Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 59, 60, 61, 62  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:46:23 17-06-24    Temat postu:

cz2
***
Przymknął powieki i po raz kolejny wybrał numer mamy. Nie odebrała. Palce zacisnął na komórce. To nic nie znaczy, pomyślał. Mama chłopaka była lekarka nie zawsze miała czas na odebranie telefonu. Była w pracy wiec często nie mogła rozmawiać ale był Sylwester ostatni dzień w roku alkohol lal się strumieniami. Wybrał numer taty.
-Możesz zadzwonić do mamy? Zapytał go gdy odebrać
- Tobie też wszystkiego najlepszego synku
- Zadzwonisz?
- Zadzwonię, pewnie jest w pracy.
- Pewnie tak ludzie tracą kończyny w sylwestra albo oczodoły. Zadzwoń i mi napisz. Jest Gloria?
- Śpi, siedzimy z Elodia
- Pozdrów ją i zadzwoń do mamy.
- Ozdrawia
Gideon rozłączył się i popatrzył na kobietę siedząca obok. Westchnął I wybrał numer byłej żony. Nie odebrała. Wstał i zadzwonił jeszcze raz. Zaczął krążyć po salonie. Wybrał numer szpitala i czekał na p o łączenie
- Dobry wieczór, czy doktor Ochoa ma dyżur ?
- Dobry wieczór, proszę dać mi chwilę, - słyszał uderzanie w klawisze komputera. – tak jest z pacjentka. Coś przekazać?
- Nie dziękuję- rozłączył się. Wysłał krótką wiadomość do syna. Jest w pracy.
Jorge wpatrywał się w krótki tekst i przełknął głośno ślinę opuszczając telefon na chłodny piasek.
- wszystko ok? Drgnęły na dźwięk kobiecego głosu. Olivia usiadła obok niego.
- Tak, mama jest w pracy.
- A to ważne?
- Dla mnie tak. - Zamrugał powiekami . - Już północ
- Zostało dziesięć minut- oznajmiła mu i położyła się obok. - Tu widać gwiazdy.
- A no widać- przytaknął. Oboje zamilkli.
- Dlaczego to ważne? - Zapytała.
- Co?
- Że Twoja mama jest w pracy doprecyzowała pytanie Olivia. Popatrzył na nią I wrócił do obserwowania nieba.
- Jest uzależniona - wyznał. Trzeźwa ale uzależniona. wiem że chodzi na spotkanie , ma sponsora. Odchrząknął.- Jest w dobrym miejscu
- Ale
- Już to widziałem gdy byłem młodszy- wyznał .- Miesiące trzeźwości, tygodnie picia albo ćpania. U mamy zaczęło się od prochów na receptę. Miała depresję - Nikomu o tym nie mówił.- Gdy urodziła się moja siostra. Myślę że problem był już wcześniej. Przepraszam
- Za co?
- Nie mówię o tym. W moim domu się o tym nie mówiło. Mama śpi bo miała ciężki dyżur, nie wróciła na noc bo jest w pracy i tak dalej. Im starszy byłem tym więcej dostrzegałem.
- Tata chciał cię chronić.
- Nie da się chronić przed wszystkim.
- Przynajmniej próbuje mój ojciec przypomina sobie o mnie od wielkiego dzwonu odkąd matka go wykopała i nawet nie próbuję być w moim życiu. Twoi rodzice przynajmniej się starają
- Mój tata sypia z moją matematyczką - powiedział. Olivia parsknęła śmiechem.- To nie jest zabawne jeść z nią śniadanie gdy oni wpatrując się w siebie jak dwie sroki w jeden gnat a później ona stawia mi troje za pracę domową.
- A czego się spodziewałeś? Taryfy ulgowej?
- Nie Wien podrapał się po nosie. To dziwne .
- Dlaczego? Twój taka jest seksowny
Olivia aż usiadł ona również. Ej może niw w moim typie no wiesz jest nieco za stary dla mnie ale w sam raz dla Elodii.
- Mój ojciec nie jest seksowny. – opadł na piasek.
- Zapytaj Elodie ona pewnie w tej kwestii ma odmienne zdanie. Jorge zasłonił twarz dłońmi. Zdecydowanie nie chciał rozważać ojca w tych kategoriach. Olivia ujęła jego rękę i odciągnęła od twarzy to samo zrobiła z drugą układając jego ręce po dwóch stronach jego głowy . Jasne włosy połaskotali go w nos.
- Jesteś podobny do ojca stwierdziła oliva uważnie mu się przyglądała.
Lustrzane odbicie mrugnął. Popatrzył na nią I zmarszczył brwi. Poczuł na policzku jej oddech.
Olivia nosem otarła się o jego nos usta dotknęły ust. Niebo rozświetliły fajerwerki. Zamknął oczy I oddał pocałunek.
***
W szpitalu w Valle de Sombras trzy sale były zajęte. W pierwszym pomieszczeniu znajdował się doktor Osvaldo Fernandez z Diego, który starał się nie krzyczeć nie płakać i nie ruszać się w tym samym czasie. Ból jednak był tak silny, że nie był wstanie się powstrzymać. Gdy Aldo po raz kolejny fachowo przebił kolejny pęcherz Diego wydał z siebie cichy skowyt.
─ Wiem mały ─ powiedział uspokajającym głosem. ─ Zaraz skończymy ─ to było kłamstwo. Miał przed sobą całą noc pracy i oczyszczania ran, lecz Diego nie musiał o tym wiedzieć. Diego mimo silnej dawki leków przeciwbólowych nadal cierpiał. Renata Diaz chwyciła go za rękę. Popatrzy na matkę Enzo, która przysiadła na brzegu łóżka.
─ Aurora ─ wychrypiał nastolatek ─ Moja siostra.
─ Jest z nią doktor Ochoa ─ poinformował go Aldo. ─ Rory jest w dobrych rękach ─ zapewnił go lekarz. ─ Zajmijmy się teraz tobą. Skinął głową i popatrzył na lekarza. Zamknął oczy pogrążając się chwilę w letargu.
─ Gorzej i tak już nie będzie ─ mruknął. Renata i Aldo wymienili jedynie spojrzenia. Ich oboje czekała długa noc.
Rory siedziała na łóżku z nogami przyciśniętymi do klatki piersiowej i kiwała się. Do przodu do tyłu i tak od momentu przewiezienie jej do szpitala. Gdy jeszcze na miejscu zdarzenia pojawili się ratownicy medyczni Aurora na widok Carlosa i jego wyciągniętej dłoni wpadła w histerię i dopiero Lucia, która przyjechała na miejsce z szeryfem zdołała ją uspokoić i zaprowadzić do karetki. Lucia chciałaby żeby coś powiedziała, ale od momentu przyjazdu do szpitala pytała tylko o brata.
─ Rory ─ odezwała się łagodnie kobieta ─ co się tam stało? ─ nastolatka popatrzyła na nią wystraszonymi oczami zaszczutego zwierzęcia i poczuła jak coś ściska ją w dołku. Rodzeństwo dorastało na jej oczach.
─ Nie mogę o tym rozmawiać ─ wykrztusiła nastolatka. ─ Nie mogę, nie chcę ja nie chcę pamiętać.
Lekarka zamarła i ostrożnie ujęła jej drobną dłoń w swoją. Ich oczy się spotkały.
─ Jesteś tutaj bezpieczna skarbie ─ zapewniła ją matka Jorge. ─ Tobie i Diego już nic nie grozi ─ oczy dziewczyny wypełniły się kolejnymi łzami, Pociągnęła nosem i przytuliła się do kobiety. ─ Już wszystko dobrze maleńka ─ objęła ją.
─ On ─ pociągnęła nosem w jej szyję. ─ był pijany i mu nie stanął. To go rozzłościło i mnie uderzył. Chciałam wyjść ale złamał mnie za rękę i pchnął z powrotem na łóżko ─ mówiła szybko chaotycznie . ─ on ─pociągnęła nosem ─ ja nie chciałam, nie chcę pamiętać ─ Lucia pogładziła ją uspokajająco po plecach ─ on włożył tam palce ─ wymamrotała. ─ Tam nadal boli ─ rozpłakała się już na dobre.

Było przed świtem gdy wyszła przed szpital oddychając z trudem. Zapach alkoholu, leków i wszechobecnej śmierci wdarł się w jej nozdrza i w pory skóry. Marzyła o prysznicu i o działce. Musiała wyjść. Uspokoić się i zaczekać, aż kolejna zmiana zmieni kody do szafek z lekami. W głowie powtarzała nazwy leków, które pomogłoby jej się pogrążyć w letargu. Diego żył chociaż Aldo obłożył go opatrunkami i już przebąkiwał o przeszczepie skóry, jego siostra była bardzo dzielna podczas obdukcji, testu na gwałt. Ścisnęła nasadę nosa, gdy jej komórka zaczęła wibrować. Na widok twarzy syna na ekranie coś wywróciło się w jej żołądku. Dzwonił do niej co jakiś czas od kilku godzin. Przełknęła ślinę i odebrała.
─ Cześć skarbie ─ przywitała się plecami opierając się o chłodny mur. Miała nadzieję, że jej głos brzmi w miarę normalnie. ─ Szczęśliwego Nowego Roku ─ powiedziała chociaż te słowa ledwie przeszły jej przez gardło.
─ Dzwoniłem
─ Wiem ─ odparła na to ─ Byłam w pracy ─ przynajmniej to nie było kłamstwem. ─ Nagły przypadek nie mogłam rozmawiać.
─ Jesteś trzeźwa? ─ to pytanie było jak cios w żołądek.
─ Tak ─ odpowiedziała mu.. Fizycznie była trzeźwią. Psychicznie chciała sięgnąć po kieliszek i zapomnieć. Jedna działka załatwiłaby sprawę. ─ Nie powinieneś już spać ─ zauważyła nieco przytomniej. Było kilka minut przed świstem.
─ Mamo ─ jęknął Jorge ─ był sylwester
─ ten jeden, jedyny raz ─ odpowiedziała na to kobieta.
─ Mamo ─ zaczął ─ jak miałaś ciężki dzień jedź do domu ─ wyjaśnił. Pomyślała że dom to ostatnie miejsce w którym powinna być. ─ to znaczy to Glorii ─ doprecyzował ─ zrób jej gofry na śniadanie i cały dzień oglądajcie bajki
─ Kusząca propozycja
─ tata na pewno się zgodzi ─ zapewnił ją. ─ Mamo ─ zaczął raz jeszcze ─ ty wiesz że ja cię kocham? ─ zacisnęła usta żeby nie słyszał jej szlochu.
─ Ja ciebie też kocham ─ zapewniła go.
─ Mamo mówię poważnie, jedź do domu, do Glorii.
─ Tak zrobię ─ zapewniła go.
Kiedy się rozłączyła jej ręce trzęsły się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Wstała i zderzyła się z kimś większym od siebie. Zadarła do góry głowę spoglądając na Juliana Vaqzueza. Świetnie, pomyślała ze wszystkich ludzi na świecie musiała wpaść akurat na niego.
─ Przesuń się
─ Dwadzieścia minut ─ powiedział
─ Do zmiany kodów w szafkach ─ doprecyzował. Zaklęła szpetnie pod nosem. ─ Stacje benzynowe są całodobowe więc zostaniesz tu aż minie.
─ Niby co? ─ nie miała siły stać więc opadła na jedną z ławek przed szpitalem.
─ Ssanie w żołądku, dudnienie w głowie, drżenie rąk ─ wyliczył. ─ To minie ─ wyciągnął w jej stronę czekoladowy batonik ─ Spróbuj tego.
─ Dzięki ─ mruknęła i wbiła zęby w słodki batonik ─ Dlaczego mi pomagasz? Ty mnie nawet nie lubisz.
─ Wolę siedzieć tutaj z tobą niż zabić Pedro Ledesmę poduszką ─ odpowiedziała a ona wiedziała że Julian mówi poważnie. Diego podobnie jak Miguel byli jego chrześniakami. ─ Straciłam dziecko ─ wyznała nieoczekiwanie. ─ Thiago urodził się w trzydziestym tygodniu. Miał udar w trzeciej dobie życie, a ja wyraziłam zgodę na AND. Cztery dni później wzięłam pierwszą chemię i to niemal mnie zabiło.
─ I byłaś trzeźwa
Skinęła głową.
─ Aldo nie wie?
─ Nie ─ odpowiedziała mu ─ Nie dałby mi tej pracy gdyby wiedział, że jeszcze siedem miesięcy temu byłam na granicy życia i śmierci.
─ W takim razie ─ Julian wstał ─ Powodzenia.

***

Lodowaty wiatr z nad Oceanu Atlantyckiego szarpał jego płaszczem. Wysoki smukły mężczyzna żałował, że nie zabrał z mieszkania czapki czy też szalika, która dużo lepiej osłoniła go by przed deszczem. W tamtym konkretnym momencie potrzebował powietrza. Musiał na chwilę wyjść z mieszkania pełnego wspomnień i duchów, żeby odetchnąć. Jak na ironię Michael z lokum nie miał absolutnie żadnych wspomnień. Jego przyjaciółka Emily Guerra zapewne przedstawiłaby teorię psychologiczną dlaczego Michael tak kurczowo trzyma się miejsca, które kiedyś jego rodzeństwo nazywało domem. On nie potrzebował psychologia, żeby żyć ze świadomością, że kurczowo trzyma się tamtej przeszłości. Przeszłości, która zataczała koło.
Kości Jean McCnoville zostały znalezione na jednej z dzikich plaż na południe do stolicy kraju. Trafili na nie przypadkiem łowcy skarbów, którzy przeszukiwali tamte tereny. Nie znaleźli skarbów. Znaleźli stare kości, które jasno wskazywały na przyczynę zgonu. Zabójstwo, strzał w tył głowy z bliskiej odległości. Na czaszce zachowały się resztki materiału co mogło sugerować, że przed zastrzeleniem zawiązano jej oczy. Ręce związano na plecach kawałkiem jutowego sznurka. Brunet zapoznał się z raportem starając się myśleć o niej jak o kolejnej zidentyfikowanej ofierze „Kłopotów” Mairead otrzyma zamknięcie, którego tak bardzo potrzebuje i być może wtedy wszyscy ruszą naprzód. Zaśmiał się bez cienia wesołości. Michael nie miał wspomnień z tamtej wigilijnej nocy. Mairead wręcz przeciwnie. Jej zeznania z przed czterdziestu dwóch lat brunet znał na pamięć. Ręce wcisnął do kieszeni płaszcza. Czekała go trudna rozmowa z siostrą.
Mairead była twardą kobietą. Zahartowaną przez życie. Wyszła dwukrotnie za mąż i dwukrotnie się rozwodziła, dorobiła się czwórki dzieci, które dały jej trójkę wnucząt. Z wykształcenia była prawnikiem i jej kancelaria specjalizowała się w rozliczaniu były i nadal obecnych członków IRA z przeszłością. Była orędowniczką tych którzy bali się mówić. Grożono jej śmiercią, spalono jej samochód, a ona nadal wykonywała swoją pracę. Kierowała także fundacją, która szukała zaginionych, pomagała odzyskać dobre imię niesłusznie skazanym. Na swój sposób naprawiała błędy przeszłości swojego kraju i Michael był pewien, że Jean byłaby z niej dumna. Brunet nie znał poglądów swojej matki. Nie wiedział po której stronie konfliktu stała. Podejrzewał, że była jedną z wielu kobiet, które próbowały przetrwać w tamtych trudnych czasach. Była jedną z tych którzy zapłacili najwyższą cenę za swoją chęć życia. Westchnął żałując, że rzucił palenie. Z rękoma wciśniętymi w kieszenie płaszcza ruszył przed siebie. Nogi same poniosły go do kancelarii siostry, która między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem działała normalnie. Korzystając, że ktoś opuszcza budynek wślizgnął się do kamienicy i wspiął po schodach na czwarte ostatnie piętro i wszedł do środka.
W pomieszczeniu było przyjemnie ciepło. Sięgnął po telefon i zerknął na wyświetlacz. Nadal nie był przekonany czy komórka z dotykowym wyświetlaczem to jego bajka. Brakowało mu klawiszy i pewnego poczucia bezpieczeństwa. Postanowił iść jednak z duchem czasu chociaż zamierzał po powrocie z Meksyku podjąć wszelkie środki ostrożności. Nettie dzwoniła do niego dwukrotnie.
Poszedłem spotkać się z Mairead, napisał szybką wiadomość. Wrócę jak najszybciej się da. Zastanawiał się krótką chwilę czy czegoś nie dopisać, ale nacisnął wyślij. Zaklął pod nosem gdy w jego stronę ruszyła młoda kobieta. Edwina, jego mózg szybko dopasował imię do twarzy. Najmłodsza córka siostry. Jego siostrzenica, która ku zaskoczeniu bruneta serdecznie go uściskała.
─ Gdy ostatni raz cię widziałam miałeś zdecydowanie mniej siwych włosów ─ wymamrotała na powitanie. ─ Mama ma spotkanie z dziennikarzem z BBC ─ chwyciła go pod ramię i pociągnęła w stronę swojego gabinetu. ─ lepiej będzie jeśli nie natknie się na mojego żywego wujka ─ zamknęła za nimi drzwi. ─ Chcesz herbatę? ─ Michael nic nie odpowiedział przypatrywał się młodej kobiecie trzymającej w ręku czajnik. Uśmiechnęła się.
─ Nie masz już dwóch kucyków ─ zauważył. Edwina uniosła brew i parsknęła śmiechem.
─ Minęło aż tyle czasu? ─ zapytała go. ─ Moja córka bawi się lalką którą mi wtedy przyniosłeś.
─ Anielka ─ przypomniał sobie imię szmacianki.
─ Michelle woli nazywać ją Bibka ─ odpowiedziała na to. Michael przełknął ślinę obserwując jak ta wysoka smukła kobieta napełnia elegancki czajniczek gorącym płynem. ─ Z mlekiem?
─ Czarną ─ odpowiedział.
─ Żona cię nie przekabaciła? ─ zapytała go zerkając na niego przez ramię ─ Przy okazji powiedz jej że ten jej nowy serial jest za****sty.
─ Przekażę ─ zapewnił ją.
─ Dlaczego jej nie przyprowadziłeś? ─ zapytała go. ─ Mama nie wydłubałaby jej oczu łyżeczką do herbaty. Chciałabym ją poznać.
─ Edwino ─ spokojny głos matki sprawił, że Michael instynktownie wstał z krzesła. ─ Michael ─ przywitała się z bratem chłodnym skinieniem głowy. ─ Przyjechałeś.
─ Obiecałem ─ odpowiedział na to mężczyzna. Kobieta nie odpowiedziała, lecz uśmiechnęła się lekko kącikiem ust. ─ Postarzałeś się ─ stwierdziła tylko. Michael uśmiechnął się. Ostatni raz oko w oko widzieli się gdy Edwina miała dziesięć lat więc lat mu przybyło. To na pewno.
─ Edwino nie miałaś iść do sądu?
─ Mam ─ mruknęła niechętnie sięgając po płaszcz. Podeszła do Michaela i cmoknęła go w policzek. ─ Ona ci tego nie powie, ale cieszy się że nie umarłeś. I wex na pogrzeb żonę! ─ krzyknęła ─ Chcę ją poznać.
─ Wolałabym nie widzieć córki Capaldniego na pogrzebie mamy ─ zaznaczyła kobieta.
─ Nettie to moja żona ─odpowiedział na to chłodno Michael zsuwając z ramion płaszcz i przerzucając go przez oparcie krzesła. Wolał nie informować, że Venetia nie jest biologicznie spokrewniona z Capaldnim. Jego siostra nie zatrzymałby tej wiedzy dla siebie. ─ Meridad usiadła na kanapie dla gości. Podążył jej śladem. ─ Mieszkasz teraz w Meksyku?
─ Tak ─ odpowiedział ─ Pracuje w szkole ─ wyjaśnił. Kobieta nalała do dwóch filiżanek gorącego napoju. Jedną z nich podała bratu, drugą posłodziła i wzięła dla siebie. ilczeli dłuższą chwilę. ─ Kości złożymy obok ojca ─ zaczęła ─ jeśli masz coś przeciwko.
─ Nie mam ─ zapewnił ją.
─ Uroczytstość będzie skromna. Została nas tylko garstka ─ powiedziała smutno ─ ty i ja. Ostatni na placu boju. ─ wstała. Nie była dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Zaczęła się przechadzać po gabinecie. ─ Wiesz, że żyjemy tylko my?
─ Byłem daleko, ale to nie znaczy, że nie wiem co się stało ─ odłożył filiżankę na spodek. ─ Colin wyskoczył z kościelnej wieży na moich oczach ─ przypomniał jej mężczyzna.
─ Miałeś pięć lat
─ Sześć ─ poprawił ja ─ nie żeby to miało znaczenie.
─ A co się stało z Finem? ─ zapytała brata. ─ Próbowałam go znaleźć, ale zapadł się pod ziemię w latach dziewięćdziesiątych.
─ Finn─ urwał. Nie sądził, że to on będzie tym który jej to powie ─ przeszedł tranzycję ─ powiedział powoli. ─ Nazywa się Collen.
─ Tranzycję? ─ powtó®zyła głucho. Palcami przeczesła czarne włosy.
─ Zmienił płeć, korektę ─ wyjaśnił
─ Cholera Michael wiem czym jest tranzycja ─ warknęła w jego stronę. ─ Widziałeś się z nią?
─ Nie ─ odpowiedział ─ w latach dwutysięcznych mieszkała w Edymburgu ─ dodał. Usta kobiety zacisnęły się w wąską kreskę. ─ Collen potrzebowała tej zmiany. ─ czrnowłosa stała odwrócona do niego plecami i spoglądała w okno. Michael taktownie milczał i czekał aż to przetrawi.
─ Colleen znaczy z irlandzkiego kobieta ─ wyszeptała drżącym głosem i uśmiechnęła się smutno. ─ Zawsze podkradała mi spódnice, a mamie szminkę ─ głos się jej złamał. Michael wstał i ostrożnie położył dłoń na ramieniu. ─ Po śmierci Colina ─ zaczęła ─ proponowali mi żeby się wami zajęła ─ wyznała ─ Tobą i Finnem.
─ Wiem ─ odpowiedział. Odwróciła się do niego zaskoczona. Michael uśmiechnął się smutno. ─ Zakonnice nam powiedziały „nawet siostrzyczka was nie chcę” Meridad przełknęła ślinę.
─ Przepraszam ─ wymamrotała.
─ Za co? ─ zapytał ją i westchnął. ─ Nie mam do ciebie żalu.
─ Przeszedłeś przez piekło ─ zaczęła ─ nie zaprzeczaj wiem co wam robili w tym sierocińcu ─ wyznała ─ widziałam akta. Czytałam ─ przełknęła ślinę ─ ten ksiądz ─ urwała.
─ Nie żyje ─ powiedział spokojnie Michael ─ i to od dobrych paru lat a co się stało to się nie odstanie. Colin był wrażliwym dzieckiem i wolał umrzeć niż przechodzić dłużej przez to piekło.
─ Nie tylko temu jestem winna ─ Michael zmarszczył brwi
─ Zaraz ty myślisz że mama zginęła bo bzykjałaś się z synem sąsiadki który był w IRA? ─ zapytał a ona zamrugała powiekami zaskoczona. ─ Widziałem akta ─ wyznał i westchnął ─ widziałem wiele akt i tak Trevor był w IRA i zabił kilku zwolenników Korony, ale nie dalatego mamę wzięto na celownik uprowadzono i zabito ─ usiadł i przez chwilę siedział w milczeniu z dłońmi splecionymi na karku. ─ Mama pracowała jako sprzątaczka ─ zaczął od początku. ─Z jednym z mężczyzn łączyło ją coś więcej niż tylko sprzątanie. Mieli romans ─ powiedział wprost.
─ Wiem ─ odpowiedziała siostra zaskakując go tym samym. ─ To był jakiś polityk.
Michael pokręcił głową.
─ Nie był politykiem ─ wyjaśnił ─ wtedy nim nie był ─ doprecyzował. ─ W tamtym okresie pracował jako wywiadowca Był przydzielony do gupy której głównym zadaniem było namierzyć i unieszkodliwić członków IRA. Kiedy IRA dowiedziało się o ich związku postanowili to wykorzystać i było to na długo za nim powierdziałaś o romansie Trevorowi.
─ Ty nie wiesz? ─ popatrzył na nią niezrozumiałym wzrokiem. ─ Ich romans zaczął się pięć lat przed jej śmiercią. ─ zaczekała aż sens słów do niego dotrze. ─ Roarke Sheridan jest twoim ojcem ─ wyznała.
─ Nie ─ pokręcił przecząco głową.
─ Ojciec miał wazektomię ─ wyjaśniła ─ na długo za nim się urodziłeś ─ doprecyzowała ─ nie mógł być twoim ojcem ─ usta mężczyzny zacisnęły się w wąską kreskę. Wstał powoli i sięgnął po płaszcz. ─ Michael ─ wyciągnęła rękę ─ to między nami niczego nie zmienia.
─ Nie rozumiesz, miał ─ urwał ─ Miał tyle okazji żeby mi powiedzieć i nigdy tego nie zrobił chcę tylko zapytać dlaczego? ─ podszedł do niej i pocałował ją w czoło ─ Spotkamy się na pogrzebie.
Wyszedł wychodząc z kancelarii siostry swoje kroki skierował wprost do jednego z najważniejszych ministerstw w kraju.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:10:13 18-06-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 200 cz. 1
MARISA/NORMA/VALENTINA/OSCAR/EVA/LIDIA/VERONICA/OLIVIA/MARCUS/QUEN/IVAN/FABIAN/NELA/JORDAN


Wcześniej

Sabat czarownic – tak nazwała sylwestrowy wypad Marisa Fernandez, kiedy wyciągnęła przyjaciółki na tańce w El Gato Negro. Wieczór w barze Anity był przyjemny – muzyka była skoczna, wytańczyły się za wszystkie czasy i nikt ich tam nie oceniał. Głównie dlatego, że w barze nie było kobiet pokroju Violetty Conde czy Marleny Mengoni.
– Pewnie świętują samotnie w zaciszu własnego domu – powiedziała złośliwie Marisa, prosząc Valentinę przy barze o najdroższego szampana, który był dostępny. – Ty nie na imprezie?
– Praca czeka. – Tina uśmiechnęła się tylko i wróciła do obsługiwania klientów, a Marisa westchnęła i zabrała Normę i Elenę ze sobą.
– Dokąd idziemy? – Elena Balmaceda ze śmiechem patrzyła, jak projektantka mody zdejmuje buty na wysokim obcasie i zaczyna iść boso po trawie. – Alkohol uderzył ci do głowy.
– Trzeba hucznie przywitać Nowy Rok – zaśpiewała, okręcając się w koło i ciągnąc je w stronę Valle de Sombras. – Moim zdaniem okropnie szpeci tutejszy rejon, nie uważacie? – wskazała na wielki plakat wyborczy, na którym obrzydliwa gęba Fernanda Barosso uśmiechała się, reklamując miasto. – „Razem dla Doliny” – przeczytała na głos z kpiącą nutą w głosie. – Pieprzyć Fernanda Barosso. Normo, podaj mi torebkę.
Pani Aguilar z zaciekawieniem podała przyjaciółce jej własność, a ta wyciągnęła ze środka puszkę farby w spreju i zagrzechotała nią złowieszczo.
– To będzie atrakcja wieczoru. Za mną.
– Mari, dasz radę tam wejść? – Elena powątpiewająco patrzyła, jak kobieta rzuca swoje buty w krzaki i gramoli się po rusztowaniu do góry.
Widocznie przez święta nie zdążyli jeszcze zdjąć zabezpieczeń. Balmaceda zerknęła na Normę, która tylko wzruszyła ramionami i podążyła za Marisą. Chwilę później wszystkie trzy były już na rusztowaniu i patrzyły z bliska na przebrzydłą gębę włodarza sąsiedniego miasteczka.
– Która chce czynić honory? – zapytała Marisa, a widząc, że żadna z kobiet się do tego nie garnie, trochę się zezłościła. – Ten facet odpowiada za katastrofę mostu, w której zginęli JJ i Gilberto. Barosso nie poniósł żadnych konsekwencji. Teraz możecie się wyładować chociaż w ten sposób. No dalej!
Norma upiła łyk szampana prosto z butelki, a Elena przejęła puszkę spreju. Wielkie malownicze rogi diabła idealnie pasowały do burmistrza. Marisa wybuchła gromkim śmiechem i dorysowała Fernandowi zeza i język zwisający z ust.
– Normo, dorysuj mu przyrodzenie na twarzy.
– Co takiego? – Pani Aguilar parsknęła takim śmiechem, że szampan poszedł jej nosem. – Niby jak?
– Zawsze byłaś dobra z biologii, dasz radę. – Marisa i Elena zaśmiewały się do rozpuku. – Chociaż właściwie w całym życiu widziałaś chyba tylko trzy siusiaki, więc właściwie pewnie ciężko wysilić wyobraźnię.
Norma udała, że kręci głową z dezaprobatą, ale wzięła puszkę farby i już po chwili Fernando Barosso miał na policzku ciekawy tatuaż w kształcie penisa. Nie mogły przestać się śmiać. Usiadły na rusztowaniu, pozwalając nogom swobodnie opaść i podawały sobie butelkę szampana na zmianę, delektując się przyjemnym wieczorem.
– Kiedy ostatni raz się tak bawiłyśmy? – zapytała Marisa, a jej przyjaciółki musiały wytężyć pamięć.
– Chyba nigdy – przyznała Norma, która zawsze była dosyć odpowiedzialną osobą i nie imprezowała w taki sposób. – Zawsze były ważniejsze sprawy – praca, dzieci, dom.
– Ale ty, Mari, chyba często imprezujesz w stolicy? Musisz chodzić po różnych przyjęciach z projektantami i modelami. – Elena zauważyła, biorąc butelkę od koleżanki i pociągając z niej siarczysty łyk.
Marisa wyciągnęła z torebki telefon i zaczęła przeglądać swoje kontakty. Wzrok jej się zamazywał, więc poprosiła przyjaciółkę o przeczytanie kilku nazw.
– „Paolo – majtki” – przeczytała na głos Elena.
– To model od bielizny – wyjaśniła Marisa, z ciekawością zaglądając jej przez ramię, choć prawie nie widziała na oczy. – Nazywam ich hasłami, żeby potem łatwiej znaleźć. Szczerze mówiąc, wszyscy zlewają się w jednego.
– „Francois – podbródek-jak-tyłek”. – Elena parsknęła śmiechem. – Masz na myśli ten dołek w podbródku?
– Tak, dokładnie. – Marisa wyglądała, jakby dziękowała Elenie za wyjaśnienie. – Nie ufam facetom, którzy mają coś takiego.
– To po co trzymasz te kontakty?
– Czasem dobrze jest się rozerwać, ale tylko na chwilę. Takie życie nie jest fajne na dłuższą metę – westchnęła lekko i wypiła kilka łyków szampana. – Tęsknię za zwykłym domatorskim życiem. Tęsknię nawet za Pueblo de Luz z jego zaściankowym społeczeństwem i plotkarami pokroju Violki Conde. Ale lubię swoją pracę. Jak tam u was z randkami?
– Z randkami? – Elena musiała przejąć butelkę po raz kolejny. – Technicznie rzecz biorąc, nadal jestem mężatką.
– Wkrótce możesz być wdową – zauważyła Marisa, a kiedy zdała sobie sprawę, że było to nieco bezduszne, dodała: – Przepraszam, ale taka jest prawda. Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłam Jose. Za to lubię Ivana. Bardzo lubię Ivana. Lubimy Ivana, prawda Normo? – Uniosła znacząco brwi, spoglądając na Normę, a zaraz potem na Elenę.
– Nie łączy mnie nic z Ivanem. Zajął się mną i Vedą i jestem mu niezmiernie wdzięczna, ale to, co opowiadają ludzie, to tylko głupie plotki.
– Eh, szkoda. – Marisa westchnęła. – Ivan wygląda na takiego, co zna się na rzeczy. Pamiętam, jak Fabian dowiedział się, że Molina spotyka się z Deborą. No, nawet pan idealny miał wtedy nietęgą minę. A skoro już o nim mowa… – Marisa odwróciła głowę do Normy. – Na czym stoicie?
– Co masz na myśli? – Aguilar przejęła butelkę szampana, by zająć czymś ręce.
– Och, Normo, daj spokój! Minęły prawie trzy miesiące od śmierci Gilberta, a ty zasługujesz na szczęście. Nie masz już żadnych wymówek. Nie zasłaniaj się dziećmi – zarówno ty jak i on macie prawie dorosłe pociechy, jakoś to zniosą.
– Fabian ma żonę – przypomniała obu paniom Elena, bo jako koleżanka Silvii poczuła się w obowiązku, by o tym wspomnieć.
– Nie ma takiego wagonu, którego nie można odczepić. – Marisa wzruszyła ramionami. – Minęło dwadzieścia lat, Normo. Myślę, że już czas, żebyście wreszcie spróbowali. A jeśli nawet nie z nim, to potrzebujesz jakiegokolwiek faceta, chociażby po to, żeby podszkolić się z rysunku. – Palcem wskazała na bohomazy na twarzy Fernanda Barosso na bilbordzie. – A ty, Eleno? Twój mąż leży w szpitalu i nie wiadomo, co z tego wyniknie, a poza tym był kanalią. Mieszkasz u Ivana, ale to Salvador Sanchez zabiera twoją córkę na wycieczkę do Nowego Jorku. Cholerny Salvador Sanchez! – dodała pani Fernandez, jakby uznała, że to zasługuje na podkreślenie. – Nie wnikam, jaką macie historię, ale myślę, że to materiał na kolejną płytę godną Grammy. Uważam, że marnujecie swoje potencjały. Gdybym miała takie figury jak wy i takich kandydatów do wzięcia, nie wahałabym się.
– Mari, co ty mówisz. Wyglądasz świetnie! – Norma spróbowała podbudować ego przyjaciółki, a ta machnęła ręką.
Spojrzała na swój biust i westchnęła tylko, a zaraz potem się roześmiała.
– Myślałam, że jak zrobię sobie nowe cycki, to będzie to jak nowy rozdział w życiu. A prawda jest taka, że nie robię się wcale młodsza. Stażyści w pracy dobitnie mi o tym przypominają, zwracając się do mnie per „pani”. To okropne.
– Nie chciałabym mieć znów osiemnastu lat – oświadczyła Norma z pełnym przekonaniem. – Patrząc na rozterki naszych dzieci, cieszę się, że ja mam to za sobą.
– Musiałaś przeżyć niezły szok, kiedy myślałaś, że zostaniesz babcią – zwróciła się do niej Elena, a Norma ukryła twarz w dłoniach i wszystkie się roześmiały.
– Mój syn prawie ze mną nie rozmawia. Nie mówi mi o swoich uczuciach. To okropnie frustrujące. – Norma wypiła kolejnego łyka. – Jest inny od czasu śmierci Gilberta, jest bardziej gniewny. Żałuje, że nie jest ze mną całkiem szczery.
– To hormony – oznajmiła Elena, ale sama też się lekko zasępiła. – Veda natomiast zawsze mówi, co myśli. Jest wrażliwa i rozmawianie z nią o Jose nie jest wcale łatwe. Wielu rzeczy nie rozumie, a ja nie wiem, jak jej wytłumaczyć, bo sama chciałabym lepiej je pojąć. Życie nie zawsze jest proste.
– Jest cholernie skomplikowane – zgodziła się Norma.
– Mój syn jest gejem – oświadczyła Marisa i pokiwała głową, jakby potwierdzała swoje słowa. – Nie powiedział mi, nigdy mi nie mówi o takich rzeczach, ale znam się na tym. Tylu modeli przewinęło się pod moimi skrzydłami… Widzę, jak patrzy na kolegów i chyba zawsze wiedziałam, ale jakoś nie potrafiłam z nim o tym porozmawiać. Za rzadko się widujemy i wiem, że to moja wina. Ma wiele pretensji do mnie i do Alda, a ja nie mogę go za to winić, bo rzeczywiście nie byliśmy idealnymi rodzicami.
– Jesteś dla siebie zbyt surowa. Zawsze byłaś dobrą mamą. – Norma położyła jej rękę na dłoni.
– Zawsze tylko tego chciałam – być mamą. Ale nie, Normo, w tym akurat mi się nie udało. Zawaliłam. – Uśmiechnęła się smutno. – Chciałabym móc mu to wszystko wynagrodzić, ale nie wiem jak. Czekam, aż sam do mnie przyjdzie porozmawiać, jestem cierpliwa, ale boję się, że on nie zdobędzie się na ten krok, a ja nie chcę go do niczego zmuszać.
– Hej, wy tam! Co jest grane?!
Wszystkie trzy podskoczyły, kiedy usłyszały głos strażnika. W pośpiechu zbiegły po rusztowaniu i w mroku nocy uciekły w stronę lasku pomiędzy Valle de Sombra a Pueblo de Luz. Kiedy udało im się zgubić dozorcę, ryknęły gromkim śmiechem. Nadal były młode duchem i należało im się coś od tego życia.

***

Impreza sylwestrowa w Czarnym Kocie trwała w najlepsze i wszyscy zdawali się świetnie bawić. Valentina Vidal nie miała nic przeciwko pracy w sylwestra – lubiła swoją pracę, choć nie zamierzała wykonywać jej w nieskończoność. Na szczęście tego wieczora nie musiała martwić się natrętami w barze, bo klientela była grzeczna i składała się głównie z jej znajomych – starszej młodzieży i singli. Większość nastolatków, w tym Felix, wyjechali na ferie, a ci którzy pozostali w miasteczku woleli spędzić ten czas na domówce albo na spotkaniu nad jeziorem, niż bawić się przy starych przebojach w miejscowej knajpie. Po wczorajszym wieczorze wyborczym starsi obywatele raczej będą omijać bar szerokim łukiem, głównie za sprawą manipulacji Marleny Mengoni i Violetty Conde, które strasznie oburzyły się po występie Jordana, ale Valentina miała to gdzieś. Wolała nie oglądać miejscowych plotkar albo religijnych fanatyczek, które wielokrotnie już obrażały ją i jej siostrę.
Tina zerknęła na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że niedługo wybije północ. Czas szybko mijał, kiedy ona uwijała się za barem jak mróweczka. Anita powierzyła jej i Oscarowi pieczę nad „Czarnym Kotem”, podczas gdy sama wybrała się na randkę. Valentina uważała, że jej siostrze należy się coś od życia, więc nie komentowała jej nagle odnowionej znajomości z Gianlucą Mazzarello. W końcu Anita od wieków nie była na randce i zasłużyła na chwilę wytchnienia, ale ciężko się na to patrzyło, kiedy Tina wiedziała, że jej siostra ma solidnego kandydata na faceta tuż pod nosem. Ivan Molina był idiotą, ale Anita była równie głupia, skoro nie zdawała sobie sprawy, że jej stary przyjaciel jest w niej zakochany po uszy. Valentina nie zamierzała się jednak wtrącać, w końcu miała ważniejsze rzeczy do roboty.
– Valentina, zatańczysz?
Westchnęła z niecierpliwością i odwróciła się w stronę Carlosa, który prosił ją do tańca już chyba trzeci raz tego wieczoru. Naprawdę nie wiedziała, jak może być bardziej dobitna w dawaniu mu kosza, żeby w końcu zrozumiał. Zignorowała go kompletnie i zwróciła się do Oscara, który akurat siedział przy barze z przyjacielem.
– Mógłbyś zamknąć? Ja się zmywam. – Odwiązała fartuszek i rzuciła go pod ladę, wyraźnie się spiesząc.
– Już idziesz? Ale zaraz północ. – Carlos brzmiał wyjątkowo żałośnie, kiedy zerkał na zegarek. Patrzył to na Valentinę, to na Oscara, jakby szukał jakiegoś wyjaśnienia. Specjalnie kręcił się przy barze, bo chciał ją pocałować o północy.
– Nic z tego, kolego – zgasiła jego zapał dziewczyna, jakby czytała mu w myślach, i rzuciła Oscarowi klucze do baru. – Vazquez, idziemy!
Eddie Vazquez oderwał się od znajomych, z którymi siedział przy stoliku i nadrabiał zaległości towarzyskie. Zmarszczył brwi na widok nieznoszącej sprzeciwu miny koleżanki z liceum.
– Niby dokąd? – zdziwił się, ale nie dane mu było zaprotestować, bo Tina pociągnęła go za łokieć i wyprowadziła z baru.
– Opowiem po drodze.
– A ten co za jeden? Nie lubię go. – Carlos Jimenez skrzywił się, patrząc jak drzwi zamykają się za barmanką i jej znajomym.
– Nie lubisz nikogo, kto kręci się koło Valentiny – zauważył Oliver Bruni, popijając powoli swoje piwo i wydając się rozbawiony tą sytuacją.
Oscar spiął się lekko, bo nie miał ochoty spędzać wieczoru w towarzystwie członka kartelu Los Zetas, ale robił dobrą minę do złej gry. Obiecał Marcusowi, że będzie miał oko na Normę podczas jego nieobecności i właśnie to zamierzał zrobić. Oliver chyba nie podejrzewał, że Fuentes zna jego sekret, a jeśli było inaczej, maskował się znakomicie. W każdym razie ten układ funkcjonował i było mu to na rękę.
– No bo ona ma zdecydowanie za dużo kolegów – stwierdził Carlos, jakby się usprawiedliwiał. Powinien już dawno się poddać, ale jako facet nie znosił przyznawać się do porażki, więc nie tracił nadziei, że jeszcze kiedyś panna Vidal zwróci na niego uwagę.
– No, poczekaj aż zobaczysz ją w musicalu Felixa. – Oscar nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.
– Co masz na myśli? – Jimenez przekrzywił głowę jednocześnie zaciekawiony i w bojowym nastroju.
– Nie wiedziałeś, że Tina ma sceny łóżkowe z Jordanem?
Piwo poszło Carlosowi nosem, rozkaszlał się tak, że Oliver musiał walnąć go swoją wielką łapą między łopatki. Jimenez wyglądał, jakby miał zaraz kogoś zamordować. Oscar nie wiedział, czy ma się śmiać czy uciekać.
– Cholerny Guzman! Nigdy go nie lubiłem. – Carlos zacisnął pięść i uderzył nią lekko o kontuar. – To w ogóle legalne?!
– Obawiam się, że tak. – Oliver Bruni musiał mocno zacisnąć wargi, żeby nie zaśmiać się w głos. – Poza tym to tylko przedstawienie.
– Przedstawienie czy nie, to jest chore! – Carlos wzdrygnął się na samą myśl. – Wspólnie się wychowali, są dla siebie jak kuzynostwo. Obrzydliwość.
Oscar poklepał go po plecach, chcąc zażegnać kryzys, ale chyba tylko pogorszył sytuację kolejnymi słowami:
– Spokojnie, z Marcusem też się całuje w przedstawieniu.
– Z Mar… z Marcusem? Z moim Marcusem? – Jimenez wskazał na siebie palcem i na ten widok Oliver Bruni nie mógł się już dłużej powstrzymywać i roześmiał się.
Sierżant Jimenez zaczął pomstować na Evę Medinę, która była reżyserką spektaklu wspólnie z Felixem, a Fuentes tylko udawał, że słucha. Obserwował uważnie Olivera – ten facet był jak kameleon, nic dziwnego, że Carlos uważał go za świetnego kompana i dobrego człowieka. Bruni potrafił doskonale wpasować się w otoczenie i zdobywać zaufanie innych. Wyglądało na to, że Los Zetas grali bardzo poważnie w tej niebezpiecznej grze.

*

Eddie dał się wyciągnąć z baru z nietęgą miną. Kiedy razem z Tiną uszli kawał drogi, a ona nadal nie powiedziała mu, dokąd go zabiera, w końcu nie wytrzymał.
– Zdajesz sobie sprawę, że rujnujesz mi sylwestra, prawda? – W jego głosie dało się słyszeć wyrzut.
– A co myślałeś, że uda ci się dzisiaj zaliczyć? – Valentina roześmiała się w głos, a jej śmiech odbił się echem od drzew. – Nie rozśmieszaj mnie, Vazquez. Ja daję ci ważniejsze zadanie – musisz robić za moją tarczę.
– Jeśli chciałaś, żebym cię odprowadził do domu, mogłaś powiedzieć. Zaraz, ty tutaj nie mieszkasz. – Chłopak stanął pośrodku ulicy i zmrużył podejrzliwie oczy. – Tina…
– Idziemy do sadu Delgadów. Mam sprawę do Łucznika Światła, muszę zostawić mu wiadomość. – Valentina westchnęła i postanowiła być w końcu szczera. – Wiem od Lidii, że to miejscówka El Arquero, ale podobno ostatnio ciężko go tam złapać, bo przy sadzie kręcą się podejrzane typki. Dlatego potrzebuję ciebie jako powierzchownej ochrony.
– Co to znaczy powierzchownej?
– Eddie, sama potrafię się obronić, okej? Ale wolałabym nie być do tego zmuszona. Jak potencjalny oprawca widzi ładną dziewczynę w towarzystwie rosłego chłopa, to jej nie zaczepia – prosta matematyka. Kumasz?
– Kumam, kumam. – Wywrócił oczami, żałując, że dał się w to wciągnąć. – Ale zaraz… o jaką sprawę do El Arquero chodzi?
– Wolę nie mówić. Im mniej wiesz, tym lepiej.
– Tina, czy ty chcesz, żeby on… – Eddie zniżył głos do szeptu, rozglądając się wokół, jakby chciał się upewnić, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Kogoś kropnął?
– Głupi jesteś? – Valentina żachnęła się, ale po chwili lekko się nad tym zastanowiła.
– Ty to rozważasz?!
– Nie, oczywiście, że nie! – odpowiedziała szybko, odrzucając do tyłu długie ciemne włosy. – Poza tym Łucznik nie jest mordercą. Chcę, żeby wykonał dla mnie małą robótkę. Nie łatwo było skłonić Lidię, by wyjawiła tę kryjówkę. – Tina wskazała na sad, który rozciągał się przed nimi.
– Chwila, siedemnastoletnia Lidia z klasy Ruby jest w kontakcie z zamaskowanym złodziejem? – Eddie złapał się za nasadę nosa. Od kiedy mieszkał z bratem i bratową i pomagał w gospodarstwie domowym przy Lucy i Ruby, dojrzał nieco i takie zachowania wydawały mu się co najmniej niepokojące. – I nie przyszło ci do głowy, żeby jej to wyperswadować?
– Uspokój się, Lidia kończy niedługo osiemnaście lat, a Łucznik nie jest żadnym seksualnym drapieżnikiem, jeśli o to ci chodzi. To nie Dick Perez – powiedziała głośno i wyraźnie, a widząc, że kolega się skrzywił, westchnęła. – Przepraszam. Po prostu uważam, że El Arquero jest w porządku i mógłby mi pomóc. Zostawię mu wiadomość i jeśli się do mnie odezwie to spoko, a jeśli nie – trudno, przeżyję. Ufam mu.
– Jeszcze do niedawna podejrzewałaś Theo o bycie Łucznikiem i mówiłaś, że coś kręci, a teraz nagle mu ufasz?
– Nadal podejrzewam Theo, ale to dwie zupełnie różne rzeczy. Theo ewidentnie coś ukrywa i nie mówi prawdy, a ja nie lubię, kiedy się mnie okłamuje. Natomiast Łucznik jest w porządku, posłał strzały osobom, które na to zasługiwały, więc tak, ufam mu.
– Jesteś nienormalna – skwitował, a ona wzruszyła ramionami.
– Wiem, że nie jestem normalna. Jestem wyjątkowa.
– Nie to miałem na myśli…
– Chodź, bo zaraz będzie północ, a w tym hałasie będzie łatwiej się tutaj skradać. – Nie pozwoliła mu dokończyć i pociągnęła go dalej w stronę sadu Delgadów, a on nie miał już nic do gadania.
Weszli w urokliwą uliczkę i ich oczom od razu ukazała się okazała willa Serratosów. Uliczna latarnia rzucała lekkie światło na drogę, ale i tak idąc tędy sama, Valentina bałaby się nie na żarty. Nie przyznałaby się do tego, ale instynktownie zaczęła iść bliżej Eddie’ego, żeby poczuć się bezpieczniej. Wtedy dostrzegli dwóch nadchodzących z naprzeciwka mężczyzn. Tina spięła się lekko i chwyciła Eddie’ego pod ramię. Vazquez sam trochę się zmieszał, bo dwóch typów wyglądało jakby byli spod ciemnej gwiazdy. Ku ich zdumieniu mężczyźni spojrzeli na Valentinę i ukłonili się w grzecznym geście, życząc szczęśliwego Nowego Roku. Eddie zatrzymał się, kiedy ich minęli i ze zdziwieniem spojrzał na koleżankę.
– Znasz ich?
– Nie – przyznała zgodnie z prawdą, bo i jej wydało się to okropnie dziwne. – Nigdy ich nie widziałam.
Zastanowiła się przez chwilę, przygryzając wargę. Nie przywykła do tego, że ludzie byli dla niej mili. Większość klientów baru była raczej nachalna, a nie miła, w dodatku sporo osób znało historię z Baronem i uważali ją za świruskę. Po chwili jednak Valentinę olśniło. Klasnęła w dłonie tak, że aż zadudniło.
– To Włosi! To musieli być Włosi. Nikt inny nie nakłada tyle żelu do włosów. Kto nakłada żel do włosów w dzisiejszych czasach?
– Dlaczego Włosi ci się kłaniają?
– Moja matka była Włoszką, miała włoskie korzenie. W Pueblo de Luz do rzadkość – w okolicy mieszkają tylko dwie włoskie rodziny, Mazzarello i Mengoni, ale oni to praktycznie jedność. Makaroniarze są bardzo rodzinni. Anita mówiła mi, że kiedy moja mama żyła, pielęgnowała swoje korzenie, zapraszała Mazzarello na obiadki i takie tam. Anita wzdychała długo do Gianluci. – Tina prychnęła, kręcąc głowa i raz jeszcze ubolewając nad głupotą siostry i jej ślepotą na uczucia Ivana.
– Więc rozpoznali cię i pozdrowili cię, bo jesteś córką Felicii Vidal?
– Tak myślę.
– To miasto nie przestanie mnie zaskakiwać. – Eddie wcisnął dłonie do kieszeni, patrząc w dal na sad Delgadów. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę. – Wychodzili stamtąd.
– Rzeczywiście. Czego szukali w sadzie? Jakoś nie wyglądali na miłośników jabłek, ani na takich co chodzą na schadzki. Na jabłoniach często rosną jemioły – jakie to romantyczne. – Valentina udała, że wymiotuje na samą myśl. – To włoska mafia, to o nich mówiła Lidia, kiedy opowiadała mi, że przy kryjówce El Arquero kręcą się dziwne typki.
– Po co włoska mafia miałaby się interesować facetem w rajtuzach?
Za te słowa oberwał w ramię od koleżanki. Rozmasował bolące miejsce i ruszyli razem dalej.
– To ma sens, jeśli makaroniarze współpracują z Los Zetas. Już kiedyś tak było, nie pamiętasz? – zwróciła się do niego z wyrzutem, a widząc jego niewinną minkę, zdała sobie sprawę, że przecież nie miał takiej wiedzy. – No tak, zapomniałam, że to twoje rendez–vous z profesorką od francuskiego sprowadziło cię do tej dziury zabitej dechami. – Zanim zdążył się oburzyć, postanowiła mu wyjaśnić. – W skrócie – chodziły plotki, że tutejsi Włosi mają małą grupkę przestępczą. To była dosyć dobra sieć informatorów, to znaczy kapusiów – rozdawali informacje w zamian za odpowiednie wynagrodzenie. Pueblo de Luz i Valle de Sombras to taki węzeł, gdzie kartele zawsze walczyły o władze, ale to Templariuszom przypadł on w udziale. Los Zetas zawsze chcieli przejąć rejon Monterrey. Słyszałam, że słono zapłacili Włochom, żeby dla nich szpiegowali i byli podwójnymi agentami. Ale to nigdy nie zostało potwierdzone.
– Twoja siostra umawia się z Włochem – zauważył Eddie, trochę dziwiąc się, że Tina nie panikuje.
– Tak, ale Gianluca jest nudny jak flaki z olejem. – Valentina machnęła ręką. – Tak sobie myślę, że może Los Zetas znów ich wynajęli, żeby zbierali dla nich informacje. W końcu Łucznik naraził się kartelowi podczas tej strzelaniny w El Paraiso. Słyszałam, jak ten Templariusz, Chicle, opowiadał o tym zajściu. El Arquero de Luz wdał się w bójkę z Zetkami, więc to zrozumiałe, że się wkurzyli, w końcu jeden z nich został aresztowany ze strzałą w łydce.
– Słyszałaś? – Eddie westchnął, bo już dawno przekonał się, że Valentina miała swoje sposoby na zdobywanie informacji.
– Mój były szwagier jest gliną, mam kontakty. – Ponownie odrzuciła do tyłu włosy, jakby chciała pokazać, że jest ważną osoba, a Eddie parsknął śmiechem.
– Kontakty, też mi coś! Twoja siostrzenica, Ella, paple jak najęta i stąd czerpiesz swoje informacje.
Walnęła go w ramię raz jeszcze, ale tym razem nawet nie zabolało – za bardzo był rozbawiony jej fałszywą pozą ważniaka. Tina ruszyła przed siebie, więc musiał podbiec, żeby ją dogonić.
– Zamierzasz przeleźć przez ogrodzenie? – zapytał, widząc jak dziewczyna gramoli się w krzaki i zadziera nogę. Ubrała zdecydowanie za krótką spódniczkę. Westchnął i podsadził ją, żeby mogła przejść na drugą stronę, a sam dołączył do niej po chwili i patrzył jak dziewczyna wkłada do skrzynki na listy kopertę z wiadomością. – Ktoś tu mieszka? – zagadnął, z zaciekawieniem spoglądając na drewnianą chatkę, która wyglądała na dosyć zadbaną.
– Kiedyś mieszkał tu zarządca Gaston, ale potem urodziło mu się dziecko i przeniósł się do miasta z żoną. Chatka stała pusta od tego czasu i tylko czasem służyła na schadzki. Nie mów, że nigdy tu nie byłeś. – Valentina uniosła podejrzliwie brwi, jakby chciała skłonić go do wyznań.
– Nie przypominam sobie. – Eddie podrapał się po karku. – Ale Theo ma rzut beretem, pewnie bywał tu non stop.
– Nie sądzę, jego siostra często tu przebywała z Marcusem Delgado. – Valentina roześmiała się na tę myśl, a zaraz potem spojrzała na Eddie’ego, jakby coś jej zaświtało w głowie. – Wiesz co, Eddie? Jak chcesz, to potrafisz wysilić mózgownicę! Theo mieszka dosłownie po drugiej stronie ulicy. Nie uważasz, że taka kryjówka byłaby dla niego idealna?
– W sensie jako Łucznika Światła? – Vazquez zastanowił się nad tym przez chwilę. – W sumie pod latarnią najciemniej.
– Też tak myślę! – Valentina pociągnęła Eddie’ego do drzwi chatki i otworzyła sobie zamek spinką. Kiedy kolega patrzył na nią zdziwionym wzrokiem, jakby chciał zapytać, gdzie się tego nauczyła, wyjaśniła: – Ivan.
– Oczywiście.
Poszli na górę i Valentina otworzyła stare okno, które zaskrzypiało przeraźliwie. Ponad drzewami mieli całkiem niezły widok na willę Serratosów. Vidal wpatrzyła się intensywnie w okno na piętrze, mrużąc oczy. Był to stary gabinet Ulisesa. Znała układ tamtego domu na pamięć, bywała tam częściej niż we własnym. Ulises był zawsze dobrym wujkiem, nawet jeśli nie łączyły ich więzy krwi. Zastanawiała się, czy teraz Theo tam urzęduje, czy może Teresa zrobiła sobie własną przestrzeń. Pewnie pani Serratos zajmowała się tam papierkową robotą, była w końcu dyrektorką liceum w San Nicolas de los Garza. Valentina nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że odkąd wrócili do miasteczka, to Theo stał się bardziej proaktywny, podczas gdy jego matka nieco wycofała się z towarzystwa.
– Chciał mnie przygarnąć – odezwała się w końcu cichutko, opierając ramiona na parapecie i podpierając na nich swoją brodę. – Ulises chciał być moją rodziną zastępczą. Chciał mnie adoptować.
– Naprawdę? – Eddie oparł głowę o ścianę niezbyt zainteresowany obserwowaniem wielkiego domu po drugiej stronie ulicy. – Był twoim ojcem chrzestnym, prawda?
– On jeden zawsze o mnie walczył. Kiedy Ani miała kłopoty i nie mogła mnie zabrać od macochy i Barona, zaczął całą procedurę, ale to nie było takie proste. Mój ojciec wyznaczył Esmeraldę jako moją opiekunkę prawną. Nawet Fabianowi Guzmanowi ciężko było to ominąć, a jest naprawdę znakomitym prawnikiem. Uli zawsze konsultował się z nim we wszystkim. Mimo że sam był po studiach prawniczych, zawsze wolał nauczanie. Był świetnym nauczycielem. – Uśmiechnęła się smutno. Może gdyby system zadziałał lepiej i szybciej, jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
– Pamiętam. Nawet jak już był burmistrzem, to nie odpuszczał zajęć i znajdował czas dla uczniów. – Eddie przypomniał sobie sympatycznego profesora, który na przerwach grał z chłopakami w piłkę, nie przejmując się, że burmistrzowi nie wypada.
– On wiedział, że coś jest nie tak, nie musiałam mu mówić. – Tinie łatwo było otworzyć się przy koledze, a nie często jej się to zdarzało. – Baron pilnował się bardzo długo. Był okropny, czasami mnie bił, dziwnie na mnie patrzył, ale nie zrobił nic gorszego zanim nie ukończyłam czternastu lat. Ale jego syn, Jonas, i jego kumple zabierali dziewczyny z taboru do lasu i robili z nimi, co chcieli. – Podwinęła lekko spódnicę i pokazała Eddiemu bliznę na wewnętrznej stronie uda. – Zarobiłam nożem, bo nie chciałam się rozebrać i naplułam jednemu ze starszych Cyganów w twarz.
– Nie musisz mi tego pokazywać. – Vazquez uznał, że powinien to powiedzieć. Nie chciał, żeby czuła się zmuszana do wyznań.
– W porządku, ufam ci. – Wzruszyła tylko ramionami. – Kiedy nie chciałam się rozebrać, sami to robili. W końcu wszystkie sukienki miałam w strzępach. A ona widziała dziury i tylko je zaszywała, nic nie mówiła.
– Esmeralda?
– Nic nie zrobiła.
– Nie wiedziała?
– Musiała wiedzieć. Wszystkie dziewczyny w moim wieku przez to przechodziły. Ze mną było jednak gorzej – byłam obca. – Valentina prychnęła pod nosem. – Ich ojcowie nienawidzili mojego ojca, zresztą tak samo jak Baron. Uważali go za głupca, nie podobała im się ta cała asymilacja. Z chęcią więc dawali mi nauczkę, ciesząc się, że mój tata nie żyje. Jakby krzywdząc mnie, chcieli skrzywdzić jego.
– To chore. – Eddie nie wiedział, co innego może powiedzieć. Tina niewątpliwie miała w sobie wiele żalu, również do ojca, który jednak gdyby żył, nigdy nie pozwoliłby na coś podobnego. – I nikt się tym nie zainteresował? Nikt nie wiedział?
– Milczałam. Znosiłam to, bo się bałam.
– Ulises by cię ochronił. Sama mówiłaś…
– Tego właśnie się obawiałam. – Valentina nie mogła się powstrzymać i się uśmiechnęła. Odwróciła wzrok od okna i spojrzała prosto na Vazqueza. – Ulises powiedział mi kiedyś, że jeśli któryś z nich będzie chciał mnie skrzywdzić, on ich pozabija.
– Nie dziwię się mu. Gdyby ktoś chciał skrzywdzić Lucy albo Ruby, udusiłbym gołymi rękami.
– Nie rozumiesz. On naprawdę miał to na myśli. Nie rzucał słów na wiatr. – Tina pokręciła głową, jakby chciała pokazać mu, że to nie przelewki. – Nie chciałam, żeby przeze mnie stał się mordercą. Więc jakoś wytrzymywałam. A kiedy skończyłam czternaście lat i Baron w końcu chciał odebrać swoją nagrodę za czekanie tak długo, jakby hodował mnie jak prosiaka, wzięłam nóż kuchenny i pokazałam mu, że nie jestem wcale jak mój ojciec. Nie nadstawiam drugiego policzka. Jeśli trzeba, odgryzę ucho.
Eddie patrzył na nią przez dłuższą chwilę w milczeniu, a ona wpatrywała się w dom Serratosów, który przywoływał tyle wspomnień – to tam zawsze czuła się bezpieczna. To tam uciekła tuż po tym, jak okaleczyła Barona i to stamtąd zadzwoniła do siostry. Mimo że Anita mieszkała kilka domów dalej, Valentina czuła się bezpieczniejsza u Ulisesa, bo jej nie mogła ufać. Obwiniała ją za to wszystko. Tyle razy błagała ją, by siostra wzięła ją do siebie. Kiedy nie działały zabiegi Ulisesa i Fabiana, chciała, żeby to Anita się o nią zatroszczyła, ale Ani walczyła wtedy z własnymi demonami. Tuż po telefonie od siostry nałykała się jakichś tabletek, wzięła Ellę i wjechała autem prosto do jeziora. Czasami Valentina myślała, że jest równie szalona jak ona. Teraz się dogadywały, kochały się, ale pewien żal pozostał i Tina nie ukrywała tego przed Anitą. Jej siostra dobrze o tym wiedziała i sama pokutowała za swoje czyny.
Cisza trwała zdecydowanie zbyt długo i Eddie poczuł w końcu, że musi coś powiedzieć, żeby ukrócić tę ponurą atmosferę. Oparł ramiona na starym drewnianym parapecie tuż koło Valentiny i spojrzał w dal.
– To miałoby sens – zagadnął, a ona zerknęła na niego zdziwiona. – Theo jako Łucznik Światła kontynuujący dzieło ojca jako ostatni sprawiedliwy w Pueblo de Luz.
– Ano miałoby. – Tina westchnęła cicho. W oddali usłyszeli hałas fajerwerków i niebo rozświetliły kolorowe błyski. Wybiła północ. – Z tym że w Pueblo de Luz nic już nie jest takie, jak się wydaje.

***

Eva siedziała sama przy stoliku w El Gato Negro. Butelka tequili opróżniona była do połowy, a ona gapiła się w swój tablet i robiła notatki. Widok był wręcz żałosny, a Oscar Fuentes nie byłby sobą, gdyby tak to zostawił.
– Pijesz samotnie w sylwestra? W dodatku pracujesz? To nie jest Eva, którą znam. – Przysiadł się do niej, mimo że nie dała mu pozwolenia. Chwycił butelkę z trunkiem i nalał sobie kieliszek do towarzystwa. – Twoje zdrowie.
– Tobie się bardziej przyda – rzuciła od niechcenia, ale wtedy zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to bezdusznie, biorąc pod uwagę ich wspólną historię. – Wybacz. Dziękuję, ja też wypiję za twoje. – Wzięła od niego butelkę i pociągnęła siarczysty łyk prosto z gwinta.
– Co ty tak właściwie robisz? Kolejna robótka dla Fernanda Barosso?
– Nie tym razem. Czytam o rodzinie Mazzarello, weryfikuję informacje o Odinie.
– Słucham? – Oscar zakrztusił się tequilą. Kilka kropel pociekło mu po brodzie. – Jesteś na tropie Odina?
– Nie drzyj się tak, ściany mają uszy. – Eva rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Olivera Bruni, który akurat wychodził z toalety. Oczy Oscara zamieniły się w małe szparki.
– Współpracujesz z Lucasem?
– Skąd ten pomysł?
– Bo wiesz, że Oliver jest w Los Zetas, a niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę.
– To ty też wiesz? Dlaczego nic nie mówiłeś?! – Eva z oburzeniem odrzuciła tablet na stolik tak, że aż się zatrząsł. – Masz pojęcie, jakie to męczące gadać wciąż do siebie? Luke walczy w tych klatkach i nie chce o tym gadać, a ja mam wrażenie, że oszaleję, bo mam tyle teorii po spotkaniu z Marcelo!
– Zaraz, z jakim Marcelo? – Oscar pokręcił głową, dolewając sobie alkoholu do kieliszka. – Po kolei.
– Marcelo Mazzarello, nie znasz go? Miał lodziarnię w Austin, najlepsze lody w Texasie. Twoja mama zajadała się jego „pistacjową eksplozją”.
– Ach tak, rzeczywiście. Pamiętasz to? – Oscar czuł się tak, jakby wrócił do dzieciństwa.
– Oczywiście, twoja mama dała mi posmakować tych lodów po raz pierwszy. Moja matka nie pozwalała mi jeść, bo bała się, że się roztyję i nici z konkursów piękności.
Oscar nie wiedział, jak na to zareagować, więc potarł nerwowo szyję i zmienił temat.
– Nie wiedziałem, że ten koleś od lodów jest z Meksyku.
– Właściwie z Włoch. Jego rodzina wyemigrowała, kiedy był małym chłopcem i tutaj założyli sieć lodziarni. Cóż, a raczej sieć pralni pieniędzy i przykrywkę dla ich mafijnej działalności. Marcelo przez lata szpiegował kartele. Robił to na zlecenie i nie przejmował się za bardzo umowami. Z tego co udało się ustalić mnie i Lucasowi, Marcelo to śliski typek, który szedł tam, gdzie dawali więcej kasy. W rezultacie w 2009 roku szpiegował jednocześnie dla Templariuszy, Los Zetas, dla Fernanda Barosso i kto go tam wie, dla jakiego kartelu jeszcze. Nie zdziwię się, jeśli Felipe Diaz korzystał z jego usług. W każdym razie Templariusze się wściekli, kiedy się dowiedzieli, więc postanowili wymierzyć mu karę. No ale zamach na jego życie się nie powiódł. Stary oberwał kulkę, ale jest niezłym szczęściarzem, bo pocisk minął kręgosłup o milimetry, tak przynajmniej sam twierdzi. Jeździ na wózku, ale to w zasadzie ze starości, a nie ze względu na uraz kręgosłupa. Tamta dziewczynka nie miała tyle szczęścia…
– Jaka dziewczynka? – Oscar nie wiedział kiedy, ale nalał sobie kolejnego shota. Eva wystukała coś na tablecie i pokazała mu stare skany z gazet w Valle de Sombras. – Gracie Molina, córka tutejszego szeryfa, przypadkowa ofiara strzelaniny na rynku w Dolinie. Po tej tragedii Mazzarello zawinął działalność, ale tylko oficjalnie. Nadal działał w podziemiach, a przynajmniej jego ludzie nadal rozwijali biznes.
– Marcelo ma dzieci – zauważył Oscar, przypominając sobie, że Anita wybierała się dzisiaj na randkę z synem tego emerytowanego mafiosa.
– Tak, trójkę. Najstarsza Marlena, potem Gianluca i najmłodszy Giacomo, który uczy w tutejszej podstawówce i liceum, totalny jełop, ale udaję, że go lubię, żeby zaczął puszczać parę z ust. – Eva westchnęła, ale jako aktorka przywykła do ról, które nie zawsze jej się podobały. – Giacomo jest albo ogromnym kretynem albo wytrawnym graczem. Jeśli to drugie, to idealnie gra swoją rolę. Wydaje mi się jednak, że jeśli już ktoś pociąga za sznurki w tej rodzinie, to będzie to Marlena, prezeska DetraChemu, największego przedsiębiorstwa w branży chemicznej w Nuevo Leon. – Medina pokazała Oscarowi zdjęcie kobiety i jakieś artykuły z gazet na swoim tablecie. – Kandyduje do rady i to niezła sztuka. Bardzo religijna, zresztą jak cała rodzina.
– No okej, ale co oni mają wspólnego z Odinem? – Fuentes nie do końca rozumiał ten cały research.
– Stary Odin to kumpel Marcelo Mazzarello ze szkolnej ławki. Znają się jak łyse konie. Kiedy pojechaliśmy do Marcela z Lucasem, do jego domu w Tierras Altas, wydawał się mówić szczerze – nienawidzi Los Zetas. Powiedział, że nigdy nie wybaczy im tej strzelaniny, w której zginęła Gracie Molina. Luke uważa starego za bajkopisarza. Twierdzi, że ściemnia i powie wszystko, byleby tylko otrzymać trochę uwagi, ale mi się wydaje, że on na serio nie ma ochoty współpracować z Zetkami. Myślę, że jego ludzie przejęli inicjatywę i próbują pomóc Los Zetas wrócić do dawnej świetności. – Eva powiedziała to wszystko z wypiekami na twarzy. Nie była jednak pewna, czy to od alkoholu czy może od tej adrenaliny. – Powiedział też coś, co nie daje mi spokoju, a co Luke uznał za głupotę.
– Co takiego? – Oscar również wciągnął się w tę historię. Teraz kiedy wiedział, że Oliver był członkiem Los Zetas, był jeszcze bardziej wyczulony na tę całą wojnę karteli.
– Stary Odin nie jest aktualnym Odinem.
– Co masz na myśli?
– Odin to tytuł, nie imię. Stary szef tego gangu miał syna, który miał przejąć kartel, ale zakochał się i spłodził dziecko.
– Wow, ale zbrodnia. – Fuentes wywrócił oczami. – Został pozbawiony „tronu”, bo śmiał uprawiać przedmałżeński seks?
– Nie. – Eva uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Syn starego świadomie zrezygnował z tego „tronu”, jak to ładnie ująłeś. Ale wygląda na to, że Los Zetas mają świra na punkcie czystości krwi i schedy po starym szefie nie mógł przejąć byle kto. Oliver próbował, tak samo jak jego przyrodni brat i wielu przed nimi. Kurczę, Oscar, nie chce mi się tobie wszystkiego tłumaczyć…
– No teraz już musisz, skoro zaczęłaś! – ponaglił ją i przesiadł się na kanapę w loży obok niej, zerkając wokoło, czy nikt ich nie podsłuchuje. Ludzie tańczyli i pili, zupełnie nie zwracając na nich uwagi, więc mogli mówić bezpiecznie.
– A więc dobrze. Stary Odin miał trzech synów, ale tylko jednego z prawego łoża. Tylko jeden był prawowitym dziedzicem. To było trzydzieści lat temu, Junior wyjechał do stolicy i żył sobie spokojnie, aż tu nagle kropnęli go jego właśni ludzie. Nie chcieli, żeby kiedykolwiek przyszło mu do głowy wracać po tron, jak już się znudzi tą Europejką. Zaczęła się walka o władzę, każdy chciał przejąć schedę po starym Odinie, ale jemu nikt nie odpowiadał. Dlatego Los Zetas podupadli i to Templariusze pod przewodnictwem El Pantery wiedli prym w północnym Meksyku. Oliver w końcu też chciał przejąć władzę, czuł się uprzywilejowany jako syn starego Odina…
– Zaraz, Bruni jest synem Odina?!
– Jezu, zamknij się, przecież on jest w tym barze! – Eva przyłożyła koledze dłoń do ust. Była przerażona. Oscar musiał nalać sobie kolejnego shota po tych rewelacjach. – Tak, jest nieślubnym synem Odina, więc Los Zetas nigdy nie mogli go zaakceptować. No i był też Christopher – też nieślubny synek, ale Odinowi bardzo się podobał jako następca. Więc domyślasz się, że Bruni go kropnął, bo nie chciał mieć konkurencji.
– Zabił własnego brata?
– Ano zabił i zwalił winę na Lalo Marqueza. Porąbane, prawda?
– Ledwo nadążam.
– No więc długo Los Zetas pozostawali w cieniu na rynku narkotykowym, aż tu nagle pojawia się Nowy Odin i przejmuje powoli władzę, ma posłuch, autorytet i co najważniejsze – szacunek starego. Nikt nie wie, kim on jest, ale to ktoś całkiem obcy, w ogóle niepowiązany z tą rodziną. I wygląda na to, że kartel znów zaczyna odżywać pod jego przewodnictwem.
– Jeśli kartel nie chciał się zgodzić na jakiegoś nieślubnego mieszańca, to dlaczego zgadzają się na nowego spoza ich kręgu? – Oscar kompletnie tego nie rozumiał.
– No właśnie chyba nie do końca się zgadzają, a przynajmniej Bruni planuje obalenie aktualnej władzy i przejęcie jej siłą. To jest moja hipoteza. Jak na razie wykonuje usłużnie rozkazy swojego nowego pana, bo stary Odin nadal żyje i ma coś do powiedzenia. Ale jak ten osiemdziesięcioletni staruszek odejdzie z tego świata, wtedy rozpęta się burza. A to wcale nie jest wszystko.
– Jest więcej?
– Jest. – Eva rozejrzała się dookoła, próbując się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu, tak jak uprzednio zrobił to Oscar. – Według Marcelo Mazzarello, Los Zetas nie pozbyli się wszystkich legalnych spadkobierców. Rozprawili się z synem z prawego łoża i jego europejską kobietą, ale mówi się, że ich dziecko przeżyło. Żyje sobie gdzieś, nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie nieświadome, że ma pierwszeństwo do tronu. Lucas się na mnie zezłościł.
– Co, dlaczego? – Oscar zdziwił się tym nagłym przerywnikiem w rozmowie.
– Bo zasugerowałam, że powinniśmy podstawić papierowego króla, który odegrałby rolę wnuka starego Odina. Pomyślałam, że taka osoba mogłaby ukrócić walkę o władzę i przez to jakoś moglibyśmy dojść do kompromisu i nie dopuścić do wojny karteli, która nieuchronnie się zbliża.
– I chciałaś podstawić Lucasa jako przynętę?
– Nie. – Eva przygryzła wargę, uważnie obserwując jego reakcję. – Ciebie.
Oscar patrzył na nią przez chwilę, szybko mrugając powiekami. Nie wiedział, czy sobie z niego nie żartuje. W końcu, kiedy zdał sobie sprawę, że ona mówi poważnie, ryknął śmiechem. Łzy stanęły mu w oczach.
– Jezu, Evie, ale ty masz pomysły. Inteligencją to nigdy nie grzeszyłaś.
– Przestań! Pasowałbyś wiekiem. Wnuk Odina miałby teraz jakieś trzydzieści lat, pewnie mieszka albo długo mieszkał za granicą. Ty byłeś w śpiączce dziewięć lat, łatwo byłoby to upozorować. Przepraszam, już nic więcej nie powiem – dodała, bo zrobiło jej się głupio, że w ogóle o tym wspomina. Chyba po prostu za dużo wypiła.
– Słuchaj, to wcale nie jest głupie, cel jest naprawdę szczytny. – Oscar nadal nie mógł powstrzymać śmiechu. – Ale jednak ja to ja. Nie jestem odpowiednią osobą do infiltrowania zorganizowanej grupy przestępczej. Poza tym na pewno by mnie sprawdzili dogłębnie, dowiedzieliby się, że przyjaźnię się z Lucasem. Zresztą Oliver przecież o tym wie.
– No tak, nie pomyślałam. Po prostu chciałabym znaleźć tego Odinka Juniora.
– Czyli takiego Thora? – Funtes nie mógł się powstrzymać i znów się roześmiał. – Daj Javierowi namiar, a znajdzie ci tego małego bożka. Wątpię jednak, by chciał przejąć kartel. Jeśli jest choć trochę normalny, będzie trzymał się od tego z daleka.
– Pewnie masz rację. A Javier już próbował, ale mamy za mało danych. Marcelo nie zdradził zbyt wiele, a Luke wściekł się, kiedy zasugerowałam, że pójdę z nim ponownie porozmawiać. Zresztą i tak wie niewiele więcej niż to, co nam powiedział.
– Dziesięć, dziewięć, osiem…
– To już? – Eva zerknęła na zegarek, kiedy usłyszeli odliczanie w barze. – Świetnie, kolejny rok, kolejne zmarszczki.
– Nie jest tak źle. – Oscar udał, że przygląda się kącikom oczu Evy. – Jak na aktorkę, trzymasz się dobrze.
– Dzięki. Chyba.
– Trzy… dwa… jeden… Szczęśliwego Nowego Roku! – Cały bar ryknął i wszyscy zaczęli składać sobie życzenia.
– No to szczęśliwego Nowego Roku. – Oscar złożył życzenia Evie i uniósł w górę kieliszek tequili, który następnie przechylił i wlał sobie do gardła zawartość.
– Oscar…
– Hmmm?
– Pocałujesz mnie?
– Co? – Ponownie opluł się tequilą, bo tego się nie spodziewał.
– Wiem, że nie powinnam prosić, nie mam prawa. Ale to był naprawdę parszywy rok. Chcę, żeby kolejny był lepszy.
– I pocałunek sprawi, że będziesz miała szczęście?
– Nie zaszkodzi spróbować. – Wzruszyła ramionami, a on przez chwilę oceniał za i przeciw. Co złego się mogło stać?

***

Myślała, że jadąc nad morze ze starymi znajomymi, pokaże im, że jest dobrą koleżanką. Myślała, że zaczną ją traktować normalnie, może nawet wybaczą jej błędy z przeszłości. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Jedynymi osobami, które traktowały ją po przyjacielsku byli Felix i Rosie. Reszta miała ją jednak za puszczalską, która nie przegapi żadnej okazji, by obściskiwać się z chłopakami. Nie było to miłe, kiedy Ignacio zgłosił ją do budki buziaków. Próbowała się przemóc, robić dobrą minę do złej gry, przekonywać samą siebie, że przecież to szczytny cel. Nie mogła pozwolić, by któraś z dziewcząt poszła w to miejsce – Jordan tylko bardziej by ją znienawidził, gdyby pozwoliła Vedzie wziąć to na siebie, a Sara i Olivia, choć często się zgrywały, nie były wcale tak chętne do całowania przypadkowych chłopców. Wiedziała, co trzeba zrobić i zrobiła to z wysoko uniesioną głową, szczególnie że wiedziała, że nie ma co liczyć na pocałunek o północy z Marcusem.
Cały wyjazd Marcus spędził z Adorą i Beą. Nie licząc krótkiej rozmowy na plaży, zamienili ze sobą parę uprzejmych słów, a jej było cholernie przykro. Nie wiedziała, czego właściwie od niego oczekiwała – że rzuci Adorę i pójdzie z nią na romantyczny spacer w świetle księżyca? Veronica była romantyczką, ale nie była aż tak naiwna. Wiedziała, że musi sobie zasłużyć na wybaczenie i starała się ze wszelkich sił, ale widocznie to nie wystarczyło. Yon był przy niej cały czas i była mu wdzięczna, ale czasami wolała po prostu pobyć sama. Za bardzo jej pilnował, był opiekuńczy jak na dobrego kolegę przystało, ale ona czuła się przez to osaczona.
Sylwester w Veracruz zdecydowanie nie był dla niej udany, zresztą podobnie jak ten poprzedni. Zaczynała sądzić, że od tego momentu wszystko tylko bardziej się skomplikuje i będzie tylko przybywało problemów, a pocałunek o północy wcale nie był w stanie zapewnić jej szczęśliwego roku.
Westchnęła, odgarniając włosy z oczu. Nie była przyzwyczajona do krótkiej fryzury do ramion. Kiedy była młodsza zawsze nosiła długie włosy i były one jej dumą. Po raz pierwszy ścięła je po felernym balu debiutantek w 2014 roku, kiedy to jakiś złośliwiec posklejał je balonową gumą do żucia. Odrosły jednak szybko i oprócz sporadycznego podcinania końcówek, nic z nimi nie robiła aż do momentu, kiedy dostała rolę w musicalu Felixa. Chciała zrobić coś nowego, dopasować się do roli, ale też pokazać, że bierze to wszystko na poważnie. Miał to być nowy rozdział w życiu, ale poza kilkoma komplementami, nie spotkało jej od tego czasu nic miłego.
Veronica potrzebowała bliskości i wcale nie chodziło o bliskość fizyczną, bo chłopaków miała na pęczki w swoim towarzystwie, całowała się z nie jednym, nikt nigdy jej nie odmawiał, ale ona potrzebowała prawdziwej bliskości, tej duchowej. Chciała znów poczuć się kochana, chciała poczuć się rozumiana i przede wszystkim nie chciała się zadręczać ponurymi myślami. Dlatego szukała Jordana tamtego wieczoru, kiedy Romowie napadli na jej dom. Chciała z nim iść do łóżka, bo tak naprawdę zawsze czuła się przy nim bezpieczna. Potrzebowała tego, ale on ją odtrącił i to bolało. Natomiast Yon był pod ręką i to on stał się jej drugim wyborem, ale idąc z nim do łóżka, Veronica poczuła się lepiej tylko na chwilę. Na dłuższą metę nic i tak nie miało sensu.
– Nie chciałaś z nami posiedzieć przy ognisku? – Felix przysiadł koło niej na plaży, gdzie zaszyła się w samotności z podciągniętymi pod brodę kolanami, skrobiąc coś w notatniku.
– Nie miałam ochoty. Poza tym uznałam, że nie jestem tam mile widziana. – Uśmiechnęła się smutno i pokazała mu notatnik. – Robię postanowienia noworoczne.
– Naprawdę? Nie sądziłem, że ktoś jeszcze się tym zajmuje. – Castellano uniósł wysoko brwi, ale uśmiechnął się ze zrozumieniem i z ciekawością przyjrzał się kartce.
– Większość przepisałam z zeszłego roku. Wiem, jestem żałosna, ale nie udało się ich zrealizować, a są dla mnie ważne. – Panna Serratos podsunęła mu notatki. Nie krępowało jej, że zobaczy jej osobiste zapiski. – Zawsze numeruję je od najmniej ważnego. Skupiam się na drobnostkach, żeby potem łatwiej było mi poświęcić się tym prawdziwym celom.
– „Podciągnąć się w nauce z biologii” – przeczytał na głos Felix, kiwając głową z uznaniem. – Całkiem sensowne postanowienie. Chyba też powinienem się bardziej przyłożyć, bo egzaminy już za pasem. To mi się podoba – „Dać czadu w musicalu Felixa”. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.
Veronica się uśmiechnęła. Niektóre postanowienia były dosyć trywialne, takie jak poprawa stopni, znalezienie nowego hobby, nie odkładanie rzeczy na ostatnią chwilę. Kilka z nich było jednak dla niej naprawdę ważnych.
– Tak, wiem. – Panna Serratos postanowiła wtrącić, widząc jak Felix marszczy nos. – Te na szczycie listy graniczą z cudem, to chciałeś powiedzieć?
– Nie, nie, wcale nie – zaprzeczył szybko, ale przygryzł dolną wargę z lekkim zakłopotaniem. – Może być po prostu… nieco trudniej.
Oddał jej kartkę z uśmiechem, który w jego mniemaniu miał oznaczać „powodzenia!”, ale ona odebrała to raczej jako „możesz próbować, ale nic z tego nie będzie”. Westchnęła, patrząc na trzy punkty na szczycie listy – numer trzeci głosił „odzyskać przyjaźń Sary”. Numer drugi – „spróbować z Marcusem od nowa”. Numer jeden – „sprawić, że Jordi znów będzie się śmiał jak dawniej”.
Cóż, nie ma rzeczy niemożliwych.

***

Olivia oderwała się od Jorge i spojrzała mu w oczy. Odbijały się w nich gwiazdy i błyski fajerwerków i czuła, że mogłaby skończyć tę noc inaczej niż zaplanowała, ale w porę się opamiętała.
– Dzięki – powiedziała i położyła się ponownie obok niego, splatając dłonie na swoim brzuchu i patrząc w niebo.
– Za co? – zamrugał szybko powiekami, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi. – Za pocałunek o północy?
– Każdy powinien mieć swojego noworocznego całusa.
– Dlatego obściskiwałaś się z tamtym bucem?
– Chciałam coś zmienić.
– I zmieniłaś?
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Masz coś przeciwko, jeśli na tym poprzestaniemy?
– Masz na myśli całusa? A chciałaś czegoś więcej? – Jorge obrócił w jej stronę głowę. Zwykle była przebojowa i roześmiana, czasami złośliwa i nieco wkurzająca, ale teraz wyglądała na poważną. Takiej jej jeszcze nie widział.
– Mam kondomy w torebce, jeśli o to pytasz.
– Nie, nie o to. A właściwie sam nie wiem, o co pytam.
– Mam też plaster antykoncepcyjny – poinformowała go, choć wcale nie musiał tego wiedzieć. – Robiłeś to kiedyś?
– Co, uprawiałem seks? – Prychnął, zgrywając się przez chwilę, ale nie mógł długo udawać. – Nie.
– Czy to coś zmienia, jeśli dziewczyna nie jest dziewicą?
– Co masz na myśli? – Położył się na boku i włożył rękę pod głowę, patrząc na jej profil z lekkim zaskoczeniem.
– Słyszałam, że faceci lubią czuć się zdobywcami. Jeśli dziewczyna jest nietknięta przez innego, to ich rajcuje. Lubią myśleć, że to oni pierwsi podbili teren. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Rozumiem. Ale to nie jest średniowiecze.
– Niby nie, ale czasem tak się czuję. – Olivia położyła się na prawym boku i przyjęła taką samą pozycję jak Jorge. – Z kolei inni wolą jak dziewczyna jest doświadczona i zna różne triki. Co ty byś wolał?
– Nie zastanawiałem się nad tym. – Uśmiechnął się lekko, bo sądził, że to pytanie jest dla zabawy, ale wpatrywała się w niego intensywnie, czekając na szczerą odpowiedź. – Sam nie wiem. Jedno z nas powinno wiedzieć, jak to się robi. Ale z drugiej strony miło jest wiedzieć, że to dla nas obojga pierwszy raz. To dodaje ekscytacji.
– A nie strachu?
– Pewnie trochę strachu też. Jak było z tobą? – zapytał, bo odniósł wrażenie, że właśnie tym się z nim podzieliła, że nie była już „czysta”, jakkolwiek głupio to brzmiało.
– Nie chcę o tym mówić.
– Aż tak źle? – Nie odpowiedziała, więc nie drążył tematu. Trochę go jednak nurtowała jej postawa, w końcu nie udzieliła mu jednoznacznej odpowiedzi na poprzednie pytanie. – A więc chciałaś? Romantyczna sceneria, mówiłaś że jestem seksowny…
– Powiedziałam, że twój tata jest seksowny. – Blondynka zachichotała, nie mogąc się powstrzymać.
– Tak, ale powiedziałaś też, że jestem podobny do ojca. – Zaśmiał się, bo próbował ją rozweselić i mu się to udało.
– Nie jestem głupia, Jorge. Wiem, że coś jest między tobą i Aurorą. Nie jestem taką dziewczyną. Mówię czasem różne głupoty, ale nie odbiłabym chłopaka koleżance.
– Nie jestem z Rory. To znaczy nie chodzimy ze sobą – sprostował, spuszczając lekko wzrok. Sam nie wiedział, na czym stali. – I też wolałbym o niej nie rozmawiać.
– Okej, więc nie rozmawiajmy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:13:39 18-06-24    Temat postu:

cz. 2


Od czasu kiedy Quen wszedł na nich w sytuacji, która zdawała się prowadzić tylko do jednego, znów powróciła napięta atmosfera. Było niezręcznie, a oboje Marcus i Adora nie umieli sobie z tą niezręcznością poradzić. Na szczęście Beatriz zawsze była przy nich, więc wszelkie dziwne sytuacje udało się zmienić, przekierowując uwagę na małe szkraba. Tym razem jednak bobas im nie towarzyszył. Poprosili Vedę, by chwilę posiedziała z małą, skoro i tak wróciła wcześniej do Niezapominajki, a sami udali się w ustronne miejsce na plaży.
– Stąd będzie najlepiej widać fajerwerki – obiecał dziewczynie, rozkładając na zimnym piasku koc i pomagając jej usiąść.
– Wziąłeś szampana?
– Nie możesz pić.
– Ale tobie się przyda. – Szturchnęła go łokciem, a on zmarszczył brwi. Miała go za sztywniaka, nie było innego wytłumaczenia.
– Adoro – zaczął cicho, bo coś nie dawało mu spokoju. Poczuł, że musi to wyjaśnić. – W planetarium, kiedy byliśmy sami, dlaczego powiedziałaś, że jesteś dla mnie aseksualna?
– Czasami mówię, zanim pomyślę. Nie przejmuj się tym, to nie jest ważne.
– Dla mnie jest. – Marcus spojrzał na nią, żeby mieć pewność, że widzi, jak bardzo mu to ciąży. – Nie tylko jesteś dla mnie dziewczyną. Jesteś kobietą. Wiem, jak to brzmi. W mojej głowie brzmiało lepiej. – Zacisnął powieki z zażenowania, a ona się roześmiała. – Przepraszam, jeśli czułaś, że nie traktuję cię jak dziewczynę. Jeśli sądziłaś, że mi się nie podobasz. Bo podobasz mi się. Bardzo. Podoba mi się twój umysł, jesteś mądra i zabawna, mogę z tobą rozmawiać godzinami o nauce, o książkach, o podglądaniu sąsiadów – dodał z lekkim śmiechem. – Ale uważam też, że jesteś piękna. I jeśli powstrzymywałem się przed jakimś ruchem to tylko dlatego, że…
– Że sądziłeś, że ja kocham Roque – wytłumaczyła za niego, a on musiał przyznać jej rację.
– Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że go zdradzam. Wiem, że ty tego nie czułaś, że był dla ciebie okropny, ale jemu na tobie zależało. Może nie na początku, ale później. Myślę, że się opamiętał. Zostawił ci list i pieniądze, chciał rzucić robotę u Templariuszy, chciał być obecny w życiu twoim i Bei. Wiem to na pewno.
– Chcesz w to wierzyć, jest różnica – zauważyła, a on westchnął.
– Chcę tylko powiedzieć, że nie jesteś dla mnie tylko przyjaciółką i nie jesteś też tylko mamą Beatriz. Jesteś Adorą, a ja jestem głupkiem, bo nie potrafię.
– Czego?
– Nie potrafię pokazywać w taki sposób emocji. Jestem dosyć zamknięty w sobie.
– Co ty nie powiesz? – Garcia zacisnęła usta, żeby nie roześmiać mu się w twarz, skoro już raz się przed nią otworzył. Serce zabiło jej szybciej po jego wyznaniu. – To masz szczęście, że ja nie jestem.
Nie zdążył zapytać, co ma na myśli, bo pocałowała go akurat w momencie, kiedy w oddali rozległy się fajerwerki. Przewróciła go na plecy, które wcześniej tak skrupulatnie naznaczyła paznokciami, ale nie czuł bólu. Oddał pocałunek, przytulając ją do siebie mocno, dłonie zatrzymując jednak na jej udzie, nie chcąc posunąć się dalej. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek, delikatnie odsuwając dłonią zbłąkany kosmyk włosów z jej policzka. Jej oczy zabłyszczały, więc uznał to za przyzwolenie i pogłębił pocałunek, a jego druga dłoń odnalazła brzeg sukienki, którą powoli podwinął wyżej. Stracił poczucie czasu, ale rozsądek w końcu wziął górę. Cały Delgado.
– Adoro? Powinniśmy wracać. – Ledwo mógł zaczerpnąć oddech. Z wielkim żalem przerwał pieszczoty. Chciał kontynuować, ale nie byłby sobą.
– Dlaczego? – zapytała, zła na samą siebie za nutę zawodu w swoim głosie. – Bolą cię plecy?
– Nie – przyznał. Plecy były ostatnią rzeczą, o której teraz myślał, mimo że leżał na twardo ubitym wilgotnym piasku, który czuł przez cienki materiał koca. – Po prostu… – Nie mógł się wysłowić, bo znów zamknęła mu usta pocałunkiem. – Wolałbym nie tutaj…
– Dlaczego? To romantyczne miejsce.
– Tak, ale… Nie tutaj – dodał już bardziej stanowczo, a ona cofnęła się i uklękła obok na kocu.
– Och – wyrwało jej się, kiedy zdała sobie z tego sprawę. Rozejrzała się po urokliwym zakątku plaży. Kiedyś jej o tym wspominał, ale widocznie wyleciało jej z pamięci. – Tu przychodziłeś z Roque.
– I z Veronicą – dodał, choć jego usprawiedliwienie tylko go pogrążyło.
– Tego akurat wolę nie słuchać. – Podniosła się do pionu i poprawiła sukienkę. Wiedziała, że Delgado, pomimo że chodził z panną Serratos kilka lat, nigdy nie poszedł z nią na całość, ale kto wie, co tam innego robili w zaciszu Niezapominajki. Na samą myśl się wzdrygnęła. – Wracajmy.
Czuł, że znów zawalił sprawę, a mina Adory tylko go w tym utwierdziła. Mógł pójść za ciosem, ale nie był tego typu osobą. Uważał też, że Adora zasługiwała na coś lepszego niż piasek i robaki. Kiedy jednak wrócili do Niezapominajki, Yon Abarca i Veda kłócili się w salonie i stało się dla nich jasne, że tej nocy raczej nie spędzą razem.
– No to dobranoc – powiedziała Adora, przez chwilę stając w progu pokoju Neli, jakby czekała, aż Marcus coś powie, ale on nie przestąpił kroku.
– Dobranoc.

***

Młodzież cieszyła się ostatnimi dniami wolności – korzystali z wyjazdu do Veracruz, bo powrót do domu zbliżał się nieuchronnie, a wraz z nim początek nowego semestru. Quen wiele by dał, by wydłużyć ten czas i spędzić go z Caroliną. Podczas wyjazdu nie mieli okazji pobyć sami oprócz pierwszego dnia, kiedy udali się do szpitala. Ubolewał nad tym i przeklinał w duchu fakt, że zaprosił tyle osób, ale z drugiej strony czuł lekką ulgę – w miarę jak zaczynali się do siebie zbliżać, zaczynał sobie uzmysławiać, jak mało wiedział i jak mało umiał w kwestii związków. Jego duma nie pozwalała mu już więcej prosić o pomoc kuzyna – od kiedy wiedział, że Jordan zataił przed nim fakt adopcji, poczuł się urażony. Felixa też nie mógł zapytać o radę, bo sam był prawiczkiem, w dodatku nigdy nie miał dziewczyny. Castellano był dobry, kiedy trzeba było spojrzeć na problem z innej perspektywy, bo zawsze był wyrozumiały i jako starszy brat znał się trochę na uczuciach płci przeciwnej, ale w kwestiach intymności Enrique wolał mu nie zawierzać.
No i był też Marcus – cholerny Marcus Delgado – który miał największe doświadczenie z jego obecnych kolegów, ale z kolei potrafił być totalnie niedomyślny, a Quen nie miał siły objawiać mu prawdy, a prawda była taka, że na tym wyjeździe pod jednym dachem znajdowały się aktualnie cztery zadurzone w nim dziewczyny. Cóż, pięć jeśli liczyć Carolinę. Ibarra nadal odczuwał złość, kiedy przypominał sobie, że Nayera przyznała otwarcie, że Delgado kiedyś jej się podobał. Wyglądało na to, że Olivia już pogodziła się ze swoją rolą przyjaciółki, a Sara nigdy nie zamierzała nawet niczego próbować z przewodniczącym szkoły, ale tak czy siak pozostawały Adora i Veronica, a Quen odczuwał zażenowanie, kiedy przebywał w jednym pomieszczeniu z nimi wszystkimi.
Zażenowanie to nie mogło jednak równać się temu, które poczuł po tym jak zastał przyjaciela i jego najwyraźniej dziewczynę w intymnej sytuacji. Czuł się niekomfortowo jeszcze następnego dnia po sylwestrze, kiedy przypominał sobie ten obraz, o którym wolałby zapomnieć.
– Co ci jest? – Veda patrzyła na kolegę szeroko otwartymi oczami, kiedy on stał w kuchni i dłońmi zasłaniał oczy. – Kroiłeś cebulę?
– Mam ochotę wydłubać sobie oczy – odpowiedział dziewczynie, mrugając zawzięcie i kręcąc głową, jakby próbował pozbyć się tego obrazu z głowy. – Dobrze się bawiłaś na imprezie plażowej? Nie mieliśmy okazji pogadać.
– Wróciłam wcześniej, bo byłam zmęczona. Ale wygrałam ropuszkę! – Pochwaliła się, pokazując pluszową maskotkę. – Wyciągnęłam z maszyny za drugim razem, a ten głupek nie umiał nawet za dziesiątym.
– Jaki głupek? Ach, ten. – Ibarra parsknął śmiechem. – Niektórzy faceci są strasznie drażliwi. Ale szkoda, że wróciłaś do domu, ominęła cię niezła akcja.
– Jaka akcja?
– Felix został okrzyknięty bohaterem i dzisiaj odbiera nagrodę u burmistrza Veracruz.
– Posłał strzałę jakiemuś zbrodniarzowi?
– Nie, dlaczego zaraz strzałę? – Quen podrapał się po szyi, nie rozumiejąc jej pytania.
– No to dlaczego bohaterem?
– Bo wyłowił z wody wnuka burmistrza i stał się sensacją w Internecie. Nie widziałaś? – Quen wyciągnął telefon i pokazał jej posty na instagramie. – Kto by pomyślał, że Felix będzie miał taki fejm?
– Też mi fejm, ja mam więcej obserwujących. – Yonatan Abarca wszedł do kuchni i prychnął pod nosem ze złością.
– Bo pokazujesz klatę i produkty od sponsorów na każdym możliwym zdjęciu. Nie uratowałeś nikomu życia, baranie. – Ibarra trącił chłopaka barkiem i wyszedł do ogrodu, gdzie znajomi już rozkładali siatkę do gy w siatkówkę.
Yon nalazł sobie szklankę zimnego mleka i wtedy poczuł na sobie wzrok Vedy. Skrzywił się.
– To ty.
– Ja. A kto? – Veda wysunęła zaczepnie podbródek. Nie rozumiała, o co mu chodzi.
– Zrujnowałaś mi sylwestra, wiesz? Zrujnowałaś cały kolejny rok. – Abarca zacisnął dłonie w pięści. – Rozumiem, że ci się podobam, ale to był cios poniżej pasa.
– Nie dotykałam cię nigdzie poniżej pasa. – Balmaceda wpatrzyła się teraz z zaciekawieniem w kapitana drużyny konkurencyjnej szkoły. – Zdenerwowałeś mnie.
– To nie powód, żeby kogoś całować bez jego zgody. Pocałunek o północy jest… Nie powinno się… – Nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Że ograbiła go z romantycznego pocałunku o północy? – Wykorzystałaś mnie, bo nigdy się nie całowałaś i chciałaś spróbować z przystojniakiem z drużyny piłkarskiej i tyle.
– Nieprawda! Całowałam się już!
– Chyba we śnie albo z pluszakiem, ewentualnie z plakatem jakiegoś członka boysbandu. – Yon prychnął. Był zły. Po cichu liczył, że uda mu się pocałować Veronicę, ale jedyne na co miał szansę to wkurzająca koleżanka Jordana. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
– Na co się patrzysz? – Objęła się ramionami, do piersi przyciskając pluszową ropuchę.
– Orientuj się. – Rzucił w jej stronę piłkę do siatkówki, którą miał pod pachą.
Piłka odbiła się od głowy Vedy, sprawiając, że dziewczyna się zachwiała. Spojrzała na niego z wyrzutem i roztarła bolące miejsce.
– Nie jesteś w jego typie – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
– Czyim typie?
– Jordana. – Abarca zamyślił się głęboko. Od jakiegoś czasu próbował to zrozumieć, ale nijak mu się to udawało. – Masz dwie lewe ręce, pewnie nawet nie uprawiasz żadnego sportu, masz czym oddychać, ale tu jednak twoje atuty się kończą. Nie przypominasz dziewczyn, z którymi się spotykał, a trochę ich było. Co z tobą jest? Twoi rodzice są jakimiś bogaczami? Ojciec to jakiś słynny przedsiębiorca albo wynalazca? A matka to może zdobywczyni Nobla w dziedzinie matematyki?
– Z matematyki nie przyznają Nobla, tylko medal Fieldsa – sprostowała, a on wniósł oczy do nieba zniecierpliwiony.
– Silvia kazała mu się z tobą zadawać? Pewnie dlategi przyleciał jak czarownica na miotle do salonu tatuażu, żeby cię ochronić przed „piekielną nocą wyzwań”. – Zakreślił w powietrzu cudzysłów, popijając swoje mleko i spoglądając na nią z ciekawością. – Nie kumam.
– Ja też nie mam pojęcia, o czym ty do mnie mówisz. – Veda pokręciła głową i zacmokała cicho. Akurat w tym momencie do kuchni weszli Marcus i Remmy. – Marcus, masz strasznie podrapane plecy.
Delgado obrócił głowę, by spojrzeć na swoje nagie plecy niczym szczeniak ganiający za własnym ogonem. Veda roześmiała się perliście.
– Wyglądasz jak Mozart.
– W ogóle nie jest podobny, co ty bredzisz? – Yonatan popukał się w czoło.
– Chodzi o jej psa – wyjaśnił Marcus dobitnie, patrząc na Abarcę z góry. – Veda, idziesz z nami grać w siatkówkę?
– Nie umiem i nie lubię. Ale nie krępujcie się. Ja poczytam sobie książkę w cieniu.
– Ej, serio, Marcus, ktoś tu chyba nieźle zabalował. – Remmy Torres zniżył głos i zerknął za plecy, by upewnić się, że Veda wyszła i już ich nie słyszy. – Aż taki z ciebie ogier?
– Cicho bądź. – Marcus zawstydził się, karcąc kapitana drużyny wzrokiem. – Sytuacja trochę wymknęła się spod kontroli.
– Dlatego idziesz grać w siatkówkę, żeby wyładować energię, bo nie możesz tego zrobić w sypialni? Jeśli martwisz się zabezpieczeniem to w porządku, ubezpieczam cię. – Torres wyciągnął z kieszeni kilka prezerwatyw złączonych ze sobą, co nie uszło uwadze Yonatana, który przysłuchiwał się całej rozmowie. Ryknął śmiechem po tych słowach.
– Wow, Delgado, nie tracisz okazji, co? Weź sobie, nie żałuj. Temu tutaj nie będą raczej potrzebne, skoro tak chętnie się nimi dzieli. – Abarca dokończył swoją szklankę mleka i odstawił ją z hukiem na blat, nie zawracając sobie głowy, by ją umyć.
– Nie, Remmy, to nie tak. – Marcus pokręcił głową i musiał zmusić się całą siłą woli, by nie sięgnąć po prezerwatywy z jego rąk. Co by pomyślała Adora? Chciała tego? Cóż, on zdecydowanie chciał, ale na pewno nie w takiej scenerii, gdzie każdy mógł wejść w każdym momencie, a w dodatku pokój Marianeli nieco go odpychał – to trochę tak jakby chciał uprawiać seks w pokoju młodszej siostry i na samą myśl się wzdrygnął.
– No dobra, ale jeśli zmienisz zdanie…
– A po co tobie tyle gumek, Torres? Nie przyjechałeś tu chyba z nikim specjalnym, co? Pragnę ci przypomnieć, że Sara jest moją najlepszą przyjaciółką i jeśli coś kombinujesz…
– Wyluzuj, Marcus, nic nie planuję. Mój ojciec jest odrobinę zbyt opiekuńczy, to wszystko. – Jeremiah wzruszył ramionami. – Jak zmienisz zdanie, to daj znać. – Poklepał go po plecach i wybiegł na zewnątrz, by dołączyć do gry.

***

Kuchnia w Niezapominajce była niewielka i przytulna, a Veronice zawsze kojarzyła się z domowymi wypiekami Serafiny Guzman. Babcia Jordana i Neli zawsze wiedziała, jak osłodzić im życie podczas wakacji i nastolatka wielokrotnie przypatrywała jej się, kiedy gotowała albo piekła. Muffiny babci Sery było dobre na wszystko, więc panna Serratos pomyślała, że może i tym razem zdziałają cuda i pozwolą jej nieco wkupić się w łaski starych znajomych. Miała nadzieję, że przyjemne zapachy z rana dadzą jej punkt przewagi. No i w końcu mieli Nowy Rok, powinni zacząć od zera.
– Pachną przepysznie. – Rosie pociągnęła nosem, spoglądając na apetyczne czekoladowe babeczki, które Veronica właśnie wyciągnęła z piekarnika. – Mogę?
– Są jeszcze zbyt gorące, wystawię je na chwilę, żeby ostygły. – Veronica zdjęła kuchenne rękawice, posyłając jej promienny uśmiech. Była wdzięczna, że Primrose nie traktuje jej z dystansem.
– Patrzcie, dziewczyny, Veronica upiekła ciastka. – Rose zwróciła się do koleżanek, które właśnie schodziły z góry i miały zamiar wyjść do ogrodu, gdzie chłopcy już szykowali się do meczu siatkówki.
– Wolę nie próbować, pewnie są zatrute – rzuciła Olivia, posyłając Veronice mordercze spojrzenie i ciagnąc Ruby za sobą.
Wysoka szatynka spochmurniała i spojrzała z bólem na Sarę, która dreptała za Olivią i Ruby. Duarte szybko odwróciła wzrok i wyszła za nimi, a Primrose uśmiechnęła się pokrzepiająco, ale nic nie mogła poradzić na to, że Olivia i Sara nie chciały przyjaźnić się z panną Serratos. Wyszła za nimi, chcąc im powiedzieć, że ich zachowanie było nie na miejscu, ale Veronica wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Zrobiło jej się okropnie przykro. Wychodziła ze skóry, żeby wszystko naprostować, ale widocznie przeliczyła się, myśląc, że będzie tak jak dawniej. Nieopatrznie cofnęła się kilka kroków i oparła dłoń na gorącej blasze.
– Co ty wyprawiasz, porobią ci się pęcherze! – Yon Abarca wyskoczył nie wiadomo skąd i dopadł do dziewczyny, chwytając jej zaczerwienioną dłoń zaniepokojony. – Po co brałaś się za pieczenie? One i tak tego nie docenią.
– Lubię piec. To mnie odstresowuje – wytłumaczyła, pozwalając Yonowi włożyć swoją dłoń pod zimną bieżącą wodę. Odetchnęła z ulgą, bo oparzenie piekło niemiłosiernie. – Poradzę sobie. Idź pograj w siatkówkę z resztą.
– Nie chcę z nimi siedzieć, nawet ich nie lubię. Przyjechałem dla ciebie – powiedział, zniżając głos do szeptu, ale i tak doskonale go usłyszała.
– Wiem, dziękuję. – Uśmiechnęła się, sprawiając, że jego serce zabiło przez chwilę mocniej, ale zaraz potem zamarło na chwilę po jej kolejnych słowach: – Jesteś świetnym przyjacielem.
– Jestem zajebistym przyjacielem. – Abarca ze złością sięgnął po apteczkę, szukając jakiegoś plastra. Przynajmniej nie musiał na nią patrzeć. Mruknął sam do siebie: – Tylko cholernym przyjacielem.
– Ale to co zrobiłeś, Yon, nie było w porządku. – Veronica zdawała się nie słyszeć jego ostatnich słów. Wróciła do ich rozmowy sprzed imprezy sylwestrowej, kiedy wyszło na jaw, że to Abarca podsunął policji trop w sprawie śmierci Dalii. – Nie mogę uwierzyć, że wydałeś w taki sposób Jordi’ego. On by ci nigdy czegoś takiego nie zrobił.
– Jak to nie? Nie jesteśmy kumplami, nigdy nie byliśmy. – Nastolatek oburzył się po jej stwierdzeniu. – Jordan nigdy nie przegapił okazji, żeby mi dopiec. Upokarzał mnie na każdym kroku. Już nie pamiętasz pierwszego roku liceum, co? Straciłem przez niego możliwość gry w pierwszym składzie, bo zwichnąłem rękę.
– Pamiętam. Pamiętam też, że nabijałeś się z Neli i doprowadziłeś ją do płaczu. I pamiętam, że celowo zaczepiałeś Jordana. Wcale cię nie uderzył, sam sobie zwichnąłeś rękę.
– Tak, usprawiedliwiaj go dalej. Zawsze to robiłaś, kryłaś go i maskowałaś jego błędy. To żenujące, że facet musi się bez przerwy kryć za dziewczynami, zamiast wziąć na klatę swoje winy. Z Dalią też tak było. – Yon prychnął ze złością, bo nie mógł się powstrzymać. – Jordan mógł jej napluć w twarz, a ona myślałaby, że to tylko deszcz.
– Przestań, to okropne co mówisz. – Dziewczyna pokręciła szybko głową, krzywiąc się po tych słowach, bo były wyjątkowo okrutne wobec jej zmarłej przyjaciółki. – Dalia nie zasłużyła, żebyś tak o niej mówił. Była twoją przyjaciółką, co z tobą?
– Przepraszam, okej? – Trochę się zmieszał, ale w gruncie rzeczy mówił to, co myślał. – Ale taka jest prawda – Jordan wykorzystywał Dalię, zawsze tak było. Najpierw dlatego, że matka mu kazała z nią chodzić, a potem po sylwestrze, bo szukał jakiejś odskoczni po śmierci Franklina. Przecież o tym wiesz, sama mówiłaś, że Dali ci się zwierzała. Sypiała z Jordanem po kątach, a on ją potem pogonił, jak zrobiło się to dla niego niewygodne i cała szkoła zaczęła gadać, że Dalia przyprawia mu rogi z Patem.
– Nieprawda, Yon, wszystko pomyliłeś. Dalia wcale nie sypiała z Jordim, a zresztą nawet jeśli to nie jest twoja sprawa. Moja zresztą też nie. – Veronica zarumieniła się, bo nie chciała wtrącać się w sprawy przyjaciół. – I akurat ty najbardziej cieszyłeś się z tych plotek na anonimowym blogu. Czy ty… czy to ty je rozpowiedziałeś? – Musiała o to zapytać. Wcześniej stawała w obronie Abarci, kiedy Felix insynuował, że to właśnie on mógł stać za zboczonym profilem na instagramie, ale teraz zwątpiła.
– Za kogo ty mnie masz? – Yon poczuł się urażony. Autentycznie go zraniła samą insynuacją. – Myślałem, że przynajmniej ty nie myślisz o mnie w taki sposób.
– Bo nie myślę! – usprawiedliwiła się szybko, ale ciężko jej było uwierzyć, że nie miał z tym nic wspólnego. – Po prostu wydaje mi się, że to zbyt dużo jak na zbieg okoliczności. Pokłóciłeś się z Dalią po treningu piłki nożnej, wybiegła wtedy z płaczem, a niedługo później pojawiły się w tym plotkarskim pismaku obrzydliwe rzeczy na temat Jordana i jego rodziny…
– I myślisz, że to ja je wysłałem na bloga, tak? – Yon założył ręce na piersi i spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.
– Słyszałam, jak mówiłeś różne rzeczy chłopakom z drużyny. To nie były miłe rzeczy.
– Co takiego mówiłem? – Abarca wyglądał, jakby ją prowokował do zwierzeń. Chciał, żeby powiedziała to na głos.
– Mówiłeś straszne brednie. Że przy Jordim wszyscy umierają i że Franklin też na pewno przez niego umarł.
– Tak mówiłem – przyznał, unosząc głowę do góry. – Byłem wściekły, bo trener mianował go kapitanem po śmierci Franklina i miał gdzieś moją opinię.
– Jordan nie przyjął tej pozycji.
– Tak, zrobił mi wielką łaskę, prawda? Zostałem kapitanem z braku laku, bo on nie chciał nim być. – Chłopak prychnął, zaciskając dłonie na ramionach.. – Gadam różne rzeczy, ale nigdy nie wypisywałem anonimowych anonsów. Ktoś musiał słyszeć moją rozmowę z Dalią i to wykorzystał. Ja nigdy bym nie wymyślił takiej bzdury, że Franklin mógł chcieć się zabić. Za kogo ty mnie masz, Vero?
– Przepraszam, po prostu chciałam się upewnić. Nie cierpiałeś Jordana, a twoja postawa po śmierci Dalii tylko to potwierdza, skoro byłeś skłonny powiedzieć policji takie rzeczy.
– Powiedziałem to, co sam wiedziałem. Zrobiłbym to obojętnie kogo by to dotyczyło. Chodziło o Dalię, Vero. Ktoś ją zgwałcił i zamordował z zimną krwią, a ja myślałem tylko o tym, że dla mnie była jak młodsza siostra. Chciałem, żeby winny za to odpowiedział. I szczerze? Nie żałuję. Nadal uważam, że Jordan ponosi część winy. Sam doprowadził ją do takiego stanu, sam ją od siebie tak uzależnił, a potem zostawił na pastwę losu i w ogóle się nią nie interesował, a kiedy naszła go ochota na bzykanie, miał ją na każde skinienie. Jestem pewien, że właśnie to się wydarzyło w dniu, w którym Dali zginęła. Poprosił ją o spotkanie, ale się rozmyślił i ona znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
– Ja w to nie wierzę. – Veronica pokręciła gwałtownie głową. Oczy jej się zaszkliły na wspomnienie zmarłej przyjaciółki.
– Bo ty jesteś zbyt dobra, Vero. Nie zdajesz sobie sprawy… – Urwał, bo sam nie wiedział, co chce jej powiedzieć – czy chciał ją pocieszyć czy może oskarżyć, bo czuł się przez nią wykorzystany, mimo że ona nigdy nie robiła niczego umyślnie. – Pewnie nie chciał źle, ale tak po prostu wyszło. Guzman ma już to do siebie, że ludzie przez niego cierpią, a on nie musi się specjalnie starać.
– Yon.
– Co? – Abarca cofnął się, bo chciał już wyjść z domku, żeby nie musieć patrzeć, jak dziewczyna się rozkleja. Był pewien, że by się ugiął i ją przytulił, a nie mógł być takim ciamajdą.
– Nie uważam cię za złego człowieka.
Nie miał pojęcia, czy ma jej za to podziękować czy czuć się oburzonym, że w ogóle musiała to powiedzieć. Nie chciał tak dłużej stać, bo miała na niego taki efekt, że pewnie za chwilę zacząłby ją błagać o wybaczenie, a naprawdę nie czuł, że zrobił coś złego. Pokiwał tylko głową i wskazał dłonią drzwi do ogrodu.
– Idziemy pograć w siatkę?
– Zaraz przyjdę, chciałam najpierw zanieść reszcie muffinki. – Spuściła wzrok, a on na widok jej rumieńców poczuł się jeszcze gorzej, o ile to w ogóle możliwe.
– Jeśli chcesz zanieść Marcusowi śniadanie do łóżka, to nie kłopocz się. Już rozgrzewa się do gry w siatkówkę. – Wskazał od niechcenia dłonią na drzwi do ogrodu. Poczuł wielką ochotę, by go pogrążyć w jej oczach. – Ta jego Adora to niezła lisica.
– Słucham? – Zamiotła długimi rzesami, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
– Nie widziałaś, jak go podrapała? Całego go naznaczyła. A on chyba nie ma dosyć, bo widziałem, jak brał gumki od Torresa. Zapowiada się długi weekend. Idziesz?
Veronica zbladła i spojrzała na czekoladowe muffinki ze smutkiem. Marcus je uwielbiał. Skarciła się w duchu, bo nieświadomie właśnie jego ulubione ciastka chciała upiec. Poczuła się jak ostatnia idiotka. Oczywiście, że sypiał z Adorą – byli pewnie parą, praktycznie wychowywali razem dziecko. Zrobiło jej się ogromnie przykro, ale nie mogła mieć do nikogo pretensji. Do nikogo oprócz siebie.
– Yon, chcesz iść w jakieś ustronne miejsce? – zapytała cichutko, nawet na niego nie patrząc, a on zakrztusił się, choć nie miał niczego w ustach.
– Idziecie grać? Dziewczyny kontra chłopcy! – krzyknęła nagle z ogródka Rosie i już nie mieli okazji dłużej porozmawiać. – Hej, Serratos, ty jesteś z nami. – Primrose zawołała w stronę Veronici, która niepewnym krokiem dołączyła do znajomych.
– Ja? – Szatynka wskazała na siebie palcem, nie do końca rozumiejąc. – Mogę?
– Pewnie, że możesz, co to za głupie pytanie? – Yonatan oburzył się samym faktem, że mogła o to zapytać. Widział miny Sary i Olivii, które kręciły nosami i miał ochotę powiedzieć im kilka przykrych słów, bo nie podobało mu się, jak traktowały Vero, podczas gdy ona chciała tylko wpasować się w otoczenie. Żałował jedynie, że stracił okazję by pobyć z nią sam na sam. Wiedział, co sugerowała i chociaż nie podobało mu się, dlaczego to zrobiła, był pewien, że by się ugiął.
– No, przecież niedługo dołączysz do naszej szkolnej drużyny, więc chyba wypadałoby przetrzeć szlaki, prawda? – Rose zmrużyła oczy w słońcu, gestem zachęcając dziewczynę, by podeszła bliżej.
– Nie ma mowy, Veronica nie dołączy do pierwszego składu. To po prostu nie fair – oświadczyła Olivia, kręcąc głową. – Lidia jest kapitanem.
– Nikt tego nie kwestionuje. – Felix pojawił się znikąd ponownie poirytowany zachowaniem koleżanki.
– Wielki pan bohater przemówił. Nie stawaj w jej obronie, Felix. Ona chce pozbawić Lidię stanowiska!
– Wcale tego nie chcę, naprawdę! – Veronica poczuła, że musi się wytłumaczyć. Spojrzała na Felixa błagalnie, ale nie musiała tego robić, bo on doskonale wiedział, że panna Serratos nie była tego typu osobą. – Dyrektor Torres luźno zaproponował, żebym dołączyła do zespołu, ale nie chcę się wtrącać do waszych spraw.
– Nie bądź niemądra, Vero. – Yon wtrącił się do rozmowy, mierząc wzrokiem Olivię. – Jesteś lepsza od nich wszystkich razem wziętych, to oczywiste, że trener Bruni musi cię wziąć do drużyny. A jeśli nawet zostaniesz kapitanem, co z tego? Zasłużyłaś na to. Jesteś najlepsza.
– Bzdura. Lidia jest świetna! – Olivia tupnęła nogą.
– I ma chyba metr pięćdziesiąt w kapeluszu, co? – Abarca prychnął.
– Wzrost to nie wszystko. Sam nie jesteś gigantem, Abarca. – Felix lekko się zirytował. Yon był od niego niższy, a popisywał się przy pierwszej lepszej okazji. Koszulkę już dawno ściągnął, by prężyć mięśnie przy Veronice, idąc w ślad za Marcusem Delgado, na którego widok kilka studentek idących plażą chichotało.
– Zmierzam do tego, że kapitanem powinien być najlepszy gracz, to wszystko.
– Dobra, ludzie, czy to teraz takie ważne? Grajmy póki pogoda sprzyja. Mamy ferie, powinniśmy się cieszyć. – Primrose rzuciła piłkę w stronę Yona, który złapał ją przed swoim nosem. – Obyś w siatkówkę był równie dobry co w nożną, żebyśmy mogli zakończyć tę paplaninę.
– Dzięki za nic, Felix. – Olivia pchnęła ramieniem przyjaciela, który szedł na swoją pozycję.
– A co ja niby zrobiłem? – Oburzył się, bo przecież nie powiedział nic złego.
– Przestań wreszcie brać jej stronę! – syknęła, głową wskazując na Veronicę. – Już dosyć, że ją zaprosiłeś. Zejdź mi z oczu.
– Czy to te dni w miesiącu? Dlaczego wciąż się na mnie wyżywasz? – Castellano sam już nie nadążał.
– Idź lepiej sprawdź instagrama czy innego facebooka, czy Lidia nie zmieniła statusu na „w związku” po wczorajszym wieczorze nad jeziorem!
– Lidia nie ma instagrama. – Właściwie nie wiedział, po co to powiedział. Poczuł się jednak parszywie, że Olivia o tym wspomina.
– Ale Daniel Mengoni ma. – Olivia uśmiechnęła się złośliwie. – I z tego co wiem, jest niezłym romantykiem. Lubi przechadzki w świetle gwiazd i takie tam.
– Zamknij się. – Felix spalił buraka, ale jego dłoń automatycznie powędrowała do telefonu komórkowego. Chciał sprawdzić profil znajomego ze szkoły.
– Mengoni romantykiem? Raczej beksą. – Yonatan usłyszał strzępy ich rozmowy i wybuchnął śmiechem. – Jak Dalia z nim zerwała po obozie to miał oczy tak czerwone, jakby natarł się papryczkami chilli. Pamiętasz, Pat?
– Co? – Patricio nie do końca wiedział, o co jest pytany. – Jaki Mengoni?
– No ten karateka, co Dalia się z nim po raz pierwszy całowała na koloniach. To były te wakacje przed pierwszą liceum. Mówiłeś, że go nie lubisz i chciałeś go wyzwać na pojedynek, ale się bałeś, że ci połamie kości, bo uprawia sporty walki. Nie pamiętasz go? Chodził później z Martą z klasy politechnicznej. Zerwali chyba jakoś na początku roku szkolnego.
– Ah tak, pamiętam. – Pat lekko się zmieszał i rzucił szybkie spojrzenie w stronę Ruby. Nie podobało mu się, że Yon znów wspomina Dalię.
Felix i Veronica wymienili zdumione spojrzenia, których nikt nie rozumiał.
– O której musisz być w ratuszu, żeby odebrać tę nagrodę? – zwróciła się do chłopaka panna Serratos.
– Właściwie to powinienem już wyjść – odparł Castellano, rozumiejąc ją bez słów i nie zerkając nawet na zegarek, co wydało się podejrzane. – To na razie!
– Ej, ja też chcę jechać! Ella mnie zabije, jak nie zrobię zdjęć! – krzyknął za nimi Quen, ale dwie wysokie sylwetki pobiegły plażą i znikły im z oczu.
– O co im chodzi? – Yon zaniepokoił się ich zachowaniem. Nie podobało mu się, że Veronica spędzała tyle czasu w towarzystwie Felixa.
– Nie przejmuj się, tylko graj. Za dużo gadasz, Abarca. – Rosie posłała w jego stronę kolejną piłkę, która odbiła się od jego głowy ku uciesze Vedy siedzącej w cieniu.
– Grajmy – mruknął nadąsany. Nici z małego sam na sam z Veronicą Serratos, na które tak liczył.

***

Conrado nie wrócił na noc po imprezie sylwestrowej, a Lidia uważała, że to całkiem dobra wiadomość – wychodził ze swojej skorupy i widocznie dobrze się bawił. Poinformował ją esemesem, że ma się nie martwić, więc tak też zamierzała zrobić, a śniadanie noworoczne i tak miało się odbyć u Emily i Fabricia.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – przywitała się z Emily, wchodząc do ich kuchni, gdzie blondynka już szykowała śniadanie. Alice siedziała przy kuchennym stole i bawiła się zestawem małej projektantki, który dostała na święta od Saverina. – Fabricio ma wartę przy bliźniakach?
– Raczej oni mają warte przy nim. Ucinają sobie razem drzemkę. – Emily uśmiechnęła się do brunetki, która zakasała rękawy, umyła ręce i ruszyła do pomocy przy śniadaniu. – Sylwester się udał?
– Tak, było całkiem fajnie. – Montes mówiła radosnym tonem, ale nie uszło uwadze Emily, że coś ją trapi. – Emily… mogę cię o coś zapytać?
Nastolatka rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Alice, a agentka od razu zrozumiała, co ma na myśli. Poprosiła więc córkę, by poszła obudzić Fabricia na śniadanie.
– Idę już, idę. Możecie po prostu powiedzieć, że chcecie pogadać na dorosłe tematy. – Blondyneczka westchnęła, ale poszła do taty, zostawiając je same.
– Chodzi o chłopca, tak? – zagadnęła pani Guerra, sprawiając, że Lidia poczerwieniała po koniuszki uszu. – Czy to ma związek z zawartością twojej torebki na balu?
– O Boże, nie, nic z tych rzeczy! I przysięgam, że zabiję Guzmana za rozpowiadanie tych bzdur! – Ze złością zacisnęła dłoń na nożu. – Chodzi o chłopaka, ale to nie tak jak myślisz! Ja nie… to znaczy ja nigdy… Ja… – Nie wiedziała, co chce właściwie powiedzieć, ale Emily rozumiała.
– Całowaliście się – pomogła dziewczynie, a ta podziękowała jej skinieniem głowy. – Pocałowaliście się w sylwestra o północy i teraz nie możesz przestać o tym myśleć?
– Nie do końca. – Lidia odwróciła się w stronę kobiety i westchnęła. – Daniel pocałował mnie o północy, ale tyle rzeczy się działo po drodze, że… właściwie zupełnie o tym zapomniałam. Przypomniało mi się dopiero rano. To nie jest śmieszne – dodała, bo na ustach Emily pojawił się szeroki uśmiech.
– Oczywiście, że nie jest. Ale widocznie byłaś naprawdę mocno rozemocjonowana, skoro nie byłaś w stanie przetworzyć tego od razu.
– To nie to. – Lidia pokręciła głową. – Po prostu inaczej to sobie wyobrażałam. To był mój pierwszy pocałunek. No, prawie pierwszy – dodała bardziej do siebie. Całusa z Łucznikiem Światła raczej nie mogła zaliczyć do prawdziwych pocałunków. W końcu był za krótki, był pod jemiołą i nawet Rosie przyznała, że to nic takiego. – Myślałam, że zobaczę gwiazdy czy jakieś fajerwerki, sama nie wiem, tak jak na filmach, ale jedyne fajerwerki to te wystrzelone przez jakichś idiotów o północy i… nie zrobiły na mnie wrażenia.
– W porządku, pierwszy pocałunek nie zawsze jest idealny. – Emily odłożyła nóż, którym kroiła owoce i poświęciła uwagę Lidii. – Czasami czuje się to od razu, a czasami potrzeba czasu. W emocjach inaczej się wszystko odczuwa. Byłaś zestresowana, pewnie też zmęczona, więc to naturalne.
– No nie wiem, Emily. – Lidia ponownie się zarumieniła i wstydziła się to w ogóle powiedzieć na głos. – Bo ja chyba… przez cały czas myślałam o kimś innym.
Nie wspomniała Emily, że przez cały czas myślała o łańcuszku na szyi Daniela, mając ochotę go zerwać i przekonać się czy to ten sam, który podarowała Łucznikowi Światła.
– Całując się z jednym chłopcem, myślałaś o innym? – Kącik ust Emily podniósł się nieznacznie. – To normalne, że porównujesz chłopaków. Każda dziewczyna tak robi. Zapewniam cię, że chłopcy też, choć dla nich różnica nie jest zbyt wielka, szczególnie w tym wieku.
– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale po prostu nie byłam w stanie się tym cieszyć. A w dodatku pod koniec wieczoru, kiedy odwoziliśmy Nelę do domu autem Kevina, Daniel zapytał mnie, czy mógłby mnie kiedyś zaprosić na randkę.
– To chyba dobrze?
– Kto prosi o zgodę, żeby kogoś gdzieś zaprosić? Chyba powinien po prostu zapytać, czy z nim pójdę do kina czy na obiad, czy… właściwie to sama nie wiem, co się robi na randkach w Pueblo de Luz. Ale uważam, że nie powinno się zapowiadać zaproszenia, tylko po prostu zaprosić. – Lidia znów się zasępiła. – Jestem idiotką, bo Daniel jest miły, naprawdę go lubię, ale zdaje się być trochę…
– Zbyt grzeczny? – podpowiedziała Emily, a Lidia schowała twarz w dłoniach.
– Pewnie uważasz mnie za skończoną gówniarę.
– Wcale nie. Jesteś po prostu nastolatką. W twoim wieku ma się wyidealizowany obraz związków, a popkultura nie pomaga – wszędzie widać bad boyów.
– Nie chcę bad boya, Emily. Chciałabym po prostu zaznać odrobiny romantyzmu, to wszystko. – Lidia westchnęła, pożerając jedną truskawkę, by skupić się na czymś innym niż miłosne rozterki. – Chciałabym, żeby chłopak nie pytał mnie o pozwolenie, czy może mnie zabrać na randkę, tylko żeby po prostu to zrobił. Chciałabym, żeby zostawiał mi ukryte liściki i kwiaty. Chciałabym trochę więcej adrenaliny, wiesz?
– Doskonale cię rozumiem. – Emily zapewniła ją, że wcale nie jest dziwna i była jej za to wdzięczna. – A co powiedziałaś, kiedy ten cały Daniel zapowiedział zaproszenie na randkę?
– Powiedziałam, że muszę zapytać Conrada o zgodę. – Montes zagryzła wargi i tym razem patrzyła, jak Emily wybucha śmiechem.
– Wymówka dobra na wszystko. Chciałabyś z nim iść na randkę?
– Myślę, że tak – stwierdziła po krótkiej analizie Lidia. – Jest przystojny, podoba mi się, jest ułożony, odpowiedzialny, a ja lubię spędzać z nim czas. Nie wiem czy na tyle, by iść z nim na randkę, ale jestem skłonna spróbować.
– Więc masz swoją odpowiedź. A Conradem się nie martw, nie musi o wszystkim wiedzieć. – Puściła jej konspiracyjnie oczko.

***

Kciuk zahaczył o szelki i kroczył przez miasto pewnym krokiem z siatką zakupów w jednej ręce. Antonio Molina nie przejmował się tym, co gadali ludzie. Do kampanii wyborczej też specjalnie się nie przygotowywał, pozwolił działać Silvii i Deborze. O dziwo jednak musiał stwierdzić, że wielu starych druchów chętnie na niego zagłosuje – kilku powiedziało mu to wprost, a czytając ostatni numer Luz del Norte, zdziwił się widząc swoje nazwisko wysoko w sondażach. Miał ochotę się roześmiać, a ta ochota tylko się pogłębiła, kiedy doszedł do swojego domu i zobaczył siedzącego na schodach i palącego papierosa syna.
– Podobno rzuciłeś – powiedział, mijając Ivana i wyciagając z kieszeni klucz.
– Ty podobno też. Co masz w tych siatkach? – Szeryf badawczym wzrokiem przyjrzał się przezroczystej torbie, szukając tam alkoholu. Zgasił papierosa i wyrzucił peta pod nogi, rozgniatając go butem.
– Same świństwa. Ale wybielaczem do prania raczej się nie upiję, jeśli o to ci chodzi. Taka śmierć też nie jest zbyt przyjemna. Wchodzisz? – Antonio otworzył drzwi na oścież, ale nie czekał na syna, tylko poszedł do kuchni, by rozpakować zakupy.
– Sam sobie robisz zakupy? – Ivan wszedł do środka i rozejrzał się po wnętrzu.
– Nie jestem zniedołężniały, Ivan. – Stary Molina wypakował rzeczy i powkładał je niedbale do szafek. Kątem oka przyglądał się synowi, którego wzrok powędrował do stolika pod oknem. – Zagramy?
Szeryf zamrugał powiekami, nie do końca rozumiejąc, do czego ojciec zmierza. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ma na myśli szachy, które zawsze rozkładał w tamtym miejscu.
– Grasz jeszcze?
– Nie znalazłem godnego siebie przeciwnika. – Nie wiedzieć czemu, usiadł na krześle i patrzył, jak ojciec rozkłada szachownicę i podaje mu pionki. – Ja gram białymi.
– Oczywiście. Zawsze lubiłeś wykonywać pierwszy ruch. Szkoda, że w życiu gorzej ci idzie niż w szachach.
– Słucham?
– Nic, nic. – Molina zaczął ustawiać swoje pionki i po chwili zaczęli rozgrywkę. – Nigdy nie byłeś wielkim myślicielem, Ivan. Poza matmą i wuefem średnio ci szło w szkole. Ale w szachach byłeś naprawdę, naprawdę niezły.
– Byłem dobry, to chciałeś powiedzieć. – Ivan poprawił go, czując, że jego duma lekko ucierpiała na tym zaniżeniu jego umiejętności. – Matematyka idzie w parze z szachami.
– Nie, to nie to. Byłeś dobry już od dziecka.
– Bo tylko tak mogłem cię czymś zająć. – Ivan wykonał ruch na szachownicy i czekał, aż ojciec zrobi swoje. – Tylko grając w szachy nie chwytałeś za butelkę. Dawałem jej od ciebie odpocząć.
Antonio pokiwał lekko głową, bo doskonale się tego domyślał. Ivan chronił matkę od najmłodszych lat. Albo próbując zająć ojca czymś innym albo sam ją osłaniając, a kiedy był już starszy, obijając mu gębę własnymi pięściami. Zaśmiał się ochryple, chwytając się za żebra.
– Mam nadzieję, że ci dokuczają – mruknął Ivan, którego uwadze nie uszedł lekki ruch ojca.
– Słusznie, dobrze się spisałeś, łamiąc mi wtedy żebra. Zębem bardziej się przejałem.
– Wstawiłeś implant.
– I kosztował kupę kasy, ubezpieczenie służb mundurowych wcale nie jest takie dobre. Ty wiesz o tym najlepiej. Jak twój bark? – wskazał na ramię Ivana, a ten bezwiednie potarł je w miejscu, gdzie kiedyś ojciec mu je zwichnął, przekreślając jego karierę pływacką.
– Boli, kiedy pada deszcz.
– W tej okolicy pada cały czas.
– Nie myślę o tobie tak często, jakbyś tego chciał.
– Wcale nie chcę. Twój ruch. – Antonio machnął ręką w stronę planszy. – Po co przyszedłeś, Ivan? Powspominać stare czasy? Bo na pewno nie po to, żeby zagrać ze mna partyjkę szachów. Sprawdzasz mnie.
– Dziwisz mi się? Jestem szeryfem, muszę dbać o bezpieczeństwo.
– A ja jako stary pijak jestem niebezpieczny? – Antonio odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. – Sprawdzasz, co kombinuję z Silvią Olmedo. Chcesz się dowiedzieć, co kombinuję w kampanii wyborczej. A może… nie, nie jesteś aż tak głupi, żeby przyjść tutaj z takiego powodu. – Molina sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Nie wychowałem cię na naiwniaka, Ivan. Więc na pewno nie jesteś tutaj w oczekiwaniu na jakieś łzawe przeprosiny.
– Nie wychowałeś mnie, nie przypisuj sobie zasług kogoś innego. Miałem siedemnaście lat, kiedy wyprowadziłem się z domu i od tego czasu niczego od ciebie nie chciałem, a już na pewno nie przeprosin. Przyszedłem ze względów służbowych, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
– W porządku. – Antonio pokiwał głową. – Jestem detektywem, Ivan. Możesz oszukiwać wszystkich wokół, ale nie mnie. Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie.
– Jakie pytanie?
– To, którego nie zadałeś, a skręcasz się, żeby poznać odpowiedź – dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć. Chciałbyś usłyszeć, że miałem jakąś okropną traumę z dzieciństwa, że bicie Claudii i ciebie było dla mnie formą odreagowania albo czegoś tam jeszcze. Chcesz usłyszeć, że żałuję i cierpię. Ale nie powiem ci tego, bo nie chcę twojego współczucia.
– Nigdy byś go nie dostał, Antonio. – Ivan zwrócił się do niego bezpośrednio po imieniu, dając mu do zrozumienia, że dla niego nie jest i nigdy nie był ojcem. Zaśmiał się cicho pod nosem na samą myśl, że staremu mogło coś takiego przyjść do głowy. – Ja ruszyłem dalej ze swoim życiem, nie interesuje mnie, co robisz ze swoim.
– Ruszyłeś dalej, tak? – Antonio wpatrzył się w szachownicę, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Podrapał się po nieogolonym podbródku, bo sytuacja była wyjątkowo niebezpieczna. Ivan zaciągał jego pionki w pułapkę. – Ruszyłeś dalej, dlatego teraz układasz się z Fernandem Barosso i donosisz mu na swoich przyjaciół.
– Nie twoja sprawa, co robię i z kim. Nie powinno cię to interesować. Przestań mnie śledzić i obserwować.
– Stare przyzwyczajenia policyjne. – Molina wzruszył ramionami. – Wiem, czego chcesz, Ivan, ale Fernando Barosso ci tego nie da. Ja mogę spróbować, ale tak naprawdę nigdy nie dostaniesz tego, czego tak naprawdę chcesz.
– Taki jesteś dobrze poinformowany, co? – Ivan się zirytował. – Czego więc chcę?
– Chcesz głowy człowieka, który zamordował ci córkę.
Ivan zacisnął palce na swoim gońcu, którego położenie miał zamiar zmienić na szachownicy. Wpatrzył się wściekłym wzrokiem w ojca, który z kolei patrzył na niego z zupełnie innym wyrazem oczu. Miał ochotę porachować mu kości po raz kolejny. Poczuł falę gorącej złości rozlewającą się po ciele.
– Szukasz igły w stogu siana, Ivan. Fernando dba tylko o siebie, tobie nie pomoże. Sam gów*o wie, a Templariusze nie są mu już przychylni. Sam El Pantera mógł pociągnąć za spust. Czy to by ci przyniosło ukojenie, gdybyś wiedział, że to on? Nie. – Antonio sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Bo Esteban Chavez gryzie piach. Każdy mógł zastrzelić Gracie, naprawdę każdy.
– Zamknij się.
– Wybij wszystkich Templariuszy, jeśli chcesz. Nie znajdziesz jednego winnego. A nawet jeśli, nie wróci to życia twojej małej.
– Powiedziałem: zamknij się!
– Zresztą ty winnego i tak widzisz codziennie w lustrze.
Ivan wstał z miejsca i odłożył ze złością pionek na szachownicę.
– Idioto. Poświęciłeś gońca.
– Czasem trzeba poświęcić jednego na rzecz wielu. – Ivan ze złością wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.


***

Rozmowa z Emily trochę uspokoiła Lidię. Ostatnie wydarzenia nieco ją rozstroiły emocjonalnie, a bliskie spotkanie z jadowitym wężem mogło się skończyć tragicznie, więc to nic dziwnego, że z głowy wypadły jej inne rzeczy takie jak chociażby sylwestrowy pocałunek. Oczywiście nie przyznała się Emily, że głowę zaprzątał jej zamaskowany bohater z Pueblo de Luz. Wiedziała, że nawet wyrozumiała pani agent nie pochwaliłaby tej chorej fascynacji. Lidia jednak, pomimo swoich wcześniejszych zapewnień, że nie będzie próbowała odkryć tożsamości Łucznika Światła, podczas sylwestrowego wieczoru musiała się przekonać na własne oczy. Żałowała, że nie udało jej się zobaczyć zawieszki na szyi Daniela. Była pewna, że poznałaby charakterystyczny krzyżyk i wszystko stałoby się jasne. Niestety jednak wszystko tylko bardziej się pokomplikowało, a ona nie bardzo miała z kim o tym porozmawiać. Rosie była na wyjeździe w Veracruz, a poza tym wiedziała, że przyjaciółka uznałaby jej obawy za niepotrzebne i kazałaby jej słuchać swoich instynktów. Nie mogła też pogadać z Felixem, bo dowiedziała się, że ten traktuje ją jak kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę i czuła się przez to parszywie. Nie chciała stracić przyjaciela, ale obawiała się, że już nic nie będzie takie samo. Postanowiła sobie, że nie zdradzi się z tym, że wie o jego uczuciach. Było dobrze tak jak było i nie chciała tego zmieniać.
Resztę przerwy świąteczno-noworocznej miała zamiar poświęcić intensywnej nauce i szczególnie skupiła się na języku włoskim. Nie mogła już prosić o pomoc Felixa, Daniel też odpadał, bo sesje korepetycji będą od teraz niezręczne po ich sylwestrowym pocałunku, więc mogła liczyć tylko na siebie. Musiała się przyłożyć, jeżeli chciała się na coś przydać Łucznikowi. Skoro włoska mafia ewidentnie na niego czyhała, co pokazali w wigilijny wieczór, nawiedzając go w sadzie Delgadów, to dobrze byłoby poznać język wroga. Tak czy siak musiała się podciągnąć z tego przedmiotu, bo Giacomo Mazzarello się na nią uwziął i nie wiedziała, co jest tego powodem. Dlatego każdą wolną chwilę poświęcała na opracowywanie zadań, a żeby móc się lepiej skupić, wciskała do uszu słuchawki, by nie słyszeć nic naokoło.
Przychodnia dla potrzebujących była tego dnia niemal pusta, w okresie świątecznym nie działo się zbyt wiele, a już szczególnie w Nowy Rok pacjenci niespecjalnie się tu pojawiali. Conrado zabalował w Monterrey u gubernatora, a Lidia nie chciała narzucać się Guerrom, więc wybrała pracę w święta. Oprócz konieczności podłączenia kilku kroplówek witaminowych dla tych, którzy przecholowali z alkoholem poprzedniego wieczora, niewiele się jednak działo. Tak więc Lidia mogła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i jednocześnie zaliczyć staż oraz odbębnić zaległe zadania domowe.
– Montes, czy ty chcesz ogłuchnąć? Nie słyszałaś, że do ciebie mówię?
Z irytacją wyszarpnęła z uszu słuchawki na kablu i podniosła wzrok znad biurka, patrząc na młodego Guzmana, który wypowiedział te słowa.
– Słyszałam, ale miałam nadzieję, że jak będę cię ignorować, to sobie pójdziesz. Co tam? – westchnęła, czekając na tę wielką sprawę, która nie mogła poczekać.
– Moja karta, muszę odbić. – Wyciągnął dłoń, by podała mu jego identyfikator do pracy w przychodni. Zbierał godziny jak pracowita mróweczka, ale ona dobrze wiedziała, że większość czasu w przychodni spędzał drzemiąc na którejś kozetce, bo niewiele się tu działo.
– Leży tutaj, mogłeś sam sobie wziąć. – Wskazała ręką jego kartę i podała mu ją od niechcenia, patrząc jak odbija ją w specjalnym urządzeniu, które zapisywało jego czas stażu.
– Czy to Pitbull? – Jordan wskazał na jej słuchawki, po czym oparł się jedną dłonią o biurko recepcji, a drugą potarł swoją skroń. – Chyba mam mini udar.
– Co, dlaczego? – Ściszyła dźwięk, bo rzeczywiście dawało po zaworach.
– Jak można tego słuchać? Ta popowa sieczka wypierze ci mózg.
– Nie martw się o mój mózg, ma się całkiem dobrze. Muzyki słucha się takiej, która sprawia ci przyjemność. A poza tym sam napisałeś pełno piosenek w tym stylu do musicalu Felixa. – Lidia odgryzła się, ze złością chowając słuchawki do swojej torby, bo wiedziała, że i tak już nie uda jej się skupić na lekcjach.
– To co innego, to się sprzedaje. A zresztą i tak nie zrozumiesz – machnął na nią ręką i zajął miejsce przy wolnym komputerze w recepcji.
Lidia westchnęła z irytacją i wzięła się za pracę, żeby nie zwrócił jej uwagi, że się obija. Odpowiadała za inwentaryzację leków, a jako że po Nowym Roku miała przyjść nowa dostawa, musiała wszystko raportować. Liczba leków w gablocie nijak jednak zgadzała się z tą, która powinna się tam znajdować. Lidia przeliczyła fiolki cztery razy i nadal nie mogła się ich doliczyć. Złapała się za głowę. Conrado powierzył jej pieczę nad przychodnią. Ufał jej, miała zajmować się tak prostymi rzeczami, a i tak to sknociła. Nie, właściwie to nie ona. Na samą myśl poczuła, że jej dłonie same zaciskają się w pięści.
– Hej, ty! – zawołała w stronę Guzmana, który zapisywał na komputerze dziennik swoich praktyk. Julian podszedł do tego bardzo skrupulatnie i rzeczywiście rozliczał go z godzin odpracowanych w przychodni. Stażysta musiał opisywać, jakie czynności wykonywał każdego dnia. – Znów rozdawałeś nadprogramowo leki?
– Nic podobnego. I nie drzyj się tak, tu są chorzy ludzie – uspokoił ją, nie patrząc na nią, tylko ze spokojem wklepując jakieś notatki do systemu.
– Nie ma nikogo – przypomniała mu. Pora też była już późna, a lekarz dyżurny już zbierał się do wyjścia.
– Tak czy siak nie musisz tak krzyczeć. Nie rozdawałem żadnych leków.
– Widziałam ostatnio, jak dałeś tamtej kobiecie antybiotyki. To naprawdę nie jest śmieszne. Ja jestem z tego rozliczana!
– Posłuchaj, Montes. – Ze zniecierpliwieniem wcisnął klawisz „enter” i odwrócił się do niej na obrotowym krześle. – Nie brałem żadnych leków. Skoro nie umiesz się ich doliczyć, to może zapytaj swojego chłoptasia, czy czegoś nie wziął.
– Kogo? – Lidia zmarszczyła brwi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że mówi o Danielu, który pomagał w przychodni kilka razy w tygodniu. Nie miała siły tłumaczyć Guzmanowi, że Mengoni nie był jej chłopakiem. – Daniel nie wziąłby leków bez mojej wiedzy.
– Doprawdy? – Jordan nie wydawał się być zainteresowany rozmową. Wyłączył komputer, wstał od biurka i rozciągnął się.
– Po co miałby to robić?
– Może dlatego, że lubi sobie wcinać leki jak tik-taki – podpowiedział, a na widok morderczego wzroku Lidii, dał za wygraną i wyjaśnił. – Koleś przyjmuje na stałe leki.
– Jak to? Choruje?
– Nie wiem, czy choruje czy ćpa dla przyjemności i w gruncie rzeczy nie bardzo mnie to interesuje. Wiem tylko, że ma często problemy z koncentracją, musisz mu powtarzać kilka razy zadania z chemii, żeby w końcu zakumał, co robi się męczące, bo robicie to tutaj, kiedy ja próbuję pracować. – Lidia prychnęła po jego słowach. W przeważającej większości drzemał sobie za parawanem, bo w przychodni nie działo się zbyt wiele. Zignorował jednak jej złośliwe prychniecie i kontynuował: – To by wyjaśniało też jego obniżoną sprawność fizyczną. Zrezygnował z zajęć karate i często nie ćwiczy na wuefie. Suchość w jamie ustnej… nie zauważyłaś, że pije bardzo dużo wody? Zaburzenia widzenia – pociera oczy i wytęża wzrok, a nie nosi okularów.
– Przeanalizowałeś go? – Montes nie wiedziała, co ma na to powiedzieć. Zdawało się, że pomyślał o wszystkim. Był spostrzegawczy i zirytował ją tym. – Innych też tak analizujesz? Mnie też?
– Ciebie nie trzeba analizować. Jesteś dosyć prosta.
– Pseudopsycholog się znalazł. – Kiedy ona przetwarzała tę obelgę, on podszedł do gablotki z lekami i omiótł wnętrze ciemnymi oczami.
– Mówiłaś, że czego brakuje? – zapytał.
– Poradzę sobie. – Ze złością zamknęła szafkę z lekami, bo poczuła, że patrzy na nią z góry. – Sama do tego dojdę, mam lepsze oceny z chemii od ciebie.
Prychnął, ale uniósł ręce na znak, że nie zamierza się mieszać. Poszedł się zdrzemnąć na kozetce i odczekać do końca swojej zmiany. Nie śmiał jej prosić, żeby odbiła jego kartę, kiedy będzie zamykać, bo nie chciał mieć u niej przysługi. Lidia natomiast poczuła lekki niepokój. Nie chciała oceniać Daniela pochopnie, ale Jordan zasiał w niej ziarenko niepewności.

***

Minęła pora obiadu, a Felixa i Veronica nadal nie było. Dziewczyny wzięły się za przygotowanie obiadu, bo miały dosyć zimnej gumowatej pizzy, a Yon usiadł na huśtawce w ogrodzie, zerkając co chwilę na zegarek. Był żałosny, wiedział o tym, ale nic nie mógł na to poradzić. Wpatrzył się w swoje stopy i na widok małego tatuażu z cyfrą „2” poczuł się jak ostatni idiota. Odblokowal telefon i powrócił do wczorajszych wiadomości, na które nie mógł odpowiedzieć. „Pierwszy raz boli też faceta?”, „Halo? Uraziłam cię?”. Zaśmiał się lekko pod nosem. Cilla bywała dziwaczna w swoich pytaniach, ale uznał, że ciekawość jest całkiem zrozumiała. Kolejna wiadomość trochę jednak uraziła jego dumę. „To w porządku jeśli jesteś prawiczkiem. To nie jest wstyd”. Wystukał odpowiedź: „Nie jestem prawiczkiem. Mnie nie bolało. To znaczy, zależy o co pytasz”. Zajął się przeglądaniem fotek znajomych na instagramie i nie spodziewał się otrzymać szybkiej odpowiedzi. „O siusiaka”.
– Niemożliwe. – Roześmiał się w głos, nie mogąc się powstrzymać. Pytała, czy bolał go penis w trakcie stosunku. Szybko wystukał odpowiedź: „Nie boli, głównie dlatego, że wcześniej dużo się ćwiczy w pojedynkę”. Czekał aż Priscilla załapie, co ma na myśli i rozciągnął się wygodnie na huśtawce.
– „Masz na myśli, że się onanizowałeś?”.
– „Wolę o tym myśleć jak o wielokrotnej próbie generalnej”.
Usłyszał ciche parskniecie śmiechem od strony krzaków w ogrodzie. Poderwał się z miejsca i rozsunął gałęzie. Veda siedziała z nosem w książce. Nie widział, że na kolanach trzyma swój telefon, z którego właśnie korespondowała z nieznajomym.
– Ty serio mnie śledzisz – wyrwało mu się, a ona się obrurzyła.
– To wspólna przestrzeń. Nie zamierzam chować się w domu, kiedy jest ładna pogoda. – Wstała z miejsca, otrzepała sukienkę i bezceremonialnie przysiadła się na huśtawce obok niego.
Dał za wygraną i napisał kolejną wiadomość do dziewczyny od esemesów. „Dziewczyny tego nie robią? Może wy macie więcej samokontroli, u nas hormony szaleją, więc liczne próby generalne są normą”. Chwilę czekał na odpowiedź od Cilli.
„Coś cię jednak bolało. Napisałeś, że zależy o co pytam. Co się bolało?”
Miał ochotę napisać wprost – „serce”, ale nie chciał wyjść na jakiegoś beksę, więc wyskrobał tylko: „Czasami boli, że ta druga osoba nie widzi cię takim, jakbyś tego chciał”.
– Macie ochotę na spaghetti? – Rosie i reszta dziewczyn wrócili do ogrodu, gdzie zaczęli rozkładać jedzenie na stole.
Patricio rozłożył parasol, żeby uchronić ich nieco od słońca.
– Nie, dzięki, ograniczam węglowodany. – Yon machnął ręką i wpatrzył się w ekran telefonu, ale kolejna wiadomość już nie nadeszła. Może ją odstraszył.
Veda poszła usiąść przy stole i zjeść ze wszystkimi.
– Felixowi coś długo schodzi na wizyta u burmistrza. – Quen zerknął na zegarek. – Myślicie, że coś rzeczywiście dostanie? Mam nadzieję, że gotówkę. Komu jak komu, ale Castellanom zastrzyk gotówki by się przydał.
– Co jak co, ale z tym akurat się zgadzam. – Carolina uśmiechnęła się w stronę swojego chłopaka. – Nie znam drugiej tak kochającej się rodziny. Zasłużyli na wszystko co najlepsze.
– No, moja rodzina na pewno w konkury stawać nie będzie. – Enrique wykonał znak krzyża, jakby chciał odegnać demony. – Ale naprawdę nie ma ich już bardzo długo. Myślicie, że co Felix i Vero tam robią?
– Mam nadzieję, że Castellano trzyma łapy przy sobie – warknął Abarca, rozkładając się wygodnie i korzystając już z całej szerokości huśtawki ogrodowej.
– Felix jest dżentelmenem. – Sara posłała kapitanowi przeciwnej drużyny wrogie spojrzenie.
– Pewnie w życiu nie widział cycków poza Internetem, więc może sobie być i dżentelmenem.
– Kto by pomyślał, że Felix stanie się taką sensacją. A pomyśleć, że do niedawna wszyscy myśleliśmy, że jest gejem. – Miguel zabrał się za pałaszowanie swojej porcji makaronu.
– Mów za siebie, ja wiedziałam od razu. – Olivia wypięła dumnie pierś, ale Enrique wybuchnał śmiechem. – No co?
– Nie rozśmieszaj mnie! Znasz Felixa od kołyski, a nawet ty zwątpiłaś. Musiałem ci to ładnie wytłumaczyć.
– Nie moja wina, że tak dziwnie się zachowywał. A wszystko po to, żeby udowodnić coś dyrektorowi Perezowi.
– Co takiego? – Patricio zjadł swoją porcję w ekspresowym tempie i teraz bujał się w ogrodowym fotelu, z ciekawością przysłuchując się opowieści znajomych z konkurencyjnej szkoły.
– No po prostu, że nie można być starym uprzedzonym homofobem. – Rose wytłumaczyła nowemu koledze. Już dawno przywykła, że jej dziadek jest wyzywany od najgorszych i w końcu zasłużył sobie na ten tytuł.
– Zawsze chciałam mieć przyjaciela geja – wtrąciła nagle Olivia i kilka osób parsknęło w swoje szklanki z mrożoną herbatą i lemoniadą. – Wydawało mi się to takie światowe. Chłopcy, a wy nigdy nie marzyliście o koleżance lesbijce?
– Marzy się raczej o innych konfiguracjach. – Yonatan nie mógł się powstrzymać i rzucił ten komentarz ze swojego miejsca na huśtawce. – Ale ja też czasem chciałem, żeby niektórzy w szkole okazali się być homo. Więcej panienek dla mnie.
– Świnia – rzuciła pod nosem Ruby, a Patricio przybił jej piątkę. Nie uszło to uwadze Yona.
– Nie udawaj świętoszka, Pat. Sam miałeś nadzieję, że ktoś okaże się gejem. – Abarca uśmiechnął się złośliwie, a na policzkach Patricia wykwitły rumieńce. – Nie mogę cię winić. Jordan lubił muzykę i pisał jakieś głupie wiersze. Sam trzymałem kciuki, żeby się okazał grać w innej lidze. Niestety wiedziałem, że to niemożliwe. Na obozach nigdy nawet nie spojrzał w moim kierunku pod prysznicem, a przecież jestem niezłym kąskiem.
– Nikt tak o sobie nie mówi. – Primrose skrzywiła się z niesmakiem po jego wstrętnym komentarzu. – I chyba bardzo ci doskwiera brak popularności u kolegów.
– Doskwierał to mi fakt, że laski praktycznie wrzucały mu do szafki staniki, choć w ogóle się nie starał. Więc tak, liczyłem, że Jordan okaże się być homo, żeby nie zgarniał mi sprzed nosa wszystkich dziewczyn, które mi się podobają.
– Zazdrość piękności szkodzi.
– To chyba złość – sprostowała Sara, a Rose się uśmiechnęła.
– Jeden pies.
– Nie jestem zazdrosny.
– Wmawiaj to sobie. – Veda zachichotała, wciągając makaron, a Yon ze złością opadł na huśtawkę.
Gdzie do cholery podziewała się Veronica?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:17:37 18-06-24    Temat postu:

cz. 3


Sylwester w Pueblo de Luz i Valle de Sombras był pełen wrażeń, a także wiązał się z napływem nowych pacjentów w klinice. Lucia Ochoa potrzebowała skupić się na czymkolwiek, żeby nie dać się pokusom, więc w sobotę, korzystając z luźniejszego grafiku, zgodziła się przyjąć pacjentkę Juliana na konsultację. Doktor Vazquez nie był z tego powodu zadowolony. Pozwolił jej wykonać badania tylko pod warunkiem, że sam będzie mógł je nadzorować. Jordan natomiast zrobił tylko niewinną minę, kiedy pediatra spojrzał na niego z wyrzutem, jakby uważał, że stażysta go zdradził. Prawdą było, że Guzman nadal chował urazę do swojego mentora o karę w przychodni dla potrzebujących. Powoli odpracowywał szlaban, który na niego nałożył, ale nie było to wcale łatwe przy szkole, treningach i dodatkowo wizytach w szpitalu. Vazquez jednak obstawiał przy swoim i uważał, że trochę pokory przyda się młodemu zdolnemu nastolatkowi.
Pacjentka przyjechała do ośrodka zdrowia pod opieką ciotki, która miała upoważnienie, by zajmować się nią pod nieobecność rodziców. Jordan uparł się, że wejdzie do gabinetu pani Ochoa, by być przy całej rozmowie, ale bardzo szybko okazało się, że to był błąd, kiedy zobaczył, z kim ma do czynienia. Marlena Mengoni również go rozpoznała i nie była zachwycona po ich ostatniej konfrontacji podczas wieczoru wyborczego w El Gato Negro.
– Nie rozumiem, jakie badania? – Marlena wyglądała na nieco zniecierpliwioną, jakby musiała przyjechać do szpitala pod przymusem, a miała lepsze rzeczy do roboty. – Doktor Martinez ze szpitala w San Nicolas de los Garza mówił, że wystarczy wizyta u psychiatry. Moja bratanica była na obserwacji.
– Zgadza się, ale poproszono nas o konsultację i jako szefowa oddziału neurochirurgii uważam, że nie zaszkodzi zrobić kilku dodatkowych badań, by mieć pewność, że niczego nie przeoczyliśmy. – Lucia posłała lekki uśmiech w stronę pacjentki.
Jordan rozpoznał w niej kuzynkę makaroniarza Daniela, Alessandrę. Poznał ją na imprezie sylwestrowej nad jeziorem i wtedy też nie rzucała się w oczy, zupełnie jak kameleon. Pomyślał, że świat jest mały, skoro spotykali się po raz kolejny w takich okolicznościach.
– Ja nie chcę więcej badań. – Alessandra pobłądziła wzrokiem po pokoju, a kiedy jej wzrok padł na Jordana, szybko spuściła głowę i zatopiła się w fotel jeszcze głebiej, mając ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. – Nie chcę być kłuta.
– Nie będziesz, to zwykły rezonans magnetyczny – nieinwazyjne badanie i kompletnie bezbolesne. Będziesz słyszała tylko stukotanie i szumy, może być lekko niewygodnie, ale szybko minie. – Guzman spróbował zapewnić ją o bezpieczeństwie badań, ale Alex tylko pokręciła głową.
– Nie chcę. Możemy już wracać? – Ostatnie słowa skierowała do ciotki, która uznała to za wystarczający powód, by zakończyć wizytę.
– Ale… – Jordan próbował coś powiedzieć, ale nie mógł, bo doktor Ochoa pociągnęła go za łokieć w swoją stronę.
Julian wyszedł odprowadzić pacjentkę i jej opiekunkę do wyjścia, a Lucia została sama ze stażystą, więc mogła powiedzieć mu do słuchu.
– Miałeś się nie odzywać niepytany. Nie jesteś lekarzem. Nieważne jak zdolny jesteś, to są delikatne sprawy.
– To tylko rezonans – oświadczył dobitnie trochę zirytowany jej postawą. – Dlaczego nagle nie mogę się odzywać?
– W ogóle cię tutaj nie powinno być. Dziewczyna ma papiery od psychiatry. Nie pomyślałeś, że jest może odrobinę przewrażliwiona?
– Ten psychiatra to konował. Próbował usprawiedliwić jakoś jej dolegliwości, a ona się boi, że wyjdzie na wariatkę, jeśli nic nie znajdziemy, dlatego wzbrania się przed badaniem. Próbowałem jej tylko pokazać, że niepotrzebnie się boi.
– A nie przyszło ci do głowy, że Alessandra jest nastoletnią dziewczyną? Obecność przystojnego kolegi ze szkoły, który ma wgląd w jej poufne akta i wie o jej diagnozie psychiatrycznej na pewno nie należała do przyjemnych.
– Nie pomyślałem.
– No właśnie. – Lucia przeczesała włosy. Sama chciała zbadać tę sprawę, bo uważała brak podstawowych badań za karygodny, biorąc pod uwagę objawy pacjentki. Postawa Marleny Mengoni też nie była zadowalająca. Chciała jak najszybciej opuścić szpital, jakby obawiała się, że ktoś może ją tutaj zobaczyć i źle mówić o jej rodzinie. Bez zgody opiekuna ciężko będzie postawić trafną diagnozę, bo nie mogli ich przecież zmusić.
Jordan poczuł, że schrzanił sprawę. Rzeczywiście na pewno sytuacja nie była przyjemna dla Alessandry. Na jej miejscu także poczułby się osaczony i zawstydzony. Nie znali się prawie wcale, a tymczasem on próbował ją zdiagnozować, jakby był lekarzem. Chciał przeprosić doktor Ochoę i zapytać, czy mogą spróbować zaproponować, by doktor Martinez wykonał badania w San Nicolas de los Garza, ale wtedy do gabinetu pani doktor wszedł Ivan Molina z kawą na wynos.
– Myślałem, że masz przerwę – powiedział szeryf i zatrzymał się w progu.
– Za chwilę – odpowiedziała Lucia, chowając dokumenty Alessandry Mazzarello de Lorente.
Jordan spojrzał na Molinę, a następnie na Ochoę i potem znów na Molinę i kawę w jego dłoniach. Zrozumienie rozlało się po jego twarzy niemal natychmiast.
– Chyba sobie żartujecie w tym momencie. Serio, z ciotką Vedy, Ivan? Ona wie? – zapytał, czując, że traci resztki szacunku do tego człowieka.
– Veda nie musi wiedzieć o wszystkim.
– Pięknie. Mam wrażenie, że w tym momencie ona nie wie o niczym. Ukrywacie z Eleną wszystkie ważne informacje. – Guzman ze złością przeszedł kilka kroków i dopadł do drzwi. Zanim wyszedł, rzucił jeszcze na odchodnym: – Jesteś gorszy niż mój ojciec, Ivan.
– To wyglądało na coś osobistego – zauważyła pani doktor, kiedy drzwi zatrzasnęły się z hukiem za nastolatkiem.
– Mój bratanek bywa w gorącej wodzie kąpany.
– Bratanek?
– Bratanek mojej byłej żony, naprawdę nie lubię tego ludziom tłumaczyć.
– Po co przyszedłeś, Ivan? – Lucia spojrzała na niego podejrzliwie. – Nie mów, że chciałeś mi postawić kawę. Ostatnio dałeś dobitnie do zrozumienia, że to nie jest ten typ relacji, więc o co chodzi?
– Pedro Ledesma. Muszę się z nim widzieć – powiedział bez ogródek, odstawiając kawę na biurko lekarki.
– Nie ma mowy. Nie pozwolę zastraszać pacjenta.
– Kto tu mówi o zastraszaniu? – Ivan udał oburzonego. Nie mógł jej jednak zwieść. Wściekłość aż się wylewała z jego oczu. – Proszę tylko o dwie minuty. No, może trzy.
– Nie mogę, Ivan. Jest łachudrą, ale to pacjent. – Lucia załamała ręce. Molina jednak był na to przygotowany.
– Dobrze więc. – Wyciągnął zza pasa odznakę i błysnął nią w stronę pani neurochirurg. – Prowadź.
– Chyba sobie żartujesz!
– Pani doktor Ochoa, utrudnia pani śledztwo. Panie przodem. – Zamaszystym gestem otworzył drzwi i kazał jej prowadzić do sali Pedro Ledesmy.
– Trzy minuty – przypomniała szeryfowi, a on uśmiechnął się lekko.
– Może cztery. – Wszedł do środka i zamknął ostrożnie drzwi.
Pedro Ledesma poruszył się niespokojnie na swoim łóżku. Wyglądał okropnie, ale głównie za sprawą chwilowego detoksu, a nie przebytej operacji. Ivan zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując się przed chwyceniem go za szpitalną pidżamę i wyrzuceniem go przez okno. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego.
– Molina? Co ty tu robisz? – Pacjent podniósł powieki, patrząc nieprzytomnie jak szeryf zaciąga się dymem. – Tu nie wolno palić.
Ivan włożył rekę do kieszeni, odsłaniając pasek, za którym zatknięta była odznaka.
– Co ty nie powiesz? – Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. – Co ci podają? – Wskazał palcem kroplówkę, a zaraz potem znów się zaciągnął.
– Chyba morfinę albo coś innego na ból. Nie wiem. – Pedro zatrząsł się lekko, wzrokiem szukając szklanki wody. Ivan wiedział, że wolałby coś mocniejszego. – Co robisz?
Molina podszedł do jego łóżka i przyjrzał się kroplówce badawczo. Sprawnym ruchem zakręcił dopływ leku, blokując ujście.
– Jak to się ładnie mówi? Nie dla psa kiełbasa. – Molina przez chwilę patrzył, jak kropelki leku zatrzymują się w podajniku, po czym przeniósł wzrok na przerażoną twarz pacjenta. Pedro chyba zdawał sobie sprawę, że szeryf nie jest tutaj w sprawie służbowej, bo jego trzęsąca się dłoń odnalazła przycisk do wezwania pielęgniarki. Ivan odsunął go, żeby Ledesma nie miał do niego dostępu. – Jak nie masz wódki, to to ci pomaga? – wskazał na leki przeciwbólowe, których brak na pewno za chwilę odczuje. Zanim pacjent zdołał odpowiedzieć, chwycił go za szyję i przycisnął do poduszki, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Drugą ręką wyciągnął z ust papierosa i zawiesił go niebezpiecznie blisko oczu Pedra. – Co jest, boisz się?
– Zostaw mnie, zgłoszę cię!
– Do kogo? Do szeryfa? – Ivan zaśmiał się gardłowo. Puścił szyję mężczyzny i palcami rozwarł mu powieki, które ten ze strachu zacisnął. Żar z papierosa wyglądał niebezpiecznie, a Molina powstrzymywał w sobie ochotę, by nie wcisnąć peta prosto oko Ledesmy. – Na miejscu twojego syna pozwoliłbym ci spłonąć żywcem w tej chacie. Nie żartuję. Patrzyłbym jak płoniesz jak pochodnia, a może nawet polałbym cię jeszcze benzyną. Lubisz bawić się ogniem, Pedro? Lubisz zapach spalenizny?
– Jesteś szalony!
– Nie zbliżysz się więcej do swoich dzieci. Jeśli by to ode mnie zależało, zgiłbyś w jakimś rowie, ewentualnie w więzieniu z braku laku, ale wiem, że tacy jak ty często się prześlizgują. Udają ofiarę. Dlatego jeśli jakimś cudem wyjdziesz na wolność, jeśli jakimś cudem gdzieś cię jeszcze zobaczę na ulicy, w sklepie, w przychodni, to już teraz daję ci dobrą radę – wiej, ile sił w nogach. – Dmuchnął mu prosto w oko, a fragment popiołu z papierosa opadł na brew Ledesmy. – Bo uwierz mi – wolałbyś znaleźć się w więzieniu niż ze mną twarzą w twarz.
– Szeryfie Molina, tu nie wolno palić. – Dolores Lozano weszła do środka sprawdzić co z pacjentem.
Ivan szybko odsunął się od łóżka i wsadził sobie fajkę do ust.
– Wybacz, Dolores. Tak sobie miło gawędziłem z kolegą, że się zapomniałem. – Zaciągnął się ostatni raz i wydychając dym nosem, zgasił peta w szklance wody, po którą sięgał Pedro. – Oby nie do zobaczenia – dodał na pożeganie i wyszedł ze szpitala.

***

Szkolna i miejska biblioteka publiczna była cichym i przytulnym miejscem. Marianela lubiła tutaj przychodzić szczególnie w weekendy i podczas przerw w szkole, bo to oznaczało, że mogła posiedzieć w spokoju i nie być nagabywana przez złośliwe koleżanki pokroju Anny Conde. Uczyła się sumiennie, robiła notatki, próbowała zakuwać na pamięć daty – do tej pory jednak z marnym skutkiem. Po prostu nie miała do tego drygu. Cały czas towarzyszył jej ten paniczny strach, że musi być lepsza, że musi się bardziej postarać, przez co tylko mniej jej się udawało.
– Kiedy mówiłam, że macie się przyłożyć do projektu o historii miasteczka, to nie miałam na myśli przesiadywania w bibliotece w czasie ferii.
Nela wzdrygnęła się w miejscu, poprawiając prędko okulary na nosie. Przestraszyła się na widok nauczycielki wykukującej zza regału. Julietta Santillana trzymała naręcze książek i stanęła obok jej stolika, patrząc z ciekawością na jej porozrzucane notatki.
– To miała być praca w grupach – zauważyła kobieta, podejrzliwie marszcząc czoło na widok nawału pracy, który nastolatka wzięła na swoje barki. – Duarte i Fernandez ci nie pomagają?
– Pomagają, oczywiście! – Nela powiedziała to odrobinę zbyt szybko i nie udało jej się zwieść nauczycielki. Prawdą było, że Ignacio traktował ją tylko gorzej od czasu, jak przez przypadek widziała go z Dayaną Cortez. Zwalił na nią swoją część projektu, a ona nie miała asertywności, nie umiała się postawić, więc w rezultacie wykonywała pracę za dwie osoby. Sara natomiast od czasu balu była markotna i ciężko było z nią porozmawiać, by umówić się na wspólną naukę. Zresztą wyjechała do Veracruz, a Nela nie lubiła pracować w grupie, więc wyszło jej to na dobre. Przeraziła ją jednak mina Julietty – bała się, że przez nią koledzy z klasy będą mieli kłopoty.
– W porządku, nikt nie ma do ciebie pretensji – zapewniła ją niespodziewanie nauczycielka, po czym przysiadła się do jej stolika, z ciekawością omiatając wzrokiem jej notatki. – Kiepsko u ciebie z organizacją pracy, prawda?
Marianela musiała się z nią zgodzić – nie umiała tworzyć planów, bardzo często nie wiedziała po prostu w co włożyć ręce, bo wszystko wydawało jej się tak trudne. Zaczynała jakieś zadanie, żeby porzucić je w połowie i przejść do kolejnego, które jednak po czasie okazywało się jeszcze gorsze. W rezultacie nie udawało jej się nigdy zrobić wszystkiego tak, jak należy.
– Zna pani francuski? – zapytała, sama się sobie dziwiąc, że ośmieliła się na tyle, by w ogóle zagadać do nauczycielki.
Kiedy się poznały, Julietta ją przerażała, bo bywała brutalnie szczera, czasami wręcz okrutna i nie raz na jej lekcjach zdarzyło się, że łzy podeszły Neli do oczu po przykrych przytykach do jej inteligencji. Jordan wpadł nawet w tarapaty, kiedy stanął w obronie siostry. Ale poza salą lekcyjną panna Santillana zachowywała się nieco inaczej. Nie była taka zła – a przynajmniej takie Nela odniosła wrażenie na balu bożonarodzeniowym. Julietta była dla niej wtedy miła, ale Silvia bardzo się zirytowała, że dziewczyna z nią rozmawia. Nela nie była głupia, wbrew temu co wiele osób mówiło. Wiedziała, że coś jest na rzeczy i że jej tata ma jakieś osobiste niesnaski z nauczycielką historii, ale była zbyt niewinna i zbyt dobra, by się tym zadręczać. W tej chwili Julietta była dla niej panią profesor, która zainteresowała się jej nawałem zajęć. Nie wiedzieć kiedy, Santillana wytłumaczyła jej kilka zasad gramatyki francuskiej i Nela ze zdumieniem stwierdziła, że nie jest to wcale aż tak trudne, jak wcześniej sądziła. Uśmiechnęła się, dziękując kobiecie za pomoc, ale uśmiech zszedł z jej twarzy, kiedy zobaczyła w drzwiach biblioteki swojego ojca.
– Nela, weź rzeczy. Wracamy do domu. – Fabian zacisnął szczękę, czekając, aż córka spakuje książki do torby. Julietta z przepraszającym wyrazem twarzy wycofała się z biblioteki i wyszła, czemu towarzyszyło dziwne napięcie.
– Nie złość się, tato. Nie zrobiła niczego złego. Panna Santillana pomogła mi tylko w lekcjach – usprawiedliwiła nauczycielkę nastolatka, kiedy szli już w stronę parkingu. – Mam problem z francuskim.
– Mogłaś powiedzieć, pomógłbym ci.
– Nie chciałam ci zawracać głowy.
Fabian poczuł ukłucie w klatce piersiowej na widok spuszczonego wzroku córki. Chciała raczej powiedzieć „nie mam kiedy cię poprosić, bo nigdy nie ma cię w domu”, ale jej łagodna natura nie zezwoliła jej na takie spoufalanie się. Poczuł się parszywie i zamiast skręcić na parking w stronę swojego auta, poprowadził córkę w innym kierunku. Kupił dwie pokaźne porcje lodów w sklepie niedaleko i ruszyli z powrotem spacerem, delektując się przysmakiem.
– Nela, nie chcę, żebyś spędzała czas z tą kobietą – powiedział wprost, czując, że jego niewinna córka zasłużyła chociaż na odrobinę szczerości.
– Panna Santillana jest moją nauczycielką.
– Wiem. Chodzi mi o to, że… – Guzman nie wiedział, jak powinien ująć to w słowa. – Wolałbym, żebyś ograniczyła z nią kontakty do minimum. Wystarczy, że będziesz widywać ją na lekcjach.
– Panna Julietta będzie żoną Victora – zauważyła Marianela, patrząc na ojca z lekkim zdumieniem. – Będę ją widywała częściej. – Zanim jednak ojciec zdążył znaleźć jakiś sensowny argument, sama pokiwała głową, jakby zrozumiała swój błąd. – Dobrze, rozumiem. Mama jej nie lubi.
Z tym trudno się było nie zgodzić. Fabian patrzył na córkę z lekkim rozrzewnieniem. Była tak nieporadna życiowo, tak naiwna i słodka, ale może rozumiała więcej niż się do tego przyznawała. On również przytaknął, chcąc jej pokazać, że właśnie o to mu chodzi.
– Ale Victor ją kocha, więc chyba nie może być złą osobą, prawda? Victor jest dobrym człowiekiem.
Fabiana zamurowało po tym stwierdzeniu. Victor Estrada był dobrym człowiekiem – był lekkomyślny, trochę zwariowany i zdecydowanie bardzo kochliwy, ale był dobry. Musiał coś dojrzeć w Juliecie, skoro postanowił założyć z nią rodzinę. Nela widocznie odebrała milczenie ojca jako potwierdzenie swoich słów.
– Tato? – zaczęła niepewnym tonem, ale po chwili tylko pokręciła gwałtownie głową, jakby nagle zmieniła zdanie i już nie chciała się odzywać.
– O co chodzi? Możesz mnie zapytać, nie będę się gniewał. – Uśmiechnął się lekko, ale Nela zarumieniona spuściła głowę i nie mogła tego dostrzec. Nie chciała poruszać niektórych tematów, bo były niewygodne nie tylko dla ojca, ale też dla niej samej.
– Wiem, że nie lubisz, kiedy Jordan pyta cię o różne rzeczy.
– Jordan nie pyta, on stwierdza fakty w formie pytań retorycznych – sprostował, a zaraz potem znów ją zachęcił. – Nela, możesz zapytać, naprawdę.
– Czy ty… – Dziewczyna zawahała się. Doszli do samochodu ojca, więc oparła się o maskę i spuściła głowę jeszcze niżej, o ile to w ogóle możliwe. – Czy ty kochałeś kiedyś mamę?
Zdecydowanie nie spodziewał się takiego pytania. Nigdy w życiu nie rozmawiał z dziećmi na takie tematy. Właściwie w ogóle mało rozmawiali, a już na pewno nie o uczuciach czy poważnych rzeczach. On sam zresztą też nigdy nie miał takiej relacji z własnym ojcem – Leopoldo bardzo różnił się od Fabiana, więc nie mieli zbyt wielu wspólnych spraw. Skoro jednak obiecał już córce, że może się do niego zwrócić w razie jakichś problemów czy wątpliwości, wypadałoby jej odpowiedzieć. Nie wiedział tylko jakiej odpowiedzi powinien jej udzielić, bo to nie było proste pytanie.
– Kocham twoją mamę – przyznał w końcu, sprawiając, że dziewczyna podniosła wzrok zdziwiona.
– Chodzi mi o taką prawdziwą, romantyczną miłość.
– A jaka to jest? – Fabian zwrócił się do niej poważnym tonem, czekając na jakieś sprostowanie, ale ona tylko bardziej się zawstydziła, więc dał za wygraną, żeby jej nie męczyć. – Wiem, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałaś, ale kocham waszą mamę na swój sposób. Są różne rodzaje miłości.
– Valentin Vidal zawsze to powtarzał. – Marianela rozpromieniła się lekko na wspomnienie zmarłego nauczyciela. – Kochasz mamę, ale nie jesteście w sobie zakochani, prawda?
Ponownie nie wiedział, jak odpowiedzieć. Czasami zapominał, że jego dzieci były już prawie dorosłe, a Nela, mimo że w jego oczach nadal była małą dziewczynką, tak naprawdę była już młodą kobietą. Być może coś z tych myśli odbiło się w jego oczach, bo Nela tylko bardziej się zmieszała, ale kiedy już zaczęła mówić, nie mogła przestać – musiała wyznać, co leży jej na sercu.
– Tato, ja nie chcę wychodzić za mąż za Yonatana Abarcę – powiedziała stanowczym tonem, który zupełnie do niej nie pasował. Dało się jednak wyczuć maleńką przepraszającą nutkę w jej słowach. – Ja wiem, że dziadek bardzo tego chce, ale ja nie. Ja go nawet nie lubię. Nie chcę wychodzić ani za niego, ani za nikogo innego. A już na pewno nie teraz.
Fabian nie mógł się powstrzymać i się roześmiał. Dawno nie poczuł się tak rozbawiony i tak odprężony jednocześnie. Nela czekała bardzo długo, by mu to powiedzieć, musiała ze sobą walczyć i w końcu wygrała tę bitwę. Widział jak zaciskała dłonie w piąstki, kiedy to oznajmiała. Był z niej dumny, bo choć raz udało jej się powiedzieć to, co naprawdę myślała.
– Ja też nie chcę, żebyś za niego wychodziła. I cieszy mnie, że w ogóle o tym nie myślisz.
– Dziadek Mariano będzie zły.
– Dziadek Mariano zrozumie, nie przejmuj się. Jesteś jeszcze za młoda na małżeństwo, wszystko w swoim czasie. – Fabian pocałował ją w czoło i otworzył jej drzwi od strony pasażera. Wtedy jego telefon zawibrował uparcie w kieszeni i wyciągnął go, odczytując w pośpiechu wiadomość. W miarę czytania zmarszczka na jego czole tylko się pogłębiała.
– Wszystko w porządku, tato? – zapytała zaniepokojona, bo nie wyglądało to dobrze.
– Z ciocią Ofelią jest bardzo źle. Chodźmy, musimy jechać.

***

Joaquin siedział pochylony na krześle w poczekalni szpitalnej, dłonie opierając na swojej lasce, jakby chciał czymś je zająć. Emma siedziała obok niego i przypatrywała mu się z troską. Kiedy w sobotnie popołudnie ktoś zapukał do jego pokoju w pensjonacie, przerywając ich upojne chwile, był zirytowany, ale kiedy zobaczył, że to Ofelia Ibarra, która potrzebuje pomocy i musi natychmiast dostać się do szpitala, bo źle się czuje, rzucił wszystko i przywiózł ją tutaj, teraz czekając na jakieś informacje.
– Zależy ci na tej kobiecie – szepnęła Emma, głowę opierając na ramieniu Villanuevy. – Dlaczego?
– Jest dobrą kobietą, dobrym człowiekiem – odpowiedział tylko, a zaraz potem dodał coś, po czym Emma nie musiała już o nic więcej pytać: – Jest dobrą matką.
Szybkie kroki na korytarzu dały im znać, że w klinice pojawił się Fabian Guzman. Był wzburzony i miał ku temu wszelkie powody. Zignorował fakt, że do szpitala jego siostrę przywiózł szef kartelu i jego kochanka, z którymi jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności sam spędził niedawno wigilię na El Tesoro, i ruszył prosto do recepcji. Za nim dreptała wolniutko jego córka, Marianela. Gdyby nie Jordan, który akurat odbywał staż w szpitalu, Fabian pewnie nie dowiedziałby się o przyjęciu Ofelii na oddział. Nie dowiedziałby się o tym całym zamieszaniu, które rozwścieczyło go do granic możliwości.
– Wkurzony Fabian Guzman to seksowny Fabian Guzman – szepnęła jedna z pielęgniarek do Dolores Lozano, która tylko skarciła ją i kazała się uciszyć.
– Chcę się widzieć z ordynatorem. – Ton głosu Guzmana świadczył, że nie chce słyszeć o odmowie.
– Doktor Fernandez zaraz tu będzie, już go powiadomiłam. – Recepcjonistka próbowała brzmieć profesjonalnie, ale głos jej się łamał pod wpływem srogiego spojrzenia sekretarza gubernatora. – Jest bardzo zaniepokojony sytuacją i próbuje to wyjaśnić.
– Osvaldo jest zaniepokojony, tak? To ciekawe. A co ma czuć rodzina, pomyślała pani o tym? – Wściekłość, która gromadziła się u mężczyzny od czasu sylwestrowego wieczora, teraz niemal sięgnęła zenitu.
– Fabianie, nie rób afery, ci ludzie tylko wykonują swoją pracę.
Jeśli ktoś mógł sprawić, że sytuacja stanie się bardziej napięta, to tylko burmistrz Valle de Sombras, który osobiście pofatygował się do kliniki, by przyjrzeć się sprawie.
– Zejdź mi z oczu, Barosso, nie chcę cię w tej chwili widzieć.
– To naturalne, że jesteś wzburzony, popełniono kardynalny błąd w leczeniu twojej siostry. Szpital ponosi za to pełną odpowiedzialność. Możesz być pewien, że otrzymacie odpowiednie zadośćuczynienie…
– Zadośćuczynienie takie jak w przypadku katastrofy mostu, co? – warknął Fabian, nie mogąc się powstrzymać. Uderzył ręką płasko o blat w recepcji, sprawiając, że osoby obecne na korytarzu podskoczyły w miejscu. Jordan odnalazł ojca i siostrę, która schowała się za nim, nie chcąc patrzeć na tę konfrontację. – Ofelia została zapewniona o najlepszej opiece. Szpital zapewnił ją, że ma całą sytuację pod kontrolą, a teraz okazuje się, że nie tylko pomylili wyniki badań, zapisali niewłaściwe leki, to jeszcze lekarz prowadzący prawdopodobnie w ogóle nie powinien mieć licencji. Co to ma być za szpital, do cholery?!
– Błędy się zdarzają. – Fernando jako burmistrz miasteczka, pod które podlegała ta placówka, miał swoje obowiązki. Fabian wątpił jednak, by przyszedł tu przepraszać, raczej napawać się zwycięstwem.
– Błędy? Ten błąd może kosztować Ofelię życie. Gdyby tylko trafiła na innego lekarza, otrzymałaby fachową pomoc na czas.
– Nadal jest czas, Fabian, może zacząć chemioterapię jeszcze w tym tygodniu.
– Nie wkurzaj mnie, Barosso! – Fabian podszedł bliżej i minę miał taką, jakby chciał iść w ślady Conrada i też poddusić burmistrza. – Bawi cię to, prawda? – zapytał już nieco ciszej. Od kiedy wiedział, że Barosso ma jakiś konflikt z Saverinem i ta gra zakłada bawienie się życiem Quena, coraz bardziej zaczynał rozumieć, że ma do czynienia z ciężkim przeciwnikiem.
– Niezmiernie – przyznał Fernando, korzystając z okazji, że na korytarzu zrobił się harmider i nikt nie słyszy jego słów. – Nie rozumiem, o co tyle krzyku? Przecież Ofelia i tak już była jedną nogą w grobie…
Palce Fabiana zacisnęły się na koszuli burmistrza po tych słowach. Ochroniarze Fernanda szybko doskoczyli do niego, by zasłonić swojego szefa. Na korytarz wparował Osvaldo Fernandez – miał na sobie w pośpiechu założoną koszulę i niezbyt eleganckie spodnie. Był na nogach i pełnił dyżur przez ostatnie dwie doby, a kiedy w końcu poszedł się zdrzemnąć na dwie godziny, otrzymał niepokojące wieści. Wyglądał okropnie, był strasznie przejęty, ale przede wszystkim miał po prostu wyrzuty sumienia.
– Fabian, tak strasznie cię przepraszam. Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało – wyjąkał, próbując się tłumaczyć. – Widziałem wyniki badań Ofelii, zatwierdziłem plan leczenia, to wszystko moja wina.
– Masz rację, Aldo, to twoja wina. Coś ty sobie myślał? Bierzesz nadgodziny na potęgę i nie potrafisz już podejmować mądrych decyzji? A ten hematolog skąd się urwał, z choinki?
– Nie mamy oddziału, musieliśmy ciąć koszty…
– Zapewniałeś mnie, Aldo. Mówiłeś, że to dobry specjalista, a okazuje się, że dyplom z uczelni medycznej znalazł w paczce chipsów. – Fabian zaśmiał się ponuro. Sytuacja była okropnie parszywa.
– Nie prześledziliśmy go, to karygodny błąd, wiem to. Powinienem sam się z nim spotkać, zanim go zatrudniliśmy na zlecenie. Bardzo, bardzo cię przepraszam w imieniu szpitala. Od tej pory zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby Ofelia miała jak największe wygody i jak najlepszą opiekę.
– Oczywiście, że będzie je miała, bo nie zostanie w tym szpitalu ani minuty dłużej. Przenoszę ją do San Nicolas, tam dostanie fachową pomoc. – Guzman oddychał ciężko. – Ale nie myśl, że tak to zostawię, Aldo. Ta pielęgniarka, ta która poleciła lekarza i pomyliła wyniki badań – domagam się jej natychmiastowego zwolnienia. Nie obchodzi mnie, z kim w zarządzie szpitala sypia, że dostała tę posadę. Nie chcę jej tu więcej widzieć.
– Clementina dostała już naganę i została zawieszona. – Fernando Barosso wtrącił się ze swoim wszystkowiedzącym tonem, a wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli na niego jak na karalucha. Plotkująca pielęgniarka była dla niego cennym nabytkiem i wolał nie pozbywać się źródła swoich informacji.
– Clementina? – Fabian nie mógł się powstrzymać i roześmiał się w głos. – Nic dziwnego. Skoro zatrudniasz Cyganów z taboru, którzy ledwo pokończyli szkołę, bez wykształcenia i jakiegokolwiek przygotowania, nic mnie nie zdziwi. Jordan, zostań z siostrą – dodał na koniec, zwracając się do syna rozkazującym tonem, ale nie musiał nic mówić. Jordan wiedział, że muszą dać ojcu działać.
Joaquin i Emma wrócili na El Tesoro, Fabian osobiście im podziękował za interwencję, a sam poszedł zobaczyć, co z Ofelią. Nela poszła do łazienki, a kiedy wróciła, odnalazła brata siedzącego w poczekalni przed salą ciotki z przymkniętymi powiekami. Miał w uszach słuchawki i nie chciała mu przeszkadzać, więc nic nie powiedziała.
– Możesz się odezwać, nie będę gryzł. – Jordan nie podniósł nawet powiek. Instynktownie czuł, że miała ochotę go zagadnąć. Kiedy nic nie powiedziała, otworzył jedno oko i wysunął z ucha słuchawkę. – Chcesz ze mną posłuchać?
Pokiwała głową, oparła się na krześle i włożyła słuchawkę w lewe ucho. Skrzywiła się, kiedy usłyszała, czego słucha.
– Czy to jakiś radiowy przebój?
– W rzeczy samej.
– Ale przecież ty nie cierpisz reggaeton.
– Ktoś mi powiedział, że muzyka powinna sprawiać radość. – Jordi uśmiechnął się półgębkiem. – Takie odmóżdżenie jest czasem potrzebne, a nikt nie odmóżdża lepiej niż stary dobry Mr. Worldwide.
– Muzyka taneczna też jest potrzebna. Nie wszystko może być poważne, klasyczne i górnolotne. Potrzebna jest też taka muzyka, przy której można się odprężyć i po prostu nie myśleć. Zgodzisz się?
– Lepiej bym tego nie ujął. – Ponownie przymknął powieki, a jego dłonie wykonały teatralny gest, jakby był dyrygentem.
Nela roześmiała się, przykładając dłoń do ust. Po chwili jednak spoważniała.
– Powinniśmy powiadomić Quena. Będzie się martwił.
– Nie psujmy mu weekendu nad morzem, będzie miał czas na zamartwianie. – Jordi wahał się bardzo długo. Kiedy Nela była w łazience, na zmianę pisał i kasował esemesa do kuzyna, by ostatecznie stwierdzić, że nie powinien go martwić. Ojciec go powiadomi, kiedy będzie ku temu okazja.
– Czy ciocia Ofelia umrze? – Nela zapytała nagle, a w jej głosie dało się wyczuć, że bardzo potrzebuje zapewnienia, że to się jednak nie stanie.
– Na pewno nie dzisiaj – odpowiedział jej, bo nie mógł skłamać i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale to jedno wiedział na pewno.
Marianela zdawała się rozumieć. Przymknęła powieki i wsłuchała się w skoczną melodię, która nie wiedzieć kiedy ją uśpiła.

***

Nie było tajemnicą, że Guzmanowie nie organizowali rodzinnych narad – nie pytali dzieci o zdanie, tylko po prostu decydowali za nie. Tak było w przypadku przeprowadzki do San Nicolas de los Garza trzy lata temu, tak też było przed wakacjami, kiedy nagle stwierdzili, że wracają na stare śmieci. Jordan był do tego przyzwyczajony, więc nic nie mówił, kiedy jego ojciec całą drogę powrotną do domu wykonywał telefony i załatwiał przeniesienie ciotki Ofelii do dobrej placówki medycznej. Kiedy jednak Fabian i Debora zaczęli dyskutować o tym, co zrobić w tej sytuacji z Quenem, poczuł się naprawdę zirytowany.
– Złapię z rana pierwszy samolot do Veracruz. Wolałbym nie informować Quena o tej sytuacji przez telefon. – Mówił Fabian Guzman i wcale nie pytał innych o zdanie, po prostu naturalnie był liderem, który brał na siebie odpowiedzialność.
– Daj spokój, pracujesz non stop. Ja polecę. – Deb zaoferowała, czując, że siostrzeniec o wiele lepiej przyjmie wiadomość o pogorszeniu stanu zdrowia matki od niej niż od wuja. – I tak nie mam nic do roboty, prawda? Tylko imprezowanie i chłopaki mi w głowie – dodała ze zgryźliwą nutą w głosie, bo nadal miała żal o ich kłótnię w Nowy Rok. Jej brat nic nie powiedział, to nie była odpowiednia pora, by prać rodzinne brudy.
– Quen jest dorosły, nie traktujcie go jak jakiegoś dzieciaka – odezwał się w końcu Jordan, nalewając sobie szklankę wody i opierając się o kuchenny blat. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby niepotrzebnie się wtrącał. – No co? Jak któreś z was pojawi się w Niezapominajce z taką grobową miną jak teraz, Quen pomyśli, że Ofelia już jest dawno pochowana. Tak się nie robi, co z wami jest nie tak?
– To nie jest śmieszne, Jordi. – Deb zniżyła głos do szeptu, z niepokojem zerkając na kanapę w salonie, gdzie Nela przysypiała wyczerpana wielogodzinnym przesiadywaniem w poczekalni szpitalnej.
– Co to za grobowe miny, ktoś umarł? – Silvia wróciła do domu późno i nie do końca rozumiała zbiegowiska w kuchni. Deb syknęła na nią, wskazując na drzemiącą Marianelę, a dziennikarka założyła ręce na piersi. – Co mnie ominęło?
– Z Ofelią jest źle. Przeniosłem ją do szpitala w San Nicolas, mają tam świetny oddział leczenia ostrej białaczki szpikowej. Muszą ją ponownie przebadać, powinna być przez jakiś czas w kwarantannie, nie można jej odwiedzać. Niedługo zacznie chemioterapię – wyjaśnił Fabian, a Silvia zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem, myślałam, że chemia nie wchodzi w grę. Czy nie tak mówił ten lekarz z dziwnym akcentem?
– Tak, ten, który ma papiery z uczelni oskarżonej o sprzedaż dyplomów – wyjaśnił jej Jordan swoim zwykłym nonszalanckim tonem, a ona nie wiedziała, czy mówi serio, czy może się z niej nabija. Mina Fabiana świadczyła jednak o tym, że tym razem jego syn się nie zgrywał.
– Quen zostanie z nami na jakiś czas – oświadczył Fabian, przeczesując włosy palcami. – Rozmawiałem już z Prudencją i stwierdziliśmy, że tak będzie najlepiej. Nie powinien mieszkać sam w pensjonacie, to niebezpieczne.
– Od kiedy El Tesoro jest niebezpieczne? Wbrew temu co opowiadały dzieciaki przez ostatnie lata, wcale nie straszy tam duch Leona de la Vegi. – Silvia prychnęła, ale wzrok męża był tak poważny, że aż się zaniepokoiła. – Czegoś nie wiem?
– Jordan ma rację, nie ma sensu lecieć do Veracruz, to tylko zasieje większą panikę. – Sekretarz gubernatora taktownie pozostawił ostatnie pytanie bez odpowiedzi. – Ja odbiorę Quena z lotniska i porozmawiam z nim wtedy na spokojnie. Nie ma potrzeby skracać jego pobytu nad morzem. I tak przez najbliższe tygodnie nie będzie mógł odwiedzić Ofelii, to będzie trudny czas. Trzeba mu przygotować pokój.
– Nie mamy wolnych pokoi. – Silvia czuła się lekko pominięta w tych decyzjach, jakby w ogóle nie miała nic do gadania.
– Zajmie pokój Franklina, trzeba zrobić mu trochę miejsca…
Silvia z hukiem odstawiła na blat szklankę, do której wcześniej nalała sobie wody i wpatrzyła się w męża takim wzrokiem, że najdzielniejszy by się ugiął. Fabian wytrzymał jednak, nie wiedząc, co może w tej sytuacji innego zaproponować.
– Wstawimy drugie łóżko do pokoju Jordana. – Silvia spięła wszystkie mięśnie i w tej chwili wyglądało to tak, jakby licytowała się z mężem w tej dziwacznej grze.
– Nie ma mowy, to zamach na moją prywatność. – Jordi uznał, że to odpowiedni moment, by się wtrącić. – Dlaczego Quen nie może zamieszkać u Saverina?
– Dlaczego twój kuzyn miałby mieszkać u zastępcy burmistrza? – Silvia załamała ręce, patrząc na syna jak na ostatniego idiotę po tej absurdalnej insynuacji. Kiedy jednak w kuchni zapadła grobowa cisza, poczuła, że coś jest na rzeczy. – Co znów mnie ominęło?!
– Quen zajmie pokój gościnny, ja się wyprowadzę. – Debora uznała, że to najlepsze możliwe rozwiązanie. – Zatrzymam się na El Tesoro, tak będzie lepiej.
– Przecież to nie tak, że Enrique umrze z głodu. Nie traktujmy go jak jakiegoś totalnego imbecyla, który nie umie o siebie zadbać, ma prawie osiemnaście lat! – Pani Olmedo de Guzman zaśmiała się gardłowo, omal nie budząc Marianeli drzemiącej w salonie. – Czy ktoś raczy mi wyjaśnić, dlaczego Quen musi koniecznie zostać u nas w domu zamiast u Prudencji, gdzie ma odpowiednie warunki?
Wszyscy milczeli, więc dziennikarka ze złością wpatrzyła się w nastolatka, który tylko bardziej się zirytował. Nie rozmawiała z nim od czasu wieczoru wyborczego, była obrażona za jego wybryk i piosenkę, którą ostatecznie zaśpiewał. Powiedzieli sobie parę przykrych słów, a potem jak zwykle mieli swoje ciche dni. Teraz jednak, kiedy potrzebowała informacji, zwracała się do niego jak gdyby nigdy nic.
– Na mnie nie patrz, z moim zdaniem nikt się nie liczy. – Włożył pustą szklankę do zmywarki i ruszył w stronę schodów. – Ale mojego pokoju nie oddam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:20:30 18-06-24    Temat postu:

cz. 4


Lidia skorzystała z okazji, że przychodnia dla potrzebujących w niedzielę świeciła pustkami, by dokonać inwentaryzacji. Ordynator Fernandez wysyłał swoich pracowników do pomocy w przychodni, ale nie mieli z tego powodu żadnych dodatkowych benefitów, więc znakomita większość oddelegowanych medyków po prostu olewała sprawę. Do przychodni w czasie świątecznym przychodziło tak mało pacjentów, że też nie można ich było za to winić – w szpitalu mieli w końcu pełne ręce roboty, a tutaj zbijali bąki. Jordan natomiast wykorzystywał spokój i ciszę, by odhaczyć swoje praktyki – przychodził na godzinę lub dwie, korzystając z ferii świątecznych, po czym drzemał tylko na kozetce i wpisywał jakieś brednie w swój dziennik stażu, a potem wracał do normalnych obowiązków w klinice. Lidia na samą myśl dostawała białej gorączki, bo ona rzeczywiście przykładała się do tej pracy i przychodnia była dla niej ważna. Dlatego informacja o zaginięciu leków bardzo ją wytrąciła z równowagi, a pomysł, że Daniel, który pomagał tu od czasu do czasu, miał z tym coś wspólnego, wydawał jej się absurdalny. Guzman zasiał w niej jednak ziarenko niepewności, więc musiała wyjaśnić tę sprawę – dla pewności sprawdziła wszystkie możliwe miejsca, w których mogły znaleźć się brakujące leki, ale niestety nie udało jej się ich doliczyć.
Zaczynała sądzić, że to zmęczenie bierze górę. Poszła więc do kuchni dla wolontariuszy i zaparzyła sobie mocną kawę. Conrado nie lubił, kiedy piła kawę, uważał, że jest na to za młoda, ale jej smakowała, choć może próbowała to sobie wmówić. Już dawno nauczyła się spożywać ten napój, pomagał jej przetrwać najgorsze czasy – wiele godzin w szpitalnych poczekalniach, całe nieprzespane noce, podczas których czuwała nad chorą matką, a później włóczenie się po mieście i próba zabicia jakoś czasu, żeby nie musieć wracać do ojca albo do kolejnego domu zastępczego. Zawsze opóźniała zaśnięcie jak tylko mogła, bo oznaczałoby to kolejne koszmary. Teraz jednak Lidia nie musiała się o to martwić – zasypiała bez problemu, a koszmary przestały ją dręczyć. Kawę piła bardziej z przyzwyczajenia, pomagała jej w skupieniu, a jako że postanowiła wziąć się intensywnie za naukę, zastrzyk energii był jej potrzebny.
– Lidio, czy ja również mógłbym prosić o kawę? Pachnie apetycznie.
Dziewczyna wymusiła lekki uśmiech po słowach lekarza dyżurującego w przychodni – tłuściutkiego, niskiego i łysiejącego jegomościa, który zawsze zwracał się do niej bardzo grzecznie i teoretycznie nie miała mu nic do zarzucenia, ale sposób, w jaki się wypowiadał niezmiernie ją irytował. Wolała nie mówić, że nie jest jego sekretarką, w końcu jako recepcjonistka i wolontariuszka w przychodni imała się różnych zadań zgodnie ze swoimi kompetencjami. Nie miała nic innego do roboty, wiec zaparzyła mu filiżankę kawy i poszła zanieść do jego biurka.
– Dziękuję ci, kochana. – Doktor Alvarez przyjął od niej filiżankę z uśmiechem. – Wyjdę zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Dobrze – Lidia westchnęła tylko i miała zamiar powrócić do swojego liczenia leków przy biurku, kiedy usłyszała za plecami znajome prychnięcie. – Coś ci nie pasuje, Guzman? – warknęła, bo dźwięk pochodził właśnie od stażysty.
– Skąd. – Chłopak rzucił ironicznie. – Wiesz, że „świeże powietrze” według doktora Gniota to szósta już dzisiaj przerwa na papierosa? – Jordan skrzywił się, kiedy wypowiadał te słowa.
– To nie jest doktor Gniot, tylko doktor Alvarez. Liczysz mu przerwy? Sam wciąż śpisz na kozetce! – Trochę się zirytowała. Ostatecznie lekarz mógł sobie pozwolić na większą swobodę, bo był specjalistą. Guzman natomiast zwykłym praktykantem, który odbywał w przychodni karę nałożoną przez doktora Vazqueza. Powinien się więc bardziej przyłożyć, ale widocznie nie traktował tego na poważnie.
– Jest tu tak nudno, że muszę jakoś pobudzać szare komórki – odparł, pozostawiając bez komentarza jej złośliwy przytyk. – Możesz się odsunąć? Zasłaniasz mi światło. – Machnął na nią ręką, a ona ze zdziwieniem przyjrzała się temu, co robił.
Siedział na jednej z kozetek, obok niego stał wózek pielęgniarki ze sprzętem potrzebnym do pobierania krwi. Opaskę uciskową założył sobie na lewym ramieniu i zdezynfekował zgięcie łokcia, przymierzając się do niego z igłą.
– Aż tak ci się nudzi, że ćwiczysz pobieranie krwi na sobie? – Nie wiedziała, czy ma się roześmiać czy może rzucić pod jego adresem kolejny złośliwy komentarz. – Obrzydliwość – wymsknęło jej się tylko, kiedy wbił igłę i po chwili do fiolki zaczeła skapywać świeża krew. Odwróciła głowę, żeby na to nie patrzeć, bo zrobiło jej się niedobrze.
– Nie muszę ćwiczyć, Montes. Pobieram krew lepiej niż niejedna pielęgniarka.
– Tak, wiem, ty potrafisz wszystko – dała za wygraną, nabijając się z jego zwykłej postawy zadufanego w sobie dupka. – Więc po co to robisz? Jakieś badania profilaktyczne?
Zaciekawiła się, przypominając sobie wigilijną wieczerzę na El Tesoro, kiedy to Fabianowi Guzmanowi dostało się od rodziców, bo nie poinformował ich o genetycznej wadzie serca. Była pewna, że działanie Jordana jest z tym związane. Przez chwilę nie odpowiadał i czekał, aż fiolka się zapełni, po czym wyciągnął ją sprawnie i podstawił drugą, zębami jednocześnie odpinając sobie opaskę uciskową.
– Nie – powiedział w końcu, powoli czekając na napełnienie się fiolki. – Ciotka Ofelia będzie prawdopodobnie potrzebowała przeszczepu szpiku. Chcę sprawdzić, czy mogę być dawcą.
– Co się dzieje z Ofelią? – Lidia zaniepokoiła się po jego słowach.
– Podaj mi gazę – poprosił, wskazując brodą wózek pielęgniarki. Wyciągnęła wacik z opakowania i patrzyła, jak Jordan przytrzymuje go w miejscu wkłucia, a następnie podkleja specjalnym plastrem. Kiedy spuścił rękaw bluzy, opatrzył materiał do badań odpowiednią naklejką i włożył do pojemnika, które miało być następnie przewiezione do laboratorium. – Były pewne komplikacje, została przewieziona do szpitala w San Nicolas de los Garza.
– O Boże, wszystko będzie z nią dobrze? Czy Quen wie? – Lidia zaniepokoiła się stanem zdrowia pani Ibarra. Podczas świąt Bożego Narodzenia wyglądała lepiej, czuła się dobrze, ale może po prostu dobrze się maskowała.
– Quen jeszcze nie wie. Mój ojciec powie mu, jak wrócą z Veracuz.
– To trochę nieczułe, nie sądzisz? – Lidia lekko się oburzyła. – Enrique pewnie się zamartwia, że nie ma wieści od mamy.
– Montes, naprawdę sądzisz, że Quen myśli w tej chwili o matce? – Jordan prychnął lekko pod nosem, sprzątając po sobie i wyrzucając rękawiczki do kosza. – Uwierz mi, rodzice to ostatnie o czym się myśli, kiedy jest się sam na sam z dziewczyną w romantycznej scenerii.
– Mimo wszystko uważam, że to nie w porządku. – Lidia lekko się zawstydziła, więc założyła ręce na piersi, żeby dodać sobie trochę powagi. – Skąd wiesz, że Ofelia będzie musiała mieć przeszczep?
– Nie wiem, ale jeśli lekarze z San Nicolas będą szli typowym schematem, to jest to najbardziej prawdopodobne. Już kiedyś miała przeszczep i okazał się udany. Ofelia zacznie chemioterapię, spróbują wywołać remisję, a następnym krokiem jest przeszczep komórek macierzystych.
– Dlaczego nie zrobiono tego wcześniej? Powiedziano jej, że jest w stanie terminalnym i ma czekać na śmierć, a teraz nagle się nią zainteresowano? Dlaczego nic im nie powiedziałeś?! – dodała z wyrzutem, jakby to Jordi powinien wiedzieć, co dokładnie dolegało jego ciotce.
– Pragnę ci przypomnieć, że jestem jeszcze w liceum. Poza tym hematologia to nie jest mój konik – dodał lekko zirytowany. Prawdą było, że sam był na siebie zły, że nie sprawdził tego lekarza partacza, który wszystkich wprowadził w błąd.
Do Lidii w końcu dotarło, że przecież Guzman był zwykłym nastolatkiem. Niby skąd miał wiedzieć, że coś jest nie tak, jeśli mądrzejsi od niego postawili już diagnozę. Nikt tego nie kwestionował, po prostu zawierzyli szpitalowi.
– I myślisz, że możesz być dawcą komórek macierzystych? – zagadnęła, pocierając nerwowo ramię i przyglądając się z krzywym grymasem fiolkom z krwią. Nie cierpiała takich widoków.
– Nie wiem, szanse są raczej marne, mniej niż dwadzieścia pięć procent. Ale zawsze lepsze to niż nic. – Jordan wzruszył ramionami, a ona przypatrywała się, jak chłopak wyciąga ze sterylnego opakowania patyczek do wymazów, wkłada sobie do ust i pociera wnętrze policzka, po czym chowa wymazówkę z zebranym materiałem genetycznym do fiolki.
– Twój tata nie mógłby być dawcą? Albo twoja ciocia, Debora?
– Nie ma zgodności. Tatę badali, jak był mały, kiedy Ofelię zdiagnozowano po raz pierwszy. Wtedy dziadkowie zdecydowali się na trzecie dziecko, dosyć późno, ale Deb też nie miała zgodności, więc szpik przeszczepiono od kogoś z banku dawców – wyjaśnił, bo przecież jego rodzina przechodziła już przez podobny proces, kiedy jego nie było jeszcze na świecie. Ofelia chorowa długo w dzieciństwie.
– Czy ja też mogę się zbadać? – zapytała brunetka, z lekkim niepokojem przyglądając się jednak igłom. Nie lubiła był kłuta. – Może akurat będę mogła pomóc.
– Powinnaś mieć osiemnaście lat. Bez zgody opiekuna…
– Daruj sobie biurokrację, Guzman. Sam przed chwilą sobie pobrałeś krew, a nie masz jeszcze osiemnastu lat. – Usiadła na kozetce i wystawiła rękę wyprostowaną w łokciu. – Niedługo będę pełnoletnia, a Conrado na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
Jordan nie kwestionował tego. Przysunął sobie obrotowy stołek i stolik ze sprzętem, po czym założył świeże rękawiczki, a Lidii opaskę uciskową i przyjrzał się jej przedramionom.
– Zaciśnij dłoń w pięść. Muszę wyczuć odpowiednie naczynie.
– Powodzenia. Nie mam żył.
– Każdy ma żyły, niektóre są po prostu mniej widoczne.
– Ja nie mam. Pielęgniarka powiedziała mi kiedyś, że nie pobierze mi krwi, bo nie mam żadnej widocznej żyły.
– Więc ta pielęgniarka była niedouczona. Nie trzeba widzieć żyły, żeby dobrze pobrać z niej krew. Trzeba ją wyczuć. – Wpatrzył się badawczym wzrokiem w jej górne kończyny, wyszukując odpowiedniego miejsca na jej śniadej skórze. Palcem w błękitnej rękawiczce przesunął lekko po zgięciu łokcia. – Nie lubisz widoku krwi, co?
– Skąd! Uwielbiam. – rzuciła sarkastycznie, bo przecież musiał sobie już z tego doskonale zdawać sprawę. Widział jej reakcję na jego fiolki z próbką krwi. – Po prostu nie często chodzę do lekarza. U Cyganów badania profilaktyczne nie są na porządku dziennym, wiesz?
– Wyobrażam sobie. A Baron Altamira był u urologa chyba tylko raz w życiu. No, może raczej u chirurga – dodał z lekkim przekąsem, a Lidia zacisnęła usta, żeby się nie zaśmiać. – Ale nie zawsze mieszkałaś z ojcem u Cyganów, na pewno wcześniej się badałaś. Taka fobia nie bierze się znikąd.
– Był taki okres, kiedy chodziłam po wielu lekarzach, byłam pewnie w kilkunastu klinikach, łącznie z hospicjum. Kiedy moja mama zachorowała, długo nie mogli jej zdiagnozować. Nie mogli albo nie chcieli. – Lidia zacisnęła obie dłonie w pięści kilka razy i nie miało to nic wspólnego z pobudzeniem krążenia. Na samą myśl znów robiło jej się niedobrze. – Przywykłam do widoku białych kitli i widoku krwi na podłodze czy ubraniach. To nie jest nic przyjemnego patrzeć jak ukochana osoba wymiotuje krwią, a ty nic nie możesz zrobić.
– Przykro mi. – Jordan powiedział szczerze, bo jemu również doskwierała ułomność systemu opieki zdrowotnej. – Gdzie się leczyła?
– W Monterrey. Tamtejsze szpitale wcale nie różnią się bardzo od tutejszych placówek. Lekarzom zależy tylko na kasie, a jeśli nie masz dobrego ubezpieczenia albo pochodzisz z nieodpowiedniego kręgu, musisz się liczyć z tym, że najpewniej umrzesz w oczekiwaniu na badania. – Montes wciągnęła głośno powietrze. Nadal ją to bolało. Głównie przez sytuację mamy bała się w ogóle chodzić do lekarzy.
– Boisz się białych kitli, a jednak zgłosiłaś się na staż w przychodni. – Guzman pokręcił lekko głową. – To jakaś forma radzenia sobie z traumą?
– Chcę pomagać innym. Wiem, że tego nie zrozumiesz, ale są ludzie, którzy lubią robić coś bezinteresownie.
– Przyciśnij.
– Co? – Lidia zamrugała powiekami, nie wiedząc, o co mu chodzi. Spojrzała na swój przegub i dostrzegła białą gazę w miejscu wkłucia. Nawet nie poczuła, kiedy pobrał ją krew, sprytnie ją zagadując i denerwując głupimi uwagami, żeby nie poczuła bólu. – Nawet nie poczułam.
– Mówiłem, że jestem dobry we wszystkim – odparl tylko, przyklejając naklejkę i pisząc na niej nazwisko Lidii.
– Czy ja też muszę pobrać sobie wymaz z policzka? – zapytała, wskazując na skrzyneczkę z materiałami do laboratorium.
– Piłaś to świństwo, prawda? – Wskazał na kubek z kawą, który dziewczyna odłożyła wcześniej na stolik. – Nie ma potrzeby robić wymazu, zwykle wystarczy krew, bo dawka DNA jest większa i jest mniejsze ryzyko zanieczyszczenia. Ja wolałem się upewnić. Jeśli będzie trzeba, zawsze możemy dosłać próbki. W San Nicolas mają lepsze laboratorium, więc wyniki będą szybciej.
– Słuchajcie, młodzieży, widzę, że macie tu wszystko pod kontrolą, więc chyba nie ma potrzeby, żebym zostawał do końca, co? – Doktor Alvarez wrócił z przerwy w obłokach dymu papierosowego. Lidia zakrztusiła się lekko i spróbowała opędzić się od oparów. – Wezmę te próbki do badań, bo i tak jadę do szpitala. Jordan, po feriach świątecznych będę robił badania Deisy Fernandez, wpadnij to nauczę cię tego i owego.
– Mam lepsze rzeczy do roboty – odparł nastolatek, ale doktor Gniot nie dosłyszał tego, zabierając swoje rzeczy i kilka cukierków z recepcji. Puścił do nich oczko i po chwili już go nie było.
– Czy on nie jest czasem diabetologiem? – zapytała Montes, patrząc na drzwi, które zamykają się za tłustym człowieczkiem.
– Tak jak mówiłaś, Montes, nie tylko w Monterrey roi się od konowałów. – Jordan posprzątał wszystko i rozciągnął się.
– No i co teraz? – zapytała, ale nie do końca wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje. Wiedziała, że muszą czekać na wyniki badań z laboratorium i po cichu liczyła, że będzie mogła pomóc pani Ofelii, nawet jeśli oznaczało to pobranie od niej szpiku.
– Nie wiem jak ty, Montes, ale ja idę się teraz zdrzemnąć. – Jordan zasłonił zamaszyście zasłonkę wokół kozetki tuż przed nosem Lidii.
Dziewczyna prychnęła z irytacją. No ale w końcu i tak nie było nic do roboty. Sama postanowiła ponownie wziąć się za inwentaryzację leków i wyszła na zaplecze. Być może się pomyliła, może opakowania leżały w magazynie. Nie chciała oskarżać Daniela pochopnie.
W pewnym momencie usłyszała jakieś zamieszanie w przychodni i to ją otrzeźwiło, kiedy po dobrych trzydziestu minutach nie udało jej się doliczyć odpowiedniej liczby fiolek. Zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, że jest już późno i powinna zamknąć przychodnię, bo przecież nie mogła liczyć na to, że Guzman to zrobi. Głosy dobiegały od strony recepcji i to ją zaniepokoiło. W pierwszej chwili pomyślała, że to Jordan robi sobie jaja, ale to nie był typ takiego żartownisia, więc poszła zobaczyć co się dzieje.
– Już zamknięte – poinformowała dobitnie grupę mężczyzn, na czele której stał Jordan. Minę miał taką, jakby miał ochotę ją udusić.
– Odsuń się, Montes – warknął, ale ona nie ustąpiła, zagradzając mu drogę.
– Nie możesz sobie odwalać samowolki – syknęła w jego stronę, kątem oka obserwując uważnie szemranych typów.
– Mówiłeś, że jesteś sam. – Jeden nich odezwał się podenerwowanym tonem, a Jordan westchnął.
– Bo tak mi się wydawało – odparł, wzrokiem próbując przekonać Lidię, by się odsunęła.
Montes zajęło chwilę, by połączyć fakty. Jej oczy omiotły całą scenę – jakieś pół tuzina obcych mężczyzn pojawiło się na progu przychodni, z czego jeden słaniał się na nogach i obficie krwawił. Był podtrzymywany przez dwóch kolegów i od razu było widać, że to Romowie – kamuflaż nigdy nie był ich mocną stroną. Lidia przeniosła ponownie wzrok na Jordana i zrozumiała, że wcale nie chciał ich tu wpuszczać, on po prostu nie miał wyboru. Dłoń jednego z Cyganów zaciskała się na pistolecie, który przystawił do lędźwi Guzmana i pchnął go nim do przodu. Montes odsunęła się gwałtownie.
– Panienka pójdzie z nami – rzucił jeden z intruzów, pchając ją w stronę pustych kozetek. Na jednej z nich jego towarzysze położyli rannego.
Lidia jeszcze nigdy tak bardzo nie żałowała, że nie ma przy sobie telefonu komórkowego. Ale właściwie nie miała pojęcia, jak miałaby wezwać pomoc otoczona przez wrogich ludzi. Panikowała, a to przecież nie ona miała przystawioną do ciała naładowaną broń. Jordan zachowywał wyjątkowo zimną krew, więc ona nie musiała. Oddychała ciężko, obserwując wszystkich dookoła. Chyba nikt nie wiedział, że jest córką Ceferino Montesa, a może po prostu mieli to gdzieś i w tej chwili ranny kumpel był priorytetem. Lidia skrzywiła się na widok krwi sączącej się z nogi mężczyzny i odwróciła wzrok.
– Opatrz go – rozkazał mężczyzna grożący bronią Jordanowi. Wyglądał na ich lidera. Kiedy Guzman się nie ruszył, przycisnął broń nieco mocniej do jego pleców. – No dalej!
– Nie jestem lekarzem – wysyczał nastolatek przez zaciśnięte zęby, nie bardzo wiedząc, czego od niego oczekują.
– Masz biały kitel, co nie? – Inny Cygan odezwał się, przeczesując przydługie włosy palcami. Na jego dłoni zabłyszczały kolorowe sygnety. – Napraw go. Poskładaj go.
Guzman nałożył rękawiczki i pod ostrzałem spojrzeń pochylił się nad pacjentem, który jęknął z bólu, kiedy stażysta zajrzał pod prowizoryczny opatrunek na nodze. Lidia starała się nie patrzeć na krew, wolała skupić się na twarzy Jordana, licząc, że przekaże jej jakąś zakodowaną wiadomość. Wyczytała z niej tylko jedno – nie wyglądało to dobrze.
– Musi jechać do szpitala. Kula nie przeszła na wylot, trzeba ją wyciągnąć. Jeśli zadzwonimy po karetkę, będą tu za kilka minut. Może uda się uniknąć infekcji i uratować nogę – dodał, sądząc, że jeśli ich przestraszy, zdadzą sobie sprawę z powagi sytuacji i pozwolą wezwać pomoc.
– A może ją stracić? – Jeden z Romów pobladł i prawie osunął się na ziemię. Drugi uderzył go kilka razy po twarzy, żeby go otrzeźwić.
– Niewykluczone, jeśli będziemy zwlekać – odparł Jordan i zwrócił się już bezpośrednio do lidera, który groził mu pistoletem. – Rozumiem, że boicie się konsekwencji. Pozwólcie nam zadzwonić po karetkę, a sami zdążycie uciec.
– Taki z ciebie spryciula, co? – Cygan uśmiechnął się, ukazując kilka złotych zębów. – Nie, nie, mój drogi. To nasz człowiek. I zostaniemy z nim do końca. Żadnej karetki. Wiem, jak w szpitalach traktujecie takich jak my. Bez odpowiedniej motywacji pozwolicie mu umrzeć, a niestety musi jeszcze trochę pożyć, bo ma nam do przekazania ważne informacje. Wyciągnij ją.
– Słucham? Przecież mówię, że nie jestem lekarzem. – Jordan nie był pewien, czy rozmawia z gangsterami, czy z ostatnimi tłumokami. – Nie potrafię.
– Więc lepiej szybko się naucz, bo zdaje się, że noc wcale nie jest taka długa.

*

Lidia z niepokojem przypatrywała się, jak Jordan podłącza aparaturę monitorującą funkcje życiowe pacjenta. W tej chwili ranny Rom wyglądał jak pół żywy. Prowizoryczny opatrunek był już całkowicie przesiąknięty krwią. Guzman podał mężczyźnie leki przeciwbólowe i zajął się zmianą opatrunku.
– Robiłeś to już kiedyś? – szepnęła cicho, udając, że poprawia pacjentowi posłanie, by ułożyć go na płasko.
– A jak ci się wydaje? – warknął tylko w odpowiedzi, czując, że głupszego pytania chyba mu zadać nie mogła.
– Bez szeptania! – ostrzegł ich jeden z oprychów, z groźną miną stając tuż nad nimi. – Co tam mamroczecie pod nosem?
– Mówię, że nie mogę podać mu odpowiednich lekarstw, bo nimi nie dysponujemy. W szpitalu mogliby…
– Skończ już z tym szpitalem. – Lider bandy podrapał się gnatem po głowie, a drugą ręką przetarł zmęczoną twarz. – Jesteś bystry, dasz radę. Manfri wychodził już z gorszych opałów.
– Ten wasz „Manfri” nie ma więcej jak dwadzieścia lat – warknął Jordan, nie mogąc się powstrzymać.
– Jest już mężczyzną.
– Tak, blizna po kuli na pewno dopełni jego męskości. – Jordi chwycił gazę i spróbował otworzyć opakowanie, ale szło mu opornie, bo w rękawiczkach nie było to wcale łatwe. Lidia wyrwała mu je i otworzyła jednym sprawnym ruchem, a następnie przytrzymała pacjenta, który zaczął się lekko kręcić.
– Dlaczego jej nie wyciągasz? – zapytał w końcu przywódca, kręcąc się w tę i z powrotem i zaglądając nastolatkom przez ramię.
– Bo nie mogę się skupić, kiedy dyszysz mi nad karkiem. – Guzman podniósł rozgniewany wzrok na mężczyznę i gestem kazał mu się odsunąć. Palcami uważnie zbadał ranę. Ile by dał, by znaleźć się na bloku operacyjnym z Julianem Vazquezem. Czytał o tym, widział podobne zabiegi na filmach podczas wykładów w San Nicolas, ale to było co innego niż zrobienie tego samemu.
Lider odsunął się i nakazał pozostałym zrobić to samo. Przysiadł na jednej z wolnych kozetek i przypatrywał się młodemu lekarzowi z ciekawością.
– Wiem, kim jesteś – mruknął w końcu, jakby dopiero do tego doszedł. – Jesteś synem Fabiana Guzmana. Znam cię, widywałem cię.
– To chyba nie jest czas na nadrabianie zaległości towarzyskich – zwróciła mu uwagę Lidia niespodziewanie uprzejmym tonem.
Mężczyzna tylko się uśmiechnął, ponownie błyskając złotymi zębami.
– Baron myśli, że to on zabił Jonasa.
– Słucham? – Kleszcze zatrzęsły się w dłoni Jordana, kiedy usłyszał te słowa. Wpatrzył się intensywnie w Cygana, zastanawiając się, czy to możliwe, że on insynuuje to, co myślał.
– Fabian nienawidzi Romów. Jonas Altamira był niezłym gagatkiem, szczerze mówiąc sam miałem dość tego bachora. Mówią, że Baron szantażował Fabiana, mają jakieś niedokończone interesy z przeszłości, więc ma to sens, że Guzman w końcu zdecydował się pozbyć problemu, prawda?
– Zamknij się. – Jordan poczuł, że skacze mu ciśnienie. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby dostał ataku paniki w towarzystwie tych ludzi. Nie mógł stracić nad sobą panowania, musiał być silny chociażby ze względu na Montes, która bez niego sobie nie poradzi. – Mój ojciec nie zabił Jonasa Altamiry.
– Tak jak mówiłem, nawet jeśli to zrobił, to żadna strata. – Lider Romów oparł się na kozetce i przypatrywał się dwójce nastolatków. – Ten tutaj był bliskim kumplem młodego Altamiry, zna jego sekreciki.
– Chcecie obalić władzę Barona? – Lidia odważyła się zapytać, kompletnie nie mając pojęcia, o co im chodzi. Myślała, że Romowie dobrze się czują pod pieczą patriarchy.
– Nie chcemy obalić Barona, kochanieńka, nie jesteśmy idiotami. Próbujemy ustalić, komu Jonas aż tak się naraził, że go kropnęli. A Manfred prawdopodobnie wie sporo na ten temat, tylko jakoś ciężko mu się wysłowić.
– Może gdybyście nie nafaszerowali go ołowiem, to zacząłby śpiewać – podsunął ironicznie Jordan, przysuwając sobie bliżej stołek i ultrasonograf.
– Co robisz? – Lidia cały czas odwracała głowę od rany i ale teraz patrzyła, jak jej kolega z klasy przykłada głowicę do nogi mężczyzny i wpatruje się w nic nie mówiące jej szare kształty na monitorze USG.
– Szukam kuli, nie będę grzebał w jego ranie w ciemno. Nie mamy roentgena ani tomografu, musimy sobie jakoś radzić. – Zmrużył oczy, przeciągając głowicą centymetr po centymetrze i dokładnie badając każdy zakamarek.
– Lepiej się pospiesz, chcemy go jeszcze przesłuchać. – Lider grupy wpatrzył się w monitor, na którym pokazywało się tętno Manfreda, jakby zastanawiał się, ile jeszcze mu zostało czasu.
– Co z nim potem zrobicie? Kiedy dostaniecie to, czego chcecie, pewnie go zabijecie? – Lidia wyrzuciła okrwawioną gazę, starając się nie patrzeć na ranę. Wolała skupić się na Cyganach i dać Jordanowi pracować.
– Nie nam decydować. To Baron wymierzy sprawiedliwość za syna.
– Przecież ten człowiek nie zabił Jonasa. – Montes wskazała na bladego i spoconego Manfreda, który otumaniony lekami przeciwbólowymi i znieczulającymi mamrotał coś pod nosem.
– Nieważne. Nie zgłosił tego wcześniej, więc jest współodpowiedzialny. Jeśli krył mordercę, powinien ponieść karę. – Mężczyzna wstał z miejsca i stanął tuż nad Guzmanem, któremu zrobiło się niedobrze od zapachu brudu i potu mężczyzny.
– Mógłbyś się odsunąć? Zasłaniasz mi światło. – Nastolatek miał zmarszczone brwi, kiedy usilnie próbował zlokalizować pocisk.
– Co jest? Coś nie tak? – Lidia pochyliła się nieco bliżej, zwracając się do kolegi, bo wyczuła, że sytuacja się skomplikowała. – Nie możesz znaleźć?
– Nie – przyznał zgodnie z prawdą, czując się jak kompletny kretyn. Jak trudne to mogło być? Zdarzało mu się robić już USG na praktykach, ale teraz to zupełnie inna sytuacja. Czułby się o wiele pewniej bez broni i wrogo nastawionych Cyganów za plecami. No i nadal nie mógł uspokoić szaleńczego bicia serca. Wzmianka o ojcu i insynuacje pod jego adresem były nie do zniesienia. Wiedział, że to nieprawda, a jednak pojawiło się w nim ziarenko zwątpienia i przerażało go to.
– Jeśli nie możesz znaleźć kuli, to co to oznacza?
– To może znaczyć, że wystąpił zator naczyniowy. Kula mogła przebić się przez ścianę naczynia i przemieścić się z krwią. – Jordan odwrócił się w stronę szefa gangsterów i przyjrzał się jego broni. – Z tego go postrzeliliście? – zapytał, wskazując na broń.
– Nie, z tego. – Długowłosy Cygan pokazał swój mały pistolet.
Lidia nie musiała pytać. Widziała po minie Jordana, że sam sobie dopowiedział kilka kwestii. Mały pistolet długowłosego Cygana na pewno miał kule małego kalibru, które z łatwością mogły przebić się przez naczynia krwionośne.
– Przynieś mi książkę o ranach postrzałowych. Jest na półce w recepcji – poprosił Lidię, ale ona nie wyglądała na chętną.
– Ktoś musi tamować krwawienie.
– Poradzę sobie. I tak nie znosisz widoku krwi.
– Dam radę. Niech oni pójdą, i tak tylko przeszkadzają. – Spojrzała ze złością na kilku Romów, którzy kręcili się przy kozetce, irytując tym Guzmana i nią samą. Lider bandy kiwnął im głową, żeby wyszli. Dwóch z nich, bladych jak ściana, poszło stać na czatach przed przychodnią, a jeden skierował się do recepcji po podręcznik do medycyny.
– Czas ucieka, młody. – Cygan wyciągnął kieszonkowy zegarek i zacmokał cicho na widok czasu, który upłynął, od kiedy Manfred został postrzelony. Wydawał się być zirytowany.
– Jeśli chcesz go żywego, to dzwoń po karetkę albo zamknij się i daj mi się skupić. – Jordan odetchnął kilka razy głęboko, nabierając powietrze do płuc i usilnie myśląc nad kolejnymi krokami. – Spojrzę raz jeszcze – powiedział bardziej do siebie, niż do Lidii czy kogokolwiek innego. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu, kiedy przesuwał głowicą po raz kolejny w pobliżu rany, licząc na to, że w końcu znajdzie to, czego szukał. Nie mógł tego przyznać głośno, ale sam również musiał wiedzieć, kto zamordował Jonasa Altamirę. – Mam!
Sam był zdziwiony wyrazem szczęścia w swoim głosie, kiedy w końcu dostrzegł ciało obce na monitorze. Pocisk nie przesuwał się, a to była dobra wiadomość. Wcześniej w stresie po prostu go przeoczył. Wymienił rękawiczki i kazał Lidii odsunąć opatrunek, by mógł spojrzeć na ranę. Dziewczyna stłumiła odruch wymiotny.
– Jeśli masz mi się tu porzygać, to lepiej wyjdź – ostrzegł ostrym tonem, ale w gruncie rzeczy nie mógł jej winić. To jej pierwsze doświadczenie z żywą tkanką.
– Zostanę – oświadczyła trochę wbrew sobie, zaciskając wargę tak, że aż poczuła smak krwi. Nie wiedzieć czemu, jakoś ją to otrzeźwiło.
– Wygląda na to, że macie to pod kontrolą. Zdam raport. Pilnuj ich. – Szef nakazał długowłosemu Cyganowi mieć oko na nastoletnich medyków, po czym wyszedł z sali, sięgając po telefon komórkowy.
Jordi zbyt był skupiony na nacięciu skóry mężczyzny i zrobieniu sobie miejsca, by wyciągnąć pocisk, żeby zauważyć zniknięcie Roma. Wymacał pocisk i zakleszczył na nim szczypce. Delikatnym ruchem wyciągnął ciało obce z kończyny mężczyzny i wrzucił do metalowego pojemnika, który podsunęła mu Lidia z wyrazem ulgi na twarzy. On też dopiero teraz wypuścił powietrze ze świstem.
– Trzeba go pozszywać – poinformował strażnika, który czaił się z boku, jakby bał się podejść bliżej i spojrzeć w bladą twarz rannego kolegi.
– Róbcie, co musicie – odparł Cygan, stając do nich odwrócony plecami. Chyba też nie lubił widoku krwi.
Jordan zajął się oczyszczaniem rany i przygotowywaniem szwów. Z tym miał już wprawę.
– Został tylko jeden. – Lidia szepnęła półgębkiem, nachylając się nad pacjentem i przytrzymując jego kończyny, by się nie wiercił. – Dałbyś mu radę.
– Co? – Jordan dopiero po chwili zarejestrował, co dziewczyna do niego mówi. Sugerowała, że powinien obezwładnić Roma, który ich pilnował, więc musiała być szalona. – Jakbyś nie zauważyła, on ma broń.
– Tę pukaweczkę? Sam przed chwilą dałeś do zrozumienia, że kula z takiej broni to maleństwo.
– Maleństwo czy nie, wolałbym nie dostać kulki w łeb. Ani w żadną inną część ciała. Lubię swoje ciało. Do reszty ci rozum odjęło, Montes? – Guzman zerknął na monitor i upewnił się, że funkcje życiowe Manfreda są stabilne.
– Tak tylko mówię. Felix wciąż gada, jaki to nie jesteś silny. Położyłbyś go i moglibyśmy uciec.
– Montes, masz mnie chyba za kompletnego idiotę, jeśli uważasz, że byłbym do tego zdolny. – Guzman rzucił ukradkowe spojrzenie na plecy Cygana i odniosła wrażenie, że nawet to rozważał, ale szybko pokręcił głową. – To zbyt niebezpieczne.
– Myślisz, że oni nas tak po prostu puszczą, kiedy ten cały Manfri się obudzi? Zabiją nas, wiesz o tym.
– Nie zabiją.
– Skąd ta pewność?
– Nie słyszałaś, co mówili o moim ojcu? Boją się go. – Jordan nie miał złudzeń, że nikt nie będzie chciał zaleźć za skórę Fabianowi i krzywdzić jego syna. – Ty jesteś córką Rino Montesa. Ciebie też nie tkną.
– Baron mnie nienawidzi, już nie raz próbowali mnie dopaść. Teraz mają mnie na srebrnej tacy.
Lidia zatrzęsła się na samą myśl. Jej umysł pracował na zwiększonych obrotach. Conrado pracował do późna, minie kilka godzin zanim zda sobie sprawę, że Lidia nie wróciła do domu. Kiedy przyjedzie do przychodni, ona może już leżeć gdzieś w rowie. Wątpiła, by ktokolwiek szukał też Jordana. Zawsze chodził własnymi ścieżkami i z tego, co zdążyła się zorientować, jego rodzice nie bardzo przejmowali się, kiedy i czy w ogóle wróci do domu na noc. Byli więc skazani tylko na siebie.
Nie musiała mu tego mówić, bo chyba sam zdał sobie z tego sprawę. Nie miał jednak czasu zareagować, bo maszyna monitorująca funkcje życiowe Manfreda zaczęła pikać jak szalona.
– Co się dzieje? Co zrobiliście?! – krzyknął długowłosy Cygan, odwracając się w ich stronę w szoku. – Naprawcie to!
Jordan z irytacją ściągnął kitel, obniżył łóżko pacjenta i przystąpił do masażu serca. Kalkulacja była prosta – jeśli on zginie, oni prawdopodobnie też. Z drugiej strony uratowany Manfred również nie był dla nich dobrą wiadomością, bo to oznaczało, że znaleźli się w posiadaniu zbyt wielu informacji. Nie mógł jednak pozostać obojętny i zostawić tego człowieka na pastwę losu. Uciskał miarowo, zerkając na monitor i upewniając się, czy jego wysiłki przyniosły rezultaty.
Lidia stanęła jak wryta, patrząc jak klatka piersiowa pacjenta stopniowo ugina się pod uciskami Guzmana.
– Przejmij.
– Co? – Lidia oderwała wzrok od Jordana i w pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała, o co ją prosi.
– Znasz chyba pierwszą pomoc? Dzieci w przedszkolu się tego uczą – warknął i czekał, aż Montes weźmie się w garść. Obniżył łóżko pacjenta jeszcze bardziej, by miała lepszy dostęp ze swoim niskim wzrostem. – Nie zginaj łokci – poinstruował.
– Wiem. – Nie miała siły się na niego złościć, bo była w amoku.
Skupiła się całą siłą woli na Manfredzie, modląc się, żeby nie umarł pod wpływem jej ucisków. Nie chciała go zabić. Jordan działał szybko – przyprowadził wózek z defibrylatorem, a ona zadziałała instynktownie, odsuwając się na bezpieczną odległość. Kiedy impuls elektryczny przeszedł przez ciało Roma, Jordan wpatrzył się intensywnie w monitor, po czym załadował i powtórzył tę czynność.
– Nie dajcie mu umrzeć. Nie chcę być mordercą – jęczał Cygan, przeczesując długie włosy palcami z kolorowymi sygnetami, ale żadne z nich nie zwracało na niego uwagi.
Wszyscy troje odetchnęli z ulgą, kiedy Manfred odetchnął, a puls został mu przywrócony. Jordan był cały spocony i oddychał ciężko. Przez kilka sekund był przekonany, że go stracili. Nie znał Manfreda, ale mógł wywnioskować, że przyjaźniąc się z Jonasem Altamirą, był pewnie podobną szują. To nie znaczyło jednak, że życzył mu śmierci. Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, by mu pomóc.
– W porządku? – Lidia upewniła się, że pacjent jest w stabilnym stanie i przeniosła wzrok na Guzmana. Jego klatka piersiowa poruszała się nienaturalnie szybko, a oddech stał się świszczący.
– Nie mogę… oddychać – wysapał, opadając na krzesło.
– Hej, co mu jest? – Cygan dopadł do Guzmana i potrząsnął nim gwałtownie. – Wstawaj, młody. Nie schodź mi tutaj na zawał!
– Nie widzisz, że się dusi? – Lidia ze złością odepchnęła mężczyznę i niepewnie przyjrzała się koledze z klasy, który pochylał głowę do przodu.
– Mój inhalator – powiedział chrapliwie, wyciągając rękę. – W mojej torbie… w pokoju na zapleczu…
– Pójdę po niego. – Lidia już ruszała, kiedy złapał ją mocno za nadgarstek, by jej to udaremnić.
– Inhalator, tak. Już lecę! – Spanikowany Cygan wycofał się, zostawiając ich samych.
– Oddychaj. – Lidia próbowała dodać Jordanowi otuchy. Po chwili jednak poczuła się jak kompletna idiotka.
– Masz, dzwoń na policję. Albo lepiej po Saverina, będzie tu szybciej. – Jordan wcisnął jej w dłoń komórkę, wstał z krzesła i wyjrzał zza parawanu, by ocenić, czy reszta Cyganów się zbliża.
– Udawałeś? – Montes miała ochotę go rąbnąć. Zacisnęła dłoń na starym telefonie komórkowym z klapką. – To nie jest twoja komórka.
– Brawo, Sherlocku – rzucił z ironią, posyłając jej spojrzenie pełne politowania. Zabrał telefon Cyganowi, kiedy ten się nad nim pochylił. – Nie mam też astmy. Wyjdź tylnym wyjściem, zaczekaj na policję za rogiem ulicy.
– A ty co zrobisz? Nie chciałeś atakować jednego, a teraz chcesz się bić z pięcioma?!
– Jesteś głupsza, niż myślałem. Zatrzymam ich na trochę. No leć! – dodał już tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Normalnie zostałaby i się wykłócała, ale wiedziała, że z nich dwojga to on miał większe szanse na przeciwstawienie się ludziom Barona. Wybiegła tyłem, po drodze wybierając numer alarmowy. Jordan odetchnął głęboko. Było blisko, a dostałby ataku paniki. Na szczęście w porę się opamiętał. Manfred zaczął niespokojnie się kręcić na swojej kozetce. Dostał leki, więc nie powinien odczuwać bólu, ale jednak coś go trapiło. Guzman podszedł bliżej, by sprawdzić, czy wszystko u niego dobrze. Poczuł jak wątła dłoń zaciska palce na przedzie jego koszulki.
– Zabij mnie – mruknął cicho ze strachem w oczach. – Wstrzyknij mi coś, cokolwiek.
– Nie po to się męczyłem, żeby wyciągnąć z ciebie kawałek ołowiu, żeby teraz cię zabijać, człowieku. – Jordan sapnął z irytacją, oglądając się za siebie i sprawdzając, czy Cyganie przypadkiem tu nie zmierzają. – Policja zaraz tu będzie, nic ci nie grozi. Jakiekolwiek tortury Baron dla ciebie wymyślił, w więzieniu cię nie dosięgną.
– Nie rozumiesz, jeśli nie oni, zrobią to Los Zetas.
– Może trzeba było o tym pomyśleć, zanim sprzymierzyłeś się z nieodpowiednimi ludźmi? – podsunął nastolatek, ale nie miał serca bardziej dręczyć dwudziestolatka, który dopiero co ledwo uniknął śmierci. – Kto to był? Mówią, że widziałeś, kto zabił Jonasa. Powiedz Baronowi, może będzie łaskawy, jeśli dasz mu głowę mordercy syna na tacy.
– Nie Barona się boję.
– Los Zetas są aż tak straszni? To oni wykończyli Jonasa, tak?
Manfred pokiwał głową, przymykając powieki. Jordan usłyszał tupot nóg i po chwili zobaczył Lidię, która wróciła do pomieszczenia. Pomyślał, że większej idiotki nie poznał jeszcze w całym swoim życiu.
– Miałaś czekać na zewnątrz!
– Uciekliby, gdyby zauważyli, że zniknęłam – wytłumaczyła się, bo zdążyła to sobie przemyśleć i chciała za wszelką cenę przyskrzynić ludzi Barona. Nie myślała trzeźwo. – Powiedział coś? – nachyliła się nad Manfredem, ciekawa co ten ma do powiedzenia. – Kto zabił Jonasa Altamirę? Musisz powiedzieć policji. Oni podejrzewają Łucznika Światła.
Manfred pokręcił głową, nie chcąc nic więcej mówić, a Jordan przypatrywał się Lidii z irytacją. Wróciła, żeby się tego dowiedzieć, a nie dlatego, że chciała zatrzymać ludzi Barona do przyjazdu policji. Była naprawdę lekkomyślna. Nie mógł jej jednak winić, bo sam również był niezmiernie ciekawy tej informacji.
– Oni mają swojego łucznika. Cholernie dobrego. Nie chybia. – Manfred tylko to był w stanie wycharczeć.
Na korytarzu usłyszeli tupot nóg.
– Kto to zrobił? Nam możesz powiedzieć. Los Zetas nie dowiedzą się, że nam powiedziałeś.
Jordan prychnął po słowach Lidii, bo jej obietnica była całkowicie pozbawiona sensu. Pacjent również musiał zdawać sobie z tego sprawę. Na ulicy przed przychodnią usłyszeli syreny policyjne.
– No dalej, Manfri. Kto strzelał? Kto zamordował Jonasa Altamirę?
Młody Rom wyszeptał nazwisko tak cicho, że ledwie go usłyszeli. Oboje mieli przerażenie wymalowane na twarzach. Zanim zdążyli dopytać o szczegóły, policja wparowała do środka. Wśród funkcjonariuszy był Basty Castellano, a Conrado Saverin przepchał się przez tłum i zamknął Lidię w szczelnym uścisku.

***

Nie powiedziała policji, czego się dowiedziała i nie bardzo wiedziała dlaczego. Powinna to zrobić, ale instynktownie czuła, że wtedy znajdzie się na celowniku Los Zetas. Wystarczyło jej to, że Romowie nie byli jej przychylni, wolała nie ryzykować, że również kartel wyda na nią wyrok śmierci. Po krótkim przesłuchaniu w biurze zastępcy szeryfa została zwolniona i mogła poczekać w poczekalni na Conrada, który dopełniał formalności. Jordan opuścił biuro Ursuli Duarte z taką miną, że od razu się domyśliła, że postąpił tak samo i też nie puścił pary z ust.
– I co zrobimy? – zadała to dziecinne pytanie, dopadając do niego i próbując dotrzymać mu kroku, kiedy on pchnął drzwi wyjściowe z komendy policji i ruszył przed siebie. Powietrze było rześkie i oboje potrzebowali trochę wytchnienia po ekscesach z tej nocy.
– Daj mi pomyśleć – odparł tylko, siadając na murku po drugiej stronie ulicy i wpatrując się w wejście na komisariat. Nie tak dawno temu Jonas Altamira padł w tamtym miejscu na ziemię z przebitą tchawicą, a Adam Castro bezskutecznie próbował tamować krwawienie. Sam to widział. Pamiętał, jak chciał biec za strzelcem i sprawdzić jego tożsamość, ale Felix go powstrzymał. Żałował, że tego nie zrobił, wtedy miałby całkowitą pewność, a teraz musiały wystarczyć słowa rannego Cygana. Zamyślił się, próbując znaleźć sens w tym, czego się dowiedział.
– Nie powiedziałam im i widzę, że ty też nie, ale myślę, że powinniśmy coś z tym zrobić. Nie mogą oskarżać bezpodstawnie El Arquero de Luz. To nie on zabił Altamirę…
– Montes, daj mi chwilę – poprosił, rozmasowując skronie. Był zmęczony i nie miał siły wysłuchiwać kazań.
– Trzeba to sprawdzić, to na pewno. Ale nie wydaje mi się, żeby Manfred kłamał. Musimy być ostrożni, bo inaczej Cyganie i kartel dobiorą się nam do skóry…
– Montes, ucisz się, dobrze? – Podniósł głos, wstając gwałtownie z murka. – Próbuję to przetrawić.
– Co chcesz przetrawiać? Znamy nazwisko zabójcy Jonasa, prawdziwego zabójcy Jonasa – dodała dobitnie, chcąc podkreślić, że trzeba coś z tym zrobić, żeby policja przestała obwiniać o ten mord Łucznika Światła. – Trzeba go skonfrontować i wydać policji w taki sposób, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi kartelu Zetek. – Lidii powoli zaczynały wchodzić w krew te gierki. Było to lekko przerażające.
– Wybacz, że nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego ot tak sobie. – Jordan prychnął, kierując w jej stronę sarkastyczną uwagę. – Wychowałem się z nim, dorastaliśmy razem. Masz pojęcie, co to dla mnie znaczy? Daj mi chwilę. Daj mi pomyśleć.
Lidia zacisnęła wargi, dopiero teraz rozumiejąc, jakie to musiało być trudne dla Jordana. Jonas Altamira został zatrzymany za gwałt i morderstwo na jego byłej dziewczynie. Jordan jak mało kto musiał pragnąć sprawiedliwości dla syna Barona, ale na pewno nie w ten sposób. A teraz dowiedział się, że ktoś, kogo bardzo dobrze zna, posłał w stronę Jonasa śmiertelną strzałę.
– To po prostu nie mieści mi się w głowie. – Jordan usiadł ponownie na murku i zatopił szczupłe palce we włosach. Miało się wrażenie, że jeszcze chwila, a zacznie je sobie rwać z głowy. – Theo nie jest mordercą.
– Słyszałeś, co mówił Manfred. Wyraźnie podał jego nazwisko.
– Wiem, ale może mu się przywidziało. Może się pomylił. Theo Serratos nie jest mordercą, do cholery. – Jordan zaśmiał się histerycznie, próbując to sobie uporządkować w głowie. – Jest wkurzającym starszym bratem Veronici, który zawsze lubił się popisywać i który nie cierpiał przegrywać. Jest gościem, który w liceum chodził z trzema dziewczynami jednocześnie i jeszcze się tym chwalił.
– Jest też gościem, który wrócił do miasteczka po latach i który ewidentnie ma na pieńku z Cyganami. Podobno jego ojciec przygotowywał projekt wysiedlający Romów z miasteczka, Romowie nie cierpieli Ulisesa Serratosa. Nawet twój tata to przyznał.
Guzman zerknął na nią krótko, nie komentując faktu, że ucinała sobie pogawędki z Fabianem na takie tematy. Myślał na zwiększonych obrotach. To nagłe chore zainteresowanie miasteczkiem, kandydowanie do rady miasta, zjednoczenie się z Marleną Mazzarello… Theo zdecydowanie miał coś do ukrycia, ale przez myśl mu nie przeszło, że mógł sprzymierzyć się z kartelem Los Zetas i zamordować Jonasa Altamirę tylko dlatego, że ten wiedział za dużo.
– Myślisz, że Jonas oberwał, bo znał tożsamość członków Los Zetas? – zapytała, uważnie dobierając słowa, żeby się na nią nie zezłościł. Usiadła obok niego na murku, zachowując bezpieczną odległość, ale nie wyglądało na to, by miał wybuchnąć. Był raczej zszokowany. – Oni dosyć dobrze się kryją w miasteczku. Nie można być pewnym nikogo. Może Theo przystąpił do nich i wykonuje dla nich czarną robotę, to by pasowało. Quen mówił, że Serratos spłacił długi ojca i odzyskał rodzinny dom. Niby skąd wziąłby taką kasę, gdyby nie za zlecenie?
– To ma sens. – Jordan nie mógł uwierzyć, że to mówi. W tej chwili jednak nie mógł znaleźć żadnego argumentu, który przemawiałby za niewinnością Teodora. Jedyne co przychodziło mu na myśl to „to tylko Theo, brat Veronici”, ale to nie wystarczyło. Zacisnął dłonie na kolanach, czując nagle ogromną wściekłość. Jeśli to prawda, to Ulises przewracał się w grobie. – Ale Manfred powiedział, że Los Zetas mają swojego łucznika, który nie chybia. To nie pasuje do Theo.
– Dlaczego? Sara twierdzi, że Theo strzela, ma nawet tatuaż w kształcie łuku na kostce. – Lidia podrapała się po głowie. Wyglądało na to, że Guzman znał Serratosa lepiej. – Nie umie strzelać z łuku?
– Umie, ale nie tak diabelnie dobrze, żeby nie chybiać. No chyba że podszkolił się przez te kilka ostatnich lat.
– Mam wrażenie, że na siłę próbujesz go usprawiedliwić…
– Dziwisz mi się? – Jordan czuł się parszywie. Lidia miała rację, próbował znaleźć jakiekolwiek dowody na to, że Theo był niewinny. Cokolwiek. – Ten Manfred to typ spod ciemnej gwiazdy. Może po prostu nas okłamał.
– Nie wydaje mi się. – Montes była pewna, że Manfri mówił to, co uważał za prawdę. – Bał się, nie zmyślałby w tak poważnej sprawie. Myślisz, że przekaże nazwisko Baronowi?
– To zależy, kogo będzie się bał bardziej – Altamiry czy Los Zetas. Znając wymyślne tortury Cyganów, może się ugiąć wbrew własnej woli.
– Ale przecież trafił do szpitala. Romowie nie będą go tam mogli dosięgnąć.
– Jeśli będzie miał szczęście, to jakoś się wywinie. Ale jeśli nie dopadną go Cyganie, zrobią to członkowie kartelu. Sama powiedziałaś, że umieją się maskować. To może być dosłownie każdy – lekarz, policjant, nauczyciel…
Lidia zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy to możliwe, że Jordan wiedział o Oliverze Brunim. Sama się tego domyślała, a Marcus potwierdził jej domysły, więc może i Guzmanowi zdradził swoje podejrzenia. Nastolatek nie rozwijał jednak tej myśli. Z komendy policji wyszedł Conrado, z troską przypatrując się Lidii. Ona bardziej niż zmęczona czy przestraszona wydawała się być jednak nabuzowana wydarzeniami tego wieczora.
– Wszystko się zgadza, szeryf Castellano aresztował Romów. Nic wam już nie grozi – zapewnił. W gruncie rzeczy czuł, że Baron Altamira nadal czyhał na Lidię, więc nie mówił całej prawdy. Obiecał sobie, że będzie ją jeszcze bardziej chronił.
– Co z Manfredem? – zapytał Jordan, podnosząc się do pionu i chowając dłonie do kieszeni, żeby uniknąć nerwowego tiku.
– Jego stan jest stabilny, wyjdzie z tego. Dobrze się spisałeś. Podobno doktor Morales z chirurgii urazowej był pod wrażeniem. Przewieziono go do San Nicolas de los Garza, bo istnieje prawdopodobieństwo, że jego ludzie będą chcieli dokończyć to, co zaczęli.
Jordan pokiwał tylko głową, ciesząc się, że Basty Castellano pomyślał o wszystkim. Saverin przypatrywał się dwójce nastolatków podejrzliwie, jakby chciał ich wybadać.
– Czy ten młodzieniec coś wam mówił, kiedy byliście sami? Podejrzewa się, że Romowie grozili mu, żeby ujawnił tożsamość mordercy Jonasa Altamiry. Słyszeliście coś o tym?
Lidia i Jordan po raz pierwszy w zupełnej zgodzie pokręcili głowami. Akurat w tej sprawie mieli wspólne stanowisko. Montes bała się, że Conrado wychwyci fałsz przebijający z ich nastoletnich twarzy, ale na szczęście Guzman był świetnym aktorem. Udowodnił to już, symulując atak astmy w przychodni.
– Mamrotał pod wpływem leków, ale nie wspominał nic ani o Jonasie, ani o człowieku, który go zabił – oświadczył, spoglądając Saverinowi głęboko w oczy.
Conrado pokiwał głową, odczuwając ulgę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby Lidia weszła w posiadanie informacji, przez które może zginąć. Cóż, nie wiedział, że już znalazła się w tym położeniu. Nad Pueblo de Luz ponownie nadciągały mroczne chmury i chyba nie dało się już ich zatrzymać.

~ KONIEC TRZECIEJ TEMPORADY ~


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:23:06 18-06-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:59:20 21-06-24    Temat postu:

~ TEMPORADA CZWARTA ~

TEMPORADA IV, CAPITULO 001 cz. 1
ARIANA/ANTONIO/FELIX/VERONICA/PATRICIO/YON/JORDAN/SILVIA/FABIAN/JULIETTA/QUEN/LIDIA/VALENTINA


Nie wierzyła, że Hugo Delgado miał czelność pokazać się z bibliotece po tym jak wystawił ją w dzień balu bożonarodzeniowego. Postanowiła go ignorować i w ogóle się do niego nie odzywać, ale było to trudne, bo wbrew pozorom nie miała dokąd przed nim uciec ze swojego stanowiska przy biurku.
– Szczęśliwego Nowego Roku? – Ariana prychnęła, kiedy Hugo przywitał się z nią tymi słowami. – Miło, że sobie o mnie przypomniałeś. Masz tupet, wiesz?
– Jesteś zła, gringa? – Delgado podrapał się po głowie, nie do końca rozumiejąc jej reakcję.
– Nie odzywasz się od Bożego Narodzenia. Cały wieczór czekałam, a ty się nie pojawiłeś. Mogłeś chociaż uprzedzić, że coś ci wypadło.
– Technicznie rzecz biorąc, nigdy nie potwierdziłem swojej obecności – przypomniał jej, ale za te słowa zasłużył sobie tylko na bardziej mordercze spojrzenie szatynki. – No dobrze, niech ci będzie. Wynagrodzę ci to.
– Zorganizujesz bal z lodowymi rzeźbami i fontanną do fondue, na którym zagra zdobywca Grammy? Nie sądzę. – Panna Santiago prychnęła, zakładając ręce na piersi i robiąc obrażoną minę.
– Nie, ale mogę ci postawić obiad w Grze Anioła. Tak jakby znam właściciela.
– Też znam właściciela, daruj sobie ten głupkowaty humor. I nie mam czasu chodzić z tobą na obiady, pewnie znów byś mnie wystawił. Poza tym mam inne plany.
– Czytanie w kółko tych samych książek i zwinięcie się w koc na kanapie u Oscara i Carlosa się nie liczy. – Hugo nie mógł się powstrzymać i się roześmiał. Jej wzrok mógł w tym momencie zabić, więc szybko przywołał się do porządku.
– Nie zamierzam siedzieć w domu. Dla twojej wiadomości, mam randkę.
– Randkę? – Delgado połknął uśmiech. Gringa na randce to jakiś absurd. Zastanowił się przez chwilę, rozmyślając nad tym, czy to możliwe, że Hernandez mógł ją zaprosić, ale szybko doszedł do wniosku, że nie ma takiej opcji. Lucas dopiero wrócił do świata żywych i angażował się w nowy policyjny projekt.
– Tak, randkę – rzuciła dobitnie, ale chyba zdała sobie sprawę, że nie jest zbyt wiarygodna, bo musiała dodać: – Z Oliverem.
– Z Oliverem Brunim, szkolnym trenerem? – Hugo wybałuszył oczy ze zdziwienia. Zaśmiał się cicho, ale po chwili zrozumiał, że ona nie żartuje. – Od kiedy to chodzisz na randki z Oliverem?
– Od kiedy na balu bożonarodzeniowym dobrze się z nim bawiłam, bo pewien ktoś, kogo uważałam za przyjaciela, mnie wystawił. A teraz wybacz, mam mnóstwo pracy, a potem muszę przygotować się na randkę. – Zrobiła wyniosłą minę i ostentacyjnie przybiła kilka pieczątek do nowiutkich egzemplarzy książek, które właśnie przywieziono z nową dostawą jako prezent od państwa Aguilar, którzy co roku wspierali finansowo tutejszą bibliotekę.
Hugo wycofał się, woląc się wdawać się z nią w żadną dyskusję.
– Złotko, bądź tak miła i sprawdź mi, czy masz na stanie stare szkolne kroniki. – Antonio Molina wyrósł przed Arianą, sprawiając, że podskoczyła na obrotowym krześle.
– Proszę nie mówić do mnie „złotko”. – Szatynka zarumieniła się, bo zapomniała, że w bibliotece mogą też przebywać inni ludzie i nie powinna załatwiać swoich prywatnych spraw na głos.
– Dobrze, wolisz, żebym mówił per „gringa”? – Antonio Molina nie pozostawił żadnych wątpliwości, że słyszał całe zajście. Był jednak poważnym człowiekiem i nie interesowały go takie rzeczy. – Roczniki od 1965 do 1970 – przypomniał jej, a ona automatycznie chwyciła kartę dostępu, by udać się do archiwum, ale wtedy coś ją tknęło.
– Nie ma – powiedziała, przygryzając wargę i zastanawiając się, jak to możliwe, że dwie osoby szukały tego samego w tak krótkim czasie.
– Jak to nie ma? Szkoła spaliła stare akta? Wyrzucili je? Takich rzeczy się nie wypożycza. – Antonio oparł się ramieniem o jej biurko i zaczął ją świdrować wzrokiem jak na detektywa przystało. – Mógłbym sprawdzić w swoich starych pamiątkach, ale powrzucałem cały syf z przeszłości do piwnicy i szczerze mówiąc mi się nie chce. Masz je czy nie?
Ariana nie odpowiedziała, ale jej wzrok pobłądził szybko w stronę oszklonego tarasu. Na twarzy emerytowanego policjanta pojawiło się zrozumienie. Roześmiał się ochryple i pokiwał głową z uznaniem.
– A to szelma. Tak sądziłem, że już coś podejrzewa, a nawet byłem pewien. Łucznik Światła zabrał ten rocznik, prawda?
– Tak – przyznała Ariana, pociągając starszego mężczyznę między regały, żeby mogli swobodnie porozmawiać. – Pracuje pan nad tą samą sprawą co El Arquero?
– Kochanieńka, ta sprawa chodziła mi po głowie od prawie pięćdziesięciu lat. Wypadałoby w końcu się za to wziąć. A El Arquero ma dobrą intuicję, trzeba mu to oddać. – Zastanowił się przez chwilę, ale na twarzy miał nadal rozbawiony wyraz. – A masz w archiwum dokumenty romskie? Przez pewien czas, kiedy burmistrzem był Ulises Serratos, Romowie byli zobowiązani do prowadzenia ewidencji ludności. Mieliśmy dokładne rejestry, Ulises był strasznie drobiazgowy, a Cyganie się awanturowali.
– Nie chcieli podawać swoich danych?
– Nie, nigdy nie lubili się asymilować. Kiedy zaczęła się pierwsza faza integracji międzykulturowej po powstaniu romskim w 1965 roku, bardzo kręcili nosami, ale poddawali się temu i jakoś udało nam się opanować sytuację.
– Miasto chciało móc kontrolować Romów? – Ariana poprowadziła Antonia do swojego archiwum i zapaliła światło, by mogli w spokoju przejrzeć stare dokumenty. Zainteresowała ją ta historia. – To strasznie przykre.
– Nie uważam tak, to było konieczne. Mieli wielkie roszczenia, ci śmielsi twierdzili, że budowali miasto własnymi rękami i mają swój udział w jego tworzeniu, ale kiedy już chodziło o obowiązki – płacenie podatków, legalną pracę, zgłaszanie narodzin i zgonów – tego już nie chcieli robić, chcieli autonomii. Ale wtedy na szczęście mieli całkiem mądrego patriarchę. Don Danior de la Rosa wiedział, że jedyną szansą na przetrwanie jego ludzi jest podporządkowanie. Więc zawarł pakt z ówczesnym burmistrzem, przez pewien okres Cyganie wykazywali, nazwijmy to z braku lepszego słowa, dobre chęci. Sporo dzieci poszło do szkoły, inni podjęli pracę zarobkową u lokalnych przedsiębiorców, ale z czasem przestało im się to podobać. Chcieli więcej, chcieli władzy. – Antonio pokręcił głową, jakby wydawało mu się to absurdalne.
– Wszczęli kolejny bunt?
– Nie, wiedzieli, że nie mają szans. Ale już w swoich szeregach nie byli tak łaskawi – obalili patriarchę i obsadzili nowego, Abrahama Altamirę. Baron miał wielkie zapędy do władzy i trochę manipulował ojcem, ale jeśli sądził, że Abraham będzie podżegał do rebelii albo rozlewania krwi mieszkańców miasteczka, to grubo się mylił. – Molina zarechotał, kręcąc głową na to wspomnienie. – Abraham wypracował całkiem niezłą współpracę z Valentinem Vidalem. To on go przekonał, że nie warto walczyć. Wyobrażasz sobie? Taki młokos jak Valentin dokonał tego, czego nie potrafił zrobić stary burmistrz. Zawsze miał do tego smykałkę. Dopóki żył Val, Romowie byli względnie poprawni. Oczywiście nadal rozrabiali po swojemu, ale nie ośmielili się pójść dalej. Żyli sobie spokojnie na uboczu i wszystkim to pasowało. No ale po śmierci Abrahama wszystko się pokiełbasiło, bo Baron przejął schedę po ojcu, a on nie tylko nie cierpiał ludzi Pueblo de Luz. On wręcz nienawidził Valentina Vidala.
Ariana zupełnie zapomniała, że powinna szukać akt, o które ją prosił. Stanęła zasłuchana w jego opowieść. Ciekawie było dowiedzieć się wszystkiego z perspektywy kogoś, kto to przeżył.
– No więc Baron robił wszystko co w jego mocy, by pozbyć się Vala i utorować sobie drogę do ratusza. Nie wiem, co mu odbiło, może sądził, że zasiądzie w radzie miasteczka i będzie rządził. Val mógł się z nim nie zgadzać, ale nadal próbował wypracować jakiś kompromis, na którym skorzystałyby obie strony. Siłą rzeczy nagła niespodziewana śmierć Vidala w 2007 roku wcale nie była dla Barona korzystna, bo sprawą romską zaczął się interesować Ulises Serratos, a to był taki chłop, który nie rzucał słów na wiatr. Wiem, pewnie słyszałaś wiele historii o tym, że to był facet do rany przyłóż, że wszyscy go uwielbiali i to wszystko prawda, ale kiedy trzeba było wykonać robotę, on stawał na wysokości zadania. Od lat forsował w miasteczku projekt wysiedlający Cyganów, ale Valentin się mu sprzeciwiał, więc dopiero kiedy Uli został burmistrzem w 2009 roku, mógł zacząć wcielać go w życie. Większość radnych była mu przychylna, Fabian Guzman stanął za nim murem i prawdę powiedziawszy, ja też kibicowałem, żeby to wszystko doszło do skutku.
– Ale Ulises Serratos popełnił samobójstwo w 2012 roku. Nigdy nie udało mu się tego zrealizować. Projektu nie przegłosowano.
– No nie – przyznał jej rację Antonio i uśmiechnął się pod nosem. – Ciekawe, prawda?
– Myśli pan, że Romowie w jakiś sposób byli związani ze śmiercią Ulisesa?
– Nie. – Antonio pokręcił głową. – Uli walczył ze swoimi demonami. Bycie burmistrzem, władza i odpowiedzialność, wykończyły go psychicznie. Być może Baron dołożył do tego swoją cegiełkę, ale nie w ten sposób, o którym myślisz.
– Dziwnym trafem wszyscy, którzy mają na pieńku z Cyganami, umierają. Abraham, który chciał asymilacji, Valentin, którego Baron nienawidził, Ulises, którego Cyganie mieli na czarnej liście… Może to jakaś cygańska klątwa? – Santiago zamyśliła się głęboko, ale Antonio popatrzył na nią z politowaniem.
– Jesteś mądrą dziewczynką, Ariano. Wysil trochę główkę – klątwy nie istnieją. Ale fakt jest faktem, że Baron lubi i umie pozbywać się niewygodnych ludzi.
– Nie sądzi pan, że Cyganie chcieliby teraz dopaść Fabiana Guzmana? Musi być na szczycie ich listy, skoro pomagał Ulisesowi. Jako sekretarz gubernatora prężnie działa i walczy o to, żeby Cyganie nie tylko mieli równe prawa, ale też obowiązki.
– O Fabiana się nie martwię, jest jak kot, który spada na cztery łapy. Myślę jednak, że nasz pan burmistrz Saverin ma się czego obawiać. Naraził im się i to bardzo. Baron nadal przeżywa śmierć syna i obwinia w dużej mierze Conrada o to, co się wydarzyło. Conrada oraz El Arquero de Luz.
– To absurd!
– A kto powiedział, że Romowie myślą racjonalnie? – Molina wzruszył ramionami. Miał na ten temat swoje prywatne zdanie, którego wolał nie wyrażać publicznie. – Dlatego te głupki robią ostatnio tyle hałasu, rozdmuchują całą sprawę, dbają, żeby nikt nie zapomniał o Jonasie. Słyszałem, że próbują wybielić tego gówniarza – pokazać go jako jakiegoś męczennika, mesjasza czy coś w tym guście. Jonas Altamira w ich oczach jest jak ktoś, kto padł ofiarą nienawiści i ksenofobii mieszkańców miasteczka, a oni zrobią wszystko, żeby dostać głowę tego, kto dokonał na nim samosądu.
– Myśli pan, że Jonas może być niewinny? – Ariana szepnęła, choć nie musiała, bo byli w archiwum zupełnie sami.
– Skąd! Jestem święcie przekonany o jego winie. – Antonio nagle spoważniał. – Słuchaj, znam Jonasa od kiedy był małym chłopcem i kiedy mówię, że to gnojek, nie oddaję mu sprawiedliwości. To co zrobił córce Valentina, nie mieści się w głowie. Skrzywdził wiele dziewcząt z taboru, ale to, jak postąpił z tą śliczną cheerleaderką z San Nicolas, dla mnie osobiście jest chyba najgorszą, najobrzydliwszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Ale w gruncie rzeczy miał wyprany mózg przez ojca, robił to, co wydawało mu się normalne, bo niczego innego się nie nauczył.
– Myśli pan, że to naprawdę El Arquero zabił Jonasa?
– Złotko, po co miałby przyczyniać się do jego schwytania i prosić lekarza, żeby go opatrzył, jeśli potem miał ochotę wpakować mu strzałę w gardło? Ktokolwiek rozpowiada te bzdury, że El Arquero jest mordercą, ma totalnie nierówno pod sufitem. I tak, wiem, że to głównie ludzie pokroju Violetty Conde szerzą taką narrację. – Antonio dodał gorzkim tonem, krzywiąc się na wzmiankę o miasteczkowej plotkarze.
– A co pan sądzi o tym, że łuczników jest więcej niż jeden? Słyszałam różne pogłoski. – Ariana wpatrzyła się w detektywa jak zahipnotyzowana. Niewątpliwie miał kontrowersyjną przeszłość, ale dobrze się z nim rozmawiało. Miał wiedzę na wiele tematów.
– A ty jak uważasz? – Molina oparł się plecami o regał ze starymi aktami i uśmiechnął się lekko.
– Widziałam go tylko raz, ale z tego co mi się wydaje, to ten oryginalny.
– Jest jeden El Arquero. – Antonio odpowiedział jej z pełną stanowczością w głosie. – Jasne, są tacy, co gadają, że to cały zespół, szajka mścicieli, ale się mylą. Ten dzieciak działa solo. Poza kilkoma dziwnymi incydentami, to jedna i ta sama osoba.
– Dziwnymi incydentami? Ma pan na myśli pogrzeb Gilberta Jimeneza, prawda? Słyszałam, że Łucznik dał się wtedy złapać na przykościelnym monitoringu, a to do niego niepodobne.
– Dużo słyszysz, dziecko. – Antonio prychnął, ale tak naprawdę autentycznie go rozbawiła. – Córka Basty’ego Castellano lubi dużo gadać, co? Spokojnie, sam też lubię słuchać jej paplaniny. No i ma dziewczynka rację – ta osoba, która zaatakowała Fernanda Barosso na pogrzebie pułkownika, to nie był prawdziwy Łucznik. Tak samo jak nie był nim człowiek w ciasnych portkach na ulicy Bankowej, który wspaniałomyślnie oddał Olivii Bustamante jej torebkę.
– Skąd pan to wszystko wie?
– Lata pracy w policji, moja droga, a kolejne jako detektyw. Zawsze miałem świetną intuicję.
– Ma pan pomysł, kim ten Łucznik może być? Albo jego naśladowcy?
– Szczerze? Wisi mi to. – Molina tym razem roześmiał się absolutnie szczerze. – Robi dosyć dobrą robotę. Mnie bardziej interesuje, dlaczego ściga tylko wybraną grupę osób. Udało mi się ustalić tożsamość sporej większości tych, którzy otrzymali od niego strzałę z cytatem, ale nie widzę żadnego powiązania między nimi, z wyjątkiem tego, że kilkoro z nich jest starymi znajomymi, ale w Pueblo de Luz wcale o to nie trudno. To mnie nurtuje.
– Może to przypadkowi ludzie? Ci którzy po prostu zrobili coś złego, jak dyrektor Perez czy Jose Balmaceda? – podsunęła Ariana, bo dla niej było to oczywiste, że Łucznik ścigał złoczyńców, tych, którzy złamali prawo i nie ponieśli z tego tytułu żadnych konsekwencji.
– To nie ulega wątpliwości. Ale Łucznik nie atakuje tylko złoczyńców. Gdyby chciał to robić, musiałby dopaść połowę miasteczka, a na to nie starczyłoby mu strzał ani tych fragmentów Pisma Świętego. Każdy w tym kurwidołku ma coś na sumieniu. Ja, ty, nawet pan wiceburmistrz. Wszyscy powinniśmy dostać strzały, a jednak Łucznik nas nie dopadł, dlaczego? Albo nie ma na nas żadnych brudów, albo po prostu go nie interesujemy, bo niczym mu się nie naraziliśmy.
– Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. – Ariana lekko się zmieszała, próbując znaleźć w głowie jakieś ostatnie sytuacje, które wskazywałyby na to, że postąpiła wbrew ogólnie przyjętym zasadom moralnym i nic nie przyszło jej na myśl.
– Ty może nie, ale ten twój chłoptaś z Texasu już tak. – Molina poczuł, że musi wytłumaczyć, bo dziewczynę zamurowało: – Zawsze sprawdzam każdego nowego glinę. Jestem detektywem, zboczenie zawodowe. Funkcjonariusz Lucas Hernandez nie ma kryształowego życiorysu, choć wszystko zostało sprytnie zamiecione pod dywan. Podejrzewam, że posiadanie dziadka jako szychy w FBI robi swoje.
– Luke nigdy nie wykorzystywał w ten sposób kontaktów. On nawet nie lubił się ze swoim dziadkiem. – Nie wiedziała, dlaczego staje w obronie byłego chłopaka. W końcu składał fałszywe zeznania przeciwko niej, ale już dawno puściła to w niepamięć.
– Tak, oczywiście. – Molina rzucił dla świętego spokoju. – To jak będzie z tymi aktami, znajdziesz je dla mnie, czy będziemy tutaj konwersować o Cyganach i latających po dachach zamaskowanych mścicielach?
– Już, już! – Ariana sięgnęła do segregatorów z miejskimi aktami. Baza nie była zdigitalizowana. Ulises Serratos nie zdążył tego dopilnować, a jego następca miał inne priorytety. – A tak z ciekawości, czego pan właściwie szuka?
– Dowodów, moja droga, znaków, poszlak, chociażby głupiej daty. Bądź tak miła i zaparz mi mocną kawę.
Santiago w osłupieniu przypatrywała się, jak Molina zabiera akta ze sobą i wraca do biblioteki, by rozsiąść się z nimi przy stoliku. Nie miała siły mu tłumaczyć, że w tej chwili jest kierowniczką biblioteki, a nie baristą w kawiarni u Camila. Kiedy wróciła do niego z kubkiem kawy, stawiając go w bezpiecznej odległości od wrażliwych danych, zatrzymał ją na chwilę.
– Znasz angielski perfekt, prawda? Usiądź, pomożesz mi z kilkoma rzeczami. Mam sprawę do kolegów z Texasu, potrzebuję znaleźć kilka kobiet.
– Kobiet? – Ariana nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Molina nie miał czasu wdawać się w szczegóły. Zamierzał pomóc Silvii znaleźć kobiety z listy Dicka Pereza i w tym celu uruchamiał wszystkie swoje kontakty. Na szczęście jako prywatny detektyw z wieloletnim stażem miał odpowiednie doświadczenie. Czuł jednak, że na tej liście powinno się znaleźć jeszcze jedno nazwisko i zaintrygował go jego brak. Widocznie Łucznik Światła też już to podejrzewał. Być może wspólnymi siłami uda im się odkryć prawdę, która została pogrzebana na pięćdziesiąt lat razem z pamięcią po Marii Rosalindzie de la Rosa.

***

Felix i Veronica mieli wypieki na twarzach, a ich myśli pognały daleko do Pueblo de Luz. Rozumieli się bez słów i nie musieli nic mówić, bo oboje doszli do tych samych wniosków po nowych informacjach, które Yon nieświadomie wyjawił im podczas meczu siatkówki.
– Chyba masz rację – stwierdziła w końcu Veronica, dysząc, kiedy przebiegli bezpieczny dystans od Niezapominajki i mogli swobodnie porozmawiać. – Daniel może być zboczeńcem z instagrama!
– Pomyślmy. – Felix poczuł, że jest na tropie czegoś ważnego. – Konto na instagramie powstało jakoś w 2014 roku i początkowo było tam mnóstwo fotek Dalii z ukrycia. Z czasem zaczęły dochodzić inne dziewczyny i obelżywe teksty piosenek. Kiedy Dalia chodziła z tym kmiotkiem?
– Nie chodziła z nim. To znaczy wtedy jej jeszcze nie znałam, zaprzyjaźniłyśmy się w pierwszej klasie liceum. Zdaje się, że to była jej wakacyjna sympatia na koloniach w Acapulco w 2012 roku. – Veronica wyjaśniła, czując, że to ważne. – To było naprawdę nic takiego. To konto powstało później.
– Czyli mniej więcej w czasie, kiedy Dalia i Jordan zaczęli ze sobą chodzić? – podsunął, a szatynka pokiwała głową, bo tak właśnie było. – Zazdrosny kochanek szuka zemsty?
– Kochanek? Daniel i Dalia mieli po czternaście lat, kiedy pocałowali się dwa razy na letnim obozie. To nic nie znaczyło, to było dawno temu.
– Ty i Marcus też byliście bardzo młodzi, kiedy zaczęliście ze sobą chodzić. Byliście razem kilka lat.
– Tak, ale to co innego.
– Dlaczego?
– Bo… – Nie wiedziała, dlaczego to była inna sprawa. Bo dotyczyła jej? Bo była zakochana w Marcusie? – Bo Dalia nigdy nie traktowała tego poważnie. Lubiła chłopców, lubiła być w centrum zainteresowania. Dlatego na początku tak strasznie ją dobijało, że Jordi nie zwracał na nią uwagi w szkole, bo wszyscy inni sami się do niej garnęli.
– Więc dlaczego Jordan nagle zmienił zdanie?
– Z tego co słyszałam, Silvia mu kazała.
– To nie brzmi jak Jordi. – Castellano pokręcił głową. – On zawsze robił na złość. Nie podporządkowywał się matce ani nikomu innemu.
– Zmienił się. Po śmierci mojego taty i… w ogóle. Później się zmienił. – Veronica spuściła głowę i idąc powoli plażą wpatrywała się w maleńkie kamyczki.
– No dobrze, więc Jordi i Dalia zaczęli razem chodzić. Pojawiły się te okropne zdjęcia z toalet i treningów cheerleaderek, a następnie głupie plotki. Dalia i Jordan w końcu zerwali. Myślę, że komuś bardzo zależało na rozłące tej dwójki. I myślę, że tym kimś mógł być Daniel Mengoni. Wspominałaś, że on spotykał się z twoją koleżanką, Martą?
– Tak i zawsze był naprawdę sympatyczny. Uśmiechnięty i grzeczny, nie miałam mu nigdy nic do zarzucenia. Ale to właśnie nie podobało się w nim Dalii, kiedy byli dziećmi. Wolała niegrzecznych chłopców.
– Może tak chciał być bad boyem, że aż poszedł o krok dalej i zaczął ją stalkować? – podsunął Felix, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. – Ale to nie ma sensu – powiedział w końcu. – Na tym koncie były też zdjęcia innych dziewczyn, nie tylko z San Nicolas.
– Z tego co mówił Pat wynika, że chłopaki chcieli rozrywki i sami wysyłali zdjęcia do autora instagrama. – Veronica złapała się za brzuch, bo na samą myśl znów zrobiło jej się niedobrze. – To obrzydliwe.
– Wiem. Dlatego coś mi tutaj nie gra. Ale i tak muszę ostrzec Lidię przed Mengonim. Cicha woda brzegi rwie, może wcale nie jest taki grzeczny za jakiego uchodzi. – Felix zamyślił się i zwolnił nieco kroku, kiedy szli w stronę ratusza. – Myślisz, że Lidia lubi Daniela?
– Mam odpowiedzieć szczerze czy skłamać?
– Vero…
– Wydaje mi się, że tak, lubi go. I mówiąc całkiem szczerze, wcale jej się nie dziwię. Jest przystojny, dobrze wychowany, miły. Jesteś zazdrosny?
– Tylko odrobinę – przyznał zgodnie z prawdą, co było dziwnym odkryciem. Nie podobało mu się, że Lidia spędza tyle czasu z Włochem, irytowało go to, że chłopak był taki porządny i miał świetne stopnie z włoskiego, ale nie był specjalnie zazdrosny. Już bardziej zazdrościł El Arquero de Luz. – Ludzie z zazdrości robią różne głupie rzeczy, prawda? – Ponownie zawiesił się na chwilę, analizując tę całą sytuację. – Mimo wszystko coś mi tutaj nie pasuje, coś mi umyka. Pamiętasz to inne konto ze zdjęciami Jordana? Albo tego fotobloga?
– Pamiętam. Pomyślałam sobie, że to mógł być po prostu fanpage.
– Fanpage? – Castellano zmarszczył nos. – Fanowski blog ze zdjęciami z ukrycia?
– Wiesz, Jordan jest bardzo stanowczy jeśli chodzi o media społecznościowe. Nie udziela się tam, nie ma kont, nie publikuje swojego wizerunku w sieci, a ludzie chcą go oglądać, szczególnie dziewczęta. – Veronica zawstydziła się, że w ogóle coś takiego przyszło jej do głowy. – Yon też ma swoje fanowskie profile. Dziewczyny przyjeżdżają na mecze nawet z innych szkół, żeby dopingować. Robią fotki, mają banery, zawsze mi się wydawało, że to jest normalne.
– Ale to chyba nie jest normalne, co? – Felix zatrzymał się i wpatrzył się w swój telefon. Pokazał Veronice najnowsze fotografie na bloga, a ona spłonęła rumieńcem. – Och, wybacz. Ja już wszystko widziałem, więc mnie to nie rusza – dodał, chcąc być zabawnym, ale sytuacja wcale zabawna nie była.
Najnowsze zdjęcia na fotoblogu przedstawiały Jordana bez koszulki w jego własnym pokoju jak podciąga się na drążku do ćwiczeń. Dodane były dopiero co, pierwszego stycznia 2016 roku. Ktoś musiał podejść bardzo blisko jego domu, by zrobić je przez okno.
– Myślałam, że zablokowali nam dostęp.
– Bo zablokowali, ale poprosiłem Remmy’ego, żeby obszedł zabezpieczenia. Wolę być na bieżąco.
– To nie jest fanpage, prawda? – Veronica spojrzała na przyjaciela z poważną miną, a Felix pokręcił głową, przyznając jej tym samym rację.
– Jeśli tak by miało być, to ten fan albo grupa fanów muszą być bardzo pokręceni, żeby wrzucać coś takiego do sieci. No i blokowanie dostępu potencjalnym fanom też jest dziwaczne. Mamy w Pueblo de Luz więcej zboczeńców niż nam się wydaje.
Trudno się było z tym nie zgodzić. Ruszyli dalej przez miasto, kierując się na przystanek autobusowy, by dojechać do ratusza, gdzie Felix miał odebrać jakąś nagrodę od samego burmistrza.
– Vero, a nie sądzisz, że to mógłby być Patricio? – zagadnął w końcu Castellano, bo nie dawało mu to spokoju. – Nie mówię o tym fanpage’u, bo to raczej inna sprawa, ale o tych zdjęciach i plotkach z zazdrości. On mógł na tym skorzystać, bo cała szkoła gadała, że Dalia z nim sypia, więc miał niezłą reputację.
– Jezu, Felix, na pewno nie. – Panna Serratos pokręciła szybko głową, słysząc te rozważania. – Pat to dobry chłopak, kochał Dalię, nie zrobiłby jej tego.
– Może chciał dobrze. Chciał, żeby zerwała z Jordanem, bo wiedział, że nie będzie z nim szczęśliwa. Czy to ma sens?
– Teoretycznie… ale ja znam Patricia od dawna, to dobry przyjaciel. Był też kumplem Jordana. Nie wierzę, że mógłby coś takiego zrobić tylko po to, żeby dziewczyna, którą lubi zwróciła na niego w końcu uwagę.
– Może masz rację. – Felix przyznał jej, ale nie dawało mu to spokoju.
Veronica była kochana, urocza i niewinna, wbrew temu, co często się o niej mówiło. Może wcale nie znała swoich przyjaciół tak dobrze, jak jej się wydawało.

***

San Nicolas de los Garza, koniec sierpnia 2012 roku

Patricio doskonale pamiętał pierwszy dzień liceum. Nowa szkoła oznaczała nowe wyzwania, ale cieszył się, że przynajmniej będzie to wszystko znosił w towarzystwie bliskich mu osób. Jego nieodłączny towarzysz, Yonatan Abarca, obrał sobie za cel dostanie się do szkolnej drużyny piłki nożnej. Był świetny w podstawówce, jeździł na obozy piłkarskie i był dobrej myśli, mimo że zwykle nie przyjmowano pierwszoklasistów. Yon postanowił skupić się na nawiązywaniu kontaktów – chciał spędzić czasy liceum możliwie jak najbardziej aktywnie, a jeśli przy tym poderwie jakąś ładną cheerleaderkę, tym lepiej dla niego. Patricio natomiast w ogóle nie myślał o dziewczynach. Był za młody i nie spieszyło mu się ze związkami. Poza tym od dawna zapatrzony był w śliczną blondynkę z sąsiedniego domu, która teraz stała obok niego z przestraszoną miną, wpatrując się w długaśny szkolny korytarz.
– Jest większa niż myślałam. Ta szkoła – powiedziała Dalia, a resztki jej pewności siebie, którą miała jeszcze rano w domu, totalnie wyparowały. W podstawówce uchodziła za najładniejszą dziewczynę, ale obawiała się, że w liceum to wszystko się zmieni. Było tutaj w końcu sporo atrakcyjnych cheerleaderek.
– Jest gdzie się schować – szepnął jej na ucho Patricio, chcąc dodać otuchy. Jeśli zrobi się nieprzyjemnie, będzie można zaszyć się w jakimś kącie szkoły. Znajome twarze na korytarzu dodały mu pewności siebie. Pokiwał głową kilku kolegom na powitanie.
– Wow, a to kto? – Yonowi szczęka opadła niemal do ziemi na widok ślicznej szatynki kroczącej środkiem korytarza, jakby zbudowany był on tylko dla niej. Abarca przez chwilę miał wrażenie, że ktoś zapomniał rozwinąć czerwony dywan dla tej piękności.
– To Veronica Serratos, córka zmarłego burmistrza Pueblo de Luz. Przeprowadziła się tutaj z mamą po śmierci ojca. Teresa będzie nas uczyć – wyjaśnił Patricio, bo miał najnowsze informacje od matki, która zasiadała w radzie szkoły.
– To najładniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem.
– Hej! – Dalia się oburzyła, ale ciężko się było z tym nie zgodzić. Wysoka nastolatka wyglądała bardziej jak modelka niż uczennica. Głowy się za nią obracały, kiedy szła korytarzem zupełnie tego nieświadoma, a Dalia pomyślała, że już na pewno nie zostanie okrzyknięta najpiękniejszą, ale może przynajmniej zaprzyjaźni się z tą, którą większość kolegów pożerała wzrokiem. Yon zapatrzył się odrobinę zbyt długo, więc Dalia trzepnęła go w tył głowy. – Oślinisz mundurek.
– To chyba jakiś anioł – stwierdził Yon, poprawiając sobie plecak na ramieniu i mierzwiąc włosy, jakby chciał sobie dodać uroku.
Po cichu liczył, że piękna szatynka na nich spojrzy, ale ona była zajęta wypatrywaniem kogoś w tłumie. Veronica rozpromieniła się i pomachała, wysoko wyciągając rękę i serce Yona przez chwilę podskoczyło mu do gardła, jakby sądził, że woła jego. Kiedy odwrócił się w stronę, w którą patrzyła, zdał sobie sprawę, że witała się z kimś innym.
– Co to za gamoń? – warknął na widok nastolatka w niedbale założonym szkolnym mundurku.
– To Jordan Guzman, nie poznajesz? Syn nowego burmistrza San Nicolas. – Pat wydawał się być zdziwiony brakiem wiedzy przyjaciela. – Jeździliście chyba razem na obozy piłkarskie, nie?
– Nie, to nie jest Jordan Guzman. – Yon zaśmiał się złośliwie. – Jordan to taki mały, chudy bubek, co mu się włosy kręciły nad morzem. To był taki złośliwy, sarkastyczny koleś, co śmiał się jak hiena. Ten tutaj to ktoś inny.
– Nie, to Jordan Guzman. Wiem, bo mama witała Fabiana i Silvię Guzman w miasteczku i widziałem jego i jego brata, Franklina. Podobno ma siostrę bliźniaczkę, ale ona siedziała cały czas w swoim pokoju.
– To jest Jordan Guzman?! – Abarca nie mógł uwierzyć własnym oczom. – No ale musiałby urosnąć jakieś… – Yon wyciągnął dłoń do góry i przyłożył do czubka własnej głowy, próbując porównać z daleka wzrost Guzmana i swój własny. – Tamten nosił na noc aparat retencyjny, zawsze się z niego nabijałem. Nikt nie przechodzi takiej przemiany w jedne wakacje.
– Widocznie wyładniał. – Patricio nie mógł się powstrzymać i się roześmiał.
– Cicho bądź, Gamboa, bo zapomnę, że jesteśmy kumplami. – Abarca pogroził przyjacielowi pięścią.
– I to nie jest żaden gamoń – oświadczyła Dalia rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w chłopca, który zdawał się w ogóle nie widzieć Veronici Serratos machającej do niego z daleka. – To mój przyszły mąż, więc nie waż się go obrażać!
– Jak to? Kolejny? – Oczy Patricia zrobiły się okrągłe. Przełknął ślinę, bo poczuł, że zaschło mu w ustach. – A co z tym, co chodziłaś ostatnio?
– O kim mówisz? – Dalia przekrzywiła głowę i jej blond kucyk zakołysał się uroczo na jej głowie.
– Pewnie o tym karatece. – Yon wyjaśnił, wzdychając z irytacją. – Mówiłaś, że Włosi są romantyczni.
– Bo tak myślałam. Ale on był strasznie nieśmiały i trochę za grzeczny. – Panna Bernal uśmiechnęła się niewinnie. – I nie był żadnym moim chłopakiem. Całowałam się z Danielem ze dwa razy na koloniach, ale powiedziałam mu, że wraz z końcem lata, jestem wolną kobietą.
– Raczej dziewuchą. – Za te słowa Yonatan oberwał w ramię. – A ta bogini co ma do tego kretyna? – zapytał Patricia, który zdawał się być dobrze poinformowany. Wskazał brodą Veronicę Serratos, która przeciskała się przez tłum, żeby dotrzeć do Jordana i się z nim przywitać.
– Wychowali się razem, słyszałem, że się przyjaźnią. – Pat wzruszył lekko ramionami. – Idziemy na lekcje?
– Idźcie, ja muszę zagadać z dawnym znajomym.
Yonatan poprawił sobie raz jeszcze plecak na ramieniu i ruszył przed siebie prosto do szafki Guzmana, w której ten grzebał, nie zdając sobie sprawy, że budzi powszechne zainteresowanie. Abarca odczuł irytację na widok starszych koleżanek, które pokazywały sobie nowego mieszkańca San Nicolas palcami i chichotały jak pensjonarki.
– Proszę, proszę, znów się spotykamy. Coś się tak wylaszczył, Guzman? Chłopaka znalazłeś?
– A co, jesteś zainteresowany? – odparł w końcu Jordan niewzruszony jego docinkami. W spokoju wyciągał z szafki swoje książki. – Idź szukać zwady gdzie indziej, Abarca. Szkoda mi na ciebie pięści.
– Hej, Jordi! Jak minęły ci wakacje? – Veronica w końcu przecisnęła się przez tłum i dopadła do obu chłopców. Nie przestawała się uśmiechać, ale mina lekko jej zrzedła, kiedy Jordan posłał jej chłodne spojrzenie.
Jak minęły mu wakacje? Został wysłany do dziadków, żeby nie robił nic głupiego. W głowie cały czas odtwarzał obraz jej zmarłego ojca z kulką w głowie i nikomu nie mógł powiedzieć prawdy – że Ulises Serratos został zamordowany, a nie popełnił samobójstwa, jak wszyscy myśleli. Nie chciał wrócić do zakładu zamkniętego w Monterrey, więc trzymał ją na dystans, a oto nie mógł się od niej uwolnić, bo jej rodzina również przeniosła się do sąsiedniego miasta. Oczy Yonatana wędrowały szybko od ślicznej dziewczyny, która wykazywała aż za dużo zainteresowania, do rywala z obozów piłkarskich, który z kolei był aż nienaturalnie niewzruszony jej obecnością.
– Mam na imię Yon – przedstawił się, wciskając dłoń między nowych znajomych, jakby celowo chciał ich od siebie oddalić. – Miło cię poznać. Veronica, prawda?
– Tak, zgadza się. – Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, choć wzrok nadal miała zasmucony po tym chłodnym powitaniu przez przyjaciela. – Muszę iść na lekcje. Mam francuski.
– Odprowadzę cię – zaoferował Yonatan, ale ona szybko pokręciła głową.
– Dziękuję, ale nie trzeba. Na pewno trafię. Do zobaczenia później? – Ostatnie pytanie kierowała do Guzmana, który beznamiętnie ładował książki do plecaka i w ogóle nie zwracał na nią uwagi. W końcu zrezygnowana odeszła.
– Lubisz zgrywać takiego niedostępnego. Gdzie się podział ten twój głupkowaty uśmieszek? I co tam szukasz w tym plecaku, zalotki do rzęs? – Abarca zaśmiał się z własnego dowcipu, ze złością mierząc długie rzęsy Jordana. – Nie myśl sobie, że ty i twój brachol zostaniecie królami szkoły. Tutejsze dziewczyny nie lecą na wieśniaków z prowincji.
Jakby w odpowiedzi na jego śmiałe stwierdzenie do chłopców podeszła grupka dziewcząt. Wszystkie rozchichotane i poprawiające mundurki i fryzury, żeby dobrze wyglądać.
– Cześć, Jordi. Jak ci się podoba w nowym miejscu?
– Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić po szkole. Podobno lubisz muzykę, mamy świetną aulę.
– Grasz na gitarze, prawda? Moja kuzynka chodzi do szkoły w Pueblo de Luz i twierdzi, że jesteś genialny.
– Nie macie czasem lekcji czy coś? – warknął Yonatan, bo te umizgi zaczęły go irytować. Jordan natomiast kompletnie zignorował te dziewczyny i dalej skupiał się na swojej szafce i porządkowaniu w niej rzeczy.
Koleżanki oburzyły się trochę zachowaniem Abarci, ale dzwonek na lekcje dał im sygnał by się oddalić, co też zrobiły, chichocząc pod nosem i rzucając zalotne spojrzenia na chłopca, który wyróżniał się wśród tłumu.
– Fajna sztuka z tej Veronici, nie? – zagadnął w końcu niższy brunet, jakby na siłę chciał sprowokować rywala. – Może zabiorę ją później pod trybuny.
– Masz wysokie mniemanie o sobie. – Jordan nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się półgębkiem w swoim stylu. – Ona ma chłopaka, baranie. Kojarzysz Marcusa Delgado, czy może mój ostatni kopniak piłką w twój łeb spowodował u ciebie amnezję?
– Zamknij się, Guzman. – Yon ze złością zacisnął pięści. Oczywiście, że znał Marcusa Delgado, grali na tej samej pozycji i na obozach często ścierali się na boisku. – Tak czy siak, podobno stary Veronici kopnął w kalendarz, więc pewnie jest nadal wrażliwa. Jej chłopaka nie ma w pobliżu, więc kto wie, co może się zdarzyć.
– Yonatan Abarca marzycielem, kto by pomyślał? – Jordan roześmiał się złośliwie. – Od kiedy to piszesz bajki? Możesz marzyć dalej, frajerze. W życiu się nawet nie całowałeś, a chcesz wyrwać najładniejszą dziewczynę w szkole? Powodzenia.
– Ty mały… – Yonatan zamachnął się pięścią na Jordana, ale po chwili zawył z bólu, trzymając się za rękę.
Guzman ze swoim idealnym refleksem zdążył podnieść gruby tom podręcznika do medycyny w twardej oprawie, na który natrafiła rozpędzona pięść rywala.
– Jordanek, do mojego gabinetu!
– Kiedy ja nic nie zrobiłem! – oburzył się, rozpoznając głos pani Angelici, która stała w drzwiach swojego pokoju ze sroga miną.
– Jak to nie, zwichnąłeś mi rękę, sukinsynu! – Abarca zawył głośniej, a w jego oczach pojawiły się łzy bólu. – k***a, jak to boli!
– Wyrażaj się, Abarca! Guzman, do mnie. – Angelica otworzyła szerzej drzwi gabinetu.
– Jak zwykle wszystko na mnie, tak? Żenujące. – Jordan ze złością wrzucił podręcznik do szafki i zatrzasnął ją z łoskotem, idąc za panią dyrektor. – No dalej, niech pani pisze naganę i miejmy to z głowy. Niech zaczną gadać, że syn nowego burmistrza został zawieszony w pierwszym dniu szkoły. Mam to gdzieś.
– Głupi jesteś, Jordanku? Ja chciałam się tylko przywitać. – Zanim zdążył zarejestrować, co takiego nauczycielka ma na myśli, ta zamknęła go w szczelnym uścisku, brudząc mu policzek krwistoczerwoną szminką. – Stęskniłam się.
– Udusi mnie pani. – Wyrwał się w końcu i skrzywił, dłonią wycierając szminkę z policzka, a ona się roześmiała i pomogła mu pozbyć się czerwonego śladu.
– Czym cię karmili w wakacje? Jestem pewna, że byłeś chudszy, kiedy cię ostatnim razem widziałam. I niższy. – Angelica Pascal założyła okulary, które miała zawieszone na łańcuszku na szyi, i w teatralnym geście zmierzyła chłopca od stóp do głów. Chwyciła go za ramiona i pokiwała głową z uznaniem. – Zmężniałeś.
– Proszę pani. – Wykrzywił się, bo zawstydziły go te komentarze, a ona się roześmiała. – Opowiadaj, co tam słychać.
– Stara bieda nową goni. Mord za mordem i tak dalej, zna pani Pueblo de Luz.
– Jordi…
– No co? – Wzruszył ramionami, bo nie rozumiał, skąd to oburzenie w jej głosie. – Dick Perez jest takim samym bucem jak zawsze. Na szczęście nie mam przyjemności być uczniem w jego szkole. A Horacio nadal ma słabość do wina mszalnego, jeśli o to pani pytała.
– Nie miałam na myśli tych starych durniów. Chodziło mi o…
– Wiem, o kogo pani chodziło. Wszystko okej.
– Jordanek…
– Niech pani mnie tak nie nazywa, bo czuję się jak małe dziecko. – Oburzył się, odwracając głowę, żeby nie musieć na nią patrzeć. Wiedział, że chce go zapytać o Ulisesa, ale nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał okłamywać kolejnej bliskiej osoby.
– Dla mnie zawsze będziesz małym wkurzającym Jordankiem. – Przygładziła mu włosy na czubku głowy, a on z irytacją zmierzwił je sobie ponownie. Angelica się roześmiała. – Idź już i postaraj się wyglądać tak, jakbym dała ci co najmniej upomnienie. Wolałabym, żeby Ramona Abarca nie poinformowała rady szkoły, że mam swoich ulubieńców.

***

San Nicolas de los Garza różniło się od Pueblo de Luz – ludzie żyli w pośpiechu, mieli gdzieś innych i niespecjalnie interesowali się swoimi sąsiadami. Tak więc Silvia pomyślała, że wyciągając Victorię z domu, zrobi jej przysługę. Tutaj nikt nie patrzył krzywo na zastępczynię burmistrza, wiele osób po prostu nie zwracało na nią uwagi. Jedynie czasami niecierpliwili się, kiedy musieli ją wymijać na ruchomych schodach w centrum handlowym, bo nie chciało im się stać i czekać, aż dojadą na górę.
– Trzeba było iść normalnymi schodami, baranie – warknęła dziennikarka w stronę pleców jakiegoś młokosa, który przepchał się obok nich z nosem w swoim telefonie.
– Silvio, wiem, że chcesz odegnać moje myśli, od tego co się dzieje i jakoś mi poprawić humor, ale nie musisz tego robić. Nie pasuje to do ciebie. Już prędzej kąśliwy artykuł w gazecie. – Victoria z ciekawością przyglądała się towarzyszce, która ruszyła przed siebie, obracając głowę we wszystkie strony i szukając sklepu, do którego mogły wejść.
– Nie pochlebiaj sobie. – Olmedo prychnęła pod nosem. – Jesteś tutaj, żeby mi pomóc. Znasz się chyba na modzie, prawda? Ja nie mam do tego cierpliwości, więc potrzebuję, żebyś wybrała mi jakąś sukienkę na zlot absolwentów. Dostałam zaproszenie.
– I jesteś z tego powodu bardzo zadowolona. – Kącik ust Victorii zadrgał lekko, kiedy zobaczyła skrzywioną minę starszej kobiety. – Jeśli nie chcesz, po prostu nie idź.
– Żartujesz? Żeby wszyscy potem gadali za moimi plecami? Niedoczekanie! – Odrzuciła do tyłu długie włosy i wybuchła złośliwym śmiechem. – Nie dam im tej satysfakcji. Pójdę w towarzystwie męża i się pochwalę, przynajmniej mam czym. Te zołzy z mojego rocznika na studiach będą zielone z zazdrości.
Victoria wiedziała, że Silvia przesadza, ale stwierdziła, że przyda jej się rada w kwestii mody. Pani Olmedo pracowała non stop i nie miała czasu na zakupy, więc pewnie wybrałaby pierwszą lepszą sukienkę z sieciówki, dlatego blondynka wskazała palcem luksusowy sklep, do którego mogłyby zajrzeć.
– Co do cholery...? – Silvia zmrużyła oczy, wpatrując się w dal, gdzie obok wskazanego przez Vicky sklepu przechodziły dwie znajome jej sylwetki. – Chodź tutaj.
Chwyciła panią Reverte za ramię i schowała się za filarem, wykukując konspiracyjnie i przeklinając pod nosem. Jej dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści.
– To Marlena Mengoni, prawda? – Elena Victoria rozpoznała kandydatkę do rady Miasta Światła, która rozmawiała na jakiś poważny temat ze swoją towarzyszką – atrakcyjną kobietą po trzydziestce. – Twoja znajoma?
– k***a – wyrwało się Silvii, choć wcale tego nie planowała. Minę miała nietęgą.
– Niech zgadnę – to nie są dobre wieści, że Marlena spotyka się z tą drugą i najwyraźniej pija z nią kawki? – Victoria ponownie zerknęła na dwie kobiety, które skręciły w stronę kawiarni i usiadły przy odosobnionym stoliku.
– Przepraszam cię, Vicky, ale… muszę zadzwonić do męża.
Pani Reverte machnęła ręką i dała Silvii nieco prywatności, a ta wybiła numer Fabiana i czekała, aż w końcu raczy odebrać.
– Czemu nie odbierasz? – warknęła w słuchawkę, kiedy w końcu usłyszała jego głos po drugiej stronie.
– Jestem w pracy. O co chodzi?
– Cholerna Marlena, Fabian. – Pani Olmedo złapała się za nasadę nosa i odetchnęła głęboko, zanim wypowiedziała kolejne słowa. – Spotkała się z Kariną de la Torre. Sądząc po ich zażyłych rozmowach, to nie jest ich pierwsze zetknięcie.
– Coś ty jej nagadała? – Fabian był zirytowany, słyszała to. Z łatwością wyobraziła sobie jak mężczyzna zdejmuje okulary i wstaje od biurka, czekając na wyjaśnienia. – Mówiłem, żebyś nie rozmawiała z Kariną. Prosiłem cię. A ty jak zwykle musiałaś wtrącić swoje trzy grosze i w rezultacie nie tylko nie zamknęłaś ust Karinie, dałaś jej jeszcze pretekst, żeby szukała pomocy u Marleny. Masz pojęcie, jakie szkody mogłaś wyrządzić?
– Cicho bądź, naprawię to.
– Nie. Nic nie rób, tylko pogorszysz sytuację.
– Więc mamy pozwolić, żeby Marlena wykorzystała Karinę do swoich celów? Ona zniszczy Osvalda, Fabian, a niszcząc jego, zniszczy ciebie.
– Miło, że sobie o tym przypomniałaś. Po prostu… – Mężczyzna zawiesił się na chwilę, jakby gryzł się w język, żeby nie powiedzieć o kilka słów za dużo. – Nie wychylaj się. Gdzie jesteś? Przyjadę do ciebie.
– Jestem z Victorią w centrum handlowym w San Nicolas.
– Z jaką Victorią? – zapytał, ale zrozumienie przyszło dokładnie w tym samym momencie. – Czy chcę w ogóle wiedzieć?
– Raczej nie.
– Dobrze. Porozmawiamy w domu, jak tylko odbiorę Quena z lotniska. Nic nie rób – dodał na koniec, chcąc podkreślić, że sam zajmie się ewentualnymi reperkusjami, które mogła spowodować swoją wcześniejszą rozmową z Kariną.
– Małżeńskie sprawy? – Victoria zwróciła się do niej, kiedy ta wrzuciła do torebki swój telefon i przeczesała długie włosy palcami. – Tamta kobieta, Marlena, to kochanka Fabiana?
– Co? Nie, ale pewnie by chciała. – Olmedo roześmiała się, czując, że napięcie lekko z niej zeszło. – W szkole śliniła się na jego widok, to było tak żałosne, że czasem nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dać jej pstryczka w nos. Marlenka jest… trudna.
– Dlatego skrzyknęłaś całą ekipę „Avengers”, żeby nie pozwolić, żeby zyskała purpurowe krzesło, tak? Javier mówił mi o twoim wielkim planie.
– Marlena to szczwana lisica. Bycie córką włoskiego mafiosa zobowiązuje. Coś kombinuje, wiem to na pewno. Za tą fasadą świętojebliwej katoliczki kryje się diablica.
– Lubisz biblijne porównania?
– Ty najwyraźniej też. Proszę cię, Vicky. Obie jesteśmy w kontakcie z Łucznikiem Światła, nie obrażajmy swojej inteligencji, udając, że jest inaczej. – Pani Olmedo machnęła ręką, chcąc przejść do konkretów. – Twój mąż musi wygrać te wybory i zdobyć miejsce w radzie, podobnie jak Anita, Debora, Antonio, Prudencja i Adaś. Musimy mieć przewagę, bo coś mi mówi, że Marlenka tak łatwo nie odpuści. I może nie wyglądam, ale dbam o swoje miasto.
– Ty i lokalny patriotyzm? – Pani Diaz de Reverte przyjrzała jej się z powątpiewaniem. – Masz rację, nie wyglądasz. Chodźmy po tę sukienkę. Co powiesz na czerwień?

***
Pueblo de Luz, rok 1985

Palcem przesuwała po liście przybitej do tablicy ogłoszeń i w miarę odczytywania znajomych nazwisk robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Znów wypadła z pierwszej dziesiątki w szkole, a to oznaczało kilka tygodni harówki. A już miała zupełnie inne plany! Westchnęła, wyciągając z włosów ołówek, który przytrzymał jej fryzurę w ryzach, po czym zmierzwiła je sobie, targając lekko ze złością. Ojciec się wścieknie.
– Silvie, Silvie, widziałaś? – Marisa Ruiz ledwo wyhamowała w biegu, zatrzymując się tuż przed koleżanką.
– Taaa, widziałam. Żadna niespodzianka, że twoja przyjaciółeczka i ten sztywniak znów są na szczycie listy. – Olmedo machnęła ręką, opierając się plecami o ścianę na szkolnym korytarzu.
– Nie! Będzie bal wiosenny, można zgłaszać propozycje tematu przewodniego, zupełnie jak w Ameryce!
– Jesteśmy w Ameryce, Mari – przypomniała jej dobitnie Silvia, ale zainteresowała się tematem. – Słynni złoczyńcy i detektywi. Co ty na to? To by było coś! Wreszcie bez cukierkowych sukienek Kopciuszka.
– To raczej nie przejdzie, jeśli profesor Perez ma coś do powiedzenia. – Marisa zachichotała, a Silvia tylko westchnęła.
– Nic mi o nim nie mów, zrobił cenzurę do ostatniego wydania szkolnej gazetki i nie mogłam puścić mojego artykułu. Uznał, że o takich tematach nie przystoi pisać na łamach szkolnej prasy, a już w szczególności nie przystoi młodej dziewczynie. Wyobrażasz to sobie? A ja tyle wysiłku włożyłam w znalezienie odpowiednich badań naukowych. Widocznie profesora Pereza nie interesuje psychologia kobiet i osiąganie orgazmów.
– Myślę, że chyba dobrze, że tego nie puścił. Mamy po piętnaście lat, to może zostać źle odebrane.
– Nauka nie zna wieku. – Silvia odrzuciła włosy do tyłu.
– Pójdziesz na bal z Adamem? – Marisa zagadnęła z ciekawością, kiedy razem z koleżanką wyszły poza mury szkoły i stanęły w ustronnym miejscu. Czekała tam już na nich inna znajoma ze starszej klasy.
– Nie wiem, chyba nie. Nie mogę z nim ciągle wszędzie chodzić, bo jeszcze się zakocha. – Silvia wybuchła śmiechem. – A tak na poważnie to nie musimy mieć partnerów. Możemy się świetnie bawić same, prawda?
– Chyba tak. – Marisa posłała powłóczyste spojrzenie Osvaldowi Fernandezowi, który akurat ich mijał.
– Drogie panie – zażartował, udając, że ściąga wyimaginowany cylinder, by się z nimi przywitać. – I ty, Mariso – dodał trochę ciszej ze złośliwą nutą w głosie.
– Bo jak ci zaraz…! – Dziewczyna zacisnęła pięści, ale chłopak wbiegł szybko do szkoły i tyle go widziały. – Loreno, masz papierosa?
– Mam. – Koleżanka, która stała i na nich czekała, wyciągnęła w konspiracyjnym geście paczkę papierosów smakowych.
– Ohyda. – Silvia zaciągnęła się lekko i kaszlnęła kilka razy. – Ludzie to palą?
– Moja mama tak. – Lorena podrapała się po głowie. – Nie wiem dlaczego.
– Może z czasem posmakuje lepiej? – Marisa wciągnęła mocno dym do płuc i omal się nie zachłysnęła.
– Nie powinniście tego robić. Nie wolno tutaj palić. – Marlena Mazzarello wyrosła przed nimi jak upiór, sprawiając, że wszystkie trzy podskoczyły w miejscu.
– Pilnuj własnego nosa. – Silvia machnęła na nią ręką. Była jednak zła, bo jeśli święta Marlenka widziała ich z fajkami, na pewno dowie się o tym i dyrektor.
– Moja mama mówi, że nie wolno palić – powiedziała przemądrzałym tonem. – Mówi, że dlatego, że Anastazja Olmedo paliła i piła w ciąży, twój brat urodził się martwy.
Silvia spięła się cała, zaciskając palce na papierosie. Jeszcze chwila, a palnie tę gówniarę w pysk. Opanowała się jednak, bo rodzina Mazzarello miała dużo wpływów w mieście i w szkole.
– A moja mówi, że Carlotta Mazzarello powinna skupić się na mężu i dzieciach, a nie zawracać głowę panu Guzmanowi – odgryzła się Silvia, ukradkiem przybijając sobie piątkę z Loreną. – Twoja mamuśka ma obsesję na punkcie don Leopolda, co? Lata za żonatym facetem i ślini się na jego widok. W szkole też podobno tak robiła.
– Nie pozwolę obrażać mojej mamy! I nie myśl, że ujdzie ci to płazem. – Marlena wskazała na papierosa w jej rękach i już chciała iść do szkoły, kiedy Silvia ją zatrzymała.
– Wybacz, Marleniu, nie chciałam. – Złapała ją za ramię i pociągnęła w swoją stronę. – Wiesz, że mam niewyparzoną gębę. Jestem trochę zła, bo nie mam z kim iść na bal wiosenny i dlatego się na tobie wyładowałam. A ty pewnie pójdziesz z Fabianem, prawda?
– Z Fab… z Fabianem? Dlaczego miałabym iść z przewodniczącym? – Marlena spuściła głowę, żeby ukryć zaróżowione policzki. Silvia uśmiechnęła się złośliwie do swoich koleżanek.
– No wiesz, myślałam, że to oczywiste. Przecież on za tobą szaleje! Myślisz, że dlaczego chodzi co niedzielę do kościoła i siada z tyłu w ławce? Żeby na ciebie popatrzeć, to jasne jak słońce.
– Naprawdę? – Marlena podniosła wzrok z taką nadzieją, że byłoby to nawet smutne, gdyby nie było tak żałosne.
– Oczywiście, że tak. – Silvia trąciła Marisę w bok, żeby przestała rechotać, ale Marlena i tak nie widziała już nic innego, bo tak była zasłuchana w Silvię. – Myślę, że powinnaś wykonać pierwszy krok i go zaprosić. Znasz go, on nie jest zbyt wylewny jak na przewodniczącego szkoły przystało.
– Może tak zrobię. Dzięki, Silvio! – Marlena uśmiechnęła się i wbiegła do szkoły cała w skowronkach.
– To wredne, nawet jak na ciebie. – Lorena zaciągnęła się dymem, a Silvia wzruszyła ramionami.
– Słyszałaś, co mówiła o mojej mamie? Miałam jej nadstawić drugi policzek? Sorry, ale to nauki Valentina Vidala, a nie moje.
– Zawiodłem się na was, dziewczęta.
Wszystkie trzy podskoczyły w miejscu, słysząc głęboki męski głos za plecami. Lorena i Marisa wyrzuciły szybko niedopałki, ale Silvia nie zdążyła.
– Dzień dobry, profesorze Vidal! – krzyknęła szybko Marisa i obie z Loreną uciekły, zostawiając koleżankę samą.
– Zdrajczynie – warknęła Silvia, a Valentin stanął obok niej.
– Rozczarowałaś mnie, Silvie – powiedział, wzdychając i kręcąc głową.
– No dobra, już dobra, to tylko jeden papieros. – Olmedo wywróciła oczami. – Nie musi pan być tak drobiazgowy.
– Nie o to chodzi. Myślałem, że jak już palisz, to weźmiesz coś porządnego. Wiśniowe cygaretki od mamy Loreny, naprawdę? Tutaj masz prawdziwą bestię. – Z kieszeni na piersi wyciągnął paczkę prawdziwych papierosów. – Poczęstujesz się?
– Bardzo chętnie – oznajmiła poważnym tonem. Wiedziała, co próbował zrobić, ale nie zamierzała się złamać. Pozwoliła nauczycielowi odpalić jej fajkę za pomocą zapałki. Z chwilą, kiedy wciągnęła powietrze, zaczęła się krztusić, mając wrażenie, że zaraz umrze. Smak był obrzydliwy. – Dobra, już dobra, rozumiem. – Rzuciła peta na trawę. – Zadowolony?
– Nie do końca. – Valentin ze śmiechem w oczach wskazał głową papierosa, a ona westchnęła, podniosła go i wrzuciła do kosza. – Teraz zadowolony.
– Wiem, co pan próbuje zrobić. Zakazany owoc smakuje najlepiej i dlatego pozwala nam pan popełniać błędy i uczyć się na nich, tak? Żeby nie ciągnęło nas do złego. Wie pan, że nie ze wszystkim tak to działa, prawda?
– Działa z papierosami, więc na razie jestem ukontentowany. – Val sam wyciągnął papierosa i zapalił. – Nie patrz tak na mnie, powoli rzucam.
– Na pewno. – Silvia nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się. Profesor Vidal zdecydowanie był inny niż wszyscy. – Pomoże mi pan z artykułem? Dick go zablokował i nie poszedł do druku.
– Profesor Perez – poprawił ją Valentin, a ona się skrzywiła.
– Musi pan psuć ten moment? Profesor Perez nie zezwolił na mój artykuł.
– Na pewno miał dobre powody. Może jak będziesz trochę starsza, puścimy go do druku.
– Wtedy badania pójdą tak do przodu, że będę mogła napisać książkę! Nie rozumiem Pereza, jest biologiem, anatomia kobieca nie powinna być mu obca, prawda?
– Dick jest… starej daty.
– Jest tylko jakieś dwa lata starszy od ciebie! To znaczy od pana – poprawiła się, bo chociaż poza szkołą wszyscy zwracali się do Valentina na ty, w szkole się pilnowali, bo Dick Perez już nie jednego zwymyślał za spoufalanie się. – Może podejmę inny temat. Temat Cyganów.
– Romów, Silvio.
– Tak, ich. – Olmedo nie zwróciła uwagi, że nauczyciel ją poprawił. – W tym ich obozie dzieją się różne dziwne rzeczy, to materiał na coś wielkiego.
– Oni chcą żyć tak jak wszyscy inni, Silvio. Nie są źli. Są tym, czym uczynili ich ludzie z tych okolic.
– To tak jakby powiedzieć, że Ted Bundy wcale nie był taki zły, tylko społeczeństwo tak go ukształtowało. Val, proszę cię. – Piętnastolatka prychnęła, a kąciki ust Vidala zadrgały lekko. – Romowie mają swoje tajemnice, swoje trupy w szafie, mnóstwo trupów w szafie – zaakcentowała celowo ostatnie słowo. – Maria de la Rosa nigdy się nie odnalazła.
– Słyszałaś o niej? – Valentin uśmiechnął się smutno, zaciągając się powoli papierosem. W tym samym momencie dało się słyszeć dzwonek na lekcje, ale Silvia się nim w ogóle nie przejęła.
– Oczywiście. Minęło prawie dwadzieścia lat, a ślad po niej po prostu zaginął. Nie sądzisz, że Romowie właśnie tak załatwiają swoje sprawy?
– Nie można w ten sposób oceniać ludzi.
– Ale przecież sam ich podejrzewałeś! Maria Rosalinda była żoną Barona Altamiry. Kochałeś ją.
– Tak, kochałem – przyznał, bo nie przywykł do okłamywania swoich uczniów. – Ale tak jak powiedziałaś, minęło prawie dwadzieścia lat, a ludzie czasami zmieniają po prostu zdanie. Czasami nie jest nam dane być z tymi, których kochamy.
– Nie kochasz Felicii?
– Kocham, ale jednak w zupełnie inny sposób. Jest wiele rodzajów miłości, Silvie, może kiedyś się o tym przekonasz. Jak będziesz miała szczęście i przestaniesz tak marszczyć nos, bo złość piękności szkodzi – dodał, dając jej pstryczka w czubek nosa, a ona potarła bolące miejsce i patrzyła jak nauczyciel wyrzuca zgaszonego papierosa do kosza.
– Nigdy się nie zakocham, Val. Jest tyle rzeczy do zrobienia na tym świecie, tyle miejsc do zobaczenia. Dlaczego miałabym sobie sama przyczepiać kulę do nogi w postaci męża?
– Może kiedyś zmienisz zdanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:02:26 21-06-24    Temat postu:

cz. 2

Powoli sprzątali i pakowali się do powrotu, a Quen z chęcią przedłużyłby wyjazd o kilka dni. Wiedział, że w Pueblo de Luz wcale nie czekają go dobre wieści. Wuj Fabian nie był zbyt subtelny, kiedy napisał mu wiadomość, w której proponował, że zapłaci, by młodzież wróciła samolotem i informował, że sam odbierze go z lotniska. Nigdy tego nie robił, więc dlaczego nagle znajdował na to czas? Nastolatek był pewien, że z mamą nie było dobrze, czuł to, a oni wszyscy traktowali go jak nierozgarniętego gamonia.
– Wszystko okej? – Carolina zainteresowała się jego nagłym zmarkotnieniem, wtulając się w jego ramię i patrząc mu w oczy.
– Tak, po prostu nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę wracać do szkoły. – Uśmiechnął się smutno, nie chcąc jej martwić, a ona pocałowała go w policzek na poprawę humoru.
– Szkoła nie jest taka zła.
– Łatwo ci mówić, uczysz się świetnie. Mnie czeka poprawkowy sprawdzian z matmy.
– Dasz radę, pouczymy się razem. Spakowałeś się już?
– Wziąłem niewiele rzeczy. – Wzruszył ramionami. W domu dziadków zostały jego ubrania, których zapomniał zabrać po wakacjach, więc wziął tylko bieliznę na zmianę i cieplejszą kurtkę. Nie musiał martwić się pakowaniem. – Idź dokończyć pakowanie i nie siedź już z Remmym w Internecie.
– Ale…
– Caro, serio. Daj biedakowi trochę odpocząć, jemu też się należy wytchnienie.
Nayera westchnęła ciężko, ale przyznała Quenowi rację. Od czasu ich małej wycieczki do szpitala w Veracruz kombinowała jak mogła, by przybliżyć się trochę do poznania tożsamości biologicznych rodziców swojego chłopaka. On jednak nie chciał poznać prawdy, a przynajmniej bał się dowiedzieć najgorszego. Jeremiah pomógł jej przeszukać bazę adopcyjną Pueblo de Luz i Monterrey, ale jasnym przecież było, że Fernando Barosso nie szedł oficjalną ścieżką, więc było to niezmiernie trudne. Poszła więc na górę, by spakować swoje rzeczy z resztą dziewczyn, a Quen wziął się za sprzątanie w ogrodzie za Niezapominajką.
– Pewnie masz nam trochę za złe, co? – Patricio już zamiatał podwórko i zbierał śmieci pozostawione przez resztę. – Chciałeś romantycznego weekendu z dziewczyną, a dostałeś rozwrzeszczane dzieciaki.
– W porządku, dobrze się bawiłem – przyznał zgodnie z prawdą Enrique. Inaczej wyobrażał sobie ten wyjazd, ale musiał przyznać, że wyszło na dobre – nie chciał się spieszyć z Caroliną. Panicznie bał się, że coś sknoci, jak to zwykle miał w zwyczaju. – Mam tylko nadzieję, że nikt nie uprawiał seksu w pokoju moich dziadków.
– Na mnie nie patrz. – Patricio roześmiał się, unosząc wysoko ręce. – Ja jestem grzeczny.
– Na pewno? – Ibarra podparł się pod boki, przerywając sprzątanie. Omiótł wzrokiem wysportowaną sylwetkę znajomego. – Zniknąłeś gdzieś z Ruby podczas sylwestra.
– Wygrała dla mnie przejażdżkę na quadzie. – Zawstydził się, kiedy zdał sobie sprawę, co kolega sugerował.
– Mówiłem, że prędzej ona niż ty. Ale wy nie…?
– Nie. Nie – powtórzył dla jasności Gamboa, poważniejąc. – Nie jesteśmy na tym etapie. Dobrze się razem bawimy. To znaczy, tak myślę, że ona też to czuje. Miło mi się z nią spędza czas, chociaż czasem muszę ciągnąć ją za język. Nie w tym sensie – dodał, kiedy Quen zrobił podejrzliwą minę. Patricio poczuł, że musi wytłumaczyć: – Znam dużo dziewczyn, ale większość z nich jest dosyć otwarta i przebojowa. To głównie cheerleaderki. Ruby jest inna, podoba mi się.
– Czyli jesteś jednym z tych, tak? Uważaj, Gamboa, Ruby to moja przyjaciółka. – Quen pogroził mu palcem, ale jego nowy znajomy szybko pokręcił głową.
– Nie, nic z tych rzeczy. To, że gram w piłkę nie znaczy, że jestem jakimś playboyem. To domena Yona. Przyjaźnimy się, ale jesteśmy dosyć różni. Jestem też w samorządzie szkolnym, jeśli to cię uspokoi. Kurczę, właściwie to właśnie zostałem przewodniczącym po odejściu Veronici.
– Gratuluję. – Enrique uśmiechnął się lekko, bo Pat wydawał się być całkiem w porządku. – Ale wiesz, jeśli kręcisz z jakimiś dziewczynami na boku, a Ruby traktujesz tylko jak jakiś świąteczny romans, to lepiej już teraz sobie daruj.
– Szanuję Ruby. I nie miewam „dziewczyn na boku”, tak zawsze mówiło się o moich kolegach z drużyny, również o twoim kuzynie. – Lekko się oburzył samym tym stwierdzeniem. – Nie mam też dziewczyny. Jakoś nie miałem do tego nastroju w ostatnim czasie.
Sposępniał i zabrał się za składanie ogrodowego parasola, a Quen trochę się zmieszał, że wszedł na niewygodne tematy. W ogrodzie dołączył do nich Felix, by sprawdzić, czy może im w czymś pomóc. Wydawało się, że sporą część roboty już mają za sobą.
– Wydajesz się spoko – powiedział w końcu Enrique. – Masz moje pozwolenie na zalecanie się do Ruby.
– Zalecanie się? – Felix prychnął po tych słowach i spojrzał ze śmiechem na Enrique. – Zaraz zaczniesz gadać o smaleniu cholewek. Co w ciebie wstąpiło? Carolina każe ci czytać dziewiętnastowieczne romanse?
– Nie, Carolina woli poważniejsze książki. – Ibarra oburzył się i rzucił w stronę przyjaciela ścierkę do kurzu.
Pat roześmiał się w głos. Dobrze czuł się w towarzystwie chłopaków z Pueblo de Luz, mimo że na boisku często musiał z nimi rywalizować. Ta dwójka jednak wcale nie różniła się od niego tak bardzo.
– Nie chcę poganiać Ruby – odezwał się, czując, że musi zdać jakiś test kompetencji wśród opiekuńczych kolegów panny Valdez, więc musiał być szczery. – Myślę, że na razie po prostu chętnie będziemy spędzać ze sobą czas. Ja też nie jestem gotów na związek.
– Była dla ciebie ważna, prawda? Dalia Bernal. – Felix nie chciał wprawiać Pata w ponury nastrój, ale skoro i tak już zaczęli ten temat, to mógł go pociągnąć.
Z tyłu głowy nadal miał zboczeńca z instagrama i nie mógł wykluczyć żadnej opcji, nawet takiej, że to śmiertelnie zakochany w Dalii Patricio stworzył instagrama, żeby ośmieszyć dziewczynę w Internecie, bo był zazdrosny o jej związek z Guzmanem. Dlatego przypatrywał się chłopakowi badawczo, ale ten zasępił się przez chwilę, niszcząc jego podejrzenia. Naprawdę ją kochał.
– Byłem żałosny, inaczej tego nazwać nie mogę. Zacząłem chodzić z taką jedną dziewczyną, nawet odeskortowałem ją na bal debiutantek, próbowałem jakoś funkcjonować, żeby nie myśleć o Dalii, ale zerwałem z nią, kiedy tylko Jordan i Dalia się pokłócili. Nie wiem, na co liczyłem. Ona nigdy nie patrzyła na mnie inaczej niż tylko jak na przyjaciela. Może nawet brata, a to jeszcze gorsze.
– Felix coś na ten temat wie. – Quen poklepał Patricia po plecach, żeby go jakoś pokrzepić, a Castellano zmroził go wzrokiem.
– To boli, kiedy dziewczyna, która jest dla ciebie wszystkim, świata nie widzi poza innym facetem i nie możesz jej przemówić do rozsądku. Ale wytrzymujesz, bo chcesz, żeby była szczęśliwa. – Gamboa wzruszył jednym ramieniem. Nie potrafił im tego inaczej wyjaśnić. – Dlatego Yon zachowuje się jak dupek, dlatego ja też tak się czasem zachowuję. Wam się nie zdarza?
– Nie, ja jestem duszą towarzystwa. – Enrique udał, że nie wie, o czym Patricio w ogóle mówi, czym trochę rozładował napięcie. – Ruby jest dosyć wrażliwa, Pat. Wiem, że teraz mówisz, że nie chcesz się spieszyć, ale kto wie, co przyjdzie ci do głowy jak spędzicie razem trochę czasu sam na sam.
– Quen. – Felix popatrzył na kolegę z dezaprobatą.
– No co? Ty jesteś prawiczkiem, możesz udawać, że cię to nie rusza, ale inni mają potrzeby.
– Sam jesteś prawiczkiem, gamoniu. Jesteś ze swoją dziewczyną w domku nad morzem i nawet raz nie spędziłeś nocy w tym samym pokoju co ona. Nie dawaj innym dobrych rad.
Quen i Felix zaczęli się przekomarzać, jak na kumpli przystało, a Patricio uznał, że to odpowiedni moment, żeby się odezwać.
– Spokojnie, ja też nigdy tego nie robiłem. – Poczuł się jednocześnie bardzo zawstydzony i bardzo rozbawiony, bo miny kolegów były zszokowane.
– Przecież miałeś dziewczynę, sam mówiłeś. – Quen założył ręce na piersi i zmierzył chłopaka od stóp do głów. – Co jest z tobą nie tak, Gamboa? Sprzęt nie działa jak trzeba?
– Jezu, co to za pytanie? – Pat oburzył się i skrzywił. – Wszystko działa jak w zegarku, dziękuję za troskę. Po prostu jakoś nie było okazji.
– Jesteś bardziej żałosny niż ja. – Ibarra zacmokał cicho, ale westchnął i dał mu swoje błogosławieństwo. – Okej, przekonałeś mnie. Ale będę cię miał na oku, żebyś trzymał fiutka w majtkach.

***

Monterrey, rok 2014

Siedziała na schodach w holu luksusowego hotelu, wsłuchując się w muzykę dobiegającą ze środka sali balowej. Nie miała ochoty tam wracać, wolała przeczekać i zaszyć się gdzieś, żeby się musieć się tak bez przerwy uśmiechać. Wyciągnęła z torebki paczkę gumy balonowej i włożyła sobie do ust listek, przegryzając go powoli.
– Mnie zawsze mówiono, żeby nie siadać na zimnych schodach, bo można „dostać wilka”.
Veronica podniosła głowę i spojrzała na Jordana, który wyszedł właśnie z łazienki i schodził powoli po schodach, wracając na przyjęcie debiutantek. Prawie zakrztusiła się gumą, bo nie spodziewała się, że się do niej odezwie. Od dawna nie było już tak samo, unikał jej i nie spędzali razem czasu, chyba że z konieczności, kiedy Dalia ich do tego zmuszała.
– Mogli powiedzieć, że chodzi o zapalenie pęcherza albo hemoroidy, wtedy może bardziej bym się przejmował. – Guzman przysiadł obok niej i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Nie była pewna, czy to troska czy może litość, a może po prostu tak znudziło go to przyjęcie, że wolał już rozmowę z nią niż walcowanie i picie ponczu.
– Chcesz? – Wyciągnęła w jego stronę listek gumy balonowej, a on się skrzywił.
– To dla dzieciaków.
– Kiedyś lubiłeś.
– Kiedyś byłem dzieciakiem. – Kiedy nie opuściła ręki, dał za wygraną i wziął sobie kawałek różowej gumy balonowej, wkładając go do ust i przeżuwając powoli. Słodki chemiczny smak rozlał mu się po języku, ale przywołał miłe wspomnienia. – Sukienka ci się zniszczy. Dlaczego tu siedzisz? – zapytał, wskazując na jej długą białą suknię kupioną specjalnie na tę okazję debiutu na salonach.
– Nie była droga, to suknia z secondhandu. – Veronica wzruszyła ramionami. Jakoś nie potrafiła się cieszyć pięknymi strojami, fryzurami i tańcami.
Co roku w Monterrey odbywały się te przyjęcia, gdzie szesnastoletnie dziewczęta zostawały zaprezentowane towarzystwu. Były to nastolatki z dobrych rodzin, szanowanych, czasem także obrzydliwie bogatych. Trochę nie rozumiała co takiego tutaj robiła. Jej rodzina nie cieszyła się w końcu dobrą sławą od czasu śmierci ojca. Teresa Serratos dbała jednak, by pielęgnować tradycję i by jej dzieciom niczego nie brakowało. Veronica nie chciała tutaj przychodzić tego wieczora. Wszystkie koleżanki były eskortowane przez swoich partnerów – chłopaków, braci, kuzynów, przyjaciół – ale główną atrakcją był taniec młodych kobiet ze swoimi ojcami. Chciało jej się płakać, kiedy widziała te dumne spojrzenia ojców, którym było dane patrzeć, jak ich córki dorastają. Ulises nigdy nie będzie mógł tak na nią patrzeć, nigdy nie zobaczy, jak kończy szkołę, nie będzie na meczach siatkówki, nie zobaczy jak idzie na studia, nigdy nie odprowadzi jej do ołtarza. Kiedy to sobie uświadomiła, zabolało ją to. Nie chciała jednak się rozklejać. Zamrugała szybko powiekami i zwróciła się do Jordana, który prezentował się bardzo przystojnie w swoim smokingu z kolekcji Marisy Fernandez. Zaśmiała się cicho, widząc, że szarpie uwierającą go pod szyją muszkę.
– Też chyba nie bawisz się najlepiej.
– Skąd! Uwielbiam imprezy w luksusowych hotelach, pogawędki ze snobami o golfie i akcjach na giełdzie, a stopy wcale mnie nie bolą w tych pantoflach jak do trumny. – Udał, że bawi się przednie, a ona się roześmiała. Spojrzała na jego eleganckie buty, które go wykańczały. Ona wybrała płaskie obuwie, żeby nie być wyższą od swojego partnera, który nie grzeszył wzrostem, więc było jej wygodnie.
– Zdajesz sobie sprawę, ile to wszystko musiało kosztować? – zaczął Jordan, by zająć ją rozmową, bo widział, że ma posępny nastrój. – Ludzie płacą doroczne składki na ten głupi komitet, organizują dziwaczne spotkania i bankiety, a potem wyprawiają ten śmieszny bal, który bardziej przypomina wesele pary królewskiej. Suknie, limuzyny, wynajem sali w hotelu, opłata za orkiestrę… – zaczął wyliczać, prychając pod nosem z niesmakiem. – Mogliby tę kasę użyć w dużo lepszym celu. Ale nie chcą, bo muszą dbać o prestiż.
– Dalia bardzo się cieszyła na ten wieczór – odparła panna Serratos, jakby chciała mu pokazać, że powinien zacisnąć zęby i chociaż udawać, że to miłe przyjęcie.
– Tak, Dalia jest… – Nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Było mu głupio, bo pierwsze słowa, które nasunęły mu się na myśl to płytka i powierzchowna. – Dalia lubi takie imprezy, ja nie za bardzo.
– Kilka godzin wytrzymasz. – Veronica nie miała co do tego wątpliwości. – No i nie zostawiłbyś Nelki samej. Przyszła z Yonem Abarcą.
– Nie przypominaj mi. – Dłoń Jordana zacisnęła się na jego kolanie. Zaczął przeżuwać gumę nieco szybciej na myśl o rywalu z boiska.
– Dlaczego Silvia jej to robi? Nela nie lubi takich przyjęć, źle się na nich czuje. Nie lubi też być w towarzystwie chłopców.
– Nad tym akurat nie ubolewam – wtrącił starszy brat, bo jeśli Marianela stroniła od chłopaków, to miał przynajmniej jeden kłopot z głowy mniej. – I to nie matka ją zmusza, to dziadek Mariano. Chciał mieć wnuczkę, którą może pokazywać na salonach, bo z własną córką mu trochę nie wyszło. Z Nelą też raczej szczęścia mieć nie będzie. – Jordi nie wiedział, czy ma odczuwać z tego powodu satysfakcję. Z jednej strony cieszył się, że dziadek nie dostanie tego, czego chciał, a z drugiej bał się o siostrę, która nie przetrwa sama na tym okrutnym świecie, jeśli nie zmieni swojego nastawienia.
– Zatańczysz ze mną jeden taniec? – zapytała nagle Veronica, wprawiając go w lekkie osłupienie. – Wiem, że nie lubisz – dodała szybko, nie chcąc go do niczego zmuszać. – Ale tak dawno nie tańczyliśmy, a nie sądzę, by Dalia miała coś przeciwko.
Zacisnął szczękę, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że rozmawiali szczerze po raz pierwszy od dawna, w dodatku sam na sam. Od czasu kiedy Vero poszła do łóżka z Franklinem w zeszłym roku, nie zdarzyło się to chyba ani razu. Patrzyła na niego takim błagalnym wzrokiem, że nie mógł jej odmówić i to go wkurzało – nigdy nie potrafił jej odmówić, chociaż powinien. Pokiwał tylko głową, wstał z miejsca i wskazał dłonią drzwi do sali balowej. Zatańczyli jeden utwór i ich drogi się rozeszły. Vero wróciła do swojego partnera, który nie należał do zbyt błyskotliwych, ale był z dobrej rodziny i jego nazwisko idealnie prezentowało się na bileciku jako jej eskorta. Dalia natomiast dopadła do Jordana cała w skowronkach.
– Znów ze sobą normalnie rozmawiacie! – ucieszyła się, chwytając go za rękę i niemal podskakując z uciechy.
– To tylko jeden taniec – przyznał, żeby nie robić Dalii nadziei. Dziwnie się zachowywała, próbując sprawić, by jej chłopak oraz najlepsza przyjaciółka znów dobrze się dogadywali.
– Nieważne, to i tak miłe. Vero jest bardzo przykro, bo nie ma jej taty, który mógłby z nią dziś zatańczyć. – Panna Bernal zerknęła smutnym wzrokiem na parkiet, na którym Veronica tańczyła teraz z dosyć niskim kompanem.
Jordan przełknął głośno ślinę na wspomnienie Ulisesa, bo wcześniej o tym nie pomyślał. Nie przyszło mu do głowy, że ojcowie przychodzili na takie imprezy. W końcu Fabian się nie pokazał dla Neli, jedynie dziadek Mariano porobił zdjęcia jej i Yonowi w ich salonie, żeby móc później pochwalić się znajomym. Tata Dalii Bernal natomiast sam odwiózł ich na bal i z dumą patrzył, jak śliczna córka schodzi po krętych schodach, zapowiedziana w towarzystwie swojego chłopaka, Jordana Leopolda Guzmana. Dalia była oczkiem w głowie rodziców, szczególnie ojca, i widziała, jak bardzo Veronice doskwierał brak Ulisesa. Dlatego ucieszyła się, że tego dnia Vero miała przy sobie chociaż Jordana, z którym mogła zatańczyć.
– Nie możesz jej wiecznie mieć tego za złe – szepnęła cicho, mylnie interpretując milczenie Jordi’ego. – To, że Vero poszła do łóżka z Franklinem, to był błąd i ona o tym wie. Nie możesz jej za to karać w nieskończoność. To bardzo przykre, że wszyscy znajomi się od niej odwrócili, ja bym tak nie potrafiła. Nawet jej kumpela, Sara, totalnie ją olała po tej sprawie z Marcusem, a przecież podobno były kiedyś jak siostry, kiedy obie mieszkały w Pueblo de Luz. Myślę, że to okropne, kiedy ją tak chłodno traktujesz. Ona by chciała znów normalnie się przyjaźnić.
Guzman nic nie powiedział, woląc nie wdawać się w zbędne dyskusje. Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, ile jeszcze czasu będzie musiał tutaj siedzieć. Ponad głowami tańczącej młodzieży dostrzegł matkę, która posyłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Była członkinią komitetu debiutantek i pilnowała, by nie zrobił jej wstydu. Nie robił, włożył nawet cholerne buty wizytowe. Orkiestra zaczęła grać utwór „All of me” Johna Legenda i Dalia się rozpromieniła.
– Uwielbiam tę piosenkę! Zatańczmy. – Chwyciła go za ramię, chcąc wyrwać na parkiet, ale on jęknął na samą myśl.
– Nogi mnie bolą. Idź zatańcz z Patriciem – polecił, bo ich kolega również był na tym przyjęciu i ewidentnie palił się do tańca.
– Żartujesz? Przecież jest z dziewczyną. – Dalia na samą myśl pokręciła głową. – Jeszcze będzie zazdrosna. Na pewno nie zatańczysz?
Pokręcił głową, dając jej znak, że już wyczerpał siły do zabawy jak na jeden wieczór. Dalia widocznie nie chciała się poddać. Uśmiechnęła się figlarnie i splotła jego palce ze swoimi.
– Więc mam lepszy pomysł.
Zanim zdążył zaprotestować, pociągnęła go za rękę, śmiejąc się radośnie i nie zważając na jego nietęgą minę. Jordi ledwo powłóczył nogami, nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Myślał, że wystarczy przyjść z Dalią na bal debiutantek i pokazać się w towarzystwie, myślał, że wystarczy, że zejdzie z nią po schodach i zatańczy na oczach wszystkich, a potem będzie miał resztę wieczoru z głowy. Gdyby to od niego zależało, w ogóle by się tutaj nie pojawił. Kiedy napomknął coś na ten temat w domu, Silvia zmroziła go jednak spojrzeniem i wiedział, że nie ma nic do gadania. Rodzice Dalii też bardzo się cieszyli, że córka spotyka się z młodym, odpowiedzialnym człowiekiem. Cóż, w końcu nie znali go, kiedy mieszkał w Pueblo de Luz. Po przeprowadzce do San Nicolas zmienił się, zaczął kłaść większy nacisk na naukę i musiał podporządkować się rodzicom. Widocznie taka postawa była tutaj pożądana, bo ojciec Dalii zawsze klepał go po plecach i ściskał dłoń po męsku, jakby już uważał go za swojego zięcia.
Syknął lekko z bólu, kiedy Dalia pchnęła go na ścianę i uderzył się w potylicę. Znalazła ustronne miejsce we wnęce na korytarzu tuż obok łazienki. Jej usta od razu odnalazły jego szyję, a dłoń odpięła kilka guzików koszuli i pozbyła się muszki, która i tak tylko go uwierała przez cały wieczór.
– Dalio, tu są ludzie – zwrócił jej uwagę, chwytając ją za nadgarstki, by przestała go w ten sposób dotykać. Przestraszonym wzrokiem zerknął w dół korytarza. – Twój tata jest na dole. Zabije mnie, jak nas zobaczy.
– Nie przesadzaj. – Panna Bernal pocałowała go czule, zadzierając mocno głowę i rękami oplatając go w pasie, by przybliżyć się do niego jak najbardziej. – Wszyscy są na balu, mamy chwilę dla siebie.
Dalia była w wyśmienitym humorze i z cichym dziewczęcym szczebiotem, który czasem tak bardzo go irytował, zaczęła muskać go ustami po linii szczęki, jakby się z nim droczyła. Poszła jednak na kompromis, wolną dłonią odnalazła klamkę drzwi do łazienki i wepchnęła go do środka prosto na umywalki. Dopiero jednak, kiedy jej dłoń odnalazła jego rozporek, zdał sobie sprawę, że ona serio nie żartowała.
– Wracajmy już – szepnął, kiedy udało mu się wyswobodzić usta z jej pocałunku. – Będą się niepokoić, że zniknęliśmy.
– Dlaczego jesteś taki pruderyjny? Nie podoba ci się dreszczyk emocji?
– Nie – odpowiedział z pełną stanowczością. Wcale nie rajcowało go obściskiwanie się ze swoją dziewczyną w miejscu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć w łazience luksusowego hotelu. Gdyby chciał z nią uprawiać seks, zostałby w domu.
– Nie podobam ci się, tak? – Zdjęła dłonie z jego bioder i odsunęła się lekko, patrząc na niego zbolałym wzrokiem. Nie rozumiała, dlaczego nie chce z nią być. Każdy chłopak dałby się za to pokroić. Chodzili już razem od pewnego czasu, ale on nie chciał posunąć się dalej. – Nie chcesz mnie. Nie podniecam cię?
– Co? – Jordan zmarszczył czoło po tych słowach. Nigdy przez myśl mu nie przeszło, że ktoś mógłby go o to zapytać. – Nie o to chodzi.
– A o co? Nie chcesz się ze mną kochać. Tyle razy byliśmy sam na sam, mieliśmy okazję, ale nigdy nie wykonałeś żadnego ruchu. Teraz ja go wykonuję, więc dlaczego nie chcesz?
– Nie chodzi o to, że nie chcę…
– Więc o co?
– Dalio. – Spojrzał na nią lekko zakłopotany. Myślał, że to oczywiste. – To twój pierwszy raz.
Patrzyła na niego załzawionymi oczami, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza. Chciała przeżyć z nim pierwszy raz, chciała przeżyć też ostatni, ale tego nawet nie śmiała mu powiedzieć. Nie mogła mu przyznać, że gdy tylko zobaczyła go po raz pierwszy, kiedy przeniósł się do ich szkoły w San Nicolas, postanowiła sobie, że Jordan Guzman zostanie kiedyś jej mężem.
– Wiem to. Chcę się z tobą kochać – powiedziała śmiało, znów lekko się do niego przybliżając.
– Naprawdę chcesz, żeby twój pierwszy raz był w publicznej toalecie? – Uniósł brwi powątpiewająco. – Zasługujesz na coś lepszego.
– Tak myślisz?
– Zdecydowanie.
– Więc to nie tak, że ci się nie podobam? – Spuściła wzrok, czując się okropnie, że w ogóle o tym wspomniała, ale musiała wiedzieć.
– Podobasz mi się – przyznał, bo akurat w tym nie musiał kłamać.
Była śliczna, miała złote włosy i piwne oczy, gładką skórę i wdzięczny uśmiech. Fizyczny pociąg zdecydowanie nie był tutaj problemem. Był w końcu tylko głupim nastolatkiem, nie był całkiem odporny na wdzięki atrakcyjnych kobiet. Szkoda tylko, że poza fizycznym dopasowaniem nie mieli ze sobą absolutnie nic wspólnego. Chodzili ze sobą, więc pewnie lepszą opcją byłoby „bardzo cię lubię”, może nawet „kocham cię”, ale jej wystarczyło takie krótkie zapewnienie, że uważa ją za atrakcyjną. Zanim jednak zdążyła go pocałować, drzwi do łazienki rozwarły się i wpadła tam Veronica Serratos z przestraszoną miną.
– Vero, co się stało? – Dalia na chwilę zapomniała, po co w ogóle zaciągnęła swojego chłopaka do łazienki. Troska o przyjaciółkę była w tej chwili silniejsza od szalejących hormonów.
– Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać – rzuciła żałosnym głosem piękna szatynka, kiedy jej oczy spoczęły na parze przyjaciół. Zarumieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, że mogła przeszkodzić im w intymnej chwili. Jordan szybko się odwrócił i zapiął rozporek.
– Co ci jest? – Dalia dopadła do Veronici, która oddychając szybko podeszła do lustra i wskazała swoje włosy. – Czy to…. guma do żucia?
– Tak, balonowa – jęknęła, mocząc dłoń i próbując jakoś pozbyć się lepkiej rzeczy ze swojej fryzury.
– Jak to zrobiłaś? – Dalia zrobiła przerażoną minę. Włosy były jej skarbem, więc gdyby to jej przyszło zmagać się z gumą w blond kosmykach, chyba zeszłaby na zawał. Postanowiła jednak zachować zimną krew.
– To nie ja! – zawyła Veronica, teraz już pozwalając łzom napłynąć do oczu. – Ktoś mi przylepił gumę do włosów.
– Żułaś gumę wcześniej, może przez przypadek… – podsunął Jordan, ale ona tylko pokręciła głową.
– Jestem pewna, że ktoś to zrobił specjalnie. Co ja teraz zrobię? – Veronica przyjrzała się swoim lokom, próbując znaleźć złoty środek w tej sytuacji.
– Obetniemy, to tylko włosy. – Jordi nie rozumiał chyba wagi problemu. Obie dziewczyny spojrzały na niego jak na karalucha, więc się wycofał.
– Jordi ma rację, musimy obciąć, inaczej się nie da, jeśli nie chcemy, żeby bardziej się poplątały. Mam w torebce nożyczki do paznokci, zaraz przyniosę. Spokojnie, to tylko jeden pukiel, odrośnie. – Pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu i wybiegła z łazienki.
– Nie będzie nawet widać. – Guzman spróbował dodać Veronice otuchy, ale ta tylko rozpłakała się jeszcze bardziej i zanim zdążył to przetworzyć, wtuliła się w jego klatkę piersiową, chwytając go mocno w pasie. Czuł, że poplamiła mu koszulę swoim tuszem do rzęs, ale miał to gdzieś. Przytulił ją mocniej do siebie i pogłaskał po plecach. Tęsknił za nią, tęsknił za swoją przyjaciółką i było mu przykro, kiedy widział jej cierpienie, ale wbrew temu, co mówiła Dalia, wiedział, że nie mogą się już normalnie przyjaźnić. To po prostu nie było możliwe.

***

W okresie poświątecznym śniadania w El Gato Negro to była prawdziwa uczta. Otwarty bufet przyciągał mieszkańców, szczególnie tych młodszych, którzy sami sobie nie gotowali albo nie mogli liczyć na wałówkę od rodziców. Tina również się cieszyła, bo nie musiała biegać wokół stolików i przynosić potraw, bo każdy mógł obsłużyć się sam, a ona i tak miała zbyt dużo na głowie, by myśleć o pracy. Zostawiła Łucznikowi wiadomość w sylwestra, ale nie wiedziała, czy ją odczytał. Nie miała też pojęcia, czy w ogóle ją otrzymał, biorąc pod uwagę kręcących się w okolicy sadu Delgado szemranych Włochów. Czekała każdego wieczora w swoim mieszkaniu i powoli zaczynała się już niecierpliwić.
– Tina, jajka się skończyły. – Carlos zwrócił się do niej uprzejmie od strony bufetu, wyrywając ją z rozmyślań. Nie chciał jej wkurzyć, nie chciał być grubiański, stwierdził po prostu fakt, że zabrakło dań. Ona jednak się oburzyła.
– Tobie na pewno – odpowiedziała i ze złością wyszła do kuchni, by poprosić kucharza o przyrządzenie świeżych potraw.
– Co ja znów takiego powiedziałem? – Jimenez był autentycznie skonfundowany.
– Może lepiej po prostu się nie odzywaj? Będzie bezpieczniej. – Oscar zaproponował układ idealny, klepiąc przyjaciela po wielkim ramieniu, a sam wybierając śniadanie na słodko. Tosty z dżemem wylądowały na jego talerzu, ale z ochotą zerkał jeszcze na resztę propozycji. – Wiesz, jaki jest twój problem, Carlos? Resetujesz się.
– Co robię?
– Resetujesz. Czasami mówię ci o czymś, a ty o tym zapominasz, a kiedy wspominam po raz kolejny, wyglądasz, jakbyś słyszał o tym pierwszy raz. Zaczynam sądzić, że ty tylko udajesz, że słuchasz. Może Tina też tak uważa.
– No dobra, przyznaję. Zdarza mi się być zdekoncentrowanym, ale obecność pięknych kobiet tak na mnie działa. A ty, Oliver, nie mówiłeś, jak tam twoja randka – zagadnął znienacka kumpla, który ładował sobie na talerz gigantyczną porcję naleśników.
– Było całkiem miło – odparł Bruni bez wdawania się w zbędne szczegóły.
– Ktoś kogo znam? – Jimenez poruszył znacząco brwiami, a Oliver się uśmiechnął.
– Właściwie to tak. Umówiłem się z Arianą Santiago. – Po jego słowach Oscar zakrztusił się kawałkiem tostu, więc trener uderzył go dłonią między łopatki. – Wszystko okej?
– Taaak. – Fuentes rozkaszlał się i spojrzał na byłego marines z lekkim strachem. Był pewien, że ten człowiek coś kombinował. – Nie jesteś dla niej za stary?
– Jestem parę lat starszy, oboje jesteśmy dorośli. Masz z tym jakiś problem?
– Nie. Absolutnie żadnego. – Fuentes zacisnął palce na chlebie, łamiąc go na drobne kawałki.
– Przewrażliwiony ten twój kumpel – stwierdził nauczyciel wychowania fizycznego, kiedy Oscar odszedł do stolika, by zjeść w spokoju śniadanie.
– Trochę podkochiwał się w Arianie w liceum, więc to normalne. On mentalnie ma nadal osiemnaście lat. – Jimenez westchnął, trochę nad tym ubolewając. Cieszył się, że kolega wraca do zdrowia, ale jednak wiele rzeczy go ominęło i nie rozumiał aż tak bardzo świata, w którym przyszło mu żyć po przebudzeniu ze śpiączki. – A co do Ariany… jesteś pewien?
– Czego jestem pewien?
– No wiesz, ona nie wydaje się w twoim typie.
– Jest mądra, oczytana, ładna – nie wiedzę powodu, dla którego miałaby mi się nie podobać. Dobrze mi się z nią rozmawia.
– Okej, Oli, nie chciałem tego mówić, ale wydaje mi się to dziwne. Nie zrozum mnie źle, po prostu sam nie wiem, ale nigdy nie widziałem, żebyś się zadawał z takimi kobietami. Właściwie to w ogóle nigdy nie widziałem, żebyś randkował.
– W wojsku nie ma ku temu zbyt wielu okazji.
– Wiem, ale…
– Carlos, jeśli przeszkadza ci moje umawianie się z twoją przyjaciółką, po prostu to powiedz.
– Nie przeszkadza, ale… Wiesz, Oli, Ari i mój kumpel Luke mają długaśną historię. Jestem trochę w kropce. – Carlos musiał przyznać to szczerze. Ariana była pokrzywdzoną po całej tej sprawie z wypadkiem, który spowodowała Eva. Czuł z nią więź, a Lucasowi wybaczył jego winy i po cichu liczył, że ta dwójka w końcu znajdzie się na nowo. Widocznie jednak panna Santiago ruszyła dalej. – Nie przejmuj się mną. Chyba za dużo czasu spędzam z nastolatkami i dlatego zaczynam świrować. O wilku mowa. – Carlos warknął pod nosem na widok Jordana, który wszedł do baru w towarzystwie Debory. – Cholerny Guzman. Ukatrupię go kiedyś. Mógłbyś mu dać jakiś porządny wycisk na treningu piłki nożnej? Może trochę by się opamiętał, a nie tylko musicale i sceny łóżkowe mu w głowie.
– Mógłbym, gdyby przychodził regularnie na treningi.
– To wykop go z drużyny.
– Nie mogę, jest cholernie dobry. Poza tym nie chcę mieć na pieńku u przyszłego gubernatora.
– Fabiana? – Carlos roześmiał się na widok miny Olivera, który jednak wcale nie żartował. – Okej, w porządku.
Debora przywitała się z mężczyznami i wzięła sobie talerz, by nałożyć śniadanie. Jordan przyszedł z nią niechętnie, ale wszystko było lepsze od ciągłego wałkowania tematu choroby ciotki Ofelii oraz przeprowadzki Quena. Jego kuzyn nie miał jeszcze o niczym pojęcia i zapowiadała się kolejna rodzinna awantura.
– Hej, Guzman, kiedy twoi koledzy wracają z wyjazdu noworocznego? – Bruni zagadnął swojego zawodnika, patrząc na niego badawczo.
– A co ja jestem, ich sekretarka? – odpowiedział, biorąc talerz i patrząc na propozycje z menu. W tym czasie Tina wróciła z kuchni, by dołożyć jedzenia, które znikało w zastraszającym tempie, bo goście chętnie się częstowali.
– Trochę szacunku. – Carlos trzepnął go w ramię, a on tylko wzruszył ramionami.
– Chyba dzisiaj.
– Świetnie, trzeba zwołać trening.
– Jest przerwa świąteczna.
– Musimy ćwiczyć, jeśli chcemy choć zremisować z San Nicolas de los Garza w kolejnym meczu.
– No to niech trener gada z kapitanem, ja nim nie jestem. – Jordi wyminął byłego żołnierza, który nawet nie miał siły go strofować, w końcu byli poza szkołą.
– Za dużo opcji, prawda? – Norma stanęła przy bufecie ze swoim talerzem, patrząc z uśmiechem, jak jeden z klientów baru El Gato Negro przez dłuższy czas przypatruje się daniom i zastanawia się, co mógłby zjeść.
– Żyjemy w takich czasach, że niczego nie można być już pewnym. Czy to na pewno prawdziwe jajka? – zapytał mężczyzna, wskazując na sześć typów jajek na stole, a Norma przekrzywiła lekko głowę, nie wiedząc, czy mówi serio czy może sobie z niej żartuje.
– Tutejszy kucharz chyba nie pomyślał o aż takim urozmaiceniu menu. – Zrobiła przepraszającą minę. – Obawiam się, że jajka w Pueblo de Luz są po prostu jajkami od kury.
– Och, świetnie. – Mężczyzna westchnął z ulgą. – Przepraszam, ale widziałem już naprawdę dziwne rzeczy. Wegańskie zamienniki jajek udające prawdziwy nabiał straumatyzowały mnie już chyba na zawsze. – Które polecasz?
– Jajka po benedyktyńsku, specjalność szefa kuchni. Co jak co, ale jajka ma wyśmienite.
– W takim razie chętnie spróbuję jajek waszego kucharza. Zabrzmiało dziwnie, przepraszam – Mężczyzna zrobił zabawną minę, jakby właśnie popełnił wielką gafę, a Norma wyszczerzyła się w uśmiechu.
– Kucharz z El Gato Negro uwielbia takie komplementy. Wpisz się do księgi pamiątkowej, nakarmisz jego ego.
– W takim razie spróbuję i ocenię, czy za jego jajka rzeczywiście można dać się pokroić. – Nałożył sobie potrawy i podziękował kobiecie z uśmiechem. Jego telefon zadzwonił w tym samym momencie, więc wyszedł, żeby odebrać, a ona nie dowiedziała się już, czy śniadanie mu posmakowało.
– Co to było? – Jordi nakładał sobie jajecznicy obok nich i słyszał całą rozmowę, przez cały czas mając na twarzy swój uśmieszek.
– Co masz na myśli? – Norma spojrzała na chłopaka z ciekawością. Uśmiech miała od ucha do ucha, co nie uszło uwadze nastolatka.
– Flirtowałaś.
– Nic podobnego!
– Umiem rozpoznać flirt, a ty, Normo, właśnie flirtowałaś z tamtym facetem od jajek. – Wskazał widelcem za swoje plecy. – Trochę nieporadnie, przyznaję, ale jeszcze nabierzesz wprawy.
– Jordi, skarbie, nie flirtowałam. To była zwykła, uprzejma rozmowa dwójki dorosłych ludzi. – Pani Aguilar powróciła do nakładania sobie śniadania, ale wtedy za jej plecami wyrósł Carlos.
– Gówniarz ma rację, Normo, flirtowałaś. To było okropne. Ale też na swój sposób urocze.
– Nie flirtowałam!
– Jezu, dajcie jej spokój, niech flirtuje, co wam do tego? – Barmanka Maria Elisa postawiła na stole świeży termos z kawą. – Życie jest za krótkie, żeby tego nie robić. O, popatrzcie. Ta to dopiero używa życia. Dzień dobry, szefowo! – zwróciła się śpiewnie w stronę Anity Vidal, która przekroczyła próg baru z uśmiechem na twarzy.
– Dzień dobry, dzień dobry! – Przywitała się ze wszystkimi znajomymi Anita, machając ręką do kilku klientów siedzących przy stolikach i w locie łapiąc fartuszek od siostry, który ta rzuciła jej przez kontuar.
– Ktoś tu się chyba wyspał. – Maria Elisa rzuciła znaczące spojrzenie właścicielce baru, a ta zdzieliła ją ścierką kuchenną po tyłku.
– Nie, Mario Eliso. Tak wygląda właśnie niewyspanie. – Debora sprostowała, śmiejąc się pod nosem. – Ptaszki ćwierkają, że byłaś już na trzech randkach z Gianlucą Mazzarello.
– Ptaszki dobrze ćwierkają. – Anita poszła umyć ręce, a jej koleżanki wymieniły uśmiechy za jej plecami.
– Czyli tradycja trzeciej randki została dopełniona? – Deb krzyknęła w jej stronę, sprawiając, że jej bratanek wywrócił oczami i poszedł usiąść przy stoliku, żeby nie musieć tego słuchać.
– Dama nie zdradza takich rzeczy, Deb. – Anita pokręciła lekko głową, ale jej oczy zabłyszczały. – Tina, odpocznij. Przejmę to.
Jordan usiadł przy stoliku, wyciągając podręcznik do medycyny i opierając go o podajnik serwetek. Zajął się swoim śniadaniem, a w uszy wcisnął bezprzewodowe słuchawki. Podniósł wzrok, dopiero kiedy zauważył, że talerz z jajecznicą zatrząsł się niekontrolowanie. Zmierzył Lidię Montes krzywym spojrzeniem, kiedy przysiadła się do jego stolika, ale nic nie powiedział. Obserwował przez chwilę, jak jej usta poruszają się, kiedy coś do niego mówiła, ale mając słuchawki w uszach, kompletnie nic nie słyszał.
– Ty do mnie mówisz? – zapytał w końcu, obracając się ostentacyjnie w miejscu i wypatrując za sobą innych potencjalnych kandydatów do rozmowy. Reszta klientów baru zajęta była wesołymi pogawędkami i jedzeniem śniadania, więc niestety nie było mowy o pomyłce. Nie był jeszcze gotowy, żeby wracać do sprawy Templariuszy z dnia poprzedniego, ale widocznie Lidia aż się do tego paliła. – Czego chcesz?
– Musimy zastanowić się nad planem działania – poinformowała go, stawiając go jednocześnie przed faktem dokonanym. – Wydaje mi się, że nikomu nie powiedziałeś o tym, czego dowiedzieliśmy się od Manfreda i wydaje mi się, że miałeś ku temu powód. Taki sam jak ja – nie dać się zabić Los Zetas.
– Nie jestem samobójcą, Montes – zgodził się, bo jeszcze nie upadł na głowę. Wyjął z uszu słuchawki i schował je do kieszeni. Wiedział, że i tak już nie będzie mógł się skupić.
– Musimy jednak zbadać tę sprawę, zastawić jakąś pułapkę na Theo, żeby przyłapać go na gorącym uczynku – mówiła dalej Montes, która przez całą noc doskonale to sobie przemyślała.
– Chcesz sprowokować sytuację, w której Theo będzie mordował kolejną osobę? Masz rację, użyjmy Manfreda jako przynęty, i tak nie będzie go szkoda.
– To nie jest wcale taki głupi pomysł.
– Ja tylko żartowałem. – Jordan poczuł, że musi to wyjaśnić, bo widocznie jego sarkazm pozostał niezauważony.
– Nie chcę, żeby Manfred zginął, rzecz jasna. – Lidia szybko się wytłumaczyła i zniżyła głos, żeby upewnić się, że nie zostaną podsłuchani. – Ale możemy go wykorzystać. Jeśli to, co mówił, jest prawdą, Los Zetas po niego przyjdą prędzej czy później. Podobnie jak Baron i jego ludzie. A my będziemy czekali i obserwowali, żeby złapać wszystkich za jednym zamachem.
– Brzmi jak plan idealny. – Jordan wywrócił tylko teatralnie oczami, bo nie miał siły się z nią kłócić. Czekał cierpliwie na to, co ma mu do powiedzenia.
– Nie możemy narażać więcej osób. Nie powiedziałam Conradowi, bo nie chcę go martwić. Już i tak się o mnie boi. Rozumiem też twoje wahanie, w końcu znasz Theo dużo lepiej niż ja, ale chyba się ze mną zgodzisz, że mordercy powinni być za kratkami, prawda?
– On powinien gnić w więzieniu przez długie lata. Nie powinien był ginąć w taki sposób – odezwał się niespodziewanie poważnym tonem, wpatrując się w swój talerz i zaciskając palce na widelcu, a ona zrozumiała, że mówi o Jonasie Altamirze, a nie Theo.
– Wiem – przyznała, bo choć wielokrotnie powtarzała, że Jonas zasłużył na taki los, to jednak długoletnie cierpienie byłoby dla niego większą karą za to, co zrobił nie tylko Dalii Bernal, ale też wielu innym dziewczętom. – Dlatego człowiek, który go zabił musi ponieść odpowiednie konsekwencje. Nie będzie już więcej samosądów.
– Mogę cię o coś zapytać? – Przyjrzał się jej badawczo. Była zdeterminowana, oczy jej błyszczały i chyba brała tę sprawę naprawdę na poważnie. – Dlaczego nie pobiegłaś do swojego kumpla z łukiem i nie wyśpiewałaś mu wszystkiego, co usłyszeliśmy wczoraj od Manfreda?
– Skąd wiesz, że tego nie zrobiłam? – Założyła ręce na piersi, dumnie zadzierając głowę, ale nie mogła długo udawać. – Nie chcę go niepokoić. Już i tak ma mnóstwo na głowie, kartel go ściga, a jeśli dowiedzą się, że ma więcej informacji, będzie w niebezpieczeństwie. Jestem pewna, że zechciałby załatwić tę sprawę sam, a nie powinien. To też człowiek, wiesz? Zasłużył na lepszy los. Zasłużył, żeby ktoś się o niego zatroszczył.
– Dziwna jesteś, Montes – podsumował ją Jordan. – Nie chcesz narażać świra ze strzałami, ale mnie nie masz oporu angażować w tę misję? – prychnął, bo chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, z czym się mierzą.
– Sam jesteś dziwny – odgryzła się, w głębi ducha wiedząc, że to bardzo ryzykowne, ale ona lubiła adrenalinę. – Myślę, że możemy sporo razem zdziałać. Z twoimi koneksjami i moim sprytem…
– Tak, rzeczywiście, z twoim sprytem zajdziemy daleko. – Guzman wszedł jej w słowo i westchnął lekko poirytowany, ale rozumiał, co chciała powiedzieć. Jako syn sekretarza gubernatora oraz stażysta w klinice miał mnóstwo dostępów. Mógłby dowiedzieć się, co u Manfreda, a nawet dostarczyć mu zakodowaną wiadomość do szpitala w San Nicolas, jeśli będzie trzeba. Nie musiała tego mówić na głos, kiwnął głową na znak, że rozumie.
– Dokąd zajdziecie? – Stolik zatrząsł się po raz kolejny i przysiadła się do nich Valentina, korzystając z przerwy w pracy.
Lidia złapała się za serce, bo kelnerka ją przestraszyła.
– Gadamy o pieszych wycieczkach. Montes chce popracować nad formą i pytała, jakimi szlakami najlepiej chodzić – wymyślił na poczekaniu, a nastolatka podłapała temat, udając, że tak właśnie było.
– Interesują cię piesze wędrówki z plecakiem? – Tina pokiwała głową z uznaniem. – Byłoby super, gdybyśmy mogły wybrać się razem. Wieki nie byłam na takiej wycieczce, na przykład po górach. Ulises zawsze nas zabierał. Theo wyżerał wszystkie konserwy, pamiętasz? – zwróciła się do Guzmana z nostalgią.
– Tak, pamiętam. I tak były obrzydliwe, więc żadna strata. Dobrze, że Franklin miał paczki chipsów w plecaku, jakoś udawało się przeżyć.
– Hej, Tina, czy Theo się z tobą kontaktował? – zagadnęła Lidia, biorąc kawałek bekonu z talerza Jordana, na co on syknął, ale nic sobie z tego nie robiła.
– Wyjechał na sylwestra ze znajomymi. Nie odzywał się – odpowiedziała kelnerka, bezceremonialnie biorąc kawałek tostu z talerza kolegi i wgryzając się w niego, czemu towarzyszyło charakterystyczne chrupnięcie.
– Proszę, nie krępujcie się. – Guzman załamał ręce, przesuwając talerz w ich stronę. – Idę po nową porcję.
Kiedy oddalił się od stolika, Valentina poczuła, że to jej szansa, żeby zagadać koleżankę.
– A po co ci Theo, czegoś potrzebujesz? – Panna Vidal uniosła jedną brew podejrzliwie.
– Nie, tak tylko pytam. Byłam w pobliżu willi Serratosów i wydawała się być pusta.
– W pobliżu masz na myśli sad Delgadów?
Lidia zarumieniła się, bo wcale nie chciała prowokować kolejnych rozmów na ten temat, ale Tina nic sobie z tego nie robiła.
– Zrobiłam to. Zostawiłam mu wiadomość – podzieliła się tym sekretem z nastolatką, a Lidia nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że zeszli z tematu Theo czy może ma być zła, że starsza koleżanka nie posłuchała jej rady, by trzymać się z dala od tamtego miejsca.
– Tina, to niebezpieczne! Mówiłam ci, że on już tam nie przychodzi. – Lidia syknęła cicho, mając nadzieję, że nikt ich nie słyszy. Wszyscy w barze byli zajęci sobą, więc nikt nie zwracał na nie uwagi, ale i tak czuła się na widoku. – Łucznik nie jest idiotą. Powiedział mi, że ma też inną kryjówkę. Nie sądzę, żeby tam wrócił, żeby odczytać wiadomość. Narażasz jego i siebie, wysyłając mu listy.
– Nie napisałam nic takiego. – Vidal lekko się oburzyła. – Poprosiłam tylko o spotkanie, ale jak na razie czekam od sylwestra i zero odzewu. Miałaś rację, w tamtej okolicy kręcą się podejrzani Włosi.
– Mówiłam ci, Tina, to nie jest bezpieczne. El Arquero mnie ostrzegał.
– Wiem, ale miałam do niego sprawę. Dlatego zostawiłam mu wiadomość w skrzynce przy chatce Gastona. Ale nie wydaje ci się dziwne, że Łucznik nie odpowiada, a Theo akurat nie ma w domu? Podejrzany zbieg okoliczności.
– Co jest zbiegiem okoliczności? – Jordi klapnął na swoje krzesło, stawiając przed sobą nową porcję śniadania.
– Nic, nic, wcinaj swoją jajecznicę. Kucharz się postarał.
Valentina wskazała na jego talerz i zanim zdążył ją powstrzymać, ponownie skubnęła mu kawałek tostu z nowo przyniesionego talerza, jakby chciała zrobić mu na złość. Lidia śmiała się pod nosem, dokańczając plasterek chrupiącego bekonu, a on nie miał już siły na tę dwójkę.
– Byłbym zapomniał – odezwał się, nagle coś sobie przypominając. Spomiędzy kartek podręcznika do medycyny wyciągnął zgiętą na cztery części kartkę i wręczył ją Valentinie. – Tekst, o który prosiłaś.
– Świetnie! – Dziewczyna zupełnie zapomniała o Serratosie i wczytała się w treść kartki, a Lidia i Jordan wymienili spojrzenia pełne ulgi. Guzman miał ochotę dać znać brunetce, że jej zachowanie i napomykanie o Teodorze przy Valentinie było ryzykowne, ale nie zdążył, bo barmanka się zezłościła. – Co to ma być?
– Tekst piosenki, o którą prosiłaś – wyjaśnił raz jeszczeze stoickim spokojem, ponownie powracając do swojego śniadania.
– Żartujesz sobie? – Valentina prychnęła i odłożyła kartkę ze złością na stolik. – Miało być coś seksownego a nie jakaś pioseneczka na kinderparty. Co jest z tobą, Jordi?
– Jak to co? Normalna piosenka. – Nie rozumiał, o co jej chodzi. Zerknął raz jeszcze na tekst dla pewności. Nie miał sobie nic do zarzucenia.
– Ma być sprośnie, okej? Im bardziej sprośnie, tym lepiej.
– A to nie jest?
– Nie, to jest poprawne. Jordan, jak mam szokować ludzi, jeśli nie mam czym?
– A musisz ich szokować? Nie możesz po prostu śpiewać? – podsunął, ale Valentina pokręciła głową. On nic nie rozumiał. – Jak tak ci zależy na zboczonym tekście, to sama go napisz.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Nie wiem… nie wiem jak. – Tina ściszyła głos i zawstydzona zerknęła na boki, żeby zerknąć, czy znajomi nie słuchają.
– Co masz na myśli? – Jordan zmarszczył ciemne brwi, a zaraz potem zrozumiał. – Och – wyrwało mu się i zajął się pałaszowaniem dalej swojego śniadania. – Spróbuję coś napisać, ale nie licz na jakieś orgie na papierze.
– Bez przesady. Wiedziałam, że się ugniesz. – Barmanka wstała od stołu i poczochrała mu gwałtownie włosy, po czym zniknęła w podskokach za kontuarem.
Jordan pokręcił tylko głową, chowając kartkę z tekstem, który nie zadowolił Tiny.
– Valentina podejrzewa, że Theo jest Łucznikiem Światła – wypaliła nagle Lidia, czując, że musi to powiedzieć na głos. – Gdyby znała prawdę…
– Przestań. – Guzman od razu jej przerwał i zerknął ukradkiem na sąsiednie stoliki, zanim kontynuował. – Sama to powiedziałaś – nie możemy się wychylać. Los Zetas są wszędzie. Jeden fałszywy ruch i po nas.
Koło ich stolika przechodzili właśnie Carlos Jimenez i Oliver Bruni pogrążeni w jakiejś męskiej rozmowie. Ciemne oczy Jordana zwęziły się, kiedy odprowadził ich wzrokiem. Lidii opadła szczęka.
– A więc jednak wiesz!
– Co?
– Że trener Bruni… to znaczy Oliver. – Lidia złapała się za głowę i pochyliła się prędko nad stolikiem. – Wiesz, że Oliver jest członkiem kartelu. Marcus ci powiedział?
– Trzynastka powinien sobie znaleźć nowe hobby. – Tyle musiało jej wystarczyć. Jordan odsunął od siebie talerz, nie mógł już nic więcej przełknąć, bo gardło mu się zacisnęło. – Jeśli to prawda i Theo zamordował Jonasa Altamirę…
– Zrobił to. Wierzę Manfredowi.
– Okej, załóżmy że tak jest… – Jordan dał za wygraną. Na ten moment wszystko w końcu na to wskazywało. – Znajdziemy dowody po cichu. Nie możemy w to wciągać innych. Wyobrażasz sobie, jak poczuje się Valentina? Ona tylko udaje twardzielkę, tak naprawdę jest bardzo wrażliwa. Wychowała się z Theo, są jak rodzeństwo. To ją złamie.
– A ja myślałam, że coś ich łączy.
– Mało wiesz o związkach, Montes. – Jordan posłał jej spojrzenie pełne politowania. – Laura powiedziała ci o Felixie, prawda? A ty zapewne nie zamierzasz nic z tym zrobić.
– Ty też wiedziałeś? – oburzyła się, ale za chwilę ściszyła głos, żeby nie zwracać na siebie uwagi reszty klientów baru. – Czy wszyscy wiedzieli, że podobam się Felixowi oprócz mnie?
– Tylko ci, którzy mają oczy i odrobinę oleju w głowie.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Bo to sprawa między wami? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Dlaczego z nim nie pogadasz i nie powiesz mu, że wiesz? To musi być okropnie frustrujące.
– Dopiero dzisiaj wraca z Veracruz, a poza tym nie wiem, co bym miała mu powiedzieć. – Lidia wzruszyła ramionami, chwytając książkę do medycyny i skubiąc nerwowo rogi kartek. – „Dzięki, że mnie lubisz, ale ja traktuję cię tylko jak przyjaciela”? To brzmi okrutnie, nawet jak na mnie.
– Myślę, że doceniłby szczerość zamiast kłamstwa. Udajesz, że wszystko jest okej, jakbyś nic nie wiedziała, a to dużo gorsze.
– Ale tak jest łatwiej i tak będzie lepiej dla wszystkich. Nie zranię uczuć Felixa i nadal będziemy mogli się przyjaźnić.
– Wmawiaj to sobie. – Jordan poczuł się źle, że ukrywa coś takiego przed Felixem. No ale w końcu już się nie przyjaźnili, więc nie miał wobec niego żadnych zobowiązań. Tak próbował sobie wmówić, kiedy Lidia wyciągnęła go z rozmyślań.
– Poza tym to nie kłamstwo. Dobrze wiesz, że zatajanie prawdy to zupełnie coś innego. Sam nie chciałeś mówić Quenowi o jego prawdziwym ojcu, więc rozumiesz, co mam na myśli.
– To było co innego. Tamto nie należało do nas, to nie jest nasz sekret do zdradzenia. Tutaj jesteś stroną zaangażowaną. Moim zdaniem po prostu się boisz.
– Jasne, że się boję – przyznała zgodnie z prawdą, trochę go tym zdumiewając. – Felix jest moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nigdy wcześniej nikomu na mnie nie zależało, nikt nie zaprosił mnie do swojego kręgu. Masz pojęcie, jakie to będzie niezręczne, jeśli powiem mu, że wiem o jego uczuciach i ich nie odwzajemniam? Już nigdy nie będzie tak samo. Nie miałeś tak nigdy?
– Co masz na myśli?
– Nikt nigdy nie był w tobie zabujany, a ty nie musiałeś udawać, że o niczym nie wiesz dla dobra przyjaźni?
Jordan okręcił w dłoni widelec i zastanowił się nad tym. Nie kojarzył, by były takie sytuacje. Wiele dziewczyn go lubiło, ale jakoś nigdy specjalnie się z tym nie kryły. Z Veronicą było zupełnie na odwrót – to on musiał się pilnować, by nie zdradzić się, że mu się podobała w dzieciństwie. Vero miała chłopaka, a jego traktowała tylko jak kumpla, więc wiedział, że nigdy nic z tego nie będzie. Ale zrozumiał, co Lidia miała na myśli, bo sam też nie chciał niszczyć przyjaźni z panną Serratos. Jego myśli odbiły się w jego minie, bo Lidia uśmiechnęła się zwycięsko.
– No właśnie. Niech zostanie tak, jak jest. Ale skupmy się lepiej na Los Zetas i Theo. Nie możemy pozwolić, żeby skrzywdzili kolejną osobę.

***

Julietta wiedziała na co się pisze, decydując się wyjść za mąż za Victora Estradę, a przynajmniej tak jej się wydawało. Mężczyzna miał już rodzinę, miał nastoletnie dzieci i to oczywiste, że były one dla niego najważniejsze. Wydawało się jednak, że ich życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Dopóki Amelia i Romeo byli w szkole z internatem, nie odczuwała zmian aż tak bardzo. Wszystko jednak się zmieniło, kiedy jej narzeczony oświadczył, że kupił dom na przedmieściach Pueblo de Luz i zamierza się tam wprowadzić z całą rodziną.
Panna Santillana nie była już najmłodsza i zdecydowanie nie pasowała na kurę domową. Victor o tym wiedział i też nie oczekiwał od niej, że będzie siedziała z dziećmi, podczas gdy on będzie robił zawrotną karierę w polityce. Liczył się z jej zdaniem, pytał ją o opinię, traktował ją jak równorzędną partnerkę, ale miał też jedną zasadniczą wadę. Cóż, niektórzy nie uznaliby tego za wadę, ale Juliettę bardzo to raziło. Victor Estrada próbował obudzić w niej instynkt macierzyński, wspominał o powiększeniu rodziny częściej niż jego kobieta by tego chciała. Dla niego była to naturalna kolej rzeczy – dwoje ludzi poznaje się, zakochuje się w sobie, biorą ślub, rodzą im się dzieci i żyją długo i szczęśliwie. Julietta podejrzewała, że była to forma radzenia sobie z przeszłością. W końcu Estrada nigdy wcześniej nie był zbyt ojcowskim typem. Kochał swoje dzieci, zrobiłby dla nich wszystko, ale jednak ani Amelia ani Romeo nie mieli go tak naprawdę nigdy tylko dla siebie. Najpierw bywał na salonach, premierach, przyjęciach dla VIPów, kiedy jeszcze był aktywny jako aktor, a później zaczął obcować z politykami i praca zabierała większość jego czasu. Dzieciom brakowało matki, która zginęła w wypadku kilka lat teamu, a Victor miał wyrzuty sumienia, że wcześniej nie dorósł do swojej roli jako ojca. Z Juliettą miał drugą szansę i zamierzał to wykorzystać, nawet jeśli oznaczało to zamieszkanie na prowincji, co kompletnie do niego nie pasowało.
– Podoba ci się? – Victor był pełen entuzjazmu, kiedy parkował przed klasztorem Miłosierdzia. Musiał chyba mylnie zinterpretować minę swojej narzeczonej. – To jeden ze starszych klasztorów w Nuevo Leon. Umówiłem nas z proboszczem, urzęduje tutaj od czasu pożaru kościoła.
– Jest dosyć ponury – przyznała kobieta, poprawiając sobie elegancką garsonkę i wzdychając na widok zabytkowego budynku. – Victor, czy ślub kościelny naprawdę jest konieczny?
– Jeżeli nie chcesz, nie musimy tego robić. Ale Fabian uważa, że to będzie lepiej wyglądało w oczach wyborców. Znakomita większość to zagorzali katolicy.
– Fabian? Rozmawiasz z nim o naszym ślubie? – Nauczycielka zerknęła na mężczyznę w szoku. Fabian Guzman dawał Victorowi dobre rady, a on słuchał się go jak nikogo innego.
– Pewnie że tak, to mój przyjaciel i zastępca. – Estrada nie rozumiał, skąd w ogóle takie pytanie. Pocałował ją w nos, jakby chciał jej pokazać, że jej zdumienie jest dla niego niezwykle urocze. – Poproszę go, żeby został moim drużbą.
Prychnęła pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Ta cała sytuacja była absurdalna, a Victor niezwykle niedomyślny. Nie było tajemnicą, że gubernator to raczej człowiek o łagodnym usposobieniu, nie doszukiwał się podstępów, nie widział zagrożeń – od tego miał swojego sekretarza. On sam musiał po prostu dobrze wyglądać i podpisywać papiery, wszystko inne było robione za niego.
– Pójdę do biura zobaczyć, czy mogę wpłacić tam darowiznę na remont kościoła Ducha Świętego. Po tym pożarze stracili sporo pamiątek. Na pewno docenią gest.
– I zapomną, że żyliśmy na kocią łapę przez ostatni rok? – Julietta szczerze w to wątpiła, ale Victor nie tracił entuzjazmu. Posłał jej uśmiech, a następnie pobiegł w stronę klasztoru, który wyglądał przeraźliwie smutno w tym barwnym miasteczku.
Kobieta poczuła dreszcz na karku i oplotła się ramionami, a za plecami usłyszała dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Spięła się na widok znajomych tablic rejestracyjnych. Fabian Guzman zaparkował i z poważną miną wyszedł jej naprzeciw. Nie zamierzał zagrzać tu miejsca na długo, przyjechał tylko wręczyć Victorowi osobiście dokumenty i miał zamiar pojechać odebrać siostrzeńca z lotniska w Monterrey. Chyba nie spodziewał się, że zastanie swoją byłą kochankę samą, ale nie dał tego po sobie poznać. Czasami miała wrażenie, że jego w ogóle nie rusza jej obecność i nie wiedziała, czy ma być z tego powodu szczęśliwa czy może czuć się urażona. Dopóki milczał i nie rozmawiał z Victorem na temat przeszłości, powinna być chyba wdzięczna.
– On chce cię poprosić, żebyś był drużbą – wypaliła, nie wysilając się na powitanie. Od czasu balu bożonarodzeniowego, kiedy się pokłócili, nie rozmawiali ze sobą, tylko wymieniali wrogie spojrzenia. Na razie ten układ się sprawdzał.
– Wiem. – Guzman zerknął na klasztor, w którym chwilę temu zniknął Victor. – I chociaż uważam to za farsę, zgodzę się.
– Więc jesteś głupcem.
– Jestem jego przyjacielem – sprostował, nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Zerknął na zegarek zniecierpliwiony. Nie miał ochoty stać w towarzystwie tej kobiety, poczuł jednak, że musi wyjaśnić kilka spraw. – Nie życzę sobie, żebyś spędzała czas z Marianelą.
– Pomogłam jej tylko w lekcjach z francuskiego. Jestem jej nauczycielką.
– Nie obchodzi mnie to. Nie życzę sobie.
– Dobrze. – Miała ochotę się kłócić, ale jego mina była tak poważna, a spojrzenie tak przeszywające, że znów poczuła dreszcz na plecach. Z godnością uniosła głowę, by nie widział jej reakcji.
– No, no, no, to ma być skromna ceremonia czy może raczej królewski ślub?
Oboje Julietta i Fabian odwrócili głowy w stronę mężczyzny, który wysiadł z taksówki i zagwizdał cicho na widok klasztoru. Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa i pokiwał głową z uznaniem.
– Co ty tu robisz? – Panna Santillana miała wrażenie, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Zdecydowanie nie spodziewała się go tutaj zobaczyć.
– Przyjechałem poznać twojego narzeczonego. Ty nie raczyłaś zaprosić mnie na zaślubiny, ale on to zrobił. Miło mi, Joel Santillana. – Przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę Fabiana, który uścisnął ją krótko, kompletnie nie rozumiejąc, o co chodzi. – Mam nadzieję, że uszczęśliwisz moją siostrę. Sądząc po tym napięciu między wami, widzę, że okres narzeczeństwa nie zabił chemii między wami.
– Joel, kretynie. – Julietta złapała się za nasadę nosa, przymykając oczy ze wstydu.
– Fabian Guzman. – Mężczyzna zwrócił się do nowo przybyłego, brutalnie uświadamiając mu jego gafę.
– Okej, to było niezręczne. – Joel podrapał się po głowie, ale zaraz potem uśmiechnął się w stronę siostry. – Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
Nie cieszyła się. Gdyby to od niej zależało, nie zaprosiłaby go na ślub, ewentualnie poinformowałaby go po całej sprawie, a on doskonale ją znał. Julietta nie chciała, żeby robił jej obciach. Zawsze wszystko załatwiała sama, taka już po prostu była.
– To gdzie ten nieszczęśnik? – Joel szukał wzrokiem narzeczonego siostry. – Muszę mu podziękować za zaproszenie. Odniosłem wrażenie, że nie poinformowałaś go, że masz brata. Ale nie będę wypominał, w końcu sam też często zapominam, że mam siostrę.
Ostatnie słowa wypowiedział już bez cienia wesołości, dało się w nich wyczuć raczej jego wyrzut. Miał pretensje i trudno go było za to winić. Nie było im jednak dane porozmawiać, bo od strony klasztoru zmierzał ku nim Victor z uśmiechem od ucha do ucha.
– Proboszcz przyjął darowiznę. Wystarczy ustalić datę i nie ma najmniejszego problemu, żebyśmy pobrali się już na wiosnę. – Estrada zatarł ręce, jednocześnie klepiąc w ramię Fabiana i witając się z nim, a kiedy jego oczy padły na młodszego mężczyznę, wybuchnął radosnym śmiechem.
– W ogóle jej nie przypominasz – zauważył i zamiast uścisnąć mu dłoń, zamknął w szczelnym uścisku, jakby już byli braćmi.
Joel poklepał go nieśmiało po plecach, bo zaskoczył go ten nagły akt czułości. Ponad ramieniem Victora zmierzył siostrę wzrokiem. Ona nie była typem przytulacza, ani osobą, która otwarcie pokazywała emocje. Estrada zdawał się być jej kompletnym przeciwieństwem. Może właśnie dlatego w pierwszej chwili był przekonany, że to Guzman jej oblubieńcem Julietty. Był lekko skonsternowany.
– Jadłeś już, Joel? Zapraszam do restauracji. Tutejsza „Gra Anioła” dorównuje śmiało najlepszym knajpom w Wielkiej Brytanii. – Estrada mówił do niego swobodnie i Joel wiedział, że się dogadają.
– Nie, dziękuję. Objadłem się jajkami. El Gato Negro to zdecydowanie bardziej moje klimaty.


***

Valentina nie odziedziczyła po ojcu spokoju ani dobrodusznego usposobienia. Była waleczna, głośna, czasami wręcz awanturnicza, ale miała intuicję swojego taty, a ta intuicja podpowiadała jej teraz, że robi dobrze, powierzając Łucznikowi Światła zadanie. Niektórzy uznaliby to za ryzykowne, ale ona o to nie dbała. Teraz pozostawało tylko czekać, czy zamaskowany bohater przyjmie zaproszenie, które mu zostawiła. Czekała cierpliwie przez kilka dni, z niepokojem wyglądając przez okno każdego wieczora, aż w końcu szczęście jej dopisało. Usłyszała ciche pukanie w okno i uśmiechnęła się lekko pod nosem. El Arquero wślizgnął się do niewielkiego pokoju i zajął miejsce w mroku tuż przy parapecie. Być może chciał mieć możliwość szybkiej ucieczki, kiedy uzna, że jest mu potrzebna.
– Dzięki, że przyszedłeś – zwróciła się do niego dwudziestojednolatka, zachowując bezpieczny dystans.
– To głupie podawać swój adres nieznajomym. – Zmodulowany głos zabrzmiał złowieszczo w cichym pokoju.
– Nie przesadzajmy z tym nieznajomym. – Machnęła ręką po jego słowach. – W Pueblo de Luz wszyscy się znają, w mniejszym lub większym stopniu. Czuję, że mogę ci zaufać, dlatego poprosiłam o to spotkanie tutaj. Nie mogę się z tym zwrócić do nikogo innego.
– O co chodzi?
– W lesie między Pueblo de Luz a Valle de Sombras jest pewna miejscówka, stara kryjówka romskiej młodzieży. Jonas Altamira i jego świta przesiadywali tam bez przerwy. Palili papierosy i marihuanę, a potem zapijali bimbrem od seniora taboru, Daniora. Ten alkohol wypalił im resztki szarych komórek, ale jestem pewna, że niektórzy nadal tam chodzą. To taka baza jak budowało się kiedyś za dzieciaka. Takie miejsce, gdzie chowa się różne skarby.
Zrobiła pauzę, a on już wiedział, że chodzi właśnie o znalezienie jakiegoś skarbu. Kiedy o tym mówiła spuściła wzrok i przyjrzała się swoim opalonym dłoniom. Nie bardzo wiedziała, jak może to ująć w słowa.
– Tam Jonas i reszta zabierali dziewczynki z taboru, żeby się z nimi bawić. Żeby bawić się nimi – sprostowała już nieco mocniejszym, pewnym siebie tonem. – Wymyślali różne… zabawy. – Ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło. Zauważyła, że Łucznik poruszył się nieznacznie na swojej pozycji przy oknie. – Jeden z nich miał starą kamerę video i aparat. Lubił robić zdjęcia, to było jego hobby. Nauczył się u jakiegoś gadjo w mieście jak je wywoływać. W tej kryjówce jest tego cała masa. Myślę, że tego nie zabrali.
– Chcesz, żebym tam poszedł i zabrał te… materiały? – Łucznik napiął wszystkie mięśnie. – Dlaczego nie powiesz o tym policji?
– Oboje dobrze wiemy, że policja nic z tym nie może zrobić, Jonas już nie żyje. A poza tym nie chcę, żeby ktoś to oglądał. W policji pracują moi przyjaciele, moja rodzina. Chyba bym umarła, gdyby oni… wiesz, o co mi chodzi – dodała szybko niecierpliwym tonem, bo nie chciała zmuszać się do wypowiedzenia tego na głos. Świadomość, że Basty, Ivan albo Ursula mogliby widzieć czternastoletnią Valentinę na kompromitujących materiałach, była nie do zniesienia. – Nie mogę ich o to prosić, proszę ciebie, bo wiem, że nie będziesz zadawał zbędnych pytań.
– Jeśli uda mi się coś znaleźć, przyniosę od razu tobie. Zrobisz z tym, co będziesz uważała za słuszne – obiecał, a ona wiedziała, że jej nie zawiedzie. Intuicja podpowiadała jej, że to dobry człowiek. Nie odczuwała nawet ochoty, by podejść bliżej i zerknąć pod maskę. Chciała pokazać mu szacunek – on jej pomagał, a ona chciała uszanować jego prywatność.
– Proszę, narysowałam ci mapkę. – Wyciągnęła przed siebie dłoń i położyła prowizoryczny rysunek drogi na swoim łóżku, żeby Łucznik sam mógł sięgnąć po mapę. On jednak pokręcił głową.
– Nie trzeba. Znajdę – powiedział, a ona w gruncie rzeczy się ucieszyła. Sama nie była pewna, czy dobrze zapamiętała drogę. Tak dawno tam nie była, że wyparła to wszystko z pamięci, a przynajmniej próbowała. – Łuczniku? – zatrzymała go jeszcze, kiedy już otwierał okno i siadał na parapet. – Dzięki za to, co zrobiłeś. Z Baronem i Jonasem, za te strzały, które im posłałeś.
– Nic nie zrobiłem.
– Zrobiłeś więcej niż ktokolwiek wcześniej. Więc dziękuję.
Kiwnął jej głową i zniknął w ciemności.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:24:50 21-06-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:52:50 01-07-24    Temat postu:

Temporada IV 002
Allegra/Julian/ Victoria/Veda/Giovanni/ Helena/Enzo/ Michael

Długie blond włosy związała w luźny warkocz, który odrzuciła do tyłu na plecy. Czarna sukienka, czarna skórzana kurtka i botki na cienkiej szpilce. Gdy wychodziła z domu rodzice oglądający telewizję sądzili, że idzie na ognisko organizowane przez Kevina. I pierwotnie taki był plan. Chciała iść spotkać się z kolegami i koleżankami z klasy i trochę się zintegrować, ale coś ją podkusiło, żeby ostatnim autobusem pojechać do sąsiedniego miasta. San Nicholas w noc sylwestrową tętniło życiem. Głównie za sprawą studentów, którzy przesiadywali w ogródkach czy bawili się w kilku klubach w mieście. Zatrzymała się przed jednym z lokali.
„Olimp” słynął z dobrej muzyki na żywo, znośnego jedzenia i tłumów studentów, którzy się przez lokal przewijali. Bywała tutaj ze swoim nieżyjącym chłopakiem. JJ był duszą towarzystwa. Zawsze wszędzie było go pełno. Radosny, roześmiany student medycyny, który był jednym z najlepszych na roku. Marzył o psychiatrii, o pomocy dzieciakom z autyzmem. Wraz z jego śmiercią wszystko się zmieniło. Dziewczyna za ucho wsunęła kosmyk włosów i wślizgnęła się do środka. Szybkie rytmy salsy, okazjonalne wybuchy śmiechu sprawiły, że zsunęła z ramion kurtkę niedbale przerzucając ją przy jedno z krzeseł przy barze i poszła na parkiet.
Krótko przed świętami Bożego Narodzenia rodzice otrzymali płytę CD z nagraniem na widok, którego matka Allergry zaczęła płakać. Matt Cruz, który adoptował ją po ślubie z Marthą zacisnął dłoń w pięść i jeszcze tego samego dnia zaniósł taśmę do znajomego mieszkającego nieopodal prokuratora. Nikt nie zapytał Al czy tego chcę. Rodzice pojęli decyzję nie pytając jej o zdanie. Pomyślała gorzko, że zawsze tak było. Kilka lat temu to oni zasugerowali, żeby wybrała klasę biologiczno-chemiczną mimo że wolałaby chodzić do humanistyczno- artystycznej. Matka zapewne liczyła, że skoro Will skończył biolchem i otarł się o medycynę to ona ją skończy. Nastolatka pomyślała, że matkę czeka znowu srogie rozczarowanie.
Zamrugała powiekami gdy poczuła na biodrach czyjeś ręce przyciągające ją do siebie. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na chłopaka albo raczej młodego mężczyznę. Był studentem. Tego była pewna i widziała go pierwszy raz w życiu na oczy. Miał przydługie brązowe włosy, którym desperacko przydałby się fryzjerskie nożyczki. Gdy obróciła się w jego ramionach zanurzając palce w brązowych puklach uśmiechnęła się lekko kącikiem ust. Nie używał żeli do włosów dzięki czemu włosy były miękkie i gęste. Nos zdobiły modne okulary. Melodia przyspieszyła więc i on odepchnął ją od siebie i obrócił wokół własnej osi. Gdy ponownie znalazła się w jego ramionach pozwoliła mu się poprowadzić.
Kimkolwiek był potrafił tańczyć i sprawić, że się śmiała. Ich biodra poruszyły się w jednym zgodnym rytmie więc gdy pod koniec piosenki odchylił ją do tyłu pocałowanie go wydawało się jej jedynym słusznym rozwiązaniem. Był zaskoczony, lecz odwzajemnił całusa mocnej przyciągając ją do siebie. Oderwali się od siebie spoglądając sobie w oczy. Allegra uśmiechnęła się kącikiem ust.
─ Hej ─ odezwała się pierwsza palcami przeczesując jego włosy.
─ Hej ─ odpowiedział uśmiechając się kącikiem ust wolną ręką wsuwając za ucho niesforny kosmyk który wyplątał się z jej warkocza. ─ Nigdy cię tutaj wcześniej nie widziałem ─ zauważył.
─ Ja ciebie też nie ─ potwierdziła palcami gładząc do po karku.
─ Ja masz na imię? ─ padło kolejne pytanie. Przechyliła na bok głowę.
─ A jak chcesz żebym miała na imię? ─ zapytała go odsuwając się nieznacznie. Chwyciła go za rękę i pociągnęła go lekko. ─ Mogę być kim tylko zechcesz ─ zapewniła go gdy nieznajomy uniósł brew. DJ puścił kolejny szybki kawałek. Gdy szatyn pociągnął ją w stronę parkietu pokręciła przecząco głową wskazując wyjście. Spojrzeli sobie w oczy. On i ona zdawali sobie sprawę w jakim kierunku zmierza ich zawarta znajomość. Skinął lekko głową i pozwoli się wyprowadzić z lokalu. Allegra po drodze zgarnęła przerzuconą przez krzesło kurtkę.
Na zewnątrz panował przyjemny chłód. Allegra zadarła do góry głowę spoglądając na niebo pełne gwiazd i jasno świecący księżyc. Spojrzała na chłopaka, którego nadal trzymała za rękę.
─ Znasz jakieś ustronne miejsce? ─ zapytała go.
─ Mam auto ─ odpowiedział, uniosła rozbawiona brew. ─ To auto kumpla ─ dodał ─ ale jestem ich kierowcą więc mam kluczyki. ─ podrapał się wolną dłonią po karku. Uśmiechnęła się lekko. Był skrępowany. Nie była pewna czy to kwestia był trzeźwy więc jego granice przyzwoitości nie były przesunięte czy raczej nie często mu się zdarzały takie sytuacje. Wolała myśleć, że to pierwsze. Zrobiła krok w jego stronę.
─ Gdzie zaparkowałeś? ─ zapytała wprost.
Samochód okazał się być jeepem stłoczonym gdzieś na parkingu przed nieczynnym o tej porze supermarketem. Nastolatka plecami oparła się o auto i spojrzała na chłopaka , który diametralnie różnił się od JJ.
Miał jaśniejszą skórę. JJ był podobny do matki i jej cygańskich korzeni. Ciemnowłosy z włosami które ścinał maksymalnie na krótko, ciemną karnacją ciemnymi jak dwa węgielki oczkami. Jego włosy były jasne oczy miały odcień orzecha.
─ Zaczekaj ─ wymamrotał odrywając od jej warg swoje usta. Zaskoczona zamrugała powiekami. ─ To auto mojego kumpla ─ przypomniał jej przeczesując palcami włosy. ─ Jest ciasne i niezbyt wygodne.
─ Jak na kogoś kto chcę zaliczyć zachowujesz się jakbyś nie chciał
─ Chcę, ale nie tak , nie tutaj ─ palcami przeczesał włosy. Uśmiechnęła się lekko nie była w takich sytuacjach zbyt często. Stanęła na palcach całując go lekko w usta.
─ To gdzie mieszkasz? ─ zapytała go.
***
Pedro Ledesma żył. Szkło, które Diego wbił w jego szyję ominęło tętnicę i nie wyrządziło zbyt wielkich szkód. Julian Vazquez cisnął kartą medyczną na stół wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Palce powoli zacisnęły się w pięści. Był lekarzem. W przeszłości pozbawił nie jednego delikwenta życia. Wiedział, jak zabić, żeby nie zostawić śladów. Nie robił tego od bardzo dawna, lecz te stare nawyki drzemały gdzie pod jego skórą. Wystarczyło pójść za ciosem i podać Pedro odpowiednią dawkę leków, lub dopaść go pod prysznicem gdzie jedno pośliźnięcie się sprawi, że roztrzaska sobie łeb o kafelki. Wymiana monitoringu znacznie ułatwiała sprawę. Podobnie jak znajomość pary geniuszy. Jedno słowo. Nie musiałby prosić. Javier Reverte i jego żona Victoria nie raz nie dwa grzebali dowody przestępstw swoich przyjaciół. Ingrid Lopez de Vazquez tak uratowali życie. Westchnął i pomyślał o córeczce której zdjęcie stało na jego biurku. Miała tu zaledwie kilka dni. Była wesołym radosnym bobasem, który siedział coraz pewniej, pluł marchewką z groszkiem a od kilku dni mógł patrzeć na jej pierwszy mały ząbek, którym zdążyła ją go ugryźć. Lucy jego małe światełko w ciemnościach. Wypuścił ze świstem powietrze i podniósł się z krzesła.
Pedro Ledesma nie zasłużył na życie. Jego dzieci zasłużyły na więcej. Pchnął drzwi prowadzące na korytarz. Ruszył do najmłodszych podopiecznych zaskoczony, że Jordan Guzman nie plącze mu się pod nogami. Informacja o wydarzeniach u Diego i Rory była „tematem dnia” w lokalnej stacji radiowej, lecz syn Fabiana i Sylvii miał dużo więcej taktu niż dziennikarze i nie zbliżał się do Vazqueza. Wszedł na oddział neonatologii dziecięcej i odnalazł wzrokiem odpowiedni inkubator. Miała Xio była silną dziewczynką, która najbardziej lubiła te chwile gdy Jordan Guzman brał ją w swoje ramiona i układał na swojej klatce piersiowej. Julianowi wystarczyło jedno spojrzenie na monitory aby wiedział kogo zastanie w fotelu przeznaczonym dla rodzica.
─ Guzman ─ przywitał się z nastolatkiem, który już osiągną niełatwą sztukę wyciągania noworodka z inkubatora i odpowiedniego układania go na piersi. Przykryta pieluszką dziewczyna drzemała uśmiechając się leciutko.
─ Doktorze ─ odpowiedział grzecznie łypiąc na lekarza, który zaciskał i rozluźniał pięść. Nie odezwał się ani słowem. W normalnych okolicznościach pewnie by zażartował i rzucił coś o jego wkurzającej żonie dla której dalej pisał horoskopy a ona ciągle narzekała „że zbyt mroczne, zbyt krwawe i kazała mu napisać mu coś wesołego’ . Wywróżył więc śmierć wszystkim stwierdzając „teraz każdy dostał po równo” Zrugała go za to. Julian natomiast zatrzymał się przy parapecie kładąc na nim ręce. ─ Julian ─ odezwał się łagodnie wstając. Ostrożnie podszedł do inkubatora i ułożył w nim śpiącą dziewczynkę. Maleństwo poruszyło się, ale spało nadal. ─ Przytyła.
─ Kilka gramów ─ odpowiedział na tą uwagę Vazquez.
─ Każdy gram jest na wagę złota ─ zauważył chłopak. ─ Słyszałem, że znaleźli dla niej rodziców ─ dodał. Julian oparł czoło o szybę i skinął lekko głową.
─ Leo i Siergiej to dobrzy ludzie ─ powiedział. ─ Będą dobrymi ojcami.
─ I będą mieć pod górkę ─ Julian otworzył jedno oko ─ to nadal dwóch facetów. A w Meksyku prawo do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe jest dopiero od sześciu miesięcy ─ lekarz popatrzył na stażystę. ─ To mogłaby jedna z pierwszych ustaw podpisana w stanie przez nowego gubernatora ─ oznajmił pomijając fakt że ojciec trzyma ją tekst ustawy na swojej półce „sukcesów” ─ Poznałem ich na Wigilii ─ dorzucił ─ wydają się być spoko. Xio będzie mieć masę kuzynów do zabawy.
Julian skinął głową a Jordan wolał nie myśleć , że jeszcze przed Xio długa droga do zabawy z kuzynami. Saturacja wzrosła, dwa dni temu wypiła trochę mleka z butelki. Małe sukcesy na wielkie kroki przyjdzie czas później. Wierzył mocno, że było „później” ubrał koszulkę.
─ Nie zrugasz mnie, że sam wyjąłem ją z inkubatora? ─ zapytał go i westchnął gdy Julian nie obdarzył go nawet pełnym rozczarowania spojrzeniem. ─ Masz focha o Alessandrę?
─ Nie mam k***a żadnego focha! ─ warknął i dopiero teraz spojrzał podopiecznemu w twarz. ─ Nie mam ─ ściszył głos i usiadł na podłodze pociągając pod siebie nogi. Jordan usiadł obok niego. ─ Niczego nie zauważyłem.
─ To nie twoja wina ─ zauważył przytomnie Jordan. Julian uśmiechnął się gorzko.
─ Matka zawsze mówiła że „Delfina i Pedro nie są dobraną parą” Ona była po studiach on był zwykłym robotnikiem w fabryce. Kłócili się nawet przy nas, ale ─ urwał.
─ Nie wiedziałeś, nie mogłeś wiedzieć czy naprawdę ja muszę ci tłumaczyć że ludzie tacy jak Ledesma świetnie się maskują?
─ Diego przychodził do ośrodka.
─ Wielu ─ odpowiedział na to nastolatek. ─ Wiele dzieciaków przychodzi do ośrodka każdego dnia. Nie każdemu jesteś wstanie pomóc. Nieważne czy to rodzina czy też nie ─ ostrożnie położył dłoń na jego kolanie. ─ Będziesz przy nich teraz. To też się liczy. ─ wstał ─ Poszukam Aldo, może się na coś przydam lekarz popatrzył na niego nieufanie ciemnymi oczyma. ─ Nie martw się doktorku Diega i jego siostrę zostawię w spokoju.
Jordan pożegnał się z maleńką Xiomarą i schodami wspiął się na czwarte piętro gdzie swój gabinet miał Osvaldo Fernandez. Drzwi były lekko uchylone.
─ Nie jestem dzieckiem Aldo ─ usłyszał zirytowany głos lekarki.
─ To przestań się tak wiercić ─ odparł na to lekarz. ─ jesteś gorsza od dziecka. Dzieci nie kłamią.
─ Nie okłamałam cię ─ syknęła gdy nie trafił w żyłę.
─ Zapomniałaś tylko wspomnieć, że jesteś w reemisji raka szyjki macicy trzecim stadium. Oj taki tam szczególik jak wycięcie migdałków.
─ Auć, zawołaj cholerną pielęgniarkę ─ warknęła ─ albo daj sama to zrobię.
─ Masz zniszczone żyły ─ zauważył lekarz.
─ Brałam dożylnie chemie, świętego by to wykończyło.
─ Przeżyłaś ─ zauważył a ona spojrzała na niego z lekkim politowaniem.
─ Pierwsza chemia niemal mnie zabiła ─ przyznała się niechętnie lekarzowi. Poza tym Aldo zażądał wglądu w jej akta medyczne więc i tak będzie miał wszystko czarno na białym. – To było krótko po śmierci Christophera.
─ Zgodziłaś się?
─ Było mi to obojętne ─ stwierdziła. Lekarz westchnął. ─ Jak się czuje Diego? ─ Aldo westchnął.
─ Jest na silnych lekach przeciwbólowych i uspokajających. Gdy odzyskuje świadomość pyta tylko o siostrę. Pyta to jednak zbyt dużo powiedziane. Mówienie sprawia mu ból. Jak Rory?
─ Spała gdy wychodziłam ─ odpowiedziała lekarka. ─ On użył ─ urwała i pokręciła z niedowierzaniem głową. ─ Catalina Miller wykonała obdukcję i test na gwałt. Pozytywny ─ głos się jej złamał. Zacisnęła usta w wąską kreskę w obawie, że się rozpłacze. Ona ma blizny.
─ Blizny?
─ Na udach po ─ urwała ─ używała chyba zapalniczki. To dzieci Aldo, dorastały na moich oczach. Powinnam była coś zauważyć. Były czyste, zadbane, zawsze zjadały wszystko co było na obiad ale wzięłam to na bakier tego że to dzieci, że rosną. Jorge też dużo jadł.
─ Myślisz że je głodził?
─ Nie wiem, wiem tylko że z Delfiną nie ma kontaktu, Pedro jest na stole operacyjnym a Giovanni Romo zaocznie załatwił dla siebie tytuł „rodziny zastępczej” ─ urwała przymykając powieki ─ miałeś dzwonić po pielęgniarkę ─ przypomniała mu. Jordan zastukał lekko w drzwi.
─ Aldo ─ niepewnie wsunął do środka głowę ─ jesteś może?
─ Wejdź, o co chodzi? ─ zapytał ─ i co ty tu robisz? Powinieneś być w domu spać.
─ Zasiedziałem się u małej Xio ─ przyznał ─ słyszeliście że będzie mieć dwóch ojców?
─ Obiło mi się o uszy ─ mruknął Aldo. ─ Do domu ─ nakazał.
─ Tak już zmykam, pomyślałem że mogę pomóc. Diego ─ zaczął i podrapał się nerwowo po karku ─ coś przebąkiwałeś o przeszczepie.
─ Zakleję wszystkim pielęgniarkom usta ─ stwierdził chłodno ─ mogę ci zrobić notatki. W końcu do zabiegu jeszcze sporo czasu. Takie ranny się goją dość długo.
─ Najpierw musze ją oczyścić ─ urwał ─ nie wpuszczę cię na salę do Diego. To dziecko nie potrzebuje więcej atrakcji.
─ Nie proszę o to ─ obruszył się nastolatek samą sugestią ─ mówię o siedzeniu z nosem w książkach. Lekarz skinął głową nie miał siły się teraz z nim sprzeczać. ─ pobieracie krew.
─ Aldo ma dwie lewe ręce i to może zaczekać
─ Nie może , śmiało spróbuj ─ zachęcił go.
Lucia miała bardzo cienkie delikatne żyły, które popękały jej podczas brania ciężkiej chemii. Dla Guzmana nie był to problem i już po chwili fiolka zaczęła napełniać się czerwonym płynem.
─ Ile próbek?
─ Cztery ─ odpowiedział mu Aldo opadając na jedno z krzeseł w jego gabinecie. ─ Wypełnię zlecenie. ─ mruknął lekarz sięgając po kartkę. ─ Morfologia, glikemia, profil lipidowy ─ odhaczał głośno.
─ Zachowujesz się dziecinnie
─ Nie spałem całą noc oczyszczając ranę oparzeniową siedemnastolatka, który wyobraź sobie też dorastał na moich oczach a moja neurochirurg zataiła przede mną ważne informacje medyczne nie dlaczego miałbym wściekać? ─ zapytał ją. ─ Miałaś tylko raka ─ machnął długopisem. Jordan nie odezwał się ani słowem.
─ Gdybyś wiedział nie dałbyś mi tej pracy.
Aldo westchnął.
─ Skończyłeś? ─ zwrócił się do Jordana, który zakręcił ostatnią próbówkę.
─ Tak
─ Zanieś krew i to ─ podał mu zlecenie do laboratorium ─ Jordan skinął głową umieszczając próbki w podajniku zerknął na wypis to na Aldo. ─Tak Guzman wzrok cię nie myli pacjentka NN. Ostatnie czego potrzebuje to gadających laborantów. Zanieś to i zmiataj do domu ─ skinął głową i wyszedł.
─ Chcę zobaczyć twoją kartę medyczną ─ powiedział. ─ Wszystko od diagnozy, po metody leczenia i rokowania.
─ Aldo.
─ Teraz ja mówię ─ uniósł palec ─ ty słuchaj ─ to zostaje między nami. Jordan nikomu nie wygada. Nie jest plotkarzem, Julian ─ urwał ─ za niego nie ręczę nie lubi cię ale wie że szpital jedynie ucierpi jeśli na zewnątrz wypłynie informacja o moim niedopatrzeniu. ─ usiadł w fotelu i ścisnął nasadę nosa. ─ Urodziłaś to dziecko ─ zaczął powoli.
─ Osvaldo ─ ostatnie czego chciała to rozmawiać o zmarłym synku.
─ Miałaś tutaj dwoje pięknych zdrowych dzieci i mimo to tyle ryzykowałaś. Carla musiała być zachwycona ─ rzucił ironicznie.
─ Była ─ potwierdziła. ─ To była moja decyzja Aldo. Chciałam ─ urwała ─ sama nie wiem mieć szanse? O ciąży dowiedziałam się gdy wyszłam z odwyku. Na przerwanie jej było za późno ─ przełknęła ślinę ─ później dowiedziałam się o masie w macicy, która rośnie wraz z dzieckiem. Nie żałuje, że urodziłam Christophera.
─ Bo to był syn Gideona ─ domyślił się lekarz. Lucia zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie odezwała się ani słowem. Nie musiała jej pełne łez oczy mówiły wszystko. ─ I on nie wie.
─ I się nie dowie ─ odpowiedziała na to. Aldo zaklął pod nosem. ─ Nie mogłam mu powiedzieć.
─ Mogłaś po prostu jesteś upartą oślicą która uznała że zasłużyła sobie na swój los i jeśli ma przez to przejść przejdzie przez to samotnie. ─ lekarz przymknął powieki. Był wyczerpany. Marzył o powrocie do domu, lecz do tego daleka była droga. ─ Dopóki nie przejrzę twojej karty medycznej i nie otrzymam wyników badań masz zakaz wchodzenia na salę operacyjną ─ powiedział ─ Złam go a naprawdę cię wywalę ─ zaznaczył ostrym nie znoszącym sprzeciwu głosem. ─ Idź na spotkanie AA czy AN co wolisz i odbędziesz obowiązkową terapie.
─ Co? Jaką?
─ Straciłaś syna ─ przypomniał jej ─ w takich sytuacjach obowiązuje protokół. Leo jest dyskretny.
─ Nie potrzebuje terapii.
─ Być może ale potrzebujesz pracy ─ rzucił kąśliwe. ─ omiń jedną sesję i wylatujesz. Rozumiemy się?
─ Tak, mogę się odmeldować?
─ Do domu ─ machnął ręką. Lucia wycofała się z pomieszczenia i wyszła ze szpitala. Nie wróciła do pustego mieszkania. Pojechała pod dom byłego męża i zapukała do drzwi. Gideon otworzył i bez słowa wpuścił ją do środka.
─ Chcę ją tylko zobaczyć ─ powiedziała, a on skinął głową i chwycił ją za nadgarstek gdy go mijała. Przygarnął ją do siebie zamykając w niedźwiedzim uścisku.
─ Jorge kazał cię pozdrowić ─ powiedział gdy splotła ręce na jego plecach wdychając znajomy zapach mydła i perfum. Pociągnęła nosem. ─ I tak miałem przyprowadzić do ciebie Glorię. Ciężki dyżur? ─ pokiwała głową walcząc z falą łez napełniającą jej oczy. ─ Chcesz o tym pogadać?
Podniosła na niego wzrok. Nie była pewna czy jest gotowa, czy powinna, ale Gideon pociągnął ją w kierunku i posadził ją na krześle. Z lodówki zaczął wyciągać produkty do śniadania. Mleko, bekon, kiełbaski. Nogi oparła na krześle, brodę zaś na kolanach obserwowała swojego byłego męża uświadomiwszy sobie, że tak niewiele i tak wiele się zmieniło jednocześnie. Pociągnęła nosem.
─ Nie musisz gotować.
─ Musisz jeść, Jorge mówił że w lodówce masz same mrożone świństwa ─ odwrócił do tyłu głowę. ─ Hej ─ usiadł obok niej na krześle ─ co się dzieje? Znam cię. Straciłaś pacjenta? ─ pokręciła przecząco głową.
─ Chodzi o kogoś innego ─ wykrztusiła. Gardło miała ściśnięte. ─ O Diego i jego siostrę. Są w szpitalu ─ powiedziała powoli i zaczęła mówić. Musiała to z siebie wyrzucić inaczej miała wrażenie że się udusi.

***
Sylvia uważnie przyglądała się swojej towarzyszce. Victoria jasne włosy związane miała w kucyk a na nos wyciśnięte okulary i z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach przerzucała wieszaki mamrocząc pod nosem. Raz na jakiś czas wyciągała sukienkę oglądała ją i albo podała ją Sylvii albo odwieszała z powrotem mamrocząc coś pod nosem. Gdy wyciągnęła długa połyskującą cekinami sukienkę.
─ Tego nie włożę ─ zaznaczyła ─ nie jestem choinką.
─ To prawda wyglądałbyś idiotycznie ─ przyznała jej rację jasnowłosa odkładając sukienkę ─ ale to ─ sukienka była długa i krwiście czerwona ─ w tym muszę cię zobaczyć ─ i podała jej wieszak. Sylvia która nie znosiła zakupów jak Diabeł święconej wody bez protestów wzięła od niej sukienkę. Zapowiadało się długie popołudnie. Do przymierzalni żona Magika zgarnęła też parę eleganckich szpilek.
Blondynka usiadła na wygodniej pufie gdy za Sylvią zamknęły się drzwi. Gdy Sylvia wyszła z przymierzalni parsknęła śmiechem.
─ Wyglądam idiotycznie
─ Nie wyglądasz jak księżniczka Disneya ─ stwierdziła żona Magika. ─ Tiul do ciebie nie pasuje.
─ Co ty nie powiesz? ─ wymamrotała w odpowiedzi dziennikarka i zniknęła za kotarą.
─ Mogę cię o coś zapytać?
─ Jak odpowiem „nie” to cię to powstrzyma? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie dziennikarka.
─ Pewnie nie, o co chodzi z Kariną? Macie opiekę społeczną na karku? ─ zapytała ją. Sylvia odsunęła kotarę prezentując się w kolejnej kreacji.
─ Odpada za małe w cyckach ─ stwierdziła. Sylvia wywróciła oczami. Jej także nie podobała się ta sukienka i to już na wieszaku.
─ Skąd wiesz czym zajmuje się Karina?
─ Zajmowała się na nimi ─ odpowiedziała blondynka ─ gdy adoptowaliśmy Aleca ─ dodała ─ Odwiedziła nas trzykrotnie ─ dorzuciła. ─ Aż dziwne, że po tym wszystkim nie złożyła nam wizyty.
─ Po tym wszystkim?
─ Po twoim artykule ─ doprecyzowała ─ Mogłam zapomnieć, że jestem chora, ale z drugiej strony ─ umilkła gdy ekspedientka zabierała pozostawione w przymierzalni ubrania. ─ Przepraszam ─ zwróciła się do kobiety ─ mogę tą? ─ wskazała na czerwony kawałek materiału.
─ Oczywiście ─ dziewczyna z uśmiechem podała jej sukienkę.
─ Włóż tą ─ podała jej wieszak ─ bałam się, że go zabiorą, ale widać opieka społeczna ma ważniejsze problemy na głowie niż moja choroba i wiesz mi gdyby historia nie wyszła z moich ust pewnie teraz mogłabym cię pozwać. Znowu.
─ Niby o co?
─ Zniesławienie ─ parsknęła śmiechem gdy dziennikarka wychyliła głowę za kotary ─ błędna diagnoza ─ wytłumaczyła. ─ Mam jedynie ostry zespół stresu pourazowego który ma podobne objawy jak choroba afektywno-dwubiegunowa.
─ Gratuluje? ─ blondynka wzruszyła jedynie ramionami. Sylvia opuściła przymierzalnię.
─ Mamy zwycięzcę ─ stwierdziła ─ włóż buty.
─ Mam buty.
─ Nie każę ci kupować tu butów tylko włożyć buty ─ wywróciła zirytowana oczami. Victoria natomiast chwyciła jej włosy unosząc do góry. ─ Doradzałbym upięcie przez zawinięcie.
─ Co? ─ Sylvia niezrozumiała ani słowa.
─ Upięcie przez zawinięcie ─ puściła jej włosy i wykonała kilka dziwnych ruchów. ─mniej więcej coś takiego.
─ Potrafisz coś takiego?
─ Skończyłam kurs fryzjerstwa i wizażu ─ powiedziała a Sylvia uniosła brew ─ nudziłam się na studiach.
─ Skończyłaś trzy kierunki
─ Specjalizacje ─ poprawiła ją i teraz to Sylvia wywróciła oczami. ─ Skończyłam trzy specjalizacje w ramach jednego kierunku.
─ I kurs malowania się i zaplatania włosów?
─ tak i kilka innych.
─ Miałaś czas na życie towarzyskie?
─ Nie, z resztą w między czasie pomagałam Javierowi rozwijać firmę, ─ odpowiedziała. ─ Nieważne, bierzemy sukienkę i powiedz kosmetyczce że stawiasz na subtelny makijaż. Masz być ubrana nie przebrana.
─ Kosmetyczce? ─ Victoria westchnęła. Oczywiście że żona Fabiana nie pomyślała o umówieniu wizyty.
─ Dobra, wpadnę do ciebie z kuferkiem i sama zrobię ci makijaż. Twój mąż jakoś to przełknie. Do kasy.
─ Ile to kosztuje? ─ zapytała głośno zaś jej towarzyszka roześmiała się głośno.
Dziesięć minut później usiadły w jednej z kawiarni w centrum. Victoria obracała w palcach swoją szklanką.
─ Adam jest godny zaufania?
─ A ty dalej o tym? ─ zapytała ją matka bliźniaków. ─ Myślałam że wybiłam ci z głowy tą głupotę.
─ Wybiłam mu oko ─ przypomniała mu.
─ Fakt mogłaś odrąbać mu fiutka ─ odparła na to dziennikarka. ─ Mleko się rozlało, nauczysz się z tym żyć.
─ A co jeśli on złoży zeznania?
─ Słyszałam, że nic nie pamięta ─ Victoria zmarszczyła brwi ─ jestem dziennikarką muszę trzymać rękę na pulsie. Niczego nie pamięta i jęczy i mamrocze zamiast mówić. No i nie ma oka. Aldo może się zlituje i wstawi mu sztuczne.
─ Może?
─ To kosztuje ─ stwierdziła wzruszając obojętnie ramionami ─ jak chcesz zrobić coś dobrego wpaść datek na schronisko dla zwierząt.
─ Schronisko dla zwierząt?
─ Każdy pies potrzebuje budy ─ Victoria popatrzyła na Sylvie i parsknęła śmiechem. ─ Stwierdzam fakt. Co powiesz na temat malowidła na plakacie wyborczym?
─ Fernando Barosso złożył zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa
─ Ja wstawiłabym ich w galerii sztuki. To piękne dzieło ─ skomentowała dziennikarka. ─ Masz dla mnie jakieś newsy?
─ Fernando unieważnił małżeństwo ─ odpowiedziała. ─ Odbyło się szybciej niż rozwód skoro ─ urwała i popatrzyła na blondynkę ─ ich umowa nie została sfinalizowana do końca ─ Sylvia zagwizdała cicho. I parsknęła śmiechem.
─ Kto by pomyślał że będę pisała kiedyś artykuł o tym że mu nie stanął
─ Sylvia ─ jęknęła Victoria sama z trudem powstrzymując się od śmiechu ─ mówisz o moim ─ urwała ─ szefie. ─ Adam jest godny zaufania?
─ Oczywiście, że jest. Popełniasz błąd ─ wytknęła jej.
─ Tak czy siak potrzebuje prawnika ─ odpowiedziała na to ─ Prowadzę działalność gospodarczą ─ przypominała jej ─ nie mam głowy do umów, kontraktów przetargów i tego całego prawniczego ambarasu. Potrzebuje kogoś kto się tym zajmie i kogoś kto umie trzymać język za zębami.
─ To trafiłaś pod dobry adres ─ stwierdziła.
─ I pominę twój udział
Sylvia jęknęła. Policję być może nabierze, że działała solo ale nie Adama. On znał ją zbyt dobrze i pewnie już wiedział. Kobieta westchnęła.
─ Poroniłam ─ wyznała zaskakując tym swoją rozmówczynię. ─ Tak więc to prawda co ludzie gadają.
─ Słucham tego co mówią o mnie ─ zapewniła ją rozmówczyni. Sylvia parsknęła śmiechem. ─ Przykro mi.
─ To stare dzieje i wiem, że to nie jest to samo co ─ urwała ─ Czas leczy rany, a w więzieniu ich nie wyleczysz.
─ Fabian wiedział?
─ Dowiedział się po ślubie gdy byłam w drugiej ciąży z Franklinem ─ wyjaśniła blondynka. ─ Był taki wściekły, co chwila groził że się ze mną rozwiedzie.
─ Nie zrobił tego.
─ Obowiązek i ślub Normy z Adrianem pomogły. ─ Gdy Franklin umarł potrzebowałam Fabiana ─ wyznała coś czego nigdy nie mówiła nikomu. ─ On uciekł w pracę. Nie popełniaj jego błędów. ─ Victoria uciekła wzrokiem. ─ On cię potrzebuje tak samo jak ty potrzebujesz jego.
─ Nic mi nie jest.
─ Głuptasie ─ powiedziała i westchnęła ─ Naćpałaś się i upiłaś daleko ci od „nic mi nie jest” więc dam ci radę zabierz męża na wycieczkę. Wyjedźcie stąd na kilka dni. Tylko ty i Magik i pierwsze miejsce jakie przychodzi ci do głowy.

***’
Veda zaszyła się na plaży. Rozsiadła się wygodnie na ciepłym piasku i wpatrywała się w Zatokę. Woda była spokojna i zachęcała do kąpieli lecz Balmaceda nie była fanką zbyt dużej ilości wody i tak wielkich otwartych przestrzeni. Wolała wannę u Ivana chociaż on żartował że jak będzie tak długo siedziała w wodzie to się rozpuści. Wiedziała, że żartuje. Woda nie rozpuści przecież człowieka. To nie miało sensu. Sięgnęła po komórkę i wpatrywała się w wiadomość od Elvisa. „Mój pierwszy chłopak i jedyny założył się z kumplami, że mnie wyrwie” wystukała szybko wiadomość. „Lubiłam go. Był sympatyczny i mnie rozśmieszał, ale później wszystko okazało się być kłamstwem” , wyznała. Napisała coś czego nie mówiła nawet matce.
Była nieporadnym towarzysko dziwadłem. Jako jedyna w klasie była osobą ze spektrum. Mówiła co myślała, nie rozumiała najprostszych metafor i jej jedynym środkiem komunikacji ze światem była muzyka i wiolonczela. Całe godziny spędzała w szkolnej auli ćwicząc i doskonaląc swoje umiejętności. Brain pewnego dnia się pojawił. Pamiętała jak stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się leciutko kącikiem ust. I tak zaczęła się z nim widywać. On tłumaczyła mu nuty on jej rugby. Czuła się przy nim normlana. I później z niej zakpił.
Pociągnęła nosem. Mówił o niej okropne rzeczy, zdradził ją z Zoey. Zoey była jej jedyną przyjaciółką. Gdy ją straciła czuła się jak balon z którego powoli ulatywało powietrze. Ćwiczyła całymi godzinami zdzierając opuszki palców do krwi. Tylko muzyka przynosiła jej ukojenie. Skrzyżowała ręce na piersiach zaciskając powieki. Nie chciała pamiętać. Jego rąk, tego bólu, tego jak szybko się to skończył i jej łez. Był zły. Był tak zły, że wyszedł za nim zdążyła się odezwać. Pociągnęła nosem. Następnego dnia było tylko gorzej.
Wyminął ją na korytarzu jakby jej nie widział, gdy chciała do niego podejść znikał jej z oczu a później w bibliotece. Te wszystkie okropne rzeczy, które powiedział, te wszystkie napisy na drzwiach toalet. Bezwiednie zaczęła się bujać. Do przodu do tyłu.
Yon nie mógł spać. Mimo wcześniej pory i późnego położenia się spać obudził się jeszcze przed świtem a chrapiący Pat wcale nie ułatwiał mu ponownego zaśnięcia. Zirytowany odrzucił na bok koc i wstał. Z kuchni skierował się na plażę i wtedy ją zobaczył. Ciemnowłosą dziewczynę kołyszącą się na boki. Zrobił jeszcze jeden krok rozpoznając w niej Vedę. Świetnie, pomyślał. Gdzie nie spojrzę tam ona. Miał już zawrócić, ale spojrzał na nią jeszcze raz. Coś nie było w porządku. Przeklinając samego siebie podszedł do niej.
─ Wszystko ─ zaczął i popatrzył na jej ręce, skrzyżowane na piersi. Popatrzyła na niego, ale odnosił wrażenie, że na niego nie patrzy. Jakby go nie widziała, jakby patrzyła przez niego. ─ w porządku? ─ nic nie odpowiedziała, a on nie miał pojęcia co robić. Potarł się po karku i odwrócił do tyłu głowę. Mógł wrócić do Niezapominajki i obudzić Marcusa, którego Adora zapewne miała dość i wykopała na kanapę, ale rozejrzał się po okolicy. Kawałek plaży może i był prywatny, ale zostawienie jej tutaj samej jeszcze przed świtem gdy spora część osób wracała z imprezy. Usiadł więc za jej plecami ściągając z siebie bluzę, którą narzucił na jej drżące ramiona. Ostrożnie przyciągnął ją do swojej piersi i zamknął w żelaznym uścisku. Łypnął na boki. Ostatnie czego chciał to żeby ktoś go zobaczył. Poczuł jak Veda wtula się swoimi plecami w jego tors.
Było jej ciepło i wygodnie. Ktoś otulił ją swoją ładnie pachnącą bluzą i objął. Takiego mocnego uścisku potrzebowała. Odwróciła do tyłu głowę i jej ciemne oczy zetknęły się z jego ciemnymi oczami.
─ Dlaczego mnie przytulasz? ─ zapytała go. ─ Ty mnie nawet nie lubisz?
─ Nie wiem ─ odpowiedział i nie skłamał. Nie miał pojęcia dlaczego ją przytulił ─ uznałem że tego potrzebujesz. Ktoś sprawił ci przykrość? ─ zapytał.
─ Tak ─ odpowiedziała ─ to znaczy nie. To było dawno temu i teraz mi się przypomniało ─ wyjaśniła mu. ─ Ludzie w starej szkole nie byli dla mnie mili.
─ Co robili?
─ Brzydkie rzeczy . ─ odpowiedziała mu i oparła mu głowę na piersi. ─ Wiem, że mnie nie lubisz, ale posiedź ze mną tak chwilkę ─ poprosiła go łagodnie ─ zaraz będzie wschód słońca ─ wskazała na jaśniejące niebo na horyzoncie. ─ Lubię wschody słońca ─ poinformowała go chociaż wcale nie chciał tego wiedzieć. ─ Włączyłbyś jakąś muzykę.
─ Szampana i truskawi też podać?
─ Nie pijam szampana jest dla dorosłych a na trudkawki mam uczulenie ─ oznajmiła ─ Poza tym nie ma tego w Niezapominajce, a sklepy dziś są pozamykane z powodu nowego roku.
─ Chyrste to była ironia
─ Co? Taki żart.
─ Coś w ten deseń ─ sięgnął do kieszeni dresów komórkę. uruchomił aplikację i wybrał pierwszą z brzegu piosenkę.
─ Co to? To nie muzyka ─ łypnęła podejrzliwie na jego telefon i mu go wyrwała. ─ To łup, łup to nie muzyka ─ wpisała frazę w wyszukiwarkę on zaś jęknął.
─ Nie będziemy słuchać Tylor Swift ─ jęknął.
─ Lubię Tylor Swift ─ oznajmiła wybierając piosenkę. Zazgrzytał zębami.
─ To mój telefon i nie będziemy słuchać o tym jak kolejny facet złamał jej serce ─ Veda zmarszczyła nos i na niego spojrzała.
─Że niby to twoje rym-cym cym jest lepsze? O boże zaliczyłem ją bo jest taka piękna, o boże ona jest zdzirą ─ sparodiowała hip-hop.
─ Taka piosenka nie istnieje!
─ Te piosenki są na jedno kopyto ─ odgryzła się pokazując mu język. ─ Nie muszę tego słuchać żeby wiedzieć o czym śpiewa pożal się Boże piosenkarz.
─ Raper ─ poprawił ją instynktownie.
─ Tylko natomiast świewa
─ O wszystkich swoich ex jacy są okropni i to wy mnie do tego zmuszacie ─ Veda zacisnęła usta w wąską kreskę a jej oczy połyskiwały wesoło.
─ Znasz jej piosenki! ─ wykrzyknęła radośnie.
─ Moja matka jej słucha ─ odpowiedział niechętnie.
─ O serio? A która płyta jest jej ulubioną? A piosenka?
─ A niby skąd ja mam to wiedzieć? ─ odpowiedział na to pytaniem. Nie rozmawiał z matką o muzyce od której jemu więdły uszy.
─ Zapytałeś jej? To o czym tym z mamą rozmawiasz? ─ zapytała go i wstała spoglądając na słońce.
─ Nie o Tylor Swift ─ odburknął zerkając na jaśniejące niebo. Jego towarzyszka westchnęła. Wcisnął telefon do kieszeni ale nie wyłączył jednak piosenki i po chwili pisnęła wpadając na niego.
─ Zimna, ta woda jest zimna ─ obrurzyła się on roześmiał. ─ To nie jest zabawne ─ uderzyła go drobną piąstką w pierś.
─ Jak wbijesz stopy w piasek to fala z każdym uderzeniem będzie cieplejsza ─ poinformował ją. ─ Śmiało ─ zachęcił ją i obrócił ─ wbij stopy głęboko w piasek ─ poinstruował ją chłopak. Posłuchała go. Jego stopy znalazły się tuż obok jej stóp.
─ Zimna ─ pisnęła Veda gdy uderzyła w jej stopy fala.
─ Nie ruszaj się ─ nakazał jej ─ kolejna będzie cieplejsza ─ druga i trzecia przyszły niemal po sobie i Yon miał rację. Były cieplejsze. Roześmiała się radośnie.
─ Dlaczego jesteś dla mnie miły? ─ zapytała go brunetka. ─ Nie lubisz mnie.
─ Może wylosowałem takie ciasteczko z wróżbą? ─ zapytał a ona zmarszczyła nos. ─ będę miły dla ludzi którzy nie są dla mnie mili ─ wyjaśnił. Zmarszczą na jej czole jedynie się pogłębiła.
─ Ja jestem dla ciebie miła. Dałam ci pandę i buziaka.
─ Dałaś mi też w ucho ─ przypomniał jej.
─ Na to sam sobie zapracowałeś ─ oznajmiła ─ i wiesz co? Nie lubię cię ale będę dla ciebie miła i zabiorę cię do filharmonii.
─ Co?
─ Mam dwa bilety na koncert ─ wyjaśniła ─ i zabiorę cię na niego żebyś poobcował z muzyką.
─ Obcuje z muzyką.
─ To łubu-dubu nie jest muzyką ─ odbiła piłeczkę ─ przyjedź po mnie o siedemnastej. Koncert jest o osiemnastej trzydzieści piątego stycznia ─ zgarnęła z plaży telefon i ruszyła do wyjścia.
─ Oddawaj bluzę ─ krzyknął za nią i pobiegł za dziewczyną.

***

Przydługie ciemne włosy związał w węzeł tuż nad karkiem przechadzając się w tę i z powrotem po szpitalnym korytarzu. Rozplatał i zaplatał dłonie na karku starając się opanować ich drżenie. Trzęsące się dłonie nie miały nic wspólnego z narkotycznym głodem. Był w szpitalu. Zapach leków, środków dezynfekujących czy umierających starych ludzi wdzierał mu się w nozdrza, lecz go ignorował. Nie zwracał także uwagi na słowa lekarza czy matki, którzy kazali mu iść do domu. Odpocząć, przespać się. Jakby zasnął, mruknął chłopak. Po za tym wolał być w szpitalu nie tylko przez wzgląd na Diego, ale też własne pokusy. I nie miał na myśli narkotyków.
Andres Suarez przez wszystkich nazywany „Hrabią” miał koneksje. Miał znajomości i tak się szczęśliwie złożyło lubił Enzo Diaza. Enzo był jego walecznym chłopcem wśród młodzików. Wygrywał dla niego walki, zarabiał dla niego pieniądze więc nie trudno byłoby poprosić go przysługę. Andres miał swoich ludzi wszędzie. Lubił mieć uszy tu i tam więc w szpitalu znajdzie się jakiś lekarz czy pielęgniarka dorabiająca sobie do pensji. Śmierć Pedro mogłaby być efektem pooperacyjnych komplikacji. Szkopuł polegał na tym, że winą zostałby obarczony Diego. Enzo ścisnął nasadę nosa podchodząc do drzwi. Nastolatek sięgnął po fartuch i założył go wślizgując się do środka.
Diego spał. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu. Enzo wiedział, że spokój chłopaka jest spowodowany dużą dawką leków przeciwbólowych czy uspokajających, które doktor Fernandez mu podał jeszcze za nim zaczął wykonywać czynności medyczne. Na twarzy chłopaka znajdował się opatrunek chłodzący. Ostrożnie ujął jego dłoń.
Enzo podsłuchał rozmowę Fernandeza z Giovannim Romo, który pojawił się w szpitalu na kilka minut przed świtem z plikiem dokumentów podpisanych przez sędziego Lopeza, który w trybie pilnym ustanowił rodzinę Romo tymczasową rodziną zastępczą dla rodzeństwa zaś rodzicom zważywszy na okoliczności ograniczył prawa rodzicielskie. Zarówno matka jak i ojciec Diega i Rory mieli nałożony zakaz zbliżania się. Policja przezornie przed salą Aurory postawiła policjanta. Według słów lekarza poparzenie Diego jest rozłożone nierównomiernie i w zależności od miejsca występowania różni się ono poziomem oparzenia. Najlżejsze oparzenia dotyczyły nosa i okolicy ust, najcięższe policzka czy linii żuchwy. Tutaj rana miała trzeci stopień oparzenia i wymagała interwencji chirurgicznej. Drzwi przesunęły się. Nastolatek odwrócił do tyłu głowę spoglądając na wujka Diega. Giovanni Romo nadal miał na sobie elegancki smoking. Podszedł powoli do łóżka.
─ Jadłeś? ─ zapytał Enza. Nastolatek pokręcił głową ─ chodź ─ powiedział i coś w tonie jego głosu nakazało osiemnastolatkowi posłuchanie go. Odłożył rękę szatyna na koc i wyszedł za Romo, który usiadł. Enzo nie pozostało nic innego jak zająć miejsce obok. ─ Zjedz ─ spojrzał na niego to na pojemnik na lunch z wizerunkiem Elsy i Anny. ─ teściowa zrobiła ci kanapki ─ wyjaśnił. ─ Aldo wspominał, że nie ruszasz się stąd na krok.
─ Nie trzeba było ─ Giovanni uniósł lekko brew gdy ich oczy się spotkały ─ to znaczy dziękuje. ─ Romo skinął głową zaś Enzo otworzył pojemnik sięgając po pierwszą kanapkę. Głód poczuł dopiero z pierwszym kęsem. ─ Kiedy operacja?
─ Za ─ Romo spojrzał na zegarek ─ trzy godziny. Doktor Fernandez najpierw chcę zobaczyć jak rana zareaguje na pierwsze oczyszczanie ─ wyjaśnił chociaż niewiele rozumiał z medycznego żargonu. Z wykształcenia był przecież chemikiem znał właściwości kwasów wiedział co kwas może zrobić z ludzką twarzą czy nawet ogień lecz nie znał metodyki leczenia powstałych urazów. Palcami przeczesał jasne włosy głowę o ścianę.
─ Mogę pana o coś zapytać? ─ zagadnął do niego Enzo po przełknięciu kilku pierwszych kęsów.
─ Pytaj.
─ Gdzie jest jego matka? ─ to go frapowało. Matki powinny czuwać przy rannych dzieciach. Matki powinny wiedzieć, matki powinny chronić. Delfina Ledesma zawiodła swoje dzieci nieważne co szeptały pielęgniarki o wyniki jej toksykologii.
─ Nie tutaj ─ odpowiedział blondyn. ─ Została przewieziona do San Nicholas na oddział psychiatryczny. ─ nastolatek popatrzył na niego zaskoczony. ─ Została tam przewieziona z objawami katatonii.
─ Symuluje?
─ Psychiatra stwierdził, że „nie” , ale sam nie wiem ─ przesunął otwartą dłonią po twarzy. ─ Jest pod strażą samobójczą czy jak oni to nazywają.
─ Myśli pan że będzie chciała się zabić?
─ Ja bym się zabił ─ odpowiedział z prostotą mężczyzna. ─ I mam na imię Giovanni. Możesz mówić mi po imieniu ─ zaznaczył. ─ Diego to twój przyjaciel?
─ Diego ─ urwał zerkając na mężczyznę ─ kocham go ─ postawił na szczerość. Nie zamierzał ukrywać swoich uczuć do siedemnastolatka. Zabije go pan? ─ zapytał wprost. ─ Wiem do czego Romo są zdolni ─ dodał. Giovanni uśmiechnął się smutno. Niesława jego rodziny już zawsze będzie się za nim ciągnąć.
─ Nie sądzę ─ odpowiedział na to.
─ Są jednak sposoby ─ wymamrotał.
─ To prawda, są sposoby aby ukarać Pedro za jego zbrodnie ─ dłoń zacisnęła się w pięść. ─ Za to co zrobił córce i synowi. Legalne sposoby ─ Enzo prychnął pod nosem jasno dając mu do zrozumienia co myśli o legalnych rozwiązaniach w tej sprawie. ─ Poza tym mi nie wypada ─ dodał ─ moja żona pracuje w policji ─ wyjaśnił ─ kocha mnie ale morderstwa pozorowanego czy też nie by nie pochwaliła.
─ Wywinie się?
─ Nie wiem ─ odpowiedział zgodnie z prawdą. Zbyt wielu winnych i złych ludzi wymykało się systemowi sprawiedliwości. Z Pedro Ledesmą może być podobnie. ─ Zrobię wszystko aby ukarać go za jego zbrodnie. Legalnie czy też nie.
─ Gdzie on jest?
─ Uciekł ze szpitala ─ odpowiedział spokojnie. Enzo zamrugał powiekami. Ta informacja najwidoczniej wcale go nie zmartwiła ─ i wrócił do domu. Policja go pilnuje. ─ kolejne prychnięcie. Policja mieszkała naprzeciwko i nie zauważyła absolutnie niczego złego. Policja w postaci Pablo Diaza piła z Pedro wódkę, piła wódkę z Damianem Diazem. Policja od lat miała świadomość że Pedro tłucze żonę i dzieci i miała to w d***e. ─ Wiedziałeś o tym co robi Pedro?
─ To nas do siebie zbliżyło ─ odpowiedział na to Enzo. ─ Damian tłukł mnie. Nauczyłem się mu oddawać więc tłuk jeszcze mocniej ─ mówił obojętnym tonem. ─ więc mocniej mu oddawałam. Z Diego było podobnie.
─ Bił go?
─ Czym popadnie. Paskiem, kablem, kijem od szczotki. Gasił mu papierosy na skórze ─ dorzucił. ─ Damian podłapał to od niego.
─ Przykro mi ─ Enzo wzruszył jedynie ramionami.
─ Rory raczej nie bił.
─ Raczej?
─ Diego nigdy nie mówił ─ odpowiedział na to nastolatek. ─ Skupiał się na nim. Diego nauczył się mu oddawać, czasami go drażnił gdy ten sięgał po pas, wtedy lał jeszcze mocniej. Nad Rory znęcał się inaczej.
─ Inaczej?
─ Używał słów ─ wyjaśnił. ─ „Głupia”, „brzydka”, „tłusta” ─ wymienił. ─ Używał także innych, bardziej obraźliwych. Jak ona się czuje?
─ Jest ─ podrapał się po szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem ─ wstrząśnięta ─ nie miał pojęcia czy to odpowiednie słowo. ─ Moja żona przy niej jest. Diego i Rory zamieszkają u nas.
─ Wiem , słyszałem pana rozmowę z lekarzem. Jeśli potrzebujecie pieniędzy na leczenia ─ zaczął.
─ Poradzimy sobie.
─ Mam oszczędności ─ dokończył Enzo.
─ Mówisz o pieniądzach zarobionych u Hrabiego? ─ Enzo popatrzył na niego zaskoczony. ─ To niebezpieczny człowiek ─ chłopak parsknął śmiechem. Andres Sanchez był niebezpiecznym człowiekiem, który znalazł sposób aby podporządkować sobie mieszkańców Drabinianki. Rządził twarda chociaż na swój sposób sprawiedliwą ręką. Był policją, sędzią a jeśli trzeba było to i katem. Biznesmen, filantrop w którego bloku organizowano nie do końca legalne chociaż opłacalne walki.
─ Niewiele różni się od bogaczy ─ odezwał się po chwili. ─ Nie udaje, a jego zasady są proste.
─ Jest sutenerem.
─ To nie on zmusza dziewczyny do prostytucji tylko sytuacja w mieście ─ odbił piłeczkę chłopak. ─ Nie bronię go ─ zaznaczył ─ stwierdzam jedynie fakty. A fakty są takie; włodarze tego miasta od lat to co dzieje się w „Drabinance” mają głęboko w d***e. Wszystko jest ładnie i pięknie dopóki dopóty swoje szambo trzymają na swoim podwórku , ale jak zaczyna przepływać to wszyscy są oburzeni.
─ Enzo.
─ Andres nie jest święty ─ chłopak wstał ─ a was wkurza to że znalazł sposób aby okiełznać dzielnicę. Dziękuje za kanapki, ale wrócę do Diego.
─ Uważaj na siebie ─ poprosił go mężczyzna. Enzo sztywno skinął głową i zniknął w sali. Giovanni Romo potarł palcami kark. Andres Suarez był niczym kameleon potrafiący dostosować się do środowiska. Dobiegający czterdziestki mężczyzna nauczył się lawirować między kartelami narkotykowymi walczącymi o władzę. Był sprzymierzeńcem Inez Romo, jeśli mu się to opłacało również Petera Pana. Obecnie jeśli wierzyć pogłoskom „pomógł” wygrać wybory Fernando Barosso. W kuguarach mówiło się że Victoria również skłania się ku zawiązaniu z nim sojuszu. Jaka matka taka córka” pomyślał niechętnie trzydziestoczterolatek . od kilku godzin miał trzydzieści cztery lata lecz daleko mu było do hura optymizmu. A wszystko było spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Wstał zmierzając w stronę pokoju w którym przebywała Rory. Zajrzał ostrożnie do środka. Helena siedziała w jednym z foteli z laptopem na kolanach. Wślizgnął się i położył dłoń na jej ramieniu. Instynktownie wzięła go za rękę. Blondyn zmarszczył brwi oparł brodę na jej ramieniu.
─ Szukasz samochodu?
─ Jest coś co nie daje mi spokoju ─ odpowiedziała ─ to coś co powiedział Valdez. Gdy Ruby wróciła do domu po swoich urodzinach powiedziała „kazał mi pić”
─ No i?
─ Pedro zmusił Rory do wypicia butelki wódki ─ odpowiedziała na to blondynka.
─ Ruby zgwałcił Perez, Enzo zeznał, że widział jak dziewczyna wsiada do zielonego samochodu.
─ Wiem, szkopuł tkwi w szczegółach ─ wyświetliła informacje. ─ Perez i Ledesma mają zielone samochody. Wiem, że to nic nie oznacza, ale Ruby niewiele pamięta z tamtej nocy, Enzo był naćpany. Ta sprawa to słowo przeciwko słowu.
─ Ingrid czasem nie pracuje nad artykułem w tej sprawie?
─ Nie, śledztwo dotyczy zupełnie czegoś innego ─ odparła na to kobieta. ─ Mam wrażenie, że coś mi umyka. ─ pocałował ją w czoło.
─ Spróbuj się zdrzemnąć ─ poprosił ją.
─ A ty? ─ zapytała go. ─ Co zamierzasz? Wracasz do domu?
─ Zrobię jeszcze jeden przystanek ─ poinformował ją ─ I to legalne ─ zapewnił cmokając ją w policzek. ─ Kocham cię Helen.
─ Ja ciebie też ─ odpowiedziała. Romo wyszedł szybkim krokiem zmierzając w stronę wyjścia do auta, które zaparkował przed ośrodkiem dla młodzieży kierowanym przez przyjaciela. Korzystając z kompletu kluczy lekarza wszedł do środka i przebrał się w zapasowy komplet ciuchów Juliana. W drogim smokingu aż za bardzo rzucałby się w oczy. Narzucił na siebie kurtkę i sięgnął po broń, którą sprawdził i wsunął za pasek spodni. Julian nie pochwaliłby jego eskapady do Drabinanki on jednak miał tam zorganizowane spotkanie. To rzecz jasna nie było łatwe. W świetle wstającego dnia przemknął do najbiedniejszej i niebezpiecznej dzielnicy zmierzając do „Wieżowca” Bambi czekał na niego przy wejściu.
─ Hrabia czeka ─ poinformował go i wpisał kod do domofonu. Wprowadził go do windy i do mieszkania na ostatnim piętrze budynku.
─ Dzięki Bambi ─ pożegnał się z nim i skupił na gospodarzu.
─ Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ─ zaczął Andres Suarez. ─ żyj nam sto lat.
─ Nie błaznuj ─ odpowiedział na to Romo. Hrabia popatrzył na niego z politowaniem i wywrócił oczami. ─ Nie przyszedłem tutaj po życzenia.
─ Nie, tylko po informacje ─ odbił piłeczkę Andres i postawił przed nim kubek z kawą. ─ Dobrze pamiętam? ─ Z mlekiem i cukrem? ─ Romo skinął głową. ─ Przykro mi z powodu dzieciaków. Jeśli potrzebujecie kasy.
─ Proponujesz mi pożyczkę? ─ Romo nie wiedział czy ma być urażony propozycją czy rozbawiony.
─ Na korzystny procent ─ odpowiedział. ─ Dogadamy się.
─ Mój ojciec pożyczał od ciebie pieniądze, ja nie muszę. I nie mam takiego zamiaru ─ dodał.
─ Darowałem ci wspaniałomyślnie ten dług ─ przypominał mu to Suarez.
─ A ja mam na to podpisane przez ciebie kwity ─ odpowiedział na to Romo. ─ Pedro ─ rzucił imię. To Ledesma był powodem ich spotkania. ─ Co na niego masz?
─ Wisi mi okrągłą sumkę ─ zaczął. ─ Obstawił źle kilka zakładów, ale spokojnie nie wymagam od ciebie uregulowania należności ─ dorzucił.
─ Wiesz o nim coś przydatnego?
─ Wiem, że lubi patrzeć na naparzających się na siebie spoconych facetów ─ odpowiedział na to Romo. ─ Grywa w karty w El Parasio więc zapytaj Joaquina ile mu wisi.
─ I tylko tyle? Co mówią twoje dziewczyny?
─ Nie rozumiem.
─ Och proszę cię ─ jęknął Romo. ─ Twoje dziewczęta przyjaciółki jak lubisz je nazywać to twoje uszy i oczy wszędzie tam gdzie ty nie możesz lub nie powinieneś pokazywać się publicznie. Twój klub dla gentelmanów ma wzięcie wśród mieszkańców San Nicholas i okolic a SPA w którym w błotku taplał się Barosso również należy do ciebie więc nie pieprz że Ledesma nie chodził na dziwki.
─ Na moje go nie stać ─ odpowiedział sącząc małymi łykami kawę. Romo również sięgnął po swój kubek. ─ Z tego co słyszałem Pedro zabawia się i z dziewczynami i chłopakami. Ma swój typ.
─ Im młodsi tym lepiej?
─ Tak ─ przytaknął mu.
─ Spotyka się z kimś regularnie czy kto mu wpadnie w ręce? ─ zapytał.
─ To zależy ─ odpowiedział na to Suarez siadając naprzeciwko Romo. ─ Po dzielnicy chodzą słuchy, że jeśli ktoś ma trochę oleju w głowie to od „tatusia” trzyma się z daleka.
─ Tatusia?
─ Tak każe do siebie mówić. ─ Romo odstawił kubek z kawą. ─ Mówią, że regularnie spotykał się z Xsenią.
─ Gdzie ją znajdę?
─ Na cmentarzu ─ odpowiedział na to blondyn. ─ Kilka tygodni temu przedawkowała heroinę ─ wyjaśnił. ─ Przerzucił się na Cukiereczka.
─ Cukiereczka?
─ Chłopak z ulicy ─ wyjaśnił. ─ Pedro robił mu zakupy on─ urwał i westchnął. ─ Jest jeszcze coś ─ zaczął ─ powód dla którego trzymał się od moich przyjaciółek. Mam jasno określone zasady.
─ Jesteś prawym obywatelem Suarez.
─ Zawsze z gumką
─ Co?
─ Klient zakłada mundurek albo wypad. Pedro za mundurkiem nie przepadał więc wypad.
─ Jego preferencje
─ Chodzą słuchy, że Cukiereczek ma chlamydię albo inną chorobę więc cała jego rodzina powinna dostać antybiotyki. ─ Romo wstał ─ łazienka jest na końcu korytarza ─ rzucił i Giovanni wyszedł. Wrócił po kilku minutach ─ Pedro dorastał tutaj. Miał dwóch braci jedną siostrę. Siostra żyje i nadal mieszka gdzieś w okolicy. Dwaj bracie od lat gryzą piach.
─ Wiem to.
─ A wiedziałeś , że matka zarabiała na jego zeszyty ciałem? ─ zapytał go. ─ Był najzdolniejszy z całej czwórki a oni klepali biedę wiec ─ urwał ─ musiała sobie jakoś radzić. Nie było jej całymi nocami więc mąż musiał sobie jakoś radzić.
─ Wykorzystywał jego siostrę?
─ Tak, gdy Monica szła do pracy on szedł do pokoju córki. Nie miał daleko. Mieszkali w klitce. Bez prądu i bieżącej wody, toaletę dzielili z kilkoma innymi osobami. I tak Pedro miał najgorzej.
─ Co masz na myśli?
─ Był najmniejszy, najmłodszy, nie potrafił się bronić. Ojciec regularnie przebierał go w sukienki matki, zamykał w komórce ─ wyjaśnił spokojnym głosem. ─ Wiem to od jego siostry.
─ Co się stało?
─ Pewnego dnia facet zniknął.
─ Zabili go?
─ Trudno powiedzieć ─ odparł spokojnie blondyn. ─ To prawdopodobne. Ciała nigdy nie odnaleziono, ale Drabinanka ─ wzruszył ramionami ─ pochłonęła wiele istnień.
─ Mam mu współczuć?
─ Nie ─ odpowiedział na to Romo. ─ może dzieciakowi którym był, ale Pedro przekroczył granice za którą nie ma odwrotu i zasługuje na powolną śmierć.
Nie trudno było się z nim nie zgodzić. Giovanni wstał
─ To prawda, że „pomogłeś” wygrać Barosso wybory? ─ zapytał go wprost.
─ Lubię cię Romo ─ stwierdził ─ z całej swojej rodziny to u ciebie rozwinął się najsilniejszy instynkt samozachowawczy.
─ To nie odpowiedź.
─ Innej nie dostaniesz, a teraz uciekaj ─ ruszył do drzwi.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:58:23 01-07-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:00:42 01-07-24    Temat postu:

cz2

**
Był drobnym osiemnastoletnim chłopcem o bystrym spojrzeniu i długich nogach. Włosy zgodnie z wymaganiami miał ścięte na krótko. Kiedy w jednostce wojskowej pojawił się wysoki postawny mężczyzna adepci zaczęli szeptać między sobą. Ci mający zdecydowanie mniej taktu bezczelnie pokazywali sobie go palcem. Michael z lekkim niesmakiem spoglądał na kolegów. Wywiad wojskowy był celem wielu z nich lecz niewielu się do wywiadu nadawało. Brakowało im ogłady i obycia. Żaden z nich nie potrafił ukryć ekscytacji gdy do koszarów przyjechał Roarke Sheridan, którego nawet prasa okrzyknęła „Człowiekiem do zadań specjalnych”
─ Myślisz, że nas zwerbują? ─ jeden z rekrutów zapytał go patrząc na niego błyszczącymi z ekscytacji oczami. Michael uniósł lekko brew.
─ Myślę że Roarke Sheridan ma dużo bardziej doświadczonych żołnierzy ─ odpowiedział na to. ─ My jesteśmy tylko mięsem armatnim.
─ Twój pozytywizm powala na kolana ─ rzucił jeden ze stojących obok chłopaków. ─ Gdyby mi IRA zabiła matkę ─ dłoń Michaela zacisnęła się w pięść. ─ powstrzymałbym ich jak kaczki.
─ A oni powystrzelali by cywilów jak kaczki, żeby dać mi nauczkę. Nie przerwiemy kręgu przemocy powtarzając te same błędy.
─ Po co tu jesteś jeśli nie da zemsty?
─ Chcę chronić mój kraj przed wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Polityczne przepychanki mnie nie obchodzą. ─ odpowiedział mechanicznie Michael. Dokładnie takiej samej odpowiedzi użył stając przed komisją. To nie było kłamstwo, ale też cała prawda.
Go o─ To głupie.
─ To bardzo zdrowe podejście ─ odezwał się głos za ich plecami. Wszyscy odwrócili się i wyprostowali. Roarke zawiesił jasne spojrzenie na Michaelu. ─ Żołnierz powinien być ponad politycznymi podziałami ─ powiedział. ─ Służy krajowi nie frakcji politycznej.
─ IRA to nie frakcja polityczna ─ odezwał się jeden żołnierzy ─ Roarke pokiwał głową.
─ Żołnierze cztery okrążenia wokół budynku! ─ krzyknął ich dowódca. Chłopcy ruszyli przed siebie odprowadzani wzrokiem przez dwóch mężczyzn. Michael po ćwiczeniach fizycznych w czasie czasu wolnego gdy większość chłopaków oglądała telewizję czy grała w ping-ponga na stołówce zaszył się w bibliotece. Pośród książek czuł się najbezpieczniej.
─ Trzecia Rzesza ─ usłyszał za swoimi plecami. Chciał wstać, lecz mężczyzna położył mu rękę na ramieniu ─ Spocznij. ─ Roarke usiadł przy jego stoliku i zaczął przekładać książki. ─ Fan historii?
─ Tak ─ odpowiedział Michael.
─ Dlaczego?
Michael zamyślił się na chwilę.
─ Tylko znając przeszłość unikniemy powtarzania błędów w przyszłości.
─ Uważasz, że to działa?
─ Nie, gdyby świat rzeczywiście uczył się na błędach to konflikty kończyłby się za nim na dobre by się rozpoczęły ─ odpowiedział spokojnie Michael spoglądając w jasne oczy mężczyzny, który pokiwał głową.
─ Gdy twój kolega słusznie zauważył że IRA to nie frakcja polityczna uśmiechnąłeś się pod nosem dlaczego? ─ popatrzył na niego zaskoczony.
─ Gilderoy Capaldi od kilku lat nawołuje do pokojowego rozwiązania sprawy irlandzko-angielskiej odcinając się od działań organizacji. Idzie o krok dalej i zaczyna wypierać się działalności w IRA chociaż wszyscy wiemy że w latach siedemdziesiątych był jednym z dowódców dziś człowiek konstruujący bomby jest orędownikiem pokoju.
─ Dostrzegł inną drogę.
─ Wybrał korzystniejszą ─ odbił piłeczkę Michael. ─ Liczy, że pewnego dnia ludzie zapomną.
─ A zapomną?
─ Być może niektórzy zapomną ja nie ─ odpowiedział zgodnie z prawdą.
─ Chcesz powystrzelać IRA jak kaczki ─ to nie było pytanie raczej stwierdzenie. Michael uśmiechnął się kącikiem ust.
─ Chcę znaleźć inną drogę. Korzystniejszą.


To było ich pierwsze spotkanie. Kilka tygodni później został wezwany do dowództwa i został poinformowany o zmianie przydziału. Roarke osobiście zajął się jego szkoleniem. Z jednej strony nadal uczestniczył w treningach fizycznych. Musiał być w formie z drugiej strony pochłaniał książki od „Sztuki wojny” po „Szachowe rozgrywki” Nauczył go jak podejmować trudne decyzje, jak myśleć jak przeciwnik i zawsze wyprzedzać go o krok albo dwa. Palcami przeczesał włosy podchodząc do strażnika. Pokazał mu swoją służbową legitymację.
─ Panie poruczniku ─ przywitał się z nim.
─ Minister u siebie?
─ Tak ─ odpowiedział ─ Był pan umówiony?
─ Dla mnie znajdzie czas ─ oznajmił chłodno żołnierz i ruszył do recepcji gdzie wpisał się na listę odwiedzających. Michael znał Ministerstwo więc odnalezienie odpowiedniego gabinetu nie stanowiło dla niego problemu. W ostatni dzień w roku placówka była cicha i niemal pusta. Miejsce sekretarki było puste więc ruszył od razu do gabinetu.
Roarke siedział za dużym mahoniowym biurkiem, które zapewne najlepsze lata miało już za sobą. Gdy Michael zamknął za sobą drzwi mężczyzna podniósł na niego wzrok.
─ Michael? ─ zaskoczony podniósł się z miejsca. ─ Co ty tutaj robisz? Wysłano cię do Meksyku.
─ Znaleziono kości mojej matki ─ powiedział powoli ─ co zapewne obiło się o twoje uszy.
─ Tak, tak herbaty?
─ Nie przyszedłem tutaj na herbatki ─ odpowiedział na to zirytowany szatyn. ─ Dlaczego mi nie powiedziałeś? ─ popatrzył na niego niezrozumiałym wzrokiem. Michael uniósł brew czekając aż Roarke zrozumie.
─ Kto ci powiedział? Capaldi?
─ Capaldi wie? Urocze.
─ Oczywiście, że wie ─ odpowiedział na to ─ więc koniak ─ z szafki w biurku wyciągnął butelkę i dwie kryształowe szklanki ─ Usiądziesz? Płaszcz odwieś ─ wskazał na wieszak i sam zajął miejsce przy kominku. Na stoliku postawił dwie napełnione bursztynowym płynem szklaneczki. Michael zacisnął usta w wąską kreskę i odwiesił płaszcz na miejsce. ─ Partyjkę?
─ Kura Roarke
─ Język mój drogi., uważaj na język.
─ Godzinę temu dowiedziałem się, że jesteś moim biologicznym ojcem więc wybacz jeśli język jest oattnią rzeczą na jaką będę uważał. Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś?
─ Nie wiem.
─ Twoja żona widziała o waszym romansie?
─ A ma to dla ciebie jakieś znaczenie? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie Roarke. ─ Nie wiem, jeśli wiedziała to taktownie nie poruszała ze mną tego tematu.
─ Mogłeś mi powiedzieć.
─ Mogłem, ale uznałem że będzie lepiej dla naszej współpracy jeśli nasze pokrewieństwo cóż będzie tajemnicą ─ Michael prychnął i bezwiednie zaczął spacerować po gabinecie.
─ Kochałeś ją czy jedynie korzystałeś z okazji?
─ Teraz powinienem czuć się urażony
─ W d***e mam twoje uczucia! ─ warknął. ─ Czterdzieści dwa lata ─ warknął ─ przez czterdzieści dwa lata żyłem w kłamstwie! ─ Roarke westchnął i usiadł w fotelu. Za swoimi plecami słyszał jego kroki. Kąciki ust mężczyzny uniosły się nieznacznie do góry.
─ Kochałem Jaen wbrew zdrowemu rozsądkowi ─ odpowiedział na pytanie syna. Upił łyk koniaku. ─ Lubiłem patrzeć jak czyta książki ─ Michael mu nie przerywał ─ zawsze przerzucała nogi przez zagłówek fotela ─ czterdziestoczterolatek usiadł obok w fotelu. ─ Była oczytaną kobietą. Nie było jej stać na książki, ale od czego są biblioteki?
─ Wiedziałeś, że jest w ciąży?
─ Byłeś ruchliwym dzieckiem ─ powiedział. Michael poruszył się niespokojnie w fotelu. ─ pod koniec wciskałeś jej nóżki w żebra, bo się nie mieściłeś.
─ Zostawiłeś mnie ─ wypomniał mu.
─ Nie mój najlepszy moment ─ odpowiedział ─ gdy dowiedziałem się o śmierci Jaen ─ zaczął ─ wiedziałem, że wykorzystali ją żeby do mnie dotrzeć
─ I w imię swojej ojcowskiej miłości założyłeś że sierociniec sióstr Magdalenek będzie lepszym miejscem niż twój dom.
─ Celementine nigdy nie zgodziłaby się ─ westchnął. To była tania wymówka, ale prawdziwa. ─ Nie mogłem cię znaleźć ─ wyznał ─ a później zobaczyłem cię w jednostce wojskowej.
─ Załatwiłeś mi to przeniesienie.
─ Zmarnowałbyś się jako mięso armatnie i nie załatwiłem ci przeniesienia pojawiłem się tam z twojego powodu ─ Michael popatrzył na niego zdziwiony. ─ Generał Haggis zadzwonił do mnie i powiedział że ma u siebie bystrego chłopaka którego brat jest w IRA. Nie podał mi twojego nazwiska właściwie to zgodziłem się na to przeniesienie żeby sprawdzić czy IRA nie wysłała cię na przeszpiegi.
─ IRA zabiło moją matkę.
─ Twojemu bratu to nie przeszkadzało ─ odpowiedział na to Capaldi. ─ Byłeś dobrym źródłem informacji.
─ Na wojnie i w wywiadzie wszystkie chwyty dozwolone ─ mruknął. ─ Tom zginął od własnej kuli.
─ Słyszałem, czyścił broń ─ westchnął ─ Tylko głupcy nie sprawdzają komory przed czyszczeniem. Słyszałem, że szukasz Odina.
─ Mam go zlikwidować ─ odpowiedział sięgając po szklaneczkę. ─ Rozkaz Capaldiego.
─ Ciężko ci będzie je wykonać ─ zauważył przytomnie mężczyzna.
─ Każdego można zabić.
To prawda, ale Odin to nie człowiek ─ wyjaśnił ─ To tytuł, o czym jak sądzę nasz wspólny znajomy nie wspomniał. ─ upił łyk drinka. ─ Każdy nowy przywódca kartelu przyjmuje przydomek Odin.
─ Prawo sukcesji to prawo pięści czy skłaniają się ku bardziej tradycyjnym forom dziedziczenia?
─ Trudno powiedzieć. Większość informacji które posiadam pochodzi z przed ponad trzydziestu lat.
─ Mów.
─ Przeszło trzydzieści lat temu syn Odina zakochał się w kobiecie. Mądrej, ładniej której zadaniem było rozpracowanie kartelu Michael zmarszczył brwi. ─ Zakochali się w sobie on dla niej zrzekł się korony i odszedł z organizacji.
─ Erica James
─ Coś jednak wiesz ─ zauważył minister. ─ Była jedną z najlepszych agentek brytyjskiego wywiadu. Urodziła mu syna, lecz długo nie na cieszyła się macierzyństwem. Zastrzelili ich w stolicy, a sprawę przypisano wojnom karteli.
─ Wywiad się jej pozbył?
─ Wywiad brytyjski nie miał powodu żeby zabijać Ericę. Tak wiedziała sporo o MI6, ale była jedną z wielu a jej kody dostępu wygasły wraz ze złożeniem wypowiedzenia.
─ Oszczędzili dziecko ─ powiedział powoli i ostrożnie brunet. Ojciec przytaknął.
─ Miał miesiąc ─ wyjaśnił. ─ Nie było powodu żeby go zabijać.
─ Był dziedzicem korony ─ powiedział chociaż nie znosił takiego określeń. ─ Obiło mi się o uszy, że są osoby które nadal szukają chłopaka. Zaginionego księcia. ─ zablefował.
─ Być może szuka go brat ─ powiedział powoli. ─ Odin miał dzieci, lecz synowie padali jak muchy. Jeden zastrzelony we własnym łóżku w stolicy Meksyku, drugi również padł trupem. I za nim zaczniesz szukać związku to zabito ich w dużych odstępach czasu. Syn Ericki żyje ponieważ nikt nie jest wstanie ustalić jego tożsamości ─ spojrzeli na siebie. Roarke uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Wywiad umieścił chłopaka u dziadków w Anglii ─ wyjaśnił.
─ Zadbał o niego? Dlaczego?
─ Była jedną z nich. Wiesz jak mawiają „możesz odejść z wywiadu, ale wywiad nigdy nie odejdzie od ciebie” Byli nią rozczarowani. Dała się ponieść emocjom, zakochała się w człowieku w którego miała „przekręcić” nie pokochać, ale chłopiec był niczemu winien.
─ Dlaczego Capaldi przywiózł go do kraju?
─ Akurat przebywał za granicą ─ odpowiedział. Michael prychnął. To nie był przypadek i obaj to wiedzieli. Michael popatrzył w ogień. To był rok osiemdziesiąty piąty. Gilderoy Capaldi od kilku miesięcy prowadził swoją kampanię nawołującą do zawieszenia broni i rozmów pokojowych. Był prawnikiem który bronił niesłusznie posądzonych o zdradę, działalność paramilitarną, lecz nadal miał kontakty w IRA. W Londynie miał też córkę.
─ Capaldi pracował dla MI6 ─ powiedział ostrożnie. ─ Nie mogli wysłać nikogo od siebie po dzieciaka więc wysłali współpracownika, za którym nikt by nie płakał. IRA zapewne okrzyknęłaby go „bohaterem w walce o wolność” ─ uśmiechnął się ─ Zdradził swoich, ale rząd musiał mieć na niego hak, coś co przekreśliłoby jego przyszłość ─ zastanowił się i do głowy przychodziła mu tylko jedna rzecz właściwie osoba. Venetia miała kilka miesięcy, przebywała w szpitalu w Londynie. ─ Wiedzieliście ─ powiedział po prostu. ─ Wiedzieliście, że Capaldi wraz z bratem zamienili noworodki w szpitalu w Londynie więc to wykorzystaliście. Był zżyty z bratem, żona przez lata nie mogła urodzić dziecka które żyłoby dłużej niż kilka dni. Nettie potrzebowała operacji a zabieg mógł w tamtym czasie wykonać tylko jeden lekarz w tylko jednym szpitalu na Wyspach. Dostał więc wybór; śmierć córki której tak pragnęła kobieta którą kochał i którą dla niej „załatwił”, zniszczenie kariery bratu zaś po drugiej stronie szali zdrada organizacji ─ uniósł ręce i prószył nimi niczym wagą. ─ On i tak grał na dwa fronty.
─ Wiem ─ odpowiedział na to Sheridan. ─ Wiedzieliśmy że grał na dwa fronty, lecz jego informacje pochodziły z kręgu do którego nikt poza nim nie miał dostępu, dawały nam przewagę więc dokonano pewnych poświęceń.
Michael wstał. To poświęcenie o którym mówił Sheridan to była jego rodzina. MaCordowie. Wywiad od lat był w posiadaniu informacji o zamianie dzieci i nie pisnął na ten temat słowa. Poświęcił pionki w grze o wyższą stawkę. Wstał podchodząc do kominka. Oparł dłoń o gzyms i przymknął oczy.
─ Jak się dowiedzieliście?
─ O zamianie? Dziewczyna
─ Charlotte, dziewczynka miała na imię Charlotte.
─ Charlotte miała inną grupę krwi niż matka czy ojciec. ─ wyjaśnił ─ sprawdzono to i odkryto nieścisłości w dokumentach. Cordelia nie była wstanie donosić ciąży czy też urodzić zdrowego dziecka z powodu konflikt serologicznego ─ wyjaśnił. ─ Szanse że po trzech ciążach i trzech poronieniach urodzi zdrowe dziecko ze były równe zeru.
─ Cuda się zdarzają.
─ On ma grupę B+ ona B- ─ wyjaśnił ─ Nie było możliwości że urodzi córkę z grupą A+
─ Camille McCord odebranie córki doprowadziło do szaleństwa ─ syknął. ─ Rozbiliście rodzinę.
─ Zapewniliśmy Irlandii pokój po latach powinieneś wiedzieć ze sprawy wyższej wagi wymagają poświeceń.
─ Zawsze podejrzewałem, że miałeś swojego człowieka wewnątrz IRA. Informacje które rząd wykorzystał w trakcie podpisywania porozumień wielkopiątkowych. Mieliście zbyt dużo asów w rękawie.
─ Tak ─ przyznał ─ to dzięki informacjom od Capaldiego byliśmy wstanie wyprzeć nacisk na republikanów.
─ Byłeś jego opiekunem ─ domyślił się.
─ Tak ─ odpowiedział Sheridan. ─ To był jego warunek.
─ Jaki był twój?
─ Jego córka miał zostać przy matce ─ odpowiedział ─ On miał patrzeć jak dorasta, ale nie mógł się do niej zbliżać.
─ Wet za wet ─ mruknął Michael. Roarke wstał.
─ Odebrał mi kobietę, którą kochałem ─ powiedział ─ zabrał mi rodzinę więc odwdzięczyłem mu się tym samym. Kiedyś zrozumiesz.
─ Szczerze wątpię ─ wyminął go.
─ Zabierz ją na pogrzeb Jean ─ powiedział gdy wkładał płaszcz. ─ To go zaboli jeśli ludzie zobaczą że nawet jego córka jest po twojej stronie.
─ Nie ─ odpowiedział ─ Nie jestem tobą ─ warknął ─ nie wykorzystam żony żebyś ty mógł zdobyć swój stołek bo tego teraz chcesz? Bo gdyby to twoja partia wygrała ty byłbyś Pierwszy Premierem nie Capaldi. Ty chcesz klucze do zamku.
─ A ty mój drogi się zakochałeś.
Zrobił krok do przodu, lecz się opanował.
─ Trzymaj się od Nettie z daleka ─ syknął i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia. Po wyjściu z gabinetu skierował swoje kroki do lombardu i tam zakupił telefon z klapką i starter. Obie rzeczy schował do kieszeni płaszcza i ruszył do domu. Do żony.

***
Pot spływał po jego plecach gdy z wściekłością atakował zawieszony na haku worek. Raz za razem uderzenie za uderzeniem widział twarz Pedro Ledesmy, jego pijacki uśmiech, jego poklepywanie syna po plecach. Widział i nie wierzył, że był tak ślepy. Symptomy były widoczne jak na dłoni wystarczyło wytężyć wzrok. Zawiódł go. Był jego ojcem chrzestnym. Powinien był widzieć, powinien był go ochronić. Wymierzył kilka solidnych ciosów za nim nie osunął się na ziemię ciężko dysząc. Serce dudniło mu w piersi. Zerwał z rąk rękawice ręce płasko opierając na podłodze. I wtedy światło w ośrodku zgasło. Uśmiechnął się kącikiem ust. Javier dotrzymał słowa.
─ Oszczędź mi proszę teatralnych gestów ─ lekarz podźwignął się na nogi po omacku odnajdując odłożoną nieopodal butelkę wody.
─ Chciałeś się ze mną spotkać doktorze Vazquez ─ odezwał się powoli zamaskowany Łucznik. Julian łypnął na cień majaczący się gdzieś blisko. ─ Nasz wspólny znajomy mówił o „malutkim zleceniu”
─ Raczej prośbie ─ odparł na to lekarz. ─ Mój gabinet jest na końcu korytarza ─ poinstruował go. ─ Pójdę włączyć korki, a ty zaczekaj tam na mnie. Czeka na ciebie kawałek świątecznego sernika ─ Łucznik uniósł brew ─ Javier pozdrawia i liczy, że lubisz słodycze.
─ Nie znam nikogo kto ich nie lubi ─ odpowiedział mężczyzna i wyminął lekarza nawet nie obawiając się że ten spróbuje go zatrzymać. Przeszedł do gabinetu najwyraźniej albo dobrze znając rozkład pomieszczeń albo bywał tu za dnia. Julian w duchu uznał że obie opcje są prawdopodobne. Sam zaś poszedł włączyć korki. Na biurku poza sernikiem leżała całkiem pokaźnych rozmiarów teczka. Zamaskowany zajął miejsce przy biurku i ją otworzył. Były tam podstawowe informacje na temat pacjenta; jego data urodzenia, wiek, metoda leczenia a także historia chorób. To co przykuło uwagę mężczyzny to przede wszystkim jedna informacja o wykrytej w moczu oraz krwi bakterii.
─ Ciekawa lektura? ─ zagadnął do niego Julian zerkając na zamaskowanego. Spojrzeli na siebie. Julian zaczął ściągać bandaż z palców. Knykcie miał obdarte do krwi. ─ Co czego się dowiesz zostaje między nami ─ zaznaczył od razu lekarz.
─ Nie martw się doktorze nie zamierzam rozpowiadać znajomym z Pedro Ledesma ma chorobę weneryczną ─ Mam ukarać go za niewierność wobec twojej ciotki?
─ Pedro Ledesma trafił do szpitala z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznie po awanturze domowej ─ zaczął powoli lekarz. ─ Przyłożył twarz syna do palnika kuchenki, ale przed tym zdarzeniem napastował seksualnie swoją szesnastoletnią córkę ─ powiedział spokojnie lekarz. ─ Diego lapł pasem aż płatami schodziła mu skóra, przypał go papierosami. Chłopak ma ślady na przypaleń na plecach. ─ urwał z trudem panując nad wściekłością. ─ Na początku sądziłem, że skrzywdził jedynie Rory, ale gdy zobaczyłem badania moczu Pedro zasugerowałam także pobranie próbki od Diego. To ten sam szczep bakterii. ─ oznajmił. ─ dłoń Łucznika zacisnęła się w pięści. ─ Nie proszę żebyś go zabił ─ powiedział powoli ─ to mógłbym zrobić sam ─ oznajmił bez cienia wstydu czy wyrzutów sumienia. Chcę żeby ten bydlak zdychał w samotności.
─ Chcesz żebym go odwiedził ─ domyślił się łucznik.
─ Ze zgrabnym cytatem adekwatnym do okoliczności.
─ Szpital jest pełen ludzi ─ przypomniał mu.
─ Wypisał się na własne żądanie ─ oznajmił lekarz. ─ Za zbrodnie przeciwko dzieciom będzie odpowiadał z wolnej stopy ─ dorzucił ─ pewnie siedzi w domu i chleje.
─ Co będę miał w zamian ─ zapytał go Łucznik. Julian popatrzył na niego.
─ Poza moją dozgonną wdzięcznością? ─ lekarz uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Jestem chirurgiem dziecięcym ─ poinformował go chociaż był pewien że taki człowiek jak Łucznik dobrze sprawdza ludzi którym składa wizytę. ─ Nieliczni wiedzą, że świetnie radzę sobie z wyciąganiem kul z nieco starszych osobników.
─ Uważasz że potrzebny mi chirurg?
─ Uważam, że prowadzisz niebezpieczny tryb życia, a pod tym wdziankiem nie nosisz kamizelki kuloodpornej. Nie jesteś facetem ze stali kula nie odbiją się od ciebie tylko wejdą jak nóż w masło.. Twoi przeciwnicy lubują się także w ciężkiej amunicji więc ─ urwał ─ pewnego dnia będziesz potrzebował kogoś kto wyciągnie z ciebie ołów. Zawłaszcza, że ptaszki mi wyćwierkały, że Ricardo Perez zaopatrzył się w pistolecik.
─ Wyciągasz z ludzi ołów? Dick kupił sobie gnata?
─ I pokaźny zapas amunicji i tak wyciągam z ludzi ołów. Jeśli wymaga tego sytuacja ─ odpowiedział zgodnie z prawdą lekarz.
─ A o jeśli nie przeżyje zabiegu? ─ zapytał go Mściciel.
─ Wtedy dopilnuje żebyś był kolejną ofiarą wojny karteli ─ oznajmił ─ i pogrzebie twoje wdzianko tak żeby nikt go nie znalazł. ─ Łucznik skinął głową odkładając na bok teczkę.
─ Dlaczego się go nie pozbyłeś? ─ zapytał postukując palcem w rękawiczce w teczkę. ─ Był w szpitalu, a ty jesteś lekarzem. Wiesz nie tylko jak ratować ludzkie życie, ale także jak je zakończyć, żeby nikt się do tego nie przyczepił.
─ Według policyjnej hipotezy i to pokrywa się z zeznaniami Aurory. Pedro chciał ją zgwałcić. Diego chwycił kawałek szkła i wbił mu w szyje. Mógł umrzeć w wyniku powikłań pooperacyjnych.
─ Nie chciałeś obciążać chłopaka ─ domyślił się Łucznik kiwając głową. ─ Żaden prokurator by go nie oskarżył.
─ To prawda, ale ─ urwał lekarz ─ Diego przeszedł przez piekło. Nie wiem jak długo trwało, ale nie zamierzam obciążać sumienia chłopca i zanurzyć jego rąk we krwi.
─ Moje możesz.
─ My obaj jesteśmy dorośli. Nie jedno przeżyliśmy i nie jedno widzieliśmy. Nasze dłonie ─ uśmiechnął się gorzko ─ od bardzo dawna nie są czyste. Diego to nadal dziecko.
Tutaj obaj się zgadzali.
─ Dobrze doktorze ─ łucznik wstał ─ oddam ci przysługę i liczę że ty nie będziesz musiał oddawać swojej ─ wziął pojemnik z ciastem. ─ Pozdrów Magika. ─ rzucił na odchodnym ─ i przekaż że cieszę się że prezent przypadł Alexandrowi do gustu. Wbić strzałę w czoło Barosso to nie lada sztuka. ─ odszedł a Julian go nie powstrzymał.

***
Giovanni Romo wraz z żoną i córeczką już jakiś czas temu przeprowadził się do Pueblo de Luz. Żona zaczęła pracę na komendzie w sąsiednim mieście, córka chodziła do tutejszej podstawówki więc dojeżdżanie z Monterrey do ościennych miasteczek nie miało najmniejszego sensu. Powodem wyprowadzki był też fakt, że ani żona ani córka po ostatnich wydarzeniach nie czuły się w nim bezpiecznie, więc przenieśli się do domu który w posagu wniosła Sofia Romo- jego matka. Dom w przeszłości należał do adopcyjnych rodziców kobiety. Giovanni jako dziecko bardzo często przyjeżdżał tutaj na wakacje. Stąd także pochodziły jego najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa.
Dom zbudowany był na bazie prostokąta i prezentował klasyczne budownictwo gdzie podwórko było integralną częścią domu. Romo doceniał to gdyż dokładnie obok mieszkała jedna z najbardziej wścibskich kobiet w regionie. Violetta Conde krótko po ich przeprowadzce złożyła Romom wizytę czujnie rozglądając się po nieurządzonych jeszcze wnętrzach. Romo był rozbawiony żona zaś zirytowana. Córka Sofia uciekła do swojego pokoju i nie miała ochoty „oglądać tej pani” Dziś zdawał sobie sprawę, że jego dziadkowie decydując się na taki projekt nie myśleli o fikcjonalności lecz raczej o wścibskich sąsiadach mieszkających w okolicy. Za kilka godzin w ich domu miała pojawić się nastolatka. Romo podrapał się po szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem. Za kilka minut miała pojawić się tutaj Karina de la Tore, opiekunka społeczna, która miała upewnić się że nastolatkowie będą mieć wszystko czego potrzeba im do prawidłowego rozwoju. Podskoczył gdy usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi. Wilgotne dłonie wytarł o dżinsy i poszedł otworzyć. Pracownica opieki społecznej uśmiechnęła się lekko. Przywitał się z nią mocnym uściskiem dłoni i wpuścił ją do środka
─ Dzień dobry ─ przywitała się Karina rozglądając się. Zadarła do góry głowę spoglądając na błękitne niebo. Giovanni instynktownie zamknął za sobą drzwi od sypialni jego i żony.
─ Dzień dobry ─ przywitał się ─ to może usiądziemy w kuchni? ─ zasugerował prowadząc kobietę przez otwarte patio. Przesunął drzwi i wprowadził Karinę do kuchni. Przełknął ślinę na widok brudnych naczyń w zlewie, okruszków po śniadaniu na stole. Posprzątał wszystko oprócz kuchni. ─ Cholera, przepraszam ─ wymamrotał bezwiednie sięgając po ścierkę ─ normalnie tu jest porządek ─ zapewnił ją wycierając okruszki ze stołu.
─ Giovani ─ Karina zwróciła się do niego po imieniu. Byli niemal równolatkami ─ usiądź ostatnie co mnie teraz interesuje to okruszki czy brudne naczynia w zlewie. Sędzia Lopez ustanowił was tymczasową rodzinną zastępczą dla Aurory i Diego Ledesmów.
─ To zgodne z prawem ─ przypomniał jej.
─ Tak ─ przyznała mu rację ─ pominięto kilka procedur, które należy przejść aby z tymczasowej rodziny zastępczej stali się państwo z żoną stałą rodziną zastępczą. ─ Należy w sądzie złożyć szereg dokumentów.
─ Czego pani potrzebuje? ─ zapytał ją wprost Giovanni
─ Odpisu aktu urodzenia Diego oraz Aurorry ─ zaczęła wyliczać Karina spojrzała na Giovanniego ─ zapewne te dokumenty są w domu lub w urzędzie stanu cywilnego. To będzie długa lista ─ poinformowała go. Giovanni wstał i z lodówki zerwał kartkę z listą zakupów. Wyrwał czysty egzemplarz i wrócił na swoje miejsce i zanotował to co wcześniej Karina powiedziała. - Poświadczenie zameldowania dziecka wraz z pełną historią meldunku, PESEL dziecka , Zaświadczenie z banku o posiadaniu rachunku bankowego Postanowienie Sądu o umieszczeniu dziecka w pieczy zastępczej ─ wyliczyła a Giovanni wszystko skrupulatnie zanotował.
─ To bym zapamiętał ─ mruknął.
─ Twoja żona do nas dołączy?
─ Powinna być za pół godziny, ja ci nie wystarczę?
─ Oboje jesteście wpisani jako rodzice zastępczy więc potrzebne mi również jej dane.
─ Do czego?
─ Do dokumentów ─ Karina z przyniesionej torby laptopa i podała wydruk Giovanniemu. ─ Zapoznaj się z tym, potrzebny mi twój dowód osobisty i żony. Popatrzył na nią i westchnął. Bez słowa wyszedł i wrócił do kuchni z dokumentem. Karina wpisała odpowiednie dane w odpowiednie kolumny Giovani zaś czytał.
─ Te papiery są konieczne?
─ Tak są konieczne ─ podała mu kolejny wydruk.
─ Zaświadczenie lekarza ─ urwał i zmemłał w ustach przekleństwo. ─ coś jeszcze?
─ Niepotrzebne skreślić ─ poinstruowała go. Do kuchni weszła Helena. Przywitała się z Kariną bez proszenia podała jej dowód osobisty. Podeszła do męża i cmoknęła go w policzek na powitanie.
─ Nie nie byłem na odwyku ─ wymamrotał pod nosem. Pogładziła go po ramionach. Bezwiednie położył na jej dłoni dłoń i ścisnął jej palce. ─ Może pójdziesz się przewietrzyć a ja porozmawiam z Kariną? Podniosó na nią jasne oczy i siknął lekko głową wychodząc,
─ Jest przyzwyczajony do działania ─ wyjaśniła zachowania męża.
─ Nie musisz go tłumaczyć ─ odpowiedziała na to Karina i uśmiechnęła się lekko. ─ Sędzia podpisał wniosek, ale aby tak już zostało musicie przejść szczeble które normalnie przechodzi się przed zostanie rodziną zastępczą nie po.
─ Wiem ─ zgodziła się z nią policjantka. ─ Pewnie potrzebujesz xero aktu małżeństwa?
─ I zaświadczenia że żadne z was nie figuruje na liście przestępców seksualnych. ─ Czeka was też sesja z psychologiem oraz szkolenie kwalifikujące do bycia rodziną zastępczą ─ Helena pokiwała głową.
─ Jesteś częścią zespołu prowadzącego śledztwo? ─ zapytała ją Karina.
─ Valdez ─ odpowiedziała Romo. ─ Przez wzgląd na moje bliskie koligacje z rodziną wycofałam się dla dobra postępowania. Diego to dobry policjant. ─ Karina skinęła głową.
─ Mądra decyzja ─ pochwaliła ją Karina ─ Doktor Fernandez zajmuje się Diego?
─ Tak, oczyszcza jego rany ─ wyjaśniła ─ Rory ─ Helena westchnęła ─ nie złożyła oficjalnie zeznań, ale z badań lekarskich wynika jasno że Pedro napastował ją seksualnie, doszło do rozerwania błony dziewiczej ─ przełknęła ślinę. ─ Obdukcja wykazała liczne ślady oparzeń na udach.
─ To też jego sprawka?
─ Nie wydaje mi się ─ odpowiedziała na to Helena wstając podeszła do zlewu gdzie było kilka kubków. Zaczęła układać je w zmywarce żeby czymś zająć ręce. ─ Myślę że te rany zadała sobie sama.
─ Odłóżmy sprawy pieczy zastępczej na bok co twoim zdaniem się tam działo?
─ Myślę że Pedro molestował Diego ─ wyznała w końcu.
─ Diego tego nie potwierdził?
─ Nie, ale ─ urwała ─ sprawdziłam Pedro w kartotekach. Dorastał w Dabinance w niezbyt ciekawej rodzinie. Jego ojciec był alkoholikiem, miał wyroki za przemoc, bury po alkoholu według notatek do których dotarłam mógł molestować swojego syna. Pewnego dnia po prostu zniknął.
─ Sam czy ktoś mu pomógł?
─ Nie wiem. Pedro trafił do domu dziecka, skończył zawodówkę i od tamtej pory pracował w fabryce. Ówczesny szeryf nie wnikał ─ jasnowłosa uruchomiła program w zmywarce. ─ Giovanni pokazał ci dom?
─ Nie ─ zaprzeczyła pracownica opieki społecznej i wstała i ruszyła za panią domu obejrzeć nowe lokum dla rodzeństwa.

***


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 14:03:31 01-07-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:52:29 03-07-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 003 cz.1
FELIX/LIDIA/ERIC/JORDAN/NACHO/SILVIA/QUEN/HUGO/YON/ŁUCZNIK


Miło było spędzić sylwestra z dala od domu, ale z czasem Felix zatęsknił za Pueblo de Luz i cieszył się, że mógł w końcu wrócić. Elli buzia się nie zamykała, opowiadała mu o wizycie w Monterrey u rodziców Leticii i o tym, że pozwolono jej pierwszy raz spróbować szampana.
– A dziadek Gabriel powiedział, że jak skończę czternaście lat, to nauczy mnie strzelać. Każda młoda dama powinna się umieć bronić.
– Jestem ciekawy, co na to powie tata. – Nastolatek nie chciał niszczyć marzeń siostry, ale wiedział, że na pewno zrozumiała słowa dziadka na opak. – Skoro ja nie mogę prowadzić auta, to ty na pewno nie powinnaś strzelać.
– Mówisz tak, bo zazdrościsz. – Ella naburmuszyła się, rzucając Syriuszowi piłkę w ogrodzie, a ten poleciał jak struś pędziwiatr, nie bacząc na bujne rośliny. – Ale z tym samochodem to już nie jest śmieszne. Tata musi ci pozwolić, bo wyjdziesz na największego frajera w szkole. Teraz, kiedy zyskałeś na popularności, musisz dbać o reputację.
– Zyskałem na popularności? – Castellano uśmiechnął się lekko, nie wiedząc, o co jej chodzi. – I od kiedy własny samochód to wyznacznik popularności?
– Od zawsze!
– Żaden z moich kolegów nie jeździ do szkoły autem. To domena Yona Abarci. – Felix skrzywił się na wspomnienie zadufanego w sobie kapitana drużyny San Nicolas de los Garza.
– Może i nie, ale tylko dlatego, że w Pueblo de Luz wszędzie można dojść na pieszo. Auto dodałoby ci charakteru. Nie widziałeś swojego instagrama? Stałeś się gorącym tematem a obserwujących wciąż ci przybywa.
– Nie wiem, rzadko wchodzę na instagrama, głównie śledzę te ciekawe konta z nowinkami typu „true crime”. – Felix wyciągnął z kieszeni telefon i otworzył aplikację. Miał wyłączone powiadomienia i całe szczęście, bo ewidentnie sporo się tam działo i Ella wcale nie kłamała – naprawdę przybywało mu obserwujących. Wcześniej miał tylko kilku znajomych. – To dziwaczne, nie podoba mi się to.
– Dlaczego? Jesteś bohaterem. Widziałam na instagramie relacje na żywo jak reanimowałeś tego studenta w Veracruz. Wiesz, że wszyscy o tym mówią? Wczoraj spotkałam w sklepie kilka dziewczyn z twojej szkoły i pytały mnie, kiedy mój brat wraca z ferii, wszystkie całe rozchichotane. Zabawne, nie?
– Nie widzę w tym nic zabawnego. – Felix uśmiechnął się zawadiacko i zarobił od siostry piłką tenisową. Syriusz skoczył na niego z pazurami. – Weź ode mnie tę bestię!
– Syriusz, aportuj piłkę, a nie Felixa! – Ella zaśmiała się i podrapała czarnego labradora retriever za uszami. – Felix, nie chciałbyś mieć dziewczyny?
– Co to za głupie pytanie. Pewnie, że bym chciał.
– No to weź się w garść i wykorzystaj okazję. – Dziewczynka mówiła z pełnym przekonaniem. Czasami pozowała na dużo starszą niż była w rzeczywistości. – Zanim opadnie szał po tej akcji z topielcem z Veracruz. Wiesz, co mi to przypomina? Jesteś jak Harry w „Księciu Półkrwi”. Kiedy dziewczyny myślały, że jest Wybrańcem, też się na niego rzucały.
– Ale on przecież był wybrańcem, El…
– Wiesz, o co mi chodzi!
Castellano zaśmiał się po słowach siostry, za co oberwał po raz kolejny i odskoczył gwałtownie od ujadającego psa, wpadając na płot.
– Pogadaj z Lidią, Fel. To twój ostatni semestr w liceum. Byłoby bardzo kiepsko, gdybyś poszedł na studia, zanim będziesz w prawdziwym związku. To obciach.
– Hej! Niby co w tym wstydliwego? – Starszy brat się oburzył, ale w gruncie rzeczy czuł, że zewsząd pojawiała się ogromna presja i sam myślał o tym coraz częściej. Naprawdę lubił Lidię, ale ona tego nie odwzajemniała. Może więc należałoby ruszyć dalej i rozejrzeć się w innym kierunku?
– Jak tak dalej pójdzie, to ja będę miała chłopaka zanim ty znajdziesz sobie dziewczynę. – Trzynastolatka wybuchła śmiechem, ale na jej nieszczęście przez furtkę do domu właśnie wracał z pracy ich ojciec.
– Po moim trupie – oświadczył Sebastian, ale wbrew jego słowom, ton głosu był dosyć rozbawiony. – Żadnych randek do osiemnastki.
– Tato! – Ella tupnęła nogą i nie wiedzieć czemu spojrzała na psa Syriusza, jakby chciała, żeby ją poparł. Labrador prychnął dziwacznie i zabrał się za gryzienie swojej piłki.
– Nawet Syriusz nie popiera twojego zainteresowania płcią przeciwną. – Felix wybuchnął śmiechem, za co zasłużył sobie na mordercze spojrzenie młodszej siostry.
– Może więc znajdę sobie dziewczynę. – Ella skrzyżowała ręce na piersi, dumnie unosząc podbródek. – Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a mama mówi, że ważne jest uczucie, a nie płeć. A dziewczyny zwykle są dojrzalsze od chłopaków. Chłopcy potrafią być głupolami.
– Okej, zostań lesbijką. – Felix wzruszył ramionami. – Tylko nie przyprowadzaj do domu Belindy Conde, bo tata zejdzie na zawał.
– Tato! – Ella oburzyła się, kiedy Basty wybuchnął śmiechem, zatrzymując się przed drzwiami. – To nie jest śmieszne. Dlaczego Felix może się umawiać przed osiemnastką, a ja nie?
– Bo Felix… Felix to Felix. – Zastępca szeryfa nie wiedział, jak im to wytłumaczyć. Po jego słowach to syn z kolei wyglądał na oburzonego.
– Wiesz, co to znaczy, Felix, nie? – Trzynastolatka się roześmiała. – Tata nie sądzi, że potrafisz sobie kogoś znaleźć. W wolnym tłumaczeniu – „Felix może próbować, nie boję się o niego”. Ha ha ha!
– Tato? – Nastolatek spojrzał na ojca z wyrzutem, a ten nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. – Sam w liceum miałeś jedną dziewczynę, to trochę nie fair tak się nabijać.
– Miałem kilka, ale tak, z waszą mamą chodziłem najdłużej. – Sebastian poczuł, że jego duma została nieco skaleczona. – Dopóki zachowujesz się odpowiedzialnie, nie nocujesz u Veronici czy innych… koleżanek… – Po jego słowach Felix miał ochotę zapaść się pod ziemię. – To nie widzę przeszkód.
– A ja? – Ella czekała, aż ojciec da jej przyzwolenie.
– Ty idź do środka i zmyj mleko spod nosa, potem pogadamy.
– Tato!
Sebastian zaniósł się radosnym śmiechem i nic już więcej nie powiedział. Ella była wściekła jak osa.
– Ale serio, Felix, w takim tempie to ja szybciej wyjdę za mąż, niż ty odbędziesz swój pierwszy pocałunek.
– Hej, całowałem się już, wiesz? Dlaczego wszyscy mają mnie za taką ciamajdę?
– Może przez sposób, w jaki układasz włosy, a raczej to, że w ogóle tego nie robisz. Żyją własnym życiem. Idź do Lidii, żeby je podcięła i zrobiła ci taką fryzurę, jak miałeś już kiedyś z podgolonymi bokami. Pasowało ci to. Wyglądałeś jak bad boy. Z tym kolczykiem w uchu będzie pasowało.
– Z jakim znowu kolczykiem? – Basty Castellano miał znakomity słuch. Wyskoczył z domu i przyjrzał się synowi ze wszystkich stron. Dziurka po piercingu była ledwo zauważalna, ale bystre oczy zastępcy szeryfa zwęziły się, kiedy ją dostrzegły. – Kiedy to zrobiłeś?
– Już dawno. To nic wielkiego, skoro nawet nie zauważyłeś.
– Felix, mamy pewne zasady…
– Wiem, wiem. Zero kolczyków, zero samochodu, zero nocowania u koleżanek. – Siedemnastolatek nie mógł się powstrzymać i się roześmiał. Basty udał, że go strofuje, ale tak naprawdę nie mógł się na niego gniewać.
– Felix, masz chwilę? – Do bramki ich domu podbiegła zasapana Veronica. – Dzień dobry, Basty. Cześć, Ella.
– Cześć, wszystko dobrze? – Policjant zainteresował się jej przejętym wyrazem twarzy.
– Tak, muszę zapytać Felixa o zadanie domowe, pilna sprawa.
Basty nie wnikał, choć jego oczy nadal pozostawały czujne. Gestem nakazał córce wrócić do środka, ale ona ociągała się, chcąc podsłuchać, o czym jej brat i najładniejsza dziewczyna w miasteczku dyskutują. W końcu dała za wygraną i ze smętną miną zamknęła drzwi. Kiedy zostali sami, Veronica złapała się za głowę.
– Co się stało? Oddychaj. – Felix spróbował ją uspokoić.
Zaróżowione policzki świadczyły, że biegła tutaj ile sił w nogach. Wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała mu ponownie fotobloga ze zdjęciami Jordana.
– Spójrz na te zdjęcia, Felix. – Podsunęła mu pod nos swojego smartfona.
– Vero, już je widzieliśmy. To te dodane pierwszego stycznia. – Castellano przypomniał jej, bo były to materiały przedstawiające Jordana podciągającego się w swoim pokoju na drążku. – Nie mów, że wciąż do nich wracasz. To trochę creepy.
– Nie dawało mi to spokoju. Te zdjęcia… spójrz na nie! – powtórzyła, nie wiedząc, jak może to inaczej wyjaśnić. – Są zrobione z bardzo bliska. Z naprzeciwka.
Brunet przez chwilę nie wiedział, co dziewczyna insynuuje, ale wzrokiem przekazała mu swoją teorię i pojął w mig, co miała na myśli. Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę domu. Wbiegli po schodach i ruszyli na piętro do pokoju Elli.
– Hej, a moja prywatność? – Trzynastolatka oburzyła się, kiedy dwoje nastolatków stanęło w jej pokoju tuż przy oknie i porównywali coś na swoim telefonie. – Co tam macie? – Kiedy zobaczyła zdjęcia, zrobiła się czerwona jak piwonia. – Co wy robicie, zboczeńcy?
– Ciiiii! – Brat nakazał jej milczenie, żeby nie zwabiła ojca. – Miałaś rację, Vero, są zrobione stąd. Widok jest, cóż, idealny. El, czy ty… – Nie wierzył, że o to pyta, ale musiał. – Czy ty robiłaś zdjęcia Jordanowi?
– Felix, jak możesz mnie w ogóle o to pytać? – W oczach zabłyszczały jej łzy. Czuła się niesłusznie oskarżona. – Nie zrobiłabym tego. Przecież wiesz, co sądzę o zboczeńcu z instagrama.
– Wiem, ale… lubisz na niego patrzeć przez okno. Masz nawet lornetkę i w ogóle.
– Lubię patrzeć, ale nie podglądać. Za kogo ty mnie masz? – Dziewczynka wygięła usta i wydawało się, że zaraz się rozpłacze. – Nigdy, przenigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. I jeszcze wrzucić do sieci? Felix!
– Przepraszam, musiałem się upewnić. – Brat zrobił przepraszającą minę i pogłaskał siostrę po ramieniu. Wierzył jej, ale to wcale nie ułatwiało sprawy.
– Wyjechaliście do Monterrey na Nowy Rok, prawda Ello? – Veronica zwróciła się do dziewczynki, powoli łącząc kropki. – Nikogo nie było w domu.
– Wróciliśmy dopiero w piątek wieczorem – przyznała, nadal lekko roztrzęsiona po ich insynuacjach.
– Zdjęcia dodano na bloga około południa. – Panna Serratos zweryfikowała swoje informacje. – Felix…
– Wiem. – Nie musiała mu tego mówić, sam aż się gotował na samą myśl. – Żyjemy w czasach, kiedy ludzie nie boją się nawet zastępcy szeryfa i włamują mu się bezprawnie do domu albo potajemnie podsłuchują. Co tu się, do diaska, dzieje?

***

Kiedy postanowił przylecieć do Meksyku, zależało mu tylko na zemście – chciał zniszczyć Conrada i Fabricia, chciał, żeby obaj dostali nauczkę za to, jak potraktowali go w przeszłości i odpowiedzieli za zniszczenie jego marzeń. Nie spodziewał się, że jego plan spali na panewce zanim na dobre się zacznie. Nie wiedział, że Camille McCord nie żyje i że Alice została odesłana do swojej biologicznej mamy. Nie sądził też, że zakocha się w żonie swojego śmiertelnego wroga, a jednak Santos Eric James DeLuna kompletnie odleciał. Był idiotą, wiedział to, czuł się jak totalny kretyn, bo przecież zdawał sobie sprawę, że to nie ma absolutnie żadnego prawa się udać. A jednak chciał być przy Emily, chciał jej pomagać, chciał wywoływać uśmiech na jej twarzy i chciał, żeby była szczęśliwa, nawet jeśli z tym dupkiem Fabriciem Guerrą. Zżerało go od środka, że Alice nazywa Guerrę tatą, że traktuje go jak swoją rodzinę, podczas gdy dla niego Guerra mógłby nie istnieć. Mógł go jedynie tolerować dla dobra Alice i Emily, ale nie był zdolny do niczego więcej, a przynajmniej tak sobie powtarzał.
Conrado natomiast go wykorzystywał, DeLuna doskonale o tym wiedział, ale tak naprawdę przestało go to już obchodzić. Pomagał mu w zemście na Fernandzie i sprawiało mu to nawet frajdę. Powoli zaczynał odnajdywać się w Meksyku, cieszył się, że może spędzać czas z Alice, polubił się z Lidią i o dziwo nawet praca nauczyciela nie była tak zła, jak się początkowo spodziewał. Miał kolegów, miał dobre życie, ale wtedy pojawił się Michael cholerny McConville i musiał to wszystko zburzyć informacją, że Erica James, jego matka, była agentką MI6. To jakiś absurd, a jednak – Santos nie znał rodziców, niewiele o nich wiedział poza tym, co powiedzieli mu dziadkowie, więc ciekawość wzięła górę. Łapał się na tym, że wykonuje polecenia Michaela bez zastanowienia i chociaż nie lubił mieć kogoś ponad sobą, w tej chwili nie był zdolny myśleć samodzielnie, więc potrzebował mózgu operacji, a tak się składało, że McConville jako stary wyjadacz miał sporo do powiedzenia na temat jego rodziców. Tak więc ambicją Santosa z dnia na dzień stało się dojście do prawdy. Kto zabił jego matkę – czy była to zemsta wywiadu za to, że zdradziła i zakochała się w obiekcie swojego śledztwa czy może rzeczywiście padła przypadkową ofiarą kartelu? W Meksyku niczego nie można było być pewnym.
– DeLuna, pracujesz w ferie? – Oliver Bruni zajrzał do pokoju nauczycielskiego i zdziwił go widok okularnika przy komputerze odchylonego nonszalancko na krześle. Podszedł do ekspresu do kawy i wcisnął guzik. – Nad czym tak pilnie pracujesz?
– Próbuję rozpracować kartel.
Oliver przekrzywił głowę, patrząc na młodszego mężczyznę z zaciekawieniem. Pomieszczenie wypełniło się zapachem świeżo zaparzonej kawy, ale Bruni chyba o niej zapomniał. Eric parsknął śmiechem.
– Żartuję, sprawdzam projekty trzeciej klasy. – Odwrócił w stronę nauczyciela ekran laptopa i pokazał mu prace swoich uczniów. – Zaczynam sądzić, że plotki o wielkich umiejętnościach w dziedzinie IT wśród pokolenia Z są mocno przesadzone. Za to jeśli chodzi o relacje na instagramie czy snapchacie, są mistrzami. Strach pomyśleć, co będzie, jak na rynek wejdzie TikTok.
– Co takiego?
– Taka aplikacja, ma wyjść we wrześniu w Chinach, nieważne. – DeLuna machnął ręką. – Nie ma dziś chyba treningu, prawda?
– Nie, ale lubię być przygotowany. Pracuję nad nową strategią, pusta szkoła pomaga mi się skupić.
– To tak jak mnie. No i szkolne wi-fi gwarantuje namiastkę anonimowości, kiedy chcesz się włamać na rządowe serwery.
Tym razem Oliver od razu się roześmiał, sądząc że to żart, a Eric nie rozumiał, co takiego zabawnego powiedział. Obserwował uważnie, jak były marines opuszcza pokój i zmarszczył czoło.
Oliver Laurence Bruni był synem Cateriny Bruni wywodzącej się z rodziny włoskich imigrantów. Urodził się w Los Angeles w 1980 roku i tam spędził sporą część swojego dzieciństwa. Wychowywał się w dzielnicy, w której panowała prawdziwa mieszanka kulturowa, więc od małego oswoił się z językami hiszpańskim i włoskim. Matka pracowała jako pokojówka w motelach, ale o ojcu dziecka Santosowi nie udało się znaleźć żadnej wzmianki ani w akcie urodzenia, ani nigdzie indziej. Kiedy Oliver skończył szkołę, zaciągnął się do wojska i wkrótce dostał się do elitarnej jednostki marines. Miał na swoim koncie mnóstwo sukcesów, już w pierwszym roku po poborze szkolił młodych rekrutów i od początku wykazywał się wielkim zaangażowaniem i umiejętnościami. Po trzydziestce odszedł jednak z armii, przechodząc na wcześniejszą wojskową emeryturę i zajął się zawodowo piłką nożną, która zawsze go pasjonowała. Trenował głównie żeńskie drużyny w Texasie. Z ostatnią w San Antonio osiągnął największe sukcesy w poprzednim sezonie 2014–2015 – zdobyli mistrzostwo stanu.
Oliver Bruni miał niemal nieskazitelny życiorys. Był normalnym obywatelem z kilkoma mandatami za przekroczenie prędkości, nic wielkiego. Jedna bójka w barze, która skończyła się nocą w areszcie, ale Bruni nie występował w niej jako prowodyr, a jedynie odciągał kolegę, z którym byli razem na przepustce i dostało mu się rykoszetem. Santos czytał to wszystko, drapiąc się jednocześnie po głowie. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że Oliver jest po prostu nudziarzem, a jednak sam trener Jose Manuel Rodriguez polecił go na swoje stanowisko, dał mu świetne referencje, więc coś musiał w nim dostrzec. Jako nauczycielowi nie można mu było nic zarzucić. Nic z wyjątkiem małego epizodu w jego karierze trenerskiej w 2013 roku.
DeLuna poprawił zsuwające się z nosa okulary, zacierając ręce. Być może nie było to nic takiego, a może właśnie to, czego szukał. Prywatna szkoła w Austin, w której wtedy pracował Oliver mogła poszczycić się świetnie zapowiadającą się żeńską drużyną. Niedźwiedzice z Austin pięły się w tabeli w zawrotnym tempie, głównie za sprawą nowego trenera, który wprowadził powiew świeżości do zespołu. W szkole pojawiły się jednak pewne plotki, niczym niepotwierdzone, a nawet zdementowane i placówka bardzo się starała, by zamieść wszystko pod dywan. Pewna uczennica, świetna rozgrywająca Samantha Gutierez, nagle została posadzona na ławce rezerwowych. Nikt nie mógł pojąć decyzji trenera Bruniego, wszyscy wróżyli jej świetlaną przyszłość w drużynie uniwersyteckiej, ale według niektórych źródeł Samantha nie dogadywała się z trenerem. Krytykowała wiele jego decyzji, a jedną z nich okazało się mianowanie Aarona Greenfielda na asystenta trenera.
Santos przygryzł policzek, przypatrując się osiemnastoletniemu uczniowi – rozwiane włosy w kolorze ciemny blond, niebiesko-zielone oczy, atletyczna sylwetka. Coś podpowiadało DeLunie, że Aaron nie dostał tej posady ze względu na swoje umiejętności. Sam grał w męskiej drużynie, która jednak osiągała mierne rezultaty. Samantha zdecydowanie była lepszą kandydatką, jej CV było imponujące, nawet jak na uczennicę liceum. Nic więc dziwnego, że była rozżalona i zaczęła niezbyt pochlebnie wypowiadać się o panu Brunim, twierdząc, że jego i Aarona łączą intymne kontakty. Według jej relacji, nakryła Olivera i Aarona w jednoznacznej sytuacji w sali gimnastycznej po zajęciach. Dyrekcja szkoły uznała to za niecną próbę zemsty za brak awansu i wkrótce dziewczyna stała się szkolnym pośmiewiskiem. DeLuna zacisnął wargi, żeby nie przekląć pod nosem. Znał tego typu szkoły – elitarne, do których dostają się tylko dzieciaki bogatych rodziców lub zwykłe szaraczki, które jednak pracują pilnie, by zdobyć stypendium. Santos nie wiedział, czy Samantha mówiła prawdę – mogła równie dobrze skłamać, zbyt zazdrosna o kolegę ze szkoły – ale wiedział za to, że została uznana za kłamczuchę ze względu na swoje pochodzenie. Była mieszańcem, co tu dużo mówić, a takie osoby zwykle stają się kozłem ofiarnym, bo nikt nie bierze ich na poważnie. Znał to aż za dobrze, on sam w końcu też był z tego powodu wyśmiewany w szkole, dlatego wolał używać drugiego imienia, by nie rzucać się w oczy jako „obcy”.
Samantha stała się obiektem wyzwisk i szykanowania, znalazła się na absolutnym marginesie szkolnego społeczeństwa, mimo że wcześniej rówieśnicy darzyli ją sympatią. W tym samym roku pojechała na koedukacyjny obóz piłkarski do San Diego, ale szybciej z niego wróciła, twierdząc, że źle się czuje. Matka znalazła ją martwą w ich domu w Austin po tym, jak Samantha podcięła sobie żyły w wannie.
„Tak to jest, jak podpadasz trenerowi” – głosiły niektóre komentarze pod artykułami na szkolnym forum internetowym, które teraz było już zablokowane. Szkoła usuwała niewygodne wpisy, ale Eric z łatwością uzyskał do nich dostęp. Uczniowie gadali, nie tak łatwo było zamknąć im usta, a DeLuna poczuł, że Samantha padła ofiarą zastraszania i hejtu ze strony rówieśników i nauczycieli, którzy w znakomitej większości opowiedzieli się za Brunim i Aaronem. O ironio, asystent trenera, był również synem senatora z Teksasu, a Santos zbyt był inteligentny, by wierzyć w przypadki.
– Po jaką cholerę przyjechał do Meksyku? – Eric zadał sobie to pytanie na głos, bo nie znał odpowiedzi.
Wiedział tyle, co Michael – Oliver był członkiem kartelu, więc chciał pilnować biznesu na miejscu, nie było innego powodu. Z ciekawości sprawdził Aarona i co teraz porabiał. Były kochanek Bruniego studiował na Harvard Business School i prawdopodobnie chciał iść w ślady ojca. Oliver nie utrzymywał z nim już później kontaktu, a jeśli tak, to bardzo dobrze się z tym krył, bo Santos nic na ten temat nie znalazł. Podobnie zresztą jak na temat rekrutacji do Los Zetas. Wiedział, że będzie musiał przysiąść nad tą sprawą dłużej.
– Gadasz sam do siebie?
Podniósł wzrok znad laptopa po usłyszeniu tego zapytania, które napłynęło od strony drzwi do pokoju nauczycielskiego. Był zirytowany, że ktoś śmie mu przeszkadzać w śledztwie. Miał zamiar poczytać więcej o Samancie Gutierez, ale nie było mu to dane. Eric zmarszczył czoło, przez chwilę nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Joel? Joel Santillana, to naprawdę ty? – Nie mógł się powstrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem. – Nigdy przez myśl by mi nie przeszło, że spotkamy się w Meksyku. Co ty tu robisz?
– Przyjechałem na ślub. – Starszy mężczyzna uściskał znajomego, śmiejąc się serdecznie. – A właściwie spóźnione zaręczyny.
– Jakie zaręczyny? Ach… – DeLuna skrzywił się na samo wspomnienie. – Zapomniałem, że Bazyliszek wychodzi za mąż za gubernatora. Po twojej minie widzę, że nie miałeś pojęcia.
– Zielonego. Julie taktownie zapomniała wspomnieć, że ma rodzeństwo. Victor Estrada sam mnie odnalazł i zaprosił. Trochę dziwny gość, ale podoba mi się. Tylko…
– Nie pasuje w ogóle do twojej wrednej siostry? – podsunął DeLuna, a Joel musiał się z nim zgodzić. Uśmiechnął się przepraszająco, sam ubolewając nad tym, że nabija się z Julietty za jej plecami.
– Dlaczego Bazyliszek? Tak na nią tutaj mówią?
– Ano. Daje uczniom w kość, a jej wzrok może zabić.
– W Londynie mówili na nią „kij w tyłku”.
– Tutaj też się to zdarza. – Santos prychnął złośliwie pod nosem. – Nigdy nie rozumiałem, jak ona może być taka… – Tutaj okularnik wzdrygnął się, a jego palce zacisnęły się w powietrzu niekontrolowanie. – Podczas gdy ty jesteś taki… spoko.
– Magia. – Joel wolał nie wchodzić na grząski grunt. – Jesteś nauczycielem. Czy na to nie trzeba mieć jakichś papierów?
– Trzeba. Za kogo ty mnie masz, Joel? Jestem profesjonalistą.
– I skończyłeś pedagogikę?
– Nie, kurs nauczycielski. – Eric oparł się o blat, na którym znajdował się ekspres do kawy i czekał na kolejną dawkę swojej kofeiny. – Wiesz, że można zrobić korespondencyjnie?
– Yhmm. – Santillana nic więcej nie powiedział, wolał nie wnikać w szczegóły. Znał Erica krótko, ale na tyle dobrze by wiedzieć, że nie był znany ze swojej prawdomówności. – Wpadłem się tylko przywitać. Zaraz jadę do San Nicolas, czeka mnie rundka odwiedzin.
– Na długo zostajesz?
– Przyda mi się urlop. Poza tym zaczyna mi się tutaj podobać. Myślę nad rozkręceniem jakiegoś biznesu. Mam trochę oszczędności i bez sensu, żeby leżały w banku i się marnowały.
– A słyszałeś o czymś takim jak lokata? Albo gra na giełdzie? – Santos spojrzał na niego z politowaniem. Jeśli chodzi o pieniądze Joel zawsze był raczej nieodpowiedzialny finansowo, oględnie mówiąc, co ich do siebie zbliżyło, bo Santos sam uwielbiał pieniądze i kiedy je miał, lubił poszaleć.
– Nie mam smykałki do giełdy, ale nieruchomości brzmią zachęcająco.
– Ty i nieruchomości? Nie znosisz siedzieć w jednym miejscu, zresztą twoja praca ci na to nie pozwala. Kim jesteś i co zrobiłeś z Joelem Santillaną?
– Może dorosłem. – Mężczyzna podrapał się po podbródku, a zaraz potem się roześmiał, jakby sam odrzucał od siebie ten pomysł. – Estrada kupił piękny dom na przedmieściach, tutaj są naprawdę niezłe perełki. Może się rozejrzę. Przydałaby mi się porada prawnika.
– Mogę ci kogoś polecić, jeśli chcesz. Mecenas Aguilar jest świetna. I twoja siostrunia pewnie przyznałaby mi rację. – Santos ostatnie słowa dodał już nieco ciszej ze złośliwym uśmieszkiem, ale na jego nieszczęście Santillana doskonale go usłyszał i poprosił o wyjaśnienie. – Nic takiego, tak tylko mówię. Słyszałeś, że Conrado Saverin jest tutaj zastępcą burmistrza?
– Pieprzyć odwiedziny u krewnych w San Nicolas. – Joel rozsiadł się przy stole w pokoju nauczycielskim. – Opowiadaj, DeLuna, chcę znać wszystkie szczegóły.

***

Przerwa świąteczna powoli dobiegała końca, a Jordan miał wrażenie, że ma na głowie jeszcze więcej niż w trakcie, kiedy zajęcia odbywały się normalnym rytmem. Niedzielne bliskie spotkanie z Romami i wiadomość, że Theo stoi za morderstwem Jonasa Altamiry, wpłynęły na niego bardziej niż chciał się do tego przyznać. Nie co dzień dowiadujesz się w końcu, że znajomy z dzieciństwa lubi przestrzeliwać czyjeś tchawice strzałami. Nadal powątpiewał w słowa Manfreda i nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Czuł, że musi rozwikłać tę zagadkę za wszelką cenę. Na dodatek Lidia Montes wciąż mu o tym przypominała i chciała prowadzić śledztwo, a to wcale nie pomagało oczyścić umysłu.
– Jordan, słuchasz mnie?
Kevin Del Bosque szedł wolnym krokiem obok niego i gadał jak najęty, a on wyłączył się, pogrążając się w swoich własnych ponurych myślach. Wracali z boiska w Valle de Sombras, gdzie grywali wieczorami z kilkoma znajomymi. Było to odprężające i Jordan o dziwo lubił tę ich wieczorne eskapady. Nie musiał wtedy myśleć, ale kiedy mecz się kończył, momentalnie wracał do brutalnej rzeczywistości
– Kręcisz tę piłkę, od kiedy skończyliśmy grać. – Chłopak z rozbawieniem wskazał na piłkę do koszykówki, którą Jordi podkręcał na palcu zupełnie tego nieświadomy.
– Ach, to taki bezużyteczny talent, który mam. – Uśmiechnął się półgębkiem i schował piłkę pod pachę. – Daj mi cokolwiek, a mogę kręcić godzinami jak cyrkowiec.
– Czyli lubisz kręcić. – Kolega pokiwał głową, a widząc uniesione do góry brwi Jordana, westchnął. – Nie jestem głupi, Jordan. Wiem, że próbowałeś wybadać mojego ojca, stąd to twoje nagłe zainteresowanie integracją ze mną i moimi kumplami na boisku do kosza. W porządku, nie mam ci za złe. Sam pewnie też bym tak zrobił. Ale przyznaj, lubisz te nasze mecze. Brak punktów, gra dla samej frajdy, zero publiki – jest inaczej niż na murawie w szkole.
– Lubię – przyznał i chciał przeprosić Kevina, ale ten tylko pokręcił głową, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że wszystko między nimi gra. Młody Del Bosque naprawdę był w porządku gościem. – Jak sytuacja w domu?
– Bywało lepiej – przyznał zgodnie z prawdą uczeń biol-chemu. – Ojciec siedzi w domu, nadal jest zawieszony i czeka na oficjalną decyzję doktora Fernandeza i rady lekarskiej. Maya o niczym nie wie – rodzice powiedzieli jej, że ojciec ma chorobowe z powodu bólu kręgosłupa, dlatego nie chodzi do pracy. Kwestią czasu jest, kiedy dowie się w szkole, że jej ojciec jest alkoholikiem, który przychodził do pracy pod wpływem.
– Mnóstwo ojców w Pueblo de Luz ma ten problem.
– Ale nie każdy odpowiada za ludzkie życie.
Z tym kłócić się nie dało i Jordan sam za dobrze to wiedział. Był ostatnią osobą, która stawałaby w obronie doktora Matiasa Del Bosque, więc po prostu postanowił to przemilczeć.
– Ale korepetycje z biologii nadal aktualne? – Kevin wolał się upewnić. Jego nowy kolega nie miał już żadnego pretekstu, żeby spędzać z nim czas, ale naprawdę dobrze się dogadywali i jego stopnie z tego przedmiotu się polepszyły.
– Jeśli chcesz. Ale nie rozumiem, po co to robisz. Nie chcesz iść na medycynę, nie potrzebujesz matury z biologii, nie musisz iść w ślady ojca. – Guzman wzruszył ramionami, ponownie podkręcając piłkę na palcu i obracając ją drugą dłonią coraz szybciej.
– Nie popisuj się. – Del Bosque wyrwał mu piłkę z ręki, śmiejąc się przy tym i ruszając dalej ulicą. – Nie chcę iść na medycynę, ale potrzebuję biologii, bo… – Zawahał się i jego policzki poróżowiały. – Nie powiem ci, bo będziesz się ze mnie śmiał.
– Nie śmieje się z cudzych ambicji. Każdy ma prawo robić w życiu to, na co ma ochotę.
– No więc… Chcę zostać weterynarzem.
– Okej.
– Śmiejesz się. – Kevin wycelował w niego oskarżycielsko palec, doszukując się złośliwego uśmieszku na twarzy Jordana, ale on po prostu miał z reguły taką minę.
– Nic podobnego. To ma sens. Zainteresowałeś się tym wężem w noc sylwestrową. Podobno analizowałeś wszystkie możliwe scenariusze i byłeś nawet dopytać o te koty w lecznicy. To nie jest głupie.
– Tak myślisz? Ojciec tego nie pochwali.
– Bez obrazy, Kevin, ale twój ojciec nie ma tutaj nic do gadania. – Jordan trochę się zirytował. Matias nie był odpowiednim człowiekiem, żeby prawić komuś morały.
– O wilku mowa.
Kevin spoważniał na widok ojca. Doszli akurat do ogrodzenia domu Del Bosque i Matias grzebał pod maską swojego auta, które stało na podjeździe. Na widok syna uśmiechnął się, ale kiedy zobaczył, kto mu towarzyszy, mina mu zrzedła.
– Jedziemy z Mayą do kina. Masz ochotę się przyłączyć? – zapytał Kevina, ale ten przeszedł obok niego bez słowa i zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe. Anestezjolog zacisnął dłonie w pięści i skupił wściekłe spojrzenie na Jordanie. – Pewnie jesteś z siebie zadowolony. Podpuszczasz mojego syna, nastawiasz go przeciwko mnie.
– Nikogo nie trzeba podpuszczać, Kevin ma rozum i sam umie myśleć krytycznie. – Guzman stał w odpowiedniej odległości od mężczyzny i dla pewności schował dłonie do kieszeni bluzy, żeby nie kusiło go użycie pięści. – Ponosisz konsekwencje swoich działań.
– Nic złego nie zrobiłem.
– Nie zauważyłeś, że dziecko obudziło się podczas operacji. Byłeś zalany w trupa, źle oceniłeś dawkę. Masz szczęście, że Izan Pereira tego nie pamięta, bo sprawiłbyś mu traumę na całe życie. – Guzman ze złością wpatrzył się w nienawidzonego lekarza, nie rozumiejąc, jak to możliwe, że istnieli ludzie, którzy nie potrafili wziąć odpowiedzialności za swoje czyny.
– W porządku, przesadziłem. – Matias przyznał, czym trochę zdziwił nastolatka, ale kolejne słowa sprawiły, że poczuł tylko większą złość. – Ale na pewno nie odpowiadam za śmierć pani Angelici Pascal. Była też moją nauczycielką, lubiłem ją. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jej operacja przebiegła wzorowo.
– Mówisz tak, jakbyś sam siebie chciał przekonać. – Jordi prychnął lekko, ale w gruncie rzeczy nie chciał marnować energii na tego patałacha. – Jeśli nie zrobiłeś nic złego, nie masz się czego obawiać. Osvaldo i izba lekarska na pewno dojdą do prawdy.
Odwrócił się na pięcie i chciał odejść, bo nie mógł już dłużej patrzeć na anestezjologa, ale ten zatrzymał go słowami:
– Nie dostałem strzały. – W głosie Matiasa pobrzmiewała już lekka desperacja, jakby łapał się ostatniej deski ratunku. – Gdybym był winny, gdybym zrobił coś nie tak, dostałbym strzałę od Łucznika Światła.
– Czy dla ciebie naprawdę wyznacznikiem dobra i zła jest to, czy dostaniesz jakiś głupi fragment z Biblii? – Jordan odwrócił się w jego stronę, nie wierząc własnym uszom. – Jeśli nie oberwałeś strzałą, oznacza to, że masz pozostać bezkarny i dalej sobie funkcjonować w swoim małym światku, robiąc to, co ci się żywnie podoba, nawet jeśli przy tym krzywdzisz innych? Jeśli nie ma kary, nie ma i przestępstwa – to twoja logika?
– Nie to miałem na myśli. Po prostu El Arquero zna się na rzeczy. Gdyby uważał, że jestem winny, nie wahałby się.
– Więc siedź i czekaj na swoją strzałę, jeśli chcesz. Albo możesz przyznać się do błędu otwarcie i sam odejść z pracy, zachowując resztki godności. – Jordan nie chciał już dłużej kontynuować tej rozmowy. Odszedł, zostawiając anestezjologa z mętlikiem w głowie.

***

Osvaldo Fernandez nie był typem majsterkowicza, ale uznał, że takie zajęcie jak remont kuchni będzie idealną okazją do zacieśniania więzi z synem. W pracy był prawdziwy kocioł, martwił się o Lucię i te dzieciaki od Ledesmów, a poza tym na głowie miał naprawdę mnóstwo papierkowej roboty, więc odpoczynek był mu potrzebny, by nie popełniać już więcej błędów jak w przypadku Ofelii Ibarry. Oddelegował trochę zadań w szpitalu i mógł szybciej wychodzić z pracy, a póki Nacho miał wolne w szkole, mogli razem pobyć i pogadać po męsku. Nastolatek nie wydawał się jednak zachwycony, kiedy wrócił z Veracruz. Podczas gdy Aldo zdejmował stare płytki podłogowe, jego syn kręcił nosem i wzdychał ze zniecierpliwieniem. Nie pomagał też fakt, że Deisy i Chanelle kręciły się pod nogami ze swoimi lalkami Barbie. Młodsza dziewczynka upodobała sobie nową lakę Kena, któremu zrobiła kominiarkę ze starej skarpety brata, a z patyczków znalezionych w ogrodzie skleciła maleńki łuk.
– A masz, ty przebrzydły gnojku! – krzyknęła, a jej lalka posłała „strzałę”, którą okazała się być złamana zapałka, w stronę lalki trolla, która padła na blat kuchenny, czemu towarzyszyły efekty dźwiękowe wykonane przez starszą siostrę.
– Deisy, nie wyrażaj się tak. – Osvaldo podniósł głowę na sześciolatkę, zastanawiając się, czy przypadkiem jego córki nie oglądały znów telewizji nieodpowiedniej do swojego wieku.
– A masz, ty przebrzydły… przebrzydły… – Deisy szukała odpowiedniego synonimu, marszcząc nosek, na których spoczywały dziecięce okulary. – Perezie! – krzyknęła w końcu, na co nawet Nacho parsknął śmiechem.
– No co? – spojrzał na ojca, który miał karcącą minę. – Nie możesz ich winić, że Pueblo de Luz jest jak pieprzona telenowela. Podszedł do siostry i wyrwał jej Kena z ręki. – Czy to ma być ten zegarmistrz światła purpurowy?
– Łucznik Światła i dobrze o tym wiesz! – Deisy wystawiła w jego stronę język, zabierając swoją własność i poprawiła lalce „kominiarkę”. – Łucznik ostatnio chyba odpoczywa, prawda? Nie mówili o nim nic w wiadomościach.
– Od kiedy to oglądasz wiadomości? – Aldo tym razem był wyraźnie rozbawiony. Prawdą było, że i on z niepokojem śledził nowinki związane z miejscowym bohaterem. – Nawet bohaterowie muszą czasem odpocząć.
– Tak, pewnie El Arquero wygrzewa się gdzieś na Karaibach w swojej kominiarce – prychnął Nacho, podając Aldowi narzędzia, o które poprosił.
– Nie, El Arquero nigdzie nie wyjeżdża – stwierdziła z pełnym przekonaniem rezolutna dziewczynka.
– Skąd wiesz?
– Bo ma tutaj robotę. – Deisy wyciągnęła z pudła lalkę z długimi blond włosami. Następnie zwróciła się do starszej siostry, instruując ją, jak ma dalej przebiegać zabawa. – A teraz, Chanelle, Łucznik uratuje księżniczkę z rąk wstrętnego Pereza i będą żyli długo i szczęśliwie. W sypialni.
– CO?! – Osvaldo podniósł się z klęczek i uderzył się w kant blatu. Rozmasował głowę z grymasem bólu na twarzy. – Jak to w sypialni?!
– No, tak się dzieje w telenowelach, które ogląda Marisa. Mężczyzna ratuje kobietę, całują się, a potem znikają w sypialni i Marisa mówi, że żyją długo i szczęśliwie.
– Marisa pozwala wam to oglądać? – Aldo poczuł się zakłopotany. To zdecydowanie za wcześnie na takie rozmowy z córkami.
– Zawsze wyłącza telewizor, jak wchodzą do sypialni. – Chanelle rzuciła rezolutnie. – Wtedy kończy się odcinek.
– Wtedy się dopiero zaczyna – wtrącił Ignacio, nie mogąc się powstrzymać i uśmiechając się szeroko.
Osvaldo zdziwił widok jego uśmiechu do tego stopnia, że nawet nie skarcił córek za oglądanie telenowel z jego byłą żoną. Ignacio był w dobrym humorze i miło było widzieć go takim.
– Tato, czy Mari zostanie z nami na długo? Lubię, gdy z nami mieszka. – Chanelle uczesała swoją lalkę Barbie, przygotowując ją na wielką scenę uratowania z rąk trolla Pereza.
– Nie wiem, skarbie. Zostanie tak długo, jak będzie chciała. – Aldo cieszył się, że Marisa odłożyła w czasie powrót do stolicy. Miał wrażenie, że to jej obecność jest powodem dobrego samopoczucia syna, więc jego plan działał. – Ale wolałbym, żebyście oglądały raczej bajki.
– Dobrze, tato. Poprosiłyśmy mamę o Robin Hooda, ale to strasznie stara bajka. Musiałyśmy wypożyczyć w videotece. – Deisy, która urodziła się w wieku cyfryzacji, była zdziwiona, że istniało w ogóle coś takiego jak kasety VHS.
– A nie możecie oglądać czegoś, gdzie nie ma łuków?
– Łuki są w modzie. Lubię łuki. Szkoda, że noszę okulary, bo tylko przeszkadzają. Ale jak będę starsza, to zapiszę się na łucznictwo. Mama powiedziała, że mogę, a pani Serratos uważa, że to najlepszy czas na treningi. – Deisy wydawała się mieć już cały plan.
Chanelle wolała raczej stroić lalki w sukienki, więc nie odzywała się, a Aldo poszedł po jakieś narzędzia do garażu, więc Ignacio został na chwilę sam z sześcioletnią siostrą.
– Hej, Deisy… – zaczął z ciekawością, próbując ją podejść. – Czy ty widziałaś jego twarz?
– Kogo? – Dziewczynka przyczepiała właśnie płaszcz w stylu Zorro do pleców swojego Kena i wydawała się być kompletnie nieświadoma motywów brata.
– Jak to kogo? – warknął, bo rozmowa z dziećmi była dla niego koszmarem. – No Łucznika Światła, a kogo innego? Przecież podobno cię uratował wtedy przed tym samochodem Jonasa Altamiry.
– Nie widziałam jego twarzy – przyznała, powodując, że Nacho odczuł lekki zawód. Po kolejnych słowach siostry zakrztusił się jednak śliną. – Ale i tak mam pomysł, kto nim jest.
– Przeszkadzam?
Remmy Torres wszedł do środka, rozglądając się po rozwalonych płytkach podłogowych. Deisy spanikowała i szybko ucichła, a Ignacio nie wiedział, czy ma się cieszyć na widok kolegi czy może ma go przekląć, bo przeszkodził w takim momencie.
– Co tu robisz?
– Drzwi były otwarte. Twój tata mówił, że potrzebujecie pomocy z remontem, więc wpadłem zobaczyć, czy mogę się przydać. Cześć, dziewczyny – zwrócił się do dzieci, a one pomachały mu rączkami.
– Znasz się na budowlance, Jeremiah? – Deisy zabrzmiała jakby była dorosła, często się tak zgrywała i Nacho złapał się za głowę, bo robiła mu obciach.
– Coś tam potrafię. I wystarczy Remmy.
– Ale mnie się podoba Jeremiah. – Chanelle wtrąciła się do rozmowy. – Brzmi bardziej dostojnie.
– Tak. – Deisy zgodziła się z siostrą. – Brzmi biblijnie.
– Biblijnie?
– Tak, jak prorok Jeremiasz. Ksiądz Ariel czytał o tym ostatnio w kościele, coś o zepsuciu proroków Jerozolimy. Jeremiasz był zły, pisał, że ci ludzie nie nawracają się ze swojej niegodziwości i stali się jakąś Sodomnią i Gamorą. – Sześciolatka podrapała się po nosie plastikową ręką trolla, którą wyrwał właśnie jej miniaturowy Łucznik.
– Gamora to jest w „Strażnikach Galatyki”, głupia. – Ignacio uderzył się dłonią w czoło, po raz kolejny czując, że sześciolatka pogrąża go w oczach Torresa. – Księdzu chodziło o Sodomę i Gomorę.
– Nie widuję cię w kościele, Remmy. Nie chodzisz? – Deisy pozostawiła uwagę brata bez komentarza. – To nic nie szkodzi, ale czasem fajnie posłuchać księdza Ariela. Msze dla dzieci są dużo ciekawsze niż kiedy prowadził je wujek Hernan. To znaczy ojciec Horacio – poprawiła się i skrzywiła się lekko. – Wujek Horacio nie jest miły.
– Nie, nie jest – przyznał jej rację Nacho, ale nie dane im było kontynuować rozmowy, bo do kuchni wrócił Aldo z narzędziami.
– Ach, Jeremiah, miło, że wpadłeś. – Uścisnął dłoń koledze z klasy syna i zaproponował coś do picia. – Jak się udał sylwester?
– Było… dużo wrażeń. – Remmy posłał ukradkowe spojrzenie Ignaciowi, który odwrócił się i poszedł do małej turystycznej lodówki, by przynieść napoje, jako że ich pełnowymiarowa lodówka była aktualnie odłączona.
– Jakieś ciekawe historie? Romanse? – Aldo zaśmiał się cicho na widok zawstydzonych min dwóch nastolatków. – Dajcie spokój, przyjaźnię się z Fabianem od lat, jeździłem do Veracruz na wakacje. Wtedy to jeszcze nie była Niezapominajka, a bardziej „różowa landryna”, ale nadal działo się tam całkiem sporo.
– Tak, tak, wiem, że tam pierwszy raz ty i mama… – Ignacio skrzywił się na samo wspomnienie.
– Byłeś Casanovą, Osvaldo? – Remmy zwrócił się do doktora tak, jak ten go o to prosił, po imieniu, i przysiadł w kuchni, by wysłuchać historii.
– Ja? Nic z tych rzeczy. W szkole musiałem nadrabiać urokiem i sprytem, bo nie byłem zbyt popularny wśród dziewcząt – przyznał Fernandez zgodnie z prawdą. – To na Fabiana się rzucały, bo miał ten wizerunek nieosiągalnego. Im mniej zauważał dziewczyny wokół, tym bardziej do niego lgnęły. Ja byłem zwykłym przeciętniakiem, ale nie narzekam, bo dzięki temu zbliżyłem się do swojej przyszłej żony. Ona była przyzwoitką Normy na pierwszej oficjalnej randce z Fabianem, a ja byłem jego skrzydłowym. Pamiętam, że miała na sobie…
– Czerwoną sukienkę – dopowiedział za niego znudzonym tonem Ignacio. Słyszał to już tyle razy, że miał ochotę puścić pawia. – Z kokardą z tyłu.
– Dokładnie tak. – Aldo lekko się zmieszał, ale Remmy okazywał zainteresowanie, więc kontynuował historię dla niego: – Marisa zawsze doprowadzała mnie do szewskiej pasji, była dla mnie jak płachta na byka. Ta czerwona sukienka to wtedy był dla mnie najgorszy koszmar. Nie mogłem uwierzyć, że przez Fabiana jestem postawiony w takiej sytuacji. No ale nic, musiałem pomóc kumplowi. Kłóciliśmy się z Marisą połowę wieczoru, drugą połowę się całowaliśmy. Wy chłopcy tego nie znacie.
– Dlaczego, tato? – Deisy odezwała się zza kuchennego blatu i dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że dwie pannice podsłuchiwały całą rozmowę.
– Bo teraz randkowanie wygląda inaczej. Mam wrażenie, że jest ograbione z całej tajemniczości, nie ma już tej pasji i namiętności, tylko przesuwanie w prawo albo lewo na podstawie zdjęcia w Internecie. Nie idzie tak poznać drugiej osoby. Ja uważam, że prawdziwie można poznać i zakochać się w kimś tylko porządnie się z nim kłócąc.
– Ja słyszałem, że najlepszym sposobem jest po prostu przyjaźń. – Jeremiah napił się swojego napoju i zerknął z ciekawością na reakcję Ignacia, który był zawstydzony historiami ojca.
– Przyjaźń to dobre podwaliny pod udane małżeństwo. Ale bez tej iskierki ono długo nie przetrwa. Musicie znaleźć sobie kogoś, kto wzbudza w was ten żar, tę pasję. To musi być ktoś, kogo macie ochotę udusić, a zaraz potem wycałować.
– Brzmi jakbyś był psychopatą. – Nacho skrzywił się. – Ty i mama mieliście „to coś” i jednak się rozwiedliście. Twoja teoria jest bez sensu – warknął i wyszedł z pomieszczenia.
– Czasami dzieją się rzeczy, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć – przyznał zgodnie z prawdą Osvaldo, kiedy został sam na sam z Remmym. – Ale ja nadal szanuję Marisę i nie zapomniałem, że to moja pierwsza miłość. Moja żona, Rebe, dobrze o tym wie. Są różne rodzaje miłości, tak zawsze uczył mnie Valentin Vidal. Nie mogę stwierdzić, że jedna jest gorsza od drugiej, ale wydaje mi się, że niektórzy, tak jak ja, potrzebują właśnie takiej pasji. Wiesz o co mi chodzi, Jeremiah?
– Wydaje mi się, że wiem doskonale.

***

Był na siebie wściekły. Nie wiedział, kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli i jak to się stało, ale miał wrażenie, że nagle stał się chłopcem na posyłki mieszkańców Pueblo de Luz i okolic, którzy wzywali go, gdy trzeba było komuś dokopać. Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać, więc dlaczego nie mógł im odmówić? Odpowiedź była prosta – jego samego aż nosiło, żeby wlepić strzały niektórym osobom, a Pedro Ledesma sam się o to prosił.
Spotkanie z doktorem Julianem Vazquezem go zaskoczyło, nie spodziewał się, że to człowiek, który załatwia sprawy w ten sposób, ale widocznie wziął to wszystko bardzo do siebie jako ojciec chrzestny Diega Ledesmy. Łucznik czuł pewnego rodzaju dług wdzięczności wobec Javiera i Victorii Reverte, więc kiedy poprosili go o przysługę, nie wahał się. A w gratisie dostał jeszcze domowy sernik, więc był na wygranej pozycji. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł sernik. O Magiku można było powiedzieć wiele, ale nikt nie mógł mu odmówić, że robi najlepszy sernik w mieście.
Odwiedziny u Pedra Ledesmy były dziecinnie proste. Początkowo nie chciał wchodzić do środka, wolał nie widzieć tego człowieka twarzą w twarz, ale nie chciał też zwracać uwagi sąsiadów, więc wślizgnął się do domu, w którym cuchnęło alkoholem. Tania wódka nie była jednak w stanie przykryć smrodu spalonej skóry. Może to sobie wyobrażał, ale to było zupełnie tak, jakby ten zapach miał już tutaj pozostać, jakby wsiąknął w dywany i ściany, jakby ten dom dbał o to, by nikt już nigdy nie zapomniał, co się tutaj działo. Jakaś część Łucznika zapragnęła spalić ten budynek doszczętnie, zburzyć razem z fundamentami.
Ledesma drzemał przy włączonym telewizorze, butelka alkoholu ledwo trzymała się w jego zwisającej z poręczy ręce, a El Arquero po prostu nie mógł się powstrzymać. Niebieskie światło odbiornika kłuło w oczy po ciemności nocy, ale zmrużył je tylko, podpalił grot nasączony specjalną substancją i wycelował prosto w butelkę. Płomień buchnął wraz z hukiem roztrzaskanego szkła, a Pedro podskoczył w miejscu, krzycząc z bólu, kiedy płomienie liznęły jego palce.
– Nie jęcz tak. Ciesz się, że zachowałeś palce po tym, co zrobiłeś. – El Arquero nic sobie nie robił z wrzasków mężczyzny, który wyskoczył z fotela i wpadł na ścianę, przywierając do niej i dmuchając na dłoń, której wcale nic się nie stało. – Dramatyzujesz. Nie będziesz miał nawet pęcherzy. – Butem ugasił maleńkie ognisko i wycelował raz jeszcze w Pedra, który zamknął powieki, myśląc, że nadchodzi śmiertelny cios. Łucznik zawahał się przez chwilę, po czym westchnął i poluzował naciąg. – To nie jest zabawne, kiedy nawet nie patrzysz.
Wszyscy powinni wiedzieć, jaką łachudrą jest Pedro Ledesma i gdyby to od Łucznika zależało, wystawiłby go w świetle dnia, żeby napawać się jego wstydem. Nie był jednak pewny, czy ktoś taki jak on ma jakiekolwiek wyrzuty sumienia czy poczucie przyzwoitości, więc nie miało to najmniejszego sensu, a sprawiłoby tylko, że jego biedne dzieci cierpiałyby jeszcze bardziej. Łucznik nie chciał, żeby ta cała sprawa odbiła się na nich i żeby wszyscy w okolicy obmawiali ich za plecami. I tak w końcu się dowiedzą, ale nie powinno się to stać w taki sposób. Z wewnętrznej kieszeni czarnej przylegającej kurtki wyciągnął kartkę i wpatrzył się w nią intensywnie.
– Znam tę książkę bardzo dobrze, wiesz? – zwrócił się do pijaka zmodulowanym głosem, przez co ten zatrząsł się jeszcze bardziej, nadal przywierając blisko do ściany. – Ale nie przypominam sobie, żeby była w niej wzmianka o ojcu gwałcącym własne dzieci. Może pominąłem te fragmenty, bo zapewne nie były wcale zabawne. Jest za to sporo o kazirodztwie i Biblia zdecydowanie to potępia, ale jednak to nadal mnóstwo sprzeczności. Znasz historię Sodomy i Gomory? Na pewno. – El Arquero zaśmiał się gorzko pod nosem, obracając w rękawiczkach kawałek papieru. – Ale w kościele nie mówimy o tym, że Lot był niezłym sukinsynem. Niby taki dobry, miłosierny, a chciał wydać własne córki, dziewice, żeby lud Sodomy mógł się z nimi zabawić. Chciał w ten sposób ochronić swoich gości, dwóch aniołów, którzy akurat u niego nocowali, a na których chrapkę mieli sąsiedzi. Wyobrażasz sobie? Za to został nagrodzony i mógł uciec przed spustoszeniem miasta. A córki Lota? Też święte nie były. Co noc upijały go winem, bo chciały zajść z nim w ciążę. O czym one myślały, o zaludnieniu na nowo planety? Niedorzeczność.
El Arquero nadział kawałek papieru na grot, nie bawiąc się w przywiązywanie liścików. Pedro nie zasłużył na ładną otoczkę. Założył strzałę na cięciwę, okręcając się na pięcie i celując raz jeszcze w Pedra Ledesmę, tym razem z większej odległości. Ręce miał pewne – ani drgnęły, kiedy stał w swojej pozycji wyprostowany i patrzący na niego obojgiem oczu. Rzadko przymykał jedno oko, kiedy celował. Wolał mieć większe pole manewru, stara szkoła.
– Nieważne jak długo o tym myślę, nie jestem w stanie znaleźć dla ciebie odpowiedniego cytatu. Ale może to moja wina, bo nie jestem też w stanie pojąć, jak można zrobić coś takiego własnym dzieciom. Ręka mogłaby mi zadrżeć… – El Arquero udał, że zmienia lekko kurs, kierując strzałę wprost w ucho właściciela domu. – Ale to nie jest mój styl. A ty zasłużyłeś na dużo gorsze katusze, ogień piekielny, wieczne potępienie i takie tam.
Świst dał się słyszeć tak szybko, że Pedro nie zdążył zarejestrować, kiedy intruz wypuścił strzałę, a ta wbiła się tuż nad jego głową w obrazek wiszący na ścianie, który przedstawiał świętą rodzinę, a który Delfina i Pedro otrzymali od rodziców jako prezent ślubny. Kartka z Pisma Świętego głosiła:”Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą.” (List do Galatów, 5:19–21)
El Arquero nie został, by zobaczyć reakcję swojej ofiary na treść listu. Szczerze mówiąc, Ledesma pewnie i tak był zbyt pijany, by cokolwiek zarejestrować. Zaczynał żałować, że zgodził się na tę przysługę – ludziom takim jak Pedro i tak nic nie przemówi do rozsądku, nic nie sprawi, że zapłaczą, że przeproszą, że poczują jakiekolwiek wyrzuty sumienia, a nawet gdyby tak się stało, to i tak nie naprawią krzywd, które wyrządzili innym. Kiedy to do niego dotarło, zaczęła buzować w nim wściekłość. Spokój, które towarzyszyły mu w domu Ledesmów odeszły w cień, kiedy rozejrzał się po okolicy i jego wzrok padł na idealne ciche domostwa w pobliżu. Z jednej strony Renata Diaz, z drugiej Pablo Diaz, a na dokładkę Dick Perez, który zaszył się w swojej małej norce. Oni wszyscy byli współwinni, bo odwracali wzrok. Nie widzieli czy udawali, że nie widzą? Jak mogli nie widzieć? Może Diego i Aurora dobrze się kryli, może Delfina robiła dobrą minę do złej gry, ale jak można nie wiedzieć, że dziecko pod twoim nosem jest krzywdzone? Siniaki, blizny, oparzenia – czy machali na to ręką, twierdząc, że rodzeństwo pewnie jest niezdarne albo jakoś dziwacznie bawi się ze znajomymi? Łucznik mógł zrozumieć Ricarda Pereza – ostatecznie za jego dyrektorskich rządów działy się okropne rzeczy i nigdy nie kiwnął palcem, ale pielęgniarka i szeryf? Renata Diaz zarabiała na życie, pomagając ludziom, opatrywała rany i pewnie nie raz widziała ofiary przemocy domowej. Jej syn też obrywał od Damiana, więc nie było jej to obce. Może skoro miała własne dziecko w nosie, nie interesowały jej i obce dzieciaki, kto to wiedział. A ten cholerny Pablo Diaz? Był policjantem, powinien widzieć więcej od innych, powinien reagować, kiedy komuś działa się krzywda, ale może poza godzinami pracy już go nic nie obchodziło. Chlanie z Pedrem i Damianem pewnie było lepszą rozrywką. Oni wszyscy powinni ponieść karę.
Nie było tego w planach, doktor Vazquez nie prosił o to, ale Łucznik robił to też dla tych wszystkich dzieciaków, które kiedykolwiek musiały cierpieć z rąk swoich rodziców i opiekunów. Ze złością sięgnął do kołczanu i wypuścił strzałę wprost w drzwi wejściowe Renaty Diaz. Ta kobieta już dawno powinna dostać od niego cytat. Wiedziała, jakim człowiekiem jest Dick, praktycznie miała z nim drugą sekretną rodzinę, ale zawsze milczała. Strzała zakołysała się w drewnie, a przymocowany do niej cytat głosił: ”Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, ten grzeszy.” (List św. Jakuba, 4:17)
Zaniedbanie i obojętność czasami potrafiły wyrządzić więcej szkód niż bezpośrednie zło. Tak samo było z szeryfem Valle de Sombras, respektowanym Pablem Diazem, który miał nową kobietę i dziecko w drodze, ale był taką samą szumowiną jak reszta z nich. Jedyna różnica polegała na tym, że dobrze się z tym krył. Zamienił dzieciństwo Eleny Victorii w piekło, musiała szybciej dorosnąć, bo on najwyraźniej nie dojrzał do roli ojca ani męża. Pablo też zasłużył na swoją strzałę, kolejną zresztą: ”Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie." Wówczas zapytają i ci: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?" Wtedy odpowie im: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili". I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.” (Ewangelia wg św. Mateusza 25:41-45)
Z daleka można było uznać, że szeryf przytwierdził do drzwi jakiś plakat wyborczy, a Łucznika wcale by to nie zdziwiło. Stróże prawa powinni pozostać bezstronni, ale jednak Pablo Diaz już nie raz w swojej karierze udowodnił, że jest lojalny mamonie i butelce, a nie sprawiedliwości. O tym zresztą też mówiło Pismo Święte, ale Łucznik nie miał całego wieczoru, by wlepiać cytaty każdemu, kto mu się napatoczy. W tej chwili nie obchodziła go nawet reakcja Victorii Diaz de Reverte na to, że posłał jej ojcu kolejną strzałę. Mogli być sojusznikami, mógł lubić sernik jej męża, a jej synek był uroczy, ale robił to, co musiał i nie zamierzał tańczyć, jak inni mu zagrają.
El Arquero zacisnął kilka razy palce i rozluźnił je, jakby sam się powstrzymywał przed posłaniem kolejnej strzały tego wieczora. Dostrzegł ruch na piętrze domu Dicka Pereza i tylko to go otrzeźwiło. Stary dyrektor zerkał przez firankę w swojej sypialni i doskonale go widział w mroku nocy. Ubrania Łucznika zdawały się być teraz ciemniejsze niż noc, wybijając jego sylwetkę na tle okolicznych domostw. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc prosto w stronę okna, a Ricardo zmieszał się i zaczął się szamotać sam ze sobą. Czyżby szukał swojego pistoleciku? Może Julian Vazquez miał rację, może stary zaopatrzył się na przyszłość. Było coś zabawnego w obietnicy przysługi Juliana – jakby spodziewał się, że zamaskowany strzelec prędzej czy później trafi na jego stół operacyjny. Może Vazquez miał mylne wrażenie, że El Arquero zamierza specjalnie nadstawiać karku dla wszystkich, którzy go o to poproszą, ale wcale nie było to jego zamiarem. Dbał o swoją skórę i miał dosyć oleju w głowie, by nie prowokować niebezpiecznych sytuacji. Szczerze wątpił, by Dick mógł go trafić, ale i tak nie był na tyle głupi by czekać i to sprawdzić. Zamiast tego podniósł do góry rękę i pomachał mu, jakby witał starego znajomego. Z daleka widać było, że Dick zamarł w miejscu. Łucznik natomiast w teatralnym geście podwinął rękaw i ostentacyjnie popukał w tarczę zegarka na lewym nadgarstku, jednocześnie patrząc cały czas w okno Pereza, mając nadzieję przekazać mu całą nienawiść swoim wzrokiem. Był pewien, że stary profesor zrozumiał przekaz.
– Nie znasz dnia ani godziny, Perez. Ja jeszcze nie skończyłem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:56:13 03-07-24    Temat postu:

cz. 2

Ignacio nie wierzył, że Remmy przyjął propozycję ojca, by pomógł w remoncie i jak gdyby nigdy nic pojawił się w ich domu. Nie wierzył też, że miał czelność zdjąć koszulkę, kiedy zgrzał się, piłując jakieś deski w ogrodzie.
– Tu są dzieci, Torres, ubierz się – syknął w jego stronę, ale nikogo nie zwiódł. Tylko jego widok Remmy’ego bez koszulki tak wytrącał z równowagi.
Torres zerknął z zaciekawieniem na bawiące się nad basenem Deisy i Chanelle. Żadna nie była zainteresowana jego widokiem, więc tylko ich starszy brat tak to przeżywał. Uśmiechnął się mimowolnie i postanowił zagrać w tę grę.
– Twoje siostry nigdy nie widziały twoich kolegów bez koszulki?
– Moi kumple nie świecą gołymi klatami gdzie popadnie – warknął, zaciskając w kieszeni pięść. – Chyba że Franklin, ten to nigdy nie przegapił okazji, by się popisać, kiedy dziewczyny były w pobliżu.
Mówił prawdę – kiedy byli mali, Osvaldo zawsze chciał, żeby jego syn utrzymywał dobre kontakty z dzieciakami jego znajomych. Siłą rzeczy Nacho był zmuszony do zabaw z Franklinem i Jordanem, a także z Marcusem, Felixem i Quenem. Nie było tajemnicą, że nie przepadali za sobą, ale w tak małej mieścinie wszystkie przyjęcia dla dzieciaków były ogólno dostępne. W domu Fernandezów zwykle zbierała się cała hałastra, bo ogród był największy i jako jedyny miał basen. Kiedy dzieciaki podrosły, Nacho miał wolną rękę i mógł zapraszać, kogo chciał. Jako że Franklin był w szkole najpopularniejszym chłopakiem, zaproszenie jego było wręcz oczywiste – nie dość, że przyjaźnił się z jego kuzynem, to na dodatek oznaczało to, że przyjdą też same fajne dziewczyny. Zawsze lgnęły tam, gdzie pojawiał się Guzman, co strasznie irytowało Ignacia. Skrzywił się na wspomnienie zmarłego znajomego.
– Remmy, czy to coś bardzo ci przeszkadza? – Deisy przerwała rozważania brata, zwracając się do jego kolegi. Palcem wskazała na jego pompę insulinową.
– Czasami trochę uwiera mnie igła pod skórą, ale idzie się przyzwyczaić. Dlaczego pytasz? – Gość przypatrywał się rezolutnej dziewczynce z ciekawością.
– Bo też będę musiała coś takiego mieć i wolałabym wiedzieć.
– Nie będziesz miała żadnej pompy, głupia. – Nacho wywrócił oczami. Wścibska siostra znów robiła mu obciach przy Torresie. – Masz tylko przestać żreć tyle słodyczy.
– Mam za wysoki cukier. Mama kłuje mnie w palec codziennie, ma mnie obserwować. – Deisy wygięła maleńkie wargi, ubolewając nad tymi zabiegami. Pokazała Remmy’emu małą dziurkę na opuszku palca. – To strasznie boli. A potem muszę wysyłać wyniki doktorowi Gniotowi.
– Jakiemu doktorowi? – Remmy był pewny, że się przesłyszał. Roześmiał się, ale Ignacio miał nietęgą minę.
– Doktorowi Gniotowi. Jest tym doktorem od cukru, ale jest strasznie gruby. Chyba nie powinien być gruby, skoro każe pacjentom zrezygnować ze słodyczy, prawda? I zawsze brzydko pachnie papierosami. – Dziewczynka zastanowiła się nad tym, bo był to poważny problem. – I podobno dlatego popsuły mi się oczy, bo mam za duży poziom cukru. Doktor Gniot to potwierdził i mówi, że mogę mieć cukrzycę.
– Masz chyba na myśli doktora Alvareza. – Osvaldo wszedł do ogrodu, przynosząc więcej desek do cięcia. Skarcił córkę po tych słowach.
– Nie wiem, jak się nazywa, ale Jordi mówi na niego „doktor Gniot”, bo to konował. Nie wiem, co to znaczy „konował”, ale musi być to coś nieprzyjemnego, skoro Jordi tak mówi. – Deisy wzruszyła ramionami, ale zdawała się wierzyć osądowi starszego kolegi.
– Jordan nie powinien tak mówić. Poza tym uważa każdego lekarza za konowała. – Aldo dodał już nieco ciszej, bo nieco ubolewał nad postawą Guzmana w szpitalu.
– Ciebie nie – oznajmiła Deisy. – O tobie mówi, że jesteś dobry. O doktorze Julianie też.
– Będziesz wierzyć we wszystko, co ci powie, Guzman, co? Nawet jeśli powie, że ziemia jest płaska? – Nacho się zezłościł. Nie dość, że jego ojciec uwielbiał Jordana i jego medyczne popisy, to jeszcze siostry traktowały go jak członka rodziny. – Idź bawić się tymi głupimi lalkami.
– Sam jesteś głupi. – Deisy raz jeszcze wyciągnęła w jego stronę język i zanim zdążył coś powiedzieć, złapała Remmy’ego za rękę, ciągnąc go w stronę domu. – Chodź, Jeremiah. Pokażę ci mój pokój.

***

Silvia po raz kolejny została postawiona przed faktem dokonanym, ale przyzwyczaiła się już, że mąż podejmował decyzję bez uzgodnienia z nią czegokolwiek. Tym razem wymyślił przeprowadzkę Quena z El Tesoro do ich domu, choć nie wiedziała dlaczego to takie ważne. Syn Ofelii miał prawie osiemnaście lat, był samodzielny, nie wymagał specjalnej troski, więc równie dobrze mógł dalej mieszkać w pensjonacie. Fabian jednak uparł się na przeniesienie bratanka do nich, więc zgodziła się z wielką łaską i przyszykowała nawet sypialnię gościnną, z której Debora dopiero co się wyprowadziła. Na samą myśl, że Enrique miałby zamieszkać w pokoju jej zmarłego syna, robiło jej się niedobrze. Miało pozostać tak, jak było.
– Zwykle robię obiady na dwa dni, każdy odgrzewa sobie, kiedy ma ochotę – mówiła, tłumacząc Quenowi zasady obowiązujące w domu Guzmanów, kiedy tylko jej mąż przywiózł chłopaka prosto z lotniska. – Nikt na nikogo nie czeka z obiadem czy kolacją, więc po prostu jesz, kiedy jesteś głodny.
– Zanotowane. – Ibarra mruknął pod nosem, wpuszczając jednym uchem, a wypuszczając drugim.
Czuł się parszywie – mama była chora, musiała zostać w izolacji przez najbliższe kilka tygodni, a on oprócz krótkiej rozmowy na facetime, nie mógł się z nią zobaczyć. Na dodatek kazano mu się wyprowadzić z El Tesoro, więc był też daleko od Caroliny. Życie go nie oszczędzało. Żałował, że wracał do Pueblo de Luz, mógł lepiej zaszyć się w Veracruz ze swoją dziewczyną i nigdy tu nie wracać.
– No i chyba nie muszę ci mówić, że w tym domu obowiązuje całkowity zakaz sprowadzania dziewczyn. – Silvia kontynuowała swój wywód, pokazując mu pokój gościnny i pozwalając mu rozpakować jego najpotrzebniejsze rzeczy.
– A Jordan może? – zapytał z lekkim wyrzutem.
– Wbrew pozorom Jordan nie jest głupi, nawet on nie urządza sobie schadzek pod moim dachem. – Olmedo mówiła całkiem poważnie i Quena trochę zbiło to z tropu. Nie znał innych rodziców, którzy mówiliby tak otwarcie o seksie, więc trochę go to peszyło. – Kolegów możesz zapraszać w granicach rozsądku. Ważne, żeby nie kręcili się po domu i nie wchodzili do mojego biura.
– Moi koledzy nie są wścibscy, ale dzięki. – Ze złością rzucił na łóżko walizkę i zaczął powoli wyciągać ubrania. – Kiedy będę mógł wrócić na El Tesoro?
– Rozmawiaj z Fabianem, on podejmie decyzję. Masz wszystko, czego potrzebujesz?
– Tak, chyba tak – przyznał, omiatając wzrokiem nowe biurko, które Silvia wstawiła do pokoju specjalnie dla niego.
– To dobrze. Jakby nie odpowiadały ci obiady, w kuchni pod pojemnikiem z herbatą zostawiam zawsze gotówkę, więc możesz sobie coś zamówić. – Silvia jedną rękę miała już na klamce, kiedy wypowiadała te słowa. Spieszyła się i pewnie miała zamiar jechać do redakcji pomimo późnej pory. Quen nie rozumiał tej całej sytuacji, to wszystko nie miało sensu. – A jeśli planujesz nocować poza domem, zostaw wiadomość na lodówce.
– Żebyś się nie martwiła? – zapytał, powstrzymując złośliwe prychnięcie. Ciotka zmarszczyła brwi.
– Żebym wiedziała, czy obdzwaniać izby wytrzeźwień albo szpitale.
Wyszła, a on usiadł na łóżku i przez chwilę miał ochotę coś rozwalić. Doceniał gest wuja Fabiana, ale uważał go za niepotrzebny. Dobrze mu było na El Tesoro, miał swój pokój, na posiłki chodził do restauracji w pensjonacie albo jadał w szkole, miał Carolinę na wyciągniecie ręki. Hacjenda była romantycznym miejscem na randki, miała sporo urokliwych zakątków. A teraz utknął u wuja, z ciotką, która traktowała go jak zło konieczne i kuzynostwem, z których jedno prawie wcale się nie odzywało, a drugiego prawie wcale nie bywało w domu. Co za różnica, czy był w domu Guzmanów czy u doni Prudencji? I tak był sam.
Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mógł spać, bo dom ciotki i wuja był nienaturalnie cichy. Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś horrorze. Nie było też mu dane porobienie sobie jaj z Felixem, bo sypialnia gościnna, którą zajmował, znajdowała się na parterze i wychodziła na ogród, a Castellano miał pokój od strony ulicy, w dodatku na piętrze. Pozostawało więc kręcenie się bez celu i grzebanie po szafkach w kuchni w poszukiwaniu czegoś do przegryzienia. Przysiadł na kanapie w salonie i odpalił jakiś film, pożerając paczkę chipsów. Seans przerwał dopiero późno w nocy, kiedy usłyszał szczęk klucza w drzwiach. Wyłączył szybko telewizor i czekał w ciemności ciekawy, kto był łaskaw wrócić jako pierwszy.
– O której to się wraca do domu? – zapytał znienacka, włączając przy tym światło w korytarzu, czym oślepił na chwilę swojego kuzyna. – Wiesz, która jest godzina?
– A ty co, zegarmistrz? – warknął Jordan, mrużąc oczy i osłaniając je od jaskrawego światła. – Wracam, kiedy chcę. Matka ci nie mówiła?
– Gdzie byłeś? – Quen zatopił dłoń w paczce po chipsach i wrzucił sobie garść do ust, czekając na odpowiedź.
– Uczyłem się – odparł, idąc w stronę kuchni, by napić się wody.
– Uczyłeś się? Niby czego? – Ibarra miał niezłą frajdę, nagabując go w ten sposób. Nudził się, potrzebował rozrywki, a co mogło być lepszą rozrywką od nabijania się z własnego kuzyna?
– Anatomii. – Jordi nalał sobie wody z dzbanka i czekał, aż do Enrique dojdzie sens tych słów.
– Dlaczego uczysz się anatomii po nocach? – Ibarra przeżuwał powoli chipsy, czemu towarzyszyły charakterystyczne chrupnięcia, a Jordi posłał mu spojrzenie pełne politowania. – O-o-okej. – Zająknął się, kiedy zdał sobie sprawę, co Guzman insynuuje. – Yon Abarca ma rację, jesteś prawdziwym fuckboyem.
– Czym jestem? – Jordan parsknął śmiechem po tych słowach. Miał już zamiar iść na górę do swojego pokoju, ale zatrzymał się z jedną nogą na stopniu i odwrócił głowę w stronę kuzyna.
– Fuckboyem. Mówił o tobie sporo, kiedy byliśmy w Veracruz.
– Naprawdę? – Jordan uśmiechnął się półgębkiem. – Co takiego mówił?
– To, że bzykasz wszystko, co się rusza i nie przegapisz żadnej okazji. I że sypiałeś z Dalią już po waszym zerwaniu, wykorzystując ją i mając gdzieś jej uczucia. – Ibarra był zły. Nadal buzowały w nim emocje po wyjeździe i miał w głowie to, że Jordan nigdy nie powiedział mu o adopcji, choć domyślał się tego od lat. Jakaś część jego chciała zranić kuzyna. – Chcesz się odnieść do tych zarzutów?
– Idź spać, Quen. I jeśli będziesz słuchał dalej Yona Abarci, to prędko nie stracisz dziewictwa. – Jordan ruszył schodami na górę, ale nagle coś sobie przypomniał. Wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w stronę Ibarry, który stał na dole. – Trzymaj. Miałeś dostać na urodziny, ale jesteś tak żałosny, że pomogę ci wcześniej.
– Co to ma być? – Enrique zdenerwowały jego słowa, ale z ciekawością przyjrzał się pękowi kluczy, który od niego otrzymał. Na jego twarzy wykwitł wyraz zrozumienia. – To klucze do mojego domu.
– Brawo, Sherlocku.
– Ale przecież policja i prokuratura zajęły nieruchomość. Po co mi to dajesz? Chcesz, żebym… poszedł tam z Caroliną? – Na samą myśl Quenowi zrobiło się gorąco.
– Kuzynie, jedno spojrzenie na ciebie mi wystarczy, by wiedzieć, że nie dobiliście jeszcze targu, a ciebie aż nosi od tej seksualnej frustracji. – Ton głosu Jordana był tak dobitny i złośliwy, że gdyby nie stał tak daleko na schodach, Enrique pewnie by się na niego zamachnął. – Tutaj nie masz co liczyć na prywatność, więc zabierz ją do pustego domu, zorganizuj jakąś romantyczną kolację i chociaż wynagrodź jej urodziny spędzone w pełnej chacie w Veracruz. Tam pewnie też nie mieliście chwili dla siebie.
– Zaraz, jakie urodziny? – Ibarra zrobił zszokowaną minę, a Jordan nie mógł się powstrzymać i uderzył się dłonią w czoło.
– Nie mów, że zapomniałeś o urodzinach Caroliny, głąbie? Prawdziwy z ciebie matoł. Miała urodziny trzeciego stycznia.
– Ale… a ty skąd o tym wiesz? – Szok ustąpił nagle miejsca zazdrości.
– Mówiła o tym podczas wigilii. Astrid pytała ją, co by chciała dostać. Ty w ogóle nie słuchasz, co się do ciebie gada? – Guzman wzniósł oczy do nieba, ubolewając nad głupotą i nieporadnością swojego mniej doświadczonego kuzyna. – Powiedz jej, że szykowałeś niespodziankę. Może jest szansa, że cię nie ukatrupi.
– Niespodziankę to znaczy seks? Za kogo ty mnie masz?
– Nie, idioto. Pokaż jej bibliotekę, Rafael ma sporą kolekcję, a ona czyta non stop. Nie musisz zaraz iść z nią do łóżka, ale jeśli przypadkiem do czegoś dojdzie, to nie musisz dziękować. – Na twarzy Jordana pojawił się jego zwykły uśmieszek półgębkiem.
– Znów się bawisz w swata? Swat Guzman przybywa na ratunek?
– Ktoś musi, skoro ty ewidentnie sobie nie radzisz. – Jordi musiał ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś bardziej złośliwego. – W końcu fakt, że jesteście razem to praktycznie moja zasługa.
– Tak, tak, wiem. – Ibarra dał za wygraną i westchnął ze zniecierpliwieniem, bo nie lubił wysłuchiwać przechwałek Guzmana. – Myślisz, że trafiłeś Carolinę strzałą Amora i magicznie się we mnie zakochała po twojej „interwencji”. – Prychnął pod nosem. – Dzięki ci, o Kupidynie!
– Nie ma za co.
– Żartowałem! – wrzasnął jeszcze za nim, ale kuzyn zniknął na piętrze. Nagle Quen zdał sobie z czegoś sprawę. – Jordi! Jordan! – krzyknął głośnym szeptem, który zabrzmiał komicznie w pustym domu. Kuzyn zbiegł kilka schodków i wpatrzył się w niego ze zniecierpliwieniem, wywracając oczami.
– Co znowu?
– A pożyczysz gumki?
– Nie.
– Nie bądź taki! Jezu, dlaczego zawsze musisz robić na złość?
– Nie pożyczę, bo mamy inny rozmiar. Idź do apteki albo jak się wstydzisz do jakiegokolwiek sklepu samoobsługowego i znajdź takie o dopasowaniu tight fit dla małych penisów.
– Jordan, bo jak cię zaraz… – Uniósł wysoko pięść, próbując pogrozić kuzynowi po tych zniewagach, ale ten nic sobie z tego nie robił.
– Ewentualnie pożycz od swojej siostrzyczki.
– Od kogo? – Quen podrapał się po głowie. – Od Lidii? Dlaczego od siostrzyczki? Jordan? Jordan! – krzyknął jeszcze, ale kuzyn już wbiegł na górę i zatrzasnął za sobą drzwi. – Cholerny dupek!

***

Pueblo de Luz, rok 1985

Bal wiosenny nie zdołał sprostać oczekiwaniom Silvii Olmedo. Tak jak się spodziewała, królowały bufiaste rękawy i kolorowe wzory, a ona miała ochotę przebrać się w spodnie, choć nie śmiała tego mówić ojcu, kiedy on osobiście odwiózł ją pod szkolną salę gimnastyczną, robiąc jej obciach. Jego mała Silvie musiała znieść sesję zdjęciową, bo wyglądała tak ślicznie i była już młodą damą. Nic dziwnego, że Silvia miała ochotę spróbować ponczu doprawionego przez tych dowcipnisiów z czwartej klasy, potrzebowała trochę adrenaliny, bo ta impreza była do bani. Powstrzymała się jednak, bo w końcu miała swoją godność, a Valentin Vidal kilka razy posyłał jej ciekawskie uśmiechy z drugiego końca sali, jakby doskonale wiedział, co uczennica planuje.
– Cześć, Silvio. Zatańczymy? – Odezwał się nieśmiało kolega z roku, kiedy ona podpierała ściany przeraźliwie znudzona.
– Z tobą? – zapytała, załamując ręce. – Spadaj, Jose Luis, nie mam ochoty się z tobą użerać. Idź zatańczyć z Marleną i nie męcz mnie więcej.
Nastolatek nadąsał się i odszedł zaczerwieniony po koniuszki uszu, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Poszła się przejść, bo miała już serdecznie dość tych roześmianych buzi głupiutkich nastolatków, którzy uważali ten bal za jakieś wielkie przedsięwzięcie. Z damskiej łazienki na korytarzu dochodziły podniesione głosy i nie trzeba było być geniuszem, żeby rozpoznać, co oznaczają. Olmedo westchnęła, ubolewając nad głupotą swoich kolegów. Nie miała zamiaru korzystać z toalety, kiedy ktoś ewidentnie urządzał tam sobie upojne chwile, więc zaczekała przed drzwiami. Chłopak uciekł w podskokach, gdy tylko zobaczył uczennicę, a tuż za nim z łazienki wyszła Violetta Conde, poprawiając rajstopy.
– Mogłabyś tak głośno nie jęczeć. Słychać, że udajesz – poinformowała ją dobitnie Olmedo, na co Viola wzdrygnęła się, bo nie sądziła, że ktoś był świadkiem jej miłosnych uniesień. – Taka z ciebie świętoszka w szkole, a po godzinach dajesz pod trybunami albo w szkolnym kiblu.
– Zaprzeczę, jeśli komuś o tym powiesz. – Viola próbowała brzmieć poważnie, ale jej zaróżowione policzki ją zdradziły. Silvia tylko się roześmiała.
– A po co miałabym to rozgłaszać? Kogo to obchodzi? – Prychnęła i chwyciła za klamkę od drzwi, chcąc wejść do środka, ale Viola ją zatrzymała.
– Po prostu mi zazdrościsz, bo ciebie nikt nie chce. Nigdy tego nie robiłaś.
– Nie jestem puszczalska, to chciałaś powiedzieć.
– Wszyscy to robią, Silvio, a ciebie aż zżera z zazdrości, bo nigdy tego nie zaznałaś. W porządku, niektórzy po prostu wolniej dojrzewają.
Zacisnęła pięści ze złości. Jeśli już to uważała siebie za o wiele dojrzalszą od rówieśników, więc słowa Violetty ją ubodły, choć nie chciała się do tego przyznać. Nie lubiła wpasowywać się w ramy, być taka jak wszyscy inni, ale w tej chwili miała wielką ochotę udowodnić Violi, że się myli. Dlatego wróciła na salę gimnastyczną i odnalazła Adama Castro przy przekąskach.
– Adaś. – Stanęła przed nim z determinacją wymalowaną na twarzy. – Pójdziesz dzisiaj ze mną do łóżka.
– Dzisiaj nie mogę u ciebie nocować, mama kazała mi zakuwać do sprawdzianu. – Przyjaciel nie zrozumiał sensu jej słów. Wziął sobie jakąś przystawkę na wykałaczce i skrzywił się na samą myśl, że czeka go noc pełna nauki.
– Nie mówię o jakimś bzdurnym pidżama party z głupimi filmami. Ty i ja dzisiaj idziemy do łóżka. Będziemy uprawiać seks.
Adam zakrztusił się koreczkiem i musiał popukać się mocno pięścią w klatkę piersiową. Był pewien, że się przesłyszał, ale kiedy załzawionymi oczami zerknął na przyjaciółkę, wiedział, że ona nie żartowała.
– Skąd w ogóle ten pomysł? Dobrze się czujesz? – Pierwszy szok minął i teraz pojawiła się troska. Wyciągnął dłoń i sprawdził jej czoło, czy aby nie ma temperatury. Ze złością odrzuciła jego rękę. – Mamy po piętnaście lat.
– I co z tego? Podobno wszyscy to robią.
– Jak to wszyscy?
– No normalnie. – Silvia wzruszyła ramionami. – Nie będę gorsza od Violetty Conde. Wyskakuj z portek, Castro, idziemy na całość. Załatwisz gumki?
– Niby jak? W tym miasteczku nikt nigdy nie słyszał o prezerwatywach. – Adam wysilił się na czarny humor, ale prawdą było, że Dick Perez niewiele ich nauczył o tych rzeczach. – Silvio, ja bym nawet nie wiedział jak.
– Chodzisz na biologię, wiesz że do tanga trzeba dwojga. Wiesz, gdzie co trzeba włożyć, to wcale nie jest takie skomplikowane.
– Ciiiicho, pani Angelica nas zabije za takie gadki! – Pociągnął ją do kąta, zasłaniając jej usta.
– Angelica z niejednego pieca chleb jadła, więc nie przejmuj się tym. – Olmedo machnęła ręką. – Moi rodzice są na kolacji z gubernatorem w Monterrey, więc późno wrócą. Możemy pojechać do mnie, będziemy mieli prywatność.
– Silvie, czekaj. – Zaparł się nogami, bo już ciągnęła go do wyjścia. – Ty wiesz, o co mnie prosisz? Chcesz, żebym uprawiał z tobą miłość.
– Uprawiał miłość? Ile ty masz lat, Adasiu, tak już nikt nie mówi. – Dziewczyna wybuchła śmiechem, sprawiając, że jej przyjaciel się zawstydził. Chyba zdała sobie sprawę, że jest nieczuła, więc westchnęła i nieco złagodniała. – Pomyśl o tym jak o treningu. Wszystkiego się trzeba w życiu nauczyć, a kiedy mamy to robić, jeśli nikt nam nic nie mówi w szkole? Nie chcę, żeby Viola była moją guru w sprawach intymnych. Poza tym wszystkie postępowe kobiety są wyzwolone seksualnie, czytałam o tym. A ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc ci ufam. Nie będzie tak źle.
– To mnie pocieszyłaś. – Adam wyglądał jakby zobaczył ducha. Było to nawet urocze i Silvia uśmiechnęła się pod nosem.
– Idź zapytaj Adriana Delgado, on na pewno ma prezerwatywy.
– I akurat będzie chętny, żeby się nimi dzielić z jakimiś dzieciakami. – Castro szczerze w to wątpił.
– Nie bądź taki! Nie jesteście razem w klubie łuczniczym?
– Jesteśmy, ale bez przesady…
– Idź, idź. Ja idę przypudrować nosek. Tak się chyba mówi. – Szkolna dziennikarka wyszczerzyła się w uśmiechu i opuściła salę gimnastyczną, zanim Adam mógł przetworzyć, o co tak naprawdę go poprosiła.
„To nic takiego, to tylko seks” – powtarzała sobie Silvia przed lustrem w łazience, próbując zrobić coś z włosami. Upiąć czy rozpuścić? Czy to ma jakieś znaczenie, jeśli i tak skończy w pościeli? I tak nie potrwa to zbyt długo, czytała o tym, a sądząc po Adamie raczej nie wytrzyma dłużej niż refren jednej piosenki. Zaśmiała się cicho pod nosem. Co z nią nie tak? A skoro o muzyce mowa – powinna włączyć radio czy może lepiej żeby była cisza? Powinna mu mówić, jak ma się zabrać do rzeczy, ale problem polegał na tym, że sama do końca nie wiedziała. Znała mechanizm, czytała o orgazmach, nawet napisała o tym artykuł, którego jednak Dick Perez nie chciał puścić do druku, ale to była zupełnie inna sprawa. Może powinna zgasić światło? A jak Adam nie trafi tam, gdzie trzeba? I na pewno będzie boleć. Zawsze boli, wszyscy tak mówią. Jej ciotka opowiadała o swojej nocy poślubnej jak o jakiejś torturze. No i pozostawała kwestia niechcianej ciąży. Jezu, ojciec ją wyrzuci z domu, jeśli zaciąży z Adamem! No ale po to są przecież prezerwatywy. Adrian Delgado nie jest głupi, na pewno da Adamowi jedną. Czy jedna wystarczy? Może powinni użyć kilku, dla pewności.
Zdała sobie sprawę, że palą ją policzki w trakcie tych rozważań, dopiero kiedy drzwi do łazienki rozwarły się i wpadła przez nie Norma Aguilar blada jak ściana. Chabrowa sukienka ślicznie uwydatniała jej zgrabną sylwetkę mimo że nie odsłaniała zbyt wiele. Norma była skromną dziewczyną, ale wszystkie ubrania wyglądały na niej dobrze, nawet ten okropny szkolny mundurek.
– Wszystko w porządku? – zapytała ją Silvia, obserwując jak Norma, chwytając się za brzuch, dopada do kabiny i wymiotuje prosto do toalety. Olmedo podeszła do niej i przytrzymała jej pofalowane włosy, które zawsze wszystkim tak się podobały. Zazdrościła jej tych włosów, ona miała proste jak druty i nic nie mogła na to poradzić. Nawet trwała się nie trzymała. – Piłaś ten poncz jednego z kumpli Adriana? Wódka nie jest dla każdego, Normo.
– Nie, nie piłam, przysięgam. – Aguilar zgięła się wpół, ocierając usta wierzchem dłoni. Wyglądała okropnie. – Coś musiało mi zaszkodzić.
– Może przez przypadek sięgnęłaś po poncz, nie jest wstyd się przyznać.
– Nie, naprawdę. Piłam tylko sok winogronowy. – Norma jęknęła, kiedy kolejna fala torsji nadeszła niespodziewanie. – W życiu nie czułam się tak okropnie. A to miał być taki miły wieczór – zawyła piętnastolatka, a łzy zaczęły ciec jej po policzkach.
– No, już dobrze, no. – Silvia poklepała koleżankę z klasy po plecach w miłosiernym geście. Nie przepadała za kujonką i panną idealną, ale Norma nigdy nic jej nie zrobiła i nie zasłużyła, by ślęczeć w toalecie przez całą imprezę. – Tak się czasem zdarza. Może stres cię zżarł. Fabian chyba nie próbował czegoś, na co nie masz ochoty, co?
– Nie, nie. – Norma szybko zaprzeczyła i zwymiotowała po raz kolejny. Czuła się okropnie, a kolana powoli zaczynały jej drętwieć od niewygodnej pozycji. – Fabian jest dżentelmenem. Jest bardzo miło.
– W razie czego mów, mogę mu złamać nos. – Silvia udała, że sprawdza swoje pięści, ale nie udało jej się rozbawić Normy, która tylko zwymiotowała raz jeszcze.
– Wszystko w porządku? – Przez drzwi usłyszały głęboki głos przewodniczącego szkoły. Był zaniepokojony.
– Nie wchodź! – jęknęła Norma, bojąc się, że chłopiec, który jej się podoba, zobaczy ją w takim położeniu. – Silvio, powiedz mu, żeby nie wchodził.
– Czego chcesz, Guzman? – zapytała, stając w drzwiach i blokując przewodniczącemu przejście.
– Jak się czuje Norma? – Fabian próbował dostrzec swoją partnerkę i wyciągnął lekko głowę, ale dziennikarka stanęła mu na drodze. – Powiedz jej, że mogę pójść po Valentina i odwieziemy ją do domu.
– Norma prędko stąd raczej nie wyjdzie – oświadczyła dziewczyna, a za jej plecami panienka Aguilar jęknęła tylko bardziej żałośnie. Silvia podniosła głos, żeby Fabian nie usłyszał, jak wymiotuje. – Dam ci znać, jak Norma poczuje się lepiej. Zostanę z nią. Wracaj na bal.
– Silvie, mam to, o co prosiłaś! – Adam dopadł do łazienki i w ostatniej chwili schował w kieszeni prezerwatywę, którą wydębił od starszego kolegi. Zawstydził się na widok Fabiana, który stał pod drzwiami razem z Silvią.
– Sorki, Adasiu, zmiana planów. Dzisiaj wieczór mam już zajęty. – Olmedo wzruszyła ramionami i wzrokiem wskazała nadgorliwego Guzmana, który nie chciał odejść. Adam wyglądał na lekko niepocieszonego, a może tylko tak jej się wydawało. – Wracajcie na bal. Tylko nie pijcie soku winogronowego, chyba jest popsuty.

***

Lidię aż nosiło po rewelacjach w niedzielnego wieczora. Conrado uparł się, że zostanie w domu i dotrzyma jej towarzystwa, ale tak naprawdę chciał ją chronić na wypadek niespodziewanego ataku Romów w ich domu. Wiedziała, że jest bezpieczna, a przynajmniej na razie, więc kazała mu jechać do ratusza i nie przejmować się nią, bo zamierzała spędzić czas na odrabianiu zaległych lekcji. Saverin wydawał się podejrzliwy, kiedy odjeżdżał sprzed bliźniaka, ale świadomość, że Emily i Fabricio byli na wyciagnięcie ręki, dodawała mu otuchy. Montes machała mu ręką, aż zniknął za rogiem ulicy, po czym odetchnęła z ulgą. Uwielbiała swojego opiekuna, ale wolałaby, żeby nie wiedział o jej potajemnym śledztwie w sprawie śmierci Jonasa Altamiry.
Nastolatka czuła, że jest na tropie czegoś ważnego. Była święcie przekonana o winie Theo, w końcu Manfred nie miał powodu, żeby kłamać, ale wahanie Jordana zasiało w niej ziarno niepewności. Tak czy siak musieli mieć jakiś dowód i choć wolałaby tę sprawę załatwić z kimś innym niż z Guzmanem, który działał jej na nerwy, musiała przyznać, że jako bliski znajomy Serratosa i dzieciak z wieloma kontaktami w szpitalu, mógł jej się na coś przydać. Miała zamiar wybadać sytuację i porozmawiać z kilkoma znajomymi Cyganami – w końcu nie wszyscy byli jak Baron i jego syn, z niektórymi nawet nieźle się dogadywała – ale problem polegał na tym, że nie miała jak się z nimi skontaktować bez wchodzenia do jaskini lwa czyli do romskiego obozu. Jej plan szybko więc spalił na panewce.
Jednak i tak zapomniała o nim w mgnieniu oka, kiedy zauważyła białą frezję wystającą ze skrzynki na listy przed domem. Już wiedziała, co ona oznacza – kiedy El Arquero powiedział jej, że znajdzie sposób, by się z nią kontaktować, nieco powątpiewała, ale teraz wiedziała już, że można na niego liczyć. Dopadła do ogrodzenia i wyciągnęła sporej wielkości paczkę. Zaciągnęła się zapachem kwiatka i schowała go do tylnej kieszeni spodni. Rozejrzała się wokół, ale nigdzie nie było widać wścibskich sąsiadów, więc rozerwała kopertę niemal natychmiast. W wiadomości znajdowało polecenie, by oddać przesyłkę Valentinie Vidal.
Nie wiedziała, o co Tina poprosiła Łucznika i też nie chciała w to wnikać, bo to prywatna sprawa barmanki, ale poczuła lekkie rozczarowanie. Po chwili jednak zdała sobie z czegoś sprawę – El Arquero de Luz jej ufał. W przeciwnym razie nie powierzałby jej tego zadania. Wiedział, że Lidia nie będzie robiła problemów i że przekaże paczkę znajomej bez zaglądania do środka. Kiedy sobie to uświadomiła, zrobiło jej się lżej na sercu – miała poczucie, że jest przydatna, że może pomóc choć w części zmieniać to miasteczko na lepsze. Od razu powiadomiła Fabricia, że idzie do El Gato Negro i wróci późno. Obiecała, że weźmie taksówkę albo zadzwoni po Erica jeśli będzie trzeba i już kilka minut później była w barze Anity na zapleczu.
Tina przyglądała się pękatej kopercie w ciszy, a Lidia dała jej chwilę dla siebie, bo ewidentnie było to coś ważnego.
– Nie zaglądałam do środka, żeby była jasność – postanowiła to powiedzieć, żeby podkreślić swój profesjonalizm i dopiero wtedy Valentina uśmiechnęła się lekko w jej stronę.
– Wiem, Lidio. W przeciwnym razie on by ci nie zaufał. Dziękuję. To wiele znaczy. – Kelnerka odetchnęła i na jej twarzy pojawił się już zwykły pewny siebie wyraz. Nie chciała otwierać paczki przy Lidii, miała zamiar zrobić to, kiedy zostanie sama w jakimś ustronnym miejscu, bo nie była pewna jak zareaguje – czy spali od razu wszystko, czy może się rozpłacze? Wolała nie ryzykować. – Mam do ciebie prośbę. Muszę poprosić Łucznika o coś jeszcze.
– Przykro mi, Tina, ale nie mogę mu zostawiać wiadomości. Kazał mi przysiąc, że nie zbliżę się do sadu Delgadów, więc staram się słuchać. Teraz to on zostawia wiadomości mnie.
– W takim razie pójdę tam sama, bo to ważne.
– Nie możesz! – Montes uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Tina czasami była jeszcze bardziej lekkomyślna od niej samej. – Cały czas kręcą się tam te szemrane typki z kartelu, lepiej się nie wychylać.
– Chcę, żeby El Arquero posłał komuś strzałę.
– Komu? – Montes zmrużyła oczy, zastanawiając się, kto jeszcze naraził się siostrze Anity do tego stopnia, że zasłużył na swój własny cytat z Biblii. – Wolałabym, żebyś go nie nagabywała, on naprawdę jest bardzo zajęty.
– Wiem, ale inaczej się nie uwolnię. – Panna Vidal spojrzała młodszej koleżance prosto w oczy i jasnym było, że tak łatwo się nie wycofa. – Chcę, żeby odwiedził Esmeraldę.
– Moją ciotkę? – Nastolatka wolała się upewnić. Nie wiedziała, jak ma się z tym czuć.
– Wiem, że jesteście rodziną, ale dla mnie Esme nigdy nie była matką. Nie zapomnę jej tego, co zrobiła, jak odwracała wzrok i udawała, że wszystko jest w porządku. Ta obojętność, jej oziębłość… czasami to było gorsze niż łapy Jonasa i Barona. Nienawidzę jej i nienawidzę tego, że nosi nazwisko mojego ojca. Ona nie jest z Vidalów, nigdy nie była i nie ma prawa nosić naszego nazwiska. Nazywa się Montes, więc może wreszcie niech przestanie tytułować się inaczej.
– Nie przyjęła nazwiska Valentina?
– Nigdy oficjalnie, ale ilekroć musi coś załatwić, pokazać się w miasteczku, kiedy odwala tę swoją szopkę związaną z asymilacją romskiej ludności, zawsze przedstawia się jako „Vidal”, a to jest… to jest… – Tina wciągnęła głośno powietrze, bo brakowało jej na to słów. Czuła obrzydzenie na samą myśl. – Mój ojciec jej ufał, Lidio, myślę, że nawet w pewnym sensie ją kochał, a ona zamieniła moje dzieciństwo w piekło. Chcę, żeby cierpiała.
– I strzała od El Arquero zda tutaj egzamin? – Montes szczerze w to wątpiła. Przyjrzała się starszej znajomej z troską. Nie wiedziała, przez co przeszła, wiele się o tym mówiło, ale nikt tak naprawdę do końca tego nie rozumiał. To naturalne, że szukała winnych, chciała sprawiedliwości. – Wiem, że chcesz jakiegoś zadośćuczynienia, ale nie sądzą, że zastraszenie Esme strzałą pomoże.
– Kto tu mówi o zastraszaniu? Esme jest zbyt mądra, żeby się tym przejąć. Jest jedną z nielicznych romskich kobiet, czy Romów w ogóle, które skończyły szkołę. Nie chcę jej zastraszać czy dawać jakichkolwiek ostrzeżeń – cytat od El Arquero ma być dla mnie, nie dla niej. Ona i tak się nim nie przejmie. Za to gwarantuję ci, Lidio, że przejmie się tym.
Valentina wydawała się być bardzo ucieszona, a nawet dumna z siebie, kiedy pokazywała pannie Montes urzędowe pismo. Lidia zmarszczyła ciemne brwi, biorąc do ręki papier.
– Chcesz pozwać Esme. – Nie była pewna, czy ma gratulować czy próbować odwieźć ją od tego pomysłu. – Za to, że roztrwoniła pieniądze twojego taty?
– Nie dostałam ani grosza. – Tina nadal to przeżywała. Może pieniądze szczęścia nie dają, ale w jej przypadku mogłyby jej znacznie ułatwić życie. – Mój tata miał odłożone pieniądze na moją edukacje, sporo oszczędności na studia, żebym mogła się kształcić, żebym miała jakiś start w przyszłość. A ona pozwoliła Baronowi położyć na nich łapę. Zresztą nie tylko na nich. Masz pojęcie, jakie to trudne? Nie mogłam iść na uczelnię, nie było mnie na to stać. Pomijając już fakt, że żadna nie chciała mnie przyjąć po moim „epizodzie” w poprawczaku. – Dziewczyna prychnęła, czując ogromną niesprawiedliwość. – Gdybym miała pieniądze, wszystko byłoby łatwiejsze. Nie daruję jej tego. Chcę odzyskać chociaż część, a jeśli mi się nie uda, to przynajmniej postaram się, żeby przeszła przez piekło biurokracji.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznała zgodnie z prawdą Lidia.
– Możesz powiedzieć, że przekażesz te informacje Łucznikowi, kiedy się z nim spotkasz. On będzie wiedział, co robić.
– Tina, ja chyba nie mogę. To moja ciotka.
– Twoja ciotka miała cię gdzieś przez te wszystkie lata. Gdzie była, kiedy ojciec kazał ci kraść i handlować dla Joaquina? Gdzie była, kiedy ty tułałaś się po domach zastępczych? Gdzie była, kiedy Ceferino postawił cię w karty?
Valentina podparła się pod boki, a z jej oczu leciały iskry. Montes musiała przyznać jej rację, sama wielokrotnie miała ciotce za złe, ale jednak, nie była do końca zła. Kiedy żył pan Valentin, odwiedzała ją i jej mamę razem z nim, pomagała finansowo, przywoziła smakołyki. Być może to właśnie Valentin był tym dobrym, może ją zmuszał, tego Lidia nie wiedziała, ale część jej chciała wierzyć, że uniknęła losu Tiny tylko ze względu na Esme, która miała posłuch wśród taboru, nawet po śmierci pana Vidala.
– Dobrze, zrobię to – wyrwało się z jej gardła, kiedy przeanalizowała wszystkie za i przeciw w głowie. Ostateczna decyzja i tak należała do Łucznika. – Ale obawiam się, że El Arquero nie zgodzi się na to. On posyła strzały tylko osobom, które rzeczywiście zrobiły okropne rzeczy. Wiem, że Esme nie była dla ciebie dobra, ale też daleko jej do Barona czy chociażby Jose Balmacedy.
– Łucznik posłał kiedyś strzałę Araceli Falcon. – Panna Vidal oświadczyła to takim tonem, jakby był to wystarczający dowód. – Jeśli mógł posłać niewinnej kobiecie, to tym bardziej może złożyć wizytę twojej ciotce. A jeśli się nie zgodzi, to mówi się trudno. Esmeralda dostanie pozew, będzie miała większą niespodziankę.
Lidia chciała zapytać o szczegóły, ale na zaplecze wszedł ksiądz Ariel. Nie uszło uwadze Montes, że kelnerka szybko schowała paczkę, by jej nie zauważył.
– Maria Elisa prosi, żebyś pomogła, bo jest duży ruch. Witaj, Lidio, jak ci mija przerwa świąteczna? – zwrócił się uprzejmie do uczennicy, która patrzyła to na Valentinę to na młodego kapłana, nic z tego nie rozumiejąc.
– Mija za szybko. A wy się znacie?
– Pewnie, byliśmy w jednym poprawczaku. – Tina machnęła ręką. – Oprowadzałam Ariela po włościach, bo on był tam tylko przez pół roku. Mieliśmy tego samego wychowawcę. Ulises zawsze był najlepszy.
Ariel wyglądał na zakłopotanego tą rozmową, może nie chciał się chwalić wszem wobec, że w młodości spędził kilka miesięcy w placówce dla młodocianych przestępców. Lidia znała już tę historię od Quena, który twierdził, że ksiądz był blisko z Theo właśnie z powodu swojej znajomości z Ulisesem Serratosem. Jakoś nie przeszło jej przez myśl, że mógł przyjaźnić się też z Valentiną. Pożegnała się i pobiegła do domu, zupełnie zapominając o ostrożności i o tym, że miała wrócić taksówką.

***

Hugo odpłynął gdzieś myślami, bębniąc bezwiednie palcami o kierownicę i wpatrując się tępo w przestrzeń. Był w trakcie śledzenia Fabiana Guzmana, ale już po kilku minutach musiał stwierdzić, że jest to przeraźliwie nudne. Sekretarz gubernatora był w ogóle nudnym człowiekiem – większość dnia spędzał w pracy, nawet w weekendy i święta, więc przemieszczał się głównie między biurem w Pueblo de Luz, a siedzibą Victora Estrady w Monterrey, czasami zahaczając ratusze pobliskich miasteczek albo restauracje podczas służbowych obiadów i spotkań. Kiedy nie wykonywał obowiązków zastępcy zarządcy stanu Nuevo Leon, wykładał na uniwerku w San Nicolas lub w miejscowym liceum. Śledzenie go zatem było totalnie pozbawione sensu, bo zawsze był otoczony ludźmi, zawsze robił te same rzeczy, a Hugo desperacko potrzebował nakryć go na gorącym uczynku. Musiał znaleźć coś, co da mu zapewnienie, że Fabian Guzman jest Łucznikiem Światła. Na razie jednak nic takiego nie odkrył i to go dołowało.
Przełom w śledztwie przyszedł jakiś czas temu, kiedy zauważył, jak Fabian zostawia samochód przed biurem w Mieście Światła, a następnie podjeżdża po niego inne auto, którym mężczyzna udaje się do apartamentowca w San Nicolas. Tym razem nie wychodził już od pół godziny i Hugo ze zrezygnowaniem musiał stwierdzić, że to żadne pokątne interesy – sekretarza po prostu naszła chcica i był odwiedzić swoją kochankę w porze obiadowej.
Dlatego Delgado zaparkował po drugiej stronie ulicy i patrzył na budynek, czekając, aż Fabian wyjdzie, a sam myślał o wszystkim, co działo się w jego życiu i zaczynał powoli popadać w obłęd. Ariana Santiago randkowała z Oliverem Brunim, przecież to jakiś absurd! Taki facet nie gustował przecież w takich wkurzających kobietach jak ona, a może jednak? Musiał poklepać się kilka razy po policzku, żeby nieco się otrzeźwić. Eva i Marcus wygadywali jakieś bzdury, Hugo wcale nie był zakochany w Arianie. A może był? Zaczynał popadać w paranoję.
Nawet nie zauważył, kiedy drzwi jego auta zatrzasnęły się i na tylnym siedzeniu pojawił się Fabian Guzman, odpinając jeden guzik marynarki i rzucając teczkę obok siebie. Oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy.
– Skoro już mnie śledzisz, to przynajmniej odwieź mnie do domu. Zostawiłem auto przed biurem – powiedział, nie podnosząc wzroku na młodszego mężczyznę, który przypatrywał mu się w lusterku wstecznym z wyrazem szoku na twarzy.
– Nie jestem taksówkarzem – oświadczył, ale Fabian widocznie niespecjalnie się tym przejął, bo machnął tylko na niego ręką.
Hugo jakby w transie odpalił silnik i ruszył spod budynku, kierując się w stronę Miasta Światła. W duchu przeklinał swój brak asertywności, ale nic nie mógł na to poradzić – Guzman miał w sobie coś dziwnego, coś co ludzi przyciągało. On sam był niezwykle zaintrygowany jego osobą, Fabian budził w nim respekt i sam nie wiedział, dlaczego tak jest, no bo w końcu słabo się znali. Może chodziło o sposób, w jaki zastępca gubernatora rozmawiał z Fernandem, może to ta jego poważna aura, a może po prostu fakt, że był przekonany o jego alterego. Tak czy inaczej ciężko było spierać się z Fabianem.
– Zaparkuj za rogiem. – Polecił Guzman, dopiero teraz podnosząc głowę i wyglądając przez okno. Zdawał się dokładnie znać czas podróży, często bywał u swoich kochanek, miał to wszystko dograne jak w zegarku. – Nie chcę, żeby moja wścibska stażystka wypytywała mnie o ciebie.
– Nic nie powiesz? – Hugo wykonał polecenie, czując się jak totalny kretyn. Gdzie podziała się jego pewność siebie? – Nakryłeś mnie, jak cię śledzę i jedyne, co masz mi do powiedzenia, to że mam cię podwieźć do pracy z twojej schadzki z kochanką?
– I tak jechałeś w tę stronę, oszczędziłem nam obu kłopotów. Widzę, że mój wuj jeszcze się nie poddał. Czego on się spodziewa, że spotykam się w jakimś lochu z jego przeciwnikami i knuję jak pozbawić go pozycji? Jak na razie to sam kopie pod sobą dołki, a ja mam naprawdę mnóstwo innych rzeczy do roboty. Możesz mu to przekazać. – Fabian chwycił teczkę i czekał na jakąś odpowiedź od swojego niespodziewanego szofera, ale ta nie nadchodziła.
– Fernando chce znaleźć Łucznika Światła – wypalił w końcu Delgado, właściwie nie wiedząc, po co informuje o tym potencjalnego kandydata na to stanowisko.
– To całkowicie zrozumiałe – przyznał mężczyzna, zdumiewając tym Huga. – I podejrzewa mnie, co też jest jak najbardziej sensowne.
– Nie zaprzeczysz nawet? – Brunet nie wytrzymał i obrócił się w swoim fotelu kierowcy, wykręcając szyję, by móc spojrzeć na swojego pasażera.
– Czemu mam zaprzeczać faktom? – Fabian wydawał się być zdumiony jego głupim pytaniem. – Fakty są takie, że jestem osobą z odpowiednią pozycją, umiejętnościami i motywem, żeby chcieć go dopaść i on o tym wie. Nie ma lepszych łuczników ode mnie.
– Nie wiedziałem, że jesteś tak zadufany w sobie.
– Jest różnica między zarozumialstwem a pewnością siebie. Tak jak mówiłem, stwierdzam tylko fakty. – Fabian sięgnął po klamkę, by otworzyć drzwi, kiedy nagle coś sobie przypomniał. – Jesteś blisko z Quenem, prawda? Byłeś jego ochroniarzem.
– Zgadza się. Coś się stało? Słyszałem o Ofelii, przykro mi.
– Moja siostra będzie potrzebowała przeszczepu szpiku. Ostatnim razem, kiedy zachorowała w młodości, to twoja mama, Sonia, była dawcą. Wiele by znaczyło, gdybyś mógł się przebadać i zobaczyć, czy też masz zgodność.
– Jasne, nie ma problemu – odpowiedział automatycznie, bo nadal był w szoku po całym tym zdarzeniu. Patrzył jak Fabian zamyka drzwi i znika za rogiem ulicy, a po chwili nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się sam do siebie. – Cholera, dobry jest.

***

Nie wierzył, że dał się na to namówić, a jednak – stał przed lustrem w swoim pokoju, przymierzając wygrzebany z szafy garnitur, podczas gdy z głośnika dobiegała głośna muzyka. Szedł do filharmonii z tą dziwną dziewczyną, która jednego dnia walnęła go w ucho, a drugiego podarowała pluszową pandę. Świat stawał na głowie, a Yon Abarca nie rozumiał z tego nic a nic.
– Ten garniak to chyba z twojej pierwszej komunii świętej.
Yon skrzywił się, oglądając w lustrze przyciasną koszulę i zerknął w stronę wejścia do pokoju, w którym stał jego wuj.
– Joel, co ty tu robisz? Nie spodziewaliśmy się ciebie. – Przywitał się z wujem męskim uściskiem. – Mama wie, że przyjechałeś?
– Nie, postanowiłem się wprosić. – Joel założył ręce na piersi i brodą wskazał głośnik. – Od kiedy słuchasz Taylor Swift? I co to za okazja, że odstrzeliłeś się jak ministrant na pogrzeb?
– Zapętliło się, wcale nie słucham. – Nastolatek przeklął pod nosem i natychmiast dopadł do swojego telefonu, by rozłączyć z głośnikiem bluetooth i wyłączyć muzykę. – I szukam czegoś eleganckiego, bo idę do filharmonii.
– Do filharmonii? Ty? – Joel Santillana odchylił głowę do tyłu i roześmiał się w głos.
– Tak, ze znajomą.
– Są dwa rodzaje znajomych, z którymi można iść do filharmonii. Pierwszy to przyjaciółka twojej babci, a drugi to laska, którą chcesz zaliczyć. Jakoś nie spodziewam się, żeby stara dona Valeria zabierała cię do filharmonii, żebyś liznął trochę kultury. Wydaje mi się, że ty byś chciał liznąć, ale czegoś innego… – Brwi mężczyzny automatycznie powędrowały do góry, prawie stykając się z jego linią włosów.
– Nie chcę jej zaliczyć. – Yon postawił sprawę jasno, krzywiąc się, jakby pomysł wujka był nie do zaakceptowania. – Jest taki jeden gość, którego chcę wkurzyć, to wszystko.
– Wzbudzanie zazdrości, ile ty masz lat? Nie odpowiadaj, zapomniałem, że jesteś jeszcze gówniarzem. – Joel zaśmiał się, ale wszedł do pokoju siostrzeńca, rozglądając się po wnętrzu. Jego bystre oczy odnalazły nocny stolik, na którym leżała paczka prezerwatyw. – A jednak, mały Yonatan dorósł. Kto skradł twój kwiatuszek? Nie mów, że to ta wiolonczelistka.
– Skąd wiesz, że wiolonczelistka?
– Filharmonia kojarzy mi się z wiolonczelą.
– To nie ona.
– Nie chwaliłeś się. – Joel udał lekko oburzonego i rzucił się w ubraniu na łóżko nastolatka, chwytając jakiś magazyn sportowy i przerzucając niedbale kartki.
– Że spałem z dziewczyną? Miałem wysłać depeszę do Anglii? Albo nie, skoro do Anglii to pewnie sowę śnieżną z wiadomością? – Yon parsknął śmiechem z własnego żartu.
– Akurat byłem na Hawajach, więc żaden list by nie dotarł, ale o esemesach chyba słyszałeś, nie? – Santillana rozłożył magazyn, w którym znajdował się plakat znanej tenisistki i obejrzał go pod różnymi kątami.
– „Witaj, kochany wujku, uprzejmie informuję, że nie jestem już prawiczkiem. Z poważaniem, Yon”. – Abarca udał poważny ton głosu, spoglądając na wuja w odbiciu w lustrze. – Ale zaraz, chwila moment, jak to byłeś na Hawajach? To ja tu kisnę w tej dziurze w San Nicolas, a ty się bawisz w jakichś kurortach?
– Zluzuj majtki, siostrzeńcze, byłem w pracy i wbrew powszechnej opinii nie zwykłem plażować i popijać drinków z palemką. Boże, co to za szkarada? – Joel podniósł się na łóżku Yona, odrzucając czasopismo i pochylając się do przodu, by przyjrzeć się nagim kostkom chłopaka, kiedy ten ściągnął spodnie wizytowe i odłożył je na bok, żeby założyć później do filharmonii. – Nie mów, że to ma odliczać, ile razy uprawiałeś seks, bo wyprę się, że jesteśmy rodziną. – Palcem wskazał na wytatuowaną czarną „dwójkę”, a Yon zawstydził się i podciągnął wyżej skarpetki. Joel znał go aż za dobrze i nie miał serca się z niego nabijać, kiedy zdał sobie sprawę, co ta liczba oznacza. – Oj, mój biedaku. Od biedy można przerobić to na łabędzia. Będzie mało męski, ale dziewczyny na to lecą.
– Chcesz przerobić liczbę „2” na łabędzia? Co ja jestem, brzydkie kaczątko? Nie, dzięki. – Z lekką irytacją ściągnął koszulę i rzucił ją w kąt pokoju, zaglądając do szafy, by wybrać coś bardziej odpowiedniego.
– Skoro robisz na złość temu kolesiowi, zabierając wiolonczelistką do filharmonii, to po co się stroisz? – zagadnął Santillana autentycznie zaciekawiony. – Nie ma sensu się stroić, jeśli nie chcesz zakończyć wieczoru w hotelu czy u niej w domu.
– To miejsce publiczne, nie chcę wyglądać jak jakiś lump. W życiu nie byłem w filharmonii, skąd mam wiedzieć, jak ludzie się tam ubierają? Ona pewnie włoży jakiś worek na ziemniaki, więc chcę wyglądać lepiej.
Joel dał za wygraną, wstał i podszedł do pękającej w szwach szafy siostrzeńca, wygrzebując z odmętów jego ubrań zwykłą białą koszulę i czarny krawat.
– Dzięki, zapomniałem, że mam tę koszulę. Jak ją zauważyłeś?
– Sokoli wzrok. – Joel uśmiechnął się zawadiacko, ponownie opadając na łóżko chłopaka i z ciekawością przyglądając się ścianom. Nic się nie zmieniło, od kiedy był tutaj po raz ostatni.
– Przywiozłeś jakieś prezenty? – Yon czekał na jakieś konkrety, ale kiedy wuj udał, że nie wie, o co go pyta, westchnął zniecierpliwiony. – Zawsze to samo. Mógłbyś czasem przywieźć jakiś afrykański klejnot albo róg jednorożca.
– Yon, zdajesz sobie sprawę, że jednorożce to stworzenia mityczne, prawda? – Joel udał, że poważnie obawia się o zdrowie psychiczne siostrzeńca, który w złości tylko rzucił w niego zwiniętymi w kulkę skarpetkami. – Fuj, weź te śmierdzące skarpety. I nie jestem żadnym łowcą skarbów.
– Na długo zostajesz? Mama pewnie będzie chciała uszykować ci pokój gościnny.
– Wiem, dlatego jej nie mówiłem, że przyjeżdżam. Zatrzymałem się na El Tesoro.
– Gdzie? – Yon podniósł wzrok znad wieszaka z koszulą, której oględzin dokonał i stwierdził, że obejdzie się bez prasowania. Bez przesady, żeby jeszcze miał specjalnie prasować ciuchy na spotkanie z Vedą. – No nie, w Pueblo de Luz?
– Technicznie rzecz biorąc, to ziemia niczyja – sprostował mężczyzna, ale uśmiechnął się przy tym. – To ładne miejsce. Szczerze mówiąc, podoba mi się bardziej od Hawajów.
– Serio? Dziwny jesteś. – Abarca pokręcił głową, nie rozumiejąc, jak można tak mówić. – Jak będziesz w miasteczku to uważaj na niejakich Guzmanów. Zabierają sprzed nosa wszystkie dziewczyny.
– Guzmanów? Poznałem jednego. Takiego sztywniaka pod krawatem, asystenta gubernatora.
– Asystenta? Ha! – Yon prychnął po słowach wuja. – Raczej wicegubernatora, który faktycznie sprawuje władzę w Nuevo Leon. Fabian Guzman to sztywniak i pracoholik, był burmistrzem tutaj w San Nicolas, ale cały czas pnie się do góry. No i rucha wszystkie kobiety, które mu się napatoczą. Miał romans z naszą chemiczką w liceum, a teraz nawet sypia z historyczką w Pueblo de Luz.
– Co? – Piłka, którą Joel obracał bezwiednie w dłoniach wypadła na podłogę i potoczyła się w stronę drzwi. – Z nauczycielką historii w liceum Miasta Światła?
– No chyba. Myślałem, że jest stara, ale podobno wcale nie, jakaś nowa. Słyszałem, jak się kłócą podczas balu bożonarodzeniowego.
– Twierdzisz, że ta nauczycielka ma romans z tym całym Fabianem, zastępcą Victora Estrady? – Joel wolał się upewnić. Sposób, w jaki Yon o tym mówił świadczył, że nie miał pojęcia o prawdziwej tożsamości nauczycielki.
– Nie wiem, chyba kiedyś się bzykali. Teraz to on chyba woli młodsze. W każdym razie słyszałem, jak ona przez niego ryczy, więc pewnie już nici z romansu. Dlaczego cię to interesuje? Fabian też zalazł ci za skórę? – Yon pokiwał głową, jakby sam sobie odpowiedział na to pytanie i jakby chciał podkreślić, że doskonale rozumie wuja. – Spoko, Guzmanowie tak już na ludzi działają. Dlatego czasem trzeba im dać nauczkę, nawet jeśli wymaga to pójścia do głupiej filharmonii.
– Co? – Joel dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nastolatek coś do niego mówi.
– Chyba masz jeszcze jetlag. Wracaj na to swoje El Tesoro i się przekimaj. – Abarca zaśmiał się z roztrzepania wujka.
– Ja nie miewam jetlagu. – Santillana odzyskał dawny animusz.
Zastanowił się przez chwilę i musiał dojść do wniosku, że teoria Yonatana wcale nie była głupia. W końcu sam, kiedy spotkał siostrę i tego faceta w garniaku przed klasztorem Sióstr Miłosierdzia, uznał, że są narzeczeństwem. To prawda, było między nimi dziwne napięcie, sądził że to sztywna natura Julietty, ale teraz już wiedział, że nie było mowy o pomyłce. Jego siostra lubiła się dystansować, nie bez powodu nie wspomniała ani jemu, ani Ramonie, że wychodzi za mąż, w dodatku za cholernego gubernatora Nuevo Leon, ale w życiu nie spodziewał się, że miała też kiedyś romans z przyjacielem swojego narzeczonego. Jeśli wierzyć Yonowi, nic jej już nie łączyło z Fabianem, ale i tak Joel miał dziwne wrażenie, że Victor Estrada o niczym nie wie.
– Biedny facet – wymsknęło się z jego ust zupełnie przypadkowo. Polubił gubernatora, ale od razu widział, że to nie był typ faceta dla Julietty. Byli zbyt różni.
– Nie, Guzman wcale nie jest biedny, całkiem nieźle im się powodzi. Ale są dosyć ostrożni z pieniędzmi.
Yon nie zrozumiał intencji wujka, a on nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Przypatrywał się, jak nastolatek chwyta swój telefon i odczytuje wiadomość. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy wystukiwał szybko odpowiedź.
– Kto to, panna wiolonczelistka? – zagadnął Joel prowokacyjnie.
– Nie, w życiu! – Nastolatek szybko się wzdrygnął. Dzień, w którym zacznie pisać wiadomości z tą świruską z Veracruz będzie chyba jego ostatnim. – To taka… przyjaciółka, z którą piszę.
– Znajoma, przyjaciółka, laska od tatuażu… Ile ty ich masz? – Joel zaczął wyliczać, wywracając oczami. – A seks uprawiałeś dwa razy.
– Joel! – Yon oburzył się i cisnął w niego telefonem, który spadł na miękki materac, a Joela nie powstrzymał od wybuchnięcia jeszcze głośniejszym śmiechem. – Wiesz, że oprócz seksu robi się też inne rzeczy, nie?
– No wiem, wiem. – Santillana pokiwał głową. – Robicie noski-eskimoski i wymieniacie się bransoletkami? O Boże, ale mnie brzuch rozbolał ze śmiechu. – Złapał się za żebra, nie mogąc przestać się nabijać. – Muszę zapytać Patricia i Dalię, od kiedy to się zrobiłeś takim kozakiem.
– Joel. – Yon nagle zbladł po tych słowach. – Dalia nie żyje.
Mężczyzna myślał, że chłopak robi sobie z niego jaja, ale nawet jego krnąbrny siostrzeniec nie był aż tak bezduszny, by żartować z takich rzeczy.
– k***a – wyrwało się z jego ust. – Przykro mi. Jak umarła?
– Zgwałcona i zadźgana przez Cygana, który handlował dragami.
– Jezu, Yon. Musisz tak dosadnie? – Joel się skrzywił. Znał te dzieciaki, widywał je, Pat przyjaźnił się z Yonem od dziecka, a ta śliczna blondyneczka wszędzie za nimi latała.
– A jak mam inaczej? To miejsce wcale nie różni się tak bardzo od tej dziury, w której się zatrzymałeś. San Nicolas, Pueblo de Luz, Valle de Sombras, Monterrey – to jedna i ta sama czarna dziura. Strach wychodzić po zmroku, żeby ktoś nie wbił ci noża w plecy.
– Dlaczego ja nic nie wiem o tym, że jesteś w Meksyku?
Obaj podskoczyli, kiedy Ramona Abarca weszła do sypialni syna i z wyrzutem wygarnęła bratu brak informacji o przyjeździe.
– Mamo, ja się przebieram! – upomniał ją nastolatek, chwytając koszulkę i wkładając ją pospiesznie na siebie.
– Urodziłam cię, Yonatan, naprawdę niczym mnie już nie zaskoczysz. A ty… – Wskazała palcem na brata, który próbował zrobić niewinną minkę. – Ty musisz mi powiedzieć, skąd masz zaproszenie na ślub Julietty.
– Zaraz, ciotka Julie wychodzi za mąż? Myślałem, że zostanie starą panną do śmierci! – Yon zaśmiał się kpiąco, ale oboje matka i wujek posłali mu karcące spojrzenia.
– Victor Estrada odezwał się do mnie niedawno, chce zacieśniać więzi, gada dużo o rodzinie. Pytałem, czy i ciebie zaprosił. Nie miał pojęcia, że nasza rodzinka jest troszkę większa.
– Nie dość że wychodzi za mąż, to jeszcze za gubernatora?! – Abarca wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale nikt go nie słuchał.
– Od kiedy wiesz? – Joel zwrócił się do siostry, ignorując nastolatka i wychodząc za Ramoną z pokoju.
– Od Bożego Narodzenia. Teresa Serratos mi powiedziała, myślała że wiem. Masz pojęcie, jaki to wstyd? Twoja własna siostra będzie gubernatorową, a ty nawet nie wiesz, że od paru miesięcy jest w okolicy.
– Halo, czy ktoś mi wyjaśni o co tutaj chodzi? – Yon próbował nadaremno dowiedzieć się więcej, ale drzwi za dorosłymi się zamknęły, więc westchnął tylko i powrócił do wysyłania wiadomości do Priscilli. Mógł spóźnić się do głupiej filharmonii.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:25:50 14-07-24    Temat postu:

Temporada IV C 004
Remmy/Victoria/Javier/Alexander/Jorge/Gideon/Veda/Emily/Fabricio/Alice/Dick/ Allegra/ /Ingrid

Wilhelm bardzo poważnie podchodził do podejmowanych zadań więc do roli nauczyciela podszedł z powagą godną stanowiska, które reprezentował. Przygotowywał się do zajęć i zamieniał nudną teorię biologii w praktykę. I tak większość część zajęć uczniowie spędzali w szklarni ucząc się rzeczy, które nauczyciel uważał za pożyteczne. Allegra, która ze szkicownikiem rozsiadła się na kanapie w salonie uznała niechętnie, że ta otoczka belfra pasuje do Willa. Zawsze był typem który chłoną wiedzę jak gąbka i uwielbiał się nią dzielić z innymi. Parł do przodu chociaż jako wnuk Dicka Pereza nie miał łatwo. Nauczyciele podchodzili do niego z dystansem, uczniowie z kpiną rodzice obawą, że będzie dobierał się do majtek ich córek albo synów. Do tego ostatniego miał fizyczne predyspozycje.
Był przystojny. Wąs, który zapuścił, który jego siostra nazywała „wąsem Hitlera” dodawał mu jedynie uroku a nie jak sądził powagi. Jej brat był od niej starszy o dziesięć lat a w dżinsach i podkoszulce nadal łatwo było go pomylić z nastolatkiem. Sprzedawczynie w sklepie nadal prosiły go o dowód. Ich oczy się spotkały.
─ Co tam rysujesz?
─ Szubienicę ─ odpowiedziała nastolatka.
─ Al. ─ jęknął Will ─ wiem, że ostatnio sporo się dzieję ─ zaczął odkładając na bok „Wstęp do botaniki” ─ ale ─ palcami przeczesał jasne włosy. ─ co ci strzeliło do głowy żeby jechać samej do San Nicholas?
─ A co miało mi się stać? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie. Po chwili dotarło do niej co sugerował jej brat i roześmiała się ciskając na bok szkicownik gdzie rzeczywiście znajdowała się szubienica. ─ Gwałt? ─ zapytała go i wstała ─ najgorsze już się stało ─ powiedziała ostro ─ gorzej być już nie będzie.
─ Al. ─ wstał i zrobił krok w stronę siostry. Dziewczyna cofnęła się o krok. ─ Rodzice odchodzili od zmysłów. Nie odbierałaś telefonów, na ognisku nikt cię nie widział
─ Uprawiałam seks ─ weszła mu w słowo dziewczyna. Wilhelm zamrugał powiekami. ─I było mi dobrze ─ wyznała. Przeczesał nerwowo włosy. ─ I nie martw się użyliśmy zabezpieczania.
─ Allegro ─ w progu salonu stali jej rodzice w towarzystwie prokuratora Lopeza. Dziewczyna spojrzała na nich wyzywająco unosząc do góry podbródek. ─ Kim jest ten chłopiec?
─ Nie wiem, dałam się przelecieć pierwszemu lepszemu ─ odparowała. Usta matki zacisnęły się w wąską kreskę. Ojciec nie odpowiedział nic. ─ Co pan tutaj robi?
─ Chce z tobą pomówić.
─ A ja chcę żebyście wszyscy dali mi święty spokój i przestali traktować jak drogocenny nabytek który zaraz rozpadnie się na kawałki. Dostał pan bardzo paskudne nagranie ze mną i Jose w roli głównej więc reszta jest w pana rękach.
─ Niewiele zrobię bez twoich zeznań.
─ Złożyłam je nic więcej do dodania nie mam. Dał mi kieliszek wina po nim odpłynęłam. Obudziłam się w pokoju JJ-a bez majtek. Koniec historii.
─ Nie pyskuj.
─ Nie pyskuje stwierdzam fakty. Nie miałam majtek, w środku wszystko mnie bolało i krwawiłam. Byłam może i dziewicą ale nie idiotką dodałam dwa do dwóch i czmychnęłam stamtąd jak najprędzej. W domu wzięłam prysznic. I uprzedzę kolejne pytanie- nie nikomu nic nie powiedziałam. ─ Lopez skinął głową. ─ I nie znalazłam majtek. ─ dorzuciła. ─ Pewnie zostawił je sobie na pamiątkę. Ma pan taśmę proszę zrobić z niej użytek ja nie będę po raz kolejny powtarzać w kółko tego samego.
─ Być może będziesz musiała ─ odparł ostrożnie Lopez ─ powtórzyć to w sądzie.
─ W jakim sądzie?
─ Gdy sprawa trafi na wokandę
─ Nie ─ weszła mu w słowo dziewczyna ─ mowy nie ma. Zabójcę Jules wsadził pan za kratki bez procesu, proszę załatwić to w ten sam sposób.
─ Być może mi się to uda ─ zaczął Lopez ─ ale nie mogę ci tego obiecać Allegro. Istnieje duże prawdopodobieństwo że będziesz musiała zeznawać.
─ Nie chce i nie będę
─ Kochanie
─ Nie zbliżaj się do mnie ─ warknęła do matki ─ Gdzie byliście przez ostatnie dwa lata? ─ zapytała ich. ─ Mieliście dwa lata żeby cokolwiek zauważyć, ale byliście zbyt zajęci ─ przełknęła ślinę. Nie chciała płakać. Nie przy nich. ─ Niech zeznają inne. Sam pan mówił, że nie jestem jedyna, że nagrań było więcej, że poszkodowanych jest więcej. Niech one zeznają.
─ To nie takie proste ─ Lopez spojrzał na nią ─ twoja sprawa jest najmocniejsza. W chwili przestępstwa miałaś piętnaście lat ─ wyjaśnił ─ Za nim postawimy mu inne zarzuty chcemy spróbować oskarżenia o nagrywanie i posiadanie dziecięcej pornografii.
─ Zróbcie to beze mnie ─ warknęła Allegra ─ jestem nieletnie. To mnie macie chronić ─ ruszyła do wyjścia z salonu, zatrzymała się jednak w progu i sięgnęła po szkicownik. Przycisnęła go do piersi. ─ Pogadajcie z dziadkiem.
─ Dlaczego?
─ Ma istotne informacje ─ odpowiedziała na to dziewczyna i wyszła. Na górze dało się usłyszeć głośne trzaśnięcie drzwiami.

***
Ingrid Isabella Lopez de Vazquez zabrała córeczkę do pracy. Młoda mama, która również podjęła się kandydowania do Rady Miasta Valle de Sombras w trakcie przerwy świątecznej postanowiła skupić się nie tylko na szkolnej gazetce, ale także innym bardziej złożonym problemie.
Ricardo Perez i jego machlojki. Taki roboczy tytuł otrzymał jej najnowszy artykuł, którego celem było nagłośnienie nadużyć jakich dopuszczał się poprzedni dyrektor. Znalezienie materiałów nie było jednak rzeczą prostą gdyż Dick swoje brudne sprawki trzymał w ciemnych zakamarkach. Dyrektor także otaczał się potężnymi przyjaciółmi, którzy w razie kłopotów przybiegliby z pomocą. To grono biorąc pod uwagę ostatnie skandale diametralnie się skurczyło, ale nie spowodowało to wypłynięcie na światło dzienne skandali z jego udziałem. Było wręcz odwrotnie; wszyscy nabrali wody w usta. Nikt już nie wychwalał jego osiągnięć, lecz także ich nie krytykował. Kobieta zerknęła na wózek w którym Lucy ucinała sobie drzemkę. Tuż obok wózka matka dziewczynki powiesiła znaleziony wśród rupieci obraz.
Narysowany wprawioną ręką obraz przedstawiał młodą kobietę z długimi włosami. Oczy zasłonięte były dużymi wyraźnie męskimi dłońmi z charakterystycznym pierścionkiem na placu. Dłoń przyciśnięta była również do ust dziewczyny, dwie ręce zasłaniały jej uszy. Ingrid gdy zobaczyła go po raz pierwszy niemal od razu pomyślała o trzech małpkach z Chin czy Japonii.
Nic nie widzę. Nic nie słyszę. Nic nie mówię. To niemal od razu przywodziło na myśl Ricardo Pereza. Zbiorowe milczenie, odwracanie wzroku czy uraz słuchu. Trzy w jednym. Nie widzieli na nauczyciele, nie mówiły o tym poszkodowane. Nie słyszało o tym kuratorium. Lopez była matką. Była siostrą która wychowywała nastolatkę skrzywdzoną przez Pereza i trudno było jej uwierzyć, że nikt nie dostrzegł symptomów. Ofiary przemocy seksualnej prezentują szereg zachowań które można uznać za niepokojące. Szatynka westchnęła gdy usłyszała pukanie. W progu stanął Felix.
─ Mogę wejść?
─ Zapraszam ─ zachęciła go ruchem dłoni. ─ Co cię sprowadza? ─ zapytała odchylając się na krześle. Sala do kółka dziennikarskiego i siedziba „redakcji” szkolnej gazetki była jednocześnie jej gabinetem. ─ Mogę ci jakoś pomóc?
─ Mam nadzieję ─ oczy nastolatka od razu powędrowały do obrazu opartego o ścianę.
─ Ładny?
─ Niepokojący ─ odpowiedział nastolatek. ─ Radosny to on nie jest.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim kobieta wstając. ─ Nie przyszedłeś tutaj dyskutować o sztuce.
─ Nie wiedziałem że jesteś fanką sztuki.
─ Znalazłam go w graciarni ─ odpowiedziała Lopez. ─ Wiedziałeś że szkoła organizowała wernisaże?
─ Pierwsze słyszę ─ odpowiedział na to syn Sebastiana. ─ Kiedy?
─ Były organizowane jeszcze gdy ja chodziłam do szkoły ─ wytłumaczyła mu Lopez. ─ Dwa, trzy razy do roku najbardziej uzdolnieni prezentowali swoje obrazy, zdjęcia , a nawet hafty ─ wyjaśniła. ─ Jedna dziewczyna zrobiła całun. Robił oszałamiające wrażenie.
─ Myślisz, że patrzymy na powód odwołania wernisaży?
─ To całkiem możliwe, sam powiedziałeś. Obraz jest niepokojący. Artystkę uciszono, odwrócono od niej wzrok i zakryto uszy. Sprawa nie musi bezpośrednio dotyczyć jej ani Dicka ale ─ popatrzyła na chłopaka ─ czasami wystarczy iskra żeby wywołać pożar. To może być spowodowane stopniowym ograniczaniem funduszy na grupę artystyczną. Perez wszystkie środki szkoły pakował w sportowców na inne dziedziny brakowało środków.
─ Dlatego przestał drukować szkolną gazetkę?
─ Zrobiła się zbyt kontrowersyjna ─ odpowiedziała na to Lopez uśmiechając się kącikiem ust. ─ Dick jak każdy dyktator boi się wolnych mediów. Po śmierci twojego dziadka niewielu miało siłę żeby przeciwstawić się Perezowi. On stopniowo ograniczył wolność. Zlikwidował szkolną gazetę, radio, wernisaże młodych artystów ─ wyliczyła.
─ Wszystko co kreatywne.
─ Dokładnie tak ─ odpowiedziała mu Ingrid wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów.
─ Próbowałaś ją znaleźć?
─ Dziewczynę z portretu? Niewiele widać poza tym to może być randomowa twarz.
─ Chodziło mi o twórcę.
─ Nie
─ Mogę poszukać ─ zasugerował Felix. ─ Chcę iść na dziennikarstwo ─ przyznał. Lopez pokiwała głową. ─ Nie szukasz może kogoś na staż do redakcji?
─ Spróbuj znaleźć dziewczynę, która to namalowała ─ wskazała na obraz ─ a pogadamy.

**
Strzał i wrzask rozległy się w cichej okolicy. Zamaskowany mężczyzna zmarszczył brwi i zaklął pod nosem gdy w jednym z okolicznych domów zapaliły się światła. Czmychnął w cień jednym sprawnym susem gdy jedna z najbliższych sąsiadek szybkim krokiem ruszyła w do domu Pereza. Zawieszona w obowiązkach Clementina była lokalną plotkarką. I lubiła wiedzieć wszystko o wszystkich mieszkańcach więc bezceremonialnie weszła do środka i już po kilku sekundach z domu wyłoniła się wraz z Ricardo. Były dyrektor kuśtykał i jęczał z bólu.
─ Imbecyl ─ stwierdziła kobieta ─ prawdziwy z ciebie imbecyl! Po co ci broń skoro nie umiesz jej używać? ─ zapytała go sadzając go na trawie. ─ Nie znam się na pistoletach, ale nawet ja wiem, że do siebie samego się nie strzela.
─ Łucznik światła był u Pedro.
─ I co z tego? ─ zapytała wyciągając komórkę ─ To nie powód żeby do siebie strzelać ─ zacmokała z dezaprobatą. ─ Pedro zasłużył sobie na odwiedziny i dobrze to wiesz. Czy to nie tobie się przechwalał, że „znalazł sposób na żonę”
─ Ja w cudze życie wtrącał się nie będę! To twoja domena Clementino. Może gdybyś była mądrzejsza nie skończyłabyś sama i z brzuchem ─ oburzona kobieta wstała.
─ A ty mój drogi gdybyś trzymał interes w spodniach może być nadal go miał! ─ wydarła się na całą okolicę. Miejscowi zaczęli wychodzić na ulicę. ─ Karetka już jedzie.
─ Nie zostawiaj mnie ─ wyjęczał. Clementina go nie słuchała i odwróciła się na pięcie odchodząc szybkim krokiem. Jej czujne oko zauważyło, ze w drzwiach Pablo Diaza tkwi. Podobna kartka powiewała w drzwiach Renaty. Kobieta szybko zapoznała się z treścią liścików i zniknęła za nim pojawiła się karetką i policja. W zaciszu swojego domu chwyciła za komórkę wybierając dobrze znany numer. Nauczyła się go na pamięć. Dla bezpieczeństwa oczywiście. ─ Victorio skarbeńku nie dzwonię za późno?
─ Nie ─ Victoria wrzuciła do walizki sukienkę ─ O co chodzi?
─ Łucznik znowu pojawił się u Ricardo Pereza ─ poinformowała ją kobieta. Victoria przysiadła na brzegu. ─ Dick twierdził, że widział jak wychodził z domu Pedro Ledesmy ─ dodała. Jasnowłosa zmarszczyła brwi. Łucznik był prawie tak dobrze poinformowany jak Radio Wolna Europa. Uśmiechnęła się kącikiem ust. ─ A Ricardo postrzelił się w stopę.
─ Co zrobił? Postrzelił się w stopę? ─ Javier oparł się o framugę drzwi unosząc lekko brwi.
─ Tak, gamoń jak chcę się zabić to niech celuje w głowę. Nieważne. Pedro pewnie dostał wiadomość , tak jak twój ojciec i Renata.
─ Mój ojciec? Co tym razem?
─ Coś z Mateusza. O tym, że głodnych nie nakarmili, nagich nie ubrali ─ wyjaśniła jej Clementina. Nie miała tak dobrej pamięci jak rozmówczyni.
─ Coś jeszcze?
─ Dicka zabrano do szpitala ─ wyjaśniła jej kobieta ─ a i Marcela zaczęła rodzić. Kilka godzin temu Pablo odwiózł ją do szpitala. ─ To pewnie wiesz?
─ Wiem ─ odpowiedziała na to. Marcela także już urodziła. Przez cesarskie cięcie. Zdrowego czarnowłosego chłopczyka który na pierwszy rzut oka wyglądał jak mama. ─ Burmistrz wszczyna śledztwo w sprawie zdewastowanego plakatu wyborczego, był bardzo oburzony .
─ To wiem od córki ─ oznajmiła.
─ Od córki zapewne nie dowiesz się że małżeństwo burmistrza zostało nieskonsumowane więc je unieważniono ─ wyznała z łatwością kobieta.
─ O tym nie mówiła. A bo zapomnę. Burmistrz chcę otworzyć miasto na turystykę sakralną. Podobno namówił nowego proboszcza. Świeć panie nad duszą ojca Thomasa ─ kobieta przeżegnała się ─ żeby wynieść nasz kościółek do rangi sanktuarium
─ Interesujące ─ mruknęła jasnowłosa ─ Na koncie powinien być już przelew ─ rozłączyła się za nim Clementina zdążyła odpowiedzieć.
─ Nie rozumiem dlaczego jej płacisz? Plotki z ratusza do mało?
─ Straciła pracę. Zapewne to chwilowe, ale jednak przyda się zastrzyk gotówki ─ Victoria wstała zmierzając do szafy z ubraniami. ─ Alec jest pewien że zostaje w domu?
─ Tak, będzie uczył się strzelać z łuku, pod czujnym okiem Conrado. Łucznik wykonał zadanie?
─ Według Clementiny tak a Dick postrzelił się w stopę ─ poinformowała męża kobieta. ─ Nie wiem jak i nie wiem po co ludzie kupują broń z którą nie wiedzą jak się obejść?
─ Mnie nie pytaj ─ podszedł do żony obejmując ją w pasie. ─ Co jeszcze szeptają ci do ucha ptaszyny?
─ Że za kilka godzin będziemy pić wino w Toskanii i zajadać ser.
─ Nie lubię sera ─ mruknął Magik. Victoria obróciła się w jego ramionach.
─ Wiem ale uwielbiasz pizzę.
─ W tym akurat masz rację więc ser pizza i makaron.
─ I pomyśleć że będę walczył z Makaroniarzami.
─ Musisz więc poćwiczyć włoski.

***
Remmy z lekkim rozbawieniem obserwował jak Nacho kręci si nosem na jego widok. Stremowany rozdrażniony z lekko podniesionym ciśnieniem podobał mu się najbardziej. Torres sam przed sobą musiał wreszcie przyznać, że to go w nim pociąga. Ta nutka tajemnicy. Tworzyli bowiem relację w której daleko doszukiwać się randek w publicznych miejscach, trzymania się za ręce czy całowania przy osobach trzecich. Fernandez zdecydowanie nie był gotowy na „wyjście z szafy” a Remmy postanowił nie naciskać i dać mu czas. Chciał też aby chłopak sam zaakceptował siebie i swoją seksualność więc urządzenie ślubu Kapitanowi Ameryce i Zimowemu Żołnierzowi sprawiło mu wiele frajdy i radochy. Na obiad żona lekarza podała naleśniki z owocami.
─ Remmy obiło mi się o uszy że Marissa zaproponowała ci pozowanie do najnowszej kolekcji ─ zagadnęła go Rebecca Fernandez gdy wypełniał swój naleśnik owocami.
─ Tak , a ja się zgodziłem ─ oznajmił sprawiając że Nacho wypuścił na trawę z rąk widelec. Remmy instynktownie położył dłoń na rogu stołu gdy chłopak się pochylał. ─ Czekamy tylko aż skończę osiemnaście lat żebym mógł podpisać umowę.
─ Twój ojciec się zgodził? ─ zapytał Aldo ─ Cerano jest dość stanowczym człowiekiem.
─ To prawda jak staruszek wbije sobie coś do głowy ─ zabrał rękę gdy Nachp się wyprostował ─ przekonałem go, że przyda mi się kasa na studia.
─ Idziesz na studia? ─ zapytał go zaskoczony Nacho. ─ Myślałem że uderzasz w zawodowstwo?
─ To jest plan A ─ wyjaśnił mu Remmy wrzucając do ust borówkę ─ po za tym nie będę grał w piłkę do osiemdziesiątki. Z moją cukrzycą i to jak wielu kontuzji można nabawić się w piłce nie wróżę sobie długiej kariery.
─ To bardzo rozsądne podejście.
─ Niestety rozsądek i urok osobisty odziedziczyłem w genach po ojcu ─ wyjaśnił lekarzowi z lekkim uśmiechem Remmy. ─ Mam nadzieję, że dzięki stypendium dostanę się na uniwersytet i do tamtejszej drużyny w życiu jednak nie można stawiać tylko na jednego konia więc dzięki kontraktowi z pana byłą żoną będę mógł opłacić część studenckich wydatków.
─ A na jakie studia się wybierasz?
─ Jeszcze się waham, ale na pewno informatyczne ─ odpowiedział pochłaniając naleśniki. Były bez cukru, ale jemu to nie przeszkadzało gdyż owoce były soczyste i słodkie. ─ Mój tato ma trójkę dzieci i każde z nas wyfruwa z gniazda i jakoś musi nas pogodzić ─ zaśmiał się ─ Co prawda siostry mają alimenty ─ wyrwało mu się. Zamilkł jednak uznając, że się nieco zagalopował.
─ Co to są alimenty?
─ To pieniądze które wpłaca na konto jeden z rodziców gdy go nie ma.
─ Ty nie masz alimentów ─ zauważyła młodsza z dziewczynek.
─ Nie bo moja mama nie dała nogi gdy się urodziłem więc sad nie nałożył na nią obowiązku alimentacyjnego ─ wyjaśnił Remmy i odchrząknął.
─ Twoja mama uczy w przedszkolu. Jest bardzo ładna i młoda. ─ Remmy z trudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. Cecylia była przeciwieństwem jego matki i matek dziewczyn. Jasnowłosa, wykształcona kochająca dzieci.
─ To żona mojego ojca. Moja macocha nie mama ─ wyjaśnił dziewczynkom. ─ Moja mama jest ─ urwał. Powiedzenie kilkulatkom „martwa” było najlepszym pomysłem. Po za tym nie miał pojęcia jak i czy dyrektor Fernandez rozmawiał z córkami o śmierci przemijaniu i komplikacjach poporodowych. O tym ostatnim na pewno nie ─ w niebie. Zmarła krótko po tym jak się urodziłem.
─ Przykro mi. Twojemu tacie musiało być ciężko.
─ Pewnie było ─ odpowiedział chłopiec ─ ale szybko się pocieszył jej siostrą. Marisol dała w długą gdy tylko urodziła Kiraz
─ Kiraz to nie jest hiszpańskie imię.
─ Nie, arabskie ─ odpowiedział ─ znaczy wiśnie. Tata je podobno kiedyś lubił ─ wyrwało mu się. Odchrząknął szybko.
─ Masz jeszcze jedną siostrę ─ zauważyła Diasy ─ Rue
─ Tak. Najmłodsza. Jest w trzeciej klasie.
─ Zaraz, zaraz ─ Nacho zmarszczył brwi ─ ty i Kiraz jesteście w jednej klasie ─ zauważył całkiem przytomnie Nacho.
─ Tak. Ja jestem ze stycznia ona z grudnia ─ wyjaśnił. ─ Rue z września.
─ Twój ojciec obracał trzema laskami jednocześnie.
─ Ignacio! ─ skarcił go Aldo.
─ Stwierdzam tylko fakty ─ Remmy z trudem powstrzymał się od pocałowania jego wyginiętych w grymasie niezadowolenia ust. Az prosiły się o szybkiego causa.
─ A ja słyszałem gorsze rzeczy. Dziękuje za obiad, ale będę się zbierał. Umówiłem się z trenerem na omawianie strategii na mecz ─ wstał od stołu. ─ Mam co prawda jeszcze trochę czasu, ale muszę skoczyć do domu się ogarnąć.
─ Prysznic możesz wsiąść tutaj/
─ Tato!
─ To zdecydowanie nadużywanie gościnności po za tym nie mam na zmianę ciuchów
─ Nonsens Ignacio zaprowadź go do łazienki i pokaż co i jak. Znajdzie też jakąś parę spodni i koszulkę
Woda była przyjemnie ciepła Remmy poruszył głową na boki rozchlapując wodę.
─ Torres
─ Nie zamykałem drzwi ─ odpowiedział ─ Właź
─ Nie zamierzam oglądać cię nago
─ Widziałeś mnie nago ─ przypomniał mu. ─ Właź, nie będę się wydzierał. ─ Nacho zacisnął usta w wąską kreskę i wszedł do środka. Położył ubranie na klapie od kosza na pranie. Wybrał mu najbrzydsze i najbardziej znoszone ciuchy. Na wierzch rzucił paczkę bokserek które dostał pod choinkę od jednej z ciotek. Bezwiednie popatrzył na Torresa. był wysoki, atletycznie zbudowany. Jego plecy zdobiły blizny. Paskudne blizny.
─ Skąd je masz? ─ wyrwało mu się pytanie.
─ Miałem mały wypadek ─ odpowiedział na to chłopak poruszając na boki głową. ─ W mojej poprzedniej szkole wybuchł pożar w sali do chemii. Wyciągnąłem jednego kolegę ─ wyjaśnił ─ i nieco oberwałem. ─ Co powiesz na seks randkę? ─ zapytał go wprost.
─ Nie będę uprawiał z tobą seksu!
─ Szkoda ─ mruknął w odpowiedzi Remmy ─ ja chętnie bym cię przeleciał ─ wyznał. Nacho czuł jak twarz przybiera odcień pomidora. W łazience zrobiło się nagle gorąco i ciasno.
─ Znajdź sobie dziewczynę. Sara pewnie chętnie wyskoczy dla ciebie z majtek. ─ Remmy zakręci wodę po omacku sięgając po ręcznik. Przetarł nim najpierw twarz za nim się nie owinął w pasie.
─ Nie chcę dziewczyny ─ odpowiedział ─ pewnie by mi stanął to żaden problem, ale nie kręcą mnie dziewczyny.
─ Bo jesteś pedziem
Remmy popatrzył na niego zdecydowanie bardziej rozbawiony niż zły.
─ Jestem biseksualny ─ wyjaśnił mu ─ i jak już pytam to straciłem cnotę z dziewczyną. Miałem piętnaście lat i zero pojęcia co i jak.
─ A ona?
─ To samo ─ odpowiedział palcami przeczesując włosy. Ojciec miał rację. Były zdecydowanie za długie . ─ Dziwię się, że w ogóle do czegoś doszło, bo nie mogliśmy się przestać śmiać.
─ A ja się dziwię że mówisz o tym tak swobodnie?
─ A dlaczego nie? Nigdy nie rozmawiałeś o tym z kumplami? Nie mówię o rozmowach ile to lasek zaliczyliście i jakich pozycjach tylko poważne rozmowy. ─ popatrzył na niego zdziwiony. ─ Ja z moim kumplem rozmawiałem o seksie i o tym jak dziwne jest to wszystko.
─ I co się stało z kumplem?
─ Zrobił mi pierwszego loda w życiu ─ odpowiedział. Nacho przełknął ślinę. ─ To długa historia.
Remmy popatrzył na niego i roześmiał się szczerze rozbawiony.
─ Właściwie to niemal od razu doszedłem , ale nie to miałem na myśli ─ zsunął ręcznik i sięgnął po bieliznę.
─ Na mnie są za małe
─ Na mnie będą w sam raz ─ rozerwał opakowania i uśmiechnął się na widok bokserek w renifery. Ubrał się i podszedł do drzwi. ─ Ignacio ─ jego imię wypowiedział miękko. Podszedł do nastolatka i ujął jego twarz w swoje dłonie i pocałował.
***
Elena omawiała z właścicielem sali ostatnie szczegóły imprezy. Ivan był w pracy więc Veda mogła w ciszy i spokoju przygotować się na wyjście do filharmonii. Długa kąpiel, wybór sukienki, wyprostowanie włosów i na sam koniec nałożenie makijażu. Subtelnego podkreślającego jej duże ciemne oczy i piegi. Veda miała całe mnóstwo pieg na twarzy. Palcami ─ przeczesała ciemne włosy gdy rozległ się dźwięk domofonu. Sięgnęła po słuchawkę.
─ Tak?
─ To ja ─ usłyszała głos Yona. ─ Wpuścisz mnie?
─ Jest za piętnaście piąta miałeś być o piątej.
─ Jestem wcześniej
─ Nie jestem gotowa
─ Zaczekam ─ odpowiedział na to chłopak
─ No dobra ─ nacisnęła przycisk zwalniający blokadę. ─ Czwarte piętro ─ rzuciła jeszcze za nim odwiesiła słuchawkę i wzięła głęboki oddech. Nie była gotowa. Nie do końca więc podskoczyła gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je ostrożnie.
─ Nie jestem gotowa
─ Mówiłaś ─ mruknął ─ Wpuścisz mnie czy mam czekać na klatce?
─ Wejdź, ale ostrzegałam ─ wpuściła go w drzwiach. Potrzebował kilku sekund aby zrozumieć, że Veda miała na sobie krótki zapinany top i bokserki. Wyraźnie męską bieliznę, która opinała jej pośladki. ─ Zaczekaj w salonie ─ wskazała na pokój i sama czmychnęła do łazienki. Yon wszedł do środka.
─ Jesteś sama?
─ Tak, mama jest u Salvadora a Ivan w pracy ─ odpowiedziała za drzwi nastolatka. ─ Jestem z psem ─ Yon zmarszczył brwi spoglądając na kanapę na której leżał pies.
─ Gryzie?
─ Nie mnie ─ odpowiedziała na to.
─ Nie o to pytałem ─ mruknął pod nosem. Drzwi otworzyły się i z łazienki wyłoniła się Veda. Yon stał w progu salonu i gapił się na dziewczynę której nie lubił. Veda wyglądała aż za dobrze. Spodziewał się że włosy na siebie worek na ziemniaki a nie sukienkę która ciasno przyległa do jej ciała podkreślając krągłości.
─ Zapniesz? ─ weszła do salonu stawiając przed przeszklonymi drzwiami.
─ Co? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie.
─ Zamek─ odwróciła się na pięcie pokazując mu zamek ciągnący się przez całą długość jej pleców. Włosy odgarnęła na bok. ─ Nie sięgnę do zapięcia.
─ Jasne ─ odpowiedział starając się nadać swojemu głosowi nonszalancki ton. Chwycił zamek i zapiął sukienkę.
─ Dzięki ─ poprawiła ramiączka ─ Wisiorek jest na stole. ─ rzuciła. Uniósł brew ─ skoro i tak tu już jesteś. Naszyjnik ze szmaragdem wyglądał na drogi i stary jednocześnie ─ To rodzinna pamiątka ─ wyjaśniła opuszkami palców muskając kryształ.
─ Idziemy?
─ Nie założyłam jeszcze butów ─ oznajmiła i wyminęła go. Wróciła po chwili i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Posłała mu nerwowo uśmiech. ─ Zamówiłam nam stolik w Grze Anioła.
─ Co?
─ Na kolację.
─ Idziemu później na kolację? ─ zapytał ją zaskoczony.
─ Tak, najpierw koncert, później kolacja i później możemy iść na spacer żeby spalić wszystkie kalorie ─ zmarszczył brwi obserwując jak nastolatka wkłada do torebki telefon i upewnia się, że mają bilety. Dotarło to do niego po chwili; punktualność, kiecka która nie jednego chłopaka zwaliłaby z nóg, wysokie szybki żeby dorównać mu wzrostem, makijaż. Veda Balmaceda myśli że zabieram ją na randkę. ─ Cholera ─ wyrwało mu się.
─ Coś się stało?
─ Nie ma nam kto zrobić zdjęcia ─ wymyślił pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy. ─ Naszego wyjścia. ─ wyjaśnił. Uśmiechnęła się.
─ Możemy zrobić sobie selfie ─ odpowiedziała na to.
─ Fakt ─ wyciągnął komórkę. ─ Jordan wie że ze mną wychodzisz?
─ Nie ─ odpowiedziała ─ Jordan co prawda nie miał Instagrama, ale zawsze znajdzie się uprzejmy” kto doniesie mu o tym z kim Veda spędziła wieczór w filharmonii. Po za tym było to logiczne gdyby Guzman dowiedział się o nim już czekałby przed drzwiami. Zrobił kilka zdjęć sobie i Vedzie. Gdy je przeglądała niechętnie przyznał sam przed sobą, że jest fotogeniczna. Te piegi, uśmiech i duże oczy w kształcie migdałów otulone długimi czarnymi rzęsami.
─ Teraz możemy iść ─ powiedział ─ Wybierz jedno to wrzucę na Instagram.
─ Na co?
─ Instagram ć powtórzył powoli.
─ Zrozumiałam , ale co to? ─ uniósł brwi. Nie kpiła z niego mówiła poważenie przesuwając palcami po ekranie jego komórki. ─ I to ─ pokazała mu zdjęcie które najbardziej jej się podobało. Sam wybrałby to samo. Wrzucił do sieci dodając hasztagi.
─ To portal społecznościowy ─ wyjaśnił gdy zmierzali doi drzwi. Veda na pożegnanie pogłaskała po łebku psa. Yon otworzył jej drzwi. ─ Wrzucasz na niego zdjęcia.
─ Swoje?
─ Swoje, ze znajomymi, produktów które używasz, jedzenia ─ wyjaśnił gdy schodzili na dół. Otworzył także drzwi na zewnątrz przepuszczając ją pierwszą. ─ Tam zaparkowałem ─ ujął ją lekko pod łokieć i poprowadził do swojego auta. Kliknięciem na kluczyku otworzył drzwi i otworzył te od strony pasażera. Veda wślizgnęła się do środka. Zaczekała aż Yon usiądzie, zapewnie pas i uruchomi silnik.
─ Po co?
─ Żeby mieć sponsorów, darmowe próbki czy wejścia na eventy. No i kasę.
Veda zmarszczyła brwi.
─ Instagram to portal społecznościowy dla prostytutek? To legalne?
─ Co?
─ Podałeś definicję prostytucji. Ludzie wrzucają tam swoje zdjęcia i ci za to płacą. Uprawiasz z nimi seks?
─ Nie? To portal który zrzesza ludzi. Wrzucasz do sieci zdjęcia i zbierasz obserwujących im więcej ludzi cię obserwuje tym większe masz z tego zyski Musisz dbać tylko o swoją aktywność, żeby ludzie dalej cię obserwowali.
─ Znasz tych ludzi?
─ Nie
─ To dlaczego cię obserwują?
─ Lubią mnie.
─ To bez sensu.
─ Dlaczego?
─ Nie da się lubić kogoś kogo się nie zna ─ stwierdziła.
─ Inaczej obserwują mnie bo podobają im się treści które przedstawiam ─ poprawił się Yon. ─ Ty być się im spodobała. ─ stwierdził gdyż do głowy przyszła mu pewna myśl.
─ Ja?
─ Jesteś ładna. Ludzie lubią ładnych ludzi.
─ Jestem ładna? ─ zapytała go Veda marszcząc nosek.
─ Obiektywnie stwierdzam, że możesz podobać się facetom ─ odpowiedział na to Yon. . Jeśli chcesz mogę ci pomóc ─ zasugerował ─ założyć konto pokazać jak to działa ─ drążył ─ mogłabyś nawet na tym zarobić. Przemyśl to. ─ resztę drogi pokonali w ciszy.
***
Cisza nigdy nie wróżyła nic dobrego. Conrado Severin przekonał się o tym kilkukrotnie podczas opieki nad Alexandrem Diazem de Reverte. Malec który na początku był cichym i nieśmiałym chłopcem rozgadał się jak katarynka więc gdy malec milkł to zazwyczaj oznaczyło psotę. Biznesmen zajrzał do salonu gdzie na podłodze leżał Alec radośnie w powietrzu machając nogami. Obok niego leżała Lidia.
─ Zdradzić ci tajemnicę? ─ zapytał Lidię chłopczyk ze skupioną minką kolorując łuk.
─ Jaką tajemnicę?
─ Moją ─ oznajmił zadowolony. ─ Moja mamusia i Łucznik są najlepszymi przyjaciółmi ─ wyznał szczerząc ząbki. ─ Dziś rano słyszałem jak mama rozmawiała przez telefon i dziękowała mu za przysługę.
─ Skąd wiesz, że rozmawiała z Łucznikiem?
─ Tatuś zawsze wtedy piecze babeczki ─ wyjaśnił ─ Gdy mama załatwia interesy. Dziadkowi Barosso to się nie podoba.
─ Dziadek Barosso o tym wie?
─ Wątpię, to tajemnica tajemnic nie mówi się dziadkowi Barosso ani dziadkowi Pablo ─ odpowiedział. ─ Tajemnice powierza się przyjaciołom. Ty jesteś moją przyjaciółką ─ uśmiechnął się do Lidii ─ a Conrado to mój wujek wam mogę powiedzieć wszystko. Mogę wam powiedzieć, że dziadek Fernando ma siostrę tak jak kiedyś mama miała braciszka. Victor umarł, Eleonora dokonała mezaliansu ─ przeliterował. Co to znaczy mezalians?
Lidia odchrząknęła.
─ To znaczy, że ktoś poślubia kogoś biedniejszego od siebie ─ z wyjaśnieniem pospieszył Conrado usiłując sobie przypomnieć czy podczas sprawdzania przeszłości natknął się na informację o siostrze. Usiadł na podłodze obok chłopca.
─ Aha czyli mama i tatuś też zrobili mezalians ─ ta informacja niezwykle go ucieszyła ─ Mamusia nie jest aż tak bogata jak tatuś ─ Conrado uznał, że przyjdzie jeszcze czas na wyjaśnienie chłopcu że mamusia nigdy nie była biedniejsza od tatusia. ─ Eleonora zakochała się i ożeniła z Dionisio Altamira ─ obwieścił wstając i podbiegając do lodówki na którą przyczepił malunek przedstawiający mężczyznę z łukiem.
─ Rodzice mówią ci takie rzeczy?
─ No coś ty głuptasie. Rozmawiają na poważne dorosłe tematy gdy oglądam bajki a ja umiem robić jedno i drugie ─ to też go ucieszyło. ─ No i dziadek Barosso ma nie długo urodziny i wyprawia przyjęcie urodzinowe. Na biurku mamy leżało zaproszenia.
─ Skąd wiesz, że to było zaproszenie na urodziny?
─ No wiesz co? ─ oburzył się ─ umiem już czytać. ─ Zaproszenie było dla mamusi i tatusia. Bez dziecka.
─ Rodzice się wybierają?
─ Nie, polecieli do Włoszech. Tatuś powiedział do mamusi że „jeszcze nie upadł na głowę żeby mu sto lat śpiewać” ─ zaśmiał się ─ stwierdził że zasłużył na ruzgę nie prezent. I mama chciała jechać do Wenecji.
─ I nie pójdzie.
─ Nie bo tatuś powiedział, że tam śmierdzi kupą ─ Lidia spojrzała na Conrado który skinął lekko głową. ─ Nikt nie lubi zapachu kupy na wakacjach.
─ To prawda.
─ I przywiozą mi zabawki z wycieczki ─ Hermes poderwał do góry łeb. ─ Tobie też Hermes nie martw się podeszła do niego podreptał do psa i podrapał go po łebku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:40:41 14-07-24    Temat postu:

cz2

Nie pierwszy raz zajmowała miejsce na balkonie widokowym w filharmonii. Bunia zawsze zdobywała dla Vedy i jej bliskich najlepsze bilety nie licząc się z kosztami więc ktokolwiek był jej świętym Mikołajem postarał się co dziewczynie niezwykle przypadło do gustu. Yon zajął krzesło obok spoglądając na scenę. Zmarszczył brwi na widok perkusji stojącej na jednym z ostatnich miejsc i spojrzał na program, który każdy otrzymał i mógł zabrać do domu.
Koncert noworoczny zatytułowano „Hades i Persefona” Yon zmarszczył brwi. Najwyraźniej twórcy koncertu uznali, że instrumentalna adaptacja mitu przypadnie widzom do gustu. Siedząca obok dziewczyna ze zmarszczonym noskiem studiowała program. On sam rozpoznał tylko kilku bardziej znanych klasyków Vivaldi czy Bach byli twórcami którzy w przeszłości obili mu się o uszy.
─ Orkiestra składać się będzie z dziewięćdziesięciu muzyków ─ poinformowała go szeptem Veda ─ to znaczy, że kompozytor kierował się myślą Hectora Berlioz’a ─ wyjaśniła mu dziewczyna chociaż nie miał pojęcia kim on jest. Mamy piętnaście pierwszych skrzypiec, a po drugiej stronie mamy piętnaście drugich skrzypiec ─ wskazała na muzyków po lewej stronie sceny. ─ na ─ Na wprost usiądzie dziesięciu altowiolistów zaś po prawej jedenaście wiolonczelistów, za nimi dziewięć kontrabasów. ─ urwała ─ od lewej do prawej będą instrumenty dęte dwa flety, dwa oboje, dwa klarnety dwa fagoty. Nad nimi dęte blaszane, i instrumenty perkusyjne. No i dwie harfy.
─ Aha ─ wymamrotał Yon.
─ Najbliżej publiczności znajdują się instrumenty smyczkowe gdyż są uznawane za najcichsze, później instrumenty dęte drewniane, które są nie co głośniejsze, dęte blaszane no i perkusyjne.
─ Te głośne nie zagłuszają tych cichych ─ domyślił się, a ona uśmiechnęła się od ucha do ucha.
─ Dokładnie tak i wycisz telefon ─ poprosiła go ─ To niegrzeczne gdyby zaczął nagle ci dzwonić. ─ Yon z kieszeni marynarki wyciągnął komórkę i wyłączył ją. Veda nie sięgnęła do torebki więc domyślił się że zrobiła do wcześniej. ─ No i są.
Gdy na scenie zaczęli się pojawiać muzycy Veda utkwiła w nich zachwycone ciemne oczy przesuwając wzrokiem od jednego muzyka do kolejnego. Ubrani byli w identyczne biało-czarne stroje. Mężczyźni mieli czarne spodnie i białe koszule, kobiety zaś spódnice. Dyrygentka ukłoniła się publiczności zaś światła na Sali przygasły i już po chwili rozległy się pierwsze dźwięki muzyki .
Gdy rozległy się pierwsze dźwięki melodii Yon lekko zmarszczył brwi gdyż melodia była wręcz upierdliwie radosna. Nie znał się na muzyce klasycznej potrafił rozróżnić kilka znanych i rozpowszechnionych przez filmy czy seriale utworów, lecz te radosne trele irytowały jego uszy. Brakowało jedynie jakiegoś radośnie podskakującego na scenie błazna. Zerknął na swoją towarzyszkę, która na swoim krześle rozsiadła się wygodnie. W przeciwieństwie do chłopaka wiedziała czego się spodziewać. Jego zaczynały boleć uszy od tych radosnych muzycznych pląsów.
Pierwszą zmianę zanotował wraz z pierwszym dźwiękiem skrzypiec. Pląsy milkły powoli i stopniowo ustępując miejsca instrumentom smyczkowym. Yon zerknął na Vedę, która przymknęła powieki słuchając dobrze jej znanych melodii. Melodii, które stawały się coraz bardziej złowieszcze i niepokojące. Yon przypomniał sobie tytuł koncertu „Hades i Persefona” Nie przepadał za mitologią, lecz nie był ignorantem. Omawiali mit w drugiej czy trzeciej klasie. Ku jego zaskoczeniu w filharmonii rozległa się dobrze znana melodia "The Rains of Castamere",
Pomyślał po raz pierwszy że może wyjście z Vedą wcale nie było aż takie złe. W drodze powrotnej do Pueblo de Luz jego towarzyszka nie odezwała się ani słowem.
─ Przepraszam ─ wymamrotała ─ Musiałam nico przetworzyć ─ usprawiedliwiła się gdy Yon zaparkował przed restauracją. ─ Zapamiętałeś że idziemy coś zjeść ─ wyraźnie ją to ucieszyło.
─ Przypomniałaś mi o tym trzy razy gdy jechaliśmy do filharmonii ─ przypomniał jej a ona zaśmiała się cicho pod nosem. W lokalu podała swoje nazwisko a szefowa sali zaprosiła ich do dwuosobowego stolika. Jego towarzyszka rozglądała się z ciekawością po pomieszczeniu.
─ Kiedyś to była fabryka ─ wyjaśniła mu. ─ Szyli tu jakieś ubrania a może buty. ─ wzięła kartę od kelnerki i zaczęła studiować menu. ─ Ja wezmę klasycznego hamburgera i frytki , a ty?
─ Dla mnie to samo
─ Nie ograniczasz czasem węglowodanów?
─ Dziś jest okazja to zjem ─ odpowiedział. Po jej oczach poznał, że z trudem powstrzymuje się od uśmiechu. ─ To tak koncert?
─ Niesamowity prawda? Idealnie wyważony, przejścia to prawdziwy majstersztyk i to stopniowanie napięcia. A zaczęło się tak niepozornie od walczyka, no ale to całkiem zrozumiałe w końcu mit o Hadesie i Persefonie również zaczyna się niepozornie.
─ To prawda.
─ I tak najlepsza była „Furia Demeter” To majstersztyk w całości odegrany na wiolonczeli. Nie kojarzyłam tylko jednego utworu "The Rains of Castamere"
─ To z „Gry o tron”
─ Czego?
─ Jest taki serial ─ wyjaśnił jej. Umilkł gdy przyniesiono ich dania. ─ Gra o tron ─ Veda sięgnęła po sztućce. ─ To serial fantastyczny. Średniowiecze tylko ze smokami. Ta piosenka to hymn jednych z rodów ─ wyjaśnił jej Yon. ─ Umieszczenie jej miało sens.
─ Nie rozumiem.
─ Zamierzasz to oglądać?
─ Nie mam czasu na oglądanie seriali ─ poinformowała go. ─ śmiało więc możesz mówić. ─ zachęciła go machnięciem widelca i skupiła się na jedzeniu. Yon zaczął od początku, opowiedział jej w kilku słowach fabułę i wyjaśnił w jakich okolicznościach doszło do niesławnego „Red weeding”
─ Facet sam sobie zasłużył ─ stwierdziła zaskakując go tym stwierdzeniem. ─ Nie zrozum mnie źle zabicie jego, jego ciężarnej żony i tych wszystkich biednych piesków jest straszne, ale gdyby się nie ożenił z inną kobietą i dotrzymał obietnicy to by nic się nie stało. To przypomina trochę Czarną kolację z 1440 roku. Nie jestem pewna czy doszło jakiegoś ślubu, ale to podobna sytuacja.
─ Martin inspirował się średniowieczną historią.
─ Niech zgadnę Wojna Dwóch Róż? ─ weszła mu w słowo Veda. Skinął głową. ─ Lubię historię, a historia średniowiecznej Anglii jest niezwykle interesująca i inspiruje wielu twórców. No a Martin dorzucił smoki. Poza piłką nożną oglądasz też seriale?
─ Czasami ty?
─ Granie na wiolonczeli zajmuje dużo czasu ─ odpowiedziała ─ Wstaje o czwartej i ćwiczę do siódmej, później szkoła od szesnastej od osiemnastej kolejne ćwiczenia.no i jeszcze lekcje ─ umilkła. ─ Pewnie masz mnie za wariatkę.
─ Nie ─ zaprzeczył ─ Dlaczego? Też sam dużo trenuje ─ podniosła na niego ciemne oczy. ─ Wiem , że piłka nożna i wiolonczela to nie są te same rzeczy, ale też dużo trenuje i przez to dużo tracę, ale jeśli chcę coś w życiu osiągnąć ─ urwał. Uśmiechnęła się. ─ Co?
─ Jesteś miły gdy mi nie pyskujesz.
─ Ja pyskuje? To ty dałaś mi w ucho ─ przypomniał jej.
─ Obrażałeś mojego przyjaciela więc cieszę się że nie złamałam ci nosa. Złamany nos kiepsko wychodzi na zdjęciach i dałam ci pandę. Jak ma na imię?
─ Co? Nie nazwałem jej.
─ Dlaczego nie? Każdy pluszak zasługuje na imię. Ja Ropuszkę nazwałam Helga. Każdy mój pluszak ma imię.
─ Całujesz się z Helgą?
─ Nie całuje żadnego z moich pluszaków. Nie mam już pięciu lat.
─ Całowałaś więc swoje pluszaki ─ stwierdził.
─ Każdy przechodzi w życiu etap całowania maskotek ─ oznajmiła bez cienia skrepowania dziewczyna. ─ Nie robię tego od lat ─ dodała gdy kelnerka zabierała talerze z ich stolika.
─ Życzą sobie państwo deser?
─ Rachunek ─ powiedział Yon. Kelnerka zostawiła ich samych i poszła wydrukować rachunek.
**
Helena Romo zatrzymała samochód przed domem Pedro Ledesmy w zamyśleniu wpatrując się w budynek przed sobą. Wyglądał dość niepozornie. Zwyczajny parterowy dom jakich wiele w tutejszej okolicy. Z jasnymi okiennicami, wyblakłą elewacją. Nic szczególnego. To co niewątpliwie wyróżniało okolicę to dwóch degeneratów mieszkających obok siebie. Ricardo Perez, który wykorzystywał młode i bezbronne dziewczyny, drugą rodzinę ukrył po sąsiedzku i Pedro Ledesma który przez lata prawdopodobnie bił żonę, na pewno bił dzieci i dwoje z nich wykorzystał seksualnie. Czy Delfina o tym wiedziała? Czas i śledztwo pokażą prawdę. Dziś rano Pedro został odeskortowany na złożenie zeznania więc Helena miała czas aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy dwójki nastolatków do domu. Ich ubrania, książki i wszystko inne co było im potrzebne do dalszego rozwoju. Rory nie chciała jej towarzyszyć co dla policjantki było całkiem zrozumiałe. Diego leżał w szpitalu, mąż był na policji posyłając gromkie spojrzenia Pablowi czy jego zastępcy. Kluczem otworzyła drzwi i skrzywiła się gdy w nozdrza uderzył ją odór niestrawionego alkoholu, moczu czy przypalonego ciała. Od razu z dwoma walizkami przeszła do sypialni Diego i Aurory.
W świetle dnia podział na jej i jego pokój nie rzucał się aż tak bardzo w oczy . pokój był pomalowany na jednolity kolor. Nie było żadnych wyraźnych babskich akcentów nie licząc kilka porozrzucanych kosmetyków. Helena położyła walizkę na jednym z łóżek i zaczęła pakowanie od strony Aurory
─ Hej ─ w pomieszczeniu pojawiła się Ingrid kładąc na podłodze kilka pudeł ─ uznałam że się przydadzą.
─ Dzięki, że mi pomagasz.
─ Nie ma za co ─ odpowiedziała żona lekarza rozglądając się po pomieszczeniu. ─ Przesłuchują go?
─ Tak, został zabrany przed oblicze sędziego Lopeza, który w trybie pilnym ma rozpatrzyć przypadek. Odbierze mu prawa rodzicielskie.
─ Wkurzyłabym się gdyby dziadziuś tego nie zrobił. ─ Od czego zaczynasz?
─ Od ciuchów Rory ─ odpowiedziała ─ możesz pakować Diego albo ich książki. Sama nie wiem ─ Helena przeczesała palcami włosy.
─ Jak się czuje Rory?
─ Trudno powiedzieć. Niewiele mówi i żadne z nas nie naciska. Przeszła przez piekło, a najtrudniejsze dopiero przed nimi. Gdy ludzie zaczną gadać ─ Helena przysiadła na łóżku chłopaka. Technicy zabrali pościel , jego piżamy do badań. Wycięto nawet fragmenty materaca z obu łóżek. ─ Chcemy zapisać ich na terapię.
─ To dobry pomysł ─ przyznała jej rację Lopez pakując książki.
─ Jest jednak jest jedna rzecz, która od kilku dni nie daje mi spokoju.
─ Jak mogliśmy to przeoczyć?
─ To też ale Pedro kazał jej pić, żeby zapomniała i na niego nie doniosła ─ powiedziała i czekała aż do Ingrid dotrze sens jej słów. Szatynka obróciła głowę w jej stronę. ─ Wiem, że Ruby to samo powiedziała ciotce.
─ To jeszcze nic nie oznacza ─ weszła jej w słowo Lopez siadając przy jednym z biurek. ─ Wielu sprawców każe pić swoim ofiarom ─ przypomniała jej dziennikarka.
─ Wiem, ale według akt sprawy Ruby wsiadła do zielonego samochodu niezidentyfikowanej marki. Enzo skojarzył ten samochód z autem Dicka, ale co jeśli.
─ Pomylił się? ─ zapytała ją zaskoczona Lopez. ─ Myślisz że Enzo się pomylił?
─ Nie sądzę. Uważam, że Ruby była lekko na haju gdy wsiadła do auta Pereza i myślę że mogła zasnąć podczas jazdy , a on to wykorzystał. Po wszystkim wrócił do domu, a ją zostawił na poboczu drogi.
─ Myślisz, że ─ przełknęła ślinę ─ Ledesma skorzystał z okazji.
─ Obie znamy takie przypadki. Kobieta wzywa pomocy i ten który miał jej pomóc dołącza. Ledesma zabiera ją do siebie do domu, wykorzystuje i każe pić żeby zapomniała. Perez nie odurzał swoich ofiar.
─ Nie wiemy tego.
─ Ten facet kocha władzę i kontrolę ─ przypomniała jej Helena. ─ Miał kochankę i żonę w tym samym mieście, na tej samej ulicy i na dodatek mieszkające obok siebie. Miał tak wielką kontrolę nad Renatą, że przekonał ją że najlepszym sposobem na pomoc synowi jest zamknięcie go w poprawczaku.
─ Tu akurat miał racje
─ Szczęście debiutanta ─ rzuciła Helena. ─ Posłuchaj Perez wtrącił za kratki syna bo chciał coś ukryć. Skrzywdził Ruby w 2013, Jules zginęła ponieważ zaczęła węszyć przy zaginięciu swojej przyjaciółki więc wykorzystał swoją pozycję żeby zmanipulować jej brata. Enzo był na haju, ale twierdził, że przyłapał go z uczennicą.
─ Powiedział wam kto to był?
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Był naćpany widział tylko nogi. To nie była Ruby, to nie była Jules a jego aresztowano w tym samym dniu. I to nie był przypadek. I to był początek dwa tysiące piętnastego roku. Jules odłączono od aparatury w marcu.
─ Myślisz, że był ktoś jeszcze?
─ Zabrzmi to obrzydliwie, ale tacy ludzie jak Perez lubią mieć wszystkie opcje otwarte. Jest ktoś jeszcze.
─ Albo i nie. To mógł być każdy.
─ Mógł, ale biorąc pod uwagę preferencje Pereza to mogła być jego uczennica. Z problematycznej rodziny , córka samotnej matki albo alkoholika. Ciemnowłosa, ładna i zdolna. Nie pisnęła słówka ale miała wiele do stracenia. Stypendium na uczelni?
Ingrid westchnęła. Świadomość, że jej siostrę skrzywdził Ricardo Perez którego mogła powstrzymać lata temu budziła dawno uśpione demony. Teoria Heleny która może i brzmiała niczym z Prawa i porządku miała logiczne podstawy. Ledesma był degeneratem, który jedyny język jaki rozumiał to był język przemocy. Pastwił się nad rodziną i był przez lata bezkarny. Wykorzystanie półprzytomnej nastolatki? Czemu nie? Westchnęła.
─ Sprawdzę szkolne rejestry.
─ Dzięki, ale trzeba się przyjrzeć obecnym uczennicom. Mogła opuścić się w nauce albo przenieść do innej szkoły.
─ Sprawdzę i pospieszmy się bo gdy wpadniemy na Pedro nie ręczę za siebie. Kiedy wróciła do domu wybrała numer Felixa. ─Jak idą poszukiwania?
─ Nie znalazłem jej jeszcze ─ poinformował ją. ─ To nie takie proste.
─ Jak to w życiu, mam pytanie ─ zaczęła ─ czy ktoś z twojego rocznika w ciągu ostatnich dwóch lat przeniósł się innego liceum?
─ Nie przypominam sobie. To znaczy Veronica, ale to było wcześniej.
─ Inne pytanie zdolna uczennica opuściła się w nauce i oblała?
─ Nie ─ odpowiedział ─ Nacho, ale to chłopak. ─ Lopez westchnęła plecami opierając się o ścianę. Popatrzyła na obraz, który przyniosła ze sobą.. Mógł zostać namalowany rok temu, a równie dobrze i dziesięć lat temu. ─ Dlaczego pytasz?
─ Sprawdzam teorię.
─ Podzielisz się nią? Możesz mi zaufać.
─ Myślę że Dick Perez w 2014 roku nie tylko namówił brata do zabicia siostry, ale także wykorzystał inną nastolatkę ─ poinformowała go. ─ Była między piętnastym a osiemnastym rokiem życia dlatego czy ktoś był , był i nagle zniknął?
─ Pamiętam tylko aferę o stypendium.
─ Aferę o stypendium ─ powtórzyła powoli Lopez.
─ Tak, nie pamiętam szczegółów, ale na pewno chodziło o stypendium kuratora oświaty czy coś takiego. Miała je dostać jedna dziewczyna. Cholera nie pamiętam nazwiska ─ podrapał się po głowie ─ koniec końców dostał je Cordoba. Camillo Cordoba. Tylko, że to było jak byłem w pierwszej klasie.
─ To nic to zawsze trop. Pomyśl, dyskretnie popytaj kumpli i żadnych samobójstw? Niższych ocen? Nagłego zniknięcia?
─ Nic mi do głowy nie przychodzi.
─ Rozumiem i dzięki Felix. Szukaj malarki.
─ Szukam
**
─ Chcę żebyś upiekł tort z tatą
Kiedy to usłyszał po raz pierwszy pomyślał, że Alice stroi sobie żarty. Tort? Na urodziny chciała tort. I nie jakiś zwykły czekoladowy czy o smaku smerfów, lecz taki upieczony w towarzystwie jej ojca. Santos w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć „po moim trupie” lecz to była prośba Alice. Słodkiej uroczej jasnowłosej Alice. To co go zaskoczyło to wiadomość od Fabricio, że ma się wstawić o dziewiątej rano w domu Conrado dzień wcześniej. Drzwi otworzył mu Guerra, który był równie niezadowolony z prośby córki co on. Wpuścił go bez słowa. Żadnego „dzień doby” ani „pocałuj mnie w dupę” Nic. Tym lepiej, pomyślał Santos. Milczący Guerra był wkurzający, ale dużo mniej wkurzający niż mówiący Guerra a jemu to odpowiadało.
─ Piekłeś kiedyś tort? ─ zapytał go Guerra.
─ Tak, co niedziela zakładam fartuszek i piekę torty Guerra zmarszczył brwi. ─ Nie ─ odpowiedział ─ a ty?
─ Nie ─ odpowiedział blondyn zaskakując go tym samym. Jasnowłosy przerzucał kartki w książce kucharskiej i nie dało się nie zauważyć że w piekarniku są już biszkopty.
─ Nie zaczekałeś na mnie?
─ Miałem znosić twoją gębę od czwartej rano? Kocham Alice ale przebywanie w twoim towarzystwie szkodzi moim nerwom.
─ Szkoda że nikt nie dba o mojej nerwy. Co Alice strzeliło do głowy?
─ Zapytaj Emily ─ odburknął nie odrywając wzroku od przepisu ─ to jej geny.
Santos zmarszczył brwi. Fabricio bywał opryskliwy. Do jego chamstwa i buractwa zdążył się przyzwyczaić ale ton głos
─ Wstałeś lewą noga?
─ Najpierw musiałbym się położyć ─ odpowiedział ─ Alice dała nam wolną rękę w kwestii smaku ─ zdecydowanie wolał rozmawiać z nim o cieście ─ więc czekoladowo- borówkowy─ potarł palcami zmęczone oczy.
─ To będzie jeden duży tort.
─ Nie będzie aż tak duży.
─ Osiem pięter.
─ Jakie osiem? Co ty pieprzysz?
─ Cztery biszkopty przekrojone na dwie części ─ daje osiem pięter. ─ uniósł ręce i rozszerzył je. Guerra popatrzył to na piekarni to na DeLunę i zaklął szpetnie pod nosem. W innych okolicznościach pewnie pokpiłby sobie że ktoś zajmujący się na co dzień finansami nie umie liczyć do ośmiu ale coś w postawie Guerry kazało mu być mądrzejszym niż jego nemezis. ─ Daj mi coś do roboty.
─ Oddziel białka od żółtek. Osiem sztuk i wbij je do miski
Bolała go głowa. Był niewyspany a co za tym rozdrażniony, że pokonała go prosta matematyka i fakt że spędzi kilka godzin w towarzystwie DeLuny. Następnego dnia czekał go urodzinowy obiad Alice w towarzystwie DeLuny, który nie będzie odrywał wzroku od jego żony. Żony która wolała jego towarzystwo od towarzystwa męża, która zwierzała się jemu nie jasnowłosemu i za parę miesięcy gdy chłopcy nauczą się rozróżniać tatę od wujka Erica będą woleć jego. To wszystko powodowało że Guerra miał ochotę rzucić wszystko w cholerę. Ścisnął palcami nasadę nosa gdy do kuchni wszedł Conrado. Severin spojrzał to na Santosa, który nie bardzo wiedział to zrobić to na Guerrę, który zasypiał na stojąco. Blondyn wyminął go i wyszedł na taras.
─ Zostań tutaj ─ rzucił w stronę DeLuny i podreptał za przyjacielem. Fabricio znalazł w ogrodzie. Siedział na tarasie plecami oparty o ścianę budynku. ─ Chłopcy dali wam w kość?
─ Słyszałeś
─ Nie musiałem słyszeć bo wyglądasz koszmarnie. Emily?
─ Śpi, poprosiłem Lidię żeby zabrała chłopców na spacer ─ wyjaśnił ─ niech chociaż jedno z nas się zdrzemnie.
─ Też się powinieneś położyć. Dokończę z Santosem krem.
─ Musisz iść do pracy ─ odpowiedział ─ i widzę cię na urodzinach Alice. Skoro ja muszę znieść towarzystwo DeLuny, moja żona przez kilka godzin będzie udawać że cię lubi.
─ Co się dzieje?
─ Nic
─ Nie pierdol
─ Język ─ odpowiedział na to Guerra nie otwierając oczu. ─ Jestem niewyspany ─ wyjaśnił.
─ Otwórz oczy i powiedz to jeszcze raz patrząc na mnie ─ odpowiedział.
─ Chryste Severin jesteś koszmarnym wrzodem na d***e
─ Język ─ sparafrazował jego wcześniejsze słowa. ─ Co się dzieje?
─ Nic, moja żona ledwie ze mną rozmawia, woli towarzystwo ciemnowłosego kurdupla w okularach który najwyraźniej miał mamuśkę szpiega to wynosi mammy isuses na zupełnie inny poziom.
─ Zaraz szpiega?
─ Tak, a moja żona pracuje w służbach. Jest tak pieklenie utalentowana że pewnie zaliczyła po drodze też MI6. Przepraszam ─ wymamrotał ─ nie wiem co się ze mną dzieje. Skany nie wykazały więc to nie guz mózgu. Jeeej ─ uniósł rękę w geście zwycięstwa. ─ Nie jest ze mną szczęśliwa.
─ Powiedziała ci to?
─ Conrado ─ jęknął. ─ Nie musiała mi tego mówić. Słyszałem jej rozmowę z Santosem i gdy stwierdził „jesteś szczęśliwa” widziałem na jej twarzy coś zupełnie odwrotnego. Wiem, że wszystko się zmieniło. Mamy trójkę dzieci,
Conrado westchnął
─ Ja skończę tort, a ty idź spać.
─ Conrado.
─ Bez dyskusji ─ brunet wstał. W progu stał Santos, wepchnął go do środka za nim Guerra go zobaczy ─ A ni jednego słowa i jedź na targ po borówki ─ polecił wyciągając miskę z jego rąk ─ Alice za nimi przepada.
Dwadzieścia minut później zajrzał do salonu gdzie Fabrcio spał na kanapie i nie obudził go nawet głośno pracujący mikser. Conrado odesłał także Santosa do domu. Plan Alice z pieczeniem tortu przez dwóch zatwardziałych wrogów spalił na panewce i to zastępca burmistrza przekładał kremem ciemne biszkopty.
─ Conrado? ─ Emily zajrzała do kuchni przyjaciela męża zaskoczona. ─ Czy to czasem nie zadanie ─ obróciła się spoglądając na męża to na bruneta.
─ Fabricio prędzej obciąłby sobie palec niż zrobił jadalne ciasto. ─ odparł. Jasnowłosa bezwiednie skinęła głową.
─ Dziękuje ─ rozejrzała się po kuchni ─ a gdzie są chłopcy? ─ jej ręka bezwiednie zacisnęła się w pięść
─ Lidia wzięła ich na spacer ─ wyjaśnił ─ Nie długo pewnie wrócą ─ odpowiedział obserwując jak palce powoli się rozluźniają. Odwrócił się w stronę ekspresu ─ Kawy?
─ Chętnie ─ odpowiedziała. ─ A Santos?
─ Odesłałem go ─ odpowiedział na to Severin ─ i tak plątałby się tylko pod nogami. Emily popatrzyła na tort i uśmiechnęła się. Nie przypominał tych w cukierniach, ale dla niej i tak był śliczny. Prosty, klasyczny i znając perfekcjonizm Severina także pyszny. ─ Jadłaś śniadanie?
─ Nie musisz robić mi śniadań Severin.
─ Czyli „nie” ─ z lodówki wyciągnął jajka. ─ Omlet? ─ postawił przed nią kawę.
─ Może być.
─ Co u ciebie?
─ Nie musisz tego robić?
─ Masz na myśli omlet ─ wbił jajka do miski ─ czy być miłym? Wiem wolisz pasywną agresję.
─ Nie jestem pasywno-agresywna ─ odpowiedziała rozglądając się po kuchni. ─ Nie lubię cię.
─ Wiem, chociaż przyznam nie wiem czym sobie na to zasłużyłem.
─ Ty tak poważnie? ─ zapytała go Emily z niedowierzaniem kręcąc głową. ─ Conrado wciągnąłeś mojego męża w twój wielki plan zemsty na Barosso, którego bez urazy końca nie widać i pytasz dlaczego cię nie lubię ani ci nie ufam? ─ postawił przed nią omlet.
─ Jedz
─ Kolejny powód ─ wzięła widelec ─ Ja mówię że cię nie znoszę ty robisz mi śniadania. ─ popatrzyła na jedzenie na talerzu i westchnęła. Cholera była głodna, a omlet był idealnie żółty i idealnie puszysty. ─ Dlaczego ty mnie nie lubisz?
─ Emily
─ Pytam poważnie ─ zaznaczyła nabijając omlet na widelec ─ nie popłaczę się ─ zapewniła go.
─ Wykorzystałaś go ─ odpowiedział. ─ Wykorzystałaś go ─ powtórzył ─ Nastawiłaś syna przeciwko ojcu.
─ Sam podjął decyzję.
─ Tak, bo ty wspaniałomyślnie zostawiłaś mu wybór. Zdajesz sobie sprawę, że poszedłby siedzieć gdyby nie wsypał ojca?
─ Nie poszedłby siedzieć ─ zapewniła go kończąc omlet. ─ Wiem to, bo o to zadbałam ─ odsunęła od siebie talerz i sięgnęła po kawę. Upiła łyk gorącego napoju. ─ Prokuratura w Londynie nie miałby kogo oskarżać ─ Conrado zmarszczył brwi. ─ Wiem, że spotykali się w twoim hotelu w Londynie ─ wyznała ─ I nie zrobiłam z tym nic. Gdy uratowałam mu życie wiedziałam czyim jest synem, lecz pozwoliłaby przy nim był a gdy przyszedł czas ostatecznego rozwiązania upewniłam się że nie będzie ani dowodów przeciwko ojcu ani synowi ani tym bardziej nie będzie głównego oskarżonego w kraju ─ wyjawiła a Conrado zmarszczył brwi. Uśmiechnęła się z nad kubka z kawą gdy zrozumiał to co mu powiedziała.
─ Pomogłaś mu uciec ─ domyślił się. ─ Gdy Fabricio został zatrzymany, Fausto który wtedy na pewno był w Londynie przepadł jak kamień w wodę. Miał być w moim hotelu.
─ A był w prywatnym samolocie lecącym do Waszyngtonu z małym przystankiem w Meksyku.
─ Fabricio myślał, że go porzuciłaś ─ powiedział ─ Za nim się zeszliście ─ doprecyzował ─ myślał, że wybrałaś jego ojca.
─ Wybrałam jego, ale najpierw upewniłam się, że nikt nie namierzy jego miejsca pobytu.
─ Javier o to zadbał.
─ Nie tym razem ─ odbiła piłeczkę Emily. ─ Wiedziałam, że Javier będzie pierwszą osobą do której drzwi zapukają więc zapłaciłam komuś innemu okrągłą sumkę, żeby użył nieco swojej magii ─ upiła kolejny łyk kawy. ─ Conrado zrobiłam wszystko, żeby go ochronić przed konsekwencjami wyborów, których dokonałam ─ zapewniła go. ─ Tak by może to Fausto wciągnął go do pewnego stopnia w swoje interesy, ale nie byłam bez winy. Zadzwonisz po Lidię? ─ poprosiła go. ─ Chcę mieć już dzieci przy sobie. I wstaw tort do lodówki nie chcę żeby Alice go widziała.
***
Cheshire leżał na jej łóżku zdecydowanie bardziej zainteresowany myciem łapek niż jej sukienką na kolację urodzinową. Alice palcami wygładziła niewidzialne fałdki na sukience i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Po chwili uśmiech zniknął z twarzy a z gardła jedenastolatki wydobyło się ciche westchnięcie. Alice nie była w nastroju do świętowania. Jej rodzice nie byli w nastroju do świętowania nawet jej pies nie miał ochoty na urodzinową kolację w gronie najbliższej rodziny. Dziewczynkę kusiło, żeby wszystko odwołać. Wymigać się grypą albo czymś mniej poważnym.
Postanowiła jednak dobrze się bawić albo udawać że dobrze się bawi. Tak jak jej rodzice udawali, że wszystko między nimi w porządku. A nie było. Alice mieszkała z nimi pod jednym dachem od kilku miesięcy, ale gołym okiem było widać, że Guerrowie się nie dogadują. Najpierw musieliby ze sobą rozmawiać, przemknęło przez myśl dziewczynce, która zauważyła już jakiś czas temu to dziwne milczenie między nimi. Tak odzywali się do siebie, ale trudno było nazwać rozmową robienie listy zakupów . Martwiła się o tatę który zmarkotniał, martwiła się o mamę, która za dużo czasu spędzała w łazience, martwiła się nawet o Cheshire który wszędzie wciskał swój ciekawski pyszczek.
Dziś wiedziała, że to nie tata i Santos upiekli tort tylko Conrado. A nie miała złych intencji. Chciała żeby spędzili ze sobą trochę czasu, poznali się lepiej i może nawet polubili. Teraz wiedziała jednak że Santos nie polubi taty a tata Santosa. Było między nimi zbyt dużo niedopowiedzeń no i uczucie do jednej kobiety które bynajmniej ich nie łączyło. Alice musiałby być naprawdę głupia i ślepa żeby nie zauważyć, że Santos kocha jej mamę. Miał ten błysk w oku gdy na nią patrzył.
─ Alice ─ głos Emily wyrwał ją z zadumy. ─ Mogę wejść? ─ zapytała kobieta. Alice jeszcze raz rzuciła okiem na swoją sukienkę i skrzywiła się mimowolnie. Brakowało tylko fartuszka. Ściągnęła opaskę z włosów i rzuciła ją na łóżko.
─ Tak ─ odpowiedziała. Emily wślizgnęła się do środka i uśmiechnęła lekko na widok córki. ─ A co to za kwaśna minka?
─ Nie podoba mi się ta sukienka ─ wyrzuciła z siebie dziewczyna. ─ Żadna mi się nie podoba. Emily połknęła uśmiech. ─ Nie chcę w niej być.
─ A w czym chcesz? ─ zapytała ją Emily przysiadając na łóżku. ─ Daj rozepnę ci zamek.
─ Nie chcę nosić różu ii głupich koronek ─ oznajmiła wyplątując się z sukienki. ─ Chcę czegoś innego. Ja nawet nie lubię sukienek ─ Emily uniosła brew. ─ To znaczy mam ich dość. Kojarzą mi się z Camille.
─ Kochanie ─ głos Emily były miękki i łagodny gdy wstała i przytuliła do siebie najstarszą pociechę. Pocałowała ją we włosy. ─ Dlaczego nic nie powiedziałaś?
─ Nie chciałam robić problemów ─ wyznała zawstydzona ─ Macie ich aż nadto.
─ Twoje problemy nie są problemem ─ odpowiedziała i odchrząknęła ─ Nie sprawisz problemów jeśli powiesz mi, że nie lubisz sukienek wolisz spodnie.
─ Wszyscy się wystroją.
─ Kochanie to twoje urodziny masz przede wszystkim czuć się swobodnie więc jeśli chcesz zejść na dół w dżinsach i koszulce to śmiało ─ pocałowała ją w czubek głowy. ─ Nikogo tym nie urazisz. ─ uśmiechnęła się.
─ Kocham cię mamo ─ wymamrotała Alice.
─ Ja ciebie też, zejdę na dół sprawdzić czy wszystko jest gotowa a ty się ubierz. Wszyscy już na ciebie czekamy.
Alice uśmiechnęła się lekko. Mama miała rację. Nie musiała iść w sukience jeśli nie chciała. Mogła założyć coś innego. Gdy została sama z szafy wyciągnęła białą koszulę z koronką z bufiastymi rękawami którą podebrała jakiś czas temu mamie z szafy i szorty w ciemnobrązowym odcieniu. Włosy związała w luźny warkocz. Gdy zeszła na dół pierwszy zobaczył ją Santos. Uśmiechnęła się niepewnie. Mężczyzna uśmiechnął się i zgarnął ją w niedźwiedzim uścisku.
─ Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ─ wyszeptał jej do ucha.
─ Dzięki ─ Alice uśmiechnęła się wzrokiem ogarniając zebranych w salonie ludzi. Rok temu spędzała urodziny w szkole dziś miała pełen salon kochających ją ludzi. ─ To kto jest głodny?
**
Remmy Torres umówił się z trenerem w szkole. Chłopak, który w pożyczonych od kolegi ciuchach wyglądał zaskakująco dobrze co jak podejrzewał nastolatek nie było celem Fernandeza. Prześlizgnął się przez szkolne korytarze do trenerskiej kanciapy. Zastukał we framugę. Trener podniósł głowę z nad czytanych papierów.
─ Wejdź ─ odezwał się Bruni mierząc chłopca od stóp od głów. ─ Jak tam wypad w Verakruz?
─ W porządku, było interesująco. Obiło mi się o uszu, że i tutaj sporo się działo ─ powiedział chłopak ─ Słyszałem od taty o Diego i jego siostrze. Post
─ Tak, to dość ─ urwał w głowie szukając odpowiednich słów ─ niefortunna sytuacja. ─ Torres uniósł lekko brew ─ Tragiczna, lecz niefortunna. ─ Remmy skinął głową. ─ Jakieś pomysły na taktykę?
─ Myślę, że powinniśmy skupić się na obronie. ─ zaczął i bezceremonialnie sięgnął przez biurko po podkładkę do notowania i długopis. ─ To nasza część boiska ─ wyjaśnił ─ tutaj jest Fernandez, który nadal nie radzi sobie z czytaniem gry i nie czuje się pewnie w bramce więc trzeba go strzec jak smok strzeże księżniczki w wieży.
─ Księżniczka w wieży, wiesz że książę w końcu pokonał smoka i tam wlazł.
─ Nasz smok ─ Remmy z trudem powstrzymał się od śmiechu ─ Ok ─ to jest księżniczka w zamku ─ postukał długopisem w F napisane na środku ─ to ─ napisał numery należące do obrońców ─ są złote płaszcze.
─ Złote płaszcze?
─ Jak wolisz osobista straż. Tutaj mamy mnie ─ napisał numer swojej koszulki ─ Tutaj jest druga linia oporu i to ja ─ obrysował kółkiem swój numer na koszulce ─ muszę dopilnować aby Marcus pierwszy dobrał się do majtek ich księżniczki za nim oni dobiorą się do majtek naszej królewny.
─ Majtek?
Remmy westchnął.
─ Powiem wprost mamy marne szanse na wygranie z dwa razy bardziej zgraną drużyną. Remis być może, wygrana mało prawdopodobne i dobrze o tym wiesz więc moim zdaniem powinniśmy skupić się przede wszystkim na złotych płaszczach. ─ postukał w numery obrońców.
─ Strzec cnoty księżniczki.
─ Do ostatniego żyjącego strażnika ─ odpowiedział ─ i może chociaż raz przelecieć ich księżniczkę.
─ Raz? Liczysz, że tylko raz dobiorą się naszej księżniczce do majtek.
─ Nadzieja umiera ostatnia.
─ I jest matką głupich ─ Remy uśmiechnął się kącikiem ust przeczesując palcami włosy. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. ─ Co?
─ Do meczu obetniesz te kłaki.
─ Co wy wszyscy czepiacie się moich włosów? ─ zapytał trenera.
─ Wszyscy?
─ Moje siostry, macocha nawet babka wmawia mi że jestem w „fazie”
─ W „fazie”? to jakiś synonim?
─ Nie. Nieważne. To co chronimy księżniczkę”
─ Przydałby się nauczyć księżniczkę kilku ciosów gdyby złote płaszcze zawiodły nasze zaufanie.
─ Odwrócone boisko?
─ Co?
─ Tak nazywaliśmy to w poprzedniej drużynie. Atak na własną bramkę korzystając z informacji które mamy o przeciwnikach.
─ Chcesz żeby Delgado zamienił się w Yona? ─ domyślił się. ─ Mam notatki na jego temat.
─ Notatki to nie wszystko, mamy naszego czarnego konia. ─ postukał długopisem w cyfrę dwadzieścia cztery na kartce ─ zna ich lepiej niż którekolwiek z nas ─ bezceremonialnie zgarnął kartki z biurka trenera. ─ Pora na moje notatki ─ wstał ─ To co wpadnę wieczorem to wymienimy się uwagami?
─ Znasz adres. Masz jakieś plany na jutro?
─ Jutro?
─ Mam dwa bilety na paralotnię, masz ochotę na lot?
─ Mam lęk wysokości ─ przypomniał mu.
─ Lęki trzeba pokonywać, będę na szkolnym parkingu o dziesiątej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:08:30 15-07-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 005 cz. 1
JORDAN/VERONICA/ROQUE/FELIX/NELA/MARCUS/YON/PATRICIO/DALIA


Pueblo de Luz, rok 2011

– Nie miałeś prawa! – Łzy złości i wstydu napłynęły do jej oczu, kiedy skonfrontowała przyjaciela w jego pokoju.
– Miałem pozwolić, żeby bezkarnie macał cię po cyckach? – odkrzyknął w jej stronę, czując się bardzo niesprawiedliwie. Stanął w jej obronie, a słyszał tylko wyrzuty, zamiast zwykłego słowa „dziękuję”.
– Po jakich cyckach, Jordan? – Veronica tupnęła nogą, by dodać sobie powagi. – Wciąż powtarzasz, że jestem płaska jak deska!
– Wiesz, o co mi chodzi. – Zawstydził się, odwracając wzrok. – Nie będę tolerował takiego zachowania. Jego łapy były pod twoją bluzką, więc jeśli twierdzisz, że to taniec…
– Nie mówię tego, ale nie powinieneś tego robić. Jordi, złamałeś mu rękę, możesz mieć przeze mnie problemy…
– Daj spokój, ojciec to załatwi. – Zbagatelizował sytuację. Jeśli miał być szczery, to na jednej złamanej ręce wcale nie chciał kończyć. Syn instruktora tańca towarzyskiego powinien słono zapłacić za pozwalanie sobie na zbyt wiele z koleżankami podczas zajęć. – I w ogóle nie musiałbym tego robić, gdyby Trzynastka wziął się do roboty.
– Przestań.
– Dlaczego? To twój chłopak. Jeśli on pozwala, żeby inni obmacywali jego dziewczynę, to pizda a nie facet. – Guzman poczuł prawdziwą złość wobec Marcusa, którego nigdy nie było, kiedy był potrzebny. Widział w oczach Veronici, że ją to ubodło.
– Marcus ma dosyć oleju w głowie, by wiedzieć, że nie robi się takich rzeczy. Nie tak się rozwiązuje konflikty.
– Ja właśnie tak je rozwiązuję i nie zamierzam za to przepraszać.
– Instruktor się wkurzył. Masz zakaz wstępu do ośrodka.
– Żadna strata, i tak chodziłem tam tylko dla ciebie. Tańce są nudne.
– Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie już dla ciebie żadnych zajęć pozalekcyjnych. Z wszystkich albo cię wyrzucają albo rezygnujesz. Jak nie zmienisz swojego nastawienia, to skończysz w poprawczaku albo gorzej!
– Za kogo ty mnie masz, Vero? Nie jestem chuliganem jak Jonas Altamira i jego kumple. Jeśli czekasz na przeprosiny, to na nie nie licz. – Założył ręce na piersi i odwrócił ostentacyjnie głowę. Wolał na nią nie patrzeć, bo wiedział, że jedno spojrzenie w jej śliczną buzię jest w stanie sprawić, że będzie ją jeszcze błagał o wybaczenie, a był uparty i całą siłą woli próbował się przed tym powstrzymać.
– Zawiodłam się na tobie, Jordi. – Veronica pokręciła głową z dezaprobatą. – Wiem, że chciałeś pomóc, ale nie wszystko można załatwić pięściami.
– Ja właśnie tak działam. Słowami niech sobie walczy Marcus Delgado. Albo niech nadstawia drugi policzek, ja wolę kopnąć jeszcze raz leżącego, jeśli jest gnidą.
Panienka Serratos ze złością wydmuchała tylko powietrze i wyszła, trzaskając drzwiami. Potrzebował chwili, żeby ochłonąć. Starał się pozostać obojętny, traktował ją jak przyjaciółkę, choć oczywistym było, że myślał o niej inaczej. Widok brudnych łap tamtego kolesia podział na niego jak płachta na byka i gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby dokładnie to samo. Naprawdę nie rozumiał, o co tyle krzyku. To Marcus Delgado powinien stanąć w obronie jej honoru, a nie on.

***

Pueblo de Luz, rok 2011

Postukiwał nerwowo nogą jednocześnie pocierając lewą dłonią prawą pięść. Czuł, że dzisiaj komuś przywali i tą osobą będzie Roque Gonzalez, w końcu prosił się o to już od dawna. Spojrzał na stary zegarek, który dostał od Ulisesa i z którym niemal się nie rozstawał. Jego siostra powinna już dawno być w domu, cholerny Roque miał ją odprowadzić po treningu tańca towarzyskiego, ale się spóźniał. Nie pierwszy raz.
− Zabiję go, Felix, mówię ci, że go zabiję – warknął w końcu, strzelając kostkami, jakby szykował się do bitwy.
− Przesadzasz, pewnie zajęcia się przedłużyły czy coś. – Castellano wzruszył ramionami, wrzucając piłkę do zawieszonego nad garażem Guzmanów kosza. Kiedy jednak zdał sobie sprawę, że jego słowa nie uspokoiły Jordana, odwrócił się w jego stronę i przyjrzał mu się uważnie. Siedział na schodach prowadzących do drzwi frontowych i wpatrywał się to w jedną, to w drugą stronę ulicy.
− Idę tam – oświadczył w końcu Jordi, uznając, że dał Roque już za dużo czasu.
− Przestań, wiesz, że masz zakaz się tam pojawiać, odkąd złamałeś rękę synowi instruktora.
− W d***e mam zakazy, jak moja siostra nie wróci do domu za pięć minut, to złamię komuś coś więcej niż tylko rękę. Roque sobie grabi. Wiesz, że ćpa z Cyganami? – Jordi nie wytrzymał i wyrzucił te myśli na głos, czym nieco zdziwił Felixa.
− Daj spokój, chyba nie wierzysz w te plotki?
− Jakie plotki? Sam go widziałem z Jonasem Altamirą i jego świtą pod trybunami po piątkowym treningu. – Jordi lekko się oburzył. Miał tendencję do ściemniania, ale akurat w tym wypadku mówił prawdę i jeśli najlepszy kumpel mu nie uwierzy, to naprawdę się wkurzy. – Palili zioło.
− Serio? – Felix podrapał się po głowie jedną ręką, drugą kozłując piłkę do koszykówki na prowizorycznym boisku przed garażem Guzmanów. – Wiesz, jego ojciec zostawił matkę, pewnie mu ciężko.
− Ciężko? Jego stary to był totalny kretyn. Gdybym miał takiego ojca, to sam bym chciał, żeby zostawił matkę. Ale ja się lepiej nie będę wypowiadał w tej kwestii. – Jordan szybko się opamiętał, bo wchodzili na niebezpieczny grunt. – Dona Beatriz zasłużyła na więcej, a Roque tylko sprawia jej problemy. Teraz to trawka od Altamiry, potem będą jakieś pigułki, a nim się spostrzeżesz będzie dawał w żyłę towar Templariuszy.
− Jordi, przesadzasz. Roque nie jest taki. – Castellano nie bardzo wiedział, jak na to zareagować. Trochę jednak przestraszyły go słowa przyjaciela.
− Jeszcze zobaczysz. Poza tym już zaczyna kombinować i pożyczać kasę, na pewno na działki. Niedługo zacznie kraść od przyjaciół. Mały chujek, nadal nie oddał mi moich płyt i komiksów.
− Taki z niego gnojek, a pożyczasz mu mangi? – Felix zaśmiał się pod nosem. Prawdą było, że chociaż Guzman nie przepadał za Gonzalezem, to był on jedynym rówieśnikiem, który podzielał jego zainteresowanie japońskimi komiksami. – Masz tego tyle, że nawet nie zauważysz, że zabrakło na półkach.
− Nieprawda, wiesz, że jestem przywiązany do mojej kolekcji. Poza tym wziął najlepsze płyty. To Linkin’ Park sprowadziła dla mnie Deb zza granicy. – Jordi lekko się zawstydził, ale nie było już czasu kontynuować tej rozmowy, bo z daleka dostrzegli jakieś kształty. – No nareszcie, co tak długo?
Jordan zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, co się dzieje. Zamiast odprowadzić do domu Nelę, Roque ledwo trzymał się na nogach. Zamiast tego to trzynastolatka niemal wlokła go za sobą w stronę domu.
− Chyba sobie jaja robisz, Gonzalez. – Młody Guzman naprężył wszystkie mięśnie i nie czekając na pozwolenie zabrał Felixowi piłkę, po czym rzucił nią prosto w twarz Roque.
− Jordi, co ty robisz? – Marianela pisnęła cicho, kiedy Roque upadł na podjazd przed ich domem, trzymając się za twarz.
− Wyładowuję negatywne emocje poprzez sport. Nic ci nie jest? – zapytał Nelę, zmieniając nieco ton głosu. Siostra zawsze była jego priorytetem.
− Mnie nie, ale jemu mogłeś złamać nos! – Ukucnęła przy Roque, by sprawdzić, czy się z tego wyliże.
Ku zdziwieniu wszystkich Gonzalez nie płakał z bólu, a łzy w jego oczach były wynikiem chorobliwego śmiechu. Nie mógł przestać, śmiał się i śmiał, a Jordan poczuł, że zaraz pięść odpadnie mu od zaciskania.
− Miał cię odprowadzić do domu. Wiesz, że jest niebezpiecznie o tej porze. – Guzman szukał wyjaśnień, ale Nela nie była w stanie mu ich udzielić.
− Znalazłam go pod ośrodkiem kultury, w ogóle nie pojawił się na zajęciach. Twierdził, że zgubił tenisówki. – Marianela miała na twarzy taki wyraz, że aż ciężko się było na nią gniewać, że po nikogo nie zadzwoniła. Wyglądała na okropnie przestraszoną i miała poczucie winy. Zawsze taka była.
– Spoko, Jordi. Nic się nie stało. – Roque podniósł się, zataczając się w miejscu, ale nadal zanosił się śmiechem, a to przelało czarę goryczy.
Pięść Jordana uderzyła w kość jarzmową Gonzaleza, który upadł na trawę w ogrodzie Guzmanów i nie był to przyjemny widok. Felix syknął, odwracając głowę, bo czuł, że skutki tego uderzenia Roque odczuje dopiero kolejnego dnia i nie będzie to nic miłego.
− Wstawaj, śmieciu – warknął Jordan, chwytając Roque za kołnierz brudnej koszulki i skrzywił się. Zajrzał mu w oczy i miał ochotę przyłożyć mu po raz kolejny. – Co brałeś? – zapytał ze złością, szarpiąc go mocniej, kiedy zauważył jego rozszerzone źrenice. – Pojebało cię do reszty, Gonzalez? Moja siostra musiała cię tutaj przyprowadzić?!
− Właściwie to pomogli mi jego koledzy. – Dziewczynka odwróciła się i wskazała na kilka oddalających się kształtów wyższych chłopców.
− Żartujesz. – Felix pomyślał, że Nela zrobiła źle, mówiąc o tym bratu. Znając temperament Jordana, był gotów pobiec za nimi i ich zwymyślać, może nawet pobić, mimo że byli starsi.
− Wracałaś z obcymi do domu? Cholera, Nela, co ci mówiłem? Czemu do mnie nie zadzwoniłaś?
− Bo oni byli tacy mili i zaoferowali pomoc.
− Zrobili ci coś?
− Skąd! − Nela spuściła wzrok i poprawiła okulary na nosie. Jej brat znał ją za dobrze, wiedział, że nie powiedziałaby nawet gdyby tak było.
− Nela! – warknął już bardziej stanowczo, by wymusić na niej wyznania. – To byli Cyganie, prawda? Jonas i jego kumple, ci z klasy z Franklina?
− Poprawność polityczna nakazuje chyba używania sformułowania „Romowie” – wtrącił się Felix, ale tylko zarobił mordercze spojrzenie od Guzmana.
− W d***e mam poprawność polityczną, Felix. Mów, Mario Estelo, bo przysięgam, sam pójdę za nimi i nie będę już o nic pytał. – Jordan nigdy nie zwracał się do siostry pełnym imieniem, więc sprawa była poważna.
− To chyba byli oni, nie znam ich za dobrze. Ale byli mili, tylko zadawali dużo pytań.
− Jak bardzo mili? Dotykali cię gdzieś?
− Jordi! – Trzynastolatka spłonęła rumieńcem, a Felix podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu, żeby ją nieco uspokoić.
− No co, to ważne! – Jordan wytłumaczył się przyjacielowi, który skarcił go wzrokiem po tych słowach.
− Pytali o szkołę i o tańce, jaki jest mój ulubiony… no to powiedziałam, że lubię walca. Jeden mówił, że też tańczy.
− Tak, pewnie z wilkami. – Jordan prychnął, ze złością szarpiąc kołnierz Roque raz jeszcze, by ten przestał się głupio śmiać. Gonzalez jednak w ogóle nie wiedział, co się dzieje. – Co jeszcze?
− Pytali, dlaczego z treningów nie odbiera mnie mama albo starszy brat…
− I co im powiedziałaś?
− Czy to ważne?
− Nela. – Jordi westchnął głęboko, powoli tracąc cierpliwość. Nie cierpiał przesłuchiwać w ten sposób siostry, ale była tak łatwowierna, że pewnie zdradziłaby obcym ludziom wszystkie poufne informacje.
− Powiedziałam, że rodziców prawie nie ma w domu i że zazwyczaj jestem sama, bo bracia są na treningach piłki.
− Nela. – Tym razem to Felix westchnął, nie mogą się powstrzymać. W oczach trzynastolatki pojawiły się łzy.
− Zrobiłam źle, prawda? Przepraszam, nie wiedziałam. Byli mili – dodała raz jeszcze, jakby chciała się usprawiedliwić.
− Dosyć tego, nie puszczę cię tam więcej samej. Daj telefon, zainstaluję ci lokalizator. – Trzynastolatek wyciągnął dłoń, czekając aż siostra poda mu swoją komórkę.
− Ojej, nie mam go! – Dziewczynka gorączkowo zaczęła przeszukiwać kieszenie i plecioną torebkę. – Musiałam zgubić, kiedy ciągnęłam Roque. – Marianela zatkała sobie usta dłonią, a Felix syknął głośno.
− Nie zgubiłaś komórki, głupia, tylko Cyganie ci ukradli! – Jordan złapał się za głowę, ale po chwili złagodniał, bo jego siostra na dobre się rozpłakała. – Felix, zaprowadzisz ją do domu?
− A co ty chcesz zrobić? – Castellano był rozbity. Z jednej strony Nela potrzebowała ochłonąć, z drugiej bał się zostawić kumpla sam na sam z naćpanym Roque.
− Jak to co? Odprowadzę tylko Roque do domu. Jego mama pewnie się martwi.
− Jordi…
− No co? – Guzman zrobił niewinną minkę, a Felix zbyt dobrze go znał, by wiedzieć, że nic co powie go nie przekona, by zrezygnował ze swojego planu.
Jordan bynajmniej nie zamierzał odprowadzać Roque do doni Beatriz. Jeszcze czego, żeby ta biedna kobieta musiała oglądać syna w takim stanie. Powlókł się z nim do miejsca, które lubili miejscowi Romowie, a szczególnie młodzież. Wypytał po drodze Gonzaleza, dokąd się zwykle udają. Jakimś cudem chłopiec był w stanie jeszcze odpowiedzieć.
− Chyba coś zgubiliście. – Popchnął Roque w stronę grupki starszych chłopców, którzy palili papierosy na skraju lasu. Wokoło walały się puszki po piwie i rozbite butelki po innych trunkach. – Zaśmiecanie środowiska? Jak miło. – Jordi skrzywił się na ten widok. − Myślałem, że w waszej kulturze czci się ziemię i te wszystkie leśne duszki.
− Odwal się. Po co nam przyprowadziłeś tego pacana? – Jeden z chłopców zaciągnął się papierosem, zupełnie sobie nie zdając sprawy, że nie wie, z kim zadziera.
− Jak już dajecie mu towar, to miejcie na tyle przyzwoitości, żeby po sobie posprzątać. I przyszedłem po własność mojej siostry. – Po raz drugi tego wieczora wyciągnął dłoń w oczekiwaniu aż ktoś położy na niej telefon Neli, ale tym razem nie zamierzał prosić, zamierzał wziąć to siłą, jeśli będzie trzeba.
− Ten? Najnowszy model. – Jonas Altamira wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął ją obracać w dłoni. Na jego palcach lśniły złote sygnety.
− Podoba ci się? – Jordi przestąpił kilka kroków i znalazł się bardzo blisko piętnastolatka. – Może idź do pracy i na taki zarób albo sprzedaj te błyskotki. – Wzrokiem wskazał na jego wymyślną biżuterię i ponownie wystawił otwartą dłoń, tym razem blisko nosa Jonasa. – Telefon. Nie będę się powtarzać.
− Patrzcie, jaki z niego gieroj. Gadjo myśli, że ma jaja. – Jonas roześmiał się na głos. – tak jak twój stary, kiedy zabawia się z naszymi kobietami z taboru.
− Co ty pieprzysz? – Guzman skarcił sam siebie za lekko zdziwioną nutę w swoim głosie. Nie chciał dawać satysfakcji tym ludziom. Wiedział, że ojciec nie był święty, ale nie wykorzystałby żadnej dziewczyny z taboru, to wiedział na pewno.
− Co, tatuś się nie chwalił? – Inny chłopak zaśmiał się ochryple, czym sprawił, że Jordan zapragnął uciąć mu język. – Wszyscy tak gardzicie Romami, ale jak trzeba się rozerwać, to nagle nasze kobiety są najlepsze. Wasze też są niczego sobie. Ta twoja siostrzyczka jest trochę koścista, wolę takie z większymi krągłościami, ale ujdzie w tłoku jak ściągnie okulary.
Wszyscy się roześmiali oprócz Roque, który dla odmiany wymiotował w krzakach, bo jego organizm nie był przyzwyczajony do nowej toksyny, którą poczęstowali go znajomi. Jordan również się roześmiał, ale w taki sposób, że każdy mógł się spodziewać, co z tego wyniknie. Chłopak, który wypowiedział te słowa upadł na ziemię, łapiąc się za krtań, gdzie uderzyła pięść Jordana z szybkością błyskawicy. Zanim ktoś zdążył zareagować Jonas Altamira również osunął się na trawę, zjeżdżając groteskowo po pniu drzewa i łapiąc się za splot słoneczny, nie mogąc złapać tchu. Wypuścił przy tym z rąk telefon Neli, który Jordi w porę złapał, zanim ten uderzył o podłoże. Kilku pozostałych młodocianych Romów spięło się i chciało coś zrobić, ale widok dwóch wijących z bólu kolegów ostudził ich zapał. Jeden z nich zatrzymał pozostałych, kręcąc głową.
− To brat Franklina, nie znacie go? Lepiej z nim nie zadzierać, jest stuknięty.
− Jedyne mądre słowa, które dziś wypowiedzieliście – skwitował Jordan, chowając do kieszeni komórkę. – Chodź, Gonzalez, nic tu po nas. – Złapał kolegę z tyłu za koszulkę i pociągnął go do góry.
− Ej, zostaw go. Przecież go nam przyprowadziłeś nie? – Jeden z tłumoków odezwał się lekko nieprzytomnie, jakby nie do końca rozumiał sytuację.
− Ale z was matoły. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzę, żeby musiał spędzać z wami czas. I uprzedzając wasze nędzne próby włamania do mojego domu – mieszkam naprzeciwko zastępcy szeryfa, a alarm mamy taki, że pół miasteczka będzie o was wiedziało. Chyba nie muszę nic więcej dodawać?
Ktoś burknął coś pod nosem, ale reszta chyba była przekonana, że lepiej nie kusić losu i nie napadać na dom Marianeli Guzman, co pierwotnie mieli w planie.
− I jeszcze raz się zbliżysz do mojej siostry, gnoju, to twój tatuś nie będzie jedyną osobą w rodzinie bez fiuta, czaisz? – Ostatnie ostrzeżenie Jordi wypowiedział pod adresem Jonasa, który nadal kulił się pod drzewem, rozmasowując klatkę piersiową. – Idealnie – uznał to za zgodę, po czym szarpnął Roque i już ich nie było.
Kolejnego ranka, kiedy Gonzalez obudził się z potężnym bólem głowy i suchością w gardle, przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Gdzie się znajdował? Co się właściwie stało? Który mieli dzień tygodnia? Jedyne co było dla niego zrozumiałe to zimny prysznic. Nie, to nie był prysznic. To wąż ogrodowy przed domem Guzmanów, z którego Jordan polewał go obficie wodą, chcąc go postawić na nogi.
− O-o-odbiło ci? – Wyjąkał, trzęsąc się cały i wstając z miejsca, ślizgając się na mokrej trawie. – Pozwoliłeś mi tu spać?
− A co, miałem cię wpuścić do domu, żebyś zarzygał nam kanapę? Nie, dzięki. Matka i tak już jest podenerwowana. Nie martw się, żadne z rodziców nie wróciło na noc. Twoja mama myśli, że śpisz u Marcusa. – Jordan nie przestawał podlewać trawnika.
− Wyłącz to, do cholery, strasznie zimno!
− Och, wybacz, czujesz się niekomfortowo? Co jest? Może chcesz tabletkę na dobre samopoczucie?
− O czym ty mówisz?
− Nie pierdol, Roque. – Jordan wyłączył zraszacz i podszedł do kolegi. – Od jak dawna to trwa? Już się uzależniłeś? Jak mogłeś pozwolić, żeby te typy zbliżyły się do Neli? Obiecałeś, że będziesz jej pilnował!
− Ja… ja nie wiem… coś zrobili Neli? – Roque objął się rękoma, był całkowicie przemoczony, bo Jordan długo lał wodę, nie mogąc go docucić. Szczękał zębami, a jego wzrok błądził, jakby czegoś szukał, ale do końca nie wiedział czego.
− Tego szukasz? – Guzman wyciągnął przed siebie foliowy woreczek z tabletkami, a oczy Roque zrobiły się okrągłe, kiedy automatycznie wyciągnął po nie rękę. – Nie tak szybko, Gonzalez. Nie dostaniesz tego.
− Ale… to kupa forsy, Jordi, nie stać mnie na spłatę.
− Trzeba było pomyśleć wcześniej. Wiesz co teraz zrobisz? – Jordan schował tabletki do kieszeni, starając się nie zwracać uwagi na jęk zawodu w głosie Roque. – Wyschniesz, ogarniesz się, pójdziesz do swojej mamy i ją przeprosisz oraz powiesz jej, że potrzebujesz pomocy. W Monterrey jest dobry ośrodek odwykowy dla nieletnich.
− Nie pójdę na odwyk. Oszalałeś? Nic mi nie jest!
− Trzęsiesz się.
− Bo polałeś mnie zimną wodą! – Roque wykrzyczał, a w jego głosie zabrzmiała taka desperacja, że nie było mowy o pomyłce.
− Jak chcesz. Masz do wyboru – albo zrobisz to sam albo idę zaraz do sąsiadów, Basty jest w domu. Powiem, że mam w ogródku delikwenta. Jak będzie?
− Jesteś pomylony!
− Gdybym dostawał centa za każdym razem, gdy to słyszę…
− Powiem Marcusowi.
− A co mnie to obchodzi? – Jordan roześmiał się tak głośno, że kilka ptaków wzbiło się w powietrze z pobliskiego drzewa. – Myślisz, że możesz wykorzystywać Trzynastkę do usranej śmierci? Wiesz, co powiedziałby ci Marcus, gdybyś mu na mnie zakablował? – Zrobił tajemniczą pauzę, ale nie czekał na odpowiedz Gonzaleza. – Powiedziałby ci, że jesteś chory i potrzebujesz pomocy. Idź się leczyć, Roque, póki nie jest za późno. Aha – dodał jeszcze, jakby coś sobie przypomniał – i oddaj mi moje cholerne płyty.

*

Zdenerwowany Roque wparował do sali lekcyjnej. Na szczęście nauczycielki jeszcze nie było, ale prawdę mówiąc, i tak by go to nie obeszło. Dopadł do stolika, przy którym siedział Jordan i ucinał sobie drzemkę, po czym walnął weń dłońmi tak, że kilka uczennic siedzących w pobliżu podskoczyło i krzyknęło ze strachem.
− Moje tabsy. Jordan, tabsy. – Roque się nie patyczkował, wolał przejść do sedna. W nosie miał to, czy inni go słyszą. W tej chwili nawet wstyd zszedł na dalszy plan, a świadomość, że jego najlepszy przyjaciel, Marcus, przygląda mu się z troską w ogóle go nie obchodziła.
− Nie dam ci ich – rzucił od niechcenia Guzman, spoglądając na Gonzaleza z pełną stanowczością.
− Błagam cię!
− Powiedziałeś matce o odwyku?
− Nie.
− Więc nie ma tabsów. – Jordan ponowie położył głowę na ławce, próbując uciąć sobie drzemkę, ale skrzywił się, kiedy Roque zatrząsł stolikiem po raz kolejny.
− Cholera, ja muszę je oddać, rozumiesz?
− Mam to w nosie.
− Zabiją mnie.
− Żadna strata. – Guzman spojrzał na kolegę takim wzrokiem, że wiadome było, że się nie wycofa.
− Co się dzieje? – Marcus podszedł do nich a jego wzrok pobłądził od jednego kolegi do drugiego. Górował nad nimi wzrostem i mimo trzynastu lat wyglądał na dużo poważniejszego.
− Nic, Marcus, nie wtrącaj się.
− Roque, podziel się z kumplem wieściami, dlaczego go zbywasz? – Jordan zakpił sobie z Gonzaleza. – Ostatnio straszyłeś, że mu o wszystkim powiesz, a teraz tchórzysz. Powiedz mu, no dalej. Powiedz, czego potrzebujesz.
− Roque? – Delgado zerknął na przyjaciela i zaniepokoił się, widząc jak ten w nerwach zaczyna obgryzać paznokcie. – Co się dzieje?
− Gdzie one są? Jordan, gdzie one są? – Roque chwycił plecak Guzmana i zaczął go przeszukiwać bez jego zgody, a kiedy nie mógł znaleźć tego, czego szukał, wysypał zawartość plecaka na ławkę. Marcus patrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy, dopiero teraz łącząc fakty i zdając sobie sprawę, że plotki wcale mogły nie być plotkami. – Ja muszę, rozumiesz? Dawaj je!
− Chcesz je, serio? – Guzman chwycił plecak i otworzył najgłębiej ukrytą kieszonkę na zamek, skąd wyciągnął foliową torebkę z narkotykami. Uniósł ją wysoko, by każdy mógł ją zobaczyć. Roque wyglądał, jakby zaraz miał dostać ataku szału, niemal podskoczył po swoją własność, ale Jordi odchylił ramię do tyłu, uniemożliwiając mu sięgnięcie po dragi. – Nie zmienisz zdania? Albo prochy albo przyjaciele, Roque. Wybieraj.
− Dawaj to.
− Masz. Jesteś nic niewart, wiesz o tym? – Guzman wetknął mu w dłoń prochy. – Nie wstyd ci?
Roque nic nie odpowiedział, zabrał torebkę foliową i wyszedł szybko z klasy, podczas gdy reszta kolegów patrzyła za nim w szoku.
− Co robisz, Trzynastka? Dzwoń po matkę i niech zabiorą go choćby siłą. – Guzman wskazał palcem na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Roque.

***

San Nicolas de los Garza, rok 2013

Czuła się okropnie i potrzebowała pogadać z przyjacielem. Marcus miał trening i nie mógł się z nią spotkać. Od kiedy mieszkali w dwóch różnych miastach, było ciężej znaleźć wspólny czas przy takim natłoku zajęć dodatkowych. Nie winiła go, wiedziała, że się starał. Ale dzisiaj Veronica nie chciała z nim być. Wiedziała, że był współczujący i kochany, ale nie rozumiał tego, co przeżywała. To prawda, on też stracił ojca, ale w zupełnie innych okolicznościach. Ona po prostu czuła, że coś jest nie tak, a on tego nie podzielał. Pewnie myślał, że zwariowała, bo nadal obstawała przy swoim, że jej tata nie mógł popełnić samobójstwa. Widziała to w jego oczach i to ją bolało. Nie chciała dzisiaj z nim być, ale naprawdę nie chciała być też sama. Zapukała więc do domu Guzmanów w San Nicolas i czekała, aż ktoś jej otworzy. Na podjeździe nie było samochodów, więc wiedziała, że ani Silvia, ani Fabian prędko nie wrócą. Liczyła, że drzwi otworzy jej Jordan i że będzie mogła mu się wypłakać w rękaw, jak zawsze to robiła. Tęskniła za nim, ale od śmierci jej taty oddalili się od siebie, a ona nie wiedziała dlaczego. Myślała, że skoro oboje przenieśli się do innej szkoły, powinni trzymać się razem, no bo w końcu w dzieciństwie byli nierozłączni. Może jednak Jordi dorósł i nie chciał już być jej największym powiernikiem, pewnie miał swoje sprawy na głowie.
– Brachola nie ma, jest na wykładzie na uniwerku. – Franklin jakby czytał jej w myślach, kiedy otworzył drzwi. Zobaczył na jej twarzy zawód, więc tylko westchnął i wpuścił ją do środka.
– Silvia wysyła go na uniwerek? – Veronica przysiadła na krześle w kuchni i zrobiło jej się głupio, bo nie miała o tym pojęcia. – Przecież do studiów jest jeszcze mnóstwo czasu.
– Powiedz to mojej matce. Jordan już musi się przygotowywać na medycynę, jeśli nie chce zostać wydziedziczony. – Franklin zaśmiał się ponuro i zerknął na nią z ukosa. – Wygląda na to, że przyda ci się coś mocniejszego.
– Ja nie piję, Franklin. – Pokręciła szybko głową, a na widok jego uniesionych brwi zdała sobie sprawę, że tylko żartował. Akurat podgrzewał sobie mleko w rondelku. Na ten widok wybuchła śmiechem i z wdzięcznością przyjęła kubek kakao, kiedy go przed nią postawił.
– Dzisiaj jest ten dzień, prawda? Rocznica śmierci twojego taty – zaczął, siadając naprzeciwko niej. Pokiwała tylko głową, bo nic więcej nie chciała mówić.
– I nie pojechałaś do Pueblo de Luz? Delgado zabrałby cię na schadzkę na cmentarzu.
– To nie jest śmieszne.
– Trochę jest. – Wzruszył ramionami. – Chcesz czekać na Jordana? Trochę mu to zejdzie. Te wykłady czasami ciągną się do późnego wieczora. Oglądają jakieś nagrania z operacji i analizują te wszystkie bebechy na wierzchu.
– Nie, nie będę czekać. Chyba pójdę.
– Chyba?
– A mogę trochę tu posiedzieć?
– W porządku.

*

Wrócił do domu późno. Był zmęczony, ale zadowolony, bo przynajmniej nie musiał myśleć. Nie było to łatwe. Cały dzień w szkole, a potem na wykładach musiał całą siłą woli skupić się, by jego mózg nie podsyłał mu obrzydliwych obrazów martwego Ulisesa. Mijała pierwsza rocznica jego samobójstwa, a przynajmniej tak oficjalnie wszyscy mówili. A on jeden wiedział prawdę i nikomu nie mógł powiedzieć. Próbował i nie wyszło mu to na dobre. Nie chciał skończyć za murami szpitala psychiatrycznego w Monterrey, więc musiał przyjąć oficjalną wersję wydarzeń i uznać, że Serratos po prostu był słaby i nie wytrzymał presji. Czuł się parszywie, ale przynajmniej jego umysł był zajęty podczas robienia notatek i kodowania wszystkich nowych informacji na wykładzie.
Marzył tylko o tym, by pójść do łóżka i zasnąć. Nie chciał myśleć. Kiedy wchodził po schodach na górę do swojego pokoju, ze zdziwieniem zobaczył, że Veronica opuszcza na palcach pokój jego brata.
– Vero, co ty tu robisz? – zapytał, marszcząc brwi.
Serce podeszło mu do gardła na jej widok. Że też musiał na nią wpaść akurat tego dnia. W szkole jej unikał, jak tylko mógł, nie spotykał się z nią, nie rozmawiał, od czasu śmierci Ulisesa ograniczył kontakty do niezbędnego minimum, wymawiając się tym, że ma dużo na głowie, ale prawda była taka, że nie chciał jej okłamywać. Wiedział, że wystarczyłoby tylko jedno spojrzenie jej ślicznych oczu, a on by się ugiął i wszystko by jej wyśpiewał, a wtedy i ona wzięłaby go za wariata, a tego nie mógłby znieść. Nie miał serca mówić jej, że Ulises został zamordowany, nie miał na to żadnych dowodów i czasami sam się zastanawiał, czy może nie oszalał i czy to wszystko nie działo się wtedy w jego głowie. Wolał dmuchać na zimne i ją ochronić. Im mniej wiedziała, tym lepiej. Teraz jednak stała w jego domu i nie miał jak od niej uciec. Nie mógł udawać, że jest zajęty.
– Szukałam cię – odpowiedziała trochę zmieszana, rzucając ukradkowe spojrzenie na drzwi pomieszczenia, które dopiero co opuściła.
– W pokoju Franklina? – Był bystry, nie musiał jej pytać, co tam robiła. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedział. Pokręcił głową, pokonując ostatnie stopnie na górę. – Niewiarygodne.
– To wcale nie tak!
– A jak? Marcus wypisuje do mnie cały dzień, pytając, jak się czujesz, aż musiałem go zablokować. A ty idziesz do łóżka z moim bratem? Pogięło cię?
– Marcus do ciebie pisał?
– Nie chciał cię denerwować, bo wiedział, że dzisiaj jest ciężki dzień. Jezu, Nica, w ogóle cię nie poznaję!
Tylko Ulises zwracał się do niej per „Nica”, a Jordan w dzieciństwie czasem się z tego nabijał. Teraz jednak był naprawdę zły, a ona poczuła, że jej tata zareagowałby zupełnie tak samo. Dopiero to jedno krótkie słowo sprawiło, że Veronica nie wytrzymała i rozpłakała się tak rzewnie, że w całym swoim życiu Jordi nie widział czegoś równie irytującego i pięknego jednocześnie. Był na nią wściekły, był wściekły na Franklina, ale jednocześnie miał wielką ochotę ją przytulić i pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nie mógł tego zrobić, popełniła niewybaczalny błąd i nie zamierzał tego tolerować. Całą siłą woli zmusił się do tego, by wejść do swojego pokoju i zatrzasnąć za sobą drzwi.
Każdy radził sobie z żałobą, jak umiał.

***

San Nicolas, styczeń 2015 roku

Szli spacerem przez miasto i od czasu do czasu ich ramiona się ze sobą stykały, ale Dalia nie ośmieliła się złapać go za rękę, choć bardzo tego chciała. Nie wiedziała, na czym stoją, ale nie chciała go ponaglać. Od czasu Nowego Roku zmienił się, nie był tym samym Jordanem, którego wcześniej znała. Jakaś część jej zaczynała myśleć, że kluczem do sukcesu jest to, że przestała być nachalna. Wcześniej wciąż za nim chodziła, szukała go, wyciągała na miasto, gadała jak najęta i to go męczyło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kiedy byli razem w związku, ona zachowywała się po prostu jak głupia małolata. No ale w końcu przecież nią była – głupią, zakochaną nastolatką. Miała szesnaście lat, a Jordan był jej pierwszym chłopakiem na poważnie. Nic na to nie poradziła, że szalała na jego punkcie i każdą wolną chwilę chciała spędzać właśnie z nim, nie zdając sobie sprawy, że on woli samotność, ciszę i spokój. Dlatego kiedy w sylwestra dali się ponieść i spędzili razem noc, a potem on w ogóle do tego nie wracał, dała mu przestrzeń, postanowiła do niczego go nie zmuszać. I chociaż aż ją skręcało w środku, by znów go poczuć blisko siebie, całą siłą woli zmuszała się tylko do koleżeńskiej postawy. Z radością stwierdziła, że to działa.
Od czasu sylwestra w Veracruz obserwowała go z daleka i nie namawiała do zwierzeń. Po cichu liczyła, że jeśli będzie mu naprawdę źle, przyjdzie do niej i się wygada. Na to raczej się nie zanosiło, ale zdziwiło ją, że był miły, a przynajmniej na tyle miły, na ile może być miły Jordan Guzman. Po przerwie świątecznej witał się z nią w szkole, raz nawet pożyczył od niej ołówek, czego nigdy nie robił, bo nie lubił o nic prosić, nawet jeśli była to taka drobnostka. Przepuszczał ją w drzwiach i nawet pomógł odłożyć książki w bibliotece na najwyższą półkę. Uważała takie gesty za bardzo dżentelmeńskie i romantyczne, chociaż dla niego były to po prostu dobre maniery. Dalia była cierpliwa. Pytała go o notatki z biologii, czasem prosiła, by wytłumaczył jej coś trudniejszego, a on odpowiadał normalnie – nie wywracał oczami, nie sapał z irytacją, powstrzymywał się nawet od swojej zwykłej ironii, która była jego nieodłącznym towarzyszem przed jesiennym wypadkiem, w którym zginął jego brat.
Dalia czuła, że jest inaczej. I tego dnia zaproponował nawet, że odprowadzi ją do domu po treningu siatkarskim. Kończyli o tej samej godzinie, było już późno i nie chciał, żeby sama pokonywała kawałek drogi, który miała do domu. Więc szli wolnym krokiem, on nie zagadywał, bo i nie był typem, który lubił prowadzić small talk, a ona bardzo się pilnowała, by nie powiedzieć czegoś głupiego. Cisza była jednak niezręczna do tego stopnia, że nie mogła już dłużej się wzbraniać przed rozpoczęciem konwersacji, więc zagadnęła go o plany na weekend.
– Musisz sobie zrobić przerwę od książek, to ci dobrze zrobi. Semestr dopiero się zaczął, więc nie ma aż tyle nauki. Yon planuje już kolejną noc wyzwań. Byłoby fajnie, gdybyś dołączył.
– Chyba spasuję. Nie mam ochoty pogruchotać sobie kości.
– Och, jestem pewna, że Yon nie wymyśli nic głupiego.
– Yon powiela to, co wymyślił Franklin. Na pewno zadania są głupie.
Dalia poczuła, że źle zrobiła, zaczynając ten temat. Nie chciała zmuszać go do myślenia o zmarłym bracie, ale wszystkie tematy do tego prowadziły. Myślała, że oszaleje.
– Veronica urządza noc planszówek. Powinieneś wpaść! – Chwyciła się ostatniej deski ratunku.
– Veronica urządza? – Uniósł lekko ciemne brwi. – Słyszałem, że ty.
Dalia spłonęła rumieńcem po tych słowach, a jeszcze bardziej się zawstydziła, kiedy zobaczyła błysk w jego oku. Doskonale wiedział, co próbuje zrobić. Nie chciała zmuszać go, żeby przyszedł na domówkę, którą ona urządzała, więc była skłonna poprosić przyjaciółkę, żeby przenieść imprezę do jej domu.
– To znaczy urządzamy wspólnie. Byłoby miło, gdybyś przyszedł. Wiem, że planszówki cię nudzą, ale będą też gry komputerowe.
– Zastanowię się – powiedział, sprawiając, że szybciej zabiło jej serce.
Nie powiedział nic, co mogłoby wywołać u niej taką euforię. To nawet nie było „chętnie przyjdę!” ani „z przyjemnością!” czy „oczywiście, dziękuję za zaproszenie”. Po prostu nie odmówił, ale biorąc pod uwagę, że zawsze stronił od takich spędów, uznała to za dobry znak i uśmiechnęła się promiennie.
– Super! Tak sobie zaczęłam myśleć… Jeżeli będziemy grali dziewczyny przeciwko chłopakom, to będzie nie do pary. Veronica nie ma partnera i pomyślałam, że może znasz kogoś, z kim mógłbyś ją umówić.
Kolejne kłamstwo, a właściwie półprawda. Niezbyt subtelnie dała mu do zrozumienia, że chciałaby zagrać z nim w parze na przykład podczas kalamburów, które sama uwielbiała. Jej koleżanki i koledzy zawsze grali ze swoimi drugimi połówkami. Jordan wydawał się po raz kolejny doskonale znać jej motywy, ale zmarszczył czoło i udał, że się zastanawia.
– Veronica zna wszystkich moich kolegów. Może się z nimi sama umówić.
– A może mógłbyś ją umówić z kimś z Pueblo de Luz? – zaproponowała, nawet nie wiedząc, jak bardzo absurdalnie to brzmi. – Marcus Delgado chyba nikogo nie ma?
– Nie wiem, nie interesuje mnie Trzynastka – wyznał całkiem szczerze i obojętnie. – Ale nie sądzę, by był zainteresowany. Nie bez powodu on i Vero się rozstali. Po co wchodzić dwa razy do tej samej rzeki?
Jego słowa ją zabolały, choć próbowała się przekonać w duchu, że odnosiły się tylko do Veronici i Marcusa. Czuła, że to była zakamuflowana wiadomość, by dać jej znać, że nic z tego nie będzie i powinna przestać. Ale nie rozumiała tego – gdyby chciał, żeby dała mu spokój, nie powinien robić jej nadziei, być miłym, odprowadzać ją po szkole, a już zdecydowanie nie powinien całować jej w taki sposób w noc sylwestrową.
– O, popatrz, to ogródek Ramony Abarci! – zawołała, żeby zmienić temat. Dom, który mijali był bardzo ładny i zadbany, miał piękny ogród, którego Silvia Olmedo mogła tylko pozazdrościć. – Ramona bierze udział w jakimś konkursie miejskim na najlepiej zadbany trawnik czy coś w tym guście. Zabawne, że coś takiego organizują, prawda? Twój tata jest burmistrzem, pewnie takie rzeczy uważa za stratę czasu.
– Fabian Guzman wiele rzeczy uważa za niewarte jego uwagi – mruknął tylko cicho, ale zanim ona zdążyła przetworzyć, co mógł mieć na myśl, Jordan przyspieszył kroku.
Patrzyła ze zdumieniem, jak nastolatek przeskakuje sprawnie ogrodzenie domu Abarca, znika w ogrodzie, po czym wraca z zerwanym kwiatem. Była to biała dalia. Podszedł do dziewczyny i wetknął jej delikatnie kwiat we włosy, tuż za uchem. Kiedy skończył, odszedł kilka kroków, by podziwiać swoje dzieło.
– To dalia – powiedziała, co było okropnie żałosne, bo przecież doskonale o tym wiedział.
– Tak, przynosiłaś je do szpitala, kiedy byłem w śpiączce – odparł, nie rozumiejąc jej reakcji. – Myślałem, że je lubisz.
– Lubię. Mam imię na część tego kwiatu.
Pokiwał tylko głową, przecież to było oczywiste, więc nie musiała go o tym informować. Nic nie powiedział, odprowadził ją bez słowa pod jej dom, a kiedy ona otworzyła usta, by o coś zapytać, pożegnał się i odszedł. A ona nie mogła spać, zastanawiając się, czy to możliwe, że znał symbolikę tego kwiatu. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że była to zakodowana wiadomość – biała dalia mogła bowiem oznaczać nowy rozdział w życiu, świeży start. Może więc i dla nich była jeszcze nadzieja.

***

San Nicolas de los Garza, styczeń 2015 roku

Przed każdym meczem piłki nożnej liceum w San Nicolas de los Garza miało tradycję, by każdy gracz miał przyozdobioną swoją szafkę. Zwykle zajmowały się tym dziewczyny członków drużyny, a jeśli ich nie mieli, bliskie koleżanki z klasy i cheerleaderki. Dalia zawsze przechodziła samą siebie z ozdobami i nawet po zerwaniu z Jordanem starała się stanąć na wysokości zadania, przyklejając kolorowe banery i świeże kwiaty do jego szafki. Zawsze bała się, że ją zwymyśla, często widziała, że jest tym faktem zirytowany, ale chciała coś dla niego zrobić. Teraz szczególnie, ponieważ był to pierwszy mecz od czasu wypadku, w którym zginął Franklin. Pierwszy mecz po dłuższej przerwie, którą Jordi był zmuszony sobie zrobić na rekonwalescencję i rehabilitację po operacji. No i był to też pierwszy mecz w nowym semestrze, po nowym roku, po tym, jak spędzili wspólnie noc w sylwestra.
Nie rozmawiali o tym później. Dalia miała wielkie nadzieje i po ostatnim namiętnym wieczorze, zwierzyła się Veronice i Patriciowi, ale Jordan już nie wykonał żadnego ruchu. Jej obawy o to, że Guzman poszedł z nią do łóżka tylko dlatego, że był pijany, ziściły się i bardzo jej było z tego powodu przykro. Mimo wszystko kochała go bez względu na to, co się wydarzyło. Przestała nawet brać tabletki na uspokojenie i wróciła do bycia dawną Dalią. Jej celem stało się wywołanie na twarzy Jordana uśmiechu. Rzadko się uśmiechał, ale po wypadku praktycznie w ogóle przestał. Dlatego postanowiła wziąć na swoje barki udekorowanie jego szafki po raz kolejny. Kilka dziewczyn ze szkoły zostało odprawionych z kwitkiem, kiedy zdały sobie sprawę, że Dalia już zaklepała szafkę Guzmana.
Wielki numer „24” połyskiwał na jej plecach, kiedy w szmaragdowej koszulce drużynowej wieszała girlandy pod sufitem, stając na palcach na drabinie. Jej ozdoby zawsze robiły największe wrażenie, wszystko robiła z prawdziwą pompą.
– Niepotrzebne marnowanie papieru. – Usłyszała jego głos za swoimi plecami. Stał na dole obok drabiny i przypatrywał się, jak napis „Powodzenia!” mieni się kolorowym brokatem, zdobiąc sufit na korytarzu.
– Raz nie zawsze – odpowiedziała, chwaląc się swoim dziełem.
Od czasu sylwestra nie mówili o wspólnej nocy, ale zachowywali się jak koledzy. Przynajmniej się do niej odzywał, nie to co po zerwaniu. Chciała go mieć przy sobie, więc wystarczyło jej nawet zwykłe „cześć”. Cieszyła się, że w ogóle sam ją zaczepia i z nią rozmawia.
Na pierwszy rzut oka dekoracje były skierowane dla całej drużyny San Nicolas, ale każdy wiedział, że włożyła dużo więcej pracy w to, by to szafka Jordana się wyróżniała. Wyciągnęła wyżej ręce, by dokończyć ostatnie poprawki przy girlandzie i włączyła światełka, które sprawiły, że ozdoby wyglądały tylko bardziej szałowo.
– Podoba ci się? – zapytała, próbując zamaskować błagalną nutę w swoim głosie.
– Jest… ładnie – powiedział w końcu, bo na nic bardziej oryginalnego nie mógł się wysilić. Nie było się do czego przyczepić. Ozdoby były ładne i kolorowe. Były niepotrzebne, tak zawsze uważał, ale skoro i tak mieli tę głupią tradycję, to dobrze, że stery przejmowała Dalia Bernal.
Kilku uczniów przechodziło właśnie koło nich, podziwiając ozdoby i chwaląc Dalię, ale jeden bardziej był zapatrzony w jej zgrabne nogi, które zostały wyeksponowane przez krótkie szorty, które miała na sobie. W dniu meczu nie obowiązywały mundurki.
– Wybierasz się do okulisty? – Jordan zwrócił się do ucznia, który ślinił się na widok Dalii, wzrokiem podążając od jej kostek do pośladków.
– Nie, dlaczego? – zmieszał się nieznajomy, odwracając wzrok i patrząc ze strachem na Guzmana.
– Bo jeśli nie przestaniesz jej tak pożerać wzrokiem, to gwarantuję ci, że będziesz potrzebował interwencji specjalisty.
Przestraszony nastolatek wiedział, że Jordan nie żartuje i naprawdę był w stanie wydłubać mu oczy. Zniknął szybciej niż struś pędziwiatr po tych słowach. Jordi tylko ze złością zwrócił się do Dalii.
– Musiałaś ubierać takie krótkie spodnie?
– Jesteś zazdrosny? – zapytała figlarnie, ale tak naprawdę serce zabiło jej mocniej. Może znów to sobie wyobrażała, ale zaczynała wierzyć, że jemu na niej naprawdę zależy. – To miłe.
– Miłe jest jak faceci taksują cię wzrokiem i gapią się na twój tyłek?
– Nie, miło jest wiedzieć, że byś mnie obronił.
Spojrzała po raz ostatni na swoje dzieło, uznała, że ozdoby na korytarzu są idealne, po czym zaczęła powoli schodzić po drabinie.
– Pomogę ci – zaproponował, a ona się zmieszała.
– Nie powinieneś dźwigać… – przypomniała mu o operacji, bojąc się, że coś sobie nadweręży.
– Gdybym nie był w formie, to bym dzisiaj nie grał – odparł tylko i wyciągnął w jej stronę ręce.
Złapała go za szyję i pozwoliła mu znieść się na dół. Zachwiała się i na chwilę znalazła się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Jego usta były dosłownie centymetr od jej ust i musiała zdusić w sobie ochotę, by go pocałować. Przestraszyła się, że źle sobie o niej pomyśli, kiedy zobaczyła z bliska jego zmarszczone czoło. Musiał wiedzieć, co chodziło jej po głowie, więc szybko odwróciła wzrok i chciała odejść zbyt spanikowana, by coś powiedzieć, ale złapał ją za rękę i obrócił w swoją stronę. Nie spodziewała się tego, ale pochylił głowę i pocałował ją tak, że aż zaparło jej dech w piersiach.
– Do zobaczenia na meczu – powiedział tylko, kiedy ona nadal była w szoku.
Odszedł do szatni przygotować się do meczu, a ona próbowała zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:13:24 15-07-24    Temat postu:

część 2

San Nicolas de los Garza, styczeń 2015 roku

Yon czuł wyjątkową presję przed pierwszym meczem w nowym semestrze. Był kapitanem, od początku roku szkolnego przejął tę funkcję po Franklinie Guzmanie i wejść w jego buty nie było wcale łatwo. Nie pomagał też fakt, że to Jordanowi trener zaproponował najpierw tę funkcję, ale ten odmówił. Franklin miał posłuch wśród chłopaków, miał autorytet, a na boisku był genialny. Abarca nie mógł wyjść z szoku, kiedy Franklin oświadczył mu, że dostał stypendium do szkoły w stolicy i że interesuje się nim kadra narodowa. Gdyby Yon dostał taką możliwość, nie wahałby się ani chwili, ale niestety starszy o dwa lata chłopak zrezygnował z życiowej szansy i swojego największego marzenia na rzecz studiów prawniczych. Franklin nie był jego przyjacielem, w przeważającej większości czasu Yon nawet go nie lubił, podobnie zresztą jak jego młodszego brata, ale po tej sprawie zaczął mu po prostu współczuć. Sam dałby się pokroić za taką szansę, na boisku do piłki nożnej wylewał siódme poty i starał się jak mógł pokazać skautom. Oferty od sponsorów zaczęły napływać dopiero niedawno. Miał konto na instagramie i wrzucał tam od czasu do czasu zdjęcia, a jako jeden z najpopularniejszych chłopców w szkole mógł poszczycić się dużą bazą obserwujących, więc sponsorzy chętnie podsyłali mu swoje towary, by je zareklamował. Raz były to jakieś plastry na otarcia, innym razem dezodoranty dla sportowców, a jeszcze innym sportowe ubrania. Yon czuł, że jest na dobrej drodze, by coś w życiu osiągnąć i nie pójść w ślady nudnego jak flaki z olejem ojca, który prowadził towarzystwo ubezpieczeniowe. Czuł się zwycięzcą, dopóki nie zdał sobie sprawy, że Jordan dostaje podobne oferty, z tym że on nawet nigdzie nie reklamował produktów, bo nie korzystał z social mediów. Ogromnie go to wkurzało.
W pierwszym meczu po Nowym Roku wszyscy zawodnicy San Nicolas mieli zagrać z numerkiem „1” na plecach oraz z czarną wstążeczką i inicjałami „FG” – była to forma upamiętnienia najlepszego absolwenta oraz byłego kapitana, jako że od czasu tragicznego wypadku nie mieli jeszcze okazji wyjść na murawę. Yon zebrał swoich zawodników przed spotkaniem, chcąc dać im jeszcze ostatnie wskazówki i jak zwykle zdenerwował go brak Jordana. Spóźniał się nie pierwszy raz. Zawsze przychodził wtedy, kiedy chciał i nie liczył się z nikim. Dla Yona drużyna była wszystkim, dla Jordana to tylko hobby. Dlatego jeszcze bardziej frustrował go fakt, że młody Guzman był tak cholernie dobry na boisku. W przeciwnym razie już dawno wykopałby go z drużyny.
Od czasu wypadku wszyscy traktowali Jordana z pewną rezerwą. Koledzy z drużyny obchodzili się z nim trochę jak z jajkiem, ale inni wprost przekazywali sobie w szkole ploteczki, twierdząc, że tragiczna śmierć Franklina była właśnie winą szesnastolatka. Yon uznał, że tak właśnie było – Jordi jak nikt inny potrafił wyprowadzić ludzi z równowagi, więc i Franklinowi mogły w końcu puścić nerwy i stracił panowanie nad wozem. Abarca obserwował z prawdziwą irytacją, jak Patricio wita się z Guzmanem i rozmawiają krótko przed meczem. Nie rozumiał go. Jak Gamboa mógł po prostu lekceważyć fakt, że Jordan znów zasadza się na Dalię? Dla Yona było to nie do pomyślenia, no ale w końcu Pat zawsze był z nich dwojga lepszy – zaakceptował swoją pozycję w strefie przyjaźni, podczas gdy Yon nie stracił jeszcze nadziei, że uda mu się w końcu z Veronicą.
Kiedy rozległ się gwizdek rozpoczynający mecz, nie mógł już jednak skupić się ani na Guzmanie, ani na swoim przyjacielu. Liczyła się już tylko piłka i wygrana. Prawie nie dostrzegał nawet cheerleaderek, które dopingowały ich z boku boiska w szmaragdowych strojach. Veronica jak zwykle wyglądała ślicznie w wysoko upiętym kucyku. Przyozdobiła jego szafkę, a on musiał mocno przekonywać się w duchu, że przecież zawsze to robiła i to nic nie znaczyło – była po prostu dobrą koleżanką. Ale w głębi serca był dumny, że to właśnie on dostąpił tego zaszczytu.
Dalia natomiast bardziej niż na grze skupiła się na samym Jordanie. Wcześniej miała cichą nadzieję, że może mogliby do siebie wrócić, ale dopiero pocałunek, który jej zaserwował na szkolnym korytarzu przed meczem dosłownie zawirował jej w głowie. Do końca dnia nie mogła się już na niczym skupić, a dopingując swój zespół jako cheerleaderka, nie mogła tak naprawdę pobudzać ducha wspólnoty, bo widziała na murawie tylko jego. Nie dawał z siebie wszystkiego, nie mógł się odnaleźć na boisku, a ona dobrze wiedziała dlaczego. Tego dnia wszyscy grali w koszulkach upamiętniających Franklina. Mimo że starszy brat Jordana skończył szkołę już w zeszłym roku, to nadal pozostawał legendą i byłym kapitanem. Jordan wpadał więc co jakiś czas na kolegów z drużyny i za każdym razem widziała jego minę – jakby zderzał się z własnym bratem. Nie mogło być to miłe uczucie. Po meczu był pierwszym zawodnikiem, który udał się do szatni. Mimo że wygrali, on wcale nie czuł się zwycięzcą, a Dalii pękało serce.
– Jeśli nie jesteś w formie, to nie powinieneś grać – oświadczył Yon w szatni po meczu, trącając Jordana ramieniem, kiedy szli pod prysznic.
– Daj mu spokój, miał trzy strzały w światło bramki – usprawiedliwił kolegę Patricio.
– I ani jednej wykorzystanej szansy! Bramkarz z Monterrey jest beznadziejny, a nawet on obronił jego strzały. – Yon westchnął i ponownie zwrócił się do Jordana. – Jeśli wiesz, że nie trafisz, to powinieneś podać kolegom.
– A skąd miał wiedzieć? Piłka była dosłownie kilka centymetrów od celu, nie jest jasnowidzem.
– Jesteś jego adwokatem, Pat? – Abarca się wkurzył. Miał ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć mu, co myśli. Nie zrobił tego jednak, tylko ponownie zwrócił się do Guzmana, który jakby w ogóle go nie słuchał. – Jeśli w następnym meczu będziesz grał jak frajer, to posadzę cię na ławce.
– Myślałem, że to domena trenera. – Jordi odezwał się nagle, sprawiając, że kilku kolegów z drużyny przystanęło, by podsłuchać wymianę zdań. – Ale w porządku. Sadzaj, jeśli chcesz. Wisi mi to.
Zarzucił sobie ręcznik na szyję i wyszedł. Już nic nie sprawiało mu frajdy, nawet cholerna piłka nożna.

***

San Nicolas de los Garza, styczeń 2015

Patricia aż skręcało, kiedy musiał wysłuchiwać zwierzeń Dalii, ale nie mógł jej przecież powiedzieć, że kocha ją na zabój i boli go, kiedy ona marzy o kimś innym. Dla niej był jak brat, z którym wychowała się po sąsiedzku, a pocałunek, który ich połączył po nieudanej imprezie upamiętniającej szesnaste urodziny Jordana, nic nie znaczył, a przynajmniej dla niej był tylko niewinnym buziakiem, za który później go przeprosiła, a on udał, że to nic takiego i nie ma jej za złe. W rzeczywistości chciałby to powtórzyć, ale nie śmiał nawet o tym wspomnieć, kiedy ona zachwycała się pocałunkiem, którym uraczył ją Guzman przed ostatnim meczem.
– Mówię ci, Pat, to był taki pocałunek jak z filmów – mówiła Dalia, kiedy siedzieli w parku przed szkołą i mieli chwilę dla siebie. – Jordi nigdy tak nie robił, nie okazywał czułości w miejscach publicznych, a tak pocałował mnie po prostu na szkolnym korytarzu. Myślisz, że to może coś znaczyć? Czy coś ci mówił?
– Nic mi nie mówił. – Pat nie miał pojęcia, co ona właściwie chciała usłyszeć. Część jego chciała skłamać i powiedzieć, że oczywiście Jordan mówi o niej bez przerwy, żeby tylko ją zadowolić, ale druga część, ta zazdrosna i do bólu w niej zakochana, miała ochotę krzyknąć, że on też może ją tak całować, jeśli tylko mu na to pozwoli. – Dalio, chyba powinnaś dać sobie spokój. On nie chce do ciebie wracać. Zmienił się po wypadku, ale… nie aż tak.
– Co masz na myśli?
– On nie chce dziewczyny.
– Więc jednak coś ci mówił? – Dalia wpatrzyła się w przyjaciela wyczekująco. Wiedział, że nie przestanie go wypytywać.
– Właściwie to nie, ale gadaliśmy z chłopakami o walentynkach i kiedy Facundo zapytał Jordana, czy ma jakieś plany, powiedział, że nie. Więc no… chyba niepotrzebnie robisz sobie nadzieję, to wszystko.
– Ale przecież do walentynek jeszcze daleko. – Dalia się zasępiła. Była cierpliwa, ale jednak styczeń dobiegał końca, a oprócz jednego pocałunku i kilku miłych gestów Jordan nie wydawał się być nią zainteresowany. – Na pewno zmieni zdanie.
– No nie wiem, Dali. Czy nie mogłabyś po prostu ruszyć dalej? – Wiedział, że to płonna nadzieja, ale musiał spróbować.
– Nie mogę, Pat, ja go kocham. – Bernal pokręciła głową stanowczo. – Nie przestanę go kochać ot tak sobie. I mówię ci, że ten pocałunek coś znaczył, on chce, żebym go kochała, on potrzebuje miłości, bo… – Zawahała się, nie chcąc się wygadać. „Bo jego nikt tak naprawdę nie kocha” przyszło jej do głowy, ale wolała nie informować o tym Patricia. Ona czuła, że Jordi jej potrzebuje, może jej nie kochał, ale to jej wystarczyło.
– Więc jesteś głupia. – Patricio nie mógł się powstrzymać. Wstał z miejsca i odszedł, zostawiając ją samą.
Miał rację. Ale wolała być postrzegana jako głupia i naiwna, jeśli dzięki temu mogła być z osobą, którą kochała.

*

– Jordi, masz chwilę? – Pat zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko od razu poprowadził kolegę wprost ze szkolnego korytarza do pustej męskiej łazienki. – Musisz przestać.
– Nic nie robię. – Jordan rozłożył ręce, nie mając pojęcia, o co chodzi koledze.
– Musisz przestać robić jej nadzieję, bo to się robi nie tyle smutne, co po prostu okrutne. Krzywdzisz ją. Znów ją krzywdzisz i nie zdajesz sobie z tego nawet sprawy.
– Nikogo nie krzywdzę, Pat. Niczego nie robię. – Jordi się zirytował. Nie cierpiał, kiedy ktoś prawił mu kazania. Kiedy Patricio zaczerwienił się ze złości, postanowił dać mu chwilę – podszedł do umywalki i zaczął myć ręce, mimo że były czyste.
– Odprowadzasz ją do domu, pomagasz w lekcjach. No a ostatnio przed meczem pocałowałeś ją. – Pat westchnął ze zrezygnowaniem. – To jest właśnie robienie komuś nadziei.
– Niczego jej nie obiecywałem.
– I twoim zdaniem to jest okej? O co chodzi, twoja mama znów chce, żebyś do niej wrócił? Silvia ma jakiś interes do pana Bernal i potrzebuję Dalii jako synowej? Jordan, ja mówię poważnie, Dalia już prawie sobie radziła bez ciebie, a po waszym wybryku sylwestrowym znów sobie coś ubzdurała. Jeśli zależy ci tylko na łatwym seksie, to przestań.
– Wiesz co, Pat? Wal się. – Jordan strzepnął wodę z dłoni i urwał kilka ręczników papierowych z podajnika, by je osuszyć. – Kiedyś przychodziłeś do mnie i kazałeś mi być bardziej czułym, mówiłeś, że powinienem ją gdzieś zabierać, częściej się uśmiechać, cieszyć się z jej prezentów, a teraz kiedy właśnie jestem miły, zaczynasz zrzędzić.
– Bo wtedy ze sobą chodziliście, to było co innego! Teraz chyba nie masz zamiaru się z nią schodzić?
– Nie.
– Więc przestań.
– Może chcę z nią spędzać czas? – Jordan wzruszył ramionami. Naprawdę próbował. Zauważył, że Dalia też przestała być nachalna, dzięki czemu przebywanie w jej towarzystwie stało się przyjemniejsze. Była ładna, bardzo atrakcyjna, a on był w końcu tylko głupim nastolatkiem z potrzebami. Dalia czasami sprawiała, że po prostu nie myślał, a właśnie tego najbardziej potrzebował – nie myśleć.
– Jordan, przysięgam ci, że jeśli ona znów zacznie przez ciebie przepłakiwać noce, policzę się z tobą. – Pogroził mu palcem, na co Jordan tylko prychnął.
Patricio Gamboa muchy by nie skrzywdził. Był piłkarzem, był wysportowany, ale dobrze wiedział, że Jordan położyłby go jednym palcem, więc nigdy niczego by nie próbował. Guzman poczuł jednak coś na kształt szacunku, coś czego Patricio nigdy wcześniej w nim nie wzbudził. To godne podziwu, że dbał o honor Dalii, pomimo tego że ona w ogóle nie zwracała na niego uwagi.
– Pat, a ja ci przypomnę, że kiedy Dalia i ja jeszcze byliśmy razem, to ty się z nią obściskiwałeś nad basenem i to w moje urodziny. Nie przeginaj.
– To był jeden całus… to wcale nie tak… przecież wiesz! – Patriciowi zrobiło się głupio, ale Jordan nie miał zamiaru prawić mu morałów.
Wtedy był wściekły, ale bardziej na sam fakt bycia rogaczem. No i w końcu kiedy ich nakrył, był to dla niego pretekst by z Dalią zerwać, więc właściwie powinien być wdzięczny Patriciowi. Wyszedł, zostawiając zawstydzonego kolegę samego, żeby przemyślał sobie w głowie kilka rzeczy. Sam miał już serdecznie dosyć myślenia.
Tuż pod gabinetem dyrektorki wpadł jednak na matkę, przez co zbladł i zakręciło mu się w głowie.
– Mama? – zdziwił się, a jednocześnie skarcił się w duchu za tę słabą nutę w swoim głosie.
Nie widział jej od… właściwie nie pamiętał od kiedy. Chyba od czasu, kiedy w szpitalu, myśląc, że on śpi, wprost przyznała, że wolałaby, żeby to on zginął, a nie Franklin. Potem już jej nie widywał – po wypisie ze szpitala polecieli z Deborą i Nelą od razu do Paryża na tydzień, potem była szkoła, rekonwalescencja i święta, które spędził w Veracruz. Matka przez cały ten czas pracowała non stop, nie wracała nawet do domu, bo rzekomo była w redakcji, a on wiedział, że po prostu nie chciała go oglądać. Przypominał jej o Franklinie, o tym co się stało, o tym, że to on był z nim w jednym samochodzie.
Nie zapytała go, jak się czuje, nie zainteresowała się rehabilitacją, ale nagle postanowiła odwiedzić go w szkole? To do niej nie pasowało. Z gabinetu dyrektorskiego wyszła za nią pani Angelica Pascal i nie miała zadowolonej miny. Widząc swojego ulubionego ucznia, posłała mu tylko smutny uśmiech.
– Twoja mama przyszła w sprawie wykładów na uniwersytecie. Podobno nie możesz uczestniczyć, bo pokrywają się z twoim planem zajęć, więc poprosiła o jego zmianę – wyjaśniła nauczycielka, a Jordan poczuł się okropnie.
O to jej chodziło? O cholerny plan zajęć? Już wolałby, żeby na niego nawrzeszczała i oskarżyła, że zabił Franklina. Bo w końcu ona właśnie tak myślała – że to była jego wina, że starszy syn zginął.
– Nie pojawiłeś się na kilku ostatnich wykładach. Profesor do mnie dzwonił. – Silvia mówiła z poważną miną i bardziej można było odczuć, że rozmawia z uczniem, a nie z własnym synem.
– Plan się zmienił w nowym semestrze, nie mam czasu na dojazdy – wyjaśnił, co nie do końca było zgodne z prawdą.
Myślał, że ma to z głowy. Myślał, że matka przestanie go zmuszać do zostania lekarzem i do uczęszczania na te zajęcia ze studentami. Właściwie nie wiedział, dlaczego sądził, że cokolwiek się zmieni po śmierci Franklina. Może po prostu uznał, że matka będzie go miała gdzieś na tyle, by nie interesowało ją, co robi po szkole. Przeliczył się jednak – po jej minie było widać, że była tylko bardziej zdeterminowana. Jednego syna już nie miała, córka nie okazywała żadnych zainteresowań ani uzdolnień, więc Jordan był ostatnią nadzieją Guzmanów. Wiedział, że się nie uwolni.
– Zajęcia z muzyki nie są obowiązkowe, nie musisz na nie chodzić. Ustaliłam już z panią Angelicą, że zrezygnujesz. Będziesz miał czas dojeżdżać na wykłady. Wszystko załatwione.
Silvia uznała sprawę za zakończoną, pożegnała się i wróciła do pracy, a Jordan wpatrzył się w Angelicę z wyrzutem.
– Wiem, Jordi, nic nie poradzę. To twoja mama. – Pani Pascal przeprosiła go za tę decyzję, bo nie należała ona do łatwych. Próbowała wyperswadować to Silvii, ale chociaż wielu uczniów Angelici bardzo liczyło się z jej zdaniem, pani Olmedo de Guzman zawsze była najbardziej uparta i stawiała na swoim.
Jordan miał wrażenie, że zaraz się udusi. Z tego gniewu oddech mu przyspieszył, a on sam poczuł, że chyba nadejdzie atak paniki, kolejny po wypadku Franklina. Jakimś cudem udało mu się opanować szaleńcze bicie serca. Dalię odnalazł w kolejce po obiad w stołówce. Zaszedł ją z boku i schylił się do jej ucha.
– Chcesz się urwać z lekcji? – zapytał, a ona przez chwilę nie mogła zarejestrować, czy mówi do niej, czy może ma jakieś omamy słuchowe. Zerknęła na niego i przez chwilę zatopiła się w jego spojrzeniu, czując, że miękną jej kolana. Nigdy wcześniej tak na nią nie patrzył. To nie była miłość, wiedziała to, ale to było coś innego. Coś jakby pożądanie? Dreszcz przeszedł jej po plecach.
– Dobrze. Dokąd chcesz iść? – zapytała, naiwnie sądząc, że pewnie po prostu powłóczą się po okolicy. To co powiedział sprawiło jednak, że zrobiło jej się gorąco.
– Do mnie. Rodziców nie ma w domu.

***

San Nicolas de los Garza, luty 2015

Veronica odnalazła przyjaciółkę w bibliotece – studiowała coś uważnie przy jednym z komputerów i robiła notatki, a panna Serratos się roześmiała. Pierwszy raz widziała Dalię tak skupioną na czymś innym niż na grze w siatkówkę czy planowaniu szkolnych imprez. Zerknęła jej przez ramię na notatki i zauważyła, że blondynka zapisuje sobie jakieś muzyczne ciekawostki.
– Od kiedy interesują cię musicale? – zapytała, siadając obok niej i przypatrując się, jak podkreśla jakieś ważne rzeczy kolorowymi pisakami.
– Od kiedy chcę mieć jakieś tematy do rozmów z Jordanem – odparła, zagryzając wargę. – Wcześniej się za mało starałam. Nie mieliśmy wspólnych tematów i wiem, że go nudziłam, bo nie miał ze mną o czym rozmawiać. Teraz chcę, żeby było inaczej.
– Dalio, Jordan nie jest taki. Na pewno nie oczekuje od ciebie, że będziesz znała to wszystko na pamięć. To normalne, że dwoje ludzi ma inne zainteresowania. – Veronica poczuła lekkie współczucie, kiedy jej przyjaciółka wychodziła z siebie, by sprawić, że Guzman ją pokocha. – Po prostu powiedz Jordiemu, żeby opowiedział ci o tym, co lubi. Na pewno chętnie to zrobi, o muzyce potrafił zawsze gadać godzinami. Nawet Valentin Vidal miał czasem dosyć. – Uśmiechnęła się, ale Dalia tylko pokręciła głową.
– Nie mogę. On właściwie niewiele mówi. My właściwie… nie rozmawiamy – przyznała, rumieniąc się aż po koniuszki uszu.
– Jak to nie? To co wy robicie, nie spędzacie razem czasu?
– Spędzamy, ale robimy inne rzeczy. – Dalia odłożyła długopis i odwróciła się w stronę koleżanki, mając ochotę zapaść się pod ziemię, że w ogóle o tym wspomina, ale nie miała komu się wyżalić. W pamiętniku nie miała już miejsca do zapisków. – Nie narzekam, Vero, naprawdę nie narzekam – powiedziała szybko, a jej rozmarzona mina świadczyła o tym, że nie miała nic przeciwko takiemu spędzaniu czasu ze swoim byłym chłopakiem. – Ale chciałabym, żeby on też spróbował ze mną pogadać, żeby się wyżalił, powiedział, co czuje albo chociaż się zadeklarował. A my po prostu spotykamy się czasem po szkole, czasem po treningach pod trybunami i tylko się całujemy. Już nawet wolałabym, żeby powiedział mi, że chce iść ze mną do łóżka. Wtedy wiedziałabym, że chodzi o seks i nie zadręczałabym się tak.
– Czyli wy nie… nie sypiacie ze sobą? – Veronica też się zawstydziła, pytając o to. Przyjaźniła się z Dalią, ale były pewne rzeczy, o których bała się rozmawiać. Fakt, że przecież Jordan był jej przyjacielem tylko bardziej wszystko komplikował, bo czuła, że zawodzi jego zaufanie, słuchając o jego intymnych sprawach. No ale Jordi dobitnie jej pokazywał, że przecież już nie traktuje jej jak przyjaciółki, a Dalia aktualnie jej potrzebowała. – Bo w szkole mówią rożne rzeczy…
– Wiem, to Yon Abarca wygaduje bzdury, że ja i Jordi bzykamy się w składziku woźnego, ale to nieprawda! – Dalia dodała nieco głośniej, a potem szybko ściszyła głos, żeby inni obecni w bibliotece nie mogli podsłuchać. – Od czasu tej sylwestrowej nocy, my już nie… no wiesz… nie poszliśmy dalej. Chociaż bardzo tego chcę.
– Ale przecież urwałaś się z nim ostatnio ze szkoły. Nie zabrał cię do domu?
– Zabrał. – Dalia westchnęła ciężko. Pamiętała, jak bardzo podobało jej się wtedy jego spojrzenie. Czuła się pożądana, a nigdy wcześniej, kiedy jeszcze byli razem, tak na nią nie patrzył. – No i byłam przekonana, że ma na myśli seks, już prawie to zrobiliśmy, ale… chyba się rozmyślił.
– Jak to się rozmyślił?
– Powiedział, że jednak nie ma nastroju i czy moglibyśmy jednak po prostu poleżeć i się przytulić.
– To chyba miło?
– Bardzo miło, ale też trochę niezręcznie, no bo w ogóle nie rozmawialiśmy. Dlatego teraz próbuję się doszkolić. – Wskazała na swoje notatki, wzdychając ciężko, bo wolała być przygotowana. – Od tamtego czasu tylko się całujemy, pomaga mi w lekcjach, czasem mnie złapie za rękę, kiedy odprowadza mnie do domu. I niby wszystko w porządku, wystarczy mi, że mam go blisko, ale…
– Chciałabyś czegoś więcej, nawet jeśli byłby to tylko seks – dopowiedziała za nią przyjaciółka, bo doskonale ją rozumiała. Czasami niepewność potrafiła wykończyć. Pamiętała, że z Marcusem miała czasem podobnie – on też nigdy nie chciał iść o krok dalej, zawsze traktował ją z wielkim szacunkiem, ale kiedy było jej źle po prostu tego potrzebowała i właśnie dlatego poszła tamtego dnia do Guzmanów, a Franklin był pod ręką.
– Wiem, że to okropne, nie powinnam myśleć o seksie z Jordanem, w końcu seks to nie wszystko. Ale seks z nim zawsze był taki przyjemny… no i wydaje mi się, że jeśli para ludzi idzie ze sobą do łóżka, to chyba jednak coś musi znaczyć. Takie całowanie po kątach jest przyjemne, ale to w końcu nic oficjalnego. Nawet w walentynki… – Dalia westchnęła, bo to ją ubodło najbardziej. – Kiedy zapytałam, czy spotkamy się w walentynki, Jordan powiedział, że nie ma czasu, ale możemy umówić się w poniedziałek przed treningiem. Może on robi to specjalnie, żeby nie robić mi nadziei, nie wiem. Ale to jeszcze bardziej frustrujące. Gdyby mi powiedział wprost, że nic z tego nie będzie, zaakceptowałabym to. Ta niepewność mnie dobija.
– Sama z nim pomów. – Veronica znała swojego przyjaciela, wiedziała, że nie był typem, który wykorzystywał dziewczyny. Jeśli Dalia nie kwestionowała głośno ich relacji, może sądził, że taki układ jej pasuje. Może sądził, że parę pocałunków i trzymanie za rękę jej wystarcza. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Bernal naprawdę była skłonna godzić się tylko na ten fizyczny aspekt znajomości, jeśli to oznaczało, że mogła być blisko niego i Veronice było przykro na to patrzeć.
– Nie mogę, Vero. Kiedy z nim jestem, nie myślę trzeźwo. Nie bez powodu ma tę ksywkę „trójkąt bermudzki” – jak już raz wpadniesz w jego sidła, to nie ma odwrotu. – Dalia złapała się za głowę i odchyliła ją do tyłu, spoglądając w sufit. – On zawsze wie, co zrobić, żebym kompletnie zapomniała o Bożym świecie. Kiedy mnie całuje… Jezu, Vero, jak on potrafi całować! Miałam kilku chłopaków przed nim, żadnego na poważnie, ale żaden nie potrafił tego robić tak jak on. Przecież wiesz, jak Jordan całuje.
– Niby skąd? Dalio, nie mam zielonego pojęcia! Skąd ci to przyszło do głowy? – Veronica wydawała się być oburzona samym tym pomysłem. Zawstydziła ją ta rozmowa.
– No bo się przyjaźniliście. Myślałam, że może kiedyś…
– Nic z tych rzeczy. Jordi był dla mnie zawsze jak brat.
– Franklin też był jak brat – wtrąciła Dalia, ale po chwili zdała sobie sprawę, że to było wredne. – Przepraszam.
– Nie szkodzi. I nie, nie byłam z Franklinem tak blisko jak z jego bratem. Jordi i ja razem się wychowaliśmy, to zupełnie dwie różne sprawy. Więc odpowiadając na twoje pytanie – nie wiem, jak Jordi całuje. Ale musi być miło, sądząc po twojej reakcji.
– Jest. Naprawdę dobrze całuje. Że też nie wspomnę o innych rzeczach.
– Dalio, proszę cię. Ja naprawdę wolałabym tego nie słuchać. – Veronica zakryła sobie uszy dłońmi i skrzywiła się, a Dalia się roześmiała.
– Wiem, że jestem żałosna, ale nic nie poradzę. Kiedy mnie dotyka, przepadam bez śladu. Chociaż ostatnio jest inaczej, to bardziej ja przejmuję kontrolę, jeśli wiesz, co mam na myśli. Jordi daje mi wolną rękę, a ja nie wiem, co robić. Ja chcę być blisko niego i wiem, że on też chce mnie mieć blisko. Ale wydaje mi się, że brak rozmów to nie jest dobry pomysł. Chociaż właściwie nie mamy o czym rozmawiać, dlatego próbuję się przygotować, żeby mieć wspólne tematy.
Veronica spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem. Była zapatrzona w Jordana, a od kiedy miała nadzieję, że mogą jeszcze kiedyś być razem, przestała nawet kupować swoje pigułki. Właściwie to panna Serratos czuła, że to lepsze niż kiedy Dalia i Jordi ze sobą chodzili – wtedy dało się wyczuć, że Guzman robi to bardziej z konieczności niż z uczucia. Teraz sam szukał jej towarzystwa i pozwalał jej odczuć, że jest potrzebna. Veronica rozumiała Jordana – nie mogła pochwalać jego wyborów w tym przypadku, ale wiedziała, że jej przyjaciel odczuwa ogromną pustkę po śmierci brata i doskonale znała to z autopsji. Ona po śmierci ojca też nie chciała myśleć, nie chciała się zadręczać. Dalia pozwalała Jordanowi zapomnieć chociaż na chwilę.

***

San Nicolas de los Garza, luty 2015

Yon mógł tylko zaciskać pięści ze złości na widok rozchichotanej Dalii na treningach piłkarskich. Posyłała Jordanowi figlarne spojrzenia i dopingowała praktycznie tylko jego, co stawało się po prostu uciążliwe.
– Wiesz, że zadaniem cheerleaderki jest wspieranie całego zespołu, nie? Możesz po godzinach machać mu pomponami w łóżku, jeśli was to rajcuje, ale na boisku chociaż zachowajcie trochę przyzwoitości – rzucił w jej stronę, kiedy spotkali się pod baniakiem z wodą i mieli chwilę, by pogadać.
– Nie musisz być grubiański, a ja nie będę przepraszać za to, że jestem szczęśliwa – odgryzła się, nalewając sobie kubeczek wody i uśmiechając się w stronę Jordana, który przebiegał obok i rozgrzewał się z resztą drużyny. Chłopak nawet na nią nie spojrzał, a Yon miał zwycięską minę. – I nie żeby to była twoja sprawa, ale wcale ze sobą nie sypiamy. Jordi jest dżentelmenem.
– Taaa, dżentelmenem, a ja jestem prezydentem Meksyku. – Abarca nie dał sobie przetłumaczyć. Był święcie przekonany, że młody Guzman rozkochuje w sobie dziewczyny i je wykorzystuje. – Jesteś żałosna, Dali. Wiesz, że jesteś ładna i to wykorzystujesz. A on przecież ci nie odmówi. Jordan to cholerny facet, w dodatku nazywa się Guzman. Nie przepuści żadnej okazji. – Abarca ze złością przechylił swój kubeczek i wypił jego zawartość. – Ale myślę, że ty masz syndrom pielęgniarki.
– Co takiego?
– Chcesz się nim zajmować i opiekować. Myślisz, że jak raz czy dwa mu zrobisz loda, to Jordan magicznie zapomni, że jego brat kopnął w kalendarz?
– Jak możesz coś takiego w ogóle mówić? – Poczuła się okropnie, dopiero jego słowa dały jej do myślenia. Czy zachowywała się jak puszczalska pielęgniarka? Czy Jordan traktował ją właśnie jak swoją opiekunkę?
– Przecież to prawda. Tak naprawdę to oboje wykorzystujecie siebie nawzajem. On traktuje cię jako odskocznię od swoich problemów, a ty się go uczepiłaś, bo nie chcesz być sama. To co ci ofiaruje, ta namiastka związku, jest dla ciebie wystarczająca, a to po prostu żałosne. – Abarca westchnął, patrząc na nią z politowaniem. – Powiem ci coś, Jordi mógłby mieć każdą i szczerze mówiąc, wydaje mi się, że jesteś głupia, jeśli wierzysz, że on zadowala się tylko tobą. Na pewno ma laski na boku, ale jemu też jest ciebie żal, dlatego ci na to wszystko pozwala.
– Pilnuj własnego nosa, Yon. – Ze złością zgniotła plastikowy kubek. – Jak ktoś taki jak ty może mi mówić, że jestem żałosna? To nie ja mam wytatuowany jego drużynowy numer na ciele! – Wskazała na kostkę Yona, którą teraz zakrywała długa skarpeta. – Nie byłeś zbyt kreatywny podczas nocy wyzwań. Vero nawet nie wie, że ją lubisz i łasisz się do niej jak jakiś bezpański pies, a ja myślę, że to o wiele gorsze. Jordi przynajmniej wie, co ja czuję i akceptuje to.
– Wykorzystuje to, to chciałaś powiedzieć – poprawił ją ze złośliwym uśmieszkiem. Dalia była jego przyjaciółką, ale czasami potrafiła być tak bardzo naiwna. – Wie, że ma ciebie na każde skinienie. Wasze obściskiwanie się pod trybunami jest obrzydliwe, moglibyście to robić gdzie indziej, a nie tam, gdzie każdy może was zobaczyć. Patricio będzie musiał iść do okulisty, widział jak się całujecie po ostatnim treningu. – Yon na samą myśl poczuł wściekłość. Jordan mógłby mieć choć na tyle przyzwoitości, by zabierać Dalię w jakieś ustronne miejsce, a nie narażać Pata, by się na nich natknął. – Ale proszę, jak chcesz być jego niewolnicą, to twoja sprawa.
Chciał jej powiedzieć, że Patricio za nią szaleje i powinna raczej zmienić swój obiekt westchnień, ale wiedział, że kumpel mu tego nie daruje. Nie mógł zdradzić jego zaufania – w końcu Gamboa też nigdy nie napomknął Veronice, co czuje do niej Yon. Mieli niepisaną umowę, braterski kodeks. Musiał jednak potrząsnąć panną Bernal, bo nie podobało mu się, że robiła sobie niepotrzebnie nadzieję.
– Mówię ci, Dalio, lepiej sama to przerwij, póki możesz. On niedługo sobie znajdzie inną i wyrzuci cię jak brudną ścierkę od podłogi.
– Nieprawda. Nie rozumiesz, Yon, on mnie potrzebuje.
– Nie potrzebuje ciebie, tylko seksu! Jest różnica! Ładnych dziewczyn jest na pęczki, nie musi się bzykać z tobą.
W oczach Dalii stanęły łzy. Przyjaźniła się z Yonem, ale czasami potrafił być okrutny. Był jak starszy brat, wiedziała, że zawsze stanąłby w jej obronie, ale tym razem jego słowa były ciosem poniżej pasa.
– Ja muszę przy nim być – oświadczyła dobitnie, bo zdążyła to sobie porządnie przemyśleć. – On nie potrafi sobie poradzić ze stratą Franklina.
– Wypadki chodzą po ludziach. – Yon Abarca postanowił być brutalnie szczery. – Mnóstwo ludzi ginie w wypadkach.
– To nie był wypadek, nie rozumiesz. – Bernal pokręciła głową. –Właśnie o to chodzi, że to nie był wypadek. Franklin zawsze był dobrym kierowcą, jeździł tamtymi drogami bez przerwy. A tamtego wieczoru nie miał nawet zapiętych pasów bezpieczeństwa, nie próbował nawet hamować…
– Skąd o tym wiesz? – Yon spiął wszystkie mięśnie i popatrzył na blondynkę z powątpiewaniem. Wydawało mu się, że wymyśliła tę historię, by jakoś usprawiedliwić swoją relację z Guzmanem.
– Ja po prostu muszę przy nim być, on nie ma kompletnie nikogo. – Pozostawiła bez odpowiedzi jego pytanie, a w jej oczach zabłysły łzy.
– Ma matkę i ojca, ma siostrę – poradzi sobie. Uwierz mi, że w końcu Jordan się pozbiera. Nie potrzebuje ciebie jako swojej pielęgniarki.
Dalia się rozpłakała, rzuciła kubeczek pod nogi Yona i odeszła z boiska szybkim krokiem. Yon wzruszył ramionami, jakby samemu sobie próbował przekazać, że zrobił dobrze.
– Coś ty jej nagadał? – Pat widział ich rozmowę, od razu przerwał trening i pobiegł za przyjaciółką, a Yon uznał, że obaj są tak samo żałośni.

***

San Nicolas de los Garza, luty 2015 roku

Patricio Gamboa był zraniony. Bolało go, że musi patrzyć, jak Dalia nie widzi świata poza Jordanem. Był do tego przyzwyczajony – kochał się w niej od dziecka i widział, jak ona spotyka się z wieloma chłopakami, ale nigdy nie była tak zaangażowana jak w relację z Guzmanem. Nigdy wcześniej nie była zakochana i chyba to bolało najbardziej. Pat wiedział, że Dalia nigdy nie będzie przy Jordanie w pełni szczęśliwa i właśnie dlatego tak bardzo go to wkurzało. Gdyby Jordi pokazał, że mu zależy, gdyby się zdeklarował, gdyby chociaż próbował, wtedy Patricio musiałby zaakceptować swoją porażkę i chociaż z bólem serca, to byłby w stanie przełknąć, że jego ukochana woli innego. Ale Guzman leciał sobie w kulki. Minęły całe tygodnie od czasu sylwestra, kiedy Jordan i Dalia spędzili razem noc, a on nie powiedział nic – nie poprosił jej o chodzenie, nie zaprosił jej nawet na randkę. Po prostu obściskiwali się po szkole albo nawet w szkole, a kiedy Pat widział ich pod trybunami, serce mu pękało. Dopadł Jordana w sali audiowizualnej po zajęciach informatyki i poprosił, żeby został.
– Jeśli to co chcesz mi powiedzieć nie dotyczy lekcji albo treningów piłki, to daruj sobie. – Jordi od razu ukrócił jego zapędy. Naprawdę nie chciał znów wysłuchiwać kazań odnośnie Dalii. – Nie mam siły, Pat. Jestem zmęczony.
– Zmęczony migdaleniem się z Dalią pod salą gimnastyczną? – Patricio skrzywił się. Zazwyczaj nie mówił takich rzeczy, ale to było silniejsze od niego. – Masz coś na szyi, Jordan.
Guzman automatycznie złapał się za szyję, nie rozumiejąc, o co kumplowi chodzi. Jego mina była jednak tak zbolała i żałosna, że pojął w mig, że chodzi mu o malinkę, którą sprezentowała mu Dalia po ostatnim spotkaniu na przerwie obiadowej. Poprawił kołnierzyk mundurka, żeby nie było jej widać.
– Jordan, powiedz jej chociaż na czym stoicie. To naprawdę nie w porządku, że ją tak zwodzisz. Niedługo znajdziesz sobie jakąś dziewczynę i ją zostawisz, a ona znów wróci do starych przyzwyczajeń. Nie lepiej być po prostu szczerym? – Pat mówił zrezygnowanym tonem, ale naprawdę chciał pomóc. Jego wewnętrzna potrzeba zadowolenia wszystkich naokoło była silniejsza od niego.
– Dlaczego jej nie powiesz, Pat? Dlaczego nie powiesz Dalii, że ją kochasz? – Jordan pozostawił jego pytania bez odpowiedzi i sam spróbował znaleźć odpowiedź u niego.
– A dlaczego ty nigdy nie powiedziałeś Veronice? – Patricio zarumienił się, ale nie chciał odpowiadać. Bał się w końcu odrzucenia. – Proszę cię, Jordan, kochasz się w Veronice od dziecka, tak jak ja w Dalii. Oboje jesteśmy tacy sami.
– Wcale nie kocham się w Veronice, Pat. – Jordan pokręcił głową z poważną miną. Nie rozumiał, po co on w ogóle o niej wspominał.
– Tak i dlatego tak jej unikasz, nie rozmawiasz z nią, czasami jesteś wręcz opryskliwy? Klasyczne wyparcie.
– Też byś był opryskliwy, gdyby twoja najlepsza przyjaciółka przespała się z twoim bratem – odparł ze złością. Patricio nie rozumiał.
– Ty jesteś moim kumplem, Jordan. Nie przestałem przyjaźnić się z Dalią, kiedy zaczęliście razem chodzić. Nie przestałem się też przyjaźnić z tobą.
– Kumpel to nie brat, to zupełnie co innego. – Guzman od razu postanowił postawić sprawę jasno.
– Ty jak nikt inny powinieneś wiedzieć, że prawdziwa rodzina to czasem ta, z którą nie wiążą cię więzy krwi. Jordan, proszę cię. Jeśli nie chcesz być z Dalią, to jej to powiedz. Jeśli masz jej złamać serce, to zrób to teraz, zanim sprawa wymknie się spod kontroli.
– Może chcę.
– Co?
– Może chcę z nią być. – Guzman założył ręce na piersi i wpatrzył się wyzywająco w Patricia. – Może chcę spróbować od nowa. Przyszło ci to kiedyś do głowy?
– Nie – przyznał zgodnie z prawdą Gamboa, ale nadal patrzył na niego powątpiewająco. – Gdybyś chciał, powiedziałbyś jej to.
– Nie chcę się spieszyć. Tym razem nie chcę, żeby to była decyzja innych – ani twoja, ani Dalii czy mojej matki. Wszyscy zawsze decydują za mnie. Tym razem to ja sam chcę podjąć cholerną decyzję. – Oczy Jordana zabłyszczały, kiedy to mówił.
On i Dalia zbliżyli się do siebie. Naprawdę próbował i chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, ile wysiłku go to kosztuje. Zmuszał się, by przychodzić na jakieś domówki z planszówkami, znosił wypady i rozmowy z jej znajomymi, choć nie miał na nie absolutnie żadnej ochoty. Próbował, ale widocznie to nie wystarczyło, bo nadal nie mógł się zakochać. Bliskość Dalii była mu jednak potrzebna – ona czuła, że on nie chce się zwierzać, więc nie pytała go o niewygodne rzeczy, nie pytała go o Franklina. Po prostu była. Miło było ją całować, bo choć na chwilę mógł zapomnieć o tym bólu, który odczuwał od kilku tygodni. Dalia go kochała bezwarunkowo, a on, choć wiedział, że nie może tego odwzajemnić, chciał być kochany.
– Może potrzebuję czasu – powiedział w końcu, dając Patriciowi do zrozumienia, że sam też nie chce jej krzywdzić, dlatego nie posuwał się dalej. – Nie chcę jej niczego obiecywać. Ale mogę obiecać tobie – nie zrobię niczego, żeby ją skrzywdzić. Masz moje słowo.
– Nie wiem, czy twoje słowo jest coś warte, Jordan. – Patricio pokręcił głową. Chciał w to wierzyć, ale historia pokazała już, że Guzman rani ludzi, nawet specjalnie się nie starając.

***

San Nicolas de los Garza, marzec 2015

Postanowił zaprosić Dalię na randkę. Patricio miał rację – zasłużyła na coś lepszego. Miał zamiar jej powiedzieć, że to tylko zwykłe wyjście do kina i że zobaczą, co z tego wyjdzie, żeby nie robić jej przesadnej nadziei, ale przynajmniej skończą na jakiś czas ze schadzkami po treningach. Kiedy jednak ktoś włożył mu do szafki wydruki z anonimowego bloga, na którym ludzie wypisywali różne brednie, zmienił plany. Dalię odnalazł przy jej szafce na korytarzu. Na jego widok rozpromieniła się i wyciągnęła dłoń, ale ją odtrącił.
– Powiedziałaś komuś? – zapytał z wyrzutem, machając jej przed nosem kawałkiem papieru. Nie czytał tych bzdur w Internecie, ale ludzie w szkole dbali, żeby wszyscy byli dobrze poinformowani, więc niektórzy drukowali wstrętne newsy w formie gazetki i rozprowadzali je. – Powiedziałaś o Franklinie?
– Jordi, przepraszam, ja… wspomniałam Yonowi.
– Yonowi? Uznałaś, że dobrym pomysłem jest mówić Yonowi Abarce o moich prywatnych sprawach? – W jego oczach dostrzegła prawdziwą wściekłość. Uczniowie na korytarzu gapili się na nich z ciekawością, ale on nie zwracał na nich uwagi. – Jak mogłaś, Dalio?
– Nie pomyślałam. – Policzki zawilgotniały jej od łez, kiedy tak patrzyła na pretensję przebijającą z jego błyszczących ciemnych oczu. Nie chciała, by przez nią cierpiał, ale przez jej niewyparzony język mogła właśnie zaprzepaścić wszystko, na co pracowała przez ostatnie kilka tygodni. – Jordi, tak strasznie, strasznie cię przepraszam! Ja po prostu wspomniałam Yonowi, że przeżywasz śmierć brata i że potrzebujesz przy sobie przyjaciół.
– Nikogo nie potrzebuję, a już na pewno nie ciebie. – Wcisnął jej w dłonie papier, na którym widniały obelżywe insynuacje jakoby gwiazdor szkoły, były kapitan, mógł wjechać na drzewo celowo i jesienny wypadek wcale nie był wypadkiem.
Dalia się rozpłakała, bo nie tak to miało wszystko wyglądać. Jej nadzieje runęły jak domek z kart i mogła winić tylko siebie. I cholernego Yona Abarcę.

***

San Nicolas de los Garza, marzec 2015

Głowy się za nim obracały, kiedy szedł szkolnym korytarzem, ale był do tego przyzwyczajony, więc z czasem przestał na to zwracać uwagę. Tym razem jednak było inaczej, tym spojrzeniom towarzyszyły dziwne poszeptywania. Niektórzy nie mieli oporów, by wprost powiedzieć Jordanowi, o co im chodzi.
– Hej, Guzman, znów jesteś rogaczem? – zapytał jeden chłopak z klasy wyżej, śmiejąc się do rozpuku. – Aż taki kiepski jesteś w te klocki, że nie mogłeś jej zaspokoić i musiała szukać pomocnej dłoni u twojego kumpla?
– Co? – Jordi zapytał, ale w gruncie rzeczy mało go to interesowało. Ktoś podstawił mu wydruk z anonimowego plotkarskiego bloga, który rozpowszechnił się po szkole. Właśnie przez tego typu blogi ludzie rozgłaszali głupoty o innych, a on już kilka razy miał ten wątpliwy zaszczyt być w głównej roli tego teatrzyku. Jak nie plotki o zdradzie Dalii i Patricia nad basenem, to przytyki do śmierci Franklina, więc zdążył się przyzwyczaić. Tym razem pisali jednak, że Dalia sypia z dwoma chłopcami jednocześnie i żaden nie jest jej oficjalnym chłopakiem. Zdenerwowało go to, bo honor Dalii został naruszony, ale przecież to tylko głupie plotki.
Patricio dopadł do niego pod koniec lekcji, żeby to wyjaśnić, a Jordan tylko wywrócił oczami, nie chcąc go widzieć.
– Wysłuchaj mnie, to wcale nie tak. – Gamboa wyciągnął rękę przed siebie, by go zatrzymać, a Jordi posłał mu wściekłe spojrzenie, kiedy niechcący go dotknął. Cofnął szybko dłoń i powiedział na jednym wydechu: – Nie spałem z Dalią, przecież o tym wiesz. Nie wierz w to, co wypisuje ten szmatławiec. To naprawdę nie tak.
– Pat, mnie to w ogóle nie rusza.
– Nie kłam. Sam przyznałeś, że chcesz z nią spróbować. Powiedziałeś to wtedy w sali do informatyki. Musi cię ruszać. Nie wierzę, że jesteś bez serca.
– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? Raz mi każesz zostawić Dalię w spokoju i nie robić jej nadziei, innym razem wpychasz mnie wprost w jej ramiona. O co ci chodzi, Pat? Czego wy wszyscy, do cholery, ode mnie chcecie?! – Podniósł głos, choć zupełnie tego nie planował. Nawet nie chodziło o Gamboę, po prostu miał tego wszystkiego serdecznie dość.
– Dalia znów zacznie brać tabletki. Jest totalnie rozbita.
– To już nie jest mój problem – powiedział beznamiętnym tonem. Próbował, naprawdę próbował, ale widocznie kompletnie się do tego nie nadawał. Dalia zdradziła jego zaufanie, rozgłaszając po szkole, że Franklin chciał się zabić. Nie mógł tego wybaczyć, to nie miało prawa nikogo interesować. Mógł tylko modlić się, żeby matka nie przeczytała tego szkolnego szmatławca. To by jej złamało serce. Już wolał, żeby myślała, że Franklin zginął przez niego.
– Odcinasz się od niej? Chodzi o to, co powiedziała Yonowi? Przecież nie chciała. Poza tym to przecież nie jest prawda… – Patricio zawiesił głos, jakby chciał znaleźć u kumpla potwierdzenie. – Prawda?
– Zejdź mi z oczu, Pat, bo zaraz ludzie naprawdę będą mieli o czym gadać. Kłótnia dwóch byłych kochanków Dalii Bernal jest niczym w porównaniu z newsem, że jeden z nich potrzebuje interwencji chirurga. I zapewniam cię, że tym potrzebującym nie będę ja.
Miotał wściekłe błyski z oczu, bo naprawdę nie chciał już dłużej rozmawiać ani na temat Franklina, ani Dalii. Próbował więc wyminąć Patricia, ale kiedy ten stanął mu po raz kolejny na drodze, Jordan nie wytrzymał, zamachnął się i Gamboa upadł na podłogę na szkolnym korytarzu, trzymając się za szczękę.
– Guzman, Gamboa! Do mojego gabinetu, ale już! – Pani Angelica Pascal zagnała ich na dyrektorski dywanik i z wściekłością zatrzasnęła drzwi. – Co to ma być? Znów chodzi o dziewczynę? Jezu, Patricio, wszystko dobrze?
Gamboa przytrzymywał przy ustach okrwawioną chusteczkę, a kiedy ją odsunął, zobaczyli czarną dziurę ziejącą w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się jego przedni ząb.
– Jordan, do cholery, co to miało być? – Angelica oparła ręce na biurku i wpatrzyła się groźnie w swojego ulubionego ucznia. Kochała go jak wnuka, ale czasami miała ochotę porządnie złoić mu skórę. – Wybiłeś mu zęba.
– Niech się cieszy, że tylko jednego. – Jordan wzruszył ramionami, nawet nie patrząc na Angelicę. Było mu wstyd, że akurat ona musiała być tego świadkiem. – Może mnie pani zawiesić w prawach ucznia, mam to gdzieś.
– Nie chcę cię zawiesić – oświadczyła, a Patricio jęknął wskazując na swoje usta, jakby miał pretensję, że pozostawi to bez żadnych konsekwencji. – Ale pragnę ci przypomnieć, Jordi, że mam twojego ojca na szybkim wybieraniu w telefonie.
– Niech pani dzwoni. – Guzman dał przyzwolenie, machając lekceważąco dłonią. – Może chociaż od pani odbierze.
Angelica załamała ręce. Straszenie Jordana rodzicami było kompletnie pozbawione sensu, a ona nie była bez serca. Nie zamierzała informować Silvii, bo ona byłaby zbyt surowa, a Fabian… cóż, Fabian był dosyć powściągliwym człowiekiem, niektórzy powiedzieliby, że był wyzuty z emocji. Pewnie nawet nie odebrałby telefonu, bo tak był wciąż zapracowany.
– Jesteście kolegami z drużyny. Chcę, żebyście wszystko sobie wyjaśnili. Nie obchodzi mnie, czy podzieliły was jakieś miłosne rozterki. – Angelica z niesmakiem chwyciła wydrukowaną z Internetu broszurkę i wrzuciła ją do kosza na śmieci. Dalia Bernal widocznie nieźle sobie poczynała z oboma chłopcami. – Jordan, przeproś Patricia.
Guzman wywrócił oczami, odwrócił się w stronę kolegi z klasy i westchnął.
– Jak chcesz, to dam ci namiary na mojego dentystę.
– To nie były przeprosiny! – jęknął Pat, a Jordan nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć. Nie czekając na pozwolenie, wyszedł z gabinetu pani dyrektor.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 59, 60, 61, 62  Następny
Strona 60 z 62

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin