Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 60, 61, 62  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:03:35 21-07-24    Temat postu:

Temporada IV 006

Gabriel/Veda/Elena/Salvador/Remmy/Kiraz/Emily/Fabricio/ Venetia

Był prokuratorem od przeszło dwudziestu lat i w jego ręce trafiały sprawy, które wielokrotnie spędzały mu sen z powiek. Przemoc wobec kobiet, wobec dzieci czy starców nie była mu obca. Ilu ludzi tyle sposobów na krzywdzenie ich czy zabicie. Sam odnosił nieodparte wrażenie że ludzie wymyślają coraz to nowsze coraz to okrutniejsze metody zranienia drugiego człowieka. Ofiary cierpią , a sprawcy jak to bywa wielu przypadkach odchodzą wolni i oczyszczeni z zarzutów.
Nie wystarczająca liczba dowodów, świadkowie którzy albo są niewiarygodni albo znikają w tajemniczych okolicznościach. Poszkodowani, którzy nie pamiętają lub nie chcą pamiętać szczegółów. Są też przekupni sędziowie. Za sowity dodatek do pensji są gotowi puścić wolno mordercę czy gwałciciela. Gabriel Lopez który pojawił się na rozprawie zdecydowanie bardziej w charakterze bezstronnego obserwatora niżli oskarżyciela wiedział, że jego ojciec mógł być nienajlepszym rodzicem czy dziadkiem ale zawsze egzekwował literę prawa. Kodeks prawa rodzinnego był dla niego świętością więc jego decyzja o pozbawieniu Pedro Ledesmy władzy rodzicielskiej i ograniczeniu władzy rodzicielskiej Delfinie była jedynie formalnością. Ojciec nastolatków rozglądał się nerwowo po sali roztaczając wokół siebie woń alkoholu i niemytego ciała. Po rozprawie zastukał do gabinetu Ulissesa gdy ten odkładał łańcuch sędziowski na biurko.
─ Mogę zająć chwilę? ─ zapytał go. Ulisses przywołał go ruchem dłoni. Gabriel zamknął za sobą drzwi.
─ Jesteś oskarżycielem w sprawie Ledesmy? ─ zapytał go wprost nalewając do wysokich szklanek wody. Jedną postawił przed synem z drugiej upił łyk. ─ Jak czują się te dzieci?
─ Są roztrzęsione ─ odpowiedział chociaż wiedział że to nie do końca oddaje stan ich ducha. ─ Rory złożyła zeznania jej brat ─ urwał ─ przeżył pierwsze kilka dni, ale lekarze nadal są ostrożni w przedstawianiu dalszych rokowań ─ Lopez skinął głową ─ Ja w innej sprawie ─ zaczął. Ojciec popatrzył na syna. ─ Chodzi o sędziego Ortiza.
─ O lepkie rączki?
─ To więc prawda ─ skrzywił się mimowolnie prokurator. ─ Bierze w łapę.
─ Oczywiście, że bierze ─ Lopez nie próbował nawet zaprzeczać czy prostować tych informacji. ─ Myślisz dlaczego Balmaceda hasa sobie wolno?
─ Leży w szpitalu z rozwaloną głową. ─ przypomniał ojcu. Ten spojrzał na niego i westchnął.
─ Zasłużył sobie na swój los ─ oznajmił bez cienia skrępowania. Gabriel usiadł na krześle ─ Oskarżysz sprawcę?
─ Policja najpierw musiałby go znaleźć ─ odpowiedział na to syn.
─ Nie dziw się, że rozwiązują ją niechętnie. Jose Balmaceda do bydle który zasłużył aby zdechnąć w więzieniu. Twarde prawo ale prawo ─ przypomniał dewizę ─ więc sprawcę należy postawić w stan oskarżenia.
─ To mogła być kobieta ─ rzucił w stronę mężczyzny. Ojciec pokiwał głową w zrozumieniu ─ albo wkurzony ojciec.
─ Skłaniasz się jednak ku kobiecie ─ domyślił ojciec. ─ Niech zgadnę ślepy los znowy wylosował ci Ortiza a ty chcesz kogoś bardziej przychylnego lub słabiej opłacanego.
─ Coś w tym guście.
Ojciec westchnął i odstawił szklankę na blat.
─ Ortiz jest stałym bywalcem „klubu dżentelmenów” w San Nicholas ─ poinformował go Ulisses.
─ Klub dżentelmenów? Tak teraz nazywamy burdele?
─ To ekskluzywny burdel ─ odbił piłeczkę Lopez ─ z ekskluzywną klientelą do którego wstęp słono kosztuje i nie podejrzewam cię o korzystanie z tamtejszych usług. ─ usiadł za biurkiem i sięgnął do szuflady. Położył kopertę i przesunął w stronę syna.
─ Nie masz tego o de mnie.
─ Oczywiście że nie.
Kopertę otworzył w swoim gabinecie wyciągając ze środka pojedynczą fotografię przedstawiając grupę mężczyzn na jakimś przyjęciu. Zdjęcie było czarno-białe i Lopez podejrzewał, że pochodzi z rodzinnej uroczystości. Prawdopodobnie z wesela. To co było niewątpliwie interesujące to widok młodego Fernando Barosso obejmującego ramieniem sędziego Ortiza. Lopez zmarszczył brwi gdyż rozpoznał jeszcze dwie osoby. Jedną był ojciec Jose Balmacedy. Obok niego stał młody Ricardo Perez. Schował zdjęcie do szuflady i zamknął ją na klucz.
Fernando Barosso był jedną z nielicznych osób, które miały środki na przekupienie Ortiza, który najwyraźniej był jego najlepszym przyjacielem z czasów młodości , a o jego uszy obiły się plotki, które wprost mówiły, że w przypadku przetargu na budowę mostu łączącego Pueblo de Luz z Valle de Sombras doszło do zmowy.
─ Interesujące ─ powiedział do siebie. ─ Bardzo interesujące
**
Osvaldo Fernandez udostępnił im swój gabinet. Gabriel Lopez chciał pomówić z Ricardo w cztery oczy. Perez niepewnie poruszył się na krześle.
─ Broń była legalna ─ powiedział szybko ─ wszystko odbyło się zgodnie z prawem .
─ Nie przyszedłem tutaj w tej sprawie ─ poinformował go mężczyzna siadając na krześle. ─ Chodzi o pana wnuczkę.
─ Coś się stało Allegrze? ─ zapytał wyraźnie zaniepokojony dziadek.
─ I tak i nie ─ odpowiedział na to ─ Chodzi o sprawę z przed dwóch lat ─ zaczął ─ podobno ma pan jakieś istotne informacje w tej sprawie. Allegra miała wtedy piętnaście lat.
Perez westchnął cicho.
─ To było na początku roku ─ zaczął ─ jakoś po Walentynkach gdy przyszła do mnie zapłakana i zdezorientowana i powiedziała mi, że jest w ciąży ─ Lopez bezwiednie wyprostował się na krześle.
─ W ciąży? ─ powtórzył z niedowierzaniem.
─ Tak, powiedziała mi że ona i jej chłopak ─ zaczął ─ uprawiali seks i pękła im prezerwatywa. Bała się powiedzieć rodzicom i przyszła z tym do mnie ─ dodał.
─ Co pan zrobił? ─ zapytał Lopez chociaż domyślał się do czego tutaj doszło.
─ Zabrałem Allegrę do lekarza, który potwierdził jej stan. To był piąty tydzień ─ umilkł i nerwowo wyłamał palce. ─ Al. Była tylko dzieckiem, nadal jest więc zabrałem ją do lekarza, który rozwiązał problem.
─ Pomógł pan w aborcji?
─ A co miałem zrobić? ─ zapytał wzburzonym tonem Perez ─ Allegra zrobiła cos bardzo głupiego nie mogła płacić za to do końca życia jeśli chcę mnie pan za to zamknąć.
─ Nie ─ zaprzeczył i wstał. To ani trochę nie ułatwiało mu sprawy. ─ Dziękuje za rozmowę i jeszcze jedno ─ postanowił wyjaśnić kluczową kwestię ─ Allegra została zgwałcona przez ojca swojego chłopaka Jose Balmacedę ─ poinformował go i wyszedł.

**

Kiraz Torres bezapelacyjnie uwielbiała swój ogród i panujący w nim chaos. Otaczająca dom roślinność nie podobała się rzecz jasna ich sąsiadce Sylvii, która raz na jakiś czas przypominała Cerano, że wypadałby uporządkować co nieco rodzinną posiadłość. Cerano kulturalny człowiek zgadzał się z nią skinieniami głową, lecz wiedział, że Kiraz prędzej przykuje się do jednego z rosnących w ogrodzie drzew niż pozwoli jakiemuś profesjonaliście przyciąć chociażby gałęzie. I właśnie dlatego gdy jej starszy brat bawił się Verakruz ona zaszyła się w swoim królestwie. Gdzie Sylvia widziała chaos ona naturę, która mimo mało sprzyjających warunków po śmierci babki przetrwała.
To oczywiście wcale nie oznaczało, że dziewczyna pozwoli , aby ogród niszczał. Porządkowała go systematycznie zaczynając od pozbycia się suchych chorych roślin. Cerano obserwując poczynania córki, machnął na nie ręką. Dopóki Kiraz porządkowała ogród dopóty nie miewała głupich pomysłów. Po za tym mężczyzna cieszył się, że ma córkę blisko siebie więc spełniał jej ogrodnicze zachcianki. Nastolatka bowiem od dawna marzyła o domu z ogrodem. Ich balkon przypominał dziką zieloną krainę więc mając kawałek ziemi cieszyła się jak z nowej pary butów. Rośliny, ziemia czy zestaw ogrodniczych narzędzi były równie kosztownym zakupem co para nowych szpilek.
Szatynka każdego dnia od świąt Bożego Narodzenia zaszywała się w swoim ogrodzie plewiąc, sadząc i podlewając rośliny odkrywając skryte wśród chwastów. Od dwóch dni jednak wspólnie z ojcem i siostrą porządkowali przydomowa piwnicę, która była dla dziewczyny kopalnią skarbów. Cerano, który kategorycznie zabronił swoich dziewczynom wchodzić i dopiero jak upewnił się, że nie czają się w piwnicznych zakamarkach „potwory” pozwolił im zajrzeć do środka i pomóc sobie w przeglądaniu pamiątek.
─ Dlaczego babcia miała klatki dla ptaków? ─ Rue podejrzliwie przyjrzała się znalezisku.
─ Hodowała ptaki ─ wyjaśnił ─ Miała trzy może cztery papugi, jakieś kanarka ─ wyjaśnił córce ojcu. ─ Pewnie można ja gdzieś oddać ─ Kiraz wyjęła klatkę z rąk siostry i zmarszczyła nos. ─ Nie zatrzymamy ich.
─ Zatrzymamy, zrobię z nich kwietniki, i nie waż się ruszać palet ─ wskazała na sporą kupę palet. ─ To zdrowe deski, trochę ochronnej farby i będzie piękny stół do ogrodu. I nie waż się ruszać tego ─ wskazała na ni to drewnianą taczkę ni to miniaturowy wóz ─ będzie idealną doniczką do ziół.
─ A co mogę wyrzucić?
Córka rozejrzała się po wyniesionych z piwnicy przedmiotach.
─ Tamte zardzewiałe narzędzia ─ wskazała na przedmioty złożone obok. Cerano uniósł brew. ─ Pytałeś ─ rzuciła w jego stronę układając małe sadzonki kwiatów w drewnianej skrzynce. ─ Pójdę posadzić kwiaty sąsiadce.
─ Co proszę?
─ Pamiętasz tę imprezę którą urządził Remmy? ─ zapytała ojca dziewczyna
─ Pamiętam, że spałem na podłodze, bo moje łóżko wymagało pilnej zmiany materaca.
─ Wystarczyła nowa pościel ─ rzuciła dziewczyna układając dopierając kilka sadzonek niezapominajek do swojej skrzyneczki.
─ Łatwo ci powiedzieć to nie w twoim łóżku migdaliła się jakaś para nastolatek. Znalazłem dowody!
─ Tak, brzydka para majtek ─ dziewczyna skrzywiła się na samo wspomnienie ─ Jeden z kumplów Ignacio narzygał do rabatek pani Sylvii, więc dla odmiany to jej ogródek straszy okolice. Pora to zmienić.
─ Nasza urocza sąsiadka o tym wie?
─ Oczywiście ─ skłamała gładko Kiraz podnosząc się z ziemi. Wzięła skrzyneczkę. ─ Mogę iść?
─ Idź, idź ─ machnął ręką ─ i nie, nie wyrzucę tych ohydnych klatek nawet jeśli przywodzą na myśl paskudne wspomnienia. Jeden z tych ptaszysk waszej babki niemal odgryzł mi palec.
Rabaty Sylvii Olomedo de Guzman wymagały radyklanej zmiany. Po kontakcie z niestrawioną treścią żołądka stopniowo marniały aż zostały z nich suche patyki. Uzbrojona w sprzęt ogrodniczy zaczęła od wycięcia zniszczonych sadzonek i rozpoczęła przekopywania ziemi. Zadarła do góry głowę spoglądając na położone wysoko słońce. Pogoda była idealna do prac w ogrodzie. Nie za ciepło nie za zimno. Zsunęła z ramion sweter i właśnie w swoim ogrodzie przed swoim domem zastał ją Jordan.
I być może przez chwilę pomyślał, że jego matka wreszcie postanowiła zrobić porządek ze swoimi kwiatami gdyby nie fakt, że Sylvia nie nosiła chustek we włosach, nie rozbierała się publicznie do bielizny, którą najwyraźniej Kiraz Torres uważała za normalną część garderoby i co najważniejsze nie miała tatuaży, których naliczył dwa. Łapacz snów zdobił jej plecy, zaś pnący się po gałęziach kwitnący kwiat wiśni po lewej ręce.
─ Nie pomyliłaś czasem ogrodów? ─ Jordan Guzman zmarszczył nos widok bosych brudnych stóp dziewczyny.
─ O cześć ─ przywitała się z kolegą i wyprostowała się. ─ Miałam nadzieję, że skończę za nim którekolwiek z was przyjdzie.
─ Nela jest w domu ─ poinformował ją. ─ Czemu sadzisz nam kwiatki?
─ Bo mój brat wyprawił imprezę a głupi kolega jego chłopaka ─ urwała i odchrząknęła ─ nieważne ─ machnęła ręką ─ puścił pawia na rabatki ─ umilkła ─ to rekompensata ─ wyjaśniła.
─ Moja matka o niej wie?
─ Niespodzianka? ─ rzuciła w jego stronę, a on wywrócił oczami. Tylko ktoś kto nie znał Sylvii stwierdziłby że lubi niespodzianki. ─ Chcesz mi pomóc?
─ Nie dzięki ─ odpowiedział przysiadając na stopniach obok.
─ Jeśli chodzi o chłopaka Remmego.
─ Nie obchodzi mnie że on i Nacho randkują ─ wszedł jej w słowo. ─ To oczywiste, że coś w trawie piszczy.
─ Dla nas też. Remmy ma fazę. Białe na górze czy na dole? ─ zapytała go. ─ Na górze, mam ich więcej. On twierdzi, że „nie” ale mieszkam z tym typem od siedemnastu lat i wiem kiedy ma ochotę pukać faceta a kiedy dziewczynę.
─ A ja wiem kiedy nie chcę słuchać o cudzym życiu erotycznym ─ uniósł ręce w geście poddania się. Kiraz uśmiechnęła się lekko pod nosem sięgając po niezapominajkę. ─ Kupiłaś nam sadzonki?
─ Nie, wyhodowałam ─ odpowiedziała ─ Mam mała szklarnię za domem ─ poinformowała go. ─ Macie może ogródek warzywny?
─ Castelanowie mają ─ poinformował ją ─ Podaruj sadzonki Eli będzie zachwycona.
─ Dzięki ─ odpowiedziała i sięgnęła po biały kwiat. ─ Nasz ogród to prawdziwa skarbnica roślin.
─ I robali ─ przysiadła na piętach.
─ Było kilka pająków ─ odpowiedziała mu. ─ Kiepski z ciebie rozmówca.
─ Nie lubię gadki-szmatki ─ odpowiedział na to gdy sięgnęła kolejną sadzonkę.
─ Konkrety ─ uśmiechnęła się ─ To jak Veda bawiła się w filharmonii? ─ zapytała sąsiada umieszczając niezapominajkę w ziemi. ─ Wyglądała zjawiskowo. Veda to naprawdę śliczna dziewczyna.
─ To się z nią umów ─ odpowiedział ─ I jej zapytaj skoro wysłała ci swoje zdjęcia ─ odparł na to i pomyślał, że Ivan się ucieszy, że Ropuszka znajduje przyjaciół wśród wytatuowanych kryminalistek.
─ Nie wysłała, Yon wrzucił ich wspólne fotki na swojego Instagrama.
─ Zaraz co? Veda poszła do filharmonii z Yonem? ─ Kiraz skinęła głową i zsunęła z rąk rękawice. Wilgotne dłonie wytarła o uda i z tylnej kieszeni spodenek wyciągnęła telefon. Odblokowała go i odnalazła odpowiednią ikonkę na pulpicie. Po chwili pokazała Guzmanowi fotografię.
─ Pasują do siebie ─ posłał jej lodowate wręcz spojrzenie. ─ lub nie ─ włożyła z powrotem rękawice. ─ Skoczysz do mnie do domu? Na werandzie jest skrzyneczka z różami meksykańskimi. ─ oddał jej komórkę i postanowił się przejść. W między czasie sięgnął po swój telefon i wysłał krótką wiadomość do byłego kolegi z drużyny. Wrócił po chwili z skrzynką kwiatów, którą postawił przed Kiraz. ─ I radzę uwinąć się przez powrotem rodziców, nie przepadają za twoją nacją.
─ Moją ─ wyprostowała się ─ nacją? Tak jestem Romką, albo Cyganką jak wolisz to nie czyni mnie gorszą. Nie wszyscy Romowie do Baron Altamira.
─ Szkoda, że wszyscy się tak zachowujecie ─ odgryzł się. ─ Wyrok za posiadanie z zamiarem sprzedaży? Jak na kogoś kto chcę być uznawany za „dobrego Roma” ─zaznaczył ─ robisz wszystko na opak.
─ Mizoprostol ─ powiedziała powoli. Wpatrywał się w nią kilka sekund w kompletnym osłupieniu i ciszy. ─ i pochodne ─ dorzuciła ─ Okazuje się, że natura lubi równowagę i środowisku występuje mieszanka ziół , która ma identyczne działanie. Domyśl, że nie wszystkim się to spodobało.
─ Dzień dobry ─ rozległ się spokojny głos Fabiana, który spojrzał to na syna to na młodą sąsiadkę. ─ Co się tu dzieje?
─ Sadzimy kwiaty ─ odpowiedziała Kiraz nawet nie patrząc na mężczyznę. On popatrzył na kwiaty to plecy dziewczyny.
─ Myślę, że tyle Sylvii wystarczy ─ odpowiedział chłodno ojciec bliźniaków.
─ Zarabiałaś na desperacji ─ Jordan wcisnął ręce w kieszenie spodni i zacisnął je w pięści. ─ Urocze.
Kiraz do pustej skrzynki wrzuciła narzędzia ogrodnicze do jednej ze skrzynek. Jedną postawiła na drugiej i ruszyła do wyjścia.
─ Nie wzięłam za to centa ─ powiedziała Kiraz ─ i nie mam wyrzutów sumienia ─ dodała spoglądając przez ramię na Guzmana. ─ I przekaż proszę mamie, że jeśli będzie chciała sadzonki róży meksykańskiej chętnie je posadzę ─ zrównała się z Guzmanem bezwiednie się do niego uśmiechając ─ i chętnie naprawię altankę skoro wszyscy mężczyźni w tej rodzinie są zbyt zapracowani, żeby się nią zając. Do widzenia panie Guzman i Jordan podlej kwiaty! ─ wyminęła go i skierowała się na swoją posesję.
Sadzonki odłożyła za domem w zaciemnionym miejscu spoglądając na wyciągnięte przez ojca klatki dla ptaków. Palety były starannie poukładane pod płotem. Dziewczyna do uszu wsunęła słuchawki i wzięła się do pracy. Chciała skończyć przed powrotem do szkoły.
***
Prezent od Alice był jak cios patelnią w głowę. Fabricio Guerra z niedowierzaniem spoglądał na córkę to na żonę to znowu na córkę, która postawiła im ultimatum albo terapia albo ja wracam do szkoły do Szkocji. i całe szczęście zrobiła to w cztery oczy gdyż wszyscy goście opuścili ich dom a chłopcy smacznie spali. Zgodzili się, bo co innego im pozostało. Mdówić i wpakować córkę do samolotu? To nie wchodziło rachubę więc dzień po jej urodzinach pojechali do Monterrey na spotkanie z lekarzem i terapeutą. Bliżniaki trafiły pod opiekę dziadka, cioci i dwóch wujków a oni siedzieli na całkiej wygodniej kanapie w gabinecie doktora Pedro Gutierreza. Żadne z nich nie kwapiło się żeby zacząć rozmowę.
─ Przyznam, że dla mnie to też jest nowość ─ zaczął lekarz. ─ Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby to dziecko wysyłało rodziców na terapię.
─ Alice i jej pomysły ─ mruknął Fabircio.
─ Uważa pan więc, że Alice przesadza? ─ zapytał go wprost ─ i nie mają państwo problemów z komunikacją?
─ Tak panu napisała? ─ Emily odezwała się po raz pierwszy od wyjścia z domu.
─ Napisała mi kilka interesujących rzeczy ale pozwólcie że treść listu zachowam dla siebie ─ uśmiechnął się lekko. ─ Jak się poznaliście?
─ Na wieczorze w kasynie ─ odpowiedziała chłodno kobieta.
─ Tak, ale parę lat wcześniej uratowała mi życie gsy miałam wypadek samochodowy na motocyklu ─ wyjaśnił ─ O czym nigdy nie wspomniałą.
─ Nie było o czym mówić.
─ Jasne obserowanie mnie przez lata przed oficjalnym poznaniem mnie to kwestia o której nie warto mówić. ─ Emily spojrzała na męża i westchnęła. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać, że jej córeczka wiedziała zdecydowanie więcej niż Emily chciałaby żeby wiedziała.
─ Nie obserowałam cię ─ oznajmiła ─ Gdy podjęłam decyzję że wykorzystam cię aby zbliżyć się do twojego ojca, który był międzynarodowym przestępcą ─ pospiesyzła z wyjaśnieniem ─ dopiero wtedy uruchomiłam swoje kontakty w Londynie aby cię namierzono i sprawdzono. Nasze pierwsze spotkanie było tylko i wyłącznie moją decyzją podjętą bez autoryzacji przełożonych.
─ Nie mówiłaś mi tego.
─ Ty nie powiedziałeś mi, ze wiesz czym się zajmuje.
─ To nie jest to samo.
─ Nie? ─ zapytała go podchwytliwie. ─ W każdej chwili mogłeś mi powiedzieć że wiesz, że pracuje dla Interpolu i dlaczego się spotkaliśmy tamtej nocy w kasynie ale milczałeś.
─ Nie mogłam ─ odpowiedziała ─ Nie mogłam ci powiedzieć, bo wiedziałam że cię stracę a nie mogłam cię stracić, bo byłeś wszystkim co miałam ─ powiedziała niemal na jednym wdechu blondynka nawet na niego nie patrząc. ─ Zrobiłam wszystko co mogłam aby cię chronić.
─ Wszystkim co miałaś ─ powtórzył powoli jej słowa. Spojrzała na niego i westchnęła.
─ Żyłam pracą, była dla mnie wszystkim , a później pojawiłeś się ty i sprawiłeś, że chciałam czegoś więcej od życia.
─ To co się zmieniło? ─ zapytał ją.
─ My ─ odpowiedziała mu. Uśmiechnął się lekko po raz pierwszy od dawna. ─ My się zmieniliśmy.

***
Ostatnie wydarzenia w miasteczku i tragedia jaka dotknęła dwójkę niewinnych dzieci zmobilizowały całe miasteczko do chęci niesienia pomocy. Niektórzy naprawdę chcieli pomóc inni jak Viola Conde dowiedzieć się jak najwięcej o zdarzeniu i rzecz jasna dołożyć swoje trzy grosze. I właśnie dlatego zgłosiła się do opieki nad gromadką rozbrykanych dzieci skrzykując również swoje najbliższe koleżanki.
Zgodnie z planem Salvadora Sancheza, każdy rodzic miał zadanie do wykonania. Upiec ciasto czy przygotować zapiekanki więc sala była wypełniona nie tylko muzyką z lat osiemdziesiątych czy lat wcześniejszych ale także zapachem jedzenia za barem, na którym ustawiono butelki ze schłodzoną coca-colą. Właściciele lokalu chętnie włączyli się do akcji. Znali rodzeństwo Ledesma i ich matkę.
Veda śmigała po torze w nowiutkich rolkach od czasu do czasu łypiąc w stronę swoich rodziców. Przyzwyczaiła się już do myśli, że Salvador Sanchez to jej tata więc ochoczo do nich pomachała i wróciła do jazdy.
─ Skóra zdarta z matki ─ szepnął do ucha Elenie Salvador. Kobieta popatrzyła to na niego to na córkę, która wykonała po raz kolejny ślizg.
─ Nie jest aż tak do mnie podobna ─ stwierdziła ─ Nie mam aż tylu piegów.
Sal uśmiechnął się pod nosem opierając brodę na jej ramieniu.
─ Fakt, straszny z niej piegus. Wczorajsza randka się udała? ─ zapytał Eleny.
─ Randka? Nie byłam na randce.
─ Vedy ─ doprecyzowała ─ Mam nadzieję, że ten chłopiec się zachowywał.
─ Jaki chłopiec? ─ do pary podszedł Ivan Molina. ─ To nie ty byłeś z nią w filharmonii? ─ zmarszczył brwi i spojrzał na Vedę, która śmigała na rolkach z prędkością strusia Pędziwiatra. Kręciła się dookoła i wykonywała przedziwne akrobacje od których jemu zamierało serce. ─ Veda chodź tu w tej chwili! ─ krzyknął. Veda zatrzymała się i zmarszczyła nosek podjeżdżając na rolkach do Ivana. Ze stolika zgarnęła butelkę coli.
─ Otworzysz? ─ zapytała Ivana, który wziął od niej butelkę i widelec sprawnie pozbywając się kapsla. ─ Dzięki ─ wzięła od niego napój ─ Jest świetnie prawda? ─ obróciła się spoglądając na salę. ─ Urządzimy wyścigi.
─ Żadnych wyślizgów ─ zastrzegł Ivan.
─ A ty co z drogówki? ─ zaśmiała się z własnego żartu. ─ Chciałeś o coś zapytać?
─ Jak tam twoja randka? ─ zapytał Vedę.
─ Było świetnie, a koncert? Boże koncerty Ivan to była magia chociaż opowiadał o porwaniu i syndromie sztokholmskim.
─ O czym było przedstawienie?
─ Koncert ─ poprawiał go Veda ─ Kompozytorkę zainspirował mit o Persefonie i Hadesie ─ wyjaśniła mu dziewczyna ─ On zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i obserwował ją przez wiele miesięcy , bo wiedział, że nie może jej tknąć ale w pewnym momencie porwał ją i uczynił z niej królową. Najbardziej podobała mi się „furia Demeter”
` ─ Veda dlaczego nie powiedziałaś mi że idziesz na randkę?
─ Powiedziałeś na świętach że mogę spotykać się z chłopcami po twojej śmierci a nie zamierzam czekać do twojej śmierci bo będziesz żył strasznie długo że aż uschnę nawet Sal chodził na randki gdy był w moim wieku ─ wskazała na bruneta.
─ On? ─ parsknął śmiechem ─ chyba z misiem.
─ Nie z mamą ─ wypaliła za nim zdążyła ugryźć.
─ Salvador chodził na randki z Eleną? ─ Viola Conde zamrugała powiekami zerkając to na jedno to na drugie.
─ Byli razem na nie jednym ognisku ─ rzuciła w stronę kobiety.
─ Vedo skarbie ─ zaczęła Elena. Do zebranych podszedł Jordan. Popatrzył to na Vedę to na zebranych.
─ Mama przeprasza, że nie mogła przyjść ─ zaczął kładąc pojemnik ciasta na stół. ─ Dużo pracy. ─rzucił.
─ Dobry wieczór ─ do zebranych podeszła Veda z mężczyzną u boku.
─ Cześć ─ Veda przywitała się z Anitą przytulając się do niej. ─ Przyprowadziłaś ze sobą pana Makarona ─ powiedziała do niej spoglądając kobiecie w oczy.
─ Miło cię poznać Vedo
─ Ciebie też ─ odpowiedziała
─ A co to za koperty? ─ zainteresowała się Violetta kopertami, które na bok odłożyła Veda.
─ Miło , że pani pyta ─ ucieszyła się dziewczyna ─ To kopert-niespodzianki. Każda osoba która wpłaci datek dostanie w środku znajdującą się nagrodę. Pani Aquillar odpowiada za finanse. Jest bardzo odpowiedzialna. Pieniądze trafią do Aurory i Diego oczywiście. Ivan jako szeryf uczynisz honory ─ odwróciła się wyciągając w jego stronę koperty ─ Ivan wzniósł oczy do nieba i wybrał pierwszą z brzegu kopertę w kolorze zielonym. Veda wcisnęła opakowanie z kopertami Jordanowi i zgarnęła dla siebie prostą białą kopertę. Koszyczek wędrował z rąk do rąk. Stanęła na palcach i szepnęła mężczyźnie na ucho ─ Nie lubimy makarona? ─ z trudem powstrzymał się od śmiechu.

Nie.
─ Rozumiem więc trafiłeś w dziesiątkę ─ stwierdziła spoglądając na kopertę w jego rękach. ─ Masz kolację z Anitą.
─ Co mam?
─ Kolację z Anitą ─ powtórzyła nieco głośniej tak żeby wszyscy ją słyszeli. Jordan parsknął śmiechem. ─ Ja przez jeden dzień będę szeryfem albo raczej szeryfką. Ja i Mozart.
─ Nie wyrażałem zgody na coś takiego ─ powiedział.
─ Wiem ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna ─ Dlatego to trafiło do mnie, bo tylko mnie może upiec się taki numer. A ty i Anita spędzicie miły wieczór. Pan Reverte już zarezerwował wam stolik w swojej restauracji ─ obróciła się i spojrzała na makarona to na rozpromienioną Volę. ─ a jak sądze pan makaron będzie się z panią świetnie bawił w ogrodzie ─ chwyciła za rękę Ivana ─ chodź obiecałeś mi kółeczko ale najpierw załatwimy ci rolki.

**
Fabricio zabrał Alice na imprezę charytatywną z rolkami w roli głównej. Emily odprowadziła ich do auta i wróciła do domu. Do śpiących bliźniaków. Chłopcy mieli niewiele ponad miesiąc i powoli zaczynali wypracowywać swoją rutynę. Mieli czas drzemek i czas aktywności, jedli o tych samych porach, o tych samych porach chcieli być przytulani. Emily lubiła te chwilę gdy układała chłopców blisko siebie i patrzyła jak jeden reaguje na drugiego. Było w tym coś magicznego.
Westchnęła cicho. Wszystko było dwa razy bardziej skomplikowane niż gdy tutaj przyjechała. Rodzina była dwa razy większa, a w raz z przemijającym czasem pojawiły się także nowe problemy z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Pojawienie się Alice, narodziny chłopców, przeprowadzka do Meksyku, Emma, jej brat, jej ojciec i jej nieżyjąca siostra, która okazywała się być cholernie żywa. To wszystko razem wzięte spowodowało, że Fabircio i Emily mogli być małżeństwem i wychowywać razem trójkę dzieci, ale nigdy nie byli tak daleko od siebie. I chociaż na początku prośba Alice mocno wyprowadziła ją z równowagi to teraz przyznawała córce rację. Ona w jej wieku marzyła, żeby rodzice się rozwiedli. Uśmiechnęła się smutno. Była psychologiem więc wiedziała, że powiela błędy rodziców.
Thomas i Camille żyli w dwóch różnych krajach, w dwóch różnych światach mieli dwa różne kręgi znajomych, wybierali skrajnie różne produkcje. Jedno robiło międzynarodową karierę drugie było wręcz zapominane i największy sukces osiągnęło w teatrze. I jak na ironię córka powtarzała kroki matki. Nie jeden do jednego, ale jednak Venetia Capaldi była przede wszystkim znana z teatru i filmów niezależnych i często nisko budżetowych. Jaka matka taka córka, pomyślała gdy z zadumy wyrwał ją dźwięk pukania do drzwi. Podniosła się z kanapy i zerknęła na chłopców. Obaj zasnęli.
─ Hej ─ odezwała się pierwsza.
─ Cześć, mogę wejść? ─ Venetia Capaldi uśmiechnęła się lekko a Emily poczuła jak coś ściska ją w brzuchu.
─ Jasne, jeśli przyszłaś do Fabircio to wyszedł z Alice ─ poinformowała siostrę ─ na rolki.
─ Nie, właściwie to przyszłam do ciebie ─ odpowiedziała. Emily spojrzała na nią przez ramię zaskoczona. ─ Myślę że powinnyśmy porozmawiać.
─ Tak, wyjdźmy na patio ─ poprosiła jeszcze raz zerkając na chłopców. Obaj smacznie spali w turystycznym łóżeczku. Pies leżał pod stołem. Emily i Venetia wyszły na zewnątrz. ─ O co chodzi?
─ Nie owijasz w bawełnę.
─ Nigdy nie byłam w tym dobra ─ przyznała. ─ W rozmowach o niczym, o pogodzie, oglądanych serialach czy co zjemy na obiad? Wolę konkrety.
Tia wypuściła ze świstem powietrze z płuc. Wszystko o co chciała zapytać nagle się ulotniło.
─ Masz listę pytań? ─ zapytała ją Emily nalewając jej szklankę soku. ─ Śmiało ─ zachęciła ja ─ nie obrażę się jeśli zapisałaś je na kartce. Lubisz tworzyć listy.
─ Tak, ale ─ westchnęła ─ jeszcze do nie dawna byłam jedynaczką, której matka miała syndrom uzurpatora dziś mam rodzeństwo w tym siostrę bliźniaczkę, która nie chcę mieć ze mną nic wspólnego. Żadne z was nie chce.
─ Upraszczasz ─ stwierdziła blondynka sięgając po szklankę z sokiem. Drugą przesunęła w stronę Tii. ─ Jesteś słoniem w pokoju.
─ Słoniem w pokoju?
─ Trzydziestoletnim słoniem w pokoju ─ upiła łyk. ─ Przez lata słyszeliśmy, że żyjesz, że cię skradziono z kołyski ─aktorka uniosła brew ─ z inkubatora jak wolisz. Byłaś naszym dzieckiem Lingberga. Leo dorastał z poczuciem winy, że cię nie ocalił i przez to rozpadła się nasza rodzina, Emma, dla niej byłaś młodszą siostrzyczką a dla mnie cieniem przeszłości którego nigdy nie mogłam się pozbyć. Byłaś córką którą chciałam być.
─ Chciałaś
─ Być martwa ─ uśmiechnęła się gorzko. ─ Chciałam być tobą, bo gdybym była tobą, matka by mnie chociaż trochę kochała ─ westchnęła.
─ Pierwszy raz w życiu powiedziałaś to głośno?
─ Aż tak rzuca się w oczy? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie i wstała. Zaczęła bezwiednie przechadzać się po salonie.
─ Jaka ona była? ─ zapytała ją z ciekawością. ─ Cornelia.
─ Wieczna nieobecna ─ odpowiedziała pierwsze co przyszło jej na myśl. ─ Gdy dorastałam miałam jasno sprecyzowany plan dnia. Pobudka o tej samej porze, szybkie śniadanie, szkoła, zajęcia pozalekcyjne. Wracałam do domu koło siedemnastej później lekcje dobranocka i spać.
─ Miałaś dzień wypełniony po brzegi ─ mruknęła Emily. ─ Nie chciała żebyś była sama w domu.
─ Albo nie chciała być ze mną w domu ─ odbiła piłeczkę Venetia. ─ Czasami czułam się jak przesuwany z miejsca na miejsce mebel ─ wyznała. ─ Gdy się jej znudziłam odesłała mnie do ojca.
─ Nie znudziła się tobą ─ odpowiedziała na to bezwiednie Emily. ─ To był jedyny sposób żebyś została w rodzinie. Być może niezbyt udany, ale jedyny. Camille poruszyłaby niebo i ziemię żeby cię odzyskać.
─ Nie wiesz tego ─ Nettie poderwała się z krzesła. ─ Być może chciałaby mieć ze mną kontakt, nie musiałam ─ urwała ─ zmieniać całego swojego życia.
─ Zabrałaby cię ─ odparła na to Emily. Siostry popatrzyły na siebie. ─ Dla Camille byłaś dzieckiem, które desperacko pragnęła odzyskać, gdy dowiedziała się że żyjesz urządziła nam Gwiazdkę w maju. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałam jej tak szczęśliwej. Odwiedziny raz w tygodniu by jej nie wystarczyły chciałaby cię całej i to tylko dla siebie.
─ Co stało się potem?
─ Potem? Mnie odesłano z powrotem do szkoły z internatem, Leo wrócił na studia. Emma opowiadała nam później że matka najpierw nie wychodziła z domu a później snuła się po nim jak cień ze szklanką mimosy. Nie wiem ile to trawo za nim się otrząsnęła. A hej ty też nie miałaś lekko ─ popatrzyły na siebie i obie parsknęły śmiechem.
─ Telenowele Camille w jakiś pokręcony sposób mnie ocaliły ─ Emily uniosła brew. ─ Nie miałam przyjaciół. Dla wielu rówieśników nie byłam ani Angielką, ani tym bardziej Irlandką. Nieważne jak się starałam dopasować zawsze odstawałem. Jedni spotykali się popołudniami ze znajomymi ja oglądałam opery mydlane albo pisałam listy do matki.
─ Byłyście w kontakcie?
─ Tak, miała zdiagnozowany zespół Capgrassa ─ wyjaśniła ─ dopóki mnie nie widziała wszystko było dobrze, gdy byłam obok niej jakby mnie nie poznawała.
─ Interesujące.
─ Niby co?
─ Bierzesz pod uwagę że mogła nie udawać albo cierpieć na coś co zdiagnozowano jako zespół Capgrassa. Miałyście wypadek samochodowy?
─ Tak skąd wiesz?
─ Mogłam to sprawdzić ─ odpowiedziała na to blondynka. ─ Takie urojenie wydaje się logiczne ─ Tia uniosła brew ─ Od pojawienia się Camille żyje w ogromnym stresie, boi się, że cię straci ─ psycholog westchnęła ─ Pomyśl przez lata byłaś jej małą córeczkę, karmiła cię, przewijała kąpała i nagle pojawia się ta wstrętna bogata baba która mówi o zamianie noworodków i wtedy jej własny mózg zaczyna jej płatać figle. Wyparte wspomnienia wracają, niewyleczone traumy ─ w salonie rozległ się płacz dziecka ─ Przepraszam albo chodź ze mną przyda mi się twoja para rąk. ─ Emily weszła do salonu ostrożnie z łóżeczka wyciągając kwilące niemowlę. Wargami musnęła ciepły dziecięcy nosek, zaś drugi z chłopców poruszył się niespokojnie w łóżeczku. ─ Chcesz go nakarmić? Tylko umyj ręce.
Obie usiadły na kanapie.
─ Dziś ją lepiej rozumiem ─ odrzekła. ─ Ja dla nich spaliłabym świat

***
Remmy Torres miał ochotę zapaść się głęboko, głęboko pod ziemię. Ojciec jeżdżący na rolkach to nic w porównaniu z ojcem śpiewającym w karaoke. Miał ochotę wpełznąć do jakieś dziury i nigdy prze nigdy z niej nie wypełznąć. Wiedział bowiem, że kumple mu tego nie zapomną. Boże Kiraz mu tego nie zapomni i on tego nie zapomni bo Rue uwieczniła to na swoim filmiku a ojciec. Cholera on nie był nawet pijany. Przeklinając pod nosem wyszedł na świeże powietrze plecami opierając się o mur.
─ Uciekłeś przed tłumem vzy migdalącym się ojcem?
─ Mój ojciec się nie migdalił ─ stwierdził Remmy.
─ To wyszedłeś w dobrym momencie. Kawałek z Dirty Dancing i całujący się dyro ─ Remmy skrzywił się bezwiednie słysząc dźwięk odpalanej zapalniczki ─ Całe szczęście ojciec ma dziś dyżur, bo inaczej oglądałbym jego w akcji. Na twoich starych dziwnie się patrzy. Wiesz on jest taki mały, ona taka duża ─ poruszył dłońmi ukazując różnice wzrostu między parą. ─ Ona jest tez sporo młodsza.
─ Nie przesadzałbym z tą różnicą wieku. Cerano nie jest aż tak stary ─ otworzył jedno oko ─ zgaś to paskudztwo. I nie radzę ci palić czegoś mocniejszego.
─ Bo?
─ Bo trener planuje test na narkotyki ─ odpowiedział mu chłopak ─ i inne świństwa więc ─ podszedł do niego i wyciągnął mu papierosa z dłoni zgniatając go butem ─ doradzam yogę i picie dużo wody.
─ Skąd wiesz co planuje trener?
─ Powiedział mi o tym gdy omawialiśmy strategię na mecz i przy okazji będziesz dostawał niezłe lanie na treningach. Pora cię czegoś nauczyć.
─ Umiem bronić bramki.
Szatyn skrzywił się mimowolnie.
─ Potrzebujesz odpowiedniego przeszkolenia ─ oznajmił na to Remmy. ─ Drużynie też się to przyda i jak rzucisz to świństwo to będziesz miał lepsza pojemność płuc ─ poinformował go i chwycił go za rękę ciągnąc go na róg budynku.
─ Torres
─ Milcz ─ poprosił go i pocałował. Usta Nacho poddały się tej słodkiej torturze.
─ Dlaczego to zrobiłeś? ─ zapytał gdy oderwali się od siebie.
─ Miałem ochotę cię pocałować ─ przyznał się Torres wagami przesuwając po jego ustach. ─ I nadal chcę cię całować.
─ Przyjąłeś propozycję mojej matki ─ wyjaśnił gdy Remmy składał drobne pocałunki na jego szyi.
─ Chcesz teraz gadać o mamie? ─ zapytał go rozbawiony Remmy.
─ Dlaczego?
─ Potrzebuje kasy na studia a zapozowanie do kilku fotek to lekka praca chociaż twoja macocha będzie musiała mi pomóc z moim kontem na Insta. Beznadziejny ze mnie influencer. Nie powiedziała ci?
─ że będzie ci pomagać? Nie.
─ Twoja mama nie macocha ─ doprecyzował zanurzając palce w jego włosach. ─ Zgodziłem się na kampanię ale pod jednym warunkiem.
─ Żadnych ciastek na planie? ─ Torres był zdecydowanie zbyt blisko jego ręce go rozpraszały.
─ Weźmiemy udział w kampanii ─ wargami musnął jego nos. ─ Ty i ja.
─ Co?
─ Jesteś śliczny ─ stwierdził ─ i chcę żeby wszyscy zobaczyli jaki jesteś śliczny ─ Nacho obrócił go i przycisnął do muru przywierając mustami do jego ust. Kiedy ręce Torresa zaczęły wędrować po jego ciele nie próbował go powstrzymać. Nie zatrzymał go gdy wylądowały na jego tyłku. ─ Nacho ─ wychrypiał gdy usta chłopca były przyciśnięte do jego szyi. ─ Tyłek ci wibruje.
─ Wiem, że mi stoi ─ wymamrotał. Remmy się uśmiechnął pod nosem.
─ Miałem na myśli, że telefon ci dzwoni chociaż to też wiem ─ stwierdził niechętnie wypuszczając chłopca z objęć. ─ Kto to?
Ignacio popatrzył na wyświetlacz.
─ Nikt ważny ─ odpowiedział na to odrzucając połączenie ─ muszę iść.
─ Nie musisz o de mnie ociekać ─ zapewnił go.
─ Nie uciekam ─ zapewnił go ─ muszę iść ─ pocałował go szybko w usta i oddalił się pospiesznie na postkanie z panną Cortez.

**
Tia z czułością spojrzała na chłopczyka śpiącego na jej rękach. Maleństwo było najedzone przewinięte i w trakcie drzemki. Blondynka ostrożnie wstała i delikatnie odłożyła go do łóżeczka w którym spał jego braciszek.
─ Są słodcy ─ stwierdziła. ─ Bliźnięta jednojajowe mają ten swój urok. ─ któryś ma x na stopie?
─ Nie, chociaż Fabircio bał się że nie będziemy ich odróżniać, ale od pierwszej chwili wiedział który to Tommy a który Charlie ─ przyznała. ─ Bliźniaki to specjalność naszej rodziny więc lepiej uważajcie.
Tia popatrzyła na siostrę to na dwóch chłopców.
─ To raczej nie będzie możliwe ─ powiedziała ─ ja raczej nie zajdę w ciąże ─ wyznała. ─ Po chemii ─ przełknęła ślinę ─ wtedy nie przyszło mi do głowy, żeby zamrozić jajeczka.
─ Przykro mi ─ odparła na to blondynka sięgając po kocyk. Zerknęła na Tiię która bezwiednie otworzyła jeden z albumów. ─ Alice zgarnęła kilka z domu ─ poinformowała ją ─ śmiało─ zachęciła aktorkę. Nettie usiadła na kanapie z albumem na kolanach. Zaczęła przeglądać kartki. Zdjęcia były stare, czarno-białe.
─ To babka Edith ─ wskazała palcem na kobietę ─ i jej siostra Berenice.
─ Bliźniaczki?
─ Nie. Było miedzy nimi jakieś dwa lata różnicy ─ wyjaśniła ─ Nasz dziadek prowadził własny lokal z muzyką na żywo. Obie siostry w nim występowały. Były tak do siebie podobne że publiczność nie była wstanie odróżnić jednej od drugiej. ─ Tia odwróciła stronę i spojrzała na Emily zmarszczonymi brwiami. ─ To nie propaganda ─ stwierdziła ─ Edith bo to ona jest na zdjęciu występowała przed samym Gobelsem po zdobyciu przez nazistów Paryża. Lokal dziadka był jednym z niewielu gdzie można było posłuchać jazzu.
─ I Camille zdecydowała się zachować zdjęcie?
─ Była dumna z tego że Adamsowie, a właściwie to Laurent byli uwikłani w wielką historię ─ uśmiechnęła się lekko.
─ To smutna historia? ─ domyśliła się Tia , a Emily skinęła głową.
─ Kiedy rozpoczęła się wojna Berenice miała dziewiętnaście a Edith dwadzieścia lat. Do Paryża weszli naziści więc pozostało się im dostosować co nie było takie łatwe gdyż babcia była w tamtym okresie zaręczona z Franzem.
─ Franz? ─ uniosła lekko brew.
─ Pochodził z Bawarii, studiował na Sorbonie prawo jak dobrze pamiętam i z opowieści babki wynika że byli w sobie szaleńczo zakochani, ale on był Żydem ona Francuzką więc mieli plan. Mieli uciec z Paryża, wsiąść na statek jadący do Argentyny i nigdy nie wracać ale plan spalił na panewce. Berenice była zazdrosna o to że siostra ma narzeczonego, że jest zakochana więc wydała ich rodzicom. Pradziadek zamknął ją w piwnicy i statek odpłyną bez niej. Nigdy więcej się nie spotkali.
─ Flądra
Emily parsknęła śmiechem.
─ To nie koniec historii Berenice romansowała z nazistą ─ odpowiedziała ─ nie wiem jak dobrze znasz historię, ale związki mieszane nie były mile widziane nie tylko we Francji ale w całej Europie. Wydała ją komuś kto znał kogoś z Francuskiego Ruchu Oporu. Pewnej nocy wywlekli ją na ulicę i ogolili głowę. Podobno miała piękne gęste włosy.
─ Siostrzana rywalizacja bywa okrutna.
─ To prawda i nie koniec historii. Berenice występowała w klubie ojca. Dla niej przychodzili naziści, dzięki niej biznes się kręcił a rodzina mimo biedy żyła całkiem przyzwoicie więc dziadek wpadł w szał gdy oskalpowano jego córkę. Dodatkowo na jaw wyszło, że jest w ciąży więc ─ zrobiła pauzę ─ Edith musiała ją zastąpić.
─ Zastąpić?
─ Były tak do siebie podobne że nikt nie zauważył różnicy. Edith porzuciła śpiewania po stracie ukochanego. Nie chciała śpiewać dla ludzi którzy odebrali jej miłość życia, ale potrzebowali chleba żeby żyć więc siostry zamieniły się miejscami. Los okazał się być przewrotny, bo Edith nie śpiewała aż tak dobrze jak kiedyś więc Edith występowała na scenie, a Berenice śpiewała za kulisami. ─ zaczęła aż to do niej dotrze.
─ Zaraz te wszystkie płyty które nagrała Edith tak naprawdę nagrała Berenice?
─ Tak, jedna z największych gwiazd wojennego Paryża była największą oszustką ─ wyjaśniła. ─ Po wojnie Edith była wielką gwiazdą. Symbolem dzięki któremu nasz pradziadek dorobił się małej fortuny. Jego córki się nienawidziły, zamieniały swoje życie w piekło, ale były to dwie kury znoszące złote jajka. Jedna miała odpowiedni wygląd druga głos.
─ Dupek.
─ Umarł dziesięć lat po zakończeniu wojny, a siostry zakończyły karierę. Edith już nigdy nie wyszła na scenę bo Berenice nigdy nie stanęła za jej plecami. Edith uciekła do Londynu ze swoim kochankiem a naszym dziadkiem gdzie jakieś trzy lata później urodziła Camille i Coco. Była gwiazdą która poświęciła się dla rodziny. Dziadek był aktorem, który zrobił karierę na West Endzie, ona wychowywała bliźniaczki.
─ Camille nigdy o tym nie mówiła. Rozmawiała ze mną o rodzinie, ale nigdy nie opowiadała o matce ani ojcu.
─ Dziadek Nolan był dupkiem, który nie przepuścił żadnej ładniej kobiecie. Gdy babcia siedziała w domu z dzieciakami o szlajał się po mieście i przepuszczał rodzinny majątek.
─ Skąd o tym wszystkim wiesz?
─ Z pamiętników Edith ─ wyjaśniła podnosząc się z kanapy. Po chwili wróciła do siostry z pokaźnych rozmiarów pudełkiem. ─ Jak twój francuski? ─ zapytała ją. ─ Jeśli kiepsko poproś tatę o pomoc. Szuka nowego projektu.
─ Emily czy ty machasz mi przed nosem marchewką? ─ zapytała ją rozbawiona aktorka.
─ Skądże znowu ale to smutna i piękna historia która pewnie da ojcu kolejnego Oskara. Tata lubi łzawe kino, ty lubisz łzawe kino więc spotkajcie się w pół drogi. ─ popatrzyła na dzienniki to na siostrę.
─ Mój francuski jest nieco zardzewiały więc może rzeczywiście poproszę go o pomoc w tłumaczeniu. Wymieniały porozumiewawcze uśmiechy. Co prawda Thomas zarzekał się że robi sobie przerwę i spędza czas z Louise, ale można robić jedno i drugie?

**
Muzyka, wybuchy śmiechu to wszystko wprawiło Vedę w radosny nastrój. Czujnie rozejrzała się po lokalu upewniając się, że każdy dobrze się bawi. Jej ciemne bystre oczy padły na Yona. Siedział przy jednym ze stolików. Podjechała na rolkach i usiadła obok niego.
─ Czemu siedzisz całkiem sam? ─ zapytała go brunetka
─ Czego chcesz? ─ zmarszczyła nos.
─ Zadałam ci już pytania ─ przypomniała mu. Zerknęła to nas jeżdżących to na Yona. ─ Ty nie umiesz ─ ta informacja niezwykle ją ucieszyła.
─ Co ?
─ Jeździć na rolkach , wstawaj ─ poderwała się z krzesełka ─ nauczę cię
─ Co proszę?
─ Jeździć na rolkach. Chodź znajdziemy ci rolki ─ wyciągnęła w jego stronę drobną dłoń ─ Chyba że masz cykora
─ Co? Nie mam cykora
─ Zachowujesz się jak ktoś kto ma cykora
─ Nie ─ urwał. Nie było sensu się z nią kłócić. Wstał z krzesełka i ruszyli do stanowiska gdzie wypożyczano rolki. Veda weszła za kontuar i podała mu rolki w odpowiednim rozmiarze. ─ Skąd wiesz jaki mam rozmiar buta?
─ Jestem spostrzegawcza, wkładaj i zasuwamy/.
Ona była podekscytowana. On niepewny. Jeśli skręci sobie kostkę w tym ustrojstwie, albo co gorsza złamie nie będzie mógł zagrać w zbliżającym się meczu. Osłabi drużyny. Zły na siebie że dał się sprowokować spojrzał na brunetkę przed sobą, która wyciągnęła w jego stronę rękę. Siłą rzeczy musiał ją chwycić.

Salvador Sanchez zerknął na córkę ponad ramieniem jej matki i się uśmiechnął gdy nastoletni chłopiec wpadł na Vedę.
─ Czujesz nostalgię? ─ zapytał szeptem Elenę, która wpatrywała się z czułością w swoje dziecko ─ kogoś mi przypominają ─ stwierdził gdy Yon stracił równowagę lądując na tyłku. ─ I nie radzę ci kolego zgrywać choriarka ─ szepnął do Eleny ─ i pozwól jej sobie pomóc. Yon próbował wstać , lecz jego ciało poddawało się sile grawitacji. ─ Mówiłem.
─ Przyganiał kocioł garnkowi ─ rzuciła rozbawiona Elena ─ Nie byłeś wcale lepszy od niego ─ obróciła się w jego stronę i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stoją naprawdę blisko siebie. Jego ręka mimowolnie objęła jej talię. Jego palce muskały jej nagie plecy.
─ Pięknie wyglądasz ─ stwierdził ─ Alice miała rację, ta sukienka do ciebie idealnie pasuje.
─ Musimy porozmawiać.
─ O sukience? ─ zmarszczył brwi.
─ O wszystkim ─ odpowiedziała na to ─ Nie powinieneś wykupować dla niej całego sklepu, ani wynajmować sali na przyjęcie. Wiesz ile to kosztuje?
─ Wiem i nie widzę w czym problem?
─ Całe życie uczyłam ją oszczędzania i szacunku do pieniędzy ty jednym wyjazdem i imprezą ─ urwała ─ co następne Sal? Mieszkanie na Manhattanie czy lot w kosmos?
─ Chata na Manhattanie ─ zadecydował a ona bezceremonialnie zdzieliła go w ramię ─ Co? Nie organizują komercyjnych lotów w kosmos ─ stwierdził a ona pokręciła głową. ─ Była piękną kobietą.
─ Mówię poważnie
─ Ja tez ─ odparł. Elena odwróciła się po raz kolejny i spojrzała na córkę, która uczyła kolegę jeździć na rolkach. Chłopak niepewnie przesuwał do przodu stopy. Raz za razem skupiając się na koleżance. ─ To dobra taktyka ─ stwierdził Sal tuż przy jej uchu. ─ Patrzeć na wszystko inne byle nie pod nogi. Pamiętasz naszą pierwszą lekcję?
─ Pamiętam, że wylądowałeś na pogotowiu bo myślałeś że złamałeś sobie nos.
─ Całe szczęście był cały ─ stwierdził. Elena oparła się o jego tors plecami.
─ Wiedziałam, że po tamtej nocy zajdę w ciążę ─ zakomunikowała mu. ─ Czułam, że z tego pośpiechu powstanie coś pięknego.
─ Veda ─ mruknął. Veda była piękna. Była piękną mądrą niespodzianką od losu. Zaśmiał się cicho gdy chłopak oparł ręce o ścianę żeby się nie przewrócić. Naprzeciwko niego stała Veda obejmując go w pasie.

**
Cerano Torres zastał syna zwiniętego w kulkę w swoim pokoju. Podszedł do chłopca i wspiął ł się na łóżko palcami przeczesując przydługie włosy nastolatka który zamrugał powiekami. Oczy miał czerwone od płaczu.
─ Remmy? ─ zapytał niepewnie. Syn położył mu głowę na kolanach. ─ co się stało?
─ Nic ─ odpowiedział nastolatek układając sobie pod głową poduszkę ─ nic się nie stało?
─ Dlaczego więc płaczesz? ─ zapytał go palcami przeczesując włosy syna. ─ Musiało się coś stać. Jeśli chodzi o mój występ w Tak to leciało zgarnąłem dla Diego okrągłą sumkę.
─ Nie chodzi o twoje śpiewy ─ wyjaśnił pociągając nosem. ─ Nie mogę ci powiedzieć .
─ Możesz, jestem twoim tatą i cokolwiek się wydarzyło rozwiążemy to wspólnie.
─ Nie mogę ─ odbił piłeczkę Remmy ─ jesteś moim tatą i spalisz dla mnie świat ─ zaczął ─ ale jesteś też dyrektorem.
Miał już zadać kolejne pytanie, lecz zastanowił się przez chwilę. Mógł powiedzieć ojcu, ale nie dyrektorowi co oznaczało, że sprawa miała związek z kimś ze szkoły.
─ Jestem dziś przede wszystkim twoim tatą ─ zapewnił go. ─ Tatą zawsze jestem na pierwszym miejscu. Remmy przekręcił się na wznak i spojrzał ojcu w oczy. ─ Powiedz tacie a dyrektor nie będzie się wtrącał. ─ przekręcił się na bok.
─ Całowałem się z Nacho ─ wyznał. Cerano połknął uśmiech głaszcząc syna po włosach. ─ jemu zadzwonił telefon i gdzieś zniknął poszedłem więc go szukać i ─ przełknął ślinę ─ on nie był sam. Była z nim panna Cortez, w jej samochodzie.
─ Bycie z nauczycielką w jednym aucie to jeszcze nie zbrodnia ─ zauważył czysto przytomnie Cerano chociaż fakt że nauczycielka chemii i uczeń byli w jednym aucie mu się nie podobał.
─ Całowanie się z uczniem już tak ─ oznajmił. Cerano spiął wszystkie mięśnie.
─ Może to jego ciotka? ─ zasugerował
─ Nie była ─ usiadł ─ ciotka ci nie obciąga ─ wyrzucił z siebie Remmy. Cerano przełknął ślinę bezwiednie wyciągając dłoń w stronę syna. Pogładził go czule po policzku.
─ Nie martw się tym ─ zapewnił syna ─ tata się tym zajmie ─ powiedział łagodnie chociaż w środku cały się gotował. ─ Wszystko będzie dobrze.

**
Było około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści gdy na korytarzu rozległ się wrzask młodej rezydentki. Kobieta cofnęła się o kilka kroków zdarzając się z Renatą Diaz która pojawiła się w progu i zamrugała kilkukrotnie oczami na ten groteskowy widok. Jose Balmaceda leżał w swoim łóżku z makabrycznie przekrzywioną na bok głową. Wszędzie znajdowała się krew , fragmenty kości i mózgu.
─ Trzeba mu pomóc ─ wyjąkała Ruth. ─ Wózek do reanimacji.
─ Jemu dziecko już nic nie pomoże ─ wyciągnęła dziewczynę za łokieć i chwyciła za słuchawkę. Pierwszą osobą do której zadzwoniła był oczywiście szeryf Pueblo de Luz który zajmował się sprawą mężczyzny później wybrała numer doktora Fernandeza prosząc żeby jak najszybciej przyjechał do szpitala bo zdarzył się wypadek.
Ivan wyszedł gdy impreza trwała w najlepsze. Veda była radosna i roześmiana, datki na rzecz Diego wpływały do skrzyneczki więc policjant wyślizgnął się z klubu i ruszył do swojego auta. Pół godziny później wszedł do szpitala gdzie czekała na niego Renata Diaz. Pielęgniarka zaprowadziła go na oddział neuchchirurgii na którym leżał mężczyzna nz korytarzu był już doktor Fernandez.
─ Dobry wieczór ─ przywitał się z Aldo zerkając na zamknięte drzwi. ─ Ktoś wchodził do sali?
─ Ja ─ wydukała roztrzęsiona Ruth. ─ Miałam zmienić mu opatrunek. To znaczy pacjentowi.
─ I znalazłaś go martwego.
─ Tak szeryfie ─ potwierdziła . ─ Technicy są już w drodze. Do sali nikt nie wchodzi. Zrozumiano? ─ wszyscy pokiwali głowami. ─ Aldo porozmawiajmy w cztery oczy ─ polecił. Obaj udali się do gabinetu Lucie. ─ Dzwoniłeś do kogoś?
─ Nie, dotarłem tu kilka minut przed tobą. Kto mógł to zrobić?
─ Lista osób którym nadepnął na odcisk jest długa ─ ścisnął nasadę nosa czując zbliżający się ból głowy. ─ Będę potrzebował listy osób które miały do niego dostęp, które miały dostęp na to piętro , zapisu z monitoringu ─ nie miał najmniejszej ochoty na prowadzenie tego śledztwa. Balceda się doigrał, ale nie zamierzał pozwolić żeby ktoś zarzucił mu opieszałość. ─ Powiadomiłeś rodzinę?
─ Nie
Na samą myśl o Vedzie ścisnęło go w brzuchu.
─ Przepraszam ─ do środka weszła Renata ─ są już technicy.
─ Idę ─ wrócił na korytarz. Caridad zakładała swój biały kombinezon obok niej stał mężczyzna. ─ Żadnych cywilów.
─ To mój chłopak zy
─ Gratuluje i wynocha.
─ Firma żony mojego brata zajmuje się ochroną i monitoringiem ─ wyjaśnił ─ chcę pan zapisy czy nie?
─ Firma ─ popatrzył na blondyna to na Aldo i westchnął ─ Firma Victorii. Gdzie jest pani prezes?
─ We Włoszech, pełnie obowiązki prezesa do czasu ich powrotu ─ wyjaśnił Atticus.
─ I akurat byłeś w okolicy? ─ zapytał podejrzliwie Ivan.
─ Akurat byłam w jego łóżku ─ odpowiedziała mu na to Caridad wchodząc do sali. ─ Jak zamierzasz tu wpaść włóż ochraniacze na buty ─ rzuciła w jego stronę.
─ Zgraj mi wszystko ─ rzucił do Atticusa i ruszył za lekarką. Skrzywił się na widok martwego Jose. ─ Mógł to zrobić sobie sam? ─ zapytał ją.
─ Teoretycznie mógł ─ potwierdziła ─ ale to wątpliwe.
─ Pozbawiasz mnie nadziei.
─ Nadzie?
─ że miał sumienie i sam postanowił zakończyć swoje życie ─ dokończył swoją myśl.
─ Widzisz te wybroczyny na szyi ─ wskazała na ślady. Skinął głową ─ to ślady po duszeniu. Ktoś chwycił go za szyję i uderzał jego głową o ramę łóżka.
─ Cierpiał?
─ Przyjemne to nie było ─ odpowiedziała Caridad ─ ktokolwiek to zrobił odłączył sprzęt ─ wskazała na wyłączone monitory ─ robią dużo hałasu gdy pacjent jest zestresowany ─ dorzuciła.
─ Czyli zabójstwo.
─ Co? ─ tuż obok rozległ się głos Ochoa. Ivan zaklął pod nosem i odwrócił się tak żeby zasłonić jej widok. ─ Chodź stad ─ wyciągnął ją z sali. Lucia rozejrzała się po korytarzu głośno przełykając ślinę. Bez słowa ruszyła do łazienki.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:05:42 21-07-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:16:04 22-07-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 007 cz. 1
FABIAN/JORDAN/QUEN/LIDIA/IVAN/YON/FELIX/CONRADO


Dwa wysokie, szczupłe psy patrzyły na niego groźnie, blokując przejście. Fabian Guzman dzielnie wytrzymał i czekał, aż zostanie zaaprobowany przez strażników. Nie był na tyle głupi, by ładować się pod drzwi domu Castelanich, kiedy te dwie bestie ewidentnie sprawdzały, czy jest godzien zaufania.
– Thor, Loki, co wy tu robicie? – Rosie wymsknęła się z domu, chwytając psiaki za obroże.
– Jest mama? – zapytał ją Fabian, korzystając z utorowanej przez nastolatkę ścieżki.
– Jest w ogrodzie, zaprowadzę. – Rose wpuściła psy do domu, które chyba trochę odpuściły i zajęły się sobą, a Fabian ruszył za dziewczyną. – Coś się stało?
– Dlaczego pytasz?
– Nigdy nas nie odwiedzasz bez zapowiedzi. Coś musiało się stać, skoro chcesz się widzieć z mamą – zauważyła siedemnastolatka, podejrzliwie przypatrując się eleganckiemu garniturowi Guzmana. Przyjechał w przerwie w pracy. – Nosisz czasem coś wygodniejszego?
– Primrose, przynieś gościowi coś do picia. – Tony wyłoniła się z ogrodu lekko rozbawiona na widok sztywnego garnituru znajomego. – Napijesz się kawy?
– Nie trzeba, wpadłem dosłownie na chwilę. Poza tym staram się ograniczać kofeinę.
– Słyszałam o twoim zawale. Dobrze się czujesz?
– Viola Conde stanęła na wysokości zadania. – Fabian westchnął głęboko, nie mają siły się nawet złościć na starą znajomą ze szkolnej ławy. – Nie miałem zawału, wszystko ze mną dobrze. Ale nie zaszkodzi o siebie zadbać.
Tony pokiwała głową, doskonale go rozumiejąc. Wzrokiem dała znać Rosie, by wracała do środka, bo zapewne nie zamierzali omawiać tematów przeznaczonych dla uszu młodzieży. Kiedy jej córka zniknęła razem z psami, które chyba uznały, że Guzman jest godzien zaufania, pani Castelani wskazała gościowi krzesło w ogrodzie.
– Chyba należą się gratulacje – zauważył mężczyzna, kiedy Antonia oparła dłonie na brzuchu, siadając naprzeciwko niego. – Jak się czujesz?
– Dziękuję i czuję się dobrze, odkąd mój ojciec się od nas wyprowadził. Ale nie przyszedłeś tutaj ze mną rozmawiać ani o mojej ciąży, ani o Dicku, prawda? Jakie to sprawy służbowe cię sprowadzają? Nie przypominam sobie, żebym złamała prawo stanu Nuevo Leon, którego tak pilnie strzeżesz.
– Nie będę owijał w bawełnę, potrzebuję twojej pomocy. – Fabian był bezpośrednim człowiekiem. – Jak wiesz, trwa kampania wyborcza do rady Pueblo de Luz i jest duża szansa, że Marlena Mengoni uzyska miejsce na purpurowym krześle. Jednym z jej postulatów jest modernizacja rolnictwa, a to bezpośrednio uderzy w ciebie, jako że zarządzasz swoimi sadami cytrusowymi. Nie możemy pozwolić, żeby Marlena za bardzo się tu panoszyła. Dla niej to okazja do zwiększenia swoich profitów. DetraChem wypuścił całą serię nowoczesnych środków ochrony roślin i nawozów.
– Przecież już zakazałeś używania jej produktów – zauważyła Antonia, która na bieżąco śledziła zmiany. – Te pestycydy, które zrobiły swego czasu furorę, uznałeś za szkodliwe i kazałeś wycofać.
– Odwołała się w ministerstwie rolnictwa. Znalazła obejście, a my musieliśmy cofnąć zakaz, bo jak na razie brakuje nam konkretnych argumentów. Nie ma dowodów na to, że jej środki są niebezpieczne, więc będzie je tylko bardziej rozpowszechniać i zbijać fortunę, jednocześnie zatruwając nasze ziemie.
– No dobrze, ale na jakiej podstawie wnosisz, że jej środki są toksyczne? DetraChem od lat produkuje tego typu produkty i nigdy nikt się nie skarżył. A ty na rolnictwie raczej się nie znasz. To bardziej domena Leopolda.
– Znam się na tyle, by wiedzieć, jak powinna wyglądać truskawka. Na pewno nie jak mały melon, a takie w zeszłym roku udało się wyhodować Violi Conde. – Fabian był święcie przekonany, że ma rację. Miał świetną intuicję, nie zwykł się mylić w takich sprawach. – Nie mówiąc już o tym, że w Nuevo Leon nie ma odpowiedniego klimatu do stałej uprawy truskawek. Viola siedzi w tym po uszy tak samo jak Marlena.
– W Pueblo de Luz klimat jest zmienny, to miejsce rządzi się swoimi prawami – zauważyła rozsądnie Tony, a on musiał się z nią zgodzić, ale i tak czuł, że coś tutaj nie gra. – Co jest z tobą i Marleną? Mam wrażenie, że to bardziej kwestia osobista, niż że rzeczywiście zależy ci na dobru mieszkańców.
– Udam, że tego nie usłyszałem. – Fabian zrobił poważną minę, bo choć Marlena zagrażała jego rodzinie, w tej akurat kwestii nie miało to nic wspólnego z jego działaniami. – Nie możemy zakazać jej środków, podejrzewam że będzie wypuszczała na rynek coraz to nowe produkty, które zaczną bić rekordy popularności podobnie jak jej suplementy diety, swoją drogą też wątpliwej jakości.
– Skąd wiesz, że wątpliwej?
– Znajoma brała suplementy z DetraChemu i wylądowała na ostrym dyżurze.
– Znajoma? – Antonia wątpiła, czy chodzi o koleżankę z pracy.
– Tony. – Fabian ukrócił temat, bo nie miał ochoty wchodzić na osobiste rewiry. – Marlena wie, co robi. Jest przedsiębiorcza, inteligentna i przebiegła, to ostatnie ma po matce. Carlotta Mazzarello to było niezłe ziółko. Dlatego, żeby jakoś ogarnąć sytuację, wpadłem na pomysł założenia małego paktu między lokalnymi sadownikami.
– Masz na myśli coś na kształt związku sadowników? Okej, rozumiem. W porządku, nie potrzebuję pestycydów Marleny, żeby utrzymać moje sady i przetwórnię, więc mogę ją zbojkotować. Ale potrzebujesz co najmniej trzech gospodarzy do podpisania umowy, żeby ten związek miał rację bytu. To muszą być osoby, na które sad jest zarejestrowany. – Antonia odchyliła się lekko w krześle i przyjrzała się bliżej Fabianowi. – Ja jestem od cytrusów, zapewne tę samą propozycję złożyłeś już Normie – jej pyszne jabłka nigdy nie były zatruwane niepotrzebnie chemią. Ale brakuje ci ostatniego członka. Jakoś nie sądzę, że Violka Conde ze swoją maleńką, raczkującą plantacją truskawek do ciebie dołączy, skoro oficjalnie popiera panią Mengoni. Kogo masz na myśli?
– Siebie – odparł Guzman, a Tony wybuchła śmiechem. Spoważniała, kiedy zauważyła, że wcale nie żartował. – A właściwie moją córkę.
– Chyba nie rozumiem. Możesz jaśniej?
– Dona Angelica Pascal zapisała Marianeli w testamencie swój sad brzoskwiń na obrzeżach San Nicolas de los Garza. Pamiętasz pewnie, że po śmierci Valentina Vidala zrobiła sobie przerwę od nauczania i zajęła się sadownictwem. Potem zatęskniła za uczniami i wróciła do szkoły, ale już w San Nicolas. Jako że Nela nie ma jeszcze osiemnastu lat, ja jako jej rodzic zarządzam majątkiem.
– Fabian Guzman rolnikiem? Tego jeszcze nie grali. – Tony pokręciła głową, nie wierząc w to, co słyszy.
– Silvia zajmie się formalnościami, bo mnie nie wypada. Jako sekretarz gubernatora nie powinienem brać udziału w takich przedsięwzięciach.
– Ale twoja żona chętnie zmierzy się z Marleną na swoich warunkach, rozumiem. – Pokiwała głową, doskonale rozumiejąc obawy Fabiana. – Podpytam lokalnych sadowników, czy chcieliby dołączyć do paktu, ale podejrzewam, że za bardzo są łasi na plony w tym roku. Dzięki DetraChemowi mogą się wzbogacić. Ostatnio uprawy były naprawdę marne, dlatego chwytali się brzytwy. A skoro jak na razie nie widać skutków ubocznych gołym okiem…
– Ja ich rozumiem, Tony. Każdy orze, jak może, prawda? To nie ich wina, że muszą uciekać się do ostateczności. Miasto i stan Nuevo Leon od dawna przestało wspierać rolników. Dotacje idą bardziej w kierunku przemysłu ciężkiego albo kompletnie w drugą stronę na sport i turystykę. Pueblo de Luz zawsze słynęło ze swoich owoców i warzyw, więc pora, żeby wróciło do dawnej świetności. Muszę cię jednak przygotować, że możesz mieć pewne nieprzyjemności ze strony Marleny. Ona łatwo nie odpuszcza.
– Podobnie jak ty. – Tony wstała z krzesła i odprowadziła gościa do wyjścia. Thor i Loki uważnie obserwowali Guzmana, chroniąc swoją panią. – Spokojna głowa, Fabian, mi też zależy, żeby natura pozostała naturą. Człowiek nie powinien w nią ingerować. Twój ojciec też to zawsze powtarzał.

***

Kafejka internetowa w Pueblo de Luz była miejscówką, która z biegiem lat straciła na popularności. Kiedyś było to miejsce specjalnie przeznaczone do gier komputerowych, z wygodnymi fotelami, wielkimi ekranami komputerów i zestawami słuchawkowymi, żeby gracze mogli się komunikować. Dzisiaj dzieciaki miały komputery i konsole w domach, a także mnóstwo innych rzeczy do roboty. Młodzież wolała imprezować i szlajać się po mieście, niż gapić się w ekran i naparzać przeciwników w agresywnych grach. Jordan natomiast lubił się wyładować chociaż tutaj. Nie mógł w końcu bić ludzi, gdy tylko miał na to ochotę, a w wirtualnej rzeczywistości wszystko było możliwe.
Kiedy był dzieciakiem, przychodził tutaj z Roque – kupował mu zupkę chińską za swoje kieszonkowe i płacił za wstęp, żeby mogli pograć. Gonzalez pochłaniał niezdrowy przysmak i potrafił siedzieć tu do wieczora. Silvia nie lubiła, kiedy ten chłopak przychodził do ich domu i chociaż Jordi lubił robić jej na złość, czasami wolał po prostu uszanować wolę matki. Sam też chętnie korzystał, by wyrwać się z domu. Tutaj nie trzeba było myśleć, więc i tym razem zdecydował się na odwiedziny w starej miejscówce, żeby wyładować negatywne emocje. W głowie cały czas miał wyznanie Manfreda, który oskarżył Theo o bycie członkiem Los Zetas, a przynajmniej bliskim współpracownikiem, skoro zacierał ślady po kartelu. Oskarżył Serratosa o zamordowanie Jonasa Altamiry, a taka informacja potrafiła wyprowadzić z równowagi. Wspomnienie starszego o dwa lata Cygana działało na młodego Guzmana jak płachta na byka. Za każdym razem przed oczami pojawiał mu się obraz roześmianej Dalii Bernal i na samą myśl, co ten drań jej zrobił, miał ochotę coś rozwalić.
– Cholera – warknął, ze złością wciskając klawisze na swojej klawiaturze, kiedy przegrał rozgrywkę w grze.
– Nie wal tak w klawiaturę, ten sprzęt kosztuje. Jak rozwalisz, nie kupią nowego.
Wychylił głowę zza ekranu i spojrzał w kierunku, z którego dochodziło to ostrzeżenie. Kafejka internetowa była pusta, z wyjątkiem jednego stanowiska po drugiej stronie od niego, na którym siedziała Alessandra Mazzarello. Wielkie słuchawki z mikrofonem wcisnęła na głowę i znów zapadła się w fotel tak, że prawie jej nie zauważył.
– W co grasz? – zapytała, a on odgiął się na swoim fotelu i westchnął, patrząc na ekran do wznowienia gry.
– W Call of Duty. – Potrzebował się wyładować w zwykłej strzelance, ale widocznie tak dawno nie grał, że stracił wprawę i został wyeliminowany przez jakiegoś gracza online. – A ty?
– League of Legends.
– Fajnie. Jaki masz poziom? – zagadnął, bo nie spodziewał się, że dziewczyny też grywają w takie gry.
– Diamentowy.
Zagwizdał cicho z podziwem, co trochę podbudowało jej ego. Jordan jednak przypomniał sobie, że było to ich trzecie spotkanie, a drugie nie poszło za bardzo po jego myśli, więc postanowił się wytłumaczyć.
– Przepraszam za to w szpitalu. Myślałem, że chcesz się przebadać.
– W porządku. Ja po prostu nie chcę, żeby znów mnie wzięli za wariatkę.
– Nikt cię nie weźmie za wariatkę – odpowiedział i wychylił się raz jeszcze, by na nią spojrzeć. Chciał się upewnić, że dziewczyna go widzi, bo mówił całkiem poważnie. Wiedział, jak to jest, kiedy inni mają cię za czubka. – To rutynowe badania, powinni ci je zrobić w San Nicolas, ale tam liczą każdy grosz.
– Czytałeś akta, widziałeś opinię doktora Rivery. – Alex spuściła głowę, wsiąkając w fotel jeszcze bardziej. W tej chwili widział tylko czubek jej głowy ze swojej pozycji.
– Chrzanić doktora Riverę, to konował.
Alex podniosła głowę i wyglądało to zabawnie, bo znad stolika widać było teraz tylko jej duże niebieskie oczy. Jordan opadł na obrotowy fotel, kręcąc się na nim lekko. Starał się brzmieć neutralnie, lekceważąco, ale prawdą było, że wspomnienie doktora Rivery i swojego krótkiego pobytu na oddziale psychiatrii dziecięcej w Monterrey w 2012 roku tylko sprawiło że miał ochotę odpalić grę raz jeszcze i rozwalić kilku graczy.
– Zdaję sobie sprawę, że musi być ci ciężko, rozumiem cię, ale powinnaś przede wszystkim pomyśleć o sobie. Twoja ciotka jest oziębła, nie sugeruj się tym, co sobie pomyśli. Jak będziesz chciała wykonać badania, to po prostu idź do doktor Ochoa, ona wszystko załatwi.
– Myślisz, że powinnam?
Pokiwał głową. Lucia powiedziałaby mu, że robi źle, rozmawiając z Alex poza szpitalem i mówiąc takie rzeczy, no ale w końcu nie był lekarzem. Jeśli ostatnio to właśnie jego obecność powstrzymała ją przed badaniami, to tym razem miał zamiar się wycofać i pozwolić pani neurochirurg działać. Za bardzo się zaangażował – miał osobiste doświadczenia z tamtym okropnym psychiatrą i nie podobało mu się, że robili z dziewczyny wariatkę tylko dlatego, że nie mogli racjonalnie wytłumaczyć jej symptomów.
– Będziesz przy tych badaniach? – zapytała, a on od razu zaprzeczył. – Dlaczego? Nie powinieneś się uczyć?
– Nie, jeśli ty czujesz się z tym niekomfortowo.
– W porządku. Myślę, że będę się czuła lepiej, jeśli będę miała kogoś, komu ufam. Jak mówiłeś, ciotka Marlena jest oziębła, a na rodziców nie mogę liczyć – wciąż są w rozjazdach.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, to będę – zaoferował i zamierzał dotrzymać obietnicy. Nie pozwoli, żeby ktokolwiek przechodził przez to samo co on. Zerknął na zegarek i zdał sobie sprawę, że się zasiedział. – Wybierasz się na imprezę Vedy we wrotkarni? – zapytał, odkładając na miejsce słuchawki i przysuwając fotel do stanowiska komputerowego, by zadbać o porządek.
– Nie mam zaproszenia.
– Ja cię zapraszam – oznajmił, a ona wpatrywała się w niego wielkimi oczami, nie do końca rozumiejąc.
– Nie chodzę na takie imprezy.
– Ja też nie. – Parsknął lekko, bo w końcu nie był towarzyskim typem.
– Ale ty jesteś popularny, tobie jest łatwiej.
– Co ma tutaj popularność do rzeczy?
– Ciebie tam chcą, o moim istnieniu nawet nie wiedzą.
– Tym lepiej, nikt nie będzie zawracał ci niepotrzebnie gitary. – Jordan wzruszył ramionami. – Jak zmienisz zdanie, wiesz gdzie nasz szukać.

***

Lidia zapięła rolki, uważnie przyglądając się swoim stopom i zastanawiając się, czy na pewno zrobiła wszystko, jak należy. Nie jeździła często, właściwie zdarzyło jej się to tylko kilka razy w przeszłości, kiedy córka sąsiadki pożyczyła jej swoje wrotki. Pamiętała, że zazdrościła innym dzieciom tego typu rzeczy, mimo że nigdy się do tego nie przyznawała. Może nie miała wielkiego doświadczenia, ale była wysportowana i dobrze sobie radziła.
– Pomogę ci, daj mi rękę. – Daniel wyciągnął dłoń, chcąc pomóc jej wstać z ławeczki, na której mocowała się ze sprzętem.
– Dam radę, dzięki. – Uśmiechnęła się w jego stronę, podnosząc się do pionu.
– Pojeździmy razem? – Nie cofnął dłoni, czekając, aż dziewczyna ją chwyci, jeśli się zachwieje, ale Lidia trzymała się pewnie na swoich rolkach.
– Pewnie, ale najpierw muszę się napić.
– Przyniosę coś.
Odszedł w stronę, gdzie znajdował się poczęstunek dla gości, a Lidia upewniła się, że stoi stabilnie na swoich wrotkach. Quen podszedł do niej, cmokając cicho.
– Aleś ty niedomyślna, Lidio – stwierdził, nie wiedząc, czy ma się z niej nabijać czy może dać jej dobrą radę. Zdecydował się jednak na to drugie. – Faceci lubią czuć się potrzebni. Trzeba mu było powiedzieć, że ma ci podać rękę i pomóc wstać. A jeszcze lepiej, jakbyś mu powiedziała, że nie umiesz jeździć. Chłopaki lubią wyjaśniać dziewczynom różne rzeczy.
– Mam kłamać, że nie umiem? – Montes skrzywiła się, wcale nie uważając słów Ibarry za pomocne, ale kiedy zerknęła za siebie i zobaczyła minę Daniela stojącego w kolejce po napoje, poczuła, że przyjaciel mógł mieć rację. – Nie mogę udawać, że jestem kiepska, to nie ma sensu. Jestem całkiem dobra, choć sama rolek nigdy nie miałam.
– Okej, w porządku. Ale nie zaszkodziłoby, gdybyś się z tym tak nie afiszowała. Widać od razu, że Mazgaj Mengoni chce zgrywać przy tobie bohatera, więc mu na to pozwól. – Quen wzruszył ramionami i w tym samym momencie pojawiła się Carolina, która ledwo trzymała się na swoich wrotkach. Ibarra zatroskał się i złapał ją za obie ręce, prowadząc powoli na torowisko. Posłał Lidii ostatnie porozumiewawcze spojrzenie ponad ramieniem swojej dziewczyny i zniknął.
Lidia się zamyśliła. Kompletnie się na tym nie znała. Związki, randki, relacje damsko-męskie… było tyle rzeczy, których musiała się jeszcze nauczyć. Poczuła się głupio, że to akurat Enrique udzielał jej tych wskazówek.
– Bałwan – rzuciła pod nosem, bo w końcu sam Quen nie był specjalistą w dziedzinie takich relacji.
– Nie lubisz wiśniowego? – Daniel zmieszał się, podając jej napój w papierowym kubku. Lidia miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Lubię. Mówiłam o Quenie, zachowuje się jak bałwan, nieważne. Idziemy? – zaproponowała, a kiedy Mengoni pokiwał głową, zatrzymała się i wyciągnęła w jego stronę rękę. – Pomożesz?
Daniel uśmiechnął się i chwycił jej dłoń, prowadząc ją powoli na torowisko, gdzie reszta kolegów ze szkoły już śmigała w najlepsze.

***

Wewnętrzny detektyw Felixa, który ostatnimi czasy zapadł w sen zimowy, teraz budził się ponownie do życia gotowy do akcji. Castellano uwielbiał ten dreszczyk emocji i coraz częściej łapał się na tym, że do broszurek ze studiami dziennikarskimi dołączały ulotki reklamujące akademię policyjną. Czuł, że to byłoby coś dla niego, a Ingrid tylko go motywowała, powierzając mu ważne zadania. Postanowił maksymalnie skupić się na odnalezieniu autorki obrazu, który mógł przelać czarę goryczy i zakończyć serię wernisaży w liceum. Jeśli się wykaże, Lopez być może przyjmie go na staż w redakcji, który świetnie prezentowałby się w jego nastoletnim CV, więc gra była warta świeczki. Problem polegał na tym, że miał mnóstwo na głowie i ta misja wcale nie należała do łatwych, podobnie zresztą jak zlokalizowanie zboczeńca, który grasował po mediach społecznościowych.
Brunet miał ciężki orzech do zgryzienia. Od poniedziałku mieli wrócić do szkoły po przerwie świątecznej, a on jeszcze nie odrobił wszystkich prac domowych, zbyt zajęty swoim prywatnym śledztwem oraz imprezowaniem. Czuł jednak, że było mu to potrzebne, dlatego chętnie wyskoczył na rolki ze znajomymi. Veda była urocza w tym swoim zapale, kiedy witała wszystkich na swojej pierwszej oficjalnej imprezie. Ta dziewczyna nie miała łatwo i on ją rozumiał – oboje mieli rodziców, do których mieli ogromny żal. Niektórzy popełniali niewybaczalne błędy. Miło jednak było widzieć roześmianą nastolatkę. Jej ponury nastrój z Veracruz chyba odszedł całkowicie w zapomnienie, kiedy śmigała na rolkach, ucząc Yonatana Abarcę.
– Cześć, Felix!
Odwrócił się na swoich rolkach i wpadł prosto na jakąś dziewczynę, która zachichotała jak pensjonarka, sprawiając że otworzył oczy ze zdziwienia, nie rozumiejąc, po co wydaje takie dźwięki.
– Cześć, Irene, jak leci? – zapytał grzecznie, ale tak naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego ta dziewczyna z nim rozmawia.
Irene była ładną dziewczyną z klasy biologiczno chemicznej, ale jakoś nigdy wcześniej się z nim nie witała. Byli razem w drużynie pływackiej, ale nawet na treningach nie była wobec niego koleżeńska. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedział, że zna jego imię. Kiedy po szkole rozpowszechniły się plotki o jego orientacji seksualnej, był pewien, że Irene jako jedna z pierwszych podawała je dalej.
– Pojeździmy razem? – zaproponowała, zamiatając rzęsami jak szalona.
– Coś ci wpadło do oka? – zatroskał się, pochylając się lekko, bo wyglądało to dosyć dziwacznie.
– Pewnie sztuczne rzęsy. – Sara pchnęła Irene biodrem, sprawiając, że ta zachwiała się na torowisku. – Irka, leć do swojego chłopaka, już się niecierpliwi.
Zanim Felix zdążył przetworzyć, o co chodzi, panienka Duarte chwyciła go pod ramię i nałożyła tempo. Mogli jeździć razem i spokojnie porozmawiać.
– Stałeś się popularny – wyjaśniła córka policjantki, kiedy upewniła się, że Irene wróciła tam, gdzie jej miejsce. – Ale chyba jeszcze to do ciebie nie dociera.
– Masz na myśli tych kilku obserwujących na instagramie więcej? – Castellano skrzywił się, bo tak naprawdę dowiedział się o tym dopiero od Elli po powrocie do domu z ferii. – To taka faza. Ludzie lubią mieć o czym gadać, zaraz im przejdzie. W szkole pojawi się jakiś tajemniczy typ z mroczną przeszłością i przerzucą się na niego. Albo jakaś egzotyczna piękność, której wszyscy będą zazdrościć. Wiesz, jak jest. – Wzruszył ramionami, bo nie bardzo go to ruszało. Już wiele razy był przedmiotem obmawiania za plecami i głupich plotek, jednak chyba pierwszy raz te plotki były pozytywne.
– To nie jest to samo, Fel. – Sara pokręciła głową, lekko się śmiejąc z jego skromności. – Niektórzy są popularni z zasady – dziewczyna urządzająca najlepsze imprezy, największy chuligan w szkole… to tak naprawdę nic nie znaczy, nie ma czym się chwalić. Ty natomiast uratowałeś komuś życie. Pokazałeś się z innej strony i ludzie to doceniają. Przecież widziałeś reakcję Irene, jak robiła do ciebie maślane oczy niczym kot ze Shreka.
– Jakie maślane oczy?
– No, podrywała cię. Flirtowała z tobą.
– Nie żartuj. – Castellano wybuchnął śmiechem. – Sama mówiłaś – Irene ma chłopaka. Jest w związku.
– No i pewnie nie na długo w nim zostanie. Stałeś się gorącym tematem, Felix. I mówiąc całkiem szczerze, uważam, że to urocze, że nadal jesteś taki skromny i niedomyślny. – Duarte dała mu kuksańca biodrem i przyspieszyła trochę tempo.
Felix zamyślił się nad tym. Irene z nim flirtowała. Dziewczyny ze szkoły wypytywały o niego Ellę. Nagle zaczęto się nim interesować, jego telefon wibrował nieustannie i musiał wyłączył powiadomienia, bo dostawał masę wiadomości i propozycje przyjęcia do znajomych na facebooku. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczyny we wrotkarni się na niego gapią, zresztą nie tylko one, a również ich koledzy z klasy i partnerzy, z tym że ci drudzy raczej nie byli przychylnie nastawieni. Sara uśmiechała się, jakby doskonale wiedziała, co mu chodzi po głowie. Uderzyło go to, że dawno nie widział jej radosnej.
– Wszystko okej, Saro? Ostatnio byłaś jakaś markotna – zagadnął, czym sprawił, że dziewczyna rzeczywiście lekko spochmurniała.
– Kobiece sprawy, Felix, nie muszę ci chyba tłumaczyć. Już wszystko okej.
– Na pewno? – zagadnął, a kiedy nie odpowiedziała, dopytał: – Czy to ma związek z… no wiesz?
– Z kim? – Sara zatrzymała się nagle i wpadł na nią, prawie się przewracając. Przestraszona rozejrzała się po całej sali, mając nadzieję, że Felix nie dostrzegł w tłumie Yonatana Abarci, bo chyba umarłaby ze wstydu.
– Z Remmym. Byliście razem na balu, ale chyba nie poszło wam najlepiej, bo wyszłaś szybciej. – Brunet starał się dodać jej otuchy. Domyślał się, że Remmy może nie być zainteresowany Sarą i dobrze wiedział dlaczego, ale nie zamierzał tego rozgłaszać. Nie miał pojęcia, że Sara już doskonale o tym wiedziała i również nie chciała do tego wracać.
– Remmy jest miły, ale to tylko kolega. Nie przejmuj się tym, Felix.
– Bo wiesz, to trochę nienaturalne, że nagle przestałaś się tak wychylać. Myślałem przez chwilę, że ktoś cię podmienił i podstawił nam twojego klona albo siostrę bliźniaczkę. – Zachichotał z własnego żartu, wykonując mały obrót na rolkach, ale nie wyszło mu za dobrze, bo zachwiał się i prawie by upadł. – Kurczę, dawno nie jeździłem.
– Nie mam siostry bliźniaczki, po prostu miałam gorszy czas. I stwierdziłam, że byłam strasznie dziecinna. Ta wieczna gonitwa za znalezieniem idealnego chłopaka, czy w ogóle jakiegokolwiek chłopaka, była żenująca. Chciałam zdobyć więcej doświadczeń, chciałam mile wspominać liceum tak jak moja mama, ale może po prostu się do tego nie nadaję. Moja mama zawsze była popularna i chyba jej tego zazdroszczę.
– To prawda, twoja mama zawsze była bardzo ładna i prawie nic się nie zmieniła od czasów szkolnych. Ale ty też jesteś ładna, Saro. Jesteś dla siebie zbyt surowa.
– Dzięki, Felix, doceniam to. Nawet jeśli mówisz tak tylko dlatego, żeby sprawić mi radość. – Duarte uśmiechnęła się i podjechała do balustrady, by trochę odpocząć. Oboje oparli się i obserwowali pozostałych jeżdżących. Ivan Molina popisywał się przed Vedą, a Sara parsknęła śmiechem. – Wiedziałeś, że moja mama straciła cnotę z Ivanem?
– Szczerze? Jakoś mnie to nie dziwi. Połowa dziewczyn w szkole straciła z nim dziewictwo. Fuj – dodał, krzywiąc się na samą myśl.
– Mama miło to wspomina. Ivan był jej przyjacielem. Myślę, że nie trzeba kogoś kochać, żeby iść z kimś do łóżka, ale powinno się przyjaźnić i lubić się na tyle, że nie będzie później niezręcznie. Nie uważasz?
– A co ja mogę o tym wiedzieć? – Castellano teatralnie dał jej do zrozumienia, że przecież kompletnie nie zna się na tych tematach, ale zaraz potem się roześmiał. – Pewnie masz rację. Przyjaźń to podstawa. Ale przyjaźń bardzo często też wszystko komplikuje.
Obok nich akurat śmignęła Lidia, trzymając za rękę Daniela i Felix spoważniał. Sara to dostrzegła, ale nic nie powiedziała. Nie miała ochoty mu dogryzać jak Olivia Bustamante. Felix natomiast poczuł, że to odpowiedni moment, by odhaczyć jedną z zagadek, które spędzały mu ostatnio sen z powiek.
– Saro… czy ty kiedykolwiek poznałaś swojego tatę?
– Nie, nie wiem kim on jest. Mama też nie wie, a przynajmniej tak twierdzi. Ja myślę, że to była taka kanalia, że lepiej o nim nie wspominać. Inaczej podałaby mi jakieś imię, cechę charakterystyczną czy coś w tym rodzaju. – Sara westchnęła i wzruszyła ramionami. – Jeśli nie chce o nim mówić, to pewnie był to ktoś naprawdę paskudny.
– Nigdy nie chciałaś wiedzieć?
– Kiedy byłam mniejsza, pewnie – przyznała zgodnie z prawdą, myślami wracając do dzieciństwa. – Szczególnie w dzień ojca, kiedy nie miał kto ze mną pobiec w wyścigu na trzech nogach albo kiedy inne dzieci rysowały portrety ojców czy przyprowadzały ich do przedszkola, żeby opowiedzieli o swojej pracy. Ale mama zawsze miała dużo kolegów, więc któryś z nich wkraczał do akcji. Zawsze byłam wdzięczna twojemu tacie i Ivanowi, bo dzięki nim czułam, że mam tatę. Byli dobrymi wujkami, nigdy nie zawodzili. Zresztą nie tylko mnie, bo Jordi i Nela też zawsze mogli na nich liczyć, kiedy Fabiana nie było w pobliżu. A kiedy rodzice Olivii się rozwiedli i jej tata nie mógł przyjść opowiedzieć o swojej firmie, Basty zrobił nam lekcje w terenie, pamiętasz? Zawsze wiedziałam, że jest świetny, ale wtedy poczułam, że to naprawdę rodzina.
– Ale nigdy nie próbowałaś się dowiedzieć, kto może być twoim ojcem? Może ma jakieś genetyczne choroby, może odziedziczyłaś po nim jakieś paskudne cechy?
– Auć, teraz to dopiero zaczęłam się bać. – Sara zrobiła przestraszoną minę, ale zaraz potem się roześmiała. – Jeśli mama o nim nie wspomina, to ja szanuję jej wolę. Nie muszę znać faceta, który raz się z nią przespał i nie interesował się jej losem. Albo jeszcze gorzej – dupka, który zostawił ją z brzuchem, doskonale o tym wiedząc. Mama ma alimenty z miasta, nigdy niczego nam nie brakowało. Mamy siebie i to się liczy.
– Masz rację. – Uśmiechnął się tylko, bo wolał nie wdawać się w dyskusję. – Alimenty z miasta? – zainteresował się, a ona tylko pokiwała głową.
– Dla samotnych matek. W policji nie zarabia kokosów, ale zawsze sobie radziłyśmy.
Castellano pokiwał głową, wpatrując się intensywnie w Ivana Molinę, który zgrywał kozaka na torowisku. Zlecał przelewy z subkonta co miesiąc przez prawie osiemnaście lat. Niewątpliwie wiązała go z Ursulą przeszłość. Przeszło mu to przez myśl wiele razy i chociaż nie chciał w to wierzyć, to wszystko na to wskazywało. Szeryf nie mógł uznać dziecka, ale nie był też bez serca, żeby pozostawić Ursulę bez żadnej pomocy finansowej. Wewnętrzny detektyw Felixa działał na zwiększonych obrotach. Jeśli jego nastawienie wobec chrzestnego było ostatnio negatywne po aferze z podsłuchem, tak teraz stracił do niego całkowicie resztki szacunku.

***

Radosna atmosfera wrotkarni w San Nicolas de los Garza nie udzieliła się Jordanowi. Głośne śmiechy nastolatków i huki, kiedy ktoś co jakiś czas wywracał się na torowisku tylko go irytowały. Wolałby spędzić ten wieczór bardziej produktywnie, chociażby ucząc się w bibliotece, ale obiecał Vedzie, że przyjdzie i zamierzał dotrzymać obietnicy. Czuł się trochę winny, że nie zainteresował się jej uczuciami po balu bożonarodzeniowym. Musiała bardzo przeżywać incydent z Jose Balmacedą. Może go nie kochała, ale nadal myślała, że to jej ojciec. Jordan nie wiedział bowiem, że Veda już wszystkiego się domyśliła. Postanowił więc przyjść na imprezę zorganizowaną przez przyjaciółkę i odczuł ulgę, kiedy zobaczył uśmiech na jej twarzy, bo wyraźnie dobrze się bawiła. W dodatku za cel obrała sobie chyba wyswatanie Ivana i Anity, a to było całkiem zabawne.
– Jordi, przyszedłeś!
Veronica prawie rzuciła mu się na szyję z uciechy. Nie często widywało się go w takich miejscach. Kiedyś chodził na te wszystkie imprezy tylko ze względu na Dalię. Wysoka szatynka uśmiechała się tak szeroko, że miało się wrażenie, jakby zaraz miały jej pęknąć policzki. Miała śliczny uśmiech. Chłopcy normalnie byli pod jej urokiem, ale kiedy uśmiechała się tak promiennie, praktycznie leżeli u jej stóp i kiedyś Jordan wcale nie był lepszy od nich. Po prostu lepiej się z tym krył.
– Pojeździmy razem? Jak za starych czasów. – Veronica chwyciła go za rękę i chciała pociągnąć na torowisko, ale on zaparł się nogami. Nie podobał mu się jej entuzjazm ani to, że jakaś część jego chciała odrzucić na bok dumę i iść z nią. – Pamiętasz jak wybraliśmy się kiedyś na rolkach do Monterrey? Ale moja mama była zła!
– Pamiętam. Pamiętam też, że mówiłem ci, że to zły pomysł i nie dasz rady. Miałem rację, jak zwykle. – Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny wyraz samozadowolenia. – Nogi tak cię bolały, że nie dałaś rady wracać. Już myślałem, że będę cię musiał nieść z powrotem.
– Na szczęście mój tata po nas przyjechał. Śmiał się, że mam za chude nogi na rolki. – Panna Serratos powiedziała to bez zastanowienia i w tej samej chwili mina jej spoważniała na wspomnienie zmarłego ojca. Nie chciała psuć humoru ani sobie ani Guzmanowi, więc ścisnęła go mocniej za rękę. – Chodź!
– Nie mogę, muszę znaleźć Vedę – odparł, próbując wysunąć dłoń z jej uścisku, ale mocno ją trzymała. – Zaciągnęła mnie na tę imprezę, więc powinna zapewnić mi rozrywkę. Wie, że szybko się nudzę.
– Veda jeździ z Yonem. – Veronica wskazała palcem na torowisko, a on wytrzeszczył oczy, szukając w tłumie swojej przyjaciółki, obiecując sobie w duchu, że ukatrupi Abarcę, jak tylko go spotka. Nie tylko za dzisiejszy wieczór, ale też za filharmonię. – Chodź, będziesz mógł mieć na nią oko, jeżdżąc. – Roześmiała się i zanim zdążył ją powstrzymać, pociągnęła go do wspólnej zabawy.

***

Chrześniak go unikał i był w tym tak ostentacyjny i tak oczywisty, że Ivan Molina nie mógł pozostać obojętny. Przyczaił się na niego przed wejściem do łazienki i kiedy Felix opuszczał pomieszczenie, pociągnął go za ramię, by móc pogadać twarzą w twarz.
– Ella nie będzie zadowolona. Nie po to kupowała ci elektronicznego papierosa, żebyś znów palił tę taniochę. – Castellano wskazał na paczkę papierosów w rękach szeryfa, kiedy wyszli na zewnątrz.
– Czego oczy nie widzą… – Odpalił fajkę i oparł się plecami o mur budynku. Felix przypatrywał mu się badawczo. – Co jest grane, młody? Od Bożego Narodzenia masz do mnie jakieś pretensje. Wyrzuć to z siebie.
– Co mam ci powiedzieć, Ivan? Obaj zachowujecie się, jakby nic się nie stało, więc dlaczego ja mam o tym rozmawiać? – Brunet też oparł się o mur i wpatrzył się we własne stopy. – Tata wie, że ty wiesz, że on wie, a i tak gadacie jak gdyby nigdy nic, spędzacie razem święta, żartujecie i robicie dobrą minę do złej gry. Wiem, że jesteście glinami, ale żeby aż taki kamuflaż?
– Zaraz, Felix, powoli, bo chyba się pogubiłem. – Ivan zmarszczył czoło, zapominając nawet zaciągnąć się papierosem, którego wsadził między zęby. – O czym niby wie Basty, że ja wiem, że on wie, że ja nie wiem czy o co tam chodziło?
– Podłożyłeś pluskwę w naszym domu, Ivan. – Tym razem w głosie nastolatka dało się słyszeć wyrzut. – Jak mogłeś? Jesteśmy twoją rodziną, a nas zdradziłeś. I tata doskonale wie, że to zrobiłeś i nic z tym nie robi. I wie też, że ty już doskonale zdajesz sobie sprawę, że znalazł ten podsłuch w domu. Pytanie, w co wy sobie pogrywacie? Sam już się w tym pogubiłem.
– Twój tata i ja znamy się nie od dziś, damy sobie radę.
– Kiedy ja po prostu nie rozumiem, co chciałeś przez to udowodnić? Jaki miałeś w tym cel? Szpiegować swojego zastępcę? Swojego przyjaciela? Swojego brata? – Ostatnie słowa wypowiedział już nieco bardziej dramatycznie. Prawdą było, że Sebastian i Ivan traktowali się jak bracia od dziecka i przykro było patrzeć na te ich podchody. – Trzymasz na komputerze nagrania z naszego domu, poufne rozmowy służbowe taty.
– A ty skąd o tym wiesz? Nie przypominam sobie, żebym dzielił się z tobą nagraniami.
– Widziałem na twoim komputerze.
– Grzebiesz mi w laptopie? Cholera, Felix, kto ci pozwolił naruszać moją prywatność, co?!
– Widziałem przypadkiem, kiedy drukowałem coś do szkoły. – Nastolatek zawstydził się lekko, ale był zbyt wściekły, by teraz wyrzuty sumienia przyćmiły mu rozum. – Nie zmieniaj tematu. Szeryf nie może bezpodstawnie podkładać ludziom pluskiew. I to już w szczególności tacie, który przez lata nie robił nic innego jak tylko krył twój tyłek, narażał się dla tego miasta i nawet uratował ci cholerne życie w tej akcji z Templariuszami kilka lat temu. Odbiło ci, Ivan?!
– Nie tym tonem, Felix. – Molina wyrzucił peta i rozgniótł go butem. – Twój tata też święty nie jest.
– Mój tata jest najlepszy…
– Tak, tak, najlepszy tatuś na świecie, oczywiście. – Szeryf wsadził ręce do kieszeni ciasnych dżinsów, w które Veda kazała mu wskoczyć specjalnie na ten wieczór. – Naprawdę myślisz, że podsłuchiwałbym twojego tatę, gdybym nie miał ku temu powodów?
– Nie masz najmniejszych powodów.
– Zapytaj więc Basty’ego, dlaczego pluskwa trafiła pod jego prywatne biurko. Sądząc po twojej oburzonej minie, twój cudowny tata nie dzieli się z tobą wszystkim i akurat tutaj muszę mu przyznać rację. Miejsce dzieci jest w szkole, a nie w biurze śledczym.
– Nie jestem dzieckiem!
– Jesteś cholernym dzieckiem, czy ci się to podoba czy nie. – Ivan tym razem miotał z oczu iskry. – Nie będę się przed tobą usprawiedliwiał, bo nie mam takiego obowiązku. Jako szeryf robię to, co najlepsze dla tego miasta.
– Pewnie, jak na przykład układanie się z Fernandem Barosso? – Felix nie wytrzymał i prychnął ze złością. Jego zwykle jasne policzki zrobiły się różowe. Nie mógł uwierzyć, że Ivan tak jawnie usprawiedliwiał swoje błędy. – Że też ludzie myślą, że jesteś Łucznikiem Światła. Taki z ciebie Łucznik jak z koziej d**y trąba.
– Słucham? – Policjant zaciekawił się jego słowami. Nie wydawał się być obrażony niezbyt oryginalnym porównaniem, raczej chodziło o podejrzenia pod jego adresem. – Niby kto twierdzi, że jestem Łucznikiem Światła? Basty? – Kiedy Felix nie odpowiedział, uznał to za potwierdzenie, odchylił głowę do tyłu i roześmiał się gardłowo. – Daj spokój, Fel, Basty ma głowę na karku. Nie wyskoczyłby z takimi bzdurnymi oskarżeniami.
– A jednak. Podejrzewa cię niemal od początku. I ja też uważam, że to śmieszne, bo ty przecież nigdy nie zrobiłeś nic bezinteresownie. Nie mógłbyś być El Arquero de Luz.
– A ty oczywiście masz całą listę podejrzanych, którzy dużo lepiej nadają się na to stanowisko, tak? – Molina tym razem był rozbawiony. – Przekaż Basty’emu, żeby lepiej wziął się do roboty, a nie tak jak Ursula ganiał za facetem w rajtuzach. I jeśli chodzi o podejrzanych, to nie pozostanę mu dłużny.
– Co masz na myśli?
– To, że twój tatuś też jest na mojej liście, Felix. I to od dawna.
– Mój tata Łucznikiem Światła? Nie mówisz poważnie! – Młody Castellano się roześmiał. Mina mu jednak zrzedła na widok dziwnego błysku w oku chrzestnego. – Tata nie umie strzelać z łuku.
– Sebastian ma liczne talenty. Skoro może układać się z Templariuszami, może i biegać po miasteczku z łukiem i strzałami, prawda?
– Zaraz, co? – Nastolatek poczuł, że kręci mu się w głowie. – Jak to z Templariuszami? Mój tata nigdy…
– Jak już grzebiesz mi w komputerze, to rób to porządnie i wsłuchuj się w nagrania. Twój tata jest dla mnie rodziną, Felix, podobnie jak ty i Ella. W ogień bym za wami skoczył i jeśli to kwestionujesz, nic na to nie poradzę. Ale nawet twój tata nie jest ponad prawem. I jeśli ma czelność układać się z kimś wewnątrz kartelu, to obojętnie jakie ma motywy, jeśli układa się z mordercami Gracie, to dla mnie jest to osobiste. Możesz mu to przekazać, jeśli chcesz.
Chciał odejść, ale Felix nie mógł się powstrzymać i wypowiedział na głos to, co chodziło mu po głowie.
– Jesteś ojcem Sary?
– Nawdychałeś się czegoś, Felix? Gdybym cię nie znał, to był pomyślał, że wąchałeś klej w tej toalecie. Co ty wygadujesz? – Molina zmrużył oczy, podpierając się pod boki. – Skąd to przesłuchanie?
– Przelewasz regularne sumy na konto Ursuli Duarte. Co miesiąc od osiemnastu lat.
– Pan detektyw nie tylko grzebie w komputerze, teraz nawet w wyciągach bankowych, tak? Wkurzasz mnie, Felix. Myślałem, że ty zawsze miałeś więcej rozsądku od Jordana, ale widzę, że wy rzeczywiście jesteście ulepieni z tej samej gliny.
– Nie odpowiedziałeś na pytanie.
– I nie odpowiem. Skoro taki z ciebie detektyw, to może poprowadź śledztwo. Chcesz mój włos do testu DNA, czy coś takiego? – Postukał się kilka razy w głowę, powoli już tracąc cierpliwość.
– Ja po prostu cię nie poznaję.
– No to jest nas dwoje.
W tym samym momencie rozdzwonił się telefon szeryfa, a on zmarszczył czoło na widok znajomego numeru ze szpitala. Zostawił Felixa i odszedł szybkim krokiem.

***

Veda Balmaceda przechodziła samą siebie – najpierw zaproszenie do filharmonii, teraz wspólne jeżdżenie na rolkach, a Yon obawiał się już, co wymyśli następnego. W takim tempie ta dziewczyna zacznie planować wesele. Wzdrygnął się na samą myśl. Chciał utrzeć nosa Jordanowi, a tymczasem miał wrażenie, że tylko on na tym źle wychodzi. Pięści same się zaciskały, kiedy widział rywala jeżdżącego na rolkach za rękę z roześmianą Veronicą. Guzman jak zwykle udawał, że mu nie zależy, że to poniżej jego godności, ale Yon nie był głupi. Wiedział, że Jordan tylko udaje. Był jak każdy inny facet i na pewno już wyczuł okazję i pewnie planował zabrać Vero do domu. Na samą myśl Abarca dostawał szału.
Chciał skończyć ten wieczór szybciej, odnaleźć swoją nową dziwną znajomą i wymówić się jakoś, ale nie było mu to dane. Tuż po tym jak wyszedł z toalety zobaczył Veronicę i momentalnie jego serce wykonało fikołka. Jej znajomi, na których opinii tak bardzo jej zależało, pewnie znów ją olali i dlatego siedziała sama na ławeczce tuż przy szatni wrotkarni. Jego kończyny działały szybciej niż jego mózg – podszedł do niej i przysiadł, patrząc na nią z troską.
– Wszystko okej? – Położył jej dłoń na ramieniu, widząc, że nie reaguje na jego słowa, a ona obróciła się do niego i uśmiechnęła delikatnie.
– Dobrze się bawisz? – zapytała, ignorując jego zapytanie. – Jest miło, prawda?
– Tak, chyba tak – przyznał, wsłuchując się w odgłosy muzyki dochodzące z głównej hali.
– Zabierzesz mnie do domu? – Wtuliła policzek w jego ramię, uczepiając się jego rękawa, a on wstrzymał oddech i zerknął na nią ukradkiem, by upewnić się, że sobie tego nie wyobraził.
Ostatnim razem w Niezapominajce nie dane im było spędzić razem czasu, bo wszędzie roiło się od jej głupich znajomych. Kiedy już w końcu chciała pobyć z nim sam na sam, zawsze ktoś im akurat przeszkodził. W tej chwili miał ochotę rzucić wszystko i zabrać ją w ustronne miejsce, a ta ochota tylko się pogłębiła, kiedy dziewczyna odnalazła jego usta i złożyła na nich delikatny pocałunek. Pachniała wiśniami, co tworzyło dziwaczną kombinację w połączeniu z jej pomarańczowym szamponem, ale jemu się podobało. Oddał pocałunek, machinalnie sięgając już do kieszeni spodni, w których miał kluczyki do swojego auta, ale wtedy zdał sobie sprawę, że coś tutaj nie gra.
– Jesteś pijana? – Poczuł się parszywie, kiedy oderwał się od niej i spojrzał jej w oczy, które spoglądały na niego spod ciężkich powiek. Jej długie rzęsy zawsze go fascynowały, a teraz było je widać w pełnej okazałości.
– Nie, nic nie piłam, przysięgam – wymamrotała, czym tylko potwierdziła jego słowa.
– Język ci się plącze. – Odsunął się od niej ze złością. Że też znów prawie dał się nabrać, myśląc, że jej zależy.
– Nie piłam, naprawdę nie. Jestem taka zmęczona, Yon. – Głowa opadła jej ponownie na jego ramię, a on westchnął.
– Jesteś niemożliwa. Jak możesz mi to wciąż robić? Nie jestem zabawką, wiesz? – Nie wytrzymał. Nigdy jej tego nie powiedział wprost, ale miarka się przebrała. – Jestem idiotą, totalnie się w tobie zadłużyłem, ale ty chcesz mnie tylko wtedy, kiedy jest ci źle. Zastanów się, Vero, czego ty tak naprawdę chcesz. Vero? Vero, słuchasz mnie w ogóle?
Głowa dziewczyny ześlizgnęła się z jego ramienia, a on przeraził się nie na żarty.
– Co jej zrobiłeś, głąbie? – Lidia Montes wyszła z łazienki akurat w momencie, w którym Abarca potrząsał dziewczyną za ramiona.
– Nic nie zrobiłem, za kogo ty mnie masz? Jest kompletnie pijana.
– Tu nie ma alkoholu. – Lidia przestraszyła się i podbiegła do Veronici. – Vero, słyszysz mnie? Co ci jest, co piłaś?
– Colę wiśniową. Tylko zimną wiśniową coca-colę. – Była blada, a na jej czole zaczęły się pojawiać kropelki potu. – Zabierzcie mnie do domu.
– Zadzwonię po twoją mamę – zaproponował Abarca, jednym ramieniem nadal podtrzymując przyjaciółkę, a drugą ręką już wybierając numer Teresy Serratos w swojej komórce.
– Nie, nie po mamę. Zawołaj Jordi’ego.
Serce mu pękło po tych słowach, ale nic nie mógł na to poradzić. Lidia pojęła w mig, co należy zrobić i pobiegła po Guzmana.
– Co jest, co cię boli? – Jordan przybiegł po chwili w towarzystwie Lidii i od razu przyklęknął przy przyjaciółce, dłonią sprawdzając, czy nie ma temperatury. Następnie zbadał jej puls.
Yon ostentacyjnie podtrzymywał ją ramieniem w talii, nie chcąc jej puścić, ale Guzman w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Chwycił twarz Veronici w obie dłonie i obrócił do światła, by zajrzeć jej w oczy.
– Co wzięłaś? – zapytał, próbując zapanować nad wściekłą nutą w głosie.
– Ja… nic… nic nie brałam. – Panna Serratos wygięła usta, jakby miała się rozpłakać, ale była zbyt zmęczona i miała za mało siły by to zrobić. – Nic… nic nie brałam.
– Nie zasypiaj. – Jordan potrząsnął nią lekko, kiedy zauważył, że jej powieki powoli się zamykają. – Zabierzmy ją stąd, tu jest za dużo ludzi. Przyjechałeś autem, nie? – Dopiero teraz zwrócił się do starego kolegi z drużyny.
– Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że ci pożyczę! – Abarca oburzył się po jego słowach. – Poza tym powinniśmy komuś powiedzieć. Jej się może coś stać!
– Chcesz powiedzieć szeryfowi albo dyrektorowi szkoły, w której Vero ma zaraz zacząć naukę, że się naćpała? Nie sądzę. – Guzman ze złością odepchnął go na bok i zarzucił sobie rękę Veronici na ramię.
– Zabierzmy ją do przychodni dla potrzebujących. Mam klucze, a o tej porze nie ma tam nikogo – zaproponowała Lidia, a Jordan wskazał drzwi, by prowadziła.
Kiedy Montes pobiegła otworzyć, Yon zbył był przejęty, by oponować. Wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu, dając za wygraną.
– Już idziecie? Ale jest tak fajnie! – Veda dopadła do nich przy wyjściu, nie rejestrując, co to za zbiegowisko. Widziała tylko, że jej przyjaciele opuszczają przedwcześnie przyjęcie, które ona zorganizowała. Spojrzała z wyrzutem na Jordana, a następnie na Yona.
– Odprowadzamy tylko Veronicę do domu, źle się poczuła – wyjaśniła jej Lidia, uśmiechając się, by nie niepokoić Vedy.
– Ale wrócisz? – Veda zwróciła się bezpośrednio do Abarci, który nie wiedział, co powiedzieć. Nie musiał jednak nic mówić, bo Veda stwierdziła, że chętnie się trochę przewietrzy i przejedzie się jego autem.
Tak więc ruszyli w drogę, wyglądając komicznie w niebieskiej hondzie civic piłkarza z San Nicolas. Veda rozsiadła się wygodne na miejscu obok kierowcy i przejęła kontrolę nad radiem, a Yon zbyt był przejęty, by zwracać jej uwagę. Blady jak ściana prowadził auto, ale co chwilę zerkał w lusterku wstecznym na tylne siedzenia, na których Jordan obejmował wtuloną w niego Veronicę, która oddychała ciężko. Obok nich Lidia grzebała w telefonie i szukała jakichś wskazówek medycznych.
– To nie jest dom Serratosów – zauważyła Veda, kiedy Abarca zaparkował przed przychodnią dla potrzebujących.
– Wracaj do auta, Abarca. Musisz odwieźć Vedę z powrotem. – Jordan stanął na drodze znajomemu, blokując mu przejście, kiedy ten chciał wślizgnąć się do poradni za Lidią i Veronicą.
– Nie ma mowy! Jak mam zostawić tutaj Veronicę? – Ze złością pchnął Guzmana, ale ten nie ustąpił.
– Musisz wrócić, bo w przeciwnym razie wszystkim nam się oberwie. Uwierz mi, nie chcesz mieć na pieńku z szeryfem.
– Jeśli już to ty będziesz miał na pieńku, odwalając takie coś!
– To nie ja zabrałem Vedę na przejażdżkę wieczorową porą. – Guzman mówił serio, Abarca był ostatnią osobą, z którą chciał się w tej chwili użerać. Veda już wykukiwała zaciekawiona z okna samochodu, a Jordan nie chciał sprawiać jej przykrości. – Odwieź ją i uważaj, Abarca, jak coś jej zrobisz, to ci nogi z tyłka powyrywam.
– To ty lepiej uważaj na Veronicę – Yon pogroził mu pięścią i chociaż był bardzo przejęty stanem Veronici, czuł na sobie ciekawskie spojrzenie Vedy i wiedział, że musi stanąć na wysokości zadania.
Odjechali, a Jordan mógł wreszcie działać. Lidia otworzyła przychodnię i zrobiła miejsce na jednej z wygodniejszych kozetek. Veronica oddychała już lepiej, ale nadal słaniała się na nogach, jakby była wpół przytomna.
– Ja naprawdę… naprawdę nic nie brałam – powtarzała tylko nieprzytomnie śliczna szatynka.
Kiedy Montes poprawiła jej poduszkę, powoli zaczęła odpływać w objęcia Morfeusza. Guzman podpiął ją do monitora i załączył kroplówkę. Na razie powinno wystarczyć. Stanął w lekkiej odległości i z założonymi na piersi rękoma obserwował funkcje życiowe przyjaciółki, chcąc upewnić się, że nic jej nie zagraża. Był spięty i widać było, że jest wściekły.
– Zostań z nią przez chwilę, ja zaraz wracam – polecił Lidii i odwrócił się w stronę wyjścia.
– Co zamierzasz zrobić?
– Dokopać gnojowi, który wsypał jej czegoś do picia, a jak myślisz? – Chłopak spojrzał na brunetkę ze zniecierpliwieniem, kiedy zagrodziła mu drzwi.
– Pewnie, szukaj igły w stogu siana! Weź się w garść, Guzman. Ktokolwiek to był, pewnie już się stamtąd zmył.
– Albo naćpał jakąś inną dziewczynę. Z drogi, Montes. – Machnął na nią ręką, ale ani drgnęła. – Jezu, czy ty musisz być taka irytująca?
– Po prostu uważam, że głupio robisz. Rozwaliłbyś nosy wszystkich, którzy są we wrotkarni? Nie masz gwarancji, że ktoś ją naćpał, równie dobrze sama mogła coś wziąć. To mi wygląda na jakieś benzodiazepiny typu lorazepam. Może wzięła na uspokojenie. Najważniejsze, że Veronice nic już nie zagraża. Spójrz, jej oddech już się wyrównał, musi się po prostu dobrze wyspać. Będziemy ją monitorować i obędzie się bez odtrutki. Kroplówka z elektrolitami pomoże jej wypłukać toksynę z organizmu. Siadaj.
Powiedziała to tonem nieznoszącym sprzeciwu, a Jordan, choć wściekły, usłuchał jej i zajął fotel w recepcji przychodni, skąd miał też doskonały widok na Veronicę i jej monitor. Lidia również wbiła wzrok w kozetkę, na której spała panna Serratos, zastanawiając się uparcie nad tym, czy rzeczywiście ktoś mógł ją odurzyć, czy może sama się naćpała. Bogate panienki miały różne zachcianki, sama wielokrotnie dostarczała leki uspokajające dziewczynom jej pokroju. Przygryzła policzek od środka, przekrzywiając głowę i przyglądając się nastolatce, która nawet blada i spocona wyglądała ślicznie. Było to niezwykle wkurzające.
Jordan wziął jakiś notes i zajął się czymś, a ona podeszła do koleżanki i niepewnie chwyciła jej torebkę.
– Naruszasz jej prywatność, wiesz? – odezwał się zirytowany głos za jej plecami, a ona tylko westchnęła. – Chcesz jej grzebać w torebce?
– Chcę się upewnić, czy na pewno nie wzięła jakichś pigułek. Nie można niczego wykluczyć. – Nie czekając na pozwolenie, rozpięła zamek białej torebki, w której znajdowało się tylko kilka przedmiotów – telefon komórkowy, klucze do domu, niewielka portmonetka i mała kosmetyczka. Lidia otworzyła ją i z ciekawością zajrzała do środka. Oprócz chusteczek higienicznych, błyszczyka i małego grzebienia była jedna rzecz warta jej uwagi – pudełeczko z tabletkami.
– Bingo! – Uśmiechnęła się zwycięsko w stronę Guzmana, jakby cieszyła się, że nie grzebała w cudzych rzeczach na darmo. A więc jednak nie pomyliła się co do cheerleaderki. Coś jej jednak nie pasowało i żałowała, że przedwcześnie wyskoczyła ze swoją teorią, bo złośliwy nastolatek pojawił się tuż przy niej, żeby zgasić jej zapał.
– I ty twierdzisz, że jesteś świetna z chemii? – Jordan złapał się za nasadę nosa. – Podobno handlowałaś dla Templariuszy, powinnaś znać się na lekach. To antykoncepcja hormonalna.
– Wybacz, Templariusze raczej nie handlują antykoncepcją – warknęła ze złością, jednocześnie rumieniąc się ze wstydu. Rzeczywiście tabletki nie miały nic wspólnego z psychotropami, ale w pierwszej chwili nie rozpoznała nazwy handlowej. W końcu sama nie przyjmowała tabletek, by chronić się przed niechcianą ciążą. Zresztą nie była nawet aktywna seksualnie. Interesowała się chemią i farmacją, ale nigdy od tej strony. Bardziej bliskie jej były wynalazki Los Caballeros Templarios – Zeus, Helios, Kairos i wszystkie inne zwykłe świństwa, którymi kazali jej handlować. Schowała wszystkie rzeczy Veronici do torebki i wróciła do recepcji za Guzmanem. – Skąd masz pewność, że niczego nie wzięła z własnej woli? – zapytała w końcu, usilnie próbując znaleźć wytłumaczenie w tej sytuacji. Jakoś nie wydawało jej się, żeby któryś z kolegów znajdujących się we wrotkarni mógł doprawić Veronice napój.
– Po prostu to wiem. Znam ją od dziecka, to nie jest w jej stylu. Ona radzi sobie inaczej – dodał, woląc jednak nie wdawać się w zbędne szczegóły. Mechanizmem obronnym Veronici była bliskość fizyczna, a nie używki. Przekonał się o tym na własnej skórze, ale na szczęście zachował wtedy trzeźwość umysłu.
Skupił się na swoich notatkach, a Lidia już nie próbowała go zagadać. Mówił z takim przekonaniem, że postanowiła mu uwierzyć na słowo. Poszła do kuchni i zaparzyła sobie mocną kawę. Intensywny zapach wypełnił sterylne wnętrze przychodni, drażniąc Jordana, który nie cierpiał kofeiny, w nozdrza. Skrzywił się, kiedy nastolatka przeszła obok niego z parującym kubkiem i przysiadła na blacie biurka w recepcji, wpatrując się w śpiącą Veronicę.
– Ma wisiorek w kształcie strzały – zauważyła, mrużąc oczy, jakby chciała się dokładniej przyjrzeć delikatnemu naszyjnikowi.
– Co? – Guzman słuchał jej jednym uchem, a wypuszczał drugim. Oderwał ołówek od papieru i zerknął najpierw na brunetkę, a potem na śpiącą w najlepsze pacjentkę. Zawsze nosiła ten łańcuszek, praktycznie się z nim nie rozstawała, bo był to prezent od ojca. – A ty znów o tym? – Wywrócił oczami, kiedy zdał sobie sprawę, do czego zmierza.
– Rodzeństwo Serratos dobrze strzela z łuku, mają to po Ulisesie. – Lidia myślała na głos. Bardzo zaangażowała się w śledztwo. – Myślisz, że Veronica wie, że jej brat może być „Mrocznym Łucznikiem”?
– Kim? – Guzman zmarszczył brwi.
– No wiesz, „El Arquero de Sombra” czyli „Mroczny Łucznik”, „Łucznik Cienia” to ten, który zamordował Jonasa Altamirę, ten który współpracuje z Los Zetas. Uznałam, że zasłużył na jakiś pseudonim dopóki nie potwierdzimy jego prawdziwej tożsamości. Każdy złoczyńca z krwi i kości musi mieć prawilną ksywkę.
– Dziwna jesteś.
– Sam jesteś dziwny, mieliśmy nad tym popracować, a nie robimy w tej sprawie nic. Manfred zapewne drży o własne życie, podczas gdy my bawimy się na rolkach i chodzimy na imprezy. – Montes spojrzała na kolegę z klasy z wyrzutem. – Obiecałeś, że to załatwimy!
– Po pierwsze, nic nie obiecywałem. – Jordan postanowił postawić sprawę jasno. – Mówiłem, że musimy być ostrożni i właśnie to zamierzam zrobić. A Manfredem się nie martw, wszystko u niego okej, nadal przebywa w szpitalu w San Nicolas i ma ochronę.
– Więc czemu nic nie mówiłeś?! – Brunetka z oburzeniem uderzyła go pięścią w ramię. – Jeśli mamy prowadzić śledztwo razem, muszę wiedzieć takie rzeczy! Kogo o niego pytałeś? Mam nadzieję, że nie swojego ojca.
– Nie gadałem z ojcem od nowego roku. – Guzman zaśmiał się gorzko pod nosem. W życiu nie zaufałby ojcu na tyle, by powiedzieć mu prawdę o tym, co wydarzyło się w przychodni, kiedy Cyganie grozili im bronią. Zresztą i tak by go nie wysłuchał, i tak by mu nie uwierzył, więc szkoda było strzępić sobie języka. – Wypytałem subtelnie doktora Moralesa, chodzę do niego na wykłady na uczelni, więc się znamy. To dobry specjalista od chirurgii urazowej. Udałem, że chcę się dowiedzieć, czy prawidłowo przeprowadziłem zabieg, a Morales puścił trochę więcej pary z ust.
– Pojedziemy do niego? – Lidia pochyliła się lekko w stronę kolegi i wyszeptała to tonem pełnym napięcia. Jordi od razu zrozumiał, że mówi o Manfredzie a nie o chirurgu.
– W życiu! Polują na niego Cyganie i kartel, a ty chcesz im się podać na srebrnej tacy? Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie, Montes. – Guzman zacmokał z dezaprobatą, nie rozumiejąc, jak można być tak lekkomyślnym. Sam też był narwany, ale wiedział, gdzie leży pewna granica. – Na razie się przyczaimy i będziemy obserwować. Mam Theo na oku. A Veronicą się nie przejmuj, ona nie ma z tym nic wspólnego. Nie ma potrzeby jej niepokoić.
Lidia uniosła ręce w geście poddania i upiła parę łyków kawy. Cały czas jednak świdrowała wzrokiem pacjentkę i Jordi poczuł, że w jej głowie aż roi się od teorii konspiracyjnych, więc westchnął i w końcu się odezwał:
– Wiesz, że nie musisz tu siedzieć, Montes, prawda? Wracaj na imprezę. Twój Michelangelo się wkurzy, że nie ma cię tak długo.
– Mój co? Skąd wiesz, jak Daniel ma na drugie imię?
– Serio, Michelangelo? Strzelałem. – Guzman roześmiał się złośliwie, czym tylko ją zirytował, ale nie było jej dane go upomnieć, bo właśnie zdała sobie sprawę z czegoś ważnego.
– O kurczę, Daniel! – Lidia zakryła sobie usta dłońmi, a jej oczy niemal wyszły z orbit, kiedy zrozumiała swoją gafę.
– Nie powiedziałaś mu, że wychodzisz? Jesteś gorsza od mojego kuzyna. – Jordi nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się półgębkiem. – Beksa Mengoni pewnie wypłakuje teraz rzekę. Zamiast na rolkach to nasi znajomi będą zaraz pływać na nartach wodnych.
– Dupek. – Lidia rzuciła w niego kulką papieru leżącą na biurku, ubolewając nad tym, że nie ma nic cięższego pod ręką.
Jordan parsknął tylko większym śmiechem i powrócił do swoich notatek. Lidia zacisnęła palce na parującym kubku, żałując że to nie jego głupie włosy. Miał niebywały talent wyprowadzania ludzi z równowagi i już rozumiała, dlaczego Quen był taki markotny, kiedy dowiedział się, że musi zamieszkać z kuzynem pod jednym dachem.
– Co ty tam w ogóle piszesz, kolejne zadanie domowe, kujonie? – Próbowała mu dopiec, ale efekt był marny, bo zerknął na nią tylko spode łba.
– Piszę piosenkę dla Valentiny.
– Kolejną?
– Poprzednia była dla niej za mało sprośna, więc muszę napisać od nowa. – Jordan odgiął się w krześle i zaplótł dłonie na karku, rozciągając plecy. – Hej, nie skończyłem jeszcze! – Oburzył się, kiedy wyrwała mu notes i uniosła do góry, by przeczytać.
Lidia w miarę czytania robiła coraz większe oczy, aż w końcu oderwała wzrok i oddała mu notes, mając nadzieję, że nie zauważył rumieńca na jej twarzy.
– Wiedziałem, że to nie dla twoich wrażliwych oczu – zakpił z niej, zabierając notatki, by dokończyć kilka wersów.
– To okropne. Tina tego nie zaśpiewa, to zbyt wulgarne – oznajmiła Lidia, która nie była może pruderyjna, ale uważała, że istniała pewna granica dobrego smaku. – Czy dla ciebie wszystko musi się sprowadzać do seksu?
– Tina sama chciała, ja tylko wykonuję rozkazy. Poza tym seks się sprzedaje. Słuchasz Pitbulla, prawda? Powinnaś o tym wiedzieć.
– To co innego. – Montes zacisnęła drobne piąstki i przysiadła z powrotem na blacie biurka. – Valentina dziwnie się zachowuje, prawda?
– Każdy radzi sobie z traumą inaczej – odpowiedział tylko, woląc nie kwestionować zachowania panny Vidal. Kątem oka jednak zerknął na Veronicę, co nie uszło uwadze Lidii. Ponownie skupiła uwagę na śpiącej pacjentce.
– Wygląda jakby przyjęła po prostu o jedną tabletkę na sen za dużo, ale chyba masz rację – ktoś musiał podać jej pigułkę. Słyszałam, że swego czasu był popularny taki narkotyk od Templariuszy, nazywali go Eros – to była ich wersja pigułki gwałtu, ale nieco zmodyfikowana. Nie znam dokładnej receptury, ale zdaje się, że wykorzystywali sporą dawkę środków uspokajających takich jak lorazepam w połączeniu z czymś, po czym dziewczyna nabierała większej ochoty na… no wiesz… – Lidia odkaszlnęła, nie chcąc mówić na głos o takich wstydliwych rzeczach. – Nie handlowałam tym, żeby nie było – dodała szybko, jakby chciała się usprawiedliwić.
Jordan zacisnął pięści ze złości na samą wzmiankę o Erosie. Podszedł do Veronici i dotknął jej czoła wierzchem dłoni. Nie miała temperatury, oddychała miarowo, spokojnie, monitor nie pokazywał żadnych anomalii, tętno miała w normie. Po prostu pośpi trochę dłużej niż normalnie, a dzięki kroplówce nie było ryzyka odwodnienia, ale i tak robiło mu się gorąco na samą myśl, że gdyby nie znalazł jej Yon Abarca, ktoś mógłby ją wykorzystać. Dłonią odgarnął dziewczynie włosy z czoła.
– Eros, naprawdę? Templariusze są coraz mniej oryginalni. – Guzman zacisnął mocno szczękę. Bardzo się powstrzymywał, żeby nie wrócić na imprezę i nie złoić skóry każdemu, kto wyda mu się podejrzany. Kontemplował, czy powinien pobrać Veronice krew i zlecić toksykologię w imieniu jakiegoś lekarza, a Lidia chyba czytała mu w myślach.
– Pobierzmy jej krew i sprawdźmy. Podrobisz podpis doktora Fernandeza i oznaczymy pacjentkę jako NN. Te konowały robią tak cały czas.
– Ale my jesteśmy lepsi. – Jordan odpowiedział wbrew sobie. Jakaś część jego chciała postąpić lekkomyślnie, a Lidia tylko go do tego podjudzała, ale wolał nie ryzykować. – Nie będę wykonywał jej badań bez jej zgody, kiedy jest nieprzytomna. Poza tym jeśli to jakiś silny środek uspokajający to kroplówka go nie zneutralizuje i nadal będzie wykrywalny we krwi. Veronica może spokojnie jutro z rana stawić się na badania i się przebadać. No a jeśli to towar Templariuszy, to pewnie i tak się nie dowiemy. W ich greckich wynalazkach jest cała tablica Mendelejewa i z reguły nie są wykrywalne w zwykłych testach.
– Ktoś tu odrobił zadanie domowe. – Montes założyła ręce na piersi, zastanawiając się, skąd u niego taka wiedza na temat towaru Villanuevy. – Gdybyśmy zlecili badanie na cito, mieliśmy niedługo wyniki.
– Być może, ale ja już nie bawię się w podrabianie podpisów. Aldo zna moją technikę, bo kiedyś wciąż podrabiałem podpisy rodziców, więc to i tak by nie przeszło.
– Mógłbyś podstawić kwitki doktorowi Gniotowi, on cię uwielbia i podpisze wszystko, co mu dasz. Nawet dom by na ciebie przepisał, pewnie nawet nie czyta dokumentów.
– To fakt, ale nie chcę mieć problemów. – Kącik ust Guzmana uniósł się nieznacznie, kiedy usłyszał, że Lidia nazywa diabetologa ksywką wymyśloną przez niego. – Jeśli Vero zechce się przebadać, wtedy ustalimy, czy ktoś rzeczywiście wsypał jej coś do drinka.
– I po co to zrobił – dodała Lidia, a on rzucił jej spojrzenie pełne politowania, więc poczuła się w obowiązku, żeby przedstawić swój tok rozumowania: – Wybacz, ale Veronica nie ma dobrej renomy wśród rówieśników. Nie chcę źle o niej mówić, bo jej nie znam, ale ma przyklejoną łatkę „łatwej dziewczyny”, tak słyszałam od Olivii. Biorąc to pod uwagę, Veronica nie potrzebowała narkotyku, żeby iść z kimś do łóżka.
– I to ich usprawiedliwia? – Guzman spojrzał na nią z wyrzutem. Poczuła się parszywie, że w ogóle to zasugerowała, nie to było jej intencją. Po prostu czuła, że coś tutaj nie grało.
– Nie, nie twierdzę tak. To obrzydliwe i ktokolwiek to zrobił, powinien za to zapłacić, ale mam po prostu wrażenie, że motyw był nieco inny. Nie chodziło o to, by ją wykorzystać.
– Motyw był taki, że jakaś napalona oferma chciała pobrykać łatwym kosztem. Miał pecha, że wokół Veronici kręci się tyle ludzi i ktoś w końcu zauważył, że słania się na nogach.
– Pecha albo szczęście. Skoro tyle ludzi się wokół niej kręci, to każdy mógł jej doprawić drinka, przez co podejrzenie odsuwa się od prawdziwego sprawcy – zauważyła rozsądnie nastolatka i nawet on nie mógł się z tym kłócić, bo było to całkiem sensowne rozumowanie. – Powiesz o tym Theo?
– Po co miałbym to robić? Poza tym nie gadam z nim. I ty też nie powinnaś – dodał już bardziej surowym tonem, patrząc na koleżankę z klasy ostrzegawczo. – Wiem, że wymyśliłaś sobie to śledztwo, ale jeśli Serratos rzeczywiście zrobił to, co myślimy, że zrobił, to lepiej go nie prowokować.
– Gdyby się dowiedział, że jego siostrę ktoś otumanił lekami, może doszłoby do kolejnego mordu. – Lidia pokiwała głową, sama sobie odpowiadając na pytanie. To nie był odpowiedni moment, by znów wspominać śledztwo w sprawie Serratosa, więc postanowiła milczeć.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 18:20:45 22-07-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:21:56 22-07-24    Temat postu:

cz. 2

Yon był nie w sosie i odpowiadał półsłówkami, kiedy Veda Balmaceda o coś go pytała. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że zgodził się na kolejną rundkę wokół parkietu. Myślami był nadal w przychodni, w której Guzman opiekował się Veronicą. Wiedział, że była z nimi ta dziewczyna, Lidia Montes, ale i tak zżerało go z zazdrości.
– Siostrzeńcze, nie wiedziałem, że ty umiesz jeździć na rolkach.
– Co? Ah, Joel, a co ty tutaj robisz? – Yon rozejrzał się po sali, zastanawiając się, jakim cudem jego wuj się tutaj znalazł skoro była to impreza zorganizowana przez Vedę.
Dziewczyna pozwoliła mu chwilę odsapnąć i kręciła się razem z Salvadorem Sanchezem roześmiana od ucha do ucha. Joel miał na nogach rolki i ewidentnie dobrze się bawił.
– Wolę łyżwy, ale to też jest niezła zabawa. A ty co taki ponury? Chodzi o „chłopaka z telebimu”? – Santillana westchnął cicho, klepiąc siostrzeńca po ramieniu. Yon wydawał się zirytowany, że w ogóle o nim wspomina. – Jesteś jak otwarta księga, Yonatan. Gapiłeś się na tę dziewczynę jak ciele w malowane wrota, kiedy ona sobie śmigała z tym pięknisiem. Zluzuj trochę pośladki i pobaw się trochę z tą śliczną brunetką, zamiast rozpamiętywać jakieś niesnaski z obozów sportowych.
– Psycholog z tłumu? – Abarca się zezłościł i ściągnął swoje rolki, oddając je do wypożyczalni. – Nie jestem zazdrosny.
– Pewnie, że nie. Jezu, nie wiem, co ona tutaj z tobą robi. – Wskazał palcem na Vedę, która machała ręką do Yona z torowiska. Była cała w skowronkach. – Ona tryska energią. Jest ładna i urocza. I piegowata. Lubisz piegi, nie?
– A co to ma do rzeczy?
– To, że jesteś smutas i gbur, latasz za laską, której nie możesz mieć i wyładowujesz się na bogu ducha winnej dziewczynie. O, idzie tutaj. – Joel odmachał dziewczynie, uśmiechając się szeroko.
– Idziemy jeździć? – Wyciągnęła dłoń w stronę Yonatana, ale ten tylko jęknął cicho i rozmasował sobie kość ogonową, która bolała go już niemiłosiernie po licznych upadkach. – A to kto? Twój znajomy?
– Niestety gorzej. Jestem wujkiem Yona, miło poznać. – Santillana uścisnął szarmancko dłoń nastolatki, która czekała, aż Abarca coś powie, ale ten gapił się tylko w swoje tenisówki, które wiązał po tym, jak zdjął rolki. – A ty jesteś chyba wiolonczelistką.
– Tak, skąd wiesz? – Rozpromieniła się, wpatrując się wielkimi oczami w Joela, który poskromił w sobie ochotę do wybuchu śmiechem. Dziewczyna była urocza.
– Zgadłem. Już późno, dzieciaki. Yon, może odwieziesz panienkę do domu? Nie powinna wracać sama po zmroku.
Nastolatek rzucił mordercze spojrzenie wujowi, który tylko roześmiał się i odszedł, żegnając się z Vedą, która z podekscytowaniem czekała, aż Yon zabawi się w dżentelmena.
– No to wracamy? – zapytał, a ona pokiwała głową i poleciała przebrać rolki na buty. – Nie mówisz mamie, że wracasz? – zdziwił się, kiedy zobaczył ją w pełnej krasie przy wyjściu już chwilę później.
– Powiedziałam Anicie, przekaże mamie. Mama świetnie bawi się z tatą, więc wolę jej nie przeszkadzać.
– Co? – Abarca nie kumał, o co jej chodzi, ale ona tylko pociągnęła go pod ramię w stronę jego auta.
Cierpliwie czekała, aż otworzy jej drzwi swojej niebieskiej hondy civic, co też zrobił machinalnie i wsiadł za kierownicę.
– Boli cię tyłek – zauważyła, kiedy skrzywił się, siadając. – Nie spodziewałam się, że nie potrafisz jeździć. Myślałam, że jesteś taki pewny siebie, bo potrafisz wszystko.
– Rolki są dla bab – odparł tylko, odpalając silnik i ruszając z parkingu.
Veda wyczuła chyba, że nie był skory do rozmowy, bo otworzyła okno od strony pasażera i oparła głowę o zagłówek, wdychając rześkie powietrze.
– Przeziębisz się. – Chciał zamknąć jej okno, ale nagły pisk, który wydobył się z jej gardła, wytrącił go z równowagi.
– Czujesz, jak pięknie pachnie? To bez! – Veda wyciągnęła rękę, wskazując na ogród, który mijali. – Nigdy nie widziałam bzu w styczniu! Ale numer! Może zerwiemy?
– Oszalałaś? Jest pod ochroną. – Yon żachnął się, obserwując ją kątem oka, bo miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z pędzącego auta.
– Skąd wiesz, znasz się na kwiatach? – Oczy Vedy zabłyszczały, a on wolał nie skupiać się na tym, co mogło to oznaczać. Zacisnął usta w wąską kreskę i jechał przed siebie.
– Nie, kwiaty też są dla bab.
Prawdą było, że jego zmarła przyjaciółka, Dalia, była wielką entuzjastką kwiatów i przewodniczącą kółka botanicznego w San Nicolas. O kwiatach mogła gadać godzinami, więc siłą rzeczy zapamiętał to i owo. Veda wydawała się być smutna.
– Nigdy nie dostałam kwiatów od chłopaka – wyznała, markotniejąc, a on zacisnął ręce na kierownicy. Kiedy ponownie westchnęła, nie wytrzymał i zahamował gwałtownie. Wysiadł i po chwili wrócił z gałązką bzu, którego zapach wypełnił wnętrze auta.
– Zadowolona?
– Nie można zrywać, jest pod ochroną. Ale dziękuję, to miłe. – Veda zachichotała i wciągnęła przyjemny zapach nosem. – Ciekawe dlaczego zakwitł w styczniu. To pewnie przez te anomalie pogodowe.
– Albo dziwne pestycydy z DetraChemu – dodał pod nosem Yon, ale akurat dojeżdżali do budynku, w którym mieszkał Ivan Molina, więc nie było im dane o tym dyskutować. – No to jesteśmy.
Czekał, aż Veda wysiądzie i się z nim pożegna, ale ona siedziała na swoim miejscu, wąchając kwiatki. Zaczął się niecierpliwić, bębniąc palcami w kierownicę.
– Nie pocałuję cię na dobranoc, jeśli na to liczysz. – Wolał mówić bez ogródek.
– Wcale na to nie liczę – oburzyła się, ale spuściła wzrok i wgapiła się w gałązkę bzu z lekkim zawodem.
I wtedy zdał sobie sprawę, że ona czeka, aż on otworzy jej drzwi Czyżby znów myślała, że to randka? Zrobiło mu się głupio. To zabrnęło za daleko. Wysiadł jednak, obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. Veda wyskoczyła ze środka uśmiechnięta.
– Dzięki za miły wieczór – powiedziała i czekała, aż on też jej podziękuje za lekcje jazdy na rolkach, ale on myślami odpływał gdzieś daleko. – Co robisz w sobotę?
– Nie mam czasu.
– Jeszcze nie wiesz, co chciałam powiedzieć.
– Domyślam się, że to kolejny koncert albo tortury w formie rolek. – Sprawił jej przykrość, więc szybko odkaszlnął i zmienił nieco ton głosu. – Mam trening piłki nożnej, musimy ćwiczyć przed nadchodzącym meczem. Nie mogę się obijać, jeśli chcę dostać stypendium.
– Dlaczego potrzebujesz stypendium?
– Żeby pójść na studia.
– A twoich rodziców nie stać, żebyś poszedł tak czy siak?
– Nie stać ich na szkołę, która mnie interesuje. Poza tym nie chodzi o kasę, chodzi o dumę.
– Rozumiem. – Pokiwała głową, choć było to nie do końca zgodne z prawdą. – Kim jest „chłopak z telebimu” i dlaczego jesteś o niego zazdrosny? Słyszałam jak twój fajny wujek ci z tego powodu dogryzał.
– Veda, ja już muszę iść. Wygląda na to, że będzie padać. – Spojrzał na niebo i mimo ciemności dało się zobaczyć gęste chmury nad Pueblo de Luz. Veda uśmiechnęła się szeroko. – Cieszy cię taka pogoda? Lubisz moknąć?
– Czasami nie jest źle zmoknąć w dobrym towarzystwie – oświadczyła, ale ponownie nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć. Zachichotała, bo chyba zdała sobie sprawę, że go trochę zawstydziła. – W sobotę jest impreza u córki gubernatora. Taka karnawałowa, z przebraniami.
– Trochę obciach. Ale mówiłem już, mam trening…
– Impreza jest wieczorem. Na pewno zdążysz.
– Córka gubernatora to ta siksa? Nie mam ochoty z nią przebywać.
– Co to znaczy „siksa”?
– To taka gówniara, wkurzająca małolata, której wszędzie pełno. Nie cierpię takich osób.
– Ja też jestem dla ciebie siksą?
– Nie, ty jesteś… – Zaciął się, nie wiedząc, co może jej powiedzieć. Światła jego auta odbijały się w jej ciemnych oczach i doskonale widział jej piegi. Była nawet urocza. – Ty jesteś specyficzna – odparł w końcu.
– Amelia Estrada zaprosiła prawie całą szkołę, szykuje się niezła zabawa. Możesz odebrać mnie o dziewiętnastej.
– Mam cię odebrać? Mam cię tam zabrać? – Wytrzeszczył oczy w zdumieniu i znów uderzyła go jej bezpośredniość. – Masz na myśli randkę?
– Być może.
– Ja nie chodzę na randki, postawmy sprawę jasno.
– A co robisz z dziewczynami? Miziasz się tylko pod trybunami i nawet nigdzie ich nie zapraszasz?
– Co robię? Miziam? Ja nie… Jezu, nie będę z tobą o tym rozmawiał. – Abarca pokręcił głową, nie wierząc, że ta dziewczyna potrafi tak nim zakręcić, że zapominał języka w gębie. – Może wpadnę na tę imprezę. Muszę się zakolegować z dziećmi gubernatora, skoro niedługo będziemy jedną wielką rodzinką.
– Słucham? – Tym razem to Veda przekrzywiła główkę, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, ale on machnął tylko ręką.
– Nieważne. Idź do domu, bo zaraz złapie cię deszcz.
– Nie przeszkadza mi to. – Balmaceda wzruszyła ramionami. Czy to takie straszne, że utknie na deszczu z przystojnym chłopakiem? To bardziej romantyczne. Pocałunki w deszczu były romantyczne.
– No dobra, skoro chcesz tu stać i moknąć, to droga wolna. Ja wracam. – Chciał ją minąć i wsiąść do swojej hondy, ale Veda wdrapała się na palce i cmoknęła go w policzek na pożegnanie.

***

Quen nabijał się z Daniela, ale w głębi duszy był zupełnie taki jak on – też chciał zaimponować dziewczynie, która mu się podobała, więc cieszył się, że Carolina niespecjalnie radziła sobie na rolkach. Mógł zgrywać bohatera, pomagać jej i pasowała mu ta rola. Być może potem czeka go za to nagroda.
– Głupek – powiedział sam do siebie, niemal uderzając się otwartą dłonią w oba policzki.
Chodzili ze sobą oficjalnie dopiero od niecałych trzech tygodni i zdecydowanie było za wcześnie, by wykonać kolejny krok w związku. A może to już czas? Wszyscy naokoło zdawali się tylko mówić i myśleć o seksie, więc może to była naturalna kolej rzeczy. Tamtego wieczoru w noc balu, kiedy wrócił z Caro do pensjonatu nieco szybciej, miał wrażenie, że ona też tego chce, ale potem już do tego nie wracali. Postanowił być dżentelmenem i nie dać sobie wejść na głowę głupkowatym kolegom czy kuzynowi-fuckboyowi. Jeśli będą gotowi, to po prostu to zrobią. Skorzystał jednak z okazji, że Carolina nie czuła się zbyt dobrze we wrotkarni i postanowił wykorzystać radę Jordana i podarować jej spóźniony prezent.
– Z czego się tak śmiejesz? – zapytała go Nayera, kiedy uśmiechnął się pod nosem, idąc z nią za rękę w sobie tylko znanym kierunku.
– Bo znaleźliśmy coś, w czym nie jesteś dobra. W jeżdżeniu na wrotkach.
Za te słowa zasłużył sobie na mordercze spojrzenie swojej dziewczyny i żeby ją udobruchać, pocałował ją czule w nos, ciągnąc za rękę w stronę dużego białego domu.
– Quen, my chyba nie powinniśmy… – Brunetka rozdziawiła usta, zdając sobie sprawę, że stoją na progu rezydencji Ibarrów, która od jakiegoś czasu stała opuszczona po tym, jak Rafael został skazany, a toczyło się kolejne śledztwo w sprawie ewentualnego łapówkarstwa w ratuszu pod jego rządami.
– Nonsens, to mój dom. Mam klucze. – Zamachał jej przed nosem pękiem kluczy, który dostał od Jordana, woląc nie wnikać, skąd jego narwany kuzyn je wytrzasnął.
Już po chwili weszli do środka, a Quena uderzyło jak pusty i dziwny wydaje się ten dom. Był mu zupełnie obcy. Ze zdziwieniem stwierdził, że przytulniej czuł się w zwykłym pokoju w pensjonacie ciotki Prudencji albo nawet w swoim normalnym nastoletnim kąciku u Guzmanów. Rezydencja Ibarra teraz go przerażała. Meble zasłane były białym płótnem, a większość dokumentów z gabinetu ojca została zabrana do sprawdzenia. Na samą myśl zrobiło mu się gorąco.
– Jesteś pewien, że możemy?
– Pewnie. Chodź, pokażę ci coś. – Chwycił jej dłoń z uśmiechem i pociągnął w głąb korytarza.
Gabinet ojca łączył się z przestronną biblioteką, w której regały uginały się od ciężaru książek. Quen włączył latarkę i rozpostarł szeroko ramiona.
– Przepraszam, że zapomniałem o twoich urodzinach – wyznał, nadal czując się trochę głupio. Troska o mamę i cała ta sprawa z adopcją trochę go przytłoczyła i nie pomyślał o tej ważnej dacie. – Ale mam coś dla ciebie. Spóźniony prezent zawsze lepszy niż żaden, prawda?
– Nie musiałeś. – Carolina lekko się zmieszała. Było jednak widać, że z ciekawością przygląda się opasłym tomom naukowym na półkach. Uwielbiała się uczyć i zdobywać wiedzę, podobnie jak Rafael Ibarra, więc był to dla niej raj. – Ja nie lubię swoich urodzin. Nie obchodzę ich.
– Nigdy? – Enrique podniósł głowę gwałtownie, uderzając się w jedną z półek. Carolina roześmiała się i podeszła do niego, by rozmasować obolałe miejsce. – No tak, przepraszam, nie pomyślałem. Musiałaś spędzać urodziny w domu dziecka.
– Nie o to chodzi. – Nayera wzruszyła ramionami. – Jakoś nigdy nie odczuwałam, że to jakieś święto. Mama zmarła, zanim ja się urodziłam. To trochę pokręcone, nie wiem czy chcę świętować jej śmierć.
– Rozumiem. – Enrique pomyślał, że zrobił bardzo głupio, wspominając o tym, ale Caro chyba czytała mu w myślach, bo cmoknęła go krótko w usta i podeszła do regałów, wpatrując się w nie jak urzeczona. Ibarra poczuł, że to sygnał dla niego. Wyciągnął jakieś opasłe tomiszcze, które okazało się być starym albumem ze zdjęciami. – Mówiłaś, że nie masz jej zdjęć. Swojej mamy. My mamy ich mnóstwo, bo moja mama się z nią przyjaźniła w szkole.
Podał jej album, a Carolina zbladła i przez chwilę pomyślał, że znów popełnił ogromną gafę. To uczucie tylko się pogłębiło, kiedy z jej oczu zaczęły wypływać wielkie krople łez, kapiąc na fotografie. Całe szczęście były zabezpieczone folią.
– Była piękna – mruknęła cicho i Quen zrozumiał, że nie płacze ze smutku, a ze szczęścia. Chciała mieć jakąś pamiątkę.
– Przypominasz ją. – Quen uśmiechnął się, dłonią ocierając jej policzek od łez. – Macie nawet takie same dumne wyrazy twarzy. Ale Mercedes była bardziej wyniosła.
– Podobno było z niej niezłe, tak słyszałam. – Nayera otarła drugi policzek, uśmiechając się przez łzy. – Kochała się w nim od dziecka. W moim tacie. – Postukała palcem w zdjęcie, na którym widniała paczka przyjaciół.
Sonia Delgado z burzą loków wiodła prym wśród towarzystwa nastolatków, którzy szczerzyli się do zdjęcia na tle szkoły i wielkiego dębu, który za nią rósł. Gilberto Jimenez już wtedy był wysoki i barczysty, ale jego pucołowate policzki nic się nie zmieniły, od zawsze były jego znakiem rozpoznawczym. Ofelia Guzman stała nieśmiało obok swojego kuzyna Ernesta de la Vegi, na którego plecy wskoczyła Mercedes Nayera. On nonszalancko wsadził sobie papierosa między zęby, a ona bezceremonialnie owinęła ramiona wokół jego szyi. Enrique poczuł, że robi mu się słabo. Wszystkie osoby znajdujące się na tym zdjęciu już nie żyły oprócz jego matki, a i ona była bliska śmierci. Dreszcz przeszedł mu po plecach.
– Wuj Ernesto był niezłym draniem, tak słyszałem. Ja sam widziałem go tylko kilka razy. Nie był zbyt towarzyski. – Ibarra nie chciał burzyć Carolinie obrazu rodzica, ale ona zdawała się nie mieć nic przeciwko. – Astrid ma pewnie dużo zdjęć ojca.
– Ma. Zapytałam ją, dlaczego ich nie wyrzuciła. Ernesto nie był dobrym ojcem. Bił ją i jej mamę. Astrid ma pełno blizn. – Brunetka przewracała kartki w albumie z wielką kluchą w gardle. Było tyle rzeczy, których nie rozumiała.
– Taaak, Astrid jest trochę dziwna – przyznał Quen, a Carolina się roześmiała i uderzyła go delikatnie piąstką w ramię.
– Astrid jest silna. Mówi, że jest w tym miejscu tylko dlatego, że się nie poddała. Nie chce usunąć blizn, twierdzi, że one ją ukształtowały. Mówi, że są częścią jej historii. Może coś w tym jest. Może wszystkie przeciwności losu można wykorzystać na własną korzyść. Może my też możemy. – W ciemnych oczach Caroliny zabłysła nadzieja.
– Mówiłem, Astrid jest trochę dziwaczna. Jesteście bardzo różne, ale to chyba fajnie mieć starszą siostrę?
– Chyba tak. Szczerze mówiąc, nadal się do tego nie przyzwyczaiłam. – Nayera uśmiechnęła się, sama się zawstydzając swoimi myślami. – Kiedy dorastałam w sierocińcu, wszystkiego musiałam uczyć się sama. Nie było innych dzieciaków w moim wieku oprócz Jules. Była też Lidia, która czasem z nami nocowała, ale kiedy potrzebowałam pomocy, nie miałam do kogo się zwrócić. Kiedy dostałam pierwszą miesiączkę… Zapomnij, nie będę o tym mówić – przerwała sama sobie, kręcąc głową na widok speszonej miny swojego chłopaka.
– Hej, jestem niemal pełnoletni, znam podstawy biologii. – Trochę się oburzył, że uznała go za tłumoka, ale sam też był trochę zawstydzony. – Wtedy brakowało ci starszej siostry albo mamy, która ci to wszystko wytłumaczy. Rozumiem.
Nayera pokiwała głową. Po chwili odłożyła album i ukryła twarz w dłoniach.
– A teraz mam siostrę, której buzia się nie zamyka. Chce rozmawiać o wszystkim, nadrobić stracony czas. A Astrid bywa bardzo onieśmielająca. Pyta mnie o różne intymne rzeczy.
– Intymne? – Quen odkaszlnął i oparł się ramieniem o regał. Miał zapewne pozować na takiego, który jest tylko uprzejmie zainteresowany, ale w duchu dziękował, że jest ciemno i Caro nie widzi jego rumieńców.
– No wiesz, rozmawia ze mną o chłopakach.
– Chłopakach w liczbie mnogiej? Może powinienem sobie z nią pogadać. – Zacisnął pięści, ale ona tylko się roześmiała.
– No wiesz, o tych sprawach.
– Ach, o tych. – Ibarra udał lekki ton, ale było to tak nienaturalne, że oboje nie mogli się powstrzymać i się roześmiali.
– Astrid pyta mnie o rady damsko-męskie, a ja nie mam o tym pojęcia. Wiedziałeś, że Astrid podoba się Hugo? Ale on nie wykonał żadnego kroku, więc zdecydowała się ruszyć dalej. Spotyka się teraz z twoim lekarzem.
– Z Sergiem? – Ibarra skrzywił się i bezwiednie potarł lewą dłoń. Sotomayor był dobrym specjalistą, ale dla niego był też sadystą, który zmuszał go do rehabilitacji. – Astrid zawsze była kochliwa. Wiedziałaś, że spotykała się z Ivanem?
– Z tego co wiem to tylko ze sobą sypiali.
– No… jak zwał tak zwał. – Enrique machnął ręką. Peszyły go te rozmowy.
– A ty chciałbyś?
– Co? – Quena sparaliżowało, bo śliczna dziewczyna patrzyła na niego wyczekująco. – Czy chciałbym… chciałbym…
– Mieć rodzeństwo – dopowiedziała, bo ewidentnie nie zrozumiał, o co jej chodziło.
– Ach. – Skarcił się za te głupie uczucie w żołądku. – Nie wiem, zawsze byłem zbyt samolubny, żeby chcieć się dzielić zabawkami, więc nigdy nie marzyłem o bracie czy siostrze. Zresztą miałem dużo kuzynów, więc nawet gdyby przeszło mi przez myśl, że fajnie byłoby mieć brata, wystarczyło kilka godzin spędzonych z Franklinem i Jordanem, żeby mi się odwidziało. Dlaczego pytasz?
– Tak sobie pomyślałam. Może masz gdzieś jakieś rodzeństwo i nawet o tym nie wiesz.
– Musiałbym najpierw wiedzieć, kim są moi rodzice. Potem dopiszę do mojej listy rzeczy do zrobienia poszukiwanie zaginionego rodzeństwa.
Zaśmiał się, ale chwilę później obojgu nie było do śmiechu, kiedy usłyszeli trzask zamykanych drzwi wejściowych i kroki na korytarzu.
– Tutaj jest gabinet. Rozdzielmy się. – Powiedział jakiś ponury głos, wydając polecenia. Mężczyzn było kilku i zdecydowanie nie przyszli tu sobie urządzić pikniku czy romantycznej schadzki.
Quen zachował trzeźwość umysłu, zgasił latarkę, chwycił Carolinę i wcisnął się z nią we wnękę między ścianą a regałem, przyciskając ją mocno do piersi. Serce tłukło mu się o żebra i tym razem nie chodziło o bliskość ukochanej, a raczej o niebezpieczeństwo. Że też dał się wciągnąć w taką pułapkę!
– Co się dzieje, kim są ci ludzie? – zapiszczała Carolina, a on wzrokiem nakazał jej milczeć. On też się bał, ale panika im nie pomoże. – Quen, czego oni tutaj chcą?
– Cicho, słyszeliście? – Jeden z głosów odezwał się z oddali. – Sprawdźmy to. Weź piętro, ja zajrzę na tyły. Tu idź do gabinetu i biblioteki. Don Fernando tak czy siak potrzebuje sprawdzić gabinet.
– Już po nas, zaraz nas znajdą i zabiją. – Nayera zacisnęła mocno powieki, a Quen pogłaskał ją po głowie, przyciskając ją mocniej do siebie. Sytuacja była parszywa, nie dało się tego ukryć.
Po chwili w bibliotece usłyszeli szybkie kroki i snop światła z latarki oślepił Enrique, który rękami zasłaniał głowę swojej dziewczyny, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Przynajmniej umrą razem. Może to żadna pociecha, ale będzie szybko. Zamrugał powiekami i kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, ponad głową Caroliny zobaczył znajomą sylwetkę człowieka z podgoloną głową. Na jego widok poczuł mrowienie w lewej dłoni. Lalo Marquez przypatrywał mu się badawczo.
– Jak tam w bibliotece, Lalito? – odezwał się głos z korytarza, a Quen wstrzymał oddech.
I wtedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Eduardo przyłożył do ust palec wskazujący, nakazując dzieciakowi milczeć.
– Czysto! – odkrzyknął Templariusz i wzrokiem dał znać młodzieży, by nie wychodzili, dopóki nie usłyszą, że już mogą.
Enrique nie do końca wiedział, co się właśnie wydarzyło. W totalnym osłupieniu, przytrzymał Carolinę tylko mocniej, wsłuchując się w odgłosy z oddali.
– Cholera, nic tu nie ma. Mówiłem don Fernandowi, że ten idiota Ibarra na pewno wszystko ukrył. – Mówił pierwszy z głosów i był wyraźnie zirytowany. – No nic, trzeba go będzie uciszyć oldschoolowo.
– Po co chcesz uciszać Rafaela Ibarrę? Przecież siedzi za kratkami. – Lalo Marquez wyraźnie nie miał wszystkich informacji od swojego drugiego szefa. – Nie piśnie słowem, za bardzo się boi.
– Don Nando twierdzi, że to zbyt niebezpieczne, by trzymać go przy życiu. W jednym tygodniu wizytę złożyli mu Fabian Guzman i Conrado Saverin – dwóch ludzi, którzy raczej nie są szefowi przychylni. To kwestia czasu zanim Ibarra zacznie sypać. A wie sporo i może doprowadzić do wznowienia śledztwa w sprawie katastrofy mostu między Valle de Sombras a Pueblo de Luz. Hej, czy Tito nadal przebywa na tym samym bloku co Rafael?
– Tak, a co?
– To zlećmy robotę jemu. Jakaś afera na spacerniaku, niech upozoruje sprzeczkę. Kosa w żebra powinna załatwić sprawę. Chodźcie już, nic tu po nas. Kto normalny trzymałby w domu dowody przeciwko swoim wrogom? Ci ludzie zaczynają mnie trochę wnerwiać.
Usłyszeli trzask drzwi i znów zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Jedynie Carolina głośno oddychała, a Quen myślał na zwiększonych obrotach.
– Musimy komuś powiedzieć. – Nayera odezwała się pierwsza, a Quen nawet nie musiał dwa razy się zastanawiać. Pociągnął ją za rękę w stronę domu Conrada Saverina. Musiał mu pomóc.

***

– Co z nią? – Yon wparował do przychodni niecałą godzinę później, wyrywając Lidię i Jordana z rozmyślań.
– Właśnie skończyła kroplówkę, śpi jak suseł. Nic jej nie będzie, może być trochę zdezorientowana. – Lidia wyrzucała właśnie odpady medyczne i wyjaśniła wszystko Abarce, który z różowymi policzkami przypatrywał się Veronice ze strachem w oczach.
– Zabiorę ją do domu, jej mama będzie się martwiła.
Nie czekając na pozwolenie, wziął Veronicę na ręce i zaniósł do swojego samochodu. Jordan nic nie odpowiedział, tylko zabrał się za sprzątanie i gaszenie świateł w przychodni.
– Myślisz, że to mógł być Yonatan Abarca? – zagadnęła Lidia, kiedy zamknęła drzwi na wszystkie spusty i wracali po ciemku przez miasteczko. Guzman ją odprowadzał, bo było już późno i nie powinna szwendać się sama po miasteczku.
– Gdybym go podejrzewał, to w życiu nie puściłbym go samego z Veronicą – odpowiedział bez zająknięcia. – Wiele można powiedzieć o Yonie, ale brzydzi się takimi zagrywkami, a poza tym nie toleruje narkotyków prawie tak samo jak ja.
Pokiwała głową, ale nie była pewna, czy w ciemności w ogóle to zobaczył. Nie chciała już do tego wracać, ale coś jej nie dawało spokoju. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej różne dziwne scenariusze.
– Hej, Jordan… – zaczęła nieśmiało, oplatając się ramionami, bo noc była chłodna. – Myślisz, że Jonas Altamira zrobił tak z Dalią? Najpierw ją zamroczył jakimś Erosem albo innym świństwem, żeby zgodziła się pójść z nim w jakieś ustronne miejsce i wtedy… no wiesz…
Bała się o to pytać, bała się reakcji kolegi, ale chciała podzielić się z nim swoją teorią. O dziwo, Jordan zdawał się być spokojny i chyba sam rozważał taką ewentualność.
– Być może – przyznał, sam się nad tym zastanawiając. – Nie wiem, czy zrobili jej badanie toksykologiczne. Na pewno pobierali próbki DNA, tak dowiedzieli się, że Jonas to zrobił, zresztą sam się przyznał. Dlaczego o to pytasz?
– Bo przyszło mi coś do głowy. – Montes wzruszyła ramionami. Nie chciała, żeby uznał ją za wariatkę, ale w końcu nie mogła już dłużej przeciągać tej ciszy. – Dalia Bernal przyjaźniła się z Veronicą, więc Theo musiał ją dobrze znać, prawdopodobnie była dla niego jak druga młodsza siostra. Może chciał wymierzyć karę jej mordercy, może chciał się zemścić. Los Zetas tak czy siak chcieli się pozbyć Jonasa, bo ten za dużo o nich wiedział, więc Theo mógł upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. No i płacili krocie, więc zamordowanie młodego Altamiry po prostu się opłacało.
– Tym razem to ty usprawiedliwiasz Theo – zwrócił jej uwagę, chociaż takie myśli i jemu kołatały się w głowie. Potrzebował jakiegoś wspólnego mianownika w tym wszystkim, bo na razie miał wrażenie, że zaraz oszaleje. – Wcześniej zarzucałaś mi, że to ja chcę go wybielić, że szukam jakichś argumentów na jego korzyść. Ale morderstwo z zemsty, to nadal morderstwo, Montes.
– Wiem to. Po prostu ja też próbuję to sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć. – Lidia wzruszyła ramionami. Robiła to wbrew sobie. Widziała, że Guzman przeżywa to na swój własny sposób i chciała jakoś pomóc. – Jonas był podwójnym agentem – handlował dla Templariuszy, ale szpiegował dla Los Zetas i donosił im o wszystkim, co działo się u Joaquina. Miał na pewno idealny dostęp do Erosa i innych środków.
– W to akurat nie wątpię. Dostarczał Dalii pigułki na uspokojenie od dawna. – Guzman zacisnął dłoń w kieszeni. – Montes, znasz dilerów od Templariuszy, tych, którzy handlowali w szkole i w rewirze San Nicolas? Nacha nie było wśród nich?
– Coś ty, Ignacio kupował tylko zioło, czasami jakieś pigułki dla zabawy, ale rzadko. Wbrew pozorom nie jest aż tak lekkomyślny. Znam kilku dilerów. W naszym liceum oprócz mnie było jeszcze dwóch. Enzo swego czasu nieźle sobie poczynał, a drugi skończył już szkołę. Był z rocznika Jonasa. Dlaczego pytasz?
– Potrzebuję jego nazwisko.
– Po co ci nazwisko?
– Nie musisz tego wiedzieć.
– Muszę. Nie podoba mi się, że chcesz prowadzić śledztwo na własną rękę. Siedzimy w tym razem. – Lidia założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco. Trudno było jej odmówić, kiedy miała taką minę.
– Ten gość może nadal działać i dostarczać prochy niewyżytym seksualnie draniom, którzy próbują wykorzystać niewinne dziewczyny. Jedna gnida, Jonas, już się przekręcił, ale inni jemu podobni nadal są na wolności. Jego kumpli jest sporo w miasteczku, a przypomnę ci, że Cyganie nie cierpią Serratosów. Ktoś mógł celowo odurzyć Veronicę, żeby dać jej nauczkę. – Wpadł na to przypadkowo, ale ta teoria wydała mu się sensowna. Na samą myśl momentalnie palce zacisnęły się na zimnym metalu kluczyka w kieszeni.
– I znając nazwisko, pójdziesz do tego dilera i nakopiesz mu do tyłka, żeby przyznał się do wszystkiego i dał ci listę wszystkich swoich klientów? – Dziewczyna uniosła jedną brew, wzdychając ciężko. Kiedy jedno szło po rozum do głowy to drugie zaczynało świrować. Mimo że była niższa, teraz patrzyła na niego z wyższością. – Myślałam, że masz trochę więcej oleju w głowie, Guzman – powtórzyła to samo, co powiedział do niej tego wieczoru, ciesząc się, że choć raz to ona może być górą. – Dilerzy mają ściśle określony kodeks, nie zadają pytań, nie spisują klientów. Przynajmniej dilerzy Joaquina tego nie robią. Ale niech ci będzie.
– Podasz nazwisko?
– Nie, idioto, zaprowadzę cię do tego gościa. Myślałeś, że puszczę cię samego? Jeszcze czego, żeby doktor Fernandez znów musiał operować komuś nos.
– Większość Cyganów nie ma podstawowego ubezpieczenia, więc o to nie musisz się obawiać. – Guzman też założył ręce na piersi, bo nie zamierzał ustąpić. Jej mina świadczyła jednak, że się nie wycofa, więc tylko wywrócił oczami w swoim stylu. – Zgoda, pójdziemy razem. Ale ja będę mówił, ty będziesz grzecznie wykonywała polecenia.
– Mowy nie ma, to mój znajomy. – Montes wydmuchała głośno powietrze, chcąc pokazać oburzenie po jego słowach. – A potem załatwimy sprawę Manfreda. Nie interesuje mnie, jak to zrobisz, ale musimy się do niego dostać i wypytać o Jonasa i „Mrocznego Łucznika”.
– Co jeszcze chcesz wiedzieć? On nic więcej nam nie powie.
– Musi powiedzieć policji o Theo. Nie pozwolę, żeby przez jego tchórzostwo El Arquero de Luz musiał uciekać przed wymiarem sprawiedliwości. Biuro szeryfa musi dowiedzieć się prawdy, że to nie Łucznik zamordował Jonasa.
Jordan nic nie powiedział – wyglądało to tak, jakby sam się ugryzł w język, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później będzie żałował. Mięśnie żuchwy miał napięte, kiedy przypieczętował umowę silnym uściskiem ręki.
– Serio? – Lidia zdziwiła się jego uległością, była pewna, że znów zacznie marudzić. – Obiecujesz?
– Słowo harcerza. – Położył dłoń na piersi w dramatycznym geście, symulując patetyczny ton głosu i nabijając się z jej powagi.
– Byłeś harcerzem?
– Nie, ale byłem w klubie przetrwania Ulisesa, a to prawie to samo tylko bez głupich mundurków i śpiewania „Kumbaya” przy ognisku.
– Harcerze nie śpiewają „Kumbaya”.
– Wisi mi to. Mamy umowę?
– Mamy. – Lidia odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że postawiła na swoim. – Tylko musisz mnie o wszystkim informować, nie możesz zatajać przede mną informacji. Wszystko jest na wagę złota.
– Okej, okej, rozumiem. – Wywrócił oczami, tracąc powoli cierpliwość. – Idź do domu, Montes. Stąd przejmuje już twój ochroniarz.
– Mój co?
Nastolatka odwróciła się zdziwiona w stronę domu Saverina i dostrzegła Aleca przy bramce. Trzymał swój plastikowy łuk i celował nim w intruzów, szczerząc w ciemności białe ząbki. Jordan uśmiechnął się lekko na widok uroczego malca, a ona zerknęła na zegarek.
– Alexander, dlaczego nie śpisz? – oburzyła się, widząc późną porę. Jeszcze czego, żeby Victoria i Javier robili jej później wyrzuty, że nie upilnowała ich synka.
– Wujek Conrado pozwolił mi oglądać bajkę, bo na ciebie czekaliśmy – wytłumaczył chłopczyk, wkładając język między zęby i celując najpierw w nią, a potem w chłopaka. – Wujek ma te zmarszczkę na czole i mówi, że będziesz miała szlaban.
– Z czego rżysz, Guzman? – Lidia zezłościła się, słysząc złośliwy chichot za plecami, ale Jordan tylko uniósł ręce na znak, że co złego, to nie on, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. – Mieszkasz w tamtą stronę – krzyknęła za nim, wskazując palcem drogę, którą powinien skręcić.
– Idę najpierw sprawdzić, czy Abarca odwiózł Vedę, bo inaczej nakopię mu do tyłka. Na razie, Montes. – Machnął od niechcenia ręką na pożegnanie.
– Lidia, a dlaczego wychodzisz z jednym chłopakiem, a wracasz z drugim? – zapytał Alec, akurat w momencie, kiedy Saverin wyszedł do ogródka.
– Słucham? – Uniósł wysoko brwi i gestem zaprosił podopieczną do środka.
– Mam szlaban?
– Zastanowię się. A teraz marsz do łóżka.
Lidia cmoknęła Conrada w policzek, poczochrała Alexandrowi włosy i szybko pobiegła po schodach do swojego pokoju. Nie poszła jednak spać, a zabrała się za tworzenie planu i uruchomiła swoje kontakty. Zamierzała przywrócić dobre imię Łucznika za wszelką cenę. A jeśli przy tym mogła rozpracować też szajkę podejrzanych typów odurzających i wykorzystujących młode dziewczyny, tym lepiej.

***

Czuł się osobiście odpowiedzialny za Vedę i wcale nie chodziło o to, że Ivan urwałby mu jaja, gdyby coś jej się stało. Wiedział, że Yon musi mieć jakiś powód, dla którego zakręcił się wokół brunetki i tym powodem najpewniej była po prostu chęć zrobienia Jordanowi na złość. Abarca dotrzymał jednak słowa i odwiózł córkę Eleny do mieszkania szeryfa. Dziewczyna otworzyła mu drzwi w swojej pidżamie z wzorem Bambi, z Mozartem na rękach. Cała była rozpromieniona i pewnie nie mogła zasnąć po wrażeniach z tego wieczoru. Wpuściła go do środka i paplała jak najęta, a Jordi nie wiedział, kiedy ma się wstrzelić w jej monolog, żeby powiedzieć to, po co tu przyszedł.
– Vedo. – Jordi postanowił nie owijać w bawełnę. Przyjaciółka patrzyła na niego wielkimi oczami. Była ciekawa, dlaczego złożył jej wizytę tak późno i dlaczego wygląda tak poważnie. On natomiast wiedział, że tym razem metafory nie były wskazane. Chciał, by przekaz był zrozumiały. – Wolałbym, żebyś nie zadawała się z Abarcą.
– Dlaczego? – Zdziwiła się, drapiąc bezwiednie Mozarta za uchem. Nie rozumiała, skąd ta nagła powaga u Guzmana. Czasami przypominał Ivana, kiedy objaśniał jej świat i kiedy tatusiował w ten sposób. Było to nawet urocze, ale czuła, że coś go trapi. – Lubię go, jest fajny.
– Nie, nie jest. – Szatyn westchnął, bo ciężko mu było prowadzić tę rozmowę, ale musiał chronić Vedę za wszelką cenę. – Yon jest bucem. I w dodatku mnie nie lubi.
– Bez obrazy, Jordan, ale wielu ludzi cię nie lubi.
– I nie przeszkadza mi to. Ale zwykle ci, którzy mnie nie lubią, wykorzystują innych przeciwko mnie. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?
– Nie bardzo.
– Yon zbliżył się do ciebie, żeby mnie zranić. Sprawia mu to wielką frajdę. Nie powinnaś się do niego przywiązywać, bo on nie jest twoim przyjacielem.
– Twierdzisz, że Yon zadaje się ze mną tylko dlatego, żeby cię wkurzyć? Że inaczej nigdy nie zwróciłby na mnie uwagi? Jesteś okrutny. – Veda miała zaszklony wzrok, kiedy na niego patrzyła i poczuł się naprawdę parszywie, ale nie było sensu jej zwodzić. Abarca nigdy nie miał szczerych intencji, był o tym święcie przekonany, w końcu znali się od lat. Nie raz byli współlokatorami na obozach piłkarskich i nie raz Yon odwalał różne świństwa. – Świat nie kręci się tylko wokół ciebie. Nie wszyscy chcą ci dopiec, nie wszyscy wykorzystują ludzi. Nie wszyscy są jak ty. – Veda zacisnęła piąstki ze złości, kiedy wypowiadała te słowa.
– A ja wykorzystuję ludzi? – Jordan wskazał na siebie palcem lekko zdziwiony reakcją Balmacedy. Jej słowa go ubodły, choć nie chciał tego dać po sobie poznać.
– Wykorzystałeś Kevina, żeby dowiedzieć się czegoś o jego tacie. Wykorzystałeś Mayę i poszedłeś z nią na bal debiutantek, żeby wybadać doktora Del Bosque. Jesteś hipokrytą.
– Masz rację, taki właśnie jestem. – Nie było sensu się z nią kłócić. Ton jej głosu brzmiał tak, że obawiał się łez, które zaraz mogą napłynąć. – A Yon jest taki sam jak ja, a nawet gorszy, bo zrobi wszystko byle mi dopiec. Nie lubi cię, chce tylko pobawić się twoim kosztem, żeby mnie zranić.
– To ja go zaprosiłam do filharmonii, on nawet nie chciał iść. Na rolki też go zaciągnęłam. To nie on wykorzystuje mnie, tylko ja dobrze się z nim bawię. Dlaczego nie mogę mieć innych przyjaciół?
– Bo dobrze wiesz, że tu nie chodzi o żadną przyjaźń. Ty chcesz czegoś więcej. Chcesz jakiejś głupiej romantycznej historii. – Podniósł nieco głos, tracąc cierpliwość. Nie cierpiał tego, nie lubił być tak dosadny i niszczyć jej niewinność, ale czasami miał ochotę nią potrząsnąć. Była zupełnie jak Nela, choć w przypadku jego siostry to nie spektrum autyzmu było przyczyną jej zachowania, a raczej wrodzona nieśmiałość. – Chcę tylko powiedzieć, żebyś na siebie uważała i nie wierzyła we wszystko, co opowiada Yon. I nie rób sobie nadziei. On się kocha w innej dziewczynie od lat.
– Wyjdź stąd.
– Słucham?
– Idź sobie, bo poszczuję na ciebie Mozarta. – Veda niemal tupnęła nogą, a piesek na jej rękach zapiszczał cicho, co nie było wcale groźne, ale dało się odczuć, że jest gotów bronić swojej pani.
– Pójdę. Nie chcę po prostu, żebyś cierpiała. Pamiętaj o tym – rzucił na odchodnym i zniknął za drzwiami.

***

Dzwonek do drzwi był uporczywy i Lidia przestraszyła się nie na żarty. Ledwo przyłożyła głowę do poduszki, bo wcześniej i tak nie dałaby rady zasnąć po wrażeniach tej nocy, a tutaj została brutalnie sprowadzona na ziemię. Zbiegła po schodach i zauważyła Conrada, który sprawdza na kamerze, kto czai się przed drzwiami.
– Conrado, co się dzieje? – zapytała, ale on tylko posłał jej zaniepokojone spojrzenie i wpuścił do środka dwoje nastolatków, którzy byli przemoczeni do suchej nitki, bo po drodze złapał ich deszcz.
Quen i Carolina biegli całą drogę od domu Ibarrów. Lidia wstawiła wodę na herbatę, a Saverin podał im ręczniki i usadowił na kanapie, by opowiedzieli, co się stało. Był zaniepokojony, ale kiedy nastolatek ze szczegółami przekazał mu treść rozmowy, którą podsłuchali, był już naprawdę rozzłoszczony.
– Chcą zabić tatę, upozorować jakąś awanturę na spacerniaku. Tata wie za dużo, tak twierdzi Fernando. Ale przecież to nieprawda, mój tata nigdy by nie zataił informacji. – Quen sam już nie wiedział, w co ma wierzyć.
– Spokojnie, zajmę się tym. – Saverin mówił swoim głębokim uspokajającym głosem.
Carolina lekko się trzęsła, kiedy Lidia podała jej kubek z gorącą herbatą. Quen objął ją ramieniem, sam szczękając zębami i to wcale nie z zimna i przemoknięcia.
– Zostańcie na noc, już za późno, żeby wracać. Dam znać Astrid i Silvii. – Conrado ruszył w stronę korytarza i narzucił kurtkę na białą koszulkę, w której spał. – Lidio, zajmij się Alexandrem pod moją nieobecność. Idźcie spać i nic już nie kombinujcie.
– Dokąd idziesz? – Quen wstał z miejsca, odzyskując trzeźwość umysłu. – Jeśli jedziesz do taty, to jadę z tobą.
– Nie ma mowy. Jesteś zmęczony i roztrzęsiony. To nie są sprawy dla dzieci.
– Mam prawie osiemnaście lat!
– Prawie robi dużą różnicę. Siadaj i wypij herbatę. A potem wszyscy marsz do łóżka.
– Dobrze, tato. – Quen prychnął, bo był zły na Saverina. Chciał, żeby im pomógł, ale nie miał na myśli takiego ubezwłasnowolnienia.
Lidia zacisnęła usta, żeby nie powiedzieć nic głupiego po słowach przyjaciela, a Saverin spoważniał.
– Twojemu tacie nic nie będzie. Obiecuję – dodał i spojrzał Quenowi prosto w oczy.
Ibarra dziwnym cudem od razu poczuł się uspokojony. Ufał mu. Czuł, że jeśli trzeba coś załatwić, to Saverin jest do tego odpowiednią osobą. No i w końcu ludzie Fernanda Barosso wspominali, że Conrado odwiedził Rafaela w więzieniu w tym samym tygodniu co wuj Fabian, więc coś musiało być na rzeczy. Pokiwał głową i patrzył, jak drzwi zamykają się na zatrzask za właścicielem domu.
– Dokończcie herbatę i chodźcie spać. Caro może spać ze mną, a ty Quen możesz się przekimać na kanapie albo z Aleciem w pokoju Conrada, jeśli chcesz.
– Żartujesz? Ja już dzisiaj nie zasnę. Poczekam na Saverina. – Enrique pokręcił gwałtownie głową. – Caro, idź się zdrzemnąć, a ja tutaj posiedzę.
– Wow, robimy nocowanie?
– Alec, wracaj do łóżka. – Lidia załamała ręce, widząc zaspanego malca schodzącego powoli po schodach. W jednej ręce wlókł za sobą pluszowego królika, a drugą przecierał oczy. – Jest już naprawdę bardzo późno i twoja mama będzie na mnie zła, że pozwoliłam ci zarywać nockę.
– Ale ty też późno wróciłaś do domu – powiedział słodkim głosikiem chłopczyk trochę jednak urażony, że on nie może się z nimi pobawić.
– Późno wróciłaś? – Quen podniósł głowę na przyjaciółkę. – A Mazgaj Mengoni siedział we wrotkarni i na ciebie czekał. Zniknęłaś w łazience i tyle cię było widać.
– Miałam pilną sprawę do załatwienia. – Montes machnęła ręką.
– Pilną sprawę z doktorem Jordanem – dopowiedział za nią Alexander.
– Nie, głupolu. A poza tym to nie jest doktor, nie nazywaj go tak. – Poczochrała mu lekko włosy, a Alec wybuchnął niekontrolowanym chichotem. Już wiedziała, że prędko nie zaśnie.
– Co ty robisz z Jordanem po zmroku? – Ibarra zrobił się blady jak ściana.
– Jezu, to nic takiego. Veronica się źle poczuła i pojechaliśmy ją odwieźć. Idziesz spać czy nie? – warknęła, wywracając oczami.
– Nie. – Quen oświadczył takim tonem, że nie było sensu się z nim kłócić.
– Super! Pojdę po puzzle! – Alexander się rozpromienił i pobiegł na górę po swoje zabawki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:24:22 24-07-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 008 cz. 1
HUGO/VALENTINA/ARIEL/VERONICA/FELIX/LIDIA/QUEN/IVAN/JORDAN/YON/JOEL/FABIAN/OSVALDO/SILVIA


Przekraczając próg kościoła, czuła się jak najgorsza grzesznica. Nie wierzyła w Boga. Jeśli istniał, to lubił pastwić się nad swoimi owieczkami. Lubiła jednak przychodzić i słuchać Ariela. Miał przyjemny dla ucha głos i niebrzydką twarz, na którą miło było popatrzeć. Valentina Vidal ściskała w ramionach plecak, w którym spoczywała przesyłka od El Arquero de Luz – koperta z materiałami, które udało mu się zabrać z kryjówki Jonasa Altamiry. Nie oglądała ich, nie wiedziała, czy tego chce. Na razie po prostu nuciła pod nosem psalmy, czekając aż kapłan skończy „pracę”.
– Tina, a co ty tutaj robisz? To msza dla dzieci. – Ella rozpromieniła się na widok ciotki, kiedy organista grał już melodię na zakończenie i wszyscy parafianie ruszyli do wyjścia, po drodze wrzucając datki do koszyka.
– A ty co? W środku tygodnia chodzisz do kościoła?
– Lubię słuchać księdza Ariela. – Trzynastolatka wyszczerzyła zęby, po czym pomachała jej ręką na pożegnanie i ruszyła ze swoim przyjacielem, Jaime, do wyjścia.
Tina natomiast udała się na zakrystię, by porozmawiać z kapłanem. Jako młody ksiądz był dosyć rozchwytywany przez natrętne parafianki, więc ucieszyła się, że po dziecięcej mszy nie musiała użerać się z napalonymi mamuśkami.
– Zakryj się, ojcze, to grzech tak się obnażać – rzuciła, nie mogąc się powstrzymać, kiedy weszła akurat, jak się przebierał.
Ariel zdziwił się jej obecnością i szybko chwycił koszulkę, którą wcisnął przez głowę.
– Możesz tak chodzić bez sutanny w kościele?
– Dlaczego nie? – Bezauri uśmiechnął się, ściągając okulary i chowając je do futerału. – Dla Boga to wszystko jedno, co mam na sobie. Poza tym skończyłem na dzisiaj.
– A to nie jest tak, że twoja warta nigdy się nie kończy? No wiesz, twój dyżur, powołanie, nie wiem jak to nazwać. Nie masz zawodu jak każdy inny, gdzie punkt siedemnasta zamykasz pokrywę od laptopa i wracasz do domu. Musisz być pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Nie do końca, muszę też kiedyś spać. – Ariel wskazał jej krzesło i sam usiadł naprzeciwko. Było widać, że coś ją trapi. – Co tam masz?
– Dowody na przestępstwa Jonasa Altamiry i jego świty – odparła jak gdyby nigdy nic. – Nie jesteś zdziwiony?
– Widziałem w życiu wiele rzeczy. Co zamierzasz zrobić?
– Spalić je albo oddać na policję, sama jeszcze nie wiem. Doradź.
– Przykro mi, ale nie mogę. Nie mogę wpływać na twoją decyzję. Człowiek ma rozum i wolną wolę, w tym cały ambaras, rozumiesz? – Sam zażartował, a ona poczuła, że może mu zaufać. Zawsze mogła na niego liczyć, tym razem też wiedziała, że nie będzie się z niej naśmiewał.
– Ariel – zaczęła nieśmiało, zaciskając szczupłe palce z długimi paznokciami na plecaku. – Mógłbyś mnie wyspowiadać? Nie, nie tam – dodała szybko, kiedy on sięgnął po stułę, szarfę, którą zwykle zakładał do spowiedzi. – Nie chcę do konfesjonału. Tak po prostu wolałabym pogadać tutaj. Możemy?
– Pewnie. – Pokiwał głową, zachęcając ją wzrokiem do zwierzeń. – O czym chcesz pogadać?
– Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłam.
– Nie musisz zachowywać oficjalnej formuły.
– Wiem, ale dzięki temu nie będę się tak wstydzić. – Valentina nie mogła się powstrzymać i zaśmiała się histerycznie. – Nie jestem dobrym człowiekiem.
– Każdy ma wzloty i upadki. Błądzimy, to rzecz ludzka. Grunt to odnajdywać właściwą drogę i naprawiać błędy.
– Nie mieliśmy w zwyczaju się modlić. Znałam pacierz, umiałam modlitwy, ale Anita nigdy mnie nie zmuszała, tata też nie. Ale pamiętam, że był taki okres, kiedy modliłam się nieustannie. Modliłam się, żeby umarł.
Ariel siedział cicho i wsłuchiwał się w to, co Tina ma mu do powiedzenia. Kiedy zaczęła mówić, było jej łatwiej, więc wolał jej nie przerywać.
– Wymyślałam najgorsze tortury. I tak nie mogłam spać, bojąc się, że po mnie przyjdą, więc snułam w głowie fantazje, różne wizje śmierci dla Jonasa i jego kompanów. W moich marzeniach umierali na milion sposobów. Czasami to ja sama ich zabijałam. I mi się podobało.
– Nie musisz opowiadać mi ze szczegółami, jeśli nie chcesz.
– Nie pamiętam szczegółów, w tym rzecz. Wyparłam wiele rzeczy. Wiem tylko, że to było moje największe pragnienie – widzieć ich wszystkich martwych. Ale nie chciałam, żeby ktokolwiek zabijał za mnie, nie chciałam, żeby ktoś stał się przeze mnie mordercą. Wolałam zrobić to sama, ale czułam, że gdybym stanęła z nimi oko w oko, nie dałabym rady. Czułam się słaba.
– Byłaś dzieckiem. – Ariel zacisnął dłonie na kolanach. Niestety nie mógł pozostać obojętny na jej wyznania, bo choć był księdzem, godzenie się z ludzką krzywdą zawsze stanowiło dla niego największe wyzwanie. – To naturalne, że się bałaś.
– Później też to robiłam. Rzadziej, ale nadal pomagało mi to jakoś przetrwać. Pomagało mi zasnąć. Ale z miliona scenariuszy, które wymyśliłam, żaden nie zakładał strzały prosto w krtań. Nie pomyślałam o łuku. Ależ byłam wściekła! Jak mogłam o tym nie pomyśleć? – Valentina wydawała się być zła na samą siebie. – To takie proste, takie skuteczne i – co najważniejsze – cholernie bolesne. Musiał cierpieć, dławił się własną krwią. Felix opowiedział mi, że Adam Castro próbował tamować krwawienie, ale to była z góry przegrana walka. Ciekawe, czy się bał. Myślisz, że się bał?
– Myślę, że każdemu strach zagląda w oczy, kiedy wie, że umiera. Szczególnie ci, którzy mają coś na sumieniu, zdają sobie sprawę, że stracili wiele czasu na zadośćuczynienie.
– Mam nadzieję, że pękał ze strachu. Nie sądzę, by miał wyrzuty sumienia.
– Każdy je ma.
– Nie, nie Jonas Altamira czy jego ojciec. Ludzie, a raczej bydlaki tacy jak oni, nie odczuwają takich rzeczy jak współczucie, empatia, żal. Nie sądzę jednak, by to jakoś pomogło. Gdybym wiedziała, że żałuje, że chce przeprosić, pewnie nadal chciałabym jego śmierci. Może nawet jeszcze bardziej, bo domyślam się, że wyraziłby skruchę tylko po to, by uchronić własny tyłek. Ariel, powiedz mi, czy można dla kogoś wymodlić śmierć? Tyle się słyszy o modlitwach o uzdrowienie, ale jak to działa w drugą stronę? Choć pewnie twoja specjalistyczna wiedza nie sięga tak daleko, co? – Uśmiechnęła się lekko, bo jej pytanie było niedorzeczne.
– Dam ci odpowiedź oklepaną, która pewnie cię nie usatysfakcjonuje, ale wierzę, że Bóg ma dla każdego jakiś plan. Czasami się z nim nie zgadzamy, wręcz go od siebie odrzucamy, ale musimy się z nim pogodzić. Modlitwa, choć silna i płynąca prosto z serca, nie zawsze odnosi zamierzone rezultaty.
– Masz rację, nie usatysfakcjonowałeś mnie. – Valentina uśmiechnęła się smutno i z jej oczu pociekły łzy, a ona poczuła się znów jak słabeusz, ale Ariel jej nie oceniał. Właśnie za to go lubiła. – Bałam się, że Ulises stanie się przeze mnie mordercą, a tymczasem Jonas Altamira zginął właśnie z broni, którą uwielbiał Serratos. Nie uważasz, że to jakieś zrządzenie losu?
– To zwykły przypadek.
– Wierzysz w Boga i jednocześnie wierzysz też w przypadki? A co z boskim planem?
– Bóg ma naprawdę całe mnóstwo roboty. Choć jest wszędzie, na pewno ciężko jest mu ogarnąć cały ten bajzel, więc niektóre rzeczy pozostawiała przypadkom. Nie mów mu, że ci to powiedziałem. – Uśmiechnął się smutno pod nosem. Nie wiedział, jak pomóc Tinie. Właśnie to było największym wyzwaniem w byciu kapłanem – tak naprawdę niewiele mógł zrobić dla zabłąkanych duszyczek, choćby nie wiem, jak bardzo się starał.
– Paliłeś deski na podwórku, prawda? Po tej aferze z ojcem Horaciem musiałeś zrobić porządek i pozbyć się tych wszystkich śmieci po pożarze. Myślisz, że mógłbyś dla mnie rozpalić ognisko?
Ariel pokiwał głową i zaprowadził ją na podwórko na plebanii, a Tina wrzuciła przesyłkę od Łucznika do ognia, patrząc jak w górę unoszą się kłęby ciemnoszarego dymu. Oparła głowę o ramię księdza i westchnęła, patrząc na kształty uformowane z tego dziwacznego ogniska.
– Myślisz czasem o tej dziewczynie, której nie zdołałeś uratować? – zapytała cicho, doskonale wiedząc, że ksiądz był jak każdy inny człowiek. Wszyscy siedzieli w tym całym bałaganie razem. – Żałujesz, że nie zgłosiłeś tych chuliganów i nie powstrzymałeś ich na czas? Gdybyś powiedział prawdę, złapaliby ich, a oni nie mogliby wyrządzić już nikomu innemu krzywdy.
– Każdego dnia tego żałuję – przyznał zgodnie z prawdą.
Młodość miał burzliwą, pełną buntu i niezadowolenia z życia. Wielokrotnie nie doceniał tego, co miał, kłócił się z ojcem, uciekał z domu, popadł w złe towarzystwo. Jeden zły wybór kosztował kogoś życie i o tym nie dało się tak po prostu zapomnieć, nawet jeśli inni mu powtarzali, że to nie była jego wina.
– Nie modlę się o śmierć Esmeraldy – mruknęła cicho, jakby samą siebie chciała o tym przekonać. – Chcę, żeby cierpiała, ale nie chcę jej śmierci. To chyba jakiś progres?
Zastanowiła się, czy Lidia już przekazała Łucznikowi jej prośbę o wlepieniu strzały Esmeraldzie Montes. Jeśli jeszcze tego nie zrobiła, mogła się rozmyślić, mogła zmienić zdanie. Tina jednak wiedziała, że robi dobrze. Musiała jej za wszystko odpowiedzieć, a śmierć nie zawsze była najlepszą formą kary. Esme miała też dobre momenty. Tina ich nie pamiętała, ale nie oznaczało to, że ich nie było.
– Co Biblia mówi o wyrodnych macochach? – zapytała, spoglądając w górę na kapłana, który mrużył oczy, które zaczęły łzawić od dymu. – Jest coś o kobietach, którym umiera mąż, a one mają gdzieś jego dzieci?
– Nie znam Biblii na pamięć, Tina. – Ariel uśmiechnął się lekko i objął ją ramieniem. Zastanowił się nad tym przez chwilę. – Święty Paweł pisał o wdowach w pierwszym liście do Tymoteusza. Jak to leciało? „A ta istotnie wdowa i samotna, złożyła nadzieję przy Bogu oraz trwa w prośbach i modlitwach, dniem i nocą. Zaś ta żyjąca wystawnie, żyjąc – jest umarłą. Więc to polecaj, by były nienaganne. A jeśli się ktoś nie troszczy o swoich, a najbardziej o należących do rodziny, zaprzecza wierze oraz jest groźniejszy od niewierzącego.”
– A mówiłeś, że nie znasz na pamięć. – Zacmokała cicho, ale spodobał jej się ten cytat. – Świetnie, pasuje jak ulał.
– Do czego?
– Niedługo się dowiesz. – Wpatrzyła się w ogień i zauważyła, że dym z ogniska robił się coraz większy. – Tam chyba były taśmy video – zagadnęła niefrasobliwym tonem, wycierając łzy z policzków.
– Tak sądzisz? – Ariel zmierzył ją wzrokiem, ostentacyjnie kaszląc i odgarniając kłęby ciemnego dymu. – Ugaśmy to, zanim twój kolega ze straży pożarnej przyjedzie mi złoić manto za zanieczyszczanie środowiska.

***

Mały sparing między przyjaciółmi był im obu potrzebny. Zarówno Julian jak i Hugo nie mieli ostatnio czasu na wspólne trenowanie, więc dobrze się złożyło, że znaleźli chwilę, by wpaść do ośrodka dla młodzieży, kiedy ten zionął jeszcze pustkami.
– Myślałem, że to mnie bardziej się przyda wyładować, ale widzę, że ty też masz sporo na głowie. – Julian usiadł na ławeczce, chwytając bidon z wodą.
– Nadal chcesz odwiedzić Pedro Ledesmę i go nastraszyć? – Delgado odwiązał bandaże z dłoni i chwycił swoją butelkę, ocierając wierzchem dłoni spocone czoło.
– Nie, to zleciłem komuś innemu.
– Łucznik? Tak myślałem, że nie zrobił tego z dobroci serca. – Delgado zmarszczył brwi, zamyślając się nad tym. – Jest niezły. Nie ma go na żadnym nagraniu z monitoringu. Jak on to robi?
– Może porusza się kanałami. – Vazquez prychnął, bo w gruncie rzeczy mało go to interesowało. Najważniejsze było to, by Pedro dostał za swoje. – Interesujesz się bardzo Łucznikiem Światła, co?
– Muszę, Fernando kazał mi go znaleźć. – Delgado roześmiał się ponuro. Ta sytuacja była wręcz absurdalna, ale grał w tę grę, bo jego samego zżerała ciekawość.
– Barosso boi się zamaskowanego strzelca? Czy on myśli, że El Arquero pozbawi go stołka jedną strzałą?
– Strzałą może nie, ale ze swoim uporem, znajomością przepisów prawa i wielką niechęcią do jego osoby, jest na dobrej drodze.
– Wiesz, kim jest Łucznik? – Julian zawiesił rękę z bidonem w połowie drogi do ust, a Huga pokręcił głową, śmiejąc się tylko, jakby to nie było nic takiego.
– Mam swoje podejrzenia, nie przejmuj się tym.
Jego telefon zawibrował uporczywie, więc podszedł do ławeczki, by zerknąć na wiadomości.
– Jesteś rozchwytywany. O co biega, Bestio? – Doktor rzucił okiem na wyświetlacz telefonu, na którym pojawiły się ikony otwartych chatów. – I od kiedy to korzystasz z takich aplikacji?
– Ingrid kiedyś mi założyła, stwierdziłem, że już czas zrobić z tego użytek.
– Moja żona zapisała cię na Tindera? – Lekarz nie mógł uwierzyć własnym uszom i roześmiał się wniebogłosy. To było mu potrzebne bardziej od wycisku fizycznego. – Do czego to doszło, że Hugo Manuel Delgado chodzi na randki z Internetu. A co z Astrid?
– Ten pociąg już odjechał.
– A z Arianą?
– A co mnie ona obchodzi? – warknął tylko brunet, odpisując na kilka wiadomości. – Jak to było, przesuwam w lewo czy w prawo?
– Zależy, co chcesz zrobić. I dlaczego masz syndrom wyparcia?
– Nie mam żadnego syndromu wyparcia! – Wściekły Delgado zacisnął dłoń na plastikowej butelce, niemal ją miażdżąc. – Wszyscy się mylicie.
– Wszyscy to znaczy kto? Ktoś jeszcze dał ci do zrozumienia, że jesteś zakochany w Arianie Santiago?
– Eva i Marcus, oboje są idiotami. I jeśli nie chcesz wylądować znów na ringu, lepiej przestań. Nie kocham gringi.
– Pewnie. Dlatego idziesz na randkę z nieznajomą, żeby to wszystkim udowodnić, a w szczególności sobie. – Julian pokiwał głową, dając za wygraną. Z przyjacielem nie dało się kłócić na te tematy. – Właściwie to dobrze, tak dawno z nikim nie byłeś, że przyda ci się odskocznia. Przypomnij mi, kiedy ostatni raz uprawiałeś seks?
– Zamknij się, Vazquez. Mi przynajmniej nie przeszkadza pełna dzieciaków chata – odgryzł się, a Julian musiał przyznać, że to słuszna uwaga. Od kiedy mieli Lucy, a w domu zamieszkali Eddie i Ruby, o romantyzm i prywatność było dosyć ciężko.
– Nie, ale twój szef jest za ścianą. Dokąd będziesz sprowadzał te dziewczyny, jak już się z nimi umówisz?
– Mam karnet w hotelu Saverina, facet jest mi coś winny – odpowiedział od niechcenia Hugo, bo nie chciał się nad tym zastanawiać. Kliknął coś w swoim telefonie i odłożył go na bok. – Jeszcze jedną rundkę?
– A nie powinieneś iść na trening piłki nożnej? Trener Bruni będzie marudził.
– W d***e mam trenera Bruniego.
– Myślałem, że go lubisz. – Vazquez połknął uśmiech po tych słowach. Chyba domyślał się w czym rzecz.
– Bo lubię, ale z nastolatkami niech się męczy sam, ja zasługuję na przerwę.

***

Veronica nie przyszła na ich codzienną sesję joggingu, więc Felix się zmartwił i poszedł do domu Serratosów, dowiedzieć się co z koleżanką. Dziewczyna była nadal nieco roztrzęsiona po poprzednim wieczorze i opowiedziała mu to, co sama pamiętała.
– Przepraszam, zapomniałam cię poinformować. Dopiero co wróciłam z badania krwi – wyznała, składając ubrania, które właśnie wyciągnęła z pralki.
Felix przysiadł na krańcu jej biurka i przypatrywał jej się z troską. Nie sądził, że w ich szkole może być taki drań, który zatruwa koleżankom drinki. Przeraziło go to.
– Ale czujesz się już dobrze?
– Tak, jestem tylko trochę zdezorientowana i nadal zmęczona, ale nic mi nie jest. Lidia mówi, że miałam szczęście. To ona kazała mi zbadać rano krew.
– Lidia? – Chłopak zainteresował się tą informacją.
– Tak, ona i Yon mnie wczoraj znaleźli. Gdyby nie oni, to nie wiem jakby się to skończyło. – Veronica wolała o tym nie myśleć. – Yon przywiózł mnie do domu w nocy, mamy i Theo nie było, dzięki Bogu. Wolę ich nie martwić.
– Powinnaś komuś o tym powiedzieć, to poważna sprawa. – Felix w głowie analizował już wszystkie możliwe scenariusze. Miał dziwne przeczucie, że ta sprawa wiąże się ze zboczeńcem z instagrama.
– Nie mogę, Felix, oni i tak mają dużo na głowie. Wiem, że zrobiliby awanturę. Mama na pewno zgłosiłaby skargę na dyrektora Torresa i Ivana, w końcu mieli pilnować dzieciaków na imprezie Vedy. Ale przecież to nie ich wina, tylko moja. Powinnam być bardziej uważna, powinnam zwracać uwagę na to, co piję.
– Przestań, nie obwiniaj się. – Castellano pokręcił głową, bo Veronica zawsze taka była. Brała na siebie winę, kiedy wydarzyło się coś złego, czując, że mogła zrobić coś więcej. Zawsze też kryła ich tyłki, kiedy on albo Jordi wywinęli jakiś numer. Teraz jednak to ona padła ofiarą i sprawa była poważna. – Powiesz chociaż Marcusowi?
– Felix. – Panna Serratos uśmiechnęła się smutno, kończąc składanie prania i westchnęła. – Ja nie obchodzę Marcusa, nie jest zainteresowany. Jasne, pewnie by się przejął, że coś takiego miało miejsce, ale nie ze względu na mnie. Zresztą nie widziałam go we wrotkarni, Adory też nie. – Posmutniała jeszcze bardziej, bo szybko połączyła fakty i domyśliła się, że ta dwójka musiała spędzać razem wieczór. Było jej przykro, ale nie miała nic do gadania. – Proszę cię, Felix, nic mu nie mów. Nie chcę nikomu robić kłopotów.
– No dobrze, ale jeśli się okaże, że coś wyjdzie w tym badaniu krwi, pogadam z moim tatą. To nie może się powtórzyć. Ty miałaś szczęście, ale inna dziewczyna mogła go nie mieć.
Veronica pokiwała głową, bo wiedziała o tym za dobrze. Uśmiechnęła się tylko, dziękując Felixowi za troskę. On wydawał się nadal nieco wycofany, więc zagadnęła go o jego posępną minę.
– Myślisz o Lidii?
– Nie. – Parsknął śmiechem. Lubił Lidię, ale nie myślał o niej w każdej sekundzie dnia. Miał tyle rzeczy na głowie, że czasem zapominał, że jest tylko głupim nastolatkiem. – Właściwie to myślałem o Sarze Duarte.
– Och? – Veronica podniosła na niego wzrok i zamiotła kilka razy rzęsami. Chłopcy padali do jej nóg, kiedy tak robiła, choć nie był to zabieg celowy.
– Nie myślałem o niej w taki sposób – sprostował szybko Castellano, żeby nie doszła do dziwnych wniosków. – Myślałem o tym, co znaleźliśmy na komputerze Ivana. Pamiętasz to subkonto i regularne przelewy do Ursuli Duarte, prawda? Myślę, że Ivan może być ojcem Sary. Czuł się winny i płacił alimenty po kryjomu.
– Nie bądź niemądry. – Veronica myślała, że kolega stroi sobie z niej żarty. – Molina nie ma dzieci. Miał tylko Gracie.
– Biorąc pod uwagę jego szaloną przeszłość, nie zdziwiłoby mnie gdyby jednak miał. No powiedz, to wygląda podejrzanie.
– Podejrzanie? Może trochę tak, ale… – Serratos zamyśliła się głęboko i przysiadła na brzegu łóżka. – Ivan to człowiek honoru. Pamiętasz, że jak Debora zaszła w ciążę, to ożenił się z nią i stanął na wysokości zadania, mimo że nigdy tego nie chciał. Ze względu na Gracie nie zaciągnął się do armii, mimo że planował to razem z twoim ojcem. Molina ma poczucie obowiązku, to rodzinny facet, choć tego nie okazuje. Gdyby Ursula zaszła z nim w ciążę, jestem pewna, że zrobiłby to samo. To było w końcu dużo wcześniej.
– No tak, ale… – Felix przeczesał sobie włosy palcami. – Jak inaczej wytłumaczysz te przelewy? Co miesiąc od osiemnastu lat! Sara ma prawie osiemnaście lat.
– Sara była moją najlepszą przyjaciółką, myślę, że zauważyłabym coś, kiedy razem dorastałyśmy. Ursula zawsze traktowała Ivana przyjaźnie, nigdy nie dało się odczuć, że jest dla niej kimś więcej.
– Ursula straciła dziewictwo z Ivanem – uświadomił ją Felix, czując się nieco dziwnie, że rozpowiada takie rzeczy, ale miał potrzebę wyjaśnienia tej całej sytuacji. – Wydaje mi się, że ona zawsze się w nim podkochiwała.
– No może, wszyscy mieli kiedyś słabość do Ivana. Nawet ja zawsze uważałam go za przystojniaka i rumieniłam się, kiedy naprawiał mi rower.
– To co innego.
– Być może, ale nie ma znaczenia, kto z kim stracił dziewictwo. Gdyby mierzyć tą miarą, ja powinnam mieć teraz dzieci z Franklinem Guzmanem. – Panna Serratos roześmiała się ponuro, a jej śmiech powoli ucichł, kiedy jej wzrok padł na zdjęcia przyczepione do lustra przy toaletce. Przedstawiały paczkę znajomych w dawnych czasach, również Franklina, który wiódł prym w towarzystwie.
Felix chciał coś powiedzieć, ale nie było mu to dane, bo do pokoju Veronici zajrzał Teodoro, marszcząc czoło. Na widok Felixa nieco się rozluźnił.
– Ach, to ty. Już myślałem, że moja siostra sprowadziła jakiegoś gacha. – Roześmiał się, wchodząc do środka i witając się z Felixem.
Castellano nie miał ochoty tłumaczyć, że tez mógłby być „gachem”. Theo widocznie nie traktował go jako zagrożenie dla niewinności jego młodszej siostrzyczki.
– Dopiero wróciłeś? – Nastolatka patrzyła na starszego brata ze zdumieniem.
– Imprezowałem całą noc w San Nicolas. Starzy znajomi zebrali się na drinka i trochę się zasiedziałem przy tequili. – Theo potarł się po nieogolonym podbródku, rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
– Jechałeś autem – przypomniała mu, trochę zła, że kłamie jej w żywe oczy.
– Poprosiłem Ariela, żeby prowadził. Księżulek był trzeźwy.
– Yhmmm. – Veronica założyła ręce na piersi. Theo cmoknął ją w policzek, pożegnał się i wyszedł. – On coś kręci – poinformowała Felixa, kiedy kilka minut później wyszli z domu się przejść.
– Co masz na myśli? – Castellano wcisnął ręce do kieszeni spodni, idąc spacerem wzdłuż ulicy.
– Znika ciągle, czasami na całe noce. I uprzedzając twoje pytanie, nie sądzę, że to ma związek z kampanią wyborczą do rady miasteczka. Nie podoba mi się to. – Veronica objęła się ramionami. Czuła się strasznie samotnie, od kiedy wróciła do Pueblo de Luz. Z bratem nie była nigdy aż tak blisko, ale świadomość, że coś przed nią ukrywał, nie była miła. – Ty nie lubisz Theo, prawda?
– Nie powiedziałbym, że jestem największym fanem. – Felix użył eufemizmu. – Jesteśmy zupełnie różni, to pewnie dlatego. Może ma powody, żeby coś przed tobą ukryć. Może nie chce cię martwić. Ty też nie mówisz mu wszystkiego – przypomniał przyjaciółce, robiąc aluzję do poprzedniego wieczoru.
– To co innego, Felix. Ja nie mogę sobie pozwolić na skandale, nie teraz kiedy od poniedziałku zaczyna się szkoła. Naprawdę chcę zrobić dobre wrażenie, pan Cerano jest miły i zaufał mi. Nie chcę, żeby żałował swojej decyzji o przyjęciu mnie do liceum w Pueblo de Luz.
– Cerano taki nie jest, to w porządku gość, nie musisz się martwić – zapewnił ją, a ona tylko pokiwała głową.
Chciała mieć świeży start, ale wyglądało na to, że Pueblo de Luz wcale nie zmieniło się tak bardzo, od kiedy mieszkała tu po raz ostatni.

***

Wślizgnął się po cichu, wchodząc na palcach i uważając, by nie trzasnąć drzwiami. Cholerny zamek w automatycznych drzwiach, które otworzył sobie kodem, zapiszczał jednak, psując jego plany.
– k***a – przeklął pod nosem, odwracając się, by stanąć oko w oko z Lidią Montes.
– Miałeś nie wychodzić. – Pogroziła mu wielką chochlą, której używała do wylewania ciasta na naleśniki. – Gdzie byłeś, Quen?
– Musiałem coś załatwić. – Ibarra wyprostował się, by dodać sobie powagi. – Saverin nie wrócił na noc?
– Nie, a ty sobie grabisz. Wiesz, jak się martwiłam, kiedy Alexander obudził mnie rano i powiedział, że nie ma cię w łóżku? Dokąd poszedłeś? Czy to farba? – Niemal machinalnie chwyciła za jego dłoń, która była pobrudzona od farby. – Coś ty zmalował?
– Coś, czego łatwo zmyć się nie da – odparł i przysiadł na stołku w kuchni. Mały Alec już tam siedział i bawił się klockami, czekając na swoje naleśniki. – Carolina jeszcze śpi? – zapytał, przyglądając się malcowi, który szczerzył ząbki i wydawał się być całkowicie rozbudzony mimo zarwanej nocki.
– Nie, Astrid przyjechała po nią z samego rana. Jest na ciebie wściekła, nie zostawiłeś nawet żadnego liściku. – Lidia pokręciła głową, nie wierząc, że to akurat ona musi prawić morały przyjacielowi.
Dzwonek do drzwi obwieścił pojawienie się gościa i Alec pobiegł, żeby otworzyć, zanim Lidia zdążyła go powstrzymać. Quen natomiast nie zamierzał się tłumaczyć. Wymsknął się z domu późno w nocy, kiedy reszta już spała, bo on sam nie był w stanie zmrużyć oka. Wściekłość na Fernanda Barosso sięgnęła zenitu i dał upust emocjom poprzez sztukę. Burmistrz pewnie głowi się teraz, jak zmyć z fasady ratusza wielki portret, gdzie połowa twarzy łudząco przypominała właśnie Barosso, a druga połowa miała dziób sępa. Fernando był właśnie jak taki sęp – latał ponad swoimi ofiarami i czekał na ich najmniejsze potknięcie. Na samą myśl Quenowi zrobiło się niedobrze. Czuł jednak, że może zaufać Saverinowi. Jeśli do tej pory nie było od niego wieści, to znaczyło, że jego misja uratowania Rafaela chyba szła po jego myśli, a przynajmniej taką miał nadzieję.
– Lidiaaaa, twój chłopaaaak tu jest! – krzyknął przedszkolak od strony drzwi, a Lidia nieopatrznie wrzuciła chochlę do miski z ciastem naleśnikowym. Pospiesznie wytarła ręce, przeklinając pod nosem. Co też ten Alec wymyślał?
– Szybko, pilnuj naleśników! – zwróciła się do Quena, który skrzywił się, ale podszedł dokończyć smażenie.
Alexander w tym czasie prowadził uprzejmą rozmowę z nastolatkiem przed domem Conrada.
– Fajny, ja też kiedyś taki miałem – mówił Daniel, kiedy Alec pokazywał mu swój plastikowy łuk.
– Serio? A teraz masz prawdziwy? – Chłopczyk wydawał się być zafascynowany, że ktoś wreszcie zwrócił uwagę na jego nowe hobby.
– Gdzieś się znajdzie – uśmiechnął się tylko, ale wtedy Lidia wyszła w ich stronę, więc speszył się trochę i urwał rozmowę.
– Alec, idź do Quena, poda ci śniadanie. – Montes zagoniła chłopca do domu, przygładzając w pośpiechu poczochrane włosy.
– Quen jest u ciebie w domu? – Daniel zapytał, próbując być neutralny, ale nie był w stanie powstrzymać zawodu w głosie.
– Tak, on i Carolina tutaj nocowali, to długa historia. – Lidia machnęła ręką, ale zdała sobie sprawę, że się pogrąża.
– Zniknęłaś wczoraj na imprezie, szukałem cię. Wszystko w porządku? – Mengoni wydawał się być zatroskany, ale jednocześnie trochę oszukany, a ona poczuła ogromne wyrzuty sumienia.
– Strasznie cię przepraszam, nie miałam głowy, żeby cię poinformować. Powinnam napisać, wiem. Wciąż zapominam o takich rzeczach.
Wytłumaczyła mu pokrótce, że musiała odprowadzić do domu koleżankę, która źle się poczuła i Daniel nie był na nią zły, a ona poczuła się jeszcze gorzej. Dlaczego nie mogła być jak wszyscy inni, tylko zawsze musiała bawić się w detektywa? Odpowiedź była prosta – lubiła dreszczyk emocji. Właśnie tego brakowało jej od kiedy rzuciła handlowanie dla Joaquina.
– W porządku. Dobrze, że nic ci nie jest. – Daniel uśmiechnął się w jej stronę, sprawiając, że odetchnęła z ulgą. Ładnie się uśmiechał, podobał jej się i chyba pierwszy raz była tak naprawdę zainteresowana płcią przeciwną. – Ale musisz mi to wynagrodzić. – Zdziwiły ją jego słowa, ale on nadal się uśmiechał, więc wiedziała, że tylko się zgrywa. – W sobotę wieczorem jest impreza karnawałowa u córki gubernatora. Chciałbym pójść z tobą, jeśli oczywiście masz ochotę – dodał już swoim zwykłym grzecznym tonem, a Lidia zamyśliła się głęboko.
– Masz na myśli randkę?
– Zwykle kiedy myślę o randce, wolałbym być sam na sam, więc uznajmy, że będzie to takie preludium. – Mengoni przeczesał nerwowo włosy i wpatrzył się wyczekująco w dziewczynę.
– Nie mam zaproszenia na tę imprezę – wymsknęło się z jej ust, zanim zdążyła się powstrzymać. Zwykle nie chodziła na domówki, nie wiedziała, jak to wszystko działa.
– Amelia zaprosiła prawie całą szkołę. Napisała o tym na naszej grupie na facebooku, każdy kto ma tam dostęp jest zaproszony.
– Nie mam facebooka – wyznała Lidia, nie czując się jednak zawstydzona z tego powodu. Akurat media społecznościowe nigdy jej nie pociągały.
– W każdym razie idą wszyscy, więc pomyślałem, że fajnie byłoby się wyrwać. Skoro to impreza u Estrady, to na pewno będzie grzecznie – dodał, jakby obawiał się, że perspektywa dzikiej popijawy w domu gubernatora ją odstraszy. – Co ty na to?
– Chętnie z tobą pójdę. – Uśmiechnęła się nieśmiało, a on odwzajemnił uśmiech, czując ulgę. Być może obawiał się, że mu odmówi. – Ale powiedziałeś, że to impreza karnawałowa. Czy to znaczy, że muszę się przebrać?
– Nie musisz, ale przebrania są mile widziane.
– A ty za kogo się przebierzesz?
– Niespodzianka. – Pocałował ją w policzek i zniknął jej z oczu.
Pierwszy raz szła na imprezę oficjalnie z chłopakiem. Zaprosił ją i dał jej do zrozumienia, że następne zaproszenie będzie już oficjalną randką. Lidia była romantyczką, uważała, że romansu nie można zaplanować, ale i tak było jej bardzo miło na myśl o tym spotkaniu. Oczywiście pod warunkiem, że Conrado ją puści po tym, jak ostatnio się zachowywała. Kiedy wróciła do środka, Alec zajadał swoje naleśniki w salonie, oglądając bajkę, a Quena nie było, więc wspięła się po schodach, by go odnaleźć.
– Caro zapomniała swetra – wyjaśnił, kiedy zobaczyła go u siebie w pokoju. Enrique przypatrywał się z ciekawością rzeźbionej pozytywce z baletnicą. – A właściwie to co to takiego?
– Nie interesuj się. – Poróżowiała po koniuszki uszu i stanęła mu na drodze, żeby nie mógł bliżej się przyjrzeć prezentowi od Łucznika Światła. Zasuszona biała frezja również nadal zdobiła jej nocny stolik i zawstydziła się, że Quen to widział.
– O nie. – Ibarra załamał ręce. – Lidio, to jest co najmniej dziwne.
– Co jest dziwne?
– Twoja obsesja.
– Nie mam żadnej obsesji!
– Tak by powiedziała właśnie osoba z obsesją. – Quen założył ręce na piersi i spojrzał na nią z politowaniem. – Dostałaś to badziewie od El Arquero, tak? I zrobiłaś mu ołtarzyk przy łóżku? To creepy.
– Jakie creepy, co ty gadasz? Zresztą nieważne, ja nie mam żadnej obsesji. Też dałam mu prezent na święta. Uważam, że to miłe.
– Dałaś mu podarunek pod choinkę? Mówiłaś, że nie robimy sobie prezentów! A chciałem kupić babci mikser!
– Nikt ci nie bronił. – Lidia się oburzyła. Quen był jak wkurzający brat, którego zyskała, nawet o niego nie prosząc. Podała mu sweter Caroliny, dając mu do zrozumienia, że na niego już czas.
– Lidio, nie powinnaś wydawać na niego pieniędzy. To złodziej.
– Przecież go lubisz.
– No tak, Łucznik jest w porządku, ale to nadal złodziej. – Quen zniżył głos do szeptu. – No i gdyby Conrado się o tym dowiedział…
– Spróbuj tylko pisnąć słówko. – Pogroziła mu pięścią, bojąc się nie na żarty. – Przecież nie robię nic złego. To takie straszne, że mam idola, którego podziwiam? Ty miałeś plakat Jessici Alby nad łóżkiem.
– Tak, ale nie spotykałem się z nią po zmroku i nie wymieniałem się z nią liścikami i prezentami. Chcę tylko powiedzieć, że chociaż uważam go za równego gościa, to nie jest facet dla ciebie. Jest starszy, dojrzalszy, no i w końcu żyje w celibacie.
– Co? – Lidia zmrużyła oczy, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– To Ariel, jestem o tym przekonany. – Quen pokiwał głową, jakby chciał sam sobie przytaknąć po tych słowach. – Jesteś za młoda, odpuść.
– Mam prawie osiemnaście lat. – Wypowiedziała te słowa takim tonem, że poddała w wątpliwość swoją dojrzałość emocjonalną i Quen tylko wyżej uniósł brwi. – Poza tym wcale nie o to chodzi. Łucznik jest mi bliski, rozumiemy się. Mamy podobne spojrzenie na świat. Ja też chcę zaprowadzić porządek w miasteczku. I na twoim miejscu byłabym dla mnie milsza, bo mogę mu dostarczyć ważne informacje. Mogę go poprosić, żeby załatwił dla ciebie sprawę z Barosso.
– Myślę, że tę sprawę lepiej zostawić Saverinowi. – Ibarra nie wierzył, że to mówi, ale były pewne rzeczy, które lepiej było powierzyć osobom, które nie nosiły masek. – Mengoni zaprosił cię na imprezę u Amelii?
– Tak, a co?
– Nic. Ciekawi mnie, czy wie, że grasz na dwa fronty. – Ibarra roześmiał się złośliwie, przez co zarobił cios w brzuch i jęknął z bólu.
Lidia nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Prawdą było, że coraz częściej zaczynała myśleć, że Daniel i Łucznik to jedna i ta sama osoba.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 16:28:31 24-07-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:26:59 24-07-24    Temat postu:

cz.2

Joelowi podobało się Pueblo de Luz, a już szczególnie El Tesoro miało swój urok. Zielone tereny zachęcały do aktywności na świeżym powietrzu, ale nigdy nie przepadał specjalnie za piłką nożną, a dona Prudencja nie miała w swoim magazynie rekreacyjnym piłek i rękawic do baseballa, więc zanim zdecydował się odkurzyć stare rupiecie w rodzinnym domu, postanowił wybrać się do miejscowego supermarketu. Yon przyjechał po niego z rana i nie wyglądał na zachwyconego, że musiał zwlec się z łóżka, żeby odeskortować wuja.
– Każdy inny nastolatek by się cieszył, że może pojeździć swoim autem i wozić dorosłych – zauważył rozsądnie Santillana, siadając obok niego i odginając sobie wygodnie fotel.
– Pasy – upomniał go Yon, a Joel szybko zreflektował.
– Racja, zawsze zapominam. Jak udała się randka?
– To nie była randka.
– Dwoje ludzi w fajnym, zabawnym miejscu, spędzający razem czas. Ona śliczna i roześmiana, on odwozi ją do domu… Dla mnie to randka, chyba że wypadłem z obiegu. Jak było? O filharmonii też nie opowiadałeś.
– Bo nie było co opowiadać. – Yon wzruszył jednym ramieniem, starając się nie patrzeć na wuja i skupić się na drodze. Wiedział, że ten nie da mu żyć. – Nie jestem fanem takiej muzyki, ale ona sporo wiedziała na ten temat i dużo gadała. Nawet ciekawie.
– Więc ci się podoba.
– Nic z tych rzeczy.
– Ładna jest, przyznaj to.
– Wiele dziewczyn jest ładnych. – Żachnął się Yon, zaciskając palce na kierownicy. – Ale żadna nie jest Veronicą.
– Boże, skończyłbyś z tą Veronicą. – Santillana przymknął powieki i westchnął zniecierpliwiony. – Rozumiem, młodzieńcza miłość jest jedyna w swoim rodzaju, ale trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość. A ona cały wieczór bawiła się z chłopakiem z telebimu. To był jeden z Guzmanów, prawda?
– Skąd wiesz?
– Mówiłeś, że mam uważać na Guzmanów, bo zabierają sprzed nosa wszystkie kobiety. To było osobiste, a ty mój drogi siostrzeńcze, nie jesteś zbyt subtelny. – Joel roześmiał się, zakładając na nos okulary pilotki. – Pamiętam jak ci się gęba nie zamykała po tym obozie piłkarskim w Miami. Zazdrość aż się z ciebie wylewała.
– Nie jestem zazdrosny o Guzmana.
– Jasne, jasne, oczywiście. A ja potrafię latać. Ach, czekaj…
– Cicho bądź, Joel. – Yon walnął wuja wierzchem dłoni w klatkę piersiową i ponownie skupił wzrok na drodze. Zaparkował przed supermarketem w Pueblo de Luz. Pora była wczesna, więc jeszcze nie było wielu klientów. – Czego my właściwie szukamy?
– Piłek do baseballa i rękawic.
– Na prowincji? Mogłeś powiedzieć, przywiózłbym coś z garażu.
– Chciałem trochę pozwiedzać lokalne atrakcje.
– Supermarket zdecydowanie jest jedyną atrakcją w tej dziurze zabitej dechami. – Yon prychnął, ale zabrał się za poszukiwania sprzętu sportowego. – Tęsknisz za tym czasem? Za baseballem mam na myśli.
– Pewnie, to były świetne lata. Ale nigdy nie byłem na tyle dobry, by iść w zawodowstwo. Zawsze ciągnęło mnie w chmury.
– Mnie też. – Yon uśmiechnął się szeroko na samą myśl.
– Mam dla ciebie newsa. Zamówiłem części. – Joel czekał, aż ta informacja dobrze wsiąknie. Obaj wiedzieli, że nie mówi o zestawie małego modelarza a o pełnowymiarowym samolocie. – Złożymy ją razem. Co ty na to?
– Żartujesz! – Yon nie wiedział, co powiedzieć. Takiego prezentu jeszcze nigdy nie dostał. Oczy płonęły mu teraz prawdziwie młodzieńczym entuzjazmem, a jego wujek uśmiechnął się, bo dawno go takim nie widział. – Złożymy razem awionetkę od zera? Sami?
– No bez przesady, pomoże nam kilku kumpli mechaników i inżynierów, ale tak – zrobimy to razem. Pod San Nicolas jest pusty hangar, znajomy mi wypożyczył.
– A potem będę mógł się nią przelecieć?
– A ja wyglądam na idiotę? – Joel roześmiał się, kręcąc głową, jakby nie wierzył, że nastolatek w ogóle mógł coś takiego powiedzieć. – Zabiorę cię jako pasażera, jeśli mama ci pozwoli.
– Czyli nigdy. – Yon westchnął ze zrezygnowaniem. Ramona nigdy nie pozwalała mu latać z wujem, nawet na krótkich lotach. Musiał czekać do uzyskania pełnoletniości, a do tego jeszcze sporo czasu. – Idę poszukać tych głupich piłek do baseballa. Na razie możemy tylko porzucać, na to mama zezwala – dodał zgryźliwie.

***

Ivan trochę kręcił nosem, kiedy usłyszał o karnawałowej imprezie dla młodzieży, która miała się odbyć w domu gubernatora, ale czuł, że jeśli będzie wszystkiego zabraniał Vedzie, ona tylko bardziej zapragnie się mu sprzeciwiać i uciekać z domu. Sam był w końcu nastolatkiem, więc wiedział, jak smakuje zakazany owoc. Poza tym nie był jej ojcem, nie mógł wyznaczać jej takich granic – to była domena Eleny i tylko Eleny. Cholerny Salvador Sanchez zabrał Vedę na ferie do Nowego Jorku i dziewczyna nadal nie przestawała opowiadać o tej wycieczce, a Molina musiał w końcu pogodzić się z brutalną prawdą, że był zazdrosny. Do czego to doszło, że był zazdrosny o tego niedorajdę? Niedorajdę w szkole, ofermę życiową, który nie mógł wyrwać nawet dziewczyny, a jednak coś mu się w życiu udało – Veda. Ivan zgrzytał zębami ze złości, ale też chciał być fajnym opiekunem, takim który pozwala na różne ekscytujące przygody. Skoro więc Veda chciała iść na imprezę z kostiumami, zgodził się, po cichu przekonując się, że przynajmniej będzie tam też Felix, który jej przypilnuje, jeśli będzie trzeba. Nawet jeśli on i Felix mieli ostatnio na pieńku.
Molina bardzo się starał, żeby Veda spędziła dzień po zabawie we wrotkarni spokojnie. Informacja o nagłej śmierci Jose Balmacedy wytrąciła go z równowagi. Podczas gdy Elena dopilnowała formalności, Veda żyła w błogiej nieświadomości, przynajmniej na razie. Dlatego czekał cierpliwie, aż nastolatka skończy grać z samego rana na wiolonczeli w dźwiękoszczelnym garażu Guzmanów, a teraz stał w ogródku Castellano i palił swojego elektronicznego papierosa, patrząc jak Veda i Ella przekopują stare rzeczy. Ella twierdziła, że ma tam materiały i stare przebrania, z których mogą znaleźć i przerobić coś na kostiumy na imprezę Amelii Estrady. Felix i Veronica dołączyli do nich nieco później, przychodząc z drugiego końca ulicy. Ivan zmarszczył brwi.
– Coś ostatnio dużo czasu ze sobą spędzacie – zauważył, rzucając chrześniakowi porozumiewawcze spojrzenie.
Felix skrzywił się tylko. Ivan chyba nigdy nie przyjął do wiadomości, że dwoje ludzi może po prostu się przyjaźnić bez żadnego podtekstu. Nie tłumaczył się jednak, bo prawdą było, że pracował z Vero nad sprawą zboczeńca z instragrama i to właśnie dlatego spędzali ze sobą mnóstwo czasu, a nie chciał, by Molina się do tego przyczepił.
– O wow, a dla mnie też coś się znajdzie? Impreza już za chwilę, a ja nie zdążę niczego kupić. – Veronica zagadnęła przyjaźnie Ellę, która przerzucała stare kolorowe ubrania. Czuła się już dobrze. Wyspała się za wszystkie czasy i była lekko zdezorientowana, ale na szczęście nie stało się nic złego. Mogła więc myśleć o nadchodzącej imprezie. Chciała, by było jak dawniej.
– Jesteś za wysoka, moje nie będą na ciebie pasować. – Trzynastolatka podrapała się po głowie, mierząc zgrabną sylwetkę panny Serratos. – Za kogo chcesz się przebrać?
– Nie mam pomysłu. Co proponujesz? – zagadnęła, kucając przy Vedzie i pomagając jej posortować rzeczy.
– Wyglądasz jak modelka. Może Wonder Woman? – podpowiedziała Ella, a Veda przypatrywała się szatynce z ciekawością. Chyba nadal do końca nie rozumiała, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. – To się nada na pelerynę. – Ella wyciągnęła z pudła czerwoną płachtę, która przy odpowiednim odświeżeniu mogła stanowić całkiem niezły element przebrania. – A Felix może się przebrać za Supermana.
– Za Supermana? – Ivan roześmiał się w głos po tych słowach. – Prędzej za Clarka Kenta.
– Bardzo śmieszne. – Młody Castellano zmieszał się trochę, kiedy chrzestny zrobił mu obciach przed przedstawicielkami płci przeciwnej i jego siostrą. Wczoraj się pokłócili, a następnie Molina gdzieś zniknął, a Felix wolał nie wracać do ich poprzedniej rozmowy. Czuł, że mógłby powiedzieć o kilka słów za dużo.
– Nie śmiej się tak, Ivan. Felix ma powodzenie u dziewcząt. – Veda podniosła wzrok na swojego opiekuna i powiedziała to tak poważnym tonem, że przez chwilę Molina aż się przestraszył.
– Co, niby od kiedy?
– Od kiedy uratował życie wnukowi burmistrza Veracruz i dostał oficjalne podziękowanie. – Veda nie do końca rozumiała zdziwienie na twarzy Ivana.
– To było na instagramie i innych mediach społecznościowych, nie widziałeś? – Ella wtrąciła, zdumiona brakiem podstawowej wiedzy szeryfa. – Felix stał się viralem.
– Czym się stał? – Molina podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy to jego uszy szwankują czy po prostu język dzisiejszej młodzieży tak się zmienił.
– No, viralem. – Ella postanowiła wytłumaczyć, bo wiedziała, że szeryfowi nie po drodze z technologią. – Popularnym tematem w sieci, wszyscy o tym mówią. Hashtag „Przystojny ratownik z Veracruz” zrobił furorę.
– Hashtag co? – Ivan zapomniał nawet wciągać swojego papierosa. Ella machnęła na niego ręką, nie chcąc tracić czasu na wyjaśnienia.
– Uważam, że Felix zachował się naprawdę odważnie, pomagając temu całemu Ramiro. To było bardzo nieodpowiedzialne ze strony wnuka burmistrza, żeby wypuszczać się na głęboką wodę po zmroku, a w dodatku był pijany. – Veronica uśmiechnęła się do Felixa, a on był jej wdzięczny, że wytłumaczyła to w prosty sposób, żeby i szeryf mógł załapać. Nie rozumiał tego nagłego zainteresowania swoją osobą, w końcu zrobił to, co do niego należało.
Molina chyba chciał jeszcze o coś zapytać, ale w tym samym momencie Veronica podniosła się z kucek i zaczęła machać ręką jak szalona w stronę biegnącego po drugiej stronie ulicy Jordana. Guzman chciał wejść do domu i udawać, że jej nie widzi, ale Ivan rzucił mu z daleka takie spojrzenie, że westchnął i podbiegł kawałek przez jezdnią, stając przy bramce.
– Gdzie byłeś? – Policjant zmierzył go wzrokiem.
– Biegałem. Nie widać?
– Znów nad rzeką?
– A co cię to obchodzi, gdzie biegam? To już nawet sam własnej trasy nie mogę wyznaczyć? – Jordan ze złością wyszarpnął z uszu słuchawki i schował je do kieszeni. – Jak się czujesz? – zapytał dyskretnie Veronicę, która uśmiechnęła się lekko i założyła włosy za uszy.
– Wszystko już dobrze, dziękuję. Poszłam zrobić badanie krwi, tak jak radziła Lidia.
– To dobrze. – Chłopak odczuł ulgę, widząc, że przyjaciółka nie przeżyła aż tak mocno odurzenia z poprzedniego wieczora.
Jego wzrok padł na Ellę i Vedę, które przymierzały stare maski karnawałowe. Veda na widok Guzmana zrobiła poważną minę, bo nadal miała do niego żal za ich ostatnią wymianę zdań. Jordi wolał nie wracać do tematu Abarci, bo był pewny, że dziewczyna ma klapki na oczach i nic, co powie, nie zmieni jej zdania. Chciał też, żeby uczyła się na własnych błędach. Problem polegał na tym, że doskonale wiedział, co chodzi Yonatanowi po głowie i ciężko mu było przejść obok tego obojętnie.
– Co to za cyrki z rana? – zapytał, podbródkiem wskazując pudła i peleryny w rękach dziewczyn.
– Impreza karnawałowa u Amelii Estrady – wytłumaczył Felix, parskając śmiechem, kiedy Ella włożyła na nos gigantyczne święcące okulary. Uwielbiała tego typu gadżety i zawsze je chomikowała na różne okazje. – Taki mały bal przebierańców.
– Żenada – skwitował Jordan, krzywiąc się na samą myśl.
– Spokojnie, Jordan, nikt nie będzie cię zaciągał tam siłą. – Balmaceda zacisnęła poranione od gry na wiolonczeli dłonie na pudle z rzeczami Elli. – Nawet nie pytamy, czy się wybierasz, bo nie masz zaproszenia – odezwała się niespodziewanie złośliwym tonem. Od biedy można było poznać, że jest na niego zła. Gęste brwi szeryfa Moliny zbiegły się w jedną kreskę.
– Co proszę? – Guzman sądził, że się przesłyszał. Na jego usta przybłąkał się jego zwykły uśmieszek, jakby sądził, że Veda sobie żartuje. – Ja nie mam zaproszenia? Ja?
– No, Amelia jest na ciebie nadal zła. Uważa, że brzydko ją potraktowałeś, kiedy twoja mama kazała ci z nią spędzić trochę czasu. No i jest obrażona za bal debiutantek. Twierdzi, że powinieneś zaproponować, że będziesz jej eskortą, a zamiast tego wziąłeś Mayę Del Bosque i ona musiała zadowolić się Nachem Fernandezem. No więc Mia cię nie zaprosiła. I bardzo dobrze, masz nauczkę.
Ivan Molina zachichotał złowieszczo pod nosem. Wszystkie pary oczu zwróciły się na niego z zaciekawieniem, jedynie Jordan był wkurzony.
– Bawi cię to? – warknął szatyn, a szeryf jak gdyby nigdy nic pokiwał głową.
– Cholernie. Przyszła kryska na Matyska, jak to mówią. Mnie zawsze wszędzie zapraszali… – dodał, jakby chciał się pochwalić swoją szkolną popularnością.
– Nie jestem tobą. – Jordan poczuł się urażony. Ivan miał się za Bóg wie kogo, bo w liceum był szkolną gwiazdą. Nie cierpiał kiedy ludzie porównywali go do innych. – Co ta małolata znów wymyśla?
– No ale to przecież nic takiego, prawda? I tak byś nie poszedł, nie lubisz takich imprez. – Ella nie rozumiała o co tyle krzyku.
– Chodzi o zasady. – Jordan mógł tylko prychać z oburzeniem. – Kiedy ta impreza?
– W sobotę wieczorem. – Veronica się rozpromieniła, podając mu szczegóły dotyczące domówki.
– Przyjdę – oznajmił niespodziewanie, sprawiając, że Felix się zdumiał, a Veda i Ella wymieniły spojrzenia.
– Ale nie możesz bez zaproszenia! – oświadczyła oburzona Balmaceda, zaciskając palce na czerwonej pelerynie od Elli.
– Kto tak twierdzi? – Guzman rzucił zaczepnie, teraz już naprawdę wkurzony. Co ta Amelia sobie myślała, specjalnie go nie zapraszając, podczas gdy wszyscy jego znajomi się wybierali?
– Cześć, Fabian, zarwałeś nockę? – Veronica przywitała się z sekretarzem gubernatora, który właśnie zaparkował po drugiej stronie ulicy i kiwnął Ivanowi głową na przywitanie.
– Nie nockę zarywał tylko pewnie jakąś doktorantkę – rzucił pod nosem Jordan, a kiedy Veronica zdziwiona spojrzała na niego wielkimi oczami, udał że się tylko zgrywa.
– To jakieś noworoczne porządki? – zapytał Fabian, wskazując na wszystkie pudła i pojemniki, które trzynastolatka wywlekła z garażu Basty’ego.
– To na imprezę u Mii Estrady – wytłumaczyła Ella, śmiejąc się na widok min wszystkich facetów obecnych w ogródku i przy ogrodzeniu. – Ja niestety nie mogę iść, ale zapowiada się fajna zabawa.
– Mia urządza imprezę zaraz po przeprowadzce? I Victor o tym wie? – Fabian wydawał się sceptycznie nastawiony do przedsięwzięcia.
– Może macocha pomogła jej w organizacji. W końcu to jedna wielka szczęśliwa rodzinka. – Jordan rzucił złośliwy komentarz, piorunując ojca wzrokiem. Pił do jego relacji z Juliettą Santillaną i tylko Fabian rozumiał aluzję. – Może ty też wpadniesz? Jesteś z nimi bardzo blisko.
Ivan patrzył to na nastolatka, to na jego ojca, próbując zrozumieć, co tu się właściwie działo, ale żaden nie powiedział nic więcej na ten temat. Starszy Guzman tylko zacisnął zęby i machnął ręką w stronę auta.
– Idź do samochodu, jedziemy na zakupy.
– Dopiero co biegałem, muszę wziąć prysznic. – Jordi spróbował się wymigać, ale ojciec nie chciał słyszeć odmowy.
– Później to zrobisz. Idziemy.
Pokiwał wszystkim głową i pożegnał się, wracając do auta. Jordan władował się na miejsce pasażera.
– Dlaczego mam wrażenie, że masz jakiś ukryty motyw? Od kiedy to jeździmy razem na zakupy? Nawet mama zwykle zamawia w markecie z odbiorem. – Nastolatek był zbyt bystry, by uznać zachowanie ojca jako nagłe zacieśnianie więzi.
Fabian ruszył spod domu w stronę supermarketu. Jordan stracił już nadzieję, że otrzyma odpowiedź, kiedy ojciec w końcu się odezwał.
– Czy Nacho rozmawiał z tobą?
– O czym? – Nastolatek nie do końca rozumiał. – Mało z nim gadam, przez większość czasu mam ochotę mu przyłożyć. Och… – Na widok miny kierowcy zdał sobie sprawę, w czym rzecz. – Pytasz, czy rozmawiał ze mną o Karinie de la Torre. Odpowiedź brzmi: jej nazwisko padło, ale ukróciłem temat.
– Co mu powiedziałeś?
– Tylko tyle, że powinien pogadać z Aldem, to nie moja sprawa. – Jordan wpatrzył się w szybę, obserwując domy, które mijali. – Ignacio podejrzewa, że Aldo miał romans z Kariną. To niedorzeczne, ale nie wyprowadziłem go z błędu.
– Dobrze zrobiłeś.
– Pierwszy raz słyszę komplement z twoich ust. – Jordi udał, że jest wzruszony reakcją ojca. Tak naprawdę był jednak zirytowany, że został wplątany w te dziwne gierki. – Dlaczego nagle o to pytasz? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ty wiedziałeś, że ja wiem, ale nigdy nie dawałeś mi wskazówek, jak mam się zachować, jeśli Nacho zapyta mnie o Karinę.
– Karina chce mieć kontakt z synem. – Fabian uznał, że Jordan zasłużył na tę informację. Był blisko Ignacia, więc mógł zminimalizować ewentualne szkody wyrządzone przez Romkę. – Twojej mamie udało się zażegnać kryzys na jakiś czas, ale niestety Karina ponownie coś sobie ubzdurała. Sprzymierzyła się z Marleną Mengoni.
– Nienawidzę tej baby. – Jordan skrzywił się, a jego ojciec rzucił mu krótkie zdziwione spojrzenie, więc wytłumaczył: – Widziałem się z nią w Czarnym Kocie, nieważne. Opowiadała bzdury i zbierała plotki od Violki Conde, Bernadetty Del Monte i jeszcze innych kur domowych. Trochę się z nią pożarłem, nic takiego.
Fabian zahamował gwałtownie na parkingu przed supermarketem. Jordan poleciał do przodu i całe szczęście, że miał zapięty pas bezpieczeństwa, bo zapewne miałby guza na czole.
– Nie prowokuj Marleny. Nie rozmawiaj z nią, nie denerwuj jej, najlepiej nawet na nią nie patrz. To niebezpieczna kobieta.
– Proszę cię, oszczędź mi tej gadki o córce mafiosa. – Nastolatek machnął ręką i wysiadł z auta, zanim ojciec zdążył go powstrzymać.
– Mówię poważnie, Jordan. Marlena może nam zaszkodzić i to bardzo.
– Przez „nam” masz na myśli siebie i swoją karierę?
– Nie, mam na myśli nas, naszą rodzinę. Marlena mnie nie lubi, twojej mamy też nie. A teraz dałeś jej pretekst, żeby znielubiła i ciebie. Zostaw to wszystko tak, jak jest. Nie prowokuj jej bardziej. Proszę cię.
Jordi nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ojciec wypowiedział te słowa, kiedy weszli na salę do marketu. Nigdy w życiu ojciec o nic go nie prosił, więc zabrzmiało to dziwacznie w jego ustach. Poczuł, że sytuacja była poważna. Pokiwał więc tylko głową na znak, że rozumie.
– Znalazłem. Łap! – rozległ się podekscytowany głos gdzieś z alejki ze sprzętem sportowym.
Po chwili w stronę Guzmanów poszybowała piłka baseballowa. Jordan złapał ją sprawnie tuż przed nosem dzięki swojemu refleksowi. Poczuł lekką irytację – co za idiota rzuca piłką w sklepie pełnym ludzi?
– Niezły chwyt. – Joel Santillana podbiegł do nich i wziął od chłopaka swoją nową własność. – Grasz w baseball? Świetny jesteś.
– We wszystkim jestem świetny – odparł Jordan, ze zdziwieniem patrząc jak jego ojciec mierzy młodszego od siebie mężczyznę wrogim spojrzeniem. – Co to za pajac?
– Pajac nazywa się Joel Santillana. – Joel wyciągnął dłoń na powitanie, ale Jordi jej nie uścisnął. Czekał na jakieś konkrety. – I nie celowałem w twoją głowę, a w mojego siostrzeńca. Yon, przywitaj się z kolegą.
Abarca miał ochotę zapaść się pod ziemię. Kiedy wuj zaciągnął go z samego rana na zakupy w Pueblo de Luz, myślał, że to będzie miły czas, kiedy będą mogli pogadać po męsku. On chyba jednak przyszedł tutaj na przeszpiegi albo na podryw, ciężko było stwierdzić. Yon zdecydowanie nie spodziewał się spotkać znienawidzonych Guzmanów, a już na pewno wolałby, żeby Joel nie zagadywał ich jak swoich znajomych.
– A my się już poznaliśmy. – Santillana zwrócił się do Fabiana, który prowadził koszyk i minę miał nad wyraz poważną, zupełnie jak wtedy, kiedy widzieli się po raz pierwszy przed klasztorem sióstr Miłosierdzia.
– Zaraz, Santillana? – Jordan łączył szybko kropki. Jego bystre ciemne oczy omiotły całe towarzystwo, zatrzymując się na dłużej na przystojnej twarzy nowo poznanego mężczyzny z dobrym rzutem baseballowym. Potem przeniósł wzrok na zawstydzonego Yonatana i wybuchnął kpiącym śmiechem. – Moje życie to jedna wielka komedia – mruknął sam do siebie i przemknął między regałami, by znaleźć coś do jedzenia, a Yon ze wstydu odwrócił się i poszedł za nim.
Fabian i Joel zostali sami. Oboje wymienili spojrzenia, a młodszy obracał w dłoniach piłkę.
– Chciałem potrenować trochę rzuty – wyjaśnił, ale Fabian nie wydawał się być zainteresowany. – Nie jesteś zbyt rozmowny, co? Twój przyjaciel, Victor, jest zupełnym przeciwieństwem. Lubię go, to dobry człowiek.
– To prawda – zgodził się z nim Guzman, bo akurat w tym nie musiał kłamać.
– Kocha moją siostrę, wydaje się być szczery. Słyszałem, że będziesz drużbą. Ja też.
– Nie wiedziałem, że Victor planuje więcej świadków na ślubie.
– Nie planował, ale tak mnie polubił, że nie mógł się powstrzymać. On marzy o wielkim weselu, a Julietta o skromnej ceremonii ślubnej. – Mężczyzna kroczył obok Fabiana i jego wózka, zasypując go tymi szczegółami, mimo że sekretarz dawał mu do zrozumienia, że jest zajęty.
– To raczej nie moja sprawa, ile wydają na wesele. – Fabian stanął w miejscu i spiorunował wzrokiem Joela, który wycofał się, unosząc dłonie.
– Tak tylko pomyślałem, że warto się będzie poznać. Będziemy spędzać ze sobą dużo czasu. Victor poprosił mnie też o urządzenie mu wieczoru kawalerskiego. Wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale mam już kilka pomysłów, które chciałbym z tobą omówić.
– To nie moja brożka. Prześlij rachunek, ureguluję co trzeba.
Odszedł zostawiając Joela ze zdezorientowaną miną.

*

Jordan kręcił głową z niedowierzaniem, szukając płatków śniadaniowych na półkach. Że też akurat cholerny Yonatan Abarca musiał być siostrzeńcem znienawidzonej nauczycielki! Świat był taki mały, a on nie był już nawet zdziwiony. Przywykł do tego, że los szydził sobie z niego na każdym możliwym kroku. Rywal z San Nicolas de los Garza dopadł do niego w alejce ze śniadaniowym menu.
– Jak się czuje Veronica? – zapytał go bez zbędnego słowa wstępu, czując się parszywie, że musi zagadywać do swojego konkurenta, ale czasami trzeba było schować dumę do kieszeni.
– Ty ją zabrałeś wczoraj do domu, prawda? – odpowiedział mu Guzman, czytając skład jakichś przysmaków i biorąc pod pachę to, co wydało mu się względnie dobre.
– Nie drażnij mnie, Jordan. Mieszkasz z nią po sąsiedzku. – Yon zacisnął pięści ze złości. Prawdą było, że bał się zadzwonić do Veronici. Bał się, że pomimo wczorajszego odurzenia doskonale słyszała to, co jej powiedział – że jest w niej zakochany po uszy. – Mam uwierzyć, że nie pobiegłeś do niej z rana i nie wdrapałeś się przez okno, żeby zobaczyć, jak się czuje?
– Wierz w co chcesz, Abarca, wisi mi to. – Jordi nawet na niego nie patrzył, chwycił do ręki kilka paczek z suszonymi owocami i poszedł w drugą stronę. – I trzymaj się z daleka od Vedy.
– Nie możesz mi zabronić spotykać się z tą laską. – Abarca prychnął lekko, odzyskując dawny animusz. Jordan był wkurzony, a przecież o to właśnie chodziło. – Veda jest niczego sobie. Jak odpowiednio się ubierze, to odsłania to, co trzeba. Dziwię się, że jeszcze się wokół niej nie zakręciłeś. No ale ona nie jest w twoim typie. Dobrze, że ja nie mam tego problemu. Ał!
Rozmasował obolałą potylicę tuż po tym, jak Jordan rzucił w niego pudełkiem z płatkami śniadaniowymi.
– Ostrzegam cię, Yon, Veda to nie jest zabawka. Ona jest wrażliwa. Chcesz się na mnie wyżyć, dopiec mi, proszę bardzo, ale ją zostaw w spokoju. Nie zasłużyła, żebyś bawił się jej kosztem. – Jordan mówił poważnie. Miotał z oczu iskry, kiedy wypowiadał te słowa i Yon musiał przełknąć głośno ślinę, bo nawet lekko się speszył. – Poza tym nie rozumiem, co ja ci takiego zrobiłem, że aż tak bardzo próbujesz zaleźć mi za skórę.
– Chyba sobie jaja robisz w tym momencie. – Kapitan z San Nicolas nie wierzył własnym uszom. – Cholerny Jordan Guzman, pierwszy we wszystkim. Ledwo pojawiłeś się w mieście, to wszyscy inni przestali istnieć. Wszystko zawsze uchodziło ci na sucho. Byłeś ulubieńcem Angelici. Nie dała ci nawet głupiej uwagi po tym, jak zwichnąłeś mi rękę i straciłem pierwszy sezon!
– Nie zwichnąłem ci ręki, idioto. Nie moja wina, że mam dobry refleks. To ty się na mnie zamachnąłeś, nie pamiętasz? – Guzman podniósł z podłogi rzucone wcześniej pudełko i z naręczem zakupów poszedł dalej. Yon był teraz wściekły.
– Mów co chcesz. Zawsze miałeś wszystko podane na srebrnej tacy, tylko dlatego że nazywasz się Guzman. Mogłeś robić, co chcesz, pomiatać, kim chcesz, a nikt nigdy nie zwrócił ci uwagi. Nawet kiedy rozwaliłeś opony nauczycielski od chemii, dostałeś tylko naganę, a Angelica Pascal powinna cię wtedy zawiesić w prawach ucznia. Cholerny „chłopiec z telebimu”.
– Co? – Jordan odwrócił się w jego stronę, chcąc zapytać, o co mu chodziło, ale Abarca już wrócił do swojego wujka.
Guzman pokręcił tylko głową i odnalazł ojca. Wrzucił do koszyka zakupy, a potem dorzucił jeszcze kilka przedmiotów.
– Jordan. – Fabian zawsze wypowiadał w ten sposób jego imię, kiedy chciał go za coś skarcić. Tym razem dostrzegł opakowanie prezerwatyw na wierzchu zakupów.
– Ach, to? – Nastolatek wskazał palcem na gumki i usprawiedliwił się. – To nie dla mnie, a dla ciebie. Nie chcę w tym wieku braciszka ani siostrzyczki.
Za ich plecami rozległo się dziwne chrumkanie. Joel Santillana parsknął niekontrolowanym śmiechem, bo słyszał całą wymianę zdań. Zarówno Fabian, jak i jego syn spojrzeli na niego jak na ostatniego durnia.
– Lubię go. Wcale nie jest aroganckim bucem, tak jak mówiłeś. – Joel zwrócił się bezpośrednio do siostrzeńca, który pospiesznie wypakowywał zakupy na taśmę i chciał stąd jak najszybciej odejść. – Do zobaczenia. Victor planuje mnóstwo przyjęć w najbliższym czasie. – Santillana zasalutował Guzmanom na pożegnanie, zapłacił za zakupy i ruszył z Yonem do wyjścia. Usłyszeli jeszcze jak mówi, nie dbając o dyskrecję. – Miałeś rację, Yon. Z tych Guzmanów to niezłe ziółka.

***

Widok dziennikarki w jego gabinecie nie wróżył niczego dobrego. Osvaldo zatrzymał się gwałtownie i przymknął na chwilę oczy, mając nadzieję, że gdy tylko je otworzy, Silvia Olmedo zniknie. Niestety były to płonne nadzieje.
– Proszę cię, Silvio, nie teraz. Mam tutaj prawdziwy kocioł. – Podszedł do biurka i zaczął przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu pieczątki. – Jeżeli przyszłaś po moje oświadczenie w sprawie tego lekarza z lewymi papierami, to będziesz musiała poczekać.
– Co? Nie przyszłam tutaj służbowo. Chodzi o Karinę de la Torre. – Kobieta wstała z miejsca, by zwrócić na siebie uwagę znajomego. Osvaldo jęknął tylko jeszcze głośniej. – Fabian kazał mi się nie mieszać, ale…
– Więc powinnaś go usłuchać. – Fernandez oparł ramiona na biurku i dał jej znać wzrokiem, że to naprawdę nie był czas na takie rozmowy. – Fabian to załatwi. Jak zawsze.
– Fabian jest świetnym prawnikiem i negocjatorem, ale nie ma tego, co mam ja. – Olmedo wypięła dumnie pierś. – Nie jest matką. Wiem, co się dzieje w głowie Kariny. Już raz ją przekonałam, żeby się wycofała. Mogę to zrobić raz jeszcze.
– Tak? – Aldo zaśmiał się cicho. Sytuacja była parszywa. – A mogłabyś ją poprosić, żeby przestała pracować nad sprawą rodzeństwa Ledesma? Bo muszę ją często widywać. Tak myślałem. – Sam sobie odpowiedział na to pytanie i akurat w tym momencie odnalazł pieczątkę, którą schował do kieszeni kitla. – Twoja ostatnia rozmowa z Kariną nie przyniosła rezultatów. Miała zostawić Ignacia w spokoju przynajmniej do końca roku szkolnego, a tymczasem pchnęłaś ją prosto w szpony Marleny Mazzarello. Dość już zrobiłaś.
– Nie chciałam tego. Nie moja wina, że Marlena się panoszy…
– Silvio, proszę cię! – Aldo podniósł głos. – Marlena cię nienawidzi. Fabiana zresztą też. Zrobi wszystko, żeby zatruć nam wszystkim życie. Życie mojego syna może poprzewracać się do góry nogami, bo nie umiałaś utrzymać języka za zębami.
– O nie, nie pozwolę ci tak do siebie mówić. – Dziennikarka pokręciła gwałtownie głową i pogroziła ordynatorowi palcem. – Ja zrobiłam to, co powinieneś zrobić ty – zapewnić tę kobietę, że jej dziecko jest zdrowe i bezpieczne. Ani ty, ani Fabian nie mieliście jaj, żeby stawić jej czoła i oto zbieracie żniwo.
– Naprawdę chcesz mi to teraz wypominać? Przypomnę ci, że Marlena wcale nie próbuje dopaść mnie. Jeśli wie o Ignaciu, to kwestią czasu jest, aż odkryje i wasze sekrety, a macie ich całkiem sporo.
– Przeginasz, Aldito. – Silvia zacisnęła dłonie w pięści. Od czasu złamania kciuka jedna z dłoni nie domykała się całkowicie, bo kobieta nie miała czasu na rehabilitację i wciąż odkładała to w czasie, ale nic sobie z tego nie robiła.
– Spokojnie, Silvie, wasze sekrety umrą razem ze mną. Ja w przeciwieństwie do was, jestem lojalny.
– Doktorze Fernandez, policja pyta o ciało Jose Balmacedy. – Pielęgniarka Dolores Lozano wparowała do gabinetu, ale na widok dziennikarki szybko się wycofała, kiedy szef machnął jej ręką.
– Jak to ciało Jose Balmacedy? Czy on…? – Olmedo zrobiła wielkie oczy, ale Aldo syknął tylko i pociągnął ją za łokieć.
– Ani słowa zanim nie wydamy oficjalnego oświadczenia.
– Nie jestem tutaj służbowo – powtórzyła, z godnością prostując na sobie marynarkę, którą zwykle zakładała do dżinsów. Wiedziała, że o pewnych rzeczach nie powinno się mówić przedwcześnie. – Wiadomo, jak to się stało? Kto to zrobił? – Domyśliła się po minie przyjaciela, że Jose nie umarł raczej z przyczyn naturalnych.
– Nie wiadomo. Jeśli zobaczę choć wzmiankę w Luz del Norte…
– Nie zobaczysz! – podniosła głos ze złością i pozwoliła się wyprowadzić z gabinetu.
Kiedy doktor Fernandez zniknął jej z oczu, wyciągnęła z torebki komórkę i zawiesiła wzrok na numerze Victorii. Czy powinna ją niepokoić, jeśli nic nie było jeszcze pewne? Pani Diaz de Reverte zasłużyła na odpoczynek z mężem. Jeśli miała wgląd w kartę medyczną swojego oprawcy, to pewnie i tak już o wszystkim wiedziała. Może jednak nie sprawdzała tego na romantycznym wyjeździe, Silvia miała ogromną nadzieję, że tak właśnie było. Schowała telefon z powrotem i postanowiła skupić się na tym, co robiła najlepiej – na śledztwie. Wbrew temu, co mówili Aldo i Fabian, wiedziała, że sama musi wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chciała uciszyć Karinę i ukrócić jej dziwaczną przyjaźń z Marleną Mengoni.

***

Joel zdecydowanie się popisywał, rzucając podkręcone piłki, a Yon musiał się nagimnastykować, żeby chwytać je w rękawicę wysoko nad swoją głową. El Tesoro pięknie się prezentowało w styczniowe przedpołudnie, goście pensjonatu spędzali czas przy padoku dla koni albo na spacerach po okolicznych łąkach, a Abarca nadal nie wiedział, dlaczego jego wujek się tutaj zatrzymał.
– Gubernator nie proponował ci, żebyś zamieszkał w jego nowym domu? Podobno jakiś kupił – zagadnął, odsyłając w jego stronę piłkę, którą Joel złapał bez większych problemów i podrzucił kilka razy w dłoni.
– Proponował, ale jeszcze nie upadłem na głowę. – Santillana się roześmiał. – Victor ma chyba nadzieję wyswatać mnie ze swoją siostrą wdową. Nie lubię wdów, za duży bagaż doświadczeń.
– Joel, dlaczego Julietta nie powiedziała nikomu, że zostanie gubernatorową? Nie wydaje ci się to dziwne?
– Niespecjalnie, zawsze chodziła swoimi ścieżkami. Nie przejmuj się tym.
– Jak mam się nie przejmować? Będę praktycznie spokrewniony z Guzmanami! Victor Estrada to przyjaciel Fabiana, są ze sobą bardzo blisko, jego dzieci mówią na Fabiana „wujku”. Będę ich widywać częściej niż bym tego chciał.
– A kto ci każe się z nimi spotykać? Dramatyzujesz. – Joel pokręcił lekko głową, bo nie rozumiał takiego zamartwiania się na zapas. – I nie rozpowiadaj tego, co wiesz o ciotce Julie i tym gburze w drogim garniturze. Popatrz, nawet mi się zrymowało.
– Oszalałeś? Początkowo chciałem ponabijać się z Jordana, ale on sam wie, że jego stary puka wszystko, co się rusza. Teraz to on może się nabijać ze mnie, bo nawet moja ciotka nie mogła się oprzeć temu Casanovie. – Yon wzdrygnął się na samą myśl. – Hej, Joel, myślisz, że Julietta urodzi Victorowi dzieci?
– Nie. – Joel parsknął śmiechem. – Jeśli on na to liczy, to jest debilem. Szkoda mi go trochę, wydaje się być w porządku, choć jego chęć zacieśniania więzi jest trochę przytłaczająca. Ale sam ma już dwójkę nastolatków w domu, więc Julie pewnie się cieszy, że nie będzie musiała zmieniać pieluch. W życiu nie trzymała na rękach niemowlaka.
– Nawet mnie? – Yon trochę się zdziwił. Kiedy tak o tym pomyślał, nie miał żadnych miłych wspomnień albo zdjęć z Juliettą Santillaną.
– Nie wydaje mi się. Niektóre kobiety po prostu nie lubią dzieci.
– Ja też nie lubię dzieci.
– Tobie się odmieni. Masz dobre geny, jak przyjdzie na świat mały piegowaty szkrab, to się zakochasz.
– Dlaczego piegowaty…? Joel! – Abarca chwycił w locie piłkę i zacisnął na niej palce, dopiero teraz rozumiejąc, co sugerował jego wujek, który zaśmiewał się do rozpuku. – To nie jest śmieszne!
– A właśnie, że trochę jest.
– W sobotę idę na imprezę w domu gubernatora. – Yon odkaszlnął nieznacznie, mrużąc oczy w słońcu i rozglądając się po hacjendzie, udając, że bardzo interesują go konie, których doglądała Astrid de la Vega.
– Idziesz z Pieguskiem? To znaczy z wiolonczelistką? – Santillana odchylił głowę i roześmiał się jeszcze głośniej. – Trzy randki w ciągu jednego tygodnia? Nie próżnujesz, siostrzeńcze. Wiesz, co to oznacza, prawda? Trzecia randka jest magiczna…
– Cholera, Joel, bądź poważny! – Posłał piłkę w stronę nosa wuja, a ten mimo chwilowej dekoncentracji, złapał ją w locie. – Nie chcę z nią iść do łóżka. Chcę tylko, żeby Jordan tak myślał.
– Głupek z ciebie – skwitował jego wuj, zdejmując okulary pilotki z nosa i wieszając je sobie z przodu koszulki. – Nie można tak się bawić uczuciami innych. To na pewno miła i wrażliwa dziewczyna. Twoje osobiste porachunki z tym gościem nie powinny się na niej odbijać. Nie możesz wykorzystywać ludzi.
– Dlaczego nie? Jordan wciąż to robi, wykorzystuje dziewczyny, wykorzystywał Dalię bez przerwy. Chodził z nią – wytłumaczył wujkowi na widok jego uniesionych wysoko brwi. – Dalia nie żyje przez niego. Zawsze robił, co chciał. Dziewczyny wciskały mu staniki do szafki, a on zgrywał tego wielkiego niedostępnego i bawił się ich kosztem. Jest jak ojciec, rucha wszystko, co ma parę cycków i zgrabne nogi. Zasłużył na nauczkę.
– Szczerze? Nie jego wina, jeśli ma powodzenie u dziewcząt. Jeśli je wykorzystuje, to już inna para kaloszy, ale ty, zwodząc tę uroczą wiolonczelistkę, nie jesteś wcale lepszy. Zobaczysz, jeszcze cię to ugryzie w tyłek.
– Trudno.
– Aż tak bardzo jesteś zazdrosny? On nawet nie chodzi z tą Veronicą. Jeździli razem na wrotkach, nic poza tym.
– Nic nie rozumiesz, Joel. – Yonatan pokręcił głową, sam wstydząc się swoich myśli. – Ona poszła do niego. To jego zawsze szuka.
– Nie nadążam.
– Dwa lata temu to jego szukała, kiedy poszła do łóżka z jego bratem, Franklinem. Chciała się przespać z Jordanem, ale jego nie było w domu. Wiem to na pewno, znam ją jak mało kto. To do niego poszła, kiedy niedawno Cyganie napadli na jej dom. Do mnie zadzwoniła dopiero później. Nawet trener najpierw jemu zaproponował pozycję kapitana drużyny. To jemu pierwszemu sponsorzy oferowali swoje towary. To o niego pierwszego zawsze pytali skauci po meczach, a dziewczyny czekały pod szatnią wypatrując go. Kiedy miał wypadek i nie mógł grać, sprzedaż biletów spadła, bo laski przestały przychodzić na widownię. On zawsze był pierwszym wyborem, a ja muszę się zadowolić ochłapami. Zawsze jestem cholernym numerem dwa i mam tego dość. Też chcę być pierwszy. Nawet jeśli tylko u wiolonczelistki.
– Yon, bycie drugim nie jest takie złe. Czasami to mniejsza presja. Bycie najlepszym we wszystkim wiąże się naprawdę z wielkim brzemieniem. Ciotka Julietta wie o tym najlepiej.
– Sugerujesz, że powinienem z nią pogadać i poprosić o radę? Jeśli sypiała z Fabianem Guzmanem, to straciłem do niej całkowicie resztki szacunku, jeśli wcześniej jeszcze je miałem.
– To było zanim pojawiłeś się na świecie. Julietta jest specyficzna, to prawda, ale wie też, co to ciężka praca i do wszystkiego w życiu doszła sama.
– Nie, Joel. To ja ciężko pracuję, ona osiąga wszystko przez łóżko. To samo robi teraz z gubernatorem Estradą. Eh, odechciało mi się grać. – Zdjął rękawicę i oddał ją wujowi, wracając do swojego samochodu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:06:55 28-07-24    Temat postu:

Temporada IV C 009
Aurora/Jorge/Cerano/Victoria/ Javier/ Veda/ Elena

Aurora Ledesma długie czarne loki związała w wysoki kucyk niepewnie zerkając na swoje odbicie w lustrze. Od wydarzeń w domu minęło kilka dni. Od drugiego stycznia przebywała pod opieką wujka i ciotki, którzy nie naciskali, nie zadawali zbędnych pytań pozwalając jej samej oswoić się z sytuacją. Sofia jej mała kuzynka co jakiś wciskała głowę do pokoju zaś brunetka dała się namówić siedmiolatce na wyjście na patio.
Dom Romów diametralnie różnił się od jej rodzinnego domu. Był cichy, spokojny. Wujek nie pił, nie krzyczał a córce wiązał warkocze, które zdaniem nastolatki wychodziły mu całkiem nieźle. Był normalny. Dziewczyna przelała kawę z dzbanka do wysokiego kubka w zmyśleniu wychodząc na taras.
Kiedy była w wieku Sofii myślała, że wszystkie domy, rodziny wyglądają tak samo. Była mama i był tata, brat albo siostra. Jej wyobrażenia o innych rodzinach skłaniały się ku ojcom z butelką taniego alkoholu, krzyczącego i wiecznie z czegoś niezadowolonego. I w miarę jak była starsza i mądrzejsza zrozumiała, że nie wszystkie domy są takie same. Nie wszyscy ojcowie piją i wyzywają od idiotek. Są ojcowie jak Giovanni czy Julian którzy szczerze kochają swoje dzieci i dają im poczucie bezpieczeństwa. Pedro Ledesma dał jej starach. Usiadła w fotelu podwijając pod siebie nogi.
Pomyślała o bracie przykutym do łóżka z opatrunkami na twarzy, którego liczba gości była ograniczona. Giovanni wyjaśnił jej, że Diego należy chronić przed drobnoustrojami dlatego dopóki jego obrażenia się nie zagoją niewiele osób mogło go odwiedzać. Nie była zdziwiona, gdy dorzucił, że jego chłopak nie odstępuje go na krok. Jedyne co ją zaskoczyło to że określił Enzo „jego chłopakiem”
Rory wiedziała, że brat wymyka się z domu do sąsiada. Robił to jeszcze za nim Enzo poszedł do poprawczaka. Miałą świadomość, ze brat tylko tam czuje się na tyle bezpiecznie aby przespać spokojnie kilka godzin. Enzo dawał mu poczucie bezpieczeństwa więc zamiast na treningi wychodził z domu do niego. Brunetka dłuższą chwilę zastanawiała się kiedy jej brat przestał tańczyć?
Westchnęła odstawiając na bok pusty kubek po kawie gdy na patio wyszedł Giovanni. Aurora nadal była skrępowana jego obecnością. Nie dało się bowiem zaprzeczyć, że Romo jest przystojnym mężczyzną.
─ Hej ─ przywitał się i usiadł przy stoliku z teczką i laptopem. Jak spałaś?
─ W porządku ─ wykrztusiła chociaż skłamała. Spała niewiele. Na taras weszła Sofia z ulotką w drobnych rączkach bezceremonialnie wdrapała się ojcu na kolanach i położyła przed nim ulotkę.
─ Są kotki ─ postukała palcem w napis. ─ U pani weterynarz ─ dodała ─ i szukają domu.
─ Kotki? ─ Giovanni wziął ulotkę. Do rąk i przyjrzał się uważnie czworonogom.
─ Tak, kotki i ulotka była wciśnięta w skrzynce na listy ─ doprecyzowała pochodzenie świstka papieru. ─ Obiecałeś mi zwierzątko tatusiu ─ przypominała mu a on odchrząknął. Gdy mówił, że podaruje córce zwierzaka miał na myśli rybki. Jedną albo dwie rybki. Do głowy mu nie przyszło, żeby przygarniać zbłąkanego kociaka.
─ Chcesz kota?
─ Aurora też chcę kota ─ odparła rezolutnie siedmiolatka. Giovanni spojrzał na siedemnastolatkę to na córkę.
─ A co na to mama? ─ zapytał chociaż znał odpowiedź. Helena nie była zwolenniczką trzymania futrzastych zwierząt w domu.
─ Lepiej prosić o wybaczenie niż pozwolenie ─ odparowała. Giovanni westchnął. On tak czasem robił. Gdy podejmował się pracy do Conrado Severina w ratuszu najpierw przyjął posadę później powiedział o wszystkim żonie. On chciał wrócić do polityki jego córka chciała mieć kota.
─ Tatusiu złożyłeś obietnicę a obietnic się dotrzymuje prawda Rory?
─ No chyba tak.
─ Właśnie więc chodź ─ zeskoczyła mu z kolan ojca i chwyciła go za rękę ─ Po kotka.
Giovani wiedział, że jest na straconej pozycji. Pochylił się nad córką całując we włosy.
─ Dobrze, mamę biorę na siebie. Auroro jedziesz z nami? ─ zapytał dziewczynę.
─ Chodź ─ Sofia podbiegła do kuzynki i wzięła ją za rękę ─ całe dnie siedzisz w domu i płaczesz to niezdrowe .
Giovanni Romo wiedział, że jest na straconej pozycji. Miał nadzieję, że kotki rozeszły się a on na pocieszenie kupi jej rybki , lecz osierocone zwierzaki znajdowały się w kojcu. Cztery każdy innego koloru.
─ Jeden ─ nakazał córce.
─ Dwa ─ odbiła piłeczkę dziewczyna. ─ Aurora też powinna mieć kotka.
─ Będziemy mieć jednego ─ oznajmiła ─ Pozwolisz mi go czasem ogłaskać.
─ Pozwolę, ale dwa są zarezerwowane dwa wolne jeśli weźmiemy tylko jednego to jeden nie będzie miał domu i będzie smutny ─ oznajmiła patrząc na ojca wielkimi niebieskimi oczami. ─ Po za tym czarnych kotów nikt nie chcę ─ obwieściła ─ Głupi ludzie wierzą, że przynoszą pecha.
─ Ja wierzę, że szczęście ─ do środka weszła młoda dziewczyna na widok której tatuaży Sofia zrobiła wielkie oczy. Nastolatka przyklęknęła przy niej. ─ Też chciałbym mieć w domu kotka. Podzielisz się ze mną?
─ No dobrze, ─ skapitulowała Sofia. ─ Weźmiesz czarnego?
─ Wezmę ─ potwierdziła.
Kociak Sofii miał szare miękkie futerko i mruczał całą drogę do domu z zadowoleniem mrużąc oczka. Dziewczynka ochoczo rozsiadła się z małym zwierzątkiem w salonie.
─ Musi mieć imię ─ oznajmiła. ─ Jesteś moją słodką kuleczką ─ zwróciła się do zwierzątka który trącił jej nos swoim nosem i zamiauczał jakby doskonale ją zrozumiał.
─ Wymyśl mu jakieś ja muszę zadzwonić ─ zmierzwił córce włosy i sięgnął po telefon. Musiał uprzedzić żonę że przybył im nowy lokator. Dwadzieścia minut później do domu wróciła Helena, która zamrugała zaskoczona na widok zwierzątka na rękach córki.
─ Gdzie tata?
─ Rozmawia przez telefon, przygarnęliśmy kotka ─ oznajmiła radośnie ─ Nie ma jeszcze imienia ─ dodała.
─ Zaraz wracam ─ skierowała się na taras gdzie jej mąż rozmawiał przez telefon. Na wiodk żony wymamrotał szybkie pożegnanie i schował komórkę do kieszeni. ─ Wziąłeś jej kota od wenerynarza?
─ Skąd wiesz?
─ Rano pokazała mi tą samą ulotkę i powiedział „nie”
Giovanni odchrząknął..
─ Obiecaliśmy jej zwierzątko?
─ Miałam na myśli rybki ─ odpowiedziała żona.
─ Ja tez.
─ Jak to możliwe że skończyliśmy z kotem? ─ zapytała go. Zacisnął usta w wąską kreskę. ─ Rozumiem, że kot posiada akcesoria?
─Tak kupiła mu jakąś kocią zabawkę.
─ Kuweta ─ poprawiła go a on zmarszczył brwi. ─ Koty załatwiają się do kuwety nie mojego ogródka ─ wyjaśniła mężowi podstawy który najwyraźniej nie ogarnął. ─ I ty będziesz sprzątał.
─ Mamo ─ na patrio wbiegła Sofia ─ Chmurka nasikała na dywan ─ obwieściła.
─ Chmurka? ─ powtórzył Giovanni.
─ Tata posprząta po Chmurce , a później kupi jej kuwetę i żwirek.
─ I smaczki ─ dorzuciła siedmiolatka.

**
To siostra przyniosła do domu informację, że Aurora mieszka teraz naprzeciwko nich. Dziewczynka która przyjaźniła się z Sofią Romo oznajmiła to głaszcząc zadowolone kocisko po grzbiecie. Jorge natomiast poruszył się niespokojnie na krześle. Od chwili gdy dowiedział się o tym co zrobił Pedro kilka razy próbował skontaktować się z Rory, ale za każdym razem tchórzył. Nie miał pojęcia co powiedzieć. Przykro mi?
Palcami przeczesał ciemne włosy wpatrując się w zadanie z matematyki. Od imprezy na wrotkach wymigał się. Miguel i reszta dzieciaków z klasy poszła. Zrobili to dla Diego. On nie był wstanie się przemóc. A odkąd dowiedział się że Rory też się nie pokazała nie mógł się skupić. Kilka razy wstawał i podchodził do drzwi. I za każdym razem wracał do matematyki. Zirytowany rzucił długopis na stół. Kto wybudzony z drzemki prychnął i zeskoczył ze stołu przeciągając się. Jorge wstał i ruszył do drzwi. Rękę położył na klamce i zawahał się. Zapewne był ostatnią osoba którą chciała widzieć.
W powietrzu unosił się zapach deszczu. Jorge spojrzał na dom naprzeciwko i ruszył w tamtą stronę. Przebiegł na drugą stronę ulicy i zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do hacjendy. Zacisnął dłoń w pięść i zastukał. Nikt nie odpowiedział. Ponowił próbę.
─ Hej ─ odezwał się nieśmiało do drzwi ─ nie wiem czy mnie słyszysz, ale to ja Jorge ─ urwał. To brzmiało wręcz idiotycznie ─ mieszkam naprzeciwko więc jeśli chcesz pogadać, to wiesz gdzie mnie znaleźć. ─zrobił kilka kroków do tyłu i odwrócił się na pięcie. Za sobą usłyszał chrobot przekręcanego w zamku klucza.
─ Cześć ─ odezwała się nieśmiało dziewczyna. ─ Chcesz wejść? ─ zapytała go.
Odwrócił się i uśmiechnął się lekko.
─ Cześć ─ odpowiedział ─ chętnie. ─ wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Rory chwyciła na ręce małego kotka i podrapała go po łebku ─ też macie kotka? ─ zapytał zaskoczony.
─ Też?
─ Tak, Gloria ukradła mamie kota ─ wyjaśnił chłopak ostrożnie podchodząc do dziewczyny. Wyciągnął dłoń i pogłaskał zwierzątko po łebku. ─ Jak się wabi?
─ Chmurka.
─ U nas mieszka Bonifacy ─ odpowiedział na to uśmiechając się lekko. Popatrzył na Rory. ─ Jak się czujesz? ─ zapytał.
─ Miewałam lepsze dni, dlaczego nie jesteś na wrotkach?
─ Nie miałem ochoty iść ─odparł na ro brunet. ─ Ty też nie poszłaś ─ zauważył siadając na kanapie. Rory usiadła na podłodze. Kociak ocierał się o jej ręce domagając pieszczot.
─ Wszyscy się będą na mnie gapić zauważyła dziewczyna. ─ Wszyscy wiedzą.
─ Hej ─ zbliżył się do niej bardzo ostrożnie i usiadł obok ─ to nie twoja wina ─ zapewnił ją ─ To co zrobił Pedro tobie, to co zrobił Diego to nie twoja wina. ─ ostrożnie splótł ich dłonie ze sobą. Oparła mu głowę na ramieniu.
─ Mogłam komuś powiedzieć ─ wymamrotała cicho. ─ Komukolwiek i wtedy Diego ─ przełknęła ślinę ─ Podsłuchałam rozmowę Giovaniego i Heleny ─ zaczęła ─ zazwyczaj w takich przypadkach standardową procedurą jest przeszczep skóry ─wyjaśniła chłopakowi ─ pobiera się skórę z pleców czy brzucha, ale w przypadku Diego skóra się nie nadaje. Ma blizny. Dużo blizn .
─ Hej ─ ujął ją lekko za podbródek drugą ręką ─ Fernandez coś wymyśli ─ zapewnił ją. ─ Moja mama z nich pracuje i wiem, że dokonuje cudów. Wszystko będzie dobrze.
─ A co jeśli to że żyjemy to jedyny cud jaki się wydarzy? ─ zapytał ją. Na to już nie miał odpowiedzi.

**
Z zamyślenia Ronnie Russo wyrwał uporczywie dzwoniący telefon. Zerknęła na śpiącą na rękach dziewczynkę to na numer wyświetlony na ekranie i chwyciła za aparat.
─ Słucham ─ odezwała się po wciśnięciu zielonej słuchawki jednocześnie wstając, bo mała Rea zaczęła się wiercić.
─ Jesteś w domu? ─ zapytał bez żadnych wstępów Conrado Severin.
─ Jestem i nie dzwoń dzwonkiem ─ odpowiedziała i rozłączyła się. Poruszyła się na boki i ostrożnie odłożyła dziewczynkę do łóżeczka. Podała jej maskotkę i ruszyła aby otworzyć drzwi Conrado Severinowi, który już miał zapukać. ─ Cześć i wybrałeś kiepski moment ─ rzuciła odwracając do tyłu głowę ─ nie jestem sama.
─ Wiem, że masz córkę ─ mruknął. Położyła mu dłoń na piersi i wypchnęła na zewnątrz.
─ Nocuje u mnie matka Cristobala ─ wyjaśniła ─ wpadła na kilka dni zobaczyć wnuczkę. O co chodzi? ─ zapytała go. ─ Coś się stało?
─ Fernando Barosso chcę zabić Rafaela Ibarrę ─ powiedział wprost nie siląc się na konwenanse. ─ Potrzebna mu pojedyncza cela.
─ Masz na myśli areszt ochronny? ─ upewniła się. ─ Potrzebuje podstawy prawnej ─ wyjaśniła. ─ kto ci to powiedział?
─ Quen.
─ Twój ─ urwała palcami przeczesując rude włosy. ─ Daj mi pięć minut ─ poprosiła go i zniknęła we wnętrzu domu. Najpierw w kuchni włączyła ekspres i kilkoma przyciskami zaczęła przygotowywać kawę. Aromatyczny zapach napoju wypełnił pomieszczenie. W sypialni z szafy wyciągnęła parę dżinsów i koszulę . Nie miała czasu na szukanie czegoś elegantszego.
─ Veronico ─ do pomieszczenia zajrzała Flora ─ Wychodzisz?
─ Tak do pracy ─ odpowiedziała ─ pewnie wrócę rano ─ dorzuciła sięgając po aparat i zakładając go. Zajrzała jeszcze do córeczki, która smacznie spała.
─ Uważaj na siebie Ronnie ─ poprosiła ja kobieta ─ Andrea ma już tylko ciebie.
─ Wiem ─ zapewniła ją i przelała kawę do termosu. Pocałowała kobietę w policzek i wyszła. Conrado siedział już w aucie. ─ Jeszcze raz od początku ─ poprosiła jednocześnie przelewając kawę do dwóch kubków. ─ Tak wiem mam dziwne rzeczy w aucie ─ rzuciła ─ ale przydatne ─ dodała podając mu jeden z nich. Conrado zreferował swoją rozmowę z Endrique.
─ To rozsądne podejście ─ stwierdziła.
─ Zaraz mi powiesz jak bardzo jest to niewykonalne ─ mruknął oddając kubek.
─ Nie powiedziałam, że to „niewykonalne” ─ odbiła piłeczkę Russo ─ chcesz przenieść do na oddział dla specjalnych więźniów, pojedyncza cela, godzinna na spacerniaku ─ wyliczyła ─ Mówiłam że ma dwa na dwa metry?
─ Do czego zmierzasz?
─ Do tego, że te cele nie chronią więźniów. Nie przed sobą samym.
─ To nie jest typ samobójcy ─ odpowiedział na to.
─ Każdy ma swoje granice ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Poza tym musiałby być oskarżony o przestępstwo najlepiej z artykułu 197 KK ─ wyjaśniła ─ Siedzi tylko i wyłącznie za spowodowanie wypadku ze smutkiem śmiertelnym. To nie jest dobra podstawa prawna i dobrze o tym wiesz.
─ Naczelnik
─ Naczelnik może go tam umieścić na góra siedemdziesiąt dwie godziny bez podana przyczyny, może wrzucić go do izolatki za niekoleżeńskie zachowanie, ale ma ograniczone pole manewru.
─ Ty nie.
Ronie westchnęła.
─ Masz szczęście, że cię lubię ─ odpowiedziała na to kończąc kawę. Sięgnęła po telefon i wklepała adres ─ i kieruj się wytycznymi. ─ Jak dobrze potrafisz kłamać? ─ zapytała go.
─ Co chcesz, żebym powiedział? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie Conrado ─ i komu?
─ W tracie imprezy wrotkowej ─ zaczęła ─ usłyszałeś rozmowę dwóch członków Templariuszy, nie widziałeś ich twarzy słyszałeś głosy i rozmowę z której jasno wynikało, że chcą go zabić.
─ Fernando Barosso chcę jego zabić ─ dodał. Pokiwała głową w zrozumieniu.
─ I to wystarczy?
─ Być może. Dorzucę swoje trzy grosze.
─ A co to niby znaczy?
─ Zobaczysz ─ odpowiedziała i sięgnęła do torebki. Ze środka wyciągnęła plik dokumentów. ─ Jedź, ja zajmę się papierkami.
Godzinę później zatrzymał się pod wskazanym adresem. Zgasił silnik zaś Ronnie jeszcze raz zapoznała się z tekstem.
─ Podpisz ─ wskazała wykropkowane miejsce i podała mu długopis. ─ Twoje zeznanie ─ dodała w woli wyjaśnienia. Bez słowa złożył podpis.
─ Często przekonujesz ludzi do krzywoprzysięstwa? ─ zapytał ją. Podniosła na niego jasnozielone oczy.
─ Wolisz, żebym wciągnęła w to twojego syna? ─ zapytała go ─ a może jego dziewczynę?
─ Nie.
─ To siedź cicho i przytakuj ─ wyszli na chłodne rześkie powietrze. Nie zdażyli podejść do drzwi a w progu pojawił się kobieta, która bez słowa zaprosiła ich do środka. Domyślił się że Ronnie musiała ich uprzedzić o ich wizycie.
─ Wysoki Sądzie ─ zaczęła kobieta.
─ Daruj sobie tytuły Ronnie ─ rzuciła w jej stronę oschle wyciągając rękę po dokumenty które Ronnie jej podała. ─ Wniosek o przeniesienie ─ zaczęła i umilkła.
─ Życie jednego z kluczowych świadków w sprawie jest zagrożone ─ weszła jej w słowo prokurator ─ dlatego wnosimy o przeniesienie Rafaela Ibarry na oddział o minimalnym rygorze do celi dwuosobowej ze skutkiem natychmiastowym.
─ Pan słyszał tą rozmowę?
─ Tak ─ odpowiedział Conrado .
─ A jak długo się z nią pieprzysz? ─ zapytała wprost. Ronnie chwilę mrugała powiekami zaskoczono. ─ Jesteś w jej typie. Cris też był w jej typie. Wspominała jak skończył? Pomyślałaś przez chwilę o Andrei?
─ Myślę o niej każdego dnia ─ odwarknęła ─ dorasta bez ojca nie z mojej wini. Ludzie odpowiedzialni za jego śmierć tak długo byli bezkarni, że myślą, że są bogami. Ibara jest w posiadaniu istotnych informacji.
─ Pewności nie masz.
─ Cris nie żyje, bo sędzia Ortiz został poproszony o podpisanie nakazu przeszukania firmy i zarekwirowania dokumentacji ─ przypominała jej ─ Rafael Ibara wie więcej niż mówi i moje życie erotyczne nie ma z tym nic wspólnego ─ kobieta chwyciła pióro i podpisała dokument. Ronnie wzięła go, wzięła także zeznania złożone przez Conrsdo. ─ Anonimowy świadek ─ dorzuciła przedzierając kartkę na pół i wrzucając ją do palącego się kominka. Sędzina bez słowa skinęła głową.
─ Dziękuje.
─ Obyś się nie pomyliła ─ odbiła piłeczkę kobieta. ─ Uważaj na siebie Ronnie ─ poprosiła ją za nim wyszli. Gdy wrócili do auta Ronnie upewniła się że wszystko jest na swoim miejscu. ─ To była sędzina Nuria Paz ─ przedstawiła kobietę.
─ Dość dobrze się znacie ─ zauważył Conrado uruchamiając silnik.
─ Można tak powiedzieć ─ odpowiedziała i napotkała jego zmarszczone brwi. ─ To wdowa po Cristobalu.
─ Wdowa?
─ Jedź już ─ odpowiedziała na to. ─ Po prostu jedź.

**
Styczeń nie był najlepszym miesiącem na wypad do Włoch. Temperatura oscylowała w granicach czternastu stopni Celcjusza zaś powietrze przesycone było wilgocią. Nie przeszkadzało jej to. Przyzwyczajona do anomalii pogodowych w rodzinnym mieście więc przewidywalna toskańska pogoda była idealna. Podobnie jak hotel w którym się zatrzymali. Budynek był wzniesiony z kamienia w starym włoskim stylu. Ukryty z dala od ciekawskich spojrzeń. Victoria pomyślała, że to idealne miejsce na schadzki dla pary nieszczęśliwych kochanków. Stojąc na balkonie miała idealny widok na Florencję.
─ Mógłby tu mieszkać ─ odezwał się Javier. Victoria odwróciła głowę spoglądając na męża, który ze szklaneczką kawy i rogalikiem siedział na tarasie chrupiąc przysmaki. ─ Taki widok mógłbym mieć codziennie ─ Jasnowłosa obróciła się ku niemu ramiona opierając o balustradę. Spojrzenie Javiera prześlizgnęło się po jej niedorzecznie szczupłych nogach i zatrzymało po chwili na twarzy. ─ Ściągniemy Alexandra i zamieszkamy na prowincji.
─ Po miesiącu błagałbyś mnie żebyśmy wrócili do intryg i spisków w Dolinie. Nudziłbyś się.
─ Z tobą nigdy ─ wstał podchodząc do kobiety. Wargami musnął czubek jej nosa. Victoria chwyciła rogalika wypełnionego kremem pistacjowym ─ Myślisz, że jak upiekłbym Marlenie tiramisu wyśpiewałaby wszystkie swoje sekrety?
─ Kochanie nawet twój sernik nie sprawi, że ta kobieta wyśpiewa swoje sekrety ─ ─ odgryzła kawałek obłędnie pysznego rogalika. ─ Rozmawiałeś już z Violą Conde?
─ Zbieram się do tego jak pies do jeża ─ mruknął w odpowiedzi. ─ Mam ją szantażować związkiem pozamałżeńskim z Dickiem ─ skrzywił się mimowolnie. Nie był pewien co go bardziej brzydzi szantaż sam w sobie czy to z Dickiem spała Viola Conde.
─ A młodości był podobno charyzmatyczny.
─ Tak, a na starość strzela sobie w stopę ─ dorzucił mąż zabierają jej rogalika, albo to co z niego zostało. ─ Ja nie wiem jak szantażuje się ludzi.
─ Najlepiej z daleka od ostrych przedmiotów i wprost. „albo nas poprzesz albo ludzie się dowiedzą że sypiałaś z Ricardo Perezem”
─ Tak w latach dziewięćdziesiątych
─ Co za różnica w których? Romans to romans a Valle de Sombras i Pueblo de Luz to społeczności mocno osadzone w tradycji i konwenansach. Pije, bije, pieprzy dziwki ważne że jest.
─ Zaraz kto ─ urwał ─ płaci za miłość?
─ Mąż Conde ─ odpowiedziała na to blondynka. ─ I nie on jedyny. W kubie gentelmanów Suareza spotyka się śmietana towarzyska z całej okolicy ─ wyjaśniła. ─ Mąż Violi na służbowych wyjazdach, sędzia Ortiz czy burmistrz Doliny.
─ Barosso?
─ Tak, lubi blondynki ─ Javier skrzywił mimowolnie słysząc te słowa. ─ I łyka viagrę
─ Dość nie chce wiedzieć nic więcej ─ uniósł ręce w geście poddania się. ─ Zaraz, Ortiz? Ten Ortiz? ─ skinęła głową. ─ Takie plotki zniszczyły nie jedną karierę ─ zastanowił się głośno mężczyzna.
─ To prawda ─ odpowiedziała jasnowłosa i uśmiechnęła się lekko ─ Fernando i Eduardo Ortiz chodzili do jednej szkoły, jednej klasy. On poszedł na prawo a Fernando ─ urwała i zamyśliła się ─ nie mam nawet pojęcia czy jest po studiach ─ pocałował zmarszczkę między jej brwiami. ─ Nieważne. Ten sam sędzia orzekał w sprawie Ibarry. Norma złożyła apelację ─ przypominała mu żona i uśmiechnęła się.
─ Dlaczego ciebie to tak dziwnie cieszy.
─ Dlatego, że ludzie biorący w łapę nigdy nie trzymają pieniędzy w skarpecie ─ odpowiedziała mu ─ wolą bardziej odpowiedzialne instytucje ─ zmarszczył brwi. ─ Tak się składa, że główna siedziba banku w którym Ortiz trzyma swoje oszczędności jest we Florencji.
─ Chcesz ukraść mu kasę? ─ domyślił się Reverte ─ Myślałam, że wyślesz do niego Łucznika z cytatem, żeby robił po gaciach.
─ To możliwe też zrobię, ale nie mogę wyręczać się naszym zamaskowanym przyjacielem za każdym razem gdy chcę komuś dokuczyć albo poprawić sobie humor. Poza tym w tym banku skrytkę miała Inez.
─ Szalona teściowa?
Skinęła głową.
─ Szalona teściowa?
─ Musi mieć jakąś ksywkę ─ wyjaśnił. ─ Co tam trzymała?
─ Jeśli się nie mylę coś co pozwoli mi mieć przewagę gdy spotkam się z Federico ─ wyjaśniła.
─ Myślałem, że to wakacje ─ mruknął. Victoria uśmiechnęła się i ujęła jego twarz w swoje dłonie.
─ To są wakacje ─ zapewniła go uśmiechając się. ─ Ortiz puścił wolno Jose i wielu innych. Nie chronił, lecz się bogacił na krzywdzie innych. Inez zapewne poćwiartowałby go na małe kawałeczki ja wolę unieważnić kilka wyroków.
─ Unieważnić?
─ Jeśli odpowiednie organy udowudnią mu łapówkarstwo wtedy wszystkie sprawy w których orzekał będą mogły zostać poddane ponownej weryfikacji.
─ Ibarra wyjdzie?
─ Jeśli Nora jest tak dobra jak mówią, wyjdzie.
─ Wiesz co Vicky ─ odezwał się po chwili ─ uwielbiam wyjeżdżać z tobą na wakacje tylko we dwoje.
─ Wiem.
─ Wyczyścić mu konto?
─ Nie, potrzebna nam tylko historia transakcji. Pieniądze pewnie wpłacał osobiście, ale daty będą się być może pokryqwać ze sprawami które rozpatrzał więc zaczniemy od tego.
─ Podoba mi się to i jak rozumiem że to ja przekażę materiały odpowiednim osobom?
─ Tak ─ zgodziła się z nim jasnowwłosa. ─ I to co zrobię za chwilę ci się nie spodoba. Skrytka jest na Inez a Inez nie żyje
─ No tak, włamanko w starym stylu?
─ Nie ruda peruka i dowód osobisty Inez.
Victoria w rudych ściętych na krótko włosach, elegnackiej niebieskiej sukience i szpilkach wyglądała jak matka w wieku dwudziestu sześciu lat. Javier skrzywił się na widok przebrania. Wolał włamanie w starym stylu niż powstanie z martwych zwłaszcza, że mogli obejść się smakiem.
─ Pytanie skąd wiesz, że Ortiz ma tu konto?
─ Z dzienników matki ─ wyjaśniła ─ Brał w łapę też od niej.
─ Urocze ─ mruknął ─ a ona zabijała wypuszczonych winowajców? ─ gdy ich oczy się spotkały wiedział, że trafił w dziesiątkę. ─ W więzieniu często byli nietykalni a na wolności ─ urwała
─Nieszcześcia chodzą po ludziach. Inez mordowała widze też tych którzy dawali w łapę.
─ W młodości sędzia Ortiz orzekał głównie w sprawach przestępstw seksuwalnych. To on oddalił oskarżenie Gwen ─ powiedziała. ─ Jak mawia nasz przyjaciel w masce „za grzechy należy się pokuta.
─ Jestem pewien że tak nigdy nie powiedział.
─ Pewnie nie, ale wymierza karę grzesznikom a Ortiz jest wysoko na mojej liście.
Dziesięć minut później weszła do banku w towarzystwie Magika.
─ Dzień dobry ─ przywitała się perfekcyjnie o po włosu ─ jestem umówiona z dyrektorem Montero.
─ Pani godność?
─ Inez Romo ─ odpowiedziała Victoria wsuwając w okienko paszport z odpowiednimi danymi. JKavier chwilę gapił się na dokument. ─ Chciałabym zajrzeć do skrytki.
─ Oczywiście ─ kobieta chwyciła za telefon i powiedziała kilka słów do słuchawki. Po chwili w ich stronę ruszył mężczyzna.
─ Pani Romo, miło panią widzieć. Nowy orchoniarz?
─ To raczej nie pańska sprawa ─ rzyciła chłopdno Victoria.
─ Tak oczywiście, zapraszam
Ich oczy się spotkały. Javier skinął głową i rozsiadł się wygodnie na jednej z kanap z telefonem w dłoniach. Czas na magię, pomyślał w nadziei, że nie przyszli tu na darmo albo co gorsza, że bank we Włoszech został powiadominony o śmierci Inez.
Tymczasem Victorię zaprowadzono do długiego rzędu skrytek gdzie dyrektor panku wyciągnął odpowiednią z szeregu innych i postawił ją przed Victorią/ podziękowała mu z uśmiechem.
─ Ma pani swój klucz?
─ Oczywiście ─ sięgnęła do szyi ─ zostawi mnie pan samą?
─ Oczywiście ─ wycofał się grezecznie dając jej czas ─ gdy będzie pani gotopwa proszę mnie zawołać.
─ Dobrze ─ zaczęła aż zniknie i wtedy wsunęła klucz do zamka i przke®ciła otwierając blaszane pudełko. Tak jak się spodziewała w środku poza gotówką znajdowały się również inne istotne rzeczy jak i stary zniszczony zesztt. Ostrożnie go towwrzyła i uśmiechnęła się do siebie. Było tak wszystko; przepis, dane o patencie a także oficjalne potwierszene kto był właścicielem patentu.
To czego się tam nie spodziewała to zdjęcie jej i Victora. Dwójki roześmianych kilkulatków. Usiadła i pogładziła twarz brata. W środku było także jej i zdjęcie Barosso. Przełknęła ślinę. Była taka młodziutka. Taka nieswiadoma ztego co ją czeka. Zgarnęła zdjęcia i wszelkie iformacje w tecze. Wyszła po kilku minutach/
Javier otoczył ją ramieniem.
─ Wszystko ok?
─ Tak, chodźmy stąd.


***
Miała lekkie wyrzuty sumienia, że wprowadziła matkę w błąd. Jedynie lekkie bo gdyby powiedziała Pilar że planuje ten nocy uprawiać seks z Marcusem Delago zamknęłaby ją do końca życia w domu albo do później starości gdy przestanie być dla chłopaka atrakcyjna. Powiedziała jej, że idą na rolki. I Marcus myślał, że idą na rolki dopóki Adora zamiast w stronę przystanku nie pociągnęła go w kierunku sadu.
Klucze miała od Carlosa, który o nic nie pytał chociaż podejrzewała, że domyślił się co planuje. Kilka godzin wcześniej przygotowała wszystko proste jedzenie, które można jeść na zimno, napoje. W pokoju na górze w chatce Gastona przygotowała wszystko; świeża pościel, drewno do rozpalenia w kominku na wypadek gdyby było im zimno. Zaśmiała się pod nosem. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem zimno im na pewno nie będzie. Miała też prezerwatywy. Miała tylko nadzieję, że trafiła z rozmiarem. Do tej pory nie wiedziała, że jest jakiś rozmiar. Westchnęła palcami przeczesując włosy.
Sad Dlegadów tonął w strugach deszczu i we mgle czyniąc miejsce niemal magicznym lub bardzo niepokojącym. Gdyby była fanką horrorów zapewne uznałby tą scenerię wprost idealną dla łowów psychopatycznego zabójcy. Adora była jednak romantyczką i uważała, że to miejsce jest idealne na schadzkę.
Miała swoje obawy. Co jeśli Marcus jej nie pragnie? Tak w Sylwestra zachowywał się jakby chciał aby do czegoś między nimi doszło, lecz po powrocie rzadko się widywali. Miała wrażenie, że chłopak jej unika. Po tym wszystkim co powiedział co robił. To wszystko ją dość mocno dezorientowało. Czuła się jak opiłki żelaza raz przyciągane raz odpychane i doprowadzało ją to do szału
Deszcz zacinał coraz mocnej i mocnej. Wciągnęła w płuca przesycone wilgocią powietrze. Uwielbiała taką pogodę. Zrobiła jeden krok później drugi czując jak deszcz uderza ją w odsłonięte ramiona. Zamknęła oczy i zadarła do góry głowę. Roześmiała się słysząc pierwsze takty muzyki dobiegające z chatki. Marcus najwyraźniej wybrał muzykę.
─ Adora? ─ wyszedł na zewnątrz ─ co ty wyprawiasz? ─ zapytał ją. ─ Właź do środka, przeziębisz się.
Obróciła się ku niemu w pełni świadoma, że sukienka przylega do jej ciała niczym druga skóra.
─ To „ciepły deszcz” ─ stwierdziła obracając się wokół własnej osi.
─ Coś takiego nie istnieje ─ stwierdził sprowadzając ją na ziemię. Przechyliła na bok głowę przyglądając mu się w rozbawieniu. Marcus Delgado zawsze używał rozsądnych argumentów w dyskusji.
─ To chodź sam i się przekonaj ─ rzuciła w jego stronę. ─ Boisz się modałego kapuśniaczku.
─ Nie ─ odpowiedział. Boję się tego co mogę zrobić ─ pomyślał, lecz nie powiedział tego głośno.
─ Twoja strata, będę tańczyć sama ─ uniosła ręce na wysokość ramion i zaczęła powtarzać kroki walca z balu. Uśmiechnął się lekko bezwiednie przesuwając wzrokiem po sylwetce dziewczyny. Mokra sukienka podkreśliła wszystkie jej krągłości. Przełknął ślinę i zrobił krok w jej stronę gdy się obróciła chwycił jej drobną dłoń i odchylił ją do tyłu. Adora głośno przełknęła ślinę palce zaciskając na jego ramionach. Wyprostowali się.
─ Drżysz ─ szepnął obserwując kroplę wody spływającą z jej policzka na szyję.
─ Trochę tu mokro ─ odpowiedziała. Uniósł brew jedną ręką obejmując ją w pasie, drugą wsunął za ucho mokry kosmyk włosów. Uśmiechnęła się pod nosem. ─ Przyszedłeś.
─ Nie pozostawiłaś mi wyboru ─ odpowiedział uśmiechając się szelmowsko. Adora zmarszczyła brwi i bezwiednie wyślizgnęła się z jego objęć. ─ Adoro, proszę cię.
─ Złap mnie ─ powiedziała robiąc krok do tyłu. Jeden drugi ─ Znajdź mnie ─ ruszyła biegiem przez sad. Marcus westchnął kręcąc z niedowierzaniem głową i rozejrzał się. Nie było jej nigdzie widać. Ruszył przed siebie. ─ Adoro? ─ rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jasnej sukienki. Nigdzie jednak nie dostrzegał Adory. Usta zacisnął w wąską kreskę. To było urocze, ale ani trochę nie zabawne. Wytężył słuch i gdzieś blisko pękła gałązka. Obrócił głowę w bok i wtedy ją zobaczył. Stała oparta o jedno z drzew. Gdy ruszył w jej stronę ona pobiegła w przeciwnym kierunku. Ruszył za nią.
Nie musiał biec szybko, żeby ją dogonić. Jego dwie długie nogi spacerowały wystarczająco szybko aby złapać jego uciekającą dziewczynę i objąć ją mocno w pasie.
─ Znalazłeś mnie.
─ Zawsze cię znajdę ─ odpowiedział na to chłopak. Odwróciła do tyłu głowę. Obrócił ją ku sobie. Zarzuciła mu ręce na szyję, żeby nie stracić równowagi na śliskim gruncie, ─ powinniśmy wracać do chatki.
─ Tak powinniśmy ─ odpowiedziała wyślizgując się z jego ramion. Ruszyła do chaty.
─ Zrobiłem coś nie tak? ─ zapytał ja,
─ Nie ─ odburknęła.
─ Jesteś wyraźnie o coś zła ─ zauważył przytomnie chłopak zastanawiając się co zrobił nie tak?
Zatrzymała się gwałtownie.
─ Ty naprawdę ─ wyrzuciła z siebie i wrzasnęła na widok jego pełnej niezrozumienia miny. On pytał poważnie. ─ Ok powiem ci o co mi chodzi, bo jak widać nie wyrażałam się dostatecznie jasno, może zamiast metafor powiem wprost ─ urwała ─ Verakruz powiedziałeś, że mnie lubisz, że jestem kobieta a cały cholerny wieczór nie próbujesz mnie nawet pocałować! Raz mnie przyciągasz, raz oddychasz uwielbiam fizykę, ale to nie fizyka to tortury! Najpierw mówisz, że jestem ładna, mądra, że jestem kobietą później mnie od siebie odpychasz a przez kolejne dni nawet nie próbujesz mnie dotknąć
─ Ja torturuje ciebie? ─ zapytał ją.
─ Tak ─ odwróciła się do tyłu zadzierając do góry głowę. Patrzyła na niego ze złością odbijająca się w jej jasnych oczach. ─ Dlaczego mnie nie pocałujesz?
Zrobił krok w jej stronę.
─ Boje się że nie będę chciał przestać ─ odpowiedział. Zamrugała zaskoczona powiekami a jej wzrok złagodniał. Zrobiła krok w stronę wejścia do chaty.
─ Nie poproszę cię, żebyś przestał ─ odparła bezwiednie sięgając do guzików swojej sukienki. Rozpięła dwa pierwsze guziczki. ─ Chcę żebyś mnie całował aż zabraknie mi tchu ─ wyznała. ─ Chcę ciebie.
Odległość jaka ich dzieliła pokonał w dwóch krokach. Ujął jej twarz w swoje zmarznięte dłonie i ja pocałował.

***

Miał szczupłą pociągłą twarz z delikatnie wystającym podbródkiem i kości policzkowe, których zazdrościły mu kobiety. Wielu uważało, że Federico Calderon ma zbyt wąskie usta i paskudnie odstające uszy upodabniając go do szczura z bajek Disneya. On sam ledwie zwracał uwagę na wygląd. Ignorował siwiejące pasma, zmarszczki wokół oczu i skupiał się przede wszystkim na zdobywaniu kolejnych szczebli, pokonywaniu kolejnych barier. Chciał aby nazwisko Calderon wymawiano z dumą i żeby budziło szacunek. Miał czterdzieści trzy lata i telefon od starej znajomej bardzo go zaskoczył i zaciekawił jednocześnie gdyż od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku sądził, że dziewczyna nie żyje. Elena Rodriguez miała zginąć w pożarze. Upił łyk wina gdy jego wzrok przykuła długowłosa blondynka stojąca na tarasie hotelu Severina.
Jedwab spływał wzdłuż jej ciała mieniąc się w świetle zapalonych lampek. Długie włosy związane w misterny warkocz opadały na plecy. Gdy się obróciła opierając łokciami o barierkę zamarł z kieliszkiem w połowie drogi do ust. Była niczym mara z przeszłości. Uśmiechnął się lekko zasuwając z krzesła. Z kieliszkiem w dłoni ruszył w jej kierunku.
─ Plotki o twojej śmierci były jak widzę grubo przesadzone ─ powiedział na wstępie spoglądając w jej jasne niebieskie oczy. ─ Cholera przez chwilę myślałem, że Inez wypełza z piekła.
Victoria uśmiechnęła się lekko.
─ Musisz więc przestać słuchać plotek wujku ─ odpowiedziała na to Victoria gdy wargami musnął jej policzek.
─ Federico ─ poprawił ją mężczyzna ─ Gdy słyszę „wujku” czuje się stary ─ odpowiedział. ─ Co sprowadza cię do Toskanii?
─ Piękna pogoda ─ odpowiedziała. Federico ujął lekko jej dłoń i pogładził obrączkę. ─ To też nasza druga podróż poślubna ─ dorzuciła.
─ Kim jest ten szczęśliwiec? ─ zapytał ją.
─ Kimś komu nie dorastasz do pięt. ─ odpowiedziała. Popatrzył na nią najpierw zaskoczony później roześmiał się serdecznie. Ona nie uśmiechnęła się. Mówiła śmiertelnie poważnie.
─ Eleno ─ zaczął ─ powiedz mi co tak naprawdę robisz we Włoszech?
─ Prowadzę negocjacje biznesowe ─ odparła spokojnie kobieta obracając się do niego plecami. Widok na winnice zapierał dech w piersiach. ─ Fernando Barosso został burmistrzem Valle de Sombras ─ powiedziała.
─ Obiło mi się o uszy ─ odparł na to ─ słyszałem też od ojca, że daje się rządzić jakieś babie ─ dorzucił. Elena Victoria uśmiechnęła się przebiegle posyłając mu powłóczyste spojrzenie. Zamrugał powiekami zaskoczony. ─ Tobie? Fernando daje rządzić się tobie? ─ gdy skinęła głowa roześmiał się serdecznie. ─ Co wy kobiety z rodu Diazów macie w sobie takiego że faceci przy was głupieją.
─ Intelekt ─ odpowiedziała ─ charyzmę i smykałkę do interesów ─ dorzuciła spoglądając w przestrzeń. Dłonie oparła na barierce. ─ Mam dla ciebie propozycję biznesową ─ powiedziała wprost. Nie zamierzała spędzić całego wieczoru rozmawiając o Fernando czy przeszłości.
─ Propozycję biznesową? ─ powtórzył powoli brunet sącząc wino. ─ Nie robię interesów z rodziną. ─ Victoria posłała mu pełne politowania spojrzenie. ─ Jesteśmy rodziną ─ przypomniał jej. Piąta woda po kisielu, ale nie raz przekonałem się, że z Diazami najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
─ Z moją matką robiłeś interesy ─ przypomniała mu lekkim tonem. ─ Z jej mężem również ─ obróciła się zgrabnie w jego stronę. ─ Wiem, że to ty znalazłeś ją w burdelu w Juarez i wykupiłeś, wiem także, że o ty przedstawiłeś ją Sebastianowi Romo a Meksyk opuściłeś z sowitą odprawą.
─ Szantażujesz mnie?
─ Nie skądże znowu, ale wiem z pewnego źródła, że kilka lat temu chciałeś otworzyć rozlewnię w Starym Browarze ─ widząc jego zmarszczone brwi uśmiechnęła się pod nosem. ─ Nie jestem zaskoczona jako „ Rey de salto” szukasz nowych rynków zbytu dla swojego produktu. Możemy spotkać się w pół drogi
─ Nie masz nic co bym chciał ─ odpowiedział.
─ Stary Browar pod pokoleń był częścią majątku rodziny twojej żony ─ zaczęła Victoria ─ To dlatego Felipe Diaz poślubił Blancę Flores. Była dziedziczką piwnej fortuny na którą Diazowie mieli chrapkę. Ty ożeniłeś się z Loreną, żeby położyć łapy na Starym Browarze, ale babka była cwana i dała ci żonę, ale recepturę zostawiła w rodzinie. Stary browar upadł a budynki odsprzedaliście za bezcen miastu.
─ A ten wykład z historii do czegoś zmierza?
─ Oczywiście, że tak. Jak wiesz receptura jest przekazywana z pokolenia na pokolenia bez, której wasze browary upadły. Nie dogadaliście się babką co do znaku towarowego więc żegnajcie zyski.
─ Meritum?
─ Miasto jest w posiadaniu budynków starego browaru, które od kilku lat niszczeją i straszą, ty masz pola chmielu i płacisz krocie za sam transport surowca do swoich rozlewni gdy stary browar masz dosłownie za miedzą.
─ Co masz ty?
─ Nie domyślasz się? ─ zapytała go. ─ Jestem ostatnią z rodu ─ uniósł brew ─ ostatnią która się liczy ─ poprawiła się gdyż Diazów i spokrewnionych z Diazami było jak mysz w spichlerzu. Całe mnóstwo. ─ W spadku po babce otrzymałam dwie rzeczy; prawo własności co do znaku towarowego i sekretną recepturę prababki.
─ Chcesz na tym zarobić ─ domyślił się.
─ Chcę żeby miasto zarobiło ─ poprawiła go. ─ Jestem gotowa przenieść akt własności znaku towarowego na miasto Valle de Sombras , zaufanemu człowiekowi powierzyć sekretny przepis, ale nie ruszę z produkcją dopóki dopóty nie będę miała zagwarantowanych dostaw chmielu.
─ Jest mnóstwo chmielu w Meksyku.
─ Tak nawożonych do upadłego chemią Marleny Mengoni czy jak jej tam ─ powiedziała ─ Ty jako jedyny nie korzystasz z jej środków. Potrzebny mi dobry chmiel a twój jest najlepszy.
─ Dlaczego miałbym przystać na twoją propozycję? ─ zapytał ją.
─ Oboje jesteśmy bękartami, którym odmówiono praw do nazwiska ─ powiedziała po prostu. ─ Nasi ojcowie zabili nasze matki ─ dorzuciła. Usta mężczyzny zacisnęły się w wąską kreskę.
─ I właśnie dlatego powinniśmy trzymać się razem? ─ zapytał ją podejrzliwie mrużąc oczy.
─Uratowałeś jej życie ─ powiedziała ─ tamtej nocy wyciągnąłeś ją z płonącego budynku ─ doprecyzowała. ─ Kochałeś ją i poruszyłeś niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć i pozwoliłeś jej odejść samemu ponosząc bolesne konsekwencje.
─ Co jeśli odmówię?
─ Koło nosa przejdzie ci okazja życia.
─ Jaką mam pewność, że nie jesteś „dziewczynką na posyłki” Fernando Barosso.
Uśmiechnęła się przechylając na bok głowę.
─ Gdybym była „dziewczyną na posyłki” Fernando to użyłabym argumentu „ albo się dogadamy w kwestii chmielu albo twoja żona dowie się, że w dniu kiedy ona urodziła wasze trojaczki, twoja kochanka urodziła ci dziecko” Malachi? ─ zapytała go. ─ Ile ma? ─ zastanowiła się głośno ─ Jakoś w czerwcu skończy osiemnaście lat. Do zobaczenia w Meksyku ─ powiedziała i zostawiła go samego.
***


Muzyka ją prowadziła. Brunetka miała przymknięte powieki Tego ranka wyszła z domu wcześniej niż zazwyczaj. Na ulicach miasta było jeszcze ciemno gdy na rowerze pokonywała dystans dzielący ją od mieszkania Ivana do domu Guzmanów. Rower oparła o płot i wślizgnęła się na posesję. Otworzyła garaż i zaraz go zamknęła pamiętając, że sąsiedzi państwa Guzman być może nie chcą być budzeni o drugiej trzydzieści w nocy. Zapaliła żarówkę w garażu i podeszła do wiolonczeli. Czasami miała wrażenie, że tylko ona ją rozumie. Tylko ona jej wysłucha. Nie doradzała, ale nie narzekała, nie krytykowała. Dawała jej czas na przemyślenie pewnych spraw, na ucieczkę. Usiadła wygodnie na taborecie i zaczęła grać.
Słowa Jordana nadal dźwięczały w jej uszach. Yon ją wykorzystywał dla własnych celów. Chciał dopiec Jordanowi, chciał zranić Jordana więc poszedł z nią do filharmonii. Zjadł z nią kolację w „Grze Anioła” i słuchał jej gadaniny. Zawsze dużo mówiła , a gdy była zdenerwowana mówiła jeszcze więcej. On jej słuchał. Opowiedział jej o „Grze o Tron” i tak zainteresował Vedę, że chciała włączyć sobie pierwszy odcinek żeby dowiedzieć się o co tyle szumy. Okazało się jednak, że Ivan miał włączoną kontrolę rodzicielską więc obeszła się smakiem. Jeździł z nią na rolkach, podarował jej gałązkę bzu, którą zaraz po powrocie do domu wsunęła do jednej z książek, żeby ją zasuszyć. Był miły.
Udawał miłego, niemal słyszała w głowie głos przyjaciela, który wczoraj dobitnie wyjaśnił jej dlaczego Yonatan jest dla niej miły. Pociągnęła nosem. Nie chodziło tylko o to co powiedział o kapitanie konkurencyjnej drużyny. Uderzył w najczulsze struny.
Veda chciała czegoś więcej. Chciała się zakochać. Chciała być kochana. Kochała ją mama, kochał ją Ivan i Sal stracił dla niej głowę, ale Veda chciała żeby pokochał ją jakiś chłopiec. To nie musiał być Yon. To mógł być ktoś inny, kto odbierze jej oddech, sprawi że poczuje motylki w brzuchu i będzie unosiła się trzy metry nad ziemią. To może i było głupie, dziecinne, ale ona chciała to przeżyć na własnej skórze.
On kocha inną, przypomniała sobie słowa Guzmana. On przynajmniej wie jak to jest, pomyślała ze złością brunetka. Ona nie wie. Wie tylko co to znaczy być wykorzystywaną. Brian ją wykorzystał. Nie był jej chłopakiem chociaż nigdy nie powiedział, że ona nie jest jego dziewczyną. Brał ją za rękę, zapraszał na spotkania ze znajomymi, wyprowadził ją do swojej paczki. Nie kochała go. Jej serce nie zamierało w piersi gdy go wiedziała, ale go lubiła. Ufała mi. I dlatego poszła z nim do łóżka.
Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Nie lubiła myśleć o tamtej nocy. Nie lubiła przypominać sobie szczegółów ani tego co było „potem” To co usłyszała przypadkiem w szkolnej bibliotece stojąc między półkami sprawiło, że świat usunął jej się z pod nóg.
Ich związek nie istniał. Ich relacja oparta była na kłamstwie. Założył się o nią. Założył się z kumplami, że ją wyrwie i nikt jej o tym nie powiedział, chociaż wiedzieli wszyscy! Wliczając w to grono Zoey. Chciała być jak wszyscy. Chciała doświadczyć wszystkiego co jej rówieśnicy. Chciała się zakochać, chciała być wystarczająca.
Struna pękła uderzając Vedę w rękę. Nastolatka wypuściła z dłoni smyczek krzywiąc się z bólu. Popatrzyła na swoją dłoń po której spływała stróżka krwi. Pociągnęła nosem postanawiając, że nie tylko kupi strunę, ale także wyjaśni sobie wszystko z Yonem. Raz a dobrze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:15:50 28-07-24    Temat postu:

cz2
***
Ivan Molina był zmuszony wstawić się na komendzie w Pueblo de Luz aby dopełnić kilku formalności związanych z prowadzonymi przez niego sprawami. Nie był z tego powodu zadowolony. Nie chciał bowiem zostawiać Vedy całkiem samej w mieszkaniu. Miała do towarzystwa psa, ale to był tylko pies a ona była tylko nastolatką. Jak każdy w jej wieku miewała głupie pomysły dlatego też nakazał jej siedzieć w domu na pupie i odrabiać lekcje. Siedemnastolatka bowiem uważała, że szeryf zachowuje się niezwykle dziwacznie. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć że nie jest typem domatora. Ivan siedzący w domu? Coś się tutaj nie zgadzało. No i mamy też nie było. Veda długo stała przed szafą aż w końcu wybrała prosty zestaw składający się z krótkich ogrodniczek w słoneczniki i prostego białego topu. Stopy wsunęła w tenisówki zaś do biodra przypięła nerkę w żaby gdzie wcisnęła telefon komórkowy. Ustalenie adresu Yona nie było zbytnio trudne. Wystarczyło napisać do Ruby a Ruby zapytała Patrica i po kilku minutach wiedziała dokąd ma jechać.
Pogoda była idealna na przejażdżkę. Wsunęła na nos okulary i czterdzieści minut później była przed domem chłopaka. Oparła rower na stopce i zadzwoniła do drzwi. Po chwili otworzyła je kobieta.
─ dzień dobry ─ przywitała się grzecznie ─ zastałam Yonatana?
─ Niestety nie, pojechał rano ze swoim wujem na zakupu a ty to?
─ Przepraszam powinnam była od tego zacząć ─ zgapiła się dziewczyna ─ jestem Veda ─ wyciągnęła w stronę dłoń.
─ Nie stójmy w progu wejdź ─ zaprosiła ją do środka. ─ Chodzicie do szkoły razem?
─ Nie uczęszczam do liceum Peublo de Luz ─ wyjaśniła ─ znamy się przez wspólnych znajomych ─ wyjaśniła rozglądając się po domu. ─ Byliśmy razem w filharmonii.
─ Mój Yon był w filharmonii? ─ zdziwiła się kobieta.
─ Tak ─ potwierdziła dziewczyna nieco smutniejąc że chłopak nie powiedział nawet mamie o ich wypadzie na koncert. Kobieta wprowadziła Vedę do kuchni. Wzrok dziewczyny padł na ciasto na stole. ─ Robi pani pierogi ─ powiedziała
─ Tak, znasz to?
─ Uwielbiam pierogi. Kiedy mieszkałam w Nowym Jorku chodziłam do polskiej dzielnicy, specjalnie na pierogi. Nigdy sama ich nie robiłam
─ To łatwe, znalazłam przepis na yotubie ─ powiedziała wyraźnie z siebie dumna kobieta. ─ Nie będę cię zanudzać
─ To nie zanudzenie ─ zapewniła ją Veda ─ uwielbiam uczyć się nowych rzeczy. Gotowanie mnie uspokaja.
─ Mnie czasem stresuje.
─ To też zwłaszcza gdy gotuje coś pierwszy raz─ pokiwała ze zrozumieniem głową. ─ Nauczy mnie pani? ─ zapytała ją Veda.
Serio? Znajomi Yona zazwyczaj unikają kuchni, chyba że są głodni.
─ Ja nie ─ zapewniła ─ i jestem jedyna w swoim rodzaju ─ mruknęła do niej. Kobieta uśmiechnęła się.
─ Zacznijmy od podstaw.
Klejenie pierogów okazało się być przyjemnym kojącym procesem zwłaszcza, że Ramona Arabarca okazała się być miłą kobietą, która również słuchała Tylor Swift więc Veda łączyła przyjemne z pożytecznym. Zaczęły od podstaw lepienia pierogów skończyły śpiewając z Taylor Swift. I właśnie wtedy do domu wrócił Joel z Yonem. Zapach jedzenia i dźwięk muzyki zaciągnął obu panów do kuchni. Yon wybałuszył oczy a Joel zerknął na siostrzeńca to na drobną wiolonczelistkę i parsknął śmiechem.
─ Mówiłem ─ rzucił beztroskim tonem ─ gryzie cię w tyłek ─ chłopak dał mu kuksańca w bok. ─ Drogie panie ─ zwrócił się do kobiet Joel ─ coś pięknie pachnie
─ Pierogi ─ oznajmiła Veda ─ O hej Joel ─ przywitała się z mężczyzną. ─ Jadłeś kiedyś pierogi? I chcę przepis ─ oznajmiła kobiecie. Ramona Arabarca była zachwycona tym faktem.
─ Zapisze ci ─ kobieta sięgnęła do szuflady i wyciągnęła z niej notes i długopis i usiadła przy stole do spisania przepisu.
─ Dziękuje ─ rzuciła ─ Głodni?
─ Zjadłbym konica z kopytami ─ odpowiedział Joel. Veda zmarszczyła nosek.
─ To nie ma sensu ─ stwierdziła nagle dziewczyna. ─ Kopyta są za twarde żeby je jeść ─ ─ zauważyła całkiem przytomnie.
─ Ludzie tak mówią gdy są głodni ─ wyjaśnił jej Yon. ─ To takie powiedzenie. Nikt nie je konia z kopytami.
─ Ja tam mówię, że jestem głodna.
─ Yom synku dlaczego nie mówiłeś że masz tak urocze koleżanki?
─ Właśnie Yon dlaczego nic nie mówiłeś? ─ rzucił Joel.
─ Nie było okazji
─ Widujemy się codziennie ─ przypomniała mu matka ─ a ty chodzisz na randki z córką Jose Balmaecedy i Eleny.
─ Nie chodzie z nią na żadne randki ─ warknął chłopak. Oczy Vedy rozszerzyły się ze zdumienia ─ Byliśmy tylko w filharmonii. To nie była randka.
─ Nie? ─ wykrztusiła Veda.
─ Nie ─ potwierdził. Głośno przełknęła ślinę. ─ Skąd w ogóle masz mój adres?
─ Yon nie bądź nie grzeczny ─ powiedziała matka. ─ Proszę skarbie ─ podała jej przepis. Veda wzięła go i schowała do kieszeni.
─ Nie jestem ─ powiedział do matki ─ Pogadamy na zewnątrz ─ skinęła głową. Chwycił ją za łokieć. ─ Co ty tu robisz? ─ zapytała.
─ Chciałam pogadać ─ wyznała dziewczyna drżącym głosem ─ właściwie to muszę cię o coś zapytać. Poszedłeś ze mną do filharmonii żeby dopiec Jordanowi?
─ Veda
─ Tak czy nie?. Dlaczego mi nie powiedziałeś że to nie randka?
─ To nie moja wina że tak założyłaś.
─ Przyjechałeś po mnie ─ zaczęła ─ przed czasem, byliśmy razem na koncercie, zjadaliśmy razem kolacje, spacerowaliśmy nad jeziorem. To była randka.
─ Nie, to ja byłem uprzejmy nie wyprowadzać cię z błędu ─ poprawił ją.
─ To wszystko była gra ─ nie był pewien czy mówi do niego czy do siebie bo uciekła gdzieś w bok oczami. ─ Wypad do filharmonii, jazda na rolkach nawet to że podarowałeś mi kwiatka ─ głos jej zadrżał niebezpiecznie ─ Jordan miał rację ty mnie wykorzystujesz, żeby on się złościł ─ zrobiła krok w tył wychodzą na padający coraz mocnej deszcz. Popatrzyła na niego pełnymi łez oczami ─ Było mi powiedzieć że to nie randka nie obraziłabym się., ja widzę świat inaczej. Mam autyzm, nie jestem głupia ─ wyznała. ─ A ty jesteś jak wszyscy inni, jak mój ex który spotykał się ze mną tylko dlatego że się założył z kumplami ─ urwała połykając łzy ─ Nie martw się to ostatni raz kiedy ci się narzucam.
─ Veda
Obróciła się na pięcie i chwyciła rower.
─ Nie będę cię gonił ─ wymamrotał do siebie. Deszcz zacinał coraz mocnej i mocnej gdy wsiadła i odjechała.
─ Jesteś debilem siostrzeńcze ─ stwierdził Joel ─ na co czekasz biegnij za nią. W taką pogodę do Pueblo de Luz złapie zapalenie płuc.
─ k***a ─ zaklął pod nosem i ruszył biegiem za Vede. Joel pokręcił w rozbawiony głową.
─ Dzieciaki
Yon biegł za Vedą. Zahamowała gwałtownie
─ Dlaczego za mną biegniesz? ─ zeszła z roweru i postawiła go na stopce.
─ Odwiozę cię do domu, w taką pogodę złapiesz zapalenie płuc
─ Teraz się o mnie martwisz? ─ zapytała go . ─ Wcześniej jakoś nie miałeś oporów żeby mnie wykorzystywać. ─ patrzyła na niego płonącymi z wściekłości oczami. Odrzuciła do tyłu mokre włosy ─ jeszcze jedno za nim odjadę ─ zamachnęła się wymierzając mu siarczysty policzek. Spoglądał na nią zaskoczony. Ona cofnęła się zadowolona i sama sobie pogratulowała. Nigdy nie pozwoli bawić się swoimi uczuciami.
─ Teraz to już przesadziłaś
─ A co oddasz dziewczynie? ─ zapytała go zaczepnie zadzierają do góry głowę. Cholerne piegi były jeszcze bardziej widoczne na jej mokrej bladej buzi. Oczy ciemne ciskały gromy. ─ No dalej ─ pchnęła go lekko ─ oddaj mi
─ Nie bije dziewczyn
Nie ty tylko je wykorzystujesz żeby wkurzyć „chłopaka z bilbordu” ─ widząc błysk w jego oczach wiedziała że trafiła.
─ To nie moja wina ─ warknął robiąc krok w jej stronę. Veda cofnęła się o krok. ─ Sama się wepchałaś w moje łapy.
─ O wypraszam sobie! ─ krzyknęła.
─ Zaprosiłaś mnie do filharmonii ─ przypomniał jej ─ Ty
─ A ty się zgodziłeś! Nie zmuszałam cię to ty ze mnie zakpiłeś! Ja byłam z tobą szczera. Nie udawałam kogoś kim nie jestem.
─ Ja też nie! ─ Był wściekły. Wściekły ze dał się wciągnąć w tą przepychankę na środku ulicy gdzie każdy mógł ich zobaczyć. Veda zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Noga trafiła jednak jednak na powietrze straciła równowagę. I chwyciła chłopaka żeby nie upaść. Nogi jednak jej się poplątały i oboje wylądowali na ziemi i zaczęli staczać się wzdłuż zbocza turlając się dół.
Jej ciało przyciskało go do ziemi. Zadarła do góry głowę. Była cała w błocie i on zapewne nie wyglądał lepiej. Jej mokre brudne włosy łaskotały go w policzki. Twarz Vedy znajdowała się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Veda Balmaecda siedziała na nim okrakiem odgartując z twarzy mokre brudne włosy. Popatrzyła na siebie to na niego, to znowu na siebie i wybuchnęła śmiechem przyciskając go dłońmi do ziemi
─ Przez ciebie jestem cała w błocie.
─ To ty się potknęłaś o swoje nogi, ja cię tylko złapałem.
Rycerz na białym koniu się znalazł. Gdzie twoja rumak? ─ zapytała go. Uniósł brew rozbawiony. Połknął uśmiech. Jej drobna piąstka uderzyła go w ramie, chwycił ją za nadgarstek i podźwignął się do siadu. Bezwiednie oparł czoło o jej czoło.
─ Przepraszam ─ mówił szczerze. Zachował się jak idiota.
─ Może ci kiedyś wybaczę ─ odpowiedziała i bezwiednie chwyciła w dłoń błoto rozmazując cuchnąca maź na jego policzku ─ Bloto jest dobrze na cerę ─ oznajmiła.
─ Doprawdy? ─ uniósł brew. Usta zacisnęła w wąską kreskę pokręciła przecząco głową gdy dłonią na jej nosie rozsmarował błoto.
─ Ty wstręciuchu ─ wyślizgnęła się z jego objąć i przyklęknęła biorąc w ręce garść błota i cisnęła go w niego.
─ Veda, zapłacisz mi za to
─ Tak a co pan mi zrobi panie kapitanie? ─ zapytała. Zaczął powoli wstawać nie odrywając wzroku od jej twarzy. Veda cofnęła się o krok. ─ wstał i wtedy ona z piskiem rzuciła się do ucieczki. Pobiegł za nią chwytając ją w pasie i unosząc kilka centymetrów nad ziemią. Zakręcił się z Vedą wokół własnej osi. Piszczała i śmiała się jednocześnie. Gdy się zatrzymał oparła się plecami o jego pierś. ─ Jesteś mi dłużny randkę. ─ westchnął.
─ Zrobiorę cię na imprezę do Estradówny
─ Przyjedź o dziewiętnastej ─ oznajmiła mu.
Pokiwał głową. Wspięli się na skarpę. Jej rower nadal tam stał.
─ Jest jeszcze jedna rzecz którą możesz dla mnie zrobić.
─ Udostępnię ci prysznic
─ Oczywiście że tak. Nie mogę wrócić do domu upaprana w błocie. Co pomyśli mama albo Ivan? Jeszcze gotów cię aresztować ─ zachichotała pod nosem. Ty prowadzisz. Jesteś mi coś winien.
Skinął głową i usiadł na siodełku podnosząc do góry stopkę. Veda zajęła miejsce na ramie.
─ Jeśli komukolwiek o tym powiesz, wyprę się wszystkiego.
─ I pomożesz mi założyć instagrama

**
Antonia Castellani bezwiednie pogładziła się po brzuchu napotykając czujne psie spojrzenie. Thor i Loki nie odstępowali jej na krok. Gdy spacerowała po ogrodzie byli przed nią albo tuż za nią, gdy pracowała w gabinecie leżeli u jej stóp, a gdy odwiedzała plantację lub przetwórnię zawsze jeden z nich domagał się wycieczki. Dwie piękne i uparte bestie wykonywały polecenia jej męża. Francisco Castellani gdy wychodził do pracy zawsze mówił „opiekujcie się moim damami” Psy na swój psi sposób opiekowały się Antonią i ich małą córeczką. Kobieta westchnęła.
Nie była to planowana ciąża. Na trójce mieli poprzestać, lecz los bywa przewrotny. Zaśmiała się pod nosem zwracając uwagę córki, która ostatnimi czasy więcej czasu spędzała w domu z nosem w książkach. Tony nie komentowała jej nagłego zamiłowania do hiszpańskiego czy wiedzy o społeczeństwie. Rosie od kilku tygodni regularnie oglądała wraz z ojcem wiadomości i przeklinała głupotę rodaków i zwycięstwo skrajnego prawicowego ugrupowania „ Ley y Justicia” Rząd co prawda nie został jeszcze uformowany, ale sądząc po ilości przekleństw z ust męża najbliższe lata nie prezentowały się zbyt kolorowo także również w rolnictwie. Kobieta wstała Loki i Thor również się podnieśli.
─ Siad ─ rzuciła w stronę psów, którzy na komendę klapnęli na zady wlepiając w swoją właścicielkę ciemne ślepia. Do domu przyniosła ich Rosie i przez dwa dni ukrywała ich czujnie w swoim pokoju. Tony natknęła się na dwa ciekawskie szczeniaczki zupełnie przypadkiem a czternastoletnia wówczas Rose musiała grubo się tłumaczyć z dwóch uroczych piesków w czarno-białe kropki. Jej sprytna córka najpierw doniosła na policję o pseudo hodowli psów a później dwa z nich wzięła dla siebie. Jeden potrzebował towarzystwa drugiego. Dziś Thor i Loki czujnie strzegli ich domu. Przyzwyczaili się do Palomy (Tony była pewna, że matka karmi ich smakołykami) a na Dicka zawsze warczeli. Psy znają się na ludziach, pomyślała i podrapała Thora za uchem. Loki trącił ją drugą rękę pyskiem. Kobieta chwyciła leżącą na stoliku piłkę i rzuciła. Psy pognały za nią.
─ Mam im porzucać frisbee? ─ zapytała mamę podnosząc wzrok z nad podręcznika do historii.
─ Nie trzeba, skąd twoje nagłe zainteresowanie historią? ─ zapytała córkę. Loki wrócił z wysoko uniesionym łbem z piłką w pysku. Wyplół ją pod nogi Tony. Gdy już miała się pochylić i podnieść ubiegła ją córka rzucając w głąb ogrodu. Thor położył się na deskach tarasu. Rosie wzięła drugą piłkę, którą odbiła i złapała. Thor od razu poderwał się z miejsca merdając szaleńczo ogonem.
─ Ja im porzucam ty sobie klapnij ─ wskazała na fotel. Tonyy. Kobieta westchnęła.
─ Ciąża to nie choroba przypominała córce ujmując ją pod brodę. Czule pogładziła ją po policzku. Tony nadal nie podobał się kolczyk w nosie córki, ale zaakceptowała go. Wargami musnęła nos córki.
─Wiem, ale musisz o siebie dbać mamo. O was dwoje ─ mruknęła zerkając na lekko zaokrąglony brzuszek kobiety. ─ Mogę pożyczyć auto?
─ Jedziesz do Soleil? ─ zapytała dziewczynę. Rosie skwapliwie przytaknęła głową. ─ Dobrze, ale zatankuj ─ poprosiła wygrzebując z kieszeni bluzy parę kluczyków. ─ Chcesz zabrać chłopców na przejażdżkę?
─ Odkąd zaciążyłaś nie opuszczają twojego boku ─ mruknęła dziewczyna. To była prawda Thor i Loki już grzecznie ułożyli się przy swojej pani. ─ Poza tym Sol chyba się ich boi ─ stwierdziła dziewczyna wsuwając za ucho kosmyk włosów. Tony skinęła w zrozumieniu głową. W obcych psy budziły strach.
Primrose Castellani wiedziała jedno; nie powinna była okłamywać mamy. Powinna a nawet musi powiedzieć rodzicom prawdę o stażu w prokuraturze, ale jakaś mała cząstka nastolatki chciała zachować swoje plany na przyszłość dla siebie. Nie była pewna czy uniwersytet przyjmie ją w szeregi swoich uczniów no i czy rodziców będzie stać posłać ją na studia. To był drogi biznes. I całe szczęście zdała prawko za pierwszym razem i nie musiała tłuc się do Monterrey autobusem!
Auto matki w przeszłości należało do jej świętej pamięci męża. Tony z racji tego, że w ciągu ostatnich osiemnastu lat została matką sportowy samochód z 1969 roku stał i kurzył się w garażu. Do czasu aż najstarsza córka zdała prawko i dostała upragnione kluczyki. Wszystkim opadną szczęki, pomyślała zaciskając palce na kierownicy gdy wjeżdżała do Monterrey. Sąd okręgowy, który znajdował się na tej samej ulicy co prokuratura był starym murowanym gmaszyskiem pełnym kurzu, pachnącym kawą i ludzkimi tragediami. Po przejściu przez bramki ochrony skierowała się od razu do gabinetu, który zajmował Gabriel Lopez. Prokurator podniósł na nią wzrok gdy tylko weszła do środka.
─ Dzień dobry ─ przywitała się wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów. Lopez skinął lekko głową na znak powitania. Zsunęła za ramion plecak i położyła go na biurku, który przydzielił jej mężczyzna. ─ To co dziś na wokandzie?
─ Nie musiałaś dziś przychodzić ─ odpowiedział na to.
─ To dziś? ─ zapytała go i usiadła. ─ Przywiozą Pedro Ledesmę na przesłuchanie? ─ Lopez skinął lekko głową. Wcześniej nie było to możliwe gdyż Ledesma za każdym razem był pijany. Lopez stracił cierpliwość i złożył wniosek o umieszczenie go w areszcie na czterdzieści osiem godzin aby wytrzeźwiał. ─ Potrzebuje pan protokolantki. ─ Lopez westchnął. Tak potrzebował, lecz w tej sprawie było jedno wielkie „ale” Primrose Castellani osobiście znała poszkodowane dzieci i nawet jeśli nie utrzymywała z nimi zbyt zażyłej relacji to widywała ich na szkolnych korytarzach. Zeznania Pedro Ledesmy mogły okazać się zbyt wstrząsające dla siedemnastoletniego umysłu. ─ Dam sobie radę ─ zapewniła go ─ otwierając służbowy laptop.
─ Nie odzywasz się ─ przypomniał jej. Nie raz, nie dwa wcinała się w jego rozmowy z poszkodowanymi. Miała siedzieć grzecznie w kąciku gdy omawiał poszczególne przypadki, ale zawsze zdarzało jej się coś powiedzieć. Pokiwała głową ─ i cokolwiek usłyszysz ─ zaczął
─ Zostaje w tej sali w tym budynku ─ dopowiedziała za niego nastolatka. ─ Nie składałam przysięgi, ale umiem dotrzymywać tajemnic ─ zapewniła go. Nie kłamała. Była w tym dobra. Skinął głową i sięgnął po słuchawkę. Po dziesięciu minutach do środka wszedł policjant wraz z Pedro Ledesmą. Mężczyzna prezentował się fatalnie. Rosie skrzywiła się gdy do jej nozdrzy dotarł zapach niemytego ciała i przetrawionego alkoholu. Zerknęła na prokuratora, któremu nie drgnęła nawet powieka. Ledesmę posadzono na krześle. Diego Valedez zastępca szeryfa w Valle de Sombras wycofał się grzecznie pod ścianę. Rose miała otwarty dokument i tylko czekała na rozpoczęcie.
Prokurator Lopez zaczął standardowo od przypomnienia oskarżonemu jego praw podał dane do protokołu i podał dowód osobisty mężczyzny Rose by ta mogła spisać jego dane. Dziewczyna szybko wklepała je w odpowiednie rubryczki.
─ Co się stało z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia? ─ zapytał go Lopez nie owijając w bawełnę. I chociaż tego nie okazywał oddychał z trudem przez unoszący się w pomieszczeniu smród.
─ Nie pamiętam ─ odpowiedział mężczyzna ─ byłem pijany. ─ Lopez otworzył teczkę i położył zdjęcie syna. Diego uśmiechał się do niego z fotografii. Rose zauważyła że to fotografia z zeszłorocznego zdjęcia klasowego. Diego miał na ustach uśmiech lecz oczy pozostawały poważne. Po chwili dołączyła do niego siostra.
─ Spójrz na nich ─ zważywszy na okoliczności głos Lopeza brzmiał niezwykle łagodnie co kontrastowało z zaciekłym wyrazem twarzy bruneta.
─ Nic nie pamiętam.
─ Nie chcesz pamiętać ─ mruknęła Rosie. Lopez zganił ją wzrokiem ─ a to różnica.
─ A co ty możesz wiedzieć paniusiu? ─ zapytał ją Pedro.
─ Wiem że biłeś Diego ─ wypaliła. Lopez wzniósł oczy do nieba. ─ Gdy byli mali chowali się w szafie ─ zaczęła nie odrywając wzroku od jego twarzy ─ słyszeli jak bijesz ich mamę, wyzywasz, jak ją gwałcisz.
─ Hola, hola dziewczynko ─ uniósł palec ─ nigdy do niego Delfiny nie zmuszałem ─ zaznaczył. ─ Chciała to rozkładała nogi. To był jej zasrany obowiązek. ─ nastolatka prychnęła w odpowiedzi. Gabriel milczał. ─ Robicie ze mnie degenerata i damskiego boksera. Wszystko przekręcacie.
─ Skoro „wszystko przekręcamy” ─ zaczęła dziewczyna ─ to jaka jest prawda? Twoja żona milczy więc nie może opowiedzieć nam swojej wersji wydarzeń która powiedzmy sobie szczerz diametralnie będzie różnić się od pańskiej i jedynym sposobem na wywinięcie się od więzienia jest powiedzenie prawdy.
─ i tak mnie zamknięcie.
─ Być może, ale to na jak długo zależy od ciebie ─ oczywiście naginała nieco prawdę. Wyrok zależał od sędziego. Rosie wiedziała że system sprawiedliwości sprawiedliwy bywa często tylko z nazwy ale żaden sędzia nie oczywiści z zarzutów faceta który wykorzystywał seksualnie syna i skrzywdził córkę.
─ Od czego się zaczęło? ─ przejął pałeczkę Lopez. Rose nie mogła przesłuchiwać podejrzanego. Nie miała absolutnie żadnej władzy w tej materii.
─ Diego zawsze był trudnym dzieckiem ─ zaczął ─ wymagał dyscypliny. Dostał raz czy dwa po gębie.
─ raz czy dwa ─ powtórzył powoli Lopez bez słowa kładąc przed nim zdjęcia. Rose głośno przełknęła ślinę na widok siniaków na ciele kolegi. Plecy pokryte były pręgami sińcami w różnym stopniu gojenia się, lecz to co budziło trwogę to maleńkie punkciki na plecach czy brzuchu w okolicach pępka.
─ Chłopak potrzebował dyscypliny. Tylko te wygibasy były mu w głowie. Musiał dostać lekcję.
─ Dostawał ją nie raz ─ odburknęła Rose. ─ Według ciebie to dyscyplina? ─ zapytała go postukując paznokciem w w zdjęcie. ─ Przypalanie dziecka papierosami? Bicie go pasem?
─ Nie podoba mi się ten ton
─ A mi przemoc wobec dzieci ─ odwarknęła. Lopez nie próbował jej nawet uciszać. Będzie się później tym martwił. ─ Co się stało tamtej nocy?
─ Wylał moje piwo do zlewu! Gówniarz dobrze wiedział, że moich zapasów nie wolno dotykać. Dostał więc nauczkę.
─ A Rory? ─ zapytała go Rosie ─ też dostała nauczkę?
─ Sama się o to prosiła ─ odpowiedział ─ zrobiłem z niej kobietę. . ─ kiedyś mi za to podziękuje.
─ Podziękuje? ─ Rose wstała. Nie zamierzała już siedzieć, mdliło ją od samego patrzenia na tego człowieka ─Za co? Za to że wepchnąłeś w nią swoje paluchy? Jesteś jej ojciec. Ojcowie nie biją swoich dzieci, ojcowie nie gwałcą swoich dzieci ojcowie kochają swoje dzieci i uczą je jeździć na rowerze albo rolkach, zabierają je do ZOO. To co zrobiłeś jest ohydne.
─ Ja wyszedłem na ludzi.
Rose zamrugała powiekami zaskoczona. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
─ Ty?
─ Tak ja. Mój ojciec zrobił ze mnie mężczyznę ja zrobiłem z mojej siostry kobietę ─ poczuła jak żółć napływa jej do ust. Wstała
─ Przepraszam, ale nie mogę tego słuchać ─ powiedziała Rose i wyszła. Gabriel spojrzał na aresztanta.
─ Zacznijmy więc od początku. ─ powiedział gdy Rosie wyszła z pomieszczenia.
***
Veda wróciła do domu w nie swoich ubraniach, z wilgotnymi oczami o opatrunkiem na dłoni. Na widok córki Elena poderwała się z kanapy i zgarnęła ją w swoje ramiona przytulając ją mocno do siebie. Veda oddała uścisk i zmarszczyła brwi.
─ Mamo udusisz mnie ─ wymamrotała w bluzkę matki. ─ Mamo ostatni raz mnie tak tuliłaś gdy umarł JJ ─ powiedziała i poczuła jak matka spina wszystkie mięśnie. ─ Kto umarł? Ivan? Gdzie jest Ivan.
─ Za tobą ─ odpowiedział mężczyzna. Veda popatrzyła na niego z ulgą. ─ Nic mi nie jest ─ zapewnił ją Ivan.
─ To kto umarł? ─ popatrzyła na niego , to na mamę. ─ Mamo.
─ Jose ─ powiedziała kobieta. ─ Jose nie żyje.
Veda zamrugała powiekami zaskoczona.
─ Jak to umarł? Kiedy? ─ zapytała ich wędrując wzrokiem od jednego do drugiego. Dłonie leżące obok swojego ciała zacisnęła w pięści.
─ W nocy ─ odpowiedziała Elena.
─ To moja wina ─ wymamrotała dziewczyna głośno przełykając ślinę. ─ To moja wina ─ powtórzyła patrząc na Elenę wielkimi jak słodki oczami. ─ Moje.
─ Kochanie ─ kobieta otoczyła ją ramieniem i przytuliła do swojego boku. ─ oczywiście że nie ─ zapewniła ją wargami muskając czubek jej głowy. ─ Takie rzeczy się zdarzają.
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ Ty nie, wiesz, ty nie rozumiesz ─ powiedziała. Zerknęła na Ivana to na mamę i mocniej wtuliła się w jej ramiona. ─ Ja widziałam go wtedy na balu ─ wyznała skupiając się na policjancie.
─ Jak to go widziałaś? ─ zapytał ją Molina czując jak krążąca w żyłach krew zamienia się w lód.
─ Weszłam do szkoły i on tam był ─ wyjaśniła. ─ Był pijany ─ dodała. ─ Ja musiałam ochłonąć ─ wyznała. ─ Sal zrobił sobie zdjęcie z Anakondą i zobaczyłam jego tatuaż. Mama ma taki sam pod prawym cyckiem i to on jej się wymknął i wyszłam żeby to sobie wszystko przemyśleć i natknęłam się na Jose.
─ Co się stało? ─ zapytał łagodnie Ivan. Veda wlepiła w niego oczy.
─ Powiedział, że nie jestem jego dlatego nigdy mnie nie kochał. Powiedział, że mama miała romans z Salem i ja urodziłam się dziewięć miesięcy później ─ wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. ─ Ja chciałam iść, ale on mnie złapał i przycisnął do szafki.
─ Kochanie.
─ I ─ przełknęła ślinę opuszczając wzrok na swoje kolana ─ wsunął mi rękę pod sukienkę i to właściwie wszystko.
─ Właściwie? ─ Ivan podejrzliwie uniósł brew. ─ Ktoś ci pomógł? ─ zapytał łagodnie.
Skinęła głowa
─ Nie mogę powiedzieć kto
─ Dlaczego?
─ Aresztujesz ją.
─ Ją? ─ powtórzył powoli Ivan. Tak jak podejrzewał łeb Jose rozwaliła kobieta. ─ Ona czyli kto?
Usteczka Vedy zacisnęły się w wąską kreskę. Pokręciła przecząco głową w milczeniu wpatrując się w swoje wystające z pod bluzy kolana.
─ Uratowała mnie ─ wyznała cichutko. ─ Jose by mnie skrzywdził wiem to. Ocaliła mnie ─ pokiwała głową.
─ Dlaczego nic nie powiedziałaś? ─ zapytała ją łagodnie Elena głaszcząc córkę po włosach. Veda wtuliła się w bok matki.
─ Ivan by go zabił ─ odpowiedziała z prostotą ─ i poszedłby do więzienia. Nie mogłyśmy go stracić. Sprawiasz, że jestem kochana i bezpieczna nie mogę cię stracić, tak jak Alec nie może stracić mamy. Nie rób jej tego. Proszę ─ Veda wysunęła się z objęć matki i wpełza na kolana Ivana Moliny obejmując go za szyję. ─ Nie rób tego ─ poprosiła wtulając się w jego ramiona. ─ Salvador może i jest moim tatą, ale ty też nim jesteś ─ Ivan Molina przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował we włosy.
**
Nie było łatwo wrócić do Doliny Cieni gdy we Włoszech było tak wiele radości i światła. Blondynka jednak stęskniła się za swoim małym synkiem, który odkąd odebrali go od Conrado nawijał jak najęty aby na koniec wymóc na tacie zabranie go na łuki. Mężczyzna posłał żonie uśmiech i zapakował synka wraz z łukiem do samochodu. Victoria zaś wzięła się za pranie i sprzątanie.
Wstawiła pierwszą porcję odzieży, starła kurze z szafek i wstawiła obiad do piekarnika gdy rozległ się dźwięk domofonu. Sięgnęła po telefon do kieszeni dżinsów i włączyła podgląd systemu monitoringu. Przed bramą stał Ivan Molina. Zwolniła blokadę i podeszła do drzwi. Ivan pojawił się po chwili w progu.
─ W czym mogę pomóc szeryfie? ─ zapytała wpuszczając go do środka.
─ Musimy porozmawiać ─ odparł na to Ivan.
─ Zapraszam do kuchni, napijesz się czegoś? ─ zapytała go.
─ Nie przyszedłem tutaj towarzysko ─ zapewnił ją mężczyzna. Ivan sam do końca nie był pewien dlaczego tutaj przyszedł. ─ Wiem, że to tym pozbawiłaś Jose oka ─ wyjawił. Nie miał ochoty bawić się w podchody i stopniowe uwalnianie swoich intencji. Victoria pokiwała głową opierając ręce na blacie.
─ Przyszedłeś mnie aresztować?
─ Poznać raczej twoją wersję wydarzeń ─ odpowiedział na to mężczyzna. ─ Znam wersję Vedy chcę wiedzieć co było „potem” Gdzie jest narzędzie zbrodni?
─ Przestało istnieć w hutniczym piecu ─ odpowiedziała. Nie próbowała nawet zaprzeczać. Sięgnęła po dzbanek z wodą. ─ Musiałam odetchnąć ─ wyznała przelewając wodę do szklanki. ─ Ci wszyscy gapiący się na mnie ludzie. Musiałam odetchnąć. Byłam na korytarzu gdy ich zobaczyłam, przyciskał ją do szafki, a rękę miał pod sukienką.
─ Którą?
Zastanowiła się chwilę.
─ Prawą ─ powiedziała. ─ Trzymał ją za pierś. Poprosiłam żeby ją puścił gdy Veda była bezpieczna kazałam jej odejść. Posłuchała mnie i zostaliśmy sami.
─ I rozwaliłaś mu łeb.
─ Tak na samym końcu ─ wyznała i upiła łyk wody. ─ Nie planowałam tego ─ dodała. ─ Nie poszłam na ten bal, żeby pozbawić kogoś oka, nie jestem taka. Nie jestem moją matką.
─ A jednak Jose skończył bez oka.
─ To po prostu się stało ─ wymamrotała. ─ Rozmawialiśmy i powiedział o to jedno słowo za dużo ─ wstała i podeszła do okna. Popatrzyła na ogród i na miejsce gdzie wiosną zakwitną dzwoneczki. ─ Tęsknię za nią każdego dnia. Tamtego wieczoru straciłam kontrolę. ─ Ivan westchnął. Ścisnął palcami nos czując zbliżający się ból głowy.
─ A teraz Jose nie żyje ─ rzucił. Szklanka która trzymała w dłoniach wyślizgnęła jej się z rok i roztrzaskała o podłogę. ─ Nie słyszałaś?
─ Nie, wróciliśmy późno ─ przełknęła ślinę ze świstem wypuszczając powietrze. ─ Zabiłam go ─ serce dudniło jej w piersi ─ zabiłam człowieka.
─ Ten przywilej miał ktoś inny ─ sprowadził ją na ziemię szeryf. Zamrugała zaskoczona . ─ Ktoś roztrzaskał mu łeb o ramę łóżka na którym leżał. Zleciłaś to komuś?
─ Co? Nie ─ przełknęła ślinę ─ chciałam żeby żył. Wiesz kto to?
─ Nie, nagrania z monitoringu są do d**y.
─ Na piętrze na którym leżał nie wymieniliśmy jeszcze kamer ─ wyjaśniła machinalnie Victoria i sięgnęła do laptopa. ─ Która godzina? ─ zapytała go.
─ Dwudziesta druga z minutami ─ odpowiedział podchodząc do niej. ─ Co robisz?
─ Odrobinę magii ─ wyjaśniła palcami prześlizgując się po klawiaturze. Ivan zobaczył rozmazaną sylwetkę na zatrzymanej stopklatce. ─ Dużo z tego nie wyciągnę ─ wyjaśniła ─ ale wasz sprawca ma metr osiemdziesiąt osiem. Przybliżyła twarz. ─ Mogę spróbować oczyścić obraz ─ zaczęła i umilkła.
─ To coś da?
─ Nie sądzę. To stare kamery.
─ Tak więc sobie daruj ─ machnął ręką. Popatrzyła na niego.
─ Daj mi czas do jutra ─ zaczęła blondynka. ─ Chce, daj się z nim pożegnać.
─ Nie ma takiej potrzeby ─ wszedł jej w słowo. ─ Nie zamierzam cię aresztować ─ wyjaśnił szeryf. Zmarszczyła brwi. ─ Tej rozmowy nie było.
─ Dlaczego? ─ zapytała go.
─ Uratowałaś Vedę ─ powiedział po prostu. ─ znam drogę do drzwi.
**
Cerano Torres był w kropce. Był ojcem trójki nastoletnich dzieci, każde z nich miało swoje problemy i każde z nich na swój sposób przyprawiało go o ból głowy. Kochał swoje maluchy o poszedłby za nimi do piekła lecz widok zdezorientowanego płaczącego syna był szokiem. Tak dyrektor wiedział, że chłopiec spotyka się z nim chłopcem. Wiedział nawet kim ten chłopak jest ale nie przypuszczał, że jednocześnie sypia on z nauczycielką! Cerano jak pedagog był oburzony i nie mógł milczeć.
Dayana Cortez pojawiła się punktualnie o dziewiątej rano w jego gabinecie. Nadal trwała przerwa świąteczna co ułatwiało zadanie.
─ Dzień dobry ─ przywitał się grzecznie. ─ Panno Cortez sprawa dlaczego się tutaj dziś zebraliśmy jest delikatniej natury ─ zaczął poważnym tonem. ─ Powiem wprost; wiem o pani intymnej relacji z uczniem ─ powiedział. ─ Dayana najpierw pobladła słysząc te słowa a później zarumieniła się.
─ To pomówienia.
─ To fakty ─ rzucił ostro i chłodno Cerano. ─ Widziano panią i pana Fernandeza pod wrotkarnią ─ powiedział.
─ Ignacio jest pełnoletni może wiązać się z kim chcę.
─ Tak to prawda, chłopiec jest pełnoletni i w świetle prawa może robić co mu się żywnie podoba, ale pani jako nauczycielka nie powinna była wiązać się z uczniem.
─ To on ─ Cerano skrzywił się ─ uwiódł mnie. To był jego pomysł.
─ To nie ma znaczenie ─ odpowiedział na to siląc się na spokój. ─ To pani powinna być w tej sprawie mądrzejsza i dlatego szkoła nie zamierza przedłużać z panią umowy ─ położył przed nią dokument. ─ Proszę podpisać wniosek urlopowy.
─ Wniosek urlopowy?
─ Umowa wygasa wraz z końcem miesiąca a pani ma niewykorzystany urlop. Proszę podpisać i zabrać swoje rzeczy z szafki ─ dodał. Cortez podpisała dokument i opuściła gabinet. To była jedna z łatwiejszych rozmów. Wyciągnął komórkę. ─ Oslavldo dzień dobry mówi Cerano Torres, tak sobie pomyślałem czy nie miałbyś czasem ochoty na drinka? Świetnie, jutro wieczorem w „Czarnym kocie”
**
Pogrzeb Jose Balmacedy miał odbyć się w sobotę rano. Elena załatwiła wszelkie formalności a ksiądz Ariel nie oponował. To co zaskoczyło kobietę to liczba gości na ceremonii. Veda objęła ją w pasie gdy wchodziły do kościoła z szeroko otwartymi oczami rozglądając się po pomieszczeniu. Ostatni raz była w kościele na pogrzebie brata.
─ Nie chcę tutaj być ─ szepnęła do matki gdy usiadły w ławce. W środkowej nawie znajdowała się prosta dębowa trumna. Elena zadecydowała, że nie będzie żadnych zdjęć zamarłego ani przytłaczającej liczby wiązanek. Był jedna duża od niej i od Vedy. Były także mniejsze od innych gości.
─ Kochanie, to nie potrwa długo ─ zapewniła dziewczynę gładząc ją po ramieniu.
─ Chcę stąd wyjść ─ nerwowo rozejrzała się na boki. W kościół stopniowo się zapełniał. ─ Idę.
Elena zapewne w innych okolicznościach by oponowała. Wykłócała się z siedemnastolatką, lecz skinęła lekko głową wargami muskając jej włosy. Rozluźniła uchwyt zaś brunetka wyślizgnęła się z matczynych objęć. Panie wyszły na zewnątrz.
─ Co się dzieje? ─ do kobiet podszedł Salvador Sanchez. Veda zamrugała powiekami na jego widok. ─ Wszystko w porządku?
─ Nic nie jest w porządku ─ odpowiedziała nastolatka. ─ Nic chcę tutaj być ─ wyznała rozglądając się wokół. Chciała wrócić do domu. Iść w jakieś ładne miejsce. Nie chciała być tutaj. Jej ciemne oczy padły na chłopaka idącego obok rodziców. ─ Yon ─ powiedziała jego imię i ruszyła w jego stronę. ─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytała go. ─ Masz auto?
─ Mam . ─ przyjechał sam. Rodzice przyjechali swoich samochodem on swoją hondą.
─ To dobrze, zabierszesz mnie stąd ─ zamrugał powiekami zaskoczony. ─ Nie chce tutaj być ─ powiedziała płaczliwym głosem. ─ Nie chcę tutaj być ─ powtórzyła dobitniej, Do Vedy podeszła matka. ─ Mamo ja nie chcę ─ powtórzyła ─ chcę pojechać w jakieś ładne miejsce. Tu nie jest ładnie. ─ Elena popatrzyła na Yona.
─ Mogę ją zabrać ─ skapitulował chłopak.
─ Dziękuje ─ odpowiedziała Veda i chwyciła go za rękę kurczowo zaciskając palce na jego dłoni. ─ Chodźmy, zabierz mnie w jakieś ładne miejsce.
Yonatan nie miał zamiaru spędzać z Vedą kolejnego dnia, ale coś w jej głosie postawie sprawiło, że się ugiął i pomógł jej wsiąść do swojego samochodu. Odpalił silnik i zerknął na dziewczynę. Czuł się nieco dziwnie bo zazwyczaj nie się buzia nie zamykała. Teraz podkupiła pod siebie nogi i milcząco wpatrywała się w okno. Do kościoła zmierzali żałobnicy. Spora część z nich szła tam z ciekawości nie poczucia obowiązku czy oddania szacunku zmarłemu.
─ Jak chcesz możesz włączyć muzykę ─ zasugerował. Spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową. ─ możemy też jechać w ciszy.
─ Zabierzesz mnie do ZOO? ─ zapytała go. ─ W radio mówili, że panda urodziła dwie małe pandy ─ poinformowała go. ─ Chcę zobaczyć małe pandy. Chciałabym się przytulić do pandy.
─ Nie sądzę, żeby pozwalali zwiedzającym przytulać pandy.
─ Wiem, ale chciałabym przytulić się do pandy albo do kogokolwiek ─ wyznała pociągając nosem. Yon łypnął na Vedę po której policzkach zaczęły skapywać łzy. Nie był na to przygotowany, żaden chłopak nie jest przygotowany na płaczącą dziewczynę. Veda drżała na całym ciele. Przeklął w myślach i wrzucił kierunkowskaz zajeżdżając na parking przed zoo. Zapłacił za bilet w parkometrze i znalazł wolne miejsce. Mimo wczesnej pory ruch był całkiem spory. Obszedł auto i otworzył drzwi od strony pasażera. Przyklęknął.
─ Veda ─ imię wypowiedział łagodnie. Popatrzyła na niego mokrymi oczami ─ chcesz się do mnie przytulić? ─ zapytał chociaż sam nie mógł uwierzyć w swoje słowa. Pokiwała głową i bez zbędnych słów wtuliła się w niego. Głaskał ją uspokajająco po plecach. ─ Wypłacz się ─ powiedział ─ to pomaga.
Nie wiedział jak długo trwali w tej pozycji, ale Veda uspokoiła się i odsunęła od niego pierwsza.
─ Tutaj wcale nie jest ładnie ─ zauważyła.
─ To parking, one z zasady są brzydkie. Pandy są ładniejsze.
─ Zabierzesz mnie do zoo.
─ Zabiorę ─ zapewnił ją.
Yon nie był zadowolony, że zabiera Vedę do Zoo wolałby zabrać Vero. Wolałby, żeby to ona ściskała go za rękę , lecz zabrał Vedę która ściskała jego dłoń gdy przemierzali kolejne alejki przyglądając się zwierzętom. Dumne lwy, biało-czarne zebry czy wielkie tarantule na których widok Veda piszczała i wtulała się w jego podkoszulek. Gdy wreszcie znaleźli się przy wybiegu dla pand uśmiechnął się pod nosem gdyż jego towarzyszka zachwycona wpatrywała się w dwie małe turlające się pandy. A później zaciągnęła go do stawu z żabami.
Nie rozumiał jej zachwytu oślizgłymi gadami, które przeskakiwały z jednego miejsca na drugie. Veda natomiast rozsiadła się na trawie spoglądając to na Yona to na ropuchy, których głośne „łebek” doprowadzało go do szału.
─ Cyganie wierzą że przynoszą nieszczęście ─ powiedziała dziewczyna. ─ Gdy zobaczysz żabę to wypadną ci wszystkie zęby.
─ Co to za absurd?
─ To nie absurd to zabobon ─ wyjaśniła mu cierpliwie. ─ Zwiastują nieszczęście albo rychłą śmierć.
─ Dlaczego je tak lubisz?
─ Są przeklęte, jak ja.
─ Nie jesteś przeklęta ─ odpowiedział od razu.
─ Jestem, Jose zawsze mówił że gdy się urodziłam to pocałował mnie diabeł.
Usta Yona zacisnęły się w wąską kreskę.
─Wierzysz w duchy?
─ Nie ─ odpowiedział od razu ─ Duchy nie istnieją.
─ Możliwe, ale możliwe jest to że jeden zamieszkał w naszej piwnicy.
─ Zaraz co?
─ Gdy wychodzę grać na wiolonczeli czasami słyszę jak ktoś tam spaceruje albo płacze.
─ Mówiłaś o tym komuś?
─ Tobie
Wywrócił oczami i popatrzył na Vedę.
─ Nie ruszaj się ─ poprosił ją nagle.
─ dlaczego? Usiadła na mnie żaba?
─ Nie ─ sięgnął po komórkę ─ tutaj jest idealne światło ─ oznajmił wchodząc w aparat. Zmarszczyła nosek. ─ Mam ci pomóc z Instagramem ─ pokiwała głową ─ Intagram to medium wzrokowe więc potrzebujesz ładnych zdjęć. Masz szczęście że ja robię ładne zdjęcia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:32:18 01-08-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 010
LAURA/FABIAN/LUCAS/JOAQUIN/QUEN/FELIX/IVAN/YON


Laura wzięła sobie do serca zadanie zlecone przez szefa, ale nie czuła się z tym komfortowo. Myślała, że na stażu w oficjalnej placówce będzie robiła ważniejsze rzeczy, może nawet przeszło jej przez myśl, że będzie zmieniała świat jak jedna z tych postaci z amerykańskich filmów. Tam bohaterki zawsze pną się po szczeblach kariery. Najpierw los rzuca im kłody pod nogi, muszą użerać się z wrednymi szefowymi, którym trzeba przynosić kawę i bajgle albo odbierać rzeczy z pralni czy wyprowadzać na spacer psa. Takie kobiety zawsze muszą znosić jakieś przeciwności – a to złamany obcas, a to maraton w strugach deszczu przez całe miasto, by zdążyć załatwić jakąś sprawę, tylko po to, by w końcu pocałować klamkę. Innym razem problemem są wredne koleżanki z pracy, które podpisują się pod jej zasługami. Ale w takich filmach główna bohaterka zawsze może liczyć na jakiegoś księcia w lamborghini, który załatwi jej wejście za kulisy albo super ekskluzywny wywiad z wielką gwiazdą, przez co ona może zabłysnąć przed zarządem, aż w końcu dostaje zielone światło, by pracować samodzielnie i wygryza wszystkich współpracowników, łącznie z szefową. Cóż, Pueblo de Luz to nie była amerykańska komedia romantyczna. Bardziej dreszczowiec, czasami czarna komedia.
Westchnęła, targając sobie długie czarne włosy. Oczy ją bolały od przeglądania Internetu. Była nastolatką, lubiła siedzieć na mediach społecznościowych, jej instagram mógł się poszczycić całkiem dobrymi zasięgami, chwalona była zawsze za estetykę i wkładała dużo wysiłku w swoje posty, bo to lubiła. Teraz jednak zaczynała uważać, że instagram to narzędzie samego Szatana, a to wszystko za sprawą Fabiana Guzmana, który niemal kazał jej śledzić każdy krok ludzi w kręgu Marleny Mengoni, łącznie z jej synem, którego Laura zresztą kojarzyła z widzenia, spędziła z nim nawet Sylwestra.
– Fabian, masz chwilę? – zapytała, przekraczając próg jego gabinetu. Mężczyzna pokiwał głową i wzdrygnął się lekko na jej widok. Wyglądała, jakby nie spała całą noc. – Chodzi o zadanie, które mi zleciłeś. Przeszukałam chyba cały Internet. Marlena Mengoni ma oficjalne konta na wszystkich większych platformach społecznościowych. Konto na instagramie założyła niedawno jako medium do kontaktu z wyborcami. Organizuje tam krótkie transmisje live, podczas których odpowiada na pytania widzów i pokazuje swoją rutynę.
– Niech zgadnę, pokazuje się jako kobieta pracująca, ale też taka, która znajduje czas dla rodziny? – Fabian poluzował krawat i prychnął pod nosem, odchylając się w swoim fotelu za biurkiem. Machnął ręką Laurze, by kontynuowała referowanie.
– Tak, zazwyczaj robi live w drodze do pracy, zawsze w tle są ukryte jakieś smaczki typu kosze do recyklingu, magazyn chrześcijański albo krzyżyk. Ostatnio nakręciła spot z rolnikami.
– Żartujesz? – Fabian nakazał jej podejść bliżej i pokazać filmik. Dziewczyna odpaliła wyborczą reklamę, gdzie Marlena opowiadała o prospektach, jakie czekają Pueblo de Luz w zakresie rolnictwa i sadownictwa. – Reklamuje swoje produkty w oficjalnej kampanii? Ta kobieta nie ma za grosz wstydu.
– Nigdy oficjalnie nie wspomina DetraChemu. Zawsze uważa, żeby logo nie było widoczne, ale to nie ma znaczenia, każdy i tak już ją powiązał z tą firmą. Przez ostatnie lata się nie wychylała, ale jej kandydatura zwróciła uwagę na jej osobę. – Laura pokazała szefowi oficjalny kanał firmy. – To oficjalny profil DetraChemu, gdzie informują o różnych inicjatywach lokalnych, zapraszają na warsztaty, pokazy, reklamują darmowe próbki. Ogólnie widać, że Marlena włożyła sporo kasy w kampanię.
– Masz gdzieś listę rolników, którzy od niej kupują?
– Nie, ale mogę przesiać nazwiska z jej obserwujących. Kojarzę kilku z nich – Teodora Uriarte lubi praktycznie każdy post o nowoczesnych nawozach, a Romualdo Dominguez oznacza profil DetraChemu pod zdjęciami swoich sadzonek.
– Teodora Uriarte, ta od kukurydzy? – Fabian zanotował wszystko w pamięci. – Romualda znam, to znajomy Angelici, zawsze był łasy na komplementy i lubił mieć wpływowych znajomych. Muszę pamiętać, żeby nigdy więcej nie jeść jego pomidorów.
– Prosiłeś też, żebym sprawdziła, z kim Marlena się spotyka. To dosyć ciężkie, raczej widuje się z setkami ludzi codziennie. Jej team od PRu wstawia zdjęcia dosyć systematycznie i zawsze to jakieś eventy z lokalnymi przedsiębiorcami, ale zainteresował mnie jeden. – Pokazała Guzmanowi zdjęcie, a on musiał sięgnąć po okulary, by upewnić się, że dobrze widzi.
– Skubana – mruknął sam do siebie i zamyślił się głęboko. – Umów mnie na spotkanie z Juanem Moreno, chyba muszę sobie uciąć z nim pogawędkę.
– Fabian, dlaczego Marlena spotyka się z prezesem największej firmy produkującej mąkę kukurydzianą na globalną skalę?
– Bo wie jak robić interesy – odparł jej tylko mężczyzna, zdejmując okulary i przecierając zmęczone oczy. – Masz coś jeszcze?
– To wszystko jeśli chodzi o Marlenę.
– A jej syn?
– Fabian… to nie w porządku, to tylko dzieciak.
– Co znalazłaś? – powtórzył, nie chcąc słyszeć wymówek. Teraz musiał już wiedzieć wszystko na wypadek ewentualnej konfrontacji z Włoszką. – Jakieś trupy w szkolnej szafce?
– Nawet tak nie mów. – Laura pokręciła głową i odpaliła profil Daniela. – Mam go w znajomych, zupełnie zapomniałam. Wrzuca posty dosyć rzadko, kiedyś robił to częściej.
– Kiedyś to znaczy kiedy? Konkrety, Laura, konkrety. – Fabian zdawał się wywiercać jej wzrokiem dziurę w głowie.
– Do czasu zeszłorocznych wakacji, później jakby przycichł. Chyba zachorował.
– Skąd ten wniosek?
– Pod jednym z postów ludzie życzyli mu powrotu do zdrowia. – Laura przygryzła wargę, nie chcąc się już w to dłużej bawić. Ludzkie tragedie nie były zabawne, a zdrowiem człowieka nie powinno się handlować za informacje. – Usunął też wszystkie posty ze swoją dziewczyną, Martą.
– Zdradzony nastolatek?
– Nie wiem, po prostu zerwali jakoś na początku roku szkolnego. Znam Martę, byłyśmy razem w składzie cheerleaderek. To nic dziwnego, Fabian, sama też usunęłam mnóstwo postów z Franklinem, kiedy zerwaliśmy. Dziwnie jest trzymać zdjęcia byłych. Nie mów, że ty zachowujesz pamiątki od wszystkich? W końcu masz ich całkiem sporo. Przepraszam. – Nastolatka szybko się zreflektowała, widząc minę sekretarza gubernatora.
– Wiemy, czy przebywał w szpitalu czy to jakiś wirus do odchorowania w domu? Dłuższa grypa, ospa?
– Chyba raczej w szpitalu, bo komentarze były pod zdjęciem ze szpitalną opaską i kroplówką, gdzie napisał, żeby się o niego nie martwić, bo ma się dobrze. – Laura wypowiedziała to wszystko bardzo szybko, licząc, że Guzman nie podłapie tematu, ale to były płonne nadzieje.
– A więc prawdopodobnie klinika Pueblo de Luz. Pogadam z Aldem, może uda się zajrzeć do jego dokumentacji…
– Fabian! – Brunetka nie mogła się powstrzymać. Musiała się w końcu odezwać, bo tego już było za wiele. – Tak nie można, to nie przystoi.
– Marlena Mengoni chce zniszczyć to miasto, musimy mieć jakąś kartę przetargową. Jeśli ci to nie odpowiada, wiesz gdzie są drzwi. – Mężczyzna był poważny jak zwykle, on nie rzucał słów na wiatr. Laura chyba dopiero teraz po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że ten świat był brutalny. – Kim chcesz być, Lauro? Chcesz prowadzić w przyszłości właśną kancelarię, a może chcesz być częścią korporacji?
– Wiesz, że chcę zostać prokuratorem. – Laura spuściła głowę. Zawstydziła ją ta rozmowa, Fabian zawsze miał taki efekt na ludzi, zresztą cała rodzina Guzmanów.
– Pracowałem kiedyś w prokuraturze, więc mogę ci już teraz powiedzieć, że ty się do tego kompletnie nie nadajesz. – Fabian mówił prosto z mostu. Łzy, które zabłysły w oczach stażystki nie zrobiły na nim wrażenia. – Jesteś na to za miękka, prokuratura to nie są przelewki. Jeśli nie udowodnisz, że zasługujesz na to miejsce, inni cię zmiażdżą. Nie będziesz dobrą prawniczką, bo brakuje ci podstawowych cech, a przede wszystkim chciwości. Ty po prostu za mało tego chcesz. – Guzman dał jej dobrą radę. Ona była młoda i naiwna, wielu rzeczy nie rozumiała, a on już swoje przeżył. – Kiedy nie wpuszczają cię drzwiami, wchodzisz oknem – to właśnie powinnaś zrobić. Powinnaś pokazać, że jesteś ambitna i że ci zależy, że jesteś skłonna zrobić więcej niż inni. Wiesz, ile osób jest na twoje miejsce? Wiesz, ile osób przysyła podania, bym przyjął ich na staż w gubernatorze? Setki. Nie przyjmuję na staże byle kogo, muszę dostrzec „to coś”. Postanowiłem dać ci szansę przez wzgląd na Franklina. No i nie ukrywam, że szantaż który razem z Jordanem zaserwowaliście Octavii z działu kadr, choć niemoralny, pokazał, że mogłabyś odnaleźć się w tej roli przy odpowiednim przeszkoleniu. Ale od czasu, kiedy zaczęłaś tu pracować, nie widzę żeby ci zależało. Nie widzę tej chciwości.
– Mam niszczyć ludziom życie, grzebiąc w ich przeszłości? To mi utoruje drogę na szczyt?
– Nie, Lauro. Po prostu czasami trzeba być gotowym na to, że nie zawsze będzie można działać według zasad. Oni nie działają według żadnych norm, my musimy czasem zagrać tak jak oni.
– Oni to ludzie pokroju Marleny Mengoni? Wybacz, Fabian, ale może rzeczywiście się do tego nie nadaję. – Schowała do kieszeni telefon, a Guzman pokiwał głową i podał jej kluczyki do swojego auta.
– Jedź na pocztę wysłać listy do Ministerstwa Rolnictwa, ochłoń trochę i przemyśl sobie, dlaczego w ogóle tutaj jesteś.
Dziewczyna wzięła kluczyki i wyszła z gabinetu, a rozpłakała się dopiero w aucie Fabiana. Była słaba, nie nadawała się na takie akcje, a przecież nic takiego nie zrobiła – przejrzała tylko kilka mediów społecznościowych. Jej telefon zabrzęczał w torebce, więc zerknęła na wyświetlacz, sądząc, że to jakieś głupie powiadomienia z instagrama, ale to tylko wiadomość od pani weterynarz. Kotek, którego sobie upatrzyła i zarezerwowała, czekał na nową właścicielkę, miała podjąć ostateczną decyzję. Cholerny Fabian Guzman ją zdenerwował, więc postanowiła sprawić sobie radość i adoptować kota.

***

Nie było już powodu, by się ukrywać. Oliver Bruni już na pewno wiedział, że Lucas żył i miał się dobrze na wolności, poza ciasną piwnicą u Templariuszy. No może nie całkiem dobrze, Hernandez nadal odczuwał skutki faszerowania go wynalazkami Joaquina, ale uczył się z tym żyć. Musiał jednak przyznać, że brak obecności Magika utrudniał proces. Wiedząc, że Javiera nie ma w miasteczku, odczuwał tylko silniejszą pokusę, by odwiedzić dilera, bo wiedział, że nikt nad nim nie czuwa. Reverte zostawił jednak na posterunku Dante Gomeza, który dbał, by policjant nie zszedł na złą drogę i pilnował, by skutki odstawienia nie były zbyt ostre, dostarczając mu metadon. Luke wiedział, że nie może tak działać w nieskończoność – nie teraz, kiedy zamierzał wrócić do policji, by rozpracować Los Zetas. Musiał być czysty nie tylko po to, by myśleć trzeźwo, ale też ze względów formalnych.
Jego psychopatyczny kolega chyba mierzył się z podobnym wyzwaniem, bo kiedy odwiedził go w jego pokoju na El Tesoro, wyglądał okropnie. Joaquin Villanueva stał się kimś na kształt jego wspólnika i sam pomysł wydawał się absurdalny, a jednak to się sprawdzało, bo mieli wspólny cel. Widząc szefa kartelu w opłakanym stanie, Luke poczuł, że miał prawdziwe szczęście, że uniknął jego losu.
– k***a, to tylko ty. – Joaquin wzdrygnął się, podnosząc się z pozycji leżącej w swoim pokoju i zerknął od niechcenia na Harcerzyka. – Myślałem, że Lalo. Miał tu być pół godziny temu.
– Wszystko okej? – Policjant zmierzył wzrokiem kropelki potu formujące się na czole Templariusza.
– A wyglądam, k***a, jakby było ze mną okej?
– Nigdy tak nie wyglądasz. Nie masz żadnej działki? – Hernandez rozejrzał się po wnętrzu pokoju. Oprócz zaczętej butelki whisky i kilku papierosów w popielniczce nie było tu innych uzależniających substancji.
– Czego chcesz, Hernandez? Ten twój komandos ma jakieś newsy o Odinie? – Mężczyzna objął się ramionami. Jego drogi jedwabny szlafrok zupełnie nie pasował do jego obecnego stanu zdrowia i umysłu.
– Pracuje nad tym. To chyba coś osobistego, bo Michael nieźle się zaangażował.
– To witam w klubie, Odin wszystkim nadepnął na odcisk. Gość chce mnie wykończyć.
– To nie on cię otruł.
– Nie, to twoja psychiczna przyjaciółeczka. Ja pierdole, jak ja jej nienawidzę. – Wacky zaczął chodzić w tę i z powrotem, drżąc na całym ciele. – Ale nie tak jak Fernanda. Kiedy z nim skończę, będzie skamlał jak pies i błagał o litość. Przyrzekam ci to.
– Mi nic nie przyrzekaj, najpierw upewnij się, że w ogóle dożyjesz tej całej zemsty.
Drzwi do pensjonatu otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Eduardo Marquez. Rzucił szybkie spojrzenie Hernandezowi, ale nie powiedział nic złośliwego. Od pewnego czasu żyli w zgodzie, mieli rozejm. Gdyby ktoś powiedział im obu, że kiedyś będą razem współpracować, chyba uznaliby go za wariata, a tak oto znaleźli się w tym niecodziennym położeniu.
– No nareszcie, ile można czekać?
– Przyjechałem tak szybko, jak mogłem. – Lalo podał szefowi foliową torebkę z białym proszkiem. Drugą z tabletkami położył obok na stoliku, a na widok wzroku Lucasa, wyjaśnił: – To oksykodon. Chcesz trochę?
– Co? Nie. – Luke odwrócił głowę, zdając sobie sprawę, że patrzył odrobinę zbyt długo. Skupił się na Villanuevie, który uklęknął przed stolikiem, wysypał kokainę na jakąś zabłąkaną ulotkę wyborczą, nie przejmując się sterylnością, i już po chwili nie było śladu po białym proszku. – Podobno ślub odwołany. Ludzie pomyślą, że zaszyłeś się tutaj z rozpaczy.
– Niech te mieszczuchy myślą, co chcą. Powiedziałem Dayanie, że może rozgłosić, że ją zdradziłem, ale to ona zerwała zaręczyny. Niech wyjdzie z tego z honorem, mnie to wisi.
– Nie powinno w obliczu kampanii. – Lucas założył ręce na piersi i spojrzał karcąco na mężczyznę, który nie był w pełni trzeźwości umysłu. – Nie po to ci pisałem program i hasła wyborcze, żebyś teraz to sknocił. Victoria potrzebuje cię w radzie.
– I mnie tam zobaczy, w pierwszym rzędzie jeśli chce. W Valle de Sombras liczy się głos ludu – ludzi prostych, robotników, rzemieślników, rolników, drobnych przedsiębiorców. Ich mam w garści. Lepiej referuj, co się dzieje, Lalo. Ostatnio żyłem pod kamieniem. – Joaquin pociągnął kilka razy nosem, wycierając biały proszek.
– Ludzie się żalą, mówią, że się zapuściłeś. Teraz, kiedy skończyłeś tę szopkę z Dayaną Cortez, znów wracasz do łask. Słyszałem, że Cerano Torres nie odnowił jej umowy. Po przerwie semestralnej już nie wróci do szkoły, rozesłał to w notatkach do nauczycieli przed radą.
– Pewnie się dowiedział, że Dayana bzyka swojego ucznia. – Villanueva wyciągnął z kieszeni połamanego papierosa i przeklął. Zaczął przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu nowej paczki. Zaciągnął się w końcu dymem i roześmiał.
– Niezła sztuka z tego Cerano. Naprawia wszystko, co sknocił Dick, ale wiem, że ludzie nie są mu zbyt przychylni, bo to Cygan. – Lalo skrzywił się na samą myśl. – W dodatku karzeł.
– Najmniejsze papryczki zwykle są najostrzejsze – rzucił ze śmiechem Wacky i przysiadł na krześle. – Lepiej opowiedz mi, co słychać w Raju? Mam nadzieję, że chłopaki się nie obijają i dbają o to, żeby bar przynosił jakiś dochód, kiedy ja prowadzę kampanię.
– Brakuje im motywacji, powinieneś się pokazać od czasu do czasu. Mnie mają trochę dosyć.
– Nie dziwię im się. Łucznik delikatnie im zasugerował, że mogłeś mieć coś wspólnego ze śmiercią El Pantery. – Villanueva pokręcił lekko głową, jakby chciał pokazać, że Marquez nie ma zdolności przywódczych, by zapanować nad kartelem. – Zasiał w nich ziarenko niepewności, dał do zrozumienia, że w naszych szeregach jest szpieg. I nie, nie miał na myśli Jonasa Altamiry. Dobry jest.
Lalo zacisnął dłonie w pięści, co nie uszło uwadze Lucasa. Chyba nie podobała mu się ta wzmianka o El Arquero de Luz.
– Mamy też pewien problem. – Eduardo wrócił do poprzedniego tematu, żeby nie musieć wspominać upokorzenia, jakiego doznali on i jego ludzie podczas pamiętnego wieczoru pokerowego w barze Joaquina. – Rino Montes robi raban pod El Paraiso. Spał już tam trzy noce z rzędu, straszy ludzi i nie chce odejść, dopóki nie pozwolimy mu znów grać.
– Czego on znów chce? – Wacky był pewien, że się przesłyszał. Ze złością zacisnął palce na poręczy krzesła. – Przecież dostał ode mnie zakaz pojawiania się w barze. Nikt z moich ludzi już nie siądzie z nim do pokera, po tym jak postawił w kartach córkę.
– Jemu bardzo zależy, oszalał chyba. – Marquez wzruszył ramionami. – Chciał mi wciskać jakieś sygnety rodowe, wymienić je na żetony. Musiałem go pogonić z kilkoma chłopakami, ale wrócił ponownie. Powiedział, że jest twój na dobre i złe i jeśli mu pozwolisz grać, postara się, żebyś tego nie pożałował. Mówił, że może się przydać, bo jest blisko z Baronem i ty będziesz wiedział, co to znaczy.
– Może Ceferino wcale nie jest takim wariatem. – Joaquin podrapał się po szczęce, analizując wieści przekazane przez swojego asystenta. – Daj mu trochę kasy na wpisowe do klubu. Niech zagra. Po każdej partyjce chce z nim pomówić na osobności.
– Szefie! – Lalo zerknął na Hernandeza, jakby szukał jego poparcia. Lucas jednak wolał się nie wtrącać. – Rino jest niespełna rozumu. Naprawdę chcesz mieć takich sojuszników?
– Wiesz, kim jest Rino Montes, Lalito? – Joaquin wyglądał, jakby dopiero teraz go olśniło. – Jest bliskim człowiekiem przy Baronie Altamirze. Siostra Rino, Esmeralda, jest praktycznie drugą osobą w taborze, czymś na kształt żony patriarchy, nie wiem czy oni w ogóle się żenią. Ale Montes to zwykły tchórz, hazardzista. Nie będzie lojalny wobec Altamiry, patriarcha nie ma mu nic do zaoferowania. Ale ja mam. – Oczy mężczyzny rozbłysły, kiedy zdał sobie z tego sprawę. – Cyganie są po stronie Fernanda, prawda?
– Cyganie nie są po niczyjej stronie – odpowiedział nagle Lucas, który zdążył się trochę zorientować w sytuacji po swoim powrocie do świata żywych. – Idą tam, gdzie jest większy chaos, gdzie można więcej zyskać.
– Dokładnie. Na ten moment najwięcej może im zaoferować Fernando Barosso. – Villanueva był o tym święcie przekonany. – Nienawidzą Templariuszy, mają nam za złe za tę akcję z Jonasem. Guzik ich obchodzi, że ten dureń był podwójnym agentem i nas zdradził, liczy się dla nich to, że go nie ochroniliśmy przed policją. Nienawidzą też Conrada Saverina z wiadomych względów. Facet próbuje wszystkich zadowolić, ale jak na razie kosztowało go to złamaną rękę i próbę wrobienia go w morderstwo. Baron obwinia Saverina o śmierć swojego syna, a jako że Saverin jest zagorzałym przeciwnikiem Barosso, domyślacie się chyba, że porozumienie między Baronem a Fernandem jest tylko kwestią czasu. Rino nam się przyda, ma sporo do powiedzenia na temat patriarchy. Co prawda zawsze żył na uboczu taboru, wolał karty niż ich cygańskie zwyczaje, ale tak czy siak się nada. No i to nas prowadzi ponownie do Łucznika Światła.
– Po co ci on, Wacky? Myślałem, że już skończyłeś z tymi bzdurami.
Lalo zrobił się czerwony na twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że nie chciał już nigdy stanąć oko w oko z El Arquero de Luz. Lucas uważnie go obserwował – pamiętał, jak bardzo Marquez był wstrząśnięty po spotkaniu z zamaskowanym mścicielem. Było to tego wieczora, kiedy Templariusze wypuścili Hernandeza z niewoli, tego samego kiedy Joaquin został otruty przez Evę na polecenie Fernanda. Pierwszy raz widział wtedy Eduarda w takim stanie, nie był to przyjemny widok, ale też szalenie interesujący. Kim był ten Łucznik Światła, o którym wszyscy wciąż tak mówili? Luke chciałby go poznać z czystej ciekawości, ale z drugiej strony, wolał, żeby Strzelec go nie odwiedzał – nie chciał ściągać na siebie większej uwagi. Fakt, że El Arquero posłał strzałę Oliverowi był dla niego jednak pewnym punktem zaczepienia. Oznaczało to bowiem, że Łucznik może być w posiadaniu ważnych informacji. Prawdopodobnie był jedną z niewielu osób, które zdawały sobie sprawę z prawdziwej tożsamości komandosa.
– Już ci mówiłem, Lalo, potrzebuję Łucznika, to nasza złota karta. – Joaquin miał dosyć powtarzania poleceń. Chciał konkretów. – Wiem, co mi powiedział – nie chce mieć ze mną nic wspólnego, z kartelem tym bardziej. Ale myślę, że pani Diaz de Reverte może go skłonić do małej współpracy. Może jakieś nastraszenie Romów, pokazanie im kto tu rządzi. Już nie raz robił jej przysługi.
– Bez obrazy, Wacky, ale z tego co słyszałem wynika, że ten facet działa solo. – Hernandez postanowił przekazać swoją fachową opinię. Nie był psychologiem, ale jako agent FBI umiał czytać w ludziach. Poznanie krótkiego profilu El Arquero pozwoliło mu myśleć, że to nie był człowiek lubiący współpracę z innymi. Jego misja polegała na wymierzaniu sprawiedliwości na własną rękę. Kilka przysług dla Victorii wydawało się być tutaj tylko małym przypadkiem, niczym więcej. – Nie licz na pomoc Człowieka w Czerni, lepiej licz na siebie i na to, że wyborcy rzeczywiście będą mieli gdzieś twoje problemy sercowe, żeby iść do urny i zagłosować.
– Spokojna głowa. – Wacky nie miał wątpliwości, że sytuacja z Dayaną niczego nie zmieni. – Lalo, czy stało się coś jeszcze? Jesteś cały spięty.
– Próbowałem ci powiedzieć przez telefon, ale miałeś takiego głoda, że nie słuchałeś. – Marquez podrapał się po podgolonej głowie i opowiedział im, co się wydarzyło w domu Ibarry w wieczór szóstego stycznia.
– Ktoś cię widział?
– Tylko dzieciaki.
– Idiota. – Villanueva chwycił machinalnie za foliowy woreczek i rozgniótł tabletkę swoim telefonem. Wciągnął proszek nosem. – Wystraszyłeś mi siostrę.
– Nie moja wina, że polazła tam z tym pokraką, kiedy wiadomo, że Barosso czyha na Ibarrę.
– Czy Fernando naprawdę chce go zabić? Co on takiego wie? – Lucas zainteresował się wzmianką o byłym burmistrzu. Poznał go, rozmawiał z nim wiele razy i Rafael zawsze współpracował z policją. Odnosiło się wrażenie, że jest dobrym człowiekiem. Może po prostu zadał się z niewłaściwymi ludźmi.
– Wie wszystko albo nic. – Joaquin zaśmiał się ponuro. – Rafael chciał siedzieć w pace, bo bał się, że Barosso dobierze się do niego na wolności, tak jak to robił z innymi swoimi bliskimi sojusznikami. Paradoksalnie w kiciu czekają go jeszcze gorsze tortury.
– Mówią, że prokuratura już się tym zajęła. – Lalo poinformował ich o tym fakcie.
– A skąd ty możesz mieć przecieki z prokuratury? – Wacky prychnął, a następnie się zamyślił. – Saverin pociągnął za sznurki, to jasne. Carolina wróciła do pensjonatu nad ranem cała wzburzona, pewnie właśnie o to chodziło. Lalo, przypominam ci, że dziewczyna jest nie do tknięcia, podobnie jak młody Ibarra, zrozumiano?
– Tak jest, szefie. – Marquez kiwnął im obu głową i wyszedł z pensjonatu.
– Dlaczego nagle zależy ci na Quenie? – Luke miał wrażenie, że nie poznaje Joaquina. Czasami zachowywał się jak nie on.
– Nie zależy, ale jeśli Barosso chce go dopaść przez wzgląd na jego tatusia, a właściwie obu tatusiów, to dla mnie jest cennym kapitałem, który mogę wykorzystać. A ja lubię chronić swój kapitał, Harcerzyku.
Luke czuł, że Villanueva nie mówi mu wszystkiego.

***

Laura obrze sobie to wszystko przemyślała. Wparowała do gabinetu Fabiana, nie pukając do drzwi. Stanęła w progu i wciągnęła do płuc jak najwięcej powietrza. Chciała mu wygarnąć i powiedzieć mu, że może ta jego oziębłość, ten wkurzający stoicki spokój i zwykłe wypranie z emocji czyni z niego dobrego prawnika i polityka, ale na pewno nie człowieka, na pewno nie męża, a już na pewno nie ojca.
– Lauro?
Zamrugała powiekami, wracając do rzeczywistości. Fabian Guzman siedział w gabinecie i czekał, aż dziewczyna się odezwie, a ona zdała sobie sprawę, że zawiesiła się odrobinę za długo. Nie miała odwagi powiedzieć mu otwarcie, co myśli i wspomnieć w rozmowie Franklina, który przez całe życie próbował zadowolić ojca, ale nigdy nie był dla niego wystarczająco dobry. Nie byłaby nawet w stanie nic powiedzieć, bo sekretarz akurat miał gościa – ładną kobietę, która uśmiechała się życzliwie, czekając na to, co stażystka ma do przekazania.
– Wysłałam listy – poinformowała szefa Laura, odzyskując w końcu władzę nad językiem. – A Antonia Castelani przesłała faksem dokumenty, o które prosiłeś.
– Świetnie, dziękuję. Możesz już na dzisiaj skończyć. – Fabian czekał, aż stażystka wyjdzie i zostawi go ze swoim gościem, ale ona nie ruszyła się z miejsca. – Coś jeszcze?
– Będę miała kota – wypaliła panna Montero, nawet nie wiedząc, co ją podkusiło, żeby przekazać tę radosną nowinę. – Małego kociaka.
– To słodkie – przyznała kobieta, uprzejmie przypatrując się młodej dziewczynie. – Jak go nazwiesz?
– Jeszcze nie wiem. Może Fabian? Do widzenia.
Kiedy drzwi zamknęły się za stażystką, Guzman tylko przeprosił kobietę wzrokiem.
– To miłe, że chce nazwać kota na twoją cześć. – Zaśmiała się, widząc jednak, że Fabianowi nie było do śmiechu. – Victor nie wspominał, że teraz masz aż tak młode stażystki.
– Nie zaczynaj, Fran. To ex dziewczyna mojego syna.
– Och. Mam nadzieję, że ty nie…
– Jeśli tak źle o mnie myślisz, to naprawdę musiałem upaść nisko. Podpisz tutaj. – Podstawił kobiecie kilka papierów z zaznaczonymi parafkami do podpisu.
– Naprawdę potrzeba tyle dokumentów? Myślałam, że wystarczy zapłacić komu trzeba.
– Masz naprawdę mnóstwo rzeczy, musisz się rozliczyć na cle, tak to działa. Podpisz jeszcze tutaj, chodzi o certyfikaty fitosanitarne.
– Moje instrumenty są zdrowe, nie wiem co komu do tego. Jeśli komuś przyjdzie do głowy rozkładanie ich na czynniki pierwsze, by sprawdzić, czy w drewnianych częściach nie ma szkodników, to inaczej będziemy rozmawiać. – W jej głosie zabrzmiała złowroga nuta, ale szybko się rozchmurzyła. – Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że będę musiała to robić sama.
– Przykro mi z powodu Alberta. – Fabian złożył kondolencje znajomej i zabrał dokumenty, które schował do koperty. – Jak się trzymasz?
– Tak jak może się trzymać wdowa bez domu i perspektyw. Victor jest kochany, ale nie chcę u niego mieszkać w nieskończoność. Poza tym odniosłam wrażenie, że on chce mnie swatać ze swoim niedoszłym szwagrem. Fabian, powiedz mi prawdę. – Francesca Estrada wpatrzyła się w niego intensywnie, szukając jakichś sygnałów. – Sądzisz, że Victor naprawdę się ożeni? Poznałam te Juliettę, rozmawiałyśmy bardzo krótko. Ale ona jest tak różna… Sama nie wiem, jakoś tego nie widzę.
– Victor zdaje się być zdecydowany. – Guzman wolał nie drążyć tematu.
– Victor wiele razy był zdecydowany. Ile razy chciał rzucić karierę dla jakiejś modelki czy innej aktorki? Kocham mojego brata, ale nie nadążam za jego miłostkami. Zakochuje się bardzo szybko i równie szybko faza mu mija.
– Tym razem to chyba nie faza. Poza tym Julietta Santillana nie jest jak reszta kobiet, z którymi się spotykał. Jeśli wytrwał do tej pory, to myślę, że klamka już zapadła. – Fabian nie wiedział, jak się z tym czuć. Z jednej strony wolałby, żeby Julietta zniknęła z jego życia raz na zawsze, z drugiej jego przyjaciel wydawał się być szczęśliwy.
– Znasz ją? Co o niej myślisz? To nie jest materiał na matkę, prawda?
– Nie jest.
– A jednak Mia i Romeo potrzebują mamy. Tak, wiem, są już duzi, minęło sporo czasu od śmierci Mariny, ale to jednak nadal dzieciaki. Ta kobieta, choć nie wątpię, że jest dobrym człowiekiem i ma serce we właściwym miejscu, nie jest chyba w stanie zapewnić moim bratankom rodzinnego ciepła. Choć ma dobry gust, jeśli chodzi o sztukę.
– Fran, myślę, że powinnaś raczej pomówić o tym z Victorem, a nie ze mną.
– Wiesz, jaki jest Victor. Kiedy wpadnie w wir namiętności, przypomina swojego literackiego imiennika. Ten sam poryw szaleństwa.
– Victora Hugo? – Fabian podniósł wzrok znad dokumentów trochę zdziwiony tym porównaniem.
– Nie, głuptasie, Victora Frankensteina! Mama nie mogła się zdecydować co do imion, więc mój brat został Victorem, a ja Francescą, bo przecież nie nazwałaby mnie Frankensteinem. Uwielbiała Mary Shelley. Mało wiesz o Victorze, co? Myślałam, że jesteście przyjaciółmi. No ale w końcu ty zawsze byłeś bardziej praktyczny. Nie przywiązujesz wagi do takich trywialnych rzeczy jak imiona – nieważne, czy to imię człowieka czy może kota.
Francesca Estrada musiała powstrzymać rozbawiony grymas. Chwila wesołości szybko minęła, kiedy jej wzrok padł na kopertę z dokumentami. Nigdy nie była dobra z formalnościami, właśnie dlatego zajęła się muzyką – żadna z niej myślicielka, wolała sztukę.
– Ludzie krzywo na mnie patrzą. W Argentynie mówią, że uciekłam.
– Wróciłaś do domu, to normalne. Myślę, że to była dobra decyzja. I tobie i twojej córce przyda się świeży start, zmiana otoczenia. Jak się trzyma Liliana?
– Zaskakująco dobrze. Czasem wydaje mi się, że jest silniejsza ode mnie. Na pewno zachowała zimną krew, kiedy urząd imigracyjny zatrzymał ją na lotnisku. Musiałam tłumaczyć, że moja córka ma podwójne obywatelstwo, nie chcieli słuchać. Ja przeżyłam mały zawał, a Lily ze spokojem czekała, aż dopełnią formalności.
– To rozsądne podejście. Wyślę te papiery za ciebie, nie przejmuj się. – Pokazał jej kopertę, a ona podziękowała mu wzrokiem. – Pozostaje kwestia testamentu. Jeśli chcesz, zajmę się tym w wolnej chwili.
– Dziękuję ci, Fabian. Wiem, że masz naprawdę sporo na głowie, więc czuję się głupio, że tak cię wykorzystuję, ale Victor wspominał, że jesteś najlepszy, więc…
– Victor mówił szczerą prawdę. – Nutka arogancji w głosie Guzmana rozbawiła kobietę.
Miała nadzieję, że miał rację i przeprowadzka do Pueblo de Luz rzeczywiście była tym, czego ona i jej córka potrzebowały.

***

Quen właśnie skończył opowiadać Marcusowi i Felixowi, co się wydarzyło poprzedniego wieczora w jego rodzinnym domu i czekał teraz na ich rady. Obaj przyjaciele wyglądali na naprawdę zaniepokojonych, bo żaden nie wiedział, jak może mu pomóc. Nigdy nie byli w aż takim niebezpieczeństwie, wielokrotnie się narażali, ale nigdy nie groziła im bezpośrednio rychła śmierć. Marcus nigdy im nie powiedział, co zaszło w starym magazynie Templariuszy kilka miesięcy temu i zamierzał zabrać ten sekret do grobu. Prawdą było, że wtedy przeszło mu przez myśl, że zginie. Czasami czuł, że jakaś cząstka jego umarła w tamtym miejscu. Stał się mordercą, a tego nie można było od tak wykreślić z życiorysu. Teraz jednak najważniejszy był Enrique i to na nim postanowił się skupić.
– To było mega dziwne. Kiedy zobaczyłem Lalo Marqueza z latarką i gnatem, pomyślałem, że już po nas. – Enrique zamyślił się głęboko, wracając do poprzedniego wieczora. – Możliwe, że uratował nam życie, krył nas. Czy to normalne?
– Lalo Marquez nie jest normalny – oświadczył Felix, bo dla niego również nie było to jasne. – Najpierw rozwalił ci dłoń na polecenie Fernanda, a teraz was ochronił i udał, że w ogóle was nie widział? Śmierdzi z daleka.
– Może Lalo nie jest taki jak myślimy – zagadnął Delgado, nie wierząc, że właśnie to mówi. Sam przecież nienawidził nauczyciela wychowania fizycznego prawie tak jak Olivera. – Może nawet on ma swoje granice.
– Jest podwójnym agentem – zgodził się z nim Felix, jakby dopiero teraz to do niego dotarło. Poczuł, że musi wytłumaczyć. – Jest Templariuszem, ale donosi Barosso o wszystkim, co się dzieje w kartelu.
– Tak, ale potem donosi Joaquinowi o tym, czego dowiedział się od starego, więc to błędne koło. – Marcus też już tego nie rozumiał. – Dla kogo on tak naprawdę pracuje?
– Dla nikogo, chroni własny tyłek. – Quen skrzywił się i rozmasował lewą dłoń, którą znaczyły blizny. Być może już nigdy nie dojdzie do pełnej sprawności i mógł za to winić tylko Marqueza oraz Barosso. Fakt, że członek kartelu miał przebłysk dobroci i nie zakablował na niego i Carolinę był w tej chwili mniej ważny. – Myślę, że nie chciał podpaść Villanuevie. Gdyby coś się stało Caro, Lalo by za to oberwał. Gdybym był sam, kiedy przyszli na przeszpiegi, pewnie już bym zapoznawał się z rybkami na dnie Rio Grande. – Ponury śmiech wydobył się z jego gardła i zabrzmiał złowieszczo w pokoju Felixa, w którym rozsiedli się, wymieniając się informacjami. – Boję się o tatę. Gdyby miał jakieś informacje na temat Fernanda, pewnie by je wyjawił, a to może go kosztować życie.
– Conrado to załatwi, zobaczysz. – Uspokajający głos Marcusa zwykle miał kojące działanie, ale tym razem nie był w stanie ukoić nerwów.
– Wiem o tym, Saverin to równy gość, nie rzuca słów na wiatr. – Nastolatek wstał i przeszedł się po pokoju Castellano, wpatrując się w wielką mapę na ścianie. Ella zaznaczyła na niej miejsca, które chciałaby odwiedzić. – Po prostu jestem cholernie wściekły, wiecie? Chciałbym dopaść do Fernanda i wyzwać go na pojedynek. Chciałbym chwycić za szpadę i wsadzić mu ją głęboko w…
– Wiemy. – Marcus urwał, żeby nie słuchać nieprzyjemnych słów.
– Albo zabawić się w Zorro i naznaczyć go jakoś, zrobić mu szramy na ryju czy coś takiego. Chciałbym, żeby go bolało.
– Jak hrabia Rugen zrobił małemu Inigo Montoyi? – zagadnęła Lidia, wchodząc do pomieszczenia i sadowiąc się na łóżku Felixa po turecku. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona tylko machnęła ręką. – Przyszłam pilnować Enrique, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Polecenie służbowe od Caroliny. Nadal jest wściekła, że wyszedłeś rano bez słowa i chyba już ci się udało rozwścieczyć Ferdka Barosso. Twój mural zrobił furorę.
– Jaki mural? – Marcus przeniósł wzrok z koleżanki na przyjaciela, który miał wyraz satysfakcji na twarzy.
– Namalowałem co nieco na budynku ratusza Valle de Sombras. Nie widziałeś? Gdzie ty w ogóle byłeś cały wczorajszy wieczór, bo na pewno nie we wrotkarni?
– Byłem z Adorą – wyjaśnił wysoki brunet, ale kiedy spojrzenia przyjaciół oczekiwały szczegółów, zawstydził się i wskazał głową Lidię, jakby nie chciał mówić przy niej. Dobrze jednak wiedzieli, że i tak nie podzieliłby się szczegółami, był raczej skryty jeśli chodzi o intymne detale.
– W każdym razie było nawet zdjęcie mojego muralu w artykule online. Ciotka Silvia działa szybciej niż niejeden paparazzi.
– Paparazzo – poprawił go Felix, a Quen westchnął tylko, bo nie miał do tego cierpliwości.
– Nazwała mój obraz „nowoczesnym spojrzeniem na dekadencję naszych czasów”, a karykaturę opisała jako „zwierciadło upadających wartości”. Nigdy nie czytam jej tekstów, ale ten mi się podobał. Myślicie, że wie, że to ja?
– Gdyby wiedziała, pewnie napisałaby, że to „akt wandalizmu godzący w powagę urzędu burmistrza”. – Castellano zaśmiał się cicho pod nosem. Pasowało to do pani Guzman. – Sam ją zapytaj.
– Zapytałbym, ale nigdy nie ma jej w domu. Może to i dobrze, bo przynajmniej nie muszę widywać ani jej ani Fabiana. Ale to tak przeraźliwie nudne. Ja tam zdycham, Felix, ja tam umieram z nudów! – Ibarra złapał przyjaciela w teatralnym geście za przód koszulki i potrząsnął nim, wywołując śmiech u Lidii i nawet uśmiech u Marcusa. – Twój kumpel doprowadza mnie do szału, Felix. Wraca sobie, kiedy chce, gumkami nie chce się podzielić, a ja siedzę sam jak palec i nie mam do kogo japy otworzyć. Nela całymi dniami siedzi w pokoju, chyba odrabia prace semestralne, a spać chodzi przed dziesiątą. Duszę się tam.
– To otwórz okno – zaproponowała Lidia, zaciskając usta, by nie roześmiać się z jego miny. Chwilę później szybko przeprosiła, bojąc się, że Quen zacznie rzucać złośliwości pod jej adresem, a wolała tego uniknąć. – A co to takiego? – zapytała, żeby zmienić temat.
Na biurku Felixa leżały wydrukowane kartki. Przyglądał się właśnie obrazowi, który pokazała mu Ingrid, a który uwiecznił na zdjęciu, by móc do niego wrócić, kiedy tylko będzie potrzebował.
– To takie zadanie od Ingrid Lopez. Mam znaleźć autora obrazu. Wygląda wam to znajomo? – Podsunął zdjęcia bardziej w stronę Quena, który znał się na sztuce najlepiej. Ibarra zmarszczył brwi.
– Nigdy wcześniej tego nie widziałem, ale lubię tego typu dzieła, takie które mają jakiś przekaz i zwracają uwagę na problemy społeczne. To prawie jak Banksy. Może to nie sztuka uliczna, ale widać, że autor miał wiele do powiedzenia, ale bał się zostać uciszonym. Albo Lodovico, on też przeszedł na sztukę uliczną w późniejszych latach jako sprzeciw dla konsumpcjonizmu.
– A, ten twój idol, co nie namalował nic od wielu lat? – Felix się zainteresował. – Na święta dostałeś bilety na wystawę jego dzieł, prawda? Dlaczego nie pojechałeś?
– W obecnej sytuacji nie mam nastroju na odwiedzanie galerii. Gadałem z Saverinem, mówił, że to da się to przełożyć bez problemu. Cholera, ten gość chyba potrafi wszystko, nie? Jest cudotwórcą czy jak? – Ibarra zaśmiał się, zwracając się po wszystkich obecnych. Lidia i Marcus zacisneli usta, by nie palnąć czegoś głupiego. – Nie wiem, kto namalował obraz, ale jeśli był wystawiony na tych dawnych wernisażach w szkole, to proponuję zerknąć do szkolnych kronik. Twój dziadek zawsze robił zdjęcia autorom i ich pracom.
– Mój dziadek? – Felix wsadził sobie długopis za ucho i przygryzł wargę, zastanawiając się, co to ma wspólnego.
– No przecież Valentin też malował, nie? – Ibarra walnął kolegę w ramię, jakby chciał go zganić za to, że mógł o tym zapomnieć. – Miał swój styl.
– No tak, zapomniałem, że mój dziadek był dobry we wszystkim.
– Skąd ja to znam. – Quen wywrócił oczami, a jego pięści samoistnie zacisnęły się w kieszeni. – Sprawdź bibliotekę, dział poświęcony kółkowi plastycznemu i sekcję ze szkolnymi wystawami. Jeśli Dick tego nie spalił albo nie przeniósł, to powinno tam być. Po śmierci Vala chyba nikt już tego nie praktykował, ale i tak warto zerknąć, prawda?
Felix uznał, że to całkiem sensowny trop. Jego myśli powędrowały też automatycznie do strychu i starych rzeczy dziadka Valentina – chętnie obejrzałby jego prace. Nie znał się na malarstwie, ale były to cenne pamiątki. Val zawsze lubił szkicować to, co wpadło mu do głowy, nawet jeśli nie robił tego profesjonalnie, a jedynie jako hobby.
– Ja spadam, muszę odwiedzić Ariela. – Quen pożegnał się z wszystkimi i ruszył do wyjścia.
– A po co? – Lidia poderwała się na nogi, wyczuwając, że przyjaciel znów kombinował w sprawie El Arquero.
– Zobaczysz w sobotę. Na razie!
– Ja też już uciekam. Odprowadzę cię – zaproponował Marcus, zwracając się do Lidii, która tylko pokiwała głową i rzuciła ostatnie spojrzenie Felixowi.
– Widzimy się na imprezie u Amelii?
– Hmm? – Castellano oderwał się od obrazu i przez chwilę nie bardzo wiedział, o co go pytała. – Tak, pewnie. Dobranoc.

***

„Dzięki Bogu za piersiówkę” – pomyślał Ivan, ukradkiem sącząc whisky, kiedy przez jego mieszkanie przewalała się gromada ciotek i znajomych Jose Balmacedy. Miał ochotę wywiesić kartkę, że w tym domu nie upamiętniają tej gnidy, ale nie chciał robić Elenie problemów, bo już i tak miała dostatecznie ciężko. Veda napisała mu wiadomość, że jest bezpieczna i ma się nie martwić. Zdjęcie w zoo z ropuchami miało zapewne poprawić humor jemu i Elenie, ale Molinie tylko bardziej podniosło ciśnienie.
Od czasu wyznania Vedy chodził nabuzowany. Przed dziewczyną udawał, że jest w porządku, ale prawdą było, że rzeczywiście byłby zdolny zamordować Jose za to, co próbował jej zrobić. Rozumiał więc jej obawy – milczała i zniosła to całkiem sama, bo nie chciała martwić mamy, a jemu nie chciała dokładać problemów w postaci potencjalnego wyroku za morderstwo z zimną krwią. Po części czuł się winny, że jej nie upilnował, że nie powiedział jej prawdy. On i Elena powinni już dawno przysiąść i wytłumaczyć wszystko nastolatce. Nie musiałaby się dowiadywać o Salvadorze przypadkiem, nie musiałaby słuchać obrzydliwych komentarzy Balmacedy. Może gdyby znała całą sytuację przed balem bożonarodzeniowym, ta sprawa z Jose wyglądałaby zupełnie inaczej.
Nie zamierzał ścigać Victorii Diaz. Zrobiła, co musiała. Może nie było to moralne, może niezgodne z prawem, ale cholera, zrobiła to, by chronić Vedę. Gdyby tego nie zrobiła, Jose znów by spróbował, a wtedy mogłoby nie być przy nastolatce nikogo, by jej pomóc. Ivan mógłby nie zdołać jej ochronić, a tego nie mógł znieść. Jose zasłużył na długi wyrok, na tortury, ale ktoś się nad nim ulitował i rozwalił mu łeb o ramę jego własnego łóżka. Może tak było lepiej. Może dzięki temu wszyscy odzyskają spokój. Szeryf wiedział, że on będzie spał spokojnie, wiedząc, że Veda i Elena są bezpieczne z dala od tego drania. Jako policjanta nurtowało go tylko jedno – niewiele znał osób metr osiemdziesiąt osiem wzrostu, którzy byliby zdolni do tak brutalnego morderstwa. Za to wiele osób chciało śmierci Jose, a jemu po głowie chodził jeden konkretny podejrzany i nie do końca rozumiał jego motyw.
– Nie pij, Ivan, to obleśne. – Ursula stanęła obok niego na uboczu. – A jeśli już pijesz, to przynajmniej się podziel.
Molina uśmiechnął się lekko i podał jej ukradkiem piersiówkę. Kobieta pociągnęła siarczysty łyk i wytarła usta wierzchem dłoni, oddają mu ją z powrotem.
– Nie jesteś czasem na służbie? – zagadnął, na widok odznaki policyjnej przy czarnym kostiumie panny Duarte.
– Ktoś musi pilnować, żeby pogrzeb Jose nie został zakłócony deszczem strzał albo czymś takim. – Spojrzała spode łba na przyjaciela, opierając się o ścianę, przy której stał. – El Arquero ściga jednak żywych, więc o to komendant martwił się niepotrzebnie.
– Dostałaś polecenie od komendanta Montero? – Ivan nie mógł nic na to poradzić, że parsknął śmiechem w swoją piersiówkę. – Wszystkich was pokręciło na punkcie tego gościa w masce.
– Jest wydany za nim list gończy. A skoro już raz odwiedził Balmacedę z cytatem…
– To myśleliście, że przyjdzie oddać mu ostatni pokłon? Nieźle. – Ivan pokręcił tylko głową. – Myślałem, że jesteś fanką Łucznika, a jednak przyszłaś zrobić na niego zasadzkę?
– Nie powiedziałabym, że fanką. Raczej jestem po prostu zatroskaną obywatelką.
– Przede wszystkim jesteś jednak stróżem prawa, Urs. – W głosie Ivana dało się słyszeć lekką karcącą nutę, kiedy zerknął na nią z góry. – Musisz o tym pamiętać. Rozkazy to rozkazy. Jeśli każą ci złapać podejrzanego, robisz to, a nie puszczasz go wolno, kiedy nikt nie widzi.
– Ivan.
– Co? Nie było tak? – Molina nie rozumiał, co złego powiedział. – Strzelał na wiecu do Fernanda z dachu kawiarni Camila Angarano. Ty miałaś tam patrol. A tam jest tylko jedna droga ewakuacyjna.
– To wcale nie tak…
– Nie tłumacz się, mam to gdzieś. Jeśli facet zabije kiedyś kogoś tymi swoimi strzałami, ty będziesz miała brudne sumienie, a nie ja. – Zakręcił piersiówkę i schował z powrotem do wewnętrznej kieszeni skórzanej brązowej kurtki.
– On nie jest mordercą, wiesz o tym.
– Nie, nie wiem tego. Domyślam się, owszem, ale nie mam stuprocentowej pewności, nikt nie ma. – Ivan skrzywił się, analizując wszystkie za i przeciw. – Na razie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Łucznik zabił Jonasa Altamirę. Wszystko się zgadza – naoczni świadkowie opisali go ze szczegółami, pasuje do rysopisu podanego przez doktora Fernandeza i Romana Pereirę – oni w końcu widzieli El Arquero de Luz z bliska. A poza tym niezbadane są wyroki nieba. Ktoś kto dzisiaj nie jest mordercą, jutro może nim być. Spójrz na Rafaela Ibarrę.
– Każdy może włożyć czarny strój i kominiarkę – zauważyła rozsądnie kobieta, nie wiedząc, dlaczego w ogóle z nim dyskutuje. Czuła jednak, że musi stanąć w obronie zamaskowanego bohatera. – Łucznik ma dużo naśladowców, sam przecież wiesz. Ta osoba, która strzelała do Fernanda Barosso na pogrzebie pułkownika Jimeneza, ten gość z ulicy Bankowej, który oddał Olivii Bustamante torebkę, kilku idiotów z plastikowymi łukami, którzy napadli na okoliczne sklepy i stacje benzynowe… – Zaczęła wyliczać na palcach wszystkie dziwne sytuacje, które miały miejsce w miasteczku. – To mógł być każdy.
– Może, ale Teresa Serratos, nasz ekspert, stwierdziła, że strzały są identyczne – te wypuszczone przez El Arquero i ta, która zabiła syna Barona.
– Wierzysz Teresie?
– Szczerze? Tak, wierzę. Nie miała żadnego powodu, żeby mnie okłamać.
– Zleciłabym to jeszcze komuś innemu.
– Komu? Fabianowi Guzmanowi? – Ivan prychnął, miotając z oczu iskry. Szybko zerknął na żałobników w salonie i upewnił się, że nikt go nie słyszy. – Może powinienem odsunąć cię od tej sprawy, skoro jesteś tak zaangażowana emocjonalnie.
– Czy ty właśnie zasugerowałeś, że romansuję z Fabianem? Powiedz, że nie. – Ursula odsunęła się na kilka kroków od przyjaciela, nie mogąc uwierzyć, że mógłby ją posądzić o coś takiego. – To nie w porządku.
– Nie w porządku jest to, że zamiast być policjantką, ty odkryłaś w sobie powołanie do bycia psychologiem. Nie jesteś też detektywem, Urs, więc po prostu rób to, co do ciebie należy i łap przestępców.
Ze złością odwróciła się od niego i ponownie oparła plecy o ścianę, zakładając ramiona na piersi. Była wzburzona i miała ochotę mu dopiec.
– Wysyłałeś mi pieniądze co miesiąc od osiemnastu lat. Tak czy nie? – zapytała, kompletnie zbijając go tym pytaniem z tropu. – Wiem od Felixa.
– Zabiję gówniarza, przysięgam. – Molina pomyślał, że chyba czas założyć kamerę i podsłuch we własnym domu. – Felix nie powinien ci o tym mówić.
– Nie powinieneś tego robić, Ivan. Nie rozumiem, jak mogłeś mi nigdy nie powiedzieć? Myślałam, że się przyjaźnimy.
– Tak, ja też. – Molina spojrzał jej prosto w oczy, jakby chciał przekazać jej zakodowaną wiadomość.
– Zaraz, czy ty… czy ty myślisz, że… – Ursula Duarte zapowietrzyła się jednocześnie ze zdumienia i z oburzenia jego insynuacjami. – Myślisz, że Sara jest twoją córką?
– Błagam, Urs, nie dramatyzuj. Z matematyki akurat zawsze byłem dobry. – Molina odwrócił wzrok. – Wiem, że nie jest moja.
– Więc dlaczego wpłacałeś alimenty? Nie masz tyle pieniędzy. Twoja pensja szeryfa to nie kokosy.
– Powinienem poprosić o podwyżkę, skoro muszę tyle znosić na służbie. Masz rację, nie mam tyle pieniędzy. Nie są moje. – Szeryf ściszył nieco głos, kiedy przechodzili koło nich starzy znajomi. Zrobił smutną minę i przyjął kondolencje od jakiejś starszej kobiety, która chyba wzięła go za kuzyna Jose Balmacedy. Przyjął to na klatę, woląc nie robić scen.
– Fabian dał ci pieniądze i kazał je przelewać co miesiąc, tak? – Ursula poskładała wszystko do kupy.
– Pan idealny nie mógł przecież pozwolić, by jego wyciągi bankowe stały się obiektem zainteresowania rządu. W polityce wszystko ma znaczenie.
– I dlatego myślałeś, że mam romans z Fabianem? Cholera, Ivan, dlaczego mnie po prostu nie zapytałeś?
– Bo nie wydawałaś się skora do rozmowy. Nigdy mi się nie zwierzyłaś. Kiedy zaszłaś w ciążę, nigdy nie chciałaś gadać o ojcu dziecka, więc to uszanowałem.
– Ivan, pomożesz? – Elena przeszkodziła im w rozmowie, robiąc przepraszającą minę. Sama nie dawała już rady ze wszystkimi gośćmi, potrzebowała chwili odpoczynku.
– Już idę. – Ivan rzucił ostatnie spojrzenie Ursuli. – Nie oceniam cię, ale nie oczekuj, że będę z tobą szczery, jeśli sama nigdy nie byłaś szczera ze mną.

***

Na barkach Yona spoczywał ogromny ciężar poprawienia Vedzie humoru. Problem polegał na tym, że nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać, szczególnie po tym jak go skonfrontowała w sprawie ich rzekomej randki w filharmonii. Musiał sam przed sobą przyznać, że miał lekkie wyrzuty sumienia, że zabrnął tak daleko. Może nie obiecywał jej niczego, może był po prostu uprzejmy, ale ona mylnie zinterpretowała znaki i teraz już wiedział dlaczego – miała autyzm. Nie bardzo wiedział, co to za przypadłość. Zawsze kojarzyło mu się to z byciem wycofanym i aspołecznym albo z kimś, kto nie lubi kontaktu fizycznego. Veda natomiast była całkowitym przeciwieństwem jego wyobrażeń – była otwarta, czasami nawet za bardzo, gadatliwa i lubiła się przytulać. Pomyślał, że nie rozumie, dlaczego Veda przyjaźni się z Jordanem. Z Guzmana ironia aż się wylewała, sarkazm to było jego drugie imię, a Veda nie chwytała subtelnych metafor czy aluzji. Nie rozumiała na przykład, co to znaczy być głodnym jak wilk czy chcieć zjeść konia z kopytami, więc może po prostu za bardzo dał jej się polubić nieświadomie.
– Mój cholerny urok osobisty – westchnął sam do siebie, przeglądając zdjęcia w telefonie.
Wyszły całkiem ładnie, no bo w końcu Veda była przecież ładna, tego jej nie mógł odmówić. Nie znała się na tym, nie umiała pozować, ale i tak najlepiej wyszły te zdjęcia, które zrobił jej z zaskoczenia.
– To mi się podoba – szepnęła, przysuwając się bliżej, by zerknąć mu przez ramię na wyświetlacz. – Chcę takie z ropuszką jako zdjęcie główne, które się wyświetla, jak inni chcą mnie wyszukać.
– Jako profilowe. – Yon pokiwał głową. – Tak, mi też się najlepiej podoba.
Fotografia przedstawiała Vedę z żabką w dłoni. Nie patrzyła w obiektyw, skupiła się na zielonym stworze, ale choć przez chwilę na jej ustach błąkał się uśmiech. Tego dnia był to rzadki widok, więc Yon od razu założył dziewczynie profil.
– Co będzie, jak nikt mnie nie będzie chciał obserwować? – zapytała, siadając na murku przy stawie z żabami. Jedną ręką skubała puchową i różową do bólu watę cukrową, którą kupił jej kolega pięć minut wcześniej.
– Będą. Ja cię zaobserwowałem, więc zaraz się zlecą zobaczyć, kto to taki – wyjaśnił jej tajniki działania instagrama. – Zwykle jak coś polubię albo kogoś oznaczę, to przybywa mu obserwujących.
– I będę dostawać oferty od sponsorów? Może zoo mi zapłaci za reklamę?
– Nie sądzę, najpierw musiałabyś zdobyć bazę followersów, coś sobą reprezentować. Nie mówię, że nie jesteś reprezentacyjna – dodał szybko, czując, że przegiął. Od kiedy wiedział, że ma autyzm, dużo bardziej się pilnował. – Grasz na wiolonczeli, prawda? Może z czasem odezwą się jacyś producenci smyczków czy czegoś tam. Jacyś handlarze końskim włosiem.
– Czym?
– No, niektóre smyczki są z włosia konia, nie? – Yon podrapał się po głowie. Był pewien, że o tym czytał. Patrzył jak Veda bierze od niego telefon i przegląda zdjęcia, przybliżając ekran, by lepiej widzieć ropuchy. – Część smyczka nie nazywa się czasem żabką?
– Rzeczywiście – przytaknęła, a jej oczy rozbłysły na chwilę, kiedy zdała sobie sprawę.
– Wracajmy już, zaraz zamykają.
– Nie chcę wracać do domu, tam na pewną są ciotki i znajomi. I wszyscy będą mnie pytać o Jose, a ja nie chcę już o nim myśleć. Nie chcę o nim rozmawiać.
– Chcesz jechać do mnie? – zapytał niepewnie, a ona pokiwała głową. Pożałował, że to o w ogóle zapytał, ale nie miał wyjścia.
– Yon, zrobisz coś dla mnie?
– No? – Nie odrywał wzroku od jezdni, kiedy prowadził auto. Wolał nie patrzeć, jak dziewczyna mu się rozkleja, bo wyczerpał pomysły poprawienia jej humoru.
– Mógłbyś mnie traktować tak, jak przedtem? Obchodzisz się ze mną jak z jajkiem.
– Nic podobnego.
– Wiesz, że mam autyzm i zachowujesz się dziwnie. Już wolę, żebyś był niemiły. Albo nie! – dodała szybko, bojąc się, że weźmie to sobie do serca. – Po prostu bądź sobą.
– Mówisz, masz. – Abarca rzucił nonszalancko, wystawiając łokieć przez okno i prowadząc jedną ręką. – Tak lepiej?
– Może być.
– Chcesz usłyszeć ciekawostkę o pandach? – zapytał po jakimś czasie, kiedy dziewczyna milczała przez dłuższy czas, zawieszając się gdzieś myślami. Musiał pstryknąć kilka razy palcami, by zwróciła na niego uwagę. Pokiwała w końcu głową, choć pewnie zrobiła to dla świętego spokoju. – Chiny mają wyłączność na pandy olbrzymie. To ich skarb narodowy, więc jak widzisz pandę w jakimś ogrodzie zoologicznym, to tak naprawdę własność chińskiego rządu. Oni je tylko wypożyczają, potem muszą wrócić do nich.
– A więc dobrze, że ta panda urodziła młode tutaj. Będą obywatelami Meksyku – zauważyła Veda, ale Yon pokręcił głową.
– Właśnie nie. One też kiedyś będą musiały wrócić do Chin, jak podrosną.
– Ale przecież to nie fair! A co z prawem ziemi?
– To tak nie działa. Wiem, przegięli z tym. Ci Chińczycy są cwani, nie ma co. – Yon zaśmiał się cicho, ale po chwili pożałował, że w ogóle to powiedział. Veda wydawała się być w jeszcze bardziej depresyjnym nastroju niż wcześniej.
Dopiero kiedy przekroczyła próg jego pokoju wydawała się być zainteresowana. Abarca szybko zgarnął brudne ciuchy i wrzucił je pod łóżko. Poprawił trochę pościel, żeby mogła swobodnie usiąść, ale ona i tak błądziła wzrokiem po ścianach i półkach. Szczególnie zainteresowała ją plansza, do której przyczepione były wycinki z gazet i zdjęcia różnych modeli samolotów.
– Co to takiego?
– Samoloty, nie widzisz?
– Widzę. Co robią u ciebie w pokoju?
– Wiszą sobie. – Yon zaśmiał się i przybił do tablicy prowizoryczny rysunek. – A ten zbuduję sam. No dobrze, nie całkiem sam. Ja i Joel zrobimy to razem z jego kolegami inżynierami. Super, prawda?
– Nie rozumiem. Budujesz samoloty?
– Nie, ale chciałbym zostać pilotem. Joel jest pilotem.
– A więc stąd te okulary. – Veda pokiwała głową, jakby wszystko stawało się jasne. – Czy wszyscy piloci noszą okulary awiatory?
– Wszyscy, których poznałem. Kurczę, ale oni mało oryginalni. – Abarca dopiero teraz zdał sobie sprawę. – Ale to taki symbol. Trochę jak w policji – kiedy przechodzisz na emeryturę, dostajesz złoty zegarek. W lotnictwie takie okulary to podstawa, znak że zostałeś zaakceptowany w ich kręgu.
– Zawsze chciałeś być pilotem? – zagadnęła, przysiadając na brzegu łóżka zasłanego pogniecioną pościelą i nadal wpatrując się w wycinki, skupiając wzrok na wzmiance o Amelii Earhart i jej tajemniczym zaginięciu.
– Odkąd pamiętam. Joel zawsze opowiadał świetne historie, zwiedził kawał świata. No i tam u góry można być całkowicie wolnym. Kręci mnie to. Ty zawsze chciałaś być wiolonczelistką?
– Kocham muzykę, zawsze tylko to znałam. Jose wyrzucił kiedyś moją wiolonczelę. Nie lubił, kiedy grałam.
Yon potarł się nerwowo po karku, bo nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Veda klapnęła na plecy na jego posłaniu, a on położył się z drugiej strony łóżka i oboje wpatrzyli się w sufit.
– Pewnie będą plotkować, że wyszłam z pogrzebu. Może powinnam zostać. Powinnam?
– Pieprzyć to. Jak nie chciałaś tam być, to dobrze zrobiłaś, wychodząc. Pogrzeby są okropne. To pojebane urządzać komuś fiestę na część jego śmierci. Nie cierpię pogrzebów.
– A ktoś je lubi?
– Starzy ludzie, którzy tylko wtedy wychodzą z domu, żeby spotkać się ze znajomymi i zastanowić się, kto z nich będzie następny – odparł, czując, że chyba trochę poprawił Vedzie humor, bo chrząknęła dziwacznie pod nosem. – W życiu byłem tylko na kilku pogrzebach, ale żałuję, że w ogóle poszedłem.
– Dlaczego? Kto ci umarł?
– Pierwszy, który pamiętam to pogrzeb mojego dziadka. To była dziwaczna uroczystość. Miałem jakieś sześć lat, nie rozumiałem, co się dzieje, ale w domu dziadka zebrała się kupa ludzi, pełno facetów w garniturach i mundurach. Dziadek też był pilotem – wyjaśnił, zdając sobie sprawę, że może to nie być jasne dla Vedy. – Wszyscy byli tacy cholernie smutni. Matka płakała jak bóbr, Joel miał całe napuchnięte oczy. To pierwszy i jedyny raz, kiedy widziałem jak mój wujek płacze. A ciotka Julietta pojawiła się na chwilę, żeby załatwić formalności, odbębniła swoje, była tak wyprana z emocji, że było to aż przerażające.
– Ciotka Julietta? Zaraz… panna Santillana jest twoją ciocią? – Veda podniosła się na łokciu, by na niego spojrzeć, a on szybko ją ostrzegł.
– Ani mi się waż mówić o tym komukolwiek! To towarzyskie samobójstwo.
– Milczę jak grób. Ona w ogóle jest zawsze wyprana z emocji, prawda? My mówimy na nią Bazyliszek, nie jest zbyt przyjemna. Szczególnie z Jordanem zawsze się pożre.
– Wcale się nie dziwię, skoro ruchała jego starego. O tym też nie wiesz ode mnie! – dodał szybko, żałując, że nie umie utrzymać języka za zębami.
Veda zacisnęła mocno wargi na znak, że nie zamierza nikomu powiedzieć. Zresztą komu miałaby to rozgadać? Z Jordanem aktualnie i tak nie gadała, więc nie miała po co omawiać z nim tego tematu.
– Ciotka Julie jest dziwna – dokończył Yon. – Dziadek był dla mnie w porządku, choć słabo go pamiętam, ale słyszałem, że miał też gorsze momenty. Nie zawsze był miły.
– Niektórzy nie są mili. Czasami umierają ci niemili jak Jose, ale ci mili jak JJ też nas opuszczają. Chciałabym, żeby wrócił. Tak bardzo za nim tęsknię. Dlaczego ludzie, których kochamy nas opuszczają?
– Nie wiem, chyba ironia losu. – Yon skrzywił się, bo nie znał odpowiedzi na to pytanie.
– Ktoś jeszcze ci umarł? Ktoś, kogo kochałeś? Ja nie kochałam Jose, bałam się go.
– Więc powinnaś się cieszyć, że nie żyje. Wybacz, przesadziłem. – Abarca zreflektował i zmienił nieco ton. – Może dobrze, że już go nie ma wśród żywych. Ja na szczęście na wielu pogrzebach w życiu nie byłem, ale jednego nie zapomnę. To było… nie mam pojęcia, dlaczego to zrobili i pozwolili na otwartą trumnę. Jestem pewien, że będzie mnie to nawiedzać. Czasami mi się śni i wiem, że Patriciowi też. Gadał przez sen na szkolnej wycieczce w zeszłym miesiącu, a właściwie to krzyczał.
– Dalia Bernal?
– Tak. – Yon zbladł, mimo woli przypominając sobie dzień pogrzebu. – Jej ojciec nie chciał otwierać trumny, miała pozostać zamknięta, żeby wszyscy zapamiętali Dalię taką, jaka była za życia, ale jej matka się wkurzyła. Kazała otwierać, nie szło jej przetłumaczyć. Ktoś wpadł na chory pomysł, żeby pochować ją w uniformie cheerleaderki, żeby wyglądała dziewczęco. Boże, niedobrze mi.
Podniósł się do siadu, bo rzeczywiście zakręciło mu się w głowie na to wspomnienie.
– Sorki, Veda, nie chcę cię jeszcze bardziej dołować.
– W porządku, to ci ciąży. Możesz mi powiedzieć, nie będę cię oceniać.
– Wiem o tym – odpowiedział i stwierdził, że tak właśnie było. Veda nie oceniała, mógł przy niej być sobą. Dziwacznie się z tym czuł. – Dalia była moją przyjaciółką, wiesz? Była jak młodsza siostra. Mieszkała o tam, za rogiem. – Wskazał palcem przez okno na ładny dom na końcu ulicy. Teraz trawnik wymagał odświeżenia, wydawało się, że państwo Bernal nie mają głowy, by dbać o ogród. – Mówiłem czasem głupie rzeczy, wredne rzeczy, ale nigdy nie miałem tego na myśli. Kiedyś jej powiedziałem, że ona to kiedyś zginie przez cholernego Jordana. No i wykrakałem.
– Przecież to nieprawda. Dlaczego tak mówisz?
– Bo Guzman jest przeklęty. Tak jak ty opowiadałaś z tymi ropuchami. Myślę, że nad nim naprawdę ciąży jakaś klątwa. Wszyscy wokół niego padają jak muchy. Może lepiej, żebyś się z nim nie zadawała. – Zamyślił się nad tym i zacisnął palce na prześcieradle. – Matka Dalii oszalała. Dostała jakiegoś ataku na pogrzebie, to było straszne, nie mogła się uspokoić. Jordan musiał wyprowadzić ją z kaplicy. Ale i tak najgorszy był widok Dalii w trumnie. Najgorsze było to, że ładnie wyglądała, wyobrażasz sobie? Zresztą nie, lepiej nie wyobrażaj sobie, potem i tobie będzie się to śniło. Na następny pogrzeb już raczej nie pójdę. Po prostu stanę sobie gdzieś przed kaplicą i odbębnię zdrowaśkę. Więc rozumiem, dlaczego wyszłaś dzisiaj.
– Myślisz, że duchy zmarłych nas nawiedzają? Boję się, że Jose będzie mnie nawiedzał w snach.
– Nie będzie, a jeśli to zrobi, to powiesz mu, żeby się odwalił.
– To chyba tak nie działa.
– Duchy nie istnieją, a jeśli śni ci się zmarły to znaczy, że masz z nim niedokończone sprawy.
– Więc dlaczego śni ci się Dalia?
– Nie wiem. To głupie. – Yon mimo woli uśmiechnął się smutno. – Kilka dni zanim umarła, chciała żebym przyszedł na kółko botaniczne. Brakowało im jednej osoby do jakiegoś głupiego konkursu. Powiedziałem, że nie będę się babrał w gównie i przesadzał kwiatów. Chciała, żebym przyniósł sadzonki dalii od mojej mamy, bo ona ma najpiękniejsze kwiaty w okolicy, ale jej powiedziałem, że ma mi nie zawracać gitary, bo mam trening. Może mam wyrzuty sumienia, że tego nie zrobiłem.
Veda wstała z miejsca, dziwiąc go tą nagłą zmianą pozycji. Wskazała na drzwi.
– Chodźmy więc spełnić jej prośbę. Żeby już cię nie nawiedzała i mogła odejść w spokoju.
Yon nie wierzył, że to robi, ale kilka minut później z wykopanymi sadzonkami szedł z Vedą na cmentarz parafialny w San Nicolas de los Garza, gdzie pochowana była Dalia Bernal.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:14:45 02-08-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 011 cz.1
PATRICIO/LIDIA/QUEN/FELIX/JORDAN/IGNACIO/YON/NORMA/JOEL


Chrzęst kół na podjeździe rozległ się zdecydowanie zbyt wcześnie, a Ruby nie była jeszcze gotowa. Wybiegła szybko z łazienki, by wpaść na swojego szwagra, który wyglądał przez okno i analizował przybyłego absztyfikanta.
– Ma własny samochód? – Julian dokonał tej wnikliwej obserwacji, zagadując szwagierkę niby mimochodem, ale ona nie dała się zwieść. – Już ja wiem, po co nastolatkom w jego wieku własne samochody.
– Żeby nie musieć tłuc się autobusami i tracić czasu? – dopowiedziała Valdez, mając ochotę zapaść się pod ziemię. – Proszę cię, Julian. Bądź miły, ja już zaraz skończę. Nie narób mi obciachu!
Lekarz wyglądał, jakby oczywiście nie miał takiego zamiaru, ale kiedy chwilę później wpuszczał do swojego domu Patricia Gamboę, uruchomił się w nim starszy brat.
– Ruby zaraz przyjdzie. Czego się napijesz, Patricio? Kawy, herbaty, burbonu? – Doktor Vazquez wskazał na szafki kuchenne, sugerując kilka możliwych wariantów, ale była tylko jedna właściwa odpowiedź.
– Wystarczy woda, dziękuję. – Pat przysiadł sztywno na krześle, czując, że jest poddawany jakiemuś specjalnemu testowi.
– Idziecie na imprezę karnawałową do córki gubernatora, zgadza się? Daleko to jest?
– Kawałek drogi stąd. To praktycznie kraniec miasteczka, podobno w lesie.
– Hmm. – Julian zamruczał cicho, a Pat przełknął głośno ślinę, bojąc się w ogóle odezwać. Musiał go jednak uspokoić.
– Będą wszyscy bliscy znajomi.
– Znasz się z dziećmi gubernatora, masz jakieś wtyki?
– Wtyki? Nie powiedziałbym. Kojarzę ich, widziałem parę razy, ale nie jesteśmy przyjaciółmi.
– Podobno grasz w piłkę nożną i jeździsz własnym autem. – Julian oparł się o kuchenne szafki i popijał swoją kawę, przypatrując się nastolatkowi badawczo znad kubka. Ten wzrok onieśmielał, a Pat dopiero po chwili zrozumiał, co ten sugerował. Szybko pokręcił głową i dla pewności pomachał rękami, żeby zaprzeczyć tym pomówieniom.
– Jestem też przewodniczącym szkoły. Właściwie od poniedziałku obejmę tę funkcję oficjalnie, bo wcześniej przez półtora roku byłem zastępcą.
– Okej, to już jakiś konkret. – Julian pokiwał głową z uznaniem. Przewodniczący szkoły chyba był godny zaufania? Czekał jednak na więcej, a Pat myślał gorączkowo.
– Jestem w klubie debat ONZ i kółku botanicznym…
– Czym?
– Botanicznym. – Patricio pomyślał, że w stresie źle się wysłowił. Zdał sobie jednak sprawę, że doktor Vazquez po prostu nie dowierzał, by jakiś chłopak sam z siebie mógł zapisać się na takie zajęcia. Musiało pewnie chodzić o coś więcej, na przykład podrywanie dziewczyn. W tym momencie Pat był już pewny, że pot ścieka mu po plecach ze zdenerwowania. – Mój tata jest inżynierem w firmie budowlanej pana Bernala, a mama pracuje w biurze burmistrza San Nicolas i jest przewodniczącą rady szkoły.
– Mów dalej. – Vazquez zachęcił go, popijając swoją kawę, kiedy chłopak na chwilę się zawiesił, szukając czegoś, czym mógłby zaimponować szwagrowi Ruby. – Mam dobre oceny. Nie jakieś świetne, ale też nie są tragiczne. Lubię… właściwie to nie mam czasu na hobby, jestem zbyt zajęty szkołą i treningami.
Julian czuł ściemę. Nastolatek bez hobby? Jeśli miał własny samochód, jasnym było że rozbijał się po okolicy, pewnie popalał i popijał alkohol z kumplami w lasku pod San Nicolas.
– Jakieś nałogi? – Julian swoim bystrym okiem omiótł twarz chłopaka, szukając oznak jakiegoś psychoaktywnego środka. Nic takiego jednak nie znalazł poza oczywistym faktem, że Patricio Gamboa spocił się w tej panicznej próbie zaimponowania mu.
– Nie ćpam, nie palę. Okazjonalnie wypiję piwo z przyjaciółmi – przyznał zgodnie z prawdą Pat, czując, że akurat tutaj nie można ściemniać. Julian i tak by go przejrzał, a on był w końcu tylko nastolatkiem. – Ale nie prowadzę, kiedy wypiję – dodał szybko, jakby chciał to podkreślić.
– Hmm. – Julian ponownie mruknął, doprowadzając Pata do szału.
Nie miał pojęcia, co jeszcze może powiedzieć, żeby mieć gwarancję, że jeszcze kiedykolwiek będzie mógł zobaczyć Ruby, więc chwycił się ostatniej deski ratunki.
– Jestem kolegą Jordana. Zna go pan, on jest u pana na stażu w szpitalu. Kumplujemy się.
– Pat, Pat, Pat. – Julian złapał się za nasadę nosa. – Kiedy już tak dobrze ci poszło, ty postanowiłeś się pogrążyć.
– Co?
– Julian, daj mu spokój, nie widzisz, że spocił się jak szczur? Bez obrazy. – Ingrid nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy weszła do kuchni, by nalać sobie czegoś do picia. – Masz kota, Pat?
– Nie – odparł kompletnie zdezorientowany. – Dlaczego?
– Była taka bajka. Pat i kot, kot i Pat, Pat i kot, przyjaciele od lat. – Zanuciła cicho i oboje z Julianem musieli się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem.
– Ingrid, ty też? – Ruby stanęła w kuchni oburzona. Mieli nie robić jej obciachu, a tymczasem zostawiła ich na pięć minut i oto dokładnie to robili. – Chodź, Patric, idziemy, bo się spóźnimy.
– Na domówki nie idzie się spóźnić – poinformowała ją Ingrid, ale jej młodsza siostra po prostu chciała stąd jak najszybciej odejść.
– Odstawię ją przed dwunastą – obiecał Gamboa, ale kiedy natrafił na morderczy wzrok Juliana, ponownie przełknął ślinę i poprawił się: – Przed dziesiątą.
– Już lepiej, Pat, szybko się uczysz. – Vazquez patrzył uważnie, jak drzwi zamykając się za dzieciakami.
– Twój szwagier mnie przeraża – przyznał zgodnie z prawdą Patricio.
– Nie tylko ciebie. – Ruby odwróciła wzrok, żeby nie widział rumieńca wstydu. Ingrid i Julian usłyszą od niej, kiedy wróci do domu.
– Wyglądasz bardzo ładnie – odezwał się Pat, kiedy otwierał jej drzwi do swojego auta, świadomy, że może być cały czas obserwowany przez jej rodzinkę zza firanki. – Zaczynam żałować, że sam się przebrałem. Pewnie nikt tego nie zrobi.
– To impreza karnawałowa – przypomniała mu Valdez, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem na widok jego niedoprecyzowanego stroju pirata, którego wcześniej w stresie nie zauważyła. – Każdy się przebierze.

***

Jeśli Conradowi chodziło po głowie uziemienie Lidii po jej ostatnich późnych powrotach do domu, to widocznie musiał zmienić zdanie, a nawet więcej – sam zachęcił młodych, by wybrali się na przyjęcie do Amelii Estrady. Montes wiedziała, dlaczego jej opiekun to robi – chciał, żeby Quen choć na chwilę zapomniał o problemach. Stan Ofelii Ibarry był stabilny, ale nadal pozostawała w izolatce w San Nicolas, natomiast Rafael otrzymał ochronę, więc na razie kryzys był zażegnany, ale i tak nastolatek cały czas żył w napięciu. Impreza miała mu dobrze zrobić, więc Saverin wręcz poprosił Lidię, by miała na niego oko i sprawiła, że będzie się dobrze bawił. Pożyczył im nawet swoje auto, żeby mogli pojechać pod dom gubernatora bez problemu. Nieruchomość znajdowała się nieco na odludziu, w lesie, więc wolał nie narażać ich jeszcze na pokusy szlajania się w ciemnych chaszczach.
Dom Victora Estrady urządzony w rustykalnym stylu prezentował się z zewnątrz całkiem przytulnie. Miało się wrażenie, że zajechało się do odludnego domku wczasowego. Otoczenie lasku i dźwięki natury tylko dopełniały tego obrazu. Na podjeździe stało już mnóstwo aut uczniów, którzy przyjechali na imprezę.
– A co to ma być? – Lidia parsknęła śmiechem, kiedy Quen wysiadł z auta i poprawił swój kostium. Przebrał się na miejscu, żeby nie znosić drwiących uwag kolegów w samochodzie.
– Pożyczyłem od Ariela. – Ibarra poprawił sobie pod szyją koloratkę, po czym złożył ręce jak do modlitwy i udał, że błogosławi Carolinę, Felixa i Veronicę, których przywiózł na miejsce. – No dobra, zwędziłem mu z plebanii. Na pewno będę najbardziej oryginalny. A ty niby za kogo się przebrałaś? – rzucił drwiąco w stronę przyjaciółki, która wzruszyła ramionami i zarzuciła sobie na głowę kaptur zwykłej czerwonej bluzy.
– Za Czerwonego Kapturka, nie widać?
– Ale się wysiliłaś. – Ibarra wywrócił oczami. – To miała być fajna impreza, ale ty chyba nie chcesz tu być, co? Myślałem, że się ucieszysz na spotkanko z Danielem.
Lidia wciągnęła głośno powietrze i rzuciła ukradkowe spojrzenie na Felixa. Umówiła się z Danielem na miejscu, bojąc się, jak zareaguje Conrado, jeśli powie mu, że idzie na randkę z chłopakiem, ale nie pomyślała o Castellano i o jego reakcji, kiedy już zajadą na miejsce. Chodziła wokół niego na palcach, od kiedy wiedziała o jego uczuciach. Odetchnęła jednak z ulgą, widząc, że Felix zbyt był zajęty poprawianiem swojego przebrania, by usłyszeć tę wymianę zdań.
Miał na sobie mundur policyjny – zwędził od ojca jako przebranie, bo proponowana przez Ellę czerwona peleryna Supermana została wyśmiana przez Ivana i już nie chciał jej na siebie zakładać. Musiał stwierdzić, że nawet całkiem się sobie podobał w tym wydaniu. Basty dawno już nie nosił munduru, więc był on trochę przyciasny, a Felix z natury miał też dłuższe kończyny od rówieśników, więc musiał podwinąć rękawy, ale ogólnie rzecz biorąc, czuł się całkiem nieźle.
– Czy Amelia mówiła, jaki jest dress code? – Carolina skrzywiła się na widok kilku kolegów ze szkoły, którzy ich minęli i weszli do środka. Wszyscy wydawali się pójść na całość z kostiumami i zapewne wzięli je z profesjonalnej wypożyczalni w San Nicolas. Spojrzała na swoje zwyczajne przebranie, na które składał się pożyczony od Astrid kitel lekarski i stetoskop, który zawisł na jej szyi.
– Wyglądasz super, nie przejmuj się. – Veronica uśmiechnęła się w jej stronę na zachętę.
Sama wyglądała jakby wybierała się na przyjęcie dla dorosłych. Miała na sobie krótką sukienkę z frędzlami w stylu lat dwudziestych, którą zwędziła z szafy matki, rękawiczki, a na głowie uroczą opaskę z piórkiem. Postronny obserwator wziąłby ją pewnie za gwiazdę filmową. Lidia i Carolina wymieniły spojrzenia. Przy Veronice wypadały co najmniej blado w swoich prostych do bólu strojach.
– Vero, mogłabyś pokazać ten strój Rosie? – Felix nawet w czasie imprezy nie odpoczywał od kreatywnego procesu, jakim było przygotowanie musicalu. – Zajmuje się kostiumami do naszego przedstawienia. O coś takiego mi chodziło do sceny w klubie.
Veronica pokiwała głową ochoczo, ale bardziej zainteresowana była wyciąganiem szyi i szukaniem reszty znajomych.
– Marcusa nie ma – oznajmił dobitnie Quen, doskonale rozumiejąc jej rozbiegane spojrzenie. – Jest chyba zajęty z Adorą. Norma dała mu wolną chatę, bo poszła na ślub Carmelity.
Panna Serratos już nic więcej nie powiedziała, tylko sposępniała i ruszyła ze znajomymi w stronę domu Estrady. Amelia miała zbyt dużo na głowie, by witać wszystkich gości. Sama kręciła się po domu w długiej sukience Kopciuszka i widać było, że rozmiary spódnicy, która ciągnęła się po podłodze, ją przytłaczały. Kiedy przekroczyli próg, cała piątka przyjaciół rozdziawiła usta ze zdumienia.
– Czy to… – Carolina nie zdążyła dokończyć pytania.
– Tak, to Łucznik Światła. A właściwie łucznicy światła – odpowiedział jej Quen, dostając prawdziwego oczopląsu, kiedy mijali ich pozostali goście imprezy – większość w niezbyt oryginalnych czarnych kostiumach i kominiarkach. Co odważniejsi mieli też prowizoryczne łuki, a jeden nawet miecz ze styropianu. – Czy oni wszyscy przebrali się za Łucznika?
– El Arquero jest popularny. – Veronica roześmiała się, kiedy jeden z uczniów przebranych za Strzelca z Pueblo de Luz potknął się, bo nic nie widział w czarnej kominiarce.
– No masz, Lidio, masz w czym wybierać – mruknął cicho Enrique nad uchem Lidii, a ona zmroziła go spojrzeniem.
Felix udał, że tego nie słyszał i skupił się na wnętrzu domu gubernatora. Było widać kobiecą rękę – podejrzewał, że panna Santillana włożyła mnóstwo energii, by urządzić dom, choć całość nie była jeszcze w pełni ukończona.
– Amelia chyba zaprosiła całą szkołę, prawda? – zagadnął Felix, z lekkim niepokojem obserwując całe towarzystwo. Sporo ludzi było mu znanych tylko z widzenia. – Chyba nawet nie sprawdzała, kto przychodzi. Tamci dwaj skończyli liceum w zeszłym roku, byli w klasie Ignacia. – Castellano skrzywił się, obserwując przez oszklone drzwi ogrodowe, jak dwóch typów popala coś nad basenem. Ciężko było stwierdzić czy to papierosy czy może coś mniej legalnego. – Gubernator zachwycony nie będzie.
– Gubernator bawi się na karnawałowej imprezie w Monterrey. – Patricio Gamboa przywitał się ze wszystkimi, podchodząc do towarzystwa razem z Ruby. W pierwszej chwili nikt go nie poznał, bo wybrał kostium pirata.
– To miał być chyba Jack Sparrow? – Quen z politowaniem zmierzył niedociągnięcia w jego wizerunku. Pluszowa papuga przyklejona do ramienia co chwilę się przekrzywiała.
– Tak, ale eyeliner i dredy mi nie leżą. A ty jesteś tym kolesiem z „Ptaków Ciernistych Krzewów”? – Pat odciął się, ale Ibarra kompletnie nie rozumiał, o co mu chodzi. – Nieważne.
Koledzy połknęli uśmiech, a Quen nieco się naburmuszył. Poprawił mu się humor, kiedy znaleźli dla siebie przytulny kącik i poczęstowali się napojami. Lidia oznajmiła, że pójdzie poszukać Daniela, a do paczki przyjaciół stopniowo zaczynali napływać znajomi.
– Kogo widzą moje oczy? – Patricio przywitał się z Jordanem, nie wierząc, że widzi go w takim miejscu.
Guzman pojawił się razem z siostrą. Tłum ludzi ją onieśmielał, więc trzymała się kurczowo brata, delikatnie chwytając rękaw jego kurtki tuż pod łokciem, jakby bała się, że zniknie jej z oczu. Nie chciała tu przychodzić, wzbraniała się jak mogła, ale w końcu Amelia i Romeo byli jej bliskimi znajomymi, więc wypadałoby ich ugościć w nowym miejscu. Spodziewała się chyba kameralnego przyjęcia, więc bardzo się zawiodła. Nie miała przebrania, a Jordan też niespecjalnie się kwapił, by jej powiedzieć o obowiązującym dress code, bo sam nie cierpiał takich bzdur. Chciał, żeby Nela wyszła trochę z domu, żeby pobyła z ludźmi, bo jeśli nie zrobi tego teraz, później będzie jej już tylko trudniej.
Sam Jordan przyglądał się tej całej hałastrze z krzywą miną, żałując, że tak pochopnie zadeklarował swoją obecność. Chodziło jednak o honor. Amelia celowo pominęła go w zaproszeniu, a on nie znosił, kiedy ktoś mu czegoś zabraniał. Wolał też mieć oko na Vedę i Yona, ale tej dwójki nigdzie nie było widać.
– Jesteś kapitanem Hakiem? – Jordi zmierzył sylwetkę dawnego kolegi z drużyny od stóp do głów. – Czy Jafarem?
– Dlaczego Jafarem? – Patricio nie rozumiał pytania. Poprawił sobie na ramieniu pluszową czerwoną papugę i wtedy jego oczy rozbłysły zrozumieniem. – Ha ha ha, bardzo śmieszne. Ty nie powinieneś się odzywać – jak zwykle się nie wysiliłeś. Nawet się nie przebrałeś.
– Przebrałem się. – Jordi udał, że jest oburzony tym fałszywym oskarżeniem. Ostentacyjnie poprawił na sobie skórzaną kurtkę i zahaczył kciuki o szlufki dżinsów.
– Idiota. – Ibarra skwitował jego zachowanie, ale nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. – Przebrałeś się za Ivana?
Jodan spojrzał na niego jak na kretyna, a następnie spytał Nelę, czy chce coś do picia. Siostra pokręciła głową, ale i tak się oddalił, wiedząc że jest w dobrych rękach. Sam nie miał nastroju do socjalizowania się.

***

Poczuła się wystawiona do wiatru. Kręciła się po domu gubernatora, ale nigdzie nie mogła znaleźć Daniela, który przecież sam ją na tę imprezę zaprosił. Wysłała mu wiadomość, ale jej nie odczytał. Może to była jego zemsta za ten wieczór we wrotkarni? Lidia wcale by się nie zdziwiła, gdyby chłopak nadal był o to zły. Nie znała się na sprawach damsko-męskich, więc nie wiedziała, jak się w takich sytuacjach zachować. Przechodząc przez korytarz dostrzegła w lustrze swoje odbicie i pomyślała, że chyba wie, dlaczego Daniel ją wystawił.
Nawet się nie postarała – czerwona bluza zdecydowanie nie dodawała jej uroku. Wyglądała jakby właśnie skończyła trening. Nie umyła nawet włosów, bo przez śledztwo w sprawie Theo i zatrucia Veronici nie miała na nic czasu. Pewnie w ogóle zapomniałaby o tej imprezie, gdyby Quen nie gadał o tym ciągle, ciesząc się, że może prowadzić auto Conrada. Reszta dziewczyn się wystroiła, niektóre nawet odsłoniły kawałek ciała. Prawdę mówiąc, Lidia żałowała, że zajechała na przyjęcie w towarzystwie Veronici Serratos. Przy niej czuła się totalnie nieatrakcyjna i pewnie tak też wyglądała. Kiedy wysoka szatynka wchodziła do pomieszczenia, wszystkie inne dziewczyny przestawały istnieć. No ale w końcu Daniel chyba musiał coś w niej dostrzec, skoro zaprosił ją na randkę. „Na preludium randki” – poprawiła się w myślach, bo przecież ciężko było to nazwać romantyczną schadzką. Zaczynała żałować, że w ogóle tutaj przyszła. Piętro domu Estrady nie było jeszcze w pełni wykończone, ale z ciekawością rozglądała się po różnych zakamarkach. Drzwi do jednego z pomieszczeń były uchylone i usłyszała tam szamotaninę.
– Co ty robisz? – skonfrontowała zamaskowanego mężczyznę w ciemnym pokoju, czując że serce bije jej szybciej. El Arquero w domu Victora Estrady? Czego on tutaj szukał? – Chwila moment, co jest grane?
Coś jej tutaj nie pasowało. Zapaliła pstryczek i przez chwilę zakłuło ją w oczy, kiedy lampa rzuciła światło na porozstawiane w nieurządzonym jeszcze gabinecie pudła. Nastolatek speszył się i podrapał się po karku.
– To nie tak, jak myślisz – usprawiedliwił się Daniel, chowając do tylnej kieszeni obcisłych spodni czarną maskę na twarz. – Naprawdę mogę to racjonalnie wytłumaczyć.
– Czekam. – Lidia założyła ręce na piersi i wpatrywała się w kolegę wyczekująco. Miał jej mnóstwo do wyjaśnienia. – Nie odpisałeś na wiadomości. Myślałam, że mnie olałeś.
– Co? Nie, w życiu! Przepraszam, straciłem poczucie czasu. – Mengoni nie wiedział, od czego zacząć. Uśmiechnął się przepraszająco, ale ciężko było udobruchać brunetkę, więc westchnął i postanowił być zupełnie szczery. – Od czasu tego wieczoru wyborczego w El Gato Negro nie dawało mi to spokoju. Jordan skonfrontował moją mamę i oskarżył o sprzedawanie trujących chemikaliów. Dowiedziałem się, że podobno gubernator zakazał ich stosowania, ale matka się odwołała i przywrócono je na rynek. Chciałem zobaczyć, czy gubernator ma tutaj jakieś dowody czy coś takiego…
– Gubernator pewnie służbową dokumentację trzyma w swoim biurze. – Montes zmrużyła podejrzliwie oczy. – Dlaczego tak bardzo się przejmujesz tym, co mówi Guzman? Przecież to kretyn. On i jego rodzice wszystkich krytykują i próbują zdyskredytować. Jeśli ministerstwo rolnictwa nie dostrzegło niczego dziwnego, to pewnie wszystko jest okej. DetraChem ma nieposzlakowaną opinię od lat.
– W tym rzecz, Lidio. Czuję, że coś jest na rzeczy. Mama mnie zbywa, a ja słyszę różne pogłoski. – Chłopak pochował na miejsce dokumenty, które wyciągnął z pudeł. – Wiem, nie powinienem tego robić, to paskudne z mojej strony. Ale okazja sama się nadarzyła, kiedy Amelia oprowadzała nas po domu. Przepraszam, że nie dałem ci znać.
– Już w porządku. – Lidia pokiwała głową. Cóż, może wcale nie był taki grzeczny za jakiego go wcześniej miała. – Ciekawe przebranie – zagadnęła, wzrok zatrzymując na dłużej na wystającym spod czarnego swetra srebrnym łańcuszku. Miała ochotę sprawdzić, czy pod materiałem kryje się wisiorek z charakterystycznym krzyżykiem, ale nie dane jej było tego zrobić, bo Amelia Estrada właśnie oprowadzała kolejną turę znajomych ze szkoły, więc szybko zawinęli się z pomieszczenia i zeszli na dół do reszty znajomych.

***

Jordan wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, bo miał wrażenie, że w domu pełnym napalonych nastolatków nie idzie oddychać. Vedy i Yona nigdzie nie było i zaczynał się niepokoić. Nie chodziło o to, że bał się jakiejś bezpośredniości od Abarci. Nie był głupi, wiedział, że Yon nie był typem, który skrzywdziłby jakąś dziewczynę, a przynajmniej w to chciał wierzyć. Kapitan z San Nicolas miał po prostu dosyć ograniczone myślenie – kochał Veronicę, lubił ją od kiedy pierwszy raz ją zobaczył i ciężko było się mu dziwić, bo panna Serratos taki już miała efekt na ludzi, szczególnie na młodych chłopców. Nawet niektórzy ojcowie ślinili się na jej widok, kiedy podrosła, a na samą myśl Jordanowi robiło się niedobrze i ręce same zacisnęły się w kieszeni.
Yon potrafił być dobry, opiekuńczy. Troszczył się o Dalię, którą traktował jak młodszą siostrę, dziewczyny z drużyny cheerleaderek też nigdy nie narzekały. Nie zrobiłby krzywdy Vedzie, ale mimo wszystko Jordan uważał jego postępowanie za okrutne. Balmaceda była wrażliwa i nie zasłużyła na takie traktowanie. Jakaś część Guzmana żałowała, że powiedział jej o Yonie, mógł po prostu pozostawić ją w błogiej nieświadomości i dać jej przeżyć romantyczną przygodę, ale wychodził z założenia, że czasami najbardziej brutalna prawda była lepsza od najpiękniejszego kłamstwa. Zaśmiał się pod nosem, kiedy do głowy przyszła mu ta myśl.
– Ty głupi hipokryto – powiedział, sam siebie karcąc.
Kłamał na porządku dziennym, niektórzy twierdzili, że ma to we krwi. To jedna z tych cech, które wyssał z mlekiem matki a może raczej odziedziczył po ojcu. Skłonność do opowiadania bajek i ubarwiania rzeczywistości zawsze była jego znakiem rozpoznawczym. I właśnie dlatego, kiedy mówił prawdę, nikt mu nie wierzył. Z Vedą chciał być szczery, chciał, żeby była gotowa na wszystko, żeby nie nastawiała się na historię rodem z Hollywood. Czuł się parszywie, bo to wszystko jego wina. Ludzie go nie lubili i miał to gdzieś, ale jeśli wykorzystywali jego bliskich, by mu dopiec, to już przestawało być zabawne. Yonatan popamięta, jeśli skrzywdzi Bambi, miał zamiar tego dopilnować. Wystukał esemesa do Yona, wiedząc, że Veda jest na niego na tyle zła, że pewnie i tak nie odczyta wiadomości albo specjalnie ją zignoruje. Nic nie mógł na to poradzić, że się martwił. Informacja o śmierci Jose Balmacedy spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba i dziewczyna na pewno przeżywała to na swój sposób.
”Gdzie jesteście, baranie? Jeśli czegoś spróbujesz, to zwichnę ci nie tylko rękę.” – napisał, uważając że to i tak dosyć łagodne ostrzeżenie. Yon odpisał mu po kilku sekundach, więc Jordan trochę się uspokoił. Widocznie nie byli sobą aż tak zajęci, żeby nie móc sprawdzać telefonu, a to dobry znak. Yon Abarca nigdy nie pisał mu esemesów. Kiedy był kapitanem mieli jeden wspólny chat dla drużyny, na którym wymieniali się informacjami odnośnie treningów albo przekazywał mu co potrzeba za pośrednictwem Patricia. Był to chyba pierwszy raz, kiedy wymienili się prywatnymi wiadomościami. ”Mogłeś powiedzieć, że ma autyzm, dupku.”
Jordan odczytał wiadomość i nie wierzył własnym oczom. A co by to zmieniło? Jordi nie patrzył na Vedę tylko przez pryzmat jej spektrum, jej przypadłość jej nie definiowała. Była taką samą osobą, jak wszyscy inni. Odrobinę bardziej ufną, trochę bardziej naiwną i nierozumiejącą jego skomplikowanych metafor, ale była po prostu Vedą. Co miał powiedzieć Abarce – „Hej, nie zadzieraj z nią, ona ma autyzm”? Może lepiej po prostu „Zostaw ją w spokoju, to moja przyjaciółka”? Wiadomość Yonatana była jednak tym, czego potrzebował. Może nawet Abarca zdał sobie sprawę, że przegiął w swojej misji zemsty na Guzmanie.
Jordan schował telefon do kieszeni i zmarszczył brwi, słysząc charakterystyczne odbijanie piłki, które dochodziło zza garażu Victora Estrady. Obszedł budynek i zobaczył syna gubernatora, który w równym rytmie wykonywał żonglerkę – raz jedno, raz drugie kolano, raz jedna stopa, raz druga.
– Czy pogorszył mi się wzrok, czy ty jesteś całkiem niezły? – odezwał się, sprawiając, że Romeo potknął się o piłkę i upuścił ją na ziemię.
Jordan podniósł ją i zakręcił na palcu przez dobrych kilkanaście sekund, czekając na odpowiedź, ale ta nie nadchodziła.
– Grasz w piłkę? Myślałem, że jesteś kiepski w sportach. Twoje umiejętności tenisa pozostawiają wiele do życzenia – przypomniał mu, chwytając piłkę pod pachę, bo widocznie dekoncentrował młodszego chłopaka swoim bezużytecznym talentem.
– Gram, kiedy jestem sam – odparł Romeo, wzruszając ramieniem.
– Piłka nożna to sport zespołowy. Łap! – Podał mu piłkę, a Romeo złapał ją opuszkami palców, ale nie obyło się bez trudności. – Jesteś jak Ron Weasley, co? Dobry tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Spoko, mniejsza presja, rozumiem to. Podaj.
Zachęcił go gestem, więc Romeo rzucił mu piłkę. Jordan przyjął ją na klatkę piersiową, a następni odbił kolanem i w końcu podał z powrotem do nastolatka, który odbił piłkę głową.
– Ciekawe – skwitował Jordi, ale Romeo nie dowiedział się, co miał na myśli.
– Co ty tu właściwie robisz? Myślałem, że nie lubisz takich przyjęć – zagadnął piętnastolatek nieśmiało. Nie czuł się komfortowo, Jordan miał tendencję do onieśmielania ludzi. Zresztą podobnie jak jego rodzice.
– Twoja siostra działa mi na nerwy, chciałem ją trochę wkurzyć – wyjaśnił, przyjmując piłkę od Romea i znów kopiąc ją z powrotem w jego stronę. Obserwował uważnie jego ruchy. Kiedy nie było nikogo w pobliżu, radził sobie świetnie. – Jak się mieszka w Pueblo de Luz?
– Nijak. – Romeo ponownie wzruszył ramionami. – Nie ma tu sklepów, tylko drzewa i ptaki. Amelia twierdzi, że pewnego dnia natknęła się na renifera.
– Ta twoja siostra, przysięgam. – Jordan wzniósł oczy do nieba. – To pewnie jakiś mulak albo inny jeleń. Po co właściwie ta impreza?
– Mia chce być popularna – wyjaśnił jej młodszy brat, nie patrząc na Jordana, tylko skupiając się na piłce, którą odbijał teraz na przemian jedną i drugą stopą. – W żeńskiej szkole z internatem nie mogła się wykazać. Tata myśli, że zaprosiła dziś kilku kolegów ze szkoły.
– Oczywiście. A macocha nie daje wam się we znaki?
– Nie, Julie jest całkiem fajna.
– Naprawdę? – Jordan nie mógł wyjść ze zdumienia. Uniósł jednak ręce na znak, że nie zamierza wnikać w ich osobiste sprawy, chociaż sam miał wiele innych epitetów opisujących Bazyliszka. – Jaki masz plan zajęć?
– Co masz na myśli?
– Co robisz po szkole, jaki plan lekcji sobie ułożyłeś? Jakie zajęcia wybrałeś?
– Właściwie to żadne – przyznał zgodnie z prawdą. – A nie, jest taki fajny klub informatyczny. Tata mówi, że powinienem dołączyć.
– Nie pytam cię, czego chce twój stary, tylko czego chcesz ty.
– Słucham?
Jordan westchnął zniecierpliwiony i wyciągnął z kieszeni telefon, napisał esemesa do Remmy’ego Torresa. [i]”Znalazłem ci rezerwowego pomocnika.”[i].
– W poniedziałek po szkole jest trening. Przyjdź. Możesz założyć sobie takie klapki na oczy, jak mają konie wyścigowe.
– To nie jest śmieszne.
– Świetnie, że to dostrzegasz. – Jordi uśmiechnął się półgębkiem. – Nadasz się nam w drużynie, mamy braki. Spokojna twoja rozczochrana, nie będziesz grał całego meczu.
– Nie jestem jak ty, nie potrafię tego.
– Czego?
– Po tobie spływa jak po kaczce wszystko, co o tobie gadają. Ja nie umiem tego ignorować. Znów będę nowy, w dodatku jestem synem gubernatora i praktycznie pasierbem nauczycielki. To nie wróży mi popularności w szkole. A tak chciałem się dopasować…
– A kto ci się każe dopasowywać? Przychodzisz, robisz swoje i wychodzisz. Nie musisz zawiązywać przyjaźni, nie musisz nawet z nikim rozmawiać. No poza Torresem, on dużo gada, ale spokojnie, jest niegroźny. To jak będzie?
Romeo zamyślił się głęboko. Odgłosy imprezy dobiegały z oddali. Kilka dziewcząt właśnie zmierzało do wejścia, prawdopodobnie specjalnie pojawiając się spóźnione, żeby zrobić wrażenie. Olivia Bustamante wyglądała dziwacznie w krótkiej sukience Pocahontas, ale Jordan powstrzymał się od komentarza. Piętnastolatek natomiast wyciągnął szyję w stronę uczennic, a Jordi parsknął śmiechem.
– No, no, Romi. Coś mi mówi, że jednak jesteś taki sam jak wszyscy. Szybko się wpasujesz w Pueblo de Luz. Podasz mi swój numer? Chyba go nie mam. – Guzman zerknął na swoje kontakty, większość była zablokowana. Zignorował masę nieprzeczytanych wiadomości i wpatrzył się wyczekująco w Estradę.
– Możesz mi po prostu napisać na instagramie – wyjaśnił Romeo, czując się trochę zakłopotany tym nagłym zainteresowaniem.
– Nie bawię się w te bzdury. Nie masz numeru telefonu czy o co chodzi?
– Nie bawisz się? Mógłbym przysiąc, że cię obserwuję, poczekaj. – Piętnastolatek wyciągnął komórkę z tylnej kieszeni spodni i odpalił aplikację, pokazując Jordanowi. – To nie ty?
– Czy ja bym użył nicku „bermudaboy24”? – Guzman ze złością wyszarpnął chłopakowi telefon z rąk i zescrollował profil, by zobaczyć wpisy.
Wszędzie było pełno jego zdjęć – on na treningu, on w bibliotece w San Nicolas, casualowe zdjęcia, niepozowane. Nie pamiętał, by prosił kogoś o ich zrobienie. Musiałby chyba upaść na głowę, żeby robić sobie zdjęcia i wrzucać je do sieci. Jedyną osobą, która kiedykolwiek była w stanie go zmusić do fotografii była Ella Castellano, ale to było dawno temu.
– Ktoś się podszywa? – Romeo podrapał się po głowie, czując się głupio, że sam na to nie wpadł.
– Raczej stalkuje. Cholerni zboczeńcy – warknął, od razu raportując profil do administratora portalu. Następnie wpisał chłopakowi swój numer i zadzwonił krótko do siebie, by wymienić się numerami. Oddał mu telefon. – Wpadnij jutro z samego rana na boisku przy szkole w Valle de Sombras. Poćwiczymy razem.

***

– Za mundurem panny sznurem. – Patricio Gamboa połknął uśmiech, kiedy kilka dziewcząt na imprezie obejrzało się w stronę Felixa, który krzywił się, bo kołnierzyk starego uniformu gryzł go w szyję. – Co jest z dziewczynami i mundurowymi? To jakiś fetysz?
– Mundurowi są seksowni – odparła od razu Olivia, nie rozumiejąc dlaczego w ogóle musi o to pytać. – Są bohaterscy, narażają codziennie życie, są wysportowani, umięśnieni… Coś ci nie pasuje, Enrique? – oburzyła się, kiedy Quen parsknął w swoją puszkę coli.
– Felix nie jest umięśniony.
– Odezwał się największy strongmen. – Castellano oburzył się, ale przyłapał się na tym, że bacznie obserwuje swoje bicepsy pod koszulą. Trener DeLuna kazał mu trochę popracować nad tężyzną fizyczną, ale z natury miał taką budowę ciała, że raczej niespecjalnie się to rzucało w oczy. Był wysoki i chudy, a jego cechą charakterystyczną zawsze były długie kończyny i opadająca na oczy grzywka, którą teraz za radą Elli nieco podciął. – Ale sam też tego nie kumam. Kiedy posterunkowy Sanchez brał ślub, tata ubrał się odświętnie w swój specjalny mundur. Wszystkie druhny do niego lgnęły.
– To akurat nie zasługa munduru tylko Basty’ego. – Veronica uświadomiła przyjaciela. – Widać masz to po nim, bo Irene nie może oderwać od ciebie wzroku.
– Szkoda, że jej chłopak też tak na ciebie patrzy. Tylko w jego przypadku to bardziej żądza mordu. – Quen popił swoją coca-colę, ale poszła mu nosem, kiedy Castellano walnął go w tył głowy.
Słowa Quena i Veronici stały się jednak prorocze – Felix przekonał się o tym kilkanaście minut później, kiedy wpadł na Irene, wychodząc z toalety.
– Tu się chowasz. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na jego widok.
– Nigdzie się nie chowam, po prostu musiałem skorzystać z łazienki. – Castellano nie bardzo rozumiał jej zachowanie. Jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy zamiast pozwolić mu przejść, praktycznie wepchnęła go z powrotem do łazienki, udaremniając mu ucieczkę. Speszył się. – Eee Irene, mogę wyjść?
– Przysiądziesz się do nas? Siedzimy nad basenem. Szkoda, że Mia nie pozwala się kąpać, wzięłam najlepsze bikini.
– Yyy no to faktycznie szkoda – przyznał, bo nie bardzo rozumiał, czemu miało służyć to wyznanie. – Muszę wracać.
– Wolisz siedzieć z tymi frajerami zamiast z nami? – Nastolatka przekrzywiła głowę, jakby próbowała pojąć jego punkt widzenia.
– To są moi przyjaciele – wyjaśnił, czując, że traci cierpliwość. Nie podobało mu się zachowanie koleżanki z drużyny pływackiej. – Muszę już iść.
– Zgrywasz niedostępnego? Podoba mi się, uroczy jesteś. – Zachichotała w taki sposób, że Felix zrobił wielkie oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że Sara mogła mieć rację na przyjęciu we wrotkarni. Irene na niego leciała i kompletnie nie wiedział, dlaczego. A już w ogóle był zdumiony, kiedy ta wpiła się w jego usta, nie dając mu żadnej możliwości ucieczki.

***

Cmentarz był upiorny, o wiele większy od tego w Pueblo de Luz. Można było się tutaj łatwo zgubić, bo liczne rozwidlenia utrudniały poruszanie się. Co jakiś czas Yon podświetlał sobie telefonem drogę, by rozeznać się w terenie i odczytać numer rzędu na tabliczce. Pamiętał, że Dalia była pochowana w nowszej części cmentarza, ale jeszcze od czasu pogrzebu we wrześniu nie był tutaj ani razu.
– Dziadek musi być pochowany gdzieś tam – wskazał palcem w głąb cmentarza, ale w gruncie rzeczy nie był pewny, czy dobrze oszacował drogę. – Albo tam – wskazał na zupełnie inny kierunek.
– Piloci chyba powinni mieć dobrą orientację w terenie? – zagadnęła Veda, trzymając się go kurczowo i niemal depcząc mu po piętach.
– Cicho bądź, jest ciemno. – Yon zawstydził się trochę i zatrzymał się gwałtownie, by wybadać dalszą trasę. Veda wpadła na jego plecy. – Jak nie chcesz wywołać kolejnego ducha, to lepiej nic nie mów.
– Duch w piwnicy nie jest zły, czasami zostawiam mu jedzenie, żeby biedaczek nie umarł z głodu.
– Duchy nie żyją, w tym rzecz. Nie muszą jeść. – Abarca zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że szeryf Molina miał w piwnicy jakiegoś intruza, a Veda nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.
– Mimo wszystko. Tamten duch mnie fascynuje. Troszkę się boję, ale ogólnie jestem ciekawa, kto to taki. Ale tutaj jest inaczej, tutaj czuję złe duchy. Nie podoba mi się tutaj. Możemy wracać? Nie lubię ciemności.
– Sama chciałaś tu przyjść.
– Ale już mi się odechciało. – Pociągnęła go za rękaw koszulki, w którą przebrał się po pogrzebie, żeby było mu wygodniej. Powieki zacisnęła mocno, bojąc się je otworzyć.
Westchnął cicho i bez słowa złapał ją za rękę, ściskając mocno i kierując się już w dobrą stronę.
– Jak ty wytrzymujesz na horrorach? – zapytał totalnie zdumiony.
– Nie oglądam horrorów, nie lubię.
– Serio? Ja uwielbiam. – Yon zaśmiał się cicho i zdusił w sobie ochotę, by ją przestraszyć. Nie wiedział, jak zareaguje, więc po prostu szedł dalej. – Horrory są najlepsze na randki.
– Są obrzydliwe. – Veda wzdrygnęła się. – Krew, wyprute flaki, mózgi na ścianach.
– Zgoda, niektóre slashery mogą być nieprzyjemne. Ale ten patent sprawdza się za każdym razem.
– Jaki patent?
– Nie powiem ci. – Śmiech Yona zabrzmiał dziwacznie, odbijając się od grobowców i drzew. – Może ci kiedyś pokażę. Podobno wiszę ci randkę, nie?
– Zabierzesz mnie na randkę? – Odważyła się otworzyć ciemne oczy i spojrzała na niego ze zdumieniem. Światła z lampek i zniczy zamigotały w jej tęczówkach, a Yon potknął się o wystający korzeń.
– k***a – warknął, zastanawiając się, dlaczego matka natura była tak złośliwa. – Uważaj pod nogi. Może cię zabiorę na przyjacielską randkę, bez żadnych podtekstów.
– Są takie?
– Są. O, tutaj jest grób Dalii.
Kapitan piłki nożnej zatrzymał się i poświecił mocniej latarką w telefonie. Grób Dalii wyglądał pięknie, co było jednocześnie bardzo smutne. Tak jak ogród państwa Bernal był zapuszczony i dawno nikt w nim nie pracował, tak tutaj widać było sprawną rękę. Wokół nagrobka chwasty były wyplewione, mała ścieżka z kolorowych kamyczków zdobiła miejsce na ławeczkę. Veda mogła sobie z łatwością wyobrazić mamę Dalii, jak siada tutaj i płacze za córką. Na grobie stały wieczne znicze, oświetlając zdjęcie nastolatki tuż przy jej nazwisku. Była śliczna i to okrutne, że los tak szybko się o nią upomniał.
– Świeże kwiaty, ktoś tutaj był. – Veda wskazała na białe dalie w wazonie. – Ktoś tutaj przychodzi codziennie.
– Tak, mówiłem ci, że pani Bernal trochę ześwirowała. – Yon zakręcił palcem przy swojej skroni, chcąc dać koleżance do zrozumienia, że kobieta jest niespełna rozumu.
– Straciła córkę. Po prostu cierpi.
– Może. Sadzimy? – zapytał ją, pokazując sadzonki kwiatów. – Mam nadzieję, że wiesz jak, bo ja nie mam pojęcia.
Wspólnymi siłami posadzili cebulki dalii tuż przy grobie. Jeśli ładnie wyrosną, będą stanowiły dodatkową ozdobę. Abarca zadumał się nad grobem i milczał przez chwilę, a Veda wolała mu nie przeszkadzać. Być może się modlił, a może rozmawiał z Dalią, może kazał jej się odczepić, żeby już nie przychodziła do niego w snach. Wolała go nie wkurzać i o to nie pytać. Sama podziwiała swoje dzieło, a następnie przyjrzała się brudnym od ziemi paznokciom.
– Chodź, odwiozę cię do domu – zaproponował w końcu.
– Mam brudne ręce.
– Mam wilgotne chusteczki w samochodzie.
– Wolałabym skorzystać z łazienki.
– Veda. – Yon spojrzał na nią podejrzliwie. Doskonale wiedział, co kombinuje. – Nie chcesz wracać do domu, co?
– Tylko ze dwie godzinki. Masz HBO w telewizji? – zapytała z nadzieją, a on trochę się zdziwił tym nagłym pytaniem.
– Mam subskrypcję, oglądam na komputerze, a co?
– Obejrzymy razem Grę o Tron?
Prawie się opluł po tej propozycji. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ona mówiła serio. Patrzyła na niego tym błagalnym wzrokiem, a on spojrzał na zegarek i westchnął.
– Ten twój szeryf mnie zabije. Chodź, tylko nie becz jak się okaże, że wszyscy ulubieńcy giną.

***

Przyszedł na tę imprezę karnawałową, właściwie nie wiedząc po co. Prawdą było, że jego duma nieco ucierpiała, kiedy dowiedział się, że nie dostał zaproszenia, ale jak zwykle podjął decyzję zbyt pochopnie, żeby tylko coś udowodnić. Kiedy tylko znalazł się w nowym domu gubernatora, zapragnął jak najszybciej wrócić do swoich czterech ścian. Nie miał tutaj nic do roboty, skoro Abarca nie przyprowadził Vedy. O Nelę się nie martwił – była cicha i nieśmiała, ale przy bliskich kolegach zaczynała nabierać koloru. Był pewien, że Felix i Veronica o nią zadbają.
Felix i Veronica. Ten duet był dosyć niecodzienny i Jordan nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Ostatnio ta dwójka spędzała ze sobą mnóstwo czasu, byli nawet razem na balu i gdyby nie znał Castellano jak własnej kieszeni, pomyślałby pewnie, że coś go łączy z panną Serratos. Coś kombinowali, ale wolał nie wnikać w szczegóły, przecież to nie jego sprawa. Poza tym sam był uwikłany w sprawy, o których wiedział tylko on i Lidia Montes.
Amelia oprowadzała znajomych po swoich włościach, a Jordi liczył, że jakoś uda mu się zabić ten czas. Kręcił się bez celu, obserwując wnętrze domu i uśmiechając się półgębkiem na widok dzieł sztuki, które dla niego były zwyczajnymi bohomazami. Wiedział, że Debora pomogła Victorowi wybrać coś z galerii, by urządzić dom. Sam Estrada był wielkim zapaleńcem sztuki, bardziej nadawał się na ministra kultury niż gubernatora, ale kim był Jordan, żeby go oceniać? Nie spodziewał się, że Julietta Santillana wybrała rzeźby i drogie wazony, które nie przedstawiały absolutnie nic, a przynajmniej według Guzmana. Nauczycielka historii była praktyczną osobą, tak dała się poznać, więc chociaż to mieli ze sobą wspólnego. Mimo że Jordan nie rozumiał, co taki facet jak Victor Estrada widzi w tej kobiecie, musiał to w końcu zaakceptować. Jeśli jednak każą mu mówić do niej „ciociu”, chyba zaśmieje im się prosto w twarz.
Widział kosz na podwórku za domem, w miejscu gdzie Romeo ćwiczył żonglerkę, więc postanowił pójść poćwiczyć trochę rzuty, ale wtedy usłyszał cichą muzykę dobiegającą z jednego z pomieszczeń na piętrze. Miał wyostrzony słuch i wrażliwe na muzykę uszy, więc nawet szalejąca dyskotekowa playlista nie była w stanie zagłuszyć delikatnego dźwięku. Jordi zaintrygowany uchylił mocniej drzwi do wielkiego pomieszczenia.
Wyglądało jak graciarnia – meble poprzykrywane były białymi płótnami, więc pewnie gubernator i jego narzeczona nie zdążyli jeszcze do końca rozpakować wszystkich rzeczy. Jednak jeden mebel, a właściwie instrument, stał na miejscu honorowym, a grała na nim brunetka z włosami spiętymi wysoko na głowie i ozdobionymi kokardką. Jordan nie kojarzył, żeby Victor miał jakieś nieślubne dzieci, więc wydało mu się to dziwne. Na pewno nie był to nikt z Pueblo de Luz, to akurat wiedział na pewno. Dziewczyna grała na harfie w skupieniu, a kiedy skończyła, Jordi zaklaskał cicho, sprawiając, że poderwała się z miejsca i zerknęła na niego przestraszona.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć – przeprosił, bo uznał, że rzeczywiście nie powinien się tak skradać i wprawiać jej w osłupienie. – Impreza jest na dole – dodał, jakby chciał jej przekazać, że chyba ona też się zgubiła.
– Wiem, trochę mnie to krępuje. Nikogo tam nie znam prócz Amelii i Romea – wyjaśniła, a Jordan doskonale ją rozumiał. – Mam na imię Lily – przywitała się, wyciągając do niego dłoń. Pomyślał, że dziewczyna jest spragniona kontaktów z rówieśnikami, ale jednocześnie jest dosyć wstydliwa.
– Jordi, miło mi. – Uścisnął krótko jej rękę i wzrokiem pobłądził w stronę dużego instrumentu. – Harfa to raczej niecodzienny instrument.
– To prawda – przyznała, palcami przesuwając po kolorowych strunach. – Miałam do wyboru to lub oklepane pianino, więc padło na mniej oczywiste hobby.
– Rzeczywiście pianino jest okropnie oklepane. – Jordan wzdrygnął się teatralnie, krzywiąc się, jakby chciał pokazać swój wstręt do klawiszy. – Taki brzydki, ordynarny instrument. Poza tym każdy umie na nim grać.
– Nabijasz się? – Lily nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się lekko. – Gdyby twoja mama była znaną pianistką, też miałbyś go po dziurki w nosie.
– Jesteś siostrzenicą Victora. – Jordan wreszcie skojarzył fakty. Estrada opowiadał mu kiedyś, że ma siostrę, która koncertuje po całym świecie, był z niej zresztą bardzo dumny. – Rozumiem cię. Co za dużo, to niezdrowo.
– Grasz na czymś? – Lily zaciekawiła się, widząc, jak Jordan fachowym wzrokiem przygląda się harfie. Ocknął się z zamyślenia i szybko pokręcił głową. Właściwie nie wiedział, dlaczego skłamał, ale jakoś nie odczuł potrzeby, by się tym dzielić.
– Gram tylko w piłkę – powiedział, a ona pokiwała głową, jakby miało to dla niej sens. – Co jest? Nie wyglądam na kogoś, kto mógłby grać na instrumentach?
– Nie obraź się, ale nie. – Lily lekko się zawstydziła, że w ogóle to zainsynuowała. – Wyglądasz jak… cóż, jak sportowiec. Ale wydawałeś się mówić tak, jakbyś znał się na pianinie.
– Mój przyjaciel gra – oznajmił, w zasadzie nie mijając się z prawdą. – Kiedy uczył się grać na klawiszach, to była dla mnie katorga. Mam wrażenie, że jeśli jeszcze raz usłyszę „Dla Elizy”, to puszczę pawia.
Lily, nie wiedzieć czemu, rozpromieniła się. Prawie klasnęła w dłonie po tych słowach i miało się wrażenie, że ktoś wreszcie powiedział na głos to, co jej od dawna leżało na wątrobie. Chciała coś powiedzieć, ale wtedy drzwi do pomieszczenia otworzyły się na oścież i stanęła w nich Amelia Estrada w swoim przebraniu księżniczki.
– Co wy tu robicie? – zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy. – Nie zapraszałam cię, Jordan.
– Sam się zaprosiłem – odpowiedział jej lekko zirytowany. – Victor jest praktycznie jak mój wujek, zadawałby dużo pytań, gdyby się dowiedział, że zostałem pominięty.
– No, może masz rację – przyznała mu szesnastolatka, ale nadal wydawała się zła. Zerknęła na swoją kuzynkę. – Wszystko okej, Lily? Nie nagabywał cię?
– Dlaczego miałby mnie nagabywać? – Lily nie rozumiała postawy młodszej kuzynki. – Rozmawiamy sobie.
– Na dole jest impreza, mamy muzykę i przekąski, ale jak chcecie, to sobie rozmawiajcie. Już wam nie przeszkadzam. – Ze złością zatrzasnęła drzwi i wyszła.
– Chyba ma do ciebie żal – zauważyła brunetka, a Jordan wzruszył ramionami.
– Podobno powinienem ją odeskortować na bal debiutantek czy coś takiego.
– To ty? Buzia jej się nie zamykała po tym dziwacznym przyjęciu. Podobno jej partner się upił i musiał zostać odesłany do domu, czy to prawda?
– Witaj w Pueblo de Luz – powiedział tylko, ale zaraz potem zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, czy dziewczyna zagrzeje tutaj miejsca. – Zostajesz na dłużej? – wskazał na jej harfę i nuty w pudłach. Gdyby odwiedzała wujka chwilowo, pewnie nie zabierałaby całego sprzętu.
– Raczej tak. Po śmierci taty mama robi sobie przerwę od koncertowania, a że nie bardzo mamy gdzie się podziać…
– Przykro mi – powiedział szczerze. – Twój tata był kiedyś ambasadorem w Meksyku, zgadza się? Był też wiceprezydentem Argentyny. Ma imponujący życiorys.
– Jesteś dobrze poinformowany.
– Mój ojciec jest sekretarzem w biurze Victora, ma najważniejszych dygnitarzy na szybkim wybieraniu – wyjaśnił, bo chociaż polityka nigdy go nie interesowała, siłą rzeczy był na bieżąco dzięki ojcu. Lily patrzyła na niego jednak tak, jakby kompletnie nie wiedziała, co on do niej mówi. – Moim ojcem jest Fabian Guzman.
– Wybacz, ale nie mam pojęcia, kto to taki. Nie znam się na tym.
Wydawało mu się zabawne, że nie wiedziała, kim jest Fabian Guzman, no ale w końcu obracała się w kręgach dużo ważniejszych polityków. Nie zamierzał jej więc tego tłumaczyć. Pierwszy raz nazwisko Guzman nie kojarzyło się nikomu z wpływowym profesorem prawa ani ambitnym piłkarzem, który zginął w wypadku samochodowym. Musiał przyznać, że bardzo mu się to podobało.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 17:19:32 02-08-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:30:22 02-08-24    Temat postu:

cz. 2


– Ta impreza jest do bani – stwierdziła bez ogródek Olivia, zerkając na swój telefon, by zobaczyć która godzina. – Jakaś laska powiedziała mi, że propaguję przywłaszczenie kulturowe, bo przebrałam się za Indiankę, a mam blond włosy i jasną skórę. Wyobrażacie sobie?
– Jak ona śmiała? – Enrique wywrócił oczami za jej plecami. Prawdą było, że jego też zaczęła już drażnić koloratka pod szyją.
– Nela, przyjechaliście z Jordim autem? Moglibyście mnie podwieźć do domu? – Bustamante zwróciła się do Guzmanówny.
– Znajdę go – zaproponowała Marianela, ciesząc się, że ma pretekst, by wrócić wcześniej do domu.
– Daj spokój, noc jeszcze młoda. On tak rzadko wychodzi z domu, niech się trochę rozerwie. – Veronica złapała Nelę za rękę, by powstrzymać ją przed pójściem na poszukiwania brata bliźniaka.
– Rzadko wychodzi z domu? – Enrique parsknął drwiąco, odpinając kilka guzików sutanny. Już zaczynał rozumieć, dlaczego Ariel nie lubił jej nosić. – Jordan zarywa nocki, jeździ na schadzki do San Nicolas. On po prostu z nami nie chce spędzać czasu. I vice versa. A Ty, Oli, możesz się zabrać z nami. Lidia pewnie wróci z Mengonim.
– O wilku mowa. – Olivia wskazała palcem na brunetkę i młodego Włocha, którzy schodzili razem po schodach. Bustamante szczęka opadła do ziemi na widok przebrania chłopaka. Wypuściła z rąk telefon, który upadł na ziemię, ale nawet się tym nie przejęła.
– To chyba twoje. – Daniel podniósł go i wręczył blondynce jak na dżentelmena przystało, ale dziewczyna nie była w stanie mu nawet podziękować. – Dobrze się bawicie?
– Nie za bardzo. Właśnie debatujemy, czy jechać na pizzę – wyjaśnił Patricio, z niepokojem obserwując uczniów nad basenem. Mimo bezwzględnego zakazu Amelii Estrady kilkoro z nich kąpało się w basenie, wyraźnie mając wszystko gdzieś. Byli pewni, że popijali sobie alkohol i palili marihuanę. – Wracamy? – zapytał Ruby, która podniosła się z miejsca z wielką ulgą. Pat uśmiechnął się na ten widok.
– Powiem Kevinowi, że chyba czas się zmywać. – Daniel przeprosił wszystkich i zniknął na chwilę.
Olivia dopadła do Lidii, chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła.
– To Łucznik Światła – powiedziała takim tonem, że wszyscy spojrzeli na nią jak na wariatkę.
– Tak, Danny przebrał się za Łucznika jak połowa ludzi tutaj – wyjaśniła Montes, czując się nieswojo w towarzystwie tylu osób w skórzanych spodniach. Była pewna, że prawdziwy Łucznik nie nosił takiego stroju.
– Nie, nie chodzi mi o kostium. Daniel jest Łucznikiem Światła! To on odzyskał moją torebkę od tego Cygana, pamiętasz? – Bustamante zwróciła się do Ruby, która przyglądała jej się niepewnie. – Ruby, byłaś tam, przecież widziałaś!
– Widziałam faceta w masce na twarzy i nieprzyzwoicie ciasnych spodniach.
– To był Daniel, jestem pewna. Poznałam go po głosie. To on na bank!
– Nieprawda. – Quen pokręcił głową, a ton jego głosu zabrzmiał tak, jakby był małym dzieckiem i wykłócał się o swoje racje. Był przekonany, że zgłębił tajemnicę tożsamości El Arquero, a słowa Olivii tylko burzyły jego teorię. – Beksa Mengoni nie może być Łucznikiem. To po prostu nie ma sensu.
– Dlaczego? – Carolina zainteresowała się punktem widzenia swojego chłopaka. – Jest atletycznie zbudowany, trenuje sztuki walki, jest miły i uczynny. Coś w tym jest.
– Już nie trenuje, ale tak czy siak jestem pewna tego, kogo spotkałam na ulicy Bankowej. – Olivia uśmiechnęła się zwycięsko. – Muszę z nim pogadać!
Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, wybiegła na zewnątrz na poszukiwanie Mengoniego, a Ruby, która doskonale wiedziała, co jej przyjaciółka kombinuje, ruszyła za nią, by nie zrobiła czegoś głupiego. Olivia chciała się zemścić na Oliverze Brunim, ale nie tędy droga.
– Żenada. Naprawdę myślicie, że El Arquero de Luz to jeden z tych kmiotków? – Ignacio Fernandez przeskoczył przez oparcie kanapy i usiadł koło Patricia, który czekał na Ruby lekko zdenerwowany. – Ci pozerzy lubią przebieranki. Prawdziwy Łucznik w życiu nie pokazałby się w towarzystwie. Nawet na El Tesoro się nie pokazał, no nie?
– Od kiedy to jesteś znawcą od zamaskowanych złodziei? – Lidia poczuła się poirytowana. To ona wiedziała o El Arquero najwięcej i przeszkadzały jej te ciągłe głupie komentarze kolegów ze szkoły. Nie znali go tak jak ona i wymyślali różne bzdury.
– Mój ojciec z nim rozmawiał – przypomniał wszystkim Nacho, czując, że ma przewagę w towarzystwie. – Strzelec uratował moją siostrę, więc mogę się poszczycić tym, że chyba jednak wiem coś więcej na jego temat niż wy.
– Lidia też z nim rozmawiała, też mi coś! – Quen stanął murem za przyjaciółką i chociaż chciał jej pomóc, ona posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Wolała nie rozpowiadać wszem wobec, że spotykała się z człowiekiem oskarżonym o morderstwo Jonasa Altamiry.
– Naprawdę? – Veronica zwróciła się z entuzjazmem do Montes. – Jaki on jest?
– On…
Lidia nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Wiele rzeczy chciała zachować w sekrecie, nie chciała się dzielić tymi małymi informacjami, szczegółami z życia Strzelca, które sama poznała. Podobało jej się posiadanie takiej tajemnicy tylko dla siebie. Natomiast zdecydowanie nie podobał jej się ten błysk w oczach Veronici, kiedy wspominała El Arquero. Nadal miała w pamięci wyznanie Manfreda, który oskarżył Theo Serratosa o zastrzelenie Jonasa. Veronica mogła być siostrą mordercy i chociaż to nie była jej wina, Lidia czuła lekką niechęć, kiedy to sobie uświadomiła.
– Zobaczycie, że kiedy na jaw wyjdzie prawdziwa tożsamość Łucznika, wszyscy będziemy się śmiać, to na pewno wielkie rozczarowanie. Łucznikiem okaże się jakiś maluczki w stylu dozorcy Gastona albo posterunkowego Sancheza, którego nikt nie podejrzewa. Takie niedojdy często maskują się jako bohaterowie. Jak to było z Clarkiem Kentem? Albo z Peterem Parkerem? Frajerzy jak się patrzy, a w nocy to rycerze na białym koniu. – Fernandez zarechotał z uciechy, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami na ten temat.
– Idę poszukać Daniela – oświadczyła Lidia, czując, że słowa Olivii dotknęły ją bardziej, niżby tego chciała. Kiedy już zaczynała skreślać Daniela z listy, powracał na nią jak bumerang i nic już z tego nie rozumiała.
– O, apropos Clarka Kenta, idzie nasz naczelny oferma. – Ignacio wskazał palcem na młodego Castellano, którzy podszedł do ich miejscówki.
– Zamknij pysk. – Quen rzucił w niego pustym plastikowym kubkiem, a następnie zatroskał się widokiem przyjaciela. – Co jest, stary? Co ci się stało?
Veronica syknęła na widok zaróżowionego pod okiem policzka bruneta – na pewno będzie siniak. Felix przyłożył sobie do twarzy zimną puszkę napoju, odczuwając wielką ulgę.
– Chłopak Irene mi przywalił – wyjaśnił w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia.
– Kurczę, aż tak był zazdrosny? – Quen nie wiedział, czy ma się śmiać, czy może pocieszyć kumpla. – Niezły z niego despota, skoro bije ludzi tylko dlatego, że jego dziewczyna ma na nich chrapkę.
– Może gdyby Castellano nie obściskiwał się z Irene w łazience, to Phillip nie musiałby mu przywalić. Podobno zerwali. – Sara odezwała się niespodziewanie, jednocześnie uderzając Felixa w ramię. – Coś ty sobie myślał, Felix, żeby się z nią całować w miejscu publicznym? Przecież wiedziałeś, że ma faceta.
Castellano spalił buraka i szybko zamachał rękami, chcąc się usprawiedliwić. Ignacio Fernandez rechotał złośliwie, ale w tej chwili mało go to interesowało. Nie chciał wyjść na dupka przy przyjaciołach.
– Osaczyła mnie, nie mogłem uciec – wytłumaczył się, czując, że to bardzo kiepska wymówka.
– Och, tak, zdecydowanie wyglądało to tak jakbyś się wzbraniał. – Sara prychnęła, a Felix zawstydził się jeszcze bardziej. – Nie przerwałeś tego, to jeszcze gorzej.
– Kompletnie tego nie rozumiem – oznajmił, wzdychając i krzywiąc się raz jeszcze z powodu nabrzmiewającego szybko siniaka pod okiem. – A tam co się dzieje? Co to za zamieszanie?
Wszyscy spojrzeli przez oszklone drzwi ogrodowe i poderwali się z miejsca. Grupa gości stała nad basenem i dopingowała dwóch typów, którzy wprosili się na imprezę i teraz oddawali się niecodziennym rozrywkom.
– To syn gubernatora? – Carolina wyciągnęła szyję, bojąc się nie na żarty. – Utopią go!
Ibarra zbladł i pobiegł w kierunku ogrodu, a za nim reszta przyjaciół. Dwóch osiłków świetnie się bawiło, podtapiając biednego Romea w basenie. Chłopak nie mógł zaczerpnąć powietrza, wyglądał jak ryba wyciągnięta z wody. Oprawcy śmiali się jak szaleni, zbyt upojeni alkoholem albo upaleni ziołem, ciężko było stwierdzić, a syn gubernatora nie widział nic na oczy, bo wszystko przysłaniała chlorowana woda. Nagle jeden z nastolatków, który przebywał w wodzie, oberwał w głowę piłką do koszykówki z taką siłą, że pacnął na taflę jak kłoda i zapewne zobaczył przed oczami gwiazdy. W efekcie puścił Romea, który zamachał dziko rękami, próbując utrzymać się na powierzchni, kiedy uścisk dłoni na jego karku zelżał. Drugi z chuliganów, który kucał nad basenem, dopingując i pomagając swojemu kumplowi, teraz przestał się uśmiechać, kiedy wykonał w powietrzu salto i wpadł do wody twarzą na przód. Zdecydowanie nie zrobił tej akrobacji sam. Tuż za nimi wyrósł Jordan Guzman, który z wściekłą miną pochylił się nad basenem.
– Daj mi rękę. – Jordi wystawił dłoń w stronę syna gubernatora i pomógł mu zbliżyć się do krawędzi basenu. Wyciągnął go z wody i zarzucił mu na ramiona ręcznik. – Świetnie się bawicie, co? – warknął do stojących wokół basenu dopingujących i śmiejących się nastolatków. Kilkoro nagrywało całe zajście swoimi telefonami. Ostatnie spojrzenie Jordan posłał Quenowi i Felixowi, jakby robił im wyrzuty, że nie zareagowali.
– O Boże, Romi! Nic ci nie jest?
Amelia Estrada dopadła do brata, dokonując oględzin jego przemoczonego ubrania. Romeo siedział nad basenem skulony w kłębek i szczękał zębami, a jego duże wargi zrobiły się sine. Dwóch chuliganów szybko wyswobodziło się z wody i uciekało przez ogrodzenie, gdzie pieprz rośnie.
– Rozejść się, nic tu po was. – Guzman spojrzał po wszystkich groźnie i nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nastolatki powoli zaczynali zabierać swoje rzeczy i jasnym było, że to koniec tej i tak nieudanej imprezy.
Lidia przypatrywała się synowi gubernatora z politowaniem. Zdjęła z siebie dużą czerwoną bluzę i zarzuciła mu na głowę kaptur, chcąc dać mu nieco prywatności. Romeo musiał czuć się okropnie upokorzony i nie chciał na nikogo patrzeć. Coś takiego przytrafiło mu się w jego własnym domu na pierwszej imprezie po przeprowadzce do nowego miasta, a od poniedziałku miał zaczął naukę w drugiej klasie liceum. Chłopak zdecydowanie nie miał lekko i chyba właśnie zdał sobie sprawę, jak ciężki będzie początek jego pierwszego semestru w Pueblo de Luz.
– Chodź. – Jordan pomógł mu wstać i wprowadził go do domu, by mógł się ogrzać przy elektrycznym kominku.
– Romi, Romi, ale chyba nie powiesz tacie, co? – Mia dreptała za nimi na swoich błękitnych pantofelkach księżniczki i była ogromnie spanikowana. – Proszę, nie mów tacie.
– Mia, zamknij się. – Jordan odwrócił się w jej stronę ze złością wymalowaną na twarzy. Cofnęła się i zachwiała na dziwacznych postukujących bucikach, które jego tak irytowały.
– Już w porządku. – Daniel Mengoni uspokoił całe towarzystwo, poganiając resztę, by wyszli na zewnątrz. W salonie domu gubernatora zostali już tylko najbliżsi znajomi. – Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – dodał w stronę gospodyni, która była na skraju załamania nerwowego i chyba obawiał się, że może wybuchnąć płaczem.
– Głupi jesteś, Mengoni? – Guzman nie mógł się powstrzymać. Miał ochotę mu przyłożyć, słysząc te słowa. – Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło – zadrwił z jego słów i nie ulegało wątpliwości, że był wściekły. – Chłopcy się pobawili i popluskali w wodzie. To tylko takie niewinne żarty, nie? Co tam, że ktoś cię podtapia, jak ty nie potrafisz pływać. Ważne, że wszyscy żyją i mają się dobrze. Idiota!
Daniel nie rozumiał, o co mu chodzi. Patrzył na niego zdumiony, ale Jordan nie zamierzał mu tego tłumaczyć. Mengoni był słabeuszem, który zawsze lubił zadowalać innych. Nie znał go za dobrze, ale takie właśnie odniósł na jego temat wrażenie – pozer, który na siłę próbował wkupić się w łaski innych, czy to nauczycieli czy kolegów ze szkoły. Zawsze miły i uczynny, zawsze uśmiechnięty i grzeczny. Grzeczny do bólu.
– Romi, Romi, proszę nie mów tacie ani Juliecie, dobrze? Będę miała szlaban do końca roku, jeśli się dowiedzą, że impreza wymknęła się spod kontroli. – Córka gubernatora chwyciła młodszego brata za lodowatą dłoń i ścisnęła ją w błagalnym geście.
– Mia, czy ty siebie słyszysz? – Guzman popukał się palcem w czoło, nie mogąc uwierzyć, że była tak zaślepiona. – Chciałaś zrobić furorę, organizując tę imprezę, a mogło się to skończyć tragicznie. Po jaką cholerę zapraszałaś całą szkołę? Sprawdziłaś chociaż, kto pojawił się w twoim domu? Nie zrobiłaś tego, bo niby po co? – Nastolatek prychnął pod nosem. – Mogliby tu przyjść skazańcy z więzienia w Monterrey, a ty uznałabyś, że mają fajne przebrania. Victor powinien się dowiedzieć, co się tutaj wydarzyło i wybić ci na zawsze durne pomysły z głowy.
– Nie, proszę, Jordi, to już się nie powtórzy. – Chciała go złapać za rękę, jak wcześniej brata i błagać o litość, ale odsunął się.
– Przestań zachowywać się jak głupia gówniara. Dorośnij wreszcie.
Wyminął kilku znajomych i wyszedł, a za nim podreptała Marianela. Amelia Estrada rozpłakała się rzewnie. Nie tak wyobrażała sobie początek semestru w nowej szkole.

***

Remmy zdziwił się widząc wiadomość od Jordana. Napastnik w jego drużynie nigdy nie odpisywał na esemesy, telefony też rzadko odbierał, a już na pewno nigdy nie proponował kontaktu sam z siebie. Tym razem jednak miał rezerwowego pomocnika do składu piłki nożnej i w obecnej sytuacji mogło się to okazać zbawienne. Torres musiał jednak zobaczyć żółtodzioba w akcji. Polecenie przez Guzmana już samo w sobie dawało dobre prognozy, bo w końcu on nigdy nikogo nie chwalił, ale Jeremiah chciał spojrzeć na niego swoim fachowym okiem. Kiedy jednak dowiedział się, że Romeo Estrada ma dopiero piętnaście lat, musiał kategorycznie odmówić.
– Trener nie przyjmuje do składu nikogo poniżej trzeciej klasy – poinformował Jordana przez telefon, kiedy już w końcu się do niego dodzwonił w nocy z soboty na niedzielę.
– Torres, masz pojęcie, która godzina? – Zaspany głos Guzmana był jeszcze bardziej zirytowany niż zwykle. – Ty jesteś kapitanem, wymyśl coś.
– Jestem kapitanem, mogę nominować, ale koszulki rozdaje Bruni.
– Weź go na ładne oczy czy coś.
– Co? – Remmy spojrzał na słuchawkę telefonu, jakby sądził, że się przesłyszał.
– No przecież jesteś jego ulubieńcem, nie? Trener zatańczy, jak mu zagrasz. Poza tym Romeo jest potrzebny tylko jako rezerwowy. Poradzisz sobie. Rozłączam się!
– Poczekaj, Jordan. Jordan? – Remmy mówił jeszcze do słuchawki, ale chłopak już się rozłączył. – Na ładne oczy, też mi coś! – Prychnął pod nosem i wtedy do jego uszu dotarł jakiś dziwny dźwięk.
Podszedł do okna i zobaczył na dole w ogródku Ignacia Fernandeza, który rzucał kamyczkami jak w jakiejś parodii Romea i Julii. Torres odsunął się od parapetu, a na jego twarzy zagościł zbolały wyraz.
– Pogadamy? Nie odpisujesz na wiadomości – szepnął Nacho, ale doskonale było go słychać w pokoju chłopaka.
– Nie chcę z tobą gadać, Nacho. Idź spać. Albo robić coś innego, na przykład w aucie nauczycielki.
– Widziałeś?
– Nie kryłeś się z tym specjalnie.
– Twój stary ją zwolnił. Ty mu na nas doniosłeś? – W jego głosie zabrzmiał wyrzut.
– Nie zwolnił, tylko nie przedłużył jej umowy. Dziwisz mu się? Co ty miałeś w głowie?
– Nie myślałem.
– Myślałeś tylko nie głową, a fiutem. Zejdź mi z oczu, jestem zmęczony. – Chciał zamknąć okno, ale Ignacio przestąpił kilka kroków i spojrzał na niego z dołu w ciemności błagalnym wzrokiem. Chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobyły się żadne słowa. Remmy czekał i czekał, ale nie nadchodziły żadne przeprosiny czy chociażby racjonalne wytłumaczenie. – Dobranoc, Nacho.
Okno zatrzasnęło się odrobinę za mocno, a Ignacio rozejrzał się po okolicy, czy aby nikt go nie widział. Czuł się parszywie, ale przecież niczego nie obiecywał Torresowi. Nie byli ze sobą, nie mieli się na wyłączność. Właściwie to nawet nie wiedział, kim dla siebie byli. Poczuł się jednak tylko gorzej, kiedy wrócił do domu po imprezie, a w ogarniętej remontem kuchni czekali na niego rodzice.
– O nie, czy to interwencja? Dlaczego zbieracie się razem tylko wtedy, jak chcecie mi dać naganę? – Ignacio zatrzasnął drzwi, patrząc to na ojca, to na matkę. Oboje mieli poważne miny.
– Nie chcemy ci dać żadnej nagany. Chcemy porozmawiać. – Marisa obracała w dłoniach kieliszek wina, a Nacho zaczął przestępować nerwowo z nogi na nogą. – Usiądź.
– Wolę postać. Przejdźcie od razu do rzeczy. Dyrektor Torres się poskarżył tak? Wywali mnie ze szkoły? Mam szukać pracy w fabryce?
– Ignacio, usiądź i słuchaj. – Osvaldo przetarł zmęczoną twarz dłonią i wskazał synowi miejsce przy rozkładanym stoliku, który na czas remontu służył im za miejsce posiłków. To co zrobiłeś, nie mieści mi się w głowie. Nie będę wnikał, co tobą kierowało, bo się tego domyślam. Szalejące hormony, panna Cortez jest bardzo atrakcyjna…
Nacho prychnął, ale ojciec go zignorował. Dla niego ta rozmowa też nie była łatwa. Było zawstydzająco. Chciał udzielić synowi reprymendy, chciał go skłonić do refleksji i pokazać, że jego czyny mają swoje konsekwencje, ale jednocześnie się tego bał. Ignacio był we wrażliwej fazie, a Aldo pamiętał, że Karina cały czas próbowała jakoś się do niego zbliżyć. Nie mógł na to pozwolić, więc nie chciał odpychać syna od siebie.
– Chciałbym, żebyś znalazł sobie kogoś w swoim wieku, Nacho. Chciałbym, żebyś zastanowił się nad swoim postępowaniem i skupił się na przyszłości. Za pół roku kończysz szkołę…
– Może znów powtórzę klasę.
– Nacho, nie musisz chodzić do szkoły. – Marisa postanowiła się wtrącić, bo czuła, że to ważne. – Nie masz już obowiązku szkolnego, możesz pójść od razu do pracy.
Aldo nie był chyba zachwycony tą perspektywą, wolał trzymać się pierwotnego planu. Nacho też wyglądał na przestraszonego, kiedy dotarło do niego, że był pełnoletni, mógł robić, co chce, a jednak nie był gotowy, by wyfrunąć z gniazda i się usamodzielnić. Potrzebował ojca i matki, choć nie chciał się do tego przyznać.
– Idź spać, Nacho, porozmawiamy o tym jutro, ale chciałbym, żebyś bardziej się zaangażował. Mam dla ciebie kilka zadań, które pomogą ci trochę zrozumieć, czym jest odpowiedzialność i pracowitość.
– Super. Dobranoc. – Wyszedł, wbiegając szybko po schodach, jakby obawiał się, że ojciec zechce na niego nawrzeszczeć. Prawdę mówiąc, zdziwił się, że tego nie zrobił. Nie wiedział, ile przekazał mu Cerano Torres, ale widocznie wstrząsnęło to ordynatorem do głębi.
Padł na łóżko w swoim pokoju i wgapił się w sufit. Może ojciec ma rację. Może powinien wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje wybory. Może powinien znaleźć sobie kogoś w swoim wieku. Kogoś, kto nie będzie cholernym Remmym Torresem, który utkwił mu uparcie w głowie. Nacho uśmiechnął się sam do siebie. Miał już nawet jedną kandydatkę.

***

Jordan stawił się w niedzielę na boisku w Valle de Sombras skoro świt. Kozłował piłkę i wrzucał do kosza, rozgrzewając się i delektując się rześkim porankiem. Tego mu było trzeba – świeżego powietrza, samotności, odrobiny spokoju. Od kiedy Quen zamieszkał u niego w domu, nie dawał mu odetchnąć ze swoimi humorami i wiecznym wypytywaniem. Nie chciał z nim gadać, bo wiedział, że skrywa ważny sekret, którego przecież nie mógł mu wyjawić, a nie zanosiło się, żeby Conrado Saverin wreszcie postanowił wyznać prawdę.
Romeo pojawił się kilkanaście minut po ósmej, wyłaniając się z porannej mgły jak jakieś zombie. Rzucił swój rower na trawę i podszedł do Guzmana, ziewając szeroko.
– Myślałem, że nie przyjdziesz – zagadnął Jordi przyglądając mu się badawczo. Młodszy kolega był niewyspany, ale chyba nie odczuł większych skutków wczorajszego obfitującego w wydarzenia wieczoru.
– Nie chcę o tym gadać – mruknął tylko w odpowiedzi piętnastolatek i odwrócił wzrok. Wolał nie rozpamiętywać tego, że znów stał się ofiarą na oczach całej szkoły. Już raz się zgubił na szkolnej wycieczce w górach, teraz groziło mu gorsze upokorzenie, bo miał rozpocząć naukę w tutejszej placówce. – Gramy?
Jordan aż za dobrze rozumiał jego zawstydzenie. Podał mu piłkę po koźle i patrzył jak ten znów zachwiał się w miejscu.
– Mieliśmy ćwiczyć piłkę nożną – jęknął syn gubernatora, obracając w dłoniach chropowatą pomarańczową piłkę.
– Najpierw musimy się rozgrzać. No dalej, pokaż co potrafisz.
– Jestem beznadziejny w kosza.
– Trening czyni mistrza.
– Po co to robisz? – Romeo westchnął zrezygnowany. Nie lubił się asymilować i wiedział, że Jordan też nie należy do towarzyskich typów. Nie chciał jego litości.
– Bo czasem trzeba stawić czoła swoich strachom, żeby na dobre się ich pozbyć. Małe kroczki. – Guzman zachęcił go gestem, więc chłopak rzucił piłkę byle jak, a ta odbiła się od obręczy i spadła na dół. Jordi chwycił ją i ponownie podał do Romea. – Jeszcze raz.
– To głupie.
– Sam jesteś głupi. Mam ochotę pograć w kosza, więc rzucaj i nie marudź. – Guzman powoli zaczynał tracić cierpliwość. Estrada znów wrzucił, ale bez rezultatu. Zamienili się więc miejscami. – Wydaje mi się, czy urosłeś trochę?
– Tata twierdzi, że rosnę jak na drożdżach. – Piętnastolatek spojrzał na swoje powyciągane rękawy zapinanej bluzy. Kupił większą, żeby nie musieć martwić się za krótkimi rękawami.
– No nie przesadzajmy. Victor też nie grzeszy wzrostem. – Cichy śmiech wydobył się spomiędzy warg Jordana. – Amelia ochłonęła trochę po wczorajszym?
– Przepłakała całą noc, ale chyba już w porządku.
– A ciotka i kuzynka zostają z wami na dłużej?
– Nie wiem.
– Boże, Romeo, ja próbuję zagadać, mógłbyś trochę rozwinąć temat, a nie ucinać w pół słowa. Zginiesz na boisku z tymi gadułami. – Guzman wrzucił za trzy punkty i piłka zakręciła się zgrabnie w obręczy, wpadając w siatkę i spadając zaraz obok Estrady, który wzdrygnął się.
– Mówiłeś, że nie będę musiał z nikim gadać! – Romeo nieco się oburzył. Nie był pewien, czy chce się angażować w takie przedsięwzięcie.
– Cóż, kłamałem.
– Ale ty nie gadasz z ludźmi, jak nie chcesz.
– Ja to ja. Mnie wolno trochę więcej, bo jak sam słusznie zauważyłeś – wisi mi to, co o mnie gadają. Przed tobą jednak jeszcze dwa i pół roku w tej budzie, więc musisz się przygotować. Rzucaj dalej – jak trafisz trzy razy pod rząd to dam ci spokój.
Rzucali więc dalej, Jordan kątem oka dostrzegł jakiś ruch na zniszczonych trybunach. Lidia Montes przysiadła na krzesełku i czekała ze zniecierpliwioną miną. Zerknął na zegarek i westchnął. Mieli iść sprawdzić jej znajomego dilera, nie spodziewał się, że będzie tak nadgorliwa, by pilnować, czy na pewno nie zapomniał o swoim słowie harcerza.
– Spróbuj dwutakt, Rom. Potrafisz?
Chłopak pokiwał głową i spróbował kilka razy. Szło mu coraz lepiej, kiedy już się porządnie rozgrzał. Trafił kilka razy i wydawał się być z siebie zadowolony, ale kiedy dostrzegł, że nie są na boisku sami, piłka sama wyleciała mu z rąk.
– To tylko Montes, a nie żaden duch – uspokoił go szatyn, nie rozumiejąc tej reakcji. Wzrokiem skarcił Lidię za to, że śmiała się tu pokazać o tak wczesnej porze. Ona tylko wzruszyła ramionami, nie rozumiejąc, o co im chodzi.
– Długo jeszcze? – krzyknęła w ich stronę i ostentacyjnie popukała się w swój zegarek elektroniczny. Jordan wywrócił oczami.
– Romeo musi trafić trzy razy pod rząd, wtedy odpuścimy – odkrzyknął, czując jednak, że będzie musiał szybciej zakończyć to spotkanie. Po pojawieniu się Lidii Romeo kompletnie stracił głowę i plątał się o własne nogi.
– Trafia raz na pięć rzutów. W tym tempie będzie potrzebował średnio jakichś stu pięćdziesięciu rzutów, żeby osiągnąć trzy trafienia pod rząd. Bez obrazy, Romeo – dodała szybko, bo nie chciała go zniechęcać czy z niego drwić, po prostu czas ją gonił. W tej chwili zagadka zboczeńca z wrotkarni wydawała jej się ważniejsza niż doskonalenie umiejętności koszykarskich Romea Estrady.
– Dobra, Rom, to koniec na dzisiaj. Poćwicz trochę przy ludziach, żebyś mniej się stresował na boisku. Jutro znajdę cię w szkole. Trzymaj się. – Jordi klepnął go w ramię na pożegnanie i podbiegł w stronę trybun, gdzie Lidia już szykowała się do drogi. – A ty mogłabyś dać chłopakowi trochę prywatności, nie widziałaś, że go speszyłaś?
– Jeśli chce grać w sportowej drużynie, to musi się nauczyć grać pod presją. Przecież to nie tak, że przyszłam z trąbką i krzyczałam wyzwiska. – Brunetka lekko się oburzyła i ruszyli w stronę warsztatu samochodowego, w którym pracował jej znajomy. Mieli zamiar go wypytać o tajemniczego „Erosa”, którym mogła zostać odurzona Veronica.
– Skąd wiedziałaś, że będzie potrzebował stu pięćdziesięciu prób, żeby trafić trzy razy pod rząd? – zapytał Guzman, kiedy zdążył to sobie przemyśleć w głowie.
– Policzyłam. Nie wiem, czy dokładnie, ale coś koło tego. Na pewno więcej niż sto dwadzieścia pięć. Myślę, że około sto pięćdziesiąt pięć prób.
– Policzyłaś w głowie?
– Tak, a co?
– Nic. – Włożył ręce do kieszeni i szedł dalej w ciszy.
– Czyżbyś był pod wrażeniem? – spróbowała go zagiąć. Cichy Jordan Guzman bez sarkastycznego komentarza czy ciętej riposty to zagięty Jordan Guzman. – Zaimponowałam ci.
– Nie pochlebiaj sobie, Montes. – Powrócił do swojego zwykłego wyrazu twarzy.
– Ktoś tu chyba jest nie w sosie. Wczoraj nieźle się zezłościłeś po tej aferze nad basenem. Nie musiałeś być taki wredny dla Amelii i Daniela. To nie była ich wina.
– Wybacz, że zraniłem ego twojego Donatella i zniszczyłem wam romantyczny wieczór.
– To nie była randka – powiedziała otwarcie, choć właściwie nie wiedziała dlaczego się tłumaczy. Zdała sobie sprawę, że miała dosyć ograniczone pojęcie o tym, jak można sklasyfikować wczorajsze spotkanie. Jordan chyba jednak lepiej znał się na relacjach damsko-męskich, więc może pomógłby jej to lepiej zrozumieć. – To było „preludium” randki – powtórzyła słowa Mengoniego, ale chwilę potem tego pożałowała, kiedy jej towarzysz zachichotał złośliwie jak hiena.
– Pewnie, że to nie była randka, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Na randki nie chodzi się na domówki pełne napalonych i spoconych gości w skórzanych gaciach – zgodził się z nią. – Jeśli facet chce zaprosić dziewczynę na randkę, to po prostu to robi. Bez zbędnych ceregieli, bez jakiegoś tłumaczenia i zdecydowanie nie ma czegoś takiego jak „preludium” randki. – Zakreślił cudzysłów, nasączając te słowa jeszcze większą złośliwością, przez co ona zacisnęła tylko dłonie w pięści. – Ale ci się poeta trafił! Nie wiedziałem, że z Mengoniego to prawie Fryderyk Chopin. Może ci zagra „Preludium deszczowe”? Pogoda jak znalazł.
– Cicho bądź. On po prostu nie chce być nachalny.
– Może nie. Może jest po prostu upośledzony – podrzucił ten pomysł całkiem poważnie, za co oberwał potężnego kuksańca w ramię. Zabolało. – Powiem ci coś, Montes. Objawię ci tę prawdę, choć mi za to nie płacą – jak kogoś lubisz, to nie myślisz o tym, żeby być taktownym. Jeśli podoba ci się dziewczyna albo chłopak, bierzesz byka za rogi. To nie powinno być takie skomplikowane.
Lidia pokiwała głową, żałując, że zaczęła ten temat. Powiedział dokładnie to, co sama myślała. Jako że nie miała doświadczenia w tych sprawach, musiała to jednak usłyszeć od kogoś, kto sam przeżył więcej. Do czego to doszło, że miłosnych rad udzielał jej Guzman! Poczuła się upokorzona.
– Montes, a ty chciałaś, żeby to była randka? – zapytał, zmieniając ton na nieco łagodniejszy. Może trochę przesadził ze swoją zwykłą ironią.
– Nie. Mam zupełnie inne wyobrażenie randki, na pewno nie na imprezie pełnej ludzi, w oparach marihuany i z niedoszłym topielcem w basenie.
– Więc masz odpowiedź. Jak chcesz iść z nim na randkę, to nie czekaj, aż cię zaprosi, tylko sama to zrób. Ten twój Michelangelo to taka miękka faja, że pewnie nigdy się nie doczekasz.
– Hej! – Obruszyła się, robiąc wściekłą minę. – Nie lubisz go, bo jest od ciebie lepszy z włoskiego, o to chodzi?
– O to nietrudno. On jest cholernym Włochem, pragnę ci przypomnieć. To logiczne, że będzie sobie lepiej radził na zajęciach z włoskiego.
– Urodził się w Meksyku, jego mama też. To że ma włoskie korzenie nie ma nic do rzeczy.
– Chyba jednak ma, kiedy nauczycielem jest twój wujaszek, a twoja matka przeklina całe miasteczko po włosku, kiedy wraca do domu i paple jak najęta. – Jordan prychnął, bo zirytowała go swoimi słowami. – Skoro w domu wciąż gadają po włosku, to chyba logiczne, że naturalnie się z tym osłucha.
– Skąd wiesz, że Marlena przeklina w domu?
– Od Alex.
– Od kogo? – Lidia skrzywiła się, bo nie przypominała sobie nikogo o takim imieniu.
– Od Alessandry, od kuzynki twojego żółwia ninja. Udzielasz mu korków z chemii w jego domu i nie spotkałaś jej ani razu?
– Zawsze była zamknięta u siebie, nie wnikałam. Nie rzuca się w oczy.
– Coś w tym jest. – Jordan musiał przyznać jej rację. – W każdym razie to, że Mazgaj Mengoni jest dobry z włoskiego, to nie jest jakaś jego wielka zasługa. To po prostu jego drugi język.
– Jesteś zazdrosny i tyle. Twoja idealna średnia jest zagrożona.
– Nadal mam idealną średnią, nawet tracąc kilka punktów z włoskiego. Ale na twoim miejscu martwiłbym się własnymi stopniami. Podobno twoja mentorka już nie wróci do nas w nowym semestrze, więc nici z fory na chemii. – Jordan uświadomił ją dobitnie. Lidia zrobiła wielkie oczy, nie rozumiejąc, o co chodzi z Dayaną Cortez, ale nie dane im było tego omówić, bo doszli na miejsce i mieli ważniejsze rzeczy na głowie.

***

We wszechświecie musiała być zachowana równowaga – jedni umierali, drudzy się żenili albo rodzili dzieci. Było w tym coś poetyckiego. Joel Santillana nie znał Jose Balmacedy, więc nie czuł potrzeby towarzyszenia siostrze i szwagrowi na ceremonii pogrzebowej, mimo że ci go zapraszali. Jakby to była jakaś sensacja podziwiać nieboszczyka w trumnie! Ramona uwielbiała nowinki, chciała się wyrwać z domu, więc nawet pogrzeb był jej niestraszny. Joel natomiast nie cierpiał tego typu uroczystości. Kiedy był mały, zmuszano go, żeby chodził i żegnał wszystkie ciotki. Kazano mu całować trupy, a potem wszyscy tańczyli i śpiewali radośnie, żegnając zmarłego i radując się, że będzie miał lepsze życie wieczne. Nawet pięcioletni Joel wiedział, że coś tutaj nie gra. Jeśli tylko mógł, omijał kaplice i cmentarze szerokim łukiem. Pogrzeb ojca był ostatnim, na którym się pojawił. Wypłakał wtedy rzekę i czuł wstyd na samo wspomnienie. Postanowił sobie, że już nigdy więcej jego stopa nie postanie w domu pogrzebowym. Sale weselne to zupełnie inna bajka i zupełnie jego żywioł.
Kumpel się żenił. Co prawda nie mieli kontaktu od lat, widywali się sporadycznie, kiedy Santillana wpadał w rodzinne strony, ale i tak miło było, że Pierro o nim pomyślał. Dobrze wiedział, dlaczego to zrobił, ale i tak był mu wdzięczny. Prawdą było, że Joel nie spodziewał się, że jego kolega kiedykolwiek się ustatkuje, bo byli bardzo podobni. Dobijał do czterdziestki, nie miał stałej partnerki, wciąż podróżował i zmieniał adres. Lubił adrenalinę, wolność, uwielbiał kawalerskie życie. Nie chodziło wcale o jakieś problemy z ustatkowaniem się czy strach przed zobowiązaniem. On po prostu cenił sobie swoją przestrzeń. Był towarzyski, świetnie dogadywał się z innymi, lubił być wśród ludzi, ale równie bardzo dbał o swój wewnętrzny spokój, swoje potrzeby i aspiracje. Bycie w związku zawsze nieco go ograniczało.
– Zobaczysz, ciebie też to czeka. – Pierro dziękował mu za przyjście na wesele, szepcząc do ucha i śmiejąc się szeroko. Policzki miał różowe po lampce szampana, którą wypił na toast, a Joel tylko poklepał go po plecach.
Szczerze wątpił. Ożenek raczej nie był dla niego. No chyba że żona byłaby w stanie siedzieć w domu i czekać na niego podczas gdy on zwiedzałby świat, latał w przestworzach i zlatywał do domu kilka razy w roku. Nie mógł tego oczekiwać od żadnej kobiety i nawet tego nie chciał. Dla świętego spokoju zgodził się z kumplem i obserwował uważnie gości imprezy, sącząc swojego drinka. Pensjonat El Tesoro był idealną lokalizacją na takie przyjęcia, a Joel cieszył się, że tego dnia nie musi się specjalnie wysilać, szukając miejscówki do spania. Miał swój pokój hotelowy pod nosem, więc wieczór mógł zakończyć się bardzo miło. Problem polegał na tym, że średnia wieku gości weselnych wynosiła pewnie jakieś pięćdziesiąt lat.
– Para młoda jest urocza, prawda?
– Od tej słodkości aż kręci się w głowie – zgodził się z kobietą, która do niego podeszła. – Dziewczyna od jajek. – Wskazał na nią palcem, przypominając sobie śniadanie w „Czarnym Kocie”.
– Po prostu Norma. – Wyciągnęła w jego stronę dłoń i stanęła obok, skąd mogli podziwiać pierwszy taniec Carmelity i Pierra. – Z czyjej jesteś strony?
– Chyba z żadnej. – Joel się roześmiał. Był w życiu na tylu weselach i zawsze go o to pytali, a on nie był pewny, co ma odpowiedzieć, bo na sporo z tych imprez wpadł przypadkiem, czyli po prostu się wprosił. – Pierro to znajomy. Kiedyś graliśmy razem w baseball.
– Serio? – Norma Aguilar pokiwała głową z uznaniem. Nie co dzień spotykało się gracza w baseball w Pueblo de Luz.
– A ty pewnie jesteś od panny młodej.
– Co mnie zdradziło?
– Patrzysz, czy sukienka nie pęknie jej w szwach.
– Ach. Jest przerobiona, to dlatego. – Pani adwokat przygryzła wargi, by się nie roześmiać.
– Kto przerabia w dzisiejszych czasach suknie ślubne? Nie lepiej kupić nową? Albo taką z drugiej ręki, która będzie pasować? W second handach jest tego masa. W Londynie to popularne.
– Być może, ale nie każdego stać. Nawet te rzeczy z lumpeksów potrafią kosztować fortunę.
– Nigdy nie rozumiałem, jak kobiety mogą wydawać tyle pieniędzy na kawałek materiału, który założą tylko raz i przez pomyłkę. – Zaśmiał się, a jego oczy zamigotały, kiedy zerknął na Normę. – No ale w końcu ja wydaję pieniądze na różne inne pierdoły, więc nie powinienem się wypowiadać. Jako młokos sprzedawałem swoje rzeczy, żeby kupić karty kolekcjonerskie z graczami baseballa. Jak ojciec się dowiedział, dostałem niezłe lanie.
– Jeśli to twoja pasja, nie mnie oceniać. – Kobieta uniosła ręce na znak, że nie będzie go osądzała. – Zdajesz się dużo podróżować po świecie. Wegańskie zamienniki udające jajka musiały dać ci się we znaki, wspomniałeś też o Londynie. Czym się zajmujesz? Nie kojarzę cię z tych stron.
– Urodziłem się w San Nicolas, ale właściwie wszędzie mnie było pełno. Latam zawodowo.
– Jesteś Supermanem?
– Chciałbym. – Joel udał, że go zraniła swoim podekscytowanym tonem. – Niestety tylko Iron Manem, ale są i plusy – nie mam żadnego kryptonitu.
– Każdy ma swój kryptonit.
– Hmm może tylko piękne kobiety, które lubią dobrze zjeść? – podsunął, a ona pokiwała głową z uznaniem dla jego szybkiego dowcipu.
Naprawdę flirtowała. Jordi i Carlos mieli rację – Norma Aguilar flirtowała z młodszym facetem i nawet jej się to podobało. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz flirtowała, czy w ogóle kiedykolwiek to robiła? Zawsze była dosyć nieśmiała, w szkole miała jednego poważnego chłopaka, z którym była przez lata. Fabian raczej nie należał do flirciarskich typów. Kiedy zerwali, praktycznie od razu zaczęła się spotykać z Adrianem, za którego wyszła. Ich związek był nieco inny, a już szczególnie małżeństwo z Gilbertem raczej nie było pełne namiętności. Kochała ich wszystkich, każdego inaczej, ale jednak teraz poczuła coś nowego, coś czego nie czuła od bardzo, bardzo dawna – czuła się atrakcyjna, czuła się wolna i czuła, że mogłaby zrobić tego wieczoru coś głupiego. I pewnie dlatego wypiła kilka lampek szampana, mimo że przyjechała autem i nie zamierzała tknąć alkoholu. Miło jej się rozmawiało z przystojnym, inteligentnym facetem, który zwiedził kawał świata. Joel był szalenie interesujący i czuła, że ona też mu się podoba.
– Joel, choć zatańczyć. U twojej siostry na ślubie na pewno nie będzie takiej muzyki! – krzyknął w ich stronę pan młody, który prowadził na parkiecie wężyk z gośćmi do jakiegoś skocznego latynoskiego kawałka, który wygrywała orkiestra.
– Masz siostrę? – zagadnęła z ciekawością pani Aguilar. Wciąż dowiadywała się czegoś nowego, rozmawiali i rozmawiali, a ona nie miała dosyć.
– Nawet dwie – przyznał z dumą, śmiejąc się. – Pierro się nabija, bo moja siostra pewnie zamiast wesela wolałaby sztywny wieczorek przy lampce wina i jakiejś rozprawie naukowej. To myślicielka. I uprzedzając pytanie, ja jestem raczej po tej „tępej” stronie mocy.
– Nie jesteś tępy, Joel.
– Trochę jestem – przyznał, ale dobrze mu było z tym. To Julie zawsze była prymuską, a on się nie wychylał akademicko i wszystkim to pasowało. – No ale kiedy twoim szwagrem zostanie sam gubernator Nuevo Leon, to nawet tępak wygląda całkiem interesująco.
– Więc jesteś spokrewniony z Juliettą Santillaną? – Norma była w szoku. W życiu by nie powiedziała, że nauczycielka Marcusa mogłaby mieć tak zupełnie odmiennego brata.
– Po twoim tonie słyszę, że już ją poznałaś. Jak wrażenia?
– Panna Santillana jest… cóż, konkretną osobą. Bardzo inteligentną i stanowczą.
– Ma kij w tyłku, powiedz to na głos, jej tutaj nie ma. – Mężczyzna zniżył głos do szeptu, ale roześmiał się radośnie po tych słowach. – Nie jest taka zła. Bywa trudna, mało przystępna, ale ma dobre serce. Gdzieś tam głęboką pod tą skorupą i łuskami Bazyliszka.
– Jesteście bardzo odmienni.
– Wiesz jak to mówią, bliźnięta dwujajowe wcale nie muszą być do siebie podobne.
– Bliźnięta? Teraz to się nabijasz. – Norma zrobiła wielkie oczy, a Joel pokiwał głową, chcąc podkreślić swoje słowa.
– Jakkolwiek chciałbym żartować, mówię szczerą prawdę. Ale spokojnie, każdy tak reaguje, kiedy się dowie. „Myślałem, że jesteś adoptowany”, „w ogóle nie jesteście podobni”, „jak to możliwe, że jesteście z jednej krwi”? Przyzwyczaiłem się. Rzeczywiście mamy mało wspólnego, ale ja jestem po prostu oryginalny.
Norma świetnie się bawiła. I wiedziała już, że ten wieczór naprawdę może zakończyć się nieco wcześniej, ale wtedy powrócił zdrowy rozsądek. Joel powiedział coś nieświadomie, coś co przywróciło ją do rzeczywistości i rozbiło bańkę mydlaną, w której się znajdowała od czasu przybycia na El Tesoro.
– Victor chciał mnie wyswatać ze swoją siostrą, wiem to na pewno. Ale ona jest wdową, dopiero co straciła męża. To okrutne. Poza tym to zbyt wielki bagaż, chyba bym tego nie udźwignął.
Cóż, jeśli uważał, że młoda wdowa była ciężarem, to co dopiero powiedziałby o podwójnej wdowie z dorosłym synem? Norma sama siebie utemperowała w głowie. Za bardzo dała się ponieść. Joel był sympatycznym mężczyzną i miło się z nim rozmawiało, ale nie było mowy o jakichś romantycznych uniesieniach. Dlatego przyjemnie spędziła z nim resztę czasu, ale już nie próbowała flirtować. Nawet kiedy zaoferował, że odprowadzi ją do domu, zgodziła się, ale czuła, że on też wie, że nici z jakichś większych romantycznych porywów.
– Nie umiesz prowadzić samochodu? – zapytała ze śmiechem, kiedy przechodzili na skróty pod sadem Delgado. Auto zostawiła u doni Prudencji i wydawało jej się to strasznie urocze.
– Potrafię, ale to zbyt denerwujące. Wolę pilotować samolot. Na ziemi czuję się jakoś dziwnie przytwierdzony do maszyny. No a trąbiący na ciebie kierowcy i łamiący notorycznie przepisy wcale nie pomagają. – Usprawiedliwił się, czując, że jego ego zostało lekko zranione przez tę kobietę. – To twój dom? – zagadnął, kiedy stanęli przed bungalowem. – Przytulnie tu.
– Tak, to prawda – zgodziła się, bo chociaż rodzinny dom Delgadów nie był może luksusowy, wygód nigdy im nie brakowało. Norma odnowiła go po powrocie z Bostonu i nadała mu trochę więcej koloru i nowoczesnego charakteru, ale nadal pozostał przytulnym rodzinnym domem w ustronnym miejscu w otoczeniu pięknej natury. – Zaprosiłabym się do środka… na herbatę oczywiście – dodała szybko.
– Oczywiście – zgodził się z nią Joel, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Ale mój syn jest w domu – wyznała, a on pokiwał głową. Wspomniała mu w rozmowie, że ma dziecko i nie wydawał się zrażony, co uznała za dobry znak.
– Nie chciałbym robić zamieszania. Może innym razem – zaproponował, a po jego kolejnych słowach, musiała zacisnął usta, by nie roześmiać mu się w twarz. – Chętnie poznam kiedyś małego Marcusa.
– Mały Marcus też pewnie chętnie cię pozna – zgodziła się, pożegnała się i weszła do środka.
Oparła się plecami o drzwi, dopiero teraz wybuchając głośnym śmiechem. Chyba jej odbiło, skoro nie poprawiła go i nie przyznała, że Marcusowi bliżej do „bardzo dużego Marcusa” niż do pięcioletniego chłopca, za którego pewnie wziął go Joel.
– Norma, już wróciłaś? Jak się udało wesele? – Adora wyskoczyła z pokoju nastolatka, by przywitać się z kobietą i podpytać, jak minął jej wieczór.
– Wybornie. Carmelita wyglądała cudnie w sukience, którą przerobiliśmy. Dona Prudencja naprawdę się postarała z organizacją, ta kobieta wyczynia cuda, choć nie może ich zobaczyć. Coś pięknego. Pokaże wam później zdjęcia. – Norma przeszła obok dziewczyny, gładząc ją po ramieniu. – A wam jak się udał wieczór?
– Uczyliśmy się – odpowiedziała, a Norma roześmiała się jeszcze głośniej, wyciągając sobie z lodówki butelkę wody. Nie była przecież głupia.
– Z czego się tak śmiejecie? – Marcus pojawił się chwilę później, zniżając głos do szeptu. – Bea śpi, lepiej jej nie budzić.
– Och, Marcus. – Norma podparła się jedną dłonią o biodro i westchnęła głośno, po czym roześmiała się raz jeszcze i poszła do swojej sypialni. – Masz koszulkę na lewą stronę!
– Kurczę. – Delgado zerknął na swój pospiesznie ubrany fragment garderoby i wymienił spojrzenia z Adorą, która również parsknęła śmiechem. – Dlaczego było jej tak wesoło? Upiła się?
– Może. – Adora przyznała, że była taka ewentualność. – A może po prostu dobrze się bawiła. Marcus, twoja mama chyba poznała faceta.

***

Lidia przekraczała próg warsztatu samochodowego w Valle de Sombras z podekscytowaniem. Czuła, że są na tropie czegoś ważnego, a były diler, którego zamierzali odwiedzić z Jordanem, zawsze był dla niej w porządku, więc w ogóle się nie bała. Guzman nie podzielał jej entuzjazmu, był raczej wkurzony, że to ona przewodziła, ale dla świętego spokoju pozwolił jej przejąć pałeczkę, skoro Templariusze i ich wynalazki były jej konikiem.
– Cześć, Christian. Miło, że znalazłeś czas – przywitała się, zagadując chłopaka w pobrudzonym smarem białym podkoszulku.
Mechanik podniósł wzrok znad otwartej maski starego mercedesa, którego właśnie przeglądał i uśmiechnął się na ich widok. Wytarł ręce w ścierkę, która była tak brudna, że pewnie nie zrobiło to żadnego wrażenia i przywitał się z Lidią, a Jordan skrzywił się z niesmakiem na ten widok. Sam zapragnął umyć swoje własne dłonie pod bieżącą wodą na widok tłustych plam wokół i ani myślał witać się uściskiem dłoni z tym kolesiem.
– Lidia, cześć! Kiedy Ivo mówił, że szuka mnie koleżanka po fachu, od razu wiedziałem, że chodzi o ciebie.
– Serio?
– No pewnie. Nie znam drugiej ślicznej brunetki, która handlowała dla Joaquina.
– Już tego nie robię. – Lidia spaliła buraka i spuściła wzrok zawstydzona swoją przeszłością. – Rzuciłam to.
– Słusznie, bo tylko się tam marnowałaś. Miałaś talent, ale kiedy Joaquin przejął kartel, nie umiał wykorzystać twojego potencjału. Zawsze wiedziałem, że jesteś na to za mądra. – Christian uśmiechnął się szeroko, w ogóle nie dostrzegając towarzysza Lidii, który w końcu zdecydował się przypomnieć im o swojej obecności.
– Wybaczcie, przeszkadzam wam? Może zaczekam na zewnątrz, a wy zawołacie mnie, jak już skończycie flirtować. – Jordan spojrzał to na jedno, to na drugie i czekał na konkrety.
Christian odkaszlnął i wreszcie przyjrzał się nastolatkowi. Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
– Hej, kojarzę cię. Jesteś bratem Franklina, prawda? – zapytał uprzejmie, ale w oczach Jordana było to czyste wścibstwo. – Chodziłem z nim do klasy, kiedy jeszcze mieszkaliście w Pueblo de Luz.
– Mało mnie to interesuje. Ał! – warknął Jordi, kiedy Lidia nadepnęła mu na stopę niby ukradkiem, żeby przywołać go do porządku.
– W porządku. Co chcecie wiedzieć? Skończyłem już z prochami. Od kiedy Joaquin chciał wprowadzać coraz to nowsze świństwa, stwierdziłem, że to już zbyt wiele i się wypisałem. Zarobiłem dosyć, żeby pójść do szkoły zawodowej w Monterrey i samemu się utrzymać.
– Rzuciłeś liceum, prawda? – Lidia pokiwała głową z uznaniem, bo wyglądało na to, że jej znajomy wyszedł na prostą.
– Tak, to nigdy nie było dla mnie. – Christian wzruszył ramionami. – Kiedy żył pan Valentin, fajnie było chodzić do szkoły, ale potem to była czysta tortura. Dyskryminacja na każdym kroku, nie mieliśmy równych szans.
Jordan prychnął po tych słowach, po czym przyjrzał się niewielkiemu garażowi, w którym młody mechanik reparował auta. Warsztat Gustava był skromny, ale działał w Dolinie od lat. Właściciel utrzymywał się z drobnych napraw, ale większe zyski przynosiła mu kradzież części w Monterrey oraz gra w pokera w El Paraiso.
– Uważasz, że Romowie są traktowani w miasteczku sprawiedliwie? – zapytał Christian, lekko zdziwiony reakcją Jordana.
– Uważam, że każdy dostaje to, na co sobie zasłuży. Ty, Jonas i inni wasi kumple raczej nie robiliście zbyt wiele, żeby się wpasować albo, no nie wiem, na przykład zachowywać się jak cholerni ludzie, a nie bydlaki.
Guzman nie planował wybuchu, ale słowa same wymsknęły się z jego ust. Nie przyszedł tutaj słuchać o tym, jak to ciężko było temu gościowi i jemu podobnym i jak musiał poświęcić edukację, by zdobyć zawód. Sami sobie byli winni, skoro handlowali prochami, molestowali, gwałcili, kradli i mordowali. Przed oczami po raz kolejny stanął mu obraz roześmianej Dalii i miał ochotę przyłożyć temu całemu Christianowi tylko dlatego, że był Cyganem, tylko dlatego, że znał się z Jonasem Altamirą. Nie miał innego powodu. Po prostu nie mogąc dokopać Altamirze, pragnął, żeby ktokolwiek inny przyjął jego gniew.
– Nie przyjaźniłem się z Jonasem. – Mechanik postanowił postawić sprawę jasno. – Jasne, obracaliśmy się w tych samych kręgach, byliśmy w tym samym wieku, ale nigdy nie miałem z nim nic wspólnego. Nie robiłem tego, co on – dodał dobitnie, chcąc podkreślić, że nigdy nie wykorzystywał niewinnych dziewczyn. – Starałem się trzymać z daleka od tej dramy. Ja tylko rozprowadzałem pigułki, żeby zarobić na utrzymanie swoje i mamy. El Pantera dobrze płacił, Joaquin jeszcze lepiej, ale kiedy na rynek weszło to greckie świństwo, powiedziałem „stop”.
– My właściwie przyszliśmy w tej sprawie. – Lidia wzrokiem nakazała Jordanowi milczeć, bo widziała, że aż się rwał to kolejnego złośliwego komentarza. Nie znała Christiana zbyt dobrze, ostatnim razem widzieli się dawno temu, ale był jedną z nielicznych osób z kręgu romskich rówieśników, którym mogła zaufać. – Myślimy, że nasza koleżanka mogła zostać odurzona jednym z tych greckich dziwactw.
– Na świętą Sarę, wszystko z nią okej? – Christian zatroskał się, opierając się plecami o drzwi zepsutego mercedesa. Wyglądał na naprawdę przejętego.
– Tak, na szczęście w porę dostrzegliśmy, że coś jest nie tak. Słaniała się na nogach, miała kłopoty z pamięcią i wysłowieniem się, a przez chwilę straciła kontrolę i chciała wrócić do domu z pewnym chłopakiem.
– Och, rozumiem. Ciężko stwierdzić, ale z tego co mówisz, ktoś mógł jej podać Erosa. Ale to nie ma sensu, bo myślałem, że Joaquin wszystko kazał zniszczyć
– Jak to zniszczyć? – Guzman wtrącił się do rozmowy. – To nie ma sensu, żeby szef kartelu kazał niszczyć własny towar.
– No, normalnie. Villanueva to pokręcony gość. Łamie zasady na każdym kroku. Wiecie przecież, że w kodeksie Templariuszy jest jasny zakaz ćpania, prawda? A Joaquin to chodząca reklama placówki odwykowej. Nieudana reklama – dodał gorzkim tonem i wyjaśnił swoim gościom: – Ale co by nie mówić o Joaquinie, zawsze dbał, żeby jego ludzie nie sprowadzali do El Paraiso prostytutek i żeby nie wykorzystywali kobiet z okolicy. Kiedy dowiedział się, że ktoś zmodyfikował Afrodytę…
– Jaką znów Afrodytę? – Jordan wszedł mu w pół słowa, marszcząc ciemne brwi, teraz już bardziej zainteresowany tym, co mechanik miał do powiedzenia.
– Sorki, myślałem, że wiecie. Afrodyta biła swego czasu rekordy wśród sprzedaży, radziła sobie lepiej niż Helios. Bo Helios był śmiertelny, więc dobrych opinii raczej nie zbierał. – Christian zaśmiał się z własnego żartu, ale po chwili spoważniał, widząc ich nietęgie miny. – Z tego co wiem, teraz go udoskonalili. To nadal świństwo, ale ma mniejszy odsetek śmiertelności, tylko cholernie uzależnia.
– Dlaczego nie słyszeliśmy nigdy o Afrodycie? – Jordan próbował zagiąć młodego Roma. Stanął przed nim, patrząc na niego z góry, ale chłopak raczej nie był zawstydzony. Starał się im pomóc, jak tylko umiał.
– Bo raczej nie należycie do grupy docelowej. – Christian Amaya zaśmiał się cicho, odrzucając na bok brudną ścierkę. – Afrodyta to taka jakby viagra. Starsi faceci, ci co mają problemy z potencją, to niezły target dla takiego biznesmena jak Wacky. Zbił na tym niezłą fortunkę.
– Czy Dick Perez zaopatrywał się w te tabletki? – zapytała Lidia, nagle zdając sobie sprawę, że to ma sens.
– Sam mu dostarczałem, kiedy jeszcze uczyłem się w waszym liceum. – Dziewiętnastolatek pokiwał głową. – Pewnie nadal potrzebuje małej pomocy do swoich spotkań z prostytutkami.
– Masz nieaktualne informacje. Perez jest kastratem. – Jordan poinformował go dobitnie, ale w gruncie rzeczy uznał to za cenne wiadomości. – Templariusze nie produkują już Afrodyty?
– Produkują, ale na mniejszą skalę, od kiedy jakiś psychiczny Templariusz wpadł na „genialny” pomysł zmiany formuły i wypuszczenia narkotyku na rynek jako pigułkę gwałtu, tak zwanego Erosa. Dla mnie to był ten moment, kiedy się wycofałem. To obrzydliwe, że mieli czelność nazywać takie świństwo imieniem boga miłości. Afrodytę też czasami żartobliwie nazywano Erosem Ramazzotti, nie pytajcie dlaczego. Ale jeśli kiedyś usłyszycie na mieście, że dwóch facetów gada o Ramazzottim, to zapewniam, że nie chodzi o tego muzyka, a wymieniają się po prostu wrażeniami z poprzedniej nocy. Podobno Afrodyta daje kopa, a oprócz poprawy kondycji ma też dosyć inne, przyjemne skutki uboczne…
– Oszczędź nam szczegółów. – Jordan przerwał mu, zerkając z lekkim niepokojem na Lidię. Nie musiała słuchać obrzydliwych szczegółów o starych niewyżytych seksualnie zbereźnikach, to i tak dużo jak na jeden raz. – Skoro Joaquin zakazał produkcji Erosa, dlaczego to świństwo jest nadal w obiegu?
– Głównie przez Jonasa i jemu podobnych. Zdążyli rozprowadzić sporo po całym Pueblo de de luz, Valle de Sombras, a nawet San Nicolas. Jakiś czas temu było głośno o serii gwałtów na studenckich imprezach w San Nicolas. Dziewczyny nie pamiętały nic z tamtej nocy, ale kiedy policja sprawdzała nagrania z monitoringu i przesłuchiwała świadków, wszyscy twierdzili, że te laski same chętnie wychodziły z klubów z podejrzanymi typami. Nawet same proponowały szybki numerek w samochodzie. Tak działa Eros – pobudza libido, ofiary tracą kontrolę, a potem uderza je jak obuchem w głowę. Gorszego świństwa nie widziałem. A najgorsze, że jest niemal niewykrywalny w testach toksykologicznych.
– Super. – Jordan wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Lidią.
– Mam nadzieję, że pomogłem. Wybaczcie, ale od dawna w tym nie siedzę. Teraz zarabiam legalnie, nawet jeśli nadal mam brudne ręce. – Christian podniósł swoje usmarowane na czarno dłonie i wzruszył ramionami. Jordan nie miał siły powiedzieć nic złośliwego, bo rzeczywiście Cygan zdawał się wyjść na prostą.
– Dzięki, Christian, to naprawdę dużo. A czy masz może pojęcie, czy Jonas używał Erosa sam, żeby wykorzystywać dziewczyny? – zagadnęła Lidia, ukradkiem spoglądając na Guzmana, który napiął wszystkie mięśnie, doskonale wiedząc, do czego zmierzała z tym pytaniem.
– Mogę tylko przypuszczać, że tak. Jonas był… – Amaya zawahał się, bo nie miał pojęcia, jak opisać starego znajomego. – On był… no… Raczej żadna cheerleaderka nie poszłaby z nim do łóżka z własnej woli, tyle mogę powiedzieć.
Lidia podziękowała mu raz jeszcze i ruszyli do wyjścia. Christian jednak wydawał się niepocieszony i doskoczył do Lidii ze swoim telefonem komórkowym.
– A mogłabyś zapisać mi swój numer? Dam znać, jeśli coś sobie przypomnę. – Podał jej komórkę, uśmiechając się nerwowo. – Moglibyśmy pójść na kawę czy coś.
– Pewnie, jak tylko będziesz coś wiedział, napisz do mnie. – Wstukała mu do telefonu swój kontakt i już po chwili wyszli z Jordanem z warsztatu.
– Boże, Montes, co ty w sobie masz, że przyciągasz takie ofermy? – zagadnął Jordi, kiedy odeszli już na bezpieczną odległość od garażu, w którym pracował młody Rom.
– O co ci chodzi?
– Tylko mi nie mów, że tego nie zauważyłaś? – Guzman zatrzymał się w połowie ulicy i ręce praktycznie mu opadły na widok zdziwionej miny koleżanki. – Gość totalnie z tobą flirtował przez cały czas naszego pobytu w tym warsztacie.
– Wcale nie! – oburzyła się, ale jednocześnie lekko się zarumieniła. Czy naprawdę tak było? Skąd miała o tym wiedzieć? Nie znała się na tym, nigdy w życiu z nikim nie flirtowała.
– Wcale tak, Montes. – Uświadomił ją dobitnie, kręcąc lekko głową, jakby ubolewał nad jej nieporadnością w sprawach damsko-męskich. – Naprawdę tego nie widzisz, czy tylko zgrywasz taką niedostępną? Jeśli to pierwsze, to nawet urocze.
– Zamknij się. Naprawdę flirtował?
– „Nie znam drugiej ślicznej brunetki handlującej dla Joaquina”. – Guzman sparodiował słowa Christiana ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. – „Jesteś taka mądra, Lidio”, „masz potencjał”, „marnowałaś się u Templariuszy”, „podaj mi swój numer, skoczymy na kawę”.
– Przestań! – Lidia zacisnęła pięści ze złości, kiedy chłopak wybuchnął kpiącym śmiechem.
– Widać, że słabo cię zna, skoro ma takie wysokie mniemanie o tobie. – Za te słowa zarobił mocnego kuksańca w ramię, ale na szczęście był już przygotowany i napiął biceps, więc nie zabolało. – Tak jak mówiłem, przyciągasz ofermy i nawet sobie z tego nie zdajesz sprawy. Felix, Mazgaj Mengoni, cygański mechanik… w takim tempie niedługo poderwiesz syna gubernatora.
– Felix nie jest ofermą. – Lidia się zezłościła. – Ani żaden z pozostałych. I nie robię tego specjalnie!
– Wiem, Montes, nabijam się tylko. Czasem jesteś tak niedomyślna. – Pokręcił znów głową i ruszyli dalej przez miasteczko. Ona wydawała się być jednak bardzo markotna, więc odczuł lekkie wyrzuty sumienia, że przesadził ze swoimi zwykłymi złośliwościami. Miał chwilę zwątpienia i chciał przeprosić, ale to ona go ubiegła i odezwała się pierwsza.
– Naprawdę myślisz, że źle robię, nie mówiąc Felixowi, że wiem o jego uczuciach? – Podniosła na niego smętny wzrok, a on wydmuchał powoli powietrze i potarł się po karku, nie wiedząc, co może jej powiedzieć.
– Myślę, że nie mówiąc Felixowi, a paradując jednocześnie z Michałem Aniołem na szkolnych imprezach, sprawiasz mu po prostu przykrość. Nie podoba mi się to. Nie chcę okłamywać Felixa. – Postanowił postawić sprawę jasno. Wciąż utrzymywał, że już się nie przyjaźnili, ale Castellano był dla niego ważny i nie dało się tego ukryć.
– Przecież go nie okłamujesz. – Lidia oburzyła się. Podjęła decyzję, że chce nadal przyjaźnić się z Felixem, ale to było możliwe tylko wtedy, kiedy on nie wiedział, że ona jest świadoma jego uczuć do niej, jakkolwiek dziwacznie to brzmiało. – Nie musisz mu nic mówić. I tak ledwo ze sobą gadacie, tylko podczas lekcji czy prób do musicalu. Więc wcale go nie okłamujesz.
Zamierzał uszanować jej wolę, ale i tak nie czuł się z tym dobrze. Szli powoli przez miasteczko, a on nie odczuwał potrzeby, żeby się odezwać. Dał jej czas, żeby to sobie przemyślała. Ona jednak nie mogła milczeć, aż się skręcała, by w końcu go o to zapytać i kiedy doszli już do Pueblo de Luz, nie mogła się dłużej powstrzymywać.
– Czy już wtedy wiedziałeś? – odezwała się w końcu, a on spojrzał na nią zdziwiony.
– Co masz na myśli?
– Kiedy mieliśmy próbę do musicalu, zastępowałam akurat Veronicę w scenie pocałunku. Miałeś mnie pocałować, ale tego nie zrobiłeś. Pocałowałeś mnie w policzek. Rosie wspomniała coś wtedy o braterskim kodeksie, ale nie rozumiałam, co miała na myśli aż do teraz. Czy już wtedy wiedziałeś, że podobam się Felixowi?
– Montes, wiem, że ciężko mi się oprzeć, ale naprawdę aż tak bardzo chciałaś, żebym cię wtedy pocałował? – Uśmiechnął się zawadiacko w swoim stylu.
– Zamknij się, pytam poważnie! – Lidia trzepnęła go w ramię z lekką złością. Czy on kiedykolwiek był poważny bez tej całej sarkastycznej otoczki? – To był ten wasz „braterski kodeks”, tak?
– Kodeks akurat nie miał tu nic do rzeczy – odpowiedział jej w końcu, a kiedy ona zamrugała szybko powiekami ze zdumieniem, poczuł, że źle to zabrzmiało. – To znaczy, to też było ważne, ale… Montes, proszę cię, myślałem, że to oczywiste.
– Co było oczywiste?
– Nieważne, nie zmuszaj mnie, żebym to powiedział na głos.
– Jak już zacząłeś, to dokończ! – Dziewczyna zirytowana zastąpiła mu drogę i wpatrzyła się w niego wyczekująco, zadzierając głowę. Skoro już gęba mu się nie zamykała i powiedział jej te wszystkie rzeczy, to powinien być całkowicie szczery. – Co jest takie oczywiste?
– No przecież… – Jordan podrapał się po skroni, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. – Przecież widziałem, że to byłby twój pierwszy pocałunek. To nie byłoby w porządku, gdybym cię wtedy pocałował. To była tylko głupia próba do przedstawienia i nic nie znaczyła. Pierwszy pocałunek nie powinien tak wyglądać. Nie sądzisz?
– Masz rację – przyznała zgodnie z prawdą. Jakaś część niej żałowała, że w ogóle o to zapytała, bo poczuła się okropnie zawstydzona i Jordan też zdawał sobie z tego sprawę. Odkaszlnął i wyminął ją, idąc dalej.
– No a poza tym, Montes, w ogóle nie jesteś w moim typie – dodał, żeby nieco rozluźnić atmosferę. – A ja jestem poza twoim zasięgiem. Nie jestem ofiarą losu jak ten mechanik.
– Pfff! – żachnęła się, ale jednocześnie uśmiechnęła się lekko pod nosem. Z ulgą przyjęła powrót do dawnych złośliwości. – W twoim typie są szatynki metr siedemdziesiąt pięć o uśmiechu jak z żurnala i nogach jak modelki?
– Nieee. – Guzman wiedział, że piła do Veronici, ale nie zamierzał dawać jej tej satysfakcji. Celowo przeciągnął sylabę i przyspieszył kroku, by znaleźć się poza zasięgiem jej pięści, kiedy dotrą do niej jego kolejne słowa. – Po prostu lubię inteligentne dziewczyny.
– Idź, bo jak cię zaraz! – Montes zamachnęła się raz jeszcze, ale Guzman już był kilka metrów przed nią, śmiejąc się złośliwie. – Dupek!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:56:30 05-08-24    Temat postu:

Temporada IV C 012
Victoria/Veda/ Ingrid/ Matteo/Tiberius/ Florence/Thalia/

Victoria Diaz de Reverte uśmiechnęła się kącikiem ust spoglądając na mural na budynku Ratusza w duchu przyznając mężowi rację. Młody Ibbara miał niewątpliwe talent a Sylvia Guzman dar pióra. Artykuł który ukazał się w internetowym wydaniu jej gazety miał dużo wyświetleń i komentarze pod nim były przychylne. Zazwyczaj było różnie. Na dziennikarkę często wylewało się wiadro pomyj. Ludziom nie podobało się jak pisze, o kim pisze i jakie tematy porusza. Jasnowłosa wsunęła lok za ucho i wykonała telefonem kilka pamiątkowych fotografii. Kątem oka zauważyła grupkę ludzi, którzy jak podejrzewała wykonają z muralem kilka pamiątkowych fotografii.
─ Zrobić wam zdjęcie? ─ zapytała. Popatrzyli na siebie to na nią. Wiedzieli kim jest i dla kogo pracuje więc propozycja była co najmniej dziwna. ─ Będziecie wszyscy na zdjęciu no i nie mówiąc o tym że zrobicie furorę na mediach społecznościowych ─ dorzuciła niedbale ─ Burmistrz ma delikatne ego nie długo mural zniknie więc będziecie jednymi z nielicznych którzy cyknął sobie z nim fotkę. ─ ponownie spojrzeli na siebie i jeden z dzieciaków wręczył jej telefon. Victoria wykonała kilka zdjęć ─ I nie zapomnijcie wrzucić oznaczeń miejsca! ─ krzyknęła za nimi gdy odchodzili.
─ Wiesz, że za chwilę zleci się tutaj z pół miasta cykać sobie fotki? ─ zapytał ją mąż oplatając jej talię rękoma.
─ Och doprawdy? ─ zapytała go. ─ To tak to działa w pokoleniu Z? ─ zapytała obracając się w jego ramionach ─ Wrzucisz coś na Instagram i co już viral?
─ Twoja kolej ─ Javier wyciągnął telefon z kieszeni spodni. ─ Śmiało żono, wiem że chcesz ─ parsknęła śmiechem i odrzuciła do tyłu włosy i ruszyła do ściany. Javier zaśmiał się i zaczął robić żonie zdjęcia. Uśmiechnięta wygłupiająca się Victoria było czymś czego potrzebował. Odeszła do ściany i wzięła od niego komórkę. ─ Wrzucisz je na konto miasta?
─ Taki jest plan ─ odparła na to. Javier objął ją w pasie opierając brodę na ramieniu blondynki. ─ Barosso trafi szlag jak zobaczy to ─ wskazał na zdjęcie gdzie Victoria pokazuje mural stojąc do niego bokiem i rozkładając ręce na boki ─ wyglądasz jak hostessa.
─ Dzieciak Conrado ma talent ─ stwierdził Javier wybierając dwa inne zdjęcia. ─ wywołamy je sobie i dołączymy do albumu ze zdjęciami rodzinnymi?
─ Zdjęcie z ojcem narodu? ─ zapytała go rozbawiona i skinęła głową. Javier opublikował post na mediach społecznościowych miasta Valle de Sombras, udostępnił je na swoim profilu i wysłał kilka zdjęć Sylwii. Podlinkował także post miasta pod artykułem Olomedo. ─ Twój szef się wścieknie.
─ Całe szczęście nie robi to na mnie żadnego wrażenia ─ odpowiedziała na to całując męża w czubek nosa. ─ Muszę iść do pracy ─ oznajmiła z żalem.
─ Ja też wolałbym wyjechać na kolejne wakacje ─ stwierdził ─ obiad w Grze Anioła?
─ Kolacja w domu ─ poprawiła go. ─ Odbierzesz Aleca z przedszkola? Nie wiem czy się wyrobię
─ Spójrz ─ pokazał jej komentarz. ─ Nawet zastępczymi burmistrza z niego kpi ─ przeczytał i zaśmiał się. ─ I pamiętaj żono nie wdawaj się w dyskusje w komentarzach ─ pocałował ją w policzek. ─ Kocham cię.
─ Ja ciebie też ─ odpowiedziała. Javier zerknął na Dante który skinął mu lekko głową i ruszył za swoją przełożoną i siostrą.
─ Twoja sesja nie spodoba się Fernandowi ─ zauważył.
─ Nie obchodzi mnie to ─ odparła na to. ─ Gdzie jest?
─ U biskupa ─ zatrzymała się odwróciła się do niego. Unosząc brew.
─ To jakiś pseudonim gangstera?
─ Nie ─ zaprzeczył ─ to jedno z wyższych stanowisk w hierarchii kościoła katolickiego ─ wyjaśnił jej niczym dziecku. ─ Chcę wynieść kościół w mieście do rangi sanktuarium.
─ Ach tak ─ machnęła ręką gdy Dante otwierał jej drzwi ─ jego pomysł na rozwiniecie w mieście turystyki sakralnej.
─ Uważasz, że to zły pomysł?
─ Strategiczny ─ odparła ─ Społeczeństwo się starzeje, starzy ludzie w ostatnich chwilach życia ─ chrząknął gdy weszli do windy ─ kierują swój wzrok do Boga i tej całej reszty więc tak starsze babcie i starsi dziadkowie będą podróżować i zostawiać tutaj swoje emerytury w nadziei, że Bóg spojrzy na nich przychylniejszym okiem w tracie Sądu Ostatecznego. ─ Dante stanął za jej plecami.
─ Myślisz, że burmistrz myśli o swoim Sądzie Ostatecznym? ─ zapytał ją zerkając na plecy jednej z pracowniczek. Victoria powściągnęła uśmiech.
─ Myślę, że gdybym miała sześćdziesiąt osiem lat też myślałabym o Sądzie Ostatecznym ─ odpowiedziała. Winda zatrzymała się i kobieta wysiadła.
─ Wiesz, że doniesie o wszystkim Sylvii?
─ Och serio? ─ obróciła się ─ to ona donosi naszej ulubionej piranii? Myślałam że to ta z Urzędu Stanu Cywilnego nie od Zagospodarowania Zielenią.
─ To siostry, są tak do siebie podobne, że je mylisz ─ wyszli z windy. Dante otworzył jej drzwi. W poczekalni siedział już pierwszy petent.
─ Panie Castro ─ rzuciła w jego stronę blondynka ─ przepraszam sesja zdjęciowa się przeciągnęła ─ odpowiedziała jasnowłosa. ─ Zapraszam do gabinetu, Paolo podaj nam kawę.
─ Oczywiście ─ rzucił mężczyzna. Victoria weszła do gabinetu i otworzyła drzwi balkonowe wpuszczając do środka świeże powietrze. ─ Przejdźmy na balkon, chcę oberwać uschnięte kwiaty ─ wskazała Adamowi krzesło i sama wzięła się za obrywanie ususzonych kwiatów. ─ Proszę przygotować dokumenty.
─ Tak mam przy sobie pełnomocnictwo do podpisania ─ otworzył teczkę z którą przyszedł ─ mogę zapytać o jedną rzecz za nim zaczniemy?
─ Dlaczego ty? ─ przeszła od razu na „ty”. ─ Oboje znamy kogoś kto ci ufa, a ja ufam tej osobie i jej osądowi ─ odrzekła ─ gdy podpisze ten świstek będziesz mógł zabrać całą dokumentację prawną z kancelarii mojego wuja.
─ Tak poproszę o jej wydanie.
─ Pojedziesz po nią osobiście ─ poprawiła go ─ To wrażliwie dokumenty i wolałabym abyś tylko ty miał do nich wgląd.
─ Dobrze, mogę zapytać dlaczego więc zmieniasz kancelarię?
─ Mój wuj po starej znajomości reprezentował Jose Balmacedę w procesie ─ wyjaśniła.
─ Będę adwokat diabła i przypomnę ci że każdy ma prawo do obrony ─ Victora wyrzuciła uschnięte płatki i sięgnęła po butelkę z wodą. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
─ Wiem, ale czyż więzy krwi nie powinny być silniejsze od mamony? ─ zapytała go nie patrząc na niego.
─ Victorio
─ Postaw kawę na biurku ─ rzuciła w stronę gabinetu ─ zaraz tam przejdziemy ─ zwróciła się bezpośrednio do mecenasa.
─ Masz piękne kwiaty.
─ Dzięki ─ odparła ─ Mój brat uwielbiał kwiaty ─ wyjawiła mu. ─ Jedna z nielicznych rzeczy, która sprawiała że się uśmiechał. ─ odchrząknęła ─ zapraszam do środka, mamy sporo do omówienia ─ wprowadziła go do środka. ─ Zamknij proszę drzwi ─ dorzuciła przez ramię. Nalała do delikatniej filiżanki czarnego napoju ─ słodzisz? ─ popatrzył na delikatny zestaw i zmarszczył brwi ─ Czy to jest ─ zaczął
─ Porcelana z fabryki w Dolinie? Tak, zestaw należał do mojej babki ─ wyjaśniła ─ dostałam ją w posagu.
─ Posagu? I dwie kostki.
Uśmiechnęła się lekko.
─ Pochodzę ze starej rodziny ─ powiedziała po prostu ─ i zajęcie się papierologią starej fabryki porcelany to twoje zadanie jako mecenasa ale najpierw papierki ─ wyciągnęła dłoń a on podał jej dokument w dwóch egzemplarzach. Podpisała je i jemu wręczyła dokumenty. ─ Twoje pierwsze zadanie ─ wyjaśniła i usiadła sięgając po swój napój.
─ Chcesz przenieść ─ zaczął i zmarszczył brwi ─ nie wiedziałem że to w twoich rękach jest prawo własności patentu i znaku towarowego.
─ Przekazywane z pokolenia na pokolenie w linii żeńskiej najstarszym córkom ─ wyjaśniła ─ chcę przekazać dożywotnio patent miastu samemu w sobie nie burmistrzowi. Załatwisz to?
─ Muszę odświeżyć sobie prawo patentowe, ale nie powinno być z tym problemów.
─ Świetnie, zatuszowałbyś morderstwo?
─ Słucham ? ─ zamrugał powiekami zaskoczony pytaniem.
─ Czysto teoretycznie gdybym powiedziała ci ze kogoś zabiłam
─ Nie ─ wszedł jej w słowo ─ zrobiłbym wszystko w granicach prawa abyś uniknęła odsiadki.
─ Dobra odpowiedź ─ pochwaliła go ─ Będziesz także reprezentował interesy BTC a także Serenissimy ─ wyjaśniła.
─ Serenissima także należy do ciebie?
─ Odziedziczyłam po matce ─ wyjaśniła ─ To mała winnica.
─ Tak, której zyski sięgają kilku milionów pessos rocznie ─ Victoria w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
─ BTC rozpoczyna nowy rozdział w swojej działalności i chcę żebyś się także zajął fuzją między nią a inną firmą, wytyczne dostaniesz od mojego męża lub szwagra. I jeszcze jedno ─ wyciągnęła z szuflady teczki ─ chcę żebyś sprawdził przeszłość tych kandydatów. ─ podała mu teczki.
─ Nie jestem detektywem tylko prawnikiem ─ przypomniał jej.
─ Zatrudniasz detektywów do spraw karnych niech jeden z nich przyjrzy się przyszłości tych mężczyzn i kobiet ─ poleciła. ─ Planuje także otworzyć na nowo starą fabrykę porcelany
─ Na to też masz patent?
─ Nie, ale mam budynki i sprawny sprzęt do wyrabiania porcelany ─ wyjaśniła ─ potrzebuje tylko kogoś kto pokieruje fabryką ale i zatrudni odpowiednich pracowników takich najlepiej którzy mieli do czynienia z pracą z porcelaną.
─ Powodzenia w poszukiwaniach ─ Victoria uniosła brew ─ mogę znaleźć ci dyrektora, ale nie będę szukał ci pracowników. San Nicholas ma wydział artystyczny.
─ Dyrektora mam raczej panią dyrektor ─ oznajmiła mu ─ Sprawdź ją, jej CV jest w teczce.
─ Jeszcze jakieś życzenia?
─ Tak, fakturę wystaw na moją firmę ─ odpowiedziała na to ─ sięgnęła po kawę. ─ Masz jakieś pytania? ─ zapytała siadając wygodnie w fotelu.

**
Felix zaszył się w szkolnej bibliotece szukając informacji na temat tajemniczej artystki. Intuicja podpowiadała mu, że to kobieta. Ten obraz pasował do kobiety. Przerzucał strony kronik, ale nie znalazł w nich niczego interesującego. Tak były tam zdjęcia obrazów, lecz żaden nawet w niewielkim procencie przypominały obraz który Lopez zawiesiła w swoim gabinecie. Palcami przeczesał ciemne włosy postukując długopisem w wydrukowane zdjęcie portretu.
Miało jasny przekaz. Nie miało podpisu a Felix zastanawiał się czy dziewczyna z portretu istniała naprawdę czy to tylko wyobraźnia autorki? Zirytowany wstał chwytając roczniki w celu odłożenia je na półkę. Obraz mógł być starszy niż dziesięć lat. Mógł, ale nie musiał. Zdaniem Felixa był zbyt dobrze zachowany aby być dwudziestoletnim działem sztuki. Gdy brunet wrócił do swojego stolika zastał przy nim Matteo Questę- kolegę z klasy. Nastolatek podniósł na niego wzrok.
─ Sorka nie chciałem być wścibski ─ odsunął się wyraźnie zawstydzony chłopak grzywka ciemnych włosów opadała mu na oczy. Wycofał się.
─ Zaczekaj ─ poprosił go chłopak ─ chodzisz na kółko plastyczne ─ przypomniał sobie. Kółko plastyczne było zbieraniną dzieciaków ze szkoły o mniejszym lub większym talencie. ─ Widziałeś to wcześniej?
─ Ten obraz? Nie. Nie wiedziałem, że interesujesz się sztuką ─ dodał i usiadł na krześle sięgając ponownie po wydruki ─ ktoś wytarł podpis ─ wskazał na jaśniejszą przestrzeń ─ tu na dole powinien być podpis, a go nie ma.
─ I nie widziałeś czego podobnego?
Zamyślił się przekładając fotografie. Palcem poprawił zsuwające mu się z nosa okulary.
─ To trochę przypomina działa Meduzy ─ zaczął. Felix usiadł obok niego.
─ Meduzy? To pseudonim artystyczny?
─ Jasne, że tak. Nikt normalny nie nazwałaby swojego dziecka Mezuza. Ona maluje w podobnym stylu ─ zaczął ─ no wiesz portrety kobiet. Smutne, zapłakane, uciszane ─ wyliczył ─ To może być coś co by namalowała w czasach swojej młodości.
─ Ile ona ma lat?
─ Bo ja wiem? ─ podrapał się po głowie ─ Tak ze trzydzieści.
─ Uważasz, że jest stara?
─ Co? Nie ─ zaprzeczył ─ chodziło mi o nastoletnie lata.
─ Gdzie ją znajdę?
─ Jak kto gdzie? Ma swoją galerię sztuki w San Nikolas ─ wyjaśnił mu. ─ Od kilku lat w porozumieniu z nauczycielką sztuki organizuje tam wystawy zdolnych uczniów. Ma tam też swoje studio i udziela korków tym bardziej zdolnym.
─ Nie tobie?
─ Już nie ─ odparł na to ─ odkąd firma ojca splajtowała─ urwał. ─ Nieważne ─ machnął ręką. ─ Al do niej chodzi.
─ Al.?
─ Allegra ─ wyjaśnił ─ Ej Al.! ─krzyknął. Blondynka się odwróciła i zmarszczyła nos ─ chodź tutaj ─ przywołał ją ruchem ręki. Nastolatka wywróciła oczami i podeszła do chłopaków. ─ Wiesz czyje to? ─ pokazał jej portret dziewczyny.
─ Meduzy ─ odparła bez wahania.
─ Jesteś pewna? ─ zapytał ją Felix
─ nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego” ─ powiedziała powoli. ─ Meduza ma portret trzech małpek w logo galerii. Jest też czwarta małpka która jest alegorią.
─ Nie czynię nic złego ─ przerwał jej Felix.
─ Tak ─ zgodziła się z nim blondynka. ─ Co chcesz od Meduzy?
─ Pogadać dlaczego namalowała ten portret? ─ popatrzyła na niego z politowaniem, ale nic nie powiedziała.
─ Mogę cię tam zawieść ─ zasugerowała ─ jadę na zajęcia z rysunku. Jedziesz? ─ zwróciła się do Matteo, który pokręcił przecząco głową. ─ Wiesz, że mogę ci pożyczyć kasę?
─ Jakoś zdobędę kasę na następne zajęcia ─ zaczął chłopak ─ i tak ci wiszę kasę.
─ Oddasz mi z procentem gdy twoja powieść graficzna stanie się bestselerem ─ Matteo uśmiechnął się blado. Allegra pochyliła się nad nim i cmoknęła go w policzek. ─ Do jutra. Idziesz Castellano?
─ Tak ─ zebrał swoje rysunki tymczasem jasnowłosa zabrała swoje książki ze stolika i ruszyła przed siebie. Kilka minut później zatrzymali się przed niebieskim autem na widok którego Felix zamrugał powiekami zaskoczony. ─ To twój samochód?
─ Tak, a co? ─ zapytała go. ─ wsiadaj ─ cisnęła książki na tył i sama zajęła miejsce kierowcy. Felix zajął miejsce pasażera. Pierwsze minuty drogi pokonali w ciszy. Allegra wystawiła rękę za okno. ─ Dlaczego szukasz Meduzy?
─ Szukam autorki portretu ─ poprawił ją ─ jeszcze kilka minut temu nie wiedziałem, że to Meduza. ─ To autoportret?
─ Nie wiem ─ odpowiedziała na to dziewczyna. ─ Meduza rysuje sztukę, którą zapewne wielu uzna za „niewygodną”
─ I pewnie dlatego wybrała pseudonim „Meduza” ─ dorzucił i odchrząknął. Allegra popatrzyła na niego i westchnęła jedną ręką prowadząc drugą otwierając schowek skąd wyciągnęła przeciwsłoneczne okulary, które wcisnęła sobie na nos.
─ Znasz mit o Meduzie?
─ Znam.
─ I wiesz jak się skończył?
─ Zabiło ją jej własne odbicie.
─ To jedna wersja historii ─ odparła na to Allegra ─ w drugiej heros zakrada się do niej gdy śpi i ucina jej głowę ─ przypomniała mu drugą wersję mitu.
─ Jej spojrzenie zabijało więc to podczas snu była najbardziej bezbronna ─ wytłumaczył. Blondynka zatrzymała auto na światłach postukując palcami w kierownice. ─ Wersja minut uległa zmianie, bo herosi się tak nie zachowują. To nie znaczy, że popieram to co zrobił Perseusz.
─ Byłabym srodze rozczarowana gdyby syn gliniarza popierał atakowanie śpiących i bezbronnych kobiet ─ poruszył się niespokojnie. ─ Wyluzuj Felix nie uważam ze wszyscy faceci to gwałciciele ─ wyjaśniła ─ Tylko niektórzy z nich. ─ dorzuciła i ruszyła w dalsza drogę. ─ I nie wiem czy Meduza została zgwałcona ─ dodała. ─ Jeśli tak mi o tym nie mówiła. ─ popatrzyła na Felixa, który uciekł przed nią wzrokiem. ─ Ty wiesz ─ bardziej stwierdziła niż zapytała dziewczyna. Usta zacisnęła w wąską kreskę. ─ Twój ojciec powinien wiedzieć co to znaczy tajemnica zawodowa.
─ Mój ojciec nie wie, że ja wiem ─ odparował nastolatek. Allegra westchnęła. ─ Słyszałem jego rozmowę ─ przyznał niechętnie chłopak. ─ To co zrobił ci Balmaceda.
─ Przestań ─ poprosiła go ─ po prostu przestań. Nie mam ochoty ani o tym rozmawiać ani słuchać jak ci przykro. Wszystkim jest przykro. Moi starzy kupili mi samochód, bo jest im przykro więc ─ wypuściła ze świstem powietrze palce zaciskając na kierownicy ─ chociaż więc ty nie mów, że ci przykro. I nikomu nie mów ─ w głosie Allegry dało się słyszeć błagalną nutę.
─ Nie powiem ─ zapewnił ją. ─ Nie jestem plotkarzem ─ Zaparkowała przed galerią sztuki. Kilka minut później Allegra wprowadziła go do jednego z pomieszczeń znajdujących się nad galerią. Felix domyślił się, że to studio o którym wspominała wcześniej koleżanka. Kręciło się po niej kilka osób. Niektóre mijał na szkolnych korytarzach, niektóre były od niego starsze, dostrzegł starszą panią beztrosko plotkującą z jakiś młodym chłopakiem.
─ Zaczekaj tutaj ─ poleciła mu i sama podeszła do jednej z osób znajdujących się w pomieszczeniu. Sam popatrzył w kierunku jednego z rysunków. Przedstawiał on drzewo. Felix przechylił głowę i zmarszczył brwi. Była to dłoń. Dłoń z której wyrastały kwiaty.
─ I co myślisz? ─ usłyszał łagodny kobiecy głos.
─ Myślę, że to ładna dłoń, ale drzewo ─ odpowiedział. ─ Połączone dwie dłonie .
─ Masz dobre oko ─ stwierdziła ─ innym zajmuje to więcej czasu. Allegra mówiła, że chcesz porozmawiać ─ zaczęła. Felix spojrzał na kobietę obok niej. Ciemnowłosa, ciemnooka ładna brunetka.
─ Tak, chciałem ─ wyciągnął z przyniesionej teczki rysunek ─ Nazywam się Felix Castellano i ─ urwał ─ to pani to namalowała? ─ podał jej wydruk ─ prowadzę śledztwo w sprawie nadużyć Ricardo Pereza.
─ Nadużyć Dicka? ─ wzięła wydruk i westchnęła. ─ Nie wiedziałam go od lat ─ wyznała. ─ i tak to ja namalowałam obraz.
─ Chcę o nim porozmawiać ─ powiedział Felix.
Kobieta spojrzała na niego dużymi ciemnymi oczami i westchnęła.
─ Mam teraz lekcje ─ wskazała na grupę uczniów ─ po porozmawiamy. I zostań ─ powiedziała. ─ Pierwsza lekcja zawsze jest darmowa.
─ Ja nie bardzo umiem rysować ─ wyznał.
─ Być może czegoś się nauczysz, możesz usiąść tutaj ─ wskazała na wolne miejsce obok Allegry. ─ Mamy wolne miejsce. Felix usiadł obok koleżanki, która z przyniesionej torby wyciągnęła odpowiednie przyrządy. Meduza podała mu zestaw ołówków. ─ Na początek myślę że będzie dobrze. Zaczynajmy.
Gdy na środek wszedł mężczyzna w szlafroku Felix potrzebował kilku sekund aby zrozumieć, co się dzieje. Nieznajomy zrzucił szlafrok i usiadł na wysokim stołku. /Chłopak przełknął ślinę i łypnął na Allegrę która popatrzyła na niego rozbawiona. Zapewne znała tematykę dzisiejszych zajęć.
─ Ideał męskiego piękna ─ podpowiedziała mu blondynka. Następną godzinę Felix spędził próbując narysować cokolwiek co przynajmniej przypominało człowieka. Skupił się na krzywiznach i fałdkach. Jego działo było dziwaczne.
─ Interesujące ─ Meduza pochyliła się nad nim na koniec zajęć. Felix gapił się na swój obraz, który posiadał jedynie korpus. ─ Brak ci podstaw ─ stwierdziła kobieta i usiadła obok niego. Allegra podeszła do niego i podała mu karteczkę
─ Zadzwoń gdy skończycie.
W studiu zostali sami. Meduza zsunęła się z krzesła i zaczęła zbierać rysunki swoich uczniów, które mieli dokończyć na następnych zajęciach. Odkładała je do odpowiednich podpisanych przegródek.
─ Proszę pani ─ odezwał się. Spojrzała na niego.
─ Mam na imię Jacinta ─ przedstawiła się kobieta.
─ Felix ─ powtórzył swoje imię ─ wiem że pani wie.
─ Mów mi proszę po imieniu ─ zwróciła się do niego łagodnie. ─ Tak będzie łatwiej dla nas obojga. I już kiedyś się spotkaliśmy ─ wyjawiła. Zmarszczył brwi. ─ Byłeś małym brzdącem i jestem pewna że ciumkałeś jeszcze smoka.
─ Znałaś mojego dziadka ─ domyślił się Felix.
─ Byłam jego uczennicą ─ powiedziała ─ Jestem w tym miejscu w którym jestem teraz bo Valentin Vidal kazał mi się nie poddawać.
─ Brzmi jak on ─ stwierdził ─ Perez cię skrzywdził? ─ zapytał wprost. Ona zmarszczyła brwi ─ ten obraz ─ zaczął.
─ Od razu do rzeczy i nie ─ odpowiedziała siadając przy oknie ─ Nigdy mnie nie tknął. Ten obraz ─ westchnęła ─ nie dotyczył bezpośrednio mnie, ale mojej siostry. Conchita była delikatną duszą ─ wyznała z nostalgią w głosie. ─ Była bardzo ufna i chciała być lekarzem. Miałyśmy tylko mamę. , nie było jej stać na studia więc spędzałyśmy dużo czasu na nauce. Ja miałam swoje przedmioty, ona swoje. Była w drugiej klasie gdy zaczęła uczęszczać na zajęcia „Małego botanika” do Ricardo ─ urwała i wstała. ─ Zaczekaj tutaj ─ poprosiła go i wróciła po chwili z niewielkim oprawionym w ramkę przedmiotem. Podała mu narysowany portret. ─ To jest Conchita ─ przedstawiła dziewczynę z portretu.
Felix spojrzał na portret ciemnowłosej dziewczyny, która uśmiechała się nieśmiało z niewielkiego obrazka. Patrzyła na niego jasnymi oczami. Był pewien, że były jasne,
─ Miała niebieskie oczy? ─ zapytał, a ona przytaknęła.
─ Tak, duże jasne oczy ─ urwała ─ Nasz matka była prostytutką ─ powiedziała wprost kobieta. ─ Mieszkała przez pewien czas w Stanach. Wróciła do kraju ze mną na rękach i z Conchitą w brzuchu. Nigdy nie poznałyśmy naszych ojców. ─ dodała ─ Była jak laleczka. Tak też nazywała ją mama. „Moja mała laleczka”
─ W drugiej klasie ją zauważył.
─ Myślę, że wcześniej. Nie dało się jej nie zauważyć ,a ona lubiła przyciągać uwagę zwłaszcza chłopców. Nie zrozum mnie źle. To co ją później spotkało nie było jej winą, taka po prostu była a Dick ─ urwała ─ Był jednym z pierwszych dorosłych mężczyzn, który poświęcał jej uwagę. Powiedział jej że jest mądra, piękna, że świat stoi przed nią otworem wystarczy że sięgnie. Wiem że wydaje ci się to dziwne, ale był czarujący i uwodzicielski. Wiedział co mówić i jak się zachowywać, żeby dziewczyny do niego lgnęły.
─ Manipulował nimi.
─ I trafiał na podatny grunt ─ wstała. Nie była wstanie siedzieć. ─ Wiem że dla ciebie były głupie i naiwne.
─ Nie ─ zaprzeczył. ─ Wiem, że to nie jest czarno-białe i że większość jego ofiar ─ urwał szukając w głowie odpowiednich słów. ─ była podatna na manipulacje. Pochodziły z trudnych środowisk, rozbitych domów. Nie miały zdrowych wzorców więc Dick przedstawiał ich relacje jako coś zakazanego, nieakceptowanego a jednocześnie ─ przełknął ślinę ─ podniecającego i ekscytującego. To był ich sekret. I ciągle mówisz „one” ─ zauważył.
─Nie jestem na tyle głupia żeby wierzyć że była pierwsza czy ostatnia ─ odpowiedziała. ─ Wiem, że były inne. Po szkle krążyły plotki. W każdym roczniku znajdował sobie ulubienicę. Kogoś kogo faworyzował, obiecywał złote góry czy zaciągał do łóżka. To co robił było bardzo subtelne. Nie wiem jakie masz wyobrażenie o Dicku i jego „podbojach” ─ w powietrzu zaznaczyła cudzysłów ─ ale nie rzucał się na nie. Nie tak od razu.
─ Znasz inne poszkodowane ─ domyślił się Felix.
─ Ocalałe ─ poprawiła go bezwiednie kobieta ─ i tak ─ potwierdziła. ─ Znam kilka kobiet, które albo próbował uwieść albo uwiódł. I nie powiem ci kto to.
─ Ja ─ odchrząknął ─ wiem.
─ Co się stało z Conchitą?
─ Nie wiem ─ wyznała zaskakując go tym samym. ─ Chyba nie sądziłeś, że Julia Ortega była pierwszą nastolatką, która padła trupem gdy był dyrektorem? ─ zapytała go wyraźnie tym odkryciem rozbawiona. ─ Byłam w ostatniej klasie liceum gdy Conchita zniknęła. Wyszła na imprezę ze znajomymi i już nigdy nie wróciła do domu.
─ Co na to policja?
─ Ten pijak Diaz miałby się przejąć zaginioną dziewczyną z pogranicza? ─ roześmiała się bez cienia wesołości w głosie. ─ Przyjął zgłoszenie, ale nic z tym nie zrobił. Powiedział „poszła w tangu” i „że jak się wyszumi wróci” Mylił się nie wróciła.
─ Jak myślisz co się stało?
─ Mogę tylko gdybać ─ odpowiedziała na to. ─ O romansie jej i Dicka dowiedziałam się z pamiętnika siostry. Opisała szczegółowo co robili i gdzie ─ wyjaśniła. ─ co lubił.
─ Diaz widział ten dziennik?
─ Nie ─ odparła na to kobieta. ─Nie mogłam mu go pokazać ─ popatrzyła na niego ─ wiem że może to był błąd, ale piętnaście lat temu nigdy nie przejmował się zaginionymi dziewczynami z Doliny. Nikt ich nie szukał, nie pytał dlaczego zginęły. Pewnego dnia były drugiego już nie. Poza tym moja siostra miała w szkole reputację. Nie miała ona nic wspólnego z prawdą, ale ludzie wierzyli, że „jaka matka taka córka” Namalowałam ten obraz jako głos bezsilności wobec wszystkich straconych dziewcząt. Dick przestraszył się nie na żarty.
─ To była ostatnia wystawa ─ domyślił się chłopak.
─ Nie, z tego co wiem później odbywały się inne, ale wystawiano na nich portrety psiaków czy kociaków. Żadnych kontrowersyjnych. Dzięki temu dostałam się na uniwersytet
─ Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Pamiętnik siostry ─ Felixowi nie mieściło się to w głowie.
─ Nina Henríquez ─ powiedziała powoli ─ Była starsza o de mnie ─ zaczęła. ─ Chodziła bodajże z twoim ojcem do klasy. Wychowywał ją samotny ojciec. Piękna, zdolna miała iść na medycynę czy botanikę i wszystko szło zgodnie z planem dopóki Dick nie stanął na jej drodze i nie włożył jej ręki w majtki.
─ Zniknęła?
─ Przeniosła się do tutejszego liceum. Co prawda poszła na medycynę, ale nigdy jej nie skończyła. Ma syna w twoim wieku.
─ Dlaczego mówisz o niej?
─ Dlatego, że jej ojciec się dowiedział, co zrobił Perez i podobno wpadł w szał. Nie poszedł do Dicka tylko prosto do kuratorium. Nina wspominała, że zaczęli śledztwo podobno nawet jej ojciec dostał jakieś pismo od nich, ale na piśmie się skończyło. Kilka lat później został dyrektorem szkoły. ─ zerknęła na zegarek. ─ a ojciec Niny dostał ataku serca i zmarł.
─ Jeszcze jedno pytanie; Allegra wie?
─ Pewnie się domyśla ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Odpuść jej, ta dziewczyna przeszła wystarczająco wiele.
─ Ty wiesz?
─ Oczywiście, że wiem. Widziałeś kiedyś jej obraz? ─ zapytała go. Pokręcił głową. ─ Sztuka ma to do siebie, że nie potrzebuje słów, żeby mówić. Do widzenia.
Felix wyłączył nagrywanie. Miała rację. Braz który namalowała pietnascie lat temu nie potrzebował słów, żeby się obronić czy opowiedzieć historię. I tak był zły

**
Jorge zerknął na mamę, która szeptem rozmawiała z ciotką Carlą. Chłopak nie słyszał treści rozmowy, nie potrafił także czytać z ruchu warg więc irytowało go, że nie miał pojęcia o czym kobiety rozmawiają. Brunet tylko siłą woli pozostawał na swoim miejscu na kanapie mając ochotę wstać i przytulić się do pleców mamy. Odłożył na bok kawałek pizzy tracąc całkowicie apetyt. Stypy były do bani. Popatrzył jeszcze raz na ciotkę.
Carla Ochoa dwukrotnie wychodziła za mąż i dwukrotnie się rozwodziła. Miała czterdzieści sześć lat. Bezdzietna karierowiczka. Tak zawsze mówił o niej dziadek. Dla mężczyzny fakt, że jego najstarsza córka wolała pracę w szpitalu niż rodzenie dzieci. Rozwody zamiast stworzenia rodziny był potwarzą. Pierwszy mąż ciotki był Meksykaninem z którym studiowała, drugi o zgrozo był czarnoskóry co dla dziecka było opcją dużo gorszą niż biały. Zdaniem Jorge wujek Saul był spoko gościem. Jeszcze raz spojrzał na ciotkę. Głowa oddziału ginekologii i położnictwa w Nowym Jorku, uznana lekarka a stary kręcił nosem bo nie dorobiła się gromadki dzieci? Paranoja. On sam chciał iść na medycynę i z dwojga złego wolał być neurochirurgiem niż ginekologiem. Odwrócił szybko głowę gdy napotkał spojrzenie ciotki. Carla uśmiechnęła się kącikiem ust i podeszła do chłopca. Usiadła obok niego na kanapie.
─ Kiedy ty tak urosłeś? ─ zapytała w swoim zwyczaju mierzwiąc mu włosy.
─ Ostatnio ─ odpowiedział ─ w wakacje jakoś wystrzeliłem w górę. ─ Nie kłamał. Musiał zmienić mundurek bo nogawki i rękawy okazały się być zbyt krótkie. ─ Jak Nowy Jork?
─ Tak samo głośny i niebezpieczny ─ odpowiedziała i mu się przyjrzała jeszcze uważniej.
─ Co? Mam coś na nosie?
─ Nie, po prostu pamiętam jak byłeś małym zamrożonym embrionem którego wszczepiłam do macicy twojej mamy.
─ Chryste ciocia ─ wymamrotał rumieniąc się po czubki uszów. ─ Musisz tak przy ludziach?
─ Nie ma się czego wstydzić ─ stwierdziła ─ obiło mi się od taty że idziesz na medycynę.
─ Nie zostanę ginekologiem! ─ powiedział odrobinę za głośno bo kilka głów odwróciło się w ich stronę. Zapadł się jeszcze bardziej w kanapę. Ciotka wybuchnęła radosnym śmiechem który na stypie był lekko nie na miejscu. ─ Myślałem raczej o neuro ─ wyznał. Popatrzyła na niego uważnie ─ mama ma mózg narysowany na ścianie w sypialni. ─ z wielkim guzem.
─ To prawda i to piękny guz ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Chcesz wycinać piękne guzy? W macicach jest ich całkiem sporo.
─ Ciociu ─ jęknął.
─ Dobrze, dobrze ─ uniosła ręce w geście „poddaje się” Przygarnęła go do siebie. ─ Wiesz, że mama bardzo cię kocha? ─ zapytała go. ─ Ciebie i Glorię.
─ Wiem, nie musisz mnie urabiać.
─ Urabiać? ─ kobieta parsknęła śmiechem. ─ No dobrze tak tylko mówię, że bardzo cię kocha.
─ Było nam ciężko, ale już jest lepiej. Stara się być ─ wyznał ciotce nieśmiało podnosząc na nią ciemne oczy. Ta westchnęła. ─ Co?
─ Wyglądasz jak kopia ojca z ogólniaka ─ stwierdziła. ─ Te oczy złamią nie jedno niewieście serce. ─ zarumienił się i odwrócił wzrok.
─ A tata łamał niewieście serca? ─ zapytał ─ Niewiele mówi o czach z ogólniaka. Byliście w jednej klasie ─ przypomniał sobie. ─ błagam tylko nie mów że z nim spałaś? ─ brew Carli podniosła się do góry i kobieta znowu roześmiała się wesoło.
─ Nie, on już wtedy nie odrywał oczu od twojej mamy ─ wyznała konspiracyjnie. Popatrzył na nią zaskoczony. ─ W ogólniaku jednak była dla niego ciut za młoda więc musiał zaczekać aż podrośnie.
─Nabijasz się ze mnie?
─ Nie ─ dodała poważniejszym tonem. ─ Gideon zaprzyjaźnił się z Lucią tylko po to żeby być w jej towarzystwie.
─ Tata był we fiendzone?
─ Fiendzone?
─ To sytuacja gdy kochasz się w swojej najlepszej przyjaciółce ─ wyjaśnił ciotce. Ta pokiwała głową. ─ Kiedy to się zmieniło?
─ Kiedy wylądowali w łóżku rzecz jasna.
─ Ciociu ─ jęknął ─ naprawdę musisz?
─ Spytałeś ─ stwierdziła tylko. ─ I to na moim weselu.
─ Co? Spali ze sobą na twoim weselu?! ─ zapytał o to ponownie zbyt głośno i tym razem to Gideon spojrzał na pierworodnego to na byłą szwagierkę, która jedynie wzruszyła ramionami. Lucia ruszyła w ich stronę i usiadła obok syna.
─ Ktoś tu wyciąga opowieści z krypty ─ rzuciła do siostry posyłając jej rozbawione spojrzenie.
─ Ktoś przynajmniej skorzystał z tego apartamentu ─ stwierdziła. ─ Arthur był zbyt pijany, żeby zrobić cokolwiek.
─ Tak już wtedy powinnaś kopnąć go w dupę ─ stwierdziła siostra. ─To było całkiem wygodne łóżko.
─ Mamo ─ jęknął Jorge wtulając się w nią. ─ Oszczędź mi szczegółów!
─ To żadne szczegóły to fakty ─ wtrącił się nad ich głowami Gideon. ─ Pokłóciliśmy się wtedy ─ przypomniał sobie.
─Dałam ci w twarz ─ dorzuciła wesoło Lucia obejmując syna ramieniem. ─ Reszta potoczyła się jakoś sama.
─ Jesteście okropni ─ stwierdził nastolatek opierając głowę na jej przedramieniu. ─ Zaraz ─ poderwał głowę do góry ─ wzięliście ślub pół roku po ciotce ─ przypomniał sobie. ─ Ty na ich ślubie rzuciłaś wuja.
─ Tak o pół roku za późno. Powinnam wiedzieć, że jest starym pijakiem, skoro ojciec nim był.
─ Co? Dziadek pił? Prowadził firmę.
─ Wysokofukcjonujący alkoholik ─ wyjaśniła matka.
─ Jak ja tego nie widziałem? ─ zapytał. Siostry wymieniły spojrzenia nad jego głową. ─ Gdy dorastasz w pewnym schemacie rodziny nie widzisz pewnych zachowań a pewne uznajesz za normalne ─ odpowiedział sam sobie.
─ Wyszło mi mądre dziecko ─ stwierdziła Carla.
─ Tobie? ─ powiedzieli równocześnie jego rodzice.
─ Brałam w tym czynny udział ─ stwierdziła kobieta.
─ Nie będę dłużej tego słuchał ─ poderwał się z kanapy. ─ Nie, sami sobie wspominajcie ─ oznajmił i wyszedł. Gideon zajął miejsce syna na kanapie.
─ To od kiedy sypiasz z jego nauczycielką?
─ Powiedział ci?
─ Jego siostra ─ wyjaśniła ─ mówiła że ciocia Elodia gra z tatą w nocy w scrabble. ─ Lucia popatrzyła na byłem męża i parsknęła śmiechem.
─ Scrabble? A czego całą noc szukasz? Literki G zgubionej pod łóżkiem?
─ W tym jest dobry ─ rzuciła bezwiednie Lucia z łokciem swobodnie opartym o kanapę. Siostry spojrzały na siebie i cała trójka zaczęła się śmiać.
─ To rozmowa jest absurdalna ─ stwierdził Ochoa.
─ Całe szczęście Jorge jej nie słyszy ─ stwierdziła starsza z sióstr. ─ On słyszał o literce G? ─ zapytała ich. Żadne z nich nie odpowiedziało. ─ Och na Boga ─ jęknęła ─ Mam was wyręczyć? ─ zapytała ich. Oboje spojrzeli na lekarkę. ─ Niewiarygodne.
─ Codziennie rozmawiasz o seksie, poczęciu i zgodzie ─ zaczął Gideon. ─ Poza tym jesteś jego matką chrzestną.
─ I byłaś przy jego poczęciu ─ dorzuciła Lucia. ─ Ma dziewczynę ─ dorzuciła ─ miał. ─ poprawiła się.
─ Ma czy miał?
─ Młodzież nazywa „to skomplikowane” ─ wyjaśnił jej były szwagier. ─ Kupię ci dobre wino ─ zaproponował. ─ wypijcie sobie Lu ─ urwał ─ albo lepiej wypijesz je sama.
─ Jesteście okropni ─ stwierdziła lekarka ─ nic dziwnego że stracenie waszych wzajemnych cnót zajęło wam tyle czasu. ─ wstała ─ Idę pogadać z Jorge o pszczółkach, kwiatkach i zabezpieczeniu ─ rzuciła w ich stronę i wyszła. Po drodze zgarnęła torebkę. Jorge siedział na schodkach prowadzących na górę. ─ Chcesz pogadać o seksie?
─ Co? ─ zapytał zaskoczony. Ciotka usiadła na schodkach obok siostrzeńca. ─ Pytaj.
─ Nie mam pytań ─ odpowiedział na to z czerwonymi policzkami. ─ Idę się przewietrzyć.
─ Ja muszę zapalić ─ odpowiedziała kobieta i wstała.
─ Nie odpuścisz sobie?
─ Nie i żadne pytania mnie nie zdziwią ─ zapewniła ─ jeśli nie wiesz co gdzie ─ zaczęła.
─ Ciociu ─ jęknął ─ wiem co gdzie ─ urwał. ─ Dlaczego?
─ Skoro żadne z twoich rodziców się nie kwapi aby z siedemnastoletnim synem przeprowadzić rozmowę i pszczółkach ta rola przypada matce chrzestnej.
─ Dobrze, że nie ojcu.
─ I masz szczęście że to nie Jose ci wszystko ci tłumaczy ─ ruszyła do wyjścia ─ Idziesz?
─ Miejmy to za sobą ─ wymamrotał i wyszedł za ciotką. Carla na zewnątrz wyciągnęła paczkę papierosów z torebki i zapaliła jednego. Wyciągnęła paczkę w stronę chrześniaka. Pokręcił przecząco głową. ─ Jako lekarz znasz konsekwencje palenia ─ zaczął chłopak ─ dlaczego palisz?
─ To stresujący dzień a twoi starzy dokładają mi obowiązków tak więc j pytaj.
─ Ja ─ wyjąkał Jorge spoglądając na swoje dłonie. ─ Obowiązuje cię tajemnica lekarska? ─ zmarszczyła brwi przyglądając się chłopcu uważniej. ─ Nie uprawiałem seksu ─ wyznał zawstydzony wyłamując palce. Carla pomyślała, że jego ojciec robi tak samo gdy jest zestresowany. ─ Rory chciała, ale ja odmówiłem ─ wyznał. ─ Nie jestem gejem.
─ nie uważam że mówiąc „nie chcę „ jesteś gejem ─ odpowiedziała ciotka. ─ I mam wrażenie że nie o to w tym wszystkim chodzi. Jorge ─ spoważniała.
─ Dziś wiem że powinienem był się z nią przespać bez gumek.
─ Zaraz ─ uniosła dłoń ─ nie chciałeś uprawiać seksu bez zabezpieczenia? ─ skinął zawstydzony głową ─ to bardzo rozsądne podejście ─ pochwaliła go. ─ Dlaczego więc czujesz się winny?
─ bo? Mama ci nie mówiła?
─ Nie miałyśmy czasu na plotki ─ odpowiedziała na to lekarka.
─ Rory ona, coś ją spotkało ─ zaczął ─ jej ojciec ją skrzywdził ─ nerwowo wyłamał palce ─ Nie wiem jak jak to zrobił, ale ją skrzywdził. No wiem tam, na dole. ─ dodał i wtedy z jego ust wypłynął cały potok słów. Powiedział jej o wszystkim co działo się po balu.
─ Och Jorge ─ westchnęła przytulając go do siebie. Wargami musnęła czubek jego głowy. ─ Zajście w ciąże nie rozwiązałby jej problemów.
─ Zamieszkałaby u mnie byłaby bezpieczna. Ochroniłbym ją. ─ Carla milczała nie wyprowadzając chłopca z błędu ─ teraz nie wiem.
─ Czego?
─ Jak jej nie zranić? ─ zapytał ciotki ─ jak się zachować? Ja nie chcę żeby pomyślała że ja chcę ja wykorzystać. To moja przyjaciółka.
─ Bądź jej przyjacielem ─ powiedziała ciotka. ─ Wspieraj ją, jeśli macie być razem to dajcie sobie czas.
─ Mama z tatą dali sobie czas i spójrz jak skończyli. Nie znoszą się teraz.
─ Myślę, że nadal się kochają ─ popatrzył na nią zaskoczony. ─ Pewnego dnia dorośniesz i odkryjesz, że miłość jak ludzie zmienia się i to że twoi rodzice się rozstali nie znaczy że przestali się kochać po prostu się zmienili.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3472
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:03:56 05-08-24    Temat postu:

cz 2

***
Nie protestował gdy zarzuciła mu ręce na szyję i go pocałowała. Wciągnął ją do swojego mieszkania uniósł do góry i zaniósł do sypialni. Umawiali się co prawda na spotkanie i omówienie swoich działań, lecz równie dobrze mogli to zrobić w sypialni gdzie wrócił z czekoladowym batonikiem w dłoniach.
─ Szybko się uczysz ─ stwierdziła układając się wygodnie na łóżku ze smakołykiem w dłoniach. Nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się kącikiem ust.
─ Co z naszą sprawą? ─ wywróciła oczami i sięgnęła po jego koszulę.
─ Ibarra jest bezpieczny ─ zapewniła go ─ Został przeniesiony na blok o minimalnym rygorze do dwuosobowej celi.
─ W takich warunkach łatwiej go dorwać ─ zauważył całkiem przytomnie Conrado. Veronica spojrzała na niego i westchnęła głęboko.
─ Ma ochronę.
─ Przekupnych strażników? ─ popatrzył na nią z politowaniem jak mocuje się z guzikami jego koszuli.
─ Nie współlokatora ─ odparowała i warknęła gdy nie mogła ich zapiąć. Opadła z powrotem na miękką pościel.
─ Współlokatora? Dałaś mu do celi mordercę?
─ Co? Nie ─ zaprotestowała. ─ Nawet ja nie mam aż takiej mocy żeby przenosić morderców z bloków do bloków ─ odpowiedziała. ─ Siedzi za dużo mniej poważne przestępstwo, ale ma posłuch wśród więźniów więc Ibbara jest bezpieczny.
─ Kto go chroni? Ufasz mu?
─ Lubisz wszystko wiedzieć co? ─ odpowiedziała opierając stopę o jego plecy. ─ Paqualowi można zaufać.
─ To przestępca
─ I mój brat ─ odpowiedziała.
─ Nie wiedziałem że masz brata
─ To skomplikowane ─ odpowiedziała na to Ronie ─ Mój brat ─ urwała ─ Przeniknął do Dwóch róż jako tajniak gdy wszystko zaczęło się sypać został aresztowany i skazany za działalność w zorganizowanej grupie przestępczej. Był księgowym ─ doprecyzowała.
─ Utrzymał przykrywkę, żeby przeżyć ─ domyślił się Conrado kładąc się na wznak obok niej. Skinęła lekko głową.
─ Nazwisko Romo nadal budzi strach więc Ibarra jest bezpieczny.
─ Co mu obiecałaś?
─ A czego chcę każdy osadzony? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta. ─ Dostał dziesięć lat ─ wyjaśniła. ─ Zostanie zwolniony za kilka tygodni.
─ Mamy mało czasu.
─ Nigdy nie mówiłam że ochroniarz będzie dożywotnio ─ odpowiedziała na to rudowłosa. ─ Trzeba załatwić Ortiza a Rafel wyjdzie. Gdy będzie na wolności zajmiemy się Barosso.
─ Co jeśli Ibarra nic nie wie?
─ Proszę cię Conrado ─ popatrzyła na niego z politowaniem i wstała rozglądając się po pomieszczeniu. ─ Widziałeś moje majtki? ─ zapytała go. ─ Nieważne ─ machnęła ręką i chwyciła spódnicę. ─ Fernando Barosso sprzedał mu dziecko ─ przypomniała mu zapinając zamek. ─ Widywali się przez lata, jego żona prowadziła kwiaciarnię i mam uwierzyć, że Fernando nigdy nie powierzył mu żadnego z swoich brudnych sekrecików? Jest szansa, że Rafael coś tam wie.
─ Gramy w niebezpieczną grę ─ zauważył wstając z jej majtkami w rękach. Wzięła od niego bieliznę i wcisnęła ją do kieszeni marynarki. ─ Nie zabierzesz mi koszuli ─ zauważył. Uniosła brew i bezceremonialnie ściągnęła okrycie przerzucając mu je przez ramię. Fakt że nie miała na sobie bielizny nie zrobił na żadnym z nich wrażenia. Sięgnęła po stanik zwisający z poręczy fotela.
─ Lubię twoją koszulę.
─ Odkupiłem ci koszulę ─ przypomniał jej podając jej jedwabną bluzkę. ─ Do twarzy ci w niej.
─ Wiem ─ odpowiedziała uśmiechając się półgębkiem. Chwyciła materiał. ─ Masz dobry gust.
─ Wiem.
─ I ego.
─ Wszystko mam wielkie ─ Ronnie parsknęła śmiechem zapinając guziki.
─ Temu też nie będę zaprzeczać ─ odpowiedziała.
─ Musimy być ostrożni ─ wrócił do przerwanego wątku. ─ Masz córkę.
─ Dzięki za przypomnienie. Ty masz dwoje dzieci.
─ Mam ─ urwał. ─ Dlaczego nie powiedziałaś mi że twoja córka ma na imię Andrea?
─ To nie po twojej zmarłej żonie ─ odparowała. ─ Cristobal wybrał to imię. Ja chciałam nazwać ją Francesca. Po za tym sądziłam, że wiesz, że Rea to zdrobnienie od Andrea.
─ Nie skojarzyłem faktów.
─ I zrobiło się dziwnie, ale ty masz na drugie Cristobal jak mój były więc rachunek wychodzi na zero.
─ Twój były był mężem sędziny Paz ─ przypomniał jej. Odwróciła do tyłu głowę i popatrzyła na niego.
─ Miałeś sobie odpuścić ─ odparła na to sięgając po marynarkę. ─ Miałam romans z żonatym ─ wyznała ─ To chciałeś usłyszeć? ─ zapytała go zaczepnie. ─ Zadłużyłam się w nim. Był mądry, przystojny i we mnie uwierzył. Widział mnie ─ urwała ─ nie masz prawa prawić mi kazań. Nie jesteś moją matką ─ warknęła.
─ Ronnie ─ delikatnie chwycił ją za nadgarstek. ─ Nie oceniam cię.
─ Przepraszam ─ wymamrotała ─ Cris to drażliwy temat ─ mruknęła pozwalając mu się przytulić. ─ Nie odbiłam go Nurii ─ zapewniła go. ─ To skomplikowane.
─ Jak wszystko w życiu ─ odparł na to. ─ Masz ochotę na kawę? ─ zapytał ją.
Skinęła lekko głową i podążyła za nim na dół.

**
Veda w towarzystwie Yona czuła się dobrze. Bezpiecznie i nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu., lecz ten czas zbliżał się nieubłaganie. Obejrzeli pierwszy odcinek popularnego serialu HBO za nim Yon nie odwiózł ją pod blok i nie zgasił silnika. Po zaparkowaniu zerknął na brunetkę siedzącą obok.
─ Dziękuje ─ wyszeptała wpatrując się w swoje dłonie. ─ Dobrze się dziś bawiłam ─ wyznała. Yon uśmiechnął się półgębkiem.
─ Cała przyjemność po mojej stronie ─ odpowiedział i podał jej karteczkę. Zmarszczyła nos. ─ To dane do logowania się na HBO ─ wyjaśnił ─ będziesz mogła oglądać GOT bez szeryfa chuchającego ci w ramię.
─ Będziesz oglądał ze mną? ─ zapytała go. ─ Miło będzie z kimś omówić odcinek ─ dodała. Nie przesadzała naprawdę fajnie się im rozmawiało po seansie. Veda miała zupełnie inne spostrzeżenia od niego.
─Coś wymyślimy ─ zapewnił on a ona wreszcie się uśmiechnęła. Sięgnęła do klamki. ─ Veda ─ zaczął ─ jeśli chodzi o twojego Duszka Kacperka to bądź ostrożna ─ zmarszczyła nos ─ nie wszystkie duchy są miłe.
─ Wiem ─ zapewniła go. ─ I wiem, że nie jest duchem.
─ Tym bardziej powinnaś uważać ─ odpowiedział na to chłopak.
─ Będę, obiecuje ─ zerknęła w stronę wejścia do bloku przed którym stał Ivan Molina z papierosem między palcami. Przełknęła ślinę. ─ Muszę już iść ─ odwróciła się i cmoknęła go w policzek. Yon westchnął.
Veda wygładziła palcami swoją prostą czarną sukienkę i podeszła do Ivana niepewnym krokiem. Spojrzała na niego nieśmiało ciemnymi oczami i skrzywiła się na widok papierosa.
─ Miałeś rzucić to paskudztwo ─ powiedziała z wyrzutem wyciągając papierosa z jego dłoni. Rzuciła go na ziemię i zdeptała go butem. ─ Stypa trwa nadal?
─ Nie ─ odpowiedział ─ Rozeszli się jakąś godzinę temu. Salvador pomaga sprzątać Elenie ─ wyjaśnił. ─ Byłaś z Yonem w ZOO
─ Tak, dostałeś przecież zdjęcie ─ powiedziała. ─ wyświetliłeś je ale nie odpisałeś ─ odpowiedziała na to.
─ Wysłałem ci uniesiony kciuk ─ odpowiedział na to. Nie był fanem esemesów. ─ To też odpowiedź.
─ Marna, ale zawsze jakaś ─ odpowiedziała na to nastolatka. ─ Są na mnie źli? ─ zapytała go. ─ Mama i Sal? Sam już wie że ja wiem?
─ Nie wiem ─ odpowiedział na to. Nie miał pojęcia czy Elena powiedziała Salvadorowi, że Veda wie o ich pokrewieństwie. ─ Zapytasz ich na górze ─ otworzył drzwi kodem. Weszli na klatkę schodową a Veda mimowolnie spojrzała na schody prowadzące do piwnicy. ─ Veda?
─ Już idę ─ odpowiedziała i podążyła niechętnie wspięła się na górę. Gdy weszli do mieszkania pierwsza zauważyła ich Elena, która podeszła do córki i przygarnęła ją do siebie zamykając w niedźwiedzim matczynym uścisku.
─ Przepraszam ─ wymamrotała Veda w koszulę matki. ─ Nie mogłam zostać ─ Elena nic nie opowiedziała. Pocałowała córkę we włosy. ─ Mamo, chcę mi się spać. Nie mam dziś siły na rozmowę.
Elena pogłaskała córkę po włosach.
─ Weź prysznic i do łóżka ─ odpowiedziała kobieta. Ona również była wyczerpana dzisiejszym dniem. To był długi i ciężki tydzień. Veda wyślizgnęła się z uścisku matki i czmychnęła do łazienki.
─ Idę wyrzucić śmieci ─ Ivan chwycił za worki ─ i jadę do pracy więc zamknij dobrze drzwi ─ dorzucił i już go nie było. Veda natomiast odkręciła wodę i zakręciła odpływ nalewając wody do wanny. Czekając aż wanna napełni się wodą chwyciła za telefon odnajdując w wiadomościach odpowiedni wątek. Wystukała szybką wiadomość. „Dostajesz w prezencie tajemnicze jajo? Jakie zwierzę się z niego wykluwa?” ─ zapytała Elvisa i odłożyła telefon na kosz na pranie. Rozebrała się i weszła do ciepłej wody plecami opierając się o oparcie wanny zamknęła oczy. Odpowiedź przyszła po kilku minutach. „Smok” , odpowiedział chłopak. Veda wystukała odpowiedź „Jak wyglądałby twój smok?” zapytała go i po chwili nałożyła odżywkę na włosy. „ Duży, czerwony z kolcami” opisał „A twój?” Veda zastanowiła się przez chwilę. „Moja Smoczyca byłaby mniejsza od twojego smoka” zadecydowała brunetka. „Miałaby łuski w kolorze deszczowych chmur, ale nie burzowych. Jaśniejsze. . Mieniłaby się odcieniami szarości. Byłaby szybka i zwinna” „A mój smok i tak by ją zjadł na śniadanie” „ Nieprawda zakochałby się w niej bez pamięci” odpisała otrzymując w odpowiedzi roześmianą buźkę, serduszko i kurczaka wystawiającego głowę z jajka. Veda parsknęła śmiechem do telefonu.
─ Veda skarbie ─ lekkie pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. ─ Co ty tak długo tam robisz?
─ Piszę z Elvisem! ─ krzyknęła i zacisnęła usta w wąską kreskę.
─ Elvisem? Kim jest Elvis? ─ zapytała ją Elena.
─ To ksywka Jordana ─ skłamała dziewczyna ciesząc się że dzielą ich drzwi. ─ Pyta jak się czuje?
─ Porozmawiacie jutro, jest już późno.
─ Wiem mamo, zmyje tylko odżywkę i idę spać ─ zapewniła kobietę. ─ „Jak najlepiej cię pocieszyć? , zapytała Elvisa i odłożyła komórkę. Musiała zmyć odżywkę. Spłukała włosy przebrała się w piżamy i dopiero wtedy sięgnęła po komórkę przysiadając na brzegu wanny. „Czekolada jest dobra na wszystko” odpisał „A co cię relaksuje gdy sytuacja robi się gorączkowa?” „Idę na siłownię i wyciskam ciężary” odpowiedział. Veda podrapała się po głowie. „Musisz mieć wielkie ramiona” odpisała mu i wyszła z zaparkowanej łazienki. Mama i Salvador siedzieli w salonie.
─ To ja idę spać ─ powiedziała nastolatka i czmychnęła do swojego pokoju. Sal odprowadził córkę wzrokiem i opadł z powrotem na kanapę. Veda natomiast opadła na łóżku w swoim pokoju. „Myślę że moi rodzice nadal się coś do siebie czują” ,napisała Elvisowi i opadła na łózko. „W sensie nadal są zakochani?” nadeszła szybko odpowiedź. „Tak” odpisała Veda. „może się jeszcze zejdą” dopisała. „Chciałabyś tego?” Veda zamyśliła się przez chwilę. Mozart zaskomlał pod drzwiami więc wstała i wpuściła go do pokoju. Psiak ułożył się na łóżku z łebkiem opartym o jej brzuch. „Chciałbym, żeby mama była wreszcie szczęśliwa” odpisała chłopakowi. „On sprawia, że się uśmiecha. Wierzysz w miłość?” zapytała go znienacka.

***
Nagranie od Felixa zafundowało Lopez nieprzespaną noc i kolejne nazwisko w notatkach. Dwa nazwiska. Jedno pochodziło z przed piętnastu, drugie przed dwudziestu lat. Palcami postukała w blat biurka i spojrzała na portret namalowany przez Jacintę. Symbolizował on nie tylko Conchitę, ale wszystkie kobiety skrzywdzone przez mężczyzn, którym odebrano prawo głosu. Ślepotę i głuchotę społeczną. To co było interesujące to, że ojciec Niny poszedł z tym do kuratorium na którego korytarzach dostał ataku serca i zmarł. Chciał bronić córki, a do domu wrócił w czarnym worku. Lopez trudno było wierzyć, że był to jedyny rodzic, który próbował działać.
Gdy twoje dziecko zostaje skrzywdzone twoją pierwszą myślą jest obrona. Tak zdarzają się przypadki, że rodzice mają w d***e swoje dzieci. Perezowi przez tyle lat uchodziło to na sucho, bo rodzice nie interesowali się swoimi pociechami, ale przez tyle lat? Dick swoją działalność zaczął będąc młodym nauczycielem czterdzieści jeden lat temu. Paloma jego pierwsza żona jako pierwsza wpadła w jego sidła. Był młody i dał się złapać. Z czasem starł się mądrzejszy, ostrożniejszy. Nabrał ogłady samokontroli. Naturalnie przychodziła mu selekcja. Wiedział które dziewczyny będą łatwym celem, a z którymi nie uda mu się nic zdziałać. Nauczył się tego z czasem. Musieli być rodzice, którym zależało i dlatego Lopez sporą część poniedziałku poświęciła na wertowaniu nazwisk uczennic. Młodych, zdolnych ambitnych, które albo obniżyły się w nauce albo zniknęły ze szkoły. Julia Ortega, Ruby Valdez. Przeskakiwała z fotografii na fotografię. Wszystkie były do siebie podobne. Ciemnowłose, ciemnookie, z dobra średnią. Do każdej z nich mógł dobrać się Perez
─ Ingrid ─ do biura kobiety zajrzał Felix. Przywołała go ruchem dłoni. Zamknął za sobą drzwi. ─ Wysłuchałaś nagrania?
─ Tak, chcę żebyś przyjrzał się sprawie Conchity ─ poleciła mu. ─ Sprawdź co wiedzą na policji, znajdź stare artykuły w gazetach, rozpytaj ludzi, możesz nawet ojca czy dziadka.
─ Dziadka?
─ Ojciec twojego ojca żyje i jest policjantem? ─ zapytała go. ─ To może coś pamięta ze sprawy zaginięcia Conchity. I co stało ci się w oko?
─ Raczej zabójstwa ─ mruknął i usiadł. ─ Mógł chcieć ją uciszyć i nieważne.
─ Motyw?
─ Wykorzystywanie seksualne to mało? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. Podniosła na niego wzrok.
─ Trzymaj nerwy na wodzy ─ powiedziała ─ jesteś zły więc wykorzystaj tę złość w innym celu i zacznij od odwiedzin u Pablo Diaza na komendzie.
─ Odprawi mnie z kwitkiem.
─ To zawsze będzie jakaś odpowiedź. Siadaj ─ usiadł na krześle a ona zaś podała mu dokumenty ─ wypełnij je ─ poleciła.
─ Zgoda rodzica ─ zaczął ─ dostanę za to pieniądze?
─ Nie zatrudniam na czarno. Jesteś nieletni więc potrzebujesz zgody rodzica na podjęcie pracy zarobkowej. Dostaniesz wynagrodzenie, marne bo marne ale zawsze coś. Podstawa plus za publikację artykułu więc wolisz pseudonim czy nazwisko?
─ Co?
─ Podpis. Nazwisko czy pseudonim? Wybierz jedno z dwóch. Pierwsze zlecenie; opiszesz sprawę Conchity. Przypomnisz ją, poproś siostrę o w miarę aktualne zdjęcie. Pokazywała ci jej portret? Zapytaj grzecznie czy możesz go wykorzystać. Dobrze by było znaleźć jakąś ulotkę z tamtego okresu. Wiesz zaginiona i tak dalej. Pogrzeb w starych numerach Luz de Norte może coś pisali na tren temat.
─ Mam iść z tym do Sylvii?
─ Raczej do szkolnej biblioteki ─ odpowiedziała na to Lopez
─ A co z Niną?
─ A co ma być?
─ Mam ją uwzględnić w tekście?
Podniosła na niego wzrok.
─ Była jedną z ofiar Pereza, jej ojciec dostał zawału po tym jak poszedł do kuratorium i urządził w nim awanturę. To było ile? Dwadzieścia lat temu?
─ Coś koło tego?
─ Dziś ma dwójkę dzieci, jedno chodzi z tobą do klasy i jesteście w jednej drużynie pływackiej chciałbyś przeczytać w gazecie że twojej mamie Perez włożył rękę w majtki?
─ Nie ─ wymamrotał.
─ Więc pomiń historię Niny skub się na sprawie Conchity.
─ Pogadasz z Niną? ─ podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się. Obróciła w jego stronę monitor. ─ Powiedz czy któreś nazwisko coś ci mówi? To wszystkie przeniesienia z ostatnich pięciu lat. Daj znać czy coś zadzwoni.
Przesuwał wzrokiem po imionach i nazwiskach
─ Maria ─ powiedział w końcu. ─ Maria Cruz ─ wymówił jej pełne imię i nazwisko. ─ Przeniosła się do San Nicolas po ukończeniu drugiej kasy ─ zaczął. ─ Nie wiem dlaczego się przeniosła.
─ Co o niej pamiętasz?
─ Była raczej cicha ─ zaczął. ─ Uczyła się normalnie. Nie jakaś wybitna, zwyczajna.
─ Rodzice?
─ Nie wiem ─ palcami przeczesał włosy. ─ Była mała to znaczy drobna. Niska i szczupła. Ignacio raz zamknął ją w szafce w klasie ─ Lopez uniosła brew. ─ Taki żart.
─ Ona pewnie też się śmiała ─ mruknęła Lopez. ─ Dobra zapomnij o liście. Perez celuje w dziewczyny zdolne ale z trudnych środowisk. Rodzice są uzależnieni albo jest tylko jeden rodzic.
─ Irina ─ powiedział powoli. ─ Była w klasie z Ignacio ─ przypomniał sobie., przymknął powieki. ─ To było na samym początku trzeciej klasy ─ zaczął głośno ─ w listopadzie. Jej brat wpadł do szkoły.
─ Brat? ─ weszła mu słowo Lopez.
─ Tak, ich rodzice nie żyją, zginęli w wypadku samochodowym gdy Irina była w pierwszej klasie. Został jej opiekunem prawnym.. Facundo ─ przypomniał sobie jego imię ─ Ma na imię Facundo jak ten aktor ─ Ingrid uniosła brew. ─ Nieważne. Mieliśmy łączone lekcje bo jakiegoś nauczyciela nie było i jej brat przyszedł do szkoły, zabrał ją i nikt jej później nie było.
─ To było przed czy po śmierci Ortegi? ─ to pytanie go zaskoczyło.
─ Jules? Przed Jules zginęła w marcu, a Irina przeniosła się w listopadzie. Czemu to ważne?
─ Ustalam chronologię ─ mruknęła Lopez zapisała coś w notesie. ─ Masz co robić ─ zwróciła się do niego Lopez. ─ Chcę mieć twój tekst do piątku więc bierz się do pracy.
─ Myślisz że Irina
─ Myślę że masz co robić i trzymaj się z daleka od Iriny i Niny skup się na Conchicie.
─ Jasne ─ Felix był mądrym chłopcem wiedział kiedy się wycofać.
─ I jeszcze jedno ─ otworzyła szufladę wyciągając z niej skoroszyt. ─ To od dziś twoja Biblia ─ podała mu kodeks etyki zawodowej dziennikarza opracowany przez stowarzyszenie dziennikarzy z Meksyku.
─ Dzięki.
─ I ─ popatrzyła na niego ─ dobra robota i wyślij mi jakieś twoje zdjęcie do przepustki dziennikarskiej. Po jego wyjściu do wyszukiwarki wpisała „Facundo Vargas” i zaczęła szukać.

**
Dom kupił dzięki internetowej licytacji komorniczej. Był w przyzwoitym stanie i cenie więc Federico nie wahał się ani chwili. Nie zamierzał mieszkać w rezydencji ojca. I o ile jego żona Lorena przyjęła tą decyzję ze spokojem , a nawet obojętnością to trójka dzieci bliźniaczki jednojajowe Florence i młodsza o kwadrans Thalia miały wiele do powiedzenia. Zdaniem Rico nawet za dużo. Na przemian tupały nogami, przekrzykiwały się w przekleństwach i obelgach. Najmłodszy z całej trójki Tiberius podniósł do góry głowę nie zawracając sobie głowy ściągnięciem kaptura. Jego jasne przenikliwie oczy popatrzyły to na dwie awanturujące się siostry to na rodziców.
─ Nie zamierzasz się odezwać? ─ zapytał go ojciec.
─ Po co? Podjąłeś decyzję ─ powiedział spokojnie ─ Matka się nie odzywa, bo pójdzie z tobą wszędzie. Jest jak cielak prowadzony na rzeź.
─ Tyberius ─ syknął ojciec
─ Thalia i Flora wiedzą że przez twojej kasy żadna z nich nie skończy studiów a ja? ─ wskazał na siebie ─ Zacisnę zęby, przetrwam te kilka miesięcy na jakimś wygwizdowie a gdy skończę osiemnaście lat nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
─ To twój wielki plan? ─ zapytał go Federico. ─ Skończyć osiemnastkę i prysnąć z powrotem do Włoch? Ok, skoro tak stawiasz sprawę to dla mnie ok. Pozbędę się zbędnego wydatku.
─ Rico ─ Lorena położyła dłoń na jego ramieniu.
─ Chcesz dorosły? Nie będziemy czekać do osiemnastki ─ ojciec wyciągnął telefon z kieszeni. ─ zablokuje twoje karty kredytowe, przekaże trenerowi, że nie stać go dłużej na jego usługi. W Meksyku znajdziesz sobie pracę. Na pewno weźmie cię jakiś zmywak.
─ Nienawidzę cię.
─ Trudno, też specjalnie za tobą nie przepadam ─ odpowiedział mężczyzna. ─ A teraz wszyscy marsz do swoich pokoi. Spakujcie swoje rzeczy i nie zapomnij swoich rakiet.
─ Myślisz, że nie dam rady?
─ Myślę, że przyjdziesz do mnie na kolanach błagając o gotówkę na swoje zachcianki ─ odpowiedział na to Federico.
─ Uważaj czego sobie życzysz ─ odwarknął chłopak i wymaszerował z pokoju. Gdzieś na górze dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.
─ Któraś z was chce coś dodać? ─ zapytał córki Obie pokręciły głowami. ─ Idźcie się spakować. ─ polecił wybiegły z kuchni. Gdzieś na górze rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. ─ Nie ─ zaprotestował widząc jak Lorena wstaje. ─ Chłopak niczego się nie nauczy jeśli pobiegniesz go pocieszać i głaskać po główce.
─ Nie zablokujesz u kart .
─ Już zablokowałem mu karty ─ odbił piłeczkę. Lorena zacisnęła usta w wąską kreskę. ─ On musi zrozumieć, że w życiu nie zawsze będzie miał podawane wszystko na złotej tacy. Lekcja pokory mu nie zaszkodzi.
─ To tylko dziecko.
─ Ma siedemnaście lat ─ przypomniał żonie ─ od miesięcy marudzi, że traktujemy go jak małego chłopca który za chwile będzie dorosły. Chcę być dorosły? Proszę bardzo.
─ A co z tenisem?
─ Jeśli naprawdę mu zależy, znajdzie pieniądze.
Pokręciła głową.
─ Idę się spakować ─ powiedziała zatrzymała się jednak w progu. ─ Powielasz stare błędy ─ zmarszczył brwi ─ Znowu tańczysz jak Diazówna ci karze ─ wyjaśniła i wyszła za nim zdążył odpowiedzieć. ‘
Duża część ich rzeczy została wysłana i miała do nich dotrzeć w ciągu najbliższych tygodni. Drugą wadą był fakt, że florenckie lotniska nie oferowały lotu bezpośredniego do Monterrey więc czekało ich dwie przesiadki. Pierwsza w Amsterdamie, druga w Atlancie. Po dwudziestu godzinach spędzonych na lotniskach, w samolotach był wyczerpany. Zły, zmęczony marzył tylko o wyciągnięciu nóg w ciepłym łóżku.
Tiberius nie odzywał się całą drogę odkąd wyjechali z Florencji. Gdy pytała go o coś matka odpowiadał jej półsłówkami, podobnie było w przypadku dwóch starszych sióstr. Ojciec milczał więc i on milczał. Było późna noc gdy dotarli do celi swojej podróży. Na początek mieli zatrzymać się w pensjonacie. Federico chciał najpierw obejrzeć dom i upewnić się że poprzedni lokatorzy nie zostawili po sobie przykrych pamiątek. Dom na zdjęciach prezentował się przyzwoicie. Wręczył klucze do pokoju córkom. Jeden podał synowi.
─ Będziecie dzielić pokój razem ─ oznajmił. Dziewczęta jęknęły. . ─ I ustawcie sobie budzik na szóstą trzydzieści. O ósmej mamy być w szkole.
─ W szkole? ─ głos chłopaka był ochrypnięty. ─ Wszyscy? Co z chmurą?
─ Tu nie ma czegoś takiego jak chmura ─ odpowiedział chłodno mężczyzna. ─ Nie sądzę żeby wiedzieli co to takiego. Rozmawiałem z dyrektorem, każde z was trafi do klasy o innym profilu. Florence klasa biologiczno-chemiczna, Thalia matematyczna fizyczna a ty Tyberiusie do humanistycznej. A teraz do łózek.

**
Wstanie o szóstej trzydzieści było nie lada wyczynem dla siedemnastolatka, który nie spał zbyt długo tej nocy. Kręcił się i wiercił i za nim zdążył przyłożyć głowę do poduszki zadzwonił budzik. O siódmej do sypialni weszła matka z mundurkiem na wieszaku.
─ Nie mogę mieć indywidualnego trybu nauczania? ─ zapytał błagalnym tonem. ─ Treningi ─ przypomniał jej, lecz opamiętał się dość szybko. Nie byli we Florencji. Byli w dziurze zabitej dechami, w obcym kraju gdzie nawet powietrze pachniało inaczej. Palcami przeczesał sterczące we wszystkie strony loki. Z trójki rodzeństwa to on odziedziczył po matce kręcone włosy.
─ Wszystko będzie dobrze ─ zapewniła go. Prychnął w odpowiedzi. Nic nie będzie dobrze, pomyślał spoglądając na mundurek. Siostry też nosiły mundurki. On nie musiał. Był w chmurze.
W mundurku czuł się jakby szedł na pogrzeb. Krawat ciągle go uwierał więc ciągle go poprawiał. Szkoła była duża i cicha gdyż większość uczniów była w klasach a dyrektor okazał się być karłem. Chłopak usiadł na krześle obok ojca, który prowadził płynną rozmowę z profesorem w języku hiszpańskim z którego nastolatek wyłapywał co drugie słowo.
─ O czym oni mówią? ─ zapytał Thalię, która spojrzała na niego jak na wariata.
─ O tym, że to nowy semestr i zaczynamy z czystym kontem ─ przetłumaczyła na włoski. ─ Chodziłeś na hiszpański ─ przypomniała mu. Chłopak bezwiednie zaczął strzelać gumką, którą miał na nadgarstku. Kolano zaczęło mu nerwowo podrygiwać. Florence położyła mu dłoń na kolanie.
─ Wyluzuj ─ szepnęła mu do ucha siostra.
─ Dostałem świadectwa pana córek i z dokumentacji wynika, że żadna z nich nie uczęszczała do klasy o profilu humanistycznym.
─ Dziewczęta mają ścisłe umysły. Są w nowym miejscu razem z żoną nie chcieliśmy rozdzielać ich z bratem. Tyberius miał do tej pory indywidualny tok nauczania ─ spojrzał na syna. Celowo mówił wolno, aby ten zrozumiał ─ Powiedział pan, że uczniowie mają dowolność w wyborze przedmiotów rozszerzonych?
─ Tak, jeśli pańskie dzieci wolą ten system ─ podał mi wydruki planów lekcji. ─ Plan dostosowałem osobiście do pana dzieci, jeśli potrzebne są jakieś zmiany.
─ Co w na to? ─ zwrócił się tym pytaniem do siedzących obok niego córek. Tiberius spojrzał na swój plan zajęć. Dwie godziny hiszpańskiego, matematyka, podstawy przedsiębiorczości ─ zerknął na plany sióstr. Flora gdy on miał matematykę ona miała fizykę, druga z sióstr chemię. Przełknął ślinę. Tylko nieliczne przedmioty im się pokrywały. Język włoski miał mieć we wtorek.
─ Wszystko w porządku? ─ ojciec po raz pierwszy zwrócił się do syna. Tiberius popatrzył na ojca i skinął głową. ─ Świetnie, to ja zostawiam dzieci w pana rękach ─ porzegnał się z Cerano i wyszedł. Dyrektor zsunął się ze swojego krzesła.
─ Zaprowadzę was do sali.
Pięć minut później zastukał do drzwi i wszedł wprowadzając nowych uczniów. Tiberius ledwie był wstanie oddychać. Flora starsza z sióstr pociągnęła go do wolnej ławki. Thalia usiadła obok jednego z nowych kolegów który wędrował wzrokiem to od jednej to od drugiej siostry.
─ Dzień dobry ─ przywitała się z nowymi uczniami Leticia. ─ Chcielibyście powiedzieć nam coś o sobie?
─ Ja jestem Thalia, to Florence a to ─ wskazała na brata Tiberius ─ kilka osób parsknęło śmiechem. ─ przeprowadziliśmy się tutaj z Florencji ─ dodała.
─ I chętnie byśmy tam wrócili ─ dodał po włosku chłopak. Florence kopnęła go w kostkę pod stołem.
─ Zachowuj się ─ syknęła dziewczyna.
─ Rozumiem przeprowadzki są trudne ─ zwróciła się po włosku do chłopaka. Podniósł na nią wzrok i szybko uciekł oczami w bok. ─ Dziś zgodnie z programem rozpoczynamy epokę renesansu ─ zaczęła nauczycielka już po hiszpańsku. ─ Zapiszcie sobie ─ zaczęła. Florence westchnęła i przesunęła zeszyt w stronę brata.
─ Rozumiesz coś? ─ zapytała go szeptem wyciągając drugi zeszyt z plecaka. Głos miała już nieco łagodniejszy.
─ Strasznie szybko mówi ─ wykrztusił zerkając na pismo siostry. Słowo „renesans” zrozumiał.
─ Spisuj o de mnie ─ powiedziała. Dwie godziny hiszpańskiego zapowiadały się jak prawdziwa tortura. Siostry popatrzyły na siebie i obie równocześnie westchnęły.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:44:19 08-08-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 013 cz. 1
IVAN/ANITA/VERONICA/THEO/QUEN/FELIX/ANTONIO/JORDAN/MARLENA/NACHO/LIDIA/HUGO/OLIVER


Kolacja z Anitą Vidal była bardzo złym pomysłem, ale Ivan znany był ze swoich lekkomyślnych decyzji. Veda nieźle to wszystko zaplanowała, musiał jej to oddać. Ta mała istotka wiedziała lub domyślała się dużo więcej niż mówiła i zaczynało go to trochę przerażać. W każdym razie cieszył się, że jego szkolny rywal, Gianluca Mazzarello, obędzie się smakiem i będzie musiał spędzić kilka ładnych godzin przy plewieniu grządek z Violettą Conde. Sam miał zamiar dobrze się bawić z przyjaciółką. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem byli gdzieś razem sami, pewnie lata temu.
Właścicielka baru El Gato Negro już na niego czekała przy stoliku w „Grze Anioła” i Ivan przeklął pod nosem, kiedy zobaczył ją z daleka w prostej czarnej sukience z krótkim rękawem. Nie była typem osoby, która się stroiła, ale i tak zwykle zapierała mu dech w piersiach. Tak też było i tym razem.
– Spóźniłem się? – zapytał, siadając naprzeciwko i chwytając za kartę dań, by zająć czymś ręce i nie musieć na nią patrzeć. Musiał powstrzymać w sobie ochotę, by na nią zerknąć. Nic nie mógł na to poradzić, że przy Anicie zawsze zachowywał się jak głupi nastolatek.
– Przepraszam, ale to miejsce jest zajęte. Czekam na kogoś. – Kobieta wyrwała go z rozmyślań i wreszcie miał pretekst, by móc jej spojrzeć w oczy. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi. – Gburowaty facet metr dziewięćdziesiąt wzrostu, nie goli się, brązowa skórzana kurtka. Kim jesteś i co z nim zrobiłeś?
Ivan zamrugał powiekami i zerknął w dół na swoją zwykłą granatową koszulę. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył błysk w oku Anity.
– Nie widziałam cię bez tej kurtki chyba od dwudziestu lat.
– Przesadzasz.
– Nosisz ją dzień w dzień, od kiedy Angelica ci ją podarowała. – Kobieta nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. – Pewnie nawet w niej śpisz.
– Kurtkę mam w samochodzie, zaraz mogę ją przynieść, jeśli bez niej mnie nie poznałaś. – Poderwał się z miejsca, a ona skończyła te żarty i kazała mu usiąść.
– To miła odmiana widzieć cię bez kurtki, chociaż to taki twój znak rozpoznawczy. – Anita zamyśliła się i doszła do wniosku, że Ivan bez swojej kurtki tracił cząstkę swojej osobowości. – Ta kurtka to ty. Lubię ją, pomimo tego że pachnie papierosami i grillem.
– Grillem? – zdziwił się, ale wtedy zdał sobie sprawę, że właśnie oglądał w menu steki i zastanawiał się nad zamówieniem krwistego mięsa.
– Tak, grillem i musztardą. – Anita przymknęła oczy ze śmiechu. – Przysięgam, tak właśnie jest.
– Więc pachnę smakowicie?
– Nie pochlebiaj sobie, Molina. – Pani Vidal kopnęła go w goleń pod stołem, a on tylko patrzył na nią jak urzeczony.
– I nie mam metr dziewięćdziesiąt – sprostował nagle, drapiąc się po podbródku. Miała rację, nie lubił się golić, ale nigdy też specjalnie się nie zapuszczał. Lubił mieć kilkudniowy zarost. Dziś również się nie ogolił, czując, że pewnie wyglądałoby to tak, jakby za bardzo się postarał, a to przecież nie była randka. – Noszę wysokie buty. Myślę, że mam jakiś metr osiemdziesiąt siedem lub osiem.
– Ostatni raz mierzyłeś się pewnie w szkole policyjnej – zauważyła Anita, a on musiał stwierdzić, że pewnie tak właśnie było. Nie przywiązywał do tego uwagi.
– Wiesz, Ani, pytanie faceta o wzrost to trochę tak jak pytanie kobiety, ile waży. Niektórzy mogą mieć kompleksy.
– Ale ty ich nie masz. – Anita zacmokała cicho, bo wiedziała, że poucza ją dla zasady. Wzięła menu i przyjrzała mu się uważnie.
– Ja to ja. – Ivan oparł się na krześle i położył niezbyt elegancko jedną nogę na drugą. – Veda nie zepsuła ci planów, mam nadzieję? – zapytał niby od niechcenia, ale tak naprawdę bardzo nie chciał, żeby przyjaciółka zaczęła mu się tutaj zaraz uzewnętrzniać i opowiadać, że poświęciła randkę z makaroniarzem, żeby tu przyjść.
– Nie, dlaczego? – Była autentycznie zdumiona jego pytaniem. – Veda jest kochana. Uważam, że to urocze, co zrobiła dla Diega i Aurory, zebrano sporo datków. A przy okazji mamy trochę frajdy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jedliśmy razem kolację.
– Zazwyczaj tego unikamy, żeby nie potłuc talerzy.
– Coś w tym jest. Kiedy przychodziłeś do nas do domu, mama kazała mi wyciągać plastikowe talerze.
– Naprawdę?
– Ano tak. Mówiła, że nie stać jej na kupowanie nowej zastawy za każdym razem, kiedy my mamy dwoje humory.
– Wyjadałaś mi zawsze z talerza, to dlatego. Nie lubię dzielić się jedzeniem.
– Zawsze celowo zabierałeś mi sprzed nosa pieczone ziemniaki. Wiedziałeś, że je uwielbiam.
– Ty wiedziałaś, że nie cierpię marchewki, a celowo wyjadałaś cały groszek i zostawiałaś samą marchewkę. O kurczę, znów się wkurzyłem. – Ivan powachlował się lekko kartą dań, bo wspomnienie niesprawiedliwości z dzieciństwa wróciło do niego ze zdwojoną siłą.
– A potem się dziwiłeś, że dorośli nie pozwalają nam siedzieć razem z nimi. Po prostu nie chcieli się mieszać do naszych wojen o jedzenie.
– Nie, nie chcieli, żebyśmy widzieli, jak mój stary zalewa się w trupa i trzeba go kłaść w pokoju gościnnym, żeby nie robił awantury.
Po słowach Ivana zapadła cisza, bo zabrzmiały one złowieszczo. Ivan dopiero po chwili podniósł wzrok znad karty dań, zdając sobie sprawę, że nieintencjonalnie popsuł radosną atmosferę.
– Och, daj spokój, to było lata temu. – Machnął ręką na kelnera, by przyszedł odebrać od nich zamówienie, ale Anita przyglądała mu się tym wzrokiem terapeuty. – Przestań, Ani.
– Co? Przecież nic nie mówię. – Usprawiedliwiła się, ale nie dało się ukryć tego spojrzenia pełnego troski.
– Patrzysz na mnie w taki sam sposób jak Mozart, kiedy nasika mi do butów. Naprawdę nie musisz tego robić. Jestem dorosły, nic mi nie jest. Wyszedłem chyba na ludzi, nie? No przynajmniej jako tako. – Pokręcił lekko głową, jakby się nad tym zastanawiał.
– Jesteś dobrym facetem, Ivan – zapewniła go, choć przecież wcale tego nie oczekiwał. Ona czuła jednak, że musi to zrobić. – To co robisz dla Vedy i Eleny jest naprawdę niesamowite.
– Co państwu podać? – Kelner przerwał ich rozmowę i Ivan skorzystał z okazji.
– Jeden krwisty, a jeden średnio wysmażony befsztyk. – Ivan upewnił się u Anity, że właśnie to chce zamówić. Pokiwała głową, bo też by wybrała kawał dorodnego steku. – I proszę z mnóstwem pieczonych ziemniaków – dodał po chwili, a kelner zanotował i odszedł.
– Dzięki.
– Za co? Ziemniaczki są dla mnie, potrzebuję węglowodanów.
– Głupek! – Ponownie oberwał pod stołem kuksańca, ale było warto. Uśmiech Anity Vidal potrafił zażegnać wojny na świecie.

***

Veronica uwielbiała swój stary dom i cieszyła się, że wróciła tutaj po latach. Kiedy była małą dziewczynką, razem z przyjaciółmi bawili się zawsze w chowanego, odkrywając różne zakamarki rodzinnej posiadłości Serratosów, ale teraz dorosła i wielkie wnętrza wydawały jej się dziwnie puste. Dlatego wykorzystywała każdą okazję, by wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. Siedzenie w wielkim domu było upiorne i przeraźliwie nudne, kiedy mama pracowała, a Theo wybywał gdzieś ze znajomymi. W niedzielny wieczór również się wymsknęła i kiedy wracała z powrotem, nie spodziewała się, że jej brat będzie już na nią czekał. Wzdrygnęła się, kiedy zapalił lampkę, oślepiając ją w pustym ciemnym holu.
– Skąd wracasz o tej godzinie? – zapytał, mierząc siostrę od stóp do głów. – W takim stroju?
– To tylko krótka spodniczka. – Dziewczyna poprawiła sobie strój, czując się niebywale zażenowana tym nagłym wykładem na temat mody.
– Nie chodzisz w takich spódniczkach. – Theo był podejrzliwy.
Jego siostra nie musiała się nigdy stroić, wszystko dobrze na niej wyglądało, bo była wysoka i szczupła, czego zawsze zazdrościły jej dziewczyny z miasta. Nie musiała zakładać krótkich spodenek, by oblechy w wieku ich ojca oglądali się za nią z wywieszonymi jęzorami. Dwudziestojednolatek podszedł bliżej i obrócił twarz siostry w stronę światła.
– Malowałaś się? Szłaś na bal przebierańców? – Skrzywił się na widok grubej kreski wykonanej eyelinerem i mnóstwa innych kosmetyków, których nazw i przeznaczenia nie rozumiał. – Ty się nigdy nie malujesz.
– Chciałam ładnie wyglądać – wyznała, co było tylko w połowie zgodne z prawdą, ale nie zamierzała mu się tłumaczyć.
– Byłaś na randce?
– Czy to przesłuchanie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, czując się niesprawiedliwie. Nigdy go nie było w domu i nie wnikał w to, co ona robi ze swoim życiem, ale teraz zaczął bawić się w dorosłego. – Od kiedy zgłosiłeś swoją kandydaturę do rady miasteczka, zachowujesz się dziwacznie.
– Martwię się o ciebie, to takie złe? – Theo odsunął się kilka kroków, a wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Chyba zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie naskoczył na siostrę.
– Mówiąc mi, że wyglądam jak klaun, wyrażasz troskę?
– Nie powiedziałem, że wyglądasz jak klaun, tylko że się tak wymalowałaś. – Theo nie chciał się z nią kłócić, łapała go za słówka. – Jutro szkoła, a jest już późno.
– Idę się myć i spać. – Wyminęła go, nie chcąc prowokować dalszych pytań. Zatrzymała się jednak w połowie wielkich krętych schodów. – Dlaczego kandydujesz do rady, co ty z tego masz?
– Jak to co? Władzę, Vero. Zawsze lubiłem władzę. – Uśmiechnął się, bo od dziecka był ambitny i nie znosił przegrywać, każdy o tym wiedział.
– Nie, to nie to. – Nastolatka oparła się o poręcz schodów, zerkając na brata z góry badawczym spojrzeniem. – Czy Marlena Mengoni coś ci obiecała? Dlaczego z nią współpracujesz? Tata jej nie lubił.
– Tata nie lubił wielu ludzi i zobacz, jak skończył.
– Przestań. – Jej wargi zatrzęsły się, zwiastując powoli nadchodzący wybuch płaczu i starszy brat się nad nią ulitował, unosząc dłonie jak do modlitwy, przepraszając za swoje słowa.
– Marlena wie, co jest dobre dla tego miasta. A przynajmniej wie, co jest złe – Cyganie. Pracując z nią, pozbędziemy się ich raz na zawsze. Dzięki niej ty i mama będziecie bezpieczne.
– Co za bzdury! Policja może nam zapewnić bezpieczeństwo, a nie rodzina Mazzarello. Oni tylko sprzedawali lody. – Veronica wybuchła śmiechem, który zabrzmiał ponuro w pustym holu willi Serratosów. – Bo tak właśnie jest, prawda? Mazzarello to zwyczajni przedsiębiorcy.
– Mazzarello są potężną rodziną, podobnie jak Mengoni. Lepiej mieć w nich sojusznika niż wroga, tylko tyle ci powiem. – Młody mężczyzna odwrócił wzrok i skierował swoje kroki w stronę salonu. – Idź spać, Vero. I nie wracaj już tak późno do domu.

***

Miły wieczór w „Grze Anioła” sprawił, że Ivan Molina na chwilę się zrelaksował. Zapomniał o Balmacedzie i o tym, co wyczyniał, zanim ktoś ukrócił jego żywot. Zapomniał o mordercy Jose i swoim podejrzeniu jakoby był nim Ricardo Perez. Tego wieczora nie miał ochoty myśleć o Dicku i o jego motywie. Miał przed sobą piękną kobietę, wspaniałą przyjaciółkę, z którą dobrze się bawił, wspominając stare czasy, kiedy droczyli się jak pies z kotem. Nawet w dorosłym życiu Anita Vidal potrafiła wzburzyć mu krew w żyłach i wiedział, że nie spotka nikogo takiego jak ona. To prawda, że z Deborą też wciąż się kłócili – rozchodzili się, a potem znów godzili i tak w kółko, ale to co innego. Ivan kochał swoją byłą żonę, ale w zupełnie inny sposób. Anita była tą osobą, o której zawsze myślał, kiedy działo się coś złego, do której chciał dzwonić, kiedy potrzebował rady. Kiedy jedno z nich bywało zbyt narwane i robiło coś głupiego, drugie zawsze je powstrzymywało – to był układ idealny. Musiał przyznać, że jest wdzięczny Vedzie za zorganizowanie tego wieczoru, nawet jeśli miała niecne zamiary.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby właśnie tak ten wieczór się zakończył, ale niestety kiedy opuszczali restaurację, spotkali znajomego, który akurat udawał się na oficjalne spotkanie. Fabian Guzman skinął im sztywno głową i gestem zaprosił do środka swojego towarzysza. Palce Ivana zadrgały lekko przy szlufce od spodni, jakby instynktownie chciał sięgnąć po broń.
– Co to było? Znów się pożarliście ze szwagrem? – Anita wyszła za nim na zewnątrz, delektując się przyjemnym powietrzem.
– Z ex-szwagrem i nie, nie pokłóciliśmy się. Po prostu działa mi na nerwy. Widziałaś, z kim był? To Juan Gonzalez Moreno, prezes Grupo Maseca. Fabian zaczyna nawet ingerować w przemysł rolniczy. Nie wiedziałem, że tak interesuje się mąką kukurydzianą. – Ivan pokręcił głową, kierując się z Anitą w stronę swojego samochodu. – Fabian coś kombinuje.
– Tak, zakłada unię lokalnych sadowników. – Anita pokiwała głową, bo Antonia Castelani wspomniała jej o tym mimochodem, kiedy widziały się ostatnim razem. Anita kupowała w jej przetwórni. – Wiedziałeś, że dona Angelica zostawiła Marianeli swój brzoskwiniowy sad?
– A Fabian oczywiście chce to wykorzystać na swoją korzyść? – Molina przymknął na chwilę powieki. Prawdą było, że nie był zły na sekretarza za jego polityczne zagrywki, chodziło o coś innego. – Wiedziałaś, że Ursula miała romans z Fabianem?
Anita roześmiała się w głos, sprawiając, że kilka osób na ulicy spojrzało na nich jakby byli niespełna rozumu. Kobieta nic sobie z tego nie robiła, ale mina Ivana była tak poważna, że poczuła się osobiście odpowiedzialna za wyjaśnienia.
– Przejdziemy się? Jest przyjemny wieczór.
Zgodził się, wyciągając z auta swoją skórzaną kurtkę i zarzucając ją na ramiona Anity. Ruszyli w stronę starego mieszkania kobiety w miasteczku.
– Nie myliłam się. Pachnie papierosami i grillem. – Vidal owinęła się szczelniej kawałkiem garderoby i odetchnęła głęboko. – Nie wiem, co takiego wiesz, ale nawet ty nie jesteś taki głupi, żeby wierzyć w romans Fabiana i Ursuli.
– Auć. – Udał, że ubodła go tym komentarzem. – Fabian nie jest specjalnie znany ze swojej wierności. Spał z połową kobiet w miasteczku.
– A ty z drugą – odbiła pałeczkę, a on poczuł, że to wszystko obróciło się tylko przeciwko niemu. – Fabian zawsze dobrze się maskował, nie romansował z kobietami z bliskiego otoczenia.
– Tak, ma swoją taktykę. Do rzeczy, Ani. Czy ty wiesz coś, o czym ja powinienem wiedzieć? Dziwię się, że nie naskoczyłaś na mnie tak jak Ursula, kiedy jej to zasugerowałem.
– Czy ty zapytałeś Ursulę wprost, czy spała z Fabianem?
– Nie. Zasugerowałem, że jej córka może być pamiątką po ich wspólnie spędzonej nocy w 1997 roku.
– Ivan, ty idioto. – Kobieta złapała się za nasadę nosa, nie wiedząc, jak inaczej pokazać mu swoją dezaprobatę. – Wiem, że może ciężko to pojąć, ale Ursula wcale nie miała łatwo.
– Wiem, że nie. Przecież zawsze pomagałem jej, jak mogłem, tak samo Basty. Ani, czego mi nie mówisz? Boisz się, że pójdę do typa i złoję mu skórę czy o co chodzi?
– Nic byś nie zrobił. – Ton głosu Anity nagle zrobił się gorzki i dziwnie ponury. – Naprawdę nigdy nie zapytałeś Fabiana, dlaczego dał ci pieniądze z prośbą o wpłacanie ich co miesiąc na konto Ursuli?
– Wydawało mi się to dosyć oczywiste, nie musiałem pytać. Znasz też Guzmana, wylewny to on nie jest. Ale chwila moment, a ty skąd o tym wszystkim wiesz? – Poprosił ją o przedstawienie wszystkiego od początku.
– Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, przyszła do mnie z płaczem, nie wiedziała, co robić. Myślała nad usunięciem, ale nie mogła.
– Czy ktoś ją skrzywdził?
– Nie. – Anita pokręciła głową. – Ursula uwikłała się w romans z żonatym facetem, który nigdy w życiu nie zostawiłby dla niej rodziny. Miał zbyt wiele do stracenia.
– Jeśli nie Fabian, to… – Ivan zaklął pod nosem szpetnie. Był szeryfem, powinien szybciej łączyć fakty. – Theo wspomniał kiedyś w szale na komisariacie, że Ursula sypiała z jego ojcem. Myślałem, że tak tylko pieprzy jak zwykle, ale widocznie miał chłopak rację. Cholerny Ulises Serratos. On w ogóle wiedział?
– Jeśli tak to nigdy o tym nie rozmawiali. Uli był dobry, nie zrobiłby niczego, żeby skrzywdzić Ursulę, na pewno nie umyślnie.
– Był tak dobry, że zdradzał żonę i zapłodnił dziewczynę, która mogłaby być jego córką. Ja pierdole. – Ivan nie wierzył w to, co słyszy, a jeszcze bardziej nie mógł uwierzyć, że przez prawie osiemnaście lat żył w takiej nieświadomości. – Ulises nie był niewiniątkiem. Nie kumam tylko, dlaczego nie wziął odpowiedzialności. Może nie mógł uznać dziecka oficjalnie ze względu na swoje polityczne zapędy, ale na pewno by pomógł finansowo.
– Pewnie masz rację, ja nigdy nie wnikałam w prywatne sprawy między Ursulą a Ulisesem, więc nie wiem jakie mieli ustalenia. Serratos już wtedy bardzo angażował się politycznie i jego interesy, sprawa Romów, mogły spalić na panewce, gdyby wyszły na jaw jego osobiste problemy. Myślę, że Ursula nie chciała go narażać.
– Głupia. Trzeba było powiedzieć mnie, a od razu wybiłbym z głowy Ulisesowi jego cygańskie porachunki.
– No i ty się dziwisz, dlaczego ci nigdy nie powiedziała? Nawet Basty’emu nie powiedziała, a on jest przecież dużo bardziej opanowany od ciebie. – Anita trzepnęła szeryfa w ramię, by trochę się uspokoił. – Fabian sam się dowiedział, poczuł się osobiście odpowiedzialny i zajął się wszystkim. Wiem, bo z nim rozmawiałam, kiedy zabrałam Ursulę na badania.
– Zapłacił z własnej kieszeni za wychowanie nie swojego dziecka? Cholerny pan idealny. – Molina wcisnął dłonie do kieszeni, bo świerzbiły go, żeby coś rozwalić. – To okrutne. Ulises traktował Sarę jak część rodziny, ona i Veronica były jak siostry, kiedy dorastały. One były siostrami – dodał, czując, że to miasteczka wykańczało go psychicznie. – Czy facet może być aż tak głupi? Podziwiałem Ulisesa, uwielbiałem go, ale teraz… teraz zaczynam sądzić, że był taką samą świnią jak reszta z nas.
– Nie jesteś świnią, Ivan.
– Aż taką nie, ja mam honor, żeby wziąć odpowiedzialność za pękniętą gumkę. – Ze złością przetarł twarz wielką dłonią, czując, że to zbyt wiele.
– Może Uli nie chciał wiedzieć, może odrzucał od siebie te myśli. Może traktował Sarę jak rodzinę, bo miał wyrzuty sumienia, tego nie wiem. Ale wiem, że on zawsze opiekował się wszystkimi dziećmi, był dobrym wujkiem.
– Dobrym wujkiem, który palnął sobie w łeb, kiedy jeden z jego uczniów był z nim w jednym pomieszczeniu.
– Ivan.
– Sorry, Ani, ale taka jest prawda. Wkurwiłem się, nie będę udawał, że wszystko jest okej. – Zatrzymał się przed domem Anity i odetchnął głęboko. Przydałby mu się porządny wycisk i pomyślał o odwiedzeniu ośrodka dla młodzieży. Dawno tam nie był, a dobrze byłoby wyładować negatywne emocje na worku treningowym. – Ursula później nadal utrzymywała relację z Ulim, prawda? To by wyjaśniało, dlaczego Theo jest na nią taki cięty. Musiał o tym wiedzieć.
– Szczerze powiedziawszy, nie wnikałam w to. Chyba nie chciałam wiedzieć.
Anita poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Ursula była jej przyjaciółką, ale zawsze była samowystarczalna, a Anita jej się nie narzucała. Westchnęła cicho i zdjęła z ramion kurtkę, oddając ją Ivanowi.
– Dzięki za miły wieczór, szkoda że zakończony tak pesymistycznie.
– Wybacz, kiedy się wkurzę, nie jestem dobrym towarzyszem rozmowy.
– W porządku, rozumiem cię. Ursula dla ciebie też jest ważna.
– Między nami nigdy nie było nic więcej, jeśli o to ci chodzi. – Postanowił to szybko sprostować. Nie wiedział, po co to właściwie robi, przecież Anity to nie interesowało. Wiedziała, że spał z Ursulą, wiedziała, że był jej pierwszym, ale mimo wszystko chciał się usprawiedliwić.
– Wiem, Ivan. – Wyciągnęła dłoń i poprawiła mu kołnierzyk od koszuli. – Taki już masz efekt na kobiety.
– Nie na wszystkie najwidoczniej – mruknął sam do siebie, a ona zinterpretowała jego słowa jako żart i roześmiała się raz jeszcze tego dnia, sprawiając, że jego serce wykonało fikołka jak u jakiegoś cholernego młokosa. – Dzięki za randkę, Ani.
– To była randka? – Uniosła do góry brwi, udając szczere zdumienie. – Ivanie Molina, ty nie chodzisz na randki.
– Wypraszam sobie, chodzę bez przerwy. – Wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał jej aplikacje randkowe.
– To się nie liczy. To nie są randki, to spotkania na seks.
– Za kogo ty mnie masz? – Schował komórkę, ale nie mógł się z nią nie zgodzić. W jego wieku takie aplikacje służyły do jednego. A jeśli jakimś trafem poznał tam jakąś kobietę, która szukała czegoś więcej, zazwyczaj ją blokował. – Spotykasz się z Parmigiano Reggiano? – W ustach Ivana włoski akcent zabrzmiał dziwacznie i pokracznie. Anita jednak zrozumiała, o kogo mu chodzi.
– Dobrze się dogaduję z Lucą – przyznała, a jemu coś się ścisnęło w żołądku na widok jej błyszczących oczu, kiedy mówiła o starszym z braci Mazzarello. – Ale kurczę, szalenie mnie to bawi, że utknął dzisiaj z Violettą Conde.
– Tak, może obcięła mu kilka palców sekatorem.
– Co?
– Nic, nic. – Ivan pocałował ją w policzek i pożegnał się.
Był we friendzone od lat, stracił już rachubę od ilu. Jeśli Anita była szczęśliwa, to jemu to pasowało. On sam miał przecież swoje własne cele. Zemsta za Gracie była jednym z nich, nie mógł się wycofać.

***

Oliver Bruni zawsze był ambitny, a to cecha, która mogła być zarówno zaletą, jak i wadą. Czasami chęć wygranej i bycia najlepszym przyćmiewała zdrowy rozsądek, ale tym razem zamierzał trzymać emocje na wodzy. Nie było to wcale łatwe, kiedy popołudnia i wieczory spędzał na planowaniu strategii piłkarzy i siatkarek, czasami spotykając się z Remmym Torresem, by przedyskutować ustawienie graczy albo omówić nowe techniki. Ten chłopiec miał coś w sobie i przyciągał Olivera jak magnes. Trener wiedział jednak, że musi być ostrożny. Nie mógł sobie pozwolić na żadne potknięcie.
Jego celem stało się doprowadzenie obu szkolnych drużyn do zwycięstwa. O ile piłkarze mieli szansę na mistrzostwo stanowe, jeśli wezmą się w garść, tak siatkarki mogły pomarzyć o pograniu w play-offach, ale i tak dawał z siebie wszystko, by je zmotywować. Kilka z nich było całkiem niezłych, a kiedy Bruni dowiedział się, że Veronica Serratos przenosi się do liceum Pueblo de Luz od nowego semestru, nie chciał nawet słyszeć o żadnych dyskusjach. Od razu zaprosił ją do siebie i wręczył jej koszulkę z jej nazwiskiem i numerem „2” na plecach. Była potrzebna temu raczkującemu zespołowi jako doświadczona zawodniczka. Nie ulegało wątpliwości, że w San Nicolas była najlepsza i dzięki predyspozycjom fizycznym mogła wspomóc mniej zdolne uczennice z Pueblo de Luz.
– Montes, wytłumacz Serratos nasz plan działania. – Oliver przywołał do siebie Lidię po lekcji wychowania fizycznego i oddelegował jej to niezbyt wdzięczne zadanie.
– Dobrze, trenerze. – Brunetka zmierzyła wzrokiem szczupłe nogi nowej koleżanki z klasy, która uśmiechała się promiennie, ściskając w dłoniach swoją zespołową koszulkę.
Może Olivia miała rację i trener planował to od początku. Lidia wiedziała, że to irracjonalny strach, ale czuła, że pojawienie się Veronici jest dopiero pierwszym krokiem przed pozbawieniem Lidii funkcji kapitanki drużyny.
– Ostatnio grałyśmy przeciwko sobie, a teraz będziemy po tej samej stronie siatki. Zabawne, prawda? – Panna Serratos nie przestawała się uśmiechać, kiedy Lidia skończyła objaśniać jej strategię, którą kierowała się jej drużyna. – Zauważyłam już na ostatnim meczu, że masz świetną zagrywkę, mało kiedy psujesz, a ja wciąż trafiam w aut. Może miałabyś ochotę poćwiczyć razem? Mogłabyś mi pomóc popracować nad serwisem.
– Ja… cóż… no właściwie… – Montes zapomniała języka w gębie.
Po co chciała, żeby Lidia uczyła ją serwować piłki, jeśli sama robiła to świetnie? Montes obserwowała ją uważnie na ostatnim meczu, wcale nie popełniała tylu błędów. Chyba chciała się podlizać, jakoś wejść w łaski Lidii, bo innego powodu nie było. Może chciała być po prostu miła i się z nią zaprzyjaźnić, ale Montes nie wiedziała, czy ma na to ochotę. Była już uprzedzona po tych wszystkich historiach od Olivii i Sary. Bała się o własny status w zespole siatkówki, w którym czuła się bardzo dobrze. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Serratos miała więcej doświadczenia, a także lepsze warunki fizyczne. Co z tego, że Lidia skakała wysoko i mocno atakowała, skoro była niska. Veronica wypadała dużo lepiej pod wieloma względami. Olivia kiedyś powiedziała, że dziewczyny są jak żmije – komplementują u innych tylko to, co same mają lub robią lepiej. Ciężko było Lidii uwierzyć, że Serratos też taka była, ale nie mogła oprzeć się temu wrażeniu, bo przy niej czuła się po prostu nijaka. Tak samo było na balu bożonarodzeniowym. Vero ubrała sukienkę, którą Lidia oglądała z Emily w sklepie i wyglądała w niej zjawiskowo, podczas gdy Lidia wypadłaby w niej jak worek ziemniaków. Dziewczyna skomplementowała wtedy zwyczajną do bólu sukienkę Lidii, a ona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że był to ukryty pstryczek w nos. Szybko otrząsnęła się z tych rozmyślań. Wiedziała, że Veronica nie robiła tego specjalnie. Taka już po prostu była, taki był jej urok. Prawiła komplementy, dopingowała innych, cieszyła się z ich sukcesów, ale dla postronnego obserwatora mogło się to wydawać fałszywe.
– Dzisiaj nie mogę, mam staż w przychodni. – Lidia wymigała się od prywatnej sesji treningowej, kiedy w końcu odzyskała władzę nad aparatem mowy. – Może innym razem.
– Pewnie, kiedy tylko będzie ci pasować. Staż w przychodni brzmi bardzo odpowiedzialnie, to cudowne, co robisz dla tych wszystkich ludzi. Z chęcią pomogę, jeśli potrzebujecie wolontariuszy.
– Nie, dzięki. Mamy już komplet.
Tym razem w głosie Lidii dało się słyszeć prawdziwe rozdrażnienie. Nie chciała dzielić się w Veronicą obowiązkami. Przychodnia dla potrzebujących była jej inicjatywą – jej i Felixa w głównej mierze, ale Quen i Marcus dołożyli swoją cegiełkę do projektu. Może była samolubna, ale chciała mieć swoje podwórko. Wystarczyło, że Serratos już dołączyła do obsady musicalu, a teraz też do składu siatkarskiego.
– Och, no cóż. Zawsze jestem chętna, jeśli jednak będziecie mnie potrzebować.
Veronica nie wydawała się być zrażona. Jej entuzjazm i chęć zakolegowania się był trochę męczący. Lidia pamiętała jednak, że dziewczyna może być w nieco delikatnym stanie po ostatnim wieczorze we wrotkarni, więc nic już więcej nie powiedziała. Zamiast tego machnęła ręką w stronę Huga Delgado, który wszedł na salę gimnastyczną, by pogadać z trenerem Brunim.
– Poznałaś już asystenta trenera? Pomaga mu czasem na treningach. Zapoznajcie się, ja muszę lecieć na lekcje.
Nim Veronica zdążyła coś powiedzieć, brunetka ulotniła się, zostawiając ją samą. Bruni przedstawił Hugowi swój nowy „nabytek” i poszedł do swojego gabinetu. Hugo wyglądał, jakby ktoś dał mu w twarz. Veronica poczuła, że musi się wytłumaczyć.
– Na swoją obronę powiem, że nie miałam pojęcia, że tutaj pracujesz.
– Co ty nie powiesz? – W Delgado aż się zagotowało na widok dziewczyny. – Nie masz makijażu.
– Nie, zwykle się nie maluję.
– Bo masz cholerne siedemnaście lat.
– Jestem prawie dorosła – powiedziała to poważnym tonem, ale wygięła usta w taki sposób, że nie pozostawiła żadnych złudzeń, że nadal jest dzieckiem.
– O mój Boże, pójdę siedzieć. – Delgado złapał się za głowę, myślami wracając do poprzedniego wieczora.
Kiedy Ingrid założyła mu aplikację randkową, przez myśl mu nie przeszło, że może tam poznać jakieś małolaty. Zbyt był skupiony na oderwaniu swoich myśli od tych bzdur, które wmawiali mu wszyscy naokoło, twierdząc, że zakochał się w Arianie Santiago, że dał się namówić na internetowe randki. Przeklęta Ingrid Lopez usłyszy od niego do słuchu. A najgorsze było to, że naprawdę dobrze się bawił. Dziewczyna, z którą umówił się na kolację w Monterrey, przedstawiła się jako dwudziestojednoletnia Nikki. Pomyślał wtedy, że pomimo kilkuletniej różnicy wieku wszystko jest w porządku, w końcu oboje byli dorośli. Ona była śliczna, odrobinę zbyt mocno wymalowana jak na jego gust, ale nie dało się ukryć, że ma swój urok. Świetnie się dogadywali i wieczór minął im naprawdę szybko.
– Mówiłaś, że masz dwadzieścia jeden lat – syknął przez zęby, jednocześnie pragnąc otrzymać jakieś wyjaśnienia, a z drugiej strony chcąc czmychnąć stąd, gdzie pieprz rośnie. Czuł się jak totalny zboczeniec.
– A ty pisałeś w swoim profilu, że masz metr osiemdziesiąt wzrostu, a jednak… – Veronica zaśmiała się z błyskiem w oku, ale mina jej spoważniała, kiedy dostrzegła jego wściekłość. – Przepraszam. Myślałam, że ty też dobrze się bawiłeś.
– Gdybym wiedział, że poszedłem na randkę z dzieckiem, na pewno bym się dobrze nie bawił. Tfu! – szybko wypluł te słowa, żeby czasem źle go nie zrozumiała. – W życiu bym się z tobą nie umówił, gdybym wiedział, że nie jesteś pełnoletnia.
– Mam prawie osiemnaście lat, a poza tym to nie jest przestępstwo. W stanie Nuevo Leon wiek zgody jest dużo niższy – poinformowała go, trochę jednak zaczynając się dąsać. Wiedziała, że zrobiła źle, okłamując go, ale uważała, że jego reakcja jest mocno przesadzona. – Nic złego nie robiliśmy.
– Ale mogliśmy. – Na samą myśl, że mógłby z nią pójść do łóżka poprzedniego wieczora, poczuł dreszcz obrzydzenia do samego siebie. – Jeśli nie widzisz jak bardzo chore i poprane to jest, to chyba jest z tobą coś nie tak.
– Przepraszam – powtórzyła, spuszczając głowę.
Jej też było wstyd, bo próbowała zapomnieć o problemach w sposób, który nie był zbyt mądry, delikatnie mówiąc. Myślała, że idąc na niezobowiązującą randkę z facetem, którego poznała w Internecie, zapomni choć na chwilę o wszystkich dziwnych rzeczach, które działy się wokół, a na które nie miała wpływu. Nie pomyślała, że chcąc zagoić własne rany, może zranić kogoś innego. Hugo wyglądał na wściekłego i zniesmaczonego, a ona poczuła się tragicznie. Nim zdążyła się powstrzymać, łzy same zaczęły wypływać z jej oczu.
– Proszę, tylko nie to. – Hugo spanikował, wyciągając ręce, a następnie je chowając, bo nie miał pojęcia, czy w ogóle powinien jej dotykać w obecnej sytuacji. – Nie płacz – poprosił, rozglądając się po pustej sali gimnastycznej, jakby obawiał się, że ktoś go zaraz posądzi o napaść. Popadał w paranoję.
– Masz rację, to było głupie. Przepraszam, że wprowadziłam cię w błąd. – Osuszyła oczy koszulką drużynową, którą trzymała w dłoniach. – Nie będziesz miał przeze mnie problemów, nikomu nie powiem.
„Ale ja będę wiedział”, pomyślał Hugo, ale nic nie powiedział. W duchu dziękował Fernandowi Barosso, że u niego mieszkał i że tylko to powstrzymało go wczorajszej nocy przez zaproszeniem dziewczyny do siebie. Ona twierdziła, że ma współlokatorki, więc jej lokum też odpadało. Wieczór skończył się więc dużo lepiej, niż by mógł, ale i tak Hugo czuł się jak pedofil. Kiedy do sali gimnastycznej zaczęli napływać kolejni uczniowie pod wodzą Lala Marqueza, Hugo szybko odskoczył na kilka metrów od Nikki i udał, że bardzo interesują go piłki do siatkówki, które pozostawiła klasa Bruniego.
– Zostajesz u nas na wuefie? – Marcus zdziwił się na widok kuzyna, który szybko pokręcił głową.
Nie był nauczycielem, ale był członkiem ciała pedagogicznego jako asystent Olivera. Z Lalem Marquezem nie zamierzał jednak współpracować. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Veronici, która już zbierała się do wyjścia.
– Poznałeś Veronicę? – Młodszy z kuzynków Delgado podążył za wzrokiem Huga, który przełknął głośno ślinę. Poznał Veronicę bardziej niżby chciał, ale nie rozumiał pytania. – Veronicę Serratos, moją ex. – Marcus uśmiechnął się lekko na widok dziwnej miny mężczyzny. – Wszystko okej, Hugo? Chyba nie piłeś dziś kawy.
– Masz rację, przyda mi się kawa. – Klepnął nastolatka kilka raz po ramieniu i opuścił salę gimnastyczną. – Przyda mi się kawa po irlandzku, a nawet cała butelka.

***

Nowy semestr w szkole zaczął się pełną parą i już pierwszego dnia po powrocie młodzież miała mnóstwo rzeczy do obgadania. Pojawienie się nowych uczniów jak zwykle było sensacją, ale odejście niektórych z nich oraz roszady w gronie nauczycielskim również budziły mnóstwo emocji.
– Ktoś wie, dlaczego Dayana Cortez odeszła ze szkoły? – Olivia przysiadła się do stolika paczki przyjaciół w trakcie obiadu, by omówić ważne kwestie. Na lekcjach było tyle nauki i notowania, że ciężko było poplotkować w klasach. – Obstawiam, że zaciążyła.
– Tak, Joaquin zostanie szczęśliwym tatą, a Carolina będzie miała bratanicę. – Quen pozwolił sobie na żart, który jednak w oczach jego dziewczyny wcale nie był śmieszny.
Nayera spojrzała na niego groźnie, zaciskając mocno usta i kręcąc głowę.
– A jej co się stało? – Olivia otworzyła swój kartonik mleka i skrzywiła się na widok dziwnych gestów koleżanki. – Zaniemówiła?
– Zapalenie krtani – wyjaśnił za nią Ibarra. – Musi oszczędzać głos, bo obecnie brzmi jak transwestyta. Ał!
Oberwał w tył głowy i rozmasował bolące miejsce. Niespodziewane przeziębienie jego dziewczyny było oczywiście przykre i martwił się o nią, ale wolałby, gdyby trochę się rozluźniła. Od kilku dni nie pozwalała mu się całować, twierdząc, że może go zarazić, a on nie miał siły jej tłumaczyć, że gdyby miał złapać od niej jakieś choróbsko, to już dawno by się to stało, bo spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Jak na razie Carolina porozumiewała się na migi i pisała na karteczkach albo na telefonie to, co chciała przekazać, głos rezerwując tylko dla nauczycieli.
– Nie powinnaś leżeć w łóżku? – zatroskała się Sara, ale Carolina od razu pokręciła głową gwałtownie. – Okej, ale jeśli straciłaś głos, to nie wygląda to dobrze.
– Ona czuje się okej, tylko dramatyzuje. To wszystko przez Felixa! – Ibarra ze złością spojrzał w kierunku przyjaciela, który wydawał się skonsternowany tym stwierdzeniem. – Za duża presja związana z musicalem!
– Powiedziałem tylko, że powinna oszczędzać gardło, nic więcej. – Brunet nie wiedział, co znów było nie tak.
– Quen jest po prostu niezaspokojony, to wszystko – oświadczyła wszem wobec Olivia, sprawiając, że dwoje gołąbeczków spłonęło rumieńcem. – Ale wracając do tematu, wiecie co z Dayaną? To super, że jej nie ma, ale jeśli kopnęła w kalendarz, wolałabym wiedzieć.
– Nie kopnęła w kalendarz, skończyła jej się umowa i wyjechała. Jej stanowisko przejmie Marlena Mazzarello. – Marcus pojawił się przy stoliku ze swoim lunchem w towarzystwie Adory. Oboje bardzo się pilnowali, żeby nie zdradzić się ze swoim nowym statusem. Prawdą było, że sami nie byli tego statusu pewni.
– Marlena? – Lidia zakrztusiła się swoimi frytkami i wypluła kilka na talerz. – Idę!
– A tej co znowu? – Olivia załamała ręce, kiedy Montes wybiegła ze stołówki, ślizgając się na posadce.
– Jest fanką Marleny i DetraChemu – wyjaśnił za nią Felix. Sam nie wydawał się być zbyt ucieszony obecnością kolejnej osoby z tej rodziny w szkole. Kiedy przyjaciele zapytali go, skąd u niego taka ponura mina, wyjaśnił: – Ella praktycznie oświadczyła przed swoją klasą w podstawówce, że Mazzarello to mafiosi. Giacomo ją zawiesił przed świętami i od tego czasu patrzy na mnie krzywym okiem. Kolejna Mazzarello w szkole to dla mnie niezbyt dobra informacja.
– Daj spokój, Gorgonzola cię uwielbia. – Enrique machnął ręką, wgryzając się w swoje kanapki. – Jesteś jego złotym chłopcem na zajęciach z włoskiego, na pewno nic się nie zmieni.
– No, już chyba nie jest. – Sara zachichotała pod nosem, za co zasłużyła sobie na morderczy wzrok Castellano. – Najpierw Jordi zgarnął laury, potem Daniel został pupilkiem, a teraz w szkole mamy trojaczki, które płynnie mówią po włosku. Zakasaj rękawy, Felix, jeśli chcesz mieć świadectwo z paskiem.
– Może lepiej ty się postaraj na wuefie. Oliver Bruni nie daruje ci skoku przez kozła – odciął się brunet, ale trochę sposępniał, bo utrafiła w samo sedno.
Język włoski i muzyka to zawsze były jego koniki poza drużyną pływacką. Nawet z hiszpańskiego nie miał tak dobrych ocen, bo zwykle tracił punkty rozwijając tematy rozprawek i znacznie przekraczając limit słów. Chciał skończyć liceum z dobrymi ocenami, tym bardziej że warunkiem przyjęcia na dziennikarstwo na uczelni w stolicy, którą sobie upatrzył, był właśnie dobry wynik z egzaminu z języka obcego. Z angielskiego nie był dobry, więc włoski był jego jedyną nadzieją.
– Myślicie, że Marlena będzie dawała fory? – Olivia kontynuowała temat, autentycznie zaciekawiona. Od czasu imprezy Amelii Estrady myślała o Danielu Mengonim i jego tożsamości jako Łucznika Światła. Obecność matki chłopaka w szkole niezmiernie ją intrygowała.
– Oszalałaś? To chemiczne guru, Dayana Cortez jej do pięt nie dorasta. – Quen roześmiał się na widok miny blondynki. – A ciebie to chyba nie powinno obchodzić, nie? Wypisałaś się z chemii po kilku tygodniach.
– Tak, bo przez Dayanę Cortez byłam na skraju załamania nerwowego, a skoro to przedmiot nadprogramowy to nie było problemu. Chciałam zapisać się na rozszerzoną informatykę do DeLuny, ale mnie nie przyjął, powiedział, że ma komplet. Dacie wiarę? Czy tylko mnie to wkurza, że nauczyciele zamykają listy z zapisami, a potem magicznie znajdują się miejsca w klasach?
– Mówisz tak, bo Veronica zapisała się do Saverina na przedsiębiorczość. – Quen w mig pojął, co miała na myśli. Olivia nie zamierzała udawać, że jest inaczej.
– Sorry, ale to strasznie nie fair! Rozumiem nowych uczniów, bo oni zasłużyli na równe szanse, ale…
– Vero też jest nową uczennicą – zauważył Felix, mając już serdecznie dość tej niechęci Olivii wobec panny Serratos. – I też zasłużyła na równe szanse.
– Równe? Jej matka osobiście pogadała z profesorem Saverinem i poprosiła o przyjęcie jej w drodze wyjątku, mimo że od dawna miał komplet na swoim przedmiocie. Po co jej ta przedsiębiorczość, będzie otwierała agencję modelek? – Bustamante zajęła się jedzeniem pozostawionych przez Lidię frytek, ale nie miała już apetytu. – Lidię też już wygryzła na siatkówce u Bruniego.
– Co masz na myśli? – Marcus odezwał się nagle zaintrygowany. Każda wzmianka o Oliverze była dla niego jak alarm.
– No przecież Bruni od razu dał jej drużynową koszulkę, nawet nie zrobił jej testu sprawnościowego, wystarczyło że grała w San Nicolas. To kwestia czasu, kiedy da jej stanowisko kapitana. – Olivia sapnęła ze złości. – Nienawidzę, kiedy ktoś ma podane wszystko na tacy. Jest córką Ulisesa, to wszyscy na nią chuchają i dmuchają. Gdyby mój ojciec się zastrzelił, pewnie też bym miała taryfę ulgową.
– Przykro mi, że tak to odbierasz.
Olivia zesztywniała, słysząc znajomy głos za plecami. Uśmiech na twarzy Veronici Serratos zszedł jak ręką odjął, kiedy przez przypadek usłyszała jak była przyjaciółka obmawia ją za plecami. Chciała się wpasować, chciała znów się zbliżyć do wszystkich przyjaciół, a tymczasem oni tak ją traktowali.
– Mogę zrezygnować z siatkówki, jeśli tak ci to przeszkadza – powiedziała, spuszczając wzrok, by nie dostrzegli jej łez.
– Mi wcale nie o to chodziło – usprawiedliwiła się blondynka, robiąc się czerwona ze wstydu. Nawet ona miewała wyrzuty sumienia.
Vero nic już więcej nie powiedziała, tylko odwróciła się i wyszła. Marcus podniósł się z miejsca automatycznie, ale Quen szybko pociągnął go z powrotem za rękaw koszuli od mundurka. Ten Delgado bywał tak niedomyślny. Ibarra może nie był wielkim spryciarzem, ale nawet on dostrzegł grymas na twarzy Adory, kiedy przewodniczący bawił się znów w rycerza na białym koniu. Felix również szybko pojął znaczenie tej całej wymiany spojrzeń i sam oświadczył, że pójdzie oddać pustą tacę na jedzenie. Wszyscy wiedzieli, że idzie za Veronicą, ale nikt już tego nie komentował.
– Czasami naprawdę nie umiesz się powstrzymać, co? – Quen skarcił Olivię, kiedy przez dłuższą chwilę panowała cisza jak makiem zasiał. Carolina również kręciła głową, bo choć nie mogła mówić, jej spojrzenie wyrażało wiele emocji. Bustamante tylko spuściła wzrok.
– Więc twierdzicie, że Marlena będzie gorsza od Dayany? – Ruby wróciła do poprzedniego tematu, widząc, że Olivia zapadła się w sobie.
– Czy gorsza to nie wiem, ale na pewno trudna. – Quen nie miał co do tego wątpliwości. Wszyscy jednak zdziwili się, widząc uśmieszek błąkający się na jego ustach.
Carolina wystukała w swoim telefonie pytanie, które asystent głosowy przeczytał mechanicznie: „Z czego się tak cieszysz?”. Wszyscy zaśmiali się cicho, widząc ten zabieg.
– Bo w klasie chemii jest Jordan, więc Marlena nie wie, na co się pisze. Coś mi się wydaje, że ta dwójka się nie dogada.

***

Nowy semestr oznaczał nowe możliwości, a Ignacio Fernandez wychodził z założenia, że kiedy życie daje ci cytrynę, ty ją kroisz w plasterki czy coś takiego. Dlatego obudził w sobie swojego wewnętrznego stratega i postanowił pozostawić w tyle romans z nauczycielką, a skupić się na tym, co miał przed sobą, a miał całkiem sporo.
– Kogo tam mamy? – spytał swojego kumpla z drużyny, kończąc wyciskanie sztangi w szkolnej siłowni. Przysiadł na ławeczce i zarzucił sobie na szyję ręcznik, pstrykając palcami na Leona, który wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z nazwiskami.
– Olivia Bustamante wygląda na łatwą – przeczytał na głos osiłek z drużyny, czekając na werdykt kolegi.
– No właśnie, zbyt łatwa, poza tym straszna zrzęda. Wykreśl ją. – Nacho machnął na niego ręką i kazał czytać dalej.
– Kiraz Torres. Jest też jej siostra Rue, ale jest o klasę niżej.
– Odpadają. Obie. – Chyba nigdy w całej swojej szkolnej karierze nie odrzucił kandydatki na dziewczynę tak szybko. Jego kumple wydawali się być zdziwieni, więc wytłumaczył: – To córki dyrektora. Czy ja wyglądam na idiotę, żeby się narażać małemu rycerzowi?
Kłamał. Nigdy wcześniej by go to nie powstrzymało, ale fakt, że obie były siostrami Remmy’ego przekreślał je w tym wyścigu do jego… no właśnie, do czego? Serca raczej nie. Łóżka? Być może. Bardziej zależało mu na znalezieniu sobie kogoś odpowiedniego, kto sprawi, że zapomni o kapitanie szkolnej drużyny piłki nożnej i kto może obudzi w nim inne instynkty. Cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu: „normalne” instynkty.
– Wykreślam. – Leon nabazgrał coś na kartce i czytał dalej. – Irene z biol-chemu raczej też odpada, podobno zasadziła się na tego pedała Castellano. Ha ha ha, nieźle nie?
– Boki zrywać. – Ignacio wstał i ze złością wyszarpnął koledze listę. – Irene odpada, jej starzy prowadzą sklep w miasteczku.
– To coś złego? – Drugi z kumpli, Juan Pablo, wyglądał na trochę obrażonego. Jego rodzice też nie byli bogaczami i ubodły go słowa szkolnego chuligana.
– Wiesz, co mam na myśli. – Fernandez nie chciał bawić się w sentymenty. – To musi być jakaś dobra partia. Ktoś, z kim dobrze będzie się pokazać w towarzystwie.
– Ty szukasz sobie laski do łóżka czy przyszłej żony? – Leon zachichotał, ale spoważniał na widok miny kolegi.
– Może czas już się ustatkować. – Ignacio przemyślał to sobie i w końcu nie byłoby to takie złe. Ożeniłby się, zrobiłby jakiś zawód, ojciec załatwiłby mu jakąś ciepłą posadkę. A jeszcze lepiej gdyby żona była bogata tak, żeby jej mąż nie musiał pracować albo mógłby tylko machać długopisem i udawać ważniaka. – Chcę kogoś z ikrą, a nie jakąś małolatę. Mayę Del Bosque też wykreślę. Jest za młoda i jej stary pracuje w szpitalu u mojego ojca, ale pewnie już niedługo. Wolę nie być skojarzony z jakimiś skandalami.
– A córka gubernatora? Jest w trzeciej klasie i to straszna gaduła, ale jest dosyć łatwa.
– Nie chcę znów mieć złamanego nosa. Ona jest blisko z Guzmanami, odpada.
– No dobra, to Primrose Castelani, chociaż z dobrej rodziny, to też odpada, bo woli dziewczyny. A co powiesz na Soleil? – Juan Pablo zaproponował, ale Nacho się wzdrygnął.
– To córka Domingueza. Chcę kogoś z wysoką pozycją, ale najlepiej bez groźnego ojca czy starszego brata, kumasz?
– Okej, a co z tą nową?
– Z którą? Jest ich chyba z dziesięć. – Nacho potarł wilgotne włosy ręcznikiem, szukając świeżych nazwisk na liście.
– No ta, córka ambasadora czy tam ministra Brazylii czy jakiegoś innego ważniaka. – Juan Pablo podrapał się po głowie, gubiąc się w rodzinnych koligacjach koleżanek ze szkoły. – Słyszałem, że się tutaj przeniesie, ale jeszcze jej nie widziałem. Jest obca, będzie potrzebowała sesji zapoznawczej, może małego tournee po szkole. No i jej stary kopnął w kalendarz, więc nie będzie problemu.
– To trzeba było od tego zacząć. – Ignacio zmiął papier w kulkę i rzucił w kumpla, uśmiechając się do swoich myśli. – Ale zaraz, jak jej nie widziałeś, to może jest szpetna. Wstrzymam się, dopóki jej nie zobaczę. A tymczasem miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Ja mam jeszcze jedną kandydatkę, którą muszę sprawdzić, ale jak nie wyjdzie, to wcielamy plan B.

***

Uczniowie byli podekscytowani pierwszą lekcją z nową nauczycielką, tym bardziej że była nią kobieta sukcesu, prezeska jednej z największych firm w Nuevo Leon, a w dodatku kandydatka do rady miasteczka. Dlatego też przyszli nieco szybciej pod salę lekcyjną i to okazało się być dobrym pomysłem. Dayana zwykle nie otwierała klasy przed dzwonkiem, natomiast Marlena już była w środku, uważnie obserwując falę napływających nastolatków. Minę miała nieodgadnioną, więc nikt się nie odzywał poza krótkim przywitaniem. Wszyscy zajmowali miejsca w wysokich potrójnych ławkach i czekali na to, co ta kobieta im dzisiaj zaprezentuje.
– To zabiorę. – Wszyscy wstrzymali oddechy, kiedy Marlena zaczepiła ucznia z butelką wody, który w konsternacji oddał jej picie przy drzwiach i usiadł na swoim miejscu. – Jesteście w ostatniej klasie, powinniście wiedzieć, co wolno a czego nie wolno.
– To tylko woda – mruknął uczeń, któremu zaschło w ustach na samą myśl. – Nie będę pił przez całą lekcję.
– Chodzi o to, że H2O może wejść w niebezpieczną reakcję chemiczną z niektórymi substancjami. Może na przykład dojść do reakcji egzotermicznej, jeśli dodamy wodę do stężonego kwasu siarkowego. Możemy się poparzyć albo wywołać w klasie pożar – odezwała się Lidia, która zajęła pierwszą ławkę.
Daniel, który siedział obok niej, patrzył na nią jak urzeczony, a Felix, który wcisnął się na krzesło z drugiej strony dla odmiany posyłał mordercze spojrzenia Mengoniemu. Wolał mieć na niego oko i nie zostawiać z nim Lidii sam na sam. Sama nastolatka bardziej zapatrzona była w swoje chemiczne guru, która tylko pokiwała głową z uznaniem i zerknęła na nazwisko uczennicy w książce. Oczom Marleny nie uszła naklejka z logo jej własnej firmy, którą Lidia dumnie przykleiła na podręczniku.
– Otóż to. – Marlena odezwała się tak, by wszyscy uczniowie ją słyszeli. – Nie wiem, co robiliście przez ostatnie miesiące na chemii, skoro nie znacie podstaw bezpieczeństwa. Zauważyłam, że nie macie też żadnych środków ochrony osobistej, a to podstawa.
Sama nauczycielka miała na sobie biały kitel. Z jego kieszeni wyciągnęła jednorazową maseczkę chirurgiczną i pokazała wszystkim dookoła.
– Kiedy będziemy przeprowadzać eksperymenty, chciałabym, żeby każdy z was o tym pamiętał. Maseczki i rękawiczki będą tutaj, pamiętajcie żeby potem odpowiednio je zutylizować. Są jednorazowe, nie bierzcie ich do domu „na później” – dodała, jakby już wcześniej miała takie doświadczenia. – A ochronne gogle sama wam rozdam, jeśli będziemy akurat w trakcie wykonywania ćwiczeń. Kitle już wam zamówiłam, powinny zostać dostarczone lada dzień. Każdy będzie miał swój ze swoim nazwiskiem. Po każdych zajęciach, wrzucicie je do specjalnego kosza, ja zajmę się dezynfekcją.
– Będziemy robili eksperymenty? – Quen wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Marlena spojrzała na niego jak na kretyna.
– Oczywiście, to klasa maturalna. Do tej pory uczyliście się chemii z podręczników?
– No, trochę tak – przyznał, pocierając nerwowo kark i rzucając ukradkowe spojrzenie Carolinie i Marcusowi, z którymi siedział w jednej ławce.
Uczniowie napływali do klasy powoli, dziwiąc się, że większość już jest na miejscu, bo w końcu jeszcze nie było dzwonka. Jordan przyszedł jako jeden z ostatnich i już samym szczytem uprzejmości wydawał się być fakt, że się nie spóźnił. Tak jak spodziewał się Enrique, Marlena upatrzyła go sobie jednak i zatrzymała w drodze do ławki na końcu sali.
– To też sobie zabiorę. – Wystawiła dłoń, czekając, aż Guzman położy na niej parę bezprzewodowych słuchawek, które miał wciśnięte do uszu.
Jordi zatrzymał się i zerknął najpierw na jej dłoń, potem na jej poważną minę. Quen na swoim miejscu wiercił się, z ciekawością wyciągając szyję, by zobaczyć, jak ta konfrontacja się dalej potoczy.
– Lekcja jeszcze się nie zaczęła – oznajmił Guzman, uważnie obserwując nową chemiczkę, która chyba nie lubiła, kiedy ktoś jej się sprzeciwiał.
– Ale jesteśmy już w klasie. – Wyciągnęła dłoń nieco dalej w jego stronę i czekała cierpliwie.
Quen zapewne sądził, że Jordan odwali jakiś numer i wyjdzie z klasy, trzaskając drzwiami. Jeśli tak to musiał się przeliczyć, bo jego kuzyn posłusznie wyciągnął z uszu słuchawki, i podał pani nauczycielce ze swoim zwykłym lekkim uśmiechem półgębkiem. Marlena uniosła wysoko brwi, kiedy jej uszu nie dobiegł żaden dźwięk. Jordan miał tendencję do zakładania słuchawek w szkole, żeby inni go nie zagadywali – bardzo często nie leciała w nich żadna muzyka i robił to dla zasady. Obiecał jednak ojcu, że nie będzie prowokował Marleny Mazzarello i miał zamiar dotrzymać obietnicy. Fabian nigdy go o nic nie prosił, więc jeśli to robił, sprawa wydawała się być poważna, a Jordan nie był głupi, by celowo narażać się tak wpływowej osobie. Lubił drażnić Juliettę Santillanę, bo była ex-kochanką ojca, ale prowokowanie Włoszki było jak prowokowanie lwa, więc wolał nie przeginać. Zajął miejsce z tyłu klasy, czekając na to, co ma im do zaprezentowania.
– To wszyscy? – zapytała nauczycielka, kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje. Wzięła do ręki dziennik, by wszystko sprawdzić. – Nie macie elektronicznego dziennika?
– Pan DeLuna nam zaprogramował, ale musimy prowadzić też papierową dokumentację – odpowiedziała jakaś uczennica. – I wydaje mi się, że dzisiaj nie ma wszystkich, kilka osób jest chorych.
– Jest was więcej w tej klasie? – Marlena zdziwiła się, wzrokiem omiatając listę. – Jakim cudem?
– Słucham?
– To nie jest obowiązkowy przedmiot na czwartym roku. Dziwię się, że aż tyle z was go wybrało. – Przeliczyła szybko głowy i wyglądała na zirytowaną. – Ja nie przyjmuję na swoje zajęcia osób poniżej czwórki, więc mamy mały zgrzyt.
– Panna Cortez też nie przyjmowała na kółko chemiczne nikogo poniżej pewnej średniej.
– Nie mówię o kółku, mówię o lekcjach. – Marlena miała wrażenie, że trafiła do przedszkola, a nie do szkoły pełnej prawie dorosłych ludzi. – Wiem, że moja poprzedniczka traktowała koło chemiczne jak zajęcia rozszerzone dla wybrańców i w pełni to popieram. Jednakże tutaj też niewiele wskóramy, jeśli wy nie macie podstawowej wiedzy. Myślę, że to czas, żeby każdy sobie przemyślał, co tutaj tak naprawdę robi.
– Może jest to dodatkowy przedmiot, ale każdy ma prawo na niego uczęszczać – zauważył Marcus, czując się w obowiązku, by ją o tym poinformować jako przewodniczący szkoły. – Każdy ma świadomość, że nie są to zajęcia obowiązkowe, ale wszyscy chcą tutaj być.
– Polemizowałabym. – Pani Mengoni uważnie mu się przypatrywała. Nie dało się go pomylić z nikim innym w tłumie. – Syn Adriana Delgado, prawda?
– Zgadza się. – Skinął głową, czując jednak, że to bardzo dziwne pytanie. Zazwyczaj wszyscy w miasteczku go znali albo mówili o nim jako o synu Normy, którą wszyscy tutaj lubili. Marlena Mazzarello de Mengoni zdawała się jednak żyć w swoim świecie na uboczu. Pewnie rzadko wychodziła z laboratorium.
– Nie będę rozdawała dwój z litości, żebyście tylko zaliczyli semestr. Więc jeśli ktoś wie, że nie podoła, lepiej będzie jak zrezygnuje sam. Wolałabym uniknąć sytuacji, gdzie muszę pisać wnioski do dyrektora o usunięcie was z programu, bo nie potrafiliście mierzyć siły na zamiary – poinformowała wszystkich, a następnie podała do pierwszych ławek arkusze z zadaniami. – Na początek rozwiążcie test. To próbny egzamin z podstawowej chemii. Myślę, że w trakcie wykonywania zadań każdy z was podejmie decyzję.
– Pojebało ją chyba. – Quen mruknął cicho do Marcusa, kiedy zobaczył kartkę z zadaniami. – Dayana nas nie oszczędzała, ale to jest egzamin na studia.
– Nie, to próbna matura. – Carolina zachrypiała i szybko pożałowała, że się odezwała. Na kartce zapisała swoje nazwisko. – Jeśli chcesz, możesz ode mnie ściągnąć, nie będę miała za złe.
– Dziękuję, ale nie sądzę, że to się sprawdzi. Dała trzy różne grupy. – Wskazał na trzy różne zestawy zadań na ich ławce. Marcus również zmarszczył czoło, ale jako że był dobry z chemii, nie wydawał się być zrażony tą próba charakteru.
Wkrótce w klasie dało się słyszeć tylko skrobanie ołówków po papierze, ale Enrique miał wrażenie, że słyszy też, jak trybiki obracają się w głowach jego kolegów z klasy, którzy w pocie czoła próbowali rozwiązać skomplikowane zadania. Z czasem uczniowie przerywali test, wstawali ze swoich miejsc i oddawali puste kartki nauczycielce, która siedziała ze swoim tabletem przy biurku i tylko podstawiała im pod nos listę, z której mogli się wypisać z zajęć. Ciągłe otwieranie i zamykanie drzwi opuszczających zajęcia zrezygnowanych uczniów wcale nie pomagały w skupieniu.
Kilka osób podniosło wzrok, kiedy usłyszeli pisk krzesła z tylnej ławki. Jordan Guzman zarzucił sobie plecak na ramię i podszedł do biurka, oddając swój arkusz.
– On też? – Enrique był zdumiony. Myślał, że jego kuzyn chce składać papiery na medycynę, potrzebował tej oceny z chemii, a tymczasem wyglądało na to, że i on stracił cierpliwość.
Marlena z wyrazem wyższości podsunęła Jordanowi kartkę z nazwiskami osób wypisujących się z jej zajęć, ale on brutalnie sprowadził ją na ziemię
– Ja tylko chciałem odebrać moje słuchawki. Już skończyłem. – Wyciągnął dłoń, czekając, aż nauczycielka odda mu jego własność, naśladując jej gest sprzed rozpoczęcia lekcji. Marlena wyglądała jakby ktoś ja zdzielił przez twarz gąbką do ścierania mazaka z tablicy. Z niedowierzaniem przyjrzała się arkuszowi młodego Guzmana, który był zapisany równiutkim pismem razem z obliczeniami. Nie pominął żadnego polecenia. – Mogę? – powtórzył, wyciągając dalej dłoń, nadal do złudzenia ją naśladując.
– Proszę bardzo. Dam znać mailowo odnośnie wyników. – Oddała mu słuchawki i wysiliła się na krzywy uśmiech. Jordan zrobił to samo swoim charakterystycznym uśmiechem półgębkiem.
– Proszę się nie kłopotać, znam już wynik.
Wyszedł z klasy, sprawiając, że kilku uczniów nie mogło się już skupić na zadaniach.
– Mówiłem. – Quen uśmiechnął się sam do siebie, decydując się olać chemię. I tak nie zamierzał nic z tym robić w przyszłości. – Trafiła kosa na kamień.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:48:11 08-08-24    Temat postu:

cz. 2

Od czasu imprezy u Amelii Estrady wszyscy mieli go za jakiegoś lowelasa i Felix kompletnie nie rozumiał, dlaczego go to spotykało. Prawdą było jednak, że Irene i Phillip zerwali ze sobą, a on został obwiniony o całe zajście, mimo że przecież nic tak naprawdę nie zrobił. Może Sara miała rację i powinien być bardziej stanowczy i asertywny, ale nic nie mógł na to poradzić, że miał z natury raczej dobre serce. Ella już słyszała o całym zajściu, nie wiedzieć od kogo, więc za punkt honoru wzięła sobie nabijanie się ze starszego brata. Nie mógł wytrzymać w domu, więc wyszedł na spacer, żeby trochę odetchnąć. Miał mnóstwo rzeczy do przemyślenia, a w szczególności wszystkie nowinki, które docierały do niego na temat znienawidzonego Dicka Pereza i jego ofiar. Zadanie powierzone mu przez Ingrid nie było łatwe i nadal nie rozgryzł, jak może skłonić szeryfa Diaza do współpracy. Tata mógłby szepnąć dobre słówko znajomemu po fachu, żeby udostępnił dokumentację, ale Felix chciał to zrobić sam. Tak więc głowił się nad tym, a jednocześnie po głowie chodziły mu też inne sprawy.
Dziadek Valentin uwielbiał sztukę w każdej postaci, więc zachęcał swoich uczniów, kiedy tylko miał okazję, by tworzyli i sami się sprawdzali w różnych dziedzinach. Oprócz tego, że sam był znakomitym muzykiem i wirtuozem, lubił szkicować wszystko, co go zainteresowało. Felix był mały, kiedy dziadek zmarł, ale pamiętał, że widywał go ze szkicownikiem, rysował też własne wnuki i miał z tego niezłą frajdę. Rozmowa z „Meduzą” przywołała dawne wspomnienia i nastolatek pogrzebał trochę w rzeczach dziadka na strychu, ale niestety nie znalazł tam jego prac. Przypuszczał, że mogły się znajdować u matki, a przecież nie upadł jeszcze na głowę, by odwiedzać Anitę i prosić ją o przysługę. Na samą myśl pokręcił głową, odrzucając ten pomysł. Szkice na pewno miała jego matka albo pani Pascal. Sporo rzeczy po śmierci Valentina trafiło właśnie do Angelici, ale przecież jej też nie było już na tym świecie. Dokąd zostały przeniesione jej skarby? Wiedział, że mnóstwo książek i prac naukowych zasiliło konto bibliotek zarówno Pueblo de Luz, jak i San Nicolas de los Garza, ale Angelica zbierała mnóstwo pamiątek i ktoś przecież musiał je zabrać.
– Uważaj pod nogi, chłopcze. Z głową w chmurach daleko nie zajdziesz.
Odwrócił się w stronę ochrypłego głosu, który wypowiedział te słowa. Antonio Molina stał oparty o ogrodzenie swojego domu i przypatrywał mu się swoim sokolim wzrokiem. Kosiarka do trawy pozostawiona gdzieś z boku pozwoliła młodemu Castellano myśleć, że starszy pan zmęczył się przy domowych pracach.
– Masz ochotę? – zaproponował, wskazując na starą maszynę, która wyglądała, jakby nikt jej dawno nie używał.
Felix sam nie wiedział, dlaczego to robi. Może znów odezwała się jego wrodzona potrzeba pomocy innym, może po prostu nie potrafił odmówić. Chwilę zajęło mu zapoznanie się z kosiarką. Sam w domu rzadko to robił, bo Ella zabraniała dotykać ogródka bez jej pozwolenia. Szybko jednak znalazł rytm i zaczął kosić trawnik pana Moliny, podczas gdy ten usadowił się na schodkach przy domu i wyciągnął z kieszeni papierośnicę.
– Palisz? – zaproponował, wyciągając w jego stronę, ale Felix tylko się skrzywił. – Dobrze, to wymaga praktyki. Wiesz, że możesz mi normalnie mówić „dzień dobry”, prawda? To nic takiego. Jeśli Ivan każe ci mnie ignorować…
– Ivan w ogóle o panu nie mówi. – Castellano postanowił być szczery. W tej chwili był zły na ojca chrzestnego, więc nie czuł potrzeby, by być wobec niego lojalnym, ale to akurat musiał powiedzieć. – A poza tym wcale pana nie ignorowałem, po prostu się zamyśliłem.
– Skoro tak mówisz to w porządku. – Antonio nie wnikał, ale zauważył, że młodzieniec aktualnie niespecjalnie lubił szeryfa. – To co teraz zaprząta głowy dzisiejszej młodzieży? Jakieś tańce, wygibasy, na które nie wiesz, którą pannicę zaprosić? A może egzaminy?
– Śledztwo – odpowiedział i zanim się spostrzegł, siedział już obok Moliny i opowiadał mu o swoich poszlakach w sprawie zboczeńca z instagrama. – Jest pan detektywem, ma pan jakiś pomysł?
– Nie doceniłem chyba dzisiejszych nastolatków. Za moich czasów w głowach nam były tylko panny i sport. – Molina zaśmiał się ochryple i zaciągnął się papierosem. – Internet to dla mnie trochę czarna magia, ale jedno ci powiem, synku, jeśli ktoś wrzuca do sieci takie zdjęcia, to zwykle jest to z zemsty.
– Z zemsty? – Felix zmarszczył nos. – W sensie kiedy dwoje ludzi ze sobą zrywa i któreś z nich w zemście wysyła do wszystkich nagie zdjęcia albo filmy video, którymi się wymieniali w trakcie związku? Miałoby to sens, gdyby nie fakt, że wszystkie te fotki na instagramie wyglądają na zrobione z zaskoczenia, z ukrycia. Ofiary nie wiedziały, że są fotografowane. No a w dodatku źródła doniosły mi, że podobno każdy może wysłać na ten profil swoje zgłoszenia. To konto nie jest prowadzone przez jedną osobę.
– Ale ktoś musiał je założyć, prawda? – Antonio wpatrzył się w nastolatka, czekając aż ten się z nim zgodzi. Kiedy Felix kiwnął głową, kontynuował: – I nie mam na myśli zemsty w takim sensie, jak ją opisujesz. Bardziej chodzi mi o zemstę z zazdrości. Tutaj ewidentnym celem było upokorzenie tych dziewcząt, pokazanie ich w najgorszym świetle. Wredne podpisy i świńskie fragmenty piosenek przy postach tylko to podkreślają. Większość z osób fotografowanych to cheerleaderki, prawda? Popularne dziewczęta?
– Zgadza się. – Felix poczuł, że rozumie, co Antonio chciał mu powiedzieć.
– Od tego bym zaczął. Obstawiałbym tutaj dwa warianty – skrzywdzony chłopak, ofiara losu, który nigdy nie miał powodzenia u takich dziewczyn albo ktoś, kto był przez nie wyśmiewany, bo nigdy nie mógł się z nimi równać.
– To jak szukanie igły w stogu siana. Ma pan pojęcie, ile takich osób jest w obu szkołach? – Castellano załamał trochę ręce. – Nastolatki bywają okrutne, ale to nie powód, żeby upokarzać innych w Internecie w taki sposób. A już na pewno nie jest to powód, by komuś zatruwać drinka.
Opowiedział Molinie o sytuacji na przyjęciu we wrotkarni, a ten był zaintrygowany.
– To na pewno nie jest odosobniony przypadek.
– Sądzi pan, że inne dziewczyny, które pojawiały się na tych zdjęciach, też mogły mieć takie nieprzyjemne przygody z tabletką gwałtu albo czymś podobnym?
– Możliwe, ale niekoniecznie musiało to dotyczyć wsypywania czegoś do napoju. Widzę tu jednak pewien modus operandi i wydaje mi się, że już kiedyś widziałem coś podobnego.
– Gdzie?
– Wszędzie. – Antonio zarechotał ponuro, a Felix musiał kilka razy zamachać rękami, by odegnać od siebie dym z jego papierosa. – Zazdrosna dziewczyna zbija szybę w aucie chłopaka albo zazdrosny facet upokarza swojego rywala na boisku do piłki nożnej. Innym razem to coś trywialnego jak guma we włosach albo środek przeczyszczający, żeby ktoś dostał nauczkę.
– Więc wcale mogło nie chodzić o wykorzystanie seksualne Veronici?
– Tego nie można wykluczyć, to najbardziej prawdopodobna opcja. Ale biorąc pod uwagę, ile ludzi było na imprezie, łącznie z dyrektorem i szeryfem, moim gburowatym synem, oprawca musiałby być idiotą, by czegoś tam próbować. Bardziej wygląda mi to na zemstę.
– W stylu „nie chciałaś mnie, to teraz ci pokażę”? – Felix podsunął, a Molina ponownie zarechotał, kiwając głową.
– Coś w tym guście. Ale tak jak mówiłem, może być mnóstwo scenariuszy, a widząc jak wy, dzieciaki, obchodzicie się niefrasobliwie z technologią, myślę, że sprawa może być dużo bardziej skomplikowana. Ale wspomniałeś, że znajomy haker znalazł tego sprawcę po adresie IP, tak?
– Tak, ale to mozolne poszukiwania. Adresy prowadzą do dwóch lokalizacji, z których mogą korzystać tak naprawdę wszyscy, nie tylko nastolatki. – Castellano westchnął lekko ze zrezygnowaniem.
Obaj się zamyślili, Antonio nawet zapomniał strzepnąć żar ze swojego papierosa. Pod domem Moliny przejechał na rowerze młody chłopak i wrzucił mu pod nogi wieczorną gazetę, witając się krótkim „dobry wieczór”. Molina pochylił się nad nią i przejrzał pospiesznie wzrokiem.
– Same bzdury jak zwykle – mruknął sam do siebie, ignorując wzmiankę o najnowszych sondażach do rady miasta Pueblo de Luz. Był w czołówce zaraz za Marleną Mengoni.
– Skoro pana to nie interesuje, to dlaczego pan się zgodził kandydować? – Felix nie bardzo to rozumiał. Antonio nie wyglądał na faceta, który chce zmieniać świat.
– A żebym to ja wiedział, synu. Chyba z nudów, a może z ciekawości. Może dla świętego spokoju, żeby Silvie przestała mi wiercić dziurę w brzuchu. Ta kobitka się nieźle zaangażowała, mówię ci.
– Aż dziwne, że sama nie kandyduje. To by było coś zobaczyć ją i Marlenę Mazzarello po dwóch stronach barykady, nie uważa pan?
– Uważam, że równie dobrze możemy je polać kisielem i zrobić pobojowisko z głównego Placu Ibarry. – Molina pokręcił tylko głową i zgasił papierosa na schodach. – Te dwie by się pozabijały. Ale sam przecież wiesz, że Silvia ponad wszystko dba o reputację i dobre imię. Nie mogłaby kandydować, to sprzeczne z interesami Fabiana.
– Coś w tym jest. – Felix musiał się z nim zgodzić. Nie podobało mu się, że dziennikarka wmieszała w te całe wybory na purpurowe krzesła Anitę, ale nic nie mógł na to poradzić. – Na co pan patrzy? – zapytał, widząc, że Antonio mimo wszystko zerka na artykuły w gazecie bardziej uważnie.
– Szukam czegoś o Łuczniku Światła. Chłopak ostatnio się nie wychyla, co?
– Ludzie chcą jego głowy. Oprócz policji i listu gończego za zabójstwo Jonasa Altamiry ma też na swoim karku Cyganów, Templariuszy i Los Zetas. Byłbym zdziwiony, gdyby jeszcze nie czmychnął z miasta.
– Tak, ja też. – Antonio zerknął na nastolatka z uznaniem. Wydawali się znaleźć wspólny język. – Masz podejrzenia?
– Miałem, ale były głupie. Już nie bawię się w zgadywanki, bo źle na tym wychodzę. Ilekroć wydawało mi się, że wiem, kto to może być, na światło dzienne wychodziły inne fakty.
– Widziałeś go kiedyś?
– El Arquero? Nie. – Felix musiał pomyśleć chwilę nad odpowiedzią. – Widziałem tylko tego, który zabił Jonasa Altamirę, ale nie sądzę, że to ten sam. Myśli pan, że Łuczników jest kilku? Czasami mam wrażenie, że mają rozdwojenie jaźni. Albo roztrojenie – dodał z lekkim przekąsem.
– Akurat co do tego jestem pewien, że El Arquero jest tylko jeden, a przynajmniej ten prawdziwy.
– Czyli nie wyklucza pan możliwości, że ma naśladowców?
– Oczywiście, że nie. To że jest mnóstwo głupców, którzy chętnie przywdzieją maskę, by poczuć trochę adrenaliny, jest jasne jak słońce. Mi chodzi o tego, który wykonuje tę całą robotę. Tego, który dokonał kradzieży na El Tesoro, posłał strzały Balmacedzie, Dickowi i innym. Ten z cytatami to ten prawdziwy. Reszta to próbujący wykorzystać okazję miernoty.
– Ma pan na myśli mordercę Jonasa Altamiry i tego, który strzelał do Fernanda Barosso na pogrzebie Gilberta Jimeneza? To dwie różne osoby.
– Tak, to też nie ulega wątpliwości – zgodził się z nim były policjant. – Na pogrzebie pułkownika zamaskowana osoba dawała upust swoim emocjom, to było działanie w afekcie. Chodziło o to, by dopiec Fernandowi. Nie sądzę, by ta osoba chciała się podszyć pod Łucznika, tak po prostu wyszło. Natomiast morderca Jonasa to inna para kaloszy. To było działanie z premedytacją, szczegółowo zaplanowane. Chciał wrobić El Arquero w to morderstwo, to mu było bardzo na rękę.
Felix pokiwał głową, bo miało to sens. Dziwnie było słuchać Anonia Moliny, którego znał jako pijaka i damskiego boksera. Był on też jednak doświadczonym gliną, a obecnie prywatnym detektywem, więc miał ciekawe spostrzeżenia. Basty nigdy nie rozmawiał z Felixem tak otwarcie o śledztwach, więc Castellano czerpał, ile może.
– Powiedz mi, Felix, czy twój tata ma już solidnego podejrzanego? Oczywiście pytam między nami, z ciekawości. Zastanawia mnie, jak policja teraz podchodzi do takich akcji.
– Ma jednego solidnego. Prawdę mówiąc, podejrzewa Ivana.
Felix pomyślał, że zaraz pękną mu bębenki, po tym jak Antonio roześmiał się wesoło po tej informacji. Złapał się za wystający brzuch i pomasował, a w kącikach jego oczu zabłysły łzy rozbawienia.
– Niemożliwe, Sebastian jest na to za mądry. Naprawdę tak myśli? Przecież znają się jak łyse konie.
– Mają ciche dni – odparł Felix, woląc nie wtajemniczać mężczyzny we wszystko, co działo się w ich życiu. – Też nie rozumiem, dlaczego tyle osób go podejrzewa. – Felix poczuł nić porozumienia z Moliną. – Ivan robi drobne zlecenia dla Fernanda Barosso, ale pan już chyba o tym wie.
– Zgadza się, obiło mi się o uszy.
– Nie mógłby pan wybić mu tego z głowy?
– Chłopcze, jestem chyba ostatnią osobą, która powinna dawać Ivanowi rady. Jest dorosły, zrobi jak uważa. Zawsze był uparty jak osioł.
– Tego nie da się ukryć. Moja siostra się o niego martwi.
– Twoja siostra ma serce we właściwym miejscu. Ty zresztą też. – Niespodziewany komplement ze strony detektywa nieco zbił Castellano z tropu. – Dzięki za skoszenie trawnika. Masz, kup sobie gumę albo do żucia albo jakąś inną. – Wcisnął mu w kieszeń kilka banknotów i zarechotał na widok czerwonej ze wstydu twarzy nastolatka.

***

Mały kociak dreptał sobie powolutku po ladzie w recepcji przychodni dla potrzebujących, a Laura i Lidia zachwycały się nim, śmiejąc się i wymyślając mu jakiś tor przeszkód z długopisów i samoprzylepnych karteczek. Kiedy Jordan wszedł do budynku, przez chwilę myślał, że pomylił drogę. Cofnął się i zerknął na napis na drzwiach.
– Nie, jednak jestem w dobrym miejscu. Schronisko dla zwierząt to w tamtą stronę. – Wskazał palcem za ścianę, ale dziewczęta nic sobie z tego nie robiły.
– Mam kota – oznajmiła panna Montero, prostując na sobie elegancką koszulę, którą włożyła specjalnie do pracy. Wpadła do przychodni pochwalić się nowym nabytkiem, w końcu to dzięki Lidii kociaki zostały odratowane po pamiętnym sylwestrze.
– To, że masz bzika, to widzę. Ale co to ma być? – Jordi postukał się palcem w skroń, dając jej do zrozumienia, że zwariowała i skrzywił się na widok zwierzęcia. – Tu są chorzy ludzie. Jeszcze tego brakuje, żeby zaczęli mi tu kichać.
– Jak Silvia ze swoją udawaną alergią? – Laura oburzyła się, ale chwyciła kociaka na ręce i pozwoliła Lidii pogłaskać go po łebku. – Taki kotek nie zrobi żadnej szkody, a wszystkim może poprawić tylko humor. Tobie też by się przydało, smutasie. Spójrz tylko na niego, jest uroczy! Wygląda jak ty.
– Weź mi stąd tego szczura. – Jordan wygiął się do tyłu, kiedy dziewczyna podsunęła mu pod nos pupila. – W życiu nie słyszałem gorszej obelgi.
– Przecież lubisz zwierzęta.
– Ale nie koty. Kotów nie cierpię. I co to ma znaczyć, że wygląda jak ja?
– Ma taką uroczą plamkę na nosie. – Laura wskazał na czarny punkcik na białym nosku kotka. – Zupełnie jak twój pieprzyk. Nie uważasz, że to zrządzenie losu? Pogłaskaj go.
– Nie chcę.
– Pogłaskaj! – Niemal wetknęła mu w ręce miniaturowego słodziaka, który ułożył się w nich, jakby było mu bardzo wygodnie. Jordan miał ciepłe szczupłe dłonie, które widocznie bardzo przypadły mu do gustu. – Kobe Bryant cię lubi.
– Kto?
– Kobe Bryant, mój kotek.
– Nazwałaś kota Kobe Bryant? – Jordan nie wiedział, czy czasem się nie przesłyszał. Laura miewała czasami dziwne pomysły.
– Miał być Fabianek, ale jak zobaczyłam tę plamkę na nosie, to stwierdziłam, że za bardzo mi przypomina ciebie, no a nie mogłam go przecież nazwać Jordan Guzman, prawda? Jordanek jest tylko jeden.
Lidia przysłuchująca się z boku tej wymianie zdań tylko ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś złośliwego. Laura była dosyć prostolinijna i nie bała się Jordana i jego reakcji. Chyba nic sobie nie robiła z jego skwaszonej miny.
– Ja pierdzielę. – Oddał jej kotka i podszedł do swojego biurka, by uruchomić komputer i odbić swoją kartę stażysty. – Ale dlaczego Kobe?
– Bo to twój ulubiony koszykarz. Zapytałam Izzie co by pasowało, więc podsunęła mi kilka pomysłów. Uważam, że pasuje idealnie.
– Jesteś w kontakcie z Izzie i rozmawiacie sobie o kocich imionach?
– Rozmawiamy też o innych rzeczach. Zaprosiła mnie na swój ostatni występ. Szkoda, że ciebie nie było, moglibyśmy wspólnie poplotkować.
– Nie jestem plotkarzem, a gdybym miał wysłuchać całego koncertu kościelnej scholi, to chyba palnąłbym sobie w łeb. – Na samą myśl wzdrygnął się i zajął się swoimi sprawami w przychodni. – Laura, serio weź tego kota, to jest przychodnia, a nie lecznica dla zwierząt.
– Ale przyznasz, że Kobe Bryant jest słodki?
– Dziwne jest to, że dałaś mu imię i nazwisko i mówisz o nim w taki sposób. – Guzman przypatrywał się dziewczynom i kotu zza biurka z nietęgą miną. Cóż, kociak rzeczywiście był uroczy, ale szybko oddalił od siebie te myśli i wypełnił kilka wpisów w swoim dzienniku stażu.
W tym czasie do przychodni wszedł Ignacio Fernandez. Czuł się upokorzony, innego słowa nie mógł znaleźć, by opisać swoją aktualną sytuację. Sypiając z nauczycielką mógł przekreślić całą swoją przyszłość. Nie wiedział, gdzie ta przyszłość miała go zaprowadzić, ale tak czy siak to nie było rozsądne posunięcie. Ojciec traktował go z pewną rezerwą, a Nacho wiedział, że obawiał się go skrzyczeć, żeby tylko bardziej go nie sprowokować. Nastolatek obiecał sobie, że nie zrobi już nigdy czegoś tak głupiego. Postawa ojca sprawiła, że zaczął naprawdę myśleć nad swoim zachowaniem. Osvaldo zwykle mówił otwarcie, co myśli, teraz jednak udzielał mu lekcji w zupełnie innym stylu. Ordynator starał się dbać o to, by Ignacio miał zajęcie, by wyszedł do ludzi i przestał obracać się w kręgu swoich przygłupich znajomych ze szkoły. Może właśnie dlatego prosił syna o wykonywanie małych zadań. Jednym razem to pomoc przy remoncie, innym prośba o odebranie sióstr z zajęć dodatkowych, a jeszcze innym pomoc w przychodni dla potrzebujących. Aldo chciał go po prostu czymś zająć, by odciągnąć jego myśli od dziwnych spraw, które ostatnio się działy. Jak na razie nieźle się to sprawdzało z jednym małym wyjątkiem. Remmy Torres.
Ignacio Fernandez zawsze szczycił się swoją pozycją w szkole, pewnością siebie i brakiem poszanowania dla zasad. Nie zwykł bać się konsekwencji swoich czynów, ale oto po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu był przerażony i to wszystko za sprawą kapitana szkolnej drużyny piłki nożnej. Jeremiah Torres go przerażał, a właściwie jego uczucia do tego chłopaka. Nie chciał się tak czuć, nie podobało mu się to. Robił, co mógł, by się od niego oddalić, ale wciąż łapał się na tym, że mimo wszystko do niego lgnie. Okropnie się bał tych emocji, które się w nim rodziły, ale równie bardzo odczuwał lęk na myśl, że ktoś z jego otoczenia mógłby się o tym dowiedzieć. Dlatego kiedy Remmy oznajmił, że dyrektor Cerano Torres wie o ich relacji, zmroziło go. Dyrektor, którego on sam wyśmiewał i wymyślał durne epitety, szydząc z niskiego wzrostu, był w posiadaniu jego największego sekretu. Wiedział też, że Nacho nieźle sobie poczynał z Dayaną Cortez. Na samą myśl Ignacio miał ochotę zapaść się pod ziemię. Miał wrażenie, że niedługo oszaleje z tego stresu.
Próbował uwolnić się od Torresa, ale jego ojciec wręcz wpychał go w jego ramiona, prosząc o pomoc przy remoncie, zapraszając na rodzinne kolacje, dbając o to, żeby Remmy wciąż zaprzątał głowę syna. Osvaldo nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Pewnie wydawało mu się, że znalazł dla Nacha idealne towarzystwo, przy którym jego nieokrzesany syn nabierze nieco ogłady. Jednak niestety plan Alda miał swoje słabe strony, bo obecnie syn dyrektora nie chciał mieć z nim nic do czynienia.
– A ja wiem coś, czego ty nie wiesz – pochwaliła się Laura przemądrzałym tonem. – Mam ci powiedzieć, czy wolisz niespodziankę?
– Przecież wiesz, że uwielbiam niespodzianki. – Jordan rzucił ironicznie, nawet na nią nie patrząc. Wiedział, co chciała zrobić, wzbudzić jego zainteresowanie, ale marne szanse. Nie zamierzał się ugiąć.
– No dobrze, to milczę jak grób, pewnie i tak się niedługo dowiesz. Chodź, Kobe Bryant. Przedstawię cię wujkowi Fabianowi. – Laura roześmiała się z własnych słów. To było takie dziwaczne mówić do kota jak do człowieka. Lidia też się roześmiała i wtedy obie zauważyły Ignacia Fernandeza przy wejściu.
– Dlaczego zabierasz kota do pracy? – zdziwił się, krzywiąc się na widok ciemnej plamki na nosie zwierzęcia.
– Testuję limity – odparła jak gdyby nigdy nic panna Montero, próbując podbudować swoją pewność siebie. – Podobno mam być bardziej chciwa i jak zamykają drzwi, to mam wchodzić oknem czy coś takiego. Ciekawe co powie sekretarz gubernatora, jak mój kot zapaskudzi mu szuflady w biurku. Czy to wystarczająco arogancka postawa?
– Wyślij zdjęcia – poprosiła Lidia, połykając uśmiech na widok miny Jordana.
– To na razie! – Studentka pożegnała się, zatrzaskując drzwiczki transportera dla swojego kotka i wyszła z przychodni.
– Zgubiłeś się, Nacho? – Lidia zmierzyła osiemnastolatka od stóp do głów. – Boli cię coś?
– Nie, niby dlaczego? – warknął, ale wtedy zdał sobie sprawę, że nieświadomie obgryzał paznokcie ze stresu. Szybko schował dłoń do kieszeni. – Przyjechałem po tę pielęgniarkę, jak jej tam? Filomenę czy jakoś. Ojciec mi kazał.
– Aldo wie, jak zlecać zadania. – Jordan prychnął pod nosem, ale przyjrzał się uważnie Nachowi. Wyglądało na to, że nie był w najlepszym stanie.
– Pójdę po Filomenę, chyba udziela tylko instruktażu z pierwszej pomocy. Może wracać do szpitala, nic się dzisiaj nie dzieje – poinformowała ich Lidia i wyszła, zostawiając ich samych.
– Jordan. – Kiedy zostali sami, w głowie Nacha zaświtał pomysł. Podszedł do biurka stażysty w białym kitlu i oparł na nim obie ręce. – Umów mnie z Laurą Montero.
Guzman wybuchnął swoim charakterystycznym śmiechem hieny, który tak bardzo irytował Quena i nie mógł przestać, ale kiedy zobaczył jego minę, uniósł obie brwi w zdziwionym geście.
– Ty nie żartujesz? – zapytał, by się upewnić, a Nacho tylko zacisnął palce na krawędzi biurka, niecierpliwiąc się. – Nie ma takiej opcji. Zapomnij.
– Dlaczego? Korona by ci z głowy spadła, gdybyś raz zrobił coś bezinteresownie? – warknął Fernandez, nie mogąc uwierzyć, że ten koleś zawsze musiał robić mu pod górkę. – Jesteś mi coś winien. Zapomniałeś już o moim nosie?
– Nie jestem ci nic winien, Nacho – oznajmił dobitnie młody Guzman, prostując się w swoim krześle. – A Laura to nie twoja liga. Ona jest ładna, mądra i popularna, a ty… no wiesz.
– Co? Ja jestem przystojny, niegłupi i jestem najpopularniejszym chłopakiem w Pueblo de Luz.
– Jeśli oceniamy po grubości kartoteki w gabinecie dyrektora, to owszem. – Jordi uśmiechnął się półgębkiem. – Nie życzę najgorszemu wrogowi randki z tobą. Nawet Annie Conde.
– No weź, to przecież nic cię nie kosztuje! – Nacho tupnął nogą jak dziecko. Chwytał się ostatniej deski ratunku i nie był z siebie dumny, ale czasami konieczne było zawiązanie paktu z diabłem. – No chyba, że chcesz Laurę dla siebie. Wtedy mógłbyś powiedzieć wprost.
– Jesteś głupszy niż myślałem, Nacho.
– Nie podoba ci się? Śliczna jest i seksowna. Widziałem ją na balu bożonarodzeniowym, miała taką obcisłą sukienkę…
– Chcesz mieć po raz kolejny złamany nos, czy o co ci chodzi? – Guzman podniósł wkurzony wzrok na szkolnego delikwenta. Nie cierpiał, kiedy ktoś wypowiadał się w tak przedmiotowy sposób o dziewczynach.
– Jeśli Laura ci się podoba, to po prostu przyznaj.
– Laura to była dziewczyna Franklina.
– I co z tego? – Fernandez nie rozumiał w czym rzecz. – Myślisz, że Franklin by się powstrzymywał? Jego nigdy nie interesował braterski kodeks, którego ty tak święcie przestrzegasz.
Jordan nie mógł się z tym kłócić, za dużo było w tym prawdy. Franklin często spotykał się z dziewczynami, które podobały się jego młodszemu bratu. Jednak kiedy przespał się z Veronicą, przelała się czara goryczy. Bracia Guzman nigdy nie byli ze sobą przesadnie blisko, nie rozmawiali na takie tematy, ale Franklin był inteligentny, musiał wiedzieć, że jego wkurzający brachol kocha się w sąsiadce, swojej przyjaciółce z dzieciństwa. No a poza tym Vero chodziła wtedy z Marcusem Delgado, więc Franklin zrobił podwójne głupstwo. Jordi nigdy nie zrobiłby mu takiego świństwa – ani jemu, ani żadnemu ze swoich kolegów. Laura również mu się podobała, była najładniejszą dziewczyną w szkole – tak kiedyś powiedział kolegom z drużyny, kiedy zapytali go o zdanie. Franklin widocznie wziął to sobie bardzo do serca, bo zaczął chodzić z Laurą krótko po tym wyznaniu. Jordan nigdy nie robił mu wyrzutów, ale jednak jakaś część jego miała mu za złe. Franklin miał manię wyższości, lubił być lepszy od innych i często robił innym po prostu na złość. Nie chciał jednak myśleć o bracie, więc był wdzięczny Ignaciowi za to, że w końcu się odezwał, przerywając jego wewnętrzne rozważania.
– To umów mnie z kimś innym. Masz mnóstwo koleżanek studentek, nie? Chodzisz na te wykłady na medycynę, na pewno jakaś się znajdzie. Możemy iść na podwójną randkę czy coś.
Tym razem Guzman wybuchnął tylko kpiącym rechotem. Musiał aż złapać się za brzuch po tych słowach Ignacia.
– Prędzej piekło zamarznie, niż pójdę na podwójną randkę z tobą i jakąś nieszczęśnicą. A poza tym skąd ta nagła chęć znalezienia sobie dziewczyny? Co na to twój… kolega? – Zawahał się przez chwilę, nie wiedząc, jak to ująć w słowa. – Twój partner od piłki.
Nacho spiął się cały i odszedł kilka kroków od biurka. Wpatrywał się w Jordana blady jak ściana. Był zły i przestraszony, a szatynowi zrobiło się go nawet żal.
– Nacho, znamy się nie od dziś, zapomniałeś? – Stażysta westchnął tylko, bo nie miał zamiaru nabijać się z syna ordynatora. Bardziej mu współczuł. – Spędzasz dużo czasu z Remmym.
– Torres jest kapitanem, ty też się z nim spotykasz na treningach. A poza tym to nie twoja sprawa, z kim spędzam czas! – dodał już nieco agresywniej.
– Jasne, że nie moja, ja mam to gdzieś. Ale grając na kilka frontów, wyrządzasz krzywdę nie tylko innym, ale też sobie.
– Zachowujesz się tak, jakbyś sam nie flirtował ze wszystkimi dziewczynami naokoło. Jak to było na obozach piłkarskich? Laski plotkują, słyszałem to i owo. „Chłopak z telebimu”, tak cię nazywali. Boże, ale żenada. – Fernandez wzdrygnął się ostentacyjnie.
Był wściekły i chciał dopiec Guzmanowi, ale głównie dlatego, że ten go rozgryzł. Nie było nic gorszego od twojego wroga, który znał twoją największą słabość. Jordan zdawał się być jednak lojalny, bo nigdy nikomu nie rozgłosił prawdy o zamiłowaniu Nacha do męskiej części grona uczniowskiego, a to mu się chwaliło. Był też jedynym znajomym, z którym Nacho mógł pogadać na takie tematy, jedynym który znał mnóstwo dziewczyn i mógł polecić mu jakąś sensowną kandydatkę na randkę. Gdyby oczywiście chciał, a na to się nie zanosiło.
– Chłopak z telebimu? – Kpiące parsknięcie śmiechem wyrwało Ignacia z rozmyślań.
Wzdrygnął się, kiedy do recepcji weszła Lidia, niosąc naręcze bandaży i opatrunków, by uzupełnić apteczkę. Nacho zawstydził się, że mogła słyszeć ich rozmowę, ale ona nie wydawała się być zainteresowana jego życiem prywatnym. Bardziej lubiła dogryzać Jordanowi.
– Już wiadomo, skąd u ciebie takie wielkie ego, Guzman. Brałeś udział w jakiejś reklamie?
– Ha! Żeby chociaż w reklamie. – Fernandez rzucił złośliwie, postanawiając wytłumaczyć jej kontekst swojej wcześniejszej wypowiedzi. – Na obozach koedukacyjnych zbierali się uczniowie z wielu szkół. Rozgrywali mecze przy publiczności, taka integracja, rozumiesz? Mnóstwo ludzi przychodziło popatrzeć. A ten głupek raz wiązał sobie buta na murawie i akurat uchwyciła go kamera, wyświetlając na telebimie dla całego stadionu. Podniósł wzrok, spojrzał prosto w kamerę i bum! Laski na trybunach oszalały. „Chłopak z telebimu” zebrał wtedy więcej staników niż rockman na koncercie. A on tylko poprawiał sznurowadła!
– Czy ty czasami zastanowisz się dwa razy, zanim coś powiesz, czy po prostu wypluwasz to, co ci ślina na język przyniesie? – Jordi przekrzywił głowę i wpatrzył się w kolegę zdumiony, że można być aż tak wielkim bucem.
– Mówię tylko, że masz w telefonie mnóstwo numerów super lasek i naprawdę nie zrobi ci różnicy, jeśli podzielisz się jednym czy dwoma. – Sztyletował Guzmana wzrokiem, ale ten się nie ugiął. – Serio nie umówisz mnie z Laurą?
– Nie.
– A z jakąkolwiek inną dziewczyną? Nie musi być studentka.
– Zdecydowanie nie.
– Świetnie! – Nacho załamał ręce, zaciskając tylko pięści ze złości. Jego wzrok padł na Lidię Montes i omiótł spojrzeniem jej sylwetkę od stóp do głów. Po chwili jednak sam pokręcił głową, jakby odrzucał od siebie ten pomysł. – Cygańska księżniczka na pewno nie zna żadnych popularnych lasek. Ej, a może umówię się z Veronicą?
Tym razem oboje Jordan i Lidia odchylili głowy do tyłu i parsknęli jednocześnie takim śmiechem, że nawet najśmielszemu odebraliby resztki pewności siebie. Montes podeszła do Fernandeza i poklepała go po ramieniu z miną, która świadczyła, że uważa jego zapędy za zbyt odważne.
– Kolego, spróbuj półkę niżej. Anna jest wolna, z tego co wiem.
– Co wy wszyscy z tą Anakondą? – warknął osiemnastolatek, morderczym wzrokiem wpatrując się w Guzmana, który po słowach Lidii znów chichotał jak hiena pod nosem. – Z czego rżysz, Guzman?!
– Za wysokie progi na twoje nogi.
– Świetnie. Masz może jakieś valium czy coś? Przez was tu zaraz oszaleję! – Fernandez ze złością zaczął rozglądać się po wnętrzu przychodni w poszukiwaniu jakichś leków.
Uśmiech zszedł z twarzy Lidii jak ręką odjął i pobiegła do gabloty z lekami. Kiedy Nacho oddalił się, by pospieszyć pielęgniarkę, która się guzdrała, Jordan dopadł do koleżanki, by dowiedzieć się, skąd u niej taka nagła reakcja.
– Co jest grane? Dlaczego wzmianka o valium tak cię wyprowadziła z równowagi? – zapytał, sam omiatając wzrokiem zamkniętą na klucz gablotkę z opakowaniami leków.
– Kiedy robiłam inwentaryzację, brakowało leków. Pamiętasz?
– Tak. Oskarżyłaś mnie o ich nadprogramowe wydawanie. – Guzman założył ręce na piersi i czekał na konkrety. – Czego brakuje, Montes? Valium?
– Nie, lorazepamu. Dopiero teraz skojarzyłam fakty. – Dziewczyna zagryzła policzek od środka, czekając, aż chłopak zrozumie, co ma na myśli. Pojął to w mig.
– Kto jeszcze ma dostęp do leków?
– Nikt, tylko ja mam klucz. Jak ktoś chce stąd leki, prosi mnie. – Nastolatka poczuła się parszywie. Miała pilnować przychodni, a jak zwykle straciła kontrolę. – O Boże, to moja wina. Ktoś zatruł Veronicę przeze mnie!
– Przestań, tego nie wiesz. – Uspokoił ją Jordi, nadal przypatrując się gablocie. – Te leki można kupić na czarnym rynku, chociażby u Templariuszy. Nie potrzeba recepty, więc każdy gamoń z ulicy mógł jej coś takiego wsypać. Poza tym nie wiesz, czy Veronica zasłabła po lorazepamie.
– To zbyt duży zbieg okoliczności. To musi coś znaczyć. Ja miałam klucze, nie upilnowałam ich…
– To nie twoja wina, Montes. Przestań zadręczać się na zapas. – Jordan westchnął tylko, czując się trochę zniecierpliwiony jej nagłą paniką. Postanowił ją nieco uspokoić. – Brałaś kiedyś lorazepam?
– Nie.
– A ja tak i wierz mi, on działa bardzo szybko. Ktokolwiek zatruł Vero drinka, na pewno się spieszył, więc dał jej solidną porcję. Przy jej wadze powinno ją powalić w jakieś pół godziny. Powinien urwać jej się film, a jednak rozmawiała jeszcze z Yonem i kiedy ją tutaj przywieźliśmy też w miarę kontaktowała.
– Tabletki antykoncepcyjne mogą osłabiać działanie lorazepamu. – Lidia miała gotową odpowiedź. Czuła się winna i nie rozumiała, dlaczego on próbuje jej to tak racjonalnie wytłumaczyć. – Może dawka nie była wystarczająca.
– Mogą osłabiać, ale to raczej rzadkość. Pigułki antykoncepcyjne i benzodiazepiny są metabolizowane przez różne enzymy, więc bezpośrednia interakcja jest mało prawdopodobna.
– Mimo wszystko. Mam wrażenie, że jeśli dostaniemy wyniki badań krwi Veronici, okaże się że to był właśnie lorazepam.
– Najpierw byłaś przekonana, że Eros. Ten twój cygański mechanik potwierdził, że to prawdopodobne.
– Ja już nic nie wiem. – Montes złapała się za głowę.
Że też coś takiego musiało im się przytrafić! Gdyby tylko była bardziej uważna, nic takiego nie miałoby miejsca. Jordan, mimo swojego dziwacznie racjonalnego podejścia do sprawy, też przypatrywał się gablotce, wzrokiem przeliczając fiolki z lekami. Ktoś zdecydowanie podbierał sobie tabletki. Wyglądał na wkurzonego i nie dało się tego ukryć, ale Lidia nie zdążyła go o to zapytać, bo Ignacio wrócił z towarzystwie pielęgniarki Filomeny, która już przebrała się w swoje rzeczy i machała stażystom na dowidzenia.

***

Julian nie oponował, kiedy Hugo poprosił go o sparing w ośrodku dla młodzieży, ale kiedy przyjaciel wręcz zażądał, by Vazquez dał mu po gębie, trochę go to zaintrygowało.
– Nie to, że narzekam, chętnie obiję ci buźkę, ale mogę zapytać, skąd ta nagła potrzeba? – Lekarz wolał mieć komplet informacji. Wkrótce jednak pożałował, że zapytał, bo kiedy Hugo streścił mu poprzedni wieczór oraz dzisiejszy poranek w szkole, wyglądał jakby miał ochotę go zamordować. – Hugo, ty kretynie. Gdzie ty miałeś głowę?
– No właśnie, gdzie ja miałem głowę? – Delgado ukrył twarz w dłoniach, przerywając sparing i siadając na ringu po turecku. Miał ochotę wrzasnąć. – A kto mi powtarzał „przyda ci się odskocznia”, co? Twoja żona założyła mi tę aplikację, narzędzie samego Szatana!
Zacisnął dłoń na telefonie i pomachał nim przez nosem Juliana, który przysiadł obok niego, przeczesując włosy palcami. Sytuacja nie była różowa.
– Jak daleko zaszliście?
– Całowaliśmy się.
– k***a.
– Możesz być teraz moim kumplem, a nie ojcem i starszym bratem? – poprosił Hugo, a jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło Vazquezowi, by wiedzieć, że strasznie to przeżywa. Przynajmniej miał moralne odruchy, tego nie można mu było odmówić.
– Powiedziała ci, że ma dwadzieścia jeden lat, wprowadziła cię w błąd. – Nie wierzył, że to usprawiedliwia, ale choć wszystko w nim krzyczało, próbował podejść do tego racjonalnie. Przecież Hugo nie uwiódł nastolatki z własnej woli. Jeśli już to ona uwiodła jego, jakkolwiek idiotycznie to brzmiało. – Pokaż zdjęcie.
Hugo zdziwił się, ale podał mu komórkę z otwartym profilem Nikki. Na zdjęciu dziewczyna miała tonę makijażu, który dodawał jej kilku lat. Była piękna naturalnie, więc nic dziwnego, że wpadła w oko Hugowi. Makijaż tylko nadawał jej dojrzałego charakteru. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby ją sprawdzać.
– Nie prosiłem jej o podanie dowodu. Powinienem? – Delgado podrapał się po głowie.
– Może i zardzewiałem w kwestii randek, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś tak robił. – Julian oddał mu telefon i westchnął. – Słuchaj, mleko się rozlało. Mądry Meksykanin po szkodzie.
– Urodziłem się w Kolumbii.
– Mądry pół-Meksykanin, pół-Kolumbijczyk po szkodzie – poprawił się zirytowany lekarz. – Wyjaśniłeś sobie z nią wszystko, ona przeprosiła, ty wyznaczyłeś granice. Do niczego więcej między wami nie doszło. No i chociaż to obleśne i sam nie wierzę, że to mówię, wiek zgody w Nuevo Leon to czternaście lat, więc w świetle prawa nie zrobiłeś nic złego.
– Wyglądała dużo dojrzalej.
– Nie tłumacz się, Delgado. Wierzę ci. – Julian wypowiedział te słowa, ale i tak trzepnął przyjaciela w głowę. – Ale żeby ci to przez myśl ponownie nie przeszło.
– A jeśli ci powiem, że to, że Veronica czy też Nikki, ma siedemnaście lat to wcale nie było najgorsze? – Hugo roześmiał się ponuro.
– Co może być gorszego?
– To ex dziewczyna Marcusa.
Julian położył się na ringu i przetarł dłonią twarz. Tylko Hugo Delgado mógł się wpakować w taką sytuację. Kłopoty się go imały, ale w tym momencie już chyba wolał wyciągać z kumpla ołów i wycinać mu śledzionę, niż udzielać mu takich rad.
– Nazywa się Serratos. – W głosie Huga pojawiło się coś dziwnego, czego doktor Vazquez nie mógł sklasyfikować. Podniósł lekko wzrok, chcąc dopytać, co nazwisko ma tutaj do rzeczy, ale Delgado tylko pokręcił głową, nie chcąc robić mu więcej problemów.
Jak miał mu wyjaśnić, że nie dość, że dał się wciągnąć w relację z nieletnią, w dodatku byłą dziewczyną swojego kuzyna, to jeszcze na dodatek z córką faceta, którego zamordował trzy lata temu na polecenie Fernanda Barosso?

***

Przez resztę popołudnia w przychodni już nie mogła się na niczym skupić, bo wciąż obwiniała się o nieuwagę i niedopilnowanie leków. Nie wiedziała, czy lorazepam, którego brakowało w zapasach, został wykorzystany do odurzenia Veronici, mogło wcale tak nie być, ale i tak czuła, że zawiodła.
Lidia zdała sobie sprawę, że idzie przed siebie jak zombie, a Jordan kroczy kilka kroków obok z rękami wciśniętymi głęboko do kieszeni.
– Nie musisz mnie odprowadzać, poradzę sobie – powiadomiła go jednocześnie trochę zła, a trochę zawstydzona, że ma ją za taką ciamajdę, że trzeba jej pilnować.
– Montes, ja po prostu idę w tę stronę. – Wyciągnął z ucha jedną słuchawkę i spojrzał na nią z politowaniem.
– Och, okej – mruknęła tylko, ponownie gapiąc się w swoje buty. Czuła jednak, że to dobra okazja, by się upewnić. Potrzebowała samą siebie przekonać, że jej podejrzenia są mylne. –Naprawdę podejrzewasz Daniela w sprawie tych leków? Wspomniałeś, że mógłby to zrobić, kiedy pierwszy raz zauważyłam, że zniknęły. On by tego nie zrobił, nie miał po co. No bo niby dlaczego miałby kraść leki uspokajające i wrzucać je komuś do drinka? Tym bardziej Veronice, przecież to nie ma sensu. Oni się lubią.
– Może on lubi ją odrobinę za bardzo – podsunął, wyłączając słuchawki i chowając je do kieszeni.
– Guzman. – Lidia zrobiła się blada jak ściana po jego słowach. Wtedy zdał sobie sprawę, że chociaż nie było to jego intencją, przestraszył ją nie na żarty.
– Sorry, nie cierpię gościa, nie będę udawać, że jest inaczej. Coś mi w nim nie pasuje. Udaje miłego ofermę, ale cicha woda brzegi rwie. Szczególnie, kiedy w jego żyłach płynie włoska krew.
– A co to znaczy?
– To znaczy, że Marlena Mengoni ma nierówno pod sufitem, więc nie zdziwiłbym się, gdyby jej synalek też. No i niedaleko pada jabłko od jabłoni – może twój Donatello lubi sobie eksperymentować z tabletkami. Może ma talent do chemii po mamusi, ale udaje nieuka, żeby się do ciebie zbliżyć i jakoś na tym skorzystać.
– A niby co takiego mógłby zyskać, zbliżając się do mnie? – Lidia zatrzymała się, zmuszając Jordana, by zrobił to samo w połowie ulicy. – Ja nic nie mam. Ani wpływowych rodziców, ani domu, ani pieniędzy… Daniel ma wszystko, czego potrzebuje, ja nie mogę mu nic zaoferować.
– Jeśli muszę ci tłumaczyć nawet tak proste rzeczy, to serio zaczynam wątpić w twoją inteligencję. – Odchylił lekko głowę i wciągnął powietrze, licząc do trzech, by nie powiedzieć czegoś złośliwego. – Pomijając oczywisty fakt, że mu się podobasz, ciekawe co takiego Mengoni mógłby od ciebie chcieć? – Guzman udał, że się nad tym usilnie zastanawia i postukał się teatralnie palcem po brodzie.
– Daniel jest słodki, nie robi takich rzeczy.
– Słodki jak cukierek. Podoba ci się, więc nie myślisz trzeźwo.
– To nie to! – Nastolatka zdusiła w sobie ochotę, by dać mu kuksańca. Poczuła się parszywie, że usprawiedliwia Mengoniego, ale nie mieli żadnych dowodów, a ona bardzo chciała wierzyć, że chłopak, który był wobec niej taki troskliwy, jednak robił to szczerze. – Ja myślę, że on może być… że on…
– Co? – Jordan pochylił się lekko i wytężył słuch, bo zwykle wyszczekana Lidia Montes teraz mamrotała pod nosem niewyraźnie. – Że Mengoni może być kim?
– Łucznikiem.
– Co? – Jordan podniósł lekko głos, uśmiechając się kącikiem ust, jakby sądził, że dziewczyna się z niego nabija. Kiedy upewnił się, że się nie przesłyszał, prychnął tylko złośliwie. – Jesteś niepoważna, jeśli tak sądzisz.
– Jego rodzina ma tradycję łuczniczą, jego dziadek wygrał jakieś mistrzostwa dawno temu. Jego wujek też strzelał. Daniel ma w pokoju mnóstwo wycinków z gazet odnośnie El Arquero i często widuję go w miejscach, gdzie Łucznik mógłby… no wiesz… nie wiem, po co ci to w ogóle mówię. – Obruszyła się i ruszyła dalej przed siebie, zostawiając go w tyle. Wolała nie patrzeć na jego wszechwiedzące miny.
– Powiem ci coś, Montes. – Jordan truchtem nadrobił dystans między nimi i zdecydował się być wobec niej brutalnie szczery, bo ewidentnie tego potrzebowała. – Daniel Michelangelo Mengoni Mazzarello nie jest Łucznikiem Światła. To zwykły pozer, który chce się poczuć wyjątkowy. Ma syndrom bohatera i lubi ratować ludzi z opresji, ale nie jest Łucznikiem Światła.
– Ale jego dziadek, Marcelo…
– Jego dziadek Marcelo był w klubie łuczniczym z Antonio Moliną i Valentinem Vidalem. Nawet mój dziadek Mariano strzelał trochę w młodości, to nic nie znaczy. Łucznictwo było kiedyś częścią lekcji wychowania fizycznego, równie dobrze możesz podejrzewać każdego, kto kiedykolwiek widział łuk i strzały. To, że Marcelo raz kiedyś wygrał jakieś głupie zawody, nie oznacza, że przekazał pałeczkę wnukowi niczym w jakiejś parodii Zorro. To nie jest powieść fantasy, Montes. Jeśli spotykasz się z Beksą Mengonim, bo ubzdurałaś sobie, że to zamaskowany strzelec, którego tak podziwiasz, to lepiej odpuść, bo Daniel nie jest tym, za kogo go masz. Uwierz mi, znam się na ludziach jak nikt inny.
– Guzman, czy ty wiesz, kim jest El Arquero de Luz? – Lidia zrobiła wielkie oczy, nie mogąc uwierzyć, że mówił to z takim przekonaniem. Wydawał się mówić szczerze, bez cienia ironii, a to do niego nie pasowało.
– Pewnie, że wiem – odparł, a ona wstrzymała oddech. Po jego kolejnych słowach, miała go jednak ochotę zamordować: – Jest oszołomem w rajtuzach, no nie?
– Nie mów tak o nim. – Montes zacisnęła dłonie w pięści. Może rzeczywiście była zaślepiona, ale nic nie mogła na to poradzić, że miała mętlik w głowie.
– Umiem czytać w ludziach, Montes. Jeśli nie ufasz mnie, to zaufaj swoim instynktom. Chociaż znając ciebie, nie masz za grosz intuicji.
Zezłościł ją, ale za bardzo była roztrzęsiona, by się z nim kłócić. Ostatnimi czasy jej instynkty zawodziły i na tym polegał cały problem. Nie potrafiła rozpoznać Łucznika. Tyle razy przebywała z Danielem sam na sam, tyle razy patrzyła mu w oczy, nawet się z nim całowała, ale to nie było to. Czasami miała wrażenie, że to za dużo jak na zbieg okoliczności, a innym razem czuła, że to dwie różne osoby. Podczas imprezy u Amelii Estrady tylko bardziej wszystko się pokomplikowało, kiedy zobaczyła Daniela w kostiumie Strzelca, a Olivia brzmiała naprawdę przekonująco, kiedy twierdziła, że to Mengoni odzyskał jej torebkę na placu Bankowym. Lidia miała wrażenie, że niedługo osiwieje. Quen miał rację, jej zachowanie zaczynało przypominać obsesję. Tak czy inaczej nie ulegało wątpliwości, że leki z przychodni zostały wykradzione i ktoś z bliskiego jej towarzystwa był za to odpowiedzialny. Jeśli nie była to ona ani Guzman czy Quen, który również pomagał w placówce, podejrzenie samo nasuwało się na Daniela.
– Niech cię szlag, Guzman – warknęła, popychając go na bok, by przejść. – Nie cierpię, kiedy masz rację.
– Sorry, mówię tylko, co myślę. – Wzruszył ramionami, dając jej odrobinę przestrzeni.
Zrównali się właśnie na drodze z sadem Delgadów. Dom Serratosów prezentował się okazale, znów przywodząc na myśl jakąś wielką willę z południa Stanów Zjednoczonych. Lidia jednak nie była zainteresowana architekturą, bo uwagę skupiła na ogrodzeniu po ich lewej stronie.
– Poczekaj tutaj – nakazała mu, wyciągając w jego stronę dłoń, jakby nie chciała, by za nią szedł.
– Co ty robisz, Montes? – Uniósł wysoko brwi, patrząc jak dziewczyna podbiega do ogrodzenia i przełazi na drugą stronę. – Montes, oszalałaś? – Tym razem zniżył już głos do szeptu.
Rozejrzał się wokół, czy aby na pewno nikt ich nie widzi i stanął na czatach. Lidia wróciła po chwili, otrzepując dłonie, a na jej twarzy malowało się rozczarowanie. Skrzynka w chatce Gastona pozostawała nietknięta. Liścik, który zostawiła Strzelcowi, prosząc go o krótkie spotkanie, oraz biała frezja, która teraz straciła już cały swój urok, nadal spoczywały w takim samym stanie, w jakim je zostawiła. Chciała przekazać Łucznikowi wiadomość od Valentiny Vidal, a wiedziała, że w sadzie nie było już najbezpieczniej, więc wybrała inne miejsce. Widocznie jednak El Arquero robił sobie przerwę od misji albo po prostu miał już jej serdecznie dość, bo nie odebrał wiadomości.
– Nie interesuj się, Guzman – rzuciła szybko, widząc, że już otwierał usta, by powiedzieć coś głupiego.
Nie chciała się mu tłumaczyć i liczyła, że on nie będzie wypytywał. W końcu mało interesowali go inni ludzie i to, co robili, więc nie powinien wnikać. Miała rację – Jordan nie zapytał ją o to, co się właśnie wydarzyło. Zamiast tego przywołał swój zwykły pretensjonalny sposób bycia.
– Zdajesz sobie sprawę, że w tej okolicy roi się od Cyganów? Podobno jesteś na ich celowniku – przypomniał jej, dając jej do zrozumienia, że nie powinna szlajać się w takich miejscach po zmroku. Wszyscy łącznie z Saverinem wychodzili z siebie, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, a ona nic sobie z tego nie robiła. – Bałaś się, że ludzie Barona cię zabiją, kiedy ostatnio wkradli się do przychodni z postrzelonym Manfredem. Teraz nagle odzyskałaś animusz?
– Przestali tu przychodzić, Serratos złożył na nich donos. Na razie jest cicho – poinformowała go, wzrok skupiając na białym budynku przed nimi. – Im częściej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że Theo miał wszelkie motywy, by zamordować Jonasa.
– Krzycz głośniej – syknął w jej stronę, bo mówiła wyjątkowo głośno. Zacisnęła tylko usta, bojąc się już cokolwiek powiedzieć, a on podrapał się po głowie, jakby zastanawiał się, czy powinien jej to powiedzieć. W końcu uznał, że przecież mieli umowę. – W tym tygodniu jadę do szpitala w San Nicolas de los Garza – zagadnął i czekał, aż dziewczyna zrozumie, co miał na myśli. Zajęło jej to tylko chwilę.
– Odwiedzimy Manfreda! – Wyjątkowo się ucieszyła. Ostatnio czuła się bezsilna, nie mogąc zaradzić sytuacji Veronici i skradzionych leków, ale na to miała realny wpływ – mogła wypytać przyjaciela Jonasa i dowiedzieć się od niego więcej na temat „Mrocznego Łucznika”. – Bo rozumiem, że mówisz mi o tym nie po to, by mnie powiadomić, a by zaproponować, żebym pojechała z tobą? – Wolała się upewnić. Podparła się pod boki, wywiercając mu wzrokiem dziurę w czaszce.
– Nie, Montes, tak tylko zagadnąłem, bo uwielbiam small talk. – Jordan wywrócił oczami. – Obiecałem, prawda? Tylko tym razem to ja będę gadał, ty będziesz tylko słuchać, jasne?
– Dobra, już dobra. – Zgodziła się dla świętego spokoju i wywróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. – Co by o tobie nie mówić, dotrzymujesz słowa. Masz u mnie plusa.
– Wow, dziękuję. – Położył rękę na sercu w ckliwym geście. – Ile już ich mam?
– Dopiero jednego. Wcześniejsze to same minusy.
– Dwa minusy dają plus, podobno jesteś dobra z matmy.
– Zamknij się, bo zacznę dawać punkty minusowe. – Pogroziła mu pięścią, a on tylko jak zwykle uśmiechnął się półgębkiem i ruszyli dalej w stronę domu Saverina.
– Dlaczego tak długo siedziałaś dzisiaj na tym teście z chemii? Przecież to była prościzna – zagadnął, bo wiedział, że ten przedmiot był konikiem Lidii Montes. Szczyciła się, że jest najlepsza, a jednak to on skończył test w kilkanaście minut.
– Chciałam mieć pewność, że zrobię wszystko tak, jak należy.
– Chciałaś mieć pewność, że zaimponujesz swojej teściowej. – Kiedy zarobił z pięści w ramię, szybko się poprawił: – Przepraszam. Przyszłej teściowej.
Lidia nie miała siły go wyprowadzać z błędu. W tej chwili nie liczyło się dla niej, że Marlena Mengoni była matką Daniela, a fakt, że jako prezeska DetraChemu była szychą w tej branży. Lidia uczyła się chemii z jej podręczników, podziwiała ją za jej umysł i za to, co udało jej się osiągnąć w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Montes nie przyznała się do tego nikomu, ale jej największym marzeniem była praca nad tworzeniem lekarstw. Chyba musiało się to odbić na jej twarzy, bo nawet Jordan zauważył jej skupienie.
– Co jest, Montes, nie będzie złośliwego komentarza? Nie mów mi, że chcesz pracować u Marleny.
– A jeśli tak, to co z tego? To cholernie utalentowana kobieta sukcesu, jej firma to imperium. Nawet w przychodni korzystamy z leków wyprodukowanych przez DetraChem, a wiem, że prowadzi też badania kliniczne.
– Tak, jest też bardzo zaangażowana w zatruwanie środowiska. – Guzman prychnął, ale Lidia już tego nie słyszała. Była w swoim świecie. – Jest wiele firm produkujących leki, które oferują staże i inne programy. Na pewno mogłabyś się gdzieś dostać.
– Ja chcę pracować w DetraChemie, jasne? – oświadczyła, ucinając dyskusję. Nikomu o tym nie mówiła i nie zamierzała zwierzać się Guzmanowi. Była pewna, że by ją wyśmiał, gdyby poznał jej prawdziwy powód.
Oboje więc ucichli i nie odezwali się już ani słowem, dopóki nie doszli do rozwidlenia dróg, skąd widać już było dom Saverina. Jordan szedł dalej w stronę szkoły na wieczorny trening pływacki.
– Hej, Guzman – zagadnęła jeszcze Lidia zanim się rozdzielili. – Jeśli Daniel okaże się tą osobą, która dosypała Veronice czegoś do drinka…
– Obiecuję, że nie zabiję go gołymi rękami – wtrącił się, domyślając się, że pewnie martwiła się o buźkę tego gagatka.
– Nie o to mi chodziło.– Lidia zacmokała cicho z niecierpliwieniem. Nie lubiła, kiedy jej przerywał, by powiedzieć te swoje mądrości albo sarkastyczne uwagi. – Chcę, żebyśmy najpierw wysłuchali jego wersji. Coś mi tutaj nie pasuje. Choć nie ukrywam, że byłoby to ciekawe, gdybyście rzucili się na siebie z pięściami. Daniel ma czarny pas w karate, więc może wreszcie przestałbyś być tak pewny siebie, gdybyś w końcu z nim przegrał.
Jordi tylko uśmiechnął się kącikiem ust. Nie cierpiał przegrywać.
– Zobaczymy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:31:41 11-08-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 014 cz. 1
FELIX/ANITA/JORDAN/IGNACIO/OSVALDO/FABIAN/SILVIA/ADAM/YON/LIDIA/ŁUCZNIK


Wszyscy na poważnie potraktowali rozpoczęcie nowego semestru w liceum. Dla niektórych były to ostatnie miesiące nauki, podczas których ważyły się ich losy odnośnie studiów i dalszej kariery. Dlatego Felixa niespecjalnie zdziwiło, że wieczorem w szkole było sporo uczniów. Wielu z nich nadrabiało w bibliotece zaległości powstałe podczas przerwy świątecznej, inni zostawali po godzinach na pogadanki z nauczycielami, którzy w większości robili, co mogli, by podpowiedzieć nastolatkom właściwą drogę.
Młody Castellano po rozmowie z Antonio Moliną miał sporo do przemyślenia, kiedy udał się na poniedziałkowy wieczorny trening pływacki. Przeszedł koło sali na parterze, w której drzwi otwarte były na oścież i w której Anita Vidal właśnie wesoło gawędziła z grupką trzecioklasistów, którzy chcieli dołączyć do kółka muzycznego. Ich oczy na chwilę się spotkały i matka rozpromieniła się na jego widok, jakby sądziła, że przyszedł się z nią zobaczyć, ale on szybko odwrócił głowę i przyspieszył kroku. Nie chciał z nią gadać, mimo że wiedział, że w końcu będzie musiał, jeśli chciał ją poprosić o pokazanie mu prac plastycznych dziadka Valentina. W tej chwili jednak nie był na to gotowy i chciał po prostu skupić się na pływaniu.
W szatni zwykle był pierwszy co dawało mu chwilę na skupienie myśli, ale tym razem nie był sam. Jordan przebrał się już w swoją piankę do pływania i chował torbę do metalowej szafki, a Felix zatrzymał się jak wryty.
– Przyszedłeś przed czasem – zagadnął, zerkając na swój telefon, by upewnić się, że to nie żadna fatamorgana.
– Widocznie źle spojrzałem na zegarek – usprawiedliwił swój „nietakt” Guzman.
Do szatni wparowała nagle Irene, uwieszając się na otwartych drzwiczkach od szafki Felixa, który ze strachu szybko zasłonił swój nagi tors koszulką. Jordi parsknął śmiechem gdzieś z boku, ale brunet nie był w stanie go teraz strofować.
– Irene! To jest męska szatnia – upomniał ją, czując, że dziewczyna nie znała słowa „nie”. Myślał, że to bardziej domena chłopaków. – Mogłabyś wyjść?
– Przecież już cię widziałam, pływamy ze sobą, zapomniałeś głuptasie? – Dziewczyna zachichotała, kompletnie nie widząc, co takiego złego zrobiła. – Trener DeLuna się spóźni, napisał na naszym wspólnym czacie, że ma coś do załatwienia. Chcemy się przejść?
– W tym stroju? – Felix wskazał na swoje kąpielówki, patrząc na nią dziwacznie i starając się ignorować głupkowaty uśmieszek Jordana za plecami. Chociaż nie widział byłego kumpla, mógł go sobie doskonale wyobrazić. – Nie mogę teraz. Musimy trenować przed zawodami. Przyszliśmy z Jordim wcześniej, żeby mógł poćwiczyć delfina na krótkim dystansie. Ma z tym problem.
– Mam? – Rozbawiona nuta w głosie Guzmana sprawiła że Castellano rzucił mu mordercze spojrzenie przez ramię, więc już się nie odzywał.
– Serio, Irene, idź do biblioteki czy coś.
– Mogę popatrzeć, jak ćwiczycie. Nie przeszkadza mi to. Pójdę się przebrać.
Wybiegła z męskiej szatni, zostawiając chłopców samych. Oni udali się na basen, ale Jordan miał tak wszechwiedzącą minę, że Felix w końcu nie wytrzymał i przerwał niezręczne milczenie.
– Mów, co masz powiedzieć i miejmy to z głowy.
– Nic nie chciałem powiedzieć.
– Śmiejesz się ze mnie.
– Nic podobnego. – Guzman pokręcił głową z niewinną miną, ale oczy tak mu błyszczały, że nie dało się tego ukryć. – Od kiedy to Irene do ciebie zarywa?
– Od kiedy zaatakowała mnie na imprezie u Amelii Estrady, jej chłopak nakrył nas jak się całujemy i mnie uderzył.
Jordi zatrzymał się w połowie drogi do basenu, zastanawiając się, czy Castellano sobie z niego żartuje. Lekki siniak pod okiem już powoli blaknął, ale nadal był widoczny. Chłopak nie mógł się powstrzymać i roześmiał się jak hiena.
– To nie jest zabawne.
– Trochę jest, przyznaj.
Oboje zaczęli się rozgrzewać nad basenem i rozciągać kończyny, żeby uniknąć ewentualnych kontuzji. Felix rozglądał się po wielkiej hali, jakby obawiał się, że dziewczyna wyskoczy zaraz z jakiegoś zakamarka.
– Nie wiem, co ona we mnie widzi, ale się zasadziła i nie mogłem się od niej uwolnić – usprawiedliwił się syn zastępcy szeryfa, sam nie wiedząc po co. Brakowało mu przyjaciela, ale dziwnie się czuł, zwierzając mu się ze swoich damsko-męskich doświadczeń, których przecież było tyle, co kot napłakał. Nie chciał, żeby Jordan się z niego nabijał. – Phillip się wkurzył i mi przywalił.
– Wcale mu się nie dziwię. Też bym ci podbił limo, gdybym cię nakrył z moją dziewczyną. Nawet jeśli jesteśmy kumplami. To znaczy byliśmy – dodał szybko szatyn, jakby w porę się zreflektował, że przecież już nie obowiązywały ich te same zasady co kiedyś.
– Kiedy ja naprawdę tego nie chciałem! Po prostu…
– Jesteś zbyt miły – dopowiedział za niego Guzman, znając go na wylot. – Nie umiesz odmówić. Masz tę potrzebę zadowalania innych i nierobienia im przykrości.
– Ty mnie chcesz pocieszyć czy zdołować? – Felix załamał ręce po jego słowach, ale nie ulegało wątpliwości, że znał go jak własną kieszeń i dobrze to zinterpretował. – Nie potrafię być tak jak ty i mieć w nosie uczuć innych.
– Spróbuj, kwestia praktyki – warknął Jordan, bo chociaż tak właśnie było, słowa kumpla trochę go ubodły.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Felix się zawstydził, ale nie kontynuował tego tematu.
– Podoba ci się? – zapytał w końcu Guzman, a kiedy kapitan drużyny pływackiej nie wiedział, o co mu chodziło, wytłumaczył już bardziej dobitnie: – Irene zerwała z Phillipem. Pytam, czy ona ci się podoba. Jeśli tak, to nie musisz już zgrywać dżentelmena.
– Nie o to chodzi, czy mi się podoba. Jest ładna, ale przecież wiesz... Muszę ci to tłumaczyć?
– Ty bujasz się w kimś innym, kumam. – Jordan wypowiedział na głos to, co nie chciało przejść przez gardło Felixa. Rozgrzewał się przez chwilę w ciszy, ale musiał w końcu się odezwać, nawet jeśli to nie była jego sprawa. – Zamierzasz w końcu powiedzieć Montes, że się w niej zadurzyłeś do tego stopnia, że nie robi na tobie wrażenia, kiedy rzuca się na ciebie na imprezie jakaś dziewczyna?
– Nie. – Brunet nie zamierzał wdawać się w zbędne dyskusje. To jedno krótkie słowo musiało Jordanowi wystarczyć.
Guzman czuł frustrację, patrząc jak Felix aż się skręca w środku. Skończy ze złamanym sercem i to nie będzie miły widok. Przez chwilę Jordi walczył ze sobą, czy powinien mu powiedzieć, że Lidia przecież już o wszystkim wie od Laury, która miała niewyparzony język. Z jednej strony obiecał Montes, że nic nie powie, z drugiej – Felix był jego kumplem, a braterska lojalność zobowiązywała. Czasy się jednak pokomplikowały, Castellano już się z nim nie przyjaźnił, a Jordan był słownym człowiekiem, tak więc utkwił w zawieszeniu między tą dwójką. Zresztą nawet gdyby chciał coś powiedzieć, nie miał takiej szansy, bo znikąd wyskoczył barczysty Phillip Delacroix, naparł na Felixa i wpadł z nim do basenu z głośnym chlupotem. Kilka dziewcząt, które zdążyły się przebrać, wyskoczyło z szatni, by zobaczyć skąd to zamieszanie. Chłopacy stali w swoich kąpielówkach i kibicowali, a Jordan patrzył przez chwilę na plątaninę kończyn w basenie i uznał, że trzeba w końcu zareagować.
Wskoczył do wody i wcisnął się między walczących, czując się jak kompletny idiota. Z drugiej strony było to nawet zabawne – nie pamiętał, by kiedykolwiek to on musiał odciągać kumpla od bójki. Zwykle to Castellano musiał powstrzymywać jego przed rzuceniem się na innych. Łokieć Phillipa otarł się o szczękę Jordana, który otworzył oczy ze zdziwienia.
– Odwal się, pajacu! – Felix na ten widok trzepnął byłego chłopaka Irene w łeb, a ten opadł na dno basenu w groteskowym stylu.
– Felix!
Anita Vidal stała nad basenem z przerażoną miną. Obok niej Marlena Mazzarello wyglądała tak, jakby stało się dokładnie to, czego się spodziewała, a Anna Conde miała zadowoloną minę, bo jej szybka interwencja i sprowadzenie nauczycielek powstrzymały większą awanturę, a przynajmniej tak sobie wmawiała.
– Pomóż mu! – krzyknęła Anita w stronę skonfundowanego syna, który w końcu zdał sobie sprawę, o co jej chodzi.
Zanurkował i pociągnął Phillipa na powierzchnię. Chłopak pocierał obolałą głowę jeszcze długo po tym, jak wyszli z basenu. Nie obyło się bez pogadanki w pokoju nauczycielskim. Marlena miała nietęgą minę, widząc jak woda kapie z mokrych kąpielówek trzech delikwentów, ale Anity nie interesował w tej chwili porządek. Chciała wiedzieć, co skłoniło jej syna do agresji. Opowiedzieli jej w skrócie, że przecież to Phillip zaczął, a ten wcale nie oponował i przyznał się do winy, ale po jego kolejnych słowach Felix miał ochotę zapaść się na dno basenu i nigdy więcej nie wypływać.
– Bo Castellano odbił mi dziewczynę!
– Co zrobił? – Anita przeniosła wzrok z Phillipa na swojego syna, nie mając pojęcia, co się tutaj dzieje.
– Nieprawda, nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem – dodał już trochę głośniej Castellano, czując, że palą go policzki.
Anita mrugała szybko powiekami, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Marlena natomiast świdrowała spojrzeniem wszystkich trzech, uwagę skupiając jednak na dwóch nastolatkach, którzy już jej podpadli – jeden, który kiedyś chodził w niebieskich włosach i nie miał poszanowania dla zasad moralnych i chrześcijańskich, a drugi ze względu na arogancką postawę i samo nazwisko Guzman.
– Pytanie brzmi, co robiliście sami na basenie bez trenera? Uczniowie powinni przebywać pod opieką nauczyciela przez cały czas. – Pani Mengoni oświadczyła to bardzo poważnym tonem i jasne było, że są w tarapatach.
– Jestem kapitanem drużyny pływackiej, mam pozwolenie – wytłumaczył się brunet, którego mokre włosy opadły na oczy, ale w tej chwili był wdzięczny, bo przynajmniej nie musiał patrzeć nauczycielkom, w tym swojej własnej matce, w oczy.
– Na urządzanie zapasów w wodzie? – Marlena nie pozostawiła złudzeń, że nie przepada za chłopcami, których przyszło jej strofować. – Gdyby nie Anna Conde, mogło się coś stać. Słyszałam już przypadki, gdzie uczniowie poślizgnęli się na basenie i uderzyli głową o posadzkę. Nie muszę chyba mówić, jak to się skończyło.
– Makabryczne – skwitował Jordan, sprawiając, że pani od chemii skrzywiła się w jego stronę. – Jeśli mogę, chłopaki tylko się wygłupiali. Ćwiczyliśmy styl dowolny.
– Jordi, proszę cię. – Anita westchnęła, bo bajer nastolatka w tym przypadku akurat nie mógł im pomóc. – Pani Mengoni ma rację, nie powinniście przebywać na basenie bez nadzoru. Porozmawiam z Ericiem i dowiem się, co się stało. A tymczasem idźcie do szatni…
– Żartujesz, prawda? – Marlena weszła jej w słowo, spoglądając na kobietę z góry. Była wysoka i szczupła, a jej biały kitel przywodził na myśl przerażającą panią naukowiec z jakichś filmów science fiction. – Należy im się kara za niezastosowanie się do szkolnych reguł. Agresja nie jest tutaj mile widziana i myślę, że dyrektor Torres, by się ze mną zgodził.
– Właściwie to nie oberwałem aż tak mocno. – Phillip odezwał się nagle, kiedy zdał sobie sprawę, że kara dotknie i jego. – Tak się tylko wygłupialiśmy. A on jest gejem, żartowałem, że odbił mi dziewczynę.
Felix i Jordan spojrzeli na chłopaka jak na karalucha, więc zamknął się już, żeby ich nie pogrążać.
– A ty jesteś chyba synem pani Delacroix, nauczycielki francuskiego. – Marlena szybko kojarzyła fakty. – Cała wasza trójka ma rodziców wśród grona pedagogicznego i pozwalacie sobie na takie wybryki? To nie do przyjęcia. Proponuję tygodniowe zawieszenie w prawach ucznia.
– Nie może pani!
– Nie, naprawdę, pani Mengoni, my już wszystko sobie wyjaśnimy!
– Skoro tak pani uważa.
Tym razem to Phillip i Felix zerknęli na Jordana, który wypowiedział ostatnie słowa, jakby był niespełna rozumu. To był ostatni semestr, nie mogli sobie pozwolić na zawieszenie w papierach. Anita chyba też zdawała sobie z tego sprawę, bo zwróciła się do koleżanki po fachu.
– Marleno. – Uśmiechnęła się serdecznie, ale choć jej uśmiech tak podobał się uczniom i Ivanowi Molinie, na Marlenie nie robił żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie, irytował ją. – Chłopcy wiedzą, że źle zrobili. Wszystko już sobie wyjaśnili, nie ma powodu być tak ostrym. Niech zostaną w tym tygodniu po lekcjach i pomogą woźnemu. Myślę, że to rozsądne wyjście.
– Nie ma mowy, nie będę sprzątał szkoły, mam mnóstwo innych zajęć w tym czasie. – Guzman prychnął, ale skulił się w sobie po karcącym spojrzeniu Anity, bo ta w końcu chciała im tylko pomóc. – Niech będzie.
Pani Vidal machnęła ręką na chłopców, by wyszli, zostając w końcu sama z Marleną, która była wściekła.
– Nie podoba mi się, że podważasz mój autorytet. Nie jesteś obiektywna.
– Jestem nauczycielką, znam te dzieciaki, sama w końcu byłam kiedyś w ich wieku. Ty nie pamiętasz jak to jest?
– Nie. To było dawno temu. – Marlena wyprostowała się sztywno, z pogardą zerkając w śliczną buzię Anity, która mimo lat na koncie, nie traciła dziewczęcego uroku. Nie cierpiała takich dziewcząt jak ona, kiedy uczyła się w szkole. Anita była młodsza, ale zawsze irytująca. – Tym razem się z tobą zgodzę. Byłoby niefortunnie, gdyby drużyna pływacka straciła trzech pływaków. Dobro szkoły jest dla mnie ważne. Ale następnym razem nie będę tak pobłażliwa. Nie powinnaś orzekać w sprawach, w które jest zamieszany twój syn i jego najlepszy przyjaciel. Do widzenia, Anito.
Wyszła z pokoju nauczycielskiego, zostawiając panią od muzyki w niemym szoku. Tymczasem Felix i Jordan powlekli się do szatni, po drodze sztyletując wzrokiem Phillipa, który chyba zdał sobie sprawę, że upiekło mu się tylko ze względu na matkę Castellano. Kiwnął im sztywno głową i ruszył w swoją stronę, a pozostała dwójka przebrała się w szatni. Eric DeLuna odwołał trening, o czym poinformowała ich Anakonda, ale nikt już jej nie słuchał – byli wściekli, że naskarżyła nauczycielkom na dyżurze.
Kiedy już się przebrali, Jordan nie mógł się powstrzymać i zachichotał w swoim stylu pod nosem. Felix zirytowany wpatrzył się w niego wyczekująco, więc wyjaśnił:
– Nieźle go trzepnąłeś w łeb. Nie wiedziałem, że z ciebie taki kozak.
– W wodzie jestem jak ryba – odparł z dumą Felix, ale sam nie mógł się powstrzymać i się uśmiechnął. Było zupełnie jak za starych czasów, tylko tym razem to Castellano wdał się w bójkę i role się odwróciły. – Szkoda, że nie widziałeś, jak przywaliłem w wodzie Lalo Marquezowi…
– Biłeś się z Marquezem? – Jordan zatrzymał się jak wryty z torbą sportową na ramieniu.
– Tak, gość działał mi na nerwy. Trochę mnie poturbował, ale oddałem mu dość porządnie. Jak się wkurzę, to mam całkiem mocny prawy sierpowy. – Felix zaśmiał się.
– Nie zadzieraj z nim, Felix. Wiesz przecież, kim on jest.
– Wiem. – Castellano nie rozumiał reakcji kumpla. Dawny Jordan przybiłby mu piątkę za bójkę ze znienawidzonym nauczycielem, ale ten Jordan stojący przed nim wydawał się być ostrożniejszy. – Myślisz, że sam z siebie atakowałbym Templariusza? Nie padło mi jeszcze na mózg. Lalo nam groził, groził Elli…
– Co zrobił? – Jordan zatrzymał Felixa, a zęby zacisnął tak, że jego kolega aż się przestraszył.
– Nic się nie stało, to tylko czcze gadanie.
– Jeśli on coś wam zrobi, to przysięgam… – Pięści Guzmana zacisnęły się samoistnie. Nie zamierzał pozwolić, żeby ktoś zadzierał z jego rodziną, a Castellanowie nią przecież byli.
– Nic nie zrobi, to tylko głupek z przerośniętym ego, który myśli, że wygrał na loterii, bo ma po swojej stronie wpływowego faceta. Ale fakt, Lalo bywa paskudny, rozwalił rękę Quenowi i Conrado Saverin sprał go za to na kwaśne jabłko, to dopiero był hot news. Jordi, wszystko z tobą okej?
– Tak, jestem tylko zmęczony. – Guzman odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Felix zmarszczył brwi. Wiedział, że Jordi wskoczyłby za nim w ogień, jeśli byłaby taka potrzeba, on przecież zrobiłby to samo. Dzisiaj udowodnił swoją lojalność, a przecież to była tylko szkolna bójka. Castellano nieco się obawiał, co mógł by zrobić jego przyjaciel, gdyby przyszło mu rzeczywiście stanąć oko w oko z członkiem kartelu. Wolał tego nie sprawdzać, bo czuł, że mogło się to skończyć albo w kostnicy albo za kratkami.
– Wypisuję się z chemii, ten test mnie przerósł – oświadczył, doganiając kolegę przed szkołą. – Myślę, że Marlena uwali połowę grupy. Co ona myśli, że jest Severusem Snape’em na eliksirach? – Zaśmiał się z własnego dowcipu, ale Guzman nie wydawał się być rozbawiony, więc odchrząknął i przeszedł do rzeczy. – Przypilnuj dla mnie Lidii, dobrze?
– Mam robić za jej niańkę? – Jordan skrzywił się po tych słowach. Miał wrażenie, że ostatnio właśnie taka rola mu przypadła i nie był z tego faktu zadowolony. – Sam jej pilnuj.
– Wiesz, o co mi chodzi. Mengoni jest podejrzany, a wciąż się koło niej kręci.
– Tak, wiesz jak się to nazywa? Nasi dziadkowie powiedzieliby o tym „smalenie cholewek”. Spróbuj czasem. – Poklepał go po ramieniu w protekcjonalnym geście, ale Felix zrzucił jego rękę zirytowany.
– Daniel jest dziwny, mam swoje powody, by tak myśleć, więc mnie o to nie pytaj – dodał szybko, kiedy Guzman już otwierał usta. – Po prostu nie chcę, żeby Lidia spędzała z nim za dużo czasu sam na sam.
– W sali chemii nie będą sam na sam, będzie też upiorna mamuśka-Żyrafa – przypomniał mu, ale westchnął, dając za wygraną. – Okej, będę pilnował, żeby Mengoni trzymał łapska przy sobie. Coś jeszcze?
– Tak. Dlaczego się tak zachowujesz przy Marlenie? To była dziwna pasywna agresja dzisiaj na lekcji.
– Jaka pasywna agresja? Normalnie z nią rozmawiałem.
– A ja jestem papieżem.
Habemus papam! – Jordan wzniósł obie ręce do góry, nabijając się z przyjaciela, za co oberwał w ramię. – Ojciec nie kazał mi prowokować Marleny, mają jakieś swoje prywatne porachunki.
– Fabian kazał ci jej nie prowokować, a ty dokładnie to robisz.
– Byłem uprzejmy – przypomniał mu Jordan, a po chwili podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy nieświadomie nie nazwał jej w twarz „wrednym babskiem”. Zrobił to między wierszami w barze El Gato Negro, ale na pewno nie w szkole.
– Tak, jesteś prawdziwym dżentelmenem. – Castellano uśmiechnął się i ruszył w dalszą drogę.
Miło było dla odmiany choć na chwilę odzyskać dawnego przyjaciela.

***

Osvaldo Fernandez mógł poszczycić się tym, że był lojalnym przyjacielem. Jednak jego wierność czasami potrafiła ugryźć go w tyłek. Wieloletnia przyjaźń z Fabianem Guzmanem była skomplikowaną relacją w dużej mierze opartą na przysługach, czasami szantażu emocjonalnym, ale obaj wiedzieli, że zawsze mogą na siebie liczyć, nawet jeśli wielokrotnie się nie zgadzali, a nawet chwilowo za sobą nie przepadali. Były jednak pewne granice, których Aldo jako lekarz i ordynator nie mógł przekroczyć.
– To tylko dzieciak, Fabian. Nie mogę.
Pokręcił głową, wstając od biurka w swoim gabinecie, bo czuł się tam dziwnie osaczony pod ostrzałem głębokiego spojrzenia zastępcy gubernatora. Fabian miał już taki efekt na ludzi, że zwykle dostawał to, czego chciał. Tym razem jednak niecodzienna prośba o udostępnienie dokumentacji medycznej syna Marleny Mazzarello była sprzeczna z zasadami moralnymi chirurga i musiał odmówić.
– Wolisz, żeby Marlena miała przewagę? – Fabian próbował przemówić mężczyźnie do rozsądku.
– Wolę zachować licencję, dziękuję za troskę.
– Biorę to na siebie. Tylko pięć minut. Możesz zostawić akta na wierzchu.
– To zwykły nastolatek, chodzi do szkoły z Ignaciem. Nie nasza sprawa, co mu dolega. Marlena może i jest wredną suką, ale to nadal matka. Nie podoba mi się to, co próbujesz zrobić.
– A mnie nie podoba się to, co robi Marlena. – Fabian ze złością poluzował krawat. Miał już po dziurki w nosie tego, że nikt nie rozumiał, jak bardzo niebezpieczna może być wygrana tej kobiety w nadchodzących wyborach do rady. – Ona wie o Ignaciu, Aldo. Wie o tym, co Hernan zrobił Karinie.
– Tego nie wiesz. – Fernandez wyciągnął w jego stronę palec, jakby chciał mu pogrozić, by zważał na słowa. – Powiedziałaby wszystko, byleby tylko wyprowadzić cię z równowagi. Nie wiesz, jak to działa? Wystarczy napomknąć coś o sekretach, które mogą ujrzeć światło dzienne, a człowiek już poci się jak szczur w obawie, że jego wróg zna każdy szczegół z jego życia. Nie udawaj też, że obchodzi cię Ignacio czy ja, bo obaj wiemy, że wcale nie o to chodzi. Boisz się, co się stanie, jeśli Marlena dowie się o Juliecie. Już coś podejrzewa.
– Jeśli tak sądzisz, to w ogóle mnie nie znasz. – Fabian wyprostował się jak struna. – Marlena już zaczęła współpracować z Kariną, Silvia widziała je razem w galerii handlowej jak plotkowały na kawie. Biorąc pod uwagę wstręt rodziny Mazzarello do Romów, to chyba zbyt duży zbieg okoliczności, nie sądzisz?
– Niech cię szlag, Fabian. – Ordynator przeczesał włosy, które ostatnimi czasy mu się przerzedziły. Od tego stresu miał wrażenie, że nie tyle zaraz osiwieje, co straci całą czuprynę. – Nie możesz uruchomić swojej magii?
– Mojej co?
– Twojej magii! – Aldo podniósł głos. – Marlena ma do ciebie słabość, prześpij się z nią, uwiedź ją, rozkochaj ją w sobie, nie wiem – po prostu coś zrób, do cholery!
– Nie jestem męską dziwką.
– Zabawne. Przypomnij mi, z iloma kobietami spałeś?
– Nie pójdę do łóżka z Marleną, Aldo. Poza tym czy ty naprawdę myślisz, że to by cokolwiek dało? Marlena ma nas w garści, pogódź się z tym. Potrzebujemy karty przetargowej i chociaż może ci się to wydawać niemoralne…
– Bo to jest niemoralne – wtrącił Aldo, czując jednak, że się złamie.
– Nawet jeśli, to jedyna opcja, żeby mieć na nią cokolwiek. Na razie aż za nadto się pilnuje. Myślisz, że ona nie wie, że Karina jest matką Nacha? Wie o tym od dawna, dała mi to jasno do zrozumienia.
– Co takiego?!
Obaj mężczyźni spojrzeli równocześnie w stronę otwartych do gabinetu ordynatora drzwi, w których stanął blady jak ściana Ignacio. W dłoniach jeszcze przed chwilą obracał nonszalancko kluczyki do auta ojca, którym przyjechał, przywożąc pielęgniarkę, ale teraz zaciskał palce na chłodnym metalu z szokiem wymalowanym na twarzy.
– Nacho, to nie tak. – Osvaldo złapał się za głowę, kompletnie nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić. – Wytłumaczę ci wszystko.
– Co chcesz tłumaczyć? Już wszystko wiem. – Nastolatek chciał zabrzmieć pewnie i arogancko, ale zdradziła go płaczliwa nuta w głosie. – Miałeś romans z tą Kariną, wiedziałem od dawna. Domyślałem się. Nawet Jordan nie zaprzeczył, kiedy go o to zapytałem na balu debiutantek. Musiała ci naprawdę zaleźć za skórę, skoro wniosłeś o zakaz zbliżania się. Wiedziałem, że mama nie jest… czułem to, ale…
– Nacho. – Aldo przestąpił kilka kroków w stronę syna, czując, że serce mu pęknie. Nie tak to powinno wyglądać. To była tylko kwestia czasu, ale i tak było to okrutne. – Marisa jest twoją mamą, nic tego nigdy nie zmieni.
– Jak to nie? Ruchałeś jakąś babę na boku, zapłodniłeś ją i kazałeś mamie wychowywać nie swoje dziecko! Oczywiście, że mama… to znaczy Marisa… w końcu cię zostawiła!
Osvaldo rzucił szybkie spojrzenie Fabianowi, jakby jednocześnie prosił go o ratunek i robił mu wyrzut za niewyparzony język. Prawdą było jednak, że ta rozmowa była nieunikniona, ale mylne zinterpretowanie faktów było na korzyść Fernandeza.
– Porozmawiajmy na spokojnie, wszystko ci wytłumaczę.
– Nie masz mi czego tłumaczyć, nie chcę z tobą gadać. Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą!
Wyszedł trzaskając drzwiami, a Aldo zakręciło się w głowie i musiał podeprzeć się ręką o biurko.
– Dlaczego nie powiedziałeś mu prawdy? – zapytał w końcu Fabian, kiedy Osvaldo odetchnął, powoli się uspokajając. – To była idealna okazja, by powiedzieć mu o Hernanie, żeby był gotowy.
– Wolę, żeby nienawidził mnie niż siebie.
Guzman obserwował, jak Aldo otwiera pokrywę laptopa, wpisuje coś i podchodzi do drzwi.
– Masz swoje akta, Fabian. Oby to było tego warte – powiedział zrezygnowanym tonem i opuścił pomieszczenie.

***

Adam Castro mieszkał w nowszej części miasteczka w dosyć nowoczesnym budynku, ale nie zdążył się jeszcze do końca urządzić. Wnętrze jego kawalerskiej jaskini było dosyć surowe, więc może dlatego jeden przedmiot rzucał się bardzo w oczy po przekroczeniu progu jego salonu.
– Niecodzienne hobby – przyznała Debora Guzman, odwracając wzrok od teleskopu ustawionego przy oknie. – To trochę zboczone, Adam. Wiesz, że to nielegalne?
– Obserwuję gwiazdy. – Castro podszedł do znajomej i delikatnie odsunął ją od sprzętu, zasłaniając żaluzje. – Dlaczego grzebiesz mi w rzeczach?
– Byłam ciekawa. – Wzruszyła ramionami. Kiedy przyszła do niego, by omówić kolejną strategię swojej bratowej odnośnie wyborów do rady, nie spodziewała się, że zastanie tutaj całe biuro detektywistyczne. – Chyba za dużo przebywasz z Antonio Moliną.
– Cicho bądź, Deb. – Adam wywrócił oczami i podał jej filiżankę kawy. – To trochę skomplikowane.
– Szpiegujesz mojego ex-męża, to cholernie interesujące. Wiedziałam, że drań nie uszanuje moich rzeczy. – Kiedy mężczyzna zerknął na nią zaciekawiony, wyjaśniła: – Ma tę wazę, którą zrobiłam na zajęciach z ceramiki. Strasznie mi się podobała, a on uważał, że to badziewie, które można kupić w sklepie ze starociami. Mówił, że to brzydactwo, a teraz używa tej wazy jako popielniczki, widziałam przez twój magiczny teleskop. I chociaż sama chętnie zobaczyłabym, co jeszcze z naszego dawnego wspólnego mieszkania dostało nowe życie, bardziej jestem ciekawa, dlaczego to robisz. Szpiegowanie samo w sobie jest obleśne, ale szpiegowanie szeryfa?
– Mam swoje powody. – Adam nie wydawał się być zawstydzony, bardziej chciał ukrócić temat. Młodsza siostra Fabiana miała jednak tendencję do zadawania niewygodnych pytań, więc dał za wygraną: – Nie podglądam go dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie jestem świrem. Byłem tylko ciekawy, dokąd znika. Jak w zegarku, kiedy Veda i Elena idą spać, Ivan idzie na papierosa na balkonie, dostaje esemesa, gasi papierosa i wychodzi. Czasami znika na całą noc, innym razem nie widzę nawet, by opuszczał budynek.
– Może dlatego, że sypia z sąsiadką, więc nie musi opuszczać bloku? – podpowiedziała Debora, a Adam uniósł wysoko brwi. – Taki z ciebie detektyw, a nie wiedziałeś, że Ivan pieprzy się z Lucią Ochoą?
– Z Lucią? Nie wiedziałem, że ona upadła tak nisko.
– To tylko kobieta, Adam. Ivanowi ciężko się oprzeć.
– Kwestia gustu. – Castro skrzywił się, a Debora się roześmiała.
– Wiesz, że kiedyś myślałam, że jesteś gejem?
– To przez moje wyczucie stylu?
– Tak, ta świecąca koszula od doni Angelici to był zdecydowanie największy trop. – Siostra Fabiana roześmiała się w głos, przypominając sobie ubranie, które włożył na stypę nauczycielki, żeby ją jakoś uhonorować. – Żarty na bok, kiedy zerwałeś zaręczyny z Silvią, pojawiły się pewne plotki. Zacząłeś spędzać mnóstwo czasu z mecenasem Arojo, tym szychą z Monterrey.
– Pewne plotki czyli opowiastki Violetty Conde, która tylko na to czekała przez cały okres narzeczeństwa, który, jak sama powiedziała mi wielokrotnie w twarz, był „upokarzająco długi”. – Adwokat wykonał w powietrzu cudzysłów, niezbyt miło wspominając starą znajomą ze szkolnej ławki. – Mecenas Arojo był moim mentorem, wiele się od niego nauczyłem.
– Jak bronić szumowiny przed więzieniem i kosić od klientów jak za zboże? Dobrze, już nic nie mówię. – Deb uniosła dłonie w geście poddania na widok niezbyt zadowolonego spojrzenia Adama. – Więc co tak naprawdę się wydarzyło? Dlaczego zerwałeś zaręczyny bez żadnych słów wyjaśnienia? Nosiłeś się z kupnem pierścionka przez długie lata, ale zerwanie nie sprawiło ci wielkiego kłopotu. Mogłeś to jednak zrobić odrobinę wcześniej. Ostatni próbny obiad przed weselem to był policzek w twarz.
– Wiesz, Deb, naprawdę nie chcę o tym gadać. Tym bardziej, że Silvii chyba nie było zbyt przykro, skoro pocieszyła się w ramionach twojego brata jeszcze tego samego wieczora. – Zirytowany prawnik dopił swoje espresso jednym łykiem i odwrócił się, by włożyć filiżankę do zmywarki. – Poza tym byłaś wtedy młoda, Deb. Dziwię się, że w ogóle to pamiętasz.
– Miałam szesnaście lat i wesele twoje i Silvii było pierwszą poważną imprezą, na którą mogłam iść z chłopakiem, więc to oczywiste, że byłam wniebowzięta. Tata zrobił wtedy pogadankę Ivanowi.
– No, Leopoldo trochę późno zdał sobie sprawę, że jego córeczka nie jest już niewinna.
– Hej! – Tym razem to Debora się oburzyła, ale taka była prawda, więc nie było sensu kłócić się z Adamem. Wspomnienie starych lat zdawało się go trochę wyprowadzić z równowagi. Chociaż często pozował na wypranego z emocji jak Fabian, Deb wiedziała, że w gruncie rzeczy łatwo brał wszystko do siebie i nietrudno było go zranić. – Francesca przyjechała do Meksyku, zatrzymała się u brata. Masz ochotę wyjść z nami na drinka do El Gato Negro?
– Etykieta nie zabrania jej przebywać w takich przybytkach rozpusty? – Castro wyglądał na zdziwionego.
– A niby dlaczego? Poza tym moje wyniki w ostatnich sondażach są „mizerne”, jak to ładnie określiła moja kochana bratowa, więc nie zaszkodzi mi się pokazać w towarzystwie słynnej pianistki i wylądować na pierwszych stronach gazet.
– Deb, naprawdę sądzisz, że ktokolwiek w tej dziurze zna Francescę Estradę? To nie jest ten typ publiczności. – Castro szczerze wątpił, by w miasteczku znaleźli się ludzie, którzy kojarzą twórczość starej znajomej.
– Masz rację, może mieszkańcy Pueblo de Luz nie znają jej od tej strony, ale na pewno większa część, a przynajmniej ta zaangażowana politycznie, wie, kto był jej mężem. Silvia uważa, że nie zaszkodzi to wykorzystać. – Debora wzruszyła ramionami, dokańczając swoją kawę duszkiem, bo widziała niecierpliwie spojrzenie Adama, który chciał już uruchomić zmywarkę.
– Od kiedy to słuchasz tego, co mówi Silvia? – Spojrzał na nią lekko zdumiony.
– Od kiedy mam ochotę spotkać się ze starą przyjaciółką, której nie widziałam wieki. Tobie też by to dobrze zrobiło. Słyszałam, że Fabian zajmuje się testamentem po Albercie, więc ty możesz odpocząć i po prostu spędzić miły wieczór.
– Czy to rozsądne, żeby wdowa po wiceprezydencie Argentyny szła sobie na drinka ze znajomymi?
– Wdowom nie wolno pić drinków?
– Wolno, ale i tak nie wygląda to dobrze. Prasa bywa okrutna i Silvia doskonale o tym wie.
– Nie zrzędź, Adam. Idziesz czy nie?
– Przebiorę się tylko. – Dał za wygraną, wychodząc do swojej sypialni z garderobą.
– Załóż tę świecącą koszulę od Angelici!

***

Pueblo de Luz, rok 1994

Mariano Olmedo zawsze onieśmielał. Obojętnie z kim rozmawiał, miał pewien rodzaj autorytetu, który przysporzył mu wielu przyjaciół i wpływowych znajomych. Mariano znał wszystkich, największe szychy, tak przynajmniej zawsze wydawało się Adamowi. Każda wzmianka o jakimś wysoko postawionym dygnitarzu czy urzędniku, kończyła się zwykle słowami wypływającymi z ust Mariana w stylu: „Ach tak, Pablo jest naprawdę cwanym sukinkotem” albo „Gonzalez wie, jak odpowiednio zarządzać ludźmi”. Adam Castro podejrzewał, że jego przyszły teść ma na szybkim wybieraniu samego prezydenta i wcale nie było w tym dużo przesady – stary Olmedo wiedział jak i z kim robić interesy.
Dlatego kiedy zaprosił go na obiad na dwa tygodnie przed ślubem, powiedzieć, że Adam był zdenerwowany było lekkim niedopowiedzeniem. Panicznie bał się starego Olmedo, nawet kiedy jeszcze byli w szkole i tylko przyjaźnili się z Silvią. Mariano zawsze wiedział, co i jak powiedzieć, żeby jego rozmówca miał pełno w majtkach. Może to jego stare wojskowe przyzwyczajenia, żołnierska musztra czy coś w tym guście, ale faktem było, że Castro zawsze uważał, że nie jest wystarczająco dobry dla Silvii, a jego przyszły teść nigdy jakoś specjalnie go z tego błędu nie wyprowadzał.
– Co słychać w pracy?
Niewinne pytanie zadane znad talerza z krwistym stekiem było dla Adama jak tortura. Nie było dobrej odpowiedzi i młody prawnik dobrze o tym wiedział. Zbyt dużo pracy oznaczało bowiem, że nie wyrabia się z zadaniami albo że jest pracoholikiem, natomiast wypowiadanie się o swoich obowiązkach w sądzie jak o lekkich i przyjemnych mogło sprawiać wrażenie, że jest arogancki i nie szanuje swojego stanowiska. Tak czy siak, obojętnie co Adam by tutaj nie powiedział, był pewien, że jego teść już doskonale wie, co u niego słychać – znał w końcu wszystkich jego szefów, a z sędzią Ortizem jadał czasami obiady. Adam czuł, że ręce mu się pocą, więc wytarł je w serwetkę i opowiedział o wyjątkowo trudnej sprawie, którą udało mu się niedawno wygrać.
– Hmm. – Mariano zamruczał tylko pod nosem, krojąc swój stek na małe kawałeczki. – Bycie obrońcą z urzędu ma więc jednak swoje dobre momenty.
Castro zacisnął palce na sztućcach, aż pobielały mu kostki. Bycie obrońcą z urzędu było uwłaczające, a przynajmniej w oczach Mariana Olmedo. Ciepła rządowa posadka każdego innego by zadowoliła, ale nie jego, który od swojego przyszłego zięcia oczekiwał czegoś więcej.
Tymczasem Adam wypruwał sobie flaki na studiach, pracując tymczasowo w różnych kancelariach, imając się każdego zajęcia, gdzie mógł zebrać choć odrobinę doświadczenia, nawet jeśli było to tylko parzenie kawy w kancelarii adwokackiej. Studia były ciężką orką, ale dokonał tego wszystkiego sam, bez pomocy kogokolwiek. Rodzice byli z niego dumni, mimo że zawsze liczyli na lekarza w rodzinie. Nie mógł jednak liczyć na pomoc finansową z ich strony, więc całe czesne opłacił dzięki kredytom studenckim i dodatkowemu zatrudnieniu. Mariano proponował, że pożyczy mu pieniądze, ale duma Adama na to nie pozwalała. Chciał do wszystkiego dojść sam. Ostatnie lata były dla niego trudne i wielokrotnie chciał się poddać, ale parł do przodu, by w końcu coś osiągnąć. Czasami miał jednak wrażenie, że cokolwiek robi, to nie wystarczy, by Mariano w końcu go zaakceptował.
Harował jak wół, by kupić Silvii ten pierścionek z brylantem. Mówiła, że go nie potrzebuje, że mogą pobrać się nawet zaraz, ale on chciał dla niej zrobić choćby to. Lata oszczędzania, dorabiania u wziętego prawnika, u którego był chłopcem na posyłki, w końcu się opłaciły, bo upragniona błyskotka wreszcie wylądowała na palcu Silvii. Kolejne miesiące odkładania pieniędzy na wesele były już nieco trudniejsze. Tutaj nie miał już nic do gadania, bo Mariano i Anastasia od razu oznajmili, że za ślub płacą rodzice panny młodej.
– Nie masz większych ambicji, Adam? – Mariano wyrwał go z rozmyślań.
– Nie rozumiem.
– Nie chciałbyś otworzyć własnej kancelarii, praktykować sam, być samowystarczalnym?
– Na razie chciałbym uczyć się od najlepszych, proszę pana.
Nie było w tym ściemy. Jasne, chciałby kiedyś mieć własny biznes, chciałby zarabiać tyle, by móc zapewnić sobie i Silvii godne życie. Może nawet pojawiłyby się małe szkraby, które chciałby rozpieszczać. Wiedział, że Silvia, choć często przedkładała pracę nad wszystko inne, chciała mieć dzieci i napomykała o tym od czasu do czasu niewinnym tonem, ale on zawsze ją zbywał. Nie dlatego, że tego nie chciał. Po prostu na razie nie mógł sobie na to pozwolić. Zbyt dużo jeszcze nie wiedział, zbyt mało rzeczy widział i był głodny wiedzy. A pieniądze w końcu nie rosły na drzewach.
– Proszę cię, Adam. To jest Meksyk. Tutaj nieważne czy jesteś dobry, ważne ile kto zapłaci.
Słowa Mariana, choć prawdziwe, zirytowały Adama. Przyszło im żyć w skorumpowanym kraju i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale jednak wybrał tę ścieżkę, by być może coś na tym świecie zmienić. Nawet jeśli teraz był zwykłym urzędnikiem, chciał iść dalej, chciał się rozwijać i liczył, że w końcu będzie mu to dane, ale nie chciał tego robić po trupach.
– Fabian dostał pracę w prokuraturze stanowej. Nigdy nie przyjmują nikogo poniżej dwudziestego piątego roku życia. Nigdy. – Ostatnie słowo Mariano podkreślił dobitnie, a fakt, że przeżuwał przy tym swoje mięso sprawił tylko, że Adam poczuł się jeszcze gorzej, jakby ten patrzył na niego z góry. – Został chyba najmłodszym prokuratorem w historii. I w dodatku robi doktorat i od niedawna wykłada też na uniwersytecie. To godne podziwu, nie uważasz?
– Chyba tak. Ale chyba praca w prokuraturze to nie dla mnie – dodał, jakby chciał dać przyszłemu teściowi znać, że ten rodzaj kariery go nie interesuje.
– Nie da się ukryć – mruknął ponownie Olmedo, a Castro znów zacisnął palce na sztućcach, gryząc się w język. – Jakie masz plany, Adam? Gdzie widzisz siebie za kilka lat?
– Chcę uczciwie pracować i zarabiać na życie. Chcę się rozwijać i być może kiedyś otworzyć własną kancelarię.
– Moja Silvie bardzo cię chwali.
Mariano zdawał się nie słuchać nudnych odpowiedzi swojego przyszłego zięcia. Miał jakiś swój cel w tym całym zaproszeniu na obiad i nie dało się tego ukryć. Adam bardzo się powstrzymywał, by nie odpowiedzieć mu „To teraz też moja Silvie”. Siedział jednak grzecznie, choć stracił całkowicie apetyt.
– Silvie przywykła do innego życia. Wiesz, co chcę powiedzieć?
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić Silvii to, czego potrzebuje i więcej. Kocham pańską córkę.
Po raz pierwszy odważył się spojrzeć prosto w zimne oczy Mariano, bo desperacko potrzebował pokazać, że jest facetem godnym jego córki. Podświadomie czuł jednak, że nic co powie, nie przekona starego o jego szczerych uczuciach. A przecież dla Silvii zrobiłby wszystko, przychyliłby jej kawałek nieba, gdyby tylko miał taką możliwość. Wszystko, co robił, robił dla niej.
– Wierzę, że jeśli ją kochasz, zrobisz wszystko, żeby była szczęśliwa. Absolutnie wszystko.
Adam nie mógł oprzeć się wrażeniu, że była to zakodowana wiadomość.

***

Chłopcy z drużyny San Nicolas de los Garza nie odpuszczali z treningami, kapitan Abarca już o to zadbał, planując dokładnie ich strategię i zawracając im głowę nawet podczas przerwy świątecznej. Teraz, kiedy zaczął się nowy semestr, znów musieli ostro wziąć się do pracy, bo niedługo mieli stoczyć kolejny w rozgrywkach mecz, tym razem rewanżowy z zespołem z Pueblo de Luz, a Yon miał więcej niż jeden powód, by wygrać. Były to powody z numerami trzynaście i dwadzieścia cztery na koszulkach.
Patricio przypatrywał się kumplowi po treningu w szatni, kiedy obaj już się umyli i przebierali się w czyste rzeczy. Reszta chłopaków już opuszczała szkołę w pośpiechu, bojąc się, że kapitan zatrzyma ich z jakimiś uwagami. Yon ze swoją podkładką do notowania próbował wyczarować coś, co da im kartę do zwycięstwa. Było to jednak trudne, bo zespół przeciwników miał świeżą krew i Remmy Torres wprowadził u nich mnóstwo nowych rozwiązań. Tak więc Pueblo de Luz mieli przewagę, bo znali zwykłą strategię San Nicolas, dzięki Jordanowi, który grał tutaj przez lata, natomiast Yon nie wiedział, czego może się spodziewać. Mógł tylko analizować stare mecze Torresa ze stolicy, ale przecież ciężko było o nagrania, więc noce spędzał nad odsłuchiwaniem internetowych relacji licealnej ligi albo czytając wpisy na blogach.
– Odłóż to na trochę i odpocznij, bo ci się mózg zlasuje. – Pat wyrwał przyjacielowi notatki i wrzucił je do metalowej szafki, zatrzaskując ją z impetem. – Przez cały weekend obmyślałeś strategię i dlatego nie pojawiłeś się na imprezie u córki Estrady?
– Co? Nie. – Yon dał za wygraną i wciągnął na siebie czystą koszulkę. Rzeczywiście potrzebował chwili odpoczynku, bo głowa zaczynała go boleć od nadmiaru informacji. – Byłem w zoo.
– W zoo? – Patricio sądził, że kumpel żartuje, ale ten nie był tego typu osobą. – Z kim?
– Z misiem yogi. A jak myślisz? Ojciec Vedy kopnął w kalendarz, chciała, żebym ją zabrał do zoo.
– Zabrałeś ją do zoo?
– Przecież mówię! Głuchy jesteś, Pat?
– Yon, nie wiem, co kombinujesz, ale przestań. To miła i wrażliwa dziewczyna.
– Jakbym słyszał zdartą płytę Joela. – Abarca nie patrzył na kumpla. Zebrał swoje rzeczy i zarzucił sobie torbę na ramię. – Ona wie, że próbowałem wkurzyć Jordana, spotykając się z nią. Już to sobie wyjaśniliśmy. Veda wie, że nie ma szans na jakiś romans, jeśli o to jej chodziło.
– Okej. – Pat nie do końca ufał przyjacielowi, ale wiedział, że nie wyciągnie z niego żadnych więcej zwierzeń.
– Co „okej”? Mówię prawdę. Nie znasz mnie?
– Znam aż za dobrze. – Patricio wskazał drzwi, by mogli razem opuścić szatnię.
– A ty byłeś u Amelii Estrady i co? Poszczęściło ci się chociaż?
– Co masz na myśli? – Patricio przez chwilę nie miał pojęcia, o czym Yonatan do niego mówi, ale kiedy kątem oka zauważył złośliwy uśmieszek, szybko pokręcił głową. – Kutas z ciebie. Nic z tych rzeczy. Było miło, ale Ruby i ja się nie spieszymy.
– Chodzicie ze sobą?
– Nie. Nie wiem właściwie. Ale chyba nie, nie chcę jej przestraszyć. Jest nam razem miło. To znaczy myślę, że jej też, sam nie wiem. Dobrze się z nią rozmawia.
– Marzenie każdego nastolatka – dobra partnerka do rozmowy. Zróbcie lepszy użytek z tych języków. – Yon zaśmiał się ochryple, kiedy Pat założył mu ramię na szyję i żartobliwie ścisnął, jakby chciał go ukarać za sprośne żarty. – Ta Ruby jest trochę dziwna, nie?
– Nie, nie jest. Sam jesteś dziwny.
– Jest dzika. Tak tylko mówię, żebyś się nie sparzył, Pat. Z Dalią miałeś podobnie i oprócz jednego pocałunku na nic innego nie mogłeś liczyć.
– Czasami jesteś fiutem, wiesz? – Gamboa pokręcił głową, czując, że gdyby Yon nie był jego przyjacielem, pewnie by mu przyłożył. Może gdyby miał bardziej agresywną naturę, byłby do tego zdolny, ale zwykle raczej robił za mediatora. – To nie jest fajne mówić mi takie rzeczy, tym bardziej, że sam uprawiałeś seks raz w życiu.
– Dwa.
– Co?
– Nieważne. – Yon machnął ręką, nie chcąc do tego wracać.
Były takie rzeczy, których wolał nie mówić Patriciowi. O swojej małej przygodzie z Sarą Duarte na potańcówce bożonarodzeniowej nikomu nie wspomniał i nie zamierzał, bo jego reputacja mogła na tym ucierpieć. Poza tym chyba by umarł, gdyby Veronica dowiedziała się, że spał z jej byłą przyjaciółką. Byłby u niej spalony, nie to że to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Vero pewnie i tak miała go gdzieś.
– Ty i Veronica potem jeszcze…? – Patricio drążył temat, ale Yon tylko go zbył. – Veronica ma założony profil randkowy.
– CO?! – Yon zatrzymał się jak wryty i poprosił o wyjaśnienia.
– No, widziałem jej zdjęcie na „Kupidynie”.
– Na jakim, kuźwa, Kupidynie?!
– Kupidyn – bożek miłości? – Pat czekał, aż Yonatan zrozumie, co ten chciał mu przekazać. – Mały skrzydlaty bożek z łukiem i strzałami.
– Wiem, co to jest Kupidyn, ale nie kumam co to znaczy, że Vero wstawia gdzieś swoje fotki? – Kapitan drużyny zezłościł się, patrząc na przyjaciela i domagając się jakichś konkretów.
– Taka apka do randek. Wstawiasz zdjęcie, piszesz coś o sobie i możesz się sparować z ludźmi w okolicy.
– A od kiedy ty masz profil randkowy? Czego mi nie mówisz, Pat?
– Niczego. – Paticio się zawstydził. – Założyłem kiedyś w nerwach, kiedy pokłóciłem się z Dalią, ale nigdy nie skorzystałem.
– Więc po prostu wchodzisz tam pogapić się na fotki lasek i walić konia czy co?
– Chryste, Yon, weź się tak nie drzyj! – Gamboa odszedł kilka kroków od niego, żeby nikt ich razem nie powiązał. Na szczęście na parkingu przed szkołą nikogo już nie było. – Dostałem powiadomienie, że to osoba, którą mogę znać w oparciu o lokalizację. Przypomniałem sobie o tej aplikacji i ją usunąłem. Zadowolony?
– Masz szczęście. – Yon wycelował palcem w kumpla, jakby dawał mu znać, że mógłby się z nim w razie czego policzyć. Po chwili jednak się zamyślił, a mina mu zrzedła. – Myślisz, że powinienem założyć tam sobie konto? Może jakoś algorytm nad sparuje, ona zda sobie sprawę, że jesteśmy dla siebie stworzeni i za parę lat będziesz moim drużbą na ślubie?
– Piszesz książkę fantasy? Ał! – Patricio potarł czoło, w które oberwał kluczykiem do samochodu kumpla. – Myślę, że jeśli chcesz, żeby cokolwiek z Veronicą wypaliło, to musisz jej powiedzieć wprost, co czujesz. I może zaprosić ją na normalną randkę.
– Dzięki, geniuszu. Co za idiotyczny pomysł. – Yon podniósł z ziemi kluczyk i otworzył drzwi do auta. – Na tej aplikacji w ogóle mogą być nieletni? To trochę creepy.
– Są kategorie wiekowe, ale widziałem, że Vero zaznaczyła, że ma dwadzieścia jeden lat.
– Co? Pogięło ją?
– Może szuka dojrzalszego chłopaka. A nie takiego co zachowuje się jak głupek i boi się przyznać do własnych uczuć.
– Nie jesteś wcale lepszy ode mnie – przypomniał mu Yon i trudno było się z tym nie zgodzić. – Mogę być dojrzały, jeśli Vero tego chce. Mogę być jak ten platfus z trzynastką na plecach.
– Marcus Delgado? – Patricio prychnął, ale szybko się zreflektował i pokiwał z uznaniem głową. – Oczywiście, możesz być równie dojrzały jak on. Możesz być, kim chcesz. Świat należy do odważnych.
– Grabisz sobie, Gamboa! – Yonatan krzyknął jeszcze w stronę przyjaciela, który odszedł do swojego samochodu zanosząc się śmiechem i machając mu na pożegnanie ręką.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 60, 61, 62  Następny
Strona 61 z 62

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin