Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 58, 59, 60, 61, 62  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:14:18 26-05-24    Temat postu:

Temporada III C 191
Diego/Enzo/Lucia/Aurora./Emily/Leo/Emma

Aurora Ledesma pociągnęła nosem przyciągając szczupłe nogi do klatki piersiowej. Ciemne oczy utkwiła w podwórku domu obok. Wiedziała, że brat jest u sąsiada. Vincenzo Diaz ponownie stał się częścią życia Diega i nastolatek spędzał w domu obok każdą wolną chwilę. Rory nie zamierzała go za to ganić czy też krytykować. Jeśli szatyn chciał się przyjaźnić z Diazem ona tylko mogła przyglądać się temu z daleka. Sięgnęła po telefon i po raz kolejny spojrzała na wiadomości wysłane do Jorge. Jedna była bardziej żałosna od drugiej i do nastolatki powoli zaczynało docierać jak głupi był to pomysł.
To nie były lata dziewięćdziesiąte czy początek dwutysięcznych. Gideon Ochoa nie był Damianem Diazem i pewnie nie zgodziłby się na ślub syna z córką typka z pod ciemnej gwiazdy tylko dlatego, że ta „złapała go na dziecko” To był głupi pomysł. Idiotyczny, ale gdy Diego przypomniał jej historię Rocio i Miguela przez chwilę naprawdę chciała uwierzyć , że ten plan może się powieść a Jorge go zaakceptuje.
Zaśmiała się. Tak, bo siedemnastolatkowie chcą być ojcami. Pociągnęła nosem i zsunęła się z parapetu. Kolejne dni będą trudne do wytrzymania. Aurora zazdrościła kolegom i koleżankom którzy nie mogli doczekać się przerwy świątecznej i którzy z przyjemnością wracali do domów chociażby na te kilka dni. Ona wiele by oddała, aby chodzić do szkoły i te kilka godzin spędzać poza swoim domem.
Rory od dziecka bała się swojego ojca. Jego ciemnych oczu, jego pijackiego śmiechu czy bełkotu, jego rąk, które z byle powodu potrafiły sięgnąć po pas. Nocnych pobudek gdy zmuszał ich odrabiania lekcji czy przepisywania zeszytów, bo „coś” mu się nie spodobało. Matka rzadko reagowała. Prawie nigdy nie wchodziła Pedrowi w drogę i nie wtrącała się w sposób w jaki uczestniczy w wychowaniu. Była milczącym obserwatorem i uważała, że przemoc domowa ich nie dotyczy.
Widziała przecież siniaki na ciele Diego czy Rory. Aurora była rozczarowana postawą matki. Przede wszystkim przez wzgląd na wykonywany zawód. Veronica Ledesma była kierowniczką Ośrodka Pomocy Społecznej w Valle de Sombras. Wiedziała czym jest przemoc, widziała przemoc, doświadczyła przemocy a przy mężu trawa wierna i bierna. Veronica Ledesma była hipokrytką która narzekała na pijaństwo i awantury sąsiada nie widząc, że sama jest ofiarą.
Dziewczyna zsunęła się z parapetu podchodząc do drzwi. Ucho przyłożyła do drewna. Wigilia i Ledesmów przebiegła w ponurej atmosferze. Żadne z rodzeństwa nie zamierzała tłumaczyć dlaczego Diego z balu wrócił z siniakiem na szczęce, a i żadne z nich o to nie zapytało. Po wcześnie zjedzonej kolacji Diego wymknął się do sąsiada, którego mama była w pracy zaś rodzice jak co roku oglądali telewizję. Ojciec dzierżył pilota i butelkę taniego piwa.
Rory podeszła do szafki nocnej wyciągając ze środka zapalniczkę. Zerknęła na drzwi. W ich pokojach nie było zamków. Zsunęła spodnie dresowe i podeszła do drzwi opierając się o chropowate drewno. Odpaliła zapalniczkę i przez chwilę wpatrywała się w płomień za nim nie przyłożyła go do skóry.

***
Jasnowłosy mężczyzna nigdzie nie dostrzegał swojej żony. Emily zniknęła mu z oczu kilka minut temu we wnętrzu domu wraz z jednym z chłopców. Tommy domagał się zmiany pieluszki i drzemki więc mama zabrała go do miejsca gdzie jest zdecydowanie ciszej. Przy wigilijnym stole było wesoło i głośno co nie sprzyjało młodszemu z bliźniaków. Guerra nigdzie nie dostrzegł także Santosa co jedynie spotęgowało jej ponurą minę. W zamyśleniu sięgnął po lemoniadę.
Nic nie potrafił poradzić na to, że jest zazdrosny. Zazdrosny o DeLunę i o jego więź z jego żoną. Fabircio nie miał nic przeciwko męskim znajomym ukochanej. Kilka minut temu poznał Michaela, który nie tylko był mężem Venetii, ale także starym współpracownikiem i przyjacielem jego żony. To Santos Eric DeLuna budził jego niepokój.
Nigdy za sobą nie przepadali. Fabrcio nie był wstanie wskazać momentu, kiedy zaczęła się ich wzajemna niechęć. Santos zawsze kręcił się gdzieś obok Conrado. Zaprzyjaźnił się z Conrado, pracował dla Conrado i szantażował go na późniejszym etapie znajomości. Rzucił w niego nawet nożem! I tylko Emily uznała tę sytuację za zabawną. Nie powiedziała tego oczywiście wprost, ale traktowała to jako anegdotkę. Conrado mógł stracić oko! Guerra westchnął. Był zazdrosny i ku jego przerażeniu ta zazdrość miała podstawy.
Na początku sądził, że guz odrósł, lecz rezonans temu zaprzeczył. Z jego mózgiem wszystko było w najlepszym porządku. Nie chodziło więc o mózg chodziło o coś to czego sam przed sobą ledwie się przyznawał. Był zazdrosny o żonę, bo miał wrażenie, że się od siebie odsunęli i Santos naturalnie wskoczył na miejsce jej powiernika. Obrócił w palcach szklanką i wstał zmierzając ku hacjendzie ze smutnym wnioskiem, że Emily się od niego oddaliła.
Ich życie kręciło się wokół dzieci. Na początku gdy pojawiła się Alice skupili się aby stworzyć małej dom. Ciepły kochający się dom, później operacja Emilu i bliźniaków, trudny poród i rekonwalestwencja sprawiły, że rozmawiali ze sobą na temat osiągnięć dziesięciolatki w szkole, liście zakupów i kto teraz powinien wyrzucić śmieci. Niegdyś potrafili przegadać całą noc teraz zasypiali gdy tylko przyłożyli głowy do poduszek. Tommy i Charlie zazwyczaj spali między nimi. Fabricio kochał swoją rodzinę, ale czasem chciał pomówić z żoną, która go od siebie odpychała.
Wydaje ci się, przemknęło mu przez myśl. Ciąża dla Emily nie była łaskawym okresem. Dla żadnego z nich, ale to ona nosiła w sobie dwójkę dzieci, to ona przeszła skomplikowany zabieg. To jej ciało rozcinano, żeby sprowadzić chłopców bezpiecznie na ten świat. Rozumiał to, lecz jednocześnie miał wrażenie, że Emily go od tego odcina.
Od tego co czuje. I to go martwiło. Martwiło go to, że wychodziła z łazienki z zaczerwionymi oczami, że czasami przyłapywał ją na tym jak stała nad łóżeczkami chłopców i patrzyła jak śpią. Jednej nocy zauważył jak trzyma rękę na klatce piersiowej Tommiego jakby chciała się upewnić, że malec oddycha. Chciał poruszyć ten temat z Emily, ale nie do końca wiedział jak. Nie chciał jej zranić. Jego żona była wrażliwą kobietą. Nie okazywała tego zbyt często, ale miała dobre wrażliwe serce. Jedno złe słowo i jego słowa zostaną źle odebrane. Była cudowną mamą i nie chciał aby pomyślała , że on sugeruje coś innego. Jasnowłosy zatrzymał się przed drzwiami pokoju który udostępniła im Prudencja. Drzwi były uchylone.
Emily siedziała na kanapie w długiej rozkloszowanej zielonej spódnicy. Łokieć opierała o zagłówek i wpatrywała się w swojego rozmówce. Santosa rozpoznałby w nocy o północy więc jedynie zacisnął usta w wąską kreskę.
─ Zginęli w Wigilię ─ powiedział Santos, zaś Guerra zmarszczył brwi. ─ Znalazłem kilka artykułów z tamtego okresu ─ mówienie przychodziło mu z dużą trudnością ─ Znaleziono ich w jednej z dzielnic w stolicy. Zostali zastrzeleni. Sąsiadów zaalarmował płacz dziecka.
─ Santos ─ Emily położyła dłoń na jego dłoni i lekko ścisnęła go za palce. ─ Nie rób tego sobie ─ poprosiła ─ Nie rozdrapuj starych ran. To niczego nie zmieni.
─ Dziadkowie prawie o niej nie mówili. W domu były ich zdjęcia, ale trudno było z nich cokolwiek wyciągnąć. Mojego ojca nigdy nie poznali. Nic dziwnego skoro miała go „przekręcić” na stronę Brytyjczyków ─ Santos zaśmiał się gorzko. ─ Moja matka pracowała dla MI5
─ MI6 ─ poprawiła go instynktownie Emily ─ Agencja wywiadowcza to MI6 nie MI5.
─ Poznali się tak jak to poznałaś Guerrę ─ rzucił DeLuna. ─ Też miałaś go przekręcić. Twoi przełożeni musieli być wściekli gdy się dowiedzieli, że zamiast procesu było wesele.
Emily uśmiechnęła się kącikiem ust.
─ To skomplikowane ─ powiedziała powoli. ─ Fabricio i ja ─ zaczęła ─ mieliśmy szczęście.
─ Co masz na myśli?
─ Gdy się poznaliśmy nie byłam już dziewczyną z listą nazwisk do skreślenia byłam ─ westchnęła ─ Kimś zupełnie innym. Mój pancerz się rozpadł ─ wyznała. ─ Gdy go poznałam nosił blizny, miał prześwity, ale to Fabricio sprawił że się rozpadł w drobny mak. Kiedy się rozstaliśmy rozsypałam się i ja ─ uśmiechnęła się smutno ─ Uciekłam do Waszyngtonu i zatraciłam się w pracy.
─ Wrócił jednak.
─ Pewnie przeżywał podobne katusze.
─ Katusze?
─ Nie mogłam bez niego oddychać ─ wyznała i zamilkła ─ Przepraszam ─ wymamrotała. I wstała. ─ To ostatnie o czym powinnam opowiadać. Emily zniknęła mu z pola widzenia. Słyszał przelewanie wody do szklanki.
─ Jeśli chcesz się wygadać proszę bardzo najwyżej dowiem się że Guerra jest beznadziejny w łóżku ─ palnął bez zastanowienia DeLuna. Emily parsknęła śmiechem.
─ W łóżku to akurat się dobraliśmy ─ odpowiedziała na to. ─ Mam dominującą osobowość więc w sypialni ─ urwała świadoma że się zagalopowała. Lubiła Santosa, ale są pewne kwestie których wolała z nim nie poruszać. Jej preferencje były wysoko na liście. Odchrząknęła i pociągnęła łyk wody.
─ Możesz mi powiedzieć ─ zachęcił ją. Guerra nie widział twarzy DeLuny , ale w jego głosie słyszał uśmiech.
─ Dawał mi wskazówki ─ wyznała. ─ Na swój sposób mówił „wiem czym się zajmujesz.”
─ Nie rozumiem.
─ Milczenie owiec ─ powiedziała siadając z powrotem na kanapie. ─ To był jeden z filmów jaki wspólnie obejrzeliśmy. Zgadnij co robiłam cały seans?
─ Poprawiałaś błędy ─ domyślił się. Ona parsknęła śmiechem.
─ Na naszej pierwszej ławce zrobiłam mu wykład na jak z maków przygotować opium ─ uśmiechnęła się z nostalgią ─ na naszej pierwszej kolacji opowiadałam mu o trakcie kołymskim. Nie trudno było się domyślić czym się zajmuje.
─ Szkoda, że nie spotkałem cię pierwszy ─ wypalił nagle Santos. ─ Wiem jesteś szczęśliwą mężatką ─ Fabricio wpatrywał się w żonę przez której twarz przebiegł cień uśmiechu. Ten grymas, odwrócone spojrzenie gdzieś w bok było tą drobną kroplą która przelała czarę. Nie zamierzał im przeszkadzać. Potrzebował powietrza. Wycofał się na palcach z domu w progu zdarzając się z Conrado Severinem.
─ A to ty ─ powiedział odwracając się. Palcami przeczesał miękkie fale. ─ Chwila oddechu?
─ Szukałem cię, Charlie ─ zaczął ─ zaczyna się kręcić ─ dokończył swoją myśl. Guerra skinął głową i wyminął przyjaciela i ruszył do synka. Maluch rzeczywiście się kręcił. Przebudził się z drzemki, a jego duże jasne oczka były szeroko otwarte. Tata pochylił się nad wózkiem i ostrożnie wyjął maleństwo, które niemal od razu przylgnęło do niego.
─ Już dobrze maluszku ─ szepnął spoglądając na wykrzywioną w grymasie twarzyczkę. Synek nie wiedział czy rozpłakać się czy nie. Drobne paluszki zaciśnięte były w maleńkie piąstki. Guerra pociągnął nosem ─ Masz dla mnie śmierdzącą niespodziankę? ─ zapytał idąc w kierunku domu. Za nim wszedł do pokoju i wziął głęboki oddech. ─ Siedź ─ zwrócił się do podnoszącej się z kanapy żony ─ ja go przewinę ─ zapewnił ją ostrożnie odkładając chłopca na matę do przewijania. Delikatnie chociaż pewnie zsunął mu spodenki. Uśmiechnął się lekko. ─ Komuś chyba potrzebna jest kąpiel ─ zaświergotał do niespkojnego malca i pnownie wziął go w ramiona. ─ dam sobie radę ─ powiedział do żony gdy drugi z bliźniaków zaczął kwlilić. ─ Zostań z Tommym ─ powiedział.
Umycie niemowlaka w zlewie było nie lada sztuką. Guerra ustawił odpowiednią temperaturę wody i delikatnie umył jego pupę oraz plecy. Charlie, który był tym z braci który nie przepadał za kąpielami płakał głośno i żałośnie. Otulony ręcznikiem i przytulony do piersi ojca posikał się wprost na jego śnieżnobiałą koszulę. Fabricio usiadł na podłodze w łazience i czekał aż chłopczyk nieco się uspokoi. Wargami musnął jego główkę.
─ Fabricio ─ usłyszał głos Santosa. Typek był ostatnim którego chciał widzieć, ale jak się nie ma co się lubi. DeLuna otworzył drzwi i wcisnął do środka głowę.
─ Czego?
─ Potrzebujesz ─ powiedział trzymając w rękach przybory do przewijania.
─ Połóż je na półce ─ wskazał na blat obok zlewu, który nadał się do przewijania. DeLuna ułożył wszystko na blacie. Jasnowłosy ostrożnie wstał i odłożył chłopczyka na podkład do przewijania.
Podobieństwo między ojcem a synem było tak uderzające jak miedzy Alice i Emily. Ten sam kolor i kształt oczu, podbródek czy kształt ust. Santos w maleńkim chłopcu dostrzegł jednak cień mamy. Obaj mieli jej kształt nosa. Guerra sprawnie założył synowi czysty pampers.
─ Tommy zasnął?
─ Nie do końca ─ odpowiedział na to DeLuna ─ Emily go karmi ─ doprecyzował
─ A ty grzecznie się wycofałeś żeby się nie gapić ─ odpowiedział kąśliwe ostrożnie zakładając czyste body synkowi i spodenki. Popatrzył na mokrą koszulę i ściągnął ją wraz z podkoszulką za nim wziął synka na ręce. ─ Bądź tak łaskaw i sprawdź czy nie ma cię przy stole.
─ Guerra
─ Są święta, ale i moja cierpliwość do twojej osoby ma swoje granice ─ wyszedł z łazienki wchodząc do pokoju. Emily podniosła na niego wzrok. Ssącego pierś chłopca zasłaniała tetrowa pielucha w pingwinki. Trzydziestolatek usiadł na podłodze plecami opierając się o kanapę.
─ Obsikał cię ─ zauważyła jasnowłosa gdy Guerra usiadł, a Santos wyszedł. Mężczyzna przymknął na chwilę powieki. Nie chciał, żeby domyśliła się, że słyszał jej rozmowę z DeLuną. Nie chciał, żeby wiedziała , ale jednocześnie kusiło go zadanie jej kilku pytań. „Dlaczego tak ze mną nie rozmawiasz? „ Dlaczego się tak do mnie nie uśmiechasz?” „Co Santos ma czego ja nie mam?”
─ Będę świecił gołą klatą przed gośćmi ─ skomentował mężczyzna zerkając na czubek główki malca. ─ Myślę, że twój tata pożyczy mi jedną ze swoich koszul ─ dodał.
─ Pewnie tak, już napisałam do Emmy ─ poinformowała go. Uśmiechnął się blado. Wpadali na te same pomysły w tym samym czasie.
─ Wszystko w porządku? ─ zapytała ze zmarszczonymi brwiami blondynka.
─ Tak, jestem po prostu zmęczony ─ powiedział. I było to połowiczne kłamstwo. Nie było dobrze, a on był zmęczony. Chłopcy dawali im mocno w kość urządzając sobie konkurs „który będzie spał krócej?” Na Wigilii postanowili odespać nocne harce. Tmmy rozluźnił zaciśniętą w piąstkę rączkę zaś do pokoju weszła Emma z koszulą dla blondyna. Zatrzymała się w progu i uśmiechnęła.
─ Dla takich widoków warto było przyjść ─ stwierdziła. ─ Mam słabość do mężczyzn i do dzieci ─ wyjaśniła zdezorientowanej siostrze. Położyła koszulę obok mężczyzny ─ Joaquin powiedział że możesz ją sobie zatrzymać.
─ Joaquin?
─ Tak ─ odpowiedziała ─ nie patrz tak na mnie ─ zastrzegła siostrze.
─ Jak?
─ Karcąco ─ wytłumaczyła. ─ Który powiedział ci że z nim sypiam?
─ Tata ─ skapitulowała młodsza z sióstr ─ później dzwonił Leo.
─ I pan psychiatra pewnie miał wiele do powiedzenia ─ rzuciła kąśliwie.
─ Pan psychiatra się o ciebie martwi ─ wyjaśniła wzdychając ─ i ja też. Emmo Joaquin? A co się stało z Travisem?
─ Travis? Boże zapomniałam , że w ogóle istniał ─ wyznała rozbawiona i machnęła ręką. ─ Był za grzeczny.
─ Za grzeczny? ─ Emily odstawiła synka od piersi i zapięła bluzkę. Charlie uśmiechnął się leniwie wywołując i na jej twarzy uśmiech/
─ Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? Okey. Był zbyt dobrym facetem zbyt mocnym kręgosłupem mora;lnym i dawał zbyt dużą stablizację.
─ To co normalnie jest zaletą ty uważasz za wadę ─ odezwał się zdumiony Fabircio.
─ Widzisz? ─ wskazała na szwagra ─ on rozumie. Dlaczego założenie rodziny z jego ojcem miało dla mnie sens i znaczenie. Podziękujmy za to Camille i jej surowemu wychowaniu. Nieważne nie po to tutaj przyszłam ─ z torebki której Emily nie zauważyła Emma wyciągnęła akta ─ Ty czytaj ja go potrzymam ─ wskazała na malca. ─ Pójdę najpierw umyć rączki ─ wstała wyszła do łazienki i po kilku minutach wróciła. ─ Zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem to twoja działka ─ wzięła siostrzeńca na ręce.
Emily sięgnęła po dokumenty.
─ 19994? ─ zapytała. ─ Zajmujesz się lokalnymi morderstwami przed lat?
─ Kwity znalazłam wśród śmieci mamusi ─ Emily uniosła brew ─ nawet na śmietnikach menele czasem znajdują skarby ─ wyjaśniła ─ Camile ─ zwróviła się do szwagrała ─miała bzika na punkcie zaginięć.
─ To prawda, gdy zginęła Madeline MCann przekazała solidną darowiznę na poszukiwania ─ dorzuciła Emily z oczami utkwionuymi w papierach.
─ W latach dziewięćdziesiątych w Pueblo de Luz przebywała rodzina na wakacjach. Dla mamusi przyszedł czas rożwiazania więc zostali nieco dłużej. Jej starasza córka wyszła na spacer z młodszą siostrą i została zgwałcona i zabita, dziecka nigdy nie odnaleziono. Co ciekawe wózka też nie.
─ Wózka?
─ Jej siostrtzyczka miała jakiś miesiąc może mniej była w wózku i on też zniknął.
─ Sprawców nigdy nie ujęto? ─ zapytała ją Emily.
─ Nie, zaraz sprawców? Zakładałam że facet był jeden?
─ Dwóch ─ przekręciła zdjęcie ─udusszono ją gołymi rękami.. na zmianę. Odciski dłoni na szyi wskazują na dwóch sprawców ─ uniosła zdjęcia do światła ─ Tak dwóch, były podobne przypadki?
─ Nic mi na ten temat nie wiadomo ─ odpowiedziała Emma przekładając śpiącego chłopczyka do wózka. ─ A powinny być?
─ W teorii tak ─ odpowiedziała jej Em ─ w praktyce ─ urwała ─ rożnie bya. Partnerstwa w zbrodniach są rzadkie.
─ Dlaczego? ─ zainteresował się Fabircio odkładając śpiące niemowlę do drugiej części wózka. Sięgnął po przyniesioną koszulę. Była nieco za duża, ale lepszy rydz niż nic.
─ Dwóm osobom trudno jest dochować sekretu ─ odpowiedziała mężowi Emily. ─ Zabicie człowieka samo w sobie wyzwala emocje. Szereg emocji od obrzydzenia po podniecenie. Gdy zabija się w parze te emocje są silniejsze.
─ Partnerzy odczuwają swoje emocje ─ domyślił się Guerra ─ Jak w małóżenstwie.
─ Trochę tak, chociaż to raczej nie jest mąż i żona.
─ Żona by go wydała? ─ zapytał ją i usiadł. ─ Pokółcilibyście i by go sprzedała?
─ To całkiem możliwe po za tym sposób porzucenia zwłok świadczy o tym że gardzili ofiara, nic dla nich nie znaczyła ─ odłożyła akta i zamyśliła się. ─ Trochę dziwne że nikogo później nie zabili.
─ Dziwne bo?
─ Bo coś takiego widuje się w seriach ─ pomachała siostrze teczką. ─ Takie ciągoty nie znikają.
─ To mogą być partnerzy z przypadku? ─ zapytał żonę. ─ Może wzywała pomocy i drugi się napatoczył? Nie pomógł, ale się przyłączył?
─ Możliwe, ale ─ zacmokała ─ gdy się to czyta ma się wrażenie jakby miało się do czynienia z doświadczonymi drapieżnikami, którzy się dobrze znają. Partnerzy z przypadku, obaj to samce alfa? Przypadek jeden na milion. Nie mówię, że takie rzeczy się nie zdarzają ─ zaznaczyła opierając głowę o oparcie kanapy. Zamknęła oczy. ─ Wyróżniamy dwa typy partnerów uległy i dominujący. W przypadku zatrzymania to partner uległy jest słabym punktem ale gdy naciśnie się odpowiednio alfę i on może zacząć mówić. Zabójstwa w parach to nie tylko wspólne przerzywanie ale i wspólna tajemnica. Jednej osobie często ejst trudno utrzymać coś w sekrecie, ale dwójce? Wspólne zabijanie to więź. ─ do środka wślizgnął się najstarszy z rodzieństwa ─ to wspólne dzielenie podnięty.
─ O czym ona mówi? ─ wskazał na czubek głowy Emily.
─ O parntenerach w zbrodni.
─ Duket żeński, męski czy mieszany? ─ zainteresował się.
─ Skłaniam się ku mieszanemu ─ uniosła teczkę i podała ją bratu
─ Inne przypadki?
─ Brak?
─ Brak ─ Leo przysiadł na krześle
─ Dziwne, zazwyczaj takie zbrodnie to serie ─ mruknął Leo. ─ Nie nakręcili się?
─ Dziwne prawda? Zazwyczaj sprawcy się nakręcają. Jedna wspólna zbrodnia pociąga inne. Tutaj jest jedna zbrodnia.
─ Zabójstwo z przypadku?
─ Albo konieczności ─ rzuciła Emily ─ Widziała ich twarze i mogła dokonać identyfikacji musieli zabić.
─ Albo zabili ją przypadkiem ─ wszedł żonie w słowo zerkając na śpiących malców. ─ Jeden mocnej zacisnął rękę na jej szyi ─ doprecyzował ─ i wyszło przypadkiem. Zdziwona że wiem takie rzeczy? ─ zapytał ją zaczepnie mąż.
Była zdziwiona. Zawsze uważała że Fabirico nie tylko nie lubi jej pracy ale też nie lubi z nią dyskutować o pracy.
─ Ofiara z przypadku ─ odezwał się Leo. ─ Ci dwaj dobrze się znają, byli razem w parku, natknęli się na młodą dziewczynę wywiązała się dyskusja i od słowa do słowa przeszli do działania. ─ teraz popatrzyła na brata.
─ Dwóch seksualnych drapieżników spotyka się przypadkiem w parku i od słowa do słowa ─ umilkła ─ to przypadek jeden na ile? Dwieście? Trzysta tandemów?
─ Jakoś tak ─ powiedział brat.
─ Muszą o sobie dużo wiedzieć ─ zauważył Guerra ─ i jeden z nich musiał mieć pewność, że ten drugi nie odmów. Kto ma takie więzi?
Emily nie odpowiedziała, lecz popatrzyła w stronę dwóch śpiących chłopczyków. Pomyślała o braciach.

***

Veda nie była w nastroju do świętowania i najchętniej zaszyłaby się w pokoju z książką, rocznym zapasem czekolady i musicalami na DVD. Nie chciała jednak robić przykrości mamie, ani państwu Castelano. Leticia gdy przestawała dyktować listę lektur obowiązujących na konkretny tydzień była całkiem sympatyczna. Gdyby zdecydowała się zostać w domu w towarzystwie Mozarta musiałby wyjaśnić Elenie dlaczego? Do rozmowy wtrąciłby się Ivan co spowodowałby jeszcze większe zamieszenia. Nastolatka poznała policjanta na tyle dobrze że była niemal pewna że jeśli powie o tym co zrobił Jose to Ivan Molina będzie miał w nosie sądy czy inne instytucje i pobiegnie do szpitala udusić go poduszką.
Nastolatka obróciła w palcach telefonem komórkowym i jeszcze raz przeczytała wiadomość od Nieznajomego. Gdyby to było takie proste, pomyślała. Veda musiałaby powiedzieć całą prawdę. Musiałaby wyjaśnić Ivanowi dlaczego Jose to zrobił. Musiałby powiedzieć mamie policji, że wie. Brunetka wątpiła czy Elena Balmaceda chciałaby aby informacja o jej romansie z gwiazdą estrady znalazła się w policyjnym protokole. Nie mogła powiedzieć także Molinie. Szeryf nie przepadał za Salvadorem i zapewne nie chciałby dłużej mieszkać z jego byłą kochanką i nieślubną córką. Veda nie chciała się po raz kolejny przeprowadzać. Lubiła mieszkanie Ivana. Przy szeryfie czuła się bezpieczna.
Za ucho wsunęła kosmyk ciemnych włosów spoglądając na matkę. Elena Priscilla Balmaceda zdradziła męża. Im dłużej nastolatka myślała na ten temat tym mniej się temu dziwiła. Jose był okropnym mężem. Znęcał się nad Eleną, znęcał się nad Vedą, porwał panią Diaz de Reverte. Nie był dobrym człowiekiem więc to że matka szukała miłości i pocieszenia w ramionach innego. Zaskakiwał ją wybór.
Veda dzisiejszego ranka wiedziona ciekawością sięgnęła po rocznik Ivana i odnalazła Sancheza na jednej z kilku fotografii. Salvador nie był zbyt atrakcyjny w młodości. Strzecha włosów jak u Chopina, okulary jak pokrywki od słoików, kilka pryszczy na nosie. Całości „nędzy i rozpaczy” jak to ujął Molina dopełniał aparat na zęby. A mimo to mama się w nim zakochała, pomyślała. Mama się z nim całowała i to nie raz i pewnie spędziła z nim nie jedną noc. To nie był letni romans tylko związek w ukryciu. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. To było nawet romantyczne.
─ Ktoś tutaj myśli o niebieskich migdałach ─ głos Ivana przywołał ją do rzeczywistości.
─ Migdały są białe nie niebieskie ─ zauważyła całkiem przytomnie dziewczyna. ─ Myślałam o ─ urwała ─ chłopakach ─ udzieliła odpowiedzi najbliżej prawdy. ─ Chciałabym mieć chłopaka ─ oznajmiła. Felix który siedział obok niej parsknął w swoją lemoniadę. Ivan usta zacisnął w wąską kreskę i nie powiedział nic na te słowa.
─ Powodzenia Ivan aresztuje każdego kto uzna za zagrożenie.
─ Dlaczego? Sam w liceum bzykał wszystko co ma długie nogi
─ Veda
─ Przecież to prawda ─ odezwała się ─ Dlaczego ja nie mogę mieć chłopaka skoro Salvador miał dziewczynę w liceum?
─ Jak Sanchez miał dziewczynę w liceum to ja tańczyłem w balecie.
─ Miał po liceum ─ poprawiła się Veda ─ Całował się z nią na stacji kolejowej ─ wyjawiła kolejną rzecz której zdecydowanie wyjawiać nie powinna. Elena zerknęła na córkę, która spokojnie gładziła po łebku chrapiącego na jej kolanach szczeniaczka. ─ Też chciałabym się całować się na peronie albo pójść na randkę.
─ Po moim trupie ─wycedził przez zaciśnięte zęby Ivan.
─ Za nim ty będziesz trupem ja będę stara i pomarszczona. Za nim zwiędnę chcę zakwitnąć ─ Głowa Vedy opadła na kolana siedzącego obok Ivana. Mozart zeskoczył zgrabnie na podłogę i się przeciągnął merdając przy tym ogonem. ─ Wyszaleje się w Nowym Jorku ─ oznajmiła.
─ Jeśli Sanchez pozwoli ci iść samej szlajać się po mieście nogi z tyłka mu powyrywam.
Veda popatrzyła na szeryfa i uśmiechnęła się lekko.
─ Samej? Będziemy szlajać się razem ─ dorzuciła.
─ Zaraz, dlaczego Salvador zabiera cię do Nowego Jorku? ─ zapytała ją Ella. ─ I po co?
Veda popatrzyła na młodszą koleżankę i kusiło ją powiedzenie prawdy „Jest moim ojcem którego nie było w moim życiu przez siedemnaście lat”
─ Lubi mnie ─ powiedziała. ─ Gdy powiedziałam mu, że nigdy nie widziałam Hamiltona powiedział, że mnie tam zabierze.
─ Kiedy powiedziałaś Salowi, że nie byłaś na Hamiltonie? ─ zapytała ją matka.
─ Jakoś po wycieczce szkolnej ─ odpowiedziała szczerze nastolatka. ─ Wymieniliśmy się wtedy numerami telefonów i od tamtej pory wymieniamy wiadomości. Okazało się, że ja i Sal mamy całkiem sporo ze sobą wspólnego.
─ Co masz na myśli?
─ Oboje lubimy Ropuchy ─ wymieniła pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy ─ Gdy mama leżała w szpitalu przyszedł nas odwiedzić i miał na sobie śmieszne kapcie. Schował je pod krzesłem , ale i tak je widziałam. Po drugie oboje uwielbiamy Księżniczkę i Żabę no i Deszczowa piosenka. Wiecie, że on zna każdą piosenkę?
─ Wiemy ─ odezwała się Anita uśmiechając się lekko pod nosem. Ivan wyglądał jak chmura gradowa, którego wyjścia powstrzymywała głowa Vedy spoczywająca na jego udach. Dziewczyna chwyciła jedną z poduszek i położyła sobie dla własnej wygody pod głowę. ─ Lubi też Marry Popins.
─ I Mulange Rogue. Wiem lubi też całować dziewczyny na peronach.
─ Aż dziwne że o tym całkiej płyty nie nagrał ─ mruknął zgryźliwie
─ Nagrał przecież ─ sprostowała Veda. Więc może szansa na miłość jest jak pociąg, który trzeba dogonić, nim odjedzie. A może to tylko iluzja,
By mieć nadzieję, że gdzieś za chmurami znajdziemy słońce.
Ale ja będę wierzyć i modlić się,że nastąpi dzień gdy znów spotkamy się
Będę czekać i marzyć, że jesteś wystarczająco silna
by zrozumieć.
Tak długo jak jesteś daleko ode mnie
wysyłam Ci każdego dnia list. ─ zanuciła jego córka czystym pięknym głosem. Felix zamrugał powiekami ─ Z byłą wymieniali listy, ciekawe jak?
─ Poczta ─ podpowiedział jej Fliex.
─ Wiem, ale jak zrobili że nie dowiedział się o tym jej mąż?
Zabije go, pomyślał Ivan Molina. To był szczyt wszystkiego! Sanchez zawsze miał długi jęzor paplał co mu ślina na język przyniosła i ani myślał przejmować się konsekwencjami swojego gadulstwa. Był durniem jeśli sądził, że Veda zatrzyma te wszystkie rewelacje dla siebie. Sapnął z irytacji gdy dotarło do niego, że jego córka, której głowa spoczywała na jego kolanach była identyczna. Mówiła co chciała i do kogo chciała, zadawała niezręczne pytania i była ciekawska. Wścibstwo to było jej trzecie imię.
─ Zmieńmy temat ─ powiedział w końcu. Veda popatrzyła na Anitę.
─ To gdzie ty zaliczyszłaś swój epicki pocałunek?
─ Och na litość boską ─ jęknął Molina.
─ W rodzinnym grobowcu ─ Veda aż poderwała się z kolan Ivana i wlepiła zachwycone ciemne oczy w matkę Felixa i Elii. Pierorodny syn miał ochotę zapaśc się gdzies głęboko pod ziemię. Anita streściła nastolatce całe wydarzenie. Ivan poruyszył się niespokojnie ─ wtedy wiedziałam że za niego wyjdę.
─ Nie pamiętam tego ─ wymamrotał Basty spoglądając na byłą żonę.
─ Skoro nie pamiętasz to lepiej że się z tobą rozwiodła ─ skomentowała to Veda nie mając zupełnie wiedzy na temat prawdziwych przyczyn ich rozstanie. ─ A jak tam sprawa Jose? ─ zapytała znienacka Veda.
─ W toku ─ odpowiedział sztywno Ivan. ─ Prawda zastępco?
─ Tak.
─ A musicie szukać sprawcy? ─ tym pytanie zaskoczyła obu mężczyzn. W normalnych okolicznościach rodziny ofiar chciały aby policja odnalazła winowająców, postawiła ich przed sądem ─ Oka mu to i tak nie zwróci. Co za różnica kto to zrobił? ─ zapytała spgadając to na jednego to na drufiego ─ On jest złym człowiekiem.
─ Ktoś zrobił mu krzywdę ─ powiedział łagodnie Basty.
On złapał mnie za pierś! Chciała krzyknąć ale nie zrobiła tego. Nie chciała zby ktokolwiek wiedział. Nie dlatego że się wstydziła ale dlatego że musiałaby powiedzieć całą prawdę. O tym kto ją uratował i wydłubał mu oko także. Nie chciała tego. Ona ją uratowała.
─ On też skrzywdził wiele osób. Mamę i inne więc równie dobrze możemy uznać że rachunki zostały wyrównane. Oko za oko i ząb może jakiś stracił? ─ zastanowiła się przez chwilę. ─ Poza tym szanse że odzyska przytomność są marne.
─ Skąd o tym wiesz?
─ Ciotka ci tak powiedziała ─ przypomniała jej ─ Nie otworzyłeś swojego prezentu ─ zwróciła się nagle z wyrzutem do Ivana. ─ Ten mały kolorowy jest o de mnie ─ wskazała na pakunek. Ivan wdzięczny za zmianę tematu sięgnął po niewielkich rozmiarów pakunek pdo choinką ostrożnie nie chcąc zniszczyć papieru odpakował prezent. Zmarł na chwilę. W środku był sweter. Miękki w dotyku półgolf.
─ To kaszmir ─ obwieściła Veda ─ sama go uszyłam na ZTP
─ Uszyłas mi sweter? ─ zapytał ją zdumiony.
─ Nauczycielka mi pomogła ─ doprecyzowała wywracając oczami ─ ale musisz go przymierzyć będzie pasował do twoich oczu i kurtki ─ dorzuciła. Ivan wstał i wyszedł wrócil po chwili czując się idiotycznie. Nie nosił kaszmirowych wdzianek. Były niepraktyczne. ─ Wyglądasz świetnie ─ podbiegła do niego i się mocno przytuliła. Objął ją nieporadnie. I co z tego pomyślał. To był prezent od Vedy.
─ Szkoda, że to nie z tobą miała romans ─ szepnęła cicho do jego ucha. Znieruchomiał na chwilę. Jeśli Snchez się wygadał nogi z d**y mu powyrywa! Veda spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. Znowu się do niego przytuliła. ─ To nieważne ─ dodała ─ dla mnie i tak jesteś jaj tata którego nigdy nie miałam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:17:14 26-05-24    Temat postu:

***
Adora patrzyła zdezorientowanym wzrokiem jak Marcus Delgado oddala się z jej podwórka. Usta zacisnęła w wąską kreskę i opadała na puf stojący przy łóżeczku córeczki. Beatriz spała z panem Żyrafą zaś jej mama sięgnęła po komórkę i wybrała numer chłopaka.
─ Coś się stało? ─ zapytał zaniepokojony. Adora parsknęła śmiechem. Miała wrażenie, że tylko Marcus Delgado może ją pocałować i zadać tak głupie pytanie.
─ Wlazłeś przez okno, pocałowałeś mnie i kazałeś iść spać wszystko jest w jak najlepszym porządku ─ umilkła. Po drugiej stronie zapadła cisza.
─ Przepraszam, wiem że nie powinieniem
─ Och przestań ─ syknęła i podniosła się z pufy i zaczęła krążyć po sypialni. ─ Nie o to mi chodzi, możesz mnie całować ja po prostu nic z tego nie rozumiem ─ opadła na łóżko. ─ Przychodzisz na bal z chudą tyczką
─ Ona ma imię
─ To nieistotne, istotne jest to, że przyszedłeś tu pod osłoną nocy jak jakiś ─ urwała bo na końcu języka miała imię tylko jednego sławnego kochanka w dziejach który do swej lubej wchodził przez okno ─ całujesz mnie i mamroczesz coś o jemiole a później każesz mi iść spać. Czy ty naprawdę sądzisz, że ja zasnę w nocy? ─ mówiła szybko chociaż całkiem składnie.
─ To będzie nas dwoje ─ odparł na to Delgado a Adora uśmiechnęła się leciutko. Miło było słyszeć, że i ona funduje mu bezsenne noce ─ Beatriz śpi?
─ Nie zmieniaj tematu ─ Adora podniosła się na łokciach i popatrzyła na córeczkę. ─ Jak suseł ─ odpowiedziała na jego pytanie.
─ Gdy dziecko śpi mama też powinna spać ─ odparł.
─ Mama chcę mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu ─ odbiła piłeczkę nastolatka. ─ Po za tym Beatriz i tak za jakieś dziesięć minut obudzi się na jedzenie. ─ Marcus instynktownie spojrzał na zegarek. Nocował kilka razy w sypialni Adory i był wstanie wybudzony w środku nocy wymienić godziny posiłków Beatriz.
─ To tylko trzy ulice.
─ To niebezpieczne małe miasteczko ─ odrzekła na to. ─ Nie chcę żeby coś ci się stało.
─ Trenuje boks.
─ A ja kiedyś chodziłam na karate i co z tego? ─ zapytała ją.
─ Chodziłaś na karate? ─ zapytał ją zdumiony. Ciągle dowiadywał się czegoś nowego. ─ Czego jeszcze nie wiem o tobie Adoro?
Miała ochotę go poprawić, bo to pytanie brzmiało trochę nieskładnie, ale uśmiechnęła się ponownie. Marcusowi plątał się język co było zdecydowanie bardzo urocze.
─ Byłam na kursie masażu ─ wypaliła nagle ─ Miguel ciągle coś sobie naciągał się poszłam na kurs masażu więc jeśli masz ochotę zapraszam. Rozpasuje ci te plecy.
─ Co?
─ To znaczy ─ wyjąkała bo dotarło do niej jak to zabrzmiało ─ jeśli chcesz.
─ Z moimi plecami
─ Wiem, że cię bolą ─ weszła mu w słowo Adora ─ więc przestań zgrywać chojraka Delgado. Czego ja o tobie nie wiem?
─ Lubię brukselkę ─ odpowiedział.
─ Co? Nikt nie lubi brukselki ─ Adora się skrzywiła zaś miała Beatriz zakwiliła ─ daj mi chwilę. Przełączyła się na słuchawki i wzięła w ramiona grymaszącą córeczkę.
─ Ja lubię, brukselkę trzeb umieć przyrządzić. Łatwo ją rozgotować ─ wyjaśnił i zamilkł zdając sobie sprawę jak głupio to brzmi. ─ Twoje ulubione warzywo?
─ Gotowana marchewka z groszkiem? Kolor?
─ Czarny, a twój?
─ Niebieski ─ odpowiedziała ─ Ulubione lody?
─ Waniliowe
─ Ble, ja wolę miętowe z kawałkami czekolady.
─ Jak długo myjesz zęby?
─ A co to ma wspólnego z lodami
─ Bo miętowe z kawałkami czekolady smakują jak pasta do zębów ─ odpowiedział szczerze.
─ Co? Od kiedy?
─ Od je wymyślono. Jestem pewien że twórca mył wtedy zęby.
─ Szukasz gwiazd na niebie? ─ zapytała go nagle zmieniając temat.
─ Po co? ─ zapytał ją ─ Z jedną rozmawiam inne mi nie potrzebne. ─ Wypalił w odpowiedzi i się zatrzymał przed swoją furtką. Zamarł z dłonią na klamce bo powiedział cos naprawdę durnego i Adora milczała.
─ Nigdy nie byłam jego dziewczyną ─ wypaliła nagle Adora. ─ To była jedna noc ─ doprecyzowała jakby Marcus Delgado chcący się zapaść pod ziemię nie zrozumiał sensu jej słów.
─ Dlaczego mówisz mi o tym przez telefon?
─ Nie potrafię ci tego powiedzieć patrząc ci w oczy ─ wyznała ─ Zapadłabym się pod ziemie.
─ Nie masz się czego wstydzić ─ zapewnił ją.
─ Mam ─ odpowiedziała i chrząknęła ─ nie chcę żebyś pomyślał o mnie ja taka nie jestem. To po prostu się stało. Ja nie wiem czy Roque coś do mnie czuł ─ dorzuciła ─ chciałabym wierzyć, że coś do mnie czuł, nie byłam w nim zakochana.
Marcus poczuł że kręci mu się w głowie. Zacisnął palce mocnej na klamce od furtki.
Nie jego kocham, chciała powiedzieć, ale nie odważyła się.
─ Marcus przepraszam ─ wymamrotała.
─ Nie masz za co przepraszać ─ zapewnił ją ─ Wiem, że Roque był dla ciebie okropny.
─ Nie zawsze ─ przyznała ─ ale gdy dowiedział się o ciąży ─ zerknęła na śpiące najedzone dziecko, które uśmiechało się przez sen. ─ Zrzucił mnie ze schodów, a ty mnie złapałeś ─ wyznała ─ to nic że tego nie pamiętasz, ale chcę żebyś wiedział, że uratowałeś jej życie.

***
Diego leżał w jego łóżku milcząco wpatrując się w sufit. Enzo leżał obok wsparty na łokciu przyglądał się szatynowi. Nastolatek od jakiegoś czasu zachowywał się niepokojąco. Bywały noce gdy przychodził do niego pachnący mydłem i prysznicem i wślizgiwał się do jego łóżka. Do niczego między chłopcami nie dochodziło, ale Diego zasypiał przytulony do jego pleców. Nie wyjaśniał, nie tłumaczył się po prostu wtulał się w niego i zasypiał. A Enzo mu na to pozwalał.
Teraz opuszkami palców musnął siniak na szczęce chłopaka. Diego drgnął unosząc ku górze powieki. Przez chwilę chłopcy patrzyli sobie w oczy. Enzo uśmiechnął się kącikiem ust. Gdy zaczął do niego przychodzi nie lubił gdy Enzo oddawał uścisk. Zawsze prosił go o założenie koszulki jakby potrzebował dodatkowej bariery. Teraz pozwalał mu się wziąć za rękę co było sporym sukcesem na tym polu.
─ Zdradzisz mi dlaczego Ochoa ci przywalił? ─ zapytał go łagodnym tonem
─ To ─ urwał uciekając gdzieś wzrokiem ─ ja ─ wyjąkał i usiadł przesuwając dłonią po twarzy.
─ Diego ─ ostrożnie położył dłoń na jego ramieniu ─ co się dzieje? ─ zapytał go łagodnie.
─ Nic ─ odpowiedział na to chłopak i wstał ─ powinienem już iść.
─ Powinieneś powiedzieć mi co cię trapi ─ odbił piłeczkę nieślubny syn Pereza. Ostrożnie podszedł do Ledesmy ─ to bezpieczna przestrzeń. ─ Diego spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczyma. Oparł się plecami o drzwi i powoli usiadł na podłodze. Enzo usiadł naprzeciwko oparty o łóżko.
─ Pamiętasz co się stało przed tym jak trafiłeś do poprawczaka?
─ Masz na myśli dzień w którym ukradłem ci kasę? ─ doprecyzował a Diego skinął głową ─ Jak przez mgłę. Byłem wtedy na mocnym haju.
─ Czyli nie pamiętasz ─ posmutniał nieco Diego.
─ Pamiętam ─ przyznał Enzo. ─ Pocałowałem cię wtedy ─ powiedział. ─ Całowaliśmy się ─ dodał dobitniej i zmarszczył brwi. Diego uciekł wzrokiem ─ Zrobiliśmy coś jeszcze? ─ zmarszczka między brwiami pogłębiła się. Pocałunek pamiętał bardzo dobrze. Smak pasty do zębów Diega, jego palce w jego włosach. Lekkie skinięcie głową. ─ Zrobiłem ci krzywdę?
─ Co? Nie ─ odpowiedział niemal od razu nastolatek. ─ Nie, to było miłe ─ przełknął ślinę wdzięczny że jest ciemno bo jego policzki oblały się rumieńcem ─ Po za tym nie zaszliśmy za daleko ─ dodał ─ po prostu po raz pierwszy było mi dobrze od czyjegoś dotyku.
Enzo potrzebował kilku chwil za nim zrozumiał sens jego słów. Popatrzył na szatyna który spoglądał na swoje ręce skubiąc nerwowo rękaw koszuli. Nie patrzył mu w oczy tylko na swoje dłonie.
─ Po raz pierwszy? ─ zapytał starając się brzmieć łagodnie chociaż krew zaczynała szybciej krążyć w jego żyłach i zamieniać się w gorącą lawę. Nie zmniejszył odległości między nimi, lecz pochylił się lekko do przodu. Odnalazł spojrzenie Diego. Chciał sformułować pytanie, lecz nie wiedział jak? Jak zapytać o to co cisnęło mu się na usta? Ledesma odpowiedział lekkim skinieniem głową. ─ Ktoś wcześniej sprawił ci ból? ─ zadał to pytanie ostrożnie dopierając słowa. Diego najpierw na niego spojrzał a później uciekł wzrokiem. Krew zamieniła się w lód.
─ To były moje piętnaste urodziny ─ wychrypiał drżącym głosem Diego. ─ Przyszedł do mojego pokoju i się położył obok mnie. Na początku nic nie robił tylko leżał, ale po jakimś czasie ─ Diego nerwowo przełkną ślinę ─ on przytulił się do mnie i powiedział, że jestem już mężczyzną ─ zaczął nerwowo wyłamywać palce i wtedy zaczął ─ Enzo wiedział dokąd zmierza ta historia. Widział w poprawczaku nie jedno. Młodzi nabuzowani hormonami chłopcy robili różne rzeczy aby sobie ulżyć. Jedne był niegroźne inne nielegalne i krzywdzące. On uniknął tego losu. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. ─ gdy zaczął mnie dotykać przez spodnie od piżamy nie wiedziałam co się dzieje a później włożył rękę do środka i zaczął ─ urwał głośno przełykając ślinę. Nie był wstanie nic więcej powiedzieć. ─ później robił inne rzeczy ─ wyznał nie podnosząc na niego wzroku.
─ Twój ojciec ─ domyślił się Diaz i poczuł jak lawa w jego żyłach zamienia się w lód. Podniósł się z miejsca.
─ Nie ─ wychrypiał słabym głosem. ─ Nie idź ─ chwycił go za rękę ─ Błagam nie idź ─ w oczach lśniły łzy. ─ Już prawie nie przychodzi ─ wykrztusił. ─ Błagam ja tylko przy tobie mogę znowu spać ─ jedna łza później druga potoczyły się po jego policzkach. Enzo pokonał dzielącą ich odległość i ostrożnie objął przyjaciela, który się rozpłakał.
─ Nie wyjdę ─ obiecał ─ Zostanę.
─ Boje się ─ wyszeptał gdy przytulił się do Enzo ─ Boję się, że jak wyjadę na studia to on dobierze się do Rory.
─ Rory wie?
─ Mamy jeden pokój ─ odpowiedział a Enzo poczuł jak żółć napływa mu do gardła. ─ Matka udaje że nic się nie dzieje. ─ Diego wtulił się w jego pierś. ─ Zasugerowałem jej że powinna zajść w ciążę ─ dodał zawstydzony. ─ Z Jorge.
─ Dlatego ci przywalił ─ domyślił się.
─ Wiem, to było głupie ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Nie pozwolę jej skrzywdzić ─ Enzo na końcu języka miał odpowiedź „To już się stało” Aurora już byłą skrzywdzona słysząc jakie brat cierpi katusze również ją raniła. Diaz w poprawczaku był na jej miejscu i wiedział jakie to trudne słyszeć i nic z tym nie zrobić.
W poprawczaku kilka razy był świadkiem jak starsi i silniejszy wychowankowie dobierają się do młodszych i słabszych kolegów. W ośrodku nie było dziewcząt. Tak nieopodal był poprawczak dla dziewcząt, ale zarówno strażnicy jak i wychowawcy robili wszystko aby utrzymywać porządek w rydzach. To nie był „Czyściec” gdzie dziewczęta i chłopców napuszczano na siebie. Gdy jesteś młody i hormony w tobie buzują łatwo stracić nad sobą kontrolę. Enzo jednak wiedział, że w poprawczaku lepiej nie przywiązywać się do nikogo ani nie wchodzić w relacje z nikim. To może i redukowało samotność, ale inni mieli broń przeciwko tobie. Żywą i ludzką. Pomyślał o ojcu Diego.
Chłopak rzadko mówił o ojcu. Mieszający z nim płot w płot Enzo wiedział, że ojciec go bije. Damian robił to samo z nim i jego matką więc to nie było trudne do odgadnięcia. Nie zdawał sobie jednak sprawy że przemoc dotyczyła także sfery seksualnej. Pocałował śpiącego chłopca w czubek głowy. W poprawczaku mieli zasadę; za nim uderzysz poznaj wroga. On zamierzał poznać swojego wroga koniec końców Enzo Diaz często widywał Pedro w Drabinance, w podziemiach gdzie były klatki. Andres Suarez go lubił więc może udzieli mu kilku informacji.

***

Veda wyleciała do Nowego Jorku kilka minut po dwudziestej drugiej. Ivan Molina przekręcał się z boku na bok na kanapie zastanawiając się czy powinien powiedzieć Elenie o tym co usłyszał od jej dziecka? Znał odpowiedź Veda powierzyła mu coś w zaufaniu on nie zamierzał tego zaufania zawieść. Po za tym to nie poznaczało, że Veda zna całą prawdę. Westchnął i usiadł na łóżku. Przed wyjazdem kazała mu obiecać ze zaopiekuje się mamą i Mozartem. Pies gdy tylko się podniósł również poderwał się na równe łapy. Ivan bezwiednie podrapał zwierzę za uszami wstał i ruszył do drzwi. Pies podreptał za nim i gdy Ivan wsunął buty zaskomlał żałośnie. Czy miał ochotę zabierać ze sobą psa czy też ni ten nie pozostawił mu wyboru. Przypiął mu smycz i po chwili byli już na klatce pies zatrzymał się przy jednym z mieszkań. Powąchał coś co leżało na ziemi i radośnie merdając ogonem wszedł do środka. Molina zaklął. Nikt nie powinien zostawiać otwartych drzwi albo. Pchnął je lekko dłonią żałując że nie wziął ze sobą broni. Wszedł ostrożnie do środka i rozejrzał się po wąskim korytarzu. Psa nigdzie nie było widać. Przeklinając głupiutkie zwierzę wszedł do środka.
Mozart leżał zadowolony na kanapie merdając szaleńczo ogonem.
─ Głupol ─ powiedział do zwierzęcia gdy do jego uszu dobiegł dźwięk kroków. Zaklął pod nosem posyłając psu mordercze spojrzenie. Lucia Ochoa na jego widok uniosła brew. Miała na sobie kusy szary ręcznik, mokre włosy opadały na szczupłe ramiona nadal miały pianę. ─ Nie zamknęłaś drzwi ─ powiedział pierwsze co przyszło mu do głowy.
─ Serio? ─ odpowiedziała na to i wzruszyła ramionami. ─ Postanowiłeś sprawdzić czy żyje?
─ Raczej pies ─ wskazał na zwierzę siedzącego na kanapie.
─ Pewnie wyczuł kota
─ Masz kota?
─ Miałam, córka go ukradła, nieważne ─ machnęła ręką i zrobiła krok do tyłu. ─ Masz ochotę na prysznic? ─ zapytała znienacka kompletnie zbijając go z tropu. Spotykał bezpośrednie kobiety, ale nie aż tak. ─ Będę pod prysznicem gdybyś się namyślił.
Ivan spojrzał na psa to na Lucię która znikając w łazience nie zamknęła za sobą drzwi. Policjant westchnął za nim zdecydowanym gestem zsunął z ramion kurtkę i przewiesił ją przez oparcie kanapy. To tylko seks , pomyślał idąc do łazienki jednocześnie pozbywając się butów. Nic więcej, dodał w myślach gdy na podłodze wylądował sweter od Vedy. Zamknął drzwi łazienki i wszedł pod prysznic.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:19:55 27-05-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 192 cz. 1
LUCAS/JORDAN/FELIX/QUEN/SILVIA/YON/ANITA/SARA/LIDIA/IVAN/HUGO/MARCUS


Lucas odwykł od ludzi, dlatego wigilia w grodzie rodziny Diaz i Reverte była dla niego niezłym sprawdzianem umiejętności interpersonalnych. Miał wrażenie, że Marcela Duran go analizuje, dlatego uciekł przed nią przy pierwszej lepszej okazji i ukojenie znalazł przy chrześniaku, który bawił się zabawkowym łukiem, jakby był to prezent zrobiony ze szczerego złota.
– Łapię złoczyńców! – Alec naciągał cięciwę, wyszczerzając ząbki, a Luke przypatrywał się zabawce z zaciekawieniem.
Victoria i Javier zdecydowanie za bardzo się zaangażowali we współpracę z miejscowym bohaterem. Luke nie poznał go, nie miał okazji, ale jako agent FBI był wyczulony na tego typu akcje. Lalo Marquez po spotkaniu z El Arquero omal nie zszedł na zawał. Nie było przesadą stwierdzenie, że członek kartelu prawie popuścił w spodnie, kiedy otrzymał strzałę na parkingu Gry Anioła. Lucas doskonale to pamiętał, bo był to wieczór, w którym Joaquin wypuścił go z piwnicy El Paraiso, a Eva Medina otruła szefa kartelu na polecenie Fernanda Barosso. Policjant był w niewoli kilka miesięcy, ale przynajmniej to nie zmieniło się w Valle de Sombras i Pueblo de Luz – zawsze ktoś coś knuł, mordował lub zastraszał. Zwykła szara codzienność. Dlatego postanowił, że to już czas wziąć się w garść i wrócić do pracy. Pablo Diaz przyznał mu rację, choć nie bez odrobiny zwątpienia, kiedy Harcerzyk twierdził, że chciałby się na coś przydać w okolicy. Nie skłamał jednak, kiedy mówił, że potrzebuje przerwy od pracy w wywiadzie. Dziadek Samuel już wszystko załatwił i dał Luke’owi alibi, a on musiał zostać w mieście, jeśli chciał w końcu zgłębić tajemnicę Los Zetas i poznać tożsamość Odina. Nie mógł tego robić, wiecznie się ukrywając w kamienicy Victorii wśród Templariuszy. Musiał wyjść do ludzi i zacząć robić to, co robił najlepiej – prowadzić śledztwo. Dante Gomez kręcił nosem, kiedy Luke przekazał mu swój plan, ale Joaquin nawet się ucieszył.
– Nareszcie, Luke. Potrzebuję cię – powiedział z taką stanowczością, że Hernandez sądził, że się przesłyszał. – Dałem ci czas, bo ewidentnie go potrzebowałeś, ale prawda jest taka, że przyda mi się znajomy glina. Jestem pewien, że Los Zetas mają swoich szpiegów wśród policji, więc nie mamy czasu do stracenia.
– Ach, a już myślałem, że się o mnie martwiłeś. – Luke dokładnie owijał sobie dłonie bandażem bokserskim. Tego wieczoru miał wyjść na ring w klatce u Hrabiego po raz ostatni jako „niewolnik”. Nie zamierzał jednak rezygnować z klatek. Stały się jego rutyną i wiedział, że wróci tutaj, by wyładować emocje jeszcze nie raz. – Policje Pueblo de Luz i Valle de Sombras tworzą nowy specjalny zespół do spraw walki ze zorganizowanymi grupami przestępczymi.
– Czyli z kartelem Los Zetas? – dopowiedział Wacky, patrząc jak Luke rozgrzewa się w szatni przed walką. Ręce oparł na swojej lasce i nie miał zbyt wesołej miny.
– Podejrzewam, że Templariuszy też chcą mieć na oku, ale Los Zetas to wielka niewiadoma, więc mają priorytet. Po ostatnich dziwnych wydarzeniach potrzebują solidnie do tego podejść. Pablo uważa, że się nadam. Pracowałem już z kartelem, więc mam doświadczenie.
– Tak, ale Los Zetas doskonale wiedzą, że pracowałeś dla nas, więc nie uda ci się zachować przykrywki.
– Nie będę już pracował pod przykrywką. Będę wykonywał normalne zadania – jeździł na patrole, przeczesywał teren, przesłuchiwał świadków. Tyle że skupię się na wszystkim, co związane z kartelem.
– W porządku. Bylebyś donosił mi o wszystkim, czego się dowiesz.
Luke nic nie odpowiedział. Między nim i Joaquinem stworzyła się jakaś dziwna więź, której nadal nie rozumiał. Wolał nie zastanawiać się nad tym, tylko wykonywać swoje zadanie. Cieszył się, że będzie mógł współpracować z policjantami z Pueblo de Luz dzięki nowemu zespołowi. Miał wrażenie, że tamtejsi ludzie mają nieco więcej oleju w głowach niż podopieczni Diaza, chociaż od czasu Adama Esposito i Isabeli Quintero, którzy do najbystrzejszych nie należeli, być może wiele rzeczy zmieniło się w Dolinie.
– Czy twój dziadek załatwił ci usprawiedliwienie w pracy? – Villanueva zapytał nieco kpiącym tonem. Wiedział, że Samuel Richmond był wielką szychą w FBI i nie wątpił, że mógł swoimi kontaktami wiele zdziałać na korzyść jedynego wnuka.
– Wszystko jest pod kontrolą. Nurtuje nas jedynie zniknięcie Jasona. Według reszty przełożonych z Waszyngtonu, Jason chciał się przenieść do DEA, złożył papiery, był już na końcowym etapie rekrutacji i nagle wsiąkł jak kamfora. Nie potrafię tego pojąć. Żaden szanujący się agent FBI nie chciałby się przenieść do DEA, gorzej płacą i to brudna robota. Zazwyczaj chcą się przenieść tylko wtedy, kiedy wiedzą, że sami mogą zostać wylani z pracy w FBI. A Jason był dobrym agentem, a przynajmniej zawsze tak mi się wydawało.
– Znasz przecież tajniaków, znikają wciąż bez powodu. Jeśli nie chcą być znalezieni, nikt ich nie znajdzie, prawda? – Joaquin machnął ręką i szybko zmienił temat. Wolał nie mówić Lucasowi, że doskonale wie, gdzie Jason Miranda się teraz znajduje, a może raczej gdzie zostawił jego zwłoki i co z nimi zrobił. Nie było możliwości, by ktokolwiek go znalazł. Po agencie FBI nie pozostało absolutnie nic i tak miało pozostać, żeby Marcus Delgado pozostał czysty. – Dzisiaj walczysz z Ozyrysem.
– Ozyrys, serio? Egipski bóg śmierci… co wy macie z tymi bogami, co? Dlaczego tak nazywacie narkotyki i nadajecie pseudonimy? Dlaczego walczący w klatkach członkowie karteli nie mają imion jak na przykład biblijni ewangeliści? Walka świętego Marka i świętego Jana byłaby hitem, bo to jak walka lwa i orła.
– Lucas, nie czaję tych porównać do Biblii, więc daruj sobie. Zostaw to Łucznikowi Światła. – Villanueva poklepał policjanta po nagim ramieniu. – Wygraj dzisiaj, pokaż im, że nie ma z tobą żartów. Jeśli dzisiaj wygrasz, to będzie sygnał dla Los Zetas, że się ich nie boisz. Jeśli mam cię wypuścić w świat i pozwolić ci walczyć ze zbrodnią w świetle dnia, lepiej mnie nie zawiedź.
– Gdzieżbym śmiał.
Ozyrys, wbrew oczekiwaniom Lucasa, okazał się być niski i chudy. Nie mógł powstrzymać śmiechu na widok rozgrzewającego się na ringu mężczyzny, wykonującego jakieś dzikie tańce.
– To na pewno jest ten słynny Ozyrys, a nie jego żona Izyda? – zażartował, sam siebie dziwiąc swoją śmiałością.
Kilka osób stłoczonych wokół ringu, którzy jeszcze stawiali ostatnie zakłady, zaśmiało się cicho. Niektórzy jednak klęli pod nosem, bo znali przeciwnika Hernandeza i nie byli zachwyceni tą obelgą. Kiedy walka się rozpoczęła, Luke szybko pożałował swoich słów. Ozyrys okazał się być mały, ale zwinny niczym Bruce Lee. Kiedy krew buchnęła Lucasowi nosem po niesamowicie mocnym ciosie wysłannika Los Zetas, zdał sobie sprawę, że to nie przelewki.
– Nieźle jak na panienkę, co? – zasyczał Ozyrys po wygranej rundzie.
– Co ty odwalasz, Hernandez, weź się w garść. – Joaquin postukał wściekle laską w klatkę, zmuszając młodego mężczyznę, by na niego spojrzał. – Spójrz na niego – możesz go zmiażdżyć, dlaczego tego nie robisz?
– Jeśli go tknę, połamię mu wszystkie kości. Gość jest kruchy jak zapałka. – Luke raz jeszcze przyjrzał się człowieczkowi. Wydawało mu się, że jest od niego starszy. Miał też na przedramieniu tatuaż marines i to nieco wytrąciło Hernandeza z równowagi. Postanowił nie bawić się w sentymenty. Miał wrażenie, jakby w klatce stanął z nim Bruno i dopiero to sprowokowało go do zadawania ciosów, a nie tylko obrony.
Kiedy jednak chwilę później Ozyrys zatoczył się na ringu, krztusząc się własną krwią, zdał sobie sprawę, że przesadził.
– Wezwijcie karetkę – powiedział Luke, klękając przy przeciwniku i próbując dokonać fachowych oględzin. Złamał mu nos. Uderzył go tak mocno, że „egipski bóg” przestał oddychać normalnie, a Luke choć nie był medykiem, pojął, że gość mógł po prostu zadławić się własną złamaną chrząstką nosa. Popatrzył na Joaquina, który z wściekłą miną stał pod klatką i obserwował jego reakcję. – Dawaj telefon! – warknął, a Villanueva w końcu się ugiął.
Ludzie zaczęli masowo opuszczać twierdzę Hrabiego, nie chcąc być powiązani ze sprawą.
– Spalisz to miejsce, Luke. Lepiej go zostawmy i będzie po wszystkim.
– Nie pozwolę mu tu umrzeć – warknął, ale zamarł z dłońmi w zakrwawionych bandażach zawieszonymi nad wyświetlaczem swojego smartfona, jakby analizował wszystkie za i przeciw. Chyba zdążył przetworzyć to sobie w głowie. – Bierz go za nogi.
– Co? – Joaquin nie rozumiał, ale po chwili niósł już nogi mężczyzny i układał go w pozycji siedzącej w swoim samochodzie.
Luke zasiadł za kierownicą, nie zważając, że jest półnagi i pojechał od razu do kliniki Valle de Sombras. Wszczął alarm i zostawił pacjenta, zanim ktokolwiek zdążył zarejestrować ich obecność.
– Jesteś idiotą, Hernandez – poinformował go dobitnie Villanueva, kiedy siedzieli już w mieszkaniu policjanta w Pueblo de Luz. – Miałeś pokazać Los Zetas, że nie wolno z tobą zadzierać, a jedyne, co pokazałeś to to, że jesteś słabeuszem, który boi się ubrudzić rąk. Nie tak pokonuje się kartel. Tak nie wygrasz z Odinem.
– Przynajmniej mam czyste sumienie – odparł z irytacją, wciągając na siebie czystą koszulkę.
Nie wiedział, czy dobrze zrobił. Mogło się to obrócić przeciwko niemu, ale przynajmniej nie musiał znów patrzeć w lustro na mordercę. Wbrew temu co sobie powtarzał, wystarczył mu jeden trup na koncie, nie chciał kolejnego.

***

Dzień Bożego Narodzenia u Guzmanów niczym nie różnił się od zwykłego dnia tygodnia. Silvia pracowała w domu, cały czas siedziała pod telefonem i wydawała się być w ciągłym napięciu, a Fabiana dzieci nie widziały od czasu wigilii. Akurat Jordan cieszył się z tego powodu, bo miał wrażenie, że gdyby spotkał się z ojcem twarzą w twarz, skończyłoby się to kłótnią, a naprawdę nie miał na to ochoty. Debora wybierała się na doroczny piknik u Jimeny Bustamante i zabierała ze sobą Nelę, ale jej chrześniak nie miał ochoty spędzić popołudnia ze zgrają plotkujących kobiet. Alternatywą było jeszcze spędzenie czasu z dziadkami na El Tesoro, ale wiedział, że wiązało się to z zatroskanymi spojrzeniami Serafiny i wypytywaniem o różne sprawy, a nie chciał okłamywać babci.
Przerwę świąteczną Jordan postanowił wykorzystać więc do nauki. Kevin Del Bosque pojawił się w domu Guzmanów z samego rana w Boże Narodzenie i rozłożyli się na stoliku w kuchni. Widocznie kolega z klasy biologiczno-chemicznej też nie miał ochoty na przebywanie z rodziną w ten świąteczny czas, więc poprosił o sesję korepetycji.
– Na pewno chcesz zapytać o mojego ojca – mruknął cicho Kevin, obracając w dłoniach długopis, kiedy Jordan sprawdzał jego próbny test z biologii.
– Wierz mi, nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać o twoim ojcu.
Mówił prawdę. Teraz, kiedy anestezjolog był zawieszony i jego losy ważyły się na szali, Jordi odetchnął z ulgą. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Czuł, że Kevin też nie chce rozmawiać o ojcu. Było mu głupio i doskonale go rozumiał. Kevin Del Bosque był dobrym dzieciakiem. Trochę nieporadnym, czasami niezbyt domyślnym i dającym sobą manipulować, ale w gruncie rzeczy był tylko niewinnym nastolatkiem. Może właśnie dlatego Jordan ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma nic przeciwko dawaniu mu korepetycji, nawet po tym, jak doktor Matias Del Bosque został zawieszony w pracy. Teoretycznie nie miał już pretekstu, by zbliżać się do Kevina, bo sprawa była na dobrej drodze do rozwiązania, ale i tak zdecydował się kontynuować swoją pomoc. Kevin nie znał go za dobrze, nie pytał o osobiste rzeczy. Guzman nie nazwałby go swoim przyjacielem, ale był dobrą odskocznią od tego wszystkiego, co działo się wokół. Lubił grać z nim i jego kumplami w koszykówkę wieczorami w Valle de Sombras, a czasami rozgrywali nawet partyjkę na konsoli u niego w domu. Dzięki temu nie myślał, nie analizował, nie zadręczał się głupimi myślami i mógł po prostu się zrelaksować. Było to dobre uczucie. Tak naprawdę Kevin niczemu nie zawinił – jego jedynym błędem był fakt, że nie zgłosił nikomu swoich podejrzeń o alkoholizmie ojca. Ale przecież to był jego ojciec, w domu Matias musiał być kochającym mężem i tatą, więc to naturalne, że jego dzieci stały za nim murem. Nawet Jordan nie mógł tego kwestionować. Zaczął się zastanawiać, czy gdyby jego rodzice zrobili coś podobnego, czy również by ich krył? Znał odpowiedź na to pytanie. Ojca krył od wielu lat i chociaż nigdy o tym nie rozmawiali, Fabian musiał zdawać sobie sprawę, że Jordi zna sekret Kariny de la Torre i Horacia Fernandeza, że wie jaką rolę w tym wszystkim odegrał jego ojciec. Nie powiedział o tym nikomu, bo to zrujnowałoby ich rodzinę. Kevin wiedział dużo mniej o swoim ojcu, więc to naturalne, że wciąż próbował go usprawiedliwiać.
– Jesteś nie w sosie, co? Przepraszam, powinienem przełożyć te korepetycje na inny dzień. – Młody Del Bosque wydawał się nieco zawstydzony, że postawił kolegę w takiej sytuacji.
– W porządku, po prostu się nie wyspałem. – Jordan machnął ręką, bo naprawdę nie przeszkadzała mu wspólna nauka, co było bardzo dziwnym zjawiskiem jak na niego.
– Wigilia się udała?
– Można tak to ująć. – Wolał nie wdawać się w szczegóły. Prawdą było, że przecież urwał się z wigilii przed deserem, bo nie mógł znieść obecności swoich rodziców i dziadka Mariano.
– Hej, masz jakieś plany na nowy rok? – Kevin zagadnął swojego korepetytora, kiedy kończyli spotkanie i zbierał swoje książki ze stolika w kuchni domu Guzmanów. – Urządzamy małą posiadówkę nad jeziorem. Mamy pozwolenie, oczywiście żadnego alkoholu. – Postanowił od razu postawić sprawę jasno. – Wpadnij, będzie fajna impreza, nic szalonego. Grill i jakieś przekąski, tylko znajomi.
– Dzięki, Kevin, ale to nie moje gusta – odpowiedział dyplomatycznie, oddając koledze sprawdzony test próbny z biologii.
– Impreza nad jeziorem? Brzmi spoko, ale co powiecie na bibę nad morzem? – Quen wszedł do domu wuja jak do siebie i wskoczył na blat kuchennej wyspy.
Uniósł w górę dłoń i zakręcił na palcu klucze z niebieskim breloczkiem. Za nim do domu weszli Felix i Veronica, a Jordi posłał im krótkie spojrzenie, woląc nie zastanawiać się, dlaczego nagle zaczęli spędzać ze sobą tyle czasu. Właściwie to mało go to obchodziło.
– Dostałeś klucze do Niezapominajki i szpanujesz? – Jordan spojrzał na kuzyna z politowaniem. – Dziwię się, że dziadek uznał to za dobry pomysł. Jeszcze puścisz chatę z dymem.
– To twoja domena. – Enrique trochę się zirytował, ale tak naprawdę głupie komentarze Jordana nie były w stanie zepsuć mu humoru. – To jak, jedziecie? – Quen spojrzał to na kuzyna, to na jego kolegę z innej klasy, którego wypadało zaprosić, skoro już był tutaj obecny.
– Byłoby super, ale już obiecałem chłopakom, że załatwię grilla. – Kevin trochę sposępniał. Pewnie wolałby wyrwać się z Pueblo de Luz na kilka dni, ale jako że był słownym chłopakiem, nie wypadało teraz łamać obietnicy. Pożegnał się ze znajomymi i wyszedł, zostawiając ich samych.
– Jesteś idiotą, Quen – stwierdził Jordan, zbierając ze stolika książki i zeszyty od biologii. – Masz cały domek dla siebie, plażę na wyciągnięcie ręki. Mógłbyś spędzić długi weekend z Caroliną sam na sam, a ty organizujesz sylwestrową imprezę? Nie tak cię wyszkoliłem. – Zacmokał cicho, udając, że ubolewa nad głupotą kuzyna, który nieco się zmieszał. Chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pomysł Jordana był dużo lepszy.
– Nie słuchaj go, Quen. Caro nie pojechałaby z tobą sam na sam. – Felix musiał stłumić parskniecie śmiechem na widok oburzonej miny Ibarry. – No przecież dona Prudencja w życiu by jej nie pozwoliła.
– Dona Prudencja jest otwartą kobietą. Prędzej jej brat gangster nagadałby jej głupot. – Quen skrzywił się na wspomnienie Joaquina Villanuevy. – To jak będzie, kuzynku? Jedziesz z nami?
– Nie. – Jordan nie musiał się nawet zastanawiać. Nie miał ochoty spędzać z nimi czasu, a poza tym miał mnóstwo innych rzeczy do roboty.
– Jordi, no co ty! Musisz jechać! – Veronica zrobiła smutną minkę i podeszła nieco bliżej przyjaciela. Miało się wrażenie, że chce go złapać za rękę i udobruchać, ale chyba zrezygnowała na widok jego miny. – Będzie fajnie, zobaczysz!
– Tak, nie wątpię – odparł ironicznie, a jego wzrok pobłądził w stronę Felixa, który stał nieco dalej z zawstydzoną miną. Sam pewnie by go nie zaprosił, jego duma by na tym ucierpiała. – Bawcie się dobrze.
– Nie musisz być takim samotnikiem, wiesz? Jadą wszyscy bliscy znajomi. – Quen wywrócił oczami, bo nie miał ochoty przekonywać kuzyna do podróży, a jednocześnie wiedział, że jako najstarszy z wnuków Leopolda i Serafiny powinien to zrobić. – Wyrwiemy się na parę dni z miasteczka, trochę morskiego powietrza wszystkim nam się przyda.
– Nienawidzę morskiego powietrza. Moje włosy nie cierpią wilgoci. – Jordan miał odpowiedź na każdy argument. – Poza tym mam kupę innych rzeczy do roboty. Jak wy chcecie się lenić, to proszę bardzo. Potem nie płaczcie, jak nie zdacie egzaminów albo nie dostaniecie się na studia.
– Nie przesadzaj, mamy jeszcze wiele miesięcy. – Enrique machnął ręką, ale jednocześnie poczuł lekkie obawy. – A ty co niby masz do roboty?
– Staż w szpitalu, mój drogi kuzynie. Niektórzy nie mają tyle wolnego.
– Ja mam staż w przychodni dla potrzebujących, ale w święta niewiele będzie się działo, więc Saverin powiedział, że mogę zrobić sobie wolne. Lidii jednak nie pozwolił jechać. Po tej aferze z kondomami chyba nie wypuści jej z domu do matury… – Ibarra roześmiał się głośno, ale kiedy jego wzrok padł na Felixa, szybko spoważniał. – Naprawdę nie jedziesz?
– Naprawdę.
– Wiesz, że Aldo dałby ci wolne, gdybyś poprosił?
– A wiesz, że mam w nosie całe to wasze towarzystwo i naprawdę nie chcę spędzać z wami czasu, tak trudno to zrozumieć? – Jordi nie mógł już dłużej używać wymówek. Ibarra w końcu dał za wygraną.
Veronica posmutniała, bo chociaż wiedziała, że Guzman stroni od ludzi, to liczyła, że może po jej powrocie do miasteczka wszystko wróci do normy i znów będzie tak jak dawniej. Jeśli tak sądziła, to musiała się przeliczyć, bo Jordi ani myślał się asymilować, a już na pewno nie chciał spędzać czasu z nią.
– Szkoda. Ale jeśli zmienisz zdanie… – Veronica spojrzała na przyjaciela z nadzieją, ale on musiał ją zgasić.
– Nie zmienię.
Veronica wyglądała na zawiedzioną, ale trudno było powiedzieć, czy chodziło jej o to, że odmówił zaproszenia, czy po prostu o jego chłodny ton. Quen nie zamierzał błagać kuzyna, więc wycofał się z domu wuja i skierował się z koleżanką w stronę domu Remmy’ego Torresa, którego również chcieli zaprosić na wspólny wypad. Felix i Jordan zostali przez chwilę sami. Castellano nie wiedział, jak się do tego zabrać, więc po prostu wetknął byłemu kumplowi w ręce małą paczuszkę.
– Dajesz mi prezent? – Jordi uniósł jedną brew, obracając w dłoniach płaskie pudełko w papierze. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć co to jest. – Wiesz, że mamy dwudziesty pierwszy wiek? Nikt już nie słucha płyt CD. Mogłeś wysłać link na iTunes albo Spotify. – Trochę się droczył, ale w gruncie rzeczy zrobiło mu się miło, że o nim pamiętał. Nie miał jednak zamiaru mu o tym mówić. – Ja dla ciebie nic nie mam – dodał szybko, jakby chciał się usprawiedliwić.
– Myślisz, że zależy mi na upominkach? Otwórz. To bardziej inwestycja niż prezent.
Zaintrygował go. Szczupłymi palcami rozerwał sprawnie papier i na widok okładki płyty kącik ust uniósł mu się lekko. Szybko się zreflektował i spoważniał, żeby nie pokazywać, że się ucieszył. Odczuł jednak dziwną nostalgię – Felix znał go jak mało kto i wiedział, że to jeden z jego ulubionych musicali.
– Soundtrack do „Moulin Rouge”? Inwestycja ma polegać na tym, że napiszę więcej piosenek do naszego musicalu?
– Nie. – Felix prychnął lekko, sprowadzając kumpla na ziemię. – Veda wspominała, że jeszcze nie nagrałeś taśmy na NYU. No wiesz, chodzi o podanie na studia…
– Moja matka jest na górze, mów ciszej – syknął, odwracając głowę w stronę schodów, ale nie było możliwości, by Silvia ich podsłuchała. Zaszyła się w pokoju Franklina i pewnie pracowała nad kolejnym złośliwym artykułem. – Mam czas z podaniem.
– Masz niewiele czasu. Celowo to opóźniasz, bo się boisz – uświadomił mu Felix i w jednej chwili Jordan poczuł silną ochotę, by rąbnąć go w łeb. Castellano był chyba jedyną osobą, która mogła mu wprost wytknąć bycie tchórzem i nie miała z tego powodu żadnych konsekwencji. Zacisnął więc tylko pięści.
– Veda nie powinna z tobą o tym rozmawiać – powiedział tylko, czując jednak, że nie może złościć się na koleżankę, w końcu nie robiła tego z premedytacją. Poza tym nadal musiała być w szoku po tym, co wydarzyło się na balu z Jose Balmacedą. – Nie chodzi o to, że się boję. Po prostu szukam odpowiedniego repertuaru.
– Masz ułożony repertuar, od kiedy skończyłeś trzynaście lat – przypomniał mu Felix. – Jeden numer musi być musicalowy, jeden popowy i jeden dowolny, zgadza się? – Castellano nie miał może takiego obeznania w kryteriach zagranicznych uczelni jak Jordan, ale to akurat zapamiętał. – Nagraj tę taśmę, Jordan. Miej to z głowy.
– Mam nagrać jakiś kawałek z „Moulin Rouge”? To ta inwestycja? – Obrócił w dłoniach płytę, czując, że wiele z tych piosenek chciałby kiedyś zaśpiewać na scenie.
– Nie. To jest na twoje przesłuchania na żywo. – Felix założył ręce na piersi i wpatrzył się w niego, jakby stawiał mu warunki. Dobrze wiedział, że Jordan potrzebuje zachęty.
– Najpierw muszą odsłuchać taśmę z aplikacją. Dopiero wtedy zapraszają na przesłuchania. I zapraszają tylko wybrańców.
– To kwestia umowna. Zaproszą cię na bank.
Jordanowi zrobiło się głupio. Dlaczego tak w niego wierzył? Nie przyjaźnili się przecież. Zresztą Felix sam wciąż powtarzał, że Jordanowi brakuje doświadczenia. Przez trzy lata Guzman nie robił nic w kierunku muzyki, jego aplikacja na studia bez udziału w musicalu Felixa wydawała się być wręcz pozbawiona sensu. Mimo wszystko zrobiło mu się miło po usłyszeniu zakamuflowanego komplementu.
– Taśma to rzecz drugorzędna. Cokolwiek zaśpiewasz, wyjdzie świetnie. Musisz ich oczarować na żywo. Musisz wykorzystać swoje atuty – dodał Castellano, próbując trochę podbudować pewność siebie byłego przyjaciela.
– Moje ciało mi tutaj nie pomoże.
– Czy ty możesz być choć raz poważny? – Felix wywrócił oczami, ale nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się lekko. – Mój dziadek zawsze powtarzał, że jesteś genialny. Wykorzystaj to. Aranżowałeś już piosenki na skrzypce, prawda? To może brzmieć naprawdę dobrze w twoim wykonaniu. Wiele osób aplikuje na ten kierunek, ale niewiele potrafi dodatkowo grać i komponować.
– To teatr muzyczny, Felix, a nie studia dla kompozytorów – przypomniał mu, ale czuł, że jest sporo racji w tym, co mówi. Rozumieli się bez słów, więc od razu wiedział, jaki utwór przyjaciel proponuje na przesłuchanie. – „El Tango de Roxanne”? Zapomnij. – Jordan odłożył płytę na bok i pokręcił głową. – To trudny numer. I nie mogę grać na skrzypcach i śpiewać jednocześnie.
– Nie musisz, nagramy w studiu podkład. Rekruterzy docenią wkład własny. No chyba, że się boisz… Ewan McGregor dał czadu z tą piosenką w filmie.
– Ewan McGregor do pięt mi nie dorasta – syknął Jordan, czując lekko irytację. Wiedział, że Felix próbuje go sprowokować i mu się to udawało. – Zastanowię się – obiecał, a Felix pokiwał głową. Jordan sam musiał do tego dojrzeć.

***

Jimena Bustamante organizowała bożonarodzeniowy piknik każdego roku w zadbanym ogrodzie swojego wielkiego domu, który mąż łaskawie pozostawił jej po podziale majątku. Mężczyźni zwykle unikali tego typu imprez, ale kobiety i dzieci chętnie spędzały razem czas i stało się to wieloletnią tradycją. Oficjalnie chodziło o to, by zapewnić rozrywkę dzieciom, żeby nie nudziły się w święta, ale każdy wiedział, że dla matek i ciotek jest to jedyna okazja, by w spokoju poplotkować i uwolnić się na chwilę od mężów. Dzieci już dorosły, więc tradycja z czasem straciła na znaczeniu – zamiast bawić się w piaskownicy czy rozbijając bożonarodzeniową piniatę, nastolatki woleliby urządzić własną imprezę z dala od swoich rodzicielek. Jimena uparła się jednak, by podtrzymywać ten zwyczaj. Nawet jeśli jej przyjaciółki ze szkoły miały już swoje życie i nie spotykały się z nią zbyt często, ten jeden dzień w roku służył im za odnowienie kontaktów.
– Robimy się stare – stwierdziła gospodyni, patrząc jak jej córka znika we wnętrzu domu ze znajomymi. W ogrodzie pozostały tylko najmłodsze pociechy – Deisy i Chanelle, które przyszły razem z swoją mamą, Rebecą Fernandez, świetnie się bawiły. James i Jacob Castelani droczyli się z nimi, korzystając, że ich mama Toni nadrabia towarzyskie zaległości. – Kiedy oni tak wyrośli?
– Mnie nie pytaj, mam wrażenie, że dopiero kupowałam Deisy nową pidżamę z wizerunkiem Kopciuszka, a dzisiaj już jest za krótka. Nowa pidżama ma być w Robin Hooda albo Katniss Everdeen, to jedyny wymóg. – Rebeca zachichotała cicho, upijając łyk swojego chardonnay.
– Mała Deisy jest fanką Łucznika Światła? – Norma Aguilar roześmiała się na widok skrzywionej miny Jimeny. – Co się tak krzywisz, Jimeno? To w końcu bohater, dobry PR dla miasta, prawda? – dodała z sarkazmem.
– Nic mi nie mów. – Pani burmistrz nałożyła na nos okulary przeciwsłoneczne, bo pogoda im dopisywała, kiedy siedziały wygodnie w ogrodzie. To zadziwiające, jak pogoda potrafiła płatać figle. Jeszcze wczoraj mogłaby przysiąc, że Pueblo de Luz nawiedziły nietypowe opady śniegu. – Dochodzą mnie słuchy, że El Arquero de Luz powinien być burmistrzem, skoro tak dobrze mu idzie zwalczanie zbrodni, a przynajmniej można tak było wyczytać między wierszami jednego z artykułów Silvii Olmedo. Ursulo, proszę powiedz mi, że macie już jakieś typy co do Łucznika.
– Typy? – Ursula Duarte wydawała się być zamyślona, przysłuchując się słowom przyjaciółek. Raczej nie brała udziału w rozmowie. – Łucznik nie chce być schwytany i dobrze się kryje. Nie mamy żadnych konkretnych podejrzanych. Myślę, że jeśli coś się zmieni, będziesz pierwszą osobą, która się dowie.
– Trzymam cię za słowo, Ursulo, że będziesz mnie informowała na bieżąco w sprawie Łucznika. Już i tak mam dosyć wszystkowiedzących min Conrada Saverina i tego jego „a nie mówiłem?”, kiedy zdarzy się coś, co on przewidział dużo wcześniej. Saverin zaczyna mnie mocno irytować, już rozumiem dlaczego Debora mu przyłożyła na stypie Gilberta. A właściwie to o co wtedy poszło?
– To długa historia. – Deb napiła się szybko wina, żeby nie wnikać w szczegóły jej relacji z Conradem, a zaraz potem szybko się rozejrzała po ogrodzie, szukając Neli. Miała nadzieję, że jej bratanica jakoś odnalazła się w towarzystwie. – Spodziewasz się jeszcze kogoś? – zdziwiła się, kiedy rozległ się z oddali dzwonek do drzwi.
Jimena zrobiła tylko niewinną minę i wyszła szybko powitać kolejnych gości. Chwilę później do kobiet w ogrodzie dołączyły dwie kolejne z nastoletnimi dziećmi. Norma Aguilar prawie zakrztusiła się winem, kiedy zobaczyła Teresę Serratos wraz ze swoją córką, Veronicą. Były niemal jak dwie krople wody. Veronica zawsze była piękną dziewczyną, ale niewątpliwie jeszcze wyładniała przez ostatnie trzy lata, które spędziła w szkole w San Nicolas de los Garza. Jej matka natomiast była dosyć majestatyczną kobietą, raczej się nie uśmiechała, ale i tak była bardzo atrakcyjna jak na swój wiek. Obok pań Serratos kroczyła wyszczerzona w uśmiechu kobieta, która machała im ręką od samej bramki.
– Jimena naprawdę wie, jak zdobywać najświeższe plotki. – Anita nie wiedziała, czy przystoi jej się roześmiać. W gruncie rzeczy nie pochwalała takiego zachowania.
– To Ramona Abarca, prawda? – spytała Debora kącikiem ust, rozpoznając jej syna, Yona, który z nietęgą miną towarzyszył matce na tym dziwnym zgrupowaniu. – Ma długi język, ale nie jest jak Violetta Conde.
– Dzięki Bogu. – Ursula wniosła oczy do nieba, jakby chciała podziękować za to, że Violi nigdy nie zapraszano na ich wspólny piknik.
– Vero, Yon, idźcie do domu. Olivia da wam coś do picia. Wiem, że nie chcecie siedzieć ze starymi. – Jimena wskazała młodym drzwi z tyłu domu, a sama kazała gosposi przynieść jeszcze dwa krzesła dla nowych gości.

*

Sara Duarte zapowietrzyła się na widok Yona wchodzącego do kuchni pani Bustamante. Nie spodziewała się go tutaj zobaczyć. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się go już nigdy więcej zobaczyć, nie zamierzała szukać jego towarzystwa i miała zamiar zupełnie ignorować fakt, że straciła z nim dziewictwo. Veronica poszła pomóc Olivii przy koktajlach owocowych i przez chwilę została z nim sama, przez co zrobiło się niezręcznie.
– Dobrze, że cię widzę – powiedziała, próbując dodać sobie powagi, ale nie bardzo jej to wychodziło. Nie pomagało to, że Abarca patrzył na nią, jakby w ogóle nie wiedział, kim jest. No tak, on miał w nosie noc balu i nie rozpamiętywał tego, co się stało, podczas gdy ona przepłakała całą noc. – Chciałabym, żebyśmy postawili sprawę jasno. Nie mów nikomu o tym, co się pomiędzy nami wydarzyło.
– Myślisz, że chciałbym się tym chwalić? – Złośliwe parsknięcie śmiechem kapitana drużyny piłkarskiej mocno ją zabolało, ale udawała, że go nie usłyszała. – Nie zamierzam nikomu o tym mówić i ty też nikomu o tym nie powiesz, bo i tak się wszystkiego wyprę. Lepiej nie psuj mi reputacji.
Nie wiedzieć czemu pokiwała głową zamiast strzelić go po pysku. Jakby instynktownie sama czuła, że jego spoufalanie się z nią było jak mezalians. Wycofała się, chcąc znaleźć się wśród przyjaciół i udawać, że nic się nie stało, ale niestety on poszedł za nią. Wodził wzrokiem za Veronicą, jakby tylko ją widział w pomieszczeniu.
– Dlatego uważam, że to ja powinienem prowadzić – mówił Quen, siedząc na blacie kuchennym i spierając się o coś z Olivią. – Mam największe doświadczenie.
– Tak, jasne! Holowanie twojego rannego ochroniarza do sąsiedniego miasteczka się nie liczy. – Olivia jak zwykle wymieniała złośliwości z Ibarrą. Kiedy Quen próbował wysuwać nowe argumenty, uruchomiła głośny blender, który go zagłuszył. Nikt nie miał wątpliwości, że zrobiła to specjalnie. – Uważam, że Marcus powinien prowadzić, jest najbardziej odpowiedzialny.
– Nawet nie wiem, czy Marcus pojedzie! – warknął Quen, czując się niesprawiedliwie.
– Och, Marcus nie jedzie do Veracruz na sylwestra? – zagadnęła Veronica, sprowadzając na siebie uwagę wszystkich obecnych.
Rosie, która przyszła na piknik w towarzystwie mamy i dwóch młodszych braci, przywitała się z panną Serratos, ale Olivia nie była zachwycona, że ją widzi. Poprosiła Ruby, by stanęła bliżej i pomogła jej rozlewać koktajle do wysokich szklanek.
– Nie wiem jeszcze. Mówił, że się zastanowi. – Ibarra wzruszył ramionami, podkradając kawałek truskawki z talerza.
– To oczywiste, że Marcus woli spędzić sylwestra z Adorą – powiedziała Olvia głośno i wyraźnie tak, by Vero ją słyszała. – To wszystko zależy, czy ona będzie jechała. A z małą Beatriz może być ciężko.
– Może masz rację – przyznał Enrique, nie do końca świadomy, że słowa Bustamante były skierowane tylko do panny Serratos, by ją zasmucić. Efekt został osiągnięty.
Veronica spuściła głowę, a na ten widok w Yonie obudziły się skrajne uczucia – z jednej strony był wściekły, że ona nadal kocha się w tym durniu Delgado, a z drugiej strony pękało mu serce, kiedy widział, że coś ją boli. Może właśnie dlatego zdecydował się odezwać, mimo że wcześniej w ogóle nie miał takiego zamiaru. Przyszedł zachęcony przez Vero i swoją matkę, ale od razu wiedział, że pikniki tego typu to nie jego bajka.
– To kiedy wyjeżdżamy? – zapytał, spoglądając po wszystkich, kiedy Enrique mu nie odpowiedział. Miał ochotę się roześmiać na widok ich min. – Zaprosiłeś Patricia Gamboę i powiedziałeś, że może wziąć kogoś ze sobą. Pat zaprosił mnie.
Quen zamrugał kilka razy powiekami i spojrzał z wyrzutem na Olivię. Zaprosił Patricia tylko dlatego, że ona mu kazała. Być może szukała towarzystwa dla Ruby albo bawiła się w jakąś głupią swatkę, postanowił w to nie wnikać. Nie przypuszczał jednak, że Gamboa weźmie do Veracruz Abarcę.
– Pat to mój najlepszy kumpel. Myślałeś, że będzie chciał spędzić sylwestra beze mnie? – Yon oparł się biodrami o kuchenną wyspę, uśmiechając się z wyższością. Czuł, że reszcie towarzystwa nie odpowiada jego deklaracja i woleliby, żeby z nimi nie jechał, ale miał to gdzieś. Jeśli mógł być bliżej Veronici, to zamierzał to wykorzystać. Najlepiej też, gdyby na wycieczce miało nie być Marcusa i Jordana, a tak się właśnie zapowiadało.
– Okej, możesz jechać. Tylko bez żadnych awantur – Niezapominajka ma stać cała, kiedy będziemy odjeżdżać po nowym roku. – Quen pogroził mu palcem, ale nie zrobiło to na nikim wrażenia. Nawet Carolina, która przyszła z Astrid, spojrzała na swojego chłopaka z politowaniem.
– Spoko, znam Guzmanów. O nic się nie musisz martwić, bywałem już w tym domku.
– Niby kiedy? – Enrique zrobił zdumioną minę.
– Franklin wciąż urządzał tam imprezy, nie tylko sylwestrowe. Nie wiedziałeś? Przecież to był twój kuzyn. – W głosie Abarci dało się słyszeć zaskoczenie.
Quen trochę się zmieszał. Nigdy nie był blisko z Franklinem, ale pomyślał, że powinien on chociaż zaprosić go na sylwestra, skoro już dziadkowie udostępniali mu domek. Tymczasem on nawet nie wiedział, że takie imprezy odbywały się Veracruz.
– W każdym razie bez żadnych awantur, to ma być kulturalna impreza. Bez alkoholu i innych używek – dodał i wzrokiem prawie wywiercił dziurę w czaszce Abarci. Ten dzielnie wytrzymał spojrzenie.
– Jestem sportowcem – odpowiedział, jakby to wyjaśniało sprawę.
– Nigdy nie wiadomo. – Quen wzruszył tylko ramionami i dał za wygraną. Zdawał się nie widzieć zbolałej miny Sary, która wolałaby zrezygnować z sylwestra niż jechać nad morze razem z Yonem. Innym jednak towarzystwo Abarci zdawało się już nie przeszkadzać.
– I skoro już mamy ustalone, kto jedzie, a kto nie – Carolina podłapała szybko przerwę w kłótni swojego chłopaka i Olivii – to proponuję, żebyśmy pojechali autobusem. To za długa droga, żeby któreś z was prowadziło.
– Oszalałaś? To piętnaście godzin jazdy. Ja nie mam zamiaru tłuc się w autobusie taki kawał – warknął Yon. – Najlepiej polecieć samolotem.
– Nie każdego stać na bilety – zauważyła rozsądnie Carolina.
– To niech nie leci – odgryzł się Abarca.
– Chcesz to leć sobie sam. Ja wolę jechać autobusem i pozwiedzać. – Carolina zadarła do góry głowę, czując, że wygrała tę bitwę. Yon skwitował jej słowa kolejnym prychnięciem. – Po drodze jest wiele ciekawych miejsc, takich jak na przykład Matacanes Canyeon albo El Tajin. Nigdy tam nie byłam, to miasto prekolumbijskie, kolebka kultury, jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO…
– Niezła z ciebie kujonka, co? – podsumował ją Yon, wywracając oczami, ale Quen kazał mu się przymknąć, patrząc jak urzeczony w swoją dziewczynę. – My polecimy samolotem. Prawda, Vero?
Zwrócił się do Veronici tak, jakby decyzja już została podjęta. Kiedy wszystkie spojrzenia spoczęły na dziewczynie, lekko się zmieszała.
– Nie obraź się, Yon, ale chciałabym jechać ze wszystkimi. Tak będzie raźniej – przyznała dyplomatycznie.
– Nie kłopocz się, Vero, jedź ze swoim pitbulem, a my będziemy się świetnie bawić bez ciebie – rzuciła Olivia, ale szybko pożałowała tych słów.
– Olivio Cornelio Bustamante, co to ma znaczyć? – Jimena weszła do kuchni akurat w momencie, kiedy jej córka rzucała złośliwy komentarz do Veronici. – Nie tak cię wychowałam. Natychmiast przeproś.
– Przepraszam – bąknęła w stronę panny Serratos, która szybko zaczęła przekonywać panią Bustamante, że Olivia nie miała tego na myśli.
– Oczywiście, że miała. Ma niewyparzony język. Jeszcze chwila, a w ogóle zabronię ci jechać do Veracruz. Już i tak wystarczy nam wrażeń jak na ostatnie dni. Policja złapała tego złodzieja z ulicy Bankowej, więc nie musisz się martwić, Oliwko.
Jimena zabrała jedną tacę z koktajlami i wyszła, a znajomi szybko pochylili się nad Olivią i Ruby, żeby zdały relacje z kradzieży pod bankiem.
– I El Arquero de Luz odzyskał dla ciebie torebkę? – Carolina z niedowierzaniem przypatrywała się blondynce, która w tej chwili nawet nie myślała o pieniądzach. Żałowała jedynie, że nie mogła zatrzymać Łucznika i z nim porozmawiać.
– To było bardzo dziwne. Myślę, że twoja mama, Saro, też tak uważa – dodała Ruby, przypominając sobie wczorajszy dzień. – Łucznik zwykle nie wychodzi w środku dnia…
– Posłał strzałę Baronowi, Jonasowi i Horacio w środku dnia – przypomniał im Quen. – No i nie zapomnijmy o wiecu wyborczym Fernanda Barosso.
– Tak, ale to co innego. – Ruby była pewna, że Ursula Duarte również to dostrzegła. – Tym razem nie było żadnej strzały ani cytatu, Łucznik nikogo nie zastraszył, jedynie odzyskał dla Olivii jej torebkę. To bohaterskie, ale nie w jego stylu.
– Może po prostu trafił na was przypadkiem, ścigając tego złodziejaszka? – podpowiedział Enrique, czując, że to ma sens. – Ulica Bankowa styka się z Kościelną… – dodał, jakby sam siebie o czymś przekonywał.
– A co to ma do rzeczy? – Carolinę zdziwiła ta nagła wzmianka o kościele, który znajdował się niedaleko banku w Pueblo de Luz.
– Nic, nic, tak tylko głośno myślę. – Uśmiechnął się, ale w głowie przybił sobie piątkę. Żałował, że na pikniku nie ma Lidii, z którą mógłby to omówić.
– Uważam, że jest niesamowity – odezwała się niespodziewanie Veronica, sprawiając, że kilka osób spojrzało na nią dziwnie. – El Arquero. To cudowne, co robi.
– Cudowne jest napadanie na ludzi, grożenie im bronią i w dodatku mordowanie? – Yon Abarca spojrzał na nią spode łba. Czasami była taka naiwna.
– Nikogo nie zamordował – sprostował Enrique, czując się w obowiązku stanąć w obronie księdza Ariela, którego uważał za Łucznika Światła. – To tylko wymysł policji, żeby obwinić kogoś o morderstwo Jonasa Altamiry. Felix tam był i mówił, że to nie Łucznik.
– Felix sam nie był przekonany – przypomniała chłopakowi Carolina. – Jordan i Patricio też to widzieli. Jordi twierdzi, że to jakiś psychopata.
– Jordi twierdzi, że koleś, który zamordował Altamirę jest psychopatą, a nie Łucznik Światła. Jest różnica.
– A co za różnica, skoro większość ludzi w Pueblo de Luz uważa, że morderca i bohater to jedna i ta sama osoba? – Nayera podparła się pod boki, czując, że zaraz się pokłócą.
– W każdym razie El Arquero de Luz jest tym, czego to miejsce potrzebuje – skwitowała Veronica, ucinając dyskusję, a Quen był jej wdzięczny, bo nie chciał kłócić się ze swoją dziewczyną, a czuł, że są tego bliscy.
– Pewnie, miasto potrzebuje czubka z łukiem – prychnął Yon i niemal natychmiast pożałował swoich słów, kiedy zobaczył zaszklony wzrok Veronici. – Vero, nie chciałem…
– Wiem. Wybaczcie, pójdę zobaczyć, czy nasze matki nie napiją się mrożonej herbaty. – Panna Serratos posłała wszystkim wymuszony uśmiech i wyszła do ogrodu.
– Pogubiłam się. O co chodzi? – Rosie popatrzyła na Quena, który machał nogami jak małe dziecko, siedząc na blacie. Odpowiedziała jej jednak Marianela, która do tej pory zaszyła się w kącie kuchni niezauważona przez nikogo.
– O Ulisesa. Strzelał z łuku. Miał… problemy. – Nie bardzo wiedziała, jak nazwać łagodnie depresję i stany lękowe, z którymi zmagał się Serratos zanim popełnił samobójstwo.
Yon Abarca posłał jej takie spojrzenie, że zapragnęła nigdy się nie urodzić. Wyszedł szybkim krokiem do ogrodu, chcąc dotrzymać Veronice towarzystwa.
– Ulisesa wszyscy okrzyknęli czubkiem po jego śmierci, kiedy na jaw wyszło, że leczył się u terapeuty i cierpiał na manię prześladowczą – wyjaśnił cicho Enrique. – Romowie nadal dbają, żeby podkręcać tę nienawiść. Są naprawdę mocno zafiksowani na Serratosach. Słyszałem, że wciąż kręcą się pod ich domem, obrzucają zgniłymi jajkami, malują graffiti. Co prawda teraz sytuacja się uspokoiła dzięki Saverinowi, ale kto wie co im jeszcze odwali?


*

Jimena subtelnie próbowała wybadać swoje przyjaciółki. Ostatnimi czasy zaczynała tracić kontrolę w miasteczku i nie ulegało wątpliwości, że to Conrado Saverin był raczej postrzegany jako rzeczywisty włodarz Pueblo de Luz. Zgodziła się ustąpić po pewnym czasie ze stanowiska, ale nie mogła tego zrobić teraz, kiedy miała tyle na głowie. Musiała też się upewnić, że w radzie miasteczka zasiądą przychylni jej ludzie, a nie osoby pokroju Marleny Mengoni.
– Nie cierpię jej – przyznała otwarcie Bustamante, korzystając z okazji, że w pobliżu nie było dzieci. – Marlena wszystkie cechy odziedziczyła po matce, to prawdziwa wilczyca w owczej skórze. Udaje świętą Matkę Teresę, ale wszyscy wiemy, że Matka Teresa wcale taka święta nie była. Wkurza mnie jej dwulicowość. Twierdzi, że chce się dostać do rady, żeby zmienić Pueblo de Luz na lepsze, ale moim zdaniem ma swoje ukryte cele. Dlatego powinnyście wziąć się w garść, dziewczyny. – Zwróciła się do Anity i Debory. – Dona Prudencja ma mandat radnej w kieszeni, ale wy nie macie tego zagwarantowanego. Nie wiem, co kombinuje Silvia, ale słuchajcie jej, bo zna się na rzeczy.
– Jak na razie to przerobiła mój bar w lokal wyborczy. – Anita uśmiechnęła się, ale w gruncie rzeczy nie miała jej tego za złe. – Planuje jakieś wielkie wydarzenie w Czarnym Kocie na krótko przed sylwestrem. Nie wnikam w jej metody.
– To dobra postawa. Nie przepadam za Silvią, ale nie można jej odmówić determinacji. Przechodziła przez kilka kampanii z Fabianem, więc wie, z czym się to je. A ty, Deboro, co planujesz?
– Pokazać swój urok osobisty i liczyć, że wyborcy dostrzegą moje dobre intencje. – Guzmanówna uniosła wyżej kieliszek z winem, trochę drwiąc sobie z całej sprawy. – Och, dajcie spokój. Nie cierpię się wysilać. Byłam w szkolnym samorządzie, tam wszystko było prostsze.
– Mieszkańcy Pueblo de Luz są prości, ale przez to cały proces wyborów tylko się komplikuje, zaufaj mi. Łatwo nimi manipulować, a Marlena umie to doskonale.
– Twierdzisz, że jesteś burmistrzem miasteczka, w którym mieszkają sami głupcy? – Norma skarciła przyjaciółkę, bo nie pochwalała takiego punktu widzenia. – Ludzie muszą mieć dużo opcji i muszą być zdolni sami podejmować decyzje. Nie nam oceniać, na kogo zagłosują.
– Tak, ale powinni zagłosować mądrze. Większość z nich o świecie dowiaduje się z kościoła albo z lokalnych prawicowych wiadomości. Od kiedy ksiądz Ariel jest w parafii, pewnie nieco się to zmieni, ale nie możemy oczekiwać, że z dnia na dzień ludzie zaczną trzeźwo myśleć. Ty, Normo, powinnaś o tym wiedzieć najlepiej jako prawniczka. Kocham to miasteczko, ale mieszkańcy potrafią być zakutymi łbami.
– Nie ujęłabym tego w ten sposób.
– W każdym razie chciałabym zobaczyć was w radzie – podsumowała Jimena, ponownie zwracając się do Anity i Debory. – Nie jestem przekonana co do Antonia Moliny. Dziwię się, że Ivan nie wpadł w szał.
– Wpadł. – Astrid poinformowała koleżanki na wspomnienie reakcji szeryfa miasteczka. – Zażądał jego wycofania, ale nawet szeryf nie ma takiej władzy. A Silvia tylko zaśmiała mu się w twarz. Ta dwójka to największe uparciuchy, jakich znam. Będzie wojna, to pewne.
– Też bym nie chciała, żeby mój ojciec kandydował do rady, gdyby był starym alkoholikiem i damskim bokserem – zauważyła rozsądnie Jimena. – Na szczęście ludzie w miasteczku są pamiętliwi, więc Antonio raczej nie ma co liczyć na mandat.
– Nie byłabym taka pewna. – Toni Castelani podzieliła się swoim zdaniem na ten temat. – Antonio jest czysty od jakiegoś czasu, a ludzie pamiętają go jako dobrego zastępcę szeryfa. Skoro żona była z nim aż do śmierci, to w ich oczach nie mógł być taki zły. Tak jak mówiłaś, Jimeno, to społeczeństwo bywa strasznie zaściankowe.
– Wszystko mi jedno, kto dostanie stołek, byle nie Marlena. Każdy inny kandydat będzie dobry. No cóż, może oprócz… – Jimena zawahała się i posłała szybkie spojrzenie Teresie. – Wybacz, ale nie sądzę, by Theo się do tego nadawał.
– Nie przepraszaj. Sama też nie jestem zachwycona jego kandydaturą – przyznała bez ogródek pani Serratos, dziwiąc tym wszystkich w towarzystwie. – Ale jest dorosły i robi, co chce.
– Właściwie to zawsze robił, co chciał – zauważyła Astrid, ale Norma szybko wybrnęła z sytuacji i wróciła do poprzedniego tematu.
– Miejmy nadzieję, że całe wybory przebiegną uczciwie i w duchu zdrowej rywalizacji.
– Pobożne życzenie. – Jimena roześmiała się, ale chyba zdała sobie sprawę, że to nie na miejscu, bo dodała: – Dopóki obywatele nie zaczną dopisywać na kartach do głosowania „El Arquero de Luz”, nie będzie tak źle. Słyszałam już kilku oszołomów, którzy twierdzili, że Łucznik, cytuję, „powinien wziąć się za to miasteczko na poważnie”. Dlatego Ursulo, liczę na ciebie i na twoje śledztwo. I mam nadzieję, że Ivan nie będzie ci za bardzo w nim przeszkadzał.
– Ivan dał mi wolną rękę ze śledztwem. Wnioskuję, że nie bardzo go to interesuje.
– Cały Molina. Jemu tylko jedno w głowie. – Jimena dolała sobie wina, a widząc oburzone miny pozostałych kobiet, wzruszyła ramionami. – Och, dajcie spokój. Jakby połowa z was tutaj obecnych z nim nie spała!
Wszystkie kobiety popatrzyły po sobie, nie wiedząc, czy mają się czuć oburzone czy może powinny się roześmiać. Norma Aguilar miała na tyle rozsądku, by ukrócić te niesmaczne żarty.
– Może lepiej nie zaglądajmy szeryfowi do łóżka, dobrze? Nie nasza sprawa.
– Pewnie, że nasza. W takim tempie to kolejna z tego grona za niego wyjdzie. Ptaszki już ćwierkają. – Jimena posłała szybkie spojrzenie Elenie, która od razu pokręciła głową.
– Naprawdę nie wiem, skąd ludzie czerpią te pomysły. Ivan to tylko przyjaciel – sprostowała pani Balmaceda, czując na sobie wzrok wszystkich znajomych. – I zapewniam, że nie zamierzam za niego wychodzić. Poza tym sama nadal jestem formalnie w związku małżeńskim – przypomniała, jakby chciała to podkreślić, a potem posłała szybkie przepraszające spojrzenie Deborze, która jednak tylko się uśmiechnęła, bo nie ruszały jej takie plotki.
– Tak czy siak Molina zawsze miał dużo kobiet, wszyscy o tym wiemy. – Jimena posłała wymowne spojrzenia w stronę Debory, Ursuli i Astrid, które zdecydowanie poznały Ivana od najbliższej strony. Przez dłuższą chwilę zatrzymała się też na Elenie, ale nic więcej nie powiedziała.
– Możemy zmienić temat? – Duarte nie czuła się komfortowo, rozmawiając o takich rzeczach w towarzystwie pozostałych kobiet, z którymi Ivan spał.
– Wstydzisz się, że straciłaś cnotę z Moliną? Ursulo, to nic strasznego. Przynajmniej wiedział, co robi, nie to co mój głupi mąż…
– Yyyy mamo? Możemy już wracać? Nie czuję się najlepiej.
Sara była świadkiem ostatniego wyznania i poczuła się okropnie niezręcznie. Jimena wyraźnie się zmieszała i zmieniła temat, a Ursula pożegnała się z wszystkimi i wróciła z córką do domu.
– Co ci dolega? Dopadła cię jakaś grypa? Źle się czujesz od czasu balu. – Ursula zatroskała się, kiedy wracały spacerem do mieszkania. Zatrzymała się na chwilę i przyłożyła dłoń do czoła córki, sprawdzając temperaturę.
– To tylko okres – skłamała, zwalając swoje złe samopoczucie na bolesne miesiączki. Ursula tylko pokiwała głową. – Mamo, dlaczego nigdy nie wspominałaś, że swój pierwszy raz przeżyłaś z Ivanem Moliną?
– Hmm nie wiem. Nigdy mnie o to nie pytałaś. – Ursula była dosyć otwarta w kwestiach intymnych i zawsze chętnie odpowiadała na pytania córki, ale temat po prostu nigdy nie wypłynął. – Byłam wtedy nastolatką, to było dawno temu. Byłam trochę starsza od ciebie, na ostatnim roku liceum.
– Czy Ivan nie chodził wtedy z Deborą?
– Chodzili ze sobą i rozchodzili się równie często jak zmienia się pogoda w Valle de Sombras. – Ursula poczuła, że może rzeczywiście było to odrobinę nieczułe z jej strony, ale nic nie mogła na to poradzić, że Ivan jako nastolatek miał urok, któremu ciężko się było oprzeć. Cóż, nadal miał to coś.
– I jak było? To znaczy… – Sara szybko się poprawiła, bo nie chciała znać pikantnych szczegółów. – Podobało ci się?
– Co to za pytanie? – Ursula uśmiechnęła się, bo było to tak dawno temu, że nigdy specjalnie tego nie rozpamiętywała. – Było przyjemnie. Byłam przygotowana na najgorsze, słuchając opowieści koleżanek. Jimena przeżyła swój pierwszy raz ze swoim późniejszym mężem i opowiadała o tym jak o torturach. Seks z Ivanem zdecydowanie tortur nie przypominał. Był czuły i delikatny. Nie wiem, może dlatego, że miał doświadczenie z innymi dziewczętami, ale wiedział, co robi. Nie zmuszał mnie do niczego.
– Ale… dlaczego poszłaś z nim do łóżka?
– Czy to nie oczywiste? – Duarte złapała córkę pod ramię i ruszyły dalej wolnym krokiem. – Podobał mi się. No dobrze, lubiłam go. Okej, szalałam za nim, zresztą nie tylko ja. Myślę, że to najpiękniejsze, co może się przydarzyć – przeżyć swój pierwszy raz z kimś, na kim ci naprawdę zależy.
– Ale przecież ty i Ivan nie jesteście ze sobą. – Sara poczuła się okropnie. Przypomniała sobie swój pierwszy raz z Yonem i zakręciło jej się w głowie. Jej doświadczenie było zupełnie inne od doświadczeń jej matki.
– Nie trzeba z kimś być, żeby darzyć go uczuciem i szacunkiem. Ja i Ivan zawsze się przyjaźniliśmy. I tak, nigdy ze sobą nie chodziliśmy, on nawet nie traktował mnie nigdy jak kogoś więcej, ale nigdy też tego nie oczekiwałam. Jesteśmy przyjaciółmi i dobrze mi z tym.
– Nadal go lubisz? – Sara nie mogła się powstrzymać, żeby nie zapytać. Ursula tylko się uśmiechnęła i dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie uzyska szczerej odpowiedzi.
– Skąd to nagłe zainteresowanie? Saro, ty chyba przyszłabyś do mnie, zanim byś się zdecydowała iść o krok dalej z jakimś chłopcem, prawda? – Kobieta upewniła się, bo zawsze była na tyle otwarta, że córka powinna wiedzieć, że może do niej przyjść i porozmawiać.
– Oczywiście. – Nastolatka wysiliła się na uśmiech, a jednocześnie tak się zarumieniła, że Ursula uznała to za dobry znak. – Nie jestem jeszcze na to gotowa. Nie mam nikogo, z kim chciałabym to zrobić – przyznała, co nie do końca było zgodne z prawdą. Nie wiedziała, dlaczego skłamała. Może chciała wyprzeć z pamięci nieprzyjemne wspomnienie.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie ma w szkole żadnego chłopca, który ci się podoba? – Matka uniosła podejrzliwie brwi, bo dobrze znała Sarę i jej zamiłowanie do płci przeciwnej. – A ten Jeremiah, z którym byłaś na balu?
– To tylko kolega – sprostowała, nadal czując się źle po tym, jak nakryła Remmy’ego z Nachem w bibliotece. Nikomu o tym nie powiedziała i nie zamierzała tego robić. Czuła się skrzywdzona, ale przecież nie mogła winić za to Torresa. Poszedł z nią na bal jak z koleżanką, a nie dziewczyną, którą chciał rozdziewiczyć po balu.
– A Marcus Delgado nadal buja w chmurach i nie dostrzega, że ma pod nosem taką cudowną dziewczynę?
– Mamo! – Sara dała jej kuksańca, bo peszyła ją taka rozmowa. Matka wiedziała, że jej córka wzdycha do szkolnego gwiazdora od dzieciństwa. – Marcus jest spoza mojej ligi. To dobry przyjaciel, a poza tym dziewczyński kodeks zabrania mi próbowania czegokolwiek, nawet gdybym chciała.
– Dziewczyński kodeks?
– Tak. Marcus chodził z Veronicą bardzo długo. Nie zrobiłabym jej takiego świństwa. Wiem, że ja i Vero już się nie przyjaźnimy, ale i tak pozostanę lojalna. Kiedyś była dla mnie jak siostra. Mamo, wszystko okej? – zapytała, kiedy dostrzegła zaszklone oczy Ursuli.
– Jestem z ciebie dumna, wiesz? – Pocałowała córkę w czoło i objęła ją ramieniem, kierując się w stronę domu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:22:24 27-05-24    Temat postu:

cz. 2


Kampania wyborcza ruszyła pełną parą i każdy kandydat do rady miasta miał coś do powiedzenia. Anita Vidal postanowiła być po prostu sobą. Swoją życzliwością i otwartym sercem zachęcała obywateli do oddania na nią głosu, nie musiała nawet specjalnie się wysilać. Ulotki i plakaty wyborcze w lokalu El Gato Negro ograniczyła do minimum, nie chcąc nikogo straszyć swoją nienaturalnie uśmiechniętą na fotografiach twarzą. Powiesiła kilka z nich wewnątrz baru tylko dlatego, że Silvia jej kazała. Anita zaczynała sądzić, że dziennikarka bardzo osobiście podeszła do całego procesu, być może dlatego, że sama nie mogła kandydować.
– Trzeba zorganizować wieczór wyborczy z drinkami i przekąskami gratis. Ludzie uwielbiają darmową wyżerkę. – Silvia zdawała się doskonale wiedzieć, czego potrzebują wyborcy.
W okresie poświątecznym bar El Gato Negro zaczynał tętnić życiem dopiero wieczorami, więc korzystając z okazji, że do południa nie było klientów, pani Guzman postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować wieczór wyborczy. Javier Reverte mógł wykorzystać „Grę Anioła”, miał kontakt z wyborcami niemal każdego dnia, więc pora by Anita Vidal wzięła się w garść i również zaczęła intensywne przygotowania.
Valentina siedziała na kontuarze po turecku i przypatrywała się redaktorce z nietęgą miną. Nigdy za nią nie przepadała, a oto jej siostra była skazana na tę harpię. Wydawało się jednak, że pani Guzman naprawdę się zaangażowała i chciała doprowadzić do zwycięstwa cały zespół „Avengersów” z Javierem i Anitą na czele. Wredne komentarze i przytyki do wydarzeń z przeszłości ograniczyła do minimum, więc był jakiś progres. Mimo wszystko Tina nadal uważała, że to jedna wielka szopka.
– Nie możemy rozdawać wszystkiego za darmo. Interes musi się kręcić. El Gato Negro nie jest organizacją charytatywną – zauważyła rozsądnie dwudziestojednolatka, przypatrując się ze spokojem, jak Silvia przechadza się po pustym barze i mierzy wzrokiem każdy zakamarek, w głowie już wyobrażając sobie rozrywkowy wieczór.
– Zainwestuję, jeśli będzie trzeba – oświadczyła Olmedo, nie patrząc na Tinę, tylko zagryzając wargę i zastanawiając się nad układem stolików.
– Co ty z tego masz? Poważnie pytam. Dlaczego tak to wszystko planujesz, pomagasz Anicie? Przecież nawet jej nie lubisz. – Siostra właścicielki przekrzywiła głowę, pozwalając długim włosom swobodnie opaść na ramię. Autentycznie nie potrafiła zrozumieć motywów tej kobiety.
– Nie trzeba wszystkich lubić, Tina. Poza tym to oczywiste, że nie chcę, żeby do rady dostała się Marlena Mengoni albo ktoś pokroju Violi Conde. Twoja siostra przynajmniej dba o miasteczko i nie będzie chciała, żebyśmy wszyscy chodzili w habitach.
– Marlena ma bardzo duże szanse na zdobycie purpurowego krzesła. Ma poparcie.
– Nawet jeśli to najważniejsze jest zbudować silny obóz koalicyjny, który będzie w stanie przeciwstawić się Marlenie i jej zwolennikom. – Dla Silvii było to jasne. Musieli działać jako zespół. Nawet jeśli normalnie się nie dogadywali to jednak wszyscy mieli wspólny cel.
Valentina wolała się nie wtrącać. Polityka nie była jej bliska, więc zostawiła to mądrzejszym od siebie. Faktem było, że ona również uważała Anitę za dobrą reprezentantkę ludu. Jej siostra w młodości była narwana, buntowała się i walczyła o równouprawnienie, co często wpędzało ją w kłopoty. Nie bez powodu Dick Perez jej nie cierpiał, prawie tak samo jak nienawidził ich ojca. Jednak Anita dorosła, doświadczenia życiowe wiele ją nauczyły i nadawała się na kandydatkę do rady. Z wiekiem zaczęła bardziej przypominać Valentina, który słynął ze swojego dobrodusznego usposobienia. Tina postanowiła nie marudzić i wesprzeć siostrę, bo w końcu wszyscy mieli wspólny cel. Pozwoliła Silvii snuć plany odnośnie wieczoru wyborczego, a sama skupiła uwagę na siedzącej przy jednym z pustych stolików Marianeli. Nastolatka przyjechała z matką z samego rana i rozłożyła się z książkami i zeszytami.
– Jesteś chyba jedyną czwartoklasistką, która przerwę świąteczną spędza z nosem w książkach – zauważyła, patrząc na dziewczynę z lekkim współczuciem.
– Muszę odrobić zadania, jest tego bardzo dużo – wytłumaczyła Nela, poprawiając na nosie okulary. Minę miała wręcz zrozpaczoną. – Nie potrafię tak szybko pisać wypracowań. Znasz francuski? Nie mogę znaleźć kilku rzeczy w słowniku.
– Po francusku to umiem co najwyżej… – Valentina urwała, widząc morderczy wzrok Silvii za plecami nastolatki. – Przeklinać – dokończyła, co zresztą nie było kłamstwem. – Dlaczego wybrałaś francuski, skoro jest dla ciebie taki trudny? Włoski chyba byłby lepszym wyborem.
– Myślałam nad tym, ale dziadek mówi, że dziewczyny powinny znać francuski.
– Bez obrazy, ale twój dziadek nie zna żadnego obcego języka, więc jakim prawem się wypowiada? – Valentina wydmuchała głośno powietrze na wspomnienie Mariano Olmedo, który był ucieleśnieniem toksycznej meksykańskiej męskości. – Lekcje nie uciekną, Nela. Idź trochę na świeże powietrze, wyjdź z przyjaciółmi, odetchnij trochę, póki możesz. Ostatni semestr będzie ciężką harówką, a czekają cię jeszcze egzaminy i podania na studia.
Marianela nic nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co może na to powiedzieć. Nie miała przyjaciół, z którymi mogłaby się spotykać po lekcjach. A nawet gdyby miała, nie lubiła towarzystwa innych ludzi, bo ją przerażali. Lubiła Adorę, zawsze była dla niej miła, ale ona miała swoje sprawy na głowie i małą Beatriz do wychowania. Miała wrażenie, że reszta koleżanek trochę się nad nią lituje i nie chciała stawiać ich w niezręcznym położeniu, pojawiając się na wspólnych spotkaniach. Wiedziała, że pewnie żadna nie miała ochoty zabawiać jej rozmową. Wolała poświęcić przerwę świąteczną na naukę. Zawsze wolniej jej wszystko przychodziło, więc potrzebowała odrobinę więcej czasu od innych.
Drzwi do baru otworzyły się i usłyszeli kroki i przyciszone głosy.
– Czy to na pewno dobry pomysł organizować wieczór wyborczy przed sylwestrem? – Anita Vidal weszła do baru w towarzystwie Jordana, niosąc jakieś pudła, o których odebranie poprosiła ich Silvia.
– I czy naprawdę potrzebujecie aż tylu ulotek i plakatów? Matka Ziemia wam za to nie podziękuje – rzucił od niechcenia nastolatek, stawiając dwa pudła na jednym z pustych stolików i krzywiąc się z niesmakiem, że został w to zamieszany. – Mogę już iść czy mam jeszcze coś przytargać?
– Zostań, chciałam pogadać. – Silvia przypomniała sobie o swoim pomyśle i nakazała paniom Vidal i synowi nieco się zbliżyć. – Potrzebujemy czegoś mocnego. Marlena pewnie organizuje jakieś swoje kółeczko różańcowe z babciami z kościoła, więc my pójdziemy w drugą stronę – więcej alkoholu i więcej muzyki. Jesteście z muzykalnej rodziny, więc wykorzystajcie to – zwróciła się do obu kobiet, trochę się dziwiąc, że same jeszcze na to nie wpadły. – Ludzie uwielbiali Valentina Vidala, wielu z nich na niego głosowało, kiedy kandydował do rady, więc pora im o tym przypomnieć. Dodatkowo trzeba przemówić do młodych. Jordan, zaśpiewasz coś na wieczorze wyborczym. Najlepiej coś patriotycznego.
– Mam zaśpiewać hymn? – Jordi nie mógł powstrzymać sarkastycznej reakcji. Był pewien, że się przesłyszał. Nie chciała, żeby śpiewał, zawsze miała z tym problem, a teraz sama mu to nakazywała. – Ja nie śpiewam. Już nie.
– Wiem, ale tym razem zrobisz wyjątek. Tu chodzi o większe dobro, musimy się pokazać z dobrej strony. Najlepiej będzie wybrać bezpieczny repertuar, coś klasycznego, coś co wypromuje lokalny patriotyzm, pokaże wyborcom, co chcemy osiągnąć. Rozumiecie, o co mi chodzi?
– Nie bardzo – przyznała Valentina, czując pewien niesmak. Silvia zdawała się być nieświadoma, że swoimi słowami sprawia synowi przykrość. Tina znała Jordana na tyle dobrze, by widzieć, że nie jest zadowolony z tego pomysłu.
– A ja doskonale rozumiem. – Nastolatek założył ręce na piersi i wpatrzył się w matkę, jakby prowokował ją do wyznania prawdziwego motywu nagłego zaangażowania w życie społeczne. – Na ten wieczór wyborczy będą pewnie zaproszone same szychy, prawda? Zagraniczni inwestorzy Luz del Norte, którym można się pokazać.
– Zbieg okoliczności. – Silvia machnęła ręką na te słowa, nie mając zamiaru wdawać się w zbędne dyskusje. – Nie rób takiej miny. Jedna piosenka cię chyba nie zbawi? – Nie rozumiała w czym rzecz. Jako dzieciak uwielbiał muzykę, a teraz prosiła go tylko o jeden utwór, mógłby choć raz jej pomóc.
Patrzył na nią i nie wierzył własnym uszom. Nie tak dawno temu stała w jego pokoju, wystawiając skrzypce Valentina za okno i grożąc, że je zniszczy, jeśli on nie weźmie się w garść i nie będzie tańczył, jak mu zagra. Ten obraz wyrył mu się w pamięci i nadal przechodził mu po plecach dreszcz, kiedy to sobie przypomniał. Nie pozwalała mu śpiewać i grać, kiedy naprawdę tego pragnął. Kiedy dostał rolę w szkolnej wersji musicalu „Grease” w drugiej klasie liceum, kazała mu zrezygnować, niszcząc jego marzenia po raz kolejny. A oto matka stała teraz przed nim i snuła plany, jakby zupełnie tego nie pamiętała. Jordan nie był głupi. Wcale nie chodziło o umilenie wieczoru wyborczego, a o zwrócenie uwagi inwestorów Luz del Norte. Chciała się pochwalić, że ma zdolnego syna, który angażuje się w sprawy lokalne, podobnie zresztą jak ona. Kiedy w grę wchodziło zaprezentowanie się snobom z gazety, wręcz zachęcała go do występu, a on poczuł się po prostu wykorzystany. Zabolało go to bardziej niż chciał się przyznać. Ostatnio jego matka raniła go raz za razem, przyzwyczaił się już do tego.
– Dobrze, mamo. Zaśpiewam – odezwał się w końcu, nie mając siły się z nią kłócić. Odechciało mu się nawet ironicznych komentarzy.
Anita przypatrywała mu się z troską, widząc, że nastolatek nie czuje się dobrze z propozycją matki. Nie chciała jednak się wtrącać. Silvia już nie raz oskarżyła ją o przekraczanie swoich kompetencji. To była sprawa między matką a synem. Nela również wydawała się zmartwiona, patrząc to na mamę, to na brata.
– Naprawdę? – Silvia wolała się upewnić. Niecodziennie widywało się uległość u jej nastoletniego syna. Zgoda była co najmniej podejrzana.
– Naprawdę – upewnił ją, a ona mimo wielkich chęci nie była w stanie doszukać się u niego podstępu. – Spokojnie, odegram swoją rolę bardzo przekonująco. Ty odegraj swoją – dodał na koniec, pożegnał się i wyszedł z lokalu.

***

Nadal skręcało ją z żenady, kiedy przypominała sobie, co zrobiła w sadzie Delgadów pod jemiołą. Że też przyszło jej do głowy, żeby wypróbowywać świąteczną tradycję akurat na Łuczniku Światła, w dodatku w momencie, kiedy ścigał ich niebezpieczny kartel lub też włoska mafia albo i jedno i drugie, Lidia nadal nie była tego pewna. Rosie trochę ją uspokoiła, ale to dopiero podarunek od El Arquero sprawił, że postanowiła nie rozpamiętywać sprawy. Pozytywka była piękna i podobała jej się spostrzegawczość Łucznika. Nie przyznałaby się do tego wprost i pewnie zaatakowałaby każdego, kto by ją o to posądził, ale czasem podobały jej się rzeczy, które można określić mianem „dziewczyńskich”. Zamaskowany bohater pamiętał, jaką reakcję wywołała w niej pozytywka na wystawie w antykwariacie, a to bardzo ją ucieszyło, bo to oznaczało, że zaczynał jej ufać i nie traktował jej tylko jak głupiej małolaty, która miesza się do jego interesów. Cóż, co do tego ostatniego nie była pewna, ale czuła, że ucieczka przed grupą uzbrojonych mężczyzn zbliżyła ich do siebie. Wiedziała też, że Łucznik sprawdzał tropy, które mu podsyłała do chatki zarządcy, a to pozwalało jej sądzić, że naprawdę zaczynał liczyć się z jej zdaniem i pozwalał sobie pomóc.
Lidia nie śmiała przekroczyć już progu sadu Delgadów, nie po wigilijnych przebojach. Jeśli El Arquero mówił, że to zakazane, tak miało być. Nie chciała już więcej prowokować sytuacji, w której życie tego człowieka jest narażone. Nie zniosłaby, gdyby przez nią coś mu się stało. Nie obawiała się, że ich kontakt się urwie. Teraz kiedy otrzymała prezent w tradycyjny sposób poprzez zwyczajną skrzynkę pocztową w domu Conrada, wiedziała, że El Arquero znajdzie sposób, by się z nią kontaktować. Biała frezja pięknie pachniała i Lidia żałowała, że nie przyszło jej się dłużej z niej cieszyć. Zasuszyła ją sobie i zostawiła na pamiątkę. Może to było głupie, ale w głębi duszy Lidia była po prostu nastolatką – lubiła dostawać kwiaty, a przynajmniej dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę, bo nigdy wcześniej nikt jej żadnego kwiatka nie podarował.
Nie chciała zapuszczać się do kryjówki Łucznika, ale nie byłaby sobą, gdyby nie obserwowała tego terenu z daleka. Poszła więc na spacer, delektując się słońcem, które wyszło zza chmur, jakby robiąc sobie z mieszkańców żarty po niedawnych pogodowych dziwactwach. Cieszyła się towarzystwem psa Syriusza, który służył jej za ochroniarza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaatakowałby jej w biały dzień, kiedy towarzyszyła jej ta „bestia”. Wszyscy już wiedzieli, że pies Elli Castellano nie jest łatwy w obyciu i pozwala do siebie podejść tylko wybrańcom. Castellanowie wyjechali na kilka dni do Monterrey do dziadka Gabriela, a Ella poprosiła Lidię o zaopiekowanie się Syriuszem. Trzynastolatka wolała nie ryzykować zostawienia labradora u Ivana – czarny psiak i tak był obrażony na słodkiego Mozarta po wigilii, a poza tym nadal warczał na Molinę i doprowadzał go do szału. Przy Lidii włochaty przyjaciel czuł się dobrze, a do Conrada podchodził z lekkim dystansem, ale postanowili zaryzykować.
Montes zwolniła kroku, kiedy zrównała się z płotem otaczającym sad Delgadów. Wyciągała szyję, by wykryć ewentualne zmiany przy chatce zarządcy Gastona, cokolwiek co by jej powiedziało, że Łucznik wrócił do swojej kryjówki po wigilii, ale z tej pozycji nic nie było widać. Nic oprócz trzęsących się zarośli i plątaniny kończyn, kiedy ktoś przeskakiwał przez ogrodzenie tak sprawnie, jakby to była dziecinna igraszka.
– Daniel? – Lidia zatrzymała się jak wryta na chodniku, gapiąc się na kolegę w osłupieniu. – Co ty tu robisz?
Mengoni zmieszał się, bo zapewne nie spodziewał się nakrycia na gorącym uczynku. To teren zamknięty, nikt tutaj nie przychodził bez zgody Normy Aguilar, a jednak nastolatek zdawał się mieć coś na sumieniu.
– Uwielbiam jabłka – odpowiedział, jakby to była pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy.
Lidia zmarszczyła nos. Była to bardzo głupia wymówka. Też lubiła jabłka, podobnie jak wiele innych owoców, ale nie kradła ich przecież z sadu czy z czyjegoś ogródka, a Daniel wyglądał, jakby złapała go na gorącym uczynku. Syriusz chyba podzielał zdanie swojej opiekunki, bo warknął, obnażając kły.
– Nie zrozum mnie źle, proszę. – Mengoni podszedł kilka kroków, ale szybko tego pożałował, bo pies na smyczy ruszył do przodu i gdyby Lidia nie zareagowała, być może przewróciłby chłopaka. – Jestem na diecie ketogennej. Nie wolno mi jeść węglowodanów, żadnych owoców, które lubię. Jeśli jeszcze raz zobaczę awokado na talerzu to chyba zwymiotuję. Miałem ochotę zrobić sobie prezent świąteczny.
– Kradnąc u Normy Aguilar? – Lidia nie wiedziała, czy ma dalej drążyć czy może olać sprawę. Daniel naprawdę wydawał się przejęty.
– Delgado mają najlepsze jabłka, powinnaś kiedyś spróbować.
– Próbowałam, są pyszne. Ale dlaczego nie możesz po prostu zjeść w domu?
– A poznałaś moją matkę? – Daniel tylko westchnął ciężko. – Wiem, jak to wygląda, jakbym był maminsynkiem, ale moja mama potrafi być naprawdę straszna, jeśli chodzi o takie rzeczy.
– Biedaku, nie miałeś nigdy w święta słodyczy ani pomarańczy czy jabłek? – Lidia nie mogła się powstrzymać i roześmiała się na widok jego miny. – Chodź, kupię ci siatkę mandarynek, i tak idę w tę stronę.
Daniel odetchnął z ulgą, że nie wzięła go za jakiegoś świra i ruszył z nią w stronę głównego placu. Pies Syriusz kroczył pomiędzy nimi, jakby dawał Mengoniemu ostrzeżenie.
– Dobrze się bawiłaś na balu? Nie mieliśmy okazji się pożegnać – zaczął w końcu nastolatek, a ona zrobiła się czerwona jednocześnie ze wstydu i złości, kiedy przypomniała sobie, dlaczego musiała wrócić wcześniej do domu.
– Strasznie cię przepraszam, Conrado kazał mi wracać i…
– Nie musisz się tłumaczyć, wszystko już wiem. – Daniel również lekko się zarumienił i potarł nerwowo przedramię. – Mam nadzieję, że nie miałaś przykrości z powodu… no wiesz… zawartości swojej torebki.
Lidia miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czyżby Danny uważał, że miała w torebce gumki specjalnie na tę okazję i liczyła na jakieś sam na sam po balu? Zrobiło jej się bardzo głupio, bo chociaż właśnie to było intencją Olivii, kiedy wręczała jej prezerwatywy, Montes w ogóle nie brała tego pod uwagę.
– Daniel, ja nie chciałam… to znaczy… to nie było moje.
– Tak, wiem. Słyszałem, jak Jordan tłumaczy profesorowi Saverinowi. Uważam, że nie powinien cię stawiać w takiej pozycji. To nie przystoi. Mógł poprosić o przechowanie jakiegoś kolegę.
– No tak, masz rację.
Lidia wolała nie wyprowadzać go z błędu. Przynajmniej Conrado i on nie mieli jej za puszczalską, więc Jordan na coś się mimo wszystko przydał, ale i tak nie mogła przeboleć, że to przez jego długi język znalazła się w tym położeniu. Miło było wiedzieć, że Mengoni dobrze o niej myśli.
– Masz jakieś plany na sylwestra? – zapytał nagle, trochę zbijając ją z tropu. – Razem z Kevinem urządzamy małe przyjęcie nad jeziorem z najbliższymi znajomymi. Byłoby miło, gdybyś wpadła. Będzie grill i muzyka. Żadnego alkoholu ani kradzionych jabłek, obiecuję.
– Dzięki, ale nie wiem, czy po ostatnim balu Conrado mnie gdzieś puści, wolę nie kusić losu. – Lidia uśmiechnęła się tylko, akceptując swój los, a Daniel zrozumiał, choć nie ukrywał zawodu.
– Gdybyś sytuacja się zmieniła, to jesteśmy w kontakcie. – Pocałował ją szybko w policzek i odszedł, zanim Syriusz zdążył zagryźć mu łydkę.
Lida pomyślała, że Daniel Mengoni na pewno coś ukrywa. Odwróciła głowę w stronę sadu Delgadów, wzdychając ciężko. Ta sprawa zaczynała ją wykańczać.

***

Desperackie czasy wymagały desperackich środków, więc Silvia nie miała oporów przed pokazaniem Antoniowi Molinie listy nazwisk znalezionej w domu Dicka Pereza.
– To lista jego ofiar, gromadził trofea. Podejrzewałeś to? – zapytała, pokazując mu wydruki z elektronicznego pliku, który wysłał jej Javier z listą kochanek i ofiar biologa.
– Zawsze był dziwakiem – odparł tylko emerytowany policjant, zakładając okulary, by bliżej przyjrzeć się sprawie. – Chronologiczna lista kobiet, które zgwałcił albo z którymi romansował? Wiedziałem, że Ricardo to maniak porządku, ale żeby aż tak? – Antonio zacmokał i odpalił papierosa. Kiedy Silvia odkaszlnęła lekko, wyciągnął w jej stronę paczkę, częstując również ją, ale grzecznie odmówiła i cierpliwie czekała na to, co miał do powiedzenia.
– Znasz go chyba najlepiej, nie licząc jego żony. Ale Paloma chyba tylko myślała, że go zna. Dlatego przyszłam do ciebie, żebyś spojrzał na to swoim fachowym okiem.
– Znam go najdłużej, to pewne. Chodziliśmy razem do szkoły, już wtedy go nie lubiłem, a on nie cierpiał Valentina Vidala z prawdziwą pasją. – Ojciec Ivana zapatrzył się w listę, wzrokiem przeglądając ją już kilka razy. – Jest też Catalina Ferrer. To znaczy Colin Ferrer. Pamiętam, że ta sprawa bardzo cię interesowała, Silvie.
– Cóż, to pierwsza i jedyna osoba transpłciowa z Pueblo de Luz, o której mi wiadomo, chodziłyśmy do szkoły w tym samym czasie. Kiedy odeszła z liceum, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Weszliśmy kiedyś z Adamem do sali od biologii, kiedy Catalina była z Dickiem. Podejrzewałam, że mieli romans, ale teraz wiem na pewno, sądząc po datach. Poprosiłam Łucznika, by posłał Perezowi zdjęcie Colina, chciałam, żeby srał w gacie ze strachu. Ograbił go z dorobku naukowego, przypisał sobie zasługi i praktycznie doprowadził do takiego ostracyzmu, że Colin popełnił samobójstwo. Chciałam, żeby Dick poczuł na własnej skórze, jak to jest się tak bać.
– Ten Łucznik to niezły gagatek, co? Tworzycie zgrany duet. – Antonio zaśmiał się ochryple. – Chciałbym go kiedyś poznać.
– Może ciebie też odwiedzi. – Silvia uniosła brew, jakby sugerowała, że stary Molina również zasłużył na strzałę i cytat.
– Dziecko, gdyby chciał to zrobić, już dawno by u mnie był. El Arquero nie zajmuje się starymi pijakami. Gdyby miał karać każdego wyrodnego rodzica i męża, pewnie już dawno by oszalał w tym miasteczku. Nie, Łucznik Światła atakuje tylko konkretną grupę osób.
– Co masz na myśli? – Silvię zainteresowało spostrzeżenie detektywa, bo wydawał się dobrze poznać motywy zamaskowanego miejskiego bohatera, ale on już jej nie słuchał. Wpatrywał się w listę uważnie.
– Nie ma jej tutaj.
– Co?
– Nie widzę jej imienia czy nazwiska, nie zapisał jej. Dlaczego jej nie zapisał? – Molina mówił już chyba tylko do siebie. Wyglądał jakby był w transie. – Może się pomyliłem. To nie ma sensu. Pierwszy wpis jest z października 1968 roku, ale jestem pewien, że to musiało być wcześniej. Niewiele wcześniej, ale jednak.
– Mógłbyś być, proszę, bardziej precyzyjny? Kogo brakuje na tej liście? Dla mnie jest aż nadto kompletna. Myśl, że mogłoby się tutaj znaleźć kolejne nazwisko, napawa mnie obrzydzeniem, skoro lista i tak ciągnie się w nieskończoność. Zapisał nawet swoją żonę, do cholery.
– Nie dałaś tej listy Łucznikowi?
– Nie. Nie mam jak się z nim skontaktować, wolę go nie narażać po ostatnich dziwnych wydarzeniach. Poza tym obklejenie domu Pereza zdjęciami jego ofiar to nie jest odpowiedź. Przyszłam do ciebie, bo potrzebny mi detektyw.
– Mam znaleźć te kobiety i zaproponować im, żeby zeznawały przeciwko Perezowi, tak? – Antonio pokiwał głową, bo kiedy Olmedo przedstawiła mu pokrótce sytuację, od razu domyślił się, czego od niego oczekuje.
– Zapłacę ci, oczywiście.
– Kochanieńka, zrobię to za darmo z czystą przyjemnością. – Zgasił papierosa w popielniczce z cichym syknięciem i rzucił na stół okulary.
– O kogo ci chodziło? Kogo brakowało na tej liście?
– Powiem ci, jak będę miał sto procent pewności i dowód.
– Masz tylko domysły?
– Solidne podejrzenia, to jest różnica. – Antonio wyciągnął do góry palec i pokiwał nim kilka razy, jakby chciał podkreślić, że pani Guzman niepotrzebnie go lekceważy. – Może nie zawsze byłem dobrym gliną, ale zawsze byłem drobiazgowy. Pod wieloma względami robota prywatnego detektywa jest dużo ciekawsza. Dojdę do tego, możesz być spokojna.
– Okej, nie wnikam w twoje metody. – Dziennikarka zostawiła mężczyźnie kopię listy nazwisk i zabrała swoją torebkę, zanim wyszła. – Przyłóż się do kampanii, Antonio. Może warto pokazać wyborcom, że jest z ciebie jakiś pożytek.

***

Fernando Barosso rozłożył szeroko ramiona, czekając na jakieś wyjaśnienia.
– Dzwoniłem z milion razy – powiedział z wyrzutem, kiedy szeryf sąsiedniego miasteczka wszedł do jego gabinetu w niedzielę wieczorem.
– Wiem. Jestem wdzięczny za opcję „blokuj” w swoim telefonie. Nie mogę rzucać wszystkiego i od razu biec na każde twoje skinienie, to podejrzane – odparł Molina, zamykając za sobą drzwi i łypiąc groźnie na Huga Delgado czającego się w rogu pomieszczenia. – Mamy rozmawiać przy nim?
– Nie mam przed nim nic do ukrycia.
– Co jest, szeryfie, teraz się mnie wstydzisz? Jeszcze niedawno śledziłeś każdy mój krok. – Hugo założył ręce na piersi ciekaw reakcji Ivana. Ten jednak był niewzruszony, w końcu śledził go na polecenie Fernanda.
– Lista członków klubu łuczniczego, o którą prosiłeś. – Molina położył na biurku Fernanda teczkę i album ze zdjęciami. – Dziwnie się do tego zabierasz.
– Nie musiałbym w ogóle się do tego zabierać sam, gdyby policja, czyli ty, w końcu znalazłaby winowajcę – warknął Fernando. – Nie mogę pozwolić, by zrobili z Łucznika Światła jakiegoś bohatera. Nie chcę, żeby mój wnuk strzelał z łuku i uważał, że to w porządku grozić obywatelom Biblią.
– Masz wnuka? – Szeryf uniósł wysoko brwi, jednocześnie wciskając ręce głęboko do kieszeni.
– Wnuczkę – poprawił się szybko tak, jakby mówił o Camilli, córce Dimitra i Nadii. – Więc dlaczego nic z tym nie robicie?
– Wystawiliśmy list gończy za El Arquero...
– To nie wystarczy! Facet jest groźny, to morderca.
– Mówisz tak tylko dlatego, że sam się boisz. Po ostatnim wydarzeniu na wiecu wyborczym wcale się nie dziwię. Ale wierz mi, mam na głowie naprawdę mnóstwo innych ważnych rzeczy. Uganianie się na szaleńcem w ciasnych skórzanych spodniach nie należy do moich priorytetów, od tego mam ludzi.
– Nie są skórzane – odezwał się Hugo od strony okna. – Tak słyszałem.
– Jestem pewien, że to jeden z nich. – Fernando zaczął wertować papiery, które przyniósł Molina. – Ulises Serratos miał pod swoimi skrzydłami mnóstwo podopiecznych. Był świetny, sam widziałem, jak strzelał.
– Zgadza się. Chyba robiłeś z nim interesy?
– Można tak powiedzieć. – Fernando posłał szybkie spojrzenie w stronę Huga, a Ivan pobłądził za nim. Hugo stał z boku i nie odzywał się, ale był dziwnie spięty. – Zaraz, Ivan, czy ty też nie byłeś w drużynie łuczniczej Ulisesa?
– Nie – odpowiedział Molina, a po chwili jego kąciki ust się uniosły. – Ale miło, że podejrzewasz i mnie.
– Nie bądź śmieszny, próbuję ustalić tylko pewne fakty. Nie spotykałeś się z Ulisesem, nie był twoim mentorem?
– Był. Prowadził klub przetrwania, do którego uczęszczałem. Organizował piesze wycieczki po górach, obozy w lesie, uczył nas robić węzły, pułapki i takie tam. Ale łuk to nigdy nie była moja bajka, wolałem pływanie.
– Masz szerokie bary – zauważył Barosso, a Hugo pomyślał, że stary zaczyna tracić rozum, skoro zaczynał już zwracać uwagi na te rzeczy.
– Zasługa genów, treningów i dużej ilości wypitego mleka w dzieciństwie. Prosto od krowy. Kiedy Elias i Graciela de la Vega jeszcze żyli, El Tesoro to był raj na ziemi.
– Skończ z tymi głupotami. – Fernando zmierzył wysoką sylwetkę szeryfa, jakby sprawdzał jego parametry. Po chwili pokręcił głową, jakby sam od siebie odrzucał te myśli. – Twój ojciec też strzelał, prawda?
– Łucznictwo było obowiązkowe na lekcjach wychowania fizycznego, kiedy chodził do szkoły w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Powinieneś o tym wiedzieć, Nando, jesteście kolegami ze szkolnej ławki. Chociaż… czekaj, ty chyba miałeś zwolnienie z zajęć z powodu jakiejś wyimaginowanej choroby?
– Molina, płacę ci za robotę, nie za obrażanie mnie. – Barosso zacisnął sękate paluchy na papierach i wpatrzył się w nie już bardziej intensywnie. – Sporo znajomych nazwisk. Popatrz, Hugo, twój wuj też tu jest.
Hugo podszedł do biurka i zajrzał Fernandowi przez ramię. W jednym z roczników widniało zdjęcie Adriana Delgado. Przystojny i do bólu przypominający Marcusa dzierżył na ramieniu łuk jako kapitan drużyny na początku lat osiemdziesiątych.
– O tak, Adrian był dobry. – Ivan przypomniał sobie starszego znajomego. – Mój ojciec był jego chrzestnym, więc często bywaliśmy na zawodach. Byłem wtedy mały, więc słabo to pamiętam. Wiem, że Ulises zaczynał wtedy jako asystent trenera, a potem całkowicie przejął zespół. Łucznictwo nie było już wtedy w programie szkolnictwa. Z czasem Uli zaczął trenować klub uniwersytecki.
– I przechodzimy do samej śmietanki. – Barosso popukał palcem w papier, uśmiechając się szyderczo. – Ma najwięcej medali, prawda? Prawdziwy diament Pueblo de Luz. Ulises piał z zachwytu, kiedy o nim opowiadał. Nie powiem, byłem odrobinę dumny, w końcu to mój krewniak.
– Fabian jest mistrzem stanu, tak? – Hugo upewnił się u Ivana, który tylko pokiwał głową. Trochę go ta rozmowa nudziła, ale wolał mieć to z głowy, bo Fernando wiercił mu dziurę w brzuchu o tę sprawę. – I wicemistrzem krajowym?
– Mistrzem, właściwie trzykrotnym. Ale kto by tam liczył. – Molina wywrócił oczami.
– Co on miał takiego, że Ulises tak go sobie upodobał?
– Do bycia dobrym łucznikiem potrzeba wielu rzeczy, ale dwie są dosyć kluczowe – to spokój i opanowanie. Nikt nie potrafi być tak wyzutym z emocji jak mój były szwagier. – Ivan nie powiedział niczego, co nie byłoby niezgodne z prawdą. On i Fabian diametralnie się od siebie różnili, jeśli chodzi o temperamenty. – Był najlepszy.
– Twierdzisz, że ktoś w gorącej wodzie kąpany nie byłby w stanie strzelać celnie? – Hugo zmrużył podejrzliwie oczy.
– A myślisz, że dlaczego nigdy nie byłem w drużynie? Próbowałem kilka razy zachęcony przez Ulisesa, ale to nigdy nie było dla mnie. On miał swoich ulubieńców. – Molina wskazał dłonią na kolejne stronice. – Masz tu ich wszystkich. Kilku z nich mieszka nadal w mieście.
– Tego znam. To Kosiarz. – Fernando przypomniał sobie ksywkę Adama Castro, kiedy zobaczył jego zdjęcie na fotografiach klubu. – Wzięty prawnik, podobno nie przegrał żadnej sprawy. Broni naprawdę beznadziejnych przypadków, Baron Altamira go zatrudnił. Ciekawe…
– Co jest ciekawe? – Delgado poczuł się trochę zażenowany tym śledztwem. Fernando naprawdę nie odpuszczał.
– Adam miał bronić Jonasa Altamiry. Wiedział dokładnie, kiedy Cygan zostanie przewieziony do więzienia stanowego w Monterrey. Myślicie, że to przypadek, że Jonas padł jak mucha tuż przed komisariatem?
– Z tego co opowiadała mi koleżanka, Adam Castro tamował krwawienie, kiedy Jonas oberwał. – Ivan odezwał się niespodziewanie, ale Fernando jakby go nie słuchał.
– Cóż, to by się zgadzało z tym, co powiadają niektórzy w mieście – że morderca Altamiry i prawdziwy El Arquero to dwie różne osoby. Adam mógł zatrudnić tamtego, żeby odegnać od siebie podejrzenia.
– Po co miałby to robić? Przecież przez to El Arquero znalazł się na celowniku policji, prawda? Wybacz, Nando, ale trochę przesadzasz z tą obsesją. – Delgado poszukał wzrokiem pomocy u szeryfa, ale ten tylko przypatrywał się cierpliwie Barosso.
– Adam na pewno był świetny. Niech zgadnę, osiągał największe sukcesy zaraz po Fabianie? – Fernando był święcie przekonany, że ma rację. Niemal klasnął w ręce z uciechy, że jego teoria się potwierdziła, kiedy Ivan sprowadził go na ziemię.
– Nie. Był dobry, inaczej nie dostałby się do drużyny, ale zaraz po Fabianie w tabeli był Gianluca Mazzarello.
– Gianluca? – Barosso wpatrzył się w dwie twarze podobnych do siebie chłopców stojących obok roześmianego Ulisesa, który obejmował ich ramionami. – Który to?
– Ten starszy i wyższy z lewej. Był rok nade mną w liceum i razem trenowaliśmy w drużynie pływackiej. Ten po prawej to Giacomo, jego brat, chodził ze mną do klasy, straszny mięczak.
– Uczy w liceum języka włoskiego, prawda? Ten cały Gorgonzola. – Hugo upewnił się i pokiwał głową, jakby sam sobie odpowiadał na pytanie. – Czasami mięczaki są czarnymi końmi.
– Nie w tym przypadku. – Ivan roześmiał się kpiąco. – Giacomo to typowy kabel, leciał z każdą pierdołą do dyrektora, miał pełno w majtkach, kiedy mnie mijał na korytarzu. – Na widok spojrzeń Huga i Fernanda, wyjaśnił: – Kochał się w mojej byłej, Deborze. Nie wiem, czego się spodziewał, może sądził, że uznam go za godnego rywala. Śmiać mi się chciało, kiedy mi powiedziała, że Giaco zaprosił ją na bal wiosenny.
– Od zera do bohatera. czyż nie? – Hugo poczuł się zaintrygowany. Miał inny trop w przypadku Łucznika, ale młodszy z braci Mazzarello wcale nie był głupim strzałem. – Te śmieszne historie rodem z hollywoodzkich filmów nie mówią czasem o ofiarach losu, którzy z dnia na dzień zyskują supermoce i walczą z niesprawiedliwością? Jak to było z człowiekiem-pająkiem?
– Żaden Spiderman z Giacoma Mazzarello, to ci mogę powiedzieć. – Ivan musiał odkaszlnąć, bo zaschło mu w gardle od śmiechu. – Choć zdarzało mu się wisieć do góry nogami, zwykle nad kiblem. Czasami po prostu był za bardzo wkurzający.
– Kochał się w twojej byłej żonie, może chciał się na tobie zemścić i stać się gwiazdą taką jak ty?
– Daj spokój, naczytałeś się komiksów? – Ivan spojrzał na Huga jak na idiotę. – Poza tym nie od dziś wiadomo, że ta włoska rodzina ma słabość do członków rodziny Guzman. Nie wiem, co im się we łbach pomieszało, ale podobno zarówno Marlena, Giacomo, jak i ich matka wzdychali kiedyś do nieuchwytnych Guzmanów.
– Nie dowiedziałem się niczego, co mogłoby mi się przydać. – Fernando warknął i opadł na fotel. – Ale zatrzymam to sobie. Może znajdę coś ciekawego.
– Proszę cię bardzo. Poszperaj i dalej wstecz, jeśli cię to ciekawi, ja muszę wracać do pracy. – Ivan wyszedł z pomieszczenia, a ku jego zdumieniu, Hugo poszedł za nim.
– Naprawdę pomaganie mu jest tego warte? – zapytał Delgado, zniżając nieco głos. – Ile musi ci płacić, skoro sprzedajesz siebie i własne miasto, które jako szeryf powinieneś chronić?
– Ja ci nie zaglądam do portfela, Delgado. Nie interesuje mnie, ile tobie szef płaci za twoje usługi. Niewątpliwie są jednak niezastąpione, skoro tak długo trzyma cię przy swoim boku i traktuje niemal jak syna. Nawet jeśli okazjonalnie sprawdza twoją lojalność i każe cię śledzić.
– Po prostu próbuję zrozumieć, co ty z tego masz. Fernando nie jest w stanie zaoferować ci nic więcej poza pieniędzmi. Wyżej od pozycji szeryfa już nie będziesz, no chyba że chciałbyś być komendantem Monterrey, ale tam zmiany nie nastąpią prędko. Poza tym słyszałem, że komendant Montero i jego zastępca Gabriel Castellano są dosyć surowi i nie wpuszczają w swoje szeregi byle kogo.
– Dlaczego interesujesz się moją pracą? To nie twój interes, dlaczego to robię. Zajmij się swoją piaskownicą i swoimi zabawkami. No chyba, że chciałbyś, żebym zaczął wokół ciebie węszyć. Jako człowiek Fernanda Barosso na pewno nie jesteś krystalicznie czysty. Mogę mieć twoje akta na moim biurku, wystarczy jedno słowo.
– Nie jestem stąd, szeryfie. – Hugo uśmiechnął się zawadiacko. Widocznie Ivan poczuł się zagrożony, skoro odpowiedział atakiem i szantażem. – Nic nie znajdziesz.
– Może nie, ale kto wie? Mógłbym poprosić kolegów z Monterrey o wyciągnięcie kilku starych spraw z przeszłości. Na przykład ten pożar fabryki, w którym zginął Ernesto de la Vega. To kuzyn mojej byłej żony, byłem wstrząśnięty. – Patrzył na Huga tak intensywnie, że aż go zamurowało. – Astrid mówi przez sen, wiesz? Zawsze miała taki wkurzający nawyk w łóżku, dlatego zwykle nie zostawałem do rana. Wiesz, że zatajenie przestępstwa też jest przestępstwem? Nie prowokuj mnie, dobrze ci radzę.
Wyszedł, pozostawiając Huga z osłupiałą miną. Z szeryfem Moliną nie było żartów.

***

Marcus czekał na Adorę w poniedziałek punkt dwudziesta. Wolał jej nie ponaglać, już i tak czuł się głupio, że nie dostała od niego prezentu w zeszły wtorek tak jak reszta szkoły. Wiedział, że było jej z tego powodu przykro, ale miał nadzieję, że to, co przygotował, będzie warte czekania. Kiedy stanęła przed nim w pełnej gotowości, poczuł, że zapiera mu dech w piersiach. Wyglądała ślicznie w sukience i z upiętymi nad karkiem włosami. Gapił się chyba odrobinę za długo, więc musiał szybko coś wymyślić.
– Wyglądasz bardzo ładnie – powiedział grzecznie, bardzo się starając nie wyjść na idiotę. Komplement był jak najbardziej wskazany, ale nie chciał też zabrzmieć jak napalony nastolatek. – Jedziesz w tych butach?
– Co z nimi nie tak? – Adora lekko się speszyła, wskazując na swoje buty na koturnie, które specjalnie wybrała, chcąc być trochę wyższa przy swoim towarzyszu. Już i tak bolały go plecy, więc nie chciała być powodem jego dyskomfortu, kiedy będzie się pochylał w jej stronę. Nie wiedziała, czy to zrobi, ale lepiej dmuchać na zimne. – Idziemy gdzieś w góry albo do lasu, tak?
– Nie, nic z tych rzeczy, ale może ci być trochę niewygodnie. Czeka nas kawałek drogi do San Nicolas de los Garza, a tam trochę będziemy musieli przejść. – Marcus trochę się zmieszał. Może powinien ją uprzedzić, że to nie będzie zbyt wygodna wycieczka. – No i jedziemy autobusem.
– Dlaczego nie autem? – Zdziwiła się, rozglądając się po podjeździe przed swoim domem, ale nigdzie nie zobaczyła charakterystycznego czerwonego jeepa, którego Marcus otrzymał od starszego brata.
– Bo jest w warsztacie – skłamał na poczekaniu Delgado. Nie chciał wyjść na kretyna i mówić jej, że celowo zrezygnował z samochodu, żeby móc spędzić z nią więcej czasu i poświęcić się rozmowie całkowicie. Prowadząc auto musiał skupić się na drodze, a wolał skupić się na niej. Teraz jednak zaczął mieć obawy – może Adora wolała facetów, którzy zachowują się jak szoferzy, którzy szarmancko otwierają drzwi i którzy pomagają zapiąć pasy, a kiedy cofają, obejmują fotel pasażera ramieniem. Jego mama zawsze powtarzała, że to lubiła. No cóż, było już za późno, by zmienić plany. – Mam nadzieję, że to nie problem? Nie ma korków, więc to spokojnie tylko dwadzieścia minut drogi.
– Nie mam nic przeciwko – uśmiechnęła się, ale jednocześnie poczuła, że chyba za bardzo się wystroiła na tę „randkę-nie-randkę”, cokolwiek to było. Marcus wyglądał zwyczajnie w dżinsach i błękitnej luźnej koszuli. Zwyczajnie to w jego przypadku niezbyt trafne określenie, bo zwykle nawet szkolny mundurek był dla niego twarzowy. – Idziemy? Mam nadzieję, że stopy nie odmówią mi w tych butach posłuszeństwa.
– Najwyżej cię poniosę – wymsknęło mu się i zarumienił się lekko, więc szybko poprowadził ją na przystanek, skąd odjeżdżał autobus do sąsiedniego miasteczka.
Przegadali całą drogę, Adora wypytywała go, dokąd jadą, ale on wciąż utrzymywał, że to niespodzianka. Kiedy wysiedli, chłopak wyciągnął z kieszeni czarną opaskę, którą miał zamiar przewiązać jej oczy.
– Jeśli będziesz widziała, nie będzie niespodzianki. Spokojnie, będę pilnował, żebyś się nie przewróciła. Złapię cię za rękę.
Właśnie tego się obawiała, ale nie oponowała, kiedy stanął za nią i poczuła jak odgarnia jej lekko włosy, by móc zawiązać na oczach opaskę. Opuszki jego palców musnęły ją po karku i miała wrażenie, że odskoczył od niej jak oparzony, jakby przestraszył się, że jej dotknął. Dała się prowadzić przed siebie. Marcus wydawał jej polecenia, kiedy miała podnieść stopy i kiedy wchodziła po schodach. Czuła się przy nim bezpiecznie, a jednocześnie była niezmiernie ciekawa, co też takiego wymyślił.
W pewnym momencie poczuła, że wchodzą do jakiegoś budynku. Ich kroki zaczęły odbijać się echem od ścian, więc była to duża przestrzeń. Sądząc po dźwiękach, posadzki były wykonane z marmuru. Usłyszała, jak Marcus wita się z kimś cicho, a następnie prowadzi ją dalej krętymi korytarzami w górę. Kiedy zdjął jej opaskę, musiała kilka razy zamrugać, żeby przyzwyczaić oczy do nowych widoków, ale zdziwił ją brak jaskrawych świateł czy czegokolwiek innego. Znaleźli się w przyciemnionej sali na planie koła. Marcus rozpostarł ramiona, wzruszając nimi lekko, jakby chciał pokazać, że to właśnie jego prezent.
– Planetarium? – Adora uśmiechnęła się na widok tego miejsca. Sklepienie było zamknięte, ale wyświetlała się na nim animacja, imitująca prawdziwe niebo i gwiazdy. – Zaraz, dlaczego nikogo nie ma? Wynająłeś planetarium? Marcus...
Poczuła, że to za drogi prezent jak na mikołajki, ale on tylko pokręcił szybko głową.
– Jest poniedziałek, mają zamknięte. Poprosiłem o małą przysługę. Mam kilka kontaktów, wiesz? – dodał w zupełnie nie swoim stylu, a ona stłumiła ochotę, by się roześmiać, kiedy poprowadził ją do miękkich foteli z najlepszym widokiem.
Marcus przygotował mały poczęstunek i napoje, więc usiedli i wsłuchali się w interaktywny głos z głośników, który opowiadał właśnie o Wielkim Wybuchu. Miało się wrażenie, że są w kinie, ale animacje na sklepieniu robiły dużo większe wrażenie. Wszystko wyglądało bardzo prawdziwie. Kiedy lekcja się skończyła, Adora lekko wzdrygnęła się w miejscu, słysząc szum – sklepienie zaczęło się powoli otwierać, ukazując już prawdziwe niebo nad nimi, gdzie doskonale widać było gwiazdy.
– Cieszę się, że nie ma dziś chmur. To by była prawdziwa lipa, gdybyśmy przyjechali tutaj podczas deszczu. – Marcus zaśmiał się z ulgą, zerkając w bok na Adorę, która palcem kreśliła odległości pomiędzy punktami na niebie. Wyglądało na to, że jej się podobało, a więc i on był zadowolony. – Przepraszam, że nie dostałaś nic na mikołajki. Powinienem cię uprzedzić, że mój prezent nie mieści się do torebki.
– Zapomnij o tym. Było warto. – Uśmiechnęła się, zerkając na niego i zdając sobie sprawę, że cały czas gapił się na nią. Kiedy ich oczy się spotkały, szybko odwrócił wzrok. – Dziękuję, Marcus. To piękny prezent.
– To? – Delgado wskazał palcem na salę w planetarium. – To nie jest twój prezent.
– Nie?
– Nie. Chodź. – Wstał z miejsca i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Nie będę już zakrywać ci oczu, zaufaj mi
Ufała mu, więc chwyciła jego dłoń i poszli razem po krętych schodkach na taras rozciągający się wokół kopuły. Tam stał teleskop z małą różową wstążeczką.
– Kupiłeś mi teleskop? – Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia.
– Niestety znów muszę cię rozczarować. Kurczę, myślałem, że będzie łatwiej. – Delgado podrapał się po nosie, po czym podszedł do teleskopu i ugiął kolana, by móc przezeń spojrzeć. – Chodź. – Złapał ją za ramiona i ustawił ją w odpowiednim miejscu, prosząc, by zerknęła przez teleskop. – Widzisz ten punkt, o tam. Tę gwiazdę?
– Widzę.
– Jest twoja.
– Słucham? – Adora oderwała się od teleskopu i zamarła, patrząc, jak Marcus wyciąga z tylnej kieszeni dżinsów kopertę i rozkłada list, który się w niej znajdował.
– To certyfikat własności. Ta gwiazda jest twoja. Nadałem jej twoje imię.
– Kupiłeś mi gwiazdę?
– Nie do końca tak to działa.
– Dałeś mi na gwiazdkę najprawdziwszą gwiazdę.
– Wiem, to oklepane… – Marcus przeczesał ciemne włosy palcami, uśmiechając się niewinnie. Może rzeczywiście powinien być bardziej oryginalny. – Ale bardzo ciężko podarować ci coś, co byłoby tylko dla ciebie. Wiem, że sama z chęcią oddałabyś wszystko Beatriz i to cudowne, ale pomyślałem, że ktoś i tobie powinien choć raz przychylić kawałek nieba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:15:58 27-05-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 193 cz. 1
MARCUS/ANITA/JORDAN/DEBORA/SILVIA/IVAN/LIDIA/VALENTINA/LAURA/OSCAR


Wtorek 29 grudnia był nadzwyczaj spokojny w Pueblo de Luz. Jedynie w barze El Gato Negro powoli trwały przygotowania do wieczoru wyborczego, który miał się odbyć dnia kolejnego. Norma jednak znała właścicielkę, więc załatwiła rezerwację stolika na późne śniadanie. Nie mogła spędzić wigilii z Michaelem i jego żoną, nad czym ubolewała, więc zaprosiła ich po świętach, by wspólnie mogli zjeść posiłek. Anita ugościła ich z uśmiechem i byli jednymi z nielicznych gośćmi w całym barze. Silvia kręciła tylko nosem na ten widok, ale na szczęście nie zabawiła długo, bo odwoziła Nelę na zajęcia ze skrzypiec.
– Randka się udała? – Michael miał chwilę, by pogadać z Marcusem, kiedy Tia i Norma zaśmiewały się do rozpuku z jakichś wspominek. Wolał nie wnikać, co pani Aguilar opowiadała na jego temat jego żonie.
– Jaka randka? To nie była randka – powiedział szybko nastolatek, ale zarumienił się lekko, co nie uszło uwadze McConville’a.
– Uszy masz czerwone – zauważył Oscar, podchodząc do nich i nakładając sobie na talerz bekonu. Śniadania w Czarnym Kocie to prawdziwa uczta. W święta zwykle bar był otwarty i każdy mógł się obsłużyć sam.
– Zupełnie jak jego ojciec. Adrian się nie rumienił, ale koniuszki uszu robiły mu się czerwone. – Mike powiedział to takim tonem, jakby zmarły przyjaciel był obiektem, który studiował przez wiele lat.
– Pocałowałeś ją? – Fuentes mówił bez ogródek. Ręka Marcusa zatrzęsła się pod talerzem, na który nakładał jajecznicę. – No co, chyba całowałeś już wcześniej dziewczyny?
– Nie. To znaczy tak. Całowałem. Ale jej nie pocałowałem – przyznał, nie wiedząc, czy bardziej jest mu z tego powodu wstyd czy po prostu odczuwa zawód, że nie było im to dane. – Kiedy chciałem to zrobić, Quen do nas zadzwonił i pytał o wyjazd do Veracruz. Kazał dać się na głośnomówiący i nadawał przez pół godziny dopóki Carolina nie kazała mu się rozłączyć. Czar prysł.
– W Stanach mówimy na coś takiego „cockblock” – szepnął Oscar konspiracyjnie i nawet kąciki ust Michaela uniosły się lekko po tych słowach, bo doskonale wiedział, co to znaczy. – No ale potem to już chyba nie miałeś wymówki, co?
– Nie będę o tym z wami rozmawiał. Szczególnie z tobą – dodał w stronę Fuentesa, który zdawał się chłonąć wszystkie nowinki ze strefy romansu. Marcus odwrócił głowę i już żaden z nich nie dowiedział się, czy pocałunek miał miejsce poprzedniego wieczoru czy może jednak nie.
– Więc jedziecie razem do Veracruz na sylwestra? Fajnie – przyznał Mike, zmieniając temat, bo widział, że młody Delgado nie czuje się komfortowo.
– Właściwie to lecimy z Beatriz. Reszta paczki pojechała już dzisiaj autobusem, bo chcą po drodze pozwiedzać. My wylatujemy za parę godzin, a Salvador odstawi Vedę. – Marcus zerknął ukradkiem na swoją mamę, która przy stoliku rozmawiała z Venetią i Carlosem. Wydawała się być szczęśliwa. Bał się jednak zostawiać ją samą po ostatniej wigilii. Bruno mógł w każdej chwili ją skrzywdzić. Oscar chyba wyczuł jego wahanie.
– Zajmę się twoją mamą. Może nawet wyciągnę ją jutro na parkiet na wieczorze wyborczym.
– Tańce na imprezie organizowanej przez Silvię Guzman? – Valentina podeszła do nich, dokładając bekonu na półmiski szwedzkiego stołu. – Marne szanse.
– Zarezerwowałeś specjalne szersze miejsce w samolocie? – Wrócili do stolika i McConville zagadnął go autentycznie ciekawy.
– Zawsze tak robię. To koszmar nie móc wyciągnąć nóg w samolocie.
– Zupełnie jak Adrian. Zawsze wolał dopłacić dodatkowo i mieć pełną wygodę. Był trochę wygodnicki. – Michael wymienił uśmiechy z Normą. – Latanie helikopterem to była dla niego katorga, tam nie mógł liczyć na rozkładane fotele. A był niższy od ciebie. Kręgosłup i tak go wykańczał.
– A jak twoje plecy? – Carlos zwrócił się do brata, wzrokiem przekazując mu zakodowaną wiadomość. Wiedział od Quena, że Marcus nieco wyolbrzymił problem, kiedy podczas mistrzostw stanowych został sfaulowany przez Franklina. Jimenez nadal nie pochwalał chęci wstąpienia brata do armii i liczył, że ten się opamięta.
– Lepiej. Mam wizytę u doktora Sotomayora po nowym roku – przyznał zgodnie z prawdą Marcus, zajmując miejsce między mamą a Carlosem.
– Myślę, że po nowym roku to będziesz raczej potrzebować zimnych okładów – zażartował Oscar, a kiedy Norma zerknęła na niego ze zdziwieniem, udał że zakrztusił się kawałkiem pomidora i uniósł kciuk do góry, wołając Anitę, by pokazać jej, że przygotowała pyszne śniadanie.
– Marcus… – Norma wymownie spojrzała na syna, a ten nałożył jej na talerz kawałek bekonu od siebie. – Beatriz jest jeszcze bardzo mała. Nie potrzebuję braciszka ani siostrzyczki.
Tym razem to Marcus zachłysnął się sokiem pomarańczowym. Musiał bardzo się tłumaczyć, że wcale nie zamierza jechać do Veracruz na miłosne podboje, ale wszyscy przy stoliku zaczęli się z niego nabijać i nie było już sensu w ogóle się odzywać. Kiedy do baru wszedł Lucas Hernandez, wszyscy jednak zaniemówili.
– Luke? – Oscar wstał i wpatrzył się w przyjaciela z niedowierzaniem. Omal go nie poznał. Miał ochotę mu przywalić za to, że się nie odzywał. Miał wieści o nim tylko od Javiera. Nie mógł jednak tego zrobić. Poza tym Hernandez wyglądał groźnie i mógłby go położyć jednym ciosem. Zamiast tego zamknął najlepszego przyjaciela w niedźwiedzim uścisku i poklepał go bratersko po plecach.
Marcus wymienił krótkie spojrzenie z policjantem ponad ramieniem Oscara. Słyszał, że policje Pueblo de Luz i Valle de Sombras zamierzały stworzyć specjalny zespół do walki z ze zorganizowaną przestępczością i czuł, że właśnie to było powodem „wielkiego powrotu” Harcerzyka. Luke przywitał się ze wszystkimi i kiwnął głową Michaelowi.
– Emily mówi, że chyba się dogadamy.
– Emily rzadko się myli. Przepraszam was. – McConville odłożył serwetkę na stolik i wyszedł za młodym mężczyzną, by porozmawiać na osobności.
– Co to za konspiracja? – Venetia z niepokojem przyglądała się Normie. Ona również nie była zachwycona.
– Męskie sprawy, Tia. Jedz swoje warzywka. – Carlos uśmiechnął się, a zaraz później jego pager zapikał niecierpliwie. – O, na mnie pora. Trzymajcie się, miłego dzionka. Widzimy się jutro na wieczorze wyborczym? – zapytał Oscara, żegnając się przybiciem żółwika. – Udanego lotu, młody. Nie zapomnij o gumkach. – Ze śmiechem pocałował Marcusa żartobliwie w czubek głowy, sprawiając, że ten miał ochotę zapaść się pod ziemię.

***

Wbrew obawom Anity spora część miasteczka odwiedziła bar El Gato Negro w środku tygodnia, w wieczór przed sylwestrem, by uczestniczyć w specjalnym przyjęciu celebrującym jej kandydaturę. Ludzie byli wygłodniali wrażeń, bo zwykle w Pueblo de Luz niewiele się działo, a nadchodzące wybory budziły wiele emocji. Nawet kontrkandydaci zdecydowali się przyjść na rekonesans, a Silvia Guzman zdawała się być bardzo zadowolona ze swojego pomysłu. Dziennikarka skrzętnie ukrywała swój udział w całej sprawie, ale najbardziej wtajemniczeni doskonale wiedzieli, kto tak naprawdę stał za organizacją tego przedsięwzięcia.
Anita nie miała nic przeciwko. Lubiła być wśród ludzi, liczyła na to, że uda jej się porozmawiać z wyborcami i trochę bardziej poznać ich potrzeby. Wiedziała jednak, że Silvia miała zupełnie inne motywy. Owszem, kierowała nią chęć pomocy w kampanii Anity, ale taka impreza była jej na rękę ze względu na obecność wielu wysoko postawionych ludzi. Potencjalni inwestorzy Luz del Norte, również ci zagraniczni, czaili się na każdym kroku, a pani Guzman doskonale wiedziała, jak to wykorzystać. Anicie było jedynie przykro z powodu Jordana, który został zamieszany w to wydarzenie, choć wcale nie miał na to ochoty. Zgodził się zaśpiewać, by uświetnić wieczór, ale Vidal dobrze wiedziała, że taki występ na pewno nie mógł mu sprawić radości.
Nie myliła się – Jordan nie odczuwał radości nawet w najmniejszym stopniu. Już dawno nie sprawiało mu to frajdy i nie mógł dociec dlaczego. Śpiewanie i granie z czasem stało się czymś wstydliwym, czymś, co musi ukrywać, a przestało być pasją. Grał sporadycznie na cmentarzu lub w zaciszu własnego pokoju, kiedy miał pewność, że rodziców nie ma w domu. Gdyby Silvia jeszcze rok temu poprosiła go o zaśpiewanie publicznie, żeby się nim pochwalić, pewnie byłby wniebowzięty. Teraz jednak czuł się parszywie, bo wiedział, że matka robi to tylko po to, by zyskać w oczach inwestorów. W nosie miała jego uczucia. Postanowił jednak nie dać tego po sobie poznać. Chciał dać z siebie wszystko, przygotował piosenkę, która idealnie wpasowywała się w tematykę wieczoru i wiedział, że zagranicznym inwestorom opadną z wrażenia szczęki, kiedy go usłyszą. Przecież właśnie o to chodziło – żeby matka miała z tego jakieś korzyści.
– Nie musisz tego robić.
Usłyszał spokojny ciepły głos tuż za swoimi plecami i od razu poznał jego właścicielkę. Anita Vidal miała kojącą barwę, która zwykle potrafiła zdziałać cuda w przypadku skołatanych nerwóch, ale teraz nic nie mogło mu pomóc.
– Wiem, ale to zrobię – odparł, zerkając na kartkę z nutami. Miał zagrać na klawiszach i zaśpiewać piosenkę w języku angielskim. Znał ją na pamięć, ale udał, że próbuje zapamiętać tekst, żeby nie musieć patrzeć na Anitę. Czasami miał wrażenie, że zaglądała wprost do jego duszy. Znała go lepiej niż jego własna matka i to było smutne, więc wolał o tym nie myśleć.
– Nie chcę, żebyś zmuszał się do czegoś, na co nie masz ochoty. W muzyce nie powinno o to chodzić. – Vidal przypatrywała się nastolatkowi, który udawał, że przygotowuje się do występu. – Powiem Silvii, że Oscar wystąpi z czymś wesołym. Nie musimy robić z tego szopki.
– To nie jest szopka. To bardzo ładna piosenka. – Jordan postukał palcami w kartkę z nutami. Ironia aż się z niego wylewała. – Matka chciała coś promującego lokalny patriotyzm. Zapytałem, czy może być po angielsku, biorąc pod uwagę inwestorów zza granicy. Powiedziała, że dopóki nie będzie to nic obscenicznego, nie widzi przeszkód. – Uśmiechnął się kącikiem ust, zastanawiając się, kiedy w końcu będzie mógł wystąpić i mieć to z głowy. Pragnął jedynie wrócić do domu i się wyspać. – Mogę cię o coś zapytać, Ani? Dlaczego dajesz się jej wykorzystywać?
– Każdy ma swoje ukryte cele, Jordi. – Anita wzruszyła ramionami. Mało interesowało ją to, że Silvia rządziła się w tej kampanii, bo w końcu sama wpadła na pomysł zorganizowania grupy „Avengers”. Vidal chciała tylko jak najlepiej dla miasteczka, więc nie obchodziło ją, że Silvia korzysta na jej kandydaturze.
– Ty nie masz. Nigdy nie wykorzystujesz ludzi w ten sposób. – Guzman próbował to zrozumieć. Jakim cudem na jednym świecie mogły istnieć tak różniące się od siebie osoby.
– Niektórzy po prostu radzą sobie inaczej. – Właścicielka baru nie miała pojęcia, jak może mu na to odpowiedzieć. Silvia niewątpliwie miała sporo na sumieniu, ale miała też do przepracowania traumy, które do tej pory wypierała. Anita wolała jej nie oceniać. – Powinieneś zaśpiewać tylko, jeśli to jest coś, czego naprawdę chcesz. Jeśli będziesz się zmuszał, z czasem w ogóle stracisz zapał, a nie tędy droga. Powinieneś śpiewać o tym, w co wierzysz, o tym, co sam czujesz. Tylko wtedy możemy mówić o prawdziwej muzyce. O autentycznej muzyce.
Pogłaskała go czule po ramieniu i odeszła, by pokazać się wśród gości. Jordan odetchnął kilka razy głęboko, czując, że robi mu się gorąco.

*

Debora znosiła przykre komentarze za plecami z anielską cierpliwością. Nie zależało jej na opinii starych znajomych, więc w ogóle się nimi nie przejmowała. Kandydowała do rady miasteczka, bo chciała. Owszem, początkowo chodziło o to, by utrzeć nosa Ivanowi, ale po rozmowie z Conradem doszła do wniosku, że może sporo zaproponować w ratuszu. Wychowała się w Pueblo de Luz, ale czasy studenckie spędziła w stolicy. Dorosłe życie zaprowadziło ją w wiele miejsc na świecie i miała porównanie między największymi europejskimi miastami a małą mieściną w Meksyku. Pueblo de Luz miało potencjał, była tego pewna. Wystarczyło tylko ten potencjał dostrzec i dobrze wykorzystać. Conrado również miał wielkie plany i czuła, że pomimo różnić, uda im się dogadać w wielu kwestiach.
Ivan przybył do baru bardziej z musu niż z ciekawości. Debora była pewna, że jej były mąż został do tego przymuszony, a Valentina tylko potwierdziła jej słowa. Podobno Ella wymogła na Ivanie obietnicę, że będzie wspierał Anitę podczas gdy ona, Basty i jego żona będą z wizytą u rodziców Leticii w Monterrey. Felix przebywał w Veracruz na wycieczce sylwestrowej ze znajomymi, ale pewnie i tak nie zawitałby do „Czarnego Kota”, nawet gdyby miał okazję, bo nie pochwalał kandydatury matki. Molina natomiast wyraźnie się nudził, siedział wciąż przy telefonie, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, taktownie udawał, że nie widzi swojej byłej żony. I dobrze, i tak nie miała ochoty z nim rozmawiać, po tym co jej wygadywał w domu jej brata całkiem niedawno. Praktycznie wypomniał jej, że powinna wyjechać, bo siedzi na głowie Fabiana i nic tu po niej. Była zła i nie chciała się z nim kłócić. Widocznie ich dystans wzbudził jednak zainteresowanie u miejscowych plotkar, bo kątem oka widziała, jak nachylają się ku sobie i szepczą najświeższe ploteczki.
– Myślałam, że utrzymują dobre relacje – mówiła jedna z nich, wyraźnie próbując dowiedzieć się więcej od swoich koleżanek.
– Podobno utrzymują, ale jak jest naprawdę? Rodziny Guzman i Molina zawsze były skryte – odpowiedziała jej Viola Conde, taksując Deborę spojrzeniem od stóp do głów. – Ja to i tak się dziwię, że ich małżeństwo tyle trwało. Obstawiałam, że nie wytrzymają razem nawet roku. No i dałabym sobie rękę uciąć, że to przez Ivana małżeństwo się rozpadnie, a tu taka niespodzianka.
– Co ty mówisz, Violu? – Stara plotkara zrobiła wielkie oczy. – Czyżby Debora zdradziła Ivana?
– A kto ją tam wie? Wciąż jeździła do stolicy, mnie nic nie zdziwi. – Violetta prychnęła złośliwie.
– Nie wiem, czy zdradziła, ale to ona wniosła o rozwód. – Kolejna koleżanka z klubu miejscowych przekupek musiała wtrącić swoje trzy grosze. – Podobno Ivan nie chciał się rozchodzić po śmierci Gracie, ale Debora na to nalegała. A potem wyjechała i jakoś nie była zainteresowana powrotem na stare śmieci. Widocznie skończyły jej się fundusze, skoro musiała wrócić i na dodatek stała się utrzymanką brata.
– Moje konto bankowe ma się doskonale, Bernadetto, dziękuję za troskę. – Deb wymusiła uśmiech, zwracając się w stronę starej znajomej. Dłużej nie mogła udawać, że nic nie słyszy. Bezwstydnie obmawiały ją dosłownie kilka metrów za jej plecami.
– Nie zrozum mnie źle, Deb, po prostu twój powrót był niespodziewany, to wszystko. – Violetta wzruszyła ramionami, jakby chciała pokazać, że nie czuje się winna obgadywania. – Myślę, że skoro już kandydujesz do rady miasteczka, powinnaś być trochę bardziej otwarta…
– I zwierzać się z mojego życia prywatnego? Nie wasz interes, dlaczego wróciłam do miasta.
– To na pewno przez Ofelię, wszyscy wiemy, że jest chora. – Bernadetta podsunęła Violi, nawet nie patrząc na Deborę, która miała wrażenie, że stała się niewidzialna. Dyskutowały o niej jakby jej tam w ogóle nie było.
– Przyjechała zanim dowiedziała się o chorobie Ofelii. – Violetta Conde jak zwykle świetnie łączyła fakty. – Przyjechała po katastrofie mostu, na pogrzeb Gilberta. Widocznie jednak pobyt się przedłużył. Długo masz zamiar korzystać z uprzejmości brata?
– A pani długo ma zamiar nawozić swoje truskawki trującymi pestycydami z DetraChemu? – warknął w stronę plotkary Jordan, wyłaniając się z tłumu. Był naprawdę wściekły.
– Nie tym tonem, młody człowieku. – Bernadetta stanęła w obronie oburzonej Violi, której zabrakło języka w gębie. – Trochę kultury, rozmawiasz z dorosłymi!
Zanim zdążył wysilić się na ciętą ripostę, poczuł jak ciotka ciągnie go za ramię w drugą stronę, by nie dostarczać plotkarom kolejnych tematów do obgadywania.
– Dlaczego pozwalasz im na te głupie komentarze, Deb? – zapytał w końcu, kiedy zostali z ciotką sami.
– Jeśli to im sprawia radość, niech sobie plotkują, mnie to nie rusza. A ty nie powinieneś się tak do nich odzywać, możesz mieć problemy.
– Kiedy po prostu nie potrafię dłużej znieść tych cholernych plotkar. To miejsce aż roi się od pieprzonych hipokrytów! – Guzman zacisnął ze złości pięści. Emocje powoli zaczynały sięgać zenitu. Musiał odetchnąć kilka razy, by się uspokoić. Tym razem nie był bliski ataku paniki, bardziej wybuchu złości. Obawiał się, że może wyładować swoją frustrację na kilku meblach, a nie byłoby to fair w stosunku do Anity, więc się powstrzymywał. – Jeśli chcesz kandydować do rady, Deb, musisz liczyć się z tym, że one nie przestaną plotkować. Wciąż będzie im coś nie pasowało. Naucz się bronić, odpłać im pięknym za nadobne.
– Jestem dorosła, Jordan, potrafię o siebie zadbać. Idź przygotować się do występu. – Matka chrzestna chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale kątem oka dostrzegła Ivana, więc szybko odeszła w drugą stronę.
Ivan Molina cały czas zerkał na swój telefon, który uporczywie wibrował. Miał już tego wszystkiego po dziurki w nosie, a humoru wcale nie poprawił mu bratanek Debory zaglądający mu przez ramię na wyświetlacz.
– Twój nowy szef? – zapytał sarkastycznie na widok imienia Fernanda Barosso, który nie odpuszczał. – Nie każ mu czekać.
– Zamknij się, Jordan, to nie twoja sprawa. – Szeryf wyciszył komórkę i odłożył na kontuar. – Veda się do ciebie odzywała?
– Wysłała kilka zdjęć z Central Parku. Na pewno świetnie się bawiła, nie to co my. – Jordan z niesmakiem rozejrzał się po barze, wzrokiem wyłapując plotkujące Violettę, Bernadettę i Yolandę – trzy gorgony, które posyłały w stronę Deb złośliwe uśmieszki. Chłopak dobrze wiedział, że rozmawiają o jego rodzinie i na samą myśl poczuł odrazę. – Prosto z Nowego Jorku poleciała do Veracruz, Sal się nią zaopiekował, więc nie przejmuj się tak. Felix i Quen odebrali ją z lotniska.
– Dlaczego ty nie pojechałeś do Niezapominajki? – Molina zwietrzył podstęp, taksując spojrzeniem bratanka Debory.
– A wolałbyś, żebym pojechał? – Jordan podniósł wysoko brwi, jakby prowokował szeryfa, a ten szybko pokręcił głową.
– Jeśli miałbyś się zachowywać tak jak na ostatnim sylwestrze, to wolałbym nie. Co ci wtedy do głowy strzeliło? Nigdy nie piłeś.
– Może to był błąd i powinienem się hartować, wtedy lepiej zniósłbym parę drinków.
– Może gdybyś pamiętał, że nie można łączyć alkoholu z antybiotykami, nie byłbyś w takiej sytuacji. Dobrze chociaż, że twoi kumple posprzątali Niezapominajkę, bo byłaby awantura.
– To był pierwszy i ostatni raz, kiedy piłem – powiedział nastolatek z pełną stanowczością w głosie. Nie zamierzał drugi raz przechodzić przez takie tortury. A już na pewno nie chciał ryzykowac utraty kontroli nad własnymi emocjami.
W tym samym momencie telefon Ivana znów się podświetlił, zwiastując nadejście wiadomości od Barosso, która brzmiała ”Przyjedź natychmiast!”.
– Co jest, Ivan? Co to ma w ogóle być? – Jordan nie wytrzymał. Bardzo się starał, by nie wnikać w układy szeryfa, ale dłużej nie mógł pozostać obojętnym. Dzisiejszy wieczór bardzo zszargał mu nerwy, a obecność tych wszystkich hipokrytów naokoło tylko potęgowała jego parszywy nastrój. Ivan również się do nich zaliczał. – Dlaczego mu pomagasz, donosisz mu o tym, co dzieje się w Pueblo de Luz, jaki macie układ? Po prostu nie mogę tego pojąć.
– Nie musisz tego rozumieć, to ciebie nie dotyczy. – Molina poczuł ogromną irytację. Wyłączył całkowicie telefon i schował do kieszeni.
– Jak to nie? Mieszkam w tym cholernym mieście i wolałbym, żeby szeryf nie był skorumpowany. Nie pamiętasz, jaki był Pablo Diaz? Jak go za to nienawidziłeś? Teraz robisz dokładnie to samo!
– To wcale nie to samo i ścisz głos, jesteśmy wśród ludzi – syknął Ivan, chwytając bratanka Debory za ramię i ciągnąc go w ustronne miejsce.
– W nosie mam ludzi. – Jordan wyrwał się z uścisku wuja. – Zamiast robić to, co do ciebie należy, czyli ścigać przestępców, ty sam się z nimi bratasz! Jesteś taki sam on oni, tylko lepiej się z tym maskujesz. Zamiatasz wszystko pod dywan, udajesz, że nic się nie dzieje, zamiast zajmować się sprawami morderstw, zaginięć i gwałtów. Dawny Ivan by tak nie zrobił.
– Nie ma żadnego „dawnego Ivana”, zawsze byłem taki sam.
– Pani Angelica przewraca się w grobie.
– Nie waż mi się grać tutaj kartą Angelici Pascal.
– Kiedy to prawda! – Jordan nie wytrzymał i roześmiał się szeryfowi w twarz, pokazując mu, co o nim myśli. – Dona Angelica była osobą, która cię zainspirowała, pomogła ci wybrać karierę, a ty po prostu to zaprzepaścisz, bo co? Bo możesz zarobić kilka dodatkowych pesos u Barosso? Aż tak bardzo jesteś zakompleksiony i przeszkadza ci to, że Salvador ma kupę kasy i może rozpieszczać Vedę? Zazdrościsz mu, czy o to chodzi?
– To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi i nie zamierzam ci się tłumaczyć. – Wściekły Ivan obrócił się na pięcie i odszedł, mrucząc jeszcze sam do siebie: – Zazdrosny o tego niedorajdę, też mi coś!

*

Conrado twierdził, że nie jest zły za incydent podczas balu. Wszystko sobie wyjaśnili, ale Lidia czuła, że jej opiekun i tak szuka pretekstu, by nad nią czuwać. Było to nawet urocze, więc nie oponowała, kiedy oświadczył, że na wieczór wyborczy w El Gato Negro wybiorą się razem. Jej znajomi wyjechali w większości nad morze, gdzie mieli spędzić wspólnie Nowy Rok i chociaż Montes z chęcią odwiedziłaby Veracruz – w końcu nigdy nie wyściubiła nosa poza teren Monterrey – to jednak po raz pierwszy od dawna czuła się dobrze w Pueblo de Luz i cieszyła się, że może spędzić trochę czasu z Saverinem.
Zastępca burmistrza powinien pozostać obiektywny podczas toczącej się kampanii do rady miasteczka, więc nie wygłaszał na głos swojej opinii odnośnie kandydatów, ale jego obecność w Czarnym Kocie tego wieczora była dosyć wymowna. „Wspieram koleżankę z pracy” – mówił, kiedy kilka osób go o to zapytało i właściwie nie mijał się z prawdą. Anita Vidal była jego dobrą znajomą z liceum, w którym oboje uczyli. Prawdą było jednak, że pojawienie się Saverina w barze w środę trzydziestego grudnia wzbudziło ogromne zainteresowanie, a kilka osób, w tym kontrkandydatkę Anity, Marlenę, wręcz zirytowało. Pani Mengoni przyszła do baru z ciekawości, wyczuwając również okazję do pokazania się w towarzystwie. I choć wieczór zdecydowanie należał do pani Vidal, prezeska DetraChemu również mogła zaprezentować się potencjalnym wyborcom. Towarzyszył jej syn, który posłał Lidii z daleka serdeczny uśmiech.
– Dlaczego siedzisz tutaj sama, zamiast pogawędzić trochę z tamtym przystojniakiem? – Valentina zagadnęła nastolatkę znienacka, wzrokiem podążając za jej spojrzeniem.
– Jeśli Conrado zobaczy mnie w pobliżu chłopaka, pewnie nie wypuści mnie z domu do mojej osiemnastki. – Montes zaśmiała się cicho, okręcając się lekko na barowym stołku.
– Dał ci szlaban za tę aferę z gumkami?
– Słyszałaś już o tym? – Nastolatka wyszczerzyła oczy ze strachu. Jej najgorsze obawy zaczynały się spełniać.
– Obawiam się, że wszyscy na balu słyszeli. – Tina próbowała uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale nie bardzo jej to wyszło. Przygotowała więc owocowe smoothie i postawiła przed dziewczyną, by nieco poprawić jej humor. – Na koszt firmy.
– Dzięki. – Lidia pociągnęła kilka łyków przez słomkę, rozglądając się po barze w poszukiwaniu Conrada. Rozmawiał niedaleko z Deborą Guzman i wyglądało na to, że mimo niechęci ze strony kobiety jakoś udało im się znaleźć wspólny język. – I wcale nie mam szlabanu – postanowiła sprostować. – To taka niepisana umowa między nami. Nie mam nic przeciwko, żeby trochę posiedzieć w domu, jeśli to uspokoi Conrada.
– Podziwiam. Ja nie miałam tyle cierpliwości. Kiedy ktoś mnie za coś karał, zwykle robiłam na przekór. A poza tym zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej. Jeśli czegoś mi nie wolno, automatycznie tylko bardziej tego pragnę.
– Kiedyś też tak miałam – wyznała Lidia, która z reguły zawsze była buntowniczką i nigdy się nie podporządkowywała. Teraz jednak było inaczej. Szanowała Saverina i chciała, żeby i on miał o niej dobre zdanie. – Przypominasz swojego tatę, Tina?
– Ja? – Valentina szybko pokręciła głową ze śmiechem. – Niestety ani trochę. Mówią, że mam oczy po mamie.
– Chodziło mi raczej o charakter. On też był taki buntowniczy?
– Tata? Tylko jeśli wymagała tego sytuacja. Był bardzo zaangażowany w pomoc najbardziej potrzebującym, walczył o sprawiedliwość i równouprawnienie, chciał równych szans dla młodzieży romskiej. Głównie dzięki niemu tutejsi Cyganie w ogóle zaczęli chodzić do szkoły. Nie wszyscy rzecz jasna, a sporo z nich nigdy nie ukończyło liceum, ale to zawsze coś. Tata nigdy jednak nie buntował się dla kaprysu. To moja domena. – Valentina uśmiechnęła się po raz kolejny. Nigdy nie była idealna. – Za to Anita zaczyna go coraz bardziej przypominać. Ma nawet tę samą iskrę w oku.
– Ale zdaje się, że w młodości też sprawiała dużo kłopotów, zgadza się? – Lidia oparła łokcie na kontuarze i wpatrzyła się w Valentinę jak urzeczona. Uwielbiała Anitę i była ciekawa, jaka była w młodości. Słyszała różne historie, a teraz mogła dowiedzieć się więcej u źródła.
– Moja siostra to był prawdziwy wrzód na tyłku, dopóki nie zaczęła chodzić z Bastym. Dopiero on ją trochę utemperował. – Tina przypomniała sobie stare czasy. Była spora różnica wieku między nią i Anitą, ale i ona słyszała wiele historii. – Ivan zawsze opowiada, jak koszmarnie było dorastać z moją siostrą. Zawsze musiała mieć rację, kłócili się praktycznie o wszystko. Ale już wtedy miała podobny zapał do ojca, od zawsze chciała pomagać innym. Myślę, że dlatego Dick Perez tak jej nie lubił. Była bardziej wyszczekana od naszego ojca, dużo bardziej arogancka, ale jednak miała ten sam cel – równość.
– Chciałabym poznać tamtą Anitę. Brzmi jak ktoś, z kim dobrze bym się dogadała. – Lidia musiała stwierdzić, że było wiele podobieństw między nią a właścicielką baru. Gdyby mogła głosować w nadchodzących wyborach, pewnie oddałaby głos właśnie na nią. – Znam Anitę tylko jako nauczycielkę muzyki o anielskim sercu. Ciekawie byłoby zobaczyć jak pokazuje pazurki.
– Jeszcze będziesz miała okazję. Anita nie zawsze jest taka wyważona jak teraz. Bywają momenty, kiedy puszczają jej hamulce. Jak pokłóci się z Ivanem, to będą lecieć iskry. Interesujący widok. – Valentina wolała nie wdawać się w szczegóły, choć widziała zainteresowanie na twarzy nastolatki.
Nie kontynuowały tematu, bo do kontuaru podszedł Jordan, prosząc o szklankę wody.
– Wyglądasz, jakby przydałoby ci się coś mocniejszego – zauważyła Valentina, ale podała mu napój, a ten opróżnił szklankę od razu i poprosił o dolewkę. – Stresik? Mała trema przed występem na żywo jest naturalna.
– Ja nie miewam tremy – odparł swoim pretensjonalnym tonem zarezerwowanym tylko dla specjalnych złośliwości.
– Poczęstuj się, dobrze ci zrobi. – Tina podsunęła młodszemu koledze miseczkę z jakimiś przekąskami, a on zbyt zajęty obserwowaniem w tłumie matki w towarzystwie inwestorów Luz del Norte, sięgnął po nie machinalnie.
– Fuj, chcesz mnie otruć?! – wrzasnął, wypluwając zawartość od razu na dłoń i krzywiąc się. – Nienawidzę lukrecji! Co ci strzeliło do głowy?
– Hmm musiałam zapomnieć. – Valentina ukradkiem mrugnęła oczkiem do Lidii, a ta zdusiła parsknięcie śmiechem. Każda okazja, by utrzeć nosa Jordanowi była dobra. – Ale już nie myślisz o tremie, prawda?
– Po raz kolejny powtarzam: nie mam żadnej tremy. Co za świństwo – powtórzył już bardziej do siebie, czując nadal niesmak na języku po omyłkowym skosztowaniu znienawidzonego smakołyku.
Valentina chwyciła jedną pałeczkę lukrecjową i wgryzła się w nią ze śmiechem, patrząc, jak Jordan znika w toalecie, by umyć ręce.
– Po kim to masz? – Montes zwróciła się do ciotki Felixa, sama sięgając po żelka o smaku lukrecji. – Takie psikusy, żartowanie, dystans do siebie.
– Wychowałam się praktycznie z samymi chłopakami. Musiałam się nauczyć, żeby przetrwać. Felix i Jordan byli dostatecznie irytujący, żebym w końcu nauczyła się im odpłacać dowcipami. – Barmanka zastanowiła się przez chwilę, śmiejąc się na widok miny Lidii, która przeżuwała dziwnego czarnego żelka. – Ale myślę, że najwięcej inspiracji zawsze czerpałam od ojca chrzestnego.
– O, a kto to taki?
– Ulises Serratos. – Tina przez chwilę obracała pałeczkę lukrecji w dłoni, wspominając dawnego mentora. – On był niezłym kawalarzem. Razem z Gilbertem Jimenezem zawsze rozśmieszali nas do łez. Uli zawsze był pełen życia, błyskotliwy, radosny, jeden z nielicznym naprawdę dobrych ludzi w tym miasteczku.
– Ale nie miał zbyt dobrej opinii pod koniec życia, prawda? Quen wspominał mi, że Ulises okradał miasteczko.
– Tak mówią. Ja tam w to nie wierzę. Zgoda, podjął kilka wątpliwych moralnie decyzji jako burmistrz, ale zawsze miałam wrażenie, że robi to, co uważa za najlepsze dla Pueblo de Luz. Ja go uwielbiałam. Był dla mnie mentorem i przyjacielem, dobrym wujkiem, kiedy jeszcze mieszkałam w Pueblo de Luz, a potem był też jednym z moich wychowawców w poprawczaku w Monterrey. Myślę, że tylko dzięki niemu nie oszalałam. Kiedy dowiedziałam się, że umarł… to był potężny cios. Prawdę mówiąc, nadal nie do końca do mnie dociera, że mógł coś takiego zrobić.
– Ludzie często przywdziewają maski. – Lidia przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Enrique. On również wspomniał, że samobójstwo Ulisesa było dla niego szokiem. – Ci, którzy najwięcej uśmiechają się na zewnątrz, cierpią najbardziej wewnątrz. – Montes przypatrywała się przez dłuższą chwilę Valentinie, która miała dosyć smutne spojrzenie. Barmanka chyba zdała sobie sprawę, że Lidia ma na myśli także ją, więc wymusiła szeroki uśmiech. – Tina, jeśli Ulises był twoim nauczycielem, to pewnie też miałaś okazję strzelać z łuku?
– Zdarzało mi się, choć to nigdy nie była moja bajka. – Tina wywróciła oczami na wspomnienie dzieciństwa. – Ale Ulises chętnie dzielił się wszystkimi pasjami. Wiem, o czym myślisz, Lidio. O Łuczniku Światła.
– Wcale nie. – Montes zarumieniła się i spuściła wzrok. Nadal miała w pamięci swoje ostatnie spotkanie z El Arquero, które prawdopodobnie będzie jej ostatnim po sytuacji z jemiołą.
– W porządku, ja też o nim często myślę. I to wcale nie jest głupie, co chodzi ci po głowie. – Kiedy Lidia zrobiła zdumioną minę, Valentina wyjaśniła. – Myślisz, że doskonałym Łucznikiem byłby sam Ulises. Spokojnie, ten absurdalny pomysł nawet mnie czasem przychodzi do głowy. Ale chociaż bym tego chciała, Pueblo de Luz to nie jest miasteczko w telenoweli, gdzie ludzie powstają z martwych. Wytrawnych łuczników jest jednak garstka, więc wydaje mi się, że ktokolwiek jest naszym zamaskowanym bohaterem, na pewno znał Ulisesa, a może nawet z nim trenował.
– Sporo na ten temat myślałaś?
– Tylko trochę. – Tina wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Ulises uczył połowę miasteczka, Lidio. Ma uczniów w San Nicolas, w Monterrey, niektórzy przyjeżdżali do niego ze stolicy. Był najlepszy, to jest pewne.
– Zdaje się, że jego żona też prowadzi drużynę łuczniczą, prawda?
– Tak, Teresa trenuje akademicką drużynę żeńską. Wiem, że jej córka, Veronica, też ma spore sukcesy na tym polu.
– Veronica strzela z łuku?
– I to cholernie dobrze.
– Tina, pomożesz z przekąskami? – Kelnerka Maria Elisa przeszkodziła im w dalszej rozmowie.
Vidal przeprosiła Lidię uśmiechem i poszła pomóc koleżance przygotować lokal na rozpoczęcie wieczoru kampanijnego. Obok nastolatki na stołku barowym usiadła ładna brunetka, szczerząc się od ucha do ucha.
– Lidia, prawda? – zagadnęła sympatycznym głosem, a Montes zajęło chwilę, by przypisać imię do twarzy.
– Tak. A ty jesteś Laura? Byłaś na balu bożonarodzeniowym z Marcusem Delgado.
– Tak, to ja. Ale nie pobił się przeze mnie – dodała szybko, choć wcale nie musiała. Bójka przewodniczącego i Yona Abarci wyglądała jak walka o Veronicę Serratos. – Cieszę się, że jest jakaś znajoma twarz. Bałam się, że przychodząc tutaj będę skazana na starych dziadków. – Widząc uniesione do góry brwi Lidii, wyjaśniła: – Mam praktyki w biurze gubernatora, odsyłają mnie do mniej przyjemnych zadań, więc chodzę po wiecach i innych imprezach związanych z wyborami. Zwykle to nudy, ale w barze jeszcze nie miałam okazji „pracować”. – Panna Montero zakreśliła w powietrzu cudzysłów, nie przestając się uśmiechać. – Podobno Jordan ma śpiewać, nie mogłam tego przegapić. Jesteście razem w klasie, prawda?
– Tak, ale nie spodziewaj się nie wiadomo czego. Guzman na pewno odwali jakiś numer jak zawsze. Poza tym wciąż ma wymówkę i nie chce śpiewać, więc pewnie już po prostu tego nie potrafi. – Montes musiała sprowadzić Laurę na ziemię.
– Potrafi, nie słyszałaś jak śpiewał na odsłonięciu tablicy pani Angelici? No tak wtedy było to spotkanie dosyć kameralne. Jordan to urodzony artysta. Jeszcze pokaże swój talent.
– Jak na razie to pokazuje tylko tremę sceniczną.
– Występy publiczne to zawsze jakiś stres. – Laura przyznała zgodnie z prawdą, odwracając głowę w stronę sceny. Była ciekawa, kiedy w końcu pojawi się gwóźdź programu. – Marcus wspominał, że organizujecie musical. Ty też bierzesz w nim udział?
– Tak, ale gram małą rólkę. Jestem też dublerką. – Lidia nie odczuwała z tego powodu wstydu. Cieszyła się, że jest zaangażowana w przedstawienie. Gdyby miała grać główną rolę, pewnie za bardzo by się denerwowała. A tak miała tylko być w gotowości, by zastąpić którąś z kobiecych ról, jeśli dziewczyny się pochorują, a na to się nie zanosiło.
– To fajnie. Musisz być bardzo zdolna, dublerka musi znać wszystkie teksty. – Laura wydawała się mówić szczerze. Miała miły głos i komplementy w jej ustach nie brzmiały jak wymuszone. Lidia pomyślała, że może to kwestia tego, że do Veronici Serratos zdążyła się już uprzedzić, ale pomimo wielu podobieństw między Montero i Serratos, to Laura robiła na niej większe wrażenie.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:26:46 27-05-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:19:02 27-05-24    Temat postu:

cz. 2


Wieczór wyborczy okazał się sukcesem. Ważne osobistości pojawiły się w Czarnym Kocie – wszyscy byli ciekawi propozycji Anity Vidal. Silvia zadbała, by dodatkowo wypromować innych kandydatów ich klubu „Avengers”, przemycając wzmianki o ich kandydaturach w rozmowach ze swoimi znajomymi. Teatrzyk się udał i była z tego powodu niebywale zadowolona.
– Silvia Olmedo trochę za bardzo się spina, nie uważasz? – Marlena Mengoni obserwowała ukradkiem dziennikarkę. Zwróciła się do swojej znajomej, Violetty Conde, która od czasu konfrontacji z Javierem pozostawała trochę wycofana, ale i tak nadal popierała kandydaturę Włoszki. – Ona nigdy nie angażuje się w takie rzeczy. I od kiedy pomaga Anicie Vidal?
– Ich synowie się przyjaźnią – przypomniała przyjaciółce Violetta, ale Marlena obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem.
– Coś mi tutaj nie pasuje.
– W lokalu aż roi się od inwestorów. Może szuka kogoś, kto zainwestuje w Luz del Norte? – podpowiedziała pani Conde, a ten argument wydał się Marlenie dużo bardziej przekonujący, kiedy obserwowała, jak dziennikarka wita się z kilkoma mężczyznami w eleganckich garniturach i wskazuje im stolik, przy którym wspólnie usiedli. – Jakoś nie widzę syna Anity. Wiele to mówi o jej udziale w wyborach. Podobno Felix z nią nie rozmawia. I właściwie wcale mu się nie dziwię, po tym jak Anita próbowała zabić swoją córkę – zauważyła w końcu Viola, próbując przypodobać się pani Mengoni.
– Felix to ten chłopiec w niebieskich włosach, który reżyserował zeszłoroczny nieprzyzwoity musical?
– Nie przesadzaj, mamo. – Daniel przyszedł z matką, chcąc pokazać swoje wsparcie, ale poczuł się zawstydzony po jej słowach. – Felix jest w porządku i ma już normalne, czarne włosy. A musical odniósł całkiem spory sukces.
– Nie wątpię. Ludzie uwielbiają nagość i narkotyki. – Marlena wciągnęła głośno powietrze, jakby na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
– Z tego co pamiętam nie było tam nagości. – Mengoni podrapał się po głowie. Marlenie wystarczyła recenzja w czasopiśmie katolickim, które czytała.
– Tak czy siak mam nadzieję, że się z nim nie zadajesz. To nierozsądne. Chłopak został zawieszony przez dyrektora za obwieszanie szkoły tymi śmiesznymi symbolami. To nie jest dobre towarzystwo.
– To była tylko koszulka w tęczowych kolorach. Bycie gejem to nie przestępstwo.
– To grzech, Danielu – odparła Marlena dobitnie, ale nie zamierzała wdawać się w dyskusję. Daleko jej było do Ricarda Pereza i jego konserwatywnych metod. – Bardzo się dziwię, że ministerstwo edukacji poparło Anitę Vidal i zaproponowało ją na stanowisko nauczycielki muzyki. Z jej życiorysem powinna raczej ograniczyć się do prowadzenia baru, a nie nauczania młodzieży czy zasiadania w radzie. Osoba tak niemoralna zasiadająca na purpurowym krześle? Mam nadzieję, że ludzie wybiorą mądrze.
– A ja chciałbym zobaczyć pani minę, kiedy Anita zdobędzie więcej głosów od pani. – Jordan, który słyszał całą rozmowę, bo stał z boku z Oscarem i wspólnie pracowali nad oprawą dźwiękową, nie mógł już dłużej ignorować tej kobiety. – Radzę zatroszczyć się o własnych wyborców, a nie przejmować się tymi, którzy chcą zagłosować na Ani.
– A ty kim jesteś? – Mengoni spojrzała na siedemnastolatka z politowaniem. Nie było łatwo jej sprowokować.
– To syn Fabiana i Silvii – oznajmiła jej Viola szeptem, który jednak wszyscy słyszeli.
– Syn Fabiana, doprawdy? – Marlena zmierzyła go od stóp do głów, jakby próbowała doszukać się jakichś wspólnych cech. – W ogóle go nie przypominasz. Za to cięty język odziedziczyłeś po matce, tego jestem pewna. Jesteś jeszcze młody, więc wielu rzeczy nie rozumiesz, ale zapewniam cię, Anita Vidal nie jest dobrym materiałem do rady miasta.
– Według pani lepsza jest osoba, która wypuszcza na rynek niesprawdzone trujące chemikalia i jeszcze kłamie na ten temat? – Jordi wpatrzył się w tę kobietę, symulując uprzejme zainteresowanie. Jego sarkazm wywołał na twarzy Marleny lekką konsternację. Wiedziała, że jako syn Fabiana i Silvii chłopak musi być wygadany, ale może nie spodziewała się takiej bezczelności.
– Te okropne plotki powiela twój ojciec i ludzie w biurze gubernatora. Nie będę tego komentować. – Marlena uśmiechnęła się z wyższością, dając mu do zrozumienia, że jej nie złamie. – Twój ojciec daje ci bardzo zły przykład, rozpowiadając takie rzeczy. Nie wolno oskarżać ludzi bez dowodów.
– A obmawiać za plecami i krytykować życiowe wybory już tak? Hipokryzja. – Jordan zaśmiał się złośliwie, zupełnie zapominając o Oscarze, z którym nadal pracował nad dźwiękiem. Fuentes był zakłopotany całą tą rozmową i wolał się nie mieszać, natomiast Guzman skupił swoją uwagę na Marlenie. – Ma pani jakąś dziwną obsesję na punkcie mojej rodziny, prawda? Słyszałem, że złamane serce w młodości boli bardziej, ale żeby rozpamiętywać odrzucenie przez mojego ojca z czasów szkolnych aż do teraz? Chyba jednak jest pani na to za dojrzała.
– Mamo? – Daniel zdziwiony próbował nadążyć za tą wymianą zdać. Oskarżenia o trujące środki chemiczne nie sprowokowały jego matki tak jak wzmianka o szkolnej miłostce. Policzek zadrgał jej nerwowo po słowach Jordana.
– Rodzice mówią ci za dużo rzeczy. Aż tak często się o mnie wspomina w waszym domu?
– Szczerze mówiąc, pani imię nigdy nawet u nas nie padło. – Jordan postanowił być brutalnie szczery. Odczuł jakąś dziką satysfakcję, kiedy zauważył na twarzy Marleny cień złości. Może miała nadzieję, że Guzmanowie się o nią kłócą. Jeśli tak, to była jeszcze dziwniejsza niż sądził. – Nie przywiązujemy wagi do nic nie znaczących epizodów z przeszłości.
Uśmiechnął się złośliwie po raz ostatni i odszedł z Oscarem w stronę sceny, zostawiając te kobiety same z oburzonymi minami.
– Bezczelny jak matka – skwitowała Violetta, wachlując Marlenę, która zrobiła się czerwona ze złości i wstydu, ale ta tylko posłała jej lodowate spojrzenie, więc się zamknęła.
– O czym on mówi, mamo? Chodziłaś z Fabianem Guzmanem? – Daniel zainteresował się tematem, a kiedy Viola parsknęła śmiechem, oboje matka i syn rzucili jej wymowne spojrzenia, by ich zostawiła.
– Nie, to było dawno temu. Zaprosiłam go na bal, a on odmówił. To naprawdę nic takiego, nie wierz w to, co opowiadają Guzmanowie. Kłamią jak z nut. Każdy z nich to kłamca, mają to we krwi.
– Ale…
– Żadnego „ale”, Danielu. Idź poszukaj kuzynki, znów się gdzieś zgubiła w tłumie. – Ton Marleny świadczył, że dyskusja została zakończona, więc jej syn pokiwał tylko z pokorą głową i poszedł szukać zagubionych członków rodziny.

***

W barze nie było fortepianu, więc Jordan musiał zadowolić się keyboardem. Nie przeszkadzało mu to jednak. Był pewien, że piosenka, którą specjalnie na tę okazję przygotował, zabrzmi równie świetnie nawet jeśli zaśpiewa a capella. Korciło go, by zrobić matce na złość i zaśpiewać coś ordynarnego, ale ilekroć przychodziła mu do głowy taka myśl, zawsze jakoś udawało mu się powrócić na właściwie tory. Tym razem nie miał nawet siły jej prowokować. W domu mógł pisać piosenki, które dużo bardziej ukazywały jego prawdziwe uczucia, ale nie chciał się nimi dzielić z innymi. Wybrał więc musicalową klasykę, piosenkę odpowiednią do tematu wieczoru. Miał zaśpiewać o zjednoczeniu, wspólnym wysiłku, by zbudować piękne i silne miasto. Wybrał tę piosenkę na przekór – dla niego była to idealna ironia, ale wiedział, że inwestorom się spodoba, a przecież to było najważniejsze. Ta banda hipokrytów z Pueblo de Luz i tak nie rozumiała ironii.
Widok matki zbliżającej się do niego za kulisami sprawił, że cały się spiął. Wolałby jej nie widzieć przed występem. Czasami jej obecność działała na niego jak płachta na byka.
– Pytają o ciebie. Wyjdź i przywitaj się z wszystkimi – powiedziała to takim tonem, jakby robiła mu wyrzut, bo powinien sam o tym wcześniej pomyśleć. Wiedział, że nie ma nic do gadania. – I nie narób mi wstydu.
Nigdy nie usłyszał od niej, że jest z niego dumna, więc i tym razem tego nie oczekiwał. Wiedział, że pretensje może mieć tylko do siebie, bo zgodził się na tę szopkę, ale i tak go to zirytowało. Zmusił się jednak do uśmiechu, bo nie pozostawało mu nic innego.
– Ależ oczywiście, wyjdę pokazać się w towarzystwie. Komu mam wchodzić w tyłek? – zapytał, żartobliwie wyciągając szyję i wykukując zza kulis, by przyjrzeć się gościom lokalu.
– Nie bądź śmieszny. Po prostu nie rób głupot.
Skrzywił się i poczekał aż odejdzie, by samemu przejść się po barze. Kilku znajomych matki z redakcji go rozpoznało, a on jak zawsze był czarujący. Potrafił robić dobrą minę do złej gry. Wielokrotnie bywał z matką na salonach, więc znał procedurę. Zagraniczni inwestorzy siedzieli w grupce przy jednym stoliku. Od razu było widać, że to Amerykanie, wydawali się odstawać na tle reszty gości. Zabawił ich krótką rozmową i odszedł w stronę baru, zastanawiając się, czy może rzeczywiście nie powinien wypić kilku shotów, żeby jakoś przetrwać ten wieczór. Gdyby nie jego wstręt do alkoholu pewnie by się skusił. Od razu zrozumiał, że pojawienie się przy barze było błędem, kiedy zobaczył uśmiechniętą Laurę Montero, która zerwała się ze swojego miejsca i podeszła do niego. Wywrócił oczami, nie mając siły uciekać, zresztą nie miał nawet dokąd.
– Jeśli znów chcesz mnie prosić o porady modowe, to wiedz, że się na tym nie znam. – Postanowił postawić sprawę jasno.
– Zrobiłam tak, jak radziłeś, ale na balu bożonarodzeniowym i tak nie zrobiłam furory. Mam wrażenie, że myśli Marcusa Delgado odpłynęły w zupełnie inną stronę.
– Trzynastka jest dziwny, nie przejmuj się nim. I nie, nie gadałem z nim o tobie, więc nie wiem, co sądzi o tej waszej dziwacznej randce. – Postanowił ubiec jej kolejne pytanie. Poprosił kelnerkę o kolejną szklankę wody. Miał wrażenie, że im więcej pił, tym bardziej zasychało mu w gardle. Powoli zaczynało do niego docierać, że za chwilę ma wystąpić przez barem pełnym gości i ma udawać, że jest zaangażowanym, świadomym obywatelem. Na samą myśl robiło mu się niedobrze.
– To nie była randka, teraz wiem to na pewno. Marcus zaprosił mnie z grzeczności. Wydaje mi się bardzo smutnym chłopakiem.
– Smutnym? – Jordan podrapał się po głowie. Nigdy jakoś nie rozpatrywał Trzynastki w kategoriach „smutnego”. Epitety, które zwykle się nasuwały to „rozsądny”, „nudny”, „przewidywalny”.
– No tak. Nie widziałeś, jak się pobił z Yonem Abarcą? – Laura wzdrygnęła się na to wspomnienie. – Ale nie przyszłam, żeby o nich rozmawiać. Chciałam ci życzyć powodzenia. Na pewno świetnie sobie poradzisz!
Prychnął tylko, bo miał spore obawy. Wiedział, że miał talent, ale w tym konkretnym momencie nie miał absolutnie żadnej motywacji. Argument „nie narób matce wstydu” nie był dość przekonujący, a świadomość, że miał wystąpić przed bandą plotkarzy i rządnych sensacji bałwanów tylko bardziej go dołował.
– Pamiętasz, że mieliśmy kiedyś razem śpiewać na scenie, prawda? Gdybyś się nie wycofał, dalibyśmy naprawdę dobry występ. Uczeń, który cię zastąpił w szkolnej wersji „Grease” był raczej przeciętny. Nawet nie pamiętam jak miał na imię. Zabawne, prawda?
– Boki zrywać. – Jordi napił się kilka łyków wody, woląc nie wyprowadzać jej z błędu. Wcale nie wycofał się przecież z musicalu, tylko matka kazała mu zrezygnować, kiedy był w drugiej klasie liceum.
Fabiana nie ma i nie sądzę, żeby się tutaj pokazał. – Usłyszeli przytłumione głosy gdzieś niedaleko nich. Ludzie jak zwykle plotkowali w tłumie. – Nie było go nawet na balu świątecznym. Silvia twierdzi, że jej mąż jest tak zapracowany, ale jeśli to prawda, to ja jestem królową angielską. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby Fabian i Silvia wcale ze sobą nie rozmawiali. To małżeństwo tylko na papierze, nic więcej, zawsze tak było. Ale skoro do tej pory się nie rozwiedli, to wnioskuję, że chcą ciągnąć tę farsę do śmierci. Dziwne, że nie puściły im nerwy po śmierci syna. Panie świeć nad jego duszą…
Jordan zacisnął palce na szklance tak, że aż zbielały mu kostki. Był pewien, że jeśli ściśnie odrobinę mocniej, szkło pęknie, kalecząc jego dłoń, więc w porę się opamiętał. Dłonie były jego instrumentem i musiał o nie dbać. Czuł jednak, że nie wytrzyma dłużej słuchania tych bredni. Mina Laury świadczyła o tym, że i ona doskonale słyszała wymianę zdań między dwoma plotkarami. Kolejny głos Guzman rozpoznał, była to Marlena Mengoni.
– Nie jest tajemnicą, że Fabian przez całe życie był oddany tylko dwóm kobietom – swojej matce i Normie Aguilar.
– Otóż to, Marleno, otóż to. – Znajoma pani Mengoni aż klasnęła w dłonie. Widocznie bardzo chciała pogawędzić, ale nie była pewna, czy może sobie na to pozwolić w towarzystwie pani prezes. Jednak po jej słowach uznała, że to przyzwolenie, by dać się ponieść fantazjom: – Norma jest teraz wolna, więc wyobrażasz sobie pewnie, dokąd Fabian znika, kiedy nie ma go u boku Silvii. Mnie już naprawdę nic nie zdziwi.
– Nie przesadzajmy, Leokadio. Niewątpliwie Fabian ma swoje wady, ale to nieprzyzwoite sugerować takie rzeczy. O Normie można wiele powiedzieć, ale nie to nie jest typ osoby, która rozbiłaby czyjąś rodzinę. Zawsze chodziła do kościoła, siedziała z matką w jednym z pierwszych rzędów.
Marlena widocznie mierzyła moralność człowieka po jego miejscu w kościelnej ławie. Leokadia wydawała się być zawstydzona i zaczęła się od razu tłumaczyć, by nie wyjść na wredną, a Jordan nie mógł się powstrzymać i prychnął pod nosem z pogardą. Marlena Mengoni od początku zdawała się sterować tą rozmową. Pomyślał, że jest w tym mistrzynią – skłaniała ludzi do zwierzeń, wyciągała z nich poufne informacje, a następnie umywała ręce niczym Poncjusz Piłat. Porównanie bardzo adekwatne, biorąc pod uwagę fakt, że prezeska DetraChemu była niezwykle religijna. Jej głos był okropnie irytujący, przeciągała sylaby, jakby chciała pokazać swoją wyższość i przynależność do szanowanej włoskiej rodziny. Sprawiło to, że Jordanowi włosy zjeżyły się na karku ze wstrętu. Ta kobieta szczyciła się swoimi nienagannymi manierami, moralnymi zasadami, biegała do kościoła niemal codziennie, a jednak przyczyniała się do rozpowszechniania obrzydliwych plotek.
– Oczywiście, Fabian jest naprawdę dobrym człowiekiem. – Pani Leokadia szybko się poprawiła. Chwila ciszy zwiastowała, że rozglądała się naokoło, jakby chciała sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. Jordan i Laura byli ukryci za filarem, więc nie sposób ich było dostrzec. – Ale z tego co słyszałam, niewiele czasu poświęca rodzinie. Kiedy zmarł jego syn, Franklin, biedaczysko… – Kobieta zrobiła znak krzyża, a Jordi posłał Laurze szybkie spojrzenie. Oboje wyostrzyli zmysł słuchu. – Fabian pracował wtedy non stop. Nie odbierał telefonów od żony ani ze szpitala. Pojechał na miejsce zdarzenia dopiero po tym, jak policja go wezwała.
– Tak, to niewątpliwie straszna tragedia. – Zgodziła się z koleżanką Marlena. – Strata dziecka jest niewyobrażalna, szczególnie w tak niefortunnym wypadku.
– Hmm no właśnie, wypadku. – Leokadia zakaszlała kilka razy, jakby chciała zakamuflować prawdziwe uczucia. – Wiem od dobrej znajomej, która ma informacje z pierwszej ręki, że ten wypadek nie musiał być wcale wypadkiem.
– Ta dobra znajoma to zapewne Ramona Abarca? – Ton głosu Marleny świadczył, że nie pochwala takich praktyk, ale wydawała się zainteresowana tak czy inaczej.
– Mąż Ramony prowadzi towarzystwo ubezpieczeniowe, nadzorował tę sprawę i był jednym z pierwszych na miejscu zdarzenia. Ramona nie potwierdza ani nie zaprzecza, ale wiele wskazuje na to, że syn Fabiana wjechał na drzewo celowo. Oczywiście nikt w rodzinie nie wie. Mąż Ramony nie uznał za stosowne, żeby to wyjawić. Zamiótł wszystko pod dywan i wypłacił odszkodowanie.
– Myślisz, że Guzmanom zależy na odszkodowaniu? Jakie pieniądze mogą zastąpić dziecko?
– Nie miałam nic złego na myśli. Mówię tylko, co słyszałam i co sama wydedukowałam. – Leokadia odkaszlnęła raz jeszcze, czując się nieco zakłopotana. – Ale prawdą jest, że Franklin był pod ogromną presją. Mama Dalii Bernal opowiadała mi, że chłopak zrezygnował ze stypendium sportowego w stolicy, żeby pójść na prawo. Interesowała się nim kadra narodowa piłki nożnej, dasz wiarę? Silvia i Fabian mieli jednak dla niego przewidziany inny plan. Może dlatego w złości na rodziców wciąż organizował te imprezy w Veracruz. Dalia też na nich bywała. Kto wie, co tam się wyprawiało? Nie zdziwiłoby mnie, gdyby te dzieciaki brały narkotyki i oddawały się innym aktom grzechu.
– Na litość boską, Leokadio. – Marlena zacmokała z niesmakiem, ale wytężyła słuch, by dowiedzieć się więcej.
– Proszę cię, Marleno. Przecież wiesz, jak zginęła Dalia. Zabił ją ten przebrzydły Cygan, Jonas Altamira. Wszyscy wiemy, że handlował towarem Templariuszy, dostarczał dzieciakom nawet do San Nicolas de los Garza. Jestem pewna, że Dalia uzależniła się od jakiegoś świństwa. To była dobra dziewczyna, zawsze miała dobre stopnie, ale z czasem opuściła się w nauce, musiał być jakiś powód…
Jordan ze złością odstawił szklankę na blat i ruszył przed siebie, chcąc skonfrontować się z tymi dwiema kobietami, które miały czelność obmawiać jego bliskich za plecami, ale Laura złapała go za rękaw.
– Nie warto – powiedziała, kręcąc głową. W oczach miała łzy i wyglądała tak, jakby sprawdziły się jej najgorsze obawy. Jordan nie potwierdził tego ostatnim razem, kiedy go o to zapytała, ale jego mina teraz świadczyła, że Marlena i Leokadia utrafiły w samo sedno. Franklin chciał się zabić, wjechał wprost na drzewo rozpędzonym samochodem, kiedy jego młodszy brat próbował go powstrzymać z siedzenia pasażera. Nikt o tym nie wiedział, wszyscy uznali to za tragiczny wypadek.
– Jeśli chcesz, to słuchaj sobie dalej, jak obrabiają tyłki Franklina i Dalii, którzy nie mogą się już bronić. Ja nie zamierzam. – Wyrwał rękę z jej uścisku odrobinę zbyt gwałtownie tak, że dłoń Laury odskoczyła lekko i dziewczyna uderzyła się o kant blatu. – Przepraszam – powiedział szybko, czując, że może rzeczywiście zareagował zbyt agresywnie. Usłyszeli oddalające się kroki i wiedzieli, że Marlena i Leokadia poszły już w zupełnie innym kierunku.
– Agresja nie zawsze jest odpowiedzią na wszystko, Jordan. – Laura rozmasowała dłoń, wpatrując się w dwie kobiety, które zmierzały do swoich znajomych. – Co byś im powiedział? Wytknąłbyś im plotkarstwo i rozpowszechnianie nieprawdziwych faktów? Przecież nie powiedziały nic, co nie byłoby prawdą. Prawda? – Dodała na koniec, a w jej głosie dało się wyczuć nadzieję, że może jednak pomyliły się co do Franklina. Czuła jednak, że utrafiły w samo sedno. – Możesz im powiedzieć, co myślisz, ale do nich to i tak nie dotrze. Podejrzewam, że mógłbyś nawet wykrzyczeć to na cały bar, a i tak do większości by nic nie dotarło, jedynie ty stałbyś się w ich oczach dziwakiem, bo masz czelność myśleć inaczej niż oni.
– Masz rację. – Zgodził się z nią nieoczekiwanie, sprawiając, że aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Zwykle Jordan nie przyznawał nikomu, że ma rację, bo sam uważał, że wie wszystko najlepiej. Tym razem w jego oczach dostrzegła jakiś dziwny błysk. – Nie zamierzam dzisiaj krzyczeć. Zamierzam tylko zaśpiewać.

*

Oscar uwielbiał pracę w barze u Anity, odnajdywał się tutaj jak nigdzie indziej. Muzyka zawsze była jego pasją i to jedyna rzecz, która nie zmieniła się ani trochę po tym, jak obudził się ze śpiączki. Wszystko inne wydawało się obce, ale muzyka sprawiała, że chciało mu się żyć. Vidal była świetną szefową, dawała mu sporą przestrzeń na kreatywność, a jemu to odpowiadało. Dlatego kiedy poprosiła go o pomoc w przygotowaniu wieczoru wyborczego, zgodził się bez wahania. I tak nie miał innych planów. Carlos chciał chyba zorganizować jakiś męski wypad na sylwestra, ale ze względu na pracę był zmuszony zostać w miasteczku, a Oscar odetchnął z ulgą – nie miał zamiaru spędzać dodatkowego czasu w towarzystwie Olivera Bruni, a był pewien, że Jimenez zaprosiłby także swojego kumpla z armii.
Tego wieczora Oscar zabawiał gości, robił za wodzireja całej imprezy, ale gwoździem programu miał być występ Jordana Guzmana. Silvia Olmedo uznała, że zbyt głośna muzyka może przeszkadzać – goście powinni móc się swobodnie komunikować, a Anita miała pokazać się w towarzystwie i przekazać swoje plany do zrealizowania po objęciu miejsca w radzie miasteczka. Fuentes wcielił się zatem w rolę DJa, dopasowując muzykę do nastroju i starając się, by nie stworzyć atmosfery dyskoteki, która utrudniłaby komunikację. Niespecjalnie zdziwił go fakt, że w barze nie było zbyt wiele osób w jego wieku. Na takich wydarzeniach z reguły pojawiały się starsze jednostki. Młodzież korzystała z przerwy świątecznej i miasteczko nieco ucichło pod ich nieobecność, a Oscar całkowicie ich rozumiał, bo polityka też nie była jego konikiem. Wyłączał się, kiedy słyszał rozmowy o lokalnych inicjatywach, budowaniu nowych mieszkań czy sadzeniu drzew, by ożywić skwery i parki. Po kilkudziesięciu minutach musiał stwierdzić, że El Gato Negro było tego wieczoru przeraźliwie nudne. Z utęsknieniem czekał zatem na występ nastolatka, którego Anita i Valentina bardzo zachwalały. Słyszał już tego dzieciaka jak grał na klasycznej gitarze podczas festiwalu romsko-meksykańskiego i już wtedy stwierdził, że jest bardzo dobry, ale jeśli śpiewał choć w połowie tak dobrze, jak grał, widowisko zapowiadało się przednie.
Widok Evy Mediny w barze sprowadził go jednak na ziemię. Zmarszczył brwi i podszedł do znajomej, taksując ją wzrokiem.
– Ty tutaj?
– Owszem – odparła, ignorując w jego głosie nutę zdziwienia. – Angażuję się w życie lokalnej społeczności.
– Właśnie widzę. – Fuentes podrapał się po głowie. – Czy ty nie pracujesz przypadkiem w ratuszu Valle de Sombras? Z tego co wiem, Miasto Światła i Dolina Cieni raczej nie żyją ze sobą w zgodzie od ostatnich wyborów na burmistrza.
– Pomagam w ratuszu, jestem konsultantką do spraw kultury i sztuki. A dzisiaj wspieram znajomą z pracy. – Aktorka upiła łyk swojego martini, kiwając głową Anicie, którą dostrzegła w tłumie ludzi.
– Coś mi tu nie pasuje. Dlaczego pracujesz dla Barosso? Czy on czasem, no wiesz, nie robił interesów z twoim ojcem?
– Zgadza się.
– I wyparł się wszystkiego, praktycznie wepchnął Eduarda Medinę w pułapkę i pozwolił mu zgnić w więzieniu. Przepraszam, trochę za ostro, ale sens pozostaje ten sam – dodał na końcu, kiedy Eva lekko się skrzywiła po jego ostrych słowach. – Więc czemu mu pomagasz? To okropny człowiek, ojciec Luke’a też miał z nim problemy.
– Jestem aktorką, Oscarze – powiedziała dobitnie, ucinając dalszą dyskusję. – Może nie na miarę Meryl Streep, ale potrafię odegrać przekonująco rolę, którą mi się powierza.
– Jesteś szpiegiem? – Oscar pochylił się w jej stronę i szepnął jej do ucha, kiedy zobaczył, jak blondynka wymienia spojrzenia z Conradem Saverinem, kiedy ten ich mijał. – Igracie z ogniem, zdajecie sobie z tego sprawę? Czy w tym mieście każdy udaje kogoś, kim nie jest?
– Bardzo możliwe. – Eva wymusiła uśmiech i poklepała go po ramieniu w protekcjonalnym geście, a następnie odeszła, by usiąść przy stoliku ze znajomymi.
– Oscar, masz chwilę? – Jordan odnalazł w tłumie Fuentesa, a ten z ulgą powitał tego chłopaka. Zwykle był irytujący, ale wolał jego towarzystwo od reszty hipokrytów. – Umiesz grać na perkusji, prawda?
– Trochę tak, choć pewnie zardzewiałem. Dlaczego pytasz? Miałeś grać na klawiszach…
– Zmiana planów. – Jordan zawołał jednego z mężczyzn, którzy odpowiadali za oprawę muzyczną, a który właśnie wynosił ze sceny niepotrzebne instrumenty. – Ta gitara będzie mi potrzebna.
– Ale miało być tylko pianino. – Facet spojrzał w konsternacji na Oscara, a potem na swoich kolegów. Jordan nie zamierzał im tego tłumaczyć.
– Chcieli show, więc je dostaną – odparł tylko, biorąc do ręki elektryczną gitarę i udając się za kulisy.
Oscar tylko wzruszył ramionami i zaprzągł wszystkich do pracy. Nie wiedział, co ten nastolatek kombinuje, ale czuł, że nie będzie nudno. Kiedy światła przygasły w lokalu, wszyscy zebrali się w pobliżu sceny, by wysłuchać występu Jordana. Potencjalni inwestorzy Luz del Norte mieli już naprawdę wysokie oczekiwania po wszystkich komplementach, które słyszeli. Silvia uśmiechała się tylko, licząc, że jej syn nie narobi jej wstydu przed znajomymi, a pozostali goście oczekiwali na pojawienie się artysty z zaciekawieniem. Impreza była kameralna, nie było dzieci ani młodzieży, nie licząc kilku wyjątków, więc Jordan zdecydował się zaryzykować. Anita powiedziała mu w końcu, że powinien śpiewać o tym, w co sam wierzył. Postanowił dać ujście złości i frustracji, które nagromadziły się w nim przez cały wieczór, kiedy musiał wysłuchiwać tych wszystkich obrzydliwych rzeczy o swojej rodzinie i znajomych. Nienawidził tego miejsca i poczuł, że to odpowiedni moment, by to pokazać.
Kiedy zaczął grać na gitarze, wszystkie głowy od razu odwróciły się w stronę sceny. Silvia zacisnęła wargi tak, że aż zrobiły się sine. Zdecydowanie miał zaśpiewać utwór musicalowy, miał zagrać spokojną melodię na fortepian, a tymczasem z głośników rozbrzmiał ewidentny rockowy kawałek. Jordan nie kwapił się nawet, by się przedstawić, był pewien, że i tak wszyscy już wiedzą, kim jest. Po prostu grał, a Oscar i jego znajomi zawtórowali mu, łapiąc szybko nuty Jordana, które ten odtworzył z pamięci. Nie spodziewał się, że kiedyś będzie miał okazję zaprezentować tę piosenkę komukolwiek. Napisał ją pod wpływem chwili, kiedy matka nakazała mu wystąpić. Chciał w ten sposób wyładować negatywne emocje, ale tak naprawdę piosenka nigdy miała nie ujrzeć światła dziennego. Cóż, sytuacja się zmieniła.

Witajcie w mieście kłamstw,
Gdzie wszystko ma swoją cenę.
Będzie ono twoim nowym ulubionym miejscem.
Możesz być gwiazdą kina
I dostać wszystko, czego pragniesz,
Jeśli tylko przywdziejesz na twarz kawałek plastiku.

To miejsce to cyrk, widzisz tylko to, co jest na powierzchni
Cały syf zamiatają pod dywan.
Nie widzisz, że oni udają, nigdy się nie obnażą,
Więc napij się ginu z toniciem, to amerykański sen, więc
Spijaj te plotki, pij aż się udławisz
Sącz te plotki, niech wypalą ci gardło.
Nie jesteś ikoną, jesteś taki sam jak wszyscy inni
Nie udawaj, że o tym nie wiesz.

Pij dalej i udawaj, że jesteś fajny
Nieważne, czy masz gorszy dzień,
Nikt nie lubi ponurej miny.
Po prostu weź swoje tabsy i przetańcz całą noc
Nie myśl o niczym, oto rada
Więc dalej, spróbuj, to tylko przedsmak.

To miejsce to cyrk, widzisz tylko powierzchnię,
Cały syf jest zamiatany pod dywan.
Nie widzisz, że oni udają, nigdy się nie obnażą.
Pij swój gin z toniciem, to amerykański sen, więc
Sącz te plotki, pij aż się udławisz,
Sącz te plotki, niech wypalą ci gardło.
Nie jesteś ikoną, jesteś taki sam jak oni,
Nie udawaj, że o tym nie wiesz.


Kiedy nadeszło gitarowe solo, Jordan po raz pierwszy od dawna poczuł frajdę. Brakowało mu tego – samego grania dla radości z gry, a nie dlatego, że ktoś mu każe. Nie patrzył na matkę, wiedział, że w domu czeka go awantura, ale w tej chwili nie było to dla niego ważne. Czuł na sobie palący wzrok miejscowych oburzonych plotkar. Większość z nich nawet nie znała języka angielskiego, w którym śpiewał, ale wiedział, że doskonale rozumieją, że to oskarżenie pod ich adresem. Uśmiechnął się złośliwie w stronę Violi Conde i Marleny Mengoni, czując, że to i tak drobna zemsta jak za te wszystkie okropności, których nasłuchał się tego wieczoru.
Kiedy skończył, rozbrzmiały brawa, choć niespecjalnie entuzjastyczne ze strony starszej części mieszkańców Pueblo de Luz. Oscar śmiał się w głos, kiedy schodził ze sceny i chciał pogratulować Jordanowi występu, ale on wiedział, że musi wiać, zanim zostanie osaczony przez matkę. Niestety nie udało mu się odejść niezauważonym. Laura Montero przybiegła za kulisy z wypiekami na twarzy, przybijając mu piątkę i ciesząc się z udanego show, a on przeprosił ją i chciał wyminąć, ale stanął oko w oko z Silvią.
– Miałeś jedno zadanie – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Co ci strzeliło do głowy?
– Poczułem nagłą inspirację – odparł, zatrzymując się i spoglądając matce w oczy. Była wściekła i wcale się nie dziwił. Czekało ją teraz tłumaczenie inwestorom, że jej syn tylko się wygłupiał. Szczerze mówiąc, nie interesowało go, co im powie. Zrobił swoje i zamierzał spokojnie spać tej nocy.
– Mam nadzieję, że jesteś zadowolony. – Silvia nerwowo postukiwała nogą, jakby sama siebie powstrzymywała, żeby nie wybuchnąć. – Prawdopodobnie zrujnowałeś właśnie wszelkie szanse Anity na dostanie się do rady miasteczka.
– Szanse Anity na purpurowe krzesło, czy twoje szanse na dodatkowy zastrzyk gotówki dla redakcji? – dopytał, udając, że zaczyna się w tym wszystkim gubić. Matka zignorowała jego przytyk.
– Skoro miałeś odwagę bawić się w rockmana, to znajdziesz też pewnie trochę przyzwoitości, by iść i przeprosić Anitę…
– Przeprosić Anitę? – Jordan sądził, że się przesłyszał. Wpatrzył się w matkę z prawdziwą wściekłością w oczach. Akurat ona śmiała mu to mówić prosto w twarz? – Ja mam przeprosić Anitę? Ja?! – Podniósł głos, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać.
– Cicho bądź, wystarczy już tego zwracania na siebie uwagi jak na jeden wieczór. Nie musisz wrzeszczeć. – Wyjrzała szybko zza kulis, by upewnić się, że goście baru nie słyszą ich rozmowy. Mogli jednak rozmawiać swobodnie.
– Siedem lat, mamo! – Miał ochotę nią potrząsnąć. Jak mogła być tak zaślepiona. Było mu za nią wstyd. – Siedem lat, a ani Anita, ani nikt z jej rodziny nigdy nie usłyszeli od ciebie zakichanego „przepraszam”. Uważasz, że to w porządku?
– Wykonywałam wtedy tylko swoją pracę – usprawiedliwiła się, doskonale wiedząc, że pije do wydarzenia z 2008 roku.
– Wybiłaś się na tragedii Castellanów. Zrobiłaś z nich jakichś świrów, a z Anity niepoczytalną narkomankę, byle tylko trafić na pierwszą stronę i przestać pisać w kolumnie dla kur domowych. Wykorzystałaś ich, sprawiłaś, że dziennikarze wystawali pod ich oknami dnia i nocami. Felix nie mógł nawet odwiedzić Elli w szpitalu, bo ludzie z redakcji okupowali klinikę z każdej strony. Gdyby nie Aldo, pewnie wleźliby do środka. Nie widzisz tego, co? Nie widzisz swoich win. Najlepiej jest oceniać innych…
Poczuł się tak, jakby cofnął się w czasie. To było najbardziej traumatyczne przeżycie Felixa – jego najlepszy przyjaciel omal nie stracił matki i siostry tego samego dnia, w dniu swoich dziesiątych urodzin. A cała sprawa została rozdmuchana przez dziennikarską hienę, która nie miała żadnych skrupułów, by wykorzystać bliskie relacje z poszkodowaną rodziną i opublikowała bolesne szczegóły, tym samym robiąc sobie świetną reklamę i torując sobie drogę do kariery. A Jordan wstydził się wtedy za matkę jak nigdy. Teraz wstydził się tak samo, a może nawet i bardziej, bo nie dostrzegała swoich błędów i nie zamierzała powiedzieć nawet głupiego przepraszam. Zamiast tego obarczała winą jego za występ z piosenką, która była odrobinę zbyt kontrowersyjna jak na tradycjonalne podejście małomiasteczkowej społeczności.
– Nic się nie zmieniłaś, mamo. Nadal żerujesz na ludzkich tragediach, wchodzisz w zmowy, szantażujesz, wykorzystujesz… Nie ja powinienem przeprosić, a ty.
– Silvio – Laura odezwała się, czując, że powinna stanąć w obronie młodszego kolegi, ale dziennikarka spiorunowała ją spojrzeniem – uważam, że występ był naprawdę świetny. Nie sądzę, żeby pani Vidal miała coś przeciwko. Widziałam, że klaskała…
– Zamknij się, Laura, to ciebie w ogóle nie dotyczy. Co ty tu w ogóle robisz, dziewucho? – Silvia złapała się za skronie, czując, że nadchodzi potężna migrena. Nikt nie potrafił tak wytrącić jej z równowagi jak Jordan, a na dodatek była dziewczyna Franklina tylko przypominała jej o zmarłym synu.
– Nie mów tak do niej, nie masz prawa zwracać się w ten sposób do ludzi. – Jordi przestąpił kilka kroków, jakby chciał zasłonić Laurę przez gniewem matki. – Może i narobiłem ci obciachu przed kolegami z pracy, ale uwierz mi – to nic w porównaniu do wstydu, który ja czuję za ciebie od lat. – Poklepał się po piersi, chcąc dobitnie to zaznaczyć. Zawsze czuł się winny i chociaż ani Basty, ani Felix czy Ella nie winili go za udział jego matki w całej sprawie, on sam miał wyrzuty sumienia. – Chodź, Laura, idziemy.
Zanim matka zdążyła zareagować, wyprowadził koleżankę i zniknął jej z oczu.

*

Wrócił do baru, kiedy wszyscy goście już dawno się zmyli – potrzebował chwili dla siebie, a dobrze wiedział, że w domu czekają go tylko wrogie spojrzenia matki, której szczerze mówiąc, nie chciał w ogóle oglądać. Wcisnął kilka razy jeden z klawiszy na keyboardzie pozostawionym na scenie. Nuty zabrzmiały dziwnie kojąco w pustym lokalu.
– Twój utwór wywołał niemałe zamieszanie. Ciężko było się nim nacieszyć przy akompaniamencie oburzonych prychnięć Violi Conde. – Anita wyłoniła się z cienia baru, uśmiechając się pokrzepiająco.
– Jesteś zła? – zapytał, trochę pokorniejąc. Przy Anicie zawsze mógł być sobą, czuł się dobrze, nie musiał maskować prawdziwych uczuć. Przysiadł na siedzisku przy klawiszach i wpatrzył się w jej sylwetkę widoczną w lekkim świetle płynącym ze sceny.
– Żartujesz? – Pani Vidal pokręciła głową, podchodząc nieco bliżej sceny. Uśmiechała się, co nieco poprawiło mu humor. Świadomość, że jej nie zranił była dla niego wielką ulgą. – Twój występ uratował ten nudny jak flaki z olejem wieczór. Dostawałam już szczękościsku od tego sztucznego uśmiechania się i próby zadowolenia najbardziej wymagających wyborców. Wiesz, słabo znam angielski, ale wydaje mi się, że utrafiłeś w samo sedno. Wszyscy w tym mieście udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Mam dosyć pozowania na dziedziczkę mojego ojca. Silvia myślała, że to się sprawdzi, ale dla mnie jest to męczące. Nikt nie może zastąpić mojego taty.
– Mama uważa, że zaprzepaściłem twoje szanse na stołek w radzie.
– Jeśli ludzie są tak płytcy, by głosować na podstawie kiełbasy wyborczej a nie własnych przekonań, to nie potrzebuję ich głosów. – Anita wzruszyła ramionami, a zaraz potem zatroskała się na widok jego miny. – Nie wróciłeś do domu. Silvia pewnie się wściekła.
– Nie, skąd! – Jordi udał obojętność. – Wkraczamy w fazę morderczych spojrzeń i krzywych min, więc nie jest tak źle. Szczerze mówiąc, wolę kiedy ze sobą nie rozmawiamy. Przejdzie jej. Ale przykro mi z powodu twojej kampanii.
– I tak się do tego nie nadawałam.
– Jeśli już ktokolwiek w tym mieście powinien zasiadać w radzie i decydować o tutejszym prawie, to tylko ty. Nie znam lepszej osoby.
– To miłe, Jordi, ale ludzie tak łatwo nie wybaczają, wiesz?
– To hipokryci. – Guzman skrzywił się i wpatrzył się beznamiętnie w klawisze. – Każdy popełnia błędy, ale nie każdy wyciąga z nich wnioski. Dobija ich fakt, że wyszłaś na prostą, że starasz się poukładać sobie życie i zadośćuczynić. Oni nie byliby do tego zdolni.
– Cóż, pewnych błędów się nie wybacza.
– Być może. – Jordan zagrał kilka nutek, jakby głęboko się nad tym zamyślił. – Chcesz posłuchać tego, co przygotowałem pierwotnie? Miało być klasycznie, bez wydziwiania. Chciałem zaśpiewać „Beautiful City” z musicalu „Godspell”, ale mówiłaś, że powinienem śpiewać o tym, w co wierzę, więc…
– Nie musisz tłumaczyć. Graj, z chęcią posłucham. – Zdjęła ze stolika jedno z krzeseł, które zostały ułożone tak, by nie przeszkadzać w sprzątaniu po imprezie, a następnie usiadła wygodnie, wyczekując, co takiego jej zaprezentuje.

Spośród ruin i gruzów
Spośród dymu,
Z naszej nocy zmagań
Czy możemy dostrzec promyczek nadziei?
Jeden blady, cienki promyk sięgający dnia…

Możemy zbudować piękne miasto
Tak, możemy
Możemy zbudować piękne miasto
Nie miasto aniołów,
Lecz możemy zbudować miasto ludzi.

Może nie uda nam się dotrzeć do końca
Ale możemy zacząć
Powoli ale prawdziwie naprawiać
Cegła po cegle
Serce po sercu
Teraz, być może teraz
Zaczynamy się uczyć jak

Możemy zbudować piękne miasto
Tak, możemy
Możemy zbudować piękne miasto
Nie miasto aniołów,
Lecz możemy zbudować miasto ludzi.

Kiedy twoje zaufanie jest prawie zniszczone
Kiedy twoja wiara jest prawie zabita
Możesz się poddać zgorzkniały i poturbowany
Albo możesz zacząć powoli budować

Piękne miasto
Tak, możemy
Możemy zbudować piękne miasto
Nie miasto aniołów
Lecz wreszcie miasto ludzi.


Ciche oklaski rozbrzmiały w pustym wnętrzu, wyciągając go z transu. Anita była urzeczona. Uśmiechała się tak promiennie, że od razu robiło się na sercu lżej – przynajmniej na chwilę dopóki nie przypomniał sobie, dlaczego jest w tak podłym nastroju.
– To brzmi jak coś, co zaśpiewałby mój ojciec. – Właścicielka baru z rozrzewnieniem wspomniała Valentina, który zawsze wierzył, że wspólnymi siłami można osiągnąć wszystko. – Potrafił motywować ludzi.
– Val zaśpiewałby pewnie coś o miłości. – Jordan sam nie mógł się powstrzymać i się uśmiechnął. – Kiedyś byłem w niego zapatrzony, ale kiedy dorosłem, zdałem sobie sprawę, że jego wartości były zbyt idealistyczne. To po prostu nigdy nie miało szans się udać w Pueblo de Luz. Czasami się zastanawiam, jak taki facet jak on mógł być tak zaślepiony.
– Miał swoje idee, wierzył w ludzi. Wierzył, że miłość jest w stanie pokonać każdą przeszkodę.
– Tak, Valentin był dziwny. – Jordan pokiwał głową, a zaraz potem się roześmiał, bo nie to Anita miała na myśli. Ona jednak rozumiała, co chciał powiedzieć. Sama też często nie zgadzała się z decyzjami ojca, szczególnie jeśli chodziło o jego stosunek do miejscowych Romów. Jordan wytłumaczył: – Z takim posłuchem jak miał Val, z taką mądrością życiową i statusem mógł zrobić naprawdę wiele dobrego poprzez muzykę. A on śpiewał o swoich miłosnych podbojach. Ile można pisać piosenek o miłości?
– Miłość jest największą inspiracją, odpowiedzią na wszystko, największym motorem napędowym w życiu. Tak zawsze mówił. – Anita stanęła w obronie ojca, ale trochę się zgrywała. Doskonale rozumiała punkt widzenia Guzmana.
– Mam wrażenie, że artyści, którzy śpiewają o miłości nie mają po prostu nic ciekawego do przekazania. To wszystko to odgrzewany kotlet. Miłość i seks się sprzedają, więc piosenki same się piszą. Mało jest artystów, którzy tworzą prawdziwe utwory. Utwory o życiu.
– Miłość jest jego ważnym aspektem. – Jordan zrobił krzywą minę, a Anita nie mogła się powstrzymać i roześmiała się w głos. – Kiedyś się zakochasz i sam to zrozumiesz.
– Nie sądzę. Miłość to niepotrzebna komplikacja. Zawsze uważałem, że to wymysł tych, którzy boją się zostać sami na starość albo takich, którzy nie mogą znaleźć innego racjonalnego wytłumaczenia na to chore przywiązanie do drugiej osoby.
– I dlatego napisałeś tak piękne piosenki o miłości do musicalu Felixa? Przecież w przedstawieniu gram twoją matkę, widziałam niektóre z nich. – Anita uniosła podejrzliwie jedną brew.
– Mam bogatą wyobraźnię – odparł, dumnie wypinając pierś. – Jak mówiłem – seks i ta reakcja chemiczna w mózgu, którą głupcy nazywają miłością, po prostu się sprzedają. Po co z tym walczyć?
Anita zastanowiła się nad tym przez chwilę. Żyła dwa razy dłużej na tym świecie niż on, nie jedno przeżyła, przeszła przez rollercoaster emocji – od miłości do nienawiści, szczególnie nienawiści do siebie samej – by aktualnie tkwić na poziomie akceptacji własnych słabości i ograniczeń. Jordan był jeszcze bardzo młody. Niewątpliwie bardziej dojrzały od rówieśników i dość już poturbowany przez okrutny los, który odebrał mu wiele bliskich osób, ale nadal był niedoświadczony. Cały świat stał jeszcze przed nim otworem i była pewna, że osiągnie wielkie rzeczy, jeśli tylko będzie tego mocno pragnął.
– O czym myślisz? – Jordi wyrwał ją z rozmyślań, marszcząc brwi, bo odpłynęła na nieco zbyt długo.
– Myślę, że powinieneś to kiedyś zagrać publicznie. Może nie wierzysz w to teraz, ale w głębi duszy chciałbyś. Jest w tobie cząstka Valentina Vidala, mimo że nie dzielimy ani jednej wspólnej kropli krwi.
– Uważaj, w Pueblo de Luz nic nie jest niemożliwe. Słyszałem, że mój pradziadek był niezłym lowelasem, podobnie zresztą jak dziadek i ojciec. Kto wie, czy nie balował z prababcią Vidal…
– Jordan, wykończysz mnie. – Anita złapała się za brzuch, bo roześmiała się tak głośno i szczerze, że aż ją rozbolał.
Guzman tylko uśmiechnął się półgębkiem. Miło było porozmawiać z kimś, kto go nie ocenia. Ona zresztą czuła się tak samo. Nadawali na tych samych falach. Czasami żałował, że to nie ona była jego matką.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:30:01 27-05-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:41:52 29-05-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 194 cz. 1
IVAN/QUEN/FELIX/MARCUS/YON/VERONICA/NELA/JORDAN


Niepotrzebnie w ogóle przychodził do El Gato Negro. Ella wymogła na nim obietnicę, że wesprze Anitę podczas kampanii, ale źle się czuł w towarzystwie, które analizowało każdy jego krok. Wkurzający bratanek byłej żony tylko dopełnił całości, a Ivan nie miał siły, by go strofować czy zwymyślać za ten cyrk, który odwalił na scenie. Anita oczywiście nie powiedziałaby nastolatkowi złego słowa, uwielbiała go, klaskała w rytm muzyki i dobrze się bawiła. Musiał wyjść na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza, kiedy zauważył w tłumie swojego ojca w towarzystwie Debory. Nie miał ochoty ich oglądać, nadal nie rozumiał, dlaczego bawią się w tę szopkę z wyborami do rady.
– Jezu, Ivan, wbiłeś się w ten sweter od Vedy i już nigdy go nie ściągniesz, jak tej swojej ulubionej kurtki od Angelici.
Anita poszła wyrzucić śmieci i wpadła na niego na zapleczu budynku. Palił elektronicznego papierosa, którego dostał na święta i nie wydawał się z tego faktu zadowolony.
– Powiedz chociaż, że pierzesz ten sweter. – Vidal roześmiała się, a on poczuł się lekko urażony.
– Jestem facetem, Ani. Szeryfem – dodał dobitniej, chcąc pokazać, że takie trywialne rzeczy jak pranie i prasowanie nie były czymś, o czym myślał na porządku dziennym. – Nie potrzebuję być pachnącym i wymuskanym, żeby wykonywać dobrze swoją robotę. To domena Sancheza.
– Ach, więc o to chodzi. – Anita wrzuciła śmieci do kosza i otrzepała ręce w teatralnym geście. – Veda wyjechała z Salem do Nowego Jorku, świetnie się tam bawią, a ciebie skręca z zazdrości.
– Wcale mnie nie… Nie jestem zazdrosny. – Próbował brzmieć poważnie, ale i tak wiedział, że jej nie oszuka.
– To naturalne. Ja też często jestem zazdrosna o Leticię Aguirre – przyznała zgodnie z prawdą, opierając się plecami o zimny mur baru, tuż obok Ivana. – Wychowuje moje dzieci, widuje je codziennie…
– Ty też je widujesz codziennie w szkole.
– To nie to samo. Leticia robi Elli kanapki, pomaga z zadaniami z hiszpańskiego, zawozi ją do lekarza i stawia się na wywiadówkach. Chodzi z nią też do kościoła w niedzielę i śpiewa psalmy.
– Od kiedy to Ella lubi chodzić do kościoła? – Ivan podrapał się po nosie skonsternowany.
– Od kiedy mszę odprawia przystojny ksiądz Ariel. – Anita nie wytrzymała i się roześmiała. – jestem zazdrosna o nową żonę mojego byłego męża i wydaje mi się, że to naturalne. Wiem jednak, że Leti jest wspaniałą macochą, nie jak te okropne baby z bajek. Nie jest jak Esmeralda dla Valentiny
– Nadal ci to doskwiera? – Zapomniał na chwilę o elektronicznym papierosie w dłoniach i spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.
– Ja byłam już dorosła, kiedy moja mama zmarła. Jedną nogą już byłam poza domem, ale Tina potrzebowała matki. Ja nie mogłam jej tego dać, nie nadawałam się do tego. Mój tata zawsze był kochliwy, więc kiedy oświadczył, że żeni się z Esme, myślałam, że to jego kolejny wymysł, ale on nie żartował. Esme nie była zła, ale też nie nadawała się na matkę. Udowodniła to po śmierci taty. Wyrzucam to sobie, mogłam wziąć Valentinę do siebie.
– Esme była jej prawną opiekunką – przypomniał jej Molina, ale dla Anity nie miało to znaczenia.
– Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Valentina zamieszkała z nami. Basty chciał ją zabrać. – Po raz pierwszy powiedziała to na głos. – Mieliśmy miejsce, wolny kąt by się znalazł, ale ja… ja nie chciałam.
– Przestań, Ani, nie rób sobie tego. – Ivan pokręcił szybko głową, bo widział te wyrzuty sumienia dręczące jego przyjaciółkę. – Nie mogłaś przewidzieć, że Baron będzie taką świnią.
– Wszyscy w miasteczku wiedzieli, jaką jest świnią. Wiedziałam, że miał konflikt z moim ojcem, wiedziałam, że Baron zrobi wszystko, byleby tylko go upokorzyć. Sama posłałam siostrę do jaskini lwa i wmawiałam sobie, że to dlatego, że nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy, ale tak naprawdę ja sobie po prostu nie radziłam.
– Słuchaj, Basty był w armii, a Ella była bardzo chora, to normalne, że myślałaś przede wszystkim o córce. Nikt się tego nie spodziewał. Nawet ja, a mam jednak lepszą intuicję od was wszystkich – dodał, sądząc, że może choć trochę poprawi jej humor, ale ona tylko krzywo się uśmiechnęła. Nie chciała tego drążyć.
– Tak więc twoja zazdrość o Salvadora jest jak najbardziej naturalna – wróciła do poprzedniego tematu. – Veda jest bardzo podobna do Sala, mają podobne upodobania, rozumieją się, bo mają tę samą wrażliwość. Ty jesteś…
– Pozbawionym uczuć chamem, który załatwia konflikty poprzez użycie pięści? – podsunął, a ona go skarciła.
– Ty jesteś twardy, zahartowany życiem. W twoim życiu nie było miejsca na wrażliwość, bo musiałeś szybko dorosnąć. Nie lubisz specjalnie muzyki klasycznej ani musicali, nie czytasz książek, bo cię to nudzi, a filmy wybierasz z gatunku akcji, żeby móc się ponabijać i wytknąć błędy w scenariuszach, bo w końcu taki z ciebie fachowiec jako glina.
Ivan nie musiał nic mówić, Anita powiedziała szczerą prawdę. Nie miał z Vedą nic wspólnego, żadnych wspólnych zainteresowań, a jednak zdał sobie sprawę, że pomimo tego pokochał ją jak własną córkę i chciał chronić za wszelką cenę.
– Kochasz ją. – Anita czytała w nim jak w otwartej księdze. – Chciałbyś być dla niej wszystkim, chciałbyś być jej bohaterem. Chciałbyś dla niej zrobić to, czego nie mogłeś zrobić dla Gracie – ochronić ją. I uważam, że to piękne, Ivan. Nie musisz jej kupować drogich prezentów i rozmawiać z nią o sztuce, której nie rozumiesz. Wystarczy, że jesteś. Myślę, że ona to rozumie. Ma autyzm, nie jest głupia. – Pani Vidal oświadczyła to wszystko swoim mądrym tonem głosu, jak na pedagoga przystało.
– Cholera, Ani. – Molina odwrócił głowę, bo kobieta go wzruszyła i nic już nie chciał więcej mówić. Rozumiała go i czasami strasznie tego nie cierpiał. Zaciągnął się kilka razy elektronicznym papierosem, by zająć czymś dłonie. – Masz jakieś plany na sylwestra?
– A tak się składa, że mam – pochwaliła się, uśmiechając się figlarnie. – To nic specjalnego, ale idę na randkę.
– Na randkę? W Nowy Rok? Co za dureń zaprasza kobietę na randkę w sylwestra? – Poczuł się zirytowany tą wiadomością.
– Tym durniem jestem ja, bo to ja go zaprosiłam. I nie marudź, to twój stary rywal z basenu, Gianluca Mazzarello.
– O Boże, tylko nie on. Znowu? Byliście razem na balu!
– A jest jakiś limit randek?
– No nie, ale… – Molina wydmuchał głośno powietrze. Co miał jej powiedzieć? – Przecież to kompletny kretyn. No i ma żonę.
– Rozwodzi się.
– Ale technicznie rzecz biorąc nadal jest żonaty! To nie po Bożemu – dodał z lekką ironią, a ona się roześmiała.
– Ivan Molina prawiący kazania o związkach damsko-męskich. Cieszę się, że mogłam tego doczekać. – Anita dała mu kuksańca i wróciła z powrotem do baru, a on ze złością wyszarpnął z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę prawdziwych fajek. Potrzebował czegoś mocniejszego.

***

Pueblo de Luz, 31.12.1992 roku

Jezioro to był rewir Ivana Moliny. Każdy o tym wiedział i nikt nawet nie próbował wbić się na organizowaną przez niego sylwestrową imprezę bez zaproszenia. To teren należący do miasteczka, ale i tak Ivan rządził nim jak chciał. W krótkich spodenkach i koszulce właził do wody i popisywał się z kumplami z drużyny pływackiej, podczas gdy reszta trzęsła się z zimna, bo w Pueblo de Luz i Valle de Sombras jak zwykle panowały anomalie pogodowe.
– Burmistrz się wścieknie, jak się dowie, że złamałeś zakaz kąpieli po zmroku – poinformował go Basty Castellano, podając mu ręcznik, żeby przyjaciel mógł się wysuszyć.
– W d***e mam burmistrza, to straszny nudziarz. Poza tym Valentin Vidal jest w radzie, więc jakoś go udobrucha. – Cholera, zepsułem zegarek. Która godzina?
Potrząsnął lekko zegarkiem, próbując wytrząsnąć z niego wodę, ale na próżno. Castellano miał natomiast taką minę, jakby chciał powiedzieć „a nie mówiłem?”.
– Niedługo północ – powiadomił Ivana, jednocześnie spoglądając po bawiących się w najlepsze koleżankach z klasy. – Pocałuję ją o północy.
– Co? Kogo? – Molina zakrztusił się piwem, które popijał na boku i musiał wytrzeć usta wierzchem dłoni. Spojrzał w tym samym kierunku co Sebastian. – Anitę?
– No. – Basty dobrze to sobie przemyślał. Od czasu wakacji zbliżyli się do siebie, Anita ewidentnie wysyłała mu sygnały, a on ją lubił, nawet bardzo, i wreszcie zebrał w sobie odwagę. Spojrzał szybko na przyjaciela, jakby chciał poprosić go o zgodę. – Chyba, że ty chcesz może…?
– Niby dlaczego miałbym chcieć? – warknął oburzony, bo pomysł Basty’ego był niedorzeczny. Który facet tak robi, że prosi o zgodę w całowaniu dziewczyny, która mu się podoba?
– No, w końcu się przyjaźnicie.
– Oj tam zaraz przyjaźnicie. Nasi ojcowie byli w jednym klubie łuczniczym. Ale to nie oznacza, że chcę ją całować. Jest mnóstwo innych fajnych dziewczyn. – Rozejrzał się po towarzystwie i skrzywił się lekko. Jimena Bustamante była na jego gust zbyt wyrafinowana, a Ursula Duarte zbyt uległa. – O, ta na przykład. – Palcem wskazał szczupłą szatynkę tańczącą najbardziej energicznie.
– Debora Guzman? Jeśli życie ci nie miłe, to śmiało. – Sebastian nie mógł powstrzymać śmiechu. – Ma dopiero czternaście lat.
– A ja piętnaście, w czym rzecz?
– W tym, że jej brat jest studentem prawa i trenuje łucznictwo. Nie chciałbyś z nim zadzierać.
– Lubię wyzwania. – Ivan wypił duszkiem resztę piwa i zgniótł puszkę w dłoniach. – A ty jeszcze zatęsknisz za byciem wolnym, jak zaczniesz chodzić z Anitą Vidal i będziesz musiał śpiewać jakieś harcerskie pieśni przy ognisku razem z jej całą rodziną.
– Tak, lepiej nurkować w brudnym jeziorze i chlać piwsko z kolegami. – Anita stanęła tuż za nim i zamarł na chwilę, zanim się odwrócił. – Skoro tak ci przeszkadza towarzystwo mojej muzykalnej rodziny, to może przestaniemy cię zapraszać na nasze spotkania na El Tesoro.
– Ani, nie miałem tego na myśli. – Molina naprężył mięśnie wbrew swojej woli. Jeśli wcześniej się popisywał w jeziorze, to dopiero teraz naprawdę chciał komuś zaimponować. – I sama też nie wylewasz za kołnierz, przypomnę ci.
– To co innego, raz trochę sobie wypiłam, wielka mi rzecz. – Anita zrobiła się czerwona jak burak na wspomnienie ich nocy wyzwań w wakacje, kiedy po alkoholu trafiła do krypty. Kątem oka zerknęła na Basty’ego Castellano, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań z zaciekawieniem. Po cichu liczyła, że ją dziś pocałuje, tak jak wtedy to zrobił, ale teraz postanowiła być całkowicie trzeźwa. Poza tym matka zrobiła jej awanturę, kiedy wróciła w nocy podchmielona tamtego wieczora.
– Świętoszka się znalazła. – Ivan prychnął tylko, ze złością spoglądając to na Anitę, to na Basty’ego, którzy robili do siebie maślane oczy.
Miał ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć jej, że jest głupia i że to jego całowała w krypcie Ibarrów. Ona jednak miała już upatrzonego przyszłego męża, a Castellano wciąż o niej gadał w szkole. Braterski kodeks zobowiązywał. Zresztą Anita wcale mu się nie podobała. Tak jak mówił, w szkole było dziewczyn na pęczki. I to nie takich, które doprowadzały go do szału, nie takich, z którymi kłócił się za każdym razem, gdy się z nimi widział, nie takich, na których widok miał ochotę rwać sobie włosy z głowy, nie takich, które miał ochotę całować bez opamiętania. Ivan klepnął się ręką po twarzy, żeby wybić sobie to z głowy. Nie był wcale zakochany w Anicie Vidal.

***


Niezapominajka była niezwykle urokliwym miejscem bez względu na porę roku. Domek letniskowy nad morzem to marzenie każdego nastolatka, który chciałby spędzić trochę czasu sam na sam ze swoją świeżo upieczoną dziewczyną. Quen dopiero po przyjeździe we wtorek zdał sobie sprawę, że to „sam na sam” nie będzie wcale łatwe, bo w domu dziadków roiło się od ludzi.
– Okej, mamy cztery pokoje i kanapę w salonie do dyspozycji. – Enrique stanął pośrodku saloniku na parterze i wskazał rozkładaną sofę. Dopiero dotarli do Veracruz, ale wolał, żeby ustalili pewne fakty i miejscówki do spania, zanim wszyscy się rozproszą. – Mamy śpiwory i namioty. Jak ktoś będzie chciał spać w ogrodzie to nie ma problemu, bo jest ciepło. Byle nie na plaży, dziadek musiał się kiedyś tłumaczyć policji, kiedy rozłożyliśmy obóz z Roque.
– Nikt nie będzie spał na plaży, wiatr jest za silny – zauważyła Carolina, a on trochę sposępniał. Na plaży przynajmniej mieliby odrobinę prywatności. – I mamy pięć pokojów, więc na pewno się pomieścimy.
– Cztery – poprawił ją ponowie Quen. Może uznała go za tłumoka, który nie umie liczyć, więc postanowił wyjaśnić: – Jordan nikomu nie pozwala spać w swojej sypialni. A szkoda, bo ma najlepszy widok.
– To nieprawda, Marcus spał u niego w wakacje – zauważyła Adora, a Quen lekko się uśmiechnął.
– Bo Marcus jest dobrym współlokatorem. Ale spokojnie pomieścimy się w pozostałych sypialniach. – Przez chwilę umilkł, jakby chciał zasygnalizować, że swój pokój zajmie sam z Caroliną. Nie mógł jednak podejmować takiej decyzji sam, więc z ciężkim sercem zaproponował, by zamieszkały w nim dziewczyny. – A pokój Nelki najlepiej spożytkują Adora i Marcus. Potrzebują dużo miejsca z małą Beą. – Delgado patrzył na przyjaciela dziwnym wzrokiem, nie rozumiejąc, co on sugeruje. Adora również wyglądała na zawstydzoną. – No przecież sypialiście już w jednym łóżku, więc w czym problem? – Enrique nie bardzo wiedział, o co im chodzi. – Adora musi mieć prywatność do karmienia, przewijania i takie tam. W piwnicy jest chyba stare łóżeczko Gracie, pójdę i zobaczę.
– Adora może zająć pokój Neli razem z Beatriz, a ja prześpię się na podłodze u ciebie albo na hamaku w ogrodzie – zaoferował Marcus, a Adora lekko się zirytowała. Nagle miał opory przed spaniem w jednym łóżku? Pokój Neli był duży, a jej łóżko wielkie i wygodne, sama już przecież w nim spała. Spokojnie by się tam zmieścili i mogliby wziąć jeszcze jedną osobę na dokładkę. Widocznie nie chciał spędzić z nią nocy, skoro aż tak się przed tym wzbraniał, że wolał niewygodne posłanie na dywanie.
– Nie bądź głupi, Marcus. Wykończysz się na hamaku, masz problemy z kręgosłupem. – Veronica nie wierzyła, że to proponuje, ale wolała już, żeby Marcus wygodnie się wyspał, nawet jeśli oznaczało to, że będzie nocował w jednym łóżku z Adorą, z którą jego status związku nadal był dla niej niejasny. – Ja przekimam się w pokoju Jordi’ego, zawsze tam spałam. Nigdzie indziej nie zasnę, a tam zawsze tak ładnie pachnie.
Yon Abarca skrzywił się po jej słowach, jakby powiedziała coś karygodnego. Nie mógł otwarcie powiedzieć, że chciałby jeden pokój zająć z nią, by mieć prywatność. Nawet jeśli to sypialnia Guzmana, był gotów się poświęcić. Quen jednak zniszczył jego plany.
– Jordan zawsze zamyka swój pokój na klucz, więc nie ma opcji. Odpada.
– Nie ma problemu z zamkiem, zaraz mogę otworzyć drzwi, tylko dajcie jakąś spinkę, żebym mógł zrobić wytrych. – Felix zatarł ręce, rozglądając się po towarzystwie i wypatrując wsuwek we włosach koleżanek.
– Ja tam wolę nie narażać się Jordi’emu, a ty? Zresztą znając mojego kuzyna, ma tam pewnie jakąś sex-huśtawkę, więc lepiej tego nie oglądać. – Ibarra uciął dyskusję, wzdrygając się lekko na wyobrażenie erotycznych gadżetów, które mógłby tam znaleźć. – Vero, przekimasz się z resztą dziewczyn.
– Och, w porządku – powiedziała tylko, zerkając niepewnie na Marcusa, który nie podjął jeszcze decyzji.
– Vero woli pokój Franklina – rzucił złośliwie Ignacio, ale skulił się w sobie pod wpływem karcącego wzroku Marcusa.
– A ty co tu w ogóle robisz? Kto cię zaprosił? – Yon Abarca zmarszczył brwi, spoglądając na starszego o rok chłopaka z góry. Znali się z boiska i nie przepadali za sobą.
– A ciebie niby kto? – odgryzł się Fernandez, czerwieniąc się ze złości.
Prawdą było, że Quen zaprosił go z litości, kiedy dowiedział się, że nie ma innych planów, a zrobił to właściwie pod przymusem, bo kiedy zapraszał Olivię Bustamante, ona akurat była ze swoją matką i Rebecą Fernandez. Rebe sama zapytała, czy Nacho mógłby się przyłączyć, bo ostatnio „rzadko wychodzi z domu”.
– Chłopie, ja sam tu nie raz pomagałem organizować imprezy. – Yonatan nie zamierzał wdawać się w zbędne dyskusje. Ostatnia sylwestrowa impreza nieco wymknęła się spod kontroli, ale przecież Ignacio nie musiał o tym wiedzieć.
– Słuchajcie, do wieczora jeszcze daleko. – Patricio odezwał się jako głos rozsądku w towarzystwie. Rzucił spojrzenie Ruby i uśmiechnął się, kiedy proponował nowe rozwiązanie. – Zostawmy bagaże i zamówmy coś do jedzenia, a potem ustalimy, gdzie będziemy spać, dobra? Szkoda czasu na te dywagacje, przyjechaliśmy się tu bawić.
Wszyscy podchwycili ten pomysł z ochotą i zamówili pizzę. Quen zawierzył ich zdrowemu rozsądkowi, powierzając pieczę nad Niezapominajką Marcusowi, a sam miał zamiar przejść się do miasta. Dziadkowie mieszkali w centrum, a jako że wylatywali do znajomych na Nowy Rok, ich samochód stał nieużywany. Pozwolili mu z niego korzystać, więc przynajmniej w Veracruz trochę sobie pojeździ. Zawsze lepsze to do przemieszczania się po mieście i robienia zakupów na tyle osób. Carolina dopadła do niego, kiedy wychodził, uśmiechając się tak, że nie oponował, kiedy powiedziała, że idzie z nim. Prawdą było, że wolał wyjść sam, ale kiedy ją zobaczył, stwierdził, że nie chce marnować tego czasu. Przynajmniej będzie mógł spędzić go trochę więcej ze swoją dziewczyną. Miał w końcu klucze do mieszkania dziadków, które stało puste… Pokręcił głową gwałtownie tak, że aż zabolał go kark, żeby odegnać od siebie te niecne myśli.
– Coś nie tak? – Caro zamiotła kilka razy rzęsami, kiedy szli za rękę przez miasteczko w stronę mieszkania państwa Guzman. Uśmiechnął się tylko, woląc nie mówić jej, co mu chodziło po głowie.
– Właściwie to chciałem się udać w pewne miejsce. Tu niedaleko jest szpital, w którym rzekomo się urodziłem – zaczął, kiedy już wsiedli do auta pana Leopolda, a Quen próbował rozeznać się w sytuacji, jak nim kierować. Nie przywykł do starych samochodów. Ostatni prezent od Fernanda Barosso, z którym niestety przyszło mu się pożegnać, to najnowszy model porsche. Mógł gardzić Fernandem, ale w tamtym momencie ten prezent był dla niego idealny.
– Rzekomo?
– Tak. Ksiądz Ariel uważa, a ja się z nim zgadzam, że skoro zostałem adoptowany, to równie dobrze mogłem urodzić się gdzieś indziej. Jeśli dowiem się gdzie i jeśli poznam swoją prawdziwą datę urodzenia, może uda mi się znaleźć biologicznych rodziców. – Poczuł się głupio, że o tym mówi, ale wiedział, że kto jak kto, ale Carolina na pewno nie będzie go oceniała. Przypomniał sobie, że kiedyś pomagała mu nawet grzebać w papierkach w sierocińcu Pueblo de Luz. Wtedy się nie cierpieli i żadne z nich nie spodziewało się, że teraz będą ze sobą chodzić.
– Myślisz, że urodziłeś się innego dnia? – zdziwiła się, ale pokiwała głową, bo miało to dla niej sens. Sama wielokrotnie zastanawiała się, czy na pewno jej urodziny to 3 stycznia, ale do tego łatwo można było dojść teraz, kiedy znała tożsamość matki. Nadal lekko ja mroziło, kiedy uświadamiała sobie, że urodziła się po śmierci matki. Gdyby Mercedes Nayera została znaleziona odrobinę później, Caroliny pewnie nie byłoby teraz wśród żywych. – Jesteś pewien, że w szpitalu w Veracruz będziesz mógł wyciągnąć swoją dokumentację? Nie jesteś jeszcze pełnoletni.
– Na szczęście to się niedługo zmieni. Dziadek Polo pogadał z ordynatorem, więc przymknęli oko. Nie wiem, czy coś znajdę, ale to zawsze jakiś punkt zaczepienia.
Quen wiedział, że strzelał na ślepo, próbując znaleźć cokolwiek w Veracruz. Sam ksiądz Ariel swoim fachowym okiem zerknął na kopię jego aktu urodzenia i stwierdził, że był to falsyfikat. Być może w miejscowym szpitalu posiadali oryginał. Kiedy kilkanaście minut później opuszczali budynek szpitala, nie mógł jednak ukryć rozczarowania. Wiedział, że szanse są nikłe, ale mimo wszystko spodziewał się znaleźć cokolwiek.
– No cóż, przynajmniej wiesz już na pewno, że tutaj się nie urodziłeś. – Carolina próbowała podbudować go na duchu, a on uznał, że to zawsze coś.
Był jednak w ponurym nastroju do tego stopnia, że nawet Felix zaniepokoił się, kiedy wrócili do Niezapominajki. Kiedy Carolina opowiedziała brunetowi, gdzie byli, zrobił współczującą minę.
– Szkoda, że mi nie powiedziałeś, dokąd idziesz. Powiedziałbym ci, że w szpitalu niczego nie znajdziesz. – Castellano ściszył nieco głos, bo w kuchni domku letniskowego gdzie rozmawiali kręcili się też Veronica i Yon. Kiedy Enrique zrobił zdumioną minę, wyjaśnił: – Jordan mi mówił, że kiedy przyjechał tutaj z Fabianem po śmierci Gracie, żeby wyciągnąć jej akt urodzenia, twojego tutaj nie było. Od wtedy wiedział, że jesteś adoptowany.
– Słucham? – Ibarra poczuł się po prostu zdradzony. – Gracie zmarła sześć lat temu. Chcesz mi powiedzieć, że mój pojebany kuzyn wiedział o tym, że jestem adoptowany od sześciu lat i nie raczył mi o tym wspomnieć wcześniej? I tobie też nigdy nie powiedział, a rzekomo byliście jak bracia! Wiem, że nigdy nie byliśmy przesadnie blisko, ale mimo wszystko – kto tak robi, do cholery?!
Veronica odwróciła się w jego stronę z zaniepokojoną miną, bo sprawa wyglądała poważnie. Felix uśmiechnął się tylko lekko, dając jej znać, by nie zawracała sobie nimi głowy. Do kuchni wszedł Marcus z Adorą, więc i tak nie mogła się już skupić na Quenie.
– Może nie chciał cię zranić – podsunęła Carolina, a Quen tylko prychnął.
– Nie broń go. Ja bym mu powiedział, gdybym się dowiedział, że jego rodzice nie są jego rodzicami. – Napił się ze złością lemoniady, którą Nayera dyskretnie podsunęła mu pod nos. – To strasznie frustrujące, kiedy wszyscy naokoło wiedzą o tobie coś, o czym ty nie masz pojęcia.
– O co chodzi? – Marcus przysiadł na stołku i wpatrzył się w przyjaciela z troską.
– O przyzwoitość, oto o co chodzi. – Ibarra odstawił szklankę z brzękiem na blat i wytarł usta wierzchem dłoni. – Przyjaciele powinni sobie mówić takie rzeczy. Ja nie ukrywałbym czegoś takiego przed wami. I wiem, że ani ty ani Felix też nie. Powiedzielibyście mi, gdybyście wiedzieli, kto jest moim ojcem czy matką.
Marcus poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wyrzuty sumienia były silne, ale jeśli miał być szczery, uważał, że podjął słuszną decyzję, nie mówiąc Quenowi prawdy. Może postąpił źle, był gotów zmierzyć się z konsekwencjami, ale nadal uważał, że to Conrado i Ofelia powinni porozmawiać z nim i wyjaśnić mu wszystko.
– Pewnie, stary, gdybym cokolwiek wiedział, od razu bym ci powiedział. – Felix przypieczętował tę obietnicę z kumplem męskim uściskiem dłoni, a Ibarra mu podziękował. Widocznie obaj uznali, że Marcus również podzieliłby się z nimi informacjami, bo nikt nawet nie prosił go o potwierdzenie.

***

Współpraca w Niezapominajce o dziwo przebiegała sprawnie. Patricio Gamboa przejął stery jako lider, rozdzielając zadania, a Quen był mu wdzięczny, bo nie miał nastroju, by jeszcze bawić się w przypisywanie ról. I tak oto kilka osób zostało oddelegowanych do sprzątania, kilka do gotowania, a reszta udała się na zakupy do miasteczka, by kupić wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Felix i Quen pojechali odebrać Vedę z lotniska, a Marcus i Adora zostali w Niezapominajce, bo nie mogli zostawiać Beatriz. Kiedy mała smacznie spała w starym łóżeczku Gracie, które Quen i Miguel znaleźli na strychu i wyczyścili, a oni uporali się ze swoją wartą na sprzątanie, mieli czas, by chwilę porozmawiać na osobności bez obawy, że ktoś ich podsłucha.
– Dziwnie się zachowałeś, kiedy Quen wspomniał dziś o swojej adopcji – zaczęła, wstawiając czajnik na herbatę i opierając się plecami o blat.
– Nie wiedziałem, co mu powiedzieć – przyznał zgodnie z prawdą Marcus, woląc nie wdawać się w szczegóły.
– Marcus, znam cię. Coś cię trapi. – Garcia de Ozuna wpatrzyła się w niego intensywnie, szukając jakiejś oznaki słabości. Delgado nigdy nie pokazywał, że jest mu źle. Poza tą jedną sytuacją po śmierci jego ojczyma, nie widziała go wzruszonego czy smutnego. Teraz miał coś na sumieniu, wiedziała to na pewno. – Wiesz coś na temat biologicznych rodziców Quena, prawda?
– Jestem kiepskim kumplem. Ale nie mogę mu powiedzieć, po prostu nie mogę. On tego nie pokazuje, ale jest bardzo wrażliwy, zawsze tak było. – Marcus westchnął i przeczesał kruczoczarne włosy palcami. Od kiedy Lidia je ścięła, układały się nieco inaczej, ale podobały mu się. Długie włosy już zaczynały mu przeszkadzać. – Matka Quena nie żyje, zmarła przy porodzie.
– To straszne – przyznała Adora, siadając naprzeciwko przyjaciela.
Dzielił ich tylko blat, a Marcus miał wielką ochotę złapać ją za rękę, kiedy położyła ją na stole. Szybko się opanował.
– A jego ojciec mieszka w naszym miasteczku.
– Żartujesz.
– Chciałbym. – Marcus nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. To nadal był wielki absurd, ale nie było mowy o pomyłce. – Wiem od dłuższego czasu, dowiedziałem się przez przypadek. Właściwie to nie powinienem w ogóle się dowiedzieć. Moje wścibstwo do tego doprowadziło.
– Marcusie Delgado, można o tobie powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jesteś wścibski.
– Jestem. A przynajmniej w tamtej chwili byłem. Podsłuchałem rozmowę Fernanda Barosso i Evy Mediny w ratuszu. Nie powinienem, ale to było silniejsze ode mnie.
– Zaraz, tylko nie mów, że ojcem Quena jest Fernando!
– Nie! Jezu, co za okropny pomysł. – Marcus skrzywił się, bo na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. – Jego ojciec uczy w naszej szkole. To Conrado Saverin.
Adora wydmuchała ze świstem powietrze i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Jej gwizd zagłuszył czajnik, który informował o zagotowanej wodzie. Marcus wstał z miejsca i poszedł zaparzyć herbatę, dając jej chwilę na przetrawienie tej informacji.
– Nie czuję się z tym dobrze. Kazałem Saverinowi samemu się przyznać, poprosiłem go o to dawno temu, ale nie zrobił tego. A w miarę jak upływał czas, Quen zaczął się z nim coraz lepiej dogadywać i ja nie miałem już serca tego burzyć. Saverin omal nie zginął, kiedy odepchnął Quena przed samochodem Jonasa Altamiry. Widzę też, że się stara.
– To dlatego pobił Eduarda Marqueza? – Adora zaczęła łączyć fakty. – Wspominałeś, że Saverin pokiereszował Lala po wakacyjnej premierze musicalu. To Lalo zmiażdżył dłoń Quenowi, prawda?
– Tak. Conrado wpadł wtedy w szał jak prawdziwa mama niedźwiedzica. Czasem ten facet mnie przeraża.
– Nie powiesz Enrique? Teraz kiedy on tak ci ufa…
– To złe, wiem. Ale nie będę tym, który burzy jego spokój. Może to samolubne, ale nie chcę, żeby Quen mnie znienawidził. Jeśli się dowie, udam, że o niczym nie wiedziałem. Nie chcę stracić przyjaciela. Już raz straciłem.
Adora zbladła, bo czuła, że była to kolejna aluzja do Roque. Marcus się zmieszał, wcale nie chciał do tego wracać, ale nie miał wyboru.
– Roque nie potrafiłem pomóc, Quenowi przynajmniej próbuję. Był taki czas, kiedy się od siebie oddaliliśmy, a w dzieciństwie byliśmy naprawdę blisko. Czuję się winny i nie chciałbym do tego wracać.
– Dlaczego winny, zrobiłeś coś złego?
– Sam nie wiem, ale Quen z dnia na dzień bardzo się na mnie wściekł. To było jakieś cztery lata temu. Kontakty ograniczyliśmy do minimum, przestaliśmy się spotykać poza szkołą. A potem naturalnie oddaliliśmy się od siebie jeszcze bardziej. Felix oberwał rykoszetem, bo skoro nadal się ze mną przyjaźnił, Quen przestał i do niego się odzywać. Dopiero ostatni rok, a właściwie śmierć Roque, ponownie nas do siebie zbliżyła.
– Nigdy nie zapytałeś Quena, co takiego się stało? Nikt nie przestaje się przyjaźnić ot tak. Co prawda dzieciaki są różne, ale żadna uraza nie trwa aż tak długo.
– Próbowałem, ale Quen nie jest skory do rozmów. Jest dosyć uparty.
– Chyba wszyscy jesteście. – Adora wywróciła oczami, a on przyznał jej rację. Jednak z trójki przyjaciół to on był tym najbardziej uległym i pokojowo nastawionym. Quen kłócił się dla zasady, Felix w imię zasad. – Może powinniście ze sobą szczerze pogadać. Może jakaś uraza nadal pozostała. Nie lepiej tego naprawić, póki macie okazję?
– Być może. Ale czy możemy w ogóle cokolwiek naprawiać? Nie mogę oczekiwać od niego szczerości, kiedy sam nie jestem z nim całkiem szczery.

***

Jęknęła po raz kolejny nad wypracowaniem z języka francuskiego. Nauczycielka zabraniała pisać na komputerze, więc po każdym błędzie Nela musiała przepisywać pracę od początku. Zadania domowe ją przerastały, ale na szczęście miała na nie sporo czasu, bo nie zamierzała wychodzić z domu podczas przerwy świątecznej. Sylwestra chciała spędzić, nadrabiając zaległe lektury i chociaż wiedziała, że to żałosne, tak czuła się najbardziej komfortowo.
– Pomóc ci? – Usłyszała głos brata od strony drzwi. Przypatrywał jej się takim wzrokiem, że od razu poczuła się jeszcze bardziej żałośnie. Musiało to być dla niego bardzo frustrujące widzieć ją w takim położeniu. Jemu wszystko przychodziło z łatwością i nie miał takich kłopotów. Dodatkowo jej wrodzona uległość i skłonność do ufania ludziom, którym nie powinna, sprawiały tylko, że Jordan stał się wobec niej bardziej opiekuńczy.
– Nie znasz francuskiego – zauważyła rozsądnie, dając mu do zrozumienia, że z tej opresji nie uda mu się jej wyciągnąć.
– Może nie, ale jak trudne to może być? Wszystkie języki romańskie są do siebie podobne. Poza tym mamy dostęp do translatorów i słowników.
– Panna Delacroix nie pochwala korzystania z Internetu podczas pisania wypracowań.
– Panna Delacroix sama na pewno całe studia przetrwała na ściągach. – Guzman podszedł bliżej i zerknął na wypracowanie siostry. – No i powinna skończyć z tym fałszywym akcentem. Wszyscy wiedzą, że we Francji była tylko palcem po mapie. – Jordi wyczuł jednak niepewność Neli, więc wolał jej nie naciskać. Chciała napisać rozprawkę sama, więc zdecydował się dać jej przestrzeń. – Podobno Maya Del Bosque zaprosiła cię na sylwestrową imprezę nad jeziorem, ale odmówiłaś.
– Och, tak, mam mnóstwo na głowie.
– Nela… – Jordan przysunął sobie drugie krzesło i wpatrzył się w siostrę bliźniaczkę wyczekująco.
– Maya jest miła, ale zaprosiła mnie tylko z grzeczności. – Nastolatka postanowiła wytłumaczyć swoją decyzję. – Nie chcę tam nikomu przeszkadzać. Poza tym wiesz, że nie lubię takich spotkań. Źle bym się tam czuła.
– Maya jest miła, bo cię lubi. Akurat ona nie udaje sympatii, to jedna z tych dobrych. – Jordan pomyślał, że rodzeństwo Del Bosque było pod tym względem do siebie podobne.
– Uważasz, że powinnam iść? – Spojrzała na niego w taki sposób, że prawdopodobnie, gdyby jej nakazał, zrobiłaby to bez wahania. Nigdy nie miała swojego zdania i polegała na innych, kiedy trzeba było podjąć decyzję.
– Uważam, że nie powinnaś się zmuszać do niczego, na co nie masz ochoty – sprostował od razu, bo sam przecież też nie był zbyt towarzyskim typem, choć w jego przypadku były tego zupełnie odmienne powody. – Ale Nela… zdajesz sobie sprawę, że nie będzie mnie przy tobie cały czas, prawda?
– Co masz na myśli?
Odwróciła głowę w jego stronę, a okulary na jej nosie zjechały, kiedy otworzyła szeroko oczy. W jej głosie usłyszał strach i od razu poczuł wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie ją nastraszył. Była wyczulona od śmierci Franklina. Bardzo to przeżyła, a on żałował, że nie mógł być przy niej, kiedy go potrzebowała, bo sam radził sobie ze stratą brata na inne sposoby.
– Chodzi mi o to, że potrzebujesz przyjaciół, kiedy ja wyjadę na studia. Nie będziemy przecież wiecznie mieszkać i uczyć się razem.
– Wiem, ale ja tak nie potrafię. Nie lubię nawiązywać kontaktów. Ludzie strasznie mnie…
– Męczą? Irytują? Wkurzają? Tak, mnie też. – Zgodził się z nią, uśmiechając się lekko, ale ona pokręciła głową.
– Przerażają mnie. Nie wiem, co myślą.
– Nie jesteś jasnowidzem, Nelka. Nikt nie jest w stanie czytać w myślach innych. Ludzie są wredni z natury. Trafisz na tych lepszych i tych gorszych, ale musisz umieć ich od siebie rozróżniać. Nigdy się tego nie nauczysz, jeśli będziesz siedziała wiecznie zamknięta w pokoju. Myślę, że chciałabyś iść na to noworoczne spotkanie, ale boisz się i to jest normalne.
– Pójdziesz ze mną? – zapytała w końcu nieśmiało, obracając w dłoniach ołówek. Wiedziała, że brat na pewno miał lepsze rzeczy do roboty, w końcu odmówił uczestnictwa w wycieczce do Veracruz, a kiedy Kevin zaprosił go nad jezioro, również nie chciał się wybrać, ale czuła, że lepiej będzie jej to przetrwać, jeśli będzie miała przy sobie brata. Kiedy zobaczyła jego minę świadczącą o tym, że bije się z myślami, dodała: – Ty też musisz wyjść ze swojej strefy komfortu.
– Ja to co innego. Ja po prostu nie lubię ludzi, Nela. Nie boję się ich, raczej oni mnie. – Roześmiał się po słowach siostry, bo wiedział, że chce dobrze, ale nie do końca jej to wychodziło. – W porządku, pójdę z tobą, ale pod jednym warunkiem – pogadasz przynajmniej z trzema osobami na tej imprezie.
– Jordi…
– Mamy umowę?
Marianela westchnęła cicho i przypieczętowała umowę z bratem formalnym uściskiem dłoni.
– Myślisz, że mama nas puści?
– Myślę, że mama jest zbyt zajęta obłaskawianiem inwestorów Luz del Norte i ratowaniem kampanii Anity, żeby się nami przejmować.

***

Domek letniskowy w Veracruz mógł poszczycić się fragmentem prywatnej plaży, ale większość znajomych wolała wyjść w nowy rok do ludzi, imprezować i spędzić miło czas. Okazało się jednak, że impreza na plaży nie jest dostępna dla każdego – lista gości już dawno była zamknięta.
– Urządzimy własną imprezę, mamy prywatną plażę – zauważył rozsądnie Remmy i zaczął już planować z Patriciem, ale Quen nie chciał o tym słyszeć.
– Nie po to jechaliśmy taki kawał, żeby siedzieć w domu! Gdybym chciał takiej posiadówy, to zostałbym w Pueblo de Luz i poszedł na nudną jak flaki z olejem imprezę Kevina Del Bosque nad jeziorem.
– Kevin organizuje imprezę nad jeziorem? – Olivia się zasępiła i spojrzała na Ruby zawiedziona. – Mogłyśmy zostać, tamtejsi chłopcy są dużo bardziej odpowiedzialni.
– Tak, bo dziewczyny właśnie takich chłopaków lubią – nudnych i przewidywalnych. – Quen westchnął, nie rozumiejąc zachowania Olivii. Zawsze chętnie przyjeżdżała do Veracruz, kiedy tylko była okazja. – Jak wolisz spędzać czas z nudziarzami, to proszę bardzo. Daniel Mengoni zanudzi cię na śmierć. Chociaż on pewnie jest zajęty z Lidią pod jakąś jemiołą.
– Co proszę? – Felix potknął się o stos drewna do ogniska, które leżało uszykowane w ogrodzie i zmieszał się, kiedy prawie się przewrócił. – Lidia idzie z Danielem na imprezę?
– Pisałem do niej rano i mówiła, że dostała pozwolenie od Conrada, więc to chyba logiczne, że beksa ją zaprosił.
– Daniel nie jest beksą – przypomniała im po raz kolejny Olivia, ale nikogo to nie interesowało. – Świetnie. Lidia na pewno cudownie spędzi czas, może nawet zaliczy kilka buziaków, a my musimy rąbać drewno na ognisko.
– Po pierwsze – nic nie musisz. – Ibarra się zirytował. – Niech tych dwóch głupków rąbie, skoro mają tylko mięśnie i pstro w głowie. – Wskazał palcem na Yona i Ignacia, którzy dostali toporki i zadanie, które potraktowali aż za nadto poważnie. Żaden z nich nie słuchał tej całej dyskusji. – A po drugie – jak tak ci zależy, to ci znajdę kogoś, żeby cię pocałował o północy. Albo Rosie zrobi ci przysługę.
– Wal się, Ibarra. – Rosie szturchnęła go łokciem, ale była trochę rozbawiona reakcją Olivii. – I jeśli liczycie, że będę się całowała z którymś z was, to marne nadzieje. Wybacz, Felix, nie dostąpisz tego zaszczytu o północy.
– Auć, ranisz mnie. – Castellano złapał się za serce i uśmiechnął się w jej stronę.
– Musimy się całować o północy? – Ruby szepnęła do Olivii, kiedy odeszły kawałek od towarzystwa.
– Nie musimy. – Olivia zachichotała cicho i posłała ukradkowe spojrzenie w stronę Patricia. – Ale możemy. To taka tradycja – no wiesz, na szczęście. Wiele bym dała, żeby znalazł się tutaj ktoś sensowny, kogo można pocałować. Może wbijemy się na imprezę na plaży i tam kogoś znajdę. Chłopcy w Veracruz zawsze byli mili.
– Zawsze cię ciągnęli za warkocze. – Felix zaszedł je od tyłu, sprawiając, że obie podskoczyły, bo nie wiedziały, że są podsłuchiwane.
– No tak, bo im się podobałam.
– Ha! – Castellano prychnął, a zaraz potem zdał sobie sprawę, że źle to zabrzmiało, ale było już za późno, bo oberwał w żebra od blondynki. Dla świętego spokoju postanowił przyznać jej rację. – Tak, masz rację. Jak chłopakowi podoba się dziewczyna, to zwykle jej dokucza. Zasada stara jak świat.
– Dziękuję.
– A kogo to widzą moje oczy? Wnuk marnotrawny powrócił.
Do płotka z tyłu domku od strony plaży podeszła dziewczyna. Miała na sobie strój kąpielowy, szorty i zarzucony na wierzch krótki top, który odsłaniał kolczyk w pępku. Kręcone włosy miała wilgotne, jakby dopiero co skończyła kąpiel w słonym morzu. Oparła się przedramionami o ogrodzenie i przyjrzała się towarzystwu.
– Nie przesadzajmy. Odwiedzam dziadków od czasu do czasu – usprawiedliwił się Enrique, podchodząc bliżej, ale dziewczyna machnęła na niego ręką.
– Nie do ciebie mówię, Kike. Tego tutaj nie widziałam całe trzy lata! – Wskazała palcem na Felixa, który nieco się zmieszał.
– Nie jestem wnukiem Leopolda i Serafiny – wyjaśnił, trochę jednak zawstydzony, bo uwaga całego towarzystwa została na nim skupiona.
– Ale zawsze cię tak traktowali. Jezu, ale ty wyrosłeś. Kiedy cię ostatnim razem widziałam, byłeś niższy ode mnie. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, mierząc wzrokiem długą sylwetkę Felixa, który nie wiedział, co na to odpowiedzieć.
– Kim jesteś? – Veda zwróciła się do niej bezpośrednio, bo nie zanosiło się na to, żeby ktoś ją przedstawił.
– Daniella, mieszkam po sąsiedzku – przywitała się ze wszystkimi. Wielu z nich znała, bo wakacje często spędzali razem w dzieciństwie.
– Oho, pierwsze zauroczenie Felixa – mruknęła cicho Sara, a Felix posłał jej mordercze spojrzenie.
Trudno było powiedzieć, czy Daniella to usłyszała, bo zwróciła się do Quena i reszty.
– Podobno chcieliście wbić na imprezę sylwestrową na plaży, ale ten głupek Ramiro powiedział wam, że nie ma miejsc? – zagadnęła, a po jej głosie dało się wyczuć, że nie lubi niejakiego Ramira. – To wnuk burmistrza i zachowuje się, jakby miasto należało do niego. Oczywiście możecie przyjść, już to załatwiłam, ale przydałaby się też wasza pomoc. To impreza charytatywna.
– Charytatywna? Banda bananowych dzieciaków tańcząca po piachu robi to na szczytny cel? – Ignacio prychnął. – Mamy zbierać śmieci czy coś?
– Czy coś. – Daniella nic sobie nie robiła z jego przytyków. – W tym roku zbieramy kasę na oczyszczanie Zatoki Meksykańskiej. Na imprezie będzie mnóstwo atrakcji, a jedna z nich właśnie nam się posypała, bo Angelina i Pablo się rozchorowali. Nie pytajcie dlaczego akurat ta dwójka, mamy swoje podejrzenia, że zarazili się nawzajem. – Nikt nie zamierzał pytać, bo nikogo nie obchodzili obcy ludzie, ale Daniella widocznie miała niezłą frajdę. – Potrzebujemy jednej dziewczyny i jednego pana jako wolontariuszy do budki buziaków.
– Budki buziaków? A co wy macie po dwanaście lat? – Quen skrzywił się, bo taka atrakcja wydawała mu się totalnie bez sensu. Dla pewności zerknął jednak na Carolinę, jakby chciał się upewnić, czy sama się nie zgłosi na ochotniczkę. Na szczęście jego dziewczyna miała dużo oleju w głowie.
– Za drobną opłatą można dostać buziaka, a cel jest szczytny. Spokojnie, na imprezie nie będzie starych dziadków. Górna granica wieku to dwadzieścia pięć lat. Będzie trochę młodszej młodzieży i reszta studentów.
– Studentki? Wchodzę w to. – Ignacio rzucił toporek na ziemię i od razu dopadł do ogrodzenia po więcej szczegółów.
– Serio się na to piszesz? – Jeremiah z lekkim zdumieniem przyglądał się swojemu koledze z drużyny, który okazał aż za duży entuzjazm.
– Pewnie, że tak, a czemu nie? Jeśli mogę przy tym zarobić…
– Chyba źle zrozumiałeś. To nie ty zarobisz, a Zatoka Meksykańska zyska. – Veda rozpromieniła się, ale kiedy jej wzrok pobłądził w stronę Quena i Felixa, mina jej zrzedła.
– Nawet o tym nie myśl. – Castellano szybko pokręcił głową, zakazując jej zgłaszania swojego udziału. – Ivan by mnie zabił.
– Zastanówcie się i dajcie znać. Ja lecę pomóc w przygotowaniach, bo sylwester już jutro. – Daniella pomachała im ręką i zniknęła, oddalając się w stronę plaży.
– No to chyba jasne, kto powinien iść, prawda? – Ignacio wskazał palcem Veronicę. – Ty nie masz oporów, żeby się lizać, z kim popadnie, więc wybór jest oczywisty. Reszta dziewczyn ma trochę godności.
– Chyba dawno nie oberwałeś, co Fernandez? – Yon ze złością przestąpił kilka kroków do przodu, gotów bić się w obronie honoru Veronici.
Felix spojrzał na dziewczynę z troską. Oczy miała smutne, ale próbowała się uśmiechnąć i obrócić wszystko w żart. Złapała Yona za ramię i odciągnęła od Ignacia.
– W porządku, jeśli trzeba, to pójdę. To szczytny cel.
– gów*o tam szczytny cel. Nie pozwolę ci się obściskiwać z jakimiś napalonymi studentami za parę peso na czyszczenie plaży! – Abarca nie pozostawił złudzeń, że się na to nie zgodzi.
– Sorry, ale kim ty jesteś, żeby jej coś zakazywać, co? Nie jesteś jej chłopakiem, o ile mi wiadomo. – Fernandez miał na twarzy złośliwy uśmieszek. Spoglądał na Yona z góry, opierając się nonszalancko o ogrodzenie. – Jak Vero chce się zgłosić, to niech się zgłasza. Widocznie nie ma nic przeciwko byciu obmacywaną.
– Jesteś dupkiem. – Sara odezwała się w obronie Veronici, choć wcale nie zamierzała. Już się nie przyjaźniły, ale przykro było słuchać takich słów, kiedy w przeszłości były nierozłączne jak siostry. – Masz młodsze siostry, jakbyś się czuł, gdyby ktoś powiedział coś takiego im?
– Gdyby ktoś im coś takiego powiedział, to byłby to pieprzony pedofil, bo Chanelle i Deisy mają siedem i sześć lat. Gówniane porównanie, Duarte. – Nacho nic sobie nie robił z jej komentarzy.
– Tak czy siak szacunek do kobiet się należy. – Felix podchwycił słowa Sary, patrząc karcąco na Ignacia. Nie rozumiał, co on kombinował i dlaczego był tak wrogo nastawiony do Veronici, ale zdążył się już przyzwyczaić, że większość starych znajomych nie przejmowała się panną Serratos. Był pewien, że gdyby był tutaj Marcus, ta dyskusja w ogóle by się nie odbywała. On jednak poszedł z Adorą i Beą na spacer.
– Do kobiet owszem. Do zdzir nie za bardzo.
– Ty mały… – Yonatan ruszył przed siebie z zamiarem powalenia bramkarza z Pueblo de Luz, ale Veronica złapała go za ramię i pociągnęła w swoją stronę.
– Yon, proszę cię! Naprawdę nic się nie dzieje. Z chęcią to zrobię. Chcę, żeby wszyscy się dobrze bawili. – Veronica patrzyła na Yona błagalnym wzrokiem. Wiedziała, że próbował jej pomóc, ale jeszcze bardziej narażał ją na ostracyzm. Bardzo chciała ponownie wkupić się w łaski dawnych przyjaciół, a to była jej okazja, więc była w stanie przemęczyć się i wysłuchać głupich komentarzy Ignacia Fernandeza.
– Bronisz jej jak lew, a ona ma cię gdzieś, Abarca. – Nacho poczuł nawet coś na kształt litości, kiedy tak patrzył na Yona. – Ciekawe, jakby zareagowała, gdyby wiedziała, co odwaliłeś jej najlepszemu kumplowi.
– O czym on mówi, Yon? – Veronica usłyszała strzęp rozmowy, mimo że Fernandez mówił cicho. Zaintrygował ją. – Co zrobiłeś?
– No dalej, Yon. – Nacho machnął ręką, teraz mając już niezłą uciechę. W gruncie rzeczy był jednak dosyć zły na swojego rywala z boiska. – Mnie przypisano niesłusznie zasługi za twoje czyny, więc może już czas, żebyś się pochwalił, jak wydałeś Jordana policji i powiedziałeś im, że to on zamordował Dalię.
– Nic takiego nie zrobiłem. Nie powiedziałem tak, przysięgam. – Yon odwrócił się w stronę Veronici i to do niej skierował swoje słowa. Nikt inny go w tym momencie nie obchodził.
– Tak, a policja zabrała go na komisariat w San Nicolas pod osłoną nocy, bo mieli taki kaprys? – Ignacio wywrócił oczami. – Podkablowałeś go, ale nawet ty nie jesteś tak głupi, by wierzyć, że Guzman mógłby zgwałcić i zamordować swoją byłą.
– O czym ty mówisz, Nacho? Byliśmy pewni, że to ty dałeś policji anonimowy cynk, bo byłeś wściekły za złamanie nosa. – Felix wtrącił się do rozmowy, czując ogromną irytację. Patrzył to na Nacha, to na Yona, szukając wyjaśnień.
– Tak, bo kiedy leżałem na sali pooperacyjnej i zwijałem się z bólu, bo mój własny ojciec musiał mi przeszczepić chrząstkę z żebra, żeby zrekonstruować nos, na pewno myślałem o zemście. Modliłem się, żeby tylko móc jeszcze oddychać przez nos. Ale przypisano mi tę zasługę, więc się nie wyparłem, bo rzeczywiście chciałem, żeby Guzman dostał za swoje.
– Nie powiedziałem policji, że Jordan zamordował Dalię. Nigdy bym tego nie zrobił. – Abarca ze złością zwrócił się do Nacha, a zaraz potem ponownie spojrzał na Veronicę. Miała tak zbolałą minę, że znów pękało mu serce. Nie chciał, żeby źle o nim myślała. – Powiedziałem im tylko to, co wiedziałem – że Jordan pokłócił się z Dalią na meczu sparingowym w niedzielę i że miał się z nią spotkać następnego dnia, a ona już z tego spotkania nie wróciła.
– Zaraz, co? – Felix poczuł, że coś mu umyka. – Jak to „miał się z nią spotkać”? Umówili się? Jordan nic nie mówił…
– Może się wstydził. W każdym razie Dalia zerwała się ze szkoły w poniedziałek. Uciekła z kółka botanicznego, a przecież je uwielbiała. Mówiła Marcie, że Jordan chce się z nią spotkać i musi iść. Była cała przejęta. Marta przekazała to mnie, bo Dalia nie pojawiła się potem na treningu cheerleaderek i ich trenerka się wściekła.
– Dalia szła na spotkanie z dilerem. – Veronica powiedziała to jasno i wyraźnie, żeby nie było żadnych niedomówień. – Spotkała się z Jonasem Altamirą i to on… to on jej to zrobił. – Głos jej się załamał na wspomnienie zmarłej przyjaciółki. Nadal bolało.
– Nie jestem idiotą. Wiem, że Jordan jej nie zamordował, okej? – Yon postanowił postawić sprawę jasno. – Ale wierzę, że się z nią umówił i nie przyszedł, to do niego pasuje. Jonas Altamira po prostu był w pobliżu. Pat, poprzesz mnie?
Patricio, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań z napiętymi mięśniami ramion, nie bardzo wiedział, czego kumpel od niego oczekuje. Od trzech miesięcy próbował uporać się ze stratą przyjaciółki z dzieciństwa, która dla niego była kimś więcej, a teraz kiedy bawił się względnie dobrze, znów wypływał ten temat.
– Sam mówiłeś, że Dalia zginęła przez Jordana! – Yon ponaglił go, czując, że uwaga skupiła się na nim odrobinę za długo. Chciał się wybielić.
Felix przypatrywał się Patriciowi, który nie wiedział, co powiedzieć. Brunet był w końcu świadkiem, jak Pat skonfrontował się z Jordim w bibliotece i wprost zarzucił mu, że Dalia zginęła przed niego. Jordi nawet się nie bronił, ale Castellano znał swojego przyjaciela lepiej niż ktokolwiek z nich i wiedział, że się mylą.
– Jordan nie zrobiłby czegoś takiego. Nie umówiłby się z Dalią i nie zostawiłby jej samej po zmroku, wiedząc, że ma problem z psychotropami – stanął w obronie przyjaciela, mówiąc pewnym siebie głosem. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Jordan nie miał nic wspólnego z tą sprawą, ani bezpośrednio, ani pośrednio.
– Tak? Więc gdzie był tego dnia? – Yon miał gotową odpowiedź. – Podobno ty mu dałeś alibi. Miło jest mieć kumpla, który poświadczy za ciebie i ochroni cię od kary, co?
– O czym on mówi? – Tym razem to Quen zerknął na Felixa, nie rozumiejąc, co jest grane.
– O niczym. Jordan porządkował ze mną rzeczy dziadka Valentina. Nie mógł być z Dalią, po prostu. Przygotowywaliśmy wtedy festiwal romsko-meksykański.
– Dobrze kłamiesz, Castellano, ale nie aż tak dobrze. – Abarca znów odwrócił głowę w stronę Veronici. – Nikogo nie podkablowałem, po prostu powiedziałem, co wiedziałem. Nie zdziwiłbym się, gdyby Jordan rzeczywiście poprosił Dalię o spotkanie, potem ją olał, a ona skrzywdzona poszła do Altamiry po jakieś tabletki. Wciąż ją zwodził i obiecywał jej gruszki na wierzbie, więc to do niego pasuje.
– Nigdy nie zrobił nic podobnego. – Veronica podobnie jak Felix wierzyła w niewinność Jordi’ego. Nawet jeśli chodziło tylko o odwołanie spotkania, które pośrednio przyczyniło się do śmierci panny Bernal, wiedziała, że jej przyjaciel by tego nie zrobił. – Nie zwodził jej, nie obiecywał jej niczego. Była moją przyjaciółką, Yon, zwierzała mi się.
– Tak? Zerwał z nią, ale jakoś nie przeszkadzało mu to z nią później sypiać. – Abarca nie wytrzymał i podniósł nieco głos. Nie podobało mu się, że Veronica broni swojego przyjaciela pomimo ewidentnych dowodów, które nie świadczyły na jego korzyść. – Zapytaj Patricia, on wie doskonale.
– Mnie w to nie mieszaj. – Gamboa zbladł i odszedł na bok, by przysiąść na pieńku, bo zrobiło mu się niedobrze.
– Dajcie spokój! – Yon zaśmiał się histerycznie, patrząc to na Patricia, to na Veronicę, bo tylko oni znali całą sytuację. – Nie pamiętacie cholernego sylwestra w zeszłym roku? Jordan znów zrobił Dalii nadzieję, a potem ją olał. Zawsze tak robił, to cały Guzman. Jest jak jego ojciec – pieprzy co się rusza i potem nie ponosi żadnych konsekwencji… AUAAAA!
Abarca wrzasnął, kiedy czyjaś pięść uderzyła go w ucho tak, że aż zakręciło mu się w głowie. W maleńkim ciele Vedy Balmacedy było mnóstwo siły, szczególnie kiedy ktoś obrażał jej przyjaciół. Nie zamierzała tego tolerować.
– Nie lubię cię – syknęła i zamachnęła się jeszcze raz, ale on w porę odskoczył.
– A co mnie to obchodzi, wariatko, ja cię nawet nie znam! – Syknął raz jeszcze i złapał się za bolące ucho. – Nie powiedziałem niczego, co nie było prawdą. Nie będę za to przepraszał.
Wyminął ich wszystkich i wrócił do domku, by obejrzeć zranione ucho. Reszta młodzieży w ciszy stała w ogrodzie, bo nikt nie wiedział, co powiedzieć. Pierwszy odezwał się Ignacio Fernandez.
– Czyli ja i Veronica idziemy do budki buziaków, tak?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:45:48 29-05-24    Temat postu:

cz. 2


Adora znalazła Quena siedzącego samotnie w ogrodzie. Chciała dopytać, czy może pożyczyć coś z rzeczy Neli. Wieczór na plaży mógł być chłodny, a ona nie miała cieplejszych swetrów. Enrique dłubał w drewnie, co nieco ją zdziwiło.
– Rzeźbisz? – zapytała, przysiadając obok niego na pieńku.
– Żartujesz? Żaden ze mnie Michał Anioł. Tak sobie tylko dłubię. – Wzruszył ramionami i rozprostował palce lewej dłoni. Nadal odmawiały mu posłuszeństwa, ale powoli uczył się bardziej używać prawej dłoni. – Na co ci to wygląda?
– Na butelkę szampana. – Adora wskazała palcem na otwartą butelkę stojącą przy jego nogach na piasku. – Świętujesz dzień wcześniej?
– Chciałem zobaczyć, jak smakuje. Nic specjalnego. Dobrze, że kupiliśmy też ten droższy. – Quen uśmiechnął się. Jego nędzna próba zatopienia smutków była tak żałosna, że ograniczyła się do wypicia kilku łyków smakowego napoju gazowanego z małym procentem.
– Ładne to. – Adora wskazała na drewnianego konika, którego rzeźbił Quen. Nie był może idealny, ale przy odrobinie większej pracy, na pewno będzie potrafił zrobić to lepiej.
– Proszę. Dla Beatriz. Jeszcze go trochę wypoleruję, żeby na pewno nie trafiły się żadne drzazgi. Nie jest chyba najgorszy, co?
– Jest bardzo ładny.
– Więc niech ma prezencik od wujka Quena. – Ibarra odłożył konika i spojrzał w górę na niebo. – Ale chryja, co? Zabrałem was tu wszystkich, żebyśmy się dobrze bawili, a tymczasem wszyscy są nie w sosie. Jorge się na mnie obraził, bo powiedziałem mu, żeby pocałował Olivię o północy, żeby przestała zrzędzić, Felix ukrywa się przed Daniellą, która wciąż go gdzieś wyciąga na miasto, Ignacio zachowuje się jak dupek i chwali się, ile to studentek jutro wyrwie, Vero zniknęła, a Veda musiała zrobić okład na rękę, bo tak przyłożyła Yonowi. Akurat Abarci mi nie szkoda. Dobrze, że was tu nie było, bo byście mieli popsute nastroje. – Ibarra odetchnął z ulgą i spróbował się uśmiechnąć.
– A ciebie co trapi?
– Jak to co? Jako gospodarz powinienem się bardziej postarać. A tak wszyscy goście mają ochotę wracać do domu. Patricio Gamboa wygląda jakby nagle znalazł się na pogrzebie, a jeszcze kilka godzin temu żartował razem z Rosie i Ruby.
– Nie, mam na myśli jak się czujesz po dzisiejszym? Nie znalazłeś niczego o swoich biologicznych rodzicach.
– Ach, to. – Quen machnął ręką. – W porządku, nie spodziewałem się nic znaleźć. Myślę, ż Carolina przeżywa to bardziej ode mnie. Zamknęła się w pokoju z tabletem i przeszukuje wszystkie możliwe sierocińce. Ale nawet Remmy Torres nie ma takich zdolności, żeby znaleźć coś, co jest wielką niewiadomą. Poprosiła go o pomoc, ale nie sądzę, żeby do czegoś doszli. I właściwie nie mam z tego powodu jakiegoś żalu. Mówi się trudno.
– Nie chcesz poznać prawdy?
– Chcę, ale… – Quen zawiesił głos. – Kiedy dowiedziałem się o adopcji, byłem wściekły. Kiedy dowiedziałem się, że Fernando Barosso praktycznie sprzedał mnie moim rodzicom, byłem wręcz zrozpaczony. To było najgorsze – kupili mnie jak jakiś zwykły przedmiot. Barosso sprzedał mnie w zamian za lojalność mojego ojca. Jeszcze nikim w swoim życiu tak nie gardziłem jak nim. I Rafaelem również. Ale z czasem zacząłem się zastanawiać… Co jeśli moi prawdziwi rodzice byli źli? Może gorsi od Fernanda? Może to para zbrodniarzy albo narkomanów? W tym kraju wcale by mnie to nie zdziwiło. Może to oni sprzedali mnie za działkę. Jeśli tak, to wyszedłem na tym całkiem nieźle, bo trafiłem do dobrego domu. Okej, moi rodzice, to znaczy Ofelia i Rafael, byli odrobinę surowi, para z nich sztywniaków, ale kochali mnie i nigdy niczego mi nie brakowało. Może wszystko ułożyło się tak, jak powinno. Może dla Beatriz też tak będzie lepiej. Przepraszam, nie chciałem – dodał szybko, bo zauważył minę Adory.
– Nie przepraszaj, masz rację. – Dziewczyna pokiwała głową, bo nie było niczego złego w jego słowach. – Mi ulżyło, kiedy umarł. Kiedy dowiedziałam się, że Roque nie żyje, przepłakałam całą noc, ale nie ze smutku, a z poczucia ulgi.
– Serio? – Quen zdziwił się tym stwierdzeniem, ale poczuł, jakby potężny kamień spadł mu z serca. – Słyszeć to w twoich ustach to naprawdę coś. Adoro. Ja czułem się potwornie.
– Dlaczego?
– Bo wciąż mam wyrzuty sumienia. Nie dlatego, że zawiedliśmy i nie udało nam się mu pomóc, ale dlatego, że wiem, że powinienem je mieć, a ich nie mam. Czy to ma sens? – Nie mógł się powstrzymać i parsknął cichym śmiechem. – Roque był moim kumplem, ale był też wkurzającym małym chujkiem, nie będę owijał w bawełnę. Powinienem iść na policję, kiedy miałem okazję. Za bardzo dałem się ponieść i posłuchałem Roque, licząc, że uda nam się mu pomóc. Ale kiedy Roque umarł, Hugo powiedział mi coś bardzo ważnego – „Nie można pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce”. Kiedy ja obwiniałem się, że byłem egoistą, Hugo uzmysłowił mi, że czasami dobrze jest myśleć o sobie, bo dzięki temu przetrwam. I do ciebie to też pasuje – musisz być silna i musisz myśleć przede wszystkim o sobie i o Beatriz. Tylko tak ją ochronisz na tym świecie.
– Nie jesteś egoistą, Quen. Zależy ci na przyjaciołach, jesteś dobrym kolegą. – Adora poklepała go lekko po ramieniu, bo uważała, że był dla siebie zbyt surowy. – I nie czuj wyrzutów sumienia, bo nie masz powodu. Zrobiłeś wszystko, by mu pomóc. Widocznie to nie wystarczyło, jeśli on tego nie chciał.
– Roque przyszedł do mnie kiedyś. – Ibarra otworzył się i kiedy zaczął, nie mógł już przestać. Z Marcusem nie mógł tak pogadać. Bał się mówić źle o Roque w jego towarzystwie, bo wiedział, że Delgado bardzo przeżywał jego śmierć. – Był okropny. Wydzwaniał, pisał wiadomości, a kiedy nie odpowiadałem, przyłaził do mnie do domu i pukał tak długo, aż w końcu wyszedłem, bo nie mogłem już dłużej udawać, że mnie nie ma. Powiedział mi wiele wstrętnych rzeczy i wtedy dałem mu się przekonać, ale teraz wiem, że próbował nas nastawić przeciwko sobie.
– Kogo?
– Mnie, Marcusa i Felixa. – Ibarra nie miał złudzeń. – Nie wiem, czy to narkotyki pomieszały mu w głowie, myślę, że tak, że to odegrało najistotniejszą rolę, ale w gruncie rzeczy chyba zawsze czuł się nieco wykluczony. Czuł się gorszy, bo był z biedniejszej, rozbitej rodziny, a przysięgam, nigdy nie traktowaliśmy go jak gorszego – dodał szybko, jakby chciał się usprawiedliwić. – Naprawdę, nasze mamy traktowały go jakby był ich siostrzeńcem, zawsze mógł u nas zjeść obiad, wykąpać się, przespać. Może jedynie ciotka Silvia nie była zachwycona z jego obecności, ale też nie mówiła tego wprost. Zresztą wiesz, że ona nikogo nie lubi. W każdym razie nigdy nie robiliśmy niczego, przez co mógł poczuć się wykluczony, ale widocznie tak mu się pomieszało w głowie, że od początku miał tę mentalność kogoś gorszego, czuł, że się nad nim litujemy, sam nie wiem. Więc zaczął nas namawiać jeden na drugiego, mówić różne świństwa. Wierzyłem w to, zafiksowałem się na tym do tego stopnia, że zerwałem znajomość z Marcusem i Felixem i dopiero po śmierci Roque odnowiliśmy kontakty.
– Mówiłeś o tym Marcusowi? – Adora zapytała, ale znała odpowiedź. Delgado nie miał o tym pojęcia, był święcie przekonany, że zrobił coś nie tak, skoro Quen przestał się do niego odzywać.
– Żartujesz? On nie da sobie powiedzieć złego słowa na Roque. Jezu, byś widziała jaki był wściekły, jak Jordan pobił Gonzaleza. Nie dał sobie przetłumaczyć, że Roque to chujek, który naraził Nelę na niebezpieczeństwo. Jak tak sobie myślę, to Jordan zawsze trzymał dystans od Roque, chyba czuł instynktownie, że coś jest nie tak. Ale rozmawiałem z Felixem i dowiedziałem się, że jemu Roque też nagadał różnych głupot.
– Jakich głupot? – Adora oplotła się ramionami, bo nagle zrobiło się zimno, mimo że wieczór był dość ciepły.
– Takich, że aż szkoda powtarzać. – Quen na samą myśl znów poczuł się jak ten trzynastolatek, który wszystko brał do siebie jeszcze bardziej niż obecnie. – Mówił, że Marcus rozpowiada w szkole nasze sekrety, że rzekomo przyjaźni się z Felixem z litości, bo nie ma matki i że Norma każe mu być miłym. Naprawdę, takie głupoty, w które Felix nigdy by nie uwierzył. Marcus był z nim nad jeziorem, kiedy Anita i Ella omal nie zginęły, pomagał mu reanimować. Każdy kto go zna, wie że ma dobre serce, ale Roque mówił też, że Marcus tylko udaje świętego, że tak naprawdę zdradza Veronicę i całuje się z dziewczynami pod trybunami po meczach. Jakby żaden z nas nie wiedział, że akurat pod trybunami to Roque jarał zioło z Jonasem Altamirą i jego kumplami.
– Skoro to takie głupoty, to dlaczego przestaliście się przyjaźnić?
– Bo ja jestem mniej rozgarnięty od Felixa. – Quen wzruszył ramionami. Nie wstydził się do tego przyznać. – Felix miał zawsze wyższe poczucie własnej wartości. Jego nie ruszało, kiedy ktoś go obgadywał, jedynie kiedy pojawiał się temat Elli. Roque mógł mu powtarzać, że ja i Marcus śmiejemy się za jego plecami, ale nie wierzył w to i olewał takie zaczepki. No ale ja oczywiście brałem wszystko do siebie. Więc kiedy Roque nagadał mi, że Marcus uważa się za lepszego ode mnie, że rozpowiada, że moja mama wolałaby jego za syna, bo dobrze się uczy i jest dobry we wszystkim, podczas gdy ja jestem zerem… no takie coś siada na psychikę. Szczególnie, kiedy podświadomie czujesz, że to prawda.
– Quen... – Adora chciała coś powiedzieć, żeby poprawić mu humor, ale on tylko się uśmiechnął.
– Nie jestem głupi, Adoro. Zgoda, nie jest zbyt mądry i nie mam może wiedzy akademickiej, ale nie jestem głupi. Wiem, że Marcus jest cholernie inteligentny i wiem, że zawsze był ode mnie we wszystkim lepszy. Zresztą nie tylko ode mnie. Wkurzało mnie to, że dziadek Augusto wciąż mnie z nim porównywał, wkurzało mnie to, że jak dostałem jedynkę to zawsze pojawiał się pomysł, żeby Marcus pomógł mi w lekcjach. Wiem, że on nigdy tak tego nie odbierał i pewnie gdybym przyszedł do niego w środku nocy i poprosił o korki z fizyki, to by mi ich udzielił bez wahania, ale to tylko bardziej mnie irytowało. Marcus zawsze był idealny do bólu, ulubieniec wszystkich matek. Jeszcze dołóż do tego wzdychające za nim dziewczyny i jego wyczyny na boisku do piłki nożnej. Nie sposób było mu nie zazdrościć. I myślę, że Roque sprytnie to wykorzystał, moją słabość.
– Dlaczego to robił? – Nie mogła tego pojąć. Gonzalez był przyjacielem Delgado. – Norma i Marcus okazywali mu samą dobroć, a on obmawiał ich za plecami i nastawiał ludzi przeciwko nim.
– Marcusa nigdy nie poprosiłby o kasę na prochy. To była jego jedyna zasada. Do mnie co chwilę przychodził, ale nigdy mu nie dawałem. Więc się wściekał, gadał co mu ślina na język przyniesie. Nie wiem, czego oczekiwał. Może myślał, że dam mu kasę na odczepnego, a może sądził, że zapłacę, żeby dowiedzieć się więcej. Zawsze go zbywałem i nigdy ode mnie nie dostał ani centavo. Nie jestem bez serca, uważam, że Roque nie zasłużył na taki los, ale bardzo się pogubił w życiu i wyrządził nam wiele przykrości. – Quen westchnął, odczuwając pewną ulgę, że może jej to powiedzieć. Zerknął na nią kątem oka, by upewnić się, że u niej wszystko okej. – Beatriz będzie miała kochający dom. Może nie będzie miała ojca, ale będzie miała tatę, prędzej czy później. Będzie też miała mnóstwo wujków i cioć, którzy będą ją rozpieszczać i o nią dbać. Będzie kochana i będzie czuła się bezpieczna. Nie musi znać Roque, tak jak ja nie muszę znać moich biologicznych rodziców. Może coś w tym jest i może czasami lepiej nie dociekać prawdy, bo ona może tylko zranić.

***

Pueblo de Luz, rok 2011

Uporczywy dzwonek do drzwi doprowadzał go do szaleństwa. Przycisnął ołówek do szkicownika zbyt mocno i ten złamał się, rysując wielką grubą kreskę w poprzek twarzy portretu, który rysował. Quen zaklął, odsunął gwałtownie krzesło od biurka i zbiegł na dół. Nikogo nie było w domu, a on uważał, że jeśli ktoś nie odbiera i nie otwiera drzwi, to znaczyło to, że nie chce mieć gości. Roque Gonzalez widocznie tego nie rozumiał i znów coś wymyślał. Enrique nie zdziwił się, widząc kolegę na progu swojego domu, ale syknął i cofnął się z obrzydzeniem na jego widok.
– Jezu, Roque. Wiedziałem, że Jordi ci przyjebał, ale żeby aż tak?
– Nie jest tak źle.
– Właśnie widzę. Byłeś u okulisty? – Ibarra zmarszczył nos na widok napuchniętego lewego oka Gonzaleza. Jego twarz była purpurowa, a oko nabiegłe krwią i pewnie ledwo na nie widział. Poczuł coś na kształt współczucia, ale szybko mu to przeszło, kiedy Roque zaczął swoją standardową procedurę.
– Queniu, proszę cię. Oddam na pewno. To na leki dla mamy. – Roque kłamał mu prosto w oczy i było to okropnie denerwujące.
– Jordan mówi, że na prochy. Cholera, Roque, myślałem, że to tylko zioło z Cyganami, a ty bierzesz jakieś tabletki od Templariuszy?
– To na koncentrację. Lepiej się po nich uczę.
– Masz oceny gorsze ode mnie.
– Bo minie trochę czasu, zanim będzie widać efekt. Quen, proszę cię. Serio, będę twoim dłużnikiem. – Roque złożył ręce jak do modlitwy. Tak to się zaczynało u wszystkich narkomanów?
– Dlaczego nie poprosisz Marcusa?
– Oszalałeś? W życiu!
– Dlaczego? – Odpowiedź nie nadchodziła, więc Enrique sam sobie odpowiedział. – Bo wiesz, że Norma zmusi cię do odwyku. Moim zdaniem powinieneś jej posłuchać.
– gów*o tam wiesz! Nie potrzebuję żadnego odwyku, nie jestem uzależniony. To tylko kilka pigułek.
– To idź i na nie zarób, skoro tak ich potrzebujesz.
– k***a, Quen, dla ciebie to nic, masz kasy jak lodu! – Gonzalez przestąpił kilka kroków do przodu i prawie wparował do rezydencji Ibarra, ale Enrique w porę przymknął drzwi, by mu to udaremnić. – Masz się za lepszego, co? Korona by ci z głowy spadła, gdybyś dał mi parę peso? Jesteś taki sam jak Marcus. Myślicie, że kawałek chleba wszystko załatwi. Prawdziwe problemy rozwiązuje się kasą, a nie jedzeniem czy głupimi zajęciami tańca.
– Powiedz to Normie w twarz, wyzywam cię. – Trzynastolatek zacisnął ze złości dłoń na klamce. Pani Aguilar robiła wszystko, co mogła, by Roque miał dobre dzieciństwo pomimo braku ojca, a on nie okazywał w ogóle wdzięczności. – Spadaj, Roque, bo zadzwonię po Ivana.
– Masz się za wielkiego gieroja, bo masz wujka szeryfa? Spróbuj nasłać na mnie policję, to dopadną cię Cyganie. Ja też mam kontakty!
– Tak, nie wątpię. – Quen próbował zgrywać twardziela, ale w gruncie rzeczy trochę się przestraszył. Roque był na głodzie i nie wiedział, co mówi, a może wiedział? Ciężko było ocenić. – Spadaj, Roque, szukaj szczęścia gdzie indziej. I naprawdę bardzo słabo z twojej strony, że tak naraziłeś Nelkę.
– Nic nie zrobiłem! To jej wina, jeśli nie potrafi upilnować swojej własności. Jordan przesadza.
– Ciesz się, że to Jordan a nie wuj Fabian, bo nie byłoby co zbierać, gdyby dopadł cię z łukiem.
– Głupek. Fabian to mięczak, nic by mi nie zrobił.
– Nogi by ci z tyłka powyrywał, gdyby się dowiedział, że skrzywdziłeś Nelę.
– Kiedy nic nie zrobiłem! To Jonas i jego kumple ukradli jej telefon!
– Tak, ale przez ciebie. Nie chcę mi się z tobą dyskutować. Idź do domu i się prześpij. – Chciał zamknąć drzwi, ale Roque wsadził w nie stopę obutą w wysłużony trampek. – Mówię poważnie, zabieraj te giry albo pójdę po szpadę, nie prowokuj mnie. Marcus powinien ci wybić z głowy prochy.
– Marcus to, Marcus tamto. – Gonzalez odchylił głowę i westchnął ze zniecierpliwienia. – Przestańcie wreszcie o nim gadać jak o jakimś świętym! On ma was wszystkich w nosie i patrzy tylko na siebie. Wielka gwiazda, chodzi z najładniejszą dziewczyną w mieście i ma się za lepszego. Z tobą i Felixem przyjaźni się tylko z litości. Ze mną zresztą też, taki projekcik charytatywny.
– Przestań pieprzyć, Marcus zawsze był dla ciebie dobry!
– Tak, dobry do bólu. Perfekcyjny Marcus Delgado, a w przedszkolu mazał się jak beksa i to ja musiałem go pocieszać. Nie widzicie, że on to wszystko robi specjalnie? On lubi być w towarzystwie gorszych od siebie, bo wtedy może podbudować swoje ego. Ty i Felix jesteście miernotami i on to wykorzystuje. Wiesz, co mi mówił? Że pani Ofelia woli jego od ciebie. Tak, tak powiedział. Twoja mama wolałaby mieć Marcusa za syna. On przynajmniej dobrze się uczy i ma jakieś talenty, a nie macha szpadą. No i twoja mamusia nie wie, że sobie malujesz po kątach jak jakaś ciota? Marcus mi mówił, nabijał się z ciebie. Rysowanie jest dla gejów.
– Spierdalaj, Roque!
Zatrzasnął mu drzwi przed nosem, ale nadal nie mógł się uspokoić. Słyszał jeszcze wyzwiska Gonzaleza pod drzwiami i był naprawdę wytrącony z równowagi. Nie wierzył, że Marcus mógł go tak zdradzić i powiedzieć Roque o jego hobby. I na dodatek nabijali się z niego. Cholerny Delgado! Gonzalez miał rację, Marcus zawsze miał się za lepszego od innych.

***

Ucho szczypało Yona pomimo zimnego okładu, który sobie przyłożył. Jordan zawsze potrafił owinąć sobie dziewczyny wokół palca, stawały w jego obronie, choć nie miały o niczym pojęcia. Yon nie czuł się źle z tym, co zrobił, bo wiedział, że nie było to nic złego. Postąpiłby tak samo, obojętnie kogo dotyczyłaby sprawa. Nie uważał, by Guzman był zdolny do zamordowania kogoś z zimną krwią, ale nie miał wątpliwości, że Dalia nie zerwałaby się ze szkoły, gdyby nie miała ku temu konkretnego powodu. Wystarczyło, że Jordan kichnął, a już stała przy nim z paczką chusteczek higienicznych. Dziewczyna była w niego zapatrzona jak w obrazek, a ten kretyn był dla niej okropny. Abarca znał Dalię od dziecka, razem się wychowali, i była dla niego jak młodsza wkurzająca siostra, ale dla Patricia była kimś więcej, więc tym bardziej denerwowało go zachowanie Jordana.
Mógł mieć każdą, dziewczyn w San Nicolas było na pęczki, a one same się na niego rzucały. Na koedukacyjnych obozach piłkarskich też było ich sporo. Ale nie, Guzman musiał zacząć chodzić ze śliczną cheerleaderką, chociaż wiedział, że ta podoba się kumplowi z drużyny. Pat był za dobry, nigdy nie powiedział złego słowa, zaakceptował swój los i pozycję w strefie przyjaźni, którą Dalia przypisała mu już w podstawówce, a Yonatan po prostu nie mógł na to patrzeć. Patric był jego najlepszym kumplem i szlag go trafiał, kiedy widział, że Guzman zbiera wszystkie laury po przeniesieniu się do nowego miasta.
Yon doskonale wiedział, że Jordan wolałby chodzić z inną cheerleaderką. Dręczyło go to, że piękna Veronica całe trzy lata pobytu w San Nicolas starała się jak mogła, by naprawić swoją relację z Guzmanem – wciąż szukała jego towarzystwa, chwaliła go i stawała w jego obronie, choć on ją zwyczajnie olewał, a Yon po prostu skręcał się z zazdrości. Dlatego jeśli mógł dopiec rywalowi, wykorzystywał każdą okazję. Więc dlaczego wcale się nie czuł jak zwycięzca? W końcu spał z Veronicą, sama po niego zadzwoniła, sama tego chciała. Wygrał, ale wcale się tak nie czuł. Przyjazd do Veracruz był błędem i nie mógł cieszyć się nowym rokiem.
– Pogadamy? – zwrócił się do Patricia, który rozmawiał z dziewczynami w ogrodzie. Gamboa wbił ręce do kieszeni i wpatrzył się w ziemię.
– O czym? – zapytał, gestem dając znać dziewczętom, by kontynuowały pogaduchy bez niego. Odszedł kilka kroków, by mieć chwilę prywatności z Yonem. – O tym, że zataiłeś tak ważną informację? O tym, że praktycznie wydałeś Jordi’ego glinom?
– Pat, chciałem dobrze. Sam mówiłeś, że trzeba znaleźć winnego. – Abarca był zdziwiony postawą najlepszego kumpla. Myślał, że oboje mają podobne zdanie na temat Guzmana. – Powiedziałem szeryfowi tylko to, co sam wiedziałem. Same fakty.
– Wiesz, że chciałem go załatwić? – Patricio podniósł wzrok, wyznając to po raz pierwszy na głos. To było bardzo dziwne uczucie i kiedy teraz o tym myślał, poczuł wstyd. – Jonasa Altamirę. Poszedłem do Jordana i chciałem, żeby zrobił to ze mną, kiedy tego gnoja będą przewozić do Monterrey.
– Nie mówisz poważnie.
– A jednak. – Pat miał wrażenie, że chyba był czasowo niepoczytalny. Miłość tak już na ludzi działała. – Jordan mnie od tego odwiódł, powstrzymał mnie. Powiedziałem mu naprawdę przykre rzeczy, obwiniłem, porównałem do ojca, tak jak ty to zrobiłeś. A on się nie bronił ani razu. Pozwolił mi się wyładować, bo wiedział, że tego potrzebuję. Gdyby nie on i Felix, pewnie byłbym teraz za kratkami za mord na Altamirze, bo przysięgam ci, byłem na to gotów za to, co zrobił Dalii. Jordan to dupek i tak, nie zasłużył na Dalię, ale nie naraziłby jej w żaden sposób. Uważam, że to okropne, że tak to wykorzystujesz, żeby zyskać w oczach Veronici. To niczego nie zmieni.
– Co ty chrzanisz?
– Stary, ona cię nie chce. – Patricio miał ochotę potrząsnąć Yonatanem. – Byłeś na wyciagnięcie ręki, kiedy ona potrzebowała bliskości i pocieszenia. Tak jak ja dla Dalii. Nigdy nie byliśmy dla nich nikim więcej jak tylko kolegą, dobrym przyjacielem, przy którym czują się dobrze i bezpiecznie. Jeśli chcesz, żeby Veronica spojrzała na ciebie inaczej, pokaż jej że na to zasługujesz, a nie wpychaj pod rozpędzony autobus jej bliskich, nie gnój ich przy innych. Ona nigdy ci nie wybaczy, jeśli przez ciebie coś się stanie Jordanowi albo Neli. Już i tak dziwię się, że cię nie pobiła po tym, jak okropnie traktowałeś Marianelę w szkole. Guzmanowie to jej druga rodzina, zrozum to wreszcie.
– Nic nie kumasz. To wcale nie o to chodzi. Guzman się w niej kocha od zawsze, to jasne jak słońce! Nie wiem, kogo on próbuje oszukać. Zaczął chodzić z Dalią niby dlatego, że Silvia mu kazała, a tak naprawdę chciał po prostu znaleźć namiastkę Veronici. Wiem to na pewno.
– I co z tego? Ona nie myśli o nim w ten sposób.
– Nie byłem jej pierwszym wyborem, okej? – Yon zniżył głos do bardzo cichego szeptu. Wstydził się o tym mówić. Był wściekły, ale przede wszystkim był zraniony. – Czuję się jak głupek, bo myślałem, że wreszcie mam u niej szansę. Kiedy zadzwoniła, żebym przyjechał do jej domu, byłem wniebowzięty. A potem dowiedziałem się, że poprzednią noc spędziła z Jordanem. Poszła do niego po tym jak Cyganie napadli na jej dom.
– No i co z tego? Mieszkają po sąsiedzku, to normalne.
– Nie rozumiesz. To się po prostu czuje. – Yon nie chciał już dłużej tłumaczyć, bo czuł się okropnie zawstydzony swoimi uczuciami. – Ja ją, k***a, kocham.
– To jej to, k***a, powiedz. – Patricio szturchnął kumpla w ramię. Wyglądał żałośnie i Patricio nie miał siły się na niego złościć.
– Ona i tak jest zapatrzona w Marcusa Delgado, sam widziałeś na balu jak się o niego niepokoiła. – Abarca już sam nie rozumiał, czego Veronica tak naprawdę chce. Szalał za tą dziewczyną, ale do najprostszych nie należała.
– Marcus cały wypad spędza z tą dziewczyną, Adorą. Jest miły dla Vero, to wszystko. – Poklepał go po ramieniu i zostawił go samego, żeby mógł przemyśleć swoje zachowanie.

*

– Pat, masz chwilę? – Felix zatrzymał kolegę, kiedy ten chciał iść się przejść z resztą znajomych po plaży.
– Jasne, co tam?
Zostali nieco w tyle za resztą. Utrzymywali dystans, by móc swobodnie porozmawiać. Felixowi pewna kwestia nie dawała spokoju.
– Z góry przepraszam, jeśli to zabrzmi bezdusznie, ale muszę wiedzieć na pewno. – Castellano podrapał się nerwowo po głowie i zdobył się na odwagę. – Ciebie i Dalii naprawdę nic nie łączyło? Nigdy nic między wami nie zaszło?
– Całowaliśmy się, to się liczy? – Pat wbił oczy w piasek, kiedy szli powoli wzdłuż wybrzeża.
– Chodzi mi o to, że… w waszej szkole pojawiły się plotki. Były nawet zdjęcia w Internecie…
– Jezu, słyszałeś o tym? – Patricio zarumienił się jednocześnie ze wstydu i złości. – Tak, ludzie wypisywali różne rzeczy anonimowo na plotkarskim blogu. Każdy mógł tam napisać coś wstrętnego. Był też ten obrzydliwy instagram ze zdjęciami dziewczyn z ukrycia, ale go zablokowałem. Było tam mnóstwo fotek Dalii, to okropne.
– I na tym blogu ludzie rozpowiedzieli, że ty i Dalia ze sobą sypiacie za plecami Jordi’ego, tak? Wybacz bezpośredniość.
– Spoko, przyzwyczaiłem się. Tak właśnie pisali. Obrzydliwe plotki.
– Nie uważasz, że komuś bardzo zależało na rozbiciu związku Dalii i Jordana?
– Komu na przykład?
– Nie wiem, to tylko luźna sugestia.
– Jeśli masz na myśl Yona, to strzelasz kulą w płot. – Patricio od razu postawił sprawę jasno. – Wiem, że to dupek, pokazał to dzisiaj w wybitnym stylu, ale nie rozgłosiłby takich plotek po szkole. Nie cierpi Jordana, miał frajdę, że ludzie nazywają go rogaczem, ale nie zniszczyłby w ten sposób reputacji Dalii, przyjaźnili się. No i wiedział, ile Dalia dla mnie znaczy, więc na pewno to nie on.
– A przychodzi ci na myśl ktoś, komu Dalia mogła się narazić? To był ewidentny sabotaż pod jej adresem. – Felix zdążył to sobie dobrze przemyśleć i uważał, że ta sprawa wiąże się bezpośrednio ze sprawą zboczeńca z instagrama.
– Szczerze mówiąc, nie. – Pat zatrzymał się na chwilę i zamyślił się. – Dalia była popularna, wszyscy ją lubili. No dobrze, nie zawsze była cukierkowo miła, zdarzało jej się powiedzieć niektórym parę przykrych słów, ale to na pewno nie powód, żeby ją tak poniżać. Ludzie są wścibscy, uwielbiają gadać o innych.
– Coś w tym jest. – Felix uśmiechnął się tylko smutno, ale przez resztę wieczoru w głowie przetwarzał nowe informacje. Musiał pogadać z Veronicą.

***

Quen opowiedział Marcusowi, co wydarzyło się w Niezapominajce, kiedy on i Adora byli na spacerze. Wszyscy byli nie w sosie, a Delgado wolał unikać Yona Abarci, bo pewnie znów by mu przywalił po tej akcji z Sarą na balu. Znał przyjaciółkę i od razu wiedział, że coś jest nie tak, a jako że od dawna miał ochotę przyłożyć rywalowi z boiska, chętnie skorzystał. Nikomu nie powiedział, dlaczego tak naprawdę to zrobił, nie chciał stawiać Sary w niezręcznej sytuacji. Widział jej minę, kiedy pomagała w sprzątaniu w domku albo kiedy siedziała ze znajomymi w ogrodzie. Nie bawiła się najlepiej, choć próbowała robić dobrą minę do złej gry. Nie nakłaniał jej do zwierzeń, wiedział, że jeśli będzie chciała z nim pogadać, to po prostu to zrobi. Wszyscy rozpierzchli się po domku albo poszli na plażę czy na miasto po ostatnie zakupy przed Nowym Rokiem, ale Veronica gdzieś zniknęła. Marcus był zły, kiedy dowiedział się o wymianie zdań między Nachem a Yonem. Nie podobało mu się, że Ignacio traktuje Veronicę jak pierwszą lepszą. Postanowił ją odnaleźć i doskonale wiedział, gdzie się udała.
To była ich miejscówka w Veracruz. Kiedy przyjeżdżali na wakacje do Leopolda i Serafiny, lubili uciekać z zatłoczonego domku, gdzie Jordan i Felix grandzili, żeby pobyć trochę sam na sam. Ustronny kawałek plaży w cieniu drzew był idealnym miejscem na romantyczne spotkania, choć jako para dzieciaków nie wiedzieli nawet co to znaczy romantyzm. Wystarczyła im jednak bliskość, szum fal i gwiazdy na niebie. Wiedział, że ją tam znajdzie, ale nie spodziewał się niebezpieczeństwa. Uchylił się w ostatniej chwili przed nadlatującą w jego stronę strzałą, czując, że serce mu zamarło.
– Jezu, nic ci nie jest?
Szatynka podbiegła w jego stronę, automatycznie wyciągając ręce, by złapać go za ramiona. Obróciła go w swoją stronę i ze strachem przyjrzała się jego twarzy.
– Poza tym, że całe życie przeleciało mi przed oczami, nic się nie stało – uspokoił ją, patrząc na strzałę, którą przed chwilą wypuściła i która wbiła się w tarczę przymocowaną do drzewa, zza którego wyszedł. – Przywiozłaś ze sobą łuk?
– Nie, to stary łuk mojego taty. Znalazłam w piwnicy. – Veronica upewniła się, że na pewno nic mu się nie stało, po czym poszła wyciągnąć strzałę, która utknęła. – Mój tata strzelał tu z Fabianem, uczył go.
– No tak. – Marcus pokiwał głową i włożył ręce do kieszeni krótkich spodenek. – Wszystko okej?
– Jak najbardziej. Dlaczego pytasz? – Wróciła na swoje miejsce, naciągnęła łuk i wycelowała strzałę.
– Bo zniknęłaś nagle i nie odbierałaś telefonu. Felix się martwił.
– Felix jest kochany, ale chciałam pobyć trochę sama, to wszystko. Kurczę, nie mogę się tego odzwyczaić – powiedziała już ciszej, bardziej do siebie.
– Czego?
– Przymykania jednego oka, kiedy strzelam. Lepiej jest mieć oboje oczu otwartych. To lepsza technika, ale trudno ją wypracować.
– Twój ojciec strzelał z zamkniętymi oczami. – Marcus przypomniał sobie popisy Ulisesa Serratosa.
– Tylko się popisywał. W normalnych warunkach zawsze miał oboje oczu otwartych. Mrużenie jednego oka męczy, no i w dłuższej perspektywie nie jest zbyt efektywne. Może jeszcze kiedyś się odzwyczaję. – Przymknęła powiekę i wypuściła kolejną strzałę.
– Chcesz pogadać? – Marcus podszedł trochę bliżej, z troską przypatrując się jej skupieniu. – Słyszałem, co wygadywał Nacho. Wiesz, że nie musisz iść do tej budki buziaków, prawda? Nikt cię nie będzie winił.
– To nic takiego. – Veronica machnęła ręką. – To tylko zwykłe buziaki, nic nie znaczą.
– Pocałunek zawsze coś znaczy.
– Nie taki. – Veronica się roześmiała. – Z chęcią pomogę, skoro to na szczytny cel.
– Dlaczego to robisz? Udajesz, że wszystko jest okej, że cię to nie rusza. Jeśli powiesz, mogę przyłożyć Ignaciowi.
– Tak jak przyłożyłeś Yonowi na balu? Lepiej nie. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, odłożyła łuk i przysiadła na ziemi między drzewami, skąd mieli widok na plażę w oddali. – Nauczyłam się, że lepiej nie wyłamywać się ze schematu. Nie warto odstawać i pokazywać, że się jest innym niż każdy myśli. Kiedy to robiłam, zawsze działo się coś złego. Najlepiej więc postępować tak, jak inni tego od ciebie oczekują.
– Nawet jeśli cię krzywdzą i mówią o tobie okropne rzeczy?
– Szczególnie wtedy. Ja wiem, że się mylą i to mi wystarczy. – Zmrużyła jedno oko, przypatrując się strzale wbitej w drzewo i na chwilę umilkła, a on siedział obok i nic nie powiedział. Bardzo chciał jej powiedzieć, że nie powinno tak być, ale podświadomie czuł, że zawsze też wolał bezpiecznie odgrywać powierzoną mu z góry rolę – idealnego syna, idealnego chłopaka, idealnego ucznia. Wyłamywanie się ze schematu nie było mile widziane.
– Mogę tu chwilę posiedzieć? – zapytał, a ona tylko się uśmiechnęła.
Czasem lepiej było nic nie mówić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:55:19 29-05-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 195 cz. 1
FELIX/LAURA/LIDIA/CONRADO/SILVIA/FABIAN/JORDAN/IVAN/DALIA


Felix przypatrywał się krzywemu drzewu stojącego na posesji państwa Guzman z dziwną miną. Nie przyjeżdżał do Veracruz od kilku lat, ale mógłby przysiąc, że to drzewo wyglądało inaczej, kiedy je ostatnim razem widział.
– Podziwiasz dzieło Jordana? – Patricio zaszedł go z boku. Właśnie wracał z zakupów z Jorge, Ruby i Olivią. Felix nie do końca rozumiał, więc wytłumaczył. – Jordan spiłował tę gałąź. Powiedzmy, że stwarzała zagrożenie.
– Dlaczego?
– Po ostatnim sylwestrze fajerwerki narobiły trochę bałaganu i trzeba było posprzątać. – Pat wzruszył ramionami. – Mogę cię spytać, dlaczego nigdy cię tu nie widywałem? To znaczy wiem, że przestałeś się kumplować z Jordanem po jego wyprowadzce do San Nicolas, ale myślałem, że nadal utrzymujecie kontakt. Czasami kiedy się zapędził, dużo o tobie gadał. Felix to, Felix tamto. Czułem, jakbym cię znał.
– Przestaliśmy się kumplować, zanim Guzmanowie się wyprowadzili, ale to trochę skomplikowane. – Castellano podrapał się za uchem, woląc nie wnikać w szczegóły. Dziwnie się poczuł, kiedy zdał sobie sprawę, że Jordan mógł o nim wspominać swoim nowym kolegom z drużyny. Pat tylko pokiwał głową i odszedł zanieść zakupy z dziewczynami.
– To drzewo jest krzywe – zauważył Jorge, stając obok Felixa. – I brzydkie. Dlaczego go nie wytną?
– Jest tu od lat, pewnie jest starsze niż nasi rodzice. Wszystko okej, Jorge? – zapytał, zmieniając temat. Jego kolega odkąd przyjechali nad morze wydawał się mieć kiepski humor.
– Boli mnie głowa – odparł tylko, wciskając ręce do kieszeni spodni.
– I nie ma to nic wspólnego z faktem, że zabroniłeś Quenowi zaprosić rodzeństwo Ledesma?
– Nie zabroniłem. Powiedziałem tylko, że jeśli Rory i Diego przyjadą, to ja odpadam.
– Acha. – Felix pokiwał głową, bo widział, że Ochoa nie ma ochoty o tym mówić. Nie chciał go zmuszać, więc po prostu zaproponował, żeby urządzili mecz siatkówki za domem.

***

Felix czuł się jak jakiś strażnik, chodząc od jednego do drugiego kolegi i sprawdzając, czy na pewno u każdego jest wszystko okej. Od kiedy Quen zmarkotniał po wizycie w miejskim szpitalu, to on musiał przejąć niejako dowodzenie i przygotowania do imprezy. Vedę znalazł na plaży, kiedy zbierała muszelki. Pierwszy raz widział ją dzisiaj taką wściekłą.
– Nie jest ci zimno? – zapytał, bo on sam musiał założyć cieplejszą bluzę, chodząc cały dzień po wietrznej plaży. Pokręciła tylko głową i skupiła się na swoim zadaniu, pochylając się, by wyszukać w piasku najlepsze okazy.
– Nie chcę przepraszać – zaznaczyła, zerkając na kolegę swoimi wielkimi sowimi oczami. – Ten piłkarski głupek zasłużył na manto.
– Też tak uważam. Niezły cios – pochwalił ją, a po chwili zdał sobie sprawę, że jego tata na pewno by ją skarcił. – Ale lepiej nie rób tego więcej. Yon akurat nie uderzyłby dziewczyny, ale są i tacy, którzy nie mieliby oporów, żeby dotknąć kogoś bez jego zgody.
Odwróciła się do niego plecami i przykucnęła w piasku. Nadchodząca fala zmoczyła jej rant sukienki.
– Myślałam, że będą Jordan i Nela. Dlaczego nie przyjechali? Chciałabym spędzić z nimi Nowy Rok.
– Tak, ja też – przyznał. Nie czuł skrępowania, rozmawiając o tym z Vedą. Przycupnął obok niej na piasku i kijkiem zaczął kreślić w mokrej ziemi jakieś szlaczki. – W Niezapominajce jest pełno duchów, to pewnie dlatego.
– Duchów? – Veda zamrugała powiekami. – Duchy nie istnieją.
– Tak, ale wiele rzeczy w tym domku przypomina o zmarłych. – Odwrócił głowę i spojrzał na niebieski domek za nimi. Wyglądał ślicznie w blasku zachodzącego powoli słońca. – Chociażby sama nazwa domku, Niezapominajka – Gracie uwielbiała niezapominajki, dlatego dziadek Guzman zaprzągł wszystkich do pracy, żeby pomalować domek na ten kolor. Wcześniej był wściekle różowy. Miało się ochotę puścić pawia, kiedy się go widziało.
– Obleśne. – Veda otrzepała ręce i usiadła obok niego, przeliczając muszelki. – Franklin był przyjacielem JJa. Obu już nie ma na świecie. To przykre i niesprawiedliwe. Nie tak powinno być. Wypadki nie powinny się zdarzać.
– Wiem. Ale niestety się zdarzają i nie mamy na to wpływu. – Felix uśmiechnął się pokrzepiająco, ale nie był w stanie poprawić jej humoru. – Jak się czujesz? No wiesz po tej sprawie z twoim… to znaczy z Jose.
– Z moim ojcem, to chciałeś powiedzieć? Dlaczego się poprawiłeś?
– Bo nie każdy zasługuje na miano ojca – wytłumaczył się szybko, ale prawdą było, że od czasu wigilii coś mu nie grało w tej sprawie. – Tak jak nie każda kobieta zasłużyła na miano matki.
– Anita jest świetną mamą.
– Nie dla mnie.
– Myślę, że jesteś dla niej zbyt surowy.
– Wolę do tego nie wracać. – Felix uciął dyskusję. Oczywiście, że Veda nie widziała nic złego w Anicie. Dla niej pani Vidal była śliczna, mądra i kochana. Uczyła muzyki i dbała o nią, zresztą tak samo jak o pozostałych uczniów. Ale rany Felixa tak łatwo nie mogły się zabliźnić. – Dobrze bawiłaś się w Nowym Jorku z Salem?
– Wyśmienicie. Też powinieneś kiedyś pojechać.
– Chciałbym.
– Będzie wycieczka szkolna z kołem obrad ONZ.
– Tak, ale nie należę do koła. Szkoda, chciałbym kiedyś zobaczyć Broadway. Nigdy nie byłem za granicą.
– Naprawdę? – Dziewczyna zdziwiła się, pokazując mu kilka muszelek, jakby chciała, żeby którąś sobie wybrał. Wziął do ręki najbrzydszą – szarą i połamaną – a ona wygięła usta w podkówkę na ten widok. – Musisz kiedyś pojechać. Pojedziemy razem, Sal nas zabierze na musical. Będziesz się świetnie bawić, to miejsce właśnie dla kogoś takiego jak ty.
– Nie byłbym taki pewny. – Felix uśmiechnął się i wstał, otrzepując dłonie. – Chodźmy. Patricio robi grilla na kolację.
– Zaraz przyjdę – obiecała, a kiedy zostawił ją samą, z kieszeni swetra wyciągnęła komórkę.

***

Laura z niepokojem przekraczała próg domu Guzmanów w sylwestrowy wieczór, bojąc się wpaść na Silvię po wczorajszym zajściu w El Gato Negro. Przywiozła Fabianowi dokumenty z biura gubernatora, o które prosił, ale wolałaby uniknąć konfrontacji z jego żoną. Pani Guzman nigdy tego nie powiedziała, ale panna Montero czuła, że kobieta ma jej za złe, że zerwała z Franklinem po finale mistrzostw stanowych w zeszłym roku. Nie mogła za to przeprosić, bo nie czuła się winna. Oddalili się od siebie z Franklinem, a miarka się przebrała, kiedy chłopak sfaulował brutalnie przeciwnika podczas meczu. Wtedy Laura nie miała tych informacji co teraz. Być może gdyby wiedziała, że Franklin zmagał się z tak poważnymi problemami, zrobiłaby więcej, by mu pomóc. Teraz jednak było już za późno na gdybanie.
– Wow, idziesz na bal u prezydenta? – zapytała na widok odpicowanego sekretarza gubernatora.
Fabian pojawił się w holu w eleganckim smokingu, a wokół niego roztaczała się przyjemna woń perfum. Zawsze był dosyć dostojny, ale jeszcze nigdy nie widziała go tak wystrojonego.
– To przyjęcie noworoczne u gubernatora – wyjaśnił, zakładając okulary, by podpisać kilka dokumentów w pośpiechu. – Dziękuję, że znalazłaś czas, by przywieźć te papiery. Nie zdążyłbym już do biura.
– W porządku, i tak nie mam lepszych planów na sylwestra. – Montero wzruszyła ramionami, jakby nie bardzo ją to obeszło, ale w gruncie rzeczy zrobiło jej się trochę przykro. Kątem oka dostrzegła Jordana i Nelę schodzących po schodach i rozpromieniła się na ich widok. – Idziecie na imprezę?
– Żadną imprezę – odparł szybko Jordi, żeby postawić sprawę jasno, choć ojca i tak to nie interesowało. – Zwykła posiadówka nad jeziorem z kilkorgiem znajomych.
– Możemy iść, prawda tato? – Nela zwróciła się do Fabiana pokornym tonem, sprawiając, że Jordi sapnął z irytacji. Cały sens polegał na tym, by nie prosić rodziców o zgodę, i tak mało ich to wszystko obchodziło. Nela jednak nie byłaby sobą, gdyby nie pokazała się jako przykładna córka.
– Wrócicie zaraz po północy i nie będzie alkoholu? – upewnił się Fabian, nie odrywając wzroku od papierów, przy których stawiał parafki automatycznie.
– Nie, to tylko mała orgia nad jeziorem, a na stół wjedzie pewnie parę tabletek od Templariuszy. – Jordan westchnął, zerkając na zegarek, by pokazać dobitnie, że nie ma zamiaru stać w progu cały wieczór i tłumaczyć się ze swoich planów. Byli w końcu prawie dorośli.
– Popracuj nad dowcipem, mało śmieszny. – Fabian zatknął zakrętkę na pióro i schował do wewnętrznej kieszeni smokingu, po czym oddał Laurze dokumenty.
– Mama nie idzie z tobą? – Marianela sposępniała, obserwując jak ojciec wciąga na siebie elegancki płaszcz.
– Mama pracuje do późna – wytłumaczył Silvię, ale ponowne prychnięcie syna zaprzeczyło jego słowom.
– Mama jest wściekła za bal bożonarodzeniowy i wigilię, to jej odwet – odpowiedział siostrze Jordan, posyłając jednocześnie ojcu mordercze spojrzenie. Mógł w tej chwili być skłóconym z Silvią, ale w tej jednej rzeczy się z nią zgadzał – ojciec zawsze stawiał pracę ponad wszystko inne i nigdy nie kwapił się, by pojawić się na rodzinnych wydarzeniach lub imprezach, które były ważne dla Silvii. Rozumiał zatem matkę i jej brak chęci spędzania czasu z mężem podczas przyjęcia u gubernatora. Szczególnie, że wiązałoby się to z oglądaniem znienawidzonej twarzy Julietty Santillany.
– Nie wróćcie za późno. Szczęśliwego Nowego Roku – powiedział tylko Fabian, całując córkę w czoło i zamykając za sobą drzwi.
Jordan miał na końcu języka, by mu powiedzieć, że przecież nie ma znaczenia, o której wrócą do domu i czy w ogóle to zrobią, bo żadnego z rodziców ani Debory nie było, a zresztą i tak niespecjalnie tego pilnowali.
– Naprawdę nie masz planów na sylwestra? – Nela zwróciła się do Laury niepewnie. Znała ją dość dobrze, bo w końcu panna Montero często bywała u nich w domu, kiedy chodziła z Franklinem, więc nie czuła się aż tak skrępowana. Laura zawsze była dla niej miła, nie to co Dalia Bernal. – Może chciałabyś iść z nami? Będzie raźniej.
– Naprawdę? – Laura się rozpromieniła, ale na wszelki wypadek skupiła pytające spojrzenie na Jordim, który tylko wywrócił oczami.
– Jak chcesz. Ale uważaj, Nela, kogo zapraszasz. Laura pomyśli jeszcze, że to randka, jak z Marcusem Delgado na balu.
– Wcale tak nie myślałam! – Montero oburzyła się, ale po chwili zdała sobie sprawę, że Jordi tylko się zgrywał. – Ale nie jestem odpowiednio ubrana…
– To impreza nad jeziorem a nie rewia mody. – Guzman wcisnął tylko głębiej dłonie do kieszeni swojej luźnej czarnej kurtki bomberki. Marianela natomiast miała na sobie ciepły sweter i dżinsową kurtkę, więc Laura odetchnęła z ulgą, że nie będzie odstawała i pokiwała głową. Brakowało jej towarzystwa młodych ludzi.

***

Spędzanie Nowego Roku w biurze w redakcji nie było w jej planach. Miała zamiar pojawić się w Monterrey na bankiecie, który urządzał u siebie Victor Estrada. Chciała pokazać mężowi, że ona przynajmniej potrafi zachowywać pozory wspierającej żony, bo Fabian ewidentnie przestał już się starać. Siłą rzeczy musiała jednak zostać. Pracowała nad artykułem przez kilka godzin i jak ostatnia idiotka nie zrobiła kopii zapasowej. Że też akurat w takim momencie musiał jej paść komputer! Była profesjonalistką, takie błędy po prostu jej się nie zdarzały. Była jednak cały czas wściekła po wczorajszym wybryku Jordana w „Czarnym Kocie” i nie mogła się uspokoić. Złapała się za głowę, oddychając kilka razy i próbując wymyślić plan działania, jako że artykuł miał pójść w wydaniem noworocznym.
Do jej gabinetu niespodziewanie wszedł Adam Castro wystrzelony jakby szedł na rewię mody. W redakcji nie było już prawie nikogo, większość dziennikarzy zbierała się do domu, by spędzić czas z rodziną czy przyjaciółmi, a on wpadł tylko podrzucić jej jakieś dokumenty.
– Mój pogram wyborczy. Napisałem też dla Antonia. Jego poglądy są dziwaczne, nie mam pojęcia, kto na niego zagłosuje, ale nie mnie oceniać. – Castro wzruszył ramionami i położył teczkę na biurku Silvii. – Pomyślałem, że będziesz chciała najpierw na to zerknąć, zanim pójdzie w świat. W końcu jesteś mózgiem całej operacji.
– Dobrze zrobiłeś, później na to zerknę. – Olmedo westchnęła, ale w gruncie rzeczy prawie go nie słuchała. – Jak u ciebie z informatyką?
– Jestem prawnikiem, Silvie, nie informatykiem. Co się stało?
– Padł mi laptop i nie mam kopii zapasowej artykułu. Myślałam, że może umiesz wymyślić, co z tym zrobić, ale nieważne. Idź na swoją imprezę. – Wzrokiem zmierzyła jego elegancki strój od stóp do głów. – Idziesz do gubernatora?
– Tak, zaprosił całą śmietankę towarzyską, a ja i tak nie miałem lepszych planów. – Adam wzruszył ramionami i poluzował muszkę pod szyją. – Ty chyba też powinnaś tam być?
– Miałam, ale nie mogę tak tego zostawić – Wskazała na swój komputer, ze złością wciskając kilka razy przycisk do włączenia, ale nie było rezultatów. – Jedź już, poradzę sobie. W redakcji jest chyba jakiś ofermowaty informatyk. – Po jej słowach światła w redakcji zaczęły stopniowo gasnąć. W biurach nie było już nikogo. – No to świetnie.
Adam westchnął, zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli. Żaden z niego informatyk, ale postanowił zerknąć na sprzęt. Nic nie powiedział, ale widział, że to wcale nie awaria komputera tak zezłościła Silvię. Postanowił milczeć i po prostu dotrzymać jej towarzystwa. Podłączył ładowarkę do laptopa i uruchomił go.
– Jesteś cudotwórcą? – zapytała, z ulgą patrząc na ekran powitalny systemu. – Ratujesz mi życie.
– Nie chwal dnia przed zachodem słońca. – Wpatrzył się w ekran, który ładował się bardzo długo. Telefon Silvii na biurku zawibrował i mógł odczytać podgląd wiadomości od jej męża. – Ktoś tu chyba bawi się bez ciebie u gubernatora.
– Niech się bawi. – Silvia odczytała esemesa, w którym Fabian informuje ją, że jedzie sam i jeśli zechce do niego dołączyć, to ma dać znać, a wyśle po nią samochód. Nie miała ochoty mu nic odpisywać. Wiedziała, że się nie martwił, ale i tak poczuła dziwną satysfakcję, że pozostawi jego wiadomość bez odzewu. – Poza tym Victor Estrada od kiedy jest zaręczony stał się przeraźliwie nudny, więc jego bankiety na pewno nie są żadną zabawą.
– Ach tak, podobno bierze ślub z nauczycielką z tutejszego liceum. Jaka ona jest?
– Ta flądra? – Silvia zastanowiła się przez chwilę. – Sztywna, ma zawsze nienagannie ułożoną fryzurę i siniaczy się jak brzoskwinia.
– Słucham? – Adam podniósł zdumiony wzrok znad komputera i zastanowił się, czy Silvia właśnie sugerowała to, co myślał, że sugerowała. – Pobiłaś się z nią?
– Za kogo ty mnie masz? – Olmedo się oburzyła, ale ściszyła głos i przyznała: – To ja ją walnęłam, ona nigdy mi nie oddała. Złamałam przez nią cholerny kciuk, ale było warto.
– Po co miałabyś bić narzeczoną gubernatora? – Adam nie wiedział, czy ma ją skarcić czy się roześmiać. Z jego ust wydobył się dźwięk pośredni miedzy zacmokaniem z dezaprobatą oraz parsknięciem. Jedno spojrzenie w twarz byłej narzeczonej wystarczyło, by sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Och.
– „Och” to bardzo łagodne podsumowanie. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
– W porządku. Victor wie?
– Że jego najlepszy kumpel i człowiek, któremu powierzył pieczę nad stanem Nuevo Leon bzykał kiedyś jego narzeczoną? Nie. Victor to facet do rany przyłóż, niczego się nie domyśla, a nikt nie jest na tyle głupi, by mu o tym mówić. Przesuń się.
Castro ze zdziwieniem pozwolił jej się odepchnąć, kiedy usiadła na krześle przy laptopie i spróbowała odszukać stracony plik. Jęknęła i zakryła oczy dłońmi, kiedy zdała sobie sprawę, że cały progres został stracony.
– Idź już, Adam, poradzę sobie.
– Możemy odtworzyć z pamięci.
– Nie jestem omnibusem.
– Zawsze miałaś dobrą pamięć.
– Może w szkole, ale na pewno nie na kartkówkach u Dicka Pereza. Dobrze, że odkryłam idealne miejsce na ściągę. Nigdy nie podchodził do mojej ławki, a przede mną siedziała Marlena Mazzarello. Nigdy nie była w jego typie – może bał się jej ojca albo po prostu chodziło o to, że była brzydka jak noc. W każdym razie przyklejałam jej ściągę do pleców i wszystko spisywałam.
– Pamiętam, siedziałem z tobą – przypomniał jej i pokręcił głową na to wspomnienie.
– I nie chciałeś korzystać z moich ściąg.
– Wolałem dostać trójkę uczciwie.
– Pan uczciwy. I zobacz co teraz z ciebie wyrosło?
– Próbuję ci pomóc, a cały czas słyszę obelgi. – Adam przycupnął na rogu biurka i patrzył jak Silvia otwiera nowy dokument, by zacząć odtwarzać artykuł ze swoich notatek.
– Wybacz, ale sam się o to prosisz. Jesteś adwokatem Barona Altamiry, nie wypowiedziałeś mu pełnomocnictwa nawet po śmierci Jonasa. To podejrzane. Ze względu na kampanię wyborczą powinieneś się tym zająć jak najszybciej.
– Dlaczego? Romowie też mają prawo wyborcze. Uważam, że to strategiczne posunięcie.
– Myślisz, że Cyganie pójdą do urn wyborczych?
– Ci młodsi owszem. Esmeralda Montes de Vidal powiedziała mi wprost, że zagłosuje na Anitę, jeśli ta udowodni, że chce kontynuować dzieło Valentina.
– Po wczorajszym wyskoku Jordana Anita może nie mieć już żadnych szans w wyścigu o purpurowe krzesło. I to wszystko moja wina, trzeba było powiedzieć Oscarowi, żeby zabawił się w DJa, a nie wymyślać.
– Cóż, chciałaś upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. – Adam wzruszył ramionami, jakby chciał jej pokazać, że mleko się rozlało i nie ma co nad nim płakać. – Sama jesteś sobie winna. Zamiast martwić się o kampanię Anity, chciałaś wypromować redakcję Luz del Norte i pozyskać wpływy u nowych inwestorów. Jeśli to jakieś pocieszenie, piosenka była bardzo dobra.
– Nic nie mów. – Dziennikarka ucięła tę dyskusję, bo nie chciała w ogóle o tym rozmawiać. Wystarczyło jej, że Jordan skrytykował miasteczko i wszystkich hipokrytów w nim żyjących. Niezbyt to patriotyczna postawa, a przecież przekonywała wcześniej swoich kolegów, że jej syn jest zaangażowany społecznie podobnie jak ona.
– W każdym razie, może wcale nie różnimy się od siebie tak bardzo, jak myślisz. Też robisz wiele niemoralnych rzeczy.
– Tak, ale sprzymierzenie się z Cyganami, w dodatku z Baronem, to już wyższy poziom.
– Idę tam, gdzie płacą, a Altamira płaci bardzo dobrze. Być może nawet pieniędzmi, które dostaje od twojego męża.
– Coś insynuujesz? – Silvia spojrzała w górę na mężczyznę, który nawet nie krył się ze swoimi insynuacjami.
– Nie jestem idiotą, Silvie. Fabian kazał mi wziąć sprawę Jonasa, bo miał jakiś dług u Barona. Patriarcha go szantażuje, to jasne jak słońce. Nie wiem, co na niego ma, ale to musi być coś dużego, skoro twój mąż aż tak się ugiął. Przypomnę ci, że Fabian zawsze był po dobrej stronie mocy, więc on bratający się z Cyganami to już naprawdę musi być ostateczność. Nie bój się, nie wnikam, o co im chodzi. Wiem, że ty znasz jego sekreciki jak nikt inny.
– Mamy z Fabianem wspólny interes.
– Zabrzmiało bardzo romantycznie. – Adam nie mógł się powstrzymać i się roześmiał. Nie chciał się z niej nabijać, ale tak po prostu wyszło. – Rodzina, trójka dzieci, małżeństwo od dwudziestu lat… niektórzy nazwaliby to miłością, dla ciebie to „interes”.
Silvia nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła pisać artykuł, posiłkując się swoimi notatkami. On nie drążył tematu, bo wiedział, że to nie fair w stosunku do niej. Przez chwilę przyglądał jej się w skupieniu, a w końcu nie mógł już wytrzymać.
– Masz tutaj opcję autoodzyskiwania – wskazał palcem na opcję w edytorze tekstu. – Odzyskasz część, ale dobre i to.
– I dopiero teraz mi o tym mówisz?
– Teraz mi się przypomniało.
Dzięki Adamowi udało jej się odzyskać większość artykułu i była mu wdzięczna, ale nie zamierzała podbudowywać jego ego. Przypatrywał jej się swoim wszystkowiedzącym wzrokiem i wiedziała, że chce ją zapytać o sprawę z Victorią Diaz de Reverte z balu bożonarodzeniowego, ale mocno się powstrzymywał. Może nie chciał znać odpowiedzi.
– Możesz już jechać na imprezę. Poradzę sobie – powiedziała w końcu, czując na sobie jego wzrok.
– A ty nie jedziesz? Mogę cię podrzucić, skoro już jadę. Widzę, że masz przygotowaną sukienkę. – Palcem wskazał na pokrowiec z ubraniem, który wisiał na wieszaku przy wejściu do jej gabinetu. Był spostrzegawczy.
– Nie mam już ochoty na imprezowanie.
– Spędzisz więc sylwestra sama? Nikt nie powinien witać nowego roku sam.
– Najlepiej spędza się czas wśród ludzi inteligentnych, nieprawdaż? – Silvia rzuciła ironiczną uwagę, przecierając zmęczone od pracy przy komputerze oczy.
– Mogę cię o coś zapytać? – zawiesił głos, a kiedy nie było sprzeciwu, uznał, że to pozwolenie. – Dlaczego go nie zostawisz? To znaczy… rozumiem, że chodzi o reputację, o dzieci, o całą tę otoczkę… ale dlaczego nie znajdziesz sobie chociaż jakiegoś kochanka czy coś? Fabian nie ma oporów.
Silvia spojrzała na niego jak na idiotę, a on poczuł się jak kompletny kretyn, że w ogóle to zainsynuował. Pojął w mig, dlaczego pozostawała wierna Fabianowi i nie wiedział, czy ma być zły czy może powinien jej współczuć.
– Ty go kochasz pomimo wszystko.
– Jestem słowną kobietą, Adasiu. Obiecywałam wierność, więc jej dotrzymuję. Wiem, że dla kogoś takiego jak ty słowa „obietnica” czy „przysięga” są jak wstrętna zaraza, ale dla niektórych one nadal coś znaczą.
Trochę ubodła go tym stwierdzeniem, ale nie mógł jej za to winić. W końcu to on sam zerwał zaręczyny. Życzył jej szczęśliwego nowego roku, zabrał marynarkę i zostawił ją samą w redakcji. Wyciągnęła z szafki pod biurkiem małego szampana w butelce i odkorkowała, rozkoszując się trunkiem i słodką samotnością.
– Szczęśliwego Nowego Roku.

***

Monterrey, grudzień 1994 roku

Ukrywała się przed wszystkimi w swoim pokoju hotelowym. Nie przyszło jej do głowy, że powinna wyjść i powiedzieć wszystkim, że mogą wrócić do domu, bo ślubu nie będzie. Po krótkich rozważaniach doszła do wniosku, że właściwie mało ją obchodziło, czy siedzieli i marudzili czy może śmiali się zajadali pyszny próbny weselny obiad. Pukanie do drzwi trochę ją zirytowało i nie chciała odbierać, ale może warto byłoby mieć to z głowy i po prostu przekazać wiadomość jakiemuś boyowi hotelowemu. Nie chciała się widzieć z ojcem, bo zacząłby zadawać pytania, na które ona teoretycznie nie znała przecież odpowiedzi.
– Ach, to ty – wymsknęło jej się na widok eleganckiego Fabiana Guzmana na progu. – Kto cię przysłał?
– Szef kuchni. Pyta, czy narzeczeni potrzebują chwili dla siebie i czy przysłać im obiad do pokoju. – Fabian wszedł do środka i zatrzasnął drzwi, patrząc jak Silvia przysiada na brzegu łóżka i wzrusza ramionami.
– Skoro państwo młodzi potrzebują chwili dla siebie, to chyba nie powinieneś im przeszkadzać.
– Znam Adama, jego chwila to rzeczywiście chwila. A obiad trwa już od godziny. – Fabian stanął kilka kroków od niej i wpatrzył się w nią wyczekująco. – Co jest grane, Silvia? Co ja mam im powiedzieć na dole?
– Powiedz, że pan młody dał dyla. Ale dostaną zapłatę, wszystko uregulował. – Silvia uśmiechnęła się wymuszenie i pokazała mu pierścionek zaręczynowy. – Powiedział, że nie muszę zwracać, ale na co mi pierścionek bez narzeczonego? Nawet nie lubię pierścionków.
– Ładna błyskotka. – Fabian przysiadł obok niej na łóżku i wziął do ręki ozdobę. Nie dopytywał, nie zadręczał jej, a ona wiedziała, że w gruncie rzeczy mało go to obchodziło. Kumplował się z Adamem na studiach, ale Castro poprosił go o bycie drużbą bardziej z braku laku niż dlatego, że prawdziwie tego chciał. Guzman stanął jednak na wysokości zadania i zorganizował tę cholerną uroczystość. Nie wiedział tylko, że pan młody zapomni wspomnieć, że się nie pojawi. – Można przetopić na łańcuszek.
– Oszalałeś? Wolę sprzedać, gotówka dużo lepiej mi się podoba. – Wyrwała mu pierścionek z brylantem, na który Adama normalnie nigdy by nie było stać. Tym razem się zdenerwowała i to bardzo. – Oszczędzał kilka ładnych lat, żeby to kupić. Mówiłam, że nie potrzebuję. Tyle oszczędzał, a teraz nawet nie chce go z powrotem. Idiota!
– O co poszło? – Fabian nie komentował ich związku. To sprawa między nimi, ale nawet jego zdziwiła ta sytuacja.
– A kto go tam wie? Nie kwapił się powiedzieć mi tego prosto w twarz. Proszę. – Wetknęła mu w ręce swój telefon komórkowy z klapką i antenką, na którym wyświetlała się krótka wiadomość. „Nie mogę. Przepraszam”.
Fabian odłożył telefon na bok. Nie było sensu zapewniać Silvii, że na pewno nie miał tego na myśli, że mogło chodzić o coś innego, że może coś mu wypadło i po prostu się spóźni. Znał Adama na tyle, by wiedzieć, że oznaczało to koniec.
– Nic nie powiesz? – Silvia się zdziwiła. Może spodziewała się, że kolega Adama spróbuje stanąć po jego stronie.
– Nie jestem zbyt wylewny.
– Co ty nie powiesz? – prychnęła, bo doskonale znała jego charakter. Nigdy nie mówił wiele, był opanowany do bólu. Dziwnym trafem tego dnia ona również nie miała ochoty dużo gadać. – Łazisz jak duch. Norma Aguilar świetnie się bawi bez ciebie w Bostonie.
– A co to ma do rzeczy? – Fabian spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Chyba zirytowało go to, że wspomniała o Normie w takiej sytuacji.
– Nic, tak tylko mówię. – Olmedo wzruszyła ramionami. – Powiesz mojemu ojcu, że nie zejdę? Nie chce mi się z nim gadać. Nic mi nie jest, ale trochę boli mnie głowa, więc chyba się położę, skoro już mam pokój w hotelu.
– A mogę lepiej powiedzieć twojej matce? – Fabian spojrzał na nią błagalnie, a ona parsknęła śmiechem. Dlaczego wszyscy bali się jej ojca? – Silvio, czy na pewno wszystko okej?
– Wszystko w należytym porządku, dlaczego pytasz?
– Bo… ty płaczesz.
– Co ty chrzanisz, Guzman? Ja nie płaczę. Nigdy! – Silvia się oburzyła. Miała ochotę go zwymyślać. Jak w ogóle mógł coś takiego powiedzieć? Jakby chciała podkreślić, że coś mu się pomyliło, dotknęła swoich policzków dłońmi i wtedy ze zdziwieniem stwierdziła, że są całe mokre od łez. Nawet tego nie poczuła.
– Tak, pewnie się pomyliłem. – Guzman pokiwał głową. – To po prostu oczy ci się pocą.
Silvia parsknęła śmiechem, ale wtedy łzy popłynęły tylko jeszcze mocniej. Fabian Guzman ją rozśmieszył! Świat stanął na głowie. Mężczyzna wyciągnął ozdobną poszetkę z brustaszy swojego eleganckiego garnituru i wręczył ją jej, by osuszyła oczy. Nie wydawał pieniędzy na głupoty, ciężko pracował i ten garnitur był tego idealnym świadectwem. W wieku dwudziestu czterech lat był już wziętym prawnikiem, miał na koncie liczne staże i projekty, których zazdrościło mu nawet wielu profesorów z uniwersytetu, na którym od niedawna zaczął też wykładać. Silvia oddała mu mokrą poszetkę, a on zerknął na nią z politowaniem.
– Możesz zatrzymać. – Tym razem i on się uśmiechnął.
Fabian Guzman potrafił się uśmiechać, kto by pomyślał. Miał nawet całkiem sympatyczny uśmiech. Silvia przekrzywiła lekko głowę.
– Chcesz zostać?
– W twoim pokoju hotelowym?
– Nie, na korytarzu.
Guzman musiał ugryźć się w język, żeby nie odpowiedzieć czegoś na tę ironiczną zaczepkę. Pokiwał tylko głową. I tak nie lubił takich imprez.

***

Conrado Saverin kręcił nosem, kiedy Lidia zapytała go o pozwolenie na uczestnictwo w imprezie nad jeziorem. Nie mógł jednak jej wszystkiego zabraniać – w końcu sam wyraził zgodę na petycję młodzieży, by zorganizowali sobie w miasteczku mały sylwestrowy wieczór. Oczywiście musieli spełnić szereg wymagań i odpowiednio zabezpieczyć miejsce, obowiązywał ścisły zakaz kąpieli po zmroku, a po imprezie mieli wszystko uprzątnąć, więc zastępca burmistrza nie miał więcej argumentów. Lidia była rozsądną młodą kobietą, potrafiła o siebie zadbać. W dodatku miała być w towarzystwie nastolatków, których Conrado doskonale znał ze szkoły – byli to wyjątkowo odpowiedzialni młodzi ludzie, nie chuligani pokroju Ignacia Fernandeza. Zgodził się zatem, ale sam odwiózł Lidię nad jezioro i upewnił się, że wszyscy wiedzą, z czym będzie wiązało się zadzieranie z jego podopieczną. Żaden nastolatek nie był na tyle głupi, by narażać się zastępcy burmistrza, a Conrado odczuł lekką dumę, kiedy odjeżdżał, życząc Lidii udanego wieczoru. Sam jechał do Monterrey na noworoczne przyjęcie u gubernatora Victora Estrady, ale nie był tą perspektywą zachwycony.
Lidia czuła się lekko zawstydzona, kiedy żegnała się z Saverinem i machała mu ręką, ale jednocześnie było jej bardzo miło. Stłumiła cichy śmiech, kiedy kierowała się w stronę swoich znajomych. Pierwszy raz ktoś tak o nią dbał. Jej ojca nigdy specjalnie nie interesowało dokąd znikała – liczyło się, że przynosiła do domu różne zdobycze albo pensję od Joaquina Villanuevy. Conrado rzeczywiście troszczył się o jej bezpieczeństwo, a ona po raz pierwszy czuła się bezpieczna, nawet jak na to, że miejscowi Romowie nadal na nią polowali.
– Przyszłaś! – Daniel ucieszył się na jej widok i zagarnął ją do towarzystwa, które już rozpalało grilla. – Jest dosyć kameralnie, chyba wszystkich znasz. – Mengoni rozejrzał się po znajomych i przedstawił ich sobie.
Lidia uśmiechnęła się do wszystkich. Chłopcy byli sympatyczni i kojarzyła ich ze szkoły. Kevin Del Bosque zarządzał grillem, wyglądał na przywódcę całej tej grupy, a przynajmniej na najbardziej odpowiedzialnego. Pokiwał jej głową, a jego młodsza siostra Maya nie miała oporów, by Lidię uściskać. Kilka dziewcząt z klasy biologiczno-chemicznej nie było jednak entuzjastycznie nastawionych na jej widok.
– Nie przejmuj się nimi. Irene przyjaźni się z Anną Conde i słyszy od niej różne plotki – szepnęła jej do ucha Maya, kiedy dziewczyna nazwana Irene posłała im szyderczy uśmiech. – Ja uważam, że to nic złego, że byłaś przygotowana…
– One nadal plotkują o tych gumkach w torebce? – Montes spaliła buraka. Wiedziała, że stała się pośmiewiskiem, ale nie sądziła, że sprawa zostanie tak rozdmuchana. – Kiedy to była po prostu okropna pomyłka!
– W porządku, nie musisz mi się tłumaczyć. A Irene się nie przejmuj, to zołza. – Maya wyciągnęła język w stronę Irene, która z oburzeniem odwróciła się na pięcie i zniknęła ze swoimi koleżankami. – Ale lepiej nie podchodź do jej chłopaka, bo się wkurzy.
– Nie zamierzam. – Lidia od razu postanowiła postawić sprawę jasno. Nawet nie wiedziała, kto jest partnerem tej całej Irene, a nawet gdyby wiedziała, to i tak mało ją to obchodziło. Nie zamierzała nikomu odbijać chłopaków.
– Możesz posiedzieć z nami, jeśli chcesz. Chłopcy niech zajmą się grillem, my odpowiadamy za muzykę. – Maya wskazała na przenośny zestaw z głośnikami. – Ja i moje przyjaciółki z trzeciej klasy uzgodniłyśmy, że zrobimy playlistę, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja na przykład uwielbiam kiczowaty pop, Paulina woli r&b, a chłopaki słuchają tych śmiesznych rapów i rocka. Daniel wspominał, że podoba ci się muzyka z lat osiemdziesiątych, więc wrzuciłyśmy też kilka klasyków.
– To miłe – przyznała szczerze Lidia, czując, że to ładny gest ze strony dziewcząt oraz Daniela, który jakimś cudem zapamiętał ten szczegół o niej, kiedy paplała o sobie na balu.
– O, jest i Nelka! Myślałam, że jednak się nie pokaże. – Maya pomachała ręką do zbliżających się w ich stronę bliźniaków Guzman i ładnej brunetki. – Nie wierzę, że udało ci się też wyciągnąć Jordana. – Maya roześmiała się na widok nietęgiej miny chłopaka, który niepewnym wzrokiem przyglądał się grillowi, jakby zastanawiał się, czy ci ludzie na pewno potrafią go obsługiwać.
– Właściwie to on wyciągnął mnie – przyznała nieśmiało Marianela, zakrywając się szczelniej kurtką, bo poczuła się niezręcznie w towarzystwie tylu nowych osób. Odnalazła wzrokiem Lidię i poczuła ogromną ulgę. Lidia uśmiechnęła się w jej stronę, ale skrzywiła się na widok jej brata, do którego nadal miała pretensję za bal bożonarodzeniowy i aferę z prezerwatywami, po której wszyscy mieli ją za puszczalską.
– Matka nie dała ci szlabanu za wczorajszy wyskok w El Gato Negro? – zapytała złośliwie Montes, bo widziała furię na twarzy Silvii Olmedo po występie, jaki zafundował wszystkim jej syn poprzedniego dnia.
– Dlaczego, a co się stało? – Maya Del Bosque spojrzała z zaciekawieniem na starszego kolegę. Kilka osób było zaintrygowanych. Żadne z nich nie było wtajemniczone, bo ich rodzice niespecjalnie opowiadali o przebiegu poprzedniego wieczora, a ich samych w barze nie było.
– To był dobry występ. – Daniel zwrócił się do Guzmana, podchodząc do towarzystwa i wręczając Lidii puszkę z napojem bezalkoholowym. Podziękowała mu wzrokiem. – Super solo na gitarze. To twoja własna kompozycja?
Jordan nie zamierzał odpowiadać. Nie znosił fałszywie uprzejmych ludzi, a był pewien, że syn Marleny jest właśnie jednym z nich. Maya zaczęła wiercić Jordanowi w brzuchu dziurę, prosząc o szczegóły, ale nie był zbyt skory do rozmowy, więc odszedł, by pomóc Kevinowi przy grillu. Del Bosque chyba przerastało to zadanie.
– Cześć. – Laura przywitała się z wszystkimi, czując się trochę niezręcznie, że wbiła się bez zaproszenia. – Mam nadzieję, że to nie problem, że się wprosiłam.
– Nonsens, im nas więcej, tym lepiej. – Maya uśmiechnęła się serdecznie i poklepała miejsce obok siebie. Rozkładane turystyczne krzesełka nie były może zbyt wygodne, ale tworzyły sympatyczny klimat. – Jesteś Laura Montero, kojarzę cię. Byłaś cheerleaderką w liceum San Nicolas.
– Zgadza się.
– A teraz studiujesz prawo.
– Też prawda. – Laura zastanowiła się, skąd te dzieciaki są w posiadaniu takich informacji.
– Wiem, bo znam kilka dziewczyn z San Nicolas – wytłumaczyła młodsza koleżanka w odpowiedzi na jej niezadane pytanie. – Zawsze pochlebnie się o tobie wypowiadały.
– To miło. – Laura nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.
W szkole była lubiana, nie była może jakąś wielką gwiazdą jak młodsze od niej o rok Dalia Bernal czy Veronica Serratos, ale też nie krążyły wokół niej dziwaczne plotki. Jako dziewczyna Franklina stała się kimś na kształt pierwszej damy. Maya, mimo że była dopiero w trzeciej klasie liceum, wydawała się dosyć dojrzała jak na swój wiek i miło się z nią gawędziło.
Lidia również odnalazła się w towarzystwie młodszych dziewczyn, które różniły się od plotkujących zołz pokroju Irene z biol-chemu. Siedemnastolatki stały w oddaleniu od nich i obgadywały je za plecami, ale z czasem Montes przestała je w ogóle dostrzegać. Miło spędziła czas z Mayą, jej koleżankami, Nelą i Laurą. Impreza była zupełnie inna od tych, na których bywała wcześniej. Co prawda nie miała ich w swojej licealnej karierze wiele, ale i tak zdążyła się zorientować, że zwyczajne gawędzenie przy ognisku przy akompaniamencie muzyki dużo bardziej jej odpowiadało od głośnych tańców i przepychu balu bożonarodzeniowego.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 21:55:09 29-05-24, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:57:33 29-05-24    Temat postu:

cz. 2


*

– Jednak przyszedłeś. – Kevin ucieszył się na widok Jordana, który pojawił się przy grillu. – Myślałem, że się nie złamiesz. Nie chciałeś jechać do Veracruz z kuzynem? Tam szykuje się dużo lepsza impreza.
– Ostatnia impreza sylwestrowa nie skończyła się tam najlepiej, więc wolę być tutaj – przyznał zgodnie z prawdą Jordan, po czym przejął stery od Kevina, widząc, że ten nie może się odgonić o dymu, który kłuje go w oczy. Del Bosque podziękował mu i z ulgą odsunął się lekko od skwierczącego mięsa.
– A co takiego się wydarzyło? Bez obrazy, ale nie wyglądasz mi na imprezowego typa. – Syn anestezjologa zrobił taką minę, jakby z góry był przygotowany, że dostanie w nos za takie komentarze. Jordi jednak tylko uśmiechnął się półgębkiem w swoim stylu.
– Bo nie jestem. To był ten jeden jedyny raz, kiedy przeholowałem. Nie chcę do tego wracać.
Kevin go rozumiał. Zeszłoroczne święta musiały być ciężkie dla całej rodziny Guzmanów. Było to pierwsze Boże Narodzenie po śmierci Franklina, a więc i pierwszy sylwester bez najstarszego syna. Del Bosque słyszał historie, że Franklin zwykle urządzał najlepsze noworoczne przyjęcia w domku letniskowym w Veracruz. Wyglądało na to, że po jego śmierci tradycja była kontynuowana. Jordan nie zamierzał mu tego opowiadać. Prawdą było, że nie miał ochoty na imprezowanie w zeszłym roku. Święta spędził z Nelą u dziadków w Veracruz, a kiedy koledzy z drużyny, Yon Abarca i Patricio Gamboa, usłyszeli, że ma wolny domek na Nowy Rok, uznali, że trzeba uczcić pamięć Franklina i urządzić przyjęcie dla podtrzymania zwyczaju. Pozwolił im na to, bo wtedy wszystko mało go obchodziło. Ledwo wyszedł ze szpitala i zaczął rehabilitację, jego ataki paniki zaczęły się nasilać, kiedy czymś bardzo się zdenerwował, a on próbował sobie wszystko poukładać w głowie. Ostatnie o czym myślał to zabawa z przyjaciółmi. Chciał wtedy zapomnieć, więc sięgnął po kilka drinków za dużo, a potem tego żałował…

Veracruz, 31.12.2014 roku

Czuł, że informowanie kolegów z drużyny, że letniskowy domek jego dziadków nad morzem będzie wolny, nie jest dobrym pomysłem, ale miał to gdzieś. Kiedy zgraja nastolatków zjawiła się na progu Niezapominajki w Veracruz, nie mógł być bardziej obojętny. Yon i Patricio sami wszystkim się zajęli, skądś wytrzasnęli alkohol, a Jordan nie wnikał, kto ze starszych kolegów pomógł im go zakupić. Prywatny kawałek plaży nad morzem tętnił życiem, kiedy jego znajomi głośno się śmiali, tańczyli i mieli zamiar bawić się do rana, świętując nadejście 2015 roku. Jemu nie było do śmiechu.
– Komu jeszcze? – Patricio rozlewał wódkę do plastikowych kubeczków, patrząc po towarzystwie, które zebrało się dookoła ogniska. Celowo ominął Jordana, a to go bardzo zirytowało.
– Co to miało być? – warknął Guzman, krzywiąc się, kiedy Pat po prostu przeszedł obok niego i nalał drinka innemu koledze z drużyny.
– Przecież nie pijesz – zauważył Gamboa, z konsternacją przypatrując się wściekłej minie szatyna.
– Może dzisiaj mam ochotę. Jest w końcu cholerny sylwester.
– Jordan, daj spokój. – Pat uśmiechnął się lekko, jakby sądził, że to kolejny napad sarkastycznego poczucia humoru kumpla. – Jakiś miesiąc temu miałeś operację, nie powinieneś.
– Polej.
– Jordan…
– Urządzacie imprezę w domu moich dziadków, macie miejscówkę do spania, a ty mi nie chcesz postawić nawet drinka?
– Nie o to chodzi…
– Pat, nalej mu. – Yon odezwał się ze swojej pozycji naprzeciwko Jordana. Minę miał poważną. – Niech pije.
– Ale… – Patricio chciał oponować, ale jedno spojrzenie na kapitana drużyny wystarczyło, by zrezygnował ze swoich prób. Abarca kiwnął zachęcająco głową. Jordanowi było to potrzebne.
Gamboa przechylił butelkę i wlał kilka kropel do kubeczka, który podstawił mu Guzman.
– Co ja mam z tym zrobić, zwilżyć usta? Lej więcej. – Jordan potrząsnął kubeczkiem, z groźną miną wpatrując się w kumpla, który usłuchał go, choć miał opory.
Nikt nie chciał się kłócić z Guzmanem, nie tylko dlatego, że miał trudny charakter, ale też dlatego, że wiedzieli, że to pierwszy Nowy Rok po śmierci Franklina. Starszy brat zmarł nie dalej jak miesiąc temu, a młodszy cudem uniknął śmierci. Woleli go nie prowokować. Jordan przechylił kubeczek i wypił całość duszkiem, krzywiąc się kiedy ostry smak taniej wódki niemal wypalił mu przełyk.
– Jeszcze jeden – powiedział, podsuwając kubek Patriciowi.
– Jordi, nie powinieneś. Bierzesz leki… – Veronica przecisnęła się obok kilku znajomych i stanęła z nim twarzą w twarz.
– Nie wtrącaj się.
– Ale antybiotyki…
– Polej, Pat – nie chciał już jej dłużej słuchać.
Patricio nalał kolejnego drinka. Wszyscy unieśli swoje kubki, a Yon wzniósł toast.
– Za Franklina – powiedział cicho Abarca, a reszta mu zawtórowała.
Jordan prychnął tylko w swój kubek i wychylił do końca jego zawartość. Z czasem wódka wcale nie smakowała lepiej, jedynie bardziej wypalała wszelkie kubki smakowe. Była ohydna, a jemu zaszumiało w głowie, a może był to tylko szum fal, sam już nie wiedział, bo kompletnie stracił poczucie czasu oraz rachubę, jeśli chodzi o liczenie wypitych drinków.
– Chodź, pomogę ci. – Poczuł, jak Veronica kładzie mu dłoń na ramieniu, a drugą chwyta go za rękę. Wyrwał się natychmiast, nie chcąc, by go dotykała.
– Poradzę sobie – warknął, przysiadając na chwilę na kamieniu przed domem.
Ludzie w oddali świetnie się bawili na plaży, a on chciał się iść położyć, ale nie mógł dojść do domku o własnych siłach, bo nogi zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Był pijany pierwszy raz w życiu i wcale nie było tak, jak sądził. Myślał, że o wszystkim zapomni, a kiedy obudzi się rano, wszystko okaże się tylko okropnym snem. Myślał, że poczuje się nie tylko lepiej, a po prostu dobrze, ale wcale tak nie było Czuł się parszywie, a wszystko odczuwał tylko ze zdwojoną siłą. Alkohol zupełnie nie działał na niego tak jak na innych. Nie potrafił zapomnieć.
– Jesteś cały mokry, możesz mieć gorączkę. – Veronica powiedziała to zatroskanym tonem. – Jesteś w trakcie leczenia, nie powinieneś pić.
– Nie mów mi, co powinienem a czego nie. Odczep się, nie jesteś moją matką. Nie jesteś też moją dziewczyną, a w tej chwili nawet nie jesteśmy przyjaciółmi, więc z łaski swojej, zajmij się sobą i pozwól mi świętować cholerny Nowy Rok, okej? – warknął, miotając z oczu iskry w jej stronę.
W jej oczach stanęły łzy, ale wycofała się, rozumiejąc, że jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa potrzebuje się wyładować. Patrzyła jak wchodzi do domku i zatrzaskuje za sobą drzwi. Jordan po omacku zaczął przeszukiwać szafki w kuchni. Nie mógł znaleźć wody, więc odkręcił kurek i nachylił się, by napić się prosto z kranu. Chłodna woda nieco go otrzeźwiła, ale i tak czuł się paskudnie.
– Zaparzę ci kawę, pomoże ci – usłyszał dziewczęcy głos od strony drzwi kuchennych.
– To mit, wcale nie pomaga. A poza tym nienawidzę kawy.
– Wódki też nienawidzisz.
Oparł się biodrem o kuchenny zlew i patrzył, jak Dalia robi mu podwójne espresso z automatu. Dziadkowie nie lubili zbędnych sprzętów w domku nad morzem, zrezygnowali nawet z telewizora po tym jak poprzedni uległ w dzieciństwie zniszczeniu po harcach Jordana i Felixa. Ekspres do kawy został jednak zakupiony dla Franklina, który uczył się często w Niezapominajce do późna w wakacje. Na to wspomnienie Jordanowi zrobiło się niedobrze i nie miało to nic wspólnego z wypitym alkoholem. Dalia poprowadziła go do jego pokoju na piętrze, usadowiła na łóżku i wetknęła mu w dłonie filiżankę z kawą.
– To porcja na dwa łyki – powiedział powątpiewająco, ale nie chciało mu się dłużej nad tym zastanawiać. Wypił od razu i skrzywił się gorzej niż po wódce. Dalia podstawiła mu pod nos szklankę wody. – Już mi lepiej, możesz wrócić na plażę – zwrócił się do niej niewinnym tonem, żeby nie uznała, że jest niewdzięcznikiem.
– Nie jest ci lepiej, posiedzę z tobą. Jeśli mogę. – Blondynka dodała na koniec w obawie, by się na nią nie zezłościł.
– Jak chcesz – mruknął tylko i położył się na wznak, przymykając oczy. Szybko jednak tego pożałował.
– Helikopter? – zapytała, uśmiechając się lekko na widok jego miny. Usiadła obok niego i położyła jego głowę na swoich kolanach.
Włosy poskręcały mu się od wilgotnego morskiego powietrza i potu, ale jej się taki podobał. Dodawało mu to tylko uroku, a z przymkniętymi powiekami wyglądał strasznie bezbronnie. Coś ścisnęło jej się w żołądku na ten widok. Tak strasznie za nim tęskniła i dobijało ją to, że nie mogła przy nim być, kiedy jej naprawdę potrzebował. Nigdy by tego oczywiście nie przyznał, nie lubił ludzi, nie chciał być w towarzystwie, ale czuła, że strata brata była na tyle bolesna, że nie chciał być teraz sam. Pewnie dlatego pozwolił jej zostać i nie kazał jej się wynosić ze swojego pokoju. A może po prostu przez alkohol nie myślał trzeźwo. Odsunęła mu kilka zbłąkanych ciemnych kosmyków z czoła i sprawdziła, czy nie ma temperatury. W pewnym momencie poruszył się i spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
Podniósł się i usiadł obok. Być może znów pozwoliła sobie na zbyt dużo w jego towarzystwie, a może wirowanie w głowie powoli ustawało i wolał zająć wygodniejszą pozycję. Dalia z niepokojem patrzyła, jak Jordan chwyta się za lewy bok.
– Bardzo boli? – zapytała, opanowując w sobie ochotę, by nie sięgnąć dłonią do miejsca, gdzie nie tak dawno temu był operowany po wypadku.
– Tylko trochę – odpowiedział beznamiętnie, bo nie miał pojęcia, jaką inną odpowiedź może jej dać, nie kłamiąc jej w żywe oczy.
Wcale nie chodziło o ból fizyczny. Rana dobrze się goiła, pozostanie cienka blizna, ale to i tak lepsze niż przebite konarem serce. Nadal odczuwał dyskomfort, szczególnie przy głębszym wdechu albo przy ćwiczeniach fizycznych, ale to było nic w porównaniu do tego, co działo się w jego głowie. Chyba wyczuła, że właśnie o tym myśli, bo otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie była w stanie znaleźć nic sensownego, co by go pocieszyło, więc po prostu zaryzykowała i wyciągnęła dłoń, by złapać go za rękę.
Uwielbiała jego dłonie. Zawsze były ciepłe i delikatne, choć czasem miały pęcherze od wielogodzinnej gry na skrzypcach czy gitarze. Nie robił tego często, bo Silvia tego nie pochwalała, ale gdy już zaczynał, potrafił grać bez przerwy. Teraz jego dłonie były nieco chropowate, a ona wiedziała, że to od nadmiernego szorowania. Po wypadku, w którym zginął Franklin, Jordan wyrobił sobie ten dziwaczny nawyk chorobliwego mycia rąk. Na szczęście teraz już się uspokoił i nie robił tego tak często. Kiedy wrócił do szkoły ze szpitala, panna Bernal zostawiała na jego ławce krem nawilżający, mając nadzieję, że zadba o te piękne dłonie, które były jego cennym skarbem, obojętnie jaką karierę w końcu wybierze. Tak się złożyło, że Dalia była jego największą fanką i kochała go bez względu na to, czy zechciałby być lekarzem, gwiazdorem estrady czy może zwyczajnym grajkiem ulicznym. Dalia uśmiechnęła się sama do siebie, splatając bardziej ich palce ze sobą. Często śmiała się, że to właśnie przez grę na instrumentach dłonie Jordana były tak dobrze wyszkolone – zawsze wiedział, jak sprawić jej przyjemność, wiedział, gdzie ją dotknąć, by było jej dobrze, znał jej ciało na pamięć, a przynajmniej tak właśnie lubiła myśleć.
– Możesz już iść? Chciałbym zostać sam.
Zdawał się czytać w jej myślach i chyba znów go zirytowała swoimi fantazjami. Zrobiło jej się przykro, ale puściła jego dłoń i podniosła się do pionu. Kiedy była już przy drzwiach, odwróciła się na pięcie i przechyliła głowę, analizując swojego byłego chłopaka.
– Wcale nie chcesz być sam – szepnęła, a zanim on zdążył zaprotestować i powiedzieć, że chyba lepiej wie, czego chce, dodała: – Zaprosiłeś tu wszystkich, pozwoliłeś im urządzić imprezę, nawet nie zwróciłeś uwagi Yonowi, że nie powinno być alkoholu. Nie cierpisz Yona, ale pozwoliłeś mu na to wszystko, bo wcale nie chcesz być sam. Potrzebujesz ludzi. Szczególnie teraz…
– Nie zaczynaj, nie mam siły. – Przetarł zmęczoną twarz dłonią i wstał, podchodząc do okna.
Nadal lekko rozmazywał mu się obraz, więc oparł ręce na parapecie i wpatrzył się w dal, ale widział tylko błyski z ogniska i słyszał roześmiane głosy znajomych dochodzące z plaży.
– Straciłeś brata, sam omal nie zginąłeś. Nie wstydź się przyznać, że jest ci ciężko. Ja cię rozumiem.
Dalia podeszła bliżej, ignorując ewentualne reperkusje, które mogły ją czekać za spoufalanie się z byłym chłopakiem, który nie lubił być dotykany bez swojej zgody. Chwyciła jego twarz w swoje drobne ręce i odwróciła w swoją stronę, by na nią spojrzał.
Wiedział, że nie powinien i że będzie tego żałował następnego dnia, ale to było silniejsze od niego. Dalia patrzyła na niego piwnymi oczami z takim uwielbieniem, że było to aż smutne, a on czuł się parszywie, bo właśnie tego potrzebował – miłości. Może było z nim coś nie tak, skoro sam nie był do tego zdolny. Dziewczyna była śliczna – blond włosy swobodnie opadały jej na odsłonięte ramiona, nie miała makijażu, a i tak biła na głowę większość dziewczyn w szkole, jeśli chodzi o urodę, więc dlaczego nie potrafił jej kochać? Chciał, nawet bardzo, ale nie mógł się do tego zmusić. Być może nigdy nie będzie zdolny nikogo pokochać. Jak mógłby, skoro wszyscy wokół niego umierali? Jego biedny brat przekonał się o tym na własnej skórze nie tak dawno temu. Nie mógł się jednak powstrzymać, przemawiał przez niego wypity alkohol. Palcem przesunął po jej nagim obojczyku, sprawiając, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, kiedy zadrżała pod jego dotykiem.
– Kocham cię, Jordi. Tak bardzo, bardzo cię kocham – wyznała mu cicho, szepcząc w zagłębienie w jego szyi. Pachniała kwiatowo, zresztą jak zawsze. Uwielbiała kwiaty i to ona przynosiła mu do szpitala bukiety, kiedy on leżał w śpiączce. Chciała, by mógł je zobaczyć po przebudzeniu i poczuć się lepiej. Kiedyś wydawało mu się, że zawsze pachniała tak samo, ale z czasem nauczył się rozpoznawać subtelne różnice w zapachach.
– Dobrze – powiedział zachrypniętym głosem, który zabrzmiał nienaturalnie w pustym pokoju, do którego z oddali dobiegały dźwięki toczącej się na plaży imprezy sylwestrowej.
– Słucham? – zamrugała powiekami, nie bardzo wiedząc, co ma na myśli.
– Dobrze – powtórzył. – Kochaj mnie.
Może jeśli ona tak bardzo go kochała, to wystarczyło za nich oboje? Był skłonny zaryzykować. Tak bardzo nie chciał być sam, że nie zastanawiał się nad tym. Wiedział tylko, że była blisko, jako jedyna zawsze przy nim była, nawet wtedy gdy ją odtrącał. Cholernie bolało go to, że nie może dać jej tego, czego najbardziej pragnęła, ale mógł się chociaż postarać.

*

– Mięso wam się pali.
Zarówno Jordan, jak i Kevin zreflektowali, że ogień pod grillem jest zdecydowanie za wysoki. Niska blondynka przypatrywała im się z ciekawością, jak ratują steki i kiełbaski. Kiedy obaj nie byli pewni, co robić, przejęła stery. Założyła ochronne rękawice, chwyciła za kratkę, na której grillowały się przysmaki i odstawiła ją na bok.
– Poparzysz się! – Kevin zrobił wielkie oczy i dopiero po chwili dostrzegł specjalne rękawice. – No cóż, zawsze można zamówić pizzę – zauważył rozsądnie, przypatrując się spopielonym kawałkom mięsa.
– Można je uratować. – Dziewczyna przystąpiła do zmniejszania ognia, a oni obserwowali ją z mieszaniną podziwu i zaintrygowania. – Masz, tknij na kawałki. Odkrój te spalone części, a nikt się nie pokapuje. Zresztą naprawdę dobrze smakuje taka przypalona wieprzowina. – Nastolatka wcisnęła Kevinowi nożyczki do mięsa, a sama wetknęła sobie do ust spory kawałek.
– Taaak, a rak nie śpi. – Jordan skrzywił się, naprawiając grill i tym razem pilnując uważniej mięsa. – Nie jedz tego, bo się zatrujesz.
– Nic mi nie będzie. – Dziewczyna machnęła ręką i wpatrzyła się w niego intensywnie, jakby na coś czekała. On jednak był zbyt zajęty grillem, by zwrócić na nią uwagę.
– Och, wybacz. To jest Jordan, kolega ze szkoły. – Kevin chyba zdał sobie sprawę z gafy, jaką popełnił i przedstawił Guzmana blondynce. – A to Alessandra, kuzynka Daniela.
– Po prostu Alex – poprawiła go, spuszczając wzrok. Denerwowało ją, że zawsze trzeba było dopowiadać jej koligacje rodzinne, żeby ktoś ją rozpoznał. – A my się znamy. Chodziliśmy razem do szkoły.
Jordan podniósł wzrok znad grilla i przyjrzał jej się bliżej. Kompletnie nie wiedział, kim ta dziewczyna jest, ale ostatecznie nie zwracał uwagi na innych ludzi. W poprzednim mieście szkoła była większa niż liceum w Pueblo de Luz i nie znał każdego z imienia i nazwiska. Nie zamierzał jej tego jednak powiedzieć. Jego w końcu znali wszyscy – był synem burmistrza San Nicolas de los Garza, bratem kapitana szkolnej drużyny piłki nożnej, najlepiej punktującym cofniętym napastnikiem, no i chłopakiem szkolnej gwiazdy, Dalii Bernal. To nic, że był mrukiem, który nie chciał się asymilować, ludziom wydawało się to nie przeszkadzać i każdy chciał zawrzeć z nim znajomość.
– W porządku, nie rzucam się za bardzo w oczy. – Alessandra chyba czytała mu w myślach. Poczuła jego lekkie zawstydzenie, że jej nie pamięta.
– Co słychać w San Nicolas? Stary Romero nadal uczy fizyki? – zagadnął Jordan, obracając mięso na grillu. Dzięki interwencji Alex teraz dużo lepiej się przypiekło.
– Nie wiem, od początku roku szkolnego uczę się w Pueblo de Luz. – Dziewczyna objęła się ramionami i w nerwowym geście kopnęła kilka razy stopą kępkę trawy. – Jak mówiłam, nie rzucam się w oczy.
Jordan i Kevin wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Del Bosque wyglądał, jakby przepraszał go za bezpośredniość koleżanki, a Jordiemu zrobiło się trochę głupio, bo ani razu nie widział jej w szkole. No ale w końcu nawet w tak małej mieścinie jak Pueblo de Luz nie było sposobu znać wszystkich.
– Hej, idziecie grać w twistera? – Do grillujących podeszła Irene, uśmiechając się zachęcająco. – Dziewczyny kontra chłopcy.
Guzman nic nie odpowiedział, tylko wskazał na grilla, jakby chciał zasygnalizować, że ktoś musi to dokończyć. W gruncie rzeczy wolał swoją bezpieczną pozycję przy skwierczącym mięsie, nawet jeśli dym kłuł lekko w oczy, niż spędzanie czasu na idiotycznych grach z ludźmi, których ledwie znał. Kevin upewnił się, że Jordan ma wszystko pod kontrolą i z chęcią zgodził się dołączyć do gry. Alessandra w ogóle nie została zapytana, Irene zagarnęła Kevina i zniknęła, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Jordan zmarszczył brwi, zastanawiając się, na ile był to zabieg celowy, a na ile zwyczajny przypadek. Alex stojąc w swojej pozycji za stolikiem z jedzeniem kompletnie nie rzucała się w oczy. Guzman ze zdziwieniem stwierdził, że nie mógł mieć tego za złe koleżance z klasy Kevina – on sam też nie zauważyłby kuzynki Daniela. Alessandra była zwyczajna do bólu i przywodziła na myśl kameleona. Zrobiło mu się jej żal, więc postanowił ją zagadać.
– A ty nie masz ochoty zagrać? – wskazał głową na towarzystwo, które rozkładało matę do twistera na ubitej ziemi nad jeziorem.
– Nie lubię takich gier. Szczerze mówiąc, nie chciałam przychodzić, ale kuzyn mnie wyciągnął.
– Witaj w klubie – mruknął z cichym parsknięciem, bo gdyby nie Nela, pewnie teraz spałby sobie smacznie w czystej pościeli zamiast brudzić ręce przy osmolonym grillu. – Dlaczego przeniosłaś się do Pueblo de Luz? Oczywiście, jeśli mogę spytać.
– Uczę się w klasie politechnicznej. Tutaj jest dużo lepszy program. W San Nicolas tylko bym się nudziła.
– Serio? – Jordan się zdziwił. Wiedział, że klasa politechniczna stawiała na rozwój w obrębie przedmiotów ścisłych, w tym technologii informacyjnej. Trener DeLuna miał spore umiejętności i nie oszczędzał uczniów na informatyce, ale nie sądził, że Pueblo de Luz pod tym względem przewyższało poprzednią szkołę. – W San Nicolas była nowoczesna sala komputerowa i sporo narzędzi audiowizualnych. DeLuna bardzo was ciśnie?
– Profesor DeLuna to prawdziwy spec, lubię się u niego uczyć – odparła ochoczo. Eric na pewno różnił się od wielu nauczycieli w poprzednim liceum.
Jordan wolał z tym nie dyskutować, sam miał pewne obiekcje wobec DeLuny, który wydawał mu się dziwnym człowiekiem, więc nie wnikał. Spojrzał na swoje osmolone od grilla ręce, żałując, że nie pomyślał o ochronnych rękawiczkach. Alessandra dostrzegła jego grymas i podała mu paczkę z wilgotnymi chusteczkami.
– Dzięki, Alex. – Przyjął od niej chusteczki z wielką ulgą. Wbrew temu, co sugerowała Lidia Montes, nie miał wcale OCD, ale lubił czystość, a widok osmolonych palców był dla niego nieprzyjemny. Wycierając dłonie wilgotnymi ściereczkami, wyczuł, że dziewczyna przypatruje mu się wielkimi oczami. Pomyślał, że rozumie w czym rzecz. – Wybacz, nie lubisz zdrabniania swojego imienia?
– Wręcz przeciwnie. Nikt jednak nigdy nie nazywa mnie Alex. Dla rodziny jestem Alessandrą, dla pielęgnowania włoskich korzeni. W podstawówce próbowałam przechrzcić się chociaż na Alejandrę, ale nie poskutkowało.
– Rozumiem cię, też nie lubię swojego imienia – przyznał zgodnie z prawdą. Słyszał historię, że imiona dla niego i siostry wybrali dziadkowie Leopoldo i Serafina, ale nie byli zbyt kreatywni.
Alessandra pokiwała głową, mogąc się z tym utożsamić. Przez chwilę przypatrywała się jego dłoniom w ciszy. Dostrzegła kilka odcisków od strun gitary.
– Wczorajszy występ był bardzo dobry – powiedziała, jakby chciała sprawić mu komplement. Może dał po sobie poznać, że nie jest w humorze po wieczorze wyborczym. – Piosenka była świetna. Moja ciotka wróciła do domu oburzona, nawet dostała migreny. Przeklinała po włosku, a robi to tylko wtedy, kiedy jest naprawdę bardzo wściekła.
– Naprawdę? – Jordan uśmiechnął się pod nosem. W gruncie rzeczy mało go obchodziła Marlena Mengoni i jej humory, ale odczuł lekką satysfakcję. – I co mówiła?
– Nie wiem, nie znam włoskiego.
– Nie jesteś przypadkiem Włoszką?
– Tylko w połowie. Zresztą moja rodzina zachowuje się, jakby byli papieżami, a ojciec i wujostwo urodziło się w Meksyku. Niezła hipokryzja, prawda?
– Trudno się nie zgodzić. – Oderwał wzrok od grilla i przyjrzał jej się z ciekawością. Nie patrzyła na niego, wzrok wbiła w swoje tenisówki. Być może wstydziła się obgadywać rodzinę, a może było jej głupio z powodu różniących się poglądów. – Jesteś córką Gianluci Mazzarello, prawda? Giacomo chyba nie ma dzieci.
– Tak, Gianluca to mój tata, ale używam nazwiska mamy, de Lorente, żeby nikt mnie nie powiązał z nauczycielem włoskiego. Wuj Giacomo to straszny nudziarz. Nie chcę mieć w szkole obciachu. Mieszkam teraz u ciotki Marleny, bo rodzice się rozwodzą.
– Przykro mi – powiedział z grzeczności. Mógł nie przepadać za tą rodziną Włochów, ale zawsze przykro się patrzyło na dzieci z rozbitych rodzin. Alessandra wzruszyła jednym ramieniem, jakby chciała pokazać, że nie bardzo ją to obchodzi, ale jego ciężko było oszukać. Było widać, że to przeżywa.
– Co jest, Guzman, dopiero pasiesz te krowy na steki czy jak? Dlaczego to tak długo trwa? – Jeden z kumpli Kevina doskoczył do grilla, by sprawdzić, czy można już coś zjeść.
– To wieprzowina i jest już gotowa. – Jordan przełożył gotowe mięso na talerz i za chwilę reszta młodzieży zebrała się wokoło, by się poczęstować. Inni woleli zadowolić się chipsami ziemniaczanymi albo szybkimi przekąskami, a pozostali tańczyli albo bawili się, zupełnie zapominając o jedzeniu.
– Jest całkiem miło, prawda? – Laura zwróciła się do Lidii, kiedy spotkały się przy turystycznej lodówce z napojami. Brunetka wyciągnęła sobie puszkę coli light. – Czuję się tutaj trochę staro.
– Nie przesadzaj, jesteś tylko rok starsza od większości osób. – Lidia ją uspokoiła, bo właściwie panna Montero nie różniła się od reszty, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Po dłuższej rozmowie z nią można jednak było stwierdzić, że jest nieco dojrzalsza, w końcu już studiowała, miała pracę w biurze gubernatora, a właściwie praktyki, które były niemal tak odpowiedzialne jak praca. Do tego jeździła własnym autem i mogła legalnie kupić w sklepie alkohol. Budziła zatem ogólną ciekawość. Montes zdążyła ją jednak polubić, wydawała się sympatyczna.
– Nie widzę tu nikogo z waszego towarzystwa z balu bożonarodzeniowego – zauważyła panna Montero, rozglądając się po tłumie. – Oprócz Jordana, Neli i ciebie nikogo tu nie znam.
– Już znasz. Maya wszystkich wita jak starych przyjaciół.
– To prawda. – Laura musiała się z tym zgodzić. – Nie ma tu twojego chłopaka – dodała.
– Och, ja nie mam chłopaka – sprostowała szybko Lidia, a Laura zrobiła duże oczy.
– Byłam przekonana, że ten wysoki brunet z balu to twój chłopak.
– Masz na myśli Daniela? Nie, nie, to tylko kolega. I gdzieś się tutaj kręci. – Lidia zaczęła się rozglądać i wskazała palcem Mengoniego, który uśmiechnął się do niej z daleka. – O, tam jest Danny.
– Nie, nie on. Myślałam o tym wysokim brunecie w białej marynarce. Tańczył z Veronicą Serratos, miał ładny uśmiech i kolczyk w uchu.
– Ach… Felix?! – Lidia roześmiała się, kiedy dotarł do niej absurd tych słów. – Nie, Felix to mój przyjaciel. Zapewniam cię, że nic nas nie łączy.
– Dziwne, bo cały wieczór był w ciebie zapatrzony jak w obrazek. A kiedy koleś tańczy z Veronicą Serratos, nie ma prawa dostrzegać innych dziewczyn. Wniosek nasuwa się sam – ten cały Felix szaleje za tobą.
– Nie wygłupiaj się. – Montes przestała się uśmiechać. Jeśli Laura żartowała, to nie było to wcale śmieszne.
– Mówię tylko, co widzę. Akurat na związkach dosyć dobrze się znam. I uwierz mi, byłam w składzie cheerleaderek z Veronicą Serratos przez trzy lata i wiem, jak reagują na nią chłopcy. Nawet mój były z nią spał, więc wiem, o czym mówię. – Skrzywiła się lekko na to wspomnienie. Co prawda Franklin i Veronica mieli swój epizod zanim on zaczął chodzić z Laurą, ale i tak uważała to za niezbyt moralne posunięcie. – Jeśli Felix idąc na bal z Veronicą nie mógł oderwać wzroku od ciebie, to coś znaczy. Poza tym wyglądałaś ślicznie, tak naturalnie, więc wcale mu się nie dziwię.
– Laura, coś ci się pomyliło. Felix to mój najlepszy przyjaciel. On mnie nie lubi, nie w taki sposób. Zresztą do niedawna byłam przekonana, że jest gejem. – Lidia zaśmiała się nerwowo, czując jednak lekką konsternację. Jeśli to była prawda, to dlaczego Felix nic jej nie powiedział?
– Przepraszam, nie chciałam się wtrącać. – Montero zrobiła skruszoną minę. – Po prostu nie zwykłam się mylić co do takich rzeczy.
– Chodźcie do ogniska. Posiedzimy razem i posłuchamy muzyki! – Maya złapała je pod ramiona i pociągnęła w stronę swoich znajomych. – Jordan, zagrasz? Roger przyniósł gitarę, ale nie potrafi grać.
– Hej! – Trzecioklasista się oburzył, ale kiedy kilka osób się roześmiało, dał za wygraną. – No dobra, niech wam będzie.
– To nie gitara, to ukulele – sprostował Jordan, z lekkim politowaniem przyglądając się, jak Roger wyciąga instrument z pokrowca. – Do tego w opłakanym stanie – syknął na widok poszarpanych strun.
– Jesteś przyszłym lekarzem, nie? Przeprowadź operację. – Maya zachichotała, wciskając Jordanowi w ręce ukulele i rozdając dziewczynom kijki z piankami, by mogły je przygotować nad ogniskiem.

***

Tak żałosnego sylwestra nie przeżył w całym swoim żałosnym życiu. Ivan Molina stał przed blokiem i czekał aż pies Vedy załatwi swoje fizjologiczne potrzeby, a potem miał zamiar go uśpić, żeby nie bał się wystrzałowych fajerwerków. Kiedyś był szkolną gwiazdą, organizował najlepsze imprezy, wszyscy go uwielbiali i chcieli być jak on. Albo się bali, jedno z dwojga. Teraz był małomiasteczkowym gliną, który robił interesy z gnojkiem pokroju Barosso. Stoczył się i Jordan świetnie mu to wypunktował. Nie cierpiał tego gówniarza za tę jego cholerną szczerość.
– Ładny sweter. – Usłyszał za sobą kobiecy głos i odwrócił głowę. Pani neurochirurg wychodziła właśnie z domu.
– Dzięki. Ładna fryzura. Idziesz na bal u gubernatora? – Wskazał na jej niedbale zawiązane nad karkiem włosy, a ona wywróciła oczami. – Nie masz planów na sylwestra, co?
– Jak to nie? Idę po słodycze i wracam na kanapę na maraton z filmami z operacji. Taka jestem rozrywkowa.
– Masz papierosa? – zapytał nagle, a ona się roześmiała.
– Nie palę.
– Cholera. Szkoda. – Wyciągnął z kieszeni elektronicznego i zaciągnął się. – Masz coś przeciwko? – dopytał po chwili, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może to komuś przeszkadzać. Pokręciła głową, więc zaciągnął się raz jeszcze. – Poczekaj chwilę.
Zanim zdążyła zrozumieć, co szeryf robi, on poszedł odstawić Mozarta do mieszkania i po chwili był już z powrotem. Sklep osiedlowy okazał się być zamknięty i pocałowali klamkę, więc poszli się przejść nad jezioro. Na drugim brzegu trwała w najlepsze impreza, ale w niczym nie przypominała dzikich przyjęć, na których kiedyś bywał Ivan. Może rzeczywiście dzisiejsza młodzież była inna. Wytężył wzrok, by dostrzec jakieś znajome twarze, ale wiedział, że większość dzieciaków z jego rodzinnego grona wyjechało poza miasto.
– Ostatnio wyszedłeś bez pożegnania. – Lucia odezwała się po dłuższej chwili ciszy, kiedy stanęli na małym tarasie widokowym nad jeziorem. Oparła się o balustradę. – Nie zrozum mnie źle, nie robię ci wyrzutów, ale myślałam, że jako szeryf powinieneś być bardziej ostrożny. Zostawiłeś otwarte drzwi.
– Nasz budynek jest nudny jak flaki z olejem, nikt by się nie włamał – odparł lekceważąco. – A ja nie jestem typem faceta, który zostaje do rana.
– Domyśliłam się.
– Poza tym mam lekki sen, a ty strasznie chrapiesz.
– Nic podobnego. – Ivan uśmiechnął się, dając jej znać, że tylko się zgrywał. – Zepsułeś moje plany, przez ciebie zamknęli mi sklep przed nosem. Lepiej, żebyś miał coś słodkiego w kieszeniach.
– Coś się znajdzie. – Molina pomacał kieszenie swojej skórzanej brązowej kurtki i zaczął wyciągać różne rzeczy. – Mam kilka znaczków pocztowych – zaczął wymieniać, sam zdziwiony tym, co tam znajdował. – Nie wiem po co, bo na pocztę mi nie po drodze. O, kluczyk do szafki na basenie. Nie wiem, po co go zabrałem. Zapalniczka, miętówki – to na później – dodał, a ona nie mogła się powstrzymać i się zaśmiała. – Jakiś dziwny karmelowy olejek do elektronicznego papierosa, który dostałem od Elli. Smakuje okropnie. Mam też… tak, wiedziałem, że je znajdę. Batony czekoladowe. Veda czasem ma na nie ochotę po próbach do musicalu. – Zerknął na połamane batony, których czekolada rozpuściła się pod wpływem ciepła. Skrzywił się. – Lepiej tego już nie jeść.
– Ta twoja kurtka to prawdziwa skarbnica bezużytecznych rzeczy, co? – Pani doktor patrzyła jak szeryf wyrzuca stare batony do kosza na śmieci.
– Ella mówi, że jest jak torebka Hermiony Granger. Ma obsesję na punkcie Harry’ego Pottera – wyjaśnił, ale Lucia pokiwała głową.
– Mam dzieci, znam Harry’ego. – Uśmiechnęła się lekko, zastanawiając się, co słychać u Jorge. Gideon mówił, że pojechał ze znajomymi do Veracruz, miała nadzieję, że wszystko u niego dobrze. – Po co mnie tu zabrałeś, to twoja miejscówka, do której zabierasz dziewczyny?
– Nie. – Ivan prychnął. – Poza tym jesteśmy chyba na takim etapie znajomości, że nie potrzebuję takiej gry wstępnej. Więc co powiesz, żebyśmy wrócili do ciebie?
Lucia wzruszyła ramionami.
– Pod warunkiem, że znajdziesz coś dla mnie jeszcze w tej kurtce.
Ivan sięgnął do ostatniej kieszeni i uśmiechnął się zwycięsko.
– Mam owocowe mentosy. Może być? Lepiej nie będzie.
– Może być. – Wyciągnęła do przodu dłoń, by położył na niej przekąskę.

***

Widok Fernanda Barosso na bankiecie u Victora nie bardzo zdziwił Fabiana – w końcu zaproszeni zostali wszyscy politycy ze stanu Nuevo Leon, sama śmietanka towarzyska – ale było w tym coś frustrującego, szczególnie że burmistrz Valle de Sombras rozmawiał sobie w najlepsze z Marleną Mengoni. Zdążył już zauważyć, że prezeska DetraChemu ma odmienne poglądy i wyglądało na to, że postanowiła sprzymierzyć się z Barosso w nadchodzących wyborach. Było to bardzo niebezpieczne dla Pueblo de Luz – Marlena miała duże wpływy i jako jedna z zasiadających w radzie, jeśli okazałaby się przychylna sąsiedniemu miasteczku, mogła wyrządzić wiele szkód.
– Złość piękności szkodzi, wyluzuj trochę, Fab. – Victor poklepał go po plecach, podchodząc do baru i prosząc barmana o martini. – Dzisiaj mamy sylwestra, pobawmy się trochę, a nie tylko myślmy o polityce, dobrze?
– Skoro nie chciałeś myśleć o polityce, to po co zapraszałeś samych dygnitarzy? – Fabian rozejrzał się po wielkiej sali balowej w głównej siedzibie biura gubernatora w Monterrey. Sam nie znał słów „zabawa” czy „odpoczynek”. Bankiet traktował jak swój służbowy obowiązek i wyluzowanie się na pewno nie znajdowało się na jego liście rzeczy do zrobienia na ten wieczór. Jeśli już to planował wybadać, kto popiera Marlenę w wyborach i jakie konsekwencje może to przynieść. – Wiedziałeś, że Marcelo Mazzarello kandyduje w Valle de Sombras do rady? Dzisiaj to ogłoszono. Trochę późno.
– Późno, ale nie przekroczył terminów na zgłaszanie. To stary wyjadacz, starszy od węgla śmiem twierdzić. Mądry facet i do tego doświadczony przez życie.
– To właściciel sieci lodziarni, na litość boską. – Fabian nie mógł powstrzymać irytacji. Nie ulegało wątpliwości, że stary Marcelo sam nie wpadłby na pomysł kandydowania. Był pewien, że któreś z jego dzieci go do tego namówiło, a tak się składało, że Marlena była w wyśmienitym humorze. – Ona coś kombinuje.
– Kto, Silvia? – Victor Estrada jakby w ogóle nie słuchał przyjaciela. Za dobrze się bawił. – Dlaczego twoja żona nie przyszła? Znów się pożarliście?
– Musiała pracować – wyjaśnił krótko, woląc nie wdawać się w zbędne szczegóły. Silvia nie odpisała na jego wiadomość i nie sądził, by miała się pojawić na bankiecie. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę to, że Julietta Santillana kręciła się gdzieś po sali i zabawiała gości jako przyszła gubernatorowa. Fakt, że Julietta miała zostać żoną Victora nadal wydawał mu się wręcz absurdalny, ale nie komentował tego. Po prostu unikał jej jak ognia, a po ich ostatniej konfrontacji w noc balu bożonarodzeniowego, ona też postanowiła nie wchodzić mu w drogę i ten układ pasował idealnie.
– Tak sobie pomyślałem. – Victor jak zwykle był nieświadomy uczuć przyjaciela, który doskonale się maskował. – Silvia i Julietta powinny bliżej się poznać. W końcu niedługo będziemy się częściej widywać. Co powiesz na jakiś wspólny wypad? Dzieciaki też chętnie spędzą trochę czasu z rówieśnikami. Przez moją fuchę gubernatora muszą wciąż obracać się w towarzystwie tych starych sztywniaków. – Estrada wypowiedział to wszystko kącikiem ust, uśmiechając się jednocześnie i wznosząc kieliszek z martini w stronę mijającego ich Fernanda Barosso i nowego burmistrza San Nicolas de los Garza, którzy szli ramię w ramię i omawiali jakieś ważne kwestie.
– Silvia jest naprawdę bardzo zajęta. – Guzman usprawiedliwił szybko żonę, czując, że zostanie zamordowany we śnie, jeśli w ogóle rzuci pomysłem wspólnego spędzania czasu między Olmedo a Santillaną. Sam też wolał, żeby te dwie kobiety raczej ograniczyły kontakty do minimum. – Ale dzieciaki chętnie się spotkają.
– Dobrze to słyszeć. Romeo nie ma w ogóle kolegów, stroni od ludzi i tylko siedzi z nosem w książkach, a z kolei Amelia aż za bardzo garnie się do towarzystwa. Są tak różni… Mam nadzieję, że to się zmieni, kiedy przeniosą się do szkoły w Pueblo de Luz. Nie mówiłem ci? – zapytał z lekkim zdziwieniem na widok uniesionej brwi przyjaciela. – Przenoszę się do Pueblo de Luz. Nie wytrzymam dłużej z daleka od Julie, nie obchodzi mnie, co ludzie gadają. Monterrey jest na tyle blisko, że mogę dojeżdżać do biura w mgnieniu oka. A dzieciaki i tak miały już dość szkoły z internatem. Więc postanowione.
– Jesteś pewien? – Fabian nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć to pytanie. Miał bardziej na myśli sam ślub z Juliettą, a nie przeprowadzkę. Nie podobało mu się, że Estrada zmieniał dotychczasowy sposób bycia i zwyczaje ze względu na tę kobietę. Czuł, że Santillana ma na niego zbyt duży wpływ.
– Kocham ją, Fabian. Chcę, żebyśmy byli prawdziwą rodziną. Taką jak wy. – Poklepał go po plecach i odszedł porozmawiać z kilkoma znajomymi, zanim Fabian mógł zaśmiać mu się prosto w twarz.
– Boisz się, co? – Marlena Mengoni tylko czekała na okazję, żeby osaczyć swojego dawnego kolegę ze szkoły. – Do tej pory miałeś go w garści, mogłeś sprawić, że tańczył, jak mu zagrasz. Ale teraz masz poważną konkurentkę. Nie ma gorszej przeciwniczki od kobiety. Najważniejsze decyzje zwykle zapadają w łóżku. Metaforycznie oczywiście.
– O co ci chodzi? – Odstawił swój kieliszek i wpatrzył się intensywnie we Włoszkę. Miał wrażenie, że robi mu na złość i celowo go prowokuje. Nie podobało mu się to.
– Julietta Santillana ma większy wpływ na Victora Estradę niż ty kiedykolwiek miałeś czy będziesz miał, to oczywiste. Facet jest zakochany na zabój, a zakochany gubernator nie lubi słuchać rad kogoś, kto nie pała sympatią do jego narzeczonej.
– Bredzisz.
– Czyżby? – Marlena zaśmiała się cicho, wzrokiem omiatając towarzystwo i zatrzymując się dłużej na Victorze, który szeptał coś do ucha Juliecie. – Nie sposób nie zauważyć, że nie przepadasz za panną Santillaną i nie mnie wnikać dlaczego. Być może po prostu jesteś zły, że straciłeś względy gubernatora, a może kryje się za tym coś więcej. W każdym razie, jak to mówią – jak spadać, to z wysokiego konia. Przynajmniej próbowałeś.
– Nie wiem, o co ci chodzi, ale jeśli to twoja nędzna próba zastraszania mnie…
– Nie próbuję cię zastraszyć, Fabian, próbuję ci uzmysłowić, że nie masz realnej władzy w Nuevo Leon. Dlatego twoje dekrety czy rozporządzenia nie mają prawa zostać wcielone w życie.
– Ty nadal o tych pestycydach? Uparta z ciebie bestia, nie ma co. – Guzman roześmiał się złośliwie, przypominając teraz swojego nastoletniego syna. Marlenę uderzyło podobieństwo. Wcześniej mogłaby przysiąc, że arogancki nastolatek jest adoptowany, bo tak różnił się od ojca. Widocznie jednak genów nie dało się oszukać. – Nie postawisz na swoim, Marleno. Victor przyznał mi rację i to tylko kwestia czasu. Radzę ci nie przyzwyczajać się do samowolki w miasteczku. Nawet jeśli zasiądziesz na purpurowym krześle, nadal będziesz miała ponad sobą gubernatora. I może stracę jego względy, jak to ładnie ujęłaś, ale nadal mam bardzo dużo do powiedzenia, więc na twoim miejscu, nie prowokowałbym mnie.
W jego oczach widać było ostrzeżenie – zabłysły w przyciemnionej sali balowej, sprawiając, że pani Mengoni tylko mocniej zacisnęła palce na kieliszku.
– Jesteś dość pewny siebie jak na kogoś, kto układa się z Cyganami. – Kobieta skrzywiła się na wspomnienie tej grupy etnicznej, a Fabian spiął mięśnie. – Tak, słyszałam plotki o twoich rzekomych kontaktach z Baronem Altamirą. Podobno poleciłeś mu nawet wziętego prawnika, by mógł bronić jego syna w sądzie. Szkoda, że Jonas nigdy nie doczekał procesu.
– Nie wiesz, o czym mówisz.
– Wiem doskonale, że coś ukrywasz. Ty i Osvaldo Fernandez zawsze chroniliście swoje tyłki, wasza lojalność jest naprawdę godna podziwu. – Marlena odstawiła kieliszek i udała, że bije Fabianowi brawo. – To jak się poświęcasz, by pomóc przyjacielowi jest niesamowite. Jestem ciekawa, czy drogi Aldo zrobiłby to samo dla ciebie?
– Czego chcesz? – Wściekły Guzman przysunął się bliżej kobiety i syknął jej niemal do ucha. Zwykle nie tracił nad sobą panowania, ale w tej chwili czuł, że jest bliski.
– Owocnej współpracy, oczywiście. – Marlena uśmiechnęła się tylko i poprosiła o dolewkę czerwonego wina od barmana. – Nie tylko ty masz w tym miasteczku koneksje. Za drobną opłatą Romowie dzielą się wieloma tajemnicami. Zastanawiam się, ile czasu zajmie mi odkrycie twoich. Może jednak kieruję swoją uwagę w złym kierunku i powinnam od razu uderzyć do Osvalda? Lojalny z niego kolega, ale czy naprawdę przedłoży twoje dobro ponad własne?
Szczupłe palce Fabiana zacisnęły się bezwiednie. Rozmawiał z kobietą, był dżentelmenem, ale naprawdę zapragnął ją w tej chwili udusić. Zgrywała dobrą katoliczkę, poważną kobietę, a w rzeczywistości była podłą manipulantką i szantażystką. Nie miał wątpliwości, że nie odkryła jego sekretów, ale kwestią czasu było, kiedy to zrobi. Nie zamierzał jej na to pozwolić.

***

Skoro nawet Conrado Saverin uważał przyjęcie noworoczne u gubernatora za przeraźliwie nudne, to musiało być naprawdę tragicznie. Gdyby miał u swojego boku Fabricia, pewnie łatwiej byłoby mu znieść ten wieczór, ale niestety przyjaciel był urobiony po pachy ze swoimi bliźniakami. W tej chwili zastępca burmistrza Pueblo de Luz chętnie zamieniłby się z Guerrą. Giovanni Romo kręcił się gdzieś ze swoją żoną Heleną, a Conrado utknął sam w eleganckim smokingu, którego pewnie już drugi raz nigdzie nie założy. Zwykle sam był dosyć poważnym człowiekiem, niektórzy nazwaliby go nawet sztywnym, ale od kiedy wychowywał nastolatkę, takie bankiety ciągnęły się dla niego jak flaki z olejem. Łapał się na tym, że co chwilę zerkał w telefon, by odczytać wiadomości od Lidii. Mieli umowę, że będzie się u niego meldowała co jakiś czas, żeby wiedział, czy wszystko w porządku. Montes wzięła sobie do serca ten układ i pisała co kilka minut, wywołując na ustach Saverina szeroki uśmiech. Wiadomości brzmiały: „Wypiłam puszkę coli”, „Kevin spalił kiełbaski na grillu”, „Jest stypa, bo na playliście włączył się rap specjalnie dla Pedra z biol-chemu”. Ewidentnie nabijała się z jego prośby, ale robiła to w bardzo uroczy sposób.
Schował telefon do kieszeni i wzrokiem wyłowił w tłumie eleganckich ludzi panią prokurator i pomyślał, że może jednak ten wieczór nie jest skazany na stratę, ale zanim zdążył podejść do Ronnie i z nią porozmawiać, stanął oko w oko z Fernandem Barosso.
– Dziwię się, że przyszedłeś – zagadnął starszy mężczyzna, prosząc barmana o drinka.
– Nie rozumiem dlaczego. Gubernator Estrada zaprosił wszystkich włodarzy miast i mniejszych miejscowości w stanie Nuevo Leon.
– Tak, ale przecież ty nim nie jesteś. – Fernando uśmiechnął się kpiąco, przyjmując od barmana szklaneczkę z whisky bez lodu. – Jesteś tylko zastępcą.
– Widzę, że bardzo cię to cieszy. – Conrado również się uśmiechnął, ale w jego wydaniu był to uśmiech pełen politowania. Barosso przypominał duże dziecko, które próbuje złośliwymi komentarzami sprawić przykrość swojemu rozmówcy. Na Saverina nie działały takie zaczepki. – Spokojnie, już niedługo zmienię rolę.
– Co proszę? – Złośliwy grymas zszedł z pomarszczonej twarzy Fernanda jak ręką odjął. – Nic o tym nie wiem.
– Upewnię się, że jako pierwszy dostaniesz zawiadomienie o uroczystości ślubowania nowego burmistrza. – Saverin uniósł swój kieliszek z wodą. Prowadził samochód, więc nie pił alkoholu. Jeszcze nigdy woda tak dobrze mu nie smakowała jak teraz, kiedy patrzył z góry na znienawidzonego starca. – Masz coś na czole – dodał, drapiąc się po swojej cienkiej bliźnie, pamiątce po spotkaniu z Santosem przed lat.
Fernando ze złością potarł czoło, mając dziwne wrażenie, że Saverin wie o nim wszystko, nawet to gdzie spędził wigilię i co na niej robił.
– Współpracujesz z nim, prawda? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Z Łucznikiem Światła musisz mieć niezły ubaw, dręcząc mnie i wybierając cytaty. Zawsze byłeś oczytany, nie zdziwiłbym się, gdybyś znał Biblię na pamięć.
– Czytałem w młodości fragmenty i szczerze mówiąc, nie porwały mnie jako lektura. – Saverin przyznał zgodnie z prawdą. – Zbyt dużo wątków, mnóstwo sprzeczności, a styl niepotrzebnie pompatyczny, ale co kto lubi. Niewątpliwie znalazłoby się jednak kilka lepszych cytatów dla ciebie.
– Ty skurwysynie… – Fernando podszedł bliżej czerwony ze złości. – Bawi cię to? Myślisz, że za ciebie się nie weźmie? Też masz sporo na sumieniu, może nawet więcej ode mnie.
– Nie śmiałbym się z tobą porównywać. – Conrado dzielnie wytrzymał spojrzenie mętnych oczu Fernanda.
– Masz sporo do stracenia, Conrado. Jesteś rozsądnym człowiekiem. Wydaje ci się, że chcesz mnie zniszczyć, ale nie będziesz porywał się z motyką na słońce, kiedy wiesz, jak bardzo mogą ucierpieć twoi bliscy. Twój synek w niczym cię nie przypomina, jest dosyć tępy jak na swój wiek, ale w końcu i on zrozumie, co się dzieje. Myślisz, że ot tak ci wybaczy zatajenie przed nim prawdy? Mnie omal nie pociął szpadą, kiedy się dowiedział, że oddałem go na wychowanie Ofelii i Rafaelowi. Jak myślisz, jak zareaguje, jeśli się dowie, że facet, który uczy w jego szkole jest tak naprawdę jego ojcem? A właściwie nie tylko ojcem, ale też powodem, dla którego Enrique nie ma matki? Musisz przyznać, że to twoje wybory doprowadziły do tej sytuacji. Andrea zginęła, bo nie potrafiłeś utrzymać języka za zębami. Kazałem ją wypatroszyć, bo nie potrafiłeś odpuścić zwad z przeszłości…
Szklanka z whisky wypadła z dłoni burmistrza Valle de Sombras i rozbiła się z brzękiem na posadzce, kiedy Conrado chwycił go za kołnierz marynarki i potrząsnął nim gwałtownie, niemal go dusząc. Oczy Barosso wyszły z orbit, nie mógł złapać oddechu. Wściekły Conrado nie dbał o to, że cała sala balowa patrzyła na niego jak na szaleńca, miał ochotę zamordować Fernanda własnymi rękami i właściwie pewnie by to zrobił, gdyby nie spokojny głos Fabiana Guzmana.
– Saverin, ludzie patrzą – powiedział sekretarz gubernatora, stając obok nich i zasłaniając ich przed resztą gości, którzy wyciągali zaciekawieni szyje.
Uścisk palców Conrada zelżał i po chwili szarpnął Fernandem, który zachwiał się i omal nie upadł, kaszląc i łzawiąc po tej scenie.
– Co to, do cholery, było? – warknął Guzman, wychodząc za Conradem z sali.
– Porachunki między starymi znajomymi.
– O co poszło?
– Nie muszę się tobie tłumaczyć. – Conrado zatrzymał się gwałtownie, stając oko w oko ze starszym od siebie mężczyzną. – Chcesz stanąć w obronie swojego wuja? – Wskazał dłonią na drzwi sali, którą dopiero co opuścili. – Jeśli jesteś jego prawnikiem, wyślij mi po prostu pismo.
– Nie jestem prawnikiem Barosso i nie zamierzam go bronić, ale jesteś na przyjęciu u mojego przyjaciela, u cholernego gubernatora, więc wydaje mi się, że zasługuję na odrobinę wyjaśnień. – Guzman już dostatecznie tego wieczoru był poirytowany. Nie sądził, że nawet zastępca burmistrza Pueblo de Luz go rozzłości.
– Nie jestem ci nic winien, Guzman. A skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, zapytaj siostry.
– Której?
– Obu. Widocznie nawet one nie ufają ci na tyle, by o wszystkim ci donosić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:24:15 30-05-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 196 cz. 1
JORDAN/NELA/LIDIA/LAURA/NACHO/QUEN/YON/VERONICA/DALIA/FELIX/OLIVIA/FABIAN/SILVIA


Nela wydawała się dobrze bawić i to mu wystarczyło. Nadal była cicha i wycofana, ale widział, jak uśmiecha się po głupkowatych żartach Kevina Del Bosque i był pewien, że zamieniła kilka słów z przynajmniej trzema osobami. To nic, że byli to sami znajomi – Maya, Kevin i Lidia, z którą przecież chodziła do klasy, ale liczył się progres. Znał siostrę jak mało kto i czuł, że chciałaby więcej wychodzić, ale za bardzo przejmowała się tym, że będzie ciężarem dla innych. Czasami było to strasznie frustrujące. Jordan kochał siostrę i nigdy nie pozwoliłby nikomu jej skrzywdzić. Nie chciał jej do niczego zmuszać, jeśli nie czuła się z tym komfortowo, ale jednocześnie wiedział, że Nela musi zacząć żyć samodzielnie. On zamierzał wyjechać. Jak tylko skończy szkołę, jego noga już nigdy nie postanie w Pueblo de Luz, był o tym przekonany. Nieważne czy dostanie się na wymarzone studia na NYU, na medycynę w stolicy czy skończy jako żebrak – wiedział, że nie chce tutaj wracać. Tak naprawdę Nela była jedyną osobą, która go tutaj trzymała i gdyby mógł, wziąłby ją ze sobą, żeby i ona mogła uwolnić się od toksycznych rodziców. Jego siostra bliźniaczka nigdy by się jednak na to nie zgodziła, więc jedyne co mógł zrobić, to przygotować ją na przyszłość w tej zapomnianej przez Boga mieścinie, żeby jakoś potrafiła sobie poradzić.
Minął ją i kilku znajomych, którzy opowiadali sobie jakieś historie przy ognisku, zaśmiewając się do rozpuku. W lodówce turystycznej Kevina były same słodkie napoje bezalkoholowe, więc natrudził się, by znaleźć butelkę zwykłej wody. Kątem oka dostrzegł Daniela Mengoni, który stał przy stoliku z jedzeniem odwrócony do niego plecami. Chłopak brał jakieś tabletki i popijał je wodą. Kiedy się odwrócił, wpadł prosto na Jordana i zmieszał się, że został nakryty.
– To nie tak, jak myślisz – powiedział od razu, kręcąc głową, jakby chciał pokazać, że nie brał żadnych nielegalnych substancji.
– Ja nic nie myślę – mruknął tylko Guzman, nie przestając grzebać w lodówce. Nigdzie nie było widać wody, więc trochę się zirytował, że Mengoni zabrał ostatnią.
– Kiedy ja naprawdę… to nie tak. – Daniel rzucił szybkie spojrzenie w stronę towarzystwa przy ognisku.
– Bez obrazy, Damiano, ale mało mnie to interesuje. – Nie znalazł wody, więc porzucił poszukiwania i odszedł, pozostawiając Daniela samego.
– Wszystko okej? – Lidia dopadła do syna Marleny, sprawiając, że podskoczył w miejscu.
– Tak, dobrze się bawisz? – Mengoni uśmiechnął się, rozwierając ramiona i pokazując cały teren nad jeziorem. – Super sprawa, co? Kevin to wymyślił. Po tej sprawie z jego ojcem jest trochę przybity.
– Nie dziwię się. Czy doktor Del Bosque wróci do szpitala? – Ruszyli na spacer brzegiem jeziora. Do północy pozostało niewiele i mieli chwilę, żeby spokojnie porozmawiać.
– Tego nie wiem – przyznał Daniel, marszcząc czoło. – Trochę to niesprawiedliwe. Znam pana Del Bosque i to naprawdę dobry lekarz. Jeden błąd może przekreślić jego karierę.
– Jeden błąd? – Lidia uniosła wysoko brwi, patrząc w górę na swojego kolegę kroczącego u jej boku. – Zasnął podczas operacji małego dziecka. Był kompletnie pijany.
– Nie chcę go usprawiedliwiać, naprawdę, ale mam wrażenie, że doktor Fernandez się na niego uwziął. Nie lubią się i chyba szukał pretekstu, żeby się go pozbyć, a przynajmniej tak słyszałem.
– Od kogo?
– Ludzie gadają. – Daniel wzruszył ramionami. Prawdą było, że słyszał wiele rzeczy od koleżanek matki, które przychodziły do niej czasem na plotki. – Podobno Jordanowi bardzo zależało, żeby zwolniono Del Bosque. Nie pozwolił mu asystować przy jakiejś operacji czy coś takiego. Podobno chciał się zemścić i podkablował anestezjologa, a jako że ordynator przyjaźni się z jego ojcem, sprawa została załatwiona po cichu. Tak słyszałem – dodał szybko, jakby od razu się usprawiedliwiał, że to nie on rozpowiada takie rzeczy.
– Z tego co wiem, Matias Del Bosque już nie raz pracował pod wpływem alkoholu. Pani Angelica Pascal zmarła po operacji, w której on uczestniczył. – Lidia nie pochwalała rozpowiadania niesprawdzonych plotek. Nie lubiła Jordana, ale nie sądziła, by dla osiągnięcia własnych korzyści był w stanie skłamać, by pozbawić niewinnego człowieka kariery lub nawet wsadzić go za kratki. – Przyczyny śmierci pani Pascal nadal nie są znane.
– Tak, ale może Matias wcale nie miał z tym nic wspólnego.
– Jeśli tak, to nie ma się czego obawiać. Rada lekarska to zbada.
Lidia wzdrygnęła się na samą myśl. Nie lubiła lekarzy, unikała ich jak tylko mogła, a jako że odbywała praktyki w przychodni dla potrzebujących, nie było to wcale łatwe. Szpitale i białe kitle przypominały jej jednak o mamie i o tym jak umarła. Długo chorowała, zanim postawiono trafną diagnozę. Lidia czuła, że gdyby ktoś zainteresował się jej mamą wcześniej, mogłaby nadal żyć. W wyniku niekompetencji i wrogości wielu medyków, pani Onetto zmarła jednak, osieracając córkę, która musiała zamieszkać w romskim obozie z ojcem i jego ludźmi.
– Lidio, słuchasz mnie?
Słowa Daniela wyrwały ją z rozmyślań. Uśmiechnęła się tylko i poprosiła o powtórzenie, kiedy usiedli na kamieniu nad jeziorem.
– Mówiłem, że mamy wyjątkowo czyste niebo. – Wskazał palcem na gwiazdy widoczne na sklepieniu. Wyciągnął szyję, by lepiej się przyjrzeć, a wtedy Lidia dostrzegła srebrny łańcuszek na jego szyi.
Nie zastanawiając się długo, uniosła rękę, by dotknąć ozdoby i przekonać się, czy ma rację. Serce podeszło jej do gardła, kiedy zdała sobie sprawę, że podobny łańcuszek podarowała Łucznikowi Światła. Gdyby tylko mogła zobaczyć wisiorek – charakterystycznego krzyżyka nie szło z niczym innym pomylić. Daniel zauważył jej ruch i mylnie zinterpretował. Sceneria niewątpliwie była romantyczna – ciepła noc, gwiazdy na niebie, powoli zaczynające się odliczanie, a ona musiała wyglądać, jakby chciała go pocałować. Nie mogła go więc winić za to, że pochylił się w jej stronę i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Niebo rozświetliły fajerwerki, a oni trwali tak przez chwilę do momentu, kiedy Lidia nie poczuła jakiegoś ruchu. Wrzasnęła i poderwała się z miejsca, a Daniel przeraził się nie na żarty.
– Spokojnie, przestanę – powiedział, sądząc, że to jej reakcja na pocałunek, ale ona szybko pokręciła głową.
– Wąż! Tu jest wąż! Otarł się o moje kostki!
Daniel skrzywił się, kiedy i on poczuł jakiś ruch w trawie. Złapał się za łydkę i syknął lekko, a Lidia z przerażeniem w oczach wzięła go za rękę i szybko wróciła do reszty znajomych.

***

Zbliżała się północ, a Jordan marzył tylko o tym, by móc się położyć spać. Nela wydawała się jednak dobrze bawić, więc zdecydował się poświęcić, bo nie codziennie zdarzała się taka okazja. Zerknął na wysłużony zegarek, który mienił się lekko na jego lewym nadgarstku. Niedługo rozpocznie się nowy rok a wraz z nim płonne nadzieje większości ludzi w Pueblo de Luz na lepsze życie.
– Już odliczasz? – Laura odnalazła go na brzegu jeziora, gdzie oddalił się, by pobyć trochę sam. – Wiesz, że cały sens wspólnego świętowania polega na tym, żeby być z innymi i wspólnie odmierzać czas do nowego roku?
– Inni mnie męczą. Kevin wciąż nadaje, nie mogę zebrać myśli. – Jordan wywrócił oczami. Dostrzegł, że dziewczyna trzęsie się lekko z zimna, więc zdjął swoją kurtkę i nałożył jej na ramiona. – Ty już z butelką szampana?
– Bezalkoholowy – wyjaśniła, uśmiechając się, jakby dorwała prawdziwy rarytas. – Otworzysz?
– Powinienem znaleźć Nelę. – Rozejrzał się w poszukiwaniu siostry. Nie chciał, by witała nowy rok sama.
– Daj jej trochę przestrzeni, niech dziewczyna się trochę rozerwie bez brata dyszącego jej nad karkiem. Jestem pewna, że o północy wolałaby zostać pocałowana przez jakiegoś fajnego chłopaka, a nie uściskana przez brata bliźniaka. – Jordan zapowietrzył się po jej słowach. Na widok jego oburzenia, Montero odchyliła głowę do tyłu i się roześmiała. – Nela jest jak każda inna dziewczyna, wiesz? Nie możesz jej strzec jak jakiś goryl, kiedy tylko ktoś się do niej zbliża.
– Neli nie będzie całował o północy żaden z tych bałwanów, chyba że po moim trupie. – Jordan prychnął i raz jeszcze rozejrzał się po znajomych. Nelę dostrzegł w towarzystwie Mai i jej koleżanek, więc odetchnął z ulgą. – Poza tym, Neli od lat podoba się mój dawny przyjaciel, Felix, więc jestem o nią spokojny.
– Felix? Ale przecież on lubi Lidię, to widać jak na dłoni. Dziwne macie tutaj koneksje. Nawet Lidia nie miała pojęcia, że Felix traktuje ją jak kogoś więcej niż przyjaciółkę. – Laura obracała w dłoniach butelkę szampana ze śmiechem i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powiedziała coś nie tak.
– Laura, czy ty wyjawiłaś Lidii, że Felix się w niej buja? – Jordan poczuł, że zostanie o to obwiniony tak czy inaczej. Sam nie lubił mieszać się do spraw innych ludzi, więc trochę go to zirytowało, ale nie miał siły gniewać się na Laurę, bo zrobiła tak żałosną minę, że widać było jej zawstydzenie.
– Mogłam coś napomknąć. Na moją obronę powiem – myślałam, że ona wie. – Montero westchnęła i przysiadła na trawie nad jeziorem. – To jak będzie z tym szampanem? Otworzysz? Ja nie chcę połamać paznokci.
Jordan usiadł koło niej i wziął małą zieloną butelkę, czytając etykietę i patrząc na nią z politowaniem.
– To ma w składzie chyba całą tablicę Mendelejewa – zauważył, a ona wywróciła tylko oczami. Rozerwał więc ochronną folię i odbezpieczył korek tak, że aż się zadymiło. Laura wypiła siarczysty łyk prosto z butelki. – Jeszcze nie ma północy.
– Wiem, ale chciało mi się pić. Jest całkiem dobre, spróbuj!
Jordan dał za wygraną i wziął łyk napoju. Od razu tego pożałował, krzywiąc się z niesmakiem. Laura natomiast zanosiła się śmiechem.
– Obrzydlistwo, co? Kto to kupował? – Wzięła do ręki butelkę i sama przeczytała skład.
– Saverin zabronił alkoholu, a Kevin wziął to sobie bardzo do serca. Już lepszy byłby sok winogronowy. – Zerknął raz jeszcze na zegarek. Pozostały dwie minuty.
– Masz jakieś specjalne postanowienia na ten rok? – zagadnęła, wpatrując się w taflę jeziora, które połyskiwało w świetle księżyca. Pueblo de Luz było bardzo urokliwe po zmroku, ale zwykle nie mogła się cieszyć widokami, bo cały czas spędzała na praktykach w biurze gubernatora. Miło było się wyrwać na jeden wieczór i odpocząć od studiów i stażu.
– Po prostu jakoś przetrwać do kolejnego – odparł, chwytając z ziemi kilka płaskich kamyczków i puszczając kaczki na wodzie.
– Nie bądź takim pesymistą. Nowy rok na pewno przyniesie wiele dobrego, jestem tego pewna.
– Cóż, gorszy od poprzedniego być nie może. – Wzruszył ramionami, ale w środku odczuł dziwną pustkę po tych słowach.
– Hej, chyba nie było aż tak źle, co?
– Nie, ten rok był całkiem znośny. Tylko trzy pogrzeby, więc jest jakiś progres. – Jordan pokiwał głową, jakby uznawał to za swój osobisty sukces. Nie wierzył, by kolejny rok przyniósł dobre wieści.
Z oddali rozległo się odliczanie. Dla Jordana znaczyło to tylko tyle, że zaraz będzie mógł wrócić do domu i się wyspać. Nigdy nie przywiązywał wagi do sylwestra, dla niego był to dzień jak każdy inny. Nie rozumiał tych tradycji, fajerwerków, pocałunków o północy… Nie było czego świętować. Ostatniego sylwestra nawet nie pamiętał za dobrze. Zdziwił się, kiedy poczuł, jak Laura cmoka go w usta ze śmiechem. Spojrzał na nią jak na kretynkę, ale ona nic sobie z tego nie robiła, jedynie jej oczy były trochę zaszklone.
– To na szczęście – wyjaśniła, poklepując go lekko po ramieniu. Przykro jej było patrzeć, jak cierpi. Chciała móc mu jakoś pomóc, ale wiedziała, że nic co zrobi czy powie nie poprawi mu humoru i nie wróci życia wszystkim bliskim, którzy stracili życie w tym roku.
– Nie wierzę w te bzdury. – Jordan wziął butelkę i upił jeszcze jeden łyk, krzywiąc się, jakby to była prawdziwa whisky. – Dlaczego ja to w ogóle piję?
– Z czasem wypala kubki smakowe i zaczyna nawet smakować. – Laura również pociągnęła kilka łyków.
Wtedy do ich uszu doszły jakieś podniesione głosy. Młodzież zgromadziła się przy ognisku spanikowana. Jordan i Laura szybko poszli zobaczyć, co się dzieje. Lidia próbowała wytłumaczyć coś kolegom.
– Wąż! Tam w krzakach. – Wskazała ręką w kierunku, z którego przyszła. – Chyba ukąsił Daniela.
Jordan zaniepokojony przecisnął się przez tłum, by spojrzeć na Mengoniego, który kręcił tylko głową, mówiąc wszystkim, że nic mu nie jest. Lidia uparła się, by usiadł. Była zaniepokojona nie na żarty.
– Był naprawdę wielki, może być jadowity – zwróciła się bezpośrednio do Jordana, który pochylił się nad nogą Daniela i podwinął mu nogawkę.
– To na pewno był wąż? – zapytał z powątpiewaniem. Wolał nie wnikać, co ta dwójka robiła z dala od reszty. Jeśli zapuścili się w krzaki, gdzie mogli wpaść na dzikie zwierzęta, to byli głupcami. – Nie widzę śladu ukąszenia.
– Wiem, co widziałam. – Lidia zezłościła się na Guzmana, który po raz kolejny pokazywał swoją wyższość. Chyba nie była głupia. Sama pochyliła się nad nogą Daniela i podwinęła mu nogawkę spodni aż do kolana, nie zważając na to, że stawia go w niezręcznej pozycji. – To musiało być gdzieś tutaj.
– Może poparzyła go pokrzywa. Spokojnie, Damiano, zdarza się najlepszym macho. – Jordan z trudem powstrzymywał się teraz od śmiechu. Był pewien, że chłopak nie został ukąszony, dokonał bliskich oględzin jego kończyn, a po jego reakcji widział też, że Mengoni był bardziej zażenowany niż osłabiony jadem.
– On ma na imię Daniel i mówię, że widziałam węża!
– Może to kleszcz? – podpowiedział Kevin Del Bosque i jego słowa miały chyba wyrazić troskę, ale spowodowały tylko, że Jordan po raz pierwszy od dawna musiał przytknął dłoń do ust, by nie wybuchnąć swoim charakterystycznym śmiechem.
– Co cię tak śmieszy? Zrób coś! – Montes szturchnęła go pięścią, a on przywołał się do porządku i raz jeszcze zerknął na łydkę chłopaka.
– Nic tutaj nie ma. Nie został ukąszony, wiem to na pewno.
– Jesteś beznadziejny, Guzman! – Lidia żachnęła się i podniosła się do pionu. – Chodź, pokażę ci. Był tam, w tamtych krzakach.
– Mam się zapuszczać do miejsca, gdzie rzekomo był widziany jakiś boa dusiciel? Nie dziękuję, lubię swoje łydki.
– Serio? Ale są strasznie chude. – Kevin spojrzał na kolegę ze zdziwieniem, a Jordan nie miał siły mu tłumaczyć, że mówił ironicznie.
Dał się pociągnąć Lidii w kierunku zarośli, gdzie siedziała z Danielem, zanim zwierzę przerwało im intymny moment. Poświeciła latarką w telefonie, a Jordan zrobił to samo. Dostrzegł jakiś ruch i przez chwilę zamarł w bezruchu, ale bardzo szybko uczucie chwilowego strachu ustąpiło miejsca ponownemu rozbawieniu.
– Mamy tego winowajcę. Przerażający potwór. – Jordan udał, że wzdryga się ze strachu. – Strzeżcie się wrogowie dziedzica Slytherina…
– Nabijasz się ze mnie? – warknęła, a jej wzrok pobłądził za wyciągniętą dłonią Jordana. Pochylił się i rozchylił źdźbła trawy, ukazując kilka maleńkich bezpańskich kociaków.
– Oto sprawcy całego zamieszania.
– Niemożliwe. Na pewno widziałam węża. Nie jestem idiotką!
– Każdemu może się przywidzieć. Jest ciemno. Silne emocje zaćmiewają chłodny osąd, nie sądzisz? – zwrócił się do niej protekcjonalnym tonem, a ona doskonale wiedziała, co sugerował i nie podobało jej się to.
Jordan nic sobie nie robił z jej reakcji i nachylił się bardziej nad kociętami. Pewnie gdyby zostały tutaj dobę dłużej, same by nie przeżyły.
– Ojej, jakie biedne! Trzeba je nakarmić. Nie mamy mleka. – Maya Del Bosque spanikowała i pobiegła do lodówki turystycznej zobaczyć, co może im się przydać.
– Damiano, wyskakuj z kurtki. – Jordan wyciągnął rękę w stronę kolegi Lidii, który patrzył na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi. – Śmierć zajrzała ci w oczy i od razu ogłuchłeś? Daj mi swoją bluzę.
Mengoni ściągnął ubranie i podał nieuprzejmemu koledze ciekaw, co ten zamierza zrobić. Jordi rozłożył bluzę na trawie, po czym przeniósł delikatnie kocięta i zrobił prowizoryczne nosidełko.
– Trzeba je zabrać do weterynarza – pisnęła Nela, kucając przy bracie i z troską przyglądając się kruchym kocim niemowlakom.
– W mieście jest otwarta całodobowa lecznica dla zwierząt. Moja koleżanka miała tam kiedyś wakacyjne praktyki. – Laura przypomniała sobie o tym fakcie z uciechą. – Zaparkowałam niedaleko. Pojedźmy, będzie wygodniej.
Jordan pokiwał głową, chwytając delikatnie w ramiona maleńkie kociaki zawinięte w kurtkę Daniela. Nie chciał zostawiać siostry samej, jego wzrok sam odnalazł w tłumie Kevina.
– Niczym się nie przejmuj, odwieziemy ją z Mayą – zaoferował kolega, uśmiechając się serdecznie. – A skoro ustaliliśmy, że to nie był żaden wąż, możemy wrócić do zabawy?
– Wiem, co widziałam – warknęła Lidia, odchodząc w stronę ogniska. Daniel podreptał za nią.
– Może to jakiś gryzoń. Szczur albo mysz polna.
– Szczur wije się w trawie i syczy?
– No… nie.
– No właśnie. – Montes poczuła się zirytowana, że nikt jej nie wierzy.
Po imprezie wszyscy wzięli się za sprzątanie – był to jeden z warunków Conrada Saverina i każdy miał swoje zadanie do wykonania. Maya Del Bosque słaniała się na nogach ze zmęczenia mimo, że była dopiero druga w nocy, ale i tak dzielnie wrzucała papierowe kubeczki do worka na śmieci. Nela natomiast podnosiła z ziemi papierki i puste paczki po chipsach, które zwiał wiatr. Chciała się na coś przydać i mimo, że Kevin kazał jej odpocząć, ona wolała się ruszać. W pewnym momencie potknęła się jednak i upadła w krzaki, boleśnie rozbijając sobie kość ogonową.
– Nic ci nie jest Nela? – Lidia wyciągnęła dłoń do koleżanki, by ta mogła się jej chwycić i wstać, ale dziewczyna nie odpowiedziała. Wpatrywała się w jakiś ciemny kształt w gęstej trawie. – Co jest?
Marianela z przerażeniem odgarnęła zielsko zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać. Lidia poświeciła latarką na miejsce, które wzbudziło jej niepokój i obie zakryły usta rękami. W trawie leżał nieruchomy kot, a właściwie kotka, prawdopodobnie mama kociaków, które Jordan i Laura zabrali do weterynarza. Nie ulegało wątpliwości, że zwierzę zostało zaatakowane.
– Mówiłam wam, że to ten cholerny wąż! – Lidia szybko nakazała Neli wstać, bo jeszcze tego brakowało, żeby i ją ukąsiła jakaś żmija. – Chodź, Nelka, to niebezpieczne.
– Ale nie możemy jej tak zostawić! – W oczach dziewczyny rozbłysły łzy, które odbiły się od jej okularów. – Musimy jej pomóc!
– To tylko kot. – Irene skrzywiła się, nie rozumiejąc, o co tyle krzyku. Kilka osób posłało jej karcące spojrzenia.
– Nie przeżyła ugryzienia. – Kevin dokonał oględzin kota i musiał stwierdzić, że niestety niewiele mogą zrobić. – Jeśli to rzeczywiście wąż, to jestem w szoku. Koty zwykle wyczuwają niebezpieczeństwo.
– Na pewno wyczuła i ochroniła swoje młode. Odciągnęła gada od swoim małych kotków. – Nela była bliska płaczu. Poczuła, że ktoś pociąga ją do pionu, ale nie miała siły zastanawiać się, kto to był. Bardzo przykro było patrzeć na martwego bezpańskiego zwierzaka.
– Chodźcie stąd, Lidia ma rację. To niebezpieczne przebywać w tych krzakach. – Daniel zagarnął całe towarzystwo w stronę ogniska i nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
– Spokojnie, Nela, już po wszystkim. Twój brat i Laura zajmą się kociakami, trzeba teraz o nie zadbać. Dadzą sobie radę, nawet bez kociej mamy. – Lidia pogłaskała Marianelę po plecach, przysiadając obok niej przy ognisku, którego jeszcze nie dogasili. Guzmanówna spojrzała na nią jednak dzikim wzrokiem.
– Nie, Lidio. Nie rozumiesz? To był znak.
– Jaki znak?
– Nie wiem, ale czuję się bardzo dziwnie. O tutaj. – Nela poklepała się po klatce piersiowej, przerażając Lidię nie na żarty.
– Jesteś zmęczona, musisz się po prostu położyć. – Próbowała się uśmiechnąć, ale ciężko jej było to zrobić. Wiedziała, że Fabian Guzman był przeklęty przez Romów, może i Neli to przekleństwo się udzieliło. Przełknęła głośno ślinę, ale spróbowała nie dać po sobie poznać, że ją to zaniepokoiło. – Kevin zaraz cię odwiezie do domu.

***

Impreza na plaży w Veracruz rzeczywiście była o niebo lepszym pomysłem niż siedzenie w domu albo w ogródku Niezapominajki. Muzyka grała głośno, studentki tańczyły w bikini, czego chcieć więcej? Ignacio Fernandez miał kilka pomysłów, ale wolał nie kusić losu. Unikał Remmy’ego jak ognia od czasu balu. Przestraszył się nie na żarty, że ktoś mógł ich nakryć, ale bał się też swoich własnych uczuć. Dlatego dzisiaj miał tylko ochotę szaleć, pić i bawić się do rana. Zgłosił się na ochotnika do budki buziaków, uważając to za idealny sprawdzian. Chciał coś poczuć, coś prawdziwego, a nie tylko dreszczyk emocji, kiedy był z synem dyrektora. Desperacko próbował sam siebie przekonać, że się myli, że wcale nie jest tak, jak podpowiada mu jego umysł. Nie był gejem, wiedział to na pewno. Miał przecież dziewczyny, chodził z niejedną. Wyrwał nawet dorosłą nauczycielkę. Nie był cholernym pedziem.
Jego oczekiwania szybko zostały skontrastowane z rzeczywistością, kiedy do jego budki buziaków nie ustawiła się ani jedna osoba z plaży.
– Co jest, do cholery? – warknął sam do siebie, spoglądając kilkanaście metrów dalej, gdzie długaśna kolejka ustawiła się do Veronici Serratos.
– Nie przejmuj się, Nacho. Może ktoś się jeszcze znajdzie, noc jest młoda. – Felix podszedł do niego i poklepał go po ramieniu w protekcjonalnym geście. Nacho od razu wiedział, że Castellano maczał w tym palce.
– Co zrobiłeś?
– Mogło mi się wymsknąć przy koleżankach Danielli, że masz mały problem.
– Nie mam małego!
– Nikt nie chce oglądać twojego sprzętu, wstrzymaj konie. – Castellano wyciągnął rękę, jakby chciał powstrzymać kolegę przed rozebraniem się i jednocześnie się skrzywił.
– Jaki mały problem?
– Wolę nie wchodzić w szczegóły, ale większość tu obecnych uważa, że po powrocie do Pueblo de Luz powinieneś pójść odwiedzić doktor Astrid de la Vegę.
– A to niby dlaczego? Astrid jest dermatologiem, nie mam kłopotów z cerą… – Oczy Ignacia zamieniły się w szparki, kiedy zdał sobie sprawę, co sugeruje Felix.
– Astrid jest też wenerologiem, mój drogi. Wypadałoby to zbadać. – Castellano wyszczerzył białe równe zęby w uśmiechu. Nacho miał ochotę go rąbnąć. – Masz nauczkę, Ignacio. Jak mogłeś powiedzieć Veronice takie okropne rzeczy? Kto jak kto, ale akurat ty nie powinieneś jej oceniać.
– Powiedziałem szczerą prawdę. Vero zachowuje się jak zdzira. Przespała się z Franklinem, kiedy była z Marcusem. Panna idealna zdradziła panicza idealnego. To zachowanie godne kogoś lekkich obyczajów, delikatnie mówiąc.
– To sprawa między nimi i tobie nic do tego. Nie możesz w ten sposób odreagowywać własnych uczuć. – Felix groźnie zmarszczył brwi.
– Co masz na myśli? Jakich uczuć? Ja nie mam żadnych uczuć.
– W to akurat byłbym w stanie uwierzyć. – Brunet wywrócił oczami. – Ale znam cię od dziecka i wiem, że po prostu dobrze się maskujesz. Weź się w garść, Nacho. I proszę, chyba masz jednego klienta do swojej budki.
Felix skinął głową Jeremiah, który podszedł do nich wolnym krokiem, z niepokojem przyglądając się Fernandezowi, który wyglądał, jakby miał zamiar wybuchnąć.
– Jaką stawkę bierzesz? – Remmy wyciągnął z kieszeni kilka banknotów, przeliczając je.
– Zamknij się, Torres. Idź stąd.
– Nie widzę nikogo w kolejce. Pomyślałem, że ktoś musi utorować drogę, skoro zysk idzie na szczytny cel. – Remmy był zły, ale Nacho nie wiedział, czy bardziej za scenę na balu i jego szybkie zniknięcie czy może chodziło o jego zachowanie wczorajszego dnia w Niezapominajce.
– To nie jest śmieszne.
– Nie, nie jest – przyznał Remmy i wpatrzył się w kolegę intensywnie. – Chcesz iść się przejść?
– Nie chcę z tobą gadać.
– Nie będziemy gadać.

***

Yon Abarca blokował kolejkę do budki Veronici Serratos. Nie było to szarmanckie czy romantyczne i zdecydowanie nie to miał na myśli Patricio, kiedy kazał kumplowi wziąć sprawy w swoje ręce.
– Żenada – mruknął cicho, kiedy razem z grupką znajomych stali w oddali i przypatrywali się długiemu wężykowi wijącemu się przy stoisku pięknej cheerleaderki. – A miał tylko być szczery.
– On zamierza tam stać cały dzień? – Primrose pokręciła głową z niesmakiem i upiła kilka łyków swojego drinka. – Jest wytrwały, trzeba mu to oddać.
– Właściwie to mu się nie dziwię – powiedziała cicho Ruby, powodując tym samym, że wszyscy obecni zerknęli na nią zdziwieni. – Stanął w obronie jej honoru po tym jak Ignacio wygadywał te bzdury.
– Tak, ale to jest wręcz żałosne. – Quen nie mógł na to patrzeć. – Ona zbiera kasę na cele charytatywne, a on zapłacił parę pesos i nie przepuszcza nikogo. Zaraz pójdę i mu coś powiem.
– I co, może ustawisz się sam w kolejkę? – Carolina posłała mu groźne spojrzenie.
– Co, dlaczego miałbym…? Och. Nie, no coś ty! – Do Quena dopiero po chwili dotarły słowa jego dziewczyny. – Czyżbyś była zazdrosna?
– Niedoczekanie twoje! – Nayera prychnęła, a on uśmiechnął się szeroko i dał jej pstryczka w nos.
– Tak, jesteś zazdrosna. Nie chcesz, żebym nawet patrzył na inne dziewczyny. Przyznaj to!
– Idiota!
– Boże, zaraz się porzygam. – Olivia Bustamante udała, że wymiotuje po tej wymianie czułości między Enrique a Caroliną. Po chwili jednak szybko się wyprostowała. – Ruby, szybko! Jak moje włosy?
– Normalnie, dlaczego pytasz? – Valdez pobłądziła wzrokiem za spojrzeniem przyjaciółki i zobaczyła studenta, którego upatrzyła sobie blondynka. – Czy to na pewno dobry pomysł?
– Cicho, idę tam. – Olivia wypięła dumnie pierś i poszła zapoznać się ze studentem. Ruby nie wyglądała na zachwyconą.
– Spokojnie, tutaj wszyscy się znają. Nikomu nic się nie stanie – uspokoił ją Pat, jakby czytał jej w myślach. Następnie skupił wzrok na atrakcjach imprezowych. Przypominały trochę obwoźne wesołe miasteczko tyle że bez niebezpiecznych rollercoasterów. Była strzelnica, gdzie za pomocą zabawkowego karabinu można było przebijać balony i wygrać pluszaki. Był też plac do pojedynków na piankowe miecze. Studenci mieli różne dziwne pomysły. – Chcesz iść? – zapytał, wskazując na tamto miejsce. – Może wygram dla ciebie misia.
– Może ona sama sobie wygra. Trenuje szermierkę, więc potrafi lepiej tym władać od ciebie. – Enrique parsknął śmiechem na widok skonsternowanej miny Gamboi.
– Trenujesz? – zapytał Patric z zaciekawieniem. – To chodź, wygrasz mi quada.
– Jest do wygrania quad? – Quen zakrztusił się swoim napojem i miał ochotę od razu iść spróbować swoich sił.
– Nie, tylko przejażdżka po plaży. – Patricio odchylił głowę i roześmiał się na widok zawodu na twarzy Ibarry. – Idziemy?
Oddalił się z Ruby w stronę atrakcji, a reszta została w swoim gronie. Marcus i Adora gdzieś zniknęli. Przyjaciele zobowiązali się, że będą pełnili warty przy Beatriz, żeby i oni mogli trochę zaszaleć, ale chyba najlepiej czuli się po prostu we własnym towarzystwie.
– Nie no, nie mogę już na to patrzeć. Potrzymaj. – Rosie wcisnęła kubek z drinkiem w dłonie Miguela i ruszyła do przodu, mijając kolejkę, która ustawiła się do Veronici Serratos. – Spadaj, Abarca. Blokujesz atrakcję.
– Sama spadaj, ja zapłaciłem. – Yon warknął w jej stronę, odwracając się ponownie plecami, a Primrose westchnęła, wcisnęła banknot do słoika stojącego na stoliku i cmoknęła Veronicę w usta, sprawiając, że Yon w końcu musiał ustąpić.
– Dzięki – powiedziała w jej stronę panna Serratos, uśmiechając się z lekkim zażenowaniem. Robiło się dziwnie, kiedy ludzie nie mogli przepchnąć się w jej stronę, bo Yon był aż za nadto opiekuńczy.
– Drobiazg. Nie pozwalaj im na za dużo. Nie za takie pieniądze. – Castelani kiwnęła ręką i wróciła do towarzystwa. – No to sprawa załatwiona. Czy ktoś idzie popływać w morzu?
– Woda jest wzburzona i nie ma ratownika. – Felix od razu ukrócił te pomysły. Kilka osób jęknęło z zawodem, ale w gruncie rzeczy byłoby to bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, więc dali za wygraną.
– Tu jesteś. Nie widziałeś się z resztą towarzystwa. Mój brat cię pamięta i chętnie z tobą pogada. – Daniella dopadła do Felixa, kiedy tylko pojawił się w tłumie. Kilka osób parsknęło śmiechem na widok zawstydzenia na twarzy Castellano, kiedy dał się prowadzić starszej koleżance w stronę grupy znajomych.
– Ile obstawiacie, że Castellano straci dziś swoją niewinność? – Quen zaśmiał się, próbując rozweselić towarzystwo, ale spotkały go tylko krzywe spojrzenia.
– Nie mów takich rzeczy. To nie jest śmieszne – upomniała go Sara, ku zdziwieniu wszystkich obecnych.
– Przecież sama zawsze wszystkim trujesz głowę o seksie, co ci to teraz przeszkadza?
– To co innego.
– Bo dotyczy Felixa? To facet jak każdy inny. Wiem, że niektórzy nadal mają go za geja, ale uwierzcie mi, nie jest nim. Stos playboyów pod łóżkiem mówi sam za siebie.
– Ale z ciebie prostak. – Carolina naburmuszyła się po jego słowach. – To twój przyjaciel.
– No i co? Nie mogę sobie trochę pożartować? Dlaczego wszyscy macie takie miny? – Quen poszukał wzrokiem poparcia u Jorge i Miguaela, ale żaden wolał nie wdawać się w tę dyskusję.
– Idę coś zjeść – oświadczyła Carolina, zostawiając ich samych.
– Ktoś tu chyba zaprzepaścił szansę na stratę swojego własnego kwiatuszka. – Primrose parsknęła w swój kubek, sprawiając, że Quen zacisnął pięści ze złości. – Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie! – krzyknęła za nim jeszcze, ale on tylko machnął na nią ręką i pognał za Caroliną.

***

Veda przypatrywała się, jak ten wstrętny chłopak mocuje się z maszyną z zabawkami. Wrzucał pieniążki i próbował wyciągnąć maskotkę za pomocą specjalnych szczypiec, ale kiedy już myślał, że ma to, czego chciał, maskotka lądowała z powrotem w wielkim pudle.
– Wiesz, że możesz kupić takie kawałek dalej? – poinformowała go, stając w bezpiecznej odległości i dla pewności zakładając ręce na piersi, żeby nie kusiło jej ponowne użycie pięści.
– Pilnuj własnego nosa – odwarknął, nawet na nią nie patrząc.
Ucho już go nie bolało, ale i tak był wściekły. Jednak nie tak wściekły jak na fakt, że Veronica nie chciała słyszeć złego słowa o Guzmanie. Przez cały wypad do Veracruz nie miał okazji spędzić z nią czasu sam na sam, nie licząc wspólnego przygotowywania śniadania w kuchni, ale to praktycznie się nie liczyło. Vero była uprzejma, uśmiechała się, rozmawiali, ale on chciał czegoś więcej. Do szału doprowadzało go to, że nie może jej dotknąć czy pocałować. Próbował kilka razy złapać ją za rękę, ale jego wysiłki marnie się skończyły. W końcu był zmuszony stwierdzić, że panna Serratos nie chciała powtarzać tamtej nocy, którą wspólnie przeżyli, podczas gdy on rozpamiętywał ją na okrągło. Pat miał rację, wiedział, że powinien powiedzieć jej szczerze, że chce czegoś więcej, ale czuł też, że to niczego nie zmieni – w oczach Veronici wyjdzie tylko na żałosnego frajera zakochanego w niej po uszy tak jak wielu innych w szkole w San Nicolas. Nie rzuciłaby wszystkiego i nie powiedziałaby, żeby spróbowali, kiedy cały czas myślała o Delgado. Widział jej spojrzenie pełne nadziei, kiedy szukała Marcusa wśród gości Niezapominajki i widział smutek i rozczarowanie, kiedy jej ex chłopak znikał gdzieś z Adorą albo w ogóle się nie pojawiał. To go dobijało. A teraz musiał patrzeć jak zgraja napalonych studentów ustawia się do niej w kolejce, by ją pocałować. Na samą myśl, że któryś z nich mógł jej wepchnąć do gardła język, rozpierała go prawdziwa wściekłość. Ale nawet kiedy wiedział, że nie ma u niej szans, był tutaj i czekał jak ostatni głupiec, próbując wygrać dla niej głupiego pluszaka i mając nadzieję, że będzie mu dane chociaż pocałować ją o północy.
Z językiem między zębami ostrożnie używał kontrolera, by w końcu złapać wielkiego misia za nogę. Kiedy już był pewny, że ma go w kieszeni, szczypce ponownie go wypuściły. – Cholera jasna! – zaklął, po czym wrzucił po raz kolejny pieniążek.
– Ivan mówi, że robienie wciąż tego samego i oczekiwanie różnych rezultatów, jest szaleństwem. – Veda podzieliła się z nim tą mądrością życiową.
– Jaki Ivan, szeryf Pueblo de Luz? – Yon prychnął pogardliwie pod nosem. – To nie Ivan, tylko Einstein powiedział. I wiesz, co jeszcze powiedział? Że tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota. Choć nie jest pewien co do tej pierwszej. Myślę, że utrafił w samo sedno z tą głupotą. Co ty tu jeszcze robisz? – warknął, ze złością szarpiąc drążek, bo po raz kolejny zabawka wymsknęła mu się z rąk. Był naprawdę wściekły.
– Zgubiłam gdzieś Felixa. Nie mogę go znaleźć – odpowiedziała, bo prawdą było, że stała tutaj tylko z konieczności. Było to dosyć ciche miejsce z dala od głośnej imprezy, więc przyszła trochę odpocząć od hałasów, kiedy natknęła się na tego głupola.
– Pewnie harcuje gdzieś w krzakach z tą studentką, Daniellą – uświadomił ją dobitnie Yon ze złośliwym uśmieszkiem. Przynajmniej jego miał z głowy w walce o serce Veronici, bo jasne było, że Vero nie jest zainteresowana Castellano.
– Felix nie jest taki – oburzyła się Balmaceda, zaciskając piąstki. Miała ochotę przyłożyć Abarce raz jeszcze, ale w głowie miała ostrzeżenia Felixa. – Nie każdy myśli tylko seksie, wiesz? To było okropne, co mówiłeś o Jordanie. Nie daruję ci tego.
– Mówiłem szczerą prawdę. – Nie czuł się skrępowany, nadal uważał, że postąpił słusznie. – Guzman to pies na baby, zresztą tak samo jak jego ojciec i zmarły brat. Nie przepuściłby żadnej okazji, by zaruchać.
– Nie musisz być wulgarny.
– Wybacz, że ranię twoje uczucia. – Zakpił z niej, rzucając jej krótkie spojrzenie znad maszyny. – Co cię on tak w ogóle obchodzi? Chodzisz z nim? Pewnie nie, on nie angażuje się w związki.
– Jordi to mój przyjaciel i nie pozwolę go obrażać. – Veda była w walecznym nastroju. Żałowała trochę, że nie ma w pobliżu Marcusa, żeby mógł pokazać temu chłopakowi raz jeszcze, gdzie jego miejsce.
– Ha! – Yon wydawał się rozbawiony tym stwierdzeniem. – On nie ma przyjaciół. Na nikim mu nie zależy i wszystkich ma w nosie. Jak tak teraz myślę, to chyba widziałem was razem na nocy wyzwań w salonie tatuażu. Stchórzył i nie zrobił sobie piercingu, typowy Guzman. Zgrywa wielkiego odważnego, a kiedy przychodzi co do czego, to pęka.
– A ty byś sobie dał przebić skórę? – zezłościła się, ale coś jej podpowiadało, że Yon był typem, który dla wyzwania był w stanie zrobić wiele. Mimochodem zerknęła na jego odsłonięte w krótkich spodenkach nogi. Na lewej kostce miał wytatuowaną cyfrę „2” i pomyślała, że to właśnie pamiątka z któregoś wieczoru wyzwań z poprzednich lat. Nie stchórzył, a jednocześnie zrobił sobie tatuaż w miejscu, które łatwo można było zakryć przed rodzicami, więc może nie był wcale taki głupi. – Co symbolizuje „dwójka”? – zapytała z ciekawością. – To dlatego, że zawsze jesteś we wszystkim numerem dwa?
– Zamknij się. – Zezłościł się i wiedziała, że utrafiła w samo sedno.
– Numer dwa na boisku i numer dwa w sercu dziewcząt. Musi być ciężko.
Abarca wściekle szarpnął za gałkę i spróbował wyciągnąć misia, ale po raz kolejny musiał się obyć smakiem. Był na nią wściekły, bo powiedziała prawdę. Wiedział, że nigdy nie będzie na pierwszym miejscu, nie ważne jak bardzo się starał. Odszedł w drugą stronę, po drodze wyciągając z kieszeni telefon komórkowy. Do północy było jeszcze sporo czasu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:26:41 30-05-24    Temat postu:

cz. 2

Veracruz, 1.01.2015 roku

Dalia przebudziła się z uśmiechem na twarzy i od razu zapragnęła podnieść powieki, by upewnić się, że poprzednia noc nie była tylko wytworem jej wyobraźni. Nie piła tego wieczora nic oprócz lampki słodkiego szampana, więc nie było mowy o omamach, ale często jej się to śniło, więc obawiała się, że i teraz nawiedziło ją senne marzenie. Różowe usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, kiedy otworzyła oczy i zobaczyła go leżącego naprzeciwko niej. Dalia lubiła patrzeć, jak Jordan śpi. Mogła go w spokoju obserwować bez żadnych konsekwencji. Zwykle nie lubił, gdy ludzie się na niego gapili, a ona uważała, że to zbrodnia nie patrzeć, kiedy był tak przystojny. W ciągu dnia rzadko się uśmiechał, nie pamiętała, by widziała go prawdziwie radosnego. Zwykle był poważny, a nawet ponury, ale kiedy spał, wyglądał tak niewinnie, że mogłaby na niego patrzeć godzinami. Oddychał miarowo, leżąc na prawym boku z ręką zgiętą w łokciu i podłożoną pod głowę. Poskręcane włosy opadały mu na czoło, ale i tak pod kosmykami zauważyła drobną zmarszczkę. Wiedziała, że śni mu się coś przykrego, o czym później nie będzie pamiętał, a na pewno nie będzie z nią o tym rozmawiał. Widocznie alkohol nie był w stanie odegnać wszystkich mrocznych myśli. Zwykle Jordan spał jak suseł, zasypiał gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, czasami potrafił zasnąć na siedząco w fotelu wykończony nauką i treningami, a ona starała się go nie budzić. Zapamiętywała każdy szczegół jego twarzy i gdyby była lepsza z rysunku, pewnie namalowałaby jego portret z zamkniętymi oczami. Teraz też zaparło jej dech w piersiach, kiedy wodziła wzrokiem po jego idealnych rysach twarzy, pięknym wysokim nosie, na którym widniał uroczy pieprzyk. Jordi chyba go nie lubił, ale ona uważała to za miły dla oka dodatek – dodawał mu specyficznego chłopięcego uroku. Lubiła odkrywać na jego ciele pieprzyki w różnych miejscach. Upodobała sobie szczególnie ten niedaleko jego pępka, który zdobił jego mięśnie brzucha. Zadrżała, kiedy poruszył się niespokojnie w pościeli, zrzucając kołdrę z nagich ramion, bo było mu za gorąco. Nie przebudził się jednak, a ona odetchnęła z ulgą. Zasłużył na odpoczynek. Kiedy się obudzi, czeka go pierwszy i największy w życiu kac.
Wyślizgnęła się z łóżka po cichutku i zdusiła w sobie ochotę, by włożyć na siebie jedną z koszulek Jordana w stylu oversize, które leżały ułożone w równiutką kosteczkę na półce w szafie. Jego ubrania zawsze pachniały czymś, czego ona jako miłośniczka kwiatów nie była w stanie sklasyfikować. To był zapach niepodobny do niczego innego, co znała. Jordan pachniał po prostu jak Jordan – uzależniająco. A może tylko tak sobie wmawiała i były to po prostu feromony. Wiedziała, że nie lubił, gdy ktoś dotyka jego rzeczy bez pozwolenia, więc wciągnęła na siebie swoje bikini i szorty, które miała poprzedniego wieczoru, po czym zbiegła na dół do kuchni cała w skowronkach.
– Dzień dobry! – przywitała się z kolegami, którzy już siedzieli przy stoliku i przygotowywali śniadanie. – Szczęśliwego Nowego Roku! – zaśpiewała, dłonią mierzwiąc włosy Patricia, który wisiał na telefonie. – Z kim rozmawiasz?
– Ze strażą pożarną – wyjaśnił za kumpla Yon, chwytając w dłonie tosty, które wyskoczyły z tostera i kładąc je na talerzu przed Dalią. – Spaliliśmy drzewo.
– Co takiego? – Panna Bernal nie przestawała się uśmiechać. Była szczęśliwa, co tam jakieś drzewo. Myślała zresztą, że jej przyjaciele z dzieciństwa stroją sobie z niej żarty, ale wtedy Pat skończył rozmowę i odłożył komórkę na bok.
– Zabezpieczą miejsce, ale przyślą kogoś dopiero po niedzieli – poinformował ich, chwytając jednego tosta z talerza Dalii i smarując go sobie dżemem.
– Hej, to moje tosty! – powiedziała, ale machnęła na niego ręką. – Co się stało?
– Fajerwerki wymknęły się spod kontroli. – Gamboa pokręcił głową, ubolewając nad głupotą kumpli z drużyny, którzy kupowali petardy. – Jeden z nich poleciał w drzewo przed domem i zajęło się ogniem. Jakoś je ugasiliśmy, ale dona Serafina mnie zabije, jak się dowie, bo to jej ulubione.
– Dona Serafina zabije Jordana, to pod jego pieczą jest Niezapominajka – sprostował Abarca. Było mu trochę głupio, że postawili właścicieli w takiej sytuacji, ale nie było mu żal Jordana. – Powinien tu być i tego dopilnować. Gdzie on się podziewał?
– Śpi na górze, nie budźmy go. Później się na was wyżyje za spalone drzewo – poprosiła szybko Dalia, a Patricio zmarszczył brwi. – Dlaczego tak patrzysz?
– Zniknęłaś przed północą.
– A co, chciałeś mnie pocałować na szczęście? – zachichotała, ale widząc jego minę, przeprosiła go wzrokiem. – Byłam zajęta.
– Nie wątpię. – Yon Abarca wywrócił oczami, wzrok kierując na sufit. Na piętrze spało kilku kumpli z drużyny, w tym Jordan w swoim pokoju, a Veronica poszła pobiegać nad morzem.
– Dali, co jest grane? Czy ty… byłaś z Jordanem? – Patricio zagadnął przyjaciółkę, kiedy zostali sami. – Był zalany w trupa, nie powinnaś tego wykorzystywać.
– Nikogo nie wykorzystywałam! – Dalia oburzyła się, wgryzając się w swojego tosta z miodem. – Proszę, nie psuj tego.
– Ale przecież zerwaliście…
– Wiem, ale… – Bernal wyprostowała się na kuchennym stołku i rozmarzonym wzrokiem wpatrzyła się w przestrzeń. – Tym razem jest inaczej, czuję to. Wiem to na pewno.
– Nie wiesz tego. Chcesz w to wierzyć, jest różnica. – Patriciowi coś ścisnęło się w żołądku. Wiele by dał, by to na niego patrzyła takim wzrokiem. Ona wydawała się widzieć tylko jednego chłopaka i nie zwracała uwagi na to, co miała pod nosem. – Nie możesz kogoś zmusić do miłości. On cię nie pokocha.
– Skąd wiesz?
– Bo… wydaje mi się, że on kocha kogoś innego. – Patricio zarumienił się i odwrócił wzrok. Nie chciał powtarzać głupich niesprawdzonych plotek, ale nie mógł też patrzeć, jak Dalia robi sobie niepotrzebnie nadzieję.
– Kogo? Tę dziewczynę z Nuevo Laredo? Nie, to tylko przyjaciółka. – Blondynka machnęła ręką, ale trochę się zaniepokoiła.
– Nie ją. Kogoś bliskiego.
Kiedy to powiedział, do kuchni weszła Veronica po porannym joggingu i nalała sobie szklankę wody, witając się z nimi. Patricio zmieszał się, zgarnął papiery i telefon, po czym się oddalił.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – Dalia rzuciła się Veronice na szyję, nie zważając na to, że przyjaciółka jest spocona po ćwiczeniach. Była w zbyt dobrym humorze.
– Ktoś tu się chyba dobrze wyspał. – Panna Serratos uśmiechnęła się, wyciągając z uszu słuchawki. – Dlaczego humor tak ci dopisuje? Wczoraj wieczorem byłaś raczej markotna.
Dalia pociągnęła przyjaciółkę za łokieć do ogrodu za domkiem, żeby miały trochę prywatności, a kiedy upewniła się, że nikt im nie przeszkadza, uśmiechnęła się szeroko i pochwaliła się powodem swojego szczęścia.
– Spałam wczoraj z Jordim!
– Co? Ale przecież…
– Tak, wiem, że zerwaliśmy już dawno, ale… – Dalia nie wiedziała, co chciała właściwie powiedzieć. Przecież Jordan niczego jej nie obiecywał w swojej sypialni. Ale tak na nią patrzył i poprosił przecież, żeby go kochała… on tego potrzebował, chyba tego chciał. Sama już nie wiedziała.
– Dalio, przecież Jordi był wczoraj kompletnie pijany. – Ciemne brwi Veronici zbiegły się w jedną kreskę, kiedy patrzyła na niższą koleżankę niepewnie.
– Do niczego go nie zmuszałam, jeśli to sugerujesz. – Bernal trochę się oburzyła, ale zawstydziła się i odwróciła wzrok. Bała się, że kiedy Jordan się obudzi, też pomyśli, że zaciągnęła go do łóżka siłą. – Vero, tym razem jest inaczej. Było naprawdę, naprawdę cudownie. Tak bardzo za nim tęskniłam, wiesz? Strasznie mnie to boli, że nie mogłam być przy nim po wypadku.
– Wiem. – Veronica uśmiechnęła się smutno, bo doskonale znała uczucia przyjaciółki.
– Przepraszam, jeśli brzmię jak idiotka, ale nie umiem tego powstrzymać. – Dalia ukryła twarz w dłoniach. Była tak radosna, że Veronice zrobiło się cieplej na sercu. Dawno nie widziała jej tak roześmianej. Dawno nie widziała jej bez tabletek na koncentrację pod ręką.
– Jak on się czuje? – Panna Serratos zatroskała się o najlepszego przyjaciela. Wczoraj nie potraktował jej miło i chociaż go rozumiała, to i tak było jej przykro. Martwiła się jednak, kiedy widziała go pijanego. – Jordi nigdy nie pije, wczoraj musiało mu być naprawdę ciężko.
– Było. – Dalia pokiwała głową, bo w tej chwili wydawało jej się, że jest specjalistką od uczuć swojego byłego chłopaka. – Musiało być, skoro pozwolił mi się dotknąć. Jezu, Vero, ja tu zaraz oszaleję! Wciąż o nim myślę. Mam ochotę go całować bez przerwy. Szczególnie jego obojczyki. Jak ja uwielbiam jego obojczyki! On też to uwielbia, ale mi nie powiedział. Sama to odkryłam – dodała z dumą, śmiejąc się pod nosem na to wspomnienie. – To małe zagłębienie pod prawym obojczykiem, jest w tym miejscu strasznie wrażliwy. Kiedyś to zwykle on przejmował stery, ale kiedy wczoraj zobaczyłam jego reakcję na mój dotyk w tym miejscu, wiedziałam, że mam go w garści.
– Dalio, proszę cię, nie powinnaś mi tego mówić. – Veronica zawstydziła się i pokręciła głową. – To wasze prywatne sprawy.
– A komu mam się zwierzyć jak nie tobie, Vero? Mam wiecznie pisać o tym w pamiętniku? W końcu oszaleję! Myślałam, że mogłabyś dać mi jakieś wskazówki.
– Ja? Dlaczego ja?
– Bo tak dobrze go znasz. – Dalia nie rozumiała zdziwienia u przyjaciółki. – No i spałaś z jego bratem. Może mają podobne upodobania, może jest jeszcze coś, czego nie wiem.
– Dalio! – Szatynka zarumieniła się na wspomnienie Franklina i jej błędu sprzed roku.
– Ojej, przepraszam. Po prostu pomyślałam, że… no wiesz.
– Jordi nie przypomina Franklina ani trochę – powiedziała stanowczym tonem panna Serratos. – A poza tym ja… – Zawiesiła głos i wpatrzyła się w swoje dłonie, żeby nie patrzeć na przyjaciółkę. – Ja nie znam się na takich rzeczach.
– Jak to nie? Chodziłaś z wieloma chłopcami! Nawet starszymi z innych szkół. Czy ty z nikim nie…? Vero, dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie pytałaś. – Veronica wzruszyła ramionami. Miała kilku chłopaków od czasu Marcusa, ale z żadnym nie czuła się na tyle bezpiecznie, by pójść na całość. W szkole jednak mówiło się podłe rzeczy i przylgnęła do niej łatka „tej łatwej”. – Byłam tylko z Franklinem. To było raz i nie jestem gotowa, żeby zrobić to ponownie z kimkolwiek.
– Z Franklinem nie było miło?
– Pamiętam, że przepłakałam cały wieczór. Nie było romantycznie.
– Ach. – Dalia się zasmuciła. Ona miała same przyjemne wspomnienia ze swojego pierwszego razu z młodszym bratem Guzman. – Ale było ci wtedy smutno. Tak naprawdę Franklin był po prostu pod ręką. Gdybyś trafiła na kogoś innego, pewnie poszłabyś do łóżka z nim. Prawda?
– Hmm? – Veronica tylko uniosła głowę zawstydzona, a Dalia nie drążyła tematu.
Wzięła ją pod rękę i poszły się przespacerować po plaży. Panna Bernal była w wyśmienitym nastroju, ale miała też pewne obawy. Patricio zawsze był głosem rozsądku i nie podobało jej się, że nie pochwala jej zachowania wczorajszej nocy.
– Vero… myślisz, że Jordi kogoś ma? – zapytała w końcu cicho, jakby wstydziła się swojego pytania.
– Gdyby miał dziewczynę, to nie poszedłby z tobą wczoraj do łóżka – zauważyła szatynka. – On tak nie robi, to dobry chłopak.
– Tak, ale sama powiedziałaś, że był pijany. Może zapomniał. Może po prostu ciężko mu było się opanować. Wiesz, że chłopcom niewiele trzeba, żeby się podniecić. – Dalia zaczęła bać się nie na żarty. – Pat twierdzi, że Jordi lubi kogoś innego. Myślisz, że to prawda?
– Nie wiem. Nie zwierza mi się. – Veronica ubolewała z tego powodu. Kiedyś byli nierozłączni, ale od czasu śmierci jej taty wszystko się zmieniło. – Nie sądzę, byś musiała się tym martwić.
– Tak, ale Patricio jest z nim w drużynie, kolegują się. Pewnie mówią sobie różne rzeczy. Myślisz, że jest w szkole jakaś dziewczyna, która mu się podoba? Nie zauważyłam, żeby poświęcał uwagę komuś konkretnemu. Od czasu jak zerwaliśmy, chyba z nikim nie chodził, a przynajmniej nie w naszej szkole. – Dalia zastanowiła się nad tym głęboko. – Ta dziewczyna z Nuevo Laredo to tylko przyjaciółka, prawda? Nela mnie wkurzyła, kiedy wygadała wszystkim, że ich mama kazała Jordanowi zerwać z tą laską znajomość, żeby zaczął chodzić ze mną. Powinna trzymać buzię na kłódkę.
– Nie zrobiła tego specjalnie. – Veronica stanęła w obronie Marianeli, której wymsknęła się ta informacja i obiegła całą szkołę, przez co Dalia przez jakiś czas była na językach.
– No ale powiedz, Vero, myślisz, że ktoś zwrócił jego uwagę w szkole? Znasz go najdłużej i najlepiej.
– Hmm tego nie wiem. – Panna Serratos zastanowiła się głęboko. Właściwie to nigdy nie rozmawiali o takich rzeczach. – Ale kiedyś, dawno temu, chłopcy z drużyny rozmawiali po treningu i słyszałam, jak wspomniał, że uważa Laurę Montero za najładniejszą dziewczynę w szkole.
– Laurę Montero? Ale przecież ona chodziła z Franklinem. – Dalia zatrzymała się w miejscu, patrząc na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
– Tak, ale to było zanim zaczęli razem chodzić. Wiem, że Jordi miał z nią grać w musicalu. Mówię tylko, co słyszałam. – Veronica od razu się usprawiedliwiła. Nie miała w końcu sprawdzonych informacji.
– Ale to nie ma sensu. To ty jesteś najładniejszą dziewczyną w szkole i wszyscy o tym wiedzą. – Dalia obdarzyła przyjaciółkę komplementem, a ta zarumieniła się po tych słowach. – Myślisz, że Jordi coś czuje do Laury?
– Nie wiem, Dalio. Najlepiej po prostu go o to zapytaj.
– Żeby mnie pogonił i nigdy więcej się do mnie nie odezwał? Nie ma szans! – Bernal szybko pokręciła głową. Jej blond kucyk zakołysał się nad jej ramionami. – Nie stracę go już nigdy więcej.

***

Olivia zaszyła się w ustronnym miejscu ze studentem, którego sobie upatrzyła. Z dala od szałowej imprezy, między skałkami na plaży w dość romantycznej scenerii. Pomyślała, że dobrze, że jest ciemno. Z bliska student wcale już jej się nie podobał. A dodatkowo pachniał jakimś tanim winem i szczerze mówiąc, całowanie go nie sprawiło jej żadnej przyjemności.
– Ał – pisnęła, kiedy koleś zderzył się z nią zębami. Mówiło się trudno, w końcu do północy pozostało niewiele czasu. – Eee, możesz zabrać rękę? – zapytała, kiedy jego dłoń trochę za bardzo wsunęła się w nogawkę jej szortów, jakby chciał ją złapać za tyłek.
– Dlaczego? – zapytał z konsternacją. Sama go tutaj przyprowadziła i chciała się całować, a teraz nie chciała iść dalej? Nie rozumiał. – Przecież to ty mnie wyrwałaś na plaży.
– Tak, ale nie żebyś mnie obmacywał.
– A po co?
– Całowanie to już dla ciebie wynalazek zamierzchłych czasów?
– Jakbym chciał się całować, poszedłbym do budki buziaków. Tamta laska jest przynajmniej seksowna.
– Tak? To idź i ją macaj po tyłku, kretynie. – Bustamante odepchnęła go pięścią w klatkę piersiową, a on rozmasował obolałe miejsce.
– Dobra, już dobra. – Dał za wygraną. Pewnie i tak wiedział, że z Veronicą nie miał żadnych szans, to kompletnie nie jego liga, mimo że był starszym studentem.
Kontynuowali pieszczoty, a Olivia próbowała zmusić się, żeby coś więcej poczuć. Nic, kompletnie nic. Ze znudzeniem spojrzała na swój elektroniczny zegarek na nadgarstku. Zostało dosłownie niewiele do północy. Mogła zaryzykować, wrócić na plażę i znaleźć kogoś lepszego, ale nie miała gwarancji, że jej się to uda. Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu, jak to mówią. Wtedy poczuła jego spoconą dłoń na swojej piersi i ponownie się zirytowała.
– Nie umiesz utrzymać łap przy sobie, co? – warknęła, ze złością wydmuchując powietrze. Miała wrażenie, że prześmierdła tym tanim winem, które koleś wypił na plaży. – Aż tak trudno się powstrzymać?
– Sorry, ale nie kumam. Chcesz albo nie, powiedz od razu, żebym nie tracił czasu.
Olivia ponownie westchnęła. Czy naprawdę musiała się posuwać do tego, żeby nie być samą o północy? Wierzyła, że pocałunek o północy potrafi odmienić wszystko, była romantyczką, a przynajmniej do niedawna tak myślała. Teraz zaczynała sądzić, że wszyscy faceci to świnie. Zmusiła się całą siłą woli, że wrócić do niechlujnych pocałunków. Student już nie chciał się zatrzymać, obłapiał ją już gdzie popadnie, a ona zacisnęła powieki, próbując dzielnie to wytrzymać, aż w końcu coś w niej pękło, kiedy odwiązał jej z tyłu górę od bikini. Jej ręka automatycznie odnalazła pustą butelkę po obleśnym winie i zamachnęła się niczym gwiazda baseballa prosto w łeb wstrętnego chłopaka. Padł bez przytomności na piasek, a ona trąciła go lekko butem, zastanawiając się, czy nie przesadziła.
– Eeee Olivio, wszystko okej?
Odwróciła się w stresie w stronę chłopięcego głosu, który wypowiedział te słowa. Jorge Ochoa poszedł przespacerować się po plaży i wpadł na nią stojącą nad nieprzytomnym mieszkańcem Veracruz.
– Nie stój tak, pomóż mi go usunąć – poleciła, chwytając gościa za nogi i próbując go zaciągnąć w krzaki.
– Jak to usunąć? Co ty mu zrobiłaś? – Ochoa podbiegł i schylił się nad nieprzytomnym, zaglądając mu pod powieki, by sprawdzić czy na pewno wszystko z nim okej.
– Tylko trochę go ogłuszyłam. – Olivia, wzięła pustą butelkę i wyrzuciła ją do Zatoki, jakby chciała zatrzeć ślady.
– Chyba bardziej niż trochę. Prześpi całego sylwestra. – Jorge odetchnął z ulgą, kiedy zdał sobie sprawę, że chłopakowi poza guzem na głowie nie będzie nic dolegało. – Co się takiego stało?
– Oglądałeś „Kevina samego w Nowym Jorku”?
– No… – przyznał, nie wiedząc, do czego prowadzi to porównanie.
– Powiedzmy, że nie tylko tamci bandyci mają lepkie ręce.
– Dobra, czaję. – Jorge pokiwał głową, woląc nie wdawać się w szczegóły. – Zanieśmy go tam. – Wskazał mały zakątek pod drzewem. – Byłoby kiepsko, gdyby zmyła go fala.

***

Był w stanie ciągłej gotowości, jakby czuł się osobiście odpowiedzialny za przebieg imprezy sylwestrowej na plaży. Nie potrafił się całkiem zrelaksować, kiedy wiedział, że jego znajomi się rozpierzchli, a na imprezie był alkohol. Wzrokiem próbował odnaleźć Vedę, której obiecał pilnować Ivanowi, ale ta gdzieś mu zniknęła. Wiedział, że nikt nie pozwoli jej skrzywdzić, ale czuł, że Quen w ferworze noworocznego romantycznego nastroju może mieć inne rzeczy do roboty, więc to do Felixa należało pilnowanie koleżanek. Primrose mówiła, że nie będzie próbowała niczego ryzykownego, ale zawsze brał jej zapewnienia z przymrużeniem oka. Wiedział, że radziła sobie coraz lepiej, ale wolał dmuchać na zimne.
– Nie musisz tak stałe o wszystkich myśleć. Są dorośli, poradzą sobie bez ciebie. – Daniella przysiadła koło niego na piasku, podając mu puszkę zimnego napoju bezalkoholowego. Przyjął ja od niej z uśmiechem.
– To tylko banda siedemnastolatków.
– Zgadza się i umieją podejmować samodzielne decyzje. – Dziewczyna zapewniła go z pełną stanowczością. – Masz to po ojcu, co? Pamiętam pana Castellano. Podrzucał was czasem do domku dona Leopolda i doni Serafiny. Fajny z niego facet.
– Taaaak. – Felix otworzył sobie puszkę i pociągnął kilka łyków. – Fajny z niego gość.
Prawdą było, że był zły na ojca od czasu, kiedy dowiedział się, że zataił przed nim ważne informacje na temat Ivana. Molina zamontował u nich w domu pluskwę i podsłuchiwał, a Basty nie zamierzał nic z tym zrobić. A może miał jakiś ukryty plan, tylko po prostu nie chciał wtajemniczać w niego syna?
– Ty też jesteś fajny. – Daniella wyrwała go z rozmyślań i musiał na nią spojrzeć, by sprawdzić, czy sobie z niego nie żartuje. Nachyliła się w jego stronę, chcąc go pocałować, mimo że nie było jeszcze północy. Odwrócił głowę i finalnie udało jej się musnąć tylko jego policzek. – Przepraszam. Chyba mylnie odczytałam sygnały.
Nie wysyłał żadnych sygnałów. Był miły. Zawsze był miły i jakoś nigdy nie zdarzyło mu się, żeby jakaś dziewczyna odebrała to jako zaproszenie do flirtu. Przez chwilę miał ochotę się roześmiać. Może było prawdą to, co mówił Quen – dziewczyny w liceum wolały bad boyów, chłopaków nieprzewidywalnych. Studentki skłaniały się bardziej ku spokojnym i odpowiedzialnym.
– W porządku. Po prostu się nie spodziewałem – przyznał zgodnie z prawdą, ale sam nie wykonał żadnego ruchu.
– O Boże, pewnie masz dziewczynę, co? Nie powinnam.
– Nie, nie mam. – Felix miał ochotę się roześmiać i właśnie to uczynił. To było strasznie głupie, ale nie mógł się powstrzymać. – Lubię kogoś, ale nie chodzimy ze sobą.
– Ona czuje to samo?
– Zdecydowanie nie. – Roześmiał się jeszcze głośniej. Lidia traktowała go jako dobrego przyjaciela.
– A wie, co ty do niej czujesz?
– Nie.
– Bez obrazy, Felix, ale dlaczego nie możesz w takim razie się trochę rozerwać? Jesteś z daleka od domu.
– Wiem. Ona nie myśli o mnie w ten sposób, ale ja jestem wierny swoim uczuciom. Wiem, że to żałosne, ale mam swoje zasady. – Castellano wzruszył ramionami, bo nie przeszkadzało mu to, że wychodził na frajera. – Poza tym istnieje jeszcze braterski kodeks.
– Co takiego?
– Wiem, że byłaś blisko z Jordim – przypomniał jej, a ona przez chwilę musiała się zastanowić, co ma na myśli. Dopiero po chwili roześmiała się wesoło.
– Masz na myśli te parę całusów w wakacje, kiedy przyjeżdżał z Nelą i Franklinem? Kiedy to było, lata temu! – Daniella roześmiała się szczerze. – Byliśmy dzieciakami. Przyjechał kiedyś wściekły jak osa. To były pierwsze wakacje, kiedy tak zmężniał, jakieś trzy lata temu. Pierwsze wakacje, kiedy ty z nim nie przyjechałeś, bo się pokłóciliście. Wcześniej był zawsze wkurzającym, głośnym bratem Franklina. Ale w tamte wakacje miło się na niego patrzyło. No ale kiedy włożyłam mu jego dłoń pod swoją bluzkę, stwierdził, że to nie przystoi i to by było na tyle z wakacyjnego romansu.
– Hmm. Mimo wszystko. – Felix uśmiechnął się lekko pod nosem. Jordan zgrywał wielkiego casanovę, ale był romantykiem i niewiele osób o tym wiedziało.
Castellano nie zamierzał całować się z Daniellą – była starsza, bardzo ładna (w tym akurat Jordan nie kłamał, naprawdę wyładniała od czasu gdy widział ją po raz ostatni), ale nie myślał o niej w ten sposób. Kiedyś mu się podobała, w dzieciństwie trochę do niej wzdychał i lubił odwiedzać Guzmanów nad morzem, bo mógł sobie popatrzeć na pannę Salas, ale teraz w głowie miał tylko niską brunetkę z Pueblo de Luz. Studentka chyba wyczytała to wszystko z jego oczu, bo pokiwała głową, jakby dawała mu znać, że rozumie. Felix natomiast wytężył wzrok, bo dostrzegł jakiś ruch w wodzie.
– Ktoś tam jest – stwierdził, wstając z miejsca i wyciągając szyję. – Co za kretyn poszedł się kąpać po ciemku w tych falach?
Ruszył przed siebie, nie patrząc na Daniellę ani nikogo innego. W pośpiechu ściągnął tenisówki i wlazł do wody do pasa. Ktoś odpłynął od brzegu i topił się, a ludzie zajęci na plaży imprezą nie byli w stanie tego dostrzec. Było to niebezpieczne, ale Felix jako wytrawny pływak miał doświadczenie, brał też udział w kursach ratowniczych. Chwilę później reanimował już chłopaka, którego wyciągnął ze słonej wody.
– To Ramiro – szepnęła Daniella, zatykając sobie usta dłonią.
Na plaży zrobiło się zbiegowisko, wszyscy patrzyli na Felixa w akcji, a kiedy wnuk burmistrza Veracruz zaczął wypluwać wodę i powoli wracał do siebie, rozległy się oklaski. Castellano jakby dopiero teraz dostrzegł tych wszystkich ludzi. Stali z telefonami w rękach, robiąc zdjęcia i kręcąc filmy, zamiast zadzwonić po cholerną karetkę. Tylko Daniella zachowała trzeźwość umysłu i od razu wezwała pomoc. Felix wstał z klęczek, nie zważając na piasek, który przykleił mu się do mokrego ciała. Podszedł do jakiegoś studenta, który robił właśnie transmisję live na instagramie, wyciągnął mu telefon z dłoni i cisnął nim w stronę Zatoki. Słyszeli tylko chlupot fal, kiedy morska woda połknęła drogiego smartfona. Influencer wyglądał jakby dostał po twarzy.
– Idiota. – Felix ze złością go wyminął i upewnił się, że Ramirowi nic nie jest, pomagając ratownikom zabrać go do karetki, kiedy już przyjechali. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
– Jak to jest? – Sara zwróciła się do znajomych, którzy stłoczyli się na plaży. – W Pueblo de Luz Felix ma wizerunek takiego… no wiecie… ciapy. Ale tutaj od razu wychodzi z niego mężczyzna.
– Felix nie jest ciapą. – Rosie roześmiała się na to stwierdzenie, ale w gruncie rzeczy to określenie dosyć dobrze pasowało. Był po prostu nastolatkiem, zachowywał się jak nastolatek, ale czasami wychodził z niego Basty Castellano.
Kilka studentek obok zaczęło wzdychać i pokazywać go sobie palcami. Czarne mokre kosmyki zaczesał do tyłu w takim geście, że Primrose i Sara parsknęły śmiechem, kiedy studentki wokoło stwierdziły, że to „najseksowniejsza rzecz jaką widziały”.
– Castellano ma branie w Veracruz? – Nacho przepchał się przez tłum w towarzystwie Remmy’ego, dziwiąc się na ten widok. – Świat stanął na głowie.
Sara tylko skuliła się w sobie i starała się nie patrzeć na żadnego z nich, mimo że Remmy uśmiechnął się lekko w jej stronę.
– Coś ty taki zdziwiony? – Quen prychnął, pojawiając się przy kolegach, trzymając Carolinę za rękę. – Mamy w końcu magiczny nowy rok, cuda się zdarzają.
Oberwał po tych słowach w żebra od swojej dziewczyny i wszyscy się roześmiali.

***

Veracruz, 1.01.2015 roku

Miał wrażenie, że potężny ból głowy zaraz rozwali mu czaszkę. Nie miało sensu brać nic przeciwbólowego, bo i tak nie zmniejszyłoby to dolegliwości. Poza tym Jordan uważał, że sobie na to zasłużył. Marna to kara, ale przynajmniej się pomęczy. Wiedział, że nigdy więcej nie sięgnie po alkohol – nie było to warte zachodu, skoro czuł się po nim tylko jeszcze gorzej. Nie rozumiał ludzi, którzy uciekają w nałogi, by zapomnieć o problemach, bo na niego to kompletnie nie działało. Wychylił butelkę wody mineralnej i nawet nie myślał o śniadaniu. Stanął przed domem letniskowym dziadków i wpatrywał się w szpetne spopielone drzewo. Wyglądało okropnie na tle ślicznego niebieskiego koloru budynku.
– Nie umiecie odpalać fajerwerków? – zapytał Patricia, który sprzątał po imprezie. Kolega spojrzał najpierw na niego, potem na drzewo i znów na niego.
– Wymknęły się spod kontroli. Wybacz, stary, nie chcieliśmy sprawiać problemów twoim dziadkom. – Gamboa zrobił skruszoną minę, wrzucając do worka na śmieci resztę pustych kubków i butelek, które walały się od frontu.
– W porządku. Dobrze, że w porę ugasiliście.
Guzman patrzył na drzewo, czując, jak na dno żołądka opada mu coś oślizgłego i ciężkiego, mimo że nic nie zjadł od wczorajszego popołudnia. Jak bardzo musiał być pijany, że nie słyszał akcji gaśniczej? Jego pokój wychodził na tyły budynku i miał widok na plażę, a spalone drzewo stało w ogródku przed Niezapominajką, prosto pod oknem starego pokoju Franklina. Poczuł się jeszcze gorzej, jeśli to w ogóle możliwe.
– Idź się położyć, my tu wszystko ogarniemy. – Pat widział jego minę i zinterpretował ją jako nudności na kacu.
– Nie chce mi się spać. Całą noc spałem, wystarczy.
– No chyba nie całą – wymsknęło się Patricowi, a kiedy Jordi spojrzał na niego groźnie, wytłumaczył: – Nie rób jej tego, Jordan. Nie dawaj jej nadziei. Ona jest taka szczęśliwa, pewnie myśli, że się zejdziecie. Powiedz jej wprost, że nic z tego nie będzie, znajdź sobie kogoś, żeby ona też mogła ruszyć dalej. Jeśli będziesz się tak zachowywał, ona już zawsze będzie przez ciebie cierpiała.
– O czym ty mówisz?
– O Dalii, głąbie. – Gamboa odstawił worek i odetchnął ciężko. Nie było łatwo o tym mówić. – Jeśli masz ochotę pobzykać, to jest mnóstwo innych dziewczyn. Nie rozumiem, dlaczego obiecujesz Dalii coś, czego nie możesz jej dać.
– Niczego jej nie obiecywałem. – Guzman gwałtownie pokręcił głową. Zaczął się zastanawiać, czy pod wpływem upojenia alkoholem mógł powiedzieć coś, czego później będzie żałował? Nie wydawało mu się. – Pat... Ja nie pamiętam.
– Co? Nie pamiętasz, że z nią spałeś?
– Nie pamiętam, co takiego jej mówiłem. Nie wiem, czy cokolwiek jej mówiłem. Byłem tak zalany, że nie myślałem. Nie chciałem myśleć.
– Więc jej to powiedz, bo od rana chodzi w skowronkach i zachowuje się tak, jakbyś co najmniej się oświadczył.
– Nie bierze już pigułek – mruknął cicho Jordan, jakby to był jego argument.
– Więc zamierzasz ją zwodzić i obiecywać jej Bóg wie co, żeby tylko nie brała wspomagaczy do nauki? – Patricio się zezłościł. Dobijało go to, że dziewczyna, w której był zakochany od dziecka, nigdy nie myślała o nim w ten sam sposób, ale mimo wszystko chciał jej szczęścia. Wiedział, że przy Jordanie tego nie zazna. – Proszę cię, Jordan. Wiem, że ci ciężko, ale ogarnij się.
Guzman nic nie powiedział. Wpatrywał się dalej w drzewo z lekko przekrzywioną głową. Jedna z gałęzi od strony okna pokoju Franklina wyglądała bardzo niebezpiecznie. Była niemal całkiem spopielona. Pomyślał, że to przedziwny znak i nie spodobało mu się to.
– Ta gałąź może komuś spaść na głowę – zauważył rozsądnie, przestępując kilka kroków do przodu, by lepiej się przyjrzeć.
– Spokojnie, już dzwoniłem po straż, przyjadą coś z tym zrobić, ale dopiero po Nowym Roku.
– Nie będę na nich czekał.
– Co?
Jordan poszedł do piwnicy i po chwili wrócił z piłą do drewna. Patricio nie wiedział, czy ma się roześmiać czy dzwonić po karetkę, bo jego kumpel ewidentnie nadal był pijany.
– Nie wygłupiał się, nie możesz tam wejść. To drzewo ledwo się trzyma.
– Dam radę.
– Żaden z ciebie majsterkowicz, Jordan. To twój dziadek zajmuje się takimi rzeczami, ty nie umiesz nawet wbić gwoździa. Naprawdę, zostaw to.
Jordi już w ogóle go nie słuchał. Wspiął się po gałęziach, których na szczęście nie spotkał taki los jak tego biednego spopielonego konara i usadowił się w bezpiecznym miejscu. Kiedy był mały zawsze się tu wdrapywali. Kiedy przyjeżdżali tu na wakacje i w domku zaczynało się robić tłoczno, Franklin uciekał czasem po tym drzewie i szedł do miasta z kolegami, żeby nie musieć niańczyć głupich bachorów, za jakich uważał swojego młodszego brata, kuzyna i ich kumpli. Jordi chwycił piłę i zaczął piłować, by odciąć gałąź, która i tak ledwo się trzymała.
– Pojebało go? – zapytał Yon Abarca, stając obok Patricia w ogródku i wpatrując się w górę, jak Guzman z zaciętą miną skupia się na swoim zadaniu.
– Ewidentnie.
Gałąź spadła na ziemię z hukiem, a Jordana uderzyło, jak duże jest okno do pokoju Franklina. Nigdy wcześniej nie przyglądał się mu aż tak. To stare drzewo zawsze je zasłaniało. Ześlizgnął się po pniu i wcisnął piłę w ręce skołowanego Patricia. Ruszył drogą wzdłuż domków, nie oglądając się za siebie.

***

Tak jak się spodziewał, żadne z rodziców nie wróciło na noc do domu. Zresztą noc była krótka, on sam prawie nie zmrużył oka. Pani weterynarz dyżurująca w lecznicy zabrała kociaki na obserwację i dała im do zrozumienia, że ostatnimi czasy problem bezpańskich zwierząt w Pueblo de Luz i Valle de Sombras przybrał na sile. Nie zdziwiło jej ich znalezisko. Laura uparła się, że zostanie z kociakami, żeby się nie bały, ale Jordan patrzył na nią jak na kretynkę, więc w końcu dała za wygraną i zgodziła się przenocować u Guzmanów, żeby nie wracać po zmroku do San Nicolas.
Nela była roztrzęsiona po scenie nad jeziorem, o której poinformował Jordana Kevin po tym, jak ją przywiózł. Poszła od razu spać, a Jordan odstąpił swój pokój Laurze sam drzemiąc na kanapie w salonie. Zwykle nie miał problemów z zaśnięciem, ale tej nocy mnóstwo myśli chodziło mu po głowie, więc kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, za chwilę został brutalnie obudzony przez krzątającą się w kuchni Laurę, która w podzięce za imprezę i nocleg chciała przygotować bliźniakom śniadanie. Pierwszego stycznia musiała znów spędzić kilka godzin na stażu w biurze gubernatora i już na samą myśl nie czuła się z tym najlepiej, więc miło było mieć chociaż towarzystwo rówieśników.
Uśmiechnęła się przepraszająco na widok zaspanego Jordana, który pojawił się w kuchni i ze złością sięgnął jej z wysokiej szafki kubki, bo tak hałasowała, szukając ich, że nie mógł już dłużej spać. Nela pojawiła się w kuchni już w pełnym ubraniu, ale z ponurą miną i zajęła miejsce na stołku kuchennym.
– Castellanów nie ma w domu – powiedziała cicho, dziabiąc widelcem puszystego naleśnika, którego Laura podstawiła jej pod nos. Robiła świetne naleśniki, nie raz gotowała u nich w domu, kiedy odwiedzała Franklina, ale tego dnia Nela nie miała jak cieszyć się pysznym śniadaniem. – Chciałam zgłosić Basty’emu tę sprawę z wężem.
– Nela, Basty jest policjantem, nie zajmuje się martwymi kotami – poinformował ją brat, trochę zmartwiony jej podłym nastrojem, a trochę zniecierpliwiony, że musi jej to tłumaczyć.
– Zainteresował się, kiedy zamordowano kota Astrid. Guapo był miłym tłuściutkim kotkiem.
– Śmierć kota Astrid była ewidentnym zastraszeniem, to zupełnie inna sprawa. Ktoś go wypatroszył i zostawił na widoku, żeby przekazać zakodowaną wiadomość. Ten kociak z wczoraj to po prostu natura w czystej postaci. – Jordan oparł się ramieniem o blat i wpatrzył się w siostrę z troską. – Zjedz coś, Nela.
– Chyba nie dam rady. – Pokręciła głową i odsunęła od siebie talerz. – Pójdę się położyć.
– Jest bardzo wrażliwa, prawda? – Laura zabrała porcję naleśników Marianeli i sama zatopiła w nich widelec. – Wszystko bardzo przeżywa.
– Zawsze tak miała. Szczególnie jeśli chodzi o zwierzęta. – Jordan skubnął kilka borówek zdobiących jego talerz. Laura ułożyła na jego naleśnikach uśmiechniętą buźkę, ale zniszczył jej dzieło, jakby robił to dla zasady. – Kiedyś znalazła w ogrodzie rannego ptaka. Zabrała go do swojego pokoju i zrobiła mu posłanie pod łóżkiem. Pielęgnowała do czasu aż skrzydło się zagoiło i mógł odlecieć. Ukrywała go przed matką, bo wiedziała, że jak wpadnie w szał, każe jej się go pozbyć.
– Silvia nie lubi zwierząt, co?
– Na tyle, że aż symulowała alergię na sierść, byleby tylko nie zgodzić się na psa w domu.
– Może przygarniecie kota?
– Nawet o tym nie myśl. – Jordan ostrzegł ją, kręcąc głową na widok jej przymilnej miny. – Nie zamierzam adoptować tych kociaków znad jeziora, do reszty ci odbiło?
– Ja wzięłabym jednego, a ty i Nela możecie zabrać drugiego. Pani weterynarz spodobał się ten z czarną plamką na nosie.
– Nie cierpię kotów – rzucił dobitnie Jordan, a Laura wygięła usta w podkówkę.
– Jak zwykle nie ma z tobą zabawy.
– Przygarnij oba kociaki, skoro ci tak zależy.
– Nie dam rady z dwoma. Mam studia i staż, to nie jest takie proste. Poza tym kto by z nimi zostawał, kiedy mnie nie ma w domu?
– Koty umieją o siebie zadbać.
– Nie takie malutkie.
– W każdym razie u mnie na pewno nie zamieszkają. – Jordan uciął dyskusję.
Laura chciała chyba jeszcze wyciągać jakieś argumenty, że przydałby mu się zwierzak jako forma terapii radzenia sobie z gniewem, ale wpuszczał jednym uchem, a wypuszczał drugim. Po śniadaniu odprowadził ją do samochodu, który zaparkowała na podjeździe przed ich domem i wtedy zauważyli, że coś jest nie tak. Opony Laury były całkowicie sflaczałe, ktoś je przebił w nocy.
– Co za dureń? – Jordan wkurzony nachylił się przy kołach czerwonego minicoopera Laury, czując, że krew się w nim gotuje. W tym miasteczku już nic go nie zaskoczy.
– Pewnie jakaś zabłąkana petarda – usprawiedliwiła obywateli Pueblo de Luz Laura, machając lekko ręką. Prawdą było jednak, że trochę ją to zaniepokoiło.
– Petarda spuściłaby powietrze we wszystkich czterech oponach? – Jordan posłał jej wszystkowiedzące spojrzenie. – A mówią, że to bezpieczna ulica. Widocznie kiedy zastępcy szeryfa nie ma w domu, nie mają żadnych oporów przed chuligaństwem. – Machinalnie spojrzał na dom po drugiej stronie ulicy, gdzie bujny ogród tak bardzo denerwował mieszkańców, ale jemu się podobał. Dostrzegł jakiś ruch na piętrze w pokoju Elli i zmrużył podejrzliwie oczy. Basty, Leticia i Ella spędzali Nowy Rok w Monterrey z państwem Aguirre, a Felix pewnie świetnie się bawił z Quenem i resztą w Veracruz.
Musiało mu się coś przywidzieć z niewyspania. Okno było uchylone i firanka lekko się kołysała na wietrze, tworząc iluzję. Odetchnął lekko, ale i tak nadal był wkurzony. Pomyślał, że Romowie urządzili sobie rozrywkę i chodzili po domach, demolując, co wpadło im w ręce. Widocznie krzykliwe autko Laury aż się prosiło o dowcip, a może po prostu Cyganie odwiedzali domy tych, którzy w przeszłości im się narazili. Jordan nie zdziwiłby się, gdyby i im zaczęli dewastować posesję tak jak Serratosom.


***

W Nowy Rok wparował wściekły do swojego biura, trzaskając po drodze drzwiami. Marlena Mengoni doprowadzała go do szału i to nie w zabawny sposób. Miał ochotę udusić to babsko, co było zadziwiające, bo Fabian zwykle był opanowanym człowiekiem. Nienawidził jednak, kiedy ktoś go szantażował lub groził jego rodzinie. Jeśli pani prezes była na tyle głupia, będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami.
– Lauro, chcę żebyś znalazła wszystko, co jest w sieci na temat Marleny Mengoni – zwrócił się do swojej stażystki, która robiła świąteczne nadgodziny. Ta oderwała wzrok od ekranu komputera i z niedowierzaniem przypatrywała się szefowi. – Chcę wiedzieć wszystko – ceny akcji w DetraChemie, jej wspólnicy, ludzie, z którymi się spotyka, kawa jaką zamawia regularnie w kawiarni, z czego się spowiada w kościele…
– Fabian, to chyba lekka przesada. – Panna Montero nie była pewna, czy sekretarz nie stroi sobie z niej żartów. Gdyby nie znała go tak dobrze, pewnie tak by właśnie pomyślała. Fabian jednak był bardzo zdeterminowany i chyba po raz pierwszy widziała go też tak wściekłego.
– Nic mnie to nie obchodzi. Jesteś na tych wszystkich mediach społecznościowych, prawda? Śledź ją, obserwuj każdy jej krok. Wybadaj jej syna. Chcę o nim również wiedzieć wszystko. Oceny mogę łatwo sprawdzić w szkolnym dzienniku, więc skup się na życiu prywatnym. Zajęcia pozalekcyjne, dziewczyny albo chłopcy – kogo tam woli, chcę nawet wiedzieć, jakie strony odwiedza w Internecie.
– Przeceniasz moje możliwości. Chyba nie potrafię…
– Więc znajdź kogoś, kto potrafi! – Fabian trzasnął otwartą dłonią w biurko, sprawiając, że osiemnastolatka podskoczyła w miejscu. Mężczyzna dyszał ciężko i z wściekłością zaciskał palce na krawędzi biurka. – Marlena nie będzie dyktowała warunków, już ja o to zadbam.
– Dobrze, Fabian, spróbuję. – Laura dała za wygraną, wracając do swoich zajęć, ale kiedy poczuła na sobie palący wzrok sekretarza, wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Mam to zrobić teraz?!
– A za co ci płacimy?
Nie chciała mówić, że marne grosze, które dostawała za praktyki nie były tego warte. Ważniejsze było w końcu zdobywanie doświadczenia. Montero wzięła więc do ręki swój telefon i zaczęła przeszukiwać media społecznościowe. Fabian w tym czasie opuścił budynek biura i chwilę później był już w domu. Trzasnął drzwiami w zupełnie nie swoim stylu.
– O tej porze w domu? To do ciebie niepodobne. Myślałam, że pojedziesz od razu do pracy po przyjęciu u gubernatora. – Debora czytała książkę w salonie i zerknęła na brata ze zdumieniem. – Coś się stało?
– Od jak dawna wiesz, że Quen jest synem Saverina? – warknął bez żadnego wstępu.
– Od jakiegoś czasu.
– To znaczy?
– Mniej więcej od wtedy kiedy twoja żona złamała kciuk, bo pobiła twoją kochankę – odgryzła się, odkładając na bok książkę. Nie rozumiała, dlaczego brat wpadł w taki szał, nie była mu winna wyjaśnień. – Nie masz prawa robić mi wyrzutów. Ty też robisz mnóstwo rzeczy i nie informujesz o tym ani mnie, ani Ofelii, ani nawet swojej żony.
– Są rzeczy, o których nie musicie wiedzieć.
– Na przykład fakt, że widziałeś się w więzieniu z Rafaelem, a twierdziłeś, że nasz szwagier nie przyjmuje nikogo w odwiedziny? – Debora wstała z miejsca z wściekłą miną. – Skoro rozmawiasz sobie z Ibarrą po kryjomu, mogłam śmiało uznać, że powiadomił cię o pokrewieństwie łączącym syna i Conrada Saverina.
– Nic na ten temat nie wspomniał.
– Może i on nie ufa ci na tyle, by się zwierzać – rzuciła złośliwie, oddychając ciężko. – Po co widziałeś się z Rafaelem?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Nie, pytam dla hecy.
– Dobrze. Rafael chciał, żebym się upewnił, że zgnije w więzieniu na długie lata. Zadowolona?
– Po co miałby to robić?
– Bo ma na Fernanda Barosso takie haki, że boi się wyjść na wolność! – Guzman rzucił na stolik pęk kluczy tak, że zabrzęczały złowieszczo. – Musisz mi mówić o takich rzeczach, Deb. Nie możesz ich przede mną ukrywać.
– Po co? Ty też nikomu nic nie mówisz. Co by to dało, gdybyś wiedział? Powiedziałbyś Quenowi? Jaki to ma sens?
– A czy przyszło ci choć na chwilę do głowy, że jeśli Barosso i Saverin mają konflikt, to Fernando może wykorzystać Quena do swoich celów byle tylko zranić Conrada? Czy tego już w ogóle nie wzięłaś pod uwagę, co?
– Nie pomyślałam – przyznała Debora, czując się lekko zawstydzona.
– No właśnie, nie pomyślałaś. Nigdy nie myślałaś, w tym problem.
– A co to ma niby znaczyć?
– A to, że zawsze miałaś pstro w głowie i nie myślałaś o konsekwencjach swoich czynów. Jedyne, co cię interesowało to Ivan i imprezowanie. Dorośnij wreszcie, Deb. Kiedy zdasz sobie sprawę, że Pueblo de Luz to nie są europejskie stolice, w których przyszło ci mieszkać przez ostatnie lata? To niebezpieczne miejsce, a Barosso może być najbardziej niebezpieczny ze wszystkich.
– Fabian.
Silvia stanęła w progu salonu, przyglądając się mężowi w szoku. Zwykle nie podnosił głosu, a przynajmniej nie robił tego, kiedy z nią rozmawiał. To ona zazwyczaj traciła nad sobą panowanie, on był wkurzająco spokojny. Czasami wolałaby, żeby na nią krzyknął albo coś rozwalił, ale on zazwyczaj unikał konfrontacji. Teraz jednak wyładował się na Bogu ducha winnej Deborze, która miała w oczach łzy wściekłości i upokorzenia. Podziwiała brata, ale czasami potrafił naprawdę zranić.
– O co chodzi? – Guzman zmienił nieco ton głosu i popatrzył na żonę, która dopiero co wróciła z pracy.
– Idź wziąć prysznic i ochłoń trochę. Widocznie impreza u gubernatora nie poszła po twojej myśli.
Mężczyzna nie oponował. Posłał ostatnie wściekłe spojrzenie Deborze i wbiegł po schodach na górę, po drodze ściągając krawat. Kiedy Silvia weszła do łazienki, był już wykąpany i emocje nieco opadły. Owinął się w pasie ręcznikiem i przetarł zaparowane lustro dłonią ze złotą obrączką na palcu.
– Co się stało? Kto cię tak zdenerwował u gubernatora? – zapytała, przysiadając na zamkniętej muszli sedesowej i przypatrując się półnagiemu mężowi z zaciekawieniem. Była pewna, że coś musiało go wytrącić z równowagi.
– Nie przyjechałaś na bankiet. Adam mówił, że zostałaś w redakcji.
– Miałam robotę. Nie mów, że było ci z tego powodu przykro. – Prychnęła lekko, ale nie zamierzała się tłumaczyć. – Powiesz mi wreszcie, co się stało?
– Marlena. Cholerna Marlena działa mi na nerwy. – Spojrzał na żonę w lustrze, przesyłając jej zakodowaną wiadomość.
– Myślisz, że wie o sprawie Hernana i Kariny? Zapewne ma szpiegów wśród Cyganów, nie zdziwiłoby mnie to.
– Nie wiem, czy wie. Być może sporo rzeczy się domyśla. Bardziej martwią mnie inne sprawy. Zaczęła węszyć wokół mojej osoby. Wokół naszej rodziny również.
– Niech węszy. – Silvia napięła wszystkie mięśnie, ale mówiła stanowczym tonem. – Jeśli z nami zadrze, pociągnę ją na samo dno.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:03:03 16-06-24    Temat postu:

Temporada III C 197

Wcześniej

Stan Jose nie uległ zmianie. Mężczyzna był nadal nieprzytomny, a jego mózg opuchnięty. I to właśnie ta opuchlizna spowodowała, że zadecydowała o nie zasłanianiu opony twardej tylko pozostawieniu jej odkrytej. Drenaż był łatwiejszy do przeprowadzenia i przy odrobinie szczęścia obrzęk również się zmniejszy. Leki pomagały, lecz na pacjenta jeszcze lepiej działał czas. Victoria nie była lekarzem i wszelkie medyczne terminy tłumaczyła za pomocą słownika. Wiedziała, że Jose był na granicy życia i śmierci. Mógł się nigdy nie obudzić i żyć dopóki nie wysiądą mu narządy lub obudzić się i być warzywem. Opcja numer trzecia zawiera wybudzenie się ze śpiączki i powrót do pełnej sprawności. O ile możemy mówić o pełnej sprawności bez jednego oka. Jasnowłosa tego wieczoru zamknęła laptopa i wstała. Javier i Alexander spędzali czas w dwoje. Byli na zewnętrz a Alec testował swój nowy prezent. Łuk niezmiernie przypadł mu do gustu. Obserwując ich nie była do końca pewna komu sprawia to więcej frajdy. Starszemu czy młodszemu?
Nakreśliła szybką wiadomość do męża i przypięła ją do lodówki a następnie z spiżarni wyciągnęła dwie butelki czerwonego wina i udała się w gościnę. Miała także w nosie, że pewna dziennikarka wcale mogła nie mieć ochoty na picie w jej towarzystwie. Gdy dwadzieścia minut później zapukała do drzwi otworzyła jej Nela. Victoria uśmiechnęła się lekko i poprawiła materiałową siatkę na ramieniu. Butelki zagrzegotały.
─ Jest mama?
─ Tak ─ odpowiedziała nastolatka wpuszczając gościa wraz z psem. Hermes zadarł do góry łeb i pociągnął nosem machając przy tym ogonem.
─ Jest niegroźny ─ zapewniła dziewczynę jasnowłosa i gdy przyciągnięta hałasem Sylvia pojawiła się w korytarzu Hermes podbiegł do niej ocierając się o jej nogi.
─ Co ty tu robisz?
─ Wpadłam z sąsiedzką wizytą ─ odpowiedziała na to zastępczyni Fernando. ─ Masz tutaj jakieś miejsce gdzie możemy pogadać?
─ Mój gabinet ─ odparła machinalnie kobieta. Córka wycofała się do salonu. Sylvia wpuściła niespodziewanego gościa do swojego domowego biura. Wpuściła także psa, który przycisnął nos do ziemi i węszył za nie wiadomo czym.
─ Mam nadzieję, że nie zakopałaś tu trupa ─ powiedziała wprost jasnowłosa siadając na kanapie. ─ Jest wyszkolony do szukania ciał ─ wyjaśniła i na stolik wyciągnęła trzy butelki wina. ─ Potrzebny nam korkociąg i dwa kieliszki, chyba że twoja córka ma ochotę na drinka.
─ Jest nieletnia.
─ Ok, więc dwa.
─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytała ją Sylvia.
─ Wpadłam na sąsiedzkie plotki ─ odpowiedziała na to żona Magika.
─ Masz bliższych sąsiadów.
─ żadnemu z nich nie obiecałam wywiadu rzeki, to gdzie te kieliszki?
─ Przyniosę, skąd masz wino? ─ zapytała dziennikarka po powrocie gdy podała jasnowłosej korkociąg.
─ Felipe Diaz kolekcjonował wina i winny ─ uśmiechnęła się lekko ─ Zapisał je w testamencie mężowi. Mojemu mężowi ─ doprecyzowała ─ więc korzystając z wspólnoty majątkowej wzięłam butelkę ─ popatrzyła na ustawiony alkohol na stole ─ trzy.
─ Czy ty już coś wypiłaś? ─ zapytała Sylvia podejrzliwie mrużąc oczy.
─ Nie ─ odpowiedziała i uśmiechnęła się. Rozlała wino do kieliszków i usiadła na kanapie. ─Co?
─ Co wzięłaś?
Victoria uśmiechnęła się lekko.
─ Oxykodon i walium ─ wymieniła ─ Gwen je lubiła najbardziej i piałaby z zachwytu gdyby zobaczyła teraz moją apteczkę. ─ Przeciwbólowe, uspokajające, antydepresanty, lit i przeciwzakrzepowe. Te ostatnie by jej nie zainteresowały.
─ Ty w ogóle powinnaś pić? ─ zapytała ją dziennikarka widząc jak Victoria podnosi kieliszek do ust. Upiła łyk.
─ Lekarz nie byłby zadowolony ─ odpowiedziała w końcu i wywróciła oczami. ─ Wyluzuj mamo ─ dodała rozbawiona. ─ Siadaj i napij się ze mną. Masz dyktafon?
─ Dyktafon? ─ zapytała niezrozumiale Sylvia.
─ Wywiad ─ przypomniała jej. ─ Miałam ci udzielić wywiadu
─ I chcesz to zrobić teraz?
─ Tutaj albo w sali widzeń ─ uśmiechnęła się gorzko obracając w palcach lamką wina ─ Będę potrzebowała telefonu do Adasia.
─ Po co?
─ Potrzebny mi prawnik ─ wyjaśniła ─ zamierzam się przyznać po świętach.
─ Co? ─ Sylvia zamrugała powiekami kompletnie zaskoczona. Nie tego się spodziewała,
─ Upadłaś na głowę?
─ Nie tylko jedną roztrzaskałam. ─ odpowiedziała i parsknęła śmiechem ─ może w więzieniu będę mogła spać spokojnie.
─ O zaostrzonym rygorze? Wątpliwie nauczysz się mieć oczy dookoła głowy ─ wyjaśniła jej dziennikarka obracając w palcach kieliszkiem z czerwonym trunkiem. Wpatrywała się w płyn w środku kieliszka. ─ Twoje przyznanie się niczego nie zmieni ─ stwierdziła i upiła łyk wina. Slvia nie była koneserką, ale potrafiła rozpoznać dobry alkohol.
Jasnowłosa umilkła przymykając powieki. Od czasu napaści nie przespała spokojnie nocy. Najpierw zasnąć nie dawał je ból. Każdy ruch, każdy oddech bolał. Dziś robiły to wspomnienia. Jego oddech na skórze, jego dotyk, jego krzywy uśmiech to wszystko wracało gdy tylko zamykała oczy i pozwalała sobie na odpoczynek. Kolejnym powodem przez który nie spała była pustka. Pustka którą czuła od czasu straty dziecka.
─ Fernando przyszedł do nas na Wigilię ─ zakomunikowała kobiecie. ─ Przyniósł mi stare zdjęcie ─ dodała ─ na którym są wszystkie jego dzieci ─ wyjaśniła ─ no prawie.
─ Prawie?
─ Brakuje Magdaleny ─ padła odpowiedź. Victoria miała w nosie, że zdradza bądź co bądź rodzinny sekret. I to nie swój. ─ Magdalena Solano. Fernando ─ urwała ─ nie rozumiał słowa „nie” a córka urodziła się dziesięć miesięcy później.
─Alfonso wiedział? ─ zapytała ją. Sylvia pamiętała poprzedniego burmistrza, który zginął w tragicznym wypadku samochodowym kilka miesięcy temu. Nie był może zbyt bystry (skoro kumplował się z Barosso) ale nie był też idiotą.
─ Tego nie da się nie wiedzieć ─ odpowiedziała na to jasnowłosa i wstała podchodząc do okna. ─ I raczej o ty nie rozmawiali ─ powiedziała bardziej do siebie niż do nowej znajomej. ─ Być może raz, ale Alfonso Solano był tchórzem i wolał robić interesy z gwałcicielem żony niż wsadzić go za kratki.
─ Być może chciał jej tego wszystkiego oszczędzić? ─ zapytała gdybając. Victoria nic nie odpowiedziała. Spoglądała na ogród Sylvii. Ładny i zadbany, który stanowił przeciwieństwo do żyjącego swoim życiem ogrodu sąsiadów. Położyła dłonie na parapecie i zaczęła wystukiwać rytm. ─ Gdyby to zgłosiła ─ zaczęła ostrożnie dobierając słowa.
─ Gwen nic by się nie stało ─ powiedziała cicho Victoria wchodząc jej w słowo. ─ Ja w wieku dwunastu lat nie dostałaby łatki „patologicznej kłamczuchy” i nie rozbijała się o ściany w szpitalu psychiatrycznym. Czasem jedna historia może mieć wielką moc.
─ Victorio.
─ Wiem ─ uśmiechnęła się smutno ─ Nic by to nie zmieniło i niczego nie uratowało ─ obróciła się w jej stronę. ─ ale wymyślanie alternatywnych zakończeń tej samej historii nie raz mnie uratowało. Kto wie może na innej plancie Inez Diaz de Rodriguez kochała swoje dzieci? To od niej i Fernando wszystko się zaczęło. To od czego chcesz zacząć?
─ Co?
─ Twój wywiad ─ wywróciła oczami. ─ Musimy od czegoś zacząć ─ podeszła do stolika i napełniła kieliszek winem. ─ zazwyczaj zaczyna się od dzieciństwa.
─ Nie musimy tego robić ─ odparła na to matka Jordana i Neli. Nie była dziś w nastroju do przeprowadzania wywiadów. Nie z pijaną i będącą na lekach Victorią. To nie był dobry moment. ─ Jak się czujesz> ─ zaryzykowała chociaż rozmowa o uczuciach nigdy nie była jej mocną stroną.
─ Nie potrzebuje psychologa ─ warknęła i wstała.
─ Zachowujesz się wręcz odwrotnie ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Bierzesz leki? Lit?
─ Tak, mamo ─ jęknęła kobieta. ─ Wszystko tak jak lekarz przepisał ─ dodała ─ Kto wie może fakt, że byłam nana lekach będzie okolicznością łagodzącą? ─ zastanowiła się.
─ Nie przyznasz się
─ Nie zabronisz mi ─ odpowiedziała na to.
─ Nie, ale tu nie chodzi o ro co zrobiłaś Jose tu chodzi o ─ urwała ─ musisz przestać się obwiniać o poronienie.
─ Nie obwiniam się ─ zapewniła ją chociaż obie widziały, że kłamała. ─ Tęsknie za nią wyszeptała pociągając nosem. ─ Tak strasznie mi jej brakuje ─ głos jej zadrżał. ─ Czuje się taka pusta, dosłownie jestem pusta ─ zaśmiała się bez cienia wesołości aby po chwili wybuchnąć płaczek.



W Nowym Jorku temperatura spadła do minus dwudziestu stopni. Mróz szczypał w policzki, śnieg chrzęścił pod nogami , a Veda Balmaceda zadarła do góry głowę i wypuściła powietrze obserwując obłoczek białej pary. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Gdy większość ludzi na świecie marudziła, że zima jest paskudna, paraliżuje ruch na drogach, zasypuje wszystko białym puchem nastolatka szczerze uwielbiała zimę. Obróciła się wokół własnej osi i spojrzała na dom. Duży z czerwonej cegły z niewielkim ogródkiem.
Pomyślała o Salvadorze. Wysokim szczupłym mężczyźnie, który był jej ojcem i traktował ją po królewsku. Do Nowego Jorku przylecieli pierwszą klasą, do domu Salvadora pojechali taksówką a piosenkarz cały czas zabawiał ją rozmową. Nie próbował być nachalny, nie wypytywał ją o prywatne szczegóły z jej życia. Był po prostu miły i odnosiła wrażenie, że nieco onieśmielony jej obecnością.
Nie była zaskoczona, że jest onieśmielony. Była zaskoczona, że w żaden sposób nie próbuje tego ukryć. Był aktorem, zawodowo udawał bycie kimś kim nie jest, ale przy niej chciał być sobą. Jąkającym się sobą. Veda uznała, że Elena vel Priscilla uznała to za urocze. To był jego kompleks, ale uroczy kompleks. Tak samo charakterystyczny jak wiecznie zsuwające się z czubka nosa okulary. Wślizgnęła się do środka i rozejrzała po gustownie urządzonym wnętrzu. Nie tak wyobrażała sobie dom gwiazdy.
Nigdy nie widziała jego nagród. Salvador Sanchez słynął z tego, że szturmem podbił rynek muzyczny gdy Veda miała jakieś trzy może cztery lata. Jego pierwsza płyta pokryła się kilka razy złotem, platyną czy innym materiałem szlachetnym więc Veda spodziewała się że cały jego dom jest obwieszony jego nagrodami a na ścianie w salonie zamiast dyplomów były biblioteczka.
Nie z książkami, lecz płytami winylowymi. Veda na ich widok westchnęła ostrożnie zmierzając w kierunku półek. Od czubka sufitu po czubek podłogi pyszniła się półka. Salvador miał coś o czym ona w skrytości marzyła chociaż jej kolekcja nie była tak obszerna jak jego. Nastolatka korzystając z okazji, że jej opiekun smacznie śpi w sypialni zaczęła myszkować na półce próbując zrozumieć system Salvadora Sancheza. Opuszkami palców przesunęła po okładkach.
Potrzebowała piętnastu minut aby zrozumieć, że Salvador układa swoją kolekcję kierując się gatunkami i porządkiem alfabetycznym. Każdy gatunek był poukładany od Ad Z i Vedzie bardzo to przypadło do gustu. Dokładnie tak było z wykonawcami. Na półce znajdowali się artyści, których bardzo chciała mieć, lecz niestety cenny niektórych były zbyt duże jak na jej skromny budżet.
─ Lubi klasyków ─ wymamrotała do siebie brunetka wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów. Był tutaj nie tylko Czajkowski czy Vivaldi ale takie nazwiska jak Luis Amstrong, Arleta Franklin czy Bitelsi. Zaśmiała się cicho pod nosem gdy jej paluszki wyciągnęły płytę Elvisa Presleya. Elena której drugie imię brzmiało jak jego małżonki była fanką rock and rola. Veda na zawsze zapamięta sytuację z przed kilku lat gdy uczyła syna podstawowych tanecznych kroków. Jose miał jednak dwie lewe nogi do tańca w przeciwieństwie do matki. ─ Ciekawe czy tańczyła z Salem?
Vedę kusiło, żeby powiedzieć mu prawdę. To było łatwe i bywały chwile gdy miała ogromną ochotę wyrzucić z siebie wszystko co nagromadziło się w niej przez ostatnie dni, ale nie mogła. Miała bowiem świadomość, że Sal zacina się przy niej już teraz co będzie jak się dowie że Veda wie o ich pokrewieństwie? Przestanie mówić? Poza tym zacznie jej „tatkować” Ivan jej „tatkował”, mama była mamą a Sal.
Chciała go poznać. Jego gust muzyczny, ulubione danie, chciała wiedzieć dlaczego rzucił muzykę klasyczną na rzecz jazzu i soulu, chciała pójść z nim zobaczyć choinkę i na łyżwy, chciała spędzić z nim czas bez chmury pod tytułem „ Jesteśmy rodziną. Masz się starać, masz mnie rozpieszczać, bo tego wymaga sytuacja” Veda wcale tego nie wymagała. Odłożyła płytę Elvisa na półkę i po chwili niemal parsknęła śmiechem wiele się mogła po nim spodziewać, wiele rzeczy tutaj znaleźć (nawet jego płyty na półeczce) ale Eros Ramazzotti. Odsunęła się od półek i ruszyła do pokoju gościnnego. Musiała się przebrać.

Adres, który zostawiła mu córka prowadził do Harlemu. Piosenkarz znał lokal, znał jego reputację więc na samą myśl, że jego mała Ropuszka jest w takim miejscu ściskała mu żołądek. Mogła go obudzić! Pojechaliby razem. Zapłacił za kurs i wyskoczył z taksówki szybkim krokiem zmierzając w stronę lokalu.
Knajpa „Amstrong” nawiązująca do jednego z najbardziej znanych wychowanków dzielnicy znajdowała się w piwnicy jednej z kamienic. Była głośna, gorąca i pełna papierosowego dymu gdyż tutaj nie obowiązywał zakaz palenia w lokalach.
Restaurację wypełniała muzyka i Salvador instynktownie podążył w stronę sceny, która gdy on grywał w pubie była skryta w cieniu. Nadal była mała, umiejscowiona w rogu lokalu, lecz Veda była z niej doskonale widoczna. Zamrugał powiekami zsuwając okulary z nosa.
Ukradła mi ciuchy, to była jego pierwsza myśl gdy oczy przyzwyczaiły się do panującego w pomieszczeniu półmroku i jasnego punkciku jakim była nastolatka, grająca na wiolonczeli. I sama w sobie muzyka klasyczna w jazzowych lokalach nie była interesując a nie była nawet dozwolona. Veda przyciągała publikę sposobem w jaki grała. Nie używała smyczka, nie był jej najwyraźniej potrzebny używała tylko swoich palców. Sanchez nie wiedział, że Veda gra w ten sposób na wiolonczeli. Wielu nazywało to „profanacją instrumentu” W melodii Salvador rozpoznał Joan Osbrone, gdy pierwszy szok minął zauważył, że Veda pożyczyła jego ciuchy wliczając w to jego ulubiony czarny kapelusz, który towarzyszył mu we wszystkich trasach koncertowych. Gdy wiolonczela umilkła na scenę wszedł mężczyzna sięgając po gitarę. Jego palce pewnie przesunęły się po strunach. Nastolatka przeniosła wzrok na muzyka i odstawiła wiolonczelę na swoje miejsce i bezceremonialnie ściągnęła z siebie marynarkę rzucając ją w stronę jednego ze stolików. Pod stopdem miała białą koszulę której rękawy zaczęła podwijać łokci. Spodnie Salvadora trzymały się na swoim miejscu tylko dzięki szelkom. Gdy rozległo się gitarowe solo Sal zmarszczył nos. Im dłużej chłopak śpiewał tym bardziej mu się nie podobała ta piosenka. Veda chwyciła za mikrofon i dołączyła do niego w refrenie zrozumiał, że muszą się znać. Gdy oparła się o jego plecy zacisnął usta w wąską kreskę. Był pewien, że ten fagas jest od niej starszy i zrobił krok w jej stronę. Poczuł jak ktoś chwyta go za łokieć.
─ Wpadłam na koncert, prawda że utalentowana z niej bestyjka? ─ zapytała go żartobliwym tonem Veda Abudami. Białowłosa dystyngowana dama. ─ Daj dziewczynie się bawić.
─ Ja? Skąd pani? ─ nie wiedział nawet jak to ubrać w słowa. ─ Znacie się?
─ Od paru lat ─ odpowiedziała. ─ później nas przepytasz teraz patrz ─ pociągnęła go w stronę stolika ─ jak zdolną bestię spłodziłeś.
─ Co?
─ Udawanie głupca ci nie przystoi i później ci wyjaśnię ─ machnęła ręką i z papierośnicy wyciągając papierosa. Sal miał nadzieję że nie częstowała tym Vedy. Gdy gitarzysta przeskoczył z jednego kawałka na drugi Veda zaczęła śpiewać. Salvador Sanchez po raz pierwszy w życiu miał ochotę udusić Jordana Guzmana który napisał słowa. Gdy odwiesiła mikrofon na statyw, jego kapelusz włożyła na mikrofon i bezceremonialnie potrząsnęła głową. Włosy opadały jej kaskadą na szczupłe ramiona gdy podeszła do wiolonczeli wydobywając z instrumentu czysty niewinny dźwięk i później zaczęła grać.
Przymknął powieki. Zrobił to wręcz instynktownie i nie od razu rozpoznał Kołysankę. On nie grał jej od lat. Nie wykonywał swojego dyplomowego utworu na koncertach, wiolonczelę odstawił na nóżkę. Nie tylko jej nie wykonywał on od lat jej nie słuchał więc w wykonaniu Vedy brzmiała podobnie ale zupełnie inaczej. To była jego melodia, lecz jej interpretacja. Gdy umilkła w lokalu rozległy się brawa.
─ Bunia ─ radosny pisk Vedy wyrwał go z rozmyślań gdy dziewczyna podbiegła do wiolonczelistki i mocno ją przytuliła. ─ Dotarłaś.
─ W życiu bym nie przegapiła twojej wizyty w Nowym Jorku ─ odpowiedziała kobieta i pogładziła dziewczynę po policzku. ─ Ćwiczysz?
─ Każdego dnia ─ odpowiedziała ─ co prawda teraz mam wolne, ale to nie moja wina że Salvador nie ma wiolonczeli ─ zerknęła na ojca ─ Znalazłeś mnie.
─ Zostawiłaś adres na lodówce i telefon w domu ─ zauważył całkiem przytomnie mężczyzna,
─ Grywałeś tu kiedyś ─ stwierdziła nastolatka wlewając wodę do szklanki ─ na tej scenie ─ wskazała ruchem dłoni na miejsce. Sal skinął lekko głową. ─ Ja przychodzę tu od dwunastego roku życia.
─ Co proszę? ─ wykrztusił Sanchez.
─ Ciotka dużo czasu spędzała w szpitalu, mama kursowała między Meksykiem a Nowym Jorkiem często mi się nudziło więc włóczyłam się po mieście i trafiłam tutaj i pod opiekę Buni.
─ Opiekę? ─ uniósł brew spoglądając na swoją mentorkę.
─ Dowiedziałam się o małej zdolnej wiolonczelistce grywającej w „Amstrongu” i ciekawość zwyciężyła. Gdy zobaczyłam Vedę.
─ Od razu pomyślałaś o mnie.
Kobieta zaśmiała się.
─ Nie głuptasie, o sobie. Ty wyuczyłeś się gry na wiolonczeli ona jak ja ma ją w duszy ─ wyjaśniła mężczyźnie i parsknęła śmiechem widząc jego niezbyt zadowoloną minę. ─ Klasa jazzu w latach dziewięćdziesiątych była jedną z najbardziej obleganych ─ wytłumaczyła Vedzie ─ w klasie wiolonczeli były cztery osoby. Pięć jeśli wliczymy w nich Salvadora. Miał dobre przygotowanie i zerową konkurencję jednak to jazzowi sprzedał duszę.
─ To akurat prawda potwierdziła to nastolatka ─ Zjemy coś? Umieram z głodu ─ obwieściła i sięgnęła po kartę ─ Mam ochotę na hamburgera i dużo frytek ─ wstała ─ zamówić ci coś?
─ To samo?
─ Buniu?
─ Weź mi koniak skarbie
Veda podreptała w stronę baru, zaś jej imienniczka popatrzyła na jej ojca.
─ Myślałam że byłeś rozsądnym chłopcem.
─ To nie tak, od dawna wiesz? ─ zapytał zerkając na Vedę.
─ Od jakiegoś czasu się domyślałam, że Veda musi być z tobą spokrewniona.
─ Z powodu wiolonczeli?
─ Raczej całej reszty ─ odpowiedziała mu rozbawiona. ─ Macie podobną wrażliwość ─ stwierdziła ─ lecz nie dorastasz Vedzie do pięt. Jeśli chodzi o wiolonczelę. ─ uśmiechnął się lekko przyznając nauczycielce rację lekkim skinieniem głowy. ─ Łączą was małe rzeczy, ale nigdy nie sądziłam że porzucisz dziecko dla kariery ─ zacmokała z dezaprobatą.
─ Nie wiedziałem, że Elena jest w ciąży ─ zaczął ─ wiem o Ropuszce od kilku tygodni.
─ I jak się domyślam ona nie wie o tobie? ─ pokręciła głową z niezadowoleniem. ─ Oj Sal, Sal ─ rzuciła ─ niby taki mądry─ Do stolika wróciła Veda z koniakiem dla kobiety. Postawiła przed nią drinka.
─ Kuchnia już zamknięta ─ poinformowała Sala z wyraźnie niezadowoloną minką. ─ już późno ─ Sanchez zerknął na zegarek. Nie długo zamykają. Wiesz, że Sal zabiera mnie na Hamiltona?
─ Doprawdy?
Pokiwała głową.
─ Tak i będziemy jeździć na łyżwach w Central Parku. Mam kilka miejsc które chcę odwiedzić ─ zwróciła się do Salvadora ─ zrobiłam nam listę ─ z kieszeni wyciągnęła kartę.. ─ Za pół godziny zamykają, idziemy na kebaba?
─ Idźcie we dwoje ─ Abudabi wstała ─ ja wrócę co domu, przywieziesz ją na próbę do filharmonii?
─ Jasne przyjedziemy ─ odpowiedziała za Sala Veda. Bunia pożegnała się z nimi i wyszła. Oni również po kilku minutach opuścili lokal. Miasto nadal było pogrążone w półmroku.
─ Veda ─ zaczął Salvador na ulicy z kieszeni wyciągając czapkę i nakładając ją na głowę dziewczyny. Nastolatka zmarszczyła brwi. Bez ostrzeżenia przygarnął ją do siebie i przytulił. ‘─ Nigdy więcej tak nie rób.
Veda stała chwilę nieruchomo za nim nie oddała jego uścisku.
─ Ty się o mnie martwiłeś ─ zadarła do góry głowę i popatrzyła mu w oczy. Salvador Sanchez się o nią martwił.
─ Oczywiście że się o ciebie martwiłem ─ stwierdził ─ nie możesz włóczyć się sama po Nowym Jorku. To niebezpieczne miasto dla młodych dziewcząt.
─ Umiem o siebie zadbać ─ odpowiedziała i ani myślała się ruszyć. Było jej dziwnie dobrze gdy ją tak obejmował.
─ W to nie wątpię, ale Elena ─ urwał ─ twoja mama urwałaby mi głowę gdyby coś ci się stało ─ pocałował ją w czubek zmarzniętego noska.
─ Raczej jaja ─ odparła Veda ─ strata jaj to nie strata życia ─ Salvador parsknął śmiechem. I znowu ją przytulił.
─ Sal ─ jęknęła w jego płaszcz ─ miło jest się do ciebie przytulać, ale to nie napełni mi brzucha.
Uśmiechnął się lekko.
─ Znam jedną knajpę ─ odpowiedział na to. ─ Podają tam najlepsze naleśniki w mieście.

***

Jeremiah zdawał sobie doskonale sprawę, że ojciec w Wigilię w Pierwszy i Drugi Dzień Świąt Bożego Narodzenia powstrzymuje się od zmycia mu głowy za wyłączenie na balu monitoringu. Nastolatek palcami przeczesał ciemnobrązowe włosy i był gotów na każdą możliwą karę. Wolał szlaban, zakaz wychodzenia z domu czy zakaz wyjazdu na Sylwestra niż ojcowskie milczenie. Cwany skurczybyk, pomyślał Torres. Ojciec brał go na przetrzymanie. Czekał aż sam pęknie i wyśpiewa wszystko jak na spowiedzi. Cerano nie wiedział, że nawet podczas Pierwszej spowiedzi przed Pierwszą Komunią wówczas ośmioletni chłopczyk pominął kilka grzechów. Przyznał się do kłótni z siostrą, niesłuchania się taty czy kłamstwo, lecz nie do tego że ma ochotę pocałować chłopca. Miał osiem lat i wiedział, że całowanie chłopców nie jest grzechem. Nieważne co mówi Biblia. Chwalić się tym jednak nie zamierzał.
Nastolatek ramieniem oparł się o framugę i obserwował jak ojciec przerzuca papiery na biurku. Z jednej kupki na drugą. Z jednej na drugą. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Miło było wiedzieć, że pewne rzeczy nie ulegały zmianie.
─ Mogę ci w czymś pomóc Jeremiah? ─ zapytał go Cerano nie podnosząc wzroku z nad wstępnego planu lekcji dla klasy syna.
─ Dostałem zaproszenie na wyjazd na sylwestra do Verakruz ─ zaczął nastolatek wchodząc do środka. Zamknął za sobą drzwi plecami opierając się o drewno. ─ Mogę jechać?
─ Jeśli powiem „nie” zostaniesz w domu?
─ Tato ─ jęknął chłopak.
─ Moja zgoda lub jej brak nie powstrzyma cię przed wyjazdem więc po co zawracasz sobie głowę pytaniem? ─ zapytał go. Remmy wzniósł oczy do nieba. ─ Wymkniesz się oknem, drzwiami a twoje siostry powiedzą „wyszedł na trening” albo „jest u koleżanki” ─ popatrzył na pierworodnego. ─ Tylko tobie nie koleżanki teraz w głowie.
─ Tato ─ jęknął znowu Remmy. ─ Wiesz, że jestem bi.
─ Wiem odkąd ukradłeś siostrze plakat z „Bravo” Przypomnij mi to był Enrique Iglesias czy Martin?
─ Pudło, Antonio Banderas za czasów „Desparado” ─ przypomniał ojcu, który pokiwał głową. ─ Wiem, że jesteś zły.
─ Jestem zły? ─ zapytał powoli. ─ Nie skądże znowu, dlaczego miałbym być? ─ zapytał go opierając ręce na blacie biurka. Splótł ręce w piramidkę czubki palców przyciskając do ust. ─ Mój syn jedynie wyłączył monitoring na schadzkę z chłopakiem to nie powód aby się na niego złościć. ─ chłopak zamrugał powiekami zaskoczony. Cerano uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Znam symptomy.
─ Symptomy? ─ zapytał zaskoczony Remmy.
─ Nocne wymykanie się w nocy ─ uniósł palec ─ przeciągające się treningi ─ podał kolejny powód ─ zapuszczasz włosy.
─ Co robię?
─ Grzywka zaczyna opadać ci na oczy, ciągle odgarniasz ją ręką ─ wyjaśnił ─ być może w twojej nastoletniej głowie dodaje ci to seksapilu ─ stwierdził Cerano wzruszając ramionami. ─ Zdarza ci się nie wracać na noc i jadasz kolacje z rodziną chłopca z którym się spotykasz. Znam symptomy i wiem, że ta malinka na szyi ─ wskazał na znak na skórze ─ to nie działo Sary tylko syna doktora Fernandeza. Coś pominąłem?
Remmy usiadł na krześle naprzeciwko ojca. Wiedział, że jego staruszek to cholernie inteligentny facet, ale nie spodziewał się że poskłada wszystkie kropki w jeden obrazek.
─ Nie możesz nikomu powiedzieć ─ poprosił. ─ Nacho ─ palcami odgarnął włosy ─ on nie jest gotowy, żeby ktokolwiek o nas wiedział.
─ Mamy do czynienia więc z „nas?”
─ Ja ─ wyjąkał ─ My się tylko całujemy ─ wyznał.
─ Jeszcze ─ dorzucił ojciec sprawiając że twarz syna oblała się rumieńcem ─ prędzej czy później przejdziecie przez rubikon.
─ Chryste tato ─ jęknął.
─ Pamiętaj o odpowiedniej ochronie.
─ Boże ─ ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział czy się roześmiać czy wolał zapaść się pod ziemię?
─ Zaznaczę jednak, że nie podoba mi się twoja relacja z tym chłopcem ─ wyznał Cerano.
─ On jest synem lekarza ─ zauważył całkiem przytomnie Remmy ─ jego mama prowadzi własną firmę. Marissa to światowa kobieta i zaproponowała mi nawet, żebym był twarzą jej kampanii reklamowej bo taki jestem śliczny a tobie się on nie podoba.
─ On ─ podjął wątek kompletnie ignorując informacje o propozycji byłej żony Osvalda. ─ On jest chuliganem.
─ Wolimy określenie „bad boy” ─ Cerano wzniósł oczy do nieba.
─ Ja bym wolał żeby trzymał się z daleka od twoich spodni, ale na to nie mam co liczyć ─ Remmy uniósł brew ─ nie jestem głupcem synu wiem że jak zabronię ci się z nim spotykać.
─ Tylko utrudnisz mi treningi ─ wypalił Torres ─ jesteśmy w jednej drużynie ─ doprecyzował, ale widząc rozbawienie w oczach ojca wiedział, że się pogrąża . ─ To mogę jechać?
─ Możesz, ale kup prezerwatywy.
─ Tato!
─ Wiem, że nie muszę przejmować się nastoletnią ciążą, ale nie chcę chodzić z tobą po lekarzach z powodu innych problemów ─ Remmy zacisnął usta w wąską kreskę.
─ On mnie niczym nie zarazi.
─ Lepiej dmuchać na zimne ─ oznajmił spokojnie ojciec. Remmy wstał i wyszedł trzaskając drzwiami za których słyszał jego niekontrolowany wybuch śmiechu. Przed odjazdem autokaru kupił jednak prezerwatywy był pewien, że do niczego na wyjeździe nie dojdzie. Nie chciał przecież tłumaczyć ojcu, że Ignacio nie jest gotowy na przeniesienie relacji na inny poziom. Och zdecydowanie nie zamierzał tego mówić ojcu! Był jednak na siebie zły, że i tak go posłuchał.

***
Adora zamrugała powiekami wpatrując się to w lekko uśmiechającego się Marcusa to na trzymany w dłoniach dokument. Gdy dziewczyna marzyła o gwiazdce z nieba była to metafora. Nie da się złapać w ręce gwiazdy gdyż spadając na ziemię rozpadają się w atmosferze. Gwiazdki z nieba to synonim nieosiągalnych marzeń czy mrzonek. O takich typach życzeń mówi się z kpiną, lecz Marcus Delgado nie kpił nie żartował. On naprawdę podarował jej gwiazdę z nieba. Przełknęła ślinę czując jak oczy wypełniają się łzami. Zamrugała powiekami.
─ Dziękuje ─ wymamrotała poruszona i pochyliła się jeszcze raz nad teleskopem, żeby spojrzeć na „Adorę” ─ Całe szczęście mam całkiem ładne imię ─ stwierdziła. ─ Gwiazda „Adora” brzmi tak światowo ─ zaśmiała się pod nosem wsuwając za ucho kosmyk ciemnobrązowych włosów. Jeszcze raz zerknęła na niebo.
─ Cała przyjemność po mojej stronie ─ zapewnił ją. Maleńkie migające światełko. Wyprostowała się plecami opierając się o jego tors. Poczuła jak ręka Marcusa obejmuje ją w pasie. Delikatnie położyła dłoń na jego dłoni.
─ Pięknie tutaj ─ zauważyła wpatrując się w widok roztaczający się przed ich oczami. Planetarium do którego przywiózł ją Marcus było najwyższym punktem w mieście. Znajdowało się na wzniesieniu z którego roztaczał się widok na pobliskie miasteczko. Uliczne latarnie były jedynie małymi punkcikami gdzieś na dole.
Marcus taktownie w trakcie chrzcin i na przyjęciu nie poruszał tematu ich telefonicznej rozmowy i jej wyznania. Była mu za to niezmiernie wdzięczna gdyż ostatnie o czym chciała rozmawiać podczas wręczania jej prezentu Mikołajkowego to Roque i co zrobił albo czego nie zrobił gdy dowiedział się o córeczce. Obecnie dla Adory nie liczyło się, że w tamtym momencie Beatriz była niewielkim zlepkiem komórek. Przymknęła powieki
─ Twoja ulubiona książka? ─ zapytała nagle Adora.
─ Rok 1984 ─ odpowiedział bez namysłu Delgado. ─ To bardzo inteligentna dystopia która dzieje się bliżej nas niż możemy przypuszczać ─ zauważył chłopak. ─ Twoja ulubiona książka? ─ odbił piłeczkę nastolatek niechętnie pozwalając wślizgnąć się dziewczynie z objęć. Podeszła do barierki i obróciła się w jego stronę biodrami opierając o metal. W długiej sukience z rozcięciem, włosami spiętymi na czubku głowy w koczek i lekkim subtelnym makijażu prezentowała się pięknie.
─ Pokuta ─ odpowiedziała bez wahania dziewczyna. ─ To piękna historia.
─ Szalenie nieszczęśliwa ─ zauważył Delgado, który z pozycją był zapoznany głównie dzięki filmowej bardzo wierniej adaptacji. Dziewczyna uśmiechnęła się leciutko.
─ O tym jak jedno wydarzenie wywraca życie do góry nogami ─ mruknęła ─ a jedna źle zinterpretowana sytuacja rujnuje życie innym ─zauważyła. ─ Gdyby Brionny nie natknęła się na Robbiego i Cecylię w bibliotece kto wie może byliby szczęśliwi.
─ Naprawdę w to wierzysz?
─ Nie ─ odpowiedziała od razu. ─ Społeczeństwo angielskie dość mocno klasowe on był synem służącej ona pochodziła z wyższych sfer ten związek byłby kontrowersyjny i nie przetrwałby próby czasu..
─ Mieliby jednak szansę ─ zauważył przytomnie Marcus ─ stracili ją jednak przez jedną małą wścibską dziewczynę ze zbyt bujną wyobraźnią.
─ Gdy byłam mała mieszkaliśmy w kamienicy i okna naszego salonu wychodziły na dziedziniec. Uwielbiałam siadać na parapecie i snuć historię. Często nie mogłam spać więc siadywałam na parapecie i obserwowałam sąsiadów ─ wyjawiła czując, że się zaczyna rumienić. ─ Wymyślałam rozmowy do tego co wiedziałam.
─ Co się stało, że przestałaś?
─ Uśmierciłam sąsiadkę a winą obarczyłam jej męża ─ Marcus parsknął śmiechem. Adora splotła ręce na piersiach robiąc oburzoną minę ─ Miałam dwanaście lat widziałam jak się kłócili, a ona zniknęła więc dodałam dwa do dwóch ─ Marcus uśmiechnął się lekko.
─ Przeprowadziłaś policyjne śledztwo?
─ Gorzej, doniosłam na niego na policję ─ Marcus zamrugał zaskoczony powiekami i roześmiał się gromkim głosem. ─ Rodzice najedli się wstydu a ja dostałam dożywotni zakaz podglądania sąsiadów i dostałam Pokutę od taty.
─ Twój tato pozwolił przeczytać Pokute dwunastolatce? ─ zdziwił się Marcus.
─ Moi rodzice byli dość ─ urwała w głowie szukając odpowiedniego słowa ─ elastyczni ─ powiedziała w końcu ─ w kwestii zakazów i nakazów. Pierwsza dziewczyna Miguela nocowała u nas gdy miał piętnaście lat ─ Marcus uniósł brwi. ─ Mój brat tylko z pozoru jest nieporadny i niepozorny ale w stolicy był łamaczem niewieścich serc.
─ Dziś jednak żadna nie zostanie u was na noc ─ zauważył całkiem przytomni8e Marcus.
─ Tylko ciebie spotyka ten zaszczyt, ale ty nie stanowisz zagrożenie.
─ Zagrożenia?
─ Jestem dla ciebie aseksualna więc ─ urwała gdy zrozumiała sens własnych słów. Czasem jej usta wypowiadały słowa za nim mózg zdążył je przemyśleć. Przełknęła ślinę. ─ To znaczy dla ciebie nie jestem nawet dziewczyną ─ wypaliła wdzięczna z półmrok bo jej policzki przybrały odcień piwonii w pełnym rozkwicie. Marcus ostrożnie zrobił krok w jej stronę i oparł ręce po obu stronach balustrady.
Mój słodki głuptasie, pomyślał. W jego oczach Adora była dziewczyną. Mądrą, piękną dziewczyną i już zamierzał się pochylić i jej to pokazać gdy telefon wciśnięty do kieszeni spodni rozdzwonił się. Pierwszy dzwonek zignorował i kolejny, lecz gdy komórka zadzwoniła po raz trzeci odebrał. Po dziesięciu minutach żałował, że zapomniał wyciszyć telefonu a Enrique nie wiedział kiedy się zamknąć.

&&&
Michael szczupłymi palcami przeczesał ciemne włosy w których zaplątało się kilka nitek siwizny. Za nim wyszedł za Lucasem Hernandezem do którego kontakt dała mu Emily wziął na wynos dwie kawy czarną i gorzką dla siebie i czarną ale słodką dla Lucasa. Mężczyzna czekał przed wejściem do „Czarnego kota”. Michael podał mu kubek z logo lokalu i ruszył przed siebie. Policjant ruszył za nim. Michael usiadł na jednej z parkowych ławek. Luke podążył jego śladem obracając w palcach kubkiem z kawą.
─ Jak dotrzeć do Odina? ─ zapytał go wprost Mike nie siląc się na rozmowę o pogodzie.
─ Daj znać jak się dowiesz ─ odpowiedział na to Luke. ─ Odin to mit.
─ Odin ─ odparł na to mężczyzna ─ to człowiek. Robi zakupy, rozmawia przez telefon i być może chodzi do kościoła. Ktoś na pewno go zna i ktoś wie jak wygląda ─ powiedział ostrożnie agent ze swobodą przechodząc na angielski. Czuł się dużo swobodniej gdy mówił w ojczystym języku tutaj znanym tylko nielicznym lub w niewielkim stopniu. Luke zerknął na profil Michela.
─ Jaki ty masz w tym interes? ─ zapytał go szatyn. ─ Irlandia jest dość daleko.
─ Dla zorganizowanych grup przestępczych taki jak kartele narkotykowe żaden kraj nie jest dostatecznie daleko ─ wargi Hernandeza zacisnęły się w wąską kreskę ─ Dostałem zadanie zneutralizowania Odina ─ przyznał.
─ Twój zwierzchnik słyszał o obcinaniu głów?
─ Masz na myśli Hydrę? ─ zapytał go rozbawiony czterdziestoczterolatek. ─ Obetnij jedną wyrosną dwie kolejne? Mój zwierzchnika interesuje tylko jedna głowa ─ wyjaśnił ─ to czy na jego miejscu pojawi się dwie kolejne go nie interesuje.
─ A ty czego chcesz?
─ Zaprosić go na kawę i porozmawiać ─ odpowiedział na to z prostotą zaskakując tym samym Lucasa, gdyż ton głosu wskazywał iż nie był to żart lecz szczera prawda.
─ Chcesz wypić z nim kawę i gadać o pogodzie?
─ No chyba, że woli herbatę.
Luke poderwał się z ławki stając naprzeciwko agenta który podniósł na niego jasne oczy. Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę
─ To nie jest śmieszne.
─ Gdy pracuje nie jestem zbytnio skłonny do żartów i siadaj ─ poklepał miejsce obok siebie ─ wywołujesz scenę. Chcę porozmawiać z Odinem nie o jego obecnych interesach, lecz o przeszłości. Dawno, dawno temu robił interesy z pewnym człowiekiem ─ urwał ─ powiedzmy, że przydałby mi się dowody tej współpracy.
─ I tylko cię interesuje?
─ Rozbicie zorganizowanej grupy przestępczej będzie miłym bonusem ─ odpowiedział na to Michael ─ Jak zbliżyć się do Zetek?
─ W Drabiniance są organizowane nielegalne walki?
─ Wiem, Emily mi o mich opowiadała. Walki na śmierć i życie w piwnicy jednego z najwyższych budynków w dzielnicy biedoty. A coś mniej inwazyjnego?
─ A co boisz się, że przerobią twoją buźkę?
─ Nie o swoją się martwię ─ odpowiedział na to rozbawiony ─ zbyt wielu osobom musiałby się tłumaczyć z nabytych siniaków więc prostszy sosów to ─ machnął ręką zachęcając go do mówienia.
─ Zapytaj Oliviera Bruniego?
─ Trenera? Co on ma z tym wspólnego?
─ Jest jednym z Zetek. Były amerykański wojskowy elitarnej jednostki ─ wyjaśnił ─ Marcus ci nie powiedział.
─ Chwila ─ Michael obrócił się w jego stronę ─ Co z tym wszystkiego ma wspólnego Marcus?
─ Wie i prosiłem go żeby go obserwował ─ wyjaśnił sprawiając że brunet poderwał się na równe nogi spoglądając na niego ze złością błyszczą w jasnych oczach. ─ Siadaj robisz scenę. Marcus jest bystry.
─ Marcus ma siedemnaście lat ─ warknął opadając z powrotem na ławkę ─ to jeszcze dziecko, który jedyne o czym powinien teraz myśleć to dziewczyny i podania na studia a nie trener- gangster. Coś ty sobie myślał? ─ zapytał go.
─ Potrzebowałem oczu i uszu w szkole.
─ Od dziś masz moje ─ odpowiedział chłodno Irlandczyk. ─ Marcusa w to nie mieszaj.
─ To będzie trudne ─ stwierdził policjant narażając się na kolejne mordercze spojrzenie policjanta ─ On się w to zaangażował.
─ On jest dzieckiem, on nie ma specjalistycznego przeszkolenia i tak Marcus wybija się ponad swoimi rówieśnikami swoim zmysłem obserwacji czy dojrzałością ale żaden siedemnastolatek nie powinien dźwigać takiego ciężaru na swoich barkach. Nic dziwnego, że rzuca się na kogo popadnie z pięściami ─ mruknął bardziej do siebie niż do Luke.
─ Co?
─ Na balu. Nieważne. Obserwację Brunego biorę na siebie. Potrzebuje też twoich notatek operacyjnych.
─ Moich co? ─ zapytał go a Michael wzniósł oczy do nieba;.
─ Zrobisz więc notatki operacyjne ─ powiedział dobitnie. Jego śpiewny irlandzki akcent nieco drażnił uszy Hernandeza. ─ wszystko co do tej pory ustaliłeś, wypiszesz nazwiska, pseudonimy ludzi których spotkałeś i którzy mogą mieć informacje na temat kartelu i jego dowódcy, hierarchia, sposób rekrutacji nowych członków. Ja swoimi kanałami sprawdzę Brunego?
─ A co masz swojego Q?
─ Po pierwsze nie jestem Jamesem Bondem, po drugie nie jestem Anglikiem tylko Irlandczykiem, po trzecie sprawdzę go.
─ Sprawdzisz?
─ Jego karierę wojskową, jego przeszłość, jego rodzinę czy ewentualne zatargi z prawem. Tobie nie przyszło to nawet do głowy? Jezu jesteś jak Emily ─ potarł palcami oczy ─ najpierw dać w łeb a później zastanawiać się czy to był dobry pomysł ─ wstał z ławki. ─ Chce mieć twój raport do końca dnia.
─ A kto ci powiedział że ty tu dowidzisz?
─ Moje doświadczenie w służbach ─ odpowiedział na to mężczyzna. ─ Do zobaczenia na spotkaniu grupy taktycznej ─ powiedział i odszedł zostawiając Luke samego i wkurzonego.

&&&&
Michael skierował swoje kroki do domu Dlegadów. Norma była w knajpie z Tią. Brunet odbył krótką rozmowę z małżonką prosząc by zaczekała na niego w „Czarnym kocie” Żona chociaż pomstowała nad jego nadopiekuńczością zgodziła się i pomagała w przystosowaniach do wieczoru wyborczego. Drugi telefon wykonał do Santosa.
─ Sporządź raport na temat Oliviera Bruniego ─ polecił nauczycielowi.
─ A magiczne słowo?
─ Masz czas do wieczora ─ odpowiedział niemal słysząc jak Santos wywraca oczami. ─ chcesz odkryć co spotkało twoją matkę? ─ zapytał go wchodząc na teren Delgadów ─ to zdobądź dla mnie te informacje i bądź łaskaw nie zostawiać śladów. Chcę wiedzieć gdzie między jedną turą a drugą natką się na Los Zatekos i jak zostaw zrekrutowany byłoby fajnie gdybyś dowiedział się ile wynosi jego dola.
─ Chwila Bruni jest jednym z nich?
─ Brawo Wotsonie odkryłeś pilnie strzeżony sekret a teraz do pracy.
─ Mam ci to wysłać na meila?
─ Nie, zdasz mi raport ustny, ale miej też go w pisemnej formie.
─ E-maile są wygodniejsze
─ I zostawiają ślady ─ odparł na to brunet naciskając dzwonek ─ wpadnę do ciebie szóstego i zobaczę co udało ci się ustalić. Cześć Marcus ─ przywitał się z nastolatkiem który otworzył mu drzwi. Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. ─ Masz pięć minut?
─ Dopiero za godzinę jadę po Adorę, co jest?
Michael zastanawiał się przez chwilę jak rozegrać sprawę i uznał, że bawienie się w podchody nie leży w interesie żadnego z nich.
─ Pogadajmy o twoim trenerze należącym do kartelu narkotykowego ─ rzucił wprost wprawiając go w osłupienie ─ i o twojej małej przysłudze na agenta Hernandeza.
─ Powiedział ci?
─ Coś ty sobie myślał zgadzając się na coś takiego? ─ zapytał go. Nie miał czasu bawić się w odgrywanie roli zatroskanego wujka. Wolał być sobą czyli bardzo zatroskanym ale wkurzonym wujkiem.
─ On uczy w mojej szkole ─ syknął nastolatek ciskając do torby koszulkę. ─ To jest moja sprawa.
─ Czego się więc dowiedziałeś? ─ Michael z trudem panując nad sobą usiadł nie zdając sobie sprawy, że przeszedł na angielski. ─ Raportuj.
─ Raportuj? A kto ciebie zrobił dowódcą? ─ warknął nastolatek i odwrócił się do niego plecami. Dłonie oparł na biurku przymykając powieki. ─ Są rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć.
─ Duszenie w sobie emocji i sekretów to nie jest dobry pomysł ─ powiedział nieco łagodniejszym tonem brunet ─ Marcus to sprawia że rzucasz się na kolegów z pięściami w walce o dziewczynę. Nie tak walczy się o dziewczyny.
─ Nie pobiłem się o Vero. Dlaczego wszyscy myślą, że pobiłem się o Veronicę? ─ zirytowany przeczesał włosy palcami. ─ Poza tym co ty wiesz o walce o dziewczyny? ─ zapytał go. Michael uniósł brew i parsknął śmiechem rozbawiony.
─ Kiedyś też miałem siedemnaście lat ─ odpowiedział mu.
─ Jak miała na imię?
─ Nie zmieniaj tematu ─ odparł na to mężczyzna. ─ Sprytnie, ale jestem za starym lisem żeby nabrać się na ten numer z wypchaną kurą ─ odpowiedział na to. Marcus obrócił się w jego stronę ze zmarszczonymi brwiami. ─ Kiedyś ci opowiem o lisie i wypchanej siarka kurze.
─ To czasem nie był smok i owca?
─ Co za różnica? ─ odpowiedział na to. Delgado z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem i oparł biodrem o swoje biurku. ─ Jak było jej na imię? Informacja za informację czy to nie tak działa w świecie szpiegów?
─ Naoglądał się filmów i myśli że wszystko wie ─ mruknął mężczyzna. ─ Sorcha. Miała na imię Sorcha.
─ Pamiętasz jak wyglądała?
Michael westchnął zirytowany.
─ Miała długi czarny warkocz ─ wyjaśnił. ─ Co wiesz o Brunim?
─ Był w wojsku, od kilku lat w stanie spoczynku, trener lubiący młodych chłopców ─ rozmówca uniósł brew.
─ Bruni jest gejem?
─ Myślę że jest bardziej biseksualny ─ wyjaśnił i opowiedział to co udało mu się dowiedzieć od koleżanki z obozu.
─ Kogo wykorzystał tutaj? ─ zapytał bez ogródek Michael. Marcus uniósł brew. ─ Jak się domyśliłem? Na tej informacji się skupiłeś, wszystkie inne mają drugorzędne znaczenie. Kogo?
─ Olivia ─ wykrztusił. ─ Skrzywdził Olivie.
Michael skinął głową i wstał.
─ Jak możesz być taki spokojny? Twój kumpel jest gwałcicielem i należy do zorganizowanej grupy przestępczej ale dla ciebie to chleb powszedni? ─ zapytał uderzając go w ramię. ─ On zaatakował mamę!
─ Co zrobił? ─ oczy Michaela zapłonęły nieznanym mu blaskiem.
─ Dowiedział się, że go obserwuje i dał mi ostrzeżenie ─ palce prawej dłoni zacisnęły się powoli w pięść. ─ Tak myślę, że to był on ─ usta żołnierza zacisnęły się w wąską kreskę. Zrobił krok do tyłu wypuszczając ze świstem powietrze. ─ Bruni to kumpel z wojska Carlosa ─ dorzucił. ─ I on nie wie. Nie zrobisz nic głupiego prawda?
Michael podniósł na niego swoje jasne oczy. Były już spokojne.
─ Coś głupiego? ─ głos miał spokojny, lecz Marcus wiedział że to tylko fasada. Zdradzał go irlandzki akcent, który stawał się wyraźniejszy gdy był on zirytowany czy wyprowadzony z równowagi.
─ Brunim zajmę się ja.
─ Postraszysz go prawem międzynarodowym?
─ Nie ─ uśmiechnął się kącikiem ust ─ Znam dużo lepsze sposoby, żeby kogoś złamać ─ odpowiedział, Macrus widział że nie żartuje, ─ I bym zapomniał ─ wyciągnął z kieszeni pudełeczko i położył je na biurku Marcusa. ─ Weź tak na wszelki wypadek.
─ Michael! ─ wrzasnął Marcus ─ Nie będę uprawiał seksu.
─ Nigdy nic nie wiadomo ─ odsunął się rozbawiony od nastolatka któremu zaczerwieniły się końcówki uszu. Zupełnie jak ojciec, pomyślał i wyszedł. Z kieszeni wyciągnął telefon i wybrał numer Carlosa. ─ Hej, co powiesz na mały sparking?
─ Jasne, wieczorem w ośrodku?
─ Tak, weź ze sobą kumpla. Jak mu tam ─ zamilkł
V Olivier ─ podpowiedział mu rozbawiony Carlos. ─ Zabiorę go, ostatni jest masz nos opuszczony na kwintę, przyda mu się małe rozładowanie emocji.
─ Jak nam wszystkim ─ zaświergotał radośnie Michael. ─ Osiemnasta może być?
─ Jasne.


***
Salvador Sanchez bardzo szybko przekonał się, że Veda jak i on będą potrzebować jednej dodatkowej walizki na zabranie, rzeczy kupionych w Nowym Jorku. Brunetka bowiem zażyczyła sobie rundkę po sklepach z odzieżą, a on nie potrafił swojej jedynaczce odmówić. W Nowym Jorku nie potrafił odmówić jej niczego. Chciała jeść słodkie gofry na śniadanie przygotowywał dla niej gofry, chciała po Hamiltonie zjeść ulicznego hot-doga kupił jej go, chciała włóczyć się po sklepach z używaną odzieżą. Zabrał ją do jej ulubionych sklepów, które sam znał.
Gdyby powiedział kiedyś komuś, że we wczesnych latach mieszkania w Nowym Jorku mieszkał w suterenie starej kamienicy w towarzystwie szczurów nikt by mu nie uwierzył. Nigdy też nikomu się do tego nie przyznał. Nie chciał obalać mitu, że życie w wielkim mieście jest postokroć lepsze od życia w małej mieścinie. I tak Nowy Jork miał wiele do zaoferowania, ale także wiele zabierał. Sal nie miał zbyt wielu znajomych, nie miał też zbyt wielu pieniędzy więc nowe ubrania nabywał z „drugiej ręki” I właśnie dlatego zabrał Vedę do jednego ze swoich ulubionych sklepów na Brooklynie do którego chadzał po dziś dzień.
Bardzo szybko zrozumiał, że Veda wie czego chcę i wie czego szukać i jak szukać gdyż zakupy w tego typu miejscach diametralnie różniły się od zakupów w sieciówkach. Tutaj ubrania były podzielone na dział męski, żeński i dziecięcy czy koszule, spodnie czy spódnice, lecz aby znaleźć „skarby” trzeba było uzbroić się w cierpliwość i mieć opracowany patent. Jego córka miała swój patent a wózka pilnowała jak źrenicy oka.
To co było dużym zaskoczeniem dla Sala to wybór ubrań przez Vedę. Celowała w ubrania, które cofały się w czasie. Odważne wzory lat osiemdziesiątych, ogrodniczki czy para dzwonów. Nigdy wcześniej nie widział Vedy w dzwonach, ale na widok pary dżinsowych spodni z szerokimi nogawkami ze stokrotkami wyszczerzyła się w uśmiechu a on pomyślał o jej matce. Elena zawsze nosiła sukienki czy długie spódnice w kwitowe wzory lub gładkie. Zwiewne i miękkie. Z przyjemnością obserwował jak spaceruje za jedną panią, która gdy tylko odłożyła sukienkę z powrotem na wieszak, Veda zgarnęła ją dla siebie i schowała pod startą pstrokatych kurtek.
Gdy spotkali się w dziele z butami Veda uniosła brew na widok jego pustego niemal koszyka.
─ Nic nie znalazłeś? ─ zacmokała z dezaprobatą i bezceremonialnie wygrzebała dwa ciemnoniebieskie męskie swetry. ─ Będą ci pasować.
─ Dzięki ─ powiedział a Veda zaczęła przesuwać wzrokiem po butach zgarnęła parę kowbojek, tenisówki. Dłuższą chwilę wpatrywała się w parę zamszowych pantofli z zapięciem za nim nie wrzuciła je do wózka. Do wózka Sala wybrała proste adidasy. Zniszczone i lekko brudne.
─ Da się je odnowić ─ stwierdziła.
─ To nie mój rozmiar ─ rzucił Salvador.
─ Są dla Ivana ─ rzuciła beztrosko i po chwili wydała z siebie pisk podchwycając w ręce roli w radosne skaczące ropuchy. Przycisnęła je do piersi i popatrzyła na Salvadora błyszczącymi oczami. ─ Są w moim rozmiarze ─ obróciła się radośnie wokół własnej osi i zagrzebała je w stercie kolorowych ubrań jakby w obawie, że ktoś je zabierze.
─ Rolki?
─ Umiem jeździć na rolkach ─ stwierdziła ─ moje stare się rozklekotały totalnie a te są idealne i są w ropuszki. Uwielbiam ropuszki, żabki i wszystkie gady.
─ Zauważyłem ─ połknął uśmiech a Veda pchnęła wózek do działu z dziecięcą odzieżą i zaczęła przeglądać miniaturowe sukieneczki. Ku zaskoczeniu Salvadora kilka wrzuciła do wózka. Odchrząknął ─ Veda ─ odwróciła się ze zmarszczonym nosem z miniaturowymi pantofelkami i roześmiała się głośno i radośnie.
─ To dla małej Beatriz głuptasie ─ machnęła ręką a on wypuścił ze świstem powietrze i odłożyła butki. ─ Jest mała i słodka i powinna nosić małe i słodkie sukieneczki. Ja nosiłam małe słodkie sukieneczki.
─ Serio?
─ Mama je szyła ─ stwierdziła ─ Miałam taką w wisienki. Uwielbiałam ją i darłam się gdy musiałam ją ściągać na noc ale gorzej było jak ją czymś upaćkałam ─ zaśmiała się lekko ─ następował wtedy koniec świata. ─ skręciła na dział męski. ─ Nie wierzę że tu niczego nie ma. Pilnuj mojego wózka ─ zacmokała i zaczęła przesuwać wieszaki z koszulami. Z wieszka a bardzo szybko ściągnęła dużą fioletową bluzę z logiem NYU,. ─ To dla Jordana poinformowała go i chwyciła bluzę dżinsową ─ a to dla Ivana.
─ Ivana?
─ Ma styl ala James Dean ─ stwierdziła nastolatka ściągając z wieszaka kilka podkoszulek. Zwykły białych.
─ Jamesa Deana, on nawet nie wie kto to był?
─ Nie ─ potwierdziła obróciła się i założyła mu kapelusz na głowę. ─ Ty masz styl na Franka Sinatrę.
─ Sinatrę? ─ powtórzył z niedowierzaniem Sal. ─ Zawsze myślałem o sobie jak o współczesnym Clarke Gable.
─ Jesteś przystojniejszy ─ stwierdziła ─ ale czemu nie? ─ mówiła lecz cały czas zapełniała wózek ubraniami w stonowanych kolorach. Gdy ściągnęła rozpinany sweterek w odcieniu butelkowej zieleni ─ nie twój odcień ale mamy już tak ─ i wrzuciła go do wózka.
─ Mamy?
─ No, mama uwielbia ten sklep ─ wyjaśniła ─ i męskie swetry. Ja też lubię męskie swetry, swojemu ex ukradłam jeden. Jest ciepły i puchaty i za duży a ja kocham za duże swetry. ─ i zgarnęła dwie sportowe bluzy.
─ Nich zgadnę dla Jordanka?
─ No, on ma taki styl. Im bardziej na nim wisi tym lepiej w tym wygląda. Na balu czuł się okropnie goły.
─ Wyglądał świetnie.
─ Tak, ale pierwszy raz widziałam jego klatę, to ładna klata. ─ i wełniany płaszcz wylądował w wózku. Swetry, koszule, koszulki, bezrękawniki, jasne golfy czy kilka tweedowych marynarek.
─ Veda
─ Co? ─ rzuciła przez ramię i zaczęła przeglądać nakrycia głowy cmokając przy tym z grymasem niezadowolenia. Zgarnęła w końcu kaszkiet i spojrzała na Sala i zamieniła kapelusz na kaszkiet i się skrzywiła ─ Oj to nie twoja bajka ─ i znowu założyła mu kapelusz. ─ Tak lepiej. ─ Chciałeś coś powiedzieć? ─ pchnęła wózek w stronę działu z akcesoriami. Na noc wcisnęła wielkie okular i poruszyła głową na boki.
─ Chcesz kupić to wszystko? ─ wskazał na wypchane odzieżą, butami wózki.
─ No, a co? ─ z okularami na nosie zaczęła przeglądać znajdujące się na półkach szklanki. ─ Jeśli będą pasować.
─ Pasować?
─ Trzeba to przymierzyć ─ wyjaśniła mu jak dziecku. ─ I dlatego potrzebujemy jeszcze jednego wózka ─ Sal patrzył jak wkłada dwie filiżanki do wózka. ─ Dla mamy ─ wyjaśniła z niewinnym uśmieszkiem i podreptała w stronę działu z muzyką.
Gdy Veda znalazła „idealny gwiazdkowy prezent dla Jordana pociągnęła Salvadora do przymierzalni. Mężczyzna posłał niemal przepraszający uśmiech ekspedientkom które spoglądały na ojca i córkę z ciekawością. Jedna, młodsza i zdecydowanie odważniejsza podeszła do nich i zaczęła asystować rozgadanej siedemnastolatce, która paplała jak prawdziwa mieszkanka Nowego Jorku przymierzając kolejne ubrania.
─ I ta jest dla mamy ─ zaznaczyła wychodząc. Salvador zamarł. Sukienka była w wisienki. Niebieska, długa z rozcięciem sięgającym do połowy uda i wiązaniem na plecach. Z łatwością mógł ją sobie wyobrazić w tej sukience i bez niej. Zamrugał powiekami. ─ Ma lepsze cycki o de mnie ─ stwierdziła a ekspedientka parsknęła śmiechem.
─ Macie takie duże siatki? ─ spytała ekspedientkę.
─ Mamy
─ Świetnie ─ i pchnęła wózek do kasy ─ będę potrzebować dwóch ─ Ostatecznie wyszli z trzema a Salvador Sanchez pomyślał, że będzie musiał dopłacić za nadbagaż.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:16:28 16-06-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:25:45 17-06-24    Temat postu:

Temporada III C 198

Salvador Sanchez z garderoby wyciągnął trzy walizki, duże, które zabierał ze sobą w trasy. Veda natomiast urządziła wiele pranie i suszenie i po całym jego mieszkaniu unosił się zapach świeżo upranej odzieży, która teraz systematycznie suszyła i składała w walizkach. Dzieliła je na te które pojadą z nią do Verakruz i te które Salvador ma odeskortować do Pueblo de Luz. Salvador pomyślał, że Elena go udusi i uśmiechnął się na samą myśl rychłej śmierci.
─ Nigdy nie widziałem cię w takich ubraniach ─ zauważył gdy składała jedną z kurtek w zgrabną kosteczkę.
─ Mama mówi że w Pueblo de Luz lepiej się nie wyróżniać ─ wyjaśniła ─ poza tym Jose nie lubił gdy się wyróżniałam ─ dodała. Usta Sala zacisnęły się w wąską kreskę. Ubrania odzwierciedlały osobowość a Veda była pełna kolorów.
─ Lubisz też jeździć na rolkach? ─ zapytał.
─ Uwielbiam ─ odpowiedziała na to i z zachwytem popatrzyła na nowiutkie rolki w ropuszki. ─ Będę śmigać w nich do szkoły.
─ Albo na torze.
─ Pueblo de Luz nie ma toru ─ odpowiedziała wyraźnie niezadowolona z tego faktu.
─ Ale w San Nicholas jest ─ odpowiedział ─ I nadal działa.
─ Nadal?
─ To było wręcz kultowe miejsce wśród dzieciaków. DJ, cola w butelkach. Często tam jeździliśmy z twoją mamą.
─ Mamą? ─ zapytała rozsiadając się na podłodze i wlepiła w niego spojrzenie z trudem powstrzymując uśmiech gdy Salvador chrząknął.
─ Była tam też twoja ciotka ─ dodał ─ ale twoja mama Elena nauczyła nie jeździć na rolkach.
─ I twoja dziewczyna nie miała nic przeciwko?
─ To było przed ─ wyjaśnił. Nie kłamał. Spotykać z Eleną zaczęli się później.
─ Jak było? ─ zapytała zaciekawiona. Lubiła słuchać opowieści z młodości mamy, polubiła też te gdy Sal opowiadał o nich razem.
─ Nieporadnie ─ odpowiedział a ona zaśmiała się. ─ Nie wiem ile razy wylądowałem na tyłku, ale w końcu nauczyłem się trzymać równowagę ─ zapewnił ją. I później goniłem twoją mamę, pomyślał. Nie raz nie dwa ścigali się przez San Nicholas. I później gdy byli już razem te pościgi kończyły się w zacisznym miejsce gdzie nikt nie mógł ich dostrzec a oni bezceremonialnie szukali swoich rąk.
Veda zatrzasnęła klapę ostatniej walizki. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i musieli wracać do Pueblo de Luz.
─ Myślisz że mogę wyprawić tam imprezę? Mama ma z tym miejscem dobre wspomnienia?
─ Tak myślę że tak o czym myślisz?
─ O imprezie „Wehikuł czasu”
─ Na torze? ─ pokiwała głową. ─ Dowiem czy robią tam imprezy tematyczne i dam ci znać. ─ uśmiechnęła się od ucha do ucha i natychmiast posmutniała.
─ No ale mnie nie stać ─ pożaliła się. Salvador uśmiechnął się lekko.
─ Koszty biorę na siebie ─ zapewnił ją i pochylił się nad córką cmokając ją w czoło. ─ Ty szykuj zaproszenia.

***
Adora zerknęła na Marcusa, który siedział na podłodze i lekko bujał kołyską w której z zadowoloną minką spała Beatriz. Dziewczynka doskonale zniosła lot całą podróż spędzając na rękach u Delgado. Siedemnastolatek uśmiechał się lekko do niemowlęcia i pod sam koniec lotu zaczął nucić jej kołysankę. Adora przyglądała się temu ukradkiem żałując, że to nie on jest jej ojcem. Podświadomie wiedziała, że Marcus zachowuje się jak tata. Tuli, przewija, zdaje jej relacje z kolejnych piłkarskich rozgrywek usypiając tym dziewczynkę. Mała Beatriz się do niego śmiała i patrzyła z uwielbieniem na ciemnowłosego chłopca i gdy jej na to pozwalał zaciskała drobną rączkę na jego najmniejszym palcu i nie chcę jej puścić próbując sobie wsadzić go do buzi. Jej mała dziewczynka jest radosnym dzieckiem. Jest szczęśliwa.
Delgado wstał i skrzywił się mimowolnie przykładając rękę do pleców. Dziewczyna westchnęła. Marcus całą mszę trzymał na rękach marudną Beatriz, która była spokojna tylko i wyłącznie na jego rękach. Lot również. Nie mówiąc już o tym że pierwszą noc w Niezapominajce spał na podłodze.
─ Rozbieraj się ─ powiedziała.
─ Co?
─ Ściągaj koszulkę ─ poprawiła się. ─ Bolą cię plecy ─ stwierdziła.
─ Nic mi nie jest
─ Delgado ─ warknęła szatynka ─ Bolą cię plecy, wszedł ci jakiś nerwoból więc przestań zgrywać twardziela i kładź się ─ poklepała łóżko. Marcus przełkną ślinę i zerknął na łóżko to na Adorę i chwycił róg koszulki pozbywając się jej. Zaparło jej dech.
Mięśnie były idealne widoczne. Pospiesznie wstała i podeszła do kosmetyczki. On grzecznie położył się na łóżku ręce układając pod wzdłuż ciała. To bardzo zły pomysł, pomyślał gdy łózko ugięło się pod ciężarem dziewczyny. Zamknął oczy i bezwiednie podskoczył gdy poczuł jej ręce na swoich ramionach.
─ Przepraszam ─ wymamrotała ─ mam zimne dłonie.
─ Nie szkodzi ─ odpowiedział czując jak palce Adory zaczynają prześlizgiwać się po jego karku. Z gardła Marcusa wydobył się jęk gdy jeden paznokieć zahaczył o jego skórę.
─ Przepraszam, wczoraj byłam na paznokciach i jeszcze do nich nie przywykłam.
─ Nie szkodzi ─ wymamrotał w poduszkę. Adora przełyka ślinę i dla własnej wygody wspina się na chłopaka siadając na nim okrakiem.
─ Tak będzie mi wygodniej ─ stwierdza nie będąc nawet pewną czy to dobrze dla jego pleców czy wręcz przeciwnie? Marcus wymamrotał coś w odpowiedzi, ale poduszka skutecznie stłumiła wszelkie dźwięki. I wtedy jej ręce zaczęły wędrówkę wzdłuż jego pleców. Pod palcami czuła jego napięte gładkie mięśnie. Szatynka skupia się na jego ramionach i łopatkach. Im dłużej jej ciekawskie dłonie badały strukturę jego mięśni tym ciało Delgado stało się bardziej odprężone i plastyczne. Sięgnęła po balsam.
Marcus poczuł zapach kokosa i uświadamia sobie, że Adora często właśnie tak pachnie. Kokosem. Słodkim i delikatnym. Chód balsamu w połączeniu z dotykiem jej ciepłych rąk sprawił, że na skórze chłopaka pojawiła się gęsia skóra, lecz Adora tego nie skomentowała.. Ręce Adory są delikatne, lecz stanowcze. Pewnie prześlizgują się po jego plecach raz za razem sunąc wzdłuż tułowia. Marcus bezwiednie się spina gdy ręce Adory zaczynają prześlizgiwać się po odcinku lędźwiowym. Wtula twarz bardziej w poduszkę wdzięczny, że miękki materiał tłumi jego jęk. To pieszczota i przyjemność a jednocześnie największa tortura, bo myśli Delgado ulatują gdzieś indziej. Gdy ciężar Adory znika z jego ciała on unosi się, a jego plecy opierają się o jej pierś. Ręce dziewczyny obejmują go w pasie dotykając twardych i napiętych mięśni brzucha. I chociaż wie że nie powinna przesuwa po nich ciekawskimi dłońmi. Z gardła Marcusa wydobywa się warknięcie za nim nie odnajduje jej warg.
Ten pocałunek jest inny. Jego usta są inne. Gorące, zachłanne. Zaskoczona i oszołomiona zachowaniem chłopaka Adora niemal traci równowagę, lecz Marcus obejmuje ją w pasie i przekręca się tak szybko, że dziewczyna dopiero gdy jego ciężar opada na jej ciało uświadamia sobie, że jest pod nim. Jej ręce najpierw zanurzają się w jego gęstych i miękkich włosach, później prześlizgują na kark i zaczynają po raz kolejny raz badać jego plecy. Im bardziej pożądliwe są usta Marcusa, tym bardziej niespokojne są jej ręce.
Zębami skubną jej brodę składając drobne pocałunki na jej szyi. Czuł jak paznokcie dziewczyny wbijają mu się w plecy i prześlizgują ku dołowi. Marcus o tym nie myśli. Nie myśli o niczym innym jak o ciepłej i miękkiej dziewczynie pod nim. Wraca ustami do jej ust ręce sunął wzdłuż boku i unosi ją do góry jakby nie ważyła zupełnie nic. Jedną ręką chwyta gumkę podtrzymującą jej włosy niszcząc prostą fryzurę niespokojnymi dłońmi i skupia się znowu na jej szyi obsypując ją całusami.
─ Zamawiamy pizzę ─ Quen zamarł z dłonią na klamce gapiąc się z szeroko otwartymi oczami na przyjaciela i wychodzi na to jego dziewczynę. Odwraca się do nich plecami. ─ Ja nic nie widziałem ─ zapewnia ich chociaż widział i wolałby to odwidzieć i wybiega z pokoju.

**
Michael skorzystał z okazji że żona była w pracy więc mógł na spokojnie przygotować się do spotkania z Olivierem Brunim. Nie zamierzał poganiać Santosa w sprawie poszukiwanych informacji. Chciał poznać człowieka poza terenem placówki w której obaj pracowali. A sparing w ośrodku do którego dostęp miał Carlos był idealną do tego miejscówką. W spotkaniu miał także uczestniczyć opiekun ośrodka. Michael z trudem powstrzymał uśmiech na widok znajomej twarzy. To nie było ich ani pierwsze ani drugie spotkanie. Spotkali się lata temu więc Julian Vazquez przywitał go zamykając bruneta w żelaznym uścisku.
─ Dobrze wyglądasz jak na umarlaka ─ stwierdził.
─ Wszyscy mi to ciągle powtarzają ─ odpowiedział na to Mike. ─ Znamy się z wojska ─ wyjaśnił oględnie mężczyzna. ─ Doktorek zafundował mi naprawdę paskudną bliznę ─ poklepał się po obojczyku.
─ A coś ty się taki delikatniutki zrobił?
─ Ja? Obiło mi się o uszy że się ożeniłeś i masz dziecko. To prawda?
Julian się rozpromienił i wyciągnął telefon prowadząc ich w głąb pomieszczenia.
─ Ma na imię Lucy.
─ I nici z męskiego wieczorku ─ westchnął Carlos ─ teraz on się nie zamknie ─ wskazał ruchem głowy na Juliana. Michael spojrzał na córeczkę lekarza to na lekarza.
─ Urodę ma po matce co? Nos od biedy mógłby uchodzić za twój ale ta twarzyczka ─ Vazquez przesunął palcem po ekranie. Michael popatrzył na jego żonę i parsknął śmiechem.
─ Nie wiedziałeś, że jego żona uczy w szkole? ─ zagadnął go Bruni.
─ Nie dlatego się śmieje ─ odpowiedział na to Michael ─ Czy ty czasem nie nazywałaś jej „zmorą twojej egzystencji?” ─ Julian machnął ręką
─ Stare dzieje, to co wskakujecie na ring?
Powalenie na deski Oliviera okazało się być trudnym zdaniem. Był szybki i zwinny, lecz nie dało się ukryć że osłania swój bark. Michael z trudem się uśmiechnął i zaatakował właśnie tam. Bruni syknął.
─ No wiesz co! ─ usłyszał jęk Carlosa ─ nadwyrężył go sobie.
─ Och doprawdy? Czyżby jakieś miłosne zapasy? ─ zapytał.
Bruni parsknął śmiechem.
─ Ze sztangą, przeforsowałem się na siłowni ─ wyjaśnił. Michael ani trochę mu nie wierzył, ale grzecznie skinął głową. ─ Ty na brak miłosnych zapasów nie narzekasz ─ zauważył brunet. ─ Carlos mówił, że twoja żona jest dużo młodsza od ciebie. Przy takiej dziewczynie nie wychodziłbym z łóżka ─ dorzucił wymierzając kilka ciosów które Bruni z łatwością zablokował. ─ Jak na kogoś z twoją reputacją łatwo cię wkurzyć.
─ Moją reputacją?
─ Carlos wspominał ─ wyjaśnił oględnie brunet ─ gdy Michael odwrócił się żeby łypnąć na żołnierza Bruni wymierzył mu solidny chociaż niezbyt mocny cios.
─ To nie tajemnica, że byłeś w Syrii.
─ Nie, ale nie rozpowiadam na tym na prawo i lewo. I nie w twarz będę musiał się tłumaczyć żonie że to niewinny sparing a nie walka na śmieć i życie jak w jakieś ulicznej bijatyce.
─ Jak macie gadać to złaście z ringu ─ rzucił w ich stronę Julian. Michael skinął lekko głową i pierwszy się wycofał. Ściągnął rękawice i rzucił je do torby. ─ To co piwko? ─ Michael uniósł brew. ─ Nic się nie zmieniłeś ─ podał mu wodę ─ nadal nie umiesz się bawić Szakal.
─ A ty nadal nie rozumiesz że nie lubię gdy ludzie nazywają mnie per „Szakal” ─ odparł otwierając butelkę wody. Pociągnął łyk.
─ Nie lubisz swojej legendy?
─ Ma niewiele wspólnego z prawdą ─ odpowiedział na to mężczyzna. ─ Carlosowi zapewne zawdzięczam, że każdy coś słyszał, ale nikt nie wie od kogo.
─ Słyszałem o „Szakalu” na długo za nim poznałem Carlosa więc nie przypisuj mu wszystkich zasług ─ wyznał Bruni również sięgając po wodę ─ Zastanawialiśmy się z chłopakami dlaczego „Szakal”
─ „Chuda szkapa” był już zajęty ─ odpowiedział na to Michael. Usiadł na podłodze plecami opierając się o ścianę. Wyciągnął przed siebie nogi przymykając powieki.
─ Jak wam się to udało? ─ zapytał nagle Bruni. Michael otworzył jedno oko. ─ Przekabaciliście księgowego Binladena żeby go sprzedał ─ wyjaśnił Michael znowu łypnął na Carlosa który posłał mu przepraszające spojrzenie. Michael który nienawidził tamtych lat, brzydził się tym co zrobił westchnął pocierając palcami kark. Popatrzył na Oliviera.
─ Każdego można złamać ─ powiedział po prostu.
─ Jesteś szakalem bo go złamałeś?
─ Wiesz czym charakteryzują się szakale
─ Ich suki są monogamiczne ─ odpowiedział Bruni. Tylko lata praktyki w wywiadzie nie pozwoliły jego dłoniom zacisnąć się w pięści.
─ Szakle potrafią przejść tysiące kilometrów w poszukiwaniu pożywanie ─ wyjaśnił. ─ To cierpliwie bestie jak ja. Gdy ktoś zajdzie mi za skórę będę czekał latami żeby się odegrać.
─ Zabrzmiało jak groźba ─ stwierdził Carlos a Michael się roześmiał.
─ To tylko uwaga.
Do ośrodka wpadł mężczyzna na widok którego Mike poderwał się z podłogi.
─ Mógłbyś czasem odebrać telefon nie jestem twoją sekretarką. Do ciebie ─ podał mu komórkę a Michael się skrzywił. Nie był zadowolony z pojawienia się Damiana, wolałby żeby jego współpracownik siedział grzecznie na d***e i czekał na rozkazy niż wałęsał się po mieście i robił za jego sekretarkę. ─ Ten telefon lepiej odbierz ─ powiedział używając iryjskiego.
─ Słucham ─ rzucił chłodno do słuchawki.
─ Miło że wreszcie raczyłeś odebrać telefon ─ rzucił spokojnie pierwszy premier.
─ Czego chcesz? Złożyć mi życzenia noworoczne? Nie ja składam przed tobą raportów ─ przypominał mu po irycku.
─ Nie możesz swobodnie rozmawiać ─ domyślił się ─ dobrze więc sprawa którą chcę z tobą poruszyć dotyczy przeszłości nie przyszłości ─ wyjaśnił Gill ─ Na jednej z irlandzkich plaż znaleziono kości ─ zaczął a Michel poczuł jak pod jego koszulą napinają mu się wszystkie mięśnie ─ udało się nam to ukryć przed wścibskimi mediami aby w spokoju ustalić kim była nieszczęśnica.
─ Capaldi
─ Przykro mi ale kości nalezą do twojej matki. Twoja siostra została już powiadomiona.
─ I tak przypadkiem na nie natrafiono? ─ głos Michaela był spokojny wręcz przerażająco lodowaty. Po drugiej stronie zapadła cisza. Brunet przymknął powieki. Capaldi był przy egzekucji jego matki. Wiedział gdzie pochowano kości. ─ Ty sukinsynu.
─ Być może da to twojej rodzinie ukojenie.
Roześmiał się ochryple.
─ Jesteś głupcem ─ powiedział po angielsku. Damian wzniósł oczy do nieba. Nazywanie przełożonego głupcem nie było mądrym pomysłem. ─ Myślisz, że oddając kości mojej matki zamkniesz mojej siostrze usta? ─ zapytał go po irlandzku. ─ teraz dopiero rozśpiewa się jak skowronek.
─ Jeśli czegokolwiek potrzebujecie nie ważcie się prosić.
Prychnął i rozłączył się. Dłoń mu drżała gdy oddawał telefon Damianowi.
─ Przepraszam muszę porozmawiać z żoną. ─ powiedział i wyszedł.
***

Za pierwszym razem wyciągnęła pandę chociaż wcale w nią nie celowała. Marzył się jej inny zwierzak, który trafił w jej ręce za drugim razem. Pluszowa zielona żaba, którą z zadowoleniem przycisnęła do siebie gdy w jej kieszeni zawibrowała komórka sugerując nadejście wiadomości. Podtrzymując wypchane zwierzaki jedną ręką w drugą wzięła komórkę i przeczytała krótki sms. „Cześć” rozmówca się nie wysilił, ale ona uśmiechnęła się pod nosem i odpisała „cześć”. Drugą wiadomość wystukała do Felixa że wraca do domku, bo jest zmęczona.
„Jak się czujesz Cilla?” zapytał ją w kolejnej wiadomości nieznajomy rozmówca gdy szybkim krokiem zmierzała do Niezapominajki. „Po raz pierwszy nie miałam koszmarów w nocy” odpisała mu. „nie śniły mi się jego wyciągnięte obmacujące mnie ręce” Odpowiedź przyszła po chwili „Powinnaś powiedzieć rodzicom” Veda westchnęła. W trakcie pobytu w Nowym Jorku wymienili kilka wiadomości na komunikatorze powiązanym z ich numerami telefonów. Veda powiedziała mu o wszystkim pomijając kilka charakterystycznych szczegółów. Nie zdradziła, że jest w Nowym Jorku tylko u prawdziwego taty. Nie zdradziła, że jest nim Salvador Sanchez i wyznała mu, że przez siedemnaście lat myślała, że mąż jej mamy to jej ojciec a to była nieprawda. Powiedziała, że zabrał ją na wycieczkę i to on doradził jej żeby „wydoiła go z kasy”
I Veda czuła się z tym niekomfortowo. Nie była pewna czy Sal jest miły czy próbuje kupić jej zaufanie i miłość. „Powiem, ale nie jestem gotowa, żeby komuś się zwierzyć z tego co mi zrobił” To było okropne i przerażające. Chciał zrobić więcej. Wiem to, widziałam to w jego oczach”
„Mi powiedziałaś” zauważył całkiem przytomnie gdy Veda weszła do Niezapominajki. „Mi się zwierzyłaś” postukała dłonią w telefon i skrzywiła się na widok Yona wgryzającego się w zimną pizzę.
─ Śledzisz mnie?
Prychnęła i podała na kanapę.
─ Chciałbyś ─ odburknęła zerkając na nastolatka to na pluszowe maskotki, którym się przyglądał z ciekawością. Wstała i podeszła do niego wręczając mu pluszową pandę. ─ Żabki ci nie oddam ─ stwierdziła. Yon gapił się w szklane oczy pluszowej maskotki. Usiadł na kanapie i wytarł ręce o spodnie. ─ Możesz go dać Veronice.
─ Dlaczego go nie zatrzymasz?
─ Mam żabkę ─ wskazała na pluszową zieloną żabę. ─ Wolę żaby i ropuchy ─ dodała chociaż nie pytał. Wróciła na swoje miejsce i położyła się układając ropuchę na brzuchu. „Z tobą jest inaczej” wystukała odpowiedź.
„Inaczej?” , zapytał. „Inaczej , potwierdziła a Yon wywrócił oczami w odpowiedzi. „napisanie złapał mnie za pierś jest prostsze niż powiedzenie tego patrząc mamie w oczy albo tacie”
„Twój ojciec powinien przetrącić mu fiuta” odpisał zaś Veda parsknęła śmiechem. „Być może to zrobi. Tata jest raczej spokojnym człowiekiem” pomyślała o Ivanie, on przetrąciłby Jose fiuta. „Jacy sią twoi rodzice?” „Normalni”, przyszła odpowiedź. Veda prychnęła do komórki „To nie jest odpowiedź” odpisała zirytowana. „Są nudni jak flaki z olejem” odpisał. „Ojciec ma własną firmę i wchodzi w tyłek bardziej wpływom ludziom” „Jestem gejem? ”, zapytała go Cilla. Yon zamrugał powiekami i roześmiał się. Veda na niego łypnęła.
─ Śmiej się ciszej, nie mogę zebrać myśli.
─ To ty myślisz?
─ Używam mózgu częściej od ciebie ─ odwarknęła Veda. „Nie dosłownie” odpisał „Podlizuje się. Jacy są twoi rodzice?”
„Rozwodzą się. Moja mama i ojczym” , wyjaśniła Veda. „Bił mamę” dopisała „a mój prawdziwy tata nie wie że wiem, że jest tym prawdziwym”. „I jak się zachowywał?”, padło pytanie od Yona. „Jak tata” padła odpowiedź. Chłopak uśmiechnął się. „W co wierzyłaś jak byłaś mała a okazało się nieprawdą?” zapytał ją. „Wierzyłam że ludzie mieszkają w telewizorze” odpisała Veda. „Rozkręciłam go bo byłam ciekawa jak się tam mieszczą a ty”
„W świętego Mikołaja” odpowiedział. „To żadna odpowiedź, każde dziecko wierzy w świętego Mikołaja”
„Bardzo szybko przestałem wierzyć w bajki” wyjaśnił. „ tylko ciężką pracą jesteś wstanie coś osiągnąć” odpisał. Veda zastanawiała się nad kolejnym pytaniem. Do północy zostało już kilka minut. „Pierwszy raz boli też faceta?”
─ Jezu Chryste ─ wyrwało się Yonowi.
─ Nie wzywaj imienia Boga nadaremno ─ upomniała go.
─ A to co zagorzała katoliczka?
─ Nie uważam, że to niegrzeczne i On musi fatalnie z tym czuć wyobrażasz sobie jak każdy by wykrzykiwał twoje imię Yon , Yon
─ wszystko zależy od okoliczności ─ poruszył znacząco brwiami.
─ Oblech
─ Cnotka niewydymka ─ usiadł i popatrzył na ropuchę na jej brzuchu. ─ Pluszowe misie to pewnie jedyne rzeczy które całowałaś a może wierzysz że jak pocałujesz żabę to zamieni się w księcia? ─ parsknął śmiechem ─ tak na pewno. Veda poderwała się z kanapy ─ Trafiłem? ─ zapytał.. ─ Biedulka nigdy się nie całowała i pewnie nawet nie umie ─ zakpił. Na policzkach Vedy pojawiły się rumieńce.
─ Jesteś okropny
─ a ty naiwna jak but
Zmarszczyła nos.
─ To nie ma sensu. Czemu przypisujesz butom cechy ludzkie? ─ gdzieś nad ich głowami rozbłysły się farierwerki Veda chciała wyjść z pokoju zobaczyć fajerwerki ale zatrzymała się. Yon siedzi na kanapie. Podeszła do niego i chwyciła go za włosy odchylając do tyłu głowę chłopaka i go pocałowała.

**
Ignacio Fernandez wiedział, że wyjście z Torresem to był błąd, lecz nie mógł nic poradzić, że ten chłopak miał magnetyzm któremu nie potrafił się w żaden sposób oprzeć. I nie miał pojęcia skąd Torres wytrzasnął koc na którym bezceremonialnie się położył i zapatrzył w gwiazdy. Nacho usiadł.
─ Połóż się ─ zachęcił go ─ będzie wygodniej ─ Ignacio położył się obok. Remmy przekręcił się na bok. ─ Mój ojciec o nas wie ─ poinformował; go
─ Co? ─ Nacho poderwał się do siadu. ─ Powiedziałeś mu!
─ Nie ─ zaprzeczył ─ domyślił się usiadł za jego plecami i pociągnął go do tyłu. ─ wyluzuj nikomu nie powie ─ powiedział. ─ ale może zaprosić cię na rozmowę.
─ Co? Po co? ─ zapytał go spanikowany.
─ Pewnie chcę sprawdzić czy jesteś wart mojego fiuta
─ Powiedz mu że nie chcę twojego małego fiutka .
─ Chcesz, chcesz ─ szepnął my do ucha Remmy ─ i wiesz mi nie jest mały ─ wargami musnął jego policzek Nacho obrócił głowę i wtedy Remmy pocałował go w usta.

***
Rude loki kaskadą opadały na szczupłe ramiona gdy znudzona przechadzała się po jednym z pomieszczeń siedziby gubernatora stanu Nuevo Leon. Veronica Russo nie miała ochoty spędzać ostatniego dnia w roku z bandą snobów i polityków. Wolałaby być z córeczką i nucić małej Andrei kołysanki do snu. Moserat Russo wymogła jednak na córce pojawienie się u jej boku. Pani prokurator uśmiechnęła się kącikiem ust na widok Manuela Domingueza. Manuel na przyjęcie przyszedł sam. Ubrany był nienagannie dopasowany ciemny smoking. Z jej matką przywitał się skinieniem głowy.
Monse miała chrapkę na jego stanowisko i wiedział to każdy w mieście, a może nawet i w całym stanie. Wdowa po zamordowanym prokuratorze zdaniem córki składając wniosek do Rady Miasta Monterrey o odwołanie ledwie wybranego burmistrza ośmiesza siebie, Radę i niestety kobiety. Była naiwna jeśli sądziła, że rada złożona w większości z mężczyzn odwoła burmistrza tylko dlatego że na służbowym wyjeździe nie utrzymał zamkniętego rozporka. Nie odwołali Clintona nie odwołają Domingueza. Poza tym Manuel w przeciwieństwie do niesławnego prezydenta wcale nie wypierał się że on i spędził noc z szefową swojej kampanii. Oświadczenie, które swojego czasu powtarzały media było zgrabnie napisane, a dzieci nazywał „niespodziewanym darem od losu” Ronnie pamiętała też coś o „błogosławieństwie i radości” Poza tym udzielający wieczornego wywiadu Manny wyglądał jakby naprawdę cieszy się z przyszłego ojcostwa. Rzeczą która przemawiała na jego korzyść był fakt, że ludzie w szczególności kobiety miały dziwną słabość do mężczyzn w towarzystwie dzieci. A jeśli Manny po narodzinach bliźniąt zapozuje do rodzinnych zdęć z dwójką małych słodkich berbeci całe miasto będzie rozpływało się nad dwójką małych (zapewne rudych) brzdąców.
Sącząc szampana spostrzegła, że Manuel wsuwa do kieszeni telefon komórkowy i mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok. Nie tylko on wolałby być gdzieś indziej i świętować u czyjegoś innego boku. Dodatkowym atutem Domingueza było to, że matce swoich dzieci wypowiadał się z szacunkiem. Nic dziwnego. Za nim poszli ze sobą do łóżka byli wieloletnimi współpracownikami i przyjaciółmi. Ronnie nie będzie zdziwiona jeśli pewnego dnia w mediach pojawi się inne oświadczenie, informujące o innej uroczystości. Podeszła do mężczyzny i uśmiechnęła się lekko kącikiem ust.
─ Panie burmistrzu ─ przywitała się. Manuel Dominguez odwzajemnił uśmiech i pochylił się nad kobietą wargami muskając jej policzek. ─ Miło cię widzieć ─ przeszła od razu na „ty” Nie było sensu udawać, że się nie znają.
─ Ciebie również, chociaż przyznam nie spodziewałam się tutaj ciebie.
─ Jestem osobą towarzyszącą matki ─ wyjaśniła. Manny uniósł brew i w tłumie odnalazł odzianą w czerń kobietę, która rozmawiała z jednym z lokalnych biznesmenów.
─ Mosne Russo szuka ci męża ─ powiedział rozbawiony burmistrz. ─ Rozmowa ze mną nie podniesie twoich szans na dobre zamążpójście ─ zauważył.
─ W książkach Jane Austin był byś rozpustnikiem przynoszącym hańbę swej rodzinie który potrzebuje kobiety żeby się nawrócić.
─ Jane Austin nie napisałby czegoś tak płytkiego prędzej Julia Quen.
─ Manuel Dominguez czyta romanse osadzone w czasach regencji dla napalonych mamusiek.
─ Cornelia jest znudzona ─ wyjaśnił mężczyzna małymi łykami sącząc wodę z lodem. ─ Czemu się zgodziłaś?
─ Na zabiegi matrymonialne matki? ─ zapytała go i wzruszyła ramionami. ─ Kto wie może znajdzie mi pana Darcego. ─ Manuel parsknął śmiechem.
─ Mężczyźnie z którym rozmawia bliżej do Pana Wihmana niż Darcego. ─ Ronnie uniosła lekko brew. ─ To hazardzista ─ wyjaśnił w odpowiedzi. ─ Grywa tu i tam i chodzą plotki, że ma długi u samych Templariuszy. To nie jedyny absztyfikant.
─ Trzech stających w konkury wycofało się. Kto by pomyślał, że przerazi ich wizja małej dziewczynki z kitką.
─ Andrea? ─ skinęła głową i wyciągnęła telefon. Odblokowała komórkę i na ekranie wyświetliła zdjęcie małej ciemnowłosej dziewczynki z jedną dumnie stercząca kitką na głowie. Manuel uśmiechnął się lekko bezwiednie sięgając po komórkę. Gdy wyświetlił jej zdjęcie USG bliźniąt w wersji 3D. ─ Zrobiliśmy je wczoraj ─ wyjaśnił.
Wzięła od mężczyzny telefon i powiększyła zdjęcie.
─ To dziewczynka ─ wyjaśnił ─ jej braciszek jest bardziej nieśmiały ─ dodał ─ jest na drugim zdjęciu. ─ gdy przesunęła palcem w bok na drugim zdjęciu ukazał się jej dugi bliźniak z twarzyczką zasłoniętą maciupeńkimi rączkami.
─ Moja matka jest idiotką ─ stwierdziła. Manuel uniósł brew. ─ chcę cię odwołać ze stanowiska, ale ma na to marne szanse.
─ Bo?
─ Ilu osobom pokazałeś to zdjęcie?
─ Gratulował mi sam gubernator a co? ─ Ronnie roześmiała się. ─ Cornelia chce nazwać dziewczynę Inez.
─ To piękne imię ─ zauważyła ─ ale pewne rzeczy lepiej zostawić w przeszłości.
─ Też jestem tego zdania ─ przyznał jej rację.
─ Dobry wieczór ─ Monsterat Russo sztywno przywitała się z Manuelem który odpowiedział tym samym. Ronnie oddała mu komórkę którą schował do kieszeni spodni. ─ Ricardo poznaj proszę moją córkę Veronicę, mówiłam ci o niej.
─ Miło panienkę poznać ─ przywitał się a Ronnie z trudem zachowała poważny wyraz twarz. Ricardo miał na oko koło czterdziestki. Był niski i łysawy. ─ Słyszałem po pani same wspaniałe rzeczy.
─ Nic z tego nie jest prawdą ─ Conrado który podszedł do baru w celu zamówienia wody mineralnej łypnął na Ronnie. Monse zacisnęła usta w wąską kreskę. Córka natomiast rozsiadła się na barowym stołku eksponując dzięki rozcięciu parę długich zgrabnych nóg. ─ Moja matka ma tendencję do ubarwiania rzeczywistości.
─ Tego jak piękną jest pani kobietą nie ubarwiła ─ zapewnił ją mężczyzna. Ronnie uśmiechnęła się.
─ Nie da się ukryć że jestem piękna moja córeczka Rea odziedziczyła urodę po mnie ─ wyjaśniła. ─ Przeurocza zza z niej istota a ja jako matka ciągle się martwię o jej bezpieczeństwo zwłaszcza teraz. Fakt Inez Romo i jej „Dwie róże” przestały istnieć ─ urwała ─ ale Templariusze to nowe zagrożenie ─ mężczyzna chrząknął. ─ Słyszałam ze ma pan znajomości w tamtych okolicach. ─ mężczyzna spurpurowiał na twarzy. wymamrotał przeprosiny i coś o gubernatorze i ulotnił się.
─ Jestem tobą rozczarowana moja droga panno
─ jesteś mną rozczarowana od trzydziestu czterech lat droga mamo twoje rozczarowanie moimi wyborami matrymonialnymi dopisze do długiej listy. ─ Monse odeszła szybkim sprężystym krokiem. ─ Pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza ─ oznajmiła i bez słowa odeszła nie oglądając się za siebie.
Zielone oczy Russo odnalazły go na tarasie budynku. Palce zaciskał na balkonowej balustradzie. Podeszła do niego i stanęła obok. Podniósł na nią zaskoczone spojrzenie. Był wściekły i chętnie rzuciłby się na kogoś z pięściami. Ona jak gdyby nigdy nic stanęła obok i dzielnie wytrzymała jego spojrzenie.
─ Chcesz przenieść się gdzieś indziej? ─ zapytała go. Parsknął śmiechem. Wycieciało mu z pamięci że Russo nie należy do tych dam które bawią się w gierki.
─ Dokąd?
─ Znam jeden taki hotel ─ zaczęła ─ wysoki standard, niby w centrum na cichy i dyskretny.
─ Poprowadzisz?
Pokiwała głową i wyszła. Conrado popatrzył jak znika w wejściu na taras i ruszył za ni,
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:44:13 17-06-24    Temat postu:

Temporada III 199
***
Nie miała sylwestrowych planów. Louise i Thomas spędzali wieczór z Leo i Siergiejem. Emma natomiast z dwójką swoich dzieci. Plany można było oczywiście zgrać, lecz szatynka chciała ten ostatni dzień w roku spędzić ze swoimi pociechami. Luna człapała za nią wszędzie, Sam błądził za nią wzrokiem z nad swojej kolorowanki. Ostrożnie podniosła do góry stojącą obok niej dziewczynkę. Wargami musnęła ciepły dziecięcy policzek.
Rok temu zastrzeliła Fausto Guerrę i rzadko o tym myślała. Nie rozczulała się nad sobą, nie miała wyrzutów sumienia. Zrobiła dokładnie to co musiała, żeby jej rodzina była bezpieczna, żeby Sam był bezpieczny. Palcami przeczesała jego przydługie włosy. Kiedyś będzie łamał serca, pomyślała i pocałowała go w czubek głowy.
─ Naleśniki czy makaron z serem? ─ zapytała chłopca.
─ Makaron ─ odpowiedział. Skinęła lekko głową gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się gości. Ostrożnie z córką wspartą na biodrze podeszła i wyjrzała przez judasza. Uśmiechnęła się na widok znanej twarzy. Przekręciła klucz w zamku.
─ Hej ─ przywitała się z brunetem. Luna przyglądała się Joaqinowi wielkimi ciemnymi oczkami. Dziewczynka zamrugała powiekami.
─ Mama moja ─ oznajmiła mocnej obejmując ją za szyję.
─ Wejdź ─ Emma musnęła ustami skroń dziecka i postawiła małą na podłodze. Luna zerknęła to w lewą to w prawą stronę i złapała Emmę za nogę. ─ Ma mamozę.
─ Co ma? To jakaś choroba?
─ Mamozę ─ powtórzyła i ponownie zgarnęła dziewczynkę z podłogi. ─ I nie to taki etap, że nie mogę pójść do łazienki, bo ona biegnie za mną. Wszystko chcesz robić z mamusią prawda skarbie? ─ zapytała córeczkę i cmoknęła ją w policzek. ─ Co ty tu robisz?
─ Jestem ci dłużny kolację ─ przypomniał jej zerkając w głąb pomieszczenia.
─ Nie wyrwę się ─ mruknęła bujając się lekko na boki z dziewczynką na rękach.
─ Możemy zjeść ją tutaj ─ zaproponował. Emma uniosła brew.
─ Nie masz pojęcia na co się piszesz ─ odpowiedziała na to szatynka.
─ Mamo, ale ja chcę z gniecionym makaronem ─ oznajmił Sam wchodząc do pomieszczenia. ─ Poskładałem już kredki i obrazki ─ wytłumaczył. ─ Obrazek dla ciebie przyczepiłem do lodówki.
─ Dziękuje smyku ─ pochyliła się nad malcem i pocałowała go we włosy. Joaquin nie miał wyboru i ruszył z Emmą do kuchni, która z córką na biodrze wyciągała produkty potrzebne do przygotowania posiłku. Popatrzył na obrazek.
─ To pies ─ wyjaśniła Emma. Popatrzył na nią zdziwiony.
─ To jest pies ─ przechylił na bok głowę. ─ To? ─ wskazał na dziwną plątaninę kończyn.
─ Tak ─ potwierdziła i posadziła dziewczynkę w krzesełku.
─ Podoba ci się piesek? ─ zapytał ją synek.
─ Jest prześliczny. ─ zapewniła go i wyciągnęła z lodówki jajka. ─ Siadaj ─ poleciła ─ nauczę robić cię makaron.
Joaquin nie musiał posiadać wiedzy jak robi się makaron, lecz nie protestował, lecz wykonywał jej polecenia zerkając na szatynkę, która w koszuli w kracie zagniata ciasto na makaron dla dzieci. Joaquin zaważył że chłopiec i Emma są ze sobą zgrani. On robił wałki z zagniecionego ciasta zaś Emma siekała je nożem. Luna natomiast doskonale bawiła się ciastem składającym się z mąki i jajka. Mąka zdobiła jej ciemne włoski i nos. Luna kichnęła.
─ Na zdrowie ─ mruknęła Emma cmokając córkę w nosek. Dziewczyna ujęła twarz mamy w swoje upaćkane masą rączki zostawiając ślady mąki na policzkach matki. Emma zaśmiała się radośnie.
─ Całkiem nieźle ─ pochwaliła zaglądając mu przez ramię. ─ Trochę cieniutki ─ zauważyła ─ ale może nie wyjdzie zakalec ─ zerknęła na córkę ─ LuLu nie wstawaj ─ dziewczynka chwiejnie podniosła się na nóżki. Emma chwyciła ją w ramiona. ─ Nie możesz wstawać, możesz wypaść.
─ Mama moja
─ Twoja ─ odpowiedziała na to Emma. ─ Pomożesz mi? ─ zwróciła się do Joaquina i posadziła mu Lunę na kolanach.
─ Jasne ─ instynktownie objął dziewczynkę w pasie żeby mu nie spadła. Luna zadarła do góry główkę spoglądając na Joaquina. Mały okrągły nosek zmarszczył się w grymasie.
─ Ej Luna ─ dziewczynka popatrzyła na brata. Sam na nos założył sobie kilka klusków ─ chcesz kluska.
─ Moja, moja
Pochyli się nad stołem zaś Luna z lubością chwyciła kluski w swoje ciekawskie paluszki i rozgniatała je robiąc z nie paćkę. Gdy jej ciemne jak dwa węgielki oczy padły na leżący na stole wałek ciasta chwyciła go z lubością w rączki i zaczęła rozgniatać. Popatrzył na Emmę z uniesioną brwią, lecz ta uśmiechnęła się i machnęła ręką.
─ Później się posprząta ─ stwierdziła kobieta nie przejmując się tym, że dzieciaki w kuchni powodują większy bałagan niż dorośli. Przywódca Templariuszy spojrzał na Emmę i próbował połączyć kobietę którą zna z tą przed nim. W koszuli w kratę i obcisłych dżinsach. Nijak nie potrafił. Niby znajoma a jednak całkowicie obca. Pociągnął nosem.
─ Emma ─ jęknął zerkając na dziecko. Zmarszczyła brwi. ─ musisz ją chyba przewinąć ─ zauważył krzywiąc się gdy zapach mocnej uderzył w jego nozdrza. Luna natomiast bawiła się kawałkiem ciasta jak gdyby nigdy nic.
─ Skarbie ─ przyklęknęła przy dziecku ─ masz tam coś śmierdzącego w pieluszce?
─ Nie ─ odpowiedziała ku zaskoczeniu Joaquina mała.
─ Zdecydowanie masz ─ wzięła dziecko na ręce i parsknęła śmiechem na widok plamy na spodniach mężcyznzy. ─ Synku pomożesz mi umyć siostrę?
─ Aha, odkręcę wodę.
─ A ty zmień spodnie ─ mruknęła do Joaquina całując go we włosy.

***

W kuchni unosił się zapach przypalonego jedzenia i gorzały. Diego Ledesma zrezygnowany wszedł do pomieszczenia zerkając w stronę fotela w salonie w którym chrapał jego ojciec. Pedro w jednej dłoni trzymał pilot w innej piwo. Nastolatek przełknął żółć napływającą do ust i przymknął powieki. Czasami robimy wszystko jak trzeba, pomyślał , ale i to tak za mało , dodał złośliwy głosik w jego głowie. Matka spała kamiennym snem w sypialni, Aurora leżała w ich pokoju zwinięta w kłębek. W pokoju unosił się zapach krwi i taniej wódki pitej przez ojca. Szatyn nie musiał pytać, nie musiał budzić niespokojnie śpiącej siostry i zadawać pytania. Wiedział co się stało. Chłopak podszedł do zlewu chwytając butelkę. Palce zacisnął na szyjce i odwrócił się ciskając ją o szafki. Szkło roztrzaskało się w drobny mak.
Diego to dobry i cichy chłopak, przypomniał sobie opinię jednego z nauczycieli. Jest uczynny i zawsze pomocny. Zacisnął usta w wąską kreskę i pomyślał, że powinni dodać że nauczono go siedzieć cicho, milczeć i udawać, że wszystko jest w porządku kiedy ma ochotę krzyczeć. Nikt nie widział a jeśli ktoś widział to ignorował. Siniaki zganiano na na sport czy taniec, śladów po przypalaniu papierosami nikt nie widział. Otworzył na chybił trafił jedną z szafek wyciągając z niej butelkę ulubionego koniaku ojca. Trzymał go na specjalne okazje. Alkohol był drogi. Był prezentem od matki na dwudziestą rocznicę ślubu. Diego zamachnął się i rzucił butelką która roztrzaskała się o najbliższą ścianę. Po chwili w dłoniach trzymał drugą butelkę, a później trzecią i czwartą. Smród alkoholu wypełnił niewielkie pomieszczenie. On miał to gdzieś. Jeśli szeryf zignoruje tą awanturę u Ledesmów nie zasługiwał na odznakę.
─ Diego ─ zachrypnięty głos ojca wyrwał go z zadumy ─ Co ty wyprawiasz?
─ Porządki ─ odpowiedział nastolatek ciskając na podłogę kolejną butelkę wódki, która roztrzaskała się o rozlała u jego stóp mocząc mu skarpetki.
─ Popierdoliło cię dzieciaku?
─ Nie, po raz pierwszy od dawna myślę całkiem trzeźwo ─ odpowiedział na to Diego. Stał odwrócony plecami do ojca milcząco wpatrując się w płytki nad zlewem w radosnej żółtej barwie. Pomyślał o Rory, pomyślał o matce która spała twardym snem na górze i sięgnął po kolejną butelkę. I tym razem odkręcił ją i wylał prosto do zlewu. ─ Dlaczego? ─ Pedro zamrugał powiekami jakby sens słów syna do niego nie dotarł. Dopiero po upływie kilku sekund. ─ Robiłeś ze mną co tylko chciałeś, pozwalałam cię robić ze mną co chciałeś. Rory ─ wykrztusił.
─ Nie jest już małą dziewczynką ─ odpowiedział ojciec a Diego poczuł jak żółć wypełnia mu usta. Mówił o swojej córce jakby była niczym więcej jak kawałkiem mięsa nie człowiekiem. Przełknął ślinę i roztrzaskał butelkę o zlew. W rękach została mu szyjka. ─ Wiesz, że cię za to ukaże ─ Diego roześmiał się słysząc tę słowa.
─ Co więcej możesz mi zrobić? ─ zapytał go nastolatek wzruszając ramionami. ─ Najgorsze i tak już się stało.
─ Nigdy nie ruszyłem twojej twarzy ─ zrobił krok w jego stronę i chwycił go za szyję ─ Od dziecka byłeś śliczny. Mały cherubinek ─ pogładził go czule po policzku. Spojrzał ojcu w oczy i nie czuł zupełnie nic. Jakby cały strach wyparował z niego w chwili gdy znalazł na górze pijaną i zgwałconą siostrę. Nie miał już nic do stracenia. Jedną ręką Pedro zapalił palnik na kuchence.
─ Ona naprawdę ma taki twardy sen czy dosypujesz jej prochy? ─ zapytał Pedro. Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał, ale teraz wydawało się to logiczne. Matka albo była kompletną ignoranta bólu swoich dzieci albo spała tak twardo po prochach podawanych przez męża.
─ Wybierz wersję która będzie ci bardziej odpowiadać ─ odpowiedział na to Pedro. Smród gazu unosił się w powietrzu ─ ale poparzoną buźką już nigdy wyjdziesz na scenę.
─ Będę martwy więc co za różnica? ─ zapytał ojca i uśmiechnął się gdy oczy ojca rozszerzyły się ze zdumienia. Gdy pchnął jego policzek w stronę palnika nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Zamknął jedynie oczy w nozdrza uderzył go zapach palnej skóry. I dopiero wtedy zaczął wrzeszczeć.
Wrzask wyrwał ją z płytkiego snu. Usiadła na łóżku i skrzywiła się. Cały pokój wirował przed jej oczami. Było jej niedobrze. Całe ciało ją bolało. Odrzuciła na bok kołdrę i wstała i zaczęła iść. Obiła się od ściany do ściany stawiając kolejne kroki. Im bliżej była kuchni tym swąd spalenizny stawał się wyraźniejszy. Zamrugała powiekami gdy stanęła w progu. Był jasno. Potrzebowała chwili aby przyzwyczaić wzrok do rażącego światła.
─ Diego ─ wychrypiała imię brata którego policzek przyciśnięty był do palnika. ─ Zostaw go! ─ krzyknęła Pedro puścił syna i odwrócił się w stronę córki. Diego osunął się na podłogę. Policzek palił go żywym ogniem. Ojciec wcześniej przypalał mu skórę, ale nigdy w ten sposób. On jednak skupił się na Rory.
─ Nie śpisz ─ był zaskoczony ─ po takiej dawce powinnaś spać do rana ─ zauważył. Rory cofnęła się o krok do tyłu. ─ wstydziłabyś się tak upić.
─ To ty powinieneś się wstydzić! ─ warknęła.
─ Zrobiłem z ciebie kobietę, to nie powód do wstydu.
─ Chyba tylko w twojej głowie ─ odpowiedziała hardo zadzierając do góry podbródek.
─ Jeszcze ci mało? ─ chwycił nastolatkę popychając ją na stół w kuchni i przygniatając ją do drewna. Diego wstał ignorując ból. W zlewie znalazł kawałek szkła i ruszył na ojca wbijając mu szkło w szyję. Zrzucił ojca z Rory i pomógł jej się podnieść. Dziewczyna zamrugała powiekami.
─ Twoja twarz ─ wmamrotała wyciągając dłoń. Chwycił ją lekko za nadgarstek gdy od jego uszu dotarł dźwięk kroków. Do kuchni wbiegła zaspana Delfina Ledesma w koszuli nocnej. Popatyrzyła na dzieci to na męża. Najpierw podbiegła i wyłączyła kuchenkę później podbiegła do męża ujmując jego twarz w swoje dłonie.
─ Co wyście mu zrobili? ─ zapytała ich. Diego przełknął ślinę i poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Oni. Przełknął ślinę i przytulił do koszulki siostrę gdy za oknem usłyszał błysk policyjnych kogutów.
─ Dasz radę wyjść?
─ Chyba ─ wykrztusiła ─ nie zrobił mi nic ─ wyznała ─ chciał ale mu ─ przełknęła ślinę ─ no wiesz. ─ skinął lekko głową ─ kazał mi pić. Nie chciałam
─ Wiem ─ popatrzył na zastępcę szeryfa który wszedł do pomieszczenia. Któryś z sąsiadów musiał go wezwać. Valdez zamrugał powiekami zaskoczony na widok poparzonej twarzy nastolatka to na jego zapłakaną ledwie trzymającą się na nogach siostrę.
─ Przyślijcie karetkę ─ spojrzał na Pedro. ─ Przyślijcie wszystkie dostępne. Dacie radę wyjść na zewnątrz? ─ zapytał ich. Diego i Rory popatrzyli na siebie i drobnym krokiem ruszyli do wyjścia.
─ Gdzie szeryf?
─ Poza miastem, dzwoniłem po posiłki z Pueblo de Luz. ─ wyjaśnił ─ będzie tu za kilka minut ─ Siego skinął głowę swojemu imiennikowi i wujowi Ruby. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa dopiero w ogrodzie. Osunął się na miękką trawę. Młodsza siostra ostrożnie ułożyła jego głowę na swoich udach i wzięła go za rękę. Zacisnął na niej palce. Jej twarz była ostatnim co zapamiętał.

***
Patric wyciągnął w jej kierunku pluszową maskotkę , którą objęła i ostrożnie przytuliła do siebie. Nie chciała wyjść na głuptasa który przytula się do maskotek. Chłopak uśmiechnął się lekko widząc jak robi wszystko, żeby się nie uśmiechać. Podniosła na niego duże jasnoniebieskie oczy. Ruby była inna od wszystkich znanych mu dziewczyn. Cicha, nieśmiała, wycofana.
- Nadasz mu jakieś imię? – zapytał a ona popatrzyła na niego zaskoczona. Podrapał się nerwowo po karku. – Zasługuje na imię – rzucił. Ruby odwróciła zwierzaka w swoją stronę. Patric wygrał dla niej szarego Króliczka z opadniętymi uszami.
- Kicka – powiedziała- Nazwę ja Kicka – bezceremonialne przytuliła do siebie wypchane stworzono przyciskając nos do łebka. – Kicka potrzebuje kąpieli- mruknęła . Parsknął śmiechem podniosła na niego wzrok. Patric odchrząknął. - wiem że to głupie.
- Nie- zapewnił ją.
- Nigdy nikt nie wygrał dla mnie misia – wyznała zawstydzona. – Boże ja nigdy nie byłam na randce.
- To randka?
-Co? – zamrugała powiekami. – Nie. Nie wiem. Może – wsunęła kosmyk włosów na ucho. – na randkę chyba bym włożyła sukienkę. – popatrzyła na swoje ogrodniczki, za duży sweter. Nie tak dziewczyny ubierały się na randki.
- Mnie się podoba – stwierdził. – jesteś po prostu sobą. – uśmiechnęła się smutno. – Hej- ujął lekko jej podbródek i uniósł do góry jej głowę. Zmusił ka żeby na niego spojrzała. - co jest?
- Nic, po prostu kiedyś byłam inna - przełknęła ślinę- przed tym wszystkim za nim odizolowałam się od świata u taty.
- Zmieniłaś się – powiedział. – zmieniamy się, dorastamy – ostrożnie wziął ja za rękę. – jeśli nie chcesz żeby to była randka to nie jest to randka. Ustalam to jasno i oficjalnie. Gdy miała ich jakaś para Patric powiedział do nich. - nie jesteśmy na randce. – studenci popatrzyli to na siebie to na nich i odeszli. Ruby spojrzała na chłopaka i parsknęła śmiechem.
- Postanowione to co chcesz się przejechać kładem?
- Dasz radę to wygrać? – popatrzyła na niego spad byka.
- wątpisz?
Pokręcił przecząco głową. Dziesięć minut później posłała mu kluczyki.
- Będzie lepiej jeśli to ty będziesz prowadził- popatrzył na nią pytająco- Julian uczy mnie jeździć i ostatnio wjechałam w plot sąsiada więc- Patric zacisnął usta w wąską kreskę z trudem powstrzymując się od wybuchu śmiechem- muszę go pomalować po nowym roku więc
- potrzebujesz drugiej pary rąk?
- co? nie musisz
- chętnie pomogę. Wygrałaś dla mnie przejażdżkę.
Skinęła głową i podeszła do quada.
- możesz złapać się tutaj – wskazał miejsce z tyłu.
- Mogę cię też objąć- wymamrotała
- jeśli chcesz
Owinęła ręce wokół jego tali przytulając się do jego pleców. Ruszył ostrożnie nie chciał przestraszyć swojej pasażerki. Gdy oddalili się od Parku rozrywki zatrzymał quad i zgasił silnik. Zeskoczył i ściągnął kas, Ruby podążyła jego śladem i odwróciła głowę w kierunku kolorowych świateł.
- czemu się zatrzymaliśmy?
- przejmiesz kierownice.
- co? Wjeżdżam samochodem w plot
- fakt ale to nie samochód i będę cały czas przy tobie
Niepewnie przesunęła się do przodu. Patric usiadł za jej plecami i położył ręce na kierownicy .
- Tutaj masz gaz – wskazał jedno pokrętło tu hamulec
Ruszyli powoli. Ruby wpatrywała się przed siebie palce mocno zaciskając na kierownicy. Czuła się w porządku. Czuła za sobą obecność Patrica. Jego broda lekko dotyka jej ramienia.
- Dobrze usłyszała tuż przy swoim uchu. – bardzo dobrze – pochwalił ją gdy się zatrzymali. Oczy Ruby błyszczały radością. Gdy nad ich głowami rozległy się fajerwerki północ wymamrotał
Pocałowała go. Nie myśląc co robi cmoknęła go w usta. Zamrugał powiekami zaskoczony.
- Przepraszam - wymamrotała.- Nie umiem. Nigdy tego nie robiłam. Przepraszam chciała zejść z quda ale powstrzymał ja i bardzo ostrożnie wsunęła za ucho kosmyk jej ciemnych włosów. Czoło oparła o jej czoło i spojrzał jej w oczy . –
- Masz na myśli to- wargami muskając jej usta. - A może to - powtórzył czując jak dziewczyna rozluźnia się w jego ramionach czy może to złożył kilka szybkich całusów na jej wargach wywołując ba jej twarzy uśmiech.- To nie jest takie trudne ani straszne -zapewnił ją chłopak. Skinęła głową I gdy rozbłysły na górze zadarła do góry głowę spoglądając na pokaz świateł. Patric podążył jęk śladem.
***

Gdy wróciła do niego świadomość przypomniał sobie jak wrócili do bloku do mieszkania sąsiadki. Pamiętał, że Mozart od razu czmychnął na kanapę na której zwinął się w kłębek. Był zbyt zajęty, żeby przejmować się psem. Swojej towarzyszki jednak nigdzie nie widział. Wstał odnajdując porzuconą odzież.
─ Już wychodzisz? ─ drgnął na dźwięk Lucie obok której nóg siedział. Stłumił przekleństwo. ─ Jose odzyskał przytomność ─ poinformowała go.
─ Mówi?
─ Raczej bardziej jęczy niż mówi ─ odpowiedziała na to. Odwrócił się i zmarszczył brwi. Lucia czarne włosy związała w koczek tuż nad karkiem. W dłoniach trzymała kubek aromatycznie pachnącej kawy. Na blacie w kuchni leżał otwarty laptop. ─ Chcesz kawę?
─ Nie musimy tego robić ─ uniosła brew ─ nie musisz stawiać mi kawy to tylko seks.
─ A ja myślałam że wstęp do wielkiej historii miłosnej ─ odpowiedziała i roześmiała się widząc jego zdegustowaną minę ─ Wyluzuj, ja tego potrzebowałam ty też więc korzystajmy póki możemy. Kawy?
─ Chcesz pogadać?
─ Chcę postawić ci kawę i tosty i możemy milczeć. ─ Ivan usiadł na wysokim barowym stołku. Lucia uruchomiła ekspres.
─ To co z tym gamoniem?
─ Żyje ─ odpowiedziała na to jednocześnie wyciągając na talerz proste tosty. Podała je Ivanowi i sama usiadła zerkając do karty brata. ─ Ma zaburzenia w polu widzenia ─ wyjaśniła on zaś uniósł brew. ─ Stracił oko ─ wyłożyła kawę na ławę.
─ Smuteczek.
─ Wieki , ma też zaburzenia ośrodka mowy.
─ A po ludzku? ─ upił łyk kawy i wgryzł zęby z tost.
─ Już mówiłam jęczy i bełkocze. To może się cofnie.
─ Może?
─ Jeśli uszkodzony został ośrodek mowy zmiany będą nieodwracalna ─ wyjaśniła. ─ Na dniach będę musiała zamknąć mu czaszkę.
─ Ma otwartą?
─ Odsłoniętą oponę twardą ─ wbiła zęby w tost. Oczy Ivana mimowolnie powędrowały do blizn. ─ Nie brałam heroiny ─ powiedziała nagle.
─ Nie pytałem.
─ Pomyślałeś.
─ To nie moja sprawa ─ odpowiedział na to Ivan. I mówił prawdę ostatnie czego potrzebował to kochanka wciągająca go w swoje problemy z narkotykami.
─ To ślady po wkuciach ─ wyjaśniła ─ wenflonach ─ doprecyzowała wpatrując się w wyniki badań swojego brata. Miał dobre rokowania. Fakt, że z dużym prawdopodobieństwem czekała go wegetacja a nie życie nie martwił jej zbytnio. ─ Brałam chemię.
─ Nie pytałem.
─ Wiem ─ odpowiedziała podgryzając tost. Mozart kręcił się wokół jej nóg. Odłamała kawałek grzanki podając ją zwierzakowi. Zjadł ją z zadowoleniem. ─ Jakieś troby w sprawie Jose?
─ Śledztwo prowadzi Basty ─ odbił piłeczkę jego pytaj o postępy.
─ Może kiedyś? ─ zsunęła się z krzesła. ─ Słyszałam że Veda bawi się w Nowym Jorku ─ zaczęła wyciągając dwa kolejne ciepłe tosty. ─ Powinna spędzać czas z biologicznym ojcem.
─ Elena ci powiedziała?
─ Nie, ona i Salvador mają ten sam kształt głowy ─ odpowiedziała ─ wiem odkąd zobaczyłam ją gdy była noworodkiem w pieluchach ─ wyjaśniła mu. Ivan wywrócił oczami i sięgnął po podanego tost. ─ On kiedyś był inny.
─ Oszczędź mi mowy obronnej.
─ Nie zamierzam go bronić, Jose był zepsuty od dziecka. Rodzice na wszystko mu pozwalali, wszystko mu było wolno bo to chłopiec i dziedzic rodu ─ prychnęła ─ ktokolwiek rozwalił mu łeb ─ urwała ─ on sam sobie na to zapracował. Śmierć Jolanty go zmieniła ─ westchnęła ─ Była tą która go pilnowała i hamowała więc jak stracił hamulec zaczął szaleć.
─ Nie mam zamiaru o tym słuchać.
─ Podglądał dziewczyny w szatni ─ wyjawiła gdy wstawał. ─ Byłeś chyba w pierwszej klasie ─ zaczęła ─ wtedy szatnie były obok siebie. Jose zrobił kilka dziur i podglądał dziewczyny gdy się przebierały.
─ Kto doniósł?
─ Sal go kiedyś przyłapał.
─ Okularnica? ─ roześmiał się. Nie długo wyskoczy z mojej lodówki ─ pomyślał.
─ Powiedział o wszystkim ojcu. Miał młodszą siostrę która przebierała się w tej szatni i była też Anita więc powiedział o wszystkim swojemu ojcu a a Bolivar Sanchez jest jaki jest ale podglądać swojej córeczki nie pozwoli.
─ Nie wyrzucili go?
─ Nie, najpierw dyrektor zbagatelizował sprawę dopiero po interwencji Vidala zmienił zdanie i przeniósł szatnię dziewcząt w inne miejsce.
─ Twoi starzy za to zapłacili?
─ Oczywiście, że tak.
─ Wiedziałaś, że bije Elenę? ─ zapytał.
─ Domyślałam się ─ wyznała i zmarszczyła brwi z nad laptopa. ─ Raz przyszła do nas do domu ─ wyznała ─ twierdziła, że spadła ze schodów ─ Ivan zacisnął usta w wąską kreskę ─ prosiłam ją żeby go zostawiła. Ja, Carla ale ona się bała że odbierze jej dzieci.
─ Veda go nie obchodziła. Ivan uniósł b
─ Zaczęłaby gdyby Elena zdecydowała się odejść. Raz skopał ją tak bardzo, że poroniła. ─ Ivan zacisnął palce w pięść. ─ JJ to pamiętał, ale Veda była za mała. Miała chyba dwa, może trzy latka.
─ Dlaczego mi to mówisz? ─ zapytał ją. ─ Oczyszczasz sumienie?
─ Nie ─ westchnęła ─ Elena nie była ani pierwszą ani ostatnią kobietą którą mój brat skrzywdził.
─ I skrzyknęły się postanawiając rozwalić mu łeb ─ mruknął pijąc kawę.
─ Nie wiem. Nie dziwiłabym się ─ kobieta westchnęła i odwróciła laptop w jego stronę. Zmarszczył brwi. Był to stary raport z sekcji zwłok. ─ German Sanchez ─ przeczytał. ─ Brat Okularnicy?
─ Zginął w wypadku samochodowym.
─ Wiem, huczało o tym całe miasto. Czemu mi to pokazujesz?
─ Brat Gideona w tamtym czasie miał warsztat samochodowy, trzy dni przed wypadkiem robił przegląd samochodu.
─ Co z tego, wypadki się zdarzają. Była fatalna pogoda wpadli w poślizg wpadli na drzewo i nieszczęście gotowe.
─ Druga teoria głosiła samobójczy pakt dwóch nieszczęśliwych kochanków.
─ Ludzie lubią gadać.
─ Gaspar był z mojego rocznika ─ zaczęła ─ nie raz nie dwa widziałam go z synem Pereza w mustangu zaparkowanym w lasku ─ Ivan uniósł brwi.
─ Widziałaś?
─ Biegałam żeby nie myśleć o piciu ─ wyjaśniła ─ nieważne ─ machnęła ręką ─ widywałam ich razem. W lasku nie raz widywałam ich siedzących na masce i wiesz mi nie prowadzili wtedy głębokich rozmów o życiu.
─ I co z tego? W tamtych czasach nikt się nie chwalił swoją orientacją.
─ Nie rozumiesz tego. Rodzina Sanchez miała dwa mustangi. Jeden należał do Germana drugim jeździł Sal łatwo ich było ze sobą pomylić.
─ Sugerujesz, że twój brat zabił Germana bo myślał że ten sypia z Eleną?
─ Pomyśl tylko Salvador w liceum był ciamajdą, dziewczyny patrzyły na niego z pogardą nie był obiektem westcnień czy pożądania to się zmieniło dużo później gdy już zaczał robić karierę ale wtedy? ─ wzerszuła raminami ─ German był inny. Przystojny wygadany. Mieli tak samo roztrzepane włosy i byli podobnego wzrostu łatwo ich było ze sobą pomylić.
─ Masz bujną wyobraźnie
─ Zapytaj swojego ojca był wtedy zastępcą szeryfa, ja wiem od swojego ojca, że na miejscu zdarzenia nie było śladów hamowania a według kwitów od mechanika to właśnie sprawdzał.
─ To teoria nie poparta dowodami
─ Mój brat dorabiał w tamtym warsztacie ─ wyznała ─ i przestał po tamtym wypadku. Przedziwny zbieg okoliczności
─ Zdarzają się.
Nic nie odpowiedziała tylko zerknęła na wibrujący na blacie telefon
─ A i tak nie warto w nie wierzyć. ─ mruknęła Ochoa gdy ich komórki rozdzwoniły się równicześnie. Do niej dzwonił szpital do niego Valdez. To nie wróżyło nic dobrego. Równocześnie odebrali i po chwili pospiesznie udając się jedno na miejsce zdarzenia, drugie do szpitala.

***
Stała na balkonie obserwując eksplodujące fajerwerki. Ręce płasko oparła na balustradzie wpatrując się w radosne migające światełka. Jej niedoszła teściowa kilka minut wcześniej wysłała jej zdjęcie spokojnie śpiącej córeczki. Pomyślała, że ma twardy sen swojego ojca. Cristobal nie był fanem Sylwestra i ostatni dzień w roku albo przesypiał albo pracował do świtu. Rudowłosa westchnęła i odwróciła do tyłu głowę spoglądając na mężczyznę stojącego w progu. Potargany i śladami poduszki na policzku wyglądał uroczo.
─ Twoja kuchnia serwuje naprawdę świetne ciasto ─ oznajmiła wskazując na kawałek stojący na stoliku ─ zostawiłam ci trochę.
─ Ciasto? Moja kuchnia serwuje dużo pożywniejsze posiłki niż ciasto czekoladowe.
─ Po dobrym seksie rzadko mam ochotę na schabowego, wolę raczej czekoladę.
─ Dobrym seksie? ─ uniósł brew a ona wzruszyła ramionami. Nie zamierzała ukrywać, że w ramionach Conrado Severina było jej dobrze. A nawet więcej niż dobrze. ─ Twoja matka wysłała mi życzenia noworoczne ─ wyjawił ─ nawet nie wiem skąd miała mój numer.
─ Nie o de mnie ─ odpowiedziała ─ i nie martw się nie wie o nas ─ dodała sięgając po talerzyk z ciastem. ─ Cukiernik zasługuje na premię.
─ Przekażę właścicielowi ─ mruknął ─ obserwujesz pokaz?
─ Nie, chciałam odetchnąć świeżym powietrzem nie pojmuje tej całej idei fajerwerk. W kilka minut w powietrze wylatuje kilka tysięcy peso. Nie wspominając o przerażonych zwierzętach.
─ I właśnie dlatego ratusz Pueblo de Luz zrezygnował z pokazu i postanowił przekazać środki na schronisko dla zwierząt.
─ Dobra decyzja ─ pochwaliła go machając łyżeczką ─ Zamówisz jeszcze kawałek?
─ Nie wolisz schabowego?
─ Nie chcę duży kawałek ciasta czekoladowego ─ Conrado w rozbawieniu pokręcił głową i poszedł aby zamówić Ronnie kolejny kawałek ciasta czekoladowego. Wrócił po kilku minutach z słodkim przysmakiem.
─ Przespanie się z właścicielem hotelu ma swoje zalety ─ mruknęła ─ Kuchnia jest czynna całą dobę czy tylko dla ciebie?
─ A ma to dla ciebie znaczenie?.
─ Żadne
─ Dlaczego twoja matka wysłała mi życzenia noworoczne? ─ ponowił pytanie.
─ Szuka mi męża ─ odpowiedziała z prostotą a on zakrztusił się wodą ─ spokojnie nie wie że z tobą sypiam. Nie rozmawiam z matką o swoich kochankach. Nie jesteśmy ze sobą aż tak blisko. Nie masz czego się obawiać.
─ To nie jest śmieszne Veronico.
─ Wiem ─ popatrzyła na niego z nad talerzyka ─ gdyby moja matka wiedziała że sypiam z najbardziej pożądanym kawalerem w regionie już układałby weselne menu.
─ To żart?
─ Nie, Monse Russo marzy się córka w białej sukni i mąż u boku ─ odpowiedziała. ─ Nienawidzi mojego panieństwa. ─ zmarszczył brwi ─ Była wściekła ─ wyznała. ─ Gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży i ja i Cristobal nie zamierzamy brać ślubu była wściekła. Na niego bo pękła gumka, na mnie bo się puściłam. Byłam po trzydziestce a dla niej to i tak był koniec świata. I nie planuje złapać cię na dziecko.
─ Zabezpieczamy się ─ przypomniał jej. Severin mógł mieć wezyktomnieale nadal dbał o odpowiednią ochronę.
─ Mam podwiązane jajowody więc twoje żołnierzyki są bezradne.
─ Miałem wzaktomię więc i tak strzelam ślepakami
Popatrzyła na niego on na nią i oboje wybuchnęli śmiechem. Zeszło z nich całe napięcie. Conrado usiadł naprzeciwko niej. Ronnie swobodnie oparła mu stopy o uda.
─ Dla mojej matki fakt że jestem panną z dzieckiem to potwarz.
─ Mamy dwudziesty pierwszy wiek.
─ Powiedz jej to ─ zachęciła go ─ a gwarantuje że będzie w uszach słyszeć kościelne dzwony. Ożenisz się ze mną dla świętego spokoju. ─ westchnęła ─ Według Monse wszystko robię źle. Nie te studia, nie ta uczelnia, nie ten program Erazmus, nie ten facet kolor włosów też mam nie taki jak trzeba.
─ Kolor włosów? ─ popatrzył na jej rude loki. Długie gęste sięgające do połowy pleców. Uśmiechnęła się leniwie przyglądając mu się z nad talerzyka z ciastem. Oddała mu go. ─ Zapominam czasem jak ty mało wiesz o historii ─ urwała w głowie szukając odpowiedniego słowa ─ regionu.
─ Historii? ─ westchnęła głośno. ─ Dawno , dawno temu w pewnym mieście żył sobie król, który pragnął mieć syna, lecz wybrana przez niego królowa rodziła regularnie chociaż same córki. Miał ich jakieś cześć może siedem kiedy zobaczył piękną kobietę. Bladolicą i rudowłosą chociaż w niektórych przekładach jest blondynką. I jej zapragnął a kto królowi zabroni. Odebrał ją rodzinie, ulokował w pięknym domu, obsypał bogactwem ona zaś dała mu upragnionego dziedzica ─ Conrado zmarszczył brwi. ─ gdy następne dziecko okazało się być kolejną bezużyteczną dziewczynką Król kazał pozbyć się panny i jej dziecka, lecz Myśliwy nie potrafił jej zabić no bo ją kochał więc zabrał ją do innego stanu i żyli długo i szczęśliwie.
─ Horacio Diaz to twój pradziadek ─ domyślił się , a ona uśmiechnęła się.
─ Nie jesteś tylko ładną buźką. Mój dziadek Alberto i babka Victoria zakochali się w sobie. Mimo mało sprzyjających okoliczności. Moją ciotkę a matkę Cornelii dziadek uznał jak swoją, moja matka i Rodzynek.
─ Rodzynek?
─ Fermin ─ podała imię ─ Był najmłodszy i zdecydowanie najbardziej rozpuszczony. Felipe nigdy nie poznałam ─ dodała chociaż Conrado nie pytał.
─ Inez i Cornelia to siostry cioteczne ─ powiedział; powoli.
─ Aha ─ odpowiedziała na to Russo. ─ Matka oczywiście nie chwali się tą częścią rodzinki co tu dużo mówić córka jej brata przyrodniego ale jednak brata zabiła z drugim mężem jej męża ─ parsknęła śmiechem. ─ Popieprzone jak w telenoweli.
─ Victoria wie?
─ Zdziwiłabym się gdyby nie wiedziała ─ odpowiedziała na to. ─ Lubi być dobrze poinformowana jak jej matka. Ona mnie przeraża ─ wyznała.
─ Jest podobna do Inez?
─ Sama już nie wiem ─ wstała ─ na pewno dzieli z nią pewne cechy no i skłonność do mroku i szaleństwa.
─ Victoria ─ zaczął Conrado ─ życie jej nie oszczędziło ─ nie byli ze sobą blisko jak kiedyś, ale to co przeszła żona Magika zwaliłoby z nóg słonia.
─ Wiem ─ mruknęła ─ ale to nie zmienia faktu, że wolałaby nie mieć jej za wroga.
─ I właśnie dlatego zgodziłaś się zrobić z Jose kozła ofiarnego? ─ zapytał a ona spojrzała na niego zirytowana.
─ Dałbyś już z tym spokój ─ mruknęła ─ Jose to karaluch ─ odpowiedziała z prostotą. Zasłużył na los gorszy od śmierci i odsiadkę w La Mesa.
─ Co wiesz czego nie wiem ja? ─ zapytał wprost, ona zaś westchnęła z irytacją. Ktoś inny w rozmowie by tego nie wyłapał ale w Meksyku jest wiele więzień La Mesa jest najgorszym ze wszystkich.
─ To zostaje między nami? ─ skinął lekko głową. ─ Do Lopeza zaczęły zgłaszać się kobiety, które ─ urwała ─ pocztą otrzymały nagranie.
─ Nagranie?
─ O delikatniej treści ─ dodała. ─ To seks- film z nimi w roli głównej i z Jose ─ doprecyzowała. ─ I uprzedzę twoje kolejne pytanie; nie. Nie wyraziły zgody na nagrywanie ich miłosnych uniesień kilka z nich było zbyt nieprzytomne lub zbyt pijane żeby powiedzieć „tak”
─ Skąd o tym wiesz?
─ Do rozmów z niektórych rozmów potrzebna była potrzebna obecność kobiety ─ wyjaśniła. ─ To młode kobiety, zawstydzone, ale wściekłe. Chcą żeby zapłacił za ich winy ─ usta zacisnęła w wąską kreskę. ─ Znasz jedną z jego ofiar.
─ Znam?
─ To twoja uczennica. Miała piętnaście lat i spotykała się z jego synem.
Conrado trzęsącą się ręką przesunął po twarzy i milczał dobrych kilka minut.
─ Skąd miały nagrania? ─ zapytał ─ Te kobiety
─ Dostały płyty CD pocztą, żadnych odcinków palców. Technicy to sprawdzili nagrania są oryginalne ─ popatrzył na nią niezrozumiałym wzrokiem. ─ Nikt przy nich nie majstrował, nie przegrywał na inny nośnik ─ wyjaśniła mu.
─ A poczta?
─ Ślepy zaułek. Ktoś kupił znaczki, nakleił je na kopertę i powrzucał do różnych skrzynek i uprzedzam twoje kolejne pytanie nie ma tak kamer monitoringu. Na kopertach nie ma odcinków palców, znaczki przyklejono na klej nie ślinę więc zero DNA. Ktokolwiek wysłał tym kobietom nagrania się przygotował.
─ Ktoś taki jak Victoria ─ mruknął Conrado spacerując po balkonie.
─ Niewykluczone chociaż to brzmi bardziej jak Wdowa.
─ Kto? Inez?
Ronnie parsknęła śmiechem.
─ Inez porąbałby Jose na drobne kawałeczki i nakarmiła jego szczątkami głodzone świnie albo nakarmiłaby nic świnie gdy jeszcze żył ─ odpowiedziała również wstając ─ Mam na myśli Czarną Wdowę. Zonę twojego kumpla.
─ Emily? ─ zdziwił się a ona wzniosła oczy do nieba
─ Mało o niej wiesz co? Konferencja na której zdemaskowali Jose, wysłanie taśm do ofiar zamiast do prokuratury ─ wyliczyła ─ powolne płacenie za grzechy. To taktyka Emily McCord teraz Guerra.
─ Jak ma się do tego rozłupana czaszka?
─ Nijak ─ wzruszyła ramionami ─ Facet się doigrał i oberwał.
─ A ty dałabyś sprawcy medal ─ rzucił kąśliwie.
─ Nie, ale rozumiem dlaczego ktoś rozłupał mu czaszkę. Lista ofiar Jose jest długa, dorzuć do tej listy ojców, braci i dalekich kuzynów czy zakochanego sąsiada ─ Conrado uniósł brew ─ i nikt nie chcę mówić.
─ Masz nadzór nad tą sprawą? ─ pokręciła przecząco głową. ─ Przełożeni uznali, że sprawę powinien dostać ktoś kto nie chciał go o nic oskarżyć ─ wyjaśniła wstając.
─ Nie chcecie oskarżać sprawcy ─ Conrado sam nie wierzył w to co sugerowała mu pani prokurator. ─ Ukręcicie sprawie łeb.
─ Nie jest to moja sprawa ─ odpowiedziała unosząc ręce w geście poddania się ─ ale za kilka dni gruchnie wiadomość, że Jose Balmaceda lubił nagrywać domowe porno, mało tego gruchnie wiadomość, że zgwałcił dziewczynę swojego syna , bo ojciec małej powiedział, że „prędzej piekło zamarznie niż mu odpuści” a im bardziej nieprzytomne tym lepsze więc sędziowie uciekają na l4 bo nie chcą dostać „gorącego kartofla”
─ A tobie to pasuje.
Westchnęła zirytowana i weszła do środka. Podążył za nią do łazienki. Odkręciła wodę i zaczęła napełniać wannę.
─ Zaatakowano go. Rozłupano mu czaszkę i ktokolwiek to z robił z jakichkolwiek pobudek powinien ponieść konsekwencje.
─ Ti i Cris jesteście ulepieni z tej samej gliny i może dlatego tak mnie do ciebie ciągnie. Kiedyś też w to wierzyłam ─ wyznała ─ Jeśli zbrodni musi być i kara ─ powiedziała ─ dziś wiem, że świat tak nie działa, że system tak na działa ─ odwróciła się głowę i spojrzała na niego. ─ Jeśli jesteś bogaty stać cię na najlepszego prawnika to zawsze znajdzie się kruczek prawny.
─ To dlaczego nadal to robisz? ─ zakręciła wodę i zsunęła z ramion szlafrok.
─ Czasem się udaje ─ weszła do wody. ─ Mój ojciec był człowiekiem prawa. „Twarde prawo, ale prawo” Przyłączysz się?
─ Nie jestem w nastroju na numerek.
─ Proponuje kąpiel nie numerek ─ odpowiedziała i spięła włosy leżącą na półeczce spiknął do włosów. ─ Mój ojciec stał na straży prawa i zawsze walczył o najwyższe wyroki ─ wyznała ─ nie zawsze jednak gra była warta świeczki.
─ Co masz na myśli?
─ Miałam trzynaście lat gdy mnie porwano ─ powiedziała z prostotą. ─ Ojciec prowadził wtedy sprawę kobiety oskarżonej o zabójstwo męża. On ją bił, tłukł dzieci więc pewnego dnia pękła i go zabiła.
─ Obrona konieczna? ─ zapytał Conrado.
─ Nie było przesłanek ─ uniósł brew. ─ Zapomniałam wspomnieć, że był policjantem. Nigdy tego nie zgłosiła, nikomu nie powiedziała. Idealna rodzinka z mężem z wysoką polisą na życie. Miała czwórkę dzieci trzech chłopaków i jedną córkę.
─ Porwali cię ─ domyślił się.
─ W środku nocy z domu. Rodziców wtedy nie było. Oboje pracowali, a może ojciec był u kolejnej kochanki. Nieważne ─ machnęła ręką. To było mało istotne ─ Żądanie było proste; miał wycofać zarzuty, później prosili tylko o zmianę kwalifikacji czynu. Nigdy tego nie zrobił nie ugiął się. Ja straciłam tylko ucho ─ zaskoczyła go tym wyznaniem. Obróciła głowę w bok. ─ Amerykańskie cuda ─ wyjaśniła ─ wyhodowali mi ucho na dłoni i przyszyli. Słuchu nigdy nie odzyskałam.
─ Nie widziałem cię w aparacie zauważył całkiem przytomnie Severin.
─ Przy kochankach nigdy nie okazuje słabości ─ wyjaśnił. ─ Gdy Lanę skazano na dożywocie jej syn wściekły obciął mi ucho i wyrzucił mnie na parkingu pierwszego lepszego szpitala.
─ Skazano ich?
─ Ofiara porwania w wyniku poniesionej traumy doznała trwałej amnezji ─ wyrecytowała ─ Spędziłam z nimi pięć miesięcy za nim mnie wypuścili. Byli mili ich siostra Maya wyjaśniła mi czym jest okres i kupiła paczkę pierwszych tamponów. Godzinami opowiadali mi o ojcu co robił, kogo bił a kogo tylko wyzywał. Komu pokazywał „jak traktuje się dziwki” Tatuś roku. Bez moich zeznań nie mogli ich o nic oskarżyć więc dali sobie spokój. Nie pomogły nawet wrzaski mojego ojca.
─ Dlaczego?
─ Dlatego, że ich ojciec za bardzo przypominał mojego ─ Conrado uniósł brew. ─ Nigdy ─ urwała ─ prawie nigdy nie podniósł na mnie ręki, matki też raczej nie bił. Miał inne sposoby i nie pytaj dlaczego wyniosła go na piedestał. Ja po porwaniu nie zamieniłam z nim słowa.


**

Szkło chrzęściło pod jego stopami gdy wszedł do kuchni rozglądając się czujnie po pomieszczeniu. Swąd przypalonego ciała nadal unosił się w powietrzu. Ivan Molina szeryf sąsiedniego miasteczka wcisnął ręce w kieszenie kurtki i zacisnął pięści. Za kilka godzin wejdą tu technicy kryminalistyczni i będą przeczesywać centymetr po centymetrze dom Ledesmów. Skrzywił się gdy w jego nozdrza uderzył zapach alkoholu moczu i niemytego ciała. Usłyszał za swoimi plecami stukot obcasów i odwrócił głowę. W progu pomieszczenia stała Helena Vazquez de Romo. Całkiem świeży nabytek komendy w Valle de Sombras i kobieta, którą na pierwszy rzut oka nikt nie wziąłby za policjantkę. A przynajmniej nie w takich ciuchach.
─ Szeryfie Molina ─ przywitała się Romo.
─ Pani detektyw ─ skinął lekko głową. ─ Proszę uważać żeby nie pobrudzić sobie drogich bucików ─ łypnęła na niego i chwyciła rąbek sukienki. Gdy Diego Valedez zadzwonił do niej była na przyjęciu u Gubernatora Estrady. Giovanni otrzymał zaproszenie więc jako dobra małżonka i ona również się na nie pofatygowała chociaż wolałby zacisze swojego domu o towarzystwa polityków i innych wpływowych person w stanie. Dziś cieszyła się, że tam poszła. ─ Mieliście jakieś zgłosdzenia i przemocy domowej spod tego adresu? ─ zapytał nie bawiąc się w uprzejmości. ─ Policjant obok coś słyszał? ─ wskazał na budynek widoczny z okien kuchni. ─ Gdzie właściwie jest szeryf?
─ Poza miastem ─ odpowiedziała blondynka. Helena nie miała pojęcia gdzie podziewa się szeryf. Wyprostowała się cofnęła do tyłu zerkając do salonu gdzie nadal grał włączony telewizor. W stolicy jak co roku odbywał się koncert na świeżym powietrzu. Stanęła na palcach zerkając na potłuczone butelki w zlewie.
─ Teoria?
─ To nie Pedro potłukł butelki ─ palcami przeczesała włosy. ─ Jego syn ─ zaczęła
─ Diego ─ przypominał jej przypominając sobie niespokojnego chłopca w swoim salonie który patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami. Gdy Ivan zrobił krok w jego stronę ten instynktownie się cofnął. Uśmiechnął się smutno. Symptomy widać jak na dłoni. ─ Był z Vedą na balu bożonarodzeniowym ─ wyjaśnił ─ Ma też młodszą siostrę i ma imię jak ta księżniczka Disneya ─ podrapał się po szczenne. Veda nie lubiła tej bajki. ─ Aurora.
─ Kto wbił ojcu kawałek szkła w szyję?
─ A co chcesz zamknąć dzieciaka w poprawczaku dla przykładu?
─ Nie, ustalić kolejność zdarzeń ─ odpowiedziała Romo.
─ To proste, ojciec spał napruty w fotelu, Diego wrócił skądś tam ─ machnął ręką ─zobaczył bajzel w kuchni, śpiącą matkę w sypialni i w dzieciaku coś pękło. Tłukł wszystko co mu wpadło w ręce co staruszkowi się nie spodobało i postanowił przypalić synka dla przykładu ─ jego głos był chłodny chociaż z trudem panował nad wściekłością. Gdyby to od niego zależało nie ratowałby życie gnidzie jaką był niewątpliwie Pedro Ledesma.
─ A córka?
─ Obudziła się bo usłyszała wrzask brata.
─ Dlaczego nie obudziła się matka? Ich sypialnia jest na parterze.
─ Na to być może ja znam odpowiedź ─ jeden z policjantów wezwanych na miejsce zdarzenia podał Helenie woreczek strunowy z buteleczką. ─ Leki nasenne ─ wyjaśnił ─ Mój dziadek brał takie. Jedna tabletka i wybuch atomówki cię nie obudzi. To jednak nie jest interesujące.
─ A co jest?
─ Pokój dzieci ─ powiedział i ruszył w głąb domu. Po chwili cała trójka znalazła się w niewielkim pomieszczeniu podzielonym na dwie części. Tutaj unosił się zapach alkoholu i wymiocin. Pomieszczenie było podzielone na część Diega i Aurory. Policjanci z łatwością mogli zauważyć i domyślić się która część należy do którego z nastolatków. Policjant odrzucił na bok kołdrę. Na prześcieradle były wyraźne plamy krwi.
─ To jest interesujące? ─ Helena uniosła brew. ─ Krew na prześcieradle? Wiesz co to miesiączka?
─ To nie to ─ pokręcił głową policjant i ostrożnie wziął do rąk butelkę po taniej wódce. ─ Dziewczyna urządziła sobie sylwestra sama.
─ Bzdura ─ mruknął Ivan ─ Ich ojciec to pijak , a za dobranie się do jego zapasów groziło srogie lanie ─ popatrzył na krew to popatrzył na Romo, która pomyślała dokładnie to tym samym.
─ Skurwysyn ─ mruknęła kobieta. Policjant, młody i jak Ivan sądził niedoświadczony popatrzył na plamę krwi to na butelkę. Westchnęła ─ Zabezpiecz to i zabezpiecz dom, czekaj na techników ─ wydała polecenie i wyszli z Ivanem z domu. W płuca wciągnęła rześkie powietrze. Sąsiedzi pochowali się w domach.
─ Przyślę ci ludzi to pomocy w rozpytaniu sąsiadów ─ powiedział, a ona skinęła głową. ─ Myślisz, że to zrobił?
─ Nie mogę tego wykluczyć ─ odpowiedziała na to kobieta spoglądając na opierającego się o maskę samochodu męża. ─ Kazał jej pić.
─ Alkohol w dużych ilościach powoduje luki w pamięci ─ dodał znużonym głosem szeryf.
─ Wiem i nie o to chodzi ─ odpowiedziała na to blondynka. Ivan zmarszczył brwi. ─ Ruby Valdez przed ucieczką od wujostwa została zgwałcona.
─ Słyszałem, co to wspólnego z tym co tu się stało?
─ Też kazał jej pić ─ odpowiedziała. Ivan uniósł lekko brew.
─ Interesujące, ale czy za tamtą napaścią nie stoi czasem Dick Perez? ─ ruchem głowy wskazał dom po drugiej stronie ulicy ─ On teraz niewiele może.
─ Wiem, ale coś mi umyka.
─ Umknęła wam przemoc domowa ─ odpowiedział dobitnie Ivan ─ ale nie jestem zdziwiony że dzieciaki siedziały cicho. ─ Helena popatrzyła na niego pytająco ─ Pablo to pijak ─ przypomniał jej ─ przechodzi wielką przemianę ale pijak zawsze pozostanie pijakiem. Pablo miał dwóch kumpli od kieliszka; jeden Damian Diaz drugim był Pedro Ledesma więc droga pani detektyw gdy twój stary chleje z szeryfem to żaden dzieciak nie poprosi go o pomoc. Ani żona ─ powiedział i odszedł.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 58, 59, 60, 61, 62  Następny
Strona 59 z 62

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin