Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 61, 62, 63
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:30:50 01-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 024 cz. 1
QUEN/ARIEL/VERONICA/ELLA/MARCUS/LIDIA/JORDAN/FELIX/IVAN/BASTY


Piątkowe popołudnie w szkole ciągnęło się w nieskończoność i Quen obserwował wskazówki zegara w klasie francuskiego, mając wrażenie, że te stanęły w miejscu. Dopiero ciche pukanie do drzwi i pojawienie się w pomieszczeniu twarzy księdza Ariela wszystkich obudziło z letargu.
– Madame Delacroix, mogę porwać Enrique? – zapytał młodzieniec, przepraszając koleżankę po fachu wzrokiem.
– Coś się stało? – Kobieta wydawała się przejęta. Posłała przestraszone spojrzenie uczniowi, a on też wyprostował się na swoim miejscu gwałtownie.
– To dosyć ważne. – Ariel ponowił prośbę.
– Dobrze, Henri, możesz iść. – Nauczycielka zezwoliła na to, aby jej uczeń opuścił klasę, a Enrique zignorował, że po raz kolejny zwróciła się do niego per „Henri”, mimo że zawsze go to irytowało.
Miał przestraszoną minę, kiedy kierował się za Arielem w stronę wyjścia ze szkoły. W głowie miał już najczarniejsze scenariusze i nie mógł powstrzymać pytań, które same nasuwały mu się na język.
– Co się stało, coś z mamą? Dzwonili do dyrektora ze szpitala? A może od razu do kościoła? Jezu…
– Słucham? Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Bezauri zatrzymał się i szybko pokręcił głową, zdając sobie sprawę, jakiego stracha musiał napędzić uczniowi. – Nic złego się nie stało twojej mamie. Przepraszam, jeśli takie odniosłeś wrażenie. Po prostu chciałem cię zabrać z lekcji. Wolisz wracać do środka?
– Nie, nudziłem się tam okropnie. Ale chwila, jak to? Ksiądz zabiera mnie na wagary? Gdzie jest haczyk? – Chłopak założył ręce na piersi i spojrzał na kapłana spod byka. – Wolno ci tak?
– Czego oczy nie widzą…
– Ariel, jesteś buntownikiem? Nie posądzałbym cię o takie zagrywki. – Enrique dopiero teraz odetchnął z ulgą i ze śmiechem ruszył za młodym kapłanem. – Jestem wdzięczny za uratowanie od tortur siedzenia w niewygodnej ławce, ale ciekawi mnie, czemu zawdzięczam to wybawienie.
– Potrzebuję pomocy i pomyślałem, że ty sprawdzisz się idealnie. Wsiadasz?
Ariel jak gdyby nigdy nic wyciągnął w stronę nastolatka kask motocyklowy. Enrique zrobił wielkie oczy i dopiero wtedy zauważył zaparkowany przy szkole motor, na który Bezauri już wsiadał, zakładając własny kask. Ibarra otrząsnął się z pierwszego szoku i się roześmiał.
– Myślałem, że ściemniałeś z tymi skórzanymi portkami na motor, a jednak nie. Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz.
Zaparkował na skraju miasteczka w części, do której Enrique nigdy się nie zapuszczał, bo i nie było po co – ciągnął się tutaj tylko las i łatwo było natknąć się na cygańskich rozbójników, a przynajmniej tak zawsze mówił dziadek Augusto. Okolica była niebezpieczna, bo rzeczywiście teren okupowany był przez Romów, którzy uważali te ziemię za swoje, mimo że formalnie nadal należały do miasteczka. Nastolatek z ciekawością patrzył jak Ariel zostawia kask i zabiera torbę, kierując się w stronę lasu. Może ksiądz nie wiedział, z czym się mierzy, a może po prostu był ryzykantem – cokolwiek to było, Quen czuł się przy nim bezpiecznie, więc poszedł za nim, stwierdzając, że co ma być, to będzie.
– Trzymaj. – Bezauri wetknął chłopakowi w dłonie torbę a sam wyciągnął dwa foliowe fartuchy.
– Będziemy zakopywać zwłoki? – Ibarra patrzył krzywo jak jego towarzysz zakłada na siebie niezbyt twarzowy kombinezon, a potem daje mu identyczny egzemplarz.
– Nie, Quen. Będziemy malować.
Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy wysokiego bruneta, kiedy wskazał chłopakowi fragment muru, który stanowił idealną przestrzeń do tworzenia. Quenowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Uradowany wciągnął kostium, by nie pobrudzić mundurka i sięgnął do torby Ariela, w której spoczywał cały potrzebny sprzęt łącznie z farbami i puszkami ze sprejem.
– Jimena Bustamante będzie wściekła. Nie zezwala na graffiti. – Mimo swoich słów uśmiechnął się szeroko na samą myśl, że robi coś sprzecznego z zasadami. – Pod tym względem Jimena jest taka sama jak zgred Barosso.
– Sprawdziłem, nie ma oficjalnego zakazu malowania na murach. – Ariel wzruszył ramionami. – W statucie miasta jest mowa jedynie o niszczeniu wiat przystankowych i ścian budynków. Nikt nie mówił o tym. – Wskazał na kawał betonu, który idealnie nadawał się do malowideł. – Co to właściwie jest?
– To pozostałości po powstaniu Romów z 1965 roku – wyjaśnił nastolatek, który ostatnio zaczytywał się w materiały z tego okresu ze względu na projekt na historię. – Mieszkańcy chcieli się odgrodzić od Cyganów i zaczęli otaczać miasto murami, ale wtedy Romowie się wkurzyli i wszczęli bunt.
– Tak was uczą na historii?
– Skróciłem niezbyt ciekawe wydarzenia. – Ibarra wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła. – To nie jest zbyt miła okolica. Tam głębiej w lesie Romowie mają swoją kryjówkę. Piją tam i ćpają, a może i jeszcze gorsze rzeczy. Roque przychodził tu kiedyś jarać z nimi zioło. Ogólnie to oni nie lubią, kiedy kręcą się tutaj gadjo, czy jak to oni na nas mówią.
– Mówiąc „oni” masz na myśli świtę Jonasa Altamiry?
– Można tak powiedzieć. Bydlak nie żyje, ale jego kumple są równie wstrętni. – Quen skrzywił się na samo wspomnienie znienawidzonego Roma. – Znałeś Jonasa?
– Nie, ale słyszałem o nim. Znałem jego starszych kolegów, poznaliśmy się w poprawczaku. – Ariel na samo wspomnienie zacisnął mocno zęby. – Wiem co nieco na temat jego występków.
– Tak, było ich całkiem sporo. – Ibarra zmrużył oczy, przypatrując się Arielowi z ciekawością. – Co będziemy malować?
– Cokolwiek przyjdzie nam do głowy. Twój mural na ścianie ratusza Valle de Sombras zrobił furorę, pomyślałem, że możemy stworzyć coś w stylu Banksy.
– Albo Lodovico – podpowiedział Quen, a Ariel uniósł brwi z ciekawością. – To mój ulubiony artysta. Na święta dostałem od Saverina bilet na wystawę jego dzieł w stolicy, ale nie mogłem pojechać przez tę sytuację z mamą.
– Rozumiem. Ale Lodovico nie namalował nic od…
– Wiem, od 2009 roku. Od tamtego czasu przerzucił się na sztukę uliczną i mnie osobiście podoba się o wiele bardziej. Zwraca uwagę na problemy społeczne, myślę, że sztuka właśnie taka powinna być, nie uważasz?
– Nie mógłbym się bardziej zgodzić. – Ariel uśmiechnął się i chwycił za pędzle. – Chcesz tworzyć coś kontrowersyjnego, żeby szokować innych?
– Czy ja wiem, pewnie trochę tak. Lubię wkurzać ludzi, którzy zaleźli mi za skórę. Trochę jak Łucznik Światła, on też gra ludziom na nerwach.
– Tak, grę na tym instrumencie opanował do perfekcji. – Bezauri parsknął cichym śmiechem i zaczął malować bez zbędnego zastanowienia. – Kiedy cię poznałem, odniosłem wrażenie, że jesteś bardziej wycofanym dzieciakiem, ale widzę, że jednak zależy ci na tym mieście.
– Na mieście? Nie. Zależy mi na ludziach. – Ibarra sam zaczął kreślić linie na murze, pozwalając swoim dłoniom zdecydować, jaki będzie efekt. – Wielu z nich nie zasłużyło na taki los. Tacy przestępcy pokroju Fernanda Barosso czy Barona Altamiry nie powinni dyktować innym, jak ma wyglądać ich życie, wiesz?
– Przestępcy? Dlaczego nazywasz wuja przestępcą?
– Daj spokój, Ariel. Jesteś księdzem, wiesz, że nikt nie jest święty, a już na pewno nie ci, którzy najbardziej za świętych chcą uchodzić. – Nastolatek skrzywił się, ale był trochę bezradny wobec tego wszystkiego, co działo się w okolicy. Poczuł mrowienie w lewej dłoni i przeniósł pędzel do prawej. Szło mu coraz lepiej używanie obu rąk do zwykłych czynności, ale z malowaniem nadal miał pewne problemy. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że prawa dłoń wykonywała dobrą robotę. – Fernando Barosso jest zły do szpiku kości. On… wiesz już pewnie od Debory, że to on sprzedał mnie moim rodzicom.
– Wspominała o tym. – Ariel pokiwał głową, bo nie było sensu zaprzeczać. – Domyślam się, że to nie jest kryształowy człowiek, ale każdy zasługuje na drugą szansę.
– Nie mówisz chyba poważnie. – Ibarra nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Oderwał się od swojego muralu i patrzył na towarzysza rozczarowany. – Nie każdy zasługuje na drugą szansę. Może uczeń, który ściągał na teście z francuskiego albo rzezimieszek, który ukradł parę pesos ze stacji benzynowej, ale nie Fernando Barosso. Nie Baron Altamira, nie Jose Balmaceda, Hernan Fernandez, Dick Perez… ich miejsce jest w więzieniu albo gorzej, najlepiej, żeby zgnili w męczarniach.
– Mówisz na serio? – Mężczyzna cały czas zaintrygowany patrzył na swojego siostrzeńca, który chyba trochę się zmieszał i zapomniał, że rozmawia z duchownym. – Ja jestem zdania, że trzeba dać szansę na odkupienie win.
– A co jeśli ten ktoś z tej szansy nie skorzysta? Mam wrażenie, że oni wszyscy dostawali już od losu dużo szans i żadnej nie wykorzystali.
– Wtedy Bóg zdecyduje, co dalej.
– Wybacz, Ariel, ale wydaje mi się, że gdyby Bóg naprawdę istniał, to by nie zezwolił na takie cierpienia na tym świecie. W Starym Testamencie jest mowa o potopie, prawda? Dlaczego teraz nie ześle jakiegoś potopu i nie pozbędzie się wszystkich szumowin pokroju Barosso?
– Jestem księdzem, Quen, a nie jasnowidzem. – Bezauri tym razem się roześmiał. Sam nie znał odpowiedzi na wiele pytań i mnóstwo kwestii go nurtowało w jego własnej duchowości.
– Żałujesz czasem, że zostałeś księdzem? – Enrique zapytał niespodziewanie, sprawiając, że kapłan musiał się nad tym porządnie zastanowić i sam nie wiedział, co może powiedzieć. – Nie odpowiadaj, wiem że żałujesz przynajmniej jednej rzeczy.
– Niby jakiej?
– Jesteś facetem. Jeśli muszę ci to tłumaczyć, to kiepsko z tobą.
Ariel zatrząsł się cały ze śmiechu po słowach siostrzeńca, który wyglądał na zawstydzonego tym nagłym wybuchem wesołości.
– Maluj dalej, lepiej nie wchodzić na grząskie tematy. Która godzina?
– Szesnasta – poinformował go Quen, a Ariel zagwizdał cicho i na jego twarzy pojawił się zatroskany wyraz. – Co jest, opuściłeś jakiś pogrzeb, żeby przyjść tutaj malować?
– Nie, ale prawie. Obiecałem Violi Conde, że pojawię się na jej spotkaniu wspólnoty kościelnej. Zapomniałem.
Tym razem to Quen nie mógł się powstrzymać i ryknął śmiechem. Poklepał starszego mężczyznę po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy, ale wcale nie poprawił mu humoru.
– To nie jest śmieszne, parafianki zjedzą mnie żywcem w niedzielę.
– Parafianki cię uwielbiają. Najwyżej dostaniesz o jedną czy dwie drożdżówki mniej w prezencie.
– Drożdżówki Violetty są pyszne.
– Wiem, ale mój wuj twierdzi, że jej truskawki są nawożone skażonymi substancjami.
– Fabian Guzman lubi teorie spiskowe?
– Czy ja wiem? W tej akurat kwestii ma raczej rację, on rzadko się myli. – Quen wzruszył ramionami, bo sam nie był specjalistą od rolnictwa, mimo że dziadek Leopoldo zawsze próbował zaszczepić w swoich wnukach tę smykałkę.
– Hej, Quen, wiem, że nie jesteś religijny, ale… – Ariel zawahał się, bo nie wiedział, jak to ująć w słowa. Już wystarczyło, że dyskutował sobie z siostrzeńcem, którego przez ostatnie osiemnaście lat miał za zmarłego – i tak czuł się tym wszystkim przytłoczony, a w dodatku dzisiaj były jego urodziny, dlatego wyrwał go ze szkoły, by w spokoju razem trochę się odstresować przy malowaniu. – W przyszłym tygodniu prowadzę mszę połączoną z modlitwą o uzdrowienie. Przyjdź, jeśli będziesz miał ochotę. Nie mówię, że to jakiś cud, ale pomaga. Wierz mi.
– Przyjdę. – Quen pokiwał głową, sam się sobie dziwiąc. Mógł mieć lekko odmienne poglądy od księdza, ale ufał mu i czuł z nim dziwną więź, której nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć.

***

Veronica zdawała sobie sprawę, że nie jest mile widziana w szkole. Tylko nieliczne osoby były jej przychylne, ale nie poddawała się. Przychodziła codziennie na lekcje z uśmiechem i odpowiadała życzliwością na poszeptywania za plecami i krzywe spojrzenia. Bardzo starała się naprawić wszystkie błędy i chciała być jak inni, ale to okazało się niezwykle trudne. Szczególnie na lekcjach wychowania fizycznego musiała nasłuchać się naprawdę przykrych komentarzy, a bolało tym bardziej, że te uwagi wychodziły od osób, które kiedyś nazywała przyjaciółkami. Panna Serratos postanowiła jednak dostrzegać tylko pozytywy – to jedno z jej noworocznych postanowień, które monitorowała na bieżąco i zamierzała w tym roku spełnić większość z nich, nawet jeśli trzy punkty na szczycie listy graniczyły z cudem według Felixa.
Kiedy wszystkie dziewczyny powoli przebierały się w szatni, nieśmiało wyciągnęła z torby arkusz papieru i zwróciła na siebie ich uwagę.
– Jak wiecie, zbliża się mecz z liceum w San Nicolas i pomyślałam, że fajnie byłoby coś zorganizować przed następnym piątkiem.
– Zorganizować dla nas czy dla nich? Bo ja nie wiem, komu ty kibicujesz. – Anakonda syknęła pod nosem, a jej przyjaciółki jej zawtórowały. Veronica lekko się zmieszała.
– Oczywiście, że Pueblo de Luz, to moja szkoła.
– Ale do niedawna byłaś cheerleaderką w San Nicolas – dorzuciła Olivia, zgadzając się ze szkolną plotkarą, której zwykle chciała wydrapać oczy, ale w tej chwili miały wspólny cel.
– Dajcie jej dokończyć. – Primrose uciszyła wszystkie koleżanki i dłonią dała znać Vero, by kontynuowała swoją przemowę.
– No więc, w poprzedniej szkole mieliśmy taką tradycję, że ozdabialiśmy szafki chłopaków z drużyny przed meczem. To był taki miły gest, żeby pokazać im, że ich dopingujemy i żeby każdy czuł zdrowego ducha rywalizacji. – Szatynka popatrzyła po wszystkich, szukając sprzymierzeńców, ale oprócz Rose, Ruby i Lily niewiele osób było nastawionych do niej przychylnie.
– I niech zgadnę, ozdabiałaś szafkę Franklina Guzmana, kiedy się z nim bzykałaś na boku? – Tamara parsknęła śmiechem i skrycie przybiła sobie piątkę z Anną.
Veronica poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie dała się i udała, że tego nie dosłyszała.
– Po prostu pomyślałam, że to fajna inicjatywa, żeby każdy z chłopaków czuł się zmotywowany. Rozmawiałam z dyrektorem Torresem i dał mi zielone światło, żebym to zorganizowała…
– Dlaczego ty? To Sara jest w samorządzie. – Olivia założyła ręce na piersi, ale już nie mogła nic więcej powiedzieć, bo Primrose posłała jej mordercze spojrzenie.
– Super inicjatywa, ja chętnie ozdobię szafkę Enzo. – Castelani zgłosiła się od razu, dając nowej koleżance sygnał, że w to wchodzi.
– No dobrze, ale czy chłopcy z San Nicolas nie poczują się niesprawiedliwie? Oni nie mają tu swoich szafek na korytarzu… – zaczęła Carolina.
– No ale im ozdabiają szafki ich koleżanki w ich szkole, prawda? – Luiza wywróciła oczami, bo przecież to było oczywiste.
– Tak, ale pomyślałam, że tutaj też możemy zrobić im niespodziankę i udekorować ich szafki w szatni sportowej dla gości. To będzie taki prezent powitalny, co sądzicie? – Veronica miała już wszystko obmyślone.
– Wszystko pięknie, ale pewnie wyszłaś z tym pomysłem, bo chcesz się zająć szafką Marcusa, co? – Olivia złapała się pod boki i zwróciła się do wysokiej dziewczyny z pretensją. – Pokaż tę listę.
– Właściwie to… – Veronica się zawahała. Oczywiście przyszło jej do głowy, że miło byłoby sprawić taką niespodziankę byłemu chłopakowi, ale nie była głupia – czuła, że byłoby to przekroczenie jakiejś granicy, gdyby postąpiła w ten sposób. Spojrzała niepewnie na Adorę, która w ciszy przysłuchiwała się tej wymianie zdań. – Chciałabyś…?
– Pewnie, że by chciała. Daj długopis! – Olivia wyrwała kartkę z rąk Veronici i zamaszyście wpisała nazwisko Adory przy numerze trzynaście w drużynie Pueblo de Luz, nawet nie pytając jej o zdanie. Następnie przyjrzała się reszcie nazwisk i prychnęła. – No proszę, sama nie pytałaś nikogo o zdanie i już sobie wybrałaś szafkę Jordana. Może ktoś inny też by chciał?
– Daj spokój, Oli, Guzman nie cierpi takich rzeczy, więc lepiej żeby zrobił to ktoś, kto go dobrze zna. – Rosie wzięła długopis i wpisała się przy swoim wuju. – Jak Enzo mnie wkurzy, to wymienię go na kogoś z San Nicolas.
– Anna, weźmiesz Ignacia? – Tamara zastanawiała się na głos, dla kogo powinna coś przygotować, ale panienka Conde już nic nie słyszała, bo była zła na Veronicę i jej samowolkę.
– Ruby, bierz Pata, zanim ktoś go sprzątnie sprzed nosa. – Olivia czym prędzej wcisnęła przyjaciółce długopis do ręki i postukała pole z numerem „7”, bo był to numerek Gamboa w drużynie przeciwników.
– Nie musicie się spieszyć. – Veronica zostawiła im listę, ale Olivia tylko prychnęła.
– No tak, nie mamy po co się spieszyć, skoro najlepszych zostawiłaś dla siebie. Jeszcze wpisz się przy Yonatanie Abarce. Może obskoczysz większość chłopaków, co? – Bustamante rzuciła złośliwie, czym sprawiła, że nawet Carolina spojrzała na nią karcąco. – Wezmę tę listę i zapytam resztę dziewczyn, czy chciałyby pomóc. Lidii i Vedy nie ma, więc to nie fair robić coś takiego za ich plecami. A Kiraz i Rue może chciałyby sprawić przyjemność bratu.
– Mogę powiedzieć w imieniu Lidii, że ona nie jest zainteresowana żadnym z dostępnych panów – stwierdziła Primrose, domyślając się zdania nieobecnej przyjaciółki, ale Olivia posłała jej chłodne spojrzenie, bo burzyła jej autorytet. – No co? To tylko głupie szafki, Oli, odpuść.
– Może głupie, ale takie pomysły trzeba najpierw omawiać z samorządem. – Blondynka odrzuciła do tyłu włosy i zerknęła na Veronicę jak na zgniłego karalucha. Następnie wzięła Adorę pod rękę i powiedziała bardzo głośno tak, żeby szatynka mogła ją usłyszeć: – Chodź, Adora, zastanowimy się, jak możemy oczarować Marcusa w dzień meczu.

***

Ella Castellano uwielbiała dorastanie wśród chłopców. Kiedyś chciała mieć siostrę i nawet poprosiła o nią mamę, ale ta tylko się roześmiała, więc nie wracała do tego tematu. Wtedy jednak dziewczynka miała jakieś pięć lat, a teraz była starsza i mądrzejsza, a świadomość, że miała cały zastęp ochroniarzy była dla niej pokrzepiająca. Felix był najlepszym bratem, jakiego mogła sobie wymarzyć i chociaż kłócili się i przekomarzali, to w chwilach kryzysowych zawsze potrafili wrócić na właściwe tory. Przyjaciele Felixa też zawsze traktowali ją jak młodszą siostrę, więc dorastała, czując się kochana i otoczona opieką. Zawsze mogła liczyć na Marcusa, Quena i Jordana, a nawet na Roque, choć on zbyt zajęty był swoimi problemami, by zadręczać się cudzymi.
Marcus Delgado dotrzymywał danego jej słowa i udzielał jej korepetycji z angielskiego, mimo że miał pewnie mnóstwo innych ciekawszych zajęć do roboty. Nigdy jednak nie narzekał, dla Elli zawsze znajdował czas, a ona uwielbiała chodzić do domu Delgado, bo czuła się tam bezpiecznie, a Norma zawsze miała pyszne ciasteczka pochowane na specjalną okazję.
Tym razem jednak Marcus był lekko wytrącony z równowagi i podczas objaśniania różnicy między czasami Past Simple i Past Continuous zerkał często na wyświetlacz swojej komórki. Ella nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu na widok jego zakłopotanej miny.
– Ktoś tu czeka na wiadomość od dziewczyny – zaświergotała, czym sprawiła, że spojrzał na nią z dezaprobatą. – Kim ona jest, znam ją?
– El, skup się na zadaniach. – Nastolatek postukał ołówkiem w papier, a ona tylko wywróciła oczami.
– No weź, w domu nie mogę poplotkować o takich rzeczach, bo Felix to świętoszek. Kto to taki? Tylko mi nie mów, że Veronica. – Dziewczyna nagle zbladła, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Chyba nie wróciłeś do Vero, co?
– Nie, skąd. – Marcus zmarszczył brwi, bo trochę zdziwiła go reakcja trzynastolatki. Nie zamierzał z nią jednak omawiać swoich spraw sercowych.
– To dobrze. – Dziewczynka pokiwała głową, wzdychając z ulgą. – Bo mi się wydaje, że ona ma coś do Felixa.
– Naprawdę? – Marcus był szczerze zainteresowany.
Wiedział, że Felix ostatnio zbliżył się do Veronici, ale w końcu mieszkali po sąsiedzku, biegali razem rano i wydawali się dobrze dogadywać. Nie spodziewał się jednak, by łączyło ich coś więcej. Felix na pewno by mu o tym powiedział, a poza tym on był zakochany w Lidii, więc nie trzymało się to kupy. Być może jednak Veronica myślała o Castellano jak o kimś więcej niż przyjacielu? Zdziwiła go trochę ta perspektywa i sam nie wiedział dlaczego.
– A Norma chyba też się z kimś spotyka, prawda? – Ella wyrwała go z rozmyślań, a on nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć.
– Na to wygląda.
– Będziesz miał kolejnego ojczyma?
– Ello. – Marcus nie mógł się powstrzymać i chociaż miał ją skarcić, uśmiechnął się po jej słowach. – Nie sądzę, żeby ludzie brali ślub po kilku randkach.
– Dlaczego nie? Tata i Leticia wcale nie spotykali się tak długo przed ślubem.
– Spotykali się, tylko dobrze się ukrywali. – Delgado zachichotał niekontrolowanie, czym tylko wprawił młodszą koleżankę w głębokie zdumienie.
Na szczęście nie musiał odpowiadać na więcej pytań, bo do drzwi rozległo się pukanie i po cichym „proszę”, do środka wszedł Joel Santillana.
– Zamawiamy pizzę, na co macie ochotę? – zapytał luzackim tonem, jakby znali się od zawsze.
Marcus na chwilę zaniemówił, wpatrując się w mężczyznę i zastanawiając się, czy Ella mogła mieć rację. Jego mama spotykała się z Joelem od niedawna, ale wszystko wydawało się dziać bardzo szybko. Na szczęście jeszcze nie natknął się na jego szczoteczkę do zębów w łazience albo parę majtek na suszarce, bo chyba by tego nie wytrzymał, ale i tak uważał, że to za wcześnie, by się tak spoufalać.
Ella wyczuła jego emocje, bo uśmiechnęła się w stronę Joela i odpowiedziała za przyjaciela.
– Marcus lubi z podwójnym serem. A ja zjem wszystko, byle bez jalapeno.
Joel podziękował jej, puszczając oczko, po czym zniknął za drzwiami. Ella miała ochotę się roześmiać, ale zamiast tego zdecydowała się być dużo bardziej dojrzała.
– Joelowi dobrze patrzy z oczu. Lubię go.
– Ledwie go znasz.
– Wiem, ale ma coś takiego w sobie… nie potrafię tego wyjaśnić. – Panienka Castellano przygryzła końcówkę ołówka, bo próbowała znaleźć odpowiednie słowa. – Mam wrażenie, jakbym go znała, wiesz? W jego spojrzeniu jest coś znajomego. Wydaje się dobrym człowiekiem.
– Chyba taki jest.
Marcus przyznał jej rację, bo rzeczywiście mężczyzna, z którym spotykała się jego matka był naprawdę w porządku, ale nadal był sporo młodszy od Normy i Delgado nie wiedział, co o tym myśleć. Jego telefon zawibrował, zwiastując połączenie przychodzące. Ella rzuciła okiem na imię na wyświetlaczu i uśmiechnęła się pod nosem.
– Powiem, żeby zamówił mi colę light. – Taktownie wycofała się z pokoju Marcusa, by mógł odebrać telefon od Adory, ale nie szczędziła przy tym złośliwych uśmieszków.
Wyszła do ogrodu, by odetchnąć nieco świeżym powietrzem. Norma i Joel szykowali się do kolacji w kuchni, ale nie byli w domu sami. Carlos i jego znajomy dyskutowali o czymś zawzięcie, a Jimenez dodatkowo kreślił jakieś kształty w powietrzu, jakby próbował zwizualizować swoje myśli.
– Co robicie? – zapytała z ciekawością, obserwując jak trener Bruni przytakuje Carlosowi.
– Chcę zbudować altankę – wyjaśnił strażak, pokazując Elli szkice na papierze. – Mój ojciec miał to w planach, ale jakoś nigdy nie było czasu. Ma materiały w garażu i niepotrzebnie się marnują. Poprosiłem Olivera, żeby mi pomógł.
– Super! Ja też mogę pomóc? Możemy ją ozdobić na przykład winoroślą. – Ella ucieszyła się, w głowie wymyślając już przeróżne rośliny, które mogłaby posadzić w ogródku Delgado.
– Ciekawy pomysł – przyznał Oliver, uśmiechając się do dziewczynki.
– Chcecie budować dzisiaj?
Mężczyźni roześmiali się, widząc jak dziewczynka zakasuje rękawy i garnie się do pracy. Zrobiło jej się przykro, bo chyba się z niej nabijali.
– Potrafię robić takie rzeczy, dziadek Gabriel uczył mnie wbijać gwoździe.
– Dzisiaj tylko sobie gdybamy. Nie możemy za długo zostać, bo zaraz zaczyna się show nad jeziorem. – Carlos wymienił porozumiewawcze spojrzenia z przyjacielem.
– Jakie show? Felix mówił, że idzie dziś nad jezioro, ale nie mówił po co. Myślałam, że to jakaś posiadówa z kolegami.
– No, można tak powiedzieć. – Jimenez wolał nie mówić nastolatce, że Ivan Molina wpadł na genialny pomysł pojedynku w jeziorze, bo jeszcze chciałaby pójść go dopingować, a raczej nie była to rozrywka dla dzieci. – Jak tylko znajdę czas, obiecuję, że wezwę cię jako pomocnika do budowania altanki.
– Co to ma znaczyć?
Wszyscy spojrzeli w kierunku wejścia do domu, w którym stanął Marcus. Powiedzieć, że był wkurzony to niedopowiedzenie – kipiała z niego wściekłość, a wzrok ulokował w Oliverze Brunim, który ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalał.
– Nie złość się, Marcus, to tylko altanka. Nie spieprzę ogródka. – Carlos parsknął śmiechem, sądząc, że jego przyszywany brat właśnie o to się martwi, ale po chwili spoważniał. – Hej, to nic takiego.
– Jak to nic takiego? Czy ktoś cię o to prosił? – Delgado nie wytrzymał. Wyciągnął dłoń w stronę Elli, która stała zdecydowanie za blisko Olivera. Dziewczynka posłusznie podeszła w jego stronę, nie rozumiejąc, co się dzieje. – Nie możesz robić, co ci się żywnie podoba, Carlos. Nie możesz sprowadzać obcych ludzi do domu.
– Oli nie jest obcy. – Carlos założył ręce na piersi. – Co w ciebie wstąpiło? To twój trener.
– I wolałbym nie oglądać go po godzinach lekcyjnych.
Marcus w normalnych okolicznościach pewnie zacisnąłby zęby i to wytrzymał, ale świadomość, że Ella miała bliski kontakt z członkiem niebezpiecznego kartelu sprawiała, że tracił wszelki instynkt samozachowawczy. Bruni przysłuchiwał się tej wymianie zdań w ciszy, trochę go to nawet bawiło. Natomiast Jimenez wydawał się być w szoku.
– Sorry, Marcus, ale chcę dokończyć to, co zaczął mój tata. Wyjdzie spoko, zobaczysz.
– Nie chcę, żebyś to robił, nie potrzebujemy żadnej altanki. Jest dobrze tak, jak jest. To mój dom i nie życzę sobie żadnych zmian.
– Twój dom? – Carlos nie mógł powstrzymać zranionej nuty w głosie.
Pokiwał jednak głową, bo ciężko się było z tym nie zgodzić. Dom należał od lat do rodziny Delgado. Norma po powrocie ze Stanów tylko go odnowiła, a po ślubie z Gilbertem stwierdzili, że będzie to dla nich idealne miejsce do życia. Carlos mieszkał w tym czasie z matką w San Antonio i przyjeżdżał jedynie w odwiedziny. Rzeczywiście to nie był jego dom.
– Wybacz, myślałem, że jestem tu mile widziany. No wiesz, jako twój cholerny brat. – Ostatnie słowa wypowiedział już ze złością. Może dla Marcusa to wszystko mało znaczyło, ale on zawsze traktował chłopaka jak swoją rodzinę. Przykre było wiedzieć, że śmierć Gilberta nagle tę więź anulowała. – Chodź, Oli, nic tu po nas. Pan domu sobie nas tutaj nie życzy.
– Co się dzieje? – Norma pojawiła się z talerzami, które miała zamiar rozłożyć na ogrodowym stole. Wyczuła napięcie i spojrzała po wszystkich, szukając jakiegoś wyjaśnienia tej nagłej gęstej atmosfery.
– Nic się nie dzieje, Normo. My już będziemy się zbierać, obowiązki wzywają. – Carlos uśmiechnął się krzywo i cmoknął ją w policzek, zanim wyszedł.
– Brawo, Delgado. Powoli nastawiasz wszystkich przeciwko sobie. – Bruni szepnął na ucho swojemu uczniowi, po czym pożegnał się i on także zniknął.
W drzwiach wpadł na Joela Santillanę, który niósł pudełka z pizzą i przypatrywał mu się podejrzliwie. Bystre oczy pilota spoczęły następnie na wysokim nastolatku, który wydawał się być wzburzony.
– Ktoś raczy mi wytłumaczyć, co takiego się stało? Marcus? – Pani Aguilar wyglądała na zatroskaną, ale Marcus nie był w stanie się odezwać.
– Oni szli na jakąś imprezę nad jezioro, nie przejmujmy się nimi. – Ella przejęła stery, by zażegnać kryzys. – Jak pięknie pachnie ta pizza. Jestem Włoszką z pochodzenia, więc się na tym znam – dodała z dumą w głosie.
Joel roześmiał się serdecznie i postawił wszystko na stole. Kątem oka nadal przyglądał się jednak Marcusowi, którego ewidentnie coś trapiło.

***

Szpital w San Nicolas de los Garza był ogromny. Budynków było więcej niż w klinice w Valle de Sombras, a skrzydła szpitalne opatrzone literami greckiego alfabetu już całkiem się Lidii pomieszały, ale na szczęście Jordan wiedział, dokąd ma się udać. Poruszał się po korytarzach jak we własnym domu i widać było, że często tutaj bywał na zajęciach uniwersyteckich. Pielęgniarki i ochroniarze też go znali, bo kilka osób przywitało się z nim.
– Jesteś tu jakąś gwiazdą czy co? Tutaj też wyświetlali twoje zdjęcia na telebimie? – rzuciła złośliwie, ale szybko tego pożałowała. Jordan nie wydawał się być rozzłoszczony jej pytaniem, bardziej wyprany z emocji i to ją tylko zawstydziło.
– Nie, po prostu leżałem tutaj przez jakiś czas w śpiączce na oddziale intensywnej terapii.
– Och. – Krótkie westchnienie wyrwało się z jej gardła, ale nie kontynuowała tematu. Słyszała, że Jordan był uczestnikiem wypadku, w którym zginął jego brat, więc wolała nie rozdrapywać starych ran.
– Nie odzywaj się niepytana i rób, co mówię – wydał jej polecenie, kierując się w stronę recepcji.
Trochę ją wkurzył swoją protekcjonalną postawą, ale w gruncie rzeczy była mu wdzięczna za przejęcie sterów. Ona czuła się nieswojo ze względu na ten cały szpitalny klimat. Kiedy jej mama była chora, praktycznie mieszkały w klinikach medycznych i w żadnej Magdalena Onetto nie uzyskała odpowiedniej opieki, aż w końcu diagnoza była już tylko formalnością. Lidia nienawidziła służby zdrowia, może właśnie dlatego tak bardzo zaangażowała się w pomoc w przychodni dla potrzebujących – pragnęła coś zmienić, pomagać innym, reagować, kiedy działa im się krzywda. Dla jej mamy było już za późno. Mogły jedynie wykorzystać możliwie jak najlepiej ten czas, jaki jej pozostał, ale nie były to miłe chwile, bo pani Onetto bardzo cierpiała. Na samo wspomnienie Lidią wstrząsnął dreszcz. Wszystkie szpitalne sale i korytarze wyglądały dla niej tak samo, wszędzie unosiła się ta sama nieprzyjemna woń płynów do dezynfekcji i krwi. Szpital w San Nicolas de los Garza był placówką na naprawdę wysokim poziomie, ale i tak Lidia nie czuła się tutaj dobrze. Była tu kiedyś z mamą na badaniach i nie wspominała tego miejsca pozytywnie.
– Jordan Guzman, byłem umówiony na dziś do doktora Boreanaza. – Nastolatek zameldował się w recepcji, wyrywając Lidię z rozmyślań.
– Tak, zgadza się. Wypełnij formularz i zaczekaj w poczekalni. Pielęgniarka zaprosi cię do gabinetu. – Recepcjonistka wpisała coś w system, podając chłopakowi podkładkę do notowania i wskazując krzesła w poczekalni.
– Pomyślałeś o wszystkim, co? – Montes pokiwała głową z uznaniem, zajmując krzesło obok niego. – Fałszywa wizyta u lekarza jako pretekst na odwiedziny u Manfreda, czapki z głów. Myślisz, że w którym skrzydle leży?
– Jest na oddziale urazowo-ortopedycznym u doktora Moralesa. Ale ani mi się waż iść tam sama! – Postanowił od razu postawić sprawę jasno. – Ja załatwię to i po ciebie przyjdę. Idź poczekać w bibliotece, jest w skrzydle „Omega”.
– Wiem. – Akurat ten jeden szczegół z topografii szpitala zapamiętała, bo to właśnie w bibliotece przesiadywała, kiedy jej mama miała niekończące się badania. To właśnie tam znalazła podręcznik Marleny Mengoni, który zaszczepił w niej zainteresowanie chemią.
– Nie rób nic głupiego, Montes. Mówię serio. – Jordan przestrzegł ją, ale akurat w tym samym momencie z gabinetu wyszedł lekarz, uśmiechając się szeroko.
– Jordan, miło cię widzieć. Zapraszam. – Mężczyzna przesunął się w drzwiach, a Guzman wstał i rzucił Lidii ostatnie ostrzegawcze spojrzenie.
– Dobra, dobra, nic nie zrobię. – Uniosła ręce, chcąc dać mu znać, że dotrzyma słowa.
Było to jednak bardzo trudne. Kręciła się po szpitalu, przejrzała książki w bibliotece i nawet odwiedziła stołówkę, ale zaczęła się już przeraźliwie nudzić, bo Jordan bardzo długo nie wracał. Nie byłaby sobą, gdyby nie zerknęła ukradkiem na oddział pourazowy. Doktor Morales, którego spotkała przypadkowo na korytarzu i bardzo arogancko przedstawiła mu się jako „bliska przyjaciółka tego Jordana Guzmana”, był łaskaw jej powiedzieć, że Manfred nie może przyjmować gości. Dwóch strażników stało cały czas na czatach przy jego pokoju i chociaż był to dobry znak, bo dzięki temu Rom miał zapewnione bezpieczeństwo, to jednak nici z przesłuchania go. Zrezygnowana Lidia musiała więc znaleźć swojego towarzysza na tej bezsensownej misji, by powiedzieć mu, że niepotrzebnie organizowali tę całą akcję. Nie chciała ryzykować i próbować włamać się do sali pacjenta, bo to zbyt lekkomyślne nawet jak na nią.
Jordan długo nie wychodził z sali, w której zniknął dwie godziny wcześniej, więc zniecierpliwiona Lida w końcu zapytała pielęgniarkę, gdzie go znajdzie, a ta podała jej namiary do innej sali szpitalnej i pokazała dziewczynie maseczki ochronne. Montes wzięła jedną, nie rozumiejąc, po co te środki ostrożności, ale dla świętego spokoju założyła maskę na twarz i zapukała cicho do drzwi. Młody Guzman siedział w wygodnym fotelu podłączony do specjalistycznej aparatury, a do przedramion podpięte miał rurki, przez które przepuszczana była krew. Lidia skrzywiła się i przysiadła na stołku niedaleko, bojąc się podejść bliżej. Nienawidziła widoku krwi.
– Sorry, Montes, myślałem, że dzisiaj tylko badania wstępne, ale Boreanaz się nie patyczkuje – rzucił nastolatek z lekką irytacją, bo jemu też zależało, żeby załatwić sprawę Manfreda, ale niestety plany zostały pokrzyżowane.
– W porządku, do Manfreda i tak się nie dostaniemy, za duża ochrona, a ten twój profesor Morales mówi, że nie można go odwiedzać. Nawiasem mówiąc, był pod wrażeniem twojej operacji, mówił, że świetnie sobie poradziłeś, wyciągając kulę z nogi Manfreda. Pytał, dlaczego tak dawno nie było cię na wykładach z chirurgii urazowej, bo przydałbyś mu się do dyskusji – poinformowała go, zerkając ukradkiem na dziwnie wyglądający sprzęt. Tym razem bardziej niż zniesmaczona widokiem krwi była po prostu ciekawa. Sama się domyśliła, do czego służy ta fachowa aparatura. – Pobierają od ciebie komórki macierzyste? – zapytała, analizując wszystko naokoło. – Ale przecież ty nie możesz być dawcą szpiku dla Ofelii, sprawdzałeś to. Wysyłałeś próbki przy mnie.
Jordan zerknął na nią takim wzrokiem, że aż się zawstydziła, kiedy dotarło do niej, co chłopak tutaj robił. Jakoś nie przyszło jej na myśl, że mógłby zrobić coś bezinteresownie, w końcu nawet dzisiaj w szkole nazwała go samolubem. Guzman nie mógł być dawcą dla ciotki, ale oddając swoje próbki, zarejestrował się w systemie, by pomoc komuś innemu, kto mógłby skorzystać.
– Mieli tu pacjenta, z którym miałem zgodność, więc szybko się skontaktowali – wyjaśnił, uważnie obserwując maszynę, jakby zastanawiał się, ile jeszcze czasu to zajmie. – Już niedługo koniec, idź jeszcze posiedzieć w bibliotece. Nie chcę, żebyś mi tu zemdlała, w końcu nie cierpisz widoku krwi.
– W porządku. – Lidia pokiwała głową, bo nie miała mu za złe. To było przecież ważniejsze od sprawy Manfreda, bo ratował komuś życie. – Boli cię?
– Nie – przyznał, ale jego skrzywiona mina została błędnie zinterpretowana, więc wyjaśnił: – Nienawidzę być przykuty do fotela czy łóżka. Zaczynam się już nudzić. Nuda bywa gorsza od tego dyskomfortu.
– Spoko, posiedzę z tobą. Zagadam cię. – Montes wzruszyła ramionami, bo wolała to niż kręcenie się bez celu po szpitalu.
Jordan jęknął, a ona powstrzymała się od śmiechu. Nie cierpiał głupiej paplaniny i pewnie wolałby być sam, ale dziewczyna poczuła, że chyba tym razem nie powinien. Z ciekawością przyglądała się maszynom. Znała się na chemii i z biologii też była całkiem niezła, ale medyczne kwestie nie były dla niej do końca jasne.
– Myślałam, że szpik do przeszczepu dla osób z ostrą białaczką pobiera się z kości biodrowej. Czytałam, że wbija się wielką igłę.
– Teraz robią to coraz rzadziej. Częściej stosuje się aferezę, jest mniej powikłań i można pozyskać więcej komórek macierzystych do przeszczepu.
– Tak po prostu? Nie musisz czasem przyjmować przy tym jakichś leków?
– Filgrastym w zastrzykach przez parę dni przed zabiegiem.
– Acha, rozumiem, żeby pobudzić wzrost białych krwinek. – Lidia pokiwała głową, łącząc fakty. Nazwy leków i ich zastosowanie były jej znane. – Możesz tak sobie sam tutaj przychodzić? Twoi rodzice w ogóle o tym wiedzą?
– Mam zgodę na piśmie.
– Nie o to pytałam.
– Nie podrobiłem podpisu – odparł i taka odpowiedź musiała jej wystarczyć. Może załatwił to sobie wszystko po znajomości? Wolała nie wnikać.
– Skoro robisz dobry uczynek, to może i ja się zlituję. Skoro nici z wywiadu z Manfredem to postawię ci chociaż obiad, bo zasłużyłeś. To wygląda paskudnie, a ty pewnie jesteś zmęczony i głodny. Mam dzisiaj przebłysk litości, więc niech stracę.
– Okej, Montes. Chcę smażonego kurczaka – poinformował ją, opierając głowę o zagłówek fotela i uśmiechając się półgębkiem.
– Oszalałeś, skąd ja ci wytrzasnę smażonego kurczaka? – Lidia się oburzyła. Nie spodziewała się, że ją o coś poprosi. Myślała, że pewnie ją wyśmieje i każe wyjść. Może ta maszyna wpompowała mu krew z innym charakterem, bo zwykle ją przecież zbywał. A może majaczył, bo był osłabiony.
– Sama zapytałaś. Jestem głodny jak wilk i mam ochotę na tłustego smażonego kurczaka.
– A co ja jestem, KFC? – Lidia westchnęła, ale skoro już się zadeklarowała, postanowiła dotrzymać obietnicy.
Po zabiegu, kiedy Jordan dopełnił formalności, poprowadził ją do budki z jedzeniem niedaleko szpitala i zaczął wybierać różne przysmaki, twierdząc, że mają tam najlepszego smażonego kurczaka w mieście.
– Nie przesadzasz trochę? – zdziwiła, widząc jak chłopak wybiera większość pozycji z menu. Była ciekawa, jak to możliwe, że był w stanie tyle zjeść.
– Żałujesz mi? – zapytał, odrywając wzrok od smakowicie wyglądających skrzydełek. – Sama zaproponowałaś, że stawiasz, ale jeśli Saverin skąpi ci na kieszonkowe…
– Bierz, co chcesz – powiedziała szybko, bo doskonale wiedziała, co próbował zrobić. Oprócz jego zamówienia, wzięła sobie napój brzoskwiniowy. – Dziwię się tylko, gdzie ty to wszystko zmieścisz. Nie musisz czasem dbać o linię czy coś?
– Kto tak powiedział? – Jordan rozłożył pudełka z kurczakiem na plastikowym stoliku przy budce z żarciem i zajął miejsce, nie wiedząc, za co zabrać się najpierw, a był już naprawdę porządnie głodny.
– No, jesteś sportowcem. Sportowcy muszą liczyć kalorie, mieć specjalne diety…
– To nie znaczy, że mam głodować. Mam inną przemianę materii, potrzebuję więcej kalorii od reszty chłopaków w moim wieku.
– Co za bzdury, po prostu dawno nie jadłeś nic niezdrowego i wydziwiasz. – Montes wzniosła oczy do nieba, ale on już jej nie słuchał, bo wgryzł się w panierowane udko z kurczaka, aż dało się słyszeć porządne chrupnięcie.
– Serio, Montes, spalam kalorie szybciej niż inni. Jak byłem mały, wszyscy dziwili się, dlaczego jestem taki chudy, skoro jem za trzy osoby. Kwestia aktywności fizycznej i genów.
– Wcinaj i nie gadaj. – Lidia obserwowała go przez chwilę i sama skusiła się na kawałek soczystego kurczaka. Otworzyła oczy ze zdziwienia i sięgnęła po dwa kolejne. Było pyszne. – Miałeś rację, najlepszy kurczak, jakiego jadłam.
– Ja zawsze mam rację – odpowiedział jej, wracając do swojego zwykłego przemądrzałego tonu.
– Myślisz, że uda nam się dostać do Manfriego i z nim pogadać, kiedy ochrona trochę zelżeje? – zapytała, kiedy już zaspokoiła pierwszy głód, bezwiednie skubiąc palcem chrupiącą panierkę ze swojego kawałka kurczaka.
– Nie sądzę. Prawdopodobnie go wyleczą i puszczą wolno. Nie będzie leżał na oddziale w nieskończoność. Nie ma ubezpieczenia, więc i tak jest już dla nich pasożytem. Będą chcieli się po pozbyć.
– I nie postawią mu żadnych zarzutów? Nie ochronią go chociażby w więzieniu?
– Montes, jakie zarzuty niby mieliby mu postawić? To on jest tutaj ofiarą. Tamtych innych już dawno puścili wolno. Policja ma w nosie porachunki Cyganów, najlepiej, żeby wszyscy wybili się między sobą.
– Basty Castellano na pewno tak nie uważa. – Lidia zdała sobie nagle sprawę, że pesymizm Jordana był nie tylko spowodowany jego charakterem, ale też przykrymi doświadczeniami w miasteczku.
– Basty nie, ale Ivan już tak. Co go obchodzą jacyś Cyganie, którzy chcą się pozabijać? Dopóki robią to między sobą, wszystko jest okej. Ludzie przymykają oko, bo też nie chcą się mieszać. Valentin Vidal się mieszał i nie przysporzyło mu to fanów. – Jordan wrzucił kostki od kurczaka do osobnego pojemnika i starannie wytarł dłonie wilgotnymi chusteczkami stojącymi na stoliku. – Ale nie martw się, Montes, dowiemy się prawdy. Tak czy siak w końcu utniemy sobie pogawędkę z Manfredem.
– Coś nagle zrobiłeś się pewny siebie jeśli chodzi o tę sprawę. – Założyła ręce na piersi i odchyliła się na plastikowym krześle, przypatrując mu się z podejrzliwością.
– Jak jestem najedzony, to czasem mówię od rzeczy. Zapytaj mnie jutro, powiem ci, że chyba cię pogięło, jeśli chcesz nadal szukać mordercy.
– Co robisz? – zapytała, widząc, że Jordan wyciąga swój portfel. – Mówiłam, że stawiam.
– To kupa kasy, Montes. A poza tym sam większość zjadłem.
– Ja też zjadłam sporo i mam kieszonkowe.
– Ja też. – Sztyletowali się wzrokiem przez chwilę, aż w końcu Guzman się ugiął. – Po połowie?
– Niech będzie.

***

Felix miał siedemnaście lat i zdarzało mu się robić naprawdę różne głupoty. Kiedy w dzieciństwie grandzili z Jordanem, on zwykle stał na czatach i robił za ubezpieczyciela. Kryli swoje tyłki, a kiedy trzeba było wkroczyć do akcji, dawał z siebie wszystko. Nigdy nie sądził jednak, że to ojciec chrzestny poprosi go o bycie swoim sekundantem. Ten pomysł był tak absurdalny, że Castellano roześmiał się w głos, kiedy stanął nad jeziorem i przyglądał się otoczeniu.
– On serio zamierza to zrobić? – Veronica patrzyła na szeryfa bardziej z ciekawością niż rozbawieniem. Felix zabrał ją ze sobą, bo nie miała żadnych planów na piątkowy wieczór.
– Och, tak, Ivan jest bardzo poważnym facetem. – Brunet przygryzł wargę, żeby nie zaśmiać się ponownie.
To takie dziecinne, że aż nie wiedział, co może o tym powiedzieć. Ivan i Gianluca zawsze mieli na pieńku jeszcze w czasach szkolnych, ale co sprowokowało Molinę tym razem, żeby brnąć w ten cyrk? Zapewne duma, tak przynajmniej sądził syn Anity. Szeryf swoje czasy świetności miał za sobą i pewnie trochę tęsknił za byciem gwiazdą, byciem kimś. W basenie Molina nie miał sobie równych, a w jeziorze radził sobie jak ryba. Felix miał to po nim, w końcu to Ivan był jego pierwszym nauczycielem pływania.
– Gianluca Mazzarello wygląda na zawstydzonego – szepnęła Veronica, ukradkiem pokazując Włocha, który rozgrzewał się kawałek dalej.
– Bo jest, ale tego nie przyzna. – Daniel Mengoni podszedł do znajomych i przywitał się z nimi krzywym uśmiechem. – Jesteś basenowym szeryfa? – zwrócił się do Felixa, który tylko prychnął.
– Sekundantem – sprostował. – A ty robisz za sekundanta wuja?
– Nie, nie przejdzie mi to przez gardło. – Daniel uśmiechnął się z zażenowaniem. – Kiedy Giano poprosił, żebym przyszedł nad jezioro, myślałem, że ma na myśli jakiegoś grilla. Oni są dorośli, dlaczego zachowują się jakby mieli po pięć lat?
– Może dlatego, że to romantycy. – Sara Duarte pokiwała ręką Felixowi, a Veronicę obdarzyła tylko krótkim chłodnym spojrzeniem. Obok niej kroczyła Olivia Bustamante, z ciekawością patrząc na Daniela.
– Ivan Molina romantykiem? – Felix parsknął śmiechem. – To tylko dziecinne gierki, nie ma to nic wspólnego z romantyzmem.
– Jak to nie, przecież rywalizują o kobietę, to jasne jak słońce – zgodziła się Olivia, czym kompletnie zbiła Felixa z tropu, ale nie miał możliwości dopytać, co miała na myśli, bo blondynka zwróciła się bezpośrednio do Daniela: – A ty pływasz, Danny?
– Potrafię utrzymać się na powierzchni – odparł, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego blondynka tak zamiatała rzęsami. – Nie jestem w drużynie pływackiej. – Palcem wskazał na Castellano, jakby chciał oddać mu szacunek za uprawianie takiego sportu. Był grzeczny i uprzejmy, ale jakoś Felixa nie przekonał, bo nadal miał co do niego mieszane uczucia.
– Nonsens, jesteś zbyt skromny, na pewno potrafisz świetnie pływać. – Olivia roześmiała się jak na nastolatkę przystało. – Uprawiasz sporty, Daniel, prawda? Jesteś umięśniony.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, podeszła do chłopaka i uwiesiła się jego ramienia, badając jego bicepsy pod kurtką. Mengoni w tym momencie wyglądał już na prawdziwie skonsternowanego, a Sara tylko westchnęła zniecierpliwiona, bo doskonale wiedziała, co jej przyjaciółka kombinuje. Od czasu imprezy Mii Estrady ubzdurała sobie, że Daniel jest jej wybawicielem z Placu Bankowego, Łucznikiem Światła, i robiła co w jej mocy, żeby to udowodnić.
– Lubię sport – przyznał syn Marleny, nie wiedząc, do czego to zmierza.
Veronica wzrokiem błądziła po nabrzeżu, wyławiając znane osoby. Serce biło jej szybciej, bo miała nadzieję, że gdzieś w małym tłumie dostrzeże Marcusa. Jego charakterystycznej sylwetki nigdzie jednak nie było widać, ale w końcu zebrało się tutaj już pokaźne grono kibiców, więc może go przeoczyła.
– Marcus nie przyjdzie, daje Elli korki z angielskiego – wytłumaczył jej szeptem Felix, domyślając się, kogo szuka nad jeziorem. – Poprosiłem go, żeby ją czymś zajął, bo inaczej przyszłaby tutaj kibicować, a wolałem tego uniknąć.
– Och – wyrwało się jej, ale pokiwała głową, szanując takie rozwiązanie. – To dziwne, że przyszło tyle osób – zauważyła. – Myślałam, że to ma być kameralne wydarzenie, ale chyba plotki szybko się roznoszą. Nawet trener Bruni przyszedł. Myślałam, że jest dziś zajęty, bo odwołał trening siatkarski po lekcjach, a jednak znalazł czas, by tutaj przyjść.
– Nie było dziś treningu? – Daniel zainteresował się tą informacją. Przez chwilę myślał, że Veronice coś się pomyliło, ale ona potwierdziła.
– Tak, skończyliśmy szybciej lekcje.
Mengoni poczuł się parszywie. Lidia Montes nie chciała spotkać się dzisiaj po szkole, twierdząc, że musi być na zajęciach z trenerem, ale te wcale się nie odbyły. Musiała mieć jakiś racjonalny powód, może odwołano je w ostatniej chwili, może coś jej wypadło. Tak starał się sobie to usprawiedliwić.
– Przyjdzie więcej waszych znajomych? – zmienił temat, by rozeznać się w sytuacji. Rozejrzał się po towarzystwie, ale twarzy, której wypatrywał nie znalazł wśród nich. – Lidia nie chciała przyjść popatrzeć?
– Lidia nie przepada za pływaniem – poinformowała chłopaka Sara. – Nie potrafi zbyt dobrze pływać.
– Och, nie wiedziałem – wyznał.
Felix poczuł się poirytowany. Niby skąd miał wiedzieć? Zachowywał się tak, jakby znali się z Lidią od dawna, a przecież wcale tak nie było. Dużo rzeczy o niej nie wiedział, a fakt, że próbował się dowiedzieć, tylko wkurzył Castellano, który nagle zrobił się zazdrosny.
– Pewnie i tak nie mogłaby wyjść. Podobno profesor Saverin zabrania jej wychodzić wieczorami – dodał Daniel kiwając głową, jakby sam siebie o tym przekonywał.
– Profesor Saverin niczego nie może jej zabronić. Jak Lidia chce, to zawsze znajdzie sposób, żeby się wyrwać z domu. – Olivia roześmiała się, nie zdając sobie sprawy, że wkopuje przyjaciółkę. – Poza tym Conrado pojechał dzisiaj do stolicy i nie ma go w domu, więc jeśli by chciała, to by przyszła. Pewnie nawet nie wiedziała, że szeryf będzie się pojedynkował z twoim wujem.
Najgorsze obawy Daniela się ziściły. Wyglądało na to, że Lidia wcale nie chciała się z nim spotkać. Wymyśliła jakieś wymówki, by odroczyć ich spotkanie i zrobiło mu się z tego powodu przykro. Może była na niego zła za ich poranną wymianę zdań? Może niepotrzebnie tak skrytykował Guzmanów? Wydawała się być z nimi blisko.
– Dobra, Ementaler, gotowy? Nie mam całego wieczoru. – Ivan rozgrzewał nadgarstki i kostki u nóg, obserwując, jak Gianluca zdejmuje drogi zegarek i podaje go swojej córce na przechowanie.
Alessandra wyglądała, jakby miała się zapaść pod ziemię. Nigdy nie sądziła, że zobaczy ojca w takim wydaniu. Obaj Ivan i Gianluca mieli na sobie spodenki kąpielowe, ale podczas gdy Molina miał zamiar zanurzyć się z nagim torsem, jej ojciec wybrał czarną koszulkę, za co była wdzięczna, bo na widowni znalazło się kilka znajomych ze szkoły i wolała oszczędzić sobie wstydu. Rozglądała się po wszystkich, jakby chciała się upewnić, że nikt jej z tą sprawą nie powiąże.
– Spokojnie, wszyscy w tym siedzimy. – Felix posłał jej pokrzepiający uśmiech i zabrał od Ivana jego rzeczy, żeby się nie zmoczyły. – Kto sędziuje? – zapytał ojca chrzestnego, który podrapał się po głowie, bo o tym nie pomyślał.
– Ja. – Eric DeLuna pomachał im gwizdkiem trenerskim przed oczami. Takiej rozrywki w Pueblo de Luz jeszcze nie mieli. – Ale muszę o to zapytać: zdajecie sobie sprawę, że woda jest lodowata? Pewnie jakieś piętnaście stopni. Wy chcecie przepłynąć całe jezioro. Może nie jest duże, ale jednak polecałbym założyć piankę. – Ostatnie słowa kierował bardziej do Ivana Moliny, który kozaczył przed znajomymi.
– Zajmij się sędziowaniem, DeLuna, a nami się nie przejmuj. Poza tym czytałem, że ludzie morsują cały czas nawet w niższych temperaturach, więc…
– Ty gdzieś przeczytałeś? Chyba na opakowaniu płatków śniadaniowych. – Gianluca chyba po raz pierwszy zdobył się na cięty dowcip.
Kilka osób parsknęło śmiechem, w tym Felix, który zarobił od ojca chrzestnego mordercze spojrzenie.
– Niedługo mogę czytać daty na twoim nagrobku, więc nie prowokuj.
– Bardzo ładnie, Ivan, naprawdę dowcip z klasą. – Mazzarello skrzywił się, ale nic już więcej nie powiedział.
– Ojej, patrzcie, czy to nie Francesca Estrada? – Veronica zrobiła wielkie oczy, wskazując na piękną kobietę w towarzystwie nastoletniej córki. – Co ona tutaj robi? I jeszcze przyszła z Lily. Nie wierzę, że przyszły tutaj do tego bagna. Ja już mam dość tego błota, a co dopiero one.
– A co to takiego? Trochę brudu i już panikujesz? – Alessandra nie rozumiała jej zachowania. Sama miała na sobie obłocone trampki, ale nic sobie z tego nie robiła, podczas gdy Veronica wspierała się chwilami o ramię Felixa, by strzepnąć jakieś glony i piasek ze swoich śnieżnobiałych tenisówek.
– Nie panikuję, ale to dziwne widzieć światowej klasy pianistkę w tej małej mieścinie. To jakby inny świat, wiesz?
– Tutaj każdy jest równy. – Alex wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę jeziora. Veronica posłała Castellano zdumione spojrzenie, bo nie rozumiała, co takiego złego powiedziała. – Kiedy wyruszą, pójdziemy na około jeziora?
– Tak, tutaj jest wydeptana ścieżka. – Felix wskazał małą błotnistą alejkę, ale wyczuł niechęć Veronici. – Jeśli chcesz, możemy nadłożyć trochę drogi i iść tamtą drogą bez błota.
– Nie, w porządku, dam radę. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, bo nie chciała wyjść na mięczaka. Była jedną z tych dziewczęcych dziewcząt i nie przepadała za brudem, ale kiedy trzeba było się pobrudzić, zaciskała zęby i robiła, co do niej należy.
Olivia Bustamante prychnęła tylko po jej słowach, bo Veronica jak zwykle zgrywała świętą w jej oczach.
– My pójdziemy nad wodą, nie przeszkadza mi to błoto. Może nawet pomoczymy nogi – oświadczyła, chwytając Sarę pod rękę. – Daniel, pójdziesz z nami?
– Eeee woda jest lodowata – przypomniał im, ale blondynka miała taką minę, że po prostu się zgodził.
Eric DeLuna zagwizdał i obaj zawodnicy wskoczyli do wody z głośnym pluskiem. Mieli na głowach opaski z latarkami, ale i tak słabo było ich widać. Anita Vidal pojawiła się na miejscu razem z Raquel i Valentiną lekko zziajana, jakby szła tutaj szybkim krokiem. Niestety nie zdążyła już porozmawiać z żadnym z mężczyzn.
– Ktoś mi wytłumaczy, co się tutaj dzieje? – zapytała, słowa kierując w stronę jedynej dorosłej osoby, którą tutaj widziała, czyli Francesci Estrady.
Wolałaby zapytać jakiegoś mężczyznę, ale zarówno Oliver Bruni, jak i sędzia Eric DeLuna pobiegli truchtem wokół jeziora, by móc obserwować tor obu zawodników. Carlos i Oscar rozsiedli się po drugiej stronie jeziora i gawędzili, obserwując wszystkich z daleka.
– Zdaje się, że to jakieś zawody – wytłumaczyła w imieniu matki Lily, bo sama nie do końca rozumiała. – Ale nie mam pojęcia, co jest nagrodą.
– To gra o honor – wyjaśnił Felix, woląc nie powielać głupiej teorii Sary i Olivii. Widok matki tylko bardziej namieszał mu w głowie, bo wydawała się być przejęta. – Przyszłaś kibicować swojemu chłopakowi? – prychnął, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie bądź śmieszny, Felix, Ivan jest moim przyjacielem. Martwiłam się.
– Mówiłem o Mazzarello.
Castellano poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Może te wszystkie komentarze o sekretnej miłości Moliny do jego matki wcale nie były wyssane z palca? Może Rose na szkolnej wycieczce w górach wcale się nie pomyliła? Poczuł się jak totalny idiota. Czy wszyscy wiedzieli oprócz niego? Czy tylko on był tym głupim, niedoświadczonym nastolatkiem, który nie miał żadnego pojęcia o związkach?
– Och, ty jesteś Felix. Jak miło cię wreszcie poznać. – Francesca serdecznie przywitała się z nastolatkiem, wyrywając go z rozmyślań. – Przystojny jak tata.
Nie mógł cieszyć się komplementem od sławnej na arenie międzynarodowej pianistki, bo w głowie miał totalny chaos spowodowany najnowszym odkryciem. Poczuł, że ktoś łapie go pod ramię.
– Chodź, chłopcze, przejdziemy się.
Antonio Molina pojawił się znikąd i bezceremonialnie odpalił papierosa, prowadząc go wokół jeziora. Veronica poszła razem z nimi, podczas gdy Sara, Olivia, Daniel i Alex, tak jak zapowiedzieli, poszli drugą stroną. Ivana i Gianluci już nie było widać – tylko dwa migające punkciki na środku wody dawały im sygnał, że jeszcze się nie potopili.
– Pana syn jest idiotą – oświadczył młody Castellano, kiedy w końcu odzyskał głos.
– Nie przeczę, że rozumem to Ivan nigdy nie grzeszył. – Antonio zarechotał po tym stwierdzeniu. – Poza szachami. Do szachów zawsze miał łeb. Nauczył cię grać, prawda?
– Tak, ale rzadko gram. Nie mam z kim – przyznał Felix, bo czasami rozgrywał partyjkę z Marcusem, ale teraz mieli tyle na głowie, że żaden z nich nie znajdował już na to czasu. Quen nigdy nie potrafił pojąć zasad, a Jordan szybko się nudził, więc rzeczywiście nie mógł trenować swoich umiejętności.
– Pogramy razem następnym razem, jak wpadniesz. – Molina zaciągnął się papierosem i przeniósł wzrok na Veronicę, która stawiała ostrożnie kroki. Felix celowo kazał jej iść na bardziej wydeptanej ścieżce, żeby nie pobrudziła sobie ubrań. – A ty jak się czujesz, słońce? Felix wspominał o twojej przygodzie w wieczór Trzech Króli.
– Och, już wszystko dobrze. Na szczęście nic się złego nie stało. – Uśmiechnęła się nerwowo, bo nie czuła się zbyt komfortowo w towarzystwie starego policjanta, który trochę ją onieśmielał.
– Nie pamiętasz, żebyś rozmawiała z kimś obcym tamtego dnia? Albo z kimś kogo niezbyt dobrze znasz?
– Znam wszystkich z Pueblo de Luz, we wrotkarni była prawie cała czwarta klasa – przypomniała sobie tamtą imprezę zorganizowaną przez Vedę. – Wypiłam wiśniową colę i źle się poczułam. Yon znalazł mnie na ławeczce przy szatni.
– Musisz zwracać większą uwagę na to, co pijesz. Nie zostawiaj drinka i nie odwracaj się do niego, tylko trzymaj cały czas przy sobie. A najlepiej zakrywaj dłonią, kiedy z kimś rozmawiasz. Nigdy nie wiadomo – ktoś może cię zagadać, a druga osoba w tym czasie podrasować twój napój. – Molina dał jej dobrą radę, a ona pokiwała głową. Zdziwiło ją, że przejął się tą sprawą.
– Don Antonio, a jeśli panu powiem, że nad jeziorem jest mój główny podejrzany? – Castellano odważył się wypowiedzieć te słowa na głos mimo przerażonej miny Veronici, która kręciła głową, by tego nie robił.
– To powiedziałbym ci, że musisz mieć naprawdę solidne dowody, skoro podejrzewasz tę osobę. No dalej, słucham.
Felix opowiedział mu wszystko, co jemu samemu udało się ustalić. Łącznie z tym, że Daniel chodził z cheerleaderką z San Nicolas, która zerwała z nim na początku roku szkolnego, a następnie jej zdjęcia pojawiły się na instagramie z fotkami dziewcząt.
– Masz do tego smykałkę, Felix, muszę ci to przyznać. – Molina pokiwał głową z uznaniem. Sam wydawał się być zdziwiony komplementem, który wypłynął z jego ust. – Myślisz logicznie, umiesz łączyć fakty.
– Nie zawsze – przyznał gorzko, rzucając spojrzenie za polną drogę, którą Anita, Valentina, Raquel, Francesca i Lily jechały samochodem, by dotrzeć szybciej na linię mety. Czuł się jak idiota, że nie dostrzegł wcześniej uczuć Ivana do jego matki. Nawet Ella musiała sobie zdawać z tego sprawę, zawsze była bardziej obeznana w tych sprawach, no i niezwykle spostrzegawcza.
– Masz dobre instynkty, masz to po ojcu. Trzymaj się ich.
– Mój tata nie zawsze ma dobre instynkty. Myli się jak każdy. – Felix spojrzał w dal na środek jeziora. W tej jednej jedynej sprawie nigdy ojcu nie przyklaśnie i czuł, że to on miał lepszą intuicję, jeśli chodziło o Łucznika Światła.
– Jest człowiekiem jak każdy inny, nikt nie jest nieomylny. Sztuka polega na tym, by weryfikować swoje domysły i podejrzenia. Ty to robisz, a to ci się chwali. – Antonio obrócił głowę i przypatrzył się małemu skupisku nastolatków pluskających nogi w wodzie. – Obserwuj i notuj swoje spostrzeżenia. Jestem ich ciekawy.
– Na serio?
– Serio. Jestem stary, ciekawi mnie jak myśli obecna młodzież. – Antonio ponownie zarechotał, po czym schylił się i wziął do ręki płaski kamyk. Rzucił nim po wodzie, sprawiając, że odbił się on od tafli kilkakrotnie, tworząc okręgi na wodzie. – Ale pamiętaj – dodał, kiedy kręgi powoli zanikały, a woda się uspokajała. – Czasami nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:34:00 01-10-24    Temat postu:

cz. 2

Miał dobrą kondycję, ale co też mu strzeliło do głowy, żeby wybierać się na nocne pływanie po jeziorze? Mógł wymyślić wyścig na wodnych rowerach, byłoby o wiele łatwiej. Lata palenia papierosów i braku regularnych treningów robiły swoje. Ciężko było złapać oddech, ale płynął dalej, bo na szali było jego ulubione miejsce parkingowe. Nie, jego honor.
Wcale nie chodziło tylko o Anitę. Obaj Ivan i Gianluca wiedzieli, że jest w tym głębszy podtekst, a szeryf nie miał zamiaru się wycofać. Zraniona duma bolała jak cholera, a Molina był naprawdę dumnym facetem. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że był arogancki i mieliby rację. Ale on zawsze miał powód, by być arogancki, bo po prostu był najlepszy. To ta jedna jedyna rzecz, w której czuł się jak ryba w wodzie, dosłownie. Pływanie było dla niego wszystkim – czuł się wolny, kiedy przepływał nieskończenie wiele długości basenu. Wielokrotnie nie czuł nawet bólu mięśni. Był przekonany, że ciężką pracą i wytrwałością może osiągnąć wielkie rzeczy i tak też mu wszyscy powtarzali. Angelica Pascal była jego największą fanką, a przynajmniej zawsze siebie tak nazywała.
Ona zawsze zaprzeczała, ale Ivan wiedział, że był jednym z jej ulubieńców. W każdym roczniku miała upatrzonego swojego rodzynka. Był nim Fabian, był nim on, a w późniejszych latach stał się nim też Jordan. Coś musiała w nich wszystkich dostrzec, skoro mianowała się ich matką chrzestną. Molina tęsknił za nią jak cholera – za jej radami, które często wcale mu się nie podobały i tylko sprawiały, że się irytował. Zwykle nie prosił jej o rady, ale ona i tak mu je dawała i nawet jeśli nie to chciał usłyszeć, wiedział, że zawsze mówiła wszystko w dobrej wierze. Angelica wiedziała, jak do niego dotrzeć. To ona zawsze go dopingowała i pokazała, że świat stoi przed nim otworem, a później podpowiedziała, co zrobić, kiedy on miał wrażenie, że cały świat mu się zawalił. Skórzana brązowa kurtka, którą otrzymał od niej po tym jak dostał się do akademii policyjnej, była dla niego nie tylko kawałkiem garderoby, była jego talizmanem. Kiedy ją nosił, miał wrażenie, że może wszystko. I wiedział, że to głupie, w końcu miał już prawie czterdzieści lat i w bajki nigdy specjalnie nie wierzył, ale i tak kurtka zdawała się dawać mu dobrą energię.
Zatrzymał się na chwilę w wodzie, wyczuwając zmęczenie u Gianluci, który dyszał głośno i zamiatał w wodzie rękami jakby z mniejszą werwą.
– Już masz dosyć, Mascarpone?
– Coś jest nie tak, Ivan – powiedział mężczyzna, żałując, że do brzegu był jeszcze kawał drogi. – Coś mi tutaj nie pasuje.
– Chyba nie chcesz się teraz wycofać, co? Więcej jak połowa drogi za nami. Nie bądź cienias. Jeśli nie dasz rady…
– Dam radę, potrafię pływać. Wybacz tylko, że ostatni raz przepływałem przez to jezioro jak miałem osiemnaście lat.
– Super.
– O co ci chodzi?
– O ch*j mi chodzi – odparł Molina bez zastanowienia. – Nie potrafisz nawet przepłynąć takiego krótkiego dystansu. Żenada.
– Mam czterdzieści lat, daj mi może trochę odsapnąć, co? – warknął Mazzarello, czując, że zmęczenie bierze górę.
– Też mam prawie czterdzieści i nie jęczę jak baba. – Ivan uderzył dłonią w wodę. – Zawsze byłeś gorszy ode mnie. Nie dorastałeś mi do pięt.
– To nie czas na wyzwiska.
– A właśnie, że tak! – Molina ze złością chlapnął wodą. Żałował, że nie ma niczego, by się wesprzeć, bo łatwiej by mu było nawrzucać makaroniarzowi. – Dostałeś to, co należało się mnie.
– A więc o to chodzi? – Gianluca przetarł twarz dłońmi i zaczesał do tyłu włosy. – Złościsz się na to stypendium pływackie?
– Ja się nie złoszczę. Ja jestem wściekły. Wiesz, że dostałeś je tylko dlatego, że ja nie byłem w formie.
– Byłeś po kontuzji barku.
– A ty to skrzętnie wykorzystałeś.
– A co miałem zrobić? Kończyłem szkołę, chciałem się stąd wyrwać, chciałem tego tak samo jak ty.
– Nie, nie tak samo. – Ivan odwrócił się i zaczął płynąć do brzegu. On chciał uciec od ojca i matki, która przymykała oko na jego pijaństwo. Gianluca miał wszystko, ojciec mógł zapłacić za jego studia, a jednak wziął to stypendium bez mrugnięcia okiem. To bolało nawet po latach.
– Hej, nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia. Zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Hej, Molina, słuchasz mnie?
Gianluca podpłynął do niego od tyłu i złapał go za kark, by zatrzymać. Emocje, które buzowały w nich od kilku dobrych tygodni, teraz sięgnęły zenity. Wywiązała się szarpanina, podczas której nałykali się wody i podrapali, bo żaden nie miał na tyle siły, by znokautować drugiego, a zresztą nawet gdyby miał, obaj wiedzieli, jak niebezpieczne to było.
Ivan dopłynął na drugi brzeg dosyć szybko, biorąc pod uwagę cały proces. Nastolatki powoli się do nich zbliżali, a Anita stała oparta o swoje auto razem z resztą kobiet. Patrzyła na Molinę jakby nie dowierzała, że w ogóle mógł wpaść na taki pomysł.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony – warknęła z rękoma zaplecionymi na piersi. Minę miała jednak zatroskaną na widok zadrapań na plecach i ramionach przyjaciela. Niektóre z nich przyprawił mu Gianluca, inne to pamiątki po gęstych zaroślach i krzakach, z których musiał się wydostać.
– Cholernie zadowolony. W końcu wygrałem, prawda? – Szeryf zwrócił się do DeLuny i Bruniego, którzy sprawdzali jego wynik na stoperze.
– Coś jest nie tak – powtarzał Gianluca, kiedy powoli gramolił się na brzeg.
– Pewnie, jak zwykle marudzisz, bo przegrałeś. Przyznaj, że zwyciężyłem. Chodź raz powiedz to na głos.
Molina nie wyszedł jeszcze całkowicie z wody. Ten brzeg jeziora nie był zagospodarowany i czuł pod stopami gęsty muł. Gianluca pociągał cały czas nosem i krzywił się, a Ivan sądził, że to jego delikatne wychowanie pewnie nie pozwalało mu w pełni cieszyć się taką kąpielą w jeziorze. Co za mięczak.
– Wygrałeś, okej? Nie kwestionuję tego, ale Ivan… ty naprawdę tego nie czujesz?
– Czego?
– Woda strasznie cuchnie. Poczułem gdzieś w połowie jeziora, aż zbierało mi się na wymioty.
– To jezioro, Gianluca, nie będzie pachnieć różami. – Ivan trochę się zirytował, ale sam uruchomił swój zmysł węchu i wtedy go uderzyło. Rzeczywiście nie był to zapach, który znał. – k***a! – zaklął, kiedy nadepnął na coś ostrego.
Wiedział, że nad jeziorem czasem przesiadywali włóczędzy i narkomani, miał tylko nadzieję, że nie nadział się na jakąś ich strzykawkę. Na szczęście był to tylko fragment zbitego szkła po butelce od piwa.
– Chodź, Ivan, trzeba cię opatrzyć, bo złapiesz zakażenie. – Anita wyciągnęła rękę, by pomóc mu wyjść, ale on odwrócił się i nakazał jej się zatrzymać.
– Nie wchodź do wody, Ani.
– Co?
– Nie wchodź. Wszyscy wypad, odsunąć się – zarządził, a kobiety ścisnęły się w kupkę i podświetliły brzeg jeziora reflektorami z samochodu.
Oliver i Eric przypatrywali się z ciekawością szeryfowi, który rozgarniał chaszcze z pomocą Gianluci Mazzarello. Teraz smród był już nie do zniesienia i Ivan nie mógł pojąć, jak wcześniej mógł tego nie czuć. Może to adrenalina? Do obecnych nad brzegiem jeziora dotarli w końcu Felix, Veronica i Antonio, którzy po drodze ucięli sobie pogawędkę na tematy kryminalne. Castellano zaniepokoił się, widząc wyraz twarzy Ivana – zwykle nie miał takiej miny, ale teraz wyglądało na to, że zdarzyło się coś przykrego.
Przeraźliwy wrzask z drugiej strony, którą zmierzali pozostali, sprawił, że włos zjeżył im się na karku. Ivan ruszył przez wodę, którą sięgała mu do kolan, by dotrzeć do nastolatków. Olivia Bustamante odskoczyła jak oparzona i poświeciła latarką w swoim telefonie. Daniel i Alessandra mieli niewyraźne miny, gapiąc się w miejsce, które wskazywała blondynka.
– To skunks! – krzyknęła przerażona, a Ivan nachylił się nad martwym zwierzęciem na brzegu.
– Nie, to szop. Idźcie do samochodu Anity, nie wchodźcie tu do wody. – Molina nakazał wszystkim, by ruszyli dalej. – Saro, wychodź z wody.
Duarte posłusznie pokiwała głową, bo wcześniej kawałek drogi pokonała mocząc nogi do łydek. Kiedy wychodziła na brzeg zawyła, bo coś rozcięło jej nogę. Ze strachem spojrzała na łydkę, z której sączyła się obficie krew.
– Już w porządku, chodź.
Chwycił ją na ręce i zaniósł szybko do samochodu Anity. Posadził ją na masce i wziął od przyjaciółki apteczkę, by opatrzyć ranę. Sara była blada jak ściana, ale Anita opatuliła ją szczelnie kocem z bagażnika. Reszta nastolatków wyglądała jakby zobaczyli ducha.
– Dlatego Jimena zabrania kąpieli o tej porze roku. Ludzie traktują to miejsce jak śmietnik – poinformowała wszystkich Valentina, rzucając Ivanowi i Gianluce ręczniki, by mogli się wysuszyć.
– To coś innego. Tamten szop… już coś takiego widzieliśmy – poinformował wszystkich Daniel, a dorośli spojrzeli na niego zdziwieni. – Pamiętasz sylwestra? – zwrócił się bardziej w stronę kuzynki, bo tylko ona była wtedy obecna z tutejszego towarzystwa. – Znaleźliśmy martwego kota. Lidia mówiła, że widziała węża, więc wszyscy założyliśmy, że to wąż ukąsił tamtą kotkę, ale może zabiło ją to coś, co jest w wodzie.
– Czyli co, potwór z Loch Ness? – Felix załamał ręce, bo jego nie było na sylwestrowej imprezie i na samą myśl, że Mengoni był tutaj w romantycznej scenerii z Lidią czuł się zazdrosny.
– Nie, jakieś toksyny. Woda jest skażona.
Jak na zawołanie zawiał wiatr i wszyscy poczuli okropny zapach. Zatkali sobie nosy rękawami i czym prędzej oddalili się od brzegu. Ivan wyglądał na wściekłego.
– Musimy cię zabrać do szpitala – poinformował Sarę, która trzęsła się cała, żałując, że dała się namówić na ten wypad. – Mogło wdać się zakażenie.
– Tobie też. – Anita przypomniała mu, wskazując na jego stopę i ubolewając nad jego uporem, bo nie pozwalał się opatrzyć tylko w gołych stopach stąpał po błocie, nic sobie z tego nie robiąc.
– Znasz mnie, Ani, ja jestem twardy.
– Tak, do czasu. Wsiadajcie, zawiozę was – zaoferowała pani Vidal, otwierając drzwi od strony pasażera. Ivan pomógł wsiąść Sarze, a sam wziął od Felixa swoją kurtkę, którą narzucił na nagi tors, to musiało wystarczyć. – Luca, wsiadasz? Też mogłeś się zranić, poza tym na pewno nałykałeś się tej toksycznej wody.
Mężczyzna wymienił spojrzenia z Ivanem, który łaskawie zrobił mu miejsce na tylnym siedzeniu. Młodzież sprawdzała w tym czasie, czy nie mają jakichś ranek. Olivia panikowała na zapas.
– To może jedź z nimi do szpitala? – zaproponowała Veronica, kiedy Olivia prosiła wszystkich, by sprawdzili, czy nie ma jakichś pijawek pod kolanami.
– Nie bądź głupia, tam są naprawdę chorzy ludzie. – Bustamante się oburzyła.
– Sądzi pan, że to jakieś ścieki? – Felix podszedł do Antonia Moliny, który kucał przy wodzie i dokonywał oględzin.
– Myślę, że odpady przemysłowe. Ludzie nigdy specjalnie się nie pilnowali. Wrzucali co popadnie do ścieków, potem wszystko rzeką płynęło do najbliższego ujścia. Nie zdziwiłbym się, gdyby w Monterrey pozbywali się w ten sposób produktów ubocznych w fabrykach, a wszystko spływało do nas.
– Z Monterrey?
– Niewykluczone.
– Z DetraChemu – podpowiedział cicho Felix, a Antonio pokiwał głową.
– Naprawdę masz do tego smykałkę, chłopcze, muszę ci to przyznać.
– Marlena Mazzarello nie jest aż tak nieostrożna. Wystarczyła jej afera z tymi pestycydami, nie ryzykowałaby w ten sposób.
– Marlena ma łeb na karku, ale nie jest w stanie zapanować nad wszystkim. Takie wpadki czasami zdarzają się najlepszym. – Antonio podniósł się z kucek i rozprostował kolana. – Ivan wezwie ludzi z sanepidu i inspektoratu ochrony środowiska, pobiorą próbki do badań i dowiedzą się, co to za świństwo.
– Ivan się wkurzył, prawda?
– Jezioro to jego rewir. To tak jakby ktoś nasrał ci do ogródka. Mój syn poczuł się osobiście urażony. Pewnie już wszystko załatwia z samochodu twojej mamy. Jak Ivan się zaweźmie, to nie ma z nim żartów.

***

Wieczorny autobus z San Nicolas de los Garza do Pueblo de Luz powoli pustoszał. Ludzie pracujący i uczący się w dużym mieście wracali na weekend w rodzinne strony i wysiadali na przystankach po drodze, aż w końcu w środku pozostali już tylko Lidia i Jordan. Chłopak z założonymi na piersi rękoma zapadł się na siedzeniu i przymknął oczy, a dziewczyna obserwowała trasę za oknem. Co jakiś czas odwracała się w jego stronę, bo paliła się, by go o coś zapytać, ale nie chciała go budzić. Był zmęczony po kilkugodzinnym zabiegu pobrania komórek macierzystych, więc wolała ugryźć się w język. On chyba jednak wyczuł, że jest obserwowany, bo odezwał się, sprawiając, że lekko podskoczyła na dźwięk jego głosu.
– Jeszcze dwa przystanki, Montes, nie wierć się tak.
– Skąd wiesz? Miałeś zamknięte oczy.
– Znam tę trasę. – Guzman westchnął i otworzył oczy. I tak nie był w stanie się zdrzemnąć, kiedy ona ewidentnie miała mnóstwo pytań. – Znów myślisz o Manfredzie? Odpuść, spróbujemy innym razem.
– Nie, nie o Manfredzie – przyznała, przygryzając lekko wargę, bo nie była pewna, na ile może sobie pozwolić. – Twoja mama uderzyła wczoraj Marlenę Mengoni.
– Wieści szybko się rozchodzą, jak widzę. Widziałaś to?
– Tak, byłam w kościele. Marlena się wkurzyła i to bardzo.
– Też bym się wkurzył. Dlaczego mi o tym mówisz?
– Bez powodu. – Lidia wzruszyła ramionami. Odniosła wrażenie, że chłopak nie wiedział, co było powodem wczorajszego agresywnego zachowania jego matki. – Nie dogadujesz się z mamą, co?
– Dogaduję się z nią lepiej niż ty z twoim starym.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Wiem. – Jordan poprawił się na siedzeniu i usiadł normalnie, zerkając przez okno. Wjeżdżali właśnie do Pueblo de Luz, ale większość domostw pogrążona już była w ciemności. – Starzy ludzie szybko chodzą spać – zauważył nagle, czym trochę ją zirytował.
– Nie zmieniaj tematu.
– Co cię interesuje moja relacja z matką? Bawisz się w psychologa?
– Nie, po prostu twoja mama wczoraj nawet mi zaimponowała.
– Ha! Naprawdę? Wow. – Jordan zaśmiał się kpiąco, kręcąc głowę z niedowierzaniem. – Niewiele trzeba, żeby cię zadowolić.
– Stanęła w twojej obronie, wiesz? Marlena gadała o tobie różne rzeczy.
Jordan tylko prychnął pod nosem, a dziewczyna pomyślała, że to strasznie smutne. Miał rodzinę, pełną rodzinę – ojca, matkę, siostrę, świetnych dziadków, których Lidia miała już okazję poznać na wigilii, kochające ciocie i kuzyna, z którym może się nie uwielbiali, ale potrafili współpracować. Zachowywał się jednak tak, jakby był sierotą, a ona tego nie rozumiała, bo jako że sama wychowała się na ulicy i w domach zastępczych, wiedziała, że jemu trafiło się o wiele lepsze życie niż jej. Powinien być za nie wdzięczny.
– Powiem ci coś o Guzmanach, Montes. – Nastolatek ponownie uruchomił swój wszechwiedzący ton, którym zawsze objaśniał jej życiowe prawdy. – Guzmanowie dbają o reputację bardziej niż o cokolwiek innego. Nie wiem, co takiego Marlena powiedziała, że wkurzyła moją matkę i w gruncie rzeczy mało mnie to obchodzi, bo nie robi na mnie wrażenia to, co inni o mnie myślą. Wiem jednak, że Silvia Olmedo spaliłaby się ze wstydu, gdyby miasteczko zaczęło rozpowiadać plotki o jej przygłupim synu.
– Przygłupim?
– Tak zawsze o mnie mówili. „Przygłupi syn Fabiana”, to jeden z kilku pseudonimów, które do mnie przylgnęły. Zawdzięczam go ojcu Horacio.
– Może chodziło o reputację, tego nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą Lidia. – Ale wydaje mi się, że Silvia była wściekła z zupełnie innego powodu. Twoja mama chyba po prostu nie umie okazać, no wiesz, miłości.
Guzman nie mógł się powstrzymać i ryknął złośliwym śmiechem, więc Lidia ze złością odwróciła się do okna i już nic więcej nie powiedziała. Wibracje w jej telefonie zwiastowały pojawienie się wiadomości.
– Kurczę, ile esemesów! – Niemal złapała się za głowę i zaczęła je przeglądać, bo przez tę całą akcję w szpitalu zupełnie o tym zapomniała. – Sara jest w szpitalu! I szeryf Molina też!
– Co się stało? – Jordi zainteresował się, pochylając się na swoim miejscu, by zobaczyć jej telefon. Pokazała mu wiadomość od Olivii Bustamante.
– Ivan i Gianluca Mazzarello urządzili jakieś zawody pływackie w jeziorze, a woda okazała się być zatruta? – Lidia wypowiedziała to w formie pytania, bo nie dowierzała słowom przyjaciółki. – Pyta, czy jestem w domu i czy przyjdę do niej, wszyscy się tam zebrali. To wiadomość sprzed godziny. – Lidia zagryzła wargę i wpatrzyła się w telefon, nie wiedząc, co odpisać. Rzuciła szybkie spojrzenie na Guzmana i znów skupiła uwagę na swoim telefonie.
– Auć. – Jordan zrozumiał jej reakcję i udał, że jest urażony, rozmasowując sobie mostek. – Wstydzisz się przyznać, że byłaś ze mną, co?
– Nie o to chodzi. – Lidia machnęła na niego ręką, bo miała dosyć jego złośliwych uwag. – Olivia napisała, że jest z Danielem.
– A więc jesteś zazdrosna.
– Wcale nie jestem! Cicho bądź. To wszystko twoja wina!
– Moja? – Chłopak wskazał na siebie palcem autentycznie zdumiony. – Nie zmuszałem cię, żebyś ze mną jechała.
– To był szantaż emocjonalny! I wcale nie o to chodzi. Przez ciebie nie mogę normalnie spojrzeć Danielowi w oczy. Przez to co mu nagadałeś wczoraj na chemii, on pewnie myśli, że podejrzewam go o kradzież leków i dlatego nie chciałam się z nim dzisiaj umówić.
– Przecież go podejrzewasz…
– Ale tylko dlatego, że ty pierwszy to zasugerowałeś, więc to twoja wina!
Jordan uniósł ręce, bo wolał się poddać w tej bitwie, której i tak by nie wygrał ze zdenerwowaną nastolatką. Lidia zacisnęła palce prawej ręki na telefonie i postukała nim o otwartą lewą dłoń.
– Olivia twierdzi, że to Daniel odzyskał jej torebkę wtedy przed bankiem – wyznała cicho, bo sama czuła się głupio, w ogóle o tym wspominając. Akurat przejeżdżali obok Placu Bankowego i nie mogła się powstrzymać. – Jest pewna na sto procent, że Danny jest Łucznikiem.
– Olivia Bustamante w pierwszej klasie podstawówki twierdziła, że jej kucyk w stadninie mojego dziadka jest zaczarowany i potrafi latać. – Siedemnastolatek spojrzał na swoją towarzyszkę spode łba, jakby te słowa miały sprowadzić ją na ziemię. – Nie daj się zwariować.
– Po prostu mam mętlik w głowie, to wszystko. – Zrezygnowana opadła na swoje siedzenie, nie wiedząc, co odpisać Olivii. Wolała jej nie odwiedzać, kiedy ona była z Mengonim. Nie chciała odpowiadać na niewygodne pytania.
– Wysiadamy. – Jordan sprowadził ją na ziemię, wstając i wciskając guzik, by zasygnalizować kierowcy, że chce zatrzymać się na przystanku na żądanie.
– Ale przecież jeszcze dwa przystanki – przypomniała mu Lidia, ale spojrzał na nią, unosząc do góry brew, więc domyśliła się, o co mu chodzi i nie oponowała.
Ulica Jeziorna w Pueblo de Luz nie była prawie w ogóle oświetlona. Ciężko też było nazwać ją ulicą, była to zwykła polna droga, przy której zatrzymywał się autobus międzymiastowy, a stąd w kilka minut można było dojść nad jezioro. Ludzie zwykle zbaczali z trasy i szli na skróty przez gęste zarośla, przez co ścieżka była już wydeptana. Jordan poświecił sobie latarką w telefonie i poszedł pierwszy, rozgarniając gałęzie, by Lidia mogła przejść za nim.
– Myślisz, że woda serio jest zatruta? – zapytała Lidia, kiedy ich oczom ukazała się tafla jeziora.
Księżyc schowany był za chmurami, więc rzucał tylko nikłe światło na brzeg. W oddali zobaczyli zabezpieczony taśmami teren, by udaremnić ludziom wejście.
– Gdyby nie była, Ivan nie powiadomiłby COFEPRIS-u.
– Co?
– COFEPRIS, Comisión Federal para la Protección contra Riesgos Sanitarios, Federalna Komisja do spraw Ochrony Przed Zagrożeniami Zdrowotnymi. To organizacja rządowa, podlega Ministerstwu Zdrowia, bada między innymi jakość wody pitnej i tej w kąpieliskach – wyjaśnił, z ciekawością przyglądając się ogrodzonemu terenowi, gdzie się kierowali.
– Wiem, co to jest COFEPRIS. – Lidia się zezłościła, bo znów poczuła, że patrzy na nią z góry. – Dziwię się, że ty wiesz.
– Mój ojciec jest zastępcą gubernatora, wiem to siłą rzeczy. Zobacz, jaki tutaj jest syf. – Wskazał palcem na pobite butelki i strzykawki. Skrzywił się na samą myśl, co tutaj mogli robić miejscowi narkomani. – Śmierdzi zdechłym szczurem.
– Nie wiem, jak śmierdzi zdechły szczur, ale wyobrażam sobie, że właśnie tak. – Lidia podciągnęła swoją bluzę, by zasłonić usta i nos, bo zapach stawał się nie do wytrzymania. – Powinni ogrodzić cały teren, dlaczego zabezpieczyli tylko ten fragment?
– Bo to idioci. Pobrali pewnie próbki do laboratorium i mają gdzieś, że ktoś w międzyczasie może przyjść się wykąpać. – Guzman wydawał się być wkurzony.
– Jimena Bustamante zabrania kąpieli o tej porze roku. Myślisz, że wiedziała? – Ta myśl nagle wpadła dziewczynie do głowy i nie mogła się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.
Jordan wyglądał jakby rozważał taką możliwość, uważnie obserwując cały teren wokół jeziora.
– Niewykluczone – przyznał w końcu, sam zakrywając twarz rękawem od bluzy. Po chwili prychnął, kiedy coś sobie uświadomił. – To by było na tyle, jeżeli chodzi o popularność nawozów Marleny Mazzarello.
– Co masz na myśli? – Lidia spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Chyba nie sądzisz, że to sprawka DetraChemu?
– A niby czyja? – Guzman nie rozumiał jej zdumienia. Sam był przekonany o słuszności swojej dedukcji. – Wszystkie te zanieczyszczenia rolnicze i przemysłowe trafiają do rzeki, a stamtąd spływają prosto do nas. Im większy syf produkuje DetraChem, tym większy syf w naszym jeziorze – prosta kalkulacja.
– Jest wiele fabryk w Monterrey, które nie stosują się do zakazów i ustawy o ochronie środowiska – przypomniała mu, choć sama zaczynała powątpiewać.
– Ale DetraChem jest najbliżej, między Monterrey a Pueblo de Luz, idealna lokalizacja. I co, nadal chcesz pracować w tej syfiastej korporacji swojej teściowej?
– Zamknij się. – Lidia ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś gorszego. Wolała nie osądzać firmy, w której miała nadzieję kiedyś pracować, dopóki nie będzie miała solidnych dowodów. – Może to był wypadek.
– Tak, może martwy kot w sylwestra to też tylko taki zbieg okoliczności.
– Myślisz, że to jest powiązane? Ale przecież wtedy wszyscy siedzieliśmy nad jeziorem i nic nie zauważyliśmy.
– Może wtedy nie było tak źle. Chodźmy stąd, nic tu po nas.
Jordan machnął ręką, robiąc znak, że czas zawrócić, ale wtedy oślepiło ich światło policyjnej latarki. Instynktownie osłonili oczy i odwrócili głowy, a kiedy w końcu policjant skierował snop światła w innym kierunku, zobaczyli twarz Basty’ego Castellano.
– Można wiedzieć, co wasza dwójka robi tutaj o tej porze? – zapytał podejrzliwie, podpierając się pod bok.
– Spacerujemy w blasku księżyca, a jak myślisz? Wyłącz tę latarkę, bo oślepniemy. – Guzman skrzywił się i potarł oczy. Castellano westchnął tylko i posłał im karcące spojrzenie.
– Teren jest ogrodzony, to niebezpieczne tutaj przychodzić. Chodźcie, odwiozę was do domu.
– Dlaczego tylko fragment jest zabezpieczony? – zapytała Lidia, drepcząc za panem Castellano w stronę jego wozu. – Jeśli woda jest zatruta to nie tylko przy brzegu.
– Nie znam się na tym, Lidio. Widocznie COFEPRIS takie ma metody. Chyba nie kąpaliście się w wodzie, co? – Sebastian nagle odwrócił się do nich z troską wymalowaną na twarzy. Mieli suche ubrania, ale lepiej było dmuchać na zimne.
– Kiedy wydacie nakaz przeszukania DetraChemu? – Jordi pozostawił pytanie bez odpowiedzi i od razu przeszedł do sedna, chociaż Lidia posyłała mu mordercze spojrzenia. – No co? Przecież wszyscy wiemy, że to sprawka Marleny.
– Nie, Jordi, nie wiemy. Proszę cię, żebyś wstrzymał się z osądem i rozpowiadaniem takich rzeczy, dopóki nie będziemy mieli wyników badań. – Zastępca szeryfa otworzył tylne drzwi nastolatce, podczas gdy Guzman wsiadł na miejscu obok kierowcy.
– Porównajcie próbki tego świństwa z jeziora z pestycydami Mengoni, to gwarantuję, że będziecie mieli jasność.
– Nie tylko DetraChem jest w pobliżu. Jeszcze kilka innych przedsiębiorstw może być w to zamieszanych, dlatego raz jeszcze proszę was o zachowanie rozsądku. – Mężczyzna odpalił silnik i ruszyli, nie bez trudności, bo auto ugrzęzło lekko w gęstym błocie.
– Co z szeryfem Moliną i Sarą? – zapytała Lidia z tylnego siedzenia.
– Są na obserwacji. Pokaleczyli się w jeziorze, więc lepiej dmuchać na zimne. Gorzej jeżeli te toksyny dostały się do krwioobiegu, dlatego trzeba ich monitorować.
– Ivan dał się zamknąć na oddziale? Nie wierzę. – Jordan prychnął ze swojego miejsca, zapadając się głębiej w fotel. – Pewnie musieli go przykuć do łóżka.
– Ivan wie, że takie są procedury i to dla jego dobra. – Basty wypowiedział te słowa trochę wbrew sobie. Miał szczerą nadzieję, że jego przyjaciel naprawdę stosuje się do zaleceń lekarzy i nie robi żadnych głupot. – A wasza dwójka powinna o tej porze już dawno być w domu, a nie bawić się w pracowników sanepidu.
– Jest dopiero dziesiąta – zauważyła brunetka, zerkając na swój szwankujący zegarek. – Mamy prawie osiemnaście lat, bez przesady.
– Prawie robi dużą różnicę. – Sebastian nie pozostawił wątpliwości, że mówi nie tylko jako policjant, ale też ojciec dwojga nastolatków. Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego.
– A pan nie podejrzewa, że za tymi toksynami stoi DetraChem? – Lidia postanowiła zapytać o zdanie kogoś o większym doświadczeniu i wiedzy. Nie mogła polegać na Guzmanie, którym kierowała niechęć do rodziny Mazzarello.
– Felix tak twierdzi. – Basty zerknął na nią we wstecznym lusterku. – Ale ja wolę mieć komplet informacji, zanim wydam osąd.
– Czy w miasteczku już kiedyś zdarzały się takie rzeczy? Ja nie pamiętam.
– To Meksyk, Lidio, w dodatku prowincja, niewiele ludzi zaprząta sobie głowę ekologią. Nawet moi sąsiedzi mają alergię na segregację śmieci, a mieszkamy w całkiem porządnej dzielnicy.
– Mówią, że tamta okolica jest najbezpieczniejsza – zauważyła Lidia, a Basty musiał się z nią zgodzić.
– Nigdy nie działo się u nas nic makabrycznego. Cała ulica od lasu do sadu Delgadów nigdy nie przyciągała szemranego towarzystwa.
– Może dlatego, że boją się zastępcy szeryfa i gubernatora? – podpowiedziała dziewczyna, a Castellano nie mógł się powstrzymać i się roześmiał.
– Pochlebiasz mi, Lidio. Może tak właśnie jest. Conrado jest w domu? – zapytał, parkując przed bliźniakiem Saverina. Światło paliło się tylko po stronie Guerrów.
– Leciał dzisiaj do stolicy, więc chyba jeszcze nie wrócił. Przekażę mu, żeby do pana zadzwonił. Conrado jest bardzo zaangażowany w ochronę środowiska, więc myślę, że ta sprawa go zainteresuje. – Lidia od razu zrozumiała, co Basty miał na myśli. – Dziękuję za podwózkę. Guzman, widzimy się jutro na stażu w przychodni. Guzman?
Jordan już jej nie słyszał. Ledwo ruszyli znad jeziora, usnął na siedzeniu pasażera z ramionami założonymi na piersi i głową przekrzywioną w stronę okna, więc nawet nie zauważyli.
– On serio może tak spać w samochodzie na siedząco? – Dziewczyna wywróciła oczami.
– To jeden z jego licznych talentów.
– Dobra, niech śpi. Miał ciężki dzień. – Lidia westchnęła i pożegnała się z policjantem.
Basty uśmiechnął się do niej na pożegnanie, po czym przyjrzał się chrześniakowi. Jordan był wykończony – ciągła gonitwa za dobrymi stopniami, staż w szpitalu i przychodni, treningi piłki nożnej i drużyny pływackiej, próby do musicalu i wykłady na uniwerku w końcu zbierały żniwo. Castellano pamiętał, jak kilka miesięcy temu chłopak zasłabł w szkole i szpital zadzwonił do niego, bo figurował jako osoba do kontaktu w razie niedyspozycyjności rodziców. Policjant zacisnął palce na kierownicy, bo świadomość, że Fabian i Silvia mieli w nosie swoje dzieci była nie do zniesienia. On dla swoich zrobiłby wszystko, nawet jeśli wiązało się do ze sprzedażą rodzinnego dobytku.
Zajechał na podjazd przed swoim domem i zgasił silnik. Delikatnie położył chłopakowi dłoń na ramieniu i lekko nim potrząsnął. Jordi przebudził się dopiero po chwili, zawsze miał twardy sen. Nieprzytomnie spojrzał na okolicę i wyciągnął szyję, dostrzegając światło w kuchni domu po drugiej stronie. To dosyć niecodzienne, żeby rodzice byli w domu o tej porze, więc pewnie Quen nudził się jak zwykle. Młody Guzman nie miał ochoty widzieć się z kuzynem, głównie dlatego, że nie miał pojęcia, co może mu powiedzieć. Wiedział o jego prawdziwych rodzicach, wiedział, że tego dnia były jego prawdziwe urodziny, ale nie mógł nic z tym zrobić, więc wolał po prostu go unikać.
– Mogę się zdrzemnąć chwilę tutaj? Jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, a Basty tylko się uśmiechnął.
– Przyniosę ci poduszkę.
– Basty?
– Tak? – Mężczyzna zatrzymał się jeszcze na chwilę, zanim wysiadł z samochodu.
– Nie możecie sprzedać domu. Po prostu… nie róbcie tego. – Jordi poprosił cicho, a mężczyzna tylko zacisnął szczękę i zostawił go na chwilę samego.
Kiedy wrócił z poduszką, Guzman spał już jak suseł.

***

– Nic mi nie jest. Daliście zastrzyk Sarze? – dopytywał, kiedy dyżurny lekarz oczyszczał ranę na podeszwie jego stopy.
– Tak, dostała dawkę przypominającą szczepionki przeciw tężcowi i kilka innych leków, chyba antybiotyków – uspokoiła go Anita. – Tobie też się przyda.
– Szczepionki-sronki, nic mi nie jest. – Molina wstał z miejsca i jakby na zawołanie zachwiał się i prawie by upadł, gdyby nie przytrzymał się Anity. Przeklął pod nosem, bo stopa, na której stąpnął bolała niemiłosiernie.
– Szeryfie, zostanie pan na obserwacji. Nie wiemy, co było w tej wodzie, a sporo się jej pan nałykał – poinformował doktor, zmieniając rękawiczki i przygotowując jakiś zastrzyk.
– Jestem cholernym szeryfem i muszę dopilnować wszystkiego w tym mieście. Nie mam czasu na pidżama party w szpitalu.
– A więc, cholerny szeryfie, będzie pan musiał na chwilę to zostawić, bo pana zdrowie jest najważniejsze. Mocno się pan zranił. To otarcia od skał? – Wskazał zadrapania na ciele mężczyzny.
– Jakich skał? W jeziorze nie ma skał. – Ivan nie miał siły tłumaczyć, że trochę pobił się z Gianlucą, a trochę zawdzięczał ten wygląd ostrym krzakom.
– Kiedy ostatnio sczepił się pan na tężec?
– A bo ja wiem, to Ursula zawsze pilnuje planu badań i szczepień. – Molina podrapał się po głowie. – Dobra, kłuj pan, byle szybko, bo muszę wracać do pracy.
– Ivan!
– No co? – Spojrzał na Anitę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Serio, Ani, to tylko parę zadrapań, bywało gorzej. – Poklepał się po boku gdzie widniało kilka blizn. – Draśnięty na polu walki, wiesz?
– Tak, wiem. Basty opowiadał, jak kategorycznie odmówiłeś zakładania kamizelki kuloodpornej i musiał cię wyciągać za tę twoją kurtkę.
– Ważne, że kurtka się nie zniszczyła. – Mężczyzna się uśmiechnął. Wiele zachowań było ryzykownych w jego karierze, ale zawsze jakoś wychodził z tego cało. Może jakaś siła wyższa nad nim czuwała. Teraz jednak czuł, że to niepotrzebne zamartwianie się, bo nic mu nie dolegało. – Nie powinnaś być z Gianlucą?
– Gianluca jest z córką, a ja jestem z tobą, Ivan, nie marudź. Powiadomiłam Elenę, że nie wrócisz dziś do domu.
– Kiedy ja…
– Cicho, Ivan, choć raz się zamknij, na litość Boską!
Zamknął się i już nic więcej nie powiedział. Pozwolił lekarzowi działać, pobrać sobie krew i jakieś wymazy, a także zaaplikować przypominającą dawkę szczepionki na tężec i kilka antybiotyków lub innego badziewia, o którego przeznaczenie wolał nie pytać. Lekarz zostawił ich samych i poszedł zobaczyć, czy jest dla szeryfa wolny pokój jednoosobowy. Kategorycznie odmówił on bowiem dzielenia pomieszczenia z Mazzarello.
– Jesteś kretynem, Ivan. Wiesz o tym?
– Tak, wiem.
– Żeby bawić się w takie bzdury tylko ze względu na miejsce parkingowe! – Anita prychnęła, smarując Ivanowi plecy maścią. Jego zadrapania wyglądały paskudnie, więc lekarz zalecił obserwację.
– Nie chodziło o miejsce parkingowe, Ani. Dobrze o tym wiesz.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że przez chwilę zamarła z ręką na jego ramieniu, nie wiedząc, co może mu na to odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, czy insynuował to, co myślała, że insynuował. Wpatrywał się w nią intensywnie przez dłuższy czas, a ona nie mogła zebrać w sobie siły, by zapytać go wprost, co miał na myśli, a kiedy w końcu znalazła w sobie odwagę, drzwi otworzyły się i pielęgniarka Renata Diaz poinformowała szeryfa, że znalazł się dla niego pokój.
Molina podziękował jej, zabrał swoją kurtkę i wyszedł. Nie chciał rozmawiać z Anitą dłużej, bo czuł, że ten wieczór już i tak był dostateczną porażką. Pomyślał, że spróbuje znaleźć Lucię Ochoę, skoro i tak utknął na noc w szpitalu. Nie wiedział jednak, czy pani doktor ma dyżur, więc na korytarzu wykonał kilka telefonów, w tym jeden do Basty’ego i Ursuli, chociaż oni już o wszystkim wiedzieli od Felixa.
Zajrzał do sali Sary Duarte i z ulgą stwierdził, że nastolatka zasnęła pod wpływem leków uspokajających zaleconych przez lekarza. Obserwował ją przez chwilę, nie mogąc zrozumieć, jak to możliwe, że Ursula tak długo utrzymywała przed wszystkimi sekretny romans z Ulisesem. Serratos był dla Ivana mentorem, zawsze go podziwiał, ale wiedząc to, co przekazała mu Anita, nie mógł się powstrzymać od przeklinania zmarłego burmistrza. Molina sam nie był święty, ale nigdy nie zdradził Debory, kiedy byli małżeństwem, no i na pewno nie zrobił dziecka innej kobiecie i nie zostawił jej z tym samej. Ulises zawsze wydawał mu się człowiekiem z zasadami, ale może rzeczywiście nie zawsze wszystko było takie, jak wydawało się na pierwszy rzut oka.
Wyszedł na taras zapalić papierosa. I tak nie chciało mu się spać, więc wolał się przewietrzyć.
– Tu nie wolno palić.
– Kto tak twierdzi?
Ivan odwrócił się w stronę małego dzieciaka, który w szpitalnej pidżamie prawie mógł się utopić. Chłopiec miał dosyć groźną minę, więc posłusznie wyciągnął fajkę z ust i schował za uchem.
– Nie powinieneś już spać?
– Nie mogę zasnąć, maszyny wciąż pikają. – Izan Pereira podszedł do balustrady i wsadził głowę między pręty.
– Nie rób tak. Kiedyś tak zrobiłem i matka musiała nasmarować mi uszy masłem, żebym mógł się wydostać.
– Spokojnie, mam małą głowę. – Chłopak wrócił na swoją pozycję, po czym złapał się dwóch prętów i odchylił się do tyłu. – Jest pan szeryfem, prawda?
– Zgadza się. A co, masz dla mnie jakąś sprawę? – Ivan oparł się plecami o balustradę i przyjrzał się dzieciakowi z zaciekawieniem.
– Sam nie wiem. Pomyślałem, że pan przyszedł w sprawie tego pana, którego zamordowali w jego łóżku. Tego z jednym okiem.
– Tak, właściwie to interesuje mnie ta sprawa. Masz dla mnie jakieś tropy? – Kącik ust Ivana zadrgał lekko, kiedy przesłuchiwał małego pacjenta.
– Mój oddział jest na innym piętrze, ale tak mi się wydawało, że słyszę dziwne odgłosy, więc wyszedłem. Czasami chodzę po szpitalu, bo w łóżku się nudzę. Jordan mówi, że on też tak miał.
– Tak, słuchaj Jordana, a daleko zajdziesz. – Molina wywrócił oczami, woląc nie wnikać, co też postrzelony bratanek Debory i stażysta w szpitalu nagadał temu małemu pacjentowi.
– W każdym razie miałem wrażenie, że po szpitalu ktoś chodzi. Myślałem, że lunatykuje.
– Pacjent lunatykuje?
– No tak, bo nie widziałem, żeby drzwi wejściowe do szpitala się otwierały. W nocy trzeba dzwonić domofonem, nie otwierają się na fotokomórkę.
– Ach tak?
– Ano. – Izan pokiwał głową, bo znał topografię szpitala bardzo dobrze. – No i był taki wysoki pan. Wyglądał jak duch. Schowałem się za wózkiem z lekami, bo się przestraszyłem. I jak wszedł do tamtej sali, to szybko uciekłem do swojego pokoju i schowałem się pod pościel. Nie jestem tchórzem, ale wolę dmuchać na zimne – dodał szybko brat Chicle, a Ivan pokiwał głową, jakby chciał pokazać, że oczywiście go rozumie. – No i rano znaleziono pana Balmacedę martwego. Tak mi się wydawało, że wcale mi się to nie przyśniło. Tak samo tamtym razem. Wtedy też mi się nie przywidziało i on na pewno tutaj był.
– Wtedy? – Brwi Ivana zbiegły się razem, kiedy słuchał ośmiolatka, który wypowiadał na głos swoje przemyślenia, nie zdając sobie sprawy, jakie to ważne. – Czy już kiedyś w szpitalu był ktoś, kogo nie powinno tutaj być? Komuś stała się krzywda?
Izan pokiwał głową. Minę miał niewyraźną, chyba sam do końca nie rozumiał tego, co się działo.
– Przyszedł w odwiedziny, przechodził obok mojego pokoju. Słyszałem jak wpisywał się w recepcji do zeszytu i rozmawiał z panią pielęgniarką. – Mały Pereira spróbował przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. – Szedł do sali osiemnaście, to oddział kardiologiczny zaraz obok dziecięcego. A potem sobie poszedł.
– Kto to był?
– Nie wiem. Ale nie siedział tam za długo, bo ona spała. Wtedy myślałem, że mi się przywidziało, bo byłem zmęczony, ale… no… ona potem umarła.
– Kto? – Ivan zacisnął palce na balustradzie.
– Ta miła pani z czerwonymi paznokciami. Dawała mi miętówki na korytarzu.
Molina poczuł, że kręci mu się w głowie. Ruszył przed siebie w amoku i dotarł do pustej szpitalnej recepcji, nie przejmując się, że w tej chwili jest pacjentem a nie szeryfem z nakazem przeszukania. Pielęgniarki nie było, bo zrobiła sobie przerwę, a on bez zastanowienia sięgnął po książkę, do której wpisywały się osoby odwiedzające oddział. Z bijącym sercem odnalazł datę, która go interesowała – dzień, w którym umarła pani Angelica Pascal.
– Cholera – wyrwało mu się na głos, kiedy opadł na obrotowe krzesło. – k***a, miał rację.
Nieważne ile razy przeglądał zeszyt, zauważał to samo – kartka z odwiedzinami w tamtym dniu została wyrwana w pośpiechu. Komuś bardzo zależało, by nikt nie zauważył, że tutaj był. Ivan poczuł się jak ostatni idiota. Jordan wiedział, że coś jest nie tak. Oskarżał anestezjologa, a kiedy to okazało się błędnym tropem, i tak dalej twierdził, że śmierć pani Angelici nie była przypadkowa, a on go zbył, twierdząc, że znów opowiada jakieś głupoty. Guzman nie mylił się jednak. Jeśli wierzyć Izanowi, ktoś odwiedził panią Angelicę, kiedy była jeszcze nieprzytomna po operacji wymiany zastawki i prawdopodobnie coś jej zaaplikował, skoro kilka godzin później już miała krwotok wewnętrzny, a Jordi bezskutecznie próbował ją reanimować.
– Szeryfie, nie wolno panu. Co pan tu robi? – Renata Diaz zrobiła się czerwona z oburzenia, kiedy wróciła z kubkiem herbaty i zastała policjanta za blatem recepcji.
– Rejestrujecie odwiedziny tylko w tym zeszycie? – zapytał, nic sobie nie robiąc z jej reakcji. Może i był pacjentem, ale przede wszystkim był szeryfem. – Nie macie jakiegoś elektronicznego systemu?
– Tylko zeszyt i to nie zawsze. Czasami wpuszczamy odwiedzających bez tego, bo dobrze ich znamy. – Kobieta zmarszczyła brwi, bo nie miała pojęcia, do czego zmierza.
– Potrzebuję dostępu do monitoringu z tego dnia. – Postukał palcem w zeszyt. – Kto miał wtedy zmianę, kto siedział na ochronie, kto był w recepcji…
– Nie wiem, szeryfie, to było dawno temu. Muszę pana odprowadzić do sali szpitalnej. Pan ma gorączkę.
Renata z troską przypatrzyła się kropelkom potu, które wystąpiły na skronie mężczyzny. On od niechcenia wytarł twarz, czując jak jego ciałem wstrząsają dreszcze. Nie był pewien, czy to kwestia wysiłku, wypicia zatrutej wody czy może nagłych odkryć, ale stracił świadomość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3484
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:20:04 06-10-24    Temat postu:

Temporada IV C 025
Victoria/Ruby/Remmy/Raquel/Veda

Kiedy Fernando Barosso skupiał się na swojej na nowo odkrytej duchowości jego zastępczyni w zaciszu swojego gabinetu wywracała oczami z rozbawienie. Jeśli w mieście znaleźli się ludzie którzy łykali te wszystkie wygłaszane przez niego pompatyczne bzdury to jasnowłosa coraz bardziej wątpiła w ludzką inteligencję. Długopisem postukała w blat biurka sprawiając że chapiący przy jej nogach pies obudził się i popatrzył na swoją właścicielkę jasnymi psimi ślepiami. Victoria pochyliła się nad zwierzakiem i podrapała go za uchem. Łasy na pieszczoty Hermes polizał ją po dłoni radośnie merdając ogonem.
Fernando mógł zgrywać nawróconego grzesznika, niewiernego Tomasza czy kogo tam chciał, ona wolała skupić się na odbudowie upadłej w mieście gospodarki. „stary Browar”, Fabryka Porcelany, która była już w pełni gotowa na zatrudnianie pracowników czy kolejne przedsięwzięcie BTC.
Był to projekt trzymany w ścisłej tajemnicy już od kilku miesięcy. I był to śmiały oraz bezczelny jednak gdy czołowe laboratorium kryminalistyczne zaczęła chylić się ku upadkowi i stopniowo wyprzedawać swoje udziały Victoria nie wahała się ani chwili. Jej mąż co prawda na początku nie był przekonany co do tego pomysłu; Victoria była córką kryminalistów, a posiadanie własnego laboratorium było szczytem bezczelności i hipokryzji. Gdy jasnowłosa przedłożyła mężowi i szwagrowi swój pomysł obaj dostrzegli w nim potencjał. Obaj wiedzieli dlaczego Victoria chce stworzyć Centralną Bazę DNA. To był jednak wierzchołek góry lodowej. Nie tylko chciała stworzyć to co w USA nosiło nazwę CODIS. Wszyscy wiedzieli bowiem jaką potężna moc kryje się DNA.
Nie tylko dzięki profilowi DNA można było wykluczyć lub potwierdzić czyjś udział w zbrodni, ale także odnaleźć dalekich krewnych czy sprawdzić swoich przodków. Ludzie kłamią krew nie. Hasło może i brzmiało sztampowo, ale było w tym sporo racji. Victoria chciała mieć swoją unikatową bazę danych. Chciała aby próbki przestały zalegać w magazynach dowodowych, chciała aby winni stanęli przed sądem. Sama wielokrotnie zdarzyła się z biurokratyczną machiną więc chciała wpędzić koło w ruch. Plan był ambitny, lecz wierzyła , że z pomocą Javiera i Atticusa uda im się stworzyć lepszy świat. Dla Aleca.
„Alora”, uśmiechnęła się lekko pod nosem na widok logo narysowanego rączką jej synka. Alec narysował dzwoneczki, które kształtem tworzyły helisę DNA, tuż obok napisał imię utraconej siostry. Jeśli z tej tragedii miało wyniknąć coś dobrego był to projekt Alora. Javier i Atticus skupili swoje wysiłki na testach nowego oprogramowania. Blondynka nie wtrącała się w testy nowego programu ochrony i sama skupiła się na swoich planach.
Nie miała w planach zwolnień z laboratorium znajdującego się w Monterrey było wręcz odwrotnie chciała otworzyć drugą filię, która odciąży placówkę-matkę i właśnie dlatego w planach miała wydzierżawienie budynku od miasta San Nicholas w którym w przeszłości mieściła się prywatna klinika odnowy biologicznej. Firma ogłosiła upadłość. Budynek był przystosowany pod prace laboratoryjne. Victoria mogła zająć się biurokracją, lecz potrzebowała kogoś kto pokieruje pracami. Uderzyła palcami w klawisze laptopa i wyświetliła zdjęcia.
Maxymiliano Questa, Wilhelm Menchaca jej przyrodnia siostra Caridad Blanco , Esteban Barrera z którym Victoria studiowała na MIT. Znali się jak łyse konie i jego jedynego była pewna. Esteban uwielbiał wyzwania i był jednym z najlepszych kryminalistyków w kraju. Caridad była patolożką i jej umiejętności obchodzenia się ze zwłokami i sama fakt że pracowała w Zakładzie Medycyny Sądowej. Wilhelm był zagadką, lecz Victoria wątpiła że temu zdolnemu chłopakowi wystarczy bycie nauczycielem biologii. Marnował się w szkole. Był także Questa.
Wstała i podeszła do okna. Hermes klapnął na zadek obok niej. Mogła skompletować ekipę, mogła znaleźć idealny budynek lecz niczego nie zmieni jeśli nie przekona władz stanowych o wydanie potrzebnych dokumentów. Dla kogoś innego byłby to pryszcz, dla Eleny Victorii Diaz de Reverte której najbliżsi zanurzyli ręce w krwi to wydawało się być niewykonalne. Mogła odwołać się do więzi rodzinnych. Parsknęła śmiechem.
Gdyby zaczęła ich rozmowę od „Dzień dobry, kuzynie” byłaby stracona. Potrzebowała racjonalnych argumentów gdyż Fabian Guzman nie był jedyną osobą, którą musiała przekonać. Był także Victor Estrada (któremu miała nadzieje żadne jej rodziców nie zabiło krewnego) Jasnowłosa skupiła się więc na statystykach wykrywalności brutalnych przestępstw, które w stanie Nuevo Laredo nie były zadowalające. Porywasz się z motyką na słońce, mruknęła pod nosem i westchnęła. Pies trącił nosem jej dłoń, z zadumy wyrwało ją lekkie pukanie do drzwi.
─ Proszę ─ Paolo zapewne nie było gdyż zamiast siedzieć tyłkiem przy biurku flirtował z asystentką burmistrza.
─ Auto czeka ─ poinformował ją Dante Gomez. Victoria skinęła lekko głową i zgarnęła teczkę leżąca na biurku. Kiedyś jej babcia mówiła , że do serca mężczyzny można było dotrzeć przez żołądek. Jeśli wierzyć Sylvii jej mąż tego organu nie posiadał pozostawał więc rozum. ─ Hermes ─ rzuciła do psa. ─ Przejdziesz się z nim po okolicy?
─ Mam jakiś inny wybór?
─ Nie, niestety nie mogę zabrać cię ze sobą ─ zwróciła się do zwierzęcia ─ chociaż może ty roztopiłbyś lód w sercu Fabiana Guzmana ─ Hermes zaszczekał radośnie merdając ogonem. ─ Wiem, wiem.
Pół godziny później weszła do biurka sekretarza gubernatora. Odgłos jej szpilek skutecznie tłumił miękki dywan. Na widok jasnowłosej asystentka Guzmana wyprostowała się.
─ Jestem umówiona z panem Guzmanem ─ oznajmiała gdy dziewczyna przestała mrugać. Victoria z trudem powstrzymała się od uśmiechu. Odkąd pracowała w ratuszu w Valle de Sombras ludzie dziwnie na nią reagowali. Byli albo przesadnie mili albo nieuprzejmi. Ona ceniła profesjonalizm.
─ Oczywiście, spodziewałam się pana Reverte ─ wymamrotała. Tylko dlatego Fabian zgodził się na wpisanie go do kalendarza. Jasnowłosa z trudem powstrzymała się do śmiechu. Wszyscy woleli spotykać się z jej sympatycznym mężem niż z nią. Nie mogła ich za to winić. Kobieta wstała zaś blondynka podeszła do okna wyglądając na ulicę. Był ładny słoneczny dzień. Kilka chwil później do „poczekalni” wszedł sam Fabian Guzman na którego ustach błąkał się paskudny grymas.
─ Eleno ─ przywitał ją chłodno. Nie poprawiała go. ─ Moja asystentka ─ na ustach pojawił się profesjonalny uśmiech ─ moja asystentka ─ brew Victorii powędrowała ku górze.
─ Z przyjemnością poda nam kawę w twoim gabinecie ─ dokończyła za niego. ─ Pijam czarną, dwie łyżeczki cukru ─ poinformowała jego asystentkę. Oczy Fabiana stały się chmurne.
─ Zapraszam ─ powiedział przez zęby. Weszli do jego gabinetu. Fabian zamknął drzwi mocnej niż nakazywała przyzwoitość.
─ Asystentka pomyliła terminy i mam czas dla ciebie od teraz do nigdy? ─ zapytała go i usiadła w fotelu dla gości.
─ Sądziłem że asystentka umówiła twojego męża na spotkanie.
─ Mój mąż nie ma asystentki, poza tym nazywanie mojego męża „dziwakiem” jest strasznie nieprofesjonalnie ─ nie zamierzała mu tego wytykać, ale skoro on porzucił maskę uprzejmego ona również nie pozostawała mu dłużna. ─ Twoja dziewczyna od odbierania telefonów musi nauczyć się umiejętnego zasłaniania słuchawki albo na klawiaturze jest ikona wycisz ─ do środka weszła Laura z napojami. Podała Victorii kawę swojemu przełożonemu przezornie wodę i wyszła.
─ Czego chcesz?
Aż kusiło ją żeby odpowiedzieć „pokoju na świecie” ale wiedziała że rozdrażnianie kuzyna było kiepskim pomysłem i rokowaniem na przyszłość.
─ Dzwoniłeś.
─ Nonsens ─ odpowiedział na to. ─ Nie mam powodu żeby do ciebie dzwonić.
─ Serenissima ─ powiedziała powoli i upiła łyk napoju ─ Rozmawiałeś z Sierrą w sprawie związku sadowników ─ dodała.
─ Nie
─ Zaprzeczasz, że dzwoniłeś czy zaprzeczasz, że usłyszałeś, że Sierra Martinez nie jest osobą decyzyjną, ale przekażę sprawę dalej? ─ zapytała go powoli, ─ właścicielce? ─ doprecyzowała wypowiedź kobiety.
─ Jesteś właścicielką winnicy? Ty?
─ Odziedziczyłam ją po matce ─ oznajmiła kobieta. Usta Fabiana zacisnęły się w wąską kreskę. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie tego się spodziewał. ─ Kupiła ziemię i założyła Serenissimę, lecz została cichą wspólniczką ─ wyjaśniła mu a Fabian prychnął. ─ Moja matka zapisała wszystko na Cornelię aby nie przyciągać zbędnej uwagi.
─ Zawsze w cieniu
─ Wiesz czym się zajmuje Serenissima? ─ zapytała go. ─
─ Winem
─ Tak winem ─ powiedziała i wstała. Podeszła do okna. ─ Moja matka założyła winnicę piętnaście lat temu. Kupiła ziemię i zasadziła pierwsze winorośle. Pierwsza maltretowana przez męża żona pojawiła się po tygodniu ─ uśmiechnęła się blado ─ i była to Cornelia.
─ Piękna historia bo o ile ja dobrze pamiętam krótko później w Monterrey pojawiły się pierwsze trupy. ─ Victoria nie odpowiedziała nic, bo co miała odpowiedzieć? Inez zanotowała krótko w dzienniku; „ jedna ocalona, jeden trup” Ja matka była skomplikowaną kobietą, lecz jasnowłosa doskonale rozumiała dlaczego powstała winiarnia. Inez robiła dla kobiet to czego nigdy nie zrobiono dla niej gdy była dzieckiem. Matka jej nie uwierzyła. Nazwała ją „grzesznicą”, „kłamczuchą” , zabrała jej syna.
─ Dwa lata temu na części uprawy zastosowano środki DartaChemu ─ wyjaśniła blondynka ─ w tym roku wyrwano winorośle z korzeniami ─ dodała uśmiechając się smutno. ─ straciliśmy część uprawy ─ podeszła do zostawionej w fotelu i wyciągnęła z niej teczkę. ─ Analiza gleby po użyciu środków i analiza ziemi na której ich nie użyto.
─ Ty wykonałaś badanie?
─ Nie, zrobił to znajomy z certyfikowanego laboratorium ─ uśmiechnęła się lekko ─ BTC nie ma odpowiednich uprawnień ani certyfikatów. Jeśli Serenissima ma pozwać Marlenę Mengoni potrzebne mi analizy od odpowiednich ośrodków badawczych ─ skinął lekko głową. ─ To kopia badań i jeśli chciałbyś omówić dalsze kroki Sierra jest do twojej dyspozycji.
─ Jaki był twój plan? ─ zapytał. ─ Ślub Fernando to był twój pomysł.
─ To proste chciałam upozorować śmierć Cornie i jej dzieci i oskarżyć go o zabójstwo całej rodziny ─ Fabian zamrugał powiekami kompletnie zaskoczony. Nie żartowała. Naprawdę była gotowa to zrobić. ─ Czekamy na odpowiedź ─ wzięła torebkę i wyszła.
***
Im dłużej zagłębiała się w krótkie biografie poszkodowanych przez Ricardo Pereza tym większą frustrację czuła. To był jeden człowiek…. Potwór , poprawiła się szybko w myślach który zniszczył tak wiele żyć. Ruby podejrzewała bowiem, iż lista nie jest kompletna. Co bowiem z tymi, które mu się oparły? Siedemnastolatka bardzo szybko odkrywała, iż Ricardo Perez celował w specyficzną grupę. Młode (między piętnastym a osiemnastym rokiem życia) , ciemnowłose, ciemne lub jasne oczy i zawsze ich nazwisko znajdowało się na liście najzdolniejszych uczennic. O ironio ranking „najlepszych z najlepszych” wprowadził sam Dick krótko po tym jak objął stanowisko nauczyciela biologii. Dzięki liście mógł z łatwością bez zaglądania do dziennika odsiać najzdolniejsze od tych mniej zdolnych. Jak zauważyła Valdez trzydzieści cztery lata temu numerem jeden w szkole w pierwszej klasie była matka Vincenzo Diaza. Została wydalona ze szkoły z powodu ciąży. Dziś żadną tajemnicą nie jest, że pielęgniarka urodziła mu czwórkę dzieci najstarsza z nich Alba kończyła w tym roku trzydzieści trzy lata najmłodszy miał raptem osiemnaście lat.
Dick przez ostatnie lata miał dwie rodziny; jedną z nich tą oficjalną tworzył z Palomą Perez swoją byłą już wkrótce żoną i wspólnie mieli troje dzieci; Geala, który w wieku dwudziestu trzech lat zginął w wypadku samochodowym, Antonię i najmłodszą dwudziestojednoletnią Blancę, która prowadziła księgarnię w Valle de Sombras. Swoją „sekretną drugą rodzinę” trzymał tuż za płotem. Czasami zastanawiała się jak Paloma Perez mogła nie zauważyć? Renata i ona były niemal rówieśnicami gdy zamieszkały płot w płot. Ich dzieci były w podobnym wieku, lecz każda z nich żyła osobno. Dziewczyna skłaniała się ku opcji, że być może Paloma nie chciała wiedzieć, że poślubiła zwyrodnialca. Westchnęła przesuwając wzrokiem po własnej liście. Na kartce A4 spisała imiona i nazwiska dziewcząt z listy „najlepszych uczniów” Perez zawsze wybierał z najlepszej dziesiątki, a według podcastu Rue seksualni drapieżcy tylko w wyjątkowych okolicznościach zmieniając mondus operandi.
Palcami postukała w blat stołu. Na liście najlepszych była także matka Marcusa i ku zaskoczeniu jej siostra. Bezwiednie podkreśliła jej nazwisko. Ingrid pasowała do jego wiktymologii. Była jedną z najzdolniejszych dziewcząt w szkole, była ładna, ambitna i co liczyło się również de Pereza pochodziła z „podejrzanego towarzystwa” Pobyt w poprawczaku od trzynastego do piętnastego roku życia za zabójstwo, rezydentka lokalnego domu dziecka. Gdyby ją skrzywdził, a ona komuś powiedziała to niewielu by jej uwierzyło. Postawiła znak zapytania i spojrzała na drugie z nazwisk. Araceli Falcon. „jedynka”, niebieskooka, z „Drabinianki” po balu zimowym spadła z dachu i przekreśliła swoją karierę jako tancerka.
Ruby podeszła do szafy otwierając ją. Ze środka wyciągnęła sukienkę, którą miała na sobie feralnej nocy. Różowa, z tiulową spódnicą. Skrzywiła się mimowolnie. Był to modowy koszmarek, który zachwycił ją gdy miała piętnaście lat. Oczywiście po „oficjalnej” rodzinnej imprezie wybrała coś nieco mniej opasłego, lecz ciotka Teresa nawet po jej zaginięciu nie pozbyła się tego różowego paskudztwa. I dobrze, pomyślała wyciągając ją z szafy. Wreszcie sukienka zajmująca mnóstwo miejsca w jej szafie na coś się przyda. Zerknęła na stojące na biurku drzewo wydrukowane dzięki uprzejmości Magika na drukarce 3D. Czasami ktoś musi włożyć kij w mrowisko.
To była mozolna praca, lecz nie poddawała się a zajęcia ze starą panną wreszcie przynosiły konkretne owoce chociaż nauczycielce zapewne chodziło o umiejętność cerowania skarpetek a nie wyszywania imion, nazwisk oraz dat. Palce bolały , oczy piekły, lecz gdy od wyszywania przeszła do formowania różyczek i przyczepiania ich na gorący klej do drzewa okazało się, że nie wszystkie zmieszczą się na gałęziach. Było ich zbyt wiele. Zabrała więc drewnianą deskę do krojenie z kuchni i przyczepiła do niej drzewo a następnie zaczęła na chybił trafił przyczepiać różyczki. Ocalałe mieszały się z tymi, które nawała „szczęściarami” Im się udało.
Był piątkowy poranek gdy Ruby weszła do samochodu Juliana, a zaspany Eddie podał jej drzewko obrośnięte kwieciem. Mężczyzna uniósł brew.
─Projekt na historię ─ wyjaśniła mu dziewczyna gdy wpatrywał się w trzymaną przez nią makietę.
─ Rozumiem ─ odparł chociaż nie miał pojęcia co drzewo w kwiatach miało wspólnego z historią. ─ To nasza deska do krojenia?
─ Odkupię ─ zapewniła go nastolatka jednocześnie pisząc do Torresa aby pofatygował swoje cztery litery na parking. Całe szczęście pierwsze dwie lekcje tego dnia były historią i wiedzą o społeczeństwie. Lekcja odbywała się w przypisanej klasie czwartej sali więc drzewo zajmie dumne miejsce na parapecie. Remmy otworzył drzwi gdy Julian zaparkował.
─ Co to jest?
─ Drzewo poznania „dobra i zła” ─ wyjaśniła ostrożnie podając mu „roślinkę” ─ Tylko ostrożnie spędziłam nad nim całą noc ─ wyjaśniła wysiadając z auta ─ Dzięki Julian, a i po szkole spotykam się z Patrickiem więc wrócę dopiero na kolację.
─ A co ty i Patric będziecie robić?
─ Uczyć się ─ odpowiedziała i wywróciła oczami ─ Pa ─ cmoknęła lekarza w policzek i wyszła z auta zakładając plecak.
─ To jakiś projekt na biologię o którym zapomniałem?
─ Nie, to nasz projekt na historię ─ odpowiedziała. ─ Nie dostałeś mojej wiadomości? Wysłałem ci e-mail.
─ Nie sprawdzałem poczty ─ odparł. ─ Nasz projekt zakłada sadzenie drzew?
─ Nie, gdybyś przeczytał e-mail wiedziałbyś że nieco zmodyfikowałam nasz projekt.
─ Nieco? ─ spojrzał na różowe drzewko. ─ Czego dotyczy ten „nowy” projekt?
─ Poznania „dobra i zła”
─ To brzmi jak tekst z Biblii ─ stwierdził.
─ Nazwę pożyczyłam z Biblii” ─ spojrzała na niego zaskoczona ─ nie chodzisz do kościoła?
─ Bywam od święta ─ odparł ─ i nadal nie rozumiem co ma drzewo wspólnego z historią?
─ Wiesz, czym było to drzewo w Biblii? ─ pokręcił przecząco głową. ─ Ok drzewo znajdowało się po środku ogrodu w Edenie, Adam i Ewa mogli jeść wszystko co chcieli z ogrodu, ale nie mogli jeść drzewa znajdującego się w środku ogrodu.
─ Ewa skusiła Adama zażarł jabłko
─ Kwestia umowna czy to było jabłko ─ poprawiła go. ─ Jak byłam mała bawiłam się w zakonnice ─ odpowiedziała. ─ Nieważne ─ machnęła ręką. ─ Zjedli owoc ─ podkreśliła ─ i poznali prawdę. Odkryli, że są nadzy ─ Remmy uniósł brew ─ Zjedzenie owocu spowodowało, że zobaczyli iż świat to nie pierdzące jednorożce i tak naprawdę jest do d**y ─ otworzyła drzwi i weszli do sali. ─ Postaw drzewko na moim stoliku ─ poprosiła go. Olivia z którą dzieliła ławkę spojrzała na otulonego różyczkami krzaka to na przyjaciółkę.
─ Wąsacz zadał nam pracę domową o której zapomniałam? ─ zapytała ją. Ruby potrzebowała chwili aby zrozumieć o jakim wąsaczu mówi Olivia.
─ Nie to projekt na historię.
─ Sadzenie drzew?
Wywróciła oczami.
─ Wyjaśnię wszystkim jak przyjdzie Smoczyca ─ odpowiedziała. Lily zajęła miejsce obok Tiberiusa, który poruszył się niespokojnie na swoim krześle.
─ Fajne drzewko ─ pochwaliła. ─ To projekt na biologię?
Ruby pokręciła przecząco głową.
─ Na historie i chcesz dołączyć do mnie i Remmego? Do naszej grupy? Wiem że nie musisz bo jesteś nowa i nie stąd, ale im będzie nas więcej tym lepiej. I Tyberius też może jeśli chce.
─ Zapytam go ─ Lily zwróciła się do kolegi z klasy który spojrzał na Ruby z szeroko otwartymi jasnymi oczami i lekko skinął głową.
─ Świetnie, znajdziemy wam jakieś zajęcia i ─ wyciągnęła kartkę ─ zapiszcie mi swoje e-maile to wyślę wam wszystkie potrzebne informacje.
─ Ok
Do środka weszła Julietta. Ruby zaczekała aż nauczycielka wyciągnie wszystkie potrzebne rzeczy wtedy uniosła rękę.
─ Pani profesor mogę zajęć pięć minut? ─ Julietta uniosła brew. Na jej lekcjach uczniowie bardzo rzadko zabieli głos niepytani. Ruby Valdez natomiast się uśmiechała będąc z siebie niezwykle zadowolona. Nauczycielka na jej ławce dostrzegła dziwny twór. ─ Chodzi o projekt ─ dorzuciła.
─ Nie chcę słyszeć waszego jęczenia .
─ Nie będę jęczeć chociaż nieco zmodyfikowałam temat który nam pani zadała ─ wyjaśniła i poderwała się z miejsca podnosząc do góry drzewo. Postawiła je na biurku nauczycielki.
─ To jakiś dowcip Valdez?
─ Nie ─ odpowiedziała jej ─ to „drzewo „poznania dobra i zła”
─ A to lekcja historii nie religii ─ przypomniała jej. Ruby westchnęła.
─ Wiem, ale mogę wyjaśnić ─ Julietta skinęła lekko głową i usiadła. Była umiarkowanie zainteresowana tym co wymyśliła Ruby Valdez. Remmy miał zbyt zdezorientowaną minę aby być częścią tego planu. ─ Ok im częściej myślę o przyszłości tym więcej myślę o przeszłości o tych które były przede mną i „przetarły szlaki”. Od jakiegoś czasu bliżej przyglądam się rankingowi najlepszych uczniów i zastanawiam się nad tym kim były i gdzie są teraz? I właśnie na tym się skupiłam. Na tym gdzie są i stworzyłam dwie listy; „szczęściar” ─ podeszła do swojej ławki i wyciągnęła spięte kartki ─ a które miały mniej szczęścia. Dlaczego jednym się podwoiło a innym nie skoro miały ten sam start? Szkoła od lat chlubi się tym że prowadzi „politykę tej samej szansy” ─ wyjaśniła ─ w myśl tego s idealnym świecie każda z tych najlepszych powinna osiągnąć sukces więc dlaczego niektóre skończyły na cmentarzu.
─ Co? ─ wyrwało się Rosie. ─ Na cmentarzu? ─ powtórzyła z niedowierzaniem.
─ Tak, na cmentarzu albo ze sztucznymi kończynami dlatego celem naszego projektu jest dowiedzieć się co się stało w życiu tych kobiet które spowodowały, że są gdzie tu gdzie są.
─ To bardzo ambitny plan Valdez.
─ Wiem i chcemy pójść o krok dalej ─ odpowiedziała nastolatka. ─ Chcę odnowić zniszczone przez czas groby absolwentek, które nie miały tyle szczęścia wyjaśniła dziewczyna. ─ Przywrócić pamięć o nich i ─ urwała i przełknęła ślinę ─ przez lata były nazwiskami na liście, które pojawiały się i znikały ja chcę żeby na nowo stały się ludźmi.

**
Raquel Lebron była wdzięczna Anicie za dach nad głową i bezpieczne schronienie. Dziewczyna która od kilku miesięcy tułała się po ulicach śpiąc w podejrzanych miejscach czy skryta wśród cmentarnych nagrobków cieszyła się z prostych rzeczy jak miękkie łóżko czy brak zapachu stęchłej piwnicy. Siedząc na kanapie z zadaniami do zrobienia zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Anita była miła, lecz Raquel nie mogła gościć u niej wiecznie. Dziewczyna odłożyła zeszyt i poszła po zostawiony w pokoju plecak. Z jednej z wszytych kieszonek wyciągnęła swój portfel i rozsypała jego zawartość na podłodze. Oszczędności miała skromne i jeśli kupi bilet do stolicy zostaną jeszcze bardziej uszczuplone.
Mogła oczywiście także pojechać stopem być może był gdzieś postój dla ciężarówek i zapewne jakiś kierowca jechał w stronę większego miasta i chciałby mieć towarzystwo? Podrapała się po głowie. To nie był oczywiście najbezpieczniejszy plan podróży, ale zostanie w mieście także nie wchodziło w grę. Ramon był w okolicy.
Ani Anita ani jej policjant nie powiedzieli tego wprost. Wymieniali nad jej głową spojrzenia. Znała te spojrzenia. Mama i wuj Emilio bardzo często także wymieniali między sobą takie spojrzenia gdy Ramon wpadał w jeden ze swoich nastrojów. To właśnie wtedy mama mocno ją do siebie przytulała przed pójściem do szkoły. Całowała ją zawsze w czubek głowy i długo nie chciała puścić. Spojrzała na zegarek. Anita wyszła na spotkanie więc dziewczyna miała czas na spakowanie świeżo upranych rzeczy i schowanie ich do plecaka. Był stary, ale pojemny. Kanapki włożyła na samym wierzchu, żeby ich nie zgnieść. Butelkę wody i termos do odpowiednich przegródek. Musiała jeszcze pójść po swoje rzeczy do kryjówki za nim ruszy w dalszą drogę. Do Victorii wrócić nie mogła.
Rozważała to. Miała w mieście przyjaciół, lecz były to pierwsze osoby u których będą jej szukać. Miała także chłopaka ale wątpiła czy Marcello ją jeszcze w ogóle pamięta. Zapewne po tym jak nie wróciła do szkoły znalazł sobie inną dziewczyną. Violet zawsze miała na niego chrapkę. Na uszy wciągnęła czapkę i założyła plecak. Przed wyjściem chwyciła za leżący komplet kluczy i zamknęła drzwi od mieszkania. Klucze wrzuciła do skrzynki i wyjrzała na zewnątrz. Słońce świeciło wysoko na niebie gdy wyślizgiwała się na zewnątrz. Ręce wcisnęła w kieszenie kurtki i ruszyła przed siebie.
Raquel wyglądała dość niepozornie. Plecak nie powinien wzbudzić niczyjej ciekawości. Był jak wiele innych plecaków noszonych przez nastolatki. Ona sama również nie miała żadnych znaków charakterystycznych. Była zwyczajną nastolatką, lecz nie mogła się pozbyć tego uczucia, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się do tyłu, lecz nikogo nie zobaczyła. Na ulicy nie było zbyt wielu przechodniów. Większość mieszkańców miasteczka była w pracy, dzieciaki w jej wieku były w szkole więc nie musiała się obawiać że znowu wpadnie na Lidię. To jednak jej nie uspokoiło. Ani nie zmniejszyło ściskania w żołądku. Być może była prostsza odpowiedź; uciekała tak długo, że nerwy miała cała w pstrokach i w każdym wiedziała zagrożenie. Zatrzymała się na pasach i rozejrzała na boki.
Uspokój się wyglądasz podejrzanie, upomniała samą siebie w swojej głowie za nim nie ruszyła przed siebie kiedy zapaliło się zielone światło. Gdzieś blisko rozległo się charakterystyczne furkotanie. Zamarła na chwilę. Znała je. Spojrzała w stronę zielonego światełka i ruszyła przed siebie mocnej zaciskając palce na szelkach plecaka. Masz paranoję, upomniała się. Nie odwracaj głowy , odezwał się głosik za nim nie spojrzała przez ramię. Oczy jej i ojca spotkały się na chwilę za nim nie puściła się biegiem. Gdzieś za jej plecami rozległ się trzask zamykanych drzwi od samochodu.
Głupia, głupia, głupia powtórzyła trzy razy w myślach biegnąc przed siebie. Wiedziała, że od „Czarnego kota” dzielą ją jakieś dwie ulicy. Nie miała pojęcia czy Ramon biegnie za nią czy zatrzymał się gdzieś po drodze. To nie miało znaczenia. Biegła przed siebie skupiając się tylko na celu. Do restauracji było za daleko, ale komisariat policji znajdował się nieopodal. Tam był Ivan. Zahamowała gwałtownie gdy usłyszała pisk opon i auto zajeżdżające jej drogę. Cofnęła się o krok. Trzasnęły drzwi, ze środka wygramolił się Ramon. No tak, pomyślała.
─ Wsiadaj! ─ warknął. ─ Dość tej zabawy.
─ Nie ─ cofnęła się o krok.
─ Raquel posłuchaj ojca ─ z auta wyszedł Emilio ─ to nie musi się tak skończyć.
─ Posłuchaj swojego narzeczonego i wracajmy do domu
Raquel spojrzała z niedowierzaniem na Emilio to na ojca i poczuła się jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Nie on. Tylko nie on. Ze wszystkich ludzi to jemu ufała najmocniej. Był jej bliższy niż ojciec.
─ Nie ─ powtórzyła zaciskając palce w pięści. ─ Nie wracam.
─ Jeszcze się będziesz stawiać ─ Ramon ruszył do przodu. Raquel zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Pod palcami coś chrupnęło, lecz nie przejęła się tym zbytnio. ─ Nie ─ powtórzyła i spojrzała na Emilio, który się uśmiechał lekko kącikiem ust.
─ No już zmykaj mała ─ wyczytała z jego warg za nim nie wyminęła trzymającego się za twarz ojca i nie pobiegła przed siebie wprost na znajdujący się nieopodal parking komendy. Tam wpadła wprost na Ivana i przywarła do niego cała drżąc.
─ Nie chcę z nimi iść ─ wtuliła się w jego kurtkę, a on zamarł na chwilę. Był w tracie przerwy podczas której marzył o papierosie i w głowie układał plan dorwania Ramona, gdy auto za jego plecami zaparkowało z piskiem opon działając zupełnie instynktownie odsunął od siebie rozdygotaną nastolatkę i postawił ją za swoimi plecami.
─ Szeryfie ─ Ramon po raz kolejny wygramolił się z auta trzymając się za nos. Ivan spojrzał na skrytą za jego plecami nastolatkę to na wyraźnie złamany nos jej ojca. Z trudem powstrzymał uśmiech. Na mężczyznę przy aucie, który swobodnie oparł się biodrem o samochód, którego wreszcie mógł zobaczyć w pełnym świetle. Emilio Baptista nie był już chłopaczkiem tylko wysokim postawnym mężczyzną z zarostem i modnie zaczesanymi do tyłu włosami.
─ Lebron ─ jego nazwisko wypowiedział powoli.
─ Proszę zwrócić mi moją własność ─ wyciągnął rękę w stronę Vedy ─ a więcej mnie pan nie zobaczy.
─ Obawiam się, że nie mogę tego zrobić ─ Ivan zakołysał się na piętach. ─ Ona ma na imię Raquel i nie ma ochoty z panem nigdzie iść. Zgadza się Skrzacie?
─ Zgadza ─ potwierdziła drżącym głosem nadal skryta za plecami policjanta.
─ Nie odejdę bez niej ─ wysapał.
─ Masz rację ─ coś w głosie Ivana sprawiło, że Emilio zmarszczył brwi ─ nie odejdziesz z tego miasta ─ dorzucił i zrobił krok w jego stronę. Wykonał szybki ruch chwytając jedną rękę Ramona i wykręcając ją do tyłu. Przycisnął jego twarz do rozgrzanej maski. Ramon zajęczał. Jesteś aresztowany.
─Za co?
─ Za próbę porwania ─ oznajmił lekkim tonem jakby tłumaczył mu drogę w kierunku parku. Zamknął kajdanki na nadgarstkach mężczyzny ─ masz prawo zachować milczenie ─ zaczął mu recytować formułkę.
─ Nie masz prawa! To moja córka, mam prawo zabrać ją dokąd zechcę! To moja własność!
─ Jeśli chcesz zachować zęby ─ warknął do jego ucha Ivan ─ radzę ci skorzystać z prawa do milczenia. ─ obrócił się z mężczyzną i uśmiechnął od ucha do Bastego ─ Zastępco bądź tak miły i zabierz naszego nowego gościa do jego nowego apartamentu. Gwarantuje, że ci się spodoba.
─ Pożałujesz tego! Wiesz kim ja jestem? Emilio dzwoń do Barona niech da ci namiary na tego prawnika.
Emilio milczał nie odrywając ciemnych oczu od Raquel, która stała kilka kroków od niego. Zrobił ostrożnie krok w jego stronę. Ivan wyciągnął rękę i pokręcił przecząco głową. On ledwie zwrócił na to uwagę. Nadal patrzył na buzię dziewczynki. W jej oczy. W oczy Seleny.
─ Dobry cios ─ pochwalił ją. ─ Pamiętałaś, żeby schować kciuk.
Pokiwała głową, bo nie była wstanie wydusić z siebie słowa. Niewidzialna kula ściskała jej gardło. Jakaś cząstka Raquel chciała podbiec do mężczyzny i poprosić go o to żeby zabrał ją do domu.
─ Nie wyjdę za ciebie ─ wykrztusiła z siebie. Ivan spojrzał na niego z pogardą.
─ Nie ─ potwierdził ─ zdecydowanie nie zamierzam cię poślubiać ─ zapewnił ją i uśmiechnął się. Popatrzył na policjanta to na nastolatkę. ─ Mogę? ─ zapytał go. Ivan spojrzał na dziewczynę, która niepewnie skinęła głową. Molina wiedział, że małej nic nie grozi. Emilio nie będzie niczego próbował chociaż szeryf chętnie przestrzeliłby mu tę śliczną buźkę. Odsunął się, ale nie odszedł. Tak na wszelki wypadek. Emilio podszedł do dziewczyny i uśmiechnął się lekko.
─ Przepraszam ─ powiedział tylko. ─ Przepraszam, że mnie nie było ─ dodał. Raquel skinęła głową.
─ Nie wrócę ─ powiedziała chociaż głos jej się łamał. Włosy starczały we wszystkie strony.
─ Wiem ─ głośno przełknął ślinę wyciągnął dłoń i starł łzę toczącą się po policzku. ─ Hej ─ powiedział ─ będziesz miała swoje życie ─ zapewnił ją. ─ Będziesz miała szczęśliwe życie i osiągniesz wiele rzeczy moja mała Roszpunko ─ wymusił na ustach uśmiech na następnie sięgnął do szyi. Na szyi Raquel zwiesił prosty srebrny krzyżyk. ─ Może się jeszcze kiedyś spotkamy księżniczko.
Pokiwała głową i wtuliła się w jego koszulę. Objął ją niezgrabnie i pocałował w czubek głowy.
─ Kocham cię ─ powiedziała po romsku.
─ Ja ciebie też ─ wymamrotał w jej włosy. ─ Będziesz tu szczęśliwa, będziesz tu bezpieczna ─ zapewnił ją i niechętnie uwolnił ją ze swoich objęć. ─ Musisz iść z gliniarzem ─ wytarła ─ Raquel pamiętaj, jesteś, piękna, jesteś mądra, jesteś ważna.
Pokiwała głową , bo miała zbyt ś ciśnięte gardło żeby coś powiedzieć.
─ Chodź ze mną ─Ursula zabrała ją do środka. Zostali sami. Emilio podał mu kartkę.
─ To nazwiska dwóch pozostałych którzy brali udział w śmierci rodziców Seleny. Wierzę że zrobisz z tego użytek.
─ Nie przysięgałeś temu pajacowi bezwzględnej lojalności?
─ Nie, wielokrotnie słyszałem jego przechwałki na temat tamtej nocy.
─ Dlaczego to robisz?
─ Obiecałem jej matce, że ją ochornię ─ wyznał. ─ Pilnuj jej dobrze.

Jose Luis Montenegro z uśmiechem na ustach obserwował okolicę. Miasteczko Pueblo de Luz w którym spędził sporą część swojego dzieciństwa i młodości niewiele się zmieniło. Uliczki nadal prezentowały się uroczo. Minister Edukacji i Szkolnictwa Wyższego z tylnego siedzenia eleganckiego samochodu rozmyślał na temat przeszłości i przyszłości. Gdy wyjeżdżał na studia prawnicze do stolicy wielu z niego kpiło, wielu mówiło, że się nie nadaje na prawnika i teraz wracał do miasteczka jako największy wygrany ze swojego rocznika. Praca w rządzie mu wyraźnie służyła. Palcami wygładził włosy i opadł na siedzenie.
Gdy tylko otrzymał tekę ministra pierwszą teką jaką sprawdził były dane dotyczące jego starego liceum. Informacje na temat kadry nauczycieli, uczniów były powszechnie dostępne więc kilka kliknięć tu i tam i miał najnowsze dane. Wyniki poszukiwań wzburzyły mu krew. Ricardo Perez nie był już dyrektorem placówki, jego miejsce zajął Cerano Torres zaś grono pedagogiczne dalekie było od ideału. Zazgrzytał zębami; biznesmen, młodociana przestępczyni i jego była żona a na czele tej gromady cygan. Kuratorium oświaty postradało zmysły skoro tak ważną funkcję powierzyli cyganowi. Torres mógł być wykształcony, ale krew nie woda. I właśnie dlatego postanowił udać się na małą wycieczkę w rodzinne strony. Na razie incognito. Miał tam przyjaciół.
Jego przyjaciółka mieszkała w jednym z ładniejszych domów w okolicy i osobiście otworzyła mu drzwi z uśmiechem na ustach.
─ No proszę piękniejsza z każdym dniem. ─ Marlena uśmiechnął a się łasa na komplementy. Pocałowała go w oba policzki.
─ Złotousty ─ przywitała się wargami muskając jego skórę. ─ Ile to już lat?
─ Zbyt wiele ─ zapewnił ją i zmarszczył brwi.
─ Później, właśnie podano obiad.
─ Nie trzeba było się kłopotać ─ zapewnił ją gdy ujęła go pod ramię i wprowadziła go do jadalni gdzie na zastawionym stole leżały już smakołyki ─ ale jestem zbyt dobrze wykowany żeby odmówić ─ usiedli do stołu. Jose Luis odsunął Marlenie krzesło. ─ Twój nos?
─ Dzieło Sylvii.
─ Ta kobieta nic się nie zmieniła ─ odpowiedział na to lodowato ─ myśli że agresją rozwiąże wszystkie problemy.
─ Jej syn jest dokładnie taki sam ─ odparła na to Marlena gdy zasiedli do posiłku. ─ Wykapana matka i ojciec ─ Jose Luis prychnął na samo wspomnienie swojego szkolnego rywala. ─ Co sprawdza cię do miasta?
─ Sprawy rodzinne ─ odpowiedział. ─ Przyjechał protegowany wuja Federico wraz z rodziną i wujek wyprawia przyjęcie powitalne aby ich stosownie powitać ─ odpowiedział na to. ─ Zapewne Guzmanowie dostaną zaproszenie. Marleno to jest wyśmienite!
─ cała przyjemność po mojej stronie ─ rozpromieniła się gospodyni ─ ale nie przyszedłeś tutaj wspominać szkolne czasy.
─ Konkretna jak zawsze.
─ Twój czas i mój są cenne, ale najpierw ─ sięgnęła po szampana ─ toast za twój sukces. ─ wzniosła kieliszek. ─ Panie Ministrze.
─ Dziękuje ─ rozpromienił się ─ Ciężka praca się opłaciła.
─ Tak jak mówiłam. Ciężka praca i modlitwa ─ skinął głową zgadzając się z nią w stu procentach. ─ pani profesor jak się czujesz po powrocie?
─ Dobrze chociaż widzę ile pracy przede mną zwłaszcza że pan dyrektor ─ skrzywiła się ─ Znasz mnie Jose Luisie nie jestem rasistką, ale czasami mam wrażenie że niektórzy ludzie powinni trzymać się ─ urwała nabijając na widelec kukurydze ─ swoich.
─ Zgadzam się z tobą doskonale. Niestety na chwilę obecną nawet pełniąc tak ważny urząd mam związane ręce. Jestem tutaj bo twój telefon mnie zaniepokoił.
─ Nie chciałam cię odrywać od ważnych zajęć.
─ Najważniejsze dla mnie jest teraz aby młodzież otrzymała odpowiednią edukację z rąk odpowiednich ludzi ─ zapewnił ją ─ Po za tym jesteś jedyną osobą z kadry pedagicznej której w pełni ufam.
─ Pochlebiasz mi mój drogi i dziękuje ─ wzniosła w jego stronę kieliszek z wodą. ─ Nie wiem nawet od czego zacząć. ─ westchnęła i zrelacjonowała mi ostatnie zebranie rady pedagogicznej.
─ Zajęcia z edukacji seksualnej? ─ zapytał ją zdumiony ─ właśnie dlatego chcę odsunąć lewicowców od szkół.
─ Niestety, byłam przeciw. Pewne rzeczy powinno tłumaczyć się dzieciom w domu, ale reszta rady była tym pomysłem zachwycona. ─ pokręcił rozczarowany głową.
─ a jak prezentuje się reszta kadry?
─ Sama nie wiem ─ odpowiedziała. ─ Elias jest dobrym nauczycielem nie daje sobie wejść na głowę uczniom, ale może ty mi wyjaśnisz po co dzieciom lekcje z socjologii wojny?
─ Socjologii czego przepraszam?
─ Wojny ─ zacmokała z dezaprobata ─ doprawdy nie wiem skąd dyrektor wyciągnął tego Irlandczyka. Jego żoną jest jakaś tam aktoreczka z Hollywood.
Zacmokał z dezaprobatą. Nauczyciele powinni reprezentować pewien poziom i widać że Cerano Torres o tym nie myślał.
─ Jestem rozczarowany tym, że kuratorium oświaty zdecydowało się właśnie to jemu dać dyrektorski fotel, ale z drugiej strony miał konkurencji. Nie zrozum mnie że moja droga być może i dobrze zarządzał poprzednimi placówkami, ale o czymś świadczy, że nie zagrzał nigdzie dłużej miejsca. A jego dzieci.
─ Uczę jego dzieci ─ weszła mu w słowo Marlena. ─ Każde jest z innej parafii.
─ Oj to na pewno skoro każde ma z inną kobietą i żadna nie była jego żoną. Cóż przynajmniej w świetle powszechnego prawa ─ prychnął. ─ A jak uczą się jego dzieci?
─ Córkom nie mogę nic zarzucić ─ skrzywiła się wyraźnie z tego powodu niezadowolona ─ Syn najwyraźniej nie ma poważnych planów na przyszłość skoro kopie piłkę a córki. Jedna ledwie się odzywa , a druga chodzi cała w tatuażach.
─ Kiraz? ─ Marlena zdziwiła się słysząc imię nastolatki w ustach dawnego przyjaciela. ─ Wiem to i owo ─ wyjaśnił ─ Pracowałem w Ministerstwie Sprawiedliwości ─ przypomniał jej ─ i nadal mam tam przyjaciół. Ta jego córka ─ skrzywił się mimowolnie ─ jestem zdziwiony, że od tak ją wypuścili z tego poprawczaka.
─ Wiem że była w poprawczaku, nosi bransoletkę monitorującą, ale przyznam, że nikt nie zdradził mi dlaczego trafiła do ośrodka?
─ Za paskudne rzeczy ─ zacmokał z dezaprobatą. ─ Sprzedała pigułki ─ wyjaśnił ─ ale nie jakieś tam pigułki ─ urwał i sięgnął po wodę ─ Zabijała nimi nienarodzone dzieci ─ Marlena przycisnęła palce do ust. ─ Mówią że sama je robiła.
─ To okropne ─ kobieta przeżegnała się ─ Biedne maleństwa.
─ Nie nauczył jej szacunku do życia ─ pokiwał głową jakby sam siebie chwalił ze te słowa. ─ I właśnie dlatego będę patrzył Cerano na ręce. Skoro nie potrafił wychować własnych dzieci na porządnych ludzi to co on zrobi z naszymi?
─ Nic dobrego patrząc na program ─ zgodziła się z nim kobieta. ─ Zamierzasz go zwolnić?
─ Niestety nawet jako Minister Edukacji i Szkolnictwa Wyższego nie mogę pozbawić kogoś pracy tylko dlatego że uważam go za złego ojca. Tak jak nie mogę zwolnić swojej byłej żony. Znasz mnie nie jestem mściwym człowiekiem.
─ Oczywiście, że nie jesteś ─ zapewniła go. ─ Czego potrzebujesz?
─ Przydałby mi się ktoś zaufany w szkle, oczy i uszy ale nie mogę cię narażać.
─ Na co? Och kochany na nic mnie nie narażasz poza tym chwastów trzeba się pozbywać inaczej rośliny nie będą dobrze rosnąć ─ uśmiechnęła się lekko sięgając po kieliszek. ─ Za pozbywanie się chwastów ─ wzniosła toast.

***
Mieszkanie było ciche i puste. Ivan był w pracy, mama zapewne po sąsiedzku u Salvadora więc Veda mogła w ciszy, spokoju i bez odpowiadania na pytania przygotować się do kina. Towarzyszył jej Mozart, który rozsiadł się wygodnie w stercie ubrań na podłodze i obserwował nastolatkę z konsternacją co chwila przechylając na bok łepek gdy przed lustrem przykładała do siebie kolejne ubrania. Jak przychodziło co do czego, jej szafa zawsze była zbyt mała. Nastolatka powtarzała sobie, że spotkanie z Yonem to nie randka. Nie była pewna nawet czy pojawi się w Domu Kultury. Mógł stchórzyć lub wybrać się na spacer z dziewczyną w której jest zakochany. Ciągle musiała w głowie powtarzać sobie; on kocha inną. I to pomagała. Pomagał też Elvis.
Elvis był chłopcem przy którym nie musiała gryźć się w język albo raczej w palce. Pytała go o wszystko, a on jej odpowiadał. Nie było między nimi tematu, którego nie mogła poruszyć. Mogła mu napisać, że miała zły dzień w szkole, albo że bolą ją cycki bo dostanie okres. Mówiła mu o rzeczach o których nie mówiła mamie, Ivanowi czy ojcu. Był jej przyjacielem więc sięgnęła po telefon i wystukała wiadomość. „Spodnie czy sukienka?” wysłała i rzuciła telefon na łóżko. Po chwili przyszła odpowiedź. „Zależy od sytuacji” wywróciła oczami i westchnęła. „Chcę ładnie wyglądać , a jednocześnie pokazać że mi nie zależy” odpisała szybko. „Czy ty idziesz na randkę?” , zapytał i poczuł się dziwnie. Cilla szła na randkę. „Nie, to nie randka. On pewnie i tak nie przyjdzie” „Jeśli się nie pojawi to jest głupcem” odpisał a ona uśmiechnęła się sama do siebie. „Ubierz się w coś wygodnego, ale podkreśl swoje atuty” Veda spojrzała na odpowiedź dopisał „rzeczy które w sobie lubisz” „Lubię swoje cycki” odpisała mu. Zakrztusił się sokiem pomarańczowym i rozkaszlał. Cholera nadal zapominał, że Cilla pisała dokładnie to co myśli. Była cholernie bezpośrednia „i nogi” dopisała. „Jestem niska, ale mam ładne nogi” Spojrzała na stertę ubrań i jej stóp i zaczęła w nich grzebać. Mozart prychnął i niechętnie zszedł z całkiem wygodnego legowiska. Veda nalazła to czego szukała. Szorty z wysokim stanem i postrzępionymi nogawkami, ze sterty ciuchów wyciągnęła żółte rajstopy w ropuszki. Stopy wcisnęła w ulubione conversy. Spojrzała w lustro i parsknęła śmiechem. Była nadal w staniku. Bezceremonialnie wstała i podeszła do szafy w której Ivan Molina trzymał swoje rzeczy. Przesuwała wieszaki to w lewo to w prawo, aż w końcu znalazła to czego szukała. Prosta biała koszula tam była. Ściągnęła ją z wieszaka nałożyła na siebie dokładnie wtedy gdy rozległ się zgrzyt klucza w zamku.
─ Cholerka ─ przeklęła pod nosem zapinając guziki.
─ Veda ─ głos Ivana wyrwał ją z zamyślenia.
─ Jestem w salonie ─ krzyknęła dziewczyna palcami przeczesując włosy. Zaczęła je splatać w warkocz. Ivan stanął w salonie i zamarł.
─ Wychodzisz?
─ Tak , w domu kultury jest dziś wieczór filmowy , grają Pearl Habor ─ wyjaśniła wiążąc na końcu włosów gumkę.
─ To moja koszula?
─ Tak, musiałam schować cycki ─ Ivan odchrząknął. ─ Jestem przed okresem i każdej mogli koszuli będą chciały wyskoczyć ─ wyjaśniła mu. ─ Głupie hormony ─ stwierdziła. Ivan odchrząknął. ─ Przepraszam ─ przycisnęła dłoń do ust ─ zapomniałam że facetów rozmowy o kobiecej menstruacji krępują. Nie rozumiem dlaczego?
─ W tym idziesz? ─ popatrzył na jej nogi w rajstopach- ropuszkach.
─ Tak.
─ A będą tam jacyś chłopcy?
─ Pewnie będą ─ odpowiedziała ─ Tydzień temu puszczali „Sok z żuka” i było sporo dzieciaków ─ wyjaśniła ─ dziś pewnie pary przyjdą się obściskiwać.
─ A co grają za tydzień?
─ Batmana ─ odpowiedziała. ─ Pierwszą część. A luty to miesiąc komedii romantycznych ─ wyjaśniła mu. ─ „Masz wiadomość”, „Przyjaźń czy kochanie?” , Francuski pocałunek” i „Łatwa dziewczyna”
─Łatwa dziewczyna?”
─ Z Emmą Stone. Uwielbiam Emmę ─ spojrzała na niego i westchnęła ─ i nikt nie uprawia tam seksu na ekranie ─ wyjaśniła mu podchodząc do drzwi i sięgając po porzucony plecak. Weszła do pokoju i kopnęła stertę ubrań na podłodze w kąt. Ivan uniósł brew. ─ Posprzątam jak wrócę ─ dodała.
─ Zaczekaj odprowadzę cię ─ Veda wcisnęła telefon do kieszeni spodni.
─ Nie musisz, Dom Kultury jest blisko.
─ Pies musi na spacer ─ wyjaśnił jej i sięgnął po smycz. Veda uśmiechnęła się pod nosem. ─ Co? ─ zapytał ją.
─ Nic, lubię cię takiego ─ mruknęła. Ivan zamknął mieszkanie i wspólnie z Vedą wyszli na zewnątrz ruszając do domu kultury.
─ Jakiego?
─ Gdy wychodzi z ciebie nadopiekuńczy ojciec wyjaśniła mu a on odchrząknął. ─ Lubię to uczucie, które mnie ogarnia gdy do mnie dociera, że mnie kochasz. ─ na to nie odpowiedział nic.
─ Będą tam jacyś chłopcy?
─ Pewnie będą ─ odpowiedziała na to z trudem powstrzymując chichot.
─ A ty spotykasz się z jakimś chłopcem? ─ zamarła i obróciła się żeby na niego spojrzeć. Teraz szła tyłem.
─ A gdybym szła na randkę to bym się tak ubrała? ─ obróciła się wokół własnej osi. Miała na sobie jego koszulę, krótkie spodenki i rajstopy w skaczące żaby. Ivan Molina nie miał pojęcia jak teraz nastolatki ubierają się na randki? Znał nastoletnich chłopców chodzących na randki. ─ Poza tym nawet się nie pomalowałam.
─ Nie?
─ Nie ─ potwierdziła. Nie pomalowała się, bo lubiła swoją niepomalowaną buzię. Piegi rozsypane po nosie i policzkach, rzęsy też miała długie i gęste. Nie potrzebowały tuszu. Jedynie usta pociągnęła kilka razy pomadką. Zatrzymali się pod Domem Kultury. ─ Wracaj na służbę szeryfie ─ powiedziała. Przyklęknęła i podrapała psa za uchem.
─ A ten co tu robi? ─ warknął Ivan na widok znajomego chłopaka. Veda się wyprostowała i odwróciła do tyłu głowę.
─ A Yon? ─ spojrzała na niego i się uśmiechnęła. ─ On lubi samoloty.
─ A co to ma wspólnego z Pearl Habor?
─ Tam jest dużo samolotów ─ wyjaśniła jak dziecku i pocałowała go w policzek. ─ I nie martw się on nie jest mną romantycznie zainteresowany ─ Ivan zmarszczył brwi patrząc na siedemnastoletnią podopieczną. ─ Ma inną w głowie ─ dodała szeptem. Ivan westchnął. Może i miał inną w głowie, ale on znał chłopców w jego wieku, był kiedyś w jego wieku i możesz mieć w głowie inną, ale i tak wolał mieć go na oku.
─ Dobry wieczór ─ przywitał się z Ivanem. ─ Cześć ─ zwrócił się do Vedy.
─ Cześć ─ powiedziała dziewczyna ─ przyszedłeś.
─ To film o samolotach nie?
─ Widzisz? ─ zwróciła się do Ivana ─ jest tu dla samolotów nie dla mnie. A ja jestem koleżeńska i pozwolę ci usiąść obok mnie ─ wyjaśniła Yonowi. ─ Pa Ivan ─ pomachała mu ręką. Molina zacisnął usta w wąską kreskę i obserwował jak Veda znika w środku. Pociągnęła go do sali.
─ Zająłem nam miejsca ─ wskazał na dwa fotele znajdujące się nieopodal. ─ I to ja będę na tyle uprzejmy, że pozwolę ci siedzieć obok mnie.
─ Pozwolisz mi siedzieć obok siebie bo mam przekąski ─ wyjaśniła mu szczerząc ząbki w uśmiechu. Zsunęła za ramion plecak.
─ Masz przekąski?
─ Oczywiście ─ odpowiedziała i zajrzała do środka i podała mu niebieski termos. W środku jest herbata ─ wyjaśniła mu. ─ Kanapkę?
─ Masz tam kanapki?
─ Tak, z pastą jajeczną i tuńczykiem ─ wyciągnęła jedno pudełko ─ i z bekonem. Mam też ciasteczka owsiane z czekoladą, domowe raffalelo i popcorn z karmelem. ─ wyjaśniła i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią intensywnie ciemnymi oczami. ─ Co? Tu nie ma stanowiska z przekąskami, poza tym jak chodzę do kina zawsze mam przekąski.
─ Po co?
─ Lubię jeść podczas oglądania ─ wyjaśniła mu. ─ Ty nie?
─ Czasami i nie musiałaś tego pakować w pojemniki.
─ Musiałam, wiesz jak wkurzają mnie szeleszczące torby z chrupkami albo woreczki? ─ wzdrygnęła się. ─ To co kanapkę? ─ otworzyła pojemnik. Yon niepewnie sięgnął po trójkątną kanapeczkę. ─ Jest z pełnoziarnistym chlebem ─ wyjaśniła mu. ─ żebyś nie marudził że karmię cię białym pieczywem. Jakieś oczekiwania? Co do filmu?
─ Nie.
─ Ja nie mam żadnych chociaż widziałam zwiastuny więc będzie bardzo amerykańsko.
─ Amerykańsko?
─ Pompatycznie, doniośle i patrzcie jakie wszystko mamy wielkie ─ parsknęła śmiechem i wgryzła się w kanapkę. Film trwał niemal trzy godziny. Veda Yonowi wcisnęła pojemnik z ciasteczkami i rozsiadła się w fotelu skupiając na filmie.
─ To nie ma sensu ─ stwierdziła szeptem do jego ucha.
─ Co? ─ zapytał ją również szeptem.
─ Oni ─ odpowiedziała. Nie widział dobrze w ciemnościach, ale był pewien że wywróciła oczami uniosła jego rękę i ku jego zaskoczeniu oparła mu głowę na ramieniu i ziewnęła. Yon kierując się instynktem uniósł rękę. Veda wtuliła się w jego bok moszcząc się w jego ramionach.
─ Tylko tu nie zasypiaj ─ zastrzegł. W świetle Sali dostrzegł jej uśmiech.
─ Nie zasnę, tak jest wygodniej. Daj ciasteczko ─ poprosiła. Podał jej pudełko. Zostało ostatnie. Veda przełamała je na pół i podetknęła mu odłamany kawałek prosto pod usta. na języku poczuł smak czekolady i płatków owsianych, na ustach jej palce. I popełnił błąd gdyż na nią spojrzał. Cholera była zbyt blisko. Jej nos otarł się o jego policzek. Oczy miała zamknięte a ręka Vedy była na jego kolanie i palcami wystukiwała rytm. Spojrzał na ekran. Fakt, że para głównych bohaterów tarzała się w spadochronach wcale nie pomagał mu się skupić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Veda wygrywa mu na kolanie melodie która leciała w tle. Grała ją ostatnio na wiolonczeli w altanie.
─ Lubisz tę piosenkę? ─ wychrypiał. Zatrzepotała powiekami.
─ Aha ─ mruknęła w odpowiedzi, ale się nie odsunęła spojrzała na ekran i parsknęła śmiechem. Yon spojrzał na ekran.
─ Co w tym zabawnego?
─ Jego zęby ─ odpowiedziała. Zmarszczył brwi i spojrzał na zęby aktora. ─ Nie ma szans, żeby ktoś w latach czterdziestych miał takie białe zęby ─ wyjaśniła. Spojrzał na ekran to w roześmiane oczy Vedy i sam parsknął śmiechem.
─ Sza ─ syknęła jakaś starsza pani z przodu.
─ Sza Veda ─ dziewczyna zaśmiała się i wtuliła w jego koszulę, żeby stłumić chichot.
Z Domu Kultury wyszli piersi. Veda spojrzała na Yona a Yon na Vedę i równocześnie zaczęli się śmiać.
─ To było ciekawe doświadczenie.
─ Koszmarek ─ stwierdziła Veda. ─ Ten film to koszmarek ─ wyszli na zewnątrz. ─ Tobie się podobał?
─ Były samoloty.
─ Tak były samoloty i samoloty to była najlepsze w tym filmie ─ stwierdziła dziewczyna i wzdrygnęła się gdy owiał ją chłodny wiatr. Yon kątem zauważył jak towarzyszka pociera rękoma ramiona.
─ Nie masz kurtki?
─ Było ciepło gdy wychodziłam ─ wyjaśniła on wywrócił oczami i podszedł do zaparkowanego samochodu. Otworzył go i z tylnej kanapy wyciągnął bluzę podając ją dziewczynie. ─ Załóż ją.
─ Dzięki ─ wcisnęła mu do ręki swój plecak i włożyła jego bluzę. ─ Cieplutka.
─ I do zwrotu ─ zastrzegł.
─ Dobra oddam ci ją ─ podeszła do niego i rozpięła plecak. ─ Mamy jeszcze po kanapce ─ wcisnęła mu pojemnik z jedzeniem. Oboje wzięli po kanapce więc Veda wcisnęła pojemnik z powrotem do środka. ─ Ten romans był absurdalny ─ stwierdziła nagle. ─ Instant love i miłość od pierwszego wejrzenia w jednym, później zaliczyła jednonocną przygodę z Dannym i zaliczyli wpadkę ─ wywróciła oczami i ruszyła przed siebie. ─ To było do przewidzenia, że jeden z nich musiał zginąć, żeby drugi zdobył dziewczynę. I żeby było bardziej pompatycznie to nazwali syna po biologicznym ojcu. Jezu to jakby mama nazwała mnie Salvadora.
─ Co? ─ wymamrotał z pełnymi ustami.
─ Nieważne ─ machnęła ręką. ─ Chociaż i tak to tata wybrał mi imię.
─ Danny był świnią ─ stwierdził nastolatek. Mógł powiedzieć to otwarcie skoro dziewczynie romans się nie podobał. ─ Nieważne jak jesteś napalony dziewczyna kumpla jest poza zasięgiem.
─ Dziewczyna kumpla?
─ Braterski kodeks obowiązuje nawet jeśli któryś padnie trupem. ─ wytarł ręce o dżinsy.
─ Samoloty były fajne i muzyka ─ uśmiechnęła się na wspomnienie muzyki. ─Gdy byłam mała chciałam być jak Hans Zimerman.
─ Już nie chcesz?
─ Nie, teraz chcę być od niego lepsza i obróciła. Zaczęła iść tyłem. ─ Wierzysz więc w braterski kodeks?
─ Nie nabijaj się ze mnie ─ zastrzegł.
─ Nie nabijam nie sądziłam, że szanujesz takie rzeczy.
─ Bo?
─ Sprzedałeś Jordana bo mu zazdrościłeś poklasku ─ usta Yona zacisnęły się w wąską kreskę.
─ On nie jest moim bratem ─ wycedził przez zęby.
─ Byliście w jednej drużynie ─ przypomniała mu ─ wtedy kodeks nie obowiązuje? ─ nic nie odpowiedział. ─ Poza tym to co zrobiłeś Izzie było wredne i poniżej wszelkiej krytyki.
─ To czemu to krytykujesz?
─ To co zrobiłeś było podłe i niemiłe. Nie powinno nikomu rozpowiadać się o tym kto z kim sypia ani jak się zachowuje w łóżku ─ odparowała a Yon zmarszczył brwi. Veda ruszyła do przodu.
─ Zaczekaj ─ syknął ─ To były tylko słowa.
─ Słowa czasami ranią bardziej niż czyny ─ odparowała ─ Gdy usłyszałeś że masz małego poczułeś się zraniony i upokorzony gdy Izzie ktoś nazwał ździrą też poczuła się zraniona i upokorzona.
─ Nikt jej nie nazwał.
─ Nazwał ─ powtórzyła z uporem nastolatka. ─ Gdy sprawa się rozeszła używali wobec niej bardzo brzydkich określeń i składali jej paskudne propozycje.
─ Rozmawiałaś o tym z Izzie?
─ Nie musiałam ─ odpowiedziała mu wciskając ręce głęboko w kieszenie jego bluzy. ─ Wiem, że tak było ─ Yon zatrzymał się na chodniku. Veda nie mówiła o Izzie przynajmniej nie do końca o niej. ─ Idziesz?
─ Ja ─ wyjąkał ─ tak ─ odchrząknął i poprawił na ramieniu plecak. Czuł się trochę głupio idąc z damskim plecakiem chodnikiem, ale nie odezwał się w tej sprawie ani słowem. Resztę drogi pokonali w ciszy. Pod blokiem Veda zsunęła z ramion jego cieplutką bluzę i oddała mu ją.
─ Dzięki ─ powiedziała ─ za wieczór ─ podeszła do niego i stanęła lekko na palcach wargami muskając kącik jego ust. Ich oczy spotkały się, zaś Veda spojrzała na jego wargi. Chciała go pocałować. Yon potrafił się całować, ona zaś chciała być całowana. Chciała stracić oddech, ale nie mogła go pocałować.
Yon kochał kogoś innego. Jego serce i rozum należały do kogoś innego i nawet jeśli całowałby ją to chciałby całować tą drugą dziewczynę. Nie mogła. Nie chciała tego sobie robić. Chwyciła szelki plecaka i bardzo powoli zsunęła go z ramienia chłopaka.
─ Dziękuje za miły wieczór ─ spojrzała mu w oczy i odsunęła się nieznacznie.
─ Nie ma za co ─ odpowiedział wciskając ręce w kieszenie spodni. ─ Bluza ─ powiedział.
─ A ─ wymamrotała i chwyciła za zamek powoli go rozpinając. Yon bezwiednie podążył wzrokiem za jej dłonią. Veda rozpięła bluzę i zsunęła ją z ramion. ─ Dziękuje ─ podała mu okrycie. Gdy je zabierał ich palce otarły się lekko o siebie. Szatynka przegryzła dolną wargę. Cholercia, chciała żeby ją pocałował. ─ Na razie ─ wymamrotała i obróciła się wpisując kod do domofonu. Pomyliła się i zaczęła wpisywać jeszcze raz mając cichą nadzieję, że Yon wykona jakiś ruch. On jednak stał na swoim miejscu. Zirytowana otworzyła drzwi i wbiegła na górę po schodach. W mieszkaniu była po kilku minutach. Ivan zapewne wrócił do pracy, jedynie Mozart otarł się o jej nogi.
Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Było stosunkowo wcześnie więc posprzątała ubrania w pokój, wzięła chłodny szybki prysznic, lecz nie mogła pozbyć się tego uczucia. Znała to uczucie, nie lubiła tego uczucia. Tego napięcia w każdym mięśniu. Doprowadzało ją to do szału. Opadła na łóżko i przycisnęła twarz do poduszki. Wrzasnęła, raz, drugi trzeci. Nie pomogło. Odrzuciła poduszkę na bok i zamknęła oczy.
Pomyślała o Elvisie. Był jej przyjacielem. Był chłopcem, któremu mogła powiedzieć wszystko. Mogła mu się zwierzyć z wieczoru, który był miły a jednocześnie wywołał u niej to napięcie, którego tak nie lubiła. Mogła, ale wolała zamknąć oczy i o nim pomyśleć.
Zapewne jest przystojny, przemknęło jej przez myśl. W tym mieście wszyscy byli przystojni i wysportowani więc musiała założyć, że Elvis również zalicza się do tego grona. I był oczytany. Wiedziała to dyskutowali o książkach, ale dyskutowali o życiu. Zwierzała mu się. Mówiła o rzeczach o których nie mówiła nikomu. O marzeniach , o lękach. O wszystkim.
On by cię pocałował. Pocałowałby cię tak bardzo, że zapomniałabyś jak się oddycha, pomyślała Veda. Elvis by cię pocałował i zrobiłby też inne rzeczy które robią chłopcy dziewczynom. Ręce Vedy same zaczęły błądzić po swoim ciele. To nie twoje ręce, przypomniała sobie. To jego ręce , pomyślała. Jego palce. To zdecydowanie jego palce. Szczupłe i smukłe dłonie które wiedzą gdzie się znaleźć, żeby było jej dobrze.
Napięcie gdzieś uleciało i Veda lubiła ten stan. Lubiła to uczucie, które następowało po „próbie generalnej”. Ten stan błogości, słabość mięśni. Uśmiechnęła się i znalazła telefon. Spojrzała na ikonkę wiadomości i napisała. „Masturbowałam się myśląc o tobie” , napisała Elvisowi. Ktoś mógł uznać to za bardzo niestosowne, ale Veda chciała żeby wiedział o tym. Kilka minut później przyszła odpowiedź. Veda chwyciła komórkę, zaś wybudzony ze snu Mozart wskoczył na jej łóżko i ułożył łepek na jej brzuchu. „A co jeśli jestem starym zbokiem?” „Nie jesteś” , odpisała mu szybko. „Jesteś w moim wieku”, dopisała. Elvis będący po drugiej stronie linii pokręcił jedynie głową. Cilla była inna. Pisała co myślała i często pisała mu o rzeczach o których nie napisałaby mu żadna inna dziewczyna. „A może ty jesteś starym zbokiem?” zapytał ją. „Nie, jestem w liceum” przyszła odpowiedź. „Myślisz, że mijamy się na korytarzu?” Wywrócił oczami. Dziewczyna od razu założyła, że i on jest w liceum. „Nie” odpisał krótko. „Wiedziałbym kim jesteś gdybyś chodziła do mojego liceum” „Bzdura” nadeszła szybko odpowiedź. „ W Historii Kopciuszka chodzili do jednego liceum, a ona miała na twarzy głupią maskę a on jej i tak nie rozpoznał” oznajmiła. „W czym?” „To taki film z lat dziewięćdziesiątych” , wyjaśniła mu w odpowiedzi. „Piszą ze sobą wiadomości, ale nie wiedzą kim są w rzeczywistości. Jak ty i ja”, wysłała i dopisała po chwili „Ja osobiście uważam, że ten film jest strasznie infantylny i osobiście wolę „Masz wiadomość” To komedia romantyczna” „Jesteś fanką komedii romantycznych?” „Tak, każda dziewczyna jest fanką, lecz żadna się do tego nie przyzna. Ja myślałam o tobie robiąc sobie dobrze a ty co robisz?”
„Leżę w łóżku” odpisał jej. „Chciałabym kiedyś, żebyś mnie dotykał” napisała mu. „Gdzie?” zapytał. „Wszędzie” przyszła odpowiedź „Wiem, że chcesz żebym była bardziej precyzyjna, ale jesteś chłopcem wytęż wyobraźnie. Musiałbyś robić to bardzo powoli” dopisała. „Potrzebuje czasu, żeby się rozgrzać”
Yon wypuścił ze świstem powietrzem. Priscilla zdecydowanie nie była jak dziewczyny, które znał. Żadna nie napisałby mu tego tak dosadnie. „Chciałabym, żebyś mnie dotykał bardzo powoli sunąc dłońmi wzdłuż mojego ciała. I całował. Musisz mnie całować. Nie spieszysz się. Nie lubię pośpiechu”
─ Bo rozgrzewasz się powoli ─ wymamrotał sam do siebie. Cilla pisała dalej dając mu dokładny opis tego czego pragnie.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:22:12 06-10-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3484
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:12:27 06-10-24    Temat postu:

Temporada IV c 027 cz 1
Guillermo/ Eleonora/Veronica/ Remmy/ Pablo

Guillermo Henriquez nadal nie przyznał się mamie do podszywania się za nią w aplikacji randkowej. A co za tym idzie Nina nie była świadoma, że syn od kilku tygodni wymieniał sekretne wiadomości z nauczycielem fizyki Eliasem Rochą. Nastolatek miał bowiem świadomość, że trzydziestoośmioletnia kobieta nie będzie z tego faktu zadowolona. Szlaban na wychodzenie Gui miał jak w banku. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że fizyk najprawdopodobniej poznał prawdę na ostatniej lekcji gdy kazał im oddać wszystkie telefony do koszyczka. Brunet miał jedną cofniętą wiadomość i od tamtej pory mężczyzna milczał. Co dla niego było jasnym sygnałem, że musiał zobaczyć przychodzącą wiadomość na ekranie komórki. Ganiąc się za własną głupotę podrzucał i łapał piłkę do tenisa. To co zrobił było głupie, ale chciał dobrze. Chłopak westchnął i wstał drepcząc w stronę kuchni.
Mama była sama odkąd sięgał pamięcią. Tak zawsze mu powtarzała, że tylko jego potrzebuje do szczęścia. I tak kilka razy spotykała się z jakiś facetem, lecz ostatecznie każdy z nich okazywał się być idiotą albo zdradzającym dupkiem więc z czasem przestała chodzić na randki i skupiła się na życiu. Na pracy i na dorastającym synku, który czasami, ale tylko czasami chciałby mieć ojca.
Kochał mamę z całego serca. Wiedział, że mają tylko siebie, bywały jednak sytuacje gdzie facet był wręcz niezbędny gdyż były pewne sprawy, męskie sprawy i mama zwyczajnie nie znała na nie odpowiedzi. Druga sprawa była taka, że były rzeczy o które mamę wstydził się zapytać. Westchnął i zajrzał do lodówki. Być może gdy ugotuje obiad to złość Niny będzie mniejsza? Parsknął śmiechem. Ta na pewno dostanę krótszy szlaban, pomyślał z przekąsem. Do śmierci. Z lodówki wyciągnął jajka i mleko.
Guillermo czasami czuł się jak dziwadło. Nigdy nie poznał swojego ojca. Kiedy Nina go urodziła w szpitalu w Valle de Sombras miała raptem dwadzieścia jeden lat i ledwie wiązała koniec z końcem. Narodziny dziecka, którego ojciec się wyparł za nim Gui zdążył przejść przez jej kanał rodny wcale nie poprawiły i tak skomplikowanej sytuacji. Dziś było lepiej, lecz nastolatek dorastał w jednej z czynszówek w miasteczku obok gdzie klatkę schodową dzielił z menelem i menelem, żyła skromnie z zasiłku i z czasem przeprowadziła się do innego domu. Buł stosunkowo tani gdyż poprzednia rodzina nie chciała mieszkać przy cmentarzu i w pobliżu miejsca zbrodni.
Dom obok nadal straszył okolicę i w okresie Halloween była to ulubiona miejscówka dzieciaków. Odważniejsi wchodzili do środka i to właśnie tam opowiadali sobie historię „nawiedzonego domu”. Jeśli wierzyć miejskim legendom dusze zamordowanego małżeństwa nadal straszą w murach. Gui mimo iż mieszkał po sąsiedzku nigdy nie odważył się wejść do środka. Uważał , że to niegrzeczne no i niezgodne z prawem. Chłopak zsunął kolejny naleśnik. To była upiorna historia.
Zamordowani we własnych łóżkach, wzdrygnął się na samą myśl. Nie znał państwa Gutierrez ale pociągnięta za język mama zawsze mówiła, że byli to sympatyczni ludzie. Uczynni i pomocni. Nigdy nie nikomu nie wadzili. Co prawda nie lubili chłopaka swojej córki (jego fizyka) ale nie znał osoby która lubiłaby Nietoperza. Gui mu współczuł. Był sam jak palec.
Nie miał rodziców i z tego co słyszał dorastał w domu dziecka, nie miał żony ani dzieci (o żadnych nie słyszał) no i nikt za nim nie przepadał gdyż Elias Rocha roztaczał wokół siebie aurę ponuractwa i melancholii. Ubierał się wiecznie na czarno. Gui raz spotkał go już po zmroku i wrzasnął na jak baba na widok ubranej na czarno postaci wracającej z cmentarza. Spadł z roweru prosto w krzaki. I to nie była jego wina! To Elias wyglądał jak upiór, a on był w połowie słuchania „Miasteczka Salem!”
Kiedy wymieniał z nim wiadomości zrozumiał, że to bardzo samotny facet. Spora część facetów albo przechodziła od razu do konkretów pisząc o spotkaniu albo wysyłała mu zdjęcia swoich wacków. To rzecz jasna nie był miły widok. Z Eliasem po prostu pisał. O muzyce,, o sztuce, o przeczytanych książkach czy obejrzanych serialach. Dowiedział się na przykład kiedy belfer ma urodziny i że kiedyś chciał zostać astronautą. Cholera prywatnie fizyk był całkiem sympatycznym facetem. I o zgrozo myślał, że pisze z jego mamą!
A sprawa się rypnie gdyż zbliżała się wywiadówka. Pierwsza w tym semestrze i Gui był pewien, że Elias nie będzie milczał. Nastolatek z lodówki wyciągnął przygotowany wcześniej farsz i zaczął smarować naleśnik za naleśnikiem jednocześnie odpalając audiobooka.
Nina weszła do domu kilka minut po siódmej. Skończyła dyżur w szpitalu i była wyczerpana. Klucze odłożyła na stojącą w kuchni komodę a swoje kroki skierowała do kuchni skąd wydobywał się przyjemny zapach. Stanęła w progu pomieszczenia i uśmiechnęła się leciutko na widok chłopca w kuchence. Gdy go urodziła przez pierwsze minuty niedowierzała, że wyszedł z jej ciała. Był mały, drobny i rozdarty. Oczy miał ciemne tak samo jak włoski na czubku głowy. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Boże jak on się darł, pomyślała.
─ Mamo! ─ wrzasnął Gui. ─ Chcesz, żebym dostał zawału? ─ zapytał wyciągając z uszu słuchawki. ─ Nie skradaj się tak.
─ Wyciągnij czasem to ustrojstwo z uszu ─ wskazała na słuchawki, które schował do pudełeczka. ─ Czego słuchałeś?
─ Ptaki i inne opowiadania. ─ odpowiedział kobiecie.
─ Krakanie wron już nigdy nie będzie brzmieć tak samo ─ odpowiedział na to i nałożył trzy naleśniki wypełnionych farszem na talerz. ─ Jak było w pracy? Ktoś umarł?
─ Gui ─ jęknęła rozbawiona kobieta.
─ Noc co? Pracujesz na OJOMi-e tam ciągle ktoś umiera.
─ Nie dziś nikt nie umarł i wiesz że leżą tam nie tylko umierający ─ przypomniała mu.
─ Wiem, od czasu do czasu jakiś niedźwiedź obudzi się z zimowego snu.
─ Żadnych ciekawych przypadków, jak było w szkole?
─ Normalnie ─ odpowiedział chłopak ─ pewnie w przyszłym tygodniu będzie wywiadówka „na dzień dobry” no i jeszcze są zapisy na zajęcia z edukacji seksualnej ─ Nina podniosła wzrok na syna. ─ Nie muszę chodzić ─ zapewnił ją rumieniąc się po czubki uszu.
─ A chcesz chodzić?
Wzruszył nonszalancko ramionami jakby codziennie przy kolacji omawiali temat edukacji seksualnej.
─ Nie wiem ─ odpowiedział chłopak. ─ Dobre te naleśniki ─ sam siebie pochwalił. Zdecydowanie nie chciała prowadzić z mamą dyskusji na temat seksu. ─ A Ponurak przeleciał całą kasę od góry do domu ─ oznajmił i skrzywił się. To był bardzo zły dobór słów. ─ Przepytał.
─ I co do stałeś?
Wzruszył ramionami.
─ Mamy jutro wychowawczą to zapytam Leti ─ odpowiedział. ─ On zawsze taki był?
─ Kto?
─ Elias ─ rzucił jego imię. ─ Taki postrach osiedla?
Nina uśmiechnęła się i spojrzała pobłażliwie na syna.
─ Zawsze był małomówny ─ wyjaśniła synowi Nina wstając i wkładając brudne naczynia do zlewu. ─ Niewiele się uśmiechał, ale nie był złym chłopakiem.
─ Nigdy się nie ożenił.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim kobieta i westchnęła. Nigdy nie powiedziała synowi o jego oświadczynach, a Gui był zbyt mały żeby to zapamiętać. Elias Rocha miał szanse się ożenić. Dwa razy w życiu. Raz z Seleną, która zniknęła, a raz z nią. Oświadczył się jej gdy była jeszcze w ciąży, lecz odmówiła. Elias nie kochał jej. Dłużył się w Deborze Guzman, kochał do szaleństwa Selenę lecz jej oświadczył się z litości. Była całkiem sama, w szóstym miesiącu ciąży.
─ Mamo ─ zaczął ─ ja założyłem ci Kupidyna i pisałem z nim jako ty ─ powiedział na jednym wdechu. Talerz wyślizgnął się jej z rąk i uderzył o zlew pękając na pół.
─ Co?
─ Nie każ mi tego powtarzać
─ Dlaczego?
─ Jesteś samotna.
─ i uznałeś ze pisanie z fizykiem to dobry sposób na moją wyimaginowaną samotność? ─ zapytała syna Nina kładąc ręce na zlewie.
─ To on napisał do mnie pierwszy
─ Kto to zaczął jest teraz nieistotne synku nie tak cię wychowałam ─ powiedziała. ─ Nie możesz bawić się tak cudzymi uczuciami. ─ powiedziała powoli.
─ Nie bawiłem się jego uczuciami ─ zapewnił matkę. ─ Wymieniliśmy wiadomości nie obiecywałem mu małżeństwa ─ zapewnił kobietę. Pielęgniarka westchnęła. Gui nie wiedział że relacja jego matki z Eliasem nie należała do prostych. ─ I on wie, że to byłem ja.
Ścisnęła nasadę nosa i przymknęła powieki. Zeszłą z dwunastogodzinnego dyżuru. Była wyczerpana, marzyła tylko o kąpieli i ciepłej piżamie a jej syn zrzucił na nią bombę.
─ Masz szlaban ─ powiedziała po prostu ─ idź do siebie.
─ Mamo ─ jęknął chłopak.
─ Gui, Myszko nie kłóć się teraz ze mną ─ poprosiła go. Wstał i wyszedł z kuchni. Nina została sama i podeszła powoli do okna spoglądając na sąsiednie podwórko. Ona i Selena zawsze nabijały się z tego, że dziewczyna mieszka przy cmentarzu. Jakiś czas później żartowały sobie, że Elias pasuje do tego obrazka. Uśmiechnęła się smutno. Sel była bez pamięci w nim zakochana, a on w niej. Mieli się pobrać gdy tylko skończą osiemnaście lat i wyjechać do stolicy. W kwietniu Selena zaginęła a Antonio Molina zatrzymał Eliasa pod zarzutem zabójstwa. Nigdy nie wierzyła że byłby do tego zdolny. Był cichy, ale łagodny.
Gdy jej się oświadczył odrzuciła go. Wiedziała bowiem, że nie był w niej zakochany i były dni gdy zastanawiała się co by było gdyby powiedziała „tak?” nie byłby tego całego ambarasu, pomyślała kobieta i pokręciła głową. Nie była pewna czy jest zła na syna za założenie jej konta na jakiś portalu czy rozbawiona? Nie powinna być rozbawiona, ale jednak była. Nie miała pojęcia co Gui sobie wyobrażał? Ona wiedziała, że Elias nic nie powie, ale mu tego nie daruje. Był dumnym mężczyzną.
Guillermo był impulsywny jak ona. Najpierw robił później myślał nad konsekwencjami. Nina kilka lat temu postąpiła podobnie. Nie myślała nad konsekwencjami romansu z Federico. Dała się mu oczarować. Był jedyną osobą w jej otoczeniu z którą mogła porozmawiać. Po wszystkich porażkach jakie miała za sobą dał jej namiastkę normalności. Informacja o dziecku go rozwścieczyła. A ona była na tyle głupia, że myślała, że się ucieszy. Miał żonę i jak się później okazało Lorena również była wtedy w ciąży. I o ironio urodziły w tym samym czasie. Lorena urodziła dwie dziewczynki jednego chłopca, Nina małego rozdartego brzdąca. Uśmiechnęła się pod nosem do własnych wspomnień.
Gui był maleńki i rozdarty, lecz Federico nigdy go nie zobaczy. Nie odwiedził ich w szpitalu ani w tej nędznej czynszówce w której wtedy mieszkali. Ona każdego dnia była wdzięczna losowi, że chłopak odziedziczył urodę po niej nie po nim. Nie kochałaby go wtedy mniej, ale oszczędziła synowi słuchania ludzkich plotek. Nigdy nie powiedziała mu kto jest jego ojcem. Początki były jednak trudne a pieniądze z opieki społecznej marne. Pomogła jej sąsiadka ciocia Nela.
Petronela Henriquez była przyjaciółką zmarłej matki kobiety. Nie były ze sobą spokrewnione, lecz opiekowała się dziewczyną, gdy ta straciła wszystkich bliskich i wylądowała na bruku. Miała niespełna dwadzieścia jeden lat gdy zaszła w ciążę z Gui i nie miała niczego. Ani szkoły skończonej z dobrymi wynikami, ani partnera miała tylko ciocię, która wprost powiedziała jej że jest głupia idiotką.
***
Eleonora Barosso de Altamira czwartego stycznia skończyła sześćdziesiąt osiem lat, lecz nie czuła się starła. Jej wnuczka Kiraz zapewne powiedziałaby „że babcia jest młoda duchem”, lecz i w tej kwestii nie do końca miała rację. Eleonora uważała, że ma zbyt wiele do zrobienia na tym świecie, aby umrzeć. I to motywowało ją do dalszego działania.
Dorastała w bogactwie. W domu nie brakowało jedzenia, światła czy ciepłej wody, lecz brakowało miłości. Ojciec Stefano pracował aby zapewnić rodzinie byt zaś żona Elvira twardą ręką wychowywała dzieci. Wszystkie uczucia, względy i ambicje przelała na jedynego i najstarszego syna zaś dwie córki Nora i Margarita miały zadowolić się ochłapami. Ich jedynym celem było dobrze i bogato wyjść za mąż. Reszta nie miała znaczenia.
Kiedy zakochała się w Benjaminie wiedziała, że będzie musiała wybierać między dostatkiem a biedą, miłością a a chłodem. Wybrała biedę, chłód i ubóstwo aby z czasem stać się szanowaną personą. Z matką nigdy już więcej nie rozmawiała. Brata ostatni raz wiedziała pod koniec lat siedemdziesiątych na pogrzebie siostry. W tamtym momencie sama będąc w ciąży miała nadzieję, że uda im się pogodzić, dojść do porozumienia lecz Fernando odrzucił ją. A teraz po tych wszystkich latach domaga się dania z jej stołów? Uśmiechnęła się pod nosem.
To nie były łatwe lata. Eleonora zaskarbiła sobie szacunek i przyjaźń Cyganów. Ich zaufania i Fernando Barosso chciał skorzystać z tych profitów. Nie mieszkała na co dzień z taborem. Ona i Baron pod jednym dachem? Jedno prędzej czy później zabiłaby drugie. Wspólnie z mężem mieszkali w San Nicholas. Było to dobre miasto do życia co nie oznaczało, że stracili kontakt ze społecznością. Eleonora miała swoje oczy i uszy wszędzie. I dlatego wiedziała, że Barom Altamira jest gościem w wilii Fernando. I to ją niepokoiło. I zmusiło do wyjścia z cienia. Benjamin stanął za jej plecami gdy upinała włosy.
─ Chcesz coś powiedzieć? ─ zapytała go.
─ Pięknie wyglądasz ─ powiedział sięgając po marynarkę. Pomógł założyć ją żonie. Eleonora uniosła do góry brew ─ i tak uważam, że nie powinnaś się w to mieszać. Norrie.
─ Mój brat i twój brat knują coś paskudnego ─ powiedziała ─ i ktoś musi skrócić ich o głowę.
─ I mam nadzieję że to przenośnia ─ dodał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. Wyciągnęła dłoń i czule pogładziła mężczyznę po policzku.
─ Oczywiście, że to przenośnia ─ zapewniła go. Ben uśmiechnął się kącikiem ust. ─ To tylko spotkanie na gruncie towarzyskim.
─ Norrie jestem twoim mężem od przeszło czterdziestu lat, ty nigdy nie spotykasz się dla samego spotykania się ─ objął ją w pasie przyciągając do siebie. ─ Coś knujesz.
─ Pokój na świecie ─ odparowała, a on zaś się zaśmiał. ─ Rozmawiałem z Kiraz ─ zaczął ─ podobno nasz wnuk cytuje „zapuścił kudły jak małpa”
─ To przynajmniej ty i ja nie musimy się martwić, że nie długo pojawi się mała istotka nazywająca cię „pradziadkiem”.
─ I to naszą Kiraz martwi ─ Eleonora uniosła brew. ─ Ten chłopiec złamie naszemu chłopcu serce.
─ A patrz ja myślałam że przewidywanie przyszłości do domena Eleni.
─ To może ja pojadę do wnuków? ─ zapytał. ─ Kiraz całe dnie siedzi w domu z powodu aresztu domowego, Rue tylko czytałaby o najgorszych z najgorszych poplotkuje z Remmym.
─ O chłopcu który skradł mu serce?
─ Może
Nora uśmiechnęła się lekko.
─ Zabiorę cię ze sobą, ale
─ Nie będę ci truł nad uchem że odwiedziny u Conrado Severina odbiją się nam wszystkim czkawką. ─ uniósł ręce w geście poddania się.
─ Gdy tak się stanie będziesz mógł mi to wypomnieć ─ cmoknęła go szybko w usta. ─ Jesteś gotowy?
─ Tak, przecież to ja zawsze czekam na ciebie.
Ben Altamira kochał swoje wnuki. Całą trójkę chociaż biologicznie był spokrewniony z dwójką z trójki dzieci Cerano Torresa. gdy żona wysadziła go przed domem ruszył do furtki uprzejmie skłoniwszy się sąsiadowi zięcia i poczłapał do drzwi. W progu przywitał go wnuk.
─ Kiraz miała rację ─ stwierdził na widok jego streczących włosów ─ można wiązać ci kucyki ─ Remmy się skrzywił i wszedł do środka zostawiając otwarte drzwi. Ben wszedł za nim.
─ Kiraz jest w ogrodzie ─ wyjaśnił. ─ Plewi swoje grządki.
─ Nie będę jej przeszkadzał ─ powiedział wyglądając na taras aby dostrzec wnuczkę. ─ Przy plewieniu tylko plątam się pod nogami.
─ Raczej się boisz, że Kiraz wciśnie ci do rąk łopatę ─ starszy pan uśmiechnął się półgębkiem i zajrzał bezceremonialnie do lodówki w domu zięcia. ─ Babcia cię nie karmi? ─ zapytał.
─ Karmi, karmi a co powiesz na pizzę?
─ Pizzy nie odmówię nigdy. Na lodówce jest ulotka ─ wskazał na przyczepioną kolorową kartkę.
─ Wolę zrobić swoją niż kupować z restauracji ─ skrzywił się ─ Wasza lodówka ma tylko światło ─ zauważył. ─ Chodź przejedziemy się do marketu.
─ Ja mam szlaban.
─ Na wychodzenie z domu żeby spotykać się z chłopcami nie na pójście do spożywczego. Masz tutaj gdzieś tego starego rzęcha?
─ Tak , mam. I moje auto to nie stary rzęch. Przypominam ci że sam mi go dałeś i kiedyś to był twój rzęch.
─ Kiedyś nazywał się „Lola”
─ „Lola?” imię pierwszej miłości.
Starszy pan jedynie uśmiechnął się pod nosem.
─ A gdzie babcia?
─ Znasz ją, jak zawsze knuje coś za moimi plecami ─ stwierdził bez cienia skrępowania starszy pan wychodząc na zewnątrz. Na ganku stał chłopak. Wysoki szczupły Ignacio Fernandez.
─ Dzień dobry ─ wymamrotał łypiąc na Remmego ─ ja lekcje ci przyniosłem.
─Lekcje? ─Ben z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. ─ Chodź chłopcze ─ chwycił Nacho pod ramię ─ chcę wiedzieć o tobie wszystko.
─ Chryste dziadku ─ Remmy wcisnął na stopę drugi trampek i pobiegł za nimi. ─ To Ignacio kolega z drużyny ─ otworzył drzwi od auta przed starszym panem.
─ Kolega przez którego będę ci plótł warkoczyki? ─ zapytał go. Remmy łypnął na Ignacio który miał minę jakby miał zaraz zemdleć. Starszy pan wsiadł do auta. ─ Wejdź, wejdź Nacho. ─ zachęcił chłopca który miał ochotę wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie. ─ Lubisz pizzę?
─ Lubi ─ odpowiedział za chłopaka Remmy. ─ Wynagrodzę ci to ─ zapewnił go szeptem. Nacho niepewnie zajął miejsce w aucie.
─ To na jakiej pozycji grasz?
─ Jestem bramkarzem ─ odpowiedział łypiąc na Torresa, który zacisnął palce na kierownicy.
─ Bramkarz ─ łypnął na wnuka z uśmiechem. ─ Jak nic masz swój typ. ─ stwierdził. ─ Jedni lubią blondynki albo blondynów mój wnuczek lubi bramkarzy. Nie dosłyszałem twojego nazwiska.
─ Fernandez, Ignacio Fernandez.
─ Fernandez? ─ zacmokał kilka razy. ─Twój wuj to ten klecha?
─ Tak ─ przyznał niechętnie chłopak ─ Ojciec Horacio to mój wujek.
─ Koszmarny człowiek ─ oznajmił. ─ A już miałem nadzieję, że jak już się powiesił to zrobił to bardziej porządnie.
─ Dziadku ─ jęknął Remmy ─ Co Nacho sobie o tobie pomyśli?
─ Jestem starym człowiekiem, mogę mówić co myślę ─ odparł na to mężczyzna. ─ A twój ojciec to całkiem miły facet ─ stwierdził nagle ─ Magiczne ręce.
─ Zaraz byłeś u chirurga plastycznego? Po co?
─ Po to żeby dalej podobać się twojej babci ─ odparował ─ Jest tak dobry że moja żona nic nie zauważyła ─ widząc minę chłopaka parsknął śmiechem. ─ Wysłałem ją do okulisty.
─ Poszła?
─ Nie wiem, ja wiem że spałem na kanapie ─ oznajmił śmiejąc się pod nosem.
W tym samym czasie Eleonora poprawiła swoją marynarkę i zapukała do drzwi gabinetu. Kiedy padło „proszę” weszła do środka spoglądając na Conrado Severina, który ciemne oczy nadal miał utkwione w dokumentach leżących na biurku. Kobieta nie była z nim umówiona. Celowo wybrała taką godzinę, aby jego sekretarka była na przerwie. Pewne rozmowy należało odbyć bez zbędnych światków. Zastępca burmistrza podniósł na nią wzrok i zmarszczył lekko brwi.
─ Dzień dobry ─ przywitała się Nora. ─ Sekretarka zapewne na przerwie ─ obróciła się zgrabnie wskazała dłonią na drzwi a następnie je cicho zamknęła. Conrado wstał. Był dobrze wychowanym mężczyzną. ─ Eleonora Barosso de Altamira ─ w pełni świadoma swoich słów wyciągnęła dłoń, którą lekko uścisnął. ─ myślę że pora żebyśmy się poznali.
─ Pani brat wie że pani tu jest?
─ Nie owijasz jak widzę w bawełnę ─ starsza pani zajęła fotel dla gości. ─ Nie, mój brat od dawna nie interesuje się moim życiem, no chyba że dogaduje interesy z Baronem wtedy nagle staje się znowu żywa i doceniona.
─ I tak po prostu wpadła mi pani o tym powiedzieć? ─ zapytał ją Conrado Severin podejrzliwie mrużąc oczy.
─ Nienawidzi pan mojego brata odkąd postawił stopę w pańskim domu i położył ręce na pańskiej siostrze ─ powiedziała powoli ważąc słowa. Musiała być ostrożna. ─ To co zrobił pańskiej rodzinie to barbarzyństwo.
─ I niech pani mi powie, że dostał za to w twarz?
─ To była jedna z naszych ostatnich rozmów jakie odbyliśmy ─ wyznał. ─ Jedna w dziewięćdziesiątym czwartym, druga w dziewięćdziesiątym ósmym. Ta ostatnia na pewno skończyła się złamanym zębem a już na pewno wizytą straży pożarnej.
─ Podpaliła mu pani dom?
─ Od razu podpaliłam ─ machnęła dłonią ─ spaliły się tylko firanki, może kilka mebli. Ten chłopczyk przeszedł przez niego przez dużo gorsze piekło.
─ A jego siostra z nim pracuje.
─ Jego siostra przeżyje nas wszystkich pranie Severin ─ oznajmiła. ─ Elena pracuje dla Valle de Sombras ale również pracuje dla samej siebie. ─ odpowiedziała ─ Jeśli pani uwierzył, że przeszła na złą stronę mocy to znaczy że jest lepszą aktorką niż sądziłam. I myślę, że Fernando zaczyna wierzyć, że jest po jego stronie.
─ Ona jest jego córką. Krew nie woda.
─ Ja dzieliłam z nim łono mój drogi, ale to on wyhodował żmije na własnym łonie. ─ Conrado uniósł brew. ─ On ją ukształtował, tresował jak pieska. Mario Rodriguez może mieszkał z nią pod jednym dachem i robił jej kakao, ale do Fernando nauczył ją grać w go gdy była dzieckiem. To od niego usłyszała, że „musi toczyć bitwy w swojej głowie” Nauczył ją gry.
─ Gry?
─ „Czasami gdy chcę zrozumieć motywy stojącej naprzeciwko mnie osoby gram w małą grę” ─ powiedziała powoli Eleonora. ─ „Zakładam najgorsze” ─ urwała. ─ Nasza matka nauczyła mnie i Fernando tej gry o jestem pewna, że on nauczył tej „gry” również Elenę.
─ Czego chcesz? ─ zapytał ją wprost. ─ Nie przepadam za zabawą w podchody.
─ Udawałeś jednak martwego ─ stwierdziła chłodno ─ Dobrze, chcę aby moi ludzie mieli szanse na normalne godne życie ─ wyjaśniła mu. ─ Nie jestem żoną Barona. Mój mąż stracił możliwość kandydatury na Barona gdy ożenił się ze mną. Moja rodzina wymazała mnie drzewa genologicznego bo śmiałam iść za głosem serca nie rozumu i braterskich rad więc w taborze musiałam pazurami wydrapać sobie swoją pozycję. Jestem jedyną kobietą w starszyźnie, czy Abraham chcę czy też nie moje zdanie w starszyźnie się liczy i jeśli mój brat jest na tyle durny, żeby wierzyć iż pozwolę mu wdrapać się na szczyt po moich plecach cóż z przyjemnością go rozczaruje. ─ uśmiechnęła się lekko. ─ Dlatego proponuje sojusz.
─ I jak mniemam ten sam sojusz proponujesz Victorii.
─ Ja i Victoria mamy swoje własne sprawy ─ wyznała bez skrępowania kobieta. ─ Serenissima ─ powiedziała tylko. ─ Poczytaj co nie co na ten temat. Dla ciebie mam inną propozycję. ─ podała mu z torebki teczkę. ─ Chcę aby moi ludzie mieli równe szanse i wiem, że ty również tego chcesz. Pośród Romów są dobrzy ciężko pracujący ludzie, młode kobiety, które pragnął od życia więcej niż gromadki dzieci i mam nadzieję, że zechcesz abyśmy spotkali się pośrodku. ─ wstała z krzesła. ─ Mój numer znajdziesz wśród dokumentów. ─ powiedziała i zostawiła Conrado z całym mnóstwem pytań.

***
Victoria Diaz de Reverte miała ważniejsze sprawy na głowie niż Fernando Barosso odkrywający swoją duchowość. Blondynka wiedziała doskonale, że jej ojciec robi to aby ocieplić swój wizerunek po ostatnich perturbacjach. I kobieta z przykrością stwierdzała, że starsze mieszkanki Valle de Sombras łykają te bzdury o jego nawróceniu i przemianie małego zabytkowego kościółka w sanktuarium. Msza miała odbyć się w niedzielne popołudnie i Victoria czy chciała czy nie planowała się na niej pojawić. Musiała nieco zwolnić tempo i zamiast rozstawiać ojca po kątach jak niesfornego pięciolatka okazać wsparcie jego działaniom. A kto wie może i wielebny Diaz zostanie okrzyknięty świętym? Kobieta parsknęła śmiechem. Diazowie mieli wiele cech i cecha „święty” nie należała do ich repertuaru. Kiedy drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wparował Pablo Diaz zmarszczyła brwi.
─ Musisz być z siebie niezwykle zadowolona ─ syknął pochylając się nad biurkiem. ─ Barosso wreszcie postawił na swoim.
─ Jak sadzę nie masz na myśli jego duchowego odrodzenia ─ kobieta ostrożnie wstała i podeszła do stolika z wodą. Nalała płynu do wysokiej szklanki i postawiła ją na biurku. ─ Mój sprzeciw nie miał znaczenia. ─ Pablo usiadł przesuwając dłonią po twarzy ─ ale nie udawaj zaskoczonego ─ aż zamrugał powiekami. ─ Tacierzyński to mój pomysł ─ dodała. ─ Chcieli cię zwolnić ze służby ─ odchrząknęła ─ Wysłać na emeryturę.
Pablo prychnął pod nosem.
─ A Helena Romo? Żona gangstera szeryfem?
─ Pełniąca obowiązki ─ odparła na to ─ nie wiadomo czy będzie kandydować w wyborach i czy się sprawdzi ─ dodała kobieta. Napełniła szklankę wodą. ─ To może być coś dobrego ─ popatrzył na nią ze złością ─ Spędzisz trochę czasu z rodziną.
─ Dlaczego nie Valdez?
─ Valdez bierze w łapę od Barosso ─ wyjaśniła mu ─ Potrzebuje na stanowisku kogoś kogo Barosso nie odważy się przekupić. Romo ma doświadczenie operacyjne i dochodzeniowo- śledcze. Tej komendzie przyda się trochę kobiecej ręki.
─ I ty będziesz miała swoją marionetkę na stanowisku ─ dorzucił.
─ Będę mieć szeryfa chętnego do współpracy z ratuszem ─ odparła jasnowłosa i westchnęła. ─ A ty będziesz przy dziecku gdy dorasta.
─ Możesz nas odwiedzić ─ powiedział łagodniej. ─ Marcela się ucieszy. ─ Victoria pomyślała, że kobieta krótko po porodzie potrzebuje ciszy i spokoju nie tabunu odwiedzających ją gości. Nie skomentowała tego jedynie się uśmiechnęła i skinęła głową. Nie mogła przecież odpowiedzieć, że pragnęła mieć to co jemu wyszło przypadkiem.
─ Zastanowię się ─ odpowiedziała dyplomatycznie. Pablo skinął głową, pożegnał się z córką i wyszedł. Jasnowłosa westchnęła wychodząc na taras. Wysłanie Pablo na urlop dla świeżo upieczonych ojców miało swoje plusy. Po pierwsze spędzi nieco czasu z żoną i synem, po drugie nie straci wynagrodzenia. I tak wróci jako jeden z zastępców Heleny, ale zachowa posadę. No chyba, że Pablo uniesie się dumą i przejdzie na wcześniejszą emeryturę. Oberwała kilka uschniętych kwiatków. Gdy łatała jedną dziurę, pojawiała się kolejna. Javier powiedziałaby, że „pora na nowy dach” ale obecnie Ratusz nie mógł sobie pozwolić na nowe wydatki.
A lista wydatków była długa więc Victoria zamieniła się w skąpą zastępczynię burmistrza i przyglądała się każdemu centowi za nim go wydała. Otwarcie „Starego Browaru” spędzało jej sen z powieki.
Federico Calderon dotrzymał słowa i podpisał umowę na przekazania chmielu do browaru „Lobo”. Główny Inspektor Sanitarny podpisał wszystkie zgody i zezwolenia na rozpoczęcie działalności. Wstępnie wyselekcjonowano pracowników do pracy przy produkcji. Wystarczył jeden telefon, a halę zapełnią się pracownikami, którzy pozwolą na rozpoczęcie procesu. Brakowało już tylko dyrektora. Człowieka, który pokieruje pracownikami. Victorii marzył się ktoś z doświadczeniem w branży, lecz jedyny człowiek z doświadczeniem w branży nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Westchnęła.
Kiedy ma się na nazwisko „Diaz” i ma się łatkę „zdrajczyni” znajdowanie współpracowników jest wyzwaniem. Szpiegował ją jej własny gabinet. Wiedziała to. Akceptowała to. I pilnowała się aby nie ujawnić zbyt wiele niewłaściwym ludziom. Ufała jedynie swojej asystentce Elizie Falcon. Tylko ona znała jej przyszłe plany.
─ Victorio ─ drgnęła usłyszała swoje imię. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Anitę Vidal stojącą za jej plecami. ─ Przepraszam nikogo nie ma ─ wskazała na biurko asystenta. ─ Pewnie wyszedł coś zjeść.
─ Raczej uderza w konkury do asystentki Fernando. ─ Jasnowłosa weszła do swojego gabinetu. ─ Kawy?
─ Chętnie ─ odpowiedziała właścicielka „Czarnego kota” ─ z mlekiem. ─ dodała. ─Nie przychodzisz na spotkania grupy wsparcia ─ zaczęła. Popatrzyła na nią zaskoczona. ─ Grupa się utrzymała.
─ Tak słyszałam ─ odpowiedziała na to wymijająco wciskając na ekspresie kilka guzików. Maszyna obudziła się do życia. ─ Na razie wolę trzymać się od grupy z daleka. Nie przyszłaś mnie chyba przekonywać do powrotu? ─ zapytała stawiając przed nią kubek z kawą.
─ Nie ─ zapewniła ją─ słyszałam , że planujesz otworzyć „Stary Browar” ─ zaczęła Anita. Victoria dla siebie wybrała czarną kawę. ─ i chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej ─ dodała. Zastępczyni burmistrza uśmiechnęła się.
─ Przejdźmy na taras ─ zachęciła ją. ─ Tam będzie nam wygodniej ─ wyjaśniła i przeszła na balkon. ─ I tak planuje otworzyć „Stary Browar”. Rozumiem, że jesteś zainteresowana restauracją nie pracą dyrektorki browaru?
─ Tak, wiem, że kiedyś działa tam restauracja ─ zaczęła Anita ─ myślę że byłam w niej kilka razy jako mała dziewczyna. To było bardzo popularne miejsce.
─ To prawda ─ zgodziła się z nią Victoria. ─ Był to jeden z nielicznych eleganckich lokali który gości najznamienitszych gości i był świadkiem nie jednych oświadczyn. Sam fakt że restauracja była przeszklona z każdej strony budził oszałamiające wrażenie ─ wytłumaczyła. ─ Tamtejsze zachody słońca ─ rozmarzyła się na chwilę Victoria. Robiły wrażenie ─ na balkonie pojawił się pies. Zaspany radośnie zamachał puchatym ogonem i przeciągnął się podchodząc do właścicielki. Łagodne błękitne oczy utkwił w Anicie. ─ Lubi chodzić ze mną do pracy ─ wyjaśniła ─ nikt mu nie przeszkadza w drzemkach.
─ Jaki jest twój plan? ─ zapytała ją Anita.
─ Plan nie jest raczej wyszukany ─ odpowiedziała Victoria i weszła do środka. Wróciła po chwili z plikiem spiętych dokumentów. ─ Chciałabym aby „Stary Browar” znowu się otworzył z nieco odświeżonym menu ─ wytłumaczyła gdy w ręce Anity wpadła karta dań z tamtego okresu.
─ Elegancki lokal?
─ Tak, z przystępnymi cenami. „Stary Browar” był ekskluzywny nie chcę jednak obniżać standardów raczej pokazać, że jest na każdą kieszeń.
─ Chcesz zrobić konkurencje Javierowi?
─ Dać konsumentom większy wybór ─ odpowiedziała dyplomatycznie jasnowłosa. Anita parsknęła śmiechem. ─ Zainteresowana?
─ Może ─ odpowiedziała wymijająco Anita. ─ To ambitny plan.
─ Wiem, ale lubię ambitne plany. Wiesz co? Mogę cię to opowiadać na sucho cały dzień, ale zamiast tego wolę ci to pokazać ─ odpowiedziała z lekkim uśmiechem. ─ Masz czas?
─ Tak, mam ─ wstała i odłożyła niedopitą kawę na stolik. ─ Czy ty masz czas?
─ Ja? Zawsze ─ zapewniła ją. ─ Po za tym ktoś potrzebuje spacerku ─ sięgnęła po smycz i przypięła ją Hermesowi, który radośnie merdał ogonem. W progu jej gabinetu stanął wysoki przystojny mężczyzna na widok którego Victoria się spięła a pies wyszedł i usiadł wlepiając w niego ślepia.
─ Dzień dobry, przepraszam ale w poczekalni nikogo nie ma. ─ Chciałem porozmawiać na temat „Starego Browaru?
─ świetnie się składa właśnie się tam wybieramy panie
─ Joel ─ przedstawił się Victorii robiąc ostrożnie krok do przodu uważnie przyglądając się psu.
─ Victoria ─ podała mu dłoń. ─ Przejdziesz się z nami? To niedaleko
─ Chętnie.
Stary Browar nie mieścił się na obrzeżach miasteczka, lecz na wzniesieniu nieopodal rynku. Kiedy wyburzono pustostany stał się on doskonale widoczny dla ludzkich oczu i Victoria musiała przyznać że budynek z cegły szkła i metalu prezentował się pięknie i nowocześnie zarazem. Otoczony zielenią skwerku wręcz bajkowo. Victoria wiedziała jakie wrażenie robił i o takie wrażenie dokładnie jej chodziło. Podeszła do drzwi i wsunęła klucze do zamka. Po chwili dezaktywowała alarm i zaprosiła gości do środka. Psa puściła przodem. Hermes już tutaj bywał więc pląsał radośnie merdając ogonem.
─ Na razie budynek jest pusty, stopniowo będziemy zapełniać go ludźmi i klientami. Na początek może pokażę wam restaurację, a później zejdziemy do samego browaru ─ Anita wymieniła spojrzenia z Joelem który skinął lekko głową. ─ Świetnie, Hermes ─zaklaskała w dłonie. Jej pies przybiegł do niej i otarł się o jej nogi. ─ Zaprowadzisz nas do restauracji? ─ zapytała zwierzaka. Pies ochoczo ruszył schodami ku górze. Victoria ruszyła za psem. Gdy znaleźli się w restauracji obróciła się ku gościom.
Pomieszczenie zalane było światłem. Zbudowane na bazie dużego prostokąta, z szerokimi kolumnami z czerwonej cegły nadawały miejscu elegancki wręcz dystyngowany charakter. Anita podeszła do baru i położyła na nim dłonie. Domyśliła się że po drugiej stronie jest kuchnia.
─ Wow ─ odezwał się Joel ─ wygląda lepiej niż pamiętam ─ jasnowłosa zmarszczyła brwi. ─ Dorastałem w San Nicholas ─ wyjaśnił ─ czasem ze znajomymi przychodziło się tutaj na piwo ─ uśmiechnął się półgębkiem ─ albo z ładną dziewczyną na kolacje. ─ Planujesz zaprowadzić tutaj swoje rządy? ─ zwrócił się do Anity która rozglądała się z ciekawością po pomieszczeniu.
─ Może ─ przeszła przez bar i ruszyła do kuchni.
─ Ciebie również interesuje gastronomia? ─ zapytała go kobieta dając Anicie chwilę na rozejrzenie się.
─ Raczej podawany tu w przyszłości alkohol ─ odparł. ─ Pamiętam, że to był naprawdę dobre piwo. Lokalne i najlepsze w stanie.
─ To prawda, wygrało kilka konkursów zarówno lokalnych jak i stanowych ─ weszła zaa bar i wyciągnęła prostą butelkę z zielonego szkła. Postawiła ją przed Joelem.
─ Stary Browar zbankrutował?
─ Tak, niestety różnie nie do pogodzenia wśród wspólników ─ wyjaśniła ─ doprowadziły do rozłamu i upadku browaru. Liczę że wspólnie uda się nam odbudować markę.
─ Kuchnia lśni nowością ─ do dyskutujących wróciła Anita.
─ Jest nowa ─ oznajmiła Victoria ─ Odnowiona według nowych wytycznych sanepidu. ─ Joel obracał w dłoniach butelką. Victoria podała mu otwieracz. ─ Śmiało spróbuj, jeśli wasz zainwestować środki musisz znać produkt. Popatrzył na panie.
─ Ja nie pije ─ powiedziała Anita. Victoria z wyciągnęła dwa plastikowe kubki. Mężczyzna pewnie otworzył butelkę i rozlał trunek.
─ Za współpracę ─ wzniósł toast i upił łyk. ─ Smakuje jak dawnej ─ skomentował i powąchał trunek. Spojrzał na Victorię to na ciemne piwo w kubku. ─ Znalazłaś je w domowej piwniczce?
─ Nie zostało stworzone na podstawie pierwotnej procedury ─ wyjaśniła. ─ Przyjaźnię się z właścicielką rozlewni, która pomogła mi je uwarzyć ─ wyjaśniła.
─ Planowałaś to od dawna ─ domyśliła się Anita ─ Nie znam się na produkcji piwa, ale ono musi leżakować przez pewien czas za nim trafi do butelek ─ Victoria potwierdziła to skinieniem głową.
─ Jestem strategiem ─ odpowiedziała ─ i lubię mieć rozciągnięte w czasie plany. Przejdźmy do rozlewni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3484
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:17:29 06-10-24    Temat postu:

**
Bluza lepiła się jej do ciała gdy szybkim krokiem pokonywała kolejne metry z przystanku do mieszkania swojego chłopaka. „Mój chłopak” , pomyślała jeszcze raz Ruby Valdez uśmiechając się pod nosem. Nigdy nie sądziła, że będzie myśleć tak o jakimś chłopcu ani tym bardziej, że będzie chciała mieć chłopaka. I chociaż oficjalnie nie nadali statusu swojemu związku, nie poprosił jej o „chodzenie” to oboje czuli, że to jest właśnie ten etap gdzie mogła nazywać się „jego dziewczyną” Przebiegła przez furtkę i nacisnęła dzwonek do drzwi. W progu domu powitał ją Patric. Stał w progu i patrzył na nią przez krótką chwilę.
─ Cześć ─ przywitała się ─ mogę wejść?
─ Jasne ─ wpuścił ją chłód i deszcz.
─ Parasol zepsuł mi się po drodze ─ wyjaśniła mu zsuwając z ramion plecak i rzucając go na podłogę. Spojrzała na niego przez ramię i posłała mu promienny uśmiech. ─ W sumie to lubię deszcz.
─ Lubisz moknąć?
─ Najbardziej w maju kiedy jest miły i ciepły ─ wyjaśniła mu palcami odsączając wodę z mokrych włosów. ─ Teraz jest lodowato ─ wskazała na zewnątrz i wysunęła stopy z trampek. Buty i skarpetki także miała mokre. ─ To gdzie jest łazienka?
─ Prosto i na lewo ─ poinformował ją brunet i obserwował jak znika za drzwiami. ─ Czekaj ─ powiedział i poszedł za nią. Stanął przy drzwiach łazienki ─ czyste ręczniki, masz w szafce po lewej stronie ─ wyjaśnił jej. ─ Chcesz jakieś suche cichy? ─ Ruby otworzyła drzwi.
─ A mógłbyś? ─ zapytała wyglądając z łazienki. Pokiwał głową. ─ Kochany jesteś ─ stanęła na palcach i cmoknęła go prosto w ustach za nim nie zamknęła drzwi, po chwili znowu wyjrzała ─ a mogę wziąć szybiki prysznic? ─ w odpowiedzi jedynie pokiwał głową.
─ Jasne, kosmetyki masz na szafce ─ poinstruował ją nastolatek ─ Przyniosę ci te ubrania ─ Ruby ochoczo pokiwała głową i weszła do środka. Otworzyła drzwi od kabiny prysznicowej i odkręciła strumień ciepłej wody i mimowolnie spojrzała w lustro. Policzki miała różowe od chłodu, deszczu i tego dziwnego dreszczu, który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa gdy ich oczy się spotkały. Przez głowę ściągnęła bluzę i przerzuciła ją przez grzejnik. Spotkanie zsunęła do kostek. Z ulgą pozbyła się mokrych skarpetek i z ciekawością otworzyła szafkę z ręcznikami. Były we wszystkich kolorach tęczy ułożone w prosty sposób. Na górze znajdowały się najmniejsze, na najniższej szafce największe. Zdecydowała się na te w odcieniu butelkowej zieleni gdy do łazienki zastukał Pat. ─ Możesz wejść ─ poinformowała go. Jego głowa pojawiła się w stopniowo zaparowanej łazience. Spojrzał na swoją dziewczynę to na kupkę ubrań leżącą u jej stóp. ─ Dzięki i przepraszam za kłopot ─ powiedziała gdy odkładał na pralkę czyste suche rzeczy.
─ To żaden problem ─ oznajmił chociaż z trudem dobierał słowa. W łazience było gorąco, a może jemu było gorąco sam już nie był pewien. Na samym wierzchu położył grzebień. ─ Rozwieszę twoje rzeczy w pralni może szybciej wyschnął. Brunetka pokiwała głową. Bezwiednie spojrzał na jej koszulkę z śpiącym niedźwiadkiem. Ruby uśmiechnęła się w roztargnieniu, a on się odwrócił. Słyszał jak dziewczyna za jego plecami ściąga mokrą koszulkę i przerzuca mu ją przez ramię. Była ciepła i mokra. Ruby cmoknęła go w policzek. Musiał wyjść z łazienki i to natychmiast.
Kiedy została sama pozbyła się majtek w cytryny i weszła pod ciepły strumień. Jednocześnie rozczesując splątane długie pasma włosów. Ruby z ciekawością spojrzała na półkę z kosmetykami i zmarszczyła brwi. Półek było trzy; jedną matki rozpoznała bez trudu. Dwie pozostałe były zagadką. Chwyciła żel pod prysznic i powąchała go. Skrzywiła się, Patric pachniał inaczej. Czasami widywała się z nim po treningach i nie pachniał jak toaleta. Chwyciła drugi żel pod prysznic i powąchała. To już pachniało jak Patric.
─ Patric ─ wyszła z łazienki w jego koszulce z napisem siedem na plecach. Chłopak nie dał jej spodni, lecz pomyślał o skarpetkach. Pojawił się na korytarzu wyglądając z jedno z pokoju znajdujących się w wąskim korytarzu. Ruszyła w tamtym kierunku ignorując fakt, że ma na sobie majtki w głupie cytrynki. Nie było ich widać. Całe szczęście on był wysoki ona mała więc koszulka skutecznie zasłaniała jej tyłek. Jak dobrze, że ogoliła nogi! ─ To twój pokój? ─ weszła do środka i rozejrzała się z ciekawością. Był na bazie prostokąta uwagę dziewczyny przykuły wiszące na ścianie rysunki. ─ Ty to namalowałeś? ─ pokiwał głową gdy stanęła przed rysunkiem dworku. Przechyliła na bok głowę ─ a ja dalej rysuje dom jak czterolatka.
─ Jak czterolatka? ─ zapytał.
─ Tak no wiesz dom to kwadrat, dach to trójkąt, dwa okna drzwi i koniecznie pisa buda obok ─ wyjaśniła. ─ To jest mój dom?
─ Tak ─ podrapał się po głowie lekko zawstydzony.
─ Piękne, nie mówiłeś, że masz artystyczne zapędy ─ spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. W pierwszej chwili nie rozumiała jego milczenia. To dotarło do niej po chwili. Miała na sobie jego koszulkę, jego skarpetki. Pachniała jego żelem pod prysznic. Usta zacisnęła w wąską kreskę i odwróciła się do niego plecami wnikliwie studiując obrazki na ścianie. Patric , żeby zagłuszyć ciszę włączył muzykę. Ruby uśmiechnęła się na dźwięk znajomych nut. ─ To koloseum? ─ zapytała postukując palcami w rysunek.
─ Tak ─ odpowiedział robiąc krok w jej stronę ─ obok jest krzywa wieża w Pzie ─ oznajmił. Ruby wyczuła go za swoimi plecami. Słyszała jak przełyka ślinę. ─ Pożyczyłam żel pod prysznic ─ wyjaśniła. ─ twoje były na samym dole.
─ Tak, skąd wiedziałaś?
─ Ty nigdy nie pachniesz jak świeżo wysprzątana toaleta ─ Patric parsknął śmiechem.
─ Tata lubi morski ─ wyjaśnił.
─ Ty pachniesz jak las ─ powiedziała uśmiechając się ─ ale nie sosna czy świerk coś bardziej korzennego ─ mruknęła. ─ Pachniesz jak Boże Narodzenie.
─ Dostałem to pod choinkę od ciotki ─ wyznał lekko zawstydzony ─ Chatka z piernika. ─ pochylił się nad dziewczyną i tuż przy jej szyi pociągnął nosem. To pachnie zdecydowanie na tobie lepiej ─ stwierdził ─ poczuła na szyi jego ciepły oddech. Oparła się o jego pierś czując jak ręka oplata jej talię. ─ Wybierasz się może na architekturę? ─ zapytała go gdy Patric Gamboa bezwstydnie ją wąchał. Cholera podobało jej się to.
─ Nie wiem ─ odpowiedział ochrypłym głosem ─ może. Nie zdecydowałem się jeszcze ─ stwierdził. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę za nim Patric nie zagarnął jej ust do pocałunku. Zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła jak koszulka podjeżdża jej do góry, ale miała w nosie czy zobaczy jej majtki w cytrynki. ─ Ruby ─ wymamrotał jej imię odrywając na chwilę wargi od jej warg. ─ Och Ruby ─ palce zanurzył w jej włosach. Był wdzięczny losowi, że jest taka niska. Oderwał usta jej warg i zaczął składać drobne pocałunki na jej szyi. Ręce przeciągnął wzdłuż jej boków bezwiednie układając je na jej krągłej pupie. Ruby wbiła mu palce w ramiona. ─ Już przestaje ─ wymamrotał zamroczony, lecz w odpowiedzi przylgnęła do niego mocnej i bardziej. Chwycił ją mocnej za pupę i uniósł do góry. Brunetka parsknęła śmiechem oplatając mu nogi wokół bioder. Okręcił się wokół własnej osi i usiadł z dziewczyną w ramionach na łóżku. Ręce Ruby powędrowały pod jego koszulkę. Ściągnęła mu ją przez głowę czując jak kręci się jej w głowie. Czoło wsparła o jego czoło i uśmiechnęła się.
─ Kochaj się ze mną ─ wymamrotała i pocałowała go za nim zdążył jej odpowiedzieć. Bała się że jeśli pozwoli mu odpowiedzieć odrzuci ją albo ona stchórzy, lecz ani usta ani dłonie Patrica nie zniknęły z jej ciała wręcz przeciwnie prześlizgiwały się po koszulce, aż w końcu wślizgnęły się pod bawełniany materiał. Podskoczyła czując jego dłonie na swojej skórze.
─ Przepraszam ─ wymamrotał.
─ To nic ─ zapewniła go. ─ To nic.
Poddała się dotykowi jego rąk, jego ustom błądzącym po jej skórze. Czuła się dziwnie i miała wrażenie że każdy nerw w jej ciele jest odsłonięty, jednak podobało jej się to uczucie więc mu się poddała. Dotykowi jego rąk, jego pocałunkom i gdy ściągnął jej przez głowę koszulkę bezwiednie nosem trąciła go w nos. Patrzył na nią z całych sił starając się nie spojrzeć w dół.
─ Możesz patrzeć ─ stwierdziła szeptem wprost do jego ucha. Uśmiechnęła się i go pocałowała. Czasami trzeba płynąć z prądem, przypomniała sobie słowa ojca i parsknęła śmiechem. Tak zdecydowanie nie powinna myśleć o ojcu, ale w tej jednej chwili Peter Pan miał rację. Czasem trzeba było płynąć z prądem.

***
Ruby wtuliła się w chłopaka nosem ocierając o jego szyję. To było dziwne doświadczenie. Nie bolesne (chociaż trochę bolało) po prostu dziwne. Patric leżał obok i milczał. Oddech mu się wyrównał. Ruby zadarła do góry głowę i spojrzała na chłopaka. Zmarszczyła nos. Coś było nie tak.
─ Zrobiłam coś nie tak? ─ zapytała go siadając. Owinęła się kocem spoglądając na Patrica który również usiadł. ─ Skarbie? ─ chyba po raz pierwszy nazwała go „skarbem”
─ Pękła ─ wykrztusił w końcu. Ruby zmarszczyła brwi. Sens jego słów dotarł do niej po chwili. Poczuła jak po plecach przebiega jej zimny dreszcz. ─ Przepraszam ─ wymamrotał.
─ To nie twoja wina ─ wykrztusiła po chwili nastolatka palcami przeczesując mokre włosy. ─ To się mogło zdarzyć każdemu. ─ głośno przełknęła ślinę i odnalazła swoje majtki. ─ Podrzucisz mnie do apteki?
─ Apteki?
─ Tak ─ potwierdziła. ─ Przyniesiesz mi moje spodnie ─ chwyciła koszulkę i nałożyła ją na siebie. Pat kompletnie zdezorientowany w plątaninie pościeli znalazł swoje bokserki i nałożył je wychodząc pospiesznie z pokoju. Wrócił po chwili bez spodni.
─ Czego potrzebujesz z apteki? ─ zapytał ją. ─ Pojadę i kupię. ─ zmarszczyła brwi. ─ masz nadal mokre włosy i program nie skończył cyklu ─ wyjaśnił. ─ Ruby? ─ powiedział łagodnie.
─ Pigułki „dzień po” ─ powiedziała. ─ To taka tabletka ─ wyjaśniła mu. Pokiwał głową. Kiedyś może i obiła mu się ta nazwa o uszy. ─ Gdzie mój plecak? ─ zapytała. ─ Mam tam portfel.
─ Zapłacę ─ zapewnił ją i pospiesznie ubrał się w czyste rzeczy. W głowie powtórzył nazwę pigułki i wyszedł. Ruby opadła na łóżko. Nie spodziewała się czegoś takiego. Chciała kochać się z chłopcem. I kochała się i teraz może zajść w ciąże. Miała ochotę krzyczeć. nie mogła teraz o tym myśleć chwyciła swoją torbę w której miała laptop i wyciągnęła ją. Musiała się czymś zająć do powrotu Patricka.
Gamboa był dżentelmenem i nie przypominał chłopców, których znała. Ruby chociaż nigdy o tym nie mówiła zawsze lepiej dogadywała się z chłopakami niż dziewczynami ze swojego rocznika a jedyną przyjaciółką jaką do tej pory miała była Jules. Słodka, drobna Jules, która rumieniła się za każdym razem gdy Ruby wspomniała o jej sympatii. Być może w tamtym czasie była jedyną osobą, która wiedziała o jej orientacji i związku z Rosie. Co prawda dziewczyny formalnie nie zostały sobie przedstawione, ale łączyła je nić porozumienia. Nastolatka siedziała na łóżku bruneta z otwartym laptopem. Zatrzymała nagranie i puściała je dalej jednym kliknięciem klawiatury.
─ To stara część cmentarza ─ wyjaśnił ─ niewiele osób tutaj zagląda ─ dodał mężczyzna na nagraniu. Zatrzymali się przy jednej z kwater ─ Najstarsze groby pochodzą z lat osiemdziesiątych. Tak myślę. To „zakątek samobójców”
─ Samobójców? ─ zapytała za kadru Ruby. ─ Wszystkie pochowane tu osoby popełniły samobójstwo?
─ Śmierć w tajemniczych lub tragicznych okolicznościach ─ wyjaśnił. ─ Kiedyś chowano ich pod płotem cmentarza, chyba nawet za , ale to było „niechrześcijańskie więc ojciec Horacio wyznaczył teren gdzie składano tych którzy zdecydowali się odejść na własnych warunkach.
─ I całe miasto o tym wiedziała? Skąd ty o tym wiesz?
─ Tak i mój ojciec był grabarzem ─ wyjaśnił mężczyzna ─ ja jestem grabarzem więc takie historie opowiadano mi do „poduchy” ─ zaznaczy ł w powietrzu cudzysłów. ─ To grób ─ mężczyzna podszedł do prostego kopczyka ziemi i podniósł tabliczkę, której nikomu nie chciało się przyczepić. ─ Celina Mendoza ─ przeczytał. ─ Miał siedemnaście lat gdy zmarła ─ wyjaśnił.
─ Kiedy?
─ 1999 ─ przeczytał.
─ Znałeś ją? ─ popatrzył w kamerę i pokręcił głową. ─ Jej nie.
─ A kogo znałeś? ─ zapytała go . Ruszył w głąb cmentarza które w myślach Ruby nazwała „ zaułkiem zapomnianych dzieci” Zatrzymała nagranie i poruszyła karkiem na boki.
─ Anaya Maria Gomez ─ wskazał na nagrobek. Był jednym z nielicznych, który był zadbany. Popatrzyła na mężczyznę i zrobiła zbliżenie na ustawioną w rogu fotografię. Ruby znała jej twarz. Anaya Maria Gomez była na liście Dicka Pereza. Zmarła na początku lat dziewięćdziesiątych. ─ Powiesiła się ─ wyjaśnił. ─ Jej ojciec miał szopę na zajęcia za domem ─ przysiadł na piętach i wyrwał kilka chwastów ─ wymknęła się z domu w środku nocy. Ojciec znalazł ją rano ze skręconym karkiem ─ Ruby wzdrygnęła się. ─ Była moją sąsiadką. Wrzasku jej matki nie zapomnę do końca życia ─ dodał ze smutkiem w głosie.
─ Jaka była?
─ Zwyczajna ─ odpowiedział. ─ Dobrze się uczyła, ja wolałem szlajać się po okolicy z kumplami. Tu wypić piwo, tam wypalić skręta ale nie Anaya ona siedziała z nosem w książce. Lubiła to. Jej starszy mieli coś jak taras za domem czy jak się to tam nazywa i zawsze siedziała tam otoczona książkami. Kolorowymi karteczkami zaznaczała fragmenty tekstu, za uchem zawsze miała wciśnięty ołówek.
─ Ty zrobiłeś to zdjęcie?
Pokiwał głową. Ruby przyklęknęła i zrobiła krok do przodu zrobiła zbliżenie na twarz. Ehecatl skupiony był na zdjęciu roześmianej dziewczyny z ołówkiem wciśniętym za prawe ucho.
─ Chciała być lekarzem ─ wyjawił. ─ Pomagać ludziom. Jej mama była pielęgniarką w lokalnej klinice, nadal tam pracuje. Anaya chciała iść na medycynę i zmienić świat.
─ Dlaczego się powiesiła?
─ A dlaczego ludzie się zabijają? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. ─ Z miłości.
─ Była zakochana ─ pokiwał głową.
─ Tak twierdziła ─ mruknął. ─ Mówił jej jaka jest ładna i mądra, że wiele osiągnie jeśli będzie się przykładać do nauki. Takie tam bzdety ─ machnął ręką i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego z nich i zaciągnął się. ─ Ruby zrobiła zbliżenie. Lubiła ten kadr. ─ Rodzice błagali Horacio żeby zgodził się pochować ją razem z dziadkami. Mieli tam miejsce, ale stary klecha ─ splunął na ziemię ─ był nieugięty.
─ Kim był ten facet? ─ zapytała go Ruby. ─ Kolega ze szkoły? ─ uśmiechnął się. Ten uśmiech z lekko uniesionym kącikiem ust.
─ Myślisz, że kolega ze szkoły powiedziałby „że jak będzie się dużo uczyć to wiele osiągnie?” ─ zapytał Ruby. Nastolatka pamiętała , że w tym momencie spojrzeli sobie w oczy i oboje wiedzieli kto jej to powiedział. Poczuła ssanie w żołądku. Są czasem takie chwile w życiu, że człowiek wie. Po prostu wie, że dzieli z kimś dokładnie te samą tajemnice. ─ zatrzymała kadr gdy otworzyły się drzwi. Patric głośno przełknął ślinę.
─ Mam ─ powiedział i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Podał Ruby pudełko z lekiem. Brunetka dłuższą chwilę wpatrywała się w opakowanie za nim nie wróciła z nim na łóżko. ─ Przyniosę ci wodę ─ zaproponował i pospiesznie wyszedł z pokoju. Wrócił ze środka z szklanką w chwili w której Ruby czytała ulotkę. Ostrożnie wyciągnęła ją z opakowania i wrzuciła do ust. Popiła ją wodą.
Serce łomotało jej w piersi jak szalone gdy ich oczy się spotkały. Głośno przełknęła ślinę. Co Patric sobie o niej teraz myśli? Uciekła wzrokiem od jego czujnych ciemnych oczu i spojrzała na ekran laptopa. ─ Zaraz to odłożę.
─ Co oglądasz? ─ zainteresował się Patric siadając obok niej na łóżku. ─ Co to za facet?
─ Grabarz ─ odpowiedziała mu. ─ Pracuje dla cmentarza w Pueblo de Luz i Valle de Sombras. W trzecim pokoleniu. Przeprowadziłam z nim wywiad do szkolnego projektu.
─ Szkolnego projektu?
─ Z historii ─ wyjaśniła i wytłumaczyła mu zadnienie od Julietty i własny projekt.
─ Będziesz odnawiać stare zniszczone groby ─ dodał.
─ Nie tylko, chcę odnaleźć rodziny tych dziewczyn, porozmawiać z nimi o nich o przeszłości, może któraś z nich powiedziała komuś o Dicku o tym co im zrobił. Remmy Torres pracuje nad stroną w sieci, Lily zajmie się social mediami a Tyberius cóż trzeba mu znaleźć jakieś zajęcie. Będzie najwyżej robił za mojego ochroniarza.
─ Ochroniarza?
─ Spora część dziewczyn z listy pochodziła z „Drabinianki” ─ wyjaśniła mu. ─ Niby mnie tam znają, ale lepiej dmuchać na zimnie.
─ Czemu mnie nie poprosisz, żebym był twoim ochroniarzem? ─ zapytała go. Podniosła na niego wzrok.
─ Nie sądziłam że chciałbyś się w coś takiego zagazować ─ przyznała zgodnie z prawdą. Myślała o zaangażowaniu Patrica w całe przedsięwzięcie w końcu był gdy w ręce wpadła jej lista, ale nie była pewna czy wypada go w to wszystko wciągać.
─ Oczywiście że chcę i robię dużo lepsze wrażenie niż jakiś tam Tiberius poza tym co to za imię?
─ Włoskiego cesarza ─ odpowiedziała mu Ruby przesuwając znacznikiem video. ─ Znasz kogoś kto ma drona?
─ Drona?
─ No tu aż się prosi, aby nagrać zakątek zapomnianych z lotu pataka.
─ popytam
─ Dzięki Zakątek zapomnianych to część cmentarza w Pueblo de Luz gdzie chowano samobójców ─ wyjaśniła mu i włączyła nagranie. ─ Większość grobów jest zniszczona i zapomniana. Tylko nieliczne są jakoś ogarnięte.
─ Ile z nich jest na liście?
─ Większość ─ odpowiedziała. ─ W księgach parafialnych znalazłam zapis, o zgonie, ale dziewczyny pochowano gdzieś indziej. Tu w San Nicholas albo w Monterrey gdzie nie prowadzono „segregacji” ─ zatrzymała nagranie na twarzy grabarza.
─ To grabarz?
─ No ─ łypnęła na niego to na faceta w roboczym stroju. ─ a c o?
─ Nic ─ odburknął.
`─ Oprowadził mnie po cmentarzu i sobie pogadaliśmy
─ Nagrałaś go.
─ Mówił interesujące rzeczy ─ odparła na to szatynka sięgając po mrożoną herbatę.
─ Nie wiedziałam że lubisz takie przeróbki ─ zmienił temat wskazując na ekran laptopa i program do obróbki video. ─ Masz kamerę?
─ Aha ─ przytaknęła \
─ Jadłaś ty dziś coś w ogóle?
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Kiedyś nie rozstawałam się z kamera. Jules żartowała że mam ją przyklejoną do dłoni
─ dlaczego już nie masz jej przyklejonej do ręki.
─ Straciłam do tego serce. Tak myślę ─ wyjaśniła wzruszając ramionami. ─ Chciałam iść do szkoły filmowej ─ wyznała.. ─ To głupie.
─ Nie to wcale nie jest głupie. Na reżyserię? ─ pokiwała głową ─ Chciałaś tworzyć filmy?
─ Dokumenty ─ wyjaśniła. ─ Chciałam tworzyć dokumenty które zszokują świat. ─ pochyliła się na laptopem i zamknęła progrem wylogowując się z systemu.
─ To wcale nie wygląda jakbyś straciła do tego serce ─ powiedział obserwując jej profil ─ może brakowało ci tematu. Co trzeba zrobić żeby się dostać na taką akademię?
─ Do Filmówki? To niewykonalne
─ Dlaczego? Ruby masz do tego smykałkę to widać głowy okiem ─ wskazał na laptopa. ─ Jakie są kryteria? Poza zadaną matura?
─ Nie zaliczyć wpadki ─ odparła. ─ Przepraszam ─ przesunęła otwartą dłonią po twarzy. Zabrzmiała wrednie, jakby go obwiniała, a nie obwiniała. Seks to był jej pomysł. Mogła obwiniać samą siebie. ─ Przepraszam ─ wymamrotała zawstydzona.
─ To moja wina ─ zapewnił ja ─ może gdybym zrobił to wcześniej wiedziałbym co robić teraz ─ wyznał zawstydzony. Ruby popatrzyła na niego zaskoczona. Sens jego słów dotarł do niej po chwili.
─ To był twój pierwszy raz? ─ zapytała go. On zaś pokiwał głową zawstydzony. Nastolatka przełknęła ślinę i bez słowa przytuliła się do niej. Oddał uścisk. Powinna była zrobić to od razu. Za nim wyszedł do apteki. Powinna była go mocno przytulić i zapewnić że nie jest na niego w żaden sposób zła.
─ Dlaczego mi nie powiedziałeś? ─ zapytała gdy położyli się obok siebie na łóżku. Ona oparła mu głowę na piersi.
─ To stało się tak szybko ─ zaczął. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Miał rację. To działo się tak szybo, lecz Ruby nie mogła się powstrzymać. Nie chciała się powstrzymywać. ─ Zaopiekuje się wami ─ zapewnił ją. ─ Toba i dzidzią.
─ Dzidzią?
─ Pójdę do pracy a mama nam pomoże. Na początku nie będzie zachwycona, ale z czasem przekona się do roli babci. Wstawimy łóżeczko ─ pod powiekami Ingrid zatańczyły łzy. Uniosła do góry głowę i pocałowała go w usta. Oddal pocałunek. ─ A to za co?
─ Za to ze jesteś tak kochany.

***
***
Conrado Severin był wyczerpany. Fizycznie i emocjonalnie więc gdy przekręcił kluczyk w zamku w duchu marząc o prysznicu i łóżku jego plan szybko zderzył się z rzeczywistością gdy wszedł do kuchni. I na początku myślał, że myli go wzrok, lecz gdy przymknął powieki i je otworzył rudowłosa Ronnie Russo nadal stała bosa w jego kuchni. Obróciła się i dopiero wtedy dostrzegł, że trzyma na rękach córeczkę. Dziewczynka oparła główkę na jej ramieniu.
─ Jesteś ─ przywitała go kobieta. ─ Wpuściła nas twoja córka, przemiła dziewczyna ─ Conrado nie miał siły, żeby ją poprawiać. Palcami przeczesał włosy. Nie spodziewał się wizyty kochanki. Zawsze się umawiali i nie zawsze na seks. Czasem rozmawiali późno wieczorem o swoich planach. Ronnie postawiła na podłodze dziewczynkę i podeszła do zastępcy burmistrza. Ku zaskoczeniu bruneta przytuliła go mocno do siebie. Oddał ten uścisk dopiero po chwili. ─ Zrobiłam makaron z owocami ─ wyjaśniła mu szeptem. Andrea przydreptała do matki. ─ Też chcesz uściskać Conrado? ─ zapytała biorąc pociechę na ręce. Wargami musnęła jej policzek. Dziewczyna popatrzyła na Conrado lecz po chwili wtuliła buzię w szyję mamy. ─ Jednak nie , jadłeś? ─ zapytała go.
─ Co ty, co wy ─ poprawił się szybko ─ tu robicie?
─ Makaron z mango ─ wyjaśniła ─ Macie całe mnóstwo rzeczy z mango. Nowa dieta?
─ Lidia lubi mango ─ wyjaśnił jej Conrado. ─ Nie zauważyłem samochodu ─ obrócił się do drzwi jakby spodziewał się że auto pani prokurator zmaterializuje się w jego kuchni.
─ Przyszłyśmy na nogach ─ odpowiedziała na to kobieta nakładając makaron na talerze. ─ Ja przyszłam na nogach, ona jechała w wózku ─ cmoknęła ją w policzek i wręczyła dziewczynce makaron-kokardę.
─ To zdrowe żeby jadła o tej porze? ─ zauważył zerkając na dziewczynkę ochoczo wcinającą makaron. ─ Jest ─ zerknął na zegarek ─ grubo po dwudziestej drugiej.
─ Pewnie nie ─ odpowiedziała kobieta ─ ale nie chcesz być świadkiem tego co zrobi Rea jak nie dostanie swojego makaronu ─ uśmiechnęła się do dziewczynki. ─ Mango? ─ zwróciła się do dziecka trzymając na dłoni cząstkę owocu. Rea ochoczo chwyciła ją w swoje rączki. ─ Zuch dziewczynka ─ postawiła ją na podłodze. Andrea Russo spojrzała na niego przenikliwymi oczami swojej matki. Włosy miła związane w kitkę na głowie. Podreptała do niego wypchając sobie kciuk do buzi. ─ Sssanie kciuka na pewno nie jest zdrowe.
─ Mówisz jak moja matka ─ stwierdziła kobieta stawiając na kuchennym blacie dwa talerze z makaronem z mango. ─ Wyrośnie z tego ─ stwierdziła ─ Ja ssałam kciuk w jej wieku i jakoś wyrosłam na ludzi więc i ona da sobie radę ─ zapewniła Severina. ─ Zawołasz Lidię? ─ zapytała go. ─ Nie chcę żeby pomyślała, że chcę cię mieć tylko dla siebie , zjemy w salonie.
─ Lidia tak nie pomyśli.
Popatrzyła na niego z politowaniem i westchnęła.
─ Być może powinnam była się zapowiedzieć ─ powiedziała do niego ─ ale wiem jak do bani są rocznice ─ wyjaśniła powód mu swojej wizyty. Spojrzeli sobie w oczy. Rozumiała go. Nosili w sobie podobny ból.
─ Zapytam ─ powiedział i poszedł na górę w stronę pokoju nastolatki. Po chwili wrócił sam. ─ Lidia śpi ─ wyjaśnił. Ronnie połknęła uśmiech i usiadła z córką na kanapie.
─ Powinnam była się zapowiedzieć ─ stwierdziła tylko zerkając na bruneta, który pojawił się po chwili w salonie z talerzem makaronu w dłoniach. Usiadł obok kobiety i jej córki. Andrea uśmiechnęła się od ucha do ucha i bezceremonialnie sięgnęła rączką po jego makaron. ─ Rea ─ w głosie kobiety było słychać rozbawienie. ─ Wiesz, że na tym talerzu jest dokładnie to samo? ─ zapytała córeczkę. Dziewczynka spojrzała na talerz Conrado to na talerz mamy i chwyciła śliski owoc z talerza mężczyzny. ─ Od Conrado smakuje lepiej?
─ Tak ─ potwierdziła. Conrado parsknął śmiechem. Ronnie uniosła brew.
─ Jesteś taka sama.
─ A co to znaczy?
─ Ostatnio wyjadłaś mi wszystkie frytki ─ przypomniał jej. Kobieta połknęła uśmiech zerkając na czubek głowy dziewczynki. ─ Ciężki dzień? ─ zapytał ją, Veronica zmarszczyła brwi. ─ Jesz czekoladę gdy ─ odchrząknął znacząco ─ a gdy masz ciężki dzień gotujesz w środku nocy ─ przypomniał jej. Oparła łokieć o zagłówek kanapy. ─ Jestem spostrzegawczy i szybko się uczę. b
─ To prawda ─ potwierdziła i westchnęła. ─ To był ciężki dzień dla nas obu ─ odstawiła talerz i przysunęła do siebie córeczkę. Dziewczyna łypnęła na nią i ponownie sięgnęła rączką po makaron z talerza bruneta.
─ Szczepienie? ─ Ronnie uniosła brew.
─ Wizyta u wujka ─ wyjaśniła. Conrado spojrzał na nią to na dziecko i zrozumiał. Kilka dni temu powiedziała mu że „ochrona Pascala ma swoją cenę” ─ Chciał poznać siostrzenicę.
─ Zabrałaś ją do więzienia? ─ zapytał i łypnął na niemal dwuletnią dziewczynę.
─ A co miałam zrobić? ─ zapytała go. ─ zostawić Ibbarę na pastwę losu? Barosso będzie chciał go zabić po raz kolejny i dobrze o tym wiesz. Rafael potrzebuje obok siebie kogoś kto będzie chronił jego dupsko.
─ Myślałem, że chcę tylko wyjść z więzienia ─ odpowiedział i odłożył talerz. Makaron był smaczny lecz stracił apetyt. ─ Wiedziałaś o tym już po pierwszej wizycie ─ bardziej stwierdził niż zapytał.
─ Oczywiście, że wiedziałam ─ odpowiedziała mu na to. ─ Nie mówiłam ci o tym wcześniej bo wiedziałam co powiesz.
─ Och tak? Co niby bym powiedział? Że wizyta dziecka w więzieniu to kiepski pomysł?
─ Tak i dorzuciłbyś „znajdziemy inny sposób?” ─ uniosła brew. Westchnęła i wzięła córeczkę na ręce. ─ Idziemy myć rączki? ─ Rea pokiwała główką i potarła piąstkami oczka. Mała była zmęczona. Kobieta wróciła do salonu po chwili. Andrea miała obie ręce owinięte wokół szyi mamy. Ronnie wyciągnęła z torebki smoczka. ─ Będziemy się zbierać. ─ stwierdziła.
─ Odprowadzę was.
─ Dam sobie radę ─ zapewniła go.
─ Nie unoś się dumą ─ odpowiedział gdy Russo układała dziewczynkę w wózku.
─ Nie ─ urwała ─ masz jakiś kocyk? ─ zapytała go głaszcząc dziewczynkę po policzku. Severin podał jej okrycie. ─ Przytul się do Stasia ─ podała dziewczynce pluszowego żółtego kotka. ─ Jesteś zmęczony.
─ Jest środek nocy.
─ To tylko dwa kilometry.
─ To aż dwa kilometry w środku nocy ─ odparował. Ronnie westchnęła. Nie chciała marnować energii na sprzeczki. Założyła zasypiającej córce czapeczkę.
─ A masz może jakąś kurtkę? ─ Conrado uniósł oczy do nieba i bez słowa wyszedł. Wrócił po chwili z jedną ze swoich kurtek. Wyszli z domu Severina ruszając w stronę domu Russo. ─ To zbyteczne.
─ To?
─ Twoje odgrywanie rycerza w lśniącej zbroi.
─ Nie odgrywam rycerza w lśniącej zbroi chcę abyście ty i Rea bezpiecznie dotarły do domu. Teściowa wyjechała?
─ Teściowa mieszka w San Nicholas ─ wyjaśniła ─ Nie mogę jej ściągać do siebie za każdym razem gdy mam cię odwiedzać. Ma swoje życie.
─ Czym się zajmuje?
─ Jest sędzią ─ odpowiedziała. Skinął lekko głową. ─ Lubię Nurię i nie jest moją teściową ─ poprawiła go. ─ To babcia Andrei i wiesz mi na początku nie była zadowolona gdy dowiedziała się o mojej ciąży. ─ spojrzała na Severina. ─ Byłam siksą która uwiodła jej syna, później przeze mnie zginął więc nie jestem jej ulubioną osobą we wszechświecie.
─ Nie zabiłaś go.
─ Zaangażowałam go w to śledztwo, naładowałam tę broń. ─ powiedziała ze smutkiem. ─ Zabrałam ją tam bo chcę żeby wiedziała, że zrobiłam wszystko żeby ludzie odpowiedzialni za śmierć Cristobala odpowiedzieli za to. To dziwne?
─ Nie ─ zapewnił ją. ─ Nie masz na myśli tego?
─ Nie, wiem że to rozumiesz. Robisz to, żeby móc spojrzeć kiedyś synowi w oczy ─ urwała ─ albo powiedzieć, że jest twój. To co kupiłeś mu w prezencie? Osiemnastka to wielka rzecz.
─ On nie wie że miał urodziny ─ przypomniał jej.
─ Fakt, ale powinien coś od ciebie dostać ─ stwierdziła. ─ Cokolwiek.
─ Co dostała Rea?
─ Samochodzik, taki popychany ale jej się nie podoba więc wyniosłam go do piwnicy ─ odpowiedziała. ─ I miałam na myśli to że na drugie masz ”Cristobal”
─ Myślisz o nim? ─ spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się.
─ Nie zapraszam go na „trzeciego” do łóżka jeśli to masz na myśli. I przekaż proszę Lidii, że nie szukam jej ojca.
─ Ona to wie.
─ Mam nadzieję, ale wiem jak myślą siedemnastolatki. Od czasu do czasu łapie się na tym, że będę jej nową mamusią.
─ Ona tak nie myśli. ─ zapewnił. Ronnie parsknęła śmiechem.
─ Tak ja gdy wiedziałam ojca z kolejną kochkanką też zastanawiałam się czy zostanie panią Russo numer 3?.
─ Zaraz 3?
─ Tak, Monse jest jego drugą żoną ─ wyjaśniła mu. ─ Tylko cicho sza ─ przyłożyła palec do ust. ─ Nie wiem nawet czy Monse wie, że przed nią była inna pani Russo. Umarła.
─ Na co?
─ Nie napisali w akcie zgonu ─ odpowiedziała ─ Kto wie, może tatuś ją nawet udusił ─ nonszalancko wzruszyła ramionami jakby nie było niczym dziwnym że podejrzewa ojca o tak paskudne zbrodnie.
─ Twój ojciec zdradzał twoją matkę>? Mówiłaś że nie rozmawiałaś z nim od lat.
─ Nie rozmawiać a słyszeć o jego podbojach to dwie różne kwestie ─ wyjaśniła Severinowi. ─ Lubił otaczać się młodymi i pięknymi asystentkami.
─ Przykro mi.
W odpowiedzi machnęła ręką. To były stare dzieje. Nie bolały już tak mocno.
─ A jaki był twój ojciec? ─ zapytała go. Wzruszył w odpowiedzi ramionami. Nie był w nastroju do dyskutowania o swoim ojcu. Nie miał od nim najlepszego zdania.
─ Gdy kończyłam liceum, na krótko przed swoją śmiercią zrobił mi listę kierunków, które powinnam studiować jako jego córka i które on aprobuje. Prawa na nim nie było, ani medycyny. Staruszek uważał, że kobiety nie nadają się ani do jedynego ani do drugiego. Pedagogika, socjologia tak ale psychologia już zdecydowanie nie. I pomyśleć że wszyscy myślą, że poszłam na prawo żeby go uhonorować ─ parsknęła śmiechem.
─ Chciałaś zrobić mu na złość ─ odparł Conrado ona zaś skinęła głową.
─ Został zabity więc matka wyniosła go na piedestał. Ustawiła ołtarzyk z jego zdjęć, w rocznicę jego śmierci biegnie modlić się z jego duszę i zachowuje się tak jakby nie gnoił jej całe ich małżeństwo. To takie irytujące ─ Conrado otworzył furtkę. Andrea poruszyła się niespokojnie w wózku. ─ Zaraz będziesz w łóżeczku ─ zapewniła małą. Rea usiadała.
─ Mleko.
─ I wypijesz mleko ─ dodała wchodząc do środka domu. Zatrzymała wózek i wyjęła z niego marudzące dziecko. Trzymając ją na rękach wpisała alarm dezaktywując go i poszła do kuchni przygotowując ulubiony mleczny napój dziewczynki. Kiedy przymknęła drzwi od pokoju dziecka Conrado nadal był w salonie przyglądając się fotografiom. Jego uwagę przykuło zdjęcie grupy kobiet z kieliszkami wina w dłoniach.
─ Baska impreza?
─ Coś w tym stylu. To zdjęcie z przed kilku lat ─ wyjaśniła mu ─ ze Światowego Dnia Picia Wina ─ dodała. ─ Co roku Serenissima organizuje dni otwarte. Zwiedzanie winnicy, rozlewni i tym podobne. Wieczorem dla najbardziej hojnych darczyńców organizowane jest przyjęcie.
─ Jesteś hojnym darczyńcą?
─ Nie aż tak hojnym ─ odpowiedziała ─ Dostałam zaproszenie przez wzgląd na matkę ─ wyjaśniła mu. ─ Rokrocznie przeznacza okrągłą sumkę na cele charytatywne który, Serenissima patronuje.
─ Jesteś kolejną osobą, która mi o nich mówi w odstępstwie kilku godzin ─ mruknął.
─ Mam być zazdrosna? ─ zapytała go podając mu kubek z herbatą. ─ Mam okres ─ dodała ─ więc żadnego baraszkowania w pościeli ─ skinął lekko głową a ona usiadła na kanapie. Usiadł obok niej. ─ To z kim plotkujesz o lokalnych winiarniach?
─ Z Eleonorą Altamirą─ wyjaśnił i usiadł obok niej. Ronnie pokiwała głową.
─ Ma to sens ─ stwierdziła tylko. ─ Współpracują ze sobą od lat ─ widząc jak Conrado marszczy brwi westchnęła. ─ Co o nich wiesz?
─ To co wszyscy, że dziewedziesiąt procet dochodu przeznaczają na projekty charytatywne.
─ Schroniska dla kobiet, domy samotnej matki i dziecka, domy dziecka , pomoc prawna dla kobiet, które chcą wnieść zarzuty albo papiery rozwodowe ─ wyliczyła. ─ Robią sporo dobrego i nie bez powodu się tym nie chwalą. Chcesz ich wesprzeć?
─ Za nim otworzę książeczkę czekową ─ zaczął ─ wolałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczych właścicielkach. ─ Ronnie upiła łyk herbaty. ─ A ty coś wiesz?
─ Wiem, że ─ urwała i westchnęła. ─ Piętnaście lat temu Inez Romo kupiła starą hacjendę i ziemie od upadłego plantatora ─ wyjawiła. ─ Nie wiem skąd miała pieniądze, ale stworzyła maleńkie alkoholowe imperium, które niosło pomoc kobietom. Oficjalnie właścicielką została Cornelia Baptista, ale nieoficjalnie wszystko i ostatnie słowo należało do Romo.
─ Niech zgadnę i wszystko przejęła jej jedyna dziedziczka? ─ domyślił się Conrado. ─ W co gra Victoria?
─ W to co grała jej matka ─ odpowiedziała na to jego kochanka. ─ Wiesz jakie motto ma Sertossimma?
─ Poza tym że pożyczyli sobie historyczną nazwę Wenecji?
─ „Bóg dał ci jedną twarz, a ty możesz sama przywdziać inną”. ─ zacytowała.
─ Bitwa między tymi dwiema tożsamościami… tym kim jesteśmy i tym kogo udajemy, nigdy nie będzie miała zwycięzcy. ─ Dokończył za nią Conrado. Uśmiechnęła się lekko.
─ Inez była potworem, ale nawet ona miewała lepsze dni i efektem tym lepszych dni są setki ocalonych istnień.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:52:18 09-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 027 cz. 1
CONRADO/QUEN/FABIAN/JORDAN/ELLA/YON/OLIVIA/LIDIA/ŁUCZNIK


Zamrugał kilka razy powiekami, zastanawiając się, czy czasem nie ma jakichś przywidzeń, ale nie było mowy o pomyłce – Conrado Saverin stał na progu domu jego wujostwa z czteropakiem piwa.
– Wuj jest w domu? – zapytał nauczyciel jak gdyby nigdy nic.
– To pytanie retoryczne? – Enrique przesunął się w wejściu, by wpuścić mężczyznę do środka. – Fabian wraca późno. I raczej nie pije piwa – dodał, wskazując na trunek w dłoniach mężczyzny.
– Cóż, szkoda żeby się zmarnowało. Masz ochotę? Technicznie rzecz biorąc nadal mamy piętnasty stycznia – zauważył, zerkając na zegarek, który wskazywał kilkanaście minut przed dwunastą.
– A co to ma do rzeczy? – Enrique nie rozumiał, ale w gruncie rzeczy się ucieszył, bo nie chciało mu się spać i nudził się sam w pustym domu.
– Tak tylko głośno myślę. Jesteś sam? – Conrado usiadł na stołku w kuchni i wyciągnął dwie puszki piwa, podczas gdy Quen otworzył paczkę chipsów, nadal patrząc na niego z powątpiewaniem.
– Nie, ale Nela śpi. Ciotka Silvia pewnie będzie spała w redakcji, często tak robi. A wuj Fabian gdyby mógł to w ogóle nie wychodziłby z pracy. Jordan pewnie znów się szlaja z jakąś laską w San Nicolas. – Nastolatek wzruszył ramionami. Mieszkanie z Guzmanami nie należało do zbyt zabawnych.
– O czym ty mówisz? Jordan śpi na kanapie u Castellanów. Byłem tam na chwilę zamienić kilka słów z Bastym. Sprawy służbowe – dopowiedział, żeby nie wdawać się w zbędne dyskusje.
– Super, woli spać u nich na ich kanapie niż we własnym łóżku? Właściwie to się nie dziwię. – Quen raz jeszcze wzruszył ramionami i niepewnie przyjął puszkę piwa od Saverina. – To na pewno w porządku? Tak jakby nie mam jeszcze osiemnastu lat. To dopiero za tydzień.
– Policjant mieszka naprzeciwko, ale nie sądzę, że będzie zaglądał przez okno – odparł tylko Conrado, otworzył swoją puszkę i podniósł ją do góry, jakby chciał wznieść toast.
Quen uśmiechnął się lekko i wypił kilka łyków piwa. Było dobre, nie przypominało tych kiepskiej jakości napojów wyskokowych, które czasami miał okazję próbować na szkolnych imprezach. Gdyby ktoś mu powiedział, że będzie sobie siedział w kuchni Guzmanów i pił piwo ze znienawidzonym niegdyś nauczycielem, uznałby go za wariata.
– Masz jakiś interes do Fabiana? – zapytał zamiast tego, bo zaintrygowało go to nagłe pojawienie się mężczyzny na progu. – Nie jestem specem od polityki, ale to chyba nie do końca zgodne z zasadami, żeby zastępca burmistrza odwiedzał zastępcę gubernatora po godzinach. Trąci mi to brudnymi układami.
– Chciałem omówić coś przy okazji, to świeża sprawa i sądzę, że twojego wuja zainteresuje. Ale wnioskując po tym, że jeszcze nie wrócił do domu, zapewne już o tym słyszał. – Conrado napił się piwa, by zająć czymś ręce. Prawdą było, że po tym jak odprowadził Ronnie i jej córkę do domu, postanowił spontanicznie odwiedzić syna i wypić z nim drinka w jego osiemnaste urodziny. Nie mógł zrobić nic więcej. Jego wzrok padł na pobrudzone od farby dłonie osiemnastolatka. – Znów malujesz?
– Tak jakoś wyszło. – Chłopak speszył się i podrapał po karku, przyglądając się swoim brudnym paznokciom. – Ksiądz Ariel namówił mnie na murale.
– Murale? Jak ten na ratuszu w Valle de Sombras?
– To nie jest niezgodne z prawem.
– Niszczenie mienia raczej podpada pod tę definicję.
– Ariel twierdzi, że tam jest to dozwolone.
– Tam? – Conrado zainteresował się tym tajemniczym miejscem. – Możesz mi powiedzieć, nie przyszedłem tutaj jako przedstawiciel ratusza.
– A jako przedstawiciel szkoły?
– Też nie. – Conrado się uśmiechnął. Przyszedł jako ojciec i było to dziwaczne uczucie.
– Na skraju miasteczka tuż przy lesie są pozostałości muru, który miasto budowało, żeby odgrodzić się od obozu romskiego. Nigdy go nie dokończyli, bo wybuchło powstanie. Nikt tam nie chodzi, a jest całe mnóstwo przestrzeni, żeby wyrazić emocje za pomocą sztuki. – Wzruszył ramionami, czując się trochę zawstydzony. – Będę miał kłopoty?
– Nie, dlaczego miałbyś? To fajne, chętnie zobaczę ten mural, kiedy będzie skończony. Ten w Valle de Sombras przypadł mi do gustu. Lidia zrobiła mi z nim zdjęcie.
– Lidia? Ona jest niemożliwa. – Ibarra pokręcił głowa, ale zaśmiał się cicho na samą myśl. – Nienawidzę Fernanda Barosso, jest winny wszystkiemu, co przytrafiło się mojej rodzinie i nie będę przepraszał za to, co czuję.
– I słusznie. Nie powinieneś przepraszać. – Conrado ugryzł się w język, by nie powiedzieć „to ja powinienem przeprosić”. – Twój tata jest bezpieczny. Nie martw się tym.
– Wszyscy wciąż mi to powtarzają, ale nie potrafię się „nie martwić”, w tym rzecz. Ale ufam ci. Jeśli mówisz, że jest w porządku, to tak na pewno jest. – Quen pokiwał głową, jakby sam siebie próbował o tym przekonać. – Czy on… czy mój tata… to znaczy Rafael… – Zawahał się, bo wstydził się o to pytać. – Czy przeczytał mój list? Rozmawiałeś z nim?
– Nie, to moja znajoma pociągnęła za sznurki. Przekazano mu list, jak tylko odpisze, upewnię się, że odpowiedź do ciebie trafi.
– Dobrze. Wuj Fabian się z nim widział, ale nie mówił, o czym rozmawiali. Fabian w ogóle mało mówi. – Quen zmarszczył nos na wspomnienie wuja i napił się jeszcze kilka łyków piwa. – Myślisz, że mój ojciec wiedział coś o moście na rzece San Juan i dlatego Barosso chce go dopaść?
– Twój ojciec był ważnym człowiekiem w miasteczku przez ostatnie trzy lata, na pewno znał mnóstwo sekretów Fernanda.
– Bo robili razem interesy?
– Bo jest bystrym facetem.
Poczuł wdzięczność do Saverina, że nie nazywa rzeczy po imieniu. Quen sam czuł się parszywie, bo w miasteczku gadano, że Rafael Ibarra jest kryminalistą, ale świadomość, że Conrado nie rozpatrywał go w tej kategorii była pocieszająca. Chciał coś powiedzieć, podziękować, sam nie wiedział, ale nie było mu to dane, bo usłyszeli szczęk klucza w drzwiach wejściowych i po chwili do oświetlonej jasno kuchni wszedł Fabian Guzman. Zatrzymał się na chwilę i zdjął okulary, przypatrując się uważnie gościowi.
– Jadłeś kolację? – zapytał Quena, który tylko pokiwał głową.
– To ja pójdę się już położyć. I to nie jest tak jak wygląda – dodał szybko nastolatek, wskazując na piwo w swojej ręce, ale Fabian nie wydawał się zainteresowany, więc pożegnał się z nauczycielem i wyszedł.
Guzman poluzował krawat i położył teczkę na blacie, przypatrując się Saverinowi badawczo.
– To mogło zaczekać do rana, cokolwiek to było.
– Nie mogło. A ja nie przyszedłem do ciebie.
– Ach tak. – Fabian pokiwał głową. – Powiedziałeś mu?
– Nie, ale widzę, że Debora powiedziała tobie.
– Nie ona to zrobiła, ale miło, że dbacie o to, aby wszyscy byli poinformowani. – Guzman zwykle nie był sarkastyczny, to domena jego syna, ale tym razem nie mógł się powstrzymać. – Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Czekasz, aż moja siostra wyzionie ducha czy…
– To nieporozumienie.
– W tym akurat się zgadzamy. – Fabian wpatrzył się w tego człowieka intensywnie, czekając na jakieś odpowiedzi. Miał wrażenie, że zarówno Saverin jak i jego dawna patronka Victoria Reverte mieli go za idiotę, skoro pozwalali sobie na takie akcje.
– Skoro już tu jestem, wypadałoby wspomnieć o jeziorze. Pewnie już słyszałeś, w końcu masz ordynatora na szybkim wybieraniu, ale szeryf jest w szpitalu, podejrzewają skażenie wody. Zastanawiam się, co biuro gubernatora planuje w tej kwestii zrobić.
– Jesteś zastępcą burmistrza, powinieneś wiedzieć, że jezioro to wasza jurysdykcja. Choćbym bardzo chciał, nie mogę się mieszać, dopóki nie zobaczę wyników próbek z COFEPRISu. – Coś w głosie Fabiana sprawiło, że Conrado zmarszczył czoło. Guzman był tym faktem zirytowany, bo miał związane ręce.
– A ty zawsze trzymasz się sztywno zasad?
– Jestem zastępcą gubernatora – odparł tylko mężczyzna, jakby to odpowiadało na to pytanie. – Dostarcz mi wyniki, a ja będę miał nakaz przeszukania w przeciągu pół godziny.
– DetraChem? Przynajmniej w jednej rzeczy się zgadzamy. – Conrado uśmiechnął się mimo woli. Fabian Guzman był konkretnym człowiekiem. Ciężko go było polubić, ale na pewno robił wrażenie. – Zaczynam rozumieć, dlaczego Fernando Barosso tak się ciebie boi.
– Fernando Barosso nikogo się nie boi, Saverin, w tym problem. No może z wyjątkiem swojej córki – dodał gorzkim tonem, a Conrado pokiwał głową z uznaniem. Nie musieli używać nazwisk, oboje mieli świadomość, że są na tyle dobrze poinformowani, że wiedzą, o kogo chodzi.
– A Marlena Mengoni? Chodzą plotki, że to ty boisz się jej, bo zakładasz jakąś unię sadowników, czy to prawda?
– Nie wiem, z jakich źródeł człowiek taki jak ty czerpie informacje, ale wygląda na to, że to źródło jest równie skażone co miejscowe zbiorniki wodne.
– Hmm. – Conrado nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się lekko. – Zalazła ci za skórę. Ma na ciebie haka? Pytam tylko z ciekawości, nie mam najmniejszej intencji sprzymierzać się z tą kobietą, reprezentujemy zupełnie różne ideały.
– Chodzi o sprawę romską? Tak, zauważyłem, że jesteś dość liberalny w temacie. To zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że Baron Altamira próbował cię zabić.
– Nie on, a jego syn – poprawił go Conrado, nadal uprzejmie się uśmiechając. – Baron tylko próbował wrobić mnie w morderstwo.
– Ach tak, to rzeczywiście zmienia postać rzeczy. – Pan domu pokiwał głową, nie kryjąc irytacji. – Dam ci dobrą radę, Saverin. Nie próbuj zgrywać miłosiernego Samarytanina. Nie pochwalam działań Marleny i jej planów, ale wiem też, że pomaganie Romom potrafi obrócić się przeciwko tobie. Valentin Vidal jest tego doskonałym przykładem.
– Będę pamiętał. – Conrado pokiwał głową i ruszył w stronę wyjścia do drzwi. – A tymczasem przyjrzę się dawnym planom, które zostały w ratuszu. Projekt wysiedlenia Romów, który przygotowałeś wspólnie z Ulisesem Serratosem musi być naprawdę ciekawą lekturą. Dobranoc, panie Guzman.

***

Felix odnalazł w sobie żyłkę detektywa i ze zdziwieniem stwierdził, że to Antonio Molina zaszczepił w nim chęć zagłębienia się bardziej w swoje podejrzenia. Szkoła zeszła na dalszy plan, z czego tata na pewno nie będzie zachwycony, ale w tej chwili myślał tylko o śledztwie, a właściwie śledztwach w liczbie mnogiej, oraz o tym jak mógł się wykazać na stażu w redakcji. Temat zanieczyszczenia miejscowego jeziora wydał mu się idealny – w końcu jezioro to był jego rewir, podobnie jak Ivana.
Wcześnie rano w sobotę zbiegł po schodach, w pośpiechu narzucając na siebie bluzę i dziwiąc się na widok byłego kumpla śpiącego na kanapie. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział, tylko chwycił jabłko z kuchni i wybył, zanim wszyscy się obudzą. Zajechał rowerem przed dom Serratosów akurat w momencie, w którym Theo wracał z porannego joggingu. Zahamował gwałtownie tuż przed nim.
– Uważaj, Felix, ten rower jest chyba starszy ode mnie. – Młody mężczyzna roześmiał się na widok odłażącej farby z roweru, który ledwo wyhamował i zaskrzypiał. – Przyjechałeś po Vero? Nie jeździła rowerem od lat. Ciekawe czy w ogóle jeszcze potrafi.
– Tego się chyba nie zapomina – zauważył z lekką irytacją młody Castellano, bo nigdy specjalnie nie przepadał za sąsiadem, z którym nie miał nic wspólnego.
Theo wzruszył ramionami i wszedł do domu akurat, kiedy Veronica z niego wychodziła. Dziewczyna posłała bratu podejrzliwe spojrzenie i zabrała swój rower z garażu.
– Nie jest zardzewiały, ale nie mam powietrza w oponach – przyznała, pokazując Felixowi różowy rower holenderski z koszykiem. – Ostatni raz jeździłam z Dalią w zeszłe wakacje.
– Naprawimy to. – Castellano rozejrzał się po garażu i zabrał się za naprawianie usterki. – Theo wstaje skoro świt – zauważył, a ona westchnęła przysiadając na jakimś starym pudle.
– A pomyśleć, że kiedyś potrafił spać do południa w weekend. Wciąż imprezuje, dziwię się, że chce mu się zwlec z łóżka o takiej porze.
– Skąd wiesz, że imprezuje?
– Jeździ do San Nicolas, łazi po klubach. Koleżanka mówiła mi, że widziała go kilka razy na różnych dyskotekach.
– To do niego pasuje – przyznał Felix, bo Teodoro zawsze był imprezowym typem.
– Chyba tak, ale czuję, że mnie okłamuje. Zmienił się, jest inny. Zafiksował się na tych wyborach i Cyganach, wiem to.
– Chce was chronić. Romowie już kilka razy próbowali was nastraszyć.
– Wiem, ale i tak uważam, że coś kręci. Nie podoba mi się, że układa się z Marleną Mazzarello, mój tata jej nie lubił. Czy Basty mówił coś o tym zatrutym jeziorze? Wiadomo co z Sarą i Ivanem? Chciałam jechać dziś do szpitala, ale nie sądzę, by Sara chciała mnie widzieć. – Dziewczyna zasępiła się, wzrok skupiając na swoich paznokciach. W nerwach zaczynała bezwiednie skubać skórkę przy kciuku.
– Czekają na wyniki próbek z sanepidu, a to potrwa kilka tygodni. Ivan jest w izolatce, bo miał gorączkę, ale czuje się dobrze, a przynajmniej tak wywnioskowałem, kiedy dzwonił do ojca i wyzywał przez telefon. – Felix uśmiechnął się i otrzepał ręce, kiedy udało mu się przygotować rower przyjaciółki. – Chcę pojechać do gubernatora i zobaczyć, czego się tam dowiemy.
– Do gubernatora, masz na myśli do Fabiana? – Veronica wsiadła na rower i odepchnęła się, jadąc za nim w kierunku, który wskazał. – Ale jeśli trzeba czekać kilka tygodni, to Fabian nic nie wskóra.
– Poznałaś Fabiana Guzmana? – Felix roześmiał się szczerze. – Wiem, że bywa trudny, ale to ważna sprawa dla miasta, nie pozostawi tak tego.
– Most też był ważny i zobacz, co się stało. – Vero była w wyjątkowo depresyjnym nastroju, a Felix ugryzł się w język.
– Fabian nie cierpi Marleny Mengoni, to jedno ma wspólnego z twoim ojcem. Myślę, że wysłucha nas, jeśli powiemy mu, że DetraChem mógł maczać w tym palce.
– Myślę, że Fabian już o tym wie.
Nie myliła się, zastępca gubernatora trzymał rękę na pulsie. Jednak kiedy zajechali do jego biura, pocałowali klamkę, bo mężczyzna wyszedł na ważne spotkanie.
– Dasz mu znać, że chętnie z nim pogadam? Służbowo oczywiście. – Felix zwrócił się do Laury, która patrzyła na niego w osłupieniu. Postanowił wyjaśnić: – Jestem tutaj jako przedstawiciel gazety „Hoy la verdad”. – Pomachał jej przepustką dziennikarską przed nosem.
– Fabian nie rozmawia z prasą. Biuro gubernatora ma rzecznika – poinformowała go dziewczyna, nie wiedząc, czy ma się roześmiać czy może podziwiać jego młodzieńczy upór.
– W takim razie chętnie pogadam z rzecznikiem. – Felix postukał kilka razy palcami w blat biurka w recepcji, nie poddając się. Był wyjątkowo pewny siebie po komplementach, którymi uraczył go Antonio Molina dnia poprzedniego. Jego wzrok padł na kotka, który rozgościł się na posłaniu w recepcji. – Możesz przychodzić do pracy z kotem? – zdziwił się, a Laura pogłaskała kociaka po łebku.
– Kobe Bryant jest łagodny jak baranek, nikomu nie zawadza.
– Kobe Bryant? – Veronica uniosła wysoko brwi, a Laura zacisnęła usta.
Pokiwała tylko głową, bo dziwnie się czuła w towarzystwie dziewczyny, z którą jej były chłopak kiedyś się przespał i za którą szaleli wszyscy chłopcy w San Nicolas i nie tylko. Veronica Serratos była tą dziewczyną, o którą pobił się Marcus Delgado w dniu balu bożonarodzeniowego, kiedy Laura była jego partnerką i trochę uwłaczało to jej godności.
– Fabian na to pozwala? – Felixowi raczej nie chciało się w to wierzyć.
– Fabian ma wyrzuty sumienia, bo ostatnio nie potraktował mnie zbyt miło. – Laura Montero wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, czy tak było, ale wolała tak to sobie tłumaczyć. Guzman widział kociaka, ale pozostawił jego obecność w biurze bez komentarza, a ona wzięła to za dobry znak. – Praktycznie wytknął mi, że nie nadaję się do pracy w prokuraturze.
– Ale to jest gubernatura – zauważyła Veronica, nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi.
– Tak, ale to tylko staż, ma mi utorować drogę dalej. Wiecie, jak ciężko dostać się na praktyki do prokuratury? Nikogo nie przyjmują, trzeba mieć znajomości.
– Twój dziadek jest komendantem policji w Monterrey.
– Nie lubię tego wykorzystywać. – Laura zawstydziła się po słowach Veronici, a Felix wyczuł dziwne napięcie, więc odchrząknął i w końcu się odezwał.
– Jak nie ma Fabiana, to czym właściwie się tutaj zajmujesz?
– Papierologią. Piszę pisma, wnioski, umawiam spotkania, jeżdżę po pączki i kawę dla reszty pracowników... Właściwie teraz to chodzę na pieszo, bo moje auto jest w warsztacie po tym jak ktoś rozwalił mi opony. Okazało się, że to poważniejsza usterka, a ja nie mam kasy, żeby od razu zapłacić.
– Ktoś ci przebił opony? W Pueblo de Luz? – Felix był autentycznie zdumiony.
– Tak, w Nowy Rok. Nocowałam u Guzmanów, samochód stał na podjeździe na waszej ulicy i ktoś postanowił się na nim wyładować.
– Na naszej ulicy nigdy nie dzieje się nic takiego, to najbezpieczniejsza ulica w miasteczku. – Castellano nie wierzył w to, co słyszy. Przygryzł wargę, zamyślając się nad tym. – Nocowałaś u Guzmanów, to znaczy u Jordana?
– Tak. – Laura pogłaskała kociaka i dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów. – Nie, Jezu! Nocowałam w jego pokoju, a nie z nim, on spał na kanapie. A co to ma to rzeczy?
– W nocy w sylwestra? – upewnił się Felix, a ona pokiwała głową.
– Jordi mówił, że to pewnie Cyganie.
– Tak, na pewno. – Felix wysilił się na uśmiech i pożegnali się, szybko opuszczając biuro zastępcy.

***

Lidia Montes nie znała umiaru i zostawiała mu listy w skrzynce zarządcy Gastona zdecydowanie częściej, niż nadążał je odczytywać. Powinien być zły, że ta dziewczyna nic sobie nie robiła z ostrzeżeń, ale nie potrafił, bo była nawet całkiem zabawna. Ciekawiło go, co znajdzie w kopercie tym razem. Parsknął cichym śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, że sparodiowała jego sposób pisania.
”Drogi Łuczniku,
jakkolwiek zawiodłam się, że nie uraczysz obywateli Pueblo de Luz kolejnym genialnym cytatem, to jednak jestem zmuszona się z tobą zgodzić. Proboszcz zasłużył na gorsze tortury, a sądząc po tym jak wiele osób go oskarża (łącznie z jego własnym bratankiem oraz panią Angelicą Pascal, którą wszyscy tak szanowali), wiem, że jego zbrodnie to nie przelewki. Dlatego nie spiesz się, pracuj w swoim rytmie. Ciekawi mnie, co miałeś na myśli, kiedy napisałeś, że masz w zanadrzu „coś mocniejszego”? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów i mam przeczucie, że znasz grzeszki Hernana Fernandeza jako mało kto. Uważam, że ten człowiek nie powinien zostać dopuszczony do pracy czy może raczej posługi. Nie wiem, jak powinno się mówić? Czy zajęcia księdza można nazwać pracą? W każdym razie dopóki nie naucza znów u mnie w szkole, jestem skłonna poczekać na sprawiedliwość. Nigdy go nie lubiłam, a jego okropne komentarze pod moim adresem nie poprawiały mojego stosunku do jego osoby. Tak, przyznaję, że mną też kierują subiektywne uczucia i mała chęć zemsty, dlatego tak bardzo zależy mi na jego upadku. Ten człowiek uderzył w mój czuły punkt, kiedy na początku roku szkolnego nazwał mnie „poganką”. Ubodło mnie to, może dlatego, że sama tak naprawdę nie wiem, kim jestem. Nie należę ani do świata Romów, ani do Pueblo de Luz i czasami mam wrażenie, że pozostaję w dziwacznym zawieszeniu między nimi. Ale nie będę cię zanudzała moimi osobistymi rozterkami. Pewnie i tak cię to nie interesuje.
Zapytałeś mnie, dlaczego piszę ołówkiem – jeśli jeszcze się nie domyśliłeś, często najpierw mówię, a potem myślę. Tak samo jest z pisaniem (może stąd te błędy gramatyczne, które tak bardzo lubisz mi wytykać, ale nie wiem czy zauważyłeś, staram się nad tym pracować!). Kiedy piszę coś w emocjach, zwykle nie mam hamulców. Dlatego zdecydowałam się pisać do ciebie w ołówku, by w razie czego zmazać rzeczy, które mogą ci się nie spodobać (ale spokojnie, nie będę cię już komplementować, wiem, że tego nie lubisz).
Ale powiedz mi w takim razie, dlaczego ty zawsze używasz długopisu?

Łucznik uśmiechnął się pod nosem i zaczął pisać.

***

Zaklął i cofnął się w drzwiach, kiedy zobaczył, że jego najlepszy kumpel nie spędził tej nocy sam.
– Ja pierdzielę, Pat, mogłeś wywiesić na klamce gumkę do włosów czy coś – warknął, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy.
– To mój pokój, Yon, może przestań wchodzić jak do siebie? Jak tu w ogóle wszedłeś? – Patricio wygramolił się z łóżka, przepraszając Ruby za tę niezbyt przyjemną pobudkę. Dziewczyna wyślizgnęła się ze swojej połowy i poszła do łazienki, by doprowadzić się do porządku.
Dała znać Ingrid, że nocuje u koleżanki i miała nadzieję, że to kłamstwo przejdzie. Przez całą noc zastanawiali się z Patem, co zrobią, jeśli ich pierwszy raz okaże się zakończyć wpadką i Gamboa snuł już całe scenariusze. Valdez miała nadzieję, że nie zostanie nastoletnią matką, ale niczego nie można było wykluczyć.
– Wiem, gdzie trzymacie zapasowe klucze, twoich starych nie ma w domu – wyjaśnił Yon, wchodząc do pokoju przyjaciela i upewniając się, że już jest czysto. – A więc wy…?
– My co? – Patricio zasłał prowizorycznie łóżko i nakazał chłopakowi zejść z nim na dół, gdzie mogli swobodniej rozmawiać.
– Dobiliście targu?
– To obrzydliwe, kiedy tak mówisz, ale… na to wygląda. – Gamboa podrapał się po głowie i na jego ustach zagościł zawstydzony uśmiech.
– Super, wreszcie jesteś mężczyzną, Gamboa. Więc skąd ta mina? Myślałby kto, że małe bzykanko cię rozrusza i przestaniesz być takim sztywniakiem.
Za te słowa Yonatan zarobił od przyjaciela kopniaka w piszczel, więc syknął tylko i patrzył, jak ten zaczyna przygotowywać śniadanie. Patricio półgębkiem opowiedział mu, co się wydarzyło poprzedniego wieczora.
– Nic dziwnego, że pękła ci gumka. Nosisz ją w portfelu od dwóch lat, kondomy też mają swoją datę przydatności.
– Cicho bądź! – Pat wskazał na sufit, jakby chciał zaznaczyć, że Ruby mogła ich usłyszeć. – Nie wiem, co robić. Wzięła tabletkę, ale nie mam pojęcia, czy to wystarczy. Może powinna iść do lekarza? Powinienem powiedzieć mamie?
– Zwariowałeś? Mama to ostatnia osoba, której powinieneś powiedzieć. – Yon pokręcił szybko głową. – Znasz swoją matkę, Pat? Ona by ci się kazała oświadczyć, a twój stary wybudowałby wam dom gdzieś w pobliżu i dał ci posadkę u siebie w firmie. Jedna noc nie jest tego warta.
– Lubię Ruby.
– Ale nie na tyle, żeby się z nią żenić w wieku siedemnastu lat, nie? No właśnie. – Yon sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Pigułka zda egzamin, a jeśli nie to zawsze pozostaje skrobanka.
– Chryste, Yon, czasami potrafisz być takim dupkiem. – Patricio zarumienił się ze wstydu, ale nic już więcej nie powiedział.
– Wiedziałeś chociaż, co robisz? Została na noc, więc chyba nie było totalnie do bani.
Abarca nie chciał się z niego nabijać, ale był ciekawy. Pat zawsze był tym odpowiedzialnym i ułożonym, kochał się w jednej dziewczynie od dziecka, ale bez wzajemności, więc nie mogli pogadać o tych sprawach. Kiedy Yon opowiadał mu czasem o tym, z którą dziewczyną się całował na domówce albo która zrobiła mu loda, czuł się tak jakby objaśniał mu cały świat. Nigdy nie mógł spytać Pata o poradę w kwestii seksu, to raczej Yonatan zawsze był bardziej obeznany w temacie i teraz poczuł, że spoczywa na nim odpowiedzialność, by wprowadzić przyjaciela w największe tajniki sfery intymnej.
– Pamiętałeś o grze wstępnej?
– O czym? – Pat był wytrącony z równowagi, kiedy smażył jajecznicę drżącymi rękami. – No tak, chyba tak.
– Chyba? Nie przygotowałeś jej na…?
– Wiesz, Yon, naprawdę wolałbym teraz o tym nie rozmawiać. – Właściciel domu raz jeszcze dał wzrokiem do zrozumienia, że to nie przystoi mówić o takich rzeczach, kiedy jego dziewczyna, mógł ją raczej tak nazwać, była tuż obok w łazience. – Ale coś tam zrobiliśmy.
– To dobrze. Widać nie przestraszyłeś jej na tyle, by zwiała z samego rana.
– Odezwał się pan „uprawiałem seks dwa razy w życiu”. Nadal mi nie powiedziałeś nic o tym drugim razie. Czy spotkałeś się znów z Veronicą czy…?
– Nie gadajmy o tym.
– Dlaczego? Ty mnie wypytujesz, a sam nie chcesz mówić? Nie mów, że spałeś z Nelą Guzman, bo chyba padnę tu na zawał.
– Jezu, Pat, wypluj te słowa, chcesz, żebym się tutaj porzygał? – Yon teatralnie udał, że wymiotuje do płatków kumpla.
– Chciałem, żeby nasz pierwszy raz był idealny, ale chyba nie wyszło. Na pewno nie wyszło, sądząc po pękniętej prezerwatywie. – Pat dał za wygraną i przestał ciągnąć Yona za język. Sam opadł na kuchenne krzesło zrezygnowany.
– Nigdy nie jest idealnie, nieważne jak bardzo się starasz. – Gorzka nuta w głosie Abarci zupełnie do niego nie pasowała.
Przypomniał sobie swój pierwszy raz z Veronicą. Wyobrażał sobie tę chwilę wiele razy, marzył o niej, a kiedy w końcu przyszło co do czego, miał wrażenie, że dał ciała. Nie był totalnie beznadziejny, wiedział, co ma robić. Miał siedemnaście lat i oglądał wiele filmów dla dorosłych, dokształcał się prywatnie, jeśli tak to można nazwać. Przez cały czas dbał o to, żeby Veronice było dobrze, chciał, żeby ona czuła się bezpieczna i spełniona. Wiedział, że miała więcej doświadczenia, musiała mieć sporo chłopaków przed nim, w szkole krążyło mnóstwo plotek i każdy wiedział, że spała też z Franklinem Guzmanem, a na samą myśl Yon dostawał białej gorączki. Starał się więc, żeby dla Vero tamta noc była przyjemna i wydawało mu się, że cel został osiągnięty. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że Vero nie wracała do tamtej chwili. Może nawet w tamtym momencie myślała o kimś innym i to go dobijało.
Jakby na zawołanie jego telefon zawibrował i przyszła wiadomość od Priscilli. Zanim zdążył zareagować, Pat chwycił jego telefon i przeczytał jego starsze wiadomości na głos, nie mogąc uwierzyć.
– „Dotykam się, myśląc o tobie”? Jezu, co to ma być, jakieś porno na telefon? – Gamboa na chwilę zapomniał o własnych problemach. – Z kim piszesz, z tą Priscillą? To może być jakiś zboczeniec, wiesz o tym?
– Cicho bądź, Cilla nie jest zboczeńcem. I w tej chwili jest jedyną rzeczą, dzięki której jakoś wytrzymuję przedmeczową presję.
– Fuj, nie chcę słuchać o tym, jak robisz sobie dobrze pod prysznicem, myśląc o tej starej babie. – Pat się skrzywił. – Priscilla to imię dla starej baby.
– Odezwał się Patricio, to imię dla księdza albo zakonnika. – Yon się odgryzł i odpisał kilka słów swojej korespondencyjnej przyjaciółce.
Nie mógł zaprzeczyć, że jego ego było mile połechtane. Żadna dziewczyna nie była tak bezpośrednia, a może po prostu na takie nie trafiał. Zdarzało mu się, że dziewczyny na imprezach ciągnęły go w ustronne miejsca, by się obściskiwać, ale żadna nigdy nie powiedziała mu wprost, że wyobraża sobie jego dłonie, kiedy się masturbuje. Było to przyjemne doznanie, a Yonatan był w końcu zwykłym nastolatkiem i niewiele mu było trzeba, by się podniecić. Nie wiedział, czy robi dobrze, ale odpisał Cilli, że podoba mu się to, co mu napisała i że nie mógł przez to spać w nocy. I że on też ją sobie wyobrażał i dotykał się, myśląc o niej. Zaczynał sądzić, że chyba przesadził, kiedy zobaczył reakcję Patricia, ale w tej chwili, choć to Pat mógł pochwalić się prawdziwym seksem, to Yon był zwycięzcą, bo nie musiał się martwić pękniętą gumką. Tak przynajmniej usprawiedliwił się w swojej głowie.
– Masz nadzieję, że to Veronica, co? – Patricio odezwał się nagle, wyrywając Yona z transu. – Vero wciąż jest online na mediach społecznościowych. Ma konto na „kupidynie” i pewnie pisze mnóstwo świńskich rzeczy z poznanymi tam facetami.
– Cicho bądź, nie muszę tego słuchać. – Abarca skrzywił się, czując, że serce kołacze mu się w piersi ze strachu na samą myśl, z iloma facetami z kupidyna Veronica mogła się umówić i z iloma spała. Czy w ogóle o nim myślała? Co by było gdyby Jordan poszedł z nią do łóżka tamtej nocy zamiast niego? Czy teraz by ze sobą chodzili? Otrząsnął się z tych rozmyślań, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. – Pat, czy ja jestem… złym człowiekiem?
– Co? – Patricio się roześmiał, sądząc, że on żartuje, ale ten zdawał się mówić poważnie. – Potrafisz zachowywać się jak dupek, ale nie powiedziałbym, że jesteś złym człowiekiem. Dlaczego pytasz?
– Veda zarzuciła mi, że jestem podły i niemiły. Myślisz, że ludzie nazywali Izzie Gomez zdzirą za jej plecami?
– Zazdrosne dziewczyny potrafią być kreatywne w wyzwiskach. Ale skąd nagle ci się przypomniała Izzie Gomez?
– Wstawiła nasze stare zdjęcia na insragrama i zadzwoniłem ją ochrzanić. Veda słyszała naszą rozmowę.
– Izzie zawsze była taka wesoła, że nie przejmowała się za bardzo, co o niej mówią. Poza tym większość osób na obozach uwielbiała Izzie, to taki promyczek szczęścia.
– No, nie wydaje ci się to dziwne? Jak ktoś taki jak Isabella cholerna Gomez mógł polecieć na Jordana Guzmana?
– To pytanie retoryczne? – Patricio nie mógł się powstrzymać i się roześmiał.
– Wiesz, o co mi chodzi. On jest gburem i dupkiem, a ona uśmiechnięta i radosna. Jakim cudem się zaprzyjaźnili?
– Przeciwieństwa się przyciągają? – Patricio podpowiedział, jednocześnie tamując w sobie ochotę, by roześmiać się głośniej. – Izzie miała ten dziwaczny test przyjaźni, pamiętasz?
– Tak, nie zdałem go. – Yonatan prychnął na samo wspomnienie dawnych dziejów. – Zadawała kilka pytań. Jak odpowiedziałeś według niej poprawnie, łaskawie pozwalała ci się ze sobą przyjaźnić. Jak tak teraz myślę, to nic dziwnego, że się kumplowała z Guzmanem, bo oboje to świry. Dziwię się tylko, że poszła z nim do łóżka, bo myślałem, że to typ laski, której rodzice zakładają pas cnoty. Jej stary nie jest czasem jakimś pastorem?
– Nie. – Patricio się roześmiał. – Ale są bardzo religijni, z tego co wiem. Właśnie o to była cała afera.
– Nie jestem złym człowiekiem, nie powiedziałem nic złego. – Yon próbował usprawiedliwić samego siebie.
– Od kiedy to zależy ci na tym, co o tobie sądzi Veda Balmaceda? – Gamboa przyjrzał się chłopakowi podejrzliwie.
– Od kiedy mam lekkie wyrzuty sumienia, że próbowałem ją uwieść, żeby zrobić na złość Guzmanowi, a ona ma autyzm i nie kuma takich rzeczy. Byliśmy wczoraj w kinie.
– Uuuu w kinie na jakimś romantycznym filmie?
– Na Pearl Harbor. Braterski kodeks jest niektórym nieznany.
– Coś w tym jest. Niektórzy próbują uwieść koleżanki swoich rywali z boiska.
– Siedź cicho, Gamboa, to ty się całowałeś z Dalią, kiedy ona chodziła z Jordanem, w dodatku w jego urodziny.
– To dla mnie śniadanie? – Ruby weszła do kuchni już w pełni gotowa, a Pat posłał Yonowi mordercze spojrzenie.
– Smacznego. – Abarca próbował jakoś się zrehabilitować. – Jak się czujesz?
– Yon! – Pat miał ochotę trzepnąć go w łeb.
– No co? Jestem ciekawy. Czy taka tabletka coś robi? Może cię chyba boleć brzuch.
– To nie jest tabletka poronna. – Ruby z zawstydzeniem przyjęła od Patricia miskę z mlekiem i wsypała sobie płatki śniadaniowe. – Czuję się dobrze.
– To dobrze – stwierdził Yon, któremu nagle gęba nie mogła się zamknąć. – W której aptece byłeś po tę tabletkę?
– Najbliższej za rogiem, a co? – Pat nie do końca rozumiał, o co mu chodzi.
– W tej, którą prowadzi Bernadetta Belmonte? Stary… – Abarca złapał się za głowę. – Módl się, żeby jej tam wtedy nie było, bo dowie się cała okolica.
– Yon, po co właściwie przyszedłeś, co? – Pat rzucił ukradkowe spojrzenie Ruby, bojąc się, by Abarca jej nie wystraszył. Już i tak byli dosyć przerażeni.
– Przyszedłem zapytać, czy chcesz się zabrać ze mną do Pueblo de Luz, bo akurat tam jadę. Ciotka Julietta wreszcie zaprosiła nas do swojego pałacu.
– Zaraz, panna Santillana jest twoją ciotką? – Ruby przypatrywała się kapitanowi z San Nicolas zaintrygowana.
– Jak komuś o tym powiesz… – Pogroził jej palcem, a ona prychnęła.
– A kogo to by miało obchodzić? Poza tym ona nie jest tak straszna, jak ją malują.
– Nie, jest gorsza. Ale co ja tam wiem. – Yon machnął ręką. – Muszę żyć w dobrej komitywie z ciotunią, bo wychodzi za gubernatora, a to oznacza, że ja i Guzmanowie będziemy jakąś jedną wielką szczęśliwą rodzinką, z którą będziemy się widywać na świętach i dniach obchodów miasta albo innej nic nie znaczącej okazji. Boże! Siedzieć przy jednym stole z Julie i Fabianem, podczas gdy Jordan siedzi tuż obok? Zabijcie mnie już teraz, to będzie szybsza śmierć.
– Dlaczego Julietta zaprasza was dopiero teraz? – Patricio pozostawił bez komentarza pozostałą część marudzenia kolegi.
– Bo matka wciąż truje jej głowę, że są siostrami, a ona traktuje nas jak obcych. Chyba się wstydzi, sam nie wiem. – Yon wzruszył ramionami. – Potrzebujesz podwózki? – zwrócił się do Ruby, która kończyła swoje śniadanie. – Nie będę już pytał o tę tabletkę.
– Yon esemesuje z obcą dziewczyną i uprawia z nią cyberseks – odezwał się nagle Patricio, informując swoją dziewczynę o szczególe, bez którego pewnie mogłaby żyć, ale nie mógł się powstrzymać.
– Gratuluję? – Ruby spojrzała na Yona z lekkim rozbawieniem, na chwilę zapominając o swoich problemach.
– Jesteś beznadziejny, Gamboa.
– Hej, Yon, ty masz chyba drona, nie? – Patricio nagle sobie coś przypomniał i spojrzał zachęcająco na Ruby, która jednak nie była pewna, czy dobrym pomysłem było angażowanie w jej projekt Abarci.
– Mam, a co? Chcesz podglądać sąsiadów?
– Idź już, bo się spóźnisz na wizytę u ciotuni. – Pat chwycił go za kołnierz koszulki i pchnął w stronę drzwi, a Yon wywrócił oczami.
– Herbatka u gubernatora czeka.

***

Udawała, że śpi, ale tak naprawdę nie zmrużyła oka. Zbyt była rozemocjonowana piątkowymi wydarzeniami, rozmyślała o zatrutym jeziorze, Marlenie i DetraChemie, ale tak naprawdę najbardziej stresowała ją Veronica Russo. Co takiego w sobie miały kobiety o tym imieniu, że były tak onieśmielające? Lidia przeżyła niemały szok, kiedy pani prokurator pojawiła się na progu domu Conrada (bo przecież to był dom Conrada, a nie Lidii, ona tam tylko mieszkała) i w dodatku była z małym dzieckiem. Rea, czy może raczej Andrea, była urocza, a Lidia nie mogła powstrzymać w głowie wizji Saverina jako pana domu i ojca tej słodkiej dziewczynki.
Myślała, że jest tak, jak mówił Guzman – Conrado był facetem, miał swoje potrzeby, nikomu nie robił krzywdy, ale to wyglądało na poważną sprawę, skoro Ronnie robiła swojemu chłopakowi późną kolację w jego mieszkaniu. Czy mieli takie etykietki? Conrado był jej „chłopakiem”, a ona jego „dziewczyną”? Na samą myśl Lidia się wzdrygnęła. Nie chciała o tym myśleć, wycofała się w cień i zostawiła kobietę, by robiła, co chce, a sama udawała, że idzie spać, żeby nie musieć rozmawiać z Conradem na ten temat.
Wstała rano i nie czekała, aż Saverin się obudzi. Musiał być zmęczony po wczorajszej wizycie w stolicy – wrócił późno i podejrzewała, że pewnie pozostałe pół nocy spędził u Ronnie Russo, skoro musiał teraz odsypiać. Zostawiła mu liścik, że idzie do przychodni dla potrzebujących, żeby odbyć staż i że kolega ją odprowadzi. Kłamała, nikogo nie prosiła o podwózkę, ale wolała nie denerwować Conrada tym, że znów szlaja się sama po miasteczku. Lidia nie poszła jednak od razu do placówki medycznej, a skorzystała z dobrze znanej jej drogi do sadu Delgadów. Na tym etapie znała już tę trasę na pamięć i mogła ją przemierzyć z zawiązanymi oczami.
Zastanawiała się, czy gdyby przyszła tutaj odrobinę szybciej, czy byłaby w stanie spotkać El Arquero de Luz twarzą w twarz? Pewnie nie. On zwykle urzędował w nocy, a przynajmniej tak jej się wydawało. W końcu przychodzenie w takie miejsca w świetle dnia byłoby niezwykle niebezpieczne, ale nie mogła wykluczyć, że jej zamaskowany przyjaciel balansował na krawędzi. Nie wiedzieć czemu rozbawił ją ten pomysł. Świadomość, że ten człowiek znajdował czas, by jej odpisywać, mimo że wcześniej zarzekał się, że nie będzie tego robił, była dla niej naprawdę miłą niespodzianką. Dobrze jej się z nim rozmawiało, miała wrażenie, że mają podobne ideały i spojrzenie na świat.
Jego listy też zawsze były życzliwe, choć starał się tego nie okazywać i wrzucał czasami jakieś uwagi dotyczące jej ortografii. Ucieszyła się, kiedy zauważyła nową kopertę w skrzynce. Szybko ją otworzyła i przysiadła na schodkach niewielkiej chatki, by wczytać się w treść wiadomości. Łucznik jak zwykle pisał wszystko drukowanymi literami przywodzącymi na myśl czcionkę pisaną na komputerze:
”Droga Lidio,
w takim razie cieszę się, że się w czymś zgadzamy. Nie mogę zdradzić moich planów co do Horacia, ale postaram się cię poinformować, kiedy zdecyduję się na jakiś ruch.
Jeśli chodzi o opinię proboszcza na twój temat, musisz się zastanowić, czy naprawdę zdanie podstarzałego klechy jest czymś, czym warto zawracać sobie głowę? Już kiedyś ci to powiedziałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy na hacjendzie El Tesoro i powtórzę to teraz – nie przejmuj się tym, co pomyślą inni, nie bój się, że ktoś cię osądzi. Nikt nie ma prawa wmawiać ci, kim jesteś lub kim powinnaś być, ty sama musisz to czuć.
Prawdę mówiąc, ja też czasem czuję się zagubiony, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jakie to musi być ciężkie dla ciebie. Ale wiem, że w końcu sobie poradzisz – przede wszystkim dlatego, że jesteś uparta (prawdopodobnie jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam) i nie spoczniesz, dopóki nie znajdziesz rozwiązania (to trochę tak jak z twoją ortografią – uparłaś się, by zmniejszyć ilość błędów i coraz lepiej ci to wychodzi, więc dziękuję, bo moje oczy już tak nie krwawią, kiedy czytam twoje listy).
I zapewniam cię, że nie musisz aż tak się przy mnie pilnować i dbać o to, co sobie pomyślę. Nie wymazuj swoich słów na papierze. Myśli w końcu też nie możesz wymazać, prawda? Dlatego właśnie ja sięgam po długopis. Uważam, że jeśli zapiszemy coś na papierze atramentem, nie można już tego zmienić. Słowa mają ogromną moc – to co mówimy czy piszemy może inspirować, budować, ale równie łatwo może ranić i niszczyć. Dlatego każde wypowiedziane czy napisane słowo niesie ze sobą odpowiedzialność i człowiek powinien wziąć ją na siebie wraz ze wszystkimi ewentualnymi konsekwencjami. Może właśnie dlatego napisałem tutaj swoją obietnicę – że dopilnuję, by nasi wspólni znajomi oglądali świat przez metalowe kraty. Dzięki temu łatwiej jest mi znaleźć motywację, żeby osiągnąć w końcu ten cel.
Następny list napisz długopisem. Nawet jeśli będzie pełen błędów.

Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy skończyła lekturę listu. Łucznik czytał w niej jak w otwartej księdze, choć przecież nie znali się za dobrze. Wyjęła z torby długopis i zawiesiła go nad papierem. Słowa same płynęły, nie musiała się nad nimi zastanawiać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:55:26 09-10-24    Temat postu:

cz. 2

Ivan Molina znalazł się w izolatce, ale Jordan wszedł do jego pokoju, kiedy ten spał, by móc przyjrzeć się jego karcie pacjenta. Sobotni poranek był spokojny w miejscowej klinice, a on korzystał z okazji, że na posterunku nie było żadnej pielęgniarki, która strzegłaby wejścia jak Cerber.
– Mocno go ścięło. – Izan Pereira zajrzał do sali, w której leżał szeryf i odezwał się nieśmiało od progu. – Dostał gorączki i majaczył. To chyba przeze mnie. Może niepotrzebnie wspominałem mu o tym panu, który przyszedł w odwiedziny.
– O jakim panu? – Guzman zmarszczył brwi, ale w tej samej chwili poczuł, jak czyjaś wielka dłoń wyrywa mu kartę z rąk.
– Wypad stąd i to już! Nie widzicie wielkiego napisu na drzwiach „izolatka”? Może nie umiecie czytać? – Molina ze złością popchnął bratanka Debory w stronę wyjścia.
– Nałykałeś się ścieków, Ivan, to nie wirus ebola. – Wywrócił oczami, ale dał za wygraną. – Jaki pan, który przyszedł w odwiedziny cię tak zdenerwował? Znów się pożarłeś z Gianlucą Mazzarello? Zachowujesz się jak dzieciak.
– Jordan, wyjdź stąd natychmiast. – Ivan ze złością wskazał drzwi raz jeszcze. Pytanie o tajemniczego mężczyznę, który złożył wizytę pani Angelice pozostawił bez odpowiedzi. Wolał, żeby nastolatek nie węszył wokół tej sprawy. Był w gorącej wodzie kąpany i gotów był roznieść szpital, gdyby się dowiedział. – Wolę dmuchać na zimne. Nie wiedzą, co było w tej wodzie, a ja nie mogę ryzykować, że Elena i Veda się czymś ode mnie zarażą. A swoją drogą, dlaczego nie pomagasz już Vedzie w lekcjach? Dawno nie przychodziłeś.
– Tak jakby ze sobą nie gadamy – odparł Guzman, wzruszając ramionami, bo nie wiedział, co innego może powiedzieć szeryfowi.
– Nie gadacie? Co znów zmalowałeś?
– Co złego to zawsze ja, tak? Zapytaj Yona Abarcę – warknął tylko, ale Molina nie miał okazji dopytać, co miał na myśli, bo Jordan złapał Izana za ramiona i wyprowadził go z sali policjanta.
– Potrafi być przerażający ten nasz szeryf – stwierdził ośmiolatek, a Jordan tylko się uśmiechnął.
– Jak się czujesz, Izan?
– Dobrze, bardzo dobrze. – Mały Pereira wyprostował się, chcąc zapewnić go, że tak właśnie jest. – Czuję się tak zdrowy jak nigdy. Tak zdrowy, że chętnie wyszedłbym zaczerpnąć świeżego powietrza, na przykład w piątek.
– Musisz popracować nad ściemą, Izan. – Jordan zacmokał cicho. – Musisz brzmieć bardziej wiarygodnie, kiedy doktor Vazquez będzie w pobliżu.
– Doktor Vazquez wszystko słyszy. Co jest grane? – Julian akurat kończył dyżur i podszedł do dwóch knujących dzieciaków, wkładając dłonie w kieszenie kitla. – Dzisiaj masz staż w przychodni, Jordan, nie powinno cię tutaj być.
– Wiem, zaraz tam idę. – Guzman wywrócił oczami, bo nie cierpiał tych przypominajek.
– O co chodzi z piątkiem? Co jest w piątek i dlaczego potrzebujesz przepustki? – Pediatra próbował wpłynąć na ośmiolatka, który jednak spanikował i uciekł do swojej sali, zostawiając starszego kolegę samego na polu boju. – No więc?
– W piątek jest mecz w szkole, gramy przeciwko San Nicolas. Załatwiłem wejściówki jemu i jego bratu. – Jordan uważnie ważył słowa, obserwując reakcję Juliana. – Wyniki Izana są coraz lepsze…
– Ale nie najlepsze. Miał podwyższone CRP, musimy go monitorować.
– Tak, ale od przeszczepu minęło już trochę czasu i dzieciak dobrze to znosi. Pomyślałem, że przyda mu się odrobina wyjścia na powierzchnię z tej jaskini. Zaczyna się czuć jak Batman i to nie w tym fajnym sensie.
– Jordan, Izan jest jeszcze słaby, na meczu będzie mnóstwo ludzi, mnóstwo zarazków…
– Załatwiłem im miejsca w loży VIP tuż przy boisku, mniej ludzi, więcej przestrzeni, będzie miał cały czas maseczkę ochronną, jeśli trzeba, a w dodatku będzie miał opiekę lekarską, bo tobie też załatwiłem bilety. – Jordi wyciągnął z kieszeni prezent i wcisnął w dłonie lekarza. – Wiem, że ty nie jesteś zbyt zafascynowany piłką nożną, grasz beznadziejnie, ale możesz przyjść popatrzeć. Zabierz żonę, pewnie nie wychodziliście z domu od pół roku…
– Grabisz sobie, Guzman. – Julian spojrzał na niego ostrzegawczo, ale on tylko westchnął.
– No weź, to naprawdę nic takiego. Izan uwielbia piłkę nożną, a tutaj się dusi. Nudzi się w szpitalu i wcale mu się nie dziwię. To tylko dziewięćdziesiąt minut, jakoś to wytrzymasz. Chociaż problem może być z Ingrid, jakoś nie wygląda mi na fankę sportu, prędzej astrologii.
– Twoją fanką nie jest, to na pewno – zgodził się z nim mężczyzna. – Nadal każe ci pisać te horoskopy?
– Jestem w tym mistrzem. – Jordan strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia. – Na tym etapie czekam, aż odezwą się do mnie z czasopisma „Wróżka”, bo moje teksty są, nieskromnie mówiąc, fenomenalne. I mówię ci, Julian, koniunkcja Merkurego i Wenus w znaku Wagi przynosi wyjątkową harmonię między wagą a panną. Z pozoru różne znaki, ale dzięki temu przyciągają się jak magnes. Waga oczaruje pannę swoim urokiem i dyplomacją, a panna zaimponuje wadze swoją analitycznością i troską o detale. To doskonały czas na budowanie relacji.
– Dobra, dobra. Skąd znasz nasze znaki zodiaku? Nieważne. – Julian pokręcił głową, przerywając ten wywód stażysty. – Dlaczego nie powiesz Ingrid, że rezygnujesz z kółka dziennikarskiego?
– Poznałeś swoją żonę? – Jordan wyglądał na prawdziwie zdumionego, kiedy zadawał to pytanie. – Próbowałem odejść, nie pozwoliła mi. Twoja żonka to niezła sztuka, ale tego ci chyba mówić nie muszę. Weź ją na mecz, a jeśli nie ją to tego twojego dziwnego braciszka, będziesz mógł mieć oko na Izana cały czas. Jak będzie?
– Jeśli do środy wyniki się unormują i nie będzie miał podwyższonej temperatury, zastanowię się nad tym. – Vazquez postanowił nie obiecywać niczego na zapas. – A skoro już mówimy o szkole…
Zawahał się przez chwilę i przeszedł kilka kroków z Jordanem w stronę wyjścia ze szpitala. Lekarz wyglądał jakby walczył sam ze sobą.
– Ten twój kumpel też lubi piłkę nożną, prawda? – zapytał w końcu niewinnym tonem.
– Mój kumpel? Musisz być bardziej precyzyjny. Ja nie miewam kumpli.
– No ten Patric, Patricio, jak mu tam? – Julian dał za wygraną, a Jordan musiał ugryźć się w język, by nie powiedzieć jakiegoś głupiego komentarza.
– Pat gra w drużynie San Nicolas, jest całkiem dobry.
– Całkiem dobry to znaczy jest chwalony przez trenera czy może raczej dziewczyny rzucają staniki na murawę?
– Żadne dziewczyny tego nie robią, to nie jest koncert rockowy. – Jordan się skrzywił, ale westchnął tylko i wytłumaczył: – Pat jest w porządku, nie musisz się o nic martwić. Nie będzie do niczego zmuszał Ruby.
– Nie o to pytałem.
– Nie musiałeś. – Jordan poklepał lekarza po ramieniu i ruszył dalej do wyjścia, ale ten go zatrzymał.
– Dobrze go znasz?
– Nasze matki znają się od zawsze, ja chodziłem z nim do jednej klasy. Pat nie skrzywdziłby muchy. – Jordan zastanowił się przez chwilę i przypomniał sobie, jak Gamboa ukradł broń ojca i zasadził się przed komisariatem policji, bo chciał wymierzyć sprawiedliwość Jonasowi Altamirze. Pokręcił szybko głową, bo nie powinien raczej informować o tym Juliana. – Nie skrzywdziłby muchy, która by na to nie zasługiwała. To w porządku gość.
– Ale czy on przypadkiem nie sypiał z twoją dziewczyną za twoimi plecami?
– Doktorku. – Jordan ze zdumieniem przypatrywał się Vazquezowi. – Skąd ty bierzesz takie informacje?
– Młodzież w ośrodku plotkuje, słyszę mimochodem.
– Yhmm. – Jordan pokiwał głową, ale dał za wygraną i postanowił odpowiedzieć: – Pata i Dalii nigdy nie łączyło nic więcej, byli przyjaciółmi. Poza tym nie jestem rogaczem.
– Oczywiście. – Julian zacmokał cicho, bo zapewnienie Guzmana wcale go nie uspokoiło. Martwił się o Ruby i wydawało mu się, że to naturalne. – Ale jednak to twój kumpel…
– Nigdy nie byliśmy aż tak blisko. – Jordi poczuł lekką irytację. Znów przytyki jakoby był jakimś bad boyem sypiającym z dziewczynami na prawo i lewo, zdążył się już przyzwyczaić. – Pat jest niewinny jak kwiatuszek. To powinno ci wystarczyć.
– Niewinny jak co?
– Sam się domyśl. Ja lecę do przychodni, bo jakiś konował kazał mi odrobić tam godziny stażu.
Vazquez rzucił w niego długopisem, ale nastolatek uchylił się i machnął dłonią na pożegnanie, zanim zniknął za drzwiami.

***

Yon podwiózł Ruby pod dom Olivii Bustamante na jej własne życzenie. Gosposia Gilda nie zadawała żadnych pytań i wpuściła ją bez problemu do pokoju blondynki, która czesała włosy przy toaletce. Na widok przyjaciółki w lustrze, odwróciła się do niej z wszechwiedzącym uśmieszkiem na ustach.
– Opowiadaj. – Rzuciła się na łóżko i poklepała miejsce obok siebie, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.
– Ty wiesz? – Ruby nie wiedziała, czy to jakaś nadprzyrodzona siła, ale Olivia zdawała się wyczuwać takie rzeczy na kilometr.
– Nie wiem, domyślam się. Twoja siostra zadzwoniła do mnie wczoraj, bo nie odbierałaś telefonu. Spokojnie, kryłam cię. – Bustamante zaśmiała się na widok zawstydzonej miny Valdez. – Powiedziałam, że zmywasz w łazience lakier do paznokci, bo jaskraworóżowy to jednak nie twój kolor.
– I co powiedziała Ingrid? – Dziewczyna założyła włosy za uszy, z uwagą przysłuchując się nowinkom.
– Zgodziła się ze mną, w kwestii kolorów nie mam sobie równych. Ruby. – Olivia wyprostowała się jak struna, na chwilę zapominając o starszej siostrze, która pewnie zrobi młodszej wykład w domu. – Kochałaś się z Patriciem?
Ruby ukryła twarz w dłoniach, a Olivia zamachała dziko nogami z uciechy, ale po chwili się uspokoiła.
– Nie zmuszał cię chyba? Bo jeśli tak, to pojadę tam i przyłożę mu w…
– Nie, nie, oczywiście, że nie. Chciałam tego.
Ruby opowiedziała przyjaciółce, jak potoczyła się jej wizyta w San Nicolas, a ta słuchała z uwagą.
– I nie bolało? – Bustamante nie była przekonana.
– Trochę, ale… sama nie wiem. Było dziwnie.
– Ale przyjemnie dziwnie czy dziwnie w stylu „nie chcę tego więcej robić”?
– Przyjemnie, raczej przyjemnie. Przecież wiesz. – Ruby machnęła ręką, a Olivia się uśmiechnęła.
– Nie, nie wiem, Ruby.
– Ty nigdy…?
– Nie. To znaczy… wiesz przecież. – Przeczesała włosy, nagle czując, że cały entuzjazm opadł.
– Myślałam, że może w sylwestra…
– Z Jorge Ochoą? Jorge był miły, ale i tak bym nie mogła. – Wzruszyła ramionami, jakby próbowała przekonać samą siebie, że to nic takiego.
– Zawsze jesteś taka pewna siebie, myślałam więc że już masz to za sobą. Chodziłaś pewnie z mnóstwem chłopaków.
– To tylko takie przechwałki. Miałam jednego na koloniach. Trzymaliśmy się za ręce, jemu strasznie się pociły dłonie. – Blondynka skrzywiła się na samo wspomnienie. – Był gejem – dodała później, nie mogąc się już powstrzymywać i parsknęła głośnym śmiechem. – Dlatego chciałabym wiedzieć, jak to jest. Jak to jest zrobić to normalnie, wiesz?
– Pękła nam gumka. – Ruby powiedziała to bez zastanowienia. Olivia podskoczyła na łóżku z przerażeniem, więc opowiedziała cały dalszy ciąg historii.
– Dobrze zrobiłaś, miałaś głowę na karku. Ale jak to pękła, co on robił? Aż tak się wyginał?
– Nie! – Ruby trzepnęła przyjaciółkę w ramię i w końcu roześmiała się z tej całej bezsilności. – To był jego pierwszy raz, starał się.
– O kurczę, Patricio Gamboa prawiczkiem? No nieźle. – Olivia zagwizdała cicho, bo tego się nie spodziewała.
– Skąd ta reakcja? – Valdez musiała przyznać, że sama też była zdziwiona, ale ciekawiło ją, dlaczego Olivia miała go za jakiegoś ogiera.
– No wiesz, w końcu gra w piłkę, jest popularny. No i przyjaźni się z Yonem i Jordanem, a to mówi samo za siebie.
– Słyszałam, jak Yon mówił, że Pat całował się z Dalią, kiedy ona chodziła z Jordanem.
– Mówiłam ci o tym, to głupie plotki. Przynajmniej teraz wiemy już na pewno, że ze sobą nie sypiali. Dalia świata nie widziała poza Jordim. Jeśli całowała się z Patem, to musiało jej być po prostu bardzo przykro.
– A on wykorzystał okazję? – Ruby nie wiedziała, co o tym sądzić. – Myślisz, że on nadal się w niej kocha?
– Ruby, Dalia nie żyje. – Bustamante powiedziała to dobitnie. Może była w tej chwili okrutna, ale najważniejsza była dla niej Ruby. – Nie żyje od czterech miesięcy. Pat ruszył dalej, on cię naprawdę lubi. Wiem, co próbujesz zrobić.
– Co takiego?
– Jest ci z nim dobrze, lubisz go i wydaje ci się, że na to nie zasłużyłaś i że zaraz coś się schrzani, więc szukasz dziury w całym. Dalia to przeszłość, ty jesteś teraźniejszością. A w przyszłości może być też Patricio Junior. – Za te słowa Olivia oberwała poduszką w głowę. – Za wcześnie, żeby żartować? Będę fajną ciocią, będę kupowała małemu super prezenty.
– Dlaczego małemu, to mogłaby być dziewczynka.
– Oby nie, dziewczynki nie mają łatwo. Nie chcę, żeby to była dziewczynka, Ruby. – Olivia pokręciła gwałtownie głową. – Ale Chryste, o czym ja w ogóle mówię! Wzięłaś tabletkę, na pewno wszystko będzie okej. Jak chcesz, to możemy pójść do mojego ginekologa. I tak miałam iść do szpitala odwiedzić Sarę.
– A co się stało?
– Kurczę, przecież ty nie wiesz! – Olivia uderzyła się otwartą dłonią w czoło, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Nie chciałam ci psuć randki, więc nie dzwoniłam. – Opowiedziała przyjaciółce wszystkie wrażenia z poprzedniego wieczora nad jeziorem. – I Daniel odprowadził mnie do domu – zakończyła swoją opowieść, a kiedy Valdez spojrzała na nią z dezaprobatą, prychnęła: – No co?
– Nie znudziło ci się jeszcze z Mengonim?
– Muszę udowodnić, że jest Łucznikiem, to teraz mój jedyny cel.
– No dobrze, ale co ci to da? Dasz mu zlecenie zabicia Olivera Bruniego? – Ruby uśmiechnęła się, ale chwilę później spoważniała. – Ty tak na poważnie?
– Nie wiem, to wszystko jest skomplikowane. Wiem jedynie, że Danny jest Łucznikiem i mu ufam. Jest słodki.
– Nie mów tego przy Lidii.
– Dlaczego?
– Przecież ona z nim chodzi. – Ruby podrapała się po głowie. Zaczynała gubić się w tych wszystkich związkach.
– Nic podobnego, nie byli nawet na prawdziwej randce.
– Ale Lidia lubi Daniela, a on ją.
– Daniel lubi Lidię, a Lidia lubi Łucznika, jest różnica. Wiem, co mówię.
– No ale skoro Daniel i Łucznik to jedna i ta sama osoba…
– Ruby, nie pytaj mnie o nic, ja już nic nie wiem. – Olivia złapała się za głowę i mocno nią pokręciła. – Wiem tylko, że Mengoni może mieć jakieś rozchwianie osobowości. Twoja siostra uważa, że Łucznik jest niestabilny emocjonalnie, a ona jest psychologiem, więc jej ufam.
– Pytałaś Ingrid o Łucznika?
– Tak, kiedy zadzwoniła wczoraj. Może dzięki temu nie nalegała, żebym podała cię do słuchawki, chyba ją zagadałam. – Bustamante zachichotała. – W każdym razie to pasuje. Taki cierpiący męczennik, który swój gniew wyładowuje pod osłoną nocy.
– Twoją torebkę odzyskał w biały dzień na Placu Bankowym.
– Ruby, to taka metafora. – Dziewczyna się roześmiała i oddała jej poduszką. – Pożycz ode mnie jakieś ciuchy. Byłoby kiepsko, gdyby twój szwagier zobaczył, ze wracasz w tym samym ubraniu, co wyszłaś wczoraj.

***

Lidia cieszyła się, że w przychodni nie spotka Daniela. Chłopak pomagał tylko w niektóre dni powszednie i to okazało się teraz błogosławieństwem, bo nie była pewna, czy udałoby jej się spojrzeć mu w oczy. Postanowiła go unikać, by nie zdradzić się ze swoimi podejrzeniami. Wiedziała, że to nie fair, ale nic nie mogła na to poradzić. Musiała najpierw mieć jakiś konkret, solidny dowód na to, że to Mengoni ukradł leki z poradni. Nie wystarczyła jej tylko intuicja Guzmana i jego niechęć do tej rodziny, Lidia wolała sprawdzić to sama. Nie pomagał też fakt, że poprzedniego wieczora wyniknęło zamieszanie z jeziorem, a nazwa firmy matki Daniela pojawiła się kilka razy w rozmowie. Montes nie chciała wierzyć, że to Marlena odpowiada za toksyny, ale była zmuszona rozważyć tę ewentualność.
Przyszła więc do przychodni pogrążona w swoich myślach i zajęła się przygotowywaniem środków czystości i włączaniem komputerów. Lekarzem dyżurnym był dzisiaj diabetolog, doktor Alvarez, który pojawił się spóźniony, od razu kierując się na zaplecze, a ona tylko wywróciła oczami, bo wiedziała, że pewnie będzie tam kopcił fajki i siedział na facebooku albo czymś podobnym.
Jordan też niespecjalnie dbał o punktualność. Wiedziała, że wczorajszy dzień był dla niego męczący, wizyta w szpitalu i pobranie komórek macierzystych do przeszczepu szpiku nie mogły należeć do najprzyjemniejszych, więc nic nie powiedziała, postanawiając darować mu kazania i złośliwe komentarze dotyczące jego spóźnienia. Tak naprawdę nie miała w ogóle zamiaru się odzywać, ale tyle myśli krążyło jej pogłowie, że w końcu nie mogła już się dłużej powstrzymywać. Potrzebowała się komuś wygadać, a on znał sytuację lepiej niż ktokolwiek inny, więc może będzie potrafił jej coś doradzić.
– Veronica ma dziecko – powiedziała, nie zastanawiając się, że to co mówi, nie ma zbyt wiele sensu.
– Chyba bym zauważył, gdyby Vero chodziła z brzuchem przez dziewięć miesięcy – odparł z politowaniem w głosie, domyślając się, że nie o tej dziewczynie mówiła.
– Nie Veronica Serratos, tylko Veronica od Conrada, Veronica Russo. Ma dziecko, uroczą dziewczynkę, Andreę. Reę – poprawiła się, nie wiedząc właściwie dlaczego.
– Poważnie? – Jordan odchylił się na obrotowym krześle i patrzył na nią tak, jakby posądzał ją o robienie sobie z niego jaj. Zaśmiał się pod nosem w swoim stylu: – Saverin i prokurator Russo?
– Skąd wiesz, że prokurator? Zresztą, nie odpowiadaj. Ty wiesz wszystko, bo twój ojciec ma wtyki, prawda? – Zezłościła się i żałowała, że w ogóle o tym wspomniała.
– Trzeba mu to oddać, ma niezły gust. Nie to co mój stary – dodał gorzkim tonem, a widząc, że Lidia nie jest przekonana, wyjaśnił: – Przynajmniej to nie jest nauczycielka chemii z San Nicolas, pamiętasz?
– Ta co chciała być twoją nową mamusią? Nie wiem już co jest gorsze. Ta kobieta robiła mu kolację o dziesiątej wieczorem. Makaron. – Montes oparła się plecami o regał z medycznymi podręcznikami. Czuła się dziwnie bezsilna i najgorsze było to, że przecież nie miała nic do gadania, bo Conrado był dorosłym facetem.
– Montes, to dobra informacja. Kobieta ma karierę, swoje życie. Nie będzie próbowała usidlić Saverina i wmanewrować go w dziecko, jeśli o to się martwisz. To nie ten typ.
– Nie o to chodzi.
Lidia machnęła ręką, bo sama nie potrafiła tego wytłumaczyć. Jordan nie próbował jej przekonywać, tylko zajął się sobą, a ona pogrążyła się w ponurych myślach. Conrado miał szansę na normalną rodzinę i czuła, że stoi mu na drodze. Miała dziwne wrażenie, że gdyby nie ona, Saverin mógłby założyć dom z tą kobietą, wychowywać razem dziecko, może nawet mieć kolejne. Ładnie razem wyglądali i Lidia nie mogła przestać myśleć o tym, że jest intruzem w tym ich układzie. Tak się poczuła wczorajszego wieczora, kiedy Ronnie pojawiła się na progu ich domu. „Domu Conrada” – poprawiła samą siebie w myślach po raz kolejny. Nie powinna się przyzwyczajać do wygód.
W tej chwili Lidia była w tak parszywym nastroju, że wolała skupić się na czymkolwiek innym, byleby tylko nie myśleć o tym, że niedługo będzie musiała wrócić do ojca lub, co gorsza, do ciotki i Barona, kiedy Saverin wyrzuci ją już na bruk. Kątem oka dostrzegła Guzmana, grzebiącego w szufladach i nie mogła się powstrzymać na widok jego dresów pod białym kitlem lekarskim.
– Mogę cię o coś spytać? – Zmierzyła go badawczym wzrokiem i wcale nie czekała na pozwolenie, tylko po prostu zadała pytanie na głos: – Dlaczego wciąż nosisz takie ubrania?
– Są wygodne – odparł, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
Podciągnął nieco luźne sportowe spodnie, które miał na sobie. Chyba sądził, że może widać mu bieliznę i dlatego go o to zapytała. Nic takiego jednak nie miało miejsca, wszystkie części garderoby nadal były na swoim miejscu. Luźna bluza pod lekarskim kitlem skutecznie wszystko zasłaniała.
– Wiesz o co mi chodzi, nosisz ciuchy oversize. Nie czujesz się w nich jak w worku?
– Nie – odpowiedział machinalnie, bo lubił wygodne stroje i nie odczuwał potrzeby strojenia się bez potrzeby.
– Wygoda wygodą, ale jesteśmy w przychodni. Mógłbyś się ubrać tak, żeby pacjenci traktowali cię na poważnie, a nie tak jakbyś dopiero co zszedł z boiska.
– Nie chodzę w nich cały czas.
– Wiem, ale mimo wszystko – masz chyba kilka takich samych bluz tylko w innych kolorach. W przeważającej większości to ciemne kolory – czarny i szarości.
– Nie lubię się rzucać w oczy.
– Ha! – Montes prychnęła tylko jeszcze głośniej. – Ty nie lubisz się rzucasz w oczy? Dobre sobie.
Jordan dał jej się poznać jako ktoś, za kim obracały się głowy, gdziekolwiek się udał. Stwierdzenie, że nie lubił rzucać się w oczy, było co najmniej dziwne. Nigdy nie szczędził sarkastycznych komentarzy, tym samym robiąc coś zupełnie odwrotnego i skupiając uwagę innych na sobie. Trochę go nie rozumiała.
– Po co pytasz mnie o takie rzeczy? Sama też nie jesteś kolorowym promyczkiem – zwrócił się do niej trochę zirytowany jej reakcją.
Faktem było, że nastolatka lubowała się w ciemnych kolorach. Kiedy jeszcze handlowała dla Templariuszy, chodziła ubrana na czarno, łatwo wtapiała się w tłum. Od kiedy poznała Conrada i z nim zamieszkała, zmieniła się jednak i zaczęła dodawać odrobinę więcej koloru do swojej garderoby. Podobało jej się to, czuła się bardziej dziewczęco, choć nadal niezbyt pewnie. Było jej trochę głupio, że przykłada wagę do takich rzeczy, więc nigdy o tym nie mówiła.
– Ale przynajmniej noszę ubrania odpowiednie do mojego rozmiaru – odgryzła się, nie chcąc dłużej dyskutować.
Każde zajęło się sobą, ale Lidia była trochę wytrącona z równowagi. Zawsze gardziła takimi dziewczynami, które w swojej szafie miały wszystkie kolory tęczy i sukienki na każdą okazję. Ale od pewnego czasu ona też chciała móc się stroić, chciała ładnie wyglądać. Czasami zżerała ją zazdrość na widok dziewczyn pokroju Veronici Serratos, które wyglądały ślicznie, nie musząc się nawet starać. Była pewna, że Vero wstaje rano, myje się, czesze włosy i jest gotowa. Ona musiała trochę dłużej nad sobą popracować. Zrezygnowała z grubego eyelinera na powiekach i zaczęła malować się bardziej subtelnie, ale i tak nie czuła się w pełni ładnie, zawsze miała wrażenie, że czegoś jej brakowało. Szczególnie kiedy stała oko w oko z Veronicą, a to niestety zdarzało się ostatnio coraz częściej na treningach siatkówki. Panna Serratos nie tylko była piękna, była też wysoka i zgrabna, miała długie nogi, o których Lidia mogła co najwyżej pomarzyć. Była też świetna we wszystkim, łącznie z siatkówką i Lidia zaczynała dostrzegać, jak wielkie ma braki.
– Źle na mnie wyglądają. – Jordi odezwał się cicho, wyrywając ją z rozmyślań.
– Co?
Montes zamrugała szybko powiekami i odwróciła się w stronę Jordana, który wypowiedział niespodziewanie te słowa. Wyglądał na złego na samego siebie, że w ogóle powraca do tematu, mimo że ona już go zakończyła. Jego speszona mina trochę ją rozbawiła.
– Ciasne ubrania nie leżą na mnie dobrze. Nie mogę nosić nic zbyt obcisłego, wyglądam jak kretyn.
– Nie rozumiem.
– Wszystko się odznacza, czuję się odsłonięty. Jak założę obcisły podkoszulek, to wyglądam jak Kapitan Ameryka na patykowatych nogach. Mam dość szeroką klatkę piersiową – wyjaśnił, czując się zażenowany, że w ogóle to robi.
Lidia nie była pewna, czy nie stroi sobie z niej żartów. Po chwili jednak zrozumiała, że podzielił się z nią całkiem poważnym sekretem. Nie mogła się powstrzymać i się roześmiała. Śmiała się tak bardzo, że aż w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Jordi rzucił w nią papierową kulką, żeby się uspokoiła, ale nic to nie dało.
– Proszę bardzo, śmiej się z mojej niedoli. – Machnął na nią ręką, żałując, że w ogóle się odezwał.
– Twoją niedolą są rozbudowane mięśnie klatki piersiowej? Problemy bogatych ludzi. – Montes zacmokała cicho z rozbawieniem.
– Nie jestem bogaty.
– Bliżej ci do bogatego niż biedaka. Dla mnie każdy, kto nigdy nie musiał martwić się o jedzenie czy rachunki jest bogaty. Boże, ale ty masz problemy… – Lidia raz jeszcze zachichotała rozbawiona. Nigdy nie sądziła, że będzie dyskutowała z nim na takie tematy.
– To że komuś nigdy nie brakowało pieniędzy nie oznacza, że ma idealne życie – odpowiedział tylko i zajął się swoimi notatkami.
Montes obserwowała go przez chwilę w ciszy, bo chłopak nagle spoważniał, a mięśnie twarzy miał napięte, kiedy kreślił coś w notesie, nie patrząc na nią. Miał rację i wiedziała o tym. Zdążyła poznać już Guzmanów na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta rodzina swoje problemy dobrze ukrywała za zamkniętymi drzwiami. Postanowiła nie kontynuować tego tematu, bo nie chciała go bardziej dołować. Nie było zresztą okazji do dalszej rozmowy, bo w przychodni dla potrzebujących pojawiła się pacjentka, którą Guzman poprowadził na kozetkę, by przeprowadzić z nią wstępny wywiad.
– Ból nasila się w określonych momentach, przy zmianie położenia ciała? Może pani dokładniej opisać?
Chłopak wyciągnął podkładkę do notowania, ale Lidia zauważyła, że patrzył na pacjentkę z uwagą i słuchał jej odpowiedzi, zanim zapisał notatki.
– Taki kłujący, czasami czuję jakby paliło mnie w żołądku. Nie ma znaczenia pozycja, chociaż czasem nie mogę przez to spać. Przepraszam, że zawracam wam głowę, to pewnie zwykły ból brzucha. – Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco do obojga nastolatków, czując, że sprawia im problem.
Lidia nalała jej wody z automatu i podała jej kubeczek, uśmiechając się zachęcająco. Przychodnia była po to, by pomagać ludziom, których nie stać było, by udać się do szpitala, ale w większości przypadków wszyscy czuli się właśnie tak jak ta kobieta – jakby robili coś złego, prosząc o pomoc. Pacjentka była sympatyczna, miała pełne rumiane policzki, które sprawiały, że wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości. Była dosyć zadbana, ale widać było po niej, że jej się nie przelewało. Montes widziała pęcherze na dłoniach i pomyślała, że pewnie ciężko pracuje fizycznie, by zarobić na życie.
– Pani Ramirez, czy jest pani w ciąży albo podejrzewa, że może być? – Jordan kontynuował wstępny wywiad, a kobieta tylko się roześmiała.
– Nie, nie jestem. Jestem na to za stara. – Zerknęła na Lidię, szukając u niej zrozumienia, ale ona nie miała pojęcia, co na to powiedzieć.
– Ile ma pani lat?
– Trzydzieści dziewięć.
– Nigdy bym pani tyle nie dała. – Lidia pokiwała głową z uznaniem, bo rzeczywiście kobieta miała dziewczęcy urok. Była pulchna i być może to właśnie jej krągłości sprawiały, że wydawała się dużo młodsza. – Od kiedy ma pani te bóle?
– Zauważyłam w czasie świąt, myślałam że po prostu objadłam się ciężkostrawnym jedzeniem. Lubię sobie podjeść, jak widać. – Pacjentka z lekkim zażenowaniem poklepała się po brzuchu, ale żadne z nastolatków jej nie oceniało. Jordan zapisał kilka rzeczy w notatkach.
– Proszę za mną, zważymy panią. – Wskazał wagę stojącą w kącie przychodni, a Lidia skarciła go wzrokiem. – To normalna procedura, o co ci chodzi? – szepnął półgębkiem, bo koleżanka ze szkoły zachowywała się dziwnie.
– Typowe zachowanie – wszystkie problemy zdrowotne wynikają z otyłości, tak? – Nastolatka trochę się zirytowała, ale bała się mówić głośniej, żeby pacjentka jej nie usłyszała, więc obserwowała w ciszy, jak Jordan waży pacjentkę.
– Osiemdziesiąt trzy kilogramy – poinformował ją, zapisując wagę na kartce. – Metr sześćdziesiąt sześć.
– Naprawdę? To chyba rekord. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ważyłam mniej niż stówę. – Pani Ramirez próbowała wszystko obrócić w żart.
– Stosuje pani jakieś diety?
– Nie. Tak jak mówiłam, lubię sobie podjeść. Chociaż ostatnio nie mam apetytu. Nawet od mięsa mnie odrzuca, a zawsze daleko mi było do wegetarianki.
– Ma pani nudności, wymioty? Zaparcia, biegunki…? Zgaga?
Kobieta odpowiadała, próbując sobie przypomnieć całą historię swojej przypadłości, a Jordan ze spokojem rejestrował jej odpowiedzi. Lidia przypatrywała się kobiecie badawczo i poczuła dziwne deja vu. U jej mamy też się tak zaczęło – bóle brzucha, które ignorowała, myśląc, że zjadła coś nieświeżego, co zdarzało się dosyć często, bo nie miały pieniędzy, żeby zawsze jeść do syta i musiały się posiłkować resztkami z restauracji, w której Magdalena Onetto dorabiała. Potem doszły tabletki na refluks, które z czasem przestały pomagać. Brak apetytu i w końcu utrata wagi, choć nigdy specjalnie się nie odchudzała. Ale jej mama wciąż parła do przodu, bojąc się iść na zwolnienie chorobowe, żeby nie stracić pracy. I tak w końcu zmęczenie wzięło górę i trafiła do szpitala, gdzie zalecili podstawowe badania, które i tak niczego nie wykryły. A kiedy w końcu trafiły na dobrego lekarza, diagnoza była miażdżąca. Wtedy Lidia już wiedziała, że jest źle. Pamiętała, jak płakała, nie mogąc sprać krwi z ubrań, bo mama wymiotowała krwią non stop. Pani Ramirez, choć w ogóle nie była podobna do jej mamy, przypomniała jej o niej i sprawiła, że Montes bardzo zainteresowała się jej losem.
– Pójdę po lekarza – powiedziała, kiedy Jordan badał pacjentkę i osłuchiwał ją stetoskopem.
Doktor Gniot był akurat na dyżurze, ale jak zwykle większość czasu spędzał na przerwie kawowo-papierosowej na tyłach przychodni. Kiedy Lidia go zawołała, przyszedł do środka, roznosząc nieprzyjemny zapach tytoniu, po czym zerknął na notatki Guzmana i pochwalił go za skrupulatność. Następnie Alvarez wypisał receptę, a Lidia skrzywiła się, widząc nazwy medykamentów, które były jej dobrze znane.
– To zwykłe leki na niestrawność i refluks – zwróciła mu uwagę, nie mogąc powstrzymać oskarżycielskiej nuty. – Nie powinien pan zalecić badań krwi, USG, tomografii…?
– Lidzia, to zwykły ból brzucha. – Diabetolog spojrzał na stażystkę z uśmiechem, po czym powrócił do pacjentki. – Proszę unikać pokarmów nasilających refluks. Żadnych tłustych czy ostrych potraw. Wiem, że to trudne, sam też mam słabość do takich przysmaków. – Zarechotał cicho, szukając poklasku u Jordana, ale ten stał obok z niewzruszoną miną, więc dał za wygraną. – Proszę nie jeść przed snem, no i zdecydowanie zalecam większą aktywność fizyczną i redukcję wagi.
– Pani Ramirez dosłownie pracuje fizycznie, aktywności ma dosyć. – Lidia się zezłościła. Nie rozumiała takiej olewającej postawy lekarza, który wydawał się być obojętny wobec potencjalnie niebezpiecznych schorzeń, na które mogła cierpieć kobieta.
– Lidzia wydrukuje pani zalecenia dietetyczne. – Alvarez chyba jej nie słyszał. – Lidzia?
– Lidzia–sridzia. – Dziewczyna warknęła pod nosem, bo nie cierpiała tej protekcjonalnej postawy lekarza. Poszła jednak po broszurki i przyniosła je kobiecie, nadal patrząc na nią z niepokojem. – A zleci pan badanie krwi?
– Oczywiście, Lidio. – Mężczyzna zacmokał cicho i roześmiał się. – Widzi pani, jaka ta młodzież troskliwa? Będą z nich jeszcze ludzie.
– Bardzo miła ta młodzież, naprawdę – zgodziła się pani Ramirez, dziękując nastolatce za ulotki z przykładowymi jadłospisami, które schowała do torebki.
– Jordan, pobierzesz krew? – Alvarez zlecił swojemu zdolnemu uczniowi to zadanie, a sam wyszedł odebrać „ważny telefon”, ale Lidia wiedziała, że na pewno ucinał sobie kolejną przerwę na papierosa.
– Cholerny konował zalecił zwykłą morfologię. – Lidia prychnęła, nie wierząc w to, co widzi na zleceniu w komputerze. – Przecież to nic nie da.
– Montes, przestań gadać sama do siebie i podaj mi wózek. – Jordi przysiadł na stołku obrotowym i założył rękawiczki, przygotowując się do pobrania krwi pacjentce, która cały czas ich chwaliła i komplementowała ich zaangażowanie.
– To naprawdę miło widzieć, że w Pueblo de Luz są tak zdolni młodzi ludzie. Kiedy ja byłam w waszym wieku miałam do wyboru tylko pracę w polu albo w fabryce. Cieszę się, że to miasteczko zmienia się na lepsze. I duża w tym zasługa don Conrada, prawda? To wielki człowiek.
Lidia się uśmiechnęła, ale po chwili nie było jej do śmiechu, kiedy pani Ramirez rozkaszlała się tak, że Jordan musiał przerwać pobieranie krwi, żeby nie zrobić jej krzywdy. Podała jej chusteczki i na widok czerwonych plamek na białym papierze, które wykrztusiła pacjentka, zakręciło jej się w głowie.
– Czy już wcześniej się to zdarzało? – zapytał Jordan, powracając do przerwanej czynności.
Montes zbladła i odwróciła głowę, by nie patrzeć na krew, bo zrobiło jej się niedobrze. Wydawało jej się jednak, że spełniają się jej najgorsze obawy. Znów to uczucie deja vu.
– Nie wydaje mi się, nie zauważyłam. Ale to nic takiego, pracuję w takich warunkach, że czasami kiedy wydmucham nos, to widzę samą sadzę. – Pani Ramirez zarechotała z własnego żartu, ale wtedy rozkaszlała się tylko bardziej i zakryła usta chusteczką. – To nic takiego, tylko ból brzucha. Doktor Alvarez jest tak miły. Wiem, że muszę przejść na dietę, na pewno się poprawię.
Lidia zacisnęła ręce w pięści i spojrzała z wyrzutem na Jordana, który milczał. W takiej chwili powinien coś powiedzieć i zwrócić uwagę doktorowi Gniotowi, że jest konowałem, w końcu już nie raz to robił, ale tym razem jego spokój był niezwykle irytujący. Pobierał krew pani Ramirez, a ona mogła tylko prychać ze złością pod nosem. Obiecała sobie w duchu, że porozmawia z Conradem i zapyta, czy mogą zapłacić za bardziej kompleksowe badania prywatnie. Była skłonna oddać swoje oszczędności zarobione w przychodni, żeby tylko zbadać pacjentkę. Za bardzo przypominała jej się sytuacja jej mamy, by mogła to zignorować.
Miała ochotę przyłożyć Guzmanowi. Kiedy trzeba było siedzieć cicho, on zwykle nie szczędził komentarzy, ale teraz, kiedy jego cięty język by się przydał, kompletnie umywał ręce, co wydało jej się totalnie samolubne.
– Nic nie powiesz? – warknęła w jego stronę, ale zdała sobie sprawę, że pani Ramirez nie powinna słuchać takich rzeczy, więc poczekała aż ta opuści przychodnię ze zwykłym świstkiem papieru, na którym zapisano leki łatwo dostępne w aptece nawet bez recepty i dopiero wtedy zwróciła się do kolegi: – Zawsze powtarzasz, że Alvarez to konował, zresztą nie on jeden. Dlaczego nie zwróciłeś mu uwagi i nie poprosiłeś o więcej badań?
– Jakbyś jeszcze nie zauważyła, Montes, to on jest lekarzem, a nie ja.
Jordan ze spokojem zajął się naklejaniem kodu na fiolkach i układaniem ich w pojemniku. Następnie poszedł do komputera i minął ją, czym tylko bardziej ją zirytował.
– Dlaczego pobrałeś aż tyle, skąd tyle fiolek? – Lidia zmarszczyła brwi, odprowadzając chłopaka wzrokiem.
Guzman nic nie powiedział, a jedynie otworzył zlecenie wystawione i opatrzone elektronicznym podpisem doktora Alvareza. Lidia wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyła, że do podstawowej morfologii krwi, którą z wielką łaską zlecił doktor Gniot, Jordan zaczął dodawać inne pozycje, w tym CRP, parametry wątrobowe, lipidogram, a także badanie moczu i kału oraz inne zaawansowane badania. Na końcu dodał też skierowanie na gastroskopię, które pacjentka będzie mogła zrealizować w szpitalu, kiedy odbierze wyniki badań krwi i wypuścił wszystko w systemie.
– Nie będziesz miał problemów?
Dziewczyna z lekką konsternacją obserwowała, jak Guzman jak gdyby nigdy nic powrócił do swojego notesu, w którym coś zapisywał. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Ostatnim razem, kiedy zasugerowała, by podstawili doktorowi Alvarezowi skierowanie do podpisu, by wysłać krew Veronici do badań, Jordan kategorycznie odmówił, twierdząc, że może mieć kłopoty. Teraz zrobił to bez mrugnięcia okiem.
– O co ci chodzi? To nie ja wystawiłem skierowanie, tylko sam doktor Alvarez.
– Ale nie zalecił tych wszystkich dodatkowych rzeczy. To kosztuje i lekarze są z tego rozliczani.
– To już jego problem, nie mój.
– Ale…
– Montes, jak chcesz to mogę zaraz anulować to zlecenie w systemie. – Zirytowany podniósł głowę, bo jej niezdecydowanie zaczynało go już naprawdę wytrącać z równowagi.
– Nie chcę – przyznała zgodnie z prawdą. – Dzięki, Guzman.
– Nie zrobiłem tego dla ciebie.
– Wiem, ale i tak dziękuję.
Lidia odetchnęła z lekką ulgą. Może nie była w stanie zbyt wiele zrobić dla pani Ramirez, ale mogła chociaż dopilnować, żeby dostała fachową pomoc na czas.

***

Mama miała dobre serce, skoro zaopiekowała się nastolatką w potrzebie. Raquel była miła, choć nie odzywała się za dużo, ale Ella postanowiła sobie, że pociągnie ją za język i trochę ją ośmieli. Miała wrażenie, że jest ona teraz członkiem rodziny i poczuła się odpowiedzialna za to, by dziewczyna zaaklimatyzowała się w ich nietuzinkowym gronie. Panienka Castellano zaśmiała się sama do siebie, kiedy zdała sobie z tego sprawę, ale Castellano, Vidal i Molina byli naprawdę dziwaczną gromadą ludzi. Gdyby tylko Felix rozmawiał z mamą, byłoby idealnie, ale niestety na to się nie zanosiło, a na dodatek Ivan trafił do szpitala.
Musiała wyglądać jak wariatka na przemian śmiejąc się do siebie i zaraz potem pochmurniejąc, kiedy siedziała w ogrodzie El Tesoro i walczyła z kolorowymi koralikami.
– Co tam masz, to twoje hobby? – Joel przysiadł się do niej z uśmiechem, uważnie obserwując, jak nawleka koraliki na rzemyk.
– Można tak powiedzieć. Raquel jeszcze nie ma swojej bransoletki, więc chciałam zrobić dla niej coś miłego. – Ella pokazała mu bordowe paciorki. – Robię taką z literą „R”. Chciałam dać jej z całym imieniem, ale brakuje mi „L”. Zawsze brakuje mi głupiego „L”.
– Dziwne, w imieniu i nazwisku masz ich aż nadto.
Trzynastolatka pokiwała głową z uznaniem dla jego dowcipu, bo był totalnie w jej stylu.
– To prawda, że ty i moja mama jesteście zainteresowani „Starym Browarem”? – zagadnęła, a kiedy Joel uniósł wysoko brwi, wyjaśniła: – Mam duże uszy.
– Nie da się ukryć. Tak, myślę o tym. Chciałbym w coś zainwestować. Pani Reverte wydaje się dobrą partnerką do interesów.
– Nie znam jej za dobrze, ale chyba tak. – Ella pokiwała głową, zastanawiając się, czy Anita i Victoria się dogadają. Czuła, że tak. – Dzięki, że pomagasz mi z włoskim, Joel. Mój brat nie ma czasu przez ten staż w redakcji, a wolałabym nie prosić Jordana. Padł wczoraj na naszej kanapie i spał jak suseł.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Nie jestem specjalistą, żeby była jasność. Wyznaję raczej zasadę, że języka trzeba się uczyć poprzez rozmowę, a nie kując z książek. – Santillana zerknął na notatki dziewczyny, by zorientować się, z czym ma problem.
– Dużo podróżowałeś? Musisz mieć naprawdę fascynujące życie. Ja też bym tak chciała, a tymczasem nie byłam nigdy poza Monterrey. Ale polecę do stolicy na koncert Andrei Bocellego, brat mnie zabiera.
– Super, fajna sprawa. – Mężczyzna się uśmiechnął. Dziewczynka była zabawna i dobrze czuł się w jej towarzystwie. Czasami miał wrażenie, że woli towarzystwo dzieci niż dorosłych. – Jeśli będziesz się wybierała do Włoch, mogę polecić fajne miejsca.
– Felix chce mnie zabrać w wakacje. Obiecał mi. – Ella rozpromieniła się na samą myśl. – Fajny jesteś, Joel. Ożenisz się z Normą?
Mężczyzna zakrztusił się, choć nie miał niczego w ustach. Zerknął na nastolatkę ze strachem w oczach, nie rozumiejąc skąd wysnuła taki wniosek, więc wyjaśniła:
– Norma miała dwóch mężów i obaj już nie żyją. Może to dobrze, żeby tym razem miała młodszego męża. Kurczę, to zabrzmiało okropnie, przepraszam. – Ella zawstydziła się i zakryła różową twarz dłońmi. – Lubię Normę, zasłużyła na to, by być szczęśliwa. W przeszłości nie miała szczęścia w miłości.
– Miała dwóch mężów, prawda? To więcej niż niektórzy. – Joel zachichotał, kiedy już trochę się uspokoił.
– Tak, ale żaden nie był jej pisany, żaden nie był jej prawdziwą miłością. Tamto nie skończyło się dobrze.
– Tamto? – Joel nie był typem plotkarza, ale dziewczyna go zaintrygowała. Norma Aguilar wydawała się mieć naprawdę spore powodzenie u płci przeciwnej.
– Dobrze ci patrzy z oczu, Joel, tylko to chciałam powiedzieć. – Ella uśmiechnęła się, przekrzywiając główkę, by przyjrzeć się bliżej mężczyźnie. – Masz takie znajome spojrzenie. Mam wrażenie, jakbym cię znała. Masz tutaj jakichś bliskich?
– W Pueblo de Luz? – Joel podrapał się po głowie. – Nie sądzę, większość rodziny jest z San Nicolas de los Garza.
– Mimo wszystko, czuję, że jesteś w porządku.
– Joel, idziemy do gubernatora? Umieram z głodu, Pat miał tylko jakieś stare płatki kukurydziane. – Yon Abarca pojawił się na hacjendzie niespodziewanie i przypatrywał się teraz wujowi i nastolatce, która siedziała nad lekcjami. – Bawisz się w domowe przedszkole?
– Może właśnie stąd mnie kojarzysz – podpowiedział Joel, trochę wstydząc się zachowania siostrzeńca. – Mój siostrzeniec, Yon – przedstawił nastolatka, pokazując go zamaszystym gestem.
– Och. – Ella skrzywiła się na widok kapitana drużyny z sąsiedniego miasta. – Jego znam i nie przepadam. I jemu zdecydowanie nie patrzy dobrze z oczu.
– Hej, ja tu stoję. – Abarca uniósł ręce, jakby próbował zwrócić ich uwagę na swoją osobę.
Ella tylko prychnęła, zebrała swoje rzeczy i wstała z wyniosłą miną. Joel patrzył na siostrzeńca rozbawiony.
– Idziemy? – warknął Yon, a Joel zarzucił kurtkę i wsiadł do jego auta.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:45:29 11-10-24    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 028 cz. 1
YON/JOEL/SILVIA/QUEN/ANTONIO/ESMERALDA/ARIANA/VALENTINA/LIDIA


Ramona Santillana de Abarca już rozgościła się w domu swojej siostry i zajęła Victora Estradę przyjemną rozmową, a Julietta nie była z tego faktu zadowolona i nie dało się tego ukryć.
– Ona się cieszy, mogłabyś chociaż się uśmiechnąć. – Joel przywitał się z siostrą bliźniaczką, całując ją w policzek i wymawiając te słowa przez zaciśnięte zęby.
– Zaprosiłam was na brunch, czyż nie? – Julietta wykrzywiła się w uśmiechu, z daleka obserwując uważnie młodszą siostrę. Nie chciała, żeby zrobiła jej obciach przy narzeczonym, ale Victor chyba był wniebowzięty – zawsze marzył o wielkiej rodzinie.
– Dzięki za łaskę, Julie. – Yon stanął obok wuja, udając, że świetnie się bawi.
Prawdę mówiąc dom gubernatora robił wrażenie, a on nie miał okazji tutaj jeszcze zawitać, bo Veda zrezygnowała z imprezy u Mii Estrady i koniec końców się tutaj nie pojawili. Może to dobrze, bo Amelia okazało się być bardziej irytująca, niż ją zapamiętał, a jej ofermowaty brat Romeo siedział w kącie i grał w grę na telefonie. Jedyna warta uwagi w tym całym towarzystwie była ładna siostrzenica Victora i jej matka, słynna pianistka. One wydawały się dodawać domu ciepła, zabawiając Ramonę rozmową.
– Guzmanowie nie chcieli przyjść? – Yon nie mógł się powstrzymać od złośliwości. – Czy Fabian przychodzi tylko pod osłoną nocy?
Julietta spojrzała na siostrzeńca z mieszaniną złości i strachu, a jego uwadze nie uszło, że posłała szybkie spojrzenie w stronę swojego narzeczonego. Estrada zbyt był jednak zajęty, oprowadzaniem gości po domu i cieszył się, że ma z kim porozmawiać, bo pan Abarca wydawał się być zafascynowany renowacją ogrodu.
– Powiedziałeś mu? – Julietta miała ochotę zamordować Joela, który jednak minę miał niewinną.
– Za kogo ty mnie masz? – zapytał oburzony. – Są rzeczy, które lepiej zostawić między sobą.
– Nie chcielibyśmy, żeby gubernator dowiedział się, że jego kumpel bzykał jego narzeczoną, to na pewno. – Yon sam pokiwał głową, przyznając sobie rację, ale chwilę później tego pożałował.
Joel pociągnął go gwałtownie za łokieć w stronę ogrodu i kiedy byli już sami, puścił go, sprawiając, że siedemnastolatek musiał pomasować obolałe miejsce.
– Powiedziałem całą prawdę, nie? Dlaczego się tak oburzacie? – Młody Abarca się wkurzył. Przecież nikt go nie słyszał, gubernator nadal był niczego nieświadomy. – Julietta jest okropna, ma w nosie uczucia mamy, zaprosiła nas tu tylko po to, by uniknąć niewygodnych pytań Victora, a ten facet świata poza nią nie widzi. Upadł na głowę, czy co?
– Zamknij się, Yon, ta sprawa ciebie nie dotyczy.
– Jak to nie? Widziałeś mamę, jaka jest szczęśliwa, że może sobie wyjść do ludzi i pogadać, a Julie patrzy wciąż na zegarek i nie może się doczekać, kiedy się nas pozbędzie. Traktuje nas jakbyśmy byli jakimiś ubogimi nieokrzesanymi krewnymi.
– Julietta wcale tak nie myśli.
– Proszę cię. – Yonatan prychnął tylko po słowach wuja, który chyba sam w to nie wierzył. – Dlaczego jej bronisz? Miała romans z żonatym facetem. Nie usprawiedliwiam Fabiana, bo go nie cierpię, ale on nie jest znany ze swojej wierności, więc to ona powinna wiedzieć lepiej.
– Yon, to było dawno temu, jeszcze zanim się urodziłeś.
– I to ją usprawiedliwia?
– Nie powiedziałem tego. Ale wszyscy ruszyli dalej i nikt nie chce do tego wracać. Więc przymknij się z łaski swojej, zjedz swojego croissanta, pozdrów dzieci gubernatora i wracaj do San Nicolas na trening. Okej?
– Okej. Dzieci i ryby głosu nie mają, tak? Nie wiedziałem, że w naszej rodzinie też tak jest. Dziwię się, że stajesz w jej obronie.
– Wcale tego nie robię.
– I dobrze, bo ona nawet nie powiedziała Victorowi, że ma rodzeństwo. Ciekawe, czy babcię zaprosiła na ślub.
– Yon.
– Co?
– Babcia dostała zaproszenie ode mnie. – Victor Estrada nie mógł się powstrzymać, słysząc strzęp rozmowy nowych członków rodziny i podszedł do nich w ogrodzie z uśmiechem na ustach. – Chcę, żeby wszyscy bliscy byli obecni w tym ważnym dla nas dniu.
– No pewnie, Fabian Guzman jest chyba twoim drużbą? Trzymaj go blisko. – Yonatan poklepał gubernatora po ramieniu, jakby życzył mu powodzenia, ale Estrada kompletnie nie wiedział, co ma na myśli. – I Julietta nie utrzymuje kontaktu z babcią, więc może lepiej odwołaj zaproszenie, póki jeszcze możesz. Ja spadam, mam dosyć tej szopki.
Yonatan ze złością wyminął zarówno wuja, jak i gubernatora i poszedł do swojego samochodu. Kiedy zatrzasnął drzwi, wyciągnął z kieszeni telefon i wystukał wiadomość do Cilii.
”Opowiedz mi, co masz na sobie”.
Naprawdę zaczynał czuć się jak zboczeniec, ale była też w tym nutka ekscytacji. Odpowiedź przyszła po kilkunastu sekundach.
”Interesujesz się modą?”
Parsknął śmiechem. Czasami nie wiedział, czy ona mówi serio czy się z niego nabija, ale na tym polegała cała zabawa.
”Miałem na myśli, jaką nosisz bieliznę. Lubię koronki.”
”Jesteś gejem?”
Tutaj już nieco uderzyła w jego ego, więc zdecydował się pójść o krok dalej, kiedy pisał kolejnego esemesa:
”Uważam, że czerwona koronkowa bielizna jest bardzo seksowna. Czy gdybym był gejem, robiłbym sobie dobrze, myśląc o tobie?”
”Nie wiesz jak wyglądam” – odpisała, pijąc do jego poprzednich wiadomości.
”To prawda, możesz być starą ropuchą.”
”Lubię ropuchy.”
”Tak, podobno mają swój urok.” – Yon zaśmiał się sam do siebie. – ”Nie jesteś starą ropuchą, jesteś kobietą.
Nie czekał na odpowiedź od Cilii, tylko odpalił silnik, czując, że musi pojechać do domu jak najszybciej. Do treningu miał jeszcze trochę czasu i przyda mu się wyładować napięcie.

***

Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś jej powiedział, że będzie gościła w swoim domu Victorię Reverte z kartonem pączków, zaśmiałaby mu się kpiącym śmiechem prosto w twarz. A oto właśnie zastępczyni burmistrza stała się kimś na kształt przyjaciółki? Nie, to nie to. Powierniczki? Silvia nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Na końcu języka miała przydomek „wspólniczka”, ale prawdą było, że ciężko ich relację sklasyfikować. Były partnerkami w zbrodni, chyba to określenie pasowało najlepiej.
– Thelma. – Silvia powitała kobietę na progu swojego domu, a do głowy przyszło jej to absurdalne porównanie. Były jak Thelma i Louise, z tym że Silvia po prostu zatuszowała sprawę, nie musiała pociągać za spust czy też brać do ręki laski, by rozwalić nią łeb Jose. Miała ochotę się roześmiać.
– Nadajemy sobie pseudonimy? – Vicky zajęła się rozpakowywaniem zakupów w kuchni. Wydawała się zaintrygowana, ale pani domu tylko pokręciła głową.
– Co tu robisz? Jestem zajęta, pracuję.
– Tak, właśnie widzę. Javier mówił, że miotasz się w amoku i wymyślasz teorie konspiracyjne. Znów Marlena Mazzarello? Podobno przyłożyłaś jej w kościele. Fernando wydawał się tym faktem całkiem rozbawiony.
– Po prostu coś mi przyszło do głowy i dziwię się, że rozmawiasz o mnie z Fernandem Barosso. – Dziennikarka uruchomiła ekspres do kawy i patrzyła jak jej gość rozkłada pączki. – Masz szczęście, że nie ma Fabiana. Gdybyś widziała jego minę, kiedy zobaczył tu ostatnio Javiera…
– Gdybyś ty widziała jego minę, kiedy zobaczył mnie w swoim biurze zamiast mojego męża. – Victoria streściła jej rozmowę ze swoim kuzynem.
– Mam wrażenie, że mi odbija. Jesteś spokrewniona z moim mężem, jesteśmy rodziną. Świat stanął na głowie.
– Świat nigdy nie był całkiem poukładany. Opowiesz, jak było na zlocie absolwentów? Czekałam na jakieś wieści, ale nie jestem pewna, czy jesteś osobą, która zwierza się z takich rzeczy. – Blondynka przysiadła przy stole w jadalni, przyjmując od gospodyni filiżankę kawy. – Czerwona sukienka podziałała jak płachta na byka? – Czekała na jakiś konkret, ale Silvia milczała, więc domyśliła się, że wieczór nie należał do udanych. – Znów się pokłóciliście?
– Nie, żeby się kłócić to dobrze by było, gdyby obie strony znajdowały się w jednym pomieszczeniu.
– Nie przyszedł? – Victoria wydmuchała głośno powietrze, czując, że jej drogi kuzyn, którego w gruncie rzeczy mało znała, kompletnie nie znał się na kobietach, mimo że miał ich na pęczki. – Cały wieczór spędziłaś sama?
– Nie do końca, ale nie chcę o tym rozmawiać. – Silvia ucięła temat, więc Victoria nie ciągnęła jej za język.
Pogrążyły się w rozmowie na temat winnicy, więc kiedy do drzwi rozległ się dzwonek, Silvia wywróciła oczami. Rzadko bywała w domu i nie spodziewała się więcej gości, ale przeprosiła Victorię i poszła otworzyć, a po chwili wróciła z zadyszaną kobietą, która wydawała się być dosyć wzburzona. Pani Olmedo przedstawiła sobie obie kobiety.
– Victoria Diaz de Reverte, Lorena Rios de Gamboa. Mamy pączki, masz ochotę?
– Z czym, z adwokatem? – Lorena spojrzała na smakołyki, jakby wyrządziły jej największą krzywdę. – Wolę chyba towarzystwo Jacka, jeśli nie macie nic przeciwko. – Postawiła na stole z hukiem butelkę Jacka Danielsa. Silvia spojrzała na zegarek, jakby sprawdzała, czy to już pora na drinka, ale nie oponowała, tylko podała szklaneczki, do których Lorena rozlała trunek. – Mój syn jest idiotą – wyznała, kierując słowa do obu kobiet, jakby one doskonale wiedziały, o co chodzi. Żadna jednak nie miała pojęcia, więc wyjaśniła: – Bernadetta Belmonte widziała Patricia, jak kupował w aptece tabletkę „dzień po”.
– Może kupował dla kolegi – podsunęła Silvia bez przekonania, jakby nie bardzo ją to interesowało. Victoria posłała im obu spojrzenie pełne politowania.
– Prędzej dla koleżanki – powiedziała, a Lorena napiła się kilka łyków alkoholu.
– Nie rozumiem. Mieliśmy z nim rozmowę już dawno, to znaczy Pedro miał, ja wolę się w to nie mieszać, ale Pat wiedział, że powinien się zabezpieczać. Miałam go za odpowiedzialnego chłopca, a tymczasem wychowałam idiotę. Jak można się nie zabezpieczać w tych czasach? Automaty z prezerwatywami stoją w każdym pierwszym lepszym motelu.
– Masz ciekawe informacje. – Silvia posłała Victorii porozumiewawcze spojrzenie ponad głową Loreny.
– Czasami dzieją się sytuacje losowe. – Victoria czuła się tak, jakby objaśniała matce nastolatka życiową prawdę.
– Zaraz, Bernadetta widziała go w swojej aptece i zadzwoniła ci o tym powiedzieć? – Silvia prychnęła w swoją filiżankę kawy. Sytuacja może nie była zabawna, ale czasem śmieszyło ją, jak bardzo wścibskie potrafiły być dawne znajome ze szkoły.
– Och nie. – Lorena parsknęła histerycznym chichotem, bo jej samej opadały ręce. – Powiedziała Violi Conde, a Viola zadzwoniła do ratusza zapytać moją asystentkę o tegoroczny festiwal kwiatów w San Nicolas, a przy okazji zapytała, czy ona wie coś na ten temat. Wyobrażasz sobie? Niedługo napisze telegram do gubernatora, że mój syn zabrał dziewczynę do kliniki aborcyjnej. Zniekształcają rzeczywistość, każdemu mówią co innego, a ja nie mam pojęcia w co wierzyć.
– Może po prostu pogadaj z synem? – podsunęła Victoria, ale obie jej towarzyszki spojrzały na nią z lekkimi protekcjonalnymi uśmieszkami na ustach. – Coś nie tak?
– Victoria jest jeszcze przed tym etapem, jej synek ma dopiero pięć lat – wyjaśniła Silvia, rzucając przepraszające spojrzenie swojej wspólniczce.
– Szczęściara. – Lorena zaśmiała się histerycznie i spojrzała na Victorię tak, jakby jej zazdrościła. – Silvio, jak ty to robisz?
– Jak co robię? Rozwalam pięścią nosy faryzejskich plotkar? – Dziennikarka zdawała się nie rozumieć pytania.
– Wychowałaś dwóch chłopaków, z których żaden nie był abstynentem jeśli chodzi o seks. Po prostu jestem ciekawa, jak sobie z tym radziłaś, bo ja nie mam pojęcia. Twoi chłopcy byli dosyć wcześnie aktywni, więc może masz jakieś rady? Ja nawet nie wiedziałam, że Pat ma dziewczynę.
– Franklin i Jordan w tej sferze swojego życia czerpali inspirację z ojca, nie moja w tym zasługa – odparła tylko pani Guzman i zacisnęła zęby. Nie była chyba najlepszą osobą do dawania rad w kwestiach rodzicielstwa, w czym ostatnio dobitnie uświadomił ją Adam Castro. – Na szczęście nigdy nie musiałam przeprowadzać rozmowy o kwiatkach i pszczółkach, od tego mieliśmy Ivana Molinę. Szeryf kupił Franklinowi pierwszą paczkę prezerwatyw, tyle wiem i nigdy nie chciałam wiedzieć więcej. Mój syn zawsze był odpowiedzialny, nigdy nie musiałam się martwić, bo nigdy nie miał żadnych… przygód – wytłumaczyła, nie wiedząc, jak inaczej to nazwać.
– A czy Jordanowi przypadkiem nie zabroniłaś spotykać się z dziewczyną, kiedy przyłapałaś ich w jednoznacznej sytuacji?
– Kto opowiada takie bzdury? Nie odpowiadaj – Violetta Conde zdaje się zaglądać mi przez okno do domu i raportować wszystko Marlenie Mazzarello. – Silvia skrzywiła się na samą myśl i wlała sobie whisky do filiżanki z kawą. – Jordan nigdy nie zapraszał dziewczyn do domu, on wolał jeździć do innego stanu. – Prychnęła na samo wspomnienie tego absurdu, o którym dowiedziała się przypadkowo od Neli i Yona Abarci. Całe szczęście zainterweniowała, zanim sprawa wymknęła się spod kontroli i ktoś położył na jej progu kołyskę z bobasem. Chyba nie zniosłaby, gdyby ktoś nazywał ją babcią. – Odpowiadając na twoje pytanie – nie mam żadnych rad. Nastoletni chłopcy nie panują nad swoimi hormonami, jeśli zabronisz im czegokolwiek, efekt będzie zupełnie odwrotny. Dlatego przestałam już wnikać, co Jordan robi i z kim, dopóki nie pod moim dachem. Wiem, że się zabezpiecza, to mi wystarczy. Poza tym idzie na medycynę, więc wiedzy w temacie mu odmówić nie mogę.
– Więc dlaczego wtedy tak zareagowałaś?
– Też byś spanikowała, gdyby piętnastolatek jeździł do innego stanu na schadzki z obcą dziewczyną. Po prostu Jordan pod tym względem przypomina ojca – wyjaśniła krótko pani Guzman, nie chcąc się uzewnętrzniać. Victoria już i tak przypatrywała jej się, analizując jej reakcje, a wolała nie zwierzać się jej znów ze swoich rodzinnych problemów, w końcu zastępczyni burmistrza miała o wiele więcej na głowie.
– Jordan to dobry chłopak – odezwała się niespodziewanie Lorena, sprawiając, że Silvia uniosła brwi tak wysoko, że prawie nie było ich widać. – Alicia Bernal zawsze dobrze się o nim wypowiadała, była nim wręcz zachwycona. Kiedy odbiło jej na pogrzebie córki, to Jordan ją uspokajał.
– Co? – Silvia spojrzała na starą przyjaciółkę ze zdumieniem, bo pierwszy raz o tym słyszała. – Na pogrzebie Dalii?
– Tak. Jezu, Silvio, jak dobrze, że cię tam nie było. Ja musiałam wyjść i zapalić papierosa, a nigdy tego nie robię po tej naszej przygodzie z wiśniowymi cygaretkami mojej mamy, które skonfiskował Valentin Vidal, pamiętasz? – Kobieta nalała sobie więcej trunku i wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Mój Patricio był załamany. Jak wróciliśmy do domu z pogrzebu, cały wieczór wymiotował. Wychował się z tą dziewczyną, a ona… – Głos jej się załamał, a ręka jej się zatrzęsła, kiedy przechylała szklankę do ust. – W każdym razie Alicia dostała jakiegoś szału, kazała otwierać trumnę, mimo że wcześniej uzgodnili, że będzie zamknięta. Jordan wyprowadził ją z kościoła i został przy niej do czasu, aż się nie uspokoiła. Pomyślałam wtedy, że ma coś z Fabiana, ten jego spokój i opanowanie w kryzysowych sytuacjach.
– Hmm. – Silvia tylko mruknęła i wypiła resztę swojej whisky.
– Porozmawiasz z synem? – Victoria powróciła do pierwotnego tematu, zwracając się do Loreny, bo widziała, że nastrój Silvii gwałtownie się pogorszył.
– Sama nie wiem. Chyba powinnam, ale z drugiej strony ta rozmowa będzie dla mnie równie upokarzająca co dla niego. Muszę chyba wyznaczyć jakieś granice. To, że Pat ma prawie osiemnaście lat nie znaczy, że może robić, co chce. No i nie znam tej dziewczyny – kim ona jest, skąd się znają, kim są jej rodzice…
– Mamo, przeszkadzam? – Nela cichutko zakradła się do jadalni i przestraszonym wzrokiem przypatrywała się kobiecie, która wyrwała się z rozmyślań. – Muszę iść do szkoły. Chciałam tylko powiedzieć, żebyś się nie martwiła.
– Do szkoły w niedzielę? – Silvia zerknęła na zegarek w amoku, jakby sama nie wiedziała, czego tak właściwie szuka.
– Tak, mam projekt na historię do odrobienia w bibliotece. Czy to w porządku? – Marianela potarła nerwowo dłonie, czekając na pozwolenie. Silvia rzuciła szybkie spojrzenie swoim towarzyszkom, które gotowe były jeszcze pomyśleć, że jest jakąś tyranką, która przetrzymuje dzieci w domu. Lorena jednak zbyt była zajęta rozmyślaniem, czy zostanie babcią, by zwrócić uwagę na nastolatkę stojącą nad ich stołem.
– Z czego ten projekt? Kto jest z tobą w grupie, kto tam jeszcze będzie? – Dziennikarka uruchomiła swój szósty zmysł, węsząc jakiś podstęp.
– Jestem w grupie z Sarą i Ignaciem, ale Sara jest w szpitalu, bo zraniła się w nogę, a Nacho chyba jest zajęty…
– Więc będziesz sama. – Silvia ciągnęła dalej dziewczynę za język, chcąc się upewnić, czy na pewno dobrze rozumie.
– Właściwie to… – Marianela nabrała powietrza do płuc, bojąc się w ogóle odezwać, bo wiedziała, jak zostanie to odebrane. – Panna Santillana obiecała spojrzeć na moje notatki. Bo ja muszę też przygotować się do sprawdzianu z francuskiego, a pani profesor zna francuski i powiedziała, że chętnie mi pomoże i…
– Wykluczone. Projekt możesz odrobić w domu – właśnie po to ktoś mądry wymyślił Internet. – Silvia zacisnęła palce na kubku ze swoim trunkiem, czując, że robi jej się gorąco.
– Ale muszę wysłać prezentację do wieczora, a nikt mi jej nie poprawił…
– Brat ci sprawdzi.
– Jordi pracuje nad własnym projektem z Quenem i Lidią. Oni też umówili się w bibliotece dziś wieczorem.
– Nela, bez dyskusji. Przygotowałaś projekt, więc go wyślij. Duarte i Fernandez niech się martwią swoją częścią, ty zrobiłaś swoje.
– Ale... – Nela nie wiedziała, co może jeszcze powiedzieć. Jej przestraszone ciemne oczy odnalazły oczy Victorii, która spoglądała na nią z ciekawością. Zawstydziła się i dała za wygraną. – Dobrze, mamo – powiedziała tylko i wróciła na górę do swojej sypialni.
– Nie za ostro? To tylko głupi projekt na historię. – Zastępczyni burmistrza poczuła, że jej nowa koleżanka przesadziła. Wiedziała, że nie jest zbyt matczyna, ale i tak jej reakcja wydawała się nieuzasadniona. – Chyba nie obawiasz się, że córka chodzi do biblioteki na schadzki?
Lorena roześmiała się w głos po uwadze Victorii. Kiedy obie kobiety na nią spojrzały, matka Patricia wyjaśniła powód swojego rozweselenia:
– O to raczej Silvia nie musi się martwić. Nela podchodzi do chłopców jak pies do jeża, a właściwie nie podchodzi wcale. To jasne jak słońce, że Silvii chodziło o Juliettę Santillanę, nie przepada za przyszłą gubernatorową. Co ona ci zrobiła, Silvie, uwiodła męża? – Lorena roześmiała się z własnego dowcipu, sącząc powoli swoją whisky.
Silvia potarła skroń, czując, że zbliża się migrena. Julietta Santillana balansowała na krawędzi. Myślała, że wyraziła się jasno, kiedy przyłożyła jej wtedy w twarz, tym samym łamiąc sobie kciuka. Tym razem umiała już odpowiednio zaciskać pięści, więc może pora odwiedzić ją po raz kolejny w ramach przypomnienia. Jak tak dalej pójdzie, to Olmedo naprawdę zostanie okrzyknięta miejscowym bokserem, ale nie zamierzała pozwolić, by przyszła żona Victora ingerowała w życie jej rodziny. Nigdy więcej.

***

Don Danior pędził najlepszy bimber w okolicy, nie było co do tego żadnych wątpliwości. Był w Radzie Starszych, jako najstarsza osoba w taborze miał posłuch i autorytet, nawet jeśli już dawno przestał być patriarchą. Teraz jednak jak każdy inny musiał przestrzegać zasad wyznaczonych przez obecnego szefa klanu, Barona Altamirę, który władzę ukochał ponad wszystko i chętnie ją wykorzystywał. Swego czasu Baron kategorycznie zabronił Daniorowi sprzedawać alkohol miastowym, jednak szybko zmienił zdanie, kiedy przeliczył w głowie, ile można na tym zarobić. Altamira nie był specjalistą od liczb – szczerze mówiąc, już sam fakt, że umiał czytać i jako tako pisać uważano za sukces – ale w kwestii profitów i robienia interesów nie miał sobie równych. Pozwalał więc na pokątny biznes, jeśli znaczna część zysków ze sprzedaży nielegalnego bimbru trafiała do jego kieszeni. Danior natomiast nie był typem awanturnika, nie produkował alkoholu dla zysku, bardziej dla ludzi.
Bimber Daniora był teraz jedyną rzeczą, która mogła ukoić zszargane nerwy Esmeraldy Montes. Od kilku dni nie potrafiła się uspokoić, a ziółka i napary Eleni oraz oczyszczanie aury nic nie dawały. Kobieta nikomu nie przyznała się, dlaczego tak się zachowuje. Pozwoliła im myśleć, że to pozew Valentiny Vidal tak na nią wpłynął, ale prawda była zupełnie inna.
Nie widziała go. Łucznik Światła odwiedził jej kwaterę pod osłoną nocy, kiedy wszyscy świetnie się bawili przy głośnej muzyce i tańcach. Kiedy Esmeralda wróciła, zobaczyła tylko list i strzałę wbitą w drewniane drzwi niewielkiej chatki, w której zamieszkiwała z Baronem. Nie bez trudności wyciągnęła strzałę i schowała ją na dnie swojego kufra, w którym trzymała tylko największe skarby. Nikomu o tym nie powiedziała, bo Baron gotów był wyprawić się w miasto i zrobić awanturę każdemu napotkanemu gadjo, widząc w nim Zamaskowanego Strzelca, który zamordował mu syna. W końcu tak wszyscy przecież myśleli – że to Łucznik Światła zabił Jonasa. Ona zaczynała sądzić, że to nie jest prawda.
Od kilku dni wciąż o tym rozmyślała. Miała wrażenie, jakby ktoś wyrwał jej z piersi serce i zmiażdżył na drobne kawałeczki. Wiadomość od El Arquero de Luz była niewinna, to nie był cytat z Biblii, a jednak efekt miała dużo większy niż najgorsze fragmenty z Apokalipsy świętego Jana. Esme wiedziała, że gdyby postronny człowiek przeczytał cytat, który jej się trafił, nic by z niego nie zrozumiał, może uznałby to za jakiś żart, ironię, ale ona wiedziała, że sens tej wiadomości był przeznaczony tylko dla niej. Z jakiegoś względu Łucznik Światła zdawał się wiedzieć, że to ją o wiele bardziej poruszy. Może tego właśnie potrzebowała – przebudzenia.
Odtwarzała treść w głowie nieustannie, nie wiedząc, co robić. Kiedy Baron wrócił do domu w towarzystwie głośnych przyjaciół, rzuciła tylko przestraszone spojrzenie w kierunku kufra, na dnie którego spoczywała strzała i list. Dlaczego tego nie wyrzuciła? Powinna to spalić, ale nie mogła. Czuła, że na to zasłużyła.
– Od kiedy to pijesz bimber, Esme? – Altamira podszedł do niej, a drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego ciężkimi butami. Wziął słoik z alkoholem i napił się prosto z niego. Wytarł twarz rękawem połyskującej koszuli i pokiwał z uznaniem głową. – Jest dobry, ale nadal nie mogę odkryć tego sekretnego składnika. Co Danior tutaj dodaje?
– Olejek różany. – Wróżka Eleni weszła do pomieszczenia i rozsunęła zasłony, by wpuścić nieco światła. – Musisz wyjść z domu, Esmeraldo, nie służy ci brak słońca.
– Ma rację, jesteś strasznie blada, wyglądasz obrzydliwie. – Altamira podejrzliwie zmarszczył krzaczaste brwi, podpierając się pod boki. Przy pasku zabłyszczał srebrny sztylet, z którym się nie rozstawał, ale Esmeralda się go nie bała.
– Jestem zmęczona, to wszystko – wyjaśniła, upijając kilka łyków alkoholu, który palił w przełyku.
– Chodzi o ten pozew, tak? Ta mała zdzira myśli, że ujdzie jej to na sucho. Ha! – Patriarcha odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. – Znajdę ci prawnika i ją załatwimy, tym się nie musisz martwić.
– Prawnika? – Eleni poprawiła na sobie błyszczący szal, patrząc na patriarchę jak na idiotę. Był najważniejszą osobą w taborze, ale ona nie przywykła do słuchania rozkazów mężczyzn. Martwiła się jedynie o przyjaciółkę, która marniała w oczach. – Twój układ z Fabianem Guzmanem już jest skończony. Ten człowiek ci nie pomoże, Valentina jest dla niego jak rodzina. W tej kwestii licz na siebie.
– Rodzina? Fabian Guzman nie ma pojęcia co to takiego. – Altamira obnażył zęby, jakby gotów był pokąsać każdego, kto powie mu, że się myli. – Przecież to on mi polecił Adama Castro. Wiem zbyt dużo o Guzmanie, by po prostu mnie zlekceważył. On wie, że mogę wszystko wyśpiewać Fernandowi Barosso, więc mnie nie sprowokuje.
– Fabian nie jest głupi – wtrąciła Esmeralda, bo uznała, że już czas przywołać się do porządku. Jej partner odnosił mylne wrażenie, że rozdaje karty w okolicy. – Myślisz, że zgodzi się mnie reprezentować w sądzie przeciwko Valentinie? Jeśli tak uważasz, to źle z tobą, chyba bimber uderzył ci do głowy.
– Licz się ze słowami, Esme, bo ręka ostatnio mnie świerzbi. – Mężczyzna podwinął groźnie rękawy, ale przymknął na chwilę powieki i zmusił się do spokoju. – Nie mówię, że ma cię reprezentować, ale mógłby chociaż zapłacić za pomoc tego prawnika. Podobno nie przegrał żadnej sprawy, nie?
– Jesteś naiwny, Baronie. – Eleni uświadomiła go, krzywiąc się na widok jego pewności siebie. Gardziła nim i nie ulegało to wątpliwości. – Adam Castro specjalizuje się w sprawach karnych. A poza tym to on złożył pozew w imieniu Tiny.
– Na świętą Sarę, chyba oszaleli! – Baron podszedł do komody i wyciągnął z niej urzędowe pismo, mrużąc oczy. Podpis Adama Castro musiał mu chyba umknąć wcześniej. – To dobrze, w takim razie wystarczy dotrzeć do Kosiarza i załatwić z nim ten absurd. Pomagał Jonasowi, ufam mu.
– To przyjaciel Fabiana – przypomniała Esmeralda, która w gruncie rzeczy była mało zainteresowana treścią tej rozmowy. Sama podjęła już decyzję, o której ciężko jej będzie poinformować patriarchę.
– Przyjaciel? On omal nie ożenił się z jego żoną. Dwóch mężczyzn nie może się ze sobą przyjaźnić. Jeśli jeden posiadł jego kobietę przed nim, powinien za to odpowiedzieć.
– Mówisz z doświadczenia, tak? – Eleni uprzejmie zwróciła się do pana domu, który tylko zawarczał groźnie, bo nie mógł wymierzyć jej żadnej kary. Wróżka była niemal nietykalna, bo potrafiła rzucać klątwy. A on, choć nie wyglądał, obawiał się klątw.
– Załatwię to, Esme. Jest jeszcze ten mecenas Amarillo, Horacio ma z nim niezły układ. Skoro pomaga temu gnojowi, to i nam pomoże. A jeśli to nie wystarczy, użyjemy innych metod.
– O co ci chodzi? – Esmeralda wyglądała na przerażoną po jego ostatnich słowach.
– O to, że może trzeba złożyć drogiej Tinie wizytę i przypomnieć jej, co to jest romska gościnność.
– Ani mi się waż! – Esmeralda wstała gwałtownie z krzesła, a szklanka z bimbrem wypadła jej z ręki i roztrzaskała się o drewnianą podłogę. Zapach mocnego spirytusu wypełnił pomieszczenie, ale dało się też wyczuć subtelną różaną nutę. Don Danior wiedział, co robi ze swoim sekretnym składnikiem. – To moja sprawa, to mnie pozwała. Sama sobie z tym poradzę, nie chcę, żebyś się do tego mieszał.
– Ale Esme, to cię wykańcza. – W głosie Eleni słychać było troskę. Nie pochwalała metod patriarchy, ale sama z chęcią ucięłaby sobie pogawędkę z Valentiną Vidal, którą pamiętała, kiedy ta była małą dziewczynką. – Może ja mogłabym…?
– Nie. – Esmeralda nie chciała słyszeć ani słowa więcej. – Zajmę się tym na własnych warunkach. Wy musicie dbać o tabor. Ta sprawa z Ramonem Lebronem wszystkim dała się we znaki.
– Nic mi nie mów. – Baron chwycił słoik z bimbrem i ruszył do wyjścia. – Dam ci trochę czasu, żebyś to rozpracowała, bo cię szanuję, Esme. – Baron powiedział to w taki sposób, jakby chciał, by Esmeralda czuła się wyróżniona. Wcale nie odebrała tego jednak jako komplement. – Ale jeśli tego nie rozwiążesz, zrobię to po mojemu. Jak za dawnych lat.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5836
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:47:55 11-10-24    Temat postu:

cz. 2

Ostatni semestr w liceum Quen planował spędzić możliwie jak najbardziej produktywnie. Związek z prymuską w końcu do czegoś zobowiązywał i nie chciał być postrzegany jako tępak. Liczył na to, że uda mu się ukończyć szkołę z dobrymi wynikami, może nawet pójść na studia. Priorytetem nadal byli dla niego rodzice, ale wiedział, że nie pomoże im, jeśli będzie się zamartwiał. Podczas ostatniej rozmowy na face time Ofelia poprosiła go, by nie opuszczał się w szkole, więc zamierzał dotrzymać obietnicy.
Nauczyciele też dbali, by uczniowie solidnie podchodzili do wszystkich powierzonych im zadań. Julietta Santillana na przykład nie odpuszczała z projektami dotyczącymi lokalnych tematów i wydawała się być rozczarowana postawą nastolatków z czwartej klasy. Nela wyjawiła Quenowi w sekrecie, że to jej wina, bo pani Santillana nakryła ją w czasie ferii w bibliotece, jak odrabiała zadanie za całą grupę, w której oprócz niej byli jeszcze Sara i Ignacio. Ibarra próbował ją uspokoić i zapewnić, że to nie ma związku, bo nie tylko jej zespół poszedł na łatwiznę, ale Marianela już taka była, że wszystko brała do siebie i czuła się winna, nawet jeśli nie miała ku temu powodów. Prawdą było, że prace w grupie nigdy nie były fair – Quen kiedy trafiał do jednego teamu z Marcusem i Felixem, zwykle dawał im działać, a sam podpisywał się na koniec. Tym razem nie było mowy o zwaleniu pracy na najbardziej zdolnych uczniów. Enrique pamiętał, że Jordi odwalił już za nich większą część pracy, więc postanowił się spiąć i też dorzucić coś od siebie, skoro Bazyliszek tak bardzo tego pilnowała.
Umówili się w szkolnej bibliotece w niedzielne popołudnie, by przejrzeć raz jeszcze materiały i urozmaicić prezentację zdjęciami archiwalnymi. Mieli czas do niedzieli wieczora, by ją skończyć i wysłać Ericowi, który opracowywał interaktywną platformę do wymiany danych dla każdej klasy, co znacznie ułatwiało pracę. Biblioteka była o tej porze pusta i tylko przy jednym stoliku obstawiony książkami siedział już jego kuzyn, robiąc notatki. Quen przysiadł się do niego i wyciągnął swoje zeszyty. Odrobił pracę domową i znalazł sporo informacji w Internecie, czując lekką dumę, bo zwykle nie kwapił się, by zajmować się takimi rzeczami. Wiedział, że wiadomości w sieci były mocno podkoloryzowane, ale i tak uznał, że to niezłe materiały. Prawdziwe perełki mogli jednak znaleźć właśnie tutaj w bibliotecznym archiwum. Jordan już miał odłożone stare gazety i kroniki.
– Interesuje cię ten temat, co? – zagadnął Ibarra, widząc ile wysiłku jego kuzyn włożył w przygotowanie notatek. – A może chcesz po prostu utrzeć nosa Santillanie? Bo na lekcji praktycznie oskarżyła cię o pójście po linii najmniejszego oporu.
– Nie chcę podpaść Bazyliszkowi – usprawiedliwił się tylko Jordan, chowając kilka książek, by zrobić miejsce na blacie.
– Wydaje mi się, że trafiliśmy na najlepszy temat. Grupa Caroliny ma strajk sadowników i upadek związku zawodowego. U nas przynajmniej się więcej dzieje, z Cyganami nie ma nudów. Te obcięte końskie łby, które podłożyli pradziadkowi Ibarrze, śniły mu się do śmierci, słyszałem opowieści. – Chłopak wzdrygnął się na samo wspomnienie.
– Tak, oni zawsze coś odwalą – zgodził się machinalnie Guzman, a Quen odniósł wrażenie, że kuzyn prawie go nie słucha zaczytany w stare gazety. Jordan musiał jednak zdawać sobie sprawę, że jest obserwowany, bo podniósł wzrok na Enrique i zagadnął: – A tak w ogóle to jak ci poszło z Caroliną? Nie wróciłeś ostatnio na noc, a nic nie mówiłeś. Przypominam, że to dzięki mnie jesteście razem.
– Tak, wiem, jesteś naszym kupidynem. – Quen westchnął, dając za wygraną, bo Jordan już chyba nigdy nie da mu żyć z tego powodu. – Byłem u niej na El Tesoro, ale nie będę z tobą o tym gadał. Dżentelmen nie zdradza takich szczegółów.
– Aha, czyli do niczego nie doszło. – Jordan wysnuł ten wniosek bez patrzenia na kuzyna, wystarczył mu ton jego głosu.
– Nie chcę się spieszyć, a poza tym wyniknęło małe zamieszenie, bo… – Przez chwilę chciał mu opowiedzieć o Joaquinie i jego okropnym zachowaniu, ale ugryzł się w język. Jordan nie musiał znać wszystkich szczegółów z jego życia, tym bardziej że sam mało o sobie mówił. – Po prostu jakoś nie było okazji. Skupimy się na projekcie? – Uciął dyskusję, a Jordi nie zamierzał sam go ciągnąć za język.
Lidia dołączyła do nich chwilę później i rozłożyła na stoliku swoje zeszyty. Paliła się do pracy nad projektem, bo sytuacja lokalnej romskiej ludności była interesująca i mogła się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy na temat patriarchy i jego ludzi. Odcięła się od romskiej kultury, ale nadal wiedziała to i owo, no i perspektywa dobrej oceny z historii była motywująca. Prawdziwą motywacją było jednak śledztwo w sprawie morderstwa Jonasa Altamiry – być może przypadkiem znajdzie coś, co przybliży ją do rozwiązania tej sprawy.
Quen również ze zdziwieniem stwierdził, że praca zadana przez pannę Santillanę nie była wcale taka zła. Otworzył jedną ze starych gazet w poszukiwaniu zdjęć, które mogliby dodać do swoich slajdów. Po powstaniu w 1965 roku miasteczko powoli wracało do normalności, a jednym z warunków pokoju była asymilacja romskiego ludu. Proces rozpoczął się w 1966 roku i właśnie mieli przed sobą pierwszą oficjalną fotografię uwieczniającą to wydarzenie. Młodzież romska na czarno-białym zdjęciu z gazety integrowała się z nastoletnimi mieszkańcami Miasta Światła i mogli rozpoznać tam kilka znajomych twarzy, w tym Valentina Vidala.
– Nadal nie mogę wyjść ze zdumienia, że Valentin wyrwał narzeczoną Barona Altamiry. Co on sobie myślał? Wiem, że Val był pełen pasji i w ogóle, ale chyba miał też trochę oleju w głowie, żeby wiedzieć, że nie podrywa się kobiety innego faceta. – Enrique szukał poklasku u swoich kolegów siedzących przy stoliku. – Ledwo zakończyło się powstanie, Cyganie zaczęli się asymilować, a Valentin znów musiał wszystkich skłócić przez tę swoją tendencję do bycia wielkim romantykiem.
– Wy, młodziaki, chyba myślicie, że ma się nad tym kontrolę, co? – Zza półek biblioteki wychylił się niespodziewanie Antonio Molina z wykałaczką między zębami. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby był trochę rozbawiony ich minami. – Zakochał się chłop, to co miał zrobić? Walczył o dziewczynę, a że była zaślubiona innemu, to już przykre zrządzenie losu.
– Quen ma rację. Valentin mógł przekreślić wszystko to, na co miasto pracowało przez lata i w imię czego? Jakiejś miłostki, o której i tak pewnie zaraz by zapomniał. – Jordan przypatrywał się Molinie z zaciekawieniem. Przebywał często w bibliotece i wyglądało na to, że jego również interesował temat romski, bo sięgał z półek te same pozycje co oni.
– Dokładnie tak. – Quen pokiwał głową. – Żadna kobieta nie jest warta tego, żeby robić sobie wroga w Baronie Altamirze.
– Uważaj, żeby cię Carolina nie usłyszała – warknęła Lidia, czując się okropnie, że trafiła z nimi do zespołu. Chyba tylko jej ta historia wydawała się przeraźliwie smutna, a jednocześnie cholernie romantyczna. Nie zamierzała jednak mówić tego na głos, żeby nie wyjść na zbyt dziewczyńską. Wiedziała, że nie dadzą jej żyć, nabijając się z niej. – Poza tym Baron chyba nie zawsze był taki groźny, prawda? – zwróciła się do Moliny. – Musiał być nastolatkiem, kiedy to wszystko się działo, podobnie jak pan Vidal, bo byli w tym samym wieku.
– Dobrze mówisz. – Antonio chwycił krzesło, przysunął je sobie i usiadł na nim okrakiem, kładąc przedramiona na oparciu i przypatrując się każdemu z nich po kolei. – To było po powstaniu, kiedy miasteczko dopiero zaczynało program asymilacji. Val miał jakieś szesnaście czy siedemnaście lat. Był inteligentny i dojrzały jak na swój wiek, ale to był nadal dzieciak. Hormony szaleją, wiecie?
– Mimo wszystko. – Jordi twardo obstawał przy swoim. – Znałem Vala i był dziwny jeśli chodzi o te jego „2 wielkie M” – miłość i muzyka, to była jego dewiza. Nie zdziwiłbym się, gdyby sobie ubzdurał, że zakochał się od pierwszego wejrzenia, bo Maria była wyjątkowo ładna. Pomylił miłość z pociągiem fizycznym, a potem już po prostu nie mógł jej sobie wybić z głowy. Może był jak każdy facet, chciał się poczuć jak zdobywca, a Różyczka była zakazanym owocem jako obiecana komuś innemu.
– Miłość od pierwszego wejrzenia? Tak, to pasuje do Vala. Facet był kochliwy, nie da się tego ukryć. – Antonio pokiwał głową, ale jednocześnie się roześmiał. – Ale akurat w tym przypadku to nie to. Val i Różyczka de la Rosa nie cierpieli się, no a przynajmniej ona nie była jego wielką fanką na początku ich znajomości. – Mężczyzna zagrzmiał śmiechem w pustej bibliotece.
– Przecież wszyscy lubili Valentina. – Enrique zdziwił się po tej informacji. Wydawało mu się, że pan Vidal miał samych zwolenników, nawet w młodych latach.
– Na pewno nie w kręgu romskim. Val miał mnóstwo wrogów, bo był bystry, walczył o sprawiedliwość i zabierał głos w poważnych sprawach, o których młodzież w tamtych czasach raczej mówić nie powinna. Wielu radykalnych Romów nie było nim zachwyconych, bo jednał sobie ludzi i szybko zdobywał przyjaźnie, miał wpływy, a oni mimo zgody na asymilację, nie bardzo chcieli być pod wpływem kogokolwiek. Maria Rosalinda de la Rosa na pewno słyszała mnóstwo przykrych rzeczy od swoich kolegów z taboru. Rozpowiadali, że Valentin to przebrzydły gadjo z miasta, wilk w owczej skórze, który wykorzystuje niewinne dziewczęta. No ale przecież każdy kto w końcu Vala poznał, wiedział, że to nieprawda, więc naturalnie Różyczka w końcu sama poszła po rozum do głowy. Ja ją pamiętam. – Antonio przerwał opowieść na krótką chwilę, myślami odpływając gdzieś daleko. – Była zafascynowana szkołą. Jako jedna z pierwszych została przyjęta do tutejszej placówki w ramach akcji pilotażowej integracji. To była naprawdę śliczna dziewczyna.
– Tutaj jest jej zdjęcie. To ona, prawda? – Quen podsunął mu starą gazetę, a Molina założył okulary i pokiwał z uznaniem na widok czarno-białego wycinka.
– Fotografia nie oddaje jej sprawiedliwości. Była naprawdę urocza i do tego wyjątkowo inteligentna jak na Romkę.
– Co to ma znaczyć „jak na Romkę”? – oburzyła się Lidia, ale Antonio nie miał nic złego na myśli.
– Kochana, wiesz przecież, że romskim kobietom nie wolno było się uczyć, zresztą nawet teraz jest to źle widziane. Maria miała jednak pewną swobodę jako córka patriarchy, jej matka dbała o jej edukację, uczyła ją języków, geografii, historii. Więc pod pewnymi względami nie można winić Valentina, że się zakochał, bo Różyczka miała wiele atrakcyjnych cech. Nie tylko on zresztą był pod urokiem tej panienki. Kilku śmiałków również próbowało u niej swoich sił, ale bezskutecznie. Była całkiem popularna, a jako córka don Daniora była naprawdę kimś. Baron Altamira nie mógł się doczekać tego małżeństwa, które zostało zaaranżowane, kiedy oni byli jeszcze dziećmi. Liczył, że kiedyś zostanie patriarchą to raz, a dwa Maria Rosalinda to była naprawdę świetna partia. Ale jednak splamiła jego honor i wszyscy się o tym dowiedzieli po nocy poślubnej.
– Ma pan na myśli próbę prześcieradła, tak? To chore. – Lidia, która do tej pory zafascynowana słuchała opowieści pana Moliny, pokręciła głową z dezaprobatą, bo zwyczaje romskie w większości były dla niej niezrozumiałe, mimo że sama miała cygańskie korzenie.
– Zgadzam się, moja droga, ale tradycja to tradycja. – Antonio wzruszył lekko ramionami. – Myślę, że Barona ubódł nie tyle fakt, że Maria nie była dziewicą, kiedy pojął ją za żonę, a raczej to, kto jej tę czystość odebrał. Szczerze mówiąc, trochę się nie dziwię, że znienawidził Valentina.
– No ja też nie. – Quen zaśmiał się ponuro, przypatrując się zdjęciom i krzywiąc się na widok nastoletniego Altamiry. – Też bym się wkurzył, gdyby moja dziewczyna zaczęła się spotykać z jakimś gościem z gitarą. Bo pewnie tak to wyglądało, prawda? Valentin uwiódł Marię śpiewem i grą na gitarze. Tak to zawsze się zaczyna, chłopak z gitarą zgarnia wszystko.
– A czy ktoś by się oparł takiemu urokowi? – Antonio parsknął w gazetę i postukał kilka razy palcem w zdjęcie. – Tylko spójrzcie na niego. Miał klasę.
– Tak i myślał fiutem zamiast głową – dodał z goryczą Jordan, czując lekki niesmak.
Zawsze podziwiał Valentina, ale kiedy dorósł zdał sobie sprawę, jak mało o nim wiedział. Nie sądził, by Vidal robił to specjalnie – był dobrym człowiekiem z natury, otwartym i troszczącym się o innych, ale był też strasznie kochliwy. Może nie przewidział konsekwencji swoich czynów. Jego zakazane uczucie do Marii de la Rosa przyniosło jej w końcu zgubę.
– No masz, Valentin Vidal nie uszanował braterskiego kodeksu – rzuciła Lidia z przekąsem, a Jordan posłał jej chłodne spojrzenie, bo zupełnie nie o to mu chodziło. Lidii dało to jednak do myślenia. – No ale przecież w końcu pan Valentin musiał się dowiedzieć, że Maria jest zaręczona z Baronem, dlaczego tego nie przerwał? Kontynuowali romans nawet po jej ślubie z Altamirą?
– To dużo bardziej skomplikowane – przyznał Antonio, a kiedy cała trójka spojrzała na niego w napięciu, wyjaśnił: – Valentin nie chciał robić Różyczce problemów, wiedział, że jeśli ktoś w taborze się o nich dowie, nawet jeśli przyłapią ich tylko na niewinnej rozmowie, ona może stracić wszystko. Była córką patriarchy, ale obowiązywały ją takie same zasady, jeśli chodzi o czystość i obietnice małżeńskie. Wiecie, jak to działa, nie muszę wam chyba robić wykładów z biologii, prawda? – wtrącił lekko zirytowany, a oni tylko ponaglili go, by mówił dalej. – Więc pisali listy, mnóstwo listów. Wymieniali się sekretnymi wiadomościami, bo tylko tak mogli mieć kontakt. W szkole to było zbyt wielkie ryzyko.
– Skąd pan o tym wszystkim wie? – Lidia poczuła się tak, jakby czytała jakąś książkę o zakazanej miłości. Tego typu historie były totalnie w jej stylu i czuła podekscytowanie, słuchając o czymś, co wydarzyło się naprawdę. To było bardzo romantyczne i sama też chciałaby kiedyś przeżyć coś takiego. Oczywiście najlepiej z happy endem, a nie tak jak pan Vidal i jego ukochana.
– No właśnie, jak na sekretny romans to jest pan doskonale poinformowany, don Antonio. – Enrique odgiął się w krześle i przyjrzał się mężczyźnie podejrzliwie.
– Przekazywałem te wiadomości, byłem ich posłańcem – wyznał stary Molina, czym zaskoczył całą trójkę. Nie wyglądał na typa, który pomagałby komuś w sekretnych schadzkach. – Kupowałem wtedy tytoń od Cyganów, mieli lepsze ceny, więc miałem kilka kontaktów. Dawałem liściki albo bezpośrednio Marii albo komuś zaufanemu.
– I nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś mógł przechwycić te wiadomości i o wszystkim się dowiedzieć? – Jordan założył ręce na piersi, a w jego głosie dało się słyszeć jego zwykły sceptycyzm.
– Nie masz w sobie za grosz romantyzmu, Guzman. – Lidia się zirytowała, bo przerwał opowieść Antonia. Część jej wiedziała, że miał trochę racji, ale jego racjonalne podejście do tematu burzyło jej romantyczną wizję romansu pana Vidala i córki patriarchy.
– To nie jest romantyczne, to po prostu głupie – skwitował Jordan, patrząc na koleżankę z lekką złością, czego ona nie potrafiła zrozumieć. Chyba brał to wszystko za bardzo do siebie. – Jeśli Valentin nie myślał o sobie, to mógł chociaż pomyśleć o tej dziewczynie. On za taką akcję mógł zarobić co najwyżej kilka kopniaków od Cyganów, nic mu nie groziło.
– Poza sztyletem w serce od Barona Altamiry – wtrącił Quen, masując się po piersi na samą myśl. Uważał, że Romowie byli na tyle brutalni, że stać ich było na krwawą zemstę w imię honoru.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Jordan zirytował się, próbując przekazać swój punkt widzenia. – Valentin był uprzywilejowany – z dobrej rodziny, wykształcony, utalentowany, mógł robić, co chce. Jemu nie groziły żadne konsekwencje za taki mezalians, może co najwyżej kilka krzywych spojrzeń mieszkańców, ale Marii de la Rosa za sprzeciwienie się woli ojca, woli patriarchy – podkreślił to dobitnie, bo chyba do żadnego z nich to nie docierało – groziło wygnanie albo gorzej. Valentin jej nie kochał. Gdyby tak było, nie naraziłby jej w taki sposób.
– Widać, że nigdy nie byłeś zakochany, chłopcze. – Antonio zarechotał ochryple pod nosem. – To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Ale zgodzę się z tobą, sam wielokrotnie ostrzegałem Valentina, ale serce nie sługa, nie mógł po prostu o niej zapomnieć. Pisali szyfrem – dopowiedział, wracając już do swojej historii. – Używali języka włoskiego. Maria miała włoskie korzenie, bo jej matka pochodziła z włoskiego taboru. Val znał język romani, ale nie mogli się nim posługiwać, bo Cyganie od razu by wszystko rozszyfrowali, gdyby listy wpadły w ich ręce.
– A włoski nie jest czasem bardzo podobny do hiszpańskiego? – Quen zwrócił się bardziej do Jordana i Lidii, którzy uczyli się tego języka, bo on sam skupiał się na francuskim ze względu na szermierkę.
– Jest, ale bardzo bym się zdziwił, gdyby Baron albo jemu przychylni potrafili w ogóle czytać – odparł złośliwie Jordan. – Ale tak czy siak uważam, że to za mało. Ktoś w końcu przechwycił te listy i dowiedzieli się o związku Marii i Vala, tak? Salvador nam opowiadał, że dziewczyna nagle zniknęła z dnia na dzień.
– Nie wiem, co się stało – przyznał zgodnie z prawdą Antonio, wpatrując się w dal i pocierając bezwiednie chropowatą dłonią o podbródek. Na jego palcu zabłyszczała złota obrączka, którą nosił, mimo że upłynęło już kilka dobrych lat od śmierci Claudii. – Wiem, że Valentin planował z nią uciec. Chcieli zacząć życie razem z daleka od miasteczka i taboru. Byli umówieni na stacji kolejowej w Monterrey. Val czekał na nią bardzo długo, ale nigdy się nie pojawiła. Wypytywał o nią, odwiedził nawet don Daniora, ryzykując, że wszystko się wyda, ale nawet on nie potrafił mu powiedzieć, gdzie jest jego córka. Maria Rosalinda de la Rosa rozpłynęła się w powietrzu, słuch po niej zaginął. Nie zostawiła żadnego liściku pożegnalnego, żadnej informacji.
– Wcześniej myślałam, że mogła ukartować swoją ucieczkę z taboru, tak jak to robi wiele dziewcząt. Nawet Karina tak zrobiła. – Lidia zamyśliła się głęboko, a wszystkie pary oczu spoczęły na niej zaciekawione. Pokręciła szybko głową. – Teraz już jednak nie jestem taka pewna. Jeśli Maria Rosalinda tak czy siak miała uciec z panem Valentinem, to nie potrzebowała niczego aranżować na własną rękę. Myślicie, że coś jej się stało?
– To raczej oczywiste, że sama nie zapadłaby się pod ziemię – wtrącił się Quen, który oczami wyobraźni widział już najczarniejsze scenariusze. – Myślicie, że Baron mógł się dowiedzieć o jej planowanej ucieczce i ją… no… wiecie…
– Wykrztuś to wreszcie – ponagliła go Lidia.
– Zamordować.
– Baron ją kochał – oświadczył znienacka Antonio, czym zdziwił swoich nastoletnich słuchaczy. – Tak, wiem, o czym myślicie – czy ten człowiek w ogóle był zdolny do miłości? Myślę, że tak. Kochał ją na swój sposób.
– Był pan policjantem. Zbrodnie z miłości chyba są dosyć powszechne, prawda? – zagadnął Ibarra, będąc pewnym swego. Antonio przytaknął, ale nie wyglądał na przekonanego tą hipotezą. – A ty co myślisz, Jordi? Baron pewnie ją zabił, nie? Jakoś dziwnie ucichłeś. – Quen zwrócił się niespodziewanie do kuzyna, którego milczenie i brak sarkastycznego komentarza wydawały się nienaturalne. Jordan wyglądał dziwnie ze zmarszczką na czole, wpatrując się w zdjęcie z archiwalnych materiałów.
– Myślę, że powinniśmy zająć się konkretami i odrobić projekt na Bazyliszka zamiast snuć jakieś miejskie legendy – powiedział w końcu zirytowanym tonem i rozdzielił książki między Quena i Lidię. – Przejrzyjcie i dajcie znać, czy coś byście dodali. – Był wytrącony z równowagi i bystry wzrok Antonia to zauważył. Przypatrywał mu się badawczo, aż w końcu Jordan nie wytrzymał i zwrócił się do niego słowami: – Mam coś na twarzy, że się pan tak na mnie gapi?
– Nic, nic, już sobie idę. – Detektyw wstał i odstawił krzesło na miejsce. Zatrzymał się jeszcze przez chwilę i zaintrygowany przyjrzał się zdenerwowanemu nastolatkowi: – Zawsze mówili mi, że przypominasz mojego syna, Jordan, ale teraz zaczynam dostrzegać, że chyba jednak nie mieli do końca racji.

***

Niedzielny wieczór miał upłynąć pod znakiem filmowego maratonu. Kiedy byli dzieciakami, uwielbiali takie atrakcje i Ariana zatęskniła za ich starą tradycją. Wypożyczyła stare filmy w wypożyczalni jak za starych dobrych czasów, mimo że mogła po prostu odpalić Netflixa, ale była oldschoolową dziewczyną.
– Zaprosiłam Evę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – poinformowała Oscara, który właśnie wyciągał popcorn z mikrofalówki.
Prażona kukurydza rozsypała się po posadzce w kuchni w ich mieszkaniu, a Fuentes zaklął szpetnie, próbując wszystko pozbierać.
– Zasada pięciu sekund? – Ariana roześmiała się i poszła, by mu pomóc. – Co jest grane, myślałam, że ty i Eva się dogadujecie?
– O dziwo tak – przyznał, wyprostowując się i otrzepując dłonie z soli. Nie wiedział, jak to powiedzieć. – Całowaliśmy się w sylwestra.
Ariana parsknęła krótkim śmiechem, sądząc, że przyjaciel się z niej nabija, ale on miał przerażoną minę, więc szybko spoważniała.
– Och. O północy? – Kiedy Oscar pokiwał głową, ona odetchnęła z ulgą. – Więc to się nie liczy. To taki buziak na szczęście, wiesz jak jest. Eva zaraz tu będzie.
– Nie gadałem z nią od tamtego czasu. Właściwie nie wiem, czy ona to pamięta, była trochę wstawiona. Gadaliśmy o Brunim i… – Zawahał się, posyłając Arianie kolejne przestraszone spojrzenie. – Tak jakoś wyszło.
– Dlaczego rozmawialiście o Oliverze?
Oscar nie musiał odpowiadać, bo Carlos wyszedł ze swojego pokoju i pomachał im ręką na pożegnanie, z jedną dłonią na klamce drzwi wyjściowych.
– Nie masz dzisiaj dyżuru – zauważyła Ariana, ale Jimenez bąknął coś o tym, że jedzie zaczerpnąć świeżego powietrza. – Yhmm świeżego powietrza. – Zacmokała sama do siebie. – Idzie polować na Łucznika Światła. Myśli, że jak go schwyta, to dostanie medal czy jak? Eh. – Westchnęła tylko i wzięła miskę z popcornem, sadowiąc się wygodnie na kanapie w salonie. – Więc dlaczego rozmawiałeś z Evą o Oliverze?
Oscar ugryzł się w język. Nie miał pojęcia, co może jej powiedzieć, ale ostatecznie uznał, że nie wytrzyma już dłużej tych wszystkich tajemnic, musiał się z nią tym podzielić. Kiedy skończył, Ariana szczękę miała na podłodze.
– Powiedz coś.
– Co mam powiedzieć? Że byłam na randce z synem gangstera? Z gangsterem – poprawiła się, nie mogąc w to uwierzyć. – I ty i Eva trzymaliście to przede mną w sekrecie? Jak mogliście? – Uszczypnęła Oscara w ramię, chcąc wyładować swoją złość, a on zawył z bólu.
– Jeśli to poprawi ci humor, Lucas wiedział od dawna.
– Nie poprawia. – Ariana trzepnęła go na dokładkę w drugie ramię. – Nie do wiary! A ja uważałam, że jest przystojny.
– Kiedy wiesz, że jest członkiem kartelu, to już nie jest przystojny?
– Jest, ale czuję się źle, myśląc o nim w takich kategoriach. Cholercia, a tak fajnie się z nim rozmawiało. Inteligentny, oczytany facet, którego nie miałam ochoty udusić co parę minut.
– Jak Huga Delgado?
– Nic mi o nim nie mów. – Dziewczyna pogroziła przyjacielowi palcem. – Oliver Bruni jest w Los Zetas? Czuję się jak totalna idiotka.
– Nie mogłaś wiedzieć. – Oscar zatopił dłoń w misce z popcornem i włożył sobie garść do ust. – On potrafi się dobrze kryć, wszystkich owinął sobie wokół palca.
– Nie o to chodzi! Byłam z nim na randce, mogłam go wybadać, dowiedzieć się więcej, a wy nic mi nie powiedzieliście i przegapiłam okazję! – Kilka ziarenek popcornu znów wylądowało na podłodze, kiedy Ariana po raz kolejny uderzyła Oscara w ramię. – Przecież to idealna przykrywka, dziewczyna gangstera.
– Ari, nie zapędzaj się, nie jesteś agentem incognito. Poza tym kiepsko kłamiesz
– Wypraszam sobie, kłamię wyśmienicie. – Ariana trochę powątpiewała w swoje zdolności, czuła, że zardzewiała przez ostatnie miesiące, kiedy nie dane jej było zrobić nic szalonego. – I umiem dobrze operować patelnią. Zapytaj Christiana Suareza.
– Nie mam pojęcia, kto to taki i wolę, żebyś nie zbliżała się do patelni, ostatnią spaliłaś. Słuchaj, Ari, musisz uważać na Bruniego, to wilk w owczej skórze. Dobra wiadomość jest taka, że Łucznik Światła też zdaje sobie z tego sprawę, skoro posłał mu strzałę.
– Ciekawe co było w tym cytacie. – Głowa Ariany rozbolała ją od nadmiaru informacji. – Teraz nie przepuszczę okazji, muszę wykorzystać to, że jesteśmy blisko i dowiem się więcej. Dowiem się wszystkiego, czego Luke potrzebuje.
– Nie mówisz poważnie, to nie są przelewki. A poza tym co niby chcesz zrobić, iść z tym facetem do łóżka?
– Oszalałeś? Chociaż ta perspektywa wcale nie jest taka straszna. – Dziewczyna zamyśliła się głęboko.
– Och, tak, idź z nim do łóżka, może przeżyjesz, żeby opowiedzieć, jakie pozycje lubi najbardziej. – Eva Medina stanęła w progu z butelką tequili. Była wściekła. – Coś ty jej nagadał? – zwróciła się do Oscara, ale nie czekała na odpowiedź, tylko usiadła pomiędzy nimi na kanapie. Oboje patrzyli na nią w konsternacji. – Bruni musi sądzić, że wszyscy mają go za niewiniątko, jasne? Żadnych ryzykownych akcji. Nikomu ani mru mru.
– Kto jeszcze wie? – Ariana nie wiedziała, gdzie zawiesić wzrok. Oscar i Eva to niecodzienny duet i widzieć, że zgadzają się w jakiejś kwestii było naprawdę dziwnym doświadczeniem.
– Michael oczywiście, pracuje nad sprawą Odina. No i Santos. Cholera, Marcus też wie. – Fuentes przypomniał sobie o nastolatku, który miał ochotę zamordować Bruniego własnymi rękami, kiedy ostatni raz widzieli się na wspólnej wigilii. – Eva ma rację, musimy udawać, że mu ufamy, że niczego nie podejrzewamy. Nie wiemy, jak zareaguje, jeśli się dowie, że jego przykrywka jest zagrożona.
– Okej, okej. – Ariana uniosła ręce, jakby się poddawała. – Zaraz, ale czy to znaczy, że Hugo nie wie?
– Nie i nie dowie się od nas. – Eva posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – Wiem, że ze sobą współpracują przy drużynie piłki nożnej i na razie Hugo jest nam potrzebny nieświadomy i dziewiczy. Jest tak w gorącej wodzie kąpany, że gdyby się dowiedział, mogłoby się zrobić nieprzyjemnie.
– Coś w tym jest. – Ariana oparła się o kanapę i westchnęła. – Ale pomogę wam. Cokolwiek potrzebujecie, Oliver mi ufa, więc dam radę. Potrafię być niepozorna. No co?
Eva i Oscar wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co trochę ją ubodło. Medina w końcu się odezwała.
– Oliver zbliżył się do ciebie przez wzgląd na Lucasa, nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego. On woli inny typ.
– Inny to znaczy woli cycate blondynki?
– Bardziej uroczych blondynów, którzy jeszcze nie wyszli z fazy dojrzewania – dodał Oscar, a Ariana znów musiała zbierać szczękę z podłogi.
– No cóż. Jeśli zadarł z Lucasem, to postaram się, żeby tego pożałował. – Santiago wzruszyła ramionami i wrzuciła sobie garść popcornu do ust. – A jeśli mi się nie uda, zawsze pozostaje nam Łucznik Światła, żeby wpakował mu strzałę między oczy.

***

Quen zaproponował, że zaktualizuje prezentację na lekcję historii, bo chciał się do czegoś przydać. Lidia nie przepadała za takimi zadaniami, więc ucieszyła się, że ją to ominie, natomiast Jordan był w parszywym humorze po opowieści Antonia Moliny i chyba niespecjalnie zależało mu już na ocenie, więc wyłączył się z konwersacji.
– Myślicie, że powinniśmy napomknąć o romansie Valentina i Marii w naszej prezentacji? – Quen zwrócił się do kolegów, kiedy razem szli do wyjścia z biblioteki. Wydawał się być pełen entuzjazmu i gotów do działania. – To niezły news, w końcu cała ta nienawiść Barona do Valentina właśnie od tego się zaczęła i wiele złych rzeczy wydarzyło się z powodu tych wydarzeń.
– To nie ma związku z powstaniem Romów, a poza tym to prywatne sprawy. – Lidia pokręciła szybko głową, bo nie był to dobry pomysł. Sama pogrążyła się w rozmyślaniach na temat Różyczki de la Rosy, zastanawiając się, co się z nią stało.
– Jak to nie ma związku? Okej, to było już później, ale Baron od tamtego czasu robił wszystko co w jego mocy, żeby zniszczyć Vidala i całe miasteczko. Myślę, że spokojnie można to podpiąć pod skutki powstania. – Enrique był pewien siebie. Zwykle nie interesowały go fakty historyczne, ale takie smaczki dostarczały szerszego kontekstu dla konfliktów między mieszkańcami Pueblo de Luz a cygańskim taborem. – Teraz to wszystko lepiej rozumiem. Dlaczego Altamira tyle razy próbował pogrążyć Vala, dlaczego hajtnął się z jego żoną po jego śmierci, no i to co zrobił Valentinie…
– Przestań. – Lidia zbladła na samą myśl, nie chciała o tym rozmawiać.
– No co? Nie wmówisz mi, że sama o tym nie pomyślałaś. Baron nienawidził Vala, więc jego córki pewnie też. Chciał dać jej „nauczkę”, pozwalał Jonasowi robić z nią, co chciał, a sam w końcu też chciał uszczknąć co nieco z tego tortu.
– To obrzydliwe, nie mów tak.
– Kiedy to prawda. – Ibarra wzruszył ramionami. Byli na tyle dorośli, że mogli otwarcie mówić o takich tematach, więc nie rozumiał jej oburzenia. – Valentin bzykał się z jego narzeczoną, kiedy jeszcze był nastolatkiem, więc Baron nie chciał pozostać mu dłużny i teraz pieprzy jego eksżonę.
– Jezu, Quen, przestaniesz wreszcie? – Montes ze złością uderzyła go w ramię. Jego zdawkowe podejście do tematu ją zirytowało. Podczas gdy ona była zdołowana, bo historia skończyła się tragicznie zarówno dla pana Vidala, jak i jego ukochanej, o której słuch zaginął, on żartował sobie i próbował zrobić na tym sensację, by nieco ożywić lekcję historii i zdobyć wyższą ocenę. – Dlaczego musisz być tak nieczuły? To okropne co się przytrafiło panu Vidalowi, tym bardziej że wiemy już od Salvadora, że on nigdy się po tym nie pozbierał i napisał całe mnóstwo smutnych piosenek dla Marii. Szukał jej pewnie do końca życia. Daj im spokój i nie roztrząsaj tej tragedii.
– Dobrze, Jezu, ale cię to ubodło. – Ibarra uniósł ręce, jakby się poddawał. – Ale masz rację, lepiej pominąć pikantne szczegóły w prezentacji. Byłoby kiepsko mówić na forum klasy o Valentinie uprawiającym seks z żoną Barona, podczas gdy Felix siedzi w sali i musi słuchać takich rzeczy o swoim dziadku.
– Quen! – Lidia spłonęła rumieńcem po jego słowach. – Nie chcę słuchać takich rzeczy!
– To zatkaj uszy. Co ci dzisiaj jest? Już normalnie pogadać nie możemy? – Chłopak nie miał pojęcia, co zrobił nie tak. – Jordan, powiedz coś. Też masz takie zdanie jak ja.
Enrique spojrzał pewnym wzrokiem na kuzyna, wiedząc, że ten mu przyklaśnie, ale niestety musiał się rozczarować.
– Zamknij się, Quen. – Jordan odezwał się po raz pierwszy od kiedy skończyli pracę nad projektem. Nie chciał tego słuchać, nawet jeśli jego kuzyn miał sporo racji. W dodatku Lidia wydawała się nie czuć komfortowo z takimi tematami, z czego jego kuzyn chyba nie zdawał sobie sprawy.
– Mówię tylko, jak było. To Lidia jest dziwna, skoro rumieni się na dźwięk słowa „ruchanie” – odgryzł się, czym zasłużył sobie na wrogie spojrzenie od przyjaciółki.
– A przyszło ci do głowy, że to nie jest zachowanie godne dżentelmena, by mówić o takich sprawach przy damie? – zapytała ze złością, podpierając się pod boki. – Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.
– Przy jakiej damie? – Enrique ryknął tubalnym śmiechem, który odbił się echem po korytarzu. – Nie jesteś żadną damą, jesteś Lidia Montes, jesteś jak kumpel.
– Co?
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie jesteś zbyt dziewczyńska. Jesteś jak my, myślałem, że można z tobą pogadać na takie tematy, ale widocznie jesteś za bardzo drażliwa.
Lidia wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Poczuła się okropnie, a on kompletnie nie wiedział, co zrobił nie tak.
– Co jest, Lidka, zbliża ci się okres, że taka nerwowa jesteś?
– A żebyś wiedział, idioto. Bo jestem dziewczyną, a dziewczyny, wyobraź sobie, miesiączkują! – ryknęła na całe gardło, teraz już wściekła jak osa, po czym pchnęła go ramieniem i ruszyła do wyjścia.
– Hej, miałem cię odprowadzić! – krzyknął za nią Ibarra, ale ona już go nie słuchała. Quen podrapał się po głowie, kompletnie nie wiedząc, gdzie popełnił błąd. – To pewnie ten PMS, nie? – zwrócił się do kuzyna, który tylko spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Czasami jesteś takim idiotą, Quen – rzucił tylko pod nosem i zostawił go samego.
– Co znowu ja? Nic nie zrobiłem!

***

Valentina nuciła pod nosem, próbując znaleźć odpowiednią melodię do słów, które napisał dla niej Jordan. To nadal nie było to. Świńska piosenka miała szokować, miała sprawić, że wszystkim gały wyjdą na wierzch, szczególnie tym snobom, rekruterom z uczelni muzycznej, na którą jej nie przyjęli, ale wciąż czuła, że czegoś tutaj brakowało. Sama nie wiedziała co to takiego, ale po prostu nie potrafiła wczuć się w muzykę. Pozew, który złożyła wobec Esmeraldy miał być dla niej ukojeniem, miał jej dać poczucie spełnienia i zakończenia przeszłego życia, a tymczasem cały czas chodziła jak na szpilkach.
– Ziemia do Valentiny. Dostanę dolewkę? – Eddie pomachał pustą szklanką, siedząc przy barze w Czarnym Kocie i czytając książkę.
– Wiesz, że będziesz musiał za to zapłacić, nie? – odezwała się, przerywając rozmyślania i idąc po dolewkę dla kumpla.
– Od kiedy to muszę płacić? – Vazquez zmarszczył brwi, czując się urażony.
– Od kiedy Silvia Olmedo zagląda nam w księgi. Twierdzi, że to może zaszkodzić Anicie w kampanii, że daje ludziom jedzenie i picie na kreskę i w sumie trochę się z nią zgadzam. Moja siostra ma złote serce, ale to nie jest sposób na prowadzenie biznesu.
– Ale ja nie biorę na kreskę, myślałem, że po prostu dostaję jako członek programu lojalnościowego. – Eddie spróbował się usprawiedliwić. – Przyjaciele mają chyba gratis?
– Gratis to ci mogę nakopać, jeśli chcesz. Co tam czytasz?
– Książkę.
– Widzę. – Valentina wywróciła oczami, ale o nic już więcej nie pytała. Nawet gdyby chciała to zrobić, nie mogła, bo do baru weszła Raquel Lebron.
– Skończyłam na zmywaku. Mogę w czymś pomóc tutaj? – zapytała, wzrokiem ogarniając wnętrze lokalu. Nie było wielkiego ruchu. – Mój ojciec jest zamknięty, to chyba bezpieczne – dodała, widząc niepewny wzrok Tiny.
– Wiem, Raquel, ale to towarzystwo szybko roznosi plotki. Anita chyba wolałaby, żebyś się nie wychylała. Pojechała do Ivana? – Dziewczyna spróbowała przyszpilić nastolatkę do muru. Anita zbliżyła się do Raquel, więc pewnie mówiła jej sporo rzeczy.
– Myślałam, że do Gianluci – przyznała córka patriarchy, nie będąc pewną, jakiej właściwie odpowiedzi Valentina od niej oczekiwała.
– Boże, Anita i Felix nie wyprą się pokrewieństwa. – Barmanka westchnęła, opierając się o kontuar. – Oboje tak samo naiwni i uroczo nieświadomi w kwestii stosunków damsko-męskich.
– Jak dobrze, że mają ciebie, żebyś im to wszystko fachowo objaśniła. – Eddie odezwał się z udawanym uznaniem, za co tylko oberwał żartobliwie ścierką do naczyń w głowę. – Może i sytuacja się uspokoiła, ale szeryf jest w izolatce i chyba nie prędko wyjdzie, więc może lepiej, żeby Raquel rzeczywiście się nie pokazywała publicznie.
– Mój drogi, wszyscy już o niej wiedzą.
Cała trójka wzdrygnęła się, spoglądając na Cygankę, która weszła do baru otulona połyskującym pomarańczowym szalem, który aż kłuł w oczy. Brzęczenie bransoletek wywołało u Valentiny i Raquel dokładnie tę samą reakcję – skrzywiły się i odsunęły się kilka kroków.
– Nie chcę wróżenia z tarota, Eleni, więc szukaj łatwego zarobku gdzie indziej. – Córka Valentina wskazała drzwi wyjściowe, ale wróżka tylko pokręciła głową, sprawiając, że jej wielkie złote kolczyki zakołysały się, hipnotyzując kilka osób, które przechodziły obok.
– Nie odejdę, dopóki nie powiem tego, po co przyszłam. – Eleni nabrała powietrza, ale zawahała się. Nie wiedziała, jak zacząć tę rozmowę. Córka Vidala niewątpliwie wiele w życiu przeżyła, ale kobieta musiała dbać też o własny lud. – Tina, czy nie mogłabyś…?
– Wycofać pozwu? Ani mi się śni. – Kelnerka założyła ramiona na piersi i uniosła wysoko brodę, jakby prowokowała wróżkę do kłótni. – I jeśli Esme tak bardzo się boi, niech przyjdzie tutaj i sama mnie o to poprosi. Niech przyjdzie na kolanach, wtedy się zastanowię.
– Valentino. – Eleni złapała się za serce, jakby dziewczyna jej samej wyrządziła okropną krzywdę. – Nie masz wyrzutów sumienia robić coś takiego matce?
– Czekaj, czekaj. – Młodsza siostra Anity wystawiła rękę przed siebie, jakby chciała przerwać kobiecie. Poczuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach. – Matce? Jakiej matce? Ja nigdy nie miałam matki, Eleni. I zdecydowanie nigdy nie była nią Esmeralda Montes.
– Wychowała cię.
– Proszę cię! – Valentina prychnęła, szukając oparcia u Raquel, która jednak przysłuchiwała się temu z boku, bojąc się rzucać w oczy przy Romach. – Nie wychowała mnie. Wychował mnie tata, wychowała mnie Anita, wychował mnie Ulises i poprawczak. Esmeralda dbała tylko, żebym miała zacerowane sukienki, żeby jej ludzie mogli je potem z powrotem porwać na strzępy.
– Proszę cię jedynie, żebyś się zastanowiła. Esme jest zdruzgotana.
– Ona jest zdruzgotana? To miód na moje uszy. O, patrzcie kogo diabli przynieśli, o wilku mowa.
Panna Vidal rozłożyła ręce, jakby witała kolejnego gościa. Esmeralda Montes niemal przybiegła do baru z rozwianymi lokowanymi włosami. Nie zdążyła zadbać o garderobą w stylu gadji, więc miała na sobie długą spódnicę i błyszczące ozdoby. Zwykle potrafiła się dobrze maskować i nie można było poznać, że jest Romką, dzisiaj nikogo by jednak nie zwiodła.
– Eleni, chodźmy – poprosiła kobieta, łapiąc przyjaciółkę z taboru pod ramię. – Nie prosiłam cię, żebyś to robiła.
– Wiem, że nie, ale Valentina musi wiedzieć, że to karygodne. Nie masz ani grosza, jak możesz jej oddać te pieniądze, o które cię pozywa?
Valentina z satysfakcją obserwowała minę macochy. Była zawstydzona, poruszona, a może nawet, choć wydawać by się mogło to niemożliwe, skruszona. Nie skomentowała słów Eleni, a jedynie przełknęła ślinę i odważyła się spojrzeć w oczy swojej pasierbicy.
– Dostaniesz wszystko co do centavo. Dopilnuję tego.
Tina nie mogła uwierzyć własnym oczom, kiedy Esmeralda szybko wyprowadziła Eleni z El Gato Negro. Raquel odprowadziła obie kobiety wzrokiem i skupiła uwagę na siostrze swojej opiekunki, która usiadła na barowym stołku obok Eddie’ego z niewyraźną miną.
– On jest za****sty – powiedziała nagle na głos, sprawiając, że zarówno Vazquez jak i Lebron wymienili spojrzenia, nie wiedząc, do czego pije. – Widzieliście twarz Esme? Jest przerażona, ona umiera ze strachu. Łucznik Światła jest niezawodny!
Valentina wpatrzyła się w ścianę, na której wisiały wycinki z gazet dotyczące zamaskowanego bohatera. Miała ochotę go uściskać, ale z tym raczej będzie musiała poczekać.
– Myślisz, że ją nastraszył? Groźby są karalne. – Eddie nie wyglądał na przekonanego. – Poprosiłaś go o wysłanie strzały Esmeraldzie i myślisz, że właśnie to tak nią wstrząsnęło?
– A co innego? – Valentina nie rozumiała jego zdumienia. Raquel przysłuchiwała się w ciszy ich wymianie zdań, kompletnie tego nie rozumiejąc, ale Tina wyraźnie była uradowana. – On zawsze wie, co powiedzieć. Kurczę, ciekawe jaki cytat z Biblii jej posłał? Co było aż tak mocne, że Esmeralda Montes po raz pierwszy w życiu przyznała się do błędu?
– Nie przyznała się do błędu – przypomniał jej przyjaciel, czując, że chyba jednak Tina dała za bardzo ponieść się emocjom. – Powiedziała, że zwróci ci pieniądze.
– A przecież nie ma z czego, no właśnie! – Barmanka wstała z miejsca i zaczęła się przechadzać w tę i z powrotem, korzystając z tego, że klienci siedzieli przy scenie w lokalu i nikt jej nie zawadzał. – Nie pozwałam jej z nadzieją, że odzyskam kasę, którą ojciec odłożył na moją edukację. Wiedziałam, że Esme nie ma ani centavo, Baron wydoił ją jak krowę. Muszę podziękować Lidii, to wszystko jej zasługa.
– Esme to jej ciotka.
– No właśnie, a i tak mi pomogła. Mogę chociaż postawić jej darmowy obiad.
– Hej, myślałem, że koniec z dawaniem na krechę. – Eddie wywrócił oczami, a ona tylko się uśmiechnęła.
– Dla przyjaciół Łucznika jest zawsze gratis.

***

Wparowała do domu i nawet cholerne drzwi nie chciały jej dzisiaj ułatwić życia. Miała ochotę nimi trzasnąć, ale zamontowany przez fachowców mechanizm jej to uniemożliwił. Zamknęły się z cichym kliknięciem, a sygnał z alarmu dał domownikom znać, że są odpowiednio chronieni. Stanęła w korytarzu, ciskając gromy z oczu, bo akurat trafiła na Conrada, który siedział w kuchni z Fabriciem i przekazywał mu to, co udało mu się dowiedzieć od Ronnie Russo i Eleonory Barosso.
– Co się stało, Lidio? – Saverin zatroskał się na widok jej rumianych policzków i złowrogich błysków w oczach.
– Twój syn to skończony kretyn, który nie szanuje kobiet! – wyrwało jej się z gardła, po czym pobiegła na górę do swojego pokoju, czując się tylko jeszcze gorzej.
Myślała, że Quen jest jak jej starszy brat, co za ironia losu! Conrado był jego ojcem, a jej opiekunem, więc razem tworzyli niecodzienną formację rodzinną, choć Enrique oczywiście nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego słowa ją ubodły bardziej niż chciałaby się do tego przyznać. Nie powiedział jednak nic, co nie byłoby prawdą – w końcu Lidia Montes rzeczywiście nie należała do zbyt „dziewczyńskich” dziewczyn i też dbała o to, by nikomu nie pokazywać swojej wrażliwej strony. Może to kwestia tego, że praktycznie wychowała się na ulicy, musiała szybciej dorosnąć i nauczyć się martwić tylko o siebie, a pokazywanie słabości nie było mile widziane.
Czy naprawdę tak ją postrzegali? Jak kumpla, z którym można sobie pogadać o zaliczaniu dziewczyn? Miała kilku bliskich kolegów i zawsze gadali dosyć otwarcie, ale były pewne sprawy, o których wolałaby nie mówić. Może sama nieświadomie go do tego przyzwyczaiła i przez to nie traktował jej poważnie. Quen to Quen, nie zależało jej na tym, by widział w niej dziewczynę, ale jednak byli inni, a ona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chyba właśnie w tym tkwił problem.
Czy Daniel też widział w niej tylko kumpla? Może dlatego tak wzbraniał się przed zaproszeniem jej na randkę? Może mu się spodobała, ale po ich sylwestrowym spotkaniu, po dogłębnym poznaniu, zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie jest w jego typie. Wcale by się nie zdziwiła gdyby tak było, nie mogła go za to winić. Od lat unikała wszystkiego, co dziewczęce jak sukienki czy spódniczki, lalki i kolorowe rzeczy. Dziewczyny nie miały łatwo na świecie, szczególnie w tej okolicy, więc chyba podświadomie ochraniała samą siebie. Jako dziecko też nie miała zbyt wielkiej przestrzeni do bycia po prostu „dziewczyną”. Podczas gdy jej koleżanki pokroju Olivii czy Rosie miały wszystko, czego dusza zapragnie, ona i jej mama musiały liczyć każdy grosz. Nie było pieniędzy na ubranka dla lalek czy na kolorowe spinki do włosów. Nie było też nowych sukienek, ale Lidia nigdy nie narzekała. Czasami po cichu marzyła o jakiejś ekstrawagancji, ale wiedziała, że to nie w porządku. Podczas gdy jej mama wypruwała sobie flaki, zarabiając na życie i zasuwając na dwa etaty, ona rozmyślała o lalce Barbie – co to za absurd! Nie było jej to do niczego potrzebne. Nauczyła się ciężkiej pracy i tego, że najważniejsze jest zapłacić rachunki i mieć, co włożyć do garnka.
Ale teraz było przecież inaczej. Teraz miała stabilizację, miała Conrada, który mógł się o nią zatroszczyć i który z chęcią ją rozpieszczał. Miała ubrania, w których po prostu dobrze się czuła, a nie tylko takie, które zakładała, żeby nie rzucać się w oczy. Lidia podeszła do swojej garderoby i zerknęła na wieszaki, gdzie przebijało nieco koloru. Westchnęła cicho i położyła się na brzuchu na łóżku, wpatrując się w drewnianą rzeźbioną pozytywkę z baletnicą, którą otrzymała od Łucznika Światła na Boże Narodzenie. To najbardziej „dziewczyńska” rzecz, jaką posiadała i na samą myśl uśmiechnęła się smutno.
El Arquero de Luz pewnie nie traktował jej jak swojego kumpla. Owszem, byli partnerami, współpracownikami, tak mogła się chyba poszczycić, ale na pewno nie uważał jej za faceta. Gdyby tak było, nie dawałby jej takich upominków, nie dbałby tak o jej bezpieczeństwo, nie dałby jej gazu pieprzowego, by mogła ochronić się przed ewentualnymi napastnikami, no i nie pogoniłby nastoletnich Romów, którzy kiedyś próbowali ją napastować w opuszczonej alejce, twierdząc, że „Jonas z chęcią by się nią podzielił”. Łucznik Światła był dżentelmenem, a jego gust książkowy i sposób wysyłania wiadomości sprawił też, że myślała o nim w kategoriach romantyka. Czy gdyby nie był romantykiem, wysyłałby jej do każdej wiadomości białą frezję? Czy wtedy trudziłby się, by napisać do niej list i zostawić w skrzynce u Gastona? Czy dałby jej najlepsze brzoskwinie w okolicy? Pewnie nie. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że to tylko taka konwencja, dobre maniery, a nie jakieś romantyczne uczucia z jego strony, ale i tak było jej miło. Wiele osób, a już w szczególności Quen i reszta chłopaków ze szkoły, mogliby się od niego uczyć.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi i po chwili ukazała jej się twarz Conrada z lekkim zarostem. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy przestępował próg pokoju.
– Komu mam dać uwagę do dziennika? – zapytał śmiertelnie poważnie, a ona nie wytrzymała i się roześmiała. – Quenowi? Powiedz słowo, każę mu szorować toalety.
– Nie, nie trzeba, choć to kusząca propozycja. – Montes pokiwała głową z uznaniem dla jego inwencji twórczej. – Jestem po prostu trochę rozstrojona emocjonalnie. Mogłabym nie iść jutro do szkoły? Boli mnie brzuch – powiedziała, wstydząc się powiedzieć więcej, ale Saverin doskonale rozumiał. Dojrzały, normalny facet, nie to co jego syn, który miał jeszcze mleko pod nosem.
– Oczywiście, usprawiedliwię cię. Chcesz, żebym z tobą został? Pogramy w jakieś gry albo obejrzymy film. Komedie z Evą Mediną są niezawodne na polepszenie humoru – zagadnął, a ona podrapała się po głowie.
– Eva Medina nie gra chyba w komediach.
– Większość jej starych produkcji bardziej przypomina komedie niż horrory. – Brunet czekał na jakiś odzew, bo gotów był przełożyć spotkania i spędzić z nią czas, ale ona tylko pokręciła głową. – Na pewno?
– Tak, czułabym się głupio, odciągając cię od obowiązków. Poradzę sobie sama. Nadrobię zaległości w szkolnych lekturach.
Conrado pokiwał głową, podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Lidia ponownie opadła na łóżko i oparła głową na rękach. Skoro mogła sobie pozwolić na dzień wolny od szkoły, to zamierzała spędzić go jak najbardziej produktywnie i postanowiła zacząć już teraz. Włączyła komputer i zaczęła szukać informacji o don Daniorze i jego córce. Może w końcu natrafi na jakiś trop. Może uda jej się dowiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się te pięćdziesiąt lat temu i co stało się z Marią Rosalindą de la Rosa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 61, 62, 63
Strona 63 z 63

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin