siódmych potów na boisku. Jak zauważyliście jesteśmy ubrane dość nietuzinkowo. Każda z nas pogrzebała w szafie naszych rodziców — urwała zerkając na Lidię czy Ruby — lub opiekunów prawnych i wyszukała perełki. To jednak nie pokaz mody, lecz koncert który luźno zatytułowałam „przeboje naszych rodziców” Pierwszy utwór należał do Anity i Sebastiana — Rose odnalazła kobietę wzrokiem i uśmiechnęła się lekko. Uznała, że informowanie miasteczka o tym, że dzięki temu wokaliście Felix jest z nią w jednym roczniku byłoby lekką przesadą. — To podróż sentymentalna i koncert życzeń gdyż każde z nas chcę wam powiedzieć kilka słów. — przełknęła ślinę odnajdując swoich rodziców. Byli razem obok siebie, razem z dwójką jej młodszych braci oraz dzieckiem numer cztery, które było małą słodką dziewczynką. Brzuszek Tony wyraźnie rysował się pod jej koszulką. — Mamo, tato wiem, że nie łatwo ze mną wytrzymać, ale dziękuje, że zawsze i wszędzie niezależnie od sytuacji jesteście po mojej stronie. Wiem, że mogę na was liczyć w każdej sytuacji i zawsze będę waszą małą ukochaną córeczką. Dziękuje, że każdego dnia pokazujecie mi , że o prawdziwą miłość zawsze warto jest walczyć nieważne, że to wdowa po waszym starszym bracie — uśmiechnęła się lekko i zerknęła na Vedę, która przerzuciła sobie pasek od gitary przez ramię i przesunęła palcem po strunach i zaczęła śpiewać Cherie, cherie lady.
Z jednego utworu z łatwością przechodziły do drugiego. Każdy był inny. Każdy był wyjątkowy i każda z dziewcząt liczyła, że kryje się za nim jakaś historia. Im bardziej romantyczna tym lepiej. Ku uldze Rosie każda piosenka też miała swój własny rytym. Nie wszystkie były romantycznymi kawałkami o miłości niektóre były wyjątkowo obciachowe co wywoływało radosne uśmiechy na twarzach zebranych. Veda zerknęła na mamę to na Ivana. W kurtce mężczyzny było jej ciepło i zaczynało robić się niewygodnie więc zsunęła ją z ramion i oddała szeryfowi miasteczka dziękując mu głośnym całusem w policzek za nim wróciła na prowizoryczne miejsce, które było wyznaczone jako ich scena i zaczęła grać.
Veda wiedziała, że mama uwielbia ABBE i że płacze słuchając piosenek Salvadora Sancheza z pierwszego albumu. Kolejne już nie wywołują u niej tylu łez i emocji chociaż zdaniem nastolatki są równie fantastyczne, emocjonalne i momentami strasznie smutne. Zdecydowała jednak, że mama pewnie poczułaby się głupio gdyby córka zaśpiewała jedną z piosenek człowieka, który kiedyś był jej sąsiadem. Nastolatka postanowiła inaczej uchonorować mamę i napisała muzykę do jednego z wierszy Eleny. Kobieta miała ich kilkanaście, lecz ten spodobał jej się najbardziej.
— Latem po liceum gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy — zanuciła sprawiając, że Salvador Sanchez ze świstem wypuścił powietrze z płuc. I zrobił to po raz drugi tego dnia. Po raz pierwszy wykonał ten gest gdy Veda zrzuciła paskudną kurtkę Ivana ukazując koszulkę pod spodem. Koszulkę z ropuchą grającą na wiolonczeli. Anita stojąca obok niego chwyciła go za nadgarstek czując jak pod jej palcami jego tętno szaleje. Wszędzie rozpoznałaby tę paskudną koszulkę z ropuchą. Sal ją uwielbiał. Dziś miała ją na sobie Veda. Anita cieszyła się, że przyjaciel siedzi, bo zapewne musiałby usiąść. Córka Eleny śpiewała o chłopaku, którego straciła.
Remmy czuł się jak idiota. Nigdy nie lubił przebieranek, lecz Kiraz i Rue uparły się niczym dwie oślice że jeśli mają wyciągnąć muzykę z lat młodości ojca to musi być ten jeden numer i to on musi zatańczyć w trakcie gdy siostry będą śpiewać. Kandydatka mogła być tylko jedna. Remmy i Lidia w tajemnicy ćwiczyli choreografię w jednej z sal lekcyjnych.
— To będzie katastrofa — wymamrotała Lidia. — Conrado — urwała — nie będzie zadowolony gdy zobaczę jak tańczę do kawałka z Dirty Dancing.
— Hej skoro twój stary się wścieknie to pomyśl jak poczuje się mój? Kiraz oznajmi wszystkim, że w połowie jest Cyganką, a ja będę kręcił tyłkiem do jednego z najbardziej obciachowych filmów w dziejach.
— Najbardziej obciachowy film w dziejach?
— Dodatkowo oglądamy go co roku w Boże Narodzenie — dodał. — Jedyni mają Kevina ja Frances i Johhnego. Lepiej?
— Złapiesz mnie?
— Nawet z zamkniętymi oczami — odpowiedział zerkając na Kiraz. Był jej to winien chociaż swoje cygańskie korzenie wolałby zachować dla siebie. Jego młodsza o kilka miesięcy siostra nie miała oporów aby oznajmić miastu, że babka zakochała się w Cyganie i z nim uciekła. Gdy dziewczęta wygrały pierwsze takty melodii przymknął na chwilę powieki uznając, że jeśli ma umrzeć ze wstydu to tylko przy tej piosence.

***
Po pierwszej połowie przegrywali jeden do zera. Po kolejnych dwudziestu minutach było już dwa do zera a Remmy miał wrażenie, że nikomu z jego drużyny (nie licząc Nacho) nie chcę się grać. Jordan nie biegał, lecz spacerował przy linii a szatyn także nie mógł skupić się na grze dreptając w pobliżu ojca. Nikt jednak nie miał odwagi, aby się do niego zbliżyć. Gdyby jego drużyna wykazała chociaż odrobinę zainteresowania, ten mogliby nawet wygrać. Nie umiejętnościami a sprytem. Palcami przeczesał włosy i westchnął gdy Conrado Severin wpakował bramkę na trzy do zera. Nacho wściekle uderzył pięścią o ziemię, zaś Remmy pomyślał że to była ładna czysta akcja. Podbiegł do Jordana stojącego przy linii boiska.
— To co bramka o honor? — zapytał Jordana.
— Wiesz, że gramy o ziemniaka? — upewnił się.
— Wiem, ale głupio przegrać do zera — odpowiedział zerkając na ojca który jak gdyby nigdy nic gawędził sobie z doktorem Fernandezem. — To nam się ekipa trafiła.
— Pierwszorzędna — odpowiedział mu Jordan. Remmy popatrzył na niego wymownie. — Dobra niech ci będzie. Dasz się radę przebić? — Remmy popatrzył na niego z politowaniem.
— Wiesz że mam podwójne mistrzostwo stanu? — zapytał go rozbawiony. Torres. Remmy z łatwością odebrał piłkę Diego odnajdując wzrokiem swojego napastnika. Akcja była szyba i czysta. Obrońcy drużyny Marcusa nawet nie usiłowali ich zatrzymać. Jordan wpakował piłkę w prawy górny róg bramki. —Ładny strzał.
— Ta a Severin zamiast zabrać mi piłkę zawiązywał but — odpowiedział szatynowi który parsknął krótkim śmiechem. Sędzia ogłosił koniec spotkania. Czerwoni zeszli do szatni. Nacho zatrzasnął wściekle jedną z szafek. Remmy prychnął pogardliwie pozbywając się wilgotnej koszulki. Wrzucił ją do torby z której wyciągnął glukometr. Skrzywił się gdy igła drasnęła kciuk. Przycisnął kciuk do paska barwiąc go na czerwono. Cierpliwie czekał aż w okienku pojawi się wynik. Skrzywił się na widok dwucyfrowej liczby. Z torby wyciągnął czekoladowy batonik.
— Ej ty — warknął Fernandez. Remmy odwrócił do tyłu głowę odgryzając spory kęs czekoladowego batonika. — dlaczego nie pochwaliłeś się że potrafisz tak kręcić tyłkiem? — zapytał go zaczepnie nastolatek. — Mogliśmy wygrać konkurencję taneczną. — Remmy usiadł na ławeczce wyciągając przed siebie szczupłe nogi.
— Nie chciało mi się — odpowiedział zgodnie z prawdą. Tak mógł wygrać tę konkurencję, ale nie chciało mu się wysilać aby spełnić oczekiwania i fantazje jakieś starej baby. — Po za tym nie wiedziałem że patrzyłeś na mój tyłek gdy nim kręciłem. Czuje się zaszczycony. — oczy Fernandeza pociemniały a Remmy poruszył dodatkowo brwiami w wymownym geście.— Graliście jak cioty — dokończył kapitan.
— Graliśmy o medale z ziemniaków więc nie rozumiem dlaczego mieliśmy się wysilać? — zapytał go Remmy. — Miałem narazić się na kontuzję bo zbyt poważnie traktujesz głupią zabawę? — wyrzucił papierek do kosza. — Ktoś ci wytłumaczył, że to była tylko zabawa? — zapytał go.— Głupia zabawa. Nie traktuj tego zbyt poważnie. — Remmy odwrócił się i z ręcznikiem przewieszonym przez ramię ruszył pod prysznic.
— Mi przynajmniej stary nie załatwił miejsca w drużynie
— Tylko nowy nos — rzucił beztroskim tonem i odkręcił wodę nucąc wesoło pod nosem.


Łucznik punktualnie o dwudziestej pierwszej trzydzieści następnego dnia wsunął do ucha niewielką słuchawkę.
— Jesteś tam?
— Oczywiście że jestem — w jej głosie słyszał rozbawienie. — Włóż okulary.
— Nie noszę okularów
— W okulary jest wbudowana kamera — odpowiedziała mu na to. — Będę widziała to co ty. Potrafisz używać wytrycha?
— Potrafię, dlaczego mam wrażenie że siedząc w wygodnym biurze świetnie się bawisz?
— Oczywiście że świetnie się bawię. Tylne drzwi
— Tylne
— A co chciałeś włamać się od ulicy? — nie widział jej ale był niemal pewien że w tym momencie kręci z niedowierzaniem głową. Przyklęknął przy zamku przy tylnych drzwiach i wsunął wytrych do zamka. Po krótkiej chwili drzwi stanęły otworem. Z wnętrza dobiegł upierdliwy dźwięk alarmu.
— Victorio
— Daj mi chwilę — odpowiedziała na to palcami tańcząc po klawiaturze laptopa. — i bądź tak uprzejmy zamknąć drzwi. Łucznik zamknął drzwi — Dziękuje.
— Wyłącz to
Zapadła cisza.
— Mówisz i masz — odpowiedziała — Archiwum jest w piwnicy — poinformowała go — skręć w prawo, dlaczego archiwum zawsze jest w piwnicach?
— Nie mam pojęcia, ty mi powiedz. To ty masz firmę
— Moje archiwum jest na dyskach — odpowiedziała mu. — Drzwi są
— Mam — wszedł jej w słowo i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły bez problemu. Zszedł na dół. — Czego mam szukać
— Na początek włącznika światła.
— Będzie je widać z ulicy — zapalił latarkę — czego mam szukać?
— dokumentacji z 1955 roku — odpowiedziała mu
— 55? — zapytał ją zdziwiony. — Firma istnieje od 55 roku — przypominał sobie dane.
— Tak od osiemnastego lutego 55 roku to właśnie wtedy zarejestrowano działalność gospodarczą.
— Po co ci te dokumenty?
— Potrzebne, co widzisz?
— Dużo pudeł — odpowiedział. Wywróciła oczami.
— Daty? Na pudłach powinny być zapisane daty. Łucznik rozejrzał się po pudłach święcąc na nie. Victoria miała rację pudła były opatrzone datą. — sądzę że są opatrzone datami malejąco— wyjaśnił — więc pudła z 55 powinny być na końcu — przeszedł na koniec pomieszczenia i rzeczywiście jedno z pudeł stało na podłodze i było opatrzone datą 1955. — Mam
— Świetnie, zabierz pudło ze sobą tylko trzymaj je za spód. Karton jest stary nie chcemy fruwających dokumentów po placu.
— Spotkamy się w Ratuszu?
— Nie w BTC, przed wyjściem stoi auto zabierze cię do mnie.
— nie proszę o podwózkę przez twojego ochroniarza.
— Nie sądziłeś chyba że będziesz paradował z tymi dokumentami niosąc je pod pachą przez całe miasto. Wsiadaj i to nie mój ochroniarz będzie prowadził.
— Nie taka była umowa
— Nie zachowuj się jak urażona primabalerina zdjęta z afisza tylko pakuj swoje dupsko do auta. — Łucznik niechętnie wsiadł do samochodu zerkając na męża Victorii Diaz de Reverte.
— Mam naszą Ptaszynę — poinformował żonę — będziemy u ciebie za kwadrans — rozłączył się i zerknął na pasażera na tylnej kanapie.
— Powiedziała ci?
— Oczywiście jesteśmy małżeństwem
— Nie jesteś zadowolony
— Gdyby twoja żona prowadzała się po nocach z facet podejrzewanym o zabójstwo też nie byłbyś zadowolony. A teraz bądź grzeczny i połóż się na siedzeniu. Ostatnie czego potrzebuje to kamery monitoringu fotografujące twoją facjatę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 53, 54, 55 ... 62, 63, 64  Następny
Strona 54 z 64

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin