Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 62, 63, 64  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:30:50 01-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 024 cz. 1
QUEN/ARIEL/VERONICA/ELLA/MARCUS/LIDIA/JORDAN/FELIX/IVAN/BASTY


Piątkowe popołudnie w szkole ciągnęło się w nieskończoność i Quen obserwował wskazówki zegara w klasie francuskiego, mając wrażenie, że te stanęły w miejscu. Dopiero ciche pukanie do drzwi i pojawienie się w pomieszczeniu twarzy księdza Ariela wszystkich obudziło z letargu.
– Madame Delacroix, mogę porwać Enrique? – zapytał młodzieniec, przepraszając koleżankę po fachu wzrokiem.
– Coś się stało? – Kobieta wydawała się przejęta. Posłała przestraszone spojrzenie uczniowi, a on też wyprostował się na swoim miejscu gwałtownie.
– To dosyć ważne. – Ariel ponowił prośbę.
– Dobrze, Henri, możesz iść. – Nauczycielka zezwoliła na to, aby jej uczeń opuścił klasę, a Enrique zignorował, że po raz kolejny zwróciła się do niego per „Henri”, mimo że zawsze go to irytowało.
Miał przestraszoną minę, kiedy kierował się za Arielem w stronę wyjścia ze szkoły. W głowie miał już najczarniejsze scenariusze i nie mógł powstrzymać pytań, które same nasuwały mu się na język.
– Co się stało, coś z mamą? Dzwonili do dyrektora ze szpitala? A może od razu do kościoła? Jezu…
– Słucham? Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Bezauri zatrzymał się i szybko pokręcił głową, zdając sobie sprawę, jakiego stracha musiał napędzić uczniowi. – Nic złego się nie stało twojej mamie. Przepraszam, jeśli takie odniosłeś wrażenie. Po prostu chciałem cię zabrać z lekcji. Wolisz wracać do środka?
– Nie, nudziłem się tam okropnie. Ale chwila, jak to? Ksiądz zabiera mnie na wagary? Gdzie jest haczyk? – Chłopak założył ręce na piersi i spojrzał na kapłana spod byka. – Wolno ci tak?
– Czego oczy nie widzą…
– Ariel, jesteś buntownikiem? Nie posądzałbym cię o takie zagrywki. – Enrique dopiero teraz odetchnął z ulgą i ze śmiechem ruszył za młodym kapłanem. – Jestem wdzięczny za uratowanie od tortur siedzenia w niewygodnej ławce, ale ciekawi mnie, czemu zawdzięczam to wybawienie.
– Potrzebuję pomocy i pomyślałem, że ty sprawdzisz się idealnie. Wsiadasz?
Ariel jak gdyby nigdy nic wyciągnął w stronę nastolatka kask motocyklowy. Enrique zrobił wielkie oczy i dopiero wtedy zauważył zaparkowany przy szkole motor, na który Bezauri już wsiadał, zakładając własny kask. Ibarra otrząsnął się z pierwszego szoku i się roześmiał.
– Myślałem, że ściemniałeś z tymi skórzanymi portkami na motor, a jednak nie. Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz.
Zaparkował na skraju miasteczka w części, do której Enrique nigdy się nie zapuszczał, bo i nie było po co – ciągnął się tutaj tylko las i łatwo było natknąć się na cygańskich rozbójników, a przynajmniej tak zawsze mówił dziadek Augusto. Okolica była niebezpieczna, bo rzeczywiście teren okupowany był przez Romów, którzy uważali te ziemię za swoje, mimo że formalnie nadal należały do miasteczka. Nastolatek z ciekawością patrzył jak Ariel zostawia kask i zabiera torbę, kierując się w stronę lasu. Może ksiądz nie wiedział, z czym się mierzy, a może po prostu był ryzykantem – cokolwiek to było, Quen czuł się przy nim bezpiecznie, więc poszedł za nim, stwierdzając, że co ma być, to będzie.
– Trzymaj. – Bezauri wetknął chłopakowi w dłonie torbę a sam wyciągnął dwa foliowe fartuchy.
– Będziemy zakopywać zwłoki? – Ibarra patrzył krzywo jak jego towarzysz zakłada na siebie niezbyt twarzowy kombinezon, a potem daje mu identyczny egzemplarz.
– Nie, Quen. Będziemy malować.
Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy wysokiego bruneta, kiedy wskazał chłopakowi fragment muru, który stanowił idealną przestrzeń do tworzenia. Quenowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Uradowany wciągnął kostium, by nie pobrudzić mundurka i sięgnął do torby Ariela, w której spoczywał cały potrzebny sprzęt łącznie z farbami i puszkami ze sprejem.
– Jimena Bustamante będzie wściekła. Nie zezwala na graffiti. – Mimo swoich słów uśmiechnął się szeroko na samą myśl, że robi coś sprzecznego z zasadami. – Pod tym względem Jimena jest taka sama jak zgred Barosso.
– Sprawdziłem, nie ma oficjalnego zakazu malowania na murach. – Ariel wzruszył ramionami. – W statucie miasta jest mowa jedynie o niszczeniu wiat przystankowych i ścian budynków. Nikt nie mówił o tym. – Wskazał na kawał betonu, który idealnie nadawał się do malowideł. – Co to właściwie jest?
– To pozostałości po powstaniu Romów z 1965 roku – wyjaśnił nastolatek, który ostatnio zaczytywał się w materiały z tego okresu ze względu na projekt na historię. – Mieszkańcy chcieli się odgrodzić od Cyganów i zaczęli otaczać miasto murami, ale wtedy Romowie się wkurzyli i wszczęli bunt.
– Tak was uczą na historii?
– Skróciłem niezbyt ciekawe wydarzenia. – Ibarra wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła. – To nie jest zbyt miła okolica. Tam głębiej w lesie Romowie mają swoją kryjówkę. Piją tam i ćpają, a może i jeszcze gorsze rzeczy. Roque przychodził tu kiedyś jarać z nimi zioło. Ogólnie to oni nie lubią, kiedy kręcą się tutaj gadjo, czy jak to oni na nas mówią.
– Mówiąc „oni” masz na myśli świtę Jonasa Altamiry?
– Można tak powiedzieć. Bydlak nie żyje, ale jego kumple są równie wstrętni. – Quen skrzywił się na samo wspomnienie znienawidzonego Roma. – Znałeś Jonasa?
– Nie, ale słyszałem o nim. Znałem jego starszych kolegów, poznaliśmy się w poprawczaku. – Ariel na samo wspomnienie zacisnął mocno zęby. – Wiem co nieco na temat jego występków.
– Tak, było ich całkiem sporo. – Ibarra zmrużył oczy, przypatrując się Arielowi z ciekawością. – Co będziemy malować?
– Cokolwiek przyjdzie nam do głowy. Twój mural na ścianie ratusza Valle de Sombras zrobił furorę, pomyślałem, że możemy stworzyć coś w stylu Banksy.
– Albo Lodovico – podpowiedział Quen, a Ariel uniósł brwi z ciekawością. – To mój ulubiony artysta. Na święta dostałem od Saverina bilet na wystawę jego dzieł w stolicy, ale nie mogłem pojechać przez tę sytuację z mamą.
– Rozumiem. Ale Lodovico nie namalował nic od…
– Wiem, od 2009 roku. Od tamtego czasu przerzucił się na sztukę uliczną i mnie osobiście podoba się o wiele bardziej. Zwraca uwagę na problemy społeczne, myślę, że sztuka właśnie taka powinna być, nie uważasz?
– Nie mógłbym się bardziej zgodzić. – Ariel uśmiechnął się i chwycił za pędzle. – Chcesz tworzyć coś kontrowersyjnego, żeby szokować innych?
– Czy ja wiem, pewnie trochę tak. Lubię wkurzać ludzi, którzy zaleźli mi za skórę. Trochę jak Łucznik Światła, on też gra ludziom na nerwach.
– Tak, grę na tym instrumencie opanował do perfekcji. – Bezauri parsknął cichym śmiechem i zaczął malować bez zbędnego zastanowienia. – Kiedy cię poznałem, odniosłem wrażenie, że jesteś bardziej wycofanym dzieciakiem, ale widzę, że jednak zależy ci na tym mieście.
– Na mieście? Nie. Zależy mi na ludziach. – Ibarra sam zaczął kreślić linie na murze, pozwalając swoim dłoniom zdecydować, jaki będzie efekt. – Wielu z nich nie zasłużyło na taki los. Tacy przestępcy pokroju Fernanda Barosso czy Barona Altamiry nie powinni dyktować innym, jak ma wyglądać ich życie, wiesz?
– Przestępcy? Dlaczego nazywasz wuja przestępcą?
– Daj spokój, Ariel. Jesteś księdzem, wiesz, że nikt nie jest święty, a już na pewno nie ci, którzy najbardziej za świętych chcą uchodzić. – Nastolatek skrzywił się, ale był trochę bezradny wobec tego wszystkiego, co działo się w okolicy. Poczuł mrowienie w lewej dłoni i przeniósł pędzel do prawej. Szło mu coraz lepiej używanie obu rąk do zwykłych czynności, ale z malowaniem nadal miał pewne problemy. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że prawa dłoń wykonywała dobrą robotę. – Fernando Barosso jest zły do szpiku kości. On… wiesz już pewnie od Debory, że to on sprzedał mnie moim rodzicom.
– Wspominała o tym. – Ariel pokiwał głową, bo nie było sensu zaprzeczać. – Domyślam się, że to nie jest kryształowy człowiek, ale każdy zasługuje na drugą szansę.
– Nie mówisz chyba poważnie. – Ibarra nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Oderwał się od swojego muralu i patrzył na towarzysza rozczarowany. – Nie każdy zasługuje na drugą szansę. Może uczeń, który ściągał na teście z francuskiego albo rzezimieszek, który ukradł parę pesos ze stacji benzynowej, ale nie Fernando Barosso. Nie Baron Altamira, nie Jose Balmaceda, Hernan Fernandez, Dick Perez… ich miejsce jest w więzieniu albo gorzej, najlepiej, żeby zgnili w męczarniach.
– Mówisz na serio? – Mężczyzna cały czas zaintrygowany patrzył na swojego siostrzeńca, który chyba trochę się zmieszał i zapomniał, że rozmawia z duchownym. – Ja jestem zdania, że trzeba dać szansę na odkupienie win.
– A co jeśli ten ktoś z tej szansy nie skorzysta? Mam wrażenie, że oni wszyscy dostawali już od losu dużo szans i żadnej nie wykorzystali.
– Wtedy Bóg zdecyduje, co dalej.
– Wybacz, Ariel, ale wydaje mi się, że gdyby Bóg naprawdę istniał, to by nie zezwolił na takie cierpienia na tym świecie. W Starym Testamencie jest mowa o potopie, prawda? Dlaczego teraz nie ześle jakiegoś potopu i nie pozbędzie się wszystkich szumowin pokroju Barosso?
– Jestem księdzem, Quen, a nie jasnowidzem. – Bezauri tym razem się roześmiał. Sam nie znał odpowiedzi na wiele pytań i mnóstwo kwestii go nurtowało w jego własnej duchowości.
– Żałujesz czasem, że zostałeś księdzem? – Enrique zapytał niespodziewanie, sprawiając, że kapłan musiał się nad tym porządnie zastanowić i sam nie wiedział, co może powiedzieć. – Nie odpowiadaj, wiem że żałujesz przynajmniej jednej rzeczy.
– Niby jakiej?
– Jesteś facetem. Jeśli muszę ci to tłumaczyć, to kiepsko z tobą.
Ariel zatrząsł się cały ze śmiechu po słowach siostrzeńca, który wyglądał na zawstydzonego tym nagłym wybuchem wesołości.
– Maluj dalej, lepiej nie wchodzić na grząskie tematy. Która godzina?
– Szesnasta – poinformował go Quen, a Ariel zagwizdał cicho i na jego twarzy pojawił się zatroskany wyraz. – Co jest, opuściłeś jakiś pogrzeb, żeby przyjść tutaj malować?
– Nie, ale prawie. Obiecałem Violi Conde, że pojawię się na jej spotkaniu wspólnoty kościelnej. Zapomniałem.
Tym razem to Quen nie mógł się powstrzymać i ryknął śmiechem. Poklepał starszego mężczyznę po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy, ale wcale nie poprawił mu humoru.
– To nie jest śmieszne, parafianki zjedzą mnie żywcem w niedzielę.
– Parafianki cię uwielbiają. Najwyżej dostaniesz o jedną czy dwie drożdżówki mniej w prezencie.
– Drożdżówki Violetty są pyszne.
– Wiem, ale mój wuj twierdzi, że jej truskawki są nawożone skażonymi substancjami.
– Fabian Guzman lubi teorie spiskowe?
– Czy ja wiem? W tej akurat kwestii ma raczej rację, on rzadko się myli. – Quen wzruszył ramionami, bo sam nie był specjalistą od rolnictwa, mimo że dziadek Leopoldo zawsze próbował zaszczepić w swoich wnukach tę smykałkę.
– Hej, Quen, wiem, że nie jesteś religijny, ale… – Ariel zawahał się, bo nie wiedział, jak to ująć w słowa. Już wystarczyło, że dyskutował sobie z siostrzeńcem, którego przez ostatnie osiemnaście lat miał za zmarłego – i tak czuł się tym wszystkim przytłoczony, a w dodatku dzisiaj były jego urodziny, dlatego wyrwał go ze szkoły, by w spokoju razem trochę się odstresować przy malowaniu. – W przyszłym tygodniu prowadzę mszę połączoną z modlitwą o uzdrowienie. Przyjdź, jeśli będziesz miał ochotę. Nie mówię, że to jakiś cud, ale pomaga. Wierz mi.
– Przyjdę. – Quen pokiwał głową, sam się sobie dziwiąc. Mógł mieć lekko odmienne poglądy od księdza, ale ufał mu i czuł z nim dziwną więź, której nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć.

***

Veronica zdawała sobie sprawę, że nie jest mile widziana w szkole. Tylko nieliczne osoby były jej przychylne, ale nie poddawała się. Przychodziła codziennie na lekcje z uśmiechem i odpowiadała życzliwością na poszeptywania za plecami i krzywe spojrzenia. Bardzo starała się naprawić wszystkie błędy i chciała być jak inni, ale to okazało się niezwykle trudne. Szczególnie na lekcjach wychowania fizycznego musiała nasłuchać się naprawdę przykrych komentarzy, a bolało tym bardziej, że te uwagi wychodziły od osób, które kiedyś nazywała przyjaciółkami. Panna Serratos postanowiła jednak dostrzegać tylko pozytywy – to jedno z jej noworocznych postanowień, które monitorowała na bieżąco i zamierzała w tym roku spełnić większość z nich, nawet jeśli trzy punkty na szczycie listy graniczyły z cudem według Felixa.
Kiedy wszystkie dziewczyny powoli przebierały się w szatni, nieśmiało wyciągnęła z torby arkusz papieru i zwróciła na siebie ich uwagę.
– Jak wiecie, zbliża się mecz z liceum w San Nicolas i pomyślałam, że fajnie byłoby coś zorganizować przed następnym piątkiem.
– Zorganizować dla nas czy dla nich? Bo ja nie wiem, komu ty kibicujesz. – Anakonda syknęła pod nosem, a jej przyjaciółki jej zawtórowały. Veronica lekko się zmieszała.
– Oczywiście, że Pueblo de Luz, to moja szkoła.
– Ale do niedawna byłaś cheerleaderką w San Nicolas – dorzuciła Olivia, zgadzając się ze szkolną plotkarą, której zwykle chciała wydrapać oczy, ale w tej chwili miały wspólny cel.
– Dajcie jej dokończyć. – Primrose uciszyła wszystkie koleżanki i dłonią dała znać Vero, by kontynuowała swoją przemowę.
– No więc, w poprzedniej szkole mieliśmy taką tradycję, że ozdabialiśmy szafki chłopaków z drużyny przed meczem. To był taki miły gest, żeby pokazać im, że ich dopingujemy i żeby każdy czuł zdrowego ducha rywalizacji. – Szatynka popatrzyła po wszystkich, szukając sprzymierzeńców, ale oprócz Rose, Ruby i Lily niewiele osób było nastawionych do niej przychylnie.
– I niech zgadnę, ozdabiałaś szafkę Franklina Guzmana, kiedy się z nim bzykałaś na boku? – Tamara parsknęła śmiechem i skrycie przybiła sobie piątkę z Anną.
Veronica poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie dała się i udała, że tego nie dosłyszała.
– Po prostu pomyślałam, że to fajna inicjatywa, żeby każdy z chłopaków czuł się zmotywowany. Rozmawiałam z dyrektorem Torresem i dał mi zielone światło, żebym to zorganizowała…
– Dlaczego ty? To Sara jest w samorządzie. – Olivia założyła ręce na piersi, ale już nie mogła nic więcej powiedzieć, bo Primrose posłała jej mordercze spojrzenie.
– Super inicjatywa, ja chętnie ozdobię szafkę Enzo. – Castelani zgłosiła się od razu, dając nowej koleżance sygnał, że w to wchodzi.
– No dobrze, ale czy chłopcy z San Nicolas nie poczują się niesprawiedliwie? Oni nie mają tu swoich szafek na korytarzu… – zaczęła Carolina.
– No ale im ozdabiają szafki ich koleżanki w ich szkole, prawda? – Luiza wywróciła oczami, bo przecież to było oczywiste.
– Tak, ale pomyślałam, że tutaj też możemy zrobić im niespodziankę i udekorować ich szafki w szatni sportowej dla gości. To będzie taki prezent powitalny, co sądzicie? – Veronica miała już wszystko obmyślone.
– Wszystko pięknie, ale pewnie wyszłaś z tym pomysłem, bo chcesz się zająć szafką Marcusa, co? – Olivia złapała się pod boki i zwróciła się do wysokiej dziewczyny z pretensją. – Pokaż tę listę.
– Właściwie to… – Veronica się zawahała. Oczywiście przyszło jej do głowy, że miło byłoby sprawić taką niespodziankę byłemu chłopakowi, ale nie była głupia – czuła, że byłoby to przekroczenie jakiejś granicy, gdyby postąpiła w ten sposób. Spojrzała niepewnie na Adorę, która w ciszy przysłuchiwała się tej wymianie zdań. – Chciałabyś…?
– Pewnie, że by chciała. Daj długopis! – Olivia wyrwała kartkę z rąk Veronici i zamaszyście wpisała nazwisko Adory przy numerze trzynaście w drużynie Pueblo de Luz, nawet nie pytając jej o zdanie. Następnie przyjrzała się reszcie nazwisk i prychnęła. – No proszę, sama nie pytałaś nikogo o zdanie i już sobie wybrałaś szafkę Jordana. Może ktoś inny też by chciał?
– Daj spokój, Oli, Guzman nie cierpi takich rzeczy, więc lepiej żeby zrobił to ktoś, kto go dobrze zna. – Rosie wzięła długopis i wpisała się przy swoim wuju. – Jak Enzo mnie wkurzy, to wymienię go na kogoś z San Nicolas.
– Anna, weźmiesz Ignacia? – Tamara zastanawiała się na głos, dla kogo powinna coś przygotować, ale panienka Conde już nic nie słyszała, bo była zła na Veronicę i jej samowolkę.
– Ruby, bierz Pata, zanim ktoś go sprzątnie sprzed nosa. – Olivia czym prędzej wcisnęła przyjaciółce długopis do ręki i postukała pole z numerem „7”, bo był to numerek Gamboa w drużynie przeciwników.
– Nie musicie się spieszyć. – Veronica zostawiła im listę, ale Olivia tylko prychnęła.
– No tak, nie mamy po co się spieszyć, skoro najlepszych zostawiłaś dla siebie. Jeszcze wpisz się przy Yonatanie Abarce. Może obskoczysz większość chłopaków, co? – Bustamante rzuciła złośliwie, czym sprawiła, że nawet Carolina spojrzała na nią karcąco. – Wezmę tę listę i zapytam resztę dziewczyn, czy chciałyby pomóc. Lidii i Vedy nie ma, więc to nie fair robić coś takiego za ich plecami. A Kiraz i Rue może chciałyby sprawić przyjemność bratu.
– Mogę powiedzieć w imieniu Lidii, że ona nie jest zainteresowana żadnym z dostępnych panów – stwierdziła Primrose, domyślając się zdania nieobecnej przyjaciółki, ale Olivia posłała jej chłodne spojrzenie, bo burzyła jej autorytet. – No co? To tylko głupie szafki, Oli, odpuść.
– Może głupie, ale takie pomysły trzeba najpierw omawiać z samorządem. – Blondynka odrzuciła do tyłu włosy i zerknęła na Veronicę jak na zgniłego karalucha. Następnie wzięła Adorę pod rękę i powiedziała bardzo głośno tak, żeby szatynka mogła ją usłyszeć: – Chodź, Adora, zastanowimy się, jak możemy oczarować Marcusa w dzień meczu.

***

Ella Castellano uwielbiała dorastanie wśród chłopców. Kiedyś chciała mieć siostrę i nawet poprosiła o nią mamę, ale ta tylko się roześmiała, więc nie wracała do tego tematu. Wtedy jednak dziewczynka miała jakieś pięć lat, a teraz była starsza i mądrzejsza, a świadomość, że miała cały zastęp ochroniarzy była dla niej pokrzepiająca. Felix był najlepszym bratem, jakiego mogła sobie wymarzyć i chociaż kłócili się i przekomarzali, to w chwilach kryzysowych zawsze potrafili wrócić na właściwe tory. Przyjaciele Felixa też zawsze traktowali ją jak młodszą siostrę, więc dorastała, czując się kochana i otoczona opieką. Zawsze mogła liczyć na Marcusa, Quena i Jordana, a nawet na Roque, choć on zbyt zajęty był swoimi problemami, by zadręczać się cudzymi.
Marcus Delgado dotrzymywał danego jej słowa i udzielał jej korepetycji z angielskiego, mimo że miał pewnie mnóstwo innych ciekawszych zajęć do roboty. Nigdy jednak nie narzekał, dla Elli zawsze znajdował czas, a ona uwielbiała chodzić do domu Delgado, bo czuła się tam bezpiecznie, a Norma zawsze miała pyszne ciasteczka pochowane na specjalną okazję.
Tym razem jednak Marcus był lekko wytrącony z równowagi i podczas objaśniania różnicy między czasami Past Simple i Past Continuous zerkał często na wyświetlacz swojej komórki. Ella nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu na widok jego zakłopotanej miny.
– Ktoś tu czeka na wiadomość od dziewczyny – zaświergotała, czym sprawiła, że spojrzał na nią z dezaprobatą. – Kim ona jest, znam ją?
– El, skup się na zadaniach. – Nastolatek postukał ołówkiem w papier, a ona tylko wywróciła oczami.
– No weź, w domu nie mogę poplotkować o takich rzeczach, bo Felix to świętoszek. Kto to taki? Tylko mi nie mów, że Veronica. – Dziewczyna nagle zbladła, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Chyba nie wróciłeś do Vero, co?
– Nie, skąd. – Marcus zmarszczył brwi, bo trochę zdziwiła go reakcja trzynastolatki. Nie zamierzał z nią jednak omawiać swoich spraw sercowych.
– To dobrze. – Dziewczynka pokiwała głową, wzdychając z ulgą. – Bo mi się wydaje, że ona ma coś do Felixa.
– Naprawdę? – Marcus był szczerze zainteresowany.
Wiedział, że Felix ostatnio zbliżył się do Veronici, ale w końcu mieszkali po sąsiedzku, biegali razem rano i wydawali się dobrze dogadywać. Nie spodziewał się jednak, by łączyło ich coś więcej. Felix na pewno by mu o tym powiedział, a poza tym on był zakochany w Lidii, więc nie trzymało się to kupy. Być może jednak Veronica myślała o Castellano jak o kimś więcej niż przyjacielu? Zdziwiła go trochę ta perspektywa i sam nie wiedział dlaczego.
– A Norma chyba też się z kimś spotyka, prawda? – Ella wyrwała go z rozmyślań, a on nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć.
– Na to wygląda.
– Będziesz miał kolejnego ojczyma?
– Ello. – Marcus nie mógł się powstrzymać i chociaż miał ją skarcić, uśmiechnął się po jej słowach. – Nie sądzę, żeby ludzie brali ślub po kilku randkach.
– Dlaczego nie? Tata i Leticia wcale nie spotykali się tak długo przed ślubem.
– Spotykali się, tylko dobrze się ukrywali. – Delgado zachichotał niekontrolowanie, czym tylko wprawił młodszą koleżankę w głębokie zdumienie.
Na szczęście nie musiał odpowiadać na więcej pytań, bo do drzwi rozległo się pukanie i po cichym „proszę”, do środka wszedł Joel Santillana.
– Zamawiamy pizzę, na co macie ochotę? – zapytał luzackim tonem, jakby znali się od zawsze.
Marcus na chwilę zaniemówił, wpatrując się w mężczyznę i zastanawiając się, czy Ella mogła mieć rację. Jego mama spotykała się z Joelem od niedawna, ale wszystko wydawało się dziać bardzo szybko. Na szczęście jeszcze nie natknął się na jego szczoteczkę do zębów w łazience albo parę majtek na suszarce, bo chyba by tego nie wytrzymał, ale i tak uważał, że to za wcześnie, by się tak spoufalać.
Ella wyczuła jego emocje, bo uśmiechnęła się w stronę Joela i odpowiedziała za przyjaciela.
– Marcus lubi z podwójnym serem. A ja zjem wszystko, byle bez jalapeno.
Joel podziękował jej, puszczając oczko, po czym zniknął za drzwiami. Ella miała ochotę się roześmiać, ale zamiast tego zdecydowała się być dużo bardziej dojrzała.
– Joelowi dobrze patrzy z oczu. Lubię go.
– Ledwie go znasz.
– Wiem, ale ma coś takiego w sobie… nie potrafię tego wyjaśnić. – Panienka Castellano przygryzła końcówkę ołówka, bo próbowała znaleźć odpowiednie słowa. – Mam wrażenie, jakbym go znała, wiesz? W jego spojrzeniu jest coś znajomego. Wydaje się dobrym człowiekiem.
– Chyba taki jest.
Marcus przyznał jej rację, bo rzeczywiście mężczyzna, z którym spotykała się jego matka był naprawdę w porządku, ale nadal był sporo młodszy od Normy i Delgado nie wiedział, co o tym myśleć. Jego telefon zawibrował, zwiastując połączenie przychodzące. Ella rzuciła okiem na imię na wyświetlaczu i uśmiechnęła się pod nosem.
– Powiem, żeby zamówił mi colę light. – Taktownie wycofała się z pokoju Marcusa, by mógł odebrać telefon od Adory, ale nie szczędziła przy tym złośliwych uśmieszków.
Wyszła do ogrodu, by odetchnąć nieco świeżym powietrzem. Norma i Joel szykowali się do kolacji w kuchni, ale nie byli w domu sami. Carlos i jego znajomy dyskutowali o czymś zawzięcie, a Jimenez dodatkowo kreślił jakieś kształty w powietrzu, jakby próbował zwizualizować swoje myśli.
– Co robicie? – zapytała z ciekawością, obserwując jak trener Bruni przytakuje Carlosowi.
– Chcę zbudować altankę – wyjaśnił strażak, pokazując Elli szkice na papierze. – Mój ojciec miał to w planach, ale jakoś nigdy nie było czasu. Ma materiały w garażu i niepotrzebnie się marnują. Poprosiłem Olivera, żeby mi pomógł.
– Super! Ja też mogę pomóc? Możemy ją ozdobić na przykład winoroślą. – Ella ucieszyła się, w głowie wymyślając już przeróżne rośliny, które mogłaby posadzić w ogródku Delgado.
– Ciekawy pomysł – przyznał Oliver, uśmiechając się do dziewczynki.
– Chcecie budować dzisiaj?
Mężczyźni roześmiali się, widząc jak dziewczynka zakasuje rękawy i garnie się do pracy. Zrobiło jej się przykro, bo chyba się z niej nabijali.
– Potrafię robić takie rzeczy, dziadek Gabriel uczył mnie wbijać gwoździe.
– Dzisiaj tylko sobie gdybamy. Nie możemy za długo zostać, bo zaraz zaczyna się show nad jeziorem. – Carlos wymienił porozumiewawcze spojrzenia z przyjacielem.
– Jakie show? Felix mówił, że idzie dziś nad jezioro, ale nie mówił po co. Myślałam, że to jakaś posiadówa z kolegami.
– No, można tak powiedzieć. – Jimenez wolał nie mówić nastolatce, że Ivan Molina wpadł na genialny pomysł pojedynku w jeziorze, bo jeszcze chciałaby pójść go dopingować, a raczej nie była to rozrywka dla dzieci. – Jak tylko znajdę czas, obiecuję, że wezwę cię jako pomocnika do budowania altanki.
– Co to ma znaczyć?
Wszyscy spojrzeli w kierunku wejścia do domu, w którym stanął Marcus. Powiedzieć, że był wkurzony to niedopowiedzenie – kipiała z niego wściekłość, a wzrok ulokował w Oliverze Brunim, który ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalał.
– Nie złość się, Marcus, to tylko altanka. Nie spieprzę ogródka. – Carlos parsknął śmiechem, sądząc, że jego przyszywany brat właśnie o to się martwi, ale po chwili spoważniał. – Hej, to nic takiego.
– Jak to nic takiego? Czy ktoś cię o to prosił? – Delgado nie wytrzymał. Wyciągnął dłoń w stronę Elli, która stała zdecydowanie za blisko Olivera. Dziewczynka posłusznie podeszła w jego stronę, nie rozumiejąc, co się dzieje. – Nie możesz robić, co ci się żywnie podoba, Carlos. Nie możesz sprowadzać obcych ludzi do domu.
– Oli nie jest obcy. – Carlos założył ręce na piersi. – Co w ciebie wstąpiło? To twój trener.
– I wolałbym nie oglądać go po godzinach lekcyjnych.
Marcus w normalnych okolicznościach pewnie zacisnąłby zęby i to wytrzymał, ale świadomość, że Ella miała bliski kontakt z członkiem niebezpiecznego kartelu sprawiała, że tracił wszelki instynkt samozachowawczy. Bruni przysłuchiwał się tej wymianie zdań w ciszy, trochę go to nawet bawiło. Natomiast Jimenez wydawał się być w szoku.
– Sorry, Marcus, ale chcę dokończyć to, co zaczął mój tata. Wyjdzie spoko, zobaczysz.
– Nie chcę, żebyś to robił, nie potrzebujemy żadnej altanki. Jest dobrze tak, jak jest. To mój dom i nie życzę sobie żadnych zmian.
– Twój dom? – Carlos nie mógł powstrzymać zranionej nuty w głosie.
Pokiwał jednak głową, bo ciężko się było z tym nie zgodzić. Dom należał od lat do rodziny Delgado. Norma po powrocie ze Stanów tylko go odnowiła, a po ślubie z Gilbertem stwierdzili, że będzie to dla nich idealne miejsce do życia. Carlos mieszkał w tym czasie z matką w San Antonio i przyjeżdżał jedynie w odwiedziny. Rzeczywiście to nie był jego dom.
– Wybacz, myślałem, że jestem tu mile widziany. No wiesz, jako twój cholerny brat. – Ostatnie słowa wypowiedział już ze złością. Może dla Marcusa to wszystko mało znaczyło, ale on zawsze traktował chłopaka jak swoją rodzinę. Przykre było wiedzieć, że śmierć Gilberta nagle tę więź anulowała. – Chodź, Oli, nic tu po nas. Pan domu sobie nas tutaj nie życzy.
– Co się dzieje? – Norma pojawiła się z talerzami, które miała zamiar rozłożyć na ogrodowym stole. Wyczuła napięcie i spojrzała po wszystkich, szukając jakiegoś wyjaśnienia tej nagłej gęstej atmosfery.
– Nic się nie dzieje, Normo. My już będziemy się zbierać, obowiązki wzywają. – Carlos uśmiechnął się krzywo i cmoknął ją w policzek, zanim wyszedł.
– Brawo, Delgado. Powoli nastawiasz wszystkich przeciwko sobie. – Bruni szepnął na ucho swojemu uczniowi, po czym pożegnał się i on także zniknął.
W drzwiach wpadł na Joela Santillanę, który niósł pudełka z pizzą i przypatrywał mu się podejrzliwie. Bystre oczy pilota spoczęły następnie na wysokim nastolatku, który wydawał się być wzburzony.
– Ktoś raczy mi wytłumaczyć, co takiego się stało? Marcus? – Pani Aguilar wyglądała na zatroskaną, ale Marcus nie był w stanie się odezwać.
– Oni szli na jakąś imprezę nad jezioro, nie przejmujmy się nimi. – Ella przejęła stery, by zażegnać kryzys. – Jak pięknie pachnie ta pizza. Jestem Włoszką z pochodzenia, więc się na tym znam – dodała z dumą w głosie.
Joel roześmiał się serdecznie i postawił wszystko na stole. Kątem oka nadal przyglądał się jednak Marcusowi, którego ewidentnie coś trapiło.

***

Szpital w San Nicolas de los Garza był ogromny. Budynków było więcej niż w klinice w Valle de Sombras, a skrzydła szpitalne opatrzone literami greckiego alfabetu już całkiem się Lidii pomieszały, ale na szczęście Jordan wiedział, dokąd ma się udać. Poruszał się po korytarzach jak we własnym domu i widać było, że często tutaj bywał na zajęciach uniwersyteckich. Pielęgniarki i ochroniarze też go znali, bo kilka osób przywitało się z nim.
– Jesteś tu jakąś gwiazdą czy co? Tutaj też wyświetlali twoje zdjęcia na telebimie? – rzuciła złośliwie, ale szybko tego pożałowała. Jordan nie wydawał się być rozzłoszczony jej pytaniem, bardziej wyprany z emocji i to ją tylko zawstydziło.
– Nie, po prostu leżałem tutaj przez jakiś czas w śpiączce na oddziale intensywnej terapii.
– Och. – Krótkie westchnienie wyrwało się z jej gardła, ale nie kontynuowała tematu. Słyszała, że Jordan był uczestnikiem wypadku, w którym zginął jego brat, więc wolała nie rozdrapywać starych ran.
– Nie odzywaj się niepytana i rób, co mówię – wydał jej polecenie, kierując się w stronę recepcji.
Trochę ją wkurzył swoją protekcjonalną postawą, ale w gruncie rzeczy była mu wdzięczna za przejęcie sterów. Ona czuła się nieswojo ze względu na ten cały szpitalny klimat. Kiedy jej mama była chora, praktycznie mieszkały w klinikach medycznych i w żadnej Magdalena Onetto nie uzyskała odpowiedniej opieki, aż w końcu diagnoza była już tylko formalnością. Lidia nienawidziła służby zdrowia, może właśnie dlatego tak bardzo zaangażowała się w pomoc w przychodni dla potrzebujących – pragnęła coś zmienić, pomagać innym, reagować, kiedy działa im się krzywda. Dla jej mamy było już za późno. Mogły jedynie wykorzystać możliwie jak najlepiej ten czas, jaki jej pozostał, ale nie były to miłe chwile, bo pani Onetto bardzo cierpiała. Na samo wspomnienie Lidią wstrząsnął dreszcz. Wszystkie szpitalne sale i korytarze wyglądały dla niej tak samo, wszędzie unosiła się ta sama nieprzyjemna woń płynów do dezynfekcji i krwi. Szpital w San Nicolas de los Garza był placówką na naprawdę wysokim poziomie, ale i tak Lidia nie czuła się tutaj dobrze. Była tu kiedyś z mamą na badaniach i nie wspominała tego miejsca pozytywnie.
– Jordan Guzman, byłem umówiony na dziś do doktora Boreanaza. – Nastolatek zameldował się w recepcji, wyrywając Lidię z rozmyślań.
– Tak, zgadza się. Wypełnij formularz i zaczekaj w poczekalni. Pielęgniarka zaprosi cię do gabinetu. – Recepcjonistka wpisała coś w system, podając chłopakowi podkładkę do notowania i wskazując krzesła w poczekalni.
– Pomyślałeś o wszystkim, co? – Montes pokiwała głową z uznaniem, zajmując krzesło obok niego. – Fałszywa wizyta u lekarza jako pretekst na odwiedziny u Manfreda, czapki z głów. Myślisz, że w którym skrzydle leży?
– Jest na oddziale urazowo-ortopedycznym u doktora Moralesa. Ale ani mi się waż iść tam sama! – Postanowił od razu postawić sprawę jasno. – Ja załatwię to i po ciebie przyjdę. Idź poczekać w bibliotece, jest w skrzydle „Omega”.
– Wiem. – Akurat ten jeden szczegół z topografii szpitala zapamiętała, bo to właśnie w bibliotece przesiadywała, kiedy jej mama miała niekończące się badania. To właśnie tam znalazła podręcznik Marleny Mengoni, który zaszczepił w niej zainteresowanie chemią.
– Nie rób nic głupiego, Montes. Mówię serio. – Jordan przestrzegł ją, ale akurat w tym samym momencie z gabinetu wyszedł lekarz, uśmiechając się szeroko.
– Jordan, miło cię widzieć. Zapraszam. – Mężczyzna przesunął się w drzwiach, a Guzman wstał i rzucił Lidii ostatnie ostrzegawcze spojrzenie.
– Dobra, dobra, nic nie zrobię. – Uniosła ręce, chcąc dać mu znać, że dotrzyma słowa.
Było to jednak bardzo trudne. Kręciła się po szpitalu, przejrzała książki w bibliotece i nawet odwiedziła stołówkę, ale zaczęła się już przeraźliwie nudzić, bo Jordan bardzo długo nie wracał. Nie byłaby sobą, gdyby nie zerknęła ukradkiem na oddział pourazowy. Doktor Morales, którego spotkała przypadkowo na korytarzu i bardzo arogancko przedstawiła mu się jako „bliska przyjaciółka tego Jordana Guzmana”, był łaskaw jej powiedzieć, że Manfred nie może przyjmować gości. Dwóch strażników stało cały czas na czatach przy jego pokoju i chociaż był to dobry znak, bo dzięki temu Rom miał zapewnione bezpieczeństwo, to jednak nici z przesłuchania go. Zrezygnowana Lidia musiała więc znaleźć swojego towarzysza na tej bezsensownej misji, by powiedzieć mu, że niepotrzebnie organizowali tę całą akcję. Nie chciała ryzykować i próbować włamać się do sali pacjenta, bo to zbyt lekkomyślne nawet jak na nią.
Jordan długo nie wychodził z sali, w której zniknął dwie godziny wcześniej, więc zniecierpliwiona Lida w końcu zapytała pielęgniarkę, gdzie go znajdzie, a ta podała jej namiary do innej sali szpitalnej i pokazała dziewczynie maseczki ochronne. Montes wzięła jedną, nie rozumiejąc, po co te środki ostrożności, ale dla świętego spokoju założyła maskę na twarz i zapukała cicho do drzwi. Młody Guzman siedział w wygodnym fotelu podłączony do specjalistycznej aparatury, a do przedramion podpięte miał rurki, przez które przepuszczana była krew. Lidia skrzywiła się i przysiadła na stołku niedaleko, bojąc się podejść bliżej. Nienawidziła widoku krwi.
– Sorry, Montes, myślałem, że dzisiaj tylko badania wstępne, ale Boreanaz się nie patyczkuje – rzucił nastolatek z lekką irytacją, bo jemu też zależało, żeby załatwić sprawę Manfreda, ale niestety plany zostały pokrzyżowane.
– W porządku, do Manfreda i tak się nie dostaniemy, za duża ochrona, a ten twój profesor Morales mówi, że nie można go odwiedzać. Nawiasem mówiąc, był pod wrażeniem twojej operacji, mówił, że świetnie sobie poradziłeś, wyciągając kulę z nogi Manfreda. Pytał, dlaczego tak dawno nie było cię na wykładach z chirurgii urazowej, bo przydałbyś mu się do dyskusji – poinformowała go, zerkając ukradkiem na dziwnie wyglądający sprzęt. Tym razem bardziej niż zniesmaczona widokiem krwi była po prostu ciekawa. Sama się domyśliła, do czego służy ta fachowa aparatura. – Pobierają od ciebie komórki macierzyste? – zapytała, analizując wszystko naokoło. – Ale przecież ty nie możesz być dawcą szpiku dla Ofelii, sprawdzałeś to. Wysyłałeś próbki przy mnie.
Jordan zerknął na nią takim wzrokiem, że aż się zawstydziła, kiedy dotarło do niej, co chłopak tutaj robił. Jakoś nie przyszło jej na myśl, że mógłby zrobić coś bezinteresownie, w końcu nawet dzisiaj w szkole nazwała go samolubem. Guzman nie mógł być dawcą dla ciotki, ale oddając swoje próbki, zarejestrował się w systemie, by pomoc komuś innemu, kto mógłby skorzystać.
– Mieli tu pacjenta, z którym miałem zgodność, więc szybko się skontaktowali – wyjaśnił, uważnie obserwując maszynę, jakby zastanawiał się, ile jeszcze czasu to zajmie. – Już niedługo koniec, idź jeszcze posiedzieć w bibliotece. Nie chcę, żebyś mi tu zemdlała, w końcu nie cierpisz widoku krwi.
– W porządku. – Lidia pokiwała głową, bo nie miała mu za złe. To było przecież ważniejsze od sprawy Manfreda, bo ratował komuś życie. – Boli cię?
– Nie – przyznał, ale jego skrzywiona mina została błędnie zinterpretowana, więc wyjaśnił: – Nienawidzę być przykuty do fotela czy łóżka. Zaczynam się już nudzić. Nuda bywa gorsza od tego dyskomfortu.
– Spoko, posiedzę z tobą. Zagadam cię. – Montes wzruszyła ramionami, bo wolała to niż kręcenie się bez celu po szpitalu.
Jordan jęknął, a ona powstrzymała się od śmiechu. Nie cierpiał głupiej paplaniny i pewnie wolałby być sam, ale dziewczyna poczuła, że chyba tym razem nie powinien. Z ciekawością przyglądała się maszynom. Znała się na chemii i z biologii też była całkiem niezła, ale medyczne kwestie nie były dla niej do końca jasne.
– Myślałam, że szpik do przeszczepu dla osób z ostrą białaczką pobiera się z kości biodrowej. Czytałam, że wbija się wielką igłę.
– Teraz robią to coraz rzadziej. Częściej stosuje się aferezę, jest mniej powikłań i można pozyskać więcej komórek macierzystych do przeszczepu.
– Tak po prostu? Nie musisz czasem przyjmować przy tym jakichś leków?
– Filgrastym w zastrzykach przez parę dni przed zabiegiem.
– Acha, rozumiem, żeby pobudzić wzrost białych krwinek. – Lidia pokiwała głową, łącząc fakty. Nazwy leków i ich zastosowanie były jej znane. – Możesz tak sobie sam tutaj przychodzić? Twoi rodzice w ogóle o tym wiedzą?
– Mam zgodę na piśmie.
– Nie o to pytałam.
– Nie podrobiłem podpisu – odparł i taka odpowiedź musiała jej wystarczyć. Może załatwił to sobie wszystko po znajomości? Wolała nie wnikać.
– Skoro robisz dobry uczynek, to może i ja się zlituję. Skoro nici z wywiadu z Manfredem to postawię ci chociaż obiad, bo zasłużyłeś. To wygląda paskudnie, a ty pewnie jesteś zmęczony i głodny. Mam dzisiaj przebłysk litości, więc niech stracę.
– Okej, Montes. Chcę smażonego kurczaka – poinformował ją, opierając głowę o zagłówek fotela i uśmiechając się półgębkiem.
– Oszalałeś, skąd ja ci wytrzasnę smażonego kurczaka? – Lidia się oburzyła. Nie spodziewała się, że ją o coś poprosi. Myślała, że pewnie ją wyśmieje i każe wyjść. Może ta maszyna wpompowała mu krew z innym charakterem, bo zwykle ją przecież zbywał. A może majaczył, bo był osłabiony.
– Sama zapytałaś. Jestem głodny jak wilk i mam ochotę na tłustego smażonego kurczaka.
– A co ja jestem, KFC? – Lidia westchnęła, ale skoro już się zadeklarowała, postanowiła dotrzymać obietnicy.
Po zabiegu, kiedy Jordan dopełnił formalności, poprowadził ją do budki z jedzeniem niedaleko szpitala i zaczął wybierać różne przysmaki, twierdząc, że mają tam najlepszego smażonego kurczaka w mieście.
– Nie przesadzasz trochę? – zdziwiła, widząc jak chłopak wybiera większość pozycji z menu. Była ciekawa, jak to możliwe, że był w stanie tyle zjeść.
– Żałujesz mi? – zapytał, odrywając wzrok od smakowicie wyglądających skrzydełek. – Sama zaproponowałaś, że stawiasz, ale jeśli Saverin skąpi ci na kieszonkowe…
– Bierz, co chcesz – powiedziała szybko, bo doskonale wiedziała, co próbował zrobić. Oprócz jego zamówienia, wzięła sobie napój brzoskwiniowy. – Dziwię się tylko, gdzie ty to wszystko zmieścisz. Nie musisz czasem dbać o linię czy coś?
– Kto tak powiedział? – Jordan rozłożył pudełka z kurczakiem na plastikowym stoliku przy budce z żarciem i zajął miejsce, nie wiedząc, za co zabrać się najpierw, a był już naprawdę porządnie głodny.
– No, jesteś sportowcem. Sportowcy muszą liczyć kalorie, mieć specjalne diety…
– To nie znaczy, że mam głodować. Mam inną przemianę materii, potrzebuję więcej kalorii od reszty chłopaków w moim wieku.
– Co za bzdury, po prostu dawno nie jadłeś nic niezdrowego i wydziwiasz. – Montes wzniosła oczy do nieba, ale on już jej nie słuchał, bo wgryzł się w panierowane udko z kurczaka, aż dało się słyszeć porządne chrupnięcie.
– Serio, Montes, spalam kalorie szybciej niż inni. Jak byłem mały, wszyscy dziwili się, dlaczego jestem taki chudy, skoro jem za trzy osoby. Kwestia aktywności fizycznej i genów.
– Wcinaj i nie gadaj. – Lidia obserwowała go przez chwilę i sama skusiła się na kawałek soczystego kurczaka. Otworzyła oczy ze zdziwienia i sięgnęła po dwa kolejne. Było pyszne. – Miałeś rację, najlepszy kurczak, jakiego jadłam.
– Ja zawsze mam rację – odpowiedział jej, wracając do swojego zwykłego przemądrzałego tonu.
– Myślisz, że uda nam się dostać do Manfriego i z nim pogadać, kiedy ochrona trochę zelżeje? – zapytała, kiedy już zaspokoiła pierwszy głód, bezwiednie skubiąc palcem chrupiącą panierkę ze swojego kawałka kurczaka.
– Nie sądzę. Prawdopodobnie go wyleczą i puszczą wolno. Nie będzie leżał na oddziale w nieskończoność. Nie ma ubezpieczenia, więc i tak jest już dla nich pasożytem. Będą chcieli się po pozbyć.
– I nie postawią mu żadnych zarzutów? Nie ochronią go chociażby w więzieniu?
– Montes, jakie zarzuty niby mieliby mu postawić? To on jest tutaj ofiarą. Tamtych innych już dawno puścili wolno. Policja ma w nosie porachunki Cyganów, najlepiej, żeby wszyscy wybili się między sobą.
– Basty Castellano na pewno tak nie uważa. – Lidia zdała sobie nagle sprawę, że pesymizm Jordana był nie tylko spowodowany jego charakterem, ale też przykrymi doświadczeniami w miasteczku.
– Basty nie, ale Ivan już tak. Co go obchodzą jacyś Cyganie, którzy chcą się pozabijać? Dopóki robią to między sobą, wszystko jest okej. Ludzie przymykają oko, bo też nie chcą się mieszać. Valentin Vidal się mieszał i nie przysporzyło mu to fanów. – Jordan wrzucił kostki od kurczaka do osobnego pojemnika i starannie wytarł dłonie wilgotnymi chusteczkami stojącymi na stoliku. – Ale nie martw się, Montes, dowiemy się prawdy. Tak czy siak w końcu utniemy sobie pogawędkę z Manfredem.
– Coś nagle zrobiłeś się pewny siebie jeśli chodzi o tę sprawę. – Założyła ręce na piersi i odchyliła się na plastikowym krześle, przypatrując mu się z podejrzliwością.
– Jak jestem najedzony, to czasem mówię od rzeczy. Zapytaj mnie jutro, powiem ci, że chyba cię pogięło, jeśli chcesz nadal szukać mordercy.
– Co robisz? – zapytała, widząc, że Jordan wyciąga swój portfel. – Mówiłam, że stawiam.
– To kupa kasy, Montes. A poza tym sam większość zjadłem.
– Ja też zjadłam sporo i mam kieszonkowe.
– Ja też. – Sztyletowali się wzrokiem przez chwilę, aż w końcu Guzman się ugiął. – Po połowie?
– Niech będzie.

***

Felix miał siedemnaście lat i zdarzało mu się robić naprawdę różne głupoty. Kiedy w dzieciństwie grandzili z Jordanem, on zwykle stał na czatach i robił za ubezpieczyciela. Kryli swoje tyłki, a kiedy trzeba było wkroczyć do akcji, dawał z siebie wszystko. Nigdy nie sądził jednak, że to ojciec chrzestny poprosi go o bycie swoim sekundantem. Ten pomysł był tak absurdalny, że Castellano roześmiał się w głos, kiedy stanął nad jeziorem i przyglądał się otoczeniu.
– On serio zamierza to zrobić? – Veronica patrzyła na szeryfa bardziej z ciekawością niż rozbawieniem. Felix zabrał ją ze sobą, bo nie miała żadnych planów na piątkowy wieczór.
– Och, tak, Ivan jest bardzo poważnym facetem. – Brunet przygryzł wargę, żeby nie zaśmiać się ponownie.
To takie dziecinne, że aż nie wiedział, co może o tym powiedzieć. Ivan i Gianluca zawsze mieli na pieńku jeszcze w czasach szkolnych, ale co sprowokowało Molinę tym razem, żeby brnąć w ten cyrk? Zapewne duma, tak przynajmniej sądził syn Anity. Szeryf swoje czasy świetności miał za sobą i pewnie trochę tęsknił za byciem gwiazdą, byciem kimś. W basenie Molina nie miał sobie równych, a w jeziorze radził sobie jak ryba. Felix miał to po nim, w końcu to Ivan był jego pierwszym nauczycielem pływania.
– Gianluca Mazzarello wygląda na zawstydzonego – szepnęła Veronica, ukradkiem pokazując Włocha, który rozgrzewał się kawałek dalej.
– Bo jest, ale tego nie przyzna. – Daniel Mengoni podszedł do znajomych i przywitał się z nimi krzywym uśmiechem. – Jesteś basenowym szeryfa? – zwrócił się do Felixa, który tylko prychnął.
– Sekundantem – sprostował. – A ty robisz za sekundanta wuja?
– Nie, nie przejdzie mi to przez gardło. – Daniel uśmiechnął się z zażenowaniem. – Kiedy Giano poprosił, żebym przyszedł nad jezioro, myślałem, że ma na myśli jakiegoś grilla. Oni są dorośli, dlaczego zachowują się jakby mieli po pięć lat?
– Może dlatego, że to romantycy. – Sara Duarte pokiwała ręką Felixowi, a Veronicę obdarzyła tylko krótkim chłodnym spojrzeniem. Obok niej kroczyła Olivia Bustamante, z ciekawością patrząc na Daniela.
– Ivan Molina romantykiem? – Felix parsknął śmiechem. – To tylko dziecinne gierki, nie ma to nic wspólnego z romantyzmem.
– Jak to nie, przecież rywalizują o kobietę, to jasne jak słońce – zgodziła się Olivia, czym kompletnie zbiła Felixa z tropu, ale nie miał możliwości dopytać, co miała na myśli, bo blondynka zwróciła się bezpośrednio do Daniela: – A ty pływasz, Danny?
– Potrafię utrzymać się na powierzchni – odparł, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego blondynka tak zamiatała rzęsami. – Nie jestem w drużynie pływackiej. – Palcem wskazał na Castellano, jakby chciał oddać mu szacunek za uprawianie takiego sportu. Był grzeczny i uprzejmy, ale jakoś Felixa nie przekonał, bo nadal miał co do niego mieszane uczucia.
– Nonsens, jesteś zbyt skromny, na pewno potrafisz świetnie pływać. – Olivia roześmiała się jak na nastolatkę przystało. – Uprawiasz sporty, Daniel, prawda? Jesteś umięśniony.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, podeszła do chłopaka i uwiesiła się jego ramienia, badając jego bicepsy pod kurtką. Mengoni w tym momencie wyglądał już na prawdziwie skonsternowanego, a Sara tylko westchnęła zniecierpliwiona, bo doskonale wiedziała, co jej przyjaciółka kombinuje. Od czasu imprezy Mii Estrady ubzdurała sobie, że Daniel jest jej wybawicielem z Placu Bankowego, Łucznikiem Światła, i robiła co w jej mocy, żeby to udowodnić.
– Lubię sport – przyznał syn Marleny, nie wiedząc, do czego to zmierza.
Veronica wzrokiem błądziła po nabrzeżu, wyławiając znane osoby. Serce biło jej szybciej, bo miała nadzieję, że gdzieś w małym tłumie dostrzeże Marcusa. Jego charakterystycznej sylwetki nigdzie jednak nie było widać, ale w końcu zebrało się tutaj już pokaźne grono kibiców, więc może go przeoczyła.
– Marcus nie przyjdzie, daje Elli korki z angielskiego – wytłumaczył jej szeptem Felix, domyślając się, kogo szuka nad jeziorem. – Poprosiłem go, żeby ją czymś zajął, bo inaczej przyszłaby tutaj kibicować, a wolałem tego uniknąć.
– Och – wyrwało się jej, ale pokiwała głową, szanując takie rozwiązanie. – To dziwne, że przyszło tyle osób – zauważyła. – Myślałam, że to ma być kameralne wydarzenie, ale chyba plotki szybko się roznoszą. Nawet trener Bruni przyszedł. Myślałam, że jest dziś zajęty, bo odwołał trening siatkarski po lekcjach, a jednak znalazł czas, by tutaj przyjść.
– Nie było dziś treningu? – Daniel zainteresował się tą informacją. Przez chwilę myślał, że Veronice coś się pomyliło, ale ona potwierdziła.
– Tak, skończyliśmy szybciej lekcje.
Mengoni poczuł się parszywie. Lidia Montes nie chciała spotkać się dzisiaj po szkole, twierdząc, że musi być na zajęciach z trenerem, ale te wcale się nie odbyły. Musiała mieć jakiś racjonalny powód, może odwołano je w ostatniej chwili, może coś jej wypadło. Tak starał się sobie to usprawiedliwić.
– Przyjdzie więcej waszych znajomych? – zmienił temat, by rozeznać się w sytuacji. Rozejrzał się po towarzystwie, ale twarzy, której wypatrywał nie znalazł wśród nich. – Lidia nie chciała przyjść popatrzeć?
– Lidia nie przepada za pływaniem – poinformowała chłopaka Sara. – Nie potrafi zbyt dobrze pływać.
– Och, nie wiedziałem – wyznał.
Felix poczuł się poirytowany. Niby skąd miał wiedzieć? Zachowywał się tak, jakby znali się z Lidią od dawna, a przecież wcale tak nie było. Dużo rzeczy o niej nie wiedział, a fakt, że próbował się dowiedzieć, tylko wkurzył Castellano, który nagle zrobił się zazdrosny.
– Pewnie i tak nie mogłaby wyjść. Podobno profesor Saverin zabrania jej wychodzić wieczorami – dodał Daniel kiwając głową, jakby sam siebie o tym przekonywał.
– Profesor Saverin niczego nie może jej zabronić. Jak Lidia chce, to zawsze znajdzie sposób, żeby się wyrwać z domu. – Olivia roześmiała się, nie zdając sobie sprawy, że wkopuje przyjaciółkę. – Poza tym Conrado pojechał dzisiaj do stolicy i nie ma go w domu, więc jeśli by chciała, to by przyszła. Pewnie nawet nie wiedziała, że szeryf będzie się pojedynkował z twoim wujem.
Najgorsze obawy Daniela się ziściły. Wyglądało na to, że Lidia wcale nie chciała się z nim spotkać. Wymyśliła jakieś wymówki, by odroczyć ich spotkanie i zrobiło mu się z tego powodu przykro. Może była na niego zła za ich poranną wymianę zdań? Może niepotrzebnie tak skrytykował Guzmanów? Wydawała się być z nimi blisko.
– Dobra, Ementaler, gotowy? Nie mam całego wieczoru. – Ivan rozgrzewał nadgarstki i kostki u nóg, obserwując, jak Gianluca zdejmuje drogi zegarek i podaje go swojej córce na przechowanie.
Alessandra wyglądała, jakby miała się zapaść pod ziemię. Nigdy nie sądziła, że zobaczy ojca w takim wydaniu. Obaj Ivan i Gianluca mieli na sobie spodenki kąpielowe, ale podczas gdy Molina miał zamiar zanurzyć się z nagim torsem, jej ojciec wybrał czarną koszulkę, za co była wdzięczna, bo na widowni znalazło się kilka znajomych ze szkoły i wolała oszczędzić sobie wstydu. Rozglądała się po wszystkich, jakby chciała się upewnić, że nikt jej z tą sprawą nie powiąże.
– Spokojnie, wszyscy w tym siedzimy. – Felix posłał jej pokrzepiający uśmiech i zabrał od Ivana jego rzeczy, żeby się nie zmoczyły. – Kto sędziuje? – zapytał ojca chrzestnego, który podrapał się po głowie, bo o tym nie pomyślał.
– Ja. – Eric DeLuna pomachał im gwizdkiem trenerskim przed oczami. Takiej rozrywki w Pueblo de Luz jeszcze nie mieli. – Ale muszę o to zapytać: zdajecie sobie sprawę, że woda jest lodowata? Pewnie jakieś piętnaście stopni. Wy chcecie przepłynąć całe jezioro. Może nie jest duże, ale jednak polecałbym założyć piankę. – Ostatnie słowa kierował bardziej do Ivana Moliny, który kozaczył przed znajomymi.
– Zajmij się sędziowaniem, DeLuna, a nami się nie przejmuj. Poza tym czytałem, że ludzie morsują cały czas nawet w niższych temperaturach, więc…
– Ty gdzieś przeczytałeś? Chyba na opakowaniu płatków śniadaniowych. – Gianluca chyba po raz pierwszy zdobył się na cięty dowcip.
Kilka osób parsknęło śmiechem, w tym Felix, który zarobił od ojca chrzestnego mordercze spojrzenie.
– Niedługo mogę czytać daty na twoim nagrobku, więc nie prowokuj.
– Bardzo ładnie, Ivan, naprawdę dowcip z klasą. – Mazzarello skrzywił się, ale nic już więcej nie powiedział.
– Ojej, patrzcie, czy to nie Francesca Estrada? – Veronica zrobiła wielkie oczy, wskazując na piękną kobietę w towarzystwie nastoletniej córki. – Co ona tutaj robi? I jeszcze przyszła z Lily. Nie wierzę, że przyszły tutaj do tego bagna. Ja już mam dość tego błota, a co dopiero one.
– A co to takiego? Trochę brudu i już panikujesz? – Alessandra nie rozumiała jej zachowania. Sama miała na sobie obłocone trampki, ale nic sobie z tego nie robiła, podczas gdy Veronica wspierała się chwilami o ramię Felixa, by strzepnąć jakieś glony i piasek ze swoich śnieżnobiałych tenisówek.
– Nie panikuję, ale to dziwne widzieć światowej klasy pianistkę w tej małej mieścinie. To jakby inny świat, wiesz?
– Tutaj każdy jest równy. – Alex wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę jeziora. Veronica posłała Castellano zdumione spojrzenie, bo nie rozumiała, co takiego złego powiedziała. – Kiedy wyruszą, pójdziemy na około jeziora?
– Tak, tutaj jest wydeptana ścieżka. – Felix wskazał małą błotnistą alejkę, ale wyczuł niechęć Veronici. – Jeśli chcesz, możemy nadłożyć trochę drogi i iść tamtą drogą bez błota.
– Nie, w porządku, dam radę. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, bo nie chciała wyjść na mięczaka. Była jedną z tych dziewczęcych dziewcząt i nie przepadała za brudem, ale kiedy trzeba było się pobrudzić, zaciskała zęby i robiła, co do niej należy.
Olivia Bustamante prychnęła tylko po jej słowach, bo Veronica jak zwykle zgrywała świętą w jej oczach.
– My pójdziemy nad wodą, nie przeszkadza mi to błoto. Może nawet pomoczymy nogi – oświadczyła, chwytając Sarę pod rękę. – Daniel, pójdziesz z nami?
– Eeee woda jest lodowata – przypomniał im, ale blondynka miała taką minę, że po prostu się zgodził.
Eric DeLuna zagwizdał i obaj zawodnicy wskoczyli do wody z głośnym pluskiem. Mieli na głowach opaski z latarkami, ale i tak słabo było ich widać. Anita Vidal pojawiła się na miejscu razem z Raquel i Valentiną lekko zziajana, jakby szła tutaj szybkim krokiem. Niestety nie zdążyła już porozmawiać z żadnym z mężczyzn.
– Ktoś mi wytłumaczy, co się tutaj dzieje? – zapytała, słowa kierując w stronę jedynej dorosłej osoby, którą tutaj widziała, czyli Francesci Estrady.
Wolałaby zapytać jakiegoś mężczyznę, ale zarówno Oliver Bruni, jak i sędzia Eric DeLuna pobiegli truchtem wokół jeziora, by móc obserwować tor obu zawodników. Carlos i Oscar rozsiedli się po drugiej stronie jeziora i gawędzili, obserwując wszystkich z daleka.
– Zdaje się, że to jakieś zawody – wytłumaczyła w imieniu matki Lily, bo sama nie do końca rozumiała. – Ale nie mam pojęcia, co jest nagrodą.
– To gra o honor – wyjaśnił Felix, woląc nie powielać głupiej teorii Sary i Olivii. Widok matki tylko bardziej namieszał mu w głowie, bo wydawała się być przejęta. – Przyszłaś kibicować swojemu chłopakowi? – prychnął, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie bądź śmieszny, Felix, Ivan jest moim przyjacielem. Martwiłam się.
– Mówiłem o Mazzarello.
Castellano poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Może te wszystkie komentarze o sekretnej miłości Moliny do jego matki wcale nie były wyssane z palca? Może Rose na szkolnej wycieczce w górach wcale się nie pomyliła? Poczuł się jak totalny idiota. Czy wszyscy wiedzieli oprócz niego? Czy tylko on był tym głupim, niedoświadczonym nastolatkiem, który nie miał żadnego pojęcia o związkach?
– Och, ty jesteś Felix. Jak miło cię wreszcie poznać. – Francesca serdecznie przywitała się z nastolatkiem, wyrywając go z rozmyślań. – Przystojny jak tata.
Nie mógł cieszyć się komplementem od sławnej na arenie międzynarodowej pianistki, bo w głowie miał totalny chaos spowodowany najnowszym odkryciem. Poczuł, że ktoś łapie go pod ramię.
– Chodź, chłopcze, przejdziemy się.
Antonio Molina pojawił się znikąd i bezceremonialnie odpalił papierosa, prowadząc go wokół jeziora. Veronica poszła razem z nimi, podczas gdy Sara, Olivia, Daniel i Alex, tak jak zapowiedzieli, poszli drugą stroną. Ivana i Gianluci już nie było widać – tylko dwa migające punkciki na środku wody dawały im sygnał, że jeszcze się nie potopili.
– Pana syn jest idiotą – oświadczył młody Castellano, kiedy w końcu odzyskał głos.
– Nie przeczę, że rozumem to Ivan nigdy nie grzeszył. – Antonio zarechotał po tym stwierdzeniu. – Poza szachami. Do szachów zawsze miał łeb. Nauczył cię grać, prawda?
– Tak, ale rzadko gram. Nie mam z kim – przyznał Felix, bo czasami rozgrywał partyjkę z Marcusem, ale teraz mieli tyle na głowie, że żaden z nich nie znajdował już na to czasu. Quen nigdy nie potrafił pojąć zasad, a Jordan szybko się nudził, więc rzeczywiście nie mógł trenować swoich umiejętności.
– Pogramy razem następnym razem, jak wpadniesz. – Molina zaciągnął się papierosem i przeniósł wzrok na Veronicę, która stawiała ostrożnie kroki. Felix celowo kazał jej iść na bardziej wydeptanej ścieżce, żeby nie pobrudziła sobie ubrań. – A ty jak się czujesz, słońce? Felix wspominał o twojej przygodzie w wieczór Trzech Króli.
– Och, już wszystko dobrze. Na szczęście nic się złego nie stało. – Uśmiechnęła się nerwowo, bo nie czuła się zbyt komfortowo w towarzystwie starego policjanta, który trochę ją onieśmielał.
– Nie pamiętasz, żebyś rozmawiała z kimś obcym tamtego dnia? Albo z kimś kogo niezbyt dobrze znasz?
– Znam wszystkich z Pueblo de Luz, we wrotkarni była prawie cała czwarta klasa – przypomniała sobie tamtą imprezę zorganizowaną przez Vedę. – Wypiłam wiśniową colę i źle się poczułam. Yon znalazł mnie na ławeczce przy szatni.
– Musisz zwracać większą uwagę na to, co pijesz. Nie zostawiaj drinka i nie odwracaj się do niego, tylko trzymaj cały czas przy sobie. A najlepiej zakrywaj dłonią, kiedy z kimś rozmawiasz. Nigdy nie wiadomo – ktoś może cię zagadać, a druga osoba w tym czasie podrasować twój napój. – Molina dał jej dobrą radę, a ona pokiwała głową. Zdziwiło ją, że przejął się tą sprawą.
– Don Antonio, a jeśli panu powiem, że nad jeziorem jest mój główny podejrzany? – Castellano odważył się wypowiedzieć te słowa na głos mimo przerażonej miny Veronici, która kręciła głową, by tego nie robił.
– To powiedziałbym ci, że musisz mieć naprawdę solidne dowody, skoro podejrzewasz tę osobę. No dalej, słucham.
Felix opowiedział mu wszystko, co jemu samemu udało się ustalić. Łącznie z tym, że Daniel chodził z cheerleaderką z San Nicolas, która zerwała z nim na początku roku szkolnego, a następnie jej zdjęcia pojawiły się na instagramie z fotkami dziewcząt.
– Masz do tego smykałkę, Felix, muszę ci to przyznać. – Molina pokiwał głową z uznaniem. Sam wydawał się być zdziwiony komplementem, który wypłynął z jego ust. – Myślisz logicznie, umiesz łączyć fakty.
– Nie zawsze – przyznał gorzko, rzucając spojrzenie za polną drogę, którą Anita, Valentina, Raquel, Francesca i Lily jechały samochodem, by dotrzeć szybciej na linię mety. Czuł się jak idiota, że nie dostrzegł wcześniej uczuć Ivana do jego matki. Nawet Ella musiała sobie zdawać z tego sprawę, zawsze była bardziej obeznana w tych sprawach, no i niezwykle spostrzegawcza.
– Masz dobre instynkty, masz to po ojcu. Trzymaj się ich.
– Mój tata nie zawsze ma dobre instynkty. Myli się jak każdy. – Felix spojrzał w dal na środek jeziora. W tej jednej jedynej sprawie nigdy ojcu nie przyklaśnie i czuł, że to on miał lepszą intuicję, jeśli chodziło o Łucznika Światła.
– Jest człowiekiem jak każdy inny, nikt nie jest nieomylny. Sztuka polega na tym, by weryfikować swoje domysły i podejrzenia. Ty to robisz, a to ci się chwali. – Antonio obrócił głowę i przypatrzył się małemu skupisku nastolatków pluskających nogi w wodzie. – Obserwuj i notuj swoje spostrzeżenia. Jestem ich ciekawy.
– Na serio?
– Serio. Jestem stary, ciekawi mnie jak myśli obecna młodzież. – Antonio ponownie zarechotał, po czym schylił się i wziął do ręki płaski kamyk. Rzucił nim po wodzie, sprawiając, że odbił się on od tafli kilkakrotnie, tworząc okręgi na wodzie. – Ale pamiętaj – dodał, kiedy kręgi powoli zanikały, a woda się uspokajała. – Czasami nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:34:00 01-10-24    Temat postu:

cz. 2

Miał dobrą kondycję, ale co też mu strzeliło do głowy, żeby wybierać się na nocne pływanie po jeziorze? Mógł wymyślić wyścig na wodnych rowerach, byłoby o wiele łatwiej. Lata palenia papierosów i braku regularnych treningów robiły swoje. Ciężko było złapać oddech, ale płynął dalej, bo na szali było jego ulubione miejsce parkingowe. Nie, jego honor.
Wcale nie chodziło tylko o Anitę. Obaj Ivan i Gianluca wiedzieli, że jest w tym głębszy podtekst, a szeryf nie miał zamiaru się wycofać. Zraniona duma bolała jak cholera, a Molina był naprawdę dumnym facetem. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że był arogancki i mieliby rację. Ale on zawsze miał powód, by być arogancki, bo po prostu był najlepszy. To ta jedna jedyna rzecz, w której czuł się jak ryba w wodzie, dosłownie. Pływanie było dla niego wszystkim – czuł się wolny, kiedy przepływał nieskończenie wiele długości basenu. Wielokrotnie nie czuł nawet bólu mięśni. Był przekonany, że ciężką pracą i wytrwałością może osiągnąć wielkie rzeczy i tak też mu wszyscy powtarzali. Angelica Pascal była jego największą fanką, a przynajmniej zawsze siebie tak nazywała.
Ona zawsze zaprzeczała, ale Ivan wiedział, że był jednym z jej ulubieńców. W każdym roczniku miała upatrzonego swojego rodzynka. Był nim Fabian, był nim on, a w późniejszych latach stał się nim też Jordan. Coś musiała w nich wszystkich dostrzec, skoro mianowała się ich matką chrzestną. Molina tęsknił za nią jak cholera – za jej radami, które często wcale mu się nie podobały i tylko sprawiały, że się irytował. Zwykle nie prosił jej o rady, ale ona i tak mu je dawała i nawet jeśli nie to chciał usłyszeć, wiedział, że zawsze mówiła wszystko w dobrej wierze. Angelica wiedziała, jak do niego dotrzeć. To ona zawsze go dopingowała i pokazała, że świat stoi przed nim otworem, a później podpowiedziała, co zrobić, kiedy on miał wrażenie, że cały świat mu się zawalił. Skórzana brązowa kurtka, którą otrzymał od niej po tym jak dostał się do akademii policyjnej, była dla niego nie tylko kawałkiem garderoby, była jego talizmanem. Kiedy ją nosił, miał wrażenie, że może wszystko. I wiedział, że to głupie, w końcu miał już prawie czterdzieści lat i w bajki nigdy specjalnie nie wierzył, ale i tak kurtka zdawała się dawać mu dobrą energię.
Zatrzymał się na chwilę w wodzie, wyczuwając zmęczenie u Gianluci, który dyszał głośno i zamiatał w wodzie rękami jakby z mniejszą werwą.
– Już masz dosyć, Mascarpone?
– Coś jest nie tak, Ivan – powiedział mężczyzna, żałując, że do brzegu był jeszcze kawał drogi. – Coś mi tutaj nie pasuje.
– Chyba nie chcesz się teraz wycofać, co? Więcej jak połowa drogi za nami. Nie bądź cienias. Jeśli nie dasz rady…
– Dam radę, potrafię pływać. Wybacz tylko, że ostatni raz przepływałem przez to jezioro jak miałem osiemnaście lat.
– Super.
– O co ci chodzi?
– O ch*j mi chodzi – odparł Molina bez zastanowienia. – Nie potrafisz nawet przepłynąć takiego krótkiego dystansu. Żenada.
– Mam czterdzieści lat, daj mi może trochę odsapnąć, co? – warknął Mazzarello, czując, że zmęczenie bierze górę.
– Też mam prawie czterdzieści i nie jęczę jak baba. – Ivan uderzył dłonią w wodę. – Zawsze byłeś gorszy ode mnie. Nie dorastałeś mi do pięt.
– To nie czas na wyzwiska.
– A właśnie, że tak! – Molina ze złością chlapnął wodą. Żałował, że nie ma niczego, by się wesprzeć, bo łatwiej by mu było nawrzucać makaroniarzowi. – Dostałeś to, co należało się mnie.
– A więc o to chodzi? – Gianluca przetarł twarz dłońmi i zaczesał do tyłu włosy. – Złościsz się na to stypendium pływackie?
– Ja się nie złoszczę. Ja jestem wściekły. Wiesz, że dostałeś je tylko dlatego, że ja nie byłem w formie.
– Byłeś po kontuzji barku.
– A ty to skrzętnie wykorzystałeś.
– A co miałem zrobić? Kończyłem szkołę, chciałem się stąd wyrwać, chciałem tego tak samo jak ty.
– Nie, nie tak samo. – Ivan odwrócił się i zaczął płynąć do brzegu. On chciał uciec od ojca i matki, która przymykała oko na jego pijaństwo. Gianluca miał wszystko, ojciec mógł zapłacić za jego studia, a jednak wziął to stypendium bez mrugnięcia okiem. To bolało nawet po latach.
– Hej, nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia. Zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Hej, Molina, słuchasz mnie?
Gianluca podpłynął do niego od tyłu i złapał go za kark, by zatrzymać. Emocje, które buzowały w nich od kilku dobrych tygodni, teraz sięgnęły zenity. Wywiązała się szarpanina, podczas której nałykali się wody i podrapali, bo żaden nie miał na tyle siły, by znokautować drugiego, a zresztą nawet gdyby miał, obaj wiedzieli, jak niebezpieczne to było.
Ivan dopłynął na drugi brzeg dosyć szybko, biorąc pod uwagę cały proces. Nastolatki powoli się do nich zbliżali, a Anita stała oparta o swoje auto razem z resztą kobiet. Patrzyła na Molinę jakby nie dowierzała, że w ogóle mógł wpaść na taki pomysł.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony – warknęła z rękoma zaplecionymi na piersi. Minę miała jednak zatroskaną na widok zadrapań na plecach i ramionach przyjaciela. Niektóre z nich przyprawił mu Gianluca, inne to pamiątki po gęstych zaroślach i krzakach, z których musiał się wydostać.
– Cholernie zadowolony. W końcu wygrałem, prawda? – Szeryf zwrócił się do DeLuny i Bruniego, którzy sprawdzali jego wynik na stoperze.
– Coś jest nie tak – powtarzał Gianluca, kiedy powoli gramolił się na brzeg.
– Pewnie, jak zwykle marudzisz, bo przegrałeś. Przyznaj, że zwyciężyłem. Chodź raz powiedz to na głos.
Molina nie wyszedł jeszcze całkowicie z wody. Ten brzeg jeziora nie był zagospodarowany i czuł pod stopami gęsty muł. Gianluca pociągał cały czas nosem i krzywił się, a Ivan sądził, że to jego delikatne wychowanie pewnie nie pozwalało mu w pełni cieszyć się taką kąpielą w jeziorze. Co za mięczak.
– Wygrałeś, okej? Nie kwestionuję tego, ale Ivan… ty naprawdę tego nie czujesz?
– Czego?
– Woda strasznie cuchnie. Poczułem gdzieś w połowie jeziora, aż zbierało mi się na wymioty.
– To jezioro, Gianluca, nie będzie pachnieć różami. – Ivan trochę się zirytował, ale sam uruchomił swój zmysł węchu i wtedy go uderzyło. Rzeczywiście nie był to zapach, który znał. – k***a! – zaklął, kiedy nadepnął na coś ostrego.
Wiedział, że nad jeziorem czasem przesiadywali włóczędzy i narkomani, miał tylko nadzieję, że nie nadział się na jakąś ich strzykawkę. Na szczęście był to tylko fragment zbitego szkła po butelce od piwa.
– Chodź, Ivan, trzeba cię opatrzyć, bo złapiesz zakażenie. – Anita wyciągnęła rękę, by pomóc mu wyjść, ale on odwrócił się i nakazał jej się zatrzymać.
– Nie wchodź do wody, Ani.
– Co?
– Nie wchodź. Wszyscy wypad, odsunąć się – zarządził, a kobiety ścisnęły się w kupkę i podświetliły brzeg jeziora reflektorami z samochodu.
Oliver i Eric przypatrywali się z ciekawością szeryfowi, który rozgarniał chaszcze z pomocą Gianluci Mazzarello. Teraz smród był już nie do zniesienia i Ivan nie mógł pojąć, jak wcześniej mógł tego nie czuć. Może to adrenalina? Do obecnych nad brzegiem jeziora dotarli w końcu Felix, Veronica i Antonio, którzy po drodze ucięli sobie pogawędkę na tematy kryminalne. Castellano zaniepokoił się, widząc wyraz twarzy Ivana – zwykle nie miał takiej miny, ale teraz wyglądało na to, że zdarzyło się coś przykrego.
Przeraźliwy wrzask z drugiej strony, którą zmierzali pozostali, sprawił, że włos zjeżył im się na karku. Ivan ruszył przez wodę, którą sięgała mu do kolan, by dotrzeć do nastolatków. Olivia Bustamante odskoczyła jak oparzona i poświeciła latarką w swoim telefonie. Daniel i Alessandra mieli niewyraźne miny, gapiąc się w miejsce, które wskazywała blondynka.
– To skunks! – krzyknęła przerażona, a Ivan nachylił się nad martwym zwierzęciem na brzegu.
– Nie, to szop. Idźcie do samochodu Anity, nie wchodźcie tu do wody. – Molina nakazał wszystkim, by ruszyli dalej. – Saro, wychodź z wody.
Duarte posłusznie pokiwała głową, bo wcześniej kawałek drogi pokonała mocząc nogi do łydek. Kiedy wychodziła na brzeg zawyła, bo coś rozcięło jej nogę. Ze strachem spojrzała na łydkę, z której sączyła się obficie krew.
– Już w porządku, chodź.
Chwycił ją na ręce i zaniósł szybko do samochodu Anity. Posadził ją na masce i wziął od przyjaciółki apteczkę, by opatrzyć ranę. Sara była blada jak ściana, ale Anita opatuliła ją szczelnie kocem z bagażnika. Reszta nastolatków wyglądała jakby zobaczyli ducha.
– Dlatego Jimena zabrania kąpieli o tej porze roku. Ludzie traktują to miejsce jak śmietnik – poinformowała wszystkich Valentina, rzucając Ivanowi i Gianluce ręczniki, by mogli się wysuszyć.
– To coś innego. Tamten szop… już coś takiego widzieliśmy – poinformował wszystkich Daniel, a dorośli spojrzeli na niego zdziwieni. – Pamiętasz sylwestra? – zwrócił się bardziej w stronę kuzynki, bo tylko ona była wtedy obecna z tutejszego towarzystwa. – Znaleźliśmy martwego kota. Lidia mówiła, że widziała węża, więc wszyscy założyliśmy, że to wąż ukąsił tamtą kotkę, ale może zabiło ją to coś, co jest w wodzie.
– Czyli co, potwór z Loch Ness? – Felix załamał ręce, bo jego nie było na sylwestrowej imprezie i na samą myśl, że Mengoni był tutaj w romantycznej scenerii z Lidią czuł się zazdrosny.
– Nie, jakieś toksyny. Woda jest skażona.
Jak na zawołanie zawiał wiatr i wszyscy poczuli okropny zapach. Zatkali sobie nosy rękawami i czym prędzej oddalili się od brzegu. Ivan wyglądał na wściekłego.
– Musimy cię zabrać do szpitala – poinformował Sarę, która trzęsła się cała, żałując, że dała się namówić na ten wypad. – Mogło wdać się zakażenie.
– Tobie też. – Anita przypomniała mu, wskazując na jego stopę i ubolewając nad jego uporem, bo nie pozwalał się opatrzyć tylko w gołych stopach stąpał po błocie, nic sobie z tego nie robiąc.
– Znasz mnie, Ani, ja jestem twardy.
– Tak, do czasu. Wsiadajcie, zawiozę was – zaoferowała pani Vidal, otwierając drzwi od strony pasażera. Ivan pomógł wsiąść Sarze, a sam wziął od Felixa swoją kurtkę, którą narzucił na nagi tors, to musiało wystarczyć. – Luca, wsiadasz? Też mogłeś się zranić, poza tym na pewno nałykałeś się tej toksycznej wody.
Mężczyzna wymienił spojrzenia z Ivanem, który łaskawie zrobił mu miejsce na tylnym siedzeniu. Młodzież sprawdzała w tym czasie, czy nie mają jakichś ranek. Olivia panikowała na zapas.
– To może jedź z nimi do szpitala? – zaproponowała Veronica, kiedy Olivia prosiła wszystkich, by sprawdzili, czy nie ma jakichś pijawek pod kolanami.
– Nie bądź głupia, tam są naprawdę chorzy ludzie. – Bustamante się oburzyła.
– Sądzi pan, że to jakieś ścieki? – Felix podszedł do Antonia Moliny, który kucał przy wodzie i dokonywał oględzin.
– Myślę, że odpady przemysłowe. Ludzie nigdy specjalnie się nie pilnowali. Wrzucali co popadnie do ścieków, potem wszystko rzeką płynęło do najbliższego ujścia. Nie zdziwiłbym się, gdyby w Monterrey pozbywali się w ten sposób produktów ubocznych w fabrykach, a wszystko spływało do nas.
– Z Monterrey?
– Niewykluczone.
– Z DetraChemu – podpowiedział cicho Felix, a Antonio pokiwał głową.
– Naprawdę masz do tego smykałkę, chłopcze, muszę ci to przyznać.
– Marlena Mazzarello nie jest aż tak nieostrożna. Wystarczyła jej afera z tymi pestycydami, nie ryzykowałaby w ten sposób.
– Marlena ma łeb na karku, ale nie jest w stanie zapanować nad wszystkim. Takie wpadki czasami zdarzają się najlepszym. – Antonio podniósł się z kucek i rozprostował kolana. – Ivan wezwie ludzi z sanepidu i inspektoratu ochrony środowiska, pobiorą próbki do badań i dowiedzą się, co to za świństwo.
– Ivan się wkurzył, prawda?
– Jezioro to jego rewir. To tak jakby ktoś nasrał ci do ogródka. Mój syn poczuł się osobiście urażony. Pewnie już wszystko załatwia z samochodu twojej mamy. Jak Ivan się zaweźmie, to nie ma z nim żartów.

***

Wieczorny autobus z San Nicolas de los Garza do Pueblo de Luz powoli pustoszał. Ludzie pracujący i uczący się w dużym mieście wracali na weekend w rodzinne strony i wysiadali na przystankach po drodze, aż w końcu w środku pozostali już tylko Lidia i Jordan. Chłopak z założonymi na piersi rękoma zapadł się na siedzeniu i przymknął oczy, a dziewczyna obserwowała trasę za oknem. Co jakiś czas odwracała się w jego stronę, bo paliła się, by go o coś zapytać, ale nie chciała go budzić. Był zmęczony po kilkugodzinnym zabiegu pobrania komórek macierzystych, więc wolała ugryźć się w język. On chyba jednak wyczuł, że jest obserwowany, bo odezwał się, sprawiając, że lekko podskoczyła na dźwięk jego głosu.
– Jeszcze dwa przystanki, Montes, nie wierć się tak.
– Skąd wiesz? Miałeś zamknięte oczy.
– Znam tę trasę. – Guzman westchnął i otworzył oczy. I tak nie był w stanie się zdrzemnąć, kiedy ona ewidentnie miała mnóstwo pytań. – Znów myślisz o Manfredzie? Odpuść, spróbujemy innym razem.
– Nie, nie o Manfredzie – przyznała, przygryzając lekko wargę, bo nie była pewna, na ile może sobie pozwolić. – Twoja mama uderzyła wczoraj Marlenę Mengoni.
– Wieści szybko się rozchodzą, jak widzę. Widziałaś to?
– Tak, byłam w kościele. Marlena się wkurzyła i to bardzo.
– Też bym się wkurzył. Dlaczego mi o tym mówisz?
– Bez powodu. – Lidia wzruszyła ramionami. Odniosła wrażenie, że chłopak nie wiedział, co było powodem wczorajszego agresywnego zachowania jego matki. – Nie dogadujesz się z mamą, co?
– Dogaduję się z nią lepiej niż ty z twoim starym.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Wiem. – Jordan poprawił się na siedzeniu i usiadł normalnie, zerkając przez okno. Wjeżdżali właśnie do Pueblo de Luz, ale większość domostw pogrążona już była w ciemności. – Starzy ludzie szybko chodzą spać – zauważył nagle, czym trochę ją zirytował.
– Nie zmieniaj tematu.
– Co cię interesuje moja relacja z matką? Bawisz się w psychologa?
– Nie, po prostu twoja mama wczoraj nawet mi zaimponowała.
– Ha! Naprawdę? Wow. – Jordan zaśmiał się kpiąco, kręcąc głowę z niedowierzaniem. – Niewiele trzeba, żeby cię zadowolić.
– Stanęła w twojej obronie, wiesz? Marlena gadała o tobie różne rzeczy.
Jordan tylko prychnął pod nosem, a dziewczyna pomyślała, że to strasznie smutne. Miał rodzinę, pełną rodzinę – ojca, matkę, siostrę, świetnych dziadków, których Lidia miała już okazję poznać na wigilii, kochające ciocie i kuzyna, z którym może się nie uwielbiali, ale potrafili współpracować. Zachowywał się jednak tak, jakby był sierotą, a ona tego nie rozumiała, bo jako że sama wychowała się na ulicy i w domach zastępczych, wiedziała, że jemu trafiło się o wiele lepsze życie niż jej. Powinien być za nie wdzięczny.
– Powiem ci coś o Guzmanach, Montes. – Nastolatek ponownie uruchomił swój wszechwiedzący ton, którym zawsze objaśniał jej życiowe prawdy. – Guzmanowie dbają o reputację bardziej niż o cokolwiek innego. Nie wiem, co takiego Marlena powiedziała, że wkurzyła moją matkę i w gruncie rzeczy mało mnie to obchodzi, bo nie robi na mnie wrażenia to, co inni o mnie myślą. Wiem jednak, że Silvia Olmedo spaliłaby się ze wstydu, gdyby miasteczko zaczęło rozpowiadać plotki o jej przygłupim synu.
– Przygłupim?
– Tak zawsze o mnie mówili. „Przygłupi syn Fabiana”, to jeden z kilku pseudonimów, które do mnie przylgnęły. Zawdzięczam go ojcu Horacio.
– Może chodziło o reputację, tego nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą Lidia. – Ale wydaje mi się, że Silvia była wściekła z zupełnie innego powodu. Twoja mama chyba po prostu nie umie okazać, no wiesz, miłości.
Guzman nie mógł się powstrzymać i ryknął złośliwym śmiechem, więc Lidia ze złością odwróciła się do okna i już nic więcej nie powiedziała. Wibracje w jej telefonie zwiastowały pojawienie się wiadomości.
– Kurczę, ile esemesów! – Niemal złapała się za głowę i zaczęła je przeglądać, bo przez tę całą akcję w szpitalu zupełnie o tym zapomniała. – Sara jest w szpitalu! I szeryf Molina też!
– Co się stało? – Jordi zainteresował się, pochylając się na swoim miejscu, by zobaczyć jej telefon. Pokazała mu wiadomość od Olivii Bustamante.
– Ivan i Gianluca Mazzarello urządzili jakieś zawody pływackie w jeziorze, a woda okazała się być zatruta? – Lidia wypowiedziała to w formie pytania, bo nie dowierzała słowom przyjaciółki. – Pyta, czy jestem w domu i czy przyjdę do niej, wszyscy się tam zebrali. To wiadomość sprzed godziny. – Lidia zagryzła wargę i wpatrzyła się w telefon, nie wiedząc, co odpisać. Rzuciła szybkie spojrzenie na Guzmana i znów skupiła uwagę na swoim telefonie.
– Auć. – Jordan zrozumiał jej reakcję i udał, że jest urażony, rozmasowując sobie mostek. – Wstydzisz się przyznać, że byłaś ze mną, co?
– Nie o to chodzi. – Lidia machnęła na niego ręką, bo miała dosyć jego złośliwych uwag. – Olivia napisała, że jest z Danielem.
– A więc jesteś zazdrosna.
– Wcale nie jestem! Cicho bądź. To wszystko twoja wina!
– Moja? – Chłopak wskazał na siebie palcem autentycznie zdumiony. – Nie zmuszałem cię, żebyś ze mną jechała.
– To był szantaż emocjonalny! I wcale nie o to chodzi. Przez ciebie nie mogę normalnie spojrzeć Danielowi w oczy. Przez to co mu nagadałeś wczoraj na chemii, on pewnie myśli, że podejrzewam go o kradzież leków i dlatego nie chciałam się z nim dzisiaj umówić.
– Przecież go podejrzewasz…
– Ale tylko dlatego, że ty pierwszy to zasugerowałeś, więc to twoja wina!
Jordan uniósł ręce, bo wolał się poddać w tej bitwie, której i tak by nie wygrał ze zdenerwowaną nastolatką. Lidia zacisnęła palce prawej ręki na telefonie i postukała nim o otwartą lewą dłoń.
– Olivia twierdzi, że to Daniel odzyskał jej torebkę wtedy przed bankiem – wyznała cicho, bo sama czuła się głupio, w ogóle o tym wspominając. Akurat przejeżdżali obok Placu Bankowego i nie mogła się powstrzymać. – Jest pewna na sto procent, że Danny jest Łucznikiem.
– Olivia Bustamante w pierwszej klasie podstawówki twierdziła, że jej kucyk w stadninie mojego dziadka jest zaczarowany i potrafi latać. – Siedemnastolatek spojrzał na swoją towarzyszkę spode łba, jakby te słowa miały sprowadzić ją na ziemię. – Nie daj się zwariować.
– Po prostu mam mętlik w głowie, to wszystko. – Zrezygnowana opadła na swoje siedzenie, nie wiedząc, co odpisać Olivii. Wolała jej nie odwiedzać, kiedy ona była z Mengonim. Nie chciała odpowiadać na niewygodne pytania.
– Wysiadamy. – Jordan sprowadził ją na ziemię, wstając i wciskając guzik, by zasygnalizować kierowcy, że chce zatrzymać się na przystanku na żądanie.
– Ale przecież jeszcze dwa przystanki – przypomniała mu Lidia, ale spojrzał na nią, unosząc do góry brew, więc domyśliła się, o co mu chodzi i nie oponowała.
Ulica Jeziorna w Pueblo de Luz nie była prawie w ogóle oświetlona. Ciężko też było nazwać ją ulicą, była to zwykła polna droga, przy której zatrzymywał się autobus międzymiastowy, a stąd w kilka minut można było dojść nad jezioro. Ludzie zwykle zbaczali z trasy i szli na skróty przez gęste zarośla, przez co ścieżka była już wydeptana. Jordan poświecił sobie latarką w telefonie i poszedł pierwszy, rozgarniając gałęzie, by Lidia mogła przejść za nim.
– Myślisz, że woda serio jest zatruta? – zapytała Lidia, kiedy ich oczom ukazała się tafla jeziora.
Księżyc schowany był za chmurami, więc rzucał tylko nikłe światło na brzeg. W oddali zobaczyli zabezpieczony taśmami teren, by udaremnić ludziom wejście.
– Gdyby nie była, Ivan nie powiadomiłby COFEPRIS-u.
– Co?
– COFEPRIS, Comisión Federal para la Protección contra Riesgos Sanitarios, Federalna Komisja do spraw Ochrony Przed Zagrożeniami Zdrowotnymi. To organizacja rządowa, podlega Ministerstwu Zdrowia, bada między innymi jakość wody pitnej i tej w kąpieliskach – wyjaśnił, z ciekawością przyglądając się ogrodzonemu terenowi, gdzie się kierowali.
– Wiem, co to jest COFEPRIS. – Lidia się zezłościła, bo znów poczuła, że patrzy na nią z góry. – Dziwię się, że ty wiesz.
– Mój ojciec jest zastępcą gubernatora, wiem to siłą rzeczy. Zobacz, jaki tutaj jest syf. – Wskazał palcem na pobite butelki i strzykawki. Skrzywił się na samą myśl, co tutaj mogli robić miejscowi narkomani. – Śmierdzi zdechłym szczurem.
– Nie wiem, jak śmierdzi zdechły szczur, ale wyobrażam sobie, że właśnie tak. – Lidia podciągnęła swoją bluzę, by zasłonić usta i nos, bo zapach stawał się nie do wytrzymania. – Powinni ogrodzić cały teren, dlaczego zabezpieczyli tylko ten fragment?
– Bo to idioci. Pobrali pewnie próbki do laboratorium i mają gdzieś, że ktoś w międzyczasie może przyjść się wykąpać. – Guzman wydawał się być wkurzony.
– Jimena Bustamante zabrania kąpieli o tej porze roku. Myślisz, że wiedziała? – Ta myśl nagle wpadła dziewczynie do głowy i nie mogła się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.
Jordan wyglądał jakby rozważał taką możliwość, uważnie obserwując cały teren wokół jeziora.
– Niewykluczone – przyznał w końcu, sam zakrywając twarz rękawem od bluzy. Po chwili prychnął, kiedy coś sobie uświadomił. – To by było na tyle, jeżeli chodzi o popularność nawozów Marleny Mazzarello.
– Co masz na myśli? – Lidia spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Chyba nie sądzisz, że to sprawka DetraChemu?
– A niby czyja? – Guzman nie rozumiał jej zdumienia. Sam był przekonany o słuszności swojej dedukcji. – Wszystkie te zanieczyszczenia rolnicze i przemysłowe trafiają do rzeki, a stamtąd spływają prosto do nas. Im większy syf produkuje DetraChem, tym większy syf w naszym jeziorze – prosta kalkulacja.
– Jest wiele fabryk w Monterrey, które nie stosują się do zakazów i ustawy o ochronie środowiska – przypomniała mu, choć sama zaczynała powątpiewać.
– Ale DetraChem jest najbliżej, między Monterrey a Pueblo de Luz, idealna lokalizacja. I co, nadal chcesz pracować w tej syfiastej korporacji swojej teściowej?
– Zamknij się. – Lidia ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś gorszego. Wolała nie osądzać firmy, w której miała nadzieję kiedyś pracować, dopóki nie będzie miała solidnych dowodów. – Może to był wypadek.
– Tak, może martwy kot w sylwestra to też tylko taki zbieg okoliczności.
– Myślisz, że to jest powiązane? Ale przecież wtedy wszyscy siedzieliśmy nad jeziorem i nic nie zauważyliśmy.
– Może wtedy nie było tak źle. Chodźmy stąd, nic tu po nas.
Jordan machnął ręką, robiąc znak, że czas zawrócić, ale wtedy oślepiło ich światło policyjnej latarki. Instynktownie osłonili oczy i odwrócili głowy, a kiedy w końcu policjant skierował snop światła w innym kierunku, zobaczyli twarz Basty’ego Castellano.
– Można wiedzieć, co wasza dwójka robi tutaj o tej porze? – zapytał podejrzliwie, podpierając się pod bok.
– Spacerujemy w blasku księżyca, a jak myślisz? Wyłącz tę latarkę, bo oślepniemy. – Guzman skrzywił się i potarł oczy. Castellano westchnął tylko i posłał im karcące spojrzenie.
– Teren jest ogrodzony, to niebezpieczne tutaj przychodzić. Chodźcie, odwiozę was do domu.
– Dlaczego tylko fragment jest zabezpieczony? – zapytała Lidia, drepcząc za panem Castellano w stronę jego wozu. – Jeśli woda jest zatruta to nie tylko przy brzegu.
– Nie znam się na tym, Lidio. Widocznie COFEPRIS takie ma metody. Chyba nie kąpaliście się w wodzie, co? – Sebastian nagle odwrócił się do nich z troską wymalowaną na twarzy. Mieli suche ubrania, ale lepiej było dmuchać na zimne.
– Kiedy wydacie nakaz przeszukania DetraChemu? – Jordi pozostawił pytanie bez odpowiedzi i od razu przeszedł do sedna, chociaż Lidia posyłała mu mordercze spojrzenia. – No co? Przecież wszyscy wiemy, że to sprawka Marleny.
– Nie, Jordi, nie wiemy. Proszę cię, żebyś wstrzymał się z osądem i rozpowiadaniem takich rzeczy, dopóki nie będziemy mieli wyników badań. – Zastępca szeryfa otworzył tylne drzwi nastolatce, podczas gdy Guzman wsiadł na miejscu obok kierowcy.
– Porównajcie próbki tego świństwa z jeziora z pestycydami Mengoni, to gwarantuję, że będziecie mieli jasność.
– Nie tylko DetraChem jest w pobliżu. Jeszcze kilka innych przedsiębiorstw może być w to zamieszanych, dlatego raz jeszcze proszę was o zachowanie rozsądku. – Mężczyzna odpalił silnik i ruszyli, nie bez trudności, bo auto ugrzęzło lekko w gęstym błocie.
– Co z szeryfem Moliną i Sarą? – zapytała Lidia z tylnego siedzenia.
– Są na obserwacji. Pokaleczyli się w jeziorze, więc lepiej dmuchać na zimne. Gorzej jeżeli te toksyny dostały się do krwioobiegu, dlatego trzeba ich monitorować.
– Ivan dał się zamknąć na oddziale? Nie wierzę. – Jordan prychnął ze swojego miejsca, zapadając się głębiej w fotel. – Pewnie musieli go przykuć do łóżka.
– Ivan wie, że takie są procedury i to dla jego dobra. – Basty wypowiedział te słowa trochę wbrew sobie. Miał szczerą nadzieję, że jego przyjaciel naprawdę stosuje się do zaleceń lekarzy i nie robi żadnych głupot. – A wasza dwójka powinna o tej porze już dawno być w domu, a nie bawić się w pracowników sanepidu.
– Jest dopiero dziesiąta – zauważyła brunetka, zerkając na swój szwankujący zegarek. – Mamy prawie osiemnaście lat, bez przesady.
– Prawie robi dużą różnicę. – Sebastian nie pozostawił wątpliwości, że mówi nie tylko jako policjant, ale też ojciec dwojga nastolatków. Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego.
– A pan nie podejrzewa, że za tymi toksynami stoi DetraChem? – Lidia postanowiła zapytać o zdanie kogoś o większym doświadczeniu i wiedzy. Nie mogła polegać na Guzmanie, którym kierowała niechęć do rodziny Mazzarello.
– Felix tak twierdzi. – Basty zerknął na nią we wstecznym lusterku. – Ale ja wolę mieć komplet informacji, zanim wydam osąd.
– Czy w miasteczku już kiedyś zdarzały się takie rzeczy? Ja nie pamiętam.
– To Meksyk, Lidio, w dodatku prowincja, niewiele ludzi zaprząta sobie głowę ekologią. Nawet moi sąsiedzi mają alergię na segregację śmieci, a mieszkamy w całkiem porządnej dzielnicy.
– Mówią, że tamta okolica jest najbezpieczniejsza – zauważyła Lidia, a Basty musiał się z nią zgodzić.
– Nigdy nie działo się u nas nic makabrycznego. Cała ulica od lasu do sadu Delgadów nigdy nie przyciągała szemranego towarzystwa.
– Może dlatego, że boją się zastępcy szeryfa i gubernatora? – podpowiedziała dziewczyna, a Castellano nie mógł się powstrzymać i się roześmiał.
– Pochlebiasz mi, Lidio. Może tak właśnie jest. Conrado jest w domu? – zapytał, parkując przed bliźniakiem Saverina. Światło paliło się tylko po stronie Guerrów.
– Leciał dzisiaj do stolicy, więc chyba jeszcze nie wrócił. Przekażę mu, żeby do pana zadzwonił. Conrado jest bardzo zaangażowany w ochronę środowiska, więc myślę, że ta sprawa go zainteresuje. – Lidia od razu zrozumiała, co Basty miał na myśli. – Dziękuję za podwózkę. Guzman, widzimy się jutro na stażu w przychodni. Guzman?
Jordan już jej nie słyszał. Ledwo ruszyli znad jeziora, usnął na siedzeniu pasażera z ramionami założonymi na piersi i głową przekrzywioną w stronę okna, więc nawet nie zauważyli.
– On serio może tak spać w samochodzie na siedząco? – Dziewczyna wywróciła oczami.
– To jeden z jego licznych talentów.
– Dobra, niech śpi. Miał ciężki dzień. – Lidia westchnęła i pożegnała się z policjantem.
Basty uśmiechnął się do niej na pożegnanie, po czym przyjrzał się chrześniakowi. Jordan był wykończony – ciągła gonitwa za dobrymi stopniami, staż w szpitalu i przychodni, treningi piłki nożnej i drużyny pływackiej, próby do musicalu i wykłady na uniwerku w końcu zbierały żniwo. Castellano pamiętał, jak kilka miesięcy temu chłopak zasłabł w szkole i szpital zadzwonił do niego, bo figurował jako osoba do kontaktu w razie niedyspozycyjności rodziców. Policjant zacisnął palce na kierownicy, bo świadomość, że Fabian i Silvia mieli w nosie swoje dzieci była nie do zniesienia. On dla swoich zrobiłby wszystko, nawet jeśli wiązało się do ze sprzedażą rodzinnego dobytku.
Zajechał na podjazd przed swoim domem i zgasił silnik. Delikatnie położył chłopakowi dłoń na ramieniu i lekko nim potrząsnął. Jordi przebudził się dopiero po chwili, zawsze miał twardy sen. Nieprzytomnie spojrzał na okolicę i wyciągnął szyję, dostrzegając światło w kuchni domu po drugiej stronie. To dosyć niecodzienne, żeby rodzice byli w domu o tej porze, więc pewnie Quen nudził się jak zwykle. Młody Guzman nie miał ochoty widzieć się z kuzynem, głównie dlatego, że nie miał pojęcia, co może mu powiedzieć. Wiedział o jego prawdziwych rodzicach, wiedział, że tego dnia były jego prawdziwe urodziny, ale nie mógł nic z tym zrobić, więc wolał po prostu go unikać.
– Mogę się zdrzemnąć chwilę tutaj? Jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, a Basty tylko się uśmiechnął.
– Przyniosę ci poduszkę.
– Basty?
– Tak? – Mężczyzna zatrzymał się jeszcze na chwilę, zanim wysiadł z samochodu.
– Nie możecie sprzedać domu. Po prostu… nie róbcie tego. – Jordi poprosił cicho, a mężczyzna tylko zacisnął szczękę i zostawił go na chwilę samego.
Kiedy wrócił z poduszką, Guzman spał już jak suseł.

***

– Nic mi nie jest. Daliście zastrzyk Sarze? – dopytywał, kiedy dyżurny lekarz oczyszczał ranę na podeszwie jego stopy.
– Tak, dostała dawkę przypominającą szczepionki przeciw tężcowi i kilka innych leków, chyba antybiotyków – uspokoiła go Anita. – Tobie też się przyda.
– Szczepionki-sronki, nic mi nie jest. – Molina wstał z miejsca i jakby na zawołanie zachwiał się i prawie by upadł, gdyby nie przytrzymał się Anity. Przeklął pod nosem, bo stopa, na której stąpnął bolała niemiłosiernie.
– Szeryfie, zostanie pan na obserwacji. Nie wiemy, co było w tej wodzie, a sporo się jej pan nałykał – poinformował doktor, zmieniając rękawiczki i przygotowując jakiś zastrzyk.
– Jestem cholernym szeryfem i muszę dopilnować wszystkiego w tym mieście. Nie mam czasu na pidżama party w szpitalu.
– A więc, cholerny szeryfie, będzie pan musiał na chwilę to zostawić, bo pana zdrowie jest najważniejsze. Mocno się pan zranił. To otarcia od skał? – Wskazał zadrapania na ciele mężczyzny.
– Jakich skał? W jeziorze nie ma skał. – Ivan nie miał siły tłumaczyć, że trochę pobił się z Gianlucą, a trochę zawdzięczał ten wygląd ostrym krzakom.
– Kiedy ostatnio sczepił się pan na tężec?
– A bo ja wiem, to Ursula zawsze pilnuje planu badań i szczepień. – Molina podrapał się po głowie. – Dobra, kłuj pan, byle szybko, bo muszę wracać do pracy.
– Ivan!
– No co? – Spojrzał na Anitę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Serio, Ani, to tylko parę zadrapań, bywało gorzej. – Poklepał się po boku gdzie widniało kilka blizn. – Draśnięty na polu walki, wiesz?
– Tak, wiem. Basty opowiadał, jak kategorycznie odmówiłeś zakładania kamizelki kuloodpornej i musiał cię wyciągać za tę twoją kurtkę.
– Ważne, że kurtka się nie zniszczyła. – Mężczyzna się uśmiechnął. Wiele zachowań było ryzykownych w jego karierze, ale zawsze jakoś wychodził z tego cało. Może jakaś siła wyższa nad nim czuwała. Teraz jednak czuł, że to niepotrzebne zamartwianie się, bo nic mu nie dolegało. – Nie powinnaś być z Gianlucą?
– Gianluca jest z córką, a ja jestem z tobą, Ivan, nie marudź. Powiadomiłam Elenę, że nie wrócisz dziś do domu.
– Kiedy ja…
– Cicho, Ivan, choć raz się zamknij, na litość Boską!
Zamknął się i już nic więcej nie powiedział. Pozwolił lekarzowi działać, pobrać sobie krew i jakieś wymazy, a także zaaplikować przypominającą dawkę szczepionki na tężec i kilka antybiotyków lub innego badziewia, o którego przeznaczenie wolał nie pytać. Lekarz zostawił ich samych i poszedł zobaczyć, czy jest dla szeryfa wolny pokój jednoosobowy. Kategorycznie odmówił on bowiem dzielenia pomieszczenia z Mazzarello.
– Jesteś kretynem, Ivan. Wiesz o tym?
– Tak, wiem.
– Żeby bawić się w takie bzdury tylko ze względu na miejsce parkingowe! – Anita prychnęła, smarując Ivanowi plecy maścią. Jego zadrapania wyglądały paskudnie, więc lekarz zalecił obserwację.
– Nie chodziło o miejsce parkingowe, Ani. Dobrze o tym wiesz.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że przez chwilę zamarła z ręką na jego ramieniu, nie wiedząc, co może mu na to odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, czy insynuował to, co myślała, że insynuował. Wpatrywał się w nią intensywnie przez dłuższy czas, a ona nie mogła zebrać w sobie siły, by zapytać go wprost, co miał na myśli, a kiedy w końcu znalazła w sobie odwagę, drzwi otworzyły się i pielęgniarka Renata Diaz poinformowała szeryfa, że znalazł się dla niego pokój.
Molina podziękował jej, zabrał swoją kurtkę i wyszedł. Nie chciał rozmawiać z Anitą dłużej, bo czuł, że ten wieczór już i tak był dostateczną porażką. Pomyślał, że spróbuje znaleźć Lucię Ochoę, skoro i tak utknął na noc w szpitalu. Nie wiedział jednak, czy pani doktor ma dyżur, więc na korytarzu wykonał kilka telefonów, w tym jeden do Basty’ego i Ursuli, chociaż oni już o wszystkim wiedzieli od Felixa.
Zajrzał do sali Sary Duarte i z ulgą stwierdził, że nastolatka zasnęła pod wpływem leków uspokajających zaleconych przez lekarza. Obserwował ją przez chwilę, nie mogąc zrozumieć, jak to możliwe, że Ursula tak długo utrzymywała przed wszystkimi sekretny romans z Ulisesem. Serratos był dla Ivana mentorem, zawsze go podziwiał, ale wiedząc to, co przekazała mu Anita, nie mógł się powstrzymać od przeklinania zmarłego burmistrza. Molina sam nie był święty, ale nigdy nie zdradził Debory, kiedy byli małżeństwem, no i na pewno nie zrobił dziecka innej kobiecie i nie zostawił jej z tym samej. Ulises zawsze wydawał mu się człowiekiem z zasadami, ale może rzeczywiście nie zawsze wszystko było takie, jak wydawało się na pierwszy rzut oka.
Wyszedł na taras zapalić papierosa. I tak nie chciało mu się spać, więc wolał się przewietrzyć.
– Tu nie wolno palić.
– Kto tak twierdzi?
Ivan odwrócił się w stronę małego dzieciaka, który w szpitalnej pidżamie prawie mógł się utopić. Chłopiec miał dosyć groźną minę, więc posłusznie wyciągnął fajkę z ust i schował za uchem.
– Nie powinieneś już spać?
– Nie mogę zasnąć, maszyny wciąż pikają. – Izan Pereira podszedł do balustrady i wsadził głowę między pręty.
– Nie rób tak. Kiedyś tak zrobiłem i matka musiała nasmarować mi uszy masłem, żebym mógł się wydostać.
– Spokojnie, mam małą głowę. – Chłopak wrócił na swoją pozycję, po czym złapał się dwóch prętów i odchylił się do tyłu. – Jest pan szeryfem, prawda?
– Zgadza się. A co, masz dla mnie jakąś sprawę? – Ivan oparł się plecami o balustradę i przyjrzał się dzieciakowi z zaciekawieniem.
– Sam nie wiem. Pomyślałem, że pan przyszedł w sprawie tego pana, którego zamordowali w jego łóżku. Tego z jednym okiem.
– Tak, właściwie to interesuje mnie ta sprawa. Masz dla mnie jakieś tropy? – Kącik ust Ivana zadrgał lekko, kiedy przesłuchiwał małego pacjenta.
– Mój oddział jest na innym piętrze, ale tak mi się wydawało, że słyszę dziwne odgłosy, więc wyszedłem. Czasami chodzę po szpitalu, bo w łóżku się nudzę. Jordan mówi, że on też tak miał.
– Tak, słuchaj Jordana, a daleko zajdziesz. – Molina wywrócił oczami, woląc nie wnikać, co też postrzelony bratanek Debory i stażysta w szpitalu nagadał temu małemu pacjentowi.
– W każdym razie miałem wrażenie, że po szpitalu ktoś chodzi. Myślałem, że lunatykuje.
– Pacjent lunatykuje?
– No tak, bo nie widziałem, żeby drzwi wejściowe do szpitala się otwierały. W nocy trzeba dzwonić domofonem, nie otwierają się na fotokomórkę.
– Ach tak?
– Ano. – Izan pokiwał głową, bo znał topografię szpitala bardzo dobrze. – No i był taki wysoki pan. Wyglądał jak duch. Schowałem się za wózkiem z lekami, bo się przestraszyłem. I jak wszedł do tamtej sali, to szybko uciekłem do swojego pokoju i schowałem się pod pościel. Nie jestem tchórzem, ale wolę dmuchać na zimne – dodał szybko brat Chicle, a Ivan pokiwał głową, jakby chciał pokazać, że oczywiście go rozumie. – No i rano znaleziono pana Balmacedę martwego. Tak mi się wydawało, że wcale mi się to nie przyśniło. Tak samo tamtym razem. Wtedy też mi się nie przywidziało i on na pewno tutaj był.
– Wtedy? – Brwi Ivana zbiegły się razem, kiedy słuchał ośmiolatka, który wypowiadał na głos swoje przemyślenia, nie zdając sobie sprawy, jakie to ważne. – Czy już kiedyś w szpitalu był ktoś, kogo nie powinno tutaj być? Komuś stała się krzywda?
Izan pokiwał głową. Minę miał niewyraźną, chyba sam do końca nie rozumiał tego, co się działo.
– Przyszedł w odwiedziny, przechodził obok mojego pokoju. Słyszałem jak wpisywał się w recepcji do zeszytu i rozmawiał z panią pielęgniarką. – Mały Pereira spróbował przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. – Szedł do sali osiemnaście, to oddział kardiologiczny zaraz obok dziecięcego. A potem sobie poszedł.
– Kto to był?
– Nie wiem. Ale nie siedział tam za długo, bo ona spała. Wtedy myślałem, że mi się przywidziało, bo byłem zmęczony, ale… no… ona potem umarła.
– Kto? – Ivan zacisnął palce na balustradzie.
– Ta miła pani z czerwonymi paznokciami. Dawała mi miętówki na korytarzu.
Molina poczuł, że kręci mu się w głowie. Ruszył przed siebie w amoku i dotarł do pustej szpitalnej recepcji, nie przejmując się, że w tej chwili jest pacjentem a nie szeryfem z nakazem przeszukania. Pielęgniarki nie było, bo zrobiła sobie przerwę, a on bez zastanowienia sięgnął po książkę, do której wpisywały się osoby odwiedzające oddział. Z bijącym sercem odnalazł datę, która go interesowała – dzień, w którym umarła pani Angelica Pascal.
– Cholera – wyrwało mu się na głos, kiedy opadł na obrotowe krzesło. – k***a, miał rację.
Nieważne ile razy przeglądał zeszyt, zauważał to samo – kartka z odwiedzinami w tamtym dniu została wyrwana w pośpiechu. Komuś bardzo zależało, by nikt nie zauważył, że tutaj był. Ivan poczuł się jak ostatni idiota. Jordan wiedział, że coś jest nie tak. Oskarżał anestezjologa, a kiedy to okazało się błędnym tropem, i tak dalej twierdził, że śmierć pani Angelici nie była przypadkowa, a on go zbył, twierdząc, że znów opowiada jakieś głupoty. Guzman nie mylił się jednak. Jeśli wierzyć Izanowi, ktoś odwiedził panią Angelicę, kiedy była jeszcze nieprzytomna po operacji wymiany zastawki i prawdopodobnie coś jej zaaplikował, skoro kilka godzin później już miała krwotok wewnętrzny, a Jordi bezskutecznie próbował ją reanimować.
– Szeryfie, nie wolno panu. Co pan tu robi? – Renata Diaz zrobiła się czerwona z oburzenia, kiedy wróciła z kubkiem herbaty i zastała policjanta za blatem recepcji.
– Rejestrujecie odwiedziny tylko w tym zeszycie? – zapytał, nic sobie nie robiąc z jej reakcji. Może i był pacjentem, ale przede wszystkim był szeryfem. – Nie macie jakiegoś elektronicznego systemu?
– Tylko zeszyt i to nie zawsze. Czasami wpuszczamy odwiedzających bez tego, bo dobrze ich znamy. – Kobieta zmarszczyła brwi, bo nie miała pojęcia, do czego zmierza.
– Potrzebuję dostępu do monitoringu z tego dnia. – Postukał palcem w zeszyt. – Kto miał wtedy zmianę, kto siedział na ochronie, kto był w recepcji…
– Nie wiem, szeryfie, to było dawno temu. Muszę pana odprowadzić do sali szpitalnej. Pan ma gorączkę.
Renata z troską przypatrzyła się kropelkom potu, które wystąpiły na skronie mężczyzny. On od niechcenia wytarł twarz, czując jak jego ciałem wstrząsają dreszcze. Nie był pewien, czy to kwestia wysiłku, wypicia zatrutej wody czy może nagłych odkryć, ale stracił świadomość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:20:04 06-10-24    Temat postu:

Temporada IV C 025
Victoria/Ruby/Remmy/Raquel/Veda

Kiedy Fernando Barosso skupiał się na swojej na nowo odkrytej duchowości jego zastępczyni w zaciszu swojego gabinetu wywracała oczami z rozbawienie. Jeśli w mieście znaleźli się ludzie którzy łykali te wszystkie wygłaszane przez niego pompatyczne bzdury to jasnowłosa coraz bardziej wątpiła w ludzką inteligencję. Długopisem postukała w blat biurka sprawiając że chapiący przy jej nogach pies obudził się i popatrzył na swoją właścicielkę jasnymi psimi ślepiami. Victoria pochyliła się nad zwierzakiem i podrapała go za uchem. Łasy na pieszczoty Hermes polizał ją po dłoni radośnie merdając ogonem.
Fernando mógł zgrywać nawróconego grzesznika, niewiernego Tomasza czy kogo tam chciał, ona wolała skupić się na odbudowie upadłej w mieście gospodarki. „stary Browar”, Fabryka Porcelany, która była już w pełni gotowa na zatrudnianie pracowników czy kolejne przedsięwzięcie BTC.
Był to projekt trzymany w ścisłej tajemnicy już od kilku miesięcy. I był to śmiały oraz bezczelny jednak gdy czołowe laboratorium kryminalistyczne zaczęła chylić się ku upadkowi i stopniowo wyprzedawać swoje udziały Victoria nie wahała się ani chwili. Jej mąż co prawda na początku nie był przekonany co do tego pomysłu; Victoria była córką kryminalistów, a posiadanie własnego laboratorium było szczytem bezczelności i hipokryzji. Gdy jasnowłosa przedłożyła mężowi i szwagrowi swój pomysł obaj dostrzegli w nim potencjał. Obaj wiedzieli dlaczego Victoria chce stworzyć Centralną Bazę DNA. To był jednak wierzchołek góry lodowej. Nie tylko chciała stworzyć to co w USA nosiło nazwę CODIS. Wszyscy wiedzieli bowiem jaką potężna moc kryje się DNA.
Nie tylko dzięki profilowi DNA można było wykluczyć lub potwierdzić czyjś udział w zbrodni, ale także odnaleźć dalekich krewnych czy sprawdzić swoich przodków. Ludzie kłamią krew nie. Hasło może i brzmiało sztampowo, ale było w tym sporo racji. Victoria chciała mieć swoją unikatową bazę danych. Chciała aby próbki przestały zalegać w magazynach dowodowych, chciała aby winni stanęli przed sądem. Sama wielokrotnie zdarzyła się z biurokratyczną machiną więc chciała wpędzić koło w ruch. Plan był ambitny, lecz wierzyła , że z pomocą Javiera i Atticusa uda im się stworzyć lepszy świat. Dla Aleca.
„Alora”, uśmiechnęła się lekko pod nosem na widok logo narysowanego rączką jej synka. Alec narysował dzwoneczki, które kształtem tworzyły helisę DNA, tuż obok napisał imię utraconej siostry. Jeśli z tej tragedii miało wyniknąć coś dobrego był to projekt Alora. Javier i Atticus skupili swoje wysiłki na testach nowego oprogramowania. Blondynka nie wtrącała się w testy nowego programu ochrony i sama skupiła się na swoich planach.
Nie miała w planach zwolnień z laboratorium znajdującego się w Monterrey było wręcz odwrotnie chciała otworzyć drugą filię, która odciąży placówkę-matkę i właśnie dlatego w planach miała wydzierżawienie budynku od miasta San Nicholas w którym w przeszłości mieściła się prywatna klinika odnowy biologicznej. Firma ogłosiła upadłość. Budynek był przystosowany pod prace laboratoryjne. Victoria mogła zająć się biurokracją, lecz potrzebowała kogoś kto pokieruje pracami. Uderzyła palcami w klawisze laptopa i wyświetliła zdjęcia.
Maxymiliano Questa, Wilhelm Menchaca jej przyrodnia siostra Caridad Blanco , Esteban Barrera z którym Victoria studiowała na MIT. Znali się jak łyse konie i jego jedynego była pewna. Esteban uwielbiał wyzwania i był jednym z najlepszych kryminalistyków w kraju. Caridad była patolożką i jej umiejętności obchodzenia się ze zwłokami i sama fakt że pracowała w Zakładzie Medycyny Sądowej. Wilhelm był zagadką, lecz Victoria wątpiła że temu zdolnemu chłopakowi wystarczy bycie nauczycielem biologii. Marnował się w szkole. Był także Questa.
Wstała i podeszła do okna. Hermes klapnął na zadek obok niej. Mogła skompletować ekipę, mogła znaleźć idealny budynek lecz niczego nie zmieni jeśli nie przekona władz stanowych o wydanie potrzebnych dokumentów. Dla kogoś innego byłby to pryszcz, dla Eleny Victorii Diaz de Reverte której najbliżsi zanurzyli ręce w krwi to wydawało się być niewykonalne. Mogła odwołać się do więzi rodzinnych. Parsknęła śmiechem.
Gdyby zaczęła ich rozmowę od „Dzień dobry, kuzynie” byłaby stracona. Potrzebowała racjonalnych argumentów gdyż Fabian Guzman nie był jedyną osobą, którą musiała przekonać. Był także Victor Estrada (któremu miała nadzieje żadne jej rodziców nie zabiło krewnego) Jasnowłosa skupiła się więc na statystykach wykrywalności brutalnych przestępstw, które w stanie Nuevo Laredo nie były zadowalające. Porywasz się z motyką na słońce, mruknęła pod nosem i westchnęła. Pies trącił nosem jej dłoń, z zadumy wyrwało ją lekkie pukanie do drzwi.
─ Proszę ─ Paolo zapewne nie było gdyż zamiast siedzieć tyłkiem przy biurku flirtował z asystentką burmistrza.
─ Auto czeka ─ poinformował ją Dante Gomez. Victoria skinęła lekko głową i zgarnęła teczkę leżąca na biurku. Kiedyś jej babcia mówiła , że do serca mężczyzny można było dotrzeć przez żołądek. Jeśli wierzyć Sylvii jej mąż tego organu nie posiadał pozostawał więc rozum. ─ Hermes ─ rzuciła do psa. ─ Przejdziesz się z nim po okolicy?
─ Mam jakiś inny wybór?
─ Nie, niestety nie mogę zabrać cię ze sobą ─ zwróciła się do zwierzęcia ─ chociaż może ty roztopiłbyś lód w sercu Fabiana Guzmana ─ Hermes zaszczekał radośnie merdając ogonem. ─ Wiem, wiem.
Pół godziny później weszła do biurka sekretarza gubernatora. Odgłos jej szpilek skutecznie tłumił miękki dywan. Na widok jasnowłosej asystentka Guzmana wyprostowała się.
─ Jestem umówiona z panem Guzmanem ─ oznajmiała gdy dziewczyna przestała mrugać. Victoria z trudem powstrzymała się od uśmiechu. Odkąd pracowała w ratuszu w Valle de Sombras ludzie dziwnie na nią reagowali. Byli albo przesadnie mili albo nieuprzejmi. Ona ceniła profesjonalizm.
─ Oczywiście, spodziewałam się pana Reverte ─ wymamrotała. Tylko dlatego Fabian zgodził się na wpisanie go do kalendarza. Jasnowłosa z trudem powstrzymała się do śmiechu. Wszyscy woleli spotykać się z jej sympatycznym mężem niż z nią. Nie mogła ich za to winić. Kobieta wstała zaś blondynka podeszła do okna wyglądając na ulicę. Był ładny słoneczny dzień. Kilka chwil później do „poczekalni” wszedł sam Fabian Guzman na którego ustach błąkał się paskudny grymas.
─ Eleno ─ przywitał ją chłodno. Nie poprawiała go. ─ Moja asystentka ─ na ustach pojawił się profesjonalny uśmiech ─ moja asystentka ─ brew Victorii powędrowała ku górze.
─ Z przyjemnością poda nam kawę w twoim gabinecie ─ dokończyła za niego. ─ Pijam czarną, dwie łyżeczki cukru ─ poinformowała jego asystentkę. Oczy Fabiana stały się chmurne.
─ Zapraszam ─ powiedział przez zęby. Weszli do jego gabinetu. Fabian zamknął drzwi mocnej niż nakazywała przyzwoitość.
─ Asystentka pomyliła terminy i mam czas dla ciebie od teraz do nigdy? ─ zapytała go i usiadła w fotelu dla gości.
─ Sądziłem że asystentka umówiła twojego męża na spotkanie.
─ Mój mąż nie ma asystentki, poza tym nazywanie mojego męża „dziwakiem” jest strasznie nieprofesjonalnie ─ nie zamierzała mu tego wytykać, ale skoro on porzucił maskę uprzejmego ona również nie pozostawała mu dłużna. ─ Twoja dziewczyna od odbierania telefonów musi nauczyć się umiejętnego zasłaniania słuchawki albo na klawiaturze jest ikona wycisz ─ do środka weszła Laura z napojami. Podała Victorii kawę swojemu przełożonemu przezornie wodę i wyszła.
─ Czego chcesz?
Aż kusiło ją żeby odpowiedzieć „pokoju na świecie” ale wiedziała że rozdrażnianie kuzyna było kiepskim pomysłem i rokowaniem na przyszłość.
─ Dzwoniłeś.
─ Nonsens ─ odpowiedział na to. ─ Nie mam powodu żeby do ciebie dzwonić.
─ Serenissima ─ powiedziała powoli i upiła łyk napoju ─ Rozmawiałeś z Sierrą w sprawie związku sadowników ─ dodała.
─ Nie
─ Zaprzeczasz, że dzwoniłeś czy zaprzeczasz, że usłyszałeś, że Sierra Martinez nie jest osobą decyzyjną, ale przekażę sprawę dalej? ─ zapytała go powoli, ─ właścicielce? ─ doprecyzowała wypowiedź kobiety.
─ Jesteś właścicielką winnicy? Ty?
─ Odziedziczyłam ją po matce ─ oznajmiła kobieta. Usta Fabiana zacisnęły się w wąską kreskę. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie tego się spodziewał. ─ Kupiła ziemię i założyła Serenissimę, lecz została cichą wspólniczką ─ wyjaśniła mu a Fabian prychnął. ─ Moja matka zapisała wszystko na Cornelię aby nie przyciągać zbędnej uwagi.
─ Zawsze w cieniu
─ Wiesz czym się zajmuje Serenissima? ─ zapytała go. ─
─ Winem
─ Tak winem ─ powiedziała i wstała. Podeszła do okna. ─ Moja matka założyła winnicę piętnaście lat temu. Kupiła ziemię i zasadziła pierwsze winorośle. Pierwsza maltretowana przez męża żona pojawiła się po tygodniu ─ uśmiechnęła się blado ─ i była to Cornelia.
─ Piękna historia bo o ile ja dobrze pamiętam krótko później w Monterrey pojawiły się pierwsze trupy. ─ Victoria nie odpowiedziała nic, bo co miała odpowiedzieć? Inez zanotowała krótko w dzienniku; „ jedna ocalona, jeden trup” Ja matka była skomplikowaną kobietą, lecz jasnowłosa doskonale rozumiała dlaczego powstała winiarnia. Inez robiła dla kobiet to czego nigdy nie zrobiono dla niej gdy była dzieckiem. Matka jej nie uwierzyła. Nazwała ją „grzesznicą”, „kłamczuchą” , zabrała jej syna.
─ Dwa lata temu na części uprawy zastosowano środki DartaChemu ─ wyjaśniła blondynka ─ w tym roku wyrwano winorośle z korzeniami ─ dodała uśmiechając się smutno. ─ straciliśmy część uprawy ─ podeszła do zostawionej w fotelu i wyciągnęła z niej teczkę. ─ Analiza gleby po użyciu środków i analiza ziemi na której ich nie użyto.
─ Ty wykonałaś badanie?
─ Nie, zrobił to znajomy z certyfikowanego laboratorium ─ uśmiechnęła się lekko ─ BTC nie ma odpowiednich uprawnień ani certyfikatów. Jeśli Serenissima ma pozwać Marlenę Mengoni potrzebne mi analizy od odpowiednich ośrodków badawczych ─ skinął lekko głową. ─ To kopia badań i jeśli chciałbyś omówić dalsze kroki Sierra jest do twojej dyspozycji.
─ Jaki był twój plan? ─ zapytał. ─ Ślub Fernando to był twój pomysł.
─ To proste chciałam upozorować śmierć Cornie i jej dzieci i oskarżyć go o zabójstwo całej rodziny ─ Fabian zamrugał powiekami kompletnie zaskoczony. Nie żartowała. Naprawdę była gotowa to zrobić. ─ Czekamy na odpowiedź ─ wzięła torebkę i wyszła.
***
Im dłużej zagłębiała się w krótkie biografie poszkodowanych przez Ricardo Pereza tym większą frustrację czuła. To był jeden człowiek…. Potwór , poprawiła się szybko w myślach który zniszczył tak wiele żyć. Ruby podejrzewała bowiem, iż lista nie jest kompletna. Co bowiem z tymi, które mu się oparły? Siedemnastolatka bardzo szybko odkrywała, iż Ricardo Perez celował w specyficzną grupę. Młode (między piętnastym a osiemnastym rokiem życia) , ciemnowłose, ciemne lub jasne oczy i zawsze ich nazwisko znajdowało się na liście najzdolniejszych uczennic. O ironio ranking „najlepszych z najlepszych” wprowadził sam Dick krótko po tym jak objął stanowisko nauczyciela biologii. Dzięki liście mógł z łatwością bez zaglądania do dziennika odsiać najzdolniejsze od tych mniej zdolnych. Jak zauważyła Valdez trzydzieści cztery lata temu numerem jeden w szkole w pierwszej klasie była matka Vincenzo Diaza. Została wydalona ze szkoły z powodu ciąży. Dziś żadną tajemnicą nie jest, że pielęgniarka urodziła mu czwórkę dzieci najstarsza z nich Alba kończyła w tym roku trzydzieści trzy lata najmłodszy miał raptem osiemnaście lat.
Dick przez ostatnie lata miał dwie rodziny; jedną z nich tą oficjalną tworzył z Palomą Perez swoją byłą już wkrótce żoną i wspólnie mieli troje dzieci; Geala, który w wieku dwudziestu trzech lat zginął w wypadku samochodowym, Antonię i najmłodszą dwudziestojednoletnią Blancę, która prowadziła księgarnię w Valle de Sombras. Swoją „sekretną drugą rodzinę” trzymał tuż za płotem. Czasami zastanawiała się jak Paloma Perez mogła nie zauważyć? Renata i ona były niemal rówieśnicami gdy zamieszkały płot w płot. Ich dzieci były w podobnym wieku, lecz każda z nich żyła osobno. Dziewczyna skłaniała się ku opcji, że być może Paloma nie chciała wiedzieć, że poślubiła zwyrodnialca. Westchnęła przesuwając wzrokiem po własnej liście. Na kartce A4 spisała imiona i nazwiska dziewcząt z listy „najlepszych uczniów” Perez zawsze wybierał z najlepszej dziesiątki, a według podcastu Rue seksualni drapieżcy tylko w wyjątkowych okolicznościach zmieniając mondus operandi.
Palcami postukała w blat stołu. Na liście najlepszych była także matka Marcusa i ku zaskoczeniu jej siostra. Bezwiednie podkreśliła jej nazwisko. Ingrid pasowała do jego wiktymologii. Była jedną z najzdolniejszych dziewcząt w szkole, była ładna, ambitna i co liczyło się również de Pereza pochodziła z „podejrzanego towarzystwa” Pobyt w poprawczaku od trzynastego do piętnastego roku życia za zabójstwo, rezydentka lokalnego domu dziecka. Gdyby ją skrzywdził, a ona komuś powiedziała to niewielu by jej uwierzyło. Postawiła znak zapytania i spojrzała na drugie z nazwisk. Araceli Falcon. „jedynka”, niebieskooka, z „Drabinianki” po balu zimowym spadła z dachu i przekreśliła swoją karierę jako tancerka.
Ruby podeszła do szafy otwierając ją. Ze środka wyciągnęła sukienkę, którą miała na sobie feralnej nocy. Różowa, z tiulową spódnicą. Skrzywiła się mimowolnie. Był to modowy koszmarek, który zachwycił ją gdy miała piętnaście lat. Oczywiście po „oficjalnej” rodzinnej imprezie wybrała coś nieco mniej opasłego, lecz ciotka Teresa nawet po jej zaginięciu nie pozbyła się tego różowego paskudztwa. I dobrze, pomyślała wyciągając ją z szafy. Wreszcie sukienka zajmująca mnóstwo miejsca w jej szafie na coś się przyda. Zerknęła na stojące na biurku drzewo wydrukowane dzięki uprzejmości Magika na drukarce 3D. Czasami ktoś musi włożyć kij w mrowisko.
To była mozolna praca, lecz nie poddawała się a zajęcia ze starą panną wreszcie przynosiły konkretne owoce chociaż nauczycielce zapewne chodziło o umiejętność cerowania skarpetek a nie wyszywania imion, nazwisk oraz dat. Palce bolały , oczy piekły, lecz gdy od wyszywania przeszła do formowania różyczek i przyczepiania ich na gorący klej do drzewa okazało się, że nie wszystkie zmieszczą się na gałęziach. Było ich zbyt wiele. Zabrała więc drewnianą deskę do krojenie z kuchni i przyczepiła do niej drzewo a następnie zaczęła na chybił trafił przyczepiać różyczki. Ocalałe mieszały się z tymi, które nawała „szczęściarami” Im się udało.
Był piątkowy poranek gdy Ruby weszła do samochodu Juliana, a zaspany Eddie podał jej drzewko obrośnięte kwieciem. Mężczyzna uniósł brew.
─Projekt na historię ─ wyjaśniła mu dziewczyna gdy wpatrywał się w trzymaną przez nią makietę.
─ Rozumiem ─ odparł chociaż nie miał pojęcia co drzewo w kwiatach miało wspólnego z historią. ─ To nasza deska do krojenia?
─ Odkupię ─ zapewniła go nastolatka jednocześnie pisząc do Torresa aby pofatygował swoje cztery litery na parking. Całe szczęście pierwsze dwie lekcje tego dnia były historią i wiedzą o społeczeństwie. Lekcja odbywała się w przypisanej klasie czwartej sali więc drzewo zajmie dumne miejsce na parapecie. Remmy otworzył drzwi gdy Julian zaparkował.
─ Co to jest?
─ Drzewo poznania „dobra i zła” ─ wyjaśniła ostrożnie podając mu „roślinkę” ─ Tylko ostrożnie spędziłam nad nim całą noc ─ wyjaśniła wysiadając z auta ─ Dzięki Julian, a i po szkole spotykam się z Patrickiem więc wrócę dopiero na kolację.
─ A co ty i Patric będziecie robić?
─ Uczyć się ─ odpowiedziała i wywróciła oczami ─ Pa ─ cmoknęła lekarza w policzek i wyszła z auta zakładając plecak.
─ To jakiś projekt na biologię o którym zapomniałem?
─ Nie, to nasz projekt na historię ─ odpowiedziała. ─ Nie dostałeś mojej wiadomości? Wysłałem ci e-mail.
─ Nie sprawdzałem poczty ─ odparł. ─ Nasz projekt zakłada sadzenie drzew?
─ Nie, gdybyś przeczytał e-mail wiedziałbyś że nieco zmodyfikowałam nasz projekt.
─ Nieco? ─ spojrzał na różowe drzewko. ─ Czego dotyczy ten „nowy” projekt?
─ Poznania „dobra i zła”
─ To brzmi jak tekst z Biblii ─ stwierdził.
─ Nazwę pożyczyłam z Biblii” ─ spojrzała na niego zaskoczona ─ nie chodzisz do kościoła?
─ Bywam od święta ─ odparł ─ i nadal nie rozumiem co ma drzewo wspólnego z historią?
─ Wiesz, czym było to drzewo w Biblii? ─ pokręcił przecząco głową. ─ Ok drzewo znajdowało się po środku ogrodu w Edenie, Adam i Ewa mogli jeść wszystko co chcieli z ogrodu, ale nie mogli jeść drzewa znajdującego się w środku ogrodu.
─ Ewa skusiła Adama zażarł jabłko
─ Kwestia umowna czy to było jabłko ─ poprawiła go. ─ Jak byłam mała bawiłam się w zakonnice ─ odpowiedziała. ─ Nieważne ─ machnęła ręką. ─ Zjedli owoc ─ podkreśliła ─ i poznali prawdę. Odkryli, że są nadzy ─ Remmy uniósł brew ─ Zjedzenie owocu spowodowało, że zobaczyli iż świat to nie pierdzące jednorożce i tak naprawdę jest do d**y ─ otworzyła drzwi i weszli do sali. ─ Postaw drzewko na moim stoliku ─ poprosiła go. Olivia z którą dzieliła ławkę spojrzała na otulonego różyczkami krzaka to na przyjaciółkę.
─ Wąsacz zadał nam pracę domową o której zapomniałam? ─ zapytała ją. Ruby potrzebowała chwili aby zrozumieć o jakim wąsaczu mówi Olivia.
─ Nie to projekt na historię.
─ Sadzenie drzew?
Wywróciła oczami.
─ Wyjaśnię wszystkim jak przyjdzie Smoczyca ─ odpowiedziała. Lily zajęła miejsce obok Tiberiusa, który poruszył się niespokojnie na swoim krześle.
─ Fajne drzewko ─ pochwaliła. ─ To projekt na biologię?
Ruby pokręciła przecząco głową.
─ Na historie i chcesz dołączyć do mnie i Remmego? Do naszej grupy? Wiem że nie musisz bo jesteś nowa i nie stąd, ale im będzie nas więcej tym lepiej. I Tyberius też może jeśli chce.
─ Zapytam go ─ Lily zwróciła się do kolegi z klasy który spojrzał na Ruby z szeroko otwartymi jasnymi oczami i lekko skinął głową.
─ Świetnie, znajdziemy wam jakieś zajęcia i ─ wyciągnęła kartkę ─ zapiszcie mi swoje e-maile to wyślę wam wszystkie potrzebne informacje.
─ Ok
Do środka weszła Julietta. Ruby zaczekała aż nauczycielka wyciągnie wszystkie potrzebne rzeczy wtedy uniosła rękę.
─ Pani profesor mogę zajęć pięć minut? ─ Julietta uniosła brew. Na jej lekcjach uczniowie bardzo rzadko zabieli głos niepytani. Ruby Valdez natomiast się uśmiechała będąc z siebie niezwykle zadowolona. Nauczycielka na jej ławce dostrzegła dziwny twór. ─ Chodzi o projekt ─ dorzuciła.
─ Nie chcę słyszeć waszego jęczenia .
─ Nie będę jęczeć chociaż nieco zmodyfikowałam temat który nam pani zadała ─ wyjaśniła i poderwała się z miejsca podnosząc do góry drzewo. Postawiła je na biurku nauczycielki.
─ To jakiś dowcip Valdez?
─ Nie ─ odpowiedziała jej ─ to „drzewo „poznania dobra i zła”
─ A to lekcja historii nie religii ─ przypomniała jej. Ruby westchnęła.
─ Wiem, ale mogę wyjaśnić ─ Julietta skinęła lekko głową i usiadła. Była umiarkowanie zainteresowana tym co wymyśliła Ruby Valdez. Remmy miał zbyt zdezorientowaną minę aby być częścią tego planu. ─ Ok im częściej myślę o przyszłości tym więcej myślę o przeszłości o tych które były przede mną i „przetarły szlaki”. Od jakiegoś czasu bliżej przyglądam się rankingowi najlepszych uczniów i zastanawiam się nad tym kim były i gdzie są teraz? I właśnie na tym się skupiłam. Na tym gdzie są i stworzyłam dwie listy; „szczęściar” ─ podeszła do swojej ławki i wyciągnęła spięte kartki ─ a które miały mniej szczęścia. Dlaczego jednym się podwoiło a innym nie skoro miały ten sam start? Szkoła od lat chlubi się tym że prowadzi „politykę tej samej szansy” ─ wyjaśniła ─ w myśl tego s idealnym świecie każda z tych najlepszych powinna osiągnąć sukces więc dlaczego niektóre skończyły na cmentarzu.
─ Co? ─ wyrwało się Rosie. ─ Na cmentarzu? ─ powtórzyła z niedowierzaniem.
─ Tak, na cmentarzu albo ze sztucznymi kończynami dlatego celem naszego projektu jest dowiedzieć się co się stało w życiu tych kobiet które spowodowały, że są gdzie tu gdzie są.
─ To bardzo ambitny plan Valdez.
─ Wiem i chcemy pójść o krok dalej ─ odpowiedziała nastolatka. ─ Chcę odnowić zniszczone przez czas groby absolwentek, które nie miały tyle szczęścia wyjaśniła dziewczyna. ─ Przywrócić pamięć o nich i ─ urwała i przełknęła ślinę ─ przez lata były nazwiskami na liście, które pojawiały się i znikały ja chcę żeby na nowo stały się ludźmi.

**
Raquel Lebron była wdzięczna Anicie za dach nad głową i bezpieczne schronienie. Dziewczyna która od kilku miesięcy tułała się po ulicach śpiąc w podejrzanych miejscach czy skryta wśród cmentarnych nagrobków cieszyła się z prostych rzeczy jak miękkie łóżko czy brak zapachu stęchłej piwnicy. Siedząc na kanapie z zadaniami do zrobienia zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Anita była miła, lecz Raquel nie mogła gościć u niej wiecznie. Dziewczyna odłożyła zeszyt i poszła po zostawiony w pokoju plecak. Z jednej z wszytych kieszonek wyciągnęła swój portfel i rozsypała jego zawartość na podłodze. Oszczędności miała skromne i jeśli kupi bilet do stolicy zostaną jeszcze bardziej uszczuplone.
Mogła oczywiście także pojechać stopem być może był gdzieś postój dla ciężarówek i zapewne jakiś kierowca jechał w stronę większego miasta i chciałby mieć towarzystwo? Podrapała się po głowie. To nie był oczywiście najbezpieczniejszy plan podróży, ale zostanie w mieście także nie wchodziło w grę. Ramon był w okolicy.
Ani Anita ani jej policjant nie powiedzieli tego wprost. Wymieniali nad jej głową spojrzenia. Znała te spojrzenia. Mama i wuj Emilio bardzo często także wymieniali między sobą takie spojrzenia gdy Ramon wpadał w jeden ze swoich nastrojów. To właśnie wtedy mama mocno ją do siebie przytulała przed pójściem do szkoły. Całowała ją zawsze w czubek głowy i długo nie chciała puścić. Spojrzała na zegarek. Anita wyszła na spotkanie więc dziewczyna miała czas na spakowanie świeżo upranych rzeczy i schowanie ich do plecaka. Był stary, ale pojemny. Kanapki włożyła na samym wierzchu, żeby ich nie zgnieść. Butelkę wody i termos do odpowiednich przegródek. Musiała jeszcze pójść po swoje rzeczy do kryjówki za nim ruszy w dalszą drogę. Do Victorii wrócić nie mogła.
Rozważała to. Miała w mieście przyjaciół, lecz były to pierwsze osoby u których będą jej szukać. Miała także chłopaka ale wątpiła czy Marcello ją jeszcze w ogóle pamięta. Zapewne po tym jak nie wróciła do szkoły znalazł sobie inną dziewczyną. Violet zawsze miała na niego chrapkę. Na uszy wciągnęła czapkę i założyła plecak. Przed wyjściem chwyciła za leżący komplet kluczy i zamknęła drzwi od mieszkania. Klucze wrzuciła do skrzynki i wyjrzała na zewnątrz. Słońce świeciło wysoko na niebie gdy wyślizgiwała się na zewnątrz. Ręce wcisnęła w kieszenie kurtki i ruszyła przed siebie.
Raquel wyglądała dość niepozornie. Plecak nie powinien wzbudzić niczyjej ciekawości. Był jak wiele innych plecaków noszonych przez nastolatki. Ona sama również nie miała żadnych znaków charakterystycznych. Była zwyczajną nastolatką, lecz nie mogła się pozbyć tego uczucia, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się do tyłu, lecz nikogo nie zobaczyła. Na ulicy nie było zbyt wielu przechodniów. Większość mieszkańców miasteczka była w pracy, dzieciaki w jej wieku były w szkole więc nie musiała się obawiać że znowu wpadnie na Lidię. To jednak jej nie uspokoiło. Ani nie zmniejszyło ściskania w żołądku. Być może była prostsza odpowiedź; uciekała tak długo, że nerwy miała cała w pstrokach i w każdym wiedziała zagrożenie. Zatrzymała się na pasach i rozejrzała na boki.
Uspokój się wyglądasz podejrzanie, upomniała samą siebie w swojej głowie za nim nie ruszyła przed siebie kiedy zapaliło się zielone światło. Gdzieś blisko rozległo się charakterystyczne furkotanie. Zamarła na chwilę. Znała je. Spojrzała w stronę zielonego światełka i ruszyła przed siebie mocnej zaciskając palce na szelkach plecaka. Masz paranoję, upomniała się. Nie odwracaj głowy , odezwał się głosik za nim nie spojrzała przez ramię. Oczy jej i ojca spotkały się na chwilę za nim nie puściła się biegiem. Gdzieś za jej plecami rozległ się trzask zamykanych drzwi od samochodu.
Głupia, głupia, głupia powtórzyła trzy razy w myślach biegnąc przed siebie. Wiedziała, że od „Czarnego kota” dzielą ją jakieś dwie ulicy. Nie miała pojęcia czy Ramon biegnie za nią czy zatrzymał się gdzieś po drodze. To nie miało znaczenia. Biegła przed siebie skupiając się tylko na celu. Do restauracji było za daleko, ale komisariat policji znajdował się nieopodal. Tam był Ivan. Zahamowała gwałtownie gdy usłyszała pisk opon i auto zajeżdżające jej drogę. Cofnęła się o krok. Trzasnęły drzwi, ze środka wygramolił się Ramon. No tak, pomyślała.
─ Wsiadaj! ─ warknął. ─ Dość tej zabawy.
─ Nie ─ cofnęła się o krok.
─ Raquel posłuchaj ojca ─ z auta wyszedł Emilio ─ to nie musi się tak skończyć.
─ Posłuchaj swojego narzeczonego i wracajmy do domu
Raquel spojrzała z niedowierzaniem na Emilio to na ojca i poczuła się jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Nie on. Tylko nie on. Ze wszystkich ludzi to jemu ufała najmocniej. Był jej bliższy niż ojciec.
─ Nie ─ powtórzyła zaciskając palce w pięści. ─ Nie wracam.
─ Jeszcze się będziesz stawiać ─ Ramon ruszył do przodu. Raquel zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Pod palcami coś chrupnęło, lecz nie przejęła się tym zbytnio. ─ Nie ─ powtórzyła i spojrzała na Emilio, który się uśmiechał lekko kącikiem ust.
─ No już zmykaj mała ─ wyczytała z jego warg za nim nie wyminęła trzymającego się za twarz ojca i nie pobiegła przed siebie wprost na znajdujący się nieopodal parking komendy. Tam wpadła wprost na Ivana i przywarła do niego cała drżąc.
─ Nie chcę z nimi iść ─ wtuliła się w jego kurtkę, a on zamarł na chwilę. Był w tracie przerwy podczas której marzył o papierosie i w głowie układał plan dorwania Ramona, gdy auto za jego plecami zaparkowało z piskiem opon działając zupełnie instynktownie odsunął od siebie rozdygotaną nastolatkę i postawił ją za swoimi plecami.
─ Szeryfie ─ Ramon po raz kolejny wygramolił się z auta trzymając się za nos. Ivan spojrzał na skrytą za jego plecami nastolatkę to na wyraźnie złamany nos jej ojca. Z trudem powstrzymał uśmiech. Na mężczyznę przy aucie, który swobodnie oparł się biodrem o samochód, którego wreszcie mógł zobaczyć w pełnym świetle. Emilio Baptista nie był już chłopaczkiem tylko wysokim postawnym mężczyzną z zarostem i modnie zaczesanymi do tyłu włosami.
─ Lebron ─ jego nazwisko wypowiedział powoli.
─ Proszę zwrócić mi moją własność ─ wyciągnął rękę w stronę Vedy ─ a więcej mnie pan nie zobaczy.
─ Obawiam się, że nie mogę tego zrobić ─ Ivan zakołysał się na piętach. ─ Ona ma na imię Raquel i nie ma ochoty z panem nigdzie iść. Zgadza się Skrzacie?
─ Zgadza ─ potwierdziła drżącym głosem nadal skryta za plecami policjanta.
─ Nie odejdę bez niej ─ wysapał.
─ Masz rację ─ coś w głosie Ivana sprawiło, że Emilio zmarszczył brwi ─ nie odejdziesz z tego miasta ─ dorzucił i zrobił krok w jego stronę. Wykonał szybki ruch chwytając jedną rękę Ramona i wykręcając ją do tyłu. Przycisnął jego twarz do rozgrzanej maski. Ramon zajęczał. Jesteś aresztowany.
─Za co?
─ Za próbę porwania ─ oznajmił lekkim tonem jakby tłumaczył mu drogę w kierunku parku. Zamknął kajdanki na nadgarstkach mężczyzny ─ masz prawo zachować milczenie ─ zaczął mu recytować formułkę.
─ Nie masz prawa! To moja córka, mam prawo zabrać ją dokąd zechcę! To moja własność!
─ Jeśli chcesz zachować zęby ─ warknął do jego ucha Ivan ─ radzę ci skorzystać z prawa do milczenia. ─ obrócił się z mężczyzną i uśmiechnął od ucha do Bastego ─ Zastępco bądź tak miły i zabierz naszego nowego gościa do jego nowego apartamentu. Gwarantuje, że ci się spodoba.
─ Pożałujesz tego! Wiesz kim ja jestem? Emilio dzwoń do Barona niech da ci namiary na tego prawnika.
Emilio milczał nie odrywając ciemnych oczu od Raquel, która stała kilka kroków od niego. Zrobił ostrożnie krok w jego stronę. Ivan wyciągnął rękę i pokręcił przecząco głową. On ledwie zwrócił na to uwagę. Nadal patrzył na buzię dziewczynki. W jej oczy. W oczy Seleny.
─ Dobry cios ─ pochwalił ją. ─ Pamiętałaś, żeby schować kciuk.
Pokiwała głową, bo nie była wstanie wydusić z siebie słowa. Niewidzialna kula ściskała jej gardło. Jakaś cząstka Raquel chciała podbiec do mężczyzny i poprosić go o to żeby zabrał ją do domu.
─ Nie wyjdę za ciebie ─ wykrztusiła z siebie. Ivan spojrzał na niego z pogardą.
─ Nie ─ potwierdził ─ zdecydowanie nie zamierzam cię poślubiać ─ zapewnił ją i uśmiechnął się. Popatrzył na policjanta to na nastolatkę. ─ Mogę? ─ zapytał go. Ivan spojrzał na dziewczynę, która niepewnie skinęła głową. Molina wiedział, że małej nic nie grozi. Emilio nie będzie niczego próbował chociaż szeryf chętnie przestrzeliłby mu tę śliczną buźkę. Odsunął się, ale nie odszedł. Tak na wszelki wypadek. Emilio podszedł do dziewczyny i uśmiechnął się lekko.
─ Przepraszam ─ powiedział tylko. ─ Przepraszam, że mnie nie było ─ dodał. Raquel skinęła głową.
─ Nie wrócę ─ powiedziała chociaż głos jej się łamał. Włosy starczały we wszystkie strony.
─ Wiem ─ głośno przełknął ślinę wyciągnął dłoń i starł łzę toczącą się po policzku. ─ Hej ─ powiedział ─ będziesz miała swoje życie ─ zapewnił ją. ─ Będziesz miała szczęśliwe życie i osiągniesz wiele rzeczy moja mała Roszpunko ─ wymusił na ustach uśmiech na następnie sięgnął do szyi. Na szyi Raquel zwiesił prosty srebrny krzyżyk. ─ Może się jeszcze kiedyś spotkamy księżniczko.
Pokiwała głową i wtuliła się w jego koszulę. Objął ją niezgrabnie i pocałował w czubek głowy.
─ Kocham cię ─ powiedziała po romsku.
─ Ja ciebie też ─ wymamrotał w jej włosy. ─ Będziesz tu szczęśliwa, będziesz tu bezpieczna ─ zapewnił ją i niechętnie uwolnił ją ze swoich objęć. ─ Musisz iść z gliniarzem ─ wytarła ─ Raquel pamiętaj, jesteś, piękna, jesteś mądra, jesteś ważna.
Pokiwała głową , bo miała zbyt ś ciśnięte gardło żeby coś powiedzieć.
─ Chodź ze mną ─Ursula zabrała ją do środka. Zostali sami. Emilio podał mu kartkę.
─ To nazwiska dwóch pozostałych którzy brali udział w śmierci rodziców Seleny. Wierzę że zrobisz z tego użytek.
─ Nie przysięgałeś temu pajacowi bezwzględnej lojalności?
─ Nie, wielokrotnie słyszałem jego przechwałki na temat tamtej nocy.
─ Dlaczego to robisz?
─ Obiecałem jej matce, że ją ochornię ─ wyznał. ─ Pilnuj jej dobrze.

Jose Luis Montenegro z uśmiechem na ustach obserwował okolicę. Miasteczko Pueblo de Luz w którym spędził sporą część swojego dzieciństwa i młodości niewiele się zmieniło. Uliczki nadal prezentowały się uroczo. Minister Edukacji i Szkolnictwa Wyższego z tylnego siedzenia eleganckiego samochodu rozmyślał na temat przeszłości i przyszłości. Gdy wyjeżdżał na studia prawnicze do stolicy wielu z niego kpiło, wielu mówiło, że się nie nadaje na prawnika i teraz wracał do miasteczka jako największy wygrany ze swojego rocznika. Praca w rządzie mu wyraźnie służyła. Palcami wygładził włosy i opadł na siedzenie.
Gdy tylko otrzymał tekę ministra pierwszą teką jaką sprawdził były dane dotyczące jego starego liceum. Informacje na temat kadry nauczycieli, uczniów były powszechnie dostępne więc kilka kliknięć tu i tam i miał najnowsze dane. Wyniki poszukiwań wzburzyły mu krew. Ricardo Perez nie był już dyrektorem placówki, jego miejsce zajął Cerano Torres zaś grono pedagogiczne dalekie było od ideału. Zazgrzytał zębami; biznesmen, młodociana przestępczyni i jego była żona a na czele tej gromady cygan. Kuratorium oświaty postradało zmysły skoro tak ważną funkcję powierzyli cyganowi. Torres mógł być wykształcony, ale krew nie woda. I właśnie dlatego postanowił udać się na małą wycieczkę w rodzinne strony. Na razie incognito. Miał tam przyjaciół.
Jego przyjaciółka mieszkała w jednym z ładniejszych domów w okolicy i osobiście otworzyła mu drzwi z uśmiechem na ustach.
─ No proszę piękniejsza z każdym dniem. ─ Marlena uśmiechnął a się łasa na komplementy. Pocałowała go w oba policzki.
─ Złotousty ─ przywitała się wargami muskając jego skórę. ─ Ile to już lat?
─ Zbyt wiele ─ zapewnił ją i zmarszczył brwi.
─ Później, właśnie podano obiad.
─ Nie trzeba było się kłopotać ─ zapewnił ją gdy ujęła go pod ramię i wprowadziła go do jadalni gdzie na zastawionym stole leżały już smakołyki ─ ale jestem zbyt dobrze wykowany żeby odmówić ─ usiedli do stołu. Jose Luis odsunął Marlenie krzesło. ─ Twój nos?
─ Dzieło Sylvii.
─ Ta kobieta nic się nie zmieniła ─ odpowiedział na to lodowato ─ myśli że agresją rozwiąże wszystkie problemy.
─ Jej syn jest dokładnie taki sam ─ odparła na to Marlena gdy zasiedli do posiłku. ─ Wykapana matka i ojciec ─ Jose Luis prychnął na samo wspomnienie swojego szkolnego rywala. ─ Co sprawdza cię do miasta?
─ Sprawy rodzinne ─ odpowiedział. ─ Przyjechał protegowany wuja Federico wraz z rodziną i wujek wyprawia przyjęcie powitalne aby ich stosownie powitać ─ odpowiedział na to. ─ Zapewne Guzmanowie dostaną zaproszenie. Marleno to jest wyśmienite!
─ cała przyjemność po mojej stronie ─ rozpromieniła się gospodyni ─ ale nie przyszedłeś tutaj wspominać szkolne czasy.
─ Konkretna jak zawsze.
─ Twój czas i mój są cenne, ale najpierw ─ sięgnęła po szampana ─ toast za twój sukces. ─ wzniosła kieliszek. ─ Panie Ministrze.
─ Dziękuje ─ rozpromienił się ─ Ciężka praca się opłaciła.
─ Tak jak mówiłam. Ciężka praca i modlitwa ─ skinął głową zgadzając się z nią w stu procentach. ─ pani profesor jak się czujesz po powrocie?
─ Dobrze chociaż widzę ile pracy przede mną zwłaszcza że pan dyrektor ─ skrzywiła się ─ Znasz mnie Jose Luisie nie jestem rasistką, ale czasami mam wrażenie że niektórzy ludzie powinni trzymać się ─ urwała nabijając na widelec kukurydze ─ swoich.
─ Zgadzam się z tobą doskonale. Niestety na chwilę obecną nawet pełniąc tak ważny urząd mam związane ręce. Jestem tutaj bo twój telefon mnie zaniepokoił.
─ Nie chciałam cię odrywać od ważnych zajęć.
─ Najważniejsze dla mnie jest teraz aby młodzież otrzymała odpowiednią edukację z rąk odpowiednich ludzi ─ zapewnił ją ─ Po za tym jesteś jedyną osobą z kadry pedagicznej której w pełni ufam.
─ Pochlebiasz mi mój drogi i dziękuje ─ wzniosła w jego stronę kieliszek z wodą. ─ Nie wiem nawet od czego zacząć. ─ westchnęła i zrelacjonowała mi ostatnie zebranie rady pedagogicznej.
─ Zajęcia z edukacji seksualnej? ─ zapytał ją zdumiony ─ właśnie dlatego chcę odsunąć lewicowców od szkół.
─ Niestety, byłam przeciw. Pewne rzeczy powinno tłumaczyć się dzieciom w domu, ale reszta rady była tym pomysłem zachwycona. ─ pokręcił rozczarowany głową.
─ a jak prezentuje się reszta kadry?
─ Sama nie wiem ─ odpowiedziała. ─ Elias jest dobrym nauczycielem nie daje sobie wejść na głowę uczniom, ale może ty mi wyjaśnisz po co dzieciom lekcje z socjologii wojny?
─ Socjologii czego przepraszam?
─ Wojny ─ zacmokała z dezaprobata ─ doprawdy nie wiem skąd dyrektor wyciągnął tego Irlandczyka. Jego żoną jest jakaś tam aktoreczka z Hollywood.
Zacmokał z dezaprobatą. Nauczyciele powinni reprezentować pewien poziom i widać że Cerano Torres o tym nie myślał.
─ Jestem rozczarowany tym, że kuratorium oświaty zdecydowało się właśnie to jemu dać dyrektorski fotel, ale z drugiej strony miał konkurencji. Nie zrozum mnie że moja droga być może i dobrze zarządzał poprzednimi placówkami, ale o czymś świadczy, że nie zagrzał nigdzie dłużej miejsca. A jego dzieci.
─ Uczę jego dzieci ─ weszła mu w słowo Marlena. ─ Każde jest z innej parafii.
─ Oj to na pewno skoro każde ma z inną kobietą i żadna nie była jego żoną. Cóż przynajmniej w świetle powszechnego prawa ─ prychnął. ─ A jak uczą się jego dzieci?
─ Córkom nie mogę nic zarzucić ─ skrzywiła się wyraźnie z tego powodu niezadowolona ─ Syn najwyraźniej nie ma poważnych planów na przyszłość skoro kopie piłkę a córki. Jedna ledwie się odzywa , a druga chodzi cała w tatuażach.
─ Kiraz? ─ Marlena zdziwiła się słysząc imię nastolatki w ustach dawnego przyjaciela. ─ Wiem to i owo ─ wyjaśnił ─ Pracowałem w Ministerstwie Sprawiedliwości ─ przypomniał jej ─ i nadal mam tam przyjaciół. Ta jego córka ─ skrzywił się mimowolnie ─ jestem zdziwiony, że od tak ją wypuścili z tego poprawczaka.
─ Wiem że była w poprawczaku, nosi bransoletkę monitorującą, ale przyznam, że nikt nie zdradził mi dlaczego trafiła do ośrodka?
─ Za paskudne rzeczy ─ zacmokał z dezaprobatą. ─ Sprzedała pigułki ─ wyjaśnił ─ ale nie jakieś tam pigułki ─ urwał i sięgnął po wodę ─ Zabijała nimi nienarodzone dzieci ─ Marlena przycisnęła palce do ust. ─ Mówią że sama je robiła.
─ To okropne ─ kobieta przeżegnała się ─ Biedne maleństwa.
─ Nie nauczył jej szacunku do życia ─ pokiwał głową jakby sam siebie chwalił ze te słowa. ─ I właśnie dlatego będę patrzył Cerano na ręce. Skoro nie potrafił wychować własnych dzieci na porządnych ludzi to co on zrobi z naszymi?
─ Nic dobrego patrząc na program ─ zgodziła się z nim kobieta. ─ Zamierzasz go zwolnić?
─ Niestety nawet jako Minister Edukacji i Szkolnictwa Wyższego nie mogę pozbawić kogoś pracy tylko dlatego że uważam go za złego ojca. Tak jak nie mogę zwolnić swojej byłej żony. Znasz mnie nie jestem mściwym człowiekiem.
─ Oczywiście, że nie jesteś ─ zapewniła go. ─ Czego potrzebujesz?
─ Przydałby mi się ktoś zaufany w szkle, oczy i uszy ale nie mogę cię narażać.
─ Na co? Och kochany na nic mnie nie narażasz poza tym chwastów trzeba się pozbywać inaczej rośliny nie będą dobrze rosnąć ─ uśmiechnęła się lekko sięgając po kieliszek. ─ Za pozbywanie się chwastów ─ wzniosła toast.

***
Mieszkanie było ciche i puste. Ivan był w pracy, mama zapewne po sąsiedzku u Salvadora więc Veda mogła w ciszy, spokoju i bez odpowiadania na pytania przygotować się do kina. Towarzyszył jej Mozart, który rozsiadł się wygodnie w stercie ubrań na podłodze i obserwował nastolatkę z konsternacją co chwila przechylając na bok łepek gdy przed lustrem przykładała do siebie kolejne ubrania. Jak przychodziło co do czego, jej szafa zawsze była zbyt mała. Nastolatka powtarzała sobie, że spotkanie z Yonem to nie randka. Nie była pewna nawet czy pojawi się w Domu Kultury. Mógł stchórzyć lub wybrać się na spacer z dziewczyną w której jest zakochany. Ciągle musiała w głowie powtarzać sobie; on kocha inną. I to pomagała. Pomagał też Elvis.
Elvis był chłopcem przy którym nie musiała gryźć się w język albo raczej w palce. Pytała go o wszystko, a on jej odpowiadał. Nie było między nimi tematu, którego nie mogła poruszyć. Mogła mu napisać, że miała zły dzień w szkole, albo że bolą ją cycki bo dostanie okres. Mówiła mu o rzeczach o których nie mówiła mamie, Ivanowi czy ojcu. Był jej przyjacielem więc sięgnęła po telefon i wystukała wiadomość. „Spodnie czy sukienka?” wysłała i rzuciła telefon na łóżko. Po chwili przyszła odpowiedź. „Zależy od sytuacji” wywróciła oczami i westchnęła. „Chcę ładnie wyglądać , a jednocześnie pokazać że mi nie zależy” odpisała szybko. „Czy ty idziesz na randkę?” , zapytał i poczuł się dziwnie. Cilla szła na randkę. „Nie, to nie randka. On pewnie i tak nie przyjdzie” „Jeśli się nie pojawi to jest głupcem” odpisał a ona uśmiechnęła się sama do siebie. „Ubierz się w coś wygodnego, ale podkreśl swoje atuty” Veda spojrzała na odpowiedź dopisał „rzeczy które w sobie lubisz” „Lubię swoje cycki” odpisała mu. Zakrztusił się sokiem pomarańczowym i rozkaszlał. Cholera nadal zapominał, że Cilla pisała dokładnie to co myśli. Była cholernie bezpośrednia „i nogi” dopisała. „Jestem niska, ale mam ładne nogi” Spojrzała na stertę ubrań i jej stóp i zaczęła w nich grzebać. Mozart prychnął i niechętnie zszedł z całkiem wygodnego legowiska. Veda nalazła to czego szukała. Szorty z wysokim stanem i postrzępionymi nogawkami, ze sterty ciuchów wyciągnęła żółte rajstopy w ropuszki. Stopy wcisnęła w ulubione conversy. Spojrzała w lustro i parsknęła śmiechem. Była nadal w staniku. Bezceremonialnie wstała i podeszła do szafy w której Ivan Molina trzymał swoje rzeczy. Przesuwała wieszaki to w lewo to w prawo, aż w końcu znalazła to czego szukała. Prosta biała koszula tam była. Ściągnęła ją z wieszaka nałożyła na siebie dokładnie wtedy gdy rozległ się zgrzyt klucza w zamku.
─ Cholerka ─ przeklęła pod nosem zapinając guziki.
─ Veda ─ głos Ivana wyrwał ją z zamyślenia.
─ Jestem w salonie ─ krzyknęła dziewczyna palcami przeczesując włosy. Zaczęła je splatać w warkocz. Ivan stanął w salonie i zamarł.
─ Wychodzisz?
─ Tak , w domu kultury jest dziś wieczór filmowy , grają Pearl Habor ─ wyjaśniła wiążąc na końcu włosów gumkę.
─ To moja koszula?
─ Tak, musiałam schować cycki ─ Ivan odchrząknął. ─ Jestem przed okresem i każdej mogli koszuli będą chciały wyskoczyć ─ wyjaśniła mu. ─ Głupie hormony ─ stwierdziła. Ivan odchrząknął. ─ Przepraszam ─ przycisnęła dłoń do ust ─ zapomniałam że facetów rozmowy o kobiecej menstruacji krępują. Nie rozumiem dlaczego?
─ W tym idziesz? ─ popatrzył na jej nogi w rajstopach- ropuszkach.
─ Tak.
─ A będą tam jacyś chłopcy?
─ Pewnie będą ─ odpowiedziała ─ Tydzień temu puszczali „Sok z żuka” i było sporo dzieciaków ─ wyjaśniła ─ dziś pewnie pary przyjdą się obściskiwać.
─ A co grają za tydzień?
─ Batmana ─ odpowiedziała. ─ Pierwszą część. A luty to miesiąc komedii romantycznych ─ wyjaśniła mu. ─ „Masz wiadomość”, „Przyjaźń czy kochanie?” , Francuski pocałunek” i „Łatwa dziewczyna”
─Łatwa dziewczyna?”
─ Z Emmą Stone. Uwielbiam Emmę ─ spojrzała na niego i westchnęła ─ i nikt nie uprawia tam seksu na ekranie ─ wyjaśniła mu podchodząc do drzwi i sięgając po porzucony plecak. Weszła do pokoju i kopnęła stertę ubrań na podłodze w kąt. Ivan uniósł brew. ─ Posprzątam jak wrócę ─ dodała.
─ Zaczekaj odprowadzę cię ─ Veda wcisnęła telefon do kieszeni spodni.
─ Nie musisz, Dom Kultury jest blisko.
─ Pies musi na spacer ─ wyjaśnił jej i sięgnął po smycz. Veda uśmiechnęła się pod nosem. ─ Co? ─ zapytał ją.
─ Nic, lubię cię takiego ─ mruknęła. Ivan zamknął mieszkanie i wspólnie z Vedą wyszli na zewnątrz ruszając do domu kultury.
─ Jakiego?
─ Gdy wychodzi z ciebie nadopiekuńczy ojciec wyjaśniła mu a on odchrząknął. ─ Lubię to uczucie, które mnie ogarnia gdy do mnie dociera, że mnie kochasz. ─ na to nie odpowiedział nic.
─ Będą tam jacyś chłopcy?
─ Pewnie będą ─ odpowiedziała na to z trudem powstrzymując chichot.
─ A ty spotykasz się z jakimś chłopcem? ─ zamarła i obróciła się żeby na niego spojrzeć. Teraz szła tyłem.
─ A gdybym szła na randkę to bym się tak ubrała? ─ obróciła się wokół własnej osi. Miała na sobie jego koszulę, krótkie spodenki i rajstopy w skaczące żaby. Ivan Molina nie miał pojęcia jak teraz nastolatki ubierają się na randki? Znał nastoletnich chłopców chodzących na randki. ─ Poza tym nawet się nie pomalowałam.
─ Nie?
─ Nie ─ potwierdziła. Nie pomalowała się, bo lubiła swoją niepomalowaną buzię. Piegi rozsypane po nosie i policzkach, rzęsy też miała długie i gęste. Nie potrzebowały tuszu. Jedynie usta pociągnęła kilka razy pomadką. Zatrzymali się pod Domem Kultury. ─ Wracaj na służbę szeryfie ─ powiedziała. Przyklęknęła i podrapała psa za uchem.
─ A ten co tu robi? ─ warknął Ivan na widok znajomego chłopaka. Veda się wyprostowała i odwróciła do tyłu głowę.
─ A Yon? ─ spojrzała na niego i się uśmiechnęła. ─ On lubi samoloty.
─ A co to ma wspólnego z Pearl Habor?
─ Tam jest dużo samolotów ─ wyjaśniła jak dziecku i pocałowała go w policzek. ─ I nie martw się on nie jest mną romantycznie zainteresowany ─ Ivan zmarszczył brwi patrząc na siedemnastoletnią podopieczną. ─ Ma inną w głowie ─ dodała szeptem. Ivan westchnął. Może i miał inną w głowie, ale on znał chłopców w jego wieku, był kiedyś w jego wieku i możesz mieć w głowie inną, ale i tak wolał mieć go na oku.
─ Dobry wieczór ─ przywitał się z Ivanem. ─ Cześć ─ zwrócił się do Vedy.
─ Cześć ─ powiedziała dziewczyna ─ przyszedłeś.
─ To film o samolotach nie?
─ Widzisz? ─ zwróciła się do Ivana ─ jest tu dla samolotów nie dla mnie. A ja jestem koleżeńska i pozwolę ci usiąść obok mnie ─ wyjaśniła Yonowi. ─ Pa Ivan ─ pomachała mu ręką. Molina zacisnął usta w wąską kreskę i obserwował jak Veda znika w środku. Pociągnęła go do sali.
─ Zająłem nam miejsca ─ wskazał na dwa fotele znajdujące się nieopodal. ─ I to ja będę na tyle uprzejmy, że pozwolę ci siedzieć obok mnie.
─ Pozwolisz mi siedzieć obok siebie bo mam przekąski ─ wyjaśniła mu szczerząc ząbki w uśmiechu. Zsunęła za ramion plecak.
─ Masz przekąski?
─ Oczywiście ─ odpowiedziała i zajrzała do środka i podała mu niebieski termos. W środku jest herbata ─ wyjaśniła mu. ─ Kanapkę?
─ Masz tam kanapki?
─ Tak, z pastą jajeczną i tuńczykiem ─ wyciągnęła jedno pudełko ─ i z bekonem. Mam też ciasteczka owsiane z czekoladą, domowe raffalelo i popcorn z karmelem. ─ wyjaśniła i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią intensywnie ciemnymi oczami. ─ Co? Tu nie ma stanowiska z przekąskami, poza tym jak chodzę do kina zawsze mam przekąski.
─ Po co?
─ Lubię jeść podczas oglądania ─ wyjaśniła mu. ─ Ty nie?
─ Czasami i nie musiałaś tego pakować w pojemniki.
─ Musiałam, wiesz jak wkurzają mnie szeleszczące torby z chrupkami albo woreczki? ─ wzdrygnęła się. ─ To co kanapkę? ─ otworzyła pojemnik. Yon niepewnie sięgnął po trójkątną kanapeczkę. ─ Jest z pełnoziarnistym chlebem ─ wyjaśniła mu. ─ żebyś nie marudził że karmię cię białym pieczywem. Jakieś oczekiwania? Co do filmu?
─ Nie.
─ Ja nie mam żadnych chociaż widziałam zwiastuny więc będzie bardzo amerykańsko.
─ Amerykańsko?
─ Pompatycznie, doniośle i patrzcie jakie wszystko mamy wielkie ─ parsknęła śmiechem i wgryzła się w kanapkę. Film trwał niemal trzy godziny. Veda Yonowi wcisnęła pojemnik z ciasteczkami i rozsiadła się w fotelu skupiając na filmie.
─ To nie ma sensu ─ stwierdziła szeptem do jego ucha.
─ Co? ─ zapytał ją również szeptem.
─ Oni ─ odpowiedziała. Nie widział dobrze w ciemnościach, ale był pewien że wywróciła oczami uniosła jego rękę i ku jego zaskoczeniu oparła mu głowę na ramieniu i ziewnęła. Yon kierując się instynktem uniósł rękę. Veda wtuliła się w jego bok moszcząc się w jego ramionach.
─ Tylko tu nie zasypiaj ─ zastrzegł. W świetle Sali dostrzegł jej uśmiech.
─ Nie zasnę, tak jest wygodniej. Daj ciasteczko ─ poprosiła. Podał jej pudełko. Zostało ostatnie. Veda przełamała je na pół i podetknęła mu odłamany kawałek prosto pod usta. na języku poczuł smak czekolady i płatków owsianych, na ustach jej palce. I popełnił błąd gdyż na nią spojrzał. Cholera była zbyt blisko. Jej nos otarł się o jego policzek. Oczy miała zamknięte a ręka Vedy była na jego kolanie i palcami wystukiwała rytm. Spojrzał na ekran. Fakt, że para głównych bohaterów tarzała się w spadochronach wcale nie pomagał mu się skupić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Veda wygrywa mu na kolanie melodie która leciała w tle. Grała ją ostatnio na wiolonczeli w altanie.
─ Lubisz tę piosenkę? ─ wychrypiał. Zatrzepotała powiekami.
─ Aha ─ mruknęła w odpowiedzi, ale się nie odsunęła spojrzała na ekran i parsknęła śmiechem. Yon spojrzał na ekran.
─ Co w tym zabawnego?
─ Jego zęby ─ odpowiedziała. Zmarszczył brwi i spojrzał na zęby aktora. ─ Nie ma szans, żeby ktoś w latach czterdziestych miał takie białe zęby ─ wyjaśniła. Spojrzał na ekran to w roześmiane oczy Vedy i sam parsknął śmiechem.
─ Sza ─ syknęła jakaś starsza pani z przodu.
─ Sza Veda ─ dziewczyna zaśmiała się i wtuliła w jego koszulę, żeby stłumić chichot.
Z Domu Kultury wyszli piersi. Veda spojrzała na Yona a Yon na Vedę i równocześnie zaczęli się śmiać.
─ To było ciekawe doświadczenie.
─ Koszmarek ─ stwierdziła Veda. ─ Ten film to koszmarek ─ wyszli na zewnątrz. ─ Tobie się podobał?
─ Były samoloty.
─ Tak były samoloty i samoloty to była najlepsze w tym filmie ─ stwierdziła dziewczyna i wzdrygnęła się gdy owiał ją chłodny wiatr. Yon kątem zauważył jak towarzyszka pociera rękoma ramiona.
─ Nie masz kurtki?
─ Było ciepło gdy wychodziłam ─ wyjaśniła on wywrócił oczami i podszedł do zaparkowanego samochodu. Otworzył go i z tylnej kanapy wyciągnął bluzę podając ją dziewczynie. ─ Załóż ją.
─ Dzięki ─ wcisnęła mu do ręki swój plecak i włożyła jego bluzę. ─ Cieplutka.
─ I do zwrotu ─ zastrzegł.
─ Dobra oddam ci ją ─ podeszła do niego i rozpięła plecak. ─ Mamy jeszcze po kanapce ─ wcisnęła mu pojemnik z jedzeniem. Oboje wzięli po kanapce więc Veda wcisnęła pojemnik z powrotem do środka. ─ Ten romans był absurdalny ─ stwierdziła nagle. ─ Instant love i miłość od pierwszego wejrzenia w jednym, później zaliczyła jednonocną przygodę z Dannym i zaliczyli wpadkę ─ wywróciła oczami i ruszyła przed siebie. ─ To było do przewidzenia, że jeden z nich musiał zginąć, żeby drugi zdobył dziewczynę. I żeby było bardziej pompatycznie to nazwali syna po biologicznym ojcu. Jezu to jakby mama nazwała mnie Salvadora.
─ Co? ─ wymamrotał z pełnymi ustami.
─ Nieważne ─ machnęła ręką. ─ Chociaż i tak to tata wybrał mi imię.
─ Danny był świnią ─ stwierdził nastolatek. Mógł powiedzieć to otwarcie skoro dziewczynie romans się nie podobał. ─ Nieważne jak jesteś napalony dziewczyna kumpla jest poza zasięgiem.
─ Dziewczyna kumpla?
─ Braterski kodeks obowiązuje nawet jeśli któryś padnie trupem. ─ wytarł ręce o dżinsy.
─ Samoloty były fajne i muzyka ─ uśmiechnęła się na wspomnienie muzyki. ─Gdy byłam mała chciałam być jak Hans Zimerman.
─ Już nie chcesz?
─ Nie, teraz chcę być od niego lepsza i obróciła. Zaczęła iść tyłem. ─ Wierzysz więc w braterski kodeks?
─ Nie nabijaj się ze mnie ─ zastrzegł.
─ Nie nabijam nie sądziłam, że szanujesz takie rzeczy.
─ Bo?
─ Sprzedałeś Jordana bo mu zazdrościłeś poklasku ─ usta Yona zacisnęły się w wąską kreskę.
─ On nie jest moim bratem ─ wycedził przez zęby.
─ Byliście w jednej drużynie ─ przypomniała mu ─ wtedy kodeks nie obowiązuje? ─ nic nie odpowiedział. ─ Poza tym to co zrobiłeś Izzie było wredne i poniżej wszelkiej krytyki.
─ To czemu to krytykujesz?
─ To co zrobiłeś było podłe i niemiłe. Nie powinno nikomu rozpowiadać się o tym kto z kim sypia ani jak się zachowuje w łóżku ─ odparowała a Yon zmarszczył brwi. Veda ruszyła do przodu.
─ Zaczekaj ─ syknął ─ To były tylko słowa.
─ Słowa czasami ranią bardziej niż czyny ─ odparowała ─ Gdy usłyszałeś że masz małego poczułeś się zraniony i upokorzony gdy Izzie ktoś nazwał ździrą też poczuła się zraniona i upokorzona.
─ Nikt jej nie nazwał.
─ Nazwał ─ powtórzyła z uporem nastolatka. ─ Gdy sprawa się rozeszła używali wobec niej bardzo brzydkich określeń i składali jej paskudne propozycje.
─ Rozmawiałaś o tym z Izzie?
─ Nie musiałam ─ odpowiedziała mu wciskając ręce głęboko w kieszenie jego bluzy. ─ Wiem, że tak było ─ Yon zatrzymał się na chodniku. Veda nie mówiła o Izzie przynajmniej nie do końca o niej. ─ Idziesz?
─ Ja ─ wyjąkał ─ tak ─ odchrząknął i poprawił na ramieniu plecak. Czuł się trochę głupio idąc z damskim plecakiem chodnikiem, ale nie odezwał się w tej sprawie ani słowem. Resztę drogi pokonali w ciszy. Pod blokiem Veda zsunęła z ramion jego cieplutką bluzę i oddała mu ją.
─ Dzięki ─ powiedziała ─ za wieczór ─ podeszła do niego i stanęła lekko na palcach wargami muskając kącik jego ust. Ich oczy spotkały się, zaś Veda spojrzała na jego wargi. Chciała go pocałować. Yon potrafił się całować, ona zaś chciała być całowana. Chciała stracić oddech, ale nie mogła go pocałować.
Yon kochał kogoś innego. Jego serce i rozum należały do kogoś innego i nawet jeśli całowałby ją to chciałby całować tą drugą dziewczynę. Nie mogła. Nie chciała tego sobie robić. Chwyciła szelki plecaka i bardzo powoli zsunęła go z ramienia chłopaka.
─ Dziękuje za miły wieczór ─ spojrzała mu w oczy i odsunęła się nieznacznie.
─ Nie ma za co ─ odpowiedział wciskając ręce w kieszenie spodni. ─ Bluza ─ powiedział.
─ A ─ wymamrotała i chwyciła za zamek powoli go rozpinając. Yon bezwiednie podążył wzrokiem za jej dłonią. Veda rozpięła bluzę i zsunęła ją z ramion. ─ Dziękuje ─ podała mu okrycie. Gdy je zabierał ich palce otarły się lekko o siebie. Szatynka przegryzła dolną wargę. Cholercia, chciała żeby ją pocałował. ─ Na razie ─ wymamrotała i obróciła się wpisując kod do domofonu. Pomyliła się i zaczęła wpisywać jeszcze raz mając cichą nadzieję, że Yon wykona jakiś ruch. On jednak stał na swoim miejscu. Zirytowana otworzyła drzwi i wbiegła na górę po schodach. W mieszkaniu była po kilku minutach. Ivan zapewne wrócił do pracy, jedynie Mozart otarł się o jej nogi.
Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Było stosunkowo wcześnie więc posprzątała ubrania w pokój, wzięła chłodny szybki prysznic, lecz nie mogła pozbyć się tego uczucia. Znała to uczucie, nie lubiła tego uczucia. Tego napięcia w każdym mięśniu. Doprowadzało ją to do szału. Opadła na łóżko i przycisnęła twarz do poduszki. Wrzasnęła, raz, drugi trzeci. Nie pomogło. Odrzuciła poduszkę na bok i zamknęła oczy.
Pomyślała o Elvisie. Był jej przyjacielem. Był chłopcem, któremu mogła powiedzieć wszystko. Mogła mu się zwierzyć z wieczoru, który był miły a jednocześnie wywołał u niej to napięcie, którego tak nie lubiła. Mogła, ale wolała zamknąć oczy i o nim pomyśleć.
Zapewne jest przystojny, przemknęło jej przez myśl. W tym mieście wszyscy byli przystojni i wysportowani więc musiała założyć, że Elvis również zalicza się do tego grona. I był oczytany. Wiedziała to dyskutowali o książkach, ale dyskutowali o życiu. Zwierzała mu się. Mówiła o rzeczach o których nie mówiła nikomu. O marzeniach , o lękach. O wszystkim.
On by cię pocałował. Pocałowałby cię tak bardzo, że zapomniałabyś jak się oddycha, pomyślała Veda. Elvis by cię pocałował i zrobiłby też inne rzeczy które robią chłopcy dziewczynom. Ręce Vedy same zaczęły błądzić po swoim ciele. To nie twoje ręce, przypomniała sobie. To jego ręce , pomyślała. Jego palce. To zdecydowanie jego palce. Szczupłe i smukłe dłonie które wiedzą gdzie się znaleźć, żeby było jej dobrze.
Napięcie gdzieś uleciało i Veda lubiła ten stan. Lubiła to uczucie, które następowało po „próbie generalnej”. Ten stan błogości, słabość mięśni. Uśmiechnęła się i znalazła telefon. Spojrzała na ikonkę wiadomości i napisała. „Masturbowałam się myśląc o tobie” , napisała Elvisowi. Ktoś mógł uznać to za bardzo niestosowne, ale Veda chciała żeby wiedział o tym. Kilka minut później przyszła odpowiedź. Veda chwyciła komórkę, zaś wybudzony ze snu Mozart wskoczył na jej łóżko i ułożył łepek na jej brzuchu. „A co jeśli jestem starym zbokiem?” „Nie jesteś” , odpisała mu szybko. „Jesteś w moim wieku”, dopisała. Elvis będący po drugiej stronie linii pokręcił jedynie głową. Cilla była inna. Pisała co myślała i często pisała mu o rzeczach o których nie napisałaby mu żadna inna dziewczyna. „A może ty jesteś starym zbokiem?” zapytał ją. „Nie, jestem w liceum” przyszła odpowiedź. „Myślisz, że mijamy się na korytarzu?” Wywrócił oczami. Dziewczyna od razu założyła, że i on jest w liceum. „Nie” odpisał krótko. „Wiedziałbym kim jesteś gdybyś chodziła do mojego liceum” „Bzdura” nadeszła szybko odpowiedź. „ W Historii Kopciuszka chodzili do jednego liceum, a ona miała na twarzy głupią maskę a on jej i tak nie rozpoznał” oznajmiła. „W czym?” „To taki film z lat dziewięćdziesiątych” , wyjaśniła mu w odpowiedzi. „Piszą ze sobą wiadomości, ale nie wiedzą kim są w rzeczywistości. Jak ty i ja”, wysłała i dopisała po chwili „Ja osobiście uważam, że ten film jest strasznie infantylny i osobiście wolę „Masz wiadomość” To komedia romantyczna” „Jesteś fanką komedii romantycznych?” „Tak, każda dziewczyna jest fanką, lecz żadna się do tego nie przyzna. Ja myślałam o tobie robiąc sobie dobrze a ty co robisz?”
„Leżę w łóżku” odpisał jej. „Chciałabym kiedyś, żebyś mnie dotykał” napisała mu. „Gdzie?” zapytał. „Wszędzie” przyszła odpowiedź „Wiem, że chcesz żebym była bardziej precyzyjna, ale jesteś chłopcem wytęż wyobraźnie. Musiałbyś robić to bardzo powoli” dopisała. „Potrzebuje czasu, żeby się rozgrzać”
Yon wypuścił ze świstem powietrzem. Priscilla zdecydowanie nie była jak dziewczyny, które znał. Żadna nie napisałby mu tego tak dosadnie. „Chciałabym, żebyś mnie dotykał bardzo powoli sunąc dłońmi wzdłuż mojego ciała. I całował. Musisz mnie całować. Nie spieszysz się. Nie lubię pośpiechu”
─ Bo rozgrzewasz się powoli ─ wymamrotał sam do siebie. Cilla pisała dalej dając mu dokładny opis tego czego pragnie.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:22:12 06-10-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:12:27 06-10-24    Temat postu:

Temporada IV c 027 cz 1
Guillermo/ Eleonora/Veronica/ Remmy/ Pablo

Guillermo Henriquez nadal nie przyznał się mamie do podszywania się za nią w aplikacji randkowej. A co za tym idzie Nina nie była świadoma, że syn od kilku tygodni wymieniał sekretne wiadomości z nauczycielem fizyki Eliasem Rochą. Nastolatek miał bowiem świadomość, że trzydziestoośmioletnia kobieta nie będzie z tego faktu zadowolona. Szlaban na wychodzenie Gui miał jak w banku. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że fizyk najprawdopodobniej poznał prawdę na ostatniej lekcji gdy kazał im oddać wszystkie telefony do koszyczka. Brunet miał jedną cofniętą wiadomość i od tamtej pory mężczyzna milczał. Co dla niego było jasnym sygnałem, że musiał zobaczyć przychodzącą wiadomość na ekranie komórki. Ganiąc się za własną głupotę podrzucał i łapał piłkę do tenisa. To co zrobił było głupie, ale chciał dobrze. Chłopak westchnął i wstał drepcząc w stronę kuchni.
Mama była sama odkąd sięgał pamięcią. Tak zawsze mu powtarzała, że tylko jego potrzebuje do szczęścia. I tak kilka razy spotykała się z jakiś facetem, lecz ostatecznie każdy z nich okazywał się być idiotą albo zdradzającym dupkiem więc z czasem przestała chodzić na randki i skupiła się na życiu. Na pracy i na dorastającym synku, który czasami, ale tylko czasami chciałby mieć ojca.
Kochał mamę z całego serca. Wiedział, że mają tylko siebie, bywały jednak sytuacje gdzie facet był wręcz niezbędny gdyż były pewne sprawy, męskie sprawy i mama zwyczajnie nie znała na nie odpowiedzi. Druga sprawa była taka, że były rzeczy o które mamę wstydził się zapytać. Westchnął i zajrzał do lodówki. Być może gdy ugotuje obiad to złość Niny będzie mniejsza? Parsknął śmiechem. Ta na pewno dostanę krótszy szlaban, pomyślał z przekąsem. Do śmierci. Z lodówki wyciągnął jajka i mleko.
Guillermo czasami czuł się jak dziwadło. Nigdy nie poznał swojego ojca. Kiedy Nina go urodziła w szpitalu w Valle de Sombras miała raptem dwadzieścia jeden lat i ledwie wiązała koniec z końcem. Narodziny dziecka, którego ojciec się wyparł za nim Gui zdążył przejść przez jej kanał rodny wcale nie poprawiły i tak skomplikowanej sytuacji. Dziś było lepiej, lecz nastolatek dorastał w jednej z czynszówek w miasteczku obok gdzie klatkę schodową dzielił z menelem i menelem, żyła skromnie z zasiłku i z czasem przeprowadziła się do innego domu. Buł stosunkowo tani gdyż poprzednia rodzina nie chciała mieszkać przy cmentarzu i w pobliżu miejsca zbrodni.
Dom obok nadal straszył okolicę i w okresie Halloween była to ulubiona miejscówka dzieciaków. Odważniejsi wchodzili do środka i to właśnie tam opowiadali sobie historię „nawiedzonego domu”. Jeśli wierzyć miejskim legendom dusze zamordowanego małżeństwa nadal straszą w murach. Gui mimo iż mieszkał po sąsiedzku nigdy nie odważył się wejść do środka. Uważał , że to niegrzeczne no i niezgodne z prawem. Chłopak zsunął kolejny naleśnik. To była upiorna historia.
Zamordowani we własnych łóżkach, wzdrygnął się na samą myśl. Nie znał państwa Gutierrez ale pociągnięta za język mama zawsze mówiła, że byli to sympatyczni ludzie. Uczynni i pomocni. Nigdy nie nikomu nie wadzili. Co prawda nie lubili chłopaka swojej córki (jego fizyka) ale nie znał osoby która lubiłaby Nietoperza. Gui mu współczuł. Był sam jak palec.
Nie miał rodziców i z tego co słyszał dorastał w domu dziecka, nie miał żony ani dzieci (o żadnych nie słyszał) no i nikt za nim nie przepadał gdyż Elias Rocha roztaczał wokół siebie aurę ponuractwa i melancholii. Ubierał się wiecznie na czarno. Gui raz spotkał go już po zmroku i wrzasnął na jak baba na widok ubranej na czarno postaci wracającej z cmentarza. Spadł z roweru prosto w krzaki. I to nie była jego wina! To Elias wyglądał jak upiór, a on był w połowie słuchania „Miasteczka Salem!”
Kiedy wymieniał z nim wiadomości zrozumiał, że to bardzo samotny facet. Spora część facetów albo przechodziła od razu do konkretów pisząc o spotkaniu albo wysyłała mu zdjęcia swoich wacków. To rzecz jasna nie był miły widok. Z Eliasem po prostu pisał. O muzyce,, o sztuce, o przeczytanych książkach czy obejrzanych serialach. Dowiedział się na przykład kiedy belfer ma urodziny i że kiedyś chciał zostać astronautą. Cholera prywatnie fizyk był całkiem sympatycznym facetem. I o zgrozo myślał, że pisze z jego mamą!
A sprawa się rypnie gdyż zbliżała się wywiadówka. Pierwsza w tym semestrze i Gui był pewien, że Elias nie będzie milczał. Nastolatek z lodówki wyciągnął przygotowany wcześniej farsz i zaczął smarować naleśnik za naleśnikiem jednocześnie odpalając audiobooka.
Nina weszła do domu kilka minut po siódmej. Skończyła dyżur w szpitalu i była wyczerpana. Klucze odłożyła na stojącą w kuchni komodę a swoje kroki skierowała do kuchni skąd wydobywał się przyjemny zapach. Stanęła w progu pomieszczenia i uśmiechnęła się leciutko na widok chłopca w kuchence. Gdy go urodziła przez pierwsze minuty niedowierzała, że wyszedł z jej ciała. Był mały, drobny i rozdarty. Oczy miał ciemne tak samo jak włoski na czubku głowy. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Boże jak on się darł, pomyślała.
─ Mamo! ─ wrzasnął Gui. ─ Chcesz, żebym dostał zawału? ─ zapytał wyciągając z uszu słuchawki. ─ Nie skradaj się tak.
─ Wyciągnij czasem to ustrojstwo z uszu ─ wskazała na słuchawki, które schował do pudełeczka. ─ Czego słuchałeś?
─ Ptaki i inne opowiadania. ─ odpowiedział kobiecie.
─ Krakanie wron już nigdy nie będzie brzmieć tak samo ─ odpowiedział na to i nałożył trzy naleśniki wypełnionych farszem na talerz. ─ Jak było w pracy? Ktoś umarł?
─ Gui ─ jęknęła rozbawiona kobieta.
─ Noc co? Pracujesz na OJOMi-e tam ciągle ktoś umiera.
─ Nie dziś nikt nie umarł i wiesz że leżą tam nie tylko umierający ─ przypomniała mu.
─ Wiem, od czasu do czasu jakiś niedźwiedź obudzi się z zimowego snu.
─ Żadnych ciekawych przypadków, jak było w szkole?
─ Normalnie ─ odpowiedział chłopak ─ pewnie w przyszłym tygodniu będzie wywiadówka „na dzień dobry” no i jeszcze są zapisy na zajęcia z edukacji seksualnej ─ Nina podniosła wzrok na syna. ─ Nie muszę chodzić ─ zapewnił ją rumieniąc się po czubki uszu.
─ A chcesz chodzić?
Wzruszył nonszalancko ramionami jakby codziennie przy kolacji omawiali temat edukacji seksualnej.
─ Nie wiem ─ odpowiedział chłopak. ─ Dobre te naleśniki ─ sam siebie pochwalił. Zdecydowanie nie chciała prowadzić z mamą dyskusji na temat seksu. ─ A Ponurak przeleciał całą kasę od góry do domu ─ oznajmił i skrzywił się. To był bardzo zły dobór słów. ─ Przepytał.
─ I co do stałeś?
Wzruszył ramionami.
─ Mamy jutro wychowawczą to zapytam Leti ─ odpowiedział. ─ On zawsze taki był?
─ Kto?
─ Elias ─ rzucił jego imię. ─ Taki postrach osiedla?
Nina uśmiechnęła się i spojrzała pobłażliwie na syna.
─ Zawsze był małomówny ─ wyjaśniła synowi Nina wstając i wkładając brudne naczynia do zlewu. ─ Niewiele się uśmiechał, ale nie był złym chłopakiem.
─ Nigdy się nie ożenił.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim kobieta i westchnęła. Nigdy nie powiedziała synowi o jego oświadczynach, a Gui był zbyt mały żeby to zapamiętać. Elias Rocha miał szanse się ożenić. Dwa razy w życiu. Raz z Seleną, która zniknęła, a raz z nią. Oświadczył się jej gdy była jeszcze w ciąży, lecz odmówiła. Elias nie kochał jej. Dłużył się w Deborze Guzman, kochał do szaleństwa Selenę lecz jej oświadczył się z litości. Była całkiem sama, w szóstym miesiącu ciąży.
─ Mamo ─ zaczął ─ ja założyłem ci Kupidyna i pisałem z nim jako ty ─ powiedział na jednym wdechu. Talerz wyślizgnął się jej z rąk i uderzył o zlew pękając na pół.
─ Co?
─ Nie każ mi tego powtarzać
─ Dlaczego?
─ Jesteś samotna.
─ i uznałeś ze pisanie z fizykiem to dobry sposób na moją wyimaginowaną samotność? ─ zapytała syna Nina kładąc ręce na zlewie.
─ To on napisał do mnie pierwszy
─ Kto to zaczął jest teraz nieistotne synku nie tak cię wychowałam ─ powiedziała. ─ Nie możesz bawić się tak cudzymi uczuciami. ─ powiedziała powoli.
─ Nie bawiłem się jego uczuciami ─ zapewnił matkę. ─ Wymieniliśmy wiadomości nie obiecywałem mu małżeństwa ─ zapewnił kobietę. Pielęgniarka westchnęła. Gui nie wiedział że relacja jego matki z Eliasem nie należała do prostych. ─ I on wie, że to byłem ja.
Ścisnęła nasadę nosa i przymknęła powieki. Zeszłą z dwunastogodzinnego dyżuru. Była wyczerpana, marzyła tylko o kąpieli i ciepłej piżamie a jej syn zrzucił na nią bombę.
─ Masz szlaban ─ powiedziała po prostu ─ idź do siebie.
─ Mamo ─ jęknął chłopak.
─ Gui, Myszko nie kłóć się teraz ze mną ─ poprosiła go. Wstał i wyszedł z kuchni. Nina została sama i podeszła powoli do okna spoglądając na sąsiednie podwórko. Ona i Selena zawsze nabijały się z tego, że dziewczyna mieszka przy cmentarzu. Jakiś czas później żartowały sobie, że Elias pasuje do tego obrazka. Uśmiechnęła się smutno. Sel była bez pamięci w nim zakochana, a on w niej. Mieli się pobrać gdy tylko skończą osiemnaście lat i wyjechać do stolicy. W kwietniu Selena zaginęła a Antonio Molina zatrzymał Eliasa pod zarzutem zabójstwa. Nigdy nie wierzyła że byłby do tego zdolny. Był cichy, ale łagodny.
Gdy jej się oświadczył odrzuciła go. Wiedziała bowiem, że nie był w niej zakochany i były dni gdy zastanawiała się co by było gdyby powiedziała „tak?” nie byłby tego całego ambarasu, pomyślała kobieta i pokręciła głową. Nie była pewna czy jest zła na syna za założenie jej konta na jakiś portalu czy rozbawiona? Nie powinna być rozbawiona, ale jednak była. Nie miała pojęcia co Gui sobie wyobrażał? Ona wiedziała, że Elias nic nie powie, ale mu tego nie daruje. Był dumnym mężczyzną.
Guillermo był impulsywny jak ona. Najpierw robił później myślał nad konsekwencjami. Nina kilka lat temu postąpiła podobnie. Nie myślała nad konsekwencjami romansu z Federico. Dała się mu oczarować. Był jedyną osobą w jej otoczeniu z którą mogła porozmawiać. Po wszystkich porażkach jakie miała za sobą dał jej namiastkę normalności. Informacja o dziecku go rozwścieczyła. A ona była na tyle głupia, że myślała, że się ucieszy. Miał żonę i jak się później okazało Lorena również była wtedy w ciąży. I o ironio urodziły w tym samym czasie. Lorena urodziła dwie dziewczynki jednego chłopca, Nina małego rozdartego brzdąca. Uśmiechnęła się pod nosem do własnych wspomnień.
Gui był maleńki i rozdarty, lecz Federico nigdy go nie zobaczy. Nie odwiedził ich w szpitalu ani w tej nędznej czynszówce w której wtedy mieszkali. Ona każdego dnia była wdzięczna losowi, że chłopak odziedziczył urodę po niej nie po nim. Nie kochałaby go wtedy mniej, ale oszczędziła synowi słuchania ludzkich plotek. Nigdy nie powiedziała mu kto jest jego ojcem. Początki były jednak trudne a pieniądze z opieki społecznej marne. Pomogła jej sąsiadka ciocia Nela.
Petronela Henriquez była przyjaciółką zmarłej matki kobiety. Nie były ze sobą spokrewnione, lecz opiekowała się dziewczyną, gdy ta straciła wszystkich bliskich i wylądowała na bruku. Miała niespełna dwadzieścia jeden lat gdy zaszła w ciążę z Gui i nie miała niczego. Ani szkoły skończonej z dobrymi wynikami, ani partnera miała tylko ciocię, która wprost powiedziała jej że jest głupia idiotką.
***
Eleonora Barosso de Altamira czwartego stycznia skończyła sześćdziesiąt osiem lat, lecz nie czuła się starła. Jej wnuczka Kiraz zapewne powiedziałaby „że babcia jest młoda duchem”, lecz i w tej kwestii nie do końca miała rację. Eleonora uważała, że ma zbyt wiele do zrobienia na tym świecie, aby umrzeć. I to motywowało ją do dalszego działania.
Dorastała w bogactwie. W domu nie brakowało jedzenia, światła czy ciepłej wody, lecz brakowało miłości. Ojciec Stefano pracował aby zapewnić rodzinie byt zaś żona Elvira twardą ręką wychowywała dzieci. Wszystkie uczucia, względy i ambicje przelała na jedynego i najstarszego syna zaś dwie córki Nora i Margarita miały zadowolić się ochłapami. Ich jedynym celem było dobrze i bogato wyjść za mąż. Reszta nie miała znaczenia.
Kiedy zakochała się w Benjaminie wiedziała, że będzie musiała wybierać między dostatkiem a biedą, miłością a a chłodem. Wybrała biedę, chłód i ubóstwo aby z czasem stać się szanowaną personą. Z matką nigdy już więcej nie rozmawiała. Brata ostatni raz wiedziała pod koniec lat siedemdziesiątych na pogrzebie siostry. W tamtym momencie sama będąc w ciąży miała nadzieję, że uda im się pogodzić, dojść do porozumienia lecz Fernando odrzucił ją. A teraz po tych wszystkich latach domaga się dania z jej stołów? Uśmiechnęła się pod nosem.
To nie były łatwe lata. Eleonora zaskarbiła sobie szacunek i przyjaźń Cyganów. Ich zaufania i Fernando Barosso chciał skorzystać z tych profitów. Nie mieszkała na co dzień z taborem. Ona i Baron pod jednym dachem? Jedno prędzej czy później zabiłaby drugie. Wspólnie z mężem mieszkali w San Nicholas. Było to dobre miasto do życia co nie oznaczało, że stracili kontakt ze społecznością. Eleonora miała swoje oczy i uszy wszędzie. I dlatego wiedziała, że Barom Altamira jest gościem w wilii Fernando. I to ją niepokoiło. I zmusiło do wyjścia z cienia. Benjamin stanął za jej plecami gdy upinała włosy.
─ Chcesz coś powiedzieć? ─ zapytała go.
─ Pięknie wyglądasz ─ powiedział sięgając po marynarkę. Pomógł założyć ją żonie. Eleonora uniosła do góry brew ─ i tak uważam, że nie powinnaś się w to mieszać. Norrie.
─ Mój brat i twój brat knują coś paskudnego ─ powiedziała ─ i ktoś musi skrócić ich o głowę.
─ I mam nadzieję że to przenośnia ─ dodał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. Wyciągnęła dłoń i czule pogładziła mężczyznę po policzku.
─ Oczywiście, że to przenośnia ─ zapewniła go. Ben uśmiechnął się kącikiem ust. ─ To tylko spotkanie na gruncie towarzyskim.
─ Norrie jestem twoim mężem od przeszło czterdziestu lat, ty nigdy nie spotykasz się dla samego spotykania się ─ objął ją w pasie przyciągając do siebie. ─ Coś knujesz.
─ Pokój na świecie ─ odparowała, a on zaś się zaśmiał. ─ Rozmawiałem z Kiraz ─ zaczął ─ podobno nasz wnuk cytuje „zapuścił kudły jak małpa”
─ To przynajmniej ty i ja nie musimy się martwić, że nie długo pojawi się mała istotka nazywająca cię „pradziadkiem”.
─ I to naszą Kiraz martwi ─ Eleonora uniosła brew. ─ Ten chłopiec złamie naszemu chłopcu serce.
─ A patrz ja myślałam że przewidywanie przyszłości do domena Eleni.
─ To może ja pojadę do wnuków? ─ zapytał. ─ Kiraz całe dnie siedzi w domu z powodu aresztu domowego, Rue tylko czytałaby o najgorszych z najgorszych poplotkuje z Remmym.
─ O chłopcu który skradł mu serce?
─ Może
Nora uśmiechnęła się lekko.
─ Zabiorę cię ze sobą, ale
─ Nie będę ci truł nad uchem że odwiedziny u Conrado Severina odbiją się nam wszystkim czkawką. ─ uniósł ręce w geście poddania się.
─ Gdy tak się stanie będziesz mógł mi to wypomnieć ─ cmoknęła go szybko w usta. ─ Jesteś gotowy?
─ Tak, przecież to ja zawsze czekam na ciebie.
Ben Altamira kochał swoje wnuki. Całą trójkę chociaż biologicznie był spokrewniony z dwójką z trójki dzieci Cerano Torresa. gdy żona wysadziła go przed domem ruszył do furtki uprzejmie skłoniwszy się sąsiadowi zięcia i poczłapał do drzwi. W progu przywitał go wnuk.
─ Kiraz miała rację ─ stwierdził na widok jego streczących włosów ─ można wiązać ci kucyki ─ Remmy się skrzywił i wszedł do środka zostawiając otwarte drzwi. Ben wszedł za nim.
─ Kiraz jest w ogrodzie ─ wyjaśnił. ─ Plewi swoje grządki.
─ Nie będę jej przeszkadzał ─ powiedział wyglądając na taras aby dostrzec wnuczkę. ─ Przy plewieniu tylko plątam się pod nogami.
─ Raczej się boisz, że Kiraz wciśnie ci do rąk łopatę ─ starszy pan uśmiechnął się półgębkiem i zajrzał bezceremonialnie do lodówki w domu zięcia. ─ Babcia cię nie karmi? ─ zapytał.
─ Karmi, karmi a co powiesz na pizzę?
─ Pizzy nie odmówię nigdy. Na lodówce jest ulotka ─ wskazał na przyczepioną kolorową kartkę.
─ Wolę zrobić swoją niż kupować z restauracji ─ skrzywił się ─ Wasza lodówka ma tylko światło ─ zauważył. ─ Chodź przejedziemy się do marketu.
─ Ja mam szlaban.
─ Na wychodzenie z domu żeby spotykać się z chłopcami nie na pójście do spożywczego. Masz tutaj gdzieś tego starego rzęcha?
─ Tak , mam. I moje auto to nie stary rzęch. Przypominam ci że sam mi go dałeś i kiedyś to był twój rzęch.
─ Kiedyś nazywał się „Lola”
─ „Lola?” imię pierwszej miłości.
Starszy pan jedynie uśmiechnął się pod nosem.
─ A gdzie babcia?
─ Znasz ją, jak zawsze knuje coś za moimi plecami ─ stwierdził bez cienia skrępowania starszy pan wychodząc na zewnątrz. Na ganku stał chłopak. Wysoki szczupły Ignacio Fernandez.
─ Dzień dobry ─ wymamrotał łypiąc na Remmego ─ ja lekcje ci przyniosłem.
─Lekcje? ─Ben z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. ─ Chodź chłopcze ─ chwycił Nacho pod ramię ─ chcę wiedzieć o tobie wszystko.
─ Chryste dziadku ─ Remmy wcisnął na stopę drugi trampek i pobiegł za nimi. ─ To Ignacio kolega z drużyny ─ otworzył drzwi od auta przed starszym panem.
─ Kolega przez którego będę ci plótł warkoczyki? ─ zapytał go. Remmy łypnął na Ignacio który miał minę jakby miał zaraz zemdleć. Starszy pan wsiadł do auta. ─ Wejdź, wejdź Nacho. ─ zachęcił chłopca który miał ochotę wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie. ─ Lubisz pizzę?
─ Lubi ─ odpowiedział za chłopaka Remmy. ─ Wynagrodzę ci to ─ zapewnił go szeptem. Nacho niepewnie zajął miejsce w aucie.
─ To na jakiej pozycji grasz?
─ Jestem bramkarzem ─ odpowiedział łypiąc na Torresa, który zacisnął palce na kierownicy.
─ Bramkarz ─ łypnął na wnuka z uśmiechem. ─ Jak nic masz swój typ. ─ stwierdził. ─ Jedni lubią blondynki albo blondynów mój wnuczek lubi bramkarzy. Nie dosłyszałem twojego nazwiska.
─ Fernandez, Ignacio Fernandez.
─ Fernandez? ─ zacmokał kilka razy. ─Twój wuj to ten klecha?
─ Tak ─ przyznał niechętnie chłopak ─ Ojciec Horacio to mój wujek.
─ Koszmarny człowiek ─ oznajmił. ─ A już miałem nadzieję, że jak już się powiesił to zrobił to bardziej porządnie.
─ Dziadku ─ jęknął Remmy ─ Co Nacho sobie o tobie pomyśli?
─ Jestem starym człowiekiem, mogę mówić co myślę ─ odparł na to mężczyzna. ─ A twój ojciec to całkiem miły facet ─ stwierdził nagle ─ Magiczne ręce.
─ Zaraz byłeś u chirurga plastycznego? Po co?
─ Po to żeby dalej podobać się twojej babci ─ odparował ─ Jest tak dobry że moja żona nic nie zauważyła ─ widząc minę chłopaka parsknął śmiechem. ─ Wysłałem ją do okulisty.
─ Poszła?
─ Nie wiem, ja wiem że spałem na kanapie ─ oznajmił śmiejąc się pod nosem.
W tym samym czasie Eleonora poprawiła swoją marynarkę i zapukała do drzwi gabinetu. Kiedy padło „proszę” weszła do środka spoglądając na Conrado Severina, który ciemne oczy nadal miał utkwione w dokumentach leżących na biurku. Kobieta nie była z nim umówiona. Celowo wybrała taką godzinę, aby jego sekretarka była na przerwie. Pewne rozmowy należało odbyć bez zbędnych światków. Zastępca burmistrza podniósł na nią wzrok i zmarszczył lekko brwi.
─ Dzień dobry ─ przywitała się Nora. ─ Sekretarka zapewne na przerwie ─ obróciła się zgrabnie wskazała dłonią na drzwi a następnie je cicho zamknęła. Conrado wstał. Był dobrze wychowanym mężczyzną. ─ Eleonora Barosso de Altamira ─ w pełni świadoma swoich słów wyciągnęła dłoń, którą lekko uścisnął. ─ myślę że pora żebyśmy się poznali.
─ Pani brat wie że pani tu jest?
─ Nie owijasz jak widzę w bawełnę ─ starsza pani zajęła fotel dla gości. ─ Nie, mój brat od dawna nie interesuje się moim życiem, no chyba że dogaduje interesy z Baronem wtedy nagle staje się znowu żywa i doceniona.
─ I tak po prostu wpadła mi pani o tym powiedzieć? ─ zapytał ją Conrado Severin podejrzliwie mrużąc oczy.
─ Nienawidzi pan mojego brata odkąd postawił stopę w pańskim domu i położył ręce na pańskiej siostrze ─ powiedziała powoli ważąc słowa. Musiała być ostrożna. ─ To co zrobił pańskiej rodzinie to barbarzyństwo.
─ I niech pani mi powie, że dostał za to w twarz?
─ To była jedna z naszych ostatnich rozmów jakie odbyliśmy ─ wyznał. ─ Jedna w dziewięćdziesiątym czwartym, druga w dziewięćdziesiątym ósmym. Ta ostatnia na pewno skończyła się złamanym zębem a już na pewno wizytą straży pożarnej.
─ Podpaliła mu pani dom?
─ Od razu podpaliłam ─ machnęła dłonią ─ spaliły się tylko firanki, może kilka mebli. Ten chłopczyk przeszedł przez niego przez dużo gorsze piekło.
─ A jego siostra z nim pracuje.
─ Jego siostra przeżyje nas wszystkich pranie Severin ─ oznajmiła. ─ Elena pracuje dla Valle de Sombras ale również pracuje dla samej siebie. ─ odpowiedziała ─ Jeśli pani uwierzył, że przeszła na złą stronę mocy to znaczy że jest lepszą aktorką niż sądziłam. I myślę, że Fernando zaczyna wierzyć, że jest po jego stronie.
─ Ona jest jego córką. Krew nie woda.
─ Ja dzieliłam z nim łono mój drogi, ale to on wyhodował żmije na własnym łonie. ─ Conrado uniósł brew. ─ On ją ukształtował, tresował jak pieska. Mario Rodriguez może mieszkał z nią pod jednym dachem i robił jej kakao, ale do Fernando nauczył ją grać w go gdy była dzieckiem. To od niego usłyszała, że „musi toczyć bitwy w swojej głowie” Nauczył ją gry.
─ Gry?
─ „Czasami gdy chcę zrozumieć motywy stojącej naprzeciwko mnie osoby gram w małą grę” ─ powiedziała powoli Eleonora. ─ „Zakładam najgorsze” ─ urwała. ─ Nasza matka nauczyła mnie i Fernando tej gry o jestem pewna, że on nauczył tej „gry” również Elenę.
─ Czego chcesz? ─ zapytał ją wprost. ─ Nie przepadam za zabawą w podchody.
─ Udawałeś jednak martwego ─ stwierdziła chłodno ─ Dobrze, chcę aby moi ludzie mieli szanse na normalne godne życie ─ wyjaśniła mu. ─ Nie jestem żoną Barona. Mój mąż stracił możliwość kandydatury na Barona gdy ożenił się ze mną. Moja rodzina wymazała mnie drzewa genologicznego bo śmiałam iść za głosem serca nie rozumu i braterskich rad więc w taborze musiałam pazurami wydrapać sobie swoją pozycję. Jestem jedyną kobietą w starszyźnie, czy Abraham chcę czy też nie moje zdanie w starszyźnie się liczy i jeśli mój brat jest na tyle durny, żeby wierzyć iż pozwolę mu wdrapać się na szczyt po moich plecach cóż z przyjemnością go rozczaruje. ─ uśmiechnęła się lekko. ─ Dlatego proponuje sojusz.
─ I jak mniemam ten sam sojusz proponujesz Victorii.
─ Ja i Victoria mamy swoje własne sprawy ─ wyznała bez skrępowania kobieta. ─ Serenissima ─ powiedziała tylko. ─ Poczytaj co nie co na ten temat. Dla ciebie mam inną propozycję. ─ podała mu z torebki teczkę. ─ Chcę aby moi ludzie mieli równe szanse i wiem, że ty również tego chcesz. Pośród Romów są dobrzy ciężko pracujący ludzie, młode kobiety, które pragnął od życia więcej niż gromadki dzieci i mam nadzieję, że zechcesz abyśmy spotkali się pośrodku. ─ wstała z krzesła. ─ Mój numer znajdziesz wśród dokumentów. ─ powiedziała i zostawiła Conrado z całym mnóstwem pytań.

***
Victoria Diaz de Reverte miała ważniejsze sprawy na głowie niż Fernando Barosso odkrywający swoją duchowość. Blondynka wiedziała doskonale, że jej ojciec robi to aby ocieplić swój wizerunek po ostatnich perturbacjach. I kobieta z przykrością stwierdzała, że starsze mieszkanki Valle de Sombras łykają te bzdury o jego nawróceniu i przemianie małego zabytkowego kościółka w sanktuarium. Msza miała odbyć się w niedzielne popołudnie i Victoria czy chciała czy nie planowała się na niej pojawić. Musiała nieco zwolnić tempo i zamiast rozstawiać ojca po kątach jak niesfornego pięciolatka okazać wsparcie jego działaniom. A kto wie może i wielebny Diaz zostanie okrzyknięty świętym? Kobieta parsknęła śmiechem. Diazowie mieli wiele cech i cecha „święty” nie należała do ich repertuaru. Kiedy drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wparował Pablo Diaz zmarszczyła brwi.
─ Musisz być z siebie niezwykle zadowolona ─ syknął pochylając się nad biurkiem. ─ Barosso wreszcie postawił na swoim.
─ Jak sadzę nie masz na myśli jego duchowego odrodzenia ─ kobieta ostrożnie wstała i podeszła do stolika z wodą. Nalała płynu do wysokiej szklanki i postawiła ją na biurku. ─ Mój sprzeciw nie miał znaczenia. ─ Pablo usiadł przesuwając dłonią po twarzy ─ ale nie udawaj zaskoczonego ─ aż zamrugał powiekami. ─ Tacierzyński to mój pomysł ─ dodała. ─ Chcieli cię zwolnić ze służby ─ odchrząknęła ─ Wysłać na emeryturę.
Pablo prychnął pod nosem.
─ A Helena Romo? Żona gangstera szeryfem?
─ Pełniąca obowiązki ─ odparła na to ─ nie wiadomo czy będzie kandydować w wyborach i czy się sprawdzi ─ dodała kobieta. Napełniła szklankę wodą. ─ To może być coś dobrego ─ popatrzył na nią ze złością ─ Spędzisz trochę czasu z rodziną.
─ Dlaczego nie Valdez?
─ Valdez bierze w łapę od Barosso ─ wyjaśniła mu ─ Potrzebuje na stanowisku kogoś kogo Barosso nie odważy się przekupić. Romo ma doświadczenie operacyjne i dochodzeniowo- śledcze. Tej komendzie przyda się trochę kobiecej ręki.
─ I ty będziesz miała swoją marionetkę na stanowisku ─ dorzucił.
─ Będę mieć szeryfa chętnego do współpracy z ratuszem ─ odparła jasnowłosa i westchnęła. ─ A ty będziesz przy dziecku gdy dorasta.
─ Możesz nas odwiedzić ─ powiedział łagodniej. ─ Marcela się ucieszy. ─ Victoria pomyślała, że kobieta krótko po porodzie potrzebuje ciszy i spokoju nie tabunu odwiedzających ją gości. Nie skomentowała tego jedynie się uśmiechnęła i skinęła głową. Nie mogła przecież odpowiedzieć, że pragnęła mieć to co jemu wyszło przypadkiem.
─ Zastanowię się ─ odpowiedziała dyplomatycznie. Pablo skinął głową, pożegnał się z córką i wyszedł. Jasnowłosa westchnęła wychodząc na taras. Wysłanie Pablo na urlop dla świeżo upieczonych ojców miało swoje plusy. Po pierwsze spędzi nieco czasu z żoną i synem, po drugie nie straci wynagrodzenia. I tak wróci jako jeden z zastępców Heleny, ale zachowa posadę. No chyba, że Pablo uniesie się dumą i przejdzie na wcześniejszą emeryturę. Oberwała kilka uschniętych kwiatków. Gdy łatała jedną dziurę, pojawiała się kolejna. Javier powiedziałaby, że „pora na nowy dach” ale obecnie Ratusz nie mógł sobie pozwolić na nowe wydatki.
A lista wydatków była długa więc Victoria zamieniła się w skąpą zastępczynię burmistrza i przyglądała się każdemu centowi za nim go wydała. Otwarcie „Starego Browaru” spędzało jej sen z powieki.
Federico Calderon dotrzymał słowa i podpisał umowę na przekazania chmielu do browaru „Lobo”. Główny Inspektor Sanitarny podpisał wszystkie zgody i zezwolenia na rozpoczęcie działalności. Wstępnie wyselekcjonowano pracowników do pracy przy produkcji. Wystarczył jeden telefon, a halę zapełnią się pracownikami, którzy pozwolą na rozpoczęcie procesu. Brakowało już tylko dyrektora. Człowieka, który pokieruje pracownikami. Victorii marzył się ktoś z doświadczeniem w branży, lecz jedyny człowiek z doświadczeniem w branży nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Westchnęła.
Kiedy ma się na nazwisko „Diaz” i ma się łatkę „zdrajczyni” znajdowanie współpracowników jest wyzwaniem. Szpiegował ją jej własny gabinet. Wiedziała to. Akceptowała to. I pilnowała się aby nie ujawnić zbyt wiele niewłaściwym ludziom. Ufała jedynie swojej asystentce Elizie Falcon. Tylko ona znała jej przyszłe plany.
─ Victorio ─ drgnęła usłyszała swoje imię. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Anitę Vidal stojącą za jej plecami. ─ Przepraszam nikogo nie ma ─ wskazała na biurko asystenta. ─ Pewnie wyszedł coś zjeść.
─ Raczej uderza w konkury do asystentki Fernando. ─ Jasnowłosa weszła do swojego gabinetu. ─ Kawy?
─ Chętnie ─ odpowiedziała właścicielka „Czarnego kota” ─ z mlekiem. ─ dodała. ─Nie przychodzisz na spotkania grupy wsparcia ─ zaczęła. Popatrzyła na nią zaskoczona. ─ Grupa się utrzymała.
─ Tak słyszałam ─ odpowiedziała na to wymijająco wciskając na ekspresie kilka guzików. Maszyna obudziła się do życia. ─ Na razie wolę trzymać się od grupy z daleka. Nie przyszłaś mnie chyba przekonywać do powrotu? ─ zapytała stawiając przed nią kubek z kawą.
─ Nie ─ zapewniła ją─ słyszałam , że planujesz otworzyć „Stary Browar” ─ zaczęła Anita. Victoria dla siebie wybrała czarną kawę. ─ i chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej ─ dodała. Zastępczyni burmistrza uśmiechnęła się.
─ Przejdźmy na taras ─ zachęciła ją. ─ Tam będzie nam wygodniej ─ wyjaśniła i przeszła na balkon. ─ I tak planuje otworzyć „Stary Browar”. Rozumiem, że jesteś zainteresowana restauracją nie pracą dyrektorki browaru?
─ Tak, wiem, że kiedyś działa tam restauracja ─ zaczęła Anita ─ myślę że byłam w niej kilka razy jako mała dziewczyna. To było bardzo popularne miejsce.
─ To prawda ─ zgodziła się z nią Victoria. ─ Był to jeden z nielicznych eleganckich lokali który gości najznamienitszych gości i był świadkiem nie jednych oświadczyn. Sam fakt że restauracja była przeszklona z każdej strony budził oszałamiające wrażenie ─ wytłumaczyła. ─ Tamtejsze zachody słońca ─ rozmarzyła się na chwilę Victoria. Robiły wrażenie ─ na balkonie pojawił się pies. Zaspany radośnie zamachał puchatym ogonem i przeciągnął się podchodząc do właścicielki. Łagodne błękitne oczy utkwił w Anicie. ─ Lubi chodzić ze mną do pracy ─ wyjaśniła ─ nikt mu nie przeszkadza w drzemkach.
─ Jaki jest twój plan? ─ zapytała ją Anita.
─ Plan nie jest raczej wyszukany ─ odpowiedziała Victoria i weszła do środka. Wróciła po chwili z plikiem spiętych dokumentów. ─ Chciałabym aby „Stary Browar” znowu się otworzył z nieco odświeżonym menu ─ wytłumaczyła gdy w ręce Anity wpadła karta dań z tamtego okresu.
─ Elegancki lokal?
─ Tak, z przystępnymi cenami. „Stary Browar” był ekskluzywny nie chcę jednak obniżać standardów raczej pokazać, że jest na każdą kieszeń.
─ Chcesz zrobić konkurencje Javierowi?
─ Dać konsumentom większy wybór ─ odpowiedziała dyplomatycznie jasnowłosa. Anita parsknęła śmiechem. ─ Zainteresowana?
─ Może ─ odpowiedziała wymijająco Anita. ─ To ambitny plan.
─ Wiem, ale lubię ambitne plany. Wiesz co? Mogę cię to opowiadać na sucho cały dzień, ale zamiast tego wolę ci to pokazać ─ odpowiedziała z lekkim uśmiechem. ─ Masz czas?
─ Tak, mam ─ wstała i odłożyła niedopitą kawę na stolik. ─ Czy ty masz czas?
─ Ja? Zawsze ─ zapewniła ją. ─ Po za tym ktoś potrzebuje spacerku ─ sięgnęła po smycz i przypięła ją Hermesowi, który radośnie merdał ogonem. W progu jej gabinetu stanął wysoki przystojny mężczyzna na widok którego Victoria się spięła a pies wyszedł i usiadł wlepiając w niego ślepia.
─ Dzień dobry, przepraszam ale w poczekalni nikogo nie ma. ─ Chciałem porozmawiać na temat „Starego Browaru?
─ świetnie się składa właśnie się tam wybieramy panie
─ Joel ─ przedstawił się Victorii robiąc ostrożnie krok do przodu uważnie przyglądając się psu.
─ Victoria ─ podała mu dłoń. ─ Przejdziesz się z nami? To niedaleko
─ Chętnie.
Stary Browar nie mieścił się na obrzeżach miasteczka, lecz na wzniesieniu nieopodal rynku. Kiedy wyburzono pustostany stał się on doskonale widoczny dla ludzkich oczu i Victoria musiała przyznać że budynek z cegły szkła i metalu prezentował się pięknie i nowocześnie zarazem. Otoczony zielenią skwerku wręcz bajkowo. Victoria wiedziała jakie wrażenie robił i o takie wrażenie dokładnie jej chodziło. Podeszła do drzwi i wsunęła klucze do zamka. Po chwili dezaktywowała alarm i zaprosiła gości do środka. Psa puściła przodem. Hermes już tutaj bywał więc pląsał radośnie merdając ogonem.
─ Na razie budynek jest pusty, stopniowo będziemy zapełniać go ludźmi i klientami. Na początek może pokażę wam restaurację, a później zejdziemy do samego browaru ─ Anita wymieniła spojrzenia z Joelem który skinął lekko głową. ─ Świetnie, Hermes ─zaklaskała w dłonie. Jej pies przybiegł do niej i otarł się o jej nogi. ─ Zaprowadzisz nas do restauracji? ─ zapytała zwierzaka. Pies ochoczo ruszył schodami ku górze. Victoria ruszyła za psem. Gdy znaleźli się w restauracji obróciła się ku gościom.
Pomieszczenie zalane było światłem. Zbudowane na bazie dużego prostokąta, z szerokimi kolumnami z czerwonej cegły nadawały miejscu elegancki wręcz dystyngowany charakter. Anita podeszła do baru i położyła na nim dłonie. Domyśliła się że po drugiej stronie jest kuchnia.
─ Wow ─ odezwał się Joel ─ wygląda lepiej niż pamiętam ─ jasnowłosa zmarszczyła brwi. ─ Dorastałem w San Nicholas ─ wyjaśnił ─ czasem ze znajomymi przychodziło się tutaj na piwo ─ uśmiechnął się półgębkiem ─ albo z ładną dziewczyną na kolacje. ─ Planujesz zaprowadzić tutaj swoje rządy? ─ zwrócił się do Anity która rozglądała się z ciekawością po pomieszczeniu.
─ Może ─ przeszła przez bar i ruszyła do kuchni.
─ Ciebie również interesuje gastronomia? ─ zapytała go kobieta dając Anicie chwilę na rozejrzenie się.
─ Raczej podawany tu w przyszłości alkohol ─ odparł. ─ Pamiętam, że to był naprawdę dobre piwo. Lokalne i najlepsze w stanie.
─ To prawda, wygrało kilka konkursów zarówno lokalnych jak i stanowych ─ weszła zaa bar i wyciągnęła prostą butelkę z zielonego szkła. Postawiła ją przed Joelem.
─ Stary Browar zbankrutował?
─ Tak, niestety różnie nie do pogodzenia wśród wspólników ─ wyjaśniła ─ doprowadziły do rozłamu i upadku browaru. Liczę że wspólnie uda się nam odbudować markę.
─ Kuchnia lśni nowością ─ do dyskutujących wróciła Anita.
─ Jest nowa ─ oznajmiła Victoria ─ Odnowiona według nowych wytycznych sanepidu. ─ Joel obracał w dłoniach butelką. Victoria podała mu otwieracz. ─ Śmiało spróbuj, jeśli wasz zainwestować środki musisz znać produkt. Popatrzył na panie.
─ Ja nie pije ─ powiedziała Anita. Victoria z wyciągnęła dwa plastikowe kubki. Mężczyzna pewnie otworzył butelkę i rozlał trunek.
─ Za współpracę ─ wzniósł toast i upił łyk. ─ Smakuje jak dawnej ─ skomentował i powąchał trunek. Spojrzał na Victorię to na ciemne piwo w kubku. ─ Znalazłaś je w domowej piwniczce?
─ Nie zostało stworzone na podstawie pierwotnej procedury ─ wyjaśniła. ─ Przyjaźnię się z właścicielką rozlewni, która pomogła mi je uwarzyć ─ wyjaśniła.
─ Planowałaś to od dawna ─ domyśliła się Anita ─ Nie znam się na produkcji piwa, ale ono musi leżakować przez pewien czas za nim trafi do butelek ─ Victoria potwierdziła to skinieniem głową.
─ Jestem strategiem ─ odpowiedziała ─ i lubię mieć rozciągnięte w czasie plany. Przejdźmy do rozlewni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:17:29 06-10-24    Temat postu:

**
Bluza lepiła się jej do ciała gdy szybkim krokiem pokonywała kolejne metry z przystanku do mieszkania swojego chłopaka. „Mój chłopak” , pomyślała jeszcze raz Ruby Valdez uśmiechając się pod nosem. Nigdy nie sądziła, że będzie myśleć tak o jakimś chłopcu ani tym bardziej, że będzie chciała mieć chłopaka. I chociaż oficjalnie nie nadali statusu swojemu związku, nie poprosił jej o „chodzenie” to oboje czuli, że to jest właśnie ten etap gdzie mogła nazywać się „jego dziewczyną” Przebiegła przez furtkę i nacisnęła dzwonek do drzwi. W progu domu powitał ją Patric. Stał w progu i patrzył na nią przez krótką chwilę.
─ Cześć ─ przywitała się ─ mogę wejść?
─ Jasne ─ wpuścił ją chłód i deszcz.
─ Parasol zepsuł mi się po drodze ─ wyjaśniła mu zsuwając z ramion plecak i rzucając go na podłogę. Spojrzała na niego przez ramię i posłała mu promienny uśmiech. ─ W sumie to lubię deszcz.
─ Lubisz moknąć?
─ Najbardziej w maju kiedy jest miły i ciepły ─ wyjaśniła mu palcami odsączając wodę z mokrych włosów. ─ Teraz jest lodowato ─ wskazała na zewnątrz i wysunęła stopy z trampek. Buty i skarpetki także miała mokre. ─ To gdzie jest łazienka?
─ Prosto i na lewo ─ poinformował ją brunet i obserwował jak znika za drzwiami. ─ Czekaj ─ powiedział i poszedł za nią. Stanął przy drzwiach łazienki ─ czyste ręczniki, masz w szafce po lewej stronie ─ wyjaśnił jej. ─ Chcesz jakieś suche cichy? ─ Ruby otworzyła drzwi.
─ A mógłbyś? ─ zapytała wyglądając z łazienki. Pokiwał głową. ─ Kochany jesteś ─ stanęła na palcach i cmoknęła go prosto w ustach za nim nie zamknęła drzwi, po chwili znowu wyjrzała ─ a mogę wziąć szybiki prysznic? ─ w odpowiedzi jedynie pokiwał głową.
─ Jasne, kosmetyki masz na szafce ─ poinstruował ją nastolatek ─ Przyniosę ci te ubrania ─ Ruby ochoczo pokiwała głową i weszła do środka. Otworzyła drzwi od kabiny prysznicowej i odkręciła strumień ciepłej wody i mimowolnie spojrzała w lustro. Policzki miała różowe od chłodu, deszczu i tego dziwnego dreszczu, który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa gdy ich oczy się spotkały. Przez głowę ściągnęła bluzę i przerzuciła ją przez grzejnik. Spotkanie zsunęła do kostek. Z ulgą pozbyła się mokrych skarpetek i z ciekawością otworzyła szafkę z ręcznikami. Były we wszystkich kolorach tęczy ułożone w prosty sposób. Na górze znajdowały się najmniejsze, na najniższej szafce największe. Zdecydowała się na te w odcieniu butelkowej zieleni gdy do łazienki zastukał Pat. ─ Możesz wejść ─ poinformowała go. Jego głowa pojawiła się w stopniowo zaparowanej łazience. Spojrzał na swoją dziewczynę to na kupkę ubrań leżącą u jej stóp. ─ Dzięki i przepraszam za kłopot ─ powiedziała gdy odkładał na pralkę czyste suche rzeczy.
─ To żaden problem ─ oznajmił chociaż z trudem dobierał słowa. W łazience było gorąco, a może jemu było gorąco sam już nie był pewien. Na samym wierzchu położył grzebień. ─ Rozwieszę twoje rzeczy w pralni może szybciej wyschnął. Brunetka pokiwała głową. Bezwiednie spojrzał na jej koszulkę z śpiącym niedźwiadkiem. Ruby uśmiechnęła się w roztargnieniu, a on się odwrócił. Słyszał jak dziewczyna za jego plecami ściąga mokrą koszulkę i przerzuca mu ją przez ramię. Była ciepła i mokra. Ruby cmoknęła go w policzek. Musiał wyjść z łazienki i to natychmiast.
Kiedy została sama pozbyła się majtek w cytryny i weszła pod ciepły strumień. Jednocześnie rozczesując splątane długie pasma włosów. Ruby z ciekawością spojrzała na półkę z kosmetykami i zmarszczyła brwi. Półek było trzy; jedną matki rozpoznała bez trudu. Dwie pozostałe były zagadką. Chwyciła żel pod prysznic i powąchała go. Skrzywiła się, Patric pachniał inaczej. Czasami widywała się z nim po treningach i nie pachniał jak toaleta. Chwyciła drugi żel pod prysznic i powąchała. To już pachniało jak Patric.
─ Patric ─ wyszła z łazienki w jego koszulce z napisem siedem na plecach. Chłopak nie dał jej spodni, lecz pomyślał o skarpetkach. Pojawił się na korytarzu wyglądając z jedno z pokoju znajdujących się w wąskim korytarzu. Ruszyła w tamtym kierunku ignorując fakt, że ma na sobie majtki w głupie cytrynki. Nie było ich widać. Całe szczęście on był wysoki ona mała więc koszulka skutecznie zasłaniała jej tyłek. Jak dobrze, że ogoliła nogi! ─ To twój pokój? ─ weszła do środka i rozejrzała się z ciekawością. Był na bazie prostokąta uwagę dziewczyny przykuły wiszące na ścianie rysunki. ─ Ty to namalowałeś? ─ pokiwał głową gdy stanęła przed rysunkiem dworku. Przechyliła na bok głowę ─ a ja dalej rysuje dom jak czterolatka.
─ Jak czterolatka? ─ zapytał.
─ Tak no wiesz dom to kwadrat, dach to trójkąt, dwa okna drzwi i koniecznie pisa buda obok ─ wyjaśniła. ─ To jest mój dom?
─ Tak ─ podrapał się po głowie lekko zawstydzony.
─ Piękne, nie mówiłeś, że masz artystyczne zapędy ─ spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. W pierwszej chwili nie rozumiała jego milczenia. To dotarło do niej po chwili. Miała na sobie jego koszulkę, jego skarpetki. Pachniała jego żelem pod prysznic. Usta zacisnęła w wąską kreskę i odwróciła się do niego plecami wnikliwie studiując obrazki na ścianie. Patric , żeby zagłuszyć ciszę włączył muzykę. Ruby uśmiechnęła się na dźwięk znajomych nut. ─ To koloseum? ─ zapytała postukując palcami w rysunek.
─ Tak ─ odpowiedział robiąc krok w jej stronę ─ obok jest krzywa wieża w Pzie ─ oznajmił. Ruby wyczuła go za swoimi plecami. Słyszała jak przełyka ślinę. ─ Pożyczyłam żel pod prysznic ─ wyjaśniła. ─ twoje były na samym dole.
─ Tak, skąd wiedziałaś?
─ Ty nigdy nie pachniesz jak świeżo wysprzątana toaleta ─ Patric parsknął śmiechem.
─ Tata lubi morski ─ wyjaśnił.
─ Ty pachniesz jak las ─ powiedziała uśmiechając się ─ ale nie sosna czy świerk coś bardziej korzennego ─ mruknęła. ─ Pachniesz jak Boże Narodzenie.
─ Dostałem to pod choinkę od ciotki ─ wyznał lekko zawstydzony ─ Chatka z piernika. ─ pochylił się nad dziewczyną i tuż przy jej szyi pociągnął nosem. To pachnie zdecydowanie na tobie lepiej ─ stwierdził ─ poczuła na szyi jego ciepły oddech. Oparła się o jego pierś czując jak ręka oplata jej talię. ─ Wybierasz się może na architekturę? ─ zapytała go gdy Patric Gamboa bezwstydnie ją wąchał. Cholera podobało jej się to.
─ Nie wiem ─ odpowiedział ochrypłym głosem ─ może. Nie zdecydowałem się jeszcze ─ stwierdził. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę za nim Patric nie zagarnął jej ust do pocałunku. Zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła jak koszulka podjeżdża jej do góry, ale miała w nosie czy zobaczy jej majtki w cytrynki. ─ Ruby ─ wymamrotał jej imię odrywając na chwilę wargi od jej warg. ─ Och Ruby ─ palce zanurzył w jej włosach. Był wdzięczny losowi, że jest taka niska. Oderwał usta jej warg i zaczął składać drobne pocałunki na jej szyi. Ręce przeciągnął wzdłuż jej boków bezwiednie układając je na jej krągłej pupie. Ruby wbiła mu palce w ramiona. ─ Już przestaje ─ wymamrotał zamroczony, lecz w odpowiedzi przylgnęła do niego mocnej i bardziej. Chwycił ją mocnej za pupę i uniósł do góry. Brunetka parsknęła śmiechem oplatając mu nogi wokół bioder. Okręcił się wokół własnej osi i usiadł z dziewczyną w ramionach na łóżku. Ręce Ruby powędrowały pod jego koszulkę. Ściągnęła mu ją przez głowę czując jak kręci się jej w głowie. Czoło wsparła o jego czoło i uśmiechnęła się.
─ Kochaj się ze mną ─ wymamrotała i pocałowała go za nim zdążył jej odpowiedzieć. Bała się że jeśli pozwoli mu odpowiedzieć odrzuci ją albo ona stchórzy, lecz ani usta ani dłonie Patrica nie zniknęły z jej ciała wręcz przeciwnie prześlizgiwały się po koszulce, aż w końcu wślizgnęły się pod bawełniany materiał. Podskoczyła czując jego dłonie na swojej skórze.
─ Przepraszam ─ wymamrotał.
─ To nic ─ zapewniła go. ─ To nic.
Poddała się dotykowi jego rąk, jego ustom błądzącym po jej skórze. Czuła się dziwnie i miała wrażenie że każdy nerw w jej ciele jest odsłonięty, jednak podobało jej się to uczucie więc mu się poddała. Dotykowi jego rąk, jego pocałunkom i gdy ściągnął jej przez głowę koszulkę bezwiednie nosem trąciła go w nos. Patrzył na nią z całych sił starając się nie spojrzeć w dół.
─ Możesz patrzeć ─ stwierdziła szeptem wprost do jego ucha. Uśmiechnęła się i go pocałowała. Czasami trzeba płynąć z prądem, przypomniała sobie słowa ojca i parsknęła śmiechem. Tak zdecydowanie nie powinna myśleć o ojcu, ale w tej jednej chwili Peter Pan miał rację. Czasem trzeba było płynąć z prądem.

***
Ruby wtuliła się w chłopaka nosem ocierając o jego szyję. To było dziwne doświadczenie. Nie bolesne (chociaż trochę bolało) po prostu dziwne. Patric leżał obok i milczał. Oddech mu się wyrównał. Ruby zadarła do góry głowę i spojrzała na chłopaka. Zmarszczyła nos. Coś było nie tak.
─ Zrobiłam coś nie tak? ─ zapytała go siadając. Owinęła się kocem spoglądając na Patrica który również usiadł. ─ Skarbie? ─ chyba po raz pierwszy nazwała go „skarbem”
─ Pękła ─ wykrztusił w końcu. Ruby zmarszczyła brwi. Sens jego słów dotarł do niej po chwili. Poczuła jak po plecach przebiega jej zimny dreszcz. ─ Przepraszam ─ wymamrotał.
─ To nie twoja wina ─ wykrztusiła po chwili nastolatka palcami przeczesując mokre włosy. ─ To się mogło zdarzyć każdemu. ─ głośno przełknęła ślinę i odnalazła swoje majtki. ─ Podrzucisz mnie do apteki?
─ Apteki?
─ Tak ─ potwierdziła. ─ Przyniesiesz mi moje spodnie ─ chwyciła koszulkę i nałożyła ją na siebie. Pat kompletnie zdezorientowany w plątaninie pościeli znalazł swoje bokserki i nałożył je wychodząc pospiesznie z pokoju. Wrócił po chwili bez spodni.
─ Czego potrzebujesz z apteki? ─ zapytał ją. ─ Pojadę i kupię. ─ zmarszczyła brwi. ─ masz nadal mokre włosy i program nie skończył cyklu ─ wyjaśnił. ─ Ruby? ─ powiedział łagodnie.
─ Pigułki „dzień po” ─ powiedziała. ─ To taka tabletka ─ wyjaśniła mu. Pokiwał głową. Kiedyś może i obiła mu się ta nazwa o uszy. ─ Gdzie mój plecak? ─ zapytała. ─ Mam tam portfel.
─ Zapłacę ─ zapewnił ją i pospiesznie ubrał się w czyste rzeczy. W głowie powtórzył nazwę pigułki i wyszedł. Ruby opadła na łóżko. Nie spodziewała się czegoś takiego. Chciała kochać się z chłopcem. I kochała się i teraz może zajść w ciąże. Miała ochotę krzyczeć. nie mogła teraz o tym myśleć chwyciła swoją torbę w której miała laptop i wyciągnęła ją. Musiała się czymś zająć do powrotu Patricka.
Gamboa był dżentelmenem i nie przypominał chłopców, których znała. Ruby chociaż nigdy o tym nie mówiła zawsze lepiej dogadywała się z chłopakami niż dziewczynami ze swojego rocznika a jedyną przyjaciółką jaką do tej pory miała była Jules. Słodka, drobna Jules, która rumieniła się za każdym razem gdy Ruby wspomniała o jej sympatii. Być może w tamtym czasie była jedyną osobą, która wiedziała o jej orientacji i związku z Rosie. Co prawda dziewczyny formalnie nie zostały sobie przedstawione, ale łączyła je nić porozumienia. Nastolatka siedziała na łóżku bruneta z otwartym laptopem. Zatrzymała nagranie i puściała je dalej jednym kliknięciem klawiatury.
─ To stara część cmentarza ─ wyjaśnił ─ niewiele osób tutaj zagląda ─ dodał mężczyzna na nagraniu. Zatrzymali się przy jednej z kwater ─ Najstarsze groby pochodzą z lat osiemdziesiątych. Tak myślę. To „zakątek samobójców”
─ Samobójców? ─ zapytała za kadru Ruby. ─ Wszystkie pochowane tu osoby popełniły samobójstwo?
─ Śmierć w tajemniczych lub tragicznych okolicznościach ─ wyjaśnił. ─ Kiedyś chowano ich pod płotem cmentarza, chyba nawet za , ale to było „niechrześcijańskie więc ojciec Horacio wyznaczył teren gdzie składano tych którzy zdecydowali się odejść na własnych warunkach.
─ I całe miasto o tym wiedziała? Skąd ty o tym wiesz?
─ Tak i mój ojciec był grabarzem ─ wyjaśnił mężczyzna ─ ja jestem grabarzem więc takie historie opowiadano mi do „poduchy” ─ zaznaczy ł w powietrzu cudzysłów. ─ To grób ─ mężczyzna podszedł do prostego kopczyka ziemi i podniósł tabliczkę, której nikomu nie chciało się przyczepić. ─ Celina Mendoza ─ przeczytał. ─ Miał siedemnaście lat gdy zmarła ─ wyjaśnił.
─ Kiedy?
─ 1999 ─ przeczytał.
─ Znałeś ją? ─ popatrzył w kamerę i pokręcił głową. ─ Jej nie.
─ A kogo znałeś? ─ zapytała go . Ruszył w głąb cmentarza które w myślach Ruby nazwała „ zaułkiem zapomnianych dzieci” Zatrzymała nagranie i poruszyła karkiem na boki.
─ Anaya Maria Gomez ─ wskazał na nagrobek. Był jednym z nielicznych, który był zadbany. Popatrzyła na mężczyznę i zrobiła zbliżenie na ustawioną w rogu fotografię. Ruby znała jej twarz. Anaya Maria Gomez była na liście Dicka Pereza. Zmarła na początku lat dziewięćdziesiątych. ─ Powiesiła się ─ wyjaśnił. ─ Jej ojciec miał szopę na zajęcia za domem ─ przysiadł na piętach i wyrwał kilka chwastów ─ wymknęła się z domu w środku nocy. Ojciec znalazł ją rano ze skręconym karkiem ─ Ruby wzdrygnęła się. ─ Była moją sąsiadką. Wrzasku jej matki nie zapomnę do końca życia ─ dodał ze smutkiem w głosie.
─ Jaka była?
─ Zwyczajna ─ odpowiedział. ─ Dobrze się uczyła, ja wolałem szlajać się po okolicy z kumplami. Tu wypić piwo, tam wypalić skręta ale nie Anaya ona siedziała z nosem w książce. Lubiła to. Jej starszy mieli coś jak taras za domem czy jak się to tam nazywa i zawsze siedziała tam otoczona książkami. Kolorowymi karteczkami zaznaczała fragmenty tekstu, za uchem zawsze miała wciśnięty ołówek.
─ Ty zrobiłeś to zdjęcie?
Pokiwał głową. Ruby przyklęknęła i zrobiła krok do przodu zrobiła zbliżenie na twarz. Ehecatl skupiony był na zdjęciu roześmianej dziewczyny z ołówkiem wciśniętym za prawe ucho.
─ Chciała być lekarzem ─ wyjawił. ─ Pomagać ludziom. Jej mama była pielęgniarką w lokalnej klinice, nadal tam pracuje. Anaya chciała iść na medycynę i zmienić świat.
─ Dlaczego się powiesiła?
─ A dlaczego ludzie się zabijają? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. ─ Z miłości.
─ Była zakochana ─ pokiwał głową.
─ Tak twierdziła ─ mruknął. ─ Mówił jej jaka jest ładna i mądra, że wiele osiągnie jeśli będzie się przykładać do nauki. Takie tam bzdety ─ machnął ręką i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego z nich i zaciągnął się. ─ Ruby zrobiła zbliżenie. Lubiła ten kadr. ─ Rodzice błagali Horacio żeby zgodził się pochować ją razem z dziadkami. Mieli tam miejsce, ale stary klecha ─ splunął na ziemię ─ był nieugięty.
─ Kim był ten facet? ─ zapytała go Ruby. ─ Kolega ze szkoły? ─ uśmiechnął się. Ten uśmiech z lekko uniesionym kącikiem ust.
─ Myślisz, że kolega ze szkoły powiedziałby „że jak będzie się dużo uczyć to wiele osiągnie?” ─ zapytał Ruby. Nastolatka pamiętała , że w tym momencie spojrzeli sobie w oczy i oboje wiedzieli kto jej to powiedział. Poczuła ssanie w żołądku. Są czasem takie chwile w życiu, że człowiek wie. Po prostu wie, że dzieli z kimś dokładnie te samą tajemnice. ─ zatrzymała kadr gdy otworzyły się drzwi. Patric głośno przełknął ślinę.
─ Mam ─ powiedział i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Podał Ruby pudełko z lekiem. Brunetka dłuższą chwilę wpatrywała się w opakowanie za nim nie wróciła z nim na łóżko. ─ Przyniosę ci wodę ─ zaproponował i pospiesznie wyszedł z pokoju. Wrócił ze środka z szklanką w chwili w której Ruby czytała ulotkę. Ostrożnie wyciągnęła ją z opakowania i wrzuciła do ust. Popiła ją wodą.
Serce łomotało jej w piersi jak szalone gdy ich oczy się spotkały. Głośno przełknęła ślinę. Co Patric sobie o niej teraz myśli? Uciekła wzrokiem od jego czujnych ciemnych oczu i spojrzała na ekran laptopa. ─ Zaraz to odłożę.
─ Co oglądasz? ─ zainteresował się Patric siadając obok niej na łóżku. ─ Co to za facet?
─ Grabarz ─ odpowiedziała mu. ─ Pracuje dla cmentarza w Pueblo de Luz i Valle de Sombras. W trzecim pokoleniu. Przeprowadziłam z nim wywiad do szkolnego projektu.
─ Szkolnego projektu?
─ Z historii ─ wyjaśniła i wytłumaczyła mu zadnienie od Julietty i własny projekt.
─ Będziesz odnawiać stare zniszczone groby ─ dodał.
─ Nie tylko, chcę odnaleźć rodziny tych dziewczyn, porozmawiać z nimi o nich o przeszłości, może któraś z nich powiedziała komuś o Dicku o tym co im zrobił. Remmy Torres pracuje nad stroną w sieci, Lily zajmie się social mediami a Tyberius cóż trzeba mu znaleźć jakieś zajęcie. Będzie najwyżej robił za mojego ochroniarza.
─ Ochroniarza?
─ Spora część dziewczyn z listy pochodziła z „Drabinianki” ─ wyjaśniła mu. ─ Niby mnie tam znają, ale lepiej dmuchać na zimnie.
─ Czemu mnie nie poprosisz, żebym był twoim ochroniarzem? ─ zapytała go. Podniosła na niego wzrok.
─ Nie sądziłam że chciałbyś się w coś takiego zagazować ─ przyznała zgodnie z prawdą. Myślała o zaangażowaniu Patrica w całe przedsięwzięcie w końcu był gdy w ręce wpadła jej lista, ale nie była pewna czy wypada go w to wszystko wciągać.
─ Oczywiście że chcę i robię dużo lepsze wrażenie niż jakiś tam Tiberius poza tym co to za imię?
─ Włoskiego cesarza ─ odpowiedziała mu Ruby przesuwając znacznikiem video. ─ Znasz kogoś kto ma drona?
─ Drona?
─ No tu aż się prosi, aby nagrać zakątek zapomnianych z lotu pataka.
─ popytam
─ Dzięki Zakątek zapomnianych to część cmentarza w Pueblo de Luz gdzie chowano samobójców ─ wyjaśniła mu i włączyła nagranie. ─ Większość grobów jest zniszczona i zapomniana. Tylko nieliczne są jakoś ogarnięte.
─ Ile z nich jest na liście?
─ Większość ─ odpowiedziała. ─ W księgach parafialnych znalazłam zapis, o zgonie, ale dziewczyny pochowano gdzieś indziej. Tu w San Nicholas albo w Monterrey gdzie nie prowadzono „segregacji” ─ zatrzymała nagranie na twarzy grabarza.
─ To grabarz?
─ No ─ łypnęła na niego to na faceta w roboczym stroju. ─ a c o?
─ Nic ─ odburknął.
`─ Oprowadził mnie po cmentarzu i sobie pogadaliśmy
─ Nagrałaś go.
─ Mówił interesujące rzeczy ─ odparła na to szatynka sięgając po mrożoną herbatę.
─ Nie wiedziałam że lubisz takie przeróbki ─ zmienił temat wskazując na ekran laptopa i program do obróbki video. ─ Masz kamerę?
─ Aha ─ przytaknęła \
─ Jadłaś ty dziś coś w ogóle?
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Kiedyś nie rozstawałam się z kamera. Jules żartowała że mam ją przyklejoną do dłoni
─ dlaczego już nie masz jej przyklejonej do ręki.
─ Straciłam do tego serce. Tak myślę ─ wyjaśniła wzruszając ramionami. ─ Chciałam iść do szkoły filmowej ─ wyznała.. ─ To głupie.
─ Nie to wcale nie jest głupie. Na reżyserię? ─ pokiwała głową ─ Chciałaś tworzyć filmy?
─ Dokumenty ─ wyjaśniła. ─ Chciałam tworzyć dokumenty które zszokują świat. ─ pochyliła się na laptopem i zamknęła progrem wylogowując się z systemu.
─ To wcale nie wygląda jakbyś straciła do tego serce ─ powiedział obserwując jej profil ─ może brakowało ci tematu. Co trzeba zrobić żeby się dostać na taką akademię?
─ Do Filmówki? To niewykonalne
─ Dlaczego? Ruby masz do tego smykałkę to widać głowy okiem ─ wskazał na laptopa. ─ Jakie są kryteria? Poza zadaną matura?
─ Nie zaliczyć wpadki ─ odparła. ─ Przepraszam ─ przesunęła otwartą dłonią po twarzy. Zabrzmiała wrednie, jakby go obwiniała, a nie obwiniała. Seks to był jej pomysł. Mogła obwiniać samą siebie. ─ Przepraszam ─ wymamrotała zawstydzona.
─ To moja wina ─ zapewnił ja ─ może gdybym zrobił to wcześniej wiedziałbym co robić teraz ─ wyznał zawstydzony. Ruby popatrzyła na niego zaskoczona. Sens jego słów dotarł do niej po chwili.
─ To był twój pierwszy raz? ─ zapytała go. On zaś pokiwał głową zawstydzony. Nastolatka przełknęła ślinę i bez słowa przytuliła się do niej. Oddał uścisk. Powinna była zrobić to od razu. Za nim wyszedł do apteki. Powinna była go mocno przytulić i zapewnić że nie jest na niego w żaden sposób zła.
─ Dlaczego mi nie powiedziałeś? ─ zapytała gdy położyli się obok siebie na łóżku. Ona oparła mu głowę na piersi.
─ To stało się tak szybko ─ zaczął. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Miał rację. To działo się tak szybo, lecz Ruby nie mogła się powstrzymać. Nie chciała się powstrzymywać. ─ Zaopiekuje się wami ─ zapewnił ją. ─ Toba i dzidzią.
─ Dzidzią?
─ Pójdę do pracy a mama nam pomoże. Na początku nie będzie zachwycona, ale z czasem przekona się do roli babci. Wstawimy łóżeczko ─ pod powiekami Ingrid zatańczyły łzy. Uniosła do góry głowę i pocałowała go w usta. Oddal pocałunek. ─ A to za co?
─ Za to ze jesteś tak kochany.

***
***
Conrado Severin był wyczerpany. Fizycznie i emocjonalnie więc gdy przekręcił kluczyk w zamku w duchu marząc o prysznicu i łóżku jego plan szybko zderzył się z rzeczywistością gdy wszedł do kuchni. I na początku myślał, że myli go wzrok, lecz gdy przymknął powieki i je otworzył rudowłosa Ronnie Russo nadal stała bosa w jego kuchni. Obróciła się i dopiero wtedy dostrzegł, że trzyma na rękach córeczkę. Dziewczynka oparła główkę na jej ramieniu.
─ Jesteś ─ przywitała go kobieta. ─ Wpuściła nas twoja córka, przemiła dziewczyna ─ Conrado nie miał siły, żeby ją poprawiać. Palcami przeczesał włosy. Nie spodziewał się wizyty kochanki. Zawsze się umawiali i nie zawsze na seks. Czasem rozmawiali późno wieczorem o swoich planach. Ronnie postawiła na podłodze dziewczynkę i podeszła do zastępcy burmistrza. Ku zaskoczeniu bruneta przytuliła go mocno do siebie. Oddał ten uścisk dopiero po chwili. ─ Zrobiłam makaron z owocami ─ wyjaśniła mu szeptem. Andrea przydreptała do matki. ─ Też chcesz uściskać Conrado? ─ zapytała biorąc pociechę na ręce. Wargami musnęła jej policzek. Dziewczyna popatrzyła na Conrado lecz po chwili wtuliła buzię w szyję mamy. ─ Jednak nie , jadłeś? ─ zapytała go.
─ Co ty, co wy ─ poprawił się szybko ─ tu robicie?
─ Makaron z mango ─ wyjaśniła ─ Macie całe mnóstwo rzeczy z mango. Nowa dieta?
─ Lidia lubi mango ─ wyjaśnił jej Conrado. ─ Nie zauważyłem samochodu ─ obrócił się do drzwi jakby spodziewał się że auto pani prokurator zmaterializuje się w jego kuchni.
─ Przyszłyśmy na nogach ─ odpowiedziała na to kobieta nakładając makaron na talerze. ─ Ja przyszłam na nogach, ona jechała w wózku ─ cmoknęła ją w policzek i wręczyła dziewczynce makaron-kokardę.
─ To zdrowe żeby jadła o tej porze? ─ zauważył zerkając na dziewczynkę ochoczo wcinającą makaron. ─ Jest ─ zerknął na zegarek ─ grubo po dwudziestej drugiej.
─ Pewnie nie ─ odpowiedziała kobieta ─ ale nie chcesz być świadkiem tego co zrobi Rea jak nie dostanie swojego makaronu ─ uśmiechnęła się do dziewczynki. ─ Mango? ─ zwróciła się do dziecka trzymając na dłoni cząstkę owocu. Rea ochoczo chwyciła ją w swoje rączki. ─ Zuch dziewczynka ─ postawiła ją na podłodze. Andrea Russo spojrzała na niego przenikliwymi oczami swojej matki. Włosy miła związane w kitkę na głowie. Podreptała do niego wypchając sobie kciuk do buzi. ─ Sssanie kciuka na pewno nie jest zdrowe.
─ Mówisz jak moja matka ─ stwierdziła kobieta stawiając na kuchennym blacie dwa talerze z makaronem z mango. ─ Wyrośnie z tego ─ stwierdziła ─ Ja ssałam kciuk w jej wieku i jakoś wyrosłam na ludzi więc i ona da sobie radę ─ zapewniła Severina. ─ Zawołasz Lidię? ─ zapytała go. ─ Nie chcę żeby pomyślała, że chcę cię mieć tylko dla siebie , zjemy w salonie.
─ Lidia tak nie pomyśli.
Popatrzyła na niego z politowaniem i westchnęła.
─ Być może powinnam była się zapowiedzieć ─ powiedziała do niego ─ ale wiem jak do bani są rocznice ─ wyjaśniła powód mu swojej wizyty. Spojrzeli sobie w oczy. Rozumiała go. Nosili w sobie podobny ból.
─ Zapytam ─ powiedział i poszedł na górę w stronę pokoju nastolatki. Po chwili wrócił sam. ─ Lidia śpi ─ wyjaśnił. Ronnie połknęła uśmiech i usiadła z córką na kanapie.
─ Powinnam była się zapowiedzieć ─ stwierdziła tylko zerkając na bruneta, który pojawił się po chwili w salonie z talerzem makaronu w dłoniach. Usiadł obok kobiety i jej córki. Andrea uśmiechnęła się od ucha do ucha i bezceremonialnie sięgnęła rączką po jego makaron. ─ Rea ─ w głosie kobiety było słychać rozbawienie. ─ Wiesz, że na tym talerzu jest dokładnie to samo? ─ zapytała córeczkę. Dziewczynka spojrzała na talerz Conrado to na talerz mamy i chwyciła śliski owoc z talerza mężczyzny. ─ Od Conrado smakuje lepiej?
─ Tak ─ potwierdziła. Conrado parsknął śmiechem. Ronnie uniosła brew.
─ Jesteś taka sama.
─ A co to znaczy?
─ Ostatnio wyjadłaś mi wszystkie frytki ─ przypomniał jej. Kobieta połknęła uśmiech zerkając na czubek głowy dziewczynki. ─ Ciężki dzień? ─ zapytał ją, Veronica zmarszczyła brwi. ─ Jesz czekoladę gdy ─ odchrząknął znacząco ─ a gdy masz ciężki dzień gotujesz w środku nocy ─ przypomniał jej. Oparła łokieć o zagłówek kanapy. ─ Jestem spostrzegawczy i szybko się uczę. b
─ To prawda ─ potwierdziła i westchnęła. ─ To był ciężki dzień dla nas obu ─ odstawiła talerz i przysunęła do siebie córeczkę. Dziewczyna łypnęła na nią i ponownie sięgnęła rączką po makaron z talerza bruneta.
─ Szczepienie? ─ Ronnie uniosła brew.
─ Wizyta u wujka ─ wyjaśniła. Conrado spojrzał na nią to na dziecko i zrozumiał. Kilka dni temu powiedziała mu że „ochrona Pascala ma swoją cenę” ─ Chciał poznać siostrzenicę.
─ Zabrałaś ją do więzienia? ─ zapytał i łypnął na niemal dwuletnią dziewczynę.
─ A co miałam zrobić? ─ zapytała go. ─ zostawić Ibbarę na pastwę losu? Barosso będzie chciał go zabić po raz kolejny i dobrze o tym wiesz. Rafael potrzebuje obok siebie kogoś kto będzie chronił jego dupsko.
─ Myślałem, że chcę tylko wyjść z więzienia ─ odpowiedział i odłożył talerz. Makaron był smaczny lecz stracił apetyt. ─ Wiedziałaś o tym już po pierwszej wizycie ─ bardziej stwierdził niż zapytał.
─ Oczywiście, że wiedziałam ─ odpowiedziała mu na to. ─ Nie mówiłam ci o tym wcześniej bo wiedziałam co powiesz.
─ Och tak? Co niby bym powiedział? Że wizyta dziecka w więzieniu to kiepski pomysł?
─ Tak i dorzuciłbyś „znajdziemy inny sposób?” ─ uniosła brew. Westchnęła i wzięła córeczkę na ręce. ─ Idziemy myć rączki? ─ Rea pokiwała główką i potarła piąstkami oczka. Mała była zmęczona. Kobieta wróciła do salonu po chwili. Andrea miała obie ręce owinięte wokół szyi mamy. Ronnie wyciągnęła z torebki smoczka. ─ Będziemy się zbierać. ─ stwierdziła.
─ Odprowadzę was.
─ Dam sobie radę ─ zapewniła go.
─ Nie unoś się dumą ─ odpowiedział gdy Russo układała dziewczynkę w wózku.
─ Nie ─ urwała ─ masz jakiś kocyk? ─ zapytała go głaszcząc dziewczynkę po policzku. Severin podał jej okrycie. ─ Przytul się do Stasia ─ podała dziewczynce pluszowego żółtego kotka. ─ Jesteś zmęczony.
─ Jest środek nocy.
─ To tylko dwa kilometry.
─ To aż dwa kilometry w środku nocy ─ odparował. Ronnie westchnęła. Nie chciała marnować energii na sprzeczki. Założyła zasypiającej córce czapeczkę.
─ A masz może jakąś kurtkę? ─ Conrado uniósł oczy do nieba i bez słowa wyszedł. Wrócił po chwili z jedną ze swoich kurtek. Wyszli z domu Severina ruszając w stronę domu Russo. ─ To zbyteczne.
─ To?
─ Twoje odgrywanie rycerza w lśniącej zbroi.
─ Nie odgrywam rycerza w lśniącej zbroi chcę abyście ty i Rea bezpiecznie dotarły do domu. Teściowa wyjechała?
─ Teściowa mieszka w San Nicholas ─ wyjaśniła ─ Nie mogę jej ściągać do siebie za każdym razem gdy mam cię odwiedzać. Ma swoje życie.
─ Czym się zajmuje?
─ Jest sędzią ─ odpowiedziała. Skinął lekko głową. ─ Lubię Nurię i nie jest moją teściową ─ poprawiła go. ─ To babcia Andrei i wiesz mi na początku nie była zadowolona gdy dowiedziała się o mojej ciąży. ─ spojrzała na Severina. ─ Byłam siksą która uwiodła jej syna, później przeze mnie zginął więc nie jestem jej ulubioną osobą we wszechświecie.
─ Nie zabiłaś go.
─ Zaangażowałam go w to śledztwo, naładowałam tę broń. ─ powiedziała ze smutkiem. ─ Zabrałam ją tam bo chcę żeby wiedziała, że zrobiłam wszystko żeby ludzie odpowiedzialni za śmierć Cristobala odpowiedzieli za to. To dziwne?
─ Nie ─ zapewnił ją. ─ Nie masz na myśli tego?
─ Nie, wiem że to rozumiesz. Robisz to, żeby móc spojrzeć kiedyś synowi w oczy ─ urwała ─ albo powiedzieć, że jest twój. To co kupiłeś mu w prezencie? Osiemnastka to wielka rzecz.
─ On nie wie że miał urodziny ─ przypomniał jej.
─ Fakt, ale powinien coś od ciebie dostać ─ stwierdziła. ─ Cokolwiek.
─ Co dostała Rea?
─ Samochodzik, taki popychany ale jej się nie podoba więc wyniosłam go do piwnicy ─ odpowiedziała. ─ I miałam na myśli to że na drugie masz ”Cristobal”
─ Myślisz o nim? ─ spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się.
─ Nie zapraszam go na „trzeciego” do łóżka jeśli to masz na myśli. I przekaż proszę Lidii, że nie szukam jej ojca.
─ Ona to wie.
─ Mam nadzieję, ale wiem jak myślą siedemnastolatki. Od czasu do czasu łapie się na tym, że będę jej nową mamusią.
─ Ona tak nie myśli. ─ zapewnił. Ronnie parsknęła śmiechem.
─ Tak ja gdy wiedziałam ojca z kolejną kochkanką też zastanawiałam się czy zostanie panią Russo numer 3?.
─ Zaraz 3?
─ Tak, Monse jest jego drugą żoną ─ wyjaśniła mu. ─ Tylko cicho sza ─ przyłożyła palec do ust. ─ Nie wiem nawet czy Monse wie, że przed nią była inna pani Russo. Umarła.
─ Na co?
─ Nie napisali w akcie zgonu ─ odpowiedziała ─ Kto wie, może tatuś ją nawet udusił ─ nonszalancko wzruszyła ramionami jakby nie było niczym dziwnym że podejrzewa ojca o tak paskudne zbrodnie.
─ Twój ojciec zdradzał twoją matkę>? Mówiłaś że nie rozmawiałaś z nim od lat.
─ Nie rozmawiać a słyszeć o jego podbojach to dwie różne kwestie ─ wyjaśniła Severinowi. ─ Lubił otaczać się młodymi i pięknymi asystentkami.
─ Przykro mi.
W odpowiedzi machnęła ręką. To były stare dzieje. Nie bolały już tak mocno.
─ A jaki był twój ojciec? ─ zapytała go. Wzruszył w odpowiedzi ramionami. Nie był w nastroju do dyskutowania o swoim ojcu. Nie miał od nim najlepszego zdania.
─ Gdy kończyłam liceum, na krótko przed swoją śmiercią zrobił mi listę kierunków, które powinnam studiować jako jego córka i które on aprobuje. Prawa na nim nie było, ani medycyny. Staruszek uważał, że kobiety nie nadają się ani do jedynego ani do drugiego. Pedagogika, socjologia tak ale psychologia już zdecydowanie nie. I pomyśleć że wszyscy myślą, że poszłam na prawo żeby go uhonorować ─ parsknęła śmiechem.
─ Chciałaś zrobić mu na złość ─ odparł Conrado ona zaś skinęła głową.
─ Został zabity więc matka wyniosła go na piedestał. Ustawiła ołtarzyk z jego zdjęć, w rocznicę jego śmierci biegnie modlić się z jego duszę i zachowuje się tak jakby nie gnoił jej całe ich małżeństwo. To takie irytujące ─ Conrado otworzył furtkę. Andrea poruszyła się niespokojnie w wózku. ─ Zaraz będziesz w łóżeczku ─ zapewniła małą. Rea usiadała.
─ Mleko.
─ I wypijesz mleko ─ dodała wchodząc do środka domu. Zatrzymała wózek i wyjęła z niego marudzące dziecko. Trzymając ją na rękach wpisała alarm dezaktywując go i poszła do kuchni przygotowując ulubiony mleczny napój dziewczynki. Kiedy przymknęła drzwi od pokoju dziecka Conrado nadal był w salonie przyglądając się fotografiom. Jego uwagę przykuło zdjęcie grupy kobiet z kieliszkami wina w dłoniach.
─ Baska impreza?
─ Coś w tym stylu. To zdjęcie z przed kilku lat ─ wyjaśniła mu ─ ze Światowego Dnia Picia Wina ─ dodała. ─ Co roku Serenissima organizuje dni otwarte. Zwiedzanie winnicy, rozlewni i tym podobne. Wieczorem dla najbardziej hojnych darczyńców organizowane jest przyjęcie.
─ Jesteś hojnym darczyńcą?
─ Nie aż tak hojnym ─ odpowiedziała ─ Dostałam zaproszenie przez wzgląd na matkę ─ wyjaśniła mu. ─ Rokrocznie przeznacza okrągłą sumkę na cele charytatywne który, Serenissima patronuje.
─ Jesteś kolejną osobą, która mi o nich mówi w odstępstwie kilku godzin ─ mruknął.
─ Mam być zazdrosna? ─ zapytała go podając mu kubek z herbatą. ─ Mam okres ─ dodała ─ więc żadnego baraszkowania w pościeli ─ skinął lekko głową a ona usiadła na kanapie. Usiadł obok niej. ─ To z kim plotkujesz o lokalnych winiarniach?
─ Z Eleonorą Altamirą─ wyjaśnił i usiadł obok niej. Ronnie pokiwała głową.
─ Ma to sens ─ stwierdziła tylko. ─ Współpracują ze sobą od lat ─ widząc jak Conrado marszczy brwi westchnęła. ─ Co o nich wiesz?
─ To co wszyscy, że dziewedziesiąt procet dochodu przeznaczają na projekty charytatywne.
─ Schroniska dla kobiet, domy samotnej matki i dziecka, domy dziecka , pomoc prawna dla kobiet, które chcą wnieść zarzuty albo papiery rozwodowe ─ wyliczyła. ─ Robią sporo dobrego i nie bez powodu się tym nie chwalą. Chcesz ich wesprzeć?
─ Za nim otworzę książeczkę czekową ─ zaczął ─ wolałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczych właścicielkach. ─ Ronnie upiła łyk herbaty. ─ A ty coś wiesz?
─ Wiem, że ─ urwała i westchnęła. ─ Piętnaście lat temu Inez Romo kupiła starą hacjendę i ziemie od upadłego plantatora ─ wyjawiła. ─ Nie wiem skąd miała pieniądze, ale stworzyła maleńkie alkoholowe imperium, które niosło pomoc kobietom. Oficjalnie właścicielką została Cornelia Baptista, ale nieoficjalnie wszystko i ostatnie słowo należało do Romo.
─ Niech zgadnę i wszystko przejęła jej jedyna dziedziczka? ─ domyślił się Conrado. ─ W co gra Victoria?
─ W to co grała jej matka ─ odpowiedziała na to jego kochanka. ─ Wiesz jakie motto ma Sertossimma?
─ Poza tym że pożyczyli sobie historyczną nazwę Wenecji?
─ „Bóg dał ci jedną twarz, a ty możesz sama przywdziać inną”. ─ zacytowała.
─ Bitwa między tymi dwiema tożsamościami… tym kim jesteśmy i tym kogo udajemy, nigdy nie będzie miała zwycięzcy. ─ Dokończył za nią Conrado. Uśmiechnęła się lekko.
─ Inez była potworem, ale nawet ona miewała lepsze dni i efektem tym lepszych dni są setki ocalonych istnień.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:52:18 09-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 027 cz. 1
CONRADO/QUEN/FABIAN/JORDAN/ELLA/YON/OLIVIA/LIDIA/ŁUCZNIK


Zamrugał kilka razy powiekami, zastanawiając się, czy czasem nie ma jakichś przywidzeń, ale nie było mowy o pomyłce – Conrado Saverin stał na progu domu jego wujostwa z czteropakiem piwa.
– Wuj jest w domu? – zapytał nauczyciel jak gdyby nigdy nic.
– To pytanie retoryczne? – Enrique przesunął się w wejściu, by wpuścić mężczyznę do środka. – Fabian wraca późno. I raczej nie pije piwa – dodał, wskazując na trunek w dłoniach mężczyzny.
– Cóż, szkoda żeby się zmarnowało. Masz ochotę? Technicznie rzecz biorąc nadal mamy piętnasty stycznia – zauważył, zerkając na zegarek, który wskazywał kilkanaście minut przed dwunastą.
– A co to ma do rzeczy? – Enrique nie rozumiał, ale w gruncie rzeczy się ucieszył, bo nie chciało mu się spać i nudził się sam w pustym domu.
– Tak tylko głośno myślę. Jesteś sam? – Conrado usiadł na stołku w kuchni i wyciągnął dwie puszki piwa, podczas gdy Quen otworzył paczkę chipsów, nadal patrząc na niego z powątpiewaniem.
– Nie, ale Nela śpi. Ciotka Silvia pewnie będzie spała w redakcji, często tak robi. A wuj Fabian gdyby mógł to w ogóle nie wychodziłby z pracy. Jordan pewnie znów się szlaja z jakąś laską w San Nicolas. – Nastolatek wzruszył ramionami. Mieszkanie z Guzmanami nie należało do zbyt zabawnych.
– O czym ty mówisz? Jordan śpi na kanapie u Castellanów. Byłem tam na chwilę zamienić kilka słów z Bastym. Sprawy służbowe – dopowiedział, żeby nie wdawać się w zbędne dyskusje.
– Super, woli spać u nich na ich kanapie niż we własnym łóżku? Właściwie to się nie dziwię. – Quen raz jeszcze wzruszył ramionami i niepewnie przyjął puszkę piwa od Saverina. – To na pewno w porządku? Tak jakby nie mam jeszcze osiemnastu lat. To dopiero za tydzień.
– Policjant mieszka naprzeciwko, ale nie sądzę, że będzie zaglądał przez okno – odparł tylko Conrado, otworzył swoją puszkę i podniósł ją do góry, jakby chciał wznieść toast.
Quen uśmiechnął się lekko i wypił kilka łyków piwa. Było dobre, nie przypominało tych kiepskiej jakości napojów wyskokowych, które czasami miał okazję próbować na szkolnych imprezach. Gdyby ktoś mu powiedział, że będzie sobie siedział w kuchni Guzmanów i pił piwo ze znienawidzonym niegdyś nauczycielem, uznałby go za wariata.
– Masz jakiś interes do Fabiana? – zapytał zamiast tego, bo zaintrygowało go to nagłe pojawienie się mężczyzny na progu. – Nie jestem specem od polityki, ale to chyba nie do końca zgodne z zasadami, żeby zastępca burmistrza odwiedzał zastępcę gubernatora po godzinach. Trąci mi to brudnymi układami.
– Chciałem omówić coś przy okazji, to świeża sprawa i sądzę, że twojego wuja zainteresuje. Ale wnioskując po tym, że jeszcze nie wrócił do domu, zapewne już o tym słyszał. – Conrado napił się piwa, by zająć czymś ręce. Prawdą było, że po tym jak odprowadził Ronnie i jej córkę do domu, postanowił spontanicznie odwiedzić syna i wypić z nim drinka w jego osiemnaste urodziny. Nie mógł zrobić nic więcej. Jego wzrok padł na pobrudzone od farby dłonie osiemnastolatka. – Znów malujesz?
– Tak jakoś wyszło. – Chłopak speszył się i podrapał po karku, przyglądając się swoim brudnym paznokciom. – Ksiądz Ariel namówił mnie na murale.
– Murale? Jak ten na ratuszu w Valle de Sombras?
– To nie jest niezgodne z prawem.
– Niszczenie mienia raczej podpada pod tę definicję.
– Ariel twierdzi, że tam jest to dozwolone.
– Tam? – Conrado zainteresował się tym tajemniczym miejscem. – Możesz mi powiedzieć, nie przyszedłem tutaj jako przedstawiciel ratusza.
– A jako przedstawiciel szkoły?
– Też nie. – Conrado się uśmiechnął. Przyszedł jako ojciec i było to dziwaczne uczucie.
– Na skraju miasteczka tuż przy lesie są pozostałości muru, który miasto budowało, żeby odgrodzić się od obozu romskiego. Nigdy go nie dokończyli, bo wybuchło powstanie. Nikt tam nie chodzi, a jest całe mnóstwo przestrzeni, żeby wyrazić emocje za pomocą sztuki. – Wzruszył ramionami, czując się trochę zawstydzony. – Będę miał kłopoty?
– Nie, dlaczego miałbyś? To fajne, chętnie zobaczę ten mural, kiedy będzie skończony. Ten w Valle de Sombras przypadł mi do gustu. Lidia zrobiła mi z nim zdjęcie.
– Lidia? Ona jest niemożliwa. – Ibarra pokręcił głowa, ale zaśmiał się cicho na samą myśl. – Nienawidzę Fernanda Barosso, jest winny wszystkiemu, co przytrafiło się mojej rodzinie i nie będę przepraszał za to, co czuję.
– I słusznie. Nie powinieneś przepraszać. – Conrado ugryzł się w język, by nie powiedzieć „to ja powinienem przeprosić”. – Twój tata jest bezpieczny. Nie martw się tym.
– Wszyscy wciąż mi to powtarzają, ale nie potrafię się „nie martwić”, w tym rzecz. Ale ufam ci. Jeśli mówisz, że jest w porządku, to tak na pewno jest. – Quen pokiwał głową, jakby sam siebie próbował o tym przekonać. – Czy on… czy mój tata… to znaczy Rafael… – Zawahał się, bo wstydził się o to pytać. – Czy przeczytał mój list? Rozmawiałeś z nim?
– Nie, to moja znajoma pociągnęła za sznurki. Przekazano mu list, jak tylko odpisze, upewnię się, że odpowiedź do ciebie trafi.
– Dobrze. Wuj Fabian się z nim widział, ale nie mówił, o czym rozmawiali. Fabian w ogóle mało mówi. – Quen zmarszczył nos na wspomnienie wuja i napił się jeszcze kilka łyków piwa. – Myślisz, że mój ojciec wiedział coś o moście na rzece San Juan i dlatego Barosso chce go dopaść?
– Twój ojciec był ważnym człowiekiem w miasteczku przez ostatnie trzy lata, na pewno znał mnóstwo sekretów Fernanda.
– Bo robili razem interesy?
– Bo jest bystrym facetem.
Poczuł wdzięczność do Saverina, że nie nazywa rzeczy po imieniu. Quen sam czuł się parszywie, bo w miasteczku gadano, że Rafael Ibarra jest kryminalistą, ale świadomość, że Conrado nie rozpatrywał go w tej kategorii była pocieszająca. Chciał coś powiedzieć, podziękować, sam nie wiedział, ale nie było mu to dane, bo usłyszeli szczęk klucza w drzwiach wejściowych i po chwili do oświetlonej jasno kuchni wszedł Fabian Guzman. Zatrzymał się na chwilę i zdjął okulary, przypatrując się uważnie gościowi.
– Jadłeś kolację? – zapytał Quena, który tylko pokiwał głową.
– To ja pójdę się już położyć. I to nie jest tak jak wygląda – dodał szybko nastolatek, wskazując na piwo w swojej ręce, ale Fabian nie wydawał się zainteresowany, więc pożegnał się z nauczycielem i wyszedł.
Guzman poluzował krawat i położył teczkę na blacie, przypatrując się Saverinowi badawczo.
– To mogło zaczekać do rana, cokolwiek to było.
– Nie mogło. A ja nie przyszedłem do ciebie.
– Ach tak. – Fabian pokiwał głową. – Powiedziałeś mu?
– Nie, ale widzę, że Debora powiedziała tobie.
– Nie ona to zrobiła, ale miło, że dbacie o to, aby wszyscy byli poinformowani. – Guzman zwykle nie był sarkastyczny, to domena jego syna, ale tym razem nie mógł się powstrzymać. – Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Czekasz, aż moja siostra wyzionie ducha czy…
– To nieporozumienie.
– W tym akurat się zgadzamy. – Fabian wpatrzył się w tego człowieka intensywnie, czekając na jakieś odpowiedzi. Miał wrażenie, że zarówno Saverin jak i jego dawna patronka Victoria Reverte mieli go za idiotę, skoro pozwalali sobie na takie akcje.
– Skoro już tu jestem, wypadałoby wspomnieć o jeziorze. Pewnie już słyszałeś, w końcu masz ordynatora na szybkim wybieraniu, ale szeryf jest w szpitalu, podejrzewają skażenie wody. Zastanawiam się, co biuro gubernatora planuje w tej kwestii zrobić.
– Jesteś zastępcą burmistrza, powinieneś wiedzieć, że jezioro to wasza jurysdykcja. Choćbym bardzo chciał, nie mogę się mieszać, dopóki nie zobaczę wyników próbek z COFEPRISu. – Coś w głosie Fabiana sprawiło, że Conrado zmarszczył czoło. Guzman był tym faktem zirytowany, bo miał związane ręce.
– A ty zawsze trzymasz się sztywno zasad?
– Jestem zastępcą gubernatora – odparł tylko mężczyzna, jakby to odpowiadało na to pytanie. – Dostarcz mi wyniki, a ja będę miał nakaz przeszukania w przeciągu pół godziny.
– DetraChem? Przynajmniej w jednej rzeczy się zgadzamy. – Conrado uśmiechnął się mimo woli. Fabian Guzman był konkretnym człowiekiem. Ciężko go było polubić, ale na pewno robił wrażenie. – Zaczynam rozumieć, dlaczego Fernando Barosso tak się ciebie boi.
– Fernando Barosso nikogo się nie boi, Saverin, w tym problem. No może z wyjątkiem swojej córki – dodał gorzkim tonem, a Conrado pokiwał głową z uznaniem. Nie musieli używać nazwisk, oboje mieli świadomość, że są na tyle dobrze poinformowani, że wiedzą, o kogo chodzi.
– A Marlena Mengoni? Chodzą plotki, że to ty boisz się jej, bo zakładasz jakąś unię sadowników, czy to prawda?
– Nie wiem, z jakich źródeł człowiek taki jak ty czerpie informacje, ale wygląda na to, że to źródło jest równie skażone co miejscowe zbiorniki wodne.
– Hmm. – Conrado nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się lekko. – Zalazła ci za skórę. Ma na ciebie haka? Pytam tylko z ciekawości, nie mam najmniejszej intencji sprzymierzać się z tą kobietą, reprezentujemy zupełnie różne ideały.
– Chodzi o sprawę romską? Tak, zauważyłem, że jesteś dość liberalny w temacie. To zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że Baron Altamira próbował cię zabić.
– Nie on, a jego syn – poprawił go Conrado, nadal uprzejmie się uśmiechając. – Baron tylko próbował wrobić mnie w morderstwo.
– Ach tak, to rzeczywiście zmienia postać rzeczy. – Pan domu pokiwał głową, nie kryjąc irytacji. – Dam ci dobrą radę, Saverin. Nie próbuj zgrywać miłosiernego Samarytanina. Nie pochwalam działań Marleny i jej planów, ale wiem też, że pomaganie Romom potrafi obrócić się przeciwko tobie. Valentin Vidal jest tego doskonałym przykładem.
– Będę pamiętał. – Conrado pokiwał głową i ruszył w stronę wyjścia do drzwi. – A tymczasem przyjrzę się dawnym planom, które zostały w ratuszu. Projekt wysiedlenia Romów, który przygotowałeś wspólnie z Ulisesem Serratosem musi być naprawdę ciekawą lekturą. Dobranoc, panie Guzman.

***

Felix odnalazł w sobie żyłkę detektywa i ze zdziwieniem stwierdził, że to Antonio Molina zaszczepił w nim chęć zagłębienia się bardziej w swoje podejrzenia. Szkoła zeszła na dalszy plan, z czego tata na pewno nie będzie zachwycony, ale w tej chwili myślał tylko o śledztwie, a właściwie śledztwach w liczbie mnogiej, oraz o tym jak mógł się wykazać na stażu w redakcji. Temat zanieczyszczenia miejscowego jeziora wydał mu się idealny – w końcu jezioro to był jego rewir, podobnie jak Ivana.
Wcześnie rano w sobotę zbiegł po schodach, w pośpiechu narzucając na siebie bluzę i dziwiąc się na widok byłego kumpla śpiącego na kanapie. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział, tylko chwycił jabłko z kuchni i wybył, zanim wszyscy się obudzą. Zajechał rowerem przed dom Serratosów akurat w momencie, w którym Theo wracał z porannego joggingu. Zahamował gwałtownie tuż przed nim.
– Uważaj, Felix, ten rower jest chyba starszy ode mnie. – Młody mężczyzna roześmiał się na widok odłażącej farby z roweru, który ledwo wyhamował i zaskrzypiał. – Przyjechałeś po Vero? Nie jeździła rowerem od lat. Ciekawe czy w ogóle jeszcze potrafi.
– Tego się chyba nie zapomina – zauważył z lekką irytacją młody Castellano, bo nigdy specjalnie nie przepadał za sąsiadem, z którym nie miał nic wspólnego.
Theo wzruszył ramionami i wszedł do domu akurat, kiedy Veronica z niego wychodziła. Dziewczyna posłała bratu podejrzliwe spojrzenie i zabrała swój rower z garażu.
– Nie jest zardzewiały, ale nie mam powietrza w oponach – przyznała, pokazując Felixowi różowy rower holenderski z koszykiem. – Ostatni raz jeździłam z Dalią w zeszłe wakacje.
– Naprawimy to. – Castellano rozejrzał się po garażu i zabrał się za naprawianie usterki. – Theo wstaje skoro świt – zauważył, a ona westchnęła przysiadając na jakimś starym pudle.
– A pomyśleć, że kiedyś potrafił spać do południa w weekend. Wciąż imprezuje, dziwię się, że chce mu się zwlec z łóżka o takiej porze.
– Skąd wiesz, że imprezuje?
– Jeździ do San Nicolas, łazi po klubach. Koleżanka mówiła mi, że widziała go kilka razy na różnych dyskotekach.
– To do niego pasuje – przyznał Felix, bo Teodoro zawsze był imprezowym typem.
– Chyba tak, ale czuję, że mnie okłamuje. Zmienił się, jest inny. Zafiksował się na tych wyborach i Cyganach, wiem to.
– Chce was chronić. Romowie już kilka razy próbowali was nastraszyć.
– Wiem, ale i tak uważam, że coś kręci. Nie podoba mi się, że układa się z Marleną Mazzarello, mój tata jej nie lubił. Czy Basty mówił coś o tym zatrutym jeziorze? Wiadomo co z Sarą i Ivanem? Chciałam jechać dziś do szpitala, ale nie sądzę, by Sara chciała mnie widzieć. – Dziewczyna zasępiła się, wzrok skupiając na swoich paznokciach. W nerwach zaczynała bezwiednie skubać skórkę przy kciuku.
– Czekają na wyniki próbek z sanepidu, a to potrwa kilka tygodni. Ivan jest w izolatce, bo miał gorączkę, ale czuje się dobrze, a przynajmniej tak wywnioskowałem, kiedy dzwonił do ojca i wyzywał przez telefon. – Felix uśmiechnął się i otrzepał ręce, kiedy udało mu się przygotować rower przyjaciółki. – Chcę pojechać do gubernatora i zobaczyć, czego się tam dowiemy.
– Do gubernatora, masz na myśli do Fabiana? – Veronica wsiadła na rower i odepchnęła się, jadąc za nim w kierunku, który wskazał. – Ale jeśli trzeba czekać kilka tygodni, to Fabian nic nie wskóra.
– Poznałaś Fabiana Guzmana? – Felix roześmiał się szczerze. – Wiem, że bywa trudny, ale to ważna sprawa dla miasta, nie pozostawi tak tego.
– Most też był ważny i zobacz, co się stało. – Vero była w wyjątkowo depresyjnym nastroju, a Felix ugryzł się w język.
– Fabian nie cierpi Marleny Mengoni, to jedno ma wspólnego z twoim ojcem. Myślę, że wysłucha nas, jeśli powiemy mu, że DetraChem mógł maczać w tym palce.
– Myślę, że Fabian już o tym wie.
Nie myliła się, zastępca gubernatora trzymał rękę na pulsie. Jednak kiedy zajechali do jego biura, pocałowali klamkę, bo mężczyzna wyszedł na ważne spotkanie.
– Dasz mu znać, że chętnie z nim pogadam? Służbowo oczywiście. – Felix zwrócił się do Laury, która patrzyła na niego w osłupieniu. Postanowił wyjaśnić: – Jestem tutaj jako przedstawiciel gazety „Hoy la verdad”. – Pomachał jej przepustką dziennikarską przed nosem.
– Fabian nie rozmawia z prasą. Biuro gubernatora ma rzecznika – poinformowała go dziewczyna, nie wiedząc, czy ma się roześmiać czy może podziwiać jego młodzieńczy upór.
– W takim razie chętnie pogadam z rzecznikiem. – Felix postukał kilka razy palcami w blat biurka w recepcji, nie poddając się. Był wyjątkowo pewny siebie po komplementach, którymi uraczył go Antonio Molina dnia poprzedniego. Jego wzrok padł na kotka, który rozgościł się na posłaniu w recepcji. – Możesz przychodzić do pracy z kotem? – zdziwił się, a Laura pogłaskała kociaka po łebku.
– Kobe Bryant jest łagodny jak baranek, nikomu nie zawadza.
– Kobe Bryant? – Veronica uniosła wysoko brwi, a Laura zacisnęła usta.
Pokiwała tylko głową, bo dziwnie się czuła w towarzystwie dziewczyny, z którą jej były chłopak kiedyś się przespał i za którą szaleli wszyscy chłopcy w San Nicolas i nie tylko. Veronica Serratos była tą dziewczyną, o którą pobił się Marcus Delgado w dniu balu bożonarodzeniowego, kiedy Laura była jego partnerką i trochę uwłaczało to jej godności.
– Fabian na to pozwala? – Felixowi raczej nie chciało się w to wierzyć.
– Fabian ma wyrzuty sumienia, bo ostatnio nie potraktował mnie zbyt miło. – Laura Montero wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, czy tak było, ale wolała tak to sobie tłumaczyć. Guzman widział kociaka, ale pozostawił jego obecność w biurze bez komentarza, a ona wzięła to za dobry znak. – Praktycznie wytknął mi, że nie nadaję się do pracy w prokuraturze.
– Ale to jest gubernatura – zauważyła Veronica, nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi.
– Tak, ale to tylko staż, ma mi utorować drogę dalej. Wiecie, jak ciężko dostać się na praktyki do prokuratury? Nikogo nie przyjmują, trzeba mieć znajomości.
– Twój dziadek jest komendantem policji w Monterrey.
– Nie lubię tego wykorzystywać. – Laura zawstydziła się po słowach Veronici, a Felix wyczuł dziwne napięcie, więc odchrząknął i w końcu się odezwał.
– Jak nie ma Fabiana, to czym właściwie się tutaj zajmujesz?
– Papierologią. Piszę pisma, wnioski, umawiam spotkania, jeżdżę po pączki i kawę dla reszty pracowników... Właściwie teraz to chodzę na pieszo, bo moje auto jest w warsztacie po tym jak ktoś rozwalił mi opony. Okazało się, że to poważniejsza usterka, a ja nie mam kasy, żeby od razu zapłacić.
– Ktoś ci przebił opony? W Pueblo de Luz? – Felix był autentycznie zdumiony.
– Tak, w Nowy Rok. Nocowałam u Guzmanów, samochód stał na podjeździe na waszej ulicy i ktoś postanowił się na nim wyładować.
– Na naszej ulicy nigdy nie dzieje się nic takiego, to najbezpieczniejsza ulica w miasteczku. – Castellano nie wierzył w to, co słyszy. Przygryzł wargę, zamyślając się nad tym. – Nocowałaś u Guzmanów, to znaczy u Jordana?
– Tak. – Laura pogłaskała kociaka i dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów. – Nie, Jezu! Nocowałam w jego pokoju, a nie z nim, on spał na kanapie. A co to ma to rzeczy?
– W nocy w sylwestra? – upewnił się Felix, a ona pokiwała głową.
– Jordi mówił, że to pewnie Cyganie.
– Tak, na pewno. – Felix wysilił się na uśmiech i pożegnali się, szybko opuszczając biuro zastępcy.

***

Lidia Montes nie znała umiaru i zostawiała mu listy w skrzynce zarządcy Gastona zdecydowanie częściej, niż nadążał je odczytywać. Powinien być zły, że ta dziewczyna nic sobie nie robiła z ostrzeżeń, ale nie potrafił, bo była nawet całkiem zabawna. Ciekawiło go, co znajdzie w kopercie tym razem. Parsknął cichym śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, że sparodiowała jego sposób pisania.
”Drogi Łuczniku,
jakkolwiek zawiodłam się, że nie uraczysz obywateli Pueblo de Luz kolejnym genialnym cytatem, to jednak jestem zmuszona się z tobą zgodzić. Proboszcz zasłużył na gorsze tortury, a sądząc po tym jak wiele osób go oskarża (łącznie z jego własnym bratankiem oraz panią Angelicą Pascal, którą wszyscy tak szanowali), wiem, że jego zbrodnie to nie przelewki. Dlatego nie spiesz się, pracuj w swoim rytmie. Ciekawi mnie, co miałeś na myśli, kiedy napisałeś, że masz w zanadrzu „coś mocniejszego”? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów i mam przeczucie, że znasz grzeszki Hernana Fernandeza jako mało kto. Uważam, że ten człowiek nie powinien zostać dopuszczony do pracy czy może raczej posługi. Nie wiem, jak powinno się mówić? Czy zajęcia księdza można nazwać pracą? W każdym razie dopóki nie naucza znów u mnie w szkole, jestem skłonna poczekać na sprawiedliwość. Nigdy go nie lubiłam, a jego okropne komentarze pod moim adresem nie poprawiały mojego stosunku do jego osoby. Tak, przyznaję, że mną też kierują subiektywne uczucia i mała chęć zemsty, dlatego tak bardzo zależy mi na jego upadku. Ten człowiek uderzył w mój czuły punkt, kiedy na początku roku szkolnego nazwał mnie „poganką”. Ubodło mnie to, może dlatego, że sama tak naprawdę nie wiem, kim jestem. Nie należę ani do świata Romów, ani do Pueblo de Luz i czasami mam wrażenie, że pozostaję w dziwacznym zawieszeniu między nimi. Ale nie będę cię zanudzała moimi osobistymi rozterkami. Pewnie i tak cię to nie interesuje.
Zapytałeś mnie, dlaczego piszę ołówkiem – jeśli jeszcze się nie domyśliłeś, często najpierw mówię, a potem myślę. Tak samo jest z pisaniem (może stąd te błędy gramatyczne, które tak bardzo lubisz mi wytykać, ale nie wiem czy zauważyłeś, staram się nad tym pracować!). Kiedy piszę coś w emocjach, zwykle nie mam hamulców. Dlatego zdecydowałam się pisać do ciebie w ołówku, by w razie czego zmazać rzeczy, które mogą ci się nie spodobać (ale spokojnie, nie będę cię już komplementować, wiem, że tego nie lubisz).
Ale powiedz mi w takim razie, dlaczego ty zawsze używasz długopisu?

Łucznik uśmiechnął się pod nosem i zaczął pisać.

***

Zaklął i cofnął się w drzwiach, kiedy zobaczył, że jego najlepszy kumpel nie spędził tej nocy sam.
– Ja pierdzielę, Pat, mogłeś wywiesić na klamce gumkę do włosów czy coś – warknął, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy.
– To mój pokój, Yon, może przestań wchodzić jak do siebie? Jak tu w ogóle wszedłeś? – Patricio wygramolił się z łóżka, przepraszając Ruby za tę niezbyt przyjemną pobudkę. Dziewczyna wyślizgnęła się ze swojej połowy i poszła do łazienki, by doprowadzić się do porządku.
Dała znać Ingrid, że nocuje u koleżanki i miała nadzieję, że to kłamstwo przejdzie. Przez całą noc zastanawiali się z Patem, co zrobią, jeśli ich pierwszy raz okaże się zakończyć wpadką i Gamboa snuł już całe scenariusze. Valdez miała nadzieję, że nie zostanie nastoletnią matką, ale niczego nie można było wykluczyć.
– Wiem, gdzie trzymacie zapasowe klucze, twoich starych nie ma w domu – wyjaśnił Yon, wchodząc do pokoju przyjaciela i upewniając się, że już jest czysto. – A więc wy…?
– My co? – Patricio zasłał prowizorycznie łóżko i nakazał chłopakowi zejść z nim na dół, gdzie mogli swobodniej rozmawiać.
– Dobiliście targu?
– To obrzydliwe, kiedy tak mówisz, ale… na to wygląda. – Gamboa podrapał się po głowie i na jego ustach zagościł zawstydzony uśmiech.
– Super, wreszcie jesteś mężczyzną, Gamboa. Więc skąd ta mina? Myślałby kto, że małe bzykanko cię rozrusza i przestaniesz być takim sztywniakiem.
Za te słowa Yonatan zarobił od przyjaciela kopniaka w piszczel, więc syknął tylko i patrzył, jak ten zaczyna przygotowywać śniadanie. Patricio półgębkiem opowiedział mu, co się wydarzyło poprzedniego wieczora.
– Nic dziwnego, że pękła ci gumka. Nosisz ją w portfelu od dwóch lat, kondomy też mają swoją datę przydatności.
– Cicho bądź! – Pat wskazał na sufit, jakby chciał zaznaczyć, że Ruby mogła ich usłyszeć. – Nie wiem, co robić. Wzięła tabletkę, ale nie mam pojęcia, czy to wystarczy. Może powinna iść do lekarza? Powinienem powiedzieć mamie?
– Zwariowałeś? Mama to ostatnia osoba, której powinieneś powiedzieć. – Yon pokręcił szybko głową. – Znasz swoją matkę, Pat? Ona by ci się kazała oświadczyć, a twój stary wybudowałby wam dom gdzieś w pobliżu i dał ci posadkę u siebie w firmie. Jedna noc nie jest tego warta.
– Lubię Ruby.
– Ale nie na tyle, żeby się z nią żenić w wieku siedemnastu lat, nie? No właśnie. – Yon sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Pigułka zda egzamin, a jeśli nie to zawsze pozostaje skrobanka.
– Chryste, Yon, czasami potrafisz być takim dupkiem. – Patricio zarumienił się ze wstydu, ale nic już więcej nie powiedział.
– Wiedziałeś chociaż, co robisz? Została na noc, więc chyba nie było totalnie do bani.
Abarca nie chciał się z niego nabijać, ale był ciekawy. Pat zawsze był tym odpowiedzialnym i ułożonym, kochał się w jednej dziewczynie od dziecka, ale bez wzajemności, więc nie mogli pogadać o tych sprawach. Kiedy Yon opowiadał mu czasem o tym, z którą dziewczyną się całował na domówce albo która zrobiła mu loda, czuł się tak jakby objaśniał mu cały świat. Nigdy nie mógł spytać Pata o poradę w kwestii seksu, to raczej Yonatan zawsze był bardziej obeznany w temacie i teraz poczuł, że spoczywa na nim odpowiedzialność, by wprowadzić przyjaciela w największe tajniki sfery intymnej.
– Pamiętałeś o grze wstępnej?
– O czym? – Pat był wytrącony z równowagi, kiedy smażył jajecznicę drżącymi rękami. – No tak, chyba tak.
– Chyba? Nie przygotowałeś jej na…?
– Wiesz, Yon, naprawdę wolałbym teraz o tym nie rozmawiać. – Właściciel domu raz jeszcze dał wzrokiem do zrozumienia, że to nie przystoi mówić o takich rzeczach, kiedy jego dziewczyna, mógł ją raczej tak nazwać, była tuż obok w łazience. – Ale coś tam zrobiliśmy.
– To dobrze. Widać nie przestraszyłeś jej na tyle, by zwiała z samego rana.
– Odezwał się pan „uprawiałem seks dwa razy w życiu”. Nadal mi nie powiedziałeś nic o tym drugim razie. Czy spotkałeś się znów z Veronicą czy…?
– Nie gadajmy o tym.
– Dlaczego? Ty mnie wypytujesz, a sam nie chcesz mówić? Nie mów, że spałeś z Nelą Guzman, bo chyba padnę tu na zawał.
– Jezu, Pat, wypluj te słowa, chcesz, żebym się tutaj porzygał? – Yon teatralnie udał, że wymiotuje do płatków kumpla.
– Chciałem, żeby nasz pierwszy raz był idealny, ale chyba nie wyszło. Na pewno nie wyszło, sądząc po pękniętej prezerwatywie. – Pat dał za wygraną i przestał ciągnąć Yona za język. Sam opadł na kuchenne krzesło zrezygnowany.
– Nigdy nie jest idealnie, nieważne jak bardzo się starasz. – Gorzka nuta w głosie Abarci zupełnie do niego nie pasowała.
Przypomniał sobie swój pierwszy raz z Veronicą. Wyobrażał sobie tę chwilę wiele razy, marzył o niej, a kiedy w końcu przyszło co do czego, miał wrażenie, że dał ciała. Nie był totalnie beznadziejny, wiedział, co ma robić. Miał siedemnaście lat i oglądał wiele filmów dla dorosłych, dokształcał się prywatnie, jeśli tak to można nazwać. Przez cały czas dbał o to, żeby Veronice było dobrze, chciał, żeby ona czuła się bezpieczna i spełniona. Wiedział, że miała więcej doświadczenia, musiała mieć sporo chłopaków przed nim, w szkole krążyło mnóstwo plotek i każdy wiedział, że spała też z Franklinem Guzmanem, a na samą myśl Yon dostawał białej gorączki. Starał się więc, żeby dla Vero tamta noc była przyjemna i wydawało mu się, że cel został osiągnięty. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że Vero nie wracała do tamtej chwili. Może nawet w tamtym momencie myślała o kimś innym i to go dobijało.
Jakby na zawołanie jego telefon zawibrował i przyszła wiadomość od Priscilli. Zanim zdążył zareagować, Pat chwycił jego telefon i przeczytał jego starsze wiadomości na głos, nie mogąc uwierzyć.
– „Dotykam się, myśląc o tobie”? Jezu, co to ma być, jakieś porno na telefon? – Gamboa na chwilę zapomniał o własnych problemach. – Z kim piszesz, z tą Priscillą? To może być jakiś zboczeniec, wiesz o tym?
– Cicho bądź, Cilla nie jest zboczeńcem. I w tej chwili jest jedyną rzeczą, dzięki której jakoś wytrzymuję przedmeczową presję.
– Fuj, nie chcę słuchać o tym, jak robisz sobie dobrze pod prysznicem, myśląc o tej starej babie. – Pat się skrzywił. – Priscilla to imię dla starej baby.
– Odezwał się Patricio, to imię dla księdza albo zakonnika. – Yon się odgryzł i odpisał kilka słów swojej korespondencyjnej przyjaciółce.
Nie mógł zaprzeczyć, że jego ego było mile połechtane. Żadna dziewczyna nie była tak bezpośrednia, a może po prostu na takie nie trafiał. Zdarzało mu się, że dziewczyny na imprezach ciągnęły go w ustronne miejsca, by się obściskiwać, ale żadna nigdy nie powiedziała mu wprost, że wyobraża sobie jego dłonie, kiedy się masturbuje. Było to przyjemne doznanie, a Yonatan był w końcu zwykłym nastolatkiem i niewiele mu było trzeba, by się podniecić. Nie wiedział, czy robi dobrze, ale odpisał Cilli, że podoba mu się to, co mu napisała i że nie mógł przez to spać w nocy. I że on też ją sobie wyobrażał i dotykał się, myśląc o niej. Zaczynał sądzić, że chyba przesadził, kiedy zobaczył reakcję Patricia, ale w tej chwili, choć to Pat mógł pochwalić się prawdziwym seksem, to Yon był zwycięzcą, bo nie musiał się martwić pękniętą gumką. Tak przynajmniej usprawiedliwił się w swojej głowie.
– Masz nadzieję, że to Veronica, co? – Patricio odezwał się nagle, wyrywając Yona z transu. – Vero wciąż jest online na mediach społecznościowych. Ma konto na „kupidynie” i pewnie pisze mnóstwo świńskich rzeczy z poznanymi tam facetami.
– Cicho bądź, nie muszę tego słuchać. – Abarca skrzywił się, czując, że serce kołacze mu się w piersi ze strachu na samą myśl, z iloma facetami z kupidyna Veronica mogła się umówić i z iloma spała. Czy w ogóle o nim myślała? Co by było gdyby Jordan poszedł z nią do łóżka tamtej nocy zamiast niego? Czy teraz by ze sobą chodzili? Otrząsnął się z tych rozmyślań, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. – Pat, czy ja jestem… złym człowiekiem?
– Co? – Patricio się roześmiał, sądząc, że on żartuje, ale ten zdawał się mówić poważnie. – Potrafisz zachowywać się jak dupek, ale nie powiedziałbym, że jesteś złym człowiekiem. Dlaczego pytasz?
– Veda zarzuciła mi, że jestem podły i niemiły. Myślisz, że ludzie nazywali Izzie Gomez zdzirą za jej plecami?
– Zazdrosne dziewczyny potrafią być kreatywne w wyzwiskach. Ale skąd nagle ci się przypomniała Izzie Gomez?
– Wstawiła nasze stare zdjęcia na insragrama i zadzwoniłem ją ochrzanić. Veda słyszała naszą rozmowę.
– Izzie zawsze była taka wesoła, że nie przejmowała się za bardzo, co o niej mówią. Poza tym większość osób na obozach uwielbiała Izzie, to taki promyczek szczęścia.
– No, nie wydaje ci się to dziwne? Jak ktoś taki jak Isabella cholerna Gomez mógł polecieć na Jordana Guzmana?
– To pytanie retoryczne? – Patricio nie mógł się powstrzymać i się roześmiał.
– Wiesz, o co mi chodzi. On jest gburem i dupkiem, a ona uśmiechnięta i radosna. Jakim cudem się zaprzyjaźnili?
– Przeciwieństwa się przyciągają? – Patricio podpowiedział, jednocześnie tamując w sobie ochotę, by roześmiać się głośniej. – Izzie miała ten dziwaczny test przyjaźni, pamiętasz?
– Tak, nie zdałem go. – Yonatan prychnął na samo wspomnienie dawnych dziejów. – Zadawała kilka pytań. Jak odpowiedziałeś według niej poprawnie, łaskawie pozwalała ci się ze sobą przyjaźnić. Jak tak teraz myślę, to nic dziwnego, że się kumplowała z Guzmanem, bo oboje to świry. Dziwię się tylko, że poszła z nim do łóżka, bo myślałem, że to typ laski, której rodzice zakładają pas cnoty. Jej stary nie jest czasem jakimś pastorem?
– Nie. – Patricio się roześmiał. – Ale są bardzo religijni, z tego co wiem. Właśnie o to była cała afera.
– Nie jestem złym człowiekiem, nie powiedziałem nic złego. – Yon próbował usprawiedliwić samego siebie.
– Od kiedy to zależy ci na tym, co o tobie sądzi Veda Balmaceda? – Gamboa przyjrzał się chłopakowi podejrzliwie.
– Od kiedy mam lekkie wyrzuty sumienia, że próbowałem ją uwieść, żeby zrobić na złość Guzmanowi, a ona ma autyzm i nie kuma takich rzeczy. Byliśmy wczoraj w kinie.
– Uuuu w kinie na jakimś romantycznym filmie?
– Na Pearl Harbor. Braterski kodeks jest niektórym nieznany.
– Coś w tym jest. Niektórzy próbują uwieść koleżanki swoich rywali z boiska.
– Siedź cicho, Gamboa, to ty się całowałeś z Dalią, kiedy ona chodziła z Jordanem, w dodatku w jego urodziny.
– To dla mnie śniadanie? – Ruby weszła do kuchni już w pełni gotowa, a Pat posłał Yonowi mordercze spojrzenie.
– Smacznego. – Abarca próbował jakoś się zrehabilitować. – Jak się czujesz?
– Yon! – Pat miał ochotę trzepnąć go w łeb.
– No co? Jestem ciekawy. Czy taka tabletka coś robi? Może cię chyba boleć brzuch.
– To nie jest tabletka poronna. – Ruby z zawstydzeniem przyjęła od Patricia miskę z mlekiem i wsypała sobie płatki śniadaniowe. – Czuję się dobrze.
– To dobrze – stwierdził Yon, któremu nagle gęba nie mogła się zamknąć. – W której aptece byłeś po tę tabletkę?
– Najbliższej za rogiem, a co? – Pat nie do końca rozumiał, o co mu chodzi.
– W tej, którą prowadzi Bernadetta Belmonte? Stary… – Abarca złapał się za głowę. – Módl się, żeby jej tam wtedy nie było, bo dowie się cała okolica.
– Yon, po co właściwie przyszedłeś, co? – Pat rzucił ukradkowe spojrzenie Ruby, bojąc się, by Abarca jej nie wystraszył. Już i tak byli dosyć przerażeni.
– Przyszedłem zapytać, czy chcesz się zabrać ze mną do Pueblo de Luz, bo akurat tam jadę. Ciotka Julietta wreszcie zaprosiła nas do swojego pałacu.
– Zaraz, panna Santillana jest twoją ciotką? – Ruby przypatrywała się kapitanowi z San Nicolas zaintrygowana.
– Jak komuś o tym powiesz… – Pogroził jej palcem, a ona prychnęła.
– A kogo to by miało obchodzić? Poza tym ona nie jest tak straszna, jak ją malują.
– Nie, jest gorsza. Ale co ja tam wiem. – Yon machnął ręką. – Muszę żyć w dobrej komitywie z ciotunią, bo wychodzi za gubernatora, a to oznacza, że ja i Guzmanowie będziemy jakąś jedną wielką szczęśliwą rodzinką, z którą będziemy się widywać na świętach i dniach obchodów miasta albo innej nic nie znaczącej okazji. Boże! Siedzieć przy jednym stole z Julie i Fabianem, podczas gdy Jordan siedzi tuż obok? Zabijcie mnie już teraz, to będzie szybsza śmierć.
– Dlaczego Julietta zaprasza was dopiero teraz? – Patricio pozostawił bez komentarza pozostałą część marudzenia kolegi.
– Bo matka wciąż truje jej głowę, że są siostrami, a ona traktuje nas jak obcych. Chyba się wstydzi, sam nie wiem. – Yon wzruszył ramionami. – Potrzebujesz podwózki? – zwrócił się do Ruby, która kończyła swoje śniadanie. – Nie będę już pytał o tę tabletkę.
– Yon esemesuje z obcą dziewczyną i uprawia z nią cyberseks – odezwał się nagle Patricio, informując swoją dziewczynę o szczególe, bez którego pewnie mogłaby żyć, ale nie mógł się powstrzymać.
– Gratuluję? – Ruby spojrzała na Yona z lekkim rozbawieniem, na chwilę zapominając o swoich problemach.
– Jesteś beznadziejny, Gamboa.
– Hej, Yon, ty masz chyba drona, nie? – Patricio nagle sobie coś przypomniał i spojrzał zachęcająco na Ruby, która jednak nie była pewna, czy dobrym pomysłem było angażowanie w jej projekt Abarci.
– Mam, a co? Chcesz podglądać sąsiadów?
– Idź już, bo się spóźnisz na wizytę u ciotuni. – Pat chwycił go za kołnierz koszulki i pchnął w stronę drzwi, a Yon wywrócił oczami.
– Herbatka u gubernatora czeka.

***

Udawała, że śpi, ale tak naprawdę nie zmrużyła oka. Zbyt była rozemocjonowana piątkowymi wydarzeniami, rozmyślała o zatrutym jeziorze, Marlenie i DetraChemie, ale tak naprawdę najbardziej stresowała ją Veronica Russo. Co takiego w sobie miały kobiety o tym imieniu, że były tak onieśmielające? Lidia przeżyła niemały szok, kiedy pani prokurator pojawiła się na progu domu Conrada (bo przecież to był dom Conrada, a nie Lidii, ona tam tylko mieszkała) i w dodatku była z małym dzieckiem. Rea, czy może raczej Andrea, była urocza, a Lidia nie mogła powstrzymać w głowie wizji Saverina jako pana domu i ojca tej słodkiej dziewczynki.
Myślała, że jest tak, jak mówił Guzman – Conrado był facetem, miał swoje potrzeby, nikomu nie robił krzywdy, ale to wyglądało na poważną sprawę, skoro Ronnie robiła swojemu chłopakowi późną kolację w jego mieszkaniu. Czy mieli takie etykietki? Conrado był jej „chłopakiem”, a ona jego „dziewczyną”? Na samą myśl Lidia się wzdrygnęła. Nie chciała o tym myśleć, wycofała się w cień i zostawiła kobietę, by robiła, co chce, a sama udawała, że idzie spać, żeby nie musieć rozmawiać z Conradem na ten temat.
Wstała rano i nie czekała, aż Saverin się obudzi. Musiał być zmęczony po wczorajszej wizycie w stolicy – wrócił późno i podejrzewała, że pewnie pozostałe pół nocy spędził u Ronnie Russo, skoro musiał teraz odsypiać. Zostawiła mu liścik, że idzie do przychodni dla potrzebujących, żeby odbyć staż i że kolega ją odprowadzi. Kłamała, nikogo nie prosiła o podwózkę, ale wolała nie denerwować Conrada tym, że znów szlaja się sama po miasteczku. Lidia nie poszła jednak od razu do placówki medycznej, a skorzystała z dobrze znanej jej drogi do sadu Delgadów. Na tym etapie znała już tę trasę na pamięć i mogła ją przemierzyć z zawiązanymi oczami.
Zastanawiała się, czy gdyby przyszła tutaj odrobinę szybciej, czy byłaby w stanie spotkać El Arquero de Luz twarzą w twarz? Pewnie nie. On zwykle urzędował w nocy, a przynajmniej tak jej się wydawało. W końcu przychodzenie w takie miejsca w świetle dnia byłoby niezwykle niebezpieczne, ale nie mogła wykluczyć, że jej zamaskowany przyjaciel balansował na krawędzi. Nie wiedzieć czemu rozbawił ją ten pomysł. Świadomość, że ten człowiek znajdował czas, by jej odpisywać, mimo że wcześniej zarzekał się, że nie będzie tego robił, była dla niej naprawdę miłą niespodzianką. Dobrze jej się z nim rozmawiało, miała wrażenie, że mają podobne ideały i spojrzenie na świat.
Jego listy też zawsze były życzliwe, choć starał się tego nie okazywać i wrzucał czasami jakieś uwagi dotyczące jej ortografii. Ucieszyła się, kiedy zauważyła nową kopertę w skrzynce. Szybko ją otworzyła i przysiadła na schodkach niewielkiej chatki, by wczytać się w treść wiadomości. Łucznik jak zwykle pisał wszystko drukowanymi literami przywodzącymi na myśl czcionkę pisaną na komputerze:
”Droga Lidio,
w takim razie cieszę się, że się w czymś zgadzamy. Nie mogę zdradzić moich planów co do Horacia, ale postaram się cię poinformować, kiedy zdecyduję się na jakiś ruch.
Jeśli chodzi o opinię proboszcza na twój temat, musisz się zastanowić, czy naprawdę zdanie podstarzałego klechy jest czymś, czym warto zawracać sobie głowę? Już kiedyś ci to powiedziałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy na hacjendzie El Tesoro i powtórzę to teraz – nie przejmuj się tym, co pomyślą inni, nie bój się, że ktoś cię osądzi. Nikt nie ma prawa wmawiać ci, kim jesteś lub kim powinnaś być, ty sama musisz to czuć.
Prawdę mówiąc, ja też czasem czuję się zagubiony, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jakie to musi być ciężkie dla ciebie. Ale wiem, że w końcu sobie poradzisz – przede wszystkim dlatego, że jesteś uparta (prawdopodobnie jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam) i nie spoczniesz, dopóki nie znajdziesz rozwiązania (to trochę tak jak z twoją ortografią – uparłaś się, by zmniejszyć ilość błędów i coraz lepiej ci to wychodzi, więc dziękuję, bo moje oczy już tak nie krwawią, kiedy czytam twoje listy).
I zapewniam cię, że nie musisz aż tak się przy mnie pilnować i dbać o to, co sobie pomyślę. Nie wymazuj swoich słów na papierze. Myśli w końcu też nie możesz wymazać, prawda? Dlatego właśnie ja sięgam po długopis. Uważam, że jeśli zapiszemy coś na papierze atramentem, nie można już tego zmienić. Słowa mają ogromną moc – to co mówimy czy piszemy może inspirować, budować, ale równie łatwo może ranić i niszczyć. Dlatego każde wypowiedziane czy napisane słowo niesie ze sobą odpowiedzialność i człowiek powinien wziąć ją na siebie wraz ze wszystkimi ewentualnymi konsekwencjami. Może właśnie dlatego napisałem tutaj swoją obietnicę – że dopilnuję, by nasi wspólni znajomi oglądali świat przez metalowe kraty. Dzięki temu łatwiej jest mi znaleźć motywację, żeby osiągnąć w końcu ten cel.
Następny list napisz długopisem. Nawet jeśli będzie pełen błędów.

Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy skończyła lekturę listu. Łucznik czytał w niej jak w otwartej księdze, choć przecież nie znali się za dobrze. Wyjęła z torby długopis i zawiesiła go nad papierem. Słowa same płynęły, nie musiała się nad nimi zastanawiać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:55:26 09-10-24    Temat postu:

cz. 2

Ivan Molina znalazł się w izolatce, ale Jordan wszedł do jego pokoju, kiedy ten spał, by móc przyjrzeć się jego karcie pacjenta. Sobotni poranek był spokojny w miejscowej klinice, a on korzystał z okazji, że na posterunku nie było żadnej pielęgniarki, która strzegłaby wejścia jak Cerber.
– Mocno go ścięło. – Izan Pereira zajrzał do sali, w której leżał szeryf i odezwał się nieśmiało od progu. – Dostał gorączki i majaczył. To chyba przeze mnie. Może niepotrzebnie wspominałem mu o tym panu, który przyszedł w odwiedziny.
– O jakim panu? – Guzman zmarszczył brwi, ale w tej samej chwili poczuł, jak czyjaś wielka dłoń wyrywa mu kartę z rąk.
– Wypad stąd i to już! Nie widzicie wielkiego napisu na drzwiach „izolatka”? Może nie umiecie czytać? – Molina ze złością popchnął bratanka Debory w stronę wyjścia.
– Nałykałeś się ścieków, Ivan, to nie wirus ebola. – Wywrócił oczami, ale dał za wygraną. – Jaki pan, który przyszedł w odwiedziny cię tak zdenerwował? Znów się pożarłeś z Gianlucą Mazzarello? Zachowujesz się jak dzieciak.
– Jordan, wyjdź stąd natychmiast. – Ivan ze złością wskazał drzwi raz jeszcze. Pytanie o tajemniczego mężczyznę, który złożył wizytę pani Angelice pozostawił bez odpowiedzi. Wolał, żeby nastolatek nie węszył wokół tej sprawy. Był w gorącej wodzie kąpany i gotów był roznieść szpital, gdyby się dowiedział. – Wolę dmuchać na zimne. Nie wiedzą, co było w tej wodzie, a ja nie mogę ryzykować, że Elena i Veda się czymś ode mnie zarażą. A swoją drogą, dlaczego nie pomagasz już Vedzie w lekcjach? Dawno nie przychodziłeś.
– Tak jakby ze sobą nie gadamy – odparł Guzman, wzruszając ramionami, bo nie wiedział, co innego może powiedzieć szeryfowi.
– Nie gadacie? Co znów zmalowałeś?
– Co złego to zawsze ja, tak? Zapytaj Yona Abarcę – warknął tylko, ale Molina nie miał okazji dopytać, co miał na myśli, bo Jordan złapał Izana za ramiona i wyprowadził go z sali policjanta.
– Potrafi być przerażający ten nasz szeryf – stwierdził ośmiolatek, a Jordan tylko się uśmiechnął.
– Jak się czujesz, Izan?
– Dobrze, bardzo dobrze. – Mały Pereira wyprostował się, chcąc zapewnić go, że tak właśnie jest. – Czuję się tak zdrowy jak nigdy. Tak zdrowy, że chętnie wyszedłbym zaczerpnąć świeżego powietrza, na przykład w piątek.
– Musisz popracować nad ściemą, Izan. – Jordan zacmokał cicho. – Musisz brzmieć bardziej wiarygodnie, kiedy doktor Vazquez będzie w pobliżu.
– Doktor Vazquez wszystko słyszy. Co jest grane? – Julian akurat kończył dyżur i podszedł do dwóch knujących dzieciaków, wkładając dłonie w kieszenie kitla. – Dzisiaj masz staż w przychodni, Jordan, nie powinno cię tutaj być.
– Wiem, zaraz tam idę. – Guzman wywrócił oczami, bo nie cierpiał tych przypominajek.
– O co chodzi z piątkiem? Co jest w piątek i dlaczego potrzebujesz przepustki? – Pediatra próbował wpłynąć na ośmiolatka, który jednak spanikował i uciekł do swojej sali, zostawiając starszego kolegę samego na polu boju. – No więc?
– W piątek jest mecz w szkole, gramy przeciwko San Nicolas. Załatwiłem wejściówki jemu i jego bratu. – Jordan uważnie ważył słowa, obserwując reakcję Juliana. – Wyniki Izana są coraz lepsze…
– Ale nie najlepsze. Miał podwyższone CRP, musimy go monitorować.
– Tak, ale od przeszczepu minęło już trochę czasu i dzieciak dobrze to znosi. Pomyślałem, że przyda mu się odrobina wyjścia na powierzchnię z tej jaskini. Zaczyna się czuć jak Batman i to nie w tym fajnym sensie.
– Jordan, Izan jest jeszcze słaby, na meczu będzie mnóstwo ludzi, mnóstwo zarazków…
– Załatwiłem im miejsca w loży VIP tuż przy boisku, mniej ludzi, więcej przestrzeni, będzie miał cały czas maseczkę ochronną, jeśli trzeba, a w dodatku będzie miał opiekę lekarską, bo tobie też załatwiłem bilety. – Jordi wyciągnął z kieszeni prezent i wcisnął w dłonie lekarza. – Wiem, że ty nie jesteś zbyt zafascynowany piłką nożną, grasz beznadziejnie, ale możesz przyjść popatrzeć. Zabierz żonę, pewnie nie wychodziliście z domu od pół roku…
– Grabisz sobie, Guzman. – Julian spojrzał na niego ostrzegawczo, ale on tylko westchnął.
– No weź, to naprawdę nic takiego. Izan uwielbia piłkę nożną, a tutaj się dusi. Nudzi się w szpitalu i wcale mu się nie dziwię. To tylko dziewięćdziesiąt minut, jakoś to wytrzymasz. Chociaż problem może być z Ingrid, jakoś nie wygląda mi na fankę sportu, prędzej astrologii.
– Twoją fanką nie jest, to na pewno – zgodził się z nim mężczyzna. – Nadal każe ci pisać te horoskopy?
– Jestem w tym mistrzem. – Jordan strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia. – Na tym etapie czekam, aż odezwą się do mnie z czasopisma „Wróżka”, bo moje teksty są, nieskromnie mówiąc, fenomenalne. I mówię ci, Julian, koniunkcja Merkurego i Wenus w znaku Wagi przynosi wyjątkową harmonię między wagą a panną. Z pozoru różne znaki, ale dzięki temu przyciągają się jak magnes. Waga oczaruje pannę swoim urokiem i dyplomacją, a panna zaimponuje wadze swoją analitycznością i troską o detale. To doskonały czas na budowanie relacji.
– Dobra, dobra. Skąd znasz nasze znaki zodiaku? Nieważne. – Julian pokręcił głową, przerywając ten wywód stażysty. – Dlaczego nie powiesz Ingrid, że rezygnujesz z kółka dziennikarskiego?
– Poznałeś swoją żonę? – Jordan wyglądał na prawdziwie zdumionego, kiedy zadawał to pytanie. – Próbowałem odejść, nie pozwoliła mi. Twoja żonka to niezła sztuka, ale tego ci chyba mówić nie muszę. Weź ją na mecz, a jeśli nie ją to tego twojego dziwnego braciszka, będziesz mógł mieć oko na Izana cały czas. Jak będzie?
– Jeśli do środy wyniki się unormują i nie będzie miał podwyższonej temperatury, zastanowię się nad tym. – Vazquez postanowił nie obiecywać niczego na zapas. – A skoro już mówimy o szkole…
Zawahał się przez chwilę i przeszedł kilka kroków z Jordanem w stronę wyjścia ze szpitala. Lekarz wyglądał jakby walczył sam ze sobą.
– Ten twój kumpel też lubi piłkę nożną, prawda? – zapytał w końcu niewinnym tonem.
– Mój kumpel? Musisz być bardziej precyzyjny. Ja nie miewam kumpli.
– No ten Patric, Patricio, jak mu tam? – Julian dał za wygraną, a Jordan musiał ugryźć się w język, by nie powiedzieć jakiegoś głupiego komentarza.
– Pat gra w drużynie San Nicolas, jest całkiem dobry.
– Całkiem dobry to znaczy jest chwalony przez trenera czy może raczej dziewczyny rzucają staniki na murawę?
– Żadne dziewczyny tego nie robią, to nie jest koncert rockowy. – Jordan się skrzywił, ale westchnął tylko i wytłumaczył: – Pat jest w porządku, nie musisz się o nic martwić. Nie będzie do niczego zmuszał Ruby.
– Nie o to pytałem.
– Nie musiałeś. – Jordan poklepał lekarza po ramieniu i ruszył dalej do wyjścia, ale ten go zatrzymał.
– Dobrze go znasz?
– Nasze matki znają się od zawsze, ja chodziłem z nim do jednej klasy. Pat nie skrzywdziłby muchy. – Jordan zastanowił się przez chwilę i przypomniał sobie, jak Gamboa ukradł broń ojca i zasadził się przed komisariatem policji, bo chciał wymierzyć sprawiedliwość Jonasowi Altamirze. Pokręcił szybko głową, bo nie powinien raczej informować o tym Juliana. – Nie skrzywdziłby muchy, która by na to nie zasługiwała. To w porządku gość.
– Ale czy on przypadkiem nie sypiał z twoją dziewczyną za twoimi plecami?
– Doktorku. – Jordan ze zdumieniem przypatrywał się Vazquezowi. – Skąd ty bierzesz takie informacje?
– Młodzież w ośrodku plotkuje, słyszę mimochodem.
– Yhmm. – Jordan pokiwał głową, ale dał za wygraną i postanowił odpowiedzieć: – Pata i Dalii nigdy nie łączyło nic więcej, byli przyjaciółmi. Poza tym nie jestem rogaczem.
– Oczywiście. – Julian zacmokał cicho, bo zapewnienie Guzmana wcale go nie uspokoiło. Martwił się o Ruby i wydawało mu się, że to naturalne. – Ale jednak to twój kumpel…
– Nigdy nie byliśmy aż tak blisko. – Jordi poczuł lekką irytację. Znów przytyki jakoby był jakimś bad boyem sypiającym z dziewczynami na prawo i lewo, zdążył się już przyzwyczaić. – Pat jest niewinny jak kwiatuszek. To powinno ci wystarczyć.
– Niewinny jak co?
– Sam się domyśl. Ja lecę do przychodni, bo jakiś konował kazał mi odrobić tam godziny stażu.
Vazquez rzucił w niego długopisem, ale nastolatek uchylił się i machnął dłonią na pożegnanie, zanim zniknął za drzwiami.

***

Yon podwiózł Ruby pod dom Olivii Bustamante na jej własne życzenie. Gosposia Gilda nie zadawała żadnych pytań i wpuściła ją bez problemu do pokoju blondynki, która czesała włosy przy toaletce. Na widok przyjaciółki w lustrze, odwróciła się do niej z wszechwiedzącym uśmieszkiem na ustach.
– Opowiadaj. – Rzuciła się na łóżko i poklepała miejsce obok siebie, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.
– Ty wiesz? – Ruby nie wiedziała, czy to jakaś nadprzyrodzona siła, ale Olivia zdawała się wyczuwać takie rzeczy na kilometr.
– Nie wiem, domyślam się. Twoja siostra zadzwoniła do mnie wczoraj, bo nie odbierałaś telefonu. Spokojnie, kryłam cię. – Bustamante zaśmiała się na widok zawstydzonej miny Valdez. – Powiedziałam, że zmywasz w łazience lakier do paznokci, bo jaskraworóżowy to jednak nie twój kolor.
– I co powiedziała Ingrid? – Dziewczyna założyła włosy za uszy, z uwagą przysłuchując się nowinkom.
– Zgodziła się ze mną, w kwestii kolorów nie mam sobie równych. Ruby. – Olivia wyprostowała się jak struna, na chwilę zapominając o starszej siostrze, która pewnie zrobi młodszej wykład w domu. – Kochałaś się z Patriciem?
Ruby ukryła twarz w dłoniach, a Olivia zamachała dziko nogami z uciechy, ale po chwili się uspokoiła.
– Nie zmuszał cię chyba? Bo jeśli tak, to pojadę tam i przyłożę mu w…
– Nie, nie, oczywiście, że nie. Chciałam tego.
Ruby opowiedziała przyjaciółce, jak potoczyła się jej wizyta w San Nicolas, a ta słuchała z uwagą.
– I nie bolało? – Bustamante nie była przekonana.
– Trochę, ale… sama nie wiem. Było dziwnie.
– Ale przyjemnie dziwnie czy dziwnie w stylu „nie chcę tego więcej robić”?
– Przyjemnie, raczej przyjemnie. Przecież wiesz. – Ruby machnęła ręką, a Olivia się uśmiechnęła.
– Nie, nie wiem, Ruby.
– Ty nigdy…?
– Nie. To znaczy… wiesz przecież. – Przeczesała włosy, nagle czując, że cały entuzjazm opadł.
– Myślałam, że może w sylwestra…
– Z Jorge Ochoą? Jorge był miły, ale i tak bym nie mogła. – Wzruszyła ramionami, jakby próbowała przekonać samą siebie, że to nic takiego.
– Zawsze jesteś taka pewna siebie, myślałam więc że już masz to za sobą. Chodziłaś pewnie z mnóstwem chłopaków.
– To tylko takie przechwałki. Miałam jednego na koloniach. Trzymaliśmy się za ręce, jemu strasznie się pociły dłonie. – Blondynka skrzywiła się na samo wspomnienie. – Był gejem – dodała później, nie mogąc się już powstrzymywać i parsknęła głośnym śmiechem. – Dlatego chciałabym wiedzieć, jak to jest. Jak to jest zrobić to normalnie, wiesz?
– Pękła nam gumka. – Ruby powiedziała to bez zastanowienia. Olivia podskoczyła na łóżku z przerażeniem, więc opowiedziała cały dalszy ciąg historii.
– Dobrze zrobiłaś, miałaś głowę na karku. Ale jak to pękła, co on robił? Aż tak się wyginał?
– Nie! – Ruby trzepnęła przyjaciółkę w ramię i w końcu roześmiała się z tej całej bezsilności. – To był jego pierwszy raz, starał się.
– O kurczę, Patricio Gamboa prawiczkiem? No nieźle. – Olivia zagwizdała cicho, bo tego się nie spodziewała.
– Skąd ta reakcja? – Valdez musiała przyznać, że sama też była zdziwiona, ale ciekawiło ją, dlaczego Olivia miała go za jakiegoś ogiera.
– No wiesz, w końcu gra w piłkę, jest popularny. No i przyjaźni się z Yonem i Jordanem, a to mówi samo za siebie.
– Słyszałam, jak Yon mówił, że Pat całował się z Dalią, kiedy ona chodziła z Jordanem.
– Mówiłam ci o tym, to głupie plotki. Przynajmniej teraz wiemy już na pewno, że ze sobą nie sypiali. Dalia świata nie widziała poza Jordim. Jeśli całowała się z Patem, to musiało jej być po prostu bardzo przykro.
– A on wykorzystał okazję? – Ruby nie wiedziała, co o tym sądzić. – Myślisz, że on nadal się w niej kocha?
– Ruby, Dalia nie żyje. – Bustamante powiedziała to dobitnie. Może była w tej chwili okrutna, ale najważniejsza była dla niej Ruby. – Nie żyje od czterech miesięcy. Pat ruszył dalej, on cię naprawdę lubi. Wiem, co próbujesz zrobić.
– Co takiego?
– Jest ci z nim dobrze, lubisz go i wydaje ci się, że na to nie zasłużyłaś i że zaraz coś się schrzani, więc szukasz dziury w całym. Dalia to przeszłość, ty jesteś teraźniejszością. A w przyszłości może być też Patricio Junior. – Za te słowa Olivia oberwała poduszką w głowę. – Za wcześnie, żeby żartować? Będę fajną ciocią, będę kupowała małemu super prezenty.
– Dlaczego małemu, to mogłaby być dziewczynka.
– Oby nie, dziewczynki nie mają łatwo. Nie chcę, żeby to była dziewczynka, Ruby. – Olivia pokręciła gwałtownie głową. – Ale Chryste, o czym ja w ogóle mówię! Wzięłaś tabletkę, na pewno wszystko będzie okej. Jak chcesz, to możemy pójść do mojego ginekologa. I tak miałam iść do szpitala odwiedzić Sarę.
– A co się stało?
– Kurczę, przecież ty nie wiesz! – Olivia uderzyła się otwartą dłonią w czoło, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Nie chciałam ci psuć randki, więc nie dzwoniłam. – Opowiedziała przyjaciółce wszystkie wrażenia z poprzedniego wieczora nad jeziorem. – I Daniel odprowadził mnie do domu – zakończyła swoją opowieść, a kiedy Valdez spojrzała na nią z dezaprobatą, prychnęła: – No co?
– Nie znudziło ci się jeszcze z Mengonim?
– Muszę udowodnić, że jest Łucznikiem, to teraz mój jedyny cel.
– No dobrze, ale co ci to da? Dasz mu zlecenie zabicia Olivera Bruniego? – Ruby uśmiechnęła się, ale chwilę później spoważniała. – Ty tak na poważnie?
– Nie wiem, to wszystko jest skomplikowane. Wiem jedynie, że Danny jest Łucznikiem i mu ufam. Jest słodki.
– Nie mów tego przy Lidii.
– Dlaczego?
– Przecież ona z nim chodzi. – Ruby podrapała się po głowie. Zaczynała gubić się w tych wszystkich związkach.
– Nic podobnego, nie byli nawet na prawdziwej randce.
– Ale Lidia lubi Daniela, a on ją.
– Daniel lubi Lidię, a Lidia lubi Łucznika, jest różnica. Wiem, co mówię.
– No ale skoro Daniel i Łucznik to jedna i ta sama osoba…
– Ruby, nie pytaj mnie o nic, ja już nic nie wiem. – Olivia złapała się za głowę i mocno nią pokręciła. – Wiem tylko, że Mengoni może mieć jakieś rozchwianie osobowości. Twoja siostra uważa, że Łucznik jest niestabilny emocjonalnie, a ona jest psychologiem, więc jej ufam.
– Pytałaś Ingrid o Łucznika?
– Tak, kiedy zadzwoniła wczoraj. Może dzięki temu nie nalegała, żebym podała cię do słuchawki, chyba ją zagadałam. – Bustamante zachichotała. – W każdym razie to pasuje. Taki cierpiący męczennik, który swój gniew wyładowuje pod osłoną nocy.
– Twoją torebkę odzyskał w biały dzień na Placu Bankowym.
– Ruby, to taka metafora. – Dziewczyna się roześmiała i oddała jej poduszką. – Pożycz ode mnie jakieś ciuchy. Byłoby kiepsko, gdyby twój szwagier zobaczył, ze wracasz w tym samym ubraniu, co wyszłaś wczoraj.

***

Lidia cieszyła się, że w przychodni nie spotka Daniela. Chłopak pomagał tylko w niektóre dni powszednie i to okazało się teraz błogosławieństwem, bo nie była pewna, czy udałoby jej się spojrzeć mu w oczy. Postanowiła go unikać, by nie zdradzić się ze swoimi podejrzeniami. Wiedziała, że to nie fair, ale nic nie mogła na to poradzić. Musiała najpierw mieć jakiś konkret, solidny dowód na to, że to Mengoni ukradł leki z poradni. Nie wystarczyła jej tylko intuicja Guzmana i jego niechęć do tej rodziny, Lidia wolała sprawdzić to sama. Nie pomagał też fakt, że poprzedniego wieczora wyniknęło zamieszanie z jeziorem, a nazwa firmy matki Daniela pojawiła się kilka razy w rozmowie. Montes nie chciała wierzyć, że to Marlena odpowiada za toksyny, ale była zmuszona rozważyć tę ewentualność.
Przyszła więc do przychodni pogrążona w swoich myślach i zajęła się przygotowywaniem środków czystości i włączaniem komputerów. Lekarzem dyżurnym był dzisiaj diabetolog, doktor Alvarez, który pojawił się spóźniony, od razu kierując się na zaplecze, a ona tylko wywróciła oczami, bo wiedziała, że pewnie będzie tam kopcił fajki i siedział na facebooku albo czymś podobnym.
Jordan też niespecjalnie dbał o punktualność. Wiedziała, że wczorajszy dzień był dla niego męczący, wizyta w szpitalu i pobranie komórek macierzystych do przeszczepu szpiku nie mogły należeć do najprzyjemniejszych, więc nic nie powiedziała, postanawiając darować mu kazania i złośliwe komentarze dotyczące jego spóźnienia. Tak naprawdę nie miała w ogóle zamiaru się odzywać, ale tyle myśli krążyło jej pogłowie, że w końcu nie mogła już się dłużej powstrzymywać. Potrzebowała się komuś wygadać, a on znał sytuację lepiej niż ktokolwiek inny, więc może będzie potrafił jej coś doradzić.
– Veronica ma dziecko – powiedziała, nie zastanawiając się, że to co mówi, nie ma zbyt wiele sensu.
– Chyba bym zauważył, gdyby Vero chodziła z brzuchem przez dziewięć miesięcy – odparł z politowaniem w głosie, domyślając się, że nie o tej dziewczynie mówiła.
– Nie Veronica Serratos, tylko Veronica od Conrada, Veronica Russo. Ma dziecko, uroczą dziewczynkę, Andreę. Reę – poprawiła się, nie wiedząc właściwie dlaczego.
– Poważnie? – Jordan odchylił się na obrotowym krześle i patrzył na nią tak, jakby posądzał ją o robienie sobie z niego jaj. Zaśmiał się pod nosem w swoim stylu: – Saverin i prokurator Russo?
– Skąd wiesz, że prokurator? Zresztą, nie odpowiadaj. Ty wiesz wszystko, bo twój ojciec ma wtyki, prawda? – Zezłościła się i żałowała, że w ogóle o tym wspomniała.
– Trzeba mu to oddać, ma niezły gust. Nie to co mój stary – dodał gorzkim tonem, a widząc, że Lidia nie jest przekonana, wyjaśnił: – Przynajmniej to nie jest nauczycielka chemii z San Nicolas, pamiętasz?
– Ta co chciała być twoją nową mamusią? Nie wiem już co jest gorsze. Ta kobieta robiła mu kolację o dziesiątej wieczorem. Makaron. – Montes oparła się plecami o regał z medycznymi podręcznikami. Czuła się dziwnie bezsilna i najgorsze było to, że przecież nie miała nic do gadania, bo Conrado był dorosłym facetem.
– Montes, to dobra informacja. Kobieta ma karierę, swoje życie. Nie będzie próbowała usidlić Saverina i wmanewrować go w dziecko, jeśli o to się martwisz. To nie ten typ.
– Nie o to chodzi.
Lidia machnęła ręką, bo sama nie potrafiła tego wytłumaczyć. Jordan nie próbował jej przekonywać, tylko zajął się sobą, a ona pogrążyła się w ponurych myślach. Conrado miał szansę na normalną rodzinę i czuła, że stoi mu na drodze. Miała dziwne wrażenie, że gdyby nie ona, Saverin mógłby założyć dom z tą kobietą, wychowywać razem dziecko, może nawet mieć kolejne. Ładnie razem wyglądali i Lidia nie mogła przestać myśleć o tym, że jest intruzem w tym ich układzie. Tak się poczuła wczorajszego wieczora, kiedy Ronnie pojawiła się na progu ich domu. „Domu Conrada” – poprawiła samą siebie w myślach po raz kolejny. Nie powinna się przyzwyczajać do wygód.
W tej chwili Lidia była w tak parszywym nastroju, że wolała skupić się na czymkolwiek innym, byleby tylko nie myśleć o tym, że niedługo będzie musiała wrócić do ojca lub, co gorsza, do ciotki i Barona, kiedy Saverin wyrzuci ją już na bruk. Kątem oka dostrzegła Guzmana, grzebiącego w szufladach i nie mogła się powstrzymać na widok jego dresów pod białym kitlem lekarskim.
– Mogę cię o coś spytać? – Zmierzyła go badawczym wzrokiem i wcale nie czekała na pozwolenie, tylko po prostu zadała pytanie na głos: – Dlaczego wciąż nosisz takie ubrania?
– Są wygodne – odparł, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
Podciągnął nieco luźne sportowe spodnie, które miał na sobie. Chyba sądził, że może widać mu bieliznę i dlatego go o to zapytała. Nic takiego jednak nie miało miejsca, wszystkie części garderoby nadal były na swoim miejscu. Luźna bluza pod lekarskim kitlem skutecznie wszystko zasłaniała.
– Wiesz o co mi chodzi, nosisz ciuchy oversize. Nie czujesz się w nich jak w worku?
– Nie – odpowiedział machinalnie, bo lubił wygodne stroje i nie odczuwał potrzeby strojenia się bez potrzeby.
– Wygoda wygodą, ale jesteśmy w przychodni. Mógłbyś się ubrać tak, żeby pacjenci traktowali cię na poważnie, a nie tak jakbyś dopiero co zszedł z boiska.
– Nie chodzę w nich cały czas.
– Wiem, ale mimo wszystko – masz chyba kilka takich samych bluz tylko w innych kolorach. W przeważającej większości to ciemne kolory – czarny i szarości.
– Nie lubię się rzucać w oczy.
– Ha! – Montes prychnęła tylko jeszcze głośniej. – Ty nie lubisz się rzucasz w oczy? Dobre sobie.
Jordan dał jej się poznać jako ktoś, za kim obracały się głowy, gdziekolwiek się udał. Stwierdzenie, że nie lubił rzucać się w oczy, było co najmniej dziwne. Nigdy nie szczędził sarkastycznych komentarzy, tym samym robiąc coś zupełnie odwrotnego i skupiając uwagę innych na sobie. Trochę go nie rozumiała.
– Po co pytasz mnie o takie rzeczy? Sama też nie jesteś kolorowym promyczkiem – zwrócił się do niej trochę zirytowany jej reakcją.
Faktem było, że nastolatka lubowała się w ciemnych kolorach. Kiedy jeszcze handlowała dla Templariuszy, chodziła ubrana na czarno, łatwo wtapiała się w tłum. Od kiedy poznała Conrada i z nim zamieszkała, zmieniła się jednak i zaczęła dodawać odrobinę więcej koloru do swojej garderoby. Podobało jej się to, czuła się bardziej dziewczęco, choć nadal niezbyt pewnie. Było jej trochę głupio, że przykłada wagę do takich rzeczy, więc nigdy o tym nie mówiła.
– Ale przynajmniej noszę ubrania odpowiednie do mojego rozmiaru – odgryzła się, nie chcąc dłużej dyskutować.
Każde zajęło się sobą, ale Lidia była trochę wytrącona z równowagi. Zawsze gardziła takimi dziewczynami, które w swojej szafie miały wszystkie kolory tęczy i sukienki na każdą okazję. Ale od pewnego czasu ona też chciała móc się stroić, chciała ładnie wyglądać. Czasami zżerała ją zazdrość na widok dziewczyn pokroju Veronici Serratos, które wyglądały ślicznie, nie musząc się nawet starać. Była pewna, że Vero wstaje rano, myje się, czesze włosy i jest gotowa. Ona musiała trochę dłużej nad sobą popracować. Zrezygnowała z grubego eyelinera na powiekach i zaczęła malować się bardziej subtelnie, ale i tak nie czuła się w pełni ładnie, zawsze miała wrażenie, że czegoś jej brakowało. Szczególnie kiedy stała oko w oko z Veronicą, a to niestety zdarzało się ostatnio coraz częściej na treningach siatkówki. Panna Serratos nie tylko była piękna, była też wysoka i zgrabna, miała długie nogi, o których Lidia mogła co najwyżej pomarzyć. Była też świetna we wszystkim, łącznie z siatkówką i Lidia zaczynała dostrzegać, jak wielkie ma braki.
– Źle na mnie wyglądają. – Jordi odezwał się cicho, wyrywając ją z rozmyślań.
– Co?
Montes zamrugała szybko powiekami i odwróciła się w stronę Jordana, który wypowiedział niespodziewanie te słowa. Wyglądał na złego na samego siebie, że w ogóle powraca do tematu, mimo że ona już go zakończyła. Jego speszona mina trochę ją rozbawiła.
– Ciasne ubrania nie leżą na mnie dobrze. Nie mogę nosić nic zbyt obcisłego, wyglądam jak kretyn.
– Nie rozumiem.
– Wszystko się odznacza, czuję się odsłonięty. Jak założę obcisły podkoszulek, to wyglądam jak Kapitan Ameryka na patykowatych nogach. Mam dość szeroką klatkę piersiową – wyjaśnił, czując się zażenowany, że w ogóle to robi.
Lidia nie była pewna, czy nie stroi sobie z niej żartów. Po chwili jednak zrozumiała, że podzielił się z nią całkiem poważnym sekretem. Nie mogła się powstrzymać i się roześmiała. Śmiała się tak bardzo, że aż w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Jordi rzucił w nią papierową kulką, żeby się uspokoiła, ale nic to nie dało.
– Proszę bardzo, śmiej się z mojej niedoli. – Machnął na nią ręką, żałując, że w ogóle się odezwał.
– Twoją niedolą są rozbudowane mięśnie klatki piersiowej? Problemy bogatych ludzi. – Montes zacmokała cicho z rozbawieniem.
– Nie jestem bogaty.
– Bliżej ci do bogatego niż biedaka. Dla mnie każdy, kto nigdy nie musiał martwić się o jedzenie czy rachunki jest bogaty. Boże, ale ty masz problemy… – Lidia raz jeszcze zachichotała rozbawiona. Nigdy nie sądziła, że będzie dyskutowała z nim na takie tematy.
– To że komuś nigdy nie brakowało pieniędzy nie oznacza, że ma idealne życie – odpowiedział tylko i zajął się swoimi notatkami.
Montes obserwowała go przez chwilę w ciszy, bo chłopak nagle spoważniał, a mięśnie twarzy miał napięte, kiedy kreślił coś w notesie, nie patrząc na nią. Miał rację i wiedziała o tym. Zdążyła poznać już Guzmanów na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta rodzina swoje problemy dobrze ukrywała za zamkniętymi drzwiami. Postanowiła nie kontynuować tego tematu, bo nie chciała go bardziej dołować. Nie było zresztą okazji do dalszej rozmowy, bo w przychodni dla potrzebujących pojawiła się pacjentka, którą Guzman poprowadził na kozetkę, by przeprowadzić z nią wstępny wywiad.
– Ból nasila się w określonych momentach, przy zmianie położenia ciała? Może pani dokładniej opisać?
Chłopak wyciągnął podkładkę do notowania, ale Lidia zauważyła, że patrzył na pacjentkę z uwagą i słuchał jej odpowiedzi, zanim zapisał notatki.
– Taki kłujący, czasami czuję jakby paliło mnie w żołądku. Nie ma znaczenia pozycja, chociaż czasem nie mogę przez to spać. Przepraszam, że zawracam wam głowę, to pewnie zwykły ból brzucha. – Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco do obojga nastolatków, czując, że sprawia im problem.
Lidia nalała jej wody z automatu i podała jej kubeczek, uśmiechając się zachęcająco. Przychodnia była po to, by pomagać ludziom, których nie stać było, by udać się do szpitala, ale w większości przypadków wszyscy czuli się właśnie tak jak ta kobieta – jakby robili coś złego, prosząc o pomoc. Pacjentka była sympatyczna, miała pełne rumiane policzki, które sprawiały, że wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości. Była dosyć zadbana, ale widać było po niej, że jej się nie przelewało. Montes widziała pęcherze na dłoniach i pomyślała, że pewnie ciężko pracuje fizycznie, by zarobić na życie.
– Pani Ramirez, czy jest pani w ciąży albo podejrzewa, że może być? – Jordan kontynuował wstępny wywiad, a kobieta tylko się roześmiała.
– Nie, nie jestem. Jestem na to za stara. – Zerknęła na Lidię, szukając u niej zrozumienia, ale ona nie miała pojęcia, co na to powiedzieć.
– Ile ma pani lat?
– Trzydzieści dziewięć.
– Nigdy bym pani tyle nie dała. – Lidia pokiwała głową z uznaniem, bo rzeczywiście kobieta miała dziewczęcy urok. Była pulchna i być może to właśnie jej krągłości sprawiały, że wydawała się dużo młodsza. – Od kiedy ma pani te bóle?
– Zauważyłam w czasie świąt, myślałam że po prostu objadłam się ciężkostrawnym jedzeniem. Lubię sobie podjeść, jak widać. – Pacjentka z lekkim zażenowaniem poklepała się po brzuchu, ale żadne z nastolatków jej nie oceniało. Jordan zapisał kilka rzeczy w notatkach.
– Proszę za mną, zważymy panią. – Wskazał wagę stojącą w kącie przychodni, a Lidia skarciła go wzrokiem. – To normalna procedura, o co ci chodzi? – szepnął półgębkiem, bo koleżanka ze szkoły zachowywała się dziwnie.
– Typowe zachowanie – wszystkie problemy zdrowotne wynikają z otyłości, tak? – Nastolatka trochę się zirytowała, ale bała się mówić głośniej, żeby pacjentka jej nie usłyszała, więc obserwowała w ciszy, jak Jordan waży pacjentkę.
– Osiemdziesiąt trzy kilogramy – poinformował ją, zapisując wagę na kartce. – Metr sześćdziesiąt sześć.
– Naprawdę? To chyba rekord. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ważyłam mniej niż stówę. – Pani Ramirez próbowała wszystko obrócić w żart.
– Stosuje pani jakieś diety?
– Nie. Tak jak mówiłam, lubię sobie podjeść. Chociaż ostatnio nie mam apetytu. Nawet od mięsa mnie odrzuca, a zawsze daleko mi było do wegetarianki.
– Ma pani nudności, wymioty? Zaparcia, biegunki…? Zgaga?
Kobieta odpowiadała, próbując sobie przypomnieć całą historię swojej przypadłości, a Jordan ze spokojem rejestrował jej odpowiedzi. Lidia przypatrywała się kobiecie badawczo i poczuła dziwne deja vu. U jej mamy też się tak zaczęło – bóle brzucha, które ignorowała, myśląc, że zjadła coś nieświeżego, co zdarzało się dosyć często, bo nie miały pieniędzy, żeby zawsze jeść do syta i musiały się posiłkować resztkami z restauracji, w której Magdalena Onetto dorabiała. Potem doszły tabletki na refluks, które z czasem przestały pomagać. Brak apetytu i w końcu utrata wagi, choć nigdy specjalnie się nie odchudzała. Ale jej mama wciąż parła do przodu, bojąc się iść na zwolnienie chorobowe, żeby nie stracić pracy. I tak w końcu zmęczenie wzięło górę i trafiła do szpitala, gdzie zalecili podstawowe badania, które i tak niczego nie wykryły. A kiedy w końcu trafiły na dobrego lekarza, diagnoza była miażdżąca. Wtedy Lidia już wiedziała, że jest źle. Pamiętała, jak płakała, nie mogąc sprać krwi z ubrań, bo mama wymiotowała krwią non stop. Pani Ramirez, choć w ogóle nie była podobna do jej mamy, przypomniała jej o niej i sprawiła, że Montes bardzo zainteresowała się jej losem.
– Pójdę po lekarza – powiedziała, kiedy Jordan badał pacjentkę i osłuchiwał ją stetoskopem.
Doktor Gniot był akurat na dyżurze, ale jak zwykle większość czasu spędzał na przerwie kawowo-papierosowej na tyłach przychodni. Kiedy Lidia go zawołała, przyszedł do środka, roznosząc nieprzyjemny zapach tytoniu, po czym zerknął na notatki Guzmana i pochwalił go za skrupulatność. Następnie Alvarez wypisał receptę, a Lidia skrzywiła się, widząc nazwy medykamentów, które były jej dobrze znane.
– To zwykłe leki na niestrawność i refluks – zwróciła mu uwagę, nie mogąc powstrzymać oskarżycielskiej nuty. – Nie powinien pan zalecić badań krwi, USG, tomografii…?
– Lidzia, to zwykły ból brzucha. – Diabetolog spojrzał na stażystkę z uśmiechem, po czym powrócił do pacjentki. – Proszę unikać pokarmów nasilających refluks. Żadnych tłustych czy ostrych potraw. Wiem, że to trudne, sam też mam słabość do takich przysmaków. – Zarechotał cicho, szukając poklasku u Jordana, ale ten stał obok z niewzruszoną miną, więc dał za wygraną. – Proszę nie jeść przed snem, no i zdecydowanie zalecam większą aktywność fizyczną i redukcję wagi.
– Pani Ramirez dosłownie pracuje fizycznie, aktywności ma dosyć. – Lidia się zezłościła. Nie rozumiała takiej olewającej postawy lekarza, który wydawał się być obojętny wobec potencjalnie niebezpiecznych schorzeń, na które mogła cierpieć kobieta.
– Lidzia wydrukuje pani zalecenia dietetyczne. – Alvarez chyba jej nie słyszał. – Lidzia?
– Lidzia–sridzia. – Dziewczyna warknęła pod nosem, bo nie cierpiała tej protekcjonalnej postawy lekarza. Poszła jednak po broszurki i przyniosła je kobiecie, nadal patrząc na nią z niepokojem. – A zleci pan badanie krwi?
– Oczywiście, Lidio. – Mężczyzna zacmokał cicho i roześmiał się. – Widzi pani, jaka ta młodzież troskliwa? Będą z nich jeszcze ludzie.
– Bardzo miła ta młodzież, naprawdę – zgodziła się pani Ramirez, dziękując nastolatce za ulotki z przykładowymi jadłospisami, które schowała do torebki.
– Jordan, pobierzesz krew? – Alvarez zlecił swojemu zdolnemu uczniowi to zadanie, a sam wyszedł odebrać „ważny telefon”, ale Lidia wiedziała, że na pewno ucinał sobie kolejną przerwę na papierosa.
– Cholerny konował zalecił zwykłą morfologię. – Lidia prychnęła, nie wierząc w to, co widzi na zleceniu w komputerze. – Przecież to nic nie da.
– Montes, przestań gadać sama do siebie i podaj mi wózek. – Jordi przysiadł na stołku obrotowym i założył rękawiczki, przygotowując się do pobrania krwi pacjentce, która cały czas ich chwaliła i komplementowała ich zaangażowanie.
– To naprawdę miło widzieć, że w Pueblo de Luz są tak zdolni młodzi ludzie. Kiedy ja byłam w waszym wieku miałam do wyboru tylko pracę w polu albo w fabryce. Cieszę się, że to miasteczko zmienia się na lepsze. I duża w tym zasługa don Conrada, prawda? To wielki człowiek.
Lidia się uśmiechnęła, ale po chwili nie było jej do śmiechu, kiedy pani Ramirez rozkaszlała się tak, że Jordan musiał przerwać pobieranie krwi, żeby nie zrobić jej krzywdy. Podała jej chusteczki i na widok czerwonych plamek na białym papierze, które wykrztusiła pacjentka, zakręciło jej się w głowie.
– Czy już wcześniej się to zdarzało? – zapytał Jordan, powracając do przerwanej czynności.
Montes zbladła i odwróciła głowę, by nie patrzeć na krew, bo zrobiło jej się niedobrze. Wydawało jej się jednak, że spełniają się jej najgorsze obawy. Znów to uczucie deja vu.
– Nie wydaje mi się, nie zauważyłam. Ale to nic takiego, pracuję w takich warunkach, że czasami kiedy wydmucham nos, to widzę samą sadzę. – Pani Ramirez zarechotała z własnego żartu, ale wtedy rozkaszlała się tylko bardziej i zakryła usta chusteczką. – To nic takiego, tylko ból brzucha. Doktor Alvarez jest tak miły. Wiem, że muszę przejść na dietę, na pewno się poprawię.
Lidia zacisnęła ręce w pięści i spojrzała z wyrzutem na Jordana, który milczał. W takiej chwili powinien coś powiedzieć i zwrócić uwagę doktorowi Gniotowi, że jest konowałem, w końcu już nie raz to robił, ale tym razem jego spokój był niezwykle irytujący. Pobierał krew pani Ramirez, a ona mogła tylko prychać ze złością pod nosem. Obiecała sobie w duchu, że porozmawia z Conradem i zapyta, czy mogą zapłacić za bardziej kompleksowe badania prywatnie. Była skłonna oddać swoje oszczędności zarobione w przychodni, żeby tylko zbadać pacjentkę. Za bardzo przypominała jej się sytuacja jej mamy, by mogła to zignorować.
Miała ochotę przyłożyć Guzmanowi. Kiedy trzeba było siedzieć cicho, on zwykle nie szczędził komentarzy, ale teraz, kiedy jego cięty język by się przydał, kompletnie umywał ręce, co wydało jej się totalnie samolubne.
– Nic nie powiesz? – warknęła w jego stronę, ale zdała sobie sprawę, że pani Ramirez nie powinna słuchać takich rzeczy, więc poczekała aż ta opuści przychodnię ze zwykłym świstkiem papieru, na którym zapisano leki łatwo dostępne w aptece nawet bez recepty i dopiero wtedy zwróciła się do kolegi: – Zawsze powtarzasz, że Alvarez to konował, zresztą nie on jeden. Dlaczego nie zwróciłeś mu uwagi i nie poprosiłeś o więcej badań?
– Jakbyś jeszcze nie zauważyła, Montes, to on jest lekarzem, a nie ja.
Jordan ze spokojem zajął się naklejaniem kodu na fiolkach i układaniem ich w pojemniku. Następnie poszedł do komputera i minął ją, czym tylko bardziej ją zirytował.
– Dlaczego pobrałeś aż tyle, skąd tyle fiolek? – Lidia zmarszczyła brwi, odprowadzając chłopaka wzrokiem.
Guzman nic nie powiedział, a jedynie otworzył zlecenie wystawione i opatrzone elektronicznym podpisem doktora Alvareza. Lidia wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyła, że do podstawowej morfologii krwi, którą z wielką łaską zlecił doktor Gniot, Jordan zaczął dodawać inne pozycje, w tym CRP, parametry wątrobowe, lipidogram, a także badanie moczu i kału oraz inne zaawansowane badania. Na końcu dodał też skierowanie na gastroskopię, które pacjentka będzie mogła zrealizować w szpitalu, kiedy odbierze wyniki badań krwi i wypuścił wszystko w systemie.
– Nie będziesz miał problemów?
Dziewczyna z lekką konsternacją obserwowała, jak Guzman jak gdyby nigdy nic powrócił do swojego notesu, w którym coś zapisywał. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Ostatnim razem, kiedy zasugerowała, by podstawili doktorowi Alvarezowi skierowanie do podpisu, by wysłać krew Veronici do badań, Jordan kategorycznie odmówił, twierdząc, że może mieć kłopoty. Teraz zrobił to bez mrugnięcia okiem.
– O co ci chodzi? To nie ja wystawiłem skierowanie, tylko sam doktor Alvarez.
– Ale nie zalecił tych wszystkich dodatkowych rzeczy. To kosztuje i lekarze są z tego rozliczani.
– To już jego problem, nie mój.
– Ale…
– Montes, jak chcesz to mogę zaraz anulować to zlecenie w systemie. – Zirytowany podniósł głowę, bo jej niezdecydowanie zaczynało go już naprawdę wytrącać z równowagi.
– Nie chcę – przyznała zgodnie z prawdą. – Dzięki, Guzman.
– Nie zrobiłem tego dla ciebie.
– Wiem, ale i tak dziękuję.
Lidia odetchnęła z lekką ulgą. Może nie była w stanie zbyt wiele zrobić dla pani Ramirez, ale mogła chociaż dopilnować, żeby dostała fachową pomoc na czas.

***

Mama miała dobre serce, skoro zaopiekowała się nastolatką w potrzebie. Raquel była miła, choć nie odzywała się za dużo, ale Ella postanowiła sobie, że pociągnie ją za język i trochę ją ośmieli. Miała wrażenie, że jest ona teraz członkiem rodziny i poczuła się odpowiedzialna za to, by dziewczyna zaaklimatyzowała się w ich nietuzinkowym gronie. Panienka Castellano zaśmiała się sama do siebie, kiedy zdała sobie z tego sprawę, ale Castellano, Vidal i Molina byli naprawdę dziwaczną gromadą ludzi. Gdyby tylko Felix rozmawiał z mamą, byłoby idealnie, ale niestety na to się nie zanosiło, a na dodatek Ivan trafił do szpitala.
Musiała wyglądać jak wariatka na przemian śmiejąc się do siebie i zaraz potem pochmurniejąc, kiedy siedziała w ogrodzie El Tesoro i walczyła z kolorowymi koralikami.
– Co tam masz, to twoje hobby? – Joel przysiadł się do niej z uśmiechem, uważnie obserwując, jak nawleka koraliki na rzemyk.
– Można tak powiedzieć. Raquel jeszcze nie ma swojej bransoletki, więc chciałam zrobić dla niej coś miłego. – Ella pokazała mu bordowe paciorki. – Robię taką z literą „R”. Chciałam dać jej z całym imieniem, ale brakuje mi „L”. Zawsze brakuje mi głupiego „L”.
– Dziwne, w imieniu i nazwisku masz ich aż nadto.
Trzynastolatka pokiwała głową z uznaniem dla jego dowcipu, bo był totalnie w jej stylu.
– To prawda, że ty i moja mama jesteście zainteresowani „Starym Browarem”? – zagadnęła, a kiedy Joel uniósł wysoko brwi, wyjaśniła: – Mam duże uszy.
– Nie da się ukryć. Tak, myślę o tym. Chciałbym w coś zainwestować. Pani Reverte wydaje się dobrą partnerką do interesów.
– Nie znam jej za dobrze, ale chyba tak. – Ella pokiwała głową, zastanawiając się, czy Anita i Victoria się dogadają. Czuła, że tak. – Dzięki, że pomagasz mi z włoskim, Joel. Mój brat nie ma czasu przez ten staż w redakcji, a wolałabym nie prosić Jordana. Padł wczoraj na naszej kanapie i spał jak suseł.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Nie jestem specjalistą, żeby była jasność. Wyznaję raczej zasadę, że języka trzeba się uczyć poprzez rozmowę, a nie kując z książek. – Santillana zerknął na notatki dziewczyny, by zorientować się, z czym ma problem.
– Dużo podróżowałeś? Musisz mieć naprawdę fascynujące życie. Ja też bym tak chciała, a tymczasem nie byłam nigdy poza Monterrey. Ale polecę do stolicy na koncert Andrei Bocellego, brat mnie zabiera.
– Super, fajna sprawa. – Mężczyzna się uśmiechnął. Dziewczynka była zabawna i dobrze czuł się w jej towarzystwie. Czasami miał wrażenie, że woli towarzystwo dzieci niż dorosłych. – Jeśli będziesz się wybierała do Włoch, mogę polecić fajne miejsca.
– Felix chce mnie zabrać w wakacje. Obiecał mi. – Ella rozpromieniła się na samą myśl. – Fajny jesteś, Joel. Ożenisz się z Normą?
Mężczyzna zakrztusił się, choć nie miał niczego w ustach. Zerknął na nastolatkę ze strachem w oczach, nie rozumiejąc skąd wysnuła taki wniosek, więc wyjaśniła:
– Norma miała dwóch mężów i obaj już nie żyją. Może to dobrze, żeby tym razem miała młodszego męża. Kurczę, to zabrzmiało okropnie, przepraszam. – Ella zawstydziła się i zakryła różową twarz dłońmi. – Lubię Normę, zasłużyła na to, by być szczęśliwa. W przeszłości nie miała szczęścia w miłości.
– Miała dwóch mężów, prawda? To więcej niż niektórzy. – Joel zachichotał, kiedy już trochę się uspokoił.
– Tak, ale żaden nie był jej pisany, żaden nie był jej prawdziwą miłością. Tamto nie skończyło się dobrze.
– Tamto? – Joel nie był typem plotkarza, ale dziewczyna go zaintrygowała. Norma Aguilar wydawała się mieć naprawdę spore powodzenie u płci przeciwnej.
– Dobrze ci patrzy z oczu, Joel, tylko to chciałam powiedzieć. – Ella uśmiechnęła się, przekrzywiając główkę, by przyjrzeć się bliżej mężczyźnie. – Masz takie znajome spojrzenie. Mam wrażenie, jakbym cię znała. Masz tutaj jakichś bliskich?
– W Pueblo de Luz? – Joel podrapał się po głowie. – Nie sądzę, większość rodziny jest z San Nicolas de los Garza.
– Mimo wszystko, czuję, że jesteś w porządku.
– Joel, idziemy do gubernatora? Umieram z głodu, Pat miał tylko jakieś stare płatki kukurydziane. – Yon Abarca pojawił się na hacjendzie niespodziewanie i przypatrywał się teraz wujowi i nastolatce, która siedziała nad lekcjami. – Bawisz się w domowe przedszkole?
– Może właśnie stąd mnie kojarzysz – podpowiedział Joel, trochę wstydząc się zachowania siostrzeńca. – Mój siostrzeniec, Yon – przedstawił nastolatka, pokazując go zamaszystym gestem.
– Och. – Ella skrzywiła się na widok kapitana drużyny z sąsiedniego miasta. – Jego znam i nie przepadam. I jemu zdecydowanie nie patrzy dobrze z oczu.
– Hej, ja tu stoję. – Abarca uniósł ręce, jakby próbował zwrócić ich uwagę na swoją osobę.
Ella tylko prychnęła, zebrała swoje rzeczy i wstała z wyniosłą miną. Joel patrzył na siostrzeńca rozbawiony.
– Idziemy? – warknął Yon, a Joel zarzucił kurtkę i wsiadł do jego auta.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:45:29 11-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 028 cz. 1
YON/JOEL/SILVIA/QUEN/ANTONIO/ESMERALDA/ARIANA/VALENTINA/LIDIA


Ramona Santillana de Abarca już rozgościła się w domu swojej siostry i zajęła Victora Estradę przyjemną rozmową, a Julietta nie była z tego faktu zadowolona i nie dało się tego ukryć.
– Ona się cieszy, mogłabyś chociaż się uśmiechnąć. – Joel przywitał się z siostrą bliźniaczką, całując ją w policzek i wymawiając te słowa przez zaciśnięte zęby.
– Zaprosiłam was na brunch, czyż nie? – Julietta wykrzywiła się w uśmiechu, z daleka obserwując uważnie młodszą siostrę. Nie chciała, żeby zrobiła jej obciach przy narzeczonym, ale Victor chyba był wniebowzięty – zawsze marzył o wielkiej rodzinie.
– Dzięki za łaskę, Julie. – Yon stanął obok wuja, udając, że świetnie się bawi.
Prawdę mówiąc dom gubernatora robił wrażenie, a on nie miał okazji tutaj jeszcze zawitać, bo Veda zrezygnowała z imprezy u Mii Estrady i koniec końców się tutaj nie pojawili. Może to dobrze, bo Amelia okazało się być bardziej irytująca, niż ją zapamiętał, a jej ofermowaty brat Romeo siedział w kącie i grał w grę na telefonie. Jedyna warta uwagi w tym całym towarzystwie była ładna siostrzenica Victora i jej matka, słynna pianistka. One wydawały się dodawać domu ciepła, zabawiając Ramonę rozmową.
– Guzmanowie nie chcieli przyjść? – Yon nie mógł się powstrzymać od złośliwości. – Czy Fabian przychodzi tylko pod osłoną nocy?
Julietta spojrzała na siostrzeńca z mieszaniną złości i strachu, a jego uwadze nie uszło, że posłała szybkie spojrzenie w stronę swojego narzeczonego. Estrada zbyt był jednak zajęty, oprowadzaniem gości po domu i cieszył się, że ma z kim porozmawiać, bo pan Abarca wydawał się być zafascynowany renowacją ogrodu.
– Powiedziałeś mu? – Julietta miała ochotę zamordować Joela, który jednak minę miał niewinną.
– Za kogo ty mnie masz? – zapytał oburzony. – Są rzeczy, które lepiej zostawić między sobą.
– Nie chcielibyśmy, żeby gubernator dowiedział się, że jego kumpel bzykał jego narzeczoną, to na pewno. – Yon sam pokiwał głową, przyznając sobie rację, ale chwilę później tego pożałował.
Joel pociągnął go gwałtownie za łokieć w stronę ogrodu i kiedy byli już sami, puścił go, sprawiając, że siedemnastolatek musiał pomasować obolałe miejsce.
– Powiedziałem całą prawdę, nie? Dlaczego się tak oburzacie? – Młody Abarca się wkurzył. Przecież nikt go nie słyszał, gubernator nadal był niczego nieświadomy. – Julietta jest okropna, ma w nosie uczucia mamy, zaprosiła nas tu tylko po to, by uniknąć niewygodnych pytań Victora, a ten facet świata poza nią nie widzi. Upadł na głowę, czy co?
– Zamknij się, Yon, ta sprawa ciebie nie dotyczy.
– Jak to nie? Widziałeś mamę, jaka jest szczęśliwa, że może sobie wyjść do ludzi i pogadać, a Julie patrzy wciąż na zegarek i nie może się doczekać, kiedy się nas pozbędzie. Traktuje nas jakbyśmy byli jakimiś ubogimi nieokrzesanymi krewnymi.
– Julietta wcale tak nie myśli.
– Proszę cię. – Yonatan prychnął tylko po słowach wuja, który chyba sam w to nie wierzył. – Dlaczego jej bronisz? Miała romans z żonatym facetem. Nie usprawiedliwiam Fabiana, bo go nie cierpię, ale on nie jest znany ze swojej wierności, więc to ona powinna wiedzieć lepiej.
– Yon, to było dawno temu, jeszcze zanim się urodziłeś.
– I to ją usprawiedliwia?
– Nie powiedziałem tego. Ale wszyscy ruszyli dalej i nikt nie chce do tego wracać. Więc przymknij się z łaski swojej, zjedz swojego croissanta, pozdrów dzieci gubernatora i wracaj do San Nicolas na trening. Okej?
– Okej. Dzieci i ryby głosu nie mają, tak? Nie wiedziałem, że w naszej rodzinie też tak jest. Dziwię się, że stajesz w jej obronie.
– Wcale tego nie robię.
– I dobrze, bo ona nawet nie powiedziała Victorowi, że ma rodzeństwo. Ciekawe, czy babcię zaprosiła na ślub.
– Yon.
– Co?
– Babcia dostała zaproszenie ode mnie. – Victor Estrada nie mógł się powstrzymać, słysząc strzęp rozmowy nowych członków rodziny i podszedł do nich w ogrodzie z uśmiechem na ustach. – Chcę, żeby wszyscy bliscy byli obecni w tym ważnym dla nas dniu.
– No pewnie, Fabian Guzman jest chyba twoim drużbą? Trzymaj go blisko. – Yonatan poklepał gubernatora po ramieniu, jakby życzył mu powodzenia, ale Estrada kompletnie nie wiedział, co ma na myśli. – I Julietta nie utrzymuje kontaktu z babcią, więc może lepiej odwołaj zaproszenie, póki jeszcze możesz. Ja spadam, mam dosyć tej szopki.
Yonatan ze złością wyminął zarówno wuja, jak i gubernatora i poszedł do swojego samochodu. Kiedy zatrzasnął drzwi, wyciągnął z kieszeni telefon i wystukał wiadomość do Cilii.
”Opowiedz mi, co masz na sobie”.
Naprawdę zaczynał czuć się jak zboczeniec, ale była też w tym nutka ekscytacji. Odpowiedź przyszła po kilkunastu sekundach.
”Interesujesz się modą?”
Parsknął śmiechem. Czasami nie wiedział, czy ona mówi serio czy się z niego nabija, ale na tym polegała cała zabawa.
”Miałem na myśli, jaką nosisz bieliznę. Lubię koronki.”
”Jesteś gejem?”
Tutaj już nieco uderzyła w jego ego, więc zdecydował się pójść o krok dalej, kiedy pisał kolejnego esemesa:
”Uważam, że czerwona koronkowa bielizna jest bardzo seksowna. Czy gdybym był gejem, robiłbym sobie dobrze, myśląc o tobie?”
”Nie wiesz jak wyglądam” – odpisała, pijąc do jego poprzednich wiadomości.
”To prawda, możesz być starą ropuchą.”
”Lubię ropuchy.”
”Tak, podobno mają swój urok.” – Yon zaśmiał się sam do siebie. – ”Nie jesteś starą ropuchą, jesteś kobietą.
Nie czekał na odpowiedź od Cilii, tylko odpalił silnik, czując, że musi pojechać do domu jak najszybciej. Do treningu miał jeszcze trochę czasu i przyda mu się wyładować napięcie.

***

Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś jej powiedział, że będzie gościła w swoim domu Victorię Reverte z kartonem pączków, zaśmiałaby mu się kpiącym śmiechem prosto w twarz. A oto właśnie zastępczyni burmistrza stała się kimś na kształt przyjaciółki? Nie, to nie to. Powierniczki? Silvia nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Na końcu języka miała przydomek „wspólniczka”, ale prawdą było, że ciężko ich relację sklasyfikować. Były partnerkami w zbrodni, chyba to określenie pasowało najlepiej.
– Thelma. – Silvia powitała kobietę na progu swojego domu, a do głowy przyszło jej to absurdalne porównanie. Były jak Thelma i Louise, z tym że Silvia po prostu zatuszowała sprawę, nie musiała pociągać za spust czy też brać do ręki laski, by rozwalić nią łeb Jose. Miała ochotę się roześmiać.
– Nadajemy sobie pseudonimy? – Vicky zajęła się rozpakowywaniem zakupów w kuchni. Wydawała się zaintrygowana, ale pani domu tylko pokręciła głową.
– Co tu robisz? Jestem zajęta, pracuję.
– Tak, właśnie widzę. Javier mówił, że miotasz się w amoku i wymyślasz teorie konspiracyjne. Znów Marlena Mazzarello? Podobno przyłożyłaś jej w kościele. Fernando wydawał się tym faktem całkiem rozbawiony.
– Po prostu coś mi przyszło do głowy i dziwię się, że rozmawiasz o mnie z Fernandem Barosso. – Dziennikarka uruchomiła ekspres do kawy i patrzyła jak jej gość rozkłada pączki. – Masz szczęście, że nie ma Fabiana. Gdybyś widziała jego minę, kiedy zobaczył tu ostatnio Javiera…
– Gdybyś ty widziała jego minę, kiedy zobaczył mnie w swoim biurze zamiast mojego męża. – Victoria streściła jej rozmowę ze swoim kuzynem.
– Mam wrażenie, że mi odbija. Jesteś spokrewniona z moim mężem, jesteśmy rodziną. Świat stanął na głowie.
– Świat nigdy nie był całkiem poukładany. Opowiesz, jak było na zlocie absolwentów? Czekałam na jakieś wieści, ale nie jestem pewna, czy jesteś osobą, która zwierza się z takich rzeczy. – Blondynka przysiadła przy stole w jadalni, przyjmując od gospodyni filiżankę kawy. – Czerwona sukienka podziałała jak płachta na byka? – Czekała na jakiś konkret, ale Silvia milczała, więc domyśliła się, że wieczór nie należał do udanych. – Znów się pokłóciliście?
– Nie, żeby się kłócić to dobrze by było, gdyby obie strony znajdowały się w jednym pomieszczeniu.
– Nie przyszedł? – Victoria wydmuchała głośno powietrze, czując, że jej drogi kuzyn, którego w gruncie rzeczy mało znała, kompletnie nie znał się na kobietach, mimo że miał ich na pęczki. – Cały wieczór spędziłaś sama?
– Nie do końca, ale nie chcę o tym rozmawiać. – Silvia ucięła temat, więc Victoria nie ciągnęła jej za język.
Pogrążyły się w rozmowie na temat winnicy, więc kiedy do drzwi rozległ się dzwonek, Silvia wywróciła oczami. Rzadko bywała w domu i nie spodziewała się więcej gości, ale przeprosiła Victorię i poszła otworzyć, a po chwili wróciła z zadyszaną kobietą, która wydawała się być dosyć wzburzona. Pani Olmedo przedstawiła sobie obie kobiety.
– Victoria Diaz de Reverte, Lorena Rios de Gamboa. Mamy pączki, masz ochotę?
– Z czym, z adwokatem? – Lorena spojrzała na smakołyki, jakby wyrządziły jej największą krzywdę. – Wolę chyba towarzystwo Jacka, jeśli nie macie nic przeciwko. – Postawiła na stole z hukiem butelkę Jacka Danielsa. Silvia spojrzała na zegarek, jakby sprawdzała, czy to już pora na drinka, ale nie oponowała, tylko podała szklaneczki, do których Lorena rozlała trunek. – Mój syn jest idiotą – wyznała, kierując słowa do obu kobiet, jakby one doskonale wiedziały, o co chodzi. Żadna jednak nie miała pojęcia, więc wyjaśniła: – Bernadetta Belmonte widziała Patricia, jak kupował w aptece tabletkę „dzień po”.
– Może kupował dla kolegi – podsunęła Silvia bez przekonania, jakby nie bardzo ją to interesowało. Victoria posłała im obu spojrzenie pełne politowania.
– Prędzej dla koleżanki – powiedziała, a Lorena napiła się kilka łyków alkoholu.
– Nie rozumiem. Mieliśmy z nim rozmowę już dawno, to znaczy Pedro miał, ja wolę się w to nie mieszać, ale Pat wiedział, że powinien się zabezpieczać. Miałam go za odpowiedzialnego chłopca, a tymczasem wychowałam idiotę. Jak można się nie zabezpieczać w tych czasach? Automaty z prezerwatywami stoją w każdym pierwszym lepszym motelu.
– Masz ciekawe informacje. – Silvia posłała Victorii porozumiewawcze spojrzenie ponad głową Loreny.
– Czasami dzieją się sytuacje losowe. – Victoria czuła się tak, jakby objaśniała matce nastolatka życiową prawdę.
– Zaraz, Bernadetta widziała go w swojej aptece i zadzwoniła ci o tym powiedzieć? – Silvia prychnęła w swoją filiżankę kawy. Sytuacja może nie była zabawna, ale czasem śmieszyło ją, jak bardzo wścibskie potrafiły być dawne znajome ze szkoły.
– Och nie. – Lorena parsknęła histerycznym chichotem, bo jej samej opadały ręce. – Powiedziała Violi Conde, a Viola zadzwoniła do ratusza zapytać moją asystentkę o tegoroczny festiwal kwiatów w San Nicolas, a przy okazji zapytała, czy ona wie coś na ten temat. Wyobrażasz sobie? Niedługo napisze telegram do gubernatora, że mój syn zabrał dziewczynę do kliniki aborcyjnej. Zniekształcają rzeczywistość, każdemu mówią co innego, a ja nie mam pojęcia w co wierzyć.
– Może po prostu pogadaj z synem? – podsunęła Victoria, ale obie jej towarzyszki spojrzały na nią z lekkimi protekcjonalnymi uśmieszkami na ustach. – Coś nie tak?
– Victoria jest jeszcze przed tym etapem, jej synek ma dopiero pięć lat – wyjaśniła Silvia, rzucając przepraszające spojrzenie swojej wspólniczce.
– Szczęściara. – Lorena zaśmiała się histerycznie i spojrzała na Victorię tak, jakby jej zazdrościła. – Silvio, jak ty to robisz?
– Jak co robię? Rozwalam pięścią nosy faryzejskich plotkar? – Dziennikarka zdawała się nie rozumieć pytania.
– Wychowałaś dwóch chłopaków, z których żaden nie był abstynentem jeśli chodzi o seks. Po prostu jestem ciekawa, jak sobie z tym radziłaś, bo ja nie mam pojęcia. Twoi chłopcy byli dosyć wcześnie aktywni, więc może masz jakieś rady? Ja nawet nie wiedziałam, że Pat ma dziewczynę.
– Franklin i Jordan w tej sferze swojego życia czerpali inspirację z ojca, nie moja w tym zasługa – odparła tylko pani Guzman i zacisnęła zęby. Nie była chyba najlepszą osobą do dawania rad w kwestiach rodzicielstwa, w czym ostatnio dobitnie uświadomił ją Adam Castro. – Na szczęście nigdy nie musiałam przeprowadzać rozmowy o kwiatkach i pszczółkach, od tego mieliśmy Ivana Molinę. Szeryf kupił Franklinowi pierwszą paczkę prezerwatyw, tyle wiem i nigdy nie chciałam wiedzieć więcej. Mój syn zawsze był odpowiedzialny, nigdy nie musiałam się martwić, bo nigdy nie miał żadnych… przygód – wytłumaczyła, nie wiedząc, jak inaczej to nazwać.
– A czy Jordanowi przypadkiem nie zabroniłaś spotykać się z dziewczyną, kiedy przyłapałaś ich w jednoznacznej sytuacji?
– Kto opowiada takie bzdury? Nie odpowiadaj – Violetta Conde zdaje się zaglądać mi przez okno do domu i raportować wszystko Marlenie Mazzarello. – Silvia skrzywiła się na samą myśl i wlała sobie whisky do filiżanki z kawą. – Jordan nigdy nie zapraszał dziewczyn do domu, on wolał jeździć do innego stanu. – Prychnęła na samo wspomnienie tego absurdu, o którym dowiedziała się przypadkowo od Neli i Yona Abarci. Całe szczęście zainterweniowała, zanim sprawa wymknęła się spod kontroli i ktoś położył na jej progu kołyskę z bobasem. Chyba nie zniosłaby, gdyby ktoś nazywał ją babcią. – Odpowiadając na twoje pytanie – nie mam żadnych rad. Nastoletni chłopcy nie panują nad swoimi hormonami, jeśli zabronisz im czegokolwiek, efekt będzie zupełnie odwrotny. Dlatego przestałam już wnikać, co Jordan robi i z kim, dopóki nie pod moim dachem. Wiem, że się zabezpiecza, to mi wystarczy. Poza tym idzie na medycynę, więc wiedzy w temacie mu odmówić nie mogę.
– Więc dlaczego wtedy tak zareagowałaś?
– Też byś spanikowała, gdyby piętnastolatek jeździł do innego stanu na schadzki z obcą dziewczyną. Po prostu Jordan pod tym względem przypomina ojca – wyjaśniła krótko pani Guzman, nie chcąc się uzewnętrzniać. Victoria już i tak przypatrywała jej się, analizując jej reakcje, a wolała nie zwierzać się jej znów ze swoich rodzinnych problemów, w końcu zastępczyni burmistrza miała o wiele więcej na głowie.
– Jordan to dobry chłopak – odezwała się niespodziewanie Lorena, sprawiając, że Silvia uniosła brwi tak wysoko, że prawie nie było ich widać. – Alicia Bernal zawsze dobrze się o nim wypowiadała, była nim wręcz zachwycona. Kiedy odbiło jej na pogrzebie córki, to Jordan ją uspokajał.
– Co? – Silvia spojrzała na starą przyjaciółkę ze zdumieniem, bo pierwszy raz o tym słyszała. – Na pogrzebie Dalii?
– Tak. Jezu, Silvio, jak dobrze, że cię tam nie było. Ja musiałam wyjść i zapalić papierosa, a nigdy tego nie robię po tej naszej przygodzie z wiśniowymi cygaretkami mojej mamy, które skonfiskował Valentin Vidal, pamiętasz? – Kobieta nalała sobie więcej trunku i wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Mój Patricio był załamany. Jak wróciliśmy do domu z pogrzebu, cały wieczór wymiotował. Wychował się z tą dziewczyną, a ona… – Głos jej się załamał, a ręka jej się zatrzęsła, kiedy przechylała szklankę do ust. – W każdym razie Alicia dostała jakiegoś szału, kazała otwierać trumnę, mimo że wcześniej uzgodnili, że będzie zamknięta. Jordan wyprowadził ją z kościoła i został przy niej do czasu, aż się nie uspokoiła. Pomyślałam wtedy, że ma coś z Fabiana, ten jego spokój i opanowanie w kryzysowych sytuacjach.
– Hmm. – Silvia tylko mruknęła i wypiła resztę swojej whisky.
– Porozmawiasz z synem? – Victoria powróciła do pierwotnego tematu, zwracając się do Loreny, bo widziała, że nastrój Silvii gwałtownie się pogorszył.
– Sama nie wiem. Chyba powinnam, ale z drugiej strony ta rozmowa będzie dla mnie równie upokarzająca co dla niego. Muszę chyba wyznaczyć jakieś granice. To, że Pat ma prawie osiemnaście lat nie znaczy, że może robić, co chce. No i nie znam tej dziewczyny – kim ona jest, skąd się znają, kim są jej rodzice…
– Mamo, przeszkadzam? – Nela cichutko zakradła się do jadalni i przestraszonym wzrokiem przypatrywała się kobiecie, która wyrwała się z rozmyślań. – Muszę iść do szkoły. Chciałam tylko powiedzieć, żebyś się nie martwiła.
– Do szkoły w niedzielę? – Silvia zerknęła na zegarek w amoku, jakby sama nie wiedziała, czego tak właściwie szuka.
– Tak, mam projekt na historię do odrobienia w bibliotece. Czy to w porządku? – Marianela potarła nerwowo dłonie, czekając na pozwolenie. Silvia rzuciła szybkie spojrzenie swoim towarzyszkom, które gotowe były jeszcze pomyśleć, że jest jakąś tyranką, która przetrzymuje dzieci w domu. Lorena jednak zbyt była zajęta rozmyślaniem, czy zostanie babcią, by zwrócić uwagę na nastolatkę stojącą nad ich stołem.
– Z czego ten projekt? Kto jest z tobą w grupie, kto tam jeszcze będzie? – Dziennikarka uruchomiła swój szósty zmysł, węsząc jakiś podstęp.
– Jestem w grupie z Sarą i Ignaciem, ale Sara jest w szpitalu, bo zraniła się w nogę, a Nacho chyba jest zajęty…
– Więc będziesz sama. – Silvia ciągnęła dalej dziewczynę za język, chcąc się upewnić, czy na pewno dobrze rozumie.
– Właściwie to… – Marianela nabrała powietrza do płuc, bojąc się w ogóle odezwać, bo wiedziała, jak zostanie to odebrane. – Panna Santillana obiecała spojrzeć na moje notatki. Bo ja muszę też przygotować się do sprawdzianu z francuskiego, a pani profesor zna francuski i powiedziała, że chętnie mi pomoże i…
– Wykluczone. Projekt możesz odrobić w domu – właśnie po to ktoś mądry wymyślił Internet. – Silvia zacisnęła palce na kubku ze swoim trunkiem, czując, że robi jej się gorąco.
– Ale muszę wysłać prezentację do wieczora, a nikt mi jej nie poprawił…
– Brat ci sprawdzi.
– Jordi pracuje nad własnym projektem z Quenem i Lidią. Oni też umówili się w bibliotece dziś wieczorem.
– Nela, bez dyskusji. Przygotowałaś projekt, więc go wyślij. Duarte i Fernandez niech się martwią swoją częścią, ty zrobiłaś swoje.
– Ale... – Nela nie wiedziała, co może jeszcze powiedzieć. Jej przestraszone ciemne oczy odnalazły oczy Victorii, która spoglądała na nią z ciekawością. Zawstydziła się i dała za wygraną. – Dobrze, mamo – powiedziała tylko i wróciła na górę do swojej sypialni.
– Nie za ostro? To tylko głupi projekt na historię. – Zastępczyni burmistrza poczuła, że jej nowa koleżanka przesadziła. Wiedziała, że nie jest zbyt matczyna, ale i tak jej reakcja wydawała się nieuzasadniona. – Chyba nie obawiasz się, że córka chodzi do biblioteki na schadzki?
Lorena roześmiała się w głos po uwadze Victorii. Kiedy obie kobiety na nią spojrzały, matka Patricia wyjaśniła powód swojego rozweselenia:
– O to raczej Silvia nie musi się martwić. Nela podchodzi do chłopców jak pies do jeża, a właściwie nie podchodzi wcale. To jasne jak słońce, że Silvii chodziło o Juliettę Santillanę, nie przepada za przyszłą gubernatorową. Co ona ci zrobiła, Silvie, uwiodła męża? – Lorena roześmiała się z własnego dowcipu, sącząc powoli swoją whisky.
Silvia potarła skroń, czując, że zbliża się migrena. Julietta Santillana balansowała na krawędzi. Myślała, że wyraziła się jasno, kiedy przyłożyła jej wtedy w twarz, tym samym łamiąc sobie kciuka. Tym razem umiała już odpowiednio zaciskać pięści, więc może pora odwiedzić ją po raz kolejny w ramach przypomnienia. Jak tak dalej pójdzie, to Olmedo naprawdę zostanie okrzyknięta miejscowym bokserem, ale nie zamierzała pozwolić, by przyszła żona Victora ingerowała w życie jej rodziny. Nigdy więcej.

***

Don Danior pędził najlepszy bimber w okolicy, nie było co do tego żadnych wątpliwości. Był w Radzie Starszych, jako najstarsza osoba w taborze miał posłuch i autorytet, nawet jeśli już dawno przestał być patriarchą. Teraz jednak jak każdy inny musiał przestrzegać zasad wyznaczonych przez obecnego szefa klanu, Barona Altamirę, który władzę ukochał ponad wszystko i chętnie ją wykorzystywał. Swego czasu Baron kategorycznie zabronił Daniorowi sprzedawać alkohol miastowym, jednak szybko zmienił zdanie, kiedy przeliczył w głowie, ile można na tym zarobić. Altamira nie był specjalistą od liczb – szczerze mówiąc, już sam fakt, że umiał czytać i jako tako pisać uważano za sukces – ale w kwestii profitów i robienia interesów nie miał sobie równych. Pozwalał więc na pokątny biznes, jeśli znaczna część zysków ze sprzedaży nielegalnego bimbru trafiała do jego kieszeni. Danior natomiast nie był typem awanturnika, nie produkował alkoholu dla zysku, bardziej dla ludzi.
Bimber Daniora był teraz jedyną rzeczą, która mogła ukoić zszargane nerwy Esmeraldy Montes. Od kilku dni nie potrafiła się uspokoić, a ziółka i napary Eleni oraz oczyszczanie aury nic nie dawały. Kobieta nikomu nie przyznała się, dlaczego tak się zachowuje. Pozwoliła im myśleć, że to pozew Valentiny Vidal tak na nią wpłynął, ale prawda była zupełnie inna.
Nie widziała go. Łucznik Światła odwiedził jej kwaterę pod osłoną nocy, kiedy wszyscy świetnie się bawili przy głośnej muzyce i tańcach. Kiedy Esmeralda wróciła, zobaczyła tylko list i strzałę wbitą w drewniane drzwi niewielkiej chatki, w której zamieszkiwała z Baronem. Nie bez trudności wyciągnęła strzałę i schowała ją na dnie swojego kufra, w którym trzymała tylko największe skarby. Nikomu o tym nie powiedziała, bo Baron gotów był wyprawić się w miasto i zrobić awanturę każdemu napotkanemu gadjo, widząc w nim Zamaskowanego Strzelca, który zamordował mu syna. W końcu tak wszyscy przecież myśleli – że to Łucznik Światła zabił Jonasa. Ona zaczynała sądzić, że to nie jest prawda.
Od kilku dni wciąż o tym rozmyślała. Miała wrażenie, jakby ktoś wyrwał jej z piersi serce i zmiażdżył na drobne kawałeczki. Wiadomość od El Arquero de Luz była niewinna, to nie był cytat z Biblii, a jednak efekt miała dużo większy niż najgorsze fragmenty z Apokalipsy świętego Jana. Esme wiedziała, że gdyby postronny człowiek przeczytał cytat, który jej się trafił, nic by z niego nie zrozumiał, może uznałby to za jakiś żart, ironię, ale ona wiedziała, że sens tej wiadomości był przeznaczony tylko dla niej. Z jakiegoś względu Łucznik Światła zdawał się wiedzieć, że to ją o wiele bardziej poruszy. Może tego właśnie potrzebowała – przebudzenia.
Odtwarzała treść w głowie nieustannie, nie wiedząc, co robić. Kiedy Baron wrócił do domu w towarzystwie głośnych przyjaciół, rzuciła tylko przestraszone spojrzenie w kierunku kufra, na dnie którego spoczywała strzała i list. Dlaczego tego nie wyrzuciła? Powinna to spalić, ale nie mogła. Czuła, że na to zasłużyła.
– Od kiedy to pijesz bimber, Esme? – Altamira podszedł do niej, a drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego ciężkimi butami. Wziął słoik z alkoholem i napił się prosto z niego. Wytarł twarz rękawem połyskującej koszuli i pokiwał z uznaniem głową. – Jest dobry, ale nadal nie mogę odkryć tego sekretnego składnika. Co Danior tutaj dodaje?
– Olejek różany. – Wróżka Eleni weszła do pomieszczenia i rozsunęła zasłony, by wpuścić nieco światła. – Musisz wyjść z domu, Esmeraldo, nie służy ci brak słońca.
– Ma rację, jesteś strasznie blada, wyglądasz obrzydliwie. – Altamira podejrzliwie zmarszczył krzaczaste brwi, podpierając się pod boki. Przy pasku zabłyszczał srebrny sztylet, z którym się nie rozstawał, ale Esmeralda się go nie bała.
– Jestem zmęczona, to wszystko – wyjaśniła, upijając kilka łyków alkoholu, który palił w przełyku.
– Chodzi o ten pozew, tak? Ta mała zdzira myśli, że ujdzie jej to na sucho. Ha! – Patriarcha odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. – Znajdę ci prawnika i ją załatwimy, tym się nie musisz martwić.
– Prawnika? – Eleni poprawiła na sobie błyszczący szal, patrząc na patriarchę jak na idiotę. Był najważniejszą osobą w taborze, ale ona nie przywykła do słuchania rozkazów mężczyzn. Martwiła się jedynie o przyjaciółkę, która marniała w oczach. – Twój układ z Fabianem Guzmanem już jest skończony. Ten człowiek ci nie pomoże, Valentina jest dla niego jak rodzina. W tej kwestii licz na siebie.
– Rodzina? Fabian Guzman nie ma pojęcia co to takiego. – Altamira obnażył zęby, jakby gotów był pokąsać każdego, kto powie mu, że się myli. – Przecież to on mi polecił Adama Castro. Wiem zbyt dużo o Guzmanie, by po prostu mnie zlekceważył. On wie, że mogę wszystko wyśpiewać Fernandowi Barosso, więc mnie nie sprowokuje.
– Fabian nie jest głupi – wtrąciła Esmeralda, bo uznała, że już czas przywołać się do porządku. Jej partner odnosił mylne wrażenie, że rozdaje karty w okolicy. – Myślisz, że zgodzi się mnie reprezentować w sądzie przeciwko Valentinie? Jeśli tak uważasz, to źle z tobą, chyba bimber uderzył ci do głowy.
– Licz się ze słowami, Esme, bo ręka ostatnio mnie świerzbi. – Mężczyzna podwinął groźnie rękawy, ale przymknął na chwilę powieki i zmusił się do spokoju. – Nie mówię, że ma cię reprezentować, ale mógłby chociaż zapłacić za pomoc tego prawnika. Podobno nie przegrał żadnej sprawy, nie?
– Jesteś naiwny, Baronie. – Eleni uświadomiła go, krzywiąc się na widok jego pewności siebie. Gardziła nim i nie ulegało to wątpliwości. – Adam Castro specjalizuje się w sprawach karnych. A poza tym to on złożył pozew w imieniu Tiny.
– Na świętą Sarę, chyba oszaleli! – Baron podszedł do komody i wyciągnął z niej urzędowe pismo, mrużąc oczy. Podpis Adama Castro musiał mu chyba umknąć wcześniej. – To dobrze, w takim razie wystarczy dotrzeć do Kosiarza i załatwić z nim ten absurd. Pomagał Jonasowi, ufam mu.
– To przyjaciel Fabiana – przypomniała Esmeralda, która w gruncie rzeczy była mało zainteresowana treścią tej rozmowy. Sama podjęła już decyzję, o której ciężko jej będzie poinformować patriarchę.
– Przyjaciel? On omal nie ożenił się z jego żoną. Dwóch mężczyzn nie może się ze sobą przyjaźnić. Jeśli jeden posiadł jego kobietę przed nim, powinien za to odpowiedzieć.
– Mówisz z doświadczenia, tak? – Eleni uprzejmie zwróciła się do pana domu, który tylko zawarczał groźnie, bo nie mógł wymierzyć jej żadnej kary. Wróżka była niemal nietykalna, bo potrafiła rzucać klątwy. A on, choć nie wyglądał, obawiał się klątw.
– Załatwię to, Esme. Jest jeszcze ten mecenas Amarillo, Horacio ma z nim niezły układ. Skoro pomaga temu gnojowi, to i nam pomoże. A jeśli to nie wystarczy, użyjemy innych metod.
– O co ci chodzi? – Esmeralda wyglądała na przerażoną po jego ostatnich słowach.
– O to, że może trzeba złożyć drogiej Tinie wizytę i przypomnieć jej, co to jest romska gościnność.
– Ani mi się waż! – Esmeralda wstała gwałtownie z krzesła, a szklanka z bimbrem wypadła jej z ręki i roztrzaskała się o drewnianą podłogę. Zapach mocnego spirytusu wypełnił pomieszczenie, ale dało się też wyczuć subtelną różaną nutę. Don Danior wiedział, co robi ze swoim sekretnym składnikiem. – To moja sprawa, to mnie pozwała. Sama sobie z tym poradzę, nie chcę, żebyś się do tego mieszał.
– Ale Esme, to cię wykańcza. – W głosie Eleni słychać było troskę. Nie pochwalała metod patriarchy, ale sama z chęcią ucięłaby sobie pogawędkę z Valentiną Vidal, którą pamiętała, kiedy ta była małą dziewczynką. – Może ja mogłabym…?
– Nie. – Esmeralda nie chciała słyszeć ani słowa więcej. – Zajmę się tym na własnych warunkach. Wy musicie dbać o tabor. Ta sprawa z Ramonem Lebronem wszystkim dała się we znaki.
– Nic mi nie mów. – Baron chwycił słoik z bimbrem i ruszył do wyjścia. – Dam ci trochę czasu, żebyś to rozpracowała, bo cię szanuję, Esme. – Baron powiedział to w taki sposób, jakby chciał, by Esmeralda czuła się wyróżniona. Wcale nie odebrała tego jednak jako komplement. – Ale jeśli tego nie rozwiążesz, zrobię to po mojemu. Jak za dawnych lat.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:47:55 11-10-24    Temat postu:

cz. 2

Ostatni semestr w liceum Quen planował spędzić możliwie jak najbardziej produktywnie. Związek z prymuską w końcu do czegoś zobowiązywał i nie chciał być postrzegany jako tępak. Liczył na to, że uda mu się ukończyć szkołę z dobrymi wynikami, może nawet pójść na studia. Priorytetem nadal byli dla niego rodzice, ale wiedział, że nie pomoże im, jeśli będzie się zamartwiał. Podczas ostatniej rozmowy na face time Ofelia poprosiła go, by nie opuszczał się w szkole, więc zamierzał dotrzymać obietnicy.
Nauczyciele też dbali, by uczniowie solidnie podchodzili do wszystkich powierzonych im zadań. Julietta Santillana na przykład nie odpuszczała z projektami dotyczącymi lokalnych tematów i wydawała się być rozczarowana postawą nastolatków z czwartej klasy. Nela wyjawiła Quenowi w sekrecie, że to jej wina, bo pani Santillana nakryła ją w czasie ferii w bibliotece, jak odrabiała zadanie za całą grupę, w której oprócz niej byli jeszcze Sara i Ignacio. Ibarra próbował ją uspokoić i zapewnić, że to nie ma związku, bo nie tylko jej zespół poszedł na łatwiznę, ale Marianela już taka była, że wszystko brała do siebie i czuła się winna, nawet jeśli nie miała ku temu powodów. Prawdą było, że prace w grupie nigdy nie były fair – Quen kiedy trafiał do jednego teamu z Marcusem i Felixem, zwykle dawał im działać, a sam podpisywał się na koniec. Tym razem nie było mowy o zwaleniu pracy na najbardziej zdolnych uczniów. Enrique pamiętał, że Jordi odwalił już za nich większą część pracy, więc postanowił się spiąć i też dorzucić coś od siebie, skoro Bazyliszek tak bardzo tego pilnowała.
Umówili się w szkolnej bibliotece w niedzielne popołudnie, by przejrzeć raz jeszcze materiały i urozmaicić prezentację zdjęciami archiwalnymi. Mieli czas do niedzieli wieczora, by ją skończyć i wysłać Ericowi, który opracowywał interaktywną platformę do wymiany danych dla każdej klasy, co znacznie ułatwiało pracę. Biblioteka była o tej porze pusta i tylko przy jednym stoliku obstawiony książkami siedział już jego kuzyn, robiąc notatki. Quen przysiadł się do niego i wyciągnął swoje zeszyty. Odrobił pracę domową i znalazł sporo informacji w Internecie, czując lekką dumę, bo zwykle nie kwapił się, by zajmować się takimi rzeczami. Wiedział, że wiadomości w sieci były mocno podkoloryzowane, ale i tak uznał, że to niezłe materiały. Prawdziwe perełki mogli jednak znaleźć właśnie tutaj w bibliotecznym archiwum. Jordan już miał odłożone stare gazety i kroniki.
– Interesuje cię ten temat, co? – zagadnął Ibarra, widząc ile wysiłku jego kuzyn włożył w przygotowanie notatek. – A może chcesz po prostu utrzeć nosa Santillanie? Bo na lekcji praktycznie oskarżyła cię o pójście po linii najmniejszego oporu.
– Nie chcę podpaść Bazyliszkowi – usprawiedliwił się tylko Jordan, chowając kilka książek, by zrobić miejsce na blacie.
– Wydaje mi się, że trafiliśmy na najlepszy temat. Grupa Caroliny ma strajk sadowników i upadek związku zawodowego. U nas przynajmniej się więcej dzieje, z Cyganami nie ma nudów. Te obcięte końskie łby, które podłożyli pradziadkowi Ibarrze, śniły mu się do śmierci, słyszałem opowieści. – Chłopak wzdrygnął się na samo wspomnienie.
– Tak, oni zawsze coś odwalą – zgodził się machinalnie Guzman, a Quen odniósł wrażenie, że kuzyn prawie go nie słucha zaczytany w stare gazety. Jordan musiał jednak zdawać sobie sprawę, że jest obserwowany, bo podniósł wzrok na Enrique i zagadnął: – A tak w ogóle to jak ci poszło z Caroliną? Nie wróciłeś ostatnio na noc, a nic nie mówiłeś. Przypominam, że to dzięki mnie jesteście razem.
– Tak, wiem, jesteś naszym kupidynem. – Quen westchnął, dając za wygraną, bo Jordan już chyba nigdy nie da mu żyć z tego powodu. – Byłem u niej na El Tesoro, ale nie będę z tobą o tym gadał. Dżentelmen nie zdradza takich szczegółów.
– Aha, czyli do niczego nie doszło. – Jordan wysnuł ten wniosek bez patrzenia na kuzyna, wystarczył mu ton jego głosu.
– Nie chcę się spieszyć, a poza tym wyniknęło małe zamieszenie, bo… – Przez chwilę chciał mu opowiedzieć o Joaquinie i jego okropnym zachowaniu, ale ugryzł się w język. Jordan nie musiał znać wszystkich szczegółów z jego życia, tym bardziej że sam mało o sobie mówił. – Po prostu jakoś nie było okazji. Skupimy się na projekcie? – Uciął dyskusję, a Jordi nie zamierzał sam go ciągnąć za język.
Lidia dołączyła do nich chwilę później i rozłożyła na stoliku swoje zeszyty. Paliła się do pracy nad projektem, bo sytuacja lokalnej romskiej ludności była interesująca i mogła się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy na temat patriarchy i jego ludzi. Odcięła się od romskiej kultury, ale nadal wiedziała to i owo, no i perspektywa dobrej oceny z historii była motywująca. Prawdziwą motywacją było jednak śledztwo w sprawie morderstwa Jonasa Altamiry – być może przypadkiem znajdzie coś, co przybliży ją do rozwiązania tej sprawy.
Quen również ze zdziwieniem stwierdził, że praca zadana przez pannę Santillanę nie była wcale taka zła. Otworzył jedną ze starych gazet w poszukiwaniu zdjęć, które mogliby dodać do swoich slajdów. Po powstaniu w 1965 roku miasteczko powoli wracało do normalności, a jednym z warunków pokoju była asymilacja romskiego ludu. Proces rozpoczął się w 1966 roku i właśnie mieli przed sobą pierwszą oficjalną fotografię uwieczniającą to wydarzenie. Młodzież romska na czarno-białym zdjęciu z gazety integrowała się z nastoletnimi mieszkańcami Miasta Światła i mogli rozpoznać tam kilka znajomych twarzy, w tym Valentina Vidala.
– Nadal nie mogę wyjść ze zdumienia, że Valentin wyrwał narzeczoną Barona Altamiry. Co on sobie myślał? Wiem, że Val był pełen pasji i w ogóle, ale chyba miał też trochę oleju w głowie, żeby wiedzieć, że nie podrywa się kobiety innego faceta. – Enrique szukał poklasku u swoich kolegów siedzących przy stoliku. – Ledwo zakończyło się powstanie, Cyganie zaczęli się asymilować, a Valentin znów musiał wszystkich skłócić przez tę swoją tendencję do bycia wielkim romantykiem.
– Wy, młodziaki, chyba myślicie, że ma się nad tym kontrolę, co? – Zza półek biblioteki wychylił się niespodziewanie Antonio Molina z wykałaczką między zębami. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby był trochę rozbawiony ich minami. – Zakochał się chłop, to co miał zrobić? Walczył o dziewczynę, a że była zaślubiona innemu, to już przykre zrządzenie losu.
– Quen ma rację. Valentin mógł przekreślić wszystko to, na co miasto pracowało przez lata i w imię czego? Jakiejś miłostki, o której i tak pewnie zaraz by zapomniał. – Jordan przypatrywał się Molinie z zaciekawieniem. Przebywał często w bibliotece i wyglądało na to, że jego również interesował temat romski, bo sięgał z półek te same pozycje co oni.
– Dokładnie tak. – Quen pokiwał głową. – Żadna kobieta nie jest warta tego, żeby robić sobie wroga w Baronie Altamirze.
– Uważaj, żeby cię Carolina nie usłyszała – warknęła Lidia, czując się okropnie, że trafiła z nimi do zespołu. Chyba tylko jej ta historia wydawała się przeraźliwie smutna, a jednocześnie cholernie romantyczna. Nie zamierzała jednak mówić tego na głos, żeby nie wyjść na zbyt dziewczyńską. Wiedziała, że nie dadzą jej żyć, nabijając się z niej. – Poza tym Baron chyba nie zawsze był taki groźny, prawda? – zwróciła się do Moliny. – Musiał być nastolatkiem, kiedy to wszystko się działo, podobnie jak pan Vidal, bo byli w tym samym wieku.
– Dobrze mówisz. – Antonio chwycił krzesło, przysunął je sobie i usiadł na nim okrakiem, kładąc przedramiona na oparciu i przypatrując się każdemu z nich po kolei. – To było po powstaniu, kiedy miasteczko dopiero zaczynało program asymilacji. Val miał jakieś szesnaście czy siedemnaście lat. Był inteligentny i dojrzały jak na swój wiek, ale to był nadal dzieciak. Hormony szaleją, wiecie?
– Mimo wszystko. – Jordi twardo obstawał przy swoim. – Znałem Vala i był dziwny jeśli chodzi o te jego „2 wielkie M” – miłość i muzyka, to była jego dewiza. Nie zdziwiłbym się, gdyby sobie ubzdurał, że zakochał się od pierwszego wejrzenia, bo Maria była wyjątkowo ładna. Pomylił miłość z pociągiem fizycznym, a potem już po prostu nie mógł jej sobie wybić z głowy. Może był jak każdy facet, chciał się poczuć jak zdobywca, a Różyczka była zakazanym owocem jako obiecana komuś innemu.
– Miłość od pierwszego wejrzenia? Tak, to pasuje do Vala. Facet był kochliwy, nie da się tego ukryć. – Antonio pokiwał głową, ale jednocześnie się roześmiał. – Ale akurat w tym przypadku to nie to. Val i Różyczka de la Rosa nie cierpieli się, no a przynajmniej ona nie była jego wielką fanką na początku ich znajomości. – Mężczyzna zagrzmiał śmiechem w pustej bibliotece.
– Przecież wszyscy lubili Valentina. – Enrique zdziwił się po tej informacji. Wydawało mu się, że pan Vidal miał samych zwolenników, nawet w młodych latach.
– Na pewno nie w kręgu romskim. Val miał mnóstwo wrogów, bo był bystry, walczył o sprawiedliwość i zabierał głos w poważnych sprawach, o których młodzież w tamtych czasach raczej mówić nie powinna. Wielu radykalnych Romów nie było nim zachwyconych, bo jednał sobie ludzi i szybko zdobywał przyjaźnie, miał wpływy, a oni mimo zgody na asymilację, nie bardzo chcieli być pod wpływem kogokolwiek. Maria Rosalinda de la Rosa na pewno słyszała mnóstwo przykrych rzeczy od swoich kolegów z taboru. Rozpowiadali, że Valentin to przebrzydły gadjo z miasta, wilk w owczej skórze, który wykorzystuje niewinne dziewczęta. No ale przecież każdy kto w końcu Vala poznał, wiedział, że to nieprawda, więc naturalnie Różyczka w końcu sama poszła po rozum do głowy. Ja ją pamiętam. – Antonio przerwał opowieść na krótką chwilę, myślami odpływając gdzieś daleko. – Była zafascynowana szkołą. Jako jedna z pierwszych została przyjęta do tutejszej placówki w ramach akcji pilotażowej integracji. To była naprawdę śliczna dziewczyna.
– Tutaj jest jej zdjęcie. To ona, prawda? – Quen podsunął mu starą gazetę, a Molina założył okulary i pokiwał z uznaniem na widok czarno-białego wycinka.
– Fotografia nie oddaje jej sprawiedliwości. Była naprawdę urocza i do tego wyjątkowo inteligentna jak na Romkę.
– Co to ma znaczyć „jak na Romkę”? – oburzyła się Lidia, ale Antonio nie miał nic złego na myśli.
– Kochana, wiesz przecież, że romskim kobietom nie wolno było się uczyć, zresztą nawet teraz jest to źle widziane. Maria miała jednak pewną swobodę jako córka patriarchy, jej matka dbała o jej edukację, uczyła ją języków, geografii, historii. Więc pod pewnymi względami nie można winić Valentina, że się zakochał, bo Różyczka miała wiele atrakcyjnych cech. Nie tylko on zresztą był pod urokiem tej panienki. Kilku śmiałków również próbowało u niej swoich sił, ale bezskutecznie. Była całkiem popularna, a jako córka don Daniora była naprawdę kimś. Baron Altamira nie mógł się doczekać tego małżeństwa, które zostało zaaranżowane, kiedy oni byli jeszcze dziećmi. Liczył, że kiedyś zostanie patriarchą to raz, a dwa Maria Rosalinda to była naprawdę świetna partia. Ale jednak splamiła jego honor i wszyscy się o tym dowiedzieli po nocy poślubnej.
– Ma pan na myśli próbę prześcieradła, tak? To chore. – Lidia, która do tej pory zafascynowana słuchała opowieści pana Moliny, pokręciła głową z dezaprobatą, bo zwyczaje romskie w większości były dla niej niezrozumiałe, mimo że sama miała cygańskie korzenie.
– Zgadzam się, moja droga, ale tradycja to tradycja. – Antonio wzruszył lekko ramionami. – Myślę, że Barona ubódł nie tyle fakt, że Maria nie była dziewicą, kiedy pojął ją za żonę, a raczej to, kto jej tę czystość odebrał. Szczerze mówiąc, trochę się nie dziwię, że znienawidził Valentina.
– No ja też nie. – Quen zaśmiał się ponuro, przypatrując się zdjęciom i krzywiąc się na widok nastoletniego Altamiry. – Też bym się wkurzył, gdyby moja dziewczyna zaczęła się spotykać z jakimś gościem z gitarą. Bo pewnie tak to wyglądało, prawda? Valentin uwiódł Marię śpiewem i grą na gitarze. Tak to zawsze się zaczyna, chłopak z gitarą zgarnia wszystko.
– A czy ktoś by się oparł takiemu urokowi? – Antonio parsknął w gazetę i postukał kilka razy palcem w zdjęcie. – Tylko spójrzcie na niego. Miał klasę.
– Tak i myślał fiutem zamiast głową – dodał z goryczą Jordan, czując lekki niesmak.
Zawsze podziwiał Valentina, ale kiedy dorósł zdał sobie sprawę, jak mało o nim wiedział. Nie sądził, by Vidal robił to specjalnie – był dobrym człowiekiem z natury, otwartym i troszczącym się o innych, ale był też strasznie kochliwy. Może nie przewidział konsekwencji swoich czynów. Jego zakazane uczucie do Marii de la Rosa przyniosło jej w końcu zgubę.
– No masz, Valentin Vidal nie uszanował braterskiego kodeksu – rzuciła Lidia z przekąsem, a Jordan posłał jej chłodne spojrzenie, bo zupełnie nie o to mu chodziło. Lidii dało to jednak do myślenia. – No ale przecież w końcu pan Valentin musiał się dowiedzieć, że Maria jest zaręczona z Baronem, dlaczego tego nie przerwał? Kontynuowali romans nawet po jej ślubie z Altamirą?
– To dużo bardziej skomplikowane – przyznał Antonio, a kiedy cała trójka spojrzała na niego w napięciu, wyjaśnił: – Valentin nie chciał robić Różyczce problemów, wiedział, że jeśli ktoś w taborze się o nich dowie, nawet jeśli przyłapią ich tylko na niewinnej rozmowie, ona może stracić wszystko. Była córką patriarchy, ale obowiązywały ją takie same zasady, jeśli chodzi o czystość i obietnice małżeńskie. Wiecie, jak to działa, nie muszę wam chyba robić wykładów z biologii, prawda? – wtrącił lekko zirytowany, a oni tylko ponaglili go, by mówił dalej. – Więc pisali listy, mnóstwo listów. Wymieniali się sekretnymi wiadomościami, bo tylko tak mogli mieć kontakt. W szkole to było zbyt wielkie ryzyko.
– Skąd pan o tym wszystkim wie? – Lidia poczuła się tak, jakby czytała jakąś książkę o zakazanej miłości. Tego typu historie były totalnie w jej stylu i czuła podekscytowanie, słuchając o czymś, co wydarzyło się naprawdę. To było bardzo romantyczne i sama też chciałaby kiedyś przeżyć coś takiego. Oczywiście najlepiej z happy endem, a nie tak jak pan Vidal i jego ukochana.
– No właśnie, jak na sekretny romans to jest pan doskonale poinformowany, don Antonio. – Enrique odgiął się w krześle i przyjrzał się mężczyźnie podejrzliwie.
– Przekazywałem te wiadomości, byłem ich posłańcem – wyznał stary Molina, czym zaskoczył całą trójkę. Nie wyglądał na typa, który pomagałby komuś w sekretnych schadzkach. – Kupowałem wtedy tytoń od Cyganów, mieli lepsze ceny, więc miałem kilka kontaktów. Dawałem liściki albo bezpośrednio Marii albo komuś zaufanemu.
– I nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś mógł przechwycić te wiadomości i o wszystkim się dowiedzieć? – Jordan założył ręce na piersi, a w jego głosie dało się słyszeć jego zwykły sceptycyzm.
– Nie masz w sobie za grosz romantyzmu, Guzman. – Lidia się zirytowała, bo przerwał opowieść Antonia. Część jej wiedziała, że miał trochę racji, ale jego racjonalne podejście do tematu burzyło jej romantyczną wizję romansu pana Vidala i córki patriarchy.
– To nie jest romantyczne, to po prostu głupie – skwitował Jordan, patrząc na koleżankę z lekką złością, czego ona nie potrafiła zrozumieć. Chyba brał to wszystko za bardzo do siebie. – Jeśli Valentin nie myślał o sobie, to mógł chociaż pomyśleć o tej dziewczynie. On za taką akcję mógł zarobić co najwyżej kilka kopniaków od Cyganów, nic mu nie groziło.
– Poza sztyletem w serce od Barona Altamiry – wtrącił Quen, masując się po piersi na samą myśl. Uważał, że Romowie byli na tyle brutalni, że stać ich było na krwawą zemstę w imię honoru.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Jordan zirytował się, próbując przekazać swój punkt widzenia. – Valentin był uprzywilejowany – z dobrej rodziny, wykształcony, utalentowany, mógł robić, co chce. Jemu nie groziły żadne konsekwencje za taki mezalians, może co najwyżej kilka krzywych spojrzeń mieszkańców, ale Marii de la Rosa za sprzeciwienie się woli ojca, woli patriarchy – podkreślił to dobitnie, bo chyba do żadnego z nich to nie docierało – groziło wygnanie albo gorzej. Valentin jej nie kochał. Gdyby tak było, nie naraziłby jej w taki sposób.
– Widać, że nigdy nie byłeś zakochany, chłopcze. – Antonio zarechotał ochryple pod nosem. – To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Ale zgodzę się z tobą, sam wielokrotnie ostrzegałem Valentina, ale serce nie sługa, nie mógł po prostu o niej zapomnieć. Pisali szyfrem – dopowiedział, wracając już do swojej historii. – Używali języka włoskiego. Maria miała włoskie korzenie, bo jej matka pochodziła z włoskiego taboru. Val znał język romani, ale nie mogli się nim posługiwać, bo Cyganie od razu by wszystko rozszyfrowali, gdyby listy wpadły w ich ręce.
– A włoski nie jest czasem bardzo podobny do hiszpańskiego? – Quen zwrócił się bardziej do Jordana i Lidii, którzy uczyli się tego języka, bo on sam skupiał się na francuskim ze względu na szermierkę.
– Jest, ale bardzo bym się zdziwił, gdyby Baron albo jemu przychylni potrafili w ogóle czytać – odparł złośliwie Jordan. – Ale tak czy siak uważam, że to za mało. Ktoś w końcu przechwycił te listy i dowiedzieli się o związku Marii i Vala, tak? Salvador nam opowiadał, że dziewczyna nagle zniknęła z dnia na dzień.
– Nie wiem, co się stało – przyznał zgodnie z prawdą Antonio, wpatrując się w dal i pocierając bezwiednie chropowatą dłonią o podbródek. Na jego palcu zabłyszczała złota obrączka, którą nosił, mimo że upłynęło już kilka dobrych lat od śmierci Claudii. – Wiem, że Valentin planował z nią uciec. Chcieli zacząć życie razem z daleka od miasteczka i taboru. Byli umówieni na stacji kolejowej w Monterrey. Val czekał na nią bardzo długo, ale nigdy się nie pojawiła. Wypytywał o nią, odwiedził nawet don Daniora, ryzykując, że wszystko się wyda, ale nawet on nie potrafił mu powiedzieć, gdzie jest jego córka. Maria Rosalinda de la Rosa rozpłynęła się w powietrzu, słuch po niej zaginął. Nie zostawiła żadnego liściku pożegnalnego, żadnej informacji.
– Wcześniej myślałam, że mogła ukartować swoją ucieczkę z taboru, tak jak to robi wiele dziewcząt. Nawet Karina tak zrobiła. – Lidia zamyśliła się głęboko, a wszystkie pary oczu spoczęły na niej zaciekawione. Pokręciła szybko głową. – Teraz już jednak nie jestem taka pewna. Jeśli Maria Rosalinda tak czy siak miała uciec z panem Valentinem, to nie potrzebowała niczego aranżować na własną rękę. Myślicie, że coś jej się stało?
– To raczej oczywiste, że sama nie zapadłaby się pod ziemię – wtrącił się Quen, który oczami wyobraźni widział już najczarniejsze scenariusze. – Myślicie, że Baron mógł się dowiedzieć o jej planowanej ucieczce i ją… no… wiecie…
– Wykrztuś to wreszcie – ponagliła go Lidia.
– Zamordować.
– Baron ją kochał – oświadczył znienacka Antonio, czym zdziwił swoich nastoletnich słuchaczy. – Tak, wiem, o czym myślicie – czy ten człowiek w ogóle był zdolny do miłości? Myślę, że tak. Kochał ją na swój sposób.
– Był pan policjantem. Zbrodnie z miłości chyba są dosyć powszechne, prawda? – zagadnął Ibarra, będąc pewnym swego. Antonio przytaknął, ale nie wyglądał na przekonanego tą hipotezą. – A ty co myślisz, Jordi? Baron pewnie ją zabił, nie? Jakoś dziwnie ucichłeś. – Quen zwrócił się niespodziewanie do kuzyna, którego milczenie i brak sarkastycznego komentarza wydawały się nienaturalne. Jordan wyglądał dziwnie ze zmarszczką na czole, wpatrując się w zdjęcie z archiwalnych materiałów.
– Myślę, że powinniśmy zająć się konkretami i odrobić projekt na Bazyliszka zamiast snuć jakieś miejskie legendy – powiedział w końcu zirytowanym tonem i rozdzielił książki między Quena i Lidię. – Przejrzyjcie i dajcie znać, czy coś byście dodali. – Był wytrącony z równowagi i bystry wzrok Antonia to zauważył. Przypatrywał mu się badawczo, aż w końcu Jordan nie wytrzymał i zwrócił się do niego słowami: – Mam coś na twarzy, że się pan tak na mnie gapi?
– Nic, nic, już sobie idę. – Detektyw wstał i odstawił krzesło na miejsce. Zatrzymał się jeszcze przez chwilę i zaintrygowany przyjrzał się zdenerwowanemu nastolatkowi: – Zawsze mówili mi, że przypominasz mojego syna, Jordan, ale teraz zaczynam dostrzegać, że chyba jednak nie mieli do końca racji.

***

Niedzielny wieczór miał upłynąć pod znakiem filmowego maratonu. Kiedy byli dzieciakami, uwielbiali takie atrakcje i Ariana zatęskniła za ich starą tradycją. Wypożyczyła stare filmy w wypożyczalni jak za starych dobrych czasów, mimo że mogła po prostu odpalić Netflixa, ale była oldschoolową dziewczyną.
– Zaprosiłam Evę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – poinformowała Oscara, który właśnie wyciągał popcorn z mikrofalówki.
Prażona kukurydza rozsypała się po posadzce w kuchni w ich mieszkaniu, a Fuentes zaklął szpetnie, próbując wszystko pozbierać.
– Zasada pięciu sekund? – Ariana roześmiała się i poszła, by mu pomóc. – Co jest grane, myślałam, że ty i Eva się dogadujecie?
– O dziwo tak – przyznał, wyprostowując się i otrzepując dłonie z soli. Nie wiedział, jak to powiedzieć. – Całowaliśmy się w sylwestra.
Ariana parsknęła krótkim śmiechem, sądząc, że przyjaciel się z niej nabija, ale on miał przerażoną minę, więc szybko spoważniała.
– Och. O północy? – Kiedy Oscar pokiwał głową, ona odetchnęła z ulgą. – Więc to się nie liczy. To taki buziak na szczęście, wiesz jak jest. Eva zaraz tu będzie.
– Nie gadałem z nią od tamtego czasu. Właściwie nie wiem, czy ona to pamięta, była trochę wstawiona. Gadaliśmy o Brunim i… – Zawahał się, posyłając Arianie kolejne przestraszone spojrzenie. – Tak jakoś wyszło.
– Dlaczego rozmawialiście o Oliverze?
Oscar nie musiał odpowiadać, bo Carlos wyszedł ze swojego pokoju i pomachał im ręką na pożegnanie, z jedną dłonią na klamce drzwi wyjściowych.
– Nie masz dzisiaj dyżuru – zauważyła Ariana, ale Jimenez bąknął coś o tym, że jedzie zaczerpnąć świeżego powietrza. – Yhmm świeżego powietrza. – Zacmokała sama do siebie. – Idzie polować na Łucznika Światła. Myśli, że jak go schwyta, to dostanie medal czy jak? Eh. – Westchnęła tylko i wzięła miskę z popcornem, sadowiąc się wygodnie na kanapie w salonie. – Więc dlaczego rozmawiałeś z Evą o Oliverze?
Oscar ugryzł się w język. Nie miał pojęcia, co może jej powiedzieć, ale ostatecznie uznał, że nie wytrzyma już dłużej tych wszystkich tajemnic, musiał się z nią tym podzielić. Kiedy skończył, Ariana szczękę miała na podłodze.
– Powiedz coś.
– Co mam powiedzieć? Że byłam na randce z synem gangstera? Z gangsterem – poprawiła się, nie mogąc w to uwierzyć. – I ty i Eva trzymaliście to przede mną w sekrecie? Jak mogliście? – Uszczypnęła Oscara w ramię, chcąc wyładować swoją złość, a on zawył z bólu.
– Jeśli to poprawi ci humor, Lucas wiedział od dawna.
– Nie poprawia. – Ariana trzepnęła go na dokładkę w drugie ramię. – Nie do wiary! A ja uważałam, że jest przystojny.
– Kiedy wiesz, że jest członkiem kartelu, to już nie jest przystojny?
– Jest, ale czuję się źle, myśląc o nim w takich kategoriach. Cholercia, a tak fajnie się z nim rozmawiało. Inteligentny, oczytany facet, którego nie miałam ochoty udusić co parę minut.
– Jak Huga Delgado?
– Nic mi o nim nie mów. – Dziewczyna pogroziła przyjacielowi palcem. – Oliver Bruni jest w Los Zetas? Czuję się jak totalna idiotka.
– Nie mogłaś wiedzieć. – Oscar zatopił dłoń w misce z popcornem i włożył sobie garść do ust. – On potrafi się dobrze kryć, wszystkich owinął sobie wokół palca.
– Nie o to chodzi! Byłam z nim na randce, mogłam go wybadać, dowiedzieć się więcej, a wy nic mi nie powiedzieliście i przegapiłam okazję! – Kilka ziarenek popcornu znów wylądowało na podłodze, kiedy Ariana po raz kolejny uderzyła Oscara w ramię. – Przecież to idealna przykrywka, dziewczyna gangstera.
– Ari, nie zapędzaj się, nie jesteś agentem incognito. Poza tym kiepsko kłamiesz
– Wypraszam sobie, kłamię wyśmienicie. – Ariana trochę powątpiewała w swoje zdolności, czuła, że zardzewiała przez ostatnie miesiące, kiedy nie dane jej było zrobić nic szalonego. – I umiem dobrze operować patelnią. Zapytaj Christiana Suareza.
– Nie mam pojęcia, kto to taki i wolę, żebyś nie zbliżała się do patelni, ostatnią spaliłaś. Słuchaj, Ari, musisz uważać na Bruniego, to wilk w owczej skórze. Dobra wiadomość jest taka, że Łucznik Światła też zdaje sobie z tego sprawę, skoro posłał mu strzałę.
– Ciekawe co było w tym cytacie. – Głowa Ariany rozbolała ją od nadmiaru informacji. – Teraz nie przepuszczę okazji, muszę wykorzystać to, że jesteśmy blisko i dowiem się więcej. Dowiem się wszystkiego, czego Luke potrzebuje.
– Nie mówisz poważnie, to nie są przelewki. A poza tym co niby chcesz zrobić, iść z tym facetem do łóżka?
– Oszalałeś? Chociaż ta perspektywa wcale nie jest taka straszna. – Dziewczyna zamyśliła się głęboko.
– Och, tak, idź z nim do łóżka, może przeżyjesz, żeby opowiedzieć, jakie pozycje lubi najbardziej. – Eva Medina stanęła w progu z butelką tequili. Była wściekła. – Coś ty jej nagadał? – zwróciła się do Oscara, ale nie czekała na odpowiedź, tylko usiadła pomiędzy nimi na kanapie. Oboje patrzyli na nią w konsternacji. – Bruni musi sądzić, że wszyscy mają go za niewiniątko, jasne? Żadnych ryzykownych akcji. Nikomu ani mru mru.
– Kto jeszcze wie? – Ariana nie wiedziała, gdzie zawiesić wzrok. Oscar i Eva to niecodzienny duet i widzieć, że zgadzają się w jakiejś kwestii było naprawdę dziwnym doświadczeniem.
– Michael oczywiście, pracuje nad sprawą Odina. No i Santos. Cholera, Marcus też wie. – Fuentes przypomniał sobie o nastolatku, który miał ochotę zamordować Bruniego własnymi rękami, kiedy ostatni raz widzieli się na wspólnej wigilii. – Eva ma rację, musimy udawać, że mu ufamy, że niczego nie podejrzewamy. Nie wiemy, jak zareaguje, jeśli się dowie, że jego przykrywka jest zagrożona.
– Okej, okej. – Ariana uniosła ręce, jakby się poddawała. – Zaraz, ale czy to znaczy, że Hugo nie wie?
– Nie i nie dowie się od nas. – Eva posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – Wiem, że ze sobą współpracują przy drużynie piłki nożnej i na razie Hugo jest nam potrzebny nieświadomy i dziewiczy. Jest tak w gorącej wodzie kąpany, że gdyby się dowiedział, mogłoby się zrobić nieprzyjemnie.
– Coś w tym jest. – Ariana oparła się o kanapę i westchnęła. – Ale pomogę wam. Cokolwiek potrzebujecie, Oliver mi ufa, więc dam radę. Potrafię być niepozorna. No co?
Eva i Oscar wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co trochę ją ubodło. Medina w końcu się odezwała.
– Oliver zbliżył się do ciebie przez wzgląd na Lucasa, nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego. On woli inny typ.
– Inny to znaczy woli cycate blondynki?
– Bardziej uroczych blondynów, którzy jeszcze nie wyszli z fazy dojrzewania – dodał Oscar, a Ariana znów musiała zbierać szczękę z podłogi.
– No cóż. Jeśli zadarł z Lucasem, to postaram się, żeby tego pożałował. – Santiago wzruszyła ramionami i wrzuciła sobie garść popcornu do ust. – A jeśli mi się nie uda, zawsze pozostaje nam Łucznik Światła, żeby wpakował mu strzałę między oczy.

***

Quen zaproponował, że zaktualizuje prezentację na lekcję historii, bo chciał się do czegoś przydać. Lidia nie przepadała za takimi zadaniami, więc ucieszyła się, że ją to ominie, natomiast Jordan był w parszywym humorze po opowieści Antonia Moliny i chyba niespecjalnie zależało mu już na ocenie, więc wyłączył się z konwersacji.
– Myślicie, że powinniśmy napomknąć o romansie Valentina i Marii w naszej prezentacji? – Quen zwrócił się do kolegów, kiedy razem szli do wyjścia z biblioteki. Wydawał się być pełen entuzjazmu i gotów do działania. – To niezły news, w końcu cała ta nienawiść Barona do Valentina właśnie od tego się zaczęła i wiele złych rzeczy wydarzyło się z powodu tych wydarzeń.
– To nie ma związku z powstaniem Romów, a poza tym to prywatne sprawy. – Lidia pokręciła szybko głową, bo nie był to dobry pomysł. Sama pogrążyła się w rozmyślaniach na temat Różyczki de la Rosy, zastanawiając się, co się z nią stało.
– Jak to nie ma związku? Okej, to było już później, ale Baron od tamtego czasu robił wszystko co w jego mocy, żeby zniszczyć Vidala i całe miasteczko. Myślę, że spokojnie można to podpiąć pod skutki powstania. – Enrique był pewien siebie. Zwykle nie interesowały go fakty historyczne, ale takie smaczki dostarczały szerszego kontekstu dla konfliktów między mieszkańcami Pueblo de Luz a cygańskim taborem. – Teraz to wszystko lepiej rozumiem. Dlaczego Altamira tyle razy próbował pogrążyć Vala, dlaczego hajtnął się z jego żoną po jego śmierci, no i to co zrobił Valentinie…
– Przestań. – Lidia zbladła na samą myśl, nie chciała o tym rozmawiać.
– No co? Nie wmówisz mi, że sama o tym nie pomyślałaś. Baron nienawidził Vala, więc jego córki pewnie też. Chciał dać jej „nauczkę”, pozwalał Jonasowi robić z nią, co chciał, a sam w końcu też chciał uszczknąć co nieco z tego tortu.
– To obrzydliwe, nie mów tak.
– Kiedy to prawda. – Ibarra wzruszył ramionami. Byli na tyle dorośli, że mogli otwarcie mówić o takich tematach, więc nie rozumiał jej oburzenia. – Valentin bzykał się z jego narzeczoną, kiedy jeszcze był nastolatkiem, więc Baron nie chciał pozostać mu dłużny i teraz pieprzy jego eksżonę.
– Jezu, Quen, przestaniesz wreszcie? – Montes ze złością uderzyła go w ramię. Jego zdawkowe podejście do tematu ją zirytowało. Podczas gdy ona była zdołowana, bo historia skończyła się tragicznie zarówno dla pana Vidala, jak i jego ukochanej, o której słuch zaginął, on żartował sobie i próbował zrobić na tym sensację, by nieco ożywić lekcję historii i zdobyć wyższą ocenę. – Dlaczego musisz być tak nieczuły? To okropne co się przytrafiło panu Vidalowi, tym bardziej że wiemy już od Salvadora, że on nigdy się po tym nie pozbierał i napisał całe mnóstwo smutnych piosenek dla Marii. Szukał jej pewnie do końca życia. Daj im spokój i nie roztrząsaj tej tragedii.
– Dobrze, Jezu, ale cię to ubodło. – Ibarra uniósł ręce, jakby się poddawał. – Ale masz rację, lepiej pominąć pikantne szczegóły w prezentacji. Byłoby kiepsko mówić na forum klasy o Valentinie uprawiającym seks z żoną Barona, podczas gdy Felix siedzi w sali i musi słuchać takich rzeczy o swoim dziadku.
– Quen! – Lidia spłonęła rumieńcem po jego słowach. – Nie chcę słuchać takich rzeczy!
– To zatkaj uszy. Co ci dzisiaj jest? Już normalnie pogadać nie możemy? – Chłopak nie miał pojęcia, co zrobił nie tak. – Jordan, powiedz coś. Też masz takie zdanie jak ja.
Enrique spojrzał pewnym wzrokiem na kuzyna, wiedząc, że ten mu przyklaśnie, ale niestety musiał się rozczarować.
– Zamknij się, Quen. – Jordan odezwał się po raz pierwszy od kiedy skończyli pracę nad projektem. Nie chciał tego słuchać, nawet jeśli jego kuzyn miał sporo racji. W dodatku Lidia wydawała się nie czuć komfortowo z takimi tematami, z czego jego kuzyn chyba nie zdawał sobie sprawy.
– Mówię tylko, jak było. To Lidia jest dziwna, skoro rumieni się na dźwięk słowa „ruchanie” – odgryzł się, czym zasłużył sobie na wrogie spojrzenie od przyjaciółki.
– A przyszło ci do głowy, że to nie jest zachowanie godne dżentelmena, by mówić o takich sprawach przy damie? – zapytała ze złością, podpierając się pod boki. – Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.
– Przy jakiej damie? – Enrique ryknął tubalnym śmiechem, który odbił się echem po korytarzu. – Nie jesteś żadną damą, jesteś Lidia Montes, jesteś jak kumpel.
– Co?
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie jesteś zbyt dziewczyńska. Jesteś jak my, myślałem, że można z tobą pogadać na takie tematy, ale widocznie jesteś za bardzo drażliwa.
Lidia wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Poczuła się okropnie, a on kompletnie nie wiedział, co zrobił nie tak.
– Co jest, Lidka, zbliża ci się okres, że taka nerwowa jesteś?
– A żebyś wiedział, idioto. Bo jestem dziewczyną, a dziewczyny, wyobraź sobie, miesiączkują! – ryknęła na całe gardło, teraz już wściekła jak osa, po czym pchnęła go ramieniem i ruszyła do wyjścia.
– Hej, miałem cię odprowadzić! – krzyknął za nią Ibarra, ale ona już go nie słuchała. Quen podrapał się po głowie, kompletnie nie wiedząc, gdzie popełnił błąd. – To pewnie ten PMS, nie? – zwrócił się do kuzyna, który tylko spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Czasami jesteś takim idiotą, Quen – rzucił tylko pod nosem i zostawił go samego.
– Co znowu ja? Nic nie zrobiłem!

***

Valentina nuciła pod nosem, próbując znaleźć odpowiednią melodię do słów, które napisał dla niej Jordan. To nadal nie było to. Świńska piosenka miała szokować, miała sprawić, że wszystkim gały wyjdą na wierzch, szczególnie tym snobom, rekruterom z uczelni muzycznej, na którą jej nie przyjęli, ale wciąż czuła, że czegoś tutaj brakowało. Sama nie wiedziała co to takiego, ale po prostu nie potrafiła wczuć się w muzykę. Pozew, który złożyła wobec Esmeraldy miał być dla niej ukojeniem, miał jej dać poczucie spełnienia i zakończenia przeszłego życia, a tymczasem cały czas chodziła jak na szpilkach.
– Ziemia do Valentiny. Dostanę dolewkę? – Eddie pomachał pustą szklanką, siedząc przy barze w Czarnym Kocie i czytając książkę.
– Wiesz, że będziesz musiał za to zapłacić, nie? – odezwała się, przerywając rozmyślania i idąc po dolewkę dla kumpla.
– Od kiedy to muszę płacić? – Vazquez zmarszczył brwi, czując się urażony.
– Od kiedy Silvia Olmedo zagląda nam w księgi. Twierdzi, że to może zaszkodzić Anicie w kampanii, że daje ludziom jedzenie i picie na kreskę i w sumie trochę się z nią zgadzam. Moja siostra ma złote serce, ale to nie jest sposób na prowadzenie biznesu.
– Ale ja nie biorę na kreskę, myślałem, że po prostu dostaję jako członek programu lojalnościowego. – Eddie spróbował się usprawiedliwić. – Przyjaciele mają chyba gratis?
– Gratis to ci mogę nakopać, jeśli chcesz. Co tam czytasz?
– Książkę.
– Widzę. – Valentina wywróciła oczami, ale o nic już więcej nie pytała. Nawet gdyby chciała to zrobić, nie mogła, bo do baru weszła Raquel Lebron.
– Skończyłam na zmywaku. Mogę w czymś pomóc tutaj? – zapytała, wzrokiem ogarniając wnętrze lokalu. Nie było wielkiego ruchu. – Mój ojciec jest zamknięty, to chyba bezpieczne – dodała, widząc niepewny wzrok Tiny.
– Wiem, Raquel, ale to towarzystwo szybko roznosi plotki. Anita chyba wolałaby, żebyś się nie wychylała. Pojechała do Ivana? – Dziewczyna spróbowała przyszpilić nastolatkę do muru. Anita zbliżyła się do Raquel, więc pewnie mówiła jej sporo rzeczy.
– Myślałam, że do Gianluci – przyznała córka patriarchy, nie będąc pewną, jakiej właściwie odpowiedzi Valentina od niej oczekiwała.
– Boże, Anita i Felix nie wyprą się pokrewieństwa. – Barmanka westchnęła, opierając się o kontuar. – Oboje tak samo naiwni i uroczo nieświadomi w kwestii stosunków damsko-męskich.
– Jak dobrze, że mają ciebie, żebyś im to wszystko fachowo objaśniła. – Eddie odezwał się z udawanym uznaniem, za co tylko oberwał żartobliwie ścierką do naczyń w głowę. – Może i sytuacja się uspokoiła, ale szeryf jest w izolatce i chyba nie prędko wyjdzie, więc może lepiej, żeby Raquel rzeczywiście się nie pokazywała publicznie.
– Mój drogi, wszyscy już o niej wiedzą.
Cała trójka wzdrygnęła się, spoglądając na Cygankę, która weszła do baru otulona połyskującym pomarańczowym szalem, który aż kłuł w oczy. Brzęczenie bransoletek wywołało u Valentiny i Raquel dokładnie tę samą reakcję – skrzywiły się i odsunęły się kilka kroków.
– Nie chcę wróżenia z tarota, Eleni, więc szukaj łatwego zarobku gdzie indziej. – Córka Valentina wskazała drzwi wyjściowe, ale wróżka tylko pokręciła głową, sprawiając, że jej wielkie złote kolczyki zakołysały się, hipnotyzując kilka osób, które przechodziły obok.
– Nie odejdę, dopóki nie powiem tego, po co przyszłam. – Eleni nabrała powietrza, ale zawahała się. Nie wiedziała, jak zacząć tę rozmowę. Córka Vidala niewątpliwie wiele w życiu przeżyła, ale kobieta musiała dbać też o własny lud. – Tina, czy nie mogłabyś…?
– Wycofać pozwu? Ani mi się śni. – Kelnerka założyła ramiona na piersi i uniosła wysoko brodę, jakby prowokowała wróżkę do kłótni. – I jeśli Esme tak bardzo się boi, niech przyjdzie tutaj i sama mnie o to poprosi. Niech przyjdzie na kolanach, wtedy się zastanowię.
– Valentino. – Eleni złapała się za serce, jakby dziewczyna jej samej wyrządziła okropną krzywdę. – Nie masz wyrzutów sumienia robić coś takiego matce?
– Czekaj, czekaj. – Młodsza siostra Anity wystawiła rękę przed siebie, jakby chciała przerwać kobiecie. Poczuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach. – Matce? Jakiej matce? Ja nigdy nie miałam matki, Eleni. I zdecydowanie nigdy nie była nią Esmeralda Montes.
– Wychowała cię.
– Proszę cię! – Valentina prychnęła, szukając oparcia u Raquel, która jednak przysłuchiwała się temu z boku, bojąc się rzucać w oczy przy Romach. – Nie wychowała mnie. Wychował mnie tata, wychowała mnie Anita, wychował mnie Ulises i poprawczak. Esmeralda dbała tylko, żebym miała zacerowane sukienki, żeby jej ludzie mogli je potem z powrotem porwać na strzępy.
– Proszę cię jedynie, żebyś się zastanowiła. Esme jest zdruzgotana.
– Ona jest zdruzgotana? To miód na moje uszy. O, patrzcie kogo diabli przynieśli, o wilku mowa.
Panna Vidal rozłożyła ręce, jakby witała kolejnego gościa. Esmeralda Montes niemal przybiegła do baru z rozwianymi lokowanymi włosami. Nie zdążyła zadbać o garderobą w stylu gadji, więc miała na sobie długą spódnicę i błyszczące ozdoby. Zwykle potrafiła się dobrze maskować i nie można było poznać, że jest Romką, dzisiaj nikogo by jednak nie zwiodła.
– Eleni, chodźmy – poprosiła kobieta, łapiąc przyjaciółkę z taboru pod ramię. – Nie prosiłam cię, żebyś to robiła.
– Wiem, że nie, ale Valentina musi wiedzieć, że to karygodne. Nie masz ani grosza, jak możesz jej oddać te pieniądze, o które cię pozywa?
Valentina z satysfakcją obserwowała minę macochy. Była zawstydzona, poruszona, a może nawet, choć wydawać by się mogło to niemożliwe, skruszona. Nie skomentowała słów Eleni, a jedynie przełknęła ślinę i odważyła się spojrzeć w oczy swojej pasierbicy.
– Dostaniesz wszystko co do centavo. Dopilnuję tego.
Tina nie mogła uwierzyć własnym oczom, kiedy Esmeralda szybko wyprowadziła Eleni z El Gato Negro. Raquel odprowadziła obie kobiety wzrokiem i skupiła uwagę na siostrze swojej opiekunki, która usiadła na barowym stołku obok Eddie’ego z niewyraźną miną.
– On jest za****sty – powiedziała nagle na głos, sprawiając, że zarówno Vazquez jak i Lebron wymienili spojrzenia, nie wiedząc, do czego pije. – Widzieliście twarz Esme? Jest przerażona, ona umiera ze strachu. Łucznik Światła jest niezawodny!
Valentina wpatrzyła się w ścianę, na której wisiały wycinki z gazet dotyczące zamaskowanego bohatera. Miała ochotę go uściskać, ale z tym raczej będzie musiała poczekać.
– Myślisz, że ją nastraszył? Groźby są karalne. – Eddie nie wyglądał na przekonanego. – Poprosiłaś go o wysłanie strzały Esmeraldzie i myślisz, że właśnie to tak nią wstrząsnęło?
– A co innego? – Valentina nie rozumiała jego zdumienia. Raquel przysłuchiwała się w ciszy ich wymianie zdań, kompletnie tego nie rozumiejąc, ale Tina wyraźnie była uradowana. – On zawsze wie, co powiedzieć. Kurczę, ciekawe jaki cytat z Biblii jej posłał? Co było aż tak mocne, że Esmeralda Montes po raz pierwszy w życiu przyznała się do błędu?
– Nie przyznała się do błędu – przypomniał jej przyjaciel, czując, że chyba jednak Tina dała za bardzo ponieść się emocjom. – Powiedziała, że zwróci ci pieniądze.
– A przecież nie ma z czego, no właśnie! – Barmanka wstała z miejsca i zaczęła się przechadzać w tę i z powrotem, korzystając z tego, że klienci siedzieli przy scenie w lokalu i nikt jej nie zawadzał. – Nie pozwałam jej z nadzieją, że odzyskam kasę, którą ojciec odłożył na moją edukację. Wiedziałam, że Esme nie ma ani centavo, Baron wydoił ją jak krowę. Muszę podziękować Lidii, to wszystko jej zasługa.
– Esme to jej ciotka.
– No właśnie, a i tak mi pomogła. Mogę chociaż postawić jej darmowy obiad.
– Hej, myślałem, że koniec z dawaniem na krechę. – Eddie wywrócił oczami, a ona tylko się uśmiechnęła.
– Dla przyjaciół Łucznika jest zawsze gratis.

***

Wparowała do domu i nawet cholerne drzwi nie chciały jej dzisiaj ułatwić życia. Miała ochotę nimi trzasnąć, ale zamontowany przez fachowców mechanizm jej to uniemożliwił. Zamknęły się z cichym kliknięciem, a sygnał z alarmu dał domownikom znać, że są odpowiednio chronieni. Stanęła w korytarzu, ciskając gromy z oczu, bo akurat trafiła na Conrada, który siedział w kuchni z Fabriciem i przekazywał mu to, co udało mu się dowiedzieć od Ronnie Russo i Eleonory Barosso.
– Co się stało, Lidio? – Saverin zatroskał się na widok jej rumianych policzków i złowrogich błysków w oczach.
– Twój syn to skończony kretyn, który nie szanuje kobiet! – wyrwało jej się z gardła, po czym pobiegła na górę do swojego pokoju, czując się tylko jeszcze gorzej.
Myślała, że Quen jest jak jej starszy brat, co za ironia losu! Conrado był jego ojcem, a jej opiekunem, więc razem tworzyli niecodzienną formację rodzinną, choć Enrique oczywiście nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego słowa ją ubodły bardziej niż chciałaby się do tego przyznać. Nie powiedział jednak nic, co nie byłoby prawdą – w końcu Lidia Montes rzeczywiście nie należała do zbyt „dziewczyńskich” dziewczyn i też dbała o to, by nikomu nie pokazywać swojej wrażliwej strony. Może to kwestia tego, że praktycznie wychowała się na ulicy, musiała szybciej dorosnąć i nauczyć się martwić tylko o siebie, a pokazywanie słabości nie było mile widziane.
Czy naprawdę tak ją postrzegali? Jak kumpla, z którym można sobie pogadać o zaliczaniu dziewczyn? Miała kilku bliskich kolegów i zawsze gadali dosyć otwarcie, ale były pewne sprawy, o których wolałaby nie mówić. Może sama nieświadomie go do tego przyzwyczaiła i przez to nie traktował jej poważnie. Quen to Quen, nie zależało jej na tym, by widział w niej dziewczynę, ale jednak byli inni, a ona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chyba właśnie w tym tkwił problem.
Czy Daniel też widział w niej tylko kumpla? Może dlatego tak wzbraniał się przed zaproszeniem jej na randkę? Może mu się spodobała, ale po ich sylwestrowym spotkaniu, po dogłębnym poznaniu, zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie jest w jego typie. Wcale by się nie zdziwiła gdyby tak było, nie mogła go za to winić. Od lat unikała wszystkiego, co dziewczęce jak sukienki czy spódniczki, lalki i kolorowe rzeczy. Dziewczyny nie miały łatwo na świecie, szczególnie w tej okolicy, więc chyba podświadomie ochraniała samą siebie. Jako dziecko też nie miała zbyt wielkiej przestrzeni do bycia po prostu „dziewczyną”. Podczas gdy jej koleżanki pokroju Olivii czy Rosie miały wszystko, czego dusza zapragnie, ona i jej mama musiały liczyć każdy grosz. Nie było pieniędzy na ubranka dla lalek czy na kolorowe spinki do włosów. Nie było też nowych sukienek, ale Lidia nigdy nie narzekała. Czasami po cichu marzyła o jakiejś ekstrawagancji, ale wiedziała, że to nie w porządku. Podczas gdy jej mama wypruwała sobie flaki, zarabiając na życie i zasuwając na dwa etaty, ona rozmyślała o lalce Barbie – co to za absurd! Nie było jej to do niczego potrzebne. Nauczyła się ciężkiej pracy i tego, że najważniejsze jest zapłacić rachunki i mieć, co włożyć do garnka.
Ale teraz było przecież inaczej. Teraz miała stabilizację, miała Conrada, który mógł się o nią zatroszczyć i który z chęcią ją rozpieszczał. Miała ubrania, w których po prostu dobrze się czuła, a nie tylko takie, które zakładała, żeby nie rzucać się w oczy. Lidia podeszła do swojej garderoby i zerknęła na wieszaki, gdzie przebijało nieco koloru. Westchnęła cicho i położyła się na brzuchu na łóżku, wpatrując się w drewnianą rzeźbioną pozytywkę z baletnicą, którą otrzymała od Łucznika Światła na Boże Narodzenie. To najbardziej „dziewczyńska” rzecz, jaką posiadała i na samą myśl uśmiechnęła się smutno.
El Arquero de Luz pewnie nie traktował jej jak swojego kumpla. Owszem, byli partnerami, współpracownikami, tak mogła się chyba poszczycić, ale na pewno nie uważał jej za faceta. Gdyby tak było, nie dawałby jej takich upominków, nie dbałby tak o jej bezpieczeństwo, nie dałby jej gazu pieprzowego, by mogła ochronić się przed ewentualnymi napastnikami, no i nie pogoniłby nastoletnich Romów, którzy kiedyś próbowali ją napastować w opuszczonej alejce, twierdząc, że „Jonas z chęcią by się nią podzielił”. Łucznik Światła był dżentelmenem, a jego gust książkowy i sposób wysyłania wiadomości sprawił też, że myślała o nim w kategoriach romantyka. Czy gdyby nie był romantykiem, wysyłałby jej do każdej wiadomości białą frezję? Czy wtedy trudziłby się, by napisać do niej list i zostawić w skrzynce u Gastona? Czy dałby jej najlepsze brzoskwinie w okolicy? Pewnie nie. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że to tylko taka konwencja, dobre maniery, a nie jakieś romantyczne uczucia z jego strony, ale i tak było jej miło. Wiele osób, a już w szczególności Quen i reszta chłopaków ze szkoły, mogliby się od niego uczyć.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi i po chwili ukazała jej się twarz Conrada z lekkim zarostem. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy przestępował próg pokoju.
– Komu mam dać uwagę do dziennika? – zapytał śmiertelnie poważnie, a ona nie wytrzymała i się roześmiała. – Quenowi? Powiedz słowo, każę mu szorować toalety.
– Nie, nie trzeba, choć to kusząca propozycja. – Montes pokiwała głową z uznaniem dla jego inwencji twórczej. – Jestem po prostu trochę rozstrojona emocjonalnie. Mogłabym nie iść jutro do szkoły? Boli mnie brzuch – powiedziała, wstydząc się powiedzieć więcej, ale Saverin doskonale rozumiał. Dojrzały, normalny facet, nie to co jego syn, który miał jeszcze mleko pod nosem.
– Oczywiście, usprawiedliwię cię. Chcesz, żebym z tobą został? Pogramy w jakieś gry albo obejrzymy film. Komedie z Evą Mediną są niezawodne na polepszenie humoru – zagadnął, a ona podrapała się po głowie.
– Eva Medina nie gra chyba w komediach.
– Większość jej starych produkcji bardziej przypomina komedie niż horrory. – Brunet czekał na jakiś odzew, bo gotów był przełożyć spotkania i spędzić z nią czas, ale ona tylko pokręciła głową. – Na pewno?
– Tak, czułabym się głupio, odciągając cię od obowiązków. Poradzę sobie sama. Nadrobię zaległości w szkolnych lekturach.
Conrado pokiwał głową, podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Lidia ponownie opadła na łóżko i oparła głową na rękach. Skoro mogła sobie pozwolić na dzień wolny od szkoły, to zamierzała spędzić go jak najbardziej produktywnie i postanowiła zacząć już teraz. Włączyła komputer i zaczęła szukać informacji o don Daniorze i jego córce. Może w końcu natrafi na jakiś trop. Może uda jej się dowiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się te pięćdziesiąt lat temu i co stało się z Marią Rosalindą de la Rosa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:43:20 27-10-24    Temat postu:

Temporada IV C 029
Fabricio/ Emily/Alice/ Rue/ Remmy/Victoria/Veronica/ Raquel/ Ingrid/

Terapie są do bani, pomyślał Fabricio Guerra zerkając na cichą żonę na siedzeniu pasażera. Ich lekarz miał swój gabinet w San Nicholas więc do domu mieli rzut beretem. Blondyn dłonie zacisnął na kierownicy. Po każdej sesji mieli siebie dosyć. On miał dosyć jej i pasywno-agresywnej postawy, ona jego, który dwoił się i troił aby wreszcie się otworzyła i ściągnęła ten cholerny pancerz który nosiła na sobie każdego dnia odkąd była wstanie sobie przypomnieć.
Wiedział, że żona nie robi tego specjalnie. Zdawał sobie sprawę, że jest to spowodowane odejściem Edy, brakiem miłości matki i wiecznie zapracowanym ojcem. On też w dzieciństwie nie miał różowo. Matka nie żyła (wtedy tak myślał), babka kształciła go na przyszłego mafijnego bossa (co jej kompletnie nie wyszło) Fabircio zrzekł się spuścizny po tatusiu zostawiając go w rękach jednego z pachołków dziadka. Ojciec był gejem i Fabriccio częściej spędzał wieczory w towarzystwie jego partnera niż Fausto. To jednak nie spowodowało, że założył pancerz. Tak nosił pancerz, tak miał mechanizmy obronne chroniące go przed zranieniem, odrzuceniem. Wyrobił je sobie już jako dorosły mężczyzna po tym jak jego była żona zostawiła go na pewną śmierć na tamtej ulicy. Obecna uratowała mu życie, ale do tego momentu nie doszli jeszcze na kozetce. Powstrzymał westchnięcie. Dla Emily to objaw irytacji.
Problem z Emily polegał na tym że była cholernym psychologiem. Znała wszystkie sztuczki, znała mechanizmy terapii i o lekarzach takich jak Gutierrez nie miała dobrego zdania. On nie miał zdania. Jemu terapia, którą zaczął w wieku trzynastu lat uratowała życie. Westchnął i zatrzymał się na światłach niemal czując jak milcząca kobieta odwraca głowę w jego stronę. Nie było aż tak źle, pomyślał sobie. Było gorzej niż źle , dopowiedział głosik w jego głowie. Mówił on. Przez większość czasu mówił on. O swoim pierwszym zauroczeniu z czasów dzieciństwa. I nie przyznał się, że tym zauroczeniem była jej siostra a jego sąsiadka. Nie musiał tego mówić ona i tak wiedziała! Cholerni profilerzy
─ Co Ted Bundy zażyczył sobie jako ostatni posiłek? ─ zapytał. Żona zmarszczyła brwi.
─ Zjadł jajka, średnio wysmażony stek i placki ziemniaczane. Chciał także tostów z masłem i marmoladą a wszystko popił mlekiem oraz sokiem. I nie, nie wiem jaki był to smak soku, ale podejrzewam, że pomarańczowy. ─ Guerra się uśmiechnął. ─ Zdziwiony, że znam odpowiedź?
─ Nie, wiesz jak zrobić polską heroinę więc ostatnie posiłki skazańców nie są dla ciebie tajemnicą.
─ Spora część z nich decydowała się na popularne dania z kuchni amerykańskiej które jadali w domach. ─ dodała ─ Dlaczego o to pytasz?
─ Na to pytanie odpowiesz ─ odparł mężczyzna. Nie patrzył na żonę ale wiedział jak wznosi oczy do nieba jakby prosiła siłę wyższą o interwencje. Siłę w którą tak średnio sama wierzyła. ─ Opowiedz mi o nim ─ poprosił. ─ o twojej pierwszej miłości? ─ doprecyzował chociaż nie musiał. Westchnęła. Irytował ją swoją dociekliwością. Nie robił tego specjalnie a terapia sprawiła że wreszcie zrozumiał że przed ślubem nie zapytał ją o wiele rzeczy. Zauroczenia z dzieciństwa było jedną z nich.
Chciała mu odpowiedzieć „nie pamiętam” co byłoby kłamstwem. I to wierutnym. Oczywiście że pamiętała w kim podkochiwała się za dzieciaka. Nie chciała także kłamać.
─ Macduff ─ powiedziała ─ ale wszyscy mówili na niego Mac. Nie lubił swojego imienia.
─ Gdyby rodzice nazwali mnie Macduff też nie lubiłbym swojego imienia. Fani Makbeta?
─ Jego matka wykładała na uniwersytecie teatrologię ─ wyjaśniła ─ Napisała doktorat na temat twórczości Szekspira.
─ I wszedł odrobinę za mocno.
Parsknęła śmiechem.
─ Jaki był?
─ Mac? ─ zamilkła. Nie myślała o nim przez lata zostawiając go tam gdzie uważała jest jego miejsce. W przeszłości. ─ Był zwyczajny ─ uniósł brew gdy na niego spojrzała. ─ Trenował karate ─ dorzuciła ─ więc zapisałam się na karate.
─Sprytnie.
─ Nie to nie było sprytne ─ mruknęła. ─ Nasza szkoła nie rozdzielała dziewczynek od chłopców więc trenowaliśmy razem i nawet się zaprzyjaźniliśmy, ale przestał ze mną rozmawiać gdy pojechałam na mistrzostwa.
─ Był zazdrosny?
Uśmiechnęła się. Bardzo dawno nie wiedział tego uśmiechu. Zaparkował więc auto i wyszedł obchodząc je. Otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął dłoń.
─ Kawa i ciacho? ─ zapytał.
─ Kawa ─ podarła mu rękę i pozwoliła się zaprowadzić do „Czarnego kota” Tam zamówili napoje i usiedli w cichym lokalu. Było po porze obiadowej więc panował tam spokój.
─ Był zazdrosny? ─ powtórzył swoje pytanie gdy usiedli obok siebie.
─ Nasza szkoła co roku miała jednego reprezentanta którego wysyłała na międzyszkolne zawody, ale najpierw organizowała turniej między swoimi uczniami ─ upiła łyk kawy. ─ Skrócę te opowieść.
─ Nie ─ poprosił ─ chcę poznać szczegóły.
─ Trafiliśmy do finału ─ wyznała ─ i wygrałam. Ja pojechałam na zawody, on wygrał za rok, więc ja wygrałam za dwa lata ─ wyjaśniła.
─ Zostaliście rywalami?
─ Byliśmy raczej śmiertelnymi wrogami ─ poprawiła go. ─ Rywalizacja z maty przeniosła się też na inne przedmioty w szkole ─ uśmiechnęła się pod nosem. Guerra uniósł lekko brew, ona zaś odwróciła wzrok. Nie pozostało mu się nic tylko roześmiać. Jasnowłosa też zaczęła się śmiać.
─ Rozumiem ─ pokiwał głową gdy przestali chichotać. ─ Jak?
─Jako jedyny nie traktował m mnie jak laleczki z porcelany, którą zbije lekkie szturchnięcie ─ wyjaśniła. ─ Traktował mnie normlanie, jakby nic się nie stało, a z czasem zaczął mnie rozśmieszać, godzinami włóczyliśmy się po Edynburgu odkrywając że mamy ze sobą wiele wspólnego, a reszta potoczyła się sama. Nasze drogi rozeszły się gdy skończyliśmy szkołę.
─ Nie sprawdzałaś więc co u niego?
Uśmiechnęła się lekko.
─ Ożenił się ─ odpowiedziała mu ─ ma swoje dzieci. Chłopczyka i dziewczynkę. Ma swoją szkołę karate dla dzieci i młodzieży ─ dodała. ─ I nie, nie sprawdzałam go Alice chodziła do niego na zajęcia w Edynburgu.
─ A córka ma na imię Emily? ─ zapytał żartobliwym tonem.
─ Nie ─ zaprzeczyła i upiła łyk kawy ─ Emil ─ poprawiła go. ─ Jego syn ma na imię Emil. ─ córka Giacinta. Skoro już rozmawiamy o swoich pierwszych ─ zaczęła ─ Natalia?
─ Nie była moją pierwszą ─ uniosła brew ─ Pierwszą była ─ zastanowił się przez chwilę ─ Anna, chyba.
─ Zaraz, jak to „chyba”
─ Miała siostrę bliźniaczkę, wiesz jak trudno było je odróżnić? ─ zapytał ją. I pytał śmiertelnie poważnie. Roześmiała się. Nie mogła się powstrzymać i parsknęła radosnym śmiechem. ─ Anna i Hanna ─ przedstawił je obie. ─ Miałem piętnaście lat i pięć miesięcy ─ tylko jej mocno zaciśnięte usta powstrzymywały ją od kolejnego wybuchu śmiechu. Tylko facet mógł sobie wyliczyć, że było to dokładnie piętnaście i pół. ─ Byłem zakochany w Natalii. ─ wrócił do przerwanego wątku ─ i chcę wierzyć że ona kochała mnie ─ urwał ─ i moje pieniądze ─ dodał. Emily sięgnęła po ciasto
─ To co skoczę po karty to coś zjemy? ─ zapytał. ─ Coś pożywniejszego od ciastka ─ wskazał na talerzyk w jej dłoni. Bezwiednie skinęła głową.
─ Mi weź burgera ─ poprosiła go. Skinął głową i poszedł złożyć zamówienie. Dawał sobie czas, a ona nie oponowała. Natalia to nie był dla niego łatwy temat. Od rozwodu minęło kilka lat, lecz to nie oznaczało, że tamte rany się zabliźniły. Nie gdy miał je „na świeżo”. Gdy obudził się ze śpiączki o okazało się ze stracił pamięć to Natalia była jego żoną. Westchnął i złożył zamówienie.
─ Fausto jej nie lubił ─ wyznał gdy wrócił do stolika. Uniosła lekko brew ─ chociaż to jedno mieliście ze sobą wspólnego ─ dodał, ona zaś skinęła głową. Nie lubiła Natalii. Wsadziła ją do więzienia co jasno wskazywało co myślała o ex swojego męża. ─ Ja ją kochałem i na początku było dobrze. Dzieliliśmy wspólne pasje. ─ wyjaśnił. ─ Jazda na motorze, imprezy
─ Palenie marihuany ─ dodała zmarszczył brwi.
─ Aresztowali cię za posiadanie ─ przypomniała mu gdy kelnerka stawiała przed nimi zamówione dania. Zaczekał aż odejdzie.
─ To był jeden joint.
─ Osiem i pół grama ─ sięgnęła po sztućce ─ i twoje zdjęcie z kartoteki ─ ich oczy się spotkały ─ mam nadzieję że chłopcy będą mieć takie loczki jak podrosną i nie odziedziczą twoich skłonności do popalania.
─ Nie mam skłonności ─ zaprzeczył. ─ W tamtym czasie każdy palił coś od czasu do czasu ─ rzucił. Emily zmarszczyła brwi gdy ich oczy się spotkały. ─ Zaraz, nigdy nie paliłaś?
─ Nie ─ potwierdziła ─ nie paliłam niczego ─ doprecyzowała. ─ Brałeś coś mocniejszego?
─ Nie mieliśmy rozmawiać o Natalii?
─ Zdążymy przedyskutować historię twojego pierwszego małżeństwa i tego dlaczego uważam ją za niezbyt przyjemną kobietę ─ wbiła widelec ze frytkę i spojrzała na niego wyczekująco.
─ Molly ─ wyznał ─ Nie na imprezach dzięki temu szybciej się uczyłem.
─ Nie muszę brać Molly żeby wiedzieć jak działa ─ odpowiedziała na to. ─ Byłeś kiedyś na haju na egzaminie? ─ zapytała go. Pokręcił przecząco głową. ─ Prowadziłeś na haju? ─ nie odpowiedział nic. Westchnęła. ─ Nie jestem już tamtym chłopakiem.
─ Wiem, nie byłbyś moim mężem ─ odpowiedziała na to. Uśmiechnął się i pochylił się nad stołem całując ją.

**
Victoria położyła się wygodnie na kanapie w salonie Sylvii z pączkiem w dłoni. Żona Fabiana nie skomentowała tego. Uznała, że skoro pani Reverte chcę leżeć na jej kanapie to ona nie będzie oponować. To i tak niewiele by dało więc milczała. Jasnowłosa wbiła zęby w pączka.
─ Dlaczego przyszłaś do mnie z pączkami?
─ Dlatego, że jeśli te wszystkie kalorie mają pójść mi w tyłek to potrzebuje drugiego do pary ─ odpowiedziała. Sylvia parsknęła śmiechem i opadła na fotel. Kobiety zostały same. ─ Jakieś ploteczki z Ratusza?
─ Uruchamiam „Stary Browar” i prawdopodobnie znalazłam najemcę na restauracje.
─ Nie wynajmiesz jej mężowi?
─ Nie ─ odpowiedziała ─ wtedy zapomnę jak wygląda ─ mruknęła ─ Anita Vidal ─ poinformowała ją. ─ Czekam na jej decyzję więc wstrzymaj konie, ale możesz napisać, że znalazłam głównego dyrektora browaru i dyrektorkę rozlewni. Obie z resztą to kobiety. I tylko one poznają recepturę „Lobo”
─ Którą ty masz od mamusi?
─ Nie do końca ─ odparła na to Vitoria ─ Kiedyś przeczytałam ją i zapamiętałam ─ wyjaśniła. Sylvia wywróciła oczami. ─ Udawałaś kiedyś orgazm? ─ zapytała ją.
─ Co?
─ Nie każ mi powtarzać ─ jęknęła wtulając twarz w poduszkę.
─ Zdarzyło się raz czy dwa czemu pytasz?
─ A jak to się robi? ─ Sylvia spojrzała na nią zaskoczona. ─ Nigdy nie musiałam przejmować się tym że nie dojdę, teraz jest inaczej. Tęsknię za nim ─ wymamrotała.
─ Normalnie ─ odpowiedziała na jej pytanie. Victoria wywróciła oczami w odpowiedzi. ─ Brak orgazmu to nie koniec świata ─ stwierdziła. ─ Niezbyt to przyjemne gdy tylko on czerpie z tego satysfakcję, ale takie życie.
─ A co jeśli ja go już nie pociągam?
─ A co bawimy się w dwadzieścia pytań? Ty czasem nie masz terapeuty do takich rozmów? ─ zapytała ją Sylvia. Victoria spojrzała na niego. ─ Za coś mu płacisz?
─ Mam, ale jego o to nie zapytam ─ odpowiedziała. ─ Jest facetem ─ Sylvia w odpowiedzi wywróciła oczami. ─ Myślisz, że on nadal mnie pragnie? Nie dotyka mnie, nawet nie próbuje.
─ A do twojej mądrej główki nie przyszło ci, że on sam nie wie co ma robić i daje ci czas i przestrzeń i jest zbyt kulturalny żeby wykonać swój ruch i czeka na twój ruch?
─ Myślisz?
─ Myślę, że ty i mąż musicie poważnie porozmawiać ─ stwierdziła dziennikarka. ─ Chcesz seksu to weź go.
─ A ty i Fabian.
─ Jezu Chryste Victoria ─ jęknęła dziennikarka jęknęła głośno wtulając twarz w poduszkę. Młodsza koleżanka wtuliła twarz w poduszkę. ─ Moje życie erotyczne to nie jest twoja sprawa.
─ Czyli też posucha? ─ zapytała ją zdziwiona. ─ To kiedy w ostatnim razem ─ poruszyła wymownie brwiami.
─ Nie twój interes ─ rzuciła przez zęby Sylvia.
─ Aż tak dawno.
─ Jesteś gorsza od młodszej upierdliwej siostry która chcę wszystko wiedzieć. ─ Jasnowłosa usiadła na kanapie i sięgnęła po pączka. ─ Udawałaś kiedyś z Fabianem?
─ Nie ─ odpowiedziała mechanicznie.
─ Kuzynek jest aż tak dobry?
─ Jezu „kuzynek? To brzmi dziwacznie i jest po prostu oddaliliśmy się od siebie i tyle. ─ wzruszyła ramionami.
─ Tęsknisz za nim ─ stwierdziła a Sylvia wstała. Victoria podreptała za nią do kuchni. ─ Czemu po zwyczajnie o tym nie powiesz? ─ zapytała ją. ─ Nie przytulisz się do jego pleców w kuchni?
─ On rzadko bywa w kuchni.
─ Wiesz o co mi chodzi ─ odpowiedziała na to blondynka. ─ Wyrzuć co leży ci na wątrobie.
─ Przyganiał kocioł garnkowi ─ odparła Sylvia sącząc wodę z wysokiej szklanki. ─ Dlaczego ty nie pójdziesz do męża na numerek?
─ Boje się ─ odpowiedziała chociaż Sylvia wcale nie oczekiwała odpowiedzi. ─ Co jeśli podskoczę jak mnie dotknie? Albo się rozkleję? Boje się, że go stracę. Co jeśli mnie zdradzi? Boże nie zniosę jak dotknie go inna.
─ Victorio ─ syknęła żona Fabiana.
─ Przepraszam ─ wymamrotała blondynka. ─ Ja nie mam z kim pogadać ─ usprawiedliwiła się ukrywając twarz w dłoniach. Odkąd zaczęła prace dla Barosso liczba jej przyjaciół gwałtownie zmalała. ─ Pogadam z Magikiem, ale ty też powinnaś.
─ Ja? Nie będę rozmawiać z twoim mężem o waszym życiu erotycznym.
─ Z twoim ─ stłumiła śmiech. ─ Pogadaj z kuzynkiem, może i to bystry facet ale w kwestii twoich uczuć jest tępy jak but.

Alice McCord- Guerra była bystrą jedenastoletnią dziewczynką, której czujne ciemne oczy wyłapywały każdy grymas na twarzy matki czy ojca. Za każdym razem gdy wychodzili na terapię i z niej wracali milczeli. Ją całowali w czubek głowy na powitanie i pochylali się nad dwójką małych dzieci. Tommy i Charlie zazwyczaj albo jeszcze spali albo wybudzali się ze swojej drzemki obdarzając rodziców uśmiechami. Gdy nie wydzierali się w niebogłosy byli całkiem sympatyczną ciekawą świata parką. Jasnowłosa spojrzała na zegarek połyskujący na jej nadgarstku i zmarszczyła nosek. Powinni być w domu, pomyślała zerkając jednocześnie na maluchy, których jasne oczka błądziły za zabawką. Był to biało-czarny pingwinek. Alice wróciła do swojego rysunku i pomyślała, że w życiu jej małych braciszków nie ma zbyt wielu komplikacji. I jeśli rodzice się rozwiodą nie będą nawet o tym pamiętać.
Zeszła z kanapy i przeniosła się na taras, tam rozsiadła się na jednym z leżaków wpatrując się w swój rysunek. Był to szkic domu, który ani trochę jej się nie podobał. Był dziecinny i radosny gdy ona wcale nie była już małym dzieckiem, nie była także w radosnym nastroju. Wyrwała kartkę ze szkicownika i zaczęła od początku. Nie rozumiała dlaczego na zajęciach z plastyki rysowali domy. Powinni rysować poważniejsze rzeczy niż coś co składało się z kwadratu, trójkąta i budy dla psa.
Pierwszą myślą było to, że dom nie zawsze jest pełen radosnych kolorów, nie zawsze ma niebieskie okienice i biały płotek. Sama się o tym przekonała żyjąc pod jednym dachem z babką. Camille była kobietą chłodną i zdystansowaną w niczym nie przypomniała babć koleżanek z klasy Alice. Nie piekła z nią ciasteczek, nie czytała bajek na dobranoc, a stara rezydencja która w przeszłości należała do rodziny dziadka była zimna. Z tamtych dni Alice zapamiętała właśnie to; nie chłód emocjonalny, lecz fizyczny.
W domu było zimno. Londyn był miastem dość chłodnym. Zdarzały się ciepłe wręcz upalne dni, lecz otoczona wodą wyspa była miejscem wietrznym gdzie nigdzie nie ruszałeś się bez parasoliki czy czapki. Pogoda była zmienna. Niestabilna. Dziewczynce nawet latem doskwierał chłód, a mieszkanie z babką kojarzyło jej się z życiem pod jednym dachem z Czerwoną Królową, która może skrócić cię o głowę.
Kapryśna, uparta Camille zaczynała dzień od mimozy i papierosa. Nie paliła zwyczajnych papierosów, które palił Fabircio i od których zapachu ją mdliło, lecz wciskała je do lufki, której końcówka zawsze zabarwiona była czerwoną szminką. Nosiła eleganckie często wymyślne kapelusze, a gości przyjmowała w najlepszych sukienkach. Kiedy była dzieckiem często słyszała” że Camille urwała się z choinki” albo „że jest odklejona od rzeczywistości” W tamtym czasie nie rozumiała co znaczą te słowa. Dziś miała jedenaście lat i babka nie tylko była kimś kogo należy się bać była także kobietą z innego świata. Jakby się zatrzymała w czasie. W tych dobrych i radosnych dla niej czasach. W innej epoce gdzie była kochana i szanowana, a nie wyśmiewana i pogardzana. Teraz wiedziała, że z baki się śmiano, wyszydzano i nazywano ją „niespełnioną aktoreczką” To ostatnie było prawdą. Mimo wielkich ambicji Camille nie zrobiła spektakularnej kariery. To przypadło w udziale jej mężowi. Ona musiała zadowolić się siedzeniem w domu i opieką nad dziećmi, których nawet mieć nie chciała. Miała ich aż czworo, pięcioro jeśli licząc także ją i nieżyjącą siostrę Emily. Alice bardzo szybko porzuciła szkic rysunku domu i zaczęła coś nowego.
Gorset, którego sznureczki ciasno oplatały ciało kobiety, którą siłą sprytnych rąk wpychano w niewygodną część kobiecej garderoby. Miała jedenaście lat lecz nie raz wiedziała, jak jedna z pokojówek babki pomaga jej wcisnąć się w niewielki skrawek materiału. Alice czasami czuła się właśnie jak cały czas nosiła na sobie misternie zapleciony gorset w którym nie mogła swobodnie oddychać. Wtaczano ją w ramy otaczającego ją świata i coraz częściej łapała się na tym, że jedenastolatki raczej nie powinny zaprzątać sobie głów takimi sprawami. Bywały dni gdy zastanawiała się o czym myślą czy rozmawiają jej rówieśniczki?
Ona nie miała pojęcia. Nie miała przyjaciółek z którymi mogłaby porozmawiać czy kolegów. W klasie patrzono na nią z góry i nieważne jak bardzo się starała jej jasne włosy, obcy akcent, którego nie mogła się pozbyć czy brak trudności w zrozumieniu angielskich słówek (chociaż nauczycielka miała koszmarny akcent) stawiały ją w dużo gorszej pozycji. Traktowali ją jako coś egzotycznego, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie była „egzotycznym kwiatem” raczej „egzotyczną chorobą” zdmuchnęła z czoła grzywkę. Próbowała się dopasować.
Słuchała tej samej muzyki co wszyscy chociaż wcale nie przepadała za hiszpańskimi wykonawcami, nosiła rozpuszczone włosy chociaż przez większość dnia jej przeszkadzały, nie odzywała się na lekcjach chociaż znała odpowiedź. Chciała być jak inni nawet jeśli oznaczało to że miała być uważana za „głupszą” Niestety jej taktyka upadała w trakcie sprawdzianów.
Alice była najlepsza w klasie. Cicha milcząca dziewczynka zbierała same piątki czy czwórki stary semestr zakończyła z najlepszą średnią w klasie i wcale się nie starała. Było wręcz odwrotnie! Nie potrafiła się jednak przemóc, bo co to za świat, że żeby mieć przyjaciół trzeba udawać głupszą niż się jest w rzeczywistości. I właśnie dlatego lubiła spędzać czas w towarzystwie Lidii. Przy niej mogła być bystra i inteligentna.
Mogła słuchać muzyki, która dla jej rówieśników była „starociami” a dla Alice miała duszę. Dziś wszyscy słuchali Justina czy chłopaków z One Diraction gdy ona wolała Bitelsów czy ABBE. Mogła tworzyć ponure rysunki i uważać że zbieranie cukierków przed Wszystkimi Świętymi to przede wszystkim dobra zabawa a nie obraza uczuć religijnych. Westchnęła zmarszczyła nos. To nie był szkic, który mogła pokazać mamie czy tacie. Był po prostu ponury. Sznurki gorsetu wbijające się w ciało nie były ładne były mroczne.
─ Mają dostatecznie dużo problemów ─ wymamrotała sama do siebie Alice. Bliźniaki i bieganie od lekarza do lekarza i do tego jeszcze terapia. Alice wysłała ich na terapię bo nie mogła dłużej znieść ciszy panującej w domu. I tak odkąd chłopcy się urodzili trudno było o ciszę, chodziło o ciszę między dorosłymi. Poranne bieganie ojca, łzy w łazience matki. Bywały dni gdy Alice miała ochotę wrzeszczeć ile sił w płucach i zazdrościła chłopakom. Oni mogli płakać bez powodu. Westchnęła i zamknęła szkicownik gdy usłyszała kroki za swoimi plecami.
W progu tarasu pojawił się Fabircio z opakowaniem jedzenia na wynos. Pocałował Alice w czubek głowy. Jedenastolatka lubiła ten zwyczaj. Lubiła także jego dłuższe włosy, które w świetle dnia miały lekko rudawy odcień. Nie był chamsko rudy. Jego rudość była subtelna. Podał jej pojemnik z jedzeniem na wynos.
─ Pomyśleliśmy z mamą że zgłodniałaś ─ Guerra usiadł na fotelu obok. Otworzyła pojemnik i spojrzała to na ojca to na zawartość. Ryba z frytkami. Nie było nic bardziej angielskiego. Chwyciła frytkę odgryzając kawałek.
─ Dzięki.
Skinął lekko głową i wystawił twarz do słońca. Alice widziała drobne zmarszczki wokół jego oczu, wiedziała także że pod długimi włosami skrywa się jego blizna.
─ Masz jakieś plany na wieczór? ─ zapytał ją mężczyzna. Alice spojrzała na niego z zębami wbitymi w rybę smażoną na głębokim tłuszczu. Była tłusta, ale miała to w nosie. Smakowała domem.
─ Dlaczego pytasz? ─ zapytała.
─ Tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy wyskoczyć gdzieś we dwójkę ─ zaczął. Zmarszczyła nos, a on poczuł jak coś ściska go w dołku. Emily robiła dokładnie taką samą minę jak wietrzyła podstęp. ─ Jest festyn z okazji wyniesienia kościoła v Valle de Sombras do rangi sanktuarium ─ wyjaśnił ─ będzie muzyka na żywo. ─ Alice skrzywiła się ─ tak wiem to nie Bitelsi tylko faceci w głupich kapeluszach ─ parsknęła śmiechem w swoje frytki. ─ W San Nicholas jest kino samochodowe ─ zaczął ─ Dziś grają „Zakochanego Kundla”
─ Serio? To czasem tam nie jeżdżą nastolatki żeby się obściskiwać?
Guerra z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechem. Sam kiedyś zabrał Emily do kina pod chmurką, cóż niewiele pamiętał z tego seansu bo wolał całować swoją wtedy przyszłą żonę.
─ Podejrzewam, że dziś nikt nie będzie się tam obściskiwał, to co ty na to? Zabierzemy ze sobą popcorn i obejrzymy film razem? No chyba że już wyrosłaś z bajek?
─ To film animowany nie bajka ─ odpowiedziała mu ─ masz teścia filmowca powinien już dawno wyjaśnić ci różnicę.
─ I chętnie udzielę mu kilku lekcji ─ odpowiedział Thomas. ─ „Zakochany kundel” to piękny klasyk. Widziałaś kiedyś „Zakochanego kundla” Alice?
─ Właściwie to nie ─ przyznała się.
─ Nadrobimy ─ zapewnił ją Fabircio. ─ To co randka?
─ Mama nie będzie zazdrosna?
─ Zajmiemy się mamą ─ zapewnił ją dziadek. ─ i chłopcami ─ dodał mężczyzna.

***
Anita wkładała właśnie naczynia do zmywarki gdy zadzwoniła do niej Ursula z informacją, że Raquel przebywa właśnie na komisariacie policji a Lebron został aresztowany przez Ivana. Kobieta zostawiła restaurację w rękach siostry i pobiegła na komisariat. Nastolatkę znalazła w towarzystwie policjantki.
─ Przepraszam ─ wymamrotała Raquel gdy Anita zamknęła ją w opiekuńvczych ramionach. Usta przycisnęła do czubka jej głowy. Siedemnastolatka rozpłakała się wtulając się kobietę całą sobą. Anita głaskała ją po rozczochranych włosach. ─ Ja nie chciałam sprawiać problemów ─ wychrypiała. ─ Nie chciałam.
─ Och skarbie nie sprawiasz żadnych problemówv ─ zapewniła ją kobieta wycierając palcami łzy z jej twarzy.
─ Ja tam nie wrócę.
─ Oczwiście, ze nie ─ zapewniła ją Anita Vidal. Ursula wyszła z pomieszcaenia mówiąc coś o herbacie i opiece społecznej gdy do gabinetu wszedł Basty. Były mąż odchrząknął i podał nastolatce szklankę wody. ─ Ivan?
─ Miał coś pilnego do załatwienia ─ odpowiedział były mąż wskazując dziewczynie krzesło. Szatynka usiadła łypiąc to na jedno to na drugie. Wiedziała kim jest ten policjant. Przed wyjściem miała okazję pomyszkować po mieszkaniu Anity i znalała starte fotografie. Był na nich młodszy, w kurtce z futerkiem, ale to był on. Podziękowała skineniem głowy za wodę.
─ Nie chcę sprawiać kłopotów ─ powtórzyła ─ ja chciałam się tylko dostać na dworzec albo postój ciężarówek ─ Anita stłumiała westchnięcie i wymieniła spojrzenia z byłym mężem. Raquel była zaradną dziewczyną, ale samotna podróż autobusem czy cięzarówką mogła się dla niej nie najlepiej skończyć.
─ Nigdzie nie pojedziesz ani nie wrócisz do taboru ─ zapewniła ją Anita z czułością spoglądając na sterczące we wszystkie strony włosy.
─ Anita ma rację ─ zapewnił obie kobiety Basty. ─ Jesteś nieletnia, obowiązują pewne procedury. Poza tym moja koleżanka po fachu chciałaby zamienić z tobą kilka słów na temat twojej mamy.
─ Mamy? ─ Raquel zamrugała powiekami. ─ Co ma do mojej mamy? ─ zapytała.
Sebastian Castellano westchnął uświadomiwszy sobie, że przez ostatnie lata dziewczyna dorastała w komopletniej niewidzy. Tak znała szczegóły “poznania się “ jej rodziców, ale pewne fakty były jej obce. Basty sam nie znał wszystkich faktów gdyż dopiero co zapoznawawał się z teczką dotycząca sprawy podwójnego zabójstwa a reraz w jego biurze nad kubkiem kawy z aktami siedziała Veronica Russo, która przerzucała kolejne dokumenty zafascynowana i przerażona jednocześnie. Gdy do gabinetu weszła Ursula Durate z kubkami parującej herbaty i w towarzystwie Kariny de la Tore Raquel poderwała się z krzesła wpatrując się w byłą członiknię taboru. Przedstawianie się było zbyteczne a mimo to Karina przedstawiła się i dwukrotnie zapewniła nastolatkę że jest bezpieczna i nie grozi jej z jej strony ani taboru żadne niebezpieczeńtswo. To ją uspokoiło. Przyjęła kubek gorącego napoju i ciasteczko siadając obok Anity.
Właścicielka lokalu swoją herbatę odstawiła na biurko i bezwiednie wyciągnęła grzebień z torebki. Włosy Raquel aż krzyczały “uszczsz mnie” Delikatnie zaczęła je rozczesywać gdy dziewczyna odpowiadała na pytania zadawana przez pracownicę opieki społecznej.
Niechętnie w towarzystwie policjantów i pracownicy opieki społecznej opowiedziała o nocy w której Jonas Altamira ją uprowadził. Dwukrotnie zapytana dwukrotnie potwierdziła że jej ojciec wiedział o zamiarach pierworodnego patryarchy. Karina zanotowała to w służbowych notatkach zaś dziewczyna po raz kolejny opowiedziałą o podejmowanych pracach, wizytach w przytułkach czy innych miejscach w których się ukrywała.
─ Opowiedz mi o swoim pokoju ─ poprosiła ją łagodnie Karina. Nastolatka zmarszczyła nos zerknęła to na Anitę to na Karinę, to na policjanta. Anita zachęciła ją skineniem głową.
─ Ja i mama miałyśmy pokój w piwnicy ─ wyjaśniła. Ręce Anity zamarły i nawet Basty zmarszczył brwi ─ to znaczy piwnica w domu była przystosowana do mieszkania, przerobiona na pokój albo takie małe mieszkanie.
─ Miałaś więc swoją część? ─ zapytała ją Karina. Kobieta nie mrugnęła nawet okiem najwidoczniej nie raz w swojej pracy słyszała o dzieciach mających pokoje w piwnicach.
─ Tak, urodziłam się tam.
─ W piwnicy? ─ upewnił się Basty. Anita znała go bardzo dobrze. Dłoń spoczywająca na kolanie zacisnęła się w pięść i się rozpuźniła.
─ Tak ─ potwierdziła. ─ Mama zaczęła rodzić i było za późno aby zabrać ją do szpitala więc urodziła mnie właśnie tam. ─ Basty ani Karina nie skomentowali tego. On przeczytał akta, ona rozmawiała z Anitą więc miała wgląd w sytuację. ─ Wujek był przy mamie.
─ Wujek? Jakiś lekarz?
─ Nie, wujek Emilio ─ doprecyzowała. ─ Mama mi opowiadała, że nikogo nie było w domu tylko Emilio więc był przy niej dopóki się nie urodziłam.
─ I gdy wrócił twój ojciec zabrał cię na górę? ─ na to pytanie od Kariny dziewczyna zmarszczyła brwi i pokręciła przecząco głową. Być może gdyby była chłopcem właśnie tak by postąpił, ale była dziewczynką. Ramon nie potrzebował dziewczynki.
─ Masz bardzo ładne imię ─ pochwaliła je kobieta ─ Anita wspominałą mi że po babci. ─ skinęłą głową ─ Co mama opowiadała ci o swoich rodzicach?
─ Moich dziadkach? Niewiele, nie mogła. Po ślubie z ojcem on stał się jej jedyną rodziną.
─ Nosiła obrączkę?
─ Nie ─ odpowiedziała dziewczyna. ─ Cyganie nie bawią się takie rzeczy.
─ Nie widziałaś także aktu ślubu? ─ pokręciła przecząco głową. Karina zanotowała go. ─ Widziałaś kiedyś swój akt urodzenia?
─ Co?
─ To dokuent ─ zaczęła tłumaczyć Karina.
─ Wiem czym jest akt urodzenia ─ odpowiedziała na to urażona nastolatka. ─ Nie jestem głupia.
─ Nie twierdze że jesteś ─ odparła na to pracownica socjalna. ─ ustalam fakty. Widziałaś swój akt urodzenia? ─ pokręciła przecząco głową. ─ Znasz swój numer ubezpieczenia społecznego lub identyfikator PESEL?
─ Nie.
─ Podasz mi swoją datę urodzenia?
─ Dwudziesty piąty października dziewedziesiątego ósmego ─ podała datę. ─ Po co to pani?
─ Musze ustalić fakty. Chodziłaś do szkoły?
─ Tak do Liceum Ogólnokształcącego imenia świętego Fraciszka z Asyżu.
─ Katolicka szkoła?
─ Tak, prowadzona przez księży i zakonicce ─ odpowierdziała. ─ O co chodzi?
─ To rutynowe pytania, przepraszam ─ Karina wstała i wyszła. Za weneckim lustrem zastała przysłuchującą się rozmowie prokurator i szeryfa Ivana Molinę Ronnie Russo pasowała do obskurnego pomieszczenia jak pięść do nosa. W swoim eleganckim kostiumiku, siedząca na stoliku z kawą i aktami w dłoniach. Rude loki opadały na jej ramiona.
─ Sprawdziłam, Ramon Lebron nigdy nie zareiestrował w urzędzie stanu cywilnego narodzin dziecka ─ wytłumaczyła swoje pytania do nastolatki. ─ Dziewczyna w systemie nie istnieje.
─ Dziewczyna chodziła do szkoły, wygrywała zawody sporytowe ─ wyliczyła Russo. ─ Sprawdziłam w intenrnecie. Jej szkoła ma stronę gdzie ─ pokazała ekran tabletu i wyświetliła informacje ─ jest w drużynie lekkoatletycznej. Była ─poprawiła się szybko. ─ Potrzebował numeru PESEL aby zareiestrować ją do szkoły.
─ Potrzebował ciągu dziesięciu cyfr w które zawierały jej date urodzenia, akty urodzenia bardzo łatwo można podrobić. Szkoły żadko sprawdzają czy ktoś się na pewno urodził.
─ To akurat prawda ─ mruknęła Russo i spojrzała na akta to na zegarek. ─ O której go aresztowałeś?
─ Pół godziny temu a co?
─ Mam dwadzieścia cztery godziny aby postawić mu zarzuty ─ mruknęła ─ do zamknięcia sądów został kwadrans więc stanie przed sędzią dopiero w poniedziałek ─ uśmiechnęła się lekko pod nosem. ─ Wasz hotel jest najwygodniejszy w całym mieście.
─ Nigdzie nie znajdzie tak wysokiego standaru ─ potwierdził Molina z uśmiechem. ─ Skontaktowałam się też z policją federalną, dwaj kumple Lebrona uczestniczący w zabójstwie zostaną aresztowani. Federalni postawią im zarzuty.
─ Jemu też?
─ Jemu zostanie postawiony zarzut zabójstwa i porwanie, bezprawne przetrzymywanie i wszystko inne na co pozwoli mi kodeks karny. Federalni pewnie dorzucą swoje trzy grosze. Z magazynu dowodów został wyciągnięty materiał dowodowy i przesłany do laboratorium. Zajmuje się tym Valle de Sombras ─ wyjaśniła.
─ Wyślę któregoś z moich ludzi, nie ufam Diazowi.
─ Diaz nie jest już szeryfem w Valle de Sombras ─ oznajmiał Russo wsuwając kosmyk włosów za ucho. ─ Poszedł na urlop ojcowski. Jego obowiązki przejeła tymczasowo Helena Romo.
─ Żona gangstera szeryfem? ─ zdziwił się Ivan.
─ Syna gangstera ─ poprawiła go instyktownie. ─ Giovanniemu Romo nigdy nie postawiono zarzutów o działania w zorganizowanej grupie przestępczej, jego kartoteka jest czysta.
─ To że ma czyste papiery nie znaczy, że ma czyste ręce ─ mruknął Molina. Ronnie spojrzała na niego. Nie trudno było się z nim nie zgodzić.
─ Aresztowanie było czyste?
─ Jak łza.
─ Szerygie nie pytam bo jestem złośliwa pytam bo jego prawnik może sie do tego przyczepić.
─ Nie będzie miał do czego ─ zapewnił ją Ivan. ─ Poprowadzisz tę sprawę?
─ Tak ─ odpowiedziała i zeskoczyła z biurka. ─ Mała nie wie? ─ zapytała.
─ Nie ─ odpowiedział Ivan. Nikt nie powiedział Raquel, że jej ojciec dwadzieścia jeden lat temu zabił i uprowadził jej matkę. Zmienił jej imię i przez lata wykorzystywał seksualnie czego ona była żywym i oddychającym owocem. ─ Chcesz jej powiedzieć?
─ Będę musiała ─ skrzywiła się. ─ Jej zeznania będę kluczowe w procesie. Tylko ona będzie chciała współpracować z policją i tylko ona będzie mogła potwierdzić że wspólnie z matką mieszkały przez siedemnaście lat w piwnycy. Selena zapewne rzadko widywała światło słoneczne, nie była na występach córki w przedszkolu ani nie była darzona miłością teściowej. Gdy gruchnie wiadomość, o tym co robił Ramon Lebron będziemy mieli kolejnego Ariela Castro tylko tym razem po naszej stronie granicy.
─ Kogo?
─ Porywacz, sadysta i gwałciciel który przez dziesięć lat więził w swoim domu trzy młode kobiety. Z jedną z nich miał dziecko. Postawcie go pod samobójczą strażą.
─ Myslisz że typ będzie chciał się zabić?
─ Wolę dmuchać na zimne. Pierwsze przesłuchanie jutro o dziesiątej.

**
Ramon poderwał się z krzesła gdy do pokoju przesłuchań weszła Veronica Russo w towarzystwie policjanta. Pani prokurator nie spieszyła się i czuła się obserowana. Tego ranka strój wybrała bardzo ostrożnie. Prosty damski garnitur w kolorze miętowym. Podkreślał on jej długie rozpuszczone loki. Usiadła kładąc dokumenty na stole. Pozwoliła Castellano odbębnić formalności za nim się odezwała.
─ Nie macie prawa mnie tutaj trzymać ─ zwrócił się do Bastego ignorując trzydziestopięciolatkę, która przeglądała coś na swoim tablecie. Nie było to co prawda nic istotnego, ale chciała go jeszcze torchę podrażnić. ─ Mam dziś ważne spotkanie. Zamierzam się oświadczyć ─ Ronnie podniosła wzrok.
─Oświadczyć? ─ powtórzyła z niedowierzaniem.
─ Tsk ─ obdarzył ją chłodnym spojrzniem. Ronnie pomyślała że tak patrzy się na karaluchy drepczące po podłodze. ─ Muszę jeszcze kupić pierścionek ─ poderwał się z krzesła.
─ Siadaj ─ poleciła chłodno Russo prostując się na krześle. ─ Opowiedz mi o narzeczonej. ─ dodała nieco łagodniej. Basty nie odezwał się ani słowem.
─ Ma na imię Veda ─ wyznał łagodniejszym tonem. Basty zamrugał powiekami zaskoczony. Pierwszy raz ucieszył się że to on zajmuje niewygodne krzesła a nie Ivan. Molina rozszarpałby na kawałki słysząc imię Ropuszki. ─ Weźmiemy ślub jeszcze w tym miesiącu. ─ Ronnie zachowała powagę chociaż miała ochotę się roześmiać.
─ Ile lat ma Veda?
─ Miłość nie patrzy na metrykę ─ odarknął.
─ Miłość nie, ja tak. W jakim wieku jest twoja wybranka?
─ Ma siedemnaście lat ─ wyznał. ─ Jej matka się zgodziła ─ Basty wątpił że Elena Balmaceda wyraziła zgodę na te oświadczyny lecz stosownie się nie odzywał. ─ Nie rozumiecie naszych tradycji.
─ Masz rację nie rozumiem za cholerę waszych tradycji ─ Ronnie powoli sięgnęła do teczki. ─ nie muszę rozumieć waszych tradycji aby wiedzieć że to ─ położyła przed nim jedno zdjęcie przedstawiające martwą matkę Seleny ─ i to ─ położyła zdjęcie jej ojca. ─ to zabójstwo które meksykański kodeks karny kwalifikuje jako ze szczególnym okrucieństwem. A to ─ położyła zdjęcie wyłamanego zamka ─ włamanie, zaburzenie miru domowego , a to ─ puste łózko Seleny ─ uprowadzenie. Razem dożywocie bez możliwości warunkowetgo zwolnenia. ─ Ramon nie odzewał się ani słowem.
─ Nigdy nie byłem w tym domu.
─ To dlaczego na ścieżce prowadzącej do domu było rozsypane szkiełka? ─ pokazął mu kolejną fotoggafię. ─ Dlaczego zabójca który patrzył jak jej rodzice się wykrawiają obsypał ich szkiełkami.
─ Nie wiem, zapytaj zabójcę.
Uśmiechnęła się i wstała.
─ Opowiedz mi o swojej narzeczonej ─ zmieniła taktykę. ─ Jaka jest Veda? Sliczne imię? Jej mama jest fanką muzyki klasycznej?
─ Co? Niby skąd taki wniosek?
─ Co jeśli powie “nie” Gdy padniesz na kolanko?
─ Nie powie
─ Fakt ty nie padasz na kolana ─ pochyliła się nad meżczyzną ─ ty mordujesz matki we śnie i wywrywasz je z łóżek? Szepnęła mu do ucha.
─Natalia była mi przeznaczona ─ warkknął przez zęby
─ Selena ─ poprawiła go. Spojrzała mu w oczy. ─ Miała na imę Selena, miała siedemnascie lat ─ położyła przed nim zdjęcie młodej kobiety. ─ Chciała studiować medycynę, być lekarzem, pomagać innym a ty jej to odebrałeś.
─ Dałem jej dobre życie ─ warknął.
─ Dobre? ─ położyła przed nim zdjęcia. ─ Dwadzieścia jeden lat w piwnicy nazywasz dobrym życiem? ─ poruszył się niespokojnie na krześle. ─ Zdajesz sobie sprawę, że Raquel całe swoje dzieciństwo słuchała jak gwałcisz jej matkę?
─ Była moją żoną. Miała wobec mnie obowiązki.
Russo z trudem powstrzymała się żeby nie chwycić go za klapy koszuli i nie przywalić jego łbem o blat biurka. Wczorajszy dzień w asyście policji federalnej spędziła w domu Lebrona. Wyklinana przez jego matkę. Starą kobiecinę w kolorowej spódnicy. Chciała jednak zobaczyć to miejsce na własne oczy. I po wizycie w taborze długo nie mogła się uspokoić. Miejsce przyprawiło ją o mdłości i gęsią skórkę jednocześnie. Dlatego skontaktowała się z sędzią i poprosiła o zgodę na ekshumację. Chciała wiedzieć co zabiło Selenę. Była winna to jej córce, która nie była wstanie sprecyzować na co dokładnie zmarła jej mama?
─ Dlaczego ona?
─ Słucham?
─ Dlaczego twoją żoną została Selena? Nie pochodziła ze społeczności, mogłeś mieć każdą i każda zapewne z przyjemnością zostałaby twoją żoną, ale ty wybrałeś ją? ─ postukała palcem w fotografię. ─ Dlaczego? ─ usta mężczyzny zacisnęły się w wąską kreskę.
─ Była piękna ─ odpowiedział tylko. ─ Piękna i zaradna ─ wyjaśnił. ─ Potrafiła gotować ─ Ronnie zmarszczyła brwi. ─ Pracowała w restauracji ─ teraz uniosła je do góry ─ Uprzejma.
Tutaj Ramon miał rację Selena dorabiała sobie w jednej z lokalnych restauracji jako kelnerka. Nie miała siły tłumaczyć mężczyźnie że bycie uprzejmą czy uśmiechanie się do klientów to jej praca a nie darzenie go specjalnymi względami.
─ Pragnęła mnie ─ dorzucił a ona wstała. Zaczęła spacerować po pokoju przesłuchań. ─ Tamtej nocy mi się oddała ─ na to wyznanie zatrzymała się gwałtownie. ─ W swoim pokoju.
─ To było „po” czy „przed” zabiciem jej rodziców?
─ Już nie żyli.
Żołądek Russo wykonał fikołka i pomyślała o Selenie. Przerażonej siedemnastoletniej dziewczynie, którą zapewne zbudził hałas a może nawet krzyk matki. Była zaspana, zdezorientowana. Lebron wtargnął do jej sypialni i pokryty krwią jej matki ją zgwałcił. Poczuła jak żółć napływa jej do ust.
─ Na co umarła Selena?
─ Na sprawy kobiece ─ wyjaśnił Ramon. Skinęła głową i wtedy rozległ się dźwięk jej komórki. Wyciągnęła ją z kieszeni marynarki. ─ Słucham?
─ Może pani rozmawiać?
─ Daj mi chwilę, Basty wyjdźmy na zewnątrz ─ zgarnęła dokumenty i wyszła z pokoju przesłuchań. ─ Mów ─ poprosiła Caridad.
─ Jestem w trakcie sekcji zwłok Seleny ─ zaczęła kobieta.
─ Co znalazłaś?
─ Pierze ─ odpowiedziała. ─ W ustach i nosie.
─ Pierze? Zaraz masz na myśli, pierze z poduszki?
─ Tak, miała pierze w nosie i w ustach, kawałek poduszki. ─ wyjaśniła.
─ Uduszenie?
─ Bez wątpienia.
─ Dzięki, jeszcze jedno Ramon twierdzi, że umarła na sprawy kobiece zajrzałaś do jej macicy?
─ Nie, ale dostałam jej wstępne badania i miała raka.
─Raka?
─ Według badań rak szyjki macicy ─ poinformowała ich ─ Nie zajrzałam do jej macicy, ale rak był zaawansowany.
─ Dzięki.
Spojrzeli sobie z Bastym w oczy i wrócili do przesłuchiwanego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:46:27 27-10-24    Temat postu:

Temporada IV
Remmy/Rue/ Victoria/ Fernando

Kub nosił nazwę „Frreddy” i był jednym klubem dla panów w okolicy. Mieścił się on w jednej z bocznych uliczek San Nicholas w starej niepozornej kamienicy. Lokal słyną ze świetnego jedzenia, muzyki na żywo i faktu, że był przeznaczony dla panów. Dodatkowym smaczkiem lokalu był fakt, że żeby odnaleźć go należało rozwiązać pewien rebus. Miało to na celu uniknięcie spięć z osobami które przeciwko takiej miłości i takim miejscom. Dla niego rebus nie był problemem więc kilka minut po dwudziestej w sobotni wieczór pokazał swój dowód i wszedł do środka.
Muzyka była subtelna a miejsce zatłoczone. Nie był to klub w którym puszczano nic nie znaczące łubu-dubu do którego nikt nie wiedział jak tańczyć. Preferowano bardziej subtelnych artystów a DJ miksował kawałki z różnych epok. Zamówił wódkę z colą i usiadł przy barze. Palcami odgarnął opadające na oczy włosy. Być może rzeczywiście powinien je skrócić? Westchnął i upił łyk alkoholu przez słomkę. Mógł pozwolić sobie na jednego czy dwa drinki gdyż umówił się z Rue że go odbierze. Bycie bi w tak małej społeczności miało swoje wady. Dużo wad.
Przede wszystkim ograniczony wybór. Remmy nie był playboyem i nie skakał z kwiatka na kwiatek, ale gdy był w fazie gdzie podobali się mu mężczyźni i pociągali go mężczyźni odczuwał silną frustrację. Ta frustracja wzrastała gdy myślał o Ignacio. Ignacio który szukał sobie dziewczyny. I samo poszukiwania partnerki nie byłby takie złe gdyby nie jeden fakt; był gejem. Fernandez był gejem siedzącym głęboko w ciemnej szafie i ile razy Remmy wyciągał do niego rękę ten tyle razy ją odtrącał. A on był tylko nastoletnim chłopcem, któremu brakowało bliskości. Nie pocałunków, lecz seksu. A nie przypuszczał, że zatęskni za tą formą aktywności. Westchnął i upił łyk napoju. Była jeszcze kwestia siniaków na jego tyłku.
Zbladły, ale nadal tam były. I mógłby przypuszczać, że po pijaku przewrócił się na tyłek gdyby nie fakt że kształtem przypominały dłonie. Niektóre palce, ale jednak. Lista chłopców którzy mogli ,u zafundować siniaki na pupie była ograniczona. Tak jak lista osób którzy mieli dostęp do męskiej szatni. Enzo Diaz którego zapytał parsknął śmiechem. Jeśli nie on to kto? Nacho? W to szczerze wątpił on wolał tłumić swoje instynkty niż pozwolić im na ujście.
─ A coś ty taki smutny kochaniutki? ─ aż podskoczył na dźwięk czyjegoś głosu tuż przy jego uchu. Obrócił głowę i spojrzał na kobietę. Umięśnioną, umalowaną kobietę której ciało podkreślała obcisła niebieskie sukienka.
─ Nie jestem smutny.
─ Jesteś jesteś ─ poklepała go po ramieniu i usiadła na stołku obok. Chwyciła jego wódkę z colą i powąchała ─ gdybym piła to też popadłabym w depresje. Ej Johnny ─ krzyknęła do barmana ─ zrób naszemu Pierwiosnkowi coś bardziej odpowiedniego niż to. Co lubisz? ─ popatrzył na nią niezrozumiałym wzrokiem. ─ Negroni ─ poleciła. ─ Będzie ci smakował ─ obiecała i poklepała go po kolanie. ─ Jestem Gisaele.
─ Remmy.
─ Remmy?
─ Jereamiah ─ podał swoje pełne imię. Zmarszczyła brwi . ─ Co?
─ Seksowny i biblijny ─ bezceremonialnie odgarnęła mu grzywkę z oczu. ─ Tych oczek nie należy ukrywać .
─ Ja ─ wydukał ─ musze iść do fryzjera.
─ Tylko nie przycinaj zbyt krótko ─ poleciła i zmierzwiła mu i tak zmierzwione włosy ─ stracisz wtedy cały swój urok. ─ Remmy upił łyk drinka i zakaszlał. ─ Powoli ─ rzuciła rozbawiona. ─ To twój pierwszy raz?
─ Co?
─ Tutaj ─ doprecyzowała. ─ Nowa buzia rzuca się w oczy zwłaszcza tak śliczna. To czego szukasz?
─ Szukam?
Była rozbawiona. Rozbawiona i piękna, pomyślał.
─ Nie wiem ─ odpowiedział i upił łyk alkoholu. Tym razem był przygotowany na mix alkoholi. Wyciągnęła dłoń i pogładziła go długimi szczupłymi palcami po karku. Pokiwała głową i koło jego dłoni położyła staromodny klucz. Popatrzył na nią zaskoczony. Giselle parsknęła śmiechem.
─ Naprzeciwko jest hotel ─ wyjaśniła ─numer pokoju znasz ─ wstała i wyszła. Był tak zaskoczony, że sięgnął po drink i wypił do. Zapomniał, że ludzie są czasem cholernie bezpośredni w wyrażaniu swoich potrzeb. Sięgnął do portfela i zaczął odliczać kwotę.
─ Na koszt firmy ─ usłyszał głos barmana gdy odłożył wyliczoną gotówkę. Popatrzył na niego zaskoczony. ─ Giselle stawia.
─ A to jakaś szycha tutaj?
─ Właścicielka ─ odpowiedział na to barman. Remmy skinął głową i wrzucił pieniądze do słoika na napiwki.
Rozsądek mówił, że pójście z nieznajomą kobietą do hotelu nieważne jak piękną i uroczą zakrawa na głupie szczęście. Jeśli pod sukienką skrywa się mężczyzna pójście za nim do hotelowego pokoju to głupota. Pomyślał, że głupota jest wpisana w bycie nastolatkiem i ruszył do hotelu naprzeciwko. Był stary. Zatrzymał się przed drzwiami i wsunął klucz do zamka. Pasował jak ulał. Pchnął lekko drzwi i wyszedł do środka. Giselle paliła przy oknie. Oparł się plecami o drewno.
─ Kiedyś był tutaj szpital psychiatryczny ─ wyjaśniła ─ leczono ludzi takich jak ty czy ja ─ dorzuciła a on głośno przełknął ślinę. Niedopałek zgniotła w popielniczce i spojrzała wprost na niego. Przełknął ślinę i przywarł do drzwi gdy ruszyła w jego stronę. Pochyliła się nad nim i go pocałowała. Torres bezwiednie oddał pocałunek i rzucił jej ręce na kark. Pociągnęła go w stronę łóżka.
Pościel była miękka , a jej usta były zaborcze. Całowała go po policzkach, zębami kąsała po brodzie jednocześnie z wprawą rozpinając jego czarną koszulę. Gdy zaczęła składać pocałunki na jego klatce piersiowej a językiem musnęła jego sutek jęknął i poruszył się pod nią niespokojnie. Wyprostowała się.
─ Nie przestawaj ─ wymamrotał.
─ Cukrzyk? ─ zapytał na widok pompy. Remmy popatrzył na niego zaskoczony. ─ Moja żona ma taką samą.
─ Zona? ─ wymamrotał Remmy czując jak ulatuje z niego całe powietrze. ─ Masz żonę ─ powtórzył i wstał. ─ Wie gdzie teraz jesteś? I kim jesteś?
─ Remmy
Bezwiednie zaczął zapinać swoją czarną koszulę. Wybrał ja celowo. Ubrał się celowo cały na czarno bo wiedział, że mu dobrze w czerni.
─ Nie mogę ─ wymamrotał ─ po prostu nie mogę ─ wsunął stopy w buty i wyszedł. Zbiegł po schodach. Powietrze przesycone było wilgocią gdy jego płuca wypełniły się powietrze. Sięgnął po komórkę chcąc wybrać numer siostry.
─ Torres ─ zaklął pod nosem i obrócił się na pięcie spoglądając na trenera. Olivier Bruni stał może metr od niego z rękoma splecionymi na piersi rękoma. Spojrzał na szyld hotelu to na swojego pomocnika.
─ Jest piątek wieczorem mogę być gdzie chcę ─ warknął. Bruni uniósł brew, wargi chłopaka zacisnęły się w wąską kreskę. Nie odezwał się słowem. Nie musiał pytać, wiedział co robił tam jego uczeń. Chłopak go minął trzęsącymi się rękoma wybrał numer siostry.
─ Możesz po mnie przyjechać? ─ zapytał gdy Rue odebrała. ─ Dzięki spotkamy się tam gdzie wysadziłaś.
─ Podwiozę cię do domu.
─ Nie wchodzisz do środka? ─ zagadnął wskazując na lokal po drugiej stronie.
─ Nie, piłeś?
─ Nie twój k***a interes ─ odwarknął w odpowiedzi Torres. ─ Jestem dorosły.
─ To zacznij zachowywać się jak dorosły a nie napalony dzieciak idący z facetem do hotelu ─ odpowiedział. Remmy spojrzał mu w oczy i zrobił krok w jego stronę. Był wściekły. Wściekły na siebie, na Giselle która miała żonę i nosiła kobiece sukienki.
─ Przyganiał kocioł garnkowi ─ powiedział przez zęby nastolatek. Olivier spokojnie wyciągnął kluczyki od samochodu i kliknął. Jedno z aut zamrugało.
─ Do samochodu Torres. ─ powiedział spokojnym głosem trener. ─ Zadzwonisz do siostry z auta. Remmy spojrzał na trenera to na samochód. ─ Jeremiah. ─ chłopak prychnął i bez słowa wsiadł do samochodu trenera głośno trzaskając drzwiami.
Ruelle Torres miała trzy może cztery miesiące gdy Cameron wróciła do pracy zostawiając małą dziewczynkę pod opieką ojca. Kobieta pojawiała się i znikała z jej życia w zależności od tego co robiła więc dorastając przyzwyczaiła się do jej długiego milczenia przerywanego telefonem z budki telefonicznej lub kartką na urodziny. Nauczyła się żyć z myślą, że matka stawia pracę wyżej od niej. Nie była w końcu dzieckiem planowanym.
Cerano i Claudia zaliczyli wpadkę i kobieta zdecydowała się urodzić dziecko. Co prawda miała raptem dwadzieścia trzy lata, Cerano był niewiele starszy, ale wbrew pozorom był dobrą partią. Miał starą pracę, pomoc przy dwójce małych dzieci dawała mu „teściowa” Cameron więc urodziła i została częścią dziwacznej rodziny Torrresów. Wytrzymała krótko. Tęskniła za pracą, za adrenaliną , a pieluchy, kolki i cały ten ambaras związany z wychowaniem dziecka ją nudził. Pod tym względem była podobna do matki Kiraz. Claudia była żądna przygód. Nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dwa miesiące. Zmieniała adres zamieszkania co dwa trzy miesiące, a rzeczy oddawała do przechowalni. Obie były modelowym przykładem kobiet żałujących macierzyństwa. Rue zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła wpatrując się w krótką wiadomość. „Spotkajmy się, chcę ci wszystko wyjaśnić” Nastolatka kliknęła „usuń” Cokolwiek miała jej do powiedzenia, to niczego nie naprawi. Tego nie dało się naprawić.
Wstała i przeciągnęła się poruszając głową na boki. Z ciekawością wyjrzała przez okno. Kiraz spędzała dużo czasu w swoim ogródku co powodowało mu nastolatki lekki niepokój. Kiedyś gdy mieszkali w kamienicy Kiraz miała swój ogródek na balkonie. Hodowała zioła i o ile Remmy nie potrafił odróżnić bazylii od oregano Rue wiedziała, że wśród zielonych krzaczków skrywają się dużo bardziej mordercze roślinki. Milczała. Nie odzywała się nawet teraz gdy wiedziała, że mająca do dyspozycji dużo większą przestrzeń Kiraz znowu to robi. Była jak ćma, która podlatywała do płomienia świecy zastanawiając się jak blisko może podlecieć za nim nie zaczną palić się jej skrzydełka.
Nie podobało jej się to bratu również lecz żadne z nich nie zamierzało kablować na siostrę chociaż oboje wiedzieli, że jedyną osobą która miała na nią jakiś wpływ był ojciec. Cerano mógł ustawić córkę do pionu, lecz Rue podświadomie wiedziała, że siostra będzie łamać zasady. Była pod tym względem podobna do matki. Claudia też łamała zasady, i o ironio też złamała prawo. To co jest najzabawniejsze w tym wszystkim to fakt, że Cameron prawa strzegła. Szatynka przerzuciła sobie plecak przez ramię i ruszyła do wyjścia. Z haczyka w przedpokoju zgarnęła klucze do auta brata i wyszła.
Remmy nie będzie zadowolony, że wzięła auto bez pytania go o zgodę. Chłopak nie lubił gdy Rue brała jego samochód (ani nikt inny), lecz szatynka miała to w nosie. Kryła brata przed ojcem. Nie pisnęła słówka, gdy wtaszczyła go do pokoju, położyła spać i nie pisnęła ojcu słówkiem. Co prawda sprawa i tak się wydała, ale Remmy sam był sobie winien.
W szkolnej szatni przebrała się w strój do pływania i po rozgrzewce wskoczyła do wody. Bycie córką dyrektora miało swoje plusy. Zamyślona przepłynęła pierwszą długość basenu. Cameron chciała się spotkać i porozmawiać. Chciała jej wyjaśnić swoje zachowanie, swoje długie milczenie i szkopuł w tym, że dziewczyna nie chciała tego słuchać. To niczego nie zmieni, pomyślała Rue. Nie zmieni, powtórzyła w myślach i wykonała zgrabny obrót.
Miała chłopaka. Gdy mieszkali w stolicy miała chłopaka. Była szczęśliwa. Wiodła poukładane życie i wtedy pojawiła się Cameron i postawiła poukładany świat Rue, na głowie. Nie chciała do tego wracać, lecz jej myśli same mimowolnie powędrowały do tamtego ciemnego pokoju. Bezwiednie zanurzyła się w wodzie.
Było zimno, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i długo niewietrzonego pomieszczenia. Wiadro stojące w rogu służyło jej za toaletę, a dzięki małemu okienku mogła wyjrzeć na zewnątrz. Widziała tylko pasek zieleni i wtedy myślała o siostrze, o tacie który odchodził od zmysłów gdzie się podziewa, o Cameron, która ją w to wszystko wciągnęła, o Xavierze. Czyjaś silna ręka pociągnęła ją do góry. Zachłysnęła się wodą i powietrzem jednocześnie. To było paskudne uczucie. Wypluła wodę i z czyjąś pomocą wyszła z basenu.
─ Mogłaś się utopić ─ usłyszała pełen wyrzutu chłopięcy głos. Ściągnęła z głowy czepek i spojrzała wprost na Felixa Castellano. Chłopak miał na sobie strój do pływania. Zapewne postanowił spędzić ten dzień podobnie jak ona. Na basenie. Skinęła lekko głową jakby się z nim zgadzając. Mogła się utopić. ─ Wszystko ok? ─ zapytał. Skinęła lekko głową i spojrzała na nastolatka. Był ładnym chłopcem. Szybko odwróciła głowę w bok i wstała drepcząc w stronę porzuconego ręcznika. Owinęła się nim szczelnie. Nie miała na sobie pianki, lecz zwykły jednoczęściowy kostium kąpielowy.
─ Dzięki ─ wykrztusza w końcu opadając na ławkę.
─ Proszę, nie wiedziałem, że pływasz ─ zauważył Felix.
─ Czasem ─ wyznała ─ kiedyś więcej pływałam.
─ Czemu pływasz mniej? ─ zapytał ją więc. Uciekła wzrokiem. ─ Przepraszam to nie moja sprawa.
─ Xavier ─ wykrztusiła imię chłopca o którym w jej domu się nie mówi. Rue ma czasem wrażenie, że nie może nawet o nim myśleć. ─ To znaczy przypomina mi o Xavierze. ─ doprecyzowała ─ Byliśmy w jednej drużynie pływackiej.
─ Twój chłopak? ─ bezwiednie skinęła głową. ─ Został w stolicy?
─ Można tak powiedzieć ─ odpowiedziała wymijająco. Popatrzyli sobie w oczy. ─ Siedzi w więzieniu ─ dorzuciła na jednym wdechu Rue. Oczy Felixa rozszerzyły się ze zdumienia. ─ Mógł już wyjść. Nie sprawdzałam, nie chcę wiedzieć. Moja mama go aresztowała. ─ Felix zamrugał powiekami i usiadł obok siostry kolegi z klasy. Jego umysł przetwarzał informacje; Rue miała chłopaka, pływaka, którego aresztowała jej matka.
─ Twoja mama jest policjantką?
─ Tak ─ potwierdziła ─ Pracuje w wydziale narkotykowym ─ dodała i westchnęła. ─ Xavier Serrano ─ podała jego nazwisko i spojrzała na niego dużymi ciemnymi oczami. Zmarszczył brwi. Nic mu to nie mówiło. ─ Jego rodzina miała swój narkotykowy biznes ─ wyjaśniła ─ I teraz jest w mieście. Pisała, że będzie pracować w Pueblo de Luz, na komendzie. Pewnie już zaczęła.
─ Chcesz, żebym to sprawdził?
Pokręciła przecząco głową i wstała. Zsunęła z siebie ręcznik sięgając po dżinsy.
─ Nie chce jej widzieć ─ zapewniła Felixa. ─ Nie po tym wszystkim co zrobiła. Nałożyła na siebie koszulkę. ─ Dzięki za ratunek ─ powiedziała do niego z lekkim uśmiechem. ─ I nie mów nikomu, że musiałeś mnie ratować ─ poprosiła go o rok młodsza znajoma.
─ Nie powiem ─ zapewnił ją.
Ingrid Lopez siedziała w swoim biurze pracując nad najnowszym numerem Hoy la verdad. Numer miał trafić do druku za kilka godzin gdy do jej biura wpadł Felix Castellano. Dziennikarka uniosła do góry brew.
─ Przepraszam ─ wymamrotał i podał jej wydruk tekstu ─ nanosiłem poprawki według twoich wskazówek ─ wyjaśnił. ─ Wysłałem ci wersję ostateczną na e-mail.
─ Wiem ─ potwierdziła kobieta. ─ Widziałam go i przeczytałam ─ zrobiła pauzę ─ Dobra robota Felix ─ pochwaliła go. ─ To naprawdę kawałek dobrego tekstu z nutką dziennikarskiego śledztwa.
─ Dzięki, pamiętałeś o autoryzacji?
─ Meduza zgodziła się na publikację ─ potwierdził. Ingrid skinęła lekko głową. ─ To co dalej? ─ uśmiechnęła się lekko pod nosem i usiadła za biurkiem odkładając na bok wydrukowany tekst nastolatka. Spojrzała na jego imię i nazwisko. ─ Co ze sprawą Niny?
─ To miałeś zostawić w moich rękach ─ przypomniała mu. Felix usiadł. ─ Co z jej historią? Może oskarżyć Dicka.
─ Nina nie chcę się ujawniać ─ odpowiedziała mu. Felix był bystrym nastolatkiem i miło było porozmawiać jak równy z równym ─ i ja ją rozumiem ─ dodała. Fel skrzywił się. ─ Ma nastoletniego syna i ostatnie czego potrzebuje Matteo to przeczytanie w gazecie, że Perez włożył jego mamie rękę w majtki. Kto jak to ale ty pownienneś to zrozumieć. ─ usta zacisnął w wąską kreskę.
─ Też umywasz ręce?
─ A czy ja coś takiego powiedziałam? ─ zapytała go i sięgnęła do szuflady. Podała mu dokument. Felix przeczytał go uważnie.
─ To tylko kartka z kondolencjami ─ wymamrotał pod nosem zawiedziony nastolatek. Lopez wywróciła oczami i odwróciła kartkę. Na dole było napisane „Przykro mi, że to cię spotkało. Nie jesteś jedyna” ─ spojrzał na Lopez to na tekst.
─ I nie wiem kto to napisał ─ dodała ─ Przeczytaj to na głos ─ poprosiła go ─ i powiedz mi co się wyróżnia.
Posłusznie przeczytał tekst. Lopez uniosła brew.
─ Liczba mnoga!
─ Tak, Watsonie ─ zgodziła się z nim kobieta. ─ Liczba mnoga , a to oznacza, że kuratorium już w tamtym czasie wiedziało, że Perez nadużywa swojej władzy. ─ chłopak prychnął. ─ Felix znasz powiedzenie „nie od razu Rzym zbudowano?” ─ zapytała go. Pokiwał głową ─ uzbrój się więc w cierpliwość. Twój artykuł być może odświeży komuś pamięć.
─ To wielkie „może” ─ zgodziła się z nim lekkim skinieniem głowy. ─ Otworzysz gorącą linię? ─ To nie „Time” ale ─ wyciągnęła z szuflady laptopa i położyła go przed nastolatkiem ─ skoro już oficjalnie należysz do zespołu ─ wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami.
─ Dajesz mi laptopa?
─ Wypożyczam służbowy sprzęt więc pilnuj go jak źrenicy oka ─ położyła przed nim karteczkę. ─ Tutaj masz hasło, służbowy adres e-mail. Twój tekst trafi również do internetowego wydania więc chcę abyś śledził komentarze. Nie musisz wdawać się w dyskusje, ale chcę żebyś przyglądał się im. Zignoruj haiterów.
─ Może nie będę miał hejterów?
─ Każdy ma ─ odpowiedziała na to szatynka. ─ Pod tekstem wyleje się fala hejtu, komentarzy w stylu „poszła w tango” „zapiła się”, „puściła się” i tym podobne więc je zignoruj.
─ I to wszystko?
─ Prawie zapomniałam ─ znowu sięgnęła do szuflady. Położyła przed nim notes i zestaw długopisów. ─ To twój „pamiętniczek” ─ oznajmiła i dopiero wtedy dostrzegł kłódkę. Uniósł brew. ─ W przypadku dziennikarstwa śledczego tajemnica to podstawa sukcesu więc strzeż swoich tajemnic.
─ Ingrid ─ jęknął chłopak.
─ Posłuchaj, mam cię czegoś nauczyć i wiem że jesteś synem policjanta więc jako córka chrzestna prokuratora powiem krótko, prowadzenie notatek pomaga uporządkować myśli. Nie żadne klepanie w klawisze, lecz ręczne długopisem czy ołówkiem. Czy zrobisz sobie listę czy mapę myśli, czy będziesz grał w skojarzenia to nie ma znaczenia ale często pomaga spojrzeć na dany problem całościowo. Pomyśl o dziewczynie o której pisałeś? Czy była jedyna? Czy była pierwsza? Kto był następny? Co się z nią stało? Czy rzeczywiście wyjechała na oglądając się za siebie czy została zamordowana? Jeśli to drugie to czego mimo tylu lat nie znaleziono ciała? Myśl zapisuj, koloruj lub zostaw wszystko czarno-białe ale za nim zaczniesz na pierwszej stronie spisz dekalog albo na ostatniej.
─ Dekalog?
─ „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” ─ zacytowała. ─ Dziesięć przykazań dziennikarza. ─ Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno. ─ wszystko w odniesieniu do zawodu.
─ Mam ci to pokazać?
─ Jeśli chcesz możemy przedyskutować etykę zawodu ─ odpowiedziała ─ ale jeśli chcesz zachować to dla siebie rozumiem, ale jeśli będziesz chciał o tym pogadać śmiało. A i do internetowego wydania napiszesz sprawozdanie z licealnego meczu. Do działu sportowego. Krótkie komentarze chłopaków z boiska z obu stron po meczu. Najlepiej z kapitanami. ─ położyał przed nim dyktafon. ─ To dużo łatwiejsze niż zapisywanie odpowiedzi. Zredagujesz i wrzucił na stronę gazety.
─ Dlatego dajesz mi służbowego laptopa?
─ To jeden z powodów. ─ odparła ─ drugi jest taki że wierzę że będzie służył ci do doskonalenia zawodowego. Zmykaj.
Gdy Felix wyszedł Ingrid otworzyła swój służbowy laptop i po wpisaniu hasła odnalazła odpowiedni dokument i dłuższą chwilę wpatrywała się w dwa skany; kartka z kondolencjami dla Niny i dokument informujący jej ojca o przyjęciu skargi. Śledztwa w sprawie Pereza nigdy nie rozpoczęto.
Były kurator, którego pieczątka widniała pod pismem był poza zasięgiem gdyż kiedy nad Ricardo Perezem zaczęły zbierać się czarne chmury został od odwołany ze stanowiska, a nową kurator oświaty nabrała wody w usta tłumacząc się „dobrem śledztwa” Dziennikarka prychnęła. Nie chodziło o dobro śledztwa gdyż żadne śledztwo wobec działań Pereza nie toczy się ani w kuratorium ani w prokuraturze. Oficjalnie Perez został odwołany ze stanowiska i odszedł na emeryturę, lecz dla niej było to wycierania rozlanego mleka zbyt małą ścierką. Było też oficjalne pismo jakie Valentin Vidal skierował do kuratorium w sprawie Araceli Falcon i jej wypadku. Ta sprawa została odnotowana, lecz umarła śmiercią naturalną wraz z nauczycielem. Z zadumy wyrwał ją dźwięk pukania do drzwi. Ingrid podniosła głowę z nad laptopa spoglądając na Teresę Valdez- ciotkę Ruby i zmarszczyła lekko brwi.
─ Tereso ─ instynktownie podniosła się z krzesła. ─ Co cię sprawdza?
─ Musimy porozmawiać. O Ruby ─ dodała jakby Lopez nie była wstanie sama się tego domyślić. Ciotka nie utrzymywała zażyłej relacji z siostrzenicą męża. Ruby istniała i kobieta miała tego świadomość, lecz gdy nad dziewczyną opiekę przejęła siostra kobieta umyła ręce. Diego wcale nie zachowywał się lepiej.
─ Coś się stało? ─ zapytała ją Lopez teraz już zaniepokojona, a Teresa westchnęła.
─ Jak wiesz pracuje w aptece ─ zaczęła ─ i wczoraj miałam dyżur za chorą koleżankę; Ruby spotyka się z Patricio Gamboa?
─ Tak ─ potwierdziła.
─ Kupował wczoraj wieczorem tabletkę „dzień po” ─ Ingrid bardzo powoli usiadła na krześle.
─ Widziałaś to?
─ Sama mu ją sprzedałam ─ odpowiedziała na to. ─ Być może ma jakąś dziewczynę na boku.
─ Nie ma ─ zaprzeczyła sama nie wiedząc czemu czując że musi stanąć w obronie tego chłopca. ─ To porządny chłopak. ─ Teresa skinęła lekko głową. ─ Dlaczego mi o tym mówisz?
─ Wiem, że nie masz o mnie najlepszego zdania ─ zaczęła Teresa ─ ale nie chcę żeby sytuacja się powtórzyła.
─ Ruby została zgwałcona ─ przypomniała jej kobieta.
─ Rzekomo ─ dodała Valdez. ─ Nie powiedziała tego wprost. ─ Lopez nie odpowiedziała. Na usta cisnęło jej się kilka ostrych słów, ale się powtrzymała. Nie chciała się kłócić. ─ To wszystko?
─ Nie miałam nic złego na myśli po prostu chcę uniknąć sytuacji z przed dwóch lat ─ wyjaśniła ─ Ty nie wiesz ─ dodała dostrzegając grymas niezrozumienia na jej twarzy. ─ Jakieś siedem miesięcy po zagnięciu skontaktował się z nami ojciec Ruby ─ zaczęła Teresa. ─ zapewnił nas, że jest bezpieczna i ─ urwała ─ zapytał czy nie chcielibyśmy zaopiekować się dzieckiem.
─ Co? ─ wyjąkała Lopez. ─ Jakim dzieckiem?
─ Dzieckiem Ruby. ─ wyjaśniła jej Teresa. ─Odmówiliśmy. ─ zapewniła ją.
─ Ruby urodziła dziecko ─ powiedziała powoli starsza z sióstr. ─ Peter nie wspomniał, że zaszła w ciążę.
─ Pewnie nie chciał żebyś wyrobiła sobie o niej nieprzychylne zdanie ─ zaczęła Teresa. ─ Myślałem, że skoro u ciebie mieszka to się przyznała. Z tego co mi wiadomo urodziła dziewczynkę i miejmy nadzieję że tym razem sytuacja skończy się tylko na strachu.
Jej mała siostrzyczka urodziła dziecko, przemknęło jej przez myśl gdy dokonywała obliczeń. Do napaści doszło w maju więc dziecko urodziła na przełomie stycznia i lutego. I musiała być przerażona. Została napadnięta a z tamtej nocy nie miała zbyt wielu wspomnień. Według dokumentacji medycznej zażyła pigułkę „dzień po” ale najwidoczniej było już za późno i doszło do zapłodnienia. Urodziła dziecko, pomyślała. Córeczkę. Głośno przełknęła ślinę i dopiero teraz spostrzegła, że została sama. Bez zbędnego ociągania się wyciągnęła telefon i wybrała numer Hugo.
Poł godziny później pozwoliła powalić się na łopatki. Twardy materac wbił jej się w plecy. Lopez spojrzała na Hugo i pozwoliła sobie pomóc wstać. Nogi miała jak z waty i nie miało to nic wspólnego z treningiem.
─ Wszystko ok?
─ Tak ─ skłamała gładko ─ Muszę zrzucić kilka kilo ─ wyjaśniła. Delgado uniósł lekko brew. Nie wierzył w ani jedno jej słowo. Lopez skapitulowała i usiadała na podłodze plecami opierając się o ścianę. Wyciągnęła przed siebie nogi. ─ Moja siostra uprawiała seks.
─ Fajnie ─ Lopez posłała mu ostre spojrzenie ─ Niefajnie, bardzo niefajnie. Przyznała ci się?
─ Nie w redakcji odsiedziała mnie jej ciotka. Patricio kupował tabletkę dzień po.
─ A czy farmaceutów nie obowiązuje tajemnica zawodowa? ─ zapytał ją nagle. Ingrid spojrzała na niego morderczym wzrokiem ─ rodziny nie dotyczy najwyraźniej. Pomyśl o tym z jaśniejszej perspektywy; dzieciaki narozrabiały i po sobie posprzątały.
─ Wiedziałam że nie nocuje u Olivii ale nie sądziłam że jest na to gotowa a jeśli jest to się zabezpiecza.
─ Może pękła im gumka? ─ zasugerował. ─ To się zdarza, albo poniosły ich emocje.
─ To moja młodsza siostra ─ syknęła ─ i on powinien trzymać klejnoty w spodniach.
─ Julian wie?
─ Co? Nie i gęba na kłódkę ─ zaznaczyła unosząc do góry palec ─ bo jego poniosą w trumnie.
─ Myślisz?
─ Julian jest wyjątkowo opiekuńczy w stosunku do Ruby.
─ Aż się boje pomyśleć co będzie jak mija chrześnica będzie chodzić na randki. Będzie czatował z lornetką?
─ Tak w twoim towarzystwie ─ szturchnęła go w bok. ─ Powinnam z nią pogadać?
─ Mnie pytasz? Jestem facetem
─ Rodzice rozmawiali z tobą o seksie?
─ Mama mówiła mi o szacunku do kobiet a nie o kwiatkach czy pszczółkach. To wiedziałem od kumpli. Dzieciaki teraz mają łatwiej ─ Lopez uniosła brew ─ Wszystko jest w sieci. Porno jest powszechnie dostępne.
─ Oglądasz porno?
─ Nie to miałem na myśli ─ odpowiedział. Ingrid parsknęła śmiechem. ─ Też kiedyś oglądałam porno.
─ Kiedyś?
─ Teraz mam Juliana i jego lekarskie rączki ─ Hugo się skrzywił. ─ Boże gdzie te czasy gdy chodziło się wypożyczać porno? ─ zapytała, a on uniósł brew. ─ Helena i ja miałyśmy dziwne pomysły ─ odpowiedziała jakby to wszystko wyjaśniało. ─ Poza tym siedziałam w poprawczaku a zakonnice bawiły się w burdelmamy więc seks nie stanowił zakazanej tajemnicy raczej był wstydliwym sekretem. Nie chcę żeby Ruby wstydziła się tego, że jest aktywna seksualnie, a nie wiem jak z nią rozmawiać.
─ Mama z tobą nie rozmawiała?
─ Powiedzenie mi „tylko nie rób głupot” gdy miałam szesnaście lat trudno nazwać rozmową o seksie ─ odparła na top. Hugo parsknął śmiechem za co zarobił kuksańca w bok.
─ Zapisz go na wychowanie w rodzinie czy inne zajęcia.
Teraz to ona uniosła brew.
─ Nie mają być czasem w szkole? Bruni narzekał, że dyrektor kazał mu zrobić nie tylko test na narkotyki, ale także urządzić chłopakom pogadankę na temat tego z czym wiążę się seks. I rozdać gumki.
─ Szkoła będzie rozdawać gumki? Perez dostałby zawału słysząc o tym.
─ Powiedz mu, może będziemy mieć szczęście ─ teraz to ona parsknęła śmiechem opierając głowę na jego ramieniu.
─ Pewnie ma dużo pytań?
─ Pytań?
─ Ja miałam i nie miałam kogo zapytać ─ wytłumaczyła mu. ─ W sierocińcu mówiono o „pełnej szklance” i „grzechach cielesnych” za samo spoglądanie w kościele na ministranta obrywało się linijką po łapach. My byłyśmy „nieczyste” a chłopcy „musza się wyszumieć” Raz jeden chłopak zgwałcił dziewczynę.
─ I co na to Horacio?
─ A jak myślisz? Usłyszała to samo co my kobiety słyszą od stuleci. Od „sama się prosiła” po „mogła nie patrzeć w jego stronę i nosić długie spódnice jak Bóg przykazał” Zabiła się.
─ Nikt jej nie powstrzymał?
─ A myślisz że kogoś obchodziła jedna martwa nastolatka? To była jedna mniej gęba do wykarmienia. ─ wstała. Nie lubiła wracać myślami do pobytu w poprawczaku czy w sierocińcu. ─ Paulina ─ przypomniała sobie jej imię ─ Miała na imię Paulina.
─ A co się stało z tym chłopakiem?
─ Ma teraz żonę, pracę i małe dziecko ─ wyjaśniła. ─ I siada w pierwszej ławce w kościele. ─ wyjaśniła mu. ─ Faceci nigdy nie ponoszą odpowiedzialności wszystko spada na nas. Całe życie sprzątamy wasz bałagan.
─ Ja ─ zaczął Hugo ─ nigdy bym
─ Wiem, gdybym miała jakiekolwiek podejrzenia że podniosłeś chociażby palec na jakąś dziewczynę ─ obróciła głowę w jego stronę ─ osobiście ucięłabym ci klejnociki. Ona urodziła dziecko.
─ Paulina?
─ Ruby ─ poprawiła go. ─ Hugo uniósł brew w zaskoczeniu ─ i dowiedziałam się dwie godziny temu od jej ciotki. ─ kontynuowała Lopez ─ Peter zorganizował adopcję. Pieprzny Peter Pan ─ podeszła do worka i uderzyła go dwa razy. Hugo chwycił go z drugiej strony.
─ To chyba dobre wyjście? ─ zasugerował. Ona skinęła głową.
─ Nie chodzi mi o to że mała trafiła do adopcji, ale o to że Peter mi o tym nie powiedział. Oddał pod moją opiekę siostrę i nie powiedział mi że kilka miesięcy wcześniej urodziła dziecko, które oddała do adopcji bo było z gwałtu ─ pięściami uderzała w worek. ─ Tak bo to taka mało istotna informacja!
─ A ty nie wiesz co robić?
─ A ty byś wiedział? ─ odpowiedziała mu pytaniem. ─ Mam jej powiedzieć , że wiem czy zachować tą wiedze dla siebie? Urodziła mu dziecko. Ciąża sama w sobie jest przerażąca ─ uniósł brew ─ jeśli wierzysz że ten stan jest „błogosławiony” to jesteś durniem Hugo. To co ten stan robi z twoją głową to forma tortur nie cudu. Ja gdy Lucy zaczęła kopać miałam atak paniki ─ wyznała ─ Nie miałam pojęcia co się dzieje a Ruby? Była w ciąży z ─ urwała ─ Jezu ona mogła nie wiedzieć, że jest w ciąży. Ja w tym wieku nie miałam regularnego okresu, pojawiał się kiedy chciał i trwał długo jak chciał. Doprowadzało mnie to do szału i do tego jeszcze Peter. ─ przez zęby wymieniła imię ojca. ─ On nie był przy mamie gdy była ze mną w ciąży. Ok facet nie wiedział, że jest w ciąży, ale gdy dowiedział się o moim istnieniu umysł rączki. Miałam jakieś jedenaście lat gdy urodziła się Ruby. On był z nią w połogu!
─ To źle?
─ Połóg to koszmar ─ stwierdziła ─ Wszędzie krew i mleko. Nie mam pojęcia jak to wszystko działa gdy nie ma się przy sobie dziecka. Ja bez Lucy postradałabym zmysły.
─ Pogadaj z nią ─ doradził Hugo. ─ Nie znam się na połogu i tej całej reszcie, ale znam ciebie ─ urwał a ona zmarszczyła brwi. ─ Nie gryź się z tym tylko idź do domu, zrób kakao i pogadaj z siostrą.
─ Kakao?
─ Moja mama robiła nam i Eleonor kakao gdy chciała nami porozmqwiac na ważny temat robiła nam kakako z piankami.
─ Mówiła ci o „szacunku do kobiet” pijąc z tobą kakao? ─ pokiwał głową. Lopez uśmiechnęła się pod nosem. ─ Polubiłam ją.
─ Ona polubiłaby ciebie.

„Punto la i” było lokalnym programem publicystycznym do którego zapraszano lokalnych polityków gdzie przez czterdzieści pięć minut dyskutowano na tematy polityczne czy około polityczne. Były szef kampanii wyborczej którego Fernando Barosso poradził się zasugerował udział w “Kropce..”. Był to program popularny i lubiany a dzięki emisji tylko w jeden dzień tygodnia poruszane tematy przez kolejny tydzień nie schodziły z czołówek gazet. Dodatkowym plusem był fakt iż prowadziła go kobieta. Fernando nie musiał także za bardzo się starać o udział w programie gdyż gospodynią programu była córka Castro.
Odessa Castro uśmiechnęła się do niego lekko gdy zajmował miejsce na fotelu dla gościa. Długie ciemne włosy opadały jej na ramiona. Ubrana w sukienkę w kolorze królewskiego błękitu złożyła kartki przed sobą na niewielkim okrągłym stoliku.
─ Wchodzimy za pięć minut ─ poinformowała Fernando, którego twarz poddawano kosmetycznym zabiegom. Mężczyza zażyczył sobie niezby przesadnego makijażu. Był starym człowiekiem nie chciał wyglądać jak karykatura samego siebie. Skinął lekko głową.
Pierwsze dwadzieścia minut przebiegało w swoim tęmpie i rytmie i jedząca popcorn Victoria była lekko znudzona. Barosso mówił dobrze. Składnie i grzecznie odpowiadał na pytania, Odessa zasypiała, lecz gdy padło pytanie o wiarę kobieta poruszyła się na kanapie.
─ Straciłem syna ─ zaczął Fernando i sięgnął po wodę. Upił łyk i spojrzał Oddesie w oczy. ─ Taki ból zrozumieją jedynie rodzice którzy tego doświadczyli. Gdy minął pierwszy szok zacząłem zastanawiać się dlaczego i szukać pocieszenia w modlitwie.
─ Opłakiwał pan syna, którego nie odwiedzał w więzieniu ─ zarzuciła mu kobieta. Przytaknął.
─ Moja relacja z Alejandro była skomplikowana ─ wyjaśnił zaś jasnowłosa poruszyła się na kanapie ─ Kiedy trafił do więzienia byłem zły ─ wyznał ─ było we mnie dużo żalu ale nie do Alexa. Do siebie. Byłem wściekły na samego siebie. Spłodziłem go i wychowałem i w tamtym momencie zastanawiałam się gdzie popełniłem błąd?
─ Znalazł pan odpowiedź?
─ Myślę, że po części tak ─ odpowiedział. ─ Myślę, że byłem zbyt surowym i wymagającym ojcem. Wobec wszystkich moich dzieci. To nie dotyczy tylko Alejandro, ale także jego rodzeństwa. Po śmierci ich matki robiłem wszystko aby wychować ich na dobrych ludzi. Kazałem im mówić „dzień dobry”, odrabiać lekcje i robiłem dokładnie to co matka robiła wobec mnie myślę że brakowało im miłości, mojej codziennej obecności. W tamtym czasie wydawało mi się że postępuje słusznie. Widać się myliłem. Moi chłopcy potrzebowali matki.
─ Mówiąc o matkach i kwestiach rodzicielstwa proszę mnie nie zganić za to że słucham plotek ─ Oddesa uśmiechnęła się przepraszająco ─ ale po Valle de Sombras krąży pewna historia. Są w mieście osoby, które uważają że w latach osiemdziesiątych miał pan romans z Inez Romo i to pan jest ojcem bliźniąt. ─ zapadła cisza, którą przewał wesoły śmiech Barosso.
─ Ludzie powinni trzymać się swoich spraw ─ odpowiedział na to Barosso ─ ale pozwól, że wyjaśnię. Inez Diaz bo pod tym nazwiskiem ją znałem była młodą poważnie zaburzoną kobietą którą los zmusił do macierzyństwa i małżeństwa. Była tylko dzieckiem kiedy to się stało, a jej matka także nie była wspierającą kobietą. Ukrywała pedofila.
─ Inez była jedną z ofiar Felipe Diaza?
─ Tak, jeśli chcecie dowodów zapytajcie Victorię kto jest matką i ojcem jej ochroniarza ─ odpowiedział i zrobił pauzę. Zaczekał aż ta informacja dotrze do dziennikarki i do telewidzów. ─ I mam świadomość tego co mówi ulica. Ludzie uważają, że Victoria jest moją córką ponieważ pomagałem w jej wychowaniu. Byłem najbliższym sąsiadem Inez ─ przypomniał. ─ I dorosłym mężczyzną. Pomagałem Inez przy dzieciach z dobroci serca ─ położył dłoń na klatce piersiowej. ─ Nie dało się tych dzieci nie kochać. Byli przeuroczym rodzeństwem, a Victoria była wyjątkowo bystra i opiekuńcza. Kiedy więc Inez nie była wstanie opiekować się dziećmi co często się zdarzało biorąc pod uwagę jej kruchy umysł zapraszałem je do siebie. Zabierałem maluchy nad jezioro, pokazywałem im okolice. Victoria przyjaźniła się z Alejandro ─ dorzucił smaczek Fernando. ─ Sylvia dała się namówić Victorii na pokazanie winnicy spojrzała na blondynkę. Gdybym wiedział to co wiem teraz nie wiem czy zdecydowałbym się na taki krok.
─ Co ma pan na myśli? ─ Odessa spojrzała wymownie na burmistrza Barosso.
─ Dla mojego syna Victoria zawsze była kimś więcej niż tylko przyjaciółką ─ urwał i zaczekał aż to dotrze do wszystkich.
─ Sugerujesz że był w niej zakochany?
─ Był i ja nie odwiedziłem Alexa w więzieniu zaś Victoria zrobiła to krótko przed jego ucieczką. ─ te słowa zaskoczyły Oddesę. Fernando zaś w milczeniu sięgnął po wodę. Ludzie zapominają że Elena to córka swojej matki, która odziedziczyła po niej jej kruchy umysł. Znałem Inez Diaz i niestety w zachowaniu córki widzę odbicie jej matki.
─ To znaczy?
─ To proste rzeczy, ledwie zauważane gesty dla kogoś z problematyczną pamięcią, ale imanie się różnych zajęć, otwieranie kilku firm jednocześnie czy pomoc charytatywna. Inez przed największymi załamaniami nerwowymi które doprowadziły do śmierci jej syna również wykazywała podobne symptomy.
─ Uważa pan, że Victoria mogłaby skrzywdzić swojego syna?
─ Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, ale Elena jest jej lustrzanym odbiciem pod każdym względem. Niewiele osób o tym wie, ale Inez również miała fotograficzną pamięć, potrzebę ciągłego uczenia się. Kochała czytać książki , lecz nade wszystko uwielbiała prowadzić swoje dzienniki. Nie wiem co się z nimi rzecz jasna stało, ale zawsze mi mówiła że tylko Elena będzie wstanie je rozszyfrować. Kiedy ojciec zaczął ją molestować Inez utworzyła „drugie ja” żeby przetrwać. Niezbyt przyjemne z resztą gdyż miałem z nim do czynienia. Wielokrotnie opowiadała mi o swojej szafie ─ zaśmiał się widząc jej zdumioną minę ─ i nie nie mam na myśli szafy z ubraniami chociaż w niej również były ubrania ─ odchrząknął ─ Spróbuje to wyjaśnić. Inez aby funkcjonować stworzyła w swoim umyśle szafę z ubraniami, konkretne rzeczy reprezentowały konkretne wspomnienia zaś Victoria ma korytarz pełen drzwi. I tak wiem jak to brzmi ale Victoria ma swoje czerwone drzwi za którymi przechowuje wszystkie złe wspomnienia. Śmierć brata, spalenie domu z matką w środku ─ wyliczył ─ zapewne znalazło się tam także miejsce dla Jose Balmacedy. Nie wspomnę już o jej alter ego które wszyscy znamy ─ w studiu zapadła cisza.
─ Jej alter ego?
─ Victoria. Elena stworzyła Victorię po śmierci brata stworzyła drugą wersję siebie, aby przetrwać. Brzmi znajomo? Z przykrością to stwierdzam, ale ona nosi w sobie mrok Diazów z którym sam w przeszłości się zetknąłem. ─ wyjaśnił. ─ Miała wtedy osiem może siedem lat gdy wbiła mi widelec w kolano, bo nie mogła rozwiązać równania. Kilka dni później tragicznie zmarł jej brat.
─ Chwileczkę, czy pan sugeruje, że pańska zastępczyni dokonała bratobójstwa?
─ Nie skądże znowu! Nie było mnie tam, nikogo z nas nie było , ale przebieg wydarzeń w tamtym dniu znamy tylko z relacji jedynej ocalałej. To Elena tamtej nocy wywołała pożar i przybrała nową tożsamość jak twierdzi „zrobiła to bo wiedziała jak matka zabija jej brata” , ale co jeśli powód był inny? ─ zapytał a to pytanie zawisło w powietrzu.
Victoria siedziała jak skamieniła w fotelu palce zaciskając na szklance która pękła jej w dłoniach raniąc ją. Zignorowała ból i piecznie skupiając się na swoim ojcu, który wyparł się ich pokrewieństwa i zarzucił jej zabójstwo! Ze świstem wypuściła powietrze.
─ Pozostaje jeszcze śmierć mojego syna i Jose Balmacedy. ─ dorzucił. ─ Mój syn nie grzeszył inteligencją, ale nie zasnąłby z papierosem w dłoni.
─ Dlaczego?
─ Dlatego że palił cygara ─ odpowiedział jej. ─ Poza tym ktoś musiał mu pomóc w ucieczce a także go ukrywać.
─ Tristan Sawyer.
─ Wygodne czyż nie? Wszyscy którzy mogliby odpowiedzieć na dręczące mnie pytania nie żyją , a ich życie nierozerwalnie jest połączone z Victorią. To ciekawy zbieg okoliczności.
─ Dlaczego wymienił pan Jose Balmacedę?
─ Elena publicznie go oczerniła kiedy zaczął się bronić wylądował w szpitalu z roztrzaskaną czaszką czy tam oczodołem. Wiem z pewnego źródła że nagrania ze szpitala są nie do odczytania, ale osoba która zabiła Jose miała metr osiemdziesiąt osiem.
─ Victoria jest dużo niższa.
─ Tak, ale jej mężowi niewiele brakuje czyż nie?
Wstała i owinęła rękę szmatką. Machnęła ręką gdy Sylvia do niej podeszła i zaczęła uderzać w klawisze. Robiła to jedną ręką więc proces trwał dłużej.
─ Vicky ─ zaczęła dziennikarka.
Kobieta uniosła palec nakazując jej ciszę. Bez słowa puściła nagranie i przekręciła monitor w stronę Sylvii. Dziennikarka zmarszczyła brwi na widok napisu gwałciciel płonącego na trawniku przed czyimś domem.
─ Ricardo Perez ─ podpowiedziała mu chociaż po chwili w kadrze pojawił się sam Dick i w płomiennej mowie zapewniał i obiecywał, że to pomówienia aby po kilku sekundach ogłosić swoją kandydaturę na radnego. ─ Wrzuć to na stronę redakcji, ja muszę wykonać kilka telefonów.
─ Kto wykonał nagranie?
─ Czy to ważne? ─ zapytała ją ─ a może ważne jest to że trafisz do wydania wiadomości lokalnych o dwudziestej drugiej?
─ A ty dokąd?
─ Muszę zadzwonić! ─ najpierw wybrała numer męża.

**
Takiego obrotu spraw nie spodziewał się nikt. Mieszkańcy Valle de Sombras na pierwszej tego dnia eucharystii mówili tylko i wyłącznie o wczorajszym wywiadzie swojego burmistrza. Kogo obchodziły nauki ojca Thomasa czy Juana gdy są inne sprawy do omówienia? Bardziej ludzkie i przyziemne. Jedni kręcili głową inni chwalili, że pokazał jasnowłosej gdzie jej miejsce a jeszcze inni zastanawiali się nad tym czym pojawi się na festynie z okazji wyniesienia kościoła do rangi sanktuarium. Msza miała odbyć się o dwunastej. I co na to wszystko jej mąż? Czy wiedział o jej morderczych zapędach przed ślubem? Przed adopcją? Czy dziecko jest z nimi bezpieczne? Te pytania padały z ust zaaferowanych obywateli, a Victoria nabrała wody w usta. I to dosłownie, bo właśnie szczotkowała zęby po śniadaniu.
Musiała sama przed sobą przyznać, że Fernando Barosso ją zaskoczył. Spodziewała się, że będzie mówił o odnalezionej wierze, o kościele, o masie tych wszystkich bzdurek, które wygłaszał w jej gabinecie. On jednak skupił się zdecydowanie bardziej na niej i na ich relacji. I wrzucił ją pod autobus. Twarz przetarła ręcznikiem a w odbiciu lustra dostrzegła Sylvię. Kobieta stała za jej plecami z rękoma założonymi na piersi i nietęgą miną.
─ Jeśli chcesz wziąć prysznic ─ zaczęła ─ nie krępuj się ─ ręczniki są w szafce ─ wskazała na mebel blondynka. ─ Znajdziemy ci coś do przebrania. Mamy tutaj ubrania na zmianę wliczając bieliznę.
─ Nie chcę ─ odpowiedziała ─ nie wierzę, że jesteś tak kurewsko spokojna ─ wypluła z siebie dziennikarka.
─ A ty taka oburzona ─ Victoria obróciła się w jej stronę i oparła pupą o umywalkę ─ uważaj bo jeszcze dowiem, się że masz serce tam gdzie trzeba ─ Sylvia prychnęła w odpowiedzi.
─ Victorio on publicznie nazwał się wariatką ─ przypomniał jej.
─ Nie użył tego słowa ─ zaznaczyła i upięła długie blond włosy w wysoki koczek. ─ Określił mój umysł „kruchym i skłonnym do zapaści”
─ Czytaj między wierszami „pewnego dnia pęknie i nas wszystkich pozabija!” Nie wierzę że nie chcesz tego skomentować.
─ A ja nie wierzę, że pozwoliłam ci zasnąć we wczorajszym makijażu ─ podała jej płyn micelarny i paczkę wacików. ─ chociaż dzień zacznij właściwie ─ odparła na to. Sylvia usiadła na zamkniętej sedesowej klapie i spojrzała na jasnowłosą, która jak gdyby nigdy nic zaczęła codzienną pielęgnację twarzy. ─ On tylko na to czeka ─ odrzekła. ─ Chce, żebym stanęła przed kamerami, albo twoim dyktafonem i oznajmiła „Hej wszystko ze mną w porządku! ─ krzyknęła i parsknęła śmiechem. ─ Nikt mi nie uwierzy skro wszystkie objawy widać jak na dłoni.
─ Niby co?
─Jestem zastępczynią burmistrza ─ zaczęła wyliczać ─ otwieram „Stary Browar i „Fabrykę porcelany”, mam swoją własną firmę i zajmuje się także innym projektem. ─ urwała i z maseczką na twarzy przysiadała na brzegu wanny ─ Przytułek dla bezdomnych, grupa wsparcia, jadłodajnia ─ wyliczyła kolejne projekty miasta, które sygnowała mniej lub bardziej swoim nazwiskiem. Chwytam wiele srok za ogon.
─ To kiedy ci odbije?
Wzruszyła nonszalancko ramionami jakby fakt, że rozmowa o jej zdrowiu psychicznym to typowa rozmowa przy porannej pielęgnacji. Podała Sylvii tonik.
─ Dziś, a może jutro, a może nigdy ─ odpowiedziała. ─ Jeśli skomentuje całą sprawę, wszyscy uznają, że on ma rację ─ Sylvia uniosła brew. ─ Inez nie zabijała bo nie czuła nic, zabijała bo czuła za dużo. Jej trzy osobowości doprowadzały ją do szaleństwa. Nie wiedziała co jest prawdą a co fikcją, nie odróżniała wrogów od przyjaciół. Tylko tutaj czuła się bezpieczna.
─ W winnicy wina. ─ mruknęła Sylvia. Victoria wstała i z szafki wyciągnęła płatki pod oczy.
─ Nie krzyw się ─ dodała widząc jak kobieta wykrzywia usta w grymasie „zabierz to o de mnie” ─ płatki pod oczy zmniejszają cienie pod oczami i ujędrnia skórę.
─ Wiesz to do mamusi?
─ Nie, z kursu na którym była. Inez nie próbowała opóźnić procesu starzenia się, ona nienawidziła swojego ciała ─ ich oczy się spotkały. ─ Pierwszą osobowość jej mózg stworzył gdy Felipe zaczął ją molestować ─ wyznała ─ tak przetrwała. Ta osobowość nienawidziła mężczyzn. Druga gdy odebrano jej syna ─ Sylvia uniosła brew zaś Victoria sięgnęła po pęsetę. ─ Tak Victor nie był jej pierworodnym ─ syknęła gdy wyrwała kilka jasnych odrośniętych włosów. ─ Dante.
─ Twój ochroniarz to twój brat? ─ zapytała ją z niedowierzaniem.
─ I wuj ─ teraz Sylvia się skrzywiła. ─ Babka odebrała jej chłopca i umieściła w sierocińcu. To ją złamało. ─ przekręciła głowę kobiety w stronę światła. ─ Polecę ci dobrą kosmetyczkę.
─ Nie denerwuj mnie ─ warknęła przez zęby, lecz nie zaprotestowała. Najwyraźniej jej wspólniczkę w zbrodni zajmowanie się jej twarzą uspokajało. ─ A co z drugą sprawą?
─ Drugą? ─ spojrzała na nią znacząco ─ Nic.
─ Publicznie zarzucił ci zabicie Jose Balmacedy. „Inez po raz pierwszy zabiła w wieku dwudziestu sześciu lat gdy jej umysł rozpadł się po raz pierwszy”
─ To było jedno z nielicznych kłamstw ─ odłożyła pęsetę i sięgnęła do szafki. Ze środka wydobyła opakowanie z maseczką. Rozerwała je i wydobyła ze środka maseczkę w płachcie. Miała narysowanego kangurka. ─ Inez po raz pierwszy w wieku dwudziestu trzech lat nie sześciu. ─ kobieta westchnęła i wygładziła maskę.
─ To znaczy, że większość z tego co powiedział to była prawda? ─ zapytała łagodnie. Kiedy przyjechała do winnicy Victoria rozmawiać nie chciała. Oglądały jakiś głupi serial, aż jasnowłosa nie zasnęła. Sylvia nie miała okazji zadać jej kilku pytań.
─ Tak, spora część z tego co mówił miała miejsce naprawdę. Pikniki nad jeziorem, wspólne święta, on przebrany za świętego Mikołaja i rozdający nam prezenty. Mam gdzieś w domu zdjęcia jak nie wierzysz.
Wierzyła chociaż z trudem.
─ A te inne kwestie?
Jasnowłosa westchnęła.
─ Te inne kwestie są zdecydowanie bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. ─ pociągnęła ją do sypialni i otworzyła szafę. Zaczęła przerzucać wieszaki. ─ Nie przejęłam „dwóch róż” ─ zaznaczyła ─ Organizacja umarła wraz z samobójstwem Inez.
─ Samobójstwem czy zabójstwem?
─ A co za różnica? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie. ─ Nie żyje, spłonęła. ─ przerzucała wieszaki. ─ W co się ubrać na festyn?
─ Nie wierzę że tam idziesz.
─ A pójdę ─ odpowiedziała ─ obiecałam Alecowi, że pójdziemy zobaczyć koniki.
─ Barosso załatwił koniki?
─ Kucyki, Alec uwielbia wszystkie mięciutkie i puchate zwierzaki więc może wezmę mu kota.
─ Kota? A co jeden śierściuch ci nie wystarcza? ─ Hermes rozłożony na dywanie podnioósł do góry łeb i zaraz po położył.
─ Tak głośno myślę. Ma być też koncert mariachi ─ dodała ─ Wpadnij będzie wesoło.
─ Na festiwalu kościelnym? A co planujesz? Profanację pisma świętego?
─ Nie kuś ─ mruknęła ─ zaprosiłam kilka znajomych ─ odpowiedziała na to.
─ Znajomych? Masz na myśli swoją armię? Ty serio masz armię?
─ Nie taką o jakiej myśli Barosso ─ odpowiedziała na to kobieta ─ Może ubiorę się na Esperaldę?
─ Ona była francuską cyganką nie meksykańską.
─ Mam ─ ze środka wydobyła kurtkę z czaszką na plecach. Czaszka nosiła na głowie wianek z kwiatów. . Sylvia uniosła brew ─ Barosso łączy to z kultura Meksyku
Dla Sylvii była to bielizna, dla Victorii koronkowa bluzka z wszytymi miseczkami. Na wierzch narzuciła kurtkę i oznajmiła że należy do jej męża. Spodnie miały wysoki stan a i tak widziała wyraźnie zarys jej nagiej skóry kobiety i blizny zdobiące jej ciało. ─ Przyjdź i weź kamerę gwarantuje że nie pożałujesz a szafa ─ wskazała na mebel ─ jest do twojej dyspozycji.

Victoria postanowiła zacisnąć zęby i pojawić się na festynie z okazji wyniesienia kościoła do rangi sanktuarium. Na samej mszy się nie pojawiła uznała bowiem, że sił wystarczy jej tylko na pokazanie się na placu. Poza tym do cholery wyłożyła pieniądze na absurdalny i niepotrzebny wydatek. A skoro już zapłaciła (miasto zapłaciło) postanowiła dać Fernandowi pstryczka w nos. Przede wszystkim na głównym placu przy ratuszu rozstawiono namioty promujące konkretnych kandydatów do rady miasta. I byli to wszyscy radni bez jakichkolwiek wyjątków. Victoria uwzględniała nawet kandydaturę Ricardo Pereza który dołączył do wyślizgu na ostatniej prostej i Victoria niechętnie dochodziła do wniosku, że Perez może te wybory wygrać. Jego mizoginistyczne przemówienie zwalające winę na kobiety i „wstrętne nienawidzące mężczyzn feministki” znalazły w sieci szerokie grono odbiorców. Wielu zgadzało się z Ricardo że padł ofiarą „polowania na czarownice” bo dał się zwieść. Biedny i pokrzywdzony kutafon, pomyślała jasnowłosa obserwując go z odpowiedniej odległości.
Kolejną atrakcją były łuki. Barosso zabronił korzystać z tej formy rozrywki ona pozwoliła, a synek ustrzelił na dla niej różowego króliczka z długimi uszami. Do budki gdzie za pomocą łuku można było ustrzelić maskotkę ustawiła się całkiem spora kolejka tak samo jak do pokazu łucznictwa odbywającego się na pozbawionym aut parkingu. Blondynka wsunęła ręce w kieszenie kurtki z zaciekawieniem i rozbawieniem obserwując próby i kamienny wyraz twarzy burmistrza. Było mu to nie na rękę bo zamaskowany przyjaciel odwiedził również jego. Odwiedził także jego zastępczynię a ona zamiast nafaszerować go ołowiem podała mu kolację i ciasto na wynos. Ciekawe gdzie jest Oli, pomyślała i skrzywiła się. To imię do niego nie pasowało. Łucznik Światła było bardziej chwytliwe.
─ Nie strzelasz? ─ drgnęła słysząc głos ojca. ─ Lubiłaś to.
Popatrzyła na Pablo Diaza i uśmiechnęła się kącikiem ust.
─ Trzy lekcje ─ przypomniała mu. ─ Byłam na trzech lekcjach.
─ To prawda, później stwierdziłaś, że to nie dla ciebie. Byłaś dobra.
─ Byłam beznadziejna w każdym sporcie jedynie przed komputerem czułam się dobrze.
─ Jesteś dla siebie zbyt surowa, żaden z ciebie Łucznik Światła, ale ─ skinęła głową lekko w stronę Barosso. ─ Trafiałaś do celu jak matka.
─ Inez i łucznictwo?
─ Twoja matka wolała pogonie z kuszą, ale ktoś musi wypędzić chochoła.
─ Pablo ma rację ─ obok z nich stanęła cioteczna babka Genoveva ─ Wodzireje miasta od lat wypędzali chochoła, ale ten ─ wskazała głową na burmistrza ─ nie potrafi strzelać z łuku. Ty skarbie masz to w genach ─ mruknęła najstarsza z rodziny. ─ Ludzie czekają.
Zapadał zmrok. Victoria nie mogła sobie przypwyomnieć czy rok temu palono chochoła który był symbolem niemocy i nadziei na lepsze jutro. Kilka osób zerkało z ciekawością w stronę rodziny Diazów.
─ Ostatni raz choochoła spaliła twoja matka ─ wyjaśniła babka. ─ Potem zaniechano tradycji.
─ Podpaliła kogoś?
─ Nieumyślnie
Victoria parsknęła śmiechem.
─ Była wtedy w ciąży ─ dodała. ─ Hormony uderzyły jej do głowy.
─ Na pewno , a delikwent był niewinny jak dziewica w noc poślubną.
─ Bił żonę i dzieci więc nie udawajmy że nie zasłużył. Włączą muzykę. Jej ulubioną.
Gdy rozbrzmiała melodia cały tłum umilkł jakby tylko na to czekał. Vitoria spojrzała na babkę którą mrugnęła do niej okiem. ─ Nikt publicznie nie będzie nazywał się „wariatką”. Ojciec czy nie zasłużył na pstryczek w nos.
Fernando był zaskoczony. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Ludzie zebrani na placu rozstąpili się. Chochoł dumnie prężył swe słomiane muskuły. Jasnowłosa nie trzymała łuku od lat i był dużo cięższy niż zapamiętała. Koniec strzały podpalono. Przez krótką chwilę spoglądała na płomyk.
Inez miała całkiem niezły gust muzyczny, pomyślała. Fernando wiedział jej twarz wszędzie. Była wszędzie i nigdzie jednocześnie a on nie mógł jej złapać. Naciągnęła strzałę i przymknęła oko. Chochoł tam był. Piękny dumny i słomiany. Świadoma że kamery telewizji nagrywają każda klatkę odczekała chwilę do jej ulubionego momentu i wypuściła strzałkę trafiając wprost w słomiany łeb gdzie znajdowało się oko. Uśmiechnęła się pod nosem. Pewnie gdyby nie dodatkowe lekcje z Veronicą nigdy by jej się nie udało trafić w cel. Cóż nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Odwróciła się. Na rynku panowała cisza. Spojrzała na Barosso który stał i milczał w towarzystwie swojej świty. Spojrzała mu w oczy i zrobiła dokładnie to samo co matka dwadzieścia pięć lat temu. Z łukiem w jednej dłoni patrząc mu w oczy wykonała ukłon. Miała w nosie, że jutro będzie na językach wszystkich dla jego pobladłych policzków było warto. Oddała łuk Veronice i bez słowa ruszyła w stronę rodziny. Fernando ruszył w jej stronę i chwycił ją za nadgarstek.
─ Od kiedy strzelasz z łuku? ─ zapytał ją półgłosem. Popatrzyła na niego i wyrwała mu dłoń. Bransoletka, którą włożyła tego dnia rozsypała się u ich stóp i potoczyła po kocich łbach. Zmarszczył brwi spoglądając na perły rozsypane u ich stóp. Uśmiechnęła się do niego.
─ Od poczęcia ─ odpowiedziała mu ─ a teraz przepraszam, ale chce wrócić do domu ─ wyminęła go i ruszyła do synka.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:49:13 27-10-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:40:50 30-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 031 cz. 1
OLIVER/IVAN/ARIANA/SILVIA/MARLENA/DANIEL/JORDAN/LILY/LIDIA/MARCUS


Jeremiah Torres miał osiemnaście lat, w świetle prawa był dorosły, ale nadal zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak. Oliver Bruni nie mógł go za to winić, ale jednak ciężko mu było patrzeć, jak chłopiec błądzi, szukając bliskości. On nigdy tego nie miał, musiał szybko dorosnąć i nie było czasu na robienie głupot, upijanie się i chodzenie do pokojowych hoteli z nowo poznanymi osobami. W wieku Remmy’ego Bruni szykował się już do armii. Było jednak coś urzekającego w tym jego nastoletnim uporze. Sprawiało też, że chciał go chronić, a to Oliverowi nie zdarzało się wcale często.
– Czy trener jest gejem? – zapytał Remmy, ledwo mamrocząc pod nosem z głową opartą o szybę, bo nie mógł utrzymać jej w pionie, kiedy mężczyzna odwoził go do domu.
– Dlaczego zwracasz się do mnie w trzeciej osobie? – Mężczyzna nie mógł się powstrzymać i się uśmiechnął. Pijacka gadka Remmy’ego była urocza, a miał ją już okazję usłyszeć kilka razy.
– Dla szacunku. Jesteś? – ponowił pytanie, machając ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, ale Oliver zrozumiał, że miał na myśli bar dla panów, który zostawili daleko w tyle.
– Nie lubię etykietek – odparł nauczyciel, kierując nonszalancko jedną ręką. Często jeździł tą trasą i nie dało się tego ukryć.
– Więc jesteś bi – podsunął Torres, ciekawskim spojrzeniem przyglądając się profilowi mężczyzny.
– Uważam, że płeć nie ma znaczenia, jeśli dwoje ludzi się sobie podoba. Nigdy nie przylepiam łatek. Ale to co dzisiaj zrobiłeś było bardzo głupie, Jeremiah.
– Kiedy dwoje ludzi się sobie podoba, nie ma znaczenia czy to dwóch facetów, czy jeden ma sukienkę czy nie. – Remmy machnął ręką, parodiując jego słowa. Alkohol jeszcze nie całkiem wyparował z jego organizmu.
– W twoim przypadku lepiej, żebyś się trzymał chłopców w swoim wieku. Albo dziewczyn, kiedy już ci przejdzie ta faza.
– Czy my już prowadziliśmy tę rozmowę? Mam dziwne deja-vu. – Osiemnastolatek zamrugał powiekami, bo obraz lekko się zamazywał. Żałował, że tyle wypił, może pamiętałby więcej. – Jestem dorosły, mogę robić, co chcę.
– Nikt ci tego nie zabroni, to pewne. Ale jako twój nauczyciel nie mogę pozostać obojętny, kiedy postępujesz tak nierozważnie. Powinienem to zgłosić twojemu ojcu.
– Zakablujesz na mnie? A co z kodeksem?
– Jakim znowu kodeksem? – Bruni uniósł brwi, zerkając mimo woli na rozwalonego na siedzeniu obok nastolatka.
– Kodeksem piłkarskim. Co się dzieje na boisku, zostaje na boisku. Męska sztama.
– Nie jesteśmy na boisku, Jeremiah. Chyba nie dociera do ciebie powaga sytuacji. – Oliver zacmokał cicho, sprawnie operując kierownicą i wybierając skrót do Pueblo de Luz. Kusiło go, by pobyć dłużej w obecności tego chłopca, ale to wcale nie było zabawne, kiedy on ewidentnie cierpiał. Nie kręciło go uwodzenie skrzywdzonych dzieciaków. O wiele bardziej lubił go trzeźwego, z tym błyskiem w oku na boisku. Musiał sam siebie przywołać do porządku, bo zaczynało mu się robić gorąco, kiedy myślał o tym, co chciałby robić z synem dyrektora po godzinach treningu. Miał całkiem bujną wyobraźnię i obiecał sobie, że ten dzieciak nigdy nie dowie się, co chodziło mu po głowie. – Nie chodź w takie miejsca, do tych obskurnych hoteli, to nie jest twoja bajka. Zasłużyłeś na coś lepszego. Masz gumki?
Pytanie zabrzmiało dziwacznie w ustach trenera i Jeremiah nie miał pojęcia, jak na nie odpowiedzieć.
– To propozycja? – zapytał ciekaw, do czego to zmierza.
Bruni sięgnął wolną dłonią do schowka w aucie po jego stronie. Dłonią trącił jego kolano i chociaż bardzo go kusiło, powstrzymał się przed zatrzymaniem auta na poboczu. Ze skrytki wyciagnał paczkę prezerwatyw i rzucił ją Remmy’emu.
– Skoro już zachowujesz się lekkomyślnie, to przynajmniej się zabezpieczaj.
– Mój ojciec będzie przeszczęśliwy, wiedząc, że tak bardzo wczuwasz się w rolę pedagoga. Będziesz prowadził z nami pogadankę na edukacji seksualnej, tak? Miałeś kiedyś chorobę weneryczną?
– Na takie pytania odpowiadam dopiero na trzeciej randce. – Oliver posłał mu szeroki uśmiech. – I wolałbym, żebyś nie wspominał ojcu, że się tutaj spotkaliśmy, jeśli mogę cię prosić.
– A ja wolałbym, żebyś mu nie mówił, że się upiłem. Znowu.
– Milczę jak grób. Pod warunkiem, że przystopujesz z imprezowaniem. Masz osiemnaście lat, rozumiem, chcesz się wyszumieć, ale od mojego kapitana oczekuję trzeźwego umysłu. Jeśli wyczuję od ciebie alkohol, nie pozwolę ci wyjść na murawę. Masz się stawić w poniedziałek na treningu trzeźwy i gotowy do pracy, chyba że wolisz, żebym znalazł innego kapitana. W takim tempie jestem skłonny powierzyć tę funkcję Guzmanowi, chyba jako jedyny w tej waszej klice nie sięga po używki.
– Bo jest aspołeczny i nigdy z nami nie imprezuje.
– Liczę, że i ty weźmiesz się w garść. – Oliver nie pozostawił złudzeń, że nie będzie tolerował niesubordynacji. Telefon Remmy’ego rozdzwonił się, ale chłopak odpływał powoli i nie był w stanie już odebrać. Bruni sięgnął po komórkę i przywitał się z Ruelle. – Dobry wieczór, Rue, tu trener Bruni, znalazłem Jeremiah i odwiozę go do domu. Czy wasz tata jest na miejscu? Nie, nie kłopocz się. Nie powiem – zapewnił dziewczynę, która martwiła się, że brat będzie miał problemy. – Rue, zrób coś dla mnie – opiekuj się bratem, dobrze? Przyda mu się ktoś bliski.

***

Izolacja mu nie służyła. Ivana Molinę aż nosiło i niemal chodził po ścianach podczas swojego krótkiego pobytu w szpitalu. Postanowił zostać na własne życzenie, dopóki lekarze nie wykryją, czy coś mu grozi. Właściwie to mało go obchodziło jego własne zdrowie, ale jeśli zakaził się jakimś świństwem, to nie chciał przenieść tego na Vedę lub Elenę i wolał dmuchać na zimne. Był jeszcze jeden powód, dla którego zdecydował się przedłużyć swoją hospitalizację, ale o tym akurat nie mógł nikomu powiedzieć. Nie był pewien, czy rozmowa z małym Izanem Pereirą mu się przypadkiem nie przyśniła, może to wszystko to był jakiś jeden wielki koszmar i miał majaki podczas gorączki. Postanowił więc odkryć prawdę i poszperać w szpitalnych aktach, by dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z donią Angelicą. Mógł sobie na to pozwolić, bo wiedział, że komisariat jest w dobrych rękach. Basty przejął stery i chociaż bywał powolny i niezły z niego służbista, Molina ufał mu bezgranicznie. Może ostatnio to zaufanie było nieco nadszarpnięte, ale i tak nie powierzyłby pieczy nad swoim urzędem nikomu innemu. Fakt, że Ramon Lebron został aresztowany i jego los spoczywał w rękach prokuratora tylko Ivana uspokoił i sprawił, że mógł poświęcić się swojemu własnemu śledztwu. Problem polegał na tym, że nie miał nakazu, a co za tym idzie wszelkie ewentualne dowody i tak nie miały racji bytu. Musiał jednak wiedzieć, musiał sam się przekonać dla własnego spokoju ducha.
Pielęgniarka Dolores Lozano bardzo ryzykowała, więc był jej wdzięczny za udostępnienie dokumentacji medycznej pani Angelici, którą studiował uważnie, nic z tego nie rozumiejąc. Wymiana zastawki była rutynowym zabiegiem, który kobieta przeszła pomyślnie. Nie miała żadnych powikłań aż do czasu wewnętrznego krwotoku wieczorem w dniu operacji. Angelica podpisała klauzulę, nie chciała resuscytacji w razie zatrzymania akcji serca, ale Jordan jej nie posłuchał – reanimował ją długo, do czasu aż doktor Julian Vazquez, jedyny na dyżurze, stwierdził zgon. Czy to by coś zmieniło, gdyby dyżurował wtedy Bermudez Juarez? Raczej nie, skoro pani Pascal podpisała DNR. Problem polegał na tym, że nikt nie wiedział, dlaczego nagle dostała krwotoku, a Ivan nie był specjalistą, więc musiał posiłkować się wynikiem sekcji zwłok, który zresztą nie dawał satysfakcjonujących odpowiedzi.
Dlaczego więc Izan twierdził, że ktoś odwiedził panią Angelicę, kiedy spała po operacji? Dlaczego kartka w dzienniku wizyt była wyrwana? I dlaczego, do cholery, Ivan nie mógł się dokopać do nagrań z monitoringu z tamtego dnia? Był cholernym szeryfem, ludzie winni mu byli przysługi. Za kilka papierosów ochroniarz szpitala odwrócił na chwilę wzrok, by Molina mógł sprawdzić to, czego szukał. Nic to jednak nie dało i nadal był w kropce. Zaczynał sądzić, że postradał rozum.
– Halo, to jest izolatka, tu się nie wchodzi – rzucił od niechcenia, kiedy usłyszał, jak drzwi do jego szpitalnej sali się otwierają.
– Na drziwach powinno być ostrzeżenie „uwaga, wściekły pies”.
Znajomy głos oderwał go od papierów, które porozkładał na niewygodnym szpitalnym łóżku. Na widok Anity Vidal poruszył się niespokojnie i sięgnął po maseczkę chirurgiczną, którą nałożył na twarz.
– Nigdy nie lubiłaś trzymać się zakazów, co? – westchnął tylko, bo dobrze wiedział, że jej nie wygoni. Ani była zbyt uparta, zupełnie jak on.
– Przyniosłam ci obiad, wiem, że nie znosisz szpitalnego żarcia. Jak się czujesz?
Kobieta zaczęła rozkładać pojemniki z jedzeniem na stoliku przy łóżku.
– Niewyspany. Te łóżka robią chyba na miarę dla krasnali, może uważają, że tylko starzy ludzie chorują. Nie mieszczę się tutaj – przyznał, krzywiąc się na widok wąskiego materaca. – Nie powinnaś przychodzić, Raquel cię teraz potrzebuje. Słyszałem od Basty’ego, że Lebron raczej prędko nie wyjdzie, możecie być spokojne.
– Wiem, doceniam twoją pomoc. Zjesz klopsiki? – Anita wskazała na potrawę i podała mu plastikowy widelec.
– Z marchewką?
– Przemyciłam tak samo, jak to robiła Claudia. – Vidal roześmiała się i przysunęła sobie krzesło, by usiąść bliżej. Na widok rozeźlonego spojrzenia Ivana, wywróciła oczami i sama też założyła maseczkę ochronną. – Musisz szybko dojść do siebie i wrócić. Kilku klientów baru opowiadało ostatnio dziwaczne plotki, że zarówno w Valle de Sombras, jak i Pueblo de Luz szeryf poszedł w odstawkę.
– Niedoczekanie! – Ivan odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się tubalnie. – Nigdzie się nie wybieram, tak łatwo się ode mnie nie uwolnią. Za to w Valle de Sombras zmiana wyjdzie na dobre. Do czego to doszło, że wolę żonę Romo na tym stanowisku od cholernego Pabla Diaza?
– Nigdy nie lubiłeś Diaza.
– Też byś nie lubiła faceta, przez którego pośrednio zginęło twoje dziecko.
Zapadla cisza i Ivan poczuł, że chyba powiedział zbyt wiele. Odchrząknął tylko i włożył sobie do ust dwa klopsiki, by nie musieć więcej mówić. Wzrok skupił na swoich notatkach.
– Nad czym pracujes, to coś z komendy? – Kobieta wyciągnęła dłoń, zanim zdążył ją powstrzymać. Akt zgonu pani Angelici Pascal nieco wytrącił ją z równowagi.
– Izan, ten chłopiec z oddziału dziecięcego, twierdzi, że w dniu, w którym umarła Angelica, widział jakiegoś faceta, który przyszedł do niej w odwiedziny. Ona wtedy spała, a gość rozmawiał z pielęgniarką i wszedł na chwilę do sali pani Pascal. Nie mogę dociec, która pielęgniarka miała wtedy dyżur. Nie ma też nagrania z monitoringu, lista odwiedzających z tamtego dnia została zniszczona. Wiem, że coś jest na rzeczy. Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytał, nie rozumiejąc jej zdziwionej miny. – Myślisz, że zwariowałem?
– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Kiedy Angelica umarła, Jordi powtarzał, że to nie jest przypadek. Wtedy mu nie wierzyłeś.
– Wiesz, jaki jest Jordan. – Molina machnął ręką. – Gada, co mu ślina na język przyniesie. Nie jest zbyt wiarygodny, nigdy nie był. Kłamie lepiej niż jego ojciec. Nie miał konkretów, tylko przeczucia, a ja potrzebuję twardych dowodów.
– Gadasz, jak Fabian – zauważyła Anita, po raz pierwszy lekko zniesmaczona postawą szeryfa.
– Właśnie, Fabian. – Mężczyzna pokiwał głową, jakby sam sobie odpowiadał na pytanie. – Potrzebuję, żeby się tym zajął. Jeśli ktoś ma dociec prawdy, to tylko on. Nie pasuje mi wynik sekcji zwłok – nic tutaj nie wyszło, to aż nienaturalne. Krwotok nie bierze się ot tak sobie. Nie jestem lekarzem, ale nawet ja to wiem. Widziałem sporo sekcji zwłok w swojej karierze i tutaj zrobili za mało badań, nie ma pewnych wyników toksykologii. Ktoś ewidentnie próbuje kryć swój tyłek.
– Chyba nie myślisz, że Aldo mógłby…?
– Co? Nie, Osvaldo to tuman, ale jest w porządku. Właściwie, może ty mogłabyś z nim pogadać? On cię lubi.
– Aldo mnie lubi?
– Tak, ciebie wszyscy lubią. Ja jestem złym gliną, ty jesteś tym dobrym. Zawsze tak było, nawet zanim wstąpiłem do policji. – Molina spojrzał na nią spojrzeniem szczeniaczka, a ona tylko się roześmiała.
– Czy szeryf chce, żebym wykonała za niego brudną robotę?
– To nie jest brudna robota, to zwykła rozmowa między znajomymi. Może Aldo wyczyta coś więcej z tych papierów i jakoś ci to wytłumaczy. Ze mną nie chce za bardzo gadać, od kiedy nazwałem go kutafonem, który wychował syna na recydywistę. – Molina przekrzywił głowę, jakby chciał nadać sobie bardziej niewinnego wyglądu. Maseczka na twarzy i tak utrudniała Anicie zobaczenie jego wyrazu twarzy. – A skoro już będziesz rozmawiała z Aldem, podpytaj też Fabiana. W końcu jest chrzestnym twojej córki, no i ewidentnie mówicie sobie wiele rzeczy, o których nie wiedzą inni.
– Ty znów o Ulisesie i Ursuli? – Anita wydmuchała głośno powietrze, ale pokiwała głową. – Nie wiem tylko, co bym miała mu powiedzieć. „Hej, Fabian, mógłbyś spojrzeć na te wyniki sekcji zwłok i zobaczyć, czy widzisz tutaj coś podejrzanego? Myślimy, że Angelicę mogł zabić człowiek widmo, którego nie zarejestrowała żadna kamera, a jedynie bystre oczy ośmioletniego chłopca”.
– Masz rację, to kompletnie bez sensu. – Molina odłożył papiery na bok i przeczesał włosy dłońmi. Czuł się parszywie. Nie mógł uwierzyć, że tak się zapędził w swoich podejrzeniach. – Musiałem majaczyć w gorączce, coś mi się przywidziało albo przesłyszałem się. To jest po prostu niemożliwe. Nikt nie miał żadnego powodu, żeby krzywdzić panią Angelicę, wszyscy ją uwielbiali. Kto mógłby chcieć jej śmierci?
– Cóż, gdyby swój list pożegnalny odczytała przed swoją śmiercią, myślę, że znalazłoby się kilku kandydatów – stwierdziła Anita, przygryzając wargę, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Ale to rzeczywiście nie ma sensu. Oskarżyła Dicka i Horacia już po swojej śmierci. Żaden nie mógł się już na niej zemścić. Nie mieli możliwości wiedzieć, że Angelica wywinie im taki numer.
– Chyba że już wcześniej groziła im ujawnieniem ich grzeszków. – Molina zastanowił się nad tym głęboko, znów nabierając wiatru w żagle. – Dick Perez był hospitalizowany krótko przed operacją Angelici. Miał jakieś rutynowe badania, EKG i inne pierdoły. Widziałem jego nazwisko na liście pacjentów, pamiętam.
– Ale to było przed operacją Angelici, nie miał sposobności jej skrzywdzić, nawet gdyby chciał.
– Kto wie? Ricardo to szczwany lis, biolog z wykształcenia. Może wcale nie jest taki głupi, za jakiego go miałem. No i pozostaje też kwestia śmierci Jose Balmacedy… – Ivan potargał sobie włosy, czując, że mózg zaczyna mu się lasować. Potrzebował świeżego powietrza i papierosa, inaczej nie myślał trzeźwo.
– Widziałeś wywiad Fernanda? – zapytała Anita, widząc zamyślenie w oczach przyjaciela. – Praktycznie rzucił podejrzenie na Javiera Reverte. Znam go, on nie byłby do tego zdolny.
– Zazwyczaj ci, którzy nie wyglądają na morderców, są najbardziej wymyślnymi zabójcami – stwierdził Ivan, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. – Reverte miał motyw, ale z drugiej strony uważam, że jest na to zbyt inteligentny. Zgoda, tacy bogacze jak on prędzej zlecają brudną robotę innym, ale w tym przypadku mógłby chcieć zrobić to sam. Zemsta za żonę i nienarodzone dziecko, to solidny powód. Ja bym to zrobił.
Ostatnie zdanie sprawiło, że Anicie deszcz przeszedł po plecach.
– Nie mówisz poważnie, Ivan.
– Nie wiem, nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale gdyby nadarzyła się okazja, gdybym miał przed sobą drania, który odebrał mi wszystko… – Zawahał się i nie dokończył, ale oboje pomyśleli o tym samym – gdyby znał tożsamość osoby, która pociągnęła za spust i zabiła jego córeczkę, pewnie nie wahałby się ani chwili. Ivan odchrząknął i wrócił do swoich rozważań: – Ale Javier Reverte to geniusz. Znam się na przestępcach, a nie na geniuszach, więc nie wiem, co siedzi w jego głowie. Podejrzewam jednak, że nie on za tym stoi, bo to po prostu zbyt głupie. Nadal po głowie chodzi mi Dick Perez, ale motyw jest niewystarczający. Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że Ricardowi na kimś zależy do tego stopnia, by chcieć tę osobę pomścić. Ta dziewczyna, Allegra, jest wnuczką Pereza, była na taśmach Balmacedy, ale czy to wystarczający powód? Nie wiem, Ani, nie wiem co mam myśleć. Przeraża mnie fakt, że żyjemy w czasach, w których gwałciciel mógłby mordować innego gwałciciela i uznałbym go za bohatera. Żyjemy w czasach, kiedy gwałciciel i potencjalny morderca kandyduje do rady miasta, a ludzie mu przyklaskują, bo głosi brednie o grzechu jakim jest feminizm. Czasami wolałbym zostać w tej izolatce i nie wychodzić.
– Nie dziwię ci się. Też czasem mam ochotę zaszyć się pod kołdrą i odciąć od świata. – Anita przyznała zgodnie z prawdą, uśmiechając się pod maseczką. Drobne zmarszczki wokół jej oczu jak zwykle dodawały jej tylko uroku.
– Idź już, Ani. Nie zostawiaj Raquel za długo samej.
– Jest z Tiną, a wiesz jaka ona jest. Odgryzie kończyny cyganom, jeśli będzie trzeba.
– Zuch dziewczyna – pochwalił młodszą siostrę przyjaciółki i sam się roześmiał, drapiąc się po karku.
– Co ci jest? Masz wysypkę? – Anita doskoczyła do niego, zanim zdążył odpowiedzieć i już zaglądała mu za kołnierz szpitalnej pidżamy. – To jakiś wykwit skórny.
– To po prostu piegi. – Molina zaśmiał się na widok miny przyjaciółki. Zdecydowanie za bardzo się przejmowała.
– To może być reakcja alergiczna, zawołam pielęgniarkę. – Kobieta przestraszyła się, że coś jest na rzeczy. Ivan złapał ją za rękę, udaremniając wyjście z sali szpitalnej.
– Ani, naprawdę nic mi nie jest.
– Na pewno? Nie masz temperatury? – Vidal dotknęła jego czoła, uważnie go badając, co tylko sprawiło, że szerzej się uśmiechnął. – Jesteś gorący.
– Dziękuję, ale to nie kwestia gorączki – odparł zawadiacko, ale przymknął się na widok jej srogiego spojrzenia. – Może mam tak zawsze, jak cię widzę – dodał cicho, ale tego już nie słyszała.

***

Marlena była lekko wytrącona z równowagi, kiedy oglądała poranne wiadomości. Jako pani prezes największego koncernu produkującego leki i chemię gospodarczą w stanie Nuevo Leon, a w dodatku kandydatka do purpurowego krzesła, zwykle po prostu nie miała na to czasu. Tym razem jednak musiała być na bierząco, bo od tego zależała jej przyszła kariera w ratuszu Pueblo de Luz. W poniedziałkowy poranek poprosiła gosposię o włączenie lokalnego programu w kuchni i przy filiżance herbaty uważnie obserwowała krótką relację z festynu w Dolinie Cieni. Nie pojawiła się tam i zaczynała sądzić, że wyszło jej to na dobre – wolała nie być kojarzona z tego typu imprezami. Fernando Barosso chyba za bardzo popłynął. Próbował odwołać się do chrześcijańskich wartości, ale wykorzystywanie ich do polityki w taki sposób wydało się pani Mengoni po prostu śmieszne.
– Stary dureń – wyrwało się z jej gardła, kiedy odkładała na bok telefon, na którym wystukiwała szybko wiadomość do szefa swojego sztabu wyborczego. Trzeba było kuć żelazo, póki było gorące. – Podgłośnisz, Yessenio? – poprosiła pokojówkę, która posłusznie zwiększyła głośność w telewizorze zawieszonym nad kuchennym blatem. – To chyba jakiś dowcip.
– Co się stało, mamo?
Daniel pojawił się w kuchni w szkolnym mundurku gotowy do szkoły. Zdziwił go widok matki o tej porze w domu. Zwykle z samego rana jechała do firmy, by dopełnić formalności, a potem przyjeżdżała na zajęcia do szkoły. Czasami szła też na poranną mszę w kościele, ale tego dnia zdawała się nie być w nastroju do modlitwy.
– Ricardo Perez kandyduje do rady miasta.
– Pueblo de Luz? – Nastolatek zdziwił się, nalewając sobie kawy z ekspresu i przyjmując z wdzięcznością omlet od gosposi Yessenii.
– Nie, Valle de Sombras. Ten człowiek jest niepoważny. – Kobieta przeczesała gęste czarne włosy palcami. Sytuacja była wyjątkowo frustrująca.
– Dlaczego w wiadomościach nie mówią nic na temat skażenia wód? – zapytał zaciekawiony nastolatek, czym tylko bardziej wytrącił ją z równowagi. – Sanepid zabezpieczył jezioro. Gianlucę wypuszczono, ale dwie osoby są nadal w szpitalu, moja koleżanka ze szkoły i szeryf Molina. Wiadomo co to takiego?
– Podejrzewam, że nic, czym trzebaby się przejmować, Danielu. – Marlena z lekką irytacją sięgnęła po filiżankę herbaty. Wolałaby, żeby nie zaczynał tematu.
– Mówią, że to odpady rolnicze z pól uprawnych pod Monterrey. – Chłopak ciągnął temat, przypatrując się kilku kandydatom do rady miasteczka, którzy wypowiadali się w programie śniadaniowym.
– Kto tak mówi?
– Don Antonio Molina, słyszałem jak o tym wspominał.
– Nie powinieneś słuchać tego, co mówi ten człowiek. Już dostateczną hańbą jest to, że w ogóle dopuszczono go, by kandydował do purpurowego krzesła w Pueblo de Luz, biorąc pod uwagę jego przeszłość. – Kobieta odstawiła filiżankę na spodek odrobinę zbyt gwałtownie. Nie podobały jej się te insynuacje wychodzące z ust jej własnego syna.
– Podobno jest trzeźwy. – Daniel nie widział w tym nic złego, ale doskonale wiedział, co jego matka sądzi o ludziach, którzy mieli historię z uzależnieniami. – Myślę, że powinnaś wydać jakieś oświadczenie, bo jak wieści się rozejdą, ludzie będą oskarżać twoją firmę. Lepiej szybciej zdementować plotki, prawda?
– Dani, skarbie, stoję na czele ogromnego biznesu. Już niejednokrotnie zasmakowałam czarnego PR-u. Dziennikarskie sępy pokroju Silvii Guzman nie mają nic lepszego do roboty od oskarżania ludzi, którzy dorobili się ciężką pracą. Z zazdrości ludzie szerzą okropne oszczerstwa, nie można się nimi przejmować. Nie potrzebuję udowadniać swojej niewinności, bo nie mam z tym nic wspólnego. A ty nie powinieneś pić kawy – oznajmiła nagle karcącym tonem, jakby na siłę próbowała zmienić niewygodny dla niej temat. – A już tym bardziej nie powinieneś jej słodzić – dodała, kiedy ręka jej syna zawisła nad cukiernicą.
– Nie powinienem był w ogóle oddychać, mówić i chodzić. Niczego mi już nie wolno? – Poczuł się niesprawiedliwie, odsuwając od siebie cukierniczkę, żeby nie kusiło go posłodzenie napoju.
– Nie bądź niemądry, Danielu, to dla twojego dobra. – Marlena machnęła ręką Yessenii, która zabrała cukier i kawę, patrząc na nastolatka zbolałym wzrokiem, jakby przepraszała go, że nie może podać mu czegoś pysznego.
– Wiesz, co mi powiedział Kevin, kiedy mnie zobaczył po przerwie świątecznej? Że niknę w oczach. Schudłem jakieś trzy kilo, nawet się nie starając. Gubię mięśnie, to nie jest zdrowe. – Daniel wgapił się w swój talerz i zaatakował omlet ze złością.
– To dlatego, że nie trenujesz. Twój organizm nie jest przyzwyczajony do braku aktywności fizycznej. Lekarz mówił ci, że powinieneś postawić na mniej wymagające sporty.
– Tak, szachy i bilard. – Nastolatek roześmiał się ponuro. Wcale jednak nie było mu do śmiechu. – Trener powiedział, że nie widzi przeciwwskazań, mógłbym nadal trenować. Zrobiłem research i wcale nie muszę rezygnować, wystarczy, że będę na siebie uważał…
– Danielu, rozmawialiśmy o tym. – Marlena odłożyła telefon i dopiero teraz spojrzała na syna, który wydawał się zdenerwowany. – Wiem, że za tym tęsknisz, ale zdrowie jest najważniejsze. Nie pozwolę, żeby znów stała ci się krzywda. Karate to niebezpieczny sport, zawsze ci to powtarzałam. Nie wiem, dlaczego zawsze upierałeś się na sporty walki – jak nie taekwondo, to karate. Sport jest nieprzewidywalny. Wydaje ci się, że masz to pod kontrolą, ale nie znasz dnia ani godziny…
– Proszę, nie cytujmy Biblii, dobrze? Nie umieram. Jeszcze – dodał gorzko pod nosem, ale tego matka już nie słyszała, bo musiała odebrać telefon.
Yessenia wykorzystała okazję i wsunęła chłopakowi do plecaka tabliczkę mlecznej czekolady. Uszczypnęła go pieszczotliwie w bok, a on spojrzał na nią z wdzięcznością. Ona jedyna nie traktowała go jak jakiegoś kaleki. Zabiłby za batona, ale niestety matka była nieugięta, więc dobrze było mieć gosposię, która naginała czasami zasady. Zabrał się za dokańczanie swojego omleta i skupił się na wiadomościach, w których kilku gości śniadaniowego programu omawiało wlaśnie najnowsze sondaże.
– Śmieszny jest, nie? Możnaby uznać go za Włocha, na pewno nie jest z nami spokrewniony? – Alessandra odezwała się, wchodząc do kuchni szybkim krokiem i wskazując palcem na Joaquina Villanuevę, który wypowiadał się właśnie na temat Fernanda Barosso i jego wywiadu. – Włoski garnitur, włoskie buty, pewnie nawet ma importowane auto i jeździ Maserati. – Dziewczyna nalała sobie szklankę świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy i wpatrzyła się w telewizor, powoli popijając napój.
– Nie, Joaquin Villanueva jeździ SUV-em, Kią Sorento – sprostował Daniel, dokańczając swój omlet z dodatkiem awokado.
Miał już serdecznie dość awokado, które według niego miało obrzydliwy smak, ale nie mógł tego powiedzieć Yessie, która tak starała się, by urozmaicić jego posiłki. Z zazdrością patrzył, jak Alex smaruje sobie tosta obfitą warstwą nutelli.
– A skąd ty taki poinformowany? – Kuzynka zdziwiła się, przypatrując się mu podejrzliwie.
– Jeździ po mieście, widziałem go kilka razy. Mieszka na El Tesoro – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
– Tak, bo ty bardzo często bywasz na El Tesoro. – Blondynka prychnęła, ale nie kontynuowała tematu, bo Marlena wróciła do nich ze zmarszczonym czołem.
– Coś się stało? – Daniela zaniepokoiła mina matki, która przeczesywała gęste czarne włosy szczupłymi palcami, jak to miała w zwyczaju, kiedy coś ją niepokoiło.
– Nie, nic takiego. Twój ojciec jest w okolicy. Przyjechał wcześniej, niż zakładałam. – Marlena wysiliła się na uśmiech. Miało się wrażenie, że wcale nie cieszy się z powrotu męża z delegacji.
– To chyba dobrze? Nie znalazł czasu, by wrócić na święta, więc fajnie, że jest teraz. – Nastolatek nie rozumiał reakcji matki. – Jest w San Nicolas?
– Tak, zatrzymały go interesy, przyjedzie lada dzień. Zjedzcie śniadanie i podrzucę was do szkoły – zaproponowała, zbierając swoje dokumenty z kuchennego stolika i chowając je do eleganckiej aktówki.
– Skoro o szkole mowa. – Chłopak wyciągnął z tylnej kieszeni spodni zgiętą na pół karteczkę i podsunął ją nieśmiało matce pod nos. – Mogłabyś podpisać? Wszyscy w klasie będą chodzić, jako jedyny zostanę na lodzie.
– Nie podoba mi się ten pomysł. – Marlena z niesmakiem przypatrywała się pieczątce szkolnej na formularzu zgody na uczestnictwo jej dziecka w zajęciach edukacji seksualnej. – Czy to konieczne?
– Proszę cię, mamo. Chłopaki nie dadzą mi żyć, jeśli jako jedyny nie będę chodził na te lekcje. – Daniel miał zrezygnowaną minę. Naprawdę nie czuł się dobrze, prosząc o coś, co jemu wydawało się oczywistą oczywistością. – Jestem w klasie biologiczno-chemicznej, mam prawie osiemnaście lat, nie jestem głupi, wiem już wszystko, co muszę wiedzieć, a to jest tylko formalność. Mamo? – ponaglił ją, kiedy ona zastanawiała się, czy może mu na to pozwolić.
Wyciagnęła z aktówki eleganckie pióro i złożyła zamaszysty podpis na formularzu dla świętego spokoju. Nie podobało jej się to, ale też nie zamierzała sprawiać, że jej syn stanie się odludkiem w oczach rówieśników. Wolałaby, żeby dyrektor wcześniej porozmawiał z rodzicami i uzgodnił taką inicjatywę, a tymczasem Cerano Torres robił co mu się podoba. Zerknęła wyczekująco na Alessandrę, która pałaszowała swoje tosty, w ogóle nie zaszczycając ich spojrzeniem. W końcu nastolatka zdała sobie sprawę, że jest obserwowana.
– Tata podpisał mi już dawno – wytłumaczyła, nie rozumiejąc zdziwienia ciotki. W końcu chociaż mieszkała z nią, to ojciec pozostawał jej prawnym opiekunem.
– Gianluca zawsze miał miękkie serce – stwierdziła kobieta z niesmakiem.
– Od kiedy rodzice są w separacji, zrobią dla mnie wszystko. Podpisałby zgodę na tatuaż, gdybym go poprosiła.
– Alessandro! – Marlena oburzyła się samym tym pomysłem. – Ani mi się waż tatuować swoje ciało, to okropne tak naznaczyć się do końca życia.
– Spokojnie, nie mam na to najmniejszej ochoty. Nie lubię tatuaży, stawiam na naturalne piękno.
– Pewnie. – Daniel szepnął cicho pod nosem, nie mogąc się powstrzymać.
– Coś ci nie pasuje? – Dziewczyna zacisnęła dłoń na nożu. Jej kuzyn zwykle nie bywał złośliwy, ale jego słowa odebrała jako personalny atak.
– Nic przecież nie mówię. – Chłopak odwrócił głowę, woląc nie ryzykować kłótni. Marlena jednak doskonale wiedziała, co miał na myśli.
– Co ty masz na oczach, Alessandro? Idź i zmyj to szybko, nie pójdziesz tak do szkoły.
– To tylko cień do powiek. – Zezłościła się siedemnastolatka, żałując, że w ogóle zaczęła ten temat.
– Od kiedy to używasz cienia do powiek? Zawsze byłaś ładną, naturalną dziewczynką, nie potrzebujesz tych bzdur. Jak skończysz osiemnaście lat, to możesz używać maskary, ale dopóki mieszkasz pod moim dachem i dopóki uczysz się w mojej klasie, nie będę tego tolerowała. Zmyj teraz, żeby nie robić sobie wstydu przy kolegach, kiedy odeślę cię do łazienki w szkole – dodała kobieta tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale wtedy jej telefon rozdzwonił się ponownie i wyszła, zostawiając nastolatków samych.
– No właśnie, Alex, od kiedy to się malujesz? Myśłałem, że nie przejmujesz się takimi bzdurami – zauważył Daniel, kiedy jego matka zniknęła im z oczu i nie mogła ich już usłyszeć.
– Cicho bądź, Dani, nikt cię nie pytał o zdanie – warknęła nastolatka, przemywając twarz w kuchennym zlewie. Potarła powieki ze złością tak, że aż ją zabolało. – Zrobiłeś to specjalnie. Po co się odzywałeś?
– Nic nie zrobiłem. – Chłopak wydawał się kompletnie zbity z tropu. – Jeszcze całkiem nie wydobrzałaś i…
– Nie jestem wariatką. – Alex zakręciła gwałtownie kran i spojrzała na kuzyna, miotając iskry z oczu.
– Wcale tego nie powiedziałem. – Daniel poczuł się urażony jej insynuacjami. – Po prostu się o ciebie martwię, to wszystko.
– Nie jesteś moją niańką, Daniel, przestań się tak zachowywać. – Wyrzuciła do kosza mokry ręcznik papierowy, którym otarła twarz. Kiedy Marlena wróciła do nich i nakazała, by się spakowali, zwróciła się bezpośrednio do ciotki: – Po co odwiedził nas ostatnio minister edukacji? Dość długo rozmawialiście.
– To stary przyjaciel, był w okolicy – wyjaśniła dyplomatycznie pani Mengoni, przyjmując od gosposi kubek z kawą na wynos i kierując się do wyjścia.
– Jose Luis Montenegro jest w okolicy? Co on planuje, jakąś szkolną rewolucję? – Daniel chciał zażartować, ale widząc minę matki, zdał sobie sprawę, że na to wszystko wskazywało.
– Jose Luis to dobry człowiek i doskonale wie, czego potrzeba młodzieży – odparła tylko, prowadząc ich do swojego auta. Daniel i Alex wymienili porozumiewawcze spojrzenia za jej plecami. – Jest zaniepokojony tym, co się dzieje w liceum i wcale mu się nie dziwię. Od czasu przejęcia dyrektorskiego stołka przez pana Torresa, sprawy nie mają się za dobrze.
– Jose Luis napisał poradnik o rodzicielstwie, ale nie jestem pewien, czy jest on dobrym wzorem do naśladowania. W końcu z własnym synem chyba nie ma nic wspólnego, prawda? – zagadnął Daniel, zerkając na kuzynkę, która już odpalała Internet w telefonie, by wygooglować nazwisko ministra oświaty.
– Nie mądź niemądry, to świetny specjalista. A młodzieży przyda się twarda ręką. Prawda, Alessandro? – dodała, podnosząc nieco głos, kiedy dziewczyna w ogóle nie zwracała na nią uwagi. – Zbastuj nieco z mediami społecznościowymi, to niedobre dla zdrowia.
– Sama masz konto na instagramie, pomogłam je założyć – zauważyła rozsądnie dziewczyna, czując się niesprawiedliwie. Marlena zabraniała wielu rzeczy pod swoim dachem i czasami było to okropnie frustrujące, ale wolała to niż mieszkać z ojcem, którego i tak w przeważającej większości nie było w domu albo który nagle chciał nadrabiać stracony czas, nie przejmując się tym, że ona ma inne plany.
– To do spraw służbowych i mam ludzi od tego, żeby prowadzili za mnie ten kanał. Wy za to za dużo czasu spędzacie w wirtualnej rzeczywistości. Nie powinniście udostępniać tyle poufnych informacji. Wiecie, że te wszystkie portale zbierają wasze dane i handlują nimi?
– Tak, ktoś może mnie uprowadzić i wyciąć mi nerkę, którą sprzeda na czarnym rynku. Wyczyta moje DNA z plików cookies, na które wyrażam zgodę – mruknęła cicho Alex, a Daniel musiał ugryźć się w język, by się nie roześmiać. Marlena na szczęście nie słyszała złośliwego komentarza bratanicy.
– Jestem osobą publiczną, nie mogę sobie pozwolić na skandale. Moi przeciwnicy będą sprawdzać wasze media społecznościowe i będą chcieli wykorzystać je przeciwko mnie. Więc grzecznie was proszę – jeśli wasze kanały mają jakieś kompromitujące materiały, lepiej usuńcie je teraz.
– Zawsze można odzyskać usunięte dane – poinformowała ją Alex, która akurat na komputerach znała się doskonale, była w końcu w klasie politechnicznej z rozszczerzonym programem z informatyki. – U mnie nic nie znajdą, dodaję tylko moje zdjęcia krajobrazów. Poza tym mam tylko kilku obserwujących, o Daniela powinnaś się bardziej bać, mógłby zostać influencerem. No wiesz, taką osobą w Internecie, która tworzy jakiś kontent, a ludzie ją śledzą i podziwiają.
– Nie mam dużo obserwujących – sprostował chłopak, spoglądając na kuzynkę spod byka. Nie rozumiał, po co w ogóle o tym wspominała. Jego matka mogła wszystko mylnie zinterpretować. – I nie tworzę żadnych ciekawych treści. Już nie – dodał gorzko.
Kiedyś często wstawiał posty z treningów karate, trochę się popisywał różnymi sztuczkami, ale teraz nie miał już z czego być dumnym. Na jego koncie dominowały nudne zdjęcia, które jego samego zaczynały deprymować. Nie ulegało jednak wątpliwości, że miał dużo przyjaciół, był popularny, a co za tym idzie sporo osób obserwowało jego profil i pewnie właśnie o to chodziło jego kuzynce.
– W każdym razie nie muszę wam chyba mówić, że ta kampania jest niezwykle ważna. Naprawdę nie chciałabym się przez was denerwować. Wystarczy, że twój ojciec sypia z wrogiem – dodała ze zgryźliwą nutą, patrząc na Alex w lusterku wstecznym. Dziewczyna zacisnęła palce na swoim telefonie.
– Możesz być spokojna, mamo, jesteśmy na to za mądrzy. Żaden polityk nie zainteresowałby się moim kontem na instagramie – żadnych ukrytych paczek papierosów, pustych butelek po piwie czy torebek z kokainą – uspokoił ją Daniel, ale ona spojrzała na niego karcąco, jakby sam fakt, że wspominał o takich rzeczach był już dla niej wystarczająco bulwersujący. Nie odezwał się już więcej, a zamiast tego głowę oparł o szybę, gapiąc się na widok za oknem. Myślami był już w szkole, gdzie w końcu będzie mógł zjeść trochę czekolady.
– Tak, Marleno, nie musisz się o nic martwić – dodała Alessandra, którą zirytowała wzmianka o ojcu i Anicie Vidal.
Marlena Mengoni miała sporo do stracenia i widocznie bardzo zależało jej na stołku w radzie miasta, skoro nawet uciekała się do tego, by prosić nastolatków o pomoc. Nie mogła sobie pozwolić na potknięcie, nie teraz kiedy dodatkowo miała Fabiana Guzmana na karku, a akurat z nim wolała nie zadzierać.

***

Silvia Olmedo de Guzman ostatnio cały czas chodziła nabuzowana i trudno było się temu dziwić. Jej nowa powierniczka pewnie uznałaby, że to efekt braku pożycia małżeńskiego, ale choć dziennikarce zdecydowanie brakowało seksu, wcale nie o to chodziło. Czuła się sfrustrowana, bo chociaż wreszcie wróciła do korzeni i starała się pisać o tym, co ważne dla mieszkańców, miała wrażenie, że i tak utknęła w martwym punkcie.
Złośliwy artykuł na temat Fernanda Barosso i jego ckliwego wywiadu, którego udzielił w programie „Punto la i”, był gotowy do druku jeszcze w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek rano bił już rekordy popularności na stronie Luz del Norte. Wiedziała, że naraża się burmistrzowi, ale nie mogła tak po prostu tego zostawić, szczególnie kiedy widziała, że Victoria nie bierze spraw w swoje ręce. Nie rozumiała jej – żona Javiera potrafiła być małostkowa, potrafiła żywić urazę i pozywać ludzi, którzy szkalowali jej dobre imię (Silvia była w końcu tego przykładem), ale tym razem wycofała się w cień i jedynie posłała płonącą strzałę w chochoła, żeby tradycji stało się za dość. Pani Olmedo nigdy nie rozumiała tego zwyczaju – w społeczności tak religijnej jak Valle de Sombras i Pueblo de Luz mimo wszystko znalazło się miejsce na zabobony i wierzenia, które zakrawały o pogańskie. Nie omieszkała wspomnieć o tym w artykule, zauważając pewien paradoks w postępowaniu Fernanda Barosso – z jednej strony chciał otwierać sanktuarium, z drugiej strony pewnie był facetem, który lapał się za guzik, gdy widział zakonnicę, nigdy nie siadał na rogu stołu i pukał w niemalowane. Co za ironia!
Dziennikarka roześmiała się sama do siebie, czytając komentarze pod internetową wersją swojego tekstu – czuła się jak szalony naukowiec i pewnie tak też wyglądała, bo znów zarwała nockę. Nawet nie usłyszała, jak Victoria weszła do jej domu. Zastępczyni burmistrza zaczynała czuć się tutaj jak u siebie. Położyła na stole gazetę i z pierwszej strony spojrzał na nich burmistrz.
– Działasz szybko, trzeba ci to oddać. – Vicky wyjęła sobie filiżankę i podstawiła pod ekspres do kawy.
– Proszę, rozgość się. – Gospodyni rzuciła ironicznie, blokując ekran tableta. Miała niezłą frajdę z komentarzy internautów. – Mam nadzieję, że przyszłaś mnie poinformować, że zamierzasz złożyć pozew o zniesławienie. Znam świetnego prawnika, nawet dwóch – dodała dla hecy. Wiedziała jednak, że nie po to Victoria tutaj przyszła.
– Przyszłam pogratulować wyświetleń artykułu. I nie zamierzam sprawiać mojemu ojcu satysfakcji, niech myśli, że ma przewagę. Jeszcze go to ugryzie w tyłek. – Pani Reverte oparła się biodrami o kuchenny blat i patrzyła, jak Silvia prycha pod nosem.
– No tak, wszyscy wiemy jak ciężko jest się sprzeciwić rodzicom. – Dziennikarka skrzywiła się na samą myśl, że Barosso był ojcem jej nowej koleżanki. – Niech ci będzie, nie jestem najlepszym wzorem do naśladowania w tej materii.
– Nie umiesz postawić się rodzicom? Masz czterdzieści pięć lat – przypomniała jej kobieta. – Miałam cię za taką, co w szkole rozrabiała i robiła mnóstwo głupot, a jednak jesteś raczej z tych „córeczek tatusia”. Jaki był twój największy wyskok?
– Skłamałam, że nie dostałam się na medycynę, żeby móc iść na dziennikarstwo.
– Rebeliantka. – Victoria uśmiechnęła się pod nosem. Silvia Olmedo miała wiele warstw i czasem ciężko ją było rozgryźć.
– Nie taka jak ty, Katniss. Widzę, że znajomość z naszym wspólnym znajomym ci się udzieliła. Może nie dałaś Fernandowi w twarz, ale za to z tym łukiem i strzałami przynajmniej trochę uderzyłaś w jego ego. Facet nie cierpi Łucznika Światła.
– Dziwisz mu się? Swoją drogą, przydałby nam się El Arquero, ostatnio dziwnie przycichł.
– Jeśli się ukrywa, to znaczy, że wziął sobie do serca moją radę i jest bardziej inteligentny niż myślałam. – Silvia uśmiechnęła się pod nosem.
– Myślę, że po prostu jest inteligentny, nie musi słuchać niczyich dobrych rad.
Olmedo musiała się z nią zgodzić. Mieli swoje różnice, ale zamaskowany bohater wydawał się mieć głowę na karku, skoro nie ryzykował bezsensownie. Nie ulegało jednak wątpliwości, że przydałby się, żeby nastraszyć burmistrza, kiedy ten trochę za bardzo wyrywał się do przodu ze swoimi pomysłami. No i ktoś powinien ostudzić zapał Ricarda Pereza, który ze swoją kandydaturą do rady miasteczka również trafił już na pierwsze strony gazet.
Nela i Quen pojawili się w kuchni chwilę później już ubrani w szkolne mundurki. Ibarra ze zdumieniem przywitał się z Victorią, nie rozumiejąc, co ona tutaj robi. Chciał ją chyba wypytać, skąd ta nagła przyjaźń z jego ciotką, ale zrezygnował na widok Silvii, która zrobiła mu miejsce przy stole. Marianela natomiast wydawała się zakłopotana widokiem gościa. Victoria uśmiechnęła się do niej zachęcająco i przesunęła się w miejscu, jakby chciała dać dziewczynie przestrzeń, by zrobiła sobie śniadanie. Nastolatka wyglądała jakby walczyła sama ze sobą, kiedy przygotowywała sobie płatki.
– Mamo, podpiszesz mi zgodę na zajęcia? – W końcu odważyła się zapytać i położyła przed matką formularz i długopis. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, bo czuła się obserwowana przez obie kobiety.
– Potrzebujecie zgody na zajęcia z edukacji seksualnej? Marlena Mengoni i Viola Conde pewnie są oburzone. – Silvia roześmiała się na samą myśl i podpisała zgodę bez większego namysłu. – Zastanawiam się tylko, dlaczego dostałam tylko jeden formularz…
– Nie potrzebuję zgody, za parę dni kończę osiemnaście lat – poinformował wszystkich z dumą Enrique, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że urodziny miał w zeszły piątek. – Okej, mama zadzwoniła bezpośrednio do szkoły i wyraziła zgodę – wyznał po chwili na widok uniesionych wysoko brwi ciotki.
– Nie miałam na myśli ciebie, Quen – rzuciła dobitnie Silvia i wzrok ulokowała w swoim nastoletnim synu.
Jordan, do którego były kierowane te słowa, wszedł do kuchni, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem czy zwrotem powitania. Nalał sobie szklankę wody i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że matka czeka na jakieś wyjaśnienia z jego strony.
– Nie zamierzam chodzić na te lekcje, nie mam na to czasu, a poza tym nie są obowiązkowe – wyjaśnił, trochę nie rozumiejąc jej zdziwienia. – Zakładanie gumek mam opanowane, nie potrzebuję, żeby ktoś demonstrował tę jakże trudną sztukę na ogórkach czy bananach, więc spasuję.
– Zawsze robisz wszystko na przekór? – Victoria spojrzała z zaciekawieniem na syna Silvii, który zdawał się nie mieć żadnych hamulców. Mówił to, co myślał i nie szczędził przy tym ironii.
– Taki już mój urok – odparł z przekąsem, woląc nie wnikać w powody tej nagłej znajomości matki i zastępczyni burmistrza. – W tym czasie doktor Morales prowadzi wykład i zaproponował, żebym dołączał online, ale jeśli wolisz, żebym słuchał pogadanki o bezpiecznym seksie od bandy sfrustrowanych seksualnie belfrów… – Zwrócił się w stronę matki, która tylko podniosła rękę, nie chcąc słuchać kontynuacji tego wywodu. I tak nie było sensu się z nim kłócić.
Jordi uznał to za zgodę na rezygnację z zajęć i wyszedł z domu, mijając się w korytarzu z ojcem, który ze zmarszczonym czołem przypatrywał się całemu towarzystwu w kuchni. Victoria nie miała okazji przebywać z nim zbyt często w jednym pomieszczeniu, ale prawdą było to, co mówili – Fabian Guzman miał wokół siebie jakąś dziwną aurę i ciężko było przejść obok niego obojętnie. Nawet Hugo zdawał się być zafascynowany jego osobą, a w końcu Delgado nie należał do typów, którzy podziwiali innych, więc była to ciekawa zagadka.
– Niezły strzał – odezwał się niespodziewanie pan domu, kierując swoje słowa do pani Reverte. – Ryzykowny, ale niezły.
– Dlaczego ryzykowny? – zapytała swojego kuzyna, czując, że on doskonale wie o ich pokrewieństwie, ale taktownie o tym nie wspomina.
– Za długo napinałaś cięciwę, to ryzykowne posunięcie, kiedy strzała była podpalona. Ale wiem też, że tak naprawdę nie celowałaś w słomianą kukłę. – Sekretarz gubernatora podszedł do ekspresu, by zrobić sobie kawę do termicznego kubka na wynos.
Silvia wymieniła spojrzenia z Victorią za plecami męża. Sama też nie rozumiała jego zachowania, Guzman raczej nie był zbyt wylewny, a oto sam zagadywał. Quen udawał, że grzebie w swoim telefonie, ale kątem oka obserwował całą tę scenę. Rzadko widywał wuja, a jeszcze rzadziej miał okazję słyszeć, jak rozmawia na tematy, które nie dotyczyły polityki czy szkolnych obowiązków.
– Sprawa winnicy jest aktualna? – zapytał nagle Guzman, odwracając się do nich i wyrywając wszystkich z rozmyślań. – Serenissima. Chcesz dołączyć do związku sadowników? Będziesz miała na koncie o jednego wroga więcej, wolę uprzedzić.
– Mam ich tyle, że nie boję się poszerzyć tego grona – oznajmiła trochę zaintrygowana jego słowami Victoria. Dlaczego zmienił zdanie? Czyżby jej wyskok dnia wczorajszego tak na niego podziałał?
– Dobrze więc. Moja asystentka prześle dokumenty do Sierry Martinez. Daj znać, gdybyś miała jakieś pytania.
Fabian wziął swoją kawę, zakręcił kubek i kiwnął im głową na pożegnanie. Silvia odprowadziła go wzrokiem.
– Twój mąż jest dziwny – stwierdziła Victoria, przysiadając przy stoliku obok dziennikarki. – Zmienił zdanie co do współpracy, bo spaliłam chochoła?
– Raczej po wywiadze Fernanda. – Silvia ją uświadomiła, bo dobrze znała swojego męża. – Barosso praktycznie nazwał cię wariatką, wrzucił cię pod rozpędzony autobus, chciał pokazać, że to on rozdaje tutaj karty. Dla mnie zachował się jak dupek, dla Fabiana jak nierozważny polityk. Mówiąc te rzeczy w wywiadzie o tobie i o twojej matce, Barosso praktycznie przyznał się do błędu, jakim było mianowanie ciebie na zastępcę burmistrza. Próbuje przejąć władzę, która teoretycznie powinna już mu się należeć. Wszyscy wiedzieli, że to ty tak naprawdę panujesz w królestwie Valle de Sombras, ale teraz to on wrócił do gry jako prawowity władca. Fabian zawsze stawia na najsilniejsze ogniwo, a w tej chwili poczuł, że Barosso wcale silny nie jest, raczej przestraszony.
– Bo musi wymyślać niestworzone historie, żeby ludzie za nim poszli – dopowiedział nagle Enrique, wtrącając się do rozmowy niepytany. – Przepraszam – odezwał się szybko, widząc jak brwi ciotki ponownie zbiegają się w jedną ciemną kreskę. Wolał jej nie podskakiwać.
– W porządku, tak właśnie jest – zgodziła się z nim Victoria, uważnie obserwując chłopaka. Fernando miał na niego oko i nie ulegało wątpliwości, że będzie chciał go wykorzystać przeciwko Conradowi. Dzieciak powinien być przygotowany. Nie był taki głupi, za jakiego czasami mieli go dorośli.
Silvia nic nie powiedziała, tylko zabrała naczynia, by schować je do zmywarki i zarządziła, by Nela i Quen się uszykowali, bo miała zamiar ich odwieźć do szkoły. Victoria miała czas do namysłu. Wyglądało na to, że ona i Fabian znaleźli właśnie wspólnego wroga i współpraca z kuzynem może wcale nie będzie taka straszna.

***

Życie w Valle de Sombras i Pueblo de Luz ją zahartowało. Potrafiła kłamać, a przynajmniej naginać prawdę, kiedy chciała. Wiedziała, że to pewnie nie był najlepszy pomysł igrać z członkiem niebezpiecznego kartelu, ale czuła, że już tyle głupot robiła od kiedy przeprowadziła się do Meksyku, że nic jej już nie może złamać.
Ariana znała prawdę o Oliverze Brunim zaledwie od wczoraj, ale już zaczynała dostrzegać różne sygnały, które wskazywały na to, że nie jest do końca porządnym człowiekiem. Przystojny facet, który roztaczał swój czar, zabawiał inteligentną rozmową, tak naprawdę miał mroczną stronę. Na przykład sposób w jaki się uśmiechał – niewielkie zmarszczki wokół ust sprawiały, że zwykle na nich się skupiała, ale teraz bardziej patrzyła mu w oczy – jego stalowe oczy pozostały zimne i bez wyrazu. A może tylko to sobie wyobrażała? Może panikowała za zapas. Postanowiła udawać, że o niczym nie wie i traktować go dokładnie tak, jak wcześniej. Unikała jego wzroku i rozmawiając z nim, skupiała się na jakimś innym punkcie na twarzy – na nosie lub na środku czoła. Wydawało jej się, że jeśli spojrzy mu prosto w oczy, pewnie będzie tego żałowała.
– „Wielka Strategia”? – zapytała mężczyznę, który od jakiegoś czasu siedział w bibliotece i przeglądał opasły tom. – Widzę, że przygotowania do meczu ruszyły pełną parą. Jak wam idzie?
– Nie najlepiej, dlatego potrzebuję inspiracji – odparł Bruni, wskazując na notatki, które robił w zeszycie. Ariana nachyliła się nad nimi z ciekawością. Nie znalazła jednak nic podejrzanego, tylko szkice ustawień na boisku.
– To dla siatkarek, nie dla piłkarzy – zauważyła, naliczając mniejszą liczbę zawodników. – Aż tak źle?
– Mam kilka zdolnych dziewczyn, ale to zacznie działać dopiero kiedy odłożą na bok swoje fochy i zaczną ze sobą współpracować. Może ty mi wyjaśnisz, co takiego ma w sobie Marcus Delgado, że wszystkie o niego walczą jak lwice? – zapytał autentycznie zaciekawiony, na chwilę odkładając długopis. – Mam wrażenie, że od kiedy Serratos jest w szkole, wszystkie się na nią uwzięły. Nie jestem idiotą, widzę, że walczą o chłopaka. Po prostu tego nie rozumiem.
– Może nigdy nie musiałeś walczyć o dziewczynę – podsunęła, uważnie badając jego reakcję. Mężczyzna tylko się uśmiechnął i pokiwał głową. – Miałeś kiedyś siedemnaście lat, prawda? Dziewczyny w tym wieku najbardziej chcą mieć idealnego chłopaka, z którym mogą iść na bal kończący szkołę. A Marcus jest najbliższy ideału, jak tylko może być nastoletni chłopiec.
– Naprawdę? – Bruni odwrócił krzesło w jej stronę i oparł się ramieniem o blat stolika, uważnie się jej przysłuchując. – Co takiego w sobie ma? Pytam poważnie.
– No cóż… – Ariana odgarnęła włosy do tyłu, zastanawiając się, co może mu powiedzieć. Czuła, że to jakiś osobisty zatarg i nie chciała w tym brać udziału, ale chciała też być szczera. – Jest świetnym uczniem, bardzo inteligentny, pomocny, uprzejmy, zawsze zachowuje się jak dżentelmen i jest znacznie dojrzalszy, niż wskazywałby na to jego wiek. W dodatku jest wysoki, przystojny i wysportowany, tego chyba ci tłumaczyć nie muszę?
– Sam nie wiem, wszyscy tak komplementują Delgado, a ja musiałem pozbawić go funkcji kapitana, bo dał mi się poznać jako arogancki, uprzywilejowany nastolatek. Obniżał morale drużyny.
– To nie pasuje do Marcusa, jego wszyscy lubią i podziwiają. Uprzywilejowany? Nie powiedziałabym.
– To syn prawniczki i prokuratora wojskowego, majora amerykańskiego wojska, w dodatku pasierb pułkownika. Jego dziadkowie też są dosyć znani w Bostonie.
– O wow, nie miałam pojęcia. – Ariana pokiwała głową z uznaniem dla wiedzy Olivera. – Zrobiłeś research?
– Nie musiałem, nazwisko państwa Aguilar wszędzie się przewija – ufundowali remont biblioteki i sali komputerowej, co roku przysyłają miasteczku hojne darowizny. Marcus jest uprzywilejowany, pochodzi z miejscowej elity. Więc właściwie chyba rozumiem dlaczego moje uczennice tak za nim szaleją. – Westchnął tylko, wzruszając ramionami.
– Twierdzisz, że nastolatki ze szkoły szukają dobrej partii, żeby się ustatkować i nie musieć nigdy pracować? To dziwne. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, nikt tak nie myśli. – Santiago wykrzywiła się na sam ten pomysł.
– Zdziwiłabyś się. To zaściankowe społeczeństwo, nie myślą jak ty czy ja, nie znają większego świata.
Oliver nie powiedział tego złośliwie, ale coś w jego głosie sprawiło, że Ariana zobaczyła czerwoną flagę przed oczami. Może to kwestia tego, że już znała o nim prawdę. Odchrząknęła i spróbowała przywołać naturalny ton głosu, kiedy wypowiadała kolejne słowa.
– Wspominałeś mi kiedyś, że twoja matka pochodziła z tych okolic, prawda?
– Tak i wiem, o czym myślisz – że pewnie była taką samą naciągaczką. W porządku, kiedy dorosłem zdałem sobie sprawę, że tak właśnie było. – Oliver uśmiechnął się, jakby chciał dać swojej rozmówczyni znać, że nie ma jej za złe, że taka myśl wpadła jej do głowy. – Caterina Bruni chciała się wyrwać, nigdy tutaj nie pasowała. Z rodziną nie była blisko, a kiedy się zakochała, wszystko inne i tak zeszło na dalszy plan. Potem zaszła w ciążę i wyjechała, kiedy facet jej nie chciał.
– Przykro mi. Musiałeś mieć trudne dzieciństwo. – Ariana nie kłamała, naprawdę wyczuła smutek w głosie Olivera i trochę ruszyło ją sumienie. Nie usprawiedliwiała tego, co robił, ale uważała, że pewnie jego kryminalny życiorys miał jakieś fundamenty.
– Nie zawsze było wesoło, ale to stare dzieje. – Oliver tylko się uśmiechnął. Nie chciał jej zanudzać opowieściami. – Cieszę się, że wychowałem się w Stanach, miałem zdecydowanie więcej perspektyw niż tutaj.
Cisnęło jej się na usta, by zapytać „W takim razie po co tutaj przyjechałeś?”, ale ugryzła się w język, bo dla dobra swojego zdrowia i życia wolała go nie prowokować. Miał swój cel, chciał rozwijać kartel, nie było sensu go wypytywać w tym temacie.
– Wspomniałeś o rodzinie. Twoja mama ma krewnych w Pueblo de Luz? – Ariana zainteresowała się tym faktem. To był już jakiś konkret, który Lucas i Michael mogli wykorzystać.
– Pewnie już wszyscy nie żyją. – Bruni tylko wzruszył ramionami. – Wiem, że miała starszą siostrę, więc pewnie znalazłbym ją na którymś z tutejszych cmentarzy.
– W okolicy Monterrey nie ma wiele rodzin z włoskimi korzeniami, na pewno nie byłoby trudno zdobyć takie informacje. – Ariana przygryzła wargę, nie bardzo wiedząc, czy mówiła teraz do niego czy do siebie. W głowie już przeszukiwała archiwa i drzewa genealogiczne.
– Być może, ale jakoś niespecjalnie mi na tym zależy. Nie jestem rodzinnym typem. – Bruni zaczął zbierać swoje rzeczy, kiedy zadzwonił dzwonek na poniedziałkowe lekcje. – Mam dużo przyjaciół, to chłopaki z armii zawsze byli moją rodziną i są mi bliżsi niż ci, z którymi łączą mnie węzy krwi.
– Rozumiem. – Bibliotekarka pożegnała go uśmiechem, a kiedy wyszedł z biblioteki, odetchnęła z ulgą i powiedziała cicho pod nosem: – Dlatego zabiłeś własnego brata, gnido?

***

Marlena Mengoni pojawiła się w szkole w poniedziałek rano i nie dała po sobie poznać jakoby padła ofiarą napaści ze strony znanej dziennikarki. Siniaka, którego zawdzięczała Silvii przykryła starannie makijażem i zachowywała się dokładnie tak jak zawsze, może jedynie odrobinę bardziej wyniośle. Jordanowi posyłała jednak takie wrogie spojrzenia, że nie ulegało wątpliwości, kogo obwinia o całą tę sytuację. W klasie chemii panowała więc dosyć gęsta atmosfera, kiedy nauczycielka zadała grupie eksperyment do wykonania. Jordan zerknął na puste miejsce Lidii Montes w ławce. Nie pasowało do niej opuszczanie ulubionych zajęć, więc zmarszczył brwi, zastanawiając się, gdzie się podziała, skoro jeszcze wczoraj omawiali w bibliotece projekt na historię. Daniel Mengoni, który siedział z drugiej strony Jordana był zajęty odmierzaniem różnych cieczy, tym razem w ochronnych rękawiczkach, ale Guzman nie miał ochoty z nim współpracować, więc zajął się zadaniem sam, cały czas uważnie obserwując prezeskę DetraChemu.
Nic nie powiedziała, nie zaczepiła go w sprawie jego matki i jej wyskoku w kościele. Nie wydawała się też nad nim pastwić jak to czasami robił Dick Perez, kiedy któryś uczeń mu podpadł. Marlena po prostu zachowała profesjonalizm, a Jordana cholernie to zaintrygowało. Był gotowy na jakiś szlaban, może naganę w dzienniku pod byle pretekstem, ale jednak kobieta swoje prywatne porachunki z Silvią Olmedo odłożyła na bok. Nawet kiedy już zadzwonił dzwonek na przerwę, cały czas o tym myślał i zagapił się na nią do tego stopnia, że nie zauważył blondynki, na którą wpadł w drzwiach, wychodząc.
– Marlena nie pozwie twojej mamy, spokojnie.
Ze zdumieniem spojrzał na Alessandrę Mazzarello de Lorente , która wypowiedziała te słowa. Musiała widzieć jego minę, kiedy analizował zachowanie Marleny i dobrze ją zinterpretowała.
– Moja ciotka ma swój honor, ale w tej kwestii woli nie ryzykować. To mogłoby zaszkodzić w jej kampanii wyborczej – dopowiedziała córka Gianluci, jakby chciała dać mu znać, by się nie martwił.
– To ona oberwała w nos – przypomniał koleżance, czując lekką dumę na myśl, że jego matka wzięła sobie do serca jego wskazówki i uderzyła wredną małpę pod odpowiednim kątem, by znów nie uszkodzić kciuka.
– Tak, ale woli nie zwracać uwagi ludzi, że jest zamieszana w takie akcje, w dodatku w kościele. Marlena jest bardzo religijna. – Alex była pewna swego, a Jordan postanowił zawierzyć jej w tej kwestii. Jeszcze tego brakowało, żeby Silvia dostała kolejny pozew. – Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że zasłużyła.
– To twoja ciotka. – Jordi zaśmiał się cicho, sądząc, że blondynka mówi tak tylko, by jakoś dodać mu otuchy. Ona jednak mówiła serio.
– Wiem, ale potrafi być wredna. Byłam z nią na tej mszy, widziałam całe zajście. Twoja mama dobrze zrobiła. Marlena mówiła same kłamstwa na twój temat.
– Nie ona pierwsza. – Guzman wzruszył ramionami. Wtedy jednak coś sobie przypomniał: – Jak było na badaniach w piątek?
– Och. No… nie poszłam. – Alessandra spuściła wzrok, wstydząc się spojrzeć mu w oczy. – Ale nie dlatego, że stchórzyłam! – dodała szybko, kiedy on przypatrywał jej się z zaciekawieniem. – Po prostu mój ojciec… on ścigał się z szeryfem w jeziorze i musiałam pilnować, żeby nic mu się nie stało.
– No tak, zapomniałem. Z Gianlucą wszystko okej?
– Nałykał się trochę wody i kaszle, ale przejdzie mu. Faceci strasznie wszystko przeżywają. Kiedy ma grypę, zachowuje się jakby umierał. Ty też tak masz?
– Ja nigdy nie choruję – odparł machinalnie, bo była to szczera prawda. Nie pamiętał, by kiedykolwiek złapał jakieś mocne przeziębienie. Zawsze wychodził cało z każdej opresji, nigdy nawet nie miał nic złamane, co wydawało się być jakimś cudem, biorąc pod uwagę to, jak często wdawał się w bójki i awantury, dorastając w tej okolicy. – Nie odkładaj badań za długo. Najlepiej zająć się tym jak najszybciej.
– Wiem, ale… to wszystko wydaje mi się takie bez sensu…
Jordan już jej jednak nie słyszał. Stojąc pod salą chemii w tłumie uczniów obserwował jak Theo Serratos szybkim krokiem kieruje się do pomieszczenia, w którym urzędowała Marlena. Dzięki oszklonemu okienku w drzwiach widział doskonale jak młody mężczyzna pogrąża się z nauczycielką w poważnej rozmowie. Kobieta zerknęła na swój telefon i wydawała się spięta. Guzman zmarszczył czoło, żałując, że nie może podsłuchać, co takiego zaprząta tej dwójce głowy. Od dawna podejrzewał, że Theo ma jakiś dziwaczny układ z panią Mengoni, skoro kandydowali do rady miasteczka z jednej listy wyborczej i prowadzili razem kampanię, ale to wyglądało na inny rodzaj zażyłości. Biorąc pod uwagę związki rodziny Mazzarello z kartelem Los Zetas, niewykluczone było, że oni wszyscy maczali palce w śmierci Jonasa Altamiry.
– E, Jordi, słuchasz mnie? – Alex zadarła głowę do góry, uważnie obserwując kolegę, który zawiesił się, analizując tę całą pokręconą sprawę.
– Sorki, Alex, muszę lecieć. – Jordan przeprosił ją i wyminął, kierując się w stronę wyjścia ze szkoły.
– Ale teraz mamy włoski – zauważyła, dziwiąc się jego postawie.
– Racja. Powiesz, że jestem u dentysty?
– Znowu?
– Mam dodatkową ósemkę do wyrwania. Giacomo nie będzie się czepiał. – Jordi kiwnął jej głową i szybkim krokiem opuścił placówkę.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:47:21 30-10-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5847
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:44:03 30-10-24    Temat postu:

cz. 2

Nigdy nie sądziła, że będzie się bała pory lunchu, ale oto przyszedł ten czas, kiedy stała z tacą ze swoim obiadem i desperacko szukała wzrokiem miejsca na stołówce, na którym mogłaby usiąść, nie zawadzając innym uczniom. Lily była zafascynowana nową szkołą, całą okolicą Pueblo de Luz, która była dla niej nowa, chciała znaleźć przyjaciół, bo nigdy tak naprawdę ich nie miała, ale tutaj wszyscy zdawali się już mieć swoje własne kręgi znajomych i niechętnie przyjmowali outsiderów. Z ulgą odnalazła stolik z trojaczkami Calderon – oni też byli nowi, więc nie powinni jej raczej odtrącić, ale ku swojemu zdumieniu poczuła, że ktoś ciągnie ją za ramię.
– Nie wygłupiaj się, nie możecie siedzieć sami, to towarzyskie samobójstwo.
Olivia poprowadziła ją do swojego stolika pośrodku stołówki, jakby chciała, żeby wszyscy doskonale ich widzieli, a ręką przywołała Florence, Thalię i Tiberiusa, którzy ze zdumieniem przesiedli się do nich. Ruby zajęła miejsce obok Olivii, a Rose i Sol wcisnęły się obok trojaczków.
– Tak jest o wiele lepiej. – Bustamante uśmiechnęła się do wszystkich, próbując zachęcić ich do asymilacji. – O, co to takiego? – zapytała, wskazując na świstek papieru pod tacą Liliany.
– Formularz od pani Leticii Aguirre. Mam uzupełnić informacje o sobie, podobno to jakiś ważny projekt – wyjaśniła córka Franceski, ciesząc się, że znalazła nowe koleżanki.
– Ważny projekt? – Rose szczerze w to wątpiła. – Leti kazała nam to uzupełnić dawno temu, pracowaliśmy nad tym w parach, bo wkurzyła się, że uczniowie darli ze sobą koty i chciała, żebyśmy się lepiej poznali. Do dziś nie wiemy, po co jej to było, ale nie doszukuj się w tym jakiegoś większego znaczenia. – Uśmiechnęła się do nowej koleżanki, a ona ze zdumieniem wpatrzyła się w swoją kartkę. Spędziła całą poprzednią przerwę, namyślając się nad odpowiedziami.
– My też dostaliśmy. – Florence Calderon pokazała im formularz w swojej torbie. – A nie jesteśmy w tej samej klasie co wy. To chyba coś ważnego, skoro nauczycielka hiszpańskiego zaangażowała wszystkich uczniów.
– Pierwsze słyszę. – Quen przysiadł się do ich stolika razem z Caroliną. Spojrzał na formularz Tiberiusa i podrapał się po głowie. – Pamiętam, że głowiłem się nad tym w parze z Ignaciem, bałem się, że dostaniemy słabe oceny, ale Leti kazała tylko oddać projekt i więcej o tym nie wspominała. Dziwne.
– Może szykuje coś na później. – Ruby wzruszyła ramionami i wszyscy przyznali jej rację.
– Ten formularz przypomina raczej profil randkowy z „kupidyna”. Wychowawczyni chyba trochę popłynęła. – Jeremiah Torres podszedł do ich stolika i podzielił się swoją opinią. Akurat przechodził i usłyszał strzępy ich rozmowy.
– A skąd ty wiesz, jak wygląda profil na kupidynie, korzystasz? – Olivia odwróciła się w jego stronę ze zgryźliwym uśmieszkiem na ustach maźniętych pomadką w kolorze fuksji.
– Po prostu wydaje mi się, że o takie rzeczy się pyta na randkach – ulubiony film, książka, kolor, piosenka, twoje marzenie i ambicje… jakbym zakładał z kimś rodzinę. – Remmy uśmiechnął się, pozostawiając jej pytanie bez komentarza. – Muszę lecieć na spotkanie z trenerem, trzymajcie się. – Pokiwał im ręką na odchodnym i wyszedł ze stołówki.
– No właśnie, zbliża się mecz, to ważna rzecz! Muszę zapytać Kiraz i Rue, czy będą chciały przyozdobić szafkę brata. Jeśli nie one, to znajdzie się kilkoro innych chętnych. – Olivia wyciągnęła ze swojej torby arkusz, który zabrała w piątek Veronice. Udało jej się już zebrać sporo podpisów. O dziwo mnóstwo dziewczyn ze szkoły było chętnych, by godnie przywitać gości z sąsiedniego miasta, ale nadal było kilka wolnych miejsc przy chłopakach z ich domowej drużyny. – Hej, Lily, chciałabyś? – Blondynka wyciągnęła w jej stronę długopis, uważnie przypatrując się jej reakcji. – Ktoś zwrócił twoją uwagę?
– Słucham? – Siostrzenica Victora Estrady popukała się piąstką w klatkę piersiową, kiedy kawałek sałaty lodowej z jej sałatki utkwił jej w gardle po słowach nowej koleżanki. – Nie myślałam o takich rzeczach.
– Daj spokój, jesteś w tej szkole krótko, ale wystarczająco długo, by stwierdzić, czy ktoś ci się podoba. Nie musi to być chłopak, dziewczyna też jest w porządku. Jesteśmy tutaj tolerancyjni – dodała, puszczając konspiracyjnie oczko do Primrose, która rzuciła w nią swoim jabłkiem. Olivia się roześmiała.
– Ty to wiesz, jak człowieka wprawić w zakłopotanie, Olivia. – Enrique odezwał się ze swojego miejsca, pochłaniając kanapkę z tuńczykiem.
– Cicho siedź, Quen. Przynajmniej wiemy, że nie leci na ciebie, to dość oczywiste. – Olivia zaśmiała się kpiąco, posyłając koledze z dzieciństwa chłodne spojrzenie. – Dziwię się, że ktoś w ogóle na ciebie poleciał. Bez obrazy, Caro, ty jesteś świetna – dodała szybko w stronę przyjaciółki, która próbowała zwalczyć w sobie ochotę, by się roześmiać. Quen obrażony odwrócił głowę, więc musiała go jakoś udobruchać i przytuliła się do jego ramienia. – Obrzydliwość. Umyj zęby, jak skończysz jeść tego tuńczyka, bo Caro nie chce całować się z kutrem rybackim. Więc jak będzie, Lily? – zwróciła się do panny Paredes jak gdyby nigdy nic.
– Ja… właściwie to… – Lily się zarumieniła. – Jestem nowa, chcę po prostu poznać ludzi.
– Yhmm. – Bustamante nie dała się zwieść. Spojrzała na listę z nazwiskami piłkarzy drużyny Pueblo de Luz i postukała w nią długopisem. – Jak chcesz, to mogę ją wykreślić. Nikt nie musi wiedzieć.
– Olivia… – Ruby skarciła przyjaciółkę, widząc, jak ta zastanawia się, czy mogłaby wyrzucić nazwisko Veronici Serratos przy numerze „24”. – To tylko głupia tradycja.
– Chętnie pomogę oczywiście. – Lily od razu pokazała, że jest pełna entuzjazmu do tego przedsięwzięcia. – Mogę na przykład ustroić szafkę Romea, jest nowy w drużynie, przyda mu się doping. Nie sądzę, żeby Mia chciała to zrobić.
– Dlaczego? Ja gdybym mogła, ustroiłabym szafkę dla mojego brata. JJ byłby zachwycony, bo ja wiem przecież najlepiej, co lubi. – Veda odezwała się niespodziewanie nad ich głowami i kilka osób podskoczyło w miejscu, chwytając się za serca, bo ich przestraszyła. – To ta lista? – Wskazała palcem, a Olivia pokiwała głową i dała jej długopis, by mogła się wpisać przy nazwisku kapitana San Nicolas de los Garza.
– Wiedziałam, specjalnie zostawiłam ci miejsce – szepnęła konspiracyjnie blondynka, zaciskając usta, by się nie uśmiechnąć. Miała nosa do związków.
– Ja tam bym nie chciał, żeby moja siostra robiła mi taki obciach – stwierdził Quen, choć nikt nie pytał go o zdanie. – Albo kuzynka. Gdyby Nela przyszła na pojedynek szermierki z transparentem i pomponami, chyba zapadłbym się pod ziemię.
– Myślałam, że to miły gest. – Lily nie wiedziała, co może na to odpowiedzieć. Chciała dopingować Romea, bo ewidentnie nie miał zbyt wielu kolegów, on też dopiero zaczął się tutaj uczyć.
– Miły, ale to też strzał w kolano. – Olivia niechętnie zgodziła się z Ibarrą. – Jesteś nowa, ładna, dobrze byłoby się pokazać z jak najlepszej strony. Jak ustroisz szafkę młodszego kuzyna, możesz się wydać sztywniarą.
– Nie przesadzaj, ja mam zamiar ustroić szafkę Vincenza, a to mój wujek, więc… – Castelani wzruszyła ramionami.
– Wujek? – Harfistka nie chwytała jeszcze wszystkich wewnętrznych żartów, myślała, że to może jakiś nowy slang.
– Długa historia. – Rosie machnęła ręką, woląc jej nie odstraszać.
Lily wyglądała na przerażoną. Miała doświadczenie tylko z domowym nauczaniem. Pierwszy raz w życiu chodziła do prawdziwej meksykańskiej szkoły, o czym nie chciała nikogo więcej informować, bo było to uwłaczające. Nie miała pojęcia, jak to wszystko działa, więc musiała uwierzyć Olivii na słowo.
– Bustamante, masz tę listę? – Ignacio podszedł do nich i pochylił się nad Lily, uśmiechając się do niej kokieteryjnie. – Możesz ustroisz moją szafkę, sprawisz mi przyjemność. – Nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, dopisał nazwisko Liliany do swojego numeru w drużynie. – Załatwione, problem z głowy.
– Ugh, obrzydliwość. – Primrose wzdrygnęła się, odprowadzając wzrokiem Nacha, który pozował na jakiegoś szkolnego amanta. – Nie musisz, jeśli nie chcesz – zwróciła się do Lily, która nie miała pojęcia, co się dzieje. Wydawało jej się, że wszyscy są po prostu mili.
– To dla dobra drużyny, prawda? – Pokiwała głową, dając im znać, że nie ma nic przeciwko. – A jak właściwie ustroić taką szafkę?
– Nie wiem, nigdy tego nie robiłam. – Ruby posłała jej pokrzepiający uśmiech.
– Nie mieliśmy tego w naszej szkole, to Vero przyniosła tradycję z San Nicolas – wyjaśniła Olivia, krzywiąc się na samą myśl. Odetchnęła z ulgą, widząc nazwisko Adory przy imieniu Marcusa na liście, to ją nieco uspokajało. – Ale widziałam szafki, jak chodziliśmy na mecze wyjazdowe w San Nicolas. To zwykle były jakieś ozdoby z papieru, brokat, wycinki z gazet i hasła motywujące. Tylko Dalia Bernal robiła zawsze wielkie show. Używała żywych kwiatów, były piękne, nawet ja musiałam to przyznać.
– Gorzej jak użyjesz kwiatów, a facet ma na nie alergię. Jakby ktoś mi ustroił szafkę krewetkami, mógłbym umrzeć, to samo tyczy się kwiatów dla niektórych. – Enrique odezwał się niepytany, dzieląc się z wszystkimi tą wiedzą, czym sprawił, że kilka osób spojrzało na niego ze śmiechem. – Hej, a w ogóle dlaczego tylko piłkarze mają mieć ustrojone szafki? I dlaczego tyle naszych lasek wpisało się jako chętne to pomocy dla tych gamoni z San Nicolas? To nasi już są gorsi czy jak?
– Piłkarze dostaną ustrojone szafki, bo reprezentują naszą szkołę i coś w ogóle robią, więc zasłużyli. Ty tylko machasz tym mieczem bez sensu. – Olivia wyciągnęła swoją słomkę z napoju i zaczęła nią wywijać, przedrzeźniając kolegę. – En garde!
– Szpadą – poprawił ją ze złością. – I to wymagający sport, nie masz o nim pojęcia. Sama nie uprawiasz żadnego sportu.
– Jak to nie? Jeździłam konno.
– Kluczowy jest tutaj czas przeszły.
– Wrócę do tego. Po prostu nie mam teraz czasu. – Dziewczyna założyła włosy za uszy i zwróciła się do Lily: – Ty też jeździsz, prawda? Może wybierzemy się kiedyś razem? Dona Prudencja ma przepiękne konie.
– Tak, chętnie. – Panna Paredes pokiwała głową, odczuwając ogromną ulgę, że udało jej się zakolegować z kilkoma osobami. – Macie tutaj naprawdę zgraną paczkę.
– Zgraną? Poczekaj, aż zaczną sobie wypominać zamierzchłe czasy. Nastoletnie dramy w Pueblo de Luz są na porządku dziennym. – Primrose postanowiła uprzedzić nową znajomą o tym, jak wygląda tutaj większość czasu. – Oli, serio tak mało osób wpisało się do naszych chłopaków? Ci z San Nicolas de los Garza już są obstawieni?
– Ano. – Olivia roześmiała się, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – No ale co się dziwić? Tamci chłopcy są zupełnie inni.
– Masz rację, to matoły. – Quen pokiwał głową, nabijając się z niej. Carolina uszczypnęła go w bok, więc się zamknął.
– Nasi są tacy nudni, z nimi nigdy nie ma zabawy. Ci z San Nicolas inaczej do wszystkiego podchodzą, są atrakcyjni. Kiedy Yon Abarca zdobywa gola, podnosi koszulkę, a nasi tylko klepią się po tyłkach, gratulując sobie nawzajem.
– Abarca to ekshibicjonista. Zgodzisz się, Felix? – Enrique z ulgą powitał przy stoliku swojego przyjaciela, który nie do końca rozumiał treść rozmowy, do której właśnie nieświadomie dołączył.
– W gruncie rzeczy mało go znam – przyznał Castellano, rozglądając się po wszystkich i wgryzając się w swoją kanapkę. – Coś mnie znów ominęło?
– Nie ominęłoby cię, gdybyś jadł obiad o normalnej porze, a nie szlajał się gdzieś z Veronicą Serratos. Co robiliście? – Olivia spojrzała na niego morderczym wzrokiem, przypominając teraz nadopiekuńczą matkę.
– Odrabialiśmy lekcje? – odpowiedział w formie pytania, bo nie rozumiał jej reakcji. – Dlaczego Abarca jest ekshibicjonistą?
– Bo robi striptiz na murawie – odparł Ibarra, śmiejąc się kpiąco. – Zobaczymy, czy będzie taki chętny do rozbierania w piątek, jak nasi skopią mu dupsko.
– Nasi muszą wziąć się w garść i zacząć grać, jeśli chcą chociaż zremisować. – Olivia wystawiła w jego stronę język, jakby chciała mu dopiec. – I naprawdę nie zaszkodziłoby, gdyby czasem pokazali trochę ciała.
– Jak chcesz oglądać gołych facetów, to idź na basen podglądać drużynę pływacką – odciął się Enrique, poklepując Felixa po ramieniu.
– Mnie w to nie mieszaj – poprosił Castellano, nie rozumiejąc o co tyle krzyku. On chciał tylko w spokoju zjeść drugie śniadanie.
– Tak, pewnie. Oglądać półnagiego Felixa w basenie to jak podglądać brata w kąpieli, ohyda. Bez obrazy, Felix. – Blondynka dodała na wszelki wypadek.
– Nie krępuj się. Też bym wolał cię nie oglądać w bikini – dodał, wzruszając ramionami, a Quen parsknął śmiechem.
– Proszę cię. Jakbyś mnie zobaczył w bikini, to byś padł na zawał. W życiu nie widziałeś tyle odsłoniętego ciała u dziewczyny, chyba że w gazetkach dla panów. – Bustamante roześmiała się gardłowo, zwracając uwagę całego towarzystwa w stołówce, przez co Castellano poczerwieniał po koniuszki uszu.
– Ja nic nie zrobiłem, dlaczego mi się obrywa? – zapytał, patrząc na Rosie, która tylko wywróciła oczami i sprzątnęła mu kilka frytek z talerza.
– Przepraszam, masz rację. – Olivia odzyskała godność. – Ty jesteś romantyczną duszą.
– Felix? Bardzo był romantyczny jak się obściskiwał z Irene na imprezie u Mii. – Ibarra zarechotał, ale za te słowa zarobił cios w żebra od przyjaciela.
Na szczęście rozległ się dzwonek na lekcje i większość uczniów zaczęła się zbierać. Liliana wystrzeliła pierwsza, zarzucając swój elegancki plecak na plecy.
– Wiesz, że nie musisz być punktualnie? Nic się nie stanie, jak przyjdziesz chwilę później. – Rose zwróciła jej uwagę, ale widać było, że Lily po prostu nie do końca się odnajduje w nowym miejscu, a chciała by było idealnie.
– Chcę zrobić dobre wrażenie. To źle? Och!
Brunetka poczuła jak coś oślizgłego moczy jej przód koszuli od mundurka i w szoku przyglądała się plamie z sosu, która na pewno tak łatwo nie da się sprać. Rosie podniosła wściekły wzrok na Annę Conde, która ze złośliwym uśmieszkiem trzymała w rękach pustą tacę po obiedzie, bo całe jej jedzenie wylądowało na ubraniach Lily.
– Ojej, tak strasznie mi przykro. Nie zauważyłam cię. – Córka Violi udała troskę i w protekcjonalnym geście przetarła bluzkę Lily serwetką, doskonale wiedząc, że to i tak nic nie da, bo zdobią ją resztki makaronu i sosu bolońskiego.
– Przestań chrzanić, Anna, zrobiłaś to specjalnie. – Olivia wyskoczyła od stolika i dopadła do Anakondy.
– Nic podobnego, poślizgnęłam się – wytłumaczył Anna, ale posyłała przy tym takie uśmieszki swoim przyjaciółkom, że nikogo nie mogła zwieść.
– Na czym? Na swojej skórze żmii, którą zrzuciłaś w procesie linienia? – Quen zwykle wolał się nie wtrącać w babskie porachunki, ale czuł, że Anakonda tym razem przegięła, tym bardziej, że Liliana nie zrobiła jej nic złego. Kiedy wszyscy popatrzyli na niego zdumieni, wytłumaczył: – No co, podciągnąłem się trochę z biologii.
– Lepiej szybko użyj odplamiacza – poradziła Anna i odeszła, zanosząc się śmiechem.
– To nic takiego, zdarza się. – Panienka Paredes próbowała zbagatelizować problem. Jej idealnie wyprasowany i czyściutki mundurek, w którym chciała się pokazać z najlepszej strony był jednak w ruinie.
– Proszę, możesz się w to przebrać. – Felix ściągnął z siebie swoją koszulę, którą i tak nosił zazwyczaj narzuconą na zwykły T-shirt i podał ją jej.
– Ale punkty z zachowania… – Lily przypatrywała się jego koszulce, doskonale wiedząc, że jeśli trafi na wrednego nauczyciela, może dostać uwagę za brak szkolnego mundurka. Przeczytała regulamin dwa razy dla pewności, żeby niczego nie przeoczyć. Wolała być przygotowana.
– To nic takiego, mam marynarkę. – Castellano założył na siebie wierzchnią część uniformu i uśmiechnął się zachęcająco.
– Poza tym wychowawczyni to jego macocha, a matka uczy muzyki, więc w razie czego wymażą mu uwagę – dodał Quen, ale znów został brutalnie uszczypnięty przez Carolinę, więc ugryzł się w język.
– Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak – wyznała Lily, kiedy zaszli do klasy. Koszulę Felixa wystylizowała tak, by wyglądała jak damska, starała się jak mogła. – Dlaczego Anna tak mnie nie lubi? Chyba nie uraziłam jej, kiedy stanęłam w obronie Marianeli wtedy na wuefie?
– Nie przejmuj się, zazdrosne dziewczyny bywają najgorsze. – Primrose poklepała ją po plecach i pociągnęła do wnętrza klasy.


***

Montes nie odbierała telefonu, co go zirytowało. Zwykle wszędzie jej było pełno i to ona była prowodyrem jeśli chodziło o prowadzenie śledztwa, ale teraz zaginęła w akcji. Zajechał więc rowerem pod bliźniaka, w którym mieszkał Conrado Saverin i zadzwonił do drzwi, czekając niecierpliwie, aż koleżanka w końcu łaskawie mu otworzy.
– Co jest, Guzman, zgubiłeś się? – Lidia wyszła na próg, rozglądając się we wszystkie strony, jakby nie dowierzała, że widzi go przed drzwiami.
– Kto normalny wagaruje we własnym domu? – Guzman rzucił uszczypliwą uwagę w eter i wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. – Nie umiesz odbierać telefonu, Montes?
– Byłam zajęta. Co jest grane, stęskniłeś się? – Lidia westchnęła i założyła ręce na piersi, czekając na to, co ma jej do powiedzenia. Właściwie to była zaintrygowana, bo Guzman nigdy nie szukał z nikim kontaktu, więc musiało to być coś pilnego i od razu wiedziała, że ma to związek z Theo.
– Jest Saverin? Nie widziałem go w szkole. – Jordan od razu przeszedł do rzeczy. – Mówił ci coś o jeziorze, mają jakieś plany?
– Conrado jest w pracy, ma ważne spotkanie z jakimś Juanem Gonzalezem.
– Z Juanem Gonzalezem Moreno, prezesem Grupy Maseca?
– No chyba. To ktoś ważny?
– Szycha w przemyśle kukurydzy. – Jordan zamyślił się na chwilę, a następnie pokręcił szybko głową, jakby chciał oddalić od siebie te myśli. – Mówiłaś mu o DetraChemie i o tym, że powinni to zbadać?
– Nieeee. – Lidia poszła do kuchni, by nalać sobie coś do picia, a jej gość ruszył za nią. – Basty mówił, że nie mamy wysnuwać pochopnych wniosków i tego się trzymam.
– Ty uwielbiasz wysnuwać pochopne wnioski. – Guzman załamał ręce. Kiedy trzeba było chwytać się desperackich środków, nagle przypominała sobie o zasadach. – Słuchaj, Saverin musi zbadać tę sprawę i w pierwszej kolejności zająć się DetraChemem. Sprawdziłbym też oczyszczalnię, to oni uzdatniają wodę z rzeki i jeziora. Podejrzewam, że jeśli Marlena im zapłaciła, mogli wszystko zatuszować i kto wie, może nawet zatruta woda jest doprowadzana do gospodarstw domowych i nikt o tym nie wie.
– Dlaczego Marlena miałaby komuś płacić za tuszowanie takich rzeczy? Guzman, czy ty się dobrze czujesz? To kobieta, która prowadzi poważny biznes, nie może sobie pozwolić na takie błędy.
– Właśnie dlatego, że to poważny biznes, ma sporo do stracenia. Wiem, co mówię.
– Skoro jesteś taki pewny swego, dlaczego nie pogadasz z ojcem? Fabian jest zastępcą gubernatora, ma na pewno więcej do powiedzenia w temacie.
Lidia nalała dwie szklanki soku z mango i podsunęła jedną Jordanowi, który jednak wpatrzył się w nią tylko intensywnie, zaciskając mięśnie żuchwy. Gdyby sądził, że rozmowa z Fabianem coś da, zrobiłby to. Ojciec jednak wielokrotnie już pokazał, że nie interesuje go to, co jego syn miał mu do powiedzenia, więc nie zamierzał strzępić sobie języka.
– To władze miasta odpowiadają za te sprawy, a nie gubernator. Musimy mieć wyniki badań próbek, żeby to poszło dalej.
– Więc poczekajmy i zobaczymy – jeśli DetraChem maczał w tym palce, to na pewno w końcu to wyjdzie na jaw. – Lidia wzruszyła ramionami, popijając swój sok.
– Jesteś zapatrzona w tą Marlenę, co? Aż tak bardzo ją uwielbiasz, że nie widzisz, do czego jest zdolna? – Jordan pokręcił głową z dezaprobatą dla jej obojętności wobec tej sprawy. Wkurzył się, ale bardziej na samą bezsilność w tej kwestii niż na postawę Lidii. – Ubzdurałaś sobie, że Mengoni zmieniają świat przez te ich badania kliniczne. – Ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć czegoś bardziej złośliwego, a ton głosu zmienił na odrobinę łagodniejszy, kiedy wypowiadał kolejne słowa: – Nie ma lekarstwa na raka, Montes. Wiesz o tym, prawda?
– Nie twoja sprawa. – Dziewczyna odwróciła wzrok, bo zdenerwowało ją, że znów ją przejrzał.
– Okej, rozumiem, to dla ciebie ważne, ale Marlena nie robi niczego bezinteresownie. Myślisz, że jej zależy, żeby leczyć ludzi? Nie, jej chodzi tylko o kasę. Granty od ministerstwa zdrowia i rządu, potem zdzieranie z obywateli, którzy są w stanie wydać wszystko do ostatniego centavo, byleby tylko zakwalifikować się do testów. A na koniec będzie kosiła jak za zboże za swoje pigułki, które nie pomogą pacjentom, a będą szkodzić jeszcze bardziej.
– A co ci takiego zrobiła Marlena, że jesteś jej takim przeciwnikiem? – Lidia postawiła szklankę na blat i z groźnym błyskiem w oku spojrzała na niego, prowokując go do zwierzeń. Musiał mieć jakiś powód, skoro tak bardzo uwziął się na tę rodzinę.
– Ona? Nic. Jeszcze – dodał z lekkim prychnięciem, bo nie wątpił, że w końcu ten moment nadejdzie. – Ale jej rodzina jest niebezpieczna, nie można ufać Mazzarello. Sama wiesz, że to śliskie typki.
– Tobie też się udzieliły opowieści Elli, co?
– Wierzę Elli, ona jest mądrzejsza od nas wszystkich razem wziętych i wiem, że mówi prawdę, bo Mazzarello już wielokrotnie pokazali, że są powiązani zarówno z Templariuszami jak i Los Zetas.
– Okej, ja też wierzę, że ta rodzina to włoska mafia, ale z tego co zauważyłam, Marlena nie ma z tym nic wspólnego. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, bo miała wrażenie, że on na siłę próbował zrobić z pani Mengoni „tę złą”.
Jordan chwycił szklankę z sokiem i opróżnił ją duszkiem, bo zaschło mu w gardle ze złości. Miał wrażenie, jakby gadał ze ścianą.
– Nie było cię dzisiaj w szkole, Montes. Nie widziałaś, jak Theo leciał z wywieszonym jęzorem do Marleny, żeby jej wyśpiewać najświeższe nowinki. Jestem pewien, że chodziło o sprawę jeziora i tych toksyn. Kiedy Theo wyjechał do Francji, studiował prawo środowiskowe, więc chociaż to matoł, trochę się na tym zna. Na pewno już nakreślił jej wszystkie potencjalne scenariusze i konsekwencje, z którymi będzie musiała się zmierzyć. Podczas gdy my sobie czekamy na wyniki próbek z jeziora, oni w tym czasie zamiatają wszystko pod dywan i upewniają się, że DetraChem okaże się kryształowy w razie ewentualnej kontroli.
– Nie mówisz poważnie. – Lidia zaśmiała się kpiąco, ale widząc poważną minę kolegi z klasy, lekko zwątpiła. Czy możliwe by miał rację? – Basty Castellano mówił, że musimy zaczekać – przypomniała mu, jakby to załatwiało sprawę.
– Basty to równy gość, może najlepszy w tym mieście, ale działa zgodnie z prawem, a przynajmniej w większości przypadków… – dodał po cichu, bardziej do siebie niż do niej. Nie była w stanie przetworzyć tej informacji, by zapytać go, co miał na myśli, bo kontynuował: – A tutaj czas odgrywa kluczową rolę. Ivan pociągnąłby za sznurki szybciej i załatwiłby nakaz, ale on jest w izolatce, więc mówię ci, że potrzebujemy Saverina. Jeśli ktoś może to popchnąć dalej, to tylko on.
– Basty już z nim rozmawiał, Conrado jest zaniepokojony i działa w tym temacie – poinformowała go, sama też lekko zaniepokojona tą sprawą. – Wkręciłeś się i szukasz dziury w całym przez Serratosa i spoko, rozumiem to. Ale o ile na Theo mamy już haka, w końcu wyznanie Manfreda to jakiś konkret i możemy śmiało go podejrzewać o morderstwo Jonasa, to na Marlenę nie masz nic poza faktem, że ewidentnie nie lubi twojej mamy. Nie masz jednak dowodów, że ona współpracuje z kartelem.
– A jak myślisz, kto przejął rodzinny biznes po Marcelu Mazzarello? Nie sądzisz chyba, że któryś z tych jego synów, ofiar losu, Giacomo albo Gianluca? – Jordi prychnął, bo sam już to sobie porządnie przemyślał.
– Właściwie to jestem przekonana, że nauczyciel włoskiego jest nowym bossem. Ella podsłuchała jego rozmowę z Los Zetas, na pewno jest umoczony…
– Giacomo to tylko piesek na posyłki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby mu ważnych zadań. A Gianluca z kolei jest za miękki. Zamiast rozwiązać z Ivanem konflikt o Anitę jak na mężczyznę przystało, zgodził się na głupie wyścigi w jeziorze. Tak robią tylko idioci.
– Konflikt o Anitę?
– Montes, błagam cię, naprawdę muszę tobie i to tłumaczyć? Ivan kocha się w Anicie od dziecka, a ona chodzi z Gianlucą. – Guzman miał taką minę, że Lidii zrobiło się aż głupio, że zadała to pytanie. – Jeśli Anita spotyka się z Lucą, to nie może być aż taki zły, ufam w jej osąd co do ludzi. Ale Marlena jest inna. Mówię ci, dzisiaj w szkole nie odezwała się do mnie ani słowem.
– Wow, szok! Nauczyciel nie zwrócił uwagi na wielkiego Jordana Guzmana! – Lidia spojrzała w sufit i uniosła ręce, jakby się modliła, czym tylko zirytowała kolegę. – Wierz lub nie, ona jest zajęta i jej jedynym celem wcale nie jest uprzykrzanie ci życia.
– Może nie, ale mnie nie cierpi, podobnie jak mojej rodziny, więc myślałem, że po tej akcji w czwartek z moją matką da mi jakiś szlaban pod byle pretekstem albo, bo ja wiem, powie coś złośliwego.
– Marlena to nie Severus Snape. Nie będzie się mściła za coś, co twoja mama czy tata zrobili jej w liceum. To dorosła kobieta.
– Może, ale patrzy na mnie tak, jakbym zamordował jej psa.
– Bo cię nie lubi. Nie każdy musi cię lubić, Guzman. Szczerze mówiąc, ja też za tobą nie przepadam – dodała, mając ochotę się roześmiać. Nie cierpieli się od kiedy się poznali, ale jakimś cudem współpracowali ze sobą.
– Nie chcę być lubiany, Montes, chcę wiedzieć, co jest grane. I tak, uważam, że Marlena pociąga za sznurki. Los Zetas wbrew pozorom nie mają tyle funduszy, by poradzić sobie w ewentualnej wojnie z Templariuszami, potrzebują sponsorów. Mazzarello w przeszłości finansowali ich działania, więc teraz też na pewno to robią. Pomyśl tylko! – Jordan był przekonany o słuszności swoich słów, kiedy przedstawiał jej tę teorię. – Obie strony mogą tylko na tym skorzystać. Los Zetas chcą władzy i przejęcia rewiru Templariuszy, a Mazzarello chcą stołków w radzie i pozbycia się Cyganów. Mają środki, żeby to zrobić – Marlena ma pieniądze, a kartel ludzi do wykonania czarnej roboty. Pamiętasz, jak mówiłaś, że jeśli to Theo stoi za morderstwem Jonasa, to musiał dostać sporo kasy za to zlecenie? W końcu spłacił długi ojca, wykupił willę Serratosów, a to musiało go słono kosztować. Nie zdziwiłbym się, gdyby Marlena to sfinansowała. Nie mów, że nagle zmieniłaś zdanie…
– Okej, sprawdzimy to. – Dała za wygraną, bo nie ukrywała, że nagłe zainteresowanie Jordana ją zaintrygowało. Nigdy nie przejmował się takimi rzeczami, ale teraz wydawał się naprawdę zaniepokojony, a ona nie byłaby sobą, gdyby nie doszukała się podstępu w działaniach Marleny Mengoni, nawet jeśli była osobą, którą podziwiała pod względem kariery.
– Okej – odparł, biorąc jej słowa jako obietnicę poinformowania Saverina o całej sprawie. Jego wzrok automatycznie padł na otwarty laptop dziewczyny, który stał na kuchennym blacie. – Co to? – wskazał palcem na stare artykuły w gazetach online.
– Ach! – Lidia klasnęła w ręce i usiadła na stołku, pokazując mu swoje znaleziska. – Czytam o powstaniu Romów i o Marii Rosalindzie de la Rosa. Wiedziałeś, że została okrzyknięta miss Pueblo de Luz w 1966 roku?
– Co? – Jordan skrzywił się i zajął stołek obok. – Powierzchowne konkursy promujące urodę zamiast intelektu już wtedy były popularne w okolicy. Kto by pomyślał? – Wywrócił oczami, bo nie rozumiał idei rozdawania takich tytułów.
– Nie, głupku, nie było żadnego konkursu. – Lidia zdusiła w sobie ochotę, by go uszczypnąć. – Co roku w szkole wybierali najbardziej popularną osobę. Maria miała grono fanów.
– Tak, napalonych na nią nastolatków, to chciałaś powiedzieć. I co w związku z tym?
– To jedne z nielicznych wzmianek, które udało mi się o niej znaleźć. Prasa nie była zbyt chętna, by pisać o sukcesach Romów, raczej ukazywali ich w negatywnym świetle. – Lidia zasępiła się, pokazując mu wszystko, do czego sama dała radę dotrzeć. – To jedynie fragmenty o szkolnych osiągnięciach Marii. Była w kółku biologicznym i interesowała się botaniką. Była pierwszą romską dziewczyną, którą w ogóle dopuścili do międzyszkolnej olimpiady z biologii.
– Z biologii? – Jordan pochylił się bliżej komputera, by wczytać się we fragmenty starych gazet, które zostały zeskanowane i wrzucone do sieci. – Wkręciłaś się, Montes. To miał być tylko projekt na historię, a ty nie skupiasz się na faktach tylko na tym lovestory Vala i Marii.
– Nie chcesz się dowiedzieć, co się z nią stało? – Dziewczyna nie mogła uwierzyć w jego sceptycyzm. Ona musiała poznać prawdę, aż ją zżerało od środka. – Według tego, co wiemy od Salvadora i don Antonia, Maria przepadła, zapadła się pod ziemię z dnia na dzień.
– Montes, ona nie żyje. To nie ulega wątpliwości. – Guzman nie miał pojęcia, jak inaczej może jej to wytłumaczyć.
– Też tak myślę, ale zasłużyła na jakąś sprawiedliwość, prawda? Valentin szukał jej całymi latami. Widziałam ogłoszenia w gazetach, zobacz. – Pokazała mu pootwierane w różnych kartach archiwalne egzemplarze. Wszędzie widniało zdjęcie ślicznej romskiej dziewczyny z prośbą o kontakt, gdyby ktoś ją odnalazł. – Myślę, że jesteśmy jej coś winni, im obojgu. Myślisz, że moglibyśmy poprosić don Antonia o pomoc? On wydaje się nad tym pracować.
– Powiedział nam wszystko, co sam wiedział. – Jordan wzruszył ramionami, kątem oka obserwując Lidię, która zdawała się naprawdę zaangażować w tę historię, może nawet za bardzo. – Zapytaj Felixa, on ostatnio dużo czasu spędza z Antoniem.
– Guzman, nie mogę pytać Felixa o takie rzeczy! – Montes oburzyła się samym pomysłem. – Po pierwsze, tu chodzi o jego dziadka, to nie przystoi. A poza tym… no… wiesz, o co mi chodzi.
– Unikasz Felixa, bo boisz się z nim skonfrontować i przyznać, że wiesz o jego uczuciach. Okej, rozumiem. – Pokiwał głową, ale tym razem oberwał już w ramię, bo Lidia potrzebowała się wyładować. Rozmasował obolałe miejsce, wskazując podbródkiem na ekran komputera. – Mówisz, że znalazłaś tylko wzmianki akademickie? Nie ma nic innego?
– Niestety. Z trudem wyłowiłam te wzmianki w gazecie z Monterrey. Miałam wrażenie, że ciężko im przyznać, że kobieta, w dodatku z cygańskimi korzeniami, mogła odnosić takie sukcesy naukowe. – Lidia zasępiła się i zagryzła wargę, czując, że ona i Maria wcale nie różniły się od siebie aż tak bardzo.
– Hej, Montes, a w tej gazecie jest coś o pozostałych uczestnikach olimpiady? – zapytał niespodziewanie nastolatek, mrużąc oczy, kiedy wpatrywał się w ekran laptopa i przeglądał znalezione przez nią strony internetowe.
– Jest lista laureatów, poczekaj. – Lidia wyświetliła stary artykuł, a Jordan zacisnął wargi, kiedy natrafił na znane nazwisko. – Ricardo Perez? Co jest, o czym myślisz? – Lidię zaintrygowała jego poważna mina.
– Ja nic nie myślę, Montes. Mnie to wcale nie interesuje.
– Bzdura, zaangażowałeś się. Widziałam, jak słuchałeś Antonia wczoraj w bibliotece. Poruszyła cię ta historia.
– Myśl, co chcesz. – Guzman wzruszył ramionami.
– Myślisz, że don Antonio może mieć te ich listy, a przynajmniej te, które wysyłała Maria do Valentina? Może je zachował, skoro pomagał im w komunikacji.
– Antonio Molina nie wygląda na sentymentalnego typa. – Jordi prychnął na samą myśl. – Jeśli już to więcej informacji można wyciągnąć z dzienników Vala.
– Z dzienników? Musimy je przeczytać! – Lidia złapała się za głowę, raz jeszcze trzepiąc Guzmana w ramię, jakby karała go za to, że dopiero teraz o tym wspomina. – Gdzie teraz są, Felix je ma?
– Nie sądzę. Po śmierci Valentina większość rzeczy wzięła pani Angelica. Nie wiem, co stało się z nimi, kiedy umarła. – Chłopak zastanowił się nad tym przez chwilę. – Pewnie mój ojciec ulokował je w jakimś magazynie.
– Guzman, musimy je mieć.
– Nie mam ochoty czytać o Valu i jego upojnych chwilach. – Chłopak skrzywił się na samą myśl.
– A co jeśli dzięki temu jesteśmy w stanie zrozumieć, co się wtedy wydarzyło? Może będziemy w stanie przywrócić Różyczce sprawiedliwość. Don Danior na to zasługuje.
– Nie sądzę, żeby Święty Mikołaj jeszcze pamiętał swoją córkę. Dla niego pewnie przestała istnieć z chwilą kiedy zhańbiła rodzinę i męża.
– Jak go nazwałeś? – Lidia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, skąd to porównanie.
– Don Danior, to ten z siwą brodą, nie? Starszy ze Zgromadzenia, były patriarcha.
– On nie jest złym człowiekiem, tęskni za córką. Myślę, że chciałby wiedzieć, co się z nią stało. Wszyscy zasłużyli na jakieś zakończenie tej sprawy.
– Okej.
– Co „okej”? – Lidia się oburzyła, bo poczuła, że ją zbywa.
– Okej, zapytam ojca, czy ma rzeczy Valentina. Jezu. – Wywrócił oczami, bo nawet kiedy się z nią zgadzał, zdawała się sądzić, że się z niej naigrywa.
– Serio? – Zdziwiło ją, że poszedł jej na rękę.
Nie mogli jednak kontynuować rozmowy, bo usłyszeli kliknięcie elektronicznego zamka w drzwiach i po chwili do kuchni wszedł Conrado, niosąc torby z zakupami.
– Jordan, co cię tu sprowadza? Nie masz przypadkiem lekcji? – Nauczyciel podejrzliwie zerknął na zegarek. Było dopiero wpół do drugiej.
– Miałem wizytę u dentysty – odparł nastolatek automatycznie, podnosząc się z miejsca do wyjścia.
– Znowu? Tak samo usprawiedliwiłeś ostatnią nieobecność na przedsiębiorczości. Masz ładne zęby, Jordan, ale nikt tak często nie chodzi do stomatologa. – Saverin wydawał się lekko rozbawiony jego wymówkami.
– Mam do wyrwania piąty ząb mądrości.
– Mamy tylko cztery ósemki. – Lidia prychnęła poirytowana jego arogancją. Młody Guzman kłamał jak z nut, ale mógłby chociaż sprawić, że te kłamstwa będą bardziej wiarygodne.
– Ja jestem mądrzejszy niż większość ludzi, więc… – Nastolatek tylko wzruszył ramionami.
– Guzman przyniósł mi notatki z chemii – skłamała Lidia, woląc nie informować Conrada, że prowadzili śledztwo na temat ewentualnych dwóch morderstw. – Dzięki, Guzman, oddam jutro.
– Nie zapomniałaś o czymś? – Jordan wzrokiem dawał jej znać, że powinna powiedzieć Conradowi o jego podejrzeniach tak, jak obiecała. Ona jednak nie rozumiała, o co mu chodzi, więc dał za wygraną i sam zwrócił się do nauczyciela: – Coś nowego w sprawie zatrutej wody w Pueblo de Luz?
– Nadal czekamy na wyniki próbek z jeziora. – Mężczyzna zajął się wypakowaniem zakupów. – Lidio, musisz przestać kupować te rzeczy z mango, bo nie mam gdzie upychać produktów spożywczych.
– Conrado! – Lidia syknęła, mając ochotę zapaść się pod ziemię.
– Uważam, że za zatruciem jeziora stoi DetraChem. Zbadajcie to, zanim wszystko zamiotą pod dywan. Marlena Mengoni ma mnóstwo kontaktów. – Guzman postanowił postawić sprawę jasno. Nie mógł ufać Lidii, że przekaże Conradowi słowo w słowo to, co sam jej powiedział, bo jej osąd był zaćmiony przez jej wieloletnie idealizowanie prezeski DetraChemu.
– Guzman. – Montes skarciła go, wstydząc się spojrzeć na Saverina, który pewnie zaraz ją zwymyśla za rozpowiadanie takich plotek.
– Też uważam, że to sprawka DetraChemu, ale niestety muszę czekać na konkrety. Mam jednak znajomą w ministerstwie ochrony środowiska i poprosiłem, by informowała mnie, jeśli pojawią się jakieś nowe tropy. Sprawdzam też informacje odnośnie zbiorników wodnych w Apodace, DetraChem ma tam filię. – Zastępca burmistrza odezwał się niespodziewanie, wprawiając oboje nastolatków w osłupienie. – Coś nie tak?
– Uważa pan, że to DetraChem? Że to sprawka Marleny? – Guzman wolał się upewnić na wypadek, gdyby się przesłyszał.
– Niekoniecznie posądzałbym panią profesor Mengoni bezpośrednio, ale jeśli stoi na czele takiego przedsiębiorstwa, powinna wziąć odpowiedzialność, nie uważacie? Co się dzieje? – Conrado zmarszczył czoło, spoglądając to na ucznia, to na swoją podopieczną, którzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Trzymam cię za słowo, Saverin. – Guzman wskazał na niego palcem i ruszył do drzwi. Przy samym wyjściu coś sobie jeszcze przypomniał i cofnął się na chwilę, by powiedzieć: – I weź się w garść. Powiedz w końcu Quenowi prawdę, zanim on wszystkich nas znienawidzi.
Zamknął za sobą drzwi z cichym kliknięciem, a Conrado skonsternowany spojrzał na Lidię, próbując przetworzyć, co się właśnie wydarzyło.
– Ja nic mu nie powiedziałam! – Lidia uniosła ręce na znak, że jest niewinna.

***

Nigdy wcześniej nie musiał ukrywać faktu, że jest w związku. Zwykle plotki rozchodziły się tak szybko, że wszyscy wiedzieli, że Marcus Delgado ma dziewczynę, zanim on tak naprawdę poszedł na pierwszą randkę. Tym razem było inaczej, Adora nie chciała się spieszyć, a chociaż on chętnie oświadczyłby wszem wobec, że są parą i łapałby ją za rękę na szkolnym korytarzu, postanowił uszanować jej wolę. I tak czuł się winny, przez niego miała już wiele nieprzyjemności i nie chciał jej dokładać więcej zmartwień. Poza tym takie skradanie się po kątach było nawet podniecające.
– Muszę iść na lekcję. – Adora zaśmiała się cicho, kiedy Marcus nie chciał jej wypuścić z objeć.
Miała rację – szkoła posiadała wiele zakamarków, w których mogli się schować. Stary budynek miał liczne wnęki i z takiej też skorzystali tym razem. Wszyscy uczniowie byli na obiedzie, a oni mogli spędzić ze sobą trochę czasu. Grafik w nowym semestrze był napięty, a przy małej Beatriz i ciągłych nieplanowanych treningach piłki nożnej też nie mogli spotykać się tak często, jak chcieli. Delgado miał czasem wrażenie, że Bruni robi mu na złość, jakby doskonale zdawał sobie spawę, że krzyżuje jego romantyczne plany, kiedy wysyłał w ostatniej chwili wiadomość, że wszyscy zawodnicy mają się stawić na boisku.
– Jeszcze dwie minuty – szepnął jej do ucha, całując w szyję i udaremniając jej wyślizgnięcie się z jego uścisku.
– Chyba świetnie się bawisz, co? – Adora udała, że jest oburzona jego nagłym rozbestwieniem, ale w gruncie rzeczy było miło spędzić razem trochę czasu, nawet jeśli była to tylko krótka przerwa w szkole. – Muszę iść – powtórzyła, niechętnie odsuwając się od niego i puszczając jego ręce. – Widzimy się jutro?
Marcus pokiwał głową i odprowadził ją wzrokiem. Dzwonek na lekcje rozdzwonił się akurat w tym samym momencie, jak opuszczał ich kryjówkę. Pech chciał, że wpadł prosto na Olivera Bruniego, który stał oparty o metalowe szafki na korytarzu i z założonymi rękami na piersi przypatrywał mu się wszechwiedzącym spojrzeniem.
– Opuściłeś spotkanie drużyny, Delgado – poinformował go, ostentacyjnie patrząc na zegarek. – Widzę, że miałeś naprawdę solidny powód.
– Nie jestem kapitanem, nie muszę być już na każde skinienie – oparł, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałował. – W sprawie treningów kontaktuj się z Remmym. Właściwie wyświadczam ci przysługę.
– Uważaj, Delgado. – Bruni zatrzymał go jeszcze, kiedy ten chciał odejść w stronę swojej klasy. Uczniowie powoli zbierali się na korytarzu i w pośpiechu wyciągali swoje rzeczy z szafek, ale widocznie nie przeszkadzało mu to. – Ta twoja sielanka może nie potrwać długo. Radzę skupić się na ważnych rzeczach, a nie ukrywaniu się w schowkach z dziewczynami. Nie powinieneś się rozpraszać, w piątek mamy ważny mecz.
– Doskonale o tym wiem. A ja tobie radzę trzymać się z daleka ode mnie i od mojej rodziny. Mogłeś sobie owinąć Carlosa wokół palca, ale jeśli jeszcze raz zobaczę cię w moim domu, gorzko tego pożałujesz.
Marcus miotał z oczu iskry, a Oliver zmierzył go zaciekawionym spojrzeniem i uśmiechnął się szyderczo. Nastolatek grożący członkowi kartelu nie robił na nim wielkiego wrażenia, widok był całkiem zabawny – zupełnie jakby młody Delgado sądził, że ma nad nim jakąś przewagę.
– Nic na to nie poradzę, że twoja matka mnie uwielbia i tak często mnie zaprasza. Będę przychodził tak długo, jak ona nie będzie miała nic przeciwko – odpowiedział tylko, wzruszając ramionami, jakby chciał pokazać, że w niczym nie zawinił. Marcus tylko bardziej się spiął. – A na twoim miejscu martwiłbym się bardziej, co powie Carlos, kiedy się dowie, że grzebiesz w niebezpiecznych sprawach, które cię nie dotyczą. On ma serce ze złota, ale potrafi też być niezłym sukinsynem, jeśli trzeba. Może zainteresuje go fakt, że jego młodszy braciszek sporo wie na temat zaginięcia mojego przyjaciela.
– Twojego przyjaciela? Masz na myśli kochanka? – Marcus nie wiedział dlaczego to robi, ale odczuł silną ochotę, by dopiec Oliverowi. Niemal słyszał jak krew szumi mu w żyłach. – Nic nie wiem o tym twoim chłopaku. Może się tobą po prostu znudził i wyjechał, tak jak Aaron. Swoją drogą, co u niego? Poszedł w ślady ojca i chce zostać senatorem?
Oliver poruszył się z prędkością światła i doskoczył do Marcusa, obnażając zęby. Delgado wiedział, że dotknął czułego miejsca i mimo wściekłości i strachu, który pojawił się niespodziewanie po wzmiance o Jasonie, odczuł dziwną satysfakcję na widok wytrąconego z równowagi Olivera.
– Pamiętaj, Delgado, że uczę twoją dziewczynę. Nie prowokuj.
W tej chwili siedemnastolatek przestał już w ogóle myśleć. Ta część jego mózgu, która zwykle odpowiedzialna była za racjonalne myślenie, teraz przestała w ogóle funkcjonować. Na samą myśl, że Bruno mogłby zrobić krzywdę Adorze, zrobiło mu się gorąco. Zanim zadążył się powstrzymać, chwycił trenera za przód koszulki polo z logo szkoły i szarpnął nim mocno, czując przewagę dzięki swojemu wzrostowi. Oliver jednak nadal uśmiechał się kpiąco, a to go tylko bardziej rozsierdziło.
– Trzymaj się z daleka od Adory, bo przysięgam na Boga…
– Wierzysz w Boga, Delgado? Zabawne, nigdy bym nie zgadł. – Trener wyszczerzył zęby, zupełnie ignorując fakt, że uczeń nadal szarpie jego ubranie, jakby chciał go unieść nad ziemię i rzucić nim przez ramię.
– Marcus, wszystko okej? – Felix dopadł do przyjaciela przerażony nie na żarty. W oczach Marcusa dostrzegł taką furię, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Nawet kiedy przywalił Joaquinowi Villanuevie nie wyglądał na tak wściekłego jak teraz. – Marcus! – powtórzył jego imię, ale nie było żadnej reakcji.
– Spokojnie, Castellano. Twój przyjaciel ma chyba problemy z panowaniem nad sobą. Radzę wziąć go na siłownię, niech trochę ochłonie. – Oliver rzucił niefrasobliwym tonem w stronę Felixa, który nie miał pojęcia, co ma robić.
– Ostrzegam cię. – Marcus warknął przez zaciśniete zęby tak cicho, by tylko trener mógł go usłyszeć.
– A ja ciebie. Myślisz, że jestem idiotą? Wiem, że miałeś coś wspólnego z zaginięciem Jasona i udowodnię to. A teraz lepiej posłuchaj przyjaciela i odejdź. – Oliver nakazał chłopakowi wzrokiem, by się wycofał.
Marcus zbyt był wściekły, by cokolwiek przetworzyć. Wiedział tylko, że chce zranić tego człowieka i sprawić, że pozbędzie się go ze swojego życia raz na zawsze. Jedną ręką przytrzymał kołnierz trenera, a drugą zacisnął w pięść i zamachnął się, by wymierzyć mu cios, kiedy usłyszeli stukot obcasów i kobiecy głos.
– Co to ma znaczyć, Delgado, co ty wyprawiasz?! – Marlena Mengoni była prawie tak samo czerwona jak uczeń, tylko że w jej wydaniu to było raczej prawdziwe oburzenie, a nie żądza mordu. – Natychmiast puść trenera Bruniego, co ty sobie wyobrażasz?
Felix wykorzystał sytuację, podszedł szybko do przyjaciela i odsunął go na bezpieczną odległość od Olivera. Sam wydawał się przerażony tym nagłym wybuchem Marcusa i nie rozumiał, co się działo. Nie pomagał fakt, że ciekawscy uczniowie zamiast iść na lekcje wyciągali szyje w ich stronę, by dowiedzieć się, o co tyle krzyku.
– W porządku, Marleno, to tylko małe nieporozumienie. Marcus ciężko znosi krytykę, ale na szczęście popracuje jeszcze nad swoimi rzutami karnymi przed piątkowym meczem. – Oliver posłał koleżance po fachu uśmiech, ale ona nie była tym zainteresowana.
– Nie obchodzi mnie, co go tak zdenerwowało. Podnieść rękę na nauczyciela? To nie do pomyślenia! Porozmawiam z dyrektorem na temat kary, tego nie można tak zostawić. Norma Aguilar musi być bardzo dumna – dodała już z czystą złośliwością, która zaintrygowała Felixa.
– Pani profesor, to już się nigdy więcej nie powtórzy. Zabiorę Marcusa na lekcje – zaoferował się, uważając, że postępuje słusznie. Marlena jednak nie była zachwycona także i nim.
– Oczywiście, że się nie powtórzy, nie pozwolę na to. Minęły czasy, kiedy mogliście robić, co wam się podoba w tej szkole tylko dlatego, że macie znanych rodziców.
– Znanych…? – Felix nie nadążał i nie wiedział, o co jej chodzi. – Przepraszamy, pani profesor – odezwał się w imieniu swoim i przyjaciela, choć sam nie zrobił przecież nic złego, ale Marcus był w tej chwili nadal tak rozzłoszczony, że tylko sztyletował wzrokiem trenera i pewnie rzuciłby się na niego, gdyby Castellano nie trzymał go mocno za ramię.
– Idźcie na lekcje. – Marlena machnęła na nich ręką, nie mając siły użerać się z nimi w tej chwili, kiedy pierwszoroczniaki nieopodal patrzyli na nich z zapartym tchem, jakby oglądali jakąś pasjonującą sztukę teatralną, która rozgrywała się na ich oczach. – I co to za strój, Castellano? Gdzie masz koszulę od mundurka? Minus pięć punktów z zachowania – warknęła i już jej nie było.
– Dobrze, pani profesor Umbridge – odparł zgryźliwie Felix, kiedy nauczycielka zeszła im z oczu. Posłał szybkie przepraszające spojrzenie trenerowi i wyprowadził Marcusa ze szkoły. Poczuł, że przyjacielowi przyda się trochę świeżego powietrza, żeby mógł ochłonąć. – Co się dzieje, Marcus?
– Nic się nie dzieje, po co się wtrącałeś? Miałem to pod kontrolą! – Delgado podniósł głos, czego zwykle nie robił. Spojrzał na niego gniewnie i Felix odsunął się kilka kroków w szoku.
– Właśnie widziałem. Omal nie pobiłeś trenera. Co jest grane, chodzi o tę funkcję kapitana? Pogadaj ze mną.
Castellano miał ochotę załamać ręce. Od czasu katastrofy mostu było źle i Marcus nie zwierzał się ze swoich uczuć. Zresztą nigdy wcześniej też specjalnie tego nie robił, ale śmierć Gilberta sprawiła, że tylko bardziej zamknął się w sobie. Felix chciał jakoś pomóc, ale nie miał pojęcia jak, jeśli jego przyjaciel nie chciał o tę pomoc poprosić. Z ulgą przywitał Olivię Bustamante, która wybiegła za nimi ze szkoły, bo widziała końcówkę starcia na korytarzu i zmartwiła się zachowaniem Marcusa.
– Co się stało? – zapytała, dopadając do przyjaciół, którzy stali w lekkim oddaleniu od siebie, jakby i oni mieli się zaraz pobić.
– Też chciałbym wiedzieć. – Felix ponownie wpatrzył się w Delgado, czekając na jakieś wyjaśnienia. – Marcus, jesteś moim najlepszym przyjacielem, możesz mi powiedzieć, kiedy coś cię trapi.
– Przyjacielem? Tak, wierny z ciebie przyjaciel, Felix, nie ma co!
Marcus nie wiedział, dlaczego to mówi. W tej chwili nie myślał trzeźwo i na język przychodziło mu mnóstwo słów, których zwykle pewnie by nie powiedział. Był zły, cały się trząsł i z chęcią wróciłby do szkoły i dokończył to, co zaczął, zanim Felix i Marlena brutalnie mu przerwali.
– O co ci chodzi? – Syn Basty’ego podrapał się po głowie w konsternacji, bo nie miał pojęcia, co się dzieje.
Zawsze mogli na sobie polegać, przyjaźnili się od dziecka, mówili sobie wszystko, a przynajmniej tak mu się wydawało. Tym razem jednak Delgado zdawał się mieć do niego jakiś żal.
– Jak to o co mi chodzi? Naprawdę świetny z ciebie kumpel, Felix, kiedy za moimi plecami spotykasz się z Veronicą.
– Co? – Castellano rozdziawił usta ze zdziwienia i spojrzał najpierw na Marcusa, a potem na Olivię, jakby chociaż ona mogła mu wytłumaczyć, co on miał na myśli. – Ja nie…
– Jak to nie? Ciągle ze sobą spędzacie czas, Ella mi powiedziała. Nie musisz kłamać. Mógłbyś mieć chociaż na tyle przyzwoitości, by powiedzieć mi to w twarz. Vero zawsze ci się podobała.
– Marcus. – Felix zbladł, czując się okropnie niesprawiedliwie. Nie mógł uwierzyć, że Delgado na serio mógłby coś takiego sugerować. – Nigdy w życiu nie zrobiłbym niczego za twoimi plecami. Pamiętam, jaki byłeś załamany po zerwaniu. Nie zrobiłbym ci tego, przecież mnie znasz.
– No nie wiem. – Marcus zaśmiał się histerycznie, zupełnie nie w swoim stylu. – Cała szkoła trąbi o tobie i Irene, podobno przez ciebie zerwała z Phillipem. A myślałem, że lubisz Lidię, chyba jednak zmieniłeś zdanie. Ostatnio nie jesteś sobą, Felix.
– Więc jest nas dwóch – oparł zirytowany Castellano, teraz czując już, że jego duma została urażona. – Nic mnie nie łączy z Veronicą i jeśli w to wątpisz, to bardzo mi przykro. Wiem, że jest ci ciężko po śmierci Gilberta i naprawdę to rozumiem, wierz mi, ale nie pozwolę, żebyś mnie tak traktował. Pogadamy jak ochłoniesz. Wracam na lekcje.
– Świetnie, idź! I tak nie potrzebowałem twojej pomocy!
– Jezu, Marcus, co się z tobą dzieje? – Olivia przerażona patrzyła jak przyjaciel siada na ławce przed szkołą i przeczesuje ze złością włosy. Nie wiedziała, co zaszło na korytarzu, ale choć sama często dogryzała Felixowi, że zbyt dużo czasu spędza z Veronicą, czuła, że wybuch Marcusa wcale nie był podyktowany zazdrością o byłą dziewczynę.
– Zamorduję go, naprawdę go zabiję, przysięgam. – Delgado brzmiał jak nie on, kiedy wypowiadał te słowa. Głos trząsł mu się okropnie, a jego kolana podrygiwały niekontrolowanie, jakby same wyrywały się z powrotem do szkoły.
– Felixa? Przestań. Wiem, że potrafi być bęcwałem, a Vero to wykorzystuje, ale to nie jego wina.
– Nie, nie Felixa, Olivera. Zabiję Bruniego, obiecuję ci to.
– Co? – Olivia przysiadła na ławce obok niego, patrząc na niego ze strachem. Zaschło jej w gardle.
– Ja po prostu go nienawidzę. Tak bardzo go nienawidzę, że chyba nie będę w stanie się powstrzymać.
– Wiem, o czym mówisz. Ja też chciałabym, żeby cierpiał. Chciałabym zobaczyć go martwego – przyznała zgodnie z prawdą, mylnie interpretując słowa przyjaciela. Z torebki wyciągnęła małą piersiówkę i podała mu ją zachęcająco. – Masz, poczujesz się lepiej.
– Nosisz do szkoły piersiówkę? – Chłopak na chwilę oderwał myśli od trenera i skupił wzrok na naczyniu, które wcisnęła mu do ręki. Nie namyślając się długo, wypił kilka łyków i zakrztusił się, kiedy w gardło zapiekł go mocny trunek. – To czysta wódka. Co ty wyprawiasz?
– Serio, chcesz mi prawić kazania o wódce w szkole, kiedy sam omal nie pobiłeś trenera? – Dziewczyna oburzyła się lekko, przyjęła od niego z powrotem piersiówkę i sama wypiła siarczysty łyk. – Pomaga mi na nerwy – usprawiedliwiła się, patrząc w bok, by uniknąć jego troskliwego spojrzenia.
– Olivio, to nie jest odpowiedź…
– Dla mnie jest. Ty wolisz pięści, ja wolę alkohol. Powiesz mi wreszcie, co zrobił Oliver?
– Groził Adorze. Groził mojej mamie. On jest wszędzie, wciąż bywa u mnie w domu, obraca Carlosa przeciwko mnie. Nie wiem, co robić. – Czuł się bezsilny. Raz jeszcze przeczesał czarne włosy palcami i zaplótł dłonie na karku, jakby sądził, że do głowy przyjdzie mu nagle jakiś genialny pomysł, dzięki któremu mógłby się raz na zawsze uwolnić od Bruniego.
– Z tego co widzę, to jak na razie sam skutecznie obracasz ludzi przeciwko sobie. To było bardzo przykre, co powiedziałeś Felixowi – uświadomiła go karcącym tonem i znów wypiła łyk alkoholu. Zakręciła starannie piersiówkę i odłożyła z powrotem do torebki. – Dlatego musimy się go pozbyć. El Arquero de Luz nam pomoże, wiem to.
– Nie pomoże. On nie zabija ludzi.
– Więc niech go chociaż usunie z naszego życia! – warknęła ze złością blondynka, patrząc na przyjaciela z iskrami w oczach. W tej chwili Delgado wydawał się już lekko uspokoić, ale ona była w bojowym nastroju. – Pozbędziemy się go raz na zawsze, już moja w tym głowa. Nikogo więcej nie skrzywdzi. Przepraszam, Marcus, przepraszam, że cię w to wciągnęłam. To wszystko moja wina. Chciałeś mi pomóc, a teraz twoi bliscy są zagrożeni przeze mnie.
– Hej, nie mów tak. – Brunet pokręcił szybko głową, czując jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. – To nie jest twoja wina. Jest coś, o czym nie wiesz. Ja zrobiłem coś strasznego.
– Co? – Olivia zamrugała powiekami przestraszona widokiem bladej jak ściana twarzy Marcusa. Nigdy go takim nie widziała.
– Ja… on chyba wie, domyśla się. Ja… – Marcus zawahał się. Ten sekret zżerał go od środka, nie mógł normalnie funkcjonować, oddalił się od przyjaciół, czuł się jak duch przez większość czasu. Nie mógł jednak tego powiedzieć, obiecał Hugowi.
– Nie mów mi. – Olivia złapała go za rękę i mocno ścisnęła, jakby chciała mu pokazać, że wszystko będzie dobrze. – Im mniej wiem, tym lepiej. Damy sobie radę z Oliverem. W końcu świat się dowie, co to za drań. Masz moje słowo.
Marcus pokiwał głową, wcale jednak nie będąc przekonany jej słowami. Miał trzymać buzię na kłódkę, miał zabrać swoją największą tajemnicę ze sobą do grobu. Problem polegał na tym, że zaczynał sądzić, że wyląduje w tym grobie szybciej, niż mu się wydawało.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 21:03:33 03-11-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:49:34 04-11-24    Temat postu:

TEMPORADA IV C032

JAVIER/INGRID/ RUBY/ VICTORIA/SIERRA/ ALICE/FABRICIO/VEDA
Powiedzieć, że wywiad Fernando Barosso wyprowadził Javiera Reverte z równowagi to jak nic nie powiedzieć. Rozsadzała go wściekłość i najchętniej wsiadłby do auta i pojechał wprost do rezydencji starca i złamałby mu nos po raz drugi. Nos, jaja i każdą kość w jego starczym ciele. Powstrzymywał go jednak to, że synek. Słodki czteroletni malec chrapał na górze z zadowoloną minką i policzkiem przyciśniętym do pluszowej maskotki. Alexander Gideon Diaz de Reverte był jedną z dwóch osób które utrzymywały Magika przy zdrowych zmysłach i powstrzymywały od furii. Fernando miewał dziwne pomysły, ale oskarżenie Victorii o zabójstwo na nawet dwa a jego o jedno to było przegięcie. Żadne z nich nie skrzywdziłoby muchy. I tak Balmaceda zasługiwał na karę, ale Javier chciał żeby facet cierpiał tortury piekielnie. Za życia, rzecz jasna. Victoria napisała mu wiadomość „zignoruj”, lecz jak? Publicznie nazwano go mordercą! Jego i jego żonę a on miał podkulić ogonek? Oj nie ze mną te numery, pomyślał ze złością i zaczął spacerować po salonie.
Mógł udzielić kontrwywiadu i nazwać starucha „wstrętnym starym kłamczuchem” Był kłamczuchem. I był stary, ale „tylko winny się tłumaczy” On był niewinny. Javier Reverte robił rzeczy, które prawnik zapewne określiłby czymś „na granicy prawa” ale nigdy nie skrzywdził drugiego człowieka. Znał ludzi od łamania kości. Nie że kiedyś skorzystał z usług doktora Vazqueza.
I czy policja zechce z nim rozmawiać? Przesłuchać go czy przypadkiem nie zakradał się w nocy do szpitala i nie zabił Jose Balmacedy? Kiedy to było? Szósty stycznia, przypomniał sobie Magik. To było w święto Trzech Króli. Co on wtedy robił około godziny dwudziestej drugiej? Postukał telefonem w udo i się roześmiał. Był we Włoszech! On i żona byli we Włoszech, w hotelu Severina i zajadali się tiramisu. Nikogo nie wynajęli do brudnej roboty, do nikogo w Meksyku wtedy nie dzwonił , jego żona udawała umarlaczkę, ale ten fakt mogli pominąć. Barosso miał znajomości, ale nie aż takie znajomości. Opadł na kanapę. To oczywiście nie znaczy, że mu się upiecze pogawędka z policją.
Opadł na kanapę i sięgnął po laptopa żony bezwiednie wystukując odpowiednie kody dostępu. Po zalogowaniu się do systemu firmy odnalazł odpowiedni zapis z kamer i przez kilka minut oglądał zapis. To mógł być dosłownie każdy! Analiza budowy ciała wskazywała na kogoś mającego metr osiemdziesiąt osiem. Javierowi niewiele brakowało , a program miał swój margines błędu dwóch może trzech centymetrów więc teoretycznie mogła to być osoba niższa, która w celu zmylenia tropów mogła włożyć buty z grubą podeszwą lub na obcasie. Bezwiednie kilkoma klinięciami wyświetlił listę pacjentów będących tamtej nocy na SOR. Jedno nazwisko rzucało się w oczy.
Ricardo Perez. Wyświetlił dane z dowodu osobistego. Miał metr osiemdziesiąt osiem, był w nocy zabójstwa na terenie szpitala z powodu „samo- postrzału w stopę” Kretyn z motywem.
Javier śledził poczynania Jose Balmacedy. Odkąd dupek dostał śmiesznie małą karę za swoje zbrodnie a policja była w posiadaniu nagrania video z jedną młodziutką dziewczyną ciążyły na nim cholernie poważne zarzuty. Tą dziewczyną była wnuczka Ricardo Pereza. Mściwy dziadziuś? To zakrawało na ironię losu.
Perez dopuścił się okropnych rzeczy. Sam wielokrotnie wykorzystywał młode dziewczęta, swoje uczennice więc gwałciciel wymierzył sprawiedliwość innemu gwałcicielowi? Javier nie zamierzał rozpaczać po Jose, ale Ricardo prezentował dość specyficzną moralność. Pomyślał o pewnym cytacie z Biblii. Wystukał frazę i pojawił się cały cytat.
„Czemu widzisz źdźbło w oku swego brata, a na belkę, która jest w twoim oku, nie zwracasz uwagi? Albo jakże możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że wyjmę źdźbło, które jest w twoim oku, gdy sam nie widzisz belki, która jest w twoim oku? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło, które jest w oku twego brata.” Nie był pewien do kogo ten cytat bardziej pasuje? Do Fernanda czy do Dicka? Do obu na swój sposób zadecydował , a komputer zasygnalizował nadejście wiadomości. Javier zmarszczył nos i kliknął kilka razy w klawiaturę.
Nagranie wyświetlone na ekranie laptopa było dobrej jakości i pochodziło z ganku domu Pablo Diaza. Magik sądził, że Victoria już dawno pozbyła się kamer z domu ojca, ale najwyraźniej jakieś pozostało. Po kilku kliknięciach zrozumiał, że nagranie pochodzi z kamery zamontowanej na jednym z drzew na posesji Pabla i było skierowane na ulice. Zmarszczył brwi i uważnie przyjrzał się filmowi.
Prezentował on postać w czerni. Szczupłą, zwinną w bluzie z kapturem. Bluza była czarna i obszerna więc Magik nie mógł stwierdzić czy jest to kobieta czy mężczyzna. Ze skupieniem obserwował jak postać w czerni rozlewa się na trawniku przed domem. Po krótkiej chwili z kieszeni bluzy postać wydobyła zapałki i rzuciła. Półmrok rozświetlił napis Violador. Javier zmarszczył brwi. Z domu zaś wyleciał Ricardo Prezez, który zaczął biegać od jednego końca napisu do drugiego wymachując rękoma. Javier mimo parszywego humoru roześmiał się serdecznie. Postać czmychnęła z kadru.
Dziesięć minut później na trawniku zaroiło się od sąsiadów. Zaalarmowany wrzaskami sąsiada Pablo założył na siebie bluzę z kapturem i wyszedł na zewnątrz wpatrując się w płonący napis. Uśmiechnął się kącikiem ust. Cóż Dick się doigrał, pomyślał w radośnie płonący napis. Dick przestał biegać gdy spostrzegł policjanta. Ruszył w jego stronę.
─ Zrób coś! ─ wrzasnął ─ jesteś szeryfem!
─ Na urlopie ─ odparł na to Pablo. Czuł się dziwnie dobrze, że nie będzie musiał się zajmować tym bajzlem ani szukać tajemniczej postaci w czerni. Oparł się plecami o drzewo. ─ Dzwoniłeś na policję? ─ pokiwał głową. ─ i po straż pożarną? ─ ponowne skinienie głową ─ to trzeba czekać aż przyjadą.
─ Nigdy nikogo nie zgwałciłem! ─ wrzasnął
─ Ktoś jest innego zdania ─ mruknął i wsunął do ust gumę do żucia.
─ Moi drodzy ─ podleciał do sąsiadów ─ ja ─ urwał. Diaz obserwował jak Perez dyskutuje z pojedynczymi osobami gdy podeszła do niego Marcela ze śpiącym synkiem na rękach. Bezwiednie otoczył ją ramieniem i przytulił do boku łypiąc na śpiące spokojnie maleństwo. Opatulony Victor pochrapywał w najlepsze na rękach mamy a Dick zbierał wokół siebie coraz większy tłumek. Pablo wyłapywał co drugie słowo, lecz jasno z tych słów wynikało, że jest niewinny a napis płonący na jego chodniku to atak wymierzony w jego osobę gdyż on jest szykanowany i prześladowany przez kobiety, których zaloty odrzucił.
─ I ktoś wierzy w te brednie? ─ mruknęła Marcela kołysząc lekko ramionami.
─ Sądzę, że wielu uwierzy w te brednie ─ mruknął w odpowiedzi całując ją w skroń. I właśnie wtedy z ust Pereza padła deklaracja o kandydaturze w wyborach do rady miasta i odzyskanie posady nauczyciela której został pozbawiony. Gdy rozległy się oklaski,. Noc rozświetliły światła radiowozu. ─ Wracajcie do domu ─ poprosił. Marcela spojrzała na niego z troską. ─ Idź nie chce żeby go obudzili ─ spojrzał na dziecko, które poruszyło się w ramionach matki. Skinęła głową i wycofała się do wnętrza budynku. Do mężczyzny poszedł Hernandez. Ponowie podali sobie dłonie na powitanie.
─ Co się tutaj stało?
Diaz w odpowiedzi wzruszył ramionami.
─ Dick ogłosił swoją kandydaturę do rady miasta ─ powiedział spokojnie do policjanta. ─ poza tym ktoś namalował mu dość wymowny napis ─ wskazał na dogasający słowo na trawniku. ─ A gdzie pani szeryf?
─ Kazała mi się tym zająć? ─ odpowiedział na to Lucas. ─ Wiedziałeś coś? Kogoś?
Pokręcił przecząco głową ─ Diaz.
─ Mam małe dziecko Luke. Obecnie interesują mnie brudne pieluchy i pory karmienia nie to ─ wskazał na tlący się jeszcze napis. ─ Powodzenia ─ poklepał go po ramieniu i wrócił do domu. Do żony i do synka. W między czasie wybrał numer córki, lecz Victoria nie odebrała. Wysłał jej wiadomość. „Sprawdź nagranie z kamery zainstalowanej na drzewie. Masz tam coś co popsuje Barosso humor” Nacisnął wyślij.

Helena Romo nie miała łatwego zadania. Przerzuciła wykonane przez techników zdjęcia i spojrzała na Lucasa siedzącego przy jej biurku. Nadal nie przywykła uważając to biurko za swoje.
─ Udało wam się coś ustalić?
─ Niewiele, większość sąsiadów siedziała z nosami przyklejonymi do telewizora bo Barosso udzielał wywiadu ─ wyjaśnił ─ nic nie wiedzieli nic nie słyszeli. Gdzieś głośno szczekał pies, ale kogo to obchodzi?
─ A co mówi Perez?
─ Jest oburzony naszą opieszałością i czasem reagowania ─ przeczytał ze swoich notatek. ─ Opisał postać w czerni.
─ Postać w czerni? Coś więcej?
─ Było ciemno, ale to była postać w czerni. Czarny kaptur, czarna bluza i czarne buty. To jego opis sprawcy.
─ Podał jakieś nazwiska?
─ Jeśli za nazwisko uznasz „w mieście są osoby, które szukają kozła ofiarnego. Baranka któremu poderżnie się gardło i skropi nim szaty”
─ Był trzeźwy?
─ Nie wyczułem od niego alkoholu ─ odpowiedział, a Helena westchnęła. ─ Nic też nie wydmuchał. Co dalej?
─ Sprawdź monitoring z okolicy, może nasz podpalacz został uchwycony w tracie ucieczki lub przed podpaleniem. I skontaktuj się z Sylvią. To na jej stronie jest nagranie z wiecu wyborczego Pereza.
─ Wiesz, że powoła się na pierwszą poprawkę? ─ ścisnął nasadę nosa. ─ Wolność prasy ─ wyjaśnił ─ w Meksyku też coś takiego macie.
─ Zdobądź nakaz na nagranie.
─ W niedzielę?
─ Fakt ─ ścisnęła nasadę nosa. ─ Zajmij się tym rano ─ poprosiła go. ─ Niech Perez sporządzi listę osób, które chcą mu zaszkodzić.
─ Dobrze ─ odparł na to.
─ Co? ─ zrzuciła z nosa okulary.
─ Nic ─ odparł ─ wiesz o co oskarża się Pereza? Nieoficjalnie?
─ Wiem, oczywiście, że wiem, ale oficjalnie nikt nie wzniósł przeciwko niemu oskarżenia.
─ To nie oznacza, że facet jest niewinny. Zajmę się tym.

Ciemne włosy nosiła związane w warkocz głównie dla własnej wygody. Sierra większość dnia spędzała na zewnątrz wśród winogron czy na końskim grzbiecie więc kłusowanie wśród zieleni z włosami rozwianymi przez wiatr zdawało jedynie egzamin w romansach. Szatynka poklepała dłonią koński bok. Cappuccino prychnął pyskiem trącając jej bok.
─ Wiem maleńki ─ rzuciła w odpowiedzi jedną ręką przesuwając po jego boku. Przez ostatnie dwa dni stał w boksie co dla lubiącego ruch i świeże powietrze zwierzęcia było sytuacją okropną. Zwierzę przebierało kopytami ryjąc nimi w ziemi. Cappuccino szarpnął łbem i zarżał głośno.
─ Aż się rwie do przejażdżki ─ usłyszała za swoimi plecami męski głos. Do kobiety i konia zbliżył się mężczyzna z teczką i w drogim garniturze. Sierra zmarszczyła lekko brwi gdy Fabian Guzman podszedł do konia i mocno chwycił za uzdę. Cappuccino uspokoił się i prychnął nie protestując gdy zastępca gubernatora pogłaskał go po pysku.
─ Brakuje mu ruchu ─ wyjaśniła. ─ Zna się pan na koniach? ─ zapytała go kobieta.
─ Mój ojciec je hodował ─ wyjaśnił Fabian. ─ Nie wiedziałem, że macie je w winnicy ─ przyznał zgodnie z prawdą Guzman. ─ Myślałem, że hodujecie tylko winogron.
─ Mamy też własny ogródek warzywny, cztery konie, na razie jednego psa.
─ Na razie?
─ Mokka będzie mieć młode, a ten łobuz to Cappuccino.
─ Latte też się znajdzie? ─ zapytał lekko rozbawiony Fabian. Sierra Martinez przytaknęła skinieniem głową. ─ Niech zgadnę gruby leniwy kocur?
─ W dziesiątkę. I proszę nie nazywać jej grubą ─ odparła na to ─ przynajmniej gdy jest gdzieś obok. Ma delikatne ego, a pan pewnie ładny lakier na samochodzie ─ Fabian uniósł brew. ─ Nieważne ─ machnęła ręką. ─ To co przejażdżka? Winnicę najlepiej ogląda się z końskiego grzbietu.
─ Nie jeździłem od lat ─ wyznał i bezwiednie spojrzał na swój strój. Garnitur i drogie buty nie były dobrym strojem do jazdy konnej.
─ Znajdziemy jakieś ciuchy na zmianę. On naprawdę potrzebuje spaceru ─ wskazała na zwierzę, które trącało pyskiem jego klatkę piersiową. Guzman skinął głową i podreptał za Sierrą, która znalazła dla niego rzeczy na zmianę wskazując ruchem dłoni miejsce gdzie może się przebrać i zostawić swoje rzeczy. Dziesięć minut później sprawdziła siodło obu koni i wyszli na otwartą przestrzeń.
Serenissima w świetle porannego słońca prezentowała się pięknie. Stali na wzniesieniu z którego mieli idealny widok na pogrążoną we mgle winnicę. Sierra spięła końskie boki ruszając przed siebie. Fabian zrobił dokładnie to samo. Cappuccino nie miała problemów z dostosowaniem się do nieznanego jeźdźcy chociaż instynkt podpowiadał mu, że ta ślicznotka woli szybszą jazdę. Kręciła łbem to w lewą to w prawą stronę. Zacmokał mocniej ściągając cugle. Klacz prychnęła.
─ Ma charakterek ─ stwierdził. Martinez odwróciła do tyłu głowę i spojrzała na niego ciemnymi oczyma.
─ Tak, pierwszy raz odkąd tutaj jest pozwoliła się dosiąść nieznanemu jeźdźcy ─ wyjaśniła Sierra. ─ Pewnie, dlatego, że podszedłeś do niej bez zawahania.
─ A powinienem się wahać? Mój ojciec nauczył mnie, że do koni czy innych zwierząt nie należy podchodzić ze strachem lecz szacunkiem. ─ Kobieta skinęła głową i wprowadziła swojego ogiera na wzniesienie. Fabian na własne oczy mógł zobaczyć szkody wyrządzone przez środki Marleny. Puste połacie ziemi ciągnęły za horyzont.
─ Dwa i pół hektara ─ wyjaśniła. ─ Kilka dni temu wycięliśmy ostatnie sztuki ─ dodała. ─ Dziś spalimy stosy. Z nasadzeniem musimy zaczekać aż przyjdą ostatnie analizy i przygotować ziemię. Nie będę cię tym zanudzała, po prostu chciałam, żebyś zobaczył to na własne oczy. Jedno z drzewek posadziłam sama ─ wyznała ─ Cholera miałam cały rządek. Wiem, że to głupie rozczulać się nad krzewami winogron, ale to miejsce to trzynaście lat mojego życia. W tym roku Serenissima świętuje piętnastolecie.
─ Spędziłaś tu trzynaście lat? ─ odwróciła do tyłu głowę i spojrzała mu w oczy. Po raz kolejny miał to dziwne wrażenie, że już kiedyś widział te ciemne oczy.
─ Z przerwami na studia, pracę w palarni kawy ─ odparła ─ Wróciłam do San Nicholas w dwa tysiące dwunastym ─ dodała ostrożnie schodząc z pagórka. Cappuccino pewnie zeszła ze wzniesienia zrównując się z koniem Sierry. Ogon zamaszyście poruszyła się na wietrze. ─ Pozerka ─ zwróciła do klaczy, która odpowiedziała jej rżeniem. ─ Jedną z pierwszych rzeczy jakie robimy dla kobiet jest danie jej zajęcia ─ wytłumaczyła. ─ Zazwyczaj jest to sadzenie winorośli o którą dba.
─ Gdy roślina się utrzyma następny jest kot czy pies? ─ zapytał ją. ─ Przepraszam ─ dodał po chwili ─ Trudno mi uwierzyć że to działa.
─ Nie w każdym przypadku ─ odpowiedziała Martinez. ─ Kobiety zgłaszają się do nas po pomoc. Uciekają od mężów, od ojców, partnerów a nawet braci ─ wyjaśniła mu ─ Leczymy ich ciało, ale chcemy uleczyć ducha chociaż czasem to plasterek na krwotok. Ten plasterek działa.
─ Statystycznie większość z tych przybyłych kobiet wraca do partnerów ─ odpowiedział były prokurator ─ i sytuacja się powtarza. ─ skinęła głową. Zefir poruszył się w tył i w przód. Zacmokała, żeby go uspokoić.
─ Nie pamiętasz ─ stwierdziła bardziej niż zapytała. Fabian zmarszczył brwi. Spięła końskie boki. ─ Chcę pozwać Megoni za straty w uprawach ─ oznajmiła ─ znasz prawnika, który się jej nie boi? ─ zapytała go i puściła się kłusem. Cappuccino tylko na to czekała. Spiął nogami końskie boki i ruszył w pogoń.
Pół godziny później pomógł odwiesić siodła na swoje miejsce i osuszyć końskie grzbiety. Klacz co chwila zaczepiała go swoim łbem rżąc cicho wyraźnie zadowolona z przebieżki. Rozczesał jej splątaną grzywę czując jak coś opada mu na ramię.
─ Lubi cukier ─ stwierdziła Martinez podając mu jak się okazało woreczek z cukrem. Fabian wysypał kostki na dłoń i podsunął Cappuccino. Klacz najpierw obwąchała mu dłoń później zgarnęła słodki smakołyk językiem.
─ Chcesz pozwać Marlenę Mengoni? Victoria wie o twoich planach? ─ zapytał idąc za kobietą po swoje rzeczy, które zostawił nieopodal.
─ A ty mi powiesz, że to fatalny pomysł ─ odparła na to wprowadzając go do jednego z budynków, które błędnie wziął za budynek gospodarczy okazał się być mieszkalnym. Sierra odwiesiła na haczyk kurtkę i pozbyła się butów. Fabian poszedł w jej ślady. ─ Łazienka jest po lewo ─ odpowiedziała. ─ Będę w kuchni ─ dorzuciła i zniknęła w głębi domu. Guzman zacisnął usta w wąską kreskę. Nie miał w planach pozywania Marleny.
─ To jest fatalny pomysł ─ stwierdził przebrany w swoje ubrania. Spojrzał na zegarek i wysłał wiadomość do Laury aby przesunęła dwa kolejne spotkania na następny dzień. Popatrzył na kawę stojącą przed nim. ─ Prawnicy Marleny ─ zaczął sięgając po cukier ─ nie będą mieli litości. Sierra rozumiem, że jesteś zła ─ zaczął ─ ale to tylko obróci się przeciwko tobie i winnicy. ─ Kobieta milczała wyciągając z szafki produkty. ─ Wynajmie ludzi, którzy będą chodzić za tobą krok w krok ─ kontynuował prawnik ─ prześwietli winnicę i dowie się kto był pierwszą właścicielką ziemi, znajdzie ludzi którzy to potwierdzą. W sądzie stwierdzi, że środków używaliście nieprawidłowo i dlatego plantacja została uszkodzona. Mało tego, znajdzie osoby które będą zeznawać na jej korzyść i wychwalać firmę i jej produkty. Pozew zrobi jej tylko dodatkową reklamę. Co ty robisz?
─ Śniadanie ─ odpowiedziała zerkając jednocześnie na zegarek. ─ Mam nadzieję, że lubisz jajecznicę.
─ Nie jadam śniadań ─ odpowiedział.
─ Jak więc chcesz żeby ci nie szwankowało serce skoro omijasz posiłki? ─ zapytała go wylewając masę jajeczną na patelnię ─ Tak plotki o twoim zdrowiu dotarły także i tutaj.
─ Tak a za ile z nich odpowiada Victoria? ─ zapytał
─ Sądzę, że spora większość ─ odpowiedziała na to. ─ Jedna z moich znajomych pracuje z Violą Conde ─ dodała ─ więc zawał? ─ zapytała go i się odwróciła z kubkiem kawy w dłoniach.
─ Nie miałem zawału ─ zapewnił ją. ─ Mam chorobę genetyczną ─ odparł ─ i nie muszę się przed tobą tłumaczyć ─ dodał zirytowany, że dał się zirytować. Sierra wróciła do mieszkania jajek na patelni. ─ Swoje kury?
─ Mamy dwadzieścia sztuk ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ I dwa koguty. ─ włożyła dwie kromki do tostera.
─ Co miałaś na myśli, że cię nie pamiętam? ─ zmienił temat Fabian nie mając ochoty na dyskusję o swoim zdrowiu z bądź co bądź obcą kobietą. Zapamiętałby gdyby się z nią przespał.
─ Vargas ─ podała nazwisko ─ Moja matka nazywała się Sonia Vargas ─ poinformowała go i postawiła przed nim przełożoną z patelni jajecznicę. Z tostera wyskoczyły kromki opieczonego chleba więc również i je dorzuciła do jego talerza. Z lodówki wydobyła powidła oraz masło. Uniósł brew. ─ Nie mam pojęcia co wolisz ─ stwierdziła i znowu się odwróciła. Sięgnął po widelec. ─ Prowadziłeś jej sprawę gdy oskarżyła ojca o przemoc domową.
─ Sofia ─ przypomniał sobie imię córki Sonii. ─ Ostatni raz widziałem cię ─ zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć ─ leżałaś w szpitalu.
─ A ty dotrzymałeś obietnicy ─ uśmiechnęła się lekko siadając naprzeciwko byłego prokuratora ─ Trafił w końcu za kratki.
─ Przykro mi, że nie mogłem zrobić więcej ─ stwierdził.
─ Uratowałeś mi życie ─ przypomniała mu. ─ Niewiele osób zacisnąłby palce na czyjeś aorcie.
─ Zrobiłem tylko co kazał mi Aldo ─ przypomniał sobie tamtą rozmowę z przyjacielem do którego zadzwonił z mieszkania Vargasów. ─ To on wezwał karetkę.
─ Zawsze odbierasz sobie zasługi i przypisujesz innym? ─ zapytała go. ─ Dziękuje ─ powiedziała po prostu ─ wtedy nie miałam okazji.
─ Ze szpitala zabrała cię rodzina ─ przypomniał sobie. ─ Zabrali cię do Hiszpanii.
─ Do Sevilli ─ wyjaśniła ─ Gdy doszłam do siebie zabrali mnie dziadkowie. ─ To tam zmieniłam imię na Sierra. Martiniez to panieńskie nazwisko mamy. Tam poszłam na studia, na botanikę.
─ I wróciłaś.
─ I wróciłam, jedz ─ wskazała widelcem na talerz ─ Zimna jajecznica jest paskudna.

**
Veda Balmaceda odkąd sięgała pamięcią wolała prostą męską bieliznę od tego co oferował dział damski. Nie rozumiała kobiet, które wkładają niewygodne majtki tylko po to żeby przypodobać się mężczyźnie, lecz kiedy Elvis napisał jej że lubi koronki uśmiechnęła się lekko pod nosem rozważając swoje opcje. Nie miała koronkowej bielizny. Koronka drażniła jej skórę, lecz kiedy poszła do sklepu bezwiednie swoje kroki skierowała do wieszaków z koronkowymi wdziankami. Ściągnęła z wieszaka jeden z biustonoszy i mu się przyjrzała. Nie nosiła takich rzeczy. Były niewygodne. Przegryzła dolną wargę i odwiesiła biustonosz.
To nie było w jej stylu. Veda oczywiście słyszała o dziewczynach które nosiły kupioną przez chłopaków bieliznę, lecz ona nie miała chłopaka który kupowałby jej bieliznę. Nie chciała żeby ktoś wybierał jej bieliznę. Lubiła swoją bieliznę. Wygodną bawełnianą męską. Była jednak kobietą o której myślał chłopak robiąc sobie dobrze. Brunetka bezwiednie odwróciła głowę w stronę wieszaka z kompletami bielizny. Czy Elvis był jej chłopakiem?” Od jakiegoś czasu się nad tym gorączkowo zastanawiała. Ich znajomość na samym początku była na czysto przyjacielskiej stopie. Mogła mu napisać gdy miała zły dzień, opowiedzieć paskudny sen ze wszystkimi paskudnymi szczegółami czy wyznać że Jose się do niej dobierał jednak od jakiegoś czasu ich wiadomości stały się bardziej osobiste. Intymne. Dotykała się myśląc o nim i chciała żeby on dotykał się z myślą o niej. I nie mogła nikomu o tym powiedzieć.
Veda nie miała zbyt wielu przyjaciół i lista osób którym mogła się zwierzyć była bardzo krótka. Poza tym bała się, że ktoś komuś szepnie o tym słówko i za chwilę cała szkoła będzie mówić o jej chęci kupienia koronkowej bielizny. I po co miałaby to zrobić? Aby zadowolić chłopca z którym pisze? Bezwiednie chwyciła jeden z kompletów i czmychnęła w stronę przymierzalni. Tam przymierzyła biustonosz i stanęła przed lustrem poprawiając piersi w miseczkach.
Czuła się dziwnie. Czuła się głupio w seksownym wyciętym biustonoszu. Nie nosiła seksownej bielizny. Nosiła męskie gatki i sportowe staniki. Bezwiednie chwyciła za telefon i kliknęła w wiadomość od Elvisa siadając na krzesełku w przymierzalni. Veda zadawała sobie doskonale sprawę, że dziewczyny wykonują dla swoich chłopaków seksowne zdjęcia. Siebie w bieliźnie czy bez. Ona nigdy nie wykonywała takich fotografii gdyż zawsze się obawiała, że chłopak prześle to zdjęcie dalej, a on poda to dalej i za chwilę zdjęcie będzie żyć własnym życiem i komentować. Sama była świadkiem takich rozmów i nie chciała być obiektem takich rozmów. Z drugiej jednak strony to był Elvis. Pisał jej o swoich marzeniach, pisał o tym że ją dotykał i dotykał siebie więc brunetka obawiała się że następnym razem poprosi ją o fotografie. Rozpięła haftki pospiesznie nakładając swoją bieliznę i swój ulubiony luźny sweter i opuszczając przymierzalnię. Nie przyszła tutaj po to. Nie była też dziewczyną, którą chłopcy uznaliby za seksowną.
Poza tym przyszła tutaj po rzeczy dla Ivana. On jej teraz potrzebował, a jej myśli mimowolnie wędrowały do Elvisa i jego słów „ Nie jesteś starą ropuchą, jesteś kobietą” Ponownie sięgnęła po komórkę. Nie odpisała mu od wczoraj. Nie miała pojęcia co mu odpisać. „Ty nie jesteś starym ropuchem, tylko mężczyzną” To brzmiało okropnie. „Nie noszę koronkowej bielizny”, odpisała mu szybko i poszła do kasy. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast. Zapłaciła za zakupy i wyszła ze sklepu wsuwając na uszy słuchawki wygłuszające. „Dlaczego?” „Gryzą mnie” odpisała w drodze na przystanek. „Co?” zagryzła dolną wargę. „Drażnią moją skórę” wyjaśniła. „Ciągle chcę się drapać. Nie mówiąc już, że ściskają moje piersi” dodała. „Cieszą oko” , odpisał. Veda z siatką zakupów wślizgnęła się do autobusu i skasowała bilet. „Męskie” odpisała mu „Dlaczego mam cieszyć twoje oko stanikiem skoro nie lubię staników?” zapytała go. Wolę sportowe. Są wygodne, nie gniotą, nie uwierają chociaż po powrocie do domu i tak go ściągam” , dorzuciła czekając niecierpliwie na odpowiedź. „Dziewczyny tak robią” „Wiem” odpisała mu „Nie rozumiem dlaczego skazujemy się na tortury, żeby cieszyć męskie oczy. To trochę tak jakbym nie podobała się chłopakowi taka jaka jestem i potrzebowała dodatkowych ozdobników, żeby mu się spodobać. Nie była wystarczająco dobra” dopisała i wysłała wciskając telefon do kieszeni kurtki. Wyskoczyła na swoim przystanku i ruszyła w stronę bloku. Bała się zobaczyć to co odpisał.
W mieszkaniu było cicho i pusto. Do lodówki przyczepiona była karteczka „Obiad w lodówce, gdybyś mnie szukała jestem naprzeciwko. Mama” Veda uśmiechnęła się lekko. Elena spędzała dużo czasu w mieszkaniu naprzeciwko co nastolatka popierała z całego serca. Chciała żeby była szczęśliwa. Weszła do pokoju ściskając w dłoni telefon.
„Jesteś idealna taka jaka jesteś” odpisał. „Gdybym była idealna to by mnie nie zdradził z moją najlepszą przyjaciółką” „Cilla, moim zdaniem jesteś wyjątkowa niezależnie od tego czy na tyłku masz majtki z bazaru czy od projektanta” „Głównie noszę Calviny , są dobrej jakości” „Wiem, sam noszę tą markę” pominął fakt, że większość z nich dostał za reklamę za darmo. „Chcę zobaczyć twoją bieliznę” napisał. Veda zmarszczyła brwi i podeszła do szuflady gdzie w równym rzędzie poukładała majtki i skarpetki. Zrobiła zdjęcie i wysłała. Yon na widok fotografii parsknął śmiechem. „Masz wszystko poukładane jak pod linijkę” odpisał. „Lubię porządek, jak wygląda twoja szuflada z bielizną” Wstał z łóżka i otworzył szufladę robiąc zdjęcie. Wysłał Cilii. „Jak ty możesz znaleźć coś w takim bałaganie? „ odpisała wraz zaszokowaną empotką. „Posprzątaj tam” to zabrzmiało jak rozkaz. „Chcę zobaczyć twoją bieliznę. Na tobie” Veda przegryzła dolną wargę. „Tylko dla moich oczu” zapewnił ją. „Nikomu nie pokażesz?” „Nie”. Nie kłamał. Gdyby chodziło o inną dziewczynę może i pokazałaby ją kumplom. Tutaj jednak chodziło o Cillę. Jego Cillę.
Przegryzła dolną wargę i przełknęła ślinę. Spojrzała na lustro stojące w rogu jej pokoju i odłożyła telefon na podłogę zsuwając dżinsy i składając je w kostkę na łóżku. Po krótkim wahaniu ściągnęła obszerną bluzę i usiadła przed lustrem. Po krótkiej chwili rozpuściła też włosy i zgarnęła je na bok. Zrobiła jedno zdjęcie i je skasowała. Następnie ściągnęła biustonosz kładąc go obok siebie.
Wiadomość otrzymał dziesięć minut później i zamarł z komórką w dłoniach. Siedział na swoim łóżku z komórką w dłoniach. Cilla siedziała plecami do lustra. Czarne włosy zgarnęła włosy na bok i kilka kosmyków muskało jej skórę. Był niemal pewien, że są długie. Nie skłamała biała gumka majtek z nazwą firmy jasno wskazywała iż bielizna jest męska. Prosta, szara i męska. Nagie plecy dziewczyny poznanej przypadkiem zdobiły pieprzyki. Miała je w kilku miejscach jakby los nie wiedział gdzie je umiejscowić i rozrzucił po całym jej ciele.
„Jesteś piękna” odpisał jej. Veda opadła na plecy. Na podłogę uśmiechając się od ucha do ucha. „Lubię gdy chłopcy mają dłuższe włosy” wyznała mu. „Lubię zanurzać w nich palce. Lubię gdy chłopcy ładnie pachną” dopisała „Ja ładnie pachnę” wyznał Yon. Veda zachichotała. „Czym?” „Mężczyzną” roześmiała się serdecznie i przeturlała się na brzuch. „Chcę zobaczyć twoją bieliznę. Na tobie” Pokręcił głową i zsunął z siebie dżinsy i zrobił zdjęcie swojej bielizny. Na sobie. „Mamy na sobie gacie z tej samej kolekcji!” odpisała mu po chwili. „Ty pewnie nie nosisz xs” „Oczywiście, że nie. Jestem za duży żeby się tam zmieścić” Parsknęła w komórkę bo doskonale zrozumiała sens jego wypowiedzi. Leżąc na podłodze z ustami przyciśniętymi do komórki zastanawiała się nad kolejnym pytaniem. „Co jeszcze masz na sobie?” zapytał ją rozmówce. Veda zrobiła zdjęcia swoim różnym skarpetkom. „Czemu nosisz różne skarpetki?” „Odpędzam uroki” odpisała mu. Usta bruneta drgnęły w uśmiechu. „Pokaż mi swoje skarpetki” poprosiła go. Yon spełnił prośbę. Jego skarpetki były zwyczajne. Czarne. Veda oparła swoje stopy o szafę i przymknęła powieki. Po chwili zaczęła pisać.
„Boję się jutra. Boje się że pójdę do szkoły i wszyscy moi znajomi będą wymieniać się zdjęciami, które ci wysłałam. Boje się, że jeśli powiem do „taty” tato to zranię drugiego. A chcę mówić „tato” do ich obu. Boje się, że pewnego dnia znikniesz i stracę przyjaciela. Boję się, że stracę stypendium i jedyną szansę żeby wyrwać się z tego miasta. Boję się że gdy wyjadę na studia nie będę chciała wracać. Czasami mam wrażenie, że boje się żyć, bo życie boli. Przeraża mnie to, że jesteś jedyną osobą, której mogę napisać o wszystkich swoich lękach, bez obaw że wyślesz mnie do psychologa” napisała i wysłała wiadomość. Kiedy usłyszała chrobot klucza w zamku pospiesznie wstała z podłogi i naciągnęła na siebie bluzę. Mozart dumnie wkroczył do środka. Za nim weszła Elena obdarzając córkę uśmiechem.
─ Cześć ─ przywitała się z córką. ─ Odgrzałaś sobie obiad? ─ zapytała. Veda bezwiednie pokręciła głową.
─ Nie byłam głodna ─ wyjaśniła ─ pomyślałam, że zaniosę obiad Ivanowi do szpitala.
─ Skarbie Ivan jest w izolatce, nie może przyjmować gości ─ przypomniała dziewczynie.
─ To, że nie może przyjmować gości nie znaczy, że ma głodować i przez tydzień nosić te same gacie ─ odpowiedziała i wróciła do pokoju wciągając na biodra parę dżinsów. Telefon wetknęła do tylnej kieszeni i wróciła do kuchni wyciągając ze środka makaron z owocami. ─ Pojadę do niego.
─ Kochanie.
─ Mamo, muszę go zobaczyć ─ stwierdziła zmieniając taktykę. ─ Musze sama ocenić jego stan zdrowia ─ dorzuciła wkładając trampki. Z szafki w przedpokoju sięgnęła po przygotowaną wcześniej torbę. ─ Wrócę przed zmrokiem ─ zapewniła kobietę. Elena skinęła głową.
Dwadzieścia minut później wślizgnęła się do szpitala i ruszyła do sali Ivana.
─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytał ją Jordan Guzman tarasując jej drogę. Veda podniosła na niego ciemne oczy.
─ Idę do Ivana ─ oznajmiła mu.
─ Ivan nie przyjmuje gości ─ oznajmił chłopak. Usta Vedy zacisnęły się w wąską kreskę. ─ Jest w izolatce i ty nie masz pojęcia gdzie jest izolatka.
─ Nie, ale ty masz u mnie dług ─ splotła ręce na piersiach. Jordan uniósł do góry brew. ─ Nie przeprosiłeś mnie ─ wypomniała mu ─ powiedziałeś wiele niemiłych rzeczy na mój temat i nie przeprosiłeś.
─ Nie powiedziałem niemiłych rzeczy o tobie ─ zripostował. ─ Powiedziałem prawdę o Yonie. Spotkał się z tobą żeby mi dopiec więc przestań nucić marsz Mendelsona.
─ Nie nuciłam w głowie marszu weselnego ─ oburzyła się nastolatka. ─ Wiem, że on kocha inną dziewczynę, która ma coś wspólnego z dwójką wytatuowaną na jego łydce ─ oznajmiła. Jordan tym razem uniósł brew i parsknął śmiechem. ─ To nie jest zabawne.
─ Nie to żałosne ─ stwierdził Guzman. ─ I Ivan jest na trzecim piętrze ─ poinformował ją ─ nie na drugim. Wielkie białe drzwi z napisem „Izolatka”
─ I tak po prostu mi o tym mówisz? ─ zapytała go marszcząc nosek.
─Tak, trzecie piętro, później w prawo. Ostatnie drzwi po prawej.
─ Dzięki ─ powiedziała i obróciła się.
─ Veronica ─ podał imię widząc jak Veda otwiera usta, żeby coś powiedzieć. ─ Ta od dwójki na jego łydce to Vero, to w niej kocha się Yon. ─ pokiwała głową.
─ Nie to chciałam powiedzieć ─ stwierdziła ─ Brakuje mi naszego wspólnego czytania książek ─ wyznała i ruszyła do wind w obawie że za chwilę się rozpłacze. Wjechała na trzecie piętro i salę Ivana odnalazła bez trudu.
Mężczyzna leżał w łóżku z zamkniętymi oczyma. Veda ostrożnie weszła do środka i cicho zamknęła za sobą drzwi. Policjant uniósł leniwie powieki spodziewając się pielęgniarki.
─ Tato ─ wyrwało się z ust nastolatki która zsunęła torbę z przedramienia ,a dzielącą ich odległość pokonała z zaskakującą jak na jej krótkie nogi prędkością wchodząc na łóżko na którym leżał i wtulając się w jego pierś.
─ Veda ─ imię siedemnastolatki wypowiedział po chwili gdy miał pewność, że głos mu nie zadrży. Skrzywił się i tak bo zabrzmiał chrapliwie. ─ Co ty tu robisz?
─ Przytulam się do ciebie ─ stwierdziła odsuwając się od policjanta i wlepiając w niego ciemne oczy. ─ Mógłbyś z łaski swojej mnie przytuli, bo strasznie a to strasznie się o ciebie martwiłam ─ dodała i znowu się do niego przytuliła.
─ Nic mi nie jest ─ zapewnił ją oddając uścisk.
─ Na pewno?
─ Na pewno ─ zapewnił ją ─ Raz dwa mnie wypiszą ─ dodał. Veda usiadła wpatrując się w niego intensywnie. Ivan miał wrażenie że nawet ropucha narysowana na jej bluzie patrzy na niego oskarżycielsko.
─ To świetnie, nie będę mieć wyrzutów sumienia ─ oznajmiła i uderzyła go drobną piąstką w pierś ─ jak mogłeś być takim nieodpowiedzialnym idiotą! Mogłeś zrobić sobie krzywdę! Mogłeś umrzeć! ─ głos Vedy zadrżał niebezpiecznie a w oczach błysnęły łzy. ─ Bałam się że umrzesz ─ wymamrotała ─ ludzie gdy trafiają do szpitali już z nich nie wychodzą chyba że na cmentarz!
─ Veda
─ JJ trafił do szpitala i na cmentarz ─wielkie łzy stoczyły się po jej ładnej buzi. Ivan przygarnął ją do siebie i przytulił. ─ Nie chcę odwiedzać cię na cmentarzu. Nie jestem na to gotowa.
─ Nie będziesz musiała ─ odparł na to głaszcząc ją po plecach. Veda pociągnęła nosem i skrzywiła się odsuwając się od mężczyzn.
─ Ty za to musisz iść pod prysznic.
─ Co? ─ Veda zeskoczyła z łóżka i podeszła do torby który demonstracyjnie ułożyła na łóżku. ─ Dobrałaś się do mojej szafy?
─ Nie było w niej nic interesującego więc dokupiłam ci kilka rzeczy ─ otworzyła torbę. Zamrugał na widok ładnie poskładanych rzeczy.
─ Veda nie musiałaś wydawać na mnie swoich pieniędzy.
─ Przypadkiem użyłam karty Salvadora ─ wyjaśniła on zacisnął usta w wąską kreskę. Nie wiedział co go bardziej zirytowało fakt że Veda ma kartę od Salvadora czy zapłaciła nią za rzeczy dla niego. Poza tym co on sobie myśli, żeby dawać siedemnastolatce kartę? ─ Nie oddałam mu jej po wycieczce do Nowego Jorku ─ dorzuciła i otworzyła kosmetyczkę. Był pewien że czarny kuferek jest nowy. On nie miał takiej kosmetyczki, ani tylu kosmetyków. ─ Kupiłam ci kilka rzeczy pierwszej potrzeby.
─ Rzeczy pierwszej potrzeby to dezodorant, żel pod prysznic, szczoteczka i pasta do zębów ─ wymienił produkty pierwszej potrzeby.
─ Lista produktów pierwszej potrzeby jest dłuższa ─ odbiła piłeczkę. ─ Tutaj masz szampon do włosów i odżywkę, żel pod prysznic, żel do higieny intymnej
─ Co proszę? ─ wymamrotał biorąc od niej tubkę. ─ Veda ja nie używam takich kosmetyków.
─ A powinieneś ─ stwierdziła jedynie ─ krem do golenia, krem po goleniu ─ wymieniała dalej panienka Balmaceda. ─ Geny, genami ale o siebie też trzeba dbać. Do łazienki i włóż klapki pod prysznic ─ wcisnęła mu do ręki parę gumowych kapci ─ a później sobie porozmawiamy. ─ Porozmawiamy?
─ Tak, o tym że są prostsze sposoby na zdobycie serca kobiety niż głupie wyścigi w jeziorze.
─ Jeszcze jedno Veda ─ zapytał gdy już stał przy drzwiach do łazienki. ─ Kto powiedział ci gdzie jest izolatka?
─ Jordan ─ oznajmiła mu.
Ivan Molina spędził pod prysznicem dwadzieścia minut delektując się ciszą i spokojem gdy tylko wyjdzie z łazienki Veda będzie mu wierciła dziurę w brzuchu. Uśmiechnął się lekko. Gdyby ktoś inny kazał mu iść pod prysznic bo śmierdzi, dostałby w nos. Kiedy wyszNiedł z łazienki Veda układała mu na łóżku poduszki. Ściągnięta brudna pościel leżała złożona na podłodze. Wargi zacisnął w wąską kreskę. Dziewczyna otworzyła też okno i do pokoju wpadało świeże powietrze i odgłosy toczącego się na zewnątrz życia.
─ Była tutaj salowa?
─ Nie, poprosiłam ją o świeżą pościel i mi dała ─ zmemłał w ustach przekleństwo. ─ Lepiej?
─ Tak ─ odpowiedział. Veda się uśmiechnęła i sięgnęła po zeszyt. ─ Dziękuje
─ Proszę ─ uśmiechnęła się z zadowoleniem przypominając swojego psa Mozarta. Ten psiak robił tak samą zadowoloną minkę po otrzymaniu smaczka. Policjant zajął miejsce na łóżku a Veda oparła się plecami o jego pierś. Zajrzał jej przez ramię spodziewając się iż na kartce zobaczy nuty. Przywykł do widoku nut, kawałek jakieś melodii zdobił jego ścianę w salonie, lecz to była lista. Lista którą Veda zatytułowała „Jak zdobyć serce kobiety”
─ Veda ja nie szukam kobiety.
─ Wiem, masz jedną pod nosem ─ zauważyła nastolatka wiercąc się u jego boku. ─ Po pierwsze żadnych samczych wyścigów w jeziorze o serce wybranki ─ ten punkt widniał jako pierwszy na liście ─ My dziewczyny nie lubimy jak traktuje się nas jak trofeum do wygrania.
─ Podaruj jej kwiaty, bez powodu ─ przeczytał ─ popieraj jej decyzje nawet jeśli się z nimi nie zgadasz ─ przeczytał kolejny ─ Ropuszko.
─ Tato ─ syknęła ─ ja jestem dziewczyną i wiem co lubią dziewczyny więc siedź cicho i przestań gderać. Kochasz Anitę, możesz sypiać z moją ciotką, ale kochasz Anitę. ─ Ivan zamrugał powiekami zaskoczony. ─ Mozart was sprzedał ─ wyjawiła. ─ I na razie nie wiem jak się z tym czuje ─ dodała tym samym ucinając dyskusję.
Podrapał się po nosie zerkając na listę. Kartka była rozmiarów A4 i zawierała podpunkty zdaniem nastolatki zawierające niezbędne rady aby mógł zdobić serce Anity Vidal. Wargami musnął jej włosy i przytulił dziewczynę do siebie.
─ Anita została rodziną zastępczą dla Raquel ─ oznajmił to czego się domyślał. Jego przyjaciółka zbyt mocno zaangażowała się w sprawę córki patriarchy aby dać jej tak po prostu odejść ─ Mój dziadek umarł a Basty zamknął w więzieniu Lebrona ─ poinformowała go. ─ Chciał mi się oświadczyć ─ oznajmiła rysując serduszko na kartce z listą.
─ Co? ─ wymamrotał Ivan czując jak napinają mu się wszystkie mięśnie. W weekend wiedział konferencje prasową prokurator Russo która oznajmiła, że morderca mieszkańców Pueblo de Luz został schwytany i zostanie osądzony.
─ Lebron ─ odpowiedziała ─ chciał żebym została jego żoną ─ skrzywiła się mimowolnie.
─ Skąd o tym wiesz?
─ Słyszałam jak mama mówi o tym Salowi ─ odpowiedziała mu. ─ Sal krążył po salonie i był bardzo zdenerwowany.
─ Chociaż w jednym się zgadzamy ─ mruknął pod nosem Ivan i poczuł jak Veda zadziera głowę żeby na niego spojrzeć. ─ Nigdy nie pozwoliłbym ci poślubić tego starucha.
─ Nie zgodziłabym się ─ odpowiedziała na to. ─ Nie znam go, nie kocham go i jest za stary. Poza tym jestem za młoda na małżeństwo no i mam plany. ─ Ivan przełknął ślinę i pomyślał o Selenie. Ona także miała swoje plany na przyszłość. ─ Gdy wyjdziesz ze szpitala musisz zabrać Ani na drugą randkę.
─ Veda
─ Tato proszę cię ─ obróciła się w jego stronę. ─ Kocham cię i chcę żebyś był szczęśliwy. Dlaczego sobie na to nie pozwolisz? ─ zapytała go patrząc na niego wielkim sarnimi oczami. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na cicho zamykające się drzwi i cień pod drzwi. Sanchez głośno przełknął ślinę i oddalił się ze szpitalnego korytarza szybkim krokiem. Usłyszał wystarczająco dużo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3492
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:53:46 04-11-24    Temat postu:

**

Zaszył się w bibliotece gdyż odkąd sięgał pamięcią to zawsze było jego ulubione miejsce do pracy. Cisza, spokój zapach książek pomagały mu zebrać myśli i dawały łatwy dostęp do materiałów źródłowych. Michael bardzo poważnie podchodził do swoich obowiązków więc będąc nauczycielem również do zajęć się przygotowywał. Dziś jednak sen z powiek nie spędzała mu jednak socjologia wojny, lecz lokalne niesnaski między kartelami narkotykowymi. Brunet ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w udostępnione przez bibliotekę materiały. Były to głównie artykuły prasowe dotyczące wojny między ojcem , a córką, które pochłonęły setki ofiar. Monterrey spłynęło krwią za sprawą walk toczących się między siłami kartelu Sebastiana Romo a policją czy wojskiem. Kres temu położyli dopiero „Ogrodnicy” – jednostka o charakterze wojskowym która zlikwidowała Sebastiana Romo. Michael przekładając artykuły prasowe z jednej strony na drugą wiedział doskonale, że rzeczona grupa nie miała zbyt wiele z wojskiem wspólnego, a Sebastian Romo poległ bo zastosowano wobec niego takie same metody jakie stosował wobec swoich wrogów. Żołnierz wiedział z pewnych źródeł, że mężczyznę sprzedali jego ludzie, a może nawet żona. Westchnął.
Zetki korzystały na tej wojnie stopniowo rozwijając swoją strefę wpływów po nowe regiony. W ich przypadku zadziałał efekt późni która powstała w tracie walk. Zewnętrznych i wewnętrznych trawiących lokalne kartele. To co jednak mężczyznę przerażało najbardziej to łatwość w identyfikacji członków poszczególnych członków. Templariusze mieli swoje krzyże na widocznych miejscach na ciele. Ostatnio stał w kolejce do kasy w warzywniaku gdy zobaczył, że przed nim stoi facet z krzyżem Templariuszy na przedramieniu. To co miało budzić strach budziło śmieszność. Tak tatuaże jako sposób identyfikacji był znany od stuleci. SS mieli swoje tatuaże, niektóre jednostki w ramach IRA miały tatuaże lecz były one dobrze ukryte. Pod ubraniem. Niewidoczne gołym okiem. Nie wyobrażał sobie sytuacji, że członkowie IRA paradują z wielkimi tatuażami po ulicach nawet współczesnego Belfastu. To oznaczało śmierć. Westchnął i odłożył kolejny artykuł.
Tym razem tekst pochodził z tysiąc dziewędzest dziewedziesiątego czwartego roku i dotyczył brutalnego zabójstwa młodej Brytyjki i zaginięcia jej dwutygodniowej siostrzyczki. Tekst musiał się gdzieś zaplątać między innymi, ale zapoznał się z jego treścią. Ze zdjęcia spoglądała na niego śliczna ciemnowłosa jasnooka nastolatka. Przyjechali na wakacje, w rodzinne strony ojca. Jedno dziecko skończyło martwe w rowie, o drugim słuch zaginął. Widok wózka w rowie sprawił, że coś ścisnęło go w dołku.
─ Zgarnąłeś mój artykuł ─ usłyszał nad swoim ramieniem. Odwrócił do tyłu głowę spoglądając na Emmę McCord- dziewczynę, które zdjęcie zawsze spoglądało na niego ze ściany. W tamtym czasie myślał, że nie żyje dziś z nią rozmawiał. Kobieta usiadała obok niego sadzając sobie dziewczynkę na kolanach. Mała Luna zsunęła się z kolan matki i stanęła pewnie na dwóch nóżkach wlepiając wielkie ciemne oczy w mężczyznę. ─ Jak myślisz, co się z nią stało? ─ wskazała ruchem głowy na tekst jednocześnie głaszcząc Lunę po włoskach.
─ Czemu mnie o to pytasz?
─ Jesteś szpiegiem ─ stwierdziła a on bezwiednie odwrócił się jakby spodziewał się grupy osób za plecami. ─ Pracowałeś z Emily ─ dodała jakby odczytując jego myśli ─ więc gdybyś zabił jedną to co zrobiłbyś z drugą? Sprzedał?
─ Za duże ryzyko ─ odpowiedział bezwiednie jasne oczy utkwiwszy w dziewczynce, która podreptała w stronę stolika z zabawkami dla dzieci. Chwyciła w ciekawskie paluszki plastikowy samochodzik i uderzyła nim o blat. ─ Dziecko najprawdopodobniej nie żyje.
─ Skoro zabili także dziecko to dlaczego nie zostawili jej tam gdzie siostry? ─ zapytała go ─ Po co przenosić ciało?
─ To dobre pytanie ─ mruknął.
─ Kto znalazł ciało?
─ Grupa poszukiwawcza ─ odpowiedział. ─ Policja dość szybko się zorganizowała po złożeniu zawiadomienia przez rodziców gdy siostry nie wróciły. Ciało jednej znaleziono w rowie. Gdy nie znaleziono noworodka sprawdzono okoliczne szpitale, kościoły czy śmietniki. Zablokowano drogi i zawiadomiono straż graniczną. Dziecko nie znaleziono.
─ Nie wywieźli go za granicę ─ stwierdził. Emma wstała z krzesła i wzięła na ręce coraz bardziej hałasującą Lunę. Dziewczynka z zadowoloną minką pokazała samochodzik. Wargami musnęła ciepły dziecięcy policzek. ─ Sprawa obiła się szerokim echem w światowych mediach, do Pueblo de Luz zjechali się dziennikarze z Wielkiej Brytanii, w sprawę poszukiwań zaangażował się sam Interpol gdyby dziecko porzucono w Stanach prędzej czy później ktoś natrafiłby na jej ślad.
─ Sugerujesz, że jeśli mała żyje to została tutaj? ─ skrzywił się i pokręcił głową.
─ Nie. Mieszkam tutaj krótko, ale wiem, że społeczność Valle de Sombras czy Pueblo de Luz są małe i ciekawskie. Jeśli jakaś kobieta jest w ciąży to wszyscy chcą wiedzieć wszystko, a jeśli u kogoś pojawia się dziecko a kobieta nie była w ciąży to są jeszcze bardziej ciekawi więc dziecko nie zostało w mieście. Nie gdy przyglądano się każdemu noworodkowi.
─ Do Stanów też jej nie wywieziono, tu też nie została więc ─ urwała i spojrzała na bądź co bądź swojego szwagra ─ wywieziono ją w głąb kraju? ─ zapytała go.
─ Ja bym tak zrobił ─ odrzekł.
─ To były lata dziewięćdziesiąte ─ Emma postawiła Lunę na podłodze dziewczynka podreptała do bruneta więc ją wziął i posadził sobie na kolanie. Ciekawskie paluszki szarpnęły go za zegarek. Bezwiednie go ściągnął i dał dziewczynce ─ w małej społeczności. Policja gdy nakazała siedzieć w domach tym którzy z domów wychodzić na muszą, w poszukiwania zaangażowali się lokalni mieszkańcy i szczerze wątpię żeby tutejsza policja trzymała język za zębami, raczej było wręcz odwrotnie. Blokady założono na drogach wjazdowych i wyjazdowych z miasta, ale ją ─ postukał w zdjęcie dziewczynki ─ zabił ktoś lokalny, ktoś kto wiedział jak wyjechać z miasta używając mniej znanych dróg. Pozbyli się dziecka gdzieś indziej, dalej. Ile można przyjechać z noworodkiem bez przystanków? ─ zapytał ją żałując że nie ma pod ręką mapy.
─ To zależy od noworodka ─ odpowiedziała a on zmarszczył brwi. ─ Sam przez pierwsze trzy miesiące nienawidził jazdy samochodem. Darł się, gdy tylko wkładałam go do fotelika. ─ wyjaśniła mężczyźnie. ─ Nie masz dzieci?
─ Nie ─ odpowiedział na to bezwiednie przesuwając palcami po włoskach Luny.
─ Przyjmijmy najbardziej pozytywny scenariusz; lubiła jeździć więc mogli przejechać dwie godziny bez przystanków na karmienie czy zmianę pieluchy. ─ Michael skinął głowa i wstał opierając sobie Lunę na biodrze. Byli a w dziele geograficznym więc szybko namiwwrzył atlas samochodowy z mapami mniej więcej odzwierciedalającymi region, jedną ręką otworzył tomiszcze i wybrał odpowiednią planszę.
─ Jesteśmy tutaj gdyby ja chciał wywieść dziecko ─ postukał palcem ─ wybrałbym drogę lokalną, rolniczą i skierowałbym się na wschód ─ przejechał do stanówki i pojechał do Zacatecas.
─ Czemu akurat tam? Jest najdalej?
─ Tym bym się kierował. Jeśli dziecko było spokojne pojechałbym z nim właśnie tam. Blisko i daleko jednocześnie.
─ Dostatecznie blisko żeby odbyć te podróż samochodem ale dostatecznie daleko, żeby policji nie chciało się tego miejsca sprawdzać. Poza tym sprawcy mieli kilka godzin przewagi nad policją.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim Emma. ─ Zabrali dziecko , to może zawsze chodziło o dziecko?
─ Nie , moim zdaniem dziecko było przypadkową ofiarą ─ usiadł sadzając dziewczynkę ponownie na kolanach. ─ Jej śmierć była zbyt brutalna, żeby być przypadkowa. To dziecko nie pasuje do tego obrazka. To oczywiście jedna z hipotez.
─ Jaka jest inna?
─ Sprawcy zabili starszą siostrę , a młodszą oddali na wychowanie bezdzietnej parze. Byli stąd więc wiedzieli kto chce mieć dzieci, a nie może.
─ Z którym z mojego rodzeństwa omówiłeś te hipotezy?
─ Z bratem ─ odpowiedział. ─ Mogli ją oddać bezdzietnemu małżeństwu , które wyjechało, żeby nikt nie zadawał pytań.
─ Ludzie i tak by pytali.
─ Nie jeśli wyjazd i wyprowadzka z miasta były zaplanowane. To tylko takie gdybanie ─ mruknął.
─ A dziecko?
─ Zarejestrowali je w innym stanie lub kupili papiery na „czarnym rynku” opcji jest wiele.
─ Ona może żyć ─ mruknęła Emma zabierając z kolan córeczkę. Luna wtuliła buzię w szyje mamy.
─ To wielkie „może” Emmo ─ odpowiedział na to mężczyzna składając dokumenty.
─ Matilda ─ powiedziała powoli ─ Ma na imię Matilda.

**
Tego dnia włosy związała w wysoki kucyk gdyż nie chciała aby cokolwiek jej przeszkadzało w trakcie inwentaryzacji, którą z grudnia przełożyła na styczeń. W niewielkiej księgarence w jednej z bocznych uliczek rynku panował chaos a gruby czarny kocur wygrzewał się na wystawie mrużąc zielone ślepia w słońcu. Rozbawiona pokręciła głową na widok Kluchy usadzonej między dwoma świątecznymi tytułami. Szatynka nie zdążyła jeszcze pozbyć się świątecznych dekoracji z wystawy, lecz miała jeszcze czas. Choinka nadal mrugała do niej radosnym okiem gdy przesuwała palcem po grzbietach książek. Lubiła ten artystyczny nieład na półkach, lecz wiedziała, że pora zaprowadzić jako taki porządek i pozbyć się tego pomieszania z poplątaniem.
Kiedy odkupowała księgarnię od poprzedniej właścicielki nie spodziewała się, że czeka ją tyle pracy a prowadzenie biznesu nawet z ukochanymi książkami może być takie problematyczne. Prowadzenie księgowości, pilnowanie każdego paragonu i obsługa klientów, którzy byli niezwykle wybredni jeśli chodzi o polecane pozycje. Jedni chcieli, aby miała dostępne jedynie nowości inni zaś woleli zasłużone klasyki. Po angielsku, francusku czy hiszpańsku. Plusem byłaby także śliczna okładka którą można się chwalić, farbowane brzegi czy strony z papieru dobrej jakości. Nie mogła jednak spełnić zachcianek wszystkich. Westchnęła cicho i ułożyła książki w zgrabny stosik kontuarze. Przyjrzała się grzbietom. Było coś z francuskiej literatury, hiszpańskiej czy angielskiej. Najstarsza pochodziła z osiemnastego wieku, najmłodszą wydano raptem rok temu. Zaśmiała się pod nosem. Pomieszanie z poplątaniem.
Blanca Menchaca uwielbiała książki od maleńkości. Kiedy była małą dziewczynką wdrapywała się na kolana swojej mamy z najpierw kolorowymi obrazkowymi książeczkami dla dzieci , później z nieco poważniejszą literaturą. Lubiła słuchać głosu Palomy. Miał w sobie coś kojącego. Dziś matka i córka nie rozmawiały ze sobą nawet od święta. I chociaż podświadomie wiedziała, że nie wszystko co ją spotkało to wina Palomy to żal pozostał. I nie potrafiła się go pozbyć. W końcu to Paloma przez lata trwała w związku z Ricardo Perezem, który okazał się być gnidą. Gdy mogła ocalić ją od niepełnosprawności nie przeciwstawiła się mu tylko przytaknęła. Trudno jest wybaczyć gdy rany są zbyt świeże. Podniosła do rąk książkę i westchnęła. Dziwne Losy Jane Eyre były jej pierwszą dorosłą książką, którą przeczytała razem z mamą. Razem śmiały się i płakały nad historią osieroconej Jane. Po wypadku gdy była jeszcze zbyt słaba, żeby się ruszyć Paloma dniami i nocami czytała jej książki. To zawsze była ich forma komunikacji.
Westchnienie wyrwało się z jej ust. Powinna była poprosić kogoś o pomoc gdyż do dźwigania i poszukiwania wszystkich tomów „Nędzników” przydałby jej się silny mężczyzna. Żałowała, że żadnego nie ma na horyzoncie i weszła w głąb księgarni wracając po chwili z wózkiem, który służył jej do transportu książek. Była singielką, której randki kończyły się za nim na dobre się rozpoczęły. Mężczyznom wystarczył widok protezy, aby czmychnąć pod byle pretekstem. Ze półek zaczęła wyciągać literaturę dziecięcą. Dla najmłodszych chciała stworzyć własny kącik. I znowu pomyślała o matce. Od „Opowieści Wilijnej” zaczęła się jej miłość do literatury i prowadzenie swojego „Dziennika przeczytanych książek”
To był pomysł Palomy. Matka kupiła jej pierwszy zeszyt w formacie A4 i nazwała go „Dziennikiem przeczytanych książek” To w nim najpierw powstawały ilustracje do przeczytanych tekstów, które później zastąpiły słowa. Przesuwając palcami po okładce „Tajemniczego ogrodu” uzmysłowiła sobie, że to nie ojciec- nauczyciel pokazał jej, że kobiety mają prawo do własnych myśli, do własnych uczuć lecz Paloma. Pokazała jej świat słów chociaż nigdy nie udało jej się ukończyć liceum i zdać matury. Żona Ricardo Pereza, która w młodości marzyła o byciu pisarką przekazała miłość do czytania trójce swoich dzieci. To samo zrobiła dla wnucząt. Wyciągnęła „Igrzyska śmierci” i po raz pierwszy pomyślała o swojej matce jak o buntowniczce.
─ „Buntowniczki nie zawsze muszą tupać nogami” ─ zacytowała słowa Palomy, które kiedyś do niej wypowiedziała gdy matka Perez nie chciał jej kupić kolejnej książki. Dla niej buntem było nauczenie dzieci czytać i pisać. I co najważniejsze myśleć. Weszła na drabinę sięgając po dwa kolejne tomy trylogii gdy rozległ się dzwoneczek nad księgarnią. Klucha zamiauczała głośno zwiastując nadejście kolejnego klienta. ─ Zamknięte ─ wymamrotała pod nosem. Jak zwykle z przyzwyczajenia otworzyła drzwi frontowe. Zeszła z drabinki i z książkami podeszła do drzwi wejściowych. ─ Przepraszam ─ zwróciła się do mężczyzny ─ dziś ─ urwała wpatrując się w starszego mężczyznę który rozglądał się czujnie po pomieszczeniu. Kiedy się do niej uśmiechnął zmarszczki sięgnęły jego oczu.
─ Pięknie tutaj ─ stwierdził. ─ naprawdę pięknie ─ spojrzał jej w oczy i lekko się uśmiechnął.
─ Dziękuje ─ odpowiedziała dziewczyna do ubranego w czerń mężczyzny. ─ Mogę w czymś pomóc?
─ Oby, bo mam ciężki orzech do zgryzienia ─ stwierdził sięgając do kota ocierającego się o jego nogi. ─ Szukam książki dla przyjaciółki.
─ Wyjątkowej jak sądzę ─ domyśliła się gdy Klucha mruczała głośno i zadowoleniem.
─ Bardzo ─ wyprostował się ─ Jak powiedzieć kobiecie „przepraszam, że wyjechałem?”
─ A kiedy pan wyjechał?
─ Jakieś dwadzieścia dwa lata temu ─ Blanca zagwizdała, a on roześmiał się. ─ Sama pani widzi, nie ma książek świata które mógłby jej mój wyjazd wynagrodzić.
─ Dlaczego pan wyjechał? ─ zapytała ─ Przepraszam to nie moja sprawa ─ zreflektowała się szybko.
─ Miałem inne zobowiązania ─ podniósł leżącą na blacie powieść Bronte.
─Żona? ─ dopytała widząc co zwróciło jego uwagę.
─ Nie ─ zaprzeczył odkładając Jane Eyre ponownie na blat. ─ Była to siła wyższa ─ Blanca zmarszczyła nos.
─ Jest pan księdzem? ─ zapytała go. Nie przypomniał księdza, ale cóż ona ostatni raz w kościele była w wieku osiemnastu lat.
─Byłem ─ odparł. ─ Po tym co się wydarzyło nie mogłem dłużej nim być. ─ Sens jego słów dotarł do niej dopiero po upływie kilku sekund, gdy wzrok padł na „Ptaki ciernistych krzewów” pyszniące się na jednej z półek. ─ Chcę ją odwiedzić, ale nie chcę iść z pustymi rękoma. Myślałem o kwiatach, ale ona zawsze wolała dostawać książki.
─ „Kwiaty więdną, słowa nigdy” ─ wymamrotała córka Palomy.
─ To zdecydowanie coś co by powiedziała ─ odpowiedział na to mężczyzna.
─ Jakie książki czyta? I proszę nie mówić „wszystkie” Nikt nie czyta wszystkich książek ─ odparła na to.
─ Kiedy wyjechałem widziałem ją na każdym rogu ─ wyznał ─ raz nawet poszedłem za kobietą, bo miała ten sam odcień włosów i pod pachą trzymała „Małe Kobietki” Blanca się uśmiechnęła pod nosem przesuwając palcami po grzbietach książek. ─ Kiedy wchodziłem do księgarni zawsze kupowałem książkę z myślą o niej i wysyłałem na jej domowy adres.
─Romantycznie ─ stwierdziła i bezwiednie podała mu egzemplarz pod tytułem „Rebeka” ─ Osobiście moja ulubiona ─ oznajmiła. Nieznajomy uśmiechnął się lekko. ─ Zbyt dosłownie?
─ Jest moją Rebeką ─ potwierdził. ─ Piękne wydanie ─ pochwalił i ostrożnie otworzył. ─ Uwielbia stare książki.
─ To ma ilustracje ─ wyjaśniła ciemnymi oczami lustrując półki. ─ Jakie gatunki czytała najczęściej? Pamięta pan jej ulubioną pisarkę? Książka którą razem czytaliście?
─ Kiedyś wspólnie przeczytaliśmy „Tajemniczy ogród” ─ wyjawił i ponownie spojrzał na okładkę powieści. ─ Wezmę jednak tą ─ odparł. ─ Ma pani może papier ozdobny?
─ Mam ─ ostrożnie wzięła od niego egzemplarz i powędrowała do kasy. Za plecami miała kilkanaście kolorowych rolek. Po krótkiej chwili namysłu wybrała prosty kremowy papier i żółtą wstążkę. ─ Chce pan dołączyć liścik?
─ Nie, wyślę ją jeszcze dziś. ─ podniosła na niego ciemne oczy. ─ Uważa mnie pani za głupca?
─ Nie ─ przeprzeczyła ─ Musi jednak być wyjątkowa skoro wysyła jej pan od dwudziestu dwóch lat książki.
─ Jest ─ potwierdził, uregulował płatność i wyszedł. Blanca pokręciła głową. Miewała różnych klientów szukających prezentów dla różnych osób, ale były ksiądz poszukujący książki dla byłej kochanki to była nowość. Popatrzyła na „Dziwne losy..” i westchnęła i zgarnęła książkę. Być może uda jej się namówić szwagra na pomoc w renowacji.

***
Tiberius Calderon trzymał się na uboczu dużymi jasnymi oczami śledził gromady uczniów przepychających się do swoich szafek. Do piersi przycisnął podręcznik do hiszpańskiego przywierając do jednej ze ścian. Nie lubił chodzić do szkoły. Tęsknił za bezpiecznym ekranem komputera, indywidualnymi lekcjami z prywatnymi nauczycielami a nade wszystko tęsknił za kortem.
Za jego zapachem, strukturą, sztuczną nawierzchnią skrzypiącą pod sportowymi butami i nad trenerem który w kółko i w kółko kazał mu wykonywać te same ćwiczenia. Teraz oddałby wiele za swój bezpieczny świat rakiet i zielonych piłeczek. Tutaj nie miał dostępu do kortu, nie miał partnera do treningu. Tutaj każdego dnia miał ochotę zrzucić się z mostu. W myślach powtarzał sobie, że czas do kwietnia szybko minie, lecz po chwili docierało do niego, że i tak nie ma kasy żeby wrócić do Włoch. Być może oszczędności starczyłoby mu na bilet w jedną stronę, ale nie miał gdzie mieszkać, za co żyć nie mówiąc o opłaceniu trenera.
Przyciskając do siebie podręcznik zaczął iść do klasy do języka włoskiego. Siostry widywał jedynie podczas długiej przerwy gdzie siadywali przy jednym stoliku jedząc i wymieniając się spostrzeżeniami. Dziewczyny głównie mówiły między sobą. Jedna zachwycała się lekcjami chemii, druga fizyka nazywała Ponurakiem. Były zgodne, że nauczyciel włoskiego to straszny nudziarz gdy on nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Dla niego wszyscy nauczyciele mówili zbyt szybko i zlewali się w jedno. Nie mówiąc, że go przerażali. Thalia twierdziła, że jego plan lekcji jest „łatwy i przyjemny” kiedy one muszą dwoić się i troić żeby udowodnić swoją wartość. Chłopak siadając w ławce łypnął na swój plan zajęć.
Tylko Thalia i Florence mogły uznać, że jego plan lekcji jest lajtowy. Jego przerażał. Poniedziałek zaczynał od dwóch godzin języka angielskiego , aby płynnie przeskoczyć na hiszpański, później podwójne zajęcia z wychowania fizycznego, aby dzień zakończyć z wiedzą o społeczeństwie. Jakby nie miał zbyt wielu zawirowań w życiu ojciec zapisał go na kółko dziennikarskie oraz socjologię wojny. Wtorek wcale nie prezentował się lepiej. Głośno przełknął ślinę gdy nauczyciel zamknął za sobą drzwi.
Giacamo Mazzarello był jednym z nielicznych nauczycieli na których lekcjach czuł się swobodnie i nie miał okazji zabrania głosu gdyż na poprzednich zajęciach uczniowie pisali zapowiedziany test. Na obecne zajęcia otrzymali za zadanie przeczytać fragmenty „Księcia” Machiavellego a Tiberius wreszcie poczuł się swobodnie. Doktrynę florentczyka omawiali na zajęciach z historii więc nie miał trudności z przyswojeniem materiału. I gdy koledzy i koleżanki z klasy wyciągali wydrukowane teksty on sięgnął do torby po książkę. Z rozpędu przeczytał całość jednocześnie zaznaczając interesujące go fragmenty. W zeszycie wykonał polecania nauczyciela po raz pierwszy od przeprowadzki będąc pewnym odpowiedzi.
W „chmurze” miał wszystkie obowiązkowe zajęcia. Nauczono go matematyki, podstaw chemii czy biologii. Kiedy jeździł na zawody towarzyszyła mu nie tylko mama, ale także prywatny nauczyciel więc Calderon nie był idiotą. Jego wykształcenie mogło być nieco inne, ale wydawało mu się że było kompletne. Na lekcjach czuł się jak idiota. I jedynie na włoskim czuł, że jeśli dostanie szanse to będzie mógł się wykazać.
─ Dzień dobry ─ nauczyciel przywitał się z uczniami uśmiechając się do nich kwaśno. ─ Sprawdziłem wasze testy i tak jak się spodziewałem tylko nieliczni się do niego przyłożyli ─ stwierdził i zacmokał z dezaprobatą wstając. ─ Pan, panie Calderon będzie mógł go napisać test w innym terminie, gdy zapozna się pan z materiałem ─ oznajmił mężczyzna.
─ Oczywiście profesorze ─ wykrztusił chłopak.
─ Tutaj posługujemy się tylko i wyłącznie językiem włoskim ─ oznajmił mu mężczyzna. ─ Od swoich uczniów oczekuje odpowiedniego poziomu wypowiedzi zarówno w mowie jak i na piśmie. ─ zerknął na książkę leżącą na jego ławce. ─ Przeczytał pan lekturę?
─ Tak ─ odpowiedział używając tym razem języka włoskiego. Przełknął ślinę.
─ Świetnie ─ odpowiedział na to Giacamo i wrócił do rozdawania prac uczniom. ─ Montes nie ma? ─ zapytał uczniów trzymając w dłoniach ostatnią pracę. ─ Jak widać niektórzy myślą że skoro ich opiekunem prawnym jest nauczyciel mogą omijać lekcje wedle własnego widzimisię. Przekażcie pannie Montes że dostała ocenę dostateczną. Ledwo. To kto nam przypomni materiał z ostatnich trzech zajęć? ─ otworzył dziennik. ─ Ktoś chętny?
─ To może nowy się wykaże? ─ usłyszał w odpowiedzi głos z głębi sali. Tiberius odwrócił do tyłu głowę spoglądając na Ignacio Fernandeza siedzącego w ostatniej ławce.
─ Pan Calderon jest nowy
─ I nie widzi problemu ─ odezwał się syn Federicio po włosku. ─ Przepraszam profesorze nie chciałem wchodzić panu w słowo ─ dodał z lekkim uśmiechem. Jak dobrze, pomyślał wreszcie mówić do kogoś kto rozumie każde jego słowo. ─ Nie mam pojęcia co było trzy lekcje temu , ale chętnie rozwiążę kilka zdań ─ mówił pewnie, z pięknym akcentem florentczyka za którego się uważał.
─ Kto uczył pana włoskiego? Pana akcent jest perfekcyjny jakbym rozmawiał z Włochem.
─ Jestem Włochem ─ odpowiedział na to blondyn palcami przeczesując włosy. ─ Mam co prawda meksykańskie obywatelstwo ─ zaśmiał się ─ ale dla mnie to tylko papierek co innego mi w duszy gra ─ stwierdził i urwał w obawie że nieco się zagalopował. Nauczyciel uśmiechnął się jednak w odpowiedzi.
─ Jak masz na imię? ─ zapytał nowego ucznia.
─ Tiberius ─ odpowiedział. Kilka osób parsknęło śmiechem. Uciszył wesołków jednym ostrym spojrzeniem.
─ Piękne imię. ─ zerknął do dziennika ─ Nie zdążyłem jeszcze przepisać twoich ocen z poprzedniej szkoły ─ stwierdził ─ Przypomnisz mi proszę gdzie dokładnie we Włoszech mieszkałeś?
─ We Florencji ─ odpowiedział. ─ Patronem naszej szkoły była rodzina de Medicci.
─ Wielki ród ─ zauważył całkiem przytomnie belfer.
─ Tak to prawda ─ odparł na to Tiberius. ─ Wielki i niebezpieczni. Ani przez chwilę nie zazdrościłem Machiaweliemu jego fuchy ─ nauczyciel parsknął śmiechem.
─ Jedni z najgorszych pracodawców w dziejach ─ zgodził się z uczniem mężczyzna. ─ Jako Florentczyk pewnie miałeś okazję odwiedzić grób Niccolo.
─ Tak, byłem i pierwszy raz czytałem Księcia nad grobem twórcy dotkryny.
─ Jesteś fanem?
─ Och nie ─ zaprzeczył ─ chociaż uważam że Machiavelii przez stulecia zbiera baty za świat w którym przyszło mu żyć. Napisałem o tym całą pracę.
─ Napisałeś pracę na temat jego dzieł?
─ W poprzedniej szkole na zajęciach z włoskiego mieliśmy przeprowadzić symulację procesów najsłynniejszych Włochów w historii ─ wyjaśnił. ─ Mojej grupie trafił się Machiavelli.
─ A za pytam z ciekawości kto był jeszcze na liście?
─ Caterina de Medeici, Vitto Corleone i Nerona.
─ Jak poszło twojej grupie?
─ Niewinny ─ odpowiedział a nauczyciel parsknął śmiechem.
**
Michael popołudnie spędził w szkole dopracowując swój konspekt na zajęcia z socjologii wojny. Brunet lubił być przygotowany na każdą ewentualność więc ponownie jeszcze raz przejrzał listę zaplanowanych tematów. Od strategii wojskowej stosowanej w latach czterdziestych przez Nazistów, po współczesne konflikty zbrojne. Lista zadanych przez niego tekstów była dostępne w języku angielskich. Dla opornych przygotował tłumaczenie. Kolejną kwestią był fakt iż praca w szkole ułatwiała mu przyglądanie się Olivierowi Bruniemu. Trener nie wykonał jeszcze żadnego podejrzanego ruchu. Irlandczyk coraz częściej skłaniał się ku teorii, że nie ma pojęcia o swoim pokrewieństwie z DeLuną. Santos również żył w błogiej nieświadomości co na razie było brunetowi na rękę i odwlekał ten moment tak długo jak mógł. Palcami postukał w swój czarny notes. Niewiele osób bez tłumacza zrozumiałby sens zapisanych znaków.
─ Wiesz, że są prostsze sposoby na prowadzenie notatek wywiadowczych? ─ usłyszał przy swoim uchu głos Santosa DeLuny zaglądającego mu przez ramię. ─ Tutaj jest moje nazwisko ─ postukał palcem w jedno z zapisanych słów i oberwał za to długopisem po palcach. ─ Czego się dowiedziałeś na Wyspach?
─ Byłem w Belfaście ─ poprawił go ─ Nie na Wyspach.
─ Belfast jest na Wyspach.
─ Powiedz to samo z taką samą pewnością w jednym z tamtejszych pubów zobaczymy czy będą podzielać twoją opinię.
─ Belfast jest na Wyspach
─ Och na litość boską ─ wymamrotał Michael zamykając notes. ─ Wyspy to potoczne określenie Wielkiej Brytanii ─ poprawił go. ─ Europejczycy czy sami mieszkańcy Wysp używają tego określenia. Belfast to po prostu Belfast.
─ To miasto to stan umysłu ─ mruknął brunet narażając się na kolejne chłodne spojrzenie agenta. ─ Ty się czasem uśmiechasz? ─ zapytał go.
─ A ty zastanawiasz się nad tym jak zabrzmią twoje słowa za nim opuszczą twoje usta? ─ zapytał go sięgając po książkę.
─ Czytasz czasem coś dla samej przyjemności czytania? ─ Michael spojrzał na bruneta i westchnął.
─ Chcesz mi coś powiedzieć czy będziesz krytykował mój gust czytelniczy?
─ Nie udało mi się znaleźć niczego o Lordzie Voldemorcie ─ odparł. Michael zmarszczył brwi. ─ Ten- Którego – Imienia – Nie – Wolno – wymawiać? ─ zapytał go. ─ Och na Boga o Brunim.
Brunet bezwiednie odwrócił do tyłu głowę. Byli sami w pokoju nauczycielskim.
─ Wyluzuj ─ stwierdził DeLuna ─ nic nie znalazłem. To znaczy nic poza raportem, który dla ciebie napisałem ─ uśmiechnął się krzywo. ─ A co ze sprawą moją matki?
─ A co ma być? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. ─ Od lat jest zamknięta ─ poinformował ją ─ Meksykańska policja uznaje ją za rozwiązaną ─ dodał a DeLuna prychnął. ─ Nie będę z tobą tutaj o tym rozmawiał.
─ Dlaczego nie? Jesteśmy sami ─ zauważył. ─ Jak twój zlot rodzinny? ─ Michael popatrzył na Santosa.
─ Byłem na pogrzebie matki ─ oznajmił. ─ Uznanej najpierw za zaginioną a później martwą ─ poinformował go ─ To nie było ani radosne ani przyjemne spotkanie. ─ Michael nie zamierzał informować Santosa że jego matka zginęła z powodu romansu z obecnym Ministrem Spraw Zagranicznych a jej śmierć była efektem gierek między nim a Capaldim. Zdecydowanie nie zamierzał go informować o swoim zagmatwanym życiu rodzinnym. O wielu rzeczach nie powiedział nawet żonie.
─ Wpadnij do nas wieczorem ─ powiedział ─ porozmawiamy.
─ Jednak się czegoś dowiedziałeś ─ wytknął mu DeLuna wskazując na niego placem. Do pokoju nauczycielskiego weszła zirytowana Marlena. Na widok mężczyzn uniosła brew. Santos opuścił dłoń. ─ Dzień dobry ─ przywitał się grzecznie.
─ Dzień dobry ─ odpowiedziała na powitanie nauczycielka chemii dłuższą chwilę wpatrując się w wysokiego szczupłego Irlandczyka. Michael wrócił do swojej książki. Kobieta usiadła i przechyliła na bok głowę zapoznając się z tytułem. „Dziś narysujemy śmierć” ─ Nie ma pan czasem wrażenia, że nauczanie o wojnie wzmaga w młodych ludziach agresję? ─ zapytała go kobieta. DeLuna połknął uśmiech bo Michael obdarzył nauczycielkę chłodnym wykalkulowanym spojrzeniem.
─ Nie ─ odpowiedział krótko brunet wracając do lektury.
─ A Marcus Delgado uczęszcza na pańskie zajęcie? ─ dopytała go Marlena. To go zainteresowało. Odłożył książkę na bok.
─ Coś się stało?
─ Poza tym, że rzucił się na trenera Bruniego z powodu rzutów karnych ─ oznajmiła ─ został stosownie ukarany. Michael bezwiednie wstał wrzucając czytaną książkę oraz czarny notes do swojej teczki. Przerzucił sobie pasek przez ramię. ─ Bądź o osiemnastej ─ poinformował nauczyciela i wyszedł z pokoju nauczycielskiego. ─ Powiedziałam coś złego?
─ Nie ─ odpowiedział na to Santos ─ Marcus jest dla niego jak rodzina ─ wyjaśnił kobiecie ─ Znał jego bioliznego ojca jeszcze z wojska ─ dorzucił dla wyjaśnienia DeLuna.
Michael wyszedł ze szkoły, lecz nigdzie nie dostrzegł wysokiego chłopca. Chwycił za komórkę i wybrał jego numer. Marcus odrzucił jego połączenie. Wybrał więc numer DeLuny.
─ Namierz mi numer Marcusa.
─ A jakieś proszę? ─ zapytał go DeLuna lecz otworzył laptop. ─ Wyślę ci pineskę.
─ Wyślij mi współrzędne ─ poprawił go.
─ To to samo ─ odpowiedział i westchnął ─ Wybacz zapomniałem że jesteś dinozaurem, już wysyłam ci SMS i naprawdę musimy ci sprawić lepszy telefon.
─ Ten świetnie działa.
─ Ten pamięta czasy moich narodzin ─ odpowiedział i za nim Michael zdążył zripostować rozłączył się. Zerknął na wiadomość od Santosa i ruszył w wskazanym kierunku. Delgado siedział na trybunach szkolnego boiska. Brunet usiadł obok niego.
─ Wiesz?
─ O twoim wybuchu na trenera? ─ zapytał go wyciągając przed siebie nogi. ─ Co się dzieje?
─ Nic ─ odburknął nastolatek.
─ Gdyby „nic” się nie działo nie rzucałbyś się na trenera ─ spojrzał na chłopca, którego nosił na baranach i westchnął ─ Co się stało? ─ zapytał, lecz Marcus milczał. ─ Spotkałem się ostatnio z moją siostrą ─ wyznał. ─ Nie rozmawiałem z nią od lat.
─ I jak było? Jakbyście nigdy się nie rozstali?
─ Niezręcznie ─ odparł na to brunet. ─ Jakbyśmy byli obcymi sobie ludźmi ─ wyznał ─ i trochę tak jest. Dawno temu przestaliśmy być rodziną. Nie żeby wielu nas zostało.
─ Przykro mi ─ Michael machnął ręką.
─ Rodzinę mam tutaj ─odpowiedział na to. Marcus spojrzał na niego z lekkim politowaniem. ─ Wiem jak to brzmi, ale jesteś moją rodziną Marcus i cokolwiek się stało zawsze możesz mi o tym powiedzieć. Znajdziemy rozwiązania.
─ On groził Adorze ─ wymamrotał Marcus. ─ Mamie, jego istnienie zagraża wszystkim których kocham a ty bawisz się w nauczyciela zamiast się nim zająć ─ odwarknął nastolatek.
─ Zajmuje się tym ─ odparł łagodnie ─ ale takie sprawy wymagają czasu. Grupa która się tym zajmuje musi opracować plan działania i pracować w granicach prawa.
─ To pogadaj z tą drugą grupą osób ─ odpowiedział ─ ich te zasady nie ograniczają.
─ Jaką drugą grupą osób? ─ zapytał Michael. ─ O czym ty mówisz?
─ O Oskarze i Evie i pewnie naszej bibliotekarce bo się z nimi kumpluje. Prowadzą własne śledztwo dotyczące Oliviera. Ariana była z nim nawet na randce.
─ To jakiś żart?
─ Nie i raczej o tobie wiedzą ─ dodał.
─ Raczej? ─ Michael spojrzał na syna przyjaciół i przesunął otwartą dłonią po twarzy. Był wstanie poradzić sobie z Olivierem Brunim i rozpracować go. Zajmował się takimi sprawami, ale pierwszy raz w życiu miał do czynienia z grupą śledczych amatorów którzy pakowali się w niebezpieczeństwo bez odpowiedniego przeszkolenia.
─ Mogłem coś chlapnąć, przepraszam ─ przesunął dłonią po włosach. ─ On jest gwałcicielem Mike ─ wymamrotał.
─ I właśnie dlatego bibliotekarka nie powinna chadzać z nim na randki ─ odpowiedział Michael i spojrzał mu w oczy. ─ Proszę daj mi czas ─ zwrócił się do chłopca. ─ Wiem, że tobie może wydawać się że nic nie robię, ale to nieprawda. Działam słowo.
─ Wierzę ci ─ zapewnił go nastolatek.
─ Adora to już oficjalnie twoja dziewczyna? ─ zagadnął chociaż słyszał co nieco od Normy. Delgado skinął głową.
─ Na razie nikt o tym nie wie. Nawet mama ─ Michael powstrzymał uśmiech. Norma wiedziała więcej niż Marcus myślał że matka wie. Pokiwał głową i wstał.
─ Twój sekret jest ze mną bezpieczni i bądź ostrożny.
─ Michael ─ jęknął nastolatek. Brunet się zaśmiał.
─ Miałem na myśli Oliviera nie seks z dziewczyną, ale to dobrze że jesteście ostrożni ─ odchrząknął i teraz to Marcus się zaśmiał. ─ Jeśli chcesz pogadać.
─ Z tobą o seksie
─ O tym co cię gryzie, ale jeśli to cię gryzie to o tym też możemy pogadaću . ─ Marcus uśmiechnął się lekko. ─ Mówię poważnie mały.
─ A jakby miał ochotę na mały sparing?
─ Dzwoń ─ zapewnił go.

**
Do tej rozmowy Ingrid Lopez zabierała się jak pies do jeża. Cały weekend krążyła wokół siostry zbierając się w sobie. Musiała w końcu z nią porozmawiać. O jej związku z Patricio, o dziecku oddanym do adopcji i seksie. Westchnęła rozlewając kakao do kubków. Lucy była na spacerze z tatą więc panie będą mogły spokojnie porozmawiać. Zapukała łokciem do drzwi.
─ Hej ─ przywitała się z siostrą. ─ Masz ochotę na kakao? ─ zapytała ją. Ruby skinęła głową i wzięła od niej jeden z kubków.
─ Coś się stało? ─ zapytała ją Ruby wietrząc podstęp. Ingrid usiadła z kubkiem gorącego napoju i upiła a łyk.
─ Nie, ale myślę że powinnyśmy porozmawiać ─ zaczęła Lopez ─ O tobie i Patricio ─ dodała dziennikarka spoglądając siostrze w oczy. Ruby usiadła naprzeciwko niej. ─ O waszej relacji.
─ Naszej relacji? ─ powtórzyła Ruby. ─ Patricio to mój chłopak.
─ Wiem skarbie i wiem też że gdy ma się chłopaka to różne rzeczy mogą się zdarzyć ─ upiła łyk napoju.
─ Jezu ─ wyrwało się z ust Ruby ─ Ingrid.
─ Mówię tylko
─ Mówisz o seksie ─ jęknęła nastolatka mając ochotę wpełznąć pod łóżko i tak pozostać.
─ Tak dość nieudolnie ─ przyznała jej rację kobieta. ─ Jeśli chcesz porozmawiać wiesz że jestem ─ zapewniła ją ─ i jeśli masz pytania ─ Ruby szybko upiła łyk kakao. Miała pytania. Kilka pytań. ─ to jestem.
─ Wiem ─ wymamrotała wpatrując się w swój kubek. Nieśmiało podniosła wzrok na siostrę.
─ To zawsze będzie takie dziwne? ─ zapytała ją odstawiając kubek. ─ Gdy no wiesz on tam jest, w środku ─ doprecyzowała chociaż Lopez i tak się domyśliła co ma na myśli siedemnastolatka.
─ Nie ─ Ruby odetchnęła z ulgą ─ z czasem będzie lepiej, przyjemniej. Gdy oboje zaczniecie odkrywać co wam się podoba a co nie ─ wyjaśniła. Ruby plecami oparła się o ścianę.
─ Obejrzałam porno ─ odchrząknęła czując, że robi się czerwona ─ chciałam, sama nie wiem co chciałam ─ palcami przeczesała ciemnobrązowe włosy ─ zobaczyć co i jak i ─ skrzywiła się. ─ Ja się tak nie zachowywałam ─ przełknęła ślinę. Ingrid odstawiła kubek i przygarnęła siostrę do siebie.
─ Skarbie parno i seks to dwie różne sprawy. Seks to nie porno ─ dodała ─ Wiem, że to brzmi dziwnie, ale to nigdy nie wygląda jak w porno. I to co teraz się dzieje jest naturalne. To że nie wiesz co zrobić z rękami i nogami. Taka wiedza przychodzi z czasem.
─ Pękła nam gumka ─ wyznała Ingrid mocnej wtulając się w jej bok ─ wzięłam pigułkę, ale boję się że nie zadziała.
─ A wiesz czy miałaś wtedy owulację?
─ Nie wiem ─ odpowiedziała ─ to nie tak że to zaplanowaliśmy, ja przemokłam ─ wyznała i za nim zdążyła się powstrzymać opowiedziała Lopez o wydarzeniach z tamtej nocy. O prysznicu, o jego pocałunkach i że po prostu tego chciała.
─ Patricio powiedział, że się mną, nami ─ poprawiała się ─ zaopiekuje ale chłopcy mówią takie rzeczy.
─ Ja myślę, że on naprawdę miał to na myśli ─ odparła Ingrid mocno przytulając do siebie nastolatkę. ─ To dobry chłopak.
─ Wiem, Ingrid ja już kiedyś miałam dziecko ─ wyznała cicho. Lopez poczuła jak jej żołądek zaciska się w supeł. ─ Dziewczynkę. To była mała dziewczynka. Oddałam ją ja musiałam ją oddać, ona nie mogła ze mną zostać ─ pokręciła przecząco głową walcząc z łzami. ─ Ma dobrych rodziców ─ podniosła na nią wilgotne oczy. ─ Poznałam ich. To dobrzy ludzie. Nie znają całej prawdy ─ przełknęła ślinę ─ ale kochają ją. I pewnie już chodzi ─ mówiła szybko biorąc urwane oddechy w przerwie między słowami. ─ Jestem okropna.
─ Nie ─ zaprzeczyła kobieta ─ Podjęłaś bardzo trudną decyzję ─ zapewniła ją. ─ Zrobiłaś to co najlepsze dla swojej córeczki.
─ Nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Tata zabrał mnie do lekarza a ona dała mi jakieś tabletki, ale nie zadziałały. Ja ledwie pamiętam następne miesiące ─ wyznała ─ Spałam i płakałam a później zaczęła kopać ─ głośno przełknęła ślinę. ─ Tak z dnia na dzień. Ja nigdy wcześniej się tak nie bałam ─ powiedziała siostrze.
─ Urodziła się dwa tygodnie po terminie ─ przełknęła głośno ślinę. ─ Musieli dać mi leki, żeby się zaczęło i to pomogło, ale później ─pociągnęła nosem ─ nie chciała wyjść, zaczęło zanikać jej tętno więc postanowili zrobić cesarkę. To było straszne ─ wyznała i rozpłakała się na dobre. Ingrid przełknęła ślinę przytulając do siebie siostrę.
Wiedziała, że poród jest strasznym doświadczeniem. Bolesnym i pięknym, ale przede wszystkim strasznym. Przerobiła to na własnej skórze będąc kobietą przed trzydziestką. Ruby miała raptem piętnaście lat. Była dzieckiem. Nie gotowym do porodu ani do macierzyństwa.
─ Była malutka. Tak zaskakująco malutka i wyglądała normalnie ─ nos wytarła rękawem bluzy. ─ Pożegnałam się i dałam jej odejść. Ja musiałam, musiałam ją chronić. Przepraszam.
─ Nie przepraszaj, nie masz za co.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 62, 63, 64  Następny
Strona 63 z 64

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin