|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:18:22 03-09-14 Temat postu: |
|
|
72. ARIANA
San Antonio, 8 lat wcześniej
W ten parny lipcowy dzień na Market Square roiło się od [link widoczny dla zalogowanych], nie zrażonych tym, że ubrania przykleiły im się do ciała, a pot spływa po plecach. Tu i ówdzie można było dostrzec pary, trzymające się za ręce lub całe rodziny z dziećmi, obładowane pamiątkami i pokazujące sobie kolorowe stragany i wystawy sklepowe.
Ariana przyglądała się wszystkim z lekkim uśmiechem na twarzy. San Antonio było piękne i czuła się tutaj jak w domu - to była jej druga ojczyzna. Kiedy siedem lat temu rodzice oświadczyli jej, że przeprowadzają się do USA była zdruzgotana, ale teraz nie wyobrażała sobie, by mogła mieszkać gdzie indziej. Ponad połowę mieszkańców San Antonio zamieszkiwali Meksykanie i to właśnie sprawiało, że miasto było tak wyjątkowe.
Dziewczyna nie przestawała się uśmiechać, cały czas spacerując po uliczkach zalanych słońcem i zmierzając na umówione miejsce spotkania. Kiedy doszła do małej restauracji serwującej tradycyjną kuchnię meksykańską, przysiadła na ławeczce i jeszcze raz omiotła wzrokiem turystów, którzy, podobnie jak ona, byli zafascynowani tym cudownym, dwukulturowym miastem.
Nagle poczuła jak czyjeś ciepłe dłonie zasłaniają jej oczy, a do jej uszu dobiegł najmilszy szept:
- Witaj, piękna.
Ariana poczuła przyspieszone bicie serca i uśmiechnęła się szeroko, kiedy jej oczom ukazał się właściciel głosu, który wypowiedział te słowa.
- Witaj, nieznajomy - odpowiedziała, a on usiadł koło niej na ławce i mimo upału objął ją ramieniem.
Przez chwilę nikt z nich się nie odzywał - kiedy byli razem mogli milczeć godzinami. Umieli porozumieć się bez słów. Wydawało się, że są bratnimi duszami, ale Arianie ciężko było to stwierdzić - nigdy wcześniej nie była zakochana.
- Spójrz na nich - odezwał się w końcu [link widoczny dla zalogowanych], przyglądając się turystom przemierzającym Market Square. - Wydają się być szczęśliwi. Nawet jeśli szczęściem jest dla nich zakup ogromnego sombrero w sklepie z pamiątkami.
- Szczęście to pojęcie względne. Dla każdego przybiera ono inny kształt. Dla małego dziecka może to być czekoladowy batonik, a dla dorosłego awans w pracy - zauważyła Ariana, mrużąc oczy w słońcu. - No co? - dodała, widząc, że chłopak przygląda się jej w skupieniu.
- A ty? - zapytał, odgarniając jej za ucho zbłąkany kosmyk włosów, w których tańczyły odblaski lipcowego słońca.
- Co ja?
- Jesteś szczęśliwa, Ari?
Ariana spojrzała na Lucasa spojrzeniem pełnym miłości - jemu jedynemu wolno było się do niej zwracać per Ari. Nie musiała się długo zastanawiać - była szczęśliwa. Szczęśliwa jak nigdy dotąd. Uśmiechnęła się promiennie i pogładziła chłopaka po policzku. W odpowiedzi na pytanie uraczyła go pocałunkiem, który on odwzajemnił bez wahania.
Nawet nie przypuszczała, że ten rodzaj szczęścia nie potrwa długo, a jej miłość do chłopaka, jak i do San Antonio wyparuje w mgnieniu oka.
- Ariano! Ariano, obudź się!
Ze snu, który można by raczej nazwać wspomnieniem, wyrwał ją głos pana Zuluagi. Ariana przetarła zaspane oczy, by po chwili stwierdzić, że cały czas ma na dłoniach rękawice, które założyła, zanim wzięła się za wyrywanie chwastów w zapuszczonym ogrodzie.
Nicolas Barosso podwiózł ją na parking, gdzie znajdował się jej zreperowany volkswagen i wróciła nim do domu na wzgórzu krótko przed południem. Jej pracodawcy nie było, więc zgodnie z wcześniejszymi planami, zabrała się za pracę w ogrodzie, który wymagał silnej ręki. Praca zmorzyła ją do tego stopnia, że przysnęła na kanapie w salonie, nie zmieniając nawet ubrania.
Teraz pan Zuluaga stał nad nią blady jak ściana, a ona nagle zreflektowała się jakie to nieodpowiednie, że nie uszykowała dla niego kolacji - był już bowiem wieczór, a jej pracodawca wyglądał jakby nie jadł nic od śniadania.
Przeprosiła i natychmiast udała się do kuchni, by przygotować swojemu szefowi kanapki z indykiem - wolała nie eksperymentować żadnych wyszukanych potraw, bo kuchenka polowa pożyczona od Camila wyglądała na wysłużoną i mogła tego nie przetrzymać.
Pan Zuluaga rozsiadł się w fotelu, a kiedy Ariana przyniosła mu kolację, podziękował krótko i zabrał się za pałaszowanie przysmaku. Dziewczyna przysiadła na skraju kanapy, wpatrując się w niego w troską. Wyglądał jak trzy ćwierci do śmierci i musiała zapytać go o stan zdrowia.
- Dobrze się pan czuje? - zapytała, kiedy Cosme wytarł usta serwetką, z typową dla niego gracją i uprzejmie podziękował za posiłek.
- Ach, tak - odpowiedział, ale nie usatysfakcjonowało to Arianę, bo w tym samym momencie chwycił się za serce. - No dobrze, już dobrze, wszystko ci opowiem...
Panna Santiago słuchała w skupieniu, a z jej ust od czasu do czasu wydobywały się ciche westchnienia. Kiedy opowieść Cosme dobiegła końca, dziewczyna pobiegła do kuchni, gdzie przygotowała pracodawcy herbatę z ziół, które zwykła parzyć jej matka i troskliwie przykryła go kocem.
Pan Zuluaga wyglądał nieco komicznie owinięty pledem niczym kokonem, tym bardziej, że wcale nie było zimno. Wydawał się być nieco zaskoczony tym gestem, ale chyba też czuł się mile połechtany.
- Jest pan pewien, że nie powinien wracać do szpitala?
- A po co? Ta banda konowałów tylko mi zaszkodzi, wierz mi. - Cosme prychnął gniewnie na wspomnienie doktora Juareza.
Ariana przyjrzała mu się z uwagą, po czym stwierdziła, że nie ma sensu się z nim kłócić.
- Panie Zuluaga, nie powinien pan chodzić samotnie do miasta - stwierdziła nieśmiało, jakby obawiając się jego reakcji. - Mieszkańcy Valle de Sombras nie są do pana przyjaźnie nastawieni...
Było to mało powiedziane, ale pannie Santiago stwierdzenie "publiczny lincz" nie chciało przejść przez gardło. Nie rozumiała, skąd u tych ludzi tyle nienawiści do Cosme, ale przeczuwała, że pracodawca i tak na razie jej tego nie zdradzi. Pozostawała jeszcze Nadia de la Cruz. Ariana postanowiła, że złoży jej wizytę następnego dnia - dziś było już za późno na odwiedziny.
- Jeśli będzie pan potrzebował wybrać się do miasta, proszę mi powiedzieć. Teraz, kiedy dzięki panu odzyskałam swój samochód, będę mogła pana wozić.
Pan Zuluaga był najwidoczniej zbyt zmęczony, by zareagować na tę dziwną propozycję, a samej Arianie stanął przed oczami Morgan Freeman w filmie "Wożąc panią Daisy". Przez chwilę zadumała się, przypominając sobie wspomnienie, którego istnienia w swojej pamięci po tylu latach nawet nie była świadoma.
- Panie Zuluaga... - zwróciła się do szefa wpatrując się tępo w ozdobny żyrandol pokryty grubą warstwą kurzu tam, gdzie nie dosięgła, sprzątając.
- Hmm? - Cosme mrużył już oczy, zatapiając się w miękkim fotelu i powoli pogrążając się w krainie błogiego snu.
- Czy sądzi pan, że prawdziwa miłość zdarza się tylko raz w życiu?
Zuluagę zdumiało to pytanie na tyle, że zdołał całą siłą woli powstrzymać się od natychmiastowego zaśnięcia. Przypomniał sobie Antoniettę Boyer, o której morderstwo został oskarżony. Była jego wielką miłością, ale złamała mu serce. Nie, nie złamała! Ona je zmiażdżyła...
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie wiedząc, dlaczego właściwie odpowiada na to filozoficzne pytanie.
- Wydaje mi się, że chyba tak. - Ariana kontynuowała swój wywód, jak gdyby nie usłyszała w ogóle słów Zuluagi. - Tylko co w takim razie znaczy "prawdziwa" miłość? Jak nazwać wszystkie ją poprzedzające? Chyba żadne uczucie nie może być prawdziwe, jeśli ktoś zrani cię tak bardzo, że zaczynasz tracić wiarę w to, że jeszcze kogoś równie mocno pokochasz...
Cosme zamrugał, spoglądając na swoją pracownicę, nadal rozłożoną na kanapie i wpatrującą się w sufit, jakby mogła tam dostrzec odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Chyba nie - zgodził się z nią Zuluaga i znów pomyślał o Tamtej Kobiecie. - To, co mówisz, ma sens.
- Nie wiem czy ma - przyznała z westchnieniem Ariana. - Ale chyba jednak warto się tego trzymać.
Po tej przedziwnej wymianie zdań zasnęli oboje, znużeni trudami dnia. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:19:22 03-09-14 Temat postu: |
|
|
Z tym konkretnym dublem, jako że szpeci szczęśliwą stronę numer 7, trzeba się nieco bardziej postarać...
Exorcizamus te, omnis immundus spiritus... A kysz, dublu!
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:34:23 03-09-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:41:34 03-09-14 Temat postu: |
|
|
73. CHRISTIAN
Niemal przez całą noc nie zmrużył oka. Najpierw włóczył się bez celu wąskimi uliczkami Valle de Sombras, zastanawiając się, czy nie powinien sprawy Laury załatwić sam, zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że ciąży nad nim wyrok śmierci. Miał pewne podejrzenia, ale nie chciał o tym myśleć. Pragnął przede wszystkim odnaleźć Laurę, pomóc Lii, która przez tych kilka dni stała mu się bliższa niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać oraz Ignaciowi, który wciąż był dla niego jak ojciec. Sanchez nie był jednak głupi i doskonale wiedział, że to afera na większą skalę, ale Christian wierzył, że będzie na tyle rozsądny, by nie zadawać pytań.
Kiedy w końcu znalazł się w swoim mieszkaniu od razu położył się do łóżka. Spojrzał w bok, gdzie poprzedniej nocy spała Lia i uśmiechnął się do siebie na wspomnienie tego, jak wgapiał się w jej spokojną twarz, gdy przebudził się w środku nocy. Wprawdzie jej obecność w jego łóżku przywołała różne wspomnienia, jednak gdy tak na nią patrzył, czuł, że ogarnia go spokój, a serce wypełnia nadzieja, której potrzebował teraz jak powietrza. Teraz jednak, mając w pamięci jej poranną reakcję na to, co wyczytał z dokumentacji Laury, naprawdę martwił się o nią. Nie chciał okazać się egoistą, ale naprawdę nie wiedział, jak jej pomóc. Gdy w gabinecie Nacho stwierdziła, że nienawidzi szpitali i spojrzała na niego, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy, w jej spojrzeniu zobaczył więcej niż chciał – z jednej strony, jakąś niemą prośbę o pomoc małej, zagubionej dziewczynki, a z drugiej stanowcze „nie mieszaj się do tego” dorosłej, doświadczonej przez życie kobiety. Zaraz potem wyszła z gabinetu, a on choć miał ochotę pobiec za nią, ostatecznie nie zrobił tego. Wiedział, że niczego mu nie powie, a nie chciał naciskać. Przypuszczał, że Ignacio znał przeszłość Lii, ale jego tym bardziej nie chciał wypytywać o jej prywatne życie. Wierzył, że kiedy będzie gotowa, sama o wszystkim mu powie.
Przypomniało mu się, że z Laurą postępował tak samo – zawsze, gdy widział, że coś jest nie tak, siadał obok i bez słowa czekał, aż to ona zacznie mówić. I w końcu zaczynała, prędzej czy później, a każda z takich rozmów kończyła się wojną na poduszki. Uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie i przewracając się na plecy założył ręce za głowę, by końcu pogrążyć się w głębokim śnie.
Zaraz po przebudzeniu doszedł do wniosku, że musi pogadać z Nadią, a gdy jadąc na swoim Suzuki, mijał El Miedo pomyślał, że później wpadnie do Zuluagi, zapyta czy wszystko w porządku i może dowie się o Laurze czegoś więcej albo od samego Cosme, a jeśli nie od niego, to może uda mu się porozmawiać z Arianą i nie zostać przy tym znów potraktowanym patelnią, albo jakimś innym sprzętem, który akuratnie dziewczyna będzie miała pod ręką. Wszyscy troje jednak musieli poczekać, bo najpierw miał w planach spotkanie z kimś innym.
Wszedł do kawiarni Camila i od razu dostrzegł przy jednym ze stolików wyzywającą brunetkę. Widząc go w drzwiach, uśmiechnęła się flirciarsko i odrzuciła długie, lśniące kruczoczarne włosy na plecy.
– Christian – powiedziała, odchylając się na oparcie krzesełka i wpatrując w niego, jakby miała zamiar rozebrać go wzrokiem.
– Roxy – odparł z uśmiechem i nie będąc jej dłużnym, zatrzymał wzrok na jej zbyt głębokim dekolcie.
– Policzę sobie ekstra za to, że musiałam przyjechać do tej dziury – uprzedziła, ale Christian zupełnie zignorował jej uwagę. – Potrzebujesz towarzystwa na wieczór? – spytała.
– A wciąż jesteś panią do towarzystwa? – odpowiedział pytaniem, siadając po przeciwnej stronie stolika.
– Delikatnie do ująłeś – mruknęła z kpiną.
– Nie lubię owijania w bawełnę.
– Więc może od razu przejdziesz do rzeczy? – zasugerowała.
– Wiem, że obracasz się teraz w bardziej luksusowych sferach, a Barosso pewnie płaci ci na tyle dużo, że nie musisz szukać dodatkowych klientów, ale może… – urwał, kładąc na stoliku zdjęcie faceta z tatuażem. – Znasz go?
– Czego od niego chcesz?
– Więc jednak go znasz.
– Powiedzmy, że jest moim stałym klientem – rzuciła wymijająco, spoglądając Christianowi prosto w oczy.
– Powiedzmy, że ci nie wierzę – odparł hardo, pochylając się nieznacznie w jej stronę i przez chwilę siłowali się na spojrzenia.
– Mogę cię z nim umówić – powiedziała w końcu Roxy, odwracając wzrok w stronę okna.
– Świetnie. Masz mój numer – zakończył, wstając. Może nie było to z jego strony zbyt mądre posunięcie, zwłaszcza, jeśli facet naprawdę należał do Los Caballeros Templarios, ale Roxy, z racji profesji, którą się trudniła, miała dojścia tam, gdzie nikt inny ich nie miał. Musiał zaryzykować tak samo jak musiał się dowiedzieć, kto stał za napadem na Nadię, dlatego już po kilku minutach był już w miejscowej klinice. Gdy tylko wszedł na oddział, Dolores poinformowała go, że jego narzeczona obudziła się i nie może się doczekać, kiedy go zobaczy. Uśmiechnął się do niej półgębkiem i ruszył w stronę właściwego pokoju. Nadia jednak nie była sama. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn siedział obok niej na łóżku, trzymając ją za rękę. Chciał wyjść i wrócić, gdy Nadia będzie sama, nie tylko dlatego, że ogarnęło go przeczucie, że w czymś im przeszkodził, ale przede wszystkim dlatego, że wolał porozmawiać z nią bez świadków. Nadia jednak chyba nawet odrobinę ucieszyła się, że przyszedł. W jej oczach nie dostrzegł nawet odrobiny tego, co widział w oczach blondyna.
– Pamiętasz Patrica, prawda? – spytała, wskazując na blondyna. Nie pamiętał, ale skłamał bez zająknięcia, domyślając się, że to detektyw, o którym wspominał mu Leo. Dopiero gdy wymienili uprzejmości, a Patric opuścił już pokój, olśniło go. Ale nie przyszedł tu przecież odnawiać znajomości z dzieciństwa. Zapytał kobietę jak się czuje, skromnie przyjął od niej podziękowania i kiedy już miał przejść do rzeczy, w oczy rzuciła mu się kartka, leżąca na stoliku przy łóżku. Przebiegł wzrokiem po naklejonych na nią literach, układających się w zdanie niepozostawiające żadnych złudzeń, co do tego, że to był przypadkowy napad. Ścisnął nasadę nosa i przeniósł wzrok na Nadię.
– Znalazłam to pod poduszką, gdy cię ocknęłam – wyjaśniła, uśmiechając się krzywo.
Christian nabrał powietrza w płuca i spojrzał na nią przepraszająco.
– To wszystko przeze mnie. Gdybyś nie odebrała tego cholernego maila...
– Nie, Christian – powiedziała cicho, ale stanowczo, a kiedy wlepił w nią swoje spojrzenie, odwróciła wzrok. – To nie ma nic wspólnego z tobą.
Suarez zmarszczył czoło i przez chwilę milczał, jakby analizował każde wypowiedziane przez nią słowo z osobna.
– Wiesz kto ci to zrobił. Znasz napastnika – bardziej stwierdził niż zapytał.
Nadia uśmiechnęła się kwaśno i wzruszyła ramionami. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że jej mąż powrócił z zaświatów i pragnął jej śmierci.
– Po prostu mam przeczucie – bąknęła.
– Powinnaś wydać go policji, a jeśli nie, to wyjechać stąd jak najprędzej i jak najdalej – zasugerował, ale brunetka potrząsnęła przecząco głową.
– Nie mogę. Mam tu kogoś, kogo nie mogę zostawić – wyznała, a Christian zmarszczył czoło, zastanawiając się przez chwilę kogo mogła mieć na myśli.
– Więc zabierz go i wyjedźcie oboje.
– To nie takie proste – westchnęła, bawiąc poszewką kołdry, którą nawijała sobie na palce. – A możesz mi powiedzieć od kiedy to jesteśmy narzeczeństwem? – zagadnęła, zmieniając szybko temat.
Christian uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób, zgrywając niewiniątko.
– Przyjechaliśmy tu za karetką. Zuluaga chciał się czegoś dowiedzieć, ale nikt nie miał ochoty udzielić mu informacji, więc musiałem wykorzystać swój urok osobisty – zakończył, puszczając do niej oczko. – Przepraszam – dodał, sięgając do kieszeni ciemnych jeansów, gdy usłyszał dźwięk dzwonka swojego telefonu. – Słucham… Nie, jestem sam… Jak to? – przeczesał nerwowo włosy palcami, przechadzając się po małym szpitalnym pokoju od ściany do ściany. – Nie denerwuj się. Chyba wiem, gdzie jest – zakończył szybko i rozłączył się. – Muszę iść – zwrócił się do Nadii, uśmiechając się przepraszająco.
– Dziewczyna? – zagadnęła Nadia, ale Christian nie odpowiedział. Widziała jak nerwowo zaciska szczęki i domyśliła się, że chodzi o blondynkę, którą widziała w jego mieszkaniu.
– Wyjedź stąd, Nadia – polecił stanowczo. – Tu nie jest bezpiecznie.
– Poradzę sobie – zapewniła, chcąc przekonać o tym samą siebie.
– Uważaj na siebie – pożegnał się i wyszedł. Kiedy wsiadał na swoje Suzuki, zobaczył młodą lekarkę, która tak uprzejmie i troskliwie zajęła się nimi poprzedniego dnia. Uśmiechnął się lekko, ale zrzedła mu mina, gdy zorientował się, że kobieta pewnym krokiem zmierza w stronę [link widoczny dla zalogowanych], przy którym oparty o maskę stał nie kto inny jak Alejandro Barosso.
Christian pokręcił głową z dezaprobatą i uśmiechnął się pod nosem. Nie rozumiał co dziewczyny widzą w tym gnojku, ale nie miał czasu się teraz nad tym zastanawiać. Miał na głowie zdecydowanie poważniejsze problemy niż kolejne podboje panicza Barosso.
Zaczęło padać, a on przekręcił kluczyk i z piskiem opon ruszył spod szpitala. Było tylko jedno miejsce, w którym Lia mogła się ukryć i w tym momencie był jej naprawdę wdzięczny za to, że obdarzyła go zaufaniem i zdradziła mu swoją kryjówkę, bo chyba zupełnie by oszalał, gdyby jeszcze jej miał teraz szukać i zastanawiać się czy nic jej się nie stało, zwłaszcza, że Ignacio nie brzmiał zbyt wesoło, gdy do niego dzwonił. Kiedy dotarł na miejsce, Lia, zupełnie przemoczona, siedziała pod drzewem z kolanami podciągniętymi pod brodę, ciasno oplatając je ramionami.
Podszedł do niej cicho, zdjął kurtkę, okrył nią jej ramiona i usiadł obok, zerkając na nią kątem oka. Nie patrzyła na niego. Tylko pospiesznie wytarła mokre policzki rękawami swojej bluzy.
– Nacho martwi się o ciebie – zaczął cicho. – Ja też – dodał, ściągając na siebie jej spojrzenie. – Co się dzieje?
– Nic – odparła chłodno, wlepiając wzrok w jakiś sobie tylko wiadomy punkt za horyzontem.
Christian chwycił ją pod brodę i zmusił, by na niego spojrzała.
– Lia, przecież widzę. Nie chcę cię o nic wypytywać, ale widzę, że coś cię trapi i nie mogę patrzeć jak się z tym męczysz.
Dziewczyna wpatrywała się w niego bez słowa. Przez moment miał wrażenie, że zaraz zacznie mówić, ale tylko westchnęła, nabierając powietrza w płuca.
– Ktoś próbował zabić Damiana – zaczęła, odwracając wzrok i ponownie wpatrując się gdzieś przed siebie. – Ten człowiek ze zdjęcia, El Pantera, prawdopodobnie sprzedaje dziewczyny do burdeli w całym Meksyku, a może nawet nie tylko – wydusiła z siebie na jednym oddechu, a kiedy spojrzała na Christiana, ten wyglądał, jakby zbierał się z desek po dotkliwym nokaucie. – Chyba uda nam się go łatwo namierzyć, bo podobno spotyka się z jedną z dziewczyn z agencji towarzyskiej na obrzeżach Monterrey, Roxy – dodała.
Christian przymknął na chwilę powieki i zrobił głęboki wdech.
– Nie powinnaś się w to mieszać – powiedział cicho, nie mając najmniejszego zamiaru wspominać Lii o spotkaniu z Roxy. Nie chciał jej narażać, zwłaszcza teraz, wiedząc, że ktoś próbował pozbyć się jej przyjaciela, który miał tylko popytać tu i tam. – To się robi zbyt niebezpieczne.
– Już się w to wmieszałam, Christian – przypomniała mu. – A skoro powiedziałam A, to muszę powiedzieć też B. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Christian uśmiechnął się z wdzięcznością i po bratersku objął ją ramieniem, przygarniając do siebie i całując w czubek głowy.
– Chodźmy stąd, bo zasmarkana mi się do niczego nie przydasz – powiedział po chwili.
– Naprawdę jesteś mistrzem w prawieniu kobietom komplementów – odparła, odsuwając się od niego, by spojrzeć na jego twarz, a kiedy uśmiechnął się, sama również się uśmiechnęła.
– Nie tylko w tym jestem mistrzem – powiedział, wstając po czym wyciągnął ręce, by pomóc jej wstać. Kiedy podała mu swoje dłonie, zmarszczył czoło, na widok jej poobijanych kostek i zacmokał z niezadowoleniem, spoglądając jej w oczy. – Twój prywatny doktor House chyba musi znów wkroczyć do akcji.
– Lepiej nie – skwitowała, ale kiedy chciała zabrać dłonie, nie pozwolił jej.
– Lia, czasem warto po prostu pogadać – powiedział cicho, spoglądając jej w oczy. – Ucieczka… – urwał, jakby szukał czegoś w pamięci. – W życiu można uciec od wszystkiego z wyjątkiem samego siebie, ale ucieczka przed walką jest o wiele gorsza od przegranej. O ile klęska może stać się źródłem doświadczenia i nauką, o tyle ucieczka daje tylko jedną możliwość…
– Głosić zwycięstwo naszego wroga – dokończyła cicho Lia.
– Nie jesteś sama – przypomniał jej, trącając ją palcem wskazującym w czubek nosa. – Pamiętaj o tym. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:19:23 05-09-14 Temat postu: |
|
|
74. COSME
Głęboka noc spowijała El Miedo, kiedy Cosme obudził się po raz pierwszy. Zamrugał oczami, przez moment nie rozumiejąc, dlaczego wciąż siedzi w fotelu, zamiast spać wygodnie we własnym łóżku. Zaraz jednak przypomniał sobie, co zdarzyło się wieczorem – wrócił domu i zastał śpiącą na kanapie w salonie Arianę Santiago. Gdy tylko otworzyła oczy i zorientowała się, co się stało, zaopiekowała się nim tak, jak potrafiła. A trzeba przyznać, że zrobiła to doskonale. Co prawda teraz, o trzeciej nad ranem, Zuluaga był przytomny i coraz bardziej rozbudzony, ale jeszcze nigdy nie wypoczął tak dobrze, jak tym razem. I nigdy nie było mu tak ciepło – nie, wcale nie za gorąco. Po prostu komfortowo.
Zapewne spory udział miały w tym zioła, jakie wypił, zanim zasnął oraz koc, który okrywał go praktycznie całego, łącznie ze stopami – nie licząc oczywiście głowy. Ale czy tylko?
Zuluaga cicho, najciszej, jak potrafił, odchylił pled, po czym wstał, złożył go na fotelu w przepisową kostkę i podszedł do Ariany, która pochrapywała spokojnie. Przypatrywał się jej przez dłuższą chwilę, gdy nagle zauważył, że jeden z kosmyków włosów wraz z każdym głębszym oddechem dziewczyny zbliża się niebezpiecznie do jej nosa. Jeżeli tam dotrze, z pewnością ją obudzi.
Właściciel El Miedo czasem zaskakiwał sam siebie. Robił coś, o co nigdy by się nie podejrzewał. Zazwyczaj w takich chwilach dochodziła do głosu jego prawdziwa osobowość, człowiek, którym był, zanim Valle de Sombras postanowiło go psychicznie zniszczyć. Zanim wydano na niego tak niesprawiedliwy osąd. Stawał się wtedy sobą, prawdziwym Cosme Zuluagą, potrafiącym okazywać tak głęboko schowane uczucia. Odchylał pancerz i dopuszczał do siebie pewne myśli i pewne pragnienia. Starał się jednak tego unikać, gdyż czyniło go to podatnym na zranienia. A zbyt dużo już wycierpiał w życiu, by dać sobie radę z jeszcze jednym rozczarowaniem, czy też z kolejną zdradą.
Rozważywszy wszystkie za i przeciw doszedł do wniosku, że nic złego się nie stanie. W końcu to tylko jeden ruch ręką, nic nie znaczący. Ot, taki tam rewanż za pomoc, jakiej mu udzieliła. Drobiazg. Pochylił się lekko nad śpiącą Arianę i wysunął rękę, obawiając się, czy nie poważył się na zbyt wiele. Odgarnął niesforny kosmyk z jej czoła, po czym wyprostował się błyskawicznie na wypadek, gdyby jednak dziewczyna się obudziła. Nie zamierzał przyznać się do tego, co się właśnie stało. Nie powinna – ani ona, ani nikt inny – zobaczyć jego drugiej strony – tej troskliwej, tej opiekuńczej, tego mężczyzny, który zrobiłby wszystko w obronie kochanych osób, lub przyjaciół.
Inna sprawa, że żadnych przyjaciół nie miał.
- Śpij dobrze – szepnął. – Gdybym poznał cię wiele lat wcześniej, gdyby to wszystko z Antoniettą się nie wydarzyło, nie musiałabyś spędzać dni w tym ponurym zamczysku. Pewnie i tak bym cię zatrudnił, gdybyś o to poprosiła, ale nie byłabyś narażona na plotki, na to wszystko, co ja przechodzę. Bo zdaję sobie sprawę, że i o tobie zaczną mówić w miasteczku – o ile już tego nie robią. I wiem, że przez to cię krzywdzę. Jesteś młodą dziewczyną, powinnaś cieszyć się życiem, chodzić na randki, a nie tracić młodości na opiekę nad starcem. Nad postrachem miasteczka. Nie wiem, ile tu jeszcze ze mną wytrzymasz, nie wiem, czy nie porzucisz El Miedo...i mnie, gdy zorientujesz się, że mieszkanie tutaj stawia cię w okropnej pozycji. Ale wiedz jedno – gdyby moja córka żyła. Gdyby okazało się, że Antonietta się jej nie pozbyła. Chciałbym, aby była taka, jak ty. Tak czuła, tak dobra, tak miła...Tracę powoli nadzieję, że kiedykolwiek ją odnajdę. Serce mi pęka, kiedy zdaję sobie sprawę, że być może nigdy jej nie zobaczę. Że może mnie nienawidzi. Albo żyje w biedzie. Albo nawet leży w grobie, a ja nie mogę jej odwiedzić. Położyć tam kwiatów. Ariano, gdybyś wiedziała, jak czasem chcę ci wszystko opowiedzieć, wyznać...Ale nie mogę. Co, jeżeli ocenisz mnie tak, jak inni i po prostu stąd odejdziesz? Wiem, że nie jesteś taka, ale...nie mógłbym cię wtedy winić. A ja...dzięki tobie czuję się potrzebny...Tak bardzo za nią tęsknię...Za moją malutką, którą tylko raz miałem szansę trzymać w ramionach. Co ze mnie za ojciec, że pozwoliłem sobie zabrać własne dziecko...?
Z tymi słowami westchnął ciężko i opuścił pokój. Resztę nocy spędzi pośród pościeli, fotel, owszem, był bardzo wygodny, ale nad ranem zaczęło się robić zimniej i sam koc mógłby nie wystarczyć.
Trzy godziny później był już z powrotem na nogach. Ariana jeszcze spała, ubrał się więc cichutko i doszedł do wrót El Miedo. Wiedział, że nie powinien tego robić, dobrze pamiętał, co stało się w centrum Valle de Sombras, poza tym wciąż czuł każdego siniaka na ciele, potrzeba opuszczenia domu była jednak zbyt wielka. Miejsce, do którego się udawał, wzywało go z całą swoją mocą. Po drodze zresztą nie powinno się nic złego wydarzyć, ścieżka prowadziła nie przez samo miasteczko, a jego bokami.
Kilkanaście minut, jakie dzieliło zamek od małego zagajnika, upłynęło mu bardzo szybko. Tuż za skupiskiem drzew znajdował się sekret Zuluagi. Mała polanka, która po paru krokach przekształcała się w cudowny, płaski teren z widokiem na ocean. Iście zapierająca dech okolica. To właśnie tutaj spędził najpiękniejsze chwile swoje życia, razem z nią, z Antoniettą Boyer. I to tutaj zamierzał oświadczyć się ukochanej kobiecie. Nie zdążył jednak...ona opuściła go wcześniej.
Położył się na trawie, jak robił to dawniej. Tyle, że wtedy nie był sam...Zamknął oczy, rozkoszując się ciszą i delikatnymi podmuchami wiatru, pieszczącymi mu twarz. O tak. Dziś czuł się młodziej, spokojniej, jakby to, co zrobiła Ariana poprzedniego dnia, chociaż na moment uwolniło go od demonów przeszłości. Odetchnął parę razy pełną piersią, serce pracowało prawidłowo, szum wody uspokoił go tak bardzo, że zaczął morzyć go sen. Zaczął wspominać dzień, kiedy po raz pierwszy pokazał Jej, Tamtej Kobiecie, co kryje się tak blisko El Miedo. Nie mieszkał wtedy jeszcze w posiadłości, jego domem był budynek w mieście, w Valle de Sombras, jak przystało na pełnoprawnego mieszkańca, a nie na wyrzutka. Dobrze pamiętał, co jej wtedy powiedział, do tej pory nie zapomniał, jak śmiała się do niego, zachwycona, jak potem rozłożyli koce i odpoczywali przez kilka godzin, po prostu rozmawiając, a ona gładziła go po policzku...
Jej dotyk tak bardzo wrył mu się w duszę, że poczuł go i teraz. Wiedział, że jest sam, że nikogo poza nim tu nie ma, ale – gdyby nie było to takie niemożliwe – przysiągłby, że Antonietta właśnie dotyka jego twarzy i pieści z czułością i miłością, jaką mu przecież tak wiele razy przysięgała...Chłonął to wspomnienie, nie otwierając oczu, nie chcąc zburzyć momentu, sprawić, by zniknął, by ulotniła się ta atmosfera magii, a niedoszła żona wróciła tam, gdzie była naprawdę – do zimnego grobu.
Zdumiał się, jak prawdziwie można odczuwać coś czego nie ma, coś, co nie istnieje w rzeczywistości. Już nie.
Palce, Jej palce, przeniosły się na jego włosy, przeczesując je delikatnie, gładząc, rozkochując go w sobie po raz kolejny, sprawiając, że znowu zatęsknił do przeszłości.
- Antonietta...- wyszeptał i sekundę później przeraził się, że coś zniszczył. Że zaraz obudzi się z tego dziwnego marzenia i znów będzie na świecie sam. Czy już umarł? Nie wiedział. Jakkolwiek nie było, nie chciał się budzić. Zostać tutaj...Z nią...Na zawsze...
Jakże się zdziwił, kiedy uzyskał odpowiedź!
- Cosme...Ukochany...- szepnął do niego wiatr.
Zuluaga drgnął. Co to ma znaczyć? Czyżby kompletnie oszalał? Nawet pogoda zna jej imię i z nim rozmawia? Przybycie tutaj chyba nie było zbyt dobrym pomysłem.
- Ciii...Nie otwieraj oczu.
Znowu ten głos. Ten szept!
- Nic nie mów. Pozwól mi tu być. Cieszyć tym, że mogę cię dotknąć. Może kiedyś...może kiedyś mi wybaczysz...Tak bardzo cię kocham, Cosme...I tak bardzo tęsknię za tobą...
- Zdradziłaś mnie! – odpowiedział duchowi, czując, że dławi go płacz. – Porzuciłaś! Zabrałaś naszą...
- Zrozumiesz. Z czasem zrozumiesz. Wiem to. Proszę cię tylko o jedno – pozostań sobą, tym człowiekiem, którego poznałam i w którym się zakochałam. Nigdy się nie zmieniaj. Przysięgnij mi to!
- Przysięgam! – odpowiedział, czując, że w tym momencie zgodziłby się na nawet najdziwniejszą prośbę i zdając sobie sprawę, że właśnie obiecał dawno zmarłej osobie zrezygnować ze stania się prawdziwie godnym przydomka „El Monstruo”.
- Dziękuję. I Cosme...Do widzenia...
To rozbudziło go szybciej, niż wszystkie bomby świata. Jakie „do widzenia”? Czy zamierza nawiedzać go jeszcze kiedyś? Spodziewał się usłyszeć „Żegnaj”, czy jakieś inne pożegnanie, bardziej adekwatne do rozliczenia się z przeszłością – ba, w tym momencie praktycznie całkowicie wybaczył Antoniettcie to, co mu zrobiła. Ale „do widzenia”? To brzmiało zupełnie, jak obietnica, że jeszcze kiedyś się zobaczą - i to nie na tamtym świecie.
Otworzył oczy i zerwał na równe nogi, z lekką paniką w oczach i walącym sercem rozglądając się wokoło. W pobliżu nie było nikogo, tak, jak się tego spodziewał – jedynie jakieś zarośla, widoczne w oddali drzewa, trawa i leżący na ziemi – tuż obok miejsca, w którym odpoczywał – niewielki kwiat. Wszystko było w porząd...
Nie, nie było. Nie było w porządku – tak samo, jak wcześniej nie było tutaj tego kwiatka. Była to jedyna tego rodzaju roślina na całym tym terenie, Cosme był pewien, że nie przyniósł go ze sobą. Skąd się wziął? Kto przyniósł kwiat dokładnie tego samego gatunku, jakim miał zwyczaj obdarowywać Antoniettę i umieścił dokładnie tak, aby Zuluaga go zauważył?
„Przyniósł”? Ale przecież...tu nikogo nie było. Nie w czasie, kiedy Cosme śnił! Był sam. Sam...z duchem, a one raczej nie przynoszą róż.
O ile, oczywiście, nie są istotami z krwi i kości.
Schylił się i dotknął róży, po czym błyskawicznie odskoczył, jakby kwiat go palił. Przeżegnał się odruchowo, pewien, że sam diabeł wodzi go za nos. Przeklęta roślina jednak nie chciała zniknąć, wziął ją więc ostrożnie w dłoń i przyjrzał z bliska. Bez wątpienia była to róża, taka sama, jak tamte, tyle, że świeża.
- Nie rozumiem...- mruknął do siebie po raz nie wiadomo, który. - Ja...nie rozumiem.
I wtedy go olśniło, aż pozwolił sobie na donośne wypuszczenie powietrza z płuc. Tak, tak musiało być. Po prostu idąc tutaj zapewne zerwał po drodze kwiatek, wsadził go do kieszeni i teraz róża mu z niej wypadła. Zrobił to nie zastanawiając się nad konsekwencjami, a teraz sam się przez to przestraszył. To jedyne wytłumaczenie.
Jedyne sensowne...
Zadowolony z tego, że nareszcie udało mu się znaleźć rozwiązanie zagadki - i wciąż trzymając już nie tak bardzo tajemniczy kwiat w ręce - skierował swoje kroki w stronę El Miedo. Wiedział, że Ariana zazwyczaj wstaje wcześniej, więc pewnie dom stoi pusty. Może to i dobrze, będzie mógł trochę pomyśleć, posiedzieć przy kominku i napić się wina - z jakiejś przyczyny panna Santiago nie za bardzo lubiła, gdy pił alkohol i to jeszcze w takiej sytuacji - wspomniała kiedyś, że z powodu kłopotów z sercem powinien zaprzestać raczenia się tym trunkiem, a przesiadywanie w fotelu, gdy jest się pogrążonym w smutnych myślach, też niczemu dobremu nie służy. Nie miała pojęcia, co kryje się wtedy w jego umyśle i co tak bardzo go zajmuje, nie znała przecież całości jego historii, ale - jak Ariana wtedy stwierdziła - zmienia mu się wyraz twarzy na tak smutny, że wiadomo od razu, iż rozmyśla o czymś bardzo przykrym.
Dziś będzie inaczej. Co prawda to przedziwne spotkanie z duchem Antonietty - bo to był duch...prawda? - a potem ta róża wytrąciły go z równowagi - i to dużo bardziej, niż sam się przed sobą przyznawał - ale z drugiej strony miał wrażenie, że wspomnienia bolą jakby mniej. Jakby dotyk, o którym śnił, przyniósł mu ukojenie, zamiast cierpienia.
Powąchał kwiat - znów ten sam gest, jaki już kiedyś wykonywał. Nawet pachniał tak samo, jak tamte. Dziwne.
I w tym samym momencie coś sobie przypomniał, zupełnie, jakby zapach płatków przywołał mu ten obraz przed oczami.
Ślady.
Na samym skraju miejsca, gdzie przed kilkunastoma minutami Cosme Zuluaga chłonął piękno krajobrazu, leżąc na plecach, znajdowało się coś więcej poza świeżym kwiatem. Były tam również ślady. Fakt ten wyparł z pamięci, nie chciał tego roztrząsać, prowokowałoby to do zbyt wielu pytań bez odpowiedzi. Nie potrafił jednak wyrzucić z umysłu prawdy - ktoś tam był. Ktoś naprawdę był przy nim, szeptał do niego czułe słówka, ktoś go dotykał, ktoś...
Na miłość Boską, przecież sam ją identyfikował!
- Przestań mnie dręczyć! - prawie krzyknął, zatrzymując się w pół kroku. - Odejdź ode mnie, ty maro nieczysta!
I za moment praktycznie zszedł na zawał z tego świata, kiedy tuż przed nim, nieco piskliwym głosem, ktoś zapytał:
- Słucham? Co pan właśnie powiedział?
Mrugnął ze sześć razy, chwyciwszy się ręką - tą samą,w której trzymał różę - za serce. Przez kilka upiornych milisekund dałby głowę, że stoi przed nim Ona. Że jakimś cudem wyszła z grobu i przyszła do niego tu, na tym rozstaju dróg, specjalnie po to, by wreszcie zabrać go do siebie i dokończyć to, co rozpoczęła swoim odejściem - zabrać do Piekła.
- Dobrze się pan czuje? - padło kolejne pytanie, a on wreszcie zrozumiał, kto naprawdę z nim rozmawia.
- Tak, tak - wykrztusił. - Wszystko w porządku, pani Martinez. Ja tylko...
- Ależ proszę nie kłamać! - Lupita weszła mu w pół słowa i bezpardonowo wzięła pod rękę. Cosme nie opierał się zbytnio, nie miał na to siły. Świat wirował mu przed oczami, coś działo się z lewym ramieniem, ale najważniejsze było co innego - La Vieja nie była martwa. Żyła. A on rozpaczliwie potrzebował towarzystwa kogoś materialnego, kogoś, kogo twarzy nie widział zmasakrowanej na stole w kostnicy. Dał się prowadzić jak dziecko w stronę El Miedo, jednym uchem słuchając, co matka Patrica wyrzuca z siebie z szybkością karabinu maszynowego:
- Jak pana zobaczyłam, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Taki plan bladziutki, jak - nie przymierzając - sama śmierć.
Mruknął coś pod nosem, co brzmiało jak "Bo tak się właśnie czuję".
- Więc myślę sobie, że...- Lupita kompletnie nie słyszała, co powiedział. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie. -...podejdę, zapytam, zajmę się panem. Kto wie, może potrzebuje pan pomocy, a przecież tamta dziewczyna, ta...Santiago, prawda? - to nic nie robi, tylko po mieście lata, zamiast siedzieć z panem w domu. Tak, tak, bo ja wiem, ona pewnie do sprzątania domu miała być, ale nie...ja znam takie, wie pan? One tylko za spodniami latają, niech pan uważa, gotowa jeszcze pana uwieść i zabrać wszystkie pieniądze.
Zuluaga nie miał zbyt pewnego kroku, potknął się na jakimś kamieniu, co zaowocowało jeszcze mocniejszym uściskiem Lupity - za co był jej nawet wdzięczny. Mieliby mieszkańcy Valle de Sombras pożywkę, jakby zmarł w pół drogi do domu!
- Ostrożnie, ostrożnie, ja pana pod sam dom doprowadzę, a potem może...
Nagle przyszło jej coś do głowy. Taka szansa może się już więcej nie powtórzyć. Dobrze wiedziała, że Cosme nie czuje się dobrze i nie będzie zgłaszał zbyt wielu protestów. Sama była zdziwiona, jak wielkie ma dziś szczęście. Najpierw samo spotkanie - faktem było, że szła wtedy w zupełnie innym kierunku i ostro skręciła, gdy tylko zobaczyła swojego wybranka. Zuluaga tego nie zauważył, potem pozwolił się prowadzić - i dotknąć, co już było dla Martinez spełnieniem najskrytszych marzeń - a teraz...kto wie?
...- ziółka zaparzę, do łóżka podam...- usłyszał końcówkę wypowiedzi.
- Jakiego łóżka? - zdołał wyrzec w przerwie w potoku słów Upiornej Staruszki.
- Pańskiego, oczywiście! Mówiłam przecież - ja się panem zajmę, ja nie dam panu zginąć. Już, już zaraz będziemy u celu, pościel przygotuję, herbatkę zrobię, poczekam, aż pan zaśnie i wtedy...
- Wtedy co? - musiał się dowiedzieć. To ostatnie zdanie zabrzmiało groźnie.
- A co ma być? Pójdę sobie. Nie będę u pana nocować przecież - zaśmiała się czymś, co Zuluadze skojarzyło się z rechotem żaby. - To jak? Wpuści mnie pan do El Miedo?
- Dobrze - odparł, myślami wciąż będąc przy miętoszonym w palcach kwiatku, nie do końca zdając sobie sprawę, na co się właściwie zgadza i nie dostrzegając szerokiego uśmiechu triumfu, jaki pojawił się na twarzy Lupity.
Zdany na łaskę i niełaskę zakochanej w nim obsesyjnie staruszki przekraczał bramy zamku, mając rację co do jednego - Ariany w domu nie było. Wykorzystując jego słabość, La Vieja wdarła się podstępem tam, gdzie nikt - poza córką Marii, Ignaciem, Christianem i kotem o imieniu El Gato - nie był od wieków.
Spełniła swoją obietnicę - podała zioła na uspokojenie, a potem zasiadła na przeciwko właściciela domu, próbując powstrzymać nieodpartą potrzebę obejścia całego budynku, wejścia do każdego z pomieszczeń, zbadania każdego z korytarzu. Była tutaj. W miejscu dla niej świętym, w rezydencji. I na razie musiało jej to wystarczać.
Cosme wodził za nią wzrokiem, czując się istotnie nieco lepiej, chociaż kiedy dotarło do niego, na co wyraził zgodę, oczy rozszerzyły mu się w niemym szoku.
- Ariana, ratuj...- wyszeptał.
Na jego nieszczęście, panna Santiago kupowała pomarańcze na pobliskim targu i za nic nie mogła usłyszeć jego cichego wołania o pomoc.
- Ja to tam nigdy nie wierzyłam, że pan jest winny! - Martinez poczęstowała się przyniesionym z kuchni ciasteczkiem, jednym z tych, które - co ze zgrozą zauważył Cosme - jakiś czas temu kupiła Ariana właśnie. - Nie mieści mi sie też w głowie, jak ta zołza mogła pana tak opuścić i jeszcze na dodatek zabrać ze sobą dziecko! Przecież to okrutne! I ten jej kochanek, ten...- Lupita zastanowiła się, próbując przypomnieć sobie, jak to on też się nazywał. -...ten Manolo, toż to był psychopata o twarzy zbira! A jak się umawiali, jak mówili, że kiedy opuszczą Valle de Sombras, to udadzą się do tego drugiego miasta i...
- Drugiego miasta? - Cosme stał się czujny. - Jakiego drugiego miasta? Wymienili może jego nazwę?
- Nie mam pewności. To było coś...brzmiało, jak...
Nie, nie zamierzała mu powiedzieć. Oczywiście wiedziała, gdzie pojechali Antonietta i Manolo. Słyszała przecież dokładnie. Ale wyznać to temu, który przez wiele lat nie zwracał na nią uwagi i ignorował? Dopiero dziś raczył łaskawie dostrzec, że Lupita Martinez w ogóle istnieje i to tylko dlatego, że niedomagał na serce? O nie, matka Patrica nie była głupia. Cosme Zuluaga nie dostanie od niej nic, ani skrawka informacji. Owszem, ziółka jak najbardziej - dbanie o przyszłego męża to jej obowiązek - ale nic ponad to.
- Ach, ta moja pamięć! Przepraszam. Ale teraz to już nie ma znaczenia, czyż nie? Upłynęło tyle czasu, że znając Manolo i sądząc po tym, jak wyglądał, pana córka z pewnością - przykro mi to mówić - już dawno nie żyje.
- Córka? - syn Mitchella przezwyciężył ból w klatce piersiowej i spytał ostro. - Skąd pani wie, że miałem córkę? Poza mną i Antoniettą mało kto znał płeć dziecka, nie licząc oczywiście policji.
- Ach...- Lupita przerwała na moment, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Przyłapał ją! - Nie wie pan? - skończyła nerwowo za moment, pokrywając zmieszanie chichotem, zupełnie nie pasującym do tej sytuacji. - Przecież w trakcie procesu ciągle o tym mówiono. Zeznania i takie tam.
- A prawda, proces. Pani Martinez...dziękuję za opiekę, ale robi się późno i nie chciałbym, aby pani...
- Tak, tak, oczywiście. Już sobie idę! Już mnie nie ma!
Prawie wybiegła z budynku, pozostawiając na stole niedojedzone ciastko i potwornie rozczarowanego Cosme. Dlaczego przez moment wydawało mu się, że ona coś wie?
Porażkę utopił w muzyce. Już tak dawno nie grał na fortepianie, tyle dni minęło od chwili, gdy po raz ostatni dotykał palcami klawiszy, tak bardzo za tym tęsknił, za ukojeniem, jakie przynosiło mu granie, że nawet wciąż buntujące się serce nie zdołało go powstrzymać. O jednym tylko zapomniał - o zamknięciu drzwi do pokoju. Dźwięki roznosiły się po całym El Miedo, jak łzawa modlitwa, jak łzawa skarga.
Słyszalne również przez Lupitę Martinez, podkładającą do skrzynki na listy kolejną fotografię tej, której Zuluaga miał nigdy nie odnaleźć.
Jego córki. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:24:42 06-09-14 Temat postu: |
|
|
75. ARIANA
Kiedy się obudziła, pana Zuluagi nie było już w domu. Nie powinien wychodzić, tym bardziej po tym, co się wydarzyło. Ten człowiek był stanowczo zbyt uparty. Ariana stwierdziła, że dobrze by było wybrać się do miasta na zakupy. Pozostawała też kwestia lodówki i kuchenki. Dziewczyna wypatrzyła już w Internecie odpowiedni sprzęt AGD, więc pozostawało tylko skonsultować się z pracodawcą i poprosić go o dokonanie przelewu.
Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny, a Ariana stwierdziła, że żal byłoby marnować taką pogodę. Postanowiła przejść się do miasteczka, zamiast jechać samochodem. To dziwne, ale kiedyś jej stary volkswagen wydawał się być niezbędny. Teraz przywykła już do chodzenia na piechotę i nawet ze zdumieniem musiała stwierdzić, że sprawiało jej to przyjemność.
- Wow... - powiedziała sama do siebie, zmierzając wąską ścieżką w stronę miasteczka usytuowanego w dolinie. - Valle de Sombras naprawdę rządzi się swoimi prawami.
Podobało jej się to. Tutaj wszystko wydawało jej się inne niż w San Antonio. A może to nie miasto, tylko ona była inna? Nie wiedziała, co o tym myśleć. Jedno było pewne - prędko nie wróci do Texasu, a już na pewno nie do czasu kiedy napisze wreszcie "dzieło swojego życia", jak nazwała jej potencjalną nową powieść Nadia de la Cruz.
Ariana już prawie zapomniała, że chciała ją odwiedzić w szpitalu. Ale może kobieta została już z niego wypisana? Może nie życzy sobie odwiedzin? W końcu znały się krótko i niezbyt dobrze. Panna Santiago pomyślała, że być może Nadia nie chce, żeby jej nowa protegowana oglądała ją w takim stanie. Najlepiej będzie jak poczeka z odwiedzinami do czasu aż kobieta wróci do siebie i nieco odpocznie po tej okropnej napaści.
Z rozmyślań wyrwał dziewczynę dzwonek telefonu. Podskoczyła przestraszona. Zupełnie zapomniała, że istnieje coś takiego jak komórka. W zamku pana Zuluagi czuła się zupełnie odcięta od świata. Dzięki Bogu, w kawiarni Camila mogła skorzystać z Internetu. Trzeba było namówić Cosme do małych zmian. Takie nowinki techniczne na pewno ułatwią im życie.
- Słucham? - Ariana odebrała telefon, widząc że dzwoni jej matka.
- Halo? Halo! Ariano, słyszysz mnie? - Maria mówiła zdecydowanie za głośno. Ariana domyśliła się, że zasięg w miasteczku jest dość słaby. - Gdzie ty się podziewasz? Dlaczego nie dzwonisz? Martwimy się o ciebie z ojcem!
- Jestem w Valle de Sombras, mamo. Nie dostałaś mojego maila? - Ariana przewróciła teatralnie oczami.
Właśnie doszła do miasteczka i udała się do swojego ulubionego straganu, gdzie miała zamiar kupić pomarańcze dla pana Zuluagi.
- Dostałam, dostałam. - Ariana nie mogła jej widzieć, ale domyśliła się, że po drugiej stronie słuchawki jej matka machnęła właśnie ręką lekceważąco. - Ale Valle de Sombras? Dziecko, kto normalny wyjeżdża do miasteczka o nazwie "Dolina Cieni"? Wiem, że kochasz filmy, ale myślałam, że chcesz pisać scenariusze, a nie występować w horrorach![/i]
- Mamo! - Ariana podniosła głos, przerywając ten niekończący się wywód. - Nic mi nie jest. Znalazłam pracę, mam gdzie mieszkać, nie chodzę z pustym żołądkiem i na dodatek wygląda na to, że wydam pierwszą w życiu powieść. - Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć ciche westchnienie ulgi, więc Ariana kontynuowała: - Poza tym, dobrze mi zrobi zmiana otoczenia. Szkoda, że nie widzisz jak tu jest pięknie. A ludzie są cudowni. Naprawdę - wszyscy niezmiernie mili i serdeczni.
Dziewczyna ugryzła się w język po tych słowach. Chciała za wszelką cenę zapewnić Marię, że wszystko z nią w porządku, dlatego skłamała. Przed oczami stanęła jej La Vieja, upiorna staruszka, przypominająca starą wiedźmę, która każdą sekundę swojego życia marnowała na plotkach. Przypomnieli jej się ludzie, którzy ostatnio skrzywdzili pana Zuluagę i człowiek, który napadł na Nadię. Wreszcie pomyślała o Christianie, którego zdzieliła w głowę patelnią, kiedy ten włamał się do domu na wzgórzu. Tak... Wszyscy byli niezmiernie mili i serdeczni.
- Dobrze to słyszeć, Ariano - odezwał się głos matki, przywołując ją do rzeczywistości. - Martwiłam się, bo Dario powiedział, że tej miejscowości nie ma nawet na mapie.
- Przecież dobrze wiesz, że tata się nie zna na mapach. - Ariana roześmiała się melodyjnie, a matka musiała przyznać jej rację. - Niedaleko stąd jest Monterrey. Może to pomoże mu w zlokalizowaniu mnie.
- Przekaże mu. - Maria zamilkła na chwilę, jakby biła się z myślami.
- Halo? Jesteś tam jeszcze, mamita? - Ariana zawsze zwracała się tak do matki, kiedy coś ją zaniepokoiło.
- Tak, tak - odpowiedziała szybko Maria, a po chwili nie wytrzymała i wydusiła z siebie wreszcie: - Spotkałam wczoraj na targu Lucasa. Dobrze wygląda.
- Och - wyrwało się Arianie. Nie wiedziała, co więcej może powiedzieć.
- Wiedziałaś, że ukończył Akademię Policyjną? Jest teraz stróżem prawa. Wrócił do San Antonio rzekomo do pracy, ale mnie się jednak wydaje, że miał nadzieję spotkać ciebie.
Zapanowała chwila ciszy, której Ariana nie zamierzała przerywać. Po co matka jej to mówiła? Myślała, że jej córka wróci do domu jak tylko usłyszy o powrocie swojej dawnej miłości? Nic z tego! Ten rozdział w jej życiu skończył się już przed wyjazdem Lucasa z miasta.
- Hijita, jesteś tam?
- Muszę kończyć, mamo. Coś przerywa, nie słyszę cię.
- Ariana?
- Kończę, idę kupić pomidory!
Dziewczyna rozłączyła się i westchnęła ciężko. Pomidory? Co ją napadło? Musiała przyznać, że nie jest to całkiem zły pomysł. Porządna dawka potasu przyda się panu Zuluadze. Kupiła więc kilka pomarańczy i dorodnych pomidorów, a następnie skierowała się do piekarni. Aż stąd czuła zapach świeżego chleba i zrobiła się głodna. Od rana nie miała nic w ustach.
Tak się zamyśliła, że nie zauważyła mężczyzny, zmierzającego w tym samym kierunku. Kilka górnych guzików nieskazitelnie białej koszuli miał odpiętych, jakby chciał się pochwalić opalonym torsem. Zamaszystym gestem ściągnął okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się szeroko, zapewne sądząc, że Ariana szczerzy się do niego i nie przypuszczając, że jego styl bycia po prostu ją bawi.
- Catalina! - ucieszył się na jej widok i bezceremonialnie ucałował ją w oba policzki na przywitanie. - Co za miła niespodzianka! Robisz zakupy?
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co ma o tym sądzić. Był dla niej miły, ale miała wrażenie, że to tylko pozory. Coś w jego życzliwym usposobieniu było fałszywego.
- Jak widać - odpowiedziała lakonicznie, wchodząc do piekarni i pozostawiając go samego na zewnątrz.
Nie przywykł do tego, że kobiety go ignorują, a już na pewno nie te, które on tak uparcie adorował. Nie przejął się tym jednak i podążył za dziewczyną. Udało mu się ją nakłonić, by wypiła z nim kawę, więc dziewczyna zasugerowała kawiarnię Camila. Pomyślała, że jeśli już ma spędzić czas z tym typem, to może przy okazji dać zarobić właścicielowi lokalu trochę grosza.
Nicolas zachował się jak prawdziwy dżentelmen, upierając się, by pozwoliła mu nieść ciężkie zakupy. Nie wiedziała, czy rzeczywiście chciał pomóc, czy po prostu była to dla niego kolejna okazja do wyprężenia mięśni i pokazania się jej w całej krasie.
- Wczoraj nie mieliśmy okazji porozmawiać - zagadnął Nicolas, uśmiechając się zabójczo i odbierając zamówioną kawę od Camila, który rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie w stylu: "Spróbuj tknąć dziewczynę, a zobaczysz."
- Rozmawialiśmy - przypomniała mu Ariana, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza.
- Ale tak naprawdę nic o tobie nie wiem. Skąd jesteś? Co cię sprowadza do tej ponurej mieściny? Wnioskuję, że jakiś mężczyzna.
- Dlaczego tak uważasz? - Panna Santiago zakrztusiła się kawą po słowach swojego towarzysza.
- Musisz tu kogoś mieć, skoro zdecydowałaś się tutaj przeprowadzić. Nie widzę innego powodu.
- A to niby dlaczego?
- Cóż... - Nicolas pochylił się lekko w jej stronę, jakby zdradzał tajemnicę. - Valle de Sombras nie przyciąga zbyt wielu turystów, życie tutaj jest nudne i monotonne. Co innego mogło cię tutaj przyciągnąć jak nie miłość?
- A bo ja wiem? - Arianę zdziwił ten punkt widzenia. - Na przykład przepiękne krajobrazy? Cisza i spokój? Jest wiele możliwości.
- Cieszę się, że to powiedziałaś. To pozwala mi mniemać, że jesteś wolna. - Nicolas mrugnął do niej oczkiem i rozsiadł się wygodnie na krześle.
Ariana zmierzyła go spojrzeniem i opanowała w sobie ochotę, by się roześmiać. Ten mężczyzna sądził, że wystarczy zaświecić pięknymi oczętami i pokazać jej najnowszy model porsche, którym jeździ, żeby wpadła mu w ramiona. Niestety dla niego, nie była jedną z tych dziewczyn.
- Słuchaj, Nick... - Celowo zwróciła się do niego, używając amerykańskiej wersji jego imienia. Chciała przez to podkreślić dystans między nimi. - Wybacz, ale nie jestem zainteresowana...
Nicolas roześmiał się i nie skomentował tego. Widocznie miał przeczucie, że panna Santiago, a raczej panna Reyes, jak mu się wydawało, już niedługo zmieni zdanie.
Dzwonek przy drzwiach obwieścił pojawienie się nowego klienta. Do kawiarni wszedł nie kto inny jak ostatnia osoba, którą Ariana chciałaby teraz widzieć - Lupita 'la Vieja' Martinez. Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach, a starucha podeszła do lady, by kupić u Camila kawę. Wyglądała na nieco roztrzęsioną, ale jakby zadowoloną z siebie. Coś w jej uśmiechu, skądinąd obrzydliwym grymasie, który przywodził na myśl Grincha - pogromcę świąt, nie spodobało się Arianie i z pewnością było powodem do poważnych obaw.
Wzrok staruchy padł na stolik przy którym siedzieli jedyni klienci tego dnia - panna Santiago i Nicolas Barosso. Oczy Lupity zwęziły się w małe szparki, kiedy wysnuwała pochopne wnioski, jak to zwykle miała w zwyczaju. Podeszła do nich, zakładając ręce na piersiach i przyglądając im się wszystkowiedzącym spojrzeniem miejscowej plotkary.
- Proszę, proszę - zaśpiewała pani Martinez, a Nicolas westchnął ciężko - widocznie i on nie miał o niej zbyt dobrej opinii. - Kogo my tu mamy? Panicz Barosso we własnej osobie razem z tą... z tą... lafiryndą z Texasu.
- Słucham? - Ariana nie mogła uwierzyć własnym uszom. I nie chodziło tu tylko o nazwanie jej lafiryndą. Skąd ta kobieta mogła wiedzieć, że jest z Texasu?
- Pani Martinez, proszę liczyć się ze słowami. - Nicolas wstał z miejsca, występując w obronie panny Santiago, co nieco ją zdziwiło - nie spodziewała się tego po nim.
- Kiedy to prawda! A co, może ci nie powiedziała, że już uwiodła jednego bogacza i mieszka u niego na wzgórzu? - Lupita była z siebie niezwykle zadowolona.
Ariana nie mogła uwierzyć w te niesłuszne oskarżenia. Jak ta kobieta mogła ją tak oczerniać? Nawet jej nie znała. W tym mieście nawet zwykły przejaw dobrej woli mógł być odebrany jak próba wyłudzenia pieniędzy czy atak na cudze życie. Pod tym względem Valle de Sombras było po prostu dziwne.
- Mieszkasz u "El Loco"? - zdziwił się Nicolas, zwracając się do dziewczyny, która oburzyła się na te słowa.
- Nie nazywaj go tak, to porządny człowiek! - Ariana zrobiła się czerwona ze złości i wstydu, że została posądzona o romans z panem Zuluagą.
- Och, tak! Bardzo porządny człowiek a ty go wykorzystujesz dla pieniędzy, głupia dziewucho! - Martinez dopiero się rozkręcała, a Ariana czuła, że palą ją policzki, a ręka swędzi - nagle poczuła przemożną chęć uderzenia kobiety.
- Nikogo nie wykorzystuję, ja u niego pracuję!
- Pracujesz? Tak to się teraz nazywa. No tak, w końcu prostytucja to najstarsza profesja na świecie.
- Nie jestem prostytutką! - W oczach Ariany pojawiły się łzy, ale nie rozpłakała się - była na to zbyt wściekła.
- Dosyć! - krzyknął Nico, wchodząc między dwie panie i wyciągając ręce, żeby zapobiec potencjalnej bójce. - Pani Martinez, najlepiej będzie jak już pani wyjdzie. Leki pomieszały pani w głowie.
- Jakie leki, chłopcze, co ty opowiadasz? Mam trzeźwy umysł jak nigdy! To ta Santiago powinna się leczyć! - Starucha wymachiwała rękami tak gwałtownie, że torebka wypadła jej z ręki i poleciała na blat.
- Jaka Santiago? - zdziwił się Nicolas, spoglądając na Arianę. - Ona nazywa się Catalina Reyes.
- Ha! Tak mu powiedziałaś, suko? - Lupita roześmiała się gardłowo, przywodząc na myśl złą postać z bajki. - To Ariana Santiago, wywłoka z Ameryki! Ciebie też omotała dla pieniędzy, jak widzę!
- Myli się pani. Nazywam się Catalina Reyes i pochodzę z Hiszpanii. Nie wiem skąd ma pani takie informacje, ale są one fałszywe. - Ariana postanowiła wszystkiemu zaprzeczyć. Sama nie wiedziała, dlaczego brnie dalej w te kłamstwa. Chyba nie chciała dać pani Martinez satysfakcji z wygranej przepychanki słownej.
- Lupe, ty stara wiedźmo! - To Camilo pojawił się przy ich stoliku, kręcąc głową z oburzeniem. - Wynocha stąd! Niepokoisz moich klientów i to nie pierwszy raz...
- Jakiś klientów, Camilo? U ciebie jest zawsze pusto!
- Wynoś się stąd, Guadalupe, jeśli nie chcesz, żebym zadzwonił po Patrica. Ten biedny chłopak... Czym on sobie zasłużył na taką matkę jak ty? - Camilo pokręcił głową z dezaprobatą, a starucha spaliła buraka.
- Ani mi się waż wspominać mojego syna! - krzyknęła, ale nic więcej już nie powiedziała tylko splunęła na podłogę, pod nogi Ariany jakby chcąc pokazać jak bardzo nią gardzi, po czym wyszła, trzaskając drzwiami tak mocno, że wyleciała z nich szyba.
Camilo złapał się za głowę i zwrócił się do Ariany:
- Wybacz... Catalino - zawahał się przez chwilę, zanim wypowiedział jej fałszywe imię. Stwierdził jednak, że dziewczyna musi mieć konkretne powody, dla których ukrywa swoją tożsamość przed paniczem Barosso. - Lupe Martinez jest szalona, nie słuchaj jej.
- Dziękuję ci, Camilo - wyszeptała dziewczyna, siadając na krześle i oddychając ciężko.
- W porządku? - zapytał Nicolas, kładąc jej rękę na ramieniu, co nieco ją uspokoiło. - Potrzebujesz czegoś? - Pokręciła głową, więc Nico postanowił zapytać ją o coś jeszcze. - Skąd jej przyszło do głowy, że nazywasz się Ariana Santiago?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała dziewczyna. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek przedstawiła się starej Martinez. Ta kobieta zdecydowanie za dużo o niej wiedziała. Ach, te plotki... Szybko rozchodziły się w miasteczku. - Ale miała rację co do tego, że pracuję dla pana Zuluagi. Nic mnie z nim nie łączy! - dodała szybko, widząc zszokowane spojrzenie mężczyzny. - Nie w tym sensie. Pracuje u niego jako pomoc domowa. Zatrzymałam się tam po przyjeździe do miasteczka. Nie miałam dokąd pójść.
Nico pokiwał głową ze zrozumieniem. Chyba jej uwierzył.
- Jeśli chcesz się zatrzymać gdzie indziej, a nie masz pieniędzy... mogę ci pożyczyć. - Nicolas ostrożnie zaproponował to rozwiązanie.
- Nie, dziękuję. Jest mi dobrze tam, gdzie teraz jestem.
- Naprawdę? - zdziwił się, przyglądając się jej badawczo.
- Naprawdę - odpowiedziała stanowczo. Miała już dosyć tego, że wszyscy uznawali pana Zuluagę za szaleńca, a ją za obłąkaną, bo dla niego pracuje. - Muszę już iść.
- Odwiozę cię.
- Nie, poradzę sobie sama. - Ariana ucięła tymi słowami dyskusję i zabrawszy torbę z zakupami, opuściła kawiarnię Camila.
- Proszę - powiedział Nico, rzucając na ladę banknot. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Camila, dodał: - To za szybę.
Właściciel kawiarni spojrzał na dziurę, która świeciła w drzwiach i przyjął pieniądze od panicza Barosso, choć niezbyt chętnie. Ta rodzina nie miała dobrej opinii w miasteczku.
Nico, wychodząc w lokalu, wbił w komórce numer telefonu do swojego znajomego.
- Roberto? - odezwał się, słysząc głos w słuchawce. - Tu Nico. Mam sprawę. Mówiłeś, że Patric Martinez jest prywatnym detektywem, prawda? Myślisz, że mógłby zbadać dla mnie pewną sprawę? Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o pewnej dziewczynie. Podaje się za Catalinę Reyes, ale mam przeczucie, że może ją znaleźć pod nazwiskiem Ariana Santiago...
***
Wyjęła list ze skrzynki. Nie był to żaden rachunek - zwykła biała koperta. Ariana ze zdziwieniem stwierdziła, że jest niezaklejona. Nie zamierzała jednak grzebać w korespondencji swojego szefa. Nie tylko było to niemoralne, ale też zupełnie do niej niepodobne. No tak, tylko że ostatnimi czasy w ogóle nie była sobą. Catalina Reyes? Co jej przyszło do głowy?
Weszła do domu i zajęła się przygotowywaniem obiadu dla pana Zuluagi. Wydawało jej się, że słyszy jakąś muzykę - pełną cierpienia, żalu, ale też złości i bezsilności. Czasami zdawało jej się, że słyszy ten sam utwór we śnie. Może i teraz śniła na jawie? Może to działo się tylko w jej wyobraźni?
Otrząsnęła się z tych myśli i zabrała się za przygotowywanie spaghetti bolognese. Przeszło jej przez myśl, że niedługo skończą jej się pomysły na obiady. Nigdy nie była za dobra w gotowaniu, ale teraz przyszedł czas, by wreszcie nauczyła się kilka nowych dań. Trzeba będzie zapytać pana Zuluagę o preferencje kulinarne.
Kiedy szła na górę zanieść swojemu pracodawcy ciepły posiłek, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, gdzie on jest. Dom był ogromny - można się w nim było zgubić. Muzyka, którą słyszała nagle ucichła, a Ariana poczuła się w tym zamku tak obco, jak jeszcze nigdy wcześniej. Ta nienaturalna cisza przenikała ją do głębi. Coś w niej sprawiało, że była jeszcze bardziej złowroga niż pełna smutku muzyka, która nawiedzała ją we snach.
- Panie Zuluaga? - zapytała, nie bardzo wiedząc, dlaczego szepcze.
Na końcu jednego z wielu korytarzy dostrzegła smugę światła - drzwi do jednego z pokój były otwarte. Ariana ze zdziwieniem stwierdziła, że to jedno z tych pomieszczeń, do których Cosme zabronił jej wchodzić. Podeszła ostrożnie do światła i zajrzała do przestronnego, choć dość zagraconego pokoju.
- Panie Zuluaga? - powtórzyła, ale nie było odpowiedzi.
Nie miała pojęcia, że jej pracodawca został wybawiony z pokoju przez niesfornego kocura El Gato, który domagając się jedzenia ukradł swojemu panu jego ulubiony granatowy szal i uciekł z nim w popłochu. Pan Zuluaga rzucił się za nim w pogoń, zapominając zamknąć drzwi.
Dziewczyna weszła ostrożnie do pomieszczenia. Zrobiła miejsce na małym stoliku przy oknie, gdzie położyła tacę z obiadem, szklanką z sokiem pomidorowym i kopertą ze skrzynki. Teraz mogła rozejrzeć się po samotni pana Zuluagi. To tutaj zamykał się na całe dnie. A muzyka... Muzyka wcale nie była wytworem jej wyobraźni. Stał tu fortepian - stary, wysłużony i pokryty grubą warstwą kurzu. Ariana była pewna, że to właśnie z niego wydobywały się dźwięki tej pełnej rozpaczy muzyki.
Dziewczyna chwyciła kartki z nutami i zaczęła je przeglądać. Niewiele jej mówiły - nie znała się na muzyce, tym bardziej klasycznej. Zastanawiała się czy to autorska kompozycja pana Zuluagi wciąż grała jej w głowie. Była tak przepełniona bólem i tęsknotą, że Arianie trudno było w to uwierzyć - co takiego mógł przeżyć Cosme, że pozostawiło to w nim trwały ślad, piętno?
- Co tu robisz?
Głos pracodawcy wyrwał ją z rozmyślań. Kartki z nutami rozsypały się po podłodze, a dziewczyna schyliła się prędko, by je pozbierać, ukrywając przy tym rumieńce wstydu. Nie powinna była tu wchodzić.
- Przepraszam, ja... - tłumaczyła się. - Przyniosłam obiad. Drzwi były otwarte. Przepraszam...
Cosme zmierzył ją od stóp do głów. Był blady jak ściana. Przecież jej zakazał! Nie powinna była tu zaglądać, nie powinna wpadać jak burza do jego życia, do jego samotni. Nie powinna...
- Przepraszam - powtórzyła przestraszona dziewczyna.
Podeszła do okna, przez które sączyło się światło popołudniowego słońca. Wzięła kopertę do ręki i wyciągnęła ją w kierunku pana Zuluagi.
- To było w skrzynce - powiedziała, nadal rumieniąc się ze wstydu.
Pech chciał, że koperta wypadła niezdarnej dziewczynie z ręki, a z niej wysunęła się fotografia małej dziewczynki.
- Przepraszam!
- Przestań to wciąć powtarzać! - warknął Cosme, rzucając się na kolana, by podnieść zdjęcie.
Nie wiedział, co go bardziej zdenerwowało: to, że dziewczyna pałęta się po domu czy to, że za wszystko go przeprasza, choć w gruncie rzeczy nie zawiniła. Oboje milczeli przez chwilę. Cosme wpatrywał się w fotografię - kolejną, ukazującą jego małą córeczkę, którą trzymał na rękach ten jeden, jedyny raz, zanim Antonietta ją zabrała. Nie mógł powstrzymać pojedynczej łzy, spływającej mu po policzku.
- Panie Zuluaga... kto to jest? - Ariana odezwała się niepewnie, przypominając szefowi o swojej obecności w pomieszczeniu.
Mężczyzna podniósł się do pionu, po czym usadowił się na fotelu niedaleko okna. Dziewczyna widziała, że nie jest skory do zwierzeń - nie mogła go zmusić do opowiedzenia historii jego życia. Podała mu więc tacę z obiadem, po cichu licząc, że makaron jest jeszcze ciepły. Nie chciała sprowadzać na siebie gniewu pracodawcy tylko dlatego, że wystygł mu obiad.
- To sok z pomidorów - odpowiedziała, widząc, że Cosme przypatruje się niepewnie szklance z czerwonawą zawiesiną. - Ma dużo potasu. Dobry na serce.
Zuluaga spojrzał na Arianę oczami pełnymi bólu, w których błysnęło coś jeszcze. Wdzięczność? Wzruszenie? Panna Santiago nie potrafiła tego ocenić. Postanowiła, że nie będzie przeszkadzać gospodarzowi w posiłku i udała się do wyjścia. Kiedy doszła do drzwi, jej wzrok ponownie spoczął na nutach i fortepianie. Musiała o to zapytać.
- Czy to pan grał? Ta muzyka... Jest niezwykła.
Cosme kiwnął głową, nie mając siły zaprzeczać. Czuł się w tej chwili bezsilny.
- Wie pan... Widzę, że pan cierpi - zaczęła dziewczyna, nie bardzo wiedząc, dlaczego w to brnie. Coś jej podpowiadało, że pan Zuluaga potrzebował w tej chwili pocieszenia, być może nawet ramienia, na którym mógłby się wypłakać. Potrzeba pomocy innym była w niej tak zakorzeniona, że nie widziała innego sposobu. Nie mogła tak po prostu odejść. - Myślę, że to ma coś wspólnego z naszą rozmowę wczoraj wieczorem.
Gospodarz spojrzał na nią zdumiony. Co ona tutaj jeszcze robi? Mało jej? Widziała go w rozsypce po ujrzeniu fotografii jego córeczki, jego jedynego promyka nadziei na tym świecie, a teraz z nim rozmawiała jak gdyby nigdy nic?
- Rozmawialiśmy o miłości - przypomniała mu Ariana, podchodząc do fortepianu i wciskając kilka klawiszy. - Wie pan, kiedyś chciałam grać na pianinie, ale rodziców nie było stać na to, żeby posłać mnie na lekcje. Może to i dobrze. Nie mam za grosz słuchu. - Roześmiała się, ale szybko umilkła.
Pan Zuluaga nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Czekał. Zupełnie zapomniał o spaghetti, które już dawno przestało parować. Słuchał z uwagą.
- Większość piosenek jest o miłości - kontynuowała Ariana. - Ciekawe dlaczego... Zawsze mnie to zastanawiało. Pana muzyka też mówi o miłości. O miłości, ale też o stracie. Nie wiem, co pan przeszedł, nie mam pojęcia, naprawdę... Ale jeśli chce pan o tym porozmawiać, jestem tu. Nie ma lekarstwa na złamane serce. Wiem, bo sama szukałam w wielu aptekach.
Dziewczyna urwała, uśmiechając się smutno. Cosme był ciekawy, do czego zmierza.
- Co się stało? - zapytał, a w jego głosie zabrzmiało szczere zainteresowanie i troska.
- Byłam raz zakochana. I mówiąc delikatnie, nie skończyło się to dla mnie dobrze. To uczucie mnie zmieniło. I sama nie wiem dlaczego. Mam wrażenie, że od tamtego czasu staram się zmienić swoje życie i być kimś innym. Gonię za mrzonkami, żeby udowodnić, że mogę coś w życiu osiągnąć, że nie jestem tylko biedną emigrantką, pracownicą wypożyczalni video.
- Tak naprawdę to nie mam pojęcia, o czym mówisz - wyznał Cosme, a dziewczyna się roześmiała.
- Chodzi mi o to, że miłość nie jest prosta. W wielu przypadkach jest po prostu skomplikowana. Ale to sprowadza nas do naszej wczorajszej rozmowy: czym jest prawdziwa miłość? Według mnie, prawdziwe uczucie nie mogłoby skłonić pana do napisania takiej smutnej, przenikającej wnętrzności melodii. Ta muzyka... ona tylko przygnębia. Wywołuje najboleśniejsze wspomnienia, sprawia, że czujemy się samotni, podczas gdy prawdziwa miłość buduje, łączy i obdarza nas ciepłem.
Zuluaga spojrzał na dziewczynę, jakby widział ją po raz pierwszy. Skąd ona mogła wiedzieć o Tamtej Kobiecie? Wydawało mu się, że wie, co przeszedł, jak potraktowała go Antonietta. Sprawiała wrażenie szczerze zatroskanej. No i jeśli wierzyć jej słowom, także przeżyła zawód miłosny.
- Ja też kogoś kochałem - westchnął Cosme, gdy Ariana skończyła mówić. Nagle poczuł, że to jest ten moment, że właśnie teraz chce jej wszystko wyznać, całą prawdę o sobie. - Powiem ci... a potem ty zdecydujesz, czy chcesz tu zostać, czy odejdziesz z mojego życia... jak wszyscy inni przed tobą. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:37:27 06-09-14 Temat postu: |
|
|
nawet egzorcyzmy nie działają na duble
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:51:50 06-09-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5847 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:40:02 06-09-14 Temat postu: |
|
|
jak mówiłam...
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:10:08 06-09-14, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:37:45 06-09-14 Temat postu: |
|
|
76. NADIA
Nadia siedziała na łóżku, wspominając rozmowę z Christianem. Uśmiechnęła się do swoich myśli, gdy doszła do jego wyjaśnień na temat ich domniemanego narzeczeństwa. Potem jednak zadzwonił telefon i młody Suarez wyszedł w pośpiechu – zapewne do swojej dziewczyny – prosząc, by brunetka na siebie uważała. Nawet w jego oczach widziała, że się o nią martwił, ale nie mogła spełnić jego prośby i wyjechać zostawiając tutaj po raz drugi swojego syna pod opieką jakichś obcych ludzi. Tym razem postanowiła nie słuchać niczyich rad i choć początkowo nie chciała burzyć poukładanego świata małego Miguela, to w chwili kiedy go zobaczyła, zmieniła zdanie. Zamierzała zdobyć jego miłość i zaufanie, ale stopniowo, tak żeby chłopiec się nie przestraszył. A wracając do odwiedzin przyjaciela z dzieciństwa i jego odkrycia (właściwie niczego by nie odkrył, gdyby bezmyślnie nie zostawiła znalezionego pod poduszką anonimu na samym wierzchu!) to nie mogła mu przecież powiedzieć, że napadł ją jej własny mąż, który prawdopodobnie właśnie powrócił z zaświatów. Wziąłby ją za wariatkę. Poza tym z całą pewnością nie była to wina Christiana, bo niby skąd Dimitrio miałby go znać? Z El Paraiso? No, fakt. Miasteczko Valle de Sombras jest małe i większość ludzi zna się tutaj choćby z widzenia, ale wątpiła, by akurat TEN z braci Barosso miał jakikolwiek powód, by mścić się na Suarezie. Nadawca maila i napastnik to musiały być dwie różne osoby. Chociaż… Jakby się tak nad tym głębiej zastanowić…
- Zaraz, chwileczkę… Możliwe, że to nie Dimitrio mnie zaatakował, tylko Alejandro. Przecież obaj mają prawie identyczne głosy, a ja byłam w szoku i w pierwszej chwili mogłam się pomylić. Zresztą mój mąż nie mógł tak po prostu zmartwychwstać. – powiedziała do siebie, próbując przywołać w myślach dwa wspomnienia.
03.08.2004r., więzienie na obrzeżach miasteczka Valle de Sombras.
Wyglądał na człowieka, obok którego nie można było przejść obojętnie, ani trochę nie wzruszając się jego losem. Miał w oczach to coś. Niewyobrażalny smutek i ogromną pustkę. Cosme Zaluaga? Tak się nazywał? Słyszała o zabójstwie niejakiej Antonietty – wówczas było o tym głośno w miasteczku – i że o tą straszliwą zbrodnie został posądzony właśnie on. Biedny nieszczęśnik, który nie zasłużył sobie na nienawiść większości mieszkańców Valle de Sombras ani tym bardziej na opinię godną co najmniej seryjnego mordercy, bo najzwyczajniej w świecie był niewinny. Skąd miała tę pewność? Po pierwsze, tak niewinnie wyglądająca istota, nie miałaby serca nikogo skrzywdzić, a już na pewno nie swojej ukochanej. Po drugie, nasłuchała się parę opowieści Ignacia (w samych superlatywach) na temat pana Zaluagi i wiedziała, że były one prawdziwe. Dlatego kiedy go zobaczyła z nadgarstkami skrępowanymi przez żelazne kajdanki, nie potrafiła pozostać nieczuła na jego krzywdę. Swoją drogą było to zaskakujące, że mimo tylu trudnych przejść, z jakimi przyszło jej się zmagać do tej pory, nie przestała być dobrą osobą i zachowała w sobie jeszcze resztki człowieczeństwa. Stało się tak dzięki Nacho, który zaszczepił w niej chęć pomagania innym i jednocześnie nauczył ją wielu mądrych rzeczy oraz udzielił niezbędnego wsparcia, kiedy niezwłocznie go potrzebowała, co pozwoliło jej uwierzyć, że na świecie istnieje jeszcze jakieś chociażby nieliczne grono ludzi, którzy gotowi są wstawić się za nami bez względu na konsekwencje, zupełnie bezinteresownie. I oto ujrzawszy wrak człowieka – Cosme Zaluagę zmieszanego z błotem przez miejscową hołotę – poczuła na ten widok jakieś mocne ukłucie w serduchu i z całych sił zapragnęła mu pomóc. Nie mogła pozwolić, żeby ten mężczyzna został ukarany tylko dlatego, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiednim czasie, a dodatkową falę ataku wzmagała kryminalna przeszłość jego ojca. Z plotek słyszała o procesie Mittchela, ale były to jakieś strzępki informacji, które wcale nie musiały świadczyć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Po chwili otrząsnęła się z amoku, przypominając sobie, w jakim celu przyszła do tego więzienia. Odwiedzić Alejandra Barosso, na jego osobistą prośbę zresztą. Zdefraudował kilka tysięcy dolarów z firmy ojca i został skazany na pół roku pozbawiania wolności, a teraz oczekiwał pomocy? To było nie do pomyślenia, bo akurat ten łajdak nie zasługiwał na choćby krztę litości z jej strony. Bowiem poznała się na nim już w ośrodku Ignacia. Poza tym ona niewiele mogła w tym przypadku zdziałać. Tylko ojciec mógł go wyciągnąć z pudła, a skoro tego nie zrobił, musiał mieć poważny powód. Przyjęła jednak zaproszenie, bo ciekawość czegóż to może od niej chcieć najmłodszy Barosso, nie dała jej w spokoju dokończyć codziennych obowiązków.
- Nie spodziewałem się Ciebie tak szybko. – usłyszała nieco zachrypnięty głos Alexa za swoimi plecami, kiedy został przyprowadzony do sali widzeń przez strażnika. Zanim przyszedł, zdążyła podsłuchać fragment rozmowy Cosme z adwokatem. – Nie mogłaś się doczekać, żeby mnie zobaczyć?
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, Alejandro. – siedziała i z uwagą wpatrywała się w jego (wbrew pozorom) przystojną twarz, by zapamiętać każdy szczegół w jego zachowaniu. – Czego chcesz? – dodała już ostrzejszym tonem, a on mlasnął kilka razy ustami w geście niezadowolenia.
- Radziłbym grzeczniej. – cyniczny uśmiech zagościł na jego niewyparzonej gębie. – To co za chwilę powiem, nie spodoba ci się ani trochę, landryneczko. – ostrzegł, przeciągając dłonią niedbale po jej policzku. Szybko uwolniła się od jego niestosownego dotyku.
- Przejdziesz w końcu do rzeczy czy wolisz, żebym wyszła? – spytała, siłując się z brunetem na spojrzenia.
- Musisz być niewyobrażalnie silną kobietą, skoro tak szybko pozbierałaś się po zniknięciu swojego dziecka. – ni stąd, ni zowąd, rzucił jej prosto w twarz ciekawy jej reakcji. Nadia zbladła. Nic nie odpowiedziała. – Milczysz, a więc to prawda, że niecały rok temu zostałaś matką. – dodał, uśmiechając się złośliwie.
- Jeśli nawet, to nie jest to Twoja sprawa, Alejandro! – odzyskała mowę i krzyknęła, waląc pięścią w stolik. Strażnik drgnął, chcąc wkroczyć do akcji, ale zatrzymała go, podnosząc otwartą dłoń do góry, dającą znać, że to się więcej nie powtórzy.
- A ja myślę, że jednak moja. – odchrząknął znacząco. – Dimitrio wie?
- Nikt oprócz Ignacia nie wie i chciałabym, żeby tak zostało, jasne? – gdyby wzrok zabijał, Alex już by nie żył. – I na jakiej podstawie, do cholery, twierdzisz, że to Twoja sprawa, hę?
- Widzę, że bardzo nie jest Ci na rękę to, że poznałem Twój sekret. – osądził sprytnie, dłonią przeczesując swoje czarne, krótkie włosy. – Dlatego radzę Ci być grzeczną dziewczynką i zdobyć kasę na kaucję, bo inaczej cały świat się o tym dowie, zrozumiałaś? – zagroził. – Nie interesuje mnie, jak to zrobisz. Możesz nawet obciągnąć kilku frajerom na ulicy, ale…
- Jak śmiesz mnie szantażować, Ty gnido?! – rzuciła się w jego kierunku i spoliczkowała go, po czym pięściami zaczęła uderzać w tors podłego szantażysty, który ją obraził.
Jej nagły atak gniewu sprawił, że tym razem strażnik już się nie zawahał i odciągnął brunetkę od więźnia, po czym wyprowadził ją na korytarz i nakazał się uspokoić.
*****
Pół roku wcześniej, 17.02.2004r. – przed zajściem w więzieniu.
Po raz kolejny tego dnia i niezmiennie od czasu porodu, ciągle płakała. Tylko raz trzymała w ramionach swojego synka, którego przez 9 miesięcy nosiła pod sercem i zdążyła pokochać z całej duszy. Bez względu na okoliczności, w jakich został poczęty. Dziecko nie było przecież niczemu winne i ona doskonale to rozumiała. Nawet przez chwilę nie pomyślała wtedy o aborcji, po prostu nie potrafiłaby zabić takiej małej bezbronnej istotki, będącej częścią niej samej.
Siedziała właśnie na szerokim parapecie okna w ośrodku Nacho i zaszklonym wzrokiem błądziła po porozrzucanych dookoła zużytych chusteczkach higienicznych. Oczy miała popuchnięte i zaczerwienione od nieustannej rozpaczy, a depresja z dnia na dzień coraz bardziej się pogłębiała. Wyglądała strasznie. Nie widziała już sensu, by dalej żyć. Nie bez ukochanego synka, który został porwany w dniu swoich narodzin, 14 sierpnia 2003 r., czyli dokładnie pół roku temu. W między czasie w wyniku stresu poważnie zachorowała, ale dzięki trosce Ignacia i opiece pielęgniarki, którą zatrudnił, szybko doszła do siebie. Chociaż chyba jednak wolałaby umrzeć, niż czuć ten niewyobrażalny ból w sercu. Nieraz biegała po okolicy i szukała małego, licząc, że zaraz usłyszy jego płacz i znowu go przytuli, pocałuje… Ale wszystko to było na nic. Policja także była bezsilna wobec zaistniałej sytuacji, dlatego nastolatka po nieudanych próbach poszukiwań zamknęła się w swoim pokoju na piętrze, który Nacho przygotował specjalnie dla niej, by nikt się nie dowiedział o jej stanie i nie wychodziła stamtąd przez wiele tygodni. Dopiero dzisiaj wujkowi udało się ją przekonać, by zeszła na dół i poobserwowała walki dzieciaków. Miał nadzieję, że to poprawi jej nieco nastrój i chociaż na chwilę odciągnie jej myśli od niemiłych wspomnień. Zgodziła się dla świętego spokoju, co jak się później okazało, nie było zbyt dobrą decyzją. Jej obecny stan psychiczny był wręcz doskonałą okazją dla Alejandra Barosso, bo mógł jej wreszcie dokuczyć. Poza tym chciał się popisać przed starszym o rok bratem, Dimitriem, który wpadł się przywitać. Ich relacje nie wykraczały wtedy poza złe, a raczej utrzymywały się na pośrednim poziomie. Miał już skończone 19 lat, a zachowywał się dosłownie jak mały rozpieszczony przez tatusia bachor.
- Hej, landryneczko! – krzyknął wesoło Alex, podbiegając do Nadii. – Przestań się w końcu mazać, są na świecie poważniejsze problemy niż to, że chłopak cię rzucił. – rzucił ciętą ripostą, zaśmiewając się pod nosem. Zapłakana młoda dziewczyna spojrzała na niego z ukosa.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Barosso. – niemal wypluła z siebie te słowa przez zaciśnięte zęby, wierzchem dłoni ocierając z policzków łzy.
- A może miałabyś ochotę się zabawić, słonko? – złożył jej niemoralną propozycję, ocierając się ramieniem o jej drżące ciało.
- Dość tego! – nagle oboje usłyszeli czyiś podniesiony głos. Nadia przyrzekłaby, że to Alex krzyknął, gdyby w tym momencie nie stał on tuż u jej boku i nie miał rozwartej buzi z zaskoczenia. – Zostaw ją i idź wyżywać się na kimś innym! Nie widzisz, że ona cierpi, idioto? – wysoki mężczyzna zwrócił się do swojego brata, po czym objął ramieniem roztrzęsioną nastolatkę. – Nie przejmuj się nim. Jestem Dimitrio, a Ty?
Powróciła myślami do rzeczywistości i już miała pewność. To Alejandro chciał ją zabić, a nie Dimi! On by tego nie zrobił, nie miał powodów, a Alex i owszem! Poza tym w obu przypadkach usłyszała z jego ust zwrot „landryneczko”, a w czasie napadu padło dokładnie to samo słowo. Dimitrio nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób. Nadia więc nie miała już żadnych wątpliwości co do tożsamości tego typa spod ciemnej gwiazdy i postanowiła się na nim zemścić. Zaczęła nawet myśleć nad ucieczką ze szpitala, by pokazać mu, gdzie raki zimują, ale od czegóż to miała prawo wypisania się na własne żądanie? Skorzystała więc z tegoż przywileju i już po niecałej godzinie opuściła mury kliniki, z ulgą wdychając do nozdrzy świeże powietrze. Jej organizm nadal był osłabiony (straciła przecież dużo krwi), ale nie zamierzała spędzić kolejnej nocy w tym okropnym miejscu, czekając, aż Alex przyjdzie udusić ją poduszką. Zresztą nigdy nie lubiła szpitali i nie dlatego, że miała złe wspomnienia, ale po prostu od samego zapachu w korytarzu ją mdliło. Ruszyła przed siebie, zauważając ze zdumieniem, że zamiast w kierunku firmy Grupo Barosso, zmierzała wprost do zamku Cosme Zaluagi. Może to nawet lepiej? Nie była w najlepszej formie na spotkanie oko w oko ze swoim wrogiem, a nie chciała dać mu żadnego rodzaju satysfakcji. Postanowiła więc, że rachunki rozliczy z nim później. Teraz musiała podziękować człowiekowi, który uratował jej życie…
Stanęła u wrót bramy, podtrzymując się jej jednego szczebla, by nie stracić równowagi i nagle zobaczyła jak biały kot ociera się o furtkę, miaucząc przy tym słodko. Schyliła się lekko, chcąc pogłaskać puszystego zwierzaka, a ten nawet nie protestował. Chyba ją polubił. Nadia poczuła silny zawrót głowy, co spowodowało, że upadła, ale nie straciła przytomności. Podniosła się po chwili, widząc jak brama rozsuwa się przed nią, zapraszając do środka.
- Nadia? – usłyszała głos Ariany, która wyszła na zewnątrz. – Nie powinnaś być teraz w szpitalu? – zapytała zatroskana.
- Powinnam. – odparła krótko, po czym dodała. – Ale musiałam tutaj przyjść.
- Słyszałam, co się stało. – westchnęła szatynka. – Wejdź ze mną do środka. Chyba nie czujesz się najlepiej. – osądziła, patrząc na bladą jak ściana twarz Nadii i chwytając ją pod ramię. Przyjście aż tutaj okazało się zbyt dużym wysiłkiem i kobieta szybko traciła siły.
Cosme w mgnieniu oka znalazł się w korytarzu, dołączając do obu kobiet.
- O mój Boże... – wyrwało mu się.
Od razu zauważył kiepski stan Nadii, który poruszył jego serce do głębi i zaniepokojony przejął nad nią opiekę. Kazał Arianie pójść zaparzyć gorącej herbaty z cytryną dla swojego gościa, a sam zaprowadził brunetkę do salonu i posadził na kanapie. Nie zamierzał pytać, jak się czuła. I bez tego to wiedział.
- Dziękuję. – powiedziała niespodziewanie, przerywając niezręczną ciszę. – Dziękuję za to, co Pan dla mnie zrobił. – kontynuowała. – To naprawdę… niezwykłe. Nigdy nie zapomnę, że uratował mi Pan życie, narażając przy tym samego siebie. Jeszcze raz dziękuję.
Patrzył na nią przez chwilę w ciszy, jakby szukał w jej oczach odpowiedzi na pytanie, które z kolei jego dręczyło od kilku dni. Dlaczego ona tak zaciekle broniła El Miedo i to własnym ciałem? Nie wiedział, a im dłużej się zastanawiał, tym bardziej było to dla niego niejasne. Teraz jednak nie chciał zgłębiać tej tajemnicy, choćby z szacunku dla chorej.
- Nie mogłem postąpić inaczej. – odezwał się w końcu, uśmiechając się blado.
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:23:54 27-07-18, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:20:21 07-09-14 Temat postu: |
|
|
77. LIA
W życiu można uciec od wszystkiego z wyjątkiem samego siebie, ale ucieczka przed walką jest o wiele gorsza od przegranej. O ile klęska może stać się źródłem doświadczenia i nauką, o tyle ucieczka daje tylko jedną możliwość. Głosić zwycięstwo naszego wroga.
Przez całą drogę powrotną do ośrodka kotłowały jej się po głowie te słowa. Wiedziała, że Christian ma rację, a ona nie chciała ponieść klęski i pozwolić na to, by przeszłość ją dopadła i zniszczyła. Przez całe życie walczyła, o wszystko i na każdym kroku. Zbyt wiele czasu i wysiłku kosztowało ją by stać się tym kim była dzisiaj i nie mogła się poddać. Nie teraz. Nie mogła pozwolić by matka, nawet zza grobu, znów zniszczyła to co Lia starała się na nowo zbudować. Musiała stawić czoła przeszłości i to z podniesioną głową, nawet jeśli to cholernie trudne, a takie właśnie było. Przez tyle lat wciąż bolało, mimo iż starała się tego po sobie nie pokazać. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu, chciała wyrzucić z siebie to wszystko co ją dręczyło. Powiedzieć komuś o swojej przeszłości i poczuć ulgę. Była gotowa to zrobić, ale ostatecznie coś ją jednak zablokowało. Po raz kolejny schowała się w swojej skorupie, jak mała zlękniona dziewczynka, choć zawsze robiła wszystko by przestać nią być. Nie chodziło o to, że obok niej w tamtej chwili siedział Christian. Problem leżał w niej, gdzieś głęboko w sercu i bała się, że nie będzie umiała się nigdy przełamać. A on po prostu był. Siedział obok niej i cierpliwie czekał. Sprawiał, że Lia czuła się bezpiecznie, bez względu na to jak absurdalne to mogło się wydawać, biorąc pod uwagę, że niewiele o sobie wiedzieli. Jednak Christian emanował czymś takim….. nawet nie wiedziała jak to nazwać, ale utorował sobie do niej drogę, właściwie niewiele przy tym robiąc. Rzadko kogokolwiek do siebie dopuszczała, szczerze mówiąc pomijając Ignacia, nigdy tego nie robiła. Trzymała się na dystans uznając, że tak będzie lepiej. W przypadku Suareza jej zasady poszły w łeb i nie wiedziała co o tym myśleć. Jak widać los lubił płatać jej figle, bo choć o to nie prosiła, zyskała prawdziwego przyjaciela, dla którego ona sama była w stanie wiele zrobić.
Gdyby ktoś kilka lat temu jej powiedział, że sam Suarez stanie się dla niej kimś tak bliskim, pewnie popukałaby się w czoło. Tak samo zresztą, by nie uwierzyła, że kiedykolwiek wróci jeszcze do Valle de Sombras. Miasta, z którego zawsze chciała uciec, bo niewiele dobrego ją tu spotkało. Nie żałowała jednak. Tym bardziej kiedy mogła poczuć się komuś potrzebna i na coś się przydać. Po dziś dzień pamiętała słowa matki, która niejednokrotnie jej powtarzała, że do niczego się nie nadaje. Kiedy ktoś wmawia ci coś, przez tyle lat, siłą rzeczy, sam zaczynasz w to w końcu wierzyć, nawet jeśli niewiele mają wspólnego z prawdą. Miała nadzieję, że Christian wiedział, że może na nią liczyć w każdej sytuacji, czy to w sprawie zaginięcia siostry, czy po prostu by zwyczajnie porozmawiać.
Z rozmyślań ocknęła się dopiero kiedy Christian zaparkował swoje Suzuki pod ośrodkiem. Zsiadła bez słowa i objęła się ramionami, bo zaczynało jej się robić nieprzyjemnie zimno od doszczętnie przemoczonego ubrania. Nadal miała na sobie jego kurtkę, ale i ona niewiele już dawała. Musiała wziąć ciepły prysznic i przebrać się w suche rzeczy. Christian zsiadł z motoru i uśmiechnął się mierząc ją rozbawionym spojrzeniem.
- Chodź zmokła kuro, bo mi się jeszcze przeziębisz – odezwał się kierując się powoli do wejścia. Lia zmrużyła oczy i pokazała mu język.
- Spadaj Suarez z tymi swoimi komplementami – odparła udając poważną, choć jej oczy znów zaczęły się uśmiechać. Wyminęła go szybko i weszła do środka, nawet się nie odwracając. Słyszała tylko jak Christian chichocze za jej plecami. Kiedy miała zamiar wejść po schodach na górę do swojego pokoju, coś, a raczej ktoś przykuł jej uwagę. Zatrzymała się i stanęła w otwartych w tej chwili drzwiach do sali treningowej.
- Co jest? – zapytał podążając za jej spojrzeniem - Chcesz pogadać z Nacho? – zapytał Christian stając tuż obok niej. Lia jednak pokręciła głową.
- Nie teraz – westchnęła zakładając mokre włosy za ucho – ale muszę się z kimś przywitać – dodała uśmiechając się łagodnie – chodź – kiwnęła na niego i nie czekając na odpowiedź weszła do sali mijając po drodze kilkoro trenujących dzieciaków. Kiedy podeszła do jednego z worków treningowych wiszących w samym kącie sali, niemal natychmiast wlepiły się w nią duże ciemne oczy.
- Cześć Miguel – rzuciła uśmiechając się szeroko i wyciągając dłoń w jego stronę. Chłopiec bez zastanowienia wyszczerzył się od ucha do ucha i odruchowo przywitał się z nią, tak jak to dzieciaki w tym miasteczku mają w zwyczaju. Lia pamiętała to z czasów kiedy jeszcze sama była dzieckiem, było to coś na kształt przybicia piątki, z tym, że później przesunęli dłonie, chwycili się za palce i skończyli na przybiciu tak zwanego „żółwika”.
- Dawno Cię nie widziałem, myślałem, że już nie przyjdziesz – przyznał ze smutkiem drapiąc się po policzku. Odrzucił ruchem głowy przydługą, lekko wilgotną od wysiłku grzywkę, po czym zerknął gdzieś za nią na idącego w ich kierunku Christiana.
- Przecież obiecałam, że będę wpadać, a ja dotrzymuję słowa – przyznała mrugając do niego i odwracając się do Suareza z uśmiechem – znasz Miguela? – zapytała, a Christian kiwnął lekko głową i uśmiechnął się ciepło.
- Można tak powiedzieć – przyznał zerkając na nią przelotnie i podając chłopakowi dłoń – nie miałem okazji się przedstawić, Christian – dodał. Miguel pewnie podał mu dłoń po czym uścisnął mocno uśmiechając się szeroko i patrząc na Lię wielkimi oczami.
- To wy się znacie – bardziej stwierdził niż zapytał patrząc na Suareza z nieskrywanym podziwem w brązowych oczach, przypominając sobie to jak kilka dni temu Suarez okładał worek treningowy. Lia uśmiechnęła się do siebie na ten widok, bo kiedy była w jego wieku, sama patrzyła na Christiana tak samo.
- No wiesz….. – zaczęła podchodząc do Miguela, przykucnęła przy nim i uśmiechnęła się promiennie – Christian to takie moje małe guru bokserskie, ale lepiej nie mówmy o tym głośno, bo mu jeszcze woda sodowa uderzy do głowy – powiedziała cicho, zakrywając dłonią usta jakby zdradzała chłopcu jakąś wielką tajemnicę. Zerknęła na Suareza i uśmiechnęła się zalotnie, wiedząc doskonale, że słyszał każde jej słowo. Christian parsknął wesołym śmiechem i pokręcił głową z rozbawieniem wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Co ci się stało w ręce? – zapytał po chwili Miguel marszcząc brwi i patrząc podejrzliwie w stronę Christiana. Lia spuściła wzrok wlepiając go w poobcierane kostki. Wyprostowała dłoń, krzywiąc się lekko z bólu, po czym zacisnęła ją znów w pięść.
- Nic takiego – odparła uśmiechając się uspokajająco – do wesela się zagoi – zapewniła nonszalancko mierzwiąc mu włosy dłonią w czułym geście. Wtedy dostrzegła w oczach Miguela cień smutku. Zamyślił się nad czymś i zagryzł policzek od środka – o co chodzi? – zapytała łagodnie Lia marszcząc brwi. Kiedy nie odpowiedział ujęła delikatnie jego podbródek zmuszając by spojrzał jej w oczy – no mów – zachęciła spokojnie.
- No bo….. – zaczął niepewnie i spojrzał najpierw na Christiana a później znów na Lię. Podrapał się po nosie i westchnął cicho – czy tej pani…. Nadii…… nic się nie stało? – zapytał wpatrując się w blondynkę z nadzieją. Lia uniosła pytająco brew i przeniosła zdumiony wzrok na Christiana.
- Skąd wiesz jak ma na imię? – odezwał się Suarez wpatrując się w niego wyczekująco. Miguel wzruszył ramionami.
- Była tu wczoraj – wyjaśnił pospiesznie – podeszła do mnie kiedy trenowałem, sama mi powiedziała, że ma na imię Nadia – wytłumaczył wzdychając ciężko – była bardzo miła, a później stało się to wszystko tam na zewnątrz – powiedział pociągając nosem i pocierając czoło w zakłopotaniu – widziałem tylko jak leży na ziemi, bo ktoś odepchnął mnie od okna – dodał krzywiąc się przy tym z goryczą. Lia ścisnęła nasadę nosa i odetchnęła głęboko, a w tej samej chwili obok niej kucnął Christian. Spojrzał chłopcu w oczy i uśmiechnął się w ten swój uroczy sposób, że nie można było nie odwzajemnić uśmiechu.
- Nie martw się Miguel, nic jej nie jest. Co prawda trafiła do szpitala, ale byłem u niej dzisiaj i czuje się już dobrze. Na pewno niedługo wyjdzie i może znów cię odwiedzi – powiedział mrugając do chłopca i uśmiechając się szczerze. Miguel odetchnął z ulgą i również się uśmiechnął.
- Fajnie – rozpromienił się i poprawił niesforne kosmyki, które opadły mu na czoło. Zerknął na Lię, a później przeniósł wzrok na jej dłonie zagryzając policzek od środka – tata mi zawsze powtarza, że mężczyzna jest od tego, żeby dbać o kobietę – powiedział z łobuzerskim błyskiem w oku patrząc na Christiana. Suarez uniósł pytająco brwi nie bardzo rozumiejąc o co chodzi, ale kiedy Miguel wskazał ruchem głowy ręce Lii, chyba pojął w czym rzecz, bo wyszczerzył się jak dziecko.
- Twój tata ma całkowitą rację – odparł spoglądając na Lię, która patrzyła na niego z wymownie uniesioną brwią, a jej oczy zdawały się mówić „co ty nie powiesz?”.
- To dlaczego o nią nie dbasz? – zapytał krzyżując ręce na piersi i wpatrując się w niego wyczekująco. Christian z całych sił powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć gromkim śmiechem, tym bardziej kiedy Lia zagryzła dolną wargę i spuściła głowę ukrywając swoje rozbawienie.
- Wiesz …. Niektóre kobiety już tak mają, że udają twardzielki i nie pozwalają o siebie zadbać – wyjaśnił starając się by to zabrzmiało poważnie, choć cały czas powstrzymywał się od śmiechu. Lia łypnęła na niego starając się ze wszystkich sił by wyglądało to groźnie, ale ostatecznie parsknęła tylko śmiechem i w odwecie klepnęła Christiana w ramię.
- Ej…..czego Ty go uczysz, co? – zapytała kręcąc głową z dezaprobatą po czym wstała.
- A co, nie mam racji? – zapytał uśmiechając się łobuzersko. Lia prychnęła pod nosem.
- Znaleźli się macho – burknęła po czym delikatnie pchnęła Christiana w stronę wyjścia z sali – zmiataj stąd, koniec lekcji życia – zażartowała czym wywołała tylko jego cichy męski chichot – a ty wracaj do trenowania – zwróciła się do Miguela, który tylko szczerzył się od ucha do ucha po czym wzruszył ramionami i pomachał Lii na odchodne.
- Swoją drogą, guru bokserskie? – zapytał Christian z zawadiackim uśmiechem odwracając się do Lii i patrząc jej w oczy. Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami i weszła po schodach na górę.
- Wiedziałam, że z całej tej wymiany zdań, tylko to zapadnie Ci w pamięci – stwierdziła kierując się korytarzem do swojego pokoju, który kiedyś przygotował dla niej Nacho.
- No, nie tylko to – potarł kark nadal się szczerząc – ale sama rozumiesz, nie co dzień słyszę coś podobnego – dodał. Lia odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła zalotnie.
- Nie udawaj, że jesteś taki skromny, sam mi dzisiaj powiedziałeś, że nie tylko w prawieniu kobietom komplementów jesteś mistrzem, czyż nie? – zapytała przekrzywiając głowę i przystając przed drzwiami pokoju. Christian oparł się ramieniem o ścianę i uśmiechnął zadziornie wpatrując się w nią z błyskiem w oku.
- Żebyś wiedziała – odparł, na co Lia prychnęła pod nosem i wzruszyła ramionami.
- Ty i to Twoje nadmuchane ego – rzuciła wesoło po czym weszła do pokoju. Christian zachichotał podążając za nią. Zamknął cicho drzwi i rozejrzał się po skromnie urządzonym [link widoczny dla zalogowanych]. Właściwie prócz łóżka, niewielkiego stolika, dwóch krzeseł i czegoś na kształt komody z półkami, nie było tu nic. Nie mówiąc już o jakimkolwiek zdjęciu, pamiątce z dzieciństwa czy jakiś osobistych szpargałów, które nadałby temu miejscu osobisty charakter. Christian dostrzegł jedynie stare wydanie „Przeminęło z wiatrem” leżące na komodzie, szkicownik na stoliku oraz jego koszulkę leżącą na półce i złożoną w idealną kostkę. Uśmiechnął się w duchu, ale nie powiedział słowa. W pokoju panował tu nieskazitelny porządek i ład, ale nie było w tym pokoju jej samej. Nie czuć było ręki Lii, zupełnie jakby nie chciała się przywiązywać, nawet do tego miejsca, które traktowała jak swój dom. Spojrzał na nią kiedy podeszła do okna, oparła się dłońmi o parapet i wyjrzała oddychając głęboko. Odchrząknął cicho przerywając ciszę między nimi.
- Powiesz mi jak to było z tym wypadkiem Damiana? – odezwał się po chwili. Lia westchnęła spoglądając w tylko sobie wiadomym kierunku.
- Zadzwonił do mnie dzisiaj rano i powiedział, żebym nie szukała go w studiu, bo leży w szpitalu. Pojechałam do niego, ale nie chciał się przyznać do tego, że to była próba zabójstwa – zerknęła przelotnie przez ramię na Christiana, który teraz stał oparty biodrami o komodę i z rękami założonymi na piersi – kiedy w końcu wymusiłam na nim by powiedział co się naprawdę stało, przyznał, że kiedy wracał ze studia do domu, zauważył jak jedzie za nim samochód. Zanim się zorientował, że coś się dzieje, tamten kierowca próbował go zepchnąć z drogi, aż w końcu Damian wylądował na drzewie – dokończyła na jednym wydechu przeczesując włosy palcami i odwracając wzrok do okna. Odetchnęła głęboko przymykając oczy.
- Pamięta jaki to był samochód? – zapytał Christian uważnie jej się przyglądając. Skinęła głową i krzyżując ramiona na piersi odwróciła się w jego stronę.
- Powiedział tylko, że to był czarny SUV, nic więcej nie pamięta – przyznała niepewnie patrząc na Suareza i przygryzając policzek od środka. Christian przesunął dłońmi po zmęczonej twarzy i westchnął ciężko.
- Przynajmniej coś wiemy – stwierdził cicho i spojrzał jej w oczy – a co z nim? – dodał po chwili, a Lia odwróciła wzrok mrugając kilkakrotnie by odgonić napływające znów do oczu łzy.
- Lekarze stwierdzili uraz kręgosłupa, ale mówią, że rehabilitacja pomoże mu wrócić do zdrowia – rzuciła nawet na niego nie patrząc i zaciskając dłonie w pięści.
- Hej…. Co jest? – zapytał Christian z troską, a chwilę później poczuła jak staje tuż obok. Ujął ją za podbródek i zmusił by spojrzała mu w oczy.
- Nie powinnam była prosić go o pomoc – wydusiła z siebie cicho, przymykając oczy – to co się stało to po części moja wina – wyszeptała ukrywając spojrzenie za wachlarzem długich rzęs. Christian westchnął i kciukiem otarł jedną samotną łzę spływającą jej po policzku.
- To nie Twoja wina, mógł odmówić i zostawić tą sprawę – powiedział rozsądnie i w innych okolicznościach Lia pewnie przyznałaby mu rację. Pokręciła bezradnie głową i siorpnęła nosem – Lia….. – dziewczyna uniosła zaszklony wzrok i mocno przygryzła dolną wargę modląc się by znów się nie rozpłakać.
- Problem w tym Christian, że on by mi niczego nie odmówił – wyznała, a kiedy Suarez zmarszczył brwi nie rozumiejąc zupełnie nic z tego co usłyszał, potarła w zakłopotaniu czoło – on się we mnie zakochał – przyznała bezradnie, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi uniosła sarnie oczy wlepiając je w zdumionego Suareza. Przeczesał włosy palcami zaciskając szczękę.
- Nie miałem pojęcia …. – odparł spoglądając jej w oczy niepewnie – czy ty….. – nie dokończył, bo Lia doskonale wiedziała o co pyta. Pokręciła energicznie głową.
- To dobry kolega, ale nic poza tym i on dobrze o tym wie – wyjaśniła naciągając nerwowo rękawy bluzy na dłonie jakby w tej chwili pragnęła się zwyczajnie schować – on ma siostrę z małym dzieckiem, powinien o nich pomyśleć przede wszystkim – wyrzuciła sobie przecierając twarz dłońmi – mam nadzieję, że mnie posłucha, zabierze ją i wyjedzie. Dla własnego dobra – dodała rozsądnie wycierając mokre od łez policzki. Christian przez chwilę w milczeniu jej się przyglądał, a kiedy żadne z nich się nie odezwało, Lia odepchnęła się od okna i podeszła do komody – wezmę prysznic i ogarnę się, bo pewnie wyglądam żałośnie – bąknęła pod nosem starając się zmienić temat. Nie chciała dłużej o tym rozmawiać. Uznała, że dobrze by poznał całą prawdę, ale roztrząsanie po raz kolejny dzisiejszego dnia, tej sprawy, nie miało najmniejszego sensu. Ona i tak będzie czuła się winna, bez względu na to co Christian jej powie. On jednak w mig zorientował się, że temat Damiana został właśnie zakończony i nie zamierzał niczego więcej wyciągać od Lii. Wiedział, że miała wyrzuty sumienia, ale taka już była. Rzucanie kolejnych banalnych słów, nic by tu nie zmieniło, a on sam nawet nie wiedział co ma jej powiedzieć. Najlepiej więc uszanować jej decyzję i odpuścić przynajmniej na razie. Uśmiechnął się delikatnie i podszedł do małego stolika.
- Powiedziałbym raczej, że uroczo – rzucił nonszalancko zerkając na leżący przed nim szkicownik – mogę? – zapytał wskazując na niego kiedy Lia się odwróciła. Zagryzła wargę jakby nad czymś się zastanawiała.
- Właściwie to nikomu nie pokazuje swoich prac – przyznała powoli zmierzając w jego stronę. Kiedy bez słowa spoglądał jej w oczy czekając cierpliwie na jej decyzję, ostatecznie pokiwała głową na zgodę. Uśmiechnął się lekko i otworzył szkicownik przeglądając kolejne rysunki wykonane ołówkiem.
- Masz talent – powiedział z uznaniem zerkając na nią kątem oka. Lia wzruszyła ramionami chowając dłonie do kieszeni dżinsów.
- Profesorowie z uczelni też tak mówili – odparła uśmiechając się delikatnie do swoich wspomnień z czasów studenckich.
- Może ja też się kiedyś doczekam własnego portretu, co? – zapytał z figlarnym uśmiechem chcąc rozładować napiętą atmosferę panującą w pokoju. Kiedy chciał przerzucić kolejny rysunek, Lia przełknęła ślinę po czym wyciągnęła dłoń i zamknęła szkicownik. Wolała, żeby jednak kolejne jej „dzieło” nie ujrzało światła dziennego. Przynajmniej jeszcze nie teraz i na pewno nie przed Christianem. Uniosła wzrok i uśmiechnęła się tajemniczo.
- A kto powiedział, że już się nie doczekałeś – odparła zabierając szkicownik i chowając go do szuflady w komodzie, gdzie miała nadzieję, był bezpieczny. Christian uniósł pytająco brew i wyszczerzył się jak małe dziecko.
- A doczekałem się? – zapytał z łobuzerskim błyskiem w oku. Lia w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Zanim jednak Suarez zdążył ponownie się odezwać i pociągnąć temat dalej, rozdzwonił się jego telefon. Sięgnął do kieszeni spodni i zerknął na wyświetlacz.
- Przepraszam – rzucił uśmiechając się ze skruchą – odbiorę na zewnątrz – dodał po czym wyszedł z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Lia westchnęła i przeczesała włosy palcami. Musiała jak najszybciej doprowadzić się do porządku, zanim znów pokaże się ludziom. Zgarnęła z komody swoje ubrania i skierowała się do łazienki na korytarzu. Po piętnastu minutach, po ciepłym prysznicu, ubrana w dżinsy oraz beżowy ażurowy sweterek i z obandażowanymi już dłońmi weszła do swojego pokoju, ale nie zastała tam Christiana. Uznała, że pewnie cały czas rozmawia na zewnątrz. Skierowała się chodami na dół, rozejrzała po wszystkich salach, ale nigdzie go nie było, więc zdecydowała, że wyjdzie z budynku. Swobodnym krokiem obeszła ośrodek i rozejrzała się dookoła ze zmarszczonymi brwiami, starając się dostrzec wśród drzew sylwetkę Suareza. Kiedy miała się wycofać i poszukać go znów w ośrodku dostrzegła jak coś porusza się za jednym z drzew. Ruszyła w tamtą stronę, a kiedy jej oczom ukazał się Christian oparty swobodnie o pień i palący fajka, uniosła wymownie brew. Podeszła do niego i bezceremonialnie wyjęła mu papierosa z dłoni, rzuciła na ziemię i przydeptała butem.
- Nie mówił ci nikt, że palenie szkodzi? – zapytała krzyżując ręce na piersi. Christian wzruszył obojętnie ramionami wypuszczając ostatnią strużkę dymu z płuc.
- Gdzieś słyszałem – odparł uśmiechając się krzywo i zerkając na nią z ukosa.
- A że śmierdzący dymem faceci wcale nie są seksowni? – rzuciła z dezaprobatą. Christian uśmiechnął się półgębkiem.
- Tego nie słyszałem – zażartował zaglądając jej w oczy – a czyja to teoria? – zagadnął wsuwając dłonie w kieszenie dżinsów.
- Moja – odparła uśmiechając się słodko – nie znoszę palących facetów.
- Zapamiętam – rzucił mierząc ją uważnym spojrzeniem. Lia przewróciła teatralnie oczami na te słowa i podeszła bliżej.
- Poważnie Christian, nie masz się czym truć tylko tym gównem? – zapytała patrząc na niego karcąco – ile tego świństwa jeszcze masz w kieszeniach? – Christian uśmiechnął się w ten swój wyćwiczony uroczy sposób i wzruszył ramionami udając, że nawet nie wie.
- Na mnie te gierki nie działają Suarez. Dawaj resztę fajek – rzuciła całkiem poważnie wyciągając przed siebie otwartą dłoń. On jednak wcale się nie ruszył, stał i patrzył na nią z niemym wyzwaniem w oczach – mam zabrać ci je siłą? – zapytała bojowo.
- A odważysz się? – zagadnął zadziornie unosząc znacząco brew i uśmiechając się cwano.
- Przekonajmy się – zmrużyła oczy nie chcąc dać za wygraną – Christian ja nie żartuję, oddaj to badziewie – dodała hardo a kiedy nawet się nie odezwał spojrzała mu głęboko w oczy – proszę – powiedziała wpatrując się w niego tym razem z troską. Mogła się tu z nim bawić w przepychanki, dyskutować, albo nawet nawrzeszczeć, ale nie o to jej chodziło. W tej chwili naprawdę jej zależało, by rzucił to draństwo. Przede wszystkim dla siebie. Christian po dłuższej chwili westchnął ciężko i całkiem skapitulował. Rozwaliła go na łopatki kiedy uparcie wpatrywała się w niego wielkimi sarnimi oczami, więc wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i podał jej z krzywym uśmiechem.
- Zadowolona? – zapytał łagodnie, a kiedy uśmiechnęła się triumfalnie, parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Do czego to dochodzi. Uniósł wzrok i zapatrzył się gdzieś w tylko sobie znanym kierunku przed sobą. Przez chwilę oboje stali tak w milczeniu. Lia schowała paczkę papierosów do tylnej kieszeni spodni i wlepiła spojrzenie w zamyślonego Suareza. Widać było, że jest zmęczony tym co się ostatnio działo i wcale się temu nie dziwiła. Miał naprawdę sporo na głowie, ale przede wszystkim chciał znaleźć siostrę. Nie wiedziała czy powinna pytać, bo to nie była przecież jej sprawa. W tej chwili jednak nie miała nic Dos tracenia. Zagryzła niepewnie dolną wargę i nie odrywając od niego oczu, zapytała cicho.
- Christian, dlaczego właściwie przez tyle lat nie kontaktowałeś się z Laurą? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:01:13 07-09-14 Temat postu: |
|
|
78. CHRISTIAN
– Znowu paliłeś – rzuciła oskarżycielsko, marszcząc brwi, gdy po porannym joggingu miał zamiar przywitać ją całusem. – Nie rozumiem po co każdego ranka biegasz, skoro zabijasz się tym świństwem – jęknęła niezadowolona, krzyżując dłonie na piersiach w geście protestu.
Christian wzruszył ramionami i uśmiechnął się półgębkiem. Będąc pewnym, że tym razem, jak to już miało miejsce wiele razy, też skończy się na gadaniu, ponownie pochylił się nad nią, ale tym razem Kylie była nieugięta.
– Wróć, gdy wywietrzejesz – rozkazała, odwracając się o niego bokiem i palcami wskazując drzwi. – I zapomnij o całowaniu, nie mówiąc już o czymkolwiek więcej, dopóki nie przestaniesz truć się tym gównem…
Uśmiechnął się krzywo na to wspomnienie i spojrzał na Lię, która niesturdzenie wpatrywała się w niego, jakby spojrzeniem chciała wymusić na nim właściwą decyzję.
– Zadowolona? – spytał, a gdy uśmiechnęła się triumfalnie, sam również się uśmiechnął i pokręcił głową z niedowierzeniem. Po śmierci Kylie, nie sądził, że ktokolwiek, kiedykolwiek będzie miał na niego taki wpływ. Że jeszcze będzie mu w życiu na kimś zależało. Tymczasem Lia znienacka, bez pytania o zgodę, wkroczyła do jego zamkniętego do tej pory dla innych świata, a on nie wyobrażał teraz sobie, by kiedykolwiek miała go opuścić. Był jeszcze Leo, na którego wiedział, że może liczyć w każdej sytuacji, ale Lia już samą swoją obecnością dawała mu wsparcie, siłę i nadzieję, których tak potrzebował. Wiedząc jednak, że sytuacja robi się zdecydowanie bardziej niebezpieczna niż początkowo zakładał, nie mógł dłużej ryzykować. Gdyby coś stało jej się przez niego, nie wybaczyłby sobie tego do końca życia.
– Christian, dlaczego właściwie przez tyle nie kontaktowałeś się z Laurą? – spytała, wyrywając go z rozmyślań. Spojrzał na nią, uśmiechając się niewyraźnie i wsunął dłonie w kiesznie ciemnych jeansów.
– To skomplikowane – mruknął, wymijająco.
– Mamy mnóstwo czasu – powiedziała łagodnie, ale stanowczo, a on wiedział już, że nie ustąpi. Była uparta, tak jak on. Przymknął na chwilę powieki i zrobił głęboki wdech.
– Mój ojciec… – zaczął, ale zaraz urwał, jakby zastanawiał się czy to dobry pomysł, by mówić jej o wszystkim. Wypuścił powietrze z ust i spojrzał na nią niepewnie. Nie lubił mówić o sobie. Poza tym naprawdę nie chciał jej tym wszystkim obarczać, miała przecież dość własnych problemów, o których nie chciała mówić, a o które on nie zamierzał wypytwać, ale jeśli dzięki jego historii zrozumie, dlaczego powinna trzymać się od niego z daleka, to musi się przemóc. – Kiedy z Laurą byliśmy dziećmi, ojciec był dla nas prawdziwym wzorem, pod każdym względem. Długo żyłem w przekonaniu, że był idealnym mężem i ojcem. Lali może nawet nie zdążyła tego dostrzec, ale z czasem coś w jego zachowaniu zaczęło się zmieniać. Stał się bardziej drażliwy, nerwowy, znikał z domu czasem na całe dnie, tłumacząc się kłopotami w pracy. Gdy nie zjawił się na urodzinach matki, zapytałem ją czy ojciec kogoś ma. Zaprzeczyła gwałtownie, zbyt gwałtownie, ale wyrazu jej twarzy w tamtej chwili nie zapomnę do końca życia…
– Skąd, chiquito! Co też ci przyszło do głowy? – spytała, uśmiechając się, ale uśmiech nie docierał do jej oczu, w których oprócz wciąż bezgranicznej i bezwarunkowej miłości do ojca, zobaczył niepokój i jakieś ukłucie żalu.
Wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od jej napiętej twarzy.
– Martwię się – powiedział, zajmując miejsce przy kuchennym stole. – Ojciec zachowuje się ostatnio jakoś inaczej.
– Wydaje ci się – zbagatelizowała Isabel. – Po prostu ma teraz więcej pracy – dodała, obejmując go ramieniem i całując w czubek głowy. – Idź po Laurę, zaraz podam obiad…
Westchnął cicho i znów zrobił głęboki wdech. Spojrzał na Lię przez ramię i uśmiechnął się blado, robiąc kilka kroków do przodu, w stronę złamanego drzewa, na którym po chwili usiadł.
– Jakieś trzy miesiące później, dzień przed wigilią zapukała do nas policja, informując, że musimy zidentyfikować ciało – urwał, pochylając się do przodu i ściakając dłońmi nasadę nosa. Oprócz szumu otaczających ich drzew, którymi łagnie kołysał waitr, słyszał tylko bicie własnego serca. Myślami znów był z roztrzęsioną matką w kostnicy.
– Słyszałam jakieś plotki – powiedziała cicho Lia, kładąc swoje dłonie na jego ramionach i starając się delikatnie rozmasować napięte mięśnie.
– To nie były plotki, Lia – odparł cicho. – Ojciec miał doszczętnie zmiażdżoną czaszkę. Nie byliśmy w stanie rozpoznać go po twarzy. Gdyby nie obrączka z wygrawerowanymi inicjałami i datą ślubu i charakterystyczne znamię, które miał pod lewą łopatką… – zamilkł i zrobił głęboki wdech, prostując się i opierając ramiona i głowę o miednice i brzuch stojącej tuż za nim Lii. – Musiałem wyjechać, znaleźć jakąś pracę, żeby utrzymać matkę i Laurę. Obiecałem sobie wtedy, że kiedyś pomszczę ojca i oczyszczę jego imię, ale kiedy dowiedziałem się, że przy jego ciele znaleziono zdechłą rybę, z plikiem banknotów w pysku i wtedy zmieniły się moje priorytety. Zrozumiałem też dlaczego policja tak szybko zamiotła sprawę pod dywan – dodał, uśmiechając się gorzko. – Ojciec był w mafii. Jego śmierć była karą za zdradę tajemnic organizacji, a policja nie zamierzała mieszać się w mafijne porachunki. Chcąc się zemścić i znaleźć mordercę, musiałem się jakoś dostać do tego światka. Udało mi się szybciej niż myślałem, a to oznaczało, że musiałem zupełnie uciąć kontakty z Laurą. Nie mogłem mieć słabych stron, dać im czegoś, czym mogliby mnie szantażować. Chciałem ją tylko chronić. Wierzyłem, że jeśli nie będę się z nią kontaktował, będzie bezpieczna, bo nikt jej ze mną nie powiąże w żaden sposób. Niewiele osób znało moje imię i nazwisko i wiedziało skąd pochodzę. Byłem po prostu El Vengadorem. Nie chciałem, żeby Laura poznała prawde o ojcu, nie chciałem jej w to wszystko mieszać. Matka domyśliła się wszystkiego, a Laura usłyszała naszą kłótnię, kiedy ostatni raz, osiem lat temu, przyjechałem na święta. Potem, po śmierci matki, Lali wygarnęła mi, że jestem taki sam jak ojciec i nie chce mnie więcej widzieć. Lia…
– Nie Christian – weszła mu w zdanie, gdy przykrył jej dłoń swoją własną. Doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć. – Nie obiecam ci, że będę się trzymała z daleka. To nie jest żadne rozwiązanie i doskonale o tym wiesz, tak samo jak o tym, że sam tego nie udźwigniesz.
– Lia – jęknął zrezygnowany, obracając się przodem do niej i wciąż trzymając jej dłoń w swojej, spojrzał jej w oczy. – To nie jest niewinna zabawa w policjantów i złodzieji ani sensacyjny serial, w którym wszystko zawsze kończy się dobrze.
– Powiedziałam i nie zmienię zdania – zapewniła.
Christian westchnął ciężko, zerkając gdzieś w bok. Nie to chciał usłyszeć. Naprawdę odetchnąłby z ulgą, gdyby powiedziała, że w zaistniałej sytuacji nie chce mieć z nim i tą sprawą nic wspólnego.
– Wiesz kto jest opowiedzialny za śmierć twojego ojca? – spytała po chwili.
Christian spojrzał jej prosto w oczy. Po jego minie widziała, że wie, ale choćby poddała go najbardziej wymyślnym torturom, to i tak niczego jej nie zdradzi.
– Teraz najważniejsza jest Laura – odprał, jakby tamta sprawa nie miała dla niego już żadnego znaczenia, ale przecież wcale tak nie było.
– Powinieneś też myśleć o sobie – upomniała go Lia. – Co z tym mailem, którego dostała Nadia?
– Ludzie, z którymi zadawał się mój ojciec nie załatwiają takich spraw mailem.
– Ale ktoś chciał ją zabić. Może uświadomił sobie, że wiadomość otrzymała niewłaściwa osoba i postnaowił zatrzeć ślady?
Christian uśmiechnął się półgębkiem i zadarł głowę do góry, by spojrzeć jej w oczy.
– Myślę, że te dwie sprawy nie mają ze sobą żadnego związku. Gdy byłem dziś w szpitalu, znalazłem list z pogróżkami kierowany do Nadii. Ona wie kto jej to zrobił i z jakiegoś powodu nie chce go wydać policji.
– A myślisz, że Laurę porwali ci sami ludzie, którzy… – urwała i spojrzała mu w oczy, a tylko wzruszył ramionami.
– Muszę brać pod uwagę każdą opcję – stwierdził.
– Ale w takim razie co wspólnego ma z tym wszystkim Barosso? – zaczęła się zastanawiać. – To nie może być przecież przypadek, że Laura umieściła to nazwisko w liściku.
– A może doszukujemy się w nim czegoś, czego tam nie ma? – odpowiedział pytaniem Christian.
Lia uniosła brwi i przygryzła policzek od środka, zastanawiając się nad czymś.
– Czyżby moja doktor Quinn właśnie zaczęła się przeistaczać w Sherlocka Holmesa? Nawet Diaz mnie tak nie maglował – powiedział rozbawiony po chwili, a kiedy Lia zgromiła go spojrzeniem, uniósł ręce w geście poddania.
– Prosisz się o lanie – stwierdziła z bojową miną, krzyżując dłonie na piersiach.
– Chcesz się bić? – spytał, a ona wzruszyła ramionami, uśmiechając się zaczpnie.
– Gołąbeczki! – zawołał w ich stronę Leo. – Chodźcie szybko, muszę wam kogoś przedstawić.
Lia spojrzała na Christiana marszcząc brwi.
– Gołąbeczki? – spytała.
Christian tylko wzruszył ramionami i uśmiechając się szelmowsko, powoli podniósł się z pnia.
– W końcu widział nas w moim mieszkaniu – szepnął jej do ucha, obejmując ją w talii.
– Czy wam zawsze tylko jedno w głowach? – spytała, zerkając na Chrisitana z ukosa.
– Przeważnie – odparł rozbawiony i pomaszerował przodem. Lia przez chwilę przyglądała mu się uważnie, zastanawiając się jak to możliwe, że w jednej chwili opowiadał o zmasakrowanym ciele ojca, a w drugiej zachowywał się, jak beztroski nastolatek. W końcu ruszyła za nim, a gdy znaleźli się przed ośrodkiem, oboje stanęli jak zamurowani.
– Doktor Santos – powiedzieli równocześnie, wywołując tym u Leo konsternację.
– To wy się znacie? – spytał Snachez, przenosząc zdumiony wzrok z stojącej przy jego boku brunetki, na przyjaciół.
– Margarita – przedstawiała się, wyciągając do obojga dłoń. – Jak ręka? – zwróciła się do Christiana.
– Bywało gorzej. Christian – odparł, z szelmowskim uśmiechem mierząc dziewczynę od stóp po czubek głowy. Leo, który stał za jej plecami, widząc to, wykonał jednoznaczny gest, sugerujący podcięcie gardła.
– Lia – przedstawiła się blondynka, uśmiechając się ciepło. – Wiecie co? Jest tu jedno fajne miejsce, gdzie można potańczyć salsę.
– Salsa! – ucieszył się Leo i klasnąwszy w dłonie zaczął wykonywać dziwne ruchy, które zapewne w jego mniemaniu miały być tańcem.
– Ty może lepiej nie tańcz na trzeźwo – upomniał go rozbawiony Christian.
– Zazdrościsz?
– Czego? – obruszył się Christian. – Tańczę o niebo lepiej. Właściwie to wszystko robię lepiej od ciebie. No co? – spytał, gdy Lia łypnęła na niego podejrzliwie.
– Nic, po prostu chciałabym to zobaczyć.
– To na co jeszcze czekamy?
* * *
Nacho, który stojąc w oknie swojego gabinetu przyglądał się całej scenie, uśmiechnął się do siebie. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, że i Lia i Christian potrzebują odskoczni od nękających ich problemów i cieszył się, że choć przez chwilę będą się dobrze bawić, a Leo… wyglądało na to, że całkiem dobrze znał jego biologiczną córkę, co bardzo go ucieszyło, bo dzięki temu, będzie miał okazję poznać ją bliżej i dowiedzieć się czegoś o jej życiu, a przede wszytkim, przekonać się czy to naprawdę ona.
* * *
Kiedy po kilkunastu minutach znaleźli się w starej gospodzie, Leo od razu porwał Margaritę na parkiet, a Lia i Christian usiedli przy barze.
– Co pijesz? – spytał Suarez. – Piwo? Tequilę?
– Nie piję – odparła, uśmiechając się na widok jego zdziwionej miny.
– Zero używek? – spytał. – Żadnych papierosów, alkoholu?
– Co w tym dziwnego? – odpowiedziała pytaniem, wzruszając ramionami.
– Niech mnie diabli! Suarez! – usłyszeli za sobą.
Christian od razu odwrócił się plecami do baru, a gdy udało mu się zlokalizować osobnika, który wzywał go po nazwisku, wyszczerzył się jak dzieciak.
– [link widoczny dla zalogowanych] – ucieszył się, zamykając kumpla w niedźwiedzim uściku. – Spowiedziawłbym się ciebie wszędzie, ale nie w tej dziurze. Co cię sprowadza do Miasteczka Cieni?
Mężczyzna uśmiechnał się tajemniczo, zawieszając wzrok na Lii.
– Interesy – rzucił enigmatycznie. – Nie przedstawisz nas sobie? – spytał.
– Lia, to Martin, mój kumpel z dawnych czasów. Martin, moja przyjaciółka.
– Miło mi – powiedział brunet, ujmując doń blondynki i składając na niej szarmancki pocałunek. Christian zmarszczył czoło i odwrócił się w stornę baru, by złożyć zamówienie. Jeśli miał znosić umizgi Martina, to musiał się czegoś napić. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:50:55 07-09-14 Temat postu: |
|
|
Dubel.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:10:28 07-09-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:56:06 07-09-14 Temat postu: |
|
|
79. COSME
Dziesięć lat po śmierci Antonietty Boyer Cosme poczuł, że musi komuś o tym opowiedzieć. Nie złożyć zeznania, jak robił to już wielokrotnie na posterunku policji, nie tłumaczyć się w areszcie, dlaczego jest niewinny, ale najzwyczajniej w świecie wyznać to, co wtedy czuł. Porozmawiać o tym, co się stało. I wiedział, że tym razem - w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich - zostanie naprawdę wysłuchany, a jego słowa nie będą uwiecznione w policyjnych aktach. Zamiast tego Ariana podejmie decyzję i zostanie z nim w El Miedo...albo opuści te mury na zawsze.
Westchnął ciężko, wiedząc, na co się decyduje. Na chyba najboleśniejszą rozmowę, jaką miał odbyć w ciągu tego okresu. Tam, przy mundurowych, nie potrafił powstrzymać łez, ale starał się trzymać i nie dopuszczać do siebie innych uczuć - żalu i rozgoryczenia, gdy zorientował się, że wszyscy zebrani już go osądzili, uznali za winnego. Umierał w głębi - z tęsknoty za Antoniettą, z niewiedzy, co stało się z jego dzieckiem, z bólu spowodowanego koniecznością mówienia o tym, jak Tamta Kobieta go oszukała i wyjechała z innym, na zewnątrz udawał, że nie zauważa, co tak naprawdę wyczyniają z nim przedstawiciele prawa.
Kazali mu powtarzać tą historię raz po raz, niby po to, by sprawdzić, czy czegoś nie ukrywa. Ale on znał prawdę. Policjanci wiedzieli przecież, kim był Mitchell Zuluaga. Ich to po prostu bawiło - obserwowanie, jak Cosme zwija się w cierpieniu, zmuszony do streszczania wciąż i wciąż tych samych słów, tych samych zdań, analizowania krok po kroku każdego momentu tego dnia, gdy Boyer oświadczyła mu, że nigdy go nie kochała.
Wybuchnął tylko raz, kiedy jeden z mundurowych zapytał, czy Cosme powie im, gdzie ukrył zwłoki dziecka. Walnął pięścią w stół i wrzasnął, żeby dali mu święty spokój, skończyli to przedstawienie i skazali na karę śmierci, ale przestali wpierać mu to, że zamordował swoją małą córeczkę. To był błąd. Funkcjonariusz nic sobie nie zrobił z reakcji niewinnie oskarżonego i po prostu go spoliczkował, aby Zuluaga się uspokoił. Cosme, zszokowany tym, że otrzymał cios w twarz od młodzieńca mającego jakieś trzydzieści wiosen na karku, posłusznie usiadł. I potem już się nie buntował. Odpowiadał na pytania krótko i bez okazywania uczuć - zupełnie, jakby był martwy. Jakby to uderzenie zabiło coś w jego sercu.
I może tak było naprawdę. Może faktycznie nie żył. Aż do tej pory, do dnia, kiedy w jego progu stanęła Ariana Santiago. To właśnie jej zdecydował się powiedzieć wszystko. Zaufać. I zostać ponownie zdradzonym - albo zyskać w niej kogoś, kogo być może, z czasem, mógłby nazwać przyjaciółką.
- Nazywała się Antonietta Boyer. Nie wyobrażasz sobie, jak wielkim sentymentem, jak wielką miłością ją darzyłem. Była dla mnie wszechświatem. Odległym słońcem, marzeniem, a ja planetą, nieśmiało krążącą wokoło niej. Byłem Plutonem, bo tak, jak i on, straciłem w końcu swój status planety. Porzuciła mnie jak zepsutą zabawkę, krzycząc, że jedyne, co dla niej się liczyło, to były moje pieniądze. Odeszła z innym, zabierając ze sobą nie tylko moje pęknięte serce - sądzę nawet, że wciąż je ma, pewnie dlatego to coś, co zostało mi w piersi, tak strasznie mnie czasami boli - ale i naszą córkę. Tylko raz, zanim poznałem prawdę, miałem możliwość, szansę trzymania w ramionach tego cudu, narodzonego z prawdziwej miłości - mojej miłości. Antonietta, ona...bawiła się mną.
Chwycił stojącą na stoliku tuż przy nim szklankę soku pomidorowego, jakby napój miał dodać mu odwagi, jakby był symbolem, że jednak ktoś o niego dba, ktoś się troszczy. Wypił kilka łyków i kontynuował, niezbyt udolnie powstrzymując drżenie głosu:
- Zagroziła, że odda naszą córkę do domu dziecka. Bałem się, że jest w stanie uczynić coś jeszcze gorszego, nawet ją zabić. Wtedy posądzałem ją o wszystkie zła tego świata. A równocześnie błagałem, by cofnęła te potworności, by mnie dotknęła, wzrokiem skamlałem jak pies, prosząc o choć jeden pocałunek...Pamiętam, że stałem u stóp jej schodów, czując się, jakbym stał, ale u stóp samej Antonietty, ba, jakbym u nich leżał, pokonany, pobity, zdruzgotany i załamany. I nadal ją kochający...
Nabrał tchu, mówił z wyraźnym trudem, ale chciał dokończyć opowieść, choćby razem z ostatnim zdaniem miał wydać ostatnie tchnienie.
- Nigdy nie wróciła. Przynajmniej nie żywa. Dziesięć lat temu ktoś ją odnalazł. W spalonym samochodzie, zwęglone szczątki. Przypomniano sobie, jak to się rozstaliśmy, ludzie skojarzyli sobie też, że mój ojciec był mordercą, a ja zeznawałem przeciwko niemu na procesie. Jeden szepnął drugiemu, tamten zaś rzekomo widział mnie, jak kupowałem benzynę, trzeci coś tam innego, aż nareszcie zainteresowała się mną policja i oskarżyła mnie o zabicie Antonietty. Nawet nie miałem pojęcia, że wróciła do Valle de Sombras!
Otarł oczy rękawem, ścierając z policzków starego znajomego - słony płyn łez.
- Dziecka przy niej nie znaleziono. Twarz była tak zmieniona, nie do rozpoznania, że musiałem identyfikować ciało po znakach szczególnych. Trząsłem się wtedy jak osika, nie za dobrze pamiętam, co mówiłem i co robiłem. Jeden z policjantów był na tyle ludzki, że położył mi rękę na ramieniu, widział, że nie byłem w stanie wykrztusić ani sylaby. Kiwnąłem tylko głową, że tak, że leży tam nie kto inny, a moja ukochana, matka mojego dziecka. Potem się zaczęło...
Ścisnął szklankę pobielałymi palcami, nie patrząc na Arianę, tylko na jakiś odległy punkt na ścianie, jakby widział tam obrazy z przeszłości.
- Valle de Sombras uznało, że jestem winien. Nie liczył się wyrok sądu, nie miało najmniejszego znaczenia, że oddałbym duszę i serce za to, by ujrzeć ją jeszcze raz, żywą, nawet pomimo tego, co mi zrobiła. Opłakiwałem ją każdego dnia - ją i samego siebie. Na dodatek w owym czasie - a konkretniej dwa lata przed śmiercią Antonietty - Andres, mój dobry przyjaciel, a zarazem ojciec znanego ci już Christiana Suareza, związał się z kartelem narkotykowym i niedługo potem został zamordowany. Kto wie, może jakimś cudem obie te sprawy mają ze sobą coś wspólnego? W tym momencie uwierzyłbym już we wszystko, w każdą, nawet najbardziej dziwaczną teorię. Nienawiść mieszkańców odczuwam do dziś, dają mi nieustannie, co krok, do zrozumienia, jak bardzo jestem niechciany i niepożądany w miasteczku. Ten lincz w centrum wydarzył się właśnie dlatego - ratowałem życie kobiety, palcami próbując zatrzymać uciekający z niej czerwony strumień krwi, a oni byli tak zapiekli w swoim gniewie, że nawet nie zwrócili na to uwagi i nie pomogli mi ją ratować, tylko rzucili się na mnie jak zwierzęta. Ariano...- w końcu na nią spojrzał i dokończył zdanie - ...uwierz mi, gdyby nie Christian i ktoś jeszcze, młoda dziewczyna, która również stanęła w mojej obronie, nie rozmawiałabyś już ze mną teraz. Oni by mnie zabili, rannej pozwoliliby umrzeć, a potem usprawiedliwialiby się tym, że - rzekomo oczywiście - nie dało się już jej pomóc, a mnie po prostu ukarali za starą i najnowszą zbrodnię...
Spojrzał w głąb wciąż trzymanej w dłoni szklanki, jakby szukał tam sił do opowiedzenia dalszego ciągu historii, a tak naprawdę wstydził się tego, że zupełnie się rozkleił.
- To takie przykre, wiesz? Takie bolesne. Nie mogę nawet opuścić na krok El Miedo bez obawy, bez strachu, że tutaj nie wrócę. Że skończę z nożem w plecach w jakimś błocie, albo w szpitalu, z połamanymi kończynami tylko dlatego, że "wydarzył się wypadek". Dzieci się mnie boją, ale równocześnie rzucają we mnie kamieniami, błotem, wpychają w nie, parę dni temu modliłem się na cmentarzu u grobu Antonietty, a para dzikusów zrobiła sobie ze mnie żywą tarczę. "El Loco", "El Monstruo" - takie imię noszę tutaj, w rodzinnym miasteczku, w miejscu, gdzie dawniej byłem uznawany za przyjaciela, zapraszamy do domów, ceniony, ba, nawet kochany - co prawda to ostatnie okazało się fikcją, ale nikt nie odbierał mi prawa do wychodzenia z domu. Teraz, dziś...Sama wiesz, co się dzieje. Jedynie Ignacio pamięta, że na wzgórzu mieszka Cosme Zuluaga, a nie potwór z Valle de Sombras, ale i z nim nie układa mi się tak dobrze, jak powinno. Po zniknięciu Antonietty prosiłem go o pomoc w odnalezieniu córki i kiedy nic nie zdziałał, wylałem na niego cały mój ból i żal, nie jestem pewien, czy mi to wybaczył. Przeprosiłem go ostatnio, ale obawiam się, że zrobiłem to za późno...Po tylu latach...Moja córka, wiesz...Miałaby teraz dwadzieścia pięć lat. Tylko o kilka miesięcy młodsza od ciebie.
Nieszczęsny sok pomidorowy przestał już być zdatny do picia, rozcieńczony potokiem płynącym z jego oczu.
- Nawet lekarz, doktor Juarez, nie zainteresował się, kiedy mnie pobito, nie ruszył jego sumienia mój widok, bladego, słaniającego się na nogach. On nadal pamięta nasze starcie, kiedy podczas spaceru po parku znalazłem nieprzytomną siostrę Christiana. Jej chłopak zorientował się, że zaszła z nim w ciążę i pokazał, co o tym myśli. Juarez zaniedbał sprawę, nie pomogły moje ostrzeżenia i niedługo potem Laura zniknęła.
- Znał pan Laurę Suarez? - Ariana przerwała swojemu pracodawcy po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swoją historię.
- Owszem i to dość dobrze, w końcu była córką mojego przyjaciela. – Zuluaga nie zauważył wyrazu twarzy słuchającej i kontynuował to, co miał jej do powiedzenia. – My obaj, zarówno Christian, jak i ja sam, winimy się o jej zniknięcie, ale ja osobiście twierdzę, że całe miasteczko powinno przyjąć do wiadomości, że nie zrobiło wszystkiego, co możliwe, żeby ją ochronić przed tym potworem.
- Proszę pana...- Ariana próbowała coś wtrącić, dowiedzieć się więcej na interesujący ją temat. Do głębi poruszyła ją historia Cosme i wyczuwała, że to jeszcze nie koniec, ale skoro nadarzyła się szansa na zebranie więcej informacji o przyjaciółce i być może pomoc nieszczęsnej, nie zamierzała jej nie wykorzystać.
- Kto wie. Może gdybym postąpił inaczej, zrobił coś w obu przypadkach, nic takiego by się nie wydarzyło? – Cosme zignorował słowa Ariany i mówił, po części do niej, a po części do samego siebie. – Laura wciąż byłaby tutaj, Antonietta by żyła, miałbym przy sobie swoją córkę...
Spojrzał szklistymi oczami na pannę Santiago, która sekundę wcześniej przysiadła się bliżej niego i delikatnie, w odruchu pocieszenia, gładziła po ręce.
- Ariano. Czy ja kochałem za mało? Może prawda jest taka, że zawiodłem je obie? Przeze mnie odeszła...Nie była ze mną szczęśliwa. Nie potrafiłem okazać jej miłości. Nie tak, jak na to zasługiwała. Nie mogła być przecież aż tak okrutna, prawda? Nie moja Antonietta. Musiałem zrobić coś, co ją odepchnęło, zniechęciło do mnie. Zranić jakoś. Jestem złym człowiekiem, prawda? Muszę być...skoro ktoś co jakiś czas przysyła mi zdjęcia mojej córki – serce mi mówi, że to ona jest na tych fotografiach – zamiast przyjść tutaj i powiedzieć mi, gdzie ona jest. To pewnie forma kary za to, że skrzywdziłem Antoniettę. Powiedz mi...- chwycił Arianę za rękę. – Jestem potworem, prawda?
- Nie, nie jest pan – szepnęła. – Jest pan jednym z najlepszych ludzi, jakich znam. Pańska córka byłaby z pewnością bardzo dumna, gdyby wiedziała, że to pan jest jej ojcem.
- Myślisz? – Cosme pociągnął nosem.
- Nie, ja jestem tego pewna! – odpowiedziała z mocą. – Panie Zuluaga, ja...muszę wyjść na moment. Wybacz mi pan, prawda?
Ukłucie w sercu było większe, niż przypuszczał, aż się skulił. Tego się można było spodziewać. Wysłuchała jego historii, a teraz chce odejść. Jak wszyscy.
- Tak, oczywiście – odparł, nie pokazując, że właśnie zraniono go po raz kolejny. – Idź. Ja tu jeszcze posiedzę, powspominam.
- Nie, nie. Takie wspominanie nie jest dla pana dobre! – zaprotestowała gwałtownie. – Najlepiej będzie zająć się czymś innym, czymś, co zabierze smutne myśli. Zaraz wracam, obiecuję!
Wyszła z pokoju szybkim krokiem, chociaż wszystko się w niej buntowało. Nie chciała go zostawiać samego, broń Boże nie chciała, tym bardziej, że coś w jego spojrzeniu ją zaniepokoiło. Bała się o niego, bała, że Cosme pod ciężarem nieszczęść może się po prostu ugiąć i nie wstać. Czuła jednak, że jeżeli przez ułamek sekundy dłużej będzie patrzeć mu w oczy, sama zacznie płakać, a tym nic mu nie pomoże. Wyjdzie tylko na króciutką chwilę, odetchnie, uspokoi się i wróci. Przez ten czas na pewno nic złego się nie wydarzy.
Los jednak chciał inaczej. W tej samej chwili, kiedy kierowała swoje kroki w stronę bramy, ujrzała podnoszącą się z ziemi Nadię de La Cruz, tą samą, która prosiła ją o napisanie książki o Zuluadze. Bez głębszego zastanowienia zaprowadziła ją do środka, obawiając się, że dziewczyna ponownie straci równowagę, a wraz z nią przytomność, tym razem na dobre.
Cosme słyszał, że coś się dzieje i podreptał do korytarza, po drodze ścierając z policzków ostatnie słone krople. Wiedział, że Ariana nie jest sama i wiedział też, że nikt – poza nią – nie ma prawa zobaczyć go w tej chwili słabości. Zaraz potem siedział już przed nią, czekając na Arianę i herbatę, którą kazał jej podać gościowi.
- Nie mogłem postąpić inaczej – wyrzekł, gdy usłyszał podziękowania – i to wielokrotne – za uratowanie życia Nadii. – I nie ma za co dziękować, naprawdę. Każdy by postąpił tak samo na moim miejscu.
- Nie każdy – praktycznie weszła mu w słowo, jakby za wszelką cenę próbowała go przekonać, że naprawdę uczynił coś specjalnego. – Wiele osób przeszłoby obojętnie, poza tym pan narażał własne życie. I to nie tylko przed tym, który próbował mnie zabić...- dokończyła ciszej. – Ja...wiem, co się potem stało w centrum Valle de Sombras.
Zuluaga wzruszył ramionami, bagatelizując własny, bądź co bądź heroiczny czyn.
- Jak już mówiłem, to naprawdę nic takiego. Nie mogłem dopuścić, aby ten mężczyzna panią skrzywdził. Piękne kobiety nie powinny umierać tak młodo. To znaczy...żadne nie powinny – poprawił się sekundę później, samemu słysząc, że nie zabrzmiało to do końca tak zgrabnie, jakby chciał.
- Wiem, co pan ma na myśli – Nadia uśmiechnęła się ciepło. – I proszę mi mówić po imieniu. To dzięki panu nadal oddycham, panie Zuluaga.
- Cosme – tym razem to on ją poprawił. – Ariana wciąż nazywa mnie „pan Zuluaga” i szczerze mówiąc, czuję się wtedy strasznie staro.
- Mówię tak, bo darzę pana szacunkiem. - Panna Santiago właśnie wkroczyła z tacą pełną filiżanek herbaty do pokoju i postawiła ją na stole przed pracodawcą, po czym obsłużyła najpierw jego, potem Nadię, a na końcu siebie. Cosme zdał sobie sprawę, że być może jest to jeden z ostatnich razów, kiedy Ariana cokolwiek mu przynosi, ale zdławił w sobie smutek. Utopi go później, w kolejnej porcji muzyki, wina i łez.
I nie miał szans zobaczyć, że w pobliżu jego domu po raz kolejny krąży Lupita Martinez, zaciskając zęby i doskonale wiedząc, że w El Miedo znajdują się – i to naraz! – aż dwie kobiety. A ona nie jest żadną z nich.
- Tego ci nie wybaczę – wycedziła. – Sprowadziłeś do siebie tą dziwkę, zgoda, przełknęłam tą pigułkę. Ale to? Nadia de La Cruz w twojej rezydencji? To się nie może dziać, nie może! – walnęła pięścią w ziemię, prawie upuszczając lornetkę, dzięki której śledziła – leżąc na trawie – wszystko, co działo się w zamczysku. – Nie dopuszczę do tego!
W tym samym momencie, kiedy La Vieja piekliła się i zsyłała na Cosme wszelakie demony tego – i innego – świata – Zuluaga wypytywał:
- Wiesz może, kim był człowiek, który cię napadł? Policja przez pewien czas podejrzewała mnie! – zaśmiał się gorzko, aż przysłuchującą się rozmowie Arianę przeszły ciarki. Jej szef nigdy się nie śmiał. A teraz nie dosyć, że to zrobił, to brzmiało to bardziej upiornie, niż upiorność Lupity Martinez.
- Wiem – odparła Nadia. – Mam prawie pewność. Wolałabym nie wciągać w to jednak nikogo, ma pan swoje problemy i...
- Ja już jestem wciągnięty, nie zapominaj. Poza tym chcę ci pomóc. Tak samo, jak ty pomogłaś mi. Skoro już o tym mowa – dlaczego tak zaciekle broniłaś El Miedo? Czemu osłoniłaś te wiekowe mury własnym ciałem? To przecież nie twój dom.
Ariana zamrugała oczami, słysząc tą nową dla siebie wiadomość. Co się działo pomiędzy tym dwojgiem? Wyczuwała jakieś dziwne napięcie, jakby Cosme i wdowa po Dimitrio dzielili ze sobą coś tajemniczego. Przez krótki moment oczami wyobraźni zobaczyła ich razem, stojących przed ołtarzem i składających przysięgę małżeńską. Ten widok tak nią wstrząsnął, że aż potrząsnęła głową, próbując pozbyć się dziwnego obrazu z umysłu.
- Owszem, nie mój, ale...panie Zuluaga...Cosme – poprawiła się od razu, widząc jego spojrzenie. – Nie pamiętasz tego, ale kiedy ty siedziałeś w więzieniu, podsłuchałam twoją rozmowę z adwokatem. Wiem, że jesteś niewinny. Ja...odwiedzałam tam kogoś.
Nie zamierzała mu wyznawać całej prawdy o sobie. Nie. Jeszcze nie teraz. Ufała mu, owszem, jak najbardziej, ale pewne sprawy były zbyt bolesne, by o nich mówić. A na fakt, że to ona pomogła w jego uwolnieniu, również przyjdzie pora w innym czasie. Teraz to ona chciała okazać mu wdzięczność, a nie wywoływać ją u niego.
- Kiedy komuś dzieje się krzywda, nie mogę przejść obojętnie. Twoje oczy tak bardzo zapadły mi w pamięć, były tak pełne bólu, że kiedy powróciłam do Valle de Sombras i zorientowałam się, jak cie traktują mieszkańcy, coś się we mnie zagotowało. Te dzieci...małe potwory.
Mimowolnie zacisnęła pięści.
- Tak właśnie mnie nazywają – odrzekł Cosme, zasłuchany i zauroczony tym wywodem. – El Monstruo, Potworem ze wzgórza. Ty zaś uważasz, że to dzieci zasługują na podobne miano.
- Bo tak jest. Zaczyna się od pomidorów...
-...a kończy na kamieniach – uzupełnił Zuluaga, mając w pamięci to, co zdarzyło się na cmentarzu. – Cóż, wygląda na to, że i ja mam ci za co dziękować. Nadio – kierowany nagłym impulsem chwycił ją za szczupłą dłoń – oboje wiemy, że ten człowiek uderzy ponownie. Że znów spróbuje cię zabić. Tym bardziej, kiedy wiesz, jak się nazywa, rozpoznałaś go. Jeżeli nie chcesz wyznać mi jego nazwiska, w porządku, uszanuję to, ale wciąż uważam, że powinnaś mi powiedzieć. A póki co...znasz Arianę. Znasz już mnie. Zostań tutaj. Póki ta sprawa się nie wyjaśni. El Miedo jest stare, ale kryje w sobie wiele tajemnic, które znam tylko ja, nawet Ariana o nich nie wie, będziesz tutaj bezpieczna. W razie czego uruchomię starą armatę, stojącą na końcu ogrodu. Może nawet da się nią dojechać na przód domu, mógłbym zająć się tym już teraz, jeżeli zechcesz. Zostań. Proszę.
Oboje byli tak zaaferowani rozmową, że żadne nich – nawet pozostająca w tej chwili nieco na uboczu Ariana – nie poczuło pewnego specyficznego zapachu, docierającego z najdalej położonego od tego pokoju skrzydła El Miedo. Zapachu palącego się drewna. Lupita Martinez znalazła sposób, aby wedrzeć się na teren zamku i teraz wymierzała Cosme Zuluadze karę za to, że wzgardził jej względami i za to, że przyjął pod swój dach Nadię de La Cruz. Oblane benzyną deski zajęły się błyskawicznie. Upłynie sporo czasu, zanim ogień rozprzestrzeni się na cały dom i mieszkańcy zorientują się, co się dzieje – ale wtedy będzie już za późno. Dla nich i dla El Miedo. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3493 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:44:53 08-09-14 Temat postu: |
|
|
80. Alejandro.
Alejandro od dziecka doskonale zdawał sobie sprawę, iż jego ojciec nie należy do dobrych i prawych obywateli. Fernando miał wiele na sumieniu i wcale nie krył przed swoimi synami swoich grzechów. Brunet nigdy nie oceniał swojego ojca. Nie krytykował jednak tej nocy z niedowierzaniem wpatrywał się nie w starego, Barosso, lecz w dziecko. Kilkuletnia jasnowłosa dziewczynka leżała nieruchomo na materacu przywodząc na myśl porzuconą przez dziecko lalkę. Złote potargane włosy otaczały okrągłą mokrą od łez ładną buzię. Alex westchnął cicho robiąc jeden krok do przodu. Wszedł do środka głośno zamykając za sobą drzwi. Oparł się o nie plecami uważnie obserwując reakcje jasnowłosej nieznajomej.
Zerwała się do góry rozglądając nerwowo na boki. Po policzkach nadal toczyły się nieme łzy. Błękitne oczy wlepiła w Alejandro nieświadomie mierząc się z nim na spojrzenia. Brunet zaś poczuł się tak jakby ktoś rąbną go czymś ciężkim po głowie. Odkleił plecy od ściany podchodząc do dziecka. Przyklęknął. Uwadze bruneta nie umknął fakt, iż dziewczynka przesunęła się na skraj materaca.
- Nie bój się- powiedział spokojnym głosem siadając na brudnej podłodze.
- Gdzie moja mama?- Zapytała cichym drżącym głosem wpatrując się w niego wielkimi przerażonymi oczyma. Wierzchem dłoni przesunęła po mokrych policzkach.
- Rozmawia z moim ojcem- odpowiedział nie odrywając wzroku od twarzy dziecka. Fernando Barosso nie pomylił się informując go, iż Elena Rodriguez wróciła do miasta.. Była starsza i jeszcze ładniejsza. – Jak masz na imię? – Zapytał
- Viktoria- odparła plecami opierając się o zimną ścianę.
- Ja jestem Alex. Przyniosłem ci kanapkę i wodę- wyciągnął z kieszeni dresowej bluzy owiniętą w folię spożywczą kanapkę i butelkę niegazowanej wody.
- Kiedy zobaczę mamę?- Zapytała nieufnie sięgając po żywność. Wodę położyła obok siebie zaś kanapce zaczęła się przyglądać.
- Jest z indykiem. – Wyjaśnił mimowolnie unosząc ku górze kącik ust, kiedy rozwinęła ją i odgryzła pierwszy kęs.- Smakuje?- Zapytał.
Pokiwała głową zaś jasne loki zatańczyły wokół ładnej okrągłej buzi. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Alejandro zastanawiał tylko jeden fakt; dlaczego Gwen i Pablo przywieźli małą z powrotem do miasta? W Ameryce była przecież bezpieczna.
- Gapisz się na mnie- odparła przełykając ostatni kęs kanapki. Ręce wytarła o dżinsy.- Tak nieładnie.
- Po pierwsze nie gapię się na ciebie tylko patrzę- Alex nie mógł uśmiechnąć się kiedy Viktoria wymownie przewróciła oczami.- Po drugie przypominasz mi kogoś?
- Kogo?
Starą przyjaciółkę. Elenę.
Otworzył oczy słysząc dudnienie własnego serca. Dłonią przesunął po twarzy Westchnął zrezygnowany podniósł się z fotela. Alejandro rzadko wracał myślami do tamtego upalnego tygodnia. Nie lubił rozgrzebywać przeszłości gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, że przynosi to więcej szkód niż korzyści. Palcami przeczesał czarne włosy pozwalając kolejnej fali wspomnień zawładnąć jego umysłem.
- Na dziś koniec- powiedział zamykając książę.- Czas spać.
- Nie- odwróciła do tyłu głowę spoglądając na niego błagalnie niebieskimi oczami.- Następny będzie ostatni.
- Mówiłaś tak przed trzema poprzednimi- przypomniał jej mimowolnie gładząc ją po policzku.- Jutro.
- Obiecujesz?
- Tak.
- Mogę cię o coś zapytać?- Viktoria poruszyła się niespokojnie na jego kolanach odkładając na bok książę.
- Jasne.
- Dlaczego nosisz długie włosy jak dziewczyna?
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Wyciągnął dłoń opuszkami palców muskając jej policzek, Viktoria z każdym kolejnym dniem stawała mu się coraz bliższa. Kątem oka zauważył jak unosi do góry ręce. Drobne dłońmi odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Masz gumkę do włosów?- Zapytała świdrując go wzrokiem.
- Proszę.
Związała mu włosy w koński ogon. Drobne dłonie przyłożyła mu do policzków.
- Jesteś taki śliczniutki- powiedziała i po chwili przytuliła się do niego.
- Ojciec cię szukał
Usłyszał za swoimi plecami, kiedy bezmyślnie wpatrywał się w okno. Zatrzymał Nicholas Barosso zawsze wiedział gdzie i kiedy się pojawić.
- A od kiedy ty jesteś moją automatyczną sekretarką?- Zapytał odwracając się w stronę starszego brata. Na twarzy Alexa pojawił się kpiący uśmieszek.
- Od momentu, w którym ty wyłączasz telefon i nie odsłuchujesz wiadomości. – Odpowiedział mu.
- Czego chcesz?- Zapytał siadając za biurkiem Pociągnął łyk gorącej kawy nie zwracając uwagi, że parzy mu gardło. – Mów Nico nie mam czasu na twoje gierki.
- Ktoś napadł na Nadię.
- Kogo? – Zapytał uśmiechając się głupkowato.
- Masz z tym coś wspólnego?- Zapytał
- Nie- odpowiedział patrząc bratu prosto w oczy.- Niby, dlaczego myślisz, że to byłem ja? Nasza szwagierka zapewne ma całe tabuny wrogów. – Prychnął pociągając kolejny łyk kofeiny.
- Może tak może nie- Nico wzruszył ramionami uważnie przyglądając się młodszemu bratu. Znał go od dziecka a intuicja podpowiadała mu, że coś kręcił. – Podobno mieliście mały problem w porcie?- Zagadnął zmieniając temat. Od starego Barosso nie wyciągnął przy śniadaniu zbyt wiele, ale stary nie był zbyt zadowolony.
- Jaki problem?- Odpowiedział mu pytaniem na pytanie doskonale wiedząc, o co a raczej, kogo pyta.
- Blondynka długie nogi bardzo wścibska...
- Viktoria nie stanowi problemu. – Odparł niemal natychmiast wchodząc bratu w słowo.- Zajmę się nią.
81Viktoria
Ucieczka niczego nie zmieni, podpowiedział jej upierdliwy głosik w głowie, kiedy zostawiła Ville de Sombras za sobą. Palce zacisnęła na kierownicy, wzrok utkwiła przed siebie kompletnie ignorując skaczącą wskazówkę prędkościomierza. Vicky wiedziała, że na chwilę obecną zachowuje się trochę jak mała dziewczynka. Ucieka z rodzinnego miasta, wyłącza telefon komórkowy a jedyną osobą, która towarzyszy jej w podróży jest pies śpiący na tylnim siedzeniu. Być może zachowywała się niedojrzale, lecz musiała to zrobić.
Pomysł na wycieczkę zaświtał w jej głowie nocą, kiedy przekręcała się z jednego boku na drugi usiłując zasnąć i wtedy Hermes wskoczył na jej łóżko ze smyczą w psyku. I wtedy wpadła na pomysł.. Zamierzała pokrążyć trochę po okolicy w nadziei, że to przyniesie upragniony spokój.
Była setki a może nawet tysiące mil od domu i ani trochę nie była zaskoczona tym, że nie chcę wracać. Wręcz przeciwnie kusiło ją, aby jechać przed siebie. Autostradą wprost do Miasta, które nigdy nie śpi. Cel jej marzeń nie był przecież aż tak daleko. Viktoria miała środki, aby zacząć od nowa. Nie było tego zbyt wiele, ale na początek wystarczyłby jej. Znalazłaby pracę, mieszkanie i kto wie może za parę lat spełniłby się jej marzenie o apartamencie na Manhattanie i domu w Hamptons. Właściwie Viktoria mogła mieć to już teraz. Wystarczyłby słówko do Felipe. Viktoria jednak nie chciała w taki sposób spełniać swoich marzeń. Nie po tym jak dowiedziała się, w jaki sposób się tego majątku dorobił.
Dla blondynki najgorszą rzeczą w tej całej narkotykowej sprawie był fakt, iż Felipe uważał, iż to ona przejmie cały biznes. Viktoria nie chciała nawet nie zamierzała wchodzić w żadne brudne interesy.
- Było o tym wcześniej pomyśleć- wymamrotała sama do siebie wjeżdżając do Monterrey Viktoria jednak idąc za Pablo nie spodziewała się, że spotka tam Felipe. On miał przecież być tym drobnym, który swoich milionów dorobił się uczciwie. Pozory jednak potrafiły mylić i jej dziadek nie był tak kryształowym i miłym człowiekiem jak sądziła na samym początku. Był przecież dla niej taki miły! Opowiadał o swojej firmie w taki sposób w jaki matka mówi dziecku. Dziś Viktoria wiedziała, że to tylko pozory, które stworzył a firma, którą prowadzi to fasada. Przykrywka dla kartelu narkotykowego. Westchnęła cicho zatrzymując samochód na pobliskim opustoszałym parkingu. Odwróciła się do tyłu spoglądając na Hermesa, który wpatrywał się w swoją panią mądrymi błękitnymi oczami.
- Masz ochotę na jogging?- Zapytała wyciągając w jego stronę dłoń. Czule podrapała go za uszami jednocześnie sięgając do klamki. Sama miała ochotę na szybki bieg.
***
Viktoria zdecydowała się wynająć na kilka godzin pokój w miejscowym hotelu. Przed powrotem do Ville de Sombras koniecznie musiała wziąć prysznic Po za tym Vicky zamierzała pójść na zakupy. Nic tak, bowiem nie poprawia kobiecie humoru jak para nowych butów. Blondynka westchnęła cicho spoglądając na śpiącego na łóżku psa. Czasami zastawiała się czy Hermes nie ma czasem w sobie coś z kota. Potrafi spać wszędzie, w każdym warunkach i o każdej porze. Pokręciła z niedowierzaniem głową praktycznie na palcach opuszczając hotelowy pokoju. Zamknęła za sobą drzwi obiecując, iż wróci jak najszybciej się da.
Ostatnim przystankiem Vicky był sklep muzyczny przy głównej ulicy, który wypatrzyła niosąc zakupy do samochodu. W duchu obiecała sobie, że to będzie ostatni przystanek, po którym wróci do miasta. Nie mogła, bowiem wyjechać z Ville de Sombras. Nie dopóty, dopóki nie dowie się całej prawdy, o Elenie. Miała zbyt wiele znaków zapytania na swojej drodze, aby tak po prostu odpuścić.
Weszła do sklepu, po którym kręcili się ludzie niemal natychmiast dostrzegając płytę na półce z nowościami. Niemal biegiem pokonała dzielącą ją od półki odległość chwytając w ręce płytę ulubionego zespołu. Rozejrzała się nerwowo na boki jakby oczekując, że wszyscy rzucą się na nią i zechcą odebrać jej CD. Nic oczywiście takiego nie miało miejsca. Vicky zaśmiała się z własnej głupoty grzecznie idąc po koszyk. Wrzuciła do niej płytę Maroon 5 i zaczęła szukać kolejnych „zdobyczy”:
Muzyka zaraz po drugą zaraz po komputerach obsesją. O ile na nowinki techniczne była wstanie wydać każde pieniądze to na płytę ukochanego zespołu ostatnie. Palcami przeczesała nadal wilgotne włosy kierując się w stronę stoiska z amerykańską muzyką.
Viktoria należała do tego typu młodych meksykanek, które nie przepadały za swoimi rodzimymi artystami. Nic do nich nie miała, lecz wolała słuchać zagranicznych artystów. Miał kompletnego hopla na punkcie Maron 5, One republic czy Nirwany. Gwen zawsze śmiała się z córki twierdząc, iż córka jest w stu procentach zamerykanizowaną nastolatką.
Będąc jeszcze nastolatką usiłowała się dopasować do swoich rówieśników. Słuchała tej samej muzyki , nosiła podobne a nawet takie same ubrania. Starała się nie wyróżniać z tłumy dzieciaków jednak po wielokrotnej próbie poddała się. Nie szukała przyjaciół na siłę. I wtedy trafiła do Nibylandii.
Po wymeldowaniu się z hotelu, załadowaniu wszystkich zakupów do samochodu postanowiła przed powrotem do Ville de Sombras odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Starą zamkniętą fabrykę zabawek gdzie swoją kwaterę główną miała Nibylandia
Nibylandia była jej drugim domem. Miejscem gdzie czuła się kochana, bezpieczna, ale przede wszystkim bezpieczna. Peter Pan ocalił ją tak jak większość przychodzących tutaj dzieciaków. Był dobrym duchem mrocznej strony Monterrey, choć Viktoria wątpiła czy dogadałby się z Ignacio. Peter Pan uczył dzieciaki przede wszystkim jak przetrwać w niebezpiecznych zaułkach Monterrey. Viktoria regularnie przychodziła do starej fabryki i po latach nie żałowała. To miejsce ją ukształtowało i lat spędzonych tutaj nie oddałaby za żadne pieniądze.
Przekroczyła próg i poczuła się tak jakby nigdy stad nie wychodziła. Czas dla Nibylandii jakby stanął w miejscu. Miejsce to było dokładnie takie jak zapamiętała je z przed zaledwie pół roku. Ręce wcisnęła w kieszenie szarej bluzy zmierzając w stronę ściany, którą Peter nazwał „ścianą, dlaczego” Tutaj wieszano powody, dla których dzieciaki trafiały do Nibylandii stając się zagubionymi dziećmi. Viktoria odnalazła ramkę ze swoim imieniem.
Srebrna żyletka nadal nosiła zaschnięte ślady krwi. Jej krwi. Blondwłosa tamten deszczowy dzień pamiętała jakby był wczoraj. Tamten ciemny zaułek, ból i beznadzieja, jaką wtedy czuła. To Peter wyciągnął do niej pomocną dłoń. Pokazał, że są lepsze sposoby radzenia sobie z bólem niż zadawanie sobie bólu fizycznego. Peter skierował ból w zupełnie inną stronę. Nauczył ją jak z nim żyć. I za to była mu wdzięczna.
- Wpadłaś powspominać?
Męski głos wyrwał ją z zadumy. Hermes warknął cicho. Viktoria uśmiechnęła się mimowolnie.
- Porozmawiać. Miałam nadzieję, że Cię tu spotkam Peter.
- Zawsze na posterunku- mężczyzna stanął obok niej wsuwając ręce w kieszenie spodni. – O co chodzi Dzwoneczku? – Zapytał przyglądając jej się z troską.
- O moje życie. Wszystko okazało się być kłamstwem. Dziś uświadomiłam sobie, że ty, Magik czy Wendy jesteście jedynymi osobami, z którymi mogę porozmawiać. Tylko wam ufam. – Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. – Nawet nie wiem, od czego mam zacząć.
- Od początku- wyciągnął w jej stronę dłoń. – Gotowa?
Pokiwała głową kładąc dłoń na jego dłoni. Była gotowa, aby wyrzuć z siebie wszystko. Całą prawdę.
***
Dwadzieścia minut później zamilkła wpatrując się w tak znane twarze. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w nią. W oczach przyjaciół dostrzegła niedowierzanie. Peter z zamyśloną miną siedział za biurkiem.
- Musisz udać się wprost do źródła.- Powiedział po kilku minutowej ciszy Magik.- To jedyne racjonalne rozwiązanie.
- Pablo jest na krawędzi, co jeżeli zepchnę go z klifu?- Zapytała wstając nie była wstanie dłużej siedzieć w miejscu.
- Jak metaforycznie- mruknął Magik palcami przesuwając po miękkim futrze Hermesa, który wskoczył na miejsce Viktorii. – Chcesz otworzyć zamknięte drzwi do przeszłości ok żadne z nas nie będzie cię powstrzymywało, ale Pablo jest kluczem. Wiesz o tym.
- Tak, ale sama mogę zdobyć informacje.
- Zajmie Ci to tygodnie może nawet miesiące- po raz pierwszy głos zabrała Wendy.- Pogadaj ze swoim przybranym tatą. On zna wszystkie odpowiedzi i obejdzie się bez łamania prawa.
Usta Viktorii drgnęły w lekkim uśmiechu
- Robiłam gorsze rzeczy.
- Wszyscy robiliśmy gorsze rzeczy- Peter spojrzał na nią z ojcowską czułością.- Vicky musisz jednak zadać sobie jedno pytanie czy naprawdę tego chcesz?
- Zaczyna się- zaświergotała Wendy odrzucając do tyłu brązowe włosy.
- Chcę tylko powiedzieć, że nie pamiętasz nic z bycia Eleną twoja przeszłość może zawierać fakty, których się nie spodziewasz.
- Myślisz że tego nie wiem?- Viktoria westchnęła cicho.-Musze wiedzieć, dlaczego upozorowano moją śmierć. Nie zaznam spokoju dopóki się nie dowiem
- W takim razie pomożemy ci- Wendy podniosła się z kanapy.- Jedziemy z tobą.
- Nie. Nie chcę was w to mieszać. Dam znać, kiedy będę potrzebowała pomocy.
Wendy zrobiła minę naburmuszonego dziecka. Założyła ręce na piersiach.
- Więc wpadłaś się po prostu wygadać.- Warknęła.- Sama powiedziałeś, że robiliśmy gorsze rzeczy to prosta infiltracja wroga.
- Chcesz infiltrować kartel narkotykowy Wendy?- Zapytał Magik spoglądając z politowaniem na brunetkę.- Felipe Diaz to szef kartelu narkotykowego o wdzięcznej nazwie „La familia” To drugi najpotężniejszy kartel narkotykowy w Meksyku. – Czytał wpatrując się w ekran swojego tableta. – Fernando Barosso to przy nim robaczek.
- Teraz ty bawisz się w poetę?- Mruknęła kąśliwe Wendy.
- Mówię tylko, że nijak ma się do rzeczy, które my robiliśmy Wendy. My czyściliśmy konta bogaczom a oni handlują narkotykami w całym Meksyku i Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze!- urwał spoglądając wymownie na dziewczynę.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to że Felipe uważa mnie za swoją dziedziczkę- powiedziała zrezygnowana Viktoria czując jak Hermes ociera jej się o nogi.- Nie wiem, co mam robić. – Wyznała zgodnie z prawdą.
- Trzymaj go na dystans- Peter spojrzał wprost w jej błękitne oczy.- Magik znajdzie wszystko, co można o procesie Mario Rodrigueza, dowie się gdzie odsiaduje wyrok a ty koniecznie porozmawiaj z Pablo.
Wracając do Ville de Sombras czuła się lżejsza. Serce biło znowu w swoim rytmie zaś Viktorię ogarnął spokój. Wiedziała jedno, że sobie poradzi. Przed oczyma stanęła jej scena z przed kilku lat.
- Wiesz, dlaczego tutaj to wieszamy?- Zapytał ją Peter, kiedy żyletka oprawiona w ramkę wylądowała na ścianie, „dlaczego?”.
- Abym wiedziała, że jestem silniejsza niż moim wrogowie.
- Dokładnie tak- Peter przyklęknął przy dwunastoletniej dziewczynce.- Viktorio jesteś pewna, że chcesz być częścią Nibylandii?
- Tak- Peter w oczach dziecka dostrzegł determinację. Pokiwał głową prostując się. – Witamy w Nibylandii- wyciągnął w jej stronę dłoń.
Uśmiechnęła się pod nosem do swoich wspomnień. Peter miał rację. Była silniejsza niż jej wrogowie i poradzi sobie ze wszystkim. Blondwłosa zmarszczyła brwi wpatrując się w zamek górujący nad miastem. Coś było jednak nie tak.
Pierwsze, co przebiegło przez myśl Viktorii to, że wzrok płata jej figle. Ostatnio tyle myślała o pożarze, że zobaczyła jak najbardziej rozpoznawalna budowla w Ville de Sombras płonie. Blondynka uszczypnęła się w rękę czując ból rozchodzący się po skórze. To nie był sen a to, co widziały oczy działo się naprawdę. Z trudem przełknęła ślinę dociskając pedał gazu.
- Zaraz będzie jechać straż- wymamrotała do siebie, ale przede wszystkim psa, który nie spokojnie wiercił się na siedzeniu.- Zaraz będą jechać- Viktoria kątem oka zerknęła na boki. Ludzie, co prawda stali na ulicy wpatrując się w zamek, lecz żaden z nich nie trzymał w dłoni telefonu komórkowego. Blondynka jedną rękę zacisnęła na kierownicy drugą zaś zaczęła szukać w torebce telefonu komórkowego. Klnąc pod nosem wybrała numer straży pożarnej.
- Dobry wieczór w czym mogę pomóc?
- El Miedo płonie w Ville de Sombras- powiedziała na jednym wdechu biorąc ostry zakręt w prawo. We wstecznym lusterku zobaczyła samochód Pablo.
- Wiemy.
- Wiecie?- Powtórzyła za dyspozytorką hamując kilka metrów przed bramą rezydencji. – Skoro pani wie to wyślijcie do cholery jednostki straży pożarnej!
- Są w drodze.- odparła dyspozytorka i rozłączyła się.
- Co za głupie babsko!- Warknęła wyskakując z samochodu. Ku własnemu zaskoczeniu wokół murów otaczających El Miedo zebrał się spory tłumek gapiów. Pokręciła z niedowierzaniem głową pewnym krokiem zmierzając w stronę furtki. Zaczęła szarpać za klamkę. Kopnęła wściekle zardzewiały metal.
- A wy, na co się gapicie?! – Wrzasnęła w stronę tłumu osłupiałych ludzi. Ponownie kopnęła w furtkę zaklęła wściekle. Vicky odsunęła się od furtki spoglądając na mur.
- Raz grozi śmierć- wymamrotała sama do siebie. Robiła przecież takie rzeczy. Robiła dużo gorsze rzeczy niż wspinaczka po murze. Zsunęła z ramion kurtkę zrzucając ją na ziemię.
- Powariowałaś dziewczynko!- - Usłyszała kpiący głos za swoimi plecami.- Jestem silniejsza niż moi wrogowie- wymamrotała do siebie swoje życiowe motto chwytając się wystającej cegły. Palce wbiła z całej siły w marmur.
- Wybij to sobie z głowy- poczuła jak ktoś a raczej Pablo obejmuje ją w pasie ciągnąc w dół.
- Puszczaj mnie!- Wrzasnęła szamocząc się niczym ryba złapana w sieć.- Tam jest człowiek! To nie żaden potwór tylko zwykły człowiek pozwolisz mu ogniąc taką śmiercią!
Viktoria nie zdawała sobie sprawy, że jej głos przemienił się w szloch a ciało powoli odmawiało posłuszeństwa. Osunęła się na kolana ukrywając twarz w dłoniach. Pablo puścił córkę przyglądając się jej z troską.
- On spłonie- powiedziała odwracając głowę w stronę Pablo.- Tak jak moja matka tak jak ja- mówiła do siebie, choć Pablo słyszał każde jej słowo. Viktoria podniosła się z ziemi. Wierzchem dłoni otarła łzy.
- Cieszy was to prawda?- Zapytała głośno otaczający ją tłum. – Ludzie nieszczęścia cieszą najbardziej. To jak ktoś upada. Uczucia nie mają znaczenia- pokręciła z niedowierzaniem głową.- Brawo poziom znieczulicy i podłości w tym mieście sięgnął maksimum, ale nie martwicie się karma jest suką i prędzej czy później się wam odwdzięczy- przez jej twarz przebiegł złośliwy uśmiech odwróciła się w stronę muru.
To była adrenalina. Krążyła w jej żyłach razem z krwią. Viktoria jeszcze nigdy tak szybko i pewnie nie wspinała się na nic. Przeskoczyła na drugą stronę. Upadek był twardy i nieprzyjemny. Słyszała krzyki i gwizdy, lecz wzrok utkwiła w El Miedo. Pomyślała, że w taki właśnie sposób umierała Inez. W męczarniach i bólu. Podniosła się z ziemi czując przeszywający ból w kostce. Za jej plecami rozległ się huk wystrzału. Po raz kolejny tego dnia objęły ją silne męskie ramiona.
- Dość tego moja droga panno- warknął Pablo.- Idziemy.
- Pozwolisz mu umrzeć prawda? Poświecisz jego życie, aby zadowolić tłum! To samo robiłeś siedemnaście lat temu? Patrzyłeś jak dom Rodriguezów płonie. Mój dom. – Przełknęła własne łzy i dym dławiący gardło.- Jak wiele zła jeszcze musisz się wydarzyć abyś ty stanął po właściwiej stronie?
Pablo nie odpowiedział nic natomiast Viktoria usłyszała kroki za ich plecami. Po chwili poczuła ukucie w szyję i zapadła ciemność
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 22:48:41 08-09-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:03:46 08-09-14 Temat postu: |
|
|
Do kasacji.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:04:04 08-09-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:40:53 10-09-14 Temat postu: |
|
|
82. NADIA
Gorąca herbata z cytryną postawiła ją na nogi, a rozmowa z Cosme dodatkowo przyniosła ukojenie, sprawiając, że dziewczyna poczuła się dużo lepiej. Obecność Ariany również ją ucieszyła, bo Nadia od razu polubiła szatynkę – miała też skrytą nadzieję, że dzięki jej książce Zaluaga będzie wreszcie wolny. W każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Jego propozycja pozostania w El Miedo na noc zaskoczyła ją, ale była mu za nią wdzięczna, bo nie chciała być dzisiaj sama. Nie miała pewności, by jeszcze kiedykolwiek chciałaby zostać sama w swoim wcale niemałym mieszkaniu lub gdziekolwiek indziej. Spojrzała mu głęboko w oczy, które nie mogły kłamać. Wiedziała to. Wiedziała, że to najszczerszy człowiek, jakiego spotkała w całym swoim dotychczasowym życiu. Igancio… Owszem, był szczery, ale nawet on nie mógł się równać z Cosme, bo zdarzało się, że Nacho kłamał jak z nut, o czym Nadia się przekonała kilka lat temu. Zaś „El Loco” – jak ona sama nigdy nie odważyłaby się go tak nazwać – miał taki smutny błysk u oku, który zdawał się do niej mówić: „Tyle już w życiu wycierpiałem, że więcej bólu chyba nie zniosę”. To wystarczyło, by szanowała go jako człowieka i doceniła jako mieszkańca Valle de Sombras. I inni też powinni! Nie z litości, ale z podziwu, że faceta spotkało tak wiele złego, a jednak poradził sobie z tym wszystkim. Co prawda na swój sposób, zamykając się w czterech ścianach, ale nie popełnił przy tym żadnego przestępstwa, co było powodem do dumy. Jego ojciec natomiast powinien się wstydzić, że własny syn mógłby być dla niego wzorem do naśladowania, wówczas kiedy to rodzic powinien dawać przykład swojemu dziecku, a nie na odwrót.
Już nie była tak bardzo osłabiona, kiedy kilka godzin później zorientowała się, co się dzieje. Dziwny zapach dostał się do jej nozdrzy i poraził swoją intensywnością, nie prosząc nikogo o pozwolenie. Wzdrygnęła się nerwowo, spoglądając wymownie na resztę towarzystwa i jednocześnie próbując zidentyfikować nieznaną woń, unoszącą się w powietrzu. W jednej chwili zobaczyła dym, przedostający się do pokoju przez ciasną szczelinę u dołu drzwi, a w kolejnej już je otwierała i gdyby opiekuńcze dłonie Cosme, nie objęły jej w tym momencie w pasie i nie odciągnęły na bok, ogień buchnąłby jej prosto w twarz, raniąc wrażliwą skórę. Z pewnością nie obyło by się wtedy bez operacji plastycznej, a więc po raz drugi już w ciągu niemal dwóch dni zdążyła zaciągnąć sobie u tego wspaniałego człowieka dług wdzięczności i wcale nie czuła się z tym dobrze. Ku przerażeniu całej trójki płomienie rozprzestrzeniały się po rezydencji w zastraszającym tempie, nie pozostawiając choćby małego skrawka wolnej przestrzeni jako drogę ewentualnej ucieczki. Nagle Nadia poczuła silny odór benzyny i czegoś jeszcze… W mgnieniu oka stało się dla niej jasne, że owy pożar to zasadzka. W pośpiechu chwyciła za koc, leżący tuż za nią na kanapie (jeszcze niedosięgniętej przez silną rękę niesprawiedliwości) i wydając z siebie głośne okrzyki wysiłku, próbowała przerwać go na trzy części. Z pomocą Zaluagi szybko udało się to zrobić.
- Masz, zakryj tym nos i usta. – brunetka podała mężczyźnie kawałek materiału. – Bierz głęboki oddech co 10 sekund, inaczej wszyscy zaśniemy, bo ktoś rozpylił w pomieszczeniu środek nasenny. – wyjaśniła.
Teraz nie było czasu na tłumaczenia, skąd to wiedziała. Liczyła się każda sekunda, a najważniejsze było to, by żadne z nich nie ucierpiało w tym pożarze i wyszło na zewnątrz całe i zdrowe. Cosme posłusznie wziął do ręki kolorowy materiał i przyłożył go sobie do twarzy jak maskę tlenową.
- Ariana?! – zawołała Nadia, ale nie usłyszała odpowiedzi. – Ariana!!! – wrzasnęła głośniej. – Cholera, gdzie ona jest?! Nie widzę jej!
Robiło się coraz bardziej gorąco i duszno – można by rzec, istne piekło. Na jej oczach rozgrywał się dramat niewinnego człowieka. Tracił dom... Swoje El Miedo… Tak mocno przez niego ukochane! Od podłogi odchodził gumolit, czerniejąc kawałek po kawałku, zaś deski paliły się żywym ogniem, nie zostawiając po sobie nawet jednej, marnej drzazgi. Nogawka od spodni Nadii zapaliła się, a ta próbując ją ugasić, wpadła wprost w ramiona Cosme. Ich spojrzenia się spotkały.
- Nie martw się, poszukam jej, a Ty uciekaj. – odparł stanowczo, trzymając ją za ramiona.
- Nie, nie zostawię Cię! – oburzyła się, wpatrując w niego ze łzami w oczach.
- Idź, proszę. – tym razem w jego głosie usłyszała rozpaczliwą prośbę. – Obiecaj mi, że przeżyjesz.
- Dobrze. – postanowiła ustąpić. – Ale wrócisz, prawda? – spojrzała na niego z nadzieją.
- Wiem, że może idę na śmierć, ale... – zawahał się. – Zrobię, co w mojej mocy! – zmienił ton na wyższy, gdy płomienie zdawały się go zagłuszać. – Jeśli dzisiaj zginę… znajdź moją córkę… zaopiekuj się nią. – dodał jeszcze na koniec i niczym bohater wskoczył w ogień, biegnąc na ratunek swojej pomocy domowej.
Nadia została sama. Po jej zaczerwienionym policzku spłynęła jedna, samotna łza, ale wiedziała, że nie może się poddać. Musi się ratować! Obiecała mu to! Wzięła głęboki oddech – tak jak kazała to robić Cosme – i przewróciła na podłogę metalowy wieszak. Pył dostał się do jej oczu, zasłaniając widoczność. Zakasłała dławiąco kilka razy, mocniej przyciskając do ust kawałek materiału. Nie zorientowała się nawet kiedy i jak, znalazła się na korytarzu, jednak końca pożaru nie było widać. Wokół niej ciągle tańczyło stado żółtopomarańczowych, gorących płomieni, a na rękach zaczęły się jej już robić pęcherze. Była tak przerażona, że w pewnej chwili nie mogła się nawet ruszyć, bo strach ją sparaliżował. Stanęła naprzeciwko jakiegoś pokoju z fortepianem i odruchowo zakryła buzię dłonią.
- Mój Boże... – wyrwało się jej.
Nie mieściło jej się w głowie, dlaczego ktoś podpalił El Miedo. Wiedziała, że było to podpalenie, bo w dzieciństwie nauczyła się rozpoznawać zagrożenia węchem. Wtedy musiała, jeśli chciała przeżyć. Teraz zresztą też. Zobaczyła jak biały kot, którego spotkała przed bramą, przerażony ucieka w kierunku otwartego okna. Ogon stał mu jak antenka Teletubisiom, a sierść przypominała kolce jeża. Jak na całą tą dramaturgię, był to dość śmieszny widok.
Upadła na podłogę, tracąc powoli siły. Miała dość! Było jej cholernie gorąco! Chciała tu zostać i umrzeć! Ale wtedy przypomniała sobie o danej Cosme obietnicy i co najważniejsze o swoim synu. Ostatkiem sił wyczołgała się z zamku, padając jak długa na chodnik. Nie minęło pięć minut jak poczuła, że ktoś upada na nią całym ciężarem swojego ciała. Zamknęła oczy i usłyszała hałas. Lekko podniosła powieki i dostrzegła, że wejście do zamku w jednej, krótkiej chwili zawaliło się w drobny mak.
- Cosme, Cosme! – Nadia z determinacją nawoływała właściciela domu. Bardzo się o niego bała… |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|