 |
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:36:20 20-12-24 Temat postu: |
|
|
cz. 3
Nie rozumiał, jak można być tak nieodpowiedzialnym, ale widocznie Patricia mało interesował jutrzejszy mecz – wolał spędzić wieczór w towarzystwie swojej dziewczyny. Zaraz po treningu Gamboa zawinął się i pojechał do Ruby, a Yon został na boisku sam, ćwicząc karne i myśląc tylko o tym, że jutro musi być najlepszy. Trener powtarzał mu, że niepotrzebnie się spina, bo w końcu będą jeszcze inne okazje, ale wcale nie miał takiej gwarancji. Skauci przychodzili znienacka, ale rzadko bywali w tej samej okolicy kilkukrotnie, więc trzeba było kuć żelazo, póki było gorące. Czuł na sobie presję i chciał mieć pewność, że da z siebie wszystko, by potem nie musieć wyrzucać sobie, że mógł zrobić coś inaczej. Przedmeczowe napięcie pomagała mu uwolnić Cilla, ale to dawało mu chwilowe ukojenie, bo za chwilę znów wracał do rozmyślania nad strategią i zastanawiania się, czy rywale nie okażą się znów lepsi, tak jak to już nie raz bywało.
Tak zamyślony otworzył sobie drzwi do domu łokciem, w rękach niosąc papierowe torby z jedzeniem na wynos.
– Po co kazałeś mi zamówić aż trzy burgery? Jestem głodny, ale bez przesady. No i od kiedy jesz średnio wysmażony? – zapytał ze śmiechem, wchodząc do kuchni i kładąc wszystko na kuchenny blat.
– Nie ja, a ona. – Joel wskazał palcem na dziewczynę, której jego siostrzeniec w pierwszej chwili nie zauważył.
Veda Balmaceda pokiwała mu radośnie ręką jak gdyby nigdy nic, a on musiał przetrzeć oczy, bo nie docierało do niego, co jest grane.
– Co ona tu robi? – Abarca zwrócił się do wuja z lekką pretensją. Był zestresowany meczem, myślał, że spędzą męski wieczór, korzystając, że mama była na spotkaniu klubu książki, ale widocznie się przeliczył.
– Ona ma na imię Veda i sam możesz ją zapytać.
– To moje ciuchy? – Yon przyjrzał się swojemu numerkowi drużynowemu, który z dumą prezentowała nastolatka. – Joel! – warknął na wuja rozgniewany, że ten pozwala sobie na za dużo.
– Nie drzyj się tak i jedz, burgery stygną – odparł tylko Joel, oblizując palce od sosu i śmiejąc się pod nosem. – Aha, załatwiłem ci korepetycje z angola. Nie ma za co.
– Kore… Co? – Yon zacisnął dłoń na papierowej torbie. Był zbyt głodny, by się teraz kłócić. Usiadł na wysokim stołku i wgryzł się w burgera. – Myślałem, że jesteś na randce, a ty urządzasz jakieś towarzyskie spotkania z moimi znajomymi w moim własnym domu? Nigdy o niczym mi nie mówisz. Mogłeś chociaż uprzedzić.
– Nie byłem na randce, to był zwykły podwieczorek, spotkanie w gronie fajnych ludzi – sprostował Santillana, który wrócił szybciej, odstawiając po drodze Adorę i Felixa do domów. Musiał ćwiczyć swoją jazdę samochodem, bo było mu wstyd, że to zwykle Norma wszędzie ich wozi. Wolał samoloty, ale póki był na lądzie, trzeba było przyzwyczaić się do standardów. – I lepiej nie zaczynaj mi tutaj wyjeżdżać z pretensjami, bo sam też nie byłeś ze mną szczery. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Norma chodziła z Guzmanem?
– Dopiero się dowiedziałeś? – Yon nie przejął się karcącym tonem wuja, zbyt był zajęty swoją kolacją. – A co, mam ci zrobić listę wszystkich facetów, z którymi twoja nowa dziewczyna brała kiedyś ślub albo za których prawie wyszła za mąż?
– Zaraz, jak to? – Santillana odłożył burgera i oparł łokieć na blacie, spoglądając to na Yona, to na Vedę, jakby i ona w tym siedziała. – To oni nie chodzili ze sobą tylko w szkole?
– Ha! Byli w związku na odległość przez kilka lat, kiedy ona studiowała na Harvardzie, tak opowiadała mi Veronica – wyjaśnił nastolatek, wzruszając ramionami. – Vero uważa to za jakieś tragiczne love story, dla mnie to żałosne.
– To smutne, że nie mogli być razem, chociaż się kochali – przyznała Veda, powoli pochłaniając swoją kolację i obracając główkę raz w stronę wuja, a raz w stronę jego siostrzeńca, bo rozmawiali ze sobą tak swobodnie, że miło się tego słuchało, nawet kiedy teoretycznie się kłócili, ale wiedziała, że to tylko takie przekomarzania.
– Ty się lepiej nie odzywaj – przez twoje zamiłowanie do tych durnych romantycznych bzdur, teraz na moim koncie na HBO polecają mi same babskie filmy – upomniał ją kapitan piłki nożnej, celując w nią oskarżycielsko palcem. – Kto to do cholery jest Bridget Jones?
– Sam dałeś mi hasło do swojego konta. – Dziewczyna nie rozumiała w czym rzecz.
– Tak, bo chciałaś obejrzeć Grę o Tron, nie wiedziałem, że będziesz mi psuła reputację.
– Jaką reputację, co ty pierdzielisz, Yon? – Joel pokręcił głową i puścił do Vedy porozumiewawcze oczko. – Powinieneś się trochę odchamić, trochę wrażliwości ci nie zaszkodzi. Jak się podobało „Pearl Harbor”? – zapytał złośliwie, ale na jego nieszczęście Yonatan nie pozostał mu dłużny.
– Wyśmienicie – nie ma to jak historia o odbiciu laski najlepszemu kumplowi. Pilnuj lepiej Normy, Joel, bo coś mi się wydaje, że teraz jak jest świeżą wdówką, to Fabian Guzman już ją ma na swoim radarze. Chociaż czy ja wiem, może ciotka Julietta dopadnie go pierwszego.
– Yon. – Santillana spoważniał, dając mu znaki wzrokiem, że nie są w kuchni sami.
– Veda wie, że Fabian romansował z jej historyczką i nikomu nie powie. – Yon machnął ręką, ale po chwili lekko się zmieszał, spoglądając na brunetkę niepewnie: – Bo nie powiesz, prawda?
– Nie powiem – obiecała, przypominając sobie spotkanie w domu gubernatora. – Lubię Victora Estradę. Chyba by się nie ucieszył, gdyby wiedział, że jego najlepszy przyjaciel sypiał z jego narzeczoną. Bo on chyba nie wie?
– Nie i lepiej, żeby tak pozostało. – Joel zgodził się z nimi, oddychając głęboko z ulgą. – I mamie też ani słowa – dodał w stronę Yona, który tylko wywrócił oczami, pożerając burgera.
– A powie mi ktoś wreszcie, co Balmaceda tu robi? – Wskazał na Vedę podbródkiem. Wiedział, że Joel lubi się mieszać, ale nie sądził, by zaprosił dziewczynę do niego do domu tylko po to, by zrobić mu na złość. Coś musiało być na rzeczy.
– Już nie Balmaceda – poprawiła go, odkładając swojego burgera i wypowiadając to z uśmiechem na twarzy: – Molina de Sanchez.
– Nazywasz się teraz Veda Balmaceda Molina de Sanchez? Zmieniłaś nazwisko? – Abarca uniósł brew, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć.
– Nie, bez „Balmaceda”, po prostu Veda Molina de Sanchez. Prawda, że ładnie brzmi? – Uśmiechnęła się promiennie, szukając potwierdzenia. Yon za bardzo jednak skupił się na jedzeniu, więc spojrzała na Joela, zamiatając przy tym rzęsami.
– Brzmi bardzo dostojnie. – Pokiwał głową z uznaniem, czując, że polubił tego Pieguska. – Ale to sporo nazwisk. Jak wyjdziesz za mąż, dojdzie pewnie kolejne.
– A co, boisz się, że Veda będzie uchodziła za wdowę? – prychnął Yonatan, nie mogąc się powstrzymać, by nie wbić Joelowi szpilki. – Norma Aguilar Delgado Jimenez nie ma monopolu na martwych mężów.
– Nie szkodzi, będzie ładnie brzmiało. – Veda chyba nawet nie usłyszała komentarza kolegi, zbyt zajęta analizą swojego nazwiska. Przekrzywiła głowę, zastanawiając się, jaki powinna składać podpis w urzędowych papierach. – Jak wyjdę za mąż, po prostu dodam nazwisko męża na koniec. Na przykład Veda Molina Sanchez… de Abarca.
Dźwięk rzężenia, jakby ktoś dusił kota rozległ się w całym pomieszczeniu, kiedy kawałek cebuli z burgera wpadł Yonowi nie w tę dziurkę co trzeba, a on sam rozkaszlał się okropnie, sprawiając, że Joel musiał go uderzyć kilka razy mocno między łopatki.
– Brzmi idealnie. – Santillana nie mógł powstrzymać chichotu za plecami Yona, który powoli wracał do siebie.
– Co ty tu robisz, Vedo Molino Sanchez? Po prostu Sanchez. – Yon dodał na koniec, jakby chciał podkreślić, że absolutnie nie zamierza się z nią żenić.
– Byłam na randce, ale nie wypaliła, bo ten chłopiec chciał ze mną uprawiać seks w kinie samochodowym, więc kopnęłam go w penisa i uciekłam. Joel opatrzył mi kolano.
– Czekaj, co? – Abarca nigdy nie wiedział, czy ona mówi poważnie czy nie. Czytał trochę o autyzmie i wiedział, że osoby w spektrum mówiły, co myślały, często bez żadnego filtra, ale jeszcze nigdy nie spotkał się z nikim, kto rzeczywiście byłby tak bezpośredni. Cóż, z nikim poza Cillą, która w swoich fantazjach była aż nad wyraz bezpośrednia i obrazowa. Miał ochotę rzucić wszystko, pójść do swojego pokoju i raz jeszcze popatrzeć na zdjęcia, które mu wysłała, ale nie było mu to dane po tych informacjach od Vedy. – Jak to chciał uprawiać z tobą seks w kinie, z kim ty tam polazłaś? Nie wiesz, że do tego kina chodzi się obściskiwać, a nie oglądać filmy i wcinać popcorn? Jezu, myślałem, że chociaż tego nauczył cię Guzman, to jest podstawa podstaw.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – Obruszyła się lekko po jego słowach. – Był miły, a skoro to twój przyjaciel to myślałam, że można mu ufać.
– Jak to mój przyjaciel? Umówiłaś się z Patem? – Abarca podrapał się po głowie, nic z tego nie rozumiejąc. Miał sporo kumpli, ale tylko Patricia nazwałby prawdziwym przyjacielem.
– Nie, z Damianem. Napisał do mnie na instagramie, miałeś go w obserwujących, więc myślałam, że się przyjaźnicie.
– Musisz zacząć odróżniać prawdziwą rzeczywistość od tej wirtualnej. W sieci wszyscy się obserwujemy, w realu rzadko ze sobą gadamy.
– Nie miałam o tym pojęcia. Jak można udawać, że się kogoś nie zna w realu, skoro obserwuje się go na instagramie?
– Normalnie. Gość jest u mnie w drużynie, więc mamy wspólny czat grupowy, jestem jego kapitanem. Co za matoł! – Abarca nie mógł się powstrzymać i przeklął pod nosem. – Mogłaś chociaż lepiej wybrać. Damian nawet nie gra w pierwszym składzie.
– Miałam się umówić z tobą?
– Tego nie powiedziałem. – Szybko podniósł rękę, jakby chciał jej zatrzymać przed wysnuwaniem jakichś pochopnych wniosków. Posłał też mordercze spojrzenie Joelowi, który chichotał z boku, a w końcu wziął naczynia i zaniósł je do zmywarki, dając im chwilę prywatności. – Ale nic ci nie zrobił, nie?
– Nie, bo kopnęłam go w klejnoty.
– I dobrze. Ale przyda mu się gorsza nauczka. – Yonatan rozciągnął szyję i wyciągnął z kieszeni telefon.
– Nakopiesz mu? – Veda wstała z miejsca i podeszła do niego, nachylając się nad jego telefonem. – W mojej obronie?
– Co? Nie. – Yonatan szybko zaprzeczył, ale widząc rozczarowanie na twarzy Vedy, szybko dodał, by nie wyjść na mięczaka: – Mógłbym, ale jestem kapitanem. Trener by mnie zawiesił, a ja muszę jutro zagrać. Poza tym są lepsze sposoby na zemstę i zniszczenie człowieka.
Uśmiechnął się złośliwie, podnosząc głowę i spoglądając w jej stronę, ale zmieszał się, bo nie spodziewał się, że podeszła tak blisko. Ze swojej perspektywy mógł policzyć jej piegi. Zignorował fakt, że miała wilgotne włosy i prawdopodobnie zrobiła sobie w jego domu salon SPA. Odchrząknął i powrócił do swojego telefonu, otwierając jedną z zapisanych stron i wystukując tam anonimową notkę.
– Piszesz obelżywe komentarze w Internecie? Wy tak robicie w San Nicolas? – zdziwiła się, patrząc jak Yon oddaje się procesowi twórczemu.
– Wszyscy tak robią. Wy w Pueblo de Luz tego nie macie? No tak, cholerny Marcus Delgado jest przewodniczącym, więc pewnie stoi na straży praworządności – prychnął, ze złością wypisując kilka wrednych uwag na temat Damiana na szkolnym portalu plotkarskim, by popsuć mu reputację.
– Marcus nie jest już przewodniczącym, ale on jest miły, jako jedna z nielicznych osób w szkole nigdy się ze mnie nie śmiał.
– Tak, tak, pan idealny, bla bla bla. – Yon wystukał końcową wiadomość i kliknął wyślij. Veda nie była chyba przekonana co do jego metod, więc dodał: – Trzeba dać mu nauczkę. Damian jak zobaczy instagram ładnej dziewczyny, nie może się powstrzymać.
– Uważasz, że jestem ładna? – Otworzyła szeroko oczy, patrząc na niego z nadzieją.
– Nie jesteś brzydka – sprostował, raz jeszcze odchrząkając i wstając z miejsca, bo nie podobało mu się, że sterczała tak nad nim, roztaczając przyjemną woń kosmetyków do kąpieli. – Tym sposobem Damian będzie miał ważniejsze problemy niż ściganie cię w sieci. – Wskazał na swój telefon i otrzepał ręce, jakby chciał zasygnalizować, że jego dzieło zostało ukończone.
– To nie w porządku wypisywać takie rzeczy w Internecie.
– A w porządku jest to, co zrobił tobie?
– Nie – przyznała. Wolałaby chyba jednak, żeby mu nakopał. – Ale na tej stronie są przykre komentarze o twoich kolegach, widziałam. O tobie pewnie też.
– Sława ma swoją cenę – skwitował, wzruszając ramionami. – Czasami trzeba też sobie pobrudzić ręce.
– Coś często to robisz. To dlatego wydałeś Jordana policji i powiedziałeś im, że zabił swoją byłą dziewczynę?
Dźwięk tłuczonej porcelany rozszedł się echem po kuchni, kiedy jeden z talerzy wyślizgnął się Joelowi z rąk i rozbił się o podłogę. Mężczyzna usłyszał strzęp ich rozmowy i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Podszedł do nich naprawdę rozeźlony.
– Co to ma znaczyć? – Przeniósł wzrok na siostrzeńca, który z kolei wyglądał na zmieszanego.
– To nieprawda, wcale tego nie zrobiłem – usprawiedliwił się, wzrokiem pokazując Vedzie, że powinna trzymać buzię na kłódkę, ale mylnie to zinterpretowała.
– Powiedziałeś. Policja przyjechała po niego wieczorem i zabrali go na komisariat. Gdyby nie Norma, pewnie spędziłby tam więcej czasu. Przesłuchiwali go w sprawie śmierci Dalii, bo dałeś im cynk, że był ostatnią osobą, z którą Dalia się kontaktowała przed śmiercią – wyjaśniła nastolatka, pamięcią wracając do przerwy świątecznej i pobytu w Niezapominajce, gdzie na światło dzienne wyszło kilka faktów.
– Powiedziałem tylko prawdę – że chciał się spotkać z Dalią i wysłał jej wiadomość. Marta mi mówiła, że Dalia szła na spotkanie z Jordanem, no ale z tego spotkania już nie wróciła. To znaczy wróciła, ale w trumnie – dodał, robiąc się blady jak ściana. – Nie zrobiłem nic złego.
– Nie? – Joel rzucił na blat kuchenny ścierkę do naczyń i podparł się pod boki. – Co ci do głowy strzeliło, Yon? Zazdrość wypaliła ci szare komórki? To pojebane. Przepraszam – dodał w stronę Vedy, bo nie powinna słuchać, jak przeklina. Odetchnął lekko, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Ten chłopak dużo przeszedł, nie potrzebuje, żebyś mu jeszcze dokładał.
– Czy ty stajesz w obronie Jordana? Nawet go nie znasz! – Yonatan poczuł się osobiście urażony.
– Może nie, ale wiem, że nie zrobiłby czegoś tak okropnego. To pokręcone, co zrobiłeś.
Joel mówił prawdę. Rodzina Guzmanów intrygowała go, od kiedy po raz pierwszy ich poznał. Fabian Guzman od razu zwrócił jego uwagę jako poważny polityk. Nie rozumiał, dlaczego Victor Estrada przyjaźni się z kimś takim, ale widocznie coś w tym musiało być. Julietta romansowała przed laty z Fabianem, a ona przecież nie była osobą, która łatwo popadała w takie namiętności – właściwie to była bardzo podobna do Guzmana, ona też raczej należała do tych powściągliwych w emocjach. No i były też dzieci Fabiana i Silvii. Może dlatego, że sam był jednym z bliźniąt, sympatyzował z nimi. Ta dziewczyna, Marianela, była krucha i niewinna. Przyniosła mu kiedyś kosz owoców w podzięce za pomoc na El Tesoro, kiedy uratował ją przed rozjuszonym i podjudzonym przez głupich nastolatków koniem. Ella Castellano lubiła dużo mówić, a o Neli i jej bracie zawsze wypowiadała się w samych superlatywach, a on ufał tej bystrej trzynastolatce. Jordan Guzman to była inna para kaloszy – miał cięty język i swoją chłodną postawą miał zapewne nadzieję odstraszyć od siebie ludzi, ale to często sprawiało, że tylko bardziej do niego lgnęli, a Joel był jedną z tych osób. Santillana polubił tego chłopaka, miał ciekawe poczucie humoru. Widział, jak Jordan troszczył się o siostrę, widział, że nie próbuje prowokować Yona, który go nie cierpiał. Jordan raczej unikał konfrontacji, tak jak ostatnio na El Tesoro, gdzie pojawił się z Veronicą. No i teraz wiedział też od Felixa, że syn Fabiana przeżył ogromną traumę w dzieciństwie, doświadczając samobójstwa mentora. Nie podobało mu się, że Yonatan zachowuje się jak dupek, tylko dlatego, że jest zazdrosny o chłopaka z telebimu.
– Nikt nigdy nie trzyma mojej strony – warknął Yon, wyrywając wuja z rozmyślań. – Nie jestem kapusiem, nie wiem co sobie wyobrażacie. Powiedziałem tylko policji, co sam wiedziałem. Przestańcie na mnie najeżdżać, okej?
– Ja nic nie powiedziałam. – Veda posmutniała. Miała wrażenie, że kłócą się przez nią. Powinna nauczyć się najpierw myśleć, potem mówić.
– Oczywiście, to nie jest twoja wina – zapewnił ją Joel, w gruncie rzeczy wdzięczny, że Piegusek mówiła, co myślała. Dzięki temu mógł w porę zareagować i zrugać siostrzeńca, który czasami na zbyt wiele sobie pozwalał. No i była też cennym źródłem informacji o Guzmanach.
– Eh, idę spać – warknął Abarca, masując sobie skronie. Był zmęczony, zestresowany, a jutro czekał go ważny mecz, więc musiał jeszcze raz przerobić całą strategię. – A ta koszulka jest do zwrotu – rzucił w stronę Vedy, która spojrzała w dół na jego drużynowy T-shirt, który związała sobie w talii. – Chcę ją z powrotem.
Veda chwyciła za krawędzie koszulki, ale w tym samym momencie zarówno Yon, jak i Joel zaczęli gwałtownie protestować. Musiała połknąć uśmiech na widok ich speszonych min.
– Nie teraz, Jezu! – Abarca odwrócił głowę zakłopotany. – Możesz ją zatrzymać.
– Przyjdę w niej jutro na mecz – oświadczyła radośnie, powracając do jedzenia kolacji.
– Myślałem, że nie lubisz piłki nożnej.
– Może zmieniłam zdanie.
– Boże, wszystkie dziewczyny są takie same, zmieniacie zdanie jak w kalejdoskopie – warknął sam do siebie i wbiegł po schodach na górę do swojego pokoju.
– Nie przejmuj się nim, kiedyś dorośnie. Za jakieś dziesięć lat. – Joel uśmiechnął się na samą myśl.
– Chłopcy wolniej dojrzewają – zgodziła się z nim Veda, wgryzając się w swojego burgera. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:17:09 30-12-24 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA IV, CAPITULO 041 cz. 1
SILVIA/FABIAN/OLIVIA/LIDIA/NACHO/YON/JORDAN/MARCUS
Zwykle pracowała w dawnym pokoju Franklina na piętrze, ale tego wieczora rozłożyła się z papierami w kuchni, czekając aż Fabian wróci z ośrodka, w którym trenował. Victoria zdążyła jej już donieść o niespodziewanej wizycie Fernanda Barosso i prawdopodobnie złamanym nosie, a ona była ciekawa reakcji swojego męża na to wszystko. Tak jak się spodziewała mężczyzna wrócił późno i miał zamiar udać się od razu na górę do sypialni, ale zobaczył migające światło w kuchni.
– Złamany? – zapytała Silvia, opierając się na krześle i popijając białe wino, jakby świętowała już upadek burmistrza sąsiedniego miasteczka.
– Nie wiem, ty tu jesteś specjalistą od łamania nosów. Ewidentnie dzielisz tę pasję ze swoją nową przyjaciółką.
Fabian zwykle był oszczędny w słowach, ale czasami potrafił uderzyć niespodziewaną dawką sarkazmu. Było widać, że jest zirytowany, a ona znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć dlaczego.
– Nie złamałam nosa Marlenie – przypomniała mu, lekko nad tym faktem ubolewając. – Nie zostałeś, by zobaczyć, jak zareagował Barosso? – zaśmiała się kpiąco ciekawa wrażeń z pierwszej ręki.
– Na miejscu był lekarz, nie czułem takiej potrzeby – odparł tylko beznamiętnie, korzystając z okazji, że jest w kuchni i nalewając sobie szklankę wody. – I nie mów tak głośno. Dzieci śpią?
– Nela tak, a chłopacy wracają, kiedy chcą – przypomniała mu, machając lekceważąco ręką.
– Silvio. – Fabian oparł się dłonią o blat i spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. – Nigdy więcej tego nie rób, nie stawiaj mnie w takim położeniu.
– O co ci chodzi?
– Mam uwierzyć, że Victoria Diaz sama z siebie wiedziała, gdzie mnie znajdzie? Nie chodzę do ośrodka regularnie, zazwyczaj mój grafik zna tylko Laura, bo umawia spotkania. I ty, bo wszystko wyniuchasz.
– Cóż za komplement. – Dziennikarka wykrzywiła usta w uśmiechu i odłożyła kieliszek z winem. – Przyznasz, że Victoria ma całkiem dobre pomysły.
– Tak, przyznaję. Nie mam tylko pojęcia, co próbuje ugrać, wchodząc na wojenną ścieżkę z Barosso i dlaczego ja musiałem być tego świadkiem. Nie kupuję takiego teatrzyku.
– To żaden teatrzyk, Fabian. Nie widzisz, że ona go nienawidzi?
– Są lepsze sposoby, by to pokazać, nie trzeba od razu rzucać się na innych z pięściami.
– A co byś wolał, żeby posłała mu strzałę? – Silvia prychnęła tylko, bo czasami jej mąż potrafił być nieustępliwy jak skała. – Ale przyznaj, że ci zaimponowała.
– Zaprosiła nas na domówkę. – Pozostawił bez odpowiedzi jej uwagę i poinformował ją o zobowiązaniach towarzyskich. – Nas, ministra sportu i kilka innych osób, w tym Victora i Juliettę.
– Doborowe towarzystwo. Idziesz pilnować mnie czy Victora? Spokojnie, ja potrafię się zachować, ale nie mogę poręczyć za Victora, biedaczek jest bardzo podatny na wpływy, a Victoria ma naprawdę niezły dar przekonywania. A Javier? Próbowałeś kiedyś jego sernika? Umieją grać w te socjologiczne gierki.
– W piątek jest jakiś mecz, Victoria wspomniała, że minister sportu ma się tam pojawić. Wybierasz się?
– Oszalałeś? Ja pracuję. – Kobieta poczuła się dotknięta do żywego. Sam pomysł, że mogłaby się pojawić na stadionie, kiedy nie robiła tego od tak dawna, wydał jej się wręcz krzywdzący. Rzuciła mężowi spojrzenie pełne pogardy, jakby chciała go o wszystko obwinić. Ostatnim razem była na meczu Franklina i nie zamierzała już nigdy więcej pokazywać się w tym miejscu.
– Pomagier Fernanda Barosso jest asystentem trenera – poinformował ją, ale bardziej miało się wrażenie, że mówi sam do siebie.
– Wszechstronny facet. Co w związku z tym? – Zwróciła się do niego z lekkim zniecierpliwieniem. – Będziesz na meczu?
– Przez tę wojną, którą toczy twoja przyjaciółka i jej ojciec, wszyscy mamy problemy, niedługo zjedzie się tutaj cały tabun przedstawicieli rządu, a ja będę miał pełne ręce roboty. – Wypowiedział te słowa, jakby zwykłe „nie” nie było wystarczająco dosadne. – Nie siedźmy za długo na tym przyjęciu. Zróbmy co mamy zrobić i wracajmy.
– Spokojnie, Fabian, nie zbliżę się do Julietty, kciuk nadal mnie boli, gdy pada deszcz. I nie, nie zamierzam rozmawiać z tą twoją latawicą – dodała, jakby dokładnie wiedziała, co działo się w głowie mężczyzny.
– Powiedziałaś o niej Victorii. – W głosie Fabiana dało się wyczuć pretensję, kiedy zwracał się do żony.
– Nie musiałam, nie jesteś znany ze swojej wierności. Możesz spać spokojnie, Victoria nikomu nie powie, że obracałeś narzeczoną kumpla.
Przez chwilę sztyletowali się wzrokiem, jakby każde chciało przekazać telepatycznie, co myśli. Żyli ze sobą tak długo, że czasami rozumieli się bez słów. Ręka Fabiana automatycznie powędrowała do jego piersi.
– Boli cię serce, jak o niej myślisz? – rzuciła z przekąsem Silvia, nie mogąc jednak ukryć lekkiej troski na widok grymasu u męża. Wyglądało na to, że jego choroba sprawia mu lekki dyskomfort.
– Nie bądź śmieszna. – Guzman pomasował lekko lewą stronę swojej klatki piersiowej.
– Jeśli szukasz serca, to szukaj głębiej. Może w końcu je znajdziesz.
***
Uczennice liceum Pueblo de Luz stanęły na wysokości zadania i były gotowe do dopingowania swoich kolegów w pierwszym w tym semestrze meczu. Olivia Bustamante we włosy wpięła wstążki w barwach szkoły, by pokazać swoje poparcie. Pomimo jej starań dyrektor nie wyraził zgody, by w czasie lekcji mogli zrezygnować z mundurków, jako że był to dzień jak każdy inny, ale nie przeszkadzało jej to.
– Trener Delgado! – Olivia pisnęła na widok Huga, który wychodził z sali gimnastycznej. – Czy chłopaki z drużyny zostali dziś zwolnieni z lekcji?
– Wystarczy Hugo. – Brunet na samą myśl, że ktoś mógłby się do niego zwracać per „trenerze” poczuł się dziwnie. – I z tego co wiem Oliver zwolnił ich tylko z kilku ostatnich lekcji, żeby mogli przygotować się do meczu.
– Świetnie. – Olivia wysiliła się na uśmiech, ignorując wzmiankę o Oliverze. Kiedy słyszała jego imię, robiło jej się niedobrze, a pech chciał, że sama nosiła żeński odpowiednik tego imienia. – Zajmiesz ich trochę, żebyśmy mogły udekorować ich szafki?
– Później idą razem na obiad, a Oliver chce omówić strategię, więc będziecie miały na to czas. Strojenie szafek? – Skrzywił się, jakby dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów, ale Olivia tylko poklepała go po plecach i wróciła do swoich koleżanek, które zebrały się w pokaźnej grupce na przerwie między lekcjami.
– Dobra, laski, dekorujemy szafki jak chłopacy pójdą na obiad. Pamiętajcie – naszym ustrajamy ich szafki na korytarzu, a tym z San Nicolas ich szafki w szatni dla gości. Wszystkie wpisałyście się na listę, niech każda zajmie się swoim zawodnikiem – poinstruowała koleżanki.
– Niektórzy wyrwali się jak gumka z gaci i już ustroili szafki – poinformowała ją Anna Conde, wyciągając do góry rękę, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. Mówiąc to, rzuciła pogardliwe spojrzenie Lilianie Paredes.
– Przepraszam, byłam pewna, że mieliśmy to zrobić w dniu meczu. Musiałam źle zrozumieć. – Lily przeprosiła Olivię i pozostałe dziewczyny, bojąc się, że przez nią niespodzianka nie wypali.
– Nie martw się, Lily, ja też już ustroiłam szafkę Enza, żeby mieć to z głowy. Nie dajmy się zwariować. – Primrose popatrzyła po wszystkich, jakby przywoływała ich do porządku. – Lepiej zastanówmy się, co zrobimy w czasie meczu. Ci z San Nicolas mają cheerleaderki, ale my chyba nie zamierzamy machać pomponami, prawda?
– Oczywiście, że nie, my jesteśmy bardziej dystyngowane – oświadczyła Bustamante, prostując się z godnością i jednocześnie posyłając krzywe spojrzenie Veronice.
– Bycie cheerleaderką to nie tylko machanie pomponami – przypomniała im Serratos, uśmiechając się lekko, ale reszta nie wydawała się być przekonana.
– To też rozkładanie nóg – dodała Luiza i razem z Tamarą przybiły sobie ukradkiem piątkę. Veronica udała, że ich nie usłyszała, choć zrobiło jej się wstyd, że tak o niej myślą.
– Wystarczy, że będziemy dopingować. Możemy zrobić kilka transparentów, a podczas meczu klaskać w określonym rytmie. Chłopcy na pewno to docenią.
– Tak, docenią jak włożysz krótką spódniczkę ledwo zasłaniającą pośladki – rzuciła jedna z koleżanek Anakondy, a Veronica postanowiła już się nie odzywać.
– Dobry pomysł z transparentami, możemy się tym zająć na długiej przerwie – podłapała Rosie.
– Mam nadzieję, że nie będziecie rozpraszać moich graczy. Mają się skupić na piłce, a nie na cieszeniu waszych oczu.
Olivia wzdrygnęła się, kiedy poczuła na karku oddech trenera Bruniego. Zjawił się nagle i stanął nad nimi, roztaczając wokół zapach swojej wody kolońskiej. Nienawidziła tego zapachu, był spryskany tymi perfumami wtedy na imprezie, kiedy ją skrzywdził. Czasami nadal czuła go na swojej skórze.
– Nie będziemy nikogo rozpraszać, trenerze. – Veronica uśmiechnęła się do nauczyciela, zapewniając go, że mają wszystko pod kontrolą.
– To dobrze. Wolałbym, żeby skupili się na bramce przeciwnika.
– Zaraz wracam. – Olivia szepnęła do Ruby i pobiegła do łazienki.
Nie zdążyła zamknąć drzwi do kabiny, od razu zwymiotowała, mając wrażenie, że dzisiaj niczego już nie przełknie.
– Źle się czujesz, Olivio?
Blondynka jęknęła głośno, słysząc znajomy kobiecy głos. Julietta Santillana widziała, jak wybiega do łazienki i akurat musiała być świadkiem tego kompromitującego malowniczego widowiska. Dlaczego Bazyliszek zawsze pojawiał się w łazience?
– Nie jestem w ciąży – powiedziała szybko, wstając i otrzepując kolana. Wcisnęła spłuczkę i wysiliła się na uśmiech. – Nie toleruję laktozy. Gosposia Gilda zawsze o tym zapomina, kiedy szykuje mi śniadanie.
– Proszę. – Julietta wyciągnęła w jej stronę kawałek papierowego ręcznika, a blondynka przyjęła go, by wytrzeć usta. – Mam dyżur między czwartą a piątą lekcją. Możesz przyjść do mnie porozmawiać.
– Po co? – Bustamante się zezłościła. Czego ta kobieta chciała? Powinna dać jej po prostu spokój. Czy to ona jedna rzygała między lekcjami? Niektóre dziewczyny robiły to specjalnie, żeby schudnąć, ona po prostu źle się poczuła. Kiedy przypomniała sobie zapach Olivera, znów ją zemdliło i musiała powstrzymać się całą siłą woli, by nie zwymiotować raz jeszcze.
– Gdyby coś cię trapiło, możesz do mnie zajrzeć – ponowiła propozycję nauczycielka historii.
Olivia patrzyła na nią, zastanawiając się, czy to możliwe, by ona wiedziała? A może po prostu chciała dać jej wykład o bezpiecznym seksie, jak wtedy na balu bożonarodzeniowym, kiedy pochwaliła dziewczyny za bycie odpowiedzialnymi młodymi damami. Wtedy zaplusowała u blondynki, teraz ją zirytowała.
– Muszę iść na lekcje, przepraszam.
Wyrzuciła ręcznik do kosza i wyszła z łazienki, nawet nie kwapiąc się, by umyć ręce. Nie mogła znieść tego spojrzenia nauczycielki, zupełnie jakby czytała w niej jak w otwartej księdze. Nie potrzebowała nikogo, sama sobie z tym poradzi. No dobrze, nie całkiem sama. potrzebowała jeszcze El Arquero de Luz i jego zabójczych strzał. Liczyła, że jedna z nich trafi już niedługo w czoło Bruniego.
***
Powoli zaczynało do niej docierać, w co się wpakowała, decydując się na kandydowanie w wyborach do szkolnego samorządu. Wyglądało na to, że czeka ją kompletna kompromitacja, bo nie udało jej się jeszcze uzbierać wszystkich wymaganych podpisów, by móc ubiegać się o urząd. Cholerny Fabian Guzman! Dlaczego musiał być takim służbistą i wszystko utrudniać? O wiele prościej byłoby, gdyby Lidia mogła po prostu stanąć przed uczniami, przedstawić swój program wyborczy i zostawić wybór w ich rękach. Problem polegał na tym, że choć miała mnóstwo pomysłów na usprawnienia w szkole, nie przysiadła jeszcze na spokojnie, by stworzyć oficjalny plan. Głowę zaprzątały jej ostatnie wydarzenia – śmierć Eloya, śledztwo w sprawie morderstwa Jonasa i włamanie do domu Serratosów. Czuła gęsią skórkę na samą myśl, co mógł zrobić Theo, gdyby przyłapał ją samą w jego pokoju. Miała świadomość, że puścił ich wolno chyba tylko dlatego, że znał się z Jordanem od dziecka. Niewątpliwie miała sporo na głowie, a szkolne wybory, choć pewnie powinny, nie były na szczycie jej priorytetów.
Zatrzymała się przy swojej szafce i zawiesiła się na chwilę, gapiąc się na drzwi gabinetu dyrektora, które właśnie zamykał za sobą Daniel Mengoni. Ostatnio go unikała i sama już nie wiedziała, dlaczego to robi. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że Guzman mógł mieć co do niego rację, a to sprawiało, że nieco się dystansowała. Ciężko było jednak uwierzyć, że taki chłopak jak on był zboczeńcem, który zatruwa drinki ładnym dziewczynom. Wyglądał niewinnie, a już szczególnie kiedy się uśmiechał, zawsze serdecznie i niewymuszenie, nie mogła mu nic zarzucić. Teraz również posłał jej uśmiech, kiedy zauważył ją na korytarzu. Wyminął kilku uczniów i stanął przed nią, by się przywitać, a ona nagle poczuła się okropnie, bo zrozumiała, po co odwiedził pana Torresa w jego gabinecie i było jej wstyd.
– Już zebrałeś podpisy? – zapytała niewinnym tonem, mając nadzieję, że nie dostrzeże jej ponurego nastroju. – Super, masz to z głowy.
– Tak, na szczęście się udało. Tobie ile jeszcze zostało? – zapytał uprzejmie.
Zerknęła szybko na swój formularz i udała, że liczy.
– Już niewiele – skłamała, bo prawdą było, że zaczynała wątpić, czy uda jej się to załatwić do końca dnia. Po meczu upływał ostateczny termin, a uczniowie bardziej byli zajęci rozmyślaniem o sportowej rywalizacji niż o wspieraniu kandydatów na przewodniczącego. – Nie prosiłam nauczycieli – dodała, jakby chciała zaznaczyć, że próbuje być uczciwa.
Myślała o tym, czasami była tak zdesperowana, że miała ochotę pójść do Erica albo Conrada i poprosić o podpis – wiedziała, że by to zrobili bez mrugnięcia okiem – ale ona chciała być samodzielna. Poza tym podpisy od nauczycieli kłóciły się z jej poglądami, w końcu od dawna była zagorzałą przeciwniczką większości grona pedagogicznego i chciała, żeby uczniowie jej ufali, a nie traktowali jej jak jakąś pupilkę. Jako protegowana profesora Saverina i tak uchodziła już za uprzywilejowaną, a to jej się nie podobało.
– Ja też nie – poinformował ją, poważniejąc. Chyba obawiał się, że uzna go właśnie za takiego, co wykorzystuje okazję. – Wbrew temu co mówił Jordan, nie zamierzałem prosić o poparcie mojej mamy czy wuja.
Brzmiał bardzo poważnie, kiedy wypowiadał te słowa, a Lidia wiedziała, że nie rzuca słów na wiatr. Bycie synem nauczycielki, w dodatku takiej, która nie była zbyt lubiana, na pewno nie należało do łatwych. Daniel jednak nie wydawał się mieć z tego tytułu problemów – uczniowie go lubili, nigdy nie naśmiewali się ze względu na jego „koneksje” w szkole, traktowali go jak równego sobie, a jej zawsze się to w nim podobało. Miał dobrą reputację, wręcz nieposzlakowaną opinię, ale nie był sztywniakiem, jak to czasami bywało z dziećmi nauczycieli. Mengoni miał pokaźną grupę przyjaciół, zawsze chętnie służył pomocą, nigdy nie słyszała, by kogoś obmawiał za plecami, nie licząc tego jednego incydentu, kiedy Silvia Olmedo przyłożyła jego matce w kościele, ale to całkiem naturalne, że stanął w obronie Marleny, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła Lidia.
– Usiądziemy razem na meczu? Mówią, że to będzie ciekawe widowisko. Szkoda tylko, że zapowiadają deszcz. – Nastolatek przerwał jej rozważania, patrząc na nią z nadzieją.
– Nie wybieram się, nie cierpię piłki nożnej – oznajmiła, krzywiąc się na samą myśl.
– Och, wydawało mi się, że przyjaźnisz się z chłopakami z drużyny. Podobno dziewczyny skrzyknęły się i postanowiły ustroić szafki zawodników…
– Przyjaźnię? – Lidia zastanowiła się nad jego słowami. – Koleguję się z Marcusem, ale nie do tego stopnia, żeby przesiedzieć dziewięćdziesiąt minut i patrzeć, jak ugania się za piłką. Musiałby być chyba moim bratem, żebym się do tego zmusiła, a ustrajanie szafek to dla mnie niepotrzebna ekstrawagancja – piłkarze i tak już mają wysokie mniemanie o sobie, po co jeszcze dodatkowo łechtać ich ego?
Daniel roześmiał się po jej słowach. Wyglądało na to, że jej odpowiedź go usatysfakcjonowała.
– Tak, piłka nożna bywa nudna, ale jednak grają nasi, więc idę kibicować. Jeśli miałabyś ochotę pogadać, to na pewno mnie znajdziesz.
– Raczej nie dam rady wpaść na mecz, muszę odrobić projekt na historię – usprawiedliwiła się, co nie było do końca sprzeczne z prawdą, bo w końcu zamierzała wykorzystać chwilę spokoju i pustą bibliotekę, by pobuszować trochę w książkach i dowiedzieć się czegoś więcej o Marii Rosalindzie de la Rosa. – Bazyliszek wybrał nam tematy.
– No tak, słyszałem, że jest dosyć ostra. – Mengoni pokiwał głową, ubolewając lekko nad faktem, że nie będzie mógł spędzić czasu z brunetką. – My na szczęście nie mamy tego problemu, historię prowadzi u nas pan McConville. Jest niesamowity.
– Facet od socjologii wojny? – Lidia zdumiała się lekko, wzrokiem wędrując za spojrzeniem Daniela, który podbródkiem pokazywał opuszczającego pokój nauczycielski Michaela. – Nie wiem, nie chodzę do niego na zajęcia, jestem raczej pacyfistką. Nie wiedziałam, że ty interesujesz się wojną. – Zadarła głowę i spojrzała na Daniela z ciekawością. W gruncie rzeczy mało o nim wiedziała i chyba dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę.
– Przejął klasy panny Marquez i jest to naprawdę miła odmiana. Lubię słuchać jego opowieści. To fascynujące posłuchać kogoś, kto zwiedził kawał świata i zna się na życiu, prawdziwym życiu – dodał Daniel, odprowadzając Michaela wzrokiem. Musiał już lecieć na lekcje, jeśli nie chciał się spóźnić. – Dostałem zaproszenie na imprezę urodzinową Quena, tam chyba się wybierasz?
– Co? Tak, raczej będę. – Lidia musiała przez chwilę przetworzyć słowa chłopaka, bo nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
– Nie znam za dobrze Quena, ale Carolina zaprosiła chyba większość czwartych klas. Może się tam spotkamy?
Pożegnał się z nią i pobiegł w stronę klasy od historii, a Lidia została jeszcze na korytarzu, by pochować swoje książki. Poczuła, że jest obserwowana i kiedy zerknęła w bok, dostrzegła Jeremiaha Torresa uśmiechającego się pod nosem.
– Co jest? – zapytała, czując, że kolega się z niej nabija. Zawstydziła się, kiedy zdała sobie sprawę, że syn dyrektora mógł usłyszeć całą rozmowę.
– Nic takiego. – Remmy zacisnął usta, jakby sam chciał się ugryźć w język, ale jasne było, że nie może udawać, że nie słyszał całej tej wymiany zdań. – Po prostu jesteś trochę niedomyślna. On totalnie na ciebie leci, a ty go spławiłaś.
– Nic podobnego. – Lidia się oburzyła.
No dobrze, nie miała zielonego pojęcia o sprawach damsko-męskich, ale na pewno nie spławiła Daniela. To prawda, że lekko podkoloryzowała kwestię projektu na historię, przez który nie mogła iść na mecz, ale poza tym rozmawiała z nim całkiem normalnie. Być może jednak dało się wyczuć ten dystans? Trochę się przestraszyła, więc zwróciła się do Remmy’ego, żeby jej to wyjaśnił.
– Koleś chciał wiedzieć, czy będziesz na meczu, bo myśli, że podoba ci się ktoś w drużynie piłki nożnej. Był zwyczajnie zazdrosny.
– Nie dałam mu nigdy powodów do zazdrości – mruknęła sama do siebie, w głowie rozpamiętując całą znajomość z Danielem. Może znów wszystko pokomplikowała. – W każdym razie powiedziałam mu przecież, że nie lubię piłki nożnej, nie?
– Tak i dostał wiatru w żagle, kiedy go upewniłaś, że z nikim nie chodzisz. – Torres teraz już roześmiał się cicho, kręcąc głową. – Fajny jest, bierz się za niego.
– Słucham? – Montes nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
– Mówię tylko, że Mengoni wydaje się w porządku i ewidentnie czuje do ciebie miętę, więc dlaczego się wzbraniasz?
– Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami, woląc nie mówić mu wszystkiego. Kolegowali się, ale nie czuła się komfortowo, zwierzając się ze swoich sekretów. Remmy chyba to zrozumiał, bo pokiwał głową, jakby dawał jej znać, że nie musi mu się tłumaczyć.
– Wiesz, kto ustroił moje szafki? Obie, ta na korytarzu do książek i ta w szatni, są udekorowane i chciałbym podziękować tej osobie.
– Nie wiem, kiedy Olivia mówi o meczu, trochę wyłączam się z konwersacji, bo to nie moje klimaty. – Lidia wzruszyła ramionami. – Ale chyba wspominała coś, że zapyta twoje siostry, czy chcą to zrobić.
– A wiesz może kto będzie dekorował pozostałe szafki chłopaków z drużyny? Zauważyłem, że niektóre jeszcze nie mają ozdób.
– Dziewczyny chcą to zrobić po lekcjach, jak pójdziecie na obiad. Podobno trener zwolnił was z lekcji popołudniu, więc chcą wam zrobić niespodziankę.
– Szafka Nacha już jest udekorowana…
– Ach tak, zdaje się, że ubłagał Lily, żeby to dla niego zrobiła. – Montes parsknęła krótkim śmiechem, zupełnie nieświadoma, że Remmy sprytnie wyciągnął od niej informacje. Przypomniała sobie o czymś i nieśmiało podsunęła chłopakowi formularz zgłoszeniowy do samorządu. – Mógłbyś się podpisać i poprzeć moją nominację na kandydata?
– Brzmi bardzo formalnie – zauważył, biorąc od niej kartkę i przypatrując się podpisom. Zostało jeszcze kilka pustych miejsc. – Powodzenia – dodał, kiedy oddawał jej formularz. – A tak w ogóle to piłka nożna nie jest wcale taka nudna, polecam wpaść, bo dzisiaj wygramy z San Nicolas. Nie jest to może najbardziej romantyczna sceneria na randkę, ale to zawsze jakiś start.
Remmy uśmiechnął się tylko tajemniczo i zajął swoje miejsce w ławce obok Nacha Fernandeza, który nie wyglądał na zachwyconego, ale kapitan drużyny nic sobie z tego nie robił. Lidia miała wrażenie, że jej znajomi wiedzą więcej o jej życiu randkowym od niej samej. Ona nie była pewna, czy jest gotowa iść o krok dalej. Daniel nadal nie zaprosił jej wprost na randkę. Gdyby mu się podobała, chyba powinien to zrobić bez żadnych niedomówień, dziwnych pytań o piłkę nożną i tych całych podchodów?
– Zupełnie jak faceci – nie rozumiesz subtelnych aluzji – oświeciła ją Rosie, kiedy Lidia zwierzyła się jej po zajęciu miejsca w ławce. – Mówię to z całą miłością, ale za mało w siebie wierzysz. Jesteś laska, kolesie się za tobą oglądają w szkole. Musisz przestać myśleć o sobie w kategoriach „ponurej dilerki”, bo już dawno przestałaś nią być.
– Nie mów mi, że jestem jak facet, ostatnio Quen już dostatecznie mi dopiekł. – Dziewczyna westchnęła, posyłając mordercze spojrzenie Enrique, który siedział pod oknem. Chłopak wzdrygnął się i otworzył szeroko oczy, nie rozumiejąc, co znów przeskrobał. – Stwierdził, że jestem jak kumpel i nie można mnie traktować w kategorii „dziewczyny”. Naprawdę tak to wygląda? Jestem chłopczycą?
– To bzdury, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. – Castelani machnęła ręką, bo uważała, że jej przyjaciółka dramatyzuje. – Możesz złamać zasady i sama zaprosić Daniela na randkę bez owijania w bawełnę i pretekstów w stylu „korepetycji” albo „imprezy urodzinowej”. – Dziewczyna zakreśliła w powietrzu cudzysłów.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że chyba wszystkim wydawało się, że Lidia i Daniel ze sobą chodzą, a przynajmniej w końcu zaczną ze sobą chodzić. Nawet Conrado Saverin palnął wczoraj, że jeśli Lidia chce, może zaprosić Daniela do domu. Myślała, że umrze ze wstydu, kiedy oznajmił, że powinna zapraszać więcej znajomych, bo z rozmowy dało się wywnioskować, że uznał Daniela za jej chłopaka i zrobiło jej się okropnie głupio, bo przecież tylko raz się całowali i ewidentnie syn Marleny nie był zainteresowany skoro nie próbował jej pocałować po raz kolejny. Teraz Remmy Torres twierdził, że Mengoni miał na nią oko, a ona już nie wiedziała, w co ma wierzyć. Zaczynała sądzić, że naprawdę było z nią coś nie tak. Tak jak mówiła Vedzie – chyba była po prostu beznadziejną romantyczką i liczyła na jakieś fajerwerki, które nie nadchodziły. Mimowolnie przypomniała sobie pełne adrenaliny chwile spędzone z Łucznikiem Światła i upewniła się tylko w przekonaniu, że zwariowała.
– Hej, Veda, widziałam szatnię gości – świetna robota z szafką Abarci. – Rosie zaczepiła Vedę, która weszła właśnie do klasy i zajęła miejsce przed nimi. – Co prawda nie wiem, czy zasłużył, ale i tak wygląda super!
– Dzięki, bardzo się postarałam. Myślisz, że mu się spodoba? – Brunetka odwróciła się do Primrose i Lidii z nadzieją w oczach.
– No pewnie, że tak. Jeśli nie, to jest dupkiem.
– Veda, czy ty lubisz Yona Abarcę? – Montes szepnęła cicho, kiedy Rosie zniknęła na chwilę, by skorzystać jeszcze z toalety przed rozpoczęciem lekcji. – Myślałam, że lubisz tego Elvisa od esemesów.
– Jedno nie wyklucza drugiego – oznajmiła Veda, nie bardzo wiedząc, do czego jej koleżanka zmierza. – Wierzysz, że można lubić dwie osoby jednocześnie?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Balmaceda miała ten dziwny talent zadawania pytań, które zmuszały człowieka do refleksji. – Czy liczy się lubienie kogoś, kogo twarzy nigdy się nie widziało? Jeśli ta osoba jest kimś innym za dnia i kimś innym po zmroku, to czy można uznać, że lubi się dwie osoby jednocześnie?
– Pogubiłam się. – Veda pokręciła głową, marszcząc nos, bo rozważania Lidii były nielogiczne. – Czy ta osoba cierpi na schizofrenię?
– Nie. – Montes roześmiała się głośno, bo było to absurdalne, a jednak nie można było tego wykluczyć. Instynkt podpowiadał jej jednak, że Łucznik Światła raczej nie cierpiał na żadne tego typu przypadłości. – Właściwie to nie poznałam go nigdy za dnia. A może poznałam, ale nawet o tym nie wiem.
– Więc skąd możesz wiedzieć, że byś go polubiła?
– Słucham?
– Lidio, lekcja już się zaczęła – oznajmiła Elodia Fernandez, rozpoczynając zajęcia z matematyki.
Veda odwróciła się do tablicy, a Lidia przeprosiła i otworzyła swoje zeszyty.
– O czym rozmawiałyście? – Rosie wróciła z łazienki i szepnęła cicho do przyjaciółki.
– O miłosnych rozterkach.
– Ale z was marzycielki. – Castelani przygryzła ołówek ze śmiechem. – Zebrałaś podpisy? Lepiej skup się na tym. Musisz się pospieszyć, Lidio, bo w takim tempie to Nacho Fernandez zostanie przewodniczącym, a tego nikt z nas by nie chciał.
***
Stanęła na szkolnym korytarzu, podziwiając swoje dzieło z uśmiechem. Skorzystała z przerwy obiadowej i wzięła się do pracy podobnie jak kilka innych koleżanek nieopodal. Kiedy wpadła na pomysł wprowadzenia tradycji z poprzedniej szkoły, od razu wiedziała, że chciałaby przyozdobić szafkę Jordanowi. Powinna pewnie pomyśleć w pierwszej kolejności o Marcusie, ale czuła, że Jordanowi się to bardziej przyda. W poprzedniej szkole to Dalia zawsze stawała na wysokości zadania, jej ozdoby były najlepsze i każdy o tym wiedział. Veronica nie miała świeżych kwiatów, zresztą podejrzewała, że przyjaciela zirytują takie dekoracje. Postawiła więc na prostotę i oprócz światełek przyczepionych do drzwiczek szafki, które oświetlały brokatowy numer „24”, powycinała z papieru niebieskie niezapominajki, ulubione kwiaty Jordana. Po cichu liczyła, że doceni gest, dlatego kiedy zobaczyła, że zbliża się korytarzem, wstrzymała oddech, czekając na werdykt.
– Co to jest? – zapytał, ale nie wyglądał na złego, bardziej zrezygnowanego – zupełnie jakby nie miał ochoty tłumaczyć jej, by zostawiła go w spokoju.
– Chciałam ci życzyć powodzenia. – Zagryzła wargi, licząc na krótkie podziękowanie, ale ono nie nadchodziło.
Jordan zerknął na pozostałe szafki chłopaków z drużyny. Szafka Marcusa była niedaleko i już ktoś się nią zajął. Veronica musiała być naprawdę zawiedziona, że Adora Garcia albo ktoś inny zaklepał sobie Trzynastkę, więc z braku laku postanowiła wybrać sobie jego. Nie miał ochoty tego komentować.
– Dzięki – powiedział tylko, chcąc, żeby już odeszła i zostawiła go samego, bo nie chciał z nią rozmawiać. Ona jednak nie ruszyła się z miejsca.
– To nie wszystko. Mógłbyś dać mi swoje buty? – zapytała, a on zmarszczył brwi. – Jordi, buty. Obiecuję, że zaraz oddam.
Zaintrygowała go, więc powoli wyciągnął ze sportowej torby swoje korki do gry w piłkę i podał jej, a ona przyjęła je ze śmiechem. Z kieszeni mundurka wyciągnęła zielony flamaster. Patrzył na nią, nie wiedząc, o co jej chodzi. Veronica z prawdziwym samozadowoleniem zakreśliła na obu butach ozdobnym pismem liczbę „24”, wokół której domalowała czterolistną koniczynę i dodała jego inicjały „JLG”. Kiedy mu je oddała, uśmiechnęła się promiennie tak, że naprawdę nie wiedział, co o tym myśleć. Zawsze pięknie się uśmiechała, była miła dla wszystkich i przez to nieświadomie robiła nadzieję napalonym na nią gamoniom, ale on już dawno z tego wyrósł.
– To koniczyna na szczęście. Powodzenia dzisiaj! – powiedziała i zanim zdążył cokolwiek zrobić czy odpowiedzieć, pocałowała go szybko w policzek i pobiegła wzdłuż korytarza, żeby jej nie zwymyślał.
***
Yon był wściekły. Veronica wróciła do starej szkoły i zachowywała się tak, jakby ostatnie trzy i pół roku w San Nicolas de los Garza nic dla niej nie znaczyły. Nie była już co prawda cheerleaderką, ale tak czy siak kibicowała tylko że tym razem włożyła barwy swojej obecnej szkoły, a jemu łamało się serce. Nic jednak nie zabolało go tak, jak widok Vero ozdabiającej szafkę Guzmana. Podczas gdy jego kumple z drużyny komentowali wysiłki dziewczyn ze szkoły z Pueblo de Luz i cieszyli się na widok swoich niespodzianek na szafkach w szatni dla gości, on mógł myśleć tylko o jednym – Veronica totalnie go olała i w tym roku nie udekorowała jego szafki, a zamiast tego wybrała Jordana. Nawet spersonalizowała mu buty, a w środowisku nastoletnich piłkarzy to był niemal sygnał, że ze sobą chodzą. Yon był wściekły, ale przede wszystkim było mu cholernie smutno. Patricio wciąż mu powtarzał, że powinien się wziąć w garść, ale on nie słuchał, zbyt zapatrzony w piękną dziewczynę, która zaprzątała mu głowę od ostatnich czterech lat. Był na każde jej zawołanie, kiedy do niego dzwoniła, rzucał wszystko i jechał, by być blisko Veronici, nawet jeśli dla niej nic to nie znaczyło. Może był pantoflarzem a może po prostu głupim zakochanym nastolatkiem.
Widząc Veronicę z Jordanem poczuł gniew, którego nie dało się opisać, dlatego nie miał oporów, by skrzyknąć najbardziej zaufanych chłopaków z drużyny i osaczyć Jordana przed meczem, kiedy wszyscy już byli na boisku, a Guzman jeszcze się ociągał w szkole. Zawsze wszędzie się spóźniał, Yon już prawie zapomniał jak bardzo irytujący potrafił być.
– Siedmiu na jednego, co? – Jordan zatrzymał się pośrodku korytarza i poprawił torbę na ramieniu.
Był już przebrany w swój sportowy strój – zrobił to w szkole, bo nie miał ochoty znosić rozmów w szatni. Nie miał też ochoty wpaść na kumpli z poprzedniej drużyny. Nie spodziewał się, że przyjdą dać mu nauczkę, czy cokolwiek to było, ale też nie był specjalnie zdziwiony, widząc jak zablokowali mu przejście na pustym korytarzu. Wzrokiem omiótł towarzystwo, rozpoznając kilku rezerwowych zawodników, którzy próbowali wkupić się w łaski kapitana Abarci. Były też nowe twarze, których kompletnie nie kojarzył. Widocznie świeże nabytki w zespole San Nicolas również próbowały utorować sobie drogę do pierwszego składu. Jordan z ulgą stwierdził, że wśród zebranych nie ma Patricia. Dobrze było wiedzieć, że kolega nie brał udziału w tym przedsięwzięciu.
– Jakoś mnie nie dziwi, że Pata tu nie ma. Prawdopodobnie wybiłby ci to z głowy – zauważył, spoglądając na Yona i czekając na to, co zamierzał. – Chcesz mnie nastraszyć?
– Nie. Po prostu nie chcę, żebyś dziś zagrał. – Abarca założył ręce na piersi i wpatrzył się w byłego kolegę z drużyny z nienawiścią.
– Nie przekonasz mnie. Zagram, nie przegapiłbym okazji, by skopać wam tyłki na boisku. Poza tym nasz kapitan, Torres, chce wygrać, a ja nie mam zamiaru z nim zadzierać.
– Nie zrozumiałeś mnie. Nie zamierzam cię przekonywać. Chłopaki. – Yon machnął ręką na swoich goryli, którzy dopadli do Jordana i złapali go za ramiona. Torba sportowa opadła na podłogę, a nastolatek tylko roześmiał się w swoim stylu. – Za chwilę nie będzie ci do śmiechu, Guzman.
– Chcesz mnie pobić? Nie macie szans – rzucił, bo wiedział, że kiedy adrenalina zacznie buzować w jego żyłach, jest w stanie położyć tych gamoni jedną ręką.
Nie dało się jednak ukryć, że mieli przewagę liczebną. Kiedy jeden z nich szarpnął go mocniej za bark, Jordi nie wytrzymał i odepchnął go na metalowe szafki, czemu towarzyszył okropny huk. Wywiązała się szarpanina, reszta zawodników z San Nicolas przystąpiła do akcji, chwytając go mocno za kończyny i udaremniając jakiekolwiek działanie. Z wściekłością patrzył, jak Yon pozbawia go butów, otwiera drzwi do składziku woźnego i nakazuje wepchnąć go do środka. Poleciał na jakieś wiadra, powodując okropny hałas, ale szkoła była pusta, bo wszyscy zebrali się na trybunach na stadionie, więc i tak nie było szans, by ktoś usłyszał ten harmider. Jordan podniósł się z klęczek i dopadł do drzwi, ale Abarca zatrzasnął mu je przed nosem i przyblokował z drugiej strony.
– Odwaliło ci, Yon? Dlaczego to robisz?! – krzyknął, szarpiąc za klamkę i waląc pięścią w drzwi. – Ja muszę zagrać! Dobrze wiesz, że na trybunach są skauci!
– Wiem i dlatego nie mogę pozwolić, żebyś grał. – Głos Yona tylko bardziej zdenerwował jego rywala. – Ty nie potrzebujesz tego stypendium, Jordan. Posiedź tu trochę, przyda ci się trochę samotności.
– Yon, otwieraj, do cholery! – warknął, raz jeszcze ciągnąc za klamkę, ale nie było już odzewu. Przeciwnicy odeszli już na boisko, zostawiając go samego w ciemnym składziku.
Zaczął oddychać płytko i nierówno, czuł jak serce bije mu coraz szybciej, jakby miało samo wyskoczyć mu z piersi. Nie miał klaustrofobii, a przynajmniej nigdy wcześniej o tym nie myślał. Jednak teraz będąc zamkniętym w ciasnym pomieszczeniu, poczuł lęk, który nie miał nic wspólnego z meczem czy reakcją trenera na jego nieobecność. Ostatni raz, kiedy był w tak ciasnej przestrzeni, wydarzyło się coś okropnego. Wypierał to wspomnienie, ale teraz nie mógł nic na to poradzić, że wróciło do niego ze zdwojoną siłą. Znów czuł się jak ten przestraszony dzieciak ściśnięty w ciemnej szafie na dokumenty.
***
Czuł się pewnie przed nadchodzącym meczem. Pogoda może nie była idealna i zapowiadało się na deszcz, ale Nachowi to nie przeszkadzało. Ćwiczył już w deszczu, Remmy wyciągnął go kiedyś na boisko, kiedy padał deszcz i wyglądał cholernie seksownie w tych swoich przydługich włosach, kiedy nacierał na bramkę. Fernandez odetchnął głęboko, próbując przywołać się do porządku, bo to nie był czas na takie rozważania. Zerkał na Torresa częściej niżby wypadało, a pod prysznicem, kiedy myli się po treningach, miał ku temu wiele okazji. Myślał o nim, czasami fantazjował, co mogliby razem robić, ale zaraz potem nawiedzała go potężna fala wstydu. Nie był taki, nie mógł taki być. Co by powiedzieli kumple? Nie miałby życia, gdyby ktokolwiek dowiedział się, że choćby spojrzał na jakiegoś chłopaka pod tym kątem, a co dopiero gdyby kumple dowiedzieli się, że odbył już kilka całkiem gorących sesji pocałunków z ich kapitanem. Nie mógł myśleć o niczym więcej, po prostu nie mógł. Miał zabrać ze sobą ten sekret do grobu.
– Powodzenia dziś, synu. – Osvaldo zszedł z trybun, by życzyć mu połamania nóg, ale on nie mógł nawet na niego patrzeć. – Od razu po meczu jedziesz do Czarnego Kota na imprezę Quena?
– Nie próbuj mnie zagadać, kiepsko ci idzie ten small talk – warknął osiemnastolatek, rozciągając łydki i starając się w ogóle nie patrzeć na ojca.
Nie rozmawiali ze sobą, radzili sobie całkiem nieźle, unikając się nawzajem. Mama próbowała co jakiś napomknąć, że powinni szczerze sobie wszystko wyjaśnić, ale Ignacio jej nie słuchał – w końcu Marisa nie była wcale jego mamą, nie miała więc prawa mówić mu, co ma robić.
– Co ona tu robi? – Nacho poczuł się jak sparaliżowany, kiedy jego wzrok padł na trybuny, na których siadała Karina de la Torre. Patrzyła prosto na niego, a on nie mógł oderwać wzroku. Musiał być wielkim idiotą, skoro nie dostrzegł tego wcześniej, ale była podobna do niego, a może raczej on do niej. To odkrycie sprawiło, że tylko bardziej znienawidził ojca. – Przyprowadziłeś ją tutaj?
– Nie, przyrzekam. – Aldo szybko pokręcił głową, wzrokiem odnajdując na trybunach Karinę i karcąc ją wzrokiem. Umówili się, że najpierw sam z nim porozmawia, a tymczasem ona była nieustępliwa. – Nie przyprowadziłem jej, ale… Karina chce cię poznać.
– To żart, nie? Nie chciała mnie widzieć przez osiemnaście lat, a teraz nagle zabrało się jej na matczyne czułości? – Nacho prychnął. – Niech spierdala.
– Ignacio! – Osvaldo otworzył szeroko oczy z oburzeniem. To wszystko było jego wina, miał tę świadomość, ale nie mógł pozwolić, by ta nienawiść przeżarła umysł jego syna. Był jego synem i nic nie mogło tego zmienić. Wiedział, że genetyki nie da się oszukać, był w końcu lekarzem, ale i tak wiedział swoje. – Porozmawiamy wieczorem.
– Nie, porozmawiamy teraz. – Ignacio z wściekłością wyprostował się w miejscu, przerywając rozgrzewkę. – Nie mam ochoty oglądać tej kobiety ani jej poznawać. Wiem, kim jest, wiem skąd pochodzi i to mi wystarczy. Jestem dorosły, a ty nie możesz mnie zmusić, bym spędzał z nią czas, a gdybyś tylko próbował, znienawidzę cię jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
– Nacho…
– Ignacio, robimy zbiórkę w szatni. – Remmy podbiegł do kolegi z drużyny i jego ojca, z niepokojem obserwując bladą jak ściana twarz doktora Fernandeza.
– Idę już. – Nacho odszedł w stronę szatni, zostawiając ich samych.
– Gdzie, do cholery, jest Fabian? – Osvaldo zaśmiał się histerycznie, rozglądając się po trybunach. Nie chciał denerwować tego młodego człowieka, który patrzył na niego takim przenikliwym wzrokiem. Rozumiał więcej niż Nacho i na pewno ciężko mu było to wszystko ukrywać.
– To chyba rodzinne u Guzmanów, bo Jordana też jeszcze nie ma – odezwał się Torres, sam zaczynając się trochę stresować. Mecz miał się zacząć za parę minut, a po jego cofniętym napastniku nie było ani śladu.
– Miej na niego oko, dobrze? – Osvaldo spróbował się uśmiechnąć, patrząc z daleka na znikającego w szatni syna.
Jeremiah pokiwał tylko głową i pobiegł za nim, zostawiając lekarza samego.
***
Pueblo de Luz, rok 2012
Obracał się w skórzanym fotelu z głową odchyloną do sufitu. Przeraźliwie się nudził i nie zanosiło się na to, by prędko miało się to zmienić. Wzdychał od czasu do czasu ze zniecierpliwieniem, aż w końcu nawet zwykle opanowany Ulises Serratos wydawał się zirytowany.
– Jordi, skoro tak się nudzisz, to idź gdzieś z przyjaciółmi. Naprawdę nie musisz tu siedzieć – powiedział, śmiejąc się lekko pod nosem. Jego uczeń zawsze szybko się dekoncentrował i nie umiał usiedzieć w miejscu. – Weź Veronicę, idźcie na rowery albo wrotki, co tam teraz lubicie.
– Nie mogę. Pokłóciliśmy się – wyznał z lekkim zawstydzeniem nastolatek, wzrok wbijając w swoje tenisówki.
– O co tym razem poszło?
– O to co zwykle. Te matoły z taboru nie znają słowa „nie”. – Jordi zacisnął palce na poręczach skórzanego obrotowego fotela, bo na samą myśl poczuł wściekłość. – Vero jest dla wszystkich miła i tego nie widzi, więc myślą sobie, że wszystko im wolno. Zezłościła się na mnie, bo ich pogoniłem. – Jordan zauważył uniesioną brew Ulisesa, więc dał za wygraną. – No dobra, mogłem ich trochę poturbować. Ale gdybyś widział, jak się na nią gapili… Nie zamierzam przepraszać. Niedoczekanie! To tak jak wtedy z tym idiotą, synem instruktora tańca. Ja stanąłem w obronie Vero i złamałem mu rękę, ale to mnie się oberwało. To Marcus powinien przyłożyć palantowi, ja po postu zrobiłem to, co należało do niego – powiedział to wszystko bardzo szybko, jakby chciał się usprawiedliwić. Uśmiech na twarzy Ulisesa nieco zbił go z tropu. – Dlaczego się śmiejesz?
– Po prostu się cieszę. Świadomość, że moja córeczka ma takiego obrońcę sprawia, że śpię spokojnie. Nawet gdy mnie zabraknie, Nica będzie bezpieczna. – Ulises często używał zdrobnienia, kiedy mówił o swoim oczku w głowie.
– Nigdy cię nie zabraknie, Uli, co ty gadasz? Będziesz żył ze sto lat, tak jak dwój dziadek i pradziadek. Babcia Sera mówi, że macie dobre geny. – Jordi wyszczerzył zęby w uśmiechu i zerknął na papiery Ulisesa. – Długo ci to jeszcze zajmie? Dlaczego musisz pracować w weekend?
– Burmistrz nie ma urlopu, Jordi. Idź i pogódź się z Nicą, weźcie Felixa i pograjcie w piłkę albo w jakieś gry. Nie służy ci samotność.
– Felix ze mną nie gada.
– Przejdzie mu.
– Nie tym razem. – W oczach Jordana dało się zobaczyć smutny błysk. – Tym razem zawaliłem, to moja wina. On mi nigdy nie wybaczy.
– Nonsens, macie po czternaście lat, kłóciliście się już o takie pierdoły. Ja i twój tata też często się ze sobą nie zgadzaliśmy, ale zawsze w końcu osiągaliśmy kompromis.
– To co innego – ja i Felix jesteśmy jak bracia.
– No właśnie, dlatego w końcu dojdziecie do porozumienia, jestem pewien. A jeśli tak bardzo nudzi cię obserwowanie mojej pracy, to wiesz co możesz jeszcze zrobić.
Serratos posłał nastolatkowi porozumiewawcze spojrzenie i uśmiech, którego znaczenie chłopiec znał aż za dobrze. Jordan wygiął usta jak małe, obrażone dziecko, bo doskonale wiedział, co zaraz nastąpi.
– Dałbyś już spokój, to mnie nudzi. Nie chce mi się tego robić… – Młody Guzman jęknął zbolałym głosem.
Ulises nic sobie z tego nie robił. Z wyraźną uciechą pochylił się i wyciągnął z szafki za biurkiem sportowy łuk i kilka strzał.
– Musisz ćwiczyć, jeśli chcesz być tak dobry jak twój tata.
– Nie chcę być jak on – odpowiedział automatycznie czternastolatek, bo była to szczera prawda. Na samą myśl, że mógłby choć odrobinę przypominać ojca, nawet jeśli byłaby to tak trywialna rzecz, poczuł się urażony. – Nie jestem moim ojcem, Uli. On może stać jak słup i sobie celować w drzewa, ja tam wolę załatwiać problemy pięściami. – Jordan kręcił nosem, ale widząc minę nauczyciela, dał za wygraną i wziął od niego łuk, obracając go w dłoniach zrezygnowany.
Przez otwarte okno usłyszeli turkot silnika motocykla. Zdziwiło ich to, bo zwykle nikt nie przyjeżdżał pod ratusz na motorze, a już na pewno nie w dzień wolny od pracy. Jordan wyciągnął szyję w ciekawskim geście, ale Ulises powstrzymał go przed podejściem do okna. Był cały spięty.
– Uli, co robisz? – zdziwił się, kiedy burmistrz chwycił go za ramiona i poprowadził do szafy na dokumenty po drugiej stronie pokoju.
– Wejdź tutaj i siedź cicho. Nie wolno ci dać żadnego znaku życia, zrozumiano?
– Ale…
– Żadnego „ale”, Jordan. – Ulises mówił poważnym tonem, śmiertelnie poważnym, którego chłopak nigdy wcześniej u niego nie słyszał. Kazał mu usiąść w szafie i podkurczyć kolana pod brodę. Jordi w dłoniach nadal ściskał jego łuk, tak że pobielały mu kostki. – Pod żadnym pozorem nie wychodź. Choćbyś nie wiem co widział, nie wychodź, Jordi.
– Nie rozumiem. Kim jest ten człowiek, czego chce? – Ciemne, błyszczące oczy, które według babci Serafiny upodabniały go do jelonka, wlepił w burmistrza, bojąc się nie na żarty.
– Obiecaj mi, Jordi, że cokolwiek się stanie, zostaniesz tutaj. Nie wyjdziesz z kryjówki. Obiecaj! – dodał już głośniej, kiedy usłyszeli trzaśnięcie ciężkich drzwi wejściowych do ratusza na dole. Jordan był w stanie tylko pokiwać głową.
Cała reszta to był jeden wielki koszmar. Nie słyszał strzału, bo facet na motorze użył tłumika. Wstrzymał oddech i czekał cierpliwie – czekał, aż Ulises pozwoli mu w końcu wyjść. Jordan Guzman niewielu ludzi w życiu słuchał, ale Serratos był dla niego autorytetem, a słowo dane jemu było święte. Dłonie bolały od zaciskania na głupim łuku, który teraz wydawał się bezużyteczny. Dlaczego Uli nie wziął go ze sobą? Dlaczego się nie bronił? Jordi znał odpowiedź na to pytanie – nawet najszybszy łucznik miał marne szanse w starciu z bronią palną. Kolana podciągnął tak, że stracił czucie w nogach, czuł tylko mrowienie. Nie wiedział, ile tam siedział – pół godziny a może cały dzień – wiedział, że jego ojciec był pierwszym na miejscu zdarzenia i to on zaalarmował policję, która zabezpieczyła miejsce „samobójstwa”.
– Fabian, potrzebuję twoich zeznań. – Głos Ivana Moliny brzmiał wyraźnie przez drzwiczki do szafy, w których widniały solidne szpary. – Pojedziesz ze mną na komisariat?
– Oczywiście. Daj mi tylko chwilę, muszę powiadomić… – Głos Fabiana Guzmana brzmiał tak jak zwykle, jakby był wyprany z emocji. – Chyba lepiej, żeby Teresa usłyszała to ode mnie – zaproponował, a Ivan tylko pokiwał głową.
Guzman odszedł na bok, by wykonać telefon. Rozmowa nie trwała długo, a kiedy ją zakończył, jego oczom ukazały się uchylone lekko drzwiczki od szafy.
– Boże – wymsknęło się tylko z jego drżących warg na widok syna skulonego w ciasnej szafie wśród dokumentów. Ściskał łuk Ulisesa tak mocno, że prawie przełamał go na pół. – Jordan. Jordan?
Syn nie był w stanie się poruszyć jakby utknął w jakimś katatonicznym zawieszeniu. Fabian chwycił go za dłonie, które były wyjątkowo zimne, niemal skostniałe, i z trudem wyciągnął z jego dłoni łuk.
– Jordan, spójrz na mnie.
– Powiedział, że mam nie wychodzić. Miałem tu siedzieć, cokolwiek by się nie wydarzyło – usprawiedliwił się nienaturalnie wysokim głosem, a Fabian przełknął głośno ślinę.
Ulises popełnił samobójstwo, strzelił sobie w głowę, dokładnie wiedząc, że chłopak był z nim w pomieszczeniu. Co on sobie myślał? Jak bardzo okrutnym trzeba być, żeby zrobić dziecku coś takiego?
– Chodź, wrócimy do domu. Już dobrze, już możesz wyjść. – Choć początkowo głos Fabiana się załamał, teraz brzmiał pewnie i stanowczo, teraz budził szacunek i zaufanie. Jordi spróbował poruszyć ścierpniętymi nogami, ale szybko stało się jasne, że nie wyjdzie o własnych siłach.
– Nie mogę – jęknął, patrząc na swoje stopy, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. – Nie mogę, nie czuję ich.
– W porządku. – Fabian wziął czternastoletniego syna na ręce i podniósł się do pionu. Kiedy mijali biurko Ulisesa, obrócił głowę chłopca, by nie musiał patrzeć na ciało zmarłego, które jeszcze nie zostało zabezpieczone, ale nie zrobił tego dostatecznie szybko. Jordi zatrząsł się w jego ramionach.
– Chwileczkę, Fabian. Musimy i jego przesłuchać. – Ivan stanął im na drodze, a światło z policyjnych latarek i reflektorów odbiło się od jego odznaki i zakłuło Jordana w oczy. Zacisnął powieki, by nic już nie widzieć. – Był przy Ulisesie, kiedy on…
– To był ciężki dzień, Ivan. Pozwól mi zabrać syna do domu.
– Taka procedura, Fabian, przykro mi.
– Zejdź mi z oczu, Ivan, jeśli nie chcesz skończyć ze strzałą w oku.
Molina zahaczył kciuki o szlufki od spodni, ale pokiwał głową i przesunął się w przejściu, by Guzman mógł wyjść z synem.
– To ten mężczyzna, ten na motorze w skórzanej kurtce po prostu go zabił. Uli nawet się nie bronił. – Jordan poczuł, że to ważne, by to powiedzieć.
– O czym on mówi, Fabian? – Molina zainteresował się słowami chłopca. – Jaki motocyklista?
– Facet z bronią – powtórzył Jordan, głowę wtulając mocniej w ramię ojca. Pod powiekami nadal miał obraz Ulisesa z kulką w głowie i chciał jedynie zapomnieć.
– Szefie, znaleźliśmy list pożegnalny. – Jeden z policjantów pokazał szeryfowi zabezpieczony dowód. – Cholera.
Ivan przypatrywał się przez chwilę bratankowi Debory, jakby dokładnie go analizował. Dzieciak był w szoku, był zmęczony, nie wiedział, co mówi. Poza tym zawsze miał skłonność do zmyślania i opowiadał niestworzone historie przez te wszystkie gry video. Kiwnął głową Fabianowi na znak, że może wyprowadzić syna i wrócić z nim do domu.
Jordan ponownie poczuł to znajome uczucie – jakby coś lodowatego wykiełkowało mu w żołądku, powodując, że miliardy maleńkich i ostrych igieł dostało się do płuc. Czuł, że się dusi, nie mógł oddychać, a w głowie mu huczało. W panice zaczął uderzać pięścią na oślep, bo tak mu pociemniało przed oczami, że nic nie widział. Natrafił na drzwi składziku, więc czując opór, zacząć walić mocniej raz za razem, torując sobie drogę wyjścia. Pięści nie bolały, gorsze było to uczucie w sercu i płucach, jakby zaraz miał się utopić w lodowatej wodzie. Pięść w końcu przedostała się przez drzwi na drugą stronę. Pokaleczył sobie skórę i być może zafundował sobie drzazgi, ale nie dbał o to. W głowie powoli zaczynało mu się rozjaśniać, kiedy receptory w jego mózgu zaczęły rejestrować fizyczny ból. Chwycił kij od mopa stojący przy ścianie, przytrzymał stopą i ułamał końcówkę, po czym zamachnął się, by poszerzyć otwór w drzwiach. Kiedy dziura była dostatecznie duża, włożył weń dłoń raz jeszcze, wymacał klamkę, którą Yon czymś zablokował, i otworzył sobie drzwi od zewnątrz. Wypadł na szkolny korytarz, oddychając głęboko i nabierając powietrza. Próbował się uspokoić – kilka wdechów przez nos, wstrzymanie, wydech ustami – ale krew nadal buzowała mu w żyłach. Ruszył przed siebie korytarzem, nie zważając na to, że nie miał butów. Czuł pod stopami beton, a potem wilgotną od deszczu trawę, kiedy wparował na murawę akurat w momencie, kiedy zawodnicy powracali z szatni, by zacząć drugą połowę.
– Co jest grane, Jordan? Dlaczego nie przyszedłeś? Masz pojęcie, w jakiej sytuacji nas postawiłeś?
Remmy Torres ciskał gromy z oczu, zaczepiając swojego napastnika i próbując dociec, dlaczego ten olał sobie mecz, najwidoczniej mając gdzieś swoją drużynę. Jordan jednak wyminął go, trącając go barkiem i nie zatrzymując się, by się usprawiedliwiać. Ciemne oczy utkwił w kapitanie drużyny San Nicolas de los Garza, który zaśmiewał się z kolegami, wychodząc z szatni i ciesząc się z dobrej gry w pierwszej połowie. Cóż, nie było mu do śmiechu, kiedy Guzman wyrósł tuż przy nim i wymierzył mu policzek wierzchem dłoni. Mógł użyć pięści, ale szkoda mu było ich marnować na tego gnojka, już i tak były dostatecznie poranione od drewna. Policzek był upokarzający i na tyle silny, że Abarca odskoczył i przewrócił się na murawę. Wszyscy obecni w pobliżu wstrzymali oddech, cheerleaderki z San Nicolas pisnęły, a Jordan jak gdyby nigdy nic chwycił najpierw jedną, potem druga stopę Yona, które wyciągnięte były w powietrzu w groteskowym geście, po czym zabrał ze sobą swoje buty, które Abarca, nie wiedzieć czemu, chamsko sobie przywłaszczył.
– Pogięło cię, Jordan?! – Patricio Gamboa krzyczał jeszcze za swoim kolegą, pomagając wstać Yonowi, ale on już go nie słuchał.
Kilku zawodników szukało wzrokiem sędziego, ale ten na szczęście nie widział tego zdarzenia, które działo się pod wejściem do szatni dla gości. Jordan nie zamierzał z nikim rozmawiać, był zbyt wytrącony z równowagi. Kiedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem trenera, Oliver nie musiał nic mówić – zawodnik sam wiedział, że nie ma mowy, by mógł zagrać w drugiej połowie.
– Siadaj – zagrzmiał Bruni, zakładając ramiona na piersi i żując zawzięcie gumę do życia.
Może nieobecność napastnika tak go zestresowała, a może widok rozgrzewającego się przed drugą połową Remmy’ego Torresa. Jordana mało to wszystko obchodziło. Usiadł ze złością na ławce rezerwowych, czując, że gdyby Bruni chociaż spróbował prawić mu kazania, pewnie nie mógłby się powstrzymać i przywaliłby także jemu.
– Co jest grane, Jordan? Wszystko okej?
Ivan Molina przepchał się przez tłum kibiców i zszedł na kraniec boiska, gdzie siedzieli rezerwowi. Znał dzieciaka nie od dzisiaj, kiedyś nawet zmieniał mu pieluchy, więc widział, kiedy coś go trapiło.
– Odczep się, Ivan, to ciebie nie dotyczy – warknął młody Guzman, zawiązując swoje buty i szarpiąc za sznurowadła mocniej niż to było konieczne.
– Mogę pogadać z trenerem…
– Nie potrzebuję ani ciebie, ani nikogo innego, jasne?
Odwrócił się w stronę szeryfa, czując, że z tej wściekłości był nawet w stanie zamachnąć się na niego. Ivan stał sobie tutaj, próbując udawać, że jest po jego stronie, ale prawdą było, że nigdy nie był. Dla niego Jordan zawsze był irytującym bratankiem Debory, wiedział to. Obwiniał go o wszystko, co się działo. Kiedy Felix wpadał w tarapaty, to zawsze była wina Jordana. Kiedy Nela wybuchała płaczem, na pewno Jordan musiał jej coś powiedzieć. Kiedy Ulises „popełnił samobójstwo”, Jordan wymyślił jakiś stek bzdur, by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy Gracie zginęła, Jordan był razem z nią i jej nie upilnował. Tak, Ivan Molina miał wszelkie powody, by go nienawidzić.
– Ten gówniarz z San Nicolas coś przeskrobał, tak? – Molina uważnie obserwował kapitana Abarcę, który pocierał czerwony policzek, na którym widniał ślad dłoni Guzmana.
– Serio, Ivan, odczep się. To nie jest twoja sprawa. Nie jesteśmy rodziną, nie jesteś już mężem Debory, więc po prostu daj mi święty spokój.
Coś w jego głosie musiało chyba dać szeryfowi znać, że nie powinien drażnić lwa. Molina wycofał się ze zmarszczonymi brwiami i usiadł na swoim poprzednim miejscu, nie spuszczając oka z popisującego się Yonatana. Ten koleś ani trochę nie przypadł mu do gustu.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 17:20:24 30-12-24, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:21:34 30-12-24 Temat postu: |
|
|
cz. 2
Biblioteka była puściutka i pomimo wczesnej jeszcze pory trochę przerażająca. Cała szkoła zebrała się na stadionie, by obserwować mecz piłki nożnej, a kierowniczka biblioteki również gdzieś wybyła, co Lidia uznała za dobry znak, bo Ariana Santiago potrafiła być trochę wścibska i pewnie zainteresowałoby ją, dlaczego Montes nie spędza czasu ze swoimi znajomymi, a zamiast tego grzebie w starych aktach. Nastolatka mogła więc skupić się na swoich poszukiwaniach i poczytać trochę o absolwentach placówki. Jej research w Internecie nie poszedł na marne i wiedziała już konkretnie, gdzie uderzać, by zdobyć więcej informacji. Regał poświęcony szkolnym kronikom i dokumentom związanym z kołami naukowymi nie był raczej często odwiedzany, więc stał w dalekim krańcu biblioteki. Od razu odnalazła opisy sukcesów Koła Małego Biologa i wyszukała listę uczestników olimpiady biologicznej.
Maria Rosalinda de la Rosa była piękna i widać to było wyraźnie na kolorowych fotografiach w szkolnej dokumentacji. Wcześniej Lidia widziała tylko czarno-białe kopie zdjęć z gazet i Antonio Molina miał rację – tamte zdjęcia nie oddawały jej uroku. Cóż, nie można było winić ani Valentina Vidala, ani Barona Altamiry, a także wielu innych chłopców w tamtych czasach, że się za nią uganiali. Różyczka biła na głowę większość koleżanek, wśród których się znajdowała. Nie miała też typowej romskiej urody i mogła uchodzić za zwykłą pannicę z miasta. Lidia zaczęła się zastanawiać, czy właśnie dlatego pan Valentin zwrócił na nią uwagę. Doszła jednak do wniosku, że kto jak kto, ale dziadek Felixa nie był osobą, która patrzy na pochodzenie. Córka don Daniora była nie tylko piękna, była też mądra i jako jedyna romska dziewczyna odnosiła duże sukcesy naukowe, o których lokalne gazety nie były tak chętne, by pisać. Było to bardzo przykre, ale Montes uznała za dobry znak, że udało jej się znaleźć chociaż kilka wzmianek. Smutne było też to, że policja w Pueblo de Luz niespecjalnie starała się ją znaleźć, kiedy Vidal zgłosił jej zaginięcie. Chyba tylko pan Valentin próbował jej szukać, ale niestety bezskutecznie. Nastolatka podejrzewała też, że Baron Altamira nie chciał, by jego żona została odnaleziona – wystarczająco upokarzająca była dla niego próba prześcieradła, której Maria nie zdała. Kto wie, może obecny patriarcha sam wolał się jej pozbyć, tak jak wciąż powtarzał Quen.
– Dlaczego nie jesteś z resztą uczniów na boisku?
Weszło jej to już w krew, by kłamać i ukrywać to, nad czym aktualnie pracowała, więc i tym razem jej ręce zadziałały instynktownie i przykryły stare szkolne materiały zeszytem do historii i podręcznikiem od chemii. Spojrzała w górę na Marlenę Mengoni, która trzymała w ramionach naręcze sprawdzianów i poczuła się zawstydzona.
– Nie lubię piłki nożnej – odpowiedziała zgodnie z prawdą, mając nadzieję, że jej idolka nie zacznie jej wypytywać o jej niezdrowe zainteresowanie romską ludnością. Marlena nie była znana ze swojej sympatii do tej mniejszości etnicznej i prawdę mówiąc, chyba nadal nie wiedziała, że ojcem Lidii jest Cygan, bo pewnie inaczej by z nią rozmawiała.
– Myślałam, że dziewczyny w twoim wieku lubią oglądać chłopców grających w piłkę tak czy siak.
– Uważam, że piłkarze mają zbyt wybujałe ego, nie są w moim typie – odezwała się bez zastanowienia Lidia.
– Coś w tym musi być, bo trener Bruni jest zawsze wymęczony po treningach z tymi chłopcami – zgodziła się z nią nauczycielka.
Lidia ugryzła się w język, by nie zapytać, skąd Marlena to wszystko wie i czyżby widywała się z Oliverem Brunim częściej niż było to konieczne ze względu na obowiązki pedagogiczne. Zamiast tego obserwowała jak kobieta kładzie swoje rzeczy na stoliku obok.
– Za pani czasów chyba nie było drużyny piłkarskiej, prawda? To łucznicy pewnie zadzierali nosa – zaczęła po chwili i w trakcie wypowiadania tych słów, zdała sobie sprawę, jak okropnie to zabrzmiało. – Bardzo przepraszam, zabrzmiało to tak, jakby była pani jakimś dinozaurem.
Zawstydziła się i zrobiła się różowa na twarzy, ale ku jej wielkiemu zdumieniu pani Mengoni się uśmiechnęła. Nie był to ciepły i promienny uśmiech, jakim zwykle obdarowywała uczniów Anita Vidal i który Lidia tak lubiła, ale i tak odczuła ulgę, że surowa nauczycielka, przez wielu uważana za ich szkolny odpowiednik Dolores Umbridge, w ogóle potrafi się uśmiechać.
– W porządku, mam swoje lata. – Marlena oparła się o stolik, przypatrując się nastolatce ze śmiechem. – To prawda, że kiedy ja chodziłam do szkoły, to łucznictwo było popularne. I tak, chłopcy z drużyny potrafili zadzierać nosa.
– Profesor Guzman? – zagadnęła Montes, sama zdumiona swoją śmiałością. Słyszała plotki, że mama Daniela podkochiwała się kiedyś w ojcu Jordana i ciekawiło ją to.
– Hmm chyba nie robił tego specjalnie, profesor Guzman po prostu ma taki charakter – odpowiedziała dyplomatycznie. – Chodzisz do niego na zajęcia obrad małego ONZ?
– Tak, jest dosyć surowy.
– Nauczyciele muszą być czasem surowi, żeby uczniowie czegoś się nauczyli.
– Tak przypuszczam.
Lidia pokiwała głową, bo wolała nie mówić Marlenie, że czasami niektórzy nauczyciele po prostu przesadzali. Fabian Guzman trzymał dyscyplinę w swojej grupie i widywali go tylko na dodatkowych zajęciach, więc nie było tak źle, bo naprawdę miał ogromną wiedzę i jego klub ONZ był ciekawy, ale Giacomo Mazzarello przechodził samego siebie, torturując mniej zdolnych uczniów, w tym i Lidię. Uznała, że nie powinna tego powiedzieć na głos, bo przecież belfer od języka włoskiego był młodszym bratem pani Mengoni.
– Jesteś bardzo zdolna, Lidio, obserwuję cię. Nie wiem jednak, czy odrabianie lekcji z chemii w piątek popołudniu to dobry pomysł, podczas gdy twoi rówieśnicy dobrze się bawią, dopingując swoją drużynę. – Marlena palcem wskazała na jej otwarty podręcznik do chemii, którym w pośpiechu zakryła zapiski o Marii Rosalindzie. – Słyszałam, że kandydujesz do rady szkoły i bardzo mnie to ucieszyło.
– Naprawdę? – Montes zmarszczyła czoło, nie bardzo to rozumiejąc. – Ale przecież Daniel też kandyduje…
– Uważam, że powinien wygrać najlepszy – oznajmiła Marlena całkiem serio, czym trochę zdziwiła Lidię.
– Czasami wcale nie ten najlepszy dostaje najwięcej głosów, mamy w końcu demokrację – przypomniała jej, ze smętną miną wyciągając spomiędzy stronic książki formularz zgłoszeniowy do wyborów. Zostały jej dwa podpisy i wiedziała, że nie uda jej się tego załatwić. – Nie udało mi się zebrać podpisów. Niestety profesor Guzman ma sztywne zasady.
– Profesor Guzman miał rację, decydując się dać wam to zadanie. W ten sposób oddziela się ziarna od plew.
Lidia otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Sposób w jaki kobieta wypowiedziała te słowa sprawił, że dostała gęsiej skórki. Może Marlena zauważyła jej reakcję, bo wyjaśniła:
– Młodzież lubi stroić sobie żarty. Jestem pewna, że niektórzy zgłosili się z niewłaściwych pobudek. – Skrzywiła się lekko, a Lidia dokładnie wiedziała, że miała na myśli kilku szkolnych chuliganów. – Bardzo chętnie wyrażę swoje poparcie i podpiszę się na twoim formularzu. Uważam, że byłabyś świetną przewodniczącą szkoły.
Na jakiej podstawie? Bo była dobra z chemii? Lidia nie była w stanie wykrztusić słowa, bo była w takim szoku. Wbrew swojej wcześniejszej obietnicy, podała nauczycielce formularz i obserwowała, jak ta składa na nim zamaszysty podpis. I tak nie miało to znaczenia, bo termin mijał dzisiaj, a Fabiana Guzmana nie szło już dorwać, by przekazać mu uzupełnione zgłoszenie, więc Montes pogodziła się ze swoim losem. Nie zdążyła jednak nic więcej powiedzieć, bo drzwi do biblioteki otworzyły się gwałtownie i do ich stolików podbiegł zdyszany mężczyzna w garniturze i przylizanych gładko włosach. Na widok lśniącego żelu Lidii zrobiło się niedobrze, ale jeszcze gorzej się poczuła, kiedy usłyszała jego głos:
– Signora, dobbiamo parlare urgentemente.
Był przejęty i używał języka włoskiego. Marlena uniosła brew, ledwie zauważalnie, odwracając lekko głowę w stronę swojego podwładnego.
– Cos’e successo, Alessio? – zapytała spokojnie, oddając Lidii jej formularz.
Montes miała wrażenie, że ziemia ucieka jej spod stóp, kiedy w końcu zrozumiała, gdzie już wcześniej widziała tego człowieka. To jeden z tych typków znad rzeki, który pozbywał się ciała Eloya. Widziała ich, słyszała jak rozmawiali i choć nie rozumiała wszystkiego, Łucznik Światła objaśnił jej później, co takiego kombinowali. Wyglądało na to, że ten człowiek pracował dla Marleny, a ona poczuła się jak ostatnia idiotka.
– Abbiamo un problema con questo ragazzo zingaro. Dobbiamo agire in fretta.
Alessio mówił cicho, niemal szeptem, ale wystarczająco głośno, by Lidia go usłyszała. Co prawda rozumiała tylko pojedyncze słowa i pluła sobie w brodę, że nie przyłożyła się bardziej do włoskiego. Marlena skinęła tylko głową i kazała mężczyźnie zaczekać. Ten wycofał się między regały cały czas w lekkim napięciu. Lidia całą siłą woli zmusiła się, by oderwać od niego wzrok i skupiła się na Marlenie, która coś do niej mówiła.
– … chętnie przyjmę cię na staż w DetraChemie. Chcę zbudować środowisko, w którym młodzi ludzie mogą się rozwijać i szlifować swoje umiejętności od najmłodszych lat. Jeśli wiążesz przyszłość z chemią, tak jak podejrzewam, myślę, że to będzie miejsce idealne dla ciebie. – Pani Mengoni po raz kolejny uśmiechnęła się lekko, ale Lidia nie była w stanie tego odwzajemnić. – Jesteś pracowita, słyszałam, że udzielasz się też w przychodzi dla potrzebujących. W DetraChemie też chcemy pomagać tym najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym. Nasza gałąź farmaceutyczna stale się rozwija i pracujemy też nad badaniami klinicznymi…
– Muszę już iść. – Lidia wstała gwałtownie, zbierając po drodze zeszyty. – Bardzo pani dziękuję za propozycję, ale muszę zapytać tatę, czy nie ma nic przeciwko – skłamała, dopiero teraz wysilając się na blady uśmiech, mając nadzieję, że kobieta nie zauważy jej nerwowej postawy.
– Oczywiście, pomów z rodzicami, nie ma pośpiechu. Chętnie powitamy cię na pokładzie. Przypominasz mi mnie z dawnych lat. Może i jestem już dinozaurem, ale dzięki ciężkiej pracy doszłam do wszystkiego sama. Widzę, że ty też masz potencjał.
Lidia pożegnała się i wybiegła z biblioteki, zatrzymując się dopiero na rogu korytarza i oddychając szybko z książkami przyciśniętymi do piersi. Czy naprawdę ją przypominała? Poza pasją do chemii nic ich nie łączyło. Nastolatka poczuła się okropnie – podziwiała Marlenę, jej książki do chemii pozwoliły przetrwać jej najgorszy okres w życiu, jakim była choroba mamy. Chciała zmieniać świat, chciała znaleźć lekarstwo na raka i głęboko wierzyła, że DetraChem jest na dobrej drodze, by to zrobić. Zawsze chciała tam pracować, a propozycja stażu w tym koncernie była dla niej spełnieniem marzeń, ale nie była w stanie się z tego cieszyć, bo dopiero teraz zrozumiała, że pani Mengoni naprawdę nie była tym za kogo się podawała. Guzman miał rację – stała na czele mafii, teraz była już tego pewna. Nie mogła już na nią patrzeć tak samo jak wcześniej.
– Cholera! – zaklęła sama do siebie, bo kompletnie nie wiedziała, co z tym zrobić. – Muszę zacząć się uczyć tego cholernego włoskiego.
***
Nie zrobił nic złego, nie miał sobie nic do zarzucenia, rozegrał świetny mecz, więc zwykłą formalnością była rozmowa z przedstawicielami uczelni. Kiedy trener Duran zawołał go, by przedstawić mu eleganckiego faceta z równo przystrzyżoną brodą, Yon pobiegł za nim wręcz w podskokach.
– Kapitan Abarca, cholernie utalentowany dzieciak. Mój najlepszy środkowy napastnik. – Trener gestem przywołał Yonatana, by przywitał się z mężczyzną.
– Yonatan Abarca, wiele o tobie słyszałem. Nie poznałem cię w koszulce. – Facet wyglądał, jakby połykał uśmiech. – Miguel Zavala, często śledzę media społecznościowe naszych potencjalnych stypendystów – przedstawił się, a Yon w głowie dokonał szybkiej kalkulacji, czy czasem nie wrzucił na instagrama czegoś kompromitującego. Na samą myśl, że przedstawiciel Fundacji imienia Diega Maradony mógł zobaczyć komentarze nazywające go „siusiaczkiem Abarcą”, miał ochotę zapaść się pod ziemię. – Trener Duran mówił mi, że myślisz o uniwersytecie Anahuac. Gdzieś tutaj kręci się mój kolega, pewnie będziesz miał okazję jeszcze z nim pomówić.
– Proszę pana, nie ograniczam się do jednej uczelni. Jestem zainteresowany grą na wyższym szczeblu, jestem zdeterminowany, by osiągnąć cel. Fundacja Maradony to marzenie każdego nastoletniego piłkarza. Spełniacie marzenia, liczę że weźmie mnie pan pod uwagę przy poleceniach.
Zagryzł nerwowo wargę po wypowiedzeniu tych słów, które pewnie zabrzmiały sztucznie i jak wyuczone na pamięć, ale nic nie mógł na to poradzić. Trener robił mu przysługę, ale po jaką cholerę wspominał o Anahuac? Jasne, to był pierwszy wybór Yona ze względu na świetny program z inżynierii lotniczej i fakt, że Joel był absolwentem, ale nie mógł się ograniczać, musiał chwytać każdą okazję, a tak się składało, że Fundacja dysponowała potężnymi środkami i mogła sfinansować naukę na każdej wybranej przez stypendystę uczelni, pod warunkiem że jednym z fakultetów byłaby właśnie piłka nożna. Yon jeszcze nigdy nie był tak zdeterminowany.
– Myślę, że jeszcze się zobaczymy. – Miguel Zavala tylko uśmiechnął się lekko, wymieniając spojrzenia z trenerem.
– Właśnie, Miguel, ty zwykle przyjeżdżasz dopiero na play-offy, zgadza się? Co się zmieniło w rekrutacji, że pojawiasz się na tak mało znaczącym meczu?
Abarca miał ochotę trącić trenera Durana łokciem. Jak mógł robić mu taki obciach? Każdy mecz był ważny, każdy bez wyjątku. W końcu ważyły się tutaj losy jego i wielu innych młodych piłkarzy.
– To prawda, interesują mnie zwykle play-offy, dopiero tam jest gra o dużą stawkę i mogę ocenić, jak gracz radzi sobie pod presją – zgodził się przedstawiciel Fundacji, wzrokiem rozglądając się po opustoszałym już boisku, jakby kogoś szukał. – Dziś zrobiłem wyjątek. Dostałem list polecający i byłem cholernie ciekawy.
– List polecający? – Yon zdawał się być w jakimś transie. Takie sytuacje zdarzały się ekstremalnie rzadko. – Zobaczył pan to, co chciał zobaczyć?
– Mówiąc całkiem szczerze, Yonatanie, zobaczyłem więcej niżbym chciał i mniej niż oczekiwałem.
– Ale z ciebie filozof, Miguel. – Trener Duran uścisnął mężczyźnie rękę na pożegnanie, a ten odszedł, kierując się wzdłuż boiska i rozglądając się z ciekawością po wyremontowanym stadionie.
– A gdzie ten goguś z Anahuac? – Abarca ugryzł paznokieć kciuka, z niepokojem szukając skauta wśród opuszczających stadion kibiców.
– Trener Bruni zaprosił go na spotkanie ze swoimi graczami.
– Przecież grali jak sieroty! Czy on myśli, że ktokolwiek będzie chciał zaproponować im stypendium?!
– Taki miły, opanowany chłopak. – Trener Duran przymknął oczy, modląc się o cierpliwość.
*
Mecz nie poszedł całkiem po myśli drużyny z Pueblo de Luz. Mieli duże braki, a według Marcusa ciężko to było przeskoczyć, kiedy ich trenerem był gangster. Przynajmniej chłopaki z teamu żyli w błogiej nieświadomości. On natomiast nie mógł całkiem skupić się na grze, kiedy w głowie nadal miał pogróżki Olivera. Zagrał dobrze, ale chyba tylko dlatego, że mama była z Joelem na trybunach. Nie chciał prowokować niewygodnych pytań, więc przed meczem wcisnął na uszy słuchawki, a w trakcie przerwy słuchał jedynie Remmy’ego Torresa i Huga, ignorując Bruniego i jego przytyki do jego rzekomo kiepskich strzałów lewą nogą. W jego wykonaniu był to mecz poprawny – sam nie mógł za bardzo się popisać, bo ze względu na nieobecność Jordana Remmy musiał ustalić z trenerem nową taktykę. Drużyna była podminowana, a z kolei goście z San Nicolas de los Garza mieli momenty, w których grali jak natchnieni. Wielkim zaskoczeniem okazał się Romeo Estrada, który zagrał połowę spotkania.
– Dobra robota, ale musimy popracować nad pressingiem. – Jeremiah klepnął piętnastolatka po plecach, kiedy zmierzali do szatni na spotkanie z trenerem.
Syn gubernatora wydawał się być zdziwiony komplementem, a Marcus uznał, że niepotrzebnie, bo rzeczywiście dzisiaj mógł się sprawdzić w prawdziwych warunkach i nie zawiódł, choć do ideału było mu jeszcze daleko.
– Marcus Delgado. Ta „trzynastka” nigdy nie była ci kulą u nogi, co? – Mężczyzna w białej koszuli wyłonił się zza drzwi szatni, wyciągając rękę by uścisnąć dłoń gracza.
– Emilio, cześć. – Nastolatek uśmiechnął się na widok faceta, którego dobrze znał. – Trener Josema wie, że jesteś w miasteczku?
– Jestem z nim umówiony na drinka wieczorem. Chciałbym powiedzieć, że to był dobry mecz, ale wybacz, nie potrafię tak dobrze kłamać jak moi koledzy.
– Jesteś skautem? – Delgado spojrzał na identyfikator gościa, kiwając głową z uznaniem. – Nie wiem, czy mam ci gratulować zmiany?
– Byłem już za stary, by grać profesjonalnie, więc próbuję pomóc dzieciakom z marzeniami. Muszę przyznać, że dziwnie tu przyjechać po tak długim czasie. Wyremontowany stadion jest jakiś obcy. Najlepiej grało się na podwórku za waszym domem. A jeszcze lepiej grało się jabłkami w waszym sadzie.
– Nie mów tego mamie.
– Milczę jak grób. – Emilio Ortega udał, że sznuruje sobie usta. – Jaki jest ten trener Bruni, lepszy niż Josema?
Marcus prychnął kpiąco, co było do niego zupełnie niepodobne. Widząc jednak zdziwiony wzrok starego znajomego, którego trener Jose Manuel Rodiguez kiedyś trenował, postanowił pójść po rozum do głowy i nie mówić nic głupiego.
– Jest młodszy, ma inne podejście – odpowiedział tylko, uznając to za dosyć poprawne określenie Olivera, by nie musieć powiedzieć, że ten człowiek nie powinien być dopuszczony do pracy z młodzieżą.
– Dziwny jest. – Emilio włożył ręce do kieszeni i kiwnął komuś głową na powitanie, kiedy akurat ich mijał. – Ten Bruni jest dziwny. Trenerzy zwykle nie faworyzują żadnych graczy. Przedstawiają nam ich, mówią krótko o ich dobrych stronach, ale zwykle tylko wtedy, kiedy sami zapytamy. Oliver Bruni rozwodził się jednak nad waszym kapitanem do tego stopnia, że czekam tu na niego, żeby z nim pogadać. Ma gadane ten wasz trener, a Torres zagrał dobre spotkanie. Na tyle dobre na ile pozwalały mu warunki, więc mam go na swoim radarze.
– Tak, trener lubi Remmy’ego – przyznał Marcus, zanim zdążył ugryźć się w język. – Ja też go lubię, to dobry kapitan i wszechstronny gracz – dodał, by nie budzić podejrzeń. Mówił zresztą samą prawdę. – Będzie świetnym nabytkiem dla Anuahuac.
– A ty?
– Co ja?
– Anahuac ma program prawa, tak tylko mówię… – Emilio wzruszył ramionami, udając, że rozgląda się wokoło, by dać Marcusowi chwilę na przetworzenie jego słów. – Nie powinienem pewnie mieć swoich faworytów, ale znałem twojego staruszka, Marcus, i znam ciebie. Wiem, że nie pokazałeś dzisiaj wszystkiego, co potrafisz. Nie grałeś na sto procent i rozumiem to. Z taką drużyną nie mieliście z Torresem zbyt wielkiego pola do popisu. Ale z chłopakami z Anahuac możecie sporo osiągnąć.
– Dzięki, ale nie myślę o piłce na serio. I raczej nie zamierzam iść w ogóle na studia.
– Żartujesz, nie? – Ortega uśmiechnął się, będąc pewnym, że chłopak stroi sobie żarty.
– Nie, Emilio, dzieciak ubzdurał sobie, że jest rambo.
Carlos Jimenez wyrósł za nimi niespodziewanie i przywitał się ze znajomym, ściskając go krótko po męsku. Emilio zrobił wielkie oczy, próbując przetworzyć tę informację.
– Chcesz iść do wojska? – zapytał, nadal nie do końca rozumiejąc. – Dostałeś piłką w głowę?
– Piłką? Raczej ciężarkiem na siłowni, ale co zrobić, dzieciaki w tych czasach mają nierówno pod sufitem. – Carlos zgodził się z nim, napinając lekko mięśnie, bo ostatnio nie dogadywał się ze swoim przybranym bratem.
– Przypomnij mi, Carlos, ile ty miałeś lat, jak się zaciągnąłeś do armii? – Delgado poczuł się niesprawiedliwie. Od czasu scysji z Carlosem w ich domu, kiedy przyprowadził Olivera i planowali budowę altanki, nie rozmawiali ze sobą, a teraz przyszedł mu prawić kazania.
– To co innego, Marcus, ja nie miałem takiej głowy jak ty, nie miałem takich perspektyw. U mnie to był wóz albo przewóz.
– Jesteś medykiem wojskowym, Carlos.
– Poszedłem po rozum do głowy, trochę przyłożyłem się do nauki, ale ty masz przed sobą naprawdę świetlaną przyszłość. Jesteś głupi, jeśli chcesz to zaprzepaścić.
Brwi Carlosa zbiegły się w jedną kreskę, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Naprawdę mu na nim zależało i nie chciał, by popełniał takie błędy. Marcus czuł się zbyt oburzony, by cokolwiek odpowiedzieć. Pożegnał się z Emiliem i cofnął się do szatni, by umyć się po meczu, ale akurat wpadł na Adorę.
– Mówili serio? Chcesz iść do wojska? – zapytała, nie mogąc uwierzyć, że zataiłby tak ważną informację. – Nie chcesz iść na studia?
– To skomplikowane.
Nie mógł inaczej odpowiedzieć – to było skomplikowane i to cholernie. Zawsze marzył, by iść w ślady ojca i Gilberta. Kiedyś zmusił się nawet do kłamstwa, a właściwie zatajenia części prawdy, by tylko nie ranić matki i móc pójść własną drogą. Lubił piłkę, naprawdę, ale kiedy Franklin Guzman brutalnie go faulował, a przed oczami przeleciało mu całe życie, miał czas, by się nad tym wszystkim zastanowić. Uznał to za znak i od tamtego czasu w głowie miał tylko jedną ścieżkę kariery. Ale to było wcześniej, zanim zginął Roque, zanim poznał Adorę, zanim urodziła się Beatriz i zanim on sam stał się tym, czym gardził najbardziej na świecie. Sam już nie był pewny, czego chciał w życiu, nie był nawet pewien, czy powinien żyć na wolności po tym, co zrobił. Miał mętlik w głowie i jedyne, co wiedział to fakt, że jego bliscy byli w niebezpieczeństwie. Nie mógł się rozpraszać i zaprzątać swoich myśli jakimiś bzdurnymi poszukiwaniami najlepszego kierunku studiów.
– Muszę iść pod prysznic. Zobaczymy się na imprezie Quena?
Odszedł, zostawiając ją samą i czując się jak ostatni dupek, ale nie mógł jej dłużej patrzyć w oczy, bo pewnie by się rozkleił, a postanowił sobie, że nigdy nie obarczy jej tym sekretem. Nie zrobi jej tego, nie będzie jak Roque i nie zniszczy jej życia.
***
Nie poszedł się przebrać z resztą drużyny, nie poszedł na pogadankę z trenerem, bo i po co? Żeby wysłuchiwać oskarżeń pod swoim adresem, żeby słuchać, że znów zawalił i olał sprawę? Ten jeden jedyny raz nie chciał zawalić, ale jak zwykle pech chciał, że przegapił swoją szansę, a teraz było już za późno. Skauci już nie wrócą, a jeśli będzie miał szczęście i zobaczą go na meczu wyjazdowym, pewnie i tak będą mieli go gdzieś. No bo niby jaka szanująca się uczelnia czy fundacja chciałaby wspierać awanturnika, który spóźnia się na mecz i jeszcze bije kapitana przeciwnej drużyny? Zawalił całą swoją przyszłość przez jedną głupią akcję, ale szczerze mówiąc, było warto. Yon Abarca zasłużył na o wiele mocniejszy cios za to, że pozbawił go tej szansy, ale też za to, że zmusił go do przypominania sobie wydarzeń sprzed kilku lat. Nie potrzebował odtwarzać tego w głowie, pamiętał to aż za dobrze, a dzięki Yonowi na pewno nigdy nie zapomni.
– Guzman, idziesz? – Kapitan Torres krzyknął w jego stronę z jedną nogą już na korytarzu do szatni. – Oliver załatwił spotkanie ze skautami.
– A co mnie obchodzi Oliver? – Jordan warknął w odpowiedzi i machnął na niego ręką, że ma iść bez niego.
Sam Guzman mógł tylko zaciskać pięści na widok zadowolenia na twarzy Yonatana Abarci, który zszedł z boiska i w towarzystwie swojego trenera wymieniał uściski dłoni z przedstawicielem Fundacji Diega Maradony. Żeby nie musieć na to patrzeć, podszedł do grupy dzieciaków, które rozgrywały swój mały turniej, korzystając, że murawa jest wolna po meczu, a ich rodzice rozmawiają między sobą, opuszczając trybuny. Trawa była jeszcze wilgotna od deszczu, ale dzieciom zdecydowanie to nie przeszkadzało.
Jordi uśmiechnął się lekko na widok Izana Pereiry, który strzelił właśnie gola. Ośmiolatek w końcu wyszedł do rówieśników i mógł zachowywać się jak na dzieciaka przystało. Guzman cieszył się, że jego wyniki poprawiły się na tyle, że doktor Vazquez podpisał przepustkę. Wśród innych dzieci dostrzegł też Deisy i Chanelle Fernandez, które przyszły z rodzicami dopingować starszego brata. Sześciolatka na siłę próbowała wkupić się w łaski chłopaków i sprawić, że pozwolą jej ze sobą grać, a jej starsza siostra nie była z kolei w ogóle zainteresowana. Był też mały Alec Reverte, którego loczki przykleiły się do czoła, kiedy przebierał nóżkami za piłką, próbując nadążyć za starszymi od niego chłopcami.
– To co, rozgrzani? Nie dam wam fory, więc na to nie liczcie. – Jordi odezwał się swoim zwykłym tonem, co sprawiło, że Izan podniósł na niego wzrok uradowany.
– Gramy! – krzyknął radośnie i zaczął wybierać swoją drużynę.
– Fernandez, jesteś ze mną. – Jordan kiwnął głową Deisy, która zdziwiła się, ale z wyższością uniosła głowę i spojrzała na kolegów jakby chciała powiedzieć „dostaniecie za swoje”.
Wkrótce na murawie dało się słyszeć radosne śmiechy i piski, kiedy dzieciaki próbowały dogonić Jordana, by zabrać mu piłkę, a on sprawie lawirował między nimi, udając jednak, że jest w sytuacji bez wyjścia. Ile by dał, żeby prawdziwe mecze właśnie takie były – bez stresu, bez presji, bez tego cichego głosiku z tyłu głowy „musisz to zrobić dla Franklina”. Nie sprawiało mu to już przyjemności i Bruni miał rację – nie miał w sobie tej pasji już od dawna. Liczyło się stypendium i kasa, by wyrwać się wreszcie z tej dziury i móc żyć po swojemu. Chciał się uwolnić od rodziców i od tego całego syfu wokół, ale czuł, że Pueblo de Luz na siłę go tu trzyma i nie może uciec.
– Goooool! – krzyknął Izan i chciał chyba dać upust swoim emocjom, rzucając się na kolana w radosnym geście, ale spanikował i zerknął na stażystę ze szpitala, bojąc się, że przesadził.
– W porządku, możesz zrobić cieszynkę. – Jordan roześmiał się, dając mu pozwolenie. Jeszcze nikogo nie zabiła odrobina śmiechu i radości.
– Hej, Jordan, a dasz mi swoją koszulkę? – zapytał nieśmiało jeden z chłopców biorących udział w ich małym nieoficjalnym meczu. Widać było, że miał zadatki na piłkarza, a jego policzki były rumiane z uciechy, kiedy razem grali. Miał może osiem lat i pewnie był z klasy Izana.
– Utopisz się w niej, kolego. – Guzman stwierdził całkiem rozsądnie, mierząc wzrokiem chuderlawą sylwetkę dzieciaka. Zupełnie jakby widział siebie sprzed dziesięciu lat. Też był wtedy mały, chudy, ale szybszy od wszystkich kolegów.
– Nie da ci, bo to będzie nie fair. Jeśli on dostanie, to ja też chcę. – Deisy założyła ręce na piersi i czekała, aż Jordan podejmie decyzję.
– Tobie może dać Ignacio. – Jordi dał jej delikatnego pstryczka w czoło, a ona rozmasowała je trochę zawstydzona. Nigdy w życiu nie śmiałaby poprosić starszego brata o taki podarunek. Miała dopiero sześć lat, ale miała też swój rozum.
– Chciałbym taką koszulkę. Jak dorosnę, też będę grał jak ty jako napastnik!
Jordan uśmiechnął się bez cienia złośliwości. Dzieci były takie ambitne i tak uroczo naiwne, że było w tym coś kojącego. Nie zastanawiając się długo, ściągnął przez głowę koszulkę i podał ją chłopcu, mierzwiąc mu włosy na czubku głowy.
– Autografów nie podpisuję za darmo – dodał ze zwykłą już sobie nonszalancją, a kilkoro dzieciaków zarechotało z uciechy.
– Dzięki, dzięki! – Chłopiec zacisnął palce na koszulce, jakby była jego największym skarbem, a jego koledzy pochylili się nad nią, podziwiając błyszczący numer „24”. – A co to jest, co masz pod spodem? – zapytał z ciekawością, wskazując na jego tors.
– Koszulka kompresyjna – wyjaśnił Jordan, czując się odsłonięty, bo był to cienki kawałek materiału ciasno przylegający do ciała.
– A po co ona jest? Po co ci dwie koszulki jednocześnie? – Deisy zmarszczyła nos, bo nie potrafiła tego zrozumieć.
– Pomaga regulować temperaturę ciała i wspiera mięśnie. Dzięki temu mam lepsze krążenie i szybciej się regeneruję po meczu – wyjaśnił, odbijając kilka razy piłkę kolanem i podając ją do jednego z kolegów Izana.
– Ale jak się zdobędzie gola na meczu, to się zdejmuje koszulkę i pokazuje się goły brzuch – zauważyła Deisy, drapiąc się po głowie. – Tak zawsze robią ci panowie w telewizji. Jak ty strzelisz gola, to nie będziesz mógł tak zrobić, bo masz to coś pod spodem.
– Ci panowie w telewizji mają duże mniemanie o sobie. – Jordan nie mógł powstrzymać szczerego uśmiechu. Deisy była taka zabawna.
Rodzice i opiekunowie dzieci zawołali je, bo czas było wracać do domu. Chanelle Fernandez cofnęła się jeszcze i ze swojej małej plecionej torebeczki wyciągnęła kilka plastrów ze wzorem z Disneya. Przykleiła Jordanowi plasterki na poranione od drewna knykcie, a on podziękował jej uśmiechem i odprowadził ją wzrokiem. Sam wciągnął na siebie rozpinaną bluzę i został jeszcze przez chwilę na boisku, kopiąc piłkę i czekając, aż jego drużyna skończy spotkanie ze skautami i opuści szatnię, by móc iść się przebrać w spokoju i nie musieć wysłuchiwać głupich komentarzy i kazań. Czuł jednak, że jest obserwowany. Skrzywił się, kiedy zdał sobie sprawę, kto stoi na krańcu boiska.
– Poniszczysz murawę, zdejmij te szpilki.
Julietta Santillana ściągnęła buty i odłożyła je na bok, po czym weszła na boisko.
– Spodobało ci się ostatnim razem i szukasz prywatnych lekcji? – Uniósł wysoko brwi, nie bardzo rozumiejąc, co nauczycielka w ogóle robi na meczu. – Nie sądziłem, że jesteś fanką piłki nożnej, ale pewnie musisz dbać o wizerunek i dopingować pasierba – dodał, domyślając się, że kobieta została zaciągnięta na stadion przez Victora, jako że był to pierwszy mecz Romea w szkolnej reprezentacji.
– To miłe co zrobiłeś dla tych dzieci – powiedziała, pozostawiając jego złośliwy przytyk bez komentarza. Wydawała się mówić szczerze i zdał sobie sprawę, że chyba nigdy nie słyszał z jej ust żadnego komplementu, co trochę go zdziwiło. – Szkoda, że nie zachowujesz się tak na moich lekcjach.
– Mam ściągać na twoich lekcjach koszulkę? Lepiej uważaj z takimi komentarzami, minister edukacji ostrzy sobie zęby na wszystkich, szczególnie na znajomych gubernatora i jego zastępcy – prychnął, ale nie ciągnął złośliwości, bo nie było sensu.
Julietta wyjątkowo nie wydawała się chcieć go zamordować, a on w tej chwili też miał na głowie zupełnie inne rzeczy, by przejmować się byłą kochanką ojca. Odbił kilka razy piłkę na przemian kolanami i strzelił gola, po czym podbiegł po nią i ustawił się w odpowiedniej pozycji raz jeszcze. Nauczycielka obserwowała go z uwagą.
– Podobno są tutaj przedstawiciele Fundacji Diega Maradony, co to takiego? To chyba ważne, bo trener Bruni był cały spięty.
– On zawsze jest spięty. – Jordi prychnął, ale dał za wygraną i wytłumaczył: – To sportowa fundacja, która co roku wyszukuje najbardziej utalentowanych młodych piłkarzy i daje im dużą sumę pieniędzy, by mogli rozwijać pasję.
– Więc dlaczego nie poszedłeś z nimi rozmawiać? Reszta drużyny dostała kilka minut, by się zaprezentować.
– Nie jestem typem, który włazi innym w tyłek – odparł tylko, a zaraz potem posłał jej spojrzenie pełne politowania. – Byłaś na meczu. Myślisz, że będą chcieli ze mną gadać?
– Nie zachowałeś się sportowo, to na pewno – przyznała, podchodząc bliżej i przejmując piłkę od Jordana. Patrzył na nią z ciekawością, kiedy nieporadnie kopnęła ją i trafiła w słupek bramki. Podbiegł, by ją zabrać i podał jej raz jeszcze. – O co poszło z kapitanem Abarcą? To ma coś wspólnego z twoim spóźnieniem na mecz?
– Bez obrazy, ale możesz sobie podarować ten profesjonalizm, przecież wiem, że Yon to twój siostrzeniec. Sorry, że obiłem mu gębę, ale do wesela się zagoi, jeśli o to się martwisz.
– Yonatan potrafi być nieprzyjemny, wiem o tym, nie próbuję go usprawiedliwiać. Nie będę jednak tolerowała agresji w szkole.
– Dobrze więc, że nie jesteśmy w szkole, tylko na boisku. – Uśmiechnął się złośliwie, przejął od niej piłkę i strzelił w światło bramki.
– O co chodzi z tym stypendium? Dlaczego chcesz je zdobyć? – Kobieta zaintrygowana przypatrywała się synowi Fabiana, nie rozumiejąc jego motywów. Czasami był pełen sprzeczności, zupełnie niepodobny do ojca, który rzadko tracił nad sobą panowanie.
– A co to za głupie pytanie? Kto nie chciałby za darmo dostać tyle kasy?
– To stypendium na studia, a z tego co wiem, nie musisz się o to martwić. Twoi rodzice dobrze sobie radzą, finansowo niczego wam nie brakuje.
– Tak, stać ich na moje studia, mają na to odłożone od kiedy się urodziłem. – Guzman prychnął, bo pieniądze w jego domu nigdy nie były problemem. Zawsze rozsądnie się z nimi obchodzili, nie trwonili ich, ale też nigdy specjalnie nie oszczędzali i nie liczyli każdego peso. – Problem polega na tym, że nie interesują mnie studia, które dla mnie wybrali.
– Nie chcesz iść na uniwerek w stolicy? – Julietta się zdziwiła. – Wolisz zostać w San Nicolas?
– Boże broń! – Guzman się roześmiał. – Nie chcę iść ani na studia w Nuevo Leon ani w Mexico City.
– Słyszałam, że na Stanford mają świetny program z medycyny. Również John Hopkins w Baltimore…
– Tak, znam na pamięć ich programy i wymagania, więc nie musisz ich reklamować. Przerwę ci – nie interesuje mnie medycyna. – Jordan postanowił ukrócić jej zapędy. Że też akurat teraz postanowiła zabawić się w pedagoga z prawdziwego zdarzenia. Nie miał ochoty się zwierzać, a już na pewno nie jej.
– Nie chcesz iść na medycynę? Ale przecież chodzisz na staż w szpitalu, te wszystkie dodatkowe zajęcia…
– Czy to przesłuchanie? – Jordan przerwał jej, bo poczuł się niekomfortowo. Ona pokręciła głową, bo sama też nie chciała go zmuszać do rozmowy, jeśli tego nie chciał.
– Hej, Guzman, musimy pogadać! Och, przepraszam. – Lidia Montes wbiegła na murawę, ale wyhamowała tuż przed Jordanem, kiedy zauważyła za jego plecami nauczycielkę. – Dzień dobry – przywitała się, marszcząc brwi, bo nie rozumiała, dlaczego ta dwójka ucina sobie pogawędki po meczu, skoro się nie cierpieli. – Masz chwilę?
– Pójdę już. – Julietta odeszła, zabierając swoje szpilki.
– Co jest, Montes? – Jordan odwrócił się w stronę koleżanki, która wzrokiem nadal odprowadzała Juliettę.
– O czym gadałeś z Bazyliszkiem? Macie jakieś wspólne tematy poza szkołą? – zdziwiła się, bo nie wyglądało na to, żeby Santillana przyszła zwymyślać swojego ucznia. Chyba po raz pierwszy rozmawiali jak cywilizowani ludzie.
– Tak, naszym wspólnym tematem jest mój ojciec, z którym sypiała, zanim ja się jeszcze urodziłem. Po co przyszłaś? – Westchnął, a ona taktownie pozostawiła bez komentarza wzmiankę o romansie Julietty i Fabiana.
– Urocze. Ulubiona księżniczka Disneya? – Wskazała na różowy plaster ze Śpiącą Królewną, Aurorą, który miał przyklejony na ręce.
– Nie, wolę Bellę – odparł bez zastanowienia, zakładając ręce na piersi i czekając zniecierpliwiony na konkrety.
– Co ci się stało? – Lidia zmarszczyła brwi, na chwilę zapominając, po co przyszła. Miał poranione dłonie opatrzone prowizorycznie dziecięcymi plasterkami.
– Nie było cię na meczu? – zapytał zdziwiony, bo przecież wszyscy widzieli, że przyłożył Yonowi.
– Nie, nie cierpię piłki nożnej. Byłam w bibliotece.
Świetnie, była w szkole i pewnie miała w uszach słuchawki, słuchając swojego ulubionego Pitbulla, podczas gdy on jak wariat próbował wyważyć drzwi do składziku i się wydostać. Może gdyby była bardziej uważna, pomogłaby mu się wyswobodzić wcześniej i zdążyłby na mecz. Nie chciał jednak płakać nad rozlanym mlekiem. To w końcu nie była jej wina, że Yon Abarca był idiotą.
– Co to za pilna sprawa, Montes? – Pozostawił jej pytanie bez odpowiedzi i westchnął raz jeszcze, by ją ponaglić, więc przeszła do rzeczy.
– Marlena zaproponowała mi staż w DetraChemie.
– Super, gratuluję. – Jordan nie miał pojęcia, jak ma na to zareagować. – Mam ci bić brawo? Skoro chcesz pracować dla żeńskiego Vito Corleone, to droga wolna. W końcu masz doświadczenie na etacie u szefa kartelu, więc…
– Zamknij się. – Lidia się zezłościła. Wiedziała, jak to wygląda, ale i tak poczuła się dotknięta jego słowami. – Przyszłam ci powiedzieć, że dostałam propozycję stażu i zamierzam to wykorzystać, by dowiedzieć się więcej na temat zatrutego jeziora i rodziny Mazzarello w ogóle. Nie musisz być złośliwy.
– Co? – Chłopak zerknął na nią nieprzytomnym wzrokiem, bo chyba nie do końca dotarł do niego sens tych słow.
– Myślałam nad tym i rzeczywiście coś tutaj się nie trzyma kupy. Chyba miałeś rację i Marlena nie jest tym, za kogo się podaje.
– Przepraszam, chyba nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć?
– Miałeś rację, okej? Nie będę się powtarzała! – Dziewczyna zacisnęła ze złością pięści, patrząc na jego wszechwiedzący uśmieszek. Uwielbiał mieć rację, a ona nie cierpiała, kiedy tę rację miał. W tym jednak przypadku musiała mu to przyznać. – Marlena coś knuje, więc postaram się zdobyć jej zaufanie i rozejrzę się w DetraChemie, może dowiem się czegoś ciekawego.
– Montes, masz pojęcie, jakie to jest ryzykowne? – Jordan poczuł coś na kształt podziwu i politowania jednocześnie. Doceniał jej chęć rozpracowania włoskiej familii, ale jednocześnie martwił się, że dziewczyna za bardzo da się ponieść emocjom. – Jeśli Marlena dowie się, że ją wykorzystujesz, żeby zdobyć na nią jakieś dowody, może zrobić się nieprzyjemnie. Może lepiej tego nie rób.
– Chcę to zrobić. Zawsze marzyłam o pracy w DetraChemie, a dzięki temu będę mogła wiele się nauczyć i przy okazji zdobyć cenne informacje. O to ci przecież chodziło, prawda?
– Tak, ale…
– Więc postanowione – przerwała mu, z pewnością siebie zadzierając głowę i krocząc obok niego w drodze do szatni. – Jeśli mają coś do ukrycia, znajdę to. Marlena mnie lubi, a ja jestem bystra wbrew temu, co o mnie myślisz.
Jordan przypatrywał jej się kątem oka z niewyraźną miną, więc westchnęła i zatrzymała się gwałtownie, czekając, co znów ma jej do powiedzenia.
– Dlaczego zmieniłaś zdanie co do Marleny? – zapytał, oczekując jakiegoś sensownego wyjaśnienia, ale ona ugryzła się w język, więc ją ponaglił: – Mieliśmy mówić sobie o wszystkim ważnym dla śledztwa, pamiętasz? Montes, ja… – Zawahał się i zniżył głos do szeptu, choć nikogo nie było w pobliżu. – Ja zdradziłem ci mój największy sekret dotyczący Ulisesa. Jeśli robisz to tylko dlatego, to…
– Nie przeczę, że teraz, kiedy znam prawdę o Serratosie, inaczej patrzę na różne sprawy – weszła mu w słowo i mówiła szczerze. – Ale wiem też, że pani Mengoni jest niebezpieczna, czuję to. Nazwijmy to kobiecą intuicją.
Jordan przypatrywał jej się przez chwilę z powątpiewaniem. Ona wbiła wzrok w swoje stopy, bojąc się, że ją przejrzy. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że razem z Łucznikiem Światła znalazła trupa jednego z Romów, którego pozbyli się ludzie Marleny. Poskładała to wszystko do kupy i stała się tylko bardziej zdeterminowana. Nie lubiła przyznawać mu racji, więc i teraz nie chciała powiedzieć, że nie pomylił się co do pani Mengoni i pokątnych działań DetraChemu. Uznała jednak, że zasłużył na garść informacji, więc dodała:
– Marlena ma przy sobie szemranych ludzi. Przychodzą do niej i rozmawiają z nią po włosku z przejęciem, przynoszą jej nowiny… – Bardzo się starała, by nie powiedzieć za dużo. On słuchał jej w skupieniu i nie zadawał więcej pytań, za co była mu wdzięczna. – Dzisiaj przyszedł do niej ten jeden przylizany, taki jej przydupas. Mówił, że mają problem i z tego co zrozumiałam było to pilne. Mówił coś o problemie z „ragazzo”. Co to znaczy?
– Nie znasz nawet podstawowych słów po włosku? Jakim cudem Mozarella zaliczył ci semestr? – Jordan westchnął, kręcąc głową. – Ja jestem ragazzo.
– Dupkiem?
– Bardzo śmieszne.
– Chłopakiem. – Lidia wreszcie skumała, kiwając głową. – Okej, czyli tak jak sądziłam. W takim razie na pewno powiedział, że mają pilny problem z jakimś chłopakiem, w dodatku użył określenia „zingaro”, to oznacza Cygana, prawda?
– Szybko się uczysz.
– Spadaj. Myślisz, że mogło im chodzić o Manfreda? – Ta nagła myśl przyszła jej do głowy teraz i przestraszyła się, że mogą stracić swój jedyny dowód niewinności Łucznika. – Ale to nie ma sensu, myślałam, że Jonasa Altamirę zabili Los Zetas, Marlenie nic do tego.
– Mówiłem ci już, że ona współpracuje z kartelem. Nie rób nic głupiego, skontaktuję się z doktorem Moralesem i wypytam go o stan Manfreda.
– I po prostu udzieli ci poufnej informacji medycznej?
– Lubi mnie. Co, aż tak ciężko w to uwierzyć, że ktoś mnie lubi?
– Nic nie powiedziałam. – Lidia wywróciła oczami. – W każdym razie trzeba obserwować Marlenę i Theo. Marlenę biorę na siebie, mam u niej fory. Ty zajmij się Serratosem.
– Okej, niech ci będzie. – Guzman dał za wygraną, bo dobrze wiedział, że nic co powie nie zmieni jej zdania. Lidia Galadriela Montes potrafiła być czasem uparta jak osioł, a on zbyt dobrze to znał. – W ogóle to jakim cudem Marlena zaproponowała ci staż? Od kiedy to zatrudnia licealistki na praktyki?
– Też się zdziwiłam – wyznała dziewczyna, kierując się z nim w stronę szatni. – Powiedziała, że przypominam ją z dawnych lat i chętnie będzie moją mentorką. Ale strasznie mi głupio, bo ona chyba nie wie.
– Czego nie wie? – Jordi nie rozumiał, skąd u niej taka smętna mina.
– Że jestem cyganką – wyznała cicho, spuszczając głowę. Wypowiedzenie tego na głos nie było łatwe.
– Przecież nie jesteś – przypomniał jej chłopak, trochę nie rozumiejąc jej reakcji. – To, że twój ojciec jest Romem nic nie znaczy, a jeśli Marlena ma z tym problem, to jej sprawa. Jeśli patrzy na ludzi tylko pod względem ich pochodzenia, to nie powinna uczyć w publicznej szkole.
– Boję się, że kiedy to odkryje, zmieni zdanie.
– I co, nagle przestaniesz być najzdolniejszą uczennicą z chemii, bo twój stary pochodzi z taboru? Co za pokręcona logika. Nie masz żadnego powodu do wstydu.
Nic nie potrafiła na to poradzić, że nadal czuła to piętno bycia córką Ceferino Montesa. Wiedziała, że rodzina Mazzarello nie przepadała za mniejszością etniczną, z której jej ojciec się wywodził, a to sprawiało, że czuła się gorsza, nawet jeśli nie miała powodu, by tak się czuć. Jego słowa podbudowały jednak jej pewność siebie.
– W każdym razie powiedziałam jej, że się zastanowię. Po weekendzie pójdę i powiem jej, że się zgadzam. Porozmawiam jeszcze z Conradem na wszelki wypadek, ale to tylko formalność. Głupio byłoby też odmówić, kiedy dała mi podpis popierający moją kandydaturę do samorządu. Nie to żeby to cokolwiek zmieniało, i tak nie zdążyłam zebrać pięćdziesięciu podpisów na czas, więc chyba miałeś rację, Guzman. – Lidia gotowa była przyznać się, że poniosła porażkę. – To był egzamin popularności i ja go nie zdałam, także gratuluję i powodzenia w wyborach.
– Nie zebrałaś podpisów? Ile ci brakuje? – Trochę go zdziwiła tą informacją. On kompletnie zapomniał o tym wymogu, totalnie olał sprawę, bo zgłosił się przecież tylko po to, by zrobić jej na złość, ale okazało się, że ktoś z jego kolegów wziął sprawy w swoje ręce i zebrał podpisy za niego. Był pewien, że Lidia tak się zawzięła, że już dawno miała to z głowy.
– Jeden. – Lidia roześmiała się ponuro, wyciągając z kieszeni pomięty formularz. Było jej przykro, ale nic nie mogła na to poradzić. Dzisiaj po lekcjach mijał termin na przedstawienie wyników prawyborów.
– Masz długopis? – zapytał, zatrzymując się w drodze do szatni.
Ona zamrugała powiekami, nie wiedząc, o co mu chodzi, ale kiedy wystawił w jej stronę otwartą dłoń, wyciągnęła z torby coś do pisania i położyła na niej. Jordan złapał ją za ramiona i odwrócił plecami do siebie. Na jej plecach położył formularz i rozprostował go, po czym podpisał się przy numerku „50”, tym samym zamykając jej listę.
– Proszę. – Oddał jej długopis i kartkę, uśmiechając się półgębkiem. – To żadna frajda pokonać cię, kiedy tak łatwo się poddajesz.
– Pfff! – prychnęła, choć tak naprawdę była mu wdzięczna. Po chwili zdała sobie z czegoś sprawę. – Hej, czy ty właśnie przed chwilą nie przyznałeś, że jestem najzdolniejszą uczennicą z chemii?
– Przesłyszałaś się.
– Zdolniejszą od ciebie, to chciałeś powiedzieć. Ohoho wielki Jordan Guzman przyznał, że ktoś jest w czymś lepszy od niego? – Lidia dostała wiatru w żagle. Uwielbiała czynić mu te złośliwości, sprawiało jej to wielką satysfakcję.
– Nie pochlebiaj sobie, Montes. I lepiej uważaj, bo zaraz mogę wykreślić swoje nazwisko. Słyszysz? – zawołał za nią, ale ona pobiegła już w przeciwnym kierunku, machając listą w powietrzu i zanosząc się śmiechem. – Głupol. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:36:05 31-12-24 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA IV, CAPITULO 042 cz. 1
LIDIA/QUEN/VALENTINA/NELA/ANITA/IVAN/JORDAN/NACHO/OLIVIA/YON
Bar El Gato Negro był przygotowany na przyjęcie rozwrzeszczanej szkolnej hałastry. Carolina i Nela postarały się z dekoracjami i całość prezentowała się naprawdę imponująco. Dla wielu licealistów największą atrakcją i tak był jednak bar z alkoholem. Anita Vidal zmiażdżyła marzenia młodzieży, kiedy poinformowała wszystkich gości, że tego wieczoru bar sprzedaje tylko napoje bezalkoholowe i tylko pełnoletni mogą sobie pozwolić na drinka za okazaniem dowodu osobistego. Kilka osób kręciło nosami, ale w obecności szeryfa Moliny nikt nie chciał robić sobie problemów, więc koleżeńskie przekazywanie napojów i tak by się nie udało.
– Ale ja jestem solenizantem – oświadczył Enrique, spoglądając po wszystkich, jakby wyzywał ich na pojedynek. – Mogę pić, prawda? – ostatnie pytanie skierował do wuja, który wpadł tutaj tylko na chwilę, by uregulować rachunek.
– Możesz, jeśli jutro chcesz tego żałować. – Fabian odpowiedział krótko, dopełniając formalności z Anitą.
– Żałosne. Porzygasz się po pierwszym kieliszku wódki, a Anita będzie to musiała sprzątać. – Jordan zdegustowanym wzrokiem obserwował, jak Enrique siada na stołku barowym i wybiera swojego pierwszego dorosłego drinka.
– To że ty masz tak niską tolerancję na alkohol nie znaczy, że wszyscy też tak mają – odciął się Ibarra, nie rozumiejąc, po co jego kuzyn w ogóle tutaj przyszedł, skoro miał zamiar rzucać te durne komentarze.
– I to nie Anita będzie sprzątać, a my. – Carolina sprowadziła wszystkich na ziemię. – Taki mam układ z Valentiną.
– Super. – Jordi wcisnął ręce w kieszenie bluzy i rozejrzał się po barze w poszukiwaniu siostry. – Długo to wszystko potrwa?
– Jeszcze się nie zaczęło – przypomniał mu Fabian wypranym z emocji głosem. Schował pióro, którym wypisywał czek do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Spieszy ci się gdzieś? Przypilnuj Neli i Quena, nie róbcie głupot.
– Mam robić za niańkę? Nikt mi za to nie płaci.
Poczuł się niesprawiedliwie, że został w to wplątany. Nela poprosiła go, żeby przyszedł, a on nie mógł jej odmówić, ale liczył, że urwie się szybciej, bo w końcu miał lepsze pomysły na spędzenie piątkowego wieczoru niż niańczenie reszty nastolatków. To Quen skończył osiemnaście lat, nie on, więc dlaczego wszystko zostało zostawione na jego głowie? Był wściekły i nie tylko z powodu tego absurdalnego pomysłu ojca, a również dlatego, że zdawał się kompletnie odklejony od rzeczywistości. Nie przyszedł na mecz, zresztą Jordana wcale to nie zdziwiło, ale myślałby kto, że do ojca powinna już dotrzeć informacja od trenera Bruniego, że jego syn zaatakował kolegę z przeciwnej drużyny. Być może Fabian nie odczytał wiadomości, a może miał to gdzieś – obie opcje były równie prawdopodobne.
Fabian wyciągnął z kieszeni kluczyk do samochodu i wręczył mu go z poleceniem odwiezienia wszystkich bezpiecznie do domu.
– Teraz mam być taksówkarzem? A może ja też mam ochotę się napić? – zapytał, bo rzeczywiście kiedy przebywał z tymi ludźmi, czasami miał wrażenie, że nie jest w stanie ich znieść na trzeźwo. Co prawda upił się w życiu tylko raz i nie miał ochoty tego powtarzać, ale ojciec przecież nie musiał o tym wiedzieć.
– Nie pajacuj, Jordan, nie wróćcie za późno – poprosił Fabian, kierując się do wyjścia.
– A ty dokąd się wybierasz bez samochodu?
– Na przyjęcie u Victorii Reverte. Osvaldo po mnie przyjedzie – wyjaśnił i pożegnał się, zanim jego syn nie zacznie rzucać kolejnymi złośliwymi uwagami.
– Panie Guzman, halo! Proszę zaczekać, profesorze Guzman! – Lidia przecisnęła się przez tłum uczniów w barze El Gato Negro i dopadła do Fabiana tuż przy wyjściu z baru.
– O co chodzi, Lidio? – zapytał grzecznie, mimo że się spieszył. Patrzył na nią z góry z ciekawością.
– Mój formularz kandydata do samorządu. – Wyciągnęła w jego stronę pomięty świstek papieru. Kiedy mężczyzna uniósł nieznacznie brwi, szybko spróbowała rozprostować kartkę papieru, ale bezskutecznie. – Miałam dać panu po meczu, ale nigdzie pana nie widziałam.
– Nie było mnie, ale nic się nie stało. Mogłaś zostawić w pokoju nauczycielskim lub przekazać pannie Santillana.
– Tak, przepraszam. – Podrapała się po głowie, woląc nie przyznawać się, że ostatni podpis zdobyła rzutem na taśmę już po tym, jak wszyscy nauczyciele zniknęli jej z pola widzenia. – Panie Guzman, przepraszam, że pana zatrzymuję, ale mam pytanie – czy Jordan z panem rozmawiał?
Kącik ust Fabiana zadrgał w taki sposób, że nie mogła zrozumieć, co ten mikrowyraz miał symbolizować – rozbawienie, irytację, a może mężczyzna miał ochotę odpowiedzieć „my z Jordanem rzadko rozmawiamy”. W każdym razie Lidia przypomniała sobie o pewnej sprawie i postanowiła wziąć ją w swoje ręce, bo domyślała się, że młody Guzman pewnie jak zwykle dał ciała.
– Pracujemy z Jordanem i Quenem nad projektem na historię, nasz temat to powstanie Romów. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby zgłębić temat u źródła, to znaczy dowiedzieć się więcej od osoby, która to przeżyła, była naocznym świadkiem. – Trochę naginała prawdę, bo w końcu projekt już odrobili, ale nie dbała o to. Musiała się dowiedzieć, co się stało z Marią Rosalindą de la Rosa. – Jordan wspominał, że może pan mieć rzeczy pani Angelici, podobno ich część trafiła do pana po jej śmierci. Chcielibyśmy zajrzeć do dzienników Valentina Vidala i poczytać o rebelii i asymilacji Romów. Ma pan coś przeciwko?
Fabian Guzman tym razem uśmiechnął się lekko. Lidia w szoku obserwowała, jak mężczyzna wyciąga z kieszeni klucze i odpina od nich najstarszy i najrzadziej używany, wręczając go jej.
– Proszę, może coś tutaj znajdziecie – oświadczył, dając jej klucz do piwnicy i kiwając jej głową na pożegnanie.
Lidia stała w niemym szoku, nie mając pojęcia, jak na to zareagować.
– Co jest, wszystko okej? – Rosie podeszła do niej i od razu zauważyła, że coś jest na rzeczy. Lidia trzymała kurczowo długi mosiężny klucz i patrzyła na przyjaciółkę szeroko rozdziawionymi oczami.
– Tak, wszystko okej. Wiesz co? Ten Fabian Guzman to chyba wcale nie jest taki zły.
– Jeszcze dzisiaj pomstowałaś na niego za wymyślenie tych durnych podpisów kandydata – przypomniała jej Castelani, mając ochotę się roześmiać na widok jej miny.
– Wiem, ale może źle go oceniłam. Hmm kto by pomyślał, że Guzman może być całkiem w porządku facetem?
***
Siostry Vidal miewały naprawdę durne pomysły, a Ignacio Fernandez doskonale wiedział, że to ta wariatka Valentina była tą, która zawiesiła nad barem ołtarzyk pochwalny dla El Arquero de Luz. Kiedy już myślał, że ten facet nie jest taki zły, on okazywał się być dokładnie takim ścierwem, jak początkowo przypuszczał.
– A szeryf sobie chodzi i nic z tym nie robi – mruknął sam do siebie, wychylając kieliszek tequili i zagryzając go z wściekłością kawałkiem cytryny. Skrzywił się, ale chyba bardziej dlatego, że obok niego przysiadł na stołku Remmy Torres i patrzył na niego spod przydługiej grzywki.
– Pomstujesz na faceta z papieru? – zapytał syn dyrektora, kciukiem wskazując na wycinki z gazet dotyczące Łucznika Światła. – Co on ci takiego zrobił?
– Jest niekonsekwentny, oto co zrobił – odparł Fernandez, palce zaciskając na kieliszku. – Mógłby to zakończyć, ale on gra z nimi wszystkimi w kotka i myszkę. Nie ma jaj, żeby ich wykończyć.
– Kogo? – Jeremiah nie ukrywał, że trochę się przestraszył po słowach Nacha. – Chciałeś, żeby El Arquero posłał komuś strzałę z cytatem? Ignacio… nie mów, że chodzi o twoją mamę…
– Nie wspominaj mi o niej, to nie jest moja matka. – Pokręcił głową, śmiejąc się wymuszonym śmiechem, jakby jego kolega opowiedział właśnie jakiś mało śmieszny żart. – I ani słowa nikomu. Nikt nie może się dowiedzieć o Karinie i moim ojcu, jasne? Już i tak zbyt wiele osób o tym wie.
– Dobrze, masz moje słowo. – Torres podniósł ręce, jakby się poddawał. Nacho maskował się za fasadą krzywego uśmiechu, ale widać było, że cierpiał. – Więc kto miał dostać strzałę?
– Horacio. Mój wuj – dodał, jakby nie było wiadomo o kogo chodzi. – Grozi ojcu, że wszystko wygada. Musiał wiedzieć o jego romansie z tą cyganichą.
– Nie mów tak, nie używaj takich słów.
– Jakich? Nazywam rzeczy po imieniu. Karina de la Torre to cygańska dzi**a, tyle w temacie.
– Miała piętnaście lat, kiedy cię urodziła. Była dzieckiem.
– Uwiodła mojego starego i zaciągnęła go do łóżka dla pieniędzy. Tak, rzeczywiście była bardzo niewinna. – Ignacio pstryknął palcami na barmankę.
– Jeszcze raz na mnie pstrykniesz, gówniarzu, to ja ci pstryknę tak, że wylecisz za drzwi, zrozumiano? – Maria Elisa Marquez pogroziła nastolatkowi, nalewając mu ze złością coca colę. – Dzieciom alkoholu nie sprzedaję.
– Ale…
– A-a-a! – Pokręciła głową i odeszła, udając, że go nie słyszy.
– Ta impreza ssie. Czy tylko mi się tak wydaje? – Fernandez rozejrzał się po Czarnym Kocie, nie widząc swoich kumpli. Nie miał pojęcia, po co tu w ogóle przyszedł. Chyba tylko dlatego, że myślał o darmowej popijawie. Nawet na to nie mógł tutaj liczyć. – Hej, Torres, mój ojciec poszedł na jakieś sztywniackie spotkanie staruchów i zabrał Rebe i moje siostry. Mam wolną chatę.
– A Marisa?
– Pewnie ogląda jakąś telenowelę w domu Normy Aguilar. – Nacho wzruszył ramionami. – Chcesz… wpaść?
– I co będziemy robić? – Remmy postanowił trochę się z nim podroczyć.
– Nie wiem, grać w scrabble. A jak myślisz, co będziemy robić? – Oczy Ignacia szybko omiotły otoczenie, by sprawdzić, czy nikt w pobliżu ich nie podsłuchuje.
– Hej, Nacho, ale chujowo dzisiaj broniłeś gole. Sam prawie strzeliłem, a nie jestem nawet napastnikiem. – Patricio Gamboa przerwał im rozmowę, podchodząc do baru po bezalkoholowe napoje dla siebie, Ruby i Olivii, która niestety przyczepiła się do nich na imprezie.
– Za to dobrze boksuję, Gamboa, więc stul pysk, póki jestem miły. – Syn ordynatora pogroził mu pięścią, ale chwilę później zamienił się w aniołka, kiedy do baru podeszła Francesca Estrada. – Pani Estrada, dobry wieczór.
– Ach, Ignacio, dobry wieczór. – Przywitała się, uśmiechając się promiennie i prosząc barmankę o mrożoną herbatę. – Miło, że pokazałeś Lily okolicę. Jest tutaj nowa i zna niewiele osób. Czuję się spokojniejsza, wiedząc, że zdobywa przyjaciół.
– Oczywiście, pani Estrada. Liliana jest w dobrych rękach. – Młody dżentelmen to zdecydowanie nie był obraz, który pasował do Ignacia Fernandeza. Kiedy kobieta odeszła, zerknął na zdegustowanego Remmy’ego. – Co jest?
– Pani Estrada… może się z nią umów. Nie jest to co prawda Dayana Cortez, pewnie nie rozkłada nóg przed byle jakim gówniarzem, ale przynajmniej ma klasę.
– Głupi jesteś? – Nacho zrobił wielkie oczy. – Mnie interesuje Lily, a nie jej matka.
– Świetnie, więc może zaproś do domu Lily, skoro tak bardzo lubisz spędzać z nią czas.
– Jesteś zły? – Nacho nie uzyskał jednak odpowiedzi na swoje pytanie, bo Remmy odszedł, znikając w tłumie uczniów.
***
Stał w lekkim oddaleniu od reszty znajomych, mając ochotę jak najszybciej stąd zniknąć. Powstrzymywała go jedynie Nela, która zdawała się dobrze bawić, co było do niej niepodobne. Rzadko widział, jak jego siostra się uśmiecha, więc postanowił zacisnąć zęby dla niej, ten jeden jedyny raz. Wydawało mu się to jedną wielką farsą, by organizować imprezę urodzinową tydzień po terminie, no ale w końcu Quen żył nadal w błogiej nieświadomości i tylko nieliczni w barze El Gato Negro zdawali sobie sprawę z tego, że pełnoletniość osiągnął już dobry tydzień temu.
– Hej, Jordi, zobacz! – Ella Castellano wyhamowała przed nim, niemal wciskając mu w twarz swój telefon komórkowy. – Ktoś wpłacił tyle pieniędzy na moją zbiórkę! Mówiłam, że dam radę!
– Wow, nie sądziłem, że uda się tyle zebrać. – Zmrużył oczy, udając, że próbuje odczytać kwotę od anonimowego darczyńcy, którą sam przecież przelał tuż po tym, jak dostał pieniądze za sesję zdjęciową od Astrid. Ella nie miała o tym rzecz jasna pojęcia, a on nie zamierzał jej o tym informować. Wiedział, że to nadal niewystarczająca suma, ale było warto, by zobaczyć szeroki uśmiech na twarzy dziewczynki. – Może powinnaś pokazać Basty’emu, że uda wam się zebrać pieniądze bez sprzedaży domu.
– No może… – Trzynastolatka spuściła głowę i schowała telefon do kieszeni. Bała się porozmawiać z tatą, bo jeszcze kazałby jej zwrócić wszystkie datki.
– A co ty tu w ogóle robisz? Dzieci mogą przebywać w El Gato Negro?
– Wypraszam sobie! – Oburzyła się, zakładając ręce na piersi. – Tina mnie zaprosiła, mam robić za przyzwoitkę.
– Przyzwoitkę dla Valentiny? – Jordan prychnął lekko po tych słowach. Oburzenie na twarzy Elli było bardzo zabawne.
– Tak ogólnie, żebyście nie rozrabiali.
– To nam raczej nie grozi, za to Tina cały wieczór robi maślane oczy do księżulka. – Brodą wskazał barmankę, która rozmawiała w najlepsze z Arielem przy barze. Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem raz jeszcze.
– Ej, bez takich, przecież to ksiądz! – Ella rozdziawiła szeroko buzię, patrząc to na ciotkę, to na księdza, to znów na swojego sąsiada. – Nabijasz się ze mnie, tak?
– Gdzieżbym śmiał. – Guzman musiał zacisnąć mocno usta, by nie roześmiać jej się w twarz. – Jesteś jeszcze mała i niewiele rozumiesz.
– Nie jestem mała!
– Dobrze, dobrze, nie jesteś – zgodził się dla świętego spokoju. – Ale mało wiesz o związkach damsko-męskich. Widzisz, jak ona odrzuca do tyłu włosy? – Wskazał palcem siostrę Anity, która rzeczywiście odrzucała długie włosy w trakcie rozmowy z księdzem. – Flirtuje z nim.
– Skąd wiesz?
– Znam ten typ.
– I tak po prostu sobie tutaj stoisz i analizujesz ludzi? – Ella podparła się pod boki, spoglądając na przyjaciela podejrzliwie. – Jaki masz w tym cel, Jordanie Leopoldzie Guzmanie?
– Jak to jaki? Muszę trzymać rękę na pulsie. – Chłopak wypiął pierś, chcąc pokazać, że stoi na posterunku. Wywołał tym samym szeroki uśmiech na twarzy koleżanki. – Valentina jest dla mnie jak rodzina. Muszę wiedzieć, czy nie kręcą się wokół niej jakieś szemrane typy. To samo tyczy się ciebie – jakby jakiś gnojek się do ciebie zbliżył, mógłbym porachować mu kości. Ten twój chłoptaś Jaime wydaje mi się podejrzany…
– To nie jest żaden mój chłoptaś, tylko mój przyjaciel! – Tupnęła nogą, robiąc się czerwona ze złości.
– Niech ci będzie, mała. – Jordan zrobił niewinną minkę, udając, że jej uwierzył.
– Naprawdę! Dlaczego nikt nie wierzy, że dziewczyna i chłopak mogą się po prostu przyjaźnić? Ugh! – Dała upust swoim emocjom, wzdychając i oplatając się ramionami. Jordi uśmiechnął się pod nosem. – Nie tańczysz? – zapytała po krótkiej ciszy, widząc, że on stroni od towarzystwa.
– Nie lubię tańczyć.
– Ze mną tańczyłeś na balu bożonarodzeniowym.
– Zawsze robię wyjątek dla najfajniejszej dziewczyny na sali.
– Głupek. – Ella prychnęła lekko, ale było jej go trochę żal. Nie pytała o to, co wydarzyło się na meczu, a może raczej przed jego rozpoczęciem, bo nie chciała wprowadzać go w jeszcze bardziej depresyjny nastrój. Widziała jednak, że był podenerwowany. – Myślę, że ktoś chciałby zatańczyć z tobą.
– Co?
Nie odpowiedziała, tylko zniknęła w tłumie, zostawiając go w towarzystwie nastolatki, która do niego podeszła.
– Dlaczego stoisz tak sam, nie chciałbyś się do nas przysiąść?
Odwrócił głowę w stronę Liliany Paredes, która zaszła go z boku z nieśmiałym uśmiechem. Jeszcze nie zdążyła dowiedzieć się o nim kilku ważnych faktów, a mianowicie tego, że nie lubił się socjalizować.
– To męczące, prawda? – zauważyła, stając tuż obok i opierając się o ścianę baru. – Wciąż się uśmiechać i zabawiać wszystkich rozmową. Znam to – czasami ma się ochotę po prostu milczeć, ale tutaj wszyscy są tak mili, że fajnie spędza się z nimi czas.
– Masz ochotę milczeć, czy po prostu Olivia nie daje ci dojść do głosu? Buzia jej się nie zamyka od kiedy pamiętam. – Jordan uśmiechnął się półgębkiem, wzrokiem wyłapując blondynkę, która siedziała przy jednym z okrągłych stolików w barze. Nawet teraz zabawiała wszystkich rozmową, nie pozwalając innym zabrać głosu.
– Och, nie, Olivia jest bardzo miła. Reszta dziewczyn też – dodała, szybko kręcąc głową, jakby bała się, że weźmie ją za plotkarę, która obmawia koleżanki za plecami. Zapewnił ją, że wcale tak nie pomyślał. – Po prostu wszystko jest dla mnie nowe i czuję, że inni mnie oceniają. Chciałabym, żeby mnie zaakceptowali.
Nie miał serca tłumaczyć jej, że szukanie akceptacji w tym stadzie sępów graniczyło z cudem. Lily miała jednak pewną przewagę – była ładna, z dobrej rodziny, wiele osób chciało się z nią zaprzyjaźnić, choć pewnie nie z dobrych pobudek. Zamiast tego zerknął na koleżankę z ciekawością. Tego dnia również ubrała się wyjątkowo starannie i od razu było widać, że tutaj nie pasuje. Podczas gdy Olivia Bustamante, Anna Conde i reszta popularnych dziewczyn odsłaniały zawsze sporo ciała, Lily wolała raczej klasyczny ubiór w stylu Audrey Hepburn. Mała czarna, którą na siebie włożyła była bardzo elegancka, a choć Jordan nie bardzo znał się na modzie, znajomość z Marisą Ruiz Fernandez pozwalała mu mniemać, że był to ciuch z wyższej półki. Może właśnie dlatego Anakonda patrzyła na Lilianę tak nienawistnym spojrzeniem. Córka Francesci włosy spięła w wysoki kok i ozdobiła kokardką, a zamiast krzykliwej biżuterii postawiła na minimalizm i drobne kolczyki z uroczymi perełkami. Była przyzwyczajona do wystawnych przyjęć, bankietów i balów w ambasadzie. Impreza w Czarnym Kocie musiała być dla niej szokiem kulturowym.
– Przyzwyczaisz się – powiedział jej tylko, bo w końcu każdy w końcu się przyzwyczajał. Miał jedynie nadzieję, że Lily nie da się zepsuć temu towarzystwu. Była zupełnie inna, urocza w swojej nieświadomości, a to w dzisiejszych czasach było raczej rzadko spotykane.
– Mogę cię zapytać o to, co stało się na meczu? – zwróciła się do niego szeptem, martwiąc się, że może nie powinna o tym wspominać.
Jordan nie miał jej za złe, to naturalne, że ją to interesowało. Przyszła na mecz z matką, wujem i całą jego rodziną. Na pewno musiała przeżyć szok, widząc jak chłopak, z którym tak miło jej się gawędziło i którego ojciec przyjaźnił się z Victorem, obija gębę kapitanowi przeciwnej drużyny i większość czasu spędza na ławce rezerwowych.
– Mówiłeś, że tylko kopiesz piłkę. Nie wspominałeś, że też boksujesz – dodała, wysilając się na żart, ale spoważniała, widząc, że wcale go nie rozśmieszyła.
– Gdybyś poznała Yona Abarcę tak jak ja, zrozumiałabyś, że czasami nawet święty by nie wytrzymał. – Guzman na samą wzmiankę o Yonie poczuł, że coś przewraca mu się w żołądku.
Abarca przyszedł na imprezę, a jakżeby inaczej. Nie przegapiłby okazji, by zakręcić się wokół Veronici i zaznaczyć swojego terenu. Nawet teraz szukał po sali jej towarzystwa, a Jordan uznał to za niezwykle żałosne. Nie podobało mu się, że Yon się tutaj kręcił, a jeszcze bardziej nie podobało mu się to, że kręcił się też koło Vedy, a może raczej to ona zaczepiała Abarcę.
– Hej, robimy karaoke. Zaśpiewacie? – Primrose odnalazła ich podpierających ścianę i zamachała im przed oczami podkładką z listą piosenek do wyboru.
– Karaoke? Och nie, ja nie śpiewam. – Lily uśmiechnęła się przepraszająco. – Ja tylko gram na harfie.
– Będzie fajnie, nie musi być idealnie. To ma być zabawa – próbowała ich przekonać dziewczyna, ale z marnym skutkiem. – Guzman?
Jordan posłał szybkie spojrzenie Lily. Musiał przyznać przed samym sobą, że lubił z nią rozmawiać – niewiele o nim wiedziała, nie znała jego złej reputacji, nie słyszała głupich plotek i historii o klątwie. Czasami miło było poudawać kogoś innego, a przynajmniej pobyć inną wersją samego siebie. Dziewczyna nie wiedziała o jego pasji do muzyki, zataił to już podczas pierwszego spotkania i jakoś nie odczuwał chęci, by dzielić się tym faktem ze swojego życia – tym, który od zawsze był w jego domu traktowany jako coś wstydliwego.
– Ja gram tylko w piłkę – odparł tylko, a Rosie wywróciła oczami, bo znała już jego głupie odzywki i wcale jej one nie dziwiły. Odeszła, by zapytać resztę znajomych.
W tym momencie Veda próbowała wyciągnąć na parkiet Yona, a Jordan poczuł silną ochotę, by dokończyć to, co zaczął dzisiaj na boisku.
– Chcesz zobaczyć coś zabawnego? – zapytał Lilianę znienacka.
Dziewczyna wydawała się być zaintrygowana i pokiwała głową ciekawa co takiego przygotował. Pociągnął ją za kulisy sceny, gdzie znajdował się sprzęt muzyczny. Wcisnął kilka guzików, odchrząknął kilka razy, by rozgrzać struny głosowe i włączył mikrofon, przemawiając do niego spokojnym głosem, który rozległ się wewnątrz baru prosto z głośników. Gdyby panienka Paredes nie wiedziała, że to Jordan, pomyślałaby, że to ktoś inny wymawia te słowa. Brzmiał jak jeden z tych głosów w centrach handlowych, który informował o znalezionych zgubach albo przypominał o rychłym zamknięciu sklepów.
– Właściciel niebieskiej Hondy Civic o numerze rejestracji NLZ-17-89 proszony jest o przestawienie auta. – Jordan wczuł się w rolę, a to go odprężyło. Dawno nie robił tego typu dowcipów. – Auto znajduje się w niedozwolonej strefie parkowania. Powtarzam, właściciel niebieskiej Hondy Civic, proszę przestawić auto, w przeciwnym razie zostanie odholowane.
Lily pojęła w czym rzecz i wyjrzała zza kulis, by przekonać się, czy dowcip Guzmana się powiódł. Yon Abarca uciekł z parkietu i wybiegł z baru, bojąc się o swój samochód.
– Jak to zrobiłeś? – spytała go jednocześnie zdumiona i rozbawiona. Wskazała na mikrofon w dłoniach Jordana. – Brzmiałeś jak nie ty.
– Jak byłem mały, chciałem podkładać dubbing do bajek – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Ta umiejętność przydawała się, kiedy z Felixem obdzwanialiśmy ludzi, wkręcając ich w różne rzeczy. Ojciec Horacio zawsze był taki naiwny… Kiedyś spędził kilka dni wymieniając wszystkie lampy na plebanii, bo zadzwoniliśmy i powiedzieliśmy, że według nowych standardów dla stanu Nuevo Leon musi mieć energooszczędne żarówki. – Jordan nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się na samo wspomnienie. – A Ivan był przekonany, że ma cichą wielbicielkę, bo wysyłaliśmy mu czekoladki i laurki.
– Czyli to prawda, że sprowadzałeś Felixa na złą drogę? Słyszałam, jak Quen o tym mówił.
– Choć bardzo chciałbym sobie przypisać wszystkie zasługi za te dowcipy, to jednak złoty medal wędruje do Felixa. Przez jego pomysł zamknęli kąpielisko w miejscowym jeziorze przez rzekomo wykryte bakterie E.coli w wodzie. – Guzman tym razem miał prawdziwie rozmarzony wzrok. To były czasy. – Kiedy Basty się dowiedział, że to nasza sprawka, mieliśmy niezłe kłopoty, ale to nic w porównaniu z tym jak nas znienawidzono w szkole. Jezioro to jedyna atrakcja w Publo de Luz latem, a przez nas dzieciaki miały zepsute całe wakacje.
– Ale to musiało być miłe.
– Co takiego? – Zdziwił się i zerknął na nią zaintrygowany.
– Mieć taką osobę, na której można było polegać. Kryliście się nawzajem i mogliście na siebie liczyć, nawet jeśli wszyscy inni sprzymierzyli się przeciwko wam.
Nic nie powiedział, bo dziewczyna utrafiła w samo sedno. Jordan nie potrzebował mieć licznej grupy przyjaciół, wystarczył mu Felix i ich wspólne dokazywanie. Castellano był dla niego jak brat i bardzo przeżył ich kłótnię o kradzież eseju. Jednak powrót do poprzedniej relacji był niemożliwy z wielu różnych powodów.
– Dlaczego już się nie przyjaźnicie? Mieszkacie naprzeciwko siebie, ale nie zauważyłam, żebyście byli blisko. – Dziewczyna wpatrywała się w niego z ciekawością. Kiedy mówił o Felixie i wspominał dziecięce wygłupy, oczy aż mu błyszczały. Nie rozumiała, jak to możliwe, by taka przyjaźń została zerwana ot tak.
– Ukradłem jego esej, wysłałem na konkurs jako swój i wygrałem. To znaczy on wygrał, ale ja zgarnąłem zasługi – wyznał, nie informując jej o pozostałych szczegółach historii – o tym, że to tak naprawdę jego matka wysłała tę pracę przez pomyłkę i że on próbował to naprawić. Był winny i nie zamierzał się usprawiedliwiać. – Nie jestem miłym gościem, Lily – dodał na koniec, jakby wolał ja ostrzec, że z kimś takim jak on lepiej było się nie przyjaźnić.
– Pozwól, że sama to ocenię.
***
Nie miał oficjalnego zaproszenia na imprezę, ale i tak się na nią wprosił. Patricio został zaproszony przez Ruby, która kumplowała się z tym niedorajdą solenizantem Ibarrą, więc Yon po prostu przyjechał z nimi na doczepkę. Wzrokiem szukał Veronici i nie było trudno ją zauważyć, bo zawsze wyróżniała się w tłumie. Nie wiedział, czego właściwie oczekuje – że dziewczyna rzuci się do jego stóp, że będzie mu opatrywała rany niczym w jakimś kiczowatym filmie, które tak namiętnie pochłaniała Veda Balmaceda? Nie miał żadnych ran, ale policzek palił go przez cały czas, a to było dużo bardziej upokarzające. Zdobył to co chciał, zagrał świetnie, skauci byli pod wrażeniem, więc dlaczego czuł się tak parszywie? Tak naprawdę niczego nie osiągnął. Ona nadal go nie dostrzegała, a on był głupkiem, bo dobrze wiedział, że kiedy zadzwoni, on i tak rzuci wszystko i do niej pojedzie.
Rozdziawił szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy poczuł jak coś chłodnego dotyka jego różowego policzka. Veda wyrosła przy nim jak spod ziemi, co sprawiło, że odskoczył lekko, chwytając się za serce. Miała talent pojawiania się w najmniej spodziewanym momencie. Przyłożyła do jego policzka zimną butelkę coca coli.
– Nie boli mnie – powiedział stanowczo, jakby chciał podkreślić, że nie jest mięczakiem. Musiał to przy niej robić coraz częściej, bo chyba zaczynała go mieć za zbyt miękkiego.
– Zatańczysz? – zapytała z entuzjazmem, wskazując na parkiet, na którym wirowało kilka osób. – Nikt nie będzie widział, ludzie są zbyt zajęci sobą. A ona chyba woli tańczyć z kimś innym.
– Pewnie, dobij mnie i ty – mruknął cicho, ale ku swojemu własnemu zdumieniu dał jej się poprowadzić na parkiet.
– Nie mówiłeś nic o swojej szafce. Nie podobało ci się, jak ją udekorowałam? – zapytała z lekko zasępioną miną. Rosie mówiła, że jeśli Abarce nie spodoba się szafka, to jest dupkiem. Cóż, on był dupkiem przez większość czasu.
– To byłaś ty? Dlaczego mnie to nie dziwi, chyba mnie śledzisz. – Chyba zreflektował, że zabrzmiał zbyt ostro, bo westchnął tylko i dopowiedział: – Dzięki za przystrojenie szafki, to miłe, że chociaż ty o mnie pomyślałaś.
– Dlaczego nie możesz podziękować jak normalny chłopiec?
– Jestem normalny. Jak inaczej mam podziękować?
– Po prostu powiedz „dziękuję, Vedo, za przystrojenie szafki”. Nie musisz dodawać nic więcej, to krzywdzące. Nawet jeśli wolałbyś, żeby ktoś inny to zrobił, powinieneś po prostu ugryźć się w język. Mama mówi, że czasami lepiej nie mówić wszystkiego.
Yon spojrzał na nią lekko przymrużonymi oczami. To ona była tą, która zwykle mówiła za dużo, a oto udzielała mu reprymendy. Miała rację, więc ugryzł się w język tak jak radziła.
– Dziękuję za przystrojenie szafki. To bardzo miłe z twojej strony – powtórzył, kiwając się lekko w rytm muzyki, czym najwidoczniej sprawił dziewczynie przyjemność, bo uśmiechnęła się szeroko.
– Nie było to takie trudne, prawda? – zapytała zawadiacko, po czym chwyciła go za ręce i położyła je sobie na biodrach. – A talię mam tutaj.
Patrzył na nią w niemym zdziwieniu, zastanawiając się, jak to możliwe, że taka osóbka jak ona była tak śmiała. Zawsze wydawało mu się, że osoby z autyzmem są nieco wycofane i stronią od ludzi, ale może ona była inna. Było w niej coś wyjątkowego i intrygującego, musiał to przyznać.
– Fajnie, ale wolę nie narazić się twojemu szeryfowi. Molina może mi pourywać łapy, jeśli położę je nie tam, gdzie trzeba – zauważył całkiem rozsądnie, wzrokiem szukając w tłumie opiekuna Vedy. Wiedział, że ten gdzieś się tutaj kręcił. – Lubię swoje ręce.
– Ja moje też – oznajmiła, przyglądając się swoim szczupłym nadgarstkom, które oparła na jego ramionach. – Bez dłoni kiepska by była ze mnie wiolonczelistka. Ale ty przecież nie potrzebujesz rąk do gry w piłkę, prawda?
Zanim zdążył zaprotestować, przysunęła się do niego jeszcze bliżej tak, że w kolorowych światłach baru mógł dostrzec jak jej piegi na twarzy połyskują jakby obsypane brokatem.
– W sumie masz rację – stwierdził, przekrzywiając głowę, jakby się nad tym zastanawiał. – Więc lepiej niech rwie łapy zamiast nogi z tyłka.
– Co?
– Nic, nic.
Parsknął krótkim śmiechem na widok jej miny. Po raz pierwszy od dawna miał okazję się rozluźnić, ale wciąż nie był w stanie. To był ciężki okres, a dzisiejszy dzień dodatkowo dał mu w kość.
– Pobiliście się o Veronicę, prawda? – zagadnęła go brunetka, trochę go tym zaskakując. – Ona dekorowała szafkę Jordana, chyba zrobiło ci się przykro, dlatego powiedziałeś mu coś złośliwego, a on stracił nad sobą panowanie. Czasami ma problemy z gniewem.
– Mało powiedziane. – Abarca prychnął, bezwiednie pocierając policzek, który nadal go palił. Sukinsyn walił mocno. – Nie pobiliśmy się o Veronicę, nie wiem skąd to stwierdzenie. Guzman jak zwykle dramatyzuje.
– Wiesz, że jemu nie podoba się Veronica, prawda? On jej nie lubi w ten sposób.
– Ha! Proszę cię… – Nastolatek nie mógł powstrzymać kpiącego uśmieszku. – Robił do niej maślane oczy od zawsze. Nawet kiedy chodził z Dalią, to w Vero był zapatrzony. Przychodził na mecze siatkówki tylko po to, by popatrzeć na Veronicę, a Dalia była głupia. Przykro mi, ale takie są fakty – była głupia, bo uganiała się za nim i była zaślepiona w tego gnoja, choć on miał ją gdzieś.
– Dziewczyny czasami głupieją na punkcie chłopców, którzy im się podobają, ale to samo można powiedzieć o chłopakach – nie jesteś o wiele lepszy, jeśli uganiasz się za kimś, komu się nie podobasz.
– A co ty możesz o tym wiedzieć? Nie znasz mnie. – Yon odsunął się od niej lekko, patrząc na nią wcale nie ze złością, raczej ze smutkiem i rezygnacją.
Pierwszy raz go takim widziała i wydawała się być zaciekawiona. On jednak nie mógł już się skupić, bo z głośników popłynął komunikat, który go zainteresował:
– Właściciel niebieskiej Hondy Civic o numerze rejestracji NLZ-17-89 proszony jest o przestawienie auta….
– Cholera – warknął sam do siebie, w kieszeni szukając kluczyków. – Sorry, muszę lecieć.
Wybiegł z baru, oddychając głęboko. Nie cierpiał wsi, ale sam musiał przyznać, że jakość powietrza w Pueblo de Luz była dużo lepsza niż w San Nicolas de los Garza. Dopadł do swojego auta i dokonał oględzin.
– Szlag! – warknął ze złością, kiedy zdał sobie sprawę, że padł ofiarą głupiego dowcipu. Nie miał już jednak ochoty wracać do środka. Veronica pewnie świetnie się bawiła ze swoimi głupimi przyjaciółmi, a Patricio zbyt był zajęty z Ruby. Nie chciał jednak wracać do domu i odpowiadać na pytania matki, która pewnie widziała mecz i ciekawiło ją, co powiedzieli mu skauci. Było jedno miejsce, w które zapragnął się udać, by pobyć trochę w samotności. Szybko okazało się jednak, że samotność nie jest mu pisana. – Pomyliłaś samochody – zwrócił się do Vedy, która usadowiła się bezceremonialnie na przednim siedzeniu obok kierowcy.
– Impreza mnie znudziła. Jedziesz do domu?
– Nie. Możesz wysiąść? – Stanął z ręką na klamce drzwi swojego auta i minę miał totalnie zrezygnowaną.
– A mogę jechać z tobą? Masz okazję, żeby podziękować mi za udekorowanie szafki. Napracowałam się.
– Skoro tak to ujmujesz... – Pokręcił głową, wsiadł i zatrzasnął drzwi. – Zapnij pasy.
***
Razem z Caroliną postarały się, by wszyscy dobrze się bawili – zamówiły przekąski i napoje, wymyśliły atrakcje w postaci karaoke i tańców, a uczniowie zaproszeni na imprezę wydawali się spędzać miło czas. Nela sama była zdziwiona, że wytrwała tak długo w towarzystwie znajomych, bo zwykle nie czuła się zbyt komfortowo w tłumie ludzi. Większość uczniów w szkole ją peszyła, a doświadczenia z poprzedniej placówki w San Nicolas de los Garza nauczyły ją, że lepiej się nie wychylać i nie rzucać się w oczy, bo inni chętnie to wykorzystują i nabijają się z tych, którzy nie potrafią się obronić. Marianela Guzman wiedziała, że gdyby jej bracia nie byli tak popularni, pewnie większość przerw musiałaby spędzać w toalecie, a tak dzięki ich protekcji musiała jedynie znosić krzywe spojrzenia i obmawianie za plecami. Przemoc słowna była jednak dużo bardziej bolesna od tej fizycznej, a ona zamknęła się w sobie z pełną świadomością, że nie pasowała do świata, w którym przyszło jej żyć.
Ojciec był szanowany w społeczeństwie, miał posłuch i dobrą renomę, a matka umiała sobie utorować drogę dzięki swoim nietuzinkowym pomysłom i ciętemu językowi. Nela wiedziała, że jest dla wszystkich wielkim rozczarowaniem, bo nie posiadała żadnego wielkiego talentu. Ba! Miała dwie lewe ręce do wszystkiego, więc kiedy Carolina poprosiła ją o pomoc w przygotowaniu przyjęcia urodzinowego dla Quena, zgodziła się bez wahania, by choć na coś się przydać. Było nawet całkiem miło i kilka osób pochwaliło jej papierowe ozdoby i światełka, które wieszała z Felixem, a ona czuła się mile połechtana – choć raz w życiu czuła się potrzebna. Jednak komplementy, nawet tak niskich lotów, potrafiły być peszące, bo nie była do nich przyzwyczajona. Nawet bliscy znajomi potrafili wprawić ją w zakłopotanie, rozpoczynając z nią uprzejmą rozmowę, szczególnie Olivia Bustamante, która posiadała niezwykły talent mówienia bez przerwy na zaczerpnięcie oddechu. Nela nie była interesującą osobą, nie miała zbyt wiele do powiedzenia, kiedy dziewczyny z klasy wypytywały ją, w jakich sklepach lubi robić zakupy albo którego fryzjera poleca. Miała siedemnaście lat, ale wolała siedzieć w domu, niż chodzić po galeriach handlowych i kupować kosmetyki. Właściwie to nigdy nawet się nie malowała i nie wiedziała, czy by potrafiła.
Olivia zmęczyła ją do tego stopnia, że poszła usiąść sobie przy barze z daleka od tego zgiełku. Popijała wodę z wysokiej szklanki, wzrokiem próbując odnaleźć w tłumie jedyną osobę, z którą miała ochotę pogawędzić tego wieczoru. On był jednak zajęty zabawianiem rozmową swoich znajomych, więc Nela siedziała cichutko, podziwiając go tylko z daleka.
– Poproś go do tańca. – Adora usiadła koło niej, uśmiechając się lekko na widok czerwonych policzków koleżanki. – To nic takiego, dwójka przyjaciół może ze sobą zatańczyć.
– Nie chcę nikomu przeszkadzać. Poza tym mam dwie lewe nogi do tańca – usprawiedliwiła się szybko, uwagę skupiając na swojej szklance wody, którą wypiła do dna.
– Nie przesadzaj, nie trzeba być zawodowcem, a poza tym Felix ma poczucie rytmu, więc cię poprowadzi. – Garcia szturchnęła koleżankę ramieniem, jakby dawała jej ukryte sygnały, ale szybko zrozumiała, że tylko bardziej speszyła Nelę, która odwróciła głowę, by nie było widać jej rumieńców.
– Wolę posiedzieć tutaj. On jest zajęty, ma mnóstwo znajomych – stwierdziła tylko Nela, prosząc barmankę o dolewkę wody.
– Od kiedy to mój siostrzeniec jest taki rozchwytywany? – Valentina parsknęła śmiechem, nalewając dziewczynom napoje i wychylając się za kontuar, by przyjrzeć się Felixowi. – Ta laska się go uwiesiła jak rzep psiego ogona. Kto to taki?
– Irene Souza – wyjaśniła Adora, wędrując za wzrokiem Valentiny do miejsca, gdzie Felix wykręcał się od konieczności zatańczenia z koleżanką z drużyny pływackiej. – Jest na biol-chemie.
– Chcesz zatańczyć z Felixem? – Valentina uśmiechnęła się, jakby coś knuła, kiedy zwracała się do Neli. – Mogę go zawołać i…
– Nie, nie, proszę, tylko nie to!
Marianela wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać na samą myśl, że koleżanki mogły to zrobić. Przyjaźniła się z Felixem od dziecka i chociaż od zawsze po cichu do niego wzdychała, nigdy nie śmiałaby wykonać żadnego ruchu. Nie tylko dlatego, że była totalnie aspołeczna, ale też dlatego, że wiedziała, jaki byłby tego efekt. Przecież to oczywiste, że Castellano nie odwzajemniał jej sympatii. Lubił ją jak kuzynkę, sąsiadkę, którą zawsze trzeba było ratować z opresji. Nigdy nie spojrzałby na nią inaczej, a ona też wcale tego nie oczekiwała. Był jednak jedyną osobą, w której towarzystwie dobrze się czuła i z którą konwersowała bez jakiegoś większego zakłopotania, bo tak dobrze się znali.
– Spokojnie, niczego nie zrobię. Za kogo wy mnie wszyscy macie? – Valentina wzniosła oczy do sufitu. – Ale jeśli o mnie chodzi, to popieram.
– Co popierasz? – Adora upiła łyk lemoniady, patrząc z ciekawością na barmankę, która zdawała się doskonale wiedzieć, co w trawie piszczy wśród młodzieży.
– Zdrowe, normalne związki, a nie toksyczne przywiązanie albo uganianie się za kimś spoza twojej ligi. – Valentina roześmiała się w głos, palcem wskazując na Ignacia Fernandeza, który próbował swoich sił u Liliany Paredes, a ona zbyt była grzeczna, by go spławić. – Panienka z dobrego domu, to praktycznie księżniczka tylko w politycznej sferze. Co ona niby miałaby robić z takim niedorajdą jak Fernandez? Wy, dzieciaki, musicie mierzyć siły na zamiary. Ale u ciebie, moja droga, dobra robota – dodała na koniec, puszczając oczko do Adory. – Marcus to świetny chłopak. Też jest nastoletnim gamoniem i robi głupoty, ale dużo mniejszego kalibru niż te głupki Felix i Quen.
– Dzięki, chyba. – Adora wysiliła się na uśmiech, nie wiedząc, czy Tina stroi sobie z niej żarty czy mówi poważnie.
Wydawało się, że barmanka ma niezłą frajdę, obserwując te wszystkie nastoletnie dramy. Zresztą sama je o tym poinformowała.
– Lubię sobie na was patrzeć i widzieć, jakie głupoty odwalacie – oznajmiła, opierając się przedramionami o kontuar. – Macie naście lat, to czas żeby się wyszaleć. Póki macie jeszcze możliwość, korzystajcie.
– Ty nigdy nie chodziłaś na imprezy, Tina? – zagadnęła ją Adora, popijając lemoniadę. Siostra Anity wydawała się być rozrywkową dziewczyną.
– Nie za bardzo, przez większość mojej licealnej kariery siedziałam w poprawczaku. – Vidal zaśmiała się ponuro, wprawiając swoje towarzyszki w lekką konsternację. – Tam to była walka o przetrwanie, nie miałam czasu na jakieś nastoletnie romanse i szkolne potańcówki. Trochę mi szkoda, że mnie to ominęło. Dlatego korzystajcie, póki możecie. Obserwowanie was jest lepsze niż telenowela – stwierdziła na koniec, śmiejąc się do rozpuku i pokazując kilku uczniów palcem. – Wychodzą z tego niezłe miłosne wielokąty. To bardziej komiczne niż te rozterki elity z Manhattanu, no wiecie z tego serialu, co ogląda Veda. Jak to leciało?
– „Plotkara”? – Raquel dosiadła się do dziewczyn, które spojrzały na nią zaciekawione. – Anita ma kablówkę, a ja nie bardzo lubię wychodzić. Zresztą szeryf twierdzi, że powinnam uważać.
– Szeryf. – Valentina prychnęła tylko jeszcze głośniej. – Największy dzieciak z nich wszystkich. Robi podchody z moją siostrą od kiedy mieli po dziesięć lat, to już się robi nudne.
– Anita i Ivan? – Marianela miała minę, jakby ktoś ją uderzył. Była tak niewinna, że nie sposób się było na nią złościć. Wyglądała, jakby odkryła właśnie jakiś wielki sekret.
– Ano Anivan, Ivanita, jak zwał tak zwał. Nie wiecie dziewczyny, że największe love story zaczynają się od nienawiści, a przynajmniej od wzajemnej niechęci? Chodzi o pasję i namiętność, Osvaldo Fernandez zawsze to powtarzał. Lubiłam go słuchać, jak sobie trochę popili z Ulisesem. – Valentina ukryła twarz w dłoniach, przypominając sobie stare dzieje.
– Ivan lubi Anitę? – Nela wzrokiem wyłowiła z tłumu swojego wuja, który czuwał nad nastolatkami, dając wszystkim znać, że jest posiadaczem odznaki policyjnej, więc powinni się pilnować.
– Skarbie, jest w niej zakochany od dziecka. – Tina uświadomiła młodszą koleżankę, patrząc na nią z politowaniem.
– Ale był mężem cioci Debbie.
– To prawda, ale… – Barmanka podrapała się po głowie, szukając odpowiednich słow. – Czasami, kiedy pojawia się dziecko, facet staje na wysokości zadania. Zresztą to samo zrobił twój ojciec z twoją matką… Przepraszam. – Zdała sobie sprawę, że odrobinę za bardzo popłynęła, bo Nela znów miała minę, jakby się miała zaraz rozpłakać. – Ivan zawsze kochał się w Anicie, ale ona chodziła z Bastym. Teraz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wreszcie spotkali się w pół drogi, ale mam wrażenie, że moja siostra wcale nie jest taka inteligentna, jak myślałam.
– Anita chodzi z Gianlucą – przypomniała jej Raquel, w gruncie rzeczy z ciekawością przysłuchując się opowieści Valentiny. Nie znała jeszcze za dobrze swojej opiekunki, a perspektywa jej młodszej siostry była całkiem interesująca.
– Tak, ale Gianluca jest… – Ucięła, nie bardzo wiedząc, jak może to powiedzieć. Czuła się tak, jakby objawiała tym trzem nastolatkom jakąś ważną życiową prawdę, a przecież sama też nie była bardzo doświadczona. Była cztery lata starsza od nich, ale mogła się poszczycić tylko pobytem w poprawczaku i pozwem przeciwko swojej macosze, to nie były powody do dumy. – Gianluca jest nudny – wytłumaczyła, mówiąc to z ciężkim sercem. – Znam moją siostrę jak własną kieszeń i ona potrzebuje stymulacji.
– Stymu… stymulacji? – Marianela prawie opluła się wodą, mając wrażenie, że rozmawiają na tematy niemal erotyczne. Adora uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
– Anita chyba po prostu lubi adrenalinę – wyjaśniła, szukając poparcia u pozostałych dziewczyn. – Prawda?
– Tak, kiedyś była niezłą żyletą, ale związek z Bastym trochę ją utemperował. Myślę, że gdzieś w niej nadal drzemie ta „szalona Anita”, jak ją nazywali w szkolnych czasach. Ona i Ivan do duet wybuchowy, pasowaliby do siebie jak ulał, choć pewnie przez większość czasu mieliby ochotę się udusić. Lubię Gianlucę, nie zrozumcie mnie źle, nudny nie zawsze znaczy zły, ale czy warto ustatkować się dla faceta, tylko dlatego, że nie pali, nie pije i nie będzie cię bił? To powinien być standard, o którym nie trzeba głośno mówić. Kobiety powinny móc swobodnie mówić o swoich wymaganiach i pragnieniach też. Kobieta też ma swoje potrzeby, wiecie?
– Ivan cały wieczór rozmawia z Francescą Estradą – zauważyła Raquel, wskazując na parę niedaleko nich. Tina tylko głośno westchnęła.
– Bo podobno żaden facet nie zapomina swojej pierwszej. Wy też nie zapomnicie swojego pierwszego, nawet jeśli bardzo byście chciały. – Valentina uśmiechnęła się smutno w stronę Adory. Znała Roque, potrafił być irytujący.
– Więc twierdzisz, że przeanalizowałaś całą szkołę pod kątem związków? – Raquel wyczuła lekkie napięcie i powróciła do pierwotnego tematu. – Wiesz, kto z kim kręci?
– Bez przesady, nie jestem wszechwiedząca. – Córka Vidala postanowiła być w tej sprawie szczera. – Ale przychodzicie często do Czarnego Kota, a ja znam Felixa i jego kumpli, więc umiem dodać dwa do dwóch. Tak więc… – Palcem wskazała na szeryfa stojącego niedaleko. – Pan szeryf Molina kocha się od lat w mojej siostrze, która z kolei romansuje z Gianlucą. Natomiast wszystko komplikuje też fakt, że Ivan mieszka z Eleną, przez co wiele osób sądzi, że żyją w konkubinacie. Najwidoczniej Francesce Estradzie wcale to nie przeszkadza, bo flirtuje z Moliną, od kiedy przyjechała do miasteczka. Mówcie co chcecie, ale wdowa, której mąż zginął w tragicznej katastrofie lotniczej nie tak dawno temu, chyba nie powinna się tak zachowywać…
– Po prostu jest miła. – Marianela wpatrywała się w słynną pianistkę jak urzeczona. Kobieta miała w sobie klasę i nie przypominała innych kobiet z miasteczka. Może dlatego Ivan tak chętnie spędzał z nią czas.
– Kiedy kobieta jest tak miła dla faceta, to znaczy że jest napalona. To znaczy pobudzona – poprawiła się, nie chcąc wpędzać Neli w jeszcze większe zakłopotanie. – Z kolei córka Francesci to urocza dziewczyna, nie szuka atencji, ale Ignacio Fernandez nie daje jej odetchnąć. Chciałby z nią zatańczyć, ale ona wolałaby tańczyć z kimś innym. Jest zbyt miła, żeby odmówić Nachowi.
– A z Ignaciem też ktoś by chciał zatańczyć, ale nie może, bo to wbrew normom społecznym – mruknęła cicho Nela, czym sprawiła, że wszystkie trzy spojrzały na nią zaintrygowane. – Tak tylko głośno myślę – wytłumaczyła i szybko zmieniła temat. – A Veronica lubi Felixa – szepnęła, patrząc na śliczną panienkę Serratos, która stała blisko Castellano i szeptali sobie coś na ucho.
– Nie, nie sądzę. – Valentina pokręciła szybko głową. – Tylko się przyjaźnią. Ona sama chyba nie wie, czego chce. Nie ulega jednak wątpliwości, że przez cały wieczór nie spuszcza wzroku ze swojego ex, więc radzę tobie, Adoro, żebyś wzięła go do tańca i zaznaczyła swoje terytorium. Marcus ma tendencję do bycia dżentelmenem, co osobiście bardzo w nim lubię, ale to wkurzające, kiedy nie potrafi powiedzieć lasce, by spadała na drzewo, kiedy nie jest nią zainteresowany.
– Może jest zainteresowany – szepnęła Raquel, pociągając sok przez słomkę. Jeszcze nie zdążyła się rozeznać w relacjach liceum Pueblo de Luz i nie miała pojęcia, że Adora i Marcus byli parą. Nie można jej było winić, w końcu tylko nieliczni mieli tę świadomość.
– Nie jestem jedną z tych dziewczyn – odezwała się Garcia de Ozuna, spojrzeniem szukając jednak swojego chłopaka, który gdzieś jej zniknął w klubie. W głowie miała słowa Valentiny o tym, że faceci nie zapominają swoich pierwszych. Może nie chodziło tylko o pierwszy raz, a związek w ogóle?
– Ta nastoletnia drama robi się coraz ciekawsza. – Valentina palcem wskazała na Irene, która knuła coś ze swoimi koleżanki w kącie. – Ta dziunia leci na mojego siostrzeńca, choć kompletnie tego nie rozumiem, ale on z kolei ma klapki na oczach i widzi tylko Lidię Montes. Na Lidię ma też oko ten przystojniak od Marleny Mazzarello, a kogo lubi Lidia to chyba nie wie nawet ona sama, ale na pewno nie jest to Felix. Biedaczysko.
– Obgadujecie mnie?
Wszystkie cztery wzdrygnęły się, kiedy niespodziewanie podszedł do nich młody Castellano. Patrzył to na jedną, to na drugą, nie wiedząc, o co chodzi. Raquel kiwnęła mu sztywno głową. Słabo się znali, a fakt, że mieszkała u jego matki, z którą on miał skomplikowaną relację, tylko pogarszał sprawę.
– Głupi jesteś, niby dlaczego miałybyśmy cię obgadywać? – Valentina pokręciła głową, jakby chciała mu pokazać, że chyba coś mu się przesłyszało. – Weź lepiej Nelę do tańca, bo siedzi tu samiuteńka i się nudzi.
– Chcesz zatańczyć? – Felix zdziwił się, spoglądając na Marianelę, która miała chyba ochotę wyparować z powierzchni ziemi. Na szczęście w barze było ciemno i chyba nie dostrzegł jej różowych policzków. – Do tej muzyki?
– A co jest złego w tej muzyce? – Tina nie rozumiała, o co mu chodzi.
– Nie umiem tańczyć reggaeton – odparł tylko, bo nie miał nic złego na myśli. – I nie sądzę, by Nela lubiła taką muzykę.
– Bawić można się do każdego gatunku. Spadajcie, bo muszę pogadać z Adorą i Raquel o babskich sprawach.
– Yyyy okej. – Felix zmarszczył czarne brwi, uznając zapewne, że jego ciotka ma po prostu jakąś huśtawkę nastroju. Wyciągnął rękę do Neli, by poprowadzić ją na parkiet, a Valentina się roześmiała, kiedy odeszli.
– Niezła jestem, nie? – zagadnęła, zdmuchując niewidzialny pyłek z ramion.
– Nela dostanie przez ciebie zawału. – Raquel z niepokojem obserwowała trzęsące się kolana Marianeli, która została wplątana w tę sytuację bez swojej woli. – Jest dosyć wrażliwa.
– Musi trochę wyjść do ludzi, nauczyć się stawiać czoła przeciwnościom. Jej brat nie zawsze będzie ją chronił jak bodyguard. – Tina próbowała chyba przekonać samą siebie. Rozejrzała się po barze w poszukiwaniu Jordana, ale nigdzie go nie było. Pewnie siedział na zapleczu i grał w jakąś grę na telefonie zbyt znudzony towarzystwem rówieśników. – Tobie też mam kogoś znaleźć? Wyswatałabym cię z Felixem, pasowalibyście do siebie, ale to byłoby dziwne, skoro mieszkasz u Anity.
– Nie szukam nikogo.
– A co z tobą, Valentino? – Adora uśmiechnęła się lekko, bo chyba pojęła w czym rzecz. – Skupiasz się na życiu miłosnym wszystkich wokół, żeby nie myśleć o własnym.
– Cóż, do tej pory sprawdzało się to całkiem nieźle.
***
Cały wieczór Olivia nie mogła znaleźć okazji, by pogadać z nim sam na sam, Najpierw zagadywał go ten gaduła Kevin Del Bosque, a potem cały czas był w towarzystwie kolegów. Ruby zmęczyła się jej ciągłą paplaniną i poszła się przewietrzyć z Patriciem, a ona kręciła się po „Czarnym Kocie” szukając Mengoniego, który znów gdzieś zniknął.
– Gdzie on polazł? – zapytała, niemal krzycząc do ucha Jorge Ochoy, by przekrzyczeć muzykę.
– Kto? – Chłopak potarł ucho, bo blondynka prawie przebiła mu bębenki.
– Daniel! – Poczuła się zirytowana, choć przecież oczywistym było, że nie miał pojęcia, o kim mówi. – Wciąż go zagadujecie, a ja też muszę z nim porozmawiać.
– Poszedł do toalety. Kurczę, co ty taka nabuzowana? – zapytał, ale ona już mu nie odpowiedziała, bo ruszyła do męskiej łazienki.
– Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam. – Uśmiechnęła się szeroko, stając bardzo blisko syna Marleny, który stanął w drzwiach do łazienki i odchylił się speszony tą nagłą bliskością.
– Szukałaś mnie w toalecie? – zapytał skonfundowany, nadal nie przestając się odchylać, bo naruszała jego przestrzeń osobistą, zadzierając wysoko głowę, by móc na niego spojrzeć.
– Przestańmy owijać w bawełnę, okej? Mam do ciebie sprawę.
– Okej. – Daniel zamknął drzwi do łazienki zaintrygowany jej zachowaniem. Wzrokiem odnalazł kilku kolegów, którzy już go wołali do stolika. Kiwnął im ręką na znak, że zaraz przyjdzie. Był popularny i lubiany, a Olivia tylko bardziej utwierdziła się w swojej teorii. – Co się stało?
– Skończmy tę szopkę tu i teraz. Łuczniku… – dodała na koniec, zakładając ręce na piersi i podbródkiem wskazując na wycinki z gazet, które wisiały przyczepione przez Valentinę nad barem. – Jesteś tutaj dosyć popularny.
– Nie wiem, o czym mówisz… – Daniel próbował się uśmiechnąć, ale blondynka przekroczyła kilka kroków, ponownie skracając między nimi dystans.
– Wiem, że to ty odzyskałeś moją torebkę na Placu Bankowym, nie rób ze mnie idiotki. Może i jestem blondynką, ale nie taką głupią, za jaką wszyscy mnie mają.
Na jej ustach pojawił się uśmiech zwycięstwa, kiedy Mengoni chwycił ją delikatnie za przedramię i poprowadził w stronę ustronnej wnęki w barze. Ponad jej głową sprawdził, czy nikt nie podsłucha czasem ich rozmowy, po czym spojrzał na nią błagalnie.
– Proszę, nie mów nikomu.
– Oczywiście, że nie powiem. Jesteś ścigany, a ja nie życzę ci źle. Chcę jednak, żebyś coś dla mnie zrobił…
– Olivio… ja tak jakby… wiesz chyba, że lubię Lidię, prawda? – Mengoni uśmiechnął się przepraszająco, a do niej dopiero po chwili dotarł sens tych słów.
– Jezu, ja nie o tym. Choć jesteś przystojnym chłopakiem i nie przeczę, że w innych okolicznościach… Nie zagaduj mnie! – przerwała szybko, złoszcząc się, że nie może wypowiedzieć na głos tego, co chciała. – Mam kilka informacji, które mogą cię zainteresować. Mówię o występkach kilku osób z naszego otoczenia. Te osoby zasłużyły na strzałę.
– Olivio, to chyba nie jest dobry pomysł…
– Wymierzasz sprawiedliwość, prawda? Ja tego potrzebuję, Danny, zresztą nie tylko ja, bo inni też chętnie się zgłoszą. Żyjemy w tej okropnej okolicy, gdzie każdy ma coś na sumieniu i ty o tym doskonale wiesz. Musisz sobie chyba zdawać sprawę z tego, co mówią o twojej rodzinie…
– Słucham?
Chłopak czuł się totalnie przebodźcowany po jej tyradzie. Był przyzwyczajony do gadatliwych osób, ale chyba jeszcze nigdy nie spotkał kogoś, kto mówiłby tak szybko i tak niezrozumiale, choć przecież posługiwali się tym samym językiem. Wzmianka o jego rodzinie wprawiła go jednak w osłupienie, bo nie rozumiał, co to ma do rzeczy.
– Wiem, że nie przepadacie za moją mamą, jest surową nauczycielką, ale naprawdę nie sądzę, żeby takie pomówienia były na miejscu – oznajmił, poważniejąc, ale nadal zachowując grzeczny ton głosu, jak to miał w zwyczaju.
– Oj, to akurat fakt, że twoja mama jest sztywniarą, ale to w końcu bizneswoman i wcale nie ją miałam na myśli. To o twoim dziadku Marcelo zawsze krążyły historie, nigdy o tym nie słyszałeś? – Blondynce ciężko było uwierzyć w to, że nie miał pojęcia o tym, co mówiono o Mazzarellach. Ale może był to kolejny dowód na to, że był porządnym chłopakiem, którego nie interesowały plotki i obmawianie za plecami. Ona była natomiast wścibska i czasem podsłuchiwała, kiedy jej mamę odwiedzały koleżanki. Razem z Sarą i Veronicą przysiadały na schodach i wytężały słuch, kiedy Ursula i Teresa przychodziły na ploteczki do domu Bustamante.
– Co takiego mówią, co konkretnie masz na myśli? – zapytał ją nieco zaintrygowany. Jako jedna z nielicznych włoskich rodzin w okolicy familia Mazzarello nie miała łatwych początków, a jako że byli przedsiębiorczy i szybko dorobili się małej fortuny, ludzie gadali różne rzeczy za ich plecami. Podobnie było z Żydami – tak zawsze mówiła mu gosposia Yessenia, która była jego najlepszym oknem na świat, kiedy dorastał.
– No wiesz… – Olivia założyła za ucho kosmyk blond włosów, kompletnie zapominając, po co go w ogóle szukała. – Słyszałam, że ta strzelanina na rynku w Valle de Sombras w 2009 roku to wcale nie był przypadkowy atak czy nalot Templariuszy. Podobno to był zamach na twojego dziadka.
– Po co ktoś miałby chcieć robić zamach na mojego dziadka? On tylko prowadził sieć lodziarni.
– Mówię tylko, co usłyszałam. Wiesz, moi znajomi byli na miejscu, Nela do dzisiaj ma traumę. A biedna urocza Gracie…
– Przepraszam cię.
Daniel wyminął ją i zniknął w tłumie, zanim ona zdążyła otworzyć usta, by go zatrzymać. Westchnęła z rezygnacją, bo zaczynała wątpić, czy jej plan w ogóle ma sens. Marcus pewnie uznałby ją za idiotkę, choć nie powiedziałby tego wprost, więc wolała go w ogóle nie wtajemniczać.
– Cześć, Oli! – Veronica Serratos wyskoczyła przy niej uśmiechnięta od ucha do ucha, a ona skrzywiła się na widok jej równych białych zębów. – Widziałaś może…?
– Marcusa Manuela Delgado? Nie, nie widziałam, ale pewnie jest gdzieś tutaj i dobrze się bawi z Adorą albo już dawno odpuścili imprezę i poszli do domu pobyć ze sobą sam na sam – warknęła ze złością, bo ta dziewczyna zaczynała jej grać na nerwach.
– Miałam na myśli Jordi’ego. Czy wszystko u ciebie okej?
Typowa Veronica Serratos – zgrywa taką opiekuńczą i zatroskaną, ale tak naprawdę guzik ją obchodziło, co u niej. Po co miałoby ją to interesować? Olivia była dla niej okropna od czasu tego skandalu z Franklinem Guzmanem. Teraz najwyraźniej Veronica próbowała swoich sił z młodszym z braci.
– Teraz próbujesz uwieść i Jordana, czy ty już całkiem oszalałaś? – Bustamante złapała się za głowę.
Nie była tak naprawdę zła na nią, była zła na siebie, na Olivera, na Daniela, który nie chciał jej pomóc, na mamę, która uważała, że dziewczyna nie powinna nosić zbyt krótkiej spódniczki, żeby nie prowokować faceta. Chciała móc nosić stroje kąpielowe i szorty, odsłaniać nogi i nosić ładną bieliznę sama dla siebie i nie podobało jej się, że ktoś mógł to uznać za prowokację. Wtedy nikogo nie prowokowała, miała na sobie zwykłą sukienkę, zwykły makijaż, nikomu nie przeszkadzała, trzymała się na uboczu, a on i tak ją znalazł, by wymierzyć jej karę.
– Nikogo nie próbuję uwieść, Oli. To przykre, kiedy tak mówisz, ja naprawdę nigdy nie miałam nic złego na myśli. – Vero patrzyła na nią tymi swoimi dużymi smutnymi oczami, a Olivia miała ochotę nią potrząsnąć.
– Ty nigdy nie masz nic złego na myśli, co? Nigdy nie przeklęłaś nikogo, nawet w myślach? Zawsze idealna, nienaganne maniery, wszyscy cię kochają, musi ci być z tym bardzo dobrze.
– Co się stało, Olivio? – Dziewczyna wyciągnęła rękę i pogłaskała ją delikatnie po ramieniu, bardzo ostrożnie, by jej nie sprowokować. Blondynka była nabuzowana emocjami i wyglądało na to, że coś bardzo przeżywa, a Veronica wiedziała, że wyładowywała się na niej tylko dlatego, że nie mogła zrobić tego na osobie, która tak naprawdę ją zraniła.
– Co się stało? – Olivia roześmiała się głośno, sprawiając, że Ruelle, Kiraz i kilka innych osób, które stały obok, spojrzały na nią ze zdziwieniem. – Powiem ci, co się stało, Vero. Straciłaś Marcusa, kiedy go zdradziłaś z Franklinem, okej? Zerwaliście i nie masz już u niego absolutnie żadnych szans, bo on lubi Adorę, praktycznie wychowują razem dziecko, więc nie chcąc być sama, próbujesz przerzucić się na biednego Jordana, ale z nim ci się nie uda, wiesz? Jest inteligentny, nie da się złapać w twoje sidła. Może i jesteś ładna, ale Jordan bywał już ze studentkami, więc na pewno nie będzie tobą zainteresowany…
– Ja wcale nie… – Próbowała się tłumaczyć, ale córka Jimeny nie dawała jej dojść do słowa.
– A poza tym Lily lubi Jordana, więc choć raz uszanuj dziewczęcy kodeks.
Veronica stała jak wmurowana w ziemię i patrzyła na Olivię z przerażeniem.
– Oli…
– Co?! – warknęła, nie rozumiejąc, dlaczego Serratosówna jeszcze się z nią spiera. Przecież powiedziała całą prawdę.
– Ty płaczesz. – Veronica sama prawie się rozpłakała na widok perłowych łez Olivii, których ta nawet nie zauważyła.
– Bo bardzo mi zależy na przyjaciołach – wyjaśniła Olivia, ocierając mokre od łez policzki. – I nie chcę, żebyś to popsuła. Marcus jest szczęśliwy bez ciebie, więc to uszanuj. A teraz wybacz, muszę znaleźć Ruby, bo wzięła ode mnie tusz do rzęs.
Wyszła, zostawiając Veronicę w osłupieniu. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:39:34 31-12-24 Temat postu: |
|
|
cz. 2
Anita zgodziła się bez wahania, kiedy Fabian poprosił ją o zorganizowanie imprezy urodzinowej dla Quena. Guzman był dobrym facetem, choć raczej rzadko okazywał cieplejsze uczucia. Zawsze dbał o dzieciaki na swój własny sposób, może właśnie dlatego kobieta sama zaproponowała, by został on ojcem chrzestnym Elli. Basty sądził, że ten pomysł zrodził się w jej głowie, kiedy Guzman zawiózł ją do szpitala, kiedy zaczęła rodzić, ale jej chodziło to po głowie już wcześniej. Mogła liczyć na swojego sąsiada, może nie w tak tradycyjnym znaczeniu jak na innych znajomych, ale kiedy było trzeba, stawał na wysokości zadania. Nigdy nie był zabawnym rodzicem, który uczył jeździć na rowerze albo składał z chłopcami klocki lego – to była raczej domena Sebastiana – ale był pierwszym, który pociągał za sznurki na ostrym dyżurze albo obdzwaniał znajomych, kiedy była potrzebna pilna przysługa. Nazywała go „rodzicem zza kulis” i choć był wyprany z emocji, co ją osobiście kiedyś bardzo irytowało, teraz, po tym co sama przeżyła, nauczyła się patrzeć na niego z innej perspektywy.
– Wiesz, że nie musisz obsługiwać dzieciaków? Poradzimy sobie z Elisą, to nie jest fizyka kwantowa. – Valentina zaszła siostrę od tyłu, z politowaniem przyglądając się, jak ta szykuje przekąski dla kolegów ze szkoły Felixa. – On tego nie doceni, wiesz o tym?
– Chcę, żeby wszyscy dobrze się bawili. – Anita uśmiechnęła się tylko, wyciągając z piekarnika świeżo upieczone przekąski. Kiedy dzieci były małe wciąż się zajadały jej chrupiącymi skrzydełkami z kurczaka w autorskiej marynacie. Autorską marynatą był sos z paczki, ale nigdy nie wyjawiła tego sekretu Felixowi i Jordanowi, którzy zawsze chwalili jej kurczaka w każdej postaci.
– No dobrze, skoro tak bardzo chcesz zostać i niańczyć tę rozwrzeszczaną bandę, to droga wolna. – Oparła się o blat kuchni w El Gato Negro, na którym Raquel siedziała i odpoczywała od zgiełku na głównej sali w lokalu. Valentina posłała jej porozumiewawcze spojrzenie, uśmiechając się pod nosem. – Może to nawet i lepiej, że jesteś na miejscu, Ani. Możesz przypilnować Fran, żeby odczepiła się od Ivana. Jeśli ktoś by mnie zapytał, powiedziałabym, że pianistka ma ochotę na bis.
– Na bis? – Anita zajęta była wykładaniem przekąsek na półmiski i nie do końca docierał do niej sens słów młodszej siostry. Raquel natomiast odłożyła książkę o astronomii i przysłuchiwała się temu z ciekawością.
– No wiesz, pewnie Francesca chce się dowiedzieć, czy Ivan podszkolił się w graniu na klawiszach.
– Ivan nigdy w życiu nie grał na pianinie. – Właścicielka baru parsknęła krótkim śmiechem, nie rozumiejąc aluzji.
– Chodzi mi o to, czy nadal potrafi tak sprawnie przebierać palcami po klawiszach. – Tina wywróciła oczami za jej plecami. Nawet kucharz z Czarnego Kota chichotał na boku, kumając jej metafory. – Francesca chce, żeby Ivan nastroił jej fortepian. Rozumiesz, Ani?
Anita zawyła z bólu, kiedy odwracając się w stronę dziewcząt nieopatrznie chwyciła się gołą dłonią gorącej blachy.
– Trzeba było zamówić pizzę – zagrzmiał Ivan, wparowując do kuchni przez obrotowe drzwi. Od razu podszedł do Anity i syknął głośno, biorąc jej dłonie w swoje wielkie graby. – Bardzo boli?
– Co? – Anita zapytała nieprzytomnie, krzywiąc się z bólu i winiąc swoją młodszą siostrę, która otrzepała ręce ostentacyjnie, jakby je umywała od winy.
– Trzeba schłodzić. – Ivan odkręcił kurek i włożył dłonie Anity pod bieżącą wodę.
– Ivan, ty nasz bohaterze. – Valentina przygryzła wargę, by nie parsknąć śmiechem. Molina miał tak poważną minę, jakby Anita co najmniej straciła rękę. – Chodź, Raquel, idziemy poszukać kogoś, kto nastroi nasze fortepiany. Żartowałam! – krzyknęła tylko w stronę Anity, ale ta już jej nie słyszała.
– Dziewuchy się dogadały. – Molina zacmokał cicho, bo przyzwyczajony był to charakterku Valentiny i choć miło było widzieć Raquel wśród ludzi, chyba wolałby, żeby nie brała przykładu ze swojej starszej koleżanki.
– To tylko lekkie oparzenie, daj spokój. – Anita spróbowała się uśmiechnąć, ale prawdą było, że nadal ją bolało, a Ivan nie puszczał jej rąk pod wodą. Drugą dłonią odnalazł apteczkę i jakiś spray na oparzenia, a Anita trochę się zagapiła.
Pueblo de Luz, rok 1992
Jimena grzebała w garderobie swojej przyjaciółki, próbując znaleźć coś odpowiedniego. Anita nie lubiła się za bardzo stroić, a ona poczuła się osobiście odpowiedzialna, by znaleźć jej jakąś kreację na nadchodzącą imprezę.
– Może pożyczysz coś od Francesci, co? Macie ten sam rozmiar – zaproponowała piętnastolatka, odwracając się w stronę panienki Vidal, która brzdąkała na gitarze, siedząc na swoim łóżku z podkuloną nogą.
– Nie chce nic od niej pożyczać, nie podoba mi się jej styl.
– Styl młodej damy? Jezu, ja bym wiele dała, żeby mieć takie stroje jak ona. Wygląda jak księżniczka, nie sądzisz? – Jimena rzuciła się ze śmiechem na łóżko właścicielki pokoju. – Jak będę miała kiedyś córkę, to będę chciała, żeby ubierała się właśnie tak jak Frannie – czysta elegancja, zupełnie jak Audrey Hepburn. No ale wolałabym jednak mieć syna, ten kraj nie jest stworzony dla kobiet.
– Myślę, że kiedy będziesz miała własne dzieci, to już raczej trochę się zmieni. – Anita szarpnęła kilka strun i westchnęła z rezygnacją, bo nie miała dzisiaj weny. – Co oni tam tak długo robią? – warknęła, sama nie wiedząc, czy mówi do siebie czy do koleżanki.
– Kto, Ivan z Francescą? – Jimena położyła się na brzuchu i podparła głowę ramionami, patrząc na nią z wszechwiedzącym uśmieszkiem. – Film dopiero się kończy, pewnie pojadą prosto na imprezę.
– Nie kumam, po co poszedł z nią do kina. Ivan nawet nie lubi kina, a już na pewno nie starego. Woli te bijatyki z Brucem Lee. – Vidal prychnęła, bo uważała to za totalny absurd.
– Jak jesteś taka zazdrosna, to mu powiedz, że sama chcesz iść z nim do kina.
– Głupia jesteś? Niby dlaczego miałabym być zazdrosna o Ivana? To mój przyjaciel.
– Nie jesteście wcale przyjaciółmi. – Jimena tym razem zarechotała złośliwie. – Wy się przecież nie cierpicie!
– Nieprawda! Droczymy się ze sobą, ale to taki nasz sposób na pokazywanie czułości. – Anita udała, że nie ma pojęcia, o co jej przyjaciółce chodzi.
– Nie. Jesteście kolegami z klasy, wychowaliście się razem, ale nie jesteście przyjaciółmi. Facet i dziewczyna nie mogą się przyjaźnić, to jest wbrew prawom biologii.
– Bzdury gadasz.
– Więc dlaczego się tak zachowujesz, skoro to tylko przyjaciel?
– No właśnie dlatego, że się przyjaźnimy, to wolałabym, żeby spędzał czas z przyjaciółmi, a nie z jakimiś obcymi dziewczynami. Masz pojęcie, jakie to okropne, że Francesca z nami mieszka? Wiesz, ile muszę się nasłuchiwać pieśni pochwalnych na jej cześć od mojej mamy i taty? Nie potrzebuję, żeby i Molinę mi ukradła.
– Aleś się nakręciła. Fran to ładna dziewczyna, nic dziwnego, że Ivan ją lubi, zresztą nie tylko on. – Jimena westchnęła, bo prawdą było, że przez całe wakacje od kiedy panienka Estrada pojawiła się w Pueblo de Luz, budziła powszechną sensację u płci przeciwnej.
– Ivan lubi wszystko, co ma długie włosy i parę cycków. – Anita ze złością odłożyła gitarę i zerknęła na zegar na ścianie. Spóźniali się i bardzo ją to irytowało. – Zachowuje się przy niej jak jakiś cholerny dżentelmen. Ivan dżentelmenem, wyobrażasz sobie?! – Odchyliła głowę i parsknęła najbardziej złośliwym i nasączonym jadem śmiechem, na jaki było ją stać. – Francesca piszczy jak myszka, kiedy tylko pada deszcz, a ten dureń przenosi ją przez kałuże i zasłania od zwykłej mżawki, żeby tylko nie zmokły jej włosy. Co ona jest z cukru, że się rozpuści pod wpływem wody? Wkurza mnie to po prostu i tyle.
– Ale nie lubisz Ivana – dodała Jimena, połykając uśmiech.
– Oczywiście, że nie lubię Ivana w taki sposób. Ja lubię Basty’ego – oświadczyła, dumnie wypinając pierś.
– Basty’ego, który od tego waszego magicznego pocałunku w krypcie nie wykonał żadnego ruchu i nie dał nawet znaku, że to w ogóle miało miejsce? – Jimena uniosła brew powątpiewająco. – Słuchaj, Ani, może tobie się coś pomyliło? Wypiłaś za dużo piwa na tamtej imprezie nad jeziorem, może uderzyłaś się w głowę i miałaś jakiś sen na cmentarzu?
– Za kogo ty mnie masz? – Vidal się oburzyła. Chyba wiedziałaby, gdyby pocałunek w krypcie nie miał miejsca. – Pocałował mnie! To znaczy ja go pocałowałam, a on oddał pocałunek i było bardzo romantycznie.
– W brudnej, porośniętej mchem krypcie Ibarrów, z trupami zaraz obok? Ohyda. – Przyjaciółka pokręciła głową, bo nie potrafiła tego zrozumieć. – No ale może jemu się nie spodobało tak jak tobie.
– No nie wiem, Jime, jakby mu się nie podobało to by mnie tak nie całował. Słuchaj, całowałam się już, ale nigdy w taki sposób. Dobrze całuje.
– Ej a może to był Salvador?
– No nie, proszę cię! Rozdzieliłam się z Salem, bo on nie chciał tam iść. Poprztykaliśmy się, bo nazwałam go tchórzem. Wypiłam trochę za dużo, przyznaję. A może Basty czeka na odpowiedni moment? Może się wstydzi… dawałam mu aluzje i wydaje mi się, że powinien już zakumać, ale on robi jakieś dziwne podchody.
– A ty wiesz, że on chodził z Pamelą?
– Co ty gadasz?!
– No, byli na kilku randkach. Może go zaskoczyłaś w tej krypcie, spodobało mu się, ale wstydzi się, bo jednak to trochę tak, jakby zdradzał Pam i czeka na moment, żeby ją spławić.
– To nie jest wcale takie głupie. Ale jak to z Pamelą, ja nic nie wiem! – Anita rzuciła się na łóżko obok przyjaciółki.
– To na pewno był Basty?
– A kto inny ma taką kurtkę z kożuszkiem?
– No mnóstwo innych osób, to ostatnio modne. – Jimena wzruszyła ramionami. – Nie poznałaś po posturze, po kształcie ciała albo coś takiego?
– Nie macałam go w ciemnościach, jeśli o to ci chodzi. Ale czułam znajomy zapach, to na pewno on.
– Może masz rację. W końcu nie wąchasz raczej przypadkowych ludzi.
– Dziewczęta, wy jeszcze nieuszykowane na imprezę? Zawiozę was, jeśli się wyrobicie w pięć minut. – Valentin Vidal stanął na progu pokoju swojej nastoletniej córki, uśmiechając się w swoim stylu.
– Czekamy aż Ivan przyjedzie z Francescą – odpowiedziała mu Jimena, a zaraz potem nie mogła się powstrzymać. – Valentin, a powiedz, czy mężczyzna może się przyjaźnić z kobietą bez żadnego podtekstu?
– Oczywiście, że tak. A co w tym złego?
– Ale ty i Felicia się przyjaźniliście, a potem na świecie pojawiła się Anita.
– Jimena! – Anita walnęła przyjaciółkę poduszką w ramię.
– Przyjaźń to podstawa w związku – stwierdził całkiem poważnie pan Vidal. – Bez tego nie ma mowy o udanym małżeństwie.
– A to nie jest tak, że czasem trzeba się trochę pokłócić?
– Znów podsłuchiwaliście Osvalda Fernandeza i Ulisesa Serratosa na El Tesoro, tak? – Valentin złapał się pod boki, ale nie mógł się na nie gniewać. To naturalne, że były ciekawe takich rzeczy. – Ważne jest, żeby podtrzymywać stale tę iskierkę.
– A jeśli iskierka to wielki płomień? – Jimena rozpostarła szeroko ramiona, jakby chciała złapać wielką piłkę. Val tylko parsknął śmiechem.
– Wtedy to przepis na duże kłopoty. Ale kochane kłopoty. Porozmawiamy o tym, jak będziecie starsze, dobrze? – zagadnął, robiąc porozumiewawczą minę i wycofując się z pokoju córki.
– Ja tam myślę że ty i Ivan macie całe pudło fajerwerków – stwierdziła Jimena, kiedy drzwi zamknęły się za panem Vidalem.
– Więc mam olać Basty’ego, żeby się z nim umówić?
– A chcesz?
Anita wzruszyła ramionami. Musiała przyznać, że Ivan Molina nie był wcale taki zły. Był przystojny, miał szerokie ramiona, w których miło byłoby się schować i które chyba Francesca Estrada trochę za bardzo sobie upodobała, robiąc z siebie wiecznie damę w opałach. Był trochę gburem, nie był zbyt elokwentny, trochę za dużo imprezował, ale kiedy wymagała tego sytuacja, stał za kumplami murem. Nie mogła tego dłużej rozważać, bo usłyszała na dole głosy. Zerknęła ze złością na zegarek.
– No wreszcie, wrócili gołąbeczki.
– Mam coś na twarzy?
Ivan wyrwał ją z letargu i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zdążył osuszyć jej dłoń i popsikać sprayem na oparzenia.
– Wiem, że twarz mam niebrzydką, ale żeby aż tak?
– Cicho siedź. – Uderzyła go lekko piąstką drugiej ręki w klatkę piersiową. – Słyszałam, że nadrabiasz stracony czas z Francescą Estradą – zagadnęła, powracając do przekąsek imprezowych i udając, że mało ją to obchodzi.
– Stracony czas? Czy ja wiem… Rozmawiam z nią o muzyce, muszę się podszkolić, żeby trochę bardziej zrozumieć Vedę – wyznał zgodnie z prawdą. – Wszystkie te muzyczne określenia mi się mieszają. Veda mówiła coś o jakiejś partyturze, a ja myślałem, że chodzi o jakąś imprezę.
Anita zmarszczyła nos. Była nauczycielką muzyki, mógł przecież pogadać o tym z nią. Znała też Vedę, uczyła ją i miała doświadczenie w pracy z dzieciakami z autyzmem i innymi specjalnymi wymaganiami. On wolał jednak konwersować z Francescą Estradą.
– Mogłeś zapytać mnie – mruknęła, decydując się jednak nie powiedzieć mu wszystkiego. Sama nie rozumiała zresztą swojej reakcji.
– Mogłem, ale wiedziałem, co byś powiedziała – że mam być po prostu sobą i Veda lubi mnie takim jakim jestem. Cóż, prawdziwy ja to kawał sukinkota, więc dla odmiany mogę spróbować być trochę bardziej wyrafinowany. Może Veda to doceni. – Podrapał się po szyi, czym zaprzeczył jakoby był wyrafinowanym gościem, ale Anicie zupełnie to nie przeszkadzało. – Prawdę mówiąc, miałem ją właśnie znaleźć i zaprosić do tańca. Mam nadzieję, że nie będzie się wstydziła tańczyć z szeryfem. To może być lekki obciach.
– Ivan, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale... – Pani Vidal roześmiała się serdecznie na widok jego miny. – Veda wyszła z Yonem Abarcą jakieś pół godziny temu.
– To by było na tyle, jeśli chodzi o pana dystyngowanego. – Molina porwał z talerza skrzydełko z kurczaka i wgryzł się w nie z prawdziwą furią. – Dobrze, że chłopak nie potrzebuje rąk do gry w piłkę.
– Dlaczego?
– Bo mu je utnę, przemielę i dam Mozartowi jako karmę.
– Daj spokój, Veda ma naście lat, niech się wyszaleje. To tylko siedemnastoletni chłopiec.
– Tylko albo aż! – Ivan skrzywił się na samą myśl. – Sam miałem siedemnaście lat, wiem co chodzi po głowie takim gamoniom. Niech no tylko Abarca mi się nawinie pod rękę. Już moja w tym głowa, żeby mu głupie pomysły wybić z głowy.
***
Na pewno nie tak wyobrażał sobie swoje osiemnaste urodziny – w klubie pełnym ludzi, z których większości nawet nie lubił, z szeryfem dyszącym im w karki i Anakondą wyjącą do mikrofonu na karaoke. Quen był zawiedziony, ale nie mógł tego powiedzieć wprost, bo Carolina bardzo się napracowała, by to wypaliło. Ubzdurała sobie, że chciał mieć jakąś dziką imprezę, ale prawdą było, że wolałby spędzić czas tylko z nią. Wbrew temu co pewnie o nim sądzono, nie był dupkiem, nie musieli uprawiać seksu, żeby dobrze się razem bawić. Mogli obejrzeć jakiś film, poprzytulać się na kanapie albo iść na spacer, wszystko mu było jedno. Jasne, seks byłby miłym dodatkiem do wieczoru, ale nie zamierzał jej ponaglać. Tak naprawdę nie był w ogóle w nastroju do świętowania.
Kiedy był młodszy, nie mógł doczekać się pełnoletniości. Jako zbuntowany dzieciak często trzaskał drzwiami i krzyczał do rodziców, że jak będzie miał osiemnaście lat, wreszcie będzie mógł robić, co mu się żywnie podoba. Teraz kiedy w świetle prawa rzeczywiście miał tę swobodę, zdawał sobie sprawę, jak głupie było takie gadanie. Wiele by dał, by cofnąć się w czasie i znów być nieodpowiedzialnym młokosem, którego jedynym zmartwieniem była jedynka z fizyki albo wędrówka w deszczu na zajęcia dodatkowe, kiedy nie miał go kto zawieść. Dorosłość wcale nie była fajna, była przereklamowana. Miał osiemnaście lat i nagle z tego beztroskiego dzieciaka stał się pełnoletnim facetem, którego matka była ciężko chora, a ojciec siedział w więzieniu. To nawet nie byli jego prawdziwi rodzice, nie znał tych biologicznych i pewnie nigdy nie pozna, ale ze zdziwieniem stwierdził, że wcale mu to nie przeszkadzało. Im był starszy, tym częściej myślał o tym, że wolałby w ogóle nigdy nie dowiedzieć się o adopcji. Głupi Marcus Delgado i jego spostrzegawczość! Gdyby nie zasiał w nim ziarenka niepewności, kiedy oglądali stare zdjęcia, pewnie nigdy by mu to nie przyszło do głowy.
Kłamał. Myślał o tym wielokrotnie w dzieciństwie. Zawsze czuł się gorszy od swoich kuzynów i przyjaciół, miał wrażenie, że wszyscy naokoło są bardzo utalentowani i mądrzy i tylko on jeden jest tępakiem, co było niezrozumiałe, skoro miał takich inteligentnych rodziców. Zarówno Rafael Ibarra jak i Ofelia Guzman byli szkolnymi prymusami, więc on musiał być dla nich wielkim rozczarowaniem. No cóż, ale to oni teraz walczyli o przetrwanie, podczas gdy on popijał drinka w barze.
Quen roześmiał się ponuro sam do siebie. Widocznie procenty zaczynały uderzać mu do głowy, bo krążyły w niej te absurdalne myśli rodem z jakiejś czarnej komedii. Czasami właśnie tak myślał, że jego życie to była jedna wielka czarna komedia.
– Poproszę dolewkę. – Pomachał swoim kieliszkiem w stronę barmanki Marii Elisy, która tylko zmarszczyła czoło. – Mam pokazać dowód? Jestem solenizantem.
Dziewczyna wywróciła oczami i nalała mu wódki do kieliszka.
– To twoja impreza urodzinowa, a ty zamiast się dobrze bawić siedzisz przy barze i masz zamiar zalać się w trupa? – Remmy Torres przysiadł się koło niego, prosząc barmankę o to samo. – Kiepski pomysł.
– Wkraczam w dorosłość, biorę odpowiedzialność za własne błędy. Przypomnij mi, co ty robiłeś, jak skończyłeś osiemnaście lat?
– Słuszna uwaga. – Syn dyrektora pokiwał głową, bo nie miał na to argumentów. Sam też miał zresztą ciężki dzień i przydałby mu się drink na odstresowanie. – Nie jest ci głupio zostawiać tak Caroliny?
– Nic jej nie będzie. Poza tym ewidentnie jest bardzo zainteresowana Kevinem Del Bosque – dodał już złośliwym tonem, krzywiąc się na widok ucznia klasy biologiczno-chemicznej, który dyskutował żywiołowo z jego dziewczyną nieopodal. – Caro świetnie się bawi beze mnie.
– Może poczuwa się w obowiązku zabawiać twoich gości na twojej imprezie – rzucił Felix, siadając po jego drugiej stronie i kiwając głową Remmy’emu na przywitanie.
– Nie zapraszałem tych ludzi, dlaczego mam ich zabawiać rozmową? Połowy z nich nawet nie lubię, a oni nie lubią mnie. – Ibarra wychylił kieliszek i skrzywił się, bo zapiekło go w gardle. – Chcesz coś? Mam osiemnaście lat, mogę ci postawić – rzucił w stronę przyjaciela, który tylko zmarszczył czoło.
– Nie, dzięki. Ivan jest na posterunku – przypomniał mu, ale Quen się roześmiał.
– I co zrobi Ivan? Każe mi usiąść w kącie na karnym jeżyku? – zarechotał, dolewając sobie sam do kieliszka. Maria Elisa zostawiła całą butelkę, więc nalał też szota Remmy’emu.
– Tak tylko mówię. Ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś strasznie marudny po alkoholu? – Felix poprosił Marię Elisę o szklankę lemoniady. Patrzył na kumpla z troską, co nie uszło jego uwadze.
– Nie patrz tak na mnie.
– Czyli jak?
– Jakbym był sierotą, którego matka jest jedną nogą w grobie, a ojciec może zgnić w więzieniu na długie lata, bo burmistrz sąsiedniego miasta się na niego uwziął. Ała! – zawył Enrique, kiedy poczuł, jak coś twardego uderza go w tył głowy. Czołem zarył w kontuar i odwrócił się z wściekłością, by spojrzeć na kuzyna, który mu przyłożył. – Uważaj sobie, Jordan, nie podskakuj starszym!
– Wybacz, dziadku. – Guzman podniósł ręce, jakby się poddawał. Morderczy wzrok kuzyna nie przestraszył go ani trochę, ale zdenerwowało go jego użalanie się nad własnym losem, kiedy reszta wychodziła z siebie, by sprawić mu przyjemność. – Możesz sobie marudzić do woli, ale okaż chociaż trochę wdzięczności, bo Carolina i Nela naprawdę się napracowały i chociaż uważam, że nie zasłużyłeś, by ktokolwiek tak się dla ciebie starał, to akurat im należy się odrobina szacunku. Ja byłem przeciwny tej farsie – dodał, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości.
– Jakoś wcale mnie to nie dziwi. – Quen rozmasował obolałą potylicę, siadając z powrotem na stołku. – Nie macie nic lepszego do roboty? Po co tu ze mną siedzicie?
– Bo masz urodziny, tłumoku. – Felix musiał zgodzić się z Jordanem. Jego były przyjaciel nie powiedział tego wprost, ale właśnie to pomyślał – Quen nie powinien być sam w urodziny, obojętnie jak bardzo parszywy miał nastrój. – A my jesteśmy twoimi kumplami.
– Ty akurat powinieneś lepiej pilnować swojej dziewczyny. Beksa Mengoni obsikuje terytorium przez cały wieczór. – Quen wskazał palcem na Lidię, która siedziała przy stoliku z kilkoma znajomymi, w tym również z Danielem.
– Przecież tylko rozmawiają. – Castellano nie rozumiał w czym rzecz. Co innego gdyby Lidia z nim tańczyła albo wyszła szybciej z imprezy. Na szczęście na to się nie zanosiło, choć nie mógł zaprzeczyć, że był lekko zazdrosny.
– Teraz tylko rozmawiają, za chwilę będą się obściskiwać na parkiecie. Daniel kręci się koło niej, a u Saverina już zaplusował na dodatkowych zajęciach z przedsiębiorczości, więc jesteś na straconej pozycji. Poprzecie mnie? – Ibarra spojrzał najpierw na Jordana, później na Remmy’ego, ale żaden nie okazał się być wielkim wsparciem.
– Spokojnie, Montes jest magnesem na frajerów. – Jordan wzruszył ramionami, jakby chciał trochę uspokoić Felixa. – Bez obrazy – dodał szybko, kiedy zdał sobie sprawę, że tym samym mógł obrazić też jego.
– Powiedzenie „bez obrazy” po obraźliwym komentarzu nie sprawia, że jest on mniej obraźliwy, wiesz o tym? – Remmy Torres patrzył na napastnika ze swojej drużyny spod byka. Nie mieli okazji porozmawiać po meczu, a miał ochotę dać mu reprymendę za jego zachowanie, które mogło być zgubne dla całej drużyny. Na szczęście ani trener, ani sędziowie się nie mieszali. – Co to miało dzisiaj być? Jakiś protest, kolejny głupi dowcip w twoim wykonaniu? Nie jesteś w drużynie sam, pamiętaj o tym.
– O co ci chodzi, Torres? Dostałeś, czego chciałeś, nie? – Guzman musiał zacisnąć dłoń w pięść. Czy oni wszyscy naprawdę uważali, że z własnej woli zrezygnowałby z takiej szansy, jaką było pokazanie się przed skautami? – Miałeś swoje pięć minut, gadałeś z przedstawicielami uczelni, musieli być wniebowzięci. Już Oliver na pewno sporo im o tobie opowiedział…
– Co masz na myśli? – Jeremiah zaciekawił się, ale nie było sposobności odpowiedzieć, bo Quen kontynuował swoją tyradę.
– Zostaw go, Remmy, on zawsze robi co chce i nikogo nie słucha. – Prychnął Ibarra, zerkając na kuzyna ze złośliwym błyskiem w oczach. – No i chyba zapomniał wół jak cielęciem był. Teraz łatwo ci mówić, bo jesteś popularny, ale w podstawówce byłeś totalnym nerdem. Obaj z Felixem byliście niezłymi fujarami.
– Hej, ja tu siedzę – przypomniał im Castellano, załamując nieco ręce. – Nie byliśmy frajerami, byliśmy po prostu niepokorni – wyjaśnił, odnajdując w głowie odpowiednie słowo.
– Skoro tak nazywasz dwóch frajerów, którzy wszystkich irytowali, to spoko. – Quen pokiwał głową, parskając śmiechem i obrócił się do Jeremiah, by opowiedzieć mu trochę więcej o tych dwóch gagatkach. – Wszystkim robili dowcipy, co chwilę dostawali kary, przez nich trzeba było zostawać po lekcjach, a raz kiedyś miasteczko musiało zamknąć kąpielisko nad jeziorem, bo wymyślili jakieś bzdury. Wszyscy omijali ich szerokim łukiem, bo ten tutaj miał ojca w policji, a ten drugi mógł ci złamać rękę samym krzywym spojrzeniem. Nie mówiąc już o klątwie…
– Dosyć już chyba na dzisiaj. – Jordan napiął wszystkie mięśnie. Wiedział, że Ibarra był trochę wstawiony, ale nie było to urocze, raczej zaczynało być irytujące.
– Dobrze, już nic nie powiem na temat cygańskiej klątwy. – Enrique położył sobie palec na ustach, jakby chciał dotrzymać obietnicy, ale jednocześnie nachylił się bliżej Torresa i szepnął mu: – Ty masz przecież romskie korzenie, prawda? Wierzysz w klątwy?
– Racja, chyba na dzisiaj już dosyć. – Jeremiah posłał porozumiewawcze spojrzenie Felixowi, który wstał ze stołka i chciał pomóc Quenowi, by wyprowadzić go z baru.
– Pójdę po Nelę i Carolinę – oświadczył Jordan, czując, że ojciec dobrze zrobił, zostawiając mu kluczyki do auta.
– Nie, jeszcze za wcześnie, nigdzie nie wracam. – Ibarra machnął na nich ręką i pstryknął kilka razy na barmankę, która jednak udawała, że go nie słyszy. – Mam osiemnaście lat, dajcie mi się wyszaleć.
– Wyszalejesz się innym razem. Chodź. – Jordan złapał go za łokieć, ale jego kuzyn się wyrwał. – Nie zachowuj się jak bachor.
– A kim ty jesteś, żeby dawać mi dobre rady? Spadaj, Jordan. Jak chcę się napić, to się napiję.
– A pij ile chcesz, wisi mi to. Ale to mnie się oberwie od ojca, jak nie wrócisz do domu na noc. Niby co mam mu powiedzieć? Zapłacił za twoją głupią imprezę, żebyś mógł się uchlać i leżeć we własnych rzygowinach?
– Umiesz wciskać kit, nie? Powiedz Fabianowi, co chcesz. – Quen wzruszył ramionami. Nie chciał wracać do domu. Właściwie to nie mógł nazywać domu Guzmanów swoim i czuł się tam obco. Stokroć bardziej wolałby się zatrzymać na El Tesoro albo jeszcze lepiej – u Saverina. Tam przynajmniej nikt go nie osądzał. – Zrób to, co robisz najlepiej, Jordan, po prostu kłam. Wszystkich okłamałeś, że przebadałeś się na serce i jesteś zdrowy, a oni ci uwierzyli, więc coś wymyślisz. Jesteś dobrym aktorem.
– Co to znaczy?
Felix i Remmy zacisnęli zęby na widok zbliżającej się Debory Guzman, której krew odpłynęła całkowicie z twarzy, kiedy stanęła przy barze obok swojego siostrzeńca i bratanka. Jordan miał minę, jakby chciał zamordować Quena, a ten z kolei tylko się uśmiechnął.
– Jak to wszystkich okłamałeś, o co chodzi? – powtórzyła pytanie Deb, patrząc to na jednego, to na drugiego.
– To wyrwane z kontekstu, Deb. Quen jest trochę podchmielony i nie wie, co mówi. – Felix odezwał się bez zająknięcia, stając w obronie byłego przyjaciela, co sprawiło, że Ibarra się zezłościł.
– Cicho siedź, Felix, nie broń go. Zawsze kryłeś mu tyłek, nie musisz tego robić teraz. Dobrze wiesz, że źle zrobił. – Quen odwrócił się w stronę ciotki i oświadczył poważnym tonem: – Jordan skłamał, wcale nie przebadał się na HCM. Może być chory tak jak Fabian.
Ibarra odczuł ogromną satysfakcję, wypowiadając to wszystko. Był z siebie zadowolony, kiedy zauważył pulsującą na szyi kuzyna żyłkę. Może i za to później oberwie, ale było warto.
– Co to znaczy, Jordi, dlaczego się nie przebadałeś? To nie są żarty. – Głos Deb załamywał się i miało się wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Zawsze tak miała, kiedy była bardzo zła, a dodatkowo dochodziła tutaj troska o dzieciaki.
– Jestem dorosły i nie muszę się godzić na żadne badania. – Jordan wzruszył ramionami, ale kiedy Quen prychnął głośno obok, rzucił mu mordercze spojrzenie.
– Fabian o tym wie? – Deborze ciężko było uwierzyć, że rodzice nie zaciągnęli chłopaka siłą do szpitala, skoro istniało ryzyko.
– Nie wie, myśli że przebadał go doktor Vazquez, a on wcale nie jest jego lekarzem i założę się, że nawet nie wie, że jego stażysta może być chory. – Ibarra wypowiedział to wszystko bardzo wyraźnie, chcąc przekazać jak najwięcej szczegółów.
– Świetnie, po weekendzie sama pójdę z tobą do lekarza. Nie możesz tak robić, tu chodzi o twoje zdrowie. Nie możesz być tak lekkomyślny!
Podniosła głos i dźgnęła bratanka palcem wskazującym w pierś. Nie zniosłaby, gdyby cokolwiek stało się któremuś z nich. Straciła już córeczkę, straciła Franklina, ale pozostała trójka nadal żyła i miała szansę na dobre życie. Jeśli rodzice nie chcieli tego dopilnować, sama miała zamiar to zrobić, nawet jeśli przez to chrześniak ją znienawidzi.
– Mogę, to moje życie. Nie wtrącaj się, Deb. – Młody Guzman poczuł, że się w nim gotuje. Podjął decyzję, nie zamierzał się badać, nie mógł pozwolić na to, by informacja o ewentualnej chorobie trafiła do jego akt, to przekreśliłoby całą jego przyszłość. – Uszanuj moją decyzję.
– Nie uszanuję twojej decyzji, bo masz cholerne siedemnaście lat i nie wiesz, co jest dla ciebie dobre! Zaciągnę cię do szpitala, choćbym musiała cię uśpić i zawieźć tam nieprzytomnego.
– Gratuluję. Twój ex mąż jest szeryfem, lepiej się do tego nie przyznawaj.
– Przestań śmieszkować, mówię poważnie! – Deb tupnęła nogą, co pewnie w normalnych okolicznościach by ich rozbawiło, ale teraz wszyscy chłopcy patrzyli na nią z niepokojem. – Nie ufam Juarezowi, a tego Vazqueza słabo znam, to kardiolog? Zresztą nieważne, zadzwonię po mojego znajomego kardiologa, przebada cię gruntownie. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, jasne?
– Wykluczone, Deb. Nie poddam się badaniom. Jestem zdrowy, wiedziałbym, gdyby było ze mną coś nie tak. A ty może wreszcie przestaniesz traktować mnie jak jakiegoś inwalidę, co? To samo robiłaś ostatnio. Ja nie umieram, Deb, po prostu mam już dosyć cholernych szpitali.
– W porządku. – Debora odetchnęła głęboko, nieco się uspokajając. – W takim razie pogadam z trenerem, by posadził cię na ławce rezerwowych do końca sezonu, bo gra w piłkę może cię zabić. Myślę, że Oliver nie będzie chciał podejmować takiego ryzyka.
– Nie zrobisz tego. – Jordan uśmiechnął się kpiąco, wątpiąc w jej słowa.
– Sprawdź mnie. – Ciotka miotała z oczu iskry i widać było, że jest gotowa na wszystko. – Rok temu mogłeś umrzeć, Jordi. Ja nie chcę się już tak bać, nigdy więcej.
– Nic nie powiesz, Deb. – Chłopak był teraz naprawdę zły. Ręce musiał schować do kieszeni, by nie było widać, że zaciska je w pięści. – Przypomnę ci, że mi też może rozwiązać się język. Mogę to zrobić tu i teraz, jeśli bardzo chcesz.
– Dokończymy tę rozmowę później. – Guzmanówna pojęła w mig, że ma na myśli Quena i jego biologicznych rodziców. Jordan być cholernie uparty, a ona nie miała pojęcia, jak do niego dotrzeć.
– Też tak myślę – zgodził się z nią chrześniak, zostawiając ich samych i udając się na poszukiwanie siostry.
– O czym on mówił, Deb? Macie jakieś sekrety? – Quen zdawał się wytrzeźwieć, patrząc na ciotkę i oczekując jakichś wyjaśnień.
– Znasz Jordana, nie da rady mu przemówić do rozsądku. – Deb trzęsły się ręce, co nie uszło uwadze Felixa. Kied Quen i Remmy wrócili do swoich drinków, zwróciła się do niego błagalnym tonem: – Porozmawiaj z nim, proszę cię. Ciebie posłucha.
– On nikogo nie słucha, Deb. – Castellano załamał ręce. Próbował już odbyć tę rozmowę z Guzmanem, kiedy prosiła go o to Nela. To było jak grochem o ścianę. Widok roztrzęsionej byłej żony Ivana sprawił jednak, że serce mu się ścisnęło. – Spróbuję.
***
Minęli drogę do San Nicolas i Yon skręcił na jakąś nieznaną jej ścieżkę. Było ciemno i słabo było widać otoczenie, ale z ciekawością wytężała wzrok, by zobaczyć cokolwiek za oknem.
– Co to takiego? – zapytała na widok migających szybko drzew.
– To sad brzoskwiniowy pani Angelici. Miała super brzoskwinie, ale teraz nie są dobre, twarde i mało słodkie. Chociaż podobno ma jakieś szklarnie, moja mama czasem kupuje od niej owoce. To znaczy nie od niej, tylko od dostawcy, z którym miała umowę, jak jeszcze żyła – wyjaśnił, na chwilę markotniejąc. Pani Angelica miała swoich ulubieńców i często go to irytowało, ale była też równą babką i przykro było, że umarła. – Zaraz będziemy na miejscu.
– Gdzie jesteśmy? – Veda ostrożnie zatrzasnęła drzwi do niebieskiej Hondy kolegi, z niepokojem rozglądając się po odosobnionym miejscu.
Stali przed prostą konstrukcją z falistej, pordzewiałej blachy, częściowo nadgryzionej zębem czasu, która lekko się mieniła w świetle reflektorów auta. Yon pozostawił włączone światła i podszedł, by rozsunąć ciężkie, skrzypiące drzwi do hangaru.
– Panie przodem. – Zamaszystym gestem zaprosił Vedę do środka, ale ona miała lekkie opory. – Nie ma tutaj duchów, ale niech ci będzie – poinformował ją z lekkim śmiechem i sam przestąpił kilka kroków do środka.
Zapalił kilka lamp i ich oczom ukazała się pusta hala, gdzie walały się narzędzia, rysunki z planami lotniczymi i różne dziwne części.
– Co to za zapach? – Veda zmarszczyła nosek, kiedy dotarł do niej nieznajomy dotąd zapach.
– Smar. Uważaj, żeby się nie poślizgnąć.
Yon poruszał się, jak u siebie w domu. Wskazał kilka plam po oleju na posadzce i w końcu odsłonił jej widok starego samolotu, który stał gotowy do naprawy.
– Ty go zbudowałeś? – zapytała, wytrzeszczając oczy.
– Nie, to stary grat. – Abarca machnął ręką. – Ten hangar należy do znajomego Joela. Wynajął go nam, żebyśmy mogli złożyć własną awionetkę od podstaw, mówiłem ci o tym. Joel zamówił części, a to są nasze plany. – Rozłożył rulon papieru, pokazując jej, jak powinien wyglądać gotowy produkt. – Trochę z tym zabawy, bo trzeba postarać się o pozwolenie i różne inne pierdoły, ale powoli już działamy. Prawda że super?
Veda pokiwała gorliwie głową, z ciekawością patrząc, jak chłopak jest w swoim żywiole. Nie widziała go takim nawet na boisku. Dopiero tutaj dostawał wiatru w żagle czy może raczej wiatru w skrzydła.
– Chodź. – Yon złapał ją za rękę i pociągnął w stronę starego aeroplanu. Nie był duży, ale wyglądał trochę przerażająco lekko pordzewiały, z odłażącą farbą. Abarca przesunął kilka skrzyń z narzędziami i wspiął się po nich prosto na skrzydło. – Daj rękę.
– Czy to bezpieczne? – Zawahała się ze stopą na prowizorycznych schodach. – Wygląda, jakby się miał zaraz rozlecieć.
– Jesteś ze mną, prawda? Nic ci się nie stanie, to solidna maszyna, choć brzydka, ale czasem pozory mogą mylić. Dokąd chcesz się udać?
– Jak to? Polecimy nim? – Veda zrobiła wielkie oczy, pozwalając Yonowi wciągnąć się na skrzydło i wprost do kabiny pilota. Yonatan roześmiał się głośno, sprawiając, że się wzdrygnęła, kiedy jego śmiech odbił się od blaszanych ścian.
– Nie posiadam jeszcze takich umiejętności, nie mówiąc już o tym, że mama by mnie zabiła. Kabina nie ma osłony, nigdzie nie polecimy, ale możemy poudawać. – Yon zasiadł za sterem, udając, że wciąga czapkę kapitana. – Więc dokąd?
– Do Nowego Jorku! – Veda roześmiała się perlistym śmiechem, a on lekko zacmokał. – Coś nie tak?
– Jesteś bardzo przewidywalna, ale niech będzie – kierunek Nowy Jork!
– Byłeś tam kiedyś?
– W Nowym Jorku? Coś ty. Byłem tylko na obozach piłkarskich na południu Stanów. Ale może kiedyś cię odwiedzę, jak już będziesz grała w tej wielkiej orkiestrze nowojorskiej. Zabierzesz mnie na jakieś dobre jedzenie. Hej, może nawet przyfrunę własnym samolotem.
– Pff! Teraz to już naprawdę się nabijasz. – Veda zrobiła obrażoną minkę, ale nie mogła się złościć, nie teraz, kiedy widziała nową odsłonę swojego kolegi, który zaczynał być kimś więcej niż tylko kolegą. – Dokąd chciałbyś polecieć? Gdybyś mógł wybrać, jaki byłby cel twojej pierwszej samodzielnej podróży?
– Szczerze? – Yon zastanowił się przez chwilę, opierając głowę o zagłówek starego fotela. – Gdziekolwiek, byleby jak najdalej stąd.
– Mama by za tobą tęskniła, tata pewnie też.
– Jasne, ja też bym tęsknił, ale to nie tak, że wyjechałbym na zawsze. Wracałbym co jakiś czas tak jak Joel. On to ma za****ste życie.
– Ale wydaje mi się, że trochę samotne. Wciąż podróżuje, nigdzie nie może zapuścić korzeni.
– Jak na razie to nieźle zapuszcza swój korzeń w Pueblo de Luz. – Roześmiał się z własnego dowcipu, a widząc, że ona nie rozumie aluzji, wyjaśnił: – No wiesz Joel i Norma… raczej nie siedzą przy kominku i nie czytają razem Jane Austen, raczej praktykują jak w „50 twarzy Greya”, rozumiesz?
– Zabawny jesteś.
– Wiem. – Yonatan nie mógł się powstrzymać i znów się roześmiał. Nie leciał tak naprawdę, ale czuł, jakby był w przestworzach, a tam było o wiele łatwiej niż na ziemi. Na ziemi zbyt wiele musiał wszystkim udowadniać, by być wziętym na poważnie, a tutaj mógł być po prostu wolny. – Uwielbiam latać, ale pasażerskie loty to jednak zabijają całą zabawę. Leciałem kiedyś awionetką, to dopiero była frajda. Tylko ty, wiatr i chmury, nic więcej.
– Przelecę się kiedyś z tobą – stwierdziła Veda, stawiając go przed faktem dokonanym.
– Niefortunnie dobierasz słowa. Dobrze, że nikt cię nie słyszy.
– Nie powiedziałam nic złego.
– Nie, nie, jest okej. – Abarca połknął uśmiech, bo dobrze zrozumiał, co miała na myśli. – Hej, nie podziękowałem ci poprawnie za ustrojenie tej szafki.
– Już przeprosiłeś.
– Wiem, ale miałem to zrobić jak należy, a ja dotrzymuję słowa.
Yon spojrzał na nią uważnie. Zapach starego metalu i unoszący się w powietrzu kurz wcale mu nie przeszkadzały, a i ona zdawała się oswoić z tymi nowymi doznaniami. Wyciągnął dłoń i ogarnął jej ciemne kosmyki z twarzy, po czym przysunął się bliżej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Trwało to kilka sekund, a kiedy się odsunął, uśmiechnął się szeroko na widok jej osłupiałej miny.
– Proszę. Teraz nikt już nie może ci zarzucić, że całowałaś się tylko ze swoim misiem albo plakatem jakiegoś członka boysbandu.
Oparł się na siedzeniu nie przestając się uśmiechać. Była zabawna, zwykle wygadana, ale teraz chyba trochę nie dowierzała w to, co się właśnie stało. Może chciała coś powiedzieć, ale jego telefon zawibrował głośno, wyrywając ich oboje z rytmu. Yon zerknął na wyświetlacz, na którym widniało imię Veronici i poczuł ukłucie w sercu. Wpatrywał się w to imię przez chwilę, a w głowie miał cudowną pustkę, której nie czuł od dawna. Wyłączył telefon i schował do kieszeni.
– Musisz już wracać? – zapytała Balmaceda z lekkim smutkiem. Miło spędzali czas, ale wyglądało na to, że ktoś go wzywał.
– Nie muszę – odpowiedział, przymykając na chwilę powieki. – Posiedźmy tu jeszcze trochę, jeśli nie masz nic przeciwko. A potem odwiozę cię do domu, żeby ten twój szeryf nie urwał mi rąk, nóg albo innej części ciała, którą u siebie lubię. Na przykład korzenia. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sobrev Prokonsul

Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3509 Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:14:07 20-01-25 Temat postu: |
|
|
Temporada IV C 043
Remmy/Veda/Michael/Venetia/Leo/Victoria/Javier/Alexander/Tiberius/Florence/Thalia/Raquel
Jeremiah Torres postanowił skupić się na treningach i przyszłym meczu biorąc na siebie ciężar przygotowania do meczu drużyny. Dwoił się i troił aby zgrać ze sobą chłopaków, przekonać dwóch barczystych obrońców że faule w polu karnym to kiepski pomysł i dawał im wskazówki jak odebrać piłkę bez otrzymania żółtej lub czerwonej kartki. Trenował obronę rzutów karnych z Nacho chociaż wolałby trenować z Fernandezem tarzanie się w pościeli. Dostrzegał potencjał w synu gubernatora i był gotów pójść przed meczem do kościoła i prosić Boga o to żeby młodemu podczas meczu nie poplątały się nogi. Chętnie więcej poćwiczyłby z Jordanem i Marcusem podania, ale miał świadomość, że poza boiskiem każdy z nich ma swoje życie. Im bliżej było meczu tym większą presję odczuwał.
Długie nogi szatyna pokonywały kolejne metry chodnika, a umysł pracował na najwyższych obrotach. Najsłabszym ogniem ich drużyny byli jej zawodnicy. Brakowało im zgrania, zaufania między sobą. Nie tylko na boisku, ale poza nim również podkładali sobie „świnie” Budowanie drużyny w takich warunkach nie należało do najłatwiejszych. Niektórzy z zawodników mieli dość wrażliwe ego.
Nacho Fernandez był wrażliwym chłopakiem. Ukrywał to dość skutecznie, ale Remmy Torres widział go w tych momentach gdy był najbardziej podatny na zranienia. Syna ordynatora łatwo było zdeprymować, „wejść mu do głowy.” Kilka nieudanych akcji może sprawić, że i Nacho zacznie popełniać błędy. Remmy nie był głupcem wiedział bowiem, że San Nicholas mieli lepszych obrońców, mieli też bardziej doświadczonego bramkarza. Barrgan grał na bramce od drugiej klasy, Fernandez niechętnie zgodził się na zmianę pozycji w zeszłym roku i miał trudności z czytaniem gry przeciwnika, rozegraniem. Remmy mógł trenować z nim do upadłego, ale mecz przeciwko innej drużynie będzie dla niego prawdziwym testem umiejętności i tego co zostało mu w głowie.
W szkolnej siłowni zapalił tylko część świateł i pozbył się przepoconej koszulki rzucając ją niedbale na podłogę. Chwycił skakankę i zaczął wykonywać to proste ćwiczenie z na wpół przymkniętymi powiekami. Codzienne treningi sprawiły, że nie zaglądał na „Kupidyna”. Wyciszył także powiadomienia. Aplikacja była rozpraszaczem, podobnie jak ćwiczenia. Aktywność fizyczna pomogła mu rozładować napięcie, które odczuwał w męskiej szatni gdy widział Ignacio z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Dzielenie jednej szatni, która nie była łatwą przestrzenią wcale nie ułatwiała mu życia ani obniżenia libido. Dlatego zawsze gdy wszyscy szli pod prysznic on nie chcąc kusić losu gdy tylko miał możliwość szedł do siłowni. Skakanka a dwudziestu minutach wskakiwał na wioślarza.
Usiadł wygodnie na sprzęcie i ustawił go według własnych potrzeb, by następnie przejść do ustawienia prawidłowej postawy ciała. Gdy miał pewność, że jego ciało jest w prawidłowej pozycji chwycił drążek i zaczął wykonywać ćwiczenia. W uszach słyszał głos Lany del Ray . Uśmiechnął się pod nosem. Piosenkarka miała w swoim głosie coś kojącego.
Pracował nad formą jeszcze z jednego zdecydowanie bardziej snobistycznego powodu; sesji zdjęciowej zaplanowanej na przyszły tydzień. Marissa Fernandez chciała zrobić mu kilka próbnych fotografii i chociaż dała słowo Cerano, że nie rozbierze syna jak kurczaka do rosołu, ale trochę ciała będzie musiał pokazać. I chciał dobrze wypaść na zdjęciach. Potrzebował tego kontraktu. Potrzebował kasy na przyszłość.
UNAM miał jeden z najlepszych programów informatycznych w kraju. Dzięki ukończonym studiom Remmy miał szansę na znalezienie dobrze płatnej pracy. To nie był jedyny powód dlaczego chciał studiować właśnie tam. Uniwersytet miał własną reprezentację, której członkowie bardzo często, bardzo płynnie przechodzili do reprezentowania barw narodowych. Jeśli chciał być zawodowcem musiał dostać się do uniwersyteckiej reprezentacji. Jeśli nie jako stypendysta to jako student w otwartym naborze. Westchnął na muzyka w słuchawkach przestała grać.
─ Co jest? ─ wymamrotał obracając do tyłu głowę.
─ Powinieneś dać odpocząć mięśniom ─ usłyszał za swoimi plecami głos trenera. Wypuścił z rąk rączkę wioślarza, która opadła z łoskotem. Palcami odgarnął opadające na oczy włosy. ─ I obciąć kudły ─ dodał.
─ Lubie siebie w takich włosach ─ odpowiedział na to uśmiechając się kącikiem ust. Wstał i przeciągnął się. Wyciągnął słuchawki i schował je do pudełeczka. Koszulką starł pot z twarzy. ─ Co ty tutaj robisz tak wcześnie rano? ─ zapytał mężczyznę palcem postukując w zegarek. Było kilka minut po szóstej.
─ Dostałem alert, że ktoś wyłączył alarm ─ poinformował go trener.
─ Dostajesz ten alert codziennie od kilku dni, ale dziś postanowiłeś się pofatygować i to sprawdzić? ─ zapytał go Remmy stojąc do niego plecami. Zaczął serię ćwiczeń rozciągających. Bruni miał idealny widok na jego umięśnione plecy.
─ Dziś przyszedłeś wcześniej niż zazwyczaj ─ zauważył trener rozluźniając i zaciskając palce.
─ Nie mogłem spać ─ wyznał. Nie kłamał. Nigdy nie sypiał dobrze w dniu meczu. Przeciągnął się wyciągając do góry ręce.
─ I to nie ma nic wspólnego z przyjazdem ministra? ─ zapytał go Bruni. ─ Grałeś z jego synem ─ przypomniał mu. Remmy skrzywił się mimowolnie. ─ Paolo. Był twoim zastępcą.
─ No i? ─ zapytał go. Ciesząc się, że stoi odwrócony plecami do trenera.
─ Będzie na meczu ─ to nie było pytanie, lecz stwierdzenie faktu. Remmy wiedział to od kilku dni. Paolo sam odezwał się do niego na Instagramie. Do miasteczka przyjeżdżał minister sportu i spora część chłopaków. ─ Dostałem, że będą też skauci ─ Remmy obrócił do tyłu głowę.
─ Chcesz mi dołożyć zmartwień? ─ zapytał go.
─ Chcę żebyś pamiętał o jaką stawkę toczy się gra.
─ Wiem o jaką stawkę toczy się gra ─ warknął Torres. ─ Dam sobie radę ─ zapewnił trenera. ─ Kto jak nie ja? ─ zapytał go i zmarkotniał.
Skłamałaby gdyby powiedział, że przyjazd dawnych kolegów z drużyny nie sprawia że trzęsą mu się nogi. Drżały jak galareta. Jeśli miał zagrać dobre spotkanie musiał wyrzucić ich z głowy. Nie potrafił jednak. Ci ludzie byli kiedyś jego rodziną. My przeciwko światu. Prychnął. Był taki czas gdy myślał że nic nie zerwie ich więzi, że przetrwają razem apokalipsę. Wszystko zmieniło się gdy David go pocałował i nagle „rodzina” stała się toksyczna.
─ Jak dobrze znasz trenera? ─ zapytał przypomniawszy sobie że Bruni i jego poprzedni trener znają się. Facet byle kogo nie zaprasza na mecze.
─ To małe środowisko ─ odpowiedział Bruni. ─ Przyjechałem na mecz bo byłem ciebie ciekaw ─ odpowiedział. W tamtym czasie jeszcze nie wiedział że dostanie prace trenera w małej mieście, a od swoich innych znajomych słyszał o młodym piłkarzu. Remmy był jak haust świeżego powietrza. ─ Dlaczego pytasz? ─ w odpowiedzi chłopak wzruszył jedynie ramionami.
─ Z czystej ciekawości.
─ Jetemaiah ─ było coś w sobie w jaki wypowiadał jego imię. Miękko, chrapliwie. ─ O co chodzi?
─ O to drzewo co nie chodzi ─ mruknął i westchnął sięgając po wodę. Jako sportowiec pił dużo wody, jako sportowiec cukrzyk pił jeszcze więcej. Grzywka znowu opadła mu na oczy, znowu ją ogarnął. ─ Chodzi mi o to czy mówił coś później ─ zaczął. Torres przez trzy dni po zdobyciu mistrzostwa był w śpiączce cukrzycowej i odwiedził go raptem raz i przeprosił. Chłopak był wtedy ledwie przytomny, ale „przepraszam że nie zrobił nic więcej”, wryło mu się w pamięć.
─ Chodzi o tego chłopaka co pocałował cie na korytarzu.
─ Taa, żeby tylko ─ mruknął. Nie miał żalu do Davida o tamten pocałunek. Już nie. Wygrał ciężkie i długie spotkanie, a emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Prawdopodobnie nie pomyślał o konsekwencjach. ─ Atmosfera w zespole wtedy siadła. Obaj byliśmy kapitanami, rywalizowaliśmy ze sobą. Mieszkaliśmy w jednym sąsiedztwie i z czasem zaczęliśmy trenować razem ─ przypomniał sobie ich początki. Cholerna od miesięcy robił wszystko żeby o tym nie myśleć a teraz otwierał wszystkie rany. ─ Sam nie wiem kiedy przekroczyliśmy granice między byciem kumplami na boisku do bycia czymś więcej. To po prostu się stało. ─ potarł palcami oczy. ─ nie chciał mnie skrzywdzić.
─ A skrzywdził? ─ głos trenera był miękki łagodny.
─ Nie ─ odparł po chwili. ─ Ten pocałunek był jak kamyk wywołujący lawinę. Gdy dowiedzieli się że jestem bi nikt już nie patrzył na mnie tak samo. Czułem się jak trędowaty. Skończyło się poklepywanie po tyłkach, nie żeby robiło to na mnie wcześniej wrażenie. Nie potrafiłem im wytłumaczyć, że to tak nie działa. Nie żeby chcieli ze mną o tym rozmawiać ale nauczyłem się schodzić im z drogi. Zostawałem dłużej na treningach żeby wszyscy zdążyli wziąć prysznic. Robiłem wszystko żeby nie musieli mnie oglądać.
─ Trener wiedział?
─ Byłby głupcem gdyby nie wiedział. Osiągaliśmy wyniki, ja grałam coraz lepiej i lepiej wtedy tylko to się liczyło. Pewnie dlatego się tego nie spodziewałem, a pierwsze uderzenie mnie zaskoczyło ─ wyznał. ─ Czterech na jednego to była niezbyt uczciwa walka.
─ Pobili cię?
─ Jestem pewien, że złamali mi wtedy co najmniej dwa żebra ─ urwał opierając czoło lo o chłodną szybę. ─ Nie wiem, który ściągną mi spodnie ─ wymamrotał ─ później wszystko robi się zamazane. Nie mam pojęcia jak zagrałem w następnym meczu. Wygraliśmy, ale nic z tego meczu nie pamiętam. A później wszystko się zaczęło ─ wymamrotał. ─ Dali mi spokój, po tamtym. ─ dodał głośno przełykając ślinę. ─ Muszę iść pod prysznic ─ powiedział. ─ I tak za dużo powiedziałem. Zostaw to dla siebie ─ poprosił go i za nim Bruni zdołał go powstrzymać wybiegł z szatni.
***
Michael odnosił wrażenie, że powietrze jest naelektryzowane oczekiwaniem. Uczniowie kręcili się na swoich krzesłach tęsknie wyglądając przez okno i nikogo nie interesowały skutki wojny trzydziestoletniej. Młodzież myślami już była na mecz i nauczyciel nie mógł ich za to winić. Sam kiedyś miał siedemnaście lat i chociaż jego młodzieńcze lata przypadały na inne czasy to nadal żywo w pamięci miał mecze szkolnych drużyny. Z tą różnicą, że katolickie szkoły grały przeciwko protestanckim i rozgrywkom daleko było do spokojnych. Oglądanie ich było jak siedzenie na beczce prochu. Jedno krzywe spojrzenie przeciwnika i wszystkie zasady fair play przestawały istnieć i liczyło się tylko prawo pięści. Uśmiechnął się lekko pod nosem do swoich wspomnień. Sam był nie raz tym który wymierzał ciosy. Bardziej dla zasady niż chęci pobicia się z kimkolwiek.
─ Profesorze ─ z zamyślenia wyrwał go głos Daniela. ─ Sprawdził pan nasze testy? ─ zapytał go. Kilka osób jęknęło, ktoś wymierzył Danielowi uderzenie w tył głowy zwiniętym w rulon zeszytem.
─ Rzuciłem okiem i nie obawiajcie się z tego testu ocen nie będzie ─ zapewnił ich. ─ Test dał mi ogólny wgląd w waszą wiedzę ─ dorzucił ─ która pozostawia wiele do życzenia ─ kilka osób parsknęło śmiechem. Zdaniem Michaela nie było się z czego śmiać gdyż wyniki większości z uczniów były mierne. Po części to rozumiał. Większość z nich nie wiązała swojej przyszłości z historią czy wiedzą o społeczeństwie, ale jako historyk uważał pewną wiedzę za podstawową.
─ A będzie pan na meczu? ─ padło kolejne pytanie. Irene oparła brodę na dłoni wpatrując się w nauczyciela dużymi ciemnymi oczami. ─ Lubi pan piłkę nożną? Grał pan? ─ wyrzucała z siebie kolejne pytania.
─ Mam taki zamiar ─ odpowiedział na pierwsze z pytań przysiadając na brzegu biurka. ─ I tak grałem kiedyś w piłkę.
─ A na jakiej pozycji? ─ Michael zmarszczył brwi. ─ Złożę się, że był pan napastnikiem? ─ mężczyzna uniósł brew i parsknął krótkim śmiechem. Na pozycji napastnika w szkole był jeden z największych zabijaków w szkole. ─ Duncan. I z tego co słyszał później chłopak od dawna nie żył. Zmarł w więzieniu. Tą wiedzą nie zamierzał się dzielić z gromadą uczniów.
─ Stałem na bramce ─ odpowiedział na to tym wyznaniem zaskakując wszystkich. ─ Przez większość czasu.
─ Większość czasu? ─ Daniel zmarszczył brwi.
─ Mecze rzadko rozgrywano do końca ─ dodał z wyjaśnieniem ─ jeszcze rzadziej odbywała się druga połowa ─ dodał.
─ Bo w Irlandii ciągle pada? ─ zapytała jedna z dziewcząt której imienia nie mógł sobie przypomnieć.
─ Nie głuptasie, oni się tłukli na tych meczach. Prawda? ─ Kiraz Torres spojrzała wymownie w stronę nauczyciela, który zdecydowanie pożałował, że pozwolił aby zaczęto ten temat.
─ Dochodziło do bójek ─ odpowiedział dyplomatycznie chociaż było to grube niedopowiedzenie. To były regularne burdy.
─ Z powodu „Kłopotów”? ─ Daniel Mengni syn Marleny swoim subtelnym pytaniem sprawił, że Michael zmarszczył brwi i krótką chwilę pomyślał o burzliwych latach osiemdziesiątych w których dorastał.
─ Czego? ─ Irene spojrzała to na nauczyciela to na kolegę z klasy. ─ Ktoś miał kłopoty i dlatego się bili? ─ tylko lata praktyki sprawiły, że nauczyciel się nie roześmiał.
─ Nie tak się określa okres historyczny w Irlandii Północnej gdy trwały wojny religijne ─ wyjaśnił Daniel a Michael się skrzywił. ─ Coś nie tak?
─ To nie były wojny na tle religijnym ─ Michael postanowił postawić sprawę jasno. ─ Tak kluczową rolę odegrał kościół. Po jednej stronie był kościół katolicki, po drugiej stronie protestancki ─ wyjaśnił. ─ Chodziło o kwestie przynależności geopolitycznej. W latach dwudziestych ubiegłego wieku ─ przysiadł na swoim biurku i położył nogi o wolne krzesło ─ miała miejsce wojna o niepodległość Irlandii w wyniku porozumień Irlandia została podzielona; siedem hrabstw zostało przydzielonych do Królestwa Brytyjskiego. Pozostała część do Irlandii. I to jest zalążek tego co później potocznie nazywane jest „Kłopotami” O tym jednak będziemy rozmawiać nieco później. O Kłopotach, o upadku muru berlińskiego. , o Bośni i Hercegowinie, czy wojnie w Czeczenii. I wiem że nie ma tego w podstawowym programie, ale trochę wiedzy o świecie wam nie zaszkodzi. Dziś jednak nie o tym ─ wstał i podszedł do torby. ─ Potrzebuje ochotnika ─ rzucił w stronę klasy. Ręka Daniela wystrzeliła w górę. Michael uśmiechnął się i podszedł do jego ławki z dwoma zaciśniętymi pięściami. ─ Lewa czy prawa?
─ Lewa
Michael pokiwał głową i położył przed nim małą figurkę- Matrioszkę.
─ Nie otwieraj jeszcze ─ zaznaczył ─ i wybierz kolegę albo koleżankę? ─ zachęcił go. Daniel rozejrzał się po klasie.
─ Felicia ─ podał imię. Michael rozejrzał się po sali.
─ To ja ─ brunetka podniosła do góry rękę. Michael posłał jej przepraszający uśmiech. Nadal uczył się imion i nazwisk swoich uczniów.
─ Z racji tego, że jesteście w ostatniej klasie i ani historia ani wiedza o społeczeństwie nie jest u was rozszerzonym przedmiotem, z programu zostało nam tylko do przerobienia historia współczesna to w między czasie będziemy robić powtórki i przypominać sobie pewne wydarzenia historyczne po przez przypominanie sobie postaci z nimi związanych. I będziemy stawiać je przed sądem.
─ Będziemy mieć ławę przysięgłych? ─ zapytał ktoś z tyłu klasy.
─ Nie, będziemy mieć sędziego i dwóch ławników gdyż meksykański wymiar sprawiedliwości nie ma ławy przysięgłych. Daniel możesz otworzyć laleczkę, ty Felicio również ─ Daniel z ciekawością zajrzał do kolorowej drewnianej laleczki i wyciągnął ze środka zieloną wstążkę, Felicia czerwoną. ─ Daniel będziesz obrońcą, Felicia będziesz reprezentować oskarżenie.
─ Kto będzie moim klientem? ─ zapytał z ciekawością Daniel. Michael wyciągnął trzy koperty i podszedł do brunetki.
─ Pozwolisz koleżance zadecydować? ─ pokiwał głową. Felicia wybrała jedną z kopert. ─ Śmiało możesz otworzyć ─ zachęcił ją historyk ─ i przeczytać akt oskarżenia. Felicia spojrzała to na nauczyciela to na Daniela i wyciągnęła pojedynczą kartkę papieru. W na kartce było napisane. ─ Stan Nevo Leon przeciwko Markowi Juniuszowi Brutusowi – przeczytała. – Oskarża się go o udział w spisku w celu pozbawienia życia Gajusza Juliusza Cezara ─ przeczytała. ─ Mam oskarżyć Brutusa o zabicie Cezara?
─ Udział w morderstwie, Brutus nie działał sam. Miał pomocników. Chcę żebyście wybrali swoich zastępców. Nie będę wam nikogo narzucał na chybił trafił, ale osoby które wybierzecie mogą być wybrane tylko raz. Członków zespołu wybierzcie rozważnie i dajcie mi znać na następnej lekcji na kogo się zdecydowaliście.
─ Profesorze, a pan będzie sędzią?
─ Nie, będziemy mieć sędziego i dwóch ławników. Mam nadzieję że uda mi się poprosić któregoś z moich kolegów o przysługę. Będę was informował ─ rozległ się dźwięk dzwonka. ─ Jestem do waszej dyspozycji w razie jakikolwiek pytań ─ zapewnił zbierającą się młodzież.
***
Veda Molina de Sanchez zmarszczyła nosek wędrując spojrzeniem to na jedną to na drugą stronę boiska próbując zrozumieć fenomen piłki nożnej. Ludzie wokół niej pokrzykiwali, dziewczęta machały transparentami, śmiały się i poszturchiwały, a ona pomyślała, że chiliderkom ze San Nicholas w kusych kostiumach musi być cholernie zimno! Ona odmrażała sobie tyłek na trybunach co chwila przez kogoś potrącana a z tego co udało jej się wyłapać z otoczenia jej drużyna dostawała łupnia od drużyny Yona. Popatrzyła na tablicę wyników to na boisko i wyciągnęła telefon wpisując w wyszukiwarkę; Ile trwa mecz piłki nożnej? Wyskoczyła jej odpowiedź. Skrzywiła się i jeszcze raz spojrzała na boisko. Dwadzieścia dwie osoby biegały za jedną małą piłką, a zebrany na boisku ekscytował się widowiskiem. No może nie wszyscy. Veda nie rozumiała skąd tyle szumu? Przechyliła na bok głowę gdy Marus Delgado wylądował na kolanach.
─ Faul! ─ wrzasnął ktoś za plecami Vedy. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Przy takim natężeniu szumu nawet jej słuchawki nie tłumiły wszystkich dźwięków. Postawiła kołnierz swojej brązowej kurtki i wyślizgnęła się ze swojego miejsca tuż za plecami swoich koleżanek.
─ Veda ─ ktoś chwycił ją za rękę. Vero popatrzyła na nią ze zmarszczonymi brwiami. Veda niechętnie odsunęła jedną słuchawkę od ucha. ─ Idziesz już? ─ pokiwała głową. Była przemoczona, zmarznięta i marzyła o kubku gorącej czekolady, chociażby takiej z automatu.
─ Pada ─ stwierdziła w stronę Veronicy. ─ Idę do szkoły ─ poinformowała ją. Zacisnęła usta w wąską kreskę i dodała po chwili. ─ Chcesz iść ze mną? ─ zapytała ją. Vero popatrzyła na nią. Nie miała pojęcia dlaczego to zaproponowała? Yon kochał się w Vero. Była śliczna, niechętnie stwierdzała, że była też mądra. Olivia nie lubiła Vero, Sylvia nie lubiła Vero nawet Jordan traktował ją niezbyt miło (witaj w klubie, pomyślała), ale Vedzie było jej szkoda. Mogła przespać się z Franklinem, zdradzić Marcusa, ale ludzie robią głupie rzeczy gdy są smutni. Ona była tego żywym przykładem.
─ Zostało jeszcze dziesięć minut pierwszej połowy ─ Vero wskazała na boisko.
─ No i? Wynik i tak się nie zmieni ─ stwierdziła i ruszyła do szkoły. Vero ku jej zaskoczeniu podreptała za nią. Brunetka spojrzała jeszcze raz na boisko odnajdując wzrokiem Yona, który przecierał mokrą twarz koszulką. Przegryzła dolną wargę na widok umięśnionego brzucha. To było wręcz nienormalne, ale to nie przeszkadzało jej żeby nie przesunąć wzrokiem po jego sylwetce. Cóż ona była wypacała hektolitry potu grając na wiolonczeli, on biegał po boisku w bardzo obcisłych gatkach.
─ Ma ładny tyłek ─ stwierdziła nagle do Vero i odchrząknęła i ruszyła do szkoły i zadrżała gdy kilka kropel deszczu wślizgnęło się jej za kołnierz. Chwyciła szatynkę pod łokieć i pociągnęła ją w stronę szkoły. Veda z ulgą ściągnęła w szkole słuchawki. Cisza panująca w szkolnych murach była przyjemne. Na korytarzu dało się słyszeć dźwięk ich kroków. Veda zatrzymała się przy pokoju nauczycielskim i bezceremonialnie nacisnęła klamkę.
─ Chcesz herbaty? ─ zapytała wchodząc do środka. Veronica spojrzała na korytarz i weszła za Vedą którą podeszła do stolika gdzie stał czajnik i kubki.
─ Nie jestem pewna ─ zaczęła dziewczyna przyglądając się brunetce, która bez skrępowania napełniła czajnik wodą i postawiła na swoim miejscu. Zgarnęła dwa kubki z suszarki ─ czy powinnyśmy to być ─ dokończyła.
─ Mama tu pracuje ─ zauważyła całkiem przytomnie dziewczyna ─ no i wujek ─ dodała palcami przeczesując włosy.
─ Wujek? ─ zapytała zaskoczona wyznaniem córka Teresy i Ulisesa.
─ Dyrektor ─ doprecyzowała Veda. ─ Nie będą mieć nic przeciwko ─ zapewniła ją po torebce herbaty do kubków i zalała je gorącą wodą.
─ Dyrektor Cerano Torres to twój wujek?
─ No, jest bratem mamy. Przyrodnim ─ doprecyzowała uznając że to ważna informacja.
─ Nie wiedziałam.
─ Ja przez siedemnaście lat też nie ─ Veda powąchała zawartość swojego kubka i dorzuciła do środka po kawałku cytryny. ─ Mieli wcześniej spotkanie z ministrem sportu ─ wyjaśniła ─ dlatego ktoś nie zamknął drzwi no i są ciastka ─ odwróciła się w stronę stołu i przyjrzała się słodkościom. Po drugiej stronie postawiła herbatę dla Veronicy. Z talerzyka zgarnęła jednak kanapkę. ─ Nie siadasz? ─ zapytała wbijając zęby w kanapkę. ─ Uwielbiam pastę z tuńczyka ─ wymamrotała z pełnymi ustami. Vero również poczęstowała się jedną z kanapek chociaż nie była pewna czy wolno im tak tu wpaść i zajadać kanapki? Pewnie nie. ─ Mama wujka Cerano była jego pierwszą żoną ─ zaczęła uznając że jest winna koleżance wyjaśnienia ─ ale gdy jego mama urodziła wujka, no wiesz karła to kazano jej wybierać. Znaczy tabor. Między synem a mężem rzecz jasna.
─ Wybierać? Zaraz masz na myśli że mieli go zabić? Bo był karłem?
─ Romowie są przesądni ─ odparła Veda. ─ Wierzą we wróżby, czarnego kota i ten cały ambaras ─ machnęła ręką. ─ Karzeł przynosi pecha. Karłowate dziecko przynosi śmierć. Błogosławieństwo Szatana! ─ przypomniała sobie sięgając po kolejną kanapkę ─ więc chcieli się go pozbyć, znaczy wujka, ale jego mama uciekła z nim w środku nocy i tak uratowała mu życie. No a dziadek ożenił się z moją babcią. To znaczy według romskiego prawa była jego żoną, formalnie nigdy nie poszli do urzędu ani do kościoła. Rok później czy coś koło tego urodziła się moja mama, wujek i ciocia. ─ dodała ─ I wszyscy są normalnego wzrostu ─ dodała chociaż Vero raczej to wiedziała. ─ Jeden Baron chciał się nawet ze mną ożenić ─ wyznała. ─ Stary, gruby i strasznie brzydki.
─ Altamira? ─ Vero usiłowała sobie przypomnieć jak Baron Altamira wygląda, ale nie była wstanie przywołać twarzy.
─ Nie z taboru z Victorii, ale mama go pogoniła ─ Veda upiła łyk herbaty. Czuła się od razu lepiej. Zgarnęła czekoladową babeczkę. ─ I tata też. Ivan ─ dorzuciła imię a nastolatka zamrugała zaskoczona.
─ Ivan to twój tata?
─ A no ─ potwierdziła kiwając głową ─ On i Salvador ─ dodała uznając że to również musi naprostować. ─ Ivan chciał zostać moim tatą, chociaż nie musiał, a Sal ─ urwała ─ sypiał z mamą więc o to jestem! ─ Vero wbiła zęby w kanapkę przetrawiając to co usłyszała od Vedy. ─ Znasz członków orkiestry w San Nicholas? ─ zapytała nagle.
─ Znam, dlaczego pytasz?
─ Bo potrzebuje fletu, skrzypiec ─ wyjaśniła ─ Jestem w trakcie nagrywania partytury i potrzebuje także innych instrumentów bez tego sama wiolonczela brzmi strasznie sucho.
─ Rozumiem
Veda wątpiła żeby Vero rozumiała, ale pokiwała głową zastanawiając się czy woli czekoladową czy orzechową babeczkę. Wzięła orzechową, czekoladową owinęła w serwetkę i włożyła ją do kiszeni kurtki.
─ Poza tym bramkarz jest w orkiestrze ─ przypomniała sobie Vero wstając aby umyć kubek po herbacie. Zgarnęła także puste naczynia i umyła je odkładając na suszarkę. ─ Mogę was po meczu sobie przedstawić.
─ Serio? Byłoby świetnie, miałam poprosić tatę w końcu zna twoją mamę, ale chętnie pójdę prosto do źródła. Na czym gra?
─ Wolf? Chyba na flecie.
─ Ma na imię Wolf?
─ Tak, to ksywka. Jego pełne imię brzmi Wolfgang ─ Veda odwróciła głowę w stronę Vero. Tego się nie spodziewała.
─ Po Mozarcie?
─ Tego nie wiem, może jego rodzice lubili muzykę klasyczną. Jego mama jest sędzią ─ przypomniała sobie ten szczegół dziewczyna. ─ Lepiej stąd chodźmy. Lepiej żeby nas nie przyłapali.
─ Dobra myśl ─ stwierdziła Veda, lecz przed wyjściem zgarnęła jeszcze kilka kanapek i złożyła je w piramidkę. Z plecaka wyciągnęła pusty pojemnik wkładając do niego kanapki. ─ Możemy iść.
Dziewczyny wymknęły się pokoju nauczycielskiego cicho zamykając za sobą drzwi. Veda włożyła pojemnik z kanapkami do plecaka kątem oka dostrzegając ojca. Pomachała do niego z ochoczo.
─ Tu jesteś! Wszędzie cię szukam ─ Ivan Molina przyjrzał się nastolatce. ─ Co tu tak myszkujecie?
─ Nie myszkujemy ─ zaprzeczyła Veda uśmiechając się niewinnie. W kąciku jej ust dostrzegł okruszki czekolady. Veda ani trochę nie myszkowała w pokoju nauczycielskim. Powściągnął uśmiech. ─ Dzień dobry Veronico.
─ Dzień dobry szeryfie ─ przywitała się z nim dziewczyna. ─ Pójdę do łazienki ─ zwróciła się do Vedy i udała się w stronę szkolnych toalet. W tym czasie Veda wdrapała się na szkolny parapet. Ściągnęła z ramion plecak. Ivan usiadł obok niej. Brunetka wyciągnęła z plecaka pojemnik w którym schowała kanapki i otworzyła go. Wyciągnęła pojemnik w stronę Ivana Moliny który po krótkim wahaniu wziął od niej kanapkę.
─ Nie wiedziałem, że kumplujesz się z Veronicą.
─ Nie kumpluje się, mamy wspólne interesy ─ stwierdziła nastolatka. ─ Ma mnie poznać z flecistą.
Ivan z trudem przełknął to co miał w ustach.
─ Jakim flecistą?
─ Potrzebny mi flecista ─ wyjaśniła ─ to partytury ─ dodała ─ Flecista, skrzypek i może dzwonek. Od czasu do czasu takie „bęc” by się też przydało ─ pokiwała głową zgadzając się z tym pomysłem sama ze sobą. ─ Zjedz jeszcze kanapeczkę ─ podsunęła ojcu pojemnik z jedzeniem. ─ A szkoła w San Nicholas ma orkiestrę więc Vero da mi do nich kontakt.
─ A w tej orkiestrze są jacyś chłopcy? ─ zagadnął do niej. Veda zmarszczyła nos.
─ Na pewno jest Wolfgang, mój flecista ─ Ivan chrząknął. ─ Za dużo pieprzu dali do tych kanapek ─ powiedziała i poklepała szeryfa po plecach.
─ Dodali? Nie ty zrobiłaś te kanapki? Są całkiem smaczne.
─ Nie, są z pokoju nauczycielskiego. Zjedz to dostaniesz deserek. ─ uśmiechnęła się od ucha do ucha.
─ Veda czy ty weszłaś do pokoju nauczycielskiego i zabrałaś stamtąd kanapki? ─ spojrzał na kanapki znajdujące się w pojemniku to na swoją przybraną córkę. Nie był pewien czy powinien ją zrugać za kradzież czy raczej roześmiać się? Tego drugiego mu nie wypadało. Sięgnął po kanapkę. „Bez dowodów nie ma zbrodni” ─ pomyślał.
─ I tak ktoś by je wziął ─ stwierdziła tylko. ─ Nie wzięłam wszystkich, zostawiłam coś dla innych ─ dodała konspiracyjnie. Ivan zgarnął ostatnią kanapkę i oddał jej pojemnik. ─ Już po meczu?
─ Jeszcze druga połowa ─ wyjaśnił dziewczynie Ivan. ─ Idziesz na tą imprezę urodzinową?
─ Idę, kupiłam Quenowi prezent więc pojedziemy do domu.
─ Kupiłaś mu prezent? ─ zdziwił się Ivan. ─ Nie musiałaś.
─ Na urodziny nie przychodzi się z pustymi rękami. To drobiazg. Kupiłam mu szkicownik. I taki śliczny breloczek w kształcie pędzla─ zapewniła ojca. ─ Po meczu musisz podrzucić mnie do domu.
─ Po prezent?
─ Tak i muszę się przebrać.
─ Przebrać? A co złego jest w tym stroju?
─ To strój na mecz tato, ja muszę się przebrać na imprezę ─ Veda wywróciła oczyma wzdychając. ─ Musisz się jeszcze wiele nauczyć ─ stwierdziła nagle zeskakując z parapetu. Wyciągnęła babeczkę z kieszeni kurtki i podała ją Ivanowi. ─ I co myślisz? ─ obróciła się wokół własnej osi.
─ Myślę że te spodnie są zbyt obcisłe i dlaczego masz dziewiątkę? U nas nikt nie gra z dziewiątką.
─ Zauważyłam i to koszulka Yona.
─ Dlaczego? Skąd? ─ wyrzucił z siebie dwie myśli jakie miał w głowie.
─ Pomyślałam, że będzie mu miło jak ktoś założy koszulkę z jego numerem i dał mi ją Joel.
─ Kim do cholery jest Joel? ─ zapytał ją odgryzając spory kęs babeczki. Tylko to powstrzymywało go od puszczenia wiązanki przekleństw. Koło Vedy kręciło się zbyt wielu chłopców.
─ To wuj Yona. Polubisz go. Spotyka się z Normą.
─ W jakim sensie?
─ Jak to jakim? Romantycznym sensie. W ogóle nie jesteś na czasie kto jest z kim w związku. ─ powiedziała z wyrzutem Veda.
─ Veda jestem szeryfem. ─ przypomniał jej mężczyzna.
─ I to ty powinieneś mi przynosić najświeższe plotki. Teraz to nieważne ─ Veda obróciła się wokół własnej osi jeszcze raz. ─ Zauważyłeś coś jeszcze?
─ Te spodnie są zdecydowanie na ciebie za małe.
─ Co? Nie, leżą idealnie ─ Ivan dojadł babeczkę i wytarł dłonie o dżinsy. Spojrzał na Vedę. ─ Kurtka ─ powiedziała mu w końcu wywracając oczami. trąciła go w ramię. ─ Jest brązowa, jak twoja. No dobrze nie do końca jak twoja, ale jest świetna.
─ Kupiłaś sobie brązową kurtkę, bo ja mam brązową kurtkę? ─ zapytał ją upewniając się tym samym. Veda ochoczo pokiwała głową, a on poczuł ściskanie w dołku. Bezwiednie przycisnął rękę do serce pocierając klatkę piersiową.
─ Wszystko w porządku? ─ Veda zmarszczyła mały nosek. Pokiwał głową i przyciągnął ją do siebie i przytulił. Usta przycisnął do jej włosów.
─ Tak moja mała żabko.
***
Długie ciemnorude włosy opadały kaskadą na jej ramiona gdy zajrzała pod stół. Na podłodze między krzesłami siedziała mała ciemnowłosa dziewczynka. Andrea była odwrócona do niej pleckami skupiając całą swoją uwagę na pluszowej maskotce, którą unosiła i opuszczała wydając z siebie serię dźwięków imitujących szczekanie psa. Veronica Russo pokręciła w rozbawieniu głową uznając, że da córeczce kilka minut na zabawę za nim spróbuje ją wyciągnąć spod stołu. Prośbą lub groźbą. Popatrzyła na Severina, który siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Pani prokurator zdawała sobie sprawę, że udostępnianie dokumentów osobie postronnej mogło nie być jej najlepszym pomysłem, ale Conrado nie był pierwszym lepszym cywilem. Był kimś komu ufała. A to w ostatnim czasie nie zdarzało się zbyt często.
─ Nie musiałeś jej nic przynosić ─ odezwała się przerywając ciszę. ─ ale dziękuje ─ dodała gdy podniósł na nią wzrok przenikając ją spojrzeniem ciemnych oczu między którymi pojawiła się maleńka zmarszczka. ─ To miłe z twojej strony.
─ Chociaż tak mogę się odwdzięczyć za pomoc ─ odpowiedział Severin. Ronnie uśmiechnęła się kącikiem ust. ─ Skąd to masz? Ta dokumentacja wystarczy, aby wystąpić o oficjalny nakaz?
─ To ─ Veronica westchnęła ─ nie wiem ─ palcami przeczesała rude włosy jeszcze raz zaglądając pod stolik. Rea nadal była zajęta swoim nowym pluszowym przyjacielem, aby zwracać uwagę na rozmawiających dorosłych. Trzydziestoczterolatka grała jednak na czas i wiedziała, że on wie. ─ To zależy.
─ Od?
─ Od tego jak bardzo liberalny będzie sędzia ─ wyjaśniła. ─ Sędziowie, rzadko występują przeciwko sobie. To ściana składająca się z ludźmi w togach, których jako prokurator lubię mieć po swojej stronie, jeśli pójdę po jednego z nich ci bardziej przychylni Ortizowi ─ Conrado uniósł brew ─ równie mocno umoczeni ─ poprawiła się ─ utrudnią mi życie.
─ Facet ma konto we włoskim banku, na które regularnie wpływają pieniądze ─ wszedł jej w słowo Severin. ─ To pieniądze z łapówek.
─ To równie dobrze może być fundusz emerytalny ─ odbiła piłeczkę Ronnie i westchnęła. to był fundusz emerytalny. Nie polisa na życie lecz nielegalne źródło dochodu.
─ Czego potrzebujesz?
─ Tak naprawdę? ─ zapytała go, a on pokiwał głową. ─ Kogoś kto podłoży mu świnię, żebym dostała nakaz na inwigilacje.
─ Świnie ─ powtórzył powoli Conrado i zrozumiał dopiero po chwili. ─ Potrzebujesz kogoś kto zaproponuje mu łapówkę w zamian za umorzenie sprawy ─ domyślił się Severin. ─ Te papiery nie pochodzą z legalnego źródła i potrzebujesz podkładki, żeby je przedstawić.
─ Zdobyć ─ poprawiła go. Conrado się skrzywił. ─ Nie praw mi kazań ─ fuknęła.
─ Nie prawię.
─ Oczy to zwierciadło duszy Severin ─ odbiła piłeczkę kobieta. ─ Usta milczą, ale nie twoje oczy. Ibbara siedzi ponieważ Fernando Barosso zapłacił Ortizowi okrągłą sumkę, żeby wydał dla niego niekorzystny wyrok.
─ I nie da się tego w inny sposób dowieść?
Ronnie uśmiechnęła się krzywo.
─ Gdyby istniał inny sposób ─ wymamrotała ─ Poza tym nie możemy użyć sprawy Ibarry jako dźwigni ─ odpowiedziała. Zmarszczka między brwiami mężczyzny pogłębiła się. ─ Żadne z nas nie chcę aby Barosso wiedział, że mamy go na tapecie ─ wyjaśniła ─ musimy więc użyć innej sprawy, aby wywrzeć nacisk na sędziów , aby podpisali nakaz.
─ Którą sprawę masz na myśli? ─ zapytał ją.
─Taką, której ruszenie jej nie wyrządzi żadnej szkody ─ Conrado zamknął laptop i podłożył do obok siebie wpatrując się w swoją kochankę. Pani prokurator westchnęła. ─ Kiedy oskarżymy sędziego o korupcję w toku śledztwa każdy wydany przez niego wyrok będzie poddany rewizji ─ wyjaśniła mu. ─ Ortiz jest umoczony, ale z każdej strony ─ widząc niezrozumienie w jego oczach dodała ─ mój ojciec płacił mu za wyższe wyroki ─ wyjaśniła ─ albo za oczyszczenie z zarzutów jeśli potrzebował delikwenta na wolności. Na wolności znajdzie się wielu złych ludzi Conrado.
Zapadła cisza, którą przerwał dzwonek do drzwi. Rea ubrana w swoją sukienkę z balu karnaławego w żłobku wyszła spod stołu dreptając w stronę źródła dźwięku. Ronnie pochwyciła córkę i oparła ją sobie na biodrze.
Kobieta która weszła do środka trzymała na rękach wnuczkę, która machała jej przed nosem pluszową maskotką którą on kupił pod wpływem impulsu. Dobiegająca siedemdziesiątki kobieta postawiła dziewczynkę na podłodze. Rea z ochotą weszła ponownie pod stół.
─ Conrado Severin, Patricia Barragán ─ przedstawiła ich sobie. Patricia uścisk miała mocny i pewny.
─ Dzień dobry ─ przywitał się mężczyzna.
─ Dzień dobry ─ powtórzyła kobieta spoglądając na stół pod którym zniknęła jej wnuczka.
─ Pójdę się przebrać, jeszcze raz dziękuje, że z nią zostaniesz ─ zwróciła się do matki Cristobala.
─ To żaden problem moja droga wiesz, że uwielbiam spędzać czas z wnuczką ─ kobieta przyklęknęła przy stole. ─ Andrea ─ zwróciła się do dziewczynki pełnym imieniem ─ poznałaś już Rado z innymi pluszakami?
─ Rado ─ powtórzył głucho Conrado a kobieta się uśmiechnęła w jego stronę.
─ Tak mi przedstawiła pieska ─wyjasniła chociaż nie musiała. ─ Nie rozgryzłam jeszcze czy chodzi o imię dla pieska czy też osobę która jej tego pieska dała ─ Patricia uśmiechnęła się do niego ciepło. Ten sam uśmiech miał mężczyzna na zdjęciach. ─ Miło wreszcie pana poznać ─ powiedziała i odsunęła sobie krzesło od stołu na którym usiadła. ─ Sporo o panu słyszałam, nie od Ronnie ─ dodała ─ mam przyjaciół w ratuszu. Podobno dobry z pana zastępca.
Nie miał pojęcia jak na to odpowiedzieć. Skinął lekko głową. Od trwania w niezręcznej ciszy uchroniła Veronica wchodząc do salonu. Przebrała się z eleganckiego kostiumu w parę wygodnych obcisłych ciemnych dżinsów i prostą białą koszulę. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że te koszula jeszcze nie tak dawno należała do niego.
─ Podwieczorek dla Andrei jest w pojemniku na blacie ─ zwróciła się do kobiety. ─ Jeśli będzie grymasić daj jej mango.
─ Mango? ─ zdziwiła się kobieta.
─ Jej nowa obsesja, do wszystkiego chce dodawać mango. ─ wyjaśniła babci dziewczynki. ─ Wrócę za jakieś trzy godziny. ─ kobieta skinęła głową, a Ronnie przyklęknęła przy stole. ─ Rea ─ zwróciła się do córeczki, która odwróciła do tyłu główkę uśmiechając się psotnie. Ten sam uśmiech miał jej ojciec. ─ Zostaniesz z babcią , a jak mama wróci to zabiorę cię do Aleca, dobrze? ─ ciemnowłosa dziewczynka ochoczo pokiwała głową i wyszła spod stołu przytulając się do mamy. ─ Bądź grzeczna i słuchaj się babci ─ pokiwała główką.
Pół godziny później Ronnie wrzuciła do ust nachosa posyłając Conrado Severinowi rozbawione spojrzenie. Mężczyzna ją obserwował. Wyciągnęła w jego stronę opakowanie z jedzeniem, ale pokręcił jedynie głową.
─ Nie wiesz co tracisz ─ stwierdziła plecami opierając się o pierś mężczyzny. Poczuła jak on obejmuje jej talię.
─ Wiem, zmniejszam ryzyko zachorowania na miażdżycę ─ mruknął wprost do jej ucha. Parsknęła śmiechem i ponownie sięgnęła po słoną przekąskę.
─ Pan minister ─ wskazała ruchem głowy na mężczyznę nieopodal ─ nie przejmuje się czymś tak trywialnym jak choroby serca ─ Conrado spojrzał na ministra i skrzywił się mimowolnie. Nowa władza obsadziła na stanowisku ministra sportu kogoś kto o sporcie nie miał bladego pojęcia. ─ Idziesz do Victorii?
─ Nie wiem ─ odpowiedział zgodnie z prawdą. Wahał się czy uczestnictwo w kolacji u państwa Reverte to dobry pomysł.
─ Barosso nie będzie ─ zapewniła go. ─ Miał zabieg na zatoki.
─ Zabieg na zatoki ─ powtórzył powoli Conrado nadal mający świeżo w pamięci cios wyprowadzony przez żonę Magika. W najśmielszych snach wolałby się tej kobiecie nie narażać.
─ Spalony! ─ warknęła Ronnie. Severin spojrzał na nią zaskoczony. Ich oczy się spotkały. ─ Zdziwiony?
─ Że nie muszę ci tłumaczyć czym jest spalony? ─ pokiwała głową i zaczęła oblizywać palce ze słonej posypki. Conrado bezwiednie sięgnął po paczkę chusteczek. ─ Nie każda kobieta wie co to spalony.
─ Nie każda kobieta grała w drużynie uniwersyteckiej ─ odpowiedziała i uśmiechnęła się widząc zaskoczenie malujące się na jego twarzy. Schowała papierek po chipsach do kieszeni kurtki. ─ Byłam kapitanem drużyny uniwersyteckiej przez cztery lata. Miałam stypendium sportowe więc moja matka nie musiała płacić za moje studia. ─ Ronnie zerknęła w stronę boiska. ─ Conrado ─ mruknęła bezwiednie przesuwając dłoń na jego tyłek. ─ Znajdziemy jakieś ustronne miejsce? ─ zapytała go i zamiotła długimi rzęsami.
─ Co? ─ wymamrotał kompletnie zaskoczony. Rozejrzał się dookoła. Ludzie jednak byli zbyt zajęci meczem niż nim samym. ─ To bardzo niestosowna propozycja. ─ popatrzyła na niego i roześmiała się odrzucając do tyłu głowę. Odwróciła się do niego plecami czując jak ręka Conrado mocnej zaciska się wokół jej pasa. ─ Nie mogę ─ mruknął zgarniając jej włosy na jeden bok. ─ jestem zastępcą burmistrza ─ przypomniał jej.
─ Wiem, lepiej żeby nikt nie przyłapał cię z opuszczonymi spodniami ─ mruknęła, a on zamroził ją wzrokiem. ─ Idę do łazienki ─ odparła wyślizgując się z jego objęć i ruszając w stronę szkoły.
***
Jeremiah Torres wypuścił powietrze z płuc gdy piłka prześlizgnęła się między rękami bramkarza. Oparł ręce na udach dysząc ciężko. Mokre włosy oblepiły mu czoło, a kosmyki przydługiej grzywki wchodziły do oczu. Nastolatek odgarnął je z czoła zerkając na tablicę wyników. Dwa do zera kuło w oczy. Zaklął pod nosem i wyprostował się. Brak Jordana nie tylko rzucał się w oczy, ale także mocno im doskwierał. Potrzebował jego sprytu, umiejętności szybkiego dryblingu. Marcus dwoił się i troił w polu karnym przeciwnika, ale nie zrobić wiele gdy kryło go trzech obrońców. Żaden strzał na bramkę był nieskuteczny. Nie udało im się wymusić nawet rzutu wolnego. Gdy sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy nad jego głową zagrzmiało.
─ Świetnie ─ mruknął sam do siebie chłopak ─ więcej deszczu. Mokrą koszulką przetarł twarz i niechętnie spojrzał na tablicę z wynikami. Przegrywali dwa do zera i Remmy Torres wiedział, że potrzebują cudu albo dodatkowej pary nóg. Siedemnastolatek wypuścił ze świstem powietrze, lecz zamiast z resztą chłopaków swoje kroki skierował do łazienki. Zamknął za sobą drzwi a trzęsące się ręce oparł na umywalce zamykając oczy.
Widok chłopaków z drużyny wstrząsnął nim bardziej niż sam chciał przed sobą przyznać. Po zdobyciu mistrzostwa stanowego, gdy wylądował w szpitalu żaden go nie odwiedził, kiedy wyjeżdżali ze stolicy żaden go nie pożegnał, a gdy po kilku tygodniach dowiedział się, że to Malcolm dostał stypendium, które on miał na wyciągnięcie ręki rozwalił lustro w łazience. Ani ojciec ani siostra nie zapytali dlaczego ma bandaż na dłoni ani dlaczego żaden z chłopaków nie przyszedł się z nim pożegnać. Drużyną przestali być tamtego popołudnia gdy całe jego życie wywróciło się do góry nogami w zaledwie siedem minut. Nigdy nikomu nie powiedział co się stało w tamtej łazience.
Tamten wstyd nadal palił jego trzewia. Ciało nadal pamiętało tamten rozrywający ból, oczy zegar, który odmierzał czas. Siedem minut w piekle. Przepłukał usta wodą i ochlapał twarz lodowatą wodą. Po chwili wahania wsunął głowę pod lodowaty strumień. I pomyśleć, że przed meczem martwił się, że Romeo będą plątać się nogi kiedy to on grał wykonując niedokładne podania nie mogąc skupić się na grze. Wiedział, że gra poniżej swoich umiejętności po omacku zakręcając kran z wodą. Wyprostował się. Woda spływała mu z włosów tworząc pokaźną kałużę, lecz on to zignorował spoglądając na swoją twarz.
Był blady, a cienie pod oczami były widoczne bardziej niż by tego chciał. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Powinien pójść do szatni dom chłopaków, ale drzwi od łazienki otworzyły się i stanął w nich David. Przełknął ślinę. Miał swój typ kręcili go przystojni ciemnowłosi chłopcy, o sarnich oczach.
─ Cześć ─ odezwał się pierwszy uśmiechając się lekko. ─ Plączą ci się nogi ─ rzucił bez wstępów a Remmy prychnął w odpowiedzi. ─ Moja babcia lepiej podaje piłkę.
─ Twoja babka nie żyje ─ przypomniał mu obserwując jak za jego byłym zamykają się drzwi.
─ No właśnie ─ wzruszył ramionami robiąc jeszcze jeden krok w jego stronę. ─ Z taką grą nie masz szans na dostatnie się do drużyny uniwersyteckiej nie mówiąc już o narodowej.
─ Skończyłeś? ─ zapytał go zirytowany Remmy dopiero teraz dostrzegając pudełko pod pachą Davida. Uniósł lekko brew gdy chłopak podszedł do niego kładąc je na umywalce. ─ Pomyślałem, że mogą ci się przydać. ─ postukał palcem w pudełko jednocześnie odgarniając mu mokre włosy z czoła. Zadrżał i to nie miała wiele wspólnego z wodą spływającą po jego karku. ─ Ty i reszta jesteście teraz najlepszymi kumplami? ─ zapytał go.
─ Ja i Mac jesteśmy w drużynie uniwersyteckiej ─ wyjaśnił. ─ Zaproponował ─ urwał ─ chciałem cię zobaczyć.
─ Zobaczyłeś, a teraz spadać ─ warknął.
─ Remmy ─ zaczął chłopak. Szatyn warknął gdy David przyłożył dłoń do jego policzka. Spojrzał mu w oczy. ─ Przepraszam.
Torres zamrugał powiekami zaskoczony. Z trudem przełknął ślinę. David stał zdecydowanie zbyt blisko. Remmy czuł zapach jego perfum, które wymieszała się z deszczem. Osiemnastolatek oparł głowę o pierś byłego i westchnął.
─ Zacząłem studia na uniwerku ─ zaczął David. ─ W San Nicholas ─ dodał. Remmy oderwał głowę od jego piersi kompletnie zbity z tropu. Pamiętał jeszcze ich długie rozmowy o przyszłości i uniwersttet w średniej wielkości mieście nie był na szczycie listy. ─ Przeniosłem się po pierwszym semestrze ─ dodał. ─ Tak jest lepiej. ─ dodał i odsunął się od swojego byłego chłopaka. ─ Powinieneś założyć buty, zawsze dodawały ci skrzydeł.
Remmy został sam z chaosem w głowie. David był tutaj! Nie miał majaków ani zwidów. Rozmawiali i przez kilka krótkich sekund było jak dawnej. Przeczesał palcami nadal mokre włosy i wtedy do środka wszedł minister edukacji we własnej osobie. I wtedy chłopaka olśniło. David był synem Sergio Barragána. Barragán był nowym ministrem sprawiedliwości. Co prawda Barragán nie należał do prawicowej partii. Jego partia weszła w koalicję z obecną partią Jose Luisa Montenegro. Syn gej zapewne raził ich delikatne oczka. Chłopak chwycił swoje buty i wybiegł z łazienki.
Wziął głęboki bolesny oddech przymykając na kilka minut powieki. Nogi drżały mu niebezpiecznie więc zacisnął palce mocnej na brzegach szkolnej umywalki. Widok chłopaków z byłej drużyny na szkolnych trybunach przywołał falę niechcianych i niepotrzebnych wspomnień. Sprawił, że na boisku to jemu plątały się nogi. Podania były niedokładne i kilkukrotnie przegrał pojedynek jeden na jeden gdy powinien go wygrać. Dwa może trzy razy wylądował na szorstkiej murawie, lecz nie osiągnął tym niczego. Trafił się im wyjątkowo liberalny sędzia, który częściej odwracał wzrok i może w innych okolicznościach by mu to nie przeszkadzało, ale gdy na trybunach zasiadali skauci sprawa miała się zupełnie inaczej.
San Nicholas byli lepsi. Zgrani, ich obrońcy mieli większe umiejętności i strzegli swojego pola karnego jak czwórka wściekłych dobermanów. Mecz mógłby wyglądać inaczej gdyby pierzony Jordan Guzman nie rozpłynął się w powietrzu. Zegarek na dłoni zawibrował. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Nacho. Uśmiechnął się kącikiem ust. Radził sobie lepiej niż Remmy przypuszczał. Obronił kilka naprawdę trudnych piłek. Całkiem nieźle czytał grę przeciwnika. Bramki które przepuścił były nie do obrony więc jako kapitan nie miał mu nic do zarzucenia. Drzwi za jego plecami otworzyły się, Torres bezwiednie otworzył jedno oko zerkając na znikającego w kabinie mężczyznę. Z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Minister oświaty we własnej osobie!
Poczuł ukucie i bezwiednie potarł się po piersi. Jose Luis był bucem, dupkiem, palantem który dybał na pracę jego ojca. Był także jednym z najbardziej znanych homofobów w Meksyku. W jego oczach liczyła się jedna orientacja, dwie płci. Reszta. Reszta to „ideologia” Odkręcił wodę ochlapując twarz wodą. Wyszedł z łazienki i swoje kroki skierował do swojej szafki. Otworzył ją i spojrzał na pudełko. Było tam, wiedział że tam będzie. Rue ty cwana bestio, pomyślał i zgarnął pudełko pod pachę. Wszedł do szatni w której panowała wręcz grobowa cisza. Rzucił pudełko na ławkę zwracając uwagę wszystkich.
─ Ktoś umarł gdy mnie nie było? ─ zapytał pozbywając się mokrej koszulki. Potrząsnął włosami jak otrzepując się z wody niczym mokry pies. Sięgnął po ręcznik i wytarł włosy, które teraz sterczały we wszystkie strony.
─ Przegrywamy dwa do jaja ─ ktoś z tyłu przypomniał mu ktoś z tyłu. ─ Fernandez powinien obronić te dwie bramki.
─ Może ciebie postawimy na bramce i przekonamy się jaki z ciebie byłby bramkarz ─ Nacho chciał poderwać się z miejsca, ale poczuł ręce kapitana na swoich ramionach ciągnące go z powrotem na ławkę.
─ To było nie do obrony i dobrze o tym wiesz Marquez ─ odpowiedział spokojnie kapitan. ─ Mamy jeszcze drugą połowę, Diaz przeskoczysz na drugiego napastnika ─ powiedział do Enzo który skinął lekko głową ─ Reszta bez zmian ─ niechętnie wciągnął na siebie mokrą koszulkę krzywiąc się gdy dotknęła jego skóry. Usiadł obok Nacho ściągając buty i mokre brudne skarpetki. Sięgnął do pudełka w środku były dwa różnokolorowe buty. Nie grał w nich od zeszłego sezonu, ale wiedział, że będą pasować idealnie. W poprzednim sezonie te buty były jego znakiem rozpoznawczym. ─ Musimy docisnąć ich obronę ─ zaczął nakładając jedną ze skarpetek. Siedzący obok Nacho zamrugał powiekami gdy dostrzegł na końcach tęczową flagę. Remmy sięgnął po buty. Prawy był różowy, lewy niebieski.
─ Odpędzasz uroki, Torres? ─ Jorge Ochoa gapił się na jego buty.
─ Tak, może tak zapatrzą się na moje buty, że przepuszczą gola lub dwa ─ odparł wstając z ławki z popatrzył na wydzierganą na drutach przez siostrę opaskę i założył ją. Miał w nosie co sobie pomyślą inni. Cały poprzedni sezon (który niemal go zabił) grał w butach które nie tylko odpędzały uroki. Dla niego były także symbolem jego podwójnej natury. ─ Wracajmy na boisko.
Kilka minut później zrównał się z trenerem, który łypnął na niego to na jego buty.
─ Rzucasz czy odpędzasz uroki? ─ zapytał.
─ Mogę grać w kolorowych butach ─ zaznaczył. ─ Oficjalny regulamin nie zabrania tego ─ przypominał trenerowi pocierając butem o łydkę.
─ Twoje buty wyglądają jak oświadczenie ─ dodał Bruni. ─ Skarpety aż krzyczą.
─ Och doprawdy? ─ zapytał przekrzywiając na bok głowę. ─ Nie zauważyłem ─ uśmiechnął się do mężczyzny z dziwnym błyskiem w oku. ─ Spotkałem w klopie ministra oświaty ─ wyznał ─ uznałem, że zmienię skarpetki, dla lepszego krążenia w końcu jako cukrzyk muszę dbać o krążenie.
Bruni z trudem zachował poważny i obojętny wyraz twarzy.
─ I jeszcze jedno, Guzman wchodzi na boisko.
─ Guzman za swoje zachowanie grzeje ławę ─ odparł Olivier. ─ Bez dyskusji.
─ Przegramy ─ oznajmił ─ i to z kretesem ─ zaznaczył. ─ Nie dam rady ─ dodał. Olivier zamrugał powiekami zaskoczony. ─ chyba, że chcesz, żeby znowu wylądował znowu w błocie a ty znowu zrobisz mi usta-usta ─ Remmy zamiótł długimi rzęsami, Bruni wywrócił oczami. ─ Dzięki ─ podszedł do ławki na której siedział Guzman. ─ Rozgrzewaj się ─ oznajmił mu Torres wyciągając przed siebie nogi. Uderzył butami o siebie. ─ Trener się zgodził.
─ Jak to zrobiłeś?
─ Och, jak zawsze ─ odpowiedział i wzruszył nonszalancko ramionami ─ zatrzepotałem rzęsami ─ wstał ─ Bozia w jakimś celu mi je dała ─ Jordan spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami i wstał ściągając bluzę.
─ To jaki masz plan kapitanie? ─ zapytał go Guzman.
─ Bardzo prosty, dociskamy ich obronę aż pękną. Przypomnij mi który z nich pije więcej energetyków niż waży?
─ Ten z czwórką, będziesz rozgrywał przez czwórkę?
─ Trener go zdejmie zastąpi słabszym rezerwowym no chyba że będzie chciał żeby zawodnik wykitował mu na boisku ─ Guzman wywrócił oczami. ─ Musimy przenieść ciężar gry na ich połowę więc ─ podszedł do Jordana ─ Nie obchodzi mnie co zaszło między tobą a Yonem. Jesteś na niego wkurwiony to wykorzystaj to i szybko przebierał nóżkami na boisku. Zrozumiano?
─ Zrozumiano, chcesz doprowadzić do remisu?
─ Nie, chcę wygrać więc do roboty ─ odpowiedzi i zgrabnie podskoczył do góry. ─ Nie tylko ty jesteś wkurwiony Guzman ─ dodał i powtórzył skok.
Pięć minut później drużyny wróciły na boisko. Remmy ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Rozpadało się na dobre. Gdzieś rozległ się grzmot. Grał już w deszczu. Nienawidził grać w deszczu, ale kochał grać więc w myśl maksymy „Miłość silniejsza od nienawiści” wygłoszonej przez nie wiadomo kogo poprawił swoje tęczowe skarpetki. Ojciec później zmyje mu za to głowę, ale to będzie później.
Był zmęczony, ale dziwnie lekki. Teraz gdy przenieśli ciężar gry na pole przeciwnika, Remmy odprężył się i przypominał sobie dlaczego jako dzieciak zakochał się w piłce noże. Dodawała mu skrzydeł. Babcia zawsze żartowała, że „na boisku wyrastają mu skrzydełka” Był szybki, był zwinny potrafił ograć przeciwnika, dostosować swoją grę do kolegów z drużyny. Cholera potrafił grać w pieprzonym deszczu! Gdy wpakował piłkę do siatki będąc na spalonym roześmiał się perliści zadzierając do tyłu głowę.
─ Z czego się cieszysz? ─ zapytał go Dlegado. ─ Byłeś na spalonym.
─ Wiem, ale zapominałem ─ odpowiedział─ jaka to frajda ─ dorzucił i zaczął się wycofywać. ─ Poza tym spalony czy nie gol przeciwnika zawsze podnosi ciśnienie ─ wzruszył ramionami i zaczął wycofywać się na swoją pozycję. Pięć minut później wylądował na murawie z twarzą w błocie. Przeturlał się na plecy czując i słysząc jak wszystko zamiera , a on nie zamierzał się ruszać. Usłyszał charakterystyczny dźwięk gwizdka z trudem powstrzymując się od uśmiechu. Gdzieś w tle słyszał krzyki protestujących San Nicholas. Przed swoją twarzą zobaczył wyciągniętą dłoń. Niepewnie poderwał się na nogi i skrzywił unosząc do góry prawą kostkę.
─ Chyba coś mi strzeliło ─ stwierdził ze zbolałą miną (miał nadzieję, że tak wygląda).
─ On udaje! ─ wrzasnął Yon. Remmy dla lepszego efektu zarzucił rękę na ramię Marcusa Delgado. ─ Zaprowadzisz mnie do pomocy medycznej? ─ zapytał i zatrzepotał powiekami. Delgado zacisnął usta w wąską kreskę, ale doprowadził Remmego i posadził go na ławce.
─ Wymusiłeś krany ─ syknął mu do ucha.
─ Jak nie drzwiami to oknem ─ oznajmił koledze z drużyny i skrzywił się gdy medyk zaczął badać jego kostkę. ─ Jordan ─ spojrzał na chłopaka. ─ Mógłbyś? Ja z tą kostką ─ wskazał na kostkę.
─ Siadasz na ławce.
─ Prędzej piekło zamarznie trenerze ─ Remmy poruszył stopą to w jedną to w drugą stronę. ─ Będę żył, tylko proszę ją zamrozić. ─ zwrócił się do pomocy medycznej.
─ My tak nie gramy.
─ Wyluzuj Trzynastka ─ odpowiedział na to chłodno Torres krzywiąc się gdy sanitariusz opatrzał jego stopę. ─ Potrzebujemy bramki kontaktowej więc jak nie drzwiami to zdobędę ją oknem ─ wstał i wypuścił ze świstem powietrze. Przespacerował się i skinął głową sędziemu, który wznowił grę. Jordan wcisnął piłkę w lewy róg bramki między palcami bramkarza. Zostało piętnaście minut do końca spotkania. ─ No to zaczynamy zabawę od nowa ─ rzucił do Marcusa Delgado. ─ Do roboty.
Drużyna przeciwna zwarła szyki zadając cios za ciosem, których obrońcy dzielnie bronili. Jeremiah jak na kapitana przystało wziął ciężar gry na siebie grając wysoką piłką i starając się wyrzucić z głowy wynik i upływający czas, który biegł nieubłaganie do przodu. Przerzucał ciężar gry na pole karne przeciwnika zmuszając ich do przejścia do ofensywy. Duran nie zmienił pijącego energetyki obrońcy więc ku jego niezadowoleniu zmusił go do obrony większości piłek. Gdy sędzia doliczył trzy minuty do podstawowego czasu gry wiedział, że albo teraz albo nigdy. Kiedy piłka podana przez Romeo wylądowała u jego stóp wykonał strzał. Piłka zgrabnie prześlizgnęła się przez zdezorientowanych obrońców i nogi bramkarza lądując w siatce. Remmy odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się zadzierając do góry głowę. Deszcz uderzał go w twarz. Bezwiednie uniósł palce do twarzy i wykonał gest, który w języku migowym oznaczał jedno „mama” Miał zwyczaj każdy gol dedykować jedynej osobie która nie mogła przy nim być. Sędzia odgwizdał koniec spotkania. Remmy z ulgą ściągnął przez głowę mokrą koszulkę przerzucając ją sobie przez ramię. Schodząc do szatni usłyszał.
─ Jeremiah Torres! ─ tego głosu nie dało się pomylić z nikim innym. Skinął głową kolegom i podreptał do ojca. ─ Na Boga włóż koszulkę! Ja za twoje leczenie płacił nie będę ─ z trudem powstrzymał się od uśmiechu i pokiwał głową. Ktoś przerzucił mu przez ramię bluzę. To był trener. Była przyjemnie ciepła. Wsunął w nią ręce.
─ Panie dyrektorze ─ skinął ojcu głową─ Mecz się podobał?
─ Ujdzie ─ odpowiedział Torres odchrząkując. Remmy ugiął się pod ciężarem siostry która wskoczyła mu na plecy.
─ Ten wmuszony karny ─ zaświergotała Kiraz Torres. ─ Dobry ruch.
─ Jaki wymuszony karany? ─ zapytał siostrę gdy zeskoczyła mu z pleców. Remmy spojrzał na ojca. Cerano wiedział doskonale, że Remmy trochę symulował. Chłopak przyklęknął, Cerano uniósł brew.
─ A to czasem nie obciach?
─ Nie ─ odpowiedział i nie protestował gdy ojciec przygarnął go do siebie. ─ W porządku? ─ zapytał go szeptem Cerano. Remmy skinął głową. ─ Ten gol to był fuks ─ stwierdził dyrektor wręczając c synowi sinikersa. ─ Zajedz bo gwiazdorzysz.
─ Wiem ─ odpowiedział syn ─ ale trafiłem ─ dodał i uśmiechnął się odsuwając się od ojca. Cerano pogładził go po policzku. Nie musiał nic mówić. Nad ich głowami rozległ się grzmot. Obaj popatrzyli w niebo. ─ Jej się podobało ─ mruknął uśmiechając się kącikiem ust.
─ Raczej ruga cię za to, że w deszczu biegasz bez koszulki.
─ Jestem kapitanem ─ wyprostował się. ─Ktoś musi zapewnić rozrywkę widzom. ─ odpowiedział prostując się i odrzucając do tyłu mokre włosy. Potrzebowały nożyczek, ale Remmy lubił siebie w przydługich włosach.
─ Sądzę, że przyszli tutaj obejrzeć mecz, nie twój striptiz ─ usłyszeli za swoimi plecami karcący męski głos. Remmy spojrzał przez ramię na ministra oświaty.
─ Sądzę, że jedno nie wyklucza drugiego.
─ W twoim przypadku sądzę, że wyklucza również skracanie włosów ─ odparł na to minister karcąco przyglądając się mokrym włosom Torresa.
─ A to ─ wskazał na swoje mokre włosy ─ to faza, kiedyś mi przejdzie.
─ Faza?
─ Na ─ Cerano chrząknął ostrzegawczo ─ eksperymentuje z wyglądem ─ wyjaśnił Remmy. Fajnie, że pan wpadł, a teraz przepraszam muszę ściągnąć mokre cichy za nim złapie grypę. Tato zobaczymy się w domu ─ rzucił w stronę ojca i ruszył do szatni.
W środku panował przyjemny dla ucha gwar.
─ Jeremiah ─ usłyszał głos trenera.
─ Tak, tak wiem rozbieranie się w deszczu to kiepski pomysł ─ zaczął machając ręką i odgryzł kolejny kęs batona.
─ Chciałem powiedzieć, że twój ostatni strzał był dobry chociaż ryzykowany. Z lewej nogi.
─ Jestem lewonożny ─ odpowiedział na to Remmy i odwrócił się. ─ Jestem obunożny ─ przypomniał trenerowi.
─ Wiem i na następnym meczu nie rozbieraj się na boisku ─ zaznaczył. Remmy zasalutował wrzucając do ust batona
─ Dobrze, chociaż jestem tak śliczny, że żal tego nie pokazać ─ odpowiedział. Kilka osób parsknęło śmiechem. ─ Zrzucił z siebie bluzę chwytając kosmetyki. ─ Jeszcze coś trenerze?
─ Pod prysznice.
─ Z rozkoszą ─ odparł Remmy człapiąc we wskazanym kierunku. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sobrev Prokonsul

Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3509 Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:19:20 20-01-25 Temat postu: |
|
|
cz 2
Cz2
***
Po ojcu odziedziczyła talent owijania sobie ludzi wokół palca gdyż jako dziecko często obserwowała ojca. Nieoficjalnie. Zawsze skrywała się w cieniu i słuchała jak roztacza przed delikwentem swój czar. Mani obietnicami. Fernando był jak jasny płomień światła który przyciągał do siebie ludzi. Byli jak ćmy lecące do płomienia, pomyślała. Im bardziej się człowiek zbliżył tym większe ryzyko spalenia.
─ Victorio! ─ usłyszała za plecami swoje imię. Hermes usiadł przy nogach swojej pani. Jasnowłosa zerknęła przez ramię na biegnącego w jej stronę Ariela ─ Cieszę się że cię złapałem ─ zaczął duchowny.
─ Proszę księdza ─ odezwała się chłodno. ─ W czym mogę pomóc?
─ Chodzi o turniej ─ zaczął ─ dzwonili do mnie z ministerstwa. Sfinansują turniej. To znaczy pokryją część kosztów.
─ Czterdzieści procent ─ przypomniała sobie kobieta.
─ Tak, jak udało ci się do załatwić? ─ zapytał Ariel. ─ Turniej będzie miał też innych sponsorów. W zamian za reklamę.
─ Od słowa do słowa ─ zaczęła z trudem powstrzymując uśmiech. ─ Mam znajomości Arielu ─ po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu ─ wykonałam kilka telefonów i udało mi się nakłonić lokalnych przedsiębiorców do współudziału. To nic wielkiego, a jeśli turniej okaże się sukcesem ministerstwo rokrocznie będzie obejmować wydarzenie patronatem.
─ To ─ zaczął ksiądz. ─ Dziękuje, to dobre dzieciaki ─ dodał. Victoria otworzyła drzwi od auta i wpuściła do środka psa. Hermes z zadowoleniem rozłożył się na tylnej kanapie.
─ Wiem i wbrew temu co o mnie mówią nie jestem bez serca.
─ Ono tylko zbyt wiele przeszło ─ dodał ksiądz sprawiając, że brew Victorii bezwiednie powędrowała do góry. ─ Przepraszam. ─ dodał pospiesznie brunet.
─ Nie ─ machnęła drżącą dłonią. Rzadko ktoś mówił do niej w tak bezpośredni sposób. Ludzie nabrali zwyczaju jąkania się w jej towarzystwie. ─ Po prostu życie mnie zahartowało. To wszystko ale wiem jak to jest mieć marzenia, które z wielu powodów trudno zrealizować ─ dodała. ─ Masz jakieś plany po meczu? ─ zapytała Ariela. ─ Ja i mąż organizujemy kolację dla znajomych ─ zaczęła ─ jeśli masz ochotę wpaść?
─Bardzo chętnie, ale obiecałem Carolinie, że będę opiekunem na przyjęciu urodzinowym Quena ─ wyjaśnił z przepraszającym uśmiechem. ─ Może innym razem uda się nam spotkać.
─ Może.
Victoria pożegnała się z Arielem i odjechała do domu gdzie wpuściła czekający na zewnątrz catering. O ile pieczenie ciasta zostawiła w rękach męża to resztę dań zamówiła zarówno w „Grze Anioła” jak i z „Czarnego kota”. Zapłaciła należność i zaczęła wykładać jedzenie na półmiski. Hermes zwinął się w kłębek pod stołem w kuchni. Victoria spojrzała na zwierzę, które już skrywało się przed światem. Gdy rozległ się dźwięk domofonu przy furtce zmarszczyła brwi zerkając na kamerkę. Przed furtką stały nie jedna a trzy osoby. Sylvia, Helena oraz Ingrid. Kobieta wpuściła je do środka jednocześnie zerkając na zegarek. Mecz nadal trwał.
─ Jesteście wcześniej ─ zauważyła zabierając okrycia z ramion kobiet.
─ Pomyślałam, że pomogę ci w kuchni ─ pierwsza odezwała się Sylvia wciskając Victorii butelkę wina. Helena trzymała w rękach półmisek na widok którego jasnowłosa uniosła brew.
─ Giovanni ─ oznajmiła ─ i Sofia zrobili małe co nieco ─ oznajmiła gdy wprowadzono ich do kuchni.
─ Dziękuje nie trzeba było ─ odpowiedziała na to Victoria kładąc półmisek na stole i westchnęła.
─ Powiedz nam po prostu co mamy robić ─ pospieszyła z pomocą Sylvia zerkając na talerze ustawione w zgrabne stosy. ─ Mąż pożyczył?
─ Nie to z graciarni Felipe.
─ Graciarni Felipe? ─ powtórzyła dziennikarka.
─ Tak, to magazyn w którym umieściliśmy spadek po Felipe.
─ Zapisał ci w spadku talerze?
─ Zastawę stołową na pięćset pięćdziesiąt osób ─ doprecyzowała Victoria. ─ Babka uwielbiała organizować wystawne przyjęcia ─ wyjaśniła ─ więc mam zastawę stołową na niemal sześćset osób. Część trafi do restauracji „Starego Browaru” gdy już zostanie otwarta. I chyba potrzebujemy lepszej nazwy ─ powiedziała bardziej do siebie niż do gości. ─ To komu wina?
Atmosfera rozluźniła się nieco a panie zajęły się powierzonymi zadaniami. Wino także pomogło. Victoria miała chwilę aby przebrać się z dżinsów i swetra w strój nieco bardziej odświętny, ale nadal domowy. Długa plisowana spódnica w odcieniu pudrowego różu wirowała wokół jej nóg gdy krążyła po kuchni, do salonu gdzie rozłożono stół. Na komodzie ułożono patery z ciastem.
─ Vicky ─ zaczęła Helena ustawiając półmiski z jedzeniem na stole ─ to kiedy dostanę nagranie?
─ Nagranie?
─ To które wysłałaś Sylvii z przemową Dicka Pereza? ─ doprecyzowała policjantka. ─ Twój ojciec powiedział, że kamera na drzewie jest twoja ─ żona Magika uśmiechnęła się kącikiem ust.
─ Masz ochotę jeszcze raz obejrzeć przemówienie?
─ Nie chodzi mi o wydarzenia przed przemówieniem ─ odparła na to policjantka świadoma że Vitoria wie doskonale o którą część nagrania prosi ─ to gdzie zarejestrowano podpalacza.
─ Raczej podpalaczkę ─ odpowiedziała blondynka. Sylvia spojrzała to na Helenę to na Victorie. ─ albo bardzo szczupłego faceta. ─ jasnowłosa wyszła i wróciła z pendrive ─ Proszę ─ podała jej dysk.
─ Dziękuje, chociaż wolałabym abyś nie rozsyłała dowodów prasie. Bez urazy ─ rzuciła do dwóch przedstawicielek mediów. Sylvia wzruszyła ramionami.
─ Niczego jej nie wysłałam ─ zapewniła ją blondynka ─ dałam Sylvii dostęp do komputera ─ doprecyzowała ustawiając na stole dzbanki z wodą. ─ a ona zdecydowała się wrzucić nagranie z przemówieniem Dicka na stronę swojej gazety.
─ Ze stosownym komentarzem ─ dodała kobieta. Victoria parsknęła śmiechem przypominając sobie stosowny komentarz Sylvii.
─ Od kiedy się kumplujecie? ─ Ingrid była dziś małomówna, lecz czujnie obserwowała gospodynię i żonę Fabiana, które zdawały się dobrze czuć w swoim towarzystwie. Kobiety popatrzyły na siebie i obie pomyślały o tym samym. O chwili gdy Victoria rozwaliła Joce czaszkę a Sylvia zmyła jego krew w szkolnej łazience. Tego żadna z kobiet powiedzieć nie mogła. Nie w towarzystwie policjantki.
─ Od czasu gdy Sylvia grzecznie przeprosiła za swój artykuł. ─ odpowiedziała Victoria.
─ Pozwałaś mnie więc nie miałam zbytnio wyboru ─ Sylvia uśmiechnęła się kwaśno upijając łyk wyśmienitego wina. ─ Jak sprawuje się Dick na stanowisku nauczyciela? ─ zwróciła się z pytaniem do Lopez.
─ Jak aniołek ─ odpowiedziała na to brunetka. ─ Nie rozmawia praktycznie z nikim i jestem pewna, że ostatnio pokłócił się z wnukiem.
─ A o co poszło?
─ O pomidory ─ odparła ─ Wilhelm reaktywuje szkolną szklarnię, którą Dick zamknął jakoś dwadzieścia lat temu robiąc z niej składzik na rupiecie i uczy jak sadzić, pielić ─ wyjaśniła ─ Przechodziłam akurat obok szklarni i usłyszałam strzępy rozmowy. ─ Ma żal do Willa że tego z nim nie skonsultował.
─ Co jego to obchodzi? ─ zainteresowała się Sylvia. ─ Czy ten „klub małego biologa” to nie była jego duma narodowa?
─ I tren łowów ─ dodała z przekąsem Victoria upijając łyk wina. ─ Wybierał młode i zdolne. Uroda była przyjemnym dla oka dodatkiem. Ciekawe co wiedział w mojej matce? ─ nikt w pomieszczeniu nie był pewien czy Victoria pyta samą siebie czy kobiety zebrane w pomieszczeniu.
─ A którą matkę masz na myśli?
─ Inez ─ doprecyzowała poprawiając jeden z widelców. ─ Gwen nie chodziła tutaj nawet do szkoły. Inez jeszcze jako dziecko dostała od matki czarny notes. Babcia zachęcała córkę do wylewania swoich żali na papier zamiast na gosposie więc pisała. Zbyt dużo moim zdaniem.
─ I pisała o swoim z związku z Perezem? ─ Ingrid wymieniła z Sylvią spojrzenia. ─ Z szczegółami?
─ Graficznymi ─ Victoria skrzywiła się mimowolnie. ─ Wiem ile ma centymetrów w zwodzie ─ poinformowała panie. ─ I nie ma się czym chwalić ─ stwierdziła i obróciła się spoglądając na stojącego w progu Joela i Normę. ─ Udało ci się dotrzeć ─ zwróciła się do mężczyzny. ─ Norma ─ przywitała się z kobietą ─ właśnie omawiamy ważkie tematy, jak tu weszliście?
─ Mąż otworzył furtkę ─ odpowiedział Javier z rozbawioną miną przyglądając się swojej ukochanej. Znał Victorię od lat i wiedział jak jej organizm reaguje w połączeniu z alkoholem. Radosne ogniki w jej oczach jasno mówiły, że wypiła więcej niż jedną lampkę. Jedną ręką ściągnął synkowi czapkę. ─ Jak widzę prowadzicie ożywioną dyskusję ─ zauważył małżonek.
─ Tak na poważne dorosłe tematy ─ potwierdziła Victoria podchodząc do nowo przybyłych. Przyklęknęła przy synku. ─ Dobrze się bawiłeś?
─ Tak, chociaż zmarzłem ─ oznajmił pozbywając się kurtki. ─ Był remis, tata mówi, że to dobrze.
─ Tak? ─ Victoria spojrzała to na męża to na synka. ─ To co chcesz chodzić na piłkę nożną? ─ Alec zmarszczył nosek i pokręcił przecząco głową.
─ Wolę łuki ─ obwieścił. ─ Mecz był fajny, ale żeby biegać przez dziewięćdziesiąt minut za piłką? ─ skrzywił się. Victoria z trudem zachowała poważny wyraz twarzy. ─ Nie moje klimaty.
─ Rozumiem, a czy w twoich klimatach jest gorąca czekolada z piankami? ─ zapytała. Alec popatrzył na nią błyszczącymi oczyma i ochoczo pokiwał głową. Victoria się wyprostowała.
─ Gorąca czekolada z piankami? ─ zapytał ją Magik.
─ A też masz ochotę?
─ Nie ─ odparł przyciągając ją do siebie. ─ Ja mam gorącą żonę ─ szepnął jej do ucha. Victoria spiorunowała go wzrokiem. Magik musnął ustami jej usta. Rozległ się dźwięk dzwonka. ─ Ty do kuchni ja do drzwi ─ oznajmił całując ją szybko w usta.
─ Chodź smyku, sprawdzimy gdzie jest ta gorąca czekolada ─ chwyciła rączkę synka kątem ucha słysząc jak Javier wprowadza kolejnych gości. Kwadrans później dom wypełnił gwar rozmów i okazjonalny śmiech. Victoria przyglądała się tłumkowi gości w swoim salonie i mężowi który był w swoim żywiole zagadując do wszystkich. Alec z zadowoloną minką usiadł na kolanach swojego ojca chrzestnego ani przez chwilę nie przestając mówić.
─ Ukrywasz się tutaj? ─ Conrado pojawił się u jej boku zerkając w dokładnie to samo miejsce. Na zachwyconą buzię Alexandra.
─ Chciałam odetchnąć, cieszę się że udało ci się znaleźć czas ─ zwróciła się do bruneta. ─ I przyprowadziłeś dziewczynę.
─ To raczej ona przyprowadziła tutaj mnie. Jak się czujesz?
Victoria spojrzała na niego zdziwiona.
─ Miewam lepsze i gorsze dni ─ odpowiedziała mu. Nie zamierzała ściemniać. ─ A co u ciebie?
─ W porządku ─ powiedział ─ Miewam lepsze i gorsze dni ─ posłużył się jej słowami. ─ Odebrałem ciekawy telefon z ministerstwa ─ zaczął. ─ Asystentka ministra poinforowała że ministerstwo obejmie patronatem zbliżający się turniej. Pokryje także część kosztów.
─ Czterdzieści procent. Nowy kosztorys dostaniecie w przyszłym tygodniu ─ dodała i spojrzała na profil Severina. ─ Słyszałeś, że Ariel zaproponował Fernando spowiedź?
─ Co?
─ Spowiedź ─ powtórzyła. ─ Fernando tak się przestraszył, że unika twojego szwagra jak ognia ─ oznajmiła ─ Co nie jest takie trudne biorąc pod uwagę jego ostatni zabieg na zatoki.
─ Zatoki?
─ Aha, coś z krzywą przegrodą. ─ uśmiechnęła się pod nosem. ─ Będzie dostępny dopiero we wtorek albo w środę. Wszystko zależy od tego kiedy zajdzie mu opuchlizna.
─ Kochanie ─ Javier podszedł do żony i Conrado. ─ Sylvia powiedziała, że nie ma sensu czekać na Fabiana bo cytuje „padniemy z głodu”
─ Zapraszam do stołu w takim razie. Nie będzie jedyną osobą która się spóźni.
***
Veda odkąd sięgała pamięcią zawsze miała problem z odczytywaniem intencji innych ludzi. Mówili oni jedno robili drugie dezorientując najpierw małą dziewczynkę, a teraz młodą kobietą swoim dualizmem. Yonatan ją dezorientował. Kochał Vero. Wiedziała to od Jordana. Wiedziała to bo Yon miał naprawdę głupi wyraz twarzy gdy szukał wzrokiem Vero. To miłość? , zastanawiała się pytając samą siebie. Na nią nikt nie patrzył w ten sposób. Jej nikt wzrokiem nie szukał. Przełknęła ślinę.
─ Nigdy nie miałam plakatu boybandu ─ wyznała nagle sprawiając, że Yon zmarszczył brwi otwierając oczy.
─ To czyj plakat miałaś?
─ Mozarta ─ odpowiedziała mu. ─ I nigdy go nie całowałam ─ dodała po chwili. I już miała zadać kolejne pytanie gdy z brzucha Yona wydobył się dźwięk. Veda spojrzała na jego brzuch to na chłopca. ─ Jesteś głodny ─ stwierdziła.
─ Nie ─ zaprzeczył, lecz jego brzuch był odmienne zdania. Veda zachichotała i ściągnęła z ramion plecak. ─ Mam przekąski.
─ Masz przekąski? Zawsze chodzisz ze swoim jedzeniem na imprezę?
─ Na wypadek gdyby jedzenie mi nie smakowało ─ odpowiedziała na to Veda. ─ Mam naleśniki ─ poinformowała go i wyciągnęła ze środka pojemniki. ─ Na słono i na słodko i mam bitą śmietanę ─ otworzyła szerzej plecak by mógł zajrzeć do środka. Był tam też termos z gorącą herbatą. Plecaczek Vedy był zaskakująco pojemny. Gdy zobaczył że wnętrze jest wyszyte w materiał w żaby ani trochę się nie zdziwił. Ta dziewczyna miała bzika na ich punkcie. ─ Masz tu może kuchenkę? Na ciepło będą smakować lepiej.
─ Powinna być ─ odpowiedział i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał ochoty ruszać się z miejsca, ale brunetka miała rację. Naleśniki najlepiej smakowały na ciepło. Wstał i pewnie opuścił wnętrze samolotu. Veda wyjrzała na zewnątrz, to na skrzynkę służącą za stopnie to na Yona. Usta zacisnęła w wąską kreskę. ─ Pomogę ci ─ zapewnił ją chłopak. ─ Nie bój się.
─ Nie boję ─ zapewniła go, chociaż spojrzała niepewnie w dół. ─ Masz lęk wysokości?
─ Nie wiem ─ odpowiedziała ─ może. Może właśnie odkryłam, że boje się wysokości ─ cofnęła się w głąb samolotu.
─ Vedo, złapię cię ─ zbliżyła się do krawędzi i łypnęła na niego wielkimi ciemnymi oczami.
─ Złapiesz? Jak w Step Up?
─ Co? W czym?
─ W filmie. Step up Taniec zmysłów ─ wyjaśniła u tym swoim wszechwiedzącym tonem. ─ Ona kazała mu ją złapać, a on ją złapał ─ parsknęła śmiechem gdy Yon zmarszczył brwi w konsternacji. ─ Nie mów, że nigdy nie oglądałeś Step Up. Chaming jest tam taki śliczny.
─ Nie, wyobraź sobie że nie oglądam romansideł.
─ To nie romansidło to film muzyczny z elementami romantycznymi.
─ Taa, pewnie romans jest główną osią fabuły ─ rzucił kąśliwie.
─ Nieprawda ─ zaprzeczyła panna Molina de Sanchez. ─ Dążenie do spełniania własnych marzeń jest główną osią fabuły, walka z własnymi słabościami to że główni bohaterowie się w sobie zakochują to dodatek.
Raczej główny zamiar, pomyślał Yon, ale to przemilczał. Nauczył się, że z Vedą czasami nie należy się kłócić.
─ Pomogę ci zejść ─ zapewnił ją. Przegryzła dolną wargę i niepewnie chwyciła się samolotu wystawiając na zewnątrz jedną nogę. Yon już miał się odezwać, że lepiej będzie jeśli się odwróci, ale Veda przysiadła na brzegu samolotu a jego oczom ukazała się para zgrabnych nóg. Veda nie była zbyt wysoka, ale nogi. Odchrząknął robiąc krok w jej stronę. To nie był zdecydowanie czas na rozważania na temat jej nóg. Chwycił ją w tali lekko zsuwając w dół. Veda wpadła wprost w jego ramiona zarzucając mu ręce na szyję. Włosy musnęły jego twarz a do nozdrzy chłopaka dotarł przyjemny zapach. Jej palce wbiły mu się w ramiona. Ostrożnie sprowadził ją na dół. ─ Widzisz, mówiłem że przy mnie nic ci nie grozi Piegusie ─ stwierdził. Veda zamrugała powiekami zamiatając długimi rzęsami. Zadarła do góry głowę spoglądając mu w oczy.
─ Mogłeś wspomnieć ─ wymamrotała. ─ Znajdźmy kuchenkę ─ zaproponowała i chwyciła go za rękę. W hangarze nie pachniało zbyt ładnie, ale już po chwili pomieszczenie wypełnił zapach odgrzewanych naleśników. Veda ostrożnie wyłożyła na papierowy talerzyk ciepły posiłek. ─ To gdzie możemy zjeść? Tu śmierdzi. Nie lubię jeść w smrodzie. ─ Yon połknął uśmiech. Ani trochę go nie zdziwiło, że Veda nie lubi jeść w smrodzie.
─ Mam pomysł ─ zapewnił ją chwytając kawałek deski i układając na niej naczynia. Wyprowadził Vedę na zewnątrz. Jedną ręką trzymając tacę z jedzeniem, drugą otworzył drzwi. ─ zapraszam do środka.
Abarca najpierw zamknął hangar aby po chwili zająć miejsce kierowcy i ruszyć w dalszą drogę. Zatrzymał się po kilku minutach przed sadem należącym do pani Angeliki. Veda nie odzywała się ani słowem ciekawa dokąd ją to wszystko zaprowadzi. Yon zaparkował swoją hondę na poboczu i ze schowka wyciągnął latarkę. Ku zaskoczeniu Vedy z bagażnika wyciągnął koc.
─ Gotowa na przygodę? ─ zapytał, a Veda ochoczo pokiwała głową. Odetchnął z ulgą gdy znajdująca się w ogrodzeniu dziura nadal była na swoim miejscu. Pomógł koleżance przejść na drugą stronę. Dzięki pełni drogę mieli oświetloną chociaż chłopak doskonale znał drogę. Odetchnął z ulgą dopiero gdy ich oczom ukazała się chatka. Drewniana, służąca jako przechowalnia narzędzi czy chroniąca owoce przed deszczem. Tutaj także zatrudnieni pracownicy mieli przerwę i jadali posiłki. Pchnął lekko drzwi. Pomieszczenie było takie jak je zapamiętał. Czyste i schludne. Zapach brzoskwiń nadal unosił się w powietrzu. W środku nadal znajdowała się ława.
─ Zapraszam ─ Veda z drewnianą tacą weszła do środka rozglądając się dookoła ─ Nie jest to może Wersal ─ zaczął zabierając od niej tacę─ ale możemy tutaj zjeść.
─ W Wersalu śmierdziało ─ poinformowała go. ─ Ludzie załatwiali swoje potrzeby za drzwiami ─ dodała chociaż Yon wolałby przed posiłkiem nie znać takich szczegółów. Znalazł lamę naftową i ją włączył. Światło rozświetliło mrok. Yon wyłączył swoją latarkę stawiając lampę w bezpiecznej odległości. Dawała światło i przyjemne ciepło. ─ Tu jest pięknie. ─ rozejrzała się dookoła. ─ Brakuje tylko muzyki ─ chwyciła komórkę i zaczęła szukać odpowiedniej playlisty.
─ Tylko żadnej Taylor ─ zaznaczył Yon. Veda wywróciła oczami.
─ Twojego łubu-dubu nie włączę ─ zaznaczyła ─ Siadaj i jedz ─ poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
─ Tylko jeśli ty usiądziesz i zjesz ze mną ─ Veda podniosła na niego zaskoczone ciemne oczy i usiadła obok niego. Veda przygotowała dwa rodzaje naleśników; na słono ze szpinakiem, kurczakiem i serem feta oraz na słodko z czekoladą i malinami. Najpierw sięgnęli po naleśniki na słono.
─ Skąd znasz to miejsce? ─ zapytała go.
─ Dorabiałem sobie do kieszonkowego w wakacje ─ wyjaśnił z nad swojego talerzyka. ─ Tu pachnie dużo lepiej.
Veda pociągnęła nosem i pokiwała głową zgadzając się z nim w zupełności. Pachniała dużo lepiej niż w hangarze i co tu dużo mówić było dużo romantycznej. Opuszczona chatka wśród sadu z brzoskwiniami. Tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał Vedę od uśmiechu od ucha do ucha. Zjadała grzecznie swoją porcję naleśników.
─ Wiedeń ─ powiedziała powoli rozlewając ciepłą herbatę do plastikowych kubeczków.
─ Co?
─ Miejsce do którego chciałabym polecieć ─ wyjaśniła stawiając przed nim. ─ Wiedeń.
─ To w Europie ─ zauważył całkiem przytomnie Yon.
─ Wiem, a Austrii, ale chciałabym tam kiedyś zamieszkać ─ wyjawiła. Nigdy nikomu nie powiedziała o tym konkretnym marzeniu. ─ Chciałbym wystąpić na koncercie noworocznym.
─ Koncercie noworocznym?
─ Co roku w Wiedniu odbywa się koncert noworoczny chociaż raz w życiu chciałabym go zobaczyć na żywo, ale chciałbym też na nim zagrać. Poza tym tam mieszkał Mozart. To moje największe marzenie ─ wyznała. ─ Mam też mnóstwo małych, listę.
─ Masz listę marzeń?
─ Tak ─ przytaknęła zjadając naleśnik. ─ Chcę być w dwóch miejscach na raz , zrobić sobie tatuaż, nauczyć się niemieckiego i koniecznie muszę tam dopisać, że chcę żeby ktoś mnie złapał.
─ A ja dalej nie mam pojęcia o czym mówisz ─ mruknął z nad swojego talerza. Veda sięgnęła po komórkę i włączyła aplikacje youtube i włączyła odpowiedni filmik. ─ Proszę to jest to ─ położyła przed nim nagranie. ─ Chcesz, żeby ktoś podniósł cię do góry?
─ Aha ─ odpowiedziała z nad swojego talerza. ─ A ty jakie masz marzenia?
─ Zostać pilotem. ─ odpowiedział machinalnie.
─ Wiem, pytam o mniejsze marzenia. ─ Veda popatrzyła na jego profil. ─ Coś innego, co można zrealizować w krótszym czasie, jak marzenie, żeby przelecieć się balonem ─ Yon z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
─ Zjeść sushi ─ wymyślił pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy.
─ Sushi jest pyszne ─ zapewniła go. ─ Co jeszcze? ─ zapytała go i z plecaka wyciągnęła notes i zapisała.
─ Nie wiem ─ odpowiedział. Veda podniosła na niego wzrok i wydarła kartkę z notesu. Przesunęła ją w jego stronę. ─ Proszę, zapisuj marzenia i je realizuj.
─ Dlaczego?
─ Z listą jest łatwiej ─ wyjaśniła.
─ Dlaczego to robisz? Naleśniki? Lista marzeń? Dlaczego? ─ zapytał ją z nad papierowego kubka z herbatą. Veda popatrzyła na chłopca siedzącego naprzeciwko niej. Był przystojny, był inteligentny i lubiła patrzeć na jego uśmiech.
─ Lubię cię ─ wyznała z prostotą. ─ Lubię patrzeć na twój uśmiech chociaż rzadko się uśmiechasz i zachowujesz się dziwnie. Jakby były w tobie dwie osoby. ─ Yon przełknął ciepły napój.
─ Dwie osoby?
Pokiwała głową.
─ I jedna z tych osób dogryza Jordanowi, a druga zabiera mnie do hangaru i pokazuje samolot. Jest miła. Dlaczego Jordan cię uderzył? ─ zapytała go znienacka Veda.
─ Bo to bęcwał.
─ Nieprawda, Jordan nie lubi przemocy nie uderzyłby cię gdyby nie miał powodu ─ zauważyła nastolatka. Yon wstał i zaczął spacerować w tę i z powrotem po niewielkiej przestrzeni. ─ Możesz mi powiedzieć zrozumiem.
─ Nie, nie zrozumiesz. Nie masz pojęcia jak to jest cały czas być w jego cieniu. Na mecz przyjechali skauci więc musieli widzieć mnie, nie Guzmana więc się go pozbyłem ─ Veda zmarszczyła nosek. ─ Zamknąłem go w składziku woźnego ─ wyjaśnił.
─ Zamknąłeś go w składziku woźnego żeby skauci nie zobaczyli go na boisku? ─ zapytała go zdumiona jego zachowaniem brunetka. Bezwiednie przeczesała palcami włosy. ─ To nie było miłe.
─ Co ty nie powiesz, ale mówiłem ci że nie zrozumiesz.
─ Bo mam autyzm?
─ Bo to stypendium to moja jedyna szansa, żeby się stąd wyrwać! ─ warknął Yon spoglądając na brunetkę. ─ Moi starzy nie są najbogatsi a nawet jakby byli to nie daliby mi centavo, nie na szkołę i kierunek który mnie interesuje więc muszę sam sobie na wszystko zapracować.
─ I myślisz, że ja nie wiem jak to jest? Codziennie wstanie o trzeciej trzydzieści i jadę ćwiczyć grę na wiolonczeli. Od czwartej do siódmej, zdzieram sobie skórkę z placów, pisze partytury, bo musze pokazać komisji rekrutacyjnej, że jestem coś warta, że zasługuje na stypendium, bo gra na szklankach już nie wystarczy.
─ Zaraz ─ zaczął ─ myślałem że już jesteś w tej szkole muzycznej?
─ Byłam ─ głośno przełknęła ślinę. ─ Zmieniłam miejsce zamieszkania więc zasady naboru się zmieniły i komisja cofnęła swoją decyzję a stypendium dostał ktoś inny. Mój ex. ─ Yon zamrugał powiekami zaskoczony. Nie był pewien co go zaskoczyło bardziej fakt że Veda straciła stypendium czy że istniał jakiś ex? Zrobił krok w jej stronę ostrożnie przygarniając ją do siebie. Veda wtuliła się w jego podkoszulek pociągając nosem. Yom cholernie dobrze pachniał.
─ Drżysz ─ zauważył i rozpiął buzę ściągając ją. Otulił nią drobne ramiona Vedy. Brunetka wsunęła ręce w rękawy przylegając do niego jeszcze mocnej. ─ Ktoś o tym wie?
─ Ty ─ wymamrotała w jego podkoszulek ani myśląc się od niego odsuwać. Pachniał tak dobrze.
***
Fabian Guzman nie był w nastroju na spotkanie towarzyskie w domu państwa Reverte, lecz wolał trzymać rękę na pulsie na wypadek gdyby Victor uległ urokowi pani domu. A wszystko było na dobrej drodze, pomyślał gdy zobaczył przyjaciela z dzieckiem Victorii na kolanach. Mały Alexander, którego włosy były burzą jasnych loków upodabniając go do małego aniołka tłumaczył coś zaciekle gubernatorowi stanu Nuevo Leon. Jeśli matka nie zdobyła serca Estrady to zrobił to jej synek.
─ Miło, że znalazłeś dla nas czas ─ pan domu podszedł do niego witając się z nim uściskiem dłoni. ─ Gorącej czekolady?
─ Nie dziękuje ─ odpowiedział rozglądając się po zabranej grupie. ─ Kameralne przyjęcie? ─ Javier uśmiechnął się niewinnie. Towarzystwu daleko było do kameralnego. Wśród zebranych dostrzegł Ingrid Lopez z mężem czy Giovanniego Romo który gawędził sobie z prokurator Russo. Doborowe towarzystwo, pomyślał z lekkim przekąsem. ─ Gdzie żona?
─ Wisi na telefonie ─ odpowiedział mu Reverte ─ Pan minister się nie pojawi. ─ dodał po chwili. ─ Źle się poczuł ─ Guzman uniósł lekko brew. ─ Jakby ja zżarł tyle hot-dogów też bym się źle poczuł ─ Magik się skrzywił. ─ Czy minister sportu nie powinien interesować się sportem? W sensie praktycznym?
─ Dlaczego mnie o to pytasz?
─ Jesteś politykiem ─ Guzman uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Jedyne jaki sport uprawia minister to jedzenie na czas śmieciowego żarcia ─ dorzucił i skrzywił się mężczyzna. Alec zsunął się z kolan Victora i podbiegł do ojca wyciągając do niego rączki. Javier oparł sobie chłopczyka na biodrze.
─ Cześć wujku Fabianie! ─ przywitał się radośnie. ─ Chcesz gorącej czekolady? Jest pycha ─ oznajmił chociaż buzia jasno świadczyła że słodki napój mu smakował.
─ Nie dziękuje ─ odpowiedział sekretarz gubernatora. Alec przyjrzał mu się ze zmarszczonym noskiem. ─ Wujek Victor mówił że strzelasz z łuku ─ zwrócił do mężczyzny.
─ Strzelałem ─ poprawił chłopca.
─ I masz nagrody ─ ciągnął dalej chłopiec. ─ Ja chcę jechać na olimpiadę więc może udzielisz mi kilku lekcji? ─ zapytał wprost ściągając na siebie wzrok mężczyzn. ─Mam naturalny talent. ─ pochwalił się wypinając do przodu maleńką pierś.
─ Doprawdy? A kto tak powiedział?
─ Mamusia ─ wyszczerzył ząbki w uśmiechu. Brak jedynki rzucał się w oczy. ─ A mamusia zawsze ma racje. Javier połknął uśmiech. ─ I muszę z tobą poważnie pomówić.
─ Ze mną?
─ Tak, tatusiu postaw mnie ─ Zamachał nogami, a Javier posłusznie wykonał polecenia malca przyglądając się synkowi, który chwycił dużą dłoń Fabiana w swoją i pociągnął go w stronę gabinetu matki.
─ Kochanie, wujek Fabian chcę zapewne najpierw coś zjeść ─ zaczął. Nie miał pojęcia o czym czterolatek może dyskutować z facetem starszym od siebie o czterdzieści lat. Poznał już nieco tego nicponia i wiedział, że Alec cóż jak ojciec mówił co myślał więc może być różnie.
─ Przeżyje ─ stwierdził chłopiec ciągnąc go w swoim kierunku. Fabian spojrzał na ojca chłopca który wzruszył ramionami unosząc ręce w geście poddania się. Sekretarz gubernatora pozwolił się zaprowadzić blondynkowi do cichego ciemnego pomieszczenia. Alec puścił jego rękę i zapalił światło. ─ Napijesz się wody? ─ zapytał. ─ Mama zawsze ma tutaj wodę.
─ Nie dziękuje, jeśli chodzi o lekcje ─ zaczął ─ nie jestem nauczycielem Alexandrze.
─ Wiem , ale może znajdziesz dla mnie czas. Mama mówiła, że bardzo dużo pracujesz. Poza tym mamusia ma tutaj cichy alarm i kamery. Mysz się nie prześlizgnie.
─ Dorośli dużo pracują ─ odpowiedział na to polityk. Alec usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok. ─ Jesteś pewien że możemy tu przebywać?
─ To gabinet mamusi i tatusia od czasu do czasu mogę tu przebywać ─ zapewnił go kiwając głową. ─ Poza tym mamusia ma tutaj cichy alarm i kamery. Mysz się nie prześlizgnie. Jesteś za surowy dla mamy ─ odezwał się gdy brunet usiadł. Fabian zmarszczył brwi. Gdyby nie poważne jasne oczy Aleca pewnie by się roześmiał. Dziecko udzielało mu reprymendy. Świat naprawdę stawał na głowie!
─ To sprawy między mną a twoją mamą ─ zaczął Guzman. ─ Sprawy dorosłych.
─ Wiem, ale moja mama jest moją mamą i od jakiegoś czasu znowu się śmieje jak dawnej ─ wyznał. ─ Nie chcę żeby przez ciebie znowu nosiła bandaże na nadgarstkach. ─ Fabian zamrugał powiekami zaskoczony. Był człowiekiem, którego rzadko coś zaskakiwało. Nie lubił niespodzianek, a Alexander go zaskoczył. ─ Bądź dla niej milszy ─ mężczyzna westchnął i skinął lekko głową. ─ Ona dużo przeszła. ─ Fabian bezwiednie skinął głową. Ostatnie czego chciał to zasmucać tego malca. Dzieci nie powinny widzieć swoich rodziców z bandażami na nadgarstkach.
─ A co wy tutaj knujecie? ─ do środka weszła Victoria zerkając to na Fabiana to na Alexandra.
─ Rozmawialiśmy o lekcjach łucznictwa ─ odpowiedział na pytanie kobiety. ─ Może wcisnę Aleca do grafiku, żeby udzielić mu kilku lekcji.
─ To bardzo miło z twojej strony ─ odpowiedziała Victoria.
─ Dziękuje wujku Fabianie, a teraz idę do wujka Victora może namówię go na grę w karalucha. On nie ma pojęcia o co w tej grze chodzi a ja jestem mistrzem. ─ odpowiedział i wybiegł z gabinetu.
─ Masz bystrego syna ─ stwierdził Fabian gdy Victoria zamknęła za nim drzwi. ─ I ciekawe grono znajomych ─ dorzucił z przekąsem. Blondynka w odpowiedzi wywróciła oczami.
─ Och proszę cię ─ jęknęła podchodząc do obrazu przy ścianie. Uchyliła obraz ukazując Fabianowi sejf. Otworzyła go odpowiednim kodem wyciągając ze środka teczkę. Podała ją Fabianowi.
─ Co to jest?
─ Gałązka oliwna ─ Fabian uniósł brew. Victoria przysiadła na biurku i czekała. Fabian nieufnie otworzył teczkę wyciągając ze środka pierwszy dokument jaki wpadł mu w ręce. Zaczął czytać i po kilku chwilach podniósł wzrok na jasnowłosą. ─ Jose Balmaceda wysłał do mnie ten list ─ zaczęła ─ w którym informuje mnie, że Fernando Barosso zawarł układ z jego ojcem i że od lat jego rodzina ma udziały w firmie Balmaceda i Synowie. W teczce znajdziesz także zdjęcia ze ślubu Seniora. Barosso był jego drużbą.
─ A mówisz mi o tym wszystkim bo? ─ zapytał ją.
─ Lubię dzielić się informacjami z sojusznikami.
─ Ty i ja ─ zaczął ale machnął ręką. Nie zamierzał wdawać się w nią w zbędne dyskusje.
─ Fernando dostał trzy miliony peso ─ dodała jasnowłosa. ─ Za projekt mostu. ─ dorzuciła.
─ Gdzie są te pieniądze?
─ Nie wiem ─ popatrzył jej w oczy. ─ Nie wpłacił je na żadne konto w banku przypisane do jego nazwiska, nie otworzył także konta, nie grał na giełdzie, nie zainwestował w papiery wartościowe ─ wymieniła. ─ Nie trzyma takiej sumy w skarpecie. Sprawdzam firmy zarejestrowane w stanie w ciągu ostatniego pół roku, ale to dużo danych i na razie nic nie przykuło mojej uwagi.
─ Sprawdzasz ruchy na jego koncie?
─ Tak, ma cztery konta na swoje nazwisko, w trzech różnych bankach. Ich saldo pokrywa się z jego ostatnimi zeznaniami podatkowymi. Wypłaca małe sumy, które zapewne przekazuje gosposi na utrzymanie domu. Z jednego z kont regularnie pobierane są opłaty za prąd, gaz czy wodę. Z innego konta płaci zatrudnionym ochroniarzom, a na jeszcze inne wpływa jego wynagrodzenia burmistrza. W ciągu ostatnich miesięcy jedynie wypłata dziewięciu tysięcy pesos może zwracać uwagę. Dokonano jej dwukrotnie.
─ Wypłata?
─ Jeśli zapoznasz się z treścią dokumentów to zauważysz, że tego samego dnia sędzia Ortiz wpłacił dokładnie taką samą sumę na swoje włoskie konto. Jest tam także lista pracowników Barosso plus legenda.
─ Włoskie? Legenda?
─ Tak sędzia Ortiz ma konto we włoskim banku na który regularnie wpłaca sumy poniżej dziesięciu tysięcy. Tak unika podatków. A legenda dotyczy pracowników Barosso, wyszczególniłam tych którzy mają kartoteki. Zapisałam także paragrafy i pochodzenie.
─ Pochodzenie?
─Tak, w ciągu ostatnich tygodniu Barosso zatrudnił kilka osób romskiego pochodzenia. To zapewne efekt umowy jaką zawarł z Altamirą, lokalnym przywódcą.
─ A mówisz mi o tym wszystkim ─ Victoria westchnęła.
─ Nie jestem twoim wrogiem Fabianie, mamy wspólnego wroga więc uznałam że chciałbyś wiedzieć o jego ruchach i o ruchach Cyganów. Wiem z pewnego źródła, że Baron Altamira bardzo często jada w towarzystwie Barosso, wiem, że Barosso planuje umieścić kilka cygańskich rodzin w mieszkaniach socjalnych w „Pograniczu”
─ Barosso dogaduje się z Cyganami?
─ Tak ─ przyznała ─ a ja udaje głupszą niż jestem i pozwalam mu działać ─ dodała z rozbrajającą wręcz szczerością. ─ Są inicjatywy Fernando od których wolę trzymać się z daleka.
─ Wiesz, że sprowadzenie Cyganów do miasta działa tylko na jego szkodę? ─ skinęła głową. ─ Co kombinujesz?
─ Na razie wyciągnęłam pieniądze od ministerstwa sportu na organizację turnieju. Pokryją część kosztów w zamian za patronat. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem stary browar i pracowania porcelany oraz przepis Lobo trafią jeszcze w tym roku na listę dziedzictwa narodowego. Planuje także rozbudowę ścieżek rowerowych oraz może namówię Conrado do wspólnego projektu naprawy drogi łączącej Valle de Sombras z Pueblo de Luz ─ uśmiechnęła się lekko pod nosem.
─ Co z tym wszystkim ma wspólnego Ortiz?
─ Jest umoczony. Od lat bierze łapówki, od wielu osób jedną z nich jest Fernando. Jeśli spojrzysz na dokumenty dowiesz się, że sędzia w dniach w których wnosił zarzuty, oskarżony otrzymywał wyrok skazujący lub uniewinniający , trafiał do więzienia lub był z niego zwalniany sędzia przytulał okrągłą sumkę. Cztery wypłaty z ostatniego pół roku pokrywają się ze sprawą Rafaela Ibbary.
─ Dlaczego wzięłaś go na celownik? ─ zapytał. ─ Chodzi o Sierrę?
─Osiemnaście tysięcy. Na tyle wyceniono moje dziecko.
Rozległo się pukanie do drzwi.
─ Przepraszam ─ do środka zajrzał Javier ─ Wybaczcie, że przerywam pogaduszki sikoreczki, ale jesteśmy głodni.
─ Już idziemy ─ wstała ─ Ty i ja mamy wspólnego wroga ─ zapewniła go gdy ruszyli do drzwi. ─ Przyłącz się, a jeśli nie chcesz to nie przeszkadzaj. Teczkę możesz zatrzymać ─ zapewniła go. ─ Znajdziesz tam wszystkie potrzebne informacje i chociaż wiem że nie muszę; zachowaj tę wiedzę dla siebie.
***
Matteo Questa był cichym chłopcem z wąskim gronem znajomych. Niewielu dzieciaków w szkole chciało przyjaźnić się z synem nauczycielki, a jeszcze mniej gdy Alma Questa została zwolniona z pracy i krótko po tym zmarła w lokalnym szpitalu na zapalenie płuc. Siedemnastolatek strasznie tęsknił za mamą i czasami łapał się na tym, że gapi się bezmyślnie w jej fotografię zamiast odrabiać lekcje. Wrócił z powrotem do zeszytu ćwiczeń z fizyki i jęknął na widok cyferek. Kiepska ocena z fizyki na zakończenie semestru nieco obniżyła mu średnią a programy stypendialne były w tej kwestii nieugięte; jeśli chciał otrzymać stypendium naukowe musiał wykazać się nie tylko talentem artystycznym, ale także mieć odpowiednie wyniki z egzaminów maturalnych, egzaminów wstępnych na uniwersytet i średniej. Jego średnia miała wiele do życzenia. Nie była niska, nie była też zbyt wysoka. Na papierze był przeciętnym uczniem. Z jękiem rzucił ołówek na stół w kuchni i oparł na niej czoło. Zamknął oczy.
Tęsknił za swoim starym domem. Słoneczną kuchnią w której gotowała mama ramię w ramię z tatą gdyż zawsze starali się aby chociaż jeden posiłek zjadać wspólnie. Zazwyczaj były to śniadania gdzie zamiast budzika często budził go śmiech rodziców. Swoim pokojem, lecz gdy zmarła Alma bank coraz głośniej upominał się o spłatę zaciągniętych pożyczek. I chociaż doktor Fernandez pomógł ojcu rozłożyć rachunek za leczenia na raty to jednak suma nadal przyprawiała chłopaka o zawrót głowy. Tata zmienił pracę, a Matteo otworzył słoik w którym trzymał swoje oszczędności.
Pracował żeby nie oszaleć, pracował, żeby mieć na swoje wydatki kino czy wypad z przyjaciółmi do knajpy, pracował żeby nie zaczynać studiów z pustymi rękoma i dziś już wiedział, że pracuje, żeby tacie było trochę lżej. Przełknął ślinę i wstał składając zeszyt.
Kiedy stracili dom przenieśli się do niewielkiego mieszkania babci. Rosa Paz nie wyobrażała sobie sytuacji, że jej syn i wnuk tułają się po obcych mieszkaniach kiedy ona miała swoje cztery kąty. Nie były one duże, ale należały do niej. Chłopak westchnął i zajrzał do lodówki wyciągając leżące na talerzu mięso. Pracując w gastronomii nauczył się kilku przydanych rzeczy a Javier Reverte który sam był kucharzem samoukiem lubił się tą wiedzą dzielić. I może zrobienie spaghetti nie było wyczynem godnym kucharza roku wiedział, że tata będzie mógł zjeść ciepły posiłek po pracy. Odkrył także, że pichcenie go uspokaja i wycisza. Poprawił okulary i westchnął cicho.
Musi wreszcie zebrać się w sobie i powiedzieć ojcu, że przydałby mu się nowe okulary. Jego wada wzroku niestety nie zatrzymała się w miejscu jak wszyscy liczyli, a postępowała. Widział coraz gorzej i potrzebował mocniejszych okularów. Wrzucił na patelnię kostkę masła i zaczął nim przesuwać drewnianą szpatułką po patelni. Gdy masło się rozstąpiło wrzucił posiekaną cebulkę. Chyba, że do końca szkoły planował spisywać zadania od koleżanek. Skrzywił się na samo wspomnienie dzisiejszych zajęć.
Felicia Núñez była koleżanką z klasy, ze szkolnej ławki która dziś przyłapała go na gapieniu się w jej dekolt. Matteo nie gapił się w jej dekolt chciał przepisać zadanie, które Fernandez zapisała na tablicy i to powinien był jej powiedzieć. Tak właśnie to zamiast tego palnął coś o ładnym wisiorku. Jej wisiorek był cóż był blisko jej dekoltu. I teraz był pewien, że Fia ma go za zboczeńca. Wrzucił mięso na patelnię i zaczął je rozdrabniać. Nie był zboczeńcem, a Felicia była śliczną dziewczyną co wcale nie ułatwiało sprawy. Żaden chłopak nie chcę wyjść na słabeusza przed ładną dziewczyną. Ani na zboczeńca więc cierpiał katusze w cichym milczeniu. Z zadumy wyrwał go chrobot klucza w zamku. Spojrzał na zegarek i zaklął pod nosem. Do mieszkania wszedł ojciec z siatką przerzuconą przez ramię.
─ Cześć ─ rzucił w stronę syna zerkając na patelnię. ─ Spaghetti? ─ zapytał nastolatka zaglądając mu przez ramię.
─ Aha ─ zgodził się z nim syn poprawiając zsuwające się z nosa okulary. ─ Jak w pracy? ─ zapytał ojca zerkając na stół w kuchni gdzie mężczyzna zaczął wykładać zakupy. ─ Kupiłeś makaron? ─ zmarszczył brwi nastolatek i zerknął w stronę pojemnika w którym zazwyczaj znajdował się makaron. Był pusty.
─ Kupiłem, bo ostatnio ty chodzisz z głową w chmurach ─ Max uśmiechnął się do syna wkładając zakupy do odpowiednich szafek. ─ To jak ma na imię?
─ Kto?
─ Dziewczyna przez którą chodzisz z głową w chmurach ─ dodał Questa zerkając na nastolatka który wgapiał się w smażące się mięso. Sięgnął po garnek i napełnił go wodą stawiając na odpowiednim palniku. Matteo odłożył łyżkę i włączył odpowiedni palnik wracając do mieszania. ─ No chyba, że to jakiś chłopiec.
─ Jezu tato ─ jęknął nastolatek mając ochotę zapaść się pod ziemię albo jeszcze głębiej.
─ Jestem otwarty na każde opcje ─ zapewnił go. Matteo poczuł, że zaczynają go palić policzki i nie miało to nic wspólnego z tym że stał przy patelni. Chcąc zająć czymś ręce sięgnął po słoik z sosem.
─ Dużo nauki ─ wykrztusił w końcu przelewając sos na patelnię. Ojciec nigdy nie rozmawiał z nim na temat dziewcząt ani chłopaków. Zerknął na profil ojca, który przygotowywał sobie kawę to na jedzenie na patelni. Boże, pomyślał. On chce teraz o tym rozmawiać? Zapytał sam siebie mając na myśli to co miał na myśli. Poluzował krawat uświadomiwszy sobie, że nadal jest w szkolnym mundurku. ─ Pójdę się przebrać ─ wymamrotał. ─ Przypilnuj mięsa ─ poprosił ojca i czmychnął do swojej sypialni sięgając po komórkę. Wybrał numer do swojego najlepszego przyjaciela jednocześnie walcząc z krawatem.
─ Co jest? ─ przywitał go Gui.
─ Potrzebuje pomocy ─ zaczął chłopak. ─ Zadzwoń do mnie za chwilę i powiedz że musimy się spotkać, żeby popracować nad projektem.
─My mamy jakiś projekt do opracowania? ─ zapytał go w odpowiedzi brunet. ─ Co jest grane?
─ Ojciec chcę ze mną rozmawiać ─ zaczął
─ To chyba dobrze ─ stwierdził Henriquez ─ W czym problem?
─ W tym, że to „te tematy”
─ Jakie ─ zaczął i urwał gdy sens słów Matteo do niego do tarł. ─ Masz na myśli pszczółki i kwiatki?
─ Nie apokalipsę według świętego Jana ─ odwarknął. ─ Tak, to. Zadzwoń za dwie minuty ─ powiedział i się rozłączył rzucając telefon na łóżko. Pozbył się koszuli i spodni odkładając je na oparcie krzesła. Po omacku sięgnął po parę ulubionych dżinsów gdy rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
─ Wszystko w porządku?
─ Tak, zakładam spodnie ─ odpowiedział i rozległ się telefon. Matteo chwycił komórkę. ─ Tak Gui? ─ zapytał uprzejmie.
─ Dzwonię w sprawie projektu ─ zaczął poważnym tonem przyjaciel chociaż jego ton sugerował, że trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. ─ Musimy go dokończyć bo profesor DeLuna wpadnie w szał ─ zrobił dramatyczną pauzę. ─ Rusz dupę i wbijaj do mnie, zamówiłem już pizzę ─ i się rozłączył. Matteo wcisnął telefon w kieszeń spodni i wziął głęboki oddech i poszedł do kuchni. ─ Tato ─ zaczął. Ojciec odwrócił do tyłu głowę i spojrzał na chłopca ze zmarszczonymi brwiami. ─ No bo Gui dzwonił ─ zaczął ─ mamy projekt na informatykę ─ zaczął tłumaczyć. ─ Skoczę do niego żeby go skończyć.
─ Teraz?
─ Tak ─ odparł ─ To ważny projekt. ─ zapewnił go i ruszył do drzwi. Chwycił trampki.
─ Tylko nie siedź do późna ─ poprosił go. Chłopak z powagą pokiwał głową i chwycił kurtkę.
─ Jasne ─ chwycił pęk kluczy i czmychnął za drzwi. Max Questa parsknął śmiechem. Jego syn był beznadziejnym kłamczuchem, a on chciał się tylko dowiedzieć o której zaczyna się wywiadówka? I czy jest w środę czy w czwartek? Chwycił komórkę. ─ Cześć, Nina ─ odezwał się gdy kobieta odebrała. ─ Masz ochotę na spaghetti? |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sobrev Prokonsul

Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3509 Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:24:41 20-01-25 Temat postu: |
|
|
Temporada IV C 044
Rosie/Veda/Wilhelm/Raquel
Cz1
***
Bar El Gato Negro pękał w szwach. Ludzie przepychali się, wybuchali śmiechem i zdzierali sobie gardła na prowizorycznej scenie. Rose pozwoliła sobie na jeden wieczór wytchnienia , ale gdy z głośników dało się słyszeć głos Adama Lavine zachęcającego do tego, żeby „ruszać się jak Jagger” chwyciła swoją kurtkę i wyszła na zewnątrz z ulgą wciągając w płuca haust zimnego powietrza. A bywały dni gdy wszystko było dobrze. Czasami jednak wystarczyła sekunda, jedna nuta, jedna melodia aby zalała ją fala wspomnień.
Jules. Była wszędzie i nie było jej nigdzie jednocześnie. Swoją zmarłą ukochaną widziała w liściach poruszanych przez wiatr, w odciskach podeszw butów przechodniów, w zapachu jabłek z rodzinnego sadu, widziała ją w twarzach przechodniów. Była wszędzie i nigdzie jednocześnie. Była w każdej dziewczynie, która przekraczała próg sali sądowej aby stoczyć batalię ze swoim oprawcą. W każdej wygranej i przegranej sprawie. Odsunęła się od ściany zadzierając do góry głowę. Jasnymi oczyma popatrzyła na księżyc w pełni który lśnił na granatowym niebie. Kiedy była małą dziewczynką babcia powiedziała jej, że „ci którzy odchodzą zamieniają się w gwiazdy” Dziś uważała, że to strasznie głupie, ale chciała wierzyć że jej niedoszła żona jest gwiazdą na niebie, która pilnuje jej tutaj na ziemi. Chciała wierzyć że Bóg (czy ktokolwiek inny) potrzebował jej bardziej. To było jeszcze głupsze. Przełknęła głośno ślinę. Boże jak ona nienawidziła Dicka Pereza! Fakt, że ten człowiek był jej dziadkiem powodowała w niej jeszcze większe obrzydzenie.
W jej żyłach płynęła jego krew. Mogła się tego wypierać, mogła to ignorować, mogła udawać przed wszystkimi, że posiadanie wątpliwie moralnego dziadka jej nie rusza ale gdy kładła się do łóżka i spoglądała w gwiazdki przyklejone do sufitu, które połyskiwały w ciemnościach nie mogła myśleć o niczym innym. Dick był potworem. Skrytym wśród cieni. Był jak doktor Jekyll i Pan Hyde. Był jedną osobą, która przestrzeń dzieliła jeszcze z kimś innym. Kimś gorszym. A przecież nie zawsze tak było.
Rose nie była ulubioną wnuczką Dicka. Ten zaszczytny tytuł należał do kuzynki. Allegra była tą biedną istotką, która straciła ojca gdy była niemowlęciem i nigdy go tak naprawdę nie poznała. Cóż Dick zapominał, że według zasłyszanych historii był jednym z członków rodziny którzy się przyczynili do jego śmierci. Rodzina nigdy nie lubiła rozmawiać o śmierci mężczyzny. Nikt do końca nie wiedział czy najstarszy syn Ricardo i Palomy zginął w tragicznym wypadku czy też sam zadecydował się zakończyć swoje życie. Sam fakt, że zmienił nazwisko krótko przed śmiercią świadczyła raczej o chęci życia niż jego zakończeniu. Na ostatnim zrobionym zdjęciu uśmiechał się od ucha do ucha. Cóż to nie był żaden dowód. Rose dobrze wiedziała, że uśmiech wcale nie świadczy o szczęściu. Z kieszeni kurtki wyciągnęła słuchawki wsuwając je do uszu. Wcisnęła ręce w kieszenie i ruszyła przed siebie jednocześnie odpalając audiobook „Wstęp do postępowania sądowego”
Prawo mówiło jasno; przestępstwa o charakterze seksualnym z pewnymi wkluczeniami były rozpatrywane z oskarżenia prywatnego. Osoba poszkodowana sama musiała wnieść zarzut. To na ofierze spoczywał ciężar dowodowy. Rose należała do zespołu osób, których głównym zdaniem było znalezienie dowodów, które ponad wszelką wątpliwość udowadniałby, że do przestępstwa doszło. Na papierze brzmiało to prosto w rzeczywistości była sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Siedemnastoletnia Castellani od prokuratora Lopeza i śledczych z prokuratury dostała duży kredyt zaufania gdyż spędzała grube godziny przeczesując portale społecznościowe szukając najmniejszych nawet dowodów, świadków czy innych poszkodowanych. I właśnie tak natrafiła na kilka grup na Facebooku, które zrzeszały osoby dotknięte przemocą seksualną. Gdy dołączyła do jednej z nich odkryła wśród członkiń kilka nazwisk brzmiało znajomo, a ich historie brzmiały cholernie znajomo. Rose wypisała kilka nazwisk i jednym z punktów stycznych było; liceum w Pueblo de Luz. Żadna z nich nie podała nazwiska swojego oprawcy, ale była pewna że chodzi o jej dziadka.
Z trudem przełknęła ślinę. Świadomość, że ktoś kogo znała, kogo darzyła uczuciem, kto uczył ją jeździć na rowerze i spłodził jej mamę jednocześnie, w tym samym czasie stosował grooming i nie widział w tym absolutnie nic złego! Urabiał te dziewczyny. Poświęcał im czas, mówił im, że są inteligentne, piękne wyjątkowe. Snuł opowieści o tym, że czeka ich przyszłość jednocześnie odciągał ofiarę od znajomych czy rodziny. Pokazywał, że tylko jemu nie niej zależy, tylko dla niego jest ważna. Z czasem, gdy bariera emocjonalna została przekroczona dochodziło do kontaktów fizycznych. Rose jedynie czytała. Chłonęła przedstawione historie, robiła notatki.
To co niewątpliwie przykuło jej uwagę to link do internetowego wydania Hoy la verdad i do artykułu napisanego przez Felixa. Link do tekstu wrzuciła siostra zaginionej Conchity z prośbą o jakiekolwiek informacje. Pod artykułem rozgorzała dyskusja. Rose robiła zrzuty ekranu, zapisywała nazwiska i sprawdzała podane fakty. W sekcji komentarzy udzielały się osoby które albo pamiętały Conchitę albo znały dziewczynę. Komentujący także snuli teorię na temat co mogło spotkać osiemnastolatkę? Większość komentujących była przekonana, że dziewczyna nie żyje, tylko gdzie są jej ciało? Rose sama się na tym zastanawiała i wtedy ją olśniło! Wilhelm. Kuzyn przecież pracował na trupiej farmie! Co prawda Rose niewiele wiedziała o tamtym miejscu, ale tam ludzie często ofiarują swoje ciała „dla nauki”. Chwyciła komórkę i wybrała numer kuzyna.
─ Hej, masz czas na kawę? ─ zapytała go bez zbędnych wstępów.
─ Teraz? ─ zapytał mężczyzna. ─ Gdzie?
─ A gdzie jesteś? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie.
─ U siebie ─ padła odpowiedź. ─ Wynająłem mieszkanie w Pueblo de Luz?
─ Nie mieszkasz u ciotki?
─ Rosie jestem za stary żeby mieszkać z matką ─ odparł a ona wywróciła oczami w odpowiedzi. Will nie był aż tak stary. Poza tym z tergo co słyszała bez Dicka za pracę w szkole brał jakieś śmieszne pieniądze. ─ Wyślę ci adres ─ odpowiedział i wystukał w wiadomości nazwę ulicy oraz bloku. Rosie była blisko więc od razu skręciła w odpowiednią ulicę. Dziesięć minut później weszła do kawalerki Wilhelma zrzucając z siebie kurtkę.
─ Jak ukryć zwłoki? ─ Will zamrugał powiekami spoglądając na kuzynkę. Rose weszła do niewielkiego pomieszczenia. Był to salon połączony z aneksem kuchennym. Nastolatka podejrzewała, że pomieszczenie służy mężczyźnie także za sypialnie.
─ Zwłoki? ─ powtórzył powoli. ─ Chcesz mi się do czegoś przyznać? Chodzi o ta
─ Chcę poznać twoją fachową opinię ─ odpowiedziała na to dziewczyna. Wilhelm podrapał się po brodzie. ─ Nie zabiłam nikogo, po prostu jestem ciekawa jakbyś to zrobił? Rozpuścił w kwasie?
─ Jak duże jest ciało? ─ przysiadł na krześle wyciągając przed siebie nogi. Rose zajęła drugie krzesło.
─ Mojej wielkości ─ odpowiedziała niepewnie.
─ Za dużo roboty ─ stwierdził. ─ Najlepiej gdzieś zakopać.
─ Tylko gdzie? ─ zapytała go i wstała podchodząc do kuchenki. Chwyciła czajnik i napełniła go wodą. ─ Mogłam ci jakiegoś kwiatka przynieść.
─ Następnym razem, lepiej wyjaśnij mi skąd to twoje zainteresowanie rozkładającymi się zwłokami? ─ zapytał ją. Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. Mężczyzna westchnął. ─ Chodzi o tą zaginioną dziewczynę z arytykułu Felixa? ─ skinęła głową. ─ Ona mogła wyjechać ─ zasugerował.
─ Marne szanse, chciała iść na studia. Nie rzuciłaby szkoły na kilka miesięcy przed zakończeniem roku szkolnego ─ obróciła się do kuzyna. ─ On ją zabił ─ mężczyzna uniósł brew. ─ Co robiłeś w dziewięćdziesiątym piątym?
─ Układałem lego ─ odpowiedział na to z przekąsem. ─ I nie masz dowodów, że stoi za tym Dick?
─ Była w jego typie ─ odparła. ─ To gdzie masz kawę? Kubki? ─ zapytała wyłączając gaz. Nauczyciel biologii westchnął sięgając do jednej z szafek po dwa kubki. Zamiast kawy sięgnął po opakowanie z herbatą ekspresową. Rose nie była jedyną osobą w rodzinie która uważała, że Conchita Mendoza była w typie Dicka Pereza. On sam także przyglądał się tej sytuacji. Blondyn oczywiście był zbyt mały aby zapamiętać cokolwiek ze sprawy zaginionej nastolatki. To było dwadzieścia lat temu i wtedy w kręgu jego zainteresowań było kolekcjonowanie małych samochodzików czy klocki lego a nie uczennice dziadka Ricardo. Jako dziecko spędzał
***
Kilka tygodni wstecz Fabian Guzman nie przypuszczałby, że znajdzie się w salonie Victorii Reverte i jej męża. Był bystrym mężczyzną i od lat zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Fernando Barosso nie był tylko jednym z najbliższych sąsiadów Inez. Był także jej kochankiem i ojcem dwójki dzieci. Obecnie podobieństwo między ojcem a jedyną córką było wręcz uderzające. Victoria miała niewątpliwy talent do przyciągania do siebie ludzi, lecz w przeciwieństwie do ojca nie maniła ich do siebie blichtrem czy fałszywymi obietnicami a rozbrajająca wręcz urokiem osobistym. Co niezmiernie irytowało Fabiana. Pani domu bowiem owijała sobie gubernatora wokół palca. Siedział po lewej stronie Victorii żywo dyskutując o czymś z kobietą siedzącą naprzeciwko. Venetia Capaldi, przypomniał sobie personalia. Była aktorką, ale Fabian nie widział żadnej jej produkcji. Nie miał czasu na pierdoły. Sekretarz sięgnął po szklankę wody gdy w jadalni rozległ się dźwięk dzwonka.
─ Przepraszam ─ Victoria sięgnęła po telefon wpatrując się dłuższa chwilę w telefon za nim nie zwolniła blokady furtki i nie wstała od stołu. Javier zmarszczył brwi a spod stołu wyjrzał pies który najwyraźniej został obudzony ze drzemki. Fabian spojrzał za odchodząca z salonu blondynką. Victoria podeszła do drzwi otwierając je i spoglądając na idącego w jej stronę mężczyznę. Był wysokim przystojnym brunetem ubranym w elegancki czarny płaszcz. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. ─ Nie sądziłam, że uda ci się dotrzeć ─ przywitała go tymi słowami. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech wchodząc do środka. Jasnowłosa przytuliła go do siebie. Sergio Barragán odwzajemnił uścisk.
─ Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem porozmawiać z synem ─ wyjaśnił kobiecie. ─ Przeniósł się na pobliski uniwersytet i chciałem upewnić się, że wszystko jest w porządku. ─ ściągnął płaszcz i podał go gospodyni. Jasnowłosa schowała go do pokoju gościnnego który służył za chwilową garderobę.
─ Drobiazg ─ zapewniła go chwytając go za łokieć. Sergio który znał Victorię od dobrych siedmiu lat i jeszcze nigdy nie była wobec niego tak poufała.
─ Potrzebujesz rekwizytu do przedstawienia? ─ zapytał zdecydowanie bardziej rozbawiony niż urażony jej zachowaniem.
─ Nie mam pojęcia o czym mówisz ─ odpowiedziała uśmiechając się niewinnie i wprowadziło go do salonu gdzie wszyscy siedzieli przy stole. Na widok mężczyzny Fabian zamarł z dłonią zaciśnięta na szklance a Ronnie Russo zmarszczyła brwi, lecz posłała panu ministrowi lekki uśmiech.
─ Dobry wieczór ─ przywitał się grzecznie.
─ Sergio to wszyscy, wszyscy to Sergio ─ przedstawiła go chociaż nie musiała w końcu nawet nie interesujący się polityką laik znał twarz obecnego ministra sprawiedliwości a prokuratora generalnego we własnej osobie. Veronica Russo podniosła się z krzesła i serdecznie go uściskała sprawiając że nawet Conrado zmarszczył brwi.
─ Gdzie podziewa się księżniczka? ─ zapytał ją siadając obok gospodarza.
─ Jest z babcią.
─ Mam nadzieję, że masz na myśli moją matkę nie swoją? ─ zapytał, a ona przytaknęła skinieniem głowy. Gdy po meczu wróciła do domu okazało się, że mała Rea smacznie śpi. ─ Przypomnij mi żebym po kolacji przerzucił prezent dla małej do twojego auta ─ dodał.
─ Sergio─ powiedziała sięgając po wodę. ─ a zmieści się do auta? ─ mężczyzna zmarszczył brwi. Ronnie trzepnęła go serwetką. ─ Coś ty jej kupił?
─ Drobiazg ─ odpowiedział na to. Russo uniosła brew. ─ To tylko domek dla lalek. ─ Ronnie otworzyła i zamknęła usta. ─ Z jednej strony wygląda jak domek, otwierasz go i masz miniaturowe pomieszczenia. Rea będzie zachwycona jak zobaczy te wszystkie małe mebelki.
─ Jeśli twoja chrześnica będzie sprawiać problemy wychowawcze to odeślę ją do ciebie.
─ To tylko domek dla lalek, jak sprawuje się koń na biegunach?
─ Stoi w piwnicy bo Rea się go boi ─ odpowiedziała. Sergio zmarszczył brwi.
─ Dorośnie ─ stwierdził tylko. Conrado bezwiednie położył dłoń na jej kolanie jakby chcąc ją powstrzymać przed dorzuceniem kolejnej kąśliwej uwagi.
─ A mówiąc o dzieciach ─ zaczął Reverte. ─ Co u twojego syna z Alaski? ─ Minister obdarzył Magika lekko rozbawionym spojrzeniem.
─ Wszystko w jak najlepszym porządku ─ odpowiedział uprzejmie. ─ I nie ukrywałem syna na Alasce, był tam na wycieczce.
─ Tłumacz się tłumacz ─ mruknął Magik stawiając przed nim talerz z kolacją.
─ Któreś z was powinno wyjaśnić skąd znacie ministra sprawiedliwości ─ zagadnęła Sylvia łypiąc z ciekawością na dogryzających sobie mężczyzn. Wiedziała, że jej nowa znajoma ma znajomości, ale nie przypuszczała, że obejmują one nowego ministra sprawiedliwości. Fabian siedział obok spięty i wyprostowany. Minister spojrzał na gospodynie i uśmiechnął się.
─ To było siedem lat temu ─ upewnił się spoglądając na Victorię która tylko skinęła głową. Gdy obudził mnie telefon i pierwsze co usłyszałem po odebraniu to „Will nie żyje” ─ Victoria parsknęła śmiechem.
─ Pomyliłam numery ─ dodała na usprawiedliwienie kobieta z nad kieliszka z winem.
─ Przez pół godziny uspokajałem ją za nim łaskawie mi nie wyjaśniła, że Wili o którym mówiła jest postacią całkowicie fikcyjną i zginął w jednym serialu.
─ Przeprosiłam. Namierzyłam twój telefon i wysłałam ci wielki kosz owoców z przeprosinami.
─ Tak ─ potwierdził ─ I ten twój wielki kosz niefortunnie upadł mi na stopę ─ dodał minister bardziej rozbawiony niż zły. Naszą pierwszą kawę wypiliśmy na oddziale ratunkowym.
─ A później ja dowiedziałem się, że masz dziecko ─ odpowiedział wyraźnie z tego dumy Javier. Sergio wymienił spojrzenia z Victorią. ─ Co słychać u pierworodnego?
─ Wszystko dobrze, przeniósł się na uniwersytet w San Nicholas ─ odparł brunet zerkając na gospodarza.
─ Studiuje prawo jak tatuś? ─ Javier rzucił kolejnym pytaniem chociaż nie musiał. Od czasu do czasu Sergio i Victoria wymieniali się ploteczkami ze swojego życia. Był na bieżąco.
─ Nie, rzucił je po trzech miesiącach.
─ Mądry chłopak ─ pochwaliła go Victoria. Oczy wszystkich zwróciły się ku gospodyni. ─ Prawo jest koszmarnie nudne.
─ Kochanie ─ Javier był rozbawiony blondyn. ─ Tu jest kilku prawników, którzy bynajmniej nie podzielają twojej opinii. ─ przypomniał jej.
─ Wiem, ale to nie zmienia faktu, że to piekielnie nudny kierunek, wytrwałam tam jakieś dwa miesiące.
─ Studiowałaś prawo? ─ zdziwił się Fabian. A myślał, że nic go już nie zaskoczy.
─ Tak ─ potwierdziła ─ Ubzdurałam sobie że z moją pamięcią będę świetną prawniczką ale jakiś czas później zrozumiałam że prawo wolę znać z poziomu kanapy. ─ wyjaśniła. ─ I z poziomu kanapy dramy sądowe są dużo ciekawsze niż z sal sądowych.
─ I dzięki takiemu myśleniu my prawnicy mamy pracę ─ stwierdził Adam. Victoria uśmiechnęła się do pana mecenasa, który słono sobie liczył za swoje usługi. Był jednak wart każdego wydanego peso.
─ Nie wiedziałem, że ma pan dziecko ─ odezwał się Victor chociaż Fabian wolałby, żeby przyjaciel nie wypytywał ministra o jego rodzinę ani plany na przyszłość. ─ A wnikliwie śledziłem kampanię wyborczą poszczególnych kandydatów ─ dodał chociaż mijał się nieco z prawdą. Victor Estrada miał od tego swoich ludzi, którzy raportowali o go o zmieniającej się dynamicznie krajowej scenie politycznej.
─ Wspólnie z byłą żoną zadecydowaliśmy, że będziemy angażować chłopaków w kampanię polityczną ─ wyjaśnił brunet. Minister sięgnął po wodę upijając łyk. ─ Kampanie wyborcze ─ dodał z trudem tłumiąc westchnięcie. Nie lubił się tłumaczyć, a często właśnie to robił. Jego przeciwnicy polityczni wykorzystywali kampanię wyborczą do pokazania się od najlepszej strony. Pokazywali wyidealizowane życie, gdy on cały bój samotnie robiąc wszystko aby chronić dwie najważniejsze osoby w swoim życiu; swoich synów. Jeden był utalentowanym młodym fotografem, drugi dumny i wyprostowany protestował przeciwko jego koledze po fachu na stanowisku ministra edukacji. Sergio z trudem powstrzymał uśmiech. Był z nich dumny.
Michael nie był przyzwyczajony do kolacji w zbyt licznym gronie. Towarzyskie spotkania zwłaszcza gdy był tym nowym w grupie go stresowały ale Venetia lubiła chadzać na kolację do przyjaciół, lubiła zapraszać ludzi na kolację więc gdy otrzymała zaproszenie zgodziła się bez wahania. Brunet zajął miejsce w jednym z foteli zerkając na zebrane osoby i on i gospodarze inaczej wyobrażają sobie kameralne grono. Jasne oczy utkwił w żonie.
Była piękna kobieta. Sięgające do ramion brązowe włosy opadały na szczupłe ramiona. Nettie przyciągał spojrzenia nie tylko z powodu wykonywanego zawodu lecz wewnętrznego magnetyzmu. Ten sam czar roztaczał jej biologiczny ojciec, ten sam urok miało jej rodzeństwo które również pojawiło się na kolacji. Leo wraz z mężem, Emma z dziećmi, Tom z żoną której brzuch lekko rysował się pod sukienką. To co dla Michaela było nowością to fakt że w tak malej społeczności wszyscy się zdają ze sobą znać i przyjaźnić albo przynajmniej kolegować. Był Lucas Hernandez, Ariana Santiago czy Oscar z Eva. Państwo Reverte znali także gubernatora który uważnie i z uśmiechem obserwował panią domu dyskutują z nią z uśmiechem. Fabian Guzmana obserwował ich z nad szklanki z wodą. Michael postawiłbym cała swoją wypłatę że sekretarz gubernatora nie jest zachwycony tym nagłym zacieśnianiem więzi a także obecnością kilku osób z ministrem sprawiedliwości ja czele czy miejscowym gangsterem który przyszedł z Emmą. Kątem oka zauważył jak pani domu lekkim kiwnie ciem dziękuję jej za przyjście z mężczyzną.
To była naprawdę nietuzinkowa zbieranina ludzi. Michael z trudem stłumił westchniecie gdy poczuł małe rączki na swoim kolanie. Luna stanęła przy jego fotelu wlepiając w niego wielkie ciemne oczka. Ujął ja lekko pod pachy i posadził sobie na kolanach. Dziewczynka niemal od razu skupiła się na jego zegarku. Michael odpiął go i podał dziewczynce o rumiany h policzkach.
─ Teraz łatwo go nie odzyskasz – Leo przysiadł na oparciu fotela zerkając na siostrzenice obracająca w palcach błyszczący przedmiot. – Luna to mała sroczka. – zmarszczył brwi gdy Michael wymienił spojrzenie z Ariana. ─ jak zdradzasz moja siostrę urwę ci jajka – powiedział po irycku. Michael skrzywił się.
─ Dalej mówisz do d**y
Leo prychnął w odpowiedzi na te uwagę.
- Kochanka?
- Nie – odparł odnajdują wzrokiem żonę. – Bibliotekarka bawiąc się w szpiega – Leo zakrztusił się woda. Brunet mocno poklepał go po plecach.
-To żart? Twoje poczucie humoru jest jeszcze grosze niż było.
- To nie żart – odparł na to Michael.
– Szuka haków na Bruniego, próbowałem przemówić jej do rozumu ale wątpię żeby to zadziałało skoro nadal się koło niego kręci
─ Gdzie Michael nie może tam babę pośle ─ rzucił rozbawionym głosem mężczyzna nieco zaskoczony z metod przyjaciela.
─ To nie tak ─ westchnął i zerknął na Lunę. ─ Słyszałeś o Odinie? ─ rozmawiali po irlandzku używając iryckiej odmiany tego języka. Nikt z zebranych go nie znał.
─ Nie masz na myśli o Hopkinsa ─ widząc jak marszczy brwi Leo wywrócił oczami. No tak Michael z Marvelem był na bankier. Dla niego odin to był gangster nie nordycki bóg. ─ Nieważne ─ machnął brunet i wstał. Znał irlandzki ale nie posługiwał się z nim z taką biegłością jak Michael. ─ Chodź Luna potrzebuje czystego pampersa. ─ Brunet zrozumiał aluzje i oboje weszli do sypialni dla gości gdzie poza płaszczami była także torba z rzeczami dla Luny.
─ Ten Hopkins to jakoś aktor? ─ zapytał go Michael.
─ Klękajcie narody ─ wymamrotał Leo w odpowiedzi. Gdyby nie znał Michaela już jakieś dwadzieścia lat uznałby, że gość sobie z niego żartuje. On jednak mówił śmiertelnie poważnie. Nadal nie dowierzał, że on wżenił się (świadomie czy też nie) w rodzinę, która żyła z aktorstwa.
─ Tak to aktor ─ potwierdził. Michael usiadł stawiając Lunę na podłodze. ─ Nie przewiniesz jej?
─ Ja? ─ zapytał go zaskoczony mężczyzna. ─ Ty powinieneś to zrobić ─ odparł ─ w ramach ćwiczeń ─ wyjaśnił. Leo wywrócił oczami i podniósł do góry dziewczynkę która zapiszczała radośnie. Powąchał jej pieluchę. ─ Raczej niczego nie narobiła. ─ postawił ją ponownie na ziemi. ─ Mów.
─ Tak przy niej? ─ zwrócił się do mężczyzny
─ A komu powie? Armii pluszaków? Co cię gryzie?
─ Odin to tytuł gangstera ─ zaczął mężczyzna, a im więcej mówił tym Leo bardziej żałował że jest abstynentem od przeszło dwudziestu lat. ─ Capaldi wydał rozkaz odnalezienia go i zabicia.
─ Bo facet wie, że był w IRA? ─ Michael przytaknął skinieniem głowy ─ Myślisz, że stary Odin ma kwity?
─ Podpisane nazwiskiem „Capladi” jako pokwitowanie odbioru? Nie wierzę w aż takie szczęście, ale Capaldi do paranoik więc woli dmuchać na zimne.
─ Wykonasz rozkaz? ─ zapytał go Leo wprost. Znał się co nieco na prawie i wiedział, że Gill Capaldi był jego bezpośrednim zwierzchnikiem, a Michael jako żołnierz uważał rozkaz za świętość. Wykonać bez zadawania pytań.
─ Nie wiem ─ odparł zgodnie z prawdą.
─ Co z tym wszystkim wspólnego ma bibliotekarka bawiąca się w szpiega?
─ A to że Olivier Bruni to były żołnierz i członek Zetek ─ odpowiedział mu ─ Jest synem Odina. Bękartem, Ariana twierdzi że może ustalić kim jest jego rodzina.
─ Pozwól jej na to ─ powiedział po prostu Leo. Michael w odpowiedzi wywrócił oczami. ─ Co złego może się stać?
─ Zabił swojego brata, żeby być bliżej przywództwa w kartelu ─ poinformował go. ─ Uprowadził i torturował agenta federalnego i zgwałcił co najmniej dwie nastolatki, które chciał „ukarać” więc mam uzasadnione podejrzenia, że jeśli Ariana Santiago zacznie węszyć to skończy zgwałcona i prawdopodobnie martwa. Zaprzyjaźnię się z Olivierem i go wypytam.
─ Tak bo ci powie. ─ Michael zmarszczył brwi. ─ On wie albo domyśla się kim jesteś i czym się zajmujesz. Jeśli jest bystry a jestem pewien że jest to wie lub podejrzewa po co ty tu jesteś. Facet to wojskowy który nie wygada się nawet na torturach.
─ Mam narazić cywila?
─ Ona już się naraża i jest w tym dobra ─ Michael uniósł brew. ─ Bruni to samiec alfa ty jesteś samcem alfa stroszycie piórka, wypinacie klaty. Stanowisz dla niego zagrożenie bibliotekarka nie. Jest niepozorna dlatego skuteczna. Pamiętasz co mi powiedziałeś o Emily?
─ To nie to samo
─ Pamiętasz? powtórzył z naciskiem.
─ Niech naraża dupsko na twojej warcie ─ powiedział niechętnie zerkając na Lunę jakby w obawie że dziewczynka coś powtórzy. Ona jednak była zbyt zajęta jego zegarkiem niż toczą a się rozmowa.
─ Posłuchaj własnej rady i miej swojego cienia ─ Michael się skrzywił i wyjaśnił mu kto według Marcusa zalicza się do śledczych amatorów. Bibliotekarka, aktorka i chłopak wybudzony że śpiączki. Brat Emily parsknął śmiechem.
─ To nie jest zabawne.
─ Nie to grupa ludzi którzy mają dostęp tam gdzie tobie zamknął drzwi przed nosem.
─ Są jeszcze nielegalne walki ─ Leo spojrzał na Michaela i wybuchnął śmiechem. Mcconplive brzydził się przemocą. Nigdy nie widział alby to on pierwszy wymierzył cios gdy wydawał się w bójki to zazwyczaj się bronił. Z kwaśna miną czekał aż Leo przestanie się z niego śmiać.
─ Słyszałem i już cię widzę na ringu w podziemnym kręgu. Ja nie będę tłumaczył się siostrze dlaczego chodzisz z podbitym okiem czy złamanym nosem. Nie obraz się ale na walki na gole pieści jesteś za stary.
─ Nie jestem stary żachnął się Michael. Mam raptem czterdzieści cztery lata.
─ Pięć ─ poprawił go przyjaciel. ─ Mamy już Nowy Rok, właśnie a kiedy ty masz te urodziny? W marcu?
─ We wrześniu ─ poprawił go brunet.
─ Tak czy siak jesteś za stary na walki w klatkach więc posłuchaj rady mądrzejszego od siebie ─ Mężczyzna uniósł brew ─ i weź w opiekę samozwańczych śledczych, bo bez ciebie zrobią sobie krzywdę ─ poklepał go po ramieniu i wyszedł zabierając ze sobą Lunę.
Bar El Gato Negro pękał w szwach. Ludzie przepychali się, wybuchali śmiechem i zdzierali sobie gardła na prowizorycznej scenie. Rose pozwoliła sobie na jeden wieczór wytchnienia , ale gdy z głośników dało się słyszeć głos Adama Lavine zachęcającego do tego, żeby „ruszać się jak Jagger” chwyciła swoją kurtkę i wyszła na zewnątrz z ulgą wciągając w płuca haust zimnego powietrza. A bywały dni gdy wszystko było dobrze. Czasami jednak wystarczyła sekunda, jedna nuta, jedna melodia aby zalała ją fala wspomnień.
Jules. Była wszędzie i nie było jej nigdzie jednocześnie. Swoją zmarłą ukochaną widziała w liściach poruszanych przez wiatr, w odciskach podeszw butów przechodniów, w zapachu jabłek z rodzinnego sadu, widziała ją w twarzach przechodniów. Była wszędzie i nigdzie jednocześnie. Była w każdej dziewczynie, która przekraczała próg sali sądowej aby stoczyć batalię ze swoim oprawcą. W każdej wygranej i przegranej sprawie. Odsunęła się od ściany zadzierając do góry głowę. Jasnymi oczyma popatrzyła na księżyc w pełni który lśnił na granatowym niebie. Kiedy była małą dziewczynką babcia powiedziała jej, że „ci którzy odchodzą zamieniają się w gwiazdy” Dziś uważała, że to strasznie głupie, ale chciała wierzyć że jej niedoszła żona jest gwiazdą na niebie, która pilnuje jej tutaj na ziemi. Chciała wierzyć że Bóg (czy ktokolwiek inny) potrzebował jej bardziej. To było jeszcze głupsze. Przełknęła głośno ślinę. Boże jak ona nienawidziła Dicka Pereza! Fakt, że ten człowiek był jej dziadkiem powodowała w niej jeszcze większe obrzydzenie.
W jej żyłach płynęła jego krew. Mogła się tego wypierać, mogła to ignorować, mogła udawać przed wszystkimi, że posiadanie wątpliwie moralnego dziadka jej nie rusza ale gdy kładła się do łóżka i spoglądała w gwiazdki przyklejone do sufitu, które połyskiwały w ciemnościach nie mogła myśleć o niczym innym. Dick był potworem. Skrytym wśród cieni. Był jak doktor Jekyll i Pan Hyde. Był jedną osobą, która przestrzeń dzieliła jeszcze z kimś innym. Kimś gorszym. A przecież nie zawsze tak było.
Rose nie była ulubioną wnuczką Dicka. Ten zaszczytny tytuł należał do kuzynki. Allegra była tą biedną istotką, która straciła ojca gdy była niemowlęciem i nigdy go tak naprawdę nie poznała. Cóż Dick zapominał, że według zasłyszanych historii był jednym z członków rodziny którzy się przyczynili do jego śmierci. Rodzina nigdy nie lubiła rozmawiać o śmierci mężczyzny. Nikt do końca nie wiedział czy najstarszy syn Ricardo i Palomy zginął w tragicznym wypadku czy też sam zadecydował się zakończyć swoje życie. Sam fakt, że zmienił nazwisko krótko przed śmiercią świadczyła raczej o chęci życia niż jego zakończeniu. Na ostatnim zrobionym zdjęciu uśmiechał się od ucha do ucha. Cóż to nie był żaden dowód. Rose dobrze wiedziała, że uśmiech wcale nie świadczy o szczęściu. Z kieszeni kurtki wyciągnęła słuchawki wsuwając je do uszu. Wcisnęła ręce w kieszenie i ruszyła przed siebie jednocześnie odpalając audiobook „Wstęp do postępowania sądowego”
Prawo mówiło jasno; przestępstwa o charakterze seksualnym z pewnymi wkluczeniami były rozpatrywane z oskarżenia prywatnego. Osoba poszkodowana sama musiała wnieść zarzut. To na ofierze spoczywał ciężar dowodowy. Rose należała do zespołu osób, których głównym zdaniem było znalezienie dowodów, które ponad wszelką wątpliwość udowadniałby, że do przestępstwa doszło. Na papierze brzmiało to prosto w rzeczywistości była sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Siedemnastoletnia Castellani od prokuratora Lopeza i śledczych z prokuratury dostała duży kredyt zaufania gdyż spędzała grube godziny przeczesując portale społecznościowe szukając najmniejszych nawet dowodów, świadków czy innych poszkodowanych. I właśnie tak natrafiła na kilka grup na Facebooku, które zrzeszały osoby dotknięte przemocą seksualną. Gdy dołączyła do jednej z nich odkryła wśród członkiń kilka nazwisk brzmiało znajomo, a ich historie brzmiały cholernie znajomo. Rose wypisała kilka nazwisk i jednym z punktów stycznych było; liceum w Pueblo de Luz. Żadna z nich nie podała nazwiska swojego oprawcy, ale była pewna że chodzi o jej dziadka.
Z trudem przełknęła ślinę. Świadomość, że ktoś kogo znała, kogo darzyła uczuciem, kto uczył ją jeździć na rowerze i spłodził jej mamę jednocześnie, w tym samym czasie stosował grooming i nie widział w tym absolutnie nic złego! Urabiał te dziewczyny. Poświęcał im czas, mówił im, że są inteligentne, piękne wyjątkowe. Snuł opowieści o tym, że czeka ich przyszłość jednocześnie odciągał ofiarę od znajomych czy rodziny. Pokazywał, że tylko jemu nie niej zależy, tylko dla niego jest ważna. Z czasem, gdy bariera emocjonalna została przekroczona dochodziło do kontaktów fizycznych. Rose jedynie czytała. Chłonęła przedstawione historie, robiła notatki.
To co niewątpliwie przykuło jej uwagę to link do internetowego wydania Hoy la verdad i do artykułu napisanego przez Felixa. Link do tekstu wrzuciła siostra zaginionej Conchity z prośbą o jakiekolwiek informacje. Pod artykułem rozgorzała dyskusja. Rose robiła zrzuty ekranu, zapisywała nazwiska i sprawdzała podane fakty. W sekcji komentarzy udzielały się osoby które albo pamiętały Conchitę albo znały dziewczynę. Komentujący także snuli teorię na temat co mogło spotkać osiemnastolatkę? Większość komentujących była przekonana, że dziewczyna nie żyje, tylko gdzie są jej ciało? Rose sama się na tym zastanawiała i wtedy ją olśniło! Wilhelm. Kuzyn przecież pracował na trupiej farmie! Co prawda Rose niewiele wiedziała o tamtym miejscu, ale tam ludzie często ofiarują swoje ciała „dla nauki”. Chwyciła komórkę i wybrała numer kuzyna.
─ Hej, masz czas na kawę? ─ zapytała go bez zbędnych wstępów.
─ Teraz? ─ zapytał mężczyzna. ─ Gdzie?
─ A gdzie jesteś? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie.
─ U siebie ─ padła odpowiedź. ─ Wynająłem mieszkanie w Pueblo de Luz?
─ Nie mieszkasz u ciotki?
─ Rosie jestem za stary żeby mieszkać z matką ─ odparł a ona wywróciła oczami w odpowiedzi. Will nie był aż tak stary. Poza tym z tergo co słyszała bez Dicka za pracę w szkole brał jakieś śmieszne pieniądze. ─ Wyślę ci adres ─ odpowiedział i wystukał w wiadomości nazwę ulicy oraz bloku. Rosie była blisko więc od razu skręciła w odpowiednią ulicę. Dziesięć minut później weszła do kawalerki Wilhelma zrzucając z siebie kurtkę.
─ Jak ukryć zwłoki? ─ Will zamrugał powiekami spoglądając na kuzynkę. Rose weszła do niewielkiego pomieszczenia. Był to salon połączony z aneksem kuchennym. Nastolatka podejrzewała, że pomieszczenie służy mężczyźnie także za sypialnie.
─ Zwłoki? ─ powtórzył powoli. ─ Chcesz mi się do czegoś przyznać? Chodzi o ta
─ Chcę poznać twoją fachową opinię ─ odpowiedziała na to dziewczyna. Wilhelm podrapał się po brodzie. ─ Nie zabiłam nikogo, po prostu jestem ciekawa jakbyś to zrobił? Rozpuścił w kwasie?
─ Jak duże jest ciało? ─ przysiadł na krześle wyciągając przed siebie nogi. Rose zajęła drugie krzesło.
─ Mojej wielkości ─ odpowiedziała niepewnie.
─ Za dużo roboty ─ stwierdził. ─ Najlepiej gdzieś zakopać.
─ Tylko gdzie? ─ zapytała go i wstała podchodząc do kuchenki. Chwyciła czajnik i napełniła go wodą. ─ Mogłam ci jakiegoś kwiatka przynieść.
─ Następnym razem, lepiej wyjaśnij mi skąd to twoje zainteresowanie rozkładającymi się zwłokami? ─ zapytał ją. Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. Mężczyzna westchnął. ─ Chodzi o tą zaginioną dziewczynę z arytykułu Felixa? ─ skinęła głową. ─ Ona mogła wyjechać ─ zasugerował.
─ Marne szanse, chciała iść na studia. Nie rzuciłaby szkoły na kilka miesięcy przed zakończeniem roku szkolnego ─ obróciła się do kuzyna. ─ On ją zabił ─ mężczyzna uniósł brew. ─ Co robiłeś w dziewięćdziesiątym piątym?
─ Układałem lego ─ odpowiedział na to z przekąsem. ─ I nie masz dowodów, że stoi za tym Dick?
─ Była w jego typie ─ odparła. ─ To gdzie masz kawę? Kubki? ─ zapytała wyłączając gaz. Nauczyciel biologii westchnął sięgając do jednej z szafek po dwa kubki. Zamiast kawy sięgnął po opakowanie z herbatą ekspresową. Rose nie była jedyną osobą w rodzinie która uważała, że Conchita Mendoza była w typie Dicka Pereza. On sam także przyglądał się tej sytuacji. Blondyn oczywiście był zbyt mały aby zapamiętać cokolwiek ze sprawy zaginionej nastolatki. To było dwadzieścia lat temu i wtedy w kręgu jego zainteresowań było kolekcjonowanie małych samochodzików czy klocki lego a nie uczennice dziadka Ricardo.
To co jednak było w tej sytuacji najgorsze to fakt, że Dick go ukształtował. Dorastał bez ojca, z wiecznie zapracowaną matką więc spędzał u dziadków dużo czasu. Między nim na Blanką była minimalna różnica wieku więc jako dzieci świetnie się dogadywali. Bawili się razem, odrabiali razem lekcje. To co wryło się mężczyźnie w pamięć to fakt, że w domu dziadka zawsze były jakieś młode kobiety.
Ciemnowłose, jasnookie , trzymające na kolanach grube książki z fajnymi obrazkami. Dziś wiedział, że to przekroje serc, mózgu czy wątroby mu się tak podobały, ale wtedy to były fajne obrazki, a odwiedzające mężczyznę kobiety były miłe. Jak przez mgłę pamiętał Conchitę Mendozę mierzwiącą mu włosy. Nie mógł tego powiedzieć Rosie. Nie był nawet pewien czy to była ona. Był dzieckiem. Podświadomość mogła mu zwyczajnie płatać figle. W zamyśleniu przeczesał włosy. Wbrew temu co myślała jego mała kuzynka nie poróżnili się z Dickiem o jego romanse z uczennicami.
─ Babcia u nas mieszka ─ odezwała się po chwili dziewczyna z nad swojego kubka z herbatą.
─ Mama mi mówiła ─ odpowiedział na to nauczyciel przechodząc do salonu. Rosie podreptała za nim i z braku krzesła usiadła na podłodze opierając się o kanapę, która zapewne kuzynowi służyła także za łóżko. ─ Zostawiła go? ─ Rose w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Paloma Perez wyprowadziła się od męża i zamierzała u córki, lecz w sądzie nadal nie wylądowały papiery rozwodowe. Rose wiedziała to gdyż zaprzyjaźniła się z sekretarką pracującą w biurze, która odpowiadała za przyjmowanie wniosku. Była także kuzynką Violi Conde.
─ Powinna, ale babcia ─ dziewczyna urwała w głowie szukając odpowiednich słów. ─ Zdradzał ją przez czterdzieści lat, zrobił gromadkę dzieci sąsiadce, a najmłodsze ma osiemnaście lat, przekonał Damiana Diaza żeby ożenił się z Renatą chociaż facet wiedział, że dziecko nie jest jego i zrobił to za promocję do następnej klasy ─ skrzywiła się z pogardą ─ a babcia dalej przy nim trwała. Opuściła go dopiero gdy ktoś obciął mu fiuta.
─ Rose ─ jęknął Will odstawiając kubek z herbatą na podłogę.
─ No co? Pewnej nocy ktoś go porwał i wykastrował i moim zdaniem o jakieś czterdzieści lat za późno ─ mruknęła ─ Wiesz o tym co nie?
─ Wiem ─ mruknął siadając obok siedemnastolatki. Głowę oparł o kanapę i zamknął oczy. Myśli kotłowały mu się w głowie. Oczywiście, że wiedział o porwaniu i kastracji. To była jedna z pierwszych informacji jakie przekazała mu matka zaraz po przyjeździe do rodzinnego domu. Zrobiła to przy śniadaniu. Will niemal udławił się kawałkiem chleba słysząc jej słowa. Marta natomiast mówiła o tym z obojętnością. Nauczyciel nie mógł jej za to winić.
Marta Cruz nie miała łatwego i przyjemnego życia. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym gdy była dzieckiem, a ona sama trafiła pod opiekę stanu i do sierocińca prowadzonego przez ojca Horacio. Związek z ojcem był dla niej szansą na wyrwanie się z domu dziecka. Dziś Wilhelm zastanawiał się czy matka wiedziała?
Gael był gejem. Wilhelm dowiedział się przypadkiem w wieku szesnastu lat. Szukał czegoś na strychu i dziś nie był wstanie sobie przypomnieć po co dokładnie poszedł, ale znalazł pudełko po butach pełne teczek z dokumentami i listów. Dokumenty dotyczyły terapii, listy były korespondencją ojca i jego kochanka. Mężczyzna przesunął otwartą dłonią po twarzy. Nie to jednak przelało czarę goryczy.
─ Noga Blancki była do uratowania ─ wyznał po chwili. ─ Nie była w takim złym stanie jak utrzymują. Dlatego przestałem rozmawiać z Dickiem. ─ wyjaśnił. ─ Nie potrafiłem ─ urwał ─ nadal nie potrafię zrozumieć jak mógł zrobić coś takiego córce?
─ Przez lata wykorzystywał bezbronne uczennice odcięcie córce nogi to bułka z masłem. O co się pokłóciliście? ─ Will otworzył jedno oko. ─ W szklarni.
─ Wścieka się, że ją otworzyłem na nowo szklarnię.
─ Od lat tylko straszyła okolicę ─ mruknęła Rose. ─ Co on trupa tam schował? ─ zapytała i roześmiała się głośno. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sobrev Prokonsul

Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3509 Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:26:49 20-01-25 Temat postu: |
|
|
cz2
**
Dom w którym zamieszkali po przeprowadzce z Włoch był ładny. Lorena dwoiła się i troiła aby zamienić go w przytulne rodzinne gniazdko, ale Tiberius był bystrym chłopcem i bardzo szybko domyślił się kto mieszkał tutaj przed nimi. To nie była szczęśliwa rodzina, pomyślał i bezwiednie się skrzywił. Oni także nie byli szczęśliwą rodziną. I cała piątka udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie cała, poprawił się. Na niego ledwie ktokolwiek zwracał obecnie uwagę. Ojciec ciągle był w pracy. Wychodził jeszcze przed świtem, wracał gdy wszyscy już spali. Matka spotykała się ze starymi znajomymi i nadrabiała zaległości. Siostry nastolatka Thalia i Flora najwięcej czasu spędzały w swoim towarzystwie, a on miał ochotę wrzeszczeć aż ochrypnie.
On całe szczęście miał ogród. Nie było to może idealne miejsce do treningów, ale przylegający do domu teren był w przyzwoitym stanie. Nie było drzew ani krzewów, jedynie zielona połać ziemi. Jednego dnia przyciął trawę do odpowiedniej długości i dokonał pomiarów. Nie był to może kort tenisowy, ale była to przestrzeń na której mógł trenować. To czego mu brakowało to partner albo partnerka. Ktokolwiek kto odbijałby piłkę po drugiej stronie boiska. Rozstawił jednak pachołki. Jak się nie ma co się lubi , pomyślał i rozpoczął swój trening. Deszcz uderzał go w plecy, lecz on to zignorował.
Bandama powstrzymywała mokre włosy od wpadania do oczu. Jutro włosy Tiberiusa będą przypominać ondulację z najlepszego salonu fryzjerskiego w mieście. Dziś jednak się tym nie przejmował. Przyzwyczaił się do swoich włosów. Do szopy jasnych loków, których nie miały ani matka ani ojciec ani siostry. Zarówno Flora jak i Thalia ciągle marudziły o niesprawiedliwości życia. On natomiast nauczył się funkcjonować z włosami które w żyły swoim życiem. Zatrzymał się czując palenie mięśni i zadarł do góry głowę czując palenie nie tylko mięśni ale także w gardle. I nie miało to nic wspólnego z pragnieniem. Odkąd zamieszkali w Meksyku uczucie i ciągle odbijanie się jedynie się nasiliło. Bekną i usłyszał gwizdanie. Obrócił głowę w stronę źródła dźwięku. Thalia i Flora stały nieopodal spoglądając to na siebie to na brata. Bóg mu świadkiem, że jego siostry nie tylko dzielą tę samą twarz, ale czasem i mózg.
─ Co powiesz na partyjkę? ─ rzuciła Flora sięgając za pleców po rakietę.
─ Nie miałyście być na urodzinach? ─ zapytał. Thalia i Flora znowu wymieniły spojrzenia i wzruszyły ramionami.
─ Solenizant się upił ─ odparła Flo wzruszając ramionami. ─ Jak nie chcesz grać ─ mruknęła dziewczyna wycofując się do środka.
─ Chcę! ─ krzyknął ─ Starego nie ma?
─ Jest z mamą na kolacji u burmistrza San Nicholas ─ Thalia przyklęknęła i poprawiła sznurówki swoich adidasów. ─ Równie dobrze możemy grać z tobą w ogródku i złapać zapalnie płuc. ─ Flo zaczniesz? ─ siostra skinęła głową.
Zmieniały się , a on wreszcie poczuł, że może oddychać. To nie było boisko, to nie były korty Wimbledonu ale to było lepsze niż nic. Gdy niebo rozświetliła kolejna błyskawica, piłka świsnęła mu koło ucha przelatując na posesję sąsiada. Cała trójka miała z wysiłku zaczerwienione policzki i ubrania lepiły im się do ciał od deszczu i potu. Nogi mu drżały gdy na tarasie zsunął byty i skarpetki. Bose stopy zostawiały odciski na drewnianej podłodze. Flo zamknęła za nimi drzwi od tarasu, Thalia podała bratu ręcznik.
─ Ta ostatnie piłka była do odbicie ─ zauważyła gdy wycierał włosy.
─ Ledwie ją widziałem, mam szczęście, że się uchyliłem inaczej pewnie wybiłabyś mi zęby. ─ odparł przerzucając sobie ręcznik przez ramiona.
─ Graj za dnia to nie będzie takiego problemu ─ rzuciła w jego stronę Flo. ─ Za piętnaście minut w kuchni ─ poleciała mu. Kwadrans później wszedł do środka. Siostry były w środku. Jedna kroiła warzywa i układała coś w szybkowarze.
─ Pomóc wam? ─ zapytał czując się niezwykle niezręcznie. Byli rodziną, byli trojaczkami, ale zazwyczaj nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. One były w szkole, on jeździł z jednych zawodów na drugie. Obie spojrzały na siebie.
─ Radzimy sobie ─ odpowiedziała Thalia. Była najstarsza z całej trójki, siedem minut później urodziła się Florence i gdy wszyscy myśleli, że to koniec po blisko dwóch godzinach Lorena pod prysznicem urodziła syna. Dziecko- niespodziankę, który ukrył się za siostrami. Poza tym był rok dziewięćdziesiąty ósmy i liczba wykonywanych USG była śmiesznie niska , a sprzęt wątpliwej jakości. W tamtym okresie nikogo nie zdziwił fakt, że lekarz przeoczył jedno dziecko. Tiberius był mały. Na zdjęciach w porównaniu do sióstr był okruszkiem.
─ Właściwie to dlaczego rodzice poszli na tą kolację? ─ zapytał starając się aby z jego ust popłynęło poprawne hiszpańskojęzyczne zdanie. Obie wymieniły między sobą spojrzenia. ─ Czego mi nie mówicie? ─ zapytał zirytowany. Wkurzało go to, że siostry wiedziały więcej od niego.
─ Rodzice poszyli na kolację do Gustavo Montenegro bo to nasz dziadek ─ powiedziała Flora stawiając przed bratem talerz. Tiberius zmarszczył brwi.
─ Nonno ─ powiedział powoli łypiąc to na jedną to drugą siostrę. ─ Nasz ojciec nie ma ojca.
─ Ma ─ Thalia usiadła obok niego. ─ Mają inne nazwiska to wszystko ─ wyjaśniła i czekała aż sens słów dotrze do Tiberiusa który zapatrzył się na swoje warzywa i rybę.
─ Nasz ojciec jest bękartem ─ był tak tym faktem zaskoczony, że przeskoczył na włoski niemal automatycznie. Popatrzył na siostry z szeroko otwartymi niebieskimi oczami. Thalia i Flo popatrzył na siebie to na brata. ─ Od dawna o tym wiecie?
─ Od zawsze ─ odpowiedziała Thalia z nad swojego talerza.
─ Dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział? ─ zapytał z wyrzutem wściekle dziobiąc znajdujący się w tym domu brokuł. ─ Dlaczego nikt w tym domu nic mi nie mówi?! ─ wybuchnął.
─ Bo nigdy cię w tym domu nie było ─ krzyknęła Florence ciskając widelec na stół. ─ Jesteś wielkim nieobecnym ─ dodała spokojniejszym tonem. ─ Jeździłeś od jednych zawodów na drugie i tak wkółko odkąd skończyłeś sześć lat więc przepraszam kiedy miałyśmy z tobą rozmawiać? Boże nawet nie wiem jaki jest twój ulubiony kolor.
Opuścił wzrok na swoją późną kolację i głośno przełkną ślinę. Nigdy nie patrzył na to w ten sposób. Co prawda zawsze czuł się izolowany od sióstr. Ona były jednym atomem, a on od czasu do czasu wpadał na ich orbitę.
─ Zielony ─ wymamrotał wbijając brokuł widelec. ─ Dlaczego dziadek nie uznał taty? ─ zapytał. ─ I dlaczego nazywacie go „dziadkiem?”
─ Gustavo Montenegro miał romans ze służącą, która dla niego pracowała ─ wyjaśniła mu Thalia. ─ Zaszła z nim w ciążę, ale on miał żonę więc tata ma nazwisko swojej matki.
─ A, że ta zmarła krótko po porodzie to dziadek został całkiem sam z dzieciakiem, którego nawet nie chciał ─ przejęła opowieść Flo ─ więc wychował się kątem w jego domu.
─ Skąd wy o tym wiecie? ─ zadał kolejne pytanie. ─ Ojciec z własnej woli wam raczej tego nie powiedział.
─ Nie, podsłuchałam kiedyś rozmowę rodziców i powiedziałam o wszystkim Flo.
─ Ale nie mi.
─ Ty miałaś zawody ─ mruknęła ─ Poza tym to nie są informacje, które poprawią ci nastroju raczej zepsują dzień ─ odparła siedemnastolatka. ─ Tata też nie lubi o tym mówić. Co powiecie na monopol? ─ zapytała ich. ─ Znalazłam w jednej szafek. Zagramy?
─ Chętnie ─ odpowiedział chłopak. ─ A co to jest monopol? ─ zapytał. Oboje spojrzały na siebie.
─ Nie martw się, wyjaśnimy ci zasady.
**
Raquel Gutierrez zaszyła się w pomieszczeniu gospodarczym z podręcznikiem do astronomii. Przekartkowała opasłe tomiszcze odnajdując wśród stron fotografie. Zdjęcie miało lekkie zagięte rogi. Wygładziła je delikatnie wpatrując się znajomą twarz. Gabriel Barragán uśmiechał się leciutko do zdjęcia. Był przystojnym chłopakiem. Czarnowłosy ciemnooki z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach pod którego czupryną krył się piekielnie inteligentny młody człowiek. I to ta niewymuszona inteligencja urzekła Raquel.
Raquel zawsze była prędkim dzieckiem. Wszędzie jej się spieszyło. To na świat, to do szkoły, zawsze była w biegu. W biegu jadła, w biegu czytała czy słuchała muzyki. Nie potrafiła spacerować więc będąc już w podstawówce zaczęła biegać. To nie podobało się Ramonowi, ale przymkną oko na fanaberię gdy zrozumiał, że da się na tym zarobić. Raquel natomiast wyrosła na ładną szczupłą dziewczynę, której włosy rozjaśniło słońce. Do szkolnej drużyny lekkoatletycznej trafiła już w pierwszej klasie. Była szybka i podniosła poprzeczkę innym. Ją i Gabriela połączyła wspólna pasja i rywalizacja. Nakręcali się wzajemnie. Kiedy powiedziała mu, że nie ma telefonu zaczął wsuwać karteczki do jej szafki. Z czasem karteczki zamieniły się w długie listy, które ukryła pod podłogą. Dziś nie miała nawet jego obecnego adresu. Pociągnęła nosem z pomiędzy kartek wyciągając pojedynczą kartkę papieru. Zaczynała się od słów „Kochany Gabrielu”
─ Jak mam ci to wszystko wyjaśnić? ─ zapytała chłopaka ze zdjęcia. Utrzymywanie korespondencji kiedy wyjechał na studia nie było łatwe. Kiedy oboje chodzili do jednej szkoły wystarczyło wsunąć list do szafki, gdy mieszkała w Victorii listy wysyłała jej koleżanka z drużyny. Odpowiedzi od chłopaka przychodziły na jej adres. Ostatnie dwa listy zostały zwrócone do nadawcy z prostą adnotacją „Adresat już tu nie mieszka” Nastolatka westchnęła z pomiędzy kartek papieru wyciągnęła zdjęcie.
─ Tutaj się zaszyłaś ─ do środka weszła Tina. Raquel pospiesznie zamknęła książkę.
─ Potrzebowałam chwili dla siebie ─ wymamrotała wstając z pomiędzy kartek wyśliznęło się zdjęcie opadając na podłogę. Valentina Vidal była szybsza i podniosła zdjęcie Gabriela. Popatrzyła na chłopaka i zagwizdała głośno.
─ A co to za przystojniak?
─ Nikt ─ wyrwała jej zdjęcie z rąk. Przycisnęła ją instynktownie do serca.
─ Właśnie widzę , że to „nikt” ─ zaznaczyła cudzysłów w powietrzu. ─ Gabriel.
─ Skąd wiesz? ─ zapytała ją.
─ Podpisałaś zdjęcie głuptasku ─ wskazała na zgrabnie wypisane imię ─ wskazała na róg fotografii. ─ To kim jest Gabriel?
─ To ─ urwał ─ był moim chłopakiem ─ wyjaśniła siadając na stole. Valentina usiadła obok niej.
─ To co się stało? ─ odpowiedziała wzruszając szczupłymi ramionami. ─ Raquel. ─ głos Tiny był łagodny. Głowa nastolatki opadała na jej ramię.
─ Byliśmy w jednej drużynie lekkoatletycznej ─ wyjaśniła. ─ Byłam pierwszą pierwszoklasistką przyjętą do drużyny, zaprzyjaźniliśmy się , a później ─ urwała ─ jakoś tam samo wyszło. Zaczęliśmy wymieniać liściki, które zamieniły się w listy.
─ I za nim się obejrzałaś całowałaś się z nim pod trybunami ─ rzuciła Tina a Raquel zarumieniła się po same końce uszu. Tina pocałowała ją w czubek głowy. ─ Co nie pyknęło? ─ Wyjechał na studia ─ mruknęła i głos jej zadrżał. ─ Tęsknie za nim ─ wymamrotała drżącym głosem. Przełknęła ślinę.
─ Nie masz do niego numeru? ─ zapytała ją Tina.
─ Ja nie mam nawet telefonu ─ wymamrotała w odpowiedzi przełykając łzy. ─ On stroił mój fortepian ─ wyznała ─ i tęsknie za tym. Chociaż pierwszy raz ─ wzdrygnęła się na samo wspomnienie. ─ Chciał mnie zawozić na pogotowie ─ teraz parsknęła śmiechem. ─ Boże zabrudziłam mu krwią całe prześcieradło, ale jakoś przeszło. Tylko proszę nie mów Anicie.
─ O czym ma mi nie mówić? ─ do środka weszła Vidal.
─ O tym że fizyk za nią nie przepada ─ odparła Tina wymyślając pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. ─ Tłumaczę jej, że nie musi się przejmować bo z tego co słyszałam Ponurak nie lubi nawet sam siebie. Anita pokiwała głową i chwyciła zamyślona coś z biurka. Tina puściła oczko do Raquel i cmoknęła ją w czubek nosa. ─ I trzeba kupić jej telefon.
**
Chłopcy byli dla niej zagadką. Chłopcy, którzy kochali inne dziewczyny, ale całowali ją. Chłopcy którzy zabierali ją na randkę do starego hangaru, jedli z nią naleśniki i zamykali innych chłopców w składziku na miotły. Yonatan był dla Vedy zagadką. Czuł jedno, robił drugie. Przy niej zachowywał się przyzwoicie, ale gdy otaczali ich ludzie był opryskliwy i niemiły. Ostatnio odnosiła wrażenie, że tylko Elvis jest z nią w stu procentach szczery. Rozmawiali ze sobą otwarcie, nie było tematu tabu. Tak podejrzewała, że jej bezpośredniością może i był na początku zaskoczony, ale gdy się przyzwyczaił to zaczął odwzajemniać się tym samym. Yon, a była tego stuprocentowo pewna przy niej ważył słowa za nim je wypowiedział. A ten pocałunek? Co do diabła znaczył ten pocałunek?
Potrzebowała rady. Nie mogła poradzić się Ivana, który gdy tylko wróciła do domu zaczął marudzić, że wyszła z Yonem. Od konfrontacji z ojcem uratował ją okres, którego dostała. Mogła porozmawiać z tatą Salvadorem, ale podejrzewała, że chociaż Sal w liceum był uroczą ciapą w kontaktach z dziewczynami to jego reakcja na wieść o tym, że Veda poszła na randkę będzie taka sama jak taty Ivana. Mogła powiedzieć mamie, ale chciała porozmawiać z kimś w swoim wieku. Jordan odpadał.
Była na niego zła, a on nadal nie przeprosił za swoje poprzednie zachowanie. Brunetka westchnęła i zatrzymała rower przed domem Lidii. Oparła go na stopce i ruszyła do drzwi wejściowych i zapukała. Nikt jednak nie otwierał. Spojrzała na zegarek i nacisnęła jeszcze raz dzwonek. Drzwi otworzyła jej kobieta.
─ Dzień dobry, jest Lidia?
─ Dzień dobry ─ odpowiedziała ładna blondynka. ─ Lidia mieszka obok ─ wskazała na drugą część posesji ─ ale ich nie ma.
─ Nie ma ─ usta dziewczyny zacisnęły się w wąską kreskę. Emily spojrzała na brunetkę stojącą naprzeciwko niej. ─ Ty jesteś Veda? ─ zaryzykowała pytanie. ─ Przyjaciółka Lidii?
─ Aha ─ przytaknęła dziewczyna.
─ Wiesz co wpuszczę cię do środka ─ zadecydowała. ─ Conrado pewnie wróci lada moment.
─ Dziękuje, bardzo pani miła, a to nie problem?
─ Żaden ─ zapewniła ją wpisując odpowiedni kod do zamka. ─ Conrado nie będzie miał nic przeciwko. ─ Veda weszła do środka. ─ Będę u siebie gdybyś czegoś potrzebowała ─ Veda została sama rozglądając się po schludnie urządzonym wnętrzu. Uwagę nastolatki przykuł nie tylko malunek na ścianie, ale kuchnia. Brunetka uwielbiała myszkować po kuchni. Mama uznałaby to za szalenie niegrzeczne, ale nie zrobi nikomu krzywdy gdy zobaczy kilka garnków. Kiedy jej wzrok padł na maszynę do makaronu stojącego w rogu westchnęła. Zawsze chciała mieć maszynę do makaronu. Wyciągnęła ją ze środka i pogłaskała z czułością. Przegryzła dolną wargę.
─ To niegrzeczne ─ wymamrotała pod nosem. Gotowanie w czyjeś kuchni było niegrzeczne, zwłaszcza bez pytania, ale to był dom Lidii. Przyjaciółka zapewne nie pogniewa się gdy dostanie obiad. Veda zajrzała do lodówki. Była dobrze zaopatrzona, w jednej z szafek znalazła mąkę i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Dziesięć minut później w pomieszczeniu rozległy się dźwięki opery. Siedemnastolatka spięła włosy na czubku głowy i zrzuciła z siebie kurtkę. Czekało ją nieco pracy, a chciała skończyć za nim Conrado i jego córka wrócą do domu.
Severin wrócił do domu kiedy tylko otrzymał wiadomość od Emily o gościu czekającym na niego w mieszkaniu. Po odblokowaniu zamka pierwsze co usłyszał to dźwięki muzyki klasycznej. Muzyki zapewne nie włączyła Lidia, która raczej nie słuchałaby włoskiej opery. Wszedł do kuchni oniemiał na widok swojej uczennicy. Brunetka podniosła na niego swoje ciemne oczy. Na nosie dostrzegł drobinki mąki.
─ Dzień dobry ─ przywitała się z nim siedemnastolatka ─ Zaraz będzie obiad.
─ Obiad? ─ powtórzył Conrado przecierając twarz dłonią. Nie spał tej nocy zbyt wiele więc w pierwszej kolejności myślał, że ma zwidy. Wyobraźnia nie płatała mu figli. Veda stała w jego kuchni beztrosko mieszając coś w misce i słuchając przy tym opery. Po całym pomieszczeniu Zrozchodził się oszałamiający wręcz zapach.
─ Tak. Mam nadzieję, że lubi pan carbonarę. Na deser zrobiłam tiramisu , a w piekarniku jest sernik baskijski z mango ─ wskazała na piekarnik.
─ Vedo ─ zaczął brunet ─ co ty robisz w mojej kuchni?
─ Pana miła sąsiadka mnie wpuściła ─ odpowiedziała. Z trudem zachował kamienny wyraz twarzy. Miała sąsiadka? Emily? Miła? Ścisnął nasadę nosa. ─ Gniewa się pan? Przyszłam do Lidii, ale jej nie ma więc uznałam że skoro już i tak czekam to zajmę się czymś pożytecznym ─ wyjaśniła. Severin przysiadł na stołku. Veda sprawnie obsypała tiramisu kakao i podniosła na niego swoje wielkie sowie oczy. ─ Jest pan zły. ─ stwierdziła.
─ Zaskoczony ─ nie był zły. Nie na Vedę i nie był pewien czy jest zły na Emily, która chciała być miła. Miła dla Vedy jemu spłatała figla. ─ Pięknie pachnie. ─ pochwalił dziewczynę.
─ Wiem ─ odpowiedziała. Uśmiechnął się ─ i przepraszam ─ uniósł brew. ─ Mama zawsze mówi, że „to niegrzecznie myszkować w cudzej kuchni bez pozwolenia” ale zajrzałam tylko do kilku szafek i znalazłam maszynę do makaronu ─ wskazała na suszący się na blacie sprzęt. ─ I nie mogłam się oprzeć.
─ Sama zrobiłaś makaron?
─ Zasze sama robię makaron ─ odpowiedziała ─ Nie lubię kupnych. Dziwnie smakują. Otworzy pan lodówkę? ─ zapytała go ─ Opera panu nie przeszkadza?
─ Nie ─ zapewnił ją otwierając lodówkę w której umieściła ciasto. Zamknął ją i ściągnął marynarkę przerzucając ją przez oparcie krzesła. Koszulę podwinął na wysokość łokci. ─ Przyznam się, szczerze, że nie miałem jeszcze okazji wypróbować maszyny do makaronu. Dostałem ją od sąsiadki.
─ To miło z jej strony a maszyna jest zajebista. ─ pochwaliła sprzet który Emily zapewne kupiła z myślą „i tak jej nie użyje” Cóż pod tym względem miała rację. Nie miał zbyt wiele czasu na gotowanie chociaż bardzo lubił. Mężczyzna z jednej z szafek wyciągnął duży garnek i zaczął napełniać go wodą. Słuchając jak Veda z przejęciem opowiada mu o maszynie do robienia makaronu. ─ Pan mieszkał we Włoszech? ─ spojrzeli na siebie. ─ Mogłam znaleźć pana w gogle ─ wyznała bez cienie skrępowania. ─ Gdy zaczęłam się uczyć w nowej szkole wyszukałam wszystko co mogłam na temat kadry czy kolegów z klasy. Lubię być przygotowana i nie lubię niespodzianek ─ pokiwał głową. On także nie lubił niespodzianek. ─ Wyczytałam, że był pan we Włoszech, ale nie napisali dokładnie gdzie ─ zwróciła ku niemu swoje ciemne oczy.
─ Głównie w Toskanii. Mam tam hotel, ale lubiłem wsiadać do samochodu i jechać przed siebie ─ wyznał ─ zwiedzać lokalne małe winnice czy przetwórnie serów.
─ Zrywać pomarańcze prosto z drzewa ─ rozmarzyła się Veda. ─ Raz ciocia Carla ufundowała mnie i mamie i JJ-owi wycieczkę do Włoch. Byliśmy głównie w Rzymie. Było strasznie dużo ludzi, ale pierwszy raz byłam w operze.
─ Podobało ci się?
─ Pytanie, w życiu czegoś takiego nie przeżyłam ─ oczy jej rozbłysły. ─ Byliśmy na La Traviata ─ podała tytuł opery gdy Conrado wrzucał makaron do gotującej się wody. . ─ To było coś pięknego. Nie znałam wtedy zbyt dobrze włoskiego więc nie rozumiałam za bardzo o czym śpiewają, ale nie trzeba rozumieć słów żeby czuć. Siedzieliśmy w piątym rzędzie więc całkiem dobrze wszystko widziałam. To była uczta dla ucha.
─ Traviata jest przepiękna. ─ zgodził się z nią nauczyciel.
─ Ale ─ zagadnęła go Veda z uśmiechem jednocześnie podsmażając na patelni boczek do którego Conrado dorzucił makaron.
─ Bardziej do gustu przypadła mi Bohema ─ powiedział. ─ A twoja?
─ Tosca ─ wyznała z uśmiechem. ─ Nie zrozum mnie źle uwielbiam Traviatę ale Tosca ma moje serce ─ uśmiechnę się przykładając rękę do piersi. ─ Mam marzenie, żeby zobaczyć ją na żywo w Mediolanie. Pewnego dnia mi się uda ─ pokiwała głową ─ Ale to pachnie ─ wymamrotała pochylając się nad patelnią.
─ Talerze są w tamtej szafce ─ wskazał miejsce, a w Veda niemal w podskokach zbliżyła się do szafki. ─ Światowy z pana facet ─ stwierdziła gdy ustawiła na stole talerze a Conrado wyłożył makaron na talerze i starł ser na wierzch. ─ usiadła przy blacie i z lubością wbiła widelec w makaron.
─ Mogę pana o coś zapytać?
─ Oczywiście ─ odpowiedział.
─ Dlaczego faceci mówią jedno, robią drugie, a czują trzecie? ─ Conrado przełkną makaron. ─ Yon mnie pocałował, ale kocha Veronicę. Jest dla mnie miły , ale Jordana zamyka w składziku woźnego, żeby lepiej wypaść przed skautami. Mówiłam, że mnie pocałował?
─ Wspominałaś.
─ Pocałował mnie, a ja się kompletnie tego nie spodziewałam. Nie miałam przy sobie nawet miętówek Boże jakie to dobre ─ wymamrotała do talerze. ─ Podobało mi się, że mnie pocałował, ale dlaczego? Kocha inną. Powinien całować Vero nie mnie dlaczego całuje mnie.
─ Nie mam pojęcia ─ odparł Conrado kompletnie zaskoczony jej wyznaniem
─ Powinieneś wiedzieć. Jesteś facetem i to dorosłym. Dorośli powinni wiedzieć skoro ─ urwała ─ no wiesz przerabiałeś to ─ Conrado uniósł brew. ─ Masz trzydzieści osiem lat powinieneś wiedzieć bo byłeś już w moim wieku ─ brunet westchną. Veda pojmowała świat w bardzo prostolinijny sposób. Uśmiechnął się lekko do nastolatki. Miał nadzieję, że życie nigdy nie odbierze jej tej wrażliwości. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sobrev Prokonsul

Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3509 Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:43:14 02-02-25 Temat postu: |
|
|
Temporada IV C045
Remmy/Veda/Javier/Adora/Will
Mecz zakończył się remisem co dla kapitana drużyny z Pueblo de Luz było bardzo dobrym wynikiem. To był mecz otwierający sezon i może nie pokazali się z jak najlepszej strony, ale co tu dużo mówić było lepiej niż sam Torres się spodziewał. To czego się nie spodziewał to wizyta Davida na meczu. I o ile widok były kolegów z drużyny go zdeprymował to widok byłego chłopaka nim wstrząsną. Szatyn nie spodziewał się, że Barragán pojawi się na meczu. Nic jednak nie poruszyło go bardziej jak informacja że David przeniósł się na tutejszy uniwersytet.
Po „incydencie” jak przywykł nazywać tamtą sytuację w toalecie Jeremiah odepchnął od siebie byłego chłopaka. Nie był wstanie znieść jego pocałunków, wzdrygał się od jego dotyku i unikał wszelkich zbliżeń. Aż w końcu pocałował kogoś innego na jakieś imprezie i pozwolił aby plotki dotarły do Davida. Po tylu miesiącach Remmy nie pamiętał czy to był chłopak czy dziewczyna ale nie miało to znaczenia. Wiedział, że David był wstanie wybaczyć mu jego dziwne zachowanie, ale nie zdradę. To była dziewczyna, przypomniał sobie. To nic nie znaczyło. Tamten pocałunek nic nie znaczył, ale to wystarczyło, żeby David go rzucił. Osiemnastolatek obrócił wokół własnej osi kieliszek z tequilą. Nie powinien pić nie tylko przez wzgląd na swoją cukrzycę, ale także z powodu słabej głowy. Remmy miał bardzo niską tolerancję na alkohol. Wystarczyła niewielka ilość trunku z procentami, a puszczały mu hamulce.
Torres należał do osób które były dość zamknięte w sobie i bardzo trudno było im się otworzyć towarzystwie. Alkohol sprawiał, że ten ciężar znikał a Remmy zamieniał się w roześmianą duszę towarzystwa, która tańczyła, śmiała się i chwytała za mikrofon. Cholera lubił w sobie ten stan. Lekkiego upojenia gdzie następnego dnia mógł udawać, że nic się nie wydarzyło, że nic nie pamięta bo był pijany. Cóż jego pamięć rzadko go zawodziła. Niestety. O pocałunku z Mandy pamiętał chociaż wolał zapomnieć, o swoim striptizie, ale nadal nie był wstanie przypomnieć sobie u kogo zostawił pompę insulinową. I zapewne ten ktoś odcisnął swoje dłonie na jego tyłku. Po krótkim wahaniu przechylił kieliszek z alkoholem i wlał zawartość do gardła krzywiąc się gdy trunek spływał do gardła. Zęby wbił w limonkę. Sok spłynął mu po brodzie. Obrócił się w kierunku parkietu i westchnął na widok Nacho tańczącego z jakaś dziewczyną, ktoś inny koszmarnie fałszował koszmarnie utwór którego Torres nie był wstanie rozpoznać. Przeskoczył spojrzeniem na swoją siostrę i westchnął.
Kiraz Torres zwracała na siebie uwagę, a on nie był pewien czy to przez długą kolorową spódnicę czy tatuaże, których ktoś w jej wieku mieć nie powinien. W dni takie jak te żałował, że Kiraz z natury była porywczą osóbką, która najpierw robiła później myślała ignorując konsekwencje swoich działań. Jakby jutra miało nie być , pomyślał uśmiechając się kwaśno. Rue była jej kompletnym przeciwieństwem. On tkwił gdzieś po środku. Chłopak wobec którego oczekiwania były cholernie wysokie chociaż nikt nie powiedział tego wprost. Rue była zbyt cicha, Kiraz zbyt dzika. I to on powinien być tym dobrze ułożonym. Westchnął gdy Miguel Ozuna przyciągnął jego siostrę do siebie układając ręce niebezpiecznie blisko jej tyłka.
─ Zagadka rozwiązana ─ usłyszał głos siostry. Uśmiechnął się kącikiem ust.
─ Najwyraźniej są nie tylko znajomymi z klasy ─ dopowiedział Remmy. ─ Powinienem spuścić mu łomot?
─ Za sypiania z Kiraz? ─ upewniła się dziewczyna. Remmy skinął głową. ─ Miguel jest kapitanem drużyny zapaśniczej ─ oznajmiała po chwili ─ zgniótłby cię jak robaka. ─ popatrzyli na siebie i równocześnie parsknęli śmiechem. ─ Dlaczego ty wyglądasz jak James Dean? ─ zapytała go siostra.
─ Nie wyglądam jak Dean ─ obruszył się nastolatek. Ani trochę wybierając swój strój nie myślał o tragicznie zmarłym aktorze. Całkiem przypadkiem zdecydował się na stylizację, która była znakiem rozpoznawczym młodego mężczyzny. Poza tym to nie jego wina, że jego tyłek w dopasowanych dżinsach wyglądał tak cholernie dobrze. Biała koszulka i skórzana kurtka same wpadły mu w ręce. To klasyczna stylówka. Palcami odgarnął opadające na czoło włosy a jego wzrok padł na mężczyznę przy barze. Skrzywił się mimowolnie.
Jose Luis Montenegro w swoim garniturze i lakierkach pasował do „Czarnego kota” jak pięść do nosa. Kiedy jeden z kumpli Nacho wreszcie skończył swój wątpliwej jakości występ Remmy zsunął się z krzesła. Rue chwyciła go za nadgarstek.
─ Wszystko ok?
─ Tak, mam ochotę pośpiewać ─ odpowiedział jej. Rue uniosła brew. ─To tylko piosenka ─ zapewnił ją. Rue obróciła głowę w stronę pana ministra.
─ Nie rób nic głupiego ─ poprosiła go. Pokiwał głową i ruszył w stronę sceny. Spojrzał na swoje odbicie w szkle. Cholera może trochę przypominał Jamesa Deana. Bezwiednie chwycił podkładkę na której Rose wypisała piosenki do karaoke. Uśmiechnął się na widok jednego z wymienionych numerów. Wszedł na scenę i bezwiednie zaczął acapella wykonywać Take me the church. Minister oświaty może nie był poliglotą, ale angielski znał na tyle dobrze aby zrozumieć słowa. Remmy z satysfakcją zmienił słowo „dziewczyna” na „chłopak”
Torres potrafił śpiewać i miał całkiem przyzwoity głos chociaż rzadko udawało się go namówić na śpiewanie. Dziś jednak był lekko wstawiony a minister ze swoją zniesmaczoną miną posłał go na skraj przepaści więc Remmy postanowił skoczyć wykonując jeden z najbardziej kontrowersyjnych kawałków , bo śpiewanie o kościele i grzechach w kontekście miłości dwóch mężczyzn jest cholernie oburzające. Ukłonił się i zszedł ze sceny wychodząc niemal od razu na zewnątrz. Potrzebował powietrze.
─ Torres ─ usłyszał za swoimi plecami. Remmy obrócił się spoglądając na Nacho Fernandeza. ─ Wszystko w porządku? ─ zapytał go.
─ W jak najlepszym ─ odpowiedział i obrócił się wokół własnej osi wpadając wprost na bruneta. Nacho złapał go w pasie.
─ Jesteś pijany? ─ zapytał go. Remmy zamrugał powiekami i pociągnął nosem.
─ Ładnie pachniesz ─ odpowiedział mu chłopak przysuwając nos do jego szyi. Ponownie pociągnął nosem.
─ Jesteś autem? ─ padło kolejne pytanie. ─ Gdzie masz kluczyki
─ W kieszeni ─ odparł chłopak ─ tylna kieszeń ─ poinformował go uśmiechając się lekko kącikiem ust. ─ Śmiało, zabierz mi kluczyki ─ dodał beztroskim głosem Torres. Dłoń Nacho bezwiednie powędrowała do dołu. Do tylnej kieszeni jego dżinsów. Szatyn przegryzł dolną wargę gdy palce Fernandeza wślizgnęły się do środka. ─ A mogłem je dać Rue ─ dorzucił. Ncho odskoczył od niego.
─ To nie jest zabawne ─ mruknął brunet.
─ Nie, uważam, że jesteś uroczy gdy się rumienisz ─ stwierdził Torres i zachwiał się.
─ Jesteś pijany ─ to było stwierdzenie. Nacho westchnął. Nigdy nie sądził, że to on kiedyś będzie tym rozsądnym chłopakiem. Chwycił ramię Jeremiah im pociągnął go w stronę swojego samochodu znajdującego się na parkingu nieopodal. ─ Odwiozę cię do domu.
─ Dobrze ─ zgodził się z nim nastolatek i bez protestów usiadł na siedzeniu pasażera. Zamknął oczy, a Nacho zerknął na jego profil.
─ Nie zasypiaj.
─ Nie śpię ─ zapewnił go. ─ Daje odpocząć oczom. ─ wyznał. ─ Dzięki ─ wymamrotał. ─ To miło z twojej strony, że odwozisz mnie do domu.
─ Nie ma za co ─ zapewnił go chłopak łypiąc na kapitana. ─ Jeśli źle się czujesz ─ zaczął, Remmy uniósł powieki i westchnął poprawiając się w fotelu.
─ Jest ok, chcę tylko wrócić do domu ─ odparł na to osiemnastolatek. Kwadrans później Nacho zaparkował swój samochód przed domem Torresa i zapatrzył się w budynek.
─ Wygląda jak z horroru ─ mruknął Remmy.
─ Ma swój urok ─ odpowiedział na to jego towarzysz. ─ Rue mówi, że ma w sobie coś z powieści gotyckiej ─ wyjaśnił. ─ Tu mogła mieszkać Catherine Earnshaw ─ stwierdził.
─ Kto?
─ Bohaterka „Wichrowych wzgórz” ─ dodał. ─ Nie mów, że nie znasz.
─ Czy ja ci wyglądam na kogoś kto oglądał „Wichrowe wzgórza”? ─ zapytał go Fernandez wyłączając silnik.
─ Najpierw była książka ─ odparł Remmy i sięgnął do klamki. ─ Chodź, zjemy coś i może poczytam ci „Wichrowe wzgórza” do poduszki.
─ Nie zostanę na noc ─ zaprotestował Nacho. ─ Twój ojciec.
─ Mój ojciec nie będzie spał z nami w jednym łóżku ─ mruknął w odpowiedzi szatyn wciągając chłopaka do środka. Dom był cichy i pusty. Ojciec był na randce z żoną, Kiraz i Rue były jeszcze w „Czarnym kocie” na urodzinach Enrique. Mieli cały dom dla siebie. Ignacio pozwolił mu więc zaprowadzić się do swojej sypialni. Remmy zamknął za nimi drzwi i przekręcił klucz za nim nie wpił się w usta bramkarza.
Zakręciło mu się w głowie, a serce zaczęło bić szybciej. Dłonie Nacho zanurzyły się w przydługich włosach szatyna gdy oddawał pocałunek. I chociaż sam nie chciał się do tego przyznać brakowało mu pocałunków osiemnastolatka. Jego ust, jego zębów które kąsały mu szyję, jego rąk które najpierw zrzuciły z niego kurtkę a następnie chwyciły za guziki koszuli.
To była dziwna forma tańca pełna westchnień, jęków i pomruków i szelestu pościeli. Remmy z zadowoleniem przesunął dłońmi po ramionach Fernandeza, jego klatce piersiowej kierując ręce w dół w powolnej torturze. Położył dłonie na klamrze od paska.
─ Jeśli chcesz to przerwać to teraz jest dobry moment ─ powiedział.
─ Nie chcę ─ odpowiedział ochrypłym głosem. ─ Nie chcę żebyś przestawał. Rammy spojrzał na niego z pod przydługiej grzywki. Gęste długie rzęsy rzucały cienie na jego zaróżowione policzki. Pochylił się nad Nacho i pocałował go długo i czule. Drżącymi palcami rozpiął pasek i spojrzał na Nacho, który zamknął oczy. Remmy patrzył na niego przez krótką chwilę. Był pewien, że Nacho się to spodoba.
**
Emma McCord nie planowała spędzać wieczoru w towarzystwie państwa Reverte. Planowała położyć dzieci wcześniej spać i jeszcze raz przyjrzeć się śmierci Bonnie oraz zaginięciu jej siostry Matyldy. Odkąd wzięła tę sprawę czuła się jak pies goniący swój ogon. Miała wrażenie, że umyka jej coś istotnego. Bonnie zabiło dwóch mężczyzn. To nie podlegało dyskusji. W ciąży czy nie Emily miała swój instynkt. Nie to budziło niepokój kobiety, lecz fakt, że w tym roku od śmierci dziewczynki mijało dwadzieścia dwa lata i od dwudziestu dwóch lat mordercy żyli nie wolności jak gdyby nigdy nic. To budziło jej przerażenie. Nie zło na powierzchni, lecz to ukryte w cieni. Za uśmiechem czy dobrym słowem. Wzdrygnęła się mimowolnie patrząc na swoje dzieci. Luna siedziała na podłodze beztrosko przesuwając samochodzikiem po podłodze. Naśladowała starszego brata, który ku zaskoczeniu Emmy z roku na rok coraz bardziej upodabniał się do niej. Miał nawet jej oczy. Westchnęła obracając w dłoniach szklanką z wodą. Zielone oczy szatynki powędrowały do zaginionej siostry. Uznanej za zmarłą, poprawiła się. Emma oczywiście była zbyt mała aby zapamiętać pogrzeb Charlie. Nie była nawet pewna czy w nim uczestniczyła, ale jednak to wszystko nadal wydawało się jej cholernie surrealistyczne. Powinna wreszcie przestać się dziwić, że ludzie powstają z martwych, ale nadal ją to zaskakiwało. Nie długo miała skończyć trzydzieści trzy lata, lecz ostatnio łapała się na tym jak mało wie o życiu samym w sobie. Zirytowana pociągnęła łyk wody.
Venetia Capaldi co było cholernie irytujące była podobna do obojga rodziców. Leonardo miał ciemne włosy ojca, jego oprawę oczu i jego cholerny podbródek. Po matce odziedziczył cholernie długie rzęsy, których zazdrościła mu nie jedna dziewczyna. W tym jego własna siostra. To było cholernie niesprawiedliwie, że ona musiała używać tuszu do rzęs i stosować inne sztuczki gdy on z takimi się urodził. I to nie w długich rzęsach tkwił jego urok, lecz w „oczach papugi” Czasami jego oczy miały intensywny niebieski odcień, jak u Thomasa, lecz czasem były zielone jak u matki. Sam Leo uważał, że to kwestia nastroju. Siergiej jego mąż uważał, że to urocze. Emma za irytujące.
Emma urodziła się z trzeciego lutego osiemdziesiątego trzeciego roku z naturalnie zielonymi oczami. Była drobnym i raczej mało urodziwym dzieckiem. Po tylu latach nie była już pewna czy to matka uważała ją za brzydkiego noworodka czy sama tak uznała po przejrzeniu kilkunastu fotografii. Nie żeby teraz to miało jakiekolwiek że będąc nastolatką głodziła się aby mieć kości policzkowe, które Leo dostał zupełnie za darmo. Kąciki ust uniosły się bezwiednie kiedy Luna chwyciła ją za spodnie podnosząc się do góry. Kobieta pochyliła się i wzięła córeczkę na ręce całując ją w pulchny policzek. Dziewczyna oparła jej główkę na ramieniu drobne paluszki zaciskając na uchu. W drugiej rączce trzymała zegarek. Emma parsknęła śmiechem. Ani trochę nie była zaskoczona, że jej córeczka przywłaszczyła sobie cudzą biżuterię. Była łasa na błyskotki. Ostrożnie wyjęła przedmiot z rąk dziecka i odczytała grawer; „Miłość jest nieśmiertelna, czas tylko tymczasowy.”
─ Głębokie ─ mruknęła. ─ To komu mam oddać zegarek? ─ zapytała córeczkę.
─ Cyk, cyk ─ wymamrotała sennie dziewczynka mocnej wtulając się w mamę. Kobieta pokręciła w rozbawieniu głową jeszcze raz spoglądając na zegarek, który najlepsze lata miał już za sobą. Był prosty, klasyczny i nie rzucał się w oczy. A ona gdzieś już widziała ten zegarek i dopiero jak jej spojrzenie padło na wysokiego bruneta dyskutującego z bratem domyśliła się czyją własność trzyma w rękach.
─ Akurat jemu co? ─ zapytała dziewczynkę, która oderwała główkę od jej ramienia aby z powrotem ją położyć. Nie miała pojęcia dlaczego zamiast to Michaela poszła za jego żoną. Capaldi znalazła w pokoju gościnnym służącym za chwilową garderobą. Odchrząknęła, a ona podskoczyła przestraszona. ─ Przepraszam ─ powiedziała Emma chociaż nie było jej przykro ─ oddasz to mężowi? ─ wyciągnęła w jej stronę zegarek. Venetia wzięła od niej przedmiot. ─ fajny cytat.
─ Fajny? ─ trzydziestolatka uniosła brew. ─ Tandetny ─ poprawiła się, zaś Capaldi parsknęła śmiechem. Emma usiadła na łóżku z córką na kolanach. ─ To nawet urocze.
─ Cytat?
─ Twoja naiwność ─ wyjaśniła kobieta bezwiednie przesuwając dłonią po włoskach córki. Wargami musnęła dziecięcą główkę przyglądając się siostrze. Pomyślała, że jeśli Bóg istnieje to ma dziwne poczucie humoru czy sprawiedliwość dziejowej. Venetia nie dorastała z resztą rodzeństwa, lecz to ona najbardziej przypominała rodziców. ─ Byłam na jednym z twoich przedstawień ─ wyznała zaskakując tym samym kobietę. ─ Kilka lat temu w Nowym Jorku wystawialiście „Zdradę” Twoja bohaterka zdradziła męża z jego najlepszym przyjacielem. Przypomniała sobie szczegóły. Sanchez grał twojego męża. To musiało być jedno z ostatnich przedstawień, po którym Camille weszła na scenę nazywając cię „Nadzieją światowego teatru” czy jakoś tak. Dostałaś od niej wielki bukiet czerwonych róż. Była tobą zachwycona, a ja pomyślałam, że „wreszcie ma córkę o której marzyła” Cóż niewiele się pomyliłam ─ mruknęła i wstała. Luna wtuliła buzię w jej szyje zaciskając paluszki na jej uchu. ─ Musze wracać do domu, LuLu jest zmęczona.
─ Odprowadzę cię ─ zaproponowała szatynka.
─ Wiesz, że mieszkam cztery domy dalej? ─ zapytała ją.
─ Przyda ci się więc ktoś w roli tragarza ─ Emma spojrzała na siostrę i westchnęła. Była zmęczona. Nie miała zbyt dużych zasobów energii, żeby się kłócić skinęła głową. Zabrała rzeczy córeczki i przywołała do siebie synka i wyszła pożegnawszy się wcześniej z gospodarzami. Pół godziny później cicho zamknęła za sobą drzwi od pokoju. Dom w którym zamieszkała z dziećmi mieścił się w spokojniej dzielnicy Pueblo de Luz. Kiedy Venetia postawiła przed nią kubek z herbatą uniosła lekko brew. ─ Herbata na budowanie więzi?
─ Wolisz coś mocniejszego? ─ zapytała ją Tia.
─ Nie ─ sięgnęła po kubek. ─ Nie pijam alkoholu, lepiej nie kusić losu ─ dodała. ─ Genetyczne predyspozycje do picia ─ wyjaśniła. ─ Matka lubowała się w mimozach, w kieszeniach jej długich swetrów pobrzękiwały buteleczki z kolorową wódką. Gdy byłam mała nazywała je „eliksirami życia” Leo nie pije od ─ zamyśliła się na chwilę ─ jakiś dwudziestu lat. Dziadek od strony matki był alkoholikiem i jego ojciec również ─ urwała ─ dostrzegasz wzór?
─ Jasno i wyraźnie, nie wiedziałam, że Leo pił.
─ Zaczął bardzo wcześnie, ale tak to już jest gdy mamusia wysyła cię na terapię, żeby wyleczyć twoje „zboczone skłonności” ─ w powietrzu naznaczyła cudzysłów. ─ Gdy jej się nie udało wyrzuciła go z domu. Miał piętnaście albo szesnaście lat gdy zamieszkał z Coco. Nie wspominała ci o tym?
─ Nie, rzadko mówiła o rodzinie ─ odpowiedziała upijając łyk herbaty. ─ Zazwyczaj to ja więcej mówiłam.
─ Chciała wiedzieć o tobie wszystko ─ rzuciła kąśliwym tonem Emma z nad swojego kubka z herbatą. ─ Byłaś jej Anastazją.
─ Anastazją?
─ Tak, jak w tej bajce w której podkładała głos, jestem pewna, że pod bakę głównej bohaterki. Amerykańska wariacja na temat co stało się z Anastazją Romanow. Oczywiście ze szczęśliwym zakończeniem. Camille dostała nawet własne szczęśliwe zakończenie.
─ Dlaczego mi więc nie powiedziała? O tym, że jest moją matką?
─ Chciała cię mieć tylko dla siebie. To dawało jej władzę. Nad ojcem, nad Emily czy Leo. Byłaś jej świętym Gralem czy innym garnkiem złota znalezionym na końcu tęczy. Nikt nie lubi się dzielić swoimi skarbami. Niewiele jednak straciłaś ─ stwierdziła Emma. ─ A ty jakieś traumy?
─ Traumy?
─ Każdy jakieś ma. Miałaś wypadek samochodowy jako jedenastolatka ─ zaczęła Emma ─ po którym przeprowadziłaś się do Belfastu, zamieszkałaś z ojcem, którego ledwie znałaś co było dalej?
─ Poznałam swojego pierwszego nauczyciela aktorstwa Iana.
─ Zastrzelono po jednej z premier, umarł ci na rękach ─ dokończyła za aktorkę szatynka. ─ Sprawdziłam cię ─ wyznała ─ technicznie rzecz zrobił to detektyw którego wynajęłam, a jednak sporo o tobie wiem ─ Emma otworzyła jedną z kuchennych szafek wyciągając ze środka teczkę. Podała ją siostrze.
─ Sprawdziłaś mnie? ─ Venetia spojrzała na teczkę to na Emmę. ─ Nie wiem czy mam być urażona czy zaszczycona ─ mruknęła ─ mogłaś mnie zapytać.
─ Wiem, ale ludzie kłamią więc zleciłam to profesjonaliście.
─ I dowiedziałaś się czegoś ciekawego? ─ zapytała ją palcami postukując w teczkę.
─ Wiem, że Harvey Winston zaprosił cię do swojego pokoju hotelowego i wykorzystał. Policja uznała, że dowody są niewystarczające, a ty trzy dni po napaści byłaś na zdjęciach próbnych do „Gry o Tron”. Wiem, że odrzuciłaś rolę mimo, że ją dostałaś.
─ Byłam za stara na granie nastolatki, co jest w teczce?
─ Twoje zeznania, zaprosił cię do pokoju hotelowego ─ zaczęła ─ otworzył w szlafroku.
─ Przestań ─ wstała. Nie myślała o tym od lat. Wyparła tamte wspomnienia z pamięci. ─ dlaczego do tego wracasz?
─ Nie sądzisz, że byłaś jedyną aktoreczką w jego pokoju hotelowym ─ spojrzała na siostrę. ─ Nie mnie nigdy nie zaprosił na prywatny casting nie byłam aż tak zdolna, ale ty chyba nie jesteś aż tak głupia żeby myśleć, że jesteś jedyna. Jeszcze w Londynie rozmawiałam z Jodi Kantor, która prowadzi dziennikarskie śledztwo w sprawie Winstona. W teczce jest numer.
─ Dlaczego dajesz to mi?
─Ktoś musi powiedzieć prawdę. ─ odparła na to.
Emma nie mówiła prawdy. Nie do końca. Tamtej nocy w Nowym Jorku Camille widziała ją. Przez kilka sekund kobiety patrzyły na siebie, a następnego dnia spotkały się w hotelowym barze.
Nowy Jork, listopad 2011r.
Emma nie planowała spotykać się z matką. Kiedy dostała od Fausto bilety na jedno z przedstawień w nowojorskim teatrze nie spodziewała się zobaczyć tam Camille McCord. Uśmiechniętej, szczęśliwej i dumnej. Szatynka pomyślała, że tak mogłaby wyglądać jej zmarła siostra. I chociaż nie planowała spotkać się z Camille to gdy ich spojrzenia się skrzyżowały wiedziała, że nie ma wyboru. Znalezienie matki nie było trudne. Uwielbiała ona luksus, więc zatrzymała się w najdroższym hotelu w Nowym Jorku.
─ Dzień dobry ─ przywitała się z recepcjonistką. ─ przyszłam do Camille McCord.
─ Dzień dobry ─ odpowiedziała kobieta ─ była pani umówiona?
─ Nie, ale proszę jej przekazać, że będę czekała przez godzinę w hotelowym barze ─ kobieta skinęła głową.
─ Kogo zaanonsować? ─ zapytała. Emma uśmiechnęła się.
─ Starą przyjaciółkę, gwarantuje, że będzie wiedziała o kogo chodzi ─ odparła Emma i skierowała się do hotelowego baru. Zajęła jeden z boksów i bezwiednie sięgnęła po gazetę chcąc zająć czymś czas. Nie była pewna czy matka pofatyguje się na dół i sama Emma nie wiedziała czego od matki chcę. Najpierw usłyszała dźwięk kroków za nim Camille nie wślizgnęła się do boku w którym siedziała. Emma złożyła gazetę kładąc ją na stoliku.
─ Wyglądasz całkiem dobrze jak na martwą ─ zauważyła z przekąsem Camille siadając naprzeciwko młodej kobiety. Gestem przywołała do siebie kelnera zamawiając mimozę. Emma czuła na sobie taksujące spojrzenie matki.
Gdy ostatni raz widziały się twarzą w twarz miała osiemnaście lat i tylko jedną myśl w głowie „już nigdy się nie zobaczą” Cóż w jednym Emma miała rację; wtedy widziały się po raz ostatni. Raz, jeden jedyny udało jej się zdzwonić do domu, lecz za nim Camille rzuciła słuchawką oznajmiła „ja już nie mam córki.” Szatynka ani teraz ani wtedy nie wątpiła, że matka poznała ją po głosie. Cóż martwa Emma przynosiła jej więcej korzyści niż żywa. Kobiety zaczekały aż kelner oddali się zostawiając je same. ─ Dlaczego byłaś na przedstawieniu?
─ Broadway to miejsce publiczne ─ zaczęła Emma ─ chciałam zobaczyć sztukę ─ dodała. ─ Zbierała fantastyczne recenzje ─ dorzuciła chociaż nie przeczytała ani jednej recenzji „Zdrady” Historia przedstawiona na scenie była prosta, a aktorzy dobrze odegrali swoje role. Działu daleko było do wybitnego.
─ Mieszkasz w Nowym Jorku? ─ Camille upiła łyk drinka, a Emma zastanowiła się nad odpowiedzią.
─ Tak ─ skłamała gładko. ─ jesteś przejazdem czy to dłuższa wizyta?
─ Przejazdem, przyleciałam specjalnie dla Charlie ─ wyjaśniła kobieta. Emma zmarszczyła brwi. Była pewnej jednej rzeczy; aktorka na scenie nie miała na imię Charlie.
─ Została aktorką? ─ jeśli matka chciała przygarnąć pod swoje skrzydła aktorkę teatralną i nazywać ją imieniem zmarłej córki, Emma mogła jej jedynie współczuć. ─ Wreszcie masz córkę o której zawsze marzyłaś ─ odpowiedziała jej szatynka. ─ Jaka ona jest?
─ Idealna ─ odpowiedziała matka ─ ale nie możesz nikomu o niej powiedzieć ─ zaznaczyła. ─ Emmo mówię poważnie, nikt nie może wiedzieć, że Charlie żyje. Nikt. Z trudem powstrzymała się od prychnięcia. Po pierwsze Emma nie miała kontaktu z nikim z rodziny więc komu miała powiedzieć poza tym matka zachowywała się tak jakby już do reszty postradała zmysły.
─ Muszę dostać coś w zamian ─ zaczęła ─ za moje milczenie ─ doprecyzowała ciągnąc te idiotyczną grę.
─ Czego chcesz? Pieniędzy?
─ Nie, daj tacie rozwód ─ rzuciła pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. ─ Daj mu rozwód, a nigdy się nie dowie, że miałaś rację.
***
Przyjęcie dla znajomych zorganizowane przez państwa Reverte było idealną okazją do spotkania dawno niewidzianych znajomych czy poznania całkiem nowych. Conrado Severin spoglądał na całe towarzystwo z lekką konsternacją. Znał Javiera, znał Victorię, lecz nie przypuszczał, że małżonkowie mają znajomości na najwyższym szczeblu władzy. Gdyby nie fakt, że Victoria jest zastępczynią burmistrza ten fakt być może nie wzbudziłby w nim tylu mieszanych uczuć. W zamyśleniu przeczesał czarne włosy krzyżując spojrzenie z gospodarzem, który ledwie zauważalnie przechylił na bok głowę i z gracją wyślizgnął się z pomieszczenia. Szepnął coś do Victorii, która skinęła mu głową.
Javier Reverte przywołał do siebie psa. Szaro-biały Hermes przeciągnął się leniwie i zamrugał zaspanymi ślepiami nie protestując gdy pan przypiął mu smycz do obroży i ledwie zauważalnie wyprowadził go na zewnątrz. Conrado podążył za nim. Blondyn pokiwał głową wsuwając stopy w eleganckie mokasyny.
─ Po takiej dawce serniczka przyda nam się mały spacerek ─ odparł posyłając mężczyźnie wymowny uśmiech. Severin chwycił swój płaszcz i obaj wyszyli na chłodne przesycone wilgocią powietrze. Hermes poruszył nozdrzami i łypną na swojego pana. ─ Spacerek? ─ zapytał zwierzę. Pies ruszył ciągnąc za sobą Magika.
─ To prawda ─ potwierdził Severin. ─ Sernik jak zawsze wyborny ─ pochwalił gospodarza.
─ Mam nadzieję, że próbowałeś każdego ─ widząc jak brunet marszczy brwi machną ręką ─ nie martw się dostaniesz na wynos. Lidia musi się dobrze odżywiać ─ stwierdził i zamkną za nimi furtkę. Hermes szedł przed nimi z nosem przy ziemi. Conrado nigdzie nie zauważył prywatnej ochrony z ministerstwa. ─ Sergio jest tutaj prywatnie ─ odpowiedział jakby czytał mu w myślach.
─ Nie wiedziałem, że znacie ministra ─ odpowiedział na to Severin wsuwając ręce w kieszenie swojej kurtki. Javier spojrzał na bruneta idącego obok niego to na psa idącego z przodu.
─ To bardziej znajomy Victorii niż mój ─ odpowiedział po chwili. ─ Prowadziła jego kampanię wyborczą w sieci ─ poinformował go. ─ Zaprojektowała jego stronę internetową, prowadziła media społecznościowe i przekonała go do konta na Instagramie a już na pewno był pierwszym i chyba jedynym politykiem który polubił się ze Snapchatem.
─ A ty nie polubiłeś się z nim ─ odpowiedział na to Severin.
─ Snapchat? Jestem na niego nieco za stary ─ odparł Magik. ─ Poza tym co tu dużo mówić właściciele aplikacji to moi konkurencji, których całe szczęście nie długo zostawię w tyle dzięki mojej Pannie Pooots. Mojej i Victorii. Nibylandia znowu będzie na szczycie.
─ Panna Poots?
─ Tak, to asystent głosowy który działa przy pomocy komend, ale także ty zadajesz jej pytania ona odpowiada. Dzięki niej możesz sterować domowymi urządzeniami czy oświetleniem. ─ wyjaśnił mu Magik. ─ Dostaniesz urządzenie do prywatnych domowych testów , a drugie Lidia.
─ Javier naprawdę nie musisz ─ zaczął.
─ Wiem, ale potrzebuje danych testowych obejmujących różne grupy wiekowe aby dostosować urządzenie do jak największej liczby osób z różnych grup wiekowych, ras czy płci. I słowo biznesmena, że tylko ja i mój zespół analityków będzie miał dostęp do tych danych ─ Conrado skinął głową. ─ Świetnie ─ odpowiedział. ─ Victoria i Sergio poznali się osiem lat temu. Była wstrząśnięta śmiercią Willa z Żony idealnej i chciała się przed kimś wygadać. Chciała zadzwonić do Lopez, a zadzwoniła do niego. Gdy się spotkali upuściła mu na stopę książkę i tak zaczęła się ich przyjaźń. Kiedy zdecydował się kandydować do rady miasta w stolicy, ona zaprojektowała mu stronę internetową, ulotki, pomogła wybrać hasło wyborcze. Jestem nawet pewien, że kilka postulatów w programie to jej pomysł. Gdy zdecydował się zostać posłem zgadnij do kogo zadzwonił?
─ Do Victorii ─ domyślił się Conrado Severin. Rzucało się w oczy, że maż wcale nie jest zadowolony z takich znajomości żony. ─ Nie było go jednak na waszym ślubie ─ zauważył.
─ Victoria nie chciała go zapraszać. Już wtedy w stolicy plotkowano, że jego partia polityczna wejdzie w koalicję z prawicą więc wolała aby ich znajomość nie przedostała się poza najbliższe grono znajomych. Nie wiem czy śledziłeś wybory, ale od dawna plotkowano, że Sergio Barragán przejmie ministerstwo sprawiedliwości. Stał się pewniakiem gdy został wybrany na przewodniczącego partii. Są dość mali w akwarium, ale niebezpieczni.
─ Nie lubisz go ─ zauważył Conrado. Javier parsknął śmiechem.
─ Też byś nie lubił faceta, który czuje miętę do twojej żony ─ odparł z przekąsem mężczyzna. ─ Nigdy między nimi do niczego nie doszło, ale żona nie bez powodu się z nim rozwiodła.
─ Zaraz, rozwiedli się z powodu Victorii?
─ „Różnic nie do pogodzenia” czy innej bzdury wpisanej w papierach, ale mogłem zapoznać się z protokołami z rozpraw i urwał. Nie był z tego powodu dumny. ─ Zarzuciła mu „mentalną zdradę”? a on nie zaprzeczył. Spędzał z Victorią więcej czasu niż z nią, latał do niej do niej do San Francisco. Wszystko pod pretekstem pracy nad kampanią, nagrywania spotów, ale prawda jest taka że to wszystko dało się załatwić online ale on wolał pakować swoje dupsko do samolotu ─ przerwał swój potok słów. ─ Przepraszam.
─ Nie ma za co ─ zapewnił go Severin odnosząc wrażenie, że Javier wyciągnął go na spacer z Hermesem, żeby się przed kimś wygadać. ─ Jak się trzymasz? ─ Magik spojrzał na niego marszcząc brwi i westchnął.
─ Ujdzie w tłumie ─odparł. ─ Jest lepiej niż było chociaż nie idealnie ─palcami przeczesał jasne włosy. ─ Radzę sobie ─ zapewnił Severina i uśmiechnął się. ─ A jak ty się trzymasz?
─ Jako tako ─ odpowiedział na to Conrado. ─ Radzę sobie.
─ Ronnie pewnie pomaga? ─ uśmiechnął się znacząco i roześmiał widząc kompletnie zaskoczoną minę zastępcy Bustamante. ─ Mogłem zauważyć kątem oka jak obejmowałeś ją w tali w trakcie meczu. To bardzo osobisty gest względem kobiety z którą zasiadałeś w jednej komisji. Nie oceniam cieszę się że kogoś masz. I lepiej żebyś sypiał z Ronnie niż z Nadią. Tak o tym też wiem. Coś ty sobie myślał? Z siostrą Fabircio?
─ Nie myślałem. ─ mruknął Severin. ─ To było chwilowe zauroczenie.
─ I całe szczęście minęło bezpowrotnie ─ odparł na to Magik. ─ Nie zrozum mnie źle, lubię Nadię ale to nie była kobieta dla ciebie. Za dużo dramy i ten ciągle umierający mąż ─ zacmokał z dezaprobatą a Conrado nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Reverte również parsknął śmiechem. ─ Ruda do ciebie pasuje ─ zapewnił ją ─ I wszystko zostaje w rodzinie ─ urwał, ale Conrado machnął lekko ręką dając mu do zrozumienia, że wie o pokrewieństwie Ronnie i Victorii. Mężczyźni ruszyli w drogę powrotną. Przed furtką Javier sięgnął do kieszeni wyciągnął niewielki dysk w kształcie jaszczurki. Podał go Conrado. ─ Wszystko co mamy na temat Fernando ─ podał mu dysk. ─ Victoria wie, że przekazuje ci te dane.
Conrado skinął lekko głową biorąc od niego dysk.
***
Kaszel męczył go od kilku dni. Zasłonił dłonią usta nie chcąc aby ktokolwiek usłyszał dziwne odgłosy z piwnicy. Przełknął ślinę szczelniej otulając się kocem. Nie potrzebował wizyty u lekarza, aby wiedzieć, że jest chory. Uporczywy kaszel utrzymywał się od kilku dni, miał dreszcze na które nie pomagała najcieplejsza bluza i owinięcie się znalezionym w piwnicy kocem. Miał też katar. Wierzchem dłoni wytarł nos zerkając na nietknięty posiłek.
Od jakiegoś czasu ktoś regularnie zostawiał mu jedzenie. Były to proste powtarzające się posiłki. Czasami były one jeszcze ciepłe, czasem zjadał całkiem zimne, ale nie narzekał i był wdzięczny i za to. Od miesięcy dbał tylko i wyłącznie o siebie, a wokół niego była tylko jedna przyjazna duszyczka. Wiedział, że to dziewczyna gdyż pewnego dnia wyjrzał przez deski swojego lokum i mógł ją zobaczyć.
Włosy miała długie i czarne często związane w gruby warkocz. Była drobna i raczej niska a w półmroku piwnicy nie widział zbyt dobrze jej twarzy, ale był pewien, że jest ładna. Dziś kiedy wrócił z pracy znalazł pod drzwiami pojemnik z naleśnikami oraz ku swojemu zaskoczeniu i wdzięczności termos z gorącą herbatą. Był przemoczony, przemarznięty więc gorący napój przyjemnie rozgrzewał jego obolałe ciało. Wypił tylko część zostawiając resztę na później. Ułożył się na karimacie podciągając nogi pod brodę. Zapatrzył się w drzwi, lecz po chwili poderwał do góry a z gardła wydobył się paskudny kaszel. Powinien pójść do lekarza, lecz bez ubezpieczenia żaden go nie przyjmie. Poza tym nie chciał żeby ktokolwiek wiedział, że tutaj jest. Nie żeby ktoś się specjalnie przejął jego obecnością. Wolał jednak dmuchać na zimne. Dłonią potarł klatkę piersiową biorąc kilka płytkich oddechów. Bywało gorzej, pomyślał i z powrotem położył się na swoim posłaniu.
Osiem miesięcy temu opuścił więzienne mury odzyskując wolność po roku i ośmiu miesiącach. Sąd w stolicy łaskawie oczyścił go z zarzutów i wypuścił na wolność. Wolność na której nikt na niego nie czekał, nikt za nim nie tęsknił. Ciemnowłosy chłopak stracił niemal dwa lata życia i o ironio nie to było najgorsze, lecz utrata najbliższych. Kiedy wypuszczono go z więzienia nie miał najbliższych do których mógł wrócić. Na wolności nikt na niego nie czekał.
Dom rodzinny do którego klucze miał przy sobie był cichy i pusty. Meble przykryto białym prześcieradłem, szafki opróżniono z żywności a na podłodze osiadł kurz. Krążył między pokojami lecz nikogo nie zastał. Nie było nawet głupich zdjęć na szafce, a jego stary pokój został opróżniony ze wszystkich rzeczy. Xavier Serrano nie był zdziwiony, że ojczym zniknął. O tym poinformował go już opłacony przez niego prawnik. Ulotnił się z domu na kilka godzin przed policyjnym nalotem. Zniknął na kilka godzin przed tym jak Xavier postanowił pojawić się w rodzinnej posiadłości, bo w jego akademiku zepsuła się pralka. Gdyby nie to, nigdy nie pojawiłby się na miejscu zdarzenia, ani nie znalazł wystraszonej i milczącej dziewczyny przypiętej łańcuchem do podłogi. Z trudem przełknął ślinę.
Rue Torres znał z opowieści swojego młodszego brata. Daniel był w niej zadurzony po uszy. Oczy mu błyszczały kiedy opowiadał co miała na sobie albo jakich odpowiedzi udzieliła na teście. Uczucie było odwzajemnione co cieszyło starszego brata. O tym, że Rue jest córką policjantki dowiedział się później. Dużo później i o kilka godzin za późno.
Daniel był dobrym dzieciakiem. Kochanym i wrażliwym, którego jedną z wielu wad był fakt, że był zapatrzony także w ojca, który miał kilka nielegalnych biznesów. Xavier, który nigdy nie był blisko z ojczymem trzymał się z daleka od jego gangu motocyklowego, a mając osiemnaście lat wyprowadził się na studia. Utrzymywał się z kelnerowania i stypendium i gdyby tamtego dnia nie zepsuła mu się pralka nic by się nie stało. Jego rodzina nadal byłaby żywa. Ścisnął nasadę nosa chcąc odgonić natrętne wspomnienia.
W dni takie jak te łatwo było wrócić do tamtego dnia i roztrząsać całą sytuację od nowa. W kółko i kółko układać scenariusze i oczekiwać innego rezultatu. Gdyby nie zszedł do piwnicy nie znalazłby Rue, gdyby jej nie znalazł nie urządziłby na górze awantury o dziewczynę przykutą łańcuchem, gdyby to on zszedł na dół po dziewczynę zamiast pozwolić na to Danielowi, to z dużym prawdopodobieństwem to on skończyłby z dziurą w czaszce po kuli. Gdyby nie to jego matka nadal by żyła, a on nie zostałby kozłem ofiarnym. Kolejną falę kaszlu wyrwała go do siadu. Z trudem przełknął ślinę. Gardło paliło go żywym ogniem. Szczelniej owiną się kocem, ale on nie dawał mu tak wielkiego ciepła jakiego potrzebował.
Kiedy wyszedł z bloku drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Ruszył przed siebie z trudem poruszając nogami. Szpital był niedaleko więc ruszył w tamtym kierunku. Człapał powoli chodnikiem i może gdyby nie był chory i zmęczony światła jadącego auta zauważyłby wcześniej. Nie zdążył uskoczyć na bok gdy auto uderzyło go z impetem zwalając z nóg. Chłopak stracił równowagę i wpadł do rowu.
Kierowca zatrzymał samochód i cofnął się czujnie rozglądając. Wyszedł z auta i zajrzał do rowu gdzie dostrzegł parę butów. Rozejrzał się na boki. Noc była ciemna, a gęsta mgła wisiała nad miasteczkiem. Kierowca szybkim krokiem oddalił się z miejsca zdarzenia i odjechał zachowując przepisową prędkość.
Zapach świeżo zaparzonej kawy rozchodził się po całej kuchni. Marcus Delgado ściągnął z płyty indukcyjnej kawiarkę przelewając czarny napój do dwóch kubków. Było kilka minut po szóstej, lecz brunet już nie spał. Obudziła go radośnie gaworząca Beatriz, która w ciągu ostatnich tygodni z uroczego noworodka stała się ciekawskim gaworzącym bobasem. Dyskusje zazwyczaj prowadziła z pluszową Żyrafą, która dzielnie znosiła jej pocałunki. Brunet nie chciał aby dziewczynka obudziła swoją mamę, więc przewinął ją i zabrał na dół gdzie ułożył ją w dostawce i rozpoczął przygotowywanie śniadania.
Nie było to nic wyszukanego, ale był pewien, że Adora doceni gest. Chłopak westchnął a kuchenne drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Do środka wszedł Miguel. Marcus z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
─ A o której to się wraca do domu? ─ zapytał, a Miguel wrzasnął przyciskając dłoń do serca.
─ Delgado, czy ty chcesz żebym zszedł na zawał? ─ zapytał rozmasowując sobie pierś. ─ Co ty tutaj robisz?
─ Śniadanie ─ odpowiedził spokojnie brunet ─ Co ty robisz tak wcześnie na nogach?
─ Biegałem ─ odparł Miguel i chwycił tost w swoje dłonie. Bezwiednie zaczął go przerzucać z jednej ręki do drugiej. Był gorący.
─ Biegałeś? ─ Delgado rozbawiony wymówką uniósł jedną brew. Gdyby Miguel miał na sobie strój do joggingu Marcus być może uwierzyłby w bajeczkę o bieganiu, ale brat Adory był w dżinsach, krzywo zapiętej koszuli i trampkach. ─ Nie nocowałeś w domu.
─ Ciszej ─ odparł i zerknął do dostawki gdzie Beatriz przeturlała się na plecki chwytając swoją stopę. Paluszki zacisnęła na skarpetce usiłując pozbyć się niewygodnej części garderoby. ─ nie chcę dawać jej złego przykładu ─ wyjaśnił. Marcus parsknął śmiechem i z jednej z szafek wyciągnął kubek. Przelał czarny płyn do kubka, Miguel sięgnął do lodówki po mleko. ─ To świeża sprawa ─ dodał.
─ Nie wracasz na noc więc sądzę, że sprawy między tobą a ─ zrobił pauzę. Miguel z tostem w buzi popatrzył na kolegę i wywrócił oczami ─ koleżanką jest dość zaawansowana.
─ Kiraz ─ wykrztusił. ─ Byłem u Kiraz ok?
─ Ok ─ potwierdził Delgado. ─ Spotykasz się z córką dyrektora? Remmy wie? Dyrektor wie?
─ Mam nadzieję, że żaden z Torresów nie wie o moich nocnych wizytach w ich domu ─ odpowiedział na to chłopak. ─ Chcę zdać szkołę i co ważniejsze dożyć ─ usiadł na krześle. ─ Nie praw mi kazań.
─ Nie prawię ─ zapewnił go Marcus. ─ Nie wiedziałem, że twoja znajomość z Kiraz jest na tak zaawansowanym poziomie ─ wyjaśnił zerkając na Beatriz. Dziewczynka trzymała w rączkach maleńką skarpetę, którą z zadowoleniem wsadziła sobie do buzi.
─ Nie jesteśmy razem ─ wyjaśnił ─ my się spotykamy na seks ─ wykrztusił i wgryzł się w tost. ─ Tylko nie mów Adorze.
─ O czym ma mi nie mówić? ─ do kuchni weszła Adora w dżinsach i koszulce Marcusa. Zgarnęła tost z talerza zerkając do dostawki. Pokręciła w rozbawieniu głową na widok córeczki usiłującej ściągnąć drugą skarpetkę z małej stópki. ─ O tym, że przed chwilą wróciłeś? Nie martw się Marcus umie trzymać język za zębami. ─ sięgnęła po kawę. Miguel spojrzał to na jedno to na drugie i pokiwał głową.
─ To ja pójdę do siebie ─ wymamrotał uznając, że ostatnie czego potrzebuje to być teraz między Adorą a Marcusem. Zostali sami a w kuchni zapadła cisza. Chłopak bezwiednie sięgnął po swoją kawę. Adora otrzepała ręce z okruszków chleba zakładając córce skarpetkę. Bea zmarszczyła nosek kiedy mama wyciągnęła z jej rączek drugą skarpetkę i umieściła na swoim miejscu.
─ Adoro ─ zaczął po chwili. Wczoraj nie poruszyli tego tematu. Z imprezy Quena ulotnili się dość szybko, lecz po przyjściu do domu dziewczyny skupili się na opiece nad małą nie na rozmowie. Poza tym miał wrażenie, że Adora nie chcę o tym dyskutować. Sama siedemnastolatka miała w głowie mętlik; Marcus Delgado nie planował iść na studia. Marcus Delgado planował zaciągnąć się do wojska. I o ile nie miała nic przeciwko żołnierzom to poczuła się dotknięta, że brunet miał plan na przyszłość którym się z nią nie podzielił.
─ Tak?
─ Możemy porozmawiać? ─ zapytał łagodnie.
─ O? ─ zapytała go. Była złośliwa grając z nim w tą dziwną formę zabawy w kotka i w myszkę, ale sam sobie na to zapracował.
─ O tym co usłyszałaś, to nic pewnego.
─ Wczoraj brzmiałeś pewnie ─ odbiła piłeczkę i popatrzyła na niego z nad kubka z kawą. ─ Wojsko?
─ Nie tak miałaś się dowiedzieć ─ wymamrotał palcami przeczesując ciemne włosy.
─ A miałam się dowiedzieć? ─ zapytała go ─ czy może pewnego dnia wpadłbyś z wizytą w mundurze i oznajmił „Kochanie jadę na wojnę!” ─ odstawiła na kuchenny blat kubek z kawą rozchlapując na boki czarny płyn. ─ Dlaczego?
─ Chcę wstąpić do wojska? ─ zapytał ją.
─ Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego dowiedziałam się przez przypadek, bo powiedzmy sobie szczerze Marcusie sam z siebie nigdy byś mi tego nie powiedział, wiem że są rzeczy których mi nie mówisz. Nie dopuszczasz mnie do siebie. Dlaczego? Czego się boisz? Że jak dowiem się czego niewygodnego to rozpadnę się na kawałki? Tak o mnie myślisz? Że jestem małą porcelanową laleczką, którą trzeba postawić pod kloszem? Chuchać i dmuchać? Nie jestem damą w opałach ─ warknęła dźgając go w pierś aż się cofną. ─ Nie potrzebuje ratunku, potrafię uratować się sama ─ drobna pięść uderzyła go w pierś. Położył rękę na jej zaciśniętych palcach i spojrzał jej w oczy. Była zła na siebie, że pod wpływem tych ciemnych smutnych oczu złość z niej uleciała jak z przebitego balonu. Nie mając pojęcia co zrobić przytuliła go do siebie. Podskórnie czuła, że Marcus właśnie tego potrzebuje. Na ciosania kołków na głowie, lecz przytulenia. Był wysoki więc korzystając ze swoich długich nóg przyciągnął siebie krzesło i usiadł ciągnąc Adorę na swoje kolana. Wtulił twarz w jej szyję zaciągając się znajomym zapachem jej ciała. Kokos już zawsze będzie kojarzył mu się z szatynką. Nosem otarł się o jej szyję wargami muskając jej szyję. Ręce mocniej przyciągnęły ją do siebie. Adora zarzuciła mu ręce na szyję. Po chwili poczuł jak długie palce jego dziewczyny zanurzają się w jego włosach. Poderwał do góry głowę spoglądając wprost w jej błękitne oczy.
─ Chcę wiedzieć wszystko ─ wyszeptała. ─ Nie zniknę, jeśli tego się boisz. Nie ucieknę Marcusie. Jestem tu, kocham cię ─ wyrywało się z jej ust. Marcus zamrugał powiekami zaskoczony. Chciała zejść z jego kolan, ale przytrzymał ją mocnej za biodra i pocałował. ─ Jestem tu ─ wymamrotała gdy się od siebie oderwali. ─ Cokolwiek się wydarzy zawsze przy tobie będę ─ zapewniła go i pocałowała raz jeszcze.
***
Ivan Molina nie tak planował spędzić wolną sobotę. Veda wyrwała go z łóżka o nieludzkiej porze oznajmiając, że musi zabrać ją do lekarza, bo Elena i Salvador wyjechali na weekend do SPA. Szeryf jednak nie spodziewał się, że lekarz do którego Veda była umówiona to był ginekolog. Siedział wciśnięty między nastolatkę, a kobietę w zaawansowanej ciąży i czuł się wyjątkowo nie na miejscu. Chciał sięgnąć na stolik po jakieś czasopismo, chciał czymś zająć ręce, ale gazetki na stoliku były przeznaczone dla kobiet w ciąży, planujących ciążę czy podejrzewającą u siebie raka. Profilaktyka raka szyjki macicy niespecjalnie była w kręgu jego zainteresowań. Zerkną na Vedę, która siedziała obok zawzięcie coś poprawiając w swoich nutach. Ivan zerkną na kropki, które dla niego nie znaczyły zupełnie nic, a dla Vedy były wszystkim. Westchnął a ona podniosła na niego swoje ciemne oczy. Z góry widział doskonale wszystkie jej piegi.
─ Nie denerwuj się ─ szepnęła konspiracyjnie ─ to rutynowe badanie. Rose poleciła mi lekarza, prowadzi ciąże jej mamy i jest spoko więc wyluzuj tato.
─ Jestem wyluzowany ─ odburknął a ona się uśmiechnęła.
─ Tak jak José Arcadio Buendía stając przed plutonem egzekucyjnym ─ rzuciła ─ To bohater Stu lat samotności ─ dodała ─ kompletnie nie rozumiem o co chodzi w tej książce ─ pożaliła się ─ a mamy mieć swoje zdanie na jej temat, ale nie rozumiem.
─ Książki?
─ To też, ale chodzi mi o to, że Gabriel Garcia Marquez nie żyje i nawet za życia zapewne miał w nosie co myślą o jego książkach licealiści ─ prychnęła.
─ Molina de Sanchez ─ rozległ się głos pielęgniarki. Veda poderwała się z krzesła, a wszystkie kobiety zebrane w poczekalni spojrzały na Ivana to na Vedę. Nie wiedział czy był bardziej zaskoczony, że Veda zapisała się do lekarza używając jego nazwiska (i Sancheza) czy faktem, że nie wiedział czy powinien wejść z Vedą do gabinetu czy zostać na krześle. Wstał i ruszył za córką do gabinetu.
Za biurkiem siedział doktor Pardo. Ivan wolałby, aby jego córka umówiła się do ginekologa-kobiety. Drugim szokującym faktem był fakt, że lekarz ten chodził z nim do klasy. Ivan pomyślał, że takie kary funduje Lucyfer w swoim piekiełku.
─ Ivan ─ Juan Pardo poderwał się za biurka ─ cześć ─ podał mu dłoń na powitanie.
─ Cześć, nie wiedziałem że jesteś w mieście.
─ Wróciłem parę miesięcy temu i przejąłem praktykę po ojcu ─ wyjaśnił lekarz. ─ Chodziłem z twoim tatą do liceum ─ wyjaśnił Vedzie.
─ Fajnie ─ stwierdziła Veda. ─ A tata może zaczekać na korytarzu czy musi być w gabinecie? Mam siedemnaście lat ─ zaczęła.
─ Decyzja należy do ciebie ─ odpowiedział lekarz ─ jeśli chcesz żeby został
─ Nie bardzo ─ odpowiedziała na to Veda, ─ Tato zaczekasz na korytarzu? ─ zapytała go. Pokiwał głową i wycofał się z ulga na zewnątrz. Nastolatka została sama z lekarzem. ─ Byłam rok temu u ginekologa ─ Veda sięgnęła po teczkę z poprzednimi wynikami badań i podała ją lekarzowi ─ po tym jak straciłam dziewictwo ─ dodała. Lekarz pokiwał głową i sięgnął po dokumentację medyczną ─ wolałam nie mówić tego przy tacie.
─ To całkowicie zrozumiałe, są rzeczy które ojcowie ciężko znoszą.
─ To prawda, on wolałby bandziora w ciemnej uliczce niż poczekalnię pełną ciężarnych, ale mama i tata pojechali do SPA ─ Juan podniósł wzrok z nad dokumentacji Vedy. ─ Mam dwóch ojców ─ pospieszyła z wyjaśnieniem. Salvador to mój tata biologicznie, a Ivan to tata z który został moim tatą z wyboru.
─ Salvador Sanchez to twój biologiczny ojciec? Możesz przejść za parawan. Jest tam jednorazowa koszula jeśli chcesz możesz z niej skorzystać.
─ Aha ─ przytaknęła przechodząc za parawan.
─ Jak znosi to Ivan? Pamiętam że nie znosili się w ogólniaku.
Veda parsknęła śmiechem.
─ Tolerują się. Dla mnie chociaż ciągle sobie dogryzają ─ wyjaśniła wkładając jednorazową koszulę w odcieniu paskudnego różu.
─ Czego nie robi się dla dzieci, gdy będziesz gotowa zapraszam na fotel.
─ A ma pan dzieci? ─ zapytała gdy już usadowiła się w fotelu ginekologicznym i popatrzyła w sufit.
─ Dwójkę ─ odpowiedział lekarz ─ Mają dwa i pięć lat ─ wyjaśnił. ─ Pobiorę wymaz na cytologię ─ powiedział rozpakowując narzędzia ─ później zrobię ci USG.
─ Ok ─ odparła na to i przymknęła powieki. Badania ginekologiczne były nieprzyjemną koniecznością. Veda skrzywiła się i wzięła głęboki oddech. Zabezpieczona próbka wylądowała na stoliczku. USG lekarz wykonał sprawnie i w dość krótkim czasie. ─ Mogę pana o coś zapytać? ─ zaczęła przyglądając się monitorowi który obrócił w jej stronę tak żeby mogła zobaczyć swoje narządy rozrodcze.
─ Oczywiście.
─ Jaka metoda antykoncepcji jest najlepsza? ─ zapytała go. Lekarz odłożył narzędzia.
─ Możesz się ubrać ─ powiedział . ─ Planujesz rozpocząć współżycie?
─ Jeszcze nie teraz, nie mam z kim, ale chcę wiedzieć. Na przyszłość. Taty raczej o to nie zapytam ─ Juan Pardo z trudem powstrzymał się od śmiechu. Ivan Molina w szkole był znany ze swoich licznych podbojów miłosnych, ale zapewne nie byłby zadowolony że córka myśli o rozpoczęciu współżycia.
─ Nie ma jednej uniwersalnej metody ─ zaczął ─ i każdy przypadek lekarz powinien rozpatrzyć indywidualnie. Zdarza się, że to co jednej kobiecie odpowiada, u drugiej będzie się wykluczało. Gdybyśmy mieli teoretyzować o której metodzie myślałaś dla siebie?
─ Tabletki odpadają ─ odpowiedziała od razu ─ zapominam łykać witaminy więc z tabletkami byłoby tak samo. Je trzeba brać codziennie?
─ Codziennie, o tej samej porze aby były skuteczne.
─ Nie lubię zastrzyków, ale chyba wybrałabym zastrzyk. Czułabym się dziwnie gdybym miała coś tam w środku.
─ Wkładki domaciczne czy spirale nie powodują dyskomfortu.
─ Niby nie, ale czytałam o przypadku gdy penis zaczepił o spiralę i para skończyła na pogotowiu. Wolałbym uniknąć takich niezręcznych sytuacji.
─ Rozumiem ─ lekarz pokiwał głową i sięgnął do szuflady. Podał Vedzie ulotkę. ─ Proszę, tutaj masz wypisane wszystkie metody wraz z wadami i zaletami.
─ Dzięki, a prezerwatywa wystarczy tylko jedna?
─ Tak, zakładanie większej liczby prezerwatyw nie zwiększa poziomu bezpieczeństwa, lecz powoduje niepotrzebne ryzyko ─ Veda zmarszczyła brwi ─ prezerwatywa może się zsunąć i zostać w pochwie.
─ Serio? ─ aż się wzdrygnęła ─ Ohyda, ale gdy jest tylko jedna taka sytuacja może również się wydarzyć?
─ Tak.
─ Dlaczego?
─ Powodów są różne; źle dobrany rozmiar , penis także się poci więc to też może spowodować zsunięcie się zabezpieczenia. ─ podał jej wydruk USG, drugą kpię doczepił do jej karty. ─ Przed rozpoczęciem współżycia należy pamiętać, że farmakologiczne metody antykoncepcji chronią przed ciążą, a nie przed chorobami roznoszonymi drogą płciową.
─ Podwójne zabezpieczenie ─ domyśliła się Veda i uśmiechnęła się do lekarza. ─ Zapamiętam, dziękuje doktorze ─ pożegnała się z lekarzem i wyszła. Ivan stał oparty o ścianę.
─ Wszystko w porządku? ─ zapytał gdy znaleźli się już w aucie.
─ Tak, wyniki cytologii będą za tydzień i będą na moim koncie pacjenta. Jeśli coś będzie nie tak lekarz zadzwoni.
─ Aha, to dokąd teraz?
─ Na ciacho? Zasłużyłam na ciacho i później chcę odwiedzić Lidię.
Ivan skinął głową na znak zgody.
Wstał krótko po świecie. Nie mógł spać, a padający deszcz nie ułatwiał mu zapadnięcia w sen. Przebrał się w dresy, włożył wygodne buty i ruszył truchtem przed siebie z głową pełną myśli. To co wczoraj Rosie powiedziała pół żartem pół serio nie dawało mu spokoju. Czy Dick Perez mógł zakopać zwłoki na terenie szklarni i zamknąć ją na cztery spusty żeby nikt się nie dowiedział? To było nieprawdopodobne, ale nie niemożliwe. Zatrzymał się przed szkołą. Lubił uczyć, lubił te dzieciaki chociaż nie miał lekko. Westchnął i pchnął furtkę prowadząca na teren szkoły. Od razu skierował się do szklarni znajdującej się w południowym skrzydle.
Szklarnia była dzieckiem Ricardo Pereza. Zdobył pozwolenia, zaprojektował szklarnię i zapłacił za nią z własnej kieszeni. Działa prężnie przez lata. Dziś wiedział, że szklarnia była jego terenem łowów. To tutaj wybierał swoje ofiary, być może tutaj je wykorzystywał aż pewnego dnia zamkną szklarnię na głucho. Z dnia na dzień. Bez wyjaśnienia. A może wyjaśnienie było prostsze niż wszystkim się wydawało. Być może był powód. Mężczyzna westchnął wchodząc do środka.
We wnętrzu panowała duchota więc zostawił otwarte drzwi. I rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stojakach wisiały donice z sadzonkami pomidorów, ogórków czy kiełkujących kwiatów. Wilhelm skupił się jednak na ubitej ziemi. Jeśli Perez zakopał tutaj ciało znajdowało się ono na głębokości dwóch, dwóch i pół metra. Szpadel stał oparty o ścianę. Will westchnął wpatrując się w ziemię. Mógł to zignorować. Nic nie wskazywało na to, że w szklarni zakopano jakiekolwiek ciało, ale nie potrafił pozbyć się tego uczucia ssania w żołądku. Wycofał się z pomieszczenia i wyszedł na zewnątrz. Za nim zacznie kopać chciał jeszcze z kimś porozmawiać.
Sebastian Castellano otworzył mu po drugim dzwonku. Na widok nauczyciela zmarszczył brwi.
─ Dzień dobry, przepraszam za tak wczesne najście, ale czy możemy porozmawiać?
─ Oczywiście ─ Basty zamknął za sobą drzwi. ─ może usiądziemy? ─ wskazał na stopnie schodów.
Will usiadł na stopniach obok gospodarza.
─ To zabrzmi ─ wziął głęboki oddech. ─ Uzna pan, że zwariowałem, ale nyślę że Dick Perez mógł kogoś zabić a jego ciało pogrzebać w szkolnej szklarni. ─ Basty Castellano miał wolny weekend i po raz pierwszy od dawna przespał więcej niż cztery godziny na dobę. Nie napił się jednak jeszcze kawy więc potrzebował kilku chwil aby sens słów biologa do niego dotarła. Policjant powtórzył wszystko bardzo powoli.
─ Skąd taki wniosek? ─ zapytał go policjant.
─ Przeczytałem artykuł pana syna ─ zaczął Will ─ o zaginionej nastolatce ─ palcami przeczesał blond włosy. ─ Sądzę, że zabił ją i ja tam pogrzebał.
─ Ma pan jakieś dowody?
─ Rozmyte dziecięce wspomienia trudno uznać za dowód ─ mruknął i wstał. Nie był wstanie siedzieć spokojnie na tyłku. ─ Bywała u niego w domu.
─ Bywała? ─ Basty zmarszczył brwi. ─ Ile miał pan wtedy lat?
─ Cztery, może pięć ─ wyznał ponownie przeczesując jasne włosy. ─ Jako dzieciak dużo czasu spędzałem u dziadków ─ zaczął ─ mama pracowała, później urodziła się Alegra, a przez dom przewijało się mnóstwo młodych dziewcząt.
─ Wśród nich była Mendoza?
─ Może.
─ Może ─ powtórzył powoli ojciec Felixa i Elii. ─ Nie spał pan tej nocy za dobrze co? ─ zapytał go łagodnie.
─ To nie ma nic do rzeczy ─ odburknął nauczyciel. ─ Conchita zaginęła latem ─ zaczął. Basty pokiwał głową. Pamiętał co nieco z tamtego okresu. Szkoła została zaangażowana w jej poszukiwania. ─ po wakacjach nie otworzył szklarni. Kiedy zacząłem prowadzić w niej zajęcia urządził mi awanturę.
─ To jeszcze nie oznacza, że ją zabił.
─ To nie oznacza, że jest niewinny ─ odbił piłeczkę. ─ Zamierzam rozkopać szklarnię ─ zapewnił go. ─ I dam panu znać gdy coś znajdę. ─ zapewnił go i się pożegnał. Miał jeszcze jeden przystanek do zrobienia.
Wilhelm był na siebie zły. Basty Castellano potraktował go jak wariata. Cóż gdyby do niego przyszedł ktoś z informacją, że na terenie szkoły są pogrzebne zwłoki także uznałby sam siebie za szaleńca. Cerano Torres jego pracodawca co prawda wyraził zgodę na rozkopanie szklarni, ale nie był zachwycony perspektywą potencjalnych kości i policyjnego śledztwa.
Will pomyślał o Conchicie, o jej siostrze, która od dwudziestu lat czeka na jakąkolwiek informację o siostrze i zaczął kopać. Po przekopaniu całej szklarni nie znalazł jednak ciała. Jeśli Conchita została zabita przez Ricardo Pereza nie tutaj było jej ostatnie miejsce spoczynku. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:23:31 04-02-25 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA IV, CAPITULO 046 cz. 1
JOEL/FABIAN/LUCAS/LALO/VALENTINA/NACHO/FELIX/LIDIA/QUEN/JORDAN/NELA
Joel nie był jednym z tych typów, którzy przyprowadzali do domu dziewczyny, żeby przedstawić je rodzicom. Kiedy tak o tym myślał, jego rodzina chyba nigdy nie poznała oficjalnie kobiet, z którymi się spotykał, a jemu to pasowało – w końcu nigdy i tak nie zabrnął z żadną aż tak daleko, by zdobyć się na ten poważny krok. Z Normą było jednak inaczej. Wbrew temu, co powiedział Yonowi, czuł, że się w niej zakochiwał i chciał, żeby była częścią jego życia. Między innymi dlatego przedstawił ją siostrzeńcowi, choć on nie był zachwycony. Młody Abarca był jednak dla Joela ważny i, chociaż często mu docinał, liczył się z jego zdaniem. Wiedział, że to nieuniknione i będzie też musiał przedstawić swoją dziewczynę siostrom, ale na pewno nie spodziewał się, że nastąpi to na przyjęciu w domu państwa Reverte.
Nie martwił się Ramoną, bo ona zawsze była otwarta i wiedział, że nie powie złego słowa na temat jego związku, kiedy dowie się tego od swojego syna. Z Juliettą natomiast było nieco gorzej i to wcale nie ze względu na jej surową powierzchowność czy wypranie z emocji. Raczej chodziło o fakt, że ona i Norma obie miały ze sobą coś wspólnego – gust co do facetów. Na samą myśl go skręcało. Od kiedy dowiedział się o dawnym romansie siostry z Fabianem Guzmanem, podchodził do całej sprawy z dystansem. Sekretarz gubernatora go intrygował, ale dopóki nie wyrządzali krzywdy Victorowi Estradzie, Joel nie zamierzał się wtrącać, bo to nie była jego sprawa. Jednak kiedy Marcus powiedział mu o przeszłości, jaka łączyła jego matkę z panem zastępcą, ciężko było to ignorować. A teraz wszyscy byli dokładnie w tym samym miejscu, pod jednym dachem, jedząc pyszne jedzenie Javiera Reverte i pijąc znakomite trunki.
– Możesz pić? Nie musisz prowadzić?
Victoria znalazła go w kuchni, gdzie kosztował piwa, uważnie je analizując. Goście sięgali raczej po wino lub bezalkoholowe trunki, ale Joel wybrał beczkę „Lobo”, zaszywając się sam, by w spokoju je ocenić.
– A masz samolot? – zapytał ze śmiechem, szybko jednak żałując tego żartu, bo po minie pani Reverte domyślił się, że pewnie ma niejeden. – Norma prowadzi, ja nie lubię. Umiem – dodał szybko, jakby jego duma trochę na tym cierpiała. – Ale zdecydowanie pewniej czuję się w kabinie pilota. To jest pyszne – stwierdził, wskazując na bursztynowy płyn. – Bursztyn północy.
– Nie ma bursztynu w Nuevo Leon – zwróciła mu uwagę, sama przypatrując się niewielkiemu kuflowi, do którego dolał płynu.
– Nie słynie też raczej z uprawy chmielu, a oto jest najlepsze piwo, jakie piłem – przyznał zgodnie z prawdą. – Nie musisz nawet zmiatać konkurencji, jej tutaj po prostu nie ma. To idealne miejsce na otworzenie browaru. Cieszę się, że jestem tego częścią.
– Zamierzasz zagrzać tu miejsca na dłużej? – zapytała, biorąc się za dokładanie przystawek na półmiski, które miała zamiar donieść do stołu. – Zauważyłam, że powoli się zadomawiasz.
– Pueblo de Luz ma swoje uroki, nie przeczę. – Santillana posłał jej uśmiech, który w jego mniemaniu miał być pewnie tajemniczy, ale nie bardzo mu to wyszło, bo oboje wiedzieli, że mówi o Normie. – Słyszałem od siostrzeńca, że to miejsce jest nudne jak flaki z olejem. Sam wychowałem się w tej okolicy, bywałem tutaj, ale to głównie w San Nicolas de los Garza spędzałem większość czasu, byłem raczej typem, który preferował miejskie życie. Większość młodości spędziłem w dużych miastach, trenowałem w Monterrey, potem uczyłem się w stolicy, dużo podróżowałem. Nigdy nie miałem okazji nacieszyć się małomiasteczkowym klimatem, ale ta okolica ma coś w sobie, szczególnie El Tesoro. Podoba mi się tutaj.
– Co trenowałeś?
– Baseball. Dzięki niemu dostałem stypendium na Anahuac. Studiowałem inżynierię lotniczą, zrobiłem kursy, licencję i tyle mnie widział Meksyk.
– Wielka strata dla Meksyku.
– Wiem. – Joel udał, że jest bardzo zadufany w sobie. Prawdą było, że był z siebie dumny, wiele osiągnął. Miał pomoc od innych, ale teraz znajdował się w tym miejscu głównie dzięki ciężkiej pracy.
– Studiowałeś na katolickim uniwersytecie?
– Nie jestem religijnym świrem, żeby nie było. Ale miło wspominam studia. Z niektórymi chłopakami nadal utrzymuję kontakt.
– Dlaczego „bursztyn północy”? – Wskazała na kufel z piwem, który powoli opróżniał, delektując się tajną recepturą. – Znasz się na piwie?
– Znać to dużo powiedziane, po prostu umiem docenić dobry alkohol. Nie piję zbyt często, bo w moim zawodzie to raczej niewskazane, ale pamiętam, że lubiłem obserwować mojego ojca. Nie był alkoholikiem – dodał szybko, kiedy zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało. – Też był pilotem. I lubił dobre trunki, często przywoził jakieś egzotyczne napoje ze swoich podróży.
– To legalne?
– Miał kontakty. – Joel się roześmiał. – Mało bywał w domu, ciągle był w rozjazdach, ale kiedy wracał, lubiłem z nim siedzieć i smakować, rozmawiać o życiu, o jego podróżach. Potrafiliśmy siedzieć przy jednym kuflu przez całą noc. Dla ojca liczyła się jakość, a nie ilość. Myślę, że „Lobo” by mu zasmakowało. Uwielbiał taki kolor. – Postukał palcem w szklankę, wskazując na bursztynowy płyn. – To było tylko nasze, bo moje siostry nigdy nie przepadały za alkoholem, całe szczęście – dodał na koniec, oddychając z ulgą.
– Dawno zmarł? – Domyśliła się, że nie bez powodu wspomina o ojcu w czasie przeszłym.
– W 2004. – Przypomniał sobie, marszcząc brwi. – Po rozwodzie z matką było trochę inaczej, ale nie będę cię tym zadręczał. Powinniśmy chyba wrócić do gości. Wolałbym, żeby moja dziewczyna nie wpadła na moją siostrę, kiedy mnie nie ma w pobliżu.
Pani Reverte nie zapytała, skąd ta obawa, ale domyśliła się, że może mężczyzna wiedział więcej, niż się przyznawał. Piwo dodało mu nieco odwagi i w końcu był w stanie oficjalnie przedstawić sobie dwie ważne dla niego osoby. Co prawda obie już się znały, ale bardziej w relacji nauczycielka-rodzic, a nie o to Joelowi chodziło. Kiedy Norma wyszła na chwilę do łazienki, został sam z siostrą, która miała niewyraźną minę.
– Co ty tu w ogóle robisz, Joel? – Julietta nie ukrywała, że nie jest zachwycona z jego towarzystwa, a jego niespecjalnie to zdziwiło. W końcu sam fakt, że przyleciał do Meksyku i zaprzyjaźnił się z Victorem dla niej był już szczytem arogancji, bo wcale go nie zapraszała.
– Dobrze się bawię. Spróbuj czasem, to nie boli – rzucił z sarkazmem, wzrokiem odprowadzając Normę. – Robię interesy z Victorią i Javierem, to dobrzy ludzie. Podoba mi się tutaj.
– Oboje wiemy, że to nie ma sensu.
– Co takiego?
– Bądź przez chwilę poważny, Joel.
Była starsza jedynie o kilkanaście minut, ale zawsze miało się wrażenie, że emanowała energią osoby dużo starszej, poważniejszej i dojrzalszej. Może to kwestia tego, że chłopcy wolniej dojrzewają, ale kiedy dorastali, Julietta była dla niego jak starsza siostra, a nie jak bliźniaczka. Zawsze potrafiła go też ustawić do pionu i powiedzieć bez ogródek, co myśli o jego zachowaniu.
– Nie tak wyobrażałem sobie, żebyś poznała moją dziewczynę, ale się stało. – Wzruszył ramionami, chcąc pokazać, że nie jest w stanie cofnąć czasu.
– Dziewczynę? Joel, ona jest od ciebie dużo starsza. – Julietta mówiła cicho. Dbała, by nikt ich nie usłyszał, a podczas całego przyjęcia zamieniła z nim tylko kilka słów. Nie wstydziła się go, ale też nie chciała zwracać uwagi na ich pokrewieństwo.
– Powiedział ktoś, kto sam ma słabość do starszych facetów. – Joel nie chciał jej docinać, mógł w końcu użyć ostrzejszych słów, pijąc do faktu, że na przyjęciu u Revertów można było się natknąć na jej dwóch facetów, byłego kochanka i obecnego narzeczonego.
– To co innego.
– Dlaczego?
– Bo ja jestem zaręczona, Joel. Ty tylko się bawisz.
– Wow. – Joel nie wierzył własnym uszom. Przyzwyczaił się już do jej ostrego języka, ale tym razem jej słowa były bardziej dotkliwe. – Lubię Normę, nie widzę nic złego w tym, że dwoje ludzi dobrze się ze sobą dogaduje i chce zobaczyć, dokąd to ich zaprowadzi.
– Bądź poważny – powtórzyła, próbując dać mu znać, że chyba sam nie wierzy w to, co mówi. – Nie zostaniesz tu na długo. Trochę odpoczniesz, nacieszysz się wiejskim klimatem, pobawisz się w biznesmena, żeby szybko przekonać się, że życie w jednym miejscu nie jest dla ciebie. Sprawdzanie giełdy, śledzenie inwestycji, spotkania biznesowe – to nie jest twoja bajka, Joel. Podobnie jak nie są nią związki. Ty tak nie robisz, nie angażujesz się. Związek z podwójną wdową, starszą od ciebie, która ma prawie dorosłego syna? Spójrz tylko na siebie – to nie wypali.
– A twój związek z gubernatorem to niby sielanka? – Santillana poczuł się dotknięty. – Mam ci przypomnieć, w co się uwikłałaś? Bo chyba sama już nie pamiętasz i nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jest to pokręcone. Lubię Victora, ale też tego nie widzę. Ty w domu z dziećmi, a w weekendy może obiadki u Guzmanów? Spójrz najpierw na siebie, Julie, zanim zaczniesz oceniać mnie. Norma jest cudowna i wiem, że tego nie rozumiesz, ale chciałem się tobą z tym podzielić. W przeciwieństwie do ciebie, umiem i lubię dzielić się swoim szczęściem. Ty nawet nie zamierzałaś mnie zaprosić na ślub, nie mówiąc już o zaproszeniu Ramony, która mieszka o rzut beretem stąd. Sprawiłaś jej przykrość.
– Smakuje ciasto? – Javier pojawił się w samą porę, by zapobiec bratersko-siostrzanej kłótni.
– Wyśmienite. – Joel poklepał go po ramieniu. – Pójdę znaleźć Normę, wybaczcie.
***
Fabian Guzman jako człowiek pełniący ważne funkcje bywał na wielu oficjalnych przyjęciach – wystawnych bankietach i galach charytatywnych, obchodach świąt narodowych czy też na spotkaniach z dyplomatami i delegatami zagranicznymi. Większość z nich była do siebie podobna, nawet jedzenie było to samo, czasami zmieniały się jedynie twarze, a i to nie zawsze. Czasami miał wrażenie, że na jednej imprezie ktoś ze znajomych jest zwyczajnym prezesem jakiejś organizacji pozarządowej, a na kolejnej przedstawia się go już jako ambasadora albo lidera partii. To był mały światek, brudny światek, ale w to Guzman wolał się nie zagłębiać. Faktem pozostawało jednak, że nigdy nie bywał na tych uroczystościach, bo taki miał kaprys. Wynikało to zawsze z obowiązku służbowego albo konwenansów. Tego wieczora był jednak na spotkaniu towarzyskim. Pomimo że wśród gości u państwa Reverte znakomita większość zdecydowanie należała do lokalnej elity, to głównym celem zdawało się nie być załatwianie żadnych służbowych spraw, a do tego nie był przyzwyczajony. Zaczynał czuć jednak, że to jakiś podstęp i Victoria Reverte miała jakieś ukryte motywy. Choć jego rozum podpowiadał mu, że ta kobieta była zdolna do wszystkiego i powinien się mieć przy niej na baczności, to jednak widział tę drugą, ludzką stronę. Była kobietą, która dawała mu brudy na sędziego Ortiza, na którego on już od dawna ostrzył sobie zęby, ale nic nie mógł z nim zrobić. A jej synek, mały Alexander, prosił go o lekcje łucznictwa i nazywał go wujkiem – świat zwariował! Na samą myśl Guzman roześmiał się ponuro sam do siebie. Ludzie nie nazywali go zwykle „wujkiem”, nawet dla przyjaciół swoich dzieci zawsze był „Fabianem”, ewentualnie „profesorem Guzmanem”. Dzieciak miał jednak cechy swoich rodziców, był tak samo bezpośredni i nieznający sprzeciwu jak oni, a jemu ciężej było odmówić niż dorosłym. Nie wiedzieć kiedy, zgodził się spotkać z nim i pokazać kilka trików na strzelnicy.
Mieli wspólnego wroga, tak twierdziła Victoria. Kiedy już wydawało mu się, że zaczyna ją rozumieć i widzieć sens w układzie, który mu proponowała, ona zapraszała do swojego domu ministra sprawiedliwości. Nie bardzo rozumiał, w co sobie pogrywała, zapraszając tu taką zbieraninę ludzi, ale czuł, że dobór gości nie był przypadkowy. Może popadał w paranoję, ale jej znajomość z Sergiem budziła w nim niepokój. Jak na zawołanie zrobiło mu się gorąco i musiał poluzować krawat. Zacisnął palce na kieliszku z wodą, bystrym wzrokiem omiatając całe towarzystwo. Adam Castro zdawał się dogadywać z gospodynią, zawsze łatwo nawiązywał kontakty, ale zdziwiła go ta zażyłość, choć nie aż tak jak radosne śmiechy Normy i Joela Santillany, którzy gawędzili z Javierem na temat starego browaru. Opróżnił szklankę duszkiem i odstawił na blat, odpinając dwa guziki koszuli tuż przy szyi.
Co jakiś czas zerkał na zegarek, zastanawiając się, kiedy Victor się znudzi i wróci do domu, ale on był wniebowzięty. Znał tego faceta jak własną kieszeń i wiedział, że on nigdy nie przegapi okazji, by pobyć wśród ludzi i zyskać nieco uwagi. Nie chodziło o to, że Estrada był próżny – choć i tak czasami można go było opisać – a raczej o to, że był wygłodniały normalnych relacji. Gubernator wychował się w rodzinie polityków, ale sam nie przejawiał zainteresowania tą działalnością, kiedy dorastał. Poszedł w aktorstwo i nawet teraz Fabian widział, że Victora bardziej interesuje rozmowa z Venetią Capaldi, niż z ministrem sprawiedliwości, choć oczywiście nie omieszkał też dokładnie wypytać i jego. Jeśli Fabian miał być szczery, w tej chwili on też wolałby chyba pogrążyć się w dyskusję o kinie czy teatrze, choć nie interesowały go te sprawy za grosz, zamiast udawać, że dobrze się bawi w towarzystwie Sergia Barragana. Gdzieś niedaleko Joel Santillana przedstawiał Normie swoją siostrę. Pot zaczął spływać Fabianowi po skroni, więc otarł go wierzchem dłoni. Osvaldo opowiadał właśnie jakieś historie z ostrego dyżuru z czasów, kiedy zaczynał karierę jako rezydent, a on nie mógł już tego słuchać, bo znał je wszystkie na pamięć. Przestronne wnętrza domu państwa Reverte nagle zrobiły się dziwnie ciasne i duszne, a on poczuł, że podłoga usuwa mu się spod stóp.
Odnalazł drogę do łazienki, zarzucił krawat na ramię i opłukał twarz zimną wodą. Uczucie dygotania w klatce piersiowej było mu dobrze znane. Ściągnął marynarkę i odłożył ją na bok, masując się po piersi, jakby to mogło pomóc. Oparł dłonie na zimnej umywalce i wtedy usłyszał ciche kliknięcie zamka. Drzwi ostrożnie się otworzyły i w lustrze zobaczył zatroskaną twarz Julietty Santillany. Jeszcze tego mu było trzeba.
– Źle się czujesz? Co mogę zrobić? – odezwała się, przekraczając kilka kroków, które ją od niego dzieliły.
– Możesz wyjść. Nic mi nie będzie – odrzekł sucho, ale blada twarz i spocone czoło nie były najlepszym argumentem w tej dyskusji.
– Nie wyglądasz najlepiej. Gdzie cię boli? Pozwól sobie pomóc.
Julietta ostrożnie wyciągnęła dłoń i położyła ją na jego ramieniu, ale sposób w jaki się wzdrygnął i odsunął sprawił, że cofnęła się przestraszona. Fabian odwrócił się w jej stronę gwałtownie i rzucił jej gniewne spojrzenie, a ona pożałowała, że w ogóle się odezwała. Przyszła za nim, bo widziała, że coś jest nie tak, kiedy opuszczał przyjęcie, ale może źle zrobiła.
– To znów twoje serce, prawda?
– Odejdź, Julietto, póki jeszcze mam dość siły, by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś, czego później mogę żałować – wysyczał, teraz już odwracając wzrok.
– Próbuję tylko pomóc…
– Nie widzisz, że tylko pogarszasz sprawę? Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym teraz oglądać, więc wyjdź.
Fabianowi pociemniało przed oczami, więc przysiadł na muszli klozetowej, by czasem się nie przewrócić. Słyszał, że kobieta wychodzi i odczuł ulgę, jednak po chwili wróciła do łazienki w towarzystwie Osvalda i doktora Vazqueza.
– Mówiłem, że nic mi nie jest – warknął, zaczesując spocone włosy do tyłu. Krawat zdjął już całkowicie. – Nie róbcie scen.
– Zamknij się, Fabian. – Osvaldo mimo kilku wypitych drinków brzmiał trzeźwo i poważnie, kiedy podwijał mu rękawy koszuli, by Julian mógł zmierzyć mu ciśnienie. – Dobrze, że po nas przyszła. Wolałbyś zemdleć w łazience zastępczyni Fernanda Barosso z dziennikarzami za drzwiami? Lubisz trafiać na pierwsze strony gazet?
– Masz naprawdę niskie mniemanie o mojej żonie, jeśli sądzisz, że by mnie w ten sposób wsypała – zauważył Guzman, obserwując zamazanym wzrokiem, jak doktor Vazquez odmierza uderzenia jego serca. Były zdecydowanie zbyt szybkie.
– Nie Silvia, ale Inez Lopez mogłaby to zrobić. Bez obrazy, Julian – dodał w stronę kolegi po fachu, który jednak skupił się na pomocy panu zastępcy, klęcząc na jedno kolano i sprawdzając parametry.
– Masz tachykardię, twoje serce bije za szybko – poinformował zastępcę gubernatora, grzebiąc w swojej torbie lekarskiej, którą na szczęście miał ze sobą.
– Tak, zauważyłem – odparł mimochodem Fabian. Czuł jak serce obija mu się o żebra i nie było to miłe uczucie.
– Coś się stało? To stres? Ile wypiłeś? – Julian próbował dociec przyczyny tej dolegliwości, ale ordynator tylko syknął za jego plecami. Vazquez wyciągnął pulsoksymetr i zbadał saturację. – Okej, tlen masz w porządku, ale tętno cię wykańcza. To nie brak tlenu, to twoje serce szaleje. Bierzesz jakieś leki?
– Oszczędź sobie, Julian. Ten dureń ma HCM i na pewno nie wziął leków, mam rację? – Fernandezowi ciężko było udawać złość na przyjaciela, kiedy w rzeczywistości się przestraszył. Widok bladej jak ściana Julietty, która ukradkiem poprosiła go o interwencję, kiedy rozmawiał z Julianem, wytrącił go z równowagi. Myślał, że stało się najgorsze, bo Santillana sama trzęsła się i miała w oczach prawdziwy strach, nawet teraz kiedy stała w odpowiedniej odległości, opierając się o drzwi łazienki. – Od jak dawna nie bierzesz betablokerów?
– A kiedy je dostałem?
– Cholera, Fabian! – Fernandez wyszedł i wrócił po chwili z teczką sekretarza, przeszukując ją w pośpiechu. Na samym dnie odnalazł fiolkę z lekami. Zwrócił się do Juliana, który nadal monitorował puls pacjenta. – Może wziąć teraz, prawda? Obniżą mu ciśnienie.
– Dlaczego go o to pytasz? Sam jesteś lekarzem – przypomniał mu Fabian, mokrą rękę przykładając do karku, co dało mu chwilową ulgę.
– Jestem chirurgiem plastycznym, Fabian. Mogę ci zrekonstruować nos z zamkniętymi oczami i jedną ręką, ale nie znam całej encyklopedii.
– Zaraz mi przejdzie – powtórzył po raz kolejny Guzman, czym tylko zirytował Alda, który zaczął przestępować z nogi na nogę. – Jak chcesz pomóc, to zabierz ją stąd. Nie mogę na nią patrzeć.
Machnął niedbale dłonią w stronę drzwi, o które nadal opierała się Julietta wsłuchana z niepokojem w tę dyskusję. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać – przeprosiła i zamknęła za sobą drzwi.
– Dobrze zrobiła, że po nas przyszła. Mogło ci się coś stać. – Aldo odmierzył dawkę leków i podał ją przyjacielowi. – Weź to, zaraz poczujesz się lepiej.
– Nie chcę tego świństwa. – Fabian odwarknął w sposób zupełnie do siebie niepodobny. Aldo załamał ręce.
– Dlaczego nie bierzesz leków? – Julian spróbował podejść do sprawy obiektywnie. Nie znał Guzmana, widywał go jedynie w swoim ośrodku dla młodzieży, gdzie ten czasami przychodził poćwiczyć, ale widocznie był on uparty jak osioł.
– Ja wiem dlaczego. – Ordynator założył ręce na piersi, zadzierając głowę, jakby chciał pokazać, że go rozgryzł. – Bo on nikogo nie słucha, nawet własnej matki. Pewnie Jordan nagadał ci, że zostaniesz impotentem, mam rację?
– Nie pleć bzdur. – Guzman wziął głęboki oddech, z ulgą stwierdzając, że jest odrobinę lepiej, ale wyrzuty, które robił mu Aldo niezmiernie go irytowały. – Wracaj do Rebeci, Aldo.
Fernandez wydawał się być oburzony. Nie zamierzał pomagać Fabianowi się wykończyć. Wcisnął Julianowi fiolkę z lekami w dłonie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
– Masz humorzastego szefa – rzucił Guzman leniwym tonem.
– Ty za to masz szefa gadułę. – Vazquez nie pozostał dłużny, przypominając sobie Victora Estradę podczas kolacji.
– Obaj są gadułami.
– Jak to wytrzymujesz?
– Nauczyłem się blokować niechciane informacje.
– Weź to, niedługo poczujesz się lepiej. – Lekarz nalał mu szklankę wody z kranu i podstawił tabletki pod nos. – Nie ma co unosić się dumą w takich sytuacjach. Chyba, że wolisz wyjechać stąd w karetce. Moja żona nie napisze złośliwego artykułu, ale nie mogę ręczyć za Violettę Conde, która pewnie usłyszy syreny karetki, nawet jeśli jest na drugim końcu miasta, i przybiegnie zobaczyć, co się wydarzyło.
Fabian zaklął cicho i połknął dawkę, a następnie oparł się o ścianę i przymknął powieki. Doktor Vazquez uważnie obserwował go przez jakiś czas. W końcu się odezwał:
– Rzeczywiście chodzi o libido czy to kwestia osłabienia mięśni i spadek wytrzymałości? Betablokery mają obniżać ciśnienie krwi, dzięki temu twoje serce będzie mniej się męczyć. Kardiomiopatia przerostowa to choroba przewlekła, nie można jej lekceważyć.
– Nic nie czuję.
– Może minąć trochę czasu, cierpliwości. – Julian zerknął na zegarek. Leki powinny zacząć działać za jakieś pół godziny.
– Nie. Nic nie czuję. – Fabian otworzył oczy i spojrzał na lekarza, jakby chciał mu przekazać utajnioną wiadomość. – Jakbym był odcięty od swojego ciała, jakbym działał na autopilocie. Żadnej adrenaliny, żadnej ekscytacji. Ręka ani mi drgnie. Te leki zabierają mi kontrolę nad własnym ciałem.
– Uprawiasz łucznictwo, prawda?
– Uprawiałem – sprostował zgodnie z prawdą. – Teraz kiedy bywam na strzelnicy, każdy ruch jest nienaturalnie stabilny. To nie jest normalne. Dlatego nie biorę tych leków.
– Betablokery są zabronione w niektórych sportach właśnie z tego powodu. – Julian pokiwał głową, bo rozumiał, o czym mężczyzna mówi. – Obniżają ci tętno, redukują drżenie rąk, dlatego możesz czuć, że twoje ciało działa inaczej, niż jesteś do tego przyzwyczajony. Leki tłumią naturalną reakcję twojego organizmu na stres, ale to nie powód, żeby ich nie brać. Jeśli nie zajmujesz się tym zawodowo, bierz leki. To nie tak, że pojedziesz na olimpiadę, prawda?
– To trochę bardziej skomplikowane. – Fabian przygładził włosy, odsłaniając czoło. Rytm serca powoli wracał do normy. – Zawsze polegałem na instynkcie. Nienawidzę tej sztucznej kontroli.
– Musisz ją zatem polubić, inaczej wylądujesz na oddziale w szpitalu. Kto cię leczy?
– Bermudez Juarez.
– Przestrzegaj zaleceń, nie pomijaj dawek.
– Skończyliście? – Victoria czekała na korytarzu i z niepokojem obserwowała, jak Julian zamyka lekarską torbę, wychodząc z łazienki. Za nim Fabian zamykał właśnie drzwi, poprawiając koszulę w spodniach. – Silvia wezwała wam taksówkę – poinformowała, woląc nie pytać swojego kuzyna, jak się czuje. Miała wrażenie, że nienawidził tego pytania tak samo jak ona.
– Kilka dni wolnego, nie przemęczaj się. Mówię to dla twojego dobra. – Julian uścisnął rękę sekretarza gubernatora i odszedł.
***
W dzieciństwie był blisko z siostrami, ale kiedy dorośli, każdy poszedł w swoją stronę. Julietta nigdy nie była przesadnie wylewna, nie rozmawiała o emocjach, w przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka. Joel i Ramona byli tymi dziećmi, które częściej płakały i grymasiły, a już szczególnie Ramona jako najmłodsza była rozpieszczana i traktowana jak księżniczka. Dla Julie najważniejsza zawsze była kariera, przy pierwszej lepszej okazji wybyła z domu, zdobyła wykształcenie i cały czas się doskonaliła. Czasami Joel nie widywał jej całe miesiące, zwykle bazowali jedynie na rozmowach telefonicznych. Nawet kiedy przez pewien czas Santillana mieszkał w Londynie, a ona pracowała na Cambridge, nie widywali się wcale tak często. Była po prostu inna, już dawno zdążył się do tego przyzwyczaić i nigdy jej do niczego nie zmuszał. Byli bliźniętami, ale nigdy nie mieli takiej silnej więzi, jak mogłoby się wydawać. Wyczuwał jednak jej emocje, kiedy działo się z nią coś naprawdę złego, widział to, choć ona skrzętnie ukrywała uczucia. Tak też było zresztą i tym razem.
Wróciła z łazienki blada jak ściana. Nadal był zły za jej ostre słowa co do jego związku z Normą, ale widok siostry w takim stanie sprawił, że złość odeszła na dalszy plan.
– Julietto, co się dzieje? Trzęsiesz się. – Podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach, przypatrując się uważnie jej przestraszonej minie.
Nic nie odpowiedziała, a zamiast tego ulokowała wzrok ponad jego ramieniem i przykleiła do twarzy sztuczny uśmiech, kiedy podszedł do nich Victor.
– Wracamy? Jesteś już zmęczona, a ja chciałbym jeszcze zobaczyć dzieciaki, zanim pójdą spać. Joel, potrzebujesz podwózki? – Estrada zdawał się mylnie zinterpretować minę swojej narzeczonej, kiedy zwracał się do przyszłego szwagra.
– Nie trzeba, przyjechałem z Normą. Uważajcie na siebie.
Odprowadził siostrę wzrokiem, a chwilę później uwagę skupił na dwóch mężczyznach, którzy wyszli zza rogu korytarza. Fabian Guzman rozmawiał szeptem z doktorem Vazquezem, a Joel nie miał wątpliwości, że to on wytrącił tak Juliettę z równowagi. Jego siostra nigdy się tak nie zachowywała, więc coś było na rzeczy. Wcześniej przyjaciel Victora wydawał mu się zagadką, ciekawym człowiekiem, teraz odczuł, że chętnie porachowałby mu kości..
***
Lucas dobrze się bawił na przyjęciu u Victorii. Od dawna nie wychodził z domu dla rozrywki, chyba że rozrywką można było nazwać walki w klatkach u Hrabiego albo treningi w ośrodku Juliana Vazqueza, gdzie próbował dojść do formy sprzed niewoli. Odwiedzał czasem Javiera, ale nigdy nie przesiadywał za długo, mimo że przyjaciel pewnie wolałby mieć na niego oko. Wystarczyło, że Dante Gomez jak wierny żołnierz Victorii o wszystkim jej donosił. Luke nie mógł winić przyjaciół za to, że się o niego martwią i obawiają się, czy nie sięgnie po jakiś towar od Templariuszy, tym bardziej że miał go w zasięgu ręki, współpracując z kartelem. Jeśli miał być szczery przed samym sobą, kusiło go to każdego dnia i wkładał całą siłę woli w to, by jednak nie dać się tej chorej żądzy. Może właśnie dlatego katował się na siłowni, żeby nie musieć o tym myśleć, zmęczyć ciało do tego stopnia, by nie odczuwało głodu. Nie mówił o tym, bo wiedział, jaka będzie reakcja Magika – już i tak widział niepokój w jego oczach, kiedy noga Luke’a nerwowo podrygiwała i wolał nie dokładać mu zmartwień. Mimo wszystko musiał przyznać, że wieczór spędzony u państwa Reverte należał do całkiem ciekawych i to nie tylko ze względu na dosyć niecodzienną kombinację gości, którym Luke jako agent FBI dokładnie się przyjrzał.
Cały wieczór upłynął w sympatycznej atmosferze, a on uciekał, jeśli tylko wyczuł, że ktoś próbuje wmanewrować go w niewygodną rozmowę. Jego chrześniak musiał chyba wyczuć jego napięcie, bo starał się go odciągnąć od nieprzyjemnych myśli, pokazując mu swoje nowe zabawki i paplając jak najęty. Alexander się rozgadał i z dnia na dzień coraz bardziej przypominał swojego tatę. Javier nie był jego biologicznym ojcem, ale Hernandez już nieraz przekonał się, że w bitwie „natura kontra wychowanie”, w przeważającej większości to środowisko, w którym człowiek się wychowuje definiuje jego zachowanie, a nie geny. Alec najbardziej upodobał sobie dziecięcy plastikowy łuk – wybór dość kontrowersyjny w tych czasach – a Luke wysłuchał długiego wywodu o tym, że chłopiec chce brać udział w lekcjach łucznictwa, których udzieli mu „wujek Fabian”. Dla pewności dopytał o to Victorię, nie wiedząc, czy malec czasem źle czegoś nie zrozumiał, ale ona potwierdziła. Ostatnie czego Luke chciał, to żeby rodzina Reverte wystawiała się w taki sposób na świecznik. Wiedział, że wszyscy zwolennicy El Arquero de Luz są na celowniku nie tylko Fernanda Barosso, ale przede wszystkim Los Zetas, choć może po prostu to on zaczynał już popadać w paranoję. W końcu nie był odpowiednią osobą, by to oceniać, skoro sam rozważał współpracę z tym człowiekiem.
Tego wieczora jednak ani nowe hobby małego Alexandra, ani przyjemne towarzyskie spotkanie nie zdziwiły go tak bardzo jak widok uśmiechającego się Joaquina Villanuevy. Kiedy Joaquin Villanueva się uśmiechał, Lucasowi tylko ciężej było go rozgryźć. Dobry humor szefa kartelu był zupełnie nienaturalny, a nawet niepokojący, bo nigdy nie było wiadomo, co zaraz nastąpi. Dlatego uważnie mu się przypatrywał przez cały pobyt w domu Reverte, a po kolacji zgodził się go odwieźć na El Tesoro. Liczył, że kiedy zostaną sami, będzie mógł go trochę wypytać, ale jego plan spalił na panewce, kiedy w świetle reflektorów dostrzegli znajomą sylwetkę i podgoloną głowę Eduarda Marqueza, który już czekał w pensjonacie.
– Chyba sobie, k***a, jaja robisz, Wacky – rzucił na przywitanie Lalo, gasząc papierosa. – Ja haruję dla ciebie jak wół, a ty sobie pijesz wino w salonie córki Inez Romo?
– Nigdy w życiu nie splamiłeś się ciężką pracą, co ty pieprzysz? – Villanueva wyszedł powoli z auta Lucasa, rozprostowując stawy. Jeszcze nie całkiem doszedł do siebie po zatruciu, jaki zafundowała mu Eva Medina. Oparł się o maskę i wyciągnął z kieszeni papierosa. – Zawodowo niańczysz bachory przez kilka godzin w tygodniu, a przez resztę czasu pilnujesz, żeby El Paraiso stało w miejscu, do tego nie potrzeba doktoratu. Nie marudź, tylko referuj.
Lalo chrząknął po tych słowach, jakby powstrzymywał się przed wypowiedzeniem słów, których za chwilę może żałować. Przez cały czas jego wzrok błądził w stronę Hernandeza, który zatrzasnął drzwi auta i też oparł się o maskę.
– Będziemy rozmawiać przy nim, serio? – Marquez wskazał palcem policjanta.
– Chyba już przekroczyliśmy pewne granice, nie uważasz?
Luke założył ręce na piersi i na twarz przywdział uprzejme zainteresowanie. Od czasu kiedy Villanueva go wypuścił, dogadywał się z Lalem, choć może było to za dużo powiedziane. Po prostu nie skakali sobie do gardeł tak jak wcześniej, ale widocznie członek kartelu nie mógł się pogodzić z utratą swojej pozycji jako prawa ręka szefa. Podczas gdy on nadstawiał karku i dbał o interesy, to Lucas był traktowany jak największy powiernik Wacky’ego i może właśnie to go tak bolało, ciężko było stwierdzić.
– Nie jest różowo, chłopaki nie chcą pracować za najniższą stawkę, grożą, że odejdą. Nie dziwię im się – poinformował ich Lalo, rzucając Joaquinowi zapalniczkę, by mógł podpalić papierosa. – Po tej całej aferze w El Paraiso ubzdurali sobie, że wśród nas jest szpieg i kilku z nich podejrzewa mnie. El Arquero de Luz zasiał w nich ziarno niepewności, praktycznie oskarżył mnie wtedy o bycie podwójnym agentem.
– No i miał rację. Jesteś podwójnym agentem, Lalito, chwała ci za to. – Szef kartelu zaciągnął się papierosem z wyraźną kpiną. – Pamiętam o twoim poświęceniu. Spokojnie, dostaniesz odpowiednie wynagrodzenie za to, że musisz użerać się z Barosso. Wytrzymaj jeszcze trochę.
– Wiesz, że nie o to chodzi. Chłopaki chcą zemsty – cały czas słyszę tylko pretensje i oskarżenia. Pytają mnie, dlaczego Wacky tak zmiękł, dlaczego zamach na twoje życie przeszedł bez echa? Dlaczego burmistrz Valle de Sombras jeszcze oddycha, skoro śmiał podnieść na ciebie rękę? Nie rozumieją twoich metod działania i mówiąc szczerze, ja też zaczynam sądzić, że ty wcale nie masz żadnego planu.
– Przestań pieprzyć i wykonuj rozkazy. Nie płacę ci za myślenie – warknął Villanuava, wydmuchując ze złością dym z papierosa.
– Nie, tylko za zamiatanie wszystkiego pod dywan – prychnął Marquez, zerkając z ukosa na Lucasa, jakby szukał u niego poklasku. – Robię co w mojej mocy, Wacky, serio. Ale coraz ciężej jest mi przekonywać resztę kartelu, że tobie jeszcze zależy, jeśli sam nie jestem tego pewien. Już od dawna nie chodzi ci o dobro Templariuszy, ale o twoje własne. k***a, kandydujesz do rady miasta! Esteban by nigdy…
– Zaczęło się – pieśni pochwalne na cześć twojego ukochanego El Pantery, tak? Trzeba było zgnić w więzieniu razem z nim, skoro taki był ci bliski. Ale nie, ty przyszedłeś do mnie i niemal błagałeś mnie, żebym przejął kierownictwo, więc oto jestem – pogódź się z tym.
Hernandez poruszył się niespokojnie, spoglądając ze zdziwieniem na Joaquina, a następnie przenosząc wzrok na Lala. Nie miał pojęcia, że właśnie tak wyglądały początki Villanuevy jako szefa kartelu. Prawa ręka Estebana Chaveza zwróciła się do niego o pomoc w chwili, kiedy kartel potrzebował silnego przywództwa. Od dawna wiedział, że Marquez nie był typem lidera, potrzebował raczej kogoś, kto będzie mu rozkazywał, wtedy mógł się porządnie wykazać, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że to wszystko to był jego pomysł.
– Może się co do ciebie pomyliłem – stwierdził bez ogródek nauczyciel wychowania fizycznego, czym jeszcze bardziej zdumiał Lucasa, bo chyba nigdy nie słyszał go tak poważnego. – Kartel jest rodziną. Kiedy wchodzisz w szeregi, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Wiedziałeś o tym, wychowałeś się wśród Templariuszy. A teraz wciągasz nas w swoje własne porachunki z Fernandem Barosso. Nie chcę, żeby moi kumple za to beknęli, a tak się w końcu stanie. Barosso jest wściekły – nie może przeboleć, że zataiłeś przed nim informację o swojej matce. Doskonale wiedziałeś, co go łączyło z Mercedes, ale nigdy nie zamierzałeś mu tego wyjawić, woląc zbliżyć się do niego i uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. Cóż, on cię ubiegł, był lepszy. Może czas zostawić to za sobą i przestać, zanim znów ktoś zginie.
– Nie zginąłem, Lalo, jestem tutaj i mam się dobrze, jakbyś jeszcze nie zauważył. – Szef kartelu wyrzucił ze złością tlącego się jeszcze papierosa i zgniótł go czubkiem drogiego buta z włoskiej skóry. – I Barosso jeszcze mi za to zapłaci.
– Nie mówię o tobie, mówię o twojej matce – zobacz do czego doprowadziła ta wojna między Conradem Saverinem a Barosso! – Lalo miał wrażenie, że rozmawia z dzieckiem, zupełnie nic do niego nie trafiało. – Skoro burmistrz był zdolny zamordować z zimną krwią Andreę Bezauri tylko dlatego, że Conrado powiedział Mercedes prawdę o tym, jakim skurwielem jest Barosso, to strach pomyśleć, co może zrobić innego. Zabije też jego syna, jeśli dzięki temu dostanie to, czego chce.
– Teraz troszczysz się o Quena? Ty? – Joaquin roześmiał się ponuro, widząc absurd tej całej sytuacji. – Czy to nie ty pokiereszowałeś mu rękę na polecenie Fernanda?
– A co miałem zrobić? Kazałeś mi wykonywać jego rozkazy, miałem nie dać się złapać, miałem być dobrym agentem, więc k***a byłem! Przynajmniej dzieciak żyje. Lepsze życie z rozoraną dłonią niż żadne. – Marquez zrobił się czerwony ze złości. – Dzieciak nie ma matki, bo dwóch ważniaków uznało, że fajnie jest podkładać sobie świnie. Saverin i Barosso to jedna i ta sama liga. Conrado jedynie lepiej się prezentuje w telewizji.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Lucas tylko obserwował, Eduardo ciężko oddychał, a Joaquin szukał w kieszeniach kolejnego papierosa. Nic jednak nie znalazł, ale wydawał się być wytrącony z równowagi. W końcu Marquez odezwał się pierwszy.
– Co mam powiedzieć chłopakom w sprawie podwyżek?
– Powiedz im, że dostaną, czego chcą. Mam kasę od Dayany, rozdamy premie noworoczne odrobinę później. – Villanueva wydawał się powrócić do rzeczywistości. Słowa Lala dały mu do myślenia. Powinien pamiętać, że przede wszystkim stał na czele zorganizowanej grupy przestępczej, Templariusze byli jego rodziną, kiedy ta prawdziwa zawiodła, a on był im coś winny. Nie mógł zostawić tych chłopaków na lodzie, nie teraz, kiedy Los Zetas próbowali ich ze sobą skłócić i wywołać wojnę domową, by sami mogli przejąć kontrolę w Nuevo Leon. – A tymczasem mam dla ciebie zadanie. Pojedziesz do Nuevo Laredo, rozejrzysz się tam i popytasz. Los Zetas mają szpiegów na każdym kroku, a my nie mamy zasobów, żeby to sprawdzić.
– Myślałem, że dasz mi podwyżkę, a ty dowalasz mi obowiązków? Serio, Wacky, wal się. – Eduardo zacisnął zęby ze złości. – Dlaczego ja?
– Bo tobie przyda się zmiana otoczenia, a poza tym Los Zetas cię znają, masz tam swoje kontakty i nie próbuj mi mówić, że jest inaczej. Nie na darmo próbowali cię zwerbować nie raz, a jak dotąd dwa razy.
– Właściwie to cztery, ale kto by tam liczył. – W głosie Lala pobrzmiewała mimo wszystko lekka duma.
– Ale ty zawsze wybierałeś Estebana. Wierny, lojalny Lalito Marquez. – Wargi Joaquina rozciągnęły się w złowieszczym uśmiechu. – Zawsze lubiłeś towarzystwo silniejszych od siebie, nawet na podwórku. Zawsze wiedziałeś, po której stronie się opowiedzieć.
– Nie mogę wyjechać, mam pracę – stwierdził nagle mężczyzna, czym tylko rozbawił Villanuevę bardziej.
– Dasz wiarę, Harcerzyku? – zwrócił się do Lucasa, palcem wskazując na swojego pracownika i kolegę z dzieciństwa. – Oddaj swoje klasy Oliverowi Bruniemu, przemęczy się przez tydzień, prowadząc więcej lekcji. Zajmijmy go czymś, zmęczmy go, żeby nie miał czasu knuć jak przejąć nasze imperium. Jestem zmęczony, idę spać.
Zanim Lalo zdążył zaprotestować, Wacky machnął ręką na do widzenia i odszedł w stronę budynku, w którym znajdował się jego pokój. Lucas został sam z Eduardem, nadal przypatrując mu się badawczo.
– Co ty, k***a, robisz, Lucas? Jak ty z nim wytrzymujesz? – Templariusz pogładził się ręką po krótko ogolonej głowie, jakby chciał dać upust swojej frustracji.
– Zdziwię cię, ale nie jest najgorszy. Ma swoje momenty – odparł, wzruszając ramionami, sam dziwiąc się swoim słowom.
– Tak, znam te jego „momenty”. Jest w porządku, dopóki coś mu nie odjebie. – Lalo tym razem wydawał się być zły. Wpatrzył się w dal w stronę pensjonatu.
– Pojedziesz do Nuevo Laredo?
– Nie mam wyjścia.
– Nie lubią cię tam. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy poprowadziłeś mnie wtedy w pułapkę.
– Co ty nie powiesz…
– Dlaczego Wacky cię tam wysyła?
– Może liczy, że już nie wrócę żywy.
– Czego mi nie mówisz? – Lucas zadał to pytanie od niechcenia. Zupełnie tego nie planował, ale lata pracy w FBI, doświadczenia w Meksyku i jego niedawny transfer do DEA sprawiły, że instynkty mu się wyostrzyły. Albo to głód narkotykowy i miesiące tortur robiły swoje i uaktywniała się skrywana paranoja.
– Znów się naćpałeś, że pytasz mnie o takie rzeczy? Nie muszę ci się tłumaczyć z niczego. Odpowiadam tylko przed Joaquinem.
– Nie kupuję tego. – Hernandez pokręcił lekko głową, uśmiechając się, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę. – Los Zetas cztery razy próbowali cię zwerbować, a ty odmawiałeś w imię czego? Źle płatnej, niebezpiecznej pracy, z szefami którzy zawsze trzymali cię na uboczu, gdzie nigdy nie miałeś szansy na „awans”? Coś mi tutaj śmierdzi.
– Może nawąchałeś się za dużo końskiego łajna. – Marquez wskazał głową padok dla koni niedaleko. Zaczynał być zirytowany. – Ja ciebie nie wypytuję, dlaczego jeszcze tu jesteś, więc może nie próbujmy na siłę zacieśniać więzi, okej?
– Nie próbuję się z tobą zaprzyjaźnić, ale wydawało mi się, że zakopaliśmy topór wojenny. No dobrze, odwiesiliśmy go na chwilę na wieszak. – Luke uśmiechnął się na samą myśl. – Chcę tylko zrozumieć, jak to możliwe, że człowiek El Pantery, podobno na dobre i złe, nie zrobił nic, żeby znaleźć winnego jego śmierci, a zamiast tego poleciał do swojego kolegi z podwórka, by zaproponować mu stołek. Dlaczego taki ktoś jak ty, umówmy się, że niezbyt bystry, ale za to z licencją do nauczania i to prawdziwą – tak, sprawdziłem cię – dodał, wyraźnie rozbawiony, ale też zaintrygowany. – Jak ktoś taki jak ty odrzuca propozycję potężnego kartelu i w dodatku posyła do szpitala syna Odina?
– Insynuujesz coś? – Powieka Lala zadrgała nerwowo, kiedy próbował nie odwrócić wzroku od spojrzenia Lucasa.
– Naszła mnie tylko refleksja, to wszystko. – Wzruszył nonszalancko ramieniem. – Nie jesteś tak dobry, żeby posłać kogoś do szpitala.
– Przypomnę ci, Hernandez, że spuściłem ci manto nie raz.
– Pewnie, ale to było kiedy miałeś wokół siebie swoich osiłków, większych ode mnie ze trzy razy. – Luke pokiwał głową, przypominając sobie stare dzieje i uznając swoją porażkę w niektórych starciach. – Ale co tam, będę nieskromny i to powiem – nie miałbyś absolutnie żadnych szans, stojąc tylko ze mną oko w oko. Jesteś silny, przyznaję, ale nie aż tak. Co takiego stało się między tobą i Christopherem? – powtórzył, teraz już naprawdę zaintrygowany.
– Wkurzasz mnie, Hernandez. To że zaakceptowałem twoją obecność w mieście, nie znaczy, że zaakceptowałem ciebie. Nadal jesteś outsiderem i nadal uważam, że nie powinno cię tu być.
– Więc powiedz to Joaquinowi. Przecież on cię słucha, prawda? – Drwina w głosie policjanta ubodła Lala. – Wacky twierdzi, że nigdy byś nie zdradził El Pantery. Co do tego jest święcie przekonany, ale ja zaczynam sądzić, że nie jesteś z nim szczery co do tego, co wydarzyło się z bratem Olivera.
– Coś ci powiem, Lucas, lepiej mnie dobrze posłuchaj. – Marquez ważył słowa, jakby obawiał się, czy przekaz na pewno dotrze do Hernandeza. – Joaquin ma nie po kolei w głowie. Jego brat totalnie go dojechał w dzieciństwie. Każdy miał przesrane z Angelem, ale nie tak jak Joaquin – to emocjonalny popapraniec i nigdy nie wiesz, na jaki humor trafisz, nie wiesz, kiedy mu coś odjebie. Dzisiaj jest miły i pieprzy się z tą córką reżysera, bawią się w dom i wychowują razem dzieci, a innym razem wyrywa ci paznokcie dla zabawy.
– Czy ty mnie ostrzegasz przed swoim szefem? Bez urazy, ale myślę, że zdążyłem go już poznać i naprawdę nie musisz mi tego wszystkiego mówić, wiem w końcu, do czego jest zdolny. – Harcerzyk zbył go, ale on był nieustępliwy.
– Wydaje ci się, że go znasz? Jeśli tak to sam jesteś szaleńcem jak on. Co ja mówię! – Marquez się roześmiał. – Jesteś gorszy, skoro wróciłeś do niego po tym, jak on zamknął cię w piwnicy i torturował. On by nie przestał, wiesz o tym? Nie puściłby cię.
– Co chcesz powiedzieć? – Luke zmarszczył czoło, nagle poważniejąc. Głos Lala też stał się poważniejszy i głębszy.
– Żyjesz tylko dlatego, że podmieniłem dawki – poinformował go takim tonem, jakby wcale nie miał wcześniej takiego zamiaru. Może się wstydził swojego ludzkiego odruchu, ale teraz nie było już odwrotu. – Zabiłby cię, miał cię w nosie. Chciał to zrobić, wiem to, bo widziałem to w jego oczach, a znam go od dziecka. Podmieniłem dawki jego „serum”, kilka fiolek zapełniłem solą fizjologiczną. Żyjesz, bo nawet ja nie mogłem patrzeć, jak on cię wykańcza. Żyjesz teraz tylko dzięki mnie. Nie zapominaj o tym.
Po tym wyznaniu posłał Lucasowi takie spojrzenie, jakby rzucał mu ostrzeżenie i jednocześnie wyrzut, jakby to była wina Hernandeza, że Lalo musiał pokazać ludzką stronę, po czym odszedł w stronę swojego auta i odjechał z El Tesoro, zostawiając policjanta z szybciej buzującą w żyłach krwią i trzęsącymi się ramionami. Zaczynał sądzić, że nigdy tak naprawdę nie pozna Joaquina Villanuevy.
***
Wstał z łóżka na palcach, uważając, by nie obudzić śpiącego Remmy’ego. Nie mógł uwierzyć, że tu zasnął, to mu się nie zdarzało. Wczorajszy wieczór był intensywny, innego słowa Nacho nie mógł znaleźć w swoim raczej ubogim słowniku. Nie wiedział, jak się zachować, bo wszystko to było dla niego nowe. Przy Torresie czuł się jak cholerna dziewica i chyba umarłby ze wstydu, gdyby musiał spojrzeć mu w oczy, więc wolał szybko się ulotnić, zanim się obudzi.
– Szlag! – zaklął cicho, kiedy sprzączka paska zabrzęczała, a z kieszeni spodni wysunął się na ziemię mały notes.
– Chciałeś wyjść bez pożegnania? – Remmy podniósł się na łóżku, przypatrując się, jak Ignacio w pośpiechu zapina guziki koszuli. – Ominąłeś jeden.
– Nie chcę, żeby ktoś tu mnie zobaczył. Twój stary już i tak ma mnie na celowniku. – Fernandez szybko poprawił guziki. – W ogóle jak on to robi?
– Co takiego?
– No miał tyle kobiet, spłodził trójkę dzieci każde z inną kobietą.
– Mam ci teraz wytłumaczyć, skąd się biorą dzieci? – Torres wyglądał na rozbawionego, kiedy odgarniał w czoła długą grzywkę.
– Wiesz, o co mi chodzi. Dyrektor nie jest raczej typem łamacza serc. Nie rozumiem, jak one wszystkie… no wiesz… w końcu on jest…
– Karłem – dopowiedział za niego chłopak, widząc, że zabrakło mu języka w gębie. – Nie wiem, może to zwierzęcy magnetyzm. To chyba u nas rodzinne.
– Yhmm. – Ignacio pozostawił to bez komentarza, sięgając szybko po pasek.
– Upuściłeś to. – Remmy sięgnął po notesik, by mu go podać, ale ten szybko wyciągnął go z jego dłoni. – Nie wiem, co mnie bardziej denerwuje – fakt, że nie chcesz, żebym przeczytał twoje notatki czy raczej to, że notujesz jak stary dziadek, zamiast na telefonie jak przystało w dwudziestym pierwszym wieku. Co to takiego?
– To… – Ignacio się zawahał. Nie była to żadna wielka tajemnica, więc uznał, że może się podzielić nią z Remmym. Podał mu swoje zapiski, kontynuując ubieranie. – Lista osób, które mogą być Łucznikiem Światła.
– Po co ci ona? Nacho… – Przypomniał sobie ich wczorajszą rozmowę w klubie. Chłopak był wściekły na El Arquero, chciał, żeby ten posłał strzałę Horaciowi. Remmy nie bardzo wiedział, jak ma się do tego odnieść. – Chcesz, żeby Łucznik pozbył się twojego wuja?
– Tak będzie lepiej dla wszystkich. I nie mówię o tym, żeby go zabił. – Ignacio zawahał się, kiedy wypowiadał te słowa. Brat Osvalda był szumowiną, ale nie był pewien, czy zasłużył na śmierć. W końcu malwersacje w kościele to nie była taka zbrodnia jak morderstwo w wykonaniu Jonasa Altamiry. – Chcę tylko, żeby go porządnie nastraszył, tak żeby wuj Hernan się odczepił i najlepiej stąd wyjechał. On szantażuje mojego ojca, wie o jego romansie z Kariną i próbuje to wykorzystać. A mój ojciec nic nie robi. Razem z Fabianem mogliby to ukrócić, ale grają tak, jak ksiądz im zagra.
Jeremiah zacisnął tylko usta, żeby powstrzymać się przed wypowiedzeniem o parę słów za dużo. Znał prawdę i wiedział, że zniszczyłaby ona Nacha. Może rzeczywiście lepiej, żeby wierzył w romans. Gdyby wiedział o tym, co Hernan zrobił Karinie, o tym jak został naprawdę poczęty, to byłby dla niego koniec. Ignacio tego nie pokazywał, ale był wrażliwy i Remmy nie chciał go widzieć w takim miejscu. Zbyt dobrze wiedział, co to znaczy stracić rodzica, a w przypadku Nacha chodziło o zupełnie coś innego.
– Może po prostu pogadaj z tatą, Nacho. Lepiej zostawić to w rękach dorosłych. Fabian Guzman jest prawnikiem i jestem pewien, że ma sposoby na szantażystów jak twój wuj. Pozwól im działać.
– Oszalałeś? Horacio pewnie ma też haki na Fabiana, dlatego to wszystko tak długo trwa. Guzman jest czysty jak łza, nie? Tak chce, żeby wszyscy myśleli, ale nie ze mną te numery. Wiem, że coś ukrywa. – Ignacio zaśmiał się chrapliwie, bo chodziło mu to po głowie już od dawna. – On i mój ojciec kryją swoje tyłki od czasów szkolnych, znają swoje tajemnice.
– Myślę, że popadasz w paranoję. Usiądź na chwilę. – Torres przesunął się na łóżku i poklepał materac, żeby Fernandez mógł zająć miejsce.
– Może masz rację. To wszystko jest pokręcone. – Nacho przejechał dłonią po brodzie, wyczuwając lekki zarost. Bał się wyjść z domu Torresa w obawie, że ktoś go zobaczy we wczorajszym ubraniu, w głowie już wymyślał jakieś wymówki. – Wiem tylko, że El Arquero jest moją jedyną nadzieją. Przekazałem mu wiadomość przez cygańską księżniczkę i albo to ona zrobiła mnie w balona i wcale mu jej nie przekazała, albo on mnie totalnie olał. A dałem mu Horacia na tacy, wiedział dokładnie, kiedy i gdzie będzie odprawiał mszę, mógł go dorwać przy wszystkich, a tego nie zrobił.
– Zaraz, cygańską księżniczkę? – Remmy zmarszczył czoło pod grzywką. – Romowie nie mają księżniczek i książąt.
– Chodzi o Lidię Montes, miała wyjść za tego skruwiela Jonasa, nie? Byłaby jak królewna w tym ich taborze.
– Jonas był synem patriarchy, a nie królewiczem.
– Zawsze kazał się traktować jak cholerny pan, więc w sumie żadna różnica. Lidia mnie wystawiła.
– Lidia jest w kontakcie z Łucznikiem Światła?
– Tak twierdzi. Słyszałem jak gadała o tym z Ibarrą. – Nacho wzruszył ramionami. – Obiecała, że przekaże mu wiadomość. Tak to jest jak ufa się niewłaściwym ludziom. Dlatego sam muszę wziąć sprawy w swoje ręce i znaleźć tego faceta z łukiem, żeby powiedzieć mu do słuchu i zmusić go do ataku na mojego wuja.
– Jestem na twojej liście. – Remmy zerknął na notatki chłopaka, nie bardzo wiedząc, czy ma się poczuć mile połechtany czy może oburzony. – Uważasz, że mógłbym być El Arquero?
– Nie wiem, pasowałeś mi do rysopisu. – Nacho podrapał się po skroni z zakłopotaniem. Teraz zaczynało do niego docierać, jak bardzo absurdalne to było. – Szybko biegasz i masz ładny tyłek. Słyszałem, jak Olivia mówiła, że El Arquero ma ładny tyłek, kiedy odzyskał jej torebkę na Placu Bankowym – dodał w celach wyjaśnienia i odwrócił głowę. Nie powinien się teraz skupiać na walorach fizycznych swojego kolegi z drużyny. W głowie pojawiło mu się słowo „kochanek” i natychmiast się wzdrygnął. Nie był pewien, czym tak właściwie byli.
– Dzięki. – Jeremiah wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale ataki Łucznika zaczęły się przed moim pojawieniem się w mieście.
– Wiem. Nic nie trzyma się kupy. – Ignacio wzruszył ramionami. – W gruncie rzeczy mało mnie obchodzi, kto to jest. Ważne, żeby mnie wysłuchał.
– Conrado Saverin? – Torres dalej przeglądał listę, która momentami miała naprawdę absurdalne nazwiska. – Wiesz, że on jest zastępcą burmistrza, prawda? Czy ryzykowałby swoją reputację w ten sposób?
– Wiem, ale podobno ma ksywkę „Robin Hood”…
– Jest filantropem, wspiera szczytne cele.
– Pilnuj się, Torres, bo zaraz znów wrócisz na listę. – Wycelował w niego oskarżycielsko palcem, ale chwilę później roześmiał się, będąc sam tym wszystkim przytłoczony. – Saverin jest blisko z Lidią. Po prostu pomyślałem, że to pasuje.
– Myślisz, że Lidia nie poznałaby, że to on? Daj jej trochę kredytu zaufania, to bystra dziewczyna. – Remmy pomyślał, że Nacho chyba za dużą wagę przykłada do tego wszystkiego.
– Bystra? – Nacho teraz już prychnął pogardliwie. – Znam ją, okej? Kiedy dilowała dla Templariuszy, czasami dostarczała mi zioło. Widziałem się z nią kilka razy, a ona za każdym razem zachowywała się, jakby widziała mnie po raz pierwszy, zupełnie jakby mnie nie znała. Powiem ci coś o cygańskiej księżniczce, Remmy – nie poznałaby Łucznika nawet gdyby stał obok niej i tańczył na golasa, rozumiesz?
– Niech ci będzie. – Torres dał za wygraną, bo Ignacio miał specyficzne podejście do tematu. – Przy Fabianie Guzmanie dałeś trzy znaki zapytania. Dlaczego? – Postukał palcem w papier zaintrygowany jego zapiskami.
– Bo Fabian to oczywisty wybór. – Nacho zastanowił się nad tym. Notatki sporządził już dawno, dodawał jedynie coś nowego od czasu do czasu, kiedy go olśniło. – Tak oczywisty, że aż za prosty. Ale z drugiej strony, może pod latarnią najciemniej. Guzman strzelał z łuku przez lata, był kapitanem drużyny łuczniczej w liceum, kiedy Adrian Delgado skończył szkołę, a potem na uniwerku UNAM. Trenował z Ulisesem Serratosem, a wszyscy wiedzą, że on był najlepszy. Jak byłem mały, chciałem być jak on – dodał już cichutko, bo wstydził się tego wyznania. – Podobały mi się łuki, chciałem zacząć strzelać. Fabian zabierał mnie czasem na strzelnicę, miał mnóstwo cierpliwości, choć ja byłem beznadziejny.
– Dlaczego zrezygnowałeś? – Remmy domyślił się, że Ignacio już nie kontynuował tej pasji z młodości.
– Nie wiem, chyba po prostu byłem za głupi, żeby to pojąć. Łuki były dla mnie za trudne, trzeba było włożyć dużo siły, by naciągnąć cięciwę, nigdy mi to nie wychodziło, ręce mi się trzęsły i wypuszczałem strzałę, zanim zdążyłem porządnie wycelować. Wolałem być wśród ludzi, piłka nożna mi lepiej odpowiadała, bo można było spotkać się z kumplami. Powiem ci jedno, Remmy. – Nacho wyprostował się jak struna, stukając paznokciem w papier dla podkreślenia swoich słów. – W okolicy jest garstka dobrych łuczników, to już nie jest popularny sport, prawie nikt go nie uprawia. Ci najlepsi pochodzą ze starszego pokolenia, są w wieku naszych starych.
– Chyba że El Arquero nie pochodzi stąd – zauważył rozsądnie Jeremiah.
– Och, pochodzi, uwierz mi. Tylko ktoś, kto się wychował w tej okolicy wiedziałby niektóre rzeczy. Tylko ktoś stąd może mieć tyle żalu, żeby zacząć tę całą wendettę. Postronnych ludzi nie interesuje Valle de Sombras czy Pueblo de Luz, wszyscy gwiżdżą na te dwa małe miasteczka gdzieś w Nuevo Leon. Łucznik Światła zna tę okolicę, cały ten rejon Monterrey, San Nicolas i wszystkie okoliczne wiochy.
Torres nie wyprowadzał go z błędu, choć sam nie był przekonany co do jego teorii. W gruncie rzeczy Ignacio naprawdę był nieobiektywny w tej całej sprawie. Telefon Jeremiaha zawibrował na nocnym stoliku, a on siegnął, by odczytać wiadomość.
– Kto to? – Nacho wyciągnął szyję.
– Oliver. Weekendowy trening odwołany. Zamiast tego chce nas widzieć w poniedziałek po lekcjach, brzmi poważnie. – Chłopak skrzywił się lekko, bo wiadomość była sucha i pozbawiona wyrazu. Wydawało mu się, że już dogadywał się z trenerem, że mieli relację niemal koleżeńską, ale widocznie Bruni wolał wydzielać granice.
– Pewnie chce nam dać reprymendę za piątek. Dlaczego napisał tylko do ciebie, ja nic nie dostałem? – Fernandez sięgnął po swoją komórkę, przeklinając na widok słabej baterii.
– Bo jestem kapitanem. – Remmy nie widział w tym nic złego.
– Pójdę już. Wolę nie wpaść na Cerano.
– Odprowadzę cię. Spokojnie, powiem, że graliśmy do późna w gry i zasnąłeś. Nie panikuj.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 14:14:23 04-02-25, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:26:08 04-02-25 Temat postu: |
|
|
cz. 2
Wiedziała, że nie ma co liczyć na wiadomość od Łucznika Światła – w końcu w żywopłocie przy sadzie Delgadów nigdzie nie widziała białego kwiatu frezji, który był ich tajemnym kodem – ale i tak odczuła rozczarowanie, kiedy zaglądała do skrzynki przy domku zarządcy Gastona. Pomyślała, że to dobrze, bo w końcu im mniej Zamaskowany Strzelec się wychylał i bywał w takich miejscach, tym trudniej było go namierzyć policji i kartelowi, którzy chcieli jego głowy. Mimo tego lekki zawód pozostał, tym bardziej że ostatnim razem twierdził, że wcale nie był na nią zły, więc uznała, że chyba powinien wrócić do pisania sekretnych liścików. Po wczorajszej rozmowie z Marleną i zobaczeniu tego człowieka, który dla niej pracował, wiedziała już, że to rodzina Mazzarello odpowiadała za zatuszowanie sprawy w romskim obozie nad rzeką i musiała podzielić się tymi przemyśleniami ze swoim tajemniczym przyjacielem. Ciekawe, czy właśnie to miał na myśli, kiedy zapytała go wprost, kim byli ci ludzie, którzy zabrali ciało Eloya. Odpowiedział jej wtedy: „Jesteś bystra, pozwolę ci się samej domyślić”. Musiała wyjść na prawdziwą idiotkę, skoro nie domyśliła się tego od razu. El Arquero de Luz pewnie zawiódł się na niej, w końcu dwóch typów mówiło po włosku, a niewiele osób w tych okolicach używało tego języka tak swobodnie jak ojczystego, no a poza tym tylko DetraChemowi zależałoby na ukryciu toksycznych odpadów w rzece. No tak, ale przecież nie mogła wcześniej wiedzieć, że to DetraChem. Sama siebie próbowała o tym przekonać, kiedy zostawiła list w kopercie i zamknęła skrzynkę. Kusiło ją, by usiąść na schodkach albo spróbować wejść do środka i zaczekać na Łucznika, ale uznała, że byłoby to naruszenie jego prywatności. Obiecała, że nie będzie próbowała dowiedzieć się, kim on jest, miała uszanować jego anonimowość i tego zamierzała się trzymać.
Był sobotni poranek, a ona nie miała wiele do zrobienia. Grafik nagle się zwolnił, bo Fabian Guzman rozesłał do wszystkich klubowiczów maila, że dzisiejsze spotkanie kółka małego ONZ zostały odwołane. Może to i dobrze, niektórzy potrzebowali odchorować imprezę urodzinową Quena, łącznie z solenizantem. Lidia zacmokała cicho sama do siebie. Wiedziała, że Ibarra ma sporo na głowie, ale nie sądziła, by alkohol mógł temu zaradzić. Faktem jednak było, że miał wisielczy humor i wczoraj więcej siedział przy barze niż rozmawiał z kolegami. Koniec końców Jordan musiał go zabrać do domu, bo chłopak zasypiał na siedząco.
Obracała w dłoniach klucz do piwnicy Guzmanów, czując, że to idealna okazja, bo w końcu ich dom znajdował się o żabi skok od sadu. Była w pobliżu, więc miała świetną wymówkę i aż się paliła, by położyć swoje rączki na pamiętnikach pana Valentina Vidala. Było jeszcze wcześnie i nad ulicą Spokojną unosiła się lekka mgła, a ona oplotła się szczelnie ramionami. To naprawdę bardzo bezpieczna okolica, ale zdziwiło ją, że Guzmanowie mieli otwartą furtkę. Widocznie tylko głupiec spróbowałby włamać się do ich domu, podobnie jak do mieszkania zastępcy szeryfa naprzeciwko. Może jedynie Romowie byli do tego skłonni, ale Lidia wolała się nad tym nie zastanawiać. Na podjeździe stały oba auta – Silvii i Fabiana – ale nie chciała wchodzić do środka i prosić o zgodę, no bo w końcu sekretarz gubernatora dał już jej zielone światło. Wiedziała też, że Veda przychodzi sobie tutaj pograć w garażu na wiolonczeli, więc postanowiła cieszyć się takim samym przywilejem.
Wejście do piwnicy było z tyłu domu, więc musiała obejść rabatki. Miała nadzieję, że nie wygląda jak jakaś włamywaczka, kiedy po cichu schodziła po stopniach i otwierała drzwi starym mosiężnym kluczem. Kliknęła włącznikiem światła i jej oczom ukazała się przestronna piwnica zawalona pudłami. To jak szukanie igły w stogu siana, ale nie przejmowała się tym, bo i tak nie miała dzisiaj nic lepszego do roboty.
– Aż tak bardzo spodobało ci się włamywanie do cudzych domów?
Poznała protekcjonalny ton głosu Jordana za plecami, więc nawet jej nie przestraszył. Wywróciła tylko oczami, odwracając się w jego stronę.
– Nie włamałam się, twój tata dał mi klucz – wyjaśniła, pokazując mu klucz w dłoni. – Powiedziałam mu, że pracujemy nad projektem z historii i szukamy dzienników Valentina, bo on był naocznym świadkiem powstania Romów. Nie wspomniałam, że projekt już oddaliśmy.
– Serio? Musi cię lubić, skoro się zgodził. – Nastolatek wydawał się być trochę zdziwiony, kiedy zbiegał po schodkach, by stanąć wśród różnych starych rupieci.
– A może chce, żeby nam dobrze poszło na historii. Może nie chce, żebyś naraził się Juliecie Santillanie? – podpowiedziała, bo po wczorajszym wieczorze obiecała sobie, że da Fabianowi szansę i może wcale nie był tak wyprany z emocji jak sądziła.
– Na to już chyba trochę za późno, nie sądzisz? – prychnął, zdejmując płachtę z jakichś kartonów, by móc odczytać etykiety. – Czemu przyszłaś tak wcześnie? Mogłaś dać znać.
– Obudziłam cię? Sorry. – Wzruszyła ramionami, bo przecież wcale nie hałasowała i nie uważała, by to była jej wina, jeśli nie mógł spać.
– Nie spałem już, biegałem rano i wróciłem tylko wziąć prysznic przed zajęciami klubu ONZ. Widziałem jak się skradasz do piwnicy.
– Wcale się nie skradałam. – Lidia sprostowała, ale wtedy zdała sobie z czegoś sprawę. – A kółko zostało dzisiaj odwołane, nie czytałeś maila od ojca? – Zaciekawiło ją to. Czyżby aż tak rzadko ze sobą rozmawiali, że nie wiedział nawet o takich szczegółach?
– Nie czytam od niego wiadomości. – Machnął ręką, ale choć próbował wyglądać na wyluzowanego, zmarszczka na czole sprawiła, że się zdradził i trapiło go, dlaczego Fabian nagle zrezygnował z lekcji. – Pójdę się umyć i zaraz przyjdę, przejrzymy te graty razem.
– W porządku, ja zacznę tutaj. – Sięgnęła do pudeł, które odsłonił, ale on szybko zakrył je z powrotem kawałkiem materiału. – Co jest, to jakaś tajemnica?
– Nie, po prostu… to rzeczy mojego brata. Moja matka się wścieknie – odpowiedział z udawaną nonszalancją, ale widać było, że sam nie miał ochoty oglądać tych rzeczy. Wszystkie nagrody i dyplomy Franklina, jego stare ubrania i sprzęt sportowy, ulubione książki i kolekcjonerskie karty z piłkarzami, które zbierał jako dzieciak – wszystko zostało starannie poukładane w pudłach i nie wolno było tego ruszać. W starym pokoju Franklina, który matka przerobiła na gabinet, pozostały tylko nieliczne przedmioty.
– Dobrze, nie będę ich dotykała. – Lidia zrozumiała w czym rzecz i wolała nie prowokować Silvii Guzman. Jej wzrok przeniósł się na inny regał idealnie pogrupowanych akt. – A to?
– To nudne jak flaki z olejem zapiski ojca z czasów, kiedy pracował jeszcze w prokuraturze i kiedy praktykował prawo. – Chłopak podszedł do jednego z kartonów, wyciągnął teczkę i przejrzał ją leniwym gestem. – Niezła lektura jak nie możesz zasnąć.
– Jezu, czy wy musicie tak hałasować? Głowa mi pęka. – Ich oczom ukazała się potargana głowa Quena, który zszedł po schodach do piwnicy, z głuchym tąpnięciem przechodząc z jednego stopnia na drugi. Mrużył oczy, jakby nie mógł się przyzwyczaić do sztucznego światła w pomieszczeniu. – Mój pokój jest zaraz nad piwnicą i wszystko słychać. Dziadek Polo zrobił tylko dźwiękoszczelny garaż, o piwnicy chyba zapomniał.
– Przestań zrzędzić i idź coś zjeść, wyglądasz okropnie. – Guzman zmierzył kuzyna od stóp do głów, z politowaniem przyglądając się ubraniom, w których solenizant zasnął. Udało mu się zdjąć mu buty i kurtkę, ale nie zamierzał bawić się w jego pielęgniarkę, kiedy ulokował go w jego pokoju wczorajszego wieczora.
– Nie chcę jeść, bo będę rzygał. – Ibarra na samą myśl pozieleniał na twarzy. Przysiadł na jakimś pudle i prawie z niego spadł. – Czy ja zrobiłem wczoraj coś głupiego? – zapytał w końcu, wichrząc sobie włosy, jakby próbował pobudzić szare komórki do działania. Kiedy nastąpiła cisza, spojrzał najpierw na kuzyna, a potem na przyjaciółkę. – Co, co zrobiłem? Nie mówcie, że Carolina mnie takiego widziała? Powiedziałem coś nie tak?
– Powiedzmy, że jeśli teraz straciłbyś cnotę, to uznałbym, że cuda jednak się zdarzają – oznajmił Jordan, czym tylko zniszczył nadzieje kuzyna, że obyło się bez zamieszania.
– Guzman się nabija, nie zrobiłeś nic głupiego, nie awanturowałeś się. – Lidia go uspokoiła, posyłając karcące spojrzenie synowi Fabiana. – Tylko trochę przykro, że Caro się napracowała, a ty nie spędziłeś z nią nawet kilku minut na tej imprezie, bo wolałeś towarzystwo Remmy’ego i wódki.
– Ale nic nie powiedziałem, prawda? Nic głupiego? – Quen zamrugał powiekami, czując, że coś przeoczył. Towarzyszył mu dziwny niepokój, kiedy spoglądał na kuzyna.
– Nie powiedziałeś nic głupszego niż zwykle. – Jordi rzucił tylko niezbyt zainteresowanym tonem. Miał w pamięci niewyparzoną gębę Enrique, który zdradził Deborze prawdę o jego badaniach w kierunku HCM i nie ukrywał, że chowa do niego o to urazę. – Idę pod prysznic. Tobie też by się przydał – dodał na koniec, krzywiąc się ostentacyjnie, kiedy przechodził obok kuzyna.
– Zgadzam się. I wypij mocną kawę z cytryną, to dobre na kaca. – Lidia podzieliła się tą ciekawostką, ale Guzman prychnął.
– Co za bzdura. Teraz powinien się po prostu nawadniać.
– Kawa jest dobra na zmniejszenie bólu głowy, a cytryna ma witaminę C, więc szybciej się zregenerujesz.
– Pij dużo wody – powtórzył Jordan, ignorując jej uwagę o kawie i wychodząc z piwnicy.
– Twój kuzyn ma jakąś awersję do kofeiny, ale jeszcze się z nią przeprosi, jak będzie na studiach zarywać nocki. – Lidia uśmiechnęła się złośliwie, kiedy raczyła przyjaciela tą przepowiednią.
– Teraz też zarywa. – Quen parsknął śmiechem, ale szybko tego pożałował, bo rozbolała go głowa i musiał pomasować sobie skronie. Uznał, że przyda mu się jednak kofeina. – Ale z tą kawą to dobry pomysł, pójdę sobie zrobić. – Wstał z miejsca, masując się po brzuchu. Na szczęście obyło się bez żadnych rewolucji, ale i tak czuł się parszywie – bardziej w psychice, ale odzwierciedlało się to też w jego kondycji fizycznej. – A co wy tu z Jordanem tak właściwie robiliście, dlaczego tak hałasowaliście z rana?
– Wcale nie hałasowaliśmy. – Lidia sapnęła z irytacją, powoli przeczesując wszystkie kąty piwnicy. Na szczęście małżeństwo Guzman miało wszystko pogrupowane i opisane, więc liczyła, że będzie łatwiej szukać. – Twój wuj dał mi klucz, żebyśmy znaleźli stare dzienniki Valentina i pani Angelici. Byli świadkami powstania Romów, więc może będzie w nich coś ciekawego.
– Ale przecież skończyliśmy już projekt na Bazyliszka. – Enrique podrapał się po głowie.
– Tak, ale to coś więcej, ja muszę się dowiedzieć, co się stało z Marią Rosalindą. Co, już nie jesteś zainteresowany? Mówiłeś, że to fascynujące.
– Nie przypominam sobie, żebym użył takiego dziewczyńskiego słowa, ale niech ci będzie. – Westchnął cicho i zerknął do kilku pudeł, by na coś się przydać. Wkrótce okazało się jednak, że nie ma z niego żadnego pożytku. – Wiesz co, powinienem chyba napisać do Caro i dopytać się, czy dotarła bezpiecznie do domu.
– Spoko, Jordan was wszystkich odwiózł, ojciec zostawił mu auto.
– To by wyjaśniało, dlaczego obudziłem się na podłodze, a nie we własnym łóżku. – Quen wygiął się i pomasował krzyże, bo spał bardzo niewygodnie. – Ale tak czy siak muszę iść się umyć i wypić tę kawę.
Odwrócił się i wpadł prosto na swojego kuzyna, który zdążył wziąć prysznic i się przebrać. W rękach trzymał telefon.
– Kevin pyta, czy wpadniemy na rundkę koszykówki. Idź się szykuj – polecił swoim zwykłym tonem, nie zważając na zdumienie na twarzy Enrique.
– Dlaczego ja? Ja nawet nie znam za dobrze tego Del Bosque. Wczoraj flirtował cały wieczór z moją dziewczyną, a dzisiaj chce ze mną grać? Dupek.
– Nie flirtował, tylko dotrzymywał jej towarzystwa, bo ty nie nadawałeś się do niczego. Ogarnij się i lecimy do Valle de Sombras.
– Ale po co mnie tam chcesz?
– Bo musisz wziąć się za siebie i popracować nad formą. Wczoraj musiałem cię holować do pokoju i ważysz chyba tonę, matole. – Jordan wywrócił oczami, bo miał dość subtelnych aluzji, by wyciągnąć go z domu. Wczorajsza impreza nie poszła po ich myśli, ale może na świeżym powietrzu w towarzystwie kolegów Ibarra zapomni na chwilę o problemach. Nie mógł mu przecież powiedzieć wprost, że się o niego martwi, więc jak zwykle uraczył go porcją złośliwości, by porządnie nim potrząsnąć. – Ciągle tylko podjadasz te tłuste przekąski przed snem, zamiast wziąć się za treningi.
– Przyganiał kocioł garnkowi! Sam masz pełno pochowanych przekąsek. Nigdy nie masz czasu jeść śniadania czy obiadu, wciąż się spieszysz, a potem nadrabiasz kalorie. – Ibarra trochę się oburzył. Od kiedy wrócił do treningów szermierki, powoli wracał też do formy, ale zdarzało mu się pochłaniać puste kalorie. Guzmanowie go nie głodzili, ale ciotka Silvia nie była też kobietą, która serwowała codziennie pięć domowych posiłków, do czego przywykł w domu Ibarrów z kucharką i pokojówką.
– Quen, czy ty otworzyłeś moją skrytkę na czarną godzinę? – Guzman zacisnął mocno żuchwę, wpatrując się w kuzyna. Nie cierpiał, kiedy ktoś dotykał jego rzeczy, a tak się złożyło, że Enrique niespecjalnie dbał o czyjąkolwiek prywatność.
– Mogłem to zrobić. – Ibarra udał, że bardzo zaciekawiły go jego paznokcie. Wolał nie patrzeć na Jordana, bo jego wzrok mógł zabić. – Siedzę tutaj sam, nie mogę spać, a nie mam do kogo gęby otworzyć, bo ciebie nigdy nie ma, a Nela bardzo szybko się kładzie. Nie to żeby była specjalnie rozmowna… A nie mogę przecież przesiadywać cały czas u Castellanów albo u Caroliny. Jem z nudów, żeby się czymś zająć. I wróciłem do treningów, Theo mówi, że jestem w formie, więc…
– Tak, słuchaj Theo a daleko zajdziesz – prychnęła Lidia, bo na samo wspomnienie młodego Serratosa dreszcz przebiegł jej po plecach.
– Zmówiliście się przeciwko mnie, tak? – Ibarra spojrzał ze złością na przyjaciółkę. – Jezu, przepraszam, że nazwałem cię kumplem. Czasami najpierw powiem, a potem pomyślę. Ale chyba mogłabyś już dać z tym spokój, co?
Lidia wyprostowała się z godnością, przerywając przeszukiwanie pudeł. Miał rację, nie powinna się na nim wyżywać, ale z drugiej strony jego ciężkie chwile wcale nie usprawiedliwiały jego zachowania. Przeprosił jednak, więc uznała, że są kwita. Nie podobało jej się, że spędzał tyle czasu z Theo Serratosem i kiedy Quen poszedł w końcu przygotować się do wyjścia, powiedziała o tym Jordanowi, który wyciągał położone wysoko pudła, by miała do nich łatwiejszy dostęp.
– Jest asystentem trenera szermierki, nic nie poradzisz – mruknął, a ona oburzyła się jego pesymistyczną postawą. Widząc jej reakcję, dodał: – Co chcesz mu powiedzieć? Że nie może się widywać z Theo, że ma go unikać i ostrzec wszystkich tych palantów z klubu szermierki, że asystent trenera może być mordercą? Przypominam ci, że nadal nie mamy na to dowodów.
– Dzwoniłeś do doktora Moralesa, żeby zapytać o Manfreda?
– A kiedy miałem to zrobić? Wczoraj po meczu cały czas musiałem niańczyć tego głupka. – Podbródkiem wskazał na sufit, jakby chciał zasygnalizować, że chodzi o tego nastolatka, który wczorajszego wieczora się upił. – Zrobię to po weekendzie. Jonas Altamira jest trupem i dzień lub dwa zwłoki tego nie zmienią, więc możemy choć na chwilę odpocząć.
– Może masz rację. – Lidia westchnęła tylko, powracając do szukania rzeczy pana Valentina, które chyba pomieszały się ze starymi pamiątkami pani Angelici.
– Spotkałem go – odezwał się po chwili Jordan i kiedy odwróciła się w jego stronę, zdała sobie sprawę, że wcale nie miał ochoty jej o tym wspominać, ale może uznał, że powinien. W końcu obiecali sobie, że będą ze sobą szczerzy w sprawie śledztwa. – Theo.
– Poszedłeś z nim biegać? – Montes znieruchomiała, gapiąc się na kolegę w z ciekawością. – Powiedział ci coś? Przyznał się? A może się pobiliście? – Nie mogła powstrzymać słowotoku, wzrokiem szukając na jego ciele jakichś oznak bijatyki, siniaków czy zadrapań. Oprócz poranionych dłoni, które miał już wczoraj i o czym nie chciał mówić, nic jednak takiego nie zauważyła.
– Nie, ale widziałem go nad rzeką, kiedy biegłem swoją trasą. – Guzman skupił uwagę na jakiejś dziwacznej figurce aniołka, którą znalazł w kartonie z bibelotami zmarłej mentorki. – Rozmawiał z tym przydupasem Marleny, z tym przylizanym Włochem. Byli bardzo zainteresowani nurtem rzeki i dałbym sobie rękę uciąć, że rozmawiali o tych chemikaliach. Miało go nie być w mieście do końca tygodnia, Veronica wspominała, że zaczął studia w San Nicolas, ale jednak tutaj jest. Coś kombinuje.
– Theo mnie niepokoi. Czuję w kościach, że coś jest z nim nie tak. Nie mamy dowodów na morderstwo, ale na pewno współpracuje z Marleną, a ona, jak już wiemy… – Zignorowała wszechwiedzącą minę Jordana, który chciał jej pokazać, że ona przecież dopiero od wczoraj poznała się na swojej idolce. – Marlena jak wiemy stoi na czele włoskiej mafii i na pewno prowadzi jakieś interesy z Los Zetas, tak jak jej stary. Hej, myślisz, że Marcelo nadal się tym zajmuje?
– Czym? – Guzman zmarszczył czoło. Montes miewała tysiąc myśli na minutę.
– No szpiegowaniem! – Nie rozumiała, dlaczego nie jest to dla niego jasne. – Wiem, że uważasz, że któreś z jego dzieci przejęło biznes…
– Marlena – wszedł jej w słowo, a ona machnęła ręką.
– Ale może on nadal się tym zajmuje. Pomyśl tylko! – Dziewczyna klasnęła w dłonie i oczy jej zabłyszczały, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Przecież nikt by nie posądzał starego faceta na wózku, który przez większość czasu potrzebuje pielęgniarki. To w końcu stary cukiernik, trochę dziwny, ale jednak niegroźny. Świetna przykrywka, nie?
– Tak, to ma sens. – Guzman pokiwał głową, ale po chwili zrozumiała, że jak zwykle się z niej nabija. – Próbujesz obwinić kogokolwiek, byleby tylko jakoś usprawiedliwić Marlenę. I może coś w tym jest, może stary nadal szpieguje, ale prawdę mówiąc, nie chcę o nim gadać, nie chce mi się nawet o nim myśleć. I jego lody nie były nigdy wcale takie dobre. No może jedynie sorbety…
– To ostatnie to już jawna złośliwość – mruknęła cicho, ale nic już więcej nie powiedziała.
Quen przyszedł do nich już umyty i ubrany, co oboje powitali z ulgą, bo wyglądał dużo lepiej.
– Możemy iść. Gdzie grywacie w tego kosza? – zapytał, wgryzając się w kanapkę, którą przygotował sobie w pośpiechu. Zignorował zdegustowany wzrok kuzyna.
– W Valle de Sombras, na starym boisku niedaleko podstawówki.
– Dlaczego tam? Przecież to boisko to ruina.
– Dla ładnych widoków na rzekę – odparł mu tylko Guzman i taka odpowiedź musiała mu wystarczyć.
– Okej, to po drodze wstąpimy na El Tesoro. Muszę pogadać z Caroliną, bo nie odpisuje na wiadomości.
– To może do niej zadzwoń? – zaproponowała Lidia, czując, że pomimo tego co wcześniej powiedziała, Carolina miała wszelkie prawo, by być zła na swojego chłopaka.
– Tak, świetna rada. Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć? – Ibarra tylko pokręcił głową. – Komórki też nie odbiera. Na pewno nie zrobiłem z siebie wczoraj debila?
– Za którym razem? – Za te słowa Jordan zasłużył na lodowate spojrzenie kuzyna. – Widziałem, że rozmawiałeś z Arielem, księżulek wydawał się dziwnie potem zachowywać, ale pewnie znów rzuciłeś jakiś komentarz o celibacie czy coś… – Chłopak wzruszył jednym ramieniem i zanurkował w kolejne pudła, by odnaleźć to, czego z Lidią szukali.
– O kurczę, pokłóciłem się z Arielem? – Quen zastygł z kanapką w dłoni zawieszonej w połowie drogi do jego ust.
– Nie wiem, czy się kłóciliście, raczej nie, ale ksiądz był jakiś podminowany.
– O Boże, mam nadzieję, że nie powiedziałem mu, że wiem.
Po tych słowach Lidia wypuściła z rąk figurkę uskrzydlonego aniołka, ale Jordan zdążył ją złapać, zanim uderzyła o podłogę i się roztrzaskała. Oboje wymienili szybkie spojrzenia. Czy to możliwe, że Quen dowiedział się o pokrewieństwie z Saverinem i stąd jego wisielczy humor w osiemnaste urodziny?
– Co wiesz? – Jordi był pierwszy, który się odezwał. Zrobił to niby od niechcenia, ale prawdą było, że trochę go ta sprawa zaniepokoiła. Jego kuzyn nie należał do największych bystrzaków, a reszta dorosłych, no i on z Lidią, dbali o to, by jednak niczego nie podejrzewał. Pomyślał, że może był za mało uważny, może jego ciągłe przytyki i aluzje w końcu zostały zrozumiane, ale kolejne słowa Quena kompletnie zbiły go z pantałyku.
– No wiecie… że wiem… że Ariel jest… No… – Quen podrapał się po głowie, a żeby jakoś zamaskować zakłopotanie, kolejne słowa wypowiedział bardzo szybko i natychmiast wepchnął sobie do ust resztę kanapki. – Że Ariel jest Łucznikiem Światła.
Lidia miała minę, jakby jednocześnie chciała zbesztać i zamordować swojego przyjaciela, natomiast Jordan po prostu roześmiał się w swoim złośliwym stylu.
– Och, ty tak na poważnie – powiedział w końcu, kiedy żadne z dwójki pozostałych nie wyglądało na rozbawionych. – No cóż… powołania się nie wybiera, to ono wybiera ciebie.
– Zamknij się. – Lidia go zignorowała i zwróciła się ze złością do Quena. – Nie mówi się takich rzeczy!
– Przecież wiem! Nie mam pojęcia, czy to powiedziałem, ale skoro wydawał się zdołowany, to może go zasmuciłem, że odkryłem jego tożsamość. Ani słowa o tym nikomu! – zwrócił się do Jordana, wymuszając na nim obietnicę.
– Milczę jak grób. – Guzman nie bardzo wiedział, czy ta konwersacja naprawdę się rozgrywa. – Ale powiedz, Queniu, ty już na pewno wytrzeźwiałeś?
– Quen nie wie, co mówi, nie słuchaj go. – Montes się zezłościła.
Enrique nie miał prawa rozgłaszać takich rzeczy. Nie miał zresztą żadnych dowodów. A co by się stało, gdyby Ariel naprawdę był Łucznikiem i ktoś to usłyszał? W barze było pełno dzieciaków, niektórzy porządnie wstawieni. Ignacio Fernandez miałby niezłe używanie. O Guzmana się nie martwiła – umiał trzymać buzię na kłódkę, już udowodnił swoją lojalność, a zresztą była pewna, że ta sprawa nie bardzo go interesuje. Zrobiło jej się jednak przykro, że tożsamość Zamaskowanego Strzelca mogła zostać zagrożona.
– Wiem, co mówię i nie zmienię zdania. Nie jestem idiotą.
– Polemizowałbym.
– Cicho siedź, Jordan. – Ibarra zacisnął dłoń w pięść, ale wolał nie prowokować kuzyna. – Mogłem mu napomknąć, że wiem o jego nocnym hobby, ale nie zamierzam tego nikomu wypaplać, niech zachowa swój sekret. A ty przestań tak kręcić głową, Lidio. – Trochę się oburzył, widząc reakcję przyjaciółki. – Sama przyznałaś, że to może być on!
– Nic podobnego!
– Oczywiście, że tak! Podczas turnieju sportowego! Patrzyłaś mu w oczy, powiedziałaś, że ma ładne oczy i że to może być on.
– To było dawno temu. – Pokręciła głową tylko gwałtowniej. Wolałaby, żeby ta rozmowa odbyła się bez świadków.
– Nie zaprzeczyłaś. Może źle się przyjrzałaś? – Quen założył ręce na piersi i spojrzał na nią z góry. Był przekonany o swojej racji i nie podobało mu się, że ona teraz się wycofywała ze swojego stanowiska.
– Myślisz, że bym go nie poznała, patrząc mu prostu w twarz? Nie jestem idiotką!
– Czasem zachowujesz się, jakbyś była – odciął się, czym sprawił, że z oburzenia policzki dziewczyny tylko mocniej poróżowiały.
– Zamknijcie się oboje, głowa boli od tego waszego jazgotu – uciszył ich Jordan, odkładając na bok rzeczy pani Angelici. – Idziemy grać w tę koszykówkę, czy będziesz tak tutaj cały dzień biadolił?
– Idziemy. – Quen wydawał się być poirytowany. Nie lubił, kiedy robiło się z niego głupka, a Lidia raz mówiła jedno, a potem drugie i wkurzało go to, że tak szybko zmienia zdanie. Co prawda powiedziała mu, że już jej nie interesuje tożsamość Łucznika Światła i nie próbuje jej odkryć, żeby nie wpakować go w kłopoty, ale on w to nie wierzył. Wolał wiedzieć, kto kryje się za maską, bo nigdy nie wiadomo, kiedy to będzie potrzebne. – A Felix będzie grał z nami? – Quen dał za wygraną, ale szukał jakiejś znajomej duszy, by móc pograć chociaż w dobrym towarzystwie.
– Felix ma dziś staż w redakcji, wczoraj mi mówił – odpowiedziała mu Lidia, wracając do przekopywania rzeczy pani Angelici. Postanowiła być ponad to i nie dawać się sprowokować, szczególnie dlatego, że nie byli sami i nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić w omawianiu z Quenem ważnych spraw, kiedy Jordan wszystko słyszał.
– Szkoda. Przeżyje jakoś Kevina, ale jak będzie Beksa Mengoni, to odpadam – dodał, wskazując oskarżycielsko palcem na Jordana, jakby chciał mu pokazać, że w razie czego to jego obwini za to, że go w to wciągnął.
– Spoko, jemu pewnie mamusia zabrania takich ekstremalnych sportów. I sam też bym nie grał, gdyby on tam przychodził.
– Danny przyjaźni się z Kevinem, więc pewnie będzie. Nie lubicie jego mamy i się na nim wyżywacie. Dlaczego traktujecie go jak jakiegoś inwalidę? – Lidia nie lubiła, kiedy tak się wypowiadali o Danielu za jego plecami.
– Może dlatego, że nigdy go nie widziałem na boisku? – Jordan uniósł jedną brew, jakby chciał pokazać, że to oczywiste. – Kevin ma mnóstwo znajomych, gramy razem często, ale syn Marlenki nie pokazał się ani razu. Nawet Alex przychodzi czasem posiedzieć na trybunach, ale widać jej kuzyn jest zbyt kruchy, by bawić się w takie rzeczy.
– Może woli inne sporty.
– Może. – Zgodził się z nią z oczywistą ironią w głosie. – Na przykład szachy – są równie banalne i nudne jak on.
Po słowach Jordana Quen ryknął kpiącym śmiechem. To zadziwiające jak szybko mogli przejść z przekomarzania się i złośliwych komentarzy względem siebie nawzajem do przytyków w stronę innego kolegi ze szkoły. Lidia pomyślała, że męska solidarność czasami potrafiła być silniejsza niż ta wśród dziewczyn.
– Zazdrościcie mu i tyle – powiedziała w klasycznym stylu dwunastolatki, która nie ma argumentów, ale wiedziała, że nawet gdyby użyła miliona powodów, dla których Daniel wcale nie był „beksą”, „mazgajem” czy „maminsynkiem”, jak go nazywali, i tak nie przyjęliby ich do wiadomości jako wielcy macho.
– Mengoni raczej nie gustuje w sportach zespołowych, tym bardziej w koszykówce. Zresztą jest średniego wzrostu, więc… – Jordan podszedł do sprawy dyplomatycznie.
– Co ty chrzanisz, że jest średniego wzrostu? – Lidia się oburzyła. Daniel nie był nawet jej chłopakiem, ale poczuła, że to jej obowiązek, by zadbać o jego honor. – Jesteś niewiele wyższy od niego!
– No właśnie, Montes, a ja jestem średniego wzrostu. – Guzman nie wiedział w czym rzecz, w końcu nie powiedział nic niezgodnego z prawdą.
– W Meksyku średni wzrost dla faceta to jakiś metr siedemdziesiąt, więc jesteście dużo powyżej przeciętnej. Jesteście wysocy. – Lidia spojrzała na Quena, szukając poparcia. Sam był chyba identycznego wzrostu co Daniel, a Jordan był nieznacznie wyższy, prawdopodobnie dokładnie takiego samego wzrostu jak jego ojciec.
– Na mnie nie patrz, mam wszystkie centymetry w normie – oznajmił Ibarra, jakby chciał to dobitnie podkreślić. Automatycznie zerknął na kuzyna i uniósł rękę do góry, powstrzymując go przez jakimiś złośliwymi komentarzami dotyczącymi jego „rozmiaru”, które były totalnie w jego stylu, ale Jordan nie zamierzał go nimi tym razem uraczyć. – Nie chciałbym być wyższy, to za dużo zachodu. Mój wzrost wystarczy mi do szermierki, mam dobry zasięg ramion. Dopóki nie stoję przy Marcusie albo innym dryblasie, jest spoko. Bycie wysokim wcale nie jest takie proste, latanie samolotem to koszmar, Marcus wygląda zawsze jak wrak człowieka, jak wraca z lotniska. – Wyglądało to trochę tak, jakby sam siebie przekonywał, że centymetry nie mają znaczenia. Podrapał się po głowie i dodał, choć nikt go już nie słuchał: – Ksiądz Ariel jest mega wysoki…
– Co nie zmienia faktu, że w dzisiejszych czasach okolice metra osiemdziesiąt to zwyczajny wzrost. – Jordan wzruszył ramionami, ignorując kuzyna. – W średniowieczu pewnie uchodzilibyśmy za gigantów, ale niestety żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Ale nie dziwię ci się, Montes, że postrzegasz Mengoniego jako wysokiego, w końcu sama ledwo odrastasz od ziemi.
– Pewnie się cieszysz, że Dani nie gra z wami w kosza, bo boisz się, że okazałby się lepszy, tak jak na włoskim. – Lidia założyła ręce na piersi i zrobiła taką minę, jakby była o tym święcie przekonana. Może liczyła, że wjedzie mu na ambicje, on tylko prychnął złośliwie.
– Tak, Montes, drżę ze strachu – powiedział dla świętego spokoju i klepnął ręką Quena w klatkę piersiową. – Idziemy?
– Chyba jedziemy. Ojciec dał ci samochód, nie?
– Zwariowałeś, jeśli sądzisz, że pojedziemy autem. Przecież to dziesięć minut drogi, śmierdzący leniu. – Guzman wywrócił oczami.
– Idźcie, przyda wam się świeże powietrze, bo wygadujecie głupoty. Ja jeszcze tu trochę poszperam i też może wpadnę zobaczyć, jak się kompromitujecie przy Danielu – dodała na koniec złośliwie, ale nikogo to nie obraziło.
Quen wyszedł jeszcze wziąć sobie kawę w termosie na wynos, a Jordan pomógł Lidii zdjąć kilka pudeł, by mogła je przejrzeć pod jego nieobecność. Wyraźnie się ociągał.
– Hej, Montes, jeśli zamierzasz wpaść na boisko do kosza, mogłabyś coś dla mnie zrobić?
– Mam ci zrobić przysługę? Najpierw się ze mnie nabijasz, a potem coś chcesz – typowy Guzman. – Westchnęła, ale spojrzała na niego ciekawa co miał na myśli. – O co chodzi? Poznaj moje dobre serce.
– Skoro tak to ujmujesz, to zapomnij. – Odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia z piwnicy.
– Aż tak trudno powiedzieć jest „proszę”? Aleś ty wrażliwy, obrażasz się o byle co. Co mam zrobić? – Złapała się pod boki, czekając na to, co ma jej do powiedzenia. Uznała, że może wyjątkowo przymknąć oko i zrobić mu przysługę, w końcu dzięki niemu mogła kandydować w wyborach, bo dał jej ostatni podpis, a ona nie lubiła mieć długów.
– Jeśli zamierzasz przyjść, to mogłabyś wyciągnąć Nelę z domu? Siedzi wciąż sama w pokoju. Jest weekend, niech chociaż wyjdzie na powietrze.
– Może to lubi. Mam ją zmuszać? Sam przecież też nie lubisz się socjalizować – przypomniała mu.
– Nie chce mi się ci tego tłumaczyć, Montes. – Chłopak przymknął na chwilę powieki, bo naprawdę nie przywykł do tego, by kogoś o coś prosić. Nie lubił się przed nikim płaszczyć, wszystko załatwiał sam. Faktem było, że jego siostra musiała się trochę oswoić z rówieśnikami, bo on przecież nie będzie mógł jej towarzyszyć przez resztę życia. Zamierzał wyjechać na studia i Marianela musi w końcu zacząć dbać o siebie sama. – Weźmiesz ją ze sobą na trochę? Proszę… – dodał już nieco ciszej, jakby to słowo było zaraźliwe i odczuwał ból, wypowiadając je na głos.
– Skoro tak ładnie prosisz, niech będzie. – Dała za wygraną, śmiejąc się pod nosem.
Wyszedł, zostawiając ją samą, a ona spojrzała na pudła z lekką rezygnacją. Fabian Guzman miał tego naprawdę całą kupę, a przekopywanie się przez rzeczy pani Angelici nie należało do najprzyjemniejszych, bo miała masę bibelotów i ozdób. No nic, trzeba było po prostu poszperać trochę głębiej.
***
Felix zbiegł po stopniach na dół już w pełni ubrany. Udawał, że dopiero wstał, ale prawdą było, że podsłuchiwał i zaintrygowała go wizyta nauczyciela biologii w jego domu w sobotni poranek. Ojciec i Leti siedzieli już w kuchni i pili kawę, a Basty dodatkowo popisywał się, podrzucając na patelni naleśniki. Nastolatek zdusił w sobie ochotę do śmiechu. Dawno nie widział ojca tak radosnego i nic w tym dziwnego, skoro borykali się z tymi wszystkimi problemami. Sebastian nigdy nie chciał pokazywać, że coś go trapi, starał się jak mógł, by jego dzieci miały normalne dzieciństwo, ale Felix był mądrym dzieciakiem i znał go na wylot. Teraz jednak zastępca szeryfa dobrze się bawił, korzystając z wolnego weekendu, więc nie chciał burzyć tego spokoju, znów robiąc mu wyrzuty o Ivana i brak reakcji na podsłuch w ich domu. Poprztykali się o to jakiś czas temu i od tamtego momentu Basty już o tym nie wspominał, a on sam też czuł, że nie było to wskazane, kiedy tata i tak miał sporo na głowie ze sprzedażą domu, leczeniem Elli i nawałem zajęć w pracy.
– Nie popisuj się już tak – rzucił, udając, że jest zdegustowany na widok krzywych placków, które lądowały na talerzu wyrzucone przez ojca.
– Może nie wyglądają najlepiej, za to smakują obłędnie. Z nutellą? – Policjant wskazał na wielki słoik, ale Felix tylko pokręcił głową, porwał z talerza suchego naleśnika i wsadził go sobie w całości do ust.
– Nie mogę, bo się spóźnię. Przegryzę coś w redakcji – poinformował, nalewając sobie tylko szklankę wody.
– Ah, znów ten staż? – Basty wymienił spojrzenia ze swoją żoną, co nie pozostało niezauważone przez jego syna.
– Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz.
– Cieszę się. – Basty próbował zabrzmieć pewnie, ale nie mógł ukryć troski o syna. – Wolałbym jednak, żebyś pisał o szkolnych przedstawieniach i meczach, a nie o zaginionych dziewczynach i potencjalnych mordercach.
– Piszę o tym, o czym ludzie chcą czytać. – Siedemnastolatek wzruszył ramionami. – Nie wiem, kiedy wrócę, nie czekajcie z kolacją – dodał jeszcze, pochłaniając kolejnego suchego naleśnika.
– Zamierzasz siedzieć cały dzień w redakcji? To nie za dużo? – Basty podparł się pod boki i przez chwilę wyglądał nawet groźnie, ale wtedy Felix zauważył łyżkę kuchenną w jego ręce i parsknął śmiechem, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
– Nie tylko tam, muszę jeszcze zrobić research. – Wolał nie informował ojca, że aktualnie prowadził kilka śledztw. Wiedział, że tego nie pochwali.
– A co z treningiem pływackim?
– Odwołany. Trener DeLuna miał coś do załatwienia.
– Ten Eric coś nie za bardzo przejmuje się waszymi wynikami, co? – Zastępca szeryfa węszył już jakiś podstęp. Miał tego faceta na swoim radarze, od kiedy wiedział, że mieszka w starym mieszkaniu Ulisesa Serratosa. Fabricio Guerra twierdził, że nie można mu ufać, a on wierzył osądowi tego człowieka, w końcu jego żona miała doświadczenie w branży.
– Nie przesadzaj. – Felix pocałował Leticię w policzek i ruszył do wyjścia, by założyć buty.
– Jedziesz rowerem? Uważaj, nie ma ścieżek rowerowych do Valle de Sombras. Po zmroku może być niebezpiecznie – zauważyła macocha, martwiąc się o niego, bo ostatnio często pokonywał tę trasę wieczorami.
– Może w takim razie wezmę auto? – zaproponował, patrząc na ojca z nadzieją, ale ten tylko wybuchnął śmiechem. – Warto było spróbować. – Felix westchnął tylko z rezygnacją, pomachał im ręką i wyszedł na zewnątrz.
Zabrał rower, ale zamiast skierować się w stronę El Tesoro i dalej do Doliny, poprowadził go najpierw na drugą stronę ulicy, kierując się do domu Torresów. Była jeszcze jedna sprawa, którą musiał załatwić.
– Cześć, Rue, już nie śpisz? – zapytał, wchodząc po schodkach na werandę i znajdując młodszą koleżankę zaczytaną w książkę. – Niezła lektura. Zwykle wstajesz tak wcześnie w weekend?
– Nie mogłam już spać, ty chyba też. Przejażdżka z rana? – Wskazała na jego stary rower.
– Nie, jadę do redakcji „Hoy la verdad”, mam tam staż. Chciałem pogadać. – Ruelle patrzyła, jak chłopak wyciąga z kieszeni mały kluczyk i kładzie go na szklanym stoliku. – Zwolniło nam się miejsce w drużynie pływackiej. Pomyślałem, że może byłabyś chętna. Tak, wiem, co mówiłaś – dopowiedział szybko, kiedy ona już otwierała usta, by zaprotestować. – Ale kiedyś to lubiłaś, może czas do tego powrócić.
– Felix, prawie się utopiłam, widziałeś przecież. Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, żebym angażowała się w takie zajęcia. – Rue nie była przekonana. Nieprzyjemne doświadczenia z przeszłości znów mogły dać o sobie znać.
– Ktoś mi kiedyś powiedział, że najlepszym sposobem na poradzenie sobie ze strachem jest stawienie mu czoła. Nie zmuszam cię oczywiście – zapewnił ją, uśmiechając się jedynie zachęcająco. – Przemyśl to sobie, nie ma pośpiechu. Ale bycie w drużynie ma swoje plusy – poza punktami do świadectwa, dostajemy też co roku zestaw kosmetyków do pielęgnacji skóry. Idealnie, co? – Próbował sprawić, że zabrzmi to na dużo fajniejsze, niż było w rzeczywistości, ale niestety poległ, więc się roześmiał. – Wiem, to nie jest wcale takie cool. Nie masz hybryd, nie? – zapytał znienacka, przyglądając się jej paznokciom.
– Co? Zresztą nieważne. – Rue odłożyła książkę, uznając, że musi postawić sprawę jasno. – Drużyna pływacka to za duże poświęcenie, duża presja.
– To zwykłe wymówki. – Felix uśmiechnął się tylko szerzej. – Nie jesteśmy drużyną olimpijską, prawdę mówiąc, nie jesteśmy wcale aż tak dobrzy. Czasy świetności pływaków z Pueblo de Luz przypadały na lata dziewięćdziesiąte. Wtedy mieliśmy najwięcej sukcesów, kiedy kapitanem był mój chrzestny.
– Szeryf Molina, zgadza się?
– Ten sam. Słuchaj, zastanów się na spokojnie, naprawdę do niczego cię nie zmuszam. – Felix nie miał zamiaru zaciągnąć jej na treningi siłą, ale wiedział, że jej trauma może się tylko pogarszać, jeśli nie spróbuje się z nią zmierzyć. Sam to przerabiał. – Jeśli obawiasz się jedynie o nasze wyniki, to spokojna głowa. Plusem bycia w drużynie sportowej jest to, że raczej nikt nie zwraca na nas uwagi, to na piłkarzach ciąży większa odpowiedzialność. Tak to zwykle jest w Pueblo de Luz – kiedy coś jest popularne, ludzie za tym idą. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych kładło się w szkole nacisk na łucznictwo do tego stopnia, że w końcu stało się ono sportem niemal elitarnym, więc wyrzucili je z programu. Potem przyszedł czas na sporty zespołowe i pływanie. Ivan był świetny, zdobywał nagrody, więc dyrektor wydawał też dużo pieniędzy na pływalnię, ale od pewnego czasu to piłka nożna wiedzie prym. Mam wrażenie, że nasz zespół pływacki istnieje tylko po to, by szkoła dostawała dotację z ministerstwa. Wszystkie szkoły, które mają pływalnię i wystartują w zawodach przynajmniej raz w roku, dostają dodatkowo kasę. Nie są to jakieś duże pieniądze, ale zawsze lepsze to niż nic.
– Czy ty przypadkiem nie jesteś kapitanem? – Rue spojrzała na niego powątpiewająco. – Powinieneś chyba bardziej reklamować swój zespół, jeśli chcesz kogoś zachęcić do wstąpienia.
– Jestem kapitanem, ale nigdy nie wiązałem z pływaniem przyszłości, choć ludzie mówili mi, że jestem prawie tak dobry jak Ivan. Traktuję to jako hobby. Jeśli miałbym się zamartwiać wynikami i liczeniem punktów w miedzyszkolnych rankingach, tak jak robią to nasi kopacze, zabiłoby to całą frajdę z pływania, a lubię to robić. I wiem, że ty chyba też to lubisz, choć trochę się boisz. Pomyśl nad tym. Jak się zastanowisz, daj mi znać. Remmy ma mój numer i instagram.
Uśmiechnął się na pożegnanie i już miał zamiar odejść, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Ignacio Fernandez. Kiedy wpadł na Felixa, zrobił się blady jak ściana.
– Cześć. – Castellano odezwał się jako pierwszy, widząc, że kolega chyba nie wydusi z siebie ani słowa. Dla niego nie było to nic szokującego.
– Jeśli o tym komuś powiesz, to przysięgam… – Nacho nie zdążył dokończyć zdania.
– Znasz mnie od dziecka, Nacho. Wiesz, że nie jestem plotkarzem. Na razie! – Pożegnał się z Ruelle, wziął swój rower i odjechał w stronę Valle de Sombras.
***
Bywała już w domu Guzmanów, kiedy razem z Felixem i Jordanem pracowali nad cyklicznym zadaniem na lekcje przedsiębiorczości. Nigdy jednak nie była na piętrze i czuła się trochę nieswojo, kiedy wchodziła po schodach. Budynek miał podobny układ jak dom Castellano po drugiej stronie ulicy, z tym że był nieco większy, miał więcej pomieszczeń i ukrytych zakamarków, ale wiedziała, że Nela miała pokój dokładnie naprzeciwko okna Felixa, więc bez trudu odnalazła odpowiednie drzwi i zapukała, czekając na odzew.
– Och, cześć, Lidio. Coś się stało? – Dziewczyna uchyliła drzwi i wyjrzała przez nie z niepokojem w oczach. Była zdziwiona na widok brunetki na swoim progu. – Czy wczoraj w barze coś zostawiłam?
– Co? Nie. – Lidia się zaśmiała. Cała Marianela – jakoś ciężko jej było uwierzyć, że ktoś chciałby spędzać z nią czas, już bardziej prawdopodobne wydawały się odwiedziny, by oddać zgubę. – Chciałam cię zapytać, czy przejdziesz się ze mną na boisko w Valle de Sombras. Chłopaki grają tam w kosza, może być fajnie.
– Boisko nad rzeką? – Nela wolała się upewnić. Ten fakt wcale jej nie zachęcał. Cofnęła się jednak w drzwiach i wpuściła koleżankę do środka. – No nie wiem, ja nie przepadam za koszykówką.
– Ja też nie, wolę siatkówkę. – Montes machnęła ręką, uśmiechając się do niej. Zaczęła rozumieć, co miał na myśli Guzman, kiedy poprosił ją o wyciągnięcie siostry z domu. – Ale Quen i Jordan będą grali z Kevinem i jego kolegami. Może być zabawnie, jak dostaną manto, nie sądzisz?
– Będą się bić?
Lidia zacisnęła mocno wargi, by nie przestraszyć koleżanki wybuchem śmiechu. Wyraz troski na twarzy uroczej okularnicy był bardzo zabawny – naprawdę się martwiła, że jej brat i kuzyn mogli się wdać w jakąś bójkę na boisku.
– Nie, nic z tych rzeczy – uspokoiła ją szybko. – Ale możemy im trochę pokibicować. Wiesz co? Może nawet będzie Romeo. Lubisz Romea, prawda?
– Tak, jest jak rodzina – przyznała dziewczyna, kiwając głową, bo rzeczywiście czuła się pewniej w towarzystwie spokojnych osób, które znała.
Lidia dała jej czas na zastanowienie, a sama pobłądziła wzrokiem po jej pokoju. Był naprawdę śliczny. Chociaż Montes nie udało się zobaczyć sypialni Veronici Serratos, kiedy ostatnio włamali się do jej domu z Guzmanem, była pewna, że wszystkie bogate dziewczyny mają pokoje jak księżniczki – całe w pastelowych kolorach, a najlepiej pudrowym różu, z mnóstwem puszystym poduszek i bibelotów, które nikomu nie były do niczego potrzebne. Musiała ukradkiem się uszczypnąć, żeby przywołać się do porządku za tę lekką zazdrość. Sama w końcu też miała teraz swój pokój i Conrado dbał, by było jej wygodnie. Odczuwała jedynie lekki żal, że kiedy dorastała, nigdy nie miała takich luksusów. Marianela nie należała jednak do bogatych dziewcząt w stylu księżniczek – dom Guzmanów był normalnym domem, bez przesadnych ekstrawagancji za wyjątkiem dźwiękoszczelnego garażu i ładnej, choć zaniedbanej, altanki w ogrodzie. Pokój Neli był zwyczajnym pokojem grzecznej nastolatki, ale Lidia była nim oczarowana.
Był jasny i przestronny, prawdopodobnie większy niż pokój Felixa, w którym Lidii zdarzyło się kilka razy bywać, ale może to kolory i duże okno osłonięte koronkowymi firankami tworzyło tę iluzję. Felix zwykle miał przyciemnione rolety, jakby celowo stwarzał atmosferę tajemniczego detektywa, ale nie mógł nikogo zwieść, bo daleko mu było do mrocznego typa. Uwagę Lidii przykuł porządek, jaki tutaj panował. Kiedy odwiedzała Olivię Bustamante, jej szafy z ubraniami nigdy się nie domykały, a kreacje leżały porozrzucane po meblach, bo ich właścicielka nie mogła się zdecydować co akurat ubrać w danym dniu. Nela natomiast nie miała tego problemu, bo raczej nie wychodziła, więc rzadko widywano ją w czymś innym niż w szkolnym mundurku.
– Co robiłaś, czytałaś książkę? – zagadnęła Lidia, widząc, że musi ją ciągnąć za język. Jej wzrok padł na otwartą książkę leżącą na łóżku dziewczyny. – „Sto lat samotności”?
– To szkolna lektura, chciałam skorzystać z weekendu i nadrobić zaległości. Czytałaś? – Nela poprawiła na nosie okulary, biorąc szybko książkę i wkładając między stronice zakładkę.
– Nie, nie przepadam za lekturami. Nie masz tak, że jeśli coś jest obowiązkowe, to automatycznie staje się nudniejsze? – Montes nie potrafiła tego określić, ale tak właśnie czuła. Lubiła czytać książki, ale bycie ocenianym za ich czytanie odbierało jej całą frajdę. – Lubię fantasy, takich książek nigdy nie każą nam czytać w szkole.
– To realizm magiczny. Przyznam szczerze, że na razie słabo ją rozumiem. – Guzmanówna odłożyła książkę na biurko. – Ale jeśli masz ochotę poczytać coś fantasy, to jestem pewna, że mamy tego sporo w piwnicy, o ile mama nie oddała książek Jordana na cele charytatywne. Możesz pożyczyć.
– Dzięki, to miłe z twojej strony, ale właśnie dostałam cały zapas lektur, na jakiś czas mi starczy. – Lidia uśmiechnęła się z wdzięcznością do dziewczyny, która zaczynała się trochę ośmielać. Wzrok ulokowała na półkach nad biurkiem. – Hej, widzę, że ty też nie lubisz szkolnych lektur! Kto by pomyślał? Niezła z ciebie romantyczka, co? – Chwyciła jedną z książek Nicholasa Sparksa i przekartkowała ją szybko. – Fajnie, nie wiedziałam, że dużo czytasz.
– Nie mam zbyt wiele rzeczy do roboty.
Było to bardzo dziwne stwierdzenie i Montes poczuła zakłopotanie, bo nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. Zrobiło jej się trochę głupio, bo jakoś nigdy nie myślała, żeby zapraszać dokądś Nelę – sama zwykle spędzała czas tylko z Rosie, czasami z innymi dziewczynami z klasy. Marianelę zaprosiła do siebie tylko raz na pamiętne babskie pidżama party jakiś miesiąc temu. Conrado suszył jej głowę, że nie zawiera znajomości i powinna się trochę otworzyć, więc tak też zrobiła. Nela siedziała wtedy cichutko i nie chciała się wychylać, ale Olivia przyszpiliła ją do muru i skonfrontowała ją, pytając o jej uczucia do Felixa. Lidia nagle poczuła się okropnie, kiedy to sobie przypomniała – zażartowała wtedy, że Nela i Felix powinni zacząć ze sobą chodzić, żeby zapanował pokój między nim i Jordanem. Wtedy nie wiedziała jeszcze o prawdziwych uczuciach Felixa, a teraz dodatkowo zdała sobie sprawę, że przecież Marianela praktycznie się z nim wychowała i pewnie znała go jak własną kieszeń. Musiała zdawać sobie sprawę z tego pokręconego trójkąta miłosnego, o ile w ogóle można go tak było nazwać.
– Chodzisz na zajęcia ze skrzypiec – przypomniała jej, żeby uniknąć niezręcznej rozmowy pod tytułem „Hej, twój sąsiad, w którym kochasz się od dziecka lubi tak naprawdę mnie, ale ja nie odwzajemniam jego uczuć i udaję, że o niczym nie wiem, żebyśmy nadal mogli być przyjaciółmi”.
– Jestem naprawdę beznadziejna w skrzypcach – oznajmiła Nela ze zbolałym wyrazem twarzy. Mimo woli zerknęła na futerał z instrumentem, jakby odczuwała fizyczny ból na jego widok.
– Więc dlaczego grasz?
– Dziadek uważa, że to odpowiednie zajęcie dla młodej kobiety.
– Bez obrazy, ale twój dziadek to despota.
– Och, dziadek Mariano nie jest wcale taki zły. On po prostu…
– Próbuje kontrolować każdy aspekt twojego życia? – podpowiedziała jej brunetka. Być może trochę przesadziła ze swoim wtrącaniem się, ale czuła, że ktoś to musi powiedzieć Neli. – Ja wiem, że może on nie ma nic złego na myśli, ale powinnaś mu powiedzieć, że nie lubisz skrzypiec, a on to uszanuje, jeśli cię kocha. Dlaczego zmusza cię do robienia czegoś, czego nie lubisz?
– Nie zmusza mnie. Kiedyś grałam na wiolonczeli… – wyznała dziewczyna, spuszczając nisko głowę, jakby sama się wstydziła swojego wyznania. Na widok uradowanej miny Lidii musiała ostudzić jej zapał: – Ale w tym też byłam beznadziejna. Muzyka to zawsze była domena Jordiego, ja mam dwie lewe ręce do instrumentów.
– W porządku, nie każdy musi być dobry we wszystkim. – Montes uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Ale serio powinnaś się trochę postawić. Został nam ostatni semestr nauki w liceum, zanim pójdziemy na studia. Naprawdę chcesz go spędzić, robiąc coś, co nie sprawia ci w ogóle satysfakcji, zamiast szukać czegoś, w czym się odnajdziesz?
– Ja nie mam niczego, w czym byłabym dobra. Dziadek twierdzi, że jak będę dużo ćwiczyć, to będzie coraz lepiej…
– Słuchaj, Nelka, nie chcę źle mówić o twojej rodzinie, ale… – Lidia się zawahała. Wszystko co zamierzała powiedzieć było właśnie atakiem na pana Olmedo i nie mogła tego powstrzymać. Postanowiła więc być oszczędna w słowach. – Poznałam don Mariana na wigilii, był okropny – typowy macho starej daty. I nie wiem, co się dokładnie wydarzyło przy stole, bo byliśmy przecież wtedy w kuchni, ale widziałaś, jaki był oburzony, kiedy twój brat nagle wyszedł. Jestem pewna, że się posprzeczali, choć nikt nie chciał potem o tym mówić, ale to musiało być coś naprawdę okropnego. Don Mariano potrafi być naprawdę nieprzyjemny i widocznie porządnie zagrał na nerwach Jordanowi. Nie przepadam za twoim bratem, ale jednak na ludziach to się zna. Tylko mu nie mów, że to powiedziałam – dodała szybko w obawie, że ten jeden mały komplement może jakoś dojść do uszu Guzmana. – Nigdy nie jest za późno, żeby walczyć o swoje, Nela, pamiętaj o tym.
– Porozmawiam z mamą, wytłumaczę jej, że wolałabym skupić się na nauce zamiast na skrzypcach.
Nela pokiwała głową, ale Lidia odniosła wrażenie, że robi to tylko na odczepnego. No i przecież nie chodziło jej o taki efekt – bardziej miała na myśli rozwijanie zainteresowań, ale wolała tego nie mówić koleżance, bo już i tak wydawała się być porządnie roztrzęsiona zbyt długą rozmową na krępujący temat.
– Idziemy? – Lidia gestem wskazała na drzwi, a jej koleżanka nie miała już żadnej wymówki, by z nią nie iść.
*
Silvię niespecjalnie zdziwił widok Lidii Montes w jej domu, w końcu bywała już tutaj wcześniej i przyjaźniła się z Quenem, ale kiedy zobaczyła, że Nela schodzi po schodach w jej towarzystwie i oświadcza, że razem wychodzą, minę miała osłupiałą. Nie była przyzwyczajona do tego, że nastolatka się socjalizuje. Sobotnie przedpołudnie zwykle spędzała w swoim pokoju z książką albo odrabiając lekcje, ewentualnie szła do Castellanów pomagać Elli w ogrodzie, dlatego dziennikarka na chwilę zaniemówiła, obserwując jak dziewczyna wciąga na siebie sweter.
– Mogę iść? – zapytała nieśmiało Nela, nie bardzo wiedząc, jak interpretować reakcję matki.
Lidia pomyślała, że część Marianeli naprawdę liczyła na to, że Silvia powie „wykluczone, marsz do pokoju!”, ale nic takiego nie miało miejsca. Oczywiście pozwoliła na wyjście, ale zanim odeszły, przywołała do siebie Montes.
– Zaczekam na zewnątrz – szepnęła nieśmiało Guzmanówna i zamknęła za sobą drzwi wejściowe.
Lidia podreptała za dziennikarką w stronę kuchni, czując się fatalnie – jakby wypraszała Nelę z jej własnego domu. Miała wrażenie, że zaraz czeka ją reprymenda za to, że śmie sprowadzać córkę pani Olmedo na złą drogę i że jakim prawem ktoś z takiego środowiska jak ona uważa, że może się spoufalać. Przeżyła więc lekki szok, kiedy Silvia wręczyła jej dużą białą kopertę.
– Chcę, żebyś mu to przekazała. Myślę, że może go to zainteresować.
Reporterka zaczęła krzątać się w kuchni, przygotowując sobie kolejną tego dnia kawę, a Lidia zaczynała podejrzewać, że kobieta nie zmrużyła oka, bo całą noc nad tym pracowała. Odczuła ulgę, że nie została wyzwana od Cyganki, która wykorzystuje jej Bogu ducha winną córkę, ale i tak była zdziwiona.
– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi. – Pokręciła gwałtownie głową, robiąc niewinną minkę, którą ostatnimi czasy opanowała wręcz do perfekcji i raczyła nią Conrada, kiedy nie chciała mu zbyt wiele mówić.
– Och, proszę cię, nie ze mną te numery. – Olmedo parsknęła perfidnym śmiechem, którego nie zdołał zagłuszyć ekspres do kawy. W pomieszczeniu uniosła się przyjemna woń świeżo mielonych ziaren, ale Lidia postanowiła się nie rozpraszać tylko słuchać jej z uwagą. – Wiem, że jesteś w kontakcie z Łucznikiem, nie obrażaj mojej inteligencji. Zostawiasz mu wiadomości w tej starej chacie Gastona.
– Skoro jest pani tak dobrze poinformowana, dlaczego sama mu pani tego nie przekaże? – Dziewczyna podniosła w górę kopertę, sama z ciekawością się jej przyglądając. – Może pani mu to dać osobiście.
– Powiedzmy, że komuś o mojej pozycji to nie wypada.
Olmedo wydawała się zniecierpliwiona. Jej duma trochę cierpiała, że musi prosić o pomoc tę małolatę, ale wyglądało na to, że El Arquero jej ufał, a jej samej ciężko było go uchwycić. Nie pojawiał się już po nocach w redakcji Luz del Norte, by uciąć sobie z nią pogawędkę i choć sama mu tego zakazała, czuła jednak mały zawód. Zastanawiała się, co u niego słychać – czy pracuje nad sprawą morderstwa Jonasa Altamiry, czy szuka winnego, by oczyścić swoje imię czy może zbiera dowody na swój kolejny cel i ostrzy swoje strzały? Najbardziej interesowało ją jednak, czy był bezpieczny, a sądząc po reakcji Lidii Montes, widziała się z nim całkiem niedawno, więc trochę jej ulżyło.
– Macie swój tajemny kod, wiem to na pewno. Nie zaprzeczaj, że wiesz jak się z nim skontaktować – ponowiła swoją prośbę, a Lidia zacisnęła mocniej palce na kopercie.
– Skąd pani to wie?
– Też miałam naście lat. Przekażesz mu to? Powiedz mu, że pracuję nad czymś mocnym, ale to może trochę potrwać.
– Co to takiego? – Lidia przyjrzała się kopercie, jakby miała nadzieję, że odczyta jej zawartość.
– Lista osób, które miały kontakt z Jonasem Altamirą krótko przed jego śmiercią. Szukam motywu zabójstwa.
– O co chodzi, że pracuje pani nad czymś mocnym? Szykuje pani artykuł w gazecie o prawdziwym mordercy?
Lidia nieco się ożywiła. Nie przepadała za plotkarskim dziennikarstwem, które reprezentowała Silvia u szczytu swojej kariery, ale po raz pierwszy poczuła, że jest to jedyna możliwość, by w jakiś sposób oczyścić imię El Arquero i znaleźć prawdziwego sprawcę. Wpatrzyła się w nią z nadzieją, a kobieta posłała jej chłodne spojrzenie, jakby dokładnie wiedziała, co jej chodzi po głowie.
– Coś w tym stylu. Powiedzmy, że Pueblo de Luz od dawna nie miało wspólnego wroga i niektórzy próbują zrobić z Łucznika kozła ofiarnego. Ja chcę pokazać, że jest wręcz odwrotnie i on może być tym, czego to miasto potrzebuje, żeby wreszcie się obudzić. Jeśli Armando Romero mi pomoże, jestem dobrej myśli.
– Armando… Romero? – Montes wytrzeszczyła oczy na dźwięk znajomego nazwiska.
– Znasz go? Nie wyglądasz na taką osóbkę, która czytuje prasę, a już na pewno nie reportaże społeczne. – Kobieta przyjrzała jej się podejrzliwie. Może źle ją oceniła.
– Nie, nie osobiście, ale nie mogę zapomnieć o jego artykule z 1995 roku.
– Jakim artykule?
– No wie pani, ten o łuczniku w Monterrey, tym oryginalnym. Zaraz, pani o tym nie słyszała?
Lidia nie miała czasu, by napawać się chwilą wyższości, bo była autentycznie zdumiona. Wydawało jej się, że Silvia Olmedo de Guzman zawsze ma najświeższe informacje na każdy temat. Czy to nie ona zawsze była na miejscu największych sensacji, zanim sami zainteresowani i poszkodowani zdążyli przetworzyć, co się stało? Blondynka wpatrywała się w nią wyczekująco, więc opowiedziała jej o nagłym bohaterskim zrywie „Człowieka w Czerni”, który posłał strzały na Czyściec w Monterrey w 1995 roku. Zamiast cytatów z Biblii były one opatrzone zdjęciami młodych ludzi, którzy zginęli w murach zakładu poprawczego.
– Naprawdę nigdy pani o tym nie słyszała? Znalazłam ten artykuł w archiwum w bibliotece, pochodzi z gazety „Caleidoscopio”.
– Oczywiście, tam Armando zaczynał. – Silvia zaczęła sobie wszystko układać w głowie.
Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie słyszała historii o tym drugim łuczniku? A może jednym i tym samym, który z jakiegoś powodu zawiesił działalność na dwadzieścia lat, żeby teraz znów powrócić? Coś jej podpowiadało, że to dwie różne osoby i po słowach Lidii dało się wywnioskować, że ona również była tego zdania. Olmedo wiedziała, dlaczego ten mało znaczący fakt z historii Monterrey jej umknął – w 1995 roku miała na głowie zupełnie inne problemy, niż śledzenie konkurencyjnych czasopism. Romansowała wtedy z Fabianem i co tutaj więcej mówić, powoli zaczynała się zakochiwać, a kiedy zaszła w ciążę była już kompletnie zadurzona po uszy w przystojnym panu prokuratorze. Poroniła krótko przed ślubem, a po ślubie szybko zaszła w ciążę, więc koniec końców udało jej się złapać tę świetną partię „na dziecko”, a w kolejnym roku urodził się Franklin. Nie miała czasu na brednie.
– Dzięki, Lidio, sprawdzę to. – Pokiwała głową, a nastolatka zmarszczyła brwi zdziwiona tą nagłą uprzejmością. Kolejne słowa na szczęście przywróciły równowagę wszechświata. – Możesz odejść.
– Do widzenia. – Dziewczyna skrzywiła się, wciskając do torby kopertę i ruszyła do drzwi. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:28:38 04-02-25 Temat postu: |
|
|
cz. 3
Żałowała, że nie kazała gówniarzom sprzątać baru, kiedy sami to zaproponowali. Chciała się ich pozbyć i teraz odbijało jej się to czkawką. Co ją podkusiło? Chyba diabeł siedział jej na ramieniu i podsuwał najgorsze pomysły. Teraz utknęła w El Gato Negro, sprzątając resztki confetti, których nie udało jej się zebrać poprzedniego wieczoru. Wszędzie walały się przebite balony i podeptane okruchy po chipsach. Siedemnastolatki to najgorszy gatunek, jaki istniał. Ona sama nie pamiętała nawet jak to jest mieć siedemnaście lat albo raczej pamiętała o tym doskonale, tylko w jej przypadku nie było to życie typowej siedemnastolatki. No bo jaka dziewczyna w tym wieku spędza urodziny w zakładzie poprawczym? Valentina mogła wyjść na przepustkę, siostra o nią zawnioskowała, wszystko przygotowała, miały spędzić razem dzień, ale ona nie chciała. Wolała siedzieć zamknięta z innymi „zbirami”, czyli dziewczynami, które zostały przyłapane na kupnie nielegalnych pigułek poronnych albo drobnych kradzieżach za namową swoich chłopaków z patologicznych rodzin. W Ośrodku dla Młodocianych Przestępców imienia świętego Jana Bosco Valentina Vidal uchodziła niemal za matkę chrzestną – mogła pochwalić się pięknymi ranami ciętymi i zarzutem trwałego okaleczenia swojego ojczyma. Barona Altamiry nie można było nazwać ojczymem, ale właśnie wszyscy tak go nazywali w oficjalnych dokumentach, co ją zawsze doprowadzało do szału. Brzmiało to jednak krócej niż powiedzieć „facet macochy, z którym ona związała się krótko po śmierci mojego ojca, a z którym nie łączy jej żaden związek małżeński, a jedynie głupia cygańska przysięga”. Anita wytrzeźwiała, odstawiła tabletki, wracała wtedy na prostą, ale Valentina nie potrafiła jej tak łatwo wybaczyć i nie chciała spędzać z nią tamtego dnia. Nigdy nie miała więc okazji być prawdziwą nastolatką aż do wczoraj, a zrobiła taką głupotę, że chyba starczy jej za wszystkie czasy.
– Głowa cię rozboli, coś się stało? – Raquel weszła do baru z książką w ręku i na widok siostry Anity, która miarowo uderzała czołem o blat naprawdę się zaniepokoiła. – Będziesz miała guza.
– Wszystko mi jedno. Jestem idiotką. I to wszystko twoja wina – dodała, celując w dziewczynę oskarżycielsko palcem.
– Zrobiłam coś nie tak?
– Tak. Nie powstrzymałaś mnie. – Tina jęknęła, wskakując na blat i siadając na nim po turecku. – Pamiętasz, jak zaproponowałaś, że zdejmiesz ozdoby bożonarodzeniowe, a ja powiedziałam „zostaw, będziemy mieć dłużej świąteczny klimat”?
– Tak… – Gutierez zastanawiała się, do czego zmierza ta konwersacja.
– Trzeba mi było wybić ten pomysł z głowy! Ale nie, musiałam zostawić cholerną jemiołę na zapleczu. – Valentina wiedziała, że to nie wina Raquel, ale siebie obwiniła już wystarczającą liczbę razy. Nie mogła spać, przerzucając się z boku na bok i rozpamiętując swoje upokorzenie. – Pocałowałam Ariela.
Książka do astronomii ześlizgnęła się z blatu na podłogę i Raquel schyliła się, żeby ją podnieść z niemym zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
– Pocałowałaś księdza?
– Nie przypominaj mi.
– Sama o tym wspomniałaś.
– Musiałam to z siebie wyrzucić. A teraz zakopmy to głęboko w odmętach naszych świadomości i nigdy do tego nie wracajmy.
– Ale jak? – Raquel nie dosłyszała błagalnej nuty w głosie nowej przyjaciółki. Nie bardzo wiedziała, jak mogło do tego dojść. – Jakim cudem pocałowałaś księdza? W sensie tak sama z siebie?
– Nie, szatan mnie do tego namówił. Poważnie, zaczynam tak sądzić. – Tina pokręciła gwałtownie głową, a jej długie proste włosy zamiotły powietrze wokół niej, niemal strącając butelki z alkoholem z półek za barem. – Powinnam iść się wyspowiadać, ale jak na niego trafię, to dopiero będzie przypał. Po prostu tak jakoś wyszło… Pomagał mi w sprzątaniu, ja zauważyłam jemiołę, akurat stał pod światło i chyba mnie coś opętało. Ma piwne oczy z nutą zieleni w odpowiednim świetle, a innym razem są w kolorze leszczyny. Nie ma oczu księdza, okej? Księża mają małe, brzydkie, spuchnięte oczy i krzaczaste zrośnięte brwi. Nie pytaj – dodała, choć Raquel wcale nie zamierzała pytać, gdzie spotkała takie wybryki natury.
– Lubisz Ariela? – Dziewczyna przysiadła na barowym stołku, wpatrując się w starszą koleżankę z ciekawością. Valentina dużo mówiła o związkach damsko-męskich, udzielała rad, ale kiedy chodziło o nią samą, zaczynała być wrażliwa jak nastoletnia dziewczyna, a nie jak prawie dwudziestodwuletnia kobieta. Adora miała rację i Tina chyba po prostu nie chciała skupiać się na własnym życiu miłosnym.
– Lubię, ale nie tak jak myślisz. Sama nie wiem… – Potargała włosy, patrząc na Raquel i śmiejąc się sama z siebie, bo to zaczynało być niedorzeczne. – Podoba mi się jego idea.
– Idea księdza?
– Jest inny. Dobrowolnie zrezygnował z seksu, żeby rozmawiać o Bogu i głosić dobrą nowinę. – Vidal udała pompatyczny ton, jakby przemawiała z ambony. – Podoba mi się ta jego dojrzałość, to że jest jedynym facetem, który nigdy mi się nie narzucał. Czuję się przy nim bezpiecznie, czy to źle?
– Jak on zareagował, kiedy go pocałowałaś? – Raquel pozostawiła jej pytanie bez odpowiedzi. Wiedziała, że nie było tutaj odpowiednich słów. – Wkurzył się?
– Coś ty. Ariel wkurzony? Zachował się jak cholerny dżentelmen, po prostu się odsunął, nie dał mi umoralniającej gadki ani nie zaczął prawić mi kazania. Patrzył tylko na mnie tak, jakbym była jakąś zranioną owieczką. Jakby wiedział, dlaczego to zrobiłam.
– A dlaczego?
– Bo nie chcę być sama? – Sama nie była pewna, czy to stwierdzenie czy pytanie. – Bo podoba mi się świadomość, że jest facet, który nie jest starym zgredem, ale za to jest wystarczająco dojrzały, by traktować mnie poważnie i który nie ma nic wspólnego z tymi, wśród których dorastałam. Naprawdę nie mam wielkich wymagań, Raquel. Nie potrzebuję faceta, który będzie robił jakieś wielkie romantyczne gesty. Wystarczy mi, że jest i mnie słucha. Jestem żałosna, prawda? Powiedz to, nie obrażę się.
– Nie powiem tego. Myślę, że po prostu jesteś bardzo zagubiona. Może powinnaś zacząć umawiać się na randki?
– Na „Kupidynie”? – Tina prychnęła. Była tam masa spoconych starych oblechów, którzy tylko czekali na takie kąski.
– Po twoim tonie wnioskuję, że to wątpliwej reputacji aplikacja randkowa.
– Nigdy nie chodziłam na randki i nie chcę też zaczynać, to za dużo roboty.
– To umów się z kimś, kogo znasz. Carlos wciąż o ciebie wypytuje.
– Carlos jest męczący. Jest starszy, ale w głębi duszy to jeszcze dzieciak. Szczyci się tym, że był na wojnie, jakby to był jakiś wyczyn. Nie cierpię wojny, Ulises mawiał, że „wojna to uczta dla tych, którzy boją się głodu własnej małości”. Nie rozumiałam go kiedyś, ale chłonęłam każde słowo z jego ust, jakby był prorokiem. Może dlatego tak mnie ciągnie do księdza. – Zaśmiała się z własnych rozważań.
– A może ciągnie cię do niego, bo oboje byliście blisko z Ulisesem? Podświadomie szukasz kontaktu z mentorem, a Ariel jest najbliższą namiastką?
– Hmm może coś w tym jest. – Tina zastanowiła się nad tym przez chwilę. – Niewiele jest osób, z którymi mogę pogadać o Ulim tak naprawdę. Theo nie chce gadać o ojcu i trochę go rozumiem. Też nie lubię wspominać mojego taty, czasami jest to po prostu zbyt bolesne. Ariel jest jedyną osobą, z którą mogę o nim porozmawiać. On i Eddie.
– Umów się więc z Eddiem.
– Ha! Dobre sobie. – Valentina popukała się palcem w czoło, jakby chciała pokazać, że ten pomysł jest kompletnie bez sensu.
– Dlaczego nie?
– Bo to kumpel.
– Spędzacie ze sobą dużo czasu.
– Tak, ale on się kocha w przyjaciółce z liceum, a to byłoby nie w porządku. Poza tym nie szukam chłopaka, Queli.
– Queli? – Nastolatka nie wiedziała, czy może się w tej sytuacji roześmiać.
– Nie podoba ci się? Wymyślimy coś innego. – Vidal machnęła ręką i zeskoczyła z blatu, wracając do sprzątania. – A tymczasem zostawię moje życie miłosne i skupię się na twoim. Potrzebujesz tego teraz bardziej niż ja, potrzebujesz strojenia fortepianu. Ty i Anita. Najpierw pomogę tobie, a potem razem wepchniemy ją prosto w szerokie, pachnące musztardą i grillem ramiona Ivana Moliny.
***
Boisko w Valle de Sombras znajdowało się tuż za podstawówką w pobliżu rzeki. Okolica była malownicza i przyjemnie było tutaj zażyć świeżego powietrza, choć Quenowi dreszcz przebiegał po plecach, ilekroć spoglądał w stronę wody. Prąd był wyjątkowo silny, a on nie mógł się powstrzymać i przypomniał sobie, jak zginął Gilberto. Zaczął się zastanawiać, czy jego kuzyn nie jest przypadkiem masochistą, skoro wybierał takie tortury. Jordan jednak wydawał się być niewzruszony otoczeniem, kiedy witał się z Kevinem i jego kumplami. Ibarra odetchnął z ulgą, widząc że nie było wśród nich Mengoniego – wolał nie ryzykować zadzierania z synem nauczycielki, bo Marlena potrafiła być naprawdę straszna.
– Hej, jak tam po urodzinach? – Del Bosque zwrócił się uprzejmie do towarzysza, którego przyprowadził Guzman, ale Quen spojrzał tylko na niego spode łba.
– Nie zwracaj na niego uwagi, jest jeszcze na kacu – wyjaśnił Jordi, poprawiając wiązanie swoich sznurówek. – Gramy?
– Nie tak szybko, czegoś tutaj brakuje. – Kevin uśmiechnął się, wyciągając z plecaka jakieś małe zawiniątko. Rozłożył przed nimi oryginalną koszulkę koszykarską z nazwiskiem Kobe Bryanta i numerem 24. – Wkładaj, chcę zobaczyć, jak na tobie wygląda.
– Skąd to masz? – Guzman wywrócił oczami. Dogadywał się z kolegą, któremu udzielał korepetycji, ale czasami potrafił go męczyć właśnie takimi „niespodziankami”.
– Veda kazała ci przekazać. Podobno ktoś ci sprezentował tę koszulkę w loterii mikołajkowej, ale jej nie przyjąłeś. Mówiła, że z nią nie rozmawiasz, więc dała mnie. O co poszło z Vedą?
– O jej kiepski gust do facetów – mruknął tylko cicho, przyglądając się niepewnie koszulce w jego dłoniach.
Nie cierpiał tego typu prezentów. Tylko ludzie, którzy dobrze cię znają albo bardzo cię lubią mogą sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. W jego przypadku żadna z tych rzeczy nie wchodziła w rachubę i nie czułby się dobrze, przyjmując taki podarunek. Veda mogła lepiej przekazać tę koszulkę Abarce, choć on pewnie nie wiedział nic o koszykówce – od kiedy Jordan go znał, żył tylko piłką nożną i nic więcej się dla niego nie liczyło.
– Jak nie chcesz, to ja ją wezmę. Maya mówi, że w złotym mi do twarzy. – Del Bosque udał, że bardzo podobają mu się kolory klubowe Los Angeles Lakers.
– Koszulka Lakers w tym sezonie to żaden flex – stwierdził jeden z kolegów Kevina od piłki. Nie chodził do ich szkoły, przyjeżdżał tylko pograć w weekendy. – To ich najgorszy sezon od lat, przegrali wszystkie ostatnie mecze. Ciężko się oglądało ich ostatnie spotkanie z New Orleans Pelicans. Kobe zawsze był ich najlepszym zawodnikiem, ale teraz to już dziadek, więcej czasu spędza na leczeniu kontuzji niż faktycznym graniu. To jego ostatni sezon i kończy karierę. Ten jego autograf jest niewiele warty…
– Co ty chrzanisz? Kobe Brynat to jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA. – Kevin zbeształ znajomego.
– Jak na mój gust za bardzo inspirował się Michaelem Jordanem.
– Niech zgadnę. – Guzman spojrzał na pyszałkowatego chłopaka z lekką irytacją. – Kibicujesz Cleveland Cavaliers, co?
– Skąd wiesz?
– Masz wymalowaną na twarzy tę mentalność „bandwagonera”.
– Czego? – Koleś nie zrozumiał, ale po tonie głosu Guzmana poznał, że to nic przyjemnego.
– Bandwagonera – osoby, która kibicuje drużynie tylko wtedy, kiedy jest to modne, kiedy zdobywa sukcesy – wyjaśnił, wymieniając z Kevinem porozumiewawcze spojrzenia. – Wiesz, że mają ogromne szanse na mistrzostwo NBA w tym roku.
– I co z tego? Wolę stawiać na wygranych, a nie na typków, którzy nawet nie wejdą do play-offów. – Ziomek nieźle się oburzył, z pogardą mierząc raz jeszcze koszulkę bez rękawów z numerem „24”. Widać jednak było zazdrość w jego spojrzeniu. – Nie zaprzeczysz chyba, że LeBron James bije na głowę Bryanta, co? Na bank zdobędzie w tym sezonie tytuł MVP.
– Mają zupełnie inne style gry i tak jak zauważyłeś, Kobe kończy karierę. – Guzman nie zastanawiając się, wziął z rąk Kevina koszulkę klubową, którą dostał na szkolne mikołajki i założył ją na swój biały T-shirt. – A teraz czy możemy wreszcie zagrać, zamiast zrzędzić? Quen, chcesz być ze mną w drużynie?
– Wszystko mi jedno, bylebyś nie podbił mi oka, jak będziesz skakał do wsadu – stwierdził Ibarra, mrużąc lekko oczy, bo przez szare niebo zaczęły przemykać się promienie styczniowego słońca. – Zawsze gracie sami?
– Coś nie tak? – Kevin się zatroskał, widząc niewyraźną minę osiemnastolatka.
Kilku chłopaków się rozgrzewało, kozłując piłkę i wykonując rzuty dla zabawy. Quen rozejrzał się po okolicy, dziwiąc się ciszy i spokojowi. Jedynie nurt rzeki dawał o sobie znać od czasu do czasu, obijając się w korycie. Na niskich, zdezelowanych trybunach po jednej stronie boiska siedziała tylko jedna osoba, więc zmarszczył brwi.
– Po co gracie, jak nikt nie patrzy? Tak po prostu? – Podrapał się po głowie w prawdziwej konsternacji.
– Dla zabawy. A po co innego mielibyśmy grać, jeśli nie po to, żeby się dobrze bawić? – Del Bosque roześmiał się z jego reakcji.
– Jordan robiący coś dla zabawy? – Quen nie mógł powstrzymać głośnego prychnięcia. – Chyba mi podmieniłeś kuzyna.
– Jordan nie jest taki zły. I zdradzę ci też sekret – zdarza mu się czasem uśmiechnąć. – Kevin powiedział to konspiracyjnym szeptem.
– Przerażające – skwitował.
Przez chwilę obserwował z uwagą swojego kuzyna, który kozłował piłkę i wykonał właśnie dwutakt, zdobywając punkt dla rozgrzewki, a następnie przybił sobie kilka piątek z chłopakami na boisku. Odczuł ulgę na widok Lidii i Neli, które wkrótce do nich dołączyły. Lidia kiwnęła mu głową z daleka i usiadła w rzędzie razem z blondynką, której Ibarra z daleka w ogóle nie rozpoznał.
– O, cześć, Alex! – Montes zwróciła się do Alessandry, która wzdrygnęła się lekko po jej słowach, kiedy Lidia wpakowała się na miejsce obok niej, ciągnąc za sobą Nelę.
– Przyszłyście kibicować? – zapytała bratanica Marleny, przypatrując im się dziwacznie, jakby nie do końca rozumiała ich przyjście. Tutaj nigdy nikt nie przychodził.
– Raczej zobaczyć, jak dostają w kość. – Lidia się roześmiała. – Daniel też będzie?
– Daniel nie gra w kosza.
– Och, myślałam, że może spędza weekend z kumplami.
– Nie spędza.
– Okej. – Lidia poczuła się nieswojo, że tak ją wypytuje. Było widać, że kuzynka Daniela nie należała do zbyt towarzyskich. – Odrabiasz lekcje? – zagadnęła na widok laptopa na jej kolanach.
– Projekt na informatykę – odpowiedziała, jednocześnie odsuwając się i przymykając pokrywę laptopa, kiedy wścibskie spojrzenie Montes powędrowało w stronę ekranu.
– Nie kojarzę, żeby Eric zadawał jakiś projekt.
– To na zaawansowaną informatykę. Pracuję nad aplikacją do śledzenia meczów w czasie rzeczywistym – wyjaśniła.
– Wow, brzmi poważnie. – Lidia pokiwała głową z szacunkiem dla jej umiejętności.
– Na razie to tylko szkic – stwierdziła blondynka, wzruszając ramionami i powracając do śmigania palcami po klawiaturze. – Muszę jeszcze przetestować algorytmy do oceny skuteczności graczy na podstawie częstotliwości podań, celności rzutów czy dynamiki ruchów na boisku…
– Super, musisz być bardzo zdolna. I pewnie bardzo lubisz koszykówkę.
– Nie będę cię tym zanudzała. Informatyka to chyba nie jest obszar twoich zainteresowań.
Alessandra ucięła dyskusję i skupiła się na swoim laptopie, a Lidia rozdziawiła usta ze zdumienia, zastanawiając się, czy to nie był przypadkiem jakiś wyszukany sposób, by nazwać ją zbyt głupią, by zrozumieć tajniki technologii. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, na boisku pojawiły się dwie kolejne sylwetki i poczuła dreszcz na plecach.
– Hej, chłopaki, co to za zbiorowisko? Możemy się przyłączyć? Wyglądacie, jakby przydał wam się wycisk.
Theo Serratos przejął od jednego z chłopców piłkę do kosza, odbił ją kilka razy i wrzucił za trzy punkty. Jego towarzysz wydawał się lekko zażenowany jego popisami. Ksiądz Ariel ubrany w szary sportowy dres na pewno nie wyglądał wśród młodzieży jak kapłan, bardziej jak ich starszy kolega ze swoim metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
– Co powiesz, Ariel, zagramy i damy dzieciakom popalić? – Serratos zwrócił się do niego, jakby pytał go o zdanie, ale decyzja zdawała się już zostać podjęta i on podjął ją sam.
– Mamy już komplet. – Jordi wyprostował się, sprawiając, że numer 24 na jego koszulce drużyny z Los Angeles zabłyszczał złowrogo.
– Bzdura, brakuje wam po dwóch graczy.
– Gramy trzech na trzech.
– To zagracie czterech na czterech, w czym problem? – Theo przekrzywił głowę, przypatrując mu się jednocześnie z ciekawością i trochę tak, jakby go prowokował, a to mu się nie spodobało.
– Ogarnij się, Jordan, niech zagrają. Nie bądź zrzęda. – Quen trzepnął go dłonią w ramię, wstawiając się za starszymi kolegami.
– Właśnie, Jordan, nie bądź fiutem. – Theo zrobił dokładnie ten sam gest co Quen i wzrokiem omiótł sylwetkę sąsiada. – Fajna koszulka.
– Nie wiedziałem, że ksiądz gra w kosza. – Kevin przywitał się z kapłanem jak ze starym kolegą, przybijając mu „żółwika”. Chyba był nieświadomy napięcia, które nastąpiło nagle na boisku, ale nie można go było winić, bo pozostali koledzy też nie wyczuli nic nadzwyczajnego.
– Nie jestem wielkim znawcą, ale coś tam umiem. – Ariel podrapał się po karku z lekkim zażenowaniem.
– Nie bądź taki skromny, Ariel. – Theo rzucił przez ramię, ale wzroku nie odwrócił od Jordana, który uważnie mu się przypatrywał. – Jesteś ze mną w drużynie, Guzman? Tak chyba będzie lepiej, bo nie chcę przypadkiem poturbować twojej ślicznej buźki, jak się zetrzemy pod koszem.
Guzman zacisnął dłonie na piłce, którą Serratos rzucił w jego stronę. Ponad jego ramieniem dostrzegł na trybunach Lidię, która przyprowadziła Nelę, a teraz wstała z miejsca i z niepokojem wyciągała szyję, by zobaczyć, co jest grane. Wyglądała tak, jakby miała zamiar wtargnąć na boisko, więc delikatnie pokręcił głową, by zasygnalizować jej, że to nie jest dobry pomysł. Jeszcze czego, żeby zwracała na nich większą uwagę Theo. Nie pomylił się co do niego – Serratos nie był tak głupi, za jakiego kiedyś uchodził. Na pewno po tej akcji w jego domu będzie miał oko na swojego sąsiada i jego wścibską koleżankę. Postanowił przełknąć dumę, ugryźć się w język i po prostu zagrać. Reszta znajomych – Kevin, jego dwóch kolegów ze szkoły i fan LeBrona z San Nicolas, a także Quen – wydawali się być zadowoleni z obrotu sprawy.
– Eee Ariel, czy wszystko okej? – Ibarra skorzystał z okazji, że ksiądz chwilę rozgrzewał się przed meczem. – Wczoraj na imprezie trochę urwał mi się film, mam nadzieję, że nie zrobiłem niczego głupiego. Między nami wszystko gra?
– Nie przejmuj się tym. – Ariel poklepał go po ramieniu, posyłając mu lekki uśmiech i odszedł kozłować piłkę z Kevinem.
Quen poczuł się tylko gorzej. Nie miał pojęcia, co takiego powiedział wczoraj kapłanowi w barze, ale ten zdawał się być lekko przygnębiony, być może za sprawą ich rozmowy. Jęknął więc tylko sam do swoich myśli i zabrał się za grę.
Po meczu wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić.
– Dobry mecz, ale przyznam, że myślałem, że będziecie lepsi. – Theo zarechotał złośliwie, zarzucając sobie na ramię bluzę, którą wcześniej rzucił niedbale na trawnik.
– Gramy raczej dla zabawy, a nie dla punktów – stwierdził Kevin, żegnając się ze znajomymi, którzy odeszli w stronę swoich domów. – Wpadnijcie jeszcze kiedyś.
Po tych słowach Jordan miał ochotę walnąć kolegę, ale w porę się powstrzymał. Żeby zająć czymś ręce sięgnął po swój telefon komórkowy, który wibrował uporczywie od samego rana. Z ogromną irytacją dostrzegł imię Debory zwiastujące tuzin nieodebranych połączeń i wiadomości, więc dla świętego spokoju wyłączył telefon.
– Martwi się – odezwał się za jego plecami Ariel.
Uniósł ręce w geście poddania, kiedy Guzman posłał mu mordercze spojrzenie, chowając komórkę do kieszeni bluzy.
– Wybacz, słyszałem waszą wczorajszą wymianę zdań w El Gato Negro. Nie powinienem się wtrącać… – Ariel potarł nerwowo kark zupełnie jak jego siostrzeniec, kiedy był w tarapatach.
– Masz rację, nie powinieneś – zgodził się z nim nastolatek. Odczuł pewną pogardę, spoglądając na tego młodego mężczyznę, który dobrowolnie wybrał karierę jako klecha. Jeszcze nigdy widok księdza Ariela tak bardzo go nie zdenerwował jak właśnie dzisiaj.
– Debora troszczy się o was, to zrozumiałe.
– Ja umiem o siebie zadbać, a ona powinna raczej najpierw zatroszczyć się o siebie.
– Co masz na myśli?
– Proszę cię. Przyjaźnisz się z nią, prawda? – Guzman prychnął lekko pod nosem. – Powinieneś zauważyć, że Deb jest w totalnej rozsypce. Została w mieście po pogrzebie Gilberta, bo wmówiła sobie, że musi się nami opiekować, że musi nam matkować. Myśli, że jej potrzebujemy, ale to ona potrzebuje bardziej nas, żeby czymś się zająć.
– Nie sądzę, by twoja ciocia tak myślała. Ona autentycznie nie chce, by stało ci się coś złego. Wiesz, mój ojciec jest kardiologiem. Deb chciałaby, żeby zbadał ciebie i twojego tatę. Jest dobrym specjalistą, wie jak podejść do takich chorób.
– Super – rzucił Jordi z sarkazmem. – A wie też, że ma w Pueblo de Luz wnuka?
– Słucham? – Ariela kompletnie zamurowało po tych słowach i nie miał pojęcia, co może na to odpowiedzieć.
– Te twoje filozoficzno-teologiczne bzdury mogą działać na resztę tych gamoni ze szkoły, ale mnie nie przekabacisz, więc oszczędź sobie.
– Guzman.
Lidia podeszła do nich po meczu i usłyszała wrogie odzywki Jordana. Mina Ariela była smutna i skruszona jednocześnie, jakby rozumiał postawę nastolatka i nie chciał przekraczać swoich kompetencji. Kiedy odszedł, dziewczyna spojrzała na kolegę z klasy z prawdziwą złością w oczach.
– Nie zrobił nic złego, wiesz o tym? To Theo go namówił, żeby tu przyszli, nie musisz się na nim wyżywać – zwróciła mu uwagę, wzrokiem odprowadzając księdza i jego znajomego. Na widok pleców Theo po raz kolejny poczuła dreszcz na własnych. Potencjalny morderca Jonasa zdawał się ją wszędzie nawiedzać.
– Jeśli Ariel przyjaźni się z Theo, to jest na moim radarze. Nie interesuje mnie czy to duchowny, czy wuj Quena. Jego ewidentnie też nie, skoro jeszcze mu nie powiedział, że są spokrewnieni – burknął Jordan, zapinając swoją bluzę gwałtownie, bo tylko tak w tej chwili mógł dać upust własnym emocjom.
– Mnóstwo osób przyjaźni się z Theo, jest popularny, ma wielu znajomych. Chcesz teraz wszystkich wpisać na czarną listę? Valentina jest jego przyjaciółką, brat doktora Vazqueza, z tego co wiem, również. Chodzili razem do szkoły.
– Bracia Vazquez jakoś mają dziwną tendencję do zawierania przyjaźni z nieodpowiednimi osobami.
– O czym ty mówisz?
– Tylko głośno myślę – uciął dyskusję, bo na samą myśl o Hugu Delgado, z którym Julian się kumplował, poczuł ściśnięcie w żołądku, a oddech mu przyspieszył.
– Idziemy do El Gato Negro? Stawiam pizzę, w końcu moja drużyna przegrała. – Del Bosque mimo przegranej wydawał się być w dobrym humorze, kiedy zebrał całą grupkę znajomych.
– Twoi kumple się zawinęli, a ty chcesz płacić za nich? – Quen uznał go chyba za kretyna. – Ja muszę iść pogadać z Caroliną, może później do was dołączę.
– Byliśmy już dziś na El Tesoro – przypomniał mu Jordan, nie mając pojęcia, jak dać kuzynowi znać, że zachowuje się jak apodyktyczny dureń.
– Tak, ale Caro nie było, ale teraz już na pewno wróciła. Nie odbiera telefonu.
– Może nie chce rozmawiać? – podsunął Kevin, ale został uraczony morderczym spojrzeniem Ibarry.
– Pilnuj własnego nosa. Idę. – Pomachał ręką kolegom i już go nie było.
– To co, pizza brzmi dobrze? – Kevin spojrzał po wszystkich obecnych, na których składali się Jordan, Nela i Lidia. Alex zwinęła swoje rzeczy i opuściła trybuny chwilę wcześniej. – Spieszy ci się gdzieś? – zwrócił się do Guzmana, który zerknął na zegarek. – Możesz sobie zrobić przerwę od nauki, to jedyny weekend kiedy nie masz stażu w szpitalu czy poradni ani żadnych wykładów z medycyny czy innych zajęć dodatkowych.
Jordi ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, że spędzanie sobotniego przedpołudnia w taki sposób na pewno nie było jego szczytem marzeń. Kątem oka zerkał na Nelę, która wyszła z domu po raz pierwszy od dawna bez żadnej specjalnej okazji. Miał wrażenie, że jeśli oleje sprawę, jego siostra też szybko zrezygnuje.
– Niech będzie.
***
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tyle się śmiała. Nela zawsze była nieśmiałym dzieckiem, cichym i grzecznym, nigdy nie krzyczała, nie awanturowała się o zabawki, zwykle ustępowała braciom, którzy z kolei mieli silne osobowości. Ale lubiła zabawę, lubiła się śmiać, a jej najlepsze wspomnienia to te, kiedy Ivan zabierał ją na wycieczki do zoo albo aquaparku w San Nicolas de los Garza. Wszystko zmieniło się jednak po strzelaninie w Valle de Sombras. Miała wtedy jedenaście lat i po dziś dzień żałowała, że w ogóle tam poszła. Gracie nie dawała spokoju Jordanowi, więc zabrał je na lody do lodziarni Marcela Mazzarello i to właśnie tam rozegrał się koszmar, który straumatyzował Marianelę na lata. Wtedy całkiem zamknęła się w sobie, przestała się odzywać i niemal w ogóle wychodzić z domu, bo na sam dźwięk nadjeżdżającego auta, pisku opon albo niegroźnego huku, kiedy komuś coś spadło, podskakiwała i drżała na całym ciele, przypominając sobie śmierć kuzynki. Wczesne dzieciństwo upłynęło pod znakiem licznych wizyt u psychologów, ale wszyscy zawsze powtarzali to samo – Nela ma po prostu taką naturę, jest introwertyczką i jeśli będzie gotowa, sama w końcu otworzy się na ludzi. Nigdy jednak tego nie zrobiła i nie przeszkadzało jej to – lubiła być sama, miała wrażenie, że wtedy nie jest dla nikogo ciężarem. Rodzice i tak mieli sporo na głowie, więc nie chciała dokładać im problemów i zawsze tłumiła w sobie uczucia. Kiedy coś ją bolało albo kiedy miała jakiś kłopot, wolała to przemilczeć, położyć się spać i mieć nadzieję, że wszystko minie. Kiedy w wieku dwunastu lat dostała pierwszą miesiączkę, kompletnie nie wiedziała, co się z nią dzieje i nie chciała nikomu o tym mówić, żeby znów się nie narzucać, zresztą nawet nie miała komu się zwierzyć. Mama byłaby oczywistym wyborem, ale jej prawie nigdy nie było w domu, z kolei bracia z wiadomych względów nie wchodzili w rachubę. Zwykle z takimi sprawami poszłaby do Anity, która zawsze służyła dobrą radą, ale wtedy Anita nie była już osiągalna, a po drugiej stronie ulicy Basty Castellano próbował wiązać koniec z końcem, wychowując sam dwójkę dzieci. Na szczęście Norma Aguilar była kochaną kobietą, która wszystko jej wytłumaczyła i otoczyła ją opieką, której wtedy potrzebowała. Słowa „nie chcę robić nikomu kłopotu” stały się dla Marii Esteli Guzman niemal mantrą.
Tym razem jednak dała się wyciągnąć Lidii z domu i była zdziwiona, jak dobrze się czuje w towarzystwie innych osób. Pomagał fakt, że wszystkich ich znała. W życiu nie zgodziłaby się pójść na pizzę, gdyby nie Jordi, a on doskonale o tym wiedział. Przypatrywał jej się ukradkiem, kiedy zmierzali do Czarnego Kota, a ona wiedziała, że jej pilnuje. Jej brat wolałby być gdziekolwiek indziej, ale zacisnął zęby i przystał na propozycję Kevina, któremu buzia się nie zamykała, nawet kiedy już zajęli stolik w lokalu i złożyli zamówienie. Del Bosque był bardzo zabawny, a Nela musiała co jakiś czas łapać się za policzki i upewniać się, że nie zdrętwieją – nie były przyzwyczajone do takiego wysiłku, jakim było ciągłe uśmiechanie. Miło było słuchać jego paplaniny i nawet ciągłe przekomarzania się Jordana i Lidii nie popsuły jej humoru, a wręcz przeciwnie – ucieszyły ją jeszcze bardziej, bo wiedziała, że jej brat też zdecydowanie za rzadko przebywał wśród znajomych, choć w jego przypadku powody były zupełnie inne.
Lidia kątem oka dostrzegła szeroki uśmiech Neli i zrobiło jej się lżej na sercu. Martwiła się, że zmuszając ją do wyjścia narusza jej strefę komfortu czy coś w tym rodzaju, ale Guzmanówna chyba potrzebowała czasem takiej zachęty, bo sama nie wykazywała się nigdy inicjatywą.
– No masz, Guzman, nawet siostra się z ciebie śmieje – rzuciła ze zwycięską miną po wyjątkowo zaciekłej dyskusji na temat wyborów do samorządu, w której Jordan nadal utrzymywał, że są one pozbawione sensu.
Nela już chciała zaprzeczyć, że wcale tak nie było i po prostu miło spędza czas, kiedy jej brat się odezwał:
– A może śmieje się z ciebie i zastanawia się, dlaczego torturujesz ten biedny kawałek pizzy. Co ty właściwie robisz, Montes? – zapytał, wskazując na talerz Lidii.
– Wyciągam pomidory z pizzy – odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic. – Nie cierpię pomidorów.
– Jak można nie lubić pomidorów?
– Normalnie. A jak można nie lubić kawy? – odgryzła się, bo przecież każdy miał swoje własne dziwactwa.
– Mogłaś powiedzieć, zamówilibyśmy coś innego. – Kevin podrapał się po skroni z konsternacją. – Skoro nie lubisz pomidorów, to jakim cudem lubisz pizzę?
– Sos mi nie przeszkadza, tylko tekstura pomidora mi nie siedzi. – Lidia wzruszyła ramionami. – Coś ci nie pasuje? – zwróciła się do Jordana, który tylko wywracał oczami.
– Ależ skąd – rzucił tylko, popijając wodę, żeby nie powiedzieć czegoś złośliwego.
Chciał, żeby Nela dobrze się czuła. Skoro już raz wyszła z domu ze znajomymi, nie chciał jej zrazić i sprawić, że znów zamknie się w sobie, więc po prostu ugryzł się w język. Nie pamiętał, by kiedykolwiek spędzali czas w ten sposób. W dzieciństwie kiedy już gdzieś razem wychodzili, zwykle byli tylko w zamkniętym gronie bliskich – on, jego siostra, Felix i Ella, czasami Quen, Veronica i Marcus. Nela nie przepadała za większymi skupiskami ludzi, a prawdziwie swobodnie czuła się chyba tylko w towarzystwie Castellanów, dlatego postanowił zaakceptować irytującą postawę Lidii Montes, bo choć była wkurzająca, to za sprawą jej i Kevina Marianela w końcu się uśmiechała, a to było warte tych tortur.
– I jak, coś nowego? – Kevin zwrócił się do Quena, który wszedł do lokalu i rzucił się na skórzaną kanapę z głośnym plaśnięciem.
– Nie było jej. – Ibarra odparł ze zrezygnowaną miną. – Astrid twierdzi, że Caro poszła do biblioteki, ale Astrid jest beznadziejną kłamczuchą. Nie wiem, co jest grane. Pożyczysz telefon? – zapytał Lidię.
– Po co ci mój telefon? – zapytała, ze zdziwieniem wręczając mu swoją komórkę.
– Bo ode mnie Carolina nie odbiera, może jak zobaczy twoje imię na wyświetlaczu, to odbierze.
– To zaczyna zakrawać na obsesję – oznajmił Jordan na widok miny Quena, który czekał, aż jego dziewczyna odbierze połączenie z telefonu Montes. Pokręcił głową, wyrażając swoją dezaprobatę dla takiej desperacji.
– Włącza się poczta. – Ibarra jęknął, przeczesując włosy palcami, bo zaczynał naprawdę panikować. – Naprawdę nie kumam. Aż tak się wczoraj upiłem? Co takiego zrobiłem? – Mówiąc to, spojrzał na dziewczyny i chyba sądził, że one udzielą mu odpowiedzi na to pytanie ze swojej perspektywy.
– Nie wiem – szepnęła cicho Nela, robiąc przepraszającą minę, jakby to była jej wina, że nie potrafi udzielić mu odpowiedzi na nurtujące go pytanie. – Carolina nie wyglądała wczoraj na złą, kiedy się żegnaliśmy.
– Mnie miło się z nią wczoraj rozmawiało, więc też nie wiem, co się stało – wtrącił swoje trzy grosze Kevin, ale akurat jego opinia wydawała się Enrique niepotrzebna, bo nadal był zazdrosny o uwagę, jaką poświęciła Neyera synowi anestezjologa na wczorajszej imprezie. – Zapytaj Veronicę, widziałem, że ona i Carolina wczoraj długo rozmawiały na zapleczu.
– Co? – Ibarra nie zdążył przetworzyć tej informacji, bo Kevin pomachał ręką do dziewczyn siedzących przy stoliku niedaleko, których wcześniej nie zauważyli.
Veronica siedziała razem z Rose i Soleil. Wszystkie trzy zebrały swoje rzeczy i podeszły do obszerniejszej loży, w której miejsca zajęli już ich znajomi.
– Cześć, możemy się przysiąść? – Rose zapytała, ale uznała, że machanie ręką Del Bosque było przyzwoleniem, więc wcisnęła się na siedzenie między Lidią i Nelą. – Właśnie pracowałyśmy nad kostiumami do musicalu, Felix nas poprosił, bo wprowadził kilka modyfikacji – wyjaśniła na widok uniesionych do góry brwi przyjaciółki. – Eva wyłożyła kasę na przedstawienie, ale i tak musimy ciąć koszty i produkcja się opóźni.
– Nie rozumiem. – Quen podrapał się po głowie, bo coś mu tutaj nie grało. – Wiem, że kiedy dyrektorem był Perez mieliśmy problemy z produkcją i musieliśmy się przenieść do ośrodka kultury w Valle de Sombras, ale przecież teraz, kiedy dyrektorem jest Cerano Torres, powinien wyłożyć kasę z budżetu szkoły, prawda?
– Problem w tym, że nie ma kasy na program artystyczny – wyjaśniła mu Soleil, robiąc krzywą minę. – Dziadek Rosie wszystko rozdmuchał na sportowców. Głównie piłkarzy, ale też zapaśników i drużynę pływacką. Ostatnie pieniądze zainwestował w reaktywację zespołu żeńskiej siatkówki, klubów lekkoatletycznych i szermierkę.
– Poza tym odkąd mamy nowego ministra edukacji, nie ma szans, że dostaniemy dotację, więc Eva stwierdziła, że nie będzie nikogo o nic prosić, sama pokryje koszty – dodała Castelani, częstując się pizzą, która leżała na stoliku. – Dlaczego wyciągasz pomidory? – zwróciła się do Lidii, która tylko machnęła ręką.
– To nie Eva Medina pokryje koszty, tylko dom kultury w Valle de Sombras, to chciałaś powiedzieć – poprawił ją Jordan wyraźnie zdegustowany tym faktem. – Eva pracuje u Barosso jako konsultantka do spraw sztuki, stąd ten cały bałagan. I nie wiem, o co tyle krzyku z funduszami. Wyprodukowanie szkolnego musicalu to wcale nie jest jakiś wielki wyczyn.
– Nie? – Rose odchyliła głowę i roześmiała się głośno, sprawiając, że Marianela wzdrygnęła się lekko na swoim miejscu, bo tego nie przewidziała. – Scenografia, oświetlenie, dźwięk, orkiestra, kostiumy i wynagrodzenie dla pracowników domu kultury, którzy zostają po godzinach, by nam pomóc – to wszystko kosztuje. No i pragnę ci przypomnieć, że może gdybyś nie zażyczył sobie jedwabnych strojów, nie mielibyśmy teraz tego problemu.
– Nigdy nie mówiłem nic o żadnych jedwabnych szlafrokach, nie wiem co za dureń na to wpadł – sarknął.
– Felix twierdzi, że nie chciałeś się rozebrać, więc musieliśmy improwizować. Ale na szczęście Carolina załatwiła kostiumy od brata, także będziesz miał garderobę prosto z Mediolanu, modnisiu.
– Co? Nie ma mowy. – Guzman pokręcił głową z drwiącym uśmieszkiem. Wiedział, że Rose nie żartuje, ale on też nie zamierzał się ugiąć. – Nie włożę na siebie niczego, co miał na sobie Joaquin Villanueva, chyba powariowaliście.
– Felix to wymyślił. – Castelani wzruszyła ramionami, zajadając swój kawałek pizzy.
– A więc Felix jest idiotą, jeśli myśli, że się na to zgodzę. I nie pofarbuję też włosów, możesz mu to od razu przekazać.
– Sam mu przekaż, mieszkacie po sąsiedzku. I myślę, że w tej kwestii Felix się nie ugnie. Jeśli chodzi o swoją wizję artystyczną, jest dosyć nieustępliwy. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie ta jego stanowczość. Mały Castellano powoli zaczyna dojrzewać. – Uśmiechnęła się sama do siebie, ale Jordanowi wcale nie było do śmiechu.
– Wolę już wystąpić nago niż w ciuchach szefa kartelu, jasne? – warknął Guzman, a Rose udała, że notuje to w pamięci.
– Dobry pomysł! Ogłośmy to z wyprzedzeniem, żeby zwiększyć sprzedaż biletów. Rozejdą się jak ciepłe bułeczki. Kto wie, może nawet minister i twoja matka wpadną cię obejrzeć – dodała na koniec ze śmiechem.
– Bardzo śmieszne. – Jordan rzucił w nią zwiniętą w kulkę serwetką, bo nie przestawała się śmiać.
– Hej, Vero, to prawda, że rozmawiałaś wczoraj z Caroliną na zapleczu? – Quen chyba nie do końca skupiał się na temacie musicalu, w którym w końcu grał główną rolę. Bardziej był zestresowany sprawą swojej dziewczyny. – Czy coś ci mówiła? Nie odbiera ode mnie telefonu.
– Ach, no tak, rozmawiałyśmy. – Veronica założyła za ucho kosmyk włosów zawstydzona. Nie chciała się wpraszać do grupy znajomych, ale kiedy Rose pociągnęła ją i Soleil, nie miała wyjścia. – Ale nie rozmawiałyśmy o tobie, Quen, więc nie przejmuj się na zapas.
Nie wiedziała, ile może mu powiedzieć. Prawdą było, że wyszła z Caro na zaplecze, by podzielić się z nią swoją troską o Olivię, która wczorajszego wieczora wybuchła płaczem z bardzo trywialnego powodu. Martwiła się o byłą przyjaciółkę, a wiedziała, że Nayera była blisko z blondynką i sądziła, że może ona mogłaby coś zaradzić. Nie chciała jednak mówić o tym przy wszystkich znajomych, bo nie była plotkarą. Jej milczenie było dla Quena jak potwierdzenie, więc skłamała na poczekaniu:
– Rozmawiałyśmy o muzyce i zastanawiałyśmy się, co zaśpiewać na karaoke. Carolina ma śliczny głos, prawda? – Popatrzyła po wszystkich, desperacko szukając poparcia, by Quen przestał ją wypytywać.
– Tak, to prawda – zgodziła się szybko Lidia, kiedy Quen już otwierał usta, by zadać kolejne pytania. – Ty też dałaś czadu. Śpiewałaś RBD, prawda?
– Tak. – Veronica uśmiechnęła się lekko i zaczęła podważać palcem wskazującym skórkę przy paznokciu kciuka, co miała w zwyczaju, kiedy się denerwowała albo czymś zawstydziła. – Mam nadzieję, że nikt tego nie nagrał. Zwykle nie mam okazji do śpiewania, no chyba że pod prysznicem. Żałuję jednak, że nie usłyszeliśmy Jordana. – Spojrzała na byłego przyjaciela zaintrygowana. Był powodem, dla którego wolała nie przysiadać się do tego stolika. Nawet teraz, kiedy zwracała się do niego bezpośrednio, nie okazywał jej najmniejszej uwagi i nawet na nią nie patrzył, co ją bolało, bo kiedyś byli nierozłączni. – Rosie mówiła, że nie chcesz śpiewać, ale kompletnie nie rozumiem dlaczego.
Guzman zignorował tę uwagę i skupił się na swojej pizzy. Nie miał ochoty śpiewać, nie miał ochoty grać. Właściwie to nie miał nawet ochoty rozmawiać, ale Marianela patrzyła na niego takim wzrokiem, że nie mógł jej odmówić, więc po prostu wzruszył ramionami.
– Już nie śpiewam, a już na pewno nie na lamerskim karaoke.
– Grasz w musicalu – przypomniał mu Kevin, śmiejąc się w stronę Lidii, która wywracała oczami po słowach swojego konkurenta w wyborach samorządowych. – Pleciesz głupoty, tego się nie zapomina, to jak jazda na rowerze. Słyszałem, że masz kawał głosu, podobno kiedyś śpiewałeś, ale jakoś nigdy cię nie słyszałem w akcji.
– Kup bilet i przyjdź na musical Felixa, to sobie posłuchasz – burknął tylko w odpowiedzi Guzman, bo miał dosyć tego przesłuchania. – Nie cierpię karaoke, a już na pewno nie mam ochoty śpiewać oklepanych piosenek RBD.
– Dlaczego? Kiedyś ciągle grałeś ich utwory… – Veronica otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc, skąd u niego ta nagła niechęć. Wiedziała, że Silvia i Fabian nie lubili, kiedy koncentrował się na muzyce i w końcu jego pasja zeszła na dalszy plan, ale przecież tutaj nie było jego rodziców i nikt go nie oceniał. Mógł być sobą, ale widocznie tego nie chciał.
– Poważnie, Guzman, śpiewałeś RBD? – Lidia zanotowała w głowie kolejną rzecz, z której mogła się nabijać. Nie wierzyła, że śmiał pouczać ją w sprawie muzyki rozrywkowej i jej zamiłowania do tanecznych kawałków Pitbulla, a sam w dzieciństwie słuchał muzyki, która w kręgu jego znajomych pewnie uchodziła za obciachową. Widziała, że utrafiła w czuły punkt.
– Uczyłem się na ich piosenkach grać na instrumentach. Są proste jak konstrukcja młotka – wyjaśnił z nutą lekceważenia Jordi, wpychając do ust resztę pizzy, żeby nie musieć kontynuować tej konwersacji.
– Czy to nie wtedy dziadek Polo zrobił wam dźwiękoszczelny garaż? – Quen parsknął śmiechem, kiedy to sobie przypomniał.
– Nie, to było jak zacząłem się uczyć grać na perkusji. Pani Torres się skarżyła.
– Jasne. – Ibarra pokiwał głową, obserwując uważnie kuzyna. Aż go skręcało z zażenowania na wspomnienie dawnych lat, a Quen nie byłby sobą, gdyby tego nie wykorzystał. Spoglądał to na Jordana, to na Veronicę, która kompletnie nie wiedziała, o co chodzi, ale on wiedział aż za dobrze. – Vero, czy ty przypadkiem nie lubiłaś RBD? – zwrócił się do koleżanki, ale złośliwy błysk w oku nie pozostawiał złudzeń, co ma na myśli, kiedy patrzył przy tym na Guzmana.
– Czy lubiłam? Uwielbiałam! Wszystkie dziewczyny szalały wtedy za „Rebelde”. – Serratos uśmiechnęła się promiennie, szukając poparcia u reszty koleżanek przy stoliku. – Znałam wszystkie teksty na pamięć. – Roześmiała się, kiedy przypomniała sobie, że szczytem jej buntu w dzieciństwie było oglądanie telenowel niekoniecznie odpowiednich do jej wieku. – Oryginalna argentyńska wersja mnie nie urzekła, za to meksykańską obejrzałabym ponownie choćby i teraz. Pamiętasz, Jordi? Oglądaliśmy razem.
– Właśnie, Jordi, pamiętasz? – Quen zrobił się niemal purpurowy, próbując powstrzymać parsknięcie śmiechem prosto w twarz kuzyna, któremu żyłka na szyi zaczęła niebezpiecznie drgać.
– Powiedz lepiej, co tam u twojej dziewczyny, Quen? Już cię rzuciła przez esemesa czy jeszcze jesteś „futuro ex novio”? – Guzman spojrzał na Ibarrę lodowatym wzrokiem, zaciskając palce na nożu, który leżał na stoliku. Pił oczywiście do piosenki RBD i nie pozostawił żadnych wątpliwości.
Quen zrozumiał przekaz i już się nie odezwał na ten temat. Miło było ponabijać się dla odmiany z niego, ale wiedział też, że zadzieranie z Jordanem to był kiepski pomysł. Przypomniał sobie jak przez mgłę wczorajszą imprezę i fakt, że praktycznie wygadał Deborze o potencjalnej chorobie kuzyna. Jordi o tym nie wspominał, choć musiał być naprawdę wściekły. Quen miał dziwne wrażenie, że Jordan nie będzie tak wspaniałomyślny, jeśli Quen wyjawi Veronice, że ten kochał się w niej w dzieciństwie i uczył się piosenek RBD, żeby zrobić jej przyjemność, a nie dlatego że sam był wielkim fanem zespołu.
– Może coś jej się stało? Carolina nigdy się tak nie zachowuje. – Ta nagła myśl uderzyła Quenowi do głowy, jakby oberwał obuchem.
– Astrid by ci powiedziała, gdyby coś się stało. Nie panikuj. – Lidia klepnęła go kilka razy w ramię, chcąc poprawić mu humor.
Enrique i tak nie mógł się zrelaksować po jej słowach, ale na szczęście nie miał już więcej okazji do rozmyślania, bo do ich stolika podbiegła zadyszana szesnastolatka. Kevin zatroskał się na widok zdenerwowanej siostry, która złapała go za ramię i zacisnęła na nim palce, próbując złapać oddech.
– Słyszeliście? Dona Beatriz została napadnięta w swoim sklepiku! – poinformowała ich Maya Del Bosque, drugą ręką wskazując na wyjście z baru.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Jordan i Quen poderwali się ze swoich miejsc i wybiegli na ulicę i dalej w stronę niewielkiego sklepu spożywczego, który prowadziła mama Roque Gonzaleza. Reszta znajomych dobiegła zaraz za nimi. Z półek pospadały produkty, a pani Gonzalez siedziała na krześle, próbując się uspokoić i trzymając się z ramię. Stał nad nią jakiś starszy mężczyzna, zapewne klient.
– Dona Beatriz, jak się pani czuje, nic się pani nie stało? – Ibarra zwrócił się do kobiety, która w dzieciństwie była im wszystkim bardzo bliska. Nigdy nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że Roque był dla matki takim niewdzięcznikiem, ona robiła wszystko co mogła, by zapewnić mu dobre życie, harowała jak wół i znosiła jego kaprysy.
– Zwichnięta. – Jordan dokonał fachowych oględzin ręki pani Gonzalez. – Maya, dasz mi szalik? Zrobię temblak.
Siostra Kevina nadal była przejęta po tym, czego właśnie była świadkiem w drodze na spotkanie z bratem i jego znajomymi w Czarnym Kocie, ale zachowała trzeźwość umysłu i podała starszemu koledze swój szal. Wszyscy wydawali się być w niezłym szoku, próbując zrozumieć, co się właśnie stało i ustalić, czy ze sklepu coś zniknęło. Starszy klient już wezwał policję.
– To Cyganie, to zawsze Cyganie – mruczał pod nosem, przerywając jedynie, by uraczyć młodzież jakimiś przekleństwami.
Lidia zmrużyła oczy, słysząc te oskarżenia. Obserwowała, jak Jordan robi pani Gonzalez temblak, a następnie wyciąga z jednej z lodówek w sklepie paczkę mrożonego groszku, owija w ściereczkę i przykłada do zwichniętej w łokciu ręki pacjentki.
– Proszę nie ruszać ręką. W szpitalu ją pani nastawią – powiedział, starając się uspokoić panią Beatriz, która zdrową ręką poklepała go z wdzięcznością po kolanie.
– Nie możesz sam tego zrobić? – zapytał Quen, sprawiając, że Jordan spojrzał na niego jak na prawdziwego idiotę.
– Nie jestem lekarzem, mógłbym tylko bardziej zaszkodzić. – Oderwał zirytowane spojrzenie od Quena i zwrócił się do pani Beatriz, tym razem już z łagodnością w oczach. – Wie pani, kto to był? Rozpoznała ich pani?
– Przecież mówię, że to Cyganie, chłopcze, nie słuchasz, co mówię? – Starszy jegomość uderzał pięścią o dłoń, jakby szykował się do bitki, ale wszyscy go zignorowali.
– Nie przyjrzałam się za dobrze, ale to były tylko dzieci, dwóch chłopców. Kojarzę ich z widzenia, ale nie znam ich imion. – Dona Beatriz wyglądała tak, jakby nawet teraz nie chciała sprowadzać kłopotów na złodziei, którzy napadli na jej sklep i ją okradli. – Byli z klasy twojego brata – dodała na koniec, a po jej tonie Jordan od razu poznał, że miała na myśli w istocie młodych Romów. W jej oczach mogły to być dzieci, w świetle prawa to dorośli mężczyźni.
Kiedy mieszkali w Pueblo de Luz, Franklin chodził do klasy z Jonasem Altamirą i jego kolegami. Niektórzy z nich nie ukończyli szkoły, ale teraz nie było to ważne. Byli to kumple Jonasa, a co za tym idzie na pewno ćpuny i zbiry, którzy nie powinni chodzić na wolności. Zapewne pani Beatriz kojarzyła ich z widzenia, bo jej syn Roque kupował od tych dzieciaków marihuanę i popalał z nimi na skraju lasu. Potem zaczął kupować mocniejszy towar. W Jordanie aż się zagotowało i dona Beatriz chyba to wyczuła, bo ścisnęła go za kolano.
– Ale spokojnie, on powiedział, że się nimi zajmie – szepnęła, ale wszyscy ją usłyszeli.
– Kto się nimi zajmie? Policjant? – Lidia zmarszczyła brwi, patrząc na ranną kobietę z niecierpliwością.
– Nie. Łucznik Światła. – Pani Gonzalez opowiedziała im o całym zajściu, kiedy to Cyganie zażądali wydania pieniędzy z kasy, a kiedy nie chciała tego zrobić, popchnęli ją na regały z produktami i sami wzięli to, po co przyszli. Potem znikąd pojawił się zamaskowany mężczyzna, na którego widok młodzi Romowie zaczęli uciekać w popłochu, po drodze wpadając na starszego mężczyznę, który akurat wchodził do sklepu. – El Arquero de Luz powiedział, że ich złapie.
– Pobiegli tędy? – Lidia wskazała kierunek, a kiedy dona Beatriz pokiwała głową, sama już zbierała się, żeby rzucić się do wyjścia.
– Lidia, oszalałaś? – Quen syknął, chwytając ją mocno za łokieć i ciągnąc w swoją stronę. Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. – Nie rób scen. Pozwól mu się tym zająć. Niby co chciałaś zrobić? Trzymać tych chłystków za ręce, podczas gdy on będzie ich okładał?
– Łucznik taki nie jest. Puszczaj – warknęła, wyrywając rękę i wyciągając szyję w stronę okna. Nic jednak nie dostrzegła.
– Nieważne, to głupie i nieodpowiedzialne. Nie powinnaś tak ryzykować. Nie chcesz chyba, żeby ktoś się dowiedział, że jesteś z nim w kontakcie, prawda? – Enrique był nieustępliwy. Lidia czasami działała mu na nerwy, ale troszczył się o nią i nie chciał, żeby stała jej się krzywda.
– Cicho bądź. – Lidia uszczypnęła go lekko, żeby się zamknął, bo Veronica stała tuż obok nich i przysłuchiwała się ich wymianie zdań z ustami ułożonymi w wielką literę „o”.
– Pojadę z panią do szpitala, trzeba ustabilizować rękę i trzymać powyżej poziomu serca, żeby zmniejszyć obrzęk – oświadczył Guzman, sprawdzając wiązanie temblaka.
– Zaczekajmy na policję, pewnie będą mieli mnóstwo pytań – zauważył rozsądnie Kevin, a dziewczęta pokiwały gorliwie głowami, zgadzając się z nim.
– Pani Beatriz potrzebuje interwencji doktora Sotomayora. To imbecyl, ale ma licencję, więc wybacz, ale w tej chwili ważniejsze jest dla mnie jej zdrowie niż głupie zeznania.
– Ale policja…
– Mam ich gdzieś – sarknął Jordan, ze złością obracając w dłoniach mrożonkę, którą przykładał do spuchniętego stawu łokciowego sklepikarki. – Będą ją tu trzymać i wypytywać, a i tak nic nie zrobią.
– Karetka przyjedzie z nimi, poczekaj.
– Nie przyjedzie, w szpitalu brakuje ludzi i jeżdżą tylko do nagłych wypadków czyli do osób, które albo już konają albo właśnie skonały. Do tych drugich paradoksalnie spieszą się trochę bardziej, jakby w kostnicy była premia za to, kto ile ciał tam ulokuje. – Guzman wypowiedział te słowa przez zaciśnięte zęby. Jedną ręką włączył swój telefon i zamówił ubera z San Nicolas, który już zdążył podjechać pod sklepik.
– Czasami potrafi być wrzodem na tyłku, ale ma rację. Te karetki z Valle de Sombras to koszmar – zgodziła się z nim Lidia, patrząc jak wyprowadza panią Gonzalez i wsiada z nią do taksówki.
– A co się dziwisz jak ratowników medycznych jest coraz mniej? Wszyscy wolą przejść do prywatnych placówek w San Nicolas, tam lepiej płacą. W dodatku po tej aferze z naćpanym kierowcą karetki, którego policja przyskrzyniła jak uciekał po strzelaninie w El Paraiso, zaufanie do tego zawodu znacznie spadło – przyznał Quen, podczas gdy reszta znajomych patrzyła na nich w osłupieniu. – Ja też się zmywam, muszę pogadać z Caroliną.
– A co jeśli policja będzie wypytywać? – Lidia zerknęła na zegarek. Bardzo chciała pobiec do sadu Delgadów i zobaczyć, czy znajdzie tam El Arquero, ale wiedziała, że Basty Castellano albo inny policjant na dyżurze będzie miał mnóstwo pytań.
– Basty wie gdzie mnie szukać, mieszkam po drugiej stronie ulicy. Poza tym nic nie widziałem. I niczego nie słyszałem – dodał szybko, udając, że zapina sobie usta niewidzialnym zamkiem.
Nie zamierzał pozwolić, żeby policja znów przyczepiła się do Łucznika. Nie teraz, kiedy wydawało mu się, że wie, kto kryje się za maską. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:10:36 04-02-25 Temat postu: |
|
|
TEMPORADA IV, CAPITULO 047 cz. 1
LIDIA/VERONICA/IVAN/DEBORA/SARA
Postukiwała nerwowo stopą, co rusz zerkając na swojego smartwatcha i zastanawiając się, ile to jeszcze potrwa? Lidia była zirytowana tą całą biurokracją i miała wrażenie, że policja wcale by się tak nie przejęła tą sprawą, gdyby starszy jegomość nie powiedział przez telefon, że to Cyganie zaatakowali panią Gonzalez. Miała wiele żalu do ojca i jego ludzi, nie utożsamiała się z Romami, ale jednak była wrażliwa na niesprawiedliwość i stereotypy, a tak się złożyło, że funkcjonariusze po raz kolejny okazali się być uprzedzeni do sprawców. Radiowóz przyjechał do sklepiku doni Beatriz kilka minut po całym zajściu, podczas gdy zwykle trzeba było czekać na interwencję znacznie dłużej. Grupka znajomych została, by złożyć wyjaśnienia, ale jako że nie byli bezpośrednio zamieszani, funkcjonariusz Ramirez puścił ich do domów. Na miejscu zostały już tylko Lidia i Veronica.
– Mówię po raz kolejny – nie, nie znałam ich. Nawet ich nie widziałam, nie wiem kto to był – powtarzała do znudzenia Montes, czując że gałki oczne niedługo wypadną jej od tego wiecznego przewracania w odpowiedzi na denerwujące pytania policjanta.
Kusiło ją, by powiedzieć, że odmawia składania jakichkolwiek wyjaśnień bez udziału opiekuna prawnego. Była pewna, że Conrado by się wkurzył, gdyby wiedział, co policjanci insynuowali tym małym wywiadem, bo przesłuchaniem nie można było tego nazwać. Wiedziała jednak, że przez to wyglądałaby na bardziej winną i nie chciała dawać im tej satysfakcji.
– Próbujemy tylko ustalić fakty. – Ramirez sam wydawał się zniecierpliwiony jej brakiem współpracy, postukując długopisem w notes, na którym zapisany był tylko szkic rysopisu dwóch złodziei, który otrzymał od klienta sklepu.
– Fakty są takie, że przyszłam tutaj z kolegami, kiedy usłyszałam, że miał miejsce napad. Nie widziałam tych zbirów, więc nie wiem, o kim mówimy. Długo to jeszcze potrwa?
– Ramirez, co jest grane?
Cichutki dzwoneczek przy drzwiach obwieścił pojawienie się kolejnej osoby. Ivan Molina przekroczył próg niewielkiego spożywczaka, rozglądając się po zgromadzonych i krzywiąc się, kiedy jego ciężki but nadepnął na rozsypane po posadzce landrynki, które chrupnęły złowieszczo. Lidia pomyślała, że to bardzo dziwne, by szeryf przyjeżdżał na takie wezwanie osobiście. On jednak wysłuchał tłumaczeń swojego podwładnego ze spokojem, a następnie zerknął na Lidię i Veronicę, które nadal czekały, aż będą mogły pójść do domów.
– Ale ona nadal twierdzi, że ich nie zna. – Policjant zakończył swoje wyjaśnienia w dramatycznym stylu, spoglądając na Montes spode łba i wskazując ją palcem, jakby była jakimś przedmiotem.
– Nie możesz wychodzić z założenia, że zna każdego w taborze tylko dlatego, że sama jest Cyganką. – Molina podparł się pod boki, groźnym wzrokiem wywiercając Ramirezowi dziurę w czole.
– Nie jestem Cyganką – warknęła nastolatka, mimo woli zaciskając dłonie w pięści. Nie była wielką fanką szeryfa, a teraz też nie ocieplił swojego wizerunku. Nie była pewna, czy staje w jej obronie, czy może tylko bardziej z niej drwi.
– Najmocniej przepraszam. – Molina spojrzał na nią z politowaniem. – Pół-Romką – poprawił się, ale nie zrobiło to żadnej różnicy, bo czuła się tylko bardziej upokorzona. – Skończyłeś na dzisiaj, Ramirez, sprawa zamknięta. Mamy tych dwóch gnojków.
– Złapaliście ich? – Lidia szczerze w to wątpiła, ale zwróciła się do szeryfa jak najgrzeczniej potrafiła. Bardzo się starała, by nie dać po sobie poznać, co tak naprawdę w tej sprawie ją interesuje.
– Sami zgłosili się na komisariat. Posiniaczeni jak brzoskwinie i wyglądający jak sto nieszczęść.
– A więc to on ich złapał! – Veronica odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu, z trudem powstrzymując uśmiech na twarzy.
– Któż taki, Veronico? – Ivan zahaczył kciuki o szlufki swoich dżinsów, spoglądając na nią wyczekująco.
Lidia wyczuła, że to pytanie retoryczne i doskonale wiedział, kogo nastolatka ma na myśli. Nagle stało się dla niej jasne, dlaczego osobiście pofatygował się na miejsce zdarzenia i dlaczego tak docieka, mimo że teoretycznie to jego podwładny powinien załatwić formalności do końca.
– No przecież pani Gonzalez mówiła, że widziała El.... – Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Lidia zmroziła ją wzrokiem. Miała ochotę porządnie potrząsnąć byłą cheerleaderką z San Nicolas.
– Proszę, dokończ, Vero. Co chciałaś powiedzieć? – Molina machnął w jej stronę dłonią, wysilając się na sarkazm.
– Przepraszam, po prostu cieszę się, że ci Romowie już nikogo więcej nie skrzywdzą – poprawiła się Serratos, posyłając Lidii przepraszające spojrzenie.
– Yhmm. Tak, to wielka pociecha. – Ivan palcem podrapał się w kąciku ust, jakby zastanawiał się, co chce następnie powiedzieć.
– Ivan, daj spokój, ważne że macie sprawców, prawda? Są aresztowani, to najważniejsze. – Veronica posłała mężczyźnie swój śnieżnobiały uśmiech, który Lidię tylko bardziej zirytował. Może chciała załagodzić swoją gafę, wykorzystując swój urok osobisty.
– Nie, nie są. Aktualnie przebywają w szpitalu, bo wymagają konsultacji lekarskiej. Jeden prawdopodobnie ma złamane żebro.
Lidia przełknęła głośno ślinę, czując, że coś ciężkiego opada jej na dno żołądka. Domyślała się, co to może oznaczać dla Łucznika i była pewna, że Ivan nie spocznie, póki go nie znajdzie. Wydawał się być wkurzony. Córka Ulisesa próbowała coś ściemniać, ale Molina podniósł rękę, by jej przerwać.
– Daruj sobie, Nica. Minęły już czasy, kiedy za ładne oczy kryłaś tyłki swoim kumplom. To są poważne sprawy, sprawy dorosłych – dodał dobitnie, spoglądając przez ramię na Lidię, która starała się zachować neutralny wyraz twarzy i miała nadzieję, że jej to wychodzi. – Twierdzicie, że przybiegliście tutaj zaraz po tym, jak Maya Del Bosque powiadomiła was o zajściu, tak? Nikogo nie widzieliście w sklepie? Kogoś ubranego na czarno i w czarnej kominiarce na przykład?
– Nie, nie wiem, o czym szeryf mówi – odpowiedziała automatycznie Lidia, czując się wyjątkowo pewna siebie. – Nikogo nie widzieliśmy, tylko pani Gonzalez i ten stary facet byli świadkami zdarzenia.
– Romualdo Dominguez – poprawił ją Ivan, a ona wzruszyła ramionami.
– Nie znam wszystkich w miasteczku.
– Oczywiście. – Molina przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę, jakby chciał ją przyłapać na kłamstwie.
Wiedziała, że nic na nią nie ma. Nie widziała sprawców, nawet jeśli byli to kumple Jonasa i kojarzyła ich z widzenia, to tego dnia nie miała sposobności, by nakryć ich na gorącym uczynku, a co za tym idzie nie mogła ich zidentyfikować. Chciał dowiedzieć się czegoś o Łuczniku Światła, dwóch rzezimieszków nie bardzo go obchodziło. Pewnie nawet ucieszył się, że mógł ich wsadzić za kratki z pokiereszowanymi twarzami, a on nie musiał kiwnąć nawet palcem. Jedyne co go bolało to jego duma, bo ktoś inny wykonał robotę, wyręczając policję. Poczuła odrazę do wymiaru sprawiedliwości.
– Wsiadajcie do auta, odwiozę was do domów. Ramirez, zamknij tu, nic tu po nas. Beatriz złożyła już zeznania.
Molina został jeszcze przez chwilę w sklepie, by wydać swojemu podwładnemu dyspozycje, a dziewczęta wsiadły do jego samochodu. Przyjechał cywilnym wozem, nigdy nie korzystał z radiowozu i Lidia pomyślała, że może to i lepiej – Conrado nie powinien widzieć, że odwozi ją policja. Nie chciała doprawiać mu więcej zmartwień, więc miała nadzieję, że w ogóle nie zastaną go w domu.
– Lidio, bardzo cię przepraszam, nie chciałam stawiać cię w niezręcznym położeniu – odezwała się Veronica, spoglądając na nią ze skruszoną miną, kiedy obie zajęły miejsce z tyłu auta Ivana. – Po prostu Łucznik robi naprawdę wiele dobrego w mieście i nie mogłam się powstrzymać. Mogłam pomyśleć…
– Tak, masz rację, mogłaś najpierw pomyśleć – warknęła tylko Montes, sama nie wiedząc, dlaczego tak zareagowała. Veronica nie miała nic złego na myśli, ale może właśnie to był jej problem – wtrącała się nie do swoich interesów, nawet sobie z tego nie zdając sprawy.
– Jesteś na mnie zła.
– Wow, jak ci się udało zgadnąć? – Lidia wydmuchała głośno powietrze, sprawiając, że kilka kosmyków jej czarnych włosów uniosło się w powietrze i po chwili opadło na jej nos. Zaczynała żałować zapuszczania włosów. Szybko zaczesała je do tyłu, patrząc na koleżankę z wyrzutem. – Policja szuka każdego pretekstu, żeby złapać El Arquero. Teraz mają tylko kolejny dowód na to, by obwinić go o przemoc w Pueblo de Luz.
– Przecież on nic takiego nie zrobił! Pomógł złapać tych chłopaków, prawda? Zgłosili się na policję dzięki niemu.
– Nie, nie dzięki niemu. To nie był Łucznik.
– Co, skąd wiesz? – Wielkie oczy Veronici zrobiły się okrągłe.
– Po prostu wiem. – Lidia nie chciała jej tego tłumaczyć, a zresztą i tak nie mogła, bo Ivan Molina wsiadł do auta i odpalił silnik, kierując się najpierw do domu Veronici.
Lidia przez całą drogę powrotną nie skupiała się w ogóle na wesołej rozmowie Veronici i Ivana, którzy chyba zapomnieli o całej sprawie i wrócili do bycia dobrymi znajomymi. Jej myśli natomiast powędrowały do Łucznika Światła. Dona Beatriz twierdziła, że obiecał schwytać dwóch Romów, którzy na nią napadli, ale nie podała konkretnego rysopisu. Zresztą nawet gdyby to zrobiła, Lidia była pewna, że z łatwością mogła się pomylić – nie było trudno o pomyłkę, kiedy wystarczyły czarne ubrania i kominiarka. Może to śmiałe stwierdzenie z jej strony, ale była przekonana, że tylko ona mogłaby odróżnić prawdziwego Łucznika Światła od jego naśladowcy, a nie miała wątpliwości, że właśnie tym była osoba, która pojawiła się tego dnia w sklepie spożywczym. El Arquero de Luz tak nie działał – nie biegał po mieście w świetle dnia, nie rozmawiał z ludźmi, nie angażował się w takie sprawy. Zgoda, zdarzyło mu się posłać kilka strzał przed zmierzchem, ale zawsze był ostrożny, nigdy nie dał się złapać. I nigdy też nikomu nie wyrządził krzywdy, pomijając pamiętną strzelaninę w El Paraiso, ale to była wyższa konieczność. Lidia była tą sprawą okropnie sfrustrowana i wiedziała, że musi porozmawiać ze swoim zamaskowanym przyjacielem, by wszystko wyjaśnić.
Ku jej rozpaczy szeryf nie odjechał od razu, kiedy odstawił ją do domu, a odprowadził ją pod same drzwi, by uciąć sobie pogawędkę z Conradem Saverinem. Mina jej opiekuna była naprawdę zatroskana, kiedy zobaczył na swoim progu stróża prawa prowadzącego ją tak, jakby złapał ją na gorącym uczynku. Pogrążyli się w rozmowie, a Lidia miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy kazali jej wejść do środka, by móc obgadać kilka spraw. Nadstawiła uszy, by słyszeć, co takiego się tam dzieje, ale wtedy zdała sobie sprawę, że nie jest w kuchni sama.
– Veda, cześć. – Wzdrygnęła się lekko zaskoczona obecnością koleżanki w domu. – Co ty tu robisz, czekasz na mnie?
– Właściwie to tak, chciałam pogadać. Zjesz carbonarę? – Veda poruszała się po kuchni jak po swojej własnej, a Lidia pokręciła tylko głową. – Rozumiem, wolisz pewnie deser.
Musiała wyczuć parszywy nastrój koleżanki, bo postawiła przed nią desery i podała widelczyk, by mogła je śmiało zaatakować.
– Dlaczego Ivan cię przywiózł, czy coś się stało? Nie powiedział ci, że tutaj jestem?
– Szeryf jest bucem – oświadczyła Montes w odpowiedzi, wbijając widelec w sernik z mango i wpychając go sobie do ust ze złością.
– Często to słyszy. – Balmaceda pokiwała głową, zgadzając się z tymi słowami. – Cześć, Ivan! – Pokiwała mu ręką, kiedy chwilę później wszedł do kuchni razem z Conradem.
– Gotowałaś? – Ivan nie bardzo wiedział, jak ma zareagować. Część jego miała ochotę się roześmiać, bo dziewczyna była prawdziwym promyczkiem, ale powaga urzędu nakazywałaby okazać lekką dezaprobatą dla jej zachowania. Kiedy odstawił ją dzisiaj do domu Saverina, by odwiedziła koleżankę, nie spodziewał się, że będzie gotowała obiad pod jej nieobecność.
– Uwielbiamy włoską kuchnię. – Conrado pospieszył z pomocą, uśmiechając się dobrodusznie w swoim stylu. – Dziewczęta chciały spędzić ze sobą trochę czasu. Powiedziałem Vedzie, że może zaczekać na Lidię. Ucięliśmy sobie miłą rozmowę. Przegadałyście już to zadanie domowe? – zwrócił się do Vedy z błyskiem w oku. Oboje wiedzieli, że nie chodzi o żadną pracę do szkoły, ale jakoś wyczuł, że szeryf nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, po co jego podopieczna tutaj przyszła.
– Nie miałyśmy okazji, to skomplikowany projekt – odparła Lidia, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Nie miała oporów, by ściemniać szeryfowi. To nie tak, że zatajała jakieś ważne dla śledztwa informacje. Zwróciła się do Vedy, kiedy coś jej wpadło do głowy: – Możesz zostać na noc, jeśli chcesz. Ogarniemy sobie wszystko na spokojnie, korzystając z weekendu. – Wzrokiem odnalazła spojrzenie Conrada. – Jeśli nie masz nic przeciwko.
Saverin wydawał się być uradowany z takiego rozwiązania, ale ona nie miała czasu myśleć, czy dlatego że ona znajdowała przyjaciółki, czy może mógł zrobić sobie wolne i iść na randkę z Ronnie. Wolała się nad tym nie zastanawiać.
– Nocowanie? – Oczy Vedy aż rozbłysły. – Pewnie, że chcę! Nigdy nie byłam na nocowaniu. Ivan, przywieziesz mi moje rzeczy? Wszystko ci rozpiszę. I kosmetyki, koniecznie przynieś kosmetyki. Te maseczki od taty Salvadora będą jak znalazł, urządzimy sobie domowe SPA.
– Yyyy no nie wiem, Veda… – Molina zerknął na Saverina, szukając pomocy, ale on wydawał się zachwycony, o czym zresztą go poinformował. – Elena jest poza domem, wolę nie podejmować takiej decyzji bez jej zgody.
– Och, daj spokój, mama świetnie się bawi z Salvadorem, napiszę jej wiadomość i na pewno się zgodzi. Zna Lidię i na pewno nie ma nic przeciwko. A tobie przyda się odrobina spokoju. Już od dawna nie miałeś mieszkania tylko dla siebie. Twój wewnętrzny stary kawaler na pewno za tym tęskni.
– Nie jestem starym kawalerem – żachnął się, choć w gruncie rzeczy nie było, co się z tym kłócić.
– No w sumie masz rację, jesteś rozwodnikiem – rzuciła Veda rezolutnie, czym tylko sprawiła, że Lidia zakrztusiła się kawałkiem mango, kiedy parsknęła śmiechem.
– Niech będzie – zgodził się szeryf, zastanawiając się, co u licha ma robić sam w pustym domu. Szeroki uśmiech na twarzy Vedy szybko jednak odegnał wszystkie zmartwienia. – Zrób mi listę, przywiozę ci wszystko, czego potrzebujesz. – Pocałował nastolatkę w czubek głowy, pożegnał się i wyszedł, a Lidia odetchnęła z ulgą.
– Zostawiam was. Gdybyście czegoś potrzebowały, będę u Fabricia. – Saverin wziął swoją teczkę i laptopa pod pachę, po czym wyszedł do ogrodu, by przejść do drugiej części bliźniaka i obgadać kilka spraw z Guerrą. Miał też zamiar podziękować Emily za maszynkę do makaronu. Czasami uprzejmość potrafiła człowieka wyprowadzić z równowagi bardziej niż jawna antypatia.
– Twój tata jest bardzo fajny – stwierdziła Veda bez ogródek, kiedy w końcu zostały same. – I masz naprawdę ładny dom.
– To nie jest mój dom, a Conrado to nie jest mój tata, ale tak, jest naprawdę dobrym człowiekiem – zgodziła się, a na sercu zrobiło jej się lżej. Veda wiedziała, jak podnieść ją na duchu.
– Mieszkasz u niego, opiekuje się tobą i chodzi dla ciebie na wywiadówki – to twój tata, tak samo jak Ivan i Salvador są ojcami dla mnie. – Dziewczyna nie widziała innego wytłumaczenia, a Lidia wolała nie wyprowadzać jej z błędu. – Musimy poważnie porozmawiać.
– Domyślam się. – Montes tym razem pozwoliła sobie na uśmiech, widząc wypieki na twarzy Vedy. – Czy chodzi o Elvisa?
– Nie, nie tym razem. To skomplikowane, opowiem przy maseczkach.
– Raczej nie robię sobie maseczek. – Lidia zastanowiła się nad tym i stwierdziła, że chyba nigdy nie robiła sobie domowego SPA poza tym jednym razem, kiedy urządziła pidżama party. Zawsze musi być ten pierwszy raz na wszystko. – To ciasto jest pyszne, co to takiego?
– Sernik baskijski z mango. Masz bardzo dużo mango, musisz je naprawdę bardzo lubić.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
***
Dopóki Veda i Elena z nim nie zamieszkały, praca była całym życiem Ivana Moliny. W domu bywał rzadko, zwykle wpadał tylko wziąć prysznic i się przespać. To na komisariacie i w terenie spędzał najwięcej czasu, ale od kiedy Veda zagościła w jego życiu, miał więcej energii i czuł, że znalazł jakiś cel. Uwielbiał patrzeć jak się śmieje, zabierać ją w różne miejsca, których jeszcze nie widziała, choć nie miał do tego zbyt wielu zasobów. To była jedna z tych rzeczy, których zazdrościł Salvadorowi – ten facet mógł sobie pozwolić na wycieczkę biznes klasą do Nowego Jorku, a Molina mógł zapewnić co najwyżej wypad do aquaparku w San Nicolas de los Garza. Cieszył się, że obie panie wracały do siebie po traumie, jaką zafundował im Jose Balmaceda. Widok uśmiechniętej Eleny, nawet jeśli sprawcą tego uśmiechu był Sanchez, naprawdę go uspokajał, bo wiedział, że przyjaciółka sobie poradzi. Natomiast Veda miała przyjaciół, zawierała nowe znajomości, wychodziła do ludzi, odkrywała świat, a to był naprawdę wielki sukces. Po kryjomu czytał książki o autyzmie, które podsuwała mu Anita i wiele się z nich dowiadywał, przede wszystkim tego, że powinien dać nastolatce swobodę, co też właśnie robił.
Mógł być z siebie dumny – nie zrobił jej wykładu umoralniającego, nie powyrywał nóg z tyłka tego gogusia Abarci, jak miał ochotę, nie skomentował jej wizyty u ginekologa, choć wiedział, co to zwykle oznacza u tak młodych dziewcząt. Wolał nie myśleć, że Veda planuje współżycie, oddalił od siebie ten pomysł jak najdalej i zamknął w czeluściach swojej świadomości. Zgodził się nawet, by dziewczyna nocowała poza domem. Zrobiłby wszystko, byleby widzieć uśmiech na jej twarzy, ale była też ta druga strona medalu – tęsknił za tym małym promyczkiem i coraz częściej uderzał go fakt, że ona w końcu wyjedzie na studia, zostawi go tutaj samego. Może nawet rozejdą się jeszcze szybciej. Znał Salvadora i wiedział, że facet chciałby stworzyć z Eleną i Vedą prawdziwy dom, a nie było to możliwe dopóki one urzędowały u Moliny. Jeśli o niego chodziło, mogły tam zostać na stałe, kompletnie mu to nie przeszkadzało, mimo że od kilku miesięcy sypiał na kanapie, co odbijało się na jego kręgosłupie. Czuł, że to egoistyczne z jego strony, Veda i Elena zasłużyły na najlepsze wygody, a jego ciasne mieszkanie nie spełniało standardów, które mógł zapewnić im Sanchez, ale i tak chciał je zatrzymać jak najdłużej.
Veda mogła uważać, że nocując u koleżanki, robi mu przysługę i zwalnia mu mieszkanie. Może nawet sądziła, że Ivan zaprosi do domu jakąś kobietę, ale on raczej tego nie robił. Jeśli spotykał się z kimś w celu nic nieznaczącego jednego razu, raczej szli do domu partnerki, a on wybywał przed świtem. Prawdą było, że bez Vedy, jej wiecznej paplaniny o muzyce i wspólnego gotowania, Ivan Molina nie miał co ze sobą zrobić. Pozostawało tylko pójść do pracy, żeby zabić jakoś czas. Mógł też co prawda odwiedzić Lucię Ochoa, ale ona miała dyżur. Miał wrażenie, że sypianie z ciotką Vedy to nie jest dobry pomysł, nie chciał, by nastolatka nabrała złych wzorców. Już na samą myśl, że zacznie zaraz chodzić na randki i być może przyprowadzać chłopaków lub, co gorsza, bywać u nich, dostawał niemal apopleksji.
Cieszył się więc, że ma sporo papierkowej roboty na komendzie, bo przynajmniej mógł jakoś przeczekać do rana, zanim odbierze Vedę z domu Saverina. Na nocnej służbie było cicho i spokojnie, jedynie od czasu do czasu ekspres do kawy w kuchni dawał o sobie znać. Jeden z młodych Romów, którzy napadli tego dnia na sklepik pani Gonzalez, został już wypuszczony ze szpitala. Wciąż się uskarżał, ale lekarz twierdził, że symuluje i oprócz kilku siniaków nic mu nie będzie. Drugi ze złodziei został na nocnej obserwacji, ale Ivan był dobrej myśli, że wypuszczą go jak najszybciej, by móc przymknąć go razem z kolegą.
– Zamknij się – warknął, kiedy usłyszał jęczenie aresztowanego. – On tak cały czas? – zwrócił się do Ursuli.
Młody Cygan wydawał z siebie irytujące dźwięki i nawet Mozart, który ułożył się na posłaniu w gabinecie Ivana, wydawał się być zdenerwowany tymi hałasami. Kobieta oderwała się od papierów i wyciągnęła z uszu słuchawkę. Spojrzała na niego pytająco, ale domyśliła się, co mówił, bo skrzywiła się, wskazując podbródkiem w stronę zajętej celi.
– Wykańcza mnie już. Dostał kolację, ale uparł się, że jej nie zje, bo to nie jego smaki. Kiedy wymieniłam posiłek, bredził coś o tym, że ma uczulenie. Myśli, że jak będzie to ciągnął, to się zlitujemy i go puścimy. – Duarte machnęła ręką. Zbyt dobrze znała takich gagatków, by się nimi przejmować.
– A proszę bardzo, jak dla mnie to może się nawet zagłodzić, wszystko jedno. Chcesz kawę? – zapytał, wskazując na jej pusty kubek.
– Nie, dzięki, wypiłam już dwie. Wiesz kiedy mogą go przewieźć do Monterrey? – zapytała, nie mogąc już dłużej wytrzymać odgłosów dochodzących zza krat w areszcie, a wtedy jak na zawołanie młody Rom zaczął śpiewać jakąś cygańską pieśń.
– Chyba sobie, k***a, kpi. – Ivan wziął pałkę policyjną i walnął nią kilka razy w kraty. – Uspokój się, Adriano Celentano, koncerty możesz dawać pod prysznicem w więzieniu.
– Niezbyt to humanitarne.
Molina oparł się ramieniem o kratę, przewracając oczami, kiedy rozpoznał głos swojej eksżony. Cygan na chwilę przestał wyć, kiedy szeryf pogroził mu pałką i odszedł w stronę biurka Ursuli, przy którym Deb już wygodnie się rozsiadła.
– Ma ciepło, czysto, ma co żreć, w kiblu jest papier toaletowy i mydło – lepiej w romskim obozie nigdy nie miał. – Ivan nie widział problemu. Patrzył na Deborę podejrzliwie. – Co tu robisz?
– Przychodzę jako zatroskana obywatelka – oznajmiła, zakładając nogę na nogę, ale nie zwiodła go. Westchnęła więc i wytłumaczyła: – Moi wyborcy się martwią. Dochodzą mnie słuchy, że policja działa nieudolnie, skoro gość w rajtuzach musi wam pomagać i chwytać za was przestępców.
– On nie nosi rajtuzów – poprawiła ją Ursula, ale nie było to ważne dla tej dyskusji, więc udała, że zapina usta na zamek.
– Twoi wyborcy? – Ivan przysiadł na biurku przyjaciółki, odchylił głowę i wybuchnął tubalnym śmiechem, który sprawił, że Mozart przydreptał z jego gabinetu zaciekawiony zbiegowiskiem. – Jeszcze nie jesteś w radzie, Debbie, nie licz głosów przed wyborami.
– Wiem, że nie podoba ci się moja kandydatura…
– Mało powiedziane.
– Ale traktuję obawy mieszkańców poważnie. – Kobieta udała, że nie dosłyszała jego słów. – Przyszłam się upewnić, czy tym chłopcom niczego nie brakuje. Znam cię, Ivan, potrafisz być mściwy.
– Jestem stróżem prawa. – Molina zrobił minę, która miała chyba wyrazić oburzenie, ale nie było sensu się kłócić. Nigdy nie był zbyt delikatny i pobłażliwy jeśli chodziło o przestępczość wśród Romów, miał z nimi zbyt nieprzyjemne doświadczenia. To Basty był tym dobrym gliną. – I to nie są żadni „chłopcy”, a dorośli faceci, którzy powinni wiedzieć, że za kradzież, muszą ponieść karę. Weekend w areszcie dopóki nie dostaną prawnika to i tak pięciogwiazdkowy hotel. Tam, skąd pochodzą, za podpieprzenie czyjejś własności grozi ucięcie ręki. Jeśli o mnie chodzi, jestem za przywróceniem tego typu rozwiązań i u nas.
– Nie wydurniaj się. Co z nimi będzie?
– Ten tutaj jest tylko posiniaczony, ale jego koleżka zostanie na noc na obserwacji i dowiemy się, czy można go przewieźć do Monterrey. Przyznaj się, Deb, pani Gonzalez kazała ci się dowiedzieć co u tych dupków, tak? – Szeryf znał ją aż za dobrze, nie umiała zresztą udawać.
– Przyznaję, Beatriz się martwi. Nie chce zniszczyć tym dzieciakom życia, więc nie wniesie oskarżenia.
– Powtarzam – to dorośli ludzie, wiedzą, co robią. A Beatriz, jeśli nie chce wnosić oskarżenia, ma pecha. I tak będą sądzeni za rabunek z użyciem przemocy, już moja w tym głowa.
– Odrobina empatii by cię nie zabiła, Ivan. – Jego była żona próbowała odnieść się do jego wrażliwej strony. Czasami wątpiła, czy ona w ogóle tam gdzieś jest. – Beatriz udaje, że jest okej, ale nadal przeżywa śmierć syna. I przypomnę ci, że to policja uznała ją za „nieszczęśliwy wypadek”. Roque Gonzalez wziął jakieś dziwne tabletki, dostał łatkę samobójcy, a jego dilerzy nadal chodzą po wolności.
– Kto wie, może to jedni z tych? – Ivan od niechcenia wskazał paluchem za siebie na celę, w której młody Cygan znów zaczął nucić jakąś melodię.
– Dobrze, widzę, że się nie dogadamy. – Deb wstała z miejsca, zakręcając na palcu kluczyki do auta. – Znałeś tamtego chłopaka, może gdyby ktoś mu pomógł wcześniej, dzisiaj nadal by żył.
– Wiele osób próbowało pomóc Roque, Deb. Nie wiesz tego, bo cię tu nie było, więc nie zachowuj się tak, jakbyś była wielką zbawicielką miasteczka. Wyjechałaś. Odeszłaś. Zostawiłaś ten syf za sobą, więc po co rozgrzebujesz to na nowo?
– Dlaczego mam wrażenie, że nie mówimy już o Roque ani tych Romach? – Guzmanówna zatrzymała się w połowie drogi do wyjścia.
– To ja pójdę jednak zrobić tę kawę. – Ursula wyczuła napięcie i wycofała się szybko, by nie ingerować w prywatne sprawy byłego małżeństwa.
– Jak się udała randka? – zagadnął znienacka Ivan, rzucając Mozartowi piłeczkę, po którą ten podreptał szybko na drugi koniec komendy.
– Naprawdę cię ciekawi czy pytasz, żeby mi dopiec?
– Jestem ciekawy. Nie wiedziałem, że Ponurak w ogóle jest w stanie spojrzeć na kobietę i się nie spalić ze wstydu. Tak się tylko zastanawiam. Spałaś z nim?
– To chyba nie twoja sprawa.
Deb poczuła ogromną złość. Ivan miał to do siebie, że potrafił ranić słowami, nawet się nie starając. Od czasu rozwodu żyli w dobrych relacjach, ale w gruncie rzeczy ich złotym sekretem było chyba po prostu to, że mało ze sobą rozmawiali. Molina był obecny w życiu jej bratanków i siostrzeńca, nadal byli rodziną, tylko już nie w oficjalnym tego słowa znaczeniu. Od kiedy wróciła do miasteczka, miała jednak wrażenie, że było między nimi sporo niedopowiedzianych spraw i ona nie zamierzała być tą, która poruszy te tematy. Wiedziała, że Ivan ma jej sporo za złe, nie mogła go winić. To ona chciała rozwodu, ona wyjechała i przysłała mu papiery do podpisu bez słów wyjaśnienia, a on był wściekły. Każde z nich w inny sposób radziło sobie ze śmiercią córeczki.
– Daj spokój, Deb, przyjaźnimy się. – Szeryf wzruszył niedbale ramieniem, schylając się po piłeczkę, którą aportował pies Vedy. – Ponurak w ogóle wie, jak używać sprzętu czy wszystko mu uschło przez te lata?
– Dla twojej wiadomości, wie bardzo dobrze, dziękuję za troskę. – Siostra Fabiana zacisnęła palce na kluczach. – Elias jest bardzo hojnym kochankiem.
– Ha! – Molina nie mógł powstrzymać prychnięcia. Mozart zatrzymał się w połowie drogi po piłkę i patrzył się w niemal ludzkim geście na swojego opiekuna, nastraszając uszy. – A to dobre. Musiał się nieźle postarać, jeśli chciał, żebyś jeszcze kiedyś się z nim umówiła.
– To naprawdę nie powinno cię obchodzić, ale skoro już musisz wiedzieć, jest naprawdę dobry w łóżku. Wie, jak zatroszczyć się o kobietę. Co? – warknęła na koniec, widząc wszystkowiedzącą minę swojego ex.
– Proszę cię, Deb. U mnie wystarczyło, że tylko na ciebie spojrzałem i już spadały ci majtki.
– Jesteś obrzydliwy. – Kobieta ruszyła w stronę wyjścia. – Wracaj do domu, Ivan. Samotność ci nie służy. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maggie Mocno wstawiony

Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5867 Przeczytał: 3 tematy
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:15:21 04-02-25 Temat postu: |
|
|
cz. 2
Przekąski były gotowe, Veda przeszła samą siebie na zakupach w małym sklepie spożywczym niedaleko domu Conrada. Lidia nie miała serca jej mówić, że nie przejedzą tego we dwie w jeden wieczór, bo miło było widzieć ją taką roześmianą. Przyszło jej na myśl, że Veda, podobnie jak ona, nigdy nie miała bliskiej przyjaciółki, u której mogłaby nocować i dzielić się plotkami. Montes zwykle stroniła od ludzi, bo dziewczęta w taborze nie były jej przychylne, a koleżanki ze szkoły też raczej traktowały ją z dystansem, wiedząc skąd pochodzi. Wszystko zmieniło się, od kiedy zaopiekował się nią Conrado – zaczęła zawierać przyjaźnie i czuła się z tym bardzo dobrze. Sama też nigdy nie była typem, który chciał się zwierzać i robić sobie w domu SPA, ale przy Vedzie nieco się ośmielała, widząc, ile to dla niej znaczy. Przeszło jej przez myśl, by zadzwonić po kilka dziewczyn i urządzić sobie nocowanie w większym gronie, ale szybko odrzuciła ten pomysł. Były sprawy, o których lepiej nie rozmawiać w dużej grupie, Veda też pewnie nie chciałaby rozmawiać o swoich sprawach z kimś, za kim niespecjalnie przepada. Poza tym Lidia chciała dać Rose trochę wytchnienia. Ostatnio czuła, że przyjaciółka też potrzebuje odpoczynku, a ona za bardzo zaprzęgła ją do pracy przy wyborach do samorządu. Primrose zgodziła się jej pomóc i zrobiła naprawdę dużo, ale miała też swoje sprawy i staż w prokuraturze na głowie. Czasami miała wrażenie, że kiedy rozmawiają, skupiają się tylko na Lidii i było jej z tego powodu źle, bo czuła się jak egoistka. Rosie musiało być naprawdę ciężko po śmierci Jules, a to wszystko tylko bardziej komplikowało sprawy. Montes uznała zatem, że kiedy Rosie będzie gotowa, przyjdzie do niej sama porozmawiać.
– Yon mnie pocałował. – Veda wstrzymywała tę nowinę do momentu aż ciasteczka piekły się już w piekarniku. Pozostawało tylko poczekać, aż będą gotowe, by móc oficjalnie zacząć babski wieczór. Obie przebrały się już w wygodne pidżamy, a Balmaceda była niezwykle podekscytowana całym tym nocowaniem, więc kiedy emocje związane z przygotowywaniem wszystkiego opadły, wreszcie mogła się zwierzyć.
– Yon Abarca? Ale czekaj, myślałam że lubisz Elvisa. – Lidia podrapała się po głowie, nalewając do szklanek napoje. Tym razem zrezygnowała z soku z mango, czuła że co za dużo to niezdrowo.
– Tak, ale Elvis jest… no nie jest prawdziwy. To znaczy jest, ale nie mogę go zobaczyć ani dotknąć. Miło się z nim rozmawia i robi inne rzeczy, myśląc o nim, ale Yon mi się podoba.
– Serio? – Montes wydawała się być sceptyczna. – Ale to przecież dupek.
– Dziewczyny lubią dupków.
– Może. – Roześmiała się po słowach Vedy i wysłuchała jej szczegółowego sprawozdania z pocałunku i randki. Lidia musiała przyznać, że hangar i sad brzoskwiniowy brzmiały bardzo romantycznie. Mimo woli przypomniała sobie o brzoskwiniach, które podarował jej kiedyś El Arquero de Luz. – Ech, wszyscy faceci są tacy sami. Całują, a potem zapominają.
– Jak ty i Daniel?
– Miał mnie zaprosić na randkę, a tymczasem minęły już trzy tygodnie i nadal cisza. Byliśmy razem na imprezie u Mii Estrady, ale nie nazwałabym tego randką.
– Dlaczego?
– Bo mam inne wyobrażenie randki. Może jestem dziwna, ale wydaje mi się, że powinno być bardziej kameralnie, intymnie.
– Ludzie chodzą na randki do kina, do restauracji… – Veda zaczęła wyliczać wszystko, co sama wiedziała. – To nie są kameralne miejsca.
– Może tak, ale wtedy jest się we dwoje i możesz skupić się na drugiej osobie. Na imprezie było tłoczno, hałaśliwie, a całość skończyła się tym, że Romeo prawie utopił się w basenie. Daniel powiedział, że to „preludium randki”.
– Jest jak Chopin. – Córka Eleny zachichotała na samą myśl, nucąc pod nosem „Preludium Deszczowe”.
– Dokładnie to samo powiedział Guzman. Przypomnij mi, dlaczego się pokłóciliście?
– Jordi uważa, że Yon mnie wykorzystuje, żeby dotrzeć do niego. Chce go zranić, bo jest zazdrosny o Veronicę. Ale ja już sobie wszystko wyjaśniłam z Yonem, przeprosił mnie.
– Ale nadal lubi Veronicę?
– Zamknął Jordana w składziku na miotły, żeby nie mógł zagrać w meczu i zabrał mu buty, które spersonalizowała dla niego Vero, więc tak, myślę, że jeszcze nie zdążył się odkochać.
– Okej, to wiele wyjaśnia. – Lidia pokiwała głową. Docinała Jordanowi z powodu dziecięcych plasterków na dłoniach, teraz już wiedziała, po co były mu one potrzebne. – Jesteś pewna, że Abarca jest teraz z tobą uczciwy? Mówisz, że cię pocałował, ale on chyba nie myśli o tym na poważnie…
Montes nie bardzo wiedziała, jak jej to wytłumaczyć. Nie znała całego kontekstu, nie znała też za dobrze Yonatana Abarci – wiedziała, że był dosyć wkurzający, a jeśli miał na pieńku z Jordanem, to już w ogóle musiał być niezłym dupkiem. Nie chciała, żeby Veda przez niego cierpiała, a wydawało jej się, że akurat chłopcy tacy jak on to same kłopoty.
– Conrado twierdzi, że jeśli chłopiec całuje dziewczynę dla zabawy i bawi się jej uczuciami, to na nią nie zasłużył – odpowiedziała panienka Molina de Sanchez, markotniejąc lekko, bo sama już nic z tego nie rozumiała.
– Rozmawiałaś z Conradem na temat całowania chłopaków? – Lidia nie była pewna, czy ma zapaść się pod ziemię czy może roześmiać. Jakaś część jej żałowała, że nie słyszała złotych rad Saverina.
– Tak, w końcu sam był nastoletnim chłopcem, więc zna się na tych rzeczach. Yon kocha się w Vero, to o nią się bije i to jej wciąż szuka, ale to mnie zabiera na randkę i to mnie całuje. Po co chłopaki tak robią? Robią nam nadzieję na coś więcej, bo taki mają kaprys. Conrado powiedział, że w większości przypadków nastoletni chłopcy są niedojrzali i sami nie wiedzą, czego chcą.
– Może utrafił w sedno.
Dzwonek do drzwi wyrwał je obie z tej zaciekłej dyskusji na temat chłopięcych uczuć i sposobu ich myślenia. Wieczór był jeszcze wczesny, ale i tak nie spodziewały się gości. Montes poszła otworzyć i na progu zobaczyła Sarę Duarte.
– Cześć, Lidia. Przeszkadzam? – Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na jej pidżamę. – Obudziłam cię?
– Nie, skąd. Mamy babski wieczór. Wejdź. – Otworzyła szerzej drzwi i obie wróciły do kuchni, gdzie Veda właśnie szykowała popcorn. – Jak twoja noga? – zapytała koleżankę, widząc, że ta nadal lekko kulała.
– Jest lepiej, dzięki, ale nadal nie jestem w pełni formy i właśnie dlatego przyszłam. Czy trener już z tobą rozmawiał? Muszę na jakiś czas zrezygnować.
– Nie, nic mi nie mówił. – Lidia zmarszczyła brwi, patrząc z niepokojem na nogę Sary, na której ta nadal miała opatrunek po pamiętnej „kąpieli” w jeziorze. Miała wrażenie, że Bruni powoli odsuwa ją od ważnych decyzji i wcale jej się to nie podobało, bo w końcu była kapitanem.
– Nie będę mogła zagrać w najbliższym turnieju sparingowym, więc prosił mnie, żebyśmy wdrożyły nową dziewczynę. Chciałam zapytać, czy możemy się jutro spotkać. Jeny, ale to smakowicie pachnie. – Sara pociągnęła nosem, chwaląc przyjemne zapachy, czym mile połechtała Vedę.
– Zostaniesz z nami na pidżama party? – zaproponowała podopieczna Ivana, wystawiając w jej stronę miskę z popcornem.
– Nie mam pidżamy.
– To nic, pożyczę ci. Ja mam trzy, bo nie mogłam się zdecydować i Ivan przywiózł mi kilka. Jesteś wyższa, ale myślę, że powinna pasować.
Sara zerknęła na Lidię, szukając przyzwolenia, ale ta nie miała nic przeciwko, jeśli Vedzie to nie przeszkadzało.
– Mama jest na nocnej służbie, więc właściwie chętnie zostanę. Nie lubię być w domu sama.
Chwilę później rozsiadły się na podłodze w pokoju Lidii z przekąskami, napojami i mnóstwem kosmetyków, których przeznaczenia Lidia nie mogła rozgryźć, ale Veda na szczęście trzymała rękę na pulsie. Gospodyni jedna rzecz nie dawała spokoju.
– To kogo Oliver chce wciągnąć do drużyny? Znów kogoś z San Nicolas? – Nie mogła powstrzymać złośliwej nuty. Już i tak doskwierał jej fakt, że Veronica miała wysoką pozycję w drużynie, bała się, że trener ją nią zastąpi.
– Nie, coś ty. To Amelia Estrada. – Sara wyjaśniła całą sytuację. – Córka gubernatora grała w swojej poprzedniej żeńskiej szkole z internatem, a Oliver zna się z jej byłym trenerem i on ją polecił. Podobno jest dobra jak skupia się na treningach, a nie myśli o niebieskich migdałach. Z tym może być problem.
– Co racja to racja, Mia lubi zwracać na siebie uwagę. Oby wzięła to na poważnie. – Lidia zgodziła się z koleżanką.
– Turniej już tuż-tuż i dobrze byłoby się z nią zgrać. Oliver wie, że jestem kontaktowa, więc chciał, żebym ci pomogła wdrożyć nową. Musi być gotowa na naszych gości z Nuevo Laredo.
– Okej, rozumiem. – Montes pokiwała głową. – Dobre one są?
– Kto taki?
– Te siatkarki z Nuevo Laredo. Nigdy o nich nie słyszałam, a musimy się przygotować, żeby wiedzieć z kim gramy. W końcu to ostatni sprawdzian przed wiosennym pucharem szkół.
– Lidio. – Sara zrobiła taką minę, jakby objawiała jej jakąś tajemną prawdę. – My nie będziemy grać przeciwko dziewczynom.
– Słucham?
– No tak, ostatnio też byłaś zajęta i pewnie nie słyszałaś, ale to jest turniej mieszany. Ksiądz Ariel go zorganizował i ma też aprobatę ministra sportu. Przyjadą do nas siatkarze z Nuevo Laredo, będziemy grać przeciwko męskiej drużynie. A nasi chłopcy z zespołu piłki nożnej dostaną żeńską drużynę jako konkurenta, to dziewczyny z katolickiego liceum imienia świętego Judy Tadeusza.
– To jakaś kpina! – Lidia przez chwilę myślała, że Sara żartuje, ale ona była poważna. – I Bruni sądzi, że tak nauczymy się grać? Ci chłopacy są na pewno dużo lepsi od nas!
– Tak, ale celem turnieju jest promowanie zdrowej rywalizacji i ogólnie ruchu, zajęć sportowych wśród młodzieży. Zagramy też sparing z laskami z byłej drużyny Veronici, one też biorą udział w tych zawodach.
– Czy to znaczy, że chłopcy z San Nicolas też będą grali z piłkarkami z Nuevo Laredo? – Veda choć nie lubiła piłki nożnej nagle zainteresowała się tym faktem. Oznaczał on bowiem częstsze wizyty Abarci w Pueblo de Luz.
– Tak, to katolickie liceum, ale są bardzo dobre. – Duarte musiała to przyznać. – Będzie kupa zabawy. Mamy jeszcze jakiś tydzień, żeby się przygotować. A mnie najbardziej interesuje, jak będą wyglądać ci siatkarze. Muszą być przystojni.
Lidia nie była zachwycona z obrotu spraw, Veda też niespecjalnie cieszyła się na wieść o pojawieniu się wysportowanych dziewcząt, które będą biegały po murawie razem z chłopakami, ale rekompensowała jej to perspektywa częstszego widywania Yona na szkolnej murawie. Sara chyba zdawała sobie sprawę z ich mieszanych uczuć.
– Będzie fajnie, zobaczycie. Trochę tak jak na tych koedukacyjnych obozach, na które Marcus zawsze jeździł.
– Na tych, na których wszyscy uprawiali ze sobą po kryjomu seks? – zapytała Veda, kompletnie nie przejmując się brakiem filtra i sprawiając, że napój Lidii poszedł jej nosem.
– No… nie sądzę, żeby ksiądz Ariel zezwolił na aż takie „atrakcje”. – Sara Duarte zrobiła cudzysłów w powietrzu, trochę rozbawiona tymi słowami. W gruncie rzeczy nie wiedziała za bardzo, jak Ariel i trenerzy widzieli ten turniej, znała tylko ogólne informacje, bo była w samorządzie, ale to się miało wkrótce zmienić. Na razie pełniła funkcję przewodniczącej tymczasowo, dopóki uczniowie nie wyłonią nowego szefa rady w nadchodzących wyborach. – I co robiłyście na tym waszym pidżama party, zanim przyszłam? Tak sobie po prostu siedzicie we dwie i jecie przekąski? – zagadnęła Sara podejrzliwie, zerkając to na jedną to na drugą dziewczynę, jakby węszyła podstęp.
– Nie tylko, obgadujemy też chłopaków i zastanawiamy się, dlaczego dają takie sprzeczne sygnały – poinformowała ją Veda, pociągając napój przez słomkę. – Nie mam odżywki do włosów. Ivan pomylił kosmetyki i przywiózł mi dwa szampony.
– Spokojnie, możesz wziąć którąś z moich, mam ich mnóstwo, robię je sama. – Lidia powstrzymała atak śmiechu na widok wielkich sowich oczu brunetki.
– Robisz sama odżywki do włosów?
– Tak, moja mama była fryzjerką, nie mówiłam?
Od dawna interesowała się chemią, a po mamie miała też dryg do układania fryzur, więc kiedyś z nudów połączyła te dwa hobby i od tego czasu jej włosy były w świetnej kondycji.
– To wyjaśnia dlaczego masz takie lśniące włosy – stwierdziła Sara, dotykając kosmyków Lidii z podziwem. – Mi wciąż rozdwajają się końcówki. Mama mówi, że powinnam je podciąć, ale ja chcę zapuścić.
– Ursula ma rację, trzeba podcinać, żeby się nie rozwarstwiały, nie stracisz na długości. Jeśli chcesz, możemy to zrobić teraz.
Otrzepała ręce od popcornu i wstała, by podsunąć Sarze krzesło. Okryła jej ramiona ręcznikiem i przyniosła swoje przybory. Po chwili jej sypialnia zamieniła się w mini salon urody, a Veda miała wyraźną uciechę.
– Twoja mama chodziła z moim tatą – oświadczyła Veda, siedząc po turecku na łóżku Lidii i przypatrując się, jak ta precyzyjnie podcina końcówki Sarze.
– Słucham? – Duarte obróciła głowę gwałtownie, przez co Lidia syknęła na nią, żeby się nie wierciła. – Chodzi ci o Ivana? Nie, nie chodzili ze sobą, ale zawsze się przyjaźnili. Mama straciła z nim dziewictwo.
Tym razem to ręka Lidii omsknęła się na nożyczkach. Wszystkie trzy wybuchły śmiechem.
– Czy to nie dziwne rozmawiać z rodzicami o takich rzeczach? Skąd wy to w ogóle wiecie? – Montes pokręciła głową, bo jej nigdy nie było dane porozmawiać z mamą na takie tematy. Magdalena Onetto zmarła, kiedy Lidia jeszcze nie wkroczyła w ten etap, kiedy myślała o płci przeciwnej.
– Podsłuchałam, jak Jimena Bustamante o tym mówiła. – Sara uznała, że musi się przyznać. – Ale mama to potwierdziła, zawsze otwarcie ze mną rozmawiała na te tematy. Ivan był jej pierwszą miłością, zresztą chyba wielu dziewczyn z miasteczka.
– Ivan miał branie, tak słyszałam – zgodziła się z nią Veda. – Ale on sam stracił cnotę z Francescą Estradą. Twoja mama jest naprawdę ładna, Saro. Dlaczego Ivan nigdy z nią nie chodził, skoro ze sobą sypiali?
– Nie wiem, czy ze sobą sypiali czy to była jednorazowa sprawa, ale wydaje mi się, że po prostu on nie był zainteresowany. Z tego co słyszałam wciąż schodził się i zrywał z Deborą Guzman, byli jak Ross i Rachel. – Duarte parsknęła śmiechem na to porównanie z serialu „Przyjaciele”. – Zawsze lubiłam Ivana. Cześć mnie chciała mieć takiego tatę jak on. Masz szczęście, Vedo, bo szeryf to naprawdę super facet.
– Z tym się zgodzę. – Balmaceda pokiwała gorliwie głową, a zaraz potem dostrzegła w lustrze minę Lidii. – Lidia go nie lubi.
– Ani go lubię, ani go nie lubię – odparła zgodnie z prawdą Montes. – Działa mi na nerwy jako stróż prawa, ale jako wujek wydaje się być w porządku. Choć Felix często się z nim kłóci, to jednak zawsze dobrze się o nim wypowiadał.
– Tak, jak dorastaliśmy, to Ivan zawsze był dla nas wszystkich dobrym wujkiem. – Sara podzieliła się z nimi swoimi doświadczeniami z dzieciństwa. Podziękowała Lidii za podcięcie włosów i z powrotem usiadły na ziemi wśród kolorowych poduszek i przekąsek. – Nie był taki jak reszta dorosłych, można do niego było przyjść z problemem. Krył nas, kiedy zrobiliśmy jakąś głupotę i z pewnych źródeł wiem, że odbył kilka ciekawych rozmów z naszymi chłopakami.
– Z pewnych źródeł czyli znów podsłuchiwałaś? – Montes nie dała się zwieść.
– To silniejsze ode mnie!
Sara rzuciła w nią poduszką ze śmiechem. Miło było poplotkować z koleżankami. Od czasu Bożego Narodzenia nie miała do niczego humoru. Ostatnimi czasy miała naprawdę ciężko, a ten wieczór był jej potrzebny.
– Słyszałyśmy kiedyś, jak robił Franklinowi wykład o bezpiecznym seksie. Byłyśmy z Olivią zdruzgotane, kiedy znalazł sobie dziewczynę.
– Ale przecież ty lubiłaś Marcusa Delgado, Olivia zresztą też – zauważyła Veda, z ciekawością przekrzywiając główkę, bo dynamika związków w Pueblo de Luz wydawała się być bardzo złożona.
– Tak, ale on chodził z Veronicą, wiedziałyśmy, że nie mamy szans. – Sara machnęła ręką. – Nie to że u Franklina Guzmana miałyśmy większe szanse – dodała szybko, na samą myśl wybuchając tylko głośniejszym śmiechem. – Był dwa lata starszy, mega przystojny i wysportowany, a do tego dobrze się uczył. Chodzący ideał. Lubiłyśmy sobie na niego popatrzeć z daleka. Nacho Fernandez w lecie często organizował imprezy nad basenem i czasami udawało nam się tam wbić, kiedy doktor Fernandez kazał mu zaprosić większe grono znajomych. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nawet gdybym chciała, to nigdy nie zostanę lesbijką, bo za bardzo lubię męskie ciała.
– Głupol. – Lidia odrzuciła w jej stronę poduszkę, sprawiając, że Sara przeturlała się na plecy, zanosząc się śmiechem.
– Franklin przyjaźnił się z JJ-em, czy on też bywał na tych imprezach? – Veda zmieniła nieco ton głosu, a Sara spoważniała.
– Tak przypuszczam, było sporo chłopców ze szkoły i znajomi spoza. Kuzyn Ignacia, kilku jego kolegów, więc myślę, że twój brat jak najbardziej mógł tam bywać, skoro przyjaźnił się z Franklinem. Ogólnie w lecie to były jedne z nielicznych rozrywek. Franklin był pierwszym chłopcem, u którego widziałam prawdziwy „kaloryfer”. Co prawda miał wtedy piętnaście lat, ale uważnie śledziłam jego atletyczną karierę i mogę powiedzieć, że się nie zawiodłam. Szkoda, że już ich nie ma wśród nas. To straszne – dodała na koniec, co zabrzmiało złowieszczo.
Lidia poczuła, że atmosfera gęstnieje. Przeszły z zachwytów nad męskimi ciałami do wyrażania żalu z powodu ich tragicznych śmierci. Takie rzeczy mogły się dziać tylko w Pueblo de Luz. Odchrząknęła i zwróciła się do Vedy, żeby trochę oczyścić aurę w pomieszczeniu i odciągnąć jej myśli od zmarłego brata:
– Zadzwonisz do Yona czy zaczekasz, aż sam się do ciebie odezwie po tej randce?
Jej słowa, które miały wprowadzić lżejszy nastrój, sprawiły, że Sara zachłysnęła się popcornem. Veda musiała uderzyć ją kilka razy między łopatki, by odblokować jej drogi oddechowe. Duarte oczy zaszły łzami, kiedy odchrząknęła i spojrzała po dziewczynach.
– Chodzisz z Yonatanem Abarcą? – zapytała, mając wrażenie, że niepotrzebnie tu w ogóle przychodziła. Sama nie miała miłych wspomnień z Yonem, ale nie chciała też psuć marzeń Vedy, która ewidentnie go lubiła, skoro ustroiła mu szafkę przed meczem.
– Jeszcze nie, tylko się całowaliśmy. Ale może on tylko całuje dziewczyny dla zabawy. Tak twierdzi Conrado.
Lidia ukryła twarz w poduszce, nie mogąc powstrzymać głośnego rechotu.
– Yon jest przystojny, prawda? – Veda zwróciła się bezpośrednio do Sary, która zawsze otwarcie wyrażała swoją opinię dotyczącą męskiej urody. To Lidia zwykle była bardziej powściągliwa.
– Tak, wydaje mi się, że tak – zgodziła się z nią Sara, bo nie było sensu udawać. – Jest ładnym chłopcem.
– Meh. – Lidia tylko wzruszyła ramionami.
– Nie mów, że ci się nie podoba. – Veda wydawała się być w szoku. – Wszystkim się podoba.
– Mnie nie. – Montes nie obchodzili „wszyscy”, sama lubiła sobie wyrobić zdanie o charakterze. – Dla mnie bardziej liczy się to, co ktoś sobą reprezentuje, jaki jest naprawdę, jakie ma serce, jakkolwiek pompatycznie to brzmi. Zwracam uwagę na wnętrze, no i umysł – facet nie może być tępakiem.
– Yhmm zwracasz uwagę na wnętrze, dlatego flirtujesz z jednym z najseksowniejszych chłopaków w szkole? – Duarte posłała Vedzie porozumiewawcze spojrzenie, pijąc oczywiście do Mengoniego. – Daj spokój, Lidio, Daniel to totalne ciacho. Jest seksowny, jak na gorącego Włocha przystało.
– Seksowny? Pierwsze słyszę, żeby ktoś użył takiego epitetu do siedemnastoletniego chłopaka. To dziwne. Prawda? – Sama już nie wiedziała, co ma myśleć. Może w tym wszystkim tylko ona była dziwaczką, bo miała odmienne zdanie do wszystkich.
– Jasne, że jest seksowny, wysportowani chłopcy z reguły tacy są – zgodziła się szybko Veda, ale coś jej nie dawało spokoju. – Ale ty skąd wiesz? – zwróciła się do Sary, która przez chwilę spanikowała, sądząc, że dziewczyna pyta o Yonatana. Nie zamierzała mówić jej o tych kilku chwilach podczas balu bożonarodzeniowego, nie chciała burzyć jej niewinności.
– Chodziłam kiedyś z Danielem na zajęcia sportowe, widziałam go bez koszulki – pochwaliła się, dumnie wypinając pierś. – Powiedzmy, że lata trenowania karate nie poszły na marne. Dobrze trafiłaś, Lidio.
– Nie chodzę z Danielem.
– Może nie, ale to musi być miłe, kiedy taki chłopak zwraca na ciebie uwagę. – Córka Ursuli sięgnęła po ciasteczko, by zająć czymś ręce. Widać było, że zmarkotniała.
– Hej, Marcus to głupek, jeśli nie widział, co ma pod nosem. – Veda poklepała koleżankę z klasy po plecach, chcąc jej dodać otuchy. Sara poczuła się lepiej i jednocześnie wiedziała, że na to nie zasłużyła. – To nie nasza wina, że istnieją takie dziewczyny jak Veronica Serratos, na których widok hormony szaleją tym głupkom.
– Vero zawsze się wszystkim podobała. Nie można ich za to winić, ona naprawdę jest śliczna, nie możecie temu zaprzeczyć. – Sara uśmiechnęła się smutno. – Jej mama była miss stanu Nuevo Leon, wiedziałyście o tym? Zawsze byłyśmy jak siostry, kochałam Vero, ale w głębi duszy zawsze czułam się gorsza – brzydsza, grubsza, mniej atrakcyjna. Kiedy chłopaki ze mną rozmawiali to bardziej po to, by dostać jej numer i by jakoś dotrzeć do niej. Dlatego to był taki cios, kiedy Marcus zaczął z nią chodzić.
– Ukradła ci chłopaka. – Veda pokiwała głową, doskonale to rozumiejąc. Może ona nie robiła tego świadomie, ale widocznie owijała sobie facetów wokół palca, nawet się nie starając.
– Nie, nie można ukraść czegoś, czego się nie ma. – Sara posłała koleżance nikły uśmiech. – Marcus był moim najlepszym przyjacielem od przedszkola. Kiedy przyjechał tutaj z Normą ledwo mówił po hiszpańsku, a ja, jak to ja, postanowiłam zostać jego nauczycielką i wszędzie go ze sobą zabierałam. To była taka szczenięca miłość. Vero o tym wiedziała, ale to nie było nic takiego, bo Marcus podobał się wszystkim dziewczynom w naszej szkole. Byłam załamana, jak zaczęli ze sobą chodzić, ale co mogłam zrobić? To moi najlepsi przyjaciele, nie chciałam nic popsuć. Poza tym to Marcus pierwszy zaprosił ją na randkę.
– Jeśli Veronica wiedziała, że Marcus ci się podoba, nie powinna zaczynać z nim chodzić – stwierdziła bez ogródek Lidia, która wcześniej zawsze wstrzymywała się od osądu, ale teraz nie mogła tego dłużej powstrzymywać. – Veronica działa mi na nerwy.
– Nica ma taki efekt na dziewczyny, ale zapewniam cię, że ona naprawdę nigdy nie robiła tego specjalnie. Ona naprawdę taka jest – słodka i miła dla wszystkich. Chyba po prostu o tym zapomniałam. – Sara westchnęła, czując, że popsuła radosny humor tymi swoimi zwierzeniami. – Kiedy poszła do łóżka z Franklinem, czara goryczy się przelała, nie chciałam jej więcej widzieć, ale tu chodziło o coś więcej. Jej naprawdę było bardzo ciężko po śmierci Ulisesa. Wszyscy się odwrócili od jej rodziny, ludzie zaczęli wygadywać naprawdę okropne rzeczy o Serratosach, a Teresa musiała się wyprowadzić z miasta, stracili dom… To dużo. Nie raz Vero dzwoniła do mnie z płaczem, bo tęskniła za domem i tatą. Tęskniła za Jordanem, który nagle zaczął jej unikać i traktować ją ozięble, a ona nie rozumiała dlaczego…
– To nie usprawiedliwia zdrady. – Veda oświadczyła poważnym tonem. – Mi też jest ciężko po śmierci brata. Mamie też. Wszystkim nam brakuje JJ-a, ale nie krzywdzimy innych, by samemu poczuć się lepiej.
– Wiem, Vedo. Mówię tylko, że czasami nie wszystko jest tylko białe albo tylko czarne. Byłam wściekła, a teraz Vero chodzi z nami do szkoły i próbuje znów się zaprzyjaźnić. Ciężko jest ją ignorować, ale ciężko też jest wybaczyć, wiecie?
– Byłaś zła, że uprawiała seks akurat z Franklinem czy dlatego że zdradziła Marcusa?
Pytanie Vedy przywróciło równowagę. Obie Lidia i Sara parsknęły głośnym śmiechem, bo córka Salvadora miała niebywały talent, by poprawiać wszystkim humor, choć nawet się nie starała.
– Chodziło o Marcusa. Franklin przestał mi się podobać po tej okropnej aferze z „idealną dziewczyną”. – Sara na samą myśl zacisnęła pięści. – Ależ byłyśmy wtedy złe z Olivią!
Widząc zdziwione miny obu dziewcząt, opowiedziała im o tym, jak Franklin Guzman i jego kumple postanowili zabawić się trochę i stworzyć sobie ideał dziewczyny. Wykorzystali cechy wszystkich koleżanek ze szkoły i połączyli najlepsze z nich, by powstała kobieta perfekcyjna. Uznała to wtedy za bardzo szowinistyczne i Guzman przestał być dla niej bożyszczem, za które wcześniej go miała.
– Byłaś zła, że stworzyli ten obraz czy dlatego, że nie użyli żadnych twoich cech? – Lidia zdążyła już poznać Sarę na tyle dobrze, by wiedzieć, że czasami potrzebowała atencji i zapewnienia, że może się komuś podobać.
– Zgoda, ubodło mnie to trochę, ale i tak nie spodziewałam się, że wezmą mnie pod uwagę – dla niego byłam głupią siksą z klasy jego brata. Mimo wszystko to było bardzo przykre, kiedy nie uwzględnił w tym swoim ideale nawet swojej ówczesnej dziewczyny. Chyba z nim zerwała po tej aferze.
– Hej, mam pomysł! – Veda dopadła do biurka Lidii i po chwili wróciła z arkuszem papieru i kolorowymi długopisami, rozkładając wszystko na podłodze. – Stwórzmy sobie ideał faceta.
– W sensie, kto nam się podoba? – Lidia nie bardzo rozumiała.
– Coś w tym rodzaju. Weźmy pod uwagę cechy fizyczne chłopców, których znamy i wybierzmy te najlepsze tak, żeby powstał „mężczyzna perfekcyjny”. Skoro faceci mogą się tak bawić, dlaczego nam nie wolno? – Veda wydęła usta, jakby prowokowała wszystkich macho do pojedynku.
– Okej. – Sara usiadła po turecku, zamyślając się głęboko. – Mama czytuje Cosmopolitan i tam często piszą, że kobiety wybierają na swoich partnerów mężczyzn, którzy przypominają im o ich ojcach.
– O Boże, w życiu! – Lidia się skrzywiła. – Mój stary to nałogowy hazardzista z awersją do prysznica, który postawił mnie w karty. Wiem, że jest coś takiego jak „problemy z tatusiem”, ale bez przesady – dodała, wzdrygając się na samą myśl, że mogłaby skończyć u boku kogoś takiego jak Ceferino, tylko dlatego, że w młodości nie zaznała zbyt wiele uczucia z jego strony.
– Co twoja mama w nim widziała? – zapytała autentycznie zdumiona Veda.
– Mówiła, że zawsze ją rozbawiał. – Montes przypomniała sobie dawne rozmowy z mamą. Kiedyś zapytała, dlaczego mama i tata nie mieszkają razem, a ona wtedy próbowała jej to narysować w zrozumiały dla kilkuletniego dziecka sposób. – Ponoć był przezabawny. To dziwne, bo mnie też rozbawiał – na przykład kiedy mówił, że znajdzie normalną pracę albo że wyprowadzimy się z taboru i nigdy tu nie wrócimy. Jak widać zabawny ten mój tatuś, skoro nadal tutaj jestem.
– Spójrz na to z innej strony – gdybyś wyjechała, nigdy nie poznałabyś nas. – Veda wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, przytulając się do Lidii i sprawiając, że zrobiło jej się odrobinę raźniej. – Ja też się z tym nie zgadzam. Jose był okropnym tatą, nie pozwalał mi grać na wiolonczeli, bił mamę i nie był dobrym człowiekiem. Ale Salvador jest świetny – ma piękny głos i wyczucie rytmu, pisze dla mamy romantyczne piosenki i wozi ją w swoim mustangu, mogę z nim rozmawiać o muzyce, a on spełnia moje zachcianki. A Ivan jest odważny, przetrąciłby kości każdemu, kto ze mną zadrze, jest silny i kochany, zaopiekował się mną i mamą, choć wcale nie musiał. Myślę, że ideał to byłby mix pomiędzy Ivanem i Salvadorem.
– Takie ideały niestety nie istnieją – stwierdziła gorzko Sara. – Podobnie jak mój ojciec, który jest owiany legendą. Ja nie mam wielkich wymagań co do faceta, ważne żeby był obecny. Lepiej więc, żeby nie był podobny do mojego starego.
– Nigdy go nie poznałaś?
– Nie, nie wiem, kto nim jest. – Duarte wzruszyła ramionami. Pogodziła się z tym dawno temu. – Mama nie lubi o tym mówić, ja nigdy nie naciskałam. Mamy siebie, kochamy się, a ona mi wystarcza.
– Może to Ivan – podsunęła całkiem poważnie Veda, wprawiając koleżanki w osłupienie. – Spał z twoją mamą.
– Tak, ale jak mieli naście lat. Ja urodziłam się później.
– Może później też ze sobą sypiali.
– Wolałabym o tym nie myśleć.
– Byłybyśmy jak siostry! Byłoby fajnie, zawsze chciałam mieć więcej rodzeństwa. – Veda zamyśliła się, snując plany na ten temat.
– Musiałby być naprawdę okrutny, gdyby był moim ojcem – widywał mnie niemal codziennie, bawił się ze mną, kiedy byłam mała, przychodził na przedstawienia w szkole i udawał dobrego wujka – to byłoby naprawdę przykre, gdyby nim był i nigdy mi nie powiedział – oświadczyła Sara, zamyślając się nad słowami Vedy. Niczego nie można było wykluczyć, ale czuła, że Molina był jednak facetem, który stawał na wysokości zadania, kiedy popełnił błąd. – Ivan ożenił się z Deborą Guzman, kiedy zaliczyli wpadkę z Gracie. Gdyby tak samo było z moją mamą, zaopiekowałby się nami. To nie on. Ale przyznaję, fajnie byłoby mieć siostrę. – Uśmiechnęła się w jej kierunku serdecznie.
– Jakie cechy u faceta są dla was atrakcyjne? – Veda przyłożyła do papieru długopis i spojrzała na swoje towarzyszki spod długich ciemnych rzęs. – Dla mnie ważny jest uśmiech. Zadbane zęby to podstawa. Musi też dbać o higienę – jeśli facet śmierdzi, to mnie strasznie odrzuca i przestaje mi się podobać. Mam wrażliwy węch.
– Dlatego przyjaźnisz się z Jordim, co? – Sara zachichotała. – Widziałam jego usprawiedliwienia z lekcji – w ostatnim miesiącu był u dentysty częściej niż ja przez ostatnie pięć lat.
– Jordan rzadko szczerze się uśmiecha, więc nie wiem jaki ma tak naprawdę uśmiech. – Veda machnęła ręką. – Aktualnie ze sobą nie rozmawiamy, ale fakt, ma bardzo czyste przyzwyczajenia. Ubrania ma ładnie poukładane, książki na swoim miejscu, no i zawsze ślicznie pachnie. Nie wiem czym, ale to zapach niepodobny do niczego innego.
– Jeśli chodzi o cechy fizyczne, to dla mnie musi być odpowiednia rzeźba. Nic mnie nie kręci bardziej niż męskie brzuchy – oświadczyła Sara, która rozkręciła się w ten wieczór. Ten wypad był jej bardzo potrzebny.
– Tak, ja też lubię, kiedy chłopak ma wyrzeźbione mięśnie brzucha i zgrabny tyłek – zgodziła się z nią Veda. – Brian był wysportowany, ale nie miał kaloryfera.
– Brian? – Lidia zaciekawiła się, słysząc obce imię.
– Mój ex, z którym straciłam dziewictwo.
To było jedno z tych stwierdzeń Vedy, które sprawiały, że człowiek nie był pewien, jak zareagować. Lidia omyłkowo ugryzła się w policzek, kiedy zagryzała ciasteczko.
– Nie było fajnie, zaczynam sądzić, że on nie wiedział, jak to robić poprawnie. Kiedyś myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, bo według niego leżałam pod nim jak kłoda, ale teraz wiem, że dziewczyna też powinna odczuwać przyjemność. Dlatego liczne próby sama ze sobą są tak pomocne, żeby wiedzieć, co się lubi, a czego nie.
Sara też zakrztusiła się ciastkiem i sięgnęła po napój, by sobie pomóc. Veda spoglądała na nią swoimi dużymi oczami.
– Ty już to kiedyś robiłaś?
– Ja… – Sara się zawahała. Była w szkole znana z tego, że desperacko szukała chłopaka, ale ostatnio przycichła i już się nie wychylała. Nie wiedziała, jak może to powiedzieć, ale uznała, że powinna być szczera, skoro już wszystkie się sobie zwierzały. – Robiłam to tylko raz. Nie podobało mi się.
– Serio? – Lidia patrzyła na nią w lekkim szoku. To by wiele wyjaśniało – dlaczego z przebojowej i bardzo entuzjastycznej dziewczyny stała się w ostatnim czasie wycofana. Może jej oczekiwania o pierwszym razie nie zostały spełnione. – Kiedy?
– Na balu bożonarodzeniowym.
– Ty i Remmy…?
– Nie, nie, broń Boże. – Zamachała szybko rękami, nie chcąc prowokować plotek. – To był ktoś inny, ale wolałabym o tym nie mówić. Szczerze mówiąc, wolałabym o tym zapomnieć.
– Bolało cię? – zagadnęła Lidia, sama dziwiąc się swojej śmiałości. Czytała o tym, ale sama nie miała kompletnie pojęcia, jak to powinno wyglądać. Nie wyobrażała sobie iść do łóżka z jakąś obcą osobą na szkolnej imprezie, ale nie chciała oceniać Sary w ten sposób. Próbowała być wyrozumiała.
– Tak, trochę. Przez jakieś dziesięć sekund dosyć ostry ból, ale całość trwała niewiele dłużej, więc szybko zleciało – stwierdziła, dotykając swoich policzków, które zrobiły się różowe.
– Nie było gry wstępnej? – Veda pokiwała głową, jakby sama sobie odpowiadała na to pytanie. Przypomniała sobie wszystko, co wiedziała na ten temat. Czytała o tym sporo, edukowała się sama w zaciszu własnej sypialni, a kiedyś zapytała o to nawet Jordana, który starał się jej to wytłumaczyć w dość przystępny sposób, krytykując jej byłego, który nie zadbał o jej komfort podczas pierwszego razu. Tęskniła za przyjacielem, ale szczerze wątpiła, by Jordan pochwalił jej rozważania na temat seksu, a już na pewno zrugałby ją, gdyby wiedział, że myśli o seksie z Yonem.
– Nie, wszystko wydarzyło się bardzo szybko, oboje byliśmy nie w sosie i tak jakoś wyszło. Dużo mówiłam o tym, że chcę mieć już pierwszy raz za sobą, ale teraz chętnie cofnęłabym czas, żeby jakoś lepiej się do tego przygotować i może trafić na lepszego partnera. – Sara roześmiała się z własnej głupoty. – Nie spiesz się, Lidio, poczekaj na tego jedynego.
– Na razie w ogóle o tym nie myślę. Będzie sukcesem, jeśli pójdę na choć jedną randkę do czasu zakończenia liceum. – Montes spróbowała rozładować napięcie po raz kolejny.
– Daj spokój, Daniel na pewno cię zaprosi. Może czeka na odpowiedni moment. – Veda była co do tego święcie przekonana. – Poznałam Daniego i jest miłym chłopcem, który nie zmusza dziewczyn do niczego, czego nie chcą. Nie jest jak Brian, który chciał tylko jednego.
– Pewnie, że cię zaprosi. Byłby głupkiem, gdyby tego nie zrobił. – Sara przytaknęła słowom Vedy. – I przy nim nie będzie potrzebna żadna gra wstępna, wystarczy że cię uraczy jakimś monologiem po włosku, to strasznie seksowne.
Powachlowała się kartką papieru, robiąc rozmarzoną minę. Balmaceda na ten widok wyszczerzyła zęby, ale Lidia spłonęła rumieńcem, bo przecież wcale nie myślała o pójściu do łóżka z Danielem czy kimkolwiek innym. Jeśli miała być szczera, to w tej chwili miała na głowie tyle spraw, tyle śledztw na własną rękę, że kwestie romansu zeszły na dalszy plan.
– Serio? – zapytała, bo jakoś trudno jej było w to uwierzyć. – Kiedy myślę o facecie mówiącym po włosku, mam przed oczami naszego nauczyciela. Nie cierpię Giacomo Mazzarello, zresztą ze wzajemnością. Facet się na mnie uwziął, robi mi pod górkę od początku roku.
– Giacomo nie lubi ładnych dziewczyn, tak głosi plotka – odpowiedziała jej z pełnym przekonaniem Sara. – To kara za to, że kiedy był w szkole, żadna nie zwracała na niego uwagi. Kochał się w Deborze Guzman, ale ona chodziła z Ivanem, moja mama mi mówiła.
– Deb też była popularna w liceum, prawda? – Veda, która poznała ciotkę bliźniaków i zdążyła złapać z nią wspólny język, wydawała się być tym zainteresowana.
– Tak, wszyscy Guzmanowie cierpią na tę przypadłość. – Duarte zaczęła rysować na kartce szlaczki z inicjałami Guzmanów, tworząc mini drzewo genealogiczne.
– Nela jest cichutka, nie wychyla się – stwierdziła Lidia, burząc teorię Sary.
– To prawda, a jednak jej dziadek chce ją wydać za mąż za Yona Abarcę.
– Co takiego?! – Veda miała minę, jakby ktoś ją uderzył. Dlaczego tyle osób kręciło się koło Yonatana?
– Spokojnie, to don Mariano wymyśla jakieś bzdury. Nela tego nie chce i wiem, że Fabian też nigdy by na to nie pozwolił. Może nie wygląda, ale troszczy się o Nelkę i nie pozwoliłby, żeby stała jej się krzywda.
– Dlaczego miałaby jej się stać krzywda przy Yonie? – Veda się zasępiła. Wszyscy mówili, jakim to złym chłopcem jest Abarca, ale ona go lubiła i tego nie rozumiała. Czy to możliwe, że wszyscy inni byli w błędzie czy to ona była zaślepiona?
– No… Yon nigdy nie był dla niej miły. – Sara nie wiedziała, jak może to inaczej powiedzieć. Prawdą było, że słyszała od znajomych z San Nicolas to i owo. Marianela była traktowana okrutnie przez Yona i jemu podobnych.
– Giacomo mnie nie cierpi, bo jestem pół-Romką – wtrąciła Lidia, nie chcąc, by Veda straciła dobry humor. – Nieważne co robię, zawsze jest źle. Ma swoich pupilków w klasie i są to same chłopaki.
– Bo Gorgonzola to mizogin. – Córka Ursuli machnęła ręką. – Wychowany w kulturze „macho”.
– Ja też mam romskie korzenie, ale mam u niego czwórkę – oznajmiła Balmaceda, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego można kogoś traktować inaczej, gorzej tylko ze względu na pochodzenie.
– Tak, ale to co innego, bo twoja mama jest „ucywilizowana”. – Lidia czuła, że ma rację. – Elena miała męża z dobrej rodziny, wyrwała się z tamtego kręgu. Ja spędziłam trochę czasu z Romami, więc pewnie dlatego widzi we mnie gorszy sort. Zresztą nieważne, chcę tylko zaliczyć jakoś rok. Na razie kiepsko mi idzie, bo aż mnie zatyka, jak bierze mnie do odpowiedzi i każe mówić przed całą klasą.
– Dlaczego nie weźmiesz korków z włoskiego? – podsunęła Sara, a Lidia tylko się roześmiała.
– Brałam, ale ciężko było się skupić na korkach, kiedy masz opcję, żeby udzielał ci ich albo zadurzony w tobie przyjaciel albo chłopak, z którym raz poszłaś na „niby-randkę”.
– No nie wiem, Lidio, korepetycje z Danielem brzmią naprawdę kusząco. Korepetycje językowe w ogóle. Ja tam bym pozwoliła, żeby ktoś mnie uczył, jak poprawnie używać języka. Dosłownie. – Sara dodała na koniec z uniesionymi porozumiewawczo brwiami, ale nie musiała tego robić, bo pozostałe zrozumiały, co miała na myśli.
– Yon poprosił mnie o korki z angielskiego. Myślicie, że coś się wydarzy? – Veda zmieniła pozycję, przysiadając na podłodze na kolanach i przygryzając policzek od środka. – Właściwie to jego wujek to zaaranżował, ale Yon się zgodził. Joel jest fajny, nie uważacie?
– Tak, poznałam go i jest bardzo miły. – Lidia pokiwała głową, bo pamiętała tego mężczyznę z El Tesoro, kiedy mieli tam raz lekcję historii. – Uratował Nelę przed koniem. Dzięki niemu wiem, że naprawdę nigdy nie wsiądę już do siodła, moja trauma z dzieciństwa została na nowo odblokowana.
– To było bardzo bohaterskie. Joel wydaje się właśnie takim facetem, który jest najbliższy ideałowi – stwierdziła Sara, przypominając sobie tamte wydarzenia. – Prawdziwy facet nie patrzy na nic, tylko biegnie pomóc damie w opałach. No i miło z jego strony, że pomógł Vedzie. Na pewno widzi, że lubisz Yona i chciał was jakoś ku sobie pchnąć, aranżując te korepetycje.
– Tak, Joel twierdzi, że Yon jest głupkiem i trzeba mu czasem trochę pomóc. – Brunetka zachichotała na to wspomnienie. – I umawia się z Normą, a to znaczy, że ma naprawdę dobry gust. Mama Marcusa jest taką idealną kobietą, myślę że doskonale do siebie pasują.
– Fajnie, że Norma jest szczęśliwa. Naprawdę dużo w życiu przeszła – zgodziła się z nią Sara. – Mogłybyście się spotykać z młodszym facetem? – zagadnęła nagle, bo ta sprawa ją nurtowała. – Joel Santillana jest jakieś sześć lat młodszy od Normy. Oboje są dorośli, więc to nie problem, ale wydaje mi się, że ludzie krzywo na to patrzą. Gdyby sytuacja była odwrotna i to facet umawiał się z młodszą kobietą, nawet jeśli mogłaby być jego córką, wszyscy tylko by mu przyklasnęli.
– Tutaj masz rację, panują podwójne standardy. – Lidia na samą myśl poczuła lekki niesmak. – Chyba ważne jest to, co dwoje ludzi do siebie czuje, a nie ich wiek, dopóki oboje są pełnoletni.
– Zgadzam się. – Sara pokiwała gorliwie głową. – Chociaż w naszym wieku jest trochę inaczej. Norma i Joel są dorośli, więc mogą robić, co tylko chcą. Gdybym ja zaczęła się umawiać z młodszym chłopakiem, to byłoby dziwne.
– Dlaczego? – Veda zainteresowała się jej punktem widzenia.
– Bo mam prawie osiemnaście lat. Gdybym znalazła sobie chłopaka w klasie niżej, ludzie gadaliby głupoty.
– Chłopcy nie mają tego problemu – zauważyła Lidia. – Jest wielu, którzy chodzą z młodszymi dziewczynami. Jedna z koleżanek Anakondy chwaliła się niedawno, że ma chłopaka studenta.
– Proszę cię, ona po prostu z nim pisze na instagramie. – Duarte roześmiała się, bo kumpele Anny miały tendencję do ubarwiania rzeczywistości. – Ale to jest fakt, że jak chłopak chodzi z młodszą dziewczyną, to nikt nie widzi problemu. Na przykład Ignacio i Anna – chodzili ze sobą przez jakiś czas, kiedy on był w klasie wyżej. Chociaż związkiem bym tego nie nazwała, raczej tylko sypiali ze sobą po kątach. Franklin chodził z Laurą Montero, też mieli rok różnicy wieku i dla wszystkich było to okej. Tak jak powiedziałaś Lidio, to są podwójne standardy.
– A ja słyszałam, że chłopcy wolą starsze dziewczyny. Czy to prawda? – Molina de Sanchez potraktowała to spotkanie jako cenną lekcję. Sara, choć nigdy nie była w związku, zdawała się sporo wiedzieć na ten temat. Może za sprawą plotek, a może czytywała za często czasopisma kobiece matki, ale miała sporo do powiedzenia. – Czy faceci nie wolą doświadczonej dziewczyny? No wiecie, takiej która wie, jak zachować się w łóżku.
– Coś w tym jest. – Duarte zastanowiła się nad tym głęboko. – Wydaje mi się, że są dwa typy – tacy, którzy lubią czuć się zdobywcami, chcą móc się pochwalić, że to oni pierwsi zbadali teren, rozumiecie?
– Nie bardzo – przyznała Veda, bo metaforyczne porównania nigdy nie były jej mocną stroną.
– Lubią dziewice, które nigdy z nikim nie były przed nimi. Chcą być „tymi pierwszymi” – wyjaśniła jej koleżanka, nagle zdając sobie sprawę z tego, co to oznacza. Poczuła się dziwnie, jakby była zbrukana, bo zdecydowała się stracić dziewictwo z pierwszą lepszą osobą pod wpływem chwili. Zaczynała wątpić, czy ktoś ją jeszcze w ogóle zechce. Otrząsnęła się jednak, nie chcąc niepokoić koleżanek. – Ale jest też drugi typ. Tacy, którzy wolą, kiedy dziewczyna jest starsza, bo ma więcej doświadczenia, a oni czują, że wygrali los na loterii. Sama nie wiem, co jest gorsze.
– Jeśli facetowi tylko seks w głowie, to oba typy nie są warte uwagi – skwitowała Lidia, bo zaczynało ją to trochę denerwować. Miała wrażenie, że ostatnimi czasy wszystko kręciło się wokół fizyczności i intymności. Nie było już prawdziwych romantyków, którzy zabiegali o kobietę i którzy traktowali ją jak księżniczkę, a przynajmniej nie było ich w ich szkole. Wszystkim zależało tylko na jednym.
– Słusznie – zgodziła się z nią Sara, wzdychając ciężko i klaszcząc w dłonie, jakby chciała zakończyć tę ponurą dygresję. Wróciła do poprzedniego tematu. – W każdym razie, Joel i Norma świetnie do siebie pasują. A on mówi po włosku, prawda? Jak mówiłam, wydaje się być romantycznym typem. No i nie ma nic bardziej seksownego niż facet mówiący po włosku. Ach nie, wróć! – Klasnęła w dłonie, sama sobie przerywając w pół zdania. – Jedynie facet śpiewający po włosku jest lepszy. No co? – zapytała, widząc, że dziewczyny wymieniają spojrzenia. – Miałam nad łóżkiem plakat Tiziano Ferro. Przepłakałam kilka nocy, kiedy dowiedziałam się, że jest gejem.
– No tak, bo w przeciwnym razie miałabyś u niego szansę. – Lidia zażartowała sobie z jej obsesji, patrząc na Vedę ze śmiechem i szukając u niej sprzymierzeńca.
– Cicho bądź, sama miałaś plakat Legolasa, prawda? – Duarte udała oburzoną, ponownie rzucając w nią poduszką.
– Nie Legolasa, a Orlando Blooma – sprostowała Montes, doskonale wiedząc, do czego pije Sara. Od Legolasa z jego łuczniczymi zdolnościami niedaleko było do El Arquero de Luz.
– Jeden pies! – Sara wybuchła gromkim śmiechem. – A ty, Vedo, miałaś na ścianie w pokoju jakiegoś przystojnego Włocha albo elfa z łukiem?
– Nie, miałam plakat Mozarta – oznajmiła, zastanawiając się, czy wszystkie koleżanki miały w dzieciństwie takie zauroczenia aktorami lub piosenkarzami. Dla niej idolem był kompozytor.
– Jako jedyna trzymasz klasę. Wróćmy do naszego pana idealnego. – Duarte udała, że podwija rękawy pidżamy i zabiera się do pracy. – Musimy przemyśleć cały jego rysopis. Przede wszystkim wzrost – musi być wysoki. Wysoki i postawny. Mali chudzielcy są uroczy, ale ideał musi mieć najlepsze cechy.
– Znów ta obsesja na punkcie wzrostu. – Lidia wywróciła oczami. Ostatnio spędzała tyle czasu z Quenem i Jordanem, że miała już tych tematów po dziurki w nosie. – Czy to naprawdę ważne, ile chłopak ma wzrostu? Dopóki nie chce być zawodowym koszykarzem, to chyba wszystko jedno?
– Pewnie tak – zgodziła się z nią Sara, przygryzając końcówkę brokatowego długopisu. – Ale zawsze podobała mi się duża różnica wzrostu. Wyobrażałam sobie, że będę mogła się wtulić w chłopaka. Nie chciałabym chodzić z kimś, kto jest niższy ode mnie.
– To ma sens, bo sama jesteś dość wysoka. – Lidia przyjrzała się długim nogom Sary – była wyższa od niej i Vedy, a one były podobnego wzrostu.
– W dzieciństwie mi to doskwierało, bo ciężko było znaleźć partnera do tańca, który byłby ode mnie wyższy. – Duarte jęknęła na samo wspomnienie zajęć w domu kultury. – Ale potem chłopcy wystrzelili w górę, a ja się zatrzymałam i wszystko się unormowało. Veronica zawsze miała z tym kłopot, jest naprawdę wysoka jak na dziewczynę. Soleil też jest bardzo wysoka.
– Myślicie, że chłopcy lubią wysokie dziewczyny czy bardziej chodzi o ich figury modelek? Jeśli pociągają ich ładne nogi, to my też mamy sporo do zaoferowania. – Veda odkryła swoje zgrabne nogi, pytając koleżanki o opinię.
– Myślę, że bardziej chodzi o to drugie – mają wypaczony obraz kobiety przez pornografię i te wszystkie czasopisma z modelkami. – Sara miała dokładnie przemyślane zdanie na ten temat. – Zapytałam o to kiedyś Marcusa – czy woli wysokie czy niższe dziewczyny. Jest najwyższym chłopakiem jakiego znam. Powiedział, że nie ma to dla niego znaczenia…
– Proszę cię! – Lidia, która zwykle siedziała cicho, bo nie miała zbyt wiele do powiedzenia, teraz nie wytrzymała. – Lubię Marcusa, to w porządku gość, ale nie wierzę, że nie zwraca uwagi na wygląd dziewczyn. Byłby głupi, gdyby nie interesowała go powierzchowność. Na pewno ściemniał.
– Wiesz, co? Nie wydaje mi się. Znam go całkiem dobrze i zwykle wiem, kiedy nie mówi prawdy. – Duarte zastanowiła się nad jej słowami. – Powiedział mi, że nie ma to dla niego znaczenia, dopóki lubi się tę osobę, ale dodał, że łatwiej mu jest z wyższą dziewczyną, bo nie musi się tak pochylać, by ją pocałować.
– Przynajmniej jest szczery. – Veda przyznała, wstając z miejsca i oglądając się w lustrze szafy. – Na szczęście Yon jest dużo niższy od Marcusa, przynajmniej nie będą go boleć plecy. Lidio, a ty wolisz wyższego chłopaka?
– Dla mnie wszyscy są wysocy. Tylko przy Jorge nie czuję się jak totalny minionek – dodała ze śmiechem. – Nie ma to dla mnie większego znaczenia, ale… sama nie wiem. Jest coś w tym, co mówi Sara. Wysoki chłopak daje poczucie bezpieczeństwa. No wiecie, chodzi o to, że można się skryć w jego ramionach i w ogóle…
– Ktoś tu się ośmielił. – Sara uniosła wysoko brwi, trochę się naigrywając, ale widząc czerwone policzki koleżanki, przyłożyła sobie palec do ust, żeby nie wprawiać jej w zakłopotanie.
– Tak, ramiona to coś, na co ja też zawsze patrzę. Jestem mała i drobna, lubię jak mnie otaczają – przyznała Veda, wracając na swoje miejsce z rozmarzonym wzrokiem. – Pocałunki są miłe, ale kiedy chłopak cię przytula, jest w tym coś naprawdę intymnego. Chłopcy może i całują się czasem z kim popadnie, ale nie przytulają się z byle kim. To też powiedział mi Conrado – dodała ku zdumieniu Lidii. Ile jeszcze złotych myśli miał Saverin w rękawie?
– Ramiona i bicepsy – dodała Sara, zapisując kolejne pozycje na liście ich idealnych cech, które musiał posiadać mężczyzna. – Dlatego lubię facetów, którzy uprawiają sporty. Na szczęście mamy ich w szkole całkiem sporo, choć niestety nie mamy zbyt dużo wysokich typów.
– Coś za coś – zgodziła się z nią Veda.
Lidia przysłuchiwała się przez chwilę tej ich wymianie zdań i nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Było w tym coś tak normalnego – zwykłe plotki o preferencjach, każda z dziewczyn dorzucała coś od siebie, a ona zdała sobie sprawę, że mieć siedemnaście lat właśnie to oznaczało – powinna się przejmować, z kim pójść na randkę i jak się ubrać, a ona robiła listę podejrzanych morderców. Może powinna trochę więcej czasu poświęcić na rozterki wieku nastoletniego, a mniej angażować się w sprawy kryminalne.
– Lidio, a ty jak uważasz? – Balmaceda zerknęła na gospodynię wyczekująco, wyrywając ją z rozmyślań. – Kto ma najlepsze włosy? Obie z Sarą stwierdziłyśmy, że to na pewno nie jest Yon, on prawie nie ma włosów. Powinien zapuścić, lubię jak chłopak ma dłuższe, bo można się nimi bawić. A ty jak sądzisz z perspektywy fryzjerki?
– Z perspektywy fryzjerki uważam, że krótkie włosy są lepsze dla sportowca, bo łatwiej dbać o higienę, ale z perspektywy dziewczyny stwierdzam, że powinny być odpowiedniej długości, to znaczy nie za krótkie i nie za długie, po prostu tak, żeby móc za coś złapać. – Sama zdziwiła się swoją śmiałością, kiedy to powiedziała i parsknęła śmiechem. – Ale przysięgam, że jestem o krok od wzięcia maszynki do golenia i zaatakowania nią Remmy’ego. Jego włosy doprowadzają mnie do szału, mówiłam mu o tym, ale on nie chce się zgodzić, żebym podcięła chociaż tę grzywkę. Mówił coś, że zgłosi się do mnie, jak mu się skończy faza, cokolwiek to znaczy. W takim tempie niedługo będzie wyglądać jak Jezus.
– Fakt, Remmy ma troszkę za długie włosy. A kto ma najładniejsze włosy?
– Hmm chyba Felix. – Lidia zastanowiła się i w pamięci wyszukała wszystkie męskie głowy, z którymi była zaznajomiona, jakkolwiek dziwaczne to było. – Ma zdrowe, ładne włosy, co jest dziwne, bo chyba jako jedyny chłopak tyle razy je farbował, by zrobić na złość dyrektorowi Perezowi. Nie są też wysuszone od chloru, a przecież tyle pływa. Dobrze się z nimi współpracuje, ładnie się układają, jak odpowiednio się je podetnie.
– W takim razie Felix. – Sara zapisała na liście imię Castellano przy najlepszych włosach. – Ja chciałam wpisać Felixa przy uśmiechu, bo naprawdę uważam, że ma uroczy uśmiech, ale to chyba kwestia indywidualna.
– Ale zaraz, mówimy o uśmiechu czy o ustach? – Veda brała to na poważnie. – Usta trzeba najpierw przetestować, żeby wiedzieć, kto ma najlepsze i kto najlepiej ich używa.
– Prawie zapomniałam. Sara całowała się kiedyś z Felixem. – Montes dopiero teraz skojarzyła fakty. – Graliście wtedy w butelkę, prawda?
– Nie przypominaj mi, to było dawno temu. – Duarte ukryła twarz w dłoniach, ale nie czuła się aż tak zażenowana, jak można było przypuszczać. – Mieliśmy po jakieś dwanaście lat. Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że moja butelka wskazała Castellano, bo chyba bym umarła, gdybym musiała pocałować przy wszystkich Marcusa. To był mój pierwszy całus. I uprzedzam pytanie – nie, nie skupiałam się na tym i nie pamiętam tego za dobrze, ale to był też pierwszy pocałunek Felixa, więc nie spodziewałam się, że będzie wiedział, co robić.
– To tylko gra w butelkę, nie liczy się. – Montes chciała chyba dodać jej otuchy, ale Sara miała poważną minę.
– Oczywiście, że się liczy! Usta-usta zawsze się liczy. I przyznaję, wolałabym pewnie, żeby mój pierwszy pocałunek odbył się w bardziej ustronnych okolicznościach z kimś, kto mnie lubi i nie widzi we mnie tylko wkurzającej koleżanki, ale jak najbardziej się to liczyło. Jeśli się nie liczyło, to moja historia całowania jest naprawdę żenująca i wolę tego się trzymać.
– A co z oczami? – Veda postukała długopisem w prowizoryczny rysunek, na którym zaznaczały części ciała i pisały, kto w szkole może się poszczycić najlepszą cechą. – Lidio, ty zwracasz dużą uwagę na oczy, prawda? Są zwierciadłem duszy, rozmawiałyśmy o tym ostatnio. Kto ma najładniejsze oczy w szkole?
Sara i Veda pogrążyły się w rozmowie, wymieniając swoje spostrzeżenia na temat kolorów oczu ich kolegów, a ona wolała milczeć, bo wiedziała, kto według niej miał najładniejsze oczy i nie był to nikt, kogo one znały. El Arquero de Luz nie pokazywał twarzy, ale jego ciemne i błyszczące w ciemności oczy nigdy nie kłamały, a Lidia je lubiła, bo były szczere, a w tych czasach była to rzadkość.
– No dobrze, jeśli chodzi o mięśnie brzucha, to ja jestem uprzedzona i powiem, że Marcus. – Sara wzruszyła ramionami. – Możecie się z tym nie zgodzić, ja zdania nie zmienię.
– Yonatan oczywiście. Ma ładny brzuch. – Veda zgodziła się z Sarą, ale miała też swoją własną opinię na ten temat.
– Nie widziałam na tyle dużo chłopaków bez koszulki, by móc ocenić obiektywnie – dodała swoje trzy grosze Lidia.
– Okej, następnym razem musimy ich przyczaić w szatni, wtedy porównamy wszystkich naraz. – Córka Ursuli zaczęła się z niej trochę nabijać. – Najlepsze mięśnie ud to pewnie ktoś z zapaśników – może Miguel? Trzeba sprawdzić. Łydki? Chyba Jeremiah – fajnie, że dba o to, by zawsze być gładki. Nie ma nic gorszego niż niechlujna szczecina na nogach. Nastolatki myślą, że to męskie, ja tam wolę jak facet się ogoli. Owłosione klaty też mnie nie kręcą nic a nic. Okej, to mamy wszystko.
– Zapomniałyśmy o nosie. Nos jest ważny, bez niego cała twarz nie ma sensu. Wiecie, o co mi chodzi. – Panienka Molina de Sanchez zachichotała cicho po tym stwierdzeniu.
– Ach, wybaczcie, myślałam, że to oczywiste. – Sara wpisała na kartce nazwisko. – Jordan ma najładniejszy nos. Sorry, ale nie widziałam nigdy ładniejszego nosa u chłopaka. Podobno ktoś kiedyś przyszedł do doktora Fernandeza i poprosił, żeby zrobić mu operację plastyczną i chciał właśnie taki nos, pokazał nawet jego zdjęcie.
– I co na to Osvaldo? – Lidii jakoś ciężko było uwierzyć w te opowiastki i zaczynała się zastanawiać, czy Sara na pewno ma wiarygodne źródła informacji.
– Powiedział tej osobie, że jeśli zrobi jej taki nos, to może umrzeć. – Grobowy ton sprawił, że wszystkie trzy na chwilę zamarły, ale wtedy Sara się roześmiała. – Tak słyszałam. Jordan ma nos nie do podrobienia. Skoro nawet chirurg plastyczny jest pod wrażeniem, to myślę, że mamy zwycięzcę.
– Zgoda, Jordi ma ładny nos – przyznała Veda, postanawiając schować dumę do kieszeni. – Co jest, Lidio, nie zgadzasz się?
– Sama nie wiem, nie zwracam w ogóle uwagi na takie rzeczy. – Montes wzruszyła ramionami, mówiąc zgodnie z prawdą. – Nos Guzmana częściej sprawia, że mam mu go ochotę rozkwasić, nie zastanawiam się nad jego kształtem.
– Niech ci będzie. I jeszcze wisienka na torcie, jak to możliwe, że o tym zapomniałyśmy? – Sara złapała się za głowę. – Najlepszy tyłek?
Wszystkie trzy spojrzały po sobie i akurat tutaj nie było rozbieżności, bo powiedziały to na głos jednocześnie: „Remmy”.
– Chociaż to dziwne, bo to mój kuzyn – oznajmiła Veda, uważnie analizując ten aspekt.
– Remmy Torres jest twoim kuzynem? – Lidia była w szoku.
– Tak, dyrektor Torres jest przyrodnim bratem mojej mamy.
– Wow, w Pueblo de Luz nic mnie już chyba nie zdziwi. – Sara musiała przywołać się do porządku i zebrać szczękę z podłogi po słowach Vedy. – Oto nasz facet idealny. Stwierdzam, że każdy ma naprawdę bardzo subiektywne podejście do piękna, ale to dobrze.
– Byłoby prościej, gdyby taki facet jeszcze istniał naprawdę, co? – Lidia pokręciła głową z niedowierzaniem. Miło spędziły czas, ale to tylko takie wygłupy. – Ideały nie istnieją.
– Chyba nie. Ale kiedy kogoś się lubi, jest on dla ciebie idealny, nawet pomimo swoich wad, nie uważasz?
Montes zerknęła na Vedę i przyznała jej rację. Pewnie coś w tym było, ale ciężko jej było stwierdzić to na pewno, bo nigdy nie była zakochana, a na płeć przeciwną też nie zwracała nigdy aż tak przesadnej uwagi.
– To co, może teraz skupimy się na charakterze? – Duarte zerknęła na zegarek, sięgając po swój napój i rozkładając się wygodniej na poduszkach, by trochę odpocząć.
– O ile wygląd można zdefiniować, z charakterem będzie gorzej. – Gospodyni pidżama party miała co do tego poważne wątpliwości.
– To może zróbmy ranking wyglądu chłopaków, których znamy? Będzie fajnie! – Veda zerwała się z miejsca. – Ale najpierw muszę przetestować jedną z twoich odżywek do włosów. |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|