Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 64, 65, 66
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5866
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:45:39 06-02-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 048 cz. 1
MARCUS/YON/FABIAN/HUGO/OLIVER/ARIANA/EVA/ERIC/FELIX/VERONICA/QUEN/MARLENA/LIDIA


To nie była łatwa rozmowa, bo wiedział, że nie może powiedzieć Adorze wszystkiego, co pewnie powinien. Prawdą było, że od czasu śmierci Jasona Mirandy nic już nie było takie jak przedtem. Kiedy Marcus dorastał, mówiono mu, że może być kimkolwiek chce – rodzice go wspierali, Gilberto zachęcał go do rozwijania pasji, on sam zawsze był głodny wiedzy i lubił poszerzać swoje umiejętności w różnych dziedzinach, ale gdzieś w głębi serca zawsze odczuwał pewną pustkę i wiedział, że kiedyś będzie chciał pójść w ślady ojca i zaciągnąć się do wojska. Nie miał na to nawet żadnego racjonalnego argumentu, czuł po prostu powołanie. Jednak ostatnie wydarzenia zmieniły jego perspektywę i sam nie był już pewny, czego tak naprawdę chce. Był winny Adorze wyjaśnienie.
– Zawsze czułem, że chcę pójść do wojska, chciałem robić to co mój ojciec, Michael, Gilberto, Carlos… Słyszałem o tym tylko z opowieści, ale zawsze mnie to fascynowało. Kiedy Basty Castellano naprawdę się zaciągnął, wtedy stało się to dla mnie bardziej realne.
– Myślałam, że chcesz grać w piłkę. Słyszałam, że interesowała się tobą kadra narodowa juniorów. – Adora przypomniała sobie przechwałki Quena, który nigdy by się do tego nie przyznał, ale był dumny z przyjaciela. – Grasz w piłkę od dziecka.
– Tak i zawsze to uwielbiałem…
– Ale już tego nie lubisz. Przez Olivera?
– Może po części. – Marcus zrobił niewyraźną minę. Naprawdę ciężko mu było o tym mówić, jeśli sam nie zdołał tego rozgryźć. – Zawsze lubiłem grać i był taki moment, kiedy widziałem siebie w koszulce reprezentacji na mundialu, ale jestem też realistą. Zawsze chciałem robić coś, co bardziej przysłuży się społeczeństwu. Więc kiedy Franklin mnie faulował w tamtym meczu, a mi życie przeleciało przed oczami, zrobiłem sobie szybki rachunek sumienia i doszedłem do wniosku, że widzę się jedynie w mundurze. Wiem, jak to brzmi, Adoro, ale tak po prostu było.
– Co na to twoja mama? Wiem, że Norma jest wyrozumiała i w ogóle, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby była zachwycona, że jej syn chce dać się zabić gdzieś na bliskim Wschodzie. Przepraszam – powiedziała szybko, kiedy on lekko westchnął po jej słowach. – To po prostu dużo do przetworzenia.
– Mama nie wie. – Delgado wiedział, że Norma, nawet z jej całą dobrocią i wsparciem, tej decyzji akurat by nie poparła. – Nigdy jej nie powiedziałem. Kiedy lekarz postawił diagnozę i stwierdził, że wystarczy odpowiednia rehabilitacja, żebym doszedł do siebie po kontuzji, skłamałem, że nie będę już mógł grać profesjonalnie. Wiem, jestem okropny.
– Nie powiedziałam tego. Po prostu nie rozumiem…
– Mama widzi we mnie tego idealnego syna. – Marcus zastanowił się nad tym. Ta łatka przylgnęła do niego od dziecka i nie mógł się od niej uwolnić. – Problem w tym, Adoro, że nie jestem idealny. Jestem najdalej od perfekcji jak to tylko możliwe. I chyba po prostu nie mogłem pogodzić się z faktem, że ją rozczaruję, więc odkładałem tę rozmowę.
– Odkładanie jej nie sprawi, że później będzie łatwiej. Marcus, ja wiem, że może nie mam prawa tego mówić, nie chcę być jedną z tych dziewczyn, które proszą faceta o zmianę życiowych planów tylko dlatego, że pojawiło się dziecko. To nigdy nie była twoja odpowiedzialność. Wolałabym jednak, żebyś ze mną rozmawiał, a ty zamykasz się i mnie odtrącasz. Zresztą nie tylko mnie – z Felixem prawie w ogóle nie rozmawiasz, to nie jest normalne, to do was nie pasuje. Chciałabym tylko, żebyś mnie do siebie dopuścił. Czy proszę o zbyt wiele? Możesz ze mną porozmawiać. Jesteśmy razem, ale jesteśmy też przyjaciółmi, prawda?
Były rzeczy, których nie mógł jej powiedzieć, nie tylko dlatego że złamałoby jej to serce, ale i jemu chyba nie przeszłoby to przez gardło. Skupił się więc na tym, co mieli wspólnego, a co wciąż wisiało między nimi niedopowiedziane.
– Właśnie o to chodzi, Adoro, że akurat o tym nie mogę z tobą rozmawiać. Nie chcę cię ranić.
– Chodzi o Roque? To wszystko przez niego, to dlatego się tak odcinasz?
– Wiem, że odczułaś ulgę, kiedy odszedł i wiem, że traktował cię okropnie. Masz pełne prawo zapomnieć o nim albo go przeklinać. Ale ja chyba nie potrafię, dlatego to jest tak cholernie trudne. – Marcus ukrył twarz w dłoniach, bo rzeczywiście, od dawna nie miał okazji pomyśleć o zmarłym przyjacielu. – Czuję się winny.
– Jestem prawie pewna, że braterski kodeks przestaje obowiązywać z chwilą śmierci jednej z osób. – Adora zeszła z jego kolan i przysiadła obok. Wzmianka o Roque wprowadziła tylko gęstszą atmosferę. – Nie chciałam, żebyś go znienawidził, nie oczekuję od ciebie, że ty o nim zapomnisz.
– Wiem o tym, dlatego to jeszcze trudniejsze. – Cichy śmiech wydobył się z jego gardła, kiedy zdał sobie sprawę, jak bardzo absurdalne to wszystko było. – Czuję, jakbym go zdradzał, a zaraz potem czuję, że mam to gdzieś. Mam wyrzuty sumienia, bo bawię się z jego córeczką i opowiadam jej relacje z meczy piłki nożnej, żeby szybciej zasnęła, podczas gdy wiem, że on to powinien robić. Wiem też, że czasami cieszę się, że go nie ma, że jesteście bezpieczne i że to ja mogę być przy was. I chyba to jest najgorsze. Czasami cieszę się, że Roque nie żyje, bo gdyby nie to, pewnie nigdy bym cię nie poznał, ciebie i Bii.
– I dlatego chcesz iść na wojnę, spełnić swój obowiązek, o co chodzi?
– Próbuję tylko powiedzieć, że niczego już nie jestem pewien, Adoro. Nie wiem, czy chcę iść na studia, nie wiem, czy powinienem się zaciągnąć, nie wiem czy to wszystko ma jeszcze jakikolwiek sens. Wiem jedynie, że moje plany, to co sobie zamarzyłem, moje ambicje, moje cele, wszystko to odwróciło się do góry nogami, kiedy cię poznałem i kiedy urodziła się Beatriz. – Marcus złapał ją za dłoń i musnął ją ustami. Nie patrzył jej w oczy, bo miał wrażenie, że wyczyta z nich wszystko, prawdę o tym, jakim złym był człowiekiem, a wtedy cofnie te słowa, które wypowiedziała, a na które on nie zasłużył. – Muszę to sobie poukładać w głowie, zastanowić się na spokojnie. Mogę obiecać, że nie będę podejmował żadnej decyzji bez konsultacji z tobą. Nie chcę, żebyś czuła, że coś przed tobą ukrywam, ale ja po prostu zawsze taki byłem. Nie jestem pewien, czy mogę się tak szybko zmienić.
Przyjęła jego obietnicę i pokiwała głową. Nie chciała dowiadywać się od postronnych osób o jego planach. Już i tak zdawała sobie sprawę, że Marcus Delgado miał poukładane życie, zanim ona się w nim pojawiła razem z córeczką. Oboje miewali wyrzuty sumienia, a związek chyba nie powinien tak wyglądać. Obiecali sobie się wspierać i przede wszystkim omawiać ważne kwestie, więc tego się trzymała. Kiedy zamykała za nim drzwi, ciężar z jej serca jeszcze nie całkiem się zwolnił, ale szczera rozmowa zdecydowanie pomogła. Chwilę później usłyszała jednak pukanie, więc poszła otworzyć i na progu zobaczyła Marcusa, który się wrócił.
– Zapomniałem o czymś – oznajmił, pochylając się nad nią i chwytając jej twarz w swoje dłonie. Pocałował ją delikatnie, ale było w tym pocałunku coś desperackiego. Jego ruchy były niespokojne, jakby bał się, że jeśli się cofnie, już nigdy nie znajdzie w sobie dość odwagi. – Ja też cię kocham – wyszeptał z niespotykaną siłą tak, że nie było wątpliwości, jak bardzo to było prawdziwe.

***

Policzek piekł go niemiłosiernie. Myślał, że rano będzie lepiej, ale było wręcz odwrotnie. Paliła go twarz i paliły go też wnętrzności z tej całej wściekłości, zazdrości i pychy. Zagrał dobry mecz, ale wcale tego nie odczuł, a kiedy trener Duran poinformował swoich zawodników, że muszą się przygotować do turnieju charytatywnego, w którym zmierzą się ponownie z Pueblo de Luz, poczuł tylko większą złość.
– Chłopaki mówią, żebyśmy dali im fory – mówił Patricio, kiedy zostali na boisku po sobotnim treningu, by pokopać jeszcze między sobą piłkę, ale Yon prawie wcale go nie słuchał. – To i tak mecz o nic, a będzie frajda.
– Nie zamierzam odpuszczać Pueblo de Luz – warknął, kopiąc piłkę tak mocno, że świsnęła Patowi tuż nad głową. – Sorry – dodał szybko, biegnąc po nią.
– Nie chodzi o Miasto Światła, tylko te dziewczyny z Nuevo Laredo. Faceci przeciwko dziewczynom to nierówna gra, więc pomyśleliśmy, że damy im wygrać, żeby publiczność miała dobrą zabawę. No i chodzi o zebranie kasy na kościół czy jakiś szczytny cel. – Gamboa podrapał się po głowie. Właściwie nie wiedział, na co miały być przeznaczone fundusze ze sprzedaży biletów i gadżetów sportowych, ale jego matka twierdziła, że trzeba się zaangażować, więc to też robił. – Słuchałeś mnie w ogóle?
– Szczerze mówiąc, nie bardzo. Słabo spałem, późno wróciłem do domu – wyznał, jak na zawołanie ziewając przeciągle.
– Byłeś u Veronici?
– Nie. – Abarca powiedział to głośno i stanowczo, niemal obronnym tonem. Był zły i nie dało się tego ukryć. – Dzwoniła do mnie. Chciała, żebym przyszedł, ale wyłączyłem telefon.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim kumplem? Dobrowolnie zrezygnowałeś z seksu. Chyba trzeba dać ci medal. – Gamboa postawił stopę na piłce i zaczął bić koledze brawo w teatralnym geście, a Yon tylko spojrzał na niego spode łba. – Co się wczoraj stało, Yon? Dlaczego Jordan ci przyłożył?
– Bo jest dupkiem i tyle.
– I nie ma to nic wspólnego z faktem, że przez pierwszą połowę grałeś w jego butach jak ostatni dureń, a on się spóźnił na mecz?
– Może lepiej, żebyś nie wiedział.
– Może. – Patricio zgodził się z nim. Przyjaźnili się od dziecka, ale było wiele sytuacji, kiedy nie pochwalał jego zachowania. – Dlaczego nie poszedłeś do Vero?
– Może już mam tego dosyć – tego bycia na zawołanie, bycia chłopakiem na telefon i jedną noc, kiedy jej jest smutno. Może chciałbym czegoś więcej, sam nie wiem. – Wzruszył ramionami, odwracając wzrok. Wstydził się o tym mówić. Byli blisko, ale nigdy nie dotykali głębokich tematów. Na szczęście Pat nie wnikał. – Chciałem to sobie wszystko przemyśleć, ale Veda mi się wpakowała do auta, więc spędziłem wieczór z nią.
– Byłeś na randce z Vedą? – Gamba zrobił wielkie oczy.
– Na żadnej randce, to tylko wypad za miasto.
– Wieczorem przy świetle księżyca? Nie mów, że rozmawialiście o życiu i jedliście wpatrzeni w gwiazdy? To randka, stary. – Kolega z drużyny musiał go uświadomić, bo chyba to do niego nie trafiało.
– Nie, nie zapraszałem jej. Pominąłeś fakt, kiedy powiedziałem, że sama się wprosiła? To nie była randka – powtórzył dobitnie, ale zaraz potem podrapał się po głowie. – Zaraz, ona myśli, że to była randka?
– To urocza dziewczyna, nie rób jej złudnej nadziei, jeśli nie masz wobec niej poważnych planów.
– Nie mam żadnych planów, ja nie planuję. Na razie zgodziłem się tylko na to, żeby udzielała mi korków z angola, nie myślę o niej w romantycznym sensie.
– Więc lepiej jej to powiedz, żeby jej nie zwodzić. Już i tak zrobiłeś gafę, kiedy zbliżyłeś się do niej, żeby wkurzyć Jordana.
– I podziałało, nie? Nie gadają ze sobą. Według mnie zrobiłem jej przysługę, w końcu on przynosi zniszczenie, gdziekolwiek się udaje. – Bezwiednie pogłaskał się wierzchem dłoni po spuchniętym policzku, kiedy wypowiadał te słowa. – A ty od kiedy to zrobiłeś się taki mądry? Od czasu jak zacząłeś chodzić z Ruby, zachowujesz się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy – rzucił z przekąsem, kopiąc piłkę odrobinę za mocno, tak że Gamboa musiał przyjąć ją główką.
– Zawsze byłem dojrzalszy i mądrzejszy od ciebie. – Roześmiał się Pat, odbijając kilka razy piłkę przed jej oddaniem. – To ja zawsze byłem „tym odpowiedzialnym”.
– Tiaaa. – Abarca zarechotał złośliwie pod nosem. – Ale mnie przynajmniej nigdy nie pękła gumka.
– Na palcach jednej ręki możesz zliczyć, ile razy uprawiałeś seks, więc to żaden wyczyn.
– Na pewno więcej od ciebie. Pantoflarz – dorzucił na koniec pod nosem, trochę markotniejąc.
Lubił seks, ale prawdą było, że to wcale nie było takie ekscytujące, kiedy dziewczyna nie czuła tego samego. Vero lubiła z nim być, tak przynajmniej mu się wydawało. Kiedy ze sobą spali, robił wszystko co w jego mocy, żeby ją zadowolić, zawsze chciał, żeby to jej było dobrze, a ona nigdy nie narzekała, ale może tak naprawdę po prostu nie chciała mu robić przykrości? Sam nie wiedział. Był jeszcze ten jeden raz z tą jej wkurzającą koleżanką, o której wolałby zapomnieć. Wtedy w ogóle nic go nie interesowało. Był wściekły na Veronicę i wszystkich dookoła, szukał jakiegoś ujścia, a Sara sama to zaproponowała i miała cały zapas prezerwatyw w torebce, więc nie musiał namyślać się długo. To był błąd, nie chciał tego, ale jeszcze bardziej nie chciał, żeby Serratos się o tym dowiedziała.
– Gadałeś wczoraj ze skautami? Ten facet z Fundacji Maradony przeszedł się wokół boiska, chyba nie był zainteresowany meczem. – Pat przypomniał sobie mężczyznę w garniturze, z którym rozmawiał trener Duran. – Nie zaimponowaliśmy mu.
– Chyba nie – zgodził się z nim Yon. – Ale przyszedł tylko w jednym konkretnym celu, więc nic dziwnego. Chciał zobaczyć jednego gościa, dostał list polecający.
– Ciebie? – Gamboa puścił piłkę, rozdziawiając usta.
– Nie, nie sądzę. – Wzruszył ramionami, bo po piątkowym spotkaniu był już dostatecznie podminowany i nie chciał do tego wracać. – Rozmawiałem z nim dosłownie dwie minuty, trener mnie przedstawił. Ten cały Miguel Zavala chyba mnie nie lubi i odniosłem wrażenie, że stalkuje mojego instagrama. Mówił, że nie poznał mnie w koszulce drużynowej.
– To dlatego, że na większości fotek na insta jesteś topless, głupku. – Patricio zaśmiał się z tego faktu. – To normalne, że łowcy talentów przeglądają media społecznościowe graczy. Tu nie tylko chodzi o talent, ale też zasięgi i promocję drużyny. Może powinieneś popracować trochę nad wizerunkiem, żeby ludzie cię polubili.
– Hej, jestem lubiany! – Yonatan zatrzymał się w drodze po piłkę i spojrzał na przyjaciela oburzony. – Nie jestem?
– No wiesz… – Gamboa podrapał się po czole, szukając odpowiednich słów, by go uświadomić. – Ja cię znam od pieluch, więc jestem przyzwyczajony do twoich humorów, ale dla niektórych możesz być trochę trudny. Szczególnie z tym całym zadzieraniem nosa, mentalnością „najlepszego” i „najpopularniejszego”. Nie jesteś zbyt miły dla ludzi w szkole.
– Chrzanisz, jestem super. Ludzie chcą być jak ja.
– Nie do końca, ale kumam, dlaczego tak myślisz.
– Nie lubią mnie, serio? – Yon wydawał się lekko zaskoczony. – Cóż, tak to już chyba bywa. Ludzie zazdroszczą lepszym od siebie.
– Yhmm. – Pat powstrzymał się od komentarza i tylko odchrząknął, żeby nie wyprowadzać go z błędu. Prawdą było, że Abarca robił dokładnie to samo. – Jesteś popularny, Yon, ale czasami traktujesz ludzi jak gorszy sort. Pomiatasz nimi.
– Nic podobnego. – Chłopak się oburzył, ale wtedy jak na zawołanie usłyszeli kliknięcie i oślepił ich blask flesza. – Co to za mały chujek?
– Właśnie o tym mówię. – Pat chciał coś chyba powiedzieć, ale ugryzł się w język i wolnym krokiem poszedł na przyjacielem, który już dobiegł do chłopaka wykonującego zdjęcie.
– Co jest, Gaudini, mało ci jeszcze sensacji? Oddawaj to. – Abarca wyciągnął z rąk niższego chłopca profesjonalny aparat i wybrał ostatnie zdjęcia, które wykonał, zaczynając je kasować.
– To do gazetki – wyjaśnił szkolny dziennikarz, ale nikogo nie zwiódł. Wiedzieli, że miał zamiar wrzucić te fotografie na plotkarską stronę.
– Weź mnie nie wk****aj. – Kapitan drużyny zamachnął się, ale widząc wzrok przyjaciela, w porę się powstrzymał. Wykasował wszystkie zdjęcia, które przedstawiały jego w kompromitujących sytuacjach i oddał dzieciakowi z powrotem. – Jeszcze raz mi zrobisz fotki z ukrycia, to wsadzę ci ten obiektyw tak głęboko, że będą musieli wyciagać gardłem, rozumiesz?
Gaudini otrzepał ostentacyjnie aparat, który był dla niego świętością.
– Do twarzy ci z tym plaskaczem, Yon – rzucił tylko cicho i zanim chłopak zdążył zareagować, uciekł szybko w stronę szkoły.
– Właśnie o tym mówiłem. Trochę więcej pokory – przypomniał mu Pat, kładąc mu dłoń na ramieniu, kiedy już rzucał się w stronę dziennikarza, by przetrącić mu kilka kości. – W końcu lubisz zdjęcia, prawda?
– Tak, ale kiedy sam pozuję albo kiedy wiem, że dobrze wyglądam. Nie życzę sobie, żeby taki frajerzyna uwieczniał mój wizerunek. – Yonatan wziął piłkę pod pachę i skierował się do szatni. – Powiedz lepiej, o co chodzi z tymi laskami z Nuevo Laredo, dlaczego mamy im dać fory? One nie będą się oszczędzać, a poza tym połowa z nich ma więcej testosteronu niż nasza drużyna.
– Yon… – Patricio uśmiechnął się lekko, ale było to nie na miejscu, więc szybko zdusił w sobie ochotę, by wybuchnąć śmiechem. Prawdą było, że znali kilka dziewczyn z tamtej drużyny, były dobre, a nawet świetne, skoro dostawały zaproszenia na międzynarodowe obozy piłkarskie, na które oni też jeździli kilka razy w roku. Żeby dostać się na taki obóz, trzeba było mieć wybitne wyniki. – Przyznaj się, że boisz się, że znów się popłaczesz po przegranym meczu.
– Hej, miałem wtedy jedenaście lat i laska była dwa razy większa ode mnie, okej? Natarła na mnie, jakby pomyliła nożną z amerykańskim futbolem. Mówię ci, te dziewczyny nie potrzebują żadnej taryfy ulgowej, a już zwłaszcza Izzie Gomez. Jak się z nią zetrę na boisku, to jej pokażę, kto tu rządzi. – Na jego twarzy pojawiła się pewna siebie mina.
– Chyba że znów nazwie cię siusiaczkiem Abarcą i zmiażdży twoje kruche ego.
– Patricio!

***

Fabian Guzman wpatrywał się we wskazówki zegara w szpitalnej poczekalni, mając wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Było tyle rzeczy, które powinien zrobić, tyle obowiązków, tyle spotkań i dokumentów, które piętrzyły się na biurku, a tymczasem on spędzał weekend, czekając na swojego lekarza. Dał się zaciągnąć tutaj Silvii i już teraz tego żałował.
– Nie mam na to czasu, wychodzę – oświadczył, kiedy zegar wybił pełną godzinę. Miał już po dziurki w nosie tego czekania.
– Nie rób scen, Fabian, siadaj – syknęła Silvia, pociągając go z powrotem na siedzenie w poczekalni. – Masz przestrzegać zaleceń lekarza, nie chcę owdowieć w tak młodym wieku. Wiesz co ludzie będą gadać?
– Nie słucham lekarzy, którzy mieli mleko pod nosem, kiedy ja robiłem doktorat. Nic mi nie będzie.
– Doktor Vazquez to dobry specjalista. Przełknij swoją męską dumę i choć raz zrób to, o co ktoś cię prosi.
– Od kiedy to jesteś tak blisko z Vazquezami?
– Ingrid jest z tej samej branży.
– Od kiedy to jesteś blisko z Ingrid Lopez? – Brew Fabiana uniosła się podejrzliwie, kiedy przypatrywał się żonie. – Mam się martwić? To jakiś dziennikarski pakt o nieagresji?
– Dogadujemy się, to w porządku dziewczyna. Nie przyjaźnię się z nią oczywiście – dodała szybko, jakby chciała podkreślić, że ona też ma swoją dumę. – Ale obie chcemy tego samego – upadku Pereza.
– Znów się w coś wplątałaś? Będzie tak jak z twoją nową przyjaciółką i teraz nie będę mógł się opędzić od Lopezów-Vazquezów? – Guzman nie spał całą noc, był zmęczony. Przetarł dłonią twarz, marząc jedynie o kawie i ciepłym łóżku, a tymczasem czekało go jeszcze spotkanie z doktorem Juarezem. – Jestem prawie pewny, że Victoria Reverte zostawiła już u nas szczoteczkę do zębów.
– Nie przesadzaj. Dobrze jest mieć takich znajomych jak Javier i Victoria, nie uważasz? Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na tym wieczorku towarzyskim. – Dziennikarka zniżyła głos do szeptu, posyłając sztuczny uśmiech w stronę pielęgniarki, która przyglądała się czekającemu małżeństwu z ciekawością. – Victoria przyjaźni się z Sergiem Barraganem, ma kontakty. Dobre układy z nią oznaczają dobre układy z radą ministrów.
– Mam znajomych w ministerstwie, Silvio. Nie potrzebuję pośredników, a Sergiowi nie ufam.
– Dlatego że przyjaźni się z Vicky?
– Pomimo tego – sprostował, sam uważnie obserwując korytarz, upewniając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Nie musiałaś tu ze mną przychodzić, jestem dorosły.
– Tak i jak na dorosłego przystało, przestałeś brać leki, bardzo dojrzale. Ale czego ja się po tobie spodziewałam, skoro nawet nie poinformowałeś mnie, kiedy zdiagnozowano u ciebie tę chorobę. Osvaldo mówił, że jest genetyczna. Czy…
– Dzieci się przebadały, nic im nie jest – odparł sucho, wpatrując się w przestrzeń. Silvia tylko pokiwała głową. – Musisz mi mówić o takich rzeczach, Fabian. Muszę wiedzieć.
– Po to, żeby nie było wstydu przy ludziach czy dlatego, że naprawdę cię to obchodzi?
Obróciła gwałtownie głowę, patrząc na niego w osłupieniu. Zdumienie szybko jednak ustąpiło i na jej twarzy pojawił się gniew, by z kolei za chwilę zamienić się w poczucie niesprawiedliwości. Nie było jej dane przygadać mężowi do słuchu, bo usłyszeli głęboki głos gdzieś nad ich głowami.
– Silvia, Fabian, miło was widzieć.
W poczekalni wyrósł przed nimi wysoki mężczyzna ze schludnie zaczesanymi do tyłu przydługimi włosami, ubrany w elegancką koszulę i dopasowane spodnie. Na jego widok Fabian zmrużył oczy, bo nie spodziewał się go tutaj zobaczyć. Jego strój też wytrącił go z równowagi – czasami miał wrażenie, że biznesmeni więcej czasu spędzają w salonach mody niż nad prawdziwymi interesami.
– Adriano. – Wstał z miejsca i uścisnął dłoń mężczyźnie, wysilając się na uprzejmość. Nie widzieli się od dawna, więc grzeczność tego nakazywała, choć rozsądek podpowiadał, że lepiej byłoby w ogóle nie przychodzić tego dnia do szpitala, by go nie spotkać.
– Kogóż to widzą moje oczy. – Silvia nie była tak grzeczna jak jej mąż. Zignorowała wyciągniętą w jej stronę dłoń Adriana i zmierzyła go oceniającym spojrzeniem. – Przybywasz wspierać kampanię wyborczą swojej żony? Spadła trochę w ostatnich sondażach.
– Urocza jak zwykle – skwitował jej przytyk brunet, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. – Wpadłem tylko na chwilę do Lucii.
– A co się stało, masz guza mózgu? To ma sens. Nie mogłeś w końcu myśleć trzeźwo, jeśli twój mózg podpowiedział ci, że dobrym pomysłem jest ożenek z Marleną Mazzarello.
– Silvio. – Ostrzegawczy ton głosu Fabiana nie pozostawił wątpliwości, że wolałby nie kontynuować tej rozmowy. Nie dość, że jego żona uderzyła Marlenę, niemal łamiąc jej przy tym nos, to teraz prowokowała również jej męża. Nic dziwnego, że chorował na serce, skoro wciąż wystawiała jego nerwy na próbę w ten sposób.
– Miło że się troszczysz. – Pan Mengoni wolał nie wikłać się w pojedynki słowne. – Słyszałem, że moją żonę też posłałaś do lekarza.
– Mogę to zrobić raz jeszcze, jeśli Marlena nie nauczy się trzymać dzioba na kłódkę.
– Wiesz, Silvio, znajomość z dwoma naprawdę świetnymi prawnikami to nie jest powód do takiej pewności siebie. Radzę jednak ostrożniej ważyć słowa. I gesty – dodał po chwili, jakby sobie to przypomniał. – Fabian, spotkamy się na strzelnicy?
– Zostajesz w mieście? – Guzmanowi trudno było powstrzymać zdziwioną nutę. Adriano nigdy nie zagrzewał tu miejsca na dłużej, przez większość roku robił interesy, głównie we Włoszech, ale chodziły słuchy, że ostatnio prowadził ekspansję w Nuevo Leon. Był dosyć popularny w branży deweloperskiej i niewątpliwie małżeństwo Mengoni mogło uchodzić za jedną z tych „power couple”, o których pisano w rubryczce Luz del Norte poświęconej biznesowi.
– Na jakiś czas. Mam kilka spraw do dopięcia w San Nicolas, tak będzie wygodniej, a poza tym chcę spędzić trochę czasu z synem. Wybierzemy się razem? Może choć raz pozwolisz mi wygrać – dodał na koniec, jakby rzucał mu wyzwanie.
– Sprawdzę w swoim grafiku. Moja asystentka się do ciebie odezwie – odparł sekretarz gubernatora, nawet nie siląc się na sztuczny uśmiech. Uprzejmość uprzejmością, ale nie zamierzał robić z siebie klowna.
– Świetnie. Do zobaczenia. – Pan Mengoni kiwnął głową Silvii na pożegnanie i ruszył w stronę gabinetu, do którego zapraszała go już Lucia Ochoa.
– Może naprawdę ma guza mózgu – podsunęła Olmedo, kiedy została z mężem sama.
– Naucz się wreszcie najpierw myśleć, a potem mówić, dobrze? Chcesz nam narobić jeszcze więcej problemów? – Guzman ze złością rozpiął guzik koszuli. Teraz jego badania będą niemiarodajne, był zbyt wytrącony z równowagi, więc i tętno mu przyspieszyło.
– Chodzi o te żarty z nosa Marleny? Daj spokój, Adri pewnie jest mi wdzięczny. Sam pewnie nieraz miał ochotę jej przyłożyć. Co jest? – Silvia westchnęła, czekając na reprymendę. Zerknęła na męża wyczekująco.
– Przyjechał do miasta, to znaczy, że prawdopodobnie Marlena poczuła się zagrożona i po niego zadzwoniła. Połowa Nuevo Leon siedzi w kieszeni Mengonich. Jeśli wcześniej mogliśmy coś ugrać z naszym związkiem sadowników, tak teraz szanse drastycznie zmalały – oświecił ją, załamując ręce.
– Ty po prostu masz awersję do wszystkich facetów imieniem Adrian, zgadza się? – Dziennikarka brała jego obawy z przymrużeniem oka. Wiedziała, że Mengoni to potężni ludzie, w końcu nie na darmo Marlena wyszła za mąż za jednego z nich, kiedy imperium jej ojca miało swoje problemy. Uważała jednak, że można ich pociągnąć na dno tak samo, jak innych, szarych obywateli, a ona nie miała skrupułów i była w stanie to zrobić.
– Powtarzam ci po raz ostatni, Silvio, nie prowokuj ich. – Fabian wolał postawić sprawę jasno. Miał wrażenie, że wałkowali ten temat na okrągło, a naprawdę nie miał na to ochoty. Lata pracy w prokuraturze, a potem w polityce nauczyły go, że nikomu nie można ufać i najlepiej polegać jedynie na swoich instynktach. Tak też właśnie zamierzał zrobić. – Ci Włosi to twardzi zawodnicy. Naprawdę nie chcemy mieć w nich wrogów.

***

Hugo nigdy nie sądził, że będzie miał pracę na etacie. Co prawda w niepełnym wymiarze godzin, ale jednak była to fucha z ubezpieczeniem i innymi duperelami. Cholera, może nawet mógłby tak dożyć emerytury. Był to absurdalny pomysł, nie robił sobie nadziei, że uda mu się dożyć sędziwego wieku, biorąc pod uwagę jego niebezpieczne zajęcia i przyzwyczajenia, a jednak umysł podsyłał mu takie obrazy. Oliver Bruni liczył się z jego zdaniem, naprawdę brał sprawę licealnych drużyn sportowych na poważnie, a Delgado dokształcał się i w wolnych chwilach przesiadywał w bibliotece, szperał w książkach i Internecie, chcąc udoskonalić strategie i techniki gry zarówno drużyny siatkówki, jak i piłki nożnej. Nie nadawał się na nauczyciela, był na to zbyt krnąbrny i brakowało mu cierpliwości, raczej pasował bardziej na starszego kolegę dla tych dzieciaków, ale praca asystenta trenera była dla niego jak znalazł. Podczas gdy Bruni był „złym gliną” wytykającym błędy i nakazującym biegać wokół boiska do upadłego, on był „tym dobrym”, który podsuwał mądre pomysły graczom. Czasami miał wrażenie, że Marcusowi nie podobała się jego obecność na boisku, ale nie skupiał się na tym, bo jego młodszy kuzyn ostatnimi czasy w ogóle zachowywał się dziwacznie.
Przebywanie w szkole po godzinach i w weekendy miało mnóstwo plusów, a mianowicie Hugo mógł swobodnie obserwować Fabiana Guzmana, który prowadził tutaj zajęcia klubu ONZ i spotkania samorządu, a nawet wykładał na wieczorowych zajęciach dla studentów w auli liceum. Hugo ciężko było przyznać się przed samym sobą, ale zastępca gubernatora intrygował go jak diabli i obrał sobie za punkt honoru dowiedzieć się o nim więcej. Nie robił tego już tylko ze względu na polecenie Fernanda, ale sam też musiał się przekonać, z kim ma naprawdę do czynienia.
Jednak w ten weekend Fabian odwołał spotkanie koła i Hugo nie mógł mu się przyjrzeć z bliska, ale nie stanowiło to problemu, bo i tak był zbyt zajęty, planując z Oliverem treningi i strategię na kolejny tydzień. Bruni wydawał się być nie w sosie, kiedy razem siedzieli w jego gabinecie przy sali gimnastycznej, pochylając się nad planami boiska i potencjalnymi układami zawodników.
– Nadal cię boli ten remis, co? Spokojnie, odkują się. To zdolne chłopaki. – Delgado odezwał się pewnym siebie tonem, chcąc trochę podbudować na duchu kolegę z pracy.
– Nie martwię się o ich umiejętności, tu chodzi o kwestię dyscypliny. Poważnie rozważam zorganizowanie badania otolaryngologicznego z doktorem Fernandezem, niech przebada ich wszystkich co do jednego. – Oliver odrzucił na bok plany, podłożył ramiona pod kark i odchylił się w obrotowym fotelu, bujając się lekko na swoim miejscu i dumając nad całą sprawą.
– Po co ci doktor Fernandez?
– Niech sprawdzi uszy moich graczy, bo ewidentnie mają kłopoty ze słuchem. – Oliver uniósł brew, dając mu do zrozumienia, że pije do konkretnych osobników. – Wezwijmy też okulistę i psychologa. Nie zamierzam pozwolić, żeby problemy z dziewczyną czy chłopakiem zepsuły szansę drużyny na play-offy. Czasami mam wrażenie, że to banda dzieciaków i traktują to tylko jak zabawę. Podkładają sobie świnie, a gra fair play to już pieść przeszłości.
– Zgadza się, to jest banda dzieciaków, ale kochają piłkę. Inaczej by ich tutaj nie było.
– Nie, większość lubi piłkę w granicach normy – poprawił go mężczyzna, wystawiając w górę palec, jakby chciał podkreślić swoje słowa. – Tylko dla nielicznych to prawdziwa pasja i przepustka na studia albo profesjonalnej drużyny. Nie wiem już sam, jak ich motywować.
– Remmy poradził sobie ostatnio śpiewająco.
– Jeremiah się forsuje, przemęcza się, a nie powinien. To sport zespołowy. Mamy dobrych graczy, może nawet świetnych, ale nie wygrywa się meczy jednostkami, wygrywa się pracą grupową. Tutaj musi wszystko się zgadzać – rozegranie, obrona, atak. Inne drużyny mają swoje triki, nam brakuje jakiegoś ducha, który by nas zmotywował.
– Myślę, że Remmy ma kilka trików w zanadrzu. Jego blef w piątek był niezły, dał nam ten remis.
– To nie była gra fair play.
– W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
– Hugo, piłka nożna to nie wojna, wiem co mówię. – Bruni odetchnął głęboko i wypuścił powietrze ze świstem. Miał twardy orzech do zgryzienia. – Ale co ja mówię. W porównaniu z siatkarkami, piłkarze to ekstraklasa. Te dziewczyny mnie wykończą.
– Coś się stało? – Delgado zmarszczył czoło, odkładając na bok notatki i przysiadając bokiem na skraju biurka. – Myślałem, że dobrze idą przygotowania.
– Dobrze to zbyt wiele powiedziane. Idą co najwyżej miernie, a to wszystko za sprawą jakieś pokręconej walki żeńskich hormonów. Nie robiłem sobie nadziei, kiedy tworzyłem ten zespół, ale nie wiedziałem, że będzie aż tak beznadziejnie. Jedyną zawodniczką, która ma doświadczenie w oficjalnych meczach jest Veronica Serratos, ale jej z kolei nie lubi reszta dziewcząt, co stanowi nie lada wyzwanie. A to wszystko za sprawą, o ironio, jednego z moich piłkarzy.
– Tak, Marcus ma to do siebie, że łamie niewieście serca. – Hugo podrapał się po skroni i odchrząknął trochę tym wszystkim przytłoczony. Na samą myśl, że miałby przyznać się kuzynowi, że był na randce z jego eksdziewczyną, sądząc że jest ona starsza niż w rzeczywistości, robiło mu się gorąco.
– Mam więc grupę rozpuszczonych dziewuch, z których jedynie dwie grają na dość profesjonalnym poziomie. Jedna jest nowa i jak nie myśli o niebieskich migdałach, to coś z niej będzie, kolejna nie może grać, bo ma chorą nogę, inna bardziej przejmuje się złamanym paznokciem, a jeszcze następna rozgrywa mecz sama ze sobą, a jej matka doprowadza mnie do szału… Violetta Conde – wyjaśnił w odpowiedzi na uniesione brwi Huga. – Wydzwania do mnie i chce organizować jakieś pikniki dla rodziców dziewczyn z drużyny, jakby mnie to obchodziło. Anna jest dobra, ale jej matka to katastrofa. Naprawdę nie potrzebuję w drużynie kłótni, a już na pewno nie kłótni o chłopaka. To taka dziecinada.
– Nie miałeś nigdy naście lat? Od razu przeskoczyłeś kilka klas i wstąpiłeś w dorosłość bez tych wszystkich rozterek?
– Nie twierdzę, że byłem eunuchem, Hugo, ale potrafiłem się kontrolować. Jest czas na przyjemności i jest czas na obowiązki. Dziewczyny muszą się sprężyć, jeśli chcą skończyć w tabeli pucharowej z przyzwoitym wynikiem. Na ich szczęście przemawia fakt, że w Nuevo Leon brakuje dobrych drużyn żeńskich, ale niestety mają nad nimi przewagę – wszystkie są bardziej ze sobą ograne. Nasze dopiero zaczynają i dziwi mnie, dlaczego dyrektor wcześniej nie wznowił programu z siatkówki.
– Wolał inwestować w to, co się sprzedawało. Piłka nożna to sport narodowy, myślę, że o to chodzi. – Hugo zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że tak musiało być. Ludzie z miasteczka woleli zapłacić za bilety wstępu, by kibicować kopaczom, a siatkarki nie były fascynującym widowiskiem.
– A ja myślę, że Dick Perez to typowy meksykański macho, któremu nawet do głowy nie przyszło, że kobieta może uprawiać sport. Może się bał, że jak zobaczy nastoletnie dziewczyny w krótkich spodenkach, to za bardzo się podnieci i nie będzie mógł się powstrzymać.
– Nigdy nie słyszałem, żebyś tak mówił. – Delgado nie był pewny, skąd u Olivera tyle jadu, ale widocznie miał zły dzień. Zgadzał się z nim jednak, więc nie kłócił się z jego stanowiskiem w tej sprawie. Ricardo Perez nie miał dobrej opinii.
– To wszystko po prostu mnie frustruje. – Bruni przeczesał włosy ręką i wstał z miejsca, by rozprostować trochę kości. – Masz pomysł, jak to ugryźć?
Hugo wziął do ręki skoroszyt i przekartkował plan turnieju sparingowego, który organizował ksiądz Ariel. Nadal nie rozumiał idei koedukacyjnych zawodów, ale mogli je przeciągnąć na swoją korzyść.
– Zarówno siatkarki, jak i piłkarze mają ten sam problem, prawda? – zagadnął, myśląc nad tym gorączkowo. – Brakuje im zgrania i współpracy. Rozwiązanie masz więc na talerzu. Jeśli dasz im odpowiedniego wroga, będą chodzić jak w zegarku.
– Wroga? Masz na myśli drużyny z San Nicolas i Nuevo Laredo?
– Nie. – Hugo się roześmiał. – Na ten moment piłkarze mają w szkole wyższy status, nikt tego nie kwestionuje, ale siatkarki mogą czuć tę presję i wydaje im się, że stoją na uboczu. A gdyby tak odwrócić role?
– Zamieniam się w słuch.
– Piłkarze są przyzwyczajeni, że mają wszystko podane na tacy. Dick Perez ich faworyzował, nauczyciele przymykają oko na ich błędy. Może powinni zasmakować, jak to jest bez tej taryfy ulgowej. Niech wiedzą, że gra w szkolnej reprezentacji to zaszczyt, a nie coś co im się należy z automatu. Niech zagrają o władzę. Dziewczyny są waleczne, będą chciały udowodnić swoją wartość, tak łatwo się nie wycofają. Wiedzą, że czeka je trudna przeprawa w tym semestrze, więc niech już teraz się hartują.
– Chcesz wystawić siatkarki przeciwko piłkarzom?
– Dlaczego nie? Tak czy siak będą musiały się zmierzyć z męską drużyną z tego katolickiego liceum ze stanu Tamaulipas, więc niech mają chociaż przedsmak tego, co je czeka. Zagrają kilka sparingów z naszymi piłkarzami, żeby się do tego przygotować. Na początku będzie ciężko, ale myślę, że się rozkręcą. Nie będą chciały się tak łatwo poddać i zjednoczą się, żeby utrzeć im nosa. Jeśli czegoś się nauczyłem przez ostatnie miesiące to tego, że nastoletnie dziewczęta potrafią chować urazę jak mało kto.
– Nastoletni chłopcy nie pozostają im dłużni. – Oliver zamyślił się nad tym pomysłem. – To może się udać. Z kolei zespół piłkarski już powinien mieć z tyłu głowy, że piłkarki z Nuevo Laredo to nie są przelewki. Widziałem te dziewczyny w akcji, są naprawdę świetne. Jeśli je zlekceważą, będą tego żałować. Zróbmy tak jak mówisz – w tym tygodniu połączymy treningi. Od teraz piłkarze będą musieli trenować z dziewczynami siatkówkę, a dziewczyny piłkę z chłopakami.
– Przygotuj się na nastoletni bunt.
– Byłem w armii, Hugo. Nic mi nie jest straszne, nawet rozwrzeszczane nastolatki z kompleksami.

***

Zapach pieczeni wypełnił zakamarki przestronnego domu państwa Mengoni, dziwiąc Marlenę, która przekroczyła próg i odłożyła teczkę w holu, marszcząc brwi.
– Yessenio, spodziewamy się gości? – zapytała gosposię, ale wtedy jej wzrok padł na wysoką sylwetkę męża stojącego na tarasie i popijającego martini. – Kiedy…?
– Przed jakąś godziną, proszę pani. – Yessenia wyciągnęła w jej stronę tacę z drinkiem, ale Marlena tylko pokręciła głową, kierując się na zewnątrz.
– Adriano, co za niespodzianka – odezwała się i pozwoliła pocałować się mężowi w policzek.
– Nie brzmisz na zachwyconą. – Mężczyzna uśmiechnął się, widząc jej reakcję.
– Cieszę się, jestem po prostu zaskoczona. Nie spodziewaliśmy się ciebie do końca tygodnia.
– Zmiana planów, chciałem zobaczyć się z Danim. Yessi mówi, że umówił się z kolegami, ale zaraz powinien wrócić. Co słychać? – Mengoni usiadł na tarasie i odpalił papierosa. – Och, wybacz, nie lubisz tego, prawda? Przyzwyczajenia. – Szybko zgasił peta w popielniczce, widząc jej reakcję. Rzadko się widywali, bo przez większość roku był w rozjazdach. Łatwo było zapomnieć o tych małych rzeczach.
– Kampania wrze, DetraChem notuje wysokie wyniki, pomimo kilku nędznych prób dyskredytacji ze strony Guzmanów… Poza tym wszystko w jak najlepszym porządku. – Marlena założyła gęste włosy za uszy i uśmiechnęła się, jakby chciała podkreślić swoje słowa.
– Nie pytam o interesy. Pytam, co u ciebie.
Prawdą było, że poza interesami Marlena nie miała zbyt wiele do roboty. Była kobietą sukcesu, otworzyla własne chemiczne imperium, które stale rozwijała, a teraz zamarzyło jej się też miejsce w radzie miasteczka. Nie odpuszczała, ale taka władza wiązała się też z odpowiedzialnością. Nie wiedziała, co może mu powiedzieć, bo przez bycie panią prezes, panią profesor i kandydatką do purpurowego krzesła niewiele miała czasu na cokolwiek innego.
– Wróciłaś do nauczania. Daniel nie ma nic przeciwko? – zagadnął, popijając martini i delektując się widokiem z tarasu. Dobrze było wrócić na stare śmieci i trochę odpocząć. Przyzwyczajony był do betonowych dżungli, ale Pueblo de Luz miało swój urok, dzięki otaczającym go lasom, polom, miejscowemu jezioru i rzece, a także pięknemu i malowniczemu wzgórzu El Tesoro. – Uczyć się w szkole, gdzie członkowie twojej rodziny są też członkami grona pedagogicznego, to towarzyskie samobójstwo.
– Daniel nie narzeka. Jest bardzo lubianym chłopcem.
– Zuch chłopak. – Adriano pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. – Wracam od Lucii Ochoi.
– Pojechałeś najpierw do szpitala, zamiast do domu? – Oburzyło ją to. Nie tyle fakt, że wolał najpierw wstąpić do starej znajomej ze szkoły, niż odwiedzić własną rodzinę, a bardziej to, że zataił to przed nią, bo dobrze wiedziała, dlaczego to zrobił.
– Lucia miała okienko, zgodziła się mnie wcisnąć. Idziemy jeść? Konam z głodu. – Mengoni wskazał drzwi do tarasu i oboje wrócili do środka, gdzie Yessenia już nakrywała do stołu. – Ochoa jest świetną specjalistką, dlaczego Dani się u niej nie leczy? Wybrałaś jakiegoś mało znanego lekarza z San Nicolas de los Garza.
– Lucia Ochoa jest chirurgiem, nie potrzebujemy jej pomocy.
– Mimo wszystko, jej perspektywa by się przydała.
– Nie powierzę zdrowia mojego syna byłej narkomance, Adria. Poza tym to siostra Jose Balmacedy… – Marlena położyła dłonie na stole, nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić. Nie patrzyła na męża, jej decyzja była dla niej oczywista i była finalna.
– A co to ma do rzeczy? – Mężczyzny chyba nie zadowolił ten argument.
– Jose był psychopatą. Wiem, że długo cię nie było w domu, ale musiałeś słyszeć plotki…
– Słyszałem, że nie żyje. – Wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co to zmienia.
– Dzięki Bogu. – Kobieta wniosła oczy do nieba, jakby chciała zmówić krótką modlitwę. – Pan chroni nas od złego i usuwa z naszych dróg tych, którzy sprowadzają na nas nieszczęścia.
– Nie tak to jest zapisane w Biblii, nie wydaje mi się. – Mengoni zmarszczył czoło, opierając się na krześle i patrząc na żonę z przeciwległego końca stołu. – Nie wiem, co pokrewieństwo ze zmarłym degeneratem ma do rzeczy w kwestii kompetencji zdolnej lekarki. Ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że rodziny się nie wybiera, a ona może być naprawdę ostro stuknięta.
– Adriano. – Marlena skarciła go ostrym głosem. Na jej policzkach pojawiły się różowe plamy, kiedy zdała sobie sprawę, do czego pił. On uniósł ręce, jakby sam się powstrzymywał przed powiedzeniem o kilka słów za dużo.
– Chciałem się skonsultować z Lucią, ale przy okazji mimochodem dowiedziałem się, że leczy Alessandrę. Czy to prawda?
– Och, na litość Boską, znów te brednie. – Kobieta pstryknęła kilka razy na Yessenię, by podała jej jednak martini, bo bardzo się zdenerwowała. – To kompletny stek bzdur, strata czasu i pieniędzy. Moja bratanica nie jest chora. Jest po prostu zagubiona i przytłoczona rozwodem rodziców. Zawsze była skryta, a teraz próbuje zwrócić na siebie uwagę i nakłonić Gianlucę, żeby wrócił do jej matki. Na to są raczej marne szanse, bo Luca zadomowił się już u właścicielki tej okropnej speluny „El Gato Negro”.
– U Anity Brunetti? – Adriano przysłuchiwał się tym nowinkom ze śmiechem. Zdawał się kibicować swojemu szwagrowi.
– Vidal – poprawiła go ostentacyjnie, krzywiąc się, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak Anita może mieć włoskie korzenie, podobnie jak ona.
– Zawsze lubiłem Anitkę, była waleczna. Miała coś w sobie. Oczywiście nikt nie równał się z tobą – dorzucił, unosząc wysoko swój kieliszek i spoglądając na żonę z tajemniczym uśmiechem. Marlena nie dała się zwieść jego ślicznym oczom. – No dobrze, ale pomijając fakt, że Luca pieprzy się barmanką, wydaje mi się, że Alessandra ma jednak sporo problemów, skoro woli mieszkać u ciebie, niż z własną matką.
– Clara wyjechała, odżyła od kiedy są z Lucą w separacji. Szczerze powiedziawszy, wydaje mi się, że ma własną córkę gdzieś, ale nigdy nie była też przesadnie matczyna, więc wcale mnie to nie dziwi…
– Mamo?
Marlena poruszyła się niespokojnie na krześle, kiedy usłyszała głos syna. Daniel stanął w jadalni, przypatrując się rodzicom niepewnie. Czasami byli jak tykająca bomba i nigdy nie wiedział, kiedy wybuchnie.
– Co jest grane?
– Dani, nie uściskasz staruszka? Jezu, aleś schudł, matka w ogóle cię karmi? Marleno. – Adriano wstał z miejsca, patrząc na żonę z wyrzutem, ale chwilę później zamknął syna w niedźwiedzim uścisku, klepiąc go po plecach.
– Myślałem, że przyjedziesz dopiero w przyszłym tygodniu. – Daniel wydawał się być ucieszony z perspektywy niezapowiedzianej wizyty ojca. Dom, w którym urzędowała sama Marlena, czasami potrafił przypominać więzienie o zaostrzonym rygorze.
– Wyczyściłem trochę grafik, chciałem cię zobaczyć i spędzić trochę czasu. Pod San Nicolas jest wypożyczalnia quadów. Pomyślałem, że tam pojedziemy i…
– Yhmm. Daniel nie powinien. – Marlena postanowiła szybko ukrócić te plany. Poczuła się poirytowana. Nie po to ostatnie miesiące poświęciła, by zadbać o zdrowie syna, żeby teraz jej mąż wszystko zniweczył.
– Nonsens, Marleno, to tylko quady. Nie traktuj chłopaka, jakby był inwalidą.
– Jest moim synem.
– Moim również.
– Ja już nie mam nic do powiedzenia w tym temacie? – Siedemnastolatek odezwał się z wyrzutem, przerywając ten pokaz sił odbywający się na jego oczach z udziałem minimalnego użycia słow. – Chcę spędzić trochę czasu z tatą. Nie umrę od przejażdżki. Nie mam zamiaru spędzić reszty życia, grając w golfa ze staruszkami.
– Dziadek Marcelo znów cię zmuszał do golfa? – Mengoni zacmokał cicho, kiedy pomyślał o swoim teściu.
– Nie, dziadek woli łuki.
– Tylko nie te śmieszne łuki! Wszystko byle nie to! – Marlena roześmiała się histerycznie, odrzucając do tyłu włosy.
– Coś mnie ominęło? – Mengoni zwrócił się uprzejmie do syna, trochę zaskoczony reakcją swojej żony.
– Łucznik Światła jest na topie w okolicy. Wymierza sprawiedliwość, okrada bogatych i daje biednym… W skrócie – mama za nim nie przepada.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? Twoja mama nie przepada za większością osób w tym miasteczku. A czemuż to ten cały El Arquero de Luz zawdzięcza tę antypatię? Nosi zbyt obcisłe ubranie, prowadzi rozwiązły tryb życia, profanuje Pismo Święte?
– Jakby pan zgadł, don Adri, jakby pan zgadł. – Yessenia pojawiła się znikąd, kończąc nakrycie stołu. Szybko zakryła sobie usta dłońmi, kiedy wszyscy na nią spojrzeli. Daniel nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Opowiem ci o nim, jest naprawdę ciekawy. – Nastolatek już otwierał usta, by zaczać swój wywód na temat El Arquero, ale Marlena odchrząknęła głośno, przerywając mu.
– Nie teraz, Danielu, twój ojciec jest zmęczony po podróży. Nie zajmujmy się nonsensami i spędźmy czas jak rodzina. Yessenio, zawołaj Alessandrę, zmówimy modlitwę przed obiadem.
– Nie, Yessi, ty nie powinnaś chodzić po schodach, ja pójdę po Alex. – Daniel zaproponował i wyszedł po kuzynkę.
Marlena i Adriano zostali sami, kiedy Yessenia wróciła do kuchni, by doglądać pieczeni.
– Co z tymi badaniami Alex, coś wyszło w rezonansie? – Mengoni powrócił do poprzedniego tematu zaintrygowany sprawą bratanicy swojej żony.
– Jak mówiłam – to była kompletna strata czasu. Alessandra dała się namówić na jakieś dodatkowe konsultacje. Zrobili szereg bzdurnych, absurdalnie drogich badań, które nie były jej potrzebne. Słyszałam, że ordynator był wściekły na Lucię, kiedy się dowiedział.
– Mogłaś zapłacić za te badania, stać nas na to.
– Mogłam, ale nie przywykłam trwonić pieniędzy, Adria. Już ci mówiłam, że Alessandrze nic nie jest – to tylko jej odpowiedź na stres, okropne obciążenie psychiczne po tym, jak porzuciła ją matka. Dziewczyna chodzi do psychologa, pracuje nad tym. Badania tylko potwierdziły diagnozę doktora Rivery. Robi to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Lucia chciała mieć pewność, podobno miała przeczucie.
– A więc jej przeczucie się nie sprawdziło. Nie powierzę jej też opieki nad moim synem, więc nawet tego nie proponuj. Po moim trupie ktoś taki jak Lucia Ochota dotknie Daniela.
– Nie możesz go chować pod kloszem, Marleno. On ma prawie osiemnaście lat, musi żyć tak jak inni.
– Prawie umarł. Nie było cię przy tym, nie wiesz, jak się bałam. Ty zajmuj się swoimi nieruchomościami, ja zajmę się wychowaniem naszego syna, dobrze? – Ze złością napiła się swojego drinka, opróżniając kieliszek. – Yessenio, długo jeszcze do tego obiadu?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5866
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:48:01 06-02-25    Temat postu:

cz. 2

Droga do San Nicolas de los Garza była krótka i przyjemna, ale Ariana nadal nie rozumiała, po co się tam udawali. Eva nie chciała nic powiedzieć, a jedynie nawigowała z siedzenia pasażera, przeglądając jakieś maszynopisy.
– Czy to scenariusz? – zagadnęła koleżankę, zapuszczając żurawia do jej notatek. – Pracujesz nad jakimś projektem? Coś z Thomasem McCordem?
– Nie, tym razem próbuję czegoś nowego. – Medina odrzuciła na bok papiery i zdjęła okulary. – Dostałam rolę w sztuce w teatrze kameralnym w San Nicolas. To nic takiego, mała grupka aktorów, niszowe przedstawienie. Byłam ciekawa, nigdy nie grałam na deskach.
– To świetnie, cieszę się. – Ariana sama zdziwiła się szczerością w swoim głosie. Do czego to doszło, że gratulowała Evie Medinie, jechała z nią na wycieczkę i w dodatku konwersowały w najlepsze? Świat stanął na głowie, ale Santiago starała się odrzucić przeszłość na bok i dawać nowe szanse. Naprawdę wierzyła, że każdy na to zasługuje, łącznie z Evą, która bardzo się zmieniła i nie przypominała już tej rozpuszczonej lalki Barbie z liceum. – Jedziemy na próbę?
– Nie, jedziemy w sprawie twojego śledztwa. – Blondynka uruchomiła radio i odnalazła jakąś stację nadającą amerykańskie piosenki. – Wiem, że pokładasz wiarę w bibliotece i książki jeszcze nigdy cię nie zawiodły, ale tego czego szukasz, tam nie znajdziesz. To jak szukanie igły w stogu siana. Desperackie czasy wymagają konkretnych rozwiązań. Postanowiłam więc podzielić się z tobą moim źródłem informacji. Nie rozumiem jedynie, dlaczego ten pajac z nami jedzie?
– Ten pajac musi mieć na was oko, żebyście nikogo nie pozabijały przez przypadek. Albo nie wysłały w śpiączkę na dziewięć lat. – Santos DeLuna pochylił się do przodu z tylnego siedzenia i oparł łokcie na fotelach kobiet siedzących przed nim. – Michael załamuje ręce, wiedząc, że się w to wplątałyście, a ja nie chcę mieć Pana Zrzędy na karku, więc wolę was przypilnować.
– Siedziałam w tej sprawie dłużej niż Michael. – Eva machnęła ręką. Nie lubiła mieć nad sobą żadnego autorytetu.
– Na pewno nie, facet to dinozaur, ma jeszcze telefon analogowy. – Eric wyglądał na przerażonego samą perspektywą korzystania z tego starodawnego wynalazku. – Wy dwie macie tendencję do robienia głupot, więc po prostu się go słuchajcie, a nie będzie problemu.
– A według mnie zabrałeś się z nami, bo sam jesteś ciekaw. – Eva uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na mężczyznę w lusterku. – W głowie ci się nie mieści, że twoje kochane komputery i superszybki Internet nie są w stanie zapewnić ci odpowiedzi na niektóre pytania. A moje źródła są zawsze w stu procentach sprawdzone.
– Myśl, co chcesz – odparł, opierając się o siedzenie i otwierając swojego laptopa, na którym sprawdzał projekty szkolne z informatyki. Tak naprawdę Eva utrafiła w samo sedno.
– Spaliście ze sobą raz, nie? – Ariana uraczyła swoich towarzyszy tym komentarzem, kiedy skręcała już w ulicę, którą wskazała jej Medina i która miała być celem ich podróży.
– O raz za dużo – podsumował informatyk, skupiając uwagę na ekranie komputera.
– Było kiepsko, bo nawet tego nie pamiętam. – Eva zachichotała na samo wspomnienie. Zdarzyło się to tylko raz w hotelu Saverina w Londynie. Byli pijani i tak jakoś wyszło, Santos nigdy nie interesował jej w ten sposób, a ona zresztą jego.
– Proszę cię, gdybym był kiepski, na pewno byś zapamiętała. Gdybym był wybitny, tym bardziej.
– Może zapytam Venetii, żeby odświeżyła mi pamięć. Sypiasz ze wszystkimi mężatkami, czy tylko z tymi, które mają siostry bliźniaczki?
– Twój dowcip mnie powala. – Eric śmigał palcami po klawiaturze, jednym uchem wpuszczając to, co mówiła, a drugim wypuszczając. – Nie spałem z Emily.
– Och, ale chciałbyś. Mały Santos Eric DeLuna zabujał się w żonie swojego wroga. To prawie poetyckie.
– Twoje źródło informacji to rubryka towarzyska „Daily Mail”? – uciął jej złośliwości, odkładając laptopa na siedzenie i wyglądając przez szybę, by zobaczyć, dokąd zajechali.
Ariana wydawała się rozumieć więcej od niego. Była dosyć sceptycznie nastawiona, kiedy wysiadali z jej starego wozu. Nie widziała jej od dawna i szczerze mówiąc, ostatnie doświadczenia trochę ją straumatyzowały. Nie była pewna, czy chce oglądać tę kobietę.
– Jest na lekach, radzi sobie. Nikt nie wie tyle o ludziach w tej okolicy co ona. Chodźcie. – Eva chyba czytała jej w myślach, bo pociągnęła ją w stronę oddziału psychiatrycznego, jakby bywała tutaj regularnie. – Przewieźli ją tutaj z Monterrey jakiś czas temu. Nie ma tu takiego rygoru, a ona nie potrzebuje stałej opieki. Ma nawet współlokatorkę i chodzi na wieczorki z bingo.
Santos chyba nie miał pojęcia, o kim mówią, ale szedł cicho za nimi, po drodze zarzucając na szyję identyfikator gościa, który otrzymali w recepcji. Eva poprowadziła ich do przestronnej jasnej sali, na której grupka kobiet zajęta była różnymi rzeczami. Jedna coś wyszywała, inna stawiała sobie pasjansa, a jeszcze inna grała w karty z jakąś koleżanką. Gdyby nie charakterystyczna klamra do włosów w kształcie motyla, Ariana nie rozpoznałaby kobiety, która swego czasu zamieniła życie Cosme Zuluagi w prawdziwą tragikomedię.
Lupita ‘La Vieja’ Martinez postarzała się w ciągu ostatniego roku, kiedy to Santiago widziała ją po raz ostatni, ale i tak wyglądała dosyć dobrze jak na to, że ten czas spędziła na oddziale zamkniętym z powodu swoich psychicznych zaburzeń. Chorobliwie zakochana w Cosme starucha miała na swoim koncie kilka naprawdę ciężkich przewinień, w tym uprowadzenie i próbę morderstwa, a gdyby Ariana była fanką fantasy, uznałaby też, że Guadalupe próbowała uwarzyć eliksir miłości, by skłonić Zuluagę do romansu. Niestety albo stety, takie eliksiry nie istniały, a ona była tam gdzie jej miejsce. Szatynka odwróciła głowę w stronę Evy, jakby błagała ją, by stąd odeszły, zanim stara je zauważy.
– To psychopatka, chodźmy stąd – poprosiła, ale Medina tylko pokręciła głową.
– Ona zna wszystkich w miasteczku. Jeśli ktoś ma wiedzieć więcej o Brunim i jego rodzinie, to tylko ona. Idź.
Nie musiała jednak popychać Ariany do przodu, bo Guadalupe zakończyła partyjkę kart i wstała z miejsca, by rozprostować kości. Kiedy jej oczy odnalazły Evę, uśmiechnęła się szeroko, pokazując niekompletne uzębienie.
– Evita! – ucieszyła się, chwytając młodą kobietę za rękę i mocno nią potrząsając. – Gdybym wiedziała, upiekłabym ciasteczka.
– Możecie tu piec ciasteczka? – Ariana nie wytrzymała i odezwała się sceptycznym tonem.
– A dlaczego nie, czy my jesteśmy tutaj ubezwłasnowolnione? – Martinez udała oburzenie, ale zaraz potem zarechotała z uciechy. Jej swobody ograniczały się do małych czynności, które zalecał psychiatra. Między innymi dzięki dobremu sprawowaniu i efektywnemu leczeniu, mogła się tutaj znaleźć i zaznać trochę wolności. – A ta tutaj to co za jedna? – Lupe przyjrzała się Santiago z bliska, a kiedy ona zrobiła minę, jakby zaraz miała zemdleć, roześmiała jej się prosto w twarz. – Żartuję, pamiętam cię, 4B. Jak tam moje mieszkanko, jeszcze stoi, czy Christian Suarez puścił je z dymem?
– Pani syn mnie z niego wyrzucił. Remontuje kamienicę – poinformowała ją, szukając sprzymierzeńca w Evie. Czy to możliwe, by Patric nie odwiedzał w ogóle matki?
– Pielęgniarki twierdzą, że Patric wpada tutaj od czasu do czasu, ale matka za bardzo suszy mu głowę. Zresztą sam powinien być u czubków, więc chyba lepiej, żeby się nie widywali, prawda?
Ariana pomyślała, że coś w tym jest. Dała się poprowadzić Lupicie do stolika, przy którym wszyscy usiedli i zostali poczęstowani starymi krakersami. Santos palnął coś o tym, że ma uczulenie na gluten i usiadł w lekkiej odległości od wariatki, bo nie bardzo rozumiał pomysł Evy. Następnie musieli wysłuchać długiego wywodu Lupity, w którym streściła im najnowsze wydarzenia ze szpitala psychiatrycznego jakby były one odcinkiem jej ulubionej opery mydlanej. Gdyby Santiago nie miała tak przykrych doświadczeń z tą kobietą, może nawet by jej współczuła. Było widać, że jest samotna i nie ma się do kogo odezwać, więc wykorzystywała okazję, że ktoś ją odwiedził, by trochę poplotkować. Jej koleżanki z oddziału patrzyły na nią z zazdrością.
Ariana zauważyła, że Eva słucha Lupity z uwagą i co jakiś czas wtrąca jakieś pytania. Medina zawsze wydawała jej się mierną aktorką, w końcu grywała w niskobudżetowych filmach skierowanych raczej do niezbyt wymagającej grupy odbiorców, ale teraz pomyślała, że ma niebywały talent. Może jednak to wcale nie była gra i blondynka naprawdę interesowała się losem Lupe, ciężko było powiedzieć. Pomyślała, że Eva musiała tutaj często bywać i chyba wyrobiła sobie taką relację z Guadalupe, by ta potem bez przeszkód mogła się z nią dzielić informacjami. To mądre posunięcie, choć Ariana wolała już grzebać w bibliotece, niż katować się w ten sposób.
– I odnalazłaś to dziecko, o które mnie kiedyś pytałaś? – Pani Martinez przypomniała sobie jedną ze starych rozmów, którą odbyła z Evą. – Bardzo ci na tym zależało. Myślałam wtedy, że chodzi o nieślubne dziecko Fernanda Barosso, ale on nie jest aż tak płodny. Czyje było?
– To nieistotne. – Eva urwała dyskusję. Nie przyszła tu po to, by dostarczać kobiecie więcej powodów do plotek, a żeby wyciągnąć dane od niej. – Chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć o pewnym mężczyźnie, a właściwie o jego matce. Podobno pochodziła z okolic Pueblo de Luz i Valle de Sombras, ale wyjechała lata temu. Dziecko urodziła już w Los Angeles, gdzie spędziła większość życia. Może kojarzysz Caterinę Bruni?
– Bruni? – Lupe zmarszczyła i tak już poznaczone starością czoło, zastanawiając się, czy spotkała się z takim nazwiskiem. – Bruni, Bruni… na pewno stąd?
– Nie wiem dokładnie. – Ariana posłała przepraszające spojrzenie Evie, która poczuła się zirytowana jej brakiem wiedzy. – Pochodziła z rodziny włoskich imigrantów, jej syn urodził się w 1980 roku. Myślę, że była młodsza od pani, mogła jej pani nie znać.
– Ja znam wszystkich, złotko. – Guadalupe wydawała się oburzona insynuacjami. Szczyciła się tym, że wiedziała wszystko o wszystkich, a przynajmniej o większości. – Włoszka. Ale z włoskich Włochów, meksykańskich czy cygańskich?
– Nie wiedziałem, że są aż trzy rodzaje. – DeLuna odezwał się półżartem, zaczynając sądzić, że „wiarygodne źródło” Evy mogło wcale nie być takie wiarygodne.
– Oczywiście, że tak. Mamy imigrantów z Włoch jak na przykład Mazzarello. Rodzice Marcela, ci którzy założyli sieć cukierni, o nich na pewno słyszeliście, to włoscy Włosi, tacy prawdziwi. Z kolei dzieci Marcela to już zmeksykanizowani Włosi, pierwsze pokolenie urodzone tutaj.
– A cygańscy?
– To Romowie włoskiego pochodzenia, którzy tutaj wyemigrowali z Europy.
– Więc dlaczego nie mówi pani o nich jak o włoskich Włochach? Jakie to ma znaczenie, czy są Romami skoro wcześniej mieszkali we Włoszech? – Santos założył ręce na piersi, jakby węszył podstęp.
– Zamknij się, Eric. – Eva syknęła, kopiąc go pod stołem, nie chcąc by zepsuł ich szansę na zdobycie informacji. – Kim są ci Romowie włoskiego pochodzenia, dużo ich jest?
– Teraz już chyba wszyscy pomarli. Dawny patriarcha ożenił się z kobietą, która przybyła właśnie z włoskiego taboru. Wiem, że mieli córkę, która wyszła potem za mąż za Barona Altamirę, ale z dnia na dzień zniknęła bez śladu. To było jakieś pięćdziesiąt lat temu. – Lupita rozmarzyła się nad starymi czasami. Zawsze sprawiało jej frajdę analizowanie związków w taborze, ale jeszcze bardziej lubowała się w plotkach, które dotyczyły związków mieszanych między Romami a obywatelami miasta. Skandale to jej specjalność.
– Caterina pochodziła z rodziny włoskich imigrantów – oświadczył Eric, woląc ukrócić tę dziwaczną dyskusję i odejść stąd, zanim Lupe zacznie opowiadać im jakieś bajki. – Więc zakładam, że była meksykańską Włoszką, skoro już lubimy etykietki. – Chwilę po wypowiedzeniu tych słów jęknął z bólu, kiedy oberwał od Evy w łydkę.
– Nie kojarzę żadnych Brunich. Zagracie partyjkę? – Wzięła karty i zaczęła je tasować, nie zdając sobie sprawy, że jej goście wymieniają między sobą spojrzenia.
– Niezła strata czasu. Chodźcie. – Santos wstał od stołu. Nie rozumiał, czego Eva oczekiwała. Guadalupe Martinez najwyraźniej wcale nie miała poprawy, nadal była taką samą wariatką.
– Nie znam Brunich, ale znam Brunettich – odezwała się, rozdając karty.
DeLuna miał wrażenie, że starucha celowo porcjowała im tę wiedzę, jakby chciała rozbudzić ich zainteresowanie i zatrzymać ich na dłużej.
– To pasuje, matka Olivera mogła zmienić nazwisko, kiedy wyjechała. Nie chciała uchodzić za obcą w Californi, mogła je skrócić – zauważyła Ariana, kiwając głową, bo miało to dla niej sens. – Ci Brunetti mieszkają w Pueblo de Luz?
– Nie, wszyscy już nie żyją.
– Pięknie. – Santos nie wytrzymał.
– Rzeczywiście, jak tak sobie teraz przypomnę, to Brunetti miał dwie córki. Jedna zaciążyła i wyjechała, ale druga została w mieście. Dobrze wyszła za mąż, trafiła jej się świetna partia. – Lupita pokiwała głową z uznaniem.
– Czy chociaż szwagier Cateriny jeszcze żyje? – Eva miała jeszcze złudną nadzieję.
– Nie, zmarł jakieś osiem czy dziewięć lat temu. – Guadalupe zrobiła dramatyczną pauzę. Eric tylko czekał na jej kolejne słowa, w głowie analizując drzewo genealogiczne Brunettich. Wiedział, że zaraz to powie i nie pomylił się, bo starucha ciągnęła: – Mieli dwójkę dzieci.
– Niech zgadnę – też nie żyją? – podsunął ironicznie, w porę cofając nogi pod stołem, by udaremnić Evie kolejny atak. Nie przejmował się, że brzmi niegrzecznie. Starzy ludzie lubili owijać w bawełnę, zamiast przejść do konkretów. On wolał wykładać kawę na ławę.
– Dowcipniś. – Lupita zaskrzeczała pod nosem, bo psuł jej opowieść. – Z tego co wiem, żyją.
– Świetnie! – Ariana wytknęła palec w stronę Evy jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam!”. Czuła, że jest w stanie dotrzeć do rodziny Olivera, nawet jeśli on niespecjalnie jej szukał. Mogli mieć przewagę, znając jego koligacje rodzinne. – Oliver ma kuzynów.
– Kuzynki – poprawiła ją Guadalupe. – Dwie. Ale żaden z nich pożytek, bo obie mają nierówno pod sufitem, tak słyszałam.
– Jesteśmy w psychiatryku, litości. – Eric szepnął pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Jeśli ta kobieta zamknięta na oddziale nazywała kogoś niespełna rozumu, to strach pomyśleć, kogo miała na myśli. Wstał z miejsca, nie mogąc już dłużej słuchać tych bredni. Wystarczyło mu nazwisko „Brunetti”, resztę znajdzie sam. Dziewczyny jednak ani drgnęły przy stoliku.
– Jak możemy się z nimi skontaktować? – Ariana, która o technologii wiedziała pewnie niewiele więcej od Michaela McConville’a gotowa była spędzić nockę w bibliotece, przeglądając ewidencję ludności.
– Nie wiem, czy mieszkają jeszcze w okolicy. Pamiętam, że wyjechały do Monterrey. Nie z własnej woli – dodała złośliwie, chcąc podkreślić „szaloną naturę” obu sióstr. – Ale jedna z nich miała męża i dzieci, oni na pewno mieszkają w Pueblo de Luz. Wiem, bo jej mąż tam pracuje i jest przystojny.
– Świetnie. Dzięki, Lupe. – Eva wstała od stolika, żegnając się ze staruchą.
– Za co jej dziękujesz? Nic ci nie powiedziała. – DeLuna był nie w sosie, kiedy opuszczali budynek szpitala. – To naprawdę żenujące, że dożyliśmy takich czasów, gdzie ludzie wolą zawierzyć starej, zbzikowanej plotkarze niż podstawowym umiejętnościom dedukcji.
– Wstrzymaj konie, Sherlocku. – Medina zatrzymała się przy aucie Ariany, wyciągając dłoń, by przerwać Santosowi jego zrzędzenie. – Twój wujcio ma rodzinę ze strony matki, której nie chce znać. Myślę, że Ariana ma rację i mamy tutaj jakiś punkt zaczepienia, możemy to wykorzystać przeciwko niemu.
– Nie nazywaj go moim „wujciem”. I niby jak chcesz to zrobić? – Był sceptycznie nastawiony do tego całego projektu. Michael miał rację, niepotrzebnie się angażowały.
– Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślimy. – Eva wzruszyła ramionami.
– Zawsze tak robisz, nie? Najpierw robisz, potem myślisz – przyjdzie czas, będzie rada. – Dał upust swoim emocjom przeciągłym westchnięciem.
– Lepiej znać swojego wroga, prawda? – Ariana przerwała ich kłótnię, bo w głowie zdążyła to sobie dobrze ułożyć. Wsiadła za kierownicę i włączyła silnik. – Lupita ma nie po kolei w głowie, ale naprawdę zna wszystkich. Ma trochę przestarzałe informacje, ale nic dziwnego, skoro siedzi w czterech ścianach, trochę nowinek jej umknęło.
– No dobrze, ale niby w jaki sposób moglibyśmy wykorzystać rodzinę Bruniego do naszych celów? Skąd pomysł, że nie są to jakieś świry tak jak Oliver? Od nich aż się roi w miasteczku. Znając szczęście kuzynką Bruna okaże się być Marlena Mazzarello, zauważyłem, że są ze sobą dosyć blisko, a z nią nie chciałbym zadzierać – ma naprawdę dużo zasobów, jest potężna.
– Nie, to nie ona, nie słyszałeś, co mówiła Lupita? – Ariana pokręciła głową. – Nie sądzę, żeby ci ludzie chcieli mieć do czynienia z Oliverem, jeśli dowiedzą się, jakie z niego ziółko. Myślę jednak, że lepiej im tego nie mówić dla ich własnego dobra. Poza tym przykrywka Michaela bardzo szybko by upadła, gdybyśmy to zrobili, a nie chcemy mieć policji na karku.
– Ty wiesz kto to? – Santos zmarszczył czoło, zapinając pas bezpieczeństwa.
– Oczywiście, że tak. Guadalupe celowo nie wspominała imion, chciała nas tam jak najdłużej zatrzymać, ale wiem, o kim mówiła. Siostrą Cateriny była Felicia Brunetti. Wyszła za mąż za Valentina Vidala.
– Więc Anita i Valentina są kuzynkami Olivera? Nieźle. – Eva roześmiała się, opierając głowę o fotel i czując, że schodzi z niej całe napięcie. – Wujcio Oliver się rozkręca.

***

Felix czuł, że jego mózg jest przeciążony nadmiarem informacji. Praca dziennikarza była ciężką orką, zawsze o tym wiedział, ale coraz częściej przekonywał się, że rzadko kiedy udaje się rozwiązać zagadki od razu. Życie byłoby prostsze, gdyby było jak puzzle albo klocki lego, gdzie wszystkie elementy pasują do siebie perfekcyjnie i wystarczy tylko ułożyć je w odpowiedniej kolejności, by zobaczyć gotowy obraz. Tymczasem miał wrażenie, że śledztwa, nad którymi pracował, przypominały bardziej plastikowego krokodylka, którego Ella miała w dzieciństwie. Gra polegała na tym, by wykryć chorego zęba krokodyla i nie dać sobie przy tym przytrzasnąć palców. Przegrywała ta osoba, która wybrała felernego zęba, ale dała sobie odgryźć dłoń. Felix czuł, że trochę tak to wyglądało – polegał na poszlakach, zeznaniach i starych fragmentach gazet, żeby w końcu dokopać się do prawdy, ale potem mogło go to ugryźć w tyłek. Co z tego, że Ingrid i on byli przekonani o winie Dicka Pereza, jeśli nie mieli na to żadnych dowodów? Bez zeznań kobiet, które skrzywdził, niewiele mogli zdziałać.
Castellano ze zdumieniem odkrył, że chaos w głowie pomaga mu uspokoić Antonio Molina. Stary detektyw swoje w życiu przeszedł i chętnie dzielił się z nim wskazówkami, nakierowując go, gdzie powinien szukać. Sam też pracował nad czymś podobnym i w zaufaniu Felix dowiedział się od niego, że ma on listę ofiar Pereza, z którymi próbował się skontaktować. Był to jednak żmudny proces, bo te osoby nie były skore do współpracy.
To już nie była kwestia „kto to zrobił”, a raczej „jak mogło mu to ujść na sucho i gdzie znajdę ciało”. Felix nienawidził Ricarda z wielu powodów, ale to dziadek Valentin był jego głównym motorem napędowym w tej całej sprawie. Vidal znał prawdę, on jeden wiedział, że Perez nie jest tym, za kogo się podaje i sam też zbierał na niego dowody. Nie udało mu się tego dokończyć, bo umarł, zanim miał możliwość nasłania na szkolnego rywala prokuratury. Młody Castellano za punkt honoru obrał więc sobie doprowadzenie byłego dyrektora liceum przed wymiar sprawiedliwości, nie tylko po to, by oddać hołd ofiarom – Conchicie i wielu innym – ale też po to, by dokończyć dzieła Valentina. Czuł, że jego dziadek pochwaliłby jego metody. Działał zgodnie z literą prawa, próbował dociec sedna sprawy dzięki wnikliwej analizie i researchowi. To tata był bardziej sceptyczny, bojąc się o niego, ale Felix nie zamierzał go informować o swoich planach. Był pewien, że Basty mógłby mu udzielić wielu rad jako doświadczony śledczy, ale był też jego opiekuńczym ojcem, więc to odpadało.
Nastolatek nie mógł zapomnieć słów Willa, który odwiedził niedawno jego ojca. Nawet wnuk Pereza był święcie przekonany o jego winie i miał też swoje podejrzenia. Felix był synem policjanta i dużo rzeczy w życiu już widział i słyszał, więc ani trochę nie zdziwił go sceptycyzm Basty’ego – policja nie mogła przekopywać losowego miejsca tylko ze względu na przeczucie, musieli działać zgodnie z procedurami. Prawdę mówiąc, Castellano musiał w sobie zdusić ochotę, by nie pójść do szklarni i sam nie zacząć kopać, by znaleźć zwłoki. Czuł jednak, że jego tata by tego nie pochwalił. Zagłębił się więc w stare archiwa i za namową Ingrid przeszukiwał też stare fora internetowe.
Po stażu w redakcji zwykle zamiast zamknąć laptopa i iść w końcu spać, on jeszcze szperał w Internecie i próbował wszystkich znanych mu metod, tak też było i w niedzielny wieczór, kiedy to zagłębiał się w stare dokumenty w bibliotece.
– Skończmy na dzisiaj, niedługo zamykają, a ty już jesteś zmęczony – zaproponowała Veronica, widząc jak przyjaciel ziewa przeciągle. – Poza tym bibliotekarka trochę mnie przeraża. Wciąż się na nas gapi.
Zniżyła głos do szeptu i wskazała na Arianę, która siedziała w recepcji biblioteki i rzeczywiście zerkała w ich stronę częściej, niż powinna pracownica szkoły. Nie robili nic złego, nie hałasowali i nie niszczyli książek, ale ewidentnie coś zwróciło jej uwagę.
– To tylko Ariana, czasami potrafi być… – Castellano urwał, nie wiedząc, jak może nazwać jej zachowanie. – Specyficzna – dodał, przypominając sobie rady Santiago i jej wskazówki do scenariusza musicalu. Były bardzo wnikliwe i pomocne.
Uznał jednak, że Vero ma rację i czas już kończyć. Wyszli na zewnątrz, oddychając przyjemnym styczniowym powietrzem, który orzeźwił ich po godzinach spędzonych w bibliotece.
– Ja wiem, co robię w bibliotece, ale ty dlaczego ciągle tam siedzisz? – zagadnął przyjaciółkę, kiedy szli powoli w stronę Ulicy Spokojnej.
– Moja lista postanowień noworocznych, pamiętasz? Muszę podciągnąć się z biologii. – Serratos dumnie wypięła pierś. – Nie pamiętam, żeby biologia była taka trudna, zawsze miałam czwórki, a teraz ciężko mi jest dostać trójkę. Może po prostu Dick Perez jest taki surowy. Moja nauczycielka w San Nicolas była milsza.
– Dlaczego nie poprosisz o korepetycje Jordana? Wiem, że udziela ich Kevinowi Del Bosque – zaproponował, ale szybko tego pożałował, widząc spojrzenie koleżanki. – Wybacz.
– Jordi nie chce mnie znać. Moje postanowienia noworoczne nie wyglądają najlepiej. – Jęknęła, przypominając sobie całą listę. Liczyła, że chociaż przyjaźń Jordana i Sary uda jej się odzyskać po powrocie do Miasta Światła, ale chyba była zbyt naiwna. – Nie rozumiem tego, wydawało mi się, że już jest lepiej. Poprosił mnie nawet o pomoc ze zdjęciami, ale potem znow zaczął traktować mnie jak zło konieczne. Chyba już nigdy mi nie wybaczy…
– Hej, popełniłaś jeden błąd. Każdy zasługuje na drugą szansę.
Veronica zacisnęła mocno usta. Wcale nie chodziło jej o fakt, że przespała się z Franklinem kilka lat temu, zdradzając tym samym Marcusa, a o to co zrobiła w noc, kiedy Romowie napadli na jej dom, niemal wpychając się przyjacielowi do łóżka. Nie chciała do tego wracać.
– Zaraz, jakie zdjęcia? – Castellano był zmęczony i wolniej kojarzył fakty.
– Och, nie przejmuj się tym. – Szybko zbyła jego pytanie. Czuła, że Guzman tylko bardziej się na nią zezłości, jeśli wspomni Felixowi o fotografiach do kampanii reklamowej Astrid de la Vegi. W końcu pieniądze oddali dla Elli Castellano i była pewna, że Felix o tym nie wie.
– Skoro już o zdjęciach mowa… widziałaś to? – Felix odblokował swój telefon, wyszukał pewną stronę i pokazał jej. – Veda mi o tym powiedziała, to jakiś plotkarski blog w twojej poprzedniej szkole. Ludzie wypisują anonimowe posty, plotkują o kolegach i nauczycielach. Macie swoją własną „Plotkarę”.
– Ah, to. – Veronica spuściła głowę i zaczęła dziwnie powłóczyć nogami. – Ludzie zawsze wygadują różne głupstwa. W dobie Internetu jest po prostu trochę gorzej, bo czują się bezkarni.
– Vero, oni pisali naprawdę okropne rzeczy. – Felix widział, że nie czuła się komfortowo, by o tym mówić, ale musiał poruszyć tę kwestię. – Dlaczego nigdy nie zgłosiliście tego nauczycielom? To jest cyberprzemoc.
– Ktoś kiedyś próbował, ale nic to nie dało. Uczniowie potrzebują po prostu jakiegoś ujścia emocji, tak zawsze mówiono. W Pueblo de Luz macie Kryształowy Głos, w San Nicolas, jest… no właśnie to. – Wskazała na jego komórkę, bo nie wiedziała, jak to nazwać.
– La Voz de Cristal nie wyzywa ludzi i nie analizuje ich łóżkowych podbojów – oburzył się lekko po jej słowach. Powiedział jej o swoim hobby, nie mogąc tego ukrywać, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy właśnie tym był jego anonimowy blog z newsami, zwykłym plotkarskim szmatławcem? Starał się pisać o ważnych rzeczach, ale może ostatnio trochę przesadził ze swoją krytyką szeryfa Moliny. Pisał artykuł po złości, nie był obiektywny i w tym cały szkopuł.
– Wiem, Felix, przepraszam. – Dziewczyna zasmuciła się, że mogła sprawić mu przykrość. – Ale nie przejmuj się tym, to nie jest nic takiego.
– Napisali o tobie naprawdę same świństwa. – Castellano nie mógł uwierzyć, że tak spokojnie to znosi. – Pisali, że spałaś z kilkoma chłopakami w noc balu debiutantek, żeby „oficjalnie zadebiutować na salonach w swoich stylu”, cytuję dosłownie. A to tylko kilka fragmentów. To chore – podsumował, bo choć w Pueblo de Luz zdarzały się okrutne plotki, nikt nigdy nie pisał ich oficjalnie na stronie internetowej, gdzie każdy miał dostęp. San Nicolas to zupełnie inna bajka. – Pisali też o Dalii, że sypiała ze swoim dilerem, zresztą nie tylko z nim. W jakimś poście przeczytałem znów starą śpiewkę o tym, że twoja przyjaciółka zabawiała się kosztem Patricia Gamboi i że grała na dwa fronty z nim i z Jordanem. Pisali o Franklinie…
Felix urwał, czując już teraz prawdziwą złość. Nie był nigdy fanem najstarszego syna Guzmanów, ale to co przeczytał sprawiło, że robiło mu się niedobrze. Było mu też przykro, bo choć wiedział, że Jordan nie czytał takich bredni, to na pewno te plotki doszły i do jego uszu.
– Niektórzy pisali, że to Jordan tak naprawdę prowadził auto i zabił Franklina, a inni że Franklin popełnił samobójstwo, wsiadając za kierownicę pod wpływem środków odurzających. To okropne.
– Nie wierzę w to, Felix. Franklin nie był taki, znałam go.
– Może tak ci się tylko wydawało. Ale nie o to chodzi – takie sprawy nie powinny być omawiane przez grono niedojrzałych emocjonalnie dzieciaków. Spójrz tylko. – Felix wskazał na jeden z nowszych artykułów. – Yon Abarca też jest tutaj stałym bywalcem. Nawet o twojej mamie piszą…
– Nastolatki potrzebują sensacji – oświadczyła Veronica, ale nie patrzyła mu w oczy. Ją też zawsze to bolało, czytać takie rzeczy na temat swój i swoich bliskich, ale nic nie mogła na to poradzić. – Zwykle jest więcej plotek o uczniach, którzy są dość popularni. Każdy chce zaistnieć, ludzie publikują tutaj, żeby jakoś się dowartościować. Już się do tego przyzwyczaiłam.
– Ktoś napisał nawet o meczu w Pueblo de Luz. – Felix zmarszczył brwi, przebiegając wzrokiem przez post. W przeciwieństwie do jego bloga, większość newsów na stronie przypominało krótkie notki w stylu „Carmen puściła się z Juanem”, ale były też dłuższe wpisy, które ludzie mogli komentować i dodawać swoje trzy grosze. – Zamieścili nawet zdjęcia i nagranie z tego, jak Jordan walnął Yona w twarz. Profesjonalne zdjęcia – dorzucił teraz już bardziej zaintrygowany. Od razu przypomniały mu się te okropne profile na instagramie oraz blog z fotkami z ukrycia, który nadal jeżył mu włos na karku, a o którym Guzman nadal nic nie wiedział. – Ten wpis nie wygląda na obelżywy, tylko informacyjny. Choć jest dużo spekulacji na temat tego, dlaczego się pobili. – Zerknął z ciekawością na Vero, ale ona kompletnie odklejona nie zdawała sobie chyba sprawy, że była prowodyrem bójki. Starała się nie czytać tych komentarzy w Internecie.
– To zdjęcia Maria Gaudiniego, jest przewodniczącym klubu audiowizualnego i pracuje w gazetce. Jego ojciec jest redaktorem w „Bella Notte”.
– We włoskim odpowiedniku Newsweeka z San Nicolas de los Garza? Nieźle. I tak po prostu publikuje sobie zdjęcia na plotkarskiej stronie? Przecież wszyscy wiedzą, że to jego fotki, mają znak wodny – zauważył Castellano, powiększając fotografie, by lepiej się przyjrzeć. Mario umiał uchwycić chwilę, trzeba było mu to oddać. Plaskacz wymierzony Abarce był niemal idealnie odwzorowany cyfrowo, było w tym coś niemal artystycznego.
– To forma reklamy. Niektórych materiałów nie może publikować w gazetce, więc czasami wybiera tę plotkarską stronę.
– Czy to ten koleś, o którym mi wspominałaś? – Chłopak nagle sobie wszystko przypomniał. – Mówiłaś, że w klubie audiowizualnym jest ktoś, kto zna się na obróbce zdjęć i na mediach społecznościowych. Czy to nie ten koleś, który może stać za instagramem „la_descarada_69” z tymi obrzydliwymi fotkami dziewczyn z ukrycia?
– Nie sądzę, nie psułby sobie reputacji w taki sposób. – Veronica sama nie była już niczego pewna. – Mario jest trochę… no wiesz…
– Ofermowaty? – podpowiedział Felix, a ona zrobiła przestraszoną minę. Nie chciała nikogo szufladkować w ten sposób. – Chciałaś powiedzieć, że jest mało popularny i szuka poklasku w inny sposób, zgadza się?
– Tak, można tak to ująć. – Odetchnęła z ulgą, że nie musi mówić nic przykrego na temat Gaudiniego. – Jeśli wrócisz do zdjęć tego stalkera Jordana, to zauważysz, że są one nieco inne. Użyto podobnego sprzętu, ale tamte są bez znaku wodnego.
– Sprawdziłaś to?
– Wpadło mi to do głowy. Dużo ostatnio myślę. Chciałabym zrobić coś ważnego, a tymczasem Silvia każe mi jeść pomidory – jęknęła cicho na samą myśl.
– Pomidory? – Zdziwił się i przez chwilę myślał, że koleżanka sobie żartuje.
– Chodzi o trujące środki rolnicze z DetraChemu.
– To bardzo ważny temat, Vero. Szczerze mówiąc, sam bym się tym zajął, gdybym nie miał już aż tyle na głowie.
– Wiem, Felix. Ale ty rozwiązujesz zagadki kryminalne. To bardzo ważne i potrzebne, co robisz. Mam nadzieję, że Conchita dostanie sprawiedliwość. Podobał mi się twój artykuł. Nie musisz się bać – zapewniła go na koniec tajemniczo, a kiedy on spojrzał na nią, nie wiedząc, o czym mówi, wyjaśniła: – Nie zamienisz się w Silvię Olmedo. Już teraz widzę, że piszesz, żeby odkryć prawdę, a nie budować własną narrację. Jasne, czasami brakuje ci trochę obiektywizmu, ale pracujesz nad tym. I nie oskarżasz ludzi bezpodstawnie, polegasz na faktach, a to zupełnie cię odróżnia od tego, co Silvia zrobiła w sprawie twojej mamy.

***

Nigdy nie lubił chodzić do kościoła, bo zawsze brała go głupawka i matka musiała go co chwilę uspokajać. Nic jednak nie mógł poradzić, że ilekroć widział proboszcza i słyszał, jak straszy parafian Sądem Ostatecznym, nakazując pościć i prowadzić skromny tryb życia, nie pozostawało nic innego jak po prostu się śmiać, wiedząc, jakim człowiekiem był sam Horacio. Tym razem jednak widok księdza go nie ruszył, nawet nie zwrócił na niego uwagi, kiedy zajmował miejsce na balkonie w świątyni, gdzie zwykle siedział chór. To było ostatnie miejsce, którego jeszcze nie przeszukał i wiedział, że znajdzie tu Carolinę, bo żadne inne kryjówki już nie przychodziły mu do głowy.
– Co robisz? – szepnęła Nayera, kiedy wcisnął się na ławkę między nią i jakąś grubą damą, która bardzo wczuła się w śpiewanie psalmu.
– Och, odzywasz się, to dobrze. – Quen nie dbał o to, że zachowuje się jak dupek. Potrzebował odpowiedzi i nie zamierzał odejść, dopóki ich nie dostanie. – Nie jesteś chora. Dlaczego mnie unikasz?
– Ciiii! – Uciszyła ich parafianka ze srogą miną, a Carolina prawie spaliła się ze wstydu.
Wyglądała na złą, kiedy pociągnęła go za ramię na dół i wyszli razem z kościoła. Była niedziela wieczór i chłodny wiatr dawał się we znaki, więc oplotła się szczelnie ramionami. Nie uszło uwadze Enrique, że w ogóle na niego nie patrzyła. Poczuł się okropnie. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił jej coś złego, ale naprawdę nie miał pojęcia, co takiego się wydarzyło, że jego dziewczyna postanowiła go odciąć.
– Naprawdę cię przepraszam za piątek. Zachowałem się jak idiota, nie powinienem był tyle pić, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. – Postanowił być szczery. Nieważne jak bardzo parszywy miał humor, powinien zacisnąć zęby i spróbować dobrze się bawić na swojej imprezie urodzinowej, którą ona dla niego zorganizowała. On jednak nie był w stanie tego zrobić i chyba przegiął. – Zrobiłem coś nie tak? Powiedz mi, żebym mógł to naprawić.
– Nie, Quen, nie zrobiłeś nic złego – odpowiedziała, ale ton jej głosu świadczył coś zupełnie odwrotnego. – Muszę wracać na mszę.
Nie brzmiała jak Caro, jego dziewczyna, bardziej jak Carolina – koleżanka z klasy, która go nie cierpiała. Zabolało go to. Zanim zdążył się powstrzymać, wyciągnął dłoń i złapał ją za rękę.
– Dlaczego mnie unikasz? Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na wiadomości. Byłem na El Tesoro kilka razy, Astrid twierdziła, że byłaś w bibliotece, potem słyszałem, że jesteś u Olivii, a jeszcze kolejnym że źle się czujesz. Olivia nie widziała cię od piątku. Czego mi nie mówisz? Czy coś się stało? Proszę cię, Caro. Chyba zasłużyłem chociaż na jakieś wyjaśnienie, ja tu odchodzę od zmysłów.
– Jak widzisz, nic mi nie jest. – Carolina poruszyła ręką, ale nie wypuścił jej z uścisku, nadal mocno trzymając i patrząc jej w oczy. Szukał jakichś odpowiedzi, ale ona nie mogła mu ich dać. – Po prostu potrzebowałam czasu, żeby przemyśleć sobie kilka rzeczy.
– Okej. – Enrique uważnie wypowiadał kolejne słowa. Zdarzało mu się zachowywać jak dureń, czasem najpierw robił, potem myślał, ale zależało mu na niej i starał się być dobrym chłopakiem. Nie miał doświadczenia, może zrobił coś nie tak po raz kolejny. – I przemyślałaś sobie wszystko? Możemy już porozmawiać?
Carolina nie odpowiedziała od razu. Głowę odwróciła w drugą stronę i skupiła się na witrażach w kościelnych oknach, zza których dobiegały śpiewy psalmów. Quen zaczynał tracić cierpliwość, ale dał jej czas, mimo że w środku go zżerało.
– Pomyślałam sobie, że powinniśmy dać sobie trochę przestrzeni – odezwała się w końcu brunetka, a jej głos brzmiał lodowato. Wróciła do bycia tą samą wypraną z emocji nastolatką, która jego zawsze tak denerwowała, a którą polubił dopiero, kiedy pokazała bardziej ludzką stronę.
– Dobrze, cokolwiek potrzebujesz. Odprowadzę cię do domu i pogadamy jutro w szkole…
– Nie, nie zrozumiałeś mnie. Myślę, że powinniśmy to zakończyć. To nie zdaje egzaminu.
– Co takiego? – Wpatrywał się w jej duże ciemne oczy, próbując wyczytać z nich coś więcej, bo z jej słów nic nie zrozumiał.
– My. Ty i ja, to nie wypali.
– Co masz na myśli? Caro, czy ty… ze mną zrywasz?
Miał wrażenie, że dostał w twarz. Pierwszym odruchem byłoby pewnie pozwolenie sobie na uśmiech, ale instynktownie czuł, że nie powinien się śmiać, bo to nie był żart. Wiedział, że mówiła poważnie, ale to nie zmieniało faktu, że nie rozumiał, dlaczego doszła do takiej konkluzji.
– Chcę się skupić na nauce, to ostatni semestr i zależy mi na stypendium. Nie mogę się rozpraszać.
– Wiedziałaś o stypendium od dawna, od zawsze powtarzałaś, że chcesz je zdobyć. Bycie w związku wcale w tym nie przeszkadza. – Teraz był już naprawdę zdenerwowany. Dlaczego mu to wszystko mówiła? Chodzili ze sobą dopiero od miesiąca, wcale nie odciągał jej od nauki, jeśli już to nawet on sam się przyłożył do lekcji za jej sprawą, a teraz podawała mu taki głupi argument. – gów*o prawda, powiedz mi, co jest grane – zażądał, tym razem nie przejmując się już wcale słownictwem. Musiał wiedzieć, co w nią wstąpiło, bo to nie trzymało się kupy. – Powiedziałem coś złego, o to chodzi? Pokłóciliśmy się i nawet tego nie pamiętam? Zapomniałem o jakiejś ważnej dacie?
– Nie, nic z tych rzeczy…
– Chodzi o seks? – zapytał nagle, kiedy to głowy wpadła mu ta nieprzyjemna myśl. – Caro, ja nigdy nie chciałem cię do niczego zmuszać, mam nadzieję, że o tym wiesz. Nie zrobiłbym tego, zaczekam ile tylko będzie trzeba. Szanuję ciebie i twoje poglądy, naprawdę nie jest to dla mnie najważniejsze.
Mówił prawdę. Miał osiemnaście lat, hormony w nim buzowały, a tak się złożyło, że chodził z najpiękniejszą i najmądrzejszą dziewczyną w szkole. Był cholernym szczęściarzem i nadal sam nie mógł w to uwierzyć. Może ona czuła presję, może nieświadomie wywierał na nią nacisk? Nie, nie robił tego. Sam już nie wiedział.
– Nie, wcale nie chodzi o te sprawy. – Carolina szybko pokręciła głową, teraz już wyrywając dłonie z jego uścisku. – Doszłam do wniosku, że to za dużo. Ja poważnie podchodzę do nauki i mojej przyszłości, ty wolisz się bawić i to jest okej, ale ja muszę mieć odpowiednie priorytety. Po prostu nie pasujemy do siebie, jesteśmy zbyt różni.
– I mówisz mi to teraz?
Równie dobrze mogła mu wylać na głowę wiadro pomyj. Nic z tego nie rozumiał. Nie byli może dobrani jak w korcu maku, mieli swoje różnice, ale oboje mieli tę świadomość.
– Przykro mi, ale to i tak nie miałoby sensu, bo ja pojadę na studia.
– A ja zostanę tutaj i będę zamiatał ulice, tak?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale pomyślałaś, w porządku. – Tym razem to jego głos zabrzmiał dziwacznie, zupełnie jakby nie należał do niego. – Z moimi stopniami ciężko mi będzie dostać się na studia, a już na pewno na UNAM mam marne szanse. Ale mógłbym zrobić sobie rok przerwy, popracować trochę i uczyć się zaocznie.
– Quen, ja nie chcę, żebyś to robił.
– Nie chcesz, żebym pojechał z tobą do stolicy, to chcesz powiedzieć.
– I tak byś tego nie zrobił. Twoja mama cię potrzebuje.
– Więc związek na odległość nie wchodziłby w rachubę? W co ty pogrywasz, Caro? Mamy dopiero styczeń, do wyjazdu na studia jeszcze ponad pół roku! – Nie wytrzymał i podniósł głos, bo to wszystko naprawdę nie miało dla niego żadnego sensu. Nie snuli aż tak dalekosiężnych planów – obojgu wydawało się oczywiste, że Quen nie wyjedzie, kiedy Ofelia była chora, a on nie zamierzał też prosić Caroliny, by została w Pueblo de Luz, bo byłoby to okropnie egoistyczne. Liczył, że uda im się wypracować jakiś konsensus, ale mieli jeszcze na to czas, nie musieli się spieszyć. Ona jednak podjęła decyzję za nich oboje. – Po prostu powiedz mi, że nie chcesz ze mną być i tyle, nie musisz wymyślać głupich wymówek.
– Nie chcę – oznajmiła i to że w ogóle się nie zawahała, zabolało go chyba najbardziej. – Naprawdę nie miałam zamiaru robić z tego takiego problemu, dlatego chciałam to przemyśleć, żebyśmy mogli o tym w spokoju porozmawiać, ale widzę, że zachowujesz się jak dziecko, wydzwaniając i szukając mnie po mieście, więc muszę być brutalnie szczera.
– Wybacz, że się martwiłem. Nie sądziłem, że pisanie esemesów i telefony do mojej dziewczyny, która zniknęła jak kamfora podpadają teraz pod „stalking”. – Założył ramiona na piersi, bo dłonie zaczynały mu się trząść ze złości.
– Nie chciałam tego utrudniać. Mam nadzieję, że nie będziesz robić scen w szkole.
– Nie martw się. Mam osiemnaście lat, umiem zachować się jak dorosły. Szkoda, że ty nie miałaś odwagi powiedzieć mi tego wcześniej. Tak z ciekawości – po co w ogóle zaczęłaś ze mną chodzić, jeśli nie widziałaś ze mną przyszłości? Chciałaś po prostu sprawdzić jak to jest, zanim pójdziesz na studia i zaczniesz umawiać się ze studentami?
– To by było na tyle, jeśli chodzi o twoją dojrzałość. – Odrzuciła do tyłu długie włosy w wyniosłym geście. Już prawie zapomniał, że miała to w zwyczaju. – Mam nadzieję, że uda nam się jakoś dotrwać do końca semestru w pokojowej atmosferze.
– Tak, to teraz najważniejsze. – Ibarra odwrócił głowę, bo jego samego zaczęło palić pod powiekami. Był żałosny, jeśli chciało mu się płakać przez tę dziewczynę, ale nic nie mógł na to poradzić. – Cześć, Caro. Do zobaczenia jutro w szkole.
Odwrócił się i odszedł jak najszybciej, żeby na nią nie patrzyć. Nogi same poniosły go w stronę Ulicy Spokojnej. Nie miał na nic siły, w głowie miał pustkę, bo chociaż wiedział, że sporo z tego, co mu powiedziała było prawdą, to jednak nie zrozumiał z tego nic a nic. Myślał, że to faceci byli tymi złymi, którzy zwykle wykorzystywali płeć przeciwną, zadręczał się nieustannie, że to jego wina, że może zrobił lub powiedział coś nieodpowiedniego, ale prawda była taka, że dziewczyny potrafiły być równie okrutne.
Siedział na schodach przez pewien czas, sam nie wiedząc, ile minęło. Wiedział jedynie, że było już ciemno, kiedy usłyszał zbliżające się głosy, które omawiały coś żywiołowo. Podniósł wzrok, akurat kiedy Felix i Veronica przekroczyli furtkę do domu Castellano.
– Hej, Quen, co tutaj robisz na schodach? Elli nie ma w domu? Wpuściłaby cię. – Przyjaciel przyjrzał mu się z troską, dopiero teraz dostrzegając żałosną minę i potargane włosy.
– Carolina ze mną zerwała – wypalił, nie przejmując się, że wygląda teraz naprawdę parszywie, ani tym że Veronica patrzyła na niego z taką litością.
– Przykro mi, stary, co się stało?
Jedną z godnych podziwu cech Felixa był fakt, że nie zapytał go „co znów zrobiłeś?” albo „co spieprzyłeś tym razem?”. Był autentycznie zatroskany i chciał poznać szczegóły. Sam może nie miał wiele doświadczenia z płcią przeciwną, ale był świetnym słuchaczem. Quen przetarł dłonią zmęczoną twarz, a następnie zaplótł dłonie na karku. Nie wiedział, jak się do tego zabrać.
– Leticia na pewno ma lody w zamrażarce – podsunęła Veronica, a Felix podziękował jej wzrokiem.
Ibarra uśmiechnął się krzywo. Chyba zaczynał zamieniać się w babę, skoro musiał posiłkować się takimi pomocami przy zerwaniu. Był jednak wdzięczny przyjaciołom, bo naprawdę nie chciał być teraz sam.

***

Może Quen miał rację, może rzeczywiście zachowywała się jak idiotka, bo co chwilę zmieniała zdanie. Utrzymywała, że da Łucznikowi prywatność, a jednak znów była w chatce Gastona, bo było to silniejsze od niej. Po raz kolejny wymknęła się w nocy, licząc na krótką pogawędkę z zamaskowanym przyjacielem. Odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła nikłe światełko przebijające przez szybę w oknie drewnianego domku – El Arquero tutaj był. Co prawda mogła się pomylić i znów wpaść na jakichś zbirów, prawdopodobnie jakichś Włochów, którzy tylko czyhali na Łucznika, ale instynkt podpowiadał jej, że to właśnie Strzelec buszuje po swojej kryjówce. Zapukała cicho do drzwi, wystukując charakterystyczny rytm, żeby ją rozpoznał. Usłyszała ciche przekleństwo, zanim drzwi się uchyliły i mogła wejść do środka. Poczuła się jak intruz, którym zresztą była, kiedy patrzyła jak Łucznik odwrócony do niej plecami wciągał w pośpiechu kominiarkę.
– Przepraszam, że cię tak nachodzę. Wiem, że nie powinno mnie tu być, pójdę sobie.
Odwróciła się, nagle zdając sobie sprawę, że był to głupi pomysł, ale zatrzymał ją słowami.
– Zostań, nie jestem na ciebie zły. Przyzwyczaiłem się, że pojawiasz się w najmniej spodziewanym momencie.
Było ciemno, jedynym źródłem światła były dwie małe latarki – jedna trzymana przez nią, a druga w jego rękach odzianych w czarne rękawiczki. Łucznik stał pośrodku otwartej izby, którą można było uznać za jadalnię z aneksem kuchennym. Westchnął cicho pod nosem, rozpościerając ramiona, jakby chciał jej pokazać wnętrze. Wydawał się być rozdrażniony, ale rzeczywiście to raczej nie jej nagłe przybycie tak na niego zadziałało.
– Nie rozumiem. – Lidia przekroczyła kilka kroków do przodu, rozglądając się po wnętrzu i szukając wskazówek.
– Nie widzisz tego? – Wskazał na kuchenny asortyment. – Garnki. Widziałaś tu kiedyś garnki?
– Nigdy nie grzebałam tu w szafkach – przyznała zgodnie z prawdą, ale teraz, kiedy tak o tym myślała, zdała sobie sprawę, że domek zarządcy sadu był raczej skromny i nie znajdowało się tutaj wiele przedmiotów. Teraz jednak trochę ich przybyło.
– Czuć kobiecą rękę – odezwał się zamaskowany, wskazując na kilka rondli, ściereczki kuchenne i kwiat doniczkowy postawiony tutaj zapewne dla ożywienia ponurej atmosfery. – A w powietrzu nadal czuć ramen. To miejsce ma kiepską wentylację.
– Ktoś się tutaj włamał? – Dziewczyna rozdziawiła oczy ze zdziwienia. Trochę się zaniepokoiła, że kryjówka Łucznika została odkryta, ale on tylko zaśmiał się mechanicznym głosem.
– Nie. To miejsce schadzek – poinformował ją, opierając swój łuk o ścianę, po czym przysiadł na krześle i westchnął. – Szkoda, lubiłem to miejsce.
– Mówiłeś, że masz też inne miejscówki – przypomniała mu, sama przysiadając na krześle po drugiej stronie stołu, by nie naruszać jego strefy komfortu. To była bezpieczna pozycja, odpowiednio daleko od niego, ale też odpowiednio blisko, by dobrze go słyszeć i nie musieć krzyczeć.
– Mam, ale tę lubiłem najbardziej.
Po tym słowach wzrok skierował na nią i coś w tym spojrzeniu ją zawstydziło. Może to sobie wyobrażała, ale miała wrażenie, że mówi tak dlatego, że sad Delgadów znajdował się niedaleko domu Conrada, a dzięki skrzynce na listy i gęstemu żywopłotowi mieli zapewnioną prywatność do wymieniania listów. Na pewno źle zinterpretowała jego reakcję.
– Dlaczego przyszłaś? – wyrwał ją z rozmyślań. – Naprawdę nie zdążyłem jeszcze przeczytać listów. Wiem, że obiecałem i zrobię to, ale piszesz bardzo dużo i bardzo szybko. Nie robię tego specjalnie…
– Wybacz. – Lidia parsknęła śmiechem. – Jest tyle rzeczy, o których chcę ci powiedzieć, że piszę list, kiedy tylko przyjdzie mi to do głowy. Na przykład jeśli chodzi o śmierć Eloya… – Spoważniała i spuściła wzrok. – Już wszystko rozumiem. To Mazzarello przyszli wtedy po jego ciało, to oni zatuszowali jego śmierć, teraz jest to jasne. Łuczniku, ja wiem, że czasami masz mnie za kretynkę, ale…
– Nigdy tego nie powiedziałem – przerwał jej, marszcząc brwi pod maską.
– Nie musiałeś, zdaję sobie sprawę, że czasami nie myślę trzeźwo. Ale teraz już wiem, co miałeś na myśli wtedy nad rzeką. Widziałam później jednego z tych mężczyzn, którzy pozbywali się ciała Eloya. To Włoch, który pracuje dla Marleny Mengoni, prawdopodobnie członek mafii rodziny Mazzarello, ale ty już o tym wiedziałeś.
– Domyślałem się.
– To jeden z tych samych ludzi, którzy szukali cię w Boże Narodzenie? Ci, którzy kręcili się po sadzie i przed którymi uciekaliśmy? – zapytała, ciesząc się, że siedzi w mroku, bo na samo wspomnienie tamtej nocy czuła okropne zażenowanie. Cmoknęła go wtedy pod jemiołą i miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy to sobie przypomniała.
– Tak mi się wydaje. Rozmawiali po włosku i mieli broń. To byli mafiosi od Mazzarello albo członkowie Los Zetas, albo jedni i drudzy.
– Współpracują ze sobą – podsumowała jego słowa Lidia, a on pokiwał głową, choć nie musiał, bo ona już doskonale o tym wiedziała.
Nastąpiła chwila ciszy, która jemu chyba nie przeszkadzała, ale ją aż kłuła w uszy. Musiała go o to zapytać.
– W sobotę na rynku w Pueblo de Luz miał miejsce napad na sklep spożywczy pani Beatriz Gonzalez.
– Słyszałem.
– Nie masz nic więcej do powiedzenia na ten temat? – Czekała, aż powie jej coś więcej, ale on wydawał się być niewzruszony.
– A co chciałabyś usłyszeć? Pobiłem dwóch Romów i posłałem ich do szpitala. Nieźle jak na obywatelskie zatrzymanie, co?
– To nie byłeś ty. – Lidia wypowiedziała te słowa głośno i stanowczo. Nie miała pojęcia, dlaczego mówi w ten sposób, ale wiedziała, że ma rację. – Ktoś znów się pod ciebie podszywa.
– Skąd ta pewność? – przekrzywił głowę i wydawał się być autentycznie zaciekawiony jej punktem widzenia.
– Bo cię znam. – Lidia uśmiechnęła się, choć nie była pewna, czy ją widzi w tych ciemnościach. Chciała mu jednak pokazać, że jest po jego stronie. Czuła, że w ciągu ostatniego pół roku zdążyła się dowiedzieć o nim kilku rzeczy i chociaż nadal ją intrygował i często nie potrafiła go rozgryźć, to jednak tą jedną rzecz wiedziała na pewno. – Nie po to prosisz o dyskrecję, poruszasz się tylko po zmroku i dbasz o anonimowość, by nagle wyjść sobie na spacer i udaremnić napad na zwykły spożywczak. Musiałbyś być szalony, a ty jesteś inteligentny. Poza tym nie krzywdzisz ludzi, nawet tych, którzy robią okropne rzeczy.
– Chyba umknął ci fakt, że strzelam do ludzi z łuku – przypomniał jej.
– Nie, nie strzelasz do ludzi jak do kaczek – poprawiła go, bo trochę ją to zirytowało. – Znów próbujesz pokazać, że jesteś gorszy niż naprawdę. Trochę straszysz tych ludzi, dajesz im ostrzeżenia, pogrywasz z nimi, ale nie napadasz na nich, nie wyrządzasz im krzywdy. I tak wiem, co zaraz powiesz – wtrąciła szybko, bo widziała, jak on już nabierał powietrza, by się odezwać, ale mu to udaremniła. – W El Paraiso raniłeś Jonasa Altamirę i tego kierowcę karetki, członka Los Zetas, ale nie zrobiłeś tego, żeby ich zranić czy żeby zabić. Chciałeś ich tylko zatrzymać, to była wyższa konieczność. Dzięki tobie zostali schwytani i nie mogli uciec. Gdyby nie ty, Jonas Altamira pewnie zwiałby gdzie pieprz rośnie i nigdy nie otrzymałby kary za te wszystkie podłe rzeczy, których się dopuścił. I wiem, zasłużył na dużo gorszą karę, ale i tak uważam, że świat jest lepszym miejscem bez niego. Więc wybacz, ale nie chcę, żebyś mówił o sobie źle, bo nie jesteś zły.
Zakończyła swój wywód, trochę bojąc się, że przekroczyła granicę i Łucznik zaraz ustawi ją do pionu, ale on patrzył tylko na nią, przewiercając ją wzrokiem. Było ciemno, ale jego ciemne oczy zawsze błyszczały dziwnie w ciemności, była pewna, że tak też było tym razem, więc celowo na niego nie patrzyła.
– Dzięki – odezwał się, czym wprawił ją w osłupienie. Zupełnie tak, jakby dziękował jej za to, że uświadomiła mu prawdę. – Ale w świetle prawa nieważne, dlaczego to zrobiłem, czy żeby ich zranić czy żeby ich zatrzymać, przyklejono mi już łatkę zabójcy, a teraz doszła też etykietka rozbójnika wysyłającego jakichś podrzędnych złodziejaszków na ostry dyżur.
– Myślisz, że to ta sama osoba? Ten który pobił tych młodych Romów, którzy napadli na panią Beatriz i ten, kto zabił Jonasa? Masz naśladowcę.
– Nie wiem, może. – Łucznik wzruszył ramionami, opierając się na krześle i zastanawiając się nad tym. – Mam jednak wrażenie, że o ile śmierć Jonasa nie była przypadkowa i ktoś bardzo chciał zrzucić na mnie podejrzenie, tak sobotnia akcja w miasteczku to po prostu zwykły przypadek. Może myślał, że wyświadcza mi przysługę. Nie powiem, nie żałuję tych dwóch gości, ale jednak wolałbym, żeby sprawy zostały załatwione oficjalnie.
– Też tak uważam – zgodziła się z nim Lidia. – Co teraz będzie?
Jej pytanie mogło być trochę mylące, ale Srebrny Strzelec, jak niektórzy go nazywali, zdawał się wiedzieć, o co go pytała.
– Normalnie byliby sądzeni za rozbój z użyciem przemocy – odparł z myślą, że interesuje ją los dwóch dziewiętnastolatków, którzy napadli na panią Gonzalez. – Ale zgłosili się sami, w dodatku potrzebowali opieki medycznej, więc prokuratura na pewno uwzględni okoliczności łagodzące przy formułowaniu zarzutów, szczególnie jeśli Baron Altamira odpowiednio posmaruje kasą, gdzie trzeba. Jeśli załatwi tym dwóm dobrego prawnika, będą odpowiadać z wolnej stopy, więc obędzie się bez aresztu tymczasowego. Dodatkowo jeśli poszkodowana nie wniesie roszczeń, można umorzyć sprawę i iść na ugodę – zrekompensują straty i unikną kary w zamian za prace społeczne.
– Mam na myśli, co będzie z tobą? – dopowiedziała, widząc, że mylnie zinterpretował jej pytanie, a może zrobił to specjalnie, żeby jej nie martwić. Ciężko było stwierdzić.
– Przekroczenie granicy obrony koniecznej – odparł i choć jego mechaniczny głos brzmiał neutralnie, ona wiedziała, że jest tym faktem zirytowany. – W oczach policji użyto nadmiernej przemocy. Jeśli tych dwóch będzie miało dobrego prawnika, na pewno będą próbowali wyegzekwować jakieś konsekwencje.
– To bez sensu, przecież to oni są przestępcami! – Lidia zacisnęła dłonie w pięści, czując okropną niesprawiedliwość.
– Być może, ale to działa w dwie strony. Jeśli przedstawią dowody obrażeń ciała – a wydaje mi się, że te policja już ma – prokuratura ma obowiązek wszcząć postępowanie. I tak o ile mają gdzieś jakichś romskich rzezimieszków, którzy napadają na sklepy, tak na mnie ostrzą sobie zęby już od dawna. Ciąży na mnie zarzut morderstwa Jonasa, do tego wielu nadal podejrzewa mnie o zabójstwo Jose Balmacedy. Moje zachowanie podczas strzelaniny w El Paraiso też nie poprawia mojej sytuacji.
– Żałujesz, że tam wtedy poszedłeś i dałeś się w to uwikłać? Gdyby nie to, pewnie nie miałbyś teraz tylu problemów – kartelu Los Zetas i włoskiej mafii na karku. – Lidia była bardzo ciekawa jego odpowiedzi.
Zastanowił się przez chwilę. Nigdy nie myślał o tym w taki sposób. Kilka miesięcy temu poszedł do El Paraiso pod wpływem impulsu i to było bardzo głupie, ale była też druga strona medalu.
– Nie żałuję. Zrobiłbym to jeszcze raz – przyznał, a Lidii ta odpowiedź zdawała się podobać.
Ocalił wtedy kilka osób od niechybnej śmierci, czym tylko zaskarbił sobie u niej większy szacunek. Nieważne, że w większości byli to członkowie kartelu, wiedziała po prostu, że Łucznik był dobrym gościem. Wiedział też o tym doktor Osvaldo Fernandez, który obiecał El Arquero dozgonną wdzięczność za uratowanie córki.
– Przyszłaś porozmawiać o tym napadzie na sklep? – wyrwał ją z zamyślenia, uważnie jej się przypatrując.
– Tak, to też, ale chciałam też coś ci przekazać. – Z torby na kolanach wyciągnęła białą kopertę, którą otrzymała od dziennikarki. – Silvia Guzman prosiła, żebym ci to dała.
Położyła dokument na stole, a on sięgnął po niego powoli i obrócił w dłoniach.
– Dlaczego sama mi tego nie dała?
– Powiedziała, że osobie na jej pozycji to nie wypada. To lista osób, które miały kontakt z Jonasem Altamirą przed jego śmiercią.
– Pani redaktor nie odpuszcza, co? – Łucznik pokręcił lekko głową jakby był jednocześnie rozbawiony i lekko zirytowany tym faktem. Otworzył kopertę i przyjrzał się jej zawartości w świetle latarki, podczas gdy Lidia czekała cierpliwie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Kiedy skończył, przesunął kopertę w jej stronę. – Chcesz zobaczyć?
– Mogę? – zdziwiła się, niepewnie chwytając w swoje ręce śnieżnobiały papier i przyglądając się nazwiskom na liście.
Niespecjalnie zaskoczyły ją te pozycje – wśród odwiedzających Jonasa w areszcie były bliskie mu osoby. Niektórych znała, innych kojarzyła tylko z nazwiska.
– To oczywiste, że Baron był go odwiedzić – stwierdziła, analizując informacje od Silvii. – Był surowy, ale to w końcu jego syn. Nie dziwi mnie też nazwisko mojej ciotki, na pewno przyszła razem z nim, żeby nie denerwował policji. Esmeralda ma taką spokojną aurę, ludzie szanują ją bardziej, bo była żoną pana Vidala, więc na pewno wolała upewnić się, że Baron nie zrobi czegoś głupiego na komisariacie. – Zawiesiła wzrok na pozostałych nazwiskach i zerknęła z niepokojem na Łucznika.
– Nie oceniam – odezwał się zupełnie tak, jakby czytał jej w myślach. – Jestem tylko ciekawy, dlaczego twój ojciec był jedną z ostatnich osób, które widziały Jonasa żywego.
– Mogę się domyślić. – Lidia postukała palcem w nazwisko Ceferino Montesa. – Chodziło o zaręczyny.
– Zaręczyny?
– Wiesz przecież, że Baron ubzdurał sobie, że zostanę żoną jego syna, prawda? – Dziewczyna prychnęła, bo ten pomysł mimo tylu lat nadal niezmiernie ją bawił. – Kiedy trafiłam pod opiekę Conrada Saverina, jasne już było, że to nigdy się nie wydarzy, więc szukał mu nowej małżonki. Chciał jakąś wpływową, więc pertraktował z Ramonem Lebronem, patriarchą taboru z Victorii. On też jest na tej liście. – Pokazała mu papier, na którym widniało imię ojca Raquel. – Baron i Ramon potrzebowali zgody mojego ojca na oficjalne zerwanie zaręczyn. Wszyscy wiedzieli, że to się dzieje, ale chcieli to mieć na piśmie, więc podejrzewam, że Jonas musiał podpisać kontrakt krwi.
– Kontrakt krwi? Romowie podpisują między sobą umowy własną krwią?
Zmodulowany głos Łucznika Światła wyrażał obrzydzenie, a Lidię niebywale to rozbawiło. Jeszcze nigdy go takim nie widziała.
– Nie, to nie jest średniowiecze. Wystarczy odcisk palca i pieczęć, większość Romów i tak nie umie czytać. – Lidia machnęła ręką. – Ale nazywają to „paktem krwi” z przyzwyczajenia, no i pewnie po to, by brzmiało bardziej doniośle.
– W porządku. – El Arquero pokiwał głową, przyjmując jej wyjaśnienia. – Coś jeszcze cię tam zainteresowało?
– Manfred Marin odwiedził Jonasa dzień przed przeniesieniem do aresztu w Monterrey – przeczytała cicho bardziej do siebie niż do niego. – To jego przyjaciel, nic nadzwyczajnego.
Nie była pewna, dlaczego zataiła przed Strzelcem informację, że poznała Manfreda w dosyć niecodziennych okolicznościach. Wolała nie mówić o tym, że Manfri podejrzewał Theo Serratosa o zabójstwo syna patriarchy. Ufała mu, ale bała się, że może narobić sobie problemów, ścigając Teodora. Wolała zająć się tym sama i najpierw ustalić, czy to rzeczywiście prawda, zanim przyjdzie do Łucznika ze wszystkimi informacjami.
– Coś mi tutaj jednak nie pasuje. To na pewno pełna lista? – zapytała, odwracając kartkę kilka razy, by upewnić się, czy nie ma na niej więcej nazwisk.
– Tylko to było w kopercie. Co się stało, brakuje kogoś? – Łucznik poruszył się lekko na krześle i pochylił się do przodu, by przypatrzyć się bliżej.
– To pewnie nic takiego, nie przejmuj się tym. Na pewno znów mam jakieś głupie pomysły. – Lidia zawstydziła się, spuszczając wzrok. Pewnie znów weźmie ją za kretynkę, jeśli mu o tym powie.
– Nie pytałbym o twoje zdanie, gdybym się z nim nie liczył – odezwał się poważnym tonem i mimo zmodulowanego głosu czuła, że mówi szczerze i zrobiło jej się cieplej na sercu.
– No więc… – Dziewczyna założyła pasmo czarnych włosów za ucho, nie bardzo wiedząc jak to ugryźć. – Może to błąd, ale wydaje mi się, że powinna być tutaj jeszcze jedna osoba. Ktoś kto widział Jonasa jako ostatni przed jego śmiercią. Ktoś kto z całą pewnością z nim rozmawiał dosłownie chwilę przed tym, jak strzała przebiła mu tchawicę.
– Czyli?
– Mecenas Adam Luis Castro – odpowiedziała, teraz odzyskując już nieco pewności siebie. – Nie ma powodu, by pomijać nazwisko adwokata na liście odwiedzających, a jednak go tu nie ma, zupełnie jakby Silvia Guzman zrobiła to specjalnie.
Wziął od niej listę i przyjrzał się jej bliżej, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno się nie pomyliła. Rzeczywiście adwokata na niej nie było. Łucznik wydał z siebie dziwny dźwięk, który przypominał prychnięcie.
– Znasz drugie imię adwokata? – Spojrzał na Lidię zaintrygowany.
– Sam mi je wyjawił, ma bransoletkę z koralików z inicjałami „ALC” – wyjaśniła, spoglądając raz jeszcze w papiery, by się upewnić.
El Arquero poprawił rękaw czarnej kurtki, by zakryć własne nadgarstki.
– Adam Castro strzela z łuku – wypaliła nagle, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Strzelał w liceum i później w drużynie uniwersyteckiej. Znasz wszystkich łuczników w okolicy?
– Wiem to i owo. – Tyle musiało jej wystarczyć.
– Adam był przed komisariatem w momencie, kiedy twój naśladowca zamordował Jonasa. Tamował krwawienie, ale nie udało się go odratować.
– Jesteś dobrze poinformowana.
– Moi koledzy byli na miejscu, widzieli to. – Lidia przypomniała sobie opowieść Felixa. wiedziała, że on, Jordan i Patricio obserwowali całą tę scenę z ukrycia i nie wyglądało to ładnie, oględnie mówiąc.
– Chodź, odprowadzę cię. Już późno. – Łucznik wstał nagle z miejsca i zarzucił sobie łuk na plecy.
– To tylko kawałek, przejdę się sama, to bezpieczna okolica.
– W Pueblo de Luz nigdzie nie jest bezpiecznie, nawet jeśli z pozoru tak się wydaje.
Była w szoku, więc pozwoliła mu się prowadzić przez sad. Użył innej drogi, z dala od Ulicy Spokojnej, musieli przejść naokoło. Minęli ścieżkę do zagajnika Delgadów i skręcili w polną drogę. Nie było tutaj żywej duszy, ale Lidia czuła się bezpiecznie, wiedząc, że Łucznik szedł niedaleko. W dłoniach miętosił białą kopertę od Silvii, a ona przyświecała im latarką, idąc po drugiej stronie piaszczystej ścieżki.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się, dziwiąc się jak bardzo pewnie i przekonująco brzmi jej głos w tej nocnej polnej ciszy. – Odkryjemy, kto zamordował Jonasa, złapiemy prawdziwego sprawcę, a ciebie uniewinnią.
– Kto by pomyślał, że taka z ciebie optymistka?
– Mówię serio. Sprawiedliwość zawsze musi zwyciężyć, nie jesteś sam. Pomogę ci i wiem, że Silvia Olmedo też chce to zrobić. Wspominała coś o artykule w prasie.
– Świetnie, tego mi było trzeba – większego rozgłosu. – El Arquero stanął na rozdrożu. Stąd ścieżka zamieniała się już w brukowaną ulicę i zaczynały się uwidaczniać nowoczesne domostwa, w tym bliźniak Conrada Saverina. Nie mógł iść dalej, żeby nikt go nie zauważył. Co prawda wszyscy smacznie spali w swoich domostwach, ale ryzyko, że ktoś wyjrzy przez okno było całkiem spore. – Proszę – powiedział, wyciągając w jej stronę rękę.
Ze zdziwieniem przyjęła od niego origami w kształcie kwiatu. Poświeciła na niego latarką, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
– Miała być frezja, ale wyszła bardziej róża – stwierdził, patrząc na nią z góry. – Uważaj z tą skrzynką na listy w sadzie. Może być problem z zostawianiem wiadomości, kiedy ktoś tam sobie urzęduje.
– Oczywiście, będę ostrożna. – Pokiwała gorliwie głową, nadal w lekkim szoku.
Pożegnał się z nią i odszedł, a ona wróciła do domu i zamknęła za sobą delikatnie drzwi do sypialni, żeby nie hałasować. Położyła papierowy kwiat obok swojej pozytywki z baletnicą i ususzonej prawdziwej frezji. Rzeczywiście, origami bardziej przypominało różę, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Uśmiechnęła się sama do siebie. Naprawdę wierzyła, że wszystko jakoś się ułoży i uda się oczyścić imię Łucznika. On pomagał ludziom i nie zasłużył na to, co go spotykało, a ona zamierzała dopilnować, by sprawiedliwości stało się w końcu zadość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 64, 65, 66
Strona 66 z 66

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin