Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 65, 66, 67  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:45:39 06-02-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 048 cz. 1
MARCUS/YON/FABIAN/HUGO/OLIVER/ARIANA/EVA/ERIC/FELIX/VERONICA/QUEN/MARLENA/LIDIA


To nie była łatwa rozmowa, bo wiedział, że nie może powiedzieć Adorze wszystkiego, co pewnie powinien. Prawdą było, że od czasu śmierci Jasona Mirandy nic już nie było takie jak przedtem. Kiedy Marcus dorastał, mówiono mu, że może być kimkolwiek chce – rodzice go wspierali, Gilberto zachęcał go do rozwijania pasji, on sam zawsze był głodny wiedzy i lubił poszerzać swoje umiejętności w różnych dziedzinach, ale gdzieś w głębi serca zawsze odczuwał pewną pustkę i wiedział, że kiedyś będzie chciał pójść w ślady ojca i zaciągnąć się do wojska. Nie miał na to nawet żadnego racjonalnego argumentu, czuł po prostu powołanie. Jednak ostatnie wydarzenia zmieniły jego perspektywę i sam nie był już pewny, czego tak naprawdę chce. Był winny Adorze wyjaśnienie.
– Zawsze czułem, że chcę pójść do wojska, chciałem robić to co mój ojciec, Michael, Gilberto, Carlos… Słyszałem o tym tylko z opowieści, ale zawsze mnie to fascynowało. Kiedy Basty Castellano naprawdę się zaciągnął, wtedy stało się to dla mnie bardziej realne.
– Myślałam, że chcesz grać w piłkę. Słyszałam, że interesowała się tobą kadra narodowa juniorów. – Adora przypomniała sobie przechwałki Quena, który nigdy by się do tego nie przyznał, ale był dumny z przyjaciela. – Grasz w piłkę od dziecka.
– Tak i zawsze to uwielbiałem…
– Ale już tego nie lubisz. Przez Olivera?
– Może po części. – Marcus zrobił niewyraźną minę. Naprawdę ciężko mu było o tym mówić, jeśli sam nie zdołał tego rozgryźć. – Zawsze lubiłem grać i był taki moment, kiedy widziałem siebie w koszulce reprezentacji na mundialu, ale jestem też realistą. Zawsze chciałem robić coś, co bardziej przysłuży się społeczeństwu. Więc kiedy Franklin mnie faulował w tamtym meczu, a mi życie przeleciało przed oczami, zrobiłem sobie szybki rachunek sumienia i doszedłem do wniosku, że widzę się jedynie w mundurze. Wiem, jak to brzmi, Adoro, ale tak po prostu było.
– Co na to twoja mama? Wiem, że Norma jest wyrozumiała i w ogóle, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby była zachwycona, że jej syn chce dać się zabić gdzieś na bliskim Wschodzie. Przepraszam – powiedziała szybko, kiedy on lekko westchnął po jej słowach. – To po prostu dużo do przetworzenia.
– Mama nie wie. – Delgado wiedział, że Norma, nawet z jej całą dobrocią i wsparciem, tej decyzji akurat by nie poparła. – Nigdy jej nie powiedziałem. Kiedy lekarz postawił diagnozę i stwierdził, że wystarczy odpowiednia rehabilitacja, żebym doszedł do siebie po kontuzji, skłamałem, że nie będę już mógł grać profesjonalnie. Wiem, jestem okropny.
– Nie powiedziałam tego. Po prostu nie rozumiem…
– Mama widzi we mnie tego idealnego syna. – Marcus zastanowił się nad tym. Ta łatka przylgnęła do niego od dziecka i nie mógł się od niej uwolnić. – Problem w tym, Adoro, że nie jestem idealny. Jestem najdalej od perfekcji jak to tylko możliwe. I chyba po prostu nie mogłem pogodzić się z faktem, że ją rozczaruję, więc odkładałem tę rozmowę.
– Odkładanie jej nie sprawi, że później będzie łatwiej. Marcus, ja wiem, że może nie mam prawa tego mówić, nie chcę być jedną z tych dziewczyn, które proszą faceta o zmianę życiowych planów tylko dlatego, że pojawiło się dziecko. To nigdy nie była twoja odpowiedzialność. Wolałabym jednak, żebyś ze mną rozmawiał, a ty zamykasz się i mnie odtrącasz. Zresztą nie tylko mnie – z Felixem prawie w ogóle nie rozmawiasz, to nie jest normalne, to do was nie pasuje. Chciałabym tylko, żebyś mnie do siebie dopuścił. Czy proszę o zbyt wiele? Możesz ze mną porozmawiać. Jesteśmy razem, ale jesteśmy też przyjaciółmi, prawda?
Były rzeczy, których nie mógł jej powiedzieć, nie tylko dlatego że złamałoby jej to serce, ale i jemu chyba nie przeszłoby to przez gardło. Skupił się więc na tym, co mieli wspólnego, a co wciąż wisiało między nimi niedopowiedziane.
– Właśnie o to chodzi, Adoro, że akurat o tym nie mogę z tobą rozmawiać. Nie chcę cię ranić.
– Chodzi o Roque? To wszystko przez niego, to dlatego się tak odcinasz?
– Wiem, że odczułaś ulgę, kiedy odszedł i wiem, że traktował cię okropnie. Masz pełne prawo zapomnieć o nim albo go przeklinać. Ale ja chyba nie potrafię, dlatego to jest tak cholernie trudne. – Marcus ukrył twarz w dłoniach, bo rzeczywiście, od dawna nie miał okazji pomyśleć o zmarłym przyjacielu. – Czuję się winny.
– Jestem prawie pewna, że braterski kodeks przestaje obowiązywać z chwilą śmierci jednej z osób. – Adora zeszła z jego kolan i przysiadła obok. Wzmianka o Roque wprowadziła tylko gęstszą atmosferę. – Nie chciałam, żebyś go znienawidził, nie oczekuję od ciebie, że ty o nim zapomnisz.
– Wiem o tym, dlatego to jeszcze trudniejsze. – Cichy śmiech wydobył się z jego gardła, kiedy zdał sobie sprawę, jak bardzo absurdalne to wszystko było. – Czuję, jakbym go zdradzał, a zaraz potem czuję, że mam to gdzieś. Mam wyrzuty sumienia, bo bawię się z jego córeczką i opowiadam jej relacje z meczy piłki nożnej, żeby szybciej zasnęła, podczas gdy wiem, że on to powinien robić. Wiem też, że czasami cieszę się, że go nie ma, że jesteście bezpieczne i że to ja mogę być przy was. I chyba to jest najgorsze. Czasami cieszę się, że Roque nie żyje, bo gdyby nie to, pewnie nigdy bym cię nie poznał, ciebie i Bii.
– I dlatego chcesz iść na wojnę, spełnić swój obowiązek, o co chodzi?
– Próbuję tylko powiedzieć, że niczego już nie jestem pewien, Adoro. Nie wiem, czy chcę iść na studia, nie wiem, czy powinienem się zaciągnąć, nie wiem czy to wszystko ma jeszcze jakikolwiek sens. Wiem jedynie, że moje plany, to co sobie zamarzyłem, moje ambicje, moje cele, wszystko to odwróciło się do góry nogami, kiedy cię poznałem i kiedy urodziła się Beatriz. – Marcus złapał ją za dłoń i musnął ją ustami. Nie patrzył jej w oczy, bo miał wrażenie, że wyczyta z nich wszystko, prawdę o tym, jakim złym był człowiekiem, a wtedy cofnie te słowa, które wypowiedziała, a na które on nie zasłużył. – Muszę to sobie poukładać w głowie, zastanowić się na spokojnie. Mogę obiecać, że nie będę podejmował żadnej decyzji bez konsultacji z tobą. Nie chcę, żebyś czuła, że coś przed tobą ukrywam, ale ja po prostu zawsze taki byłem. Nie jestem pewien, czy mogę się tak szybko zmienić.
Przyjęła jego obietnicę i pokiwała głową. Nie chciała dowiadywać się od postronnych osób o jego planach. Już i tak zdawała sobie sprawę, że Marcus Delgado miał poukładane życie, zanim ona się w nim pojawiła razem z córeczką. Oboje miewali wyrzuty sumienia, a związek chyba nie powinien tak wyglądać. Obiecali sobie się wspierać i przede wszystkim omawiać ważne kwestie, więc tego się trzymała. Kiedy zamykała za nim drzwi, ciężar z jej serca jeszcze nie całkiem się zwolnił, ale szczera rozmowa zdecydowanie pomogła. Chwilę później usłyszała jednak pukanie, więc poszła otworzyć i na progu zobaczyła Marcusa, który się wrócił.
– Zapomniałem o czymś – oznajmił, pochylając się nad nią i chwytając jej twarz w swoje dłonie. Pocałował ją delikatnie, ale było w tym pocałunku coś desperackiego. Jego ruchy były niespokojne, jakby bał się, że jeśli się cofnie, już nigdy nie znajdzie w sobie dość odwagi. – Ja też cię kocham – wyszeptał z niespotykaną siłą tak, że nie było wątpliwości, jak bardzo to było prawdziwe.

***

Policzek piekł go niemiłosiernie. Myślał, że rano będzie lepiej, ale było wręcz odwrotnie. Paliła go twarz i paliły go też wnętrzności z tej całej wściekłości, zazdrości i pychy. Zagrał dobry mecz, ale wcale tego nie odczuł, a kiedy trener Duran poinformował swoich zawodników, że muszą się przygotować do turnieju charytatywnego, w którym zmierzą się ponownie z Pueblo de Luz, poczuł tylko większą złość.
– Chłopaki mówią, żebyśmy dali im fory – mówił Patricio, kiedy zostali na boisku po sobotnim treningu, by pokopać jeszcze między sobą piłkę, ale Yon prawie wcale go nie słuchał. – To i tak mecz o nic, a będzie frajda.
– Nie zamierzam odpuszczać Pueblo de Luz – warknął, kopiąc piłkę tak mocno, że świsnęła Patowi tuż nad głową. – Sorry – dodał szybko, biegnąc po nią.
– Nie chodzi o Miasto Światła, tylko te dziewczyny z Nuevo Laredo. Faceci przeciwko dziewczynom to nierówna gra, więc pomyśleliśmy, że damy im wygrać, żeby publiczność miała dobrą zabawę. No i chodzi o zebranie kasy na kościół czy jakiś szczytny cel. – Gamboa podrapał się po głowie. Właściwie nie wiedział, na co miały być przeznaczone fundusze ze sprzedaży biletów i gadżetów sportowych, ale jego matka twierdziła, że trzeba się zaangażować, więc to też robił. – Słuchałeś mnie w ogóle?
– Szczerze mówiąc, nie bardzo. Słabo spałem, późno wróciłem do domu – wyznał, jak na zawołanie ziewając przeciągle.
– Byłeś u Veronici?
– Nie. – Abarca powiedział to głośno i stanowczo, niemal obronnym tonem. Był zły i nie dało się tego ukryć. – Dzwoniła do mnie. Chciała, żebym przyszedł, ale wyłączyłem telefon.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim kumplem? Dobrowolnie zrezygnowałeś z seksu. Chyba trzeba dać ci medal. – Gamboa postawił stopę na piłce i zaczął bić koledze brawo w teatralnym geście, a Yon tylko spojrzał na niego spode łba. – Co się wczoraj stało, Yon? Dlaczego Jordan ci przyłożył?
– Bo jest dupkiem i tyle.
– I nie ma to nic wspólnego z faktem, że przez pierwszą połowę grałeś w jego butach jak ostatni dureń, a on się spóźnił na mecz?
– Może lepiej, żebyś nie wiedział.
– Może. – Patricio zgodził się z nim. Przyjaźnili się od dziecka, ale było wiele sytuacji, kiedy nie pochwalał jego zachowania. – Dlaczego nie poszedłeś do Vero?
– Może już mam tego dosyć – tego bycia na zawołanie, bycia chłopakiem na telefon i jedną noc, kiedy jej jest smutno. Może chciałbym czegoś więcej, sam nie wiem. – Wzruszył ramionami, odwracając wzrok. Wstydził się o tym mówić. Byli blisko, ale nigdy nie dotykali głębokich tematów. Na szczęście Pat nie wnikał. – Chciałem to sobie wszystko przemyśleć, ale Veda mi się wpakowała do auta, więc spędziłem wieczór z nią.
– Byłeś na randce z Vedą? – Gamba zrobił wielkie oczy.
– Na żadnej randce, to tylko wypad za miasto.
– Wieczorem przy świetle księżyca? Nie mów, że rozmawialiście o życiu i jedliście wpatrzeni w gwiazdy? To randka, stary. – Kolega z drużyny musiał go uświadomić, bo chyba to do niego nie trafiało.
– Nie, nie zapraszałem jej. Pominąłeś fakt, kiedy powiedziałem, że sama się wprosiła? To nie była randka – powtórzył dobitnie, ale zaraz potem podrapał się po głowie. – Zaraz, ona myśli, że to była randka?
– To urocza dziewczyna, nie rób jej złudnej nadziei, jeśli nie masz wobec niej poważnych planów.
– Nie mam żadnych planów, ja nie planuję. Na razie zgodziłem się tylko na to, żeby udzielała mi korków z angola, nie myślę o niej w romantycznym sensie.
– Więc lepiej jej to powiedz, żeby jej nie zwodzić. Już i tak zrobiłeś gafę, kiedy zbliżyłeś się do niej, żeby wkurzyć Jordana.
– I podziałało, nie? Nie gadają ze sobą. Według mnie zrobiłem jej przysługę, w końcu on przynosi zniszczenie, gdziekolwiek się udaje. – Bezwiednie pogłaskał się wierzchem dłoni po spuchniętym policzku, kiedy wypowiadał te słowa. – A ty od kiedy to zrobiłeś się taki mądry? Od czasu jak zacząłeś chodzić z Ruby, zachowujesz się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy – rzucił z przekąsem, kopiąc piłkę odrobinę za mocno, tak że Gamboa musiał przyjąć ją główką.
– Zawsze byłem dojrzalszy i mądrzejszy od ciebie. – Roześmiał się Pat, odbijając kilka razy piłkę przed jej oddaniem. – To ja zawsze byłem „tym odpowiedzialnym”.
– Tiaaa. – Abarca zarechotał złośliwie pod nosem. – Ale mnie przynajmniej nigdy nie pękła gumka.
– Na palcach jednej ręki możesz zliczyć, ile razy uprawiałeś seks, więc to żaden wyczyn.
– Na pewno więcej od ciebie. Pantoflarz – dorzucił na koniec pod nosem, trochę markotniejąc.
Lubił seks, ale prawdą było, że to wcale nie było takie ekscytujące, kiedy dziewczyna nie czuła tego samego. Vero lubiła z nim być, tak przynajmniej mu się wydawało. Kiedy ze sobą spali, robił wszystko co w jego mocy, żeby ją zadowolić, zawsze chciał, żeby to jej było dobrze, a ona nigdy nie narzekała, ale może tak naprawdę po prostu nie chciała mu robić przykrości? Sam nie wiedział. Był jeszcze ten jeden raz z tą jej wkurzającą koleżanką, o której wolałby zapomnieć. Wtedy w ogóle nic go nie interesowało. Był wściekły na Veronicę i wszystkich dookoła, szukał jakiegoś ujścia, a Sara sama to zaproponowała i miała cały zapas prezerwatyw w torebce, więc nie musiał namyślać się długo. To był błąd, nie chciał tego, ale jeszcze bardziej nie chciał, żeby Serratos się o tym dowiedziała.
– Gadałeś wczoraj ze skautami? Ten facet z Fundacji Maradony przeszedł się wokół boiska, chyba nie był zainteresowany meczem. – Pat przypomniał sobie mężczyznę w garniturze, z którym rozmawiał trener Duran. – Nie zaimponowaliśmy mu.
– Chyba nie – zgodził się z nim Yon. – Ale przyszedł tylko w jednym konkretnym celu, więc nic dziwnego. Chciał zobaczyć jednego gościa, dostał list polecający.
– Ciebie? – Gamboa puścił piłkę, rozdziawiając usta.
– Nie, nie sądzę. – Wzruszył ramionami, bo po piątkowym spotkaniu był już dostatecznie podminowany i nie chciał do tego wracać. – Rozmawiałem z nim dosłownie dwie minuty, trener mnie przedstawił. Ten cały Miguel Zavala chyba mnie nie lubi i odniosłem wrażenie, że stalkuje mojego instagrama. Mówił, że nie poznał mnie w koszulce drużynowej.
– To dlatego, że na większości fotek na insta jesteś topless, głupku. – Patricio zaśmiał się z tego faktu. – To normalne, że łowcy talentów przeglądają media społecznościowe graczy. Tu nie tylko chodzi o talent, ale też zasięgi i promocję drużyny. Może powinieneś popracować trochę nad wizerunkiem, żeby ludzie cię polubili.
– Hej, jestem lubiany! – Yonatan zatrzymał się w drodze po piłkę i spojrzał na przyjaciela oburzony. – Nie jestem?
– No wiesz… – Gamboa podrapał się po czole, szukając odpowiednich słów, by go uświadomić. – Ja cię znam od pieluch, więc jestem przyzwyczajony do twoich humorów, ale dla niektórych możesz być trochę trudny. Szczególnie z tym całym zadzieraniem nosa, mentalnością „najlepszego” i „najpopularniejszego”. Nie jesteś zbyt miły dla ludzi w szkole.
– Chrzanisz, jestem super. Ludzie chcą być jak ja.
– Nie do końca, ale kumam, dlaczego tak myślisz.
– Nie lubią mnie, serio? – Yon wydawał się lekko zaskoczony. – Cóż, tak to już chyba bywa. Ludzie zazdroszczą lepszym od siebie.
– Yhmm. – Pat powstrzymał się od komentarza i tylko odchrząknął, żeby nie wyprowadzać go z błędu. Prawdą było, że Abarca robił dokładnie to samo. – Jesteś popularny, Yon, ale czasami traktujesz ludzi jak gorszy sort. Pomiatasz nimi.
– Nic podobnego. – Chłopak się oburzył, ale wtedy jak na zawołanie usłyszeli kliknięcie i oślepił ich blask flesza. – Co to za mały chujek?
– Właśnie o tym mówię. – Pat chciał coś chyba powiedzieć, ale ugryzł się w język i wolnym krokiem poszedł na przyjacielem, który już dobiegł do chłopaka wykonującego zdjęcie.
– Co jest, Gaudini, mało ci jeszcze sensacji? Oddawaj to. – Abarca wyciągnął z rąk niższego chłopca profesjonalny aparat i wybrał ostatnie zdjęcia, które wykonał, zaczynając je kasować.
– To do gazetki – wyjaśnił szkolny dziennikarz, ale nikogo nie zwiódł. Wiedzieli, że miał zamiar wrzucić te fotografie na plotkarską stronę.
– Weź mnie nie wk****aj. – Kapitan drużyny zamachnął się, ale widząc wzrok przyjaciela, w porę się powstrzymał. Wykasował wszystkie zdjęcia, które przedstawiały jego w kompromitujących sytuacjach i oddał dzieciakowi z powrotem. – Jeszcze raz mi zrobisz fotki z ukrycia, to wsadzę ci ten obiektyw tak głęboko, że będą musieli wyciagać gardłem, rozumiesz?
Gaudini otrzepał ostentacyjnie aparat, który był dla niego świętością.
– Do twarzy ci z tym plaskaczem, Yon – rzucił tylko cicho i zanim chłopak zdążył zareagować, uciekł szybko w stronę szkoły.
– Właśnie o tym mówiłem. Trochę więcej pokory – przypomniał mu Pat, kładąc mu dłoń na ramieniu, kiedy już rzucał się w stronę dziennikarza, by przetrącić mu kilka kości. – W końcu lubisz zdjęcia, prawda?
– Tak, ale kiedy sam pozuję albo kiedy wiem, że dobrze wyglądam. Nie życzę sobie, żeby taki frajerzyna uwieczniał mój wizerunek. – Yonatan wziął piłkę pod pachę i skierował się do szatni. – Powiedz lepiej, o co chodzi z tymi laskami z Nuevo Laredo, dlaczego mamy im dać fory? One nie będą się oszczędzać, a poza tym połowa z nich ma więcej testosteronu niż nasza drużyna.
– Yon… – Patricio uśmiechnął się lekko, ale było to nie na miejscu, więc szybko zdusił w sobie ochotę, by wybuchnąć śmiechem. Prawdą było, że znali kilka dziewczyn z tamtej drużyny, były dobre, a nawet świetne, skoro dostawały zaproszenia na międzynarodowe obozy piłkarskie, na które oni też jeździli kilka razy w roku. Żeby dostać się na taki obóz, trzeba było mieć wybitne wyniki. – Przyznaj się, że boisz się, że znów się popłaczesz po przegranym meczu.
– Hej, miałem wtedy jedenaście lat i laska była dwa razy większa ode mnie, okej? Natarła na mnie, jakby pomyliła nożną z amerykańskim futbolem. Mówię ci, te dziewczyny nie potrzebują żadnej taryfy ulgowej, a już zwłaszcza Izzie Gomez. Jak się z nią zetrę na boisku, to jej pokażę, kto tu rządzi. – Na jego twarzy pojawiła się pewna siebie mina.
– Chyba że znów nazwie cię siusiaczkiem Abarcą i zmiażdży twoje kruche ego.
– Patricio!

***

Fabian Guzman wpatrywał się we wskazówki zegara w szpitalnej poczekalni, mając wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Było tyle rzeczy, które powinien zrobić, tyle obowiązków, tyle spotkań i dokumentów, które piętrzyły się na biurku, a tymczasem on spędzał weekend, czekając na swojego lekarza. Dał się zaciągnąć tutaj Silvii i już teraz tego żałował.
– Nie mam na to czasu, wychodzę – oświadczył, kiedy zegar wybił pełną godzinę. Miał już po dziurki w nosie tego czekania.
– Nie rób scen, Fabian, siadaj – syknęła Silvia, pociągając go z powrotem na siedzenie w poczekalni. – Masz przestrzegać zaleceń lekarza, nie chcę owdowieć w tak młodym wieku. Wiesz co ludzie będą gadać?
– Nie słucham lekarzy, którzy mieli mleko pod nosem, kiedy ja robiłem doktorat. Nic mi nie będzie.
– Doktor Vazquez to dobry specjalista. Przełknij swoją męską dumę i choć raz zrób to, o co ktoś cię prosi.
– Od kiedy to jesteś tak blisko z Vazquezami?
– Ingrid jest z tej samej branży.
– Od kiedy to jesteś blisko z Ingrid Lopez? – Brew Fabiana uniosła się podejrzliwie, kiedy przypatrywał się żonie. – Mam się martwić? To jakiś dziennikarski pakt o nieagresji?
– Dogadujemy się, to w porządku dziewczyna. Nie przyjaźnię się z nią oczywiście – dodała szybko, jakby chciała podkreślić, że ona też ma swoją dumę. – Ale obie chcemy tego samego – upadku Pereza.
– Znów się w coś wplątałaś? Będzie tak jak z twoją nową przyjaciółką i teraz nie będę mógł się opędzić od Lopezów-Vazquezów? – Guzman nie spał całą noc, był zmęczony. Przetarł dłonią twarz, marząc jedynie o kawie i ciepłym łóżku, a tymczasem czekało go jeszcze spotkanie z doktorem Juarezem. – Jestem prawie pewny, że Victoria Reverte zostawiła już u nas szczoteczkę do zębów.
– Nie przesadzaj. Dobrze jest mieć takich znajomych jak Javier i Victoria, nie uważasz? Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na tym wieczorku towarzyskim. – Dziennikarka zniżyła głos do szeptu, posyłając sztuczny uśmiech w stronę pielęgniarki, która przyglądała się czekającemu małżeństwu z ciekawością. – Victoria przyjaźni się z Sergiem Barraganem, ma kontakty. Dobre układy z nią oznaczają dobre układy z radą ministrów.
– Mam znajomych w ministerstwie, Silvio. Nie potrzebuję pośredników, a Sergiowi nie ufam.
– Dlatego że przyjaźni się z Vicky?
– Pomimo tego – sprostował, sam uważnie obserwując korytarz, upewniając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Nie musiałaś tu ze mną przychodzić, jestem dorosły.
– Tak i jak na dorosłego przystało, przestałeś brać leki, bardzo dojrzale. Ale czego ja się po tobie spodziewałam, skoro nawet nie poinformowałeś mnie, kiedy zdiagnozowano u ciebie tę chorobę. Osvaldo mówił, że jest genetyczna. Czy…
– Dzieci się przebadały, nic im nie jest – odparł sucho, wpatrując się w przestrzeń. Silvia tylko pokiwała głową. – Musisz mi mówić o takich rzeczach, Fabian. Muszę wiedzieć.
– Po to, żeby nie było wstydu przy ludziach czy dlatego, że naprawdę cię to obchodzi?
Obróciła gwałtownie głowę, patrząc na niego w osłupieniu. Zdumienie szybko jednak ustąpiło i na jej twarzy pojawił się gniew, by z kolei za chwilę zamienić się w poczucie niesprawiedliwości. Nie było jej dane przygadać mężowi do słuchu, bo usłyszeli głęboki głos gdzieś nad ich głowami.
– Silvia, Fabian, miło was widzieć.
W poczekalni wyrósł przed nimi wysoki mężczyzna ze schludnie zaczesanymi do tyłu przydługimi włosami, ubrany w elegancką koszulę i dopasowane spodnie. Na jego widok Fabian zmrużył oczy, bo nie spodziewał się go tutaj zobaczyć. Jego strój też wytrącił go z równowagi – czasami miał wrażenie, że biznesmeni więcej czasu spędzają w salonach mody niż nad prawdziwymi interesami.
– Adriano. – Wstał z miejsca i uścisnął dłoń mężczyźnie, wysilając się na uprzejmość. Nie widzieli się od dawna, więc grzeczność tego nakazywała, choć rozsądek podpowiadał, że lepiej byłoby w ogóle nie przychodzić tego dnia do szpitala, by go nie spotkać.
– Kogóż to widzą moje oczy. – Silvia nie była tak grzeczna jak jej mąż. Zignorowała wyciągniętą w jej stronę dłoń Adriana i zmierzyła go oceniającym spojrzeniem. – Przybywasz wspierać kampanię wyborczą swojej żony? Spadła trochę w ostatnich sondażach.
– Urocza jak zwykle – skwitował jej przytyk brunet, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. – Wpadłem tylko na chwilę do Lucii.
– A co się stało, masz guza mózgu? To ma sens. Nie mogłeś w końcu myśleć trzeźwo, jeśli twój mózg podpowiedział ci, że dobrym pomysłem jest ożenek z Marleną Mazzarello.
– Silvio. – Ostrzegawczy ton głosu Fabiana nie pozostawił wątpliwości, że wolałby nie kontynuować tej rozmowy. Nie dość, że jego żona uderzyła Marlenę, niemal łamiąc jej przy tym nos, to teraz prowokowała również jej męża. Nic dziwnego, że chorował na serce, skoro wciąż wystawiała jego nerwy na próbę w ten sposób.
– Miło że się troszczysz. – Pan Mengoni wolał nie wikłać się w pojedynki słowne. – Słyszałem, że moją żonę też posłałaś do lekarza.
– Mogę to zrobić raz jeszcze, jeśli Marlena nie nauczy się trzymać dzioba na kłódkę.
– Wiesz, Silvio, znajomość z dwoma naprawdę świetnymi prawnikami to nie jest powód do takiej pewności siebie. Radzę jednak ostrożniej ważyć słowa. I gesty – dodał po chwili, jakby sobie to przypomniał. – Fabian, spotkamy się na strzelnicy?
– Zostajesz w mieście? – Guzmanowi trudno było powstrzymać zdziwioną nutę. Adriano nigdy nie zagrzewał tu miejsca na dłużej, przez większość roku robił interesy, głównie we Włoszech, ale chodziły słuchy, że ostatnio prowadził ekspansję w Nuevo Leon. Był dosyć popularny w branży deweloperskiej i niewątpliwie małżeństwo Mengoni mogło uchodzić za jedną z tych „power couple”, o których pisano w rubryczce Luz del Norte poświęconej biznesowi.
– Na jakiś czas. Mam kilka spraw do dopięcia w San Nicolas, tak będzie wygodniej, a poza tym chcę spędzić trochę czasu z synem. Wybierzemy się razem? Może choć raz pozwolisz mi wygrać – dodał na koniec, jakby rzucał mu wyzwanie.
– Sprawdzę w swoim grafiku. Moja asystentka się do ciebie odezwie – odparł sekretarz gubernatora, nawet nie siląc się na sztuczny uśmiech. Uprzejmość uprzejmością, ale nie zamierzał robić z siebie klowna.
– Świetnie. Do zobaczenia. – Pan Mengoni kiwnął głową Silvii na pożegnanie i ruszył w stronę gabinetu, do którego zapraszała go już Lucia Ochoa.
– Może naprawdę ma guza mózgu – podsunęła Olmedo, kiedy została z mężem sama.
– Naucz się wreszcie najpierw myśleć, a potem mówić, dobrze? Chcesz nam narobić jeszcze więcej problemów? – Guzman ze złością rozpiął guzik koszuli. Teraz jego badania będą niemiarodajne, był zbyt wytrącony z równowagi, więc i tętno mu przyspieszyło.
– Chodzi o te żarty z nosa Marleny? Daj spokój, Adri pewnie jest mi wdzięczny. Sam pewnie nieraz miał ochotę jej przyłożyć. Co jest? – Silvia westchnęła, czekając na reprymendę. Zerknęła na męża wyczekująco.
– Przyjechał do miasta, to znaczy, że prawdopodobnie Marlena poczuła się zagrożona i po niego zadzwoniła. Połowa Nuevo Leon siedzi w kieszeni Mengonich. Jeśli wcześniej mogliśmy coś ugrać z naszym związkiem sadowników, tak teraz szanse drastycznie zmalały – oświecił ją, załamując ręce.
– Ty po prostu masz awersję do wszystkich facetów imieniem Adrian, zgadza się? – Dziennikarka brała jego obawy z przymrużeniem oka. Wiedziała, że Mengoni to potężni ludzie, w końcu nie na darmo Marlena wyszła za mąż za jednego z nich, kiedy imperium jej ojca miało swoje problemy. Uważała jednak, że można ich pociągnąć na dno tak samo, jak innych, szarych obywateli, a ona nie miała skrupułów i była w stanie to zrobić.
– Powtarzam ci po raz ostatni, Silvio, nie prowokuj ich. – Fabian wolał postawić sprawę jasno. Miał wrażenie, że wałkowali ten temat na okrągło, a naprawdę nie miał na to ochoty. Lata pracy w prokuraturze, a potem w polityce nauczyły go, że nikomu nie można ufać i najlepiej polegać jedynie na swoich instynktach. Tak też właśnie zamierzał zrobić. – Ci Włosi to twardzi zawodnicy. Naprawdę nie chcemy mieć w nich wrogów.

***

Hugo nigdy nie sądził, że będzie miał pracę na etacie. Co prawda w niepełnym wymiarze godzin, ale jednak była to fucha z ubezpieczeniem i innymi duperelami. Cholera, może nawet mógłby tak dożyć emerytury. Był to absurdalny pomysł, nie robił sobie nadziei, że uda mu się dożyć sędziwego wieku, biorąc pod uwagę jego niebezpieczne zajęcia i przyzwyczajenia, a jednak umysł podsyłał mu takie obrazy. Oliver Bruni liczył się z jego zdaniem, naprawdę brał sprawę licealnych drużyn sportowych na poważnie, a Delgado dokształcał się i w wolnych chwilach przesiadywał w bibliotece, szperał w książkach i Internecie, chcąc udoskonalić strategie i techniki gry zarówno drużyny siatkówki, jak i piłki nożnej. Nie nadawał się na nauczyciela, był na to zbyt krnąbrny i brakowało mu cierpliwości, raczej pasował bardziej na starszego kolegę dla tych dzieciaków, ale praca asystenta trenera była dla niego jak znalazł. Podczas gdy Bruni był „złym gliną” wytykającym błędy i nakazującym biegać wokół boiska do upadłego, on był „tym dobrym”, który podsuwał mądre pomysły graczom. Czasami miał wrażenie, że Marcusowi nie podobała się jego obecność na boisku, ale nie skupiał się na tym, bo jego młodszy kuzyn ostatnimi czasy w ogóle zachowywał się dziwacznie.
Przebywanie w szkole po godzinach i w weekendy miało mnóstwo plusów, a mianowicie Hugo mógł swobodnie obserwować Fabiana Guzmana, który prowadził tutaj zajęcia klubu ONZ i spotkania samorządu, a nawet wykładał na wieczorowych zajęciach dla studentów w auli liceum. Hugo ciężko było przyznać się przed samym sobą, ale zastępca gubernatora intrygował go jak diabli i obrał sobie za punkt honoru dowiedzieć się o nim więcej. Nie robił tego już tylko ze względu na polecenie Fernanda, ale sam też musiał się przekonać, z kim ma naprawdę do czynienia.
Jednak w ten weekend Fabian odwołał spotkanie koła i Hugo nie mógł mu się przyjrzeć z bliska, ale nie stanowiło to problemu, bo i tak był zbyt zajęty, planując z Oliverem treningi i strategię na kolejny tydzień. Bruni wydawał się być nie w sosie, kiedy razem siedzieli w jego gabinecie przy sali gimnastycznej, pochylając się nad planami boiska i potencjalnymi układami zawodników.
– Nadal cię boli ten remis, co? Spokojnie, odkują się. To zdolne chłopaki. – Delgado odezwał się pewnym siebie tonem, chcąc trochę podbudować na duchu kolegę z pracy.
– Nie martwię się o ich umiejętności, tu chodzi o kwestię dyscypliny. Poważnie rozważam zorganizowanie badania otolaryngologicznego z doktorem Fernandezem, niech przebada ich wszystkich co do jednego. – Oliver odrzucił na bok plany, podłożył ramiona pod kark i odchylił się w obrotowym fotelu, bujając się lekko na swoim miejscu i dumając nad całą sprawą.
– Po co ci doktor Fernandez?
– Niech sprawdzi uszy moich graczy, bo ewidentnie mają kłopoty ze słuchem. – Oliver uniósł brew, dając mu do zrozumienia, że pije do konkretnych osobników. – Wezwijmy też okulistę i psychologa. Nie zamierzam pozwolić, żeby problemy z dziewczyną czy chłopakiem zepsuły szansę drużyny na play-offy. Czasami mam wrażenie, że to banda dzieciaków i traktują to tylko jak zabawę. Podkładają sobie świnie, a gra fair play to już pieść przeszłości.
– Zgadza się, to jest banda dzieciaków, ale kochają piłkę. Inaczej by ich tutaj nie było.
– Nie, większość lubi piłkę w granicach normy – poprawił go mężczyzna, wystawiając w górę palec, jakby chciał podkreślić swoje słowa. – Tylko dla nielicznych to prawdziwa pasja i przepustka na studia albo profesjonalnej drużyny. Nie wiem już sam, jak ich motywować.
– Remmy poradził sobie ostatnio śpiewająco.
– Jeremiah się forsuje, przemęcza się, a nie powinien. To sport zespołowy. Mamy dobrych graczy, może nawet świetnych, ale nie wygrywa się meczy jednostkami, wygrywa się pracą grupową. Tutaj musi wszystko się zgadzać – rozegranie, obrona, atak. Inne drużyny mają swoje triki, nam brakuje jakiegoś ducha, który by nas zmotywował.
– Myślę, że Remmy ma kilka trików w zanadrzu. Jego blef w piątek był niezły, dał nam ten remis.
– To nie była gra fair play.
– W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
– Hugo, piłka nożna to nie wojna, wiem co mówię. – Bruni odetchnął głęboko i wypuścił powietrze ze świstem. Miał twardy orzech do zgryzienia. – Ale co ja mówię. W porównaniu z siatkarkami, piłkarze to ekstraklasa. Te dziewczyny mnie wykończą.
– Coś się stało? – Delgado zmarszczył czoło, odkładając na bok notatki i przysiadając bokiem na skraju biurka. – Myślałem, że dobrze idą przygotowania.
– Dobrze to zbyt wiele powiedziane. Idą co najwyżej miernie, a to wszystko za sprawą jakieś pokręconej walki żeńskich hormonów. Nie robiłem sobie nadziei, kiedy tworzyłem ten zespół, ale nie wiedziałem, że będzie aż tak beznadziejnie. Jedyną zawodniczką, która ma doświadczenie w oficjalnych meczach jest Veronica Serratos, ale jej z kolei nie lubi reszta dziewcząt, co stanowi nie lada wyzwanie. A to wszystko za sprawą, o ironio, jednego z moich piłkarzy.
– Tak, Marcus ma to do siebie, że łamie niewieście serca. – Hugo podrapał się po skroni i odchrząknął trochę tym wszystkim przytłoczony. Na samą myśl, że miałby przyznać się kuzynowi, że był na randce z jego eksdziewczyną, sądząc że jest ona starsza niż w rzeczywistości, robiło mu się gorąco.
– Mam więc grupę rozpuszczonych dziewuch, z których jedynie dwie grają na dość profesjonalnym poziomie. Jedna jest nowa i jak nie myśli o niebieskich migdałach, to coś z niej będzie, kolejna nie może grać, bo ma chorą nogę, inna bardziej przejmuje się złamanym paznokciem, a jeszcze następna rozgrywa mecz sama ze sobą, a jej matka doprowadza mnie do szału… Violetta Conde – wyjaśnił w odpowiedzi na uniesione brwi Huga. – Wydzwania do mnie i chce organizować jakieś pikniki dla rodziców dziewczyn z drużyny, jakby mnie to obchodziło. Anna jest dobra, ale jej matka to katastrofa. Naprawdę nie potrzebuję w drużynie kłótni, a już na pewno nie kłótni o chłopaka. To taka dziecinada.
– Nie miałeś nigdy naście lat? Od razu przeskoczyłeś kilka klas i wstąpiłeś w dorosłość bez tych wszystkich rozterek?
– Nie twierdzę, że byłem eunuchem, Hugo, ale potrafiłem się kontrolować. Jest czas na przyjemności i jest czas na obowiązki. Dziewczyny muszą się sprężyć, jeśli chcą skończyć w tabeli pucharowej z przyzwoitym wynikiem. Na ich szczęście przemawia fakt, że w Nuevo Leon brakuje dobrych drużyn żeńskich, ale niestety mają nad nimi przewagę – wszystkie są bardziej ze sobą ograne. Nasze dopiero zaczynają i dziwi mnie, dlaczego dyrektor wcześniej nie wznowił programu z siatkówki.
– Wolał inwestować w to, co się sprzedawało. Piłka nożna to sport narodowy, myślę, że o to chodzi. – Hugo zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że tak musiało być. Ludzie z miasteczka woleli zapłacić za bilety wstępu, by kibicować kopaczom, a siatkarki nie były fascynującym widowiskiem.
– A ja myślę, że Dick Perez to typowy meksykański macho, któremu nawet do głowy nie przyszło, że kobieta może uprawiać sport. Może się bał, że jak zobaczy nastoletnie dziewczyny w krótkich spodenkach, to za bardzo się podnieci i nie będzie mógł się powstrzymać.
– Nigdy nie słyszałem, żebyś tak mówił. – Delgado nie był pewny, skąd u Olivera tyle jadu, ale widocznie miał zły dzień. Zgadzał się z nim jednak, więc nie kłócił się z jego stanowiskiem w tej sprawie. Ricardo Perez nie miał dobrej opinii.
– To wszystko po prostu mnie frustruje. – Bruni przeczesał włosy ręką i wstał z miejsca, by rozprostować trochę kości. – Masz pomysł, jak to ugryźć?
Hugo wziął do ręki skoroszyt i przekartkował plan turnieju sparingowego, który organizował ksiądz Ariel. Nadal nie rozumiał idei koedukacyjnych zawodów, ale mogli je przeciągnąć na swoją korzyść.
– Zarówno siatkarki, jak i piłkarze mają ten sam problem, prawda? – zagadnął, myśląc nad tym gorączkowo. – Brakuje im zgrania i współpracy. Rozwiązanie masz więc na talerzu. Jeśli dasz im odpowiedniego wroga, będą chodzić jak w zegarku.
– Wroga? Masz na myśli drużyny z San Nicolas i Nuevo Laredo?
– Nie. – Hugo się roześmiał. – Na ten moment piłkarze mają w szkole wyższy status, nikt tego nie kwestionuje, ale siatkarki mogą czuć tę presję i wydaje im się, że stoją na uboczu. A gdyby tak odwrócić role?
– Zamieniam się w słuch.
– Piłkarze są przyzwyczajeni, że mają wszystko podane na tacy. Dick Perez ich faworyzował, nauczyciele przymykają oko na ich błędy. Może powinni zasmakować, jak to jest bez tej taryfy ulgowej. Niech wiedzą, że gra w szkolnej reprezentacji to zaszczyt, a nie coś co im się należy z automatu. Niech zagrają o władzę. Dziewczyny są waleczne, będą chciały udowodnić swoją wartość, tak łatwo się nie wycofają. Wiedzą, że czeka je trudna przeprawa w tym semestrze, więc niech już teraz się hartują.
– Chcesz wystawić siatkarki przeciwko piłkarzom?
– Dlaczego nie? Tak czy siak będą musiały się zmierzyć z męską drużyną z tego katolickiego liceum ze stanu Tamaulipas, więc niech mają chociaż przedsmak tego, co je czeka. Zagrają kilka sparingów z naszymi piłkarzami, żeby się do tego przygotować. Na początku będzie ciężko, ale myślę, że się rozkręcą. Nie będą chciały się tak łatwo poddać i zjednoczą się, żeby utrzeć im nosa. Jeśli czegoś się nauczyłem przez ostatnie miesiące to tego, że nastoletnie dziewczęta potrafią chować urazę jak mało kto.
– Nastoletni chłopcy nie pozostają im dłużni. – Oliver zamyślił się nad tym pomysłem. – To może się udać. Z kolei zespół piłkarski już powinien mieć z tyłu głowy, że piłkarki z Nuevo Laredo to nie są przelewki. Widziałem te dziewczyny w akcji, są naprawdę świetne. Jeśli je zlekceważą, będą tego żałować. Zróbmy tak jak mówisz – w tym tygodniu połączymy treningi. Od teraz piłkarze będą musieli trenować z dziewczynami siatkówkę, a dziewczyny piłkę z chłopakami.
– Przygotuj się na nastoletni bunt.
– Byłem w armii, Hugo. Nic mi nie jest straszne, nawet rozwrzeszczane nastolatki z kompleksami.

***

Zapach pieczeni wypełnił zakamarki przestronnego domu państwa Mengoni, dziwiąc Marlenę, która przekroczyła próg i odłożyła teczkę w holu, marszcząc brwi.
– Yessenio, spodziewamy się gości? – zapytała gosposię, ale wtedy jej wzrok padł na wysoką sylwetkę męża stojącego na tarasie i popijającego martini. – Kiedy…?
– Przed jakąś godziną, proszę pani. – Yessenia wyciągnęła w jej stronę tacę z drinkiem, ale Marlena tylko pokręciła głową, kierując się na zewnątrz.
– Adriano, co za niespodzianka – odezwała się i pozwoliła pocałować się mężowi w policzek.
– Nie brzmisz na zachwyconą. – Mężczyzna uśmiechnął się, widząc jej reakcję.
– Cieszę się, jestem po prostu zaskoczona. Nie spodziewaliśmy się ciebie do końca tygodnia.
– Zmiana planów, chciałem zobaczyć się z Danim. Yessi mówi, że umówił się z kolegami, ale zaraz powinien wrócić. Co słychać? – Mengoni usiadł na tarasie i odpalił papierosa. – Och, wybacz, nie lubisz tego, prawda? Przyzwyczajenia. – Szybko zgasił peta w popielniczce, widząc jej reakcję. Rzadko się widywali, bo przez większość roku był w rozjazdach. Łatwo było zapomnieć o tych małych rzeczach.
– Kampania wrze, DetraChem notuje wysokie wyniki, pomimo kilku nędznych prób dyskredytacji ze strony Guzmanów… Poza tym wszystko w jak najlepszym porządku. – Marlena założyła gęste włosy za uszy i uśmiechnęła się, jakby chciała podkreślić swoje słowa.
– Nie pytam o interesy. Pytam, co u ciebie.
Prawdą było, że poza interesami Marlena nie miała zbyt wiele do roboty. Była kobietą sukcesu, otworzyla własne chemiczne imperium, które stale rozwijała, a teraz zamarzyło jej się też miejsce w radzie miasteczka. Nie odpuszczała, ale taka władza wiązała się też z odpowiedzialnością. Nie wiedziała, co może mu powiedzieć, bo przez bycie panią prezes, panią profesor i kandydatką do purpurowego krzesła niewiele miała czasu na cokolwiek innego.
– Wróciłaś do nauczania. Daniel nie ma nic przeciwko? – zagadnął, popijając martini i delektując się widokiem z tarasu. Dobrze było wrócić na stare śmieci i trochę odpocząć. Przyzwyczajony był do betonowych dżungli, ale Pueblo de Luz miało swój urok, dzięki otaczającym go lasom, polom, miejscowemu jezioru i rzece, a także pięknemu i malowniczemu wzgórzu El Tesoro. – Uczyć się w szkole, gdzie członkowie twojej rodziny są też członkami grona pedagogicznego, to towarzyskie samobójstwo.
– Daniel nie narzeka. Jest bardzo lubianym chłopcem.
– Zuch chłopak. – Adriano pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. – Wracam od Lucii Ochoi.
– Pojechałeś najpierw do szpitala, zamiast do domu? – Oburzyło ją to. Nie tyle fakt, że wolał najpierw wstąpić do starej znajomej ze szkoły, niż odwiedzić własną rodzinę, a bardziej to, że zataił to przed nią, bo dobrze wiedziała, dlaczego to zrobił.
– Lucia miała okienko, zgodziła się mnie wcisnąć. Idziemy jeść? Konam z głodu. – Mengoni wskazał drzwi do tarasu i oboje wrócili do środka, gdzie Yessenia już nakrywała do stołu. – Ochoa jest świetną specjalistką, dlaczego Dani się u niej nie leczy? Wybrałaś jakiegoś mało znanego lekarza z San Nicolas de los Garza.
– Lucia Ochoa jest chirurgiem, nie potrzebujemy jej pomocy.
– Mimo wszystko, jej perspektywa by się przydała.
– Nie powierzę zdrowia mojego syna byłej narkomance, Adria. Poza tym to siostra Jose Balmacedy… – Marlena położyła dłonie na stole, nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić. Nie patrzyła na męża, jej decyzja była dla niej oczywista i była finalna.
– A co to ma do rzeczy? – Mężczyzny chyba nie zadowolił ten argument.
– Jose był psychopatą. Wiem, że długo cię nie było w domu, ale musiałeś słyszeć plotki…
– Słyszałem, że nie żyje. – Wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co to zmienia.
– Dzięki Bogu. – Kobieta wniosła oczy do nieba, jakby chciała zmówić krótką modlitwę. – Pan chroni nas od złego i usuwa z naszych dróg tych, którzy sprowadzają na nas nieszczęścia.
– Nie tak to jest zapisane w Biblii, nie wydaje mi się. – Mengoni zmarszczył czoło, opierając się na krześle i patrząc na żonę z przeciwległego końca stołu. – Nie wiem, co pokrewieństwo ze zmarłym degeneratem ma do rzeczy w kwestii kompetencji zdolnej lekarki. Ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że rodziny się nie wybiera, a ona może być naprawdę ostro stuknięta.
– Adriano. – Marlena skarciła go ostrym głosem. Na jej policzkach pojawiły się różowe plamy, kiedy zdała sobie sprawę, do czego pił. On uniósł ręce, jakby sam się powstrzymywał przed powiedzeniem o kilka słów za dużo.
– Chciałem się skonsultować z Lucią, ale przy okazji mimochodem dowiedziałem się, że leczy Alessandrę. Czy to prawda?
– Och, na litość Boską, znów te brednie. – Kobieta pstryknęła kilka razy na Yessenię, by podała jej jednak martini, bo bardzo się zdenerwowała. – To kompletny stek bzdur, strata czasu i pieniędzy. Moja bratanica nie jest chora. Jest po prostu zagubiona i przytłoczona rozwodem rodziców. Zawsze była skryta, a teraz próbuje zwrócić na siebie uwagę i nakłonić Gianlucę, żeby wrócił do jej matki. Na to są raczej marne szanse, bo Luca zadomowił się już u właścicielki tej okropnej speluny „El Gato Negro”.
– U Anity Brunetti? – Adriano przysłuchiwał się tym nowinkom ze śmiechem. Zdawał się kibicować swojemu szwagrowi.
– Vidal – poprawiła go ostentacyjnie, krzywiąc się, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak Anita może mieć włoskie korzenie, podobnie jak ona.
– Zawsze lubiłem Anitkę, była waleczna. Miała coś w sobie. Oczywiście nikt nie równał się z tobą – dorzucił, unosząc wysoko swój kieliszek i spoglądając na żonę z tajemniczym uśmiechem. Marlena nie dała się zwieść jego ślicznym oczom. – No dobrze, ale pomijając fakt, że Luca pieprzy się barmanką, wydaje mi się, że Alessandra ma jednak sporo problemów, skoro woli mieszkać u ciebie, niż z własną matką.
– Clara wyjechała, odżyła od kiedy są z Lucą w separacji. Szczerze powiedziawszy, wydaje mi się, że ma własną córkę gdzieś, ale nigdy nie była też przesadnie matczyna, więc wcale mnie to nie dziwi…
– Mamo?
Marlena poruszyła się niespokojnie na krześle, kiedy usłyszała głos syna. Daniel stanął w jadalni, przypatrując się rodzicom niepewnie. Czasami byli jak tykająca bomba i nigdy nie wiedział, kiedy wybuchnie.
– Co jest grane?
– Dani, nie uściskasz staruszka? Jezu, aleś schudł, matka w ogóle cię karmi? Marleno. – Adriano wstał z miejsca, patrząc na żonę z wyrzutem, ale chwilę później zamknął syna w niedźwiedzim uścisku, klepiąc go po plecach.
– Myślałem, że przyjedziesz dopiero w przyszłym tygodniu. – Daniel wydawał się być ucieszony z perspektywy niezapowiedzianej wizyty ojca. Dom, w którym urzędowała sama Marlena, czasami potrafił przypominać więzienie o zaostrzonym rygorze.
– Wyczyściłem trochę grafik, chciałem cię zobaczyć i spędzić trochę czasu. Pod San Nicolas jest wypożyczalnia quadów. Pomyślałem, że tam pojedziemy i…
– Yhmm. Daniel nie powinien. – Marlena postanowiła szybko ukrócić te plany. Poczuła się poirytowana. Nie po to ostatnie miesiące poświęciła, by zadbać o zdrowie syna, żeby teraz jej mąż wszystko zniweczył.
– Nonsens, Marleno, to tylko quady. Nie traktuj chłopaka, jakby był inwalidą.
– Jest moim synem.
– Moim również.
– Ja już nie mam nic do powiedzenia w tym temacie? – Siedemnastolatek odezwał się z wyrzutem, przerywając ten pokaz sił odbywający się na jego oczach z udziałem minimalnego użycia słow. – Chcę spędzić trochę czasu z tatą. Nie umrę od przejażdżki. Nie mam zamiaru spędzić reszty życia, grając w golfa ze staruszkami.
– Dziadek Marcelo znów cię zmuszał do golfa? – Mengoni zacmokał cicho, kiedy pomyślał o swoim teściu.
– Nie, dziadek woli łuki.
– Tylko nie te śmieszne łuki! Wszystko byle nie to! – Marlena roześmiała się histerycznie, odrzucając do tyłu włosy.
– Coś mnie ominęło? – Mengoni zwrócił się uprzejmie do syna, trochę zaskoczony reakcją swojej żony.
– Łucznik Światła jest na topie w okolicy. Wymierza sprawiedliwość, okrada bogatych i daje biednym… W skrócie – mama za nim nie przepada.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? Twoja mama nie przepada za większością osób w tym miasteczku. A czemuż to ten cały El Arquero de Luz zawdzięcza tę antypatię? Nosi zbyt obcisłe ubranie, prowadzi rozwiązły tryb życia, profanuje Pismo Święte?
– Jakby pan zgadł, don Adri, jakby pan zgadł. – Yessenia pojawiła się znikąd, kończąc nakrycie stołu. Szybko zakryła sobie usta dłońmi, kiedy wszyscy na nią spojrzeli. Daniel nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Opowiem ci o nim, jest naprawdę ciekawy. – Nastolatek już otwierał usta, by zaczać swój wywód na temat El Arquero, ale Marlena odchrząknęła głośno, przerywając mu.
– Nie teraz, Danielu, twój ojciec jest zmęczony po podróży. Nie zajmujmy się nonsensami i spędźmy czas jak rodzina. Yessenio, zawołaj Alessandrę, zmówimy modlitwę przed obiadem.
– Nie, Yessi, ty nie powinnaś chodzić po schodach, ja pójdę po Alex. – Daniel zaproponował i wyszedł po kuzynkę.
Marlena i Adriano zostali sami, kiedy Yessenia wróciła do kuchni, by doglądać pieczeni.
– Co z tymi badaniami Alex, coś wyszło w rezonansie? – Mengoni powrócił do poprzedniego tematu zaintrygowany sprawą bratanicy swojej żony.
– Jak mówiłam – to była kompletna strata czasu. Alessandra dała się namówić na jakieś dodatkowe konsultacje. Zrobili szereg bzdurnych, absurdalnie drogich badań, które nie były jej potrzebne. Słyszałam, że ordynator był wściekły na Lucię, kiedy się dowiedział.
– Mogłaś zapłacić za te badania, stać nas na to.
– Mogłam, ale nie przywykłam trwonić pieniędzy, Adria. Już ci mówiłam, że Alessandrze nic nie jest – to tylko jej odpowiedź na stres, okropne obciążenie psychiczne po tym, jak porzuciła ją matka. Dziewczyna chodzi do psychologa, pracuje nad tym. Badania tylko potwierdziły diagnozę doktora Rivery. Robi to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Lucia chciała mieć pewność, podobno miała przeczucie.
– A więc jej przeczucie się nie sprawdziło. Nie powierzę jej też opieki nad moim synem, więc nawet tego nie proponuj. Po moim trupie ktoś taki jak Lucia Ochota dotknie Daniela.
– Nie możesz go chować pod kloszem, Marleno. On ma prawie osiemnaście lat, musi żyć tak jak inni.
– Prawie umarł. Nie było cię przy tym, nie wiesz, jak się bałam. Ty zajmuj się swoimi nieruchomościami, ja zajmę się wychowaniem naszego syna, dobrze? – Ze złością napiła się swojego drinka, opróżniając kieliszek. – Yessenio, długo jeszcze do tego obiadu?


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:22:05 12-03-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:48:01 06-02-25    Temat postu:

cz. 2

Droga do San Nicolas de los Garza była krótka i przyjemna, ale Ariana nadal nie rozumiała, po co się tam udawali. Eva nie chciała nic powiedzieć, a jedynie nawigowała z siedzenia pasażera, przeglądając jakieś maszynopisy.
– Czy to scenariusz? – zagadnęła koleżankę, zapuszczając żurawia do jej notatek. – Pracujesz nad jakimś projektem? Coś z Thomasem McCordem?
– Nie, tym razem próbuję czegoś nowego. – Medina odrzuciła na bok papiery i zdjęła okulary. – Dostałam rolę w sztuce w teatrze kameralnym w San Nicolas. To nic takiego, mała grupka aktorów, niszowe przedstawienie. Byłam ciekawa, nigdy nie grałam na deskach.
– To świetnie, cieszę się. – Ariana sama zdziwiła się szczerością w swoim głosie. Do czego to doszło, że gratulowała Evie Medinie, jechała z nią na wycieczkę i w dodatku konwersowały w najlepsze? Świat stanął na głowie, ale Santiago starała się odrzucić przeszłość na bok i dawać nowe szanse. Naprawdę wierzyła, że każdy na to zasługuje, łącznie z Evą, która bardzo się zmieniła i nie przypominała już tej rozpuszczonej lalki Barbie z liceum. – Jedziemy na próbę?
– Nie, jedziemy w sprawie twojego śledztwa. – Blondynka uruchomiła radio i odnalazła jakąś stację nadającą amerykańskie piosenki. – Wiem, że pokładasz wiarę w bibliotece i książki jeszcze nigdy cię nie zawiodły, ale tego czego szukasz, tam nie znajdziesz. To jak szukanie igły w stogu siana. Desperackie czasy wymagają konkretnych rozwiązań. Postanowiłam więc podzielić się z tobą moim źródłem informacji. Nie rozumiem jedynie, dlaczego ten pajac z nami jedzie?
– Ten pajac musi mieć na was oko, żebyście nikogo nie pozabijały przez przypadek. Albo nie wysłały w śpiączkę na dziewięć lat. – Santos DeLuna pochylił się do przodu z tylnego siedzenia i oparł łokcie na fotelach kobiet siedzących przed nim. – Michael załamuje ręce, wiedząc, że się w to wplątałyście, a ja nie chcę mieć Pana Zrzędy na karku, więc wolę was przypilnować.
– Siedziałam w tej sprawie dłużej niż Michael. – Eva machnęła ręką. Nie lubiła mieć nad sobą żadnego autorytetu.
– Na pewno nie, facet to dinozaur, ma jeszcze telefon analogowy. – Eric wyglądał na przerażonego samą perspektywą korzystania z tego starodawnego wynalazku. – Wy dwie macie tendencję do robienia głupot, więc po prostu się go słuchajcie, a nie będzie problemu.
– A według mnie zabrałeś się z nami, bo sam jesteś ciekaw. – Eva uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na mężczyznę w lusterku. – W głowie ci się nie mieści, że twoje kochane komputery i superszybki Internet nie są w stanie zapewnić ci odpowiedzi na niektóre pytania. A moje źródła są zawsze w stu procentach sprawdzone.
– Myśl, co chcesz – odparł, opierając się o siedzenie i otwierając swojego laptopa, na którym sprawdzał projekty szkolne z informatyki. Tak naprawdę Eva utrafiła w samo sedno.
– Spaliście ze sobą raz, nie? – Ariana uraczyła swoich towarzyszy tym komentarzem, kiedy skręcała już w ulicę, którą wskazała jej Medina i która miała być celem ich podróży.
– O raz za dużo – podsumował informatyk, skupiając uwagę na ekranie komputera.
– Było kiepsko, bo nawet tego nie pamiętam. – Eva zachichotała na samo wspomnienie. Zdarzyło się to tylko raz w hotelu Saverina w Londynie. Byli pijani i tak jakoś wyszło, Santos nigdy nie interesował jej w ten sposób, a ona zresztą jego.
– Proszę cię, gdybym był kiepski, na pewno byś zapamiętała. Gdybym był wybitny, tym bardziej.
– Może zapytam Venetii, żeby odświeżyła mi pamięć. Sypiasz ze wszystkimi mężatkami, czy tylko z tymi, które mają siostry bliźniaczki?
– Twój dowcip mnie powala. – Eric śmigał palcami po klawiaturze, jednym uchem wpuszczając to, co mówiła, a drugim wypuszczając. – Nie spałem z Emily.
– Och, ale chciałbyś. Mały Santos Eric DeLuna zabujał się w żonie swojego wroga. To prawie poetyckie.
– Twoje źródło informacji to rubryka towarzyska „Daily Mail”? – uciął jej złośliwości, odkładając laptopa na siedzenie i wyglądając przez szybę, by zobaczyć, dokąd zajechali.
Ariana wydawała się rozumieć więcej od niego. Była dosyć sceptycznie nastawiona, kiedy wysiadali z jej starego wozu. Nie widziała jej od dawna i szczerze mówiąc, ostatnie doświadczenia trochę ją straumatyzowały. Nie była pewna, czy chce oglądać tę kobietę.
– Jest na lekach, radzi sobie. Nikt nie wie tyle o ludziach w tej okolicy co ona. Chodźcie. – Eva chyba czytała jej w myślach, bo pociągnęła ją w stronę oddziału psychiatrycznego, jakby bywała tutaj regularnie. – Przewieźli ją tutaj z Monterrey jakiś czas temu. Nie ma tu takiego rygoru, a ona nie potrzebuje stałej opieki. Ma nawet współlokatorkę i chodzi na wieczorki z bingo.
Santos chyba nie miał pojęcia, o kim mówią, ale szedł cicho za nimi, po drodze zarzucając na szyję identyfikator gościa, który otrzymali w recepcji. Eva poprowadziła ich do przestronnej jasnej sali, na której grupka kobiet zajęta była różnymi rzeczami. Jedna coś wyszywała, inna stawiała sobie pasjansa, a jeszcze inna grała w karty z jakąś koleżanką. Gdyby nie charakterystyczna klamra do włosów w kształcie motyla, Ariana nie rozpoznałaby kobiety, która swego czasu zamieniła życie Cosme Zuluagi w prawdziwą tragikomedię.
Lupita ‘La Vieja’ Martinez postarzała się w ciągu ostatniego roku, kiedy to Santiago widziała ją po raz ostatni, ale i tak wyglądała dosyć dobrze jak na to, że ten czas spędziła na oddziale zamkniętym z powodu swoich psychicznych zaburzeń. Chorobliwie zakochana w Cosme starucha miała na swoim koncie kilka naprawdę ciężkich przewinień, w tym uprowadzenie i próbę morderstwa, a gdyby Ariana była fanką fantasy, uznałaby też, że Guadalupe próbowała uwarzyć eliksir miłości, by skłonić Zuluagę do romansu. Niestety albo stety, takie eliksiry nie istniały, a ona była tam gdzie jej miejsce. Szatynka odwróciła głowę w stronę Evy, jakby błagała ją, by stąd odeszły, zanim stara je zauważy.
– To psychopatka, chodźmy stąd – poprosiła, ale Medina tylko pokręciła głową.
– Ona zna wszystkich w miasteczku. Jeśli ktoś ma wiedzieć więcej o Brunim i jego rodzinie, to tylko ona. Idź.
Nie musiała jednak popychać Ariany do przodu, bo Guadalupe zakończyła partyjkę kart i wstała z miejsca, by rozprostować kości. Kiedy jej oczy odnalazły Evę, uśmiechnęła się szeroko, pokazując niekompletne uzębienie.
– Evita! – ucieszyła się, chwytając młodą kobietę za rękę i mocno nią potrząsając. – Gdybym wiedziała, upiekłabym ciasteczka.
– Możecie tu piec ciasteczka? – Ariana nie wytrzymała i odezwała się sceptycznym tonem.
– A dlaczego nie, czy my jesteśmy tutaj ubezwłasnowolnione? – Martinez udała oburzenie, ale zaraz potem zarechotała z uciechy. Jej swobody ograniczały się do małych czynności, które zalecał psychiatra. Między innymi dzięki dobremu sprawowaniu i efektywnemu leczeniu, mogła się tutaj znaleźć i zaznać trochę wolności. – A ta tutaj to co za jedna? – Lupe przyjrzała się Santiago z bliska, a kiedy ona zrobiła minę, jakby zaraz miała zemdleć, roześmiała jej się prosto w twarz. – Żartuję, pamiętam cię, 4B. Jak tam moje mieszkanko, jeszcze stoi, czy Christian Suarez puścił je z dymem?
– Pani syn mnie z niego wyrzucił. Remontuje kamienicę – poinformowała ją, szukając sprzymierzeńca w Evie. Czy to możliwe, by Patric nie odwiedzał w ogóle matki?
– Pielęgniarki twierdzą, że Patric wpada tutaj od czasu do czasu, ale matka za bardzo suszy mu głowę. Zresztą sam powinien być u czubków, więc chyba lepiej, żeby się nie widywali, prawda?
Ariana pomyślała, że coś w tym jest. Dała się poprowadzić Lupicie do stolika, przy którym wszyscy usiedli i zostali poczęstowani starymi krakersami. Santos palnął coś o tym, że ma uczulenie na gluten i usiadł w lekkiej odległości od wariatki, bo nie bardzo rozumiał pomysł Evy. Następnie musieli wysłuchać długiego wywodu Lupity, w którym streściła im najnowsze wydarzenia ze szpitala psychiatrycznego jakby były one odcinkiem jej ulubionej opery mydlanej. Gdyby Santiago nie miała tak przykrych doświadczeń z tą kobietą, może nawet by jej współczuła. Było widać, że jest samotna i nie ma się do kogo odezwać, więc wykorzystywała okazję, że ktoś ją odwiedził, by trochę poplotkować. Jej koleżanki z oddziału patrzyły na nią z zazdrością.
Ariana zauważyła, że Eva słucha Lupity z uwagą i co jakiś czas wtrąca jakieś pytania. Medina zawsze wydawała jej się mierną aktorką, w końcu grywała w niskobudżetowych filmach skierowanych raczej do niezbyt wymagającej grupy odbiorców, ale teraz pomyślała, że ma niebywały talent. Może jednak to wcale nie była gra i blondynka naprawdę interesowała się losem Lupe, ciężko było powiedzieć. Pomyślała, że Eva musiała tutaj często bywać i chyba wyrobiła sobie taką relację z Guadalupe, by ta potem bez przeszkód mogła się z nią dzielić informacjami. To mądre posunięcie, choć Ariana wolała już grzebać w bibliotece, niż katować się w ten sposób.
– I odnalazłaś to dziecko, o które mnie kiedyś pytałaś? – Pani Martinez przypomniała sobie jedną ze starych rozmów, którą odbyła z Evą. – Bardzo ci na tym zależało. Myślałam wtedy, że chodzi o nieślubne dziecko Fernanda Barosso, ale on nie jest aż tak płodny. Czyje było?
– To nieistotne. – Eva urwała dyskusję. Nie przyszła tu po to, by dostarczać kobiecie więcej powodów do plotek, a żeby wyciągnąć dane od niej. – Chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć o pewnym mężczyźnie, a właściwie o jego matce. Podobno pochodziła z okolic Pueblo de Luz i Valle de Sombras, ale wyjechała lata temu. Dziecko urodziła już w Los Angeles, gdzie spędziła większość życia. Może kojarzysz Caterinę Bruni?
– Bruni? – Lupe zmarszczyła i tak już poznaczone starością czoło, zastanawiając się, czy spotkała się z takim nazwiskiem. – Bruni, Bruni… na pewno stąd?
– Nie wiem dokładnie. – Ariana posłała przepraszające spojrzenie Evie, która poczuła się zirytowana jej brakiem wiedzy. – Pochodziła z rodziny włoskich imigrantów, jej syn urodził się w 1980 roku. Myślę, że była młodsza od pani, mogła jej pani nie znać.
– Ja znam wszystkich, złotko. – Guadalupe wydawała się oburzona insynuacjami. Szczyciła się tym, że wiedziała wszystko o wszystkich, a przynajmniej o większości. – Włoszka. Ale z włoskich Włochów, meksykańskich czy cygańskich?
– Nie wiedziałem, że są aż trzy rodzaje. – DeLuna odezwał się półżartem, zaczynając sądzić, że „wiarygodne źródło” Evy mogło wcale nie być takie wiarygodne.
– Oczywiście, że tak. Mamy imigrantów z Włoch jak na przykład Mazzarello. Rodzice Marcela, ci którzy założyli sieć cukierni, o nich na pewno słyszeliście, to włoscy Włosi, tacy prawdziwi. Z kolei dzieci Marcela to już zmeksykanizowani Włosi, pierwsze pokolenie urodzone tutaj.
– A cygańscy?
– To Romowie włoskiego pochodzenia, którzy tutaj wyemigrowali z Europy.
– Więc dlaczego nie mówi pani o nich jak o włoskich Włochach? Jakie to ma znaczenie, czy są Romami skoro wcześniej mieszkali we Włoszech? – Santos założył ręce na piersi, jakby węszył podstęp.
– Zamknij się, Eric. – Eva syknęła, kopiąc go pod stołem, nie chcąc by zepsuł ich szansę na zdobycie informacji. – Kim są ci Romowie włoskiego pochodzenia, dużo ich jest?
– Teraz już chyba wszyscy pomarli. Dawny patriarcha ożenił się z kobietą, która przybyła właśnie z włoskiego taboru. Wiem, że mieli córkę, która wyszła potem za mąż za Barona Altamirę, ale z dnia na dzień zniknęła bez śladu. To było jakieś pięćdziesiąt lat temu. – Lupita rozmarzyła się nad starymi czasami. Zawsze sprawiało jej frajdę analizowanie związków w taborze, ale jeszcze bardziej lubowała się w plotkach, które dotyczyły związków mieszanych między Romami a obywatelami miasta. Skandale to jej specjalność.
– Caterina pochodziła z rodziny włoskich imigrantów – oświadczył Eric, woląc ukrócić tę dziwaczną dyskusję i odejść stąd, zanim Lupe zacznie opowiadać im jakieś bajki. – Więc zakładam, że była meksykańską Włoszką, skoro już lubimy etykietki. – Chwilę po wypowiedzeniu tych słów jęknął z bólu, kiedy oberwał od Evy w łydkę.
– Nie kojarzę żadnych Brunich. Zagracie partyjkę? – Wzięła karty i zaczęła je tasować, nie zdając sobie sprawy, że jej goście wymieniają między sobą spojrzenia.
– Niezła strata czasu. Chodźcie. – Santos wstał od stołu. Nie rozumiał, czego Eva oczekiwała. Guadalupe Martinez najwyraźniej wcale nie miała poprawy, nadal była taką samą wariatką.
– Nie znam Brunich, ale znam Brunettich – odezwała się, rozdając karty.
DeLuna miał wrażenie, że starucha celowo porcjowała im tę wiedzę, jakby chciała rozbudzić ich zainteresowanie i zatrzymać ich na dłużej.
– To pasuje, matka Olivera mogła zmienić nazwisko, kiedy wyjechała. Nie chciała uchodzić za obcą w Californi, mogła je skrócić – zauważyła Ariana, kiwając głową, bo miało to dla niej sens. – Ci Brunetti mieszkają w Pueblo de Luz?
– Nie, wszyscy już nie żyją.
– Pięknie. – Santos nie wytrzymał.
– Rzeczywiście, jak tak sobie teraz przypomnę, to Brunetti miał dwie córki. Jedna zaciążyła i wyjechała, ale druga została w mieście. Dobrze wyszła za mąż, trafiła jej się świetna partia. – Lupita pokiwała głową z uznaniem.
– Czy chociaż szwagier Cateriny jeszcze żyje? – Eva miała jeszcze złudną nadzieję.
– Nie, zmarł jakieś osiem czy dziewięć lat temu. – Guadalupe zrobiła dramatyczną pauzę. Eric tylko czekał na jej kolejne słowa, w głowie analizując drzewo genealogiczne Brunettich. Wiedział, że zaraz to powie i nie pomylił się, bo starucha ciągnęła: – Mieli dwójkę dzieci.
– Niech zgadnę – też nie żyją? – podsunął ironicznie, w porę cofając nogi pod stołem, by udaremnić Evie kolejny atak. Nie przejmował się, że brzmi niegrzecznie. Starzy ludzie lubili owijać w bawełnę, zamiast przejść do konkretów. On wolał wykładać kawę na ławę.
– Dowcipniś. – Lupita zaskrzeczała pod nosem, bo psuł jej opowieść. – Z tego co wiem, żyją.
– Świetnie! – Ariana wytknęła palec w stronę Evy jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam!”. Czuła, że jest w stanie dotrzeć do rodziny Olivera, nawet jeśli on niespecjalnie jej szukał. Mogli mieć przewagę, znając jego koligacje rodzinne. – Oliver ma kuzynów.
– Kuzynki – poprawiła ją Guadalupe. – Dwie. Ale żaden z nich pożytek, bo obie mają nierówno pod sufitem, tak słyszałam.
– Jesteśmy w psychiatryku, litości. – Eric szepnął pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Jeśli ta kobieta zamknięta na oddziale nazywała kogoś niespełna rozumu, to strach pomyśleć, kogo miała na myśli. Wstał z miejsca, nie mogąc już dłużej słuchać tych bredni. Wystarczyło mu nazwisko „Brunetti”, resztę znajdzie sam. Dziewczyny jednak ani drgnęły przy stoliku.
– Jak możemy się z nimi skontaktować? – Ariana, która o technologii wiedziała pewnie niewiele więcej od Michaela McConville’a gotowa była spędzić nockę w bibliotece, przeglądając ewidencję ludności.
– Nie wiem, czy mieszkają jeszcze w okolicy. Pamiętam, że wyjechały do Monterrey. Nie z własnej woli – dodała złośliwie, chcąc podkreślić „szaloną naturę” obu sióstr. – Ale jedna z nich miała męża i dzieci, oni na pewno mieszkają w Pueblo de Luz. Wiem, bo jej mąż tam pracuje i jest przystojny.
– Świetnie. Dzięki, Lupe. – Eva wstała od stolika, żegnając się ze staruchą.
– Za co jej dziękujesz? Nic ci nie powiedziała. – DeLuna był nie w sosie, kiedy opuszczali budynek szpitala. – To naprawdę żenujące, że dożyliśmy takich czasów, gdzie ludzie wolą zawierzyć starej, zbzikowanej plotkarze niż podstawowym umiejętnościom dedukcji.
– Wstrzymaj konie, Sherlocku. – Medina zatrzymała się przy aucie Ariany, wyciągając dłoń, by przerwać Santosowi jego zrzędzenie. – Twój wujcio ma rodzinę ze strony matki, której nie chce znać. Myślę, że Ariana ma rację i mamy tutaj jakiś punkt zaczepienia, możemy to wykorzystać przeciwko niemu.
– Nie nazywaj go moim „wujciem”. I niby jak chcesz to zrobić? – Był sceptycznie nastawiony do tego całego projektu. Michael miał rację, niepotrzebnie się angażowały.
– Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślimy. – Eva wzruszyła ramionami.
– Zawsze tak robisz, nie? Najpierw robisz, potem myślisz – przyjdzie czas, będzie rada. – Dał upust swoim emocjom przeciągłym westchnięciem.
– Lepiej znać swojego wroga, prawda? – Ariana przerwała ich kłótnię, bo w głowie zdążyła to sobie dobrze ułożyć. Wsiadła za kierownicę i włączyła silnik. – Lupita ma nie po kolei w głowie, ale naprawdę zna wszystkich. Ma trochę przestarzałe informacje, ale nic dziwnego, skoro siedzi w czterech ścianach, trochę nowinek jej umknęło.
– No dobrze, ale niby w jaki sposób moglibyśmy wykorzystać rodzinę Bruniego do naszych celów? Skąd pomysł, że nie są to jakieś świry tak jak Oliver? Od nich aż się roi w miasteczku. Znając szczęście kuzynką Bruna okaże się być Marlena Mazzarello, zauważyłem, że są ze sobą dosyć blisko, a z nią nie chciałbym zadzierać – ma naprawdę dużo zasobów, jest potężna.
– Nie, to nie ona, nie słyszałeś, co mówiła Lupita? – Ariana pokręciła głową. – Nie sądzę, żeby ci ludzie chcieli mieć do czynienia z Oliverem, jeśli dowiedzą się, jakie z niego ziółko. Myślę jednak, że lepiej im tego nie mówić dla ich własnego dobra. Poza tym przykrywka Michaela bardzo szybko by upadła, gdybyśmy to zrobili, a nie chcemy mieć policji na karku.
– Ty wiesz kto to? – Santos zmarszczył czoło, zapinając pas bezpieczeństwa.
– Oczywiście, że tak. Guadalupe celowo nie wspominała imion, chciała nas tam jak najdłużej zatrzymać, ale wiem, o kim mówiła. Siostrą Cateriny była Felicia Brunetti. Wyszła za mąż za Valentina Vidala.
– Więc Anita i Valentina są kuzynkami Olivera? Nieźle. – Eva roześmiała się, opierając głowę o fotel i czując, że schodzi z niej całe napięcie. – Wujcio Oliver się rozkręca.

***

Felix czuł, że jego mózg jest przeciążony nadmiarem informacji. Praca dziennikarza była ciężką orką, zawsze o tym wiedział, ale coraz częściej przekonywał się, że rzadko kiedy udaje się rozwiązać zagadki od razu. Życie byłoby prostsze, gdyby było jak puzzle albo klocki lego, gdzie wszystkie elementy pasują do siebie perfekcyjnie i wystarczy tylko ułożyć je w odpowiedniej kolejności, by zobaczyć gotowy obraz. Tymczasem miał wrażenie, że śledztwa, nad którymi pracował, przypominały bardziej plastikowego krokodylka, którego Ella miała w dzieciństwie. Gra polegała na tym, by wykryć chorego zęba krokodyla i nie dać sobie przy tym przytrzasnąć palców. Przegrywała ta osoba, która wybrała felernego zęba, ale dała sobie odgryźć dłoń. Felix czuł, że trochę tak to wyglądało – polegał na poszlakach, zeznaniach i starych fragmentach gazet, żeby w końcu dokopać się do prawdy, ale potem mogło go to ugryźć w tyłek. Co z tego, że Ingrid i on byli przekonani o winie Dicka Pereza, jeśli nie mieli na to żadnych dowodów? Bez zeznań kobiet, które skrzywdził, niewiele mogli zdziałać.
Castellano ze zdumieniem odkrył, że chaos w głowie pomaga mu uspokoić Antonio Molina. Stary detektyw swoje w życiu przeszedł i chętnie dzielił się z nim wskazówkami, nakierowując go, gdzie powinien szukać. Sam też pracował nad czymś podobnym i w zaufaniu Felix dowiedział się od niego, że ma on listę ofiar Pereza, z którymi próbował się skontaktować. Był to jednak żmudny proces, bo te osoby nie były skore do współpracy.
To już nie była kwestia „kto to zrobił”, a raczej „jak mogło mu to ujść na sucho i gdzie znajdę ciało”. Felix nienawidził Ricarda z wielu powodów, ale to dziadek Valentin był jego głównym motorem napędowym w tej całej sprawie. Vidal znał prawdę, on jeden wiedział, że Perez nie jest tym, za kogo się podaje i sam też zbierał na niego dowody. Nie udało mu się tego dokończyć, bo umarł, zanim miał możliwość nasłania na szkolnego rywala prokuratury. Młody Castellano za punkt honoru obrał więc sobie doprowadzenie byłego dyrektora liceum przed wymiar sprawiedliwości, nie tylko po to, by oddać hołd ofiarom – Conchicie i wielu innym – ale też po to, by dokończyć dzieła Valentina. Czuł, że jego dziadek pochwaliłby jego metody. Działał zgodnie z literą prawa, próbował dociec sedna sprawy dzięki wnikliwej analizie i researchowi. To tata był bardziej sceptyczny, bojąc się o niego, ale Felix nie zamierzał go informować o swoich planach. Był pewien, że Basty mógłby mu udzielić wielu rad jako doświadczony śledczy, ale był też jego opiekuńczym ojcem, więc to odpadało.
Nastolatek nie mógł zapomnieć słów Willa, który odwiedził niedawno jego ojca. Nawet wnuk Pereza był święcie przekonany o jego winie i miał też swoje podejrzenia. Felix był synem policjanta i dużo rzeczy w życiu już widział i słyszał, więc ani trochę nie zdziwił go sceptycyzm Basty’ego – policja nie mogła przekopywać losowego miejsca tylko ze względu na przeczucie, musieli działać zgodnie z procedurami. Prawdę mówiąc, Castellano musiał w sobie zdusić ochotę, by nie pójść do szklarni i sam nie zacząć kopać, by znaleźć zwłoki. Czuł jednak, że jego tata by tego nie pochwalił. Zagłębił się więc w stare archiwa i za namową Ingrid przeszukiwał też stare fora internetowe.
Po stażu w redakcji zwykle zamiast zamknąć laptopa i iść w końcu spać, on jeszcze szperał w Internecie i próbował wszystkich znanych mu metod, tak też było i w niedzielny wieczór, kiedy to zagłębiał się w stare dokumenty w bibliotece.
– Skończmy na dzisiaj, niedługo zamykają, a ty już jesteś zmęczony – zaproponowała Veronica, widząc jak przyjaciel ziewa przeciągle. – Poza tym bibliotekarka trochę mnie przeraża. Wciąż się na nas gapi.
Zniżyła głos do szeptu i wskazała na Arianę, która siedziała w recepcji biblioteki i rzeczywiście zerkała w ich stronę częściej, niż powinna pracownica szkoły. Nie robili nic złego, nie hałasowali i nie niszczyli książek, ale ewidentnie coś zwróciło jej uwagę.
– To tylko Ariana, czasami potrafi być… – Castellano urwał, nie wiedząc, jak może nazwać jej zachowanie. – Specyficzna – dodał, przypominając sobie rady Santiago i jej wskazówki do scenariusza musicalu. Były bardzo wnikliwe i pomocne.
Uznał jednak, że Vero ma rację i czas już kończyć. Wyszli na zewnątrz, oddychając przyjemnym styczniowym powietrzem, który orzeźwił ich po godzinach spędzonych w bibliotece.
– Ja wiem, co robię w bibliotece, ale ty dlaczego ciągle tam siedzisz? – zagadnął przyjaciółkę, kiedy szli powoli w stronę Ulicy Spokojnej.
– Moja lista postanowień noworocznych, pamiętasz? Muszę podciągnąć się z biologii. – Serratos dumnie wypięła pierś. – Nie pamiętam, żeby biologia była taka trudna, zawsze miałam czwórki, a teraz ciężko mi jest dostać trójkę. Może po prostu Dick Perez jest taki surowy. Moja nauczycielka w San Nicolas była milsza.
– Dlaczego nie poprosisz o korepetycje Jordana? Wiem, że udziela ich Kevinowi Del Bosque – zaproponował, ale szybko tego pożałował, widząc spojrzenie koleżanki. – Wybacz.
– Jordi nie chce mnie znać. Moje postanowienia noworoczne nie wyglądają najlepiej. – Jęknęła, przypominając sobie całą listę. Liczyła, że chociaż przyjaźń Jordana i Sary uda jej się odzyskać po powrocie do Miasta Światła, ale chyba była zbyt naiwna. – Nie rozumiem tego, wydawało mi się, że już jest lepiej. Poprosił mnie nawet o pomoc ze zdjęciami, ale potem znow zaczął traktować mnie jak zło konieczne. Chyba już nigdy mi nie wybaczy…
– Hej, popełniłaś jeden błąd. Każdy zasługuje na drugą szansę.
Veronica zacisnęła mocno usta. Wcale nie chodziło jej o fakt, że przespała się z Franklinem kilka lat temu, zdradzając tym samym Marcusa, a o to co zrobiła w noc, kiedy Romowie napadli na jej dom, niemal wpychając się przyjacielowi do łóżka. Nie chciała do tego wracać.
– Zaraz, jakie zdjęcia? – Castellano był zmęczony i wolniej kojarzył fakty.
– Och, nie przejmuj się tym. – Szybko zbyła jego pytanie. Czuła, że Guzman tylko bardziej się na nią zezłości, jeśli wspomni Felixowi o fotografiach do kampanii reklamowej Astrid de la Vegi. W końcu pieniądze oddali dla Elli Castellano i była pewna, że Felix o tym nie wie.
– Skoro już o zdjęciach mowa… widziałaś to? – Felix odblokował swój telefon, wyszukał pewną stronę i pokazał jej. – Veda mi o tym powiedziała, to jakiś plotkarski blog w twojej poprzedniej szkole. Ludzie wypisują anonimowe posty, plotkują o kolegach i nauczycielach. Macie swoją własną „Plotkarę”.
– Ah, to. – Veronica spuściła głowę i zaczęła dziwnie powłóczyć nogami. – Ludzie zawsze wygadują różne głupstwa. W dobie Internetu jest po prostu trochę gorzej, bo czują się bezkarni.
– Vero, oni pisali naprawdę okropne rzeczy. – Felix widział, że nie czuła się komfortowo, by o tym mówić, ale musiał poruszyć tę kwestię. – Dlaczego nigdy nie zgłosiliście tego nauczycielom? To jest cyberprzemoc.
– Ktoś kiedyś próbował, ale nic to nie dało. Uczniowie potrzebują po prostu jakiegoś ujścia emocji, tak zawsze mówiono. W Pueblo de Luz macie Kryształowy Głos, w San Nicolas, jest… no właśnie to. – Wskazała na jego komórkę, bo nie wiedziała, jak to nazwać.
– La Voz de Cristal nie wyzywa ludzi i nie analizuje ich łóżkowych podbojów – oburzył się lekko po jej słowach. Powiedział jej o swoim hobby, nie mogąc tego ukrywać, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy właśnie tym był jego anonimowy blog z newsami, zwykłym plotkarskim szmatławcem? Starał się pisać o ważnych rzeczach, ale może ostatnio trochę przesadził ze swoją krytyką szeryfa Moliny. Pisał artykuł po złości, nie był obiektywny i w tym cały szkopuł.
– Wiem, Felix, przepraszam. – Dziewczyna zasmuciła się, że mogła sprawić mu przykrość. – Ale nie przejmuj się tym, to nie jest nic takiego.
– Napisali o tobie naprawdę same świństwa. – Castellano nie mógł uwierzyć, że tak spokojnie to znosi. – Pisali, że spałaś z kilkoma chłopakami w noc balu debiutantek, żeby „oficjalnie zadebiutować na salonach w swoich stylu”, cytuję dosłownie. A to tylko kilka fragmentów. To chore – podsumował, bo choć w Pueblo de Luz zdarzały się okrutne plotki, nikt nigdy nie pisał ich oficjalnie na stronie internetowej, gdzie każdy miał dostęp. San Nicolas to zupełnie inna bajka. – Pisali też o Dalii, że sypiała ze swoim dilerem, zresztą nie tylko z nim. W jakimś poście przeczytałem znów starą śpiewkę o tym, że twoja przyjaciółka zabawiała się kosztem Patricia Gamboi i że grała na dwa fronty z nim i z Jordanem. Pisali o Franklinie…
Felix urwał, czując już teraz prawdziwą złość. Nie był nigdy fanem najstarszego syna Guzmanów, ale to co przeczytał sprawiło, że robiło mu się niedobrze. Było mu też przykro, bo choć wiedział, że Jordan nie czytał takich bredni, to na pewno te plotki doszły i do jego uszu.
– Niektórzy pisali, że to Jordan tak naprawdę prowadził auto i zabił Franklina, a inni że Franklin popełnił samobójstwo, wsiadając za kierownicę pod wpływem środków odurzających. To okropne.
– Nie wierzę w to, Felix. Franklin nie był taki, znałam go.
– Może tak ci się tylko wydawało. Ale nie o to chodzi – takie sprawy nie powinny być omawiane przez grono niedojrzałych emocjonalnie dzieciaków. Spójrz tylko. – Felix wskazał na jeden z nowszych artykułów. – Yon Abarca też jest tutaj stałym bywalcem. Nawet o twojej mamie piszą…
– Nastolatki potrzebują sensacji – oświadczyła Veronica, ale nie patrzyła mu w oczy. Ją też zawsze to bolało, czytać takie rzeczy na temat swój i swoich bliskich, ale nic nie mogła na to poradzić. – Zwykle jest więcej plotek o uczniach, którzy są dość popularni. Każdy chce zaistnieć, ludzie publikują tutaj, żeby jakoś się dowartościować. Już się do tego przyzwyczaiłam.
– Ktoś napisał nawet o meczu w Pueblo de Luz. – Felix zmarszczył brwi, przebiegając wzrokiem przez post. W przeciwieństwie do jego bloga, większość newsów na stronie przypominało krótkie notki w stylu „Carmen puściła się z Juanem”, ale były też dłuższe wpisy, które ludzie mogli komentować i dodawać swoje trzy grosze. – Zamieścili nawet zdjęcia i nagranie z tego, jak Jordan walnął Yona w twarz. Profesjonalne zdjęcia – dorzucił teraz już bardziej zaintrygowany. Od razu przypomniały mu się te okropne profile na instagramie oraz blog z fotkami z ukrycia, który nadal jeżył mu włos na karku, a o którym Guzman nadal nic nie wiedział. – Ten wpis nie wygląda na obelżywy, tylko informacyjny. Choć jest dużo spekulacji na temat tego, dlaczego się pobili. – Zerknął z ciekawością na Vero, ale ona kompletnie odklejona nie zdawała sobie chyba sprawy, że była prowodyrem bójki. Starała się nie czytać tych komentarzy w Internecie.
– To zdjęcia Maria Gaudiniego, jest przewodniczącym klubu audiowizualnego i pracuje w gazetce. Jego ojciec jest redaktorem w „Bella Notte”.
– We włoskim odpowiedniku Newsweeka z San Nicolas de los Garza? Nieźle. I tak po prostu publikuje sobie zdjęcia na plotkarskiej stronie? Przecież wszyscy wiedzą, że to jego fotki, mają znak wodny – zauważył Castellano, powiększając fotografie, by lepiej się przyjrzeć. Mario umiał uchwycić chwilę, trzeba było mu to oddać. Plaskacz wymierzony Abarce był niemal idealnie odwzorowany cyfrowo, było w tym coś niemal artystycznego.
– To forma reklamy. Niektórych materiałów nie może publikować w gazetce, więc czasami wybiera tę plotkarską stronę.
– Czy to ten koleś, o którym mi wspominałaś? – Chłopak nagle sobie wszystko przypomniał. – Mówiłaś, że w klubie audiowizualnym jest ktoś, kto zna się na obróbce zdjęć i na mediach społecznościowych. Czy to nie ten koleś, który może stać za instagramem „la_descarada_69” z tymi obrzydliwymi fotkami dziewczyn z ukrycia?
– Nie sądzę, nie psułby sobie reputacji w taki sposób. – Veronica sama nie była już niczego pewna. – Mario jest trochę… no wiesz…
– Ofermowaty? – podpowiedział Felix, a ona zrobiła przestraszoną minę. Nie chciała nikogo szufladkować w ten sposób. – Chciałaś powiedzieć, że jest mało popularny i szuka poklasku w inny sposób, zgadza się?
– Tak, można tak to ująć. – Odetchnęła z ulgą, że nie musi mówić nic przykrego na temat Gaudiniego. – Jeśli wrócisz do zdjęć tego stalkera Jordana, to zauważysz, że są one nieco inne. Użyto podobnego sprzętu, ale tamte są bez znaku wodnego.
– Sprawdziłaś to?
– Wpadło mi to do głowy. Dużo ostatnio myślę. Chciałabym zrobić coś ważnego, a tymczasem Silvia każe mi jeść pomidory – jęknęła cicho na samą myśl.
– Pomidory? – Zdziwił się i przez chwilę myślał, że koleżanka sobie żartuje.
– Chodzi o trujące środki rolnicze z DetraChemu.
– To bardzo ważny temat, Vero. Szczerze mówiąc, sam bym się tym zajął, gdybym nie miał już aż tyle na głowie.
– Wiem, Felix. Ale ty rozwiązujesz zagadki kryminalne. To bardzo ważne i potrzebne, co robisz. Mam nadzieję, że Conchita dostanie sprawiedliwość. Podobał mi się twój artykuł. Nie musisz się bać – zapewniła go na koniec tajemniczo, a kiedy on spojrzał na nią, nie wiedząc, o czym mówi, wyjaśniła: – Nie zamienisz się w Silvię Olmedo. Już teraz widzę, że piszesz, żeby odkryć prawdę, a nie budować własną narrację. Jasne, czasami brakuje ci trochę obiektywizmu, ale pracujesz nad tym. I nie oskarżasz ludzi bezpodstawnie, polegasz na faktach, a to zupełnie cię odróżnia od tego, co Silvia zrobiła w sprawie twojej mamy.

***

Nigdy nie lubił chodzić do kościoła, bo zawsze brała go głupawka i matka musiała go co chwilę uspokajać. Nic jednak nie mógł poradzić, że ilekroć widział proboszcza i słyszał, jak straszy parafian Sądem Ostatecznym, nakazując pościć i prowadzić skromny tryb życia, nie pozostawało nic innego jak po prostu się śmiać, wiedząc, jakim człowiekiem był sam Horacio. Tym razem jednak widok księdza go nie ruszył, nawet nie zwrócił na niego uwagi, kiedy zajmował miejsce na balkonie w świątyni, gdzie zwykle siedział chór. To było ostatnie miejsce, którego jeszcze nie przeszukał i wiedział, że znajdzie tu Carolinę, bo żadne inne kryjówki już nie przychodziły mu do głowy.
– Co robisz? – szepnęła Nayera, kiedy wcisnął się na ławkę między nią i jakąś grubą damą, która bardzo wczuła się w śpiewanie psalmu.
– Och, odzywasz się, to dobrze. – Quen nie dbał o to, że zachowuje się jak dupek. Potrzebował odpowiedzi i nie zamierzał odejść, dopóki ich nie dostanie. – Nie jesteś chora. Dlaczego mnie unikasz?
– Ciiii! – Uciszyła ich parafianka ze srogą miną, a Carolina prawie spaliła się ze wstydu.
Wyglądała na złą, kiedy pociągnęła go za ramię na dół i wyszli razem z kościoła. Była niedziela wieczór i chłodny wiatr dawał się we znaki, więc oplotła się szczelnie ramionami. Nie uszło uwadze Enrique, że w ogóle na niego nie patrzyła. Poczuł się okropnie. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił jej coś złego, ale naprawdę nie miał pojęcia, co takiego się wydarzyło, że jego dziewczyna postanowiła go odciąć.
– Naprawdę cię przepraszam za piątek. Zachowałem się jak idiota, nie powinienem był tyle pić, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. – Postanowił być szczery. Nieważne jak bardzo parszywy miał humor, powinien zacisnąć zęby i spróbować dobrze się bawić na swojej imprezie urodzinowej, którą ona dla niego zorganizowała. On jednak nie był w stanie tego zrobić i chyba przegiął. – Zrobiłem coś nie tak? Powiedz mi, żebym mógł to naprawić.
– Nie, Quen, nie zrobiłeś nic złego – odpowiedziała, ale ton jej głosu świadczył coś zupełnie odwrotnego. – Muszę wracać na mszę.
Nie brzmiała jak Caro, jego dziewczyna, bardziej jak Carolina – koleżanka z klasy, która go nie cierpiała. Zabolało go to. Zanim zdążył się powstrzymać, wyciągnął dłoń i złapał ją za rękę.
– Dlaczego mnie unikasz? Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na wiadomości. Byłem na El Tesoro kilka razy, Astrid twierdziła, że byłaś w bibliotece, potem słyszałem, że jesteś u Olivii, a jeszcze kolejnym że źle się czujesz. Olivia nie widziała cię od piątku. Czego mi nie mówisz? Czy coś się stało? Proszę cię, Caro. Chyba zasłużyłem chociaż na jakieś wyjaśnienie, ja tu odchodzę od zmysłów.
– Jak widzisz, nic mi nie jest. – Carolina poruszyła ręką, ale nie wypuścił jej z uścisku, nadal mocno trzymając i patrząc jej w oczy. Szukał jakichś odpowiedzi, ale ona nie mogła mu ich dać. – Po prostu potrzebowałam czasu, żeby przemyśleć sobie kilka rzeczy.
– Okej. – Enrique uważnie wypowiadał kolejne słowa. Zdarzało mu się zachowywać jak dureń, czasem najpierw robił, potem myślał, ale zależało mu na niej i starał się być dobrym chłopakiem. Nie miał doświadczenia, może zrobił coś nie tak po raz kolejny. – I przemyślałaś sobie wszystko? Możemy już porozmawiać?
Carolina nie odpowiedziała od razu. Głowę odwróciła w drugą stronę i skupiła się na witrażach w kościelnych oknach, zza których dobiegały śpiewy psalmów. Quen zaczynał tracić cierpliwość, ale dał jej czas, mimo że w środku go zżerało.
– Pomyślałam sobie, że powinniśmy dać sobie trochę przestrzeni – odezwała się w końcu brunetka, a jej głos brzmiał lodowato. Wróciła do bycia tą samą wypraną z emocji nastolatką, która jego zawsze tak denerwowała, a którą polubił dopiero, kiedy pokazała bardziej ludzką stronę.
– Dobrze, cokolwiek potrzebujesz. Odprowadzę cię do domu i pogadamy jutro w szkole…
– Nie, nie zrozumiałeś mnie. Myślę, że powinniśmy to zakończyć. To nie zdaje egzaminu.
– Co takiego? – Wpatrywał się w jej duże ciemne oczy, próbując wyczytać z nich coś więcej, bo z jej słów nic nie zrozumiał.
– My. Ty i ja, to nie wypali.
– Co masz na myśli? Caro, czy ty… ze mną zrywasz?
Miał wrażenie, że dostał w twarz. Pierwszym odruchem byłoby pewnie pozwolenie sobie na uśmiech, ale instynktownie czuł, że nie powinien się śmiać, bo to nie był żart. Wiedział, że mówiła poważnie, ale to nie zmieniało faktu, że nie rozumiał, dlaczego doszła do takiej konkluzji.
– Chcę się skupić na nauce, to ostatni semestr i zależy mi na stypendium. Nie mogę się rozpraszać.
– Wiedziałaś o stypendium od dawna, od zawsze powtarzałaś, że chcesz je zdobyć. Bycie w związku wcale w tym nie przeszkadza. – Teraz był już naprawdę zdenerwowany. Dlaczego mu to wszystko mówiła? Chodzili ze sobą dopiero od miesiąca, wcale nie odciągał jej od nauki, jeśli już to nawet on sam się przyłożył do lekcji za jej sprawą, a teraz podawała mu taki głupi argument. – gów*o prawda, powiedz mi, co jest grane – zażądał, tym razem nie przejmując się już wcale słownictwem. Musiał wiedzieć, co w nią wstąpiło, bo to nie trzymało się kupy. – Powiedziałem coś złego, o to chodzi? Pokłóciliśmy się i nawet tego nie pamiętam? Zapomniałem o jakiejś ważnej dacie?
– Nie, nic z tych rzeczy…
– Chodzi o seks? – zapytał nagle, kiedy to głowy wpadła mu ta nieprzyjemna myśl. – Caro, ja nigdy nie chciałem cię do niczego zmuszać, mam nadzieję, że o tym wiesz. Nie zrobiłbym tego, zaczekam ile tylko będzie trzeba. Szanuję ciebie i twoje poglądy, naprawdę nie jest to dla mnie najważniejsze.
Mówił prawdę. Miał osiemnaście lat, hormony w nim buzowały, a tak się złożyło, że chodził z najpiękniejszą i najmądrzejszą dziewczyną w szkole. Był cholernym szczęściarzem i nadal sam nie mógł w to uwierzyć. Może ona czuła presję, może nieświadomie wywierał na nią nacisk? Nie, nie robił tego. Sam już nie wiedział.
– Nie, wcale nie chodzi o te sprawy. – Carolina szybko pokręciła głową, teraz już wyrywając dłonie z jego uścisku. – Doszłam do wniosku, że to za dużo. Ja poważnie podchodzę do nauki i mojej przyszłości, ty wolisz się bawić i to jest okej, ale ja muszę mieć odpowiednie priorytety. Po prostu nie pasujemy do siebie, jesteśmy zbyt różni.
– I mówisz mi to teraz?
Równie dobrze mogła mu wylać na głowę wiadro pomyj. Nic z tego nie rozumiał. Nie byli może dobrani jak w korcu maku, mieli swoje różnice, ale oboje mieli tę świadomość.
– Przykro mi, ale to i tak nie miałoby sensu, bo ja pojadę na studia.
– A ja zostanę tutaj i będę zamiatał ulice, tak?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale pomyślałaś, w porządku. – Tym razem to jego głos zabrzmiał dziwacznie, zupełnie jakby nie należał do niego. – Z moimi stopniami ciężko mi będzie dostać się na studia, a już na pewno na UNAM mam marne szanse. Ale mógłbym zrobić sobie rok przerwy, popracować trochę i uczyć się zaocznie.
– Quen, ja nie chcę, żebyś to robił.
– Nie chcesz, żebym pojechał z tobą do stolicy, to chcesz powiedzieć.
– I tak byś tego nie zrobił. Twoja mama cię potrzebuje.
– Więc związek na odległość nie wchodziłby w rachubę? W co ty pogrywasz, Caro? Mamy dopiero styczeń, do wyjazdu na studia jeszcze ponad pół roku! – Nie wytrzymał i podniósł głos, bo to wszystko naprawdę nie miało dla niego żadnego sensu. Nie snuli aż tak dalekosiężnych planów – obojgu wydawało się oczywiste, że Quen nie wyjedzie, kiedy Ofelia była chora, a on nie zamierzał też prosić Caroliny, by została w Pueblo de Luz, bo byłoby to okropnie egoistyczne. Liczył, że uda im się wypracować jakiś konsensus, ale mieli jeszcze na to czas, nie musieli się spieszyć. Ona jednak podjęła decyzję za nich oboje. – Po prostu powiedz mi, że nie chcesz ze mną być i tyle, nie musisz wymyślać głupich wymówek.
– Nie chcę – oznajmiła i to że w ogóle się nie zawahała, zabolało go chyba najbardziej. – Naprawdę nie miałam zamiaru robić z tego takiego problemu, dlatego chciałam to przemyśleć, żebyśmy mogli o tym w spokoju porozmawiać, ale widzę, że zachowujesz się jak dziecko, wydzwaniając i szukając mnie po mieście, więc muszę być brutalnie szczera.
– Wybacz, że się martwiłem. Nie sądziłem, że pisanie esemesów i telefony do mojej dziewczyny, która zniknęła jak kamfora podpadają teraz pod „stalking”. – Założył ramiona na piersi, bo dłonie zaczynały mu się trząść ze złości.
– Nie chciałam tego utrudniać. Mam nadzieję, że nie będziesz robić scen w szkole.
– Nie martw się. Mam osiemnaście lat, umiem zachować się jak dorosły. Szkoda, że ty nie miałaś odwagi powiedzieć mi tego wcześniej. Tak z ciekawości – po co w ogóle zaczęłaś ze mną chodzić, jeśli nie widziałaś ze mną przyszłości? Chciałaś po prostu sprawdzić jak to jest, zanim pójdziesz na studia i zaczniesz umawiać się ze studentami?
– To by było na tyle, jeśli chodzi o twoją dojrzałość. – Odrzuciła do tyłu długie włosy w wyniosłym geście. Już prawie zapomniał, że miała to w zwyczaju. – Mam nadzieję, że uda nam się jakoś dotrwać do końca semestru w pokojowej atmosferze.
– Tak, to teraz najważniejsze. – Ibarra odwrócił głowę, bo jego samego zaczęło palić pod powiekami. Był żałosny, jeśli chciało mu się płakać przez tę dziewczynę, ale nic nie mógł na to poradzić. – Cześć, Caro. Do zobaczenia jutro w szkole.
Odwrócił się i odszedł jak najszybciej, żeby na nią nie patrzyć. Nogi same poniosły go w stronę Ulicy Spokojnej. Nie miał na nic siły, w głowie miał pustkę, bo chociaż wiedział, że sporo z tego, co mu powiedziała było prawdą, to jednak nie zrozumiał z tego nic a nic. Myślał, że to faceci byli tymi złymi, którzy zwykle wykorzystywali płeć przeciwną, zadręczał się nieustannie, że to jego wina, że może zrobił lub powiedział coś nieodpowiedniego, ale prawda była taka, że dziewczyny potrafiły być równie okrutne.
Siedział na schodach przez pewien czas, sam nie wiedząc, ile minęło. Wiedział jedynie, że było już ciemno, kiedy usłyszał zbliżające się głosy, które omawiały coś żywiołowo. Podniósł wzrok, akurat kiedy Felix i Veronica przekroczyli furtkę do domu Castellano.
– Hej, Quen, co tutaj robisz na schodach? Elli nie ma w domu? Wpuściłaby cię. – Przyjaciel przyjrzał mu się z troską, dopiero teraz dostrzegając żałosną minę i potargane włosy.
– Carolina ze mną zerwała – wypalił, nie przejmując się, że wygląda teraz naprawdę parszywie, ani tym że Veronica patrzyła na niego z taką litością.
– Przykro mi, stary, co się stało?
Jedną z godnych podziwu cech Felixa był fakt, że nie zapytał go „co znów zrobiłeś?” albo „co spieprzyłeś tym razem?”. Był autentycznie zatroskany i chciał poznać szczegóły. Sam może nie miał wiele doświadczenia z płcią przeciwną, ale był świetnym słuchaczem. Quen przetarł dłonią zmęczoną twarz, a następnie zaplótł dłonie na karku. Nie wiedział, jak się do tego zabrać.
– Leticia na pewno ma lody w zamrażarce – podsunęła Veronica, a Felix podziękował jej wzrokiem.
Ibarra uśmiechnął się krzywo. Chyba zaczynał zamieniać się w babę, skoro musiał posiłkować się takimi pomocami przy zerwaniu. Był jednak wdzięczny przyjaciołom, bo naprawdę nie chciał być teraz sam.

***

Może Quen miał rację, może rzeczywiście zachowywała się jak idiotka, bo co chwilę zmieniała zdanie. Utrzymywała, że da Łucznikowi prywatność, a jednak znów była w chatce Gastona, bo było to silniejsze od niej. Po raz kolejny wymknęła się w nocy, licząc na krótką pogawędkę z zamaskowanym przyjacielem. Odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła nikłe światełko przebijające przez szybę w oknie drewnianego domku – El Arquero tutaj był. Co prawda mogła się pomylić i znów wpaść na jakichś zbirów, prawdopodobnie jakichś Włochów, którzy tylko czyhali na Łucznika, ale instynkt podpowiadał jej, że to właśnie Strzelec buszuje po swojej kryjówce. Zapukała cicho do drzwi, wystukując charakterystyczny rytm, żeby ją rozpoznał. Usłyszała ciche przekleństwo, zanim drzwi się uchyliły i mogła wejść do środka. Poczuła się jak intruz, którym zresztą była, kiedy patrzyła jak Łucznik odwrócony do niej plecami wciągał w pośpiechu kominiarkę.
– Przepraszam, że cię tak nachodzę. Wiem, że nie powinno mnie tu być, pójdę sobie.
Odwróciła się, nagle zdając sobie sprawę, że był to głupi pomysł, ale zatrzymał ją słowami.
– Zostań, nie jestem na ciebie zły. Przyzwyczaiłem się, że pojawiasz się w najmniej spodziewanym momencie.
Było ciemno, jedynym źródłem światła były dwie małe latarki – jedna trzymana przez nią, a druga w jego rękach odzianych w czarne rękawiczki. Łucznik stał pośrodku otwartej izby, którą można było uznać za jadalnię z aneksem kuchennym. Westchnął cicho pod nosem, rozpościerając ramiona, jakby chciał jej pokazać wnętrze. Wydawał się być rozdrażniony, ale rzeczywiście to raczej nie jej nagłe przybycie tak na niego zadziałało.
– Nie rozumiem. – Lidia przekroczyła kilka kroków do przodu, rozglądając się po wnętrzu i szukając wskazówek.
– Nie widzisz tego? – Wskazał na kuchenny asortyment. – Garnki. Widziałaś tu kiedyś garnki?
– Nigdy nie grzebałam tu w szafkach – przyznała zgodnie z prawdą, ale teraz, kiedy tak o tym myślała, zdała sobie sprawę, że domek zarządcy sadu był raczej skromny i nie znajdowało się tutaj wiele przedmiotów. Teraz jednak trochę ich przybyło.
– Czuć kobiecą rękę – odezwał się zamaskowany, wskazując na kilka rondli, ściereczki kuchenne i kwiat doniczkowy postawiony tutaj zapewne dla ożywienia ponurej atmosfery. – A w powietrzu nadal czuć ramen. To miejsce ma kiepską wentylację.
– Ktoś się tutaj włamał? – Dziewczyna rozdziawiła oczy ze zdziwienia. Trochę się zaniepokoiła, że kryjówka Łucznika została odkryta, ale on tylko zaśmiał się mechanicznym głosem.
– Nie. To miejsce schadzek – poinformował ją, opierając swój łuk o ścianę, po czym przysiadł na krześle i westchnął. – Szkoda, lubiłem to miejsce.
– Mówiłeś, że masz też inne miejscówki – przypomniała mu, sama przysiadając na krześle po drugiej stronie stołu, by nie naruszać jego strefy komfortu. To była bezpieczna pozycja, odpowiednio daleko od niego, ale też odpowiednio blisko, by dobrze go słyszeć i nie musieć krzyczeć.
– Mam, ale tę lubiłem najbardziej.
Po tym słowach wzrok skierował na nią i coś w tym spojrzeniu ją zawstydziło. Może to sobie wyobrażała, ale miała wrażenie, że mówi tak dlatego, że sad Delgadów znajdował się niedaleko domu Conrada, a dzięki skrzynce na listy i gęstemu żywopłotowi mieli zapewnioną prywatność do wymieniania listów. Na pewno źle zinterpretowała jego reakcję.
– Dlaczego przyszłaś? – wyrwał ją z rozmyślań. – Naprawdę nie zdążyłem jeszcze przeczytać listów. Wiem, że obiecałem i zrobię to, ale piszesz bardzo dużo i bardzo szybko. Nie robię tego specjalnie…
– Wybacz. – Lidia parsknęła śmiechem. – Jest tyle rzeczy, o których chcę ci powiedzieć, że piszę list, kiedy tylko przyjdzie mi to do głowy. Na przykład jeśli chodzi o śmierć Eloya… – Spoważniała i spuściła wzrok. – Już wszystko rozumiem. To Mazzarello przyszli wtedy po jego ciało, to oni zatuszowali jego śmierć, teraz jest to jasne. Łuczniku, ja wiem, że czasami masz mnie za kretynkę, ale…
– Nigdy tego nie powiedziałem – przerwał jej, marszcząc brwi pod maską.
– Nie musiałeś, zdaję sobie sprawę, że czasami nie myślę trzeźwo. Ale teraz już wiem, co miałeś na myśli wtedy nad rzeką. Widziałam później jednego z tych mężczyzn, którzy pozbywali się ciała Eloya. To Włoch, który pracuje dla Marleny Mengoni, prawdopodobnie członek mafii rodziny Mazzarello, ale ty już o tym wiedziałeś.
– Domyślałem się.
– To jeden z tych samych ludzi, którzy szukali cię w Boże Narodzenie? Ci, którzy kręcili się po sadzie i przed którymi uciekaliśmy? – zapytała, ciesząc się, że siedzi w mroku, bo na samo wspomnienie tamtej nocy czuła okropne zażenowanie. Cmoknęła go wtedy pod jemiołą i miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy to sobie przypomniała.
– Tak mi się wydaje. Rozmawiali po włosku i mieli broń. To byli mafiosi od Mazzarello albo członkowie Los Zetas, albo jedni i drudzy.
– Współpracują ze sobą – podsumowała jego słowa Lidia, a on pokiwał głową, choć nie musiał, bo ona już doskonale o tym wiedziała.
Nastąpiła chwila ciszy, która jemu chyba nie przeszkadzała, ale ją aż kłuła w uszy. Musiała go o to zapytać.
– W sobotę na rynku w Pueblo de Luz miał miejsce napad na sklep spożywczy pani Beatriz Gonzalez.
– Słyszałem.
– Nie masz nic więcej do powiedzenia na ten temat? – Czekała, aż powie jej coś więcej, ale on wydawał się być niewzruszony.
– A co chciałabyś usłyszeć? Pobiłem dwóch Romów i posłałem ich do szpitala. Nieźle jak na obywatelskie zatrzymanie, co?
– To nie byłeś ty. – Lidia wypowiedziała te słowa głośno i stanowczo. Nie miała pojęcia, dlaczego mówi w ten sposób, ale wiedziała, że ma rację. – Ktoś znów się pod ciebie podszywa.
– Skąd ta pewność? – przekrzywił głowę i wydawał się być autentycznie zaciekawiony jej punktem widzenia.
– Bo cię znam. – Lidia uśmiechnęła się, choć nie była pewna, czy ją widzi w tych ciemnościach. Chciała mu jednak pokazać, że jest po jego stronie. Czuła, że w ciągu ostatniego pół roku zdążyła się dowiedzieć o nim kilku rzeczy i chociaż nadal ją intrygował i często nie potrafiła go rozgryźć, to jednak tą jedną rzecz wiedziała na pewno. – Nie po to prosisz o dyskrecję, poruszasz się tylko po zmroku i dbasz o anonimowość, by nagle wyjść sobie na spacer i udaremnić napad na zwykły spożywczak. Musiałbyś być szalony, a ty jesteś inteligentny. Poza tym nie krzywdzisz ludzi, nawet tych, którzy robią okropne rzeczy.
– Chyba umknął ci fakt, że strzelam do ludzi z łuku – przypomniał jej.
– Nie, nie strzelasz do ludzi jak do kaczek – poprawiła go, bo trochę ją to zirytowało. – Znów próbujesz pokazać, że jesteś gorszy niż naprawdę. Trochę straszysz tych ludzi, dajesz im ostrzeżenia, pogrywasz z nimi, ale nie napadasz na nich, nie wyrządzasz im krzywdy. I tak wiem, co zaraz powiesz – wtrąciła szybko, bo widziała, jak on już nabierał powietrza, by się odezwać, ale mu to udaremniła. – W El Paraiso raniłeś Jonasa Altamirę i tego kierowcę karetki, członka Los Zetas, ale nie zrobiłeś tego, żeby ich zranić czy żeby zabić. Chciałeś ich tylko zatrzymać, to była wyższa konieczność. Dzięki tobie zostali schwytani i nie mogli uciec. Gdyby nie ty, Jonas Altamira pewnie zwiałby gdzie pieprz rośnie i nigdy nie otrzymałby kary za te wszystkie podłe rzeczy, których się dopuścił. I wiem, zasłużył na dużo gorszą karę, ale i tak uważam, że świat jest lepszym miejscem bez niego. Więc wybacz, ale nie chcę, żebyś mówił o sobie źle, bo nie jesteś zły.
Zakończyła swój wywód, trochę bojąc się, że przekroczyła granicę i Łucznik zaraz ustawi ją do pionu, ale on patrzył tylko na nią, przewiercając ją wzrokiem. Było ciemno, ale jego ciemne oczy zawsze błyszczały dziwnie w ciemności, była pewna, że tak też było tym razem, więc celowo na niego nie patrzyła.
– Dzięki – odezwał się, czym wprawił ją w osłupienie. Zupełnie tak, jakby dziękował jej za to, że uświadomiła mu prawdę. – Ale w świetle prawa nieważne, dlaczego to zrobiłem, czy żeby ich zranić czy żeby ich zatrzymać, przyklejono mi już łatkę zabójcy, a teraz doszła też etykietka rozbójnika wysyłającego jakichś podrzędnych złodziejaszków na ostry dyżur.
– Myślisz, że to ta sama osoba? Ten który pobił tych młodych Romów, którzy napadli na panią Beatriz i ten, kto zabił Jonasa? Masz naśladowcę.
– Nie wiem, może. – Łucznik wzruszył ramionami, opierając się na krześle i zastanawiając się nad tym. – Mam jednak wrażenie, że o ile śmierć Jonasa nie była przypadkowa i ktoś bardzo chciał zrzucić na mnie podejrzenie, tak sobotnia akcja w miasteczku to po prostu zwykły przypadek. Może myślał, że wyświadcza mi przysługę. Nie powiem, nie żałuję tych dwóch gości, ale jednak wolałbym, żeby sprawy zostały załatwione oficjalnie.
– Też tak uważam – zgodziła się z nim Lidia. – Co teraz będzie?
Jej pytanie mogło być trochę mylące, ale Srebrny Strzelec, jak niektórzy go nazywali, zdawał się wiedzieć, o co go pytała.
– Normalnie byliby sądzeni za rozbój z użyciem przemocy – odparł z myślą, że interesuje ją los dwóch dziewiętnastolatków, którzy napadli na panią Gonzalez. – Ale zgłosili się sami, w dodatku potrzebowali opieki medycznej, więc prokuratura na pewno uwzględni okoliczności łagodzące przy formułowaniu zarzutów, szczególnie jeśli Baron Altamira odpowiednio posmaruje kasą, gdzie trzeba. Jeśli załatwi tym dwóm dobrego prawnika, będą odpowiadać z wolnej stopy, więc obędzie się bez aresztu tymczasowego. Dodatkowo jeśli poszkodowana nie wniesie roszczeń, można umorzyć sprawę i iść na ugodę – zrekompensują straty i unikną kary w zamian za prace społeczne.
– Mam na myśli, co będzie z tobą? – dopowiedziała, widząc, że mylnie zinterpretował jej pytanie, a może zrobił to specjalnie, żeby jej nie martwić. Ciężko było stwierdzić.
– Przekroczenie granicy obrony koniecznej – odparł i choć jego mechaniczny głos brzmiał neutralnie, ona wiedziała, że jest tym faktem zirytowany. – W oczach policji użyto nadmiernej przemocy. Jeśli tych dwóch będzie miało dobrego prawnika, na pewno będą próbowali wyegzekwować jakieś konsekwencje.
– To bez sensu, przecież to oni są przestępcami! – Lidia zacisnęła dłonie w pięści, czując okropną niesprawiedliwość.
– Być może, ale to działa w dwie strony. Jeśli przedstawią dowody obrażeń ciała – a wydaje mi się, że te policja już ma – prokuratura ma obowiązek wszcząć postępowanie. I tak o ile mają gdzieś jakichś romskich rzezimieszków, którzy napadają na sklepy, tak na mnie ostrzą sobie zęby już od dawna. Ciąży na mnie zarzut morderstwa Jonasa, do tego wielu nadal podejrzewa mnie o zabójstwo Jose Balmacedy. Moje zachowanie podczas strzelaniny w El Paraiso też nie poprawia mojej sytuacji.
– Żałujesz, że tam wtedy poszedłeś i dałeś się w to uwikłać? Gdyby nie to, pewnie nie miałbyś teraz tylu problemów – kartelu Los Zetas i włoskiej mafii na karku. – Lidia była bardzo ciekawa jego odpowiedzi.
Zastanowił się przez chwilę. Nigdy nie myślał o tym w taki sposób. Kilka miesięcy temu poszedł do El Paraiso pod wpływem impulsu i to było bardzo głupie, ale była też druga strona medalu.
– Nie żałuję. Zrobiłbym to jeszcze raz – przyznał, a Lidii ta odpowiedź zdawała się podobać.
Ocalił wtedy kilka osób od niechybnej śmierci, czym tylko zaskarbił sobie u niej większy szacunek. Nieważne, że w większości byli to członkowie kartelu, wiedziała po prostu, że Łucznik był dobrym gościem. Wiedział też o tym doktor Osvaldo Fernandez, który obiecał El Arquero dozgonną wdzięczność za uratowanie córki.
– Przyszłaś porozmawiać o tym napadzie na sklep? – wyrwał ją z zamyślenia, uważnie jej się przypatrując.
– Tak, to też, ale chciałam też coś ci przekazać. – Z torby na kolanach wyciągnęła białą kopertę, którą otrzymała od dziennikarki. – Silvia Guzman prosiła, żebym ci to dała.
Położyła dokument na stole, a on sięgnął po niego powoli i obrócił w dłoniach.
– Dlaczego sama mi tego nie dała?
– Powiedziała, że osobie na jej pozycji to nie wypada. To lista osób, które miały kontakt z Jonasem Altamirą przed jego śmiercią.
– Pani redaktor nie odpuszcza, co? – Łucznik pokręcił lekko głową jakby był jednocześnie rozbawiony i lekko zirytowany tym faktem. Otworzył kopertę i przyjrzał się jej zawartości w świetle latarki, podczas gdy Lidia czekała cierpliwie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Kiedy skończył, przesunął kopertę w jej stronę. – Chcesz zobaczyć?
– Mogę? – zdziwiła się, niepewnie chwytając w swoje ręce śnieżnobiały papier i przyglądając się nazwiskom na liście.
Niespecjalnie zaskoczyły ją te pozycje – wśród odwiedzających Jonasa w areszcie były bliskie mu osoby. Niektórych znała, innych kojarzyła tylko z nazwiska.
– To oczywiste, że Baron był go odwiedzić – stwierdziła, analizując informacje od Silvii. – Był surowy, ale to w końcu jego syn. Nie dziwi mnie też nazwisko mojej ciotki, na pewno przyszła razem z nim, żeby nie denerwował policji. Esmeralda ma taką spokojną aurę, ludzie szanują ją bardziej, bo była żoną pana Vidala, więc na pewno wolała upewnić się, że Baron nie zrobi czegoś głupiego na komisariacie. – Zawiesiła wzrok na pozostałych nazwiskach i zerknęła z niepokojem na Łucznika.
– Nie oceniam – odezwał się zupełnie tak, jakby czytał jej w myślach. – Jestem tylko ciekawy, dlaczego twój ojciec był jedną z ostatnich osób, które widziały Jonasa żywego.
– Mogę się domyślić. – Lidia postukała palcem w nazwisko Ceferino Montesa. – Chodziło o zaręczyny.
– Zaręczyny?
– Wiesz przecież, że Baron ubzdurał sobie, że zostanę żoną jego syna, prawda? – Dziewczyna prychnęła, bo ten pomysł mimo tylu lat nadal niezmiernie ją bawił. – Kiedy trafiłam pod opiekę Conrada Saverina, jasne już było, że to nigdy się nie wydarzy, więc szukał mu nowej małżonki. Chciał jakąś wpływową, więc pertraktował z Ramonem Lebronem, patriarchą taboru z Victorii. On też jest na tej liście. – Pokazała mu papier, na którym widniało imię ojca Raquel. – Baron i Ramon potrzebowali zgody mojego ojca na oficjalne zerwanie zaręczyn. Wszyscy wiedzieli, że to się dzieje, ale chcieli to mieć na piśmie, więc podejrzewam, że Jonas musiał podpisać kontrakt krwi.
– Kontrakt krwi? Romowie podpisują między sobą umowy własną krwią?
Zmodulowany głos Łucznika Światła wyrażał obrzydzenie, a Lidię niebywale to rozbawiło. Jeszcze nigdy go takim nie widziała.
– Nie, to nie jest średniowiecze. Wystarczy odcisk palca i pieczęć, większość Romów i tak nie umie czytać. – Lidia machnęła ręką. – Ale nazywają to „paktem krwi” z przyzwyczajenia, no i pewnie po to, by brzmiało bardziej doniośle.
– W porządku. – El Arquero pokiwał głową, przyjmując jej wyjaśnienia. – Coś jeszcze cię tam zainteresowało?
– Manfred Marin odwiedził Jonasa dzień przed przeniesieniem do aresztu w Monterrey – przeczytała cicho bardziej do siebie niż do niego. – To jego przyjaciel, nic nadzwyczajnego.
Nie była pewna, dlaczego zataiła przed Strzelcem informację, że poznała Manfreda w dosyć niecodziennych okolicznościach. Wolała nie mówić o tym, że Manfri podejrzewał Theo Serratosa o zabójstwo syna patriarchy. Ufała mu, ale bała się, że może narobić sobie problemów, ścigając Teodora. Wolała zająć się tym sama i najpierw ustalić, czy to rzeczywiście prawda, zanim przyjdzie do Łucznika ze wszystkimi informacjami.
– Coś mi tutaj jednak nie pasuje. To na pewno pełna lista? – zapytała, odwracając kartkę kilka razy, by upewnić się, czy nie ma na niej więcej nazwisk.
– Tylko to było w kopercie. Co się stało, brakuje kogoś? – Łucznik poruszył się lekko na krześle i pochylił się do przodu, by przypatrzyć się bliżej.
– To pewnie nic takiego, nie przejmuj się tym. Na pewno znów mam jakieś głupie pomysły. – Lidia zawstydziła się, spuszczając wzrok. Pewnie znów weźmie ją za kretynkę, jeśli mu o tym powie.
– Nie pytałbym o twoje zdanie, gdybym się z nim nie liczył – odezwał się poważnym tonem i mimo zmodulowanego głosu czuła, że mówi szczerze i zrobiło jej się cieplej na sercu.
– No więc… – Dziewczyna założyła pasmo czarnych włosów za ucho, nie bardzo wiedząc jak to ugryźć. – Może to błąd, ale wydaje mi się, że powinna być tutaj jeszcze jedna osoba. Ktoś kto widział Jonasa jako ostatni przed jego śmiercią. Ktoś kto z całą pewnością z nim rozmawiał dosłownie chwilę przed tym, jak strzała przebiła mu tchawicę.
– Czyli?
– Mecenas Adam Luis Castro – odpowiedziała, teraz odzyskując już nieco pewności siebie. – Nie ma powodu, by pomijać nazwisko adwokata na liście odwiedzających, a jednak go tu nie ma, zupełnie jakby Silvia Guzman zrobiła to specjalnie.
Wziął od niej listę i przyjrzał się jej bliżej, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno się nie pomyliła. Rzeczywiście adwokata na niej nie było. Łucznik wydał z siebie dziwny dźwięk, który przypominał prychnięcie.
– Znasz drugie imię adwokata? – Spojrzał na Lidię zaintrygowany.
– Sam mi je wyjawił, ma bransoletkę z koralików z inicjałami „ALC” – wyjaśniła, spoglądając raz jeszcze w papiery, by się upewnić.
El Arquero poprawił rękaw czarnej kurtki, by zakryć własne nadgarstki.
– Adam Castro strzela z łuku – wypaliła nagle, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Strzelał w liceum i później w drużynie uniwersyteckiej. Znasz wszystkich łuczników w okolicy?
– Wiem to i owo. – Tyle musiało jej wystarczyć.
– Adam był przed komisariatem w momencie, kiedy twój naśladowca zamordował Jonasa. Tamował krwawienie, ale nie udało się go odratować.
– Jesteś dobrze poinformowana.
– Moi koledzy byli na miejscu, widzieli to. – Lidia przypomniała sobie opowieść Felixa. wiedziała, że on, Jordan i Patricio obserwowali całą tę scenę z ukrycia i nie wyglądało to ładnie, oględnie mówiąc.
– Chodź, odprowadzę cię. Już późno. – Łucznik wstał nagle z miejsca i zarzucił sobie łuk na plecy.
– To tylko kawałek, przejdę się sama, to bezpieczna okolica.
– W Pueblo de Luz nigdzie nie jest bezpiecznie, nawet jeśli z pozoru tak się wydaje.
Była w szoku, więc pozwoliła mu się prowadzić przez sad. Użył innej drogi, z dala od Ulicy Spokojnej, musieli przejść naokoło. Minęli ścieżkę do zagajnika Delgadów i skręcili w polną drogę. Nie było tutaj żywej duszy, ale Lidia czuła się bezpiecznie, wiedząc, że Łucznik szedł niedaleko. W dłoniach miętosił białą kopertę od Silvii, a ona przyświecała im latarką, idąc po drugiej stronie piaszczystej ścieżki.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się, dziwiąc się jak bardzo pewnie i przekonująco brzmi jej głos w tej nocnej polnej ciszy. – Odkryjemy, kto zamordował Jonasa, złapiemy prawdziwego sprawcę, a ciebie uniewinnią.
– Kto by pomyślał, że taka z ciebie optymistka?
– Mówię serio. Sprawiedliwość zawsze musi zwyciężyć, nie jesteś sam. Pomogę ci i wiem, że Silvia Olmedo też chce to zrobić. Wspominała coś o artykule w prasie.
– Świetnie, tego mi było trzeba – większego rozgłosu. – El Arquero stanął na rozdrożu. Stąd ścieżka zamieniała się już w brukowaną ulicę i zaczynały się uwidaczniać nowoczesne domostwa, w tym bliźniak Conrada Saverina. Nie mógł iść dalej, żeby nikt go nie zauważył. Co prawda wszyscy smacznie spali w swoich domostwach, ale ryzyko, że ktoś wyjrzy przez okno było całkiem spore. – Proszę – powiedział, wyciągając w jej stronę rękę.
Ze zdziwieniem przyjęła od niego origami w kształcie kwiatu. Poświeciła na niego latarką, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
– Miała być frezja, ale wyszła bardziej róża – stwierdził, patrząc na nią z góry. – Uważaj z tą skrzynką na listy w sadzie. Może być problem z zostawianiem wiadomości, kiedy ktoś tam sobie urzęduje.
– Oczywiście, będę ostrożna. – Pokiwała gorliwie głową, nadal w lekkim szoku.
Pożegnał się z nią i odszedł, a ona wróciła do domu i zamknęła za sobą delikatnie drzwi do sypialni, żeby nie hałasować. Położyła papierowy kwiat obok swojej pozytywki z baletnicą i ususzonej prawdziwej frezji. Rzeczywiście, origami bardziej przypominało różę, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Uśmiechnęła się sama do siebie. Naprawdę wierzyła, że wszystko jakoś się ułoży i uda się oczyścić imię Łucznika. On pomagał ludziom i nie zasłużył na to, co go spotykało, a ona zamierzała dopilnować, by sprawiedliwości stało się w końcu zadość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:52:09 26-02-25    Temat postu:

Temporada IV C 049
Veda/Emily/Fabricio/Raquel/Ruby/

Zeszyt o formacie A4 był jej najlepszym przyjacielem odkąd sięgała pamięcią. I chociaż nie była grafomanką to wierzyła, że pisanie ma uzdrawiającą moc. Przelewanie dręczących ją myśli na papier działało na nią terapeutycznie gdyż od dziecka cierpiała na overthiking. W głowie odbywała rozmowy, które się nigdy nie odbyły, opracowywała słowa które układały się w zdania, które później mówiła na głos podczas rozmów z druga osobą. Przed rozmową spisywała wszystko co chcę powiedzieć na kartce, a i tak zawsze o czymś zapominała. I potrzebowała czasu aby do rozmowy się przygotować. Minimum doby. Jako osoba dorosła i pracująca jako agentka federalna nauczyła się żyć bez tego luksusu.
Czarny zeszyt stał się jej przyjacielem na nowo gdy wracali do Londynu a Alice spała spokojnie w fotelu obok. Tamtej majowej nocy wsłuchana w spokojny oddech swoich bliskich zaczęła na nowo pisać. O strachu, o lęku , o tych wszystkich emocjach które w sobie pogrzebała, które skrywała przed światem. Z czasem teraźniejszość zaczęła mieszać się z przeszłością. Pisała o Camille, o swoim irracjonalnym lęku przed kąpaniem chłopców, a ostatnio pisała o Edzie zbierając wszystko co zapomniane. To było jak kamyk w bucie.
Przegryzła dolną wargę i poruszyła głową na boki. Od siedzenia w jednej pozycji zaczynał boleć ją kark i nadgarstek. Dręczyło ją jedno pytanie; czy powinna spotkać się z Eda i powiedzieć jej prawdę o sobie? Założyła skuwkę na pióro i wstała z krzesła podchodząc do lodówki. Ze środka wyciągnęła karafkę z wodą. Napełniła wysoką szklankę i w zamyśleniu wpatrywała się w swoje odbicie w jednej z szafek.
Dlaczego o mnie zapomniałaś?, zapytała samą siebie w myślach. Byłam dla ciebie niczym więcej jak tylko pracą? Przewijałaś mnie, kąpałaś, całowałaś na dobranoc, całowałaś moje siniaki, ale gdy spojrzałam ci w oczy byłam jedną z wielu matek które spotykasz na swojej drodze. Zabolało bardziej niż powinno. Westchnęła i upiła łyk wody.
Niestety Emily Guerra miała cholernie dobrą pamięć, a te złe paskudne wspomnienia z dzieciństwa pielęgnowała w sobie niczym bezdomnego chudego kota. Z czasem stał się grubiutki i puchaty, ale nie milutki. Odstawiła szklankę na blat i wróciła do blatu na którym zostawiła notes. Zamknęła go bezwiednie palcami gładząc czarną okładkę. Podczas ostatniej rozmowy zasugerowała córce, że jeśli nie chce rozmawiać na pewne tematy to może powinna spróbować je opisać i podarowała jej zeszyt. W przeciwieństwie do notatników Emily miał jasną pastelową okładkę.
Małe kroki, pomyślała Emily coraz częściej przeszukując fora rodziców polecających sobie nawzajem terapeutów dziecięcych. Patrząc na listę psychologów dziecięcych parsknęła krótkim niewesołym śmiechem. Jako dziecko odwiedziła nie jeden gabinet więc do przedstawicieli tego konkretnego zawodu nawet jako dorosła podchodziła z dużym dystansem Spotkała na swojej drodze zbyt wielu fatalnych psychologów. I jednego tego dobrego, który uratował jej życie. Blondynka westchnęła gdy z zadumy wyrwało ją lekkie pukanie do drzwi tarasu. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Conrado Severina z dokumentami pod pachą i pojemnikiem z jedzeniem w dłoni. Przesunęła drzwi wpuszczając mężczyznę do środka.
─ Jest Fabrico?
─ Odsypia nockę ─ odrzekła jasnowłosa zerkając na pojemnik z ciastem który postawił na blacie. ─ Zawołać go?
─ To może zaczekać ─ odparł na to brunet bezwiednie zerkając na kartkę obok jego dłoni. Była to lista nazwisk z których wszystkie co do jednego były przekreślone. ─ Nowa lista celów? A gdzie moje nazwisko?
─ Zostawione na inną okazję ─ Emily zgarnęła kartkę i zgniotła ją w kulkę wrzucając do odpowiedniego pojemnika na odpady. ─ To lista psychoterapeutów w okolicy ─ wyjaśniła. ─ Dla Alice ─ dodała.
─ I żaden nie spełnia twoich wyśrubowanych oczekiwań ─ domyślił się Severin. ─ Co z nimi nie tak?
─ Źle im z oczu patrzy ─ stwierdziła. ─ Są zbyt idealni.
─ Zbyt idealni? ─ powtórzył Conrado marszcząc brwi. Emily w tym czasie wstawiła wodę na herbatę. ─ Nie o to chodzi w tym zawodzie?
─ Co? Nie. Najwyższa ocena na profilu, wystawiane laurki w komentarzach i żadnego pozwu ─ stojąc odwrócona tyłem do mężczyzny uniosła trzy palce. ─ Bujda na resorach. Upiekłeś ciasto? ─ wzięła do rąk pojemnik otwierając go. ─ Sernik?
─ Z mango i nie ja tylko Veda ─ wyjaśnił Severin. ─ Wpuściłaś ją do naszego domu, a ona w odwecie ugotowała mi i Lidii obiad.
─ Miło z jej strony.
─ Udzielałem jej sercowych porad ─ dodał , a Emily parsknęła śmiechem. ─ Dlaczego nastolatki aż tak bardzo komplikują sobie życie? ─ Emily przelała herbatę do dwóch kubków jeden postawiła przed brunetem.
─ Dlatego, że brakuje im mądrości życiowej osób dorosłych. Ok niektórzy dorośli zachowują się gorzej niż ich dzieci, ale z czasem z tego wyrosną.
─ Z czasem?
─ Jeśli nie to jesteśmy zgubieni.
─ Masz wyborny humor jak widzę.
─ Alice ma ataki paniki o których nie chcę rozmawiać nawet z Santosem więc zaczynam rozważać odnowienie kontaktu ze starym znajomym ─ mruknęła sięgając po ciasto.
─ Co cię powstrzymuje?
─ Nie mam ochoty mierzyć się z traumami wieku dorastanie ─ odparła i westchnęła odkładając na bok talerzyk z ciastem. ─ I musiałabym przyznać mu rację.
─ Chcesz o tym pogadać?
─ O tym, że jako trzynastolatka trafiłam na oddział psychiatryczny i chciałam się zabić skacząc z dachu bo moje życie to jedyna forma kontroli jaka mi pozostała? Nie zdecydowanie nie chcę o tym rozmawiać.
─ Co się stało?
─ Camille się stała ─ rzuciła w odpowiedzi. ─ Dowiedziała się że handlowałam lekami na receptę wśród starszych dzieciaków ─ Conrado uniósł brew, ona uśmiechnęła się bezwiednie ─ Chciałam się zabić, bo nawet jako naćpana lekami trzynastolatka miałam bzika na punkcie kontroli. Psychiatra którego wtedy spotkałam uratował mi życie.
─ Powstrzymał cię od skoku ─ domyślił się a ona roześmiała się.
─ Nie, skoczył razem ze mną ─ odpowiedziała. ─ To było pięć metrów więc wielkiej krzywdy bym sobie nie zrobiła ─ wyjaśniła ─ Poza tym strażacy rozciągnęli matę więc spadliśmy na nią.
─ A do czego musiałabyś się jeszcze przyznać?
─ Jesteś gorszy od naszego terapeuty ─ mruknęła upijając łyk herbaty. ─ Miał rację. Moja matka była nieszczęśliwą kobietą, dziś to wiem. Strata Charlie ją złamała więc przelała cały swój ból na trójkę swoich dzieci. Ja jako jej bliźniaczka oberwałam najmocniej. Dziś ją rozumiem. Poniekąd. ─ Emily spojrzała na powieszone w kuchni zdjęcie. Było to pierwsze zdjęcie Alice z dwójką małych chłopców. Charlie i Tommy spali na rękach zadowolonej starszej siostry. Lubiła tą fotografię.
─ Kiedy Fabricio stracił pamięć przez chwilę myślałam, że będę z nimi całkiem sama.
─ Znam go ─ odparł Conrado obracając w dłoniach kubkiem z herbatą. ─ Z pamięcią czy bez nie zostawiłby ciebie i dzieci.
─ Mentalnie miał dwadzieścia cztery lata ─ odpowiedziała na to blondynka ─ i kochał swoją byłą. Z tym walczyć nie mogłam, nie miałam nawet siły ─ Severin wpatrywał się w nią w milczeniu. ─ Byłam w ciąży z bliźniakami, a kilka miesięcy wcześniej dowiedziałam się że mam dziesięcioletnią córkę. ─ Był nieznośny w wieku dwudziestu czterech lat. ─ Conrado spojrzał na Emily i roześmiał się serdecznie.
─ Odezwała się miss dojrzałości w wieku dwudziestu czterech lat ─ rzucił i upił łyk gorącej herbaty. ─ Jaka ty byłaś w tym wieku? ─ blondynka westchnęła cicho i jeszcze raz spojrzała na zdjęcie córki.
─ Uparta, zawzięta ─ urwała ─ i samotna ─ dorzuciła. ─ Straciłam dziecko, brat nie chciał ze mną rozmawiać, myślałam że moja siostra nie żyje, z ojcem widywałam się rzadko a z matką nie rozmawiałam. Byłam samotna ─ przerwała spoglądając w okno. ─ Wracałam do swojego mieszkania, przygotowywałam sobie dzbanek kawy i wracałam do pracy. Oczywiście później to odchorowałam, ale to było później. W tamtym momencie sprawiałam, że świat chociaż przez pięć minut był znowu bezpieczny. I nie rób takiej miny wiesz jak to jest.
─ Polować na seryjnych zabójców? Nie.
─ Być skupionym na celu ─ poprawiła go. ─ Ostatnie osiemnaście lat dopieszczałeś swój plan zniszczenia Fernando Barosso uczyniłeś z tego swoją życiową misję, żeby móc po śmierci spojrzeć swojej żonie w oczy.
─ Wierzysz w życie pozagrobowe? ─ zapytał ją. Popatrzyła na niego i wiedziała, że pyta poważnie. Przeszła do salonu.
─ O co mnie dokładnie pytasz? Bo jeśli o domki na chmurkach i aniołki ze skrzydełkami to odpowiedź brzmi „nie”. To bujda którą przekazuje się dzieciom ─ usiadła na kanapie. Conrado po krótkim wahaniu dołączył do niej. ─ I czy to nie jest pytanie które powinieneś zadać szwagrowi? W końcu koniec końców jest księdzem? Życie po śmierci, Bóg i cała reszta to tak jakby jego działka.
─ Pytam ciebie.
─ Unik ─ odpowiedziała na to Emily ─ czyli nadal się nie dogadujecie ─ zacmokała i uśmiechnęła się kącikiem ust. ─ Miałam dwadzieścia cztery lata gdy umarłam ─ tym wyznaniem go zaskoczyła. ─ Po tym jak Rodriguez się mną znudził i wyrzucił mnie w parku było piekielnie zimno.
─ Hipotermia ─ domyślił się Severin.
─ I dziura w sercu ─ dodała Emily. ─ Miałam sen albo to był mój prywatny czyściec. Trudno stwierdzić. Byłam w Szkocji.
─ Co?
─ Kraina geograficzna na Wyspach Brytyjskich ─ Conrado w odpowiedzi wywrócił oczami. ─ Siedziałam na klifie podczas pełni. Było zimno, a ja plotłam wianek z białych róż.
─ Plotłaś wianek?
─ Bez sensu prawda? To umiejętność której nigdy nie posiadłam. No i kwiaty krwawiły. Dlaczego gdy się obudziłam nie musiałam pytać co się stało z dzieckiem, wiedziałam, że nie żyje.
─ A ty chciałaś umrzeć razem z nią?
─ Nie w tamtym momencie ─ odpowiedziała. ─ W tamtym momencie miałam wrażenie, że tracę zmysły. ─ popatrzyła Conrado w oczy. ─ Nie masz pojęcia co się dzieje z kobietą, która traci dziecko. Miałam ostry zespół stresu pourazowego, fugę dysocjacyjną i po trzydziestu dziewięciu dniach wróciłam do pracy.
─ Pozwolili ci wrócić?
─ Oczywiście. Przeszłam badania psychologiczne ─ Conrado uniósł lekko brew. ─ Byłam psychologiem w FBI pisałam te testy, znałam odpowiedzi. Musiałam wrócić ─ spojrzała mu w oczy. ─ Gdy Rodriguez porwał Fabircio i groził, że go zabije nie weszłam tam żeby go aresztować ─ wyjaśniła. ─ Nie miałam przy sobie broni palnej, ale cóż ─ urwała ─ nie zasłynęłam z używania broni palnej ─ dodała i sięgnęła po herbatę. ─ Stał zbyt blisko Fabricio, ale gdyby się ciut odsunął skończyłby z nożem w gardle nie kulką w głowie ─ wyjaśniła. ─ I nie patrz na mnie tak jakbyś sam nigdy nie pobrudził sobie rączek. ─ popatrzyli sobie w oczy. Nie musiał odpowiadać na to pytanie. ─ Nie oceniam ─ uniosła ręce w geście poddania się ─ podziwiam.
─ Podziwiasz?
─ Twoją samokontrolę ─ wyjaśniła mu.
─ Powiedziała kobieta która przez lata skreślała ludzi ze swojej listy. Jesteś tak samo pełna samokontroli i cierpliwości jak ja. Wiesz, że pewne rzeczy wymagają czasu i przygotowań. Dlatego mimo że wiedziałaś do czego są zdolni ci ludzie czekałaś, bo wiedziałaś, że to czekanie napełnia ich większą zgrozą niż jakakolwiek inna kara.
─ Patrzenie jak upada imperium, które budowali przez lata ─ westchnęła z rozmarzeniem. ─ Czasami naprawdę brakuje mi tych czasów. I doprawdy nie wiem za co płacę psychiatrze. Rozmowa z tobą nie sprawia mi ani trudności ani frajdy.
─ Zacznij płacić mi ─ popatrzyli na siebie i równocześnie wybuchnęli śmiechem. Fabircio który pojawił się w progu kuchni zmarszczył brwi na ten niecodzienny widok. Jego najlepszy przyjaciel i żona śmiali się w kuchni.
─ Coś się stało? Co was tak bawi? Dlaczego mnie to przeraża?
─ Conrado opowiadał mi o swojej dziewczynie ─ odpowiedziała mężowi z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Gdyby spojrzenie Severina mogło zabijać, Emily nie miałaby szans.
─ Zaraz jaka dziewczyna? Jak znowu kręcisz z Nadią ─ zaczął Guerra.
─ Tym razem wybrał kogoś mądrzejszego i bardziej rudego ─ wyjaśniła mężowi żona. ─ Veronica?
─ Russo? Zaraz, dlaczego ja o niej nic nie wiem? ─ zapytał przyjaciela.
─ Zostawię was ─ odsunęła się od blatu obchodząc blat i podchodząc do Severina. ─ Miłej zabawy ─ poklepała go po ramieniu i wyszła kierując się na górę.
─ Dziewczyna? Od kiedy i dlaczego ja nic o niej nie wiem?
─ Właśnie dlatego ─ machnął ręką brunet.
─ Jak długo to trwa? Weźmiecie ślub?
─ Co? Fabircio pohamuj swoją wyobraźnie ─ poprosił przyjaciela. ─ Spotykamy się od sylwestra.
─ Trochę za krótko żeby się oświadczać ─ Conrado wzniósł oczy do nieba gdy blondyn chwycił kubek i nalał sobie herbaty do dzbanka następnie sięgając po mleko. ─ Chcę szczegółów.
─ Fabircio, nie będę
─ Łóżkowe szczegóły sobie daruj ─ stwierdził ─ ale chcę poznać inne fakty. Kiedy ma urodziny i jaki ma znak zodiaku? Co lubi robić w wolnej chwili? Ma dzieci? Jak ty się z tym czujesz? Och nie patrz tak na mnie ─ zastrzegł ─ Od tygodni nic tylko pieluchy, kocham żonę, kocham chłopaków, ale potrzebuje rozmowy z dorosłym więc chcę szczegółów. ─ zachęcił go machnięciem ręki. ─ Jesteś szczęśliwy? ─ zapytał go ─ i chcę ją poznać.
─ Co?
─ Kolacja u nas w domu, ty Ronnie, Lidia. Ugotujesz coś. Będzie fajnie.
─ Ja mam gotować?
─ Ja mam troje dzieci ─ wyjaśnił Guerra uśmiechając się lekko. ─ A teraz szczegóły.
─ Ronnie ma urodziny ósmego czerwca
─ Bliźnięta, nie ma tragedii, mogłeś trafić gorzej.
***
Była inteligentną dziewczyną. Uczyła się wolnej od innych, ale jej oceny były solidne więc gdy Sara opowiedziała historię swojego pierwszego razu z chłopakiem Veda nie mogła przestać o tym myśleć. I nie dlatego, że była nienormalna, ale dlatego, że na balu wydarzyło się sporo rzeczy , które na balu zdarzać się nie powinny. Pamiętała natomiast, że Marcus Delgado uderzył Yona. Veda nie wiedziała tego osobiście, ale słyszała później rozmowy w szkolnej łazience, że Marcus pobił się z Yonem o Veronicę, ale co jeśli uderzył go za Sarę? Potraktował Sarę bardzo nieładnie. Veda westchnęła i pomyślała o swojej nocy z Braianem. Była równie nieprzyjemna.
Jakby wiedział i nie wiedział co się robi jednocześnie. Owinięta w koc, ze szklanką mleka w dłoniach usiadła na kanapie i upiła łyk. Chwyciła za komórkę i weszła w okienko z wiadomościami. Wystukała treść „Jak wszedł raz i zaraz zmiękł to znaczy, że był prawiczkiem?” napisała i nacisnęła wyślij. Popatrzyła na zegarek. Było kilka minut po drugiej. Ku jej zaskoczeniu odpowiedź przyszła po chwili „To całkiem możliwe, nieudana randka?” „Nie, rozmawiałam z koleżankami o seksie i przypomniałam sobie swój pierwszy raz” wyjaśniła. „Był nieprzyjemny i bolało i trwało bardzo krótko. Nie minuty raczej sekundy”
Będący po drugiej stronie linii Yonatan westchnął mimowolnie. Słyszał o chłopakach, którzy zaliczają taką wpadkę już na samym starcie. Kończą szybciej niż zaczęli cokolwiek zdziałać. On się cieszył, że nie zaliczył takiej wpadki z Vero. To bardziej upokarzające niż pęknięta gumka. „Całkiem możliwe, że był prawiczkiem” napisał po chwili. „Dlaczego mi nie powiedział? Że to jego pierwszy raz?” „Żaden chłopak ci się do tego nie przyzna” odpisał jej. „Dlaczego? To żaden wstyd” „Może dla ciebie” napisał i wysłał. W odpowiedzi dostał znak zapytania i westchnął przekręcając się na brzuch.
„Dla nas, chłopaków to powód do wstydu” zaczął pisać próbując sobie przypomnieć co on czuł przed swoją inicjacją. To było okropne uczucie, być prawiczkiem. „Nie powiedział ci bo nie chciał wyjść na frajera. Nie rozmawialiście o tym przed?”
Veda głośno przełknęła ślinę i poruszyła się niespokojnie zawinięta w swój kokon. Nie rozmawiali zbyt dużo o seksie, później się do siebie nie odzywali, a gdy Veda szukając ciszy usłyszała rozmowę chłopaka z kolegami poczuła się tak koszmarnie, że zerwała z nim wysyłając mu SMS. Kilka dni później Zoey złamała mu penisa. „Nie, to po prostu się stało i działo się strasznie szybko. Za szybko. Chciałam mu powiedzieć, żeby zwolnił, ale za nim cokolwiek wykrztusiłam to on już no wiesz tam był. I bolało i było po wszystkim, i on sobie poszedł. Zabrał moje majtki” wyrzucała z siebie myśli w kolejnych wiadomościach wpisując je i wysyłając jakby w obawie, że stchórzy i nie powie Elvisowi tego czego nie mówiła nikomu innemu. Jordan znał tylko kilka szczegółów. Dziewczyna odnosiła wrażenie, że nie chciał ich znać.
„Wróciłam do domu, ale nie mogłam przestać się trząść. Ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłam i to nie było miłe i ciocia była w domu, a ja nie mogłam przestać płakać. A ciocia dała mi tabletkę” dodała. Yon wstał z łóżka odłożył telefon na parapet i odetchnął kilka razy. Telefon zaświecił się jeszcze kilka razy. Cilla pisała dość chaotycznie, ale nie miał problemu ze zrozumieniem jej.
„Przykro mi, że cię to spotkało” napisał po chwili. Cholera był o krok od napisania jej „Spotkajmy się, a ja cię przytulę” ale się powstrzymał. Nie chciał wyjść na mięczaka.
„Dzięki przeżyłam ale nie rozumiem dlaczego mi nie powiedział, że jest prawiczkiem to nic złego. Nie śmiałabym się, każdy kiedyś robił to po raz pierwszy. A jak było to z tobą?” zapytała go. „Wiem, że cię nie bolało” dopisała pospiesznie. Yon przełknął ślinę siadając na parapecie, pomyślał o swojej pierwszej nocy z Vero. „Nie spodziewałem się tego” napisał zgodnie z prawdą. „Nie zaplanowałem tego ani nic w tym stylu. Moja przyjaciółka” dziwnie się czuł pisząc te słowa „to ta sama dziewczyna którą kocham” napisał pospiesznie. Pisał już Cilii o uczuciach do Vero więc było mu jakoś prościej. „Zaprosiła mnie, bo miała problemy w domu, była sama i jakoś tak samo wyszło”
Veda z ciekawością śledziła kolejne wiadomości Elvisa, który otwierał się przed nią na tak intymny temat. „Byłem cholernie spięty i chciałem dobrze wypaść. Ona, to nie był jej pierwszy raz”
„Kochaliście się z miłości” napisała Veda wysyłając emotkę z serduszkami zamiast oczu. „Nie, ja po prostu tam byłem. Ona po prostu skorzystała z okazji” wyjawił i czuł się jak ostatni frajer pisząc te słowa. Mógł je pisać od Cilii, ale nadal z tyłu głowy miał rozmowę z przyjacielem o tym, że Cilla to jakaś podstawiona dziewczyna i ktoś robi sobie zwyczajnie z niego jaja. Odrzucił tę myśl. Ona nie wie o tym, że ją kocham, dodał. „Ani że był to mój pierwszy raz” „Dlaczego jej nie powiedziałeś?” „Wyszedłbym na frajera” „Tego się boisz?” „Tak, boję się wielu rzeczy Cilla. Boję się, że jesteś starą brzydką babą” „Mam siedemnaście lat , napisała, a on wyczuł, że jest oburzona jego insynuacją. „I jestem śliczna” dopisała, a on parsknął śmiechem, wysłał jej roześmianą buźkę. Odpowiedziała mu tym samym. „Kolor włosów?” zapytał ją. „Czarne” odpisała mu „A ty” „Czarne, krótkie” „powinieneś zapuścić” „Po co? Łatwiej dbać o krótkie włosy” „Wiem, ale ja lubię zanurzać paluszki w chłopięcych włosach” „Dłuższe włosy u chłopca są po prostu atrakcyjniejsze. Nie fryzura na Jezusa. Długie włosy u chłopców nie są atrakcyjne , ale krótkie też nie. Gdzieś pomiędzy” „Wam babom nie dogodzi” stwierdził w kolejnej wiadomości. „Oczywiście, że dogodzi, trzeba nas tylko słuchać” „I przytakiwać” „Widzisz wcale to nie takie trudne zrozumieć dziewczynę. Ile masz wzrostu? „Sto siedemdziesiąt osiem, dlaczego cię to interesuje?” „Dlatego, że lubię się schować w chłopięcych ramionach. Wiesz jak mnie obejmuje od tyłu to jestem malutka i mogę się schować” „Jak malutka jesteś?” „Malutka mam metr pięćdziesiąt pięć. Będę do ciebie pasować” „Będziesz? Chcesz się ze mną spotkać?” „Tak, nie jestem jeszcze gotowa, ale gdy się spotkamy pójdę z tobą do łóżka” oznajmiła, a on upuścił telefon na podłogę.
***
Andrea Russo de Barragán była jego oczkiem w głowie od dnia gdy po raz pierwszy jako mały tobołek została wciśnięta mu na ręce. Spojrzała na niego wielkimi czekoladowymi oczami, a on obdarzył ją miłością od pierwszego wejrzenia. Matka trochę kręciła nosem, że przywiązuje się do córki ojca, ale mała ciemnowłosa Rea z dwoma kitkami i z szerokim uśmiechem na ustach była wszystkim co mu po ojcu zostało. Wypiął ją i postawił na ziemi. Rea beztrosko potuptała przed siebie, wprost do dwóch stojących chłopaków.
─ Rea ─ ruszył w stronę siostrzyczki,
─ Piłka ─ oznajmiła i wyciągnęła rączki o okrągły przedmiot trzymany przez Yona pod pachą. Abarca spojrzał to na dziewczynkę to kolegę z drużyny.
─ Tak to piłka ─ potwierdził Yon. ─ To twój dzieciak? ─ zapytał go wprost. On i Wolf byli w jednej drużynie, ale niespecjalnie trzymali się razem. Bramkarz sam nie kwapił się aby utrzymywać relacje z kolegami z drużyny. Gdy spojrzał to na małą dziewczynkę o oczach ja dwa węgielki to na kumpla z drużyny, do którego ta mała była łudząco podobna.
─ Andrea ─ powiedział podając jej imię ─ I to moja młodsza siostra ─ dodał. Kochał ją, ale nie zamierzał podawać się za jej ojca. ─ Cześć Pat ─ przywitał się z kolegą wyciągając do niego rękę.
─ Piłka ─ powtórzyła dobitnie mała Rea i zamachała w powietrzu nogami. Wolf postawił ją na ziemi.
─ Zostawicie nam piłkę? ─ zapytał. ─ Odniosę ją później do składziku. ─ Yon bez słowa upuścił ją na ziemię. Zachwycona dziewczynka kopnęła piłkę. Piłka odtoczyła się kilka centymetrów do przodu. Zachwycona ponowiła próbę.
─ Nie wiedziałem, że masz tak małą siostrę ─ zauważył Patricio zerkając na dziewczynkę z kitkami, która śmiejąc się kopała piłkę. ─ Nie zauważyłem, żeby twoja mama była w ciąży. Nie żebym się jej specjalnie przyglądał ─ dodał. Wolf bezwiednie uśmiechnął się kącikiem ust. Patricio albo zapomniał, ale kulturalnie udawał że nie pamięta walizek stojących na ganku przed przeszło dwoma laty. Ile o ile Nuria zachowała klasę to jej syn dał popis na całą ulicę wrzeszcząc na ojca ile sił w płucach.
─ Andrea i ja mieliśmy tego samego ojca ─ wyjaśnił dość niechętnie chłopak. Nie lubił się z tego tłumaczyć. Podszedł do piłki i kopną ją lekko do przodu. Rea potuptała za piłką.
─ A to twój stary bzykał asystentkę ─ przypomniał sobie Yon. Patricio zdzielił go łokciem w żebra. ─ No co? Wszyscy to wiedzą., twoi starzy się rozwiedli? Bo nie widziałem twojego starego od lat. ─ Patricio wzniósł oczy do nieba.
─ Mój ojciec nie żyje ─ odpowiedział chłodno nastolatek podchodząc do siostry. Uderzył lekko dłonią w piłkę. Rea powtórzyła jego gest z szerokim uśmiechem na ustach.
─ Aha ─ wymamrotał Yon zerkając na plecy bramkarza.
─ Cześć! ─ usłyszeli radosne wołanie. Yon odwrócił do tyłu głowę i spojrzał na zmierzającą w ich stronę Vedę. Towarzyszyła jej Veronica. ─ Cześć Yon ─ przywitała się z chłopakiem i cmoknęła go w policzek. Patricio zacisnął usta w wąską kreskę i spojrzał na niego wymownie. Za co oberwał kuksańca w żebra.
─ Co wy tutaj robicie? ─ zapytał dziewczyny Yon. ─ Prześladujesz mnie?
─ Co? Oczywiście, że nie. Veronica obiecała że przedstawi mnie Wolfgangowi, bo potrzebny mi jego flet ─ wyjaśniła mu Veda. Wolfgang spojrzał na nastolatkę i zmarszczył brwi. Ostrożnie wziął siostrę na ręce. Rea objęła go za szyję i chwyciła go za ucho.
─ Potrzebny ci mój flet? ─ z siostrą na rękach podszedł do Vedy. Veda zamrugała powiekami i spojrzała na Vero która z trudem powstrzymała uśmiech. Nie wspomniała koleżance, że Wolfgang jest przystojnym chłopcem.
─ Tak ─ potwierdziła. ─ Jestem Veda ─ podała mu swoją dłoń.
─ Wolf ─ podał jej swoją dłoń.
─ A jak ma na imię twoja córeczka?
Yon parsknął śmiechem.
─ Siostrzyczka ─ poprawił Vedę chłopak. ─ Andrea.
─ Ślicznie, grasz na prostym czy poprzecznym?
─ Poprzeczny. ─ Veda pokiwała z uznaniem głową i zsunęła z ramienia plecak i wyciągnęła ze środka teczkę. Podała ją chłopakowi.
─ Rzucisz okiem, ja ją wezmę ─ Veda wyciągnęła ręce po siostrę Wolfa. Andrea bez protestów pozwoliła jej się wziąć na ręce drobną rączką odnajdując ucho dziewczyny.
─ Jasne, cześć Vero ─ przywitał się z koleżanką.
─ Cześć, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ─ powiedziała. Veda spojrzała to na Vero to na Wolfa.
─ Dzięki. ─ wymamrotał wyciągając ze środka nuty i wlepiając w nie oczy. Od dnia śmierci ojca nie obchodził swoich urodzin. Życzenia składała mu jedynie mama. Tylko na nią nie warczał gdy życzyła mu wszystkiego najlepszego i dawała drobny upominek. ─ Nowojorskie trele?
─ Tak, ten tytuł przylgnął i został. Tak partytura jest rozpisana na harfę i flet i na początku grają w duecie dopiero później dołączają do niej skrzypce i oczywiście wiolonczela. Partyturę kończy solo wiolonczeli.
─ Brzmi naprawdę dobrze. Planujesz iść do szkoły muzycznej?
─ Do Juliard ─ Wolf zagwizdał z podziwem. ─ To gdzie twój flet?
─ W domu ─ odpowiedział chowając nuty do teczki. Popatrzył na dziewczynę trzymającą na rękach jego siostrzyczkę. ─ możemy skoczyć do mnie i zagram.
─ Świetnie ─ Veda uśmiechnęła się od ucha do ucha.
─ Zaraz chwila ─ do dyskusji wtrącił się Yon. ─ Nie możesz iść z obcym chłopakiem do domu.
─ Dlaczego nie? ─ to pytanie zadał Patricio. ─ Wolf mieszka obok ciebie ─ przypomniał mu. Yon posłał mu ostre spojrzenie, Patrio był rozbawiony.
─ Świetnie, to możemy wszyscy pójść do ciebie. Zamówić pizzę i uczcić twoje urodziny. Vero umie piec pyszne babeczki. Upiecze dla ciebie babeczki albo lepiej ty nam zagrasz a my upieczemy ci tort.
─ Tort ─ Andrea zaklaskała radośnie rączkami. ─ Tort ─ powtórzyła.
─ To postanowione.
Dwadzieścia minut później weszli do domu Wolfa. Chłopak postawił na podłodze siostrę, która chwyciła w drobną rączkę dłoń Vedy. Brunet wskazał kierunek.
─ Co my tu robimy? ─ zapytał szeptem Patricio Yona.
─ Jak to co? Pilnujemy Vedy.
─ On nic jej nie zrobi ─ stwierdził Patricio. ─ Znasz go od pieluch.
─ Nieprawda, nic o nim nie wiemy. Nie ufam mu ─ Patricio spojrzał na niego wymownie. ─ Żaden mężczyzna nie gra z własnej woli na flecie ─ mruknął szeptem Yon. Pat przewrócił oczyma i ruszył w głąb domu. Pozostałych znaleźli w kuchni. Veda i Vero z szafek wyciągały produkty potrzebne do przygotowania ciasta. Wolfgang natomiast trzymał na rękach dziecko jednocześnie układając na stole nuty po które bardzo chętnie Andrea wzięła w swoje rączki.
Wolfgang od bardzo dawna nie zapraszał do siebie gości. Całe szczęście Nurii nie było w domu. Wolał uniknąć spotkania matki z córką kochanki.
─ Zamówimy pizzę?
─ Tak, ale musisz zagrać moją partyturę ─ zastrzegła Veda i podeszła do niego z telefonem w dłoni. ─ Masz wszystkie składniki? ─ zapytała wyciągając w jego stronę telefon z przepisem. Wolf zerknął na listę składników.
─ Powinny być w szafce ─ zapewnił i zerknął na siostrę stojącą przy jego nogach. Wziął ją na ręce. ─ Pójdę po flet. ─ Veda skinęła głową ─ zamówcie pizzę, ulotki są w pierwszej szufladzie.
─ Nie będziemy za ciebie płacić ─ zastrzegł Yon. Wolf spojrzał na niego obojętnie.
─ Wyluzuj kapitanie, ja stawiam ─ zapewnił go i wycofał się z kuchni.
Partyturę w całości udało mu się odegrać dopiero za trzecim razem gdy dobrze poznał rozkład nut. Yon siedział na kanapie z naburmuszoną miną zaś Patricio siedział na podłodze kolorowymi kredkami malował obrazek z małą Andreą. Dziewczynka była zachwycona nowym towarzystwem. Gdy Wolf przestał grać Veda zaklaskała.
─Dobry jesteś ─ zatrzymała nagrywanie. ─ Musimy koniecznie spotkać się z Lily ─ zaczęła ─ weźmiesz flet i zagracie razem, ja zgarnę wiolonczelę i do was dołączę. To będzie świetne.
─ Dzięki, ale ty jesteś lepsza ─ stwierdził. Veda się uśmiechała od ucha do ucha zadowolona z komplementu.
─ Ta dmuchanie we flet, wielka mi sztuka.
─ Jeśli chcesz mogę dać spróbować ─ odezwał się Wolf. ─ „Panie Janie” jest łatwe ─ dodał. Patricio parsknął śmiechem zaś Rea zawtórowała mu dziecięcym chichotem.
─ Kotek ─ poleciła wskazując kolorową kredką na puste miejsce na kartce. Patricio posłusznie zaczął rysować zwierzątko.
─ Ja nie bawię się w dmuchanie, to zostawię tobie ─ uśmiechnął się złośliwie.
─ Od dawna komponujesz? ─ zapytał dziewczynę Wolf.
─ Odkąd pamiętam ─ odpowiedziała mu Veda. ─ Na wiolonczeli gram od czwartego roku życia, pisze też swoje piosenki, a pierwszą partyturę napisałam jak miałam siedem lat ─ pochwaliła się ─ A ty?
─ Gram od podstawówki ─ wyjawił. ─ Muzyka to moja odskocznia.
─ Grasz też w piłkę ─ zauważyła Veda z uśmiechem. Wzięła na kolana jego siostrę. ─ Widziałam cię w bramce, byłeś dobry.
─ Przepuścił trzy gole ─ przypomniał im wszystkim Yon. Veda spojrzała na chłopaka to na Wolfa.
─ To tylko mecz.
─ Twoje Juliard to tylko szkoła muzyczna ─ odpowiedział jej na to Yon. Veda zirytowana.
─ To najlepsza szkoła muzyczna na świecie ─ przypomniała mu Veda. ─ Wiesz ile znaczy dla mnie pójście tam. Mówiłam ci podczas naszej randki.
─ Byliście na randce? ─ zapytała ich zdziwiona Veronica.
─ Oczywiście, że nie byliśmy na randce ─ zaprzeczył gwałtownie Yon. ─ Tak zjedliśmy kolację i tyle.
─ Pocałowałeś mnie
─ Całuje wiele dziewczyn ─ odpowiedział na to chłopak. ─ To nic nie znaczyło.
─ Nic? ─ wymamrotała siedemnastolatka.
─ Zupełnie nic ─ potwierdził Yonatan. Veda spojrzała na swoje dłonie. Wolfgang spojrzał z irytacją na kolegę z drużyny.
─ Veda, a co lubisz robić poza grą na wiolonczeli? Ja jestem fanem planszówek. Nie mam sobie równych w monopol. ─ mrugnął do niej. ─ Zamówimy pizzę i zagramy partyjkę.
─ Wolę burgera ─ odpowiedziała Veda.
Wolf pokiwał głową.
─ A później pomożesz mi zdmuchnąć świeczkę. ─ zapewnił ją.
***

Max Questa wpatrywał się w nią z niedowierzaniem za nim nie wybuchnął śmiechem. Nina w odpowiedzi wywróciła oczami i za nim nie sięgnęła po kieliszek z winem. Zaczekała aż brunet przestanie się śmiać. Questa otarł spływającą po policzku łzę.
─ Przepraszam ─ wymamrotał sięgając po kieliszek ─ ale tego się nie spodziewałem ─ zaczął obracając w dłoniach kieliszkiem z winem. ─ Co strzeliło mu do głowy?
─ Uznał, że jestem samotna ─ stwierdziła kobieta ─ i że pisanie z nauczycielem to dobry pomysł.
─ Z nauczycielem, którego niemal zostałaś żoną? Co on sobie myślał? ─ zapytał ją. Nina uciekła wzrokiem i wstała podchodząc do okna. Plecami oparła się o parapet. ─ Gui nie wie ─ domyślił się Max. ─ że ty i Elias?
─ Oczywiście, że nie ─ potwierdziła. ─ Nie mogłam mu tak po prostu powiedzieć o jego oświadczynach. Najpierw był zbyt mały, aby zrozumieć a teraz minęło zbyt wiele lat aby to roztrząsać ─ wytłumaczyła i westchnęła. ─ Powinnam porozmawiać z Eliasem?
─ Mnie pytasz? ─ wskazał na siebie. ─ Skoro on nie wywołuje tego tematu, co ani trochę mnie nie dziwi ─ Nina uniosła lekko brew ─ Przez wiele tygodni pisał z nastoletnim synem swojej niedoszłej żony myśląc, że to ona ─ zaczął ─ z męskiego punktu widzenia, którego tak desperacko potrzebujesz ─ uśmiechnął się lekko ─ przemilczenie tematu nie jest ani trochę zaskakujące to ─ urwał i westchnął ─ To upokarzające Nino, a wasza wspólna historia jeszcze wszystko dodatkowo kompiluje.
─ Nie ma żadnej „naszej historii” Max.
─ On ci się oświadczył i chciał się z tobą zestarzeć to jest wspólna historia która wszystko dodatkowo komplikuje ─ brunetka westchnęła. ─ Z męskiego punktu widzenia on nie chcę poruszać tego tematu więc odpuść.
─ A co powiedział lekarz którego ci poleciłam? ─ zapytała Nina zmieniając temat. Mex popatrzył na nią i westchnął bezwiednie wstając i chwytając naczynia z kuchennego stołu. Koniecznie chciał zająć czymś ręce.
─ Według jego opinii Alma miała zapalenie trzustki nie raka ─ powiedział odkręcając wodę. ─ Długofalowe przyjmowanie chemii wywołało u niej raka, a zabiło ją zapalenie płuc ─ dodał myjąc naczynia.
─ Przykro mi ─ wymamrotała Nina wpatrując się w jego plecy. ─ Co zamierzasz z tym zrobić?
─ A co mogę? Alma nie żyje i nic tego nie zmieni ─ odłożył jeden talerz na suszarkę. ─ Z prawnego punktu widzenia to zaniedbanie, może nawet nieumyślne spowodowanie śmierć ─ zaczął mężczyzna odkładając kolejny talerz według prawnika z poradni mogę złożyć donos do prokuratury, mogę nawet pozwać szpital o zatrudnienie go, ale ─ zakręcił wodę i dłuższą chwilę wpatrywał się w okno wychodzące na ulicę. ─ żaden sąd nie wróci jej życia ─ mruknął. ─ Matteo o niczym nie wie ─ dodał na końcu. ─ Przepraszam wiem , że stawiam cię w niezręcznej sytuacji ─ zaczął.
─ Przestań, nie masz za co przepraszać. Przyjaźniłam się z Almą i wiem, że jest wam ciężko.
─ Nie wiem czy „ciężko” to dobre określenie. Chciałem z nim porozmawiać, ostatnio ciągle się mijamy, a on myślał, że chcę z nim rozmawiać na „te tematy” więc twój syn przybył mu na ratunek i wymyślili sobie „projekt na informatykę” ─ zaznaczył w powietrzu cudzysłów i parsknął śmiechem.
─ A chciałeś z nim porozmawiać o seksie?
─ Nie wiem, ma siedemnaście lat chyba powinienem z nim porozmawiać, ale ─ westchnął. ─ To Alma zawsze była tą bardziej rozmowną w naszej rodzinie. Chodziła na wywiadówki, pomagała Matteo w lekcjach. Bez niej nie wiem co robić ─ przyznał się. ─ A co u ciebie? Jak się czujesz?
─ Ujdzie ─ stwierdziła kobieta. ─ Dużo pracy ─ wyjaśniła ─ odkąd de Bosque został zawieszony brakuje mam dodatkowej pary rąk ─ wyjaśniła kobieta. ─ Federico Calderon jest w mieście.
─ Słyszałem, Gui wie?
─ Nie, Gui myśli, że jego ojciec nie żyje i wolałabym żeby tak pozostało. Tak jest lepiej.
***
Krew wsiąkła w materac tworząc paskudną nieestetyczną plamę. Nagi mężczyzna leżał na brzuchu, a jego głowa trzymała się na kilku fałdach skóry. Patolog sądowa Caridad Blanco przyklęknęła przy łóżku wpatrując się w denata. Andres Suarez oczy miał szeroko otwarte.
─ Śmierć nastąpiła niemal natychmiast ─ powiedziała zerkając na stojącą w drzwiach pokoju Helenę Romo. Pani szeryf jasne oczy utkwione miała w mężczyźnie. Kobieta westchnęła i zsunęła z nadgarstka gumkę do włosów. Związała je w wysoki koczek i weszła do środka szurając butami na których miała jednorazowe ochraniacze. ─ Sprawca niemal odciął mu głowę ─ kobieta lekko chwyciła denata za włosy i zademonstrowała, że głowa trzyma się na kilku fragmentach skóry.
─ Myślałam, że takie rzeczy są wykonalne tylko w filmach ─ mruknęła w odpowiedzi Romo przyglądając się denatowi.
─ Nie tylko ─ odpowiedziała lekarka ─ wystarczy mieć dobrze naostrzone ostrze, które przebije się przez warstwy skóry i tkanek. Ostre i gładkie. Stawiam na nóż rzeźnicki. Rana jest czysta i gładka, cios wyprowadzony od prawej do lewej. Sprawca złapał go za włosy, odchylił jego głowę do tyłu i ciach. Szybka i sprawna robota.
─ Zawodowiec ─ odparła na to Romo.
─ Być może, sprawca się nie zawahał.
─ I zabił go gdy był najbardziej bezbronny ─ dodała pani szeryf spoglądając na nagiego mężczyznę. ─ Jakieś inne ślady? Uprawiał seks przed śmiercią?
─ Być może, są ślady ─ wskazała na plamy na ciemnym prześcieradle ─ ale może miewał mokre sny.
─ Dzięki, weź go na stół jak najszybciej ─ poprosiła ją. Caridad skinęła głową, a jasnowłosa spojrzała na stojącego w progi Pablo Diaza. Przebywający na urlopie zdegradowany szeryf włożył ochraniacze i wszedł do środka. Jasnowłosy skrzywił się mimowolnie na widok denata. Zaczekał aż Caridad spakuje swoje narzędzia pracy i zostaną z Heleną sami.
─ Paskudny początek tygodnia ─ stwierdził wpatrując się w puste łóżko. ─ Mały John do mnie zadzwonił.
─ Zrobił to przed czy po tym jak wybrał numer alarmowy? ─ zapytała go kąśliwie Helena.
─ Przed, kazałem mu po was zadzwonić ─ Helena odwróciła do tyłu głowę i spojrzała na Diaza. ─ Mieszkańcy „Drabinianki” nie lubią policji i większość swoich spraw załatwiają bez jej udziału ─ wyjaśnił chociaż nie musiał. Romo zdawała sobie sprawę, że zamordowany był nie tylko sutenerem, ale także szeryfem, sędzią i okazjonalnie katem. ─ ale tego Mały John nie utrzymałby długo w sekrecie.
─ Ty i Hrabia ─ zaczęła kobieta szukając w głowie odpowiednich słów ─ dobrze się znaliście?
─ Jako tako ─ odpowiedział jej Diaz i odwrócił do tyłu głowę. W progu pojawił się mężczyzna, którego ksywka nie pasowała do postury. Mały John był wysoki i barczysty. Dziewczynka drzemiąca na jego rękach wyglądała jak krucha i bezbronna lalka.
─ I co teraz szeryfie? ─ zapytał Pablo bujając się lekko na boki.
─ Przesłuchamy wszystkich mieszkańców obecnych na miejscu zdarzenia ─ odezwała się Helena zerkając na dziecko na jego rękach. ─ Kto miał dostęp do Hrabiego? ─ mężczyzna spojrzał na Pablo, który lekko skinął głową.
─ Sam dobierał sobie przyjaciół ─ odpowiedział na postawione pytanie.
─ Miał dziewczynę?
─ Żadna by tego nie zrobiła. Hrabia dbał o swoje dziewczyny.
─ Tak? A jaki procent pobierał za „dbanie o nie” ─ zapytała go zaczepnie Romo. Pablo położył dłoń na jej ramieniu.
─ Musimy zadać te wszystkie pytania ─ dodał ugodowym tonem Diaz. Mały John skinął lekko głową. ─ To miejsce zbrodni więc nikt nie ma prawa tutaj wchodzić.
─ Jasne szeryfie, znam zasady ─ odchrząknął gdy dziewczynka śpiąca mu na rękach uniosła do góry główkę i zamrugała zaspanymi oczkami. ─ Musze dać jej butelkę wyjaśnił z kieszeni dresów wyciągając klucz. ─ Zamknijcie ze sobą, jak skończycie chłopaki was odprowadzą.
Dziesięć minut później Pablo i Helena wsiedli do auta i odjechali zostawiając za sobą tłumek gapiów. Diaz prowadził pewnie i zatrzymał się dopiero przed kawiarnią Camila. Restauracja mimo wczesnej pory była otwarta. Diaz wszedł do środka i po chwili wrócił z dwoma kubkami kawy na wynos i drożdżówkami. Wbił zęby w słodki smakołyk i w zamyśleniu przeżuwał.
─ Co to za dziewczynka? ─ zapytała Pablo pijając kawę.
─ Ta mała u małego Johna na rękach? ─ skinęła lekko głową. ─ Pamiętasz jak zawalił się budynek, a w zamrażarce znaleziono kobietę? ─ potwierdziła skinieniem głowy ─ No to była jej matka. Mały John dostał prawo do opieki nad nią.
─ Prawo do opieki ─ powtórzyła głucho Romo.
─ Zmarła była jego siostrą więc opiekę dostał najbliższy krewny dziecka.
─ I sąd to łyknął? ─ zapytała z niedowierzaniem Helena opierając głowę o zagłówek fotela. Pablo wzruszył w odpowiedzi ramionami. ─ Kto go zabił?
─ A bo ja wiem? ─Pablo wzruszył ramionami wgryzając się w drożdżówkę. ─ Andres święty nie był, miał wrogów, ale trzymał tam wszystkich w kupie.
─ Mały John przejmie schedę? Może to on?
─ Johnny? Nie ─ zaprzeczył Pablo. ─ Byli dla siebie jak bracia.
─ Kain też był bratem Abla ─ przypomniała mu najsłynniejsze bratobójstwo w historii i. ─ To go raczej nie zatrzymało. I miał łatwy dostęp do Andresa.
─ Niewiele wiesz o Suarezie co? ─ zapytał ją i upił łyk kawy. ─ On i John dorastali razem. Jedna ulica, te same rodziny zastępcze. Obaj byli wykorzystywani seksualnie przez ich ojca zastępczego. ─ wyjawił. ─ Facet nie tylko ich gwałcił, ale zmuszał do uprawiania seksu z dziewczynami pod ich opieką ─ dodał. Helena spojrzała na niego zniesmaczona. ─ Wszystko nagrywał i sprzedawał na czarnym rynku.
─ A policja wiedziała i nic z tym nie zrobiła?
─ Dzieciaki bały się zeznawać , a bez zeznań prokurator nie mógł zbyt wiele zrobić. Za nim sprawa trafiła na wokandę facet wypadł przez okno i skręcił sobie kark.
─ Suarez go zabił?
Pablo w odpowiedzi wzruszył ramionami.
─ Facet nie żył więc nie było sprawy. Andres trafił do domu dziecka, wyszedł jak skończył osiemnaście lat i wrócił do dzielnicy gdzie po latach wygryzł swojego poprzednika i został nowym Hrabią.
─ Kto teraz będzie nowym Hrabią? Mały John?
─ Możliwe, że na jakiś czas John przejmie władzę, ale jest za słaby żeby ją utrzymać. Będziemy mieć szczęście jeśli dojdzie do pokojowego przejęcia władzy.
─ No to nie ma co liczyć ─ mruknęła Helena obracając w palcach kubek z kawą. ─ Miał jakąś rodzinę?
─ Poza prostytutkami i całą resztą miał jeszcze syna.
─ Mógł pozbyć się ojca? ─ Pablo spojrzał na swoją pasażerkę i parsknął śmiechem.
─ To nie ten przypadek ─ odpowiedział sącząc kawę. ─ To przeczy wszystkim jego wartościom ─ dodał. ─ Syn Suareza został księdzem ─ Helena zamrugała powiekami zaskoczona. Pablo przemilczał jednak fakt, że facet nie dawno wrócił do miasta. ─ Podrzucę cię na komendę ─ dodał i odpalił silnik.





**
Dwadzieścia dwa lata, pomyślał wpatrując się w zamyśleniu w pusty ołtarz i ministranta zdmuchującego świece. Dwadzieścia dwa lata temu sam odprawiał eucharystię, rozdawał komunię, modlił się z ludźmi. Dziś był jednym z wielu parafian. Dziś czasami zdarzało mu się tęsknić za tamtym prostszym życiem. Kiedy jednak wrócił do Pueblo de Luz wiedział, że nie może zostać. Nie jako ksiądz.
Złamał śluby. Łamał je od bardzo dawna, lecz na pielgrzymce parafialnej złamał śluby czystości spędzając noc z kobietą, Piękną, mądrą kobietą. Wstyd palił go w trzewiach. Wiedział, że nie będzie mógł służyć Bogu. Matka mu tego nigdy nie wybaczyła. Kiedy wstąpił doi seminarium duchownego była z niego taka dumna! Gdy odszedł z kapłaństwa przez rok nie zamieniła z nim słowa, on nie potrafił jej tego wytłumaczyć. Nie powiedział jej prawdy. Nie mógł wyznać matce, że przespał się z jedną ze swoich parafianek. To nie było chwilowe zauroczenie, zaspokojenie pożądania. To była miłość. Kochał Palomę. Nigdy jej nie zapomniał. Nieważne gdzie był, nieważne gdzie rzucił go wir wydarzeń, on zawsze pamiętał jej roześmiane oczy. Jej zdjęcie nosił wetknięte w niewielką kieszonkę w portfelu. Od przyjazdu do miasta nie potrafił wyrzucić byłej kochanki ze swoich myśli.
─ Szczęść Boże ─ drgnął wyrwany z własnych rozmyślań i spojrzał na młodego mężczyznę. ─ Przepraszam nie chciałem pana przestraszyć ─ Ariel posłał mężczyźnie lekki uśmiech.
─ Zamyśliłem się ─ odparł zgodnie z prawdą były ksiądz. ─ Pewnie chcę pan zamknąć ─ mężczyzna zaczął się podnosić.
─ Nie proszę siedzieć. Zostawiamy kościół otwarty dla parafian ─ wyjaśnił mu Ariel. ─ Nie widziałem tutaj pana wcześniej.
─ Kiedyś byłem tu częstym gościem ─ odparł mężczyzna i przesunął się w bok aby Ariel mógł usiąść. ─ Sporo się tutaj zmieniło ─ zauważył zadzierając do góry głowę i spoglądając na osmolone elementy kościelnej nawy. ─ Ojciec Horacio nadal pełni tutaj posługę?
─ Tak, nie dawno wrócił ze zwolnienia lekarskiego ─ wyjaśnił ciemnowłosy ksiądz. ─ Zna pan ojca Horacio?
─ Tak, pełniłem tutaj posługę.
─ Jest pan księdzem?
─ Byłem ─ poprawił go. ─ Przed dwudziestoma laty opuściłem stan kapłański ─ wyjawił mu mężczyzna. Zapatrzył się w ołtarz. ─ Nie dawno wróciłem do kraju ─ wyjawił. ─ Moja matka umarła ─ dodał.
─ Moje kondolencje ─ mężczyzna w podziękowaniu skinął głową.
─ Długo chorowała przed śmiercią i nigdy mi nie wybaczyła mojego występku. Była dumna z syna księdza. Syn odchodzący od kapłaństwa był dla niej policzkiem. I mam na imię Martin ─ przedstawił się. ─ Skoro opowiadam ci historię mojego życia wypadałby się przedstawić. Martin Suarez.
─ Ariel ─ podał swoje imię brunet.
─ Masz ochotę na spaceru Arielu? Przydałoby mi się rozprostować stare kości.
─ Bardzo chętnie.
Mężczyźni ruszyli przed siebie.
─ Mogę zapytać ─ zaczął Ariel.
─ Dlaczego odszedłem? ─ Martin uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Zakochałem się ─ odpowiedział ─ w jednej z parafianek ─ uściślił i roześmiał się widząc minę Ariela. ─ Wolałem żyć w zgodzie ze sobą niż w kłamstwie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:54:15 26-02-25    Temat postu:

Cz2
***
Veda rozejrzała się uważnie po pustej cichej klinice dla potrzebujących do której przywiózł ją Jordan Guzman. Chłopak milczał przez większość część drogi, a ona nie zamierzała mu się przyznawać, że grała niczym opętana przez złego demona z powodu chłopca dla którego pocałunek nic nie znaczył, a randka wcale nie była randką. Było jej smutno, było jej strasznie przykro, że znowu zaczęła lokować swoje uczucia w chłopcu, któremu nawet na niej nie zależało. Zajmując miejsce pasażera w samochodzie należącym do taty Tuptusia poważnie zastanawiała się co z nią jest nie tak, że przyciąga do siebie same beznadziejne przypadki? Jej ex, Damian, który chciał uprawiać z nią seks i Yon, który kocha się w innej dziewczynie. Żaden z nich to nie był dobry materiał na chłopaka. Westchnęła zwracając na siebie uwagę Jordana, który wskazał jej fotel.
─ Nie lubię szpitali ─ mruknęła sadowiąc się w fotelu zabiegowym.
─ To przychodnia dla potrzebujących nie szpital ─ poprawił ją Guzman wyciągając z szafki odpowiednie medykamenty. ─ Nie chciałaś jechać do szpitala ─ przypominał jej. Nie chciała. Nie lubiła szpitali. Przypominały jej o śmierci brata chociaż on umarł za nim do niego trafił.
─ To placówka medyczna ─ odrzekła ─ więc jej nie lubię ─ spojrzała na swoją dłoń i opatrunek, który zdążył przesiąknąć krwią. ─ Nie lubię krwi ─ mruknęła. ─ To tylko mała ranka ─ zaczęła ─ czy ja stracę palec Jordanie?
─ Nie dopuścimy do tego, dlaczego nie zabezpieczasz opuszków?
─ Dźwięk nie jest czysty ─ odpowiedziała na to brunetka. Jordan usiadł naprzeciwko koleżanki i założył rękawiczki. Veda odwróciła głowę w drugą stronę, lecz po chwili uważnie przyglądała się pewnym ruchom chłopaka. ─ Jak gram to czasem zapominam o całym bożym świecie ─ dodała. ─ Grywasz jeszcze na cmentarzu? ─ zapytała go.
─ Czasem ─ odpowiedział ─ Czytasz?
─ Regularnie, ja i tata Sal kończymy właśnie „Sto lat samotności”
─ Podobała ci się? ─ zagadną do niej chłopak. Wiedział, że jeśli Veda będzie mówić nie będzie myśleć o rozcięciu na palcu. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
─ Ta książka jest głupia ─ stwierdziła brunetka, gdy Jordan pod lampą opatrywał jej palec. Rana przestała krwawić i mógł przyjrzeć się szkodom wyrządzonym przez strunę. Całe szczęście rana nie była tak głęboka jak chłopak przypuszczał i powinny wystarczyć plastry ściągające. ─ Nic a nic z niej nie zrozumiałam. Wolę czytać „Harrego Pottera” albo „Opowieści z Narnii” już wyprawy Homera do Troi były ciekawsze.
─ Odyseusza ─ poprawił ją machinalnie. Veda spojrzała na niego ze zmarszczonym nosem. ─ Homer napisał „Odyseję” nie był jej bohaterem ─ wyjaśnił przyjaciółce. Veda wywróciła w odpowiedzi oczami najwyraźniej obojętna i na własną pomyłkę i mało zainteresowana kto jest kim w „Odysei” ─ Przeczytałaś „Odyseję”
─ Nie, obejrzałam Troję z młodym Bradem Pittem ─ wyjaśniła wyraźnie zadowolona ze swojego wybiegu. Jordan z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Tylko Veda mogła wpaść na pomysł obejrzenia filmu, który tylko luźno nawiązywał do dzieł Homera. ─ Film był całkiem fajny ─ stwierdziła ─ chociaż Brad Pitt nie jest w moim typie.
─ Brad Pitt jest stary ─ stwierdził Jordan przypominając sobie, że aktor wcielający się w Achillesa obecnie ma jakieś pięćdziesiąt lat.
─ A Orlando Bloom ładniejszy ─ odgryzła się dziewczyna ─ i jego włosy nie wyglądają jakby nie mył ich przez miesiąc. ─ stwierdziła i ponownie spojrzała na swoją dłoń. ─ Nie będzie szwów?
─ Nie ─ potwierdził ─ ale przez tydzień powinnaś ograniczyć granie na wiolonczeli ─ Veda popatrzyła na niego ze zgrozą ─ noś na palcu opatrunek ─ skapitulował chłopak. Znał Vedę krótko, ale wiedział, że nakłonienie jej do zrobienia sobie przerwy w graniu na instrumencie było niemożliwe. ─ inaczej rana ciągle będzie się otwierać. ─ Kim jest Elvis? ─ zapytał. Veda spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczyma.
─ Czytałeś moje wiadomości? ─ zapytana ogarnięta dziwną zgrozą, że miałby dostęp do jej prywatnej korespondencji.
─ Nie, wysłał ci wiadomość gdy poszedłem po telefon. Kim jest Elvis?
─ Przyjacielem ─ odpowiedziała na to Veda.
─ A twój przyjaciel chodzi do naszej szkoły? ─ zapytał. ─ Nie przypominam sobie, żeby do liceum chodził ktoś imieniem „Elvis” Imię nie było popularne nie mówiąc o tym, że gdyby w okolicy mieszkał ktoś z takim imieniem rówieśnicy daliby mu popalić. Jordan zerkną na brunetkę i wiedział, że ta z trudem powstrzymuje się od opowiedzenia czegoś więcej o swoim znajomym.
─ Nie wiem ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą. Co prawda Elvis napisał jej, że jest jej rówieśnikiem i że chodzi do liceum, ale nie doprecyzował o którą konkretnie szkołę ma na myśli. Mógł równie dobrze mieszkać w innym stanie. ─ Poznaliśmy się przypadkiem ─ dodała i nakreśliła przyjacielowi sytuację. Jordan nie dowierzał własnym uszom. Veda nie dość, że nawiązała te znajomość przez zupełny przypadek to dodatkowo nie wiedziała w taj znajomości żadnego zagrożenia. Chłopak co prawda rozpoznał numer telefonu należący do Yona, ale to ani trochę go nie uspokoiło.
─ Wiesz jak on w ogóle wygląda? ─ zapytał. Veda spojrzała na niego zirytowana. ─ Wie jak ty wyglądasz? Odwróciła wzrok. ─ Co ty w ogóle o nim wiesz?
─ Wiem, że ma tyle samo lat co ja, jest brunetem i ma ładne mięśnie brzucha ─ Jordan, który wyrzucał do kosza na odpadki medyczne zużyte opatrunki aż zamarł nad otwartym koszem. W głowie systematyzował nowo nabytą wiedzę i starał się opanować targające nim emocje. Veda wymieniała wiadomości z Elvisem. Elvisem był Yon, bo Jordan mający pamięć do cyfr z łatwością zapamiętywał numery telefonów i nie miała bladego pojęcia, że chłopakiem, który jej na te wiadomości odpisuje jest chłopak z San Nicholas. Najgorsze w tym wszystkim było to, że brunetka nie wiedziała absolutnie nic złego w takim sposobie komunikacji. ─ Widziałaś jego mięśnie brzucha? ─ zapytał ją ─ On widział twoje?
─ Ja nie mam mięśni brzucha ─ stwierdziła coraz bardziej zirytowana Veda. ─ Poza tym co cię obchodzi z kim pisze? Nie odzywasz się do mnie od tygodni.
─ To ty przestałaś się do mnie odzywać bo nie mogłaś zaakceptować prawdy, że Yon spotyka się z tobą tylko po to żeby wyprowadzić mnie z równowagi.
─ Zaakceptuj sobie to, że miałeś rację! ─ krzyknęła brunetka. ─ Widywał się ze mną, żeby dokuczyć tobie. Pocałował mnie, ale dla niego to i tak nic nie znaczył, bo on całuje wiele dziewczyn i pewnie uprawia z nimi seks chociaż kocha się w Veronicę, która go nie chcę bo kocha się w Marcusie, a Marcus z kolei jej nie chcę bo jest w związku z Adorą i razem wychowują córeczkę ─ wyrzucała z siebie kolejne słowa Veda. ─ A ja jestem kretynką, która myślała, że Yon mnie lubi i że zabrał mnie na randkę i że pocałował mnie na randce bo mu się podobam i mnie lubi, ale to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie ─ głos zadrżał jej niebezpiecznie, a w oczach pojawiły się łzy. ─ ale on nic do mnie nie czuje i jestem prawie pewna, że na balu przespał się z Sarą i pozbawił ją dziewictwa i dlatego Marcus go uderzył ─ dodała. Chłopak zrobił krok do przodu, ale Veda się cofnęła zirytowana wycierając twarz rękawem za dużej bluzy, którą Jordan był pewien zagarnęła Molinie. Bluza była stara powycierana na łokciach i zapewne była noszona przez policjanta w liceum.
─ Zabrałaś to z szafy Ivana? ─ zapytał wskazując na szarą bluzę.
─ Tata nie ma nic przeciwko ─ stwierdziła chociaż nie zapytała czy może ją sobie pożyczyć na wieczne oddanie. Veda nie zamierzała jej zwracać. Buza była stara, znoszona, ale takie ubrania lubiła najbardziej. Ta dodatkowo pachniała jak Ivan.
─ Tata? ─ powtórzył głucho Jordan. W ciągu tych kilku tygodni gdy ze sobą nie rozmawiali najwyraźniej sporo się zmieniło. ─ Mówisz do Ivana „tato?”
─ Ivan jest moim tatą ─ odparła na to Veda. ─ On i Salvador są moimi ojcami więc noszę ich nazwiska. ─ i w tym momencie Jordan poczuł, że musi usiąść. To było zdecydowanie za dużo informacji nawet jak na bruneta. ─ Nie rozumiem dlaczego ludzie robią tak wiele oczy jak im to tłumaczę? I dlaczego muszę to tłumaczyć? Salvador jest moim tatą bo mnie spłodził, a Ivan jest moim tatą bo mnie wybrał więc noszę nazwiska ich obu, bo dzieci noszą nazwiska swoich ojców. To proste.
Jordan na końcu języka miał pytanie „czy Veda o tej prostocie poinformowała głównych zainteresowanych?” ale się powstrzymał i wątpił. Dla niej to była oczywista oczywistość cóż zarówno dla Ivana jak i Salvadora niekoniecznie aż tak oczywista. Miał się już odezwać gdy do głównych drzwi rozległo się natarczywe pukanie. Spojrzał na Vedę.
─ Czekasz na kogoś? ─ zapytała go brunetka. Jordan pokręcił przecząco głową. Pukanie przeszło w natarczywe walenie.
─ Jordan! ─ to był Felix Castellano. Rozpoznali jego głos. ─ Jesteś tam? ─ Jordan ruszył do drzwi i otworzył je. ─ Pomóż mi ─ powiedział wskazując na auto. Jordan wyszedł z kliniki i ruszył do auta. Felix otworzył tylne drzwi. Nastolatek zajrzał do środka spoglądając to na półprzytomnego chłopaka to na Ruelle Torres która trzymała jego głowę na kolanach gładząc go po brudnych włosach.
─ Potrąciliście go?
─ Nie ─ zaprzeczył ─ znaleźliśmy na przystanku ─ wyjaśnił. ─ możemy omówić to w środku?
─ Możemy, pomóż mi go stąd wyciągnąć ─ wymamrotał Jordan z trudem wyciągając na zewnątrz półprzytomnego chłopaka. Wspólnie wprowadzili go do ośrodka i położyli na kozetce. Jordan założył świeżą parę rękawic. ─ Znasz go?
─ Nie, ale sądzę, że Rue go zna ─ w progu gabinetu zabiegowego stała siostra Torresa z szeroko otwartymi ciemnymi oczyma wpatrywała się w chłopaka. Oczy miała pełne łez które nieprzerwanie spływały po jej policzkach. Wytarła je wierzchem dłoni.
─ Ma na imię Xavier ─ podała jego imię ─ on nie może umrzeć, nie może ─ powtórzyła. ─ Proszę nie umieraj ─ wymamrotała dziewczyna. Jordan położył dłoń na jego piersi. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu. Chłopak cofnął się i sięgnął po komórkę.
─ Do kogo dzwonisz?
─ Do kogoś kto może pomóc ─ odpowiedział i wybrał numer doktora Vazqueza. ─ Rusz dupę i przyjedź do ośrodka zdrowia ─ powiedział tylko i się rozłączył. Kwadrans później do środka wszedł Julian Vazquez, który otworzył drzwi swoim kompletem kluczy. Spojrzał na grupę nastolatków to na nieprzytomnego pacjenta.
─ Kto go potrącił?
─ Żadne z nas ─ zapewnił go Jordan. ─ Znaleźli go nieprzytomnego na przystanku i przywieźli tutaj ─ wyjaśnił Jordan gdy Julian zakładał fartuch i przystąpił do badania. ─ I nie sądzę, żeby potrącenie było jego głównym problemem. Jego temperatura to trzydzieści dziewięć stopni, osłuchowo też kiepsko to wygląda ─ wyjaśnił chłopak. ─ Oddycha, ale słabo. ─ Julian chwycił leżące na tacy obok nożyczki i rozciął brudną mokrą koszulkę za nim nie przyłożył stetoskopu do jego klatki piersiowej.
─ Dlaczego nie wezwaliście karetki?
─ Ona nie może wiedzieć, że on tutaj jest ─ Ruelle odezwała się po raz pierwszy od kilku minut. Julian spojrzał na nią przez ramię. ─ Moja matka ─ wyjaśniła ─ nie może wiedzieć, że on tutaj jest.
─ On ma jakieś imię?
─ Xavier ─ odpowiedziała podając je po raz kolejny ─ Ma na imię Xavier Serrano ─ Julian spojrzał to na nieprzytomnego chłopaka to na Rue.
─ Jesteś pewna?
─ Tak, spotykałam się z jego bratem ─ dodała ─ Zna go pan?
─ Serrano to dość popularne nazwisko w tych stronach ─ oznajmił lekarz zawieszając stetoskop na szyi. ─ Jordan trzeba podłączyć go pod monitory, ściągnij butlę z tlenem i przenośny rentgen. Osłuchowo brzmi jak zapalenie płuc.
─ Serrano nie jest popularnym nazwiskiem tutaj ─ stwierdził Felix.
─ Monterrey ─ poprawił się machinalnie Julian. ─ To popularne nazwisko w Monterrey. Jesteś pewna, że to on? ─ Rue pokiwała głową. ─ Pomóżcie Jordanowi ze sprzętem ─ zwrócił się do nastolatków.
─ Nie chcę go zostawiać.
─ Muszę założyć mu cewnik ─ poinformował Rue ─ wątpię żeby chciał żebyś była tego świadkiem ─ Rue bezwiednie skinęła głową i nastolatkowie wyszli z pomieszczenia cicho zamykając ze sobą drzwi. Julian został sam na sam z pacjentem. Dwadzieścia minut później lekarz wpatrywał się w zdjęcie rentgenowskie. Xavier Serrano spał pogrążony w głębokim śnie. Rue Torres siedziała przy nim trzymając go za rękę. Veda przycupnęła cichutko w kąciku zawzięcie notując coś w na luźnych kartkach papieru które znalazła. Chłopcy zaś każdemu zaparzyli kubek gorącej herbaty. Julian wziął naczynie z rąk Jordana.
─ Co widzisz?
─ Paskudne zapalenie płuc ─ odpowiedział na to chłopak.
─ Nie tylko, tu i tutaj ─ wskazał na dwa miejsca obok siebie ─ ma źle zrośnięte żebra, miał też pęknięty obojczyk.
─ Felix powiedział mi, że chłopak siedział ─ Julian spojrzał na niego zaskoczony ─ Tak mu powiedziała Rue. W więzieniu wdał się pewnie w nie jedną bójkę.
─ Pewnie tak ─ odparł na to lekarz. ─ Jak temperatura?
─ Spadła, pewnie nie długo się obudzi ─ mruknął Jordan odwracając do tyłu głowę ─ Serrano skojarzyło ci się z Aureliano Serrano ─ Julian popatrzył na niego zaskoczony. ─ Mogłem sprawdzić to i owo ─ wyjaśnił. ─ Według starych artykułów Serrano powiesił się w swoim gabinecie po tym jak mecenas Vazquez ─ nazwisko podkreślił ostatnie słowo pijając herbatę ─ wybronił go od wieloletniej odsiadki. To był twój ojciec?
─ Mój ojciec był prawnikiem, bronił wiele osób.
─ Zapewne, ale ilu jego klientów było sądzonych o porwanie i gwałt na nieletniej? ─ zapytał go chłopak. Julian spojrzał na Guzmana─ Według tego co udało mi się znaleźć twój staruszek był obrońcą w sprawach karnych i zmorą prokuratorów bo bronił najgorszych z najgorszych?
─ To było wiele lat temu Jordanie.
─ To prawda, ale Aureliano miał syna, który w chwili jego śmierci miał niespełna roczek. Dziesięć miesięcy.
─ A przytaczasz te fakty w jakimś konkretnym celu?
Chłopak wzruszył nonszalancko ramionami.
─ Chłopak miał na imię Xavier, a jego matka prysnęła do stolicy krótko po pogrzebie męża. ─ Julian powstrzymał westchnięcie gdy pacjent zniósł się paskudnym kaszlem ruszył w stronę łóżka. Xavier zamrugał powiekami i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu w którym się znajdował. Jordan odciągnął od łóżka szatynkę. Kątem oka obserwował jak Julian Vazquez swoim kojącym głosem uspokaja pacjenta i wyjaśnia mu ostatnie wydarzenia wyciągając z niego kilka potrzebnych informacji. Xavier szedł do szpitala gdy ktoś go potrącił. Sprawca uciekł z miejsca wypadku zostawiając chłopaka w rowie. Kilka minut później chłopak ponownie zapadł w drzemkę. Julian wyprowadził całe towarzystwo z pokoju zabiegowego.
─ Uciekajcie do domów dzieciaki ─ poprosił zebranych. Jordan skrzywił się na określenie „dzieciaki” ale nie odezwał się ani słowem. ─ Zostanę z nim.
─ I nie zawiadomi pan policji? ─ zapytała go Ruelle.
─ Nie ─ zapewnił ją lekarz. ─ Nie ma powodu żeby wzywać policję. Xavier nie chcę zgłaszać wypadku służbom a ja nie chcę go do tego zmuszać. Felix, Jordan liczę że odwieziecie koleżanki do domów?
─ Oczywiście ─ zapewnili go chłopcy.
Kwadrans później Julian z ubraniami schludnie złożonymi w kostkę wszedł do pomieszczenia. Xavier był przytomny i czujny. Na jego widok poruszył się niespokojnie na kozetce.
─ Jak się czujesz?
─ Lepiej, gdzie są moje rzeczy? Muszę już iść.
─ Xavier ─ zwrócił się do niego lekarz ─ Masz zapalenie płuc, nie mogę cię tak po prostu stąd wypuścić.
─ To szpital?
─ Przychodnia dla potrzebujących ─ wyjaśnił Julian. ─ Zostaniesz tutaj na noc ─ oznajmił lekarz. ─ później coś się wymyśli.
Noc była cicha i spokojna. Julian wysłał sms do żony informując ją, że zostanie na noc w przychodni z pacjentem. Nakarmił go, wskazał łazienkę w której młody chłopak mógł zmyć z siebie brud i dał czyste ubranie. Xavier Serrano według szybkich obliczeń w głowie Julian miał dwadzieścia lat. I jeśli łudził się, że chłopak nie jest synem Aureliano to wszystkie jego wątpliwości zniknęły wraz ze zniknięciem zarostu Xaviera. Był łudząco podobny do swojego ojca. Ciemnowłosy, ciemnooki. Młodszy od ojca gdy go ostatni raz widział, ale cholernie do niego podobny.
Przeszłość zawsze wraca, żeby gryźć nas w tyłek, przypomniał sobie słowa swojego nieżyjącego już teścia. Peter Pan miał rację. Przeszłość prędzej czy później zawsze nas dopadnie. Czy to w człowieku mijającym nas na ulicy czy dwudziestoletnim chłopaku siedzącym na niewygodnej kozetce.
─ Kto mnie tutaj przywiózł? ─ z zadumy wyrwał go głos Xaviera. Julian przeniósł na niego wzrok i wstał. Przelał z dzbanka gorącą herbatę i podał go chłopakowi.
─ Miejscowe dzieciaki ─ odpowiedział na postawione pytanie. ─ Nie jesteś stąd? ─ zapytał go.
─ Kiedyś byłem ─ odpowiedział Xavier niepewnie biorąc od niego kubek z gorącym napojem ─ niewiele jednak pamiętam. Ja i mama przeprowadziliśmy się do stolicy kiedy byłem jeszcze w pieluchach.
─ Chcesz do niej zadzwonić?
─ Nie ─ odpowiedział na to Xavier wpatrując się w kubek z herbatą. ─ Nie żyje ─ wyznał. ─ Była dobrym człowiekiem ─ dodał owijając się kocem ─ wybrała złego faceta. ─ podniósł wzrok na Juliana. ─ Tutaj była Rue? Szatynka, wielkie ciemne oczy? ─ z trudem przełknął ślinę. ─ Mój ojczym to kawał drania ─ zaczął chłopak ─ ma własny gang motocyklowy ─ dodał ─ a może miał. Nie mam pojęcia czy facet żyje, ale to karaluch przeżuje nawet wybuch brudnej bomby. Zaczął robić interesy z kartelem. Kupował od nich towar, sprzedawał i dzielił się z nimi zyskami aż psy nie namierzyły jednej z jego meliny. Była w szczególności jedna policjantka ─ urwał i przyjrzał się Julianowi. ─ Dałeś mi coś?
─ Leki ─ potwierdził. ─ Dostałeś kroplówkę, ze środkami przeciwgorączkowymi, elektrolity. Nic groźnego ─ zapewnił go lekarz i wstał biorąc do ręki termometr. Przyłożył go do czoła chłopaka i pokazał mu wynik. ─ Trzydzieści dziewięć.
─ Dlaczego ja mówię to wszystko akurat panu?
─ Julian ─ przedstawił się ─ i pewnie dawno z nimi nie rozmawiałeś ─ zauważył lekarz. ─ Skąd znasz Rue?
─ Mój brat z nią chodził ─ odpowiedział. ─ To był dobry dzieciak.
─ Był?
─ Mój ojczym porwał córkę policjantki więc to nie mogło się dobrze skończyć. Chciał dać jej nauczkę więc mój młodszy braciszek , który zawsze chciał się mu przypodobać więc mu pomógł ─ przełknął ślinę. ─ Gdybym wtedy nie poszedł zrobić prania ─ wymamrotał i położył się na kozetce. Julian ostrożnie wyjął z jego dłoni kubek i otulił chłopaka kocem. Podłączył mu kolejną kroplówkę i usiadł na niewygodnym krześle. Czekała go długa noc.

***
Raquel Gutierrez przegryzła dolną wargę nieufnie wpatrując się w laptop na kolanach Velentiny. Usiadła obok niej wpatrując się w otwartą zakładkę z portalem społecznościowym. Jej nie przyszło do głowy, aby szukać informacji o swoim chłopaku w Internecie. W ciągu ostatnich tygodni bowiem skupiła się na własnym przetrwaniu. Teraz jednak siedziała obok siostry swojej opiekunki wpatrując się w listę chłopaków z nazwiskiem Barragán.
─ Mówiłam ci, że Gabriel nie ma Facebooka ani Instagrama ─ zaczęła po raz kolejny. Tina łypnęła na nią i wróciła do wyświetlonej strony. Zazwyczaj gdy chciała kogoś odszukać prosiła o przysługę Felixa. Nastolatek był zdecydowanie bardziej obeznany z Internetem, lecz Velentina Vidal znała granicę i zdawała sobie sprawę, że poproszenie o pomoc w poszukiwaniach chłopca dziewczyny, którą przygarnęła Anita jest wejściem na grząskie terytorium. Poszukiwania utrudniał fakt że nazwiska Barragán i imię „Gabriel” połączone w jedno występowało cholernie często.
─ Opowiedz mi o nim ─ poprosiła odkładając na bok laptopa. Od wpatrywania się w ekran zaczynała ją boleć głowa.
─ O Gabrielu? ─ Tina skinęła głową, a nastolatka po raz kolejny wyciągnęła fotografię chłopca. Barmanka uśmiechnęła się pod nosem. Raquel była w nim beznadziejnie zakochana.
─ Gdzie studiuje?
─ Na Akademii Sztuk Pięknych w stolicy ─ poinformowała ją. ─ Mówiłam ci o tym ─ przypomniała jej nastolatka siadając na podłodze. Anita była w pracy więc dziewczyny zajęły miejsce w salonie gdzie od dobrych dwóch godzin szukały Gabriela w sieci. ─ Może poprosimy Ivana o pomoc? ─ zapytała. ─ Jest policjantem. Czy szukanie ludzi to czasem nie jego praca? ─ Tina uśmiechnęła się pobłażliwie. Już biegła do Ivana Moliny i już oczyma wyobraźni widziała jego minę. Ivan Molina prędzej zje kilo truskawek z ogródka Conde niż znajdzie Gabriela.
─ Najpierw spróbujemy znaleźć go same ─ odpowiedziała na to. ─ Jego rodzice?
─ Po rozwodzie ─ oznajmiła. ─ Nie poznałam ich, ale jego mama jest prawnikiem, a ojciec był radnym w jednej z dzielnic w stolicy ─ powtórzyła po raz kolejny. ─ I Gabriel ma brata.
─ Brata? I nie wspomniałaś o nim wcześniej?
─ Widziałam go raz w życiu ─ usprawiedliwiła się siedemnastolatka. ─ Po rozstaniu Gabriel wrócił z mamą do Victorii, a David został w stolicy z ojcem.
─ Rozdzielili rodzeństwo? ─ zdziwiła się Tina.
─ To nie tak, David był w jakieś drużynie sportowej, zdobywał nagrody. Rodzice nie chcieli, żeby stracił szansę na sportową karierę ─ wyjaśniła jej nastolatka. ─ David, jego brat ma na imię David. ─ Raquel chwyciła laptopa i wpisała w wyszukiwarkę dane i nacisnęła enter. Weszła w wyświetlone w gogle zdjęcia i zaczęła je przerzucać za pomocą strzałek. Kliknęła i cofnęła. ─ To David ─ palcem wskazała na zdjęcie młodego chłopaka pochodzące z jakiegoś eventu. Tina kliknęła i weszła na stronę i dłuższą chwilę wpatrywała się w zdjęcie mężczyzny obok.
─ A ten facet?
─ To jego tata ─ odpowiedziała na to Raquel. ─ Sergio Barragán.
─ Sergio Barragán, minister sprawiedliwości jest ojcem twojego chłopaka ─ Raquel skinęła głową. ─ Naprawdę dawkujesz informacje. ─ mruknęła Tina i westchnęła. ─ Możemy do niego zdzwonić? ─ Raquel pokręciła głową.
─ Gabriel nie powiedział rodzicom, że jestem Cyganką ─ wyznała i westchnęła przenosząc spojrzenie na zdjęcie. ─ Tęsknie za nim Tina. ─ Głowa Raquel opadła na jej przedramię. ─ Nie wiem po co go szukam przecież on i tak pewnie znalazł sobie inną? ─ pociągnęła nosem.
─ Jeśli tak to jest idiotą.
─ Jest inteligentny ─ zaprzeczyła ─ To on wymyślił liściki jako f9ormę kontaktu. W parku była porzucona dziupla wiewiórek i tak zostawialiśmy sobie liściki. To było romantyczne. ─ Tona w duchu przyznała jej rację. Liściki w dziuplach wiewiórek były wyciągnięte rodem z komedii romantycznych, ale miały także swój urok. I jeśli Gabriel złamie Raquel serce Tina złamie mu jego ptaszka tępym nożem. W tej kwestii miała już doświadczenie.
***
Gabriel Barragán od dwudziestu minut wpatrywał się w ścianę. Krzyżówka leżała na jego kolanach, lecz dwudziestolatek nie mógł się skupić na rozwiązywaniu kolejnych haseł, a krzyżówka panoramiczna przypominała mu o jego dziewczynie. Drobnej szczuplej Raquel, która przepadła jak kamień w wodę kilka tygodni temu. Bezwiednie zaczął skubać zębami dolną wargę. Pod wpływem szarpnięcie warga ponownie zaczęła krwawić. Siniaki zdążyły już zblaknąć, ale ciągle przegrzanie wargi nie ułatwiło procesów gojenia się.
Kiedy Raquel przestała odpowiadać na jego listy pojawił się niepokój i brunet postanowił postawić wszystko na jedną kartę i udał się do obozu Cyganów znajdującego się na obrzeżach Victorii. Wycieczka do obozu zakończyła się czterema pęknięty i żebrami wybitnym barkiem i masą siniaków nie wspominając o awanturze jaką urządzili mu rodzice gdy wybudził się w szpitalu. Mecenas Manica Barragán nie oszczędziła synowi ostrych słów, jej były mąż z którym nie zgadzała się dosłownie w niczym jej wtórował. Jednie brat siedział cicho w szpitalnym fotelu a kiedy rodzice zakończyli swoją tyradę David wyznał dlaczego chłopak poszedł do obozu.
Gabriel słowem nie wspomniał rodzicom, że ma dziewczynę. Monica z którą mieszkał pod jednym dachem mogła się domyślać, że kogoś ma. Znikał z domu i wracał późno. Gdyby jego matka dowiedziała się Raquel najpierw chciałaby ją poznać,. Gdyby ją poznała wydałoby się, że jest z taboru i dzieli ich dwa lata różnicy. To drugie zdecydowanie bardziej zmartwiłoby kobietę niż jej DNA. David jednak który poznał Raquel i od razu się domyślił dlaczego brat ukrywa ją przed rodzicami teraz wydał jego sekret.
─ Zaraz ─ odezwał się Sergio ─ Masz dziewczynę? Cygankę?
─ Raquel jest Romką ─ poprawił ojca machinalnie nawet na niego nie patrząc ─ i zaginęła. Pojechałem do obozu, żeby ją znaleźć.
─ Jej rodzice powinni złożyć zawiadomienie na policję a ty zdecydowanie nie powinieneś iść do obozu dla Cyganów.
─ Sam ─ milczący do tej pory David odezwał się nie podnosząc wzroku z nad czytane książki. ─ Poszedłbym z tobą. Co dwie pary pieści to nie jedna ─ Sergio w niósł oczy do nieba i przeniósł spojrzenie na była żonę. Dzieci dwaj synowie byli jedyna kwestia w ich relacji w której mówili jednym głosem. I było to nawet po rozwodzie. Większość par gdy dochodzi do rozstania i w grę wchodzi opieka nad potomstwem nie potrafi się ani dogadać ani rozejść z klasą. W ich przypadku było wręcz odwrotnie. Rozwód był do bólu kulturalny. Od lat łączyły ich jedynie dzieci. ─ Imbecyl. Coś ty sobie myślał?
─ David
─ Mogli cię zabić i zakopać pod płotem
─ Nie było tam płotu ─ odpowiedział chłopak. David wstał i zwinął czytana książkę w rulon następnie uderzając nią brata w głowie ─ Ej mam wstrząs mózgu!
─ Proszę, proszę lekarze jednak znaleźli twój mózg. Coś ty sobie myślał? I czemu k***a do mnie nie zadzwoniłeś? Zapytał go.
─ Wybiłbyś mi to z głowy
─ A nie przyszło ci do głowy że poszedłbym tam z tobą? Jesteś moim bratem i nie chce cię oglądać w trumnie.
─ Przepraszam ─ wymamrotał Gabriel. ─ Chciałem ją tylko odnaleźć.
Od tamtej rozmowy minęło kilka dobrych tygodni. Żebra się zagoiły, Gabriel przeniósł się na Wydział Artystyczny, żeby być bliżej Victorii , a także i brata. David studiował psychologię i wpakował się bez pukania do jego pokoju.
─ A gdybym był nago? ─ zapytał go brat. David spojrzał na krzyżówki to na brata.
─ Jakbym wcześniej nie przyłapał się na waleniu konia ─ stwierdził obcesowo i usiadł obok niego na podłodze. Przyjrzał się bratu. ─ Znowu? ─ zapytał go i bez słowa chwycił krzyżówki i uderzył go w głowę.
─ To nie była ona ─ odpowiedział na to Gabriel. ─ Była podobna, w tym samym wieku, ale nie ona.
─ Musisz przestać to sobie robić ─ stwierdził młodszy z braci. ─ Tylko sobie szkodzisz.
─ A gdyby zaginął ktoś kogo kochasz? ─ zapytał go brat. ─ Odpuściłbyś sobie? ─ David nic nie odpowiedział.
─ Trzymaj ─ podał mu teczkę. ─ Widziałem się z ojcem ─ wyjaśnił skąd w jego rękach ów przedmiot. ─ W przeciwieństwie do ciebie umiem prosić o pomoc.
─ Doprawdy? A przypomnij mi do kogo zadzwoniłeś gdy cię aresztowali za wandalizm? Poza tym czy to czasem nie ojciec załatwił ci przeniesienie na tutejszą uczelnię i zagwarantował, że odrobisz zasądzone przez sędziego prace społeczne?
─ Och przymknij się bo zaraz zacznę żałować, że ci pomogłem. Ta twoja Raquel ma na nazwisko „Lebron?” ─ zapytał. ─ Tata pociągnął za kilka sznurków i znalazł akta sprawy. Moim zdaniem specjalnie się nie wysilił. ─ mruknął ─ Zadzwonił do Ronnie. Z takimi znajomościami naprawdę któryś z nas powinien być na prawie.
─ Moje szare komórki obumarłby po tygodniu ─ mruknął w odpowiedzi Gabriel niepewnie otwierając teczkę. ─ A coś ty taki skwaszony?
─ Nie jestem skwaszony.
─ Znam ten ton Dave. Co Sergio nawywijał tym razem? Nowa mamusia . o nasza rówieśniczka?
─ Nie załatwił mi praktyki w ogólniaku.
─ Gdzieś je musisz odbębnić ─ mruknął w odpowiedzi brunet wpatrując się w zdjęcie z policyjnej kartoteki.
─ Wolałbym ich nie odbębniać w ogólniaku mojego ex ─ odparł na to nastolatek. Gabriel podniósł na niego wzrok i roześmiał się serdecznie. ─ Ha ha.
─ Co ci zależy? ─ zapytał go. ─ Remmy ci już przeszedł ─ dodał i spojrzał uważnie na brata. ─ bo przeszedł? ─ David w odpowiedzi oparł głowę o łóżko brata.
─ Byłem na jego meczu ─ wyznał nie otwierając oczu. ─ Jest w swojej fazie. ─ dodał. ─ Grzywka opadająca na oczy ─ wyjaśnił chociaż nie musiał. O ile David był gejem, to Remmy był biseksualny więc jego seksualność była nieco bardziej płynna. Tak przynajmniej tłumaczył to David. ─ I oczywiście, że mi przeszło, a z twojego teścia to niezłe ziółko.
─ Muszę ją znaleźć.
─ Znajdziemy ją ─ poprawił brata i wstał. Podał dłoń bratu. ─ Jedziemy.
─ Dokąd?
─ Na policję.
**
Ruelle Torres położyła się na podłodze w salonie z grubą książką przed sobą, obok której położyła notes i zestaw kolorowych długopisów. Cerano jej tata siedział na kanapie w salonie i od czasu do czasu zerkał na nastolatkę marszcząc swoje krzaczaste brwi coraz bardziej i bardziej.
─ Co Felix Castellano robił u nas o tak wczesnej porze? ─ zapytał dziewczynę. Rue popatrzyła na ojca. ─ Zapraszał cię na randkę?
─ Jezu tato ─ jęknęła dziewczyna.
─ Jeśli chcesz wyjść z chłopcem do kina albo na pizzę nie mam nic przeciwko ─ zapewnił ją.
─ Tato ─ Rue przekręciła się na plecy ─ zaproponował mi miejsce w drużynie pływackiej ─ wyznała.
─ O proszę, nie wiedziałem że wracasz do pływania
Rue zapatrzyła się w sufit. Nie mogła przecież powiedzieć ojcu ze niemal utopiła się w szkolnym basenie.
─ Nie wracam, nie wiem czy wracam─ poprawiła się szybko. ─ brakuje im jednej osoby do pełnego składu więc zaproponował to miejsce mi ─ popatrzyła na tatę. ─ zastanawiam się nad tym. To tyle.
─ Rozumiem ─ odparł na to Cerano zerkając na swoje notatki. Od kilku dni intensywnie sprawdzał dokumenty mając świadomość że minister nie odmówi sobie sprawdzenia ksiąg. ─ A gdzie podziewa się twój brat?
─ Nie wiem ostatni raz widziałam jak odprowadzał Nacho do auta.
─ Nocował tutaj? ─ zdziwił się mężczyzna.
─ Tak ─ odpowiedziała Rue ─ to znaczy ─ wyjąkała po chwili ─ ja tam nic nie wiem. ─ Cerano uśmiechnął się kącikiem ust a do salonu wszedł Remmy z talerzem z kanapkami.
─ Daj jedna rue wyciągnęła rękę. Remmy podsunął jej talerzyk pod nos. Rue zgarnęła kanapkę i wbiła w nią zęby.
─ Podobno nocował u ciebie kolega ─ zaczął Cerano. Remmy spojrzał na siostrę to na ojca.
─ Graliśmy do późno i Nacho zasnął. ─ Wyluzuj tato dzieci z tego nie będzie ─ Cerano posłał pierworodnemu spojrzenie z pod wysoko uniesionych brwi. ─ My się tylko kumplujemy
Cerano westchnął jednie w odpowiedzi. Wątpiła że syn ordynatora i jego pierworodny się tylko kumplują.
─ Co ci jeszcze spędza sen z powiek?
─ Twoje zachowanie na meczu.
─ Byłem grzeczny stwierdził. ─ był kontrolowany faul ─ usiadł na podłodze i podsunął ojcu pod nos talerz z kanapkami. Cerano poczęstował się jedna. ─ Strzeliłem gola.
─ Wiem a później błysnąłeś gola klata.
─ Mam co pokazywać ─ stwierdził i podciągnął do góry koszulkę. ─ Takie ciało chować przed światem toż to zbrodnia.
─ Remmy nie błaznuj. Wiesz dobrze ze na meczu był minister edukacji
─ Wiem i mój były ─ teraz to nawet leżącą na podłodze Rue podniosła ciało na łokciach. ─ Spotkaliśmy się w przerwie meczu.
─ Z ministrem czy Dawidem?
─ Z oboma. Widać nawet wielki minister korzysta z klopa.
─ Język Jeremiah─ upomniał go Cerano zajadają kanapkę.
─ A co tutaj robi David? ─ zapytała brata zaciekawiona siostra. On i David nie rozstali się w zbyt dobrych okolicznościach.
─ Studiuje coś na lokalnym uniwersytecie
─ Psychologię ─ poinformował go ojciec. Teraz Rue podniosła się do siadu. Remmy zamrugała powiekami zaskoczony. ─ Będzie odrabiał praktyki w szkole
─ Że co k***a? Mój ex?
─ Tak twój ex.
─ I ty się zgodziłeś? Tato
─ Elodia się tym zajmuje. Nie rób z igły widły
─ Ja? Tato to mój były! Jak ty byś się poczuł gdyby nagle do miasta zawitał twoje byle?
─ Żadna z moich byłych nie pracuje w edukacji.
─ Nie tylko na lokalnym komisariacie ─ odburknął szatyn i wymaszerował z salonu wściekle zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe.
─ Zaraz jak to Cameron pracuje na lokalnym komisariacie?

Posiadanie chłopaka ma swoje plusy, pomyślała brunetka wtulając policzek w miękki bawełniany podkoszulek swojego chłopaka. Nosem otarła się o materiał. Patricio Gamboa pachniał fantastycznie, a Ruby w duchu uznała się za szczęściarę. Miała chłopaka. Ciepłego, opiekuńczego chłopca, w którego ramionach mogła się schować. I po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia zasnęła wtulona w jego bok.
─ Ale mi dobrze ─ wymamrotała w podkoszulek bruneta z nogą swobodnie przerzuconą przez jego udo. Zadarła do góry głowę i zamrugała powiekami. Patricio odłożył komórkę na podłogę i spojrzał na zaspaną dziewczynę. Wyglądała uroczo. Głowa Ruby ponownie opadła na jego pierś. ─ Znowu to zrobiłam.
─ Tak ─ potwierdził nastolatek uśmiechając się po nosem ─ Znowu zamieniłaś mnie w poduszkę. Wybieram nudne filmy?
─ Nie wiem ─ mruknęła w odpowiedzi. Spojrzała mu w oczy ─ Może ─ dodała po chwili i pocałowała go. Lekko i czule. Ruby Valdez swobodnie przerzuciła nogę przez udo swojego chłopaka uśmiechając się leciutko. Pęknięta gumka nie sprawiła, że szatynka zaczęła unikać bliskości. Stało się wręcz odwrotnie. Perspektywa młodego rodzicielstwa zbliżyła ich do siebie. Ruby szukała jego bliskości. Para wymieniała ze sobą wiadomości i czułości. Palcami przeczesała jego ciemne włosy gdy Patricio usiadł biorąc ją w ramiona. Jedną dłoń oparł na jej biodrze drugą chwycił pukiel jej włosów i owinął wokół palca. Wargami musnął czubek jej nosa.
─ Może znajdziemy sobie inną rozrywkę ─ mruknął, a ona się uśmiechnęła całując go. Zamknęła oczy poddając się dotykowi jego rąk. Gamboę mogła opisać jako czułego, delikatnego kochanka, który bardzo szybo się uczył. Uniosła do góry ręce ułatwiając mu ściągnięcie z siebie koszulki. Splotła za plecami chłopaka swoje nogi nosem ocierając się o jego policzek. Ruby poczuła jak ręce jej chłopaka wędrując wzdłuż jej boku do zapięcia biustonosza. Nie oponowała gdy chłopak rozpiął zbędną część garderoby. Sama z przyjemnością ściągnęła jego koszulkę. Wtuliła się w jego ramiona. Kolejny pocałunek był dłuższy.
─ Patricio ─ drzwi od pokoju otworzyły się a w progu stanęła jego matka. Lorena zamrugała powiekami zaskoczona. Nie takiego widoku się spodziewała. ─ Obiad ─ poinformowała go. ─ twoja koleżanka może czuć się zaproszona ─ odpowiedziała i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi. Ruby zsunęła się z kolan chłopaka i położyła przyciskając poduszkę do twarzy. Patricio wybuchnął śmiechem.
─ To nie jest śmieszne ─ odparła na to dziewczyna i przeturlała się na brzuch.
─Ruby.
─ Twoja mama widziała moje cycki.
─ Plecy ─ poprawił ją. ─ Cycki widziałem ja ─ Ruby w odwecie rzuciła w swojego chłopaka poduszką.
─ Ruby ─ zaczął Patricio ─ krwawisz ─ wymamrotał. Dziewczyna spojrzała na plamę krwi na jego spodniach i jęknęła ponownie opadając na łóżko.
─ Akurat teraz?
─ Lepiej teraz a nie za dziewięć miesięcy ─ odpowiedział. Spojrzeli po sobie i równocześnie zaczęli się śmiać.
─ Myślisz, że twoja mama podzieli się ze mną tamponami? ─ uniósł brew. ─ Nie przewidziałam, że to stanie się akurat dzisiaj. Nie mam nawet czystych majtek.
─ Ja mam całą szufladę ─ odpowiedział na to chłopak. Dziewczyna sięgnęła po swój biustonosz i założyła go. Sięgnęła po koszulkę.
─ Zapytasz mamę o tampony?
─ Ja? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie chłopak. ─ To babskie sprawy ─ zaczął. Ruby spojrzała na swojego chłopaka i chwyciła bluzę obwiązując ją sobie wokół bioder. Przygładziła włosy.
─ Ubierz się ─ rzuciła ─ i znajdź mi jakieś czyste majtki. ─ Ruby wyjrzała na korytarz przegryzając dolną wargę. Niepewnie wyszła na korytarz i ruszyła do kuchni gdzie jak się spodziewała mogła spotkać matkę swojego chłopaka.
─ Jak widzę znalazłaś swoją bluzkę ─ zauważyła Lorena zerkając na dziewczynę swojego syna.
─ Tak, chociaż nie tak zamierzałam się pani przedstawiać ─ odpowiedziała Ruby ─ i potrzebuje przysługi ─ zaczęła niepewnie dziewczyna. ─ Ma pani może tampony? ─ zapytała wprost starając się żeby jej głos brzmiał jak najbardziej normalnie. Takiego pytania nie spodziewała się usłyszeć z ust dziewczyny Patricio.
─ Są w łazience, druga szuflada.
─ Dziękuje ─ uśmiechnęła się do kobiety i czmychnęła z powrotem do pokoju swojego chłopaka. Zamknęła za sobą drzwi i obserwowała jak Patricio przekłada bieliznę w szufladzie. ─ Chcę te ─ oznajmiła. Patricio popatrzył na trzymane w rękach bokserki. Były proste. Niebieskie. ─ chyba że mają dziury.
─ Nie mają ─ zapewnił ją i podał jej bieliznę. ─ Są czyste ─ dodał. Skinęła głową. ─ Wiesz gdzie leżą ręczniki.
─ W rzeczy samej wiem ─ uśmiechnęła się ─ i potrzebuje czystych spodni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:14:49 08-03-25    Temat postu:

050
cz1

Veda/Wolfgang/Ronnie/Ruby/Rue/Victoria/Dante/Fabricio/Alice

Rodzice ze sobą rozmawiali. Nie była to być może sytuacja idealna i poniekąd zostali zmuszeni do pogaduszek przez córkę, ale ze sobą rozmawiali. to co jasnowłosa uważała także za plus to fakt, że jako rodzina zaczęli spędzać ze sobą więcej czasu. Alice przyzwyczajała się do rutyny i polubiła nowy schemat. Mama odwoziła ją do szkoły, tata z niej odbierał. Tata przygotowywał obiad, a mama odrabiała z nią lekcje. Fabricio wziął na siebie ciężar przedmiotów ścisłych, mama humanistycznych. Grali w planszówki, wspólnie czytali czy przygotowywali prace plastyczne. Alice przyzwyczaiła się do rutyny. Lubiła ten przewidywalny schemat więc plamy krwi na bieliźnie wyprowadziły ją z równowagi. Skrzywiła się i zerwała kilka listków papieru toaletowego.
─ Obrzydlistwo ─ wymamrotała w głowie odtwarzając plan dnia. Był piątek, godzina trzynasta trzydzieści. Chłopcy mieli rehabilitacje pod czujnym okiem fizjoterapeuty i mamy. Emily po wizycie lekarza karmiła chłopców i wychodziła z nimi na spacer. Charlie i Tommy dzięki temu przesypiali następne trzy godziny. Dzięki rutynie lepiej się rozwijali i mama mogła odetchnąć. Krwi na majtkach nie było w planach. Dziewczynka popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i głośno przełknęła ślinę. Musiała zadzwonić do taty. Tata po nią przyjedzie. Alice wyszła z łazienki i skierowała się do sekretariatu. Uczniowie mieli kategoryczny zakaz noszenia przy sobie komórek. Pchnęła drzwi i spojrzała na sekretarkę.
─ Powinnaś być na lekcji ─ skomentowała kobieta.
─ Musze zadzwonić do taty ─ poinformowała ją dziewczynka. Obiecała, że nie będzie uciekać. Nie zamierzała łamać tej obietnicy. ─ Musze zadzwonić do taty ─ powtórzyła. Do środka weszła jej wychowawczyni.
─ Alice ─ zaczęła kobieta ─ czy coś się stało?
─ Chcę zadzwonić do ojca ─ odpowiedziała za jedenastolatkę sekretarka.
─ W jakiej sprawie?
─ Prywatnej ─ odpowiedziała hardo blondyneczka. ─ W tej chwili musze zadzwonić do taty. Musi zabrać mnie do domu. Żle się czuje.
─ Jeśli powiesz o co chodzi na pewno będziemy mogli pomóc.
─ Tylko tata może pomóc ─ odpowiedziała dziewczynka. ─ Proszę o telefon ─ powtórzyła po raz kolejny. Nauczycielka i sekretarka wymieniły spojrzenia.
─ Zdzwoń do pana Guerry ─ poleciła kobiecie. ─ Usiądź ─ wskazała Alice krzesło. Dziewczynka niepewnie usiadła.
Na biurku piętrzył się stos teczek. Fabrcio Guerra korzystając z okazji, że jego żona spacerowała z chłopcami mężczyzna miał okazję popracować przez kilka godzin w swoim biurze. Od narodzin chłopców pracował głównie z domu. Gdy jego komórka rozdzwoniła się blondyn podskoczył na krześle. Zaklął pod nosem i odebrał.
─ Słucham
─ Dzień dobry ─ zaczęła kobieta ─ dzwonię ze szkoły w sprawie pana córki Alice Guerra?
─ Co się stało?
─ Nie chcę powiedzieć, ale chcę żeby pan po nią przyjechał ─ oznajmiła kobieta. Fabricio westchnął. ─ Jeśli pan nie może możemy zadzwonić do pana żony.
─ Nie ─ usłyszał krzyk Alice ─ ma przyjechać tatuś.
─ Będę za piętnaście minut ─ poinformował ją i się rozłączył. Chwycił marynarkę i kluczyki od samochodu ruszając do wyjścia. Dziesięć minut później wszedł do sekretariatu gdzie na jednym z krzeseł siedziała Alice. Popatrzyła na niego wielkimi ciemnymi przestraszonymi oczyma swojej mamy, a jego coś ścisnęło w dołku. Podszedł do dziewczynki i przyklęknął przy krześle. ─ Co się stało? ─ zapytał. Alice łypnęła na sekretarkę to na ojca.
─ Powiem ci na uszko ─ oznajmiła dziewczynka. Objęła ojca za szyję i przysunęła się do niego. ─ Dostałam okres ─ szepnęła mu na ucho. Fabricio zamrugał powiekami kompletnie zaskoczony. Bezwiednie pocałował dziewczynkę we włosy. Nie był pewien czy dodaje otuchy jej czy też sobie.
─ Penie Guerra ─ usłyszał pan za swoimi plecami. ─ możemy zamienić słówko?
─ Tatusiu ja chcę do domu ─ odezwała się drżącym głosem Alice. ─ Nie mów jej to osobiste.
─ Daj jacie minutkę ─ po raz kolejny pocałował ją w czubek głowy i wstał zmierzając do gabinetu kobiety. Nigdy nie lubił takich miejsc. Kilka razy lądował u dyrektora więc nie miał najlepszych wspomnień. ─ Słucham, chcę jak najszybciej zabrać córkę do domu. Nie czuje się zbyt dobrze.
─ Panie Guerra ─ zaczęła kobieta ─ Alice
─ Alice źle się czuje więc zabieram ją do domu ─ Fabricio Guerra doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. Zazwyczaj starał się być opanowany, uważnie dobierać słowa i robić dobre wrażenie na ludziach z którymi ma styczność. Taki już był. Potrafił się dogadać z każdym, a Santos DeLuna był tego żywym dowodem. Problem z dyrektorką polegał na tym, że porzuciła ona jego żonę uruchamiając lawinę. Była jak ten cholerny mały kamyczek w kreskówkach. Wyciąg go a chwiejąca się konstrukcja upadnie. Tym razem tą konstrukcją była psychika jego żony. ─ Proszę zwolnić ją ze wszystkich lekcji. Czy jak wy to nazywacie.
─ A jak będzie chciała polecieć do Disnaylendu?
─ To załatwię bilety ─ odpowiedział na to robiąc krok do przodu ─ a ty jesteś ostatnią osobą, która powinna prawić mi morały.
─ Słucham? ─ Eda popatrzyła na niego zaskoczona ─ chcę tego co najlepsze dla Alice, a uleganie jej wszystkim zachciankom to nie jest dobra metoda wychowawcza.
─ Porzucanie dzieci także.
─ Słucham? O czym pan mówi?
Fabircio zacisnął usta w wąską kreskę. Emily nie będzie zachwycona, ale on miał dość sekretów i półprawd.
─ Panieńskie nazwisko mojej żony to McCord ─ wyznał. ─ Była pani jej nianią do szóstego roku życia, a później wyjechała z dnia na dzień i nigdy się do niej nie odezwała więc z całym szacunkiem, ale nie darzę pani absolutnie żadnym zaufaniem więc powtórzę że zwalniam Alice ze wszystkich lekcji. Do widzenia. ─ odwrócił się na pięcie i wyszedł. Alice siedziała na krześle i poderwała się z krzesła bezwiednie spoglądając na siedzisko. Gdy podniosła na niego wzrok jej oczy wypełniły się łzami. ─ Myszko ─ wymamrotał i zsunął z ramion swoją marynarkę. Obowiązał ją wokół bioder dziewczynki. ─ chodźmy stąd.
Alice zajęła przednie siedzenie niepewnie wygładzając fałdki na swojej spódniczce. Guerra wycofał samochód z parkingu dla rodziców i gości ruszając w stronę domu. Umysł blondyna pracował na najwyższych obrotach. Emily zapewne spacerowała z chłopcami po parku albo co bardziej prawdopodobne wpadła z nimi w odwiedziny do dziadka Thomasa i cioci Lu. Reżyser uwielbiał swoje wnuki i chciał z nimi spędzać każdą wolną chwilę. Maluchami zachwycała się także właścicielka hacejdny. Prudencja co prawda nie wiedziała, ale i tak uważała jego synów za najsłodsze maluchy pod słońcem. Cóż miała racje.
Fabricio oczywiście mógł zadzwonić do Emily, ale Alice zaufała właśnie jemu. Nie zadzwoniła do Emily, nie zadzwoniła do Santosa tylko do niego. Nie mógł zawieść jej zaufania.
─ Tatusiu ─ głos Alice drżał. Fabircio zerknął na córeczkę.
─ Wszystko w porządku? ─ zapytał dziewczynkę. ─ Boli cię brzuszek? ─ Trochę, to boli inaczej ─ stwierdziła. ─ To chyba nie brzuch.
─ To ─ Fabricio bezwiednie przeczesał włosy ─ skurcze macicy ─ Alice zatrzepotała powiekami. To zdecydowanie powinna tłumaczyć jej matka, ciotka albo pani od biologii nie facet. ─ Mam pomysł ─ zaczął ─ zatrzymamy się na parkingu i pójdziemy do apteki po podpaski.
─ My?
─ Ja ─ odrzekł kapitulując. Miał trzydzieści lat, nie raz kupował żonie podpaski ─ zaczekasz na mnie w samochodzie i pojedziemy do domu, a później wszystko ci wyjaśnię ─ Fabricio zatrzymał auto na jednym z parkingów. Do apteki miał kilka kroków. ─ Zaczekasz tutaj? ─ Alice gorliwie pokiwała głową ─ Tata zaraz wróci ─ wyłączył silnik i odpiął pasa. ─ Hej ─ uniósł lekko do góry jej podbródek. ─ wszystko będzie dobrze. Damy sobie radę ─ zapewnił ją i wsunął ręce do kieszeni spodni. Portfel tam był. ─ Wracam za chwilę ─ pocałował Alice w czubek nosa i wyszedł.
Apteka pachniała lekami. Fabricio nie przepadał za tym kojarzącym się ze szpitalem zapachem. Zignorował to jednak i chwycił koszyk. Potrzebował tylko podpasek i może środków przeciwbólowych. Co prawda w domu mieli całkiem dobrze zaopatrzoną apteczkę, ale nie miał pewności czy te leki są odpowiednie dla Alice. Wszedł do odpowiedniej alejki i zapatrzył się na półkę. Wkładki, podpaski, tampony. Do wyboru. Wiedział jakiej marki używała Emily, ale ona wolała tampony. Fabricio wolał nie być tym rodzicem który tłumaczy córce gdzie umieszcza się tampon. Przeprosiła się z podpaskami dopiero po porodzie, ale te nie będą nadawać się dla jedenastolatki. Chwycił różowe opakowanie z kwiatkiem na opakowaniu.
─ Dzień dobry ─ aż podskoczył słysząc kobiecy głos i upuścił paczkę. . ─ Przepraszam, nie chciałem pana wystraszyć. ─ aptekarka uśmiechnęła się do niego. ─ Pomóc? ─ podała mu paczuszkę. Fabricio bezwiednie wrzuci ją do koszyka. ─ Szuka pan podpasek dla matki?
─ Co?
─ Te które pan wybrał są dla kobiet dojrzałych które mają obfite miesiączki. ─ Fabircio wyjął paczkę i odłożył ją na miejsce.
─ Córka ─ domyśliła się kobieta.
─ To aż tak widać?
─ Tylko trochę. ─ Córka nie woli tamponów?
─ Nie wiem ─ odpowiedział ─ to raczej jej pierwszy raz , a żona jest poza zasięgiem więc to ja będę musiał jej wyjaśnić co i gdzie. Uznałem, że z podpaskami będzie prościej ─ kobieta pokiwała w zrozumieniu głową i podała mu produkt.
─ Mają średni poziom chłonięcia ─ wyjaśniła a Fabricio pokiwał głową ─ i polecam także te ─ podała mu kolejne opakowanie ─ zakłada się je na noc ─ doprecyzowała.
─ Jasne, wezmę dwie paczki. Tak dla pewności.
─ Oczywiście, mogę w czymś jeszcze pomóc?
─ Tak, jak wygląda kwestia przyjmowania leków ─ Fabrcio wrzucił zakupy do zielonego koszyka. ─ Córka narzeka na ból brzucha ─ zaczął ─ jakie leki może przyjmować? Ma tylko jedenaście lat.
Pięć minut później opuścił aptekę i już miał wracać do auta gdy zobaczył budkę z świeżymi ciętymi kwiatami. Podszedł do niej przyglądając się różowym tulipanom.
─Dzień dobry ─ odezwała się kobieta ─ mogę w czymś pomóc?
─ Potrzebuje bukietu ─ odrzekł Guerra ─ dwóch ─ poprawił się szybko. ─ Dla żony i córki. Wezmę tulipany dla córki, róże dla żony.
─ Oczywiście
Alice była zdezorientowana i zawstydzona gdy wrócili do domu niemal od razu czmychnęła do łazienki zamykając się w niej.
─ Kochanie ─ łagodny głos ojca wyrwał ją z letargu. ─ Wszystko w porządku?
─ Co się ze mną dzieje?
─ Masz okres ─ odpowiedział i miał ochotę sam sobie strzelić w twarz ─ to naturalne. Rozmawiałaś kiedyś o tym z mamą?
─ Tłumaczyła mi skąd się biorą dzieci ─ wyznała płaczliwym tonem Alice. ─ Skąd ja się wzięłam. Fabricio odetchnął z ulgą. To zawsze było coś.
─ A mówiła ci co się dzieje gdy kobieta nie zachodzi w ciążę?
─ Nie ─ odpowiedziała od razu. Przełknął ślinę. Widział przynajmniej na czym stał. ─ Ja nie wiem co mam z tym zrobić ─ wyznała ─ rozmnażanie mamy dopiero w czwartej klasie.
─ Nic się nie dzieje tata ci wszystko wytłumaczy ─ zapewnił córkę. ─ Mam propozycję może weźmiesz szybki prysznic, a ja zrobię nam po kubku gorącej czekolady i wtedy pogadamy?
─ Dobry pomysł ─ przyznała dziewczynka. ─ A dostanę tosty z dżemem?
─ Oczywiście, że tak. Śliwkowy?
─ Truskawkowy ─ poprawiła go. ─ Bez pianek. Nie lubię pianek.
─ Pamiętam ─ zapewnił dziewczynkę. Przepis na gorącą czekoladę był prosty; mleko; kakao cukier i czekolada. Guerra przygotowywał go jednocześnie sprawdzając informacje na temat pierwszej miesiączki i miesiączki jako takiej. Co prawda uważał na każdych zajęciach, w jego szkole była edukacja seksualna ale jego bardziej interesowały inne omawiane kwestie niż kobiety i menstruacja. Zamieszał napój i wyłączył gdy ten się zagotował. Na talerzyku ułożył tosty i posmarował je masłem oraz ulubionym dżemem córki.
─ Tato ─ usłyszał jej głos. Ruszył do łazienki. ─ Co ja mam z tym zrobić? Alice w rękach trzymała podpaskę.
─ Przykleić do ─ urwał widząc jak Alice marszczy nosek. ─ Mogę wejść? ─ zapytał łagodnie córeczkę. ─ to jest proste ─ zapewnił ją ─ a podpaskę przyklejasz do bielizny ─ Fabircio który już wcześniej dostarczył córce do łazienki czystą bieliznę sięgnął po odłożoną część garderoby i zademonstrował w jaki sposób poprawnie przykleić podpaskę.
─ I to wszystko?
─ Tak, podpaski zazwyczaj zmienia się co trzy- cztery godziny ─ Alice pokiwała głową. ─ Te są na noc ─ postukał palcem w opakowanie.
─ Na noc też się je zakłada?
─ Tak ─ potwierdził mężczyzna. Alice zasępiła się. ─ Hej to najnormalniejsza rzecz pod słońcem ─ zapewnił ją ─ Jesteś małą kobietką. ─ pocałował ją w czubek głowy. ─ To co gorąca czekolada i tosty?
─ Tak ─ zgodziła się dziewczynka. Odpowiadanie na pytania Alice go wyczerpały podobnie jak jedenastolatkę gdyż w pewnym momencie przytuliła się do ojca „na małpkę”. I w takiej pozycji zastała ich Emily. Wprowadziła do środka wózek i uniosła brew na widok dziewczynki. Fabricio przyłożył palec do ust.
─ Zaczekaj chwilę ─ podniósł się z Alice na rękach i zaniósł ją na górę do jej pokoju.
─ Co się stało? ─ zapytała go Emily. ─ Alice znowu uciekła ze szkoły?
─ Nie ─ westchnął ─ Alice ma okres ─ wypalił. Emily wpatrywała się w niego zaskoczona. ─ Nie chciała cię martwić ani zaburzać rytmu dnia chłopców ─ dodał pospiesznie ─ wszystko jej wyjaśniłem.
─ Wyjaśniłeś?
─ Tak, wujek Google mi pomógł przypomnieć sobie kilka faktów ─ odpowiedział. Emily popatrzyła na niego z czułością. Bez słowa więcej przytuliła się do męża. Oddał uścisk. Cholera potrzebował go. Ponad jego ramieniem dostrzegła dwa bukiety kwiatów.
─ Kwiaty?
─ Alice jest małą kobietką pomyślałem że jako ojciec powinienem kupić jej z tej okazji kwiaty ─ nie skomentowała tego. Pocałowała go lekko w usta.
─ Bukiety są dwa.
─ Mam dwie kobietki w domu ─ odpowiedział. ─ Chcesz gorącej czekolady i tosta?
─ Chcę.

***
Veda rzadko miała okazję grać w planszówki ze znajomymi. Kiedy zdarzało jej się uczestniczyć w spotkaniach ze znajomymi ulubioną rozrywką był pijany pin-pong czy inne rozrywki. Nikt nie rozkładał na stoliku, chińczyka, pędzących żółwi czy monopolu. Brunetka była zadowolona, że jej nowa grupa znajomych gra w gry które dla ich poprzedników były trywialne i dziecinne. Drugim zauważalnym plusem był sam Wolfgang.
Veronica nie uprzedziła Vedy, że osiemnastolatek jest przystojnym chłopcem. Miał ciemnobrązowe włosy, których długość określiła jako „rozsądną”. Miał ciemne oczy i uroczy pieprzyk na brodzie. Niewątpliwym plusem był fakt, że opiekował się swoją małą siostrzyczką. I zamówił dla nich burgery z dużą ilością frytek. Gdy stanął na jej polu uśmiechnęła się od ucha do ucha. Ich oczy spotkały się nad stołem.
─ Płacz i płać ─ Veda wyciągnęła dłoń po pieniądze. Wolf odliczył odpowiednią sumę, którą Veda jeszcze raz przeliczyła.
─ Nie ufasz mi? ─ zapytał ją chłopak.
─ W kwestii finansów ufam tylko sobie ─ odpowiedziała na tą uwagę brunetka rozkładając pieniądze na odpowiednie kupki. Popatrzyła to na „gotówkę” zebraną przez przeciwników to na swoją z trudem powstrzymując się od uśmiechu. Rzadko grywała w monopol, ale gdy grała traktowała rozgrywkę bardzo poważnie. Plansza na której rozgrywali pojedynek jasno wskazywała, że rozegrano na niej nie jeden pojedynek , a kilkanaście. Ku jej zadowoleniu ona i JJ mieli grę z dokładnie tej samej serii. Veda wiedziała, które pola należy nabyć, a, które należy sobie darować.
─ Bardzo rozsądne podejście ─ zgodził się z nią Wolf.
─ To co kończymy? ─ zapytał znudzony Yon. ─ Mam dość tej gry o medal z ziemniaka.
─ Medal? ─ zapytała go marszcząc nosek ─ Medale są z kruszców szlachetnych nie z ziemniaków ─ stwierdziła rozsądnie i śmiertelnie poważnie Veda. ─ I masz rację powinnam dostać jakąś nagrodę.
─ Ty skąd wiesz, że wygrałaś?
─ Policzyłam ─ odpowiedziała mu na to Veda. ─ i wygrałam, Wolf przegrał ─ wskazała ręką na chłopaka ─ śmiało przeliczcie jak mi nie wierzycie. Z matmy nie mam sobie równych. ─ zapewniła ich.
─ Veda ma rację, przegrałem ─ Wolfowi niespecjalnie ta przegrana przeszkadzała. ─ To jaka czeka mnie kara?
─ Randka
Oznajmiła Veda. Yon który właśnie pił wodę zakrztusił się i Patricio musiał go mocno klepnąć w plecy.
─ Randka? ─ powtórzył powoli Wolf.
─ Jeśli jesteś gejem to przyjacielski wypad do kina.
─ Jestem hetero.
─ To świetnie, najpierw kino później kolacja ─ Veda oparła łokcie na stole, brodę na dłoniach i wpatrywała się w dłuższą chwilę w chłopaka.
─ Brzmi jak plan ─ stwierdził. ─ Masz na oku jakiś film na który moglibyśmy pójść? ─ zapytał ją brunet. Spotkał wiele dziewczyn, ale jeszcze żadna w tak bezpośredni sposób nie zaprosiła go na randkę.
─ Igrzyska śmierci ─ odpowiedziała nastolatka.
─ Kosogłos część 2? ─ Veda pokiwała głową.
─ Strasznie lubię te serie.
─ Ja także. ─ Veda z uśmiechem sięgnęła po komórkę i wystukała adres kina. ─ Co powiesz na środę? ─ zapytała Wolfa. ─ Seans o piętnastej trzydzieści?
─ Środę mamy trening ─ przypomniał Wolfowi Yon. Veda spojrzała na bruneta to w ekran komórki. ─ Wolfgang nie może opuścić treningu ─ zaznaczył poważnym tonem.
─ Nie macie czasem zapasowego bramkarza?
─ Rezerwowego ─ poprosił ją automatycznie nastolatek. ─ Trener nie lubi gdy opuszczamy treningi.
─ Trener się nie pogniewa ─ odbiła piłeczkę Veda. ─ Jestem ważniejsza od treningu ─ rzuciła, a Yon zazgrzytał zębami. ─ Mogę rezerwować? ─ zwróciła buzię ku Wolfowi wpatrując się w niego intensywnie czekoladowymi oczami.
─ Rezerwuj, to tylko jeden trening.
─ Świetnie ─ i z uśmiechem na ustach zarezerwowała dwa miejsca obok siebie. ─ A dla ciebie znajdę czas w poniedziałek o siedemnastej ─ zwróciła się do Yona.
─ Dla mnie?
─ Na korepetycje z angielskiego ─ wyjaśniła mu. ─ Przyjedź do mnie o siedemnastej. I wpisz tutaj swój adres e-mail ─ podała mu swoją komórkę.
─ Po co?
─ Wyślę ci test do rozwiązania ─ wyjaśniła mu ─ muszę wiedzieć na jakim jesteś poziomie aby dobrać dla ciebie odpowiedni materiał ćwiczeniowy. Yon niechętnie wziął komórkę dziewczyny i wklepał swój adres. Veda z plików na telefonie wybrała odpowiednie testy. ─ Wydrukuj je, uzupełnij i przynieś. Jeśli nie będziesz znał odpowiedzi został puste miejsce. ─ wytłumaczyła brunetowi, który miał ochotę zapaść się pod ziemię gdy zauważył jak Veda wpisuje treść wiadomości do jego wuja. Była ona prosta „Yon dostanie o de mnie test do rozwiązania. Przypilnuj go żeby nie oszukiwał” ─ To co czas na ciasto ─ odłożyła komórkę i wstała.

***
Brat był kłębkiem nerwów. Spacerował w te i z powrotem po niewielkiej policyjnej poczekalni i David żałował że przyjechali tutaj sami. Mógł zadzwonić do ojca. Sergio daleko było do tytułu ojca roku ale pojawienie się ministra sprawiedliwości na małym komisariacie ich sprawie mogło jedynie pomoc. Gabriel był tak zaaferowany swoim spacerem że zdarzył się z wchodzącym do środka facetem. Zdjęcia, które ze sobą przyniósł rozsypały się po podłodze
─ Bardzo pana przepraszam ─ zaczął Gabe trzęsącymi się rękoma zbierając fotografie swojej dziewczyny. Zastępca szeryfa trzymał jedno ze zdjęć wpatrując się w fotografie z zaskoczony i lekko wytracony z równowagi. ─ To moja Raquel ─ wyjawił.
─ Pana Raquel?
─ Tak moja. To znaczy to moja dziewczyna Raquel wynajął młody mężczyzna. ─ Pracuje tu pan? Może pan ją widział? ─ Gabriel wyprostował się. David podszedł do nich.
─ Przyszliśmy zgłosić jej zaginięcie ─ wyjaśnił powody ich obecności. ─ Pracuje tu pan? ─ powtórzył pytanie brata David.
─ Tak, zastępca szeryfa Sebastian Castellano ─ przedstawił się podając każdemu dłoń. ─ Zapraszam do mnie tam będziemy mogli porozmawiać ─zapewnił ich i zaprowadził ich nie do swojego gabinetu tylko do pomieszczenia socjalnego. W niedzielę było ono ciche i puste. ─ Tutaj będzie nam wygodnie, napijecie się czegoś?
─ Nie przyszedłem tu na kawę ─ zastrzel Gabriel. ─ Moja dziewczyna Raquel zaginęła ─ odwarknął.
─ Usiądź ─ David Barragán chwycił brata za nadgarstek i posadził go na odsuniętym stopą krześle. Zastępcy szeryfa posłał przepraszający uspokajający uśmiech. ─ Jest zdenerwowany ─ usprawiedliwił bruneta kładąc mu ręce na ramionach.
─ To całkiem zrozumiałe ─ odezwał się policjant i postawił przed chłopakiem szklankę z wodą. ─ To ty zrobiłeś te zdjęcia?
─ Tak ─ potwierdził. ─ Studiuje fotografie, Raquel mi do nich pozowała chociaż nie przepada za fotografowaniem się ─ wyjaśnił gdy Basty przeglądał zdjęcia. Policjant nie znał się na fotografiach ale nie przeglądał je w celach estetycznych. Wszystkie były poprawne. Na żadnych nie było nagości czy wulgarności. Portrety, fotografie plenerowe w makijażu Santa Muerte. Nic niestosownego
─ To bardzo ładne zdjęcia l, od dawna się tym zajmujesz?
─Pierwszy aparat dostałem jako prezent komunijny od dziadków ─ wyjaśnił. David usiadł obok brata i przyjrzał się policjantowi. Doskonale wiedział co ten robi ; zadając bratu niezwiązane że sprawa pytania uspokajał go jednocześnie wyciągając z niego informacje dotyczące roku studiów i toku czy jego adresu zamieszkania. David nie interweniował.
─Skąd znasz Raquel?
─ Ze szkoły. Byliśmy w jednej drużynie atletycznej. Biegaliśmy razem w sztafecie i w biegach solowych ─ odpowiedział spokojniejszym głosem chłopak. ─ Dołączyła do nas zaraz w pierwszej klasie.
─Rozumiem a kiedy zaczęliście się spotykać?
─ Co za różnica kiedy?
─ Zastępca szeryfa ustala ciąg zdarzeń wyjaśnił bratu David. ─ Na pierwszą randkę zaprosiłeś ja przed wakacjami. Na kajaki ─ Gabriel pokiwał głową i zaczął przekładać zdjęcia. Basty nie protestował a on znalazł po chwili to czego szukał.
─ To pierwsze zdjęcie jakie jej zrobiłem ─ wyznał i uśmiechnął się. ─ Na kajakach, wyglądała tak pięknie. ─ Musi pan znaleźć moją Raquel ─ głos mu zadrżał. ─ Jej ojciec to psychol.
─ Skąd taki wniosek? ─ zapytał łagodnie Basty. Gabriel popatrzył na brata.
─ Jego dziewczyną jest Raquel Lebron ─ poinformował go. ─ Zatrzymaliście jej ojca za zabójstwo tutejszej pary oraz uprowadzenie ich córki w kwietniu dziewięćdziesiątego czwartego ─ przypomniał mu. ─ I czy czasem nie powinien pan wypełniać formularza dotyczącego zaginięcia? ─ zapytał go marszcząc brwi. ─ W przypadku zaginięć liczy się każda minuta.
─ To prawda, ale na razie chcę ustalić okoliczności zdarzenia.
─ On ją skrzywdził ─ wymamrotał Gabriel skubiąc rękaw jasnego swetra. ─ Ona się go bała.
─ Skąd taki wniosek?
─ Z listu ─ sięgnął do kieszeni i wyciągnął kopertę z listem. ─ To ostatni list jaki od niej dostałem, natychmiast jej odpisałem, a także kontaktowałem się z naszymi wspólnymi znajomymi, ale wiem od nich że Raquel nie wróciła do liceum po przerwie świątecznej. On ją skrzywdził.
─ Kontaktowaliście się listownie?
─ Raquel nie miała telefonu komórkowego więc tak pisaliśmy do siebie listy ─ uśmiechnął się lekko. ─ Mama Raquel umarła, a po pogrzebie Raquel tak strasznie płakała. Nie mogłem jej uspokoić ─ wyznał ─ później dostałem od niej ten list ─ postukał palcem. ─ Bała się go, tak strasznie się go bała. Musicie ją znaleźć. Musicie ─ powtórzył chłopak i się rozkleił.
─ Daj nam chwilę i idź po formularze ─ powiedział do niego David i otoczył brata ramieniem. Basty wstał i wyszedł kierując sobie kroki na korytarz. Będąc już w swoim gabinecie wybrał numer byłej żony.
─ Słucham
─ Cześć Anita ─ zaczął. Nie miał pojęcia jak zacząć tą rozmowę? Westchnął.
─ Coś się stało z dziećmi. Ella
─ Nic im nie jest ─ zapewnił ją ─ dzwonię w innej sprawie. Możesz wpaść na komendę? Musimy porozmawiać. O Raquel ─ doprecyzował
***
Ivan Molina wszedł do swojego mieszkania kierując się do salonu gdzie na podłodze odwrócona do niego plecami siedziała Veda. Nastolatka włosy miała związane w dwa warkocze, która pchnęła kolorową piłkę w stronę psa. Mozart chwycił w pyszczek piłkę. Szeryf obserwował jak nastolatka wyciąga w stronę psa dłoń. Mozart łypnął na nią brązowymi ślepkami i położył się nieopodal zawzięcie gryząc okrągły przedmiot.
─ Mozart oddaj mi piłeczkę ─ poprosiła Veda. Psiak nie zwrócił na nią uwagi ─ a chcesz smaczka? ─ zapytała go i wyciągnęła w jego stronę opakowanie z kabanosami. Ivan uniósł brew. To były jego kabanosy. Psu widok paczki z kiełbaskami wystarczył, bo zwierzak porzucił podgryzanie piłki i zaskomlał siadając. ─ Piłeczka ─ poleciła mu nastolatka. Pies zaskomlał jeszcze żałośniej. Veda westchnęła i otworzyła opakowanie kabanosów wyciągając jedną ze środka. ─ Tylko jedną i nie mów Ivanowi ─ poleciła zwierzakowi podając mu smakołyk. Policjant z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Zrobił dwa kroki do tyłu i głośno zamknął za sobą drzwi bez pośpiechu ściągając z siebie buty. Słyszał jak Veda odrzuca na stół paczkę kabanosów. ─ Cześć, tato! ─ krzyknęła zerkając na psa. Mozart pożarł kabanosa i położył się przy kolanach Vedy łypiąc na właścicielkę. Brunetka poklepała go po łebku.
─ Cześć ─ przywitał się Ivan podchodząc do nastolatki. Molina pochylił się nad brunetką i pocałował ją we włosy. ─ Eleny jeszcze nie ma?
─ Nie ─ odpowiedziała mu dziewczyna ─ będą za jakąś godzinę może dwie ─ oznajmiła głaszcząc psiaka. I dopiero wtedy Ivan Molina zobaczył opatrunek na jej palcu.
─ Co ci się stało? ─ zapytał wyraźnie zaniepokojony policjant i ujął jej drobną dłoń w swoją.
─ Rozcięłam palec o strunę ─ odpowiedziała nastolatka ─ ale nie potrzebuje szwów ─ dodała pospiesznie. ─ Jordan mnie opatrzył.
─ Jordan powinien do mnie zadzwonić i zabrać cię do lekarza ─ odpowiedział w duchu obiecując, że rozmówi się z młodym Guzmanem, mógł sobie planować medycynę, mieć praktyki w szpitalu, ale Vedę powinien zobaczyć lekarz z dyplomem. ─ Boli?
─ Nie ─ odpowiedziała na to dziewczyna opierając się plecami o pierś szeryfa. ─ W środę po szkole idę do kina ─ oznajmiła ─ z chłopakiem.
─ Z kim?
─ Osobnikiem płci męskiej ─ wyjaśniła rozbawiona brunetka rozsiadając się wygodnie między nogami policjanta. ─ Ma na imię Wolfgang i jest flecistą. ─ Veda sięgnęła po odłożony na kanapę telefon i otworzyła ikonkę z portalem społecznościowym. Odnalazła konto Wolfa i pokazała mu zdjęcie chłopca. ─ To jest Wolf ─ podsunęła mu pod nos komórkę. ─ Gra na flecie poprzecznym, jest też piłkarzem, stoi na bramce i przepuścił w ostatnim meczu dwa gole ─ Ivan ze zmarszczonym nosem przyglądał się nastolatkowi. ─ I co myślisz? Przystojny jest co nie? ─ zapytała go jasno dając tym pytaniem do zrozumienia, że nastolatka chcę potwierdzenia. Wyciągnęła mu z rąk telefon i wyświetliła kolejne zdjęcie.
─ Nie podoba mi się ─ stwierdził Molina. Veda wydęła usta. ─ Co to za imię Wolfgang?
─ Pochodzenia niemieckiego, które składa się z dwóch członków „Wolf” i „gang”. „Wolf” oznacza wilka zaś „gang” jest tłumaczone jako ścieżkę lub drogę więc imię jest tłumaczone jako „wędrujący wilk” lub „droga wilka” ─ wyjaśniła mu nastolatka. ─ I idę z nim do kina.
─ Zaprosił cię?
─ Nie ─ policjant zmarszczył brwi. ─ Graliśmy w monopol wygrałam i zażyczyłam sobie randki od przegranego. Wolf przegrał więc zabiera mnie na randkę ─ wyjaśniła mu nastolatka.
─ To całkiem logiczne ─ mruknął Ivan.
─ Wiem ─ zgodziła się. ─ A w poniedziałek przychodzi Yon.
─ Po co? Na randkę?
─ Nie, Yon nie chce chodzić ze mną na randki ─ pożaliła się dziewczyna. ─ Będę udzielać mu korepetycji z angielskiego.
─ Dlaczego ty? Nie ma w tym mieście nikogo innego?
─ Znam biegle angielski ─ oznajmiła ─ a Yon potrzebuje pomocy.
─ O której przychodzi?
─ O siedemnastej ─ odpowiedziała Veda. Ivan pokiwał głową. Nie zamierzał zostawiać Vedy sam na sam w towarzystwie chłopca, który w jego oczach miał zszarganą reputację. Veda natomiast wstała i podeszła do stolika na którym leżał jej planer. Siedemnastolatka wróciła na swoje miejsce. Ivan uśmiechnął się na widok okładki. Widok zielonej żaby ani trochę go nie zaskoczył. Veda natomiast otworzyła notes na odpowiedniej stronie. ─ Pierwszą lekcje jazdy mogę wcisnąć w czwartek po lekcjach. Kończę o czternastej ─ oznajmiła mu. ─ Znajdziesz dla mnie wtedy czas? ─ zapytała go. Ivan zerknął jej przez ramię na kalendarz.
─ Oczywiście, że znajdę.
─ I nie zapomnij, że we wtorek jest wywiadówka ─ przypominała mu. ─ Wpisałam to do kalendarza na lodówce ─ dodała. Ivan Molina rzadko przyglądał się zapiskom nastolatki. Zazwyczaj w kalendarzu znajdował informacje na temat posiłku jaki zastanie po powrocie z pracy w lodówce. ─ Pójdziesz prawda?
─ Na wywiadówkę? ─ upewnił się nie mogąc sobie przypomnieć czy kiedykolwiek był na wywiadówce.
─ Tak, tata Salvador obiecał że będzie ─ dodała z uśmieszkiem. Poznała już co nieco Ivana i wiedziała, że czasami był jak Mozart i potrzebował zachęty w postaci smaczka.
─ A chcesz, żebym przyszedł?
─ Oczywiście, że chcę. Jesteś moim tatą, a ja jestem dobrą uczennicą. Nie znoszę hiszpańskiego, ale Ponurak daje mi dodatkowe zadania z fizyki ─ wyjaśniła. ─ To wyraz sympatii ─ dodała dziewczyna. ─ Ładny mam planer? ─ postukała palcem w okładce. ─Sama zaprojektowałam.
─ śliczny ─ pochwalił planer Ivan. Veda otworzyła go i pokazała mu także wklejkę. To co rzuciło mu się w oczy to podpis. Veda Priscilla Molina de Sanchez ─ przełknął głośno ślinę. ─ Prawie zapomniałam ─ Veda poderwała się z miejsca i podeszła do stolika. ─ wyciągnęłam to dziś ze skrzynki. Ivan wstał, a ona podała mu złożoną na pół kartkę papieru. Policjant wziął od niej dokument i rozłożył go. Im dłużej zapoznawał się z treścią tym mocnej drżały mu kolana. Policjant usiadł na kanapie. ─ To oficjalne.
─ Oficjalne? ─ wyjąkał.
─ Tak, pan Severin był na tyle miły że pomógł mi napisać wniosek o zmianę imienia i nazwiska, jest zastępca burmistrza zna się na tych wszystkich papierkach. ─ Ivan Molina powoli wypuścił powietrze z płuc. Pierwszy raz od bardzo dawna brakowało mu słów. Od reakcji uchronił go dźwięk informujący, że ktoś otworzył drzwi za pomocą kodu nie klucza. Mozart zaszczekał i poderwał się ku górze człapiąc w stronę drzwi. Po chwili do uszu Ivana dotarło radosne psie szczekanie i głos Salvadora Sancheza. Wstał i odłożył na stół dokument.
─ Sanchez ─ przywitał się z brunetem.
─ Molina ─ odpowiedział mu tym samym Salvador. Veda popatrzyła to na jednego ojca to na drugiego i uśmiechnęła się wyciągając z rąk Salvadora reklamówkę z jedzeniem na wynos.
─ Są wedle zamówienia ─ zapewnił ją Salvador. ─ Dwa z ostrym sosem dwa z łagodnym. Są podpisane.
─ Świetnie ─ Veda położyła na stole siatkę wyciągając ze środka jedzenie. ─ Tato
─ Tak? ─ zapytali ją równocześnie mężczyźni. ─ Ivan ─ wyciągnęła w jego stronę owiniętego w sreberko kebaba. ─ Ostry sos? ─ mężczyzna skinął głową i wziął od niej jedzenie. Veda sięgnęła po drugiego kebaba z ostrym sosem i rozsiadła się z jedzeniem na kanapie. Mozart usiadł przy jej nodze. Dziewczyna wbiła zęby w pitę.
─ Jesz ostre jedzenie? ─ Salvador się zdziwił a Ivan uśmiechnął.
─ Aha ─ odpowiedziała z pełnymi ustami. ─ Jakie to dobre ─ wymamrotała dziewczyna. Elena przyzwyczajona do kubków smakowych Vedy uśmiechnęła się jedynie pod nosem.
─ Rachunek za telefon? ─ zapytała córkę i podniosła dokument. Popatrzyła na zawarte tam dane to na Salvadora to na Ivana a następnie skupiła się na córce która zlizała z palca sos. ─ Vedo ─ zaczęła kobieta ─ czy ty zmieniłaś nazwisko?
─ No ─ przyznała siedemnastolatka.
─ Na Molina de Sanchez?
─ Tak ─ potwierdziła. Sal sięgnął po dokument jakby potrzebował wizualnego potwierdzenia, że Veda mówi poważnie. ─ Veda Priscilla Molina de Sanchez ─ przedstawiła się ─ jak wyjdę za mąż dodam sobie trzecie nazwisko.
─ Vedo ─ odezwała się łagodnie Elena. Oczy matki i córki się spotkały.
─ Jose nie był moim ojcem, nie kochał mnie więc nie zasługuje, żebym nosiła jego nazwisko. Ivan i Sal mnie kochają ja kocham ich więc ja wybieram bycie ich córką. Macie z tym jakiś problem? ─ zapytała mężczyzn.
─ Oczywiście, że nie ─ zapewnił ją Salvador. Ivan mu przytaknął.
─ To załatwione ─ Veda wrzuciła do ust ostatni kawałek kebaba. ─ Jak było w SPA? ─ zapytała rodziców. ─ Pomogłam tacie wybierać zabiegi ─ pochwaliła się Veda. Rodzice nastolatki popatrzyli na siebie.
─ Było intensywnie ─ odpowiedział Sanchez, a Ivan Molina dostał ataku kaszlu. Veda poklepała go po plecach i podała mu szklankę wody. ─ I mamy dla ciebie prezenty ─ Salvador wstał i wrócił z dwoma eleganckimi torebkami z logo SPA ─ dla ciebie też ─ postawił przy nodze Ivana torbę, drugą podał Vedzie. Dziewczyna z ciekawością zajrzała do środka łypiąc na Ivana, który ani przez chwilę nie był zainteresowany zawartością siatki. Nastolatka wywróciła oczami i odstawiła swój upominek na bok i sięgnęła do torby policjanta. Ivan łypnął wściekle na piosenkarza, który uśmiechał się z satysfakcją.
─ Maseczka nawilżająca w płachcie ─ podała mu ją ─ płatki pod oczy niwelujące cienie pod oczami, żel do mycia twarzy nawilżający, oczyszczający ─ wyliczyła ─ serum z kwasem hialuronowym do twarzy ─ Veda wyciągnęła ze środka kilka maseczek do twarzy i zaczęła się im z ciekawością przyglądać. Popatrzyła na ojca i zatrzepotała powiekami. Ivan zbyt dobrze znał to spojrzenie u kobiet.
─ Vedo
─ Jedna ─ poprosiła i pomagała mu opakowaniem przed nosem.
─ Anti-age ─ rozpoznał Salvador ─ W piętnaście minut odejmie ci piętnaście lat ─ zapewnił go Salvador.
─ Nie słuchaj go ─ poprosiła ojca Veda ─ żartuje sobie z ciebie. Idziemy umyć buzię ─ poderwała się z miejsca i chwyciła swoją torebkę prezentową. Z podłogi podniosła kilka tubek o podejrzanej dla Ivana zawartości.
─ Vedo.
─ Do łazienki tato ─ poleciła i wyszła z salonu.
─ Policzę się z tobą Sanchez ─ syknął do piosenkarza który wgryzł się w chłodnego już kebaba. Wstał i niechętnie podreptał za Vedą. Nastolatka natomiast uśmiechała się od ucha do ucha. ─ Siadaj ─ wskazała mu klapę zamkniętego sedesu. Veda ustawiła kosmetyki na półce.
─ Vedo ─ zaczął Ivan.
─ Tato, proszę pozwól mi o siebie zadbać ─ poprosiła go. ─ Umyj tym buzię ─ podała mu przez ramię tubkę z żelem. Ivan Molina wypuścił ze świstem powietrze i chwycił tubkę. ─ Zwilż twarz wodą, nałóż niewielką ilość żelu na twarz i wmasuj ją okrężnymi ruchami uważając aby nie zatrzeć oczu ─ brunet niezbyt chętnie wykonał polecenie Vedy.
─ Coś jeszcze? ─ zapytał gdy wykonał polecenie i wytarł twarz ręcznikiem. Veda wskazała mu klapę sedesu na której usiadł. Obserwował jak Veda wciska pompkę z jakimś płynem wprost na biały wacik. Zamknął oczy. Wolał być w błogiej nieświadomości tego co wyrabia z jego twarzą Veda. Wtarła coś w jego twarz za pomocą miękkiego waciku.
─ I jak wam idzie? ─ w progu stanął Salvador Sanchez.
─ Dobrze ─ zapewniła ojca wyrzucając zużyty wacik do kosza na śmieci. Palcami wygładziła brwi Ivana. ─ Przydałaby ci się regulacja.
─ Czego? Ivan otworzył jedno oko. Łypnął na nim Vedę,
─ Brwi ─ wyjaśniła mu dziewczyna.
─ Mowy nie ma ─ zastrzegł mężczyzna. ─ Możesz mi nałożyć jakieś paskudztwo na twarz, ale moich brwi nie dotykaj.
─ Szkoda ─ usta Vedy wygięły się w podkówkę kciukiem gładząc brwi policjanta. ─ Lubię skubać komuś brwi ─ Salvador podał jej otwartą maseczkę. Kiedy Veda nakładała mu białą maź na twarz, Ivan Molina już planował swój odwet na głupkowato radosnym aktorzynie.
**
Veronica Russo miała charakterystyczne dla rodziny matki rude włosy. Mosserrat swoje włosy farbowała regularnie nie chcąc być posądzona o jakiekolwiek konszachty z Inez Romo. Jej trzydziestoczteroletnia córka nie stosowała mechanizmów obronnych matki , a informacje o pokrewieństwie z rodziną Diaz zdradzała tylko najbardziej zaufanym osobom. Tego ranka włosy zostawiła rozpuszczone i do szafki odłożyła wszystkie zbędne rzeczy za nim nie zaprowadzono jej do pokoju widzeń.
Bycie zastępca prokuratora okręgowego miało swoje zalety i jedną z nich niewątpliwie były sale widzeń. Jako przedstawiciel prawa do spotkań z osadzonymi wykorzystywała niewielką salkę. Ta przestrzeń dawała pewnego rodzaju komfort tajności chociaż kobieta nie łudziła i miała świadomość, iż każda osoba mogła być informatorem Fernando Barosso. W oczekiwaniu na więzienia Ronnie podeszła do niewielkiego okienka i zadrżała. Od kilku lat takie okienko jest jedynym źródłem światła dla jej brata. Pascal miał także dostęp do spacerniaka czy siłowni znajdującej się na świeżym powietrzu, ale nic nie zastąpi parku czy możliwości wychodzenia z domu kiedy najdzie cię na to ochota. Drgnęła gdy zasuwa od celi została zwolniona, a do środka wszedł Rafael Ibbara.
─ Proszę go rozkuć ─ poprosiła Veronica. Strażnik spojrzał na kobietę i wzruszył ramionami , a następnie zdjął kajdanki z przegub Rafaela. ─ i nas zostawić.
─ Pani prokurator
─ Na moją odpowiedzialność ─ zastrzegła. Strażnik popatrzył na nią z politowaniem, ale wyszedł z pomieszczenia. ─ Proszę niech pan siada ─ wskazała na jedno z krzeseł.
─ Jest pani nowym prawnikiem przydzielonym do mojej sprawy? ─ zapytał wprost Rafael, ale nie usiadł. ─ Wszystkie pytania proszę kierować do mojej adwokat.
─ Nie zajmuje się pana sprawą ─ zapewniła go kobieta sięgając do torebki. Ze środka wyciągnęła paczkę papierosów i zapalniczkę. Położyła je na stoliku.
─ To czego pani chcę? ─ zapytał przyglądając jej się podejrzliwie. Ronnie popatrzyła mu w oczy. Nie przypominał tamtego mężczyzny z fotografii. Rafael prezentował się mizernie. Schudł, zapuścił brodę i wpatrywał się w nią nieufnie. ─ Fernando Barosso.
─ Słucham?
─ Panie Ibbara mamy dwadzieścia minut a ja nie mam czasu bawić się w kotka i w myszkę więc proszę usiąść zapalić i mnie wysłuchać.
─ Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia ─ odparł automatycznie. Ronnie usiadła na niezbyt wygodnym krześle i ponownie sięgnęła do torebki. Ze środka wyciągnęła kilka fotografii. Rafael wpatrywał się w twarz syna. ─ Masz tupet ─ wymamrotał drżącym głosem.
─ Tak mówią ─ odpowiedziała na to Ronnie.
─ Ja nic nie wiem ─ zapewnił ją nawet na nią nie patrząc. Ronnie stłumiła westchnięcie. Nie chciała grać kartą syna ani tym bardziej chorej umierającej żony.
─ Fernando Barosso opłacił sędziego, który wydał wyrok w twojej sprawie ─ wyjawiła. Podejrzewała, że mężczyzna doskonale zdaje sobie z tego sprawę. ─ Anonimowy informator ─ kontynuował ─ podsłuchał rozmowę dwóch podejrzanych z której jasno wynikało, że Barosso kazał cię zabić. Na tej podstawie zostałeś przeniesiony na oddział o mniejszym rygorze. Twój współlokator to jednocześnie twój ochroniarz ─ wyznała gdy sięgał po papierosy. Mężczyzna usiadł drżącą dłonią sięgając po kilka fotografii syna. ─ Jest bezpieczny ─ zapewniła go.
─ Przestanie jeśli zacznę mówić ─ odparł.
─ Będzie bezpieczny ─ odpowiedziała i przemilczała fakt, że jego biologiczny ojciec również nie pozwoli aby coś złego go spotkało. ─ Fernando zbyt długo rządził waszym życiem.
─ I to ma mnie przekonać?
─ Nie, ale mogę cię stąd wyciągnąć.
─ W zamian za zeznania?
─ Nie, sędzia, który orzekał w twojej sprawie ma wiele grzechów na sumieniu i zamierzam dobrać mu się do tyłka to co mogę ci zagwarantować to że twoja sprawa będzie pierwszą, która trafi do ponownego rozpatrzenia. Zamienisz więzienie na areszt domowy. ─ zapadła cisza, Rafael zgniótł papierosa w przykręconej do stołu popielniczce przekładając zdjęcia. Jedno, drugie, trzecie.
─ Dostaniesz warunki współpracy na piśmie. W umowie będziesz anonimowym świadkiem, a kiedy dojdzie do procesu będziesz zaznawał przed kamerą, twój głos zostanie zmieniony. Nigdy nie dowie się kto cię wydał.
─ Jesteś naiwna skoro myślisz, że on się tego nie domyśli ─ odbił piłeczkę Ibbara. ─ Poza tym jak to sobie wyobrażasz? Będziesz wpadała do mnie na herbatkę? Ktoś mu doniesie, że często u mnie bywasz.
─ Znajdziemy sposób na bezpieczną wymianę informacji ─ zapewniła go. ─ Przemyśl to ─ poprosiła go rudowłosa i wstała. Wyciągnął w jej stronę zdjęcia. ─ Zatrzymaj je ─ odrzekła a on schował je do kieszonki na piersi. Podobnie zrobił z papierosami. Ronie została sama. Schowała swoje rzeczy do torebki gdy usłyszała chrobot klucza w zamku. Drugi strażnik skinął jej lekko głową i wyprowadził ją z budynku. W holu czekał na nią naczelnik. Ronnie opróżniła szafkę i wyszła na zewnątrz. Tam odetchnęła głęboko.
─ Rafael Ibbara jest wzorowym więźniem ─ zaczął mężczyzna ─ nie wdaje się w bójki. Trzyma się raczej na uboczu ─ dodał ─ przydział do pracy w bibliotece nie będzie problemem.
─ To dobrze i dziękuje.
Naczelnik skinął głową i pożegnał się z kobietą wracając do swoich obowiązków.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:18:09 08-03-25    Temat postu:

Cz2
Hermes z ciekawością obwąchał wózek za nim nie położył się przy nim opierając łeb na przednich łapach. Victoria przez krótką chwilę przyglądała się bratu za nim nie usiadła na huśtawce. Naprzeciwko pysznił się napis „gwałciciel” Jasnowłosa wiedziała, że Dick Perez zasiał nową trawę, lecz potrzeba czasu aby ona wyrosła. W duchu miała nadzieję, że to nigdy nie nastąpi. Drzwi od domu otworzyły się , a ze środka wyszedł Pablo z dwoma parującymi kubkami kawy.
─ Taka jak lubisz ─ podał jej jeden z kubków. ─ Mały lubi spać na zewnątrz ─ wyjaśnił zaglądając do wózka. ─ Nie przyszłaś jednak rozmawiać o bracie.
─ Nie ─ potwierdziła upijając łyk gorącego napoju. ─ Co ćwierkają twoje ptaszki?
─ Moje ptaszki?
─ Tato, proszę cię nie mam siły na gierki ─ mruknęła ─ Wiem, ze jako szeryf dorobiłeś się całkiem pokaźniej bazy szpiegów w „Drabinance”
─ O których nie powinnaś wiedzieć ─ zaznaczył. Popatrzyła na niego przez chwilę za nim ponownie nie upiła gorącego napoju. Pablo parzył wyśmienitą kawę, ale posiadanie sponsora-baristy do czegoś zobowiązywało. ─ Na razie panuje spokój.
─ Kurz musi opaść ─ mruknęła blondynka , ich oczy się spotkały a żona Magika westchnęła utkwiwszy wzrok w domu naprzeciwko. ─ Zamierzasz głosować na sąsiada?
─ Nie, na Lopez ─ odparł szczerze Diaz. ─ Gdzie twój ochroniarz?
─ Dante? Ma dziś wolne ─ odpowiedziała blondynka. ─ Fernando sfałszował wybory a Hrabia mu w tym pomógł ─ wyznała. Pablo zaklął szpetnie pod nosem.
─ Od dawna o tym wiesz?
─ Od dnia w którym kazałam Hrabiemu rozpocząć współpracę z Fernando ─ wyznała. Pablo popatrzył na córkę z niedowierzaniem. ─ Andres Suarez pracował dla mojej matki ─ dorzuciła. ─ Był jednym z jej generałów. Po śmierci Wiktora przez wiele tygodni ukrywała się w dzielnicy za nim ktoś nie doniósł Felipe gdzie może ją znaleźć. pochwycił ją i kazał wywieść do Juarez gdzie ją złamał ─ mówiła dalej. Nie miała pojęcia ile Pablo wie o wydarzeniach z końcówki lat dziewięćdziesiątych a ile z tych informacji jest dla niego nowością. ─ Nie wiem jak tego dokonała, ale Andres przede wszystkim był lojalny wobec niej. Kiedy została żoną Sebastiana narkotyki Felipe zostały wyparte przez prochy, które sprzedawał Romo, część zysków z burdeli zasilała konto Sebastiana. Kiedy konflikt między Inez a Felipe przybrał na sile wielu ludzi „La familii” którzy weszli do dzielnicy już jej nie opuściło.
─ Uważasz, że Fernando się o wszystkim dowiedział?
─ Nie wiem, może ─ urwała i napiła się kawy. ─ Trudno mi uwierzyć, że Fernando zrobił się nagle taki krótkowzroczny. Andres miał niewątpliwy talent do dogadywania się z każdą frakcją. Z bogatymi i biednymi, dbał o swoje dziewczyny w burdelach bez niego dzielnica się chwieje.
─ Zlecił to Hugo?
─ Nie ─ odpowiedziała Victoria ─ W chwili zabójstwa był w innym mieście ─ odrzekła. Pablo ani trochę się nie zdziwił, że kobieta to sprawdziła.
─ Cyganie? Panoszą się tam.
─ Fernando nie jest głupi i nie powierzyłby tak ważnego ludziom Barona. Robi z nimi interesy, bo mają wspólnego wroga, ale żaden do końca nie ufa drugiemu. O tej prze żaden Cygan nie wszedłby do Wieży.
─ To prawda, ale ktoś od Los Zetas już tak ─ Pablo uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Nie tylko ty masz tam swoje oczy i uszy ─ dodał. ─ Hrabia rozprowadzał przede wszystkim ich towar, handlował ich bronią , a walki w klatkach to jeden ze sposobów na uczczenie sojuszu.
─ I pozbycia się nielojalnych ─ dodała Victoria i wstała.
─ Jest jeszcze jedna opcja ─ Pablo również wstał. ─ Mogła go zabić jedna z jego dziewczyn ─ zasugerował. ─ Był nagi, na stoliku nocnym leżała viagra, a według wstępnego raportu jego ciało nie nosiło żadnych śladów obronnych. Według Caridad zaatakowano go we śnie, a pośmiertnie obcięto mu paznokcie.
─ Ktoś pozbył się DNA ─ domyśliła się jasnowłosa.
─ Kto zamiast Andresa znajdzie się w radzie?
─ Montoya ─ poinformowała go. ─ Drugi kandydat się wycofał więc Montoya wygra walkowerem. Na pierwszy rzut oka wydaje się być porządnym facetem.
─ A tacy mają najwięcej do ukrycia ─ mruknął w odpowiedzi. ─ Vicky bądź ostrożna ─ poprosił ją Pablo.
─ Jestem ─ podeszła do ojca i cmoknęła go w policzek. ─ Miej oko na sąsiada ─ Pablo pokiwał głową ─ i podziel się informacjami z panią szeryf ─ uderzyła się w udo przywołując do siebie psa. ─ Wszystkim nam zależy na utrzymaniu spokoju w dzielnicy.
W tym samym czasie Dante Gomez zapalił znicz na grobie swojej matki. Rzadko odwiedzał jej grób, ale Inez Romo była pochowana w starej część cmentarza i większość grobów wokół była zniszczona i zapuszczona. Było to miejsce idealne do sekretnych spotkań. Usiadł na ławeczce i już po chwili dosiadł się do niego mężczyzna. Podał mu kubek z kawą na wynos.
─ Musimy się przestać tak spotykać
─ A co boisz się cmentarzy? ─ zapytał go Dante.
─ Nie, ale ktoś może nas razem zobaczyć.
─ Tutaj szanse są znikome ─ odbił piłeczkę Gomez. ─ większość grobów jest porzucona i pochodzi jeszcze z lat czterdziestych ─ wyjaśnił ─ Jesteśmy kryci.
─ Co wiesz?
─ Andres nie żyje a o jego śmierci wiesz więcej o de mnie więc czego chcesz?
─ Ustał z kim z Los Zetes kontaktował się Suarez i przejmij ten kontakt ─ podał rozkaz Basty.
─ Mam rozprowadzać towar Zetek?
─ Masz ustalić kto odpowiada za dostawy. Gdzie są punkty kontrolne, jakimi trasami się poruszają. Po śmierci Andresa zapewne będą szukać kontaktu z kimś nowym, gwarancji, że dawne ustalenia zobowiązują.
─ A co jeśli odmówię?
─ Wrócisz tam skąd cię wyciągnąłem.

***
Veda już spała gdy Elena wróciła do mieszkania. Cicho zamknęła za sobą drzwi czując jak pies ociera się o jej nogi. Popatrzyła w błyszczące psie oczy i uśmiechnęła się. Dzieci zawsze chciały mieć psa. W szczególności Veda. Kiedy była małą dziewczynką w parku podbiegała do obcych zwierząt i chciała je głaskać, drapać za uszami czy po brzuszku. Jose nigdy nie zgadzał się na psa. Rodzice mu wtórowali. Z psem kręcącym się przy nodze weszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę.
─ Długo się odprowadzaliście ─ usłyszała rozbawiony głos Ivana Moliny. Wyjęła drugi kubek i wrzuciła do niego torebkę.
─ Mieliśmy sporo rzeczy do obgadania ─ odpowiedziała wlewając wodę.
─ Tak to się teraz nazywa? ─ zapytał. Elena odwróciła do tyłu głowę. Ivan stał w kuchni oparty o futrynę i poruszył znacząco brwiami. Wpatrywała się w niego zaskoczona. ─ Jestem policjantem, poza tym to oczywiste ─ stwierdził. ─ Marny z niego aktorzyna ─ dodał. ─ Poza tym promieniejesz. ─ Zapodała mu kubek z herbatą. ─ Dzięki. I wasz sekret jest u mnie bezpieczny.
─ Dziękuje nie jestem gotowa żeby powiedzieć o tym Vedzie ─ wyznała ─ Nie mam pojęcia do czego to zmierza.
─ Pewnie do jego kolejnej płyty ─ stwierdził Molina. Elena uniosła brew. ─ Anita czasami słuchała tych jego wypocin na jedno kopyto ─ wyjaśnił pospiesznie.
─ Na jedno kopyto? ─ powtórzyła Elena.
─ Jestem taki nieszczęśliwy bo ona złamała mi serce w każdej konfiguracji ─ wyjaśnił co miał na myśli. Elena parsknęła śmiechem. ─ Sporo tych numerów pewnie jest o tobie. ─ kobieta upiła łyk herbaty. ─ Aż tyle? ─ Elena zaśmiała się krótko. Rzadko miała okazję porozmawiać z kimś o Salvadorze.
─ Przepraszam ─ wymamrotała.
─ Za co? ─ zapytał zdziwiony siadając na krześle.
─ Zmiana nazwiska ─ wyjaśniła. ─ Nie miałam pojęcia, że Veda planuje zmienić nazwisko.
─ Zabroniłabyś jej? ─ zapytał ją.
─ Przekonałabym ją, że najpierw warto zapytać dwóch najbardziej zainteresowanych ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Jak się czujesz?
─ Z tym, że Veda ma teraz na nazwisko Molina ─ urwał ─ de Sanchez? ─ dodał po chwili. ─ Nie wiem. Do głowy mi nie przyszło, że ktoś będzie chciał nosić nazwisko Molina. Co na to Sanchez?
─ Jest w szoku ─ odpowiedziała. ─ Nie powiedział jeszcze swoim rodzicom o Vedzie.
─ Na co on czeka? Na oklaski?
─ To nieco bardziej skomplikowane.
─ Bo miałaś męża?
─ Jego rodzice myślą, że to German był ojcem Vedy ─ Ivan zagwizdał.
─ Ma to sens ─ stwierdził po chwili milczenia policjant. ─ Postawmy sprawę jasno; Sal był ciamajdą skazaną na bycie prawiczkiem do końca życia, a German ─ zamyślił się przez chwilę ─ Pamiętam, że wszędzie było go pełno ─ przypomniał sobie. Elena przytaknęła mu skinieniem głową.
─ Był zawodowym tancerzem ─ dodała. ─ A Sal był jego przeciwieństwem, który nie potrafił sklecić zdania więc nie dziwię się jego rodzicom, że pomyśleli, że miałaś romans z jego bratem. To by bardziej pasowało.
─ Płacili mu ─ wypaliła nagle.
─ Co?
─ Rodzice Sala płacili Jose, żeby siedział cicho ─ wstała nie była wstanie dłużej usiedzieć w miejscu. Ivan zaklął pod nosem.
─ Wiedzieli? ─ Elena bezwiednie skinęła głową. Ivan wypuścił z ust kolejną wiązankę przekleństw. Nie mieściło mu się to w głowie. Woleli płacić damskiemu bokserowi niż pomóc Elenie i jej dzieciom. Bez słowa podszedł do kobiety i ją przytulił.

**
Salvador Sanchez nie spał zbyt wiele tej nocy. Kręcił się w łóżku i tęsknił za Eleną. Za jej ciepłym ciałem przytulonym do jego boku, zapachem jej włosów. Drugim powodem przez który nie mógł zasnąć była Veda. Córka kompletnie go zaskoczyła. Rozłożyła na łopatki swoją informacją, że zmieniła nazwisko i rozumiała to w bardzo prostolinijny sposób.
Jeśli jesteś ojcem dajesz dziecko nazwisko. Kochasz je, karmisz, ubierasz i wysłuchujesz problemów. Porosty sposób patrzenia na rzeczywistość. Salvador Sanchez żałował, że życie nie jest takie proste jak wizja świata Vedy. Zaparkował swój samochód przed domem rodziców i dłuższą chwilę wpatrywał się w drzwi rodzinnego domu. Odkładał tę rozmowę od tygodni. Wszedł do domu.
─ Sal ─ Nieves zdziwiła się na widok brata. ─ Stało się coś?
─ Nie ─ odpowiedział mężczyzna. ─ Nie mogę wpaść z wizytą do rodziców?
─ Oczywiście, że możesz ─ zapewniła brata. ─ Rodzice są w kuchni.
─ To dobrze, muszę z nimi pogadać ─ odpowiedział ─ i chcę żebyś ty też była przy tym obecna.
─ Boże tylko mi nie mów mi że masz raka?
─ Kto ma raka? ─ do korytarza weszła matka. ─ Salvadorze ─ spojrzała na syna to na córkę.
─ Nie ja ─ zapewnił ją brunet ─ przejdźmy do kuchni ─ zaproponował. Bolivar pił kawę przy stole.
─ Coś się stało?
─ Nie, muszę z wami pogadać ─ odparł mężczyzna ─ chodzi o Vedę.
─ Sal rozmawialiśmy o tym ─ przypomniała mu matka. ─ Ta dziewczynka.
─ Ona ma na imię Veda mamo ─ przypomniał kobiecie brunet. ─ Ma na imię Veda i jest moją córką.
W kuchni zapadła cisza. Rodzice spoglądali na syna z szeroko otwartymi oczyma. Brat spojrzał na Nieves, młodsza siostra sięgnęła po dzbanek z sokiem i wtedy do niego dotarło, że Nieves usiała się wszystkiego domyślać.
─ Wiedziałaś?
─ Podejrzewałam ─ przyznała lekarka. Rodzice wpatrywali się w córkę. ─ Mamo ona gra na wiolonczeli a tamtego lata Salvador spędzał całe godziny w ogrodzie w kółko i w kółko grając „Kołysankę” doprowadzając nas wszystkich do szału. Kiedy Elena urodziła na jesieni Vedę i nazwała ją Vedę to było trochę oczywiste.
─ Miałam domyślić się po imieniu? ─ zapytała swoje dzieci zdumiona kobieta.
─ Mamo ─ zaczęła Nieves ─ German był gejem ─ powiedziała i westchnęła. Kobieta od lat zaprzecza prawdziwej orientacji syna, która dla wielu była wiedzą powszechnie dostępną. Sam zainteresowany mówił o tym krótko przed śmiercią.
─ Mój syn był normalny ─ zaprotestowała ─ nie będę tego słuchać ─ odparowała i wyszła z kuchni. Nieves posłała bratu lekki uśmiech i wyszła za mamą z kuchni. Bolivar został sam ze swoim synem.
─ Tato ─ odezwał się mężczyzna. ─ Kocham Elenę ─ wyznał mu ─ Veda jest naszym dzieckiem.
─ Myślisz, że tego nie wiem? ─ syknął w odpowiedzi senior ─ Matka pogrążyła się w żałobie po śmierci Germana, ale ja miałem oczy ─ urwał ─ i uszy ─ dodał ciskając naczynia do zlewu.
─ Dlaczego mu płaciłeś? Nie wciskaj mi kitu, że robiłeś to dla Vedy, nie zobaczyła centavo z tych pieniędzy.
─ Do czasu ─ zapewnił bruneta. ─ Tak płaciłem Jose i nie jestem z tego dumny, ale robiłem to pod pewnymi warunkami. Jose składał pieniądze na koncie, którego beneficjentką jest po jego śmierci Elena.
─ Tyle razy cię pytałem
─ A co ci miałem do jasnej cholery powiedzieć? ─ zapytał go odwracając się w jego stronę. ─ Nie byłem głupi, nie pytałeś tym swoim radosnym tonem „co słychać w mieście?” bo interesowały cię losy kolegów z ogólniaka pytałeś przede wszystkim o Elenę a ja wiedziałem że wystarczy słowo i rzucisz wszystko co osiągnąłeś w Nowym Jorku i przyjedziesz.
─Wiedziałeś o Vedzie i mi nie powiedziałeś.
─ Nie na początku ─ zapewnił go spokojniejszym głosem i usiadł na krześle ─ Elena rzadko pokazywała się z małą w mieście. mieszkaliśmy płot w płot, ale częściej widywałem jej syna bawiącego się na podwórku niż córkę. Veda mogła mieć jakieś trzy latka gdy przypałętał się do nas kot.
─ Kot?
─ Chudy, szary wyliniały kocur ─ powiedział rozbawiony mężczyzna ─ było mi go żal więc od czasu do czasu rzuciłem mu coś do jedzenia. Raz gdy wracałem z pracy zastałem Vedę na schodkach z tym zwierzakiem. Zrobiła mu jakąś zabawkę z kawałka sznurka i kilku piórek. On za nią biegał, a ona się śmiała. Gdy na mnie spojrzała ─ pokręcił głową ─ wtedy już wiedziałam.
─ Zaraz a to czasem nie była kotka?
─ Dwa albo trzy dni później pojawiła się z czterema młodymi. Każdy z innej parafii. Twoja matka była wściekła, ale Veda każdemu wybrała imię i przychodziła w odwiedziny. Te głupie koty ją uwielbiały. ─ Bolivar westchnął. ─ Elena się wtedy uczyła, a Jose był wtedy przedszkolakiem i czasami ją do nas przyprowadzała. Veda siadła sobie cichutko w kąciku ze zgrają tych kociaków.
─ Mama jej pilnowała?
─ Nie, to zawsze byłem ja. ─ wstał ─ Pójdę do twojej matki, mam jej co nieco do wyjaśnienia.

**
Płacz niemowląt wypełniał pomieszczenie. Fabricio wziął głęboki oddech żałując, że nie jest ośmiornicą gdyż właśnie teraz przydałaby mu się druga para macek. Otworzył oczy i ostrożnie wziął jednego z chłopców na ręce. Charlie albo Tommy w tym momencie było mu to obojętne wciskał nosek w jego koszulę . Guerra zakołysał ramionami, a malec rozdarł się jeszcze głośniej.
─ A więc to Tommy ─ wymamrotał do siebie blondyn. ─ Zaraz dostaniesz swoje małe co nieco ─ powiedział do syna. To nie uspokoiło malca ani jego brata, bo Charlie wtórował mu równie głośno.
─ Potrzebujesz drugiej pary rąk? ─ Conrado stał w progu salonu. Fabircio uśmiechnął się kącikiem ust.
─ Kto tak twierdzi?
─ Moje uszy ─ odpowiedział Severin i podszedł do łóżeczka. Ostrożnie wyjął z niej maleńkiego chłopczyka. Za każdym razem gdy widział chłopaków wydawali mu się coraz mniejsi. Ułożył jego główkę na zgięciu swojego łokcia, drugą wsunął pod pupę.
─ Są głodni ─ wyjaśnił mu Fabricio wstając z podłogi z drugim z bliźniąt. ─ Smoczek z kotkiem leży na kanapie ─ krzyknął z kuchni. Severin sięgnął po mały kolorowy przedmiot i ostrożnie wsunął w wykrzywione w grymasie niezadowolenia usteczka. Chłopiec spoglądał na niego wielkimi jasnymi oczami. ─ To Charlie ─ poinformował go Fabricio ─ lubi cię. ─ stwierdził.
─ Po czym wnioskujesz?
─ Nie płacze ─ wyjaśnił i opadł na kanapę. Jedną trzymaną butelkę podał Conrado. ─ Albo to, albo recital ─ powiedział. Conrado usiadł naprzeciwko przyjaciela i wziął od niego butelkę. Ostrożnie wyjął smoczek z buzi chłopca i wsunął smok od butelki. ─ Lubi cię ─ powtórzył Fabircio. ─ Nie od każdego weźmie butelkę.
─ Żartujesz sobie ze mnie? ─ zapytał przyjaciela. Guerra karmiący drugiego synka pokręcił przecząco głową.
─ Charlie jest wybredny ─ stwierdził tylko i uśmiechnął się półgębkiem.
─ Co cię tak bawi?
─ Tylko to, że kiedyś posiadówki z butelką były zabawniejsze ─ wyjaśnił. ─ Emily i Alice są u Emmy więc zostałem sam na placu boju.
─ Nie jesteś sam ─ zauważył. Fabricio zerknął na malucha w swoich ramionach, odłożył na bok butelkę uśmiechając się lekko. Ułożył Toma w bezpiecznej pozycji fasolki i przymknął powieki.
─ Dzięki ─ wymamrotał.
─ Nie ma za co.
─ Jest i nie chodzi tylko o to ─ otworzył jedno oko i obserwował jak przyjaciel odkłada na bok butelkę. ─ Za rozmawianie z Emily ─ doprecyzował. Ich oczy się spotkały, a Thomas głośno beknął. ─ Nie wyłączyła elektronicznej niani ─ wyjaśnił.
─ Ile słyszałeś?
─ Wystarczająco dużo ─ odpowiedział na to wolną ręką rozpinając koszulę. Ostrożnie ułożył na piersi synka. Wargami musnął czubek jej główki. ─ Z każdym dniem dowiaduje się czegoś nowego o mojej żonie.
─ A kto rozmawia z tobą?
─ Tych dwóch delikwentów ─ odparł. ─ Nie kłócą się, nie mają swojego zdania i zasypiają gdy tylko zaczynam wykładać teorię niewidzianej ręki Adama Smitha.
─ Fabircio
─ Chryste Conrado oszczędź mi tej psychoanalizy.
─ Nie, chcesz zjeść kolację w towarzystwie Ronnie to zacznij gadać ─ stwierdził brunet delikatnie układając synka przyjaciela na swojej piersi. Mały Charlie przytulił policzek do jego koszuli i ziewnął szeroko. Fabricio milczał gładząc synka po pleckach.
─ Mówiłem ci kiedyś, że Natalia była w ciąży? ─ zapytał przyjaciela. Conrado popatrzył na niego zdziwiony. ─ To było pod koniec naszego małżeństwa ─ zaczął ─ znalazłem ją w łóżku w kałuży krwi ─ Guerra miał zamknięte oczy. ─ W całym swoim życiu nie widziałem tyle krwi jak wtedy. Powiedziała mi, że poroniła.
─ To nie była prawda?
─ To była farmakologiczna aborcja. W dniu wypadku znalazłem w kieszeni jej kurtki rachunek z apteki na mizoprostol. Sprawdziłem w sieci i dowiedziałam się że to lek na wrzody. Służy także do wykonywania farmakologicznej aborcji. ─ wypuścił powoli powietrze z płuc. ─ Nie powiedziała mi o ciąży. Mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, ale nie odezwała się ani słowem.
─ Fabricio ─ zaczął Conrado szukając w głowie odpowiednich słów. „Przykro mi” brzmiało wręcz idiotycznie.
─ Krew i wybielacz.
─ Co?
─ Z tamtej nocy pamiętam krew i wybielacz. Krew przesiąkła przez prześcieradło wprost na materac. Za nim go wyrzuciłem musiałem go wyczyścić. Ja w życiu nie sądziłem, że można stracić tyle krwi i przeżyć. Gdy niemal ich straciliśmy ─ otworzył oczy i popatrzył na synka ─ wszystko wróciło. Kiedy się ocknąłem po operacji moją pierwszą myślą było „ Natalia miała aborcję” ─ głos mu zadrżał więc umilkł jasne oczy utkwiwszy w śpiącym na jego piersi chłopczyku. On i Emily stworzyli parę pięknych grymaśnych dzieci różniących się od siebie jak ogień i woda. I pomyśleć, że jeszcze niedawno obawiał się, że będzie jednym z tych ojców który nie będzie wstanie odróżnić snów od siebie, ale to była nieprawda. Tommiego i Charliego różniły od siebie małe rzeczy.
─ Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
W odpowiedzi blondyn wzruszył jedynie ramionami. Na początku nie mógł mówić przez rurkę tracheotomijną, później gdy stopniowo odzyskiwał władzę nad swoim ciałem i życiem nie chciał wracać do przeszłości. Chciał tylko zapomnieć.
─ A co u ciebie? ─ zapytał go Guerra.
─ Nie zmieniaj tematu ─ odpowiedział na to Conrado. Młodszy z mężczyzn wywrócił w odpowiedzi oczami i podniósł się z kanapy. ─ I nie uciekaj.
─ Nie uciekam, muszę zmienić mu pieluchę ─ oznajmił rozkładając na kanapie podkład do przewijania. ─ I dzięki.
─ Drobiazg, to co cię jeszcze trapi?
─ Okres ─ odpowiedział , a Conrado uniósł brew. ─ Alice ma okres ─ doprecyzował. ─ A ja wiem o menstruacji i środkach higienicznych więcej niż przeciętny mężczyzna.
─ Zaraz ─ wszedł mu w słowo Conrado ─ chcesz mi powiedzieć, że ─ zaczął, lecz jedno spojrzenie przyjaciela sprawiło, że nie musiał kończyć zdania.
─ Musiałem jej wszystko wytłumaczyć ─ wyznał Guerra zmieniając snowi pampers ─ bo Emily nie było w domu. Nigdy więcej ─ zaznaczył.
─ Kobiety jak mają okres jedzą dużo czekolady ─ Fabircio uniósł brew ─ wiem, bo Lidia wyjada zapasy w „te dni”
─ Albo robi to przed ─ rzucił jasnowłosy. ─ Emily w ciągu jednej godziny jest wstanie zjeść jedną czekoladę z orzechami i po chwili zagryzać śledziami ─ wyjaśnił. ─ Alice ma ten sam zwyczaj, ale nie zwróciłem na to uwagi i miałem niespodziankę i wizytę w aptece po podpaski.
─ Kupowałeś podpaski.
─ Nie miałem zbytnio wyjścia ─ odpowiedział ─ Mamy zapas na co najmniej trzy miesiące. ─ Conrado parsknął śmiechem. ─ Oglądałem też filmiki instruktażowe jak przykleić podpaskę ─ w salonie zapadła cisza ─ Boże jak się cieszę, że oni mają penisy i zmień mu pieluchę z tej odległości czuje ─ Conrado pochylił się lekko i skrzywił. ─ Raz, raz to żadna filozofia.
─ Czemu ty nie zmienisz mu pieluchy?
─ Musisz nabrać wprawy, bo jeśli ja i Emily wykitujemy to tobie w udziale przypadnie opieka nad trójką naszych dzieci.
─ Co proszę?
─ Zapisałem ci dzieciaki w testamencie. Nie ma za co ─ uśmiechnął się od ucha do ucha. Conrado ostrożnie ściągnął z chrześniaka spodenki i rozpiął body.
─ Nie umierasz.
─Miałem guza mózgu ─ przypomniał mu ─ lepiej dmuchać na zimne. ─ Conrado Severin sprawnie zmienił chłopcu pampersa. Oczy przyjaciół spotkały się na chwilę.
─ Kiedy Andrea była w ciąży wymyśliła sobie szkołę rodzenia ─ zaczął ─ uczyli nas tam zmieniać pampersy ─ wyjaśnił. Fabricio skinął głową, a Conrado podniósł chłopczyka i włożył go do drugiego wózka.
─ Bujaj w miejscu ─ poradził mu przyjaciel. ─ Tak Charlie nie lubi bujania na rękach, ale w wózku je akceptuje. Wiem ma to sens ─ dorzucił ironicznie i zerknął na śpiącego Toma. Pochylił się i poprawił mu kocyk. ─ To co ryba z frytkami? ─ Conrado skinął głową. ─ Idę obrać ziemniaki ─ oznajmił i podreptał do kuchni.

***
Ruby Valdez planowała spotkać rodziców swojego chłopaka w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach. Nie planowała mieć na sobie spodni swojego chłopaka ani prosić jego mamę o tampony. Skłamałaby jednak gdyby stwierdziła, że nie poczuła ulgi na widok plam krwi. Nie była gotowa na bycie matką tak samo jak Patricio nie był gotów na bycie ojcem. Wbiła widelec w kawałek ryby i wrzuciła sobie do ust. Lorena Rios de Gamboa była ładną kobietą po czterdziestce po której syn odziedziczył duże ciemne oczy i ładny uśmiech.
─ Dziękuje za zaproszenie ─ odezwała się i uśmiechnęła mając nadzieję, że jej uśmiech wygląda naturalnie.
─ Cała przyjemność po mojej stronie ─ odpowiedziała kobieta ─ Miło że możemy się wreszcie poznać. ─ zapewniła ją Lorena.
─ Żona ma rację ja na przykład nie wiedziałem że Patricio ma dziewczynę ─ odezwał się Pedro grzebiąc w swojej sałatce.
─ Tato ─ jęknął brunet łypiąc na ojca.
─ Stwierdzam tylko fakty, mogłeś wspomnieć że się z kimś spotykasz. ─ odparł lekko urażony Pedro, który zawsze dowiadywał się wszystkiego na końcu.
─ Widujemy się od niedawna ─ odpowiedziała za chłopaka Ruby kładąc dłoń na jego dłoni. ─ Pewnie dlatego Patricio nie wspomniał o mnie wcześniej ─ wyjaśniła sytuację brunetka wsuwając za ucho kosmyk włosów. Była mu wdzięczna, że gdy pękała im gumka nie pobiegł do rodziców na ratunek. Inaczej ten obiad byłby jeszcze bardziej niezręczny.
─ Ruby, a czym zajmują się twoi rodzice? ─ zapytał Pedro. Syn popatrzył na niego karcąco ─ o to mogę chyba zapytać?
─ Oczywiście ─ zapewniła go Ruby i popatrzyła na swojego chłopaka, którego kolano podrygiwało pod stołem. Położyła dłoń na jego kolanie i lekko pogładziła. ─ Moja mama zginęła w wypadku samochodowym gdy miałam dziesięć lat ─ zaczęła nastolatka ─ a tato zmarł na stwardnienie rozsiane. ─ wolała nie informować rodziców swojego chłopaka, że Pedro popełnił samobójstwo.
─ Przykro mi ─ odezwał się Pedro. ─ Musi być ci ciężko.
─ Radzę sobie ─ zapewniła go. ─ Mam siostrę ─ wyjawiła. ─ Mieszkam z nią jej mężem i małą córeczką. ─ wyjaśniła. ─
─ To prawda Ruby jest najzdolniejszą w swojej klasie ─ oznajmił rodzicom Patricio. Uśmiechnęła się. Trochę przesadzał z tą najlepszą uczennicą, ale zrobiło jej się ciepło na sercu, że Patricio uważał ją za najlepszą. ─ Pracuje nad naprawdę świetnym projektem i myślę mamo że ty także mogłabyś przy nim trochę pomóc ─ Ruby popatrzyła na bruneta i zmarszczyła brwi. ─ Twój projekt na historię ─ doprecyzował ─ Mama kończyła liceum w Pueblo de Luz.
─ A co to dokładnie za projekt? ─ zapytał wyraźnie zaciekawiony ojciec chłopaka.
─ Nasza profesor od historii zleciła nam projekt skupiający się na tutejszej lokalnej historii. Ja i moi koledzy skupiamy się na losach absolwentek liceum w Pueblo de luz. Przeprowadzamy wywiady, nagrywamy je i mam nadzieję, że wyjdzie z tego jakiś mądry wniosek ─ uśmiechnęła się lekko.
─ To brzmi naprawdę ciekawie ─ odpowiedziała po chwili namysłu Lorena ─ ale jestem cholernie nudna.
─ Mamo nie jesteś nudna ─ zaprotestował.
─ Pracuje w urzędzie, mam męża i syna ─ powiedziała ─ to nie jest ciekawe życie.
─ Nie chodzi mi o to żeby życie moich rozmówczyń było ciekawe tylko o prawdę. O wybory których dokonały i czy gdyby dostały od losu drugą szansę obrałby taką samą ścieżkę. Co powiedziałby swojej osiemnastoletniej sobie gdyby mogły? O tym chcę słuchać. A to nie jest dla mnie nudne. ─ uśmiechnęła się.
─ Kogo wytypowałaś z mojego rocznika? ─ zapytała ją Lorena. Ruby zmarszczyła lekko brwi zastanawiając się nad odpowiedzią. ─ Catalina Ferrer ─ podała dane. ─ To jedna z dziewcząt o której nie mogłam znaleźć żadnych informacji. Jakby przestała istnieć.
─ Catalina przeniosła się do innego liceum ─ wyjaśniła Lorena ─ zapewne dlatego nie znalazłaś informacji o ukończeniu przez nią szkoły. Dlaczego interesuje cię akurat ona?
Bo jest na liście, pomyślała Ruby.
─ W ciągu dwóch lat była numerem jeden na liście najlepszych uczniów w liceum w Pueblo de Luz ─ odpowiedziała. ─ później zapadła cisza. Dobrze się znałyście?
─ Jako tako ─ odpowiedziała Lorena. ─ Nie przyjaźniłam się z Cataliną.
─ Moja żona wolała towarzystwo Sylvii ─ do rozmowy wtrącił się Pedro. ─ Były jak papużki-nierozłączki. Sylvia ma dużo ciekawszy życiorys od Cataliny.
─ San fakt, że przepadła jak kamień w wodę jest interesujący ─ odpowiedziała nastolatka. ─ A pan pamięta Catalinę? ─ mężczyzna pokręcił głową.
Ruby Valdez korzystała z ładnej pogody i rozsiadła się na tarasie z laptopem opartym na udach. Po raz kolejny tego dnia zatrzymała klatkę filmu, który w głowie nazwała „czołówką.” Miał on prostą konstrukcje, składającą się z zestawu fotografii. Młodych ładnych dziewcząt, których mogła być siostrą. To co niewątpliwie rzucało się w oczy to podobieństwo nastolatek do siebie. Palcem uderzyła w klawisze, a zdjęcia zaczęły układać się jedno obok drugiego. Ponownie zatrzymała film gdy na ekranie pojawiła się twarz Conchity Mendozy.
Mogłyby być siostrami, a siostra Meduzy była śliczną dziewczyną. Długie ciemnobrązowe włosy sięgały jej do ramion. Ładna szczupła twarz w kształcie serca z wydatnymi kośćmi policzkowymi, pełne wargi i oczy. To oczy przykuwały uwagę. Obrysowane czarną kredką, otulone długimi czarnymi rzęsami w kolorze bezchmurnego nieba. Była piękna, młoda i na pewno była martwa. Po raz kolejny zmieniła ścieżkę dźwiękową i nacisnęła „enter” Uśmiechnęła się lekko gdy rozległy się pierwsze słowa.
─ Ciekawy wybór ─ zauważyła Lorena podchodząc do dziewczyny syna. ─ Zaskakujący.
─ Dlaczego?
─ Nie wyglądasz mi na fankę Hanny Montany ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą matka Patricio i podała jej kubek z gorącym płynem. ─ Pomyślałam, że może pomóc ─ Ruby wzięła od niej kubek i z ciekawością powąchała zawartość.
─ To napar z koziołka lekarskiego i ziela krwawnika ─ wyjaśniła. ─ Pomaga na bolesne miesiączki. ─ Ruby uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła łyk. Napar z ziół nie smakował aż tak źle. ─ Pierwsze dni są najgorsze ─ Ruby skinęła lekko głową. ─ I przyłóż to sobie do brzucha ─ podała jej uśmiechnięty termofor. Szatynka uśmiechnęła się lekko i schowała termofor pod obszerną bluzę Patricio. Przymknęła powieki. ─ Tak coś czułam, że jesteś ciepłolubna.
─ Przepraszam.
─ Nie masz za co ─ zapewniła ją Lorena.
─ Mam, nie powinna pani była ─ westchnęła ─ widzieć tego co pani zobaczyła ─ czuła, że na jej policzki wpełza rumieniec. Miała tylko nadzieję, że kobieta weźmie to za działanie ciepłego termoforu a nie wstydu.
─ Mogłam zapukać, teraz na pewno będę ─ Ruby otworzyła oczy i popatrzyła na matkę swojego chłopaka. Obie parsknęły śmiechem. ─ Dokąd pojechał Patricio?
─ Po ciastka ─ wyjawiła dziewczyna. Lorena uśmiechnęła się lekko i spojrzała na wyświetlone na ekranie zdjęcie Conchity.
─ Jesteście do siebie podobne ─ zauważyła. ─ To ta dziewczyna z artykułu? Conchita Mendoza? ─ Ruby skinęła głową i cofnęła nagranie puszczając je jeszcze raz. Im dłużej trwał film im więcej twarzy widziała tym większe podobieństwo dostrzegała między dziewczynami z video a tą która siedziała obok niej. ─ To wygląda jak wstęp do odcinka „9997” ─ zauważyła.
─ Od czterdziestu lat młode kobiety giną w podejrzanych okolicznościach ─ zaczęła szatynka. ─ Samobójstwa, zabójstwa, przedawkowania, śmierć w więzieniu ─ wyliczyła ─ wie pani co je łączy? ─ Na usta kobiety cisnęło się jedno nazwisko, ale nie odezwała się ani słowem.
─ Wszystkie ukończyły jedno liceum ─ odpowiedziała Ruby. ─ Łączy je liceum w Pueblo de Luz.
─ I niektóre z nich wyglądają jak twoje siostry ─ dokończyła matka chłopaka. ─ Dlatego zajmujesz się losami absolwentek ─ domyśliła się. ─ Oddajesz głos tym, które nie mogą już mówić.
─ Ktoś musi mówić w ich imieniu ─ odpowiedziała Ruby. ─ Mi nie zamknął ust.
─ Nam, jeśli chcesz opowiem ci o Catalinie.
─ Chcę.
***
Tej nocy nie spała zbyt dobrze. Drażniła ją miękkość pościeli, zbyt płaska poduszka, pluszowy miś do którego przytulała się każdej nocy. Szatynka odrzuciła na bok koc i wstała spoglądając na zegarek. Było kilka minut po piątej. Rue Torres i poszła do łazienki. Cicho zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Popatrzyła wprost na swoje odbicie w lustrze i westchnęła. Włosy były w nieładzie, resztki wczorajszego makijażu zdobiły jej blade policzki. Na dolnej wardze znajdował się niewielki strupek, który powstał od ciągłego przegryzania. Westchnęła i ściągnęła ubranie wchodząc pod prysznic.
Xavier Serrano stał przed maską samochodu i patrzył wprost na nią. Jego długie ciemne włosy posklejane były w strąki i zwisały wokół szczupłej wręcz wychudzonej twarzy. Ulica na której się zatrzymali była pusta. Rue Torres niewiele myśląc odpięła swój pas i wyskoczyła z auta. Ona i Felix właśnie wracali z treningu pływackiego. Szatynka zatrzymała się przed brunetem, który patrzył na nią wielkimi ciemnymi oczyma. Oczy Daniela, pomyślała lecz szybko odrzuciła tę myśl. Słyszała jak Felix wychodzi z samochodu.
─ Rue ─ wymamrotał starszy kolega ─ wszystko w porządku? Znasz go? ─ Bezwiednie skinęła głową. Felix spojrzał to na stojącego naprzeciwko dziewczyny chłopaka to na dziewczynę, po której policzkach spływały łzy.
─ Hej ─ wykrztusiła drżącym głosem pospiesznie wycierając łzy skapujące po jej policzkach. Xavier Serrano zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę i wpadł wprost w jej ramiona. Złapała go. Felix nie czekał dłużej, przerzucił sobie jedno ramię chłopaka przez swoje i ruszył z półprzytomnym nieznajomym do auta. Ułożył go na tylnej kanapie auta. Rue zajęła miejsce z tyłu układając sobie głowę dwudziestolatka na kolanach. Felix zajął miejsce za kierownicą. ─ Tylko nie do szpitala ─ zaznaczyła Rue. ─ Moja matka jest w mieście ona nie może wiedzieć ─ nie podnosiła głowy, a palcami przeczesywała ciemne włosy Xaviera.
─ Zabierzemy go do kliniki ─ zaczął Felix.
─ W niedziele nie jest zamknięta? ─ zapytała go automatycznie.
─ Jordan mi pisał, że tam jest ─ wyjaśnił. ─ Pomoże nam ─ zapewnił ją i powoli ruszył. Nie prowadził od dawna i nadal brakowało mu pewności siebie za kierownicą, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Skupił się na drodze, a i tak słyszał jak Rue przemawia do bruneta ciepłym uspakajającym głosem nie przestając gładzić go po włosach.
On jednak nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że Xaviera Serrano coś spotkało. Nie umiał tego sprecyzować, ale chłopak był brudny i cuchnął nie tyle potem czy niemytym ciałem a mułem. Jakby wpadł do rowu, pomyślał. Sam kiedyś wylądował w rowie jako dziecko. Znał ten zapach aż za dobrze. Zatrzymał auto przed kliniką.
─ Zostań tutaj ─ polecił Rue i sam udał się do drzwi w których już po chwili pojawił się Jordan Guzman. Rue widywała go dość często. Byli sąsiadami, a mająca problemy ze snem dziewczyna często widywała go wracającego do domu późno w nocy.
─ Potrąciliście go? ─ zapytał z niedowierzaniem Guzman łypiąc to na jedno to na drugie.
─ Nie ─ zaprzeczył Felix. ─ Znaleźliśmy go na przystanku ─ wyjaśnił. ─ możemy omówić to w środku? ─ zapytał i rozejrzał się na boki. Ostatnie czego chciał to, żeby ktoś w tym momencie się pojawił i ich nakrył na wyciąganiu z auta półprzytomnego faceta. Razem z Jordanem uporali się z wyciągnięciem Xaviera ze środka i weszli z nim do wnętrza kliniki. Rue cicha i pociągająca nosem weszła za nimi zamykając za sobą drzwi. Wiedziała, że powinna się opanować. Płacz w niczym nie pomoże, ale nie mogła przestać. To był Xavier. Poznała go bez trudu. Był brudny, zaniedbany. Jego włosy były tłuste i brudne, policzki. Policzki pokrywał kilkutygodniowy zarost, ale to był. Wytarła twarz
─ Ma na imię Xavier ─ podała jego imię ─ on nie może umrzeć, nie może ─ powtórzyła. ─ Proszę nie umieraj ─ wymamrotała dziewczyna. Wszystko później potoczyło się szybko. Julian Vazquez pojawił się krótko po telefonie nastolatka i przystąpił do badania. Zadawał pytania, dużo pytań, ale nie wezwał pogotowia. Gdy wreszcie udzielono mu pierwszej pomocy przycupnęła przy nim biorąc go za rękę. Rozpłakała się po raz kolejny.
─ Uciekajcie do domu dzieciaki ─ powiedział lekarz. Rue pokręciła przecząco głową. Nie chciała wychodzić. Nie chciała go zostawiać. ─ Zostanę z nim ─ zapewnił swoim łagodnym kojącym głosem.
─ Nie wezwie pan policji? ─ zapytała go.
─ Nie ─ zapewnił Rue.


Zatrzymała samochód tuż obok auta doktora Vazqueza. Wzięła głęboki oddech i chwyciła za klamkę. W drugą rękę wzięła dwa kubki z kawą na wynos, słodkie drożdżówki z piekarni i pojemnik z zupą. Zapukała delikatnie do drzwi. Po chwili lekarz otworzył je.
─ Gdzie Xavier? ─ zapytała stając na palcach jakby chciała dostrzec swojego kolegę. ─ Przyniosłam mu zupę ─ uniosła pojemnik z jedzeniem ku górze. ─ Dla pana mam kawę i drożdżówkę.
─ Wejdź ─ wpuścił ją do środka. Rue wcisnęła mu do rąk kawę ze słodkimi pachnącymi bułeczkami i sama skierowała się do pomieszczenia w którym zostawiła Xaviera. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Cała odwaga opuściła ją kiedy go zobaczyła. Ostrożnie odstawiła pojemnik wpatrując się w unoszącą się i opadającą klatkę piersiową chłopaka.
─ Ma zapalenie płuc? ─ przypomniała sobie diagnozę z wczoraj. ─ Przyniosłam mu zupę ─ wskazała na torbę. ─ Powinien zjeść ciepły posiłek.
─ Zje ─ zapewnił ją lekarz i położył jej dłoń na ramieniu. ─ Nie powinnaś tutaj przychodzić ─ zaczął ─ twój kolega ma zapalenie płuc. Nie mam wszystkich badań, ale to może być zaraźliwe.
─ To nie jest mój kolega ─ odparła na to Rue. ─ Spotykałam się z jego bratem ─ wyjaśniła. ─ Ledwie mnie zauważał ─ wsunęła za ucho ciemnobrązowy kosmyk włosów. ─ Uratował mi życie ─ oznajmiła. ─ Ocalił mnie. Mimo wszystko mnie ocalił ─ pociągnęła nosem. ─ Proszę mu pomóc ─ zwróciła się do lekarza i nie wzywać policji.
─ Nie wezwę ─ zapewnił ją. Tej obietnicy zamierzał dotrzymać. Xavier Serrano spał przez większość część nocy. Julian niekoniecznie. Uruchomił kilka swoich kontaktów i sprawdził Cameron Urbina była policjantką w stopniu detektywa. Miała czterdzieści trzy lata, jedno dziecko i na własne życzenie przeniosła się na komendę w Pueblo de Luz. Według informacji zawartych we wniosku chciała być bliżej córki. Ruelle Torres urodzona czternastego października dziewięćdziesiątego dziewiątego roku.
Według Heleny Cameron prowadziła śledztwo w sprawie gangu motocyklowego mającego powiązania z kartelem narkotykowym i prawdopodobnie dlatego szef gangu sam lub na polecenie kartelu uprowadził dziecko policjantki. Siostra lekarza nie znalazła jednak zbyt wielu informacji w policyjnej bazie danych. Dziewczynę odbito, podejrzanego aresztowano i sama Romo stwierdziła w trakcie rozmowy „ że coś tutaj nie gra” Media w stolicy również rozpisywały się o sprawie nazywając ją „masakrą w niebieskich rękawiczkach” Na miejscu zginęli członkowie gangu, żona porywacza oraz jego młodszy syn. Chłopiec miał niecałe piętnaście lat. Ruelle szczęśliwie wróciła do domu” Lekarz wyprowadził dziewczynę z pomieszczenia.
─ Jest tutaj bezpieczny ─ zapewnił ją Julian. Rue pokiwała głową.
─ Proszę go przypilnować żeby zjadł zupę ─ poprosiła go i wyszła. Doktor Julian Vazquez patrzył jak odjeżdża.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:20:40 08-03-25    Temat postu:

Temporada IV c051
Ruby/Veda/
***
W poniedziałkowe popołudnie redakcja gazety była cicha i pusta. Ruby korzystając z karty dostępu swojej siostry rozsiadła się w sali konferencyjnej swojej siostry z dwoma cicho szumiącymi laptopami. Za pomocą bezprzewodowego łącza przesyłała pliki z jedno na drugie urządzenie tworząc czołówkę swojego filmu dokumentalnego. To co miało być kilkuminutowym nagraniem zaczynało przybierać rozmiaru filmu, którego długość przekroczy godzinę piętnaście. I Ruby miała to w nosie. Nacisnęła enter i po raz kolejny wyświetliła kilka fotografii. Wszystkie pochodziły z rocznika. Zatrzymała nagranie i odchyliła się do tyłu na krześle i zmieniła plik. Krótka rozmowa z Loreną była na wagę złota. Ruby nacisnęła play.

Matka Patricio niespokojnie poruszyła się przed kamerą. Spoglądając to na obiektyw to na nią. Ruby siedziała naprzeciwko z podkładką do notowania i lekkim uśmiechem malującym się na ustach.
─ Nie mam pojęcia od czego zacząć ─ odezwała się po chwili. ─ Nie byliśmy z Cataliną przyjaciółkami ─ zaznaczyła. ─ Co prawda byłyśmy w jednej klasie, ale Catalina trzymała się raczej na uboczu.
─ Co to znaczy?
─ Była kujonką ─ odpowiedziała po chwili ─ nerdem jak wy młodzi to teraz mówicie, ale nie chodziło o to, że wykuwała na pamięć formułki, ona naprawdę była piekielnie inteligentna. Ja spędzałam całe godziny na wkuwaniu materiału, a dla niej to było naturalne jak oddychanie. Nie wiem czy to co mówię ma jakikolwiek sens?
─ Ma ─ zapewniła ją Ruby. ─ Catalina była lubiana w szkole?
─ Tak, była cicha i spokojna, ale nie zadzierała nosa chociaż jestem pewna, że zdawała sobie sprawę jak piekielnie jest inteligentna i miała cholernie dokładne notatki. Jeśli kogoś nie było na lekcjach albo nie nadążał za tym co dyktował nauczyciel to zawsze prosił Cat o zeszyt. Była dobra z rysunku. Jej szkice wyglądały jak żywcem wyjęte z książek. Tutaj nie chodziło o to „czy” zgarnie Nobla ale „kiedy”
─ Co się stało? ─ zapytała ją wprost Ruby. ─ Dlaczego pani zdaniem Catalina nie dostała Nobla?
─ Nie wiem czy powinnam.
─ Powinna pani ─ zapewniła ją nastolatka. ─ Cokolwiek pani powie nie zmieni tego co się stało, ale może pomóc. Proszę zwrócić jej głos, który jej odebrano.
─ Ricardo Perez ─ podała imię i nazwisko, a Ruby z trudem powstrzymała się do usiedzenia w jednym miejscu. Była to pierwsza osoba, która wymieniła go z imienia i nazwiska. ─ Catalina zajmowała się biologią molekularną. Jednego roku prowadziła swoje badania ─ wyjaśniła ─ aby później nie wrócić do szkoły po wakacjach.
─ Zmieniła szkołę? Kiedy?
─ Między drugą a trzecią klasą ─ odpowiedziała Lorena. ─ później było już tylko gorzej.
─ To znaczy?
─ Catalina miała swoje problemy ─ urwała ─ ona i jej rodzina zaczęli być szykanowani za to kim Catalina była. Ona nie czuła się kobietą tylko w środku była mężczyzną, w sensie psychicznym i stała się mężczyzną.
─ Przeszła korektę płci ─ dopowiedziała za kobietę zaskoczona Ruby. ─ To dlatego nigdzie nie znalazłam informacji o Catalinie Ferrer. Przeszła nie tylko korektę płci ale także imienia.
─ Colin, po korekcie miała, miał na imię Colin.
─ Wie pani gdzie go teraz mogę znaleźć?
─ Tak. Colin popełnił samobójstwo w wieku trzydziestu lat. ─ zapadła dłuższa cisza. ─ Gdy Colin zniknął po mieście zaczęły krążyć plotki o jego odmienności. Nie pamiętam dokładnie jej treści, ale ktoś twierdził, że widział go w sukience i szpilkach, że bierze leki aby zniknęły jej piersi a urósł penis. To były wierutne bzdury i Valentin Vidal próbował z tym walczyć, tłumaczyć, ale niewielu chciało go słuchać.
─ Za plotkami stał Perez?
─ To całkiem możliwe. Kilka miesięcy później opublikował artykuł w jakimś czasopiśmie, dostał grand na badania naukowe, ale powiedzmy sobie szczerze ktoś kto dwukrotnie oblał egzamin na medycynę był zbyt głupi aby napisać coś mądrego.
─ Myśli pani, że ukradł własność intelektualną Colina?
─ Tak, rodzice Colina, jego siostra walczyli aby wyjaśnić całą sytuację, walczyć dla syna, ale nic nie udało się wskórać. Im zacieklej walczyli tym większe bzdury wygadywano na ulicach. Wyjechali z miasta.
─ zatrzymała nagranie i podniosła kopię artykułu ze szkolnej gazetki. Sylvia Olomedo de Guzman w liceum miała jeszcze ostrzejszy język niż obecnie. Tekst w złośliwy sposób punktował wszystkie grzeszki Pereza i informował czytelników o tym, że Ricardo Perez dwukrotnie oblał egzamin wstępny na medycynę.
─ Ruby ─ drgnęła na dźwięk głosu za jej plecami. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Felixa Castellano. ─ To mama Patricio?
─ Tak, udzieliła mi krótkiego wywiadu w niedzielę i poddaje go wstępnej obróbce.
─ Do czego?
─ Projekt na historię ─ wyjaśniła. ─ Badam losy absolwentek. ─ Felix popatrzył na nią z politowaniem i otworzył nagranie od początku. Ruby wstała. Znała rozmowę na pamięć.
─ To coś więcej niż projekt na historię ─ odezwał się nastolatek. ─ To powinni zobaczyć wszyscy.
─ I zobaczą ─ zapewniła go sięgając po butelki z wodą. Jedną podała koledze. ─ Przekonam władze szkoły, że film ma wartość przede wszystkim edukacyjną i włączę go w auli.
─ Torres się nie ucieszy ─ mruknął syn Sebastiana. ─ Dlaczego jesteś tak cięta na Dicka?
─ Zgwałcił mnie w dniu piętnastych urodzin ─ odpowiedziała, lecz z odpowiedzią zaczekała aż przełknie łyk wody. ─ Nigdy tego nie zapomnę i nigdy tego nie wybaczę. ─ oznajmiła odwracając się w stronę okna. Nad miastem zapadła noc. ─ Musi zapłacić za to co zrobił mi Catalinie, Conchicie czy Jules.
─ Amen, ale bez dowodów ─ zaczął Felix ─ wiem, że skrzywił Conchitę może nawet ją zabił, ale nie mam dowodów. O to podejrzewa go nawet jego wnuk.
─Co masz na myśli? ─ Ruby usiadła na parapecie.
─ Odwiedził tatę w weekend i oznajmił, że Dick zakopał zwłoki w szklarni, ale niczego nie znalazł.
─ Skąd ta pewność?
─ Podsłuchuje policyjne radio, te ciekawsze zgłoszenia.
─ Mądrze ─ pochwaliła go Ruby i zeskoczyła z parapetu. Podała mu teczkę. Felix z ciekawością otworzył teczkę i przerzucił kilka znajdujących się tam kartek. Dokument był wyblakły, ale czytelny.
─ To test Pereza na medycynę? Skąd to masz?
─ Matka Juliana należy do komisji egzaminacyjnej na tutejszym uniwersytecie ─ odpowiedziała ─ Co roku sprawdza setki testów na medycynę.
─ A test Pereza postanowiła zachować dla potomności?
─ Nie, wyciągnęłam go z archiwum ─ Felix popatrzył na nią zaskoczony. ─ Są łatwo dostępne dla pracowników uniwersyteckich wystarczy ich pisemna zgoda na wejście do archiwum i pobranie materiałów.
─ I matka Juliana się na to zgodziła?
─ Tak, ciocia Charlotte jest w porządku. Wyjaśniłam jej, że kolega zdaje na medycynę i potrzebuje testów egzaminacyjnych z poprzednich roczników do nauki. Zarchiwizowany test Pereza wyciągnęłam przy okazji.
─ Wyciągnęłaś testy dla Jordana?
─ Nie dla Enza ─ odpowiedziała ─ ale jak Jordan chcę to Enzo pewnie się podzieli ─ odpowiedziała. ─ Dlaczego wnuk podejrzewa Dicka o zabójstwo?
─ W roku w którym zaginęła Conchita Perez zamknął szklarnię. Mógł tam zakopać zwłoki.
─ To mógł być zwykły zbieg okoliczności ─ zbiła ten argument Ruby. ─ Nie byłby na tyle głupi, żeby zakopywać zwłoki na terenie szkoły.
─ To Dick, nie ma zbyt wysokiego ilorazu inteligencji ─ odpowiedział na to chłopak. ─ Oblał dwukrotnie test na medycynę. Test do którego trzeba się przygotować, a wiedza jest powszechnie dostępna w podręcznikach. ─ przerzucił kilka kartek testu Dicka. ─ Na niektóre z tych pytań ja znam odpowiedź.
Ruby usiadła na obrotowym krześle i zminimalizowała program do edycji video. Weszła w odpowiednią zakładkę. Nie pracowała nad filmem w redakcji tylko dlatego, że był tutaj lepszy sprzęt, ale miała łatwiejszy dostęp do informacji.
─ Conchita zaginęła z nocy 13 na 14 września 1994 roku? ─ upewniła się nastolatka.
─ Tak ─ Felix przysunął sobie krzesło. ─ O czym myślisz?
─ O tym jak to nie ma sensu ─ odparła szatynka. ─ Dlaczego miałby ją zabić? Zaraz zacząłby się rok akademicki, Mendoza dostała się na Akademię Medyczną w stolicy.
─ Chciała powiedzieć o romansie.
─ A kto by jej uwierzył? O Perezie plotki krążą od lat i nikt się nimi nie przejmował więc dlaczego akurat wtedy miało kogoś gryźć sumienie? Zrobił dzieci swojej uczennicy i przekonał ucznia żeby się z nią ożenił. Poza tym Mendoza dostała stypendium nie zaryzykowałaby swojej przyszłości.
─ Czyli Perez jest niewinny?
─ Niekoniecznie, może my patrzymy na sprawę ze złej perspektywy ─ Ruby przegryzła dolną wargę. ─ To co ci teraz pokaże zostanie między nami? ─ zapytała go. Felix pokiwał głową. ─ W „noc wyzwań” ja i Patricio włamaliśmy się do domu Pereza ─ zaczęła, a oczy Felixa rozszerzyły się ze zdumienia ─ na biurku w jego gabinecie znalazłam to ─ dziewczyna podpięła zewnętrzny dysk. Po chwili pojawiło się okienko z prośbą o hasło. Wklepała je i nacisnęła enter. Na dysku było kilka folderów, Valdez wybrała jeden z nich. Był to skan dokumentów. Felix pochylił się nad komputerem.
─ Co to do diabła jest?
─ To lista podbojów miłosnych Dicka ─ popatrzył na nią zdumiony ─ Nie mam lepszej nazwy.
─ Tu jest jego żona.
─ I matka Enza ─ odrzekała ─ a także ─ powiększyła obraz ─ NN, ale spójrz na datę ─ przesunęła kursorem w bok ─ 13 września 1994 roku.
─ Data zaginięcia Conchity ─ wymamrotał Felix. ─ Jest tutaj Conchita?
─ Wyżej data jest sprzed półtora roku ─ zauważyła Ruby. ─ Data zakończenia.
─ 13 września 1994 roku ─ wymamrotał Felix ─ o k***a ─ wyrwało się nastolatkowi. ─ Powinnaś przekazać ją policji.
─ I co mam powiedzieć jak zapytają skąd mam tą listę? Mam się powołać na piątą poprawkę? Data śmierci NN ─ wróciła do przerwanego wątku i data zaginięcia Mendozy pokrywają się.
─ Ty wiesz co to oznacza?
─ Zabił dwie młode kobiety jednego dnia ─ powiedziała Ruby i zadrżała mimowolnie. ─ i uszło mu to na sucho.
─ Nie zabił Conchity, bo miał z nią romans ─ zaczął ─ zabił ją bo widziała jak zabija tą inną dziewczynę. ─ popatrzyli sobie w oczy. Gra toczyła się o wyższą stawkę niż sądzili.

***
Ivan Molina z pracy wyszedł wcześniej chcąc zdążyć na czas. Musiał być obecny w mieszkaniu gdy na korepetycje przyjdzie Yonatan. Szeryf nie ufał nastolatkowi i chciał mieć na niego oko gdy Veda będzie tłumaczyć mu słówka czy inne bzdety z angielskiego. I już na klatce schodowej w jego nozdrza wdarł się zapach, który każdy facet rozpozna; wolno duszone mięso. Otworzył drzwi i szedł do środka.
─ A było tak pięknie ─ wymamrotał. ─ Sanchez co ty do cholery robisz w mojej kuchni? ─ mężczyzna przestał wesoło nucić i odwrócił do tyłu głowę.
─ Obiad ─ odpowiedział. ─ Po służbie?
─ Jak widać, chcę odpocząć i w mój odpoczynek nie zakłada oglądania twojej gęby.
─ Veda poprosiła mnie o pomoc ─ odpowiedział na to Salvador. ─ Jeśli nie wierzysz, możesz zapytać ─ odparł piosenkarz ignorując jego wrogie nastawienie. Ostrożnie otworzył piekarnik i i wyciągnął ze środka półmisek. Pies oparł łapki o krzesło i zaskomlał żałośnie. Salvador używając dwóch widelców zaczął dzielić łopatkę na mniejsze kawałki. ─ Przychodzi do niej kolega.
─ Na korepetycje nie kolację ─ odparł Ivan.
─ Wiem, kserowałem dla Vedy materiały z materiałów Eleny ─ wyjaśnił ─ ale to nie oznacza, że ona i Yon będą się uczyć z pustym brzuchem.
─ Zamierzasz tutaj być gdy ten chłopak tu będzie? ─ zapytał go Molina. Salvador podniósł na niego swoje ciemne oczy.
─ A nie po to ty wyszedłeś o ludzkiej porze z pracy żeby tutaj być? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy i jeden zrozumiał doskonale co drugi ma na myśli.
─ Muszę naoliwić zawiasy w pokoju Vedy ─ oznajmił. ─ A ty co zamierzasz robić?
─ Zaniosę obiad Elenie ─ odpowiedział ─ Ma dziś dodatkowe zajęcia w centrum korepetycji ─ wytłumaczył mieszając mięso z powstałym sosem. Z łazienki wyszła Veda w krótkiej koszulce z luźno opadającym rękawem i spodenkach. Mężczyźni popatrzyli na siebie to na nastolatkę z włosami spiętymi w koczek i zielonej maseczce na twarzy.
─ Pachnie obłędnie ─ odezwała się Veda i na widok Ivana zmarszczyła nos. ─ Co ty robisz w domu?
─ Stoję ─ odpowiedział zgodnie z prawdą policjant.
─ Widzę, próbowałeś mięsa? ─ Veda go wyminęła i z szuflady wyciągnęła widelec nabijając mięso i podsuwając pod nos Ivanowi. Bez protestów pozwolił się nakarmić. ─ Dobre? ─ Ivan pokiwał głową. Mięso wprost rozpływało się w ustach. ─ Dzięki tato, że to ogarnąłeś.
─ Drobiazg, sałatkę masz w lodówce, tortille na blacie ─ wyjaśnił.
─ Zaniesiesz mamie? Wróci dziś późno ─ zaczęła tłumaczyć nastolatka.
─ Nie ma problemu ─ zapewnił córkę ojciec, a Veda uśmiechnęła się kącikiem ust i zerknęła na Ivana z zadowoloną miną. Dźwięk domofonu rozległ się w chwili gdy Veda pomagała Salowi przygotować posiłek dla mamy.
─ Tato otworzysz? ─ rzuciła w stronę Ivana, który już na końcu języka miał „a muszę?” Otworzył jednak drzwi i z kwaśną miną wpuścił Yona do środka.
─ Dzień dobry ─ przywitał się z policjantem to z Salvadorem Sanchezem który wyjrzał z kuchni.
─ Zobaczymy czy taki dobry ─ odburknął w odpowiedzi Ivan.
─ Jest Veda?
─ W kuchni! ─ krzyknęła dziewczyna i wyjrzała ze środka. ─ Cześć ─ przywitała się z nim. ─ Głodny? ─ zapytała go. ─ najpierw zjemy , a później przejdziemy do lekcji. Zrobiłeś test?
─ Tak, według twoich instrukcji, a Joel siedział obok i mnie pilnował ─ odpowiedział na to nastolatek i przyklęknął grzecznie witając się z Mozartem, który kręcił się wokół jego nóg domagając się pieszczot. Ivan spojrzał karcąco na zwierzaka, który obecnie nie był po jego stronie.
─ Wiem, wysłał mi twoje zdjęcie ─ oznajmiła mu Veda. Yon wyprostował się i zamrugał gwałtownie oczami. On już się z wujem policzy! ─ Veda natomiast minęła go z tacą z talerzami i szklankami. Usta chłopaka bezwiednie lekko się rozchyliły. I wcale nie chodziło o zieloną maseczkę na twarzy brunetki, raczej o krótkie spodenki, które opinały jej pupę. Przełknął ślinę ─ Rozbieraj się i siadaj ─ wskazała mu krzesło. ─ Skoczę po sałatkę, tato weź mięso. Tylko ostrożnie jest gorące.
─ Zamierzasz jeść z tym zieloną mazią na twarzy? ─ zapytał ją Ivan.
─ Nie, idę ją zmyć. Yon częstuj się po treningu musisz konać z głodu. ─ Veda zniknęła za drzwiami łazienki a Yon został sam z szeryfem. Żaden jednak nie ruszył się z miejsca. Po chwili z łazienki wyszła Veda popatrzyła to na jednego to na drugiego. ─ Dlaczego nie jecie?
─ Czekamy na ciebie ─ odpowiedział Yon. Veda zacisnęła usta w wąską kreskę wyraźnie zadowolona z takiej odpowiedzi. Usiadła między Yonem a szeryfem i sięgnęła po tortillę. Talerz najpierw podała gościowi później ojcu. ─ Boże jakie to dobre ─ wymamrotała z pełnymi ustami. ─ Jestem geniuszem.
─ Ty to zrobiłaś? ─ zapytał ją Yon gdy przełknął pierwszy kęs. Taco było przepyszne, a mięso rozpływało się w ustach.
─ Ja to wymyśliłam, a tata wykonał ─ nastolatek popatrzył na Ivana Molinę. Facet nie wyglądał na takiego który pichci w kuchni w koronkowym fartuszku. ─ Salvador ─ doprecyzowała. ─ Joel pisał, że uwielbiasz tacos.
─ Joel ci to napisał? ─ zapytał ją obiecując sobie, że gdy tylko wróci do domu to policzy się z wujem który najwyraźniej był w najlepszej komitywie z brunetką.
─ To ile będziesz kasować za godzinę? ─ zapytał Ivan robiąc sobie kolejną porcję.
─ Nic, nie chcę jego pieniędzy ─ oznajmiła Veda.
─ To jak ci będzie płacił?
─ W naturze ─ odpowiedziała z niewinnym uśmieszkiem patrząc to na jednego to na drugiego. Po upływie sekundy salon wypełnił jej potny śmiech. Yon bezwiednie popatrzył na Vedę, na jej odsłonięty brzuch. Pieprzyk niebezpiecznie blisko linii spodenek rzucał się w oczy. ─ Wiem jak mi się odwdzięczy ─ Yon sięgnął po dzbanek z wodą. Zabrał ze sobą gotówkę na wpadek gdyby siedemnastolatka zażyczyła sobie zapłaty, ale Veda najwyraźniej chciała czegoś zupełnie innego. ─ Na początek doradzisz mi w co się ubrać na randkę.
Yon rozchylił usta w wyrazie kompletnego zdumienia.
─ Bez urazy Veda, ale ja nic nie wiem o ciuchach ─ oznajmił.
─ Nie, ja ─ wskazała na siebie ─ wiem wszystko o ciuchach, ty wiesz wszystko o chłopcach. Ty podciągniesz się w angielskim ja znajdę sobie chłopaka.
─ To ja już wolę oblać ─ wymamrotał nastolatek. ─ Zapłacę ci.
─ Radami ─ nie ustępowała Veda. ─ Na początek doradzisz mi co bardziej spodoba się Wolfowi ─ oznajmiła ─ wybrałam trzy zestawy i nie wiem który będzie najlepszy.
─ Zestawy? ─ powtórzył Ivan.
─ Ubrań, przymierzę pierwszy ─ za nim którykolwiek z nich zdążył zaprotestować Veda poderwała się z krzesła i poszła do swojego pokoju. Po dziesięciu minutach wyszła w długiej jedwabnej spódnicy i bluzce na cienkich ramiączkach. Obróciła się wokół własnej osi. Ivan wciągnął ze świstem powietrze gdy zobaczył dekolt na jej plecach.
─ W tym z domu nie wyjdziesz ─ zaznaczył policjant.
─ Dlaczego, to czysty jedwab i sto procent bawełny. Nie miałam tego ani razu na sobie.
─ Wglądasz ślicznie ─ zapewnił ją chłopak za co oberwał pod stołem w goleń ─ ale tak nie ubiera się do kina. ─ Veda zmarszczyła nosek ─ idziecie na film powinnaś włożyć dżinsy i koszulkę.
─ Dlaczego?
─ To jest ładne, ale zbyt ─ w głowie Yona trwała gonitwa myśli. Cholera nie znał się na babskich ciuchach! ─ To zbyt oficjalne jak na kino ─ wyrwało mu się ─ wyglądasz zbyt formalnie. ─ łypnął na Vedę ─ Jak desperatka. ─ dziewczyna zamrugała powiekami.
─ Nie jestem desperatką.
─ Wiem, ale ja jestem chłopakiem i wiem co pomyśli sobie Wolf jak cię w tym zobaczy. Posłuchaj mojej rady załóż dżinsy i koszulkę. Możesz też założyć golf.
─ Golf.
─ Na środę zapowiadają deszcz ─ odezwał się Ivan. Veda spojrzała to na jednego to na drugiego. ─ Nie chcę żebyś zmarzła.
─ Obaj jesteście okropni ─ syknęła i poszła do swojej sypialni głośno trzaskając drzwiami.
─ Wybrnąłeś ─ odezwał się Molina gdy Yon przygotowywał sobie kolejne taco.
─ A chciałeś żeby wyszła w tym z domu? ─ zapytał go Yon ignorując zwroty grzecznościowe.
─ Nie ─ odpowiedział Molina.
─ Nie ma za co ─ odparł Yon wbijając zęby w jedzenie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:10:48 12-03-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 052 cz. 1
CONRADO/ERIC/FELIX/QUEN/ANITA/LIDIA/ARIANA/LUCAS/YON/JORDAN


Guerra postawił Saverina pod ścianą, proponując wspólną rodzinną kolację, na której gościem specjalnym miała być pani prokurator. Conrado lubił Ronnie, świetnie się dogadywali. Byli zgrani intelektualnie, a to było dla niego najważniejsze, choć oczywiście w łóżku też znajdowali wspólny język, co było dodatkowym plusem. On nigdy nie zwracał uwagi na wygląd, to dla niego sprawa drugorzędna. Jeśli kobieta nie miała nic do zaoferowania swoją osobą i nie była w stanie pobudzić jego szarych komórek, to raczej szybko takie relacje się kończyły. Veronica Russo była jednak bardzo atrakcyjną kobietą, w dodatku znała się na swojej robocie i była też całkiem przebiegła, co w jego sytuacji działało na ich korzyść, bo sam zbyt wiele miał na głowie, by bawić się w intrygi. Mimo że było im razem dobrze, nie rozmawiali jednak o swoich planach i żadne z nich nie zastanawiało się, dokąd ta relacja zmierza. Nie nazwałby Ronnie swoją dziewczyną, był na to po prostu za stary, a „partnerka” brzmiało co najmniej dziwnie. Z kolei „kochanka” było uwłaczającym określeniem, szczególnie zważywszy na przeszłość Russo. Nie definiowali więc tego, co ich łączyło, spotykali się, spędzali u siebie noce, jedli razem posiłki, ale nie czuł potrzeby by cokolwiek poganiać. Veronica miał swoje priorytety, a on swoje i chyba dlatego tak dobrze razem funkcjonowali. Kolacja wymyślona przez Fabricia nie wydawała się zatem świetnym pomysłem. Jeśli miał być szczery, chyba właśnie dlatego zataił przed przyjacielem informację o tym związku, bo wiedział, że on dokładnie tak zareaguje. Guerra był bardzo rodzinnym facetem i choć poturbowanym przez życie i ze skomplikowanym drzewem genealogicznym, robił wszystko co w jego mocy, by nie powtarzać błędów rodziców – tych biologicznych i tych przybranych. Może właśnie stąd zrodziła się w nim ta inicjatywa, bo sam potrzebował trochę wyjść do ludzi i pobyć w towarzystwie dorosłych, a nie tylko bobasów. Saverin nie był jednak pewien co powie na to Lidia. Mówiła, że nie ma nic przeciwko Ronnie, ostatnio bawiła się nawet z małą Reą, ale sytuacja musiała być dla niej trochę przytłaczająca.
Dlatego starał się dawać swojej podopiecznej trochę przestrzeni. Kiedy Veda odwiedziła Lidię na weekend, usunął się w cień, dając im swobodę do rozmów o chłopakach i innych tego typu sprawach, choć w rzeczywistości pewnie wolałby, żeby Lidia skupiła się na szkole niż romansach. Korzystając z uprzejmości Guerrów, rozsiadł się w ich kuchni z laptopem i próbował skupić się na pracy, ale w głowie krążyły mu różne myśli.
Conrado cieszył się, że Lidia wychodzi do ludzi. Kiedy ją poznał, wydawała się mrukliwą i zamkniętą w sobie nastolatką, która w każdym dorosłym widziała wroga. Z czasem jednak odsłoniła przed nim swoje prawdziwe oblicze i mógł dostrzec, jak wrażliwą i kochaną dziewczyną była. Zależało jej na ludziach, chciała im pomagać, a jej zaangażowanie w przychodni dla potrzebujących było godne podziwu. Sama wyszła z inicjatywą świątecznej zbiórki charytatywnej i razem z Arielem udało jej się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Wstydziła się swojej przeszłości, pracy u Templariuszy i niechlubnych czasów, kiedy zdarzało jej się kraść, by mieć co jeść albo uregulować długi ojca. Teraz była zwykłą nastolatką, która nie musiała martwić się o dach nad głową czy zapłatę rachunków i mogła oddać się swoim zainteresowaniom. Saverin z dumą obserwował, jak radziła sobie w szkole. Może nie była największą prymuską, ale wcale tego nie oczekiwał. Z przedmiotów ścisłych szło jej świetnie, szczególnie chemia była jej konikiem, ale miała też inne hobby. Miło było widzieć ją na zajęciach sportowych. Conrado sam był w przeszłości sportowcem, kochał piłkę nożną w jej wieku, więc kibicowanie podopiecznej na boisku do siatkówki stało się jednym z jego priorytetów. Obiecał sobie, że nie ominie żadnego meczu i na razie udawało mu się tej obietnicy dotrzymywać. Poza tym Montes świetnie radziła sobie na muzyce. Czasami podśpiewywała w domu przy jakichś drobnych pracach – przygotowaniu kolacji czy sprzątaniu – a on lubił jej słuchać, bo miała śliczny głos. Kiedy jednak kiedyś o tym napomknął, zawstydziła się i od tego czasu robiła to tylko wtedy, kiedy myślała, że jej nie słyszy. Nie rozumiał, dlaczego Felix nie dał jej głównej roli w swoim przedstawieniu, ale może po prostu Saverin nie był zbyt obiektywny. Dla niego Lidia była idealna i coraz częściej łapał się na tym, że myślał o niej w kategorii „córki”. Nie zdobył się jednak na wypełnienie papierów adopcyjnych z wielu powodów.
Pierwszym z nich była oczywista niedyspozycja Delfiny Ledesmy. Czuł, że nie jest to dobry moment na rozpoczęcie tego procesu, który był żmudny i wcale nie tak łatwy do zrealizowania, skoro Lidia lada chwila kończyła osiemnaście lat. Aidan Gordon przedstawił mu wszystkie możliwe konsekwencje i Saverin był sceptyczny do tego pomysłu, bo pozostawała też kwestia Ceferino Montesa. Był jaki był, ale formalnie nadal miał prawa rodzicielskie. Opiekun prawny musiałby wyrazić zgodę na adopcję lub jeśli by tego nie zrobił (a raczej wydawało się to oczywiste, biorąc pod uwagę wpływy Barona Altamiry i jego konflikt z Conradem), Saverin musiałby złożył wniosek o trwałe pozbawienie go praw. Nie chciał, żeby Lidia przez to cierpiała, nie chciał ciągać jej po sądach i prawnikach. Może się do tego nie przyznawała, ale wierzył, że dziewczyna kocha ojca mimo wszystko i byłby to dla niej brutalny cios. Nie chciał przekraczać pewnych granic, dlatego opiekował się Lidią najlepiej jak potrafił i liczył, że wszystko samo się w końcu ułoży. Odczuwał wyrzuty sumienia, rozmyślając na ten temat, w końcu to nie jedyny dylemat, który mu ciążył. Nadal nie zdobył się na to, by wyznać Quenowi, że jest jego ojcem. Nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić, a po swojej ostatniej rozmowie z Arielem, poczuł, że to raczej nierealne.
Młodszy brat Andrei przyszedł do niego w lekkiej rozsypce, co totalnie zdziwiło Saverina. Zdradził mu, że podczas imprezy urodzinowej w barze El Gato Negro Enrique upił się i rozmawiał z nim na temat swoich biologicznych rodziców. Ariel próbował subtelnie go podejść i wybadać, czy chciałby ich znaleźć i poznać, ale Quen zaprzeczył. Stwierdził, że nie chce oglądać ludzi, którzy wyrzucili go jak śmiecia lub co gorsza sprzedali Fernandowi w zamian za działkę albo butelkę wódki. Conrado wiedział, że w tamtym momencie w dużej mierze przemawiał przez Ibarrę alkohol, ale i tak go to zabolało. Wyobrażenia nastolatka dalekie były od prawdy, ale gdyby dowiedział się, jak wyglądała rzeczywistość, wykończyłoby to go, szczególnie teraz, kiedy miał tyle problemów na głowie. Saverin skupił się więc na tym, by być przy nim jako przyjaciel, dobry wujek, mentor i nauczyciel. Podobnie jak w przypadku Lidii czuł dumę, obserwując jak jego syn sobie radzi i jak na jego oczach staje się mężczyzną. Może nie było go przy nim, kiedy zaczynał chodzić i mówić, ale za to mógł mu towarzyszyć i doradzać, kiedy pojawiły się pierwsze miłości i rozterki sercowe. Nie była to może idealna sytuacja, ale Conrado starał się czerpać z tego, ile się da.
Podobała mu się też relacja, jaką Quen nawiązał z Lidią – niczym droczące się ze sobą rodzeństwo, które jednak potrafiło zażegnać kłótnie i wspierać się nawzajem, kiedy wymagały tego okoliczności. Oboje Quen i Lidia mieli swoje własne nastoletnie życie i Conrado nie chciał się wtrącać, choć oczywiście było to coraz trudniejsze. Nadal był jednak nowy w roli ojca, więc wielu rzeczy się uczył.
– Planujesz otwarcie klubu w hotelu? – Fabricio zaszedł go od tyłu i zajrzał mu przez ramię, wskazując palcem na zapisy na ekranie komputera. – Czy może to miasto próbuje rozszerzyć ofertę kulturalną?
– Nic z tych rzeczy, to projekt mojego ucznia. – Conrado nie mógł powstrzymać nuty dumy w swoim głosie. Był dumny z uczniów, którzy rzeczywiście chcieli się uczyć i którzy stale się doskonalili, a Daniel Mengoni był właśnie jednym z nich. – Dodatkowe zadanie na kółko przedsiębiorczości.
– W liceum? – Fabricio przysiadł obok Conrada, marszcząc brwi, jakby mu nie wierzył. Przyciągnął laptopa w swoją stronę i przejrzał tekst wzrokiem. Pod koniec czytania jego mina wyrażała uznanie. – Myślałem, że nie masz ulubieńców.
– Bo nie mam – przyznał Saverin, ale ciężko było udawać, że Daniel nie zrobił na nim wrażenia. – Chłopak jest zdolny, ma smykałkę do interesów, zrobił projekt klubu całkiem sam, przeanalizował rynek i konkurencję, ocenił ryzyko, obliczył koszty operacyjne i podał nawet prognozy finansowe na pierwszy rok działalności. Jego projekt jest lepszy niż biznesplany moich studentów zarządzania. Daniel potrafi myśleć strategicznie, zna podstawy biznesu i umie wykorzystać narzędzia analityczne. Polubiłbyś go, choć jest od ciebie zupełnie różny.
– Przedstawiłeś go jako geniusza liczb i biznesu, więc myślę, że byśmy się dogadali. – Fabricio wyszczerzył zęby w uśmiechu, czując się dosyć pewnie w tej kwestii. Conrado zawsze mu ufał w sprawach finansów.
– Pod tym względem na pewno, ale Daniel jest też skromny, pracowity, ułożony, ma dobre maniery i nie zadziera nosa.
– A ja niby to robię?
– Tylko czasami. – Saverinowi uniósł się kącik ust po tych słowach. Ojcostwo zmieniło nieco Guerrę i teraz był bardziej odpowiedzialny, ale gdzieś tam nadal drzemał w nim ten nieznoszący przegrywać facet, który popadł kiedyś w dziecinny konflikt z Santosem na studiach.
– Chcesz zrealizować ten projekt? Myślałem, że to tylko na twoje zajęcia przedsiębiorczości, ale wydajesz się myśleć o tym na poważnie.
– Bo jest cholernie dobry. – Zastępca burmistrza potrafił ocenić, czy coś miało potencjał, kiedy to zobaczył, a plany Mengoniego były konkretne i utworzyły w jego głowie wizję. – Chcę dać dzieciakom szansę do nauki i rozwoju, po to zresztą założyłem ten klub w szkole. Santos wykonał kawał dobrej roboty z tą aplikacją do gry na wirtualnej giełdzie… – Zignorował głośne kaszlnięcie Fabricia, który chyba próbował zakamuflować prychnięcie. – Ale marzy mi się pójście o krok dalej. Kiedy ja byłem w wieku Quena czy Lidii, nikt nie interesował się tak dzieciakami. To co mieliśmy do powiedzenia nie było nigdy brane na poważnie. Pamiętam minę mojego nauczyciela od ekonomii, kiedy analizowałem i wypytywałem go o różne rzeczy, próbując zrozumieć to, co nam przekazywał. Wydawał się być zirytowany, że zawracam mu głowę. Kiedy mieszkałem w Chile, nikt nie szedł na studia, większość rezygnowała z edukacji, by iść od razu do pracy, najlepiej w fabryce. Reszta wciągała się w handel narkotykami i jakieś drobne przestępstwa, żeby jakoś zarobić na życie. Brakowało mi tego – tego kogoś, kto by stymulował moje szare komórki. Chciałbym, żeby tutejsza młodzież miała więcej możliwości. Myślę nad sfinansowaniem tego projektu z budżetu miasta.
– Jimena na to pójdzie? – Guerra był do tego sceptycznie nastawiony. Nie był raczej największym fanem pani burmistrz. Kobieta obiecała ustąpić z urzędu, a tymczasem zadomowiła się w swoim gabinecie i już pół roku nosiła tytuł.
– Prawdopodobnie nie. – Conrado tym razem roześmiał się cicho, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Było wiele kwestii, w których nie zgadzał się z panią Bustamante, ale nie mógł jej odmówić, że była bardzo stanowcza i rządziła twardą ręką. – Ale wymyślę coś. Inicjatywa Lidii i jej kolegów w sprawie przychodni dla potrzebujących okazała się sukcesem, więc myślę, że teraz pora zrobić coś, co będzie benefitem bezpośrednio właśnie dla nich. Mam mnóstwo pomysłów, a widząc zaangażowanie moich uczniów, zdaję sobie sprawę, że muszę trochę nadrobić najnowsze trendy.
– Co ty nie powiesz. – Guerra udał zdziwienie, doczytując do końca projekt Daniela. Rzeczywiście siedemnastolatek się postarał, analizując trendy, a nawet średnie dochody mieszkańców, by móc pokazać prognozy potencjalnych przychodów. – Dzieciak ma rodziców w branży, prawda?
– Jego ojciec jest deweloperem. Sprawdziłem go, to szycha w Nuevo Leon, choć większość interesów robił we Włoszech. Aktualnie sporo inwestuje w kluby. Daniel go podziwia, widać, że go to pasjonuje. A ja z chęcią poznałbym jego tatę.
– Może będziesz miał okazję na wywiadówce.
– Chłopak twierdzi, że ojciec jest zbyt zajęty, ale znajdę sposób. Jego matka raczej mnie nie polubiła, więc może lepiej dogadam się z ojcem.
– Kto jest jego matką?
– Marlena Mengoni.
Fabricio się roześmiał. Ostatnio sporo słyszał o tej kobiecie, głównie za sprawą Javiera Reverte, który kandydował w wyborach do rady Pueblo de Luz i szedł łeb w łeb w sondażach z panią prezes DetraChemu.
– Jeśli mąż tej babki jest choć w połowie tak niedostępny jak ona, to raczej małe szanse, ale powodzenia, Conrado.

***

Santosowi prędzej wyrósłby na dłoni kaktus, niż przyznałby rację Evie i zgodził się, że Internet jest gorszym źródłem informacji od starych plotkar zamkniętych w wariatkowie. Pozostawało jednak faktem, że Lupita Martinez dostarczyła im ciekawych newsów na temat Olivera, których on nie zdołał znaleźć. Sam nie wiedział, czy podoba mu się ta nowa wiedza – w końcu i tak nie planował jej wykorzystać, nie był bez serca. Musiałby chyba lubić tortury, żeby informować te urocze dzieciaki, Felixa i Ellę, że mają nowego wujka, który nie tylko jest nauczycielem w ich mieście, ale też, niespodzianka, członkiem kartelu, gwałcicielem i mordercą. W duchu obiecał sobie, że nie dowiedzą się tego od niego, nieważne co by się miało dziać, ta wiedza nie była im potrzebna. Im mniej wiedzieli, tym byli bezpieczniejsi.
Dla niego więzy krwi nigdy nie były specjalnie ważne. Wychował się bez rodziców, jedynie dziadków szanował i kochał, miał też wujostwo i kuzynów od strony matki, ta część rodziny zdecydowanie mu wystarczyła. Mimo że zawsze powtarzał, że rodzina go nie definiowała, to jednak było wręcz odwrotnie – już samo imię i nazwisko w szkole było mu kulą u nogi. Nigdy nie mógł pojąć, dlaczego Frank i Susan nie zmienili jego danych w urzędzie, żeby brzmiały bardziej „angielsko”. Dziadek powiedział mu kiedyś, że taka była wola Erici, żeby jej syn tak się nazywał, więc on postanowił to uszanować. Dla Santosa było to niezrozumiałe. Dorastając, miał wiele żalu do matki. Wydawała mu się głupia, skoro wyjechała do jednego z najniebezpieczniejszych krajów na świecie, związała się z jakimś szemranym typem i postanowiła założyć z nim tam rodzinę. To ją zabiło. Tak sobie właśnie zawsze wyobrażał ojca – jako jakiegoś członka kartelu, ewentualnie zwykłego przestępcę, może nawet narkomana, który uwiódł jego niewinną matkę. Rzeczywistość wcale tak bardzo się nie różniła od jego wyobrażeń, pomijając jednak bardzo ważny fakt, że Erica James była szpiegiem i zakochała się w obiekcie swojego śledztwa.
To nadal było dużo do przetworzenia, podobnie jak to, że związała się nie ze zwykłym kryminalistą, a dziedzicem potężnego imperium. Santos DeLuna Senior zrezygnował z przejęcia rodzinnego biznesu na rzecz miłości. Być może była to najmądrzejsza decyzja w jego życiu, ale jak to zwykle bywa, nic nie jest takie proste, jakby się wydawało. Jego dawni znajomi z Los Zetas odszukali go i upewnili się, że nigdy nie wróci rościć sobie praw do tronu. Pozbyli się go po cichu, podobnie jak jego żony. Być może nie wiedzieli o ich dziecku i tym oto sposobem Santosowi udało się trafić do dziadków.
Trzydzieści lat temu Los Zetas byli potęgą w Tamaulipas, budzili grozę również w sąsiednich stanach, a także rozszerzali ekspansję na USA, ale z czasem ich władza powoli się uszczuplała, może za sprawą braku dobrego przywództwa. Kiedy tak o tym myślał, Santosowi wydawało się dziwne, że Odin jeszcze nie przeszedł na emeryturę. Za wszelką cenę unikał nazywania tego człowieka swoim dziadkiem, nawet we własnych myślach. Odin musiał być idiotą, jeśli nie wiedział, co planują jego ludzie. Nie był w stanie ochronić syna i jego żony, więc dla Erica ten człowiek nie istniał. Wydało mu się to jednak trochę ironiczne – Los Zetas tak bardzo pragnęli przejąć władzę, każdy z nich chciał być nowym Odinem, że nikomu przez myśl nie przeszło, że stary będzie tak długo żył i nadal trzymał rękę na pulsie. Jego dziadek musiał teraz mieć jakieś osiemdziesiąt lat, ale z tego, co wiedział, nadal miał się dobrze i podejmował ważne decyzje dla kartelu. Nie był jednak już na tyle sprawny, by wszystkim sam się zajmować, dlatego mianował swojego zastępcę, Odina Juniora (jak nazywał go Eric), który odpowiadał za nowe plany kartelu. I tutaj był pies pogrzebany, bo nikt nie wiedział, kim ten „nowy Odin” był.
– Cholerny Thor – warknął sam do siebie Santos, nie zdając sobie sprawy, że na dobre wyłączył się z konwersacji, by oddać się tym absurdalnym rozważaniom.
– Eric, słuchasz mnie? – Młody Castellano pomachał mu ręką przed oczami, kiedy ten za długo się zawiesił w pokoju nauczycielskim. – Mówiłeś, że mogę podjąć sam decyzję, więc to zrobiłem. Wybrałem Ruelle Torres do drużyny pływackiej, ale może ci to nie odpowiada? – dopytał dla pewności, bo nauczyciel informatyki wyglądał na rozeźlonego.
– Córkę dyrektora? Świetnie, dobra robota. – DeLuna otrząsnął się i pokiwał głową, odrywając wzrok od komputera. – Rozplanuj treningi na ten tydzień, poćwiczymy sztafetę mieszaną.
Kiedy wypowiadał te słowa, do pokoju wszedł akurat Ricardo Perez, zatrzymując się jak wryty i patrząc na nich w osłupieniu.
– To chyba nie na miejscu, Ericu, żeby dziewczęta trenowały razem z chłopcami. Szczególnie w tak skąpych strojach – oświadczył z oburzeniem.
– Don Ricardo, to mieszana drużyna, nie mamy innej możliwości. – Santos odpowiedział machinalnie, nie bardzo rozumiejąc, po co ten człowiek w ogóle zabiera głos.
– Można podzielić treningi, żeby uczennice nie musiały spędzać tyle czasu w wodzie z płcią przeciwną – zaproponował biolog, kierując się w stronę czajnika, by zaparzyć sobie herbatę.
– Tak i będziemy też pływać w burkach i habitach – rzucił z przekąsem Felix, krzywiąc się na widok znienawidzonego nauczyciela. – To nie wchodzi w grę, to podstawowa zasada hydrodynamiki.
– Nie rozmawiam z tobą, Vidal – warknął Perez, a po chwili zdał sobie sprawę, jaką gafę popełnił. – To znaczy Castellano, nie rozmawiam z tobą. Może i jesteś kapitanem, ale to nauczyciel podejmuje ostateczne decyzję.
– Zgadzam się z Felixem i ufam mu w kwestiach drużyny. Może pan być spokojny i zająć się swoimi lekcjami, my tu mamy wszystko pod kontrolą – powiadomił go Santos, patrząc na niego tak, jakby chciał go zapytać, czy ma jeszcze jakiś problem. Perez nic już jednak nie powiedział.
Kiedy Felix poszedł na lunch z przyjaciółmi, cały czas chodziły mu po głowie słowa Dicka.
– Chyba pofarbuję się na siwo – oznajmił w trakcie rozmowy na temat sprawdzianu z matematyki, kiedy siedzieli przy jednym stoliku. – Perez nazwał mnie dzisiaj „Vidal”. Tak bardzo nienawidził mojego dziadka, że na mnie też nie może patrzeć. Dziadek miał szpakowate włosy, może ja też je sobie pofarbuję, żeby go wkurzać. Jak tylko będzie mnie widzieć, od razu przypomni mu się rywal z młodości.
– Masz siedemnaście lat, nie siedemdziesiąt – przypomniała mu Rosie, dziwiąc się temu nagłemu pomysłowi.
– A poza tym to sprzeczne z regulaminem szkoły, prawda? – dodała Lily, która przysłuchiwała się ich rozmowie niepewnie, nie bardzo wiedząc, czy czasem sobie nie żartują.
– To prawda, ale jak tak bardziej się wczytać, regulamin zabrania farbowania tylko uczennicom. Ktoś kto go wymyślał nigdy nie wpadł chyba na to, że faceci też czasem farbują włosy. – Felix posłał jej szeroki uśmiech, w głowie już podejmując decyzję.
– Nikt nie czyta regulaminu. Tylko ktoś kto często go łamie może znać go na pamięć – rzucił Quen, ze smętną miną grzebiąc w swoich frytkach.
Carolina nie kłamała, naprawdę z nim zerwała i nie chciała nawet rozmawiać, a na matematyce przesiadła się do innej ławki. Był w totalnej rozsypce, a Felix biadolił coś o farbowaniu włosów.
– Chcesz pofarbować włosy, Felix? Ale Lidia mówiła, że masz takie ładne, naturalne włosy. – Veda usłyszała ich rozmowę i dosiadła się do nich, patrząc na głowę Felixa z ciekawością.
– Lidia tak powiedziała? – Castellano popukał się piąstką w mostek, kiedy kawałek kanapki utknął mu w gardle po słowach koleżanki. – A co jeszcze mówiła?
– Tylko to. – Molina de Sanchez zajęła się swoim obiadem. – Zrobiłyśmy listę cech, które podobają nam się u facetów i zebrałyśmy najlepsze cechy kolegów. Twoje były włosy.
– Włosy? – Powtórzył, sądząc, że się przesłyszał. – Mam tylko ładne włosy?
– Najładniejsze – zdrowe i łatwo się z nimi pracuje – dodała, przypominając sobie wyjaśnienie Montes.
– Ha! – Olivia Bustamante roześmiała się gardłowo. – Jak Felix ma ładne włosy, to ja jestem Roszpunka. A Lidia mówiła też coś na temat jego wielkiej głowy?
Castellano rzucił w nią frytką, czując się zażenowany. Wychowali się jak kuzynostwo i teraz wychodziło mu to bokiem, bo robiła mu obciach przy wszystkich. Kiedy chwilę później skończyli obiad i się rozdzielili, by udać się na lekcje, Felix był w smętnym humorze.
– Lidia powiedziała, że mam ładne włosy. Włosy, Quen, rozumiesz to?! – Miał ochotę potrząsnąć przyjacielem, który wzrok ulokował w swoich stopach, którymi powłóczył w drodze do klasy. – Jaki chłopak chce usłyszeć, że ma ładne włosy? Prędzej, że ma silne ramiona, męskie dłonie, bo ja wiem. Ale włosy?! Już lepiej, gdyby powiedziała, że mam zgrabne uszy. Słuchasz mnie w ogóle?
– Felix… – Quen zatrzymał się i spojrzał na niego jak na kretyna. – Właśnie rzuciła mnie dziewczyna, mam prawdziwe problemy, a tymczasem ty zadręczasz się tym, że laska, z którą nawet nie chodzisz, uważa, że masz ładne włosy. Odpuść sobie, już dawno powinieneś.
– Co masz na myśli?
– Mam być brutalnie szczery? – Kiedy Felix pokiwał głową, Ibarra odetchnął głęboko i spojrzał mu w oczy. – Okej, ale to nie będzie miłe. Musisz to jednak od kogoś usłyszeć, bo to się robi żałosne. Nie masz absolutnie żadnych szans u Lidii, okej? Straciłeś swoją okazję. Przez kilka miesięcy udawałeś geja, przez kolejne, że jest tylko twoją przyjaciółką. Wszedłeś w strefę przyjaźni, kolego, a z niej nie ma ucieczki. Lidia nigdy nie spojrzy na ciebie jak na kogoś więcej niż tylko dobrego kolegę i sam jesteś sobie winny. Tak, wiem, dlaczego to zrobiłeś – dodał szybko, kiedy ten już otwierał usta, by coś powiedzieć. – Nie chciałeś stracić jej przyjaźni, jest dla ciebie ważna, bla bla bla, okej. Ale tym oto sposobem sam sobie strzeliłeś w kolano.
– Quen, ja i tak nie zamierzam jej powiedzieć, co czuję… – Felix wiedział, że kumpel ma rację, ale i tak zraniły go jego słowa.
– Tak, ale i tak wciąż to rozgrzebujesz i wciąż się do niej ślinisz. Chłopie! – Quen klepnął go w plecy. – Weź się w garść! Jeśli nigdy nie zamierzałeś jej się przyznać do swoich uczuć, to chociaż miej na tyle godności, by znaleźć sobie kogoś, dzięki komu zapomnisz o Montes. Potrzebujesz odskoczni, bo naprawdę zaczynasz się robić bardziej żałosny ode mnie…
– Masz rację, to nie było miłe. – Castellano naburmuszył się lekko, ale właściwie było mu to potrzebne. – Dlaczego ze strefy przyjaźni nie ma wyjścia? Znam mnóstwo osób, które się przyjaźnią i które są razem.
Pomyślał o Marcusie i Adorze, ale ich status związku był jednak dużo bardziej skomplikowany i w szkole nie był znany oficjalnie. Myślał gorączkowo o kimś innym, ale nikt nie przychodził mu do głowy.
– A ja znam mnóstwo osób, które pozostały we „friend zone” – poinformował go Ibarra i zaczął wyliczać: – Sara i Marcus, Olivia i Marcus, Jordan i Veronica, Patricio i Dalia… Acha no i Ivan i Anita.
– CO?! – Felix złapał go za rękaw mundurka i mocno szarpnął, żeby kolega obrócił się w jego stronę. – Ty też uważasz, że moja matka i Ivan, że oni…
– Wcześniej tego nie widziałem, ale wszyscy na szkolnej wycieczce w górach o tym mówili. Ella twierdzi, że Ivan kocha się w waszej mamie od dziecka, ale ona wrzuciła go do strefy przyjaźni. – Quen wzruszył ramionami, bo właściwie miał własne problemy na głowie i nie chciał zadręczać się kłopotami sercowymi szeryfa. – Miałeś swoje okienko, nie wstrzeliłeś się. Poza tym Lidia i tak ma kogoś innego na oku…
– Wiem, ten Mengoni mnie wkurza – warknął Felix, ale w rzeczywistości nic nie mógł na to poradzić. Nie miał prawa być zazdrosny, bo sam był sobie winny, ukrywając przed nią tak długo prawdziwe uczucia.
– No, Mengoni, racja. Także dobrze ci radzę, Fel, odpuść sobie Lidię i znajdź sobie jakąś fajną, miłą dziewczynę, bardziej w twoim stylu. Z Lidią niespecjalnie dużo cię łączyło. Na przykład taka Irene… – Quen zawiesił głos. Irene była zupełnym przeciwieństwem Felixa. – Może być dobrą odskocznią, ale nie nazwałbym jej materiałem na dziewczynę. Możesz się jednak trochę rozerwać. I tak niedługo pójdziesz na studia i zostawisz to bagno za sobą, więc po co się angażować?
– Nadal przeżywasz te słowa Caroliny? – Castellano spojrzał na kumpla zmartwiony. Było widać, że Ibarra był w rozsypce.
– Jak to „nadal”? To było wczoraj, Felix, jeszcze tego nie przetrawiłem, okej? – Chłopak wpatrzył w dal, gdzie na końcu korytarza Carolina rozmawiała właśnie z jakimś nauczycielem. – Nie chodziło jej o stypendium, miała inny powód. Żałuję, że mi tego nie powiedziała, nie wiem, co mam myśleć.
– Porozmawiaj z nią.
– Próbowałem. Jest oschła i ma mnie gdzieś. Kazała mi się odczepić, bo zgłosi mnie do dyrektora o nękanie.
– To do niej niepodobne.
– A właśnie podobne. Już prawie zapomniałem, że ona właśnie taka jest – bez serca. – Enrique jęknął żałośnie. – Joaquin Villanueva miał rację. Carolina Nayera jest zupełnie jak jej matka.

***

Jego wrodzona chęć niesienia pomocy innym często była jego zmorą. Felix nie wiedział, dlaczego Carolina postanowiła z dnia na dzień zerwać z Quenem i po prostu wydało mu się to dziwne. Uważał, że jego przyjaciel i tak ma sporo problemów na głowie i to nieczułe zostawiać go w takiej niewiedzy, zamiast szczerze z nim porozmawiać i wytłumaczyć, co skłoniło ją do podjęcia tej decyzji. Cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że to Joaquin Villanueva mógł jakoś wpłynąć na siostrę. Nie wydawał się być typem, który przejmuje się, z kim inni się spotykają, ale może zrobił to nieświadomie.
Dogonił Carolinę na korytarzu, uniemożliwiając jej wejście do biblioteki. Miał wrażenie, że przez cały dzień stroniła od ludzi, żeby uniknąć niewygodnych pytań i nie dziwił się jej – w końcu kiedy szkołę obiega informacja, że dwoje ludzi ze sobą zrywa, inni są łasi na plotki. Nayera nie chciała z nikim rozmawiać i normalnie byłby w stanie to uszanować, gdyby chociaż pogadała z Ibarrą. Ona jednak całkowicie się zdystansowała i miało się wrażenie, że to zerwanie w ogóle jej nie rusza.
– Hej, poczekaj, książki nie uciekną. – Castellano złapał ją za łokieć, by udaremnić jej wejście do biblioteki. Szybko ją puścił, kiedy spojrzała na jego rękę, jakby była wielkim karaluchem. – Pogadamy wiesz o czym?
– Quen naprawdę musi przestać wysyłać swoich przedstawicieli. – Brunetka zadarła głowę, by spojrzeć na kolegę. Wyglądała na zniecierpliwioną. – Powiedziałam mu już wszystko, co chciałam, nie mam nic do dodania. Jest dorosły, niech weźmie się w garść.
– Bez obrazy, ale nie sądzisz, że to trochę okrutne? Zerwałaś z nim bez powodu, unikałaś go i nie odpowiadałaś na wiadomości, nie dałaś mu żadnych wyjaśnień.
– Bez obrazy, ale to chyba nie jest twoja sprawa? – Carolina teraz była już prawdziwie rozeźlona. Na jej śniadych policzkach pojawił się rumieniec gniewu. – Jak to z tobą jest, Felix, że zawsze wtrącasz się do spraw innych ludzi?
– Próbuję tylko pomóc. – Chciał się usprawiedliwić. Naprawdę nie wiedział, co w tym złego, że martwi się o przyjaciela. Carolina też była jego koleżanką, wydawało mu się, że dobrze się dogadują, ale teraz zachowywała się jak zupełnie inna osoba.
– Ale nie pomagasz – oświeciła go, dając mu do zrozumienia, że jest wścibski. – Zawsze wciskasz nos nie tam gdzie trzeba, próbujesz wszystkich zadowolić, a sam nie potrafisz rozwiązać własnych problemów.
Chciał ją zapytać, co takiego miała na myśli, ale nie było sensu. Spojrzenie Nayery powędrowało do Lidii, która akurat zmierzała korytarzem i kiwała im ręką na przywitanie.
– Odczep się ode mnie, Felix, mówię poważnie. A Quen niech weźmie się w garść, bo zaczyna być żałosny.
– Co to było? – Montes stanęła, jak wryta, rozmasowując ramię, kiedy Carolina trąciła ją barkiem i zniknęła w bibliotece. – Co ją ugryzło?
– Zerwała z Quenem. Nie słyszałaś? Cała szkoła o tym trąbi. – Castellano uznał, że nie zdradza wielkiego sekretu, więc postanowił uświadomić przyjaciółkę. Lidia wysunęła z uszu słuchawki i wszystko stało się dla niego jasne. – Nic dziwnego, że nie słyszałaś. Słuchasz muzyki?
– Nie, to audiobook z kursem włoskiego. Mozarella się na mnie uwziął, nie mogę sobie pozwolić na więcej potknięć – wytłumaczyła, chowając słuchawki w swojej torbie. – Ale nie rozumiem, o co im poszło? Myślałam, że tylko się poprztykali na imprezie w piątek, a ona od razu zerwała? Co on znów zmalował?
– Właśnie o to chodzi, że to nie jest wina Quena. Naprawdę – dodał szybko na widok sceptycznej miny Lidii. – Nie wiem, co jest grane i właśnie próbowałem się tego dowiedzieć, ale mnie spławiła. Quen jest w rozsypce. Mam wrażenie, że ostatnio wszechświat sprzymierzył się przeciwko niemu. Ta sprawa z jego rodzicami też go dobija.
Lidia zacisnęła mocno usta. Była w posiadaniu informacji, które mogły pewnie rozjaśnić trochę w głowie Felixa, ale nie chciała go tym obarczać, podobnie jak Quena. Ibarra nie zasłużył, żeby dokładać mu zmartwień. Zachowanie Caroliny nie było jednak normalne, co sama musiała przyznać.
– Może ty mogłabyś, no wiesz, trochę z nią porozmawiać? – Głową wskazał wejście do biblioteki. Montes nie wyglądała jednak na przekonaną. – Przyjaźnicie się. Żeńska perspektywa pewnie pomoże.
– Caro jest moją koleżanką, znamy się jeszcze z czasów, kiedy pomieszkiwałam w sierocińcu, ale nie nazwałabym jej przyjaciółką. Właściwie to nie wiem, czy ona w ogóle jakieś ma, poza Olivią oczywiście. Ona nic nie wie?
– Była w szoku tak jak reszta. Podobno Caro bardzo lubiła Quena, nic nie wskazywało na to, że coś się zmieniło. – Castellano westchnął ciężko, uznając, że to chyba hormony wszystkim mieszają w głowach. – Nigdy nie zrozumiem dziewczyn.
– No to witaj w klubie, wy też nie jesteście łatwi do rozgryzienia, wiesz?
– Ja jestem otwartą księgą. – Felix zrobił niewinną minę i wzruszył ramionami. Szybko jednak się otrząsnął, kiedy przypomniał sobie słowa Enrique. Były bolesne, choć prawdziwe. Lidia w ogóle nie patrzyła na niego inaczej niż jak na kumpla. – Pofarbujesz mi włosy? – zapytał nagle, postanawiając zaryzykować. Dick Perez dawał mu się we znaki, a on nie byłby sobą, gdyby tak po prostu to zostawił. Uważnie obserwował reakcję przyjaciółki. Skoro podobały jej się jego włosy, może coś jeszcze uznałaby za atrakcyjne, ale jej spojrzenie nic nie zdradzało.
– Pewnie, na jaki kolor tym razem – pomarańczowy, czerwony, a może fioletowy? Och, ty nie żartujesz – dodała na widok jego poważnej miny. – Miałeś już różowe i niebieskie, czy to naprawdę konieczne? Perez cię zwymyśla, a Eric wyśmieje.
– Na to liczę. To znaczy na wkurzenie Pereza, a DeLuną się nie przejmuję. Jest pobłażliwy i ostatnio dziwnie miły, dał mi nawet czekoladę. Mam się martwić? Ty go dobrze znasz. – Castellano nagle zdał sobie sprawę, że nowa uprzejmość trenera może mieć jakieś dziwne podstawy.
– Może po prostu chciał się podzielić. – Lidia nie była pewna, czy Felix czasem sobie z niej nie żartuje, skoro martwiła go nagła życzliwość u Santosa. – To na jaki kolor farbujemy?
– Siwy.
– Masz na myśli platynowy blond.
– Nie, siwy.
– Oszalałeś. – Montes zaśmiała mu się prosto w twarz. – Po co uprzedzać naturę? Masz naturalnie ładne włosy, po co chcesz je niszczyć, żeby się postarzyć?
– Ty jesteś naczelną fryzjerką, dobierz farbę tak, żeby nie zepsuła mi włosów.
– To nie jest kwestia techniki, Felix. – Lidia wywróciła oczami. – Mogę to zrobić, ale z twoją naturalną czernią będziemy musieli ostro rozjaśnić, nie zawsze wyjdzie tak, jakbyśmy chcieli. A poza tym jesteś w drużynie pływackiej.
– A co to ma do rzeczy?
– To że w basenie spędzasz dużo czasu, chlor i minerały w wodzie będą reagować z farbą i możesz wyjść na tym jak Ania z Zielonego Wzgórza.
– Mogą wyjść zielone włosy od kąpania się w basenie? – Felix wolał się upewnić. Zieleń pewnie również rozwścieczyłaby Ricarda, ale chyba wolał nie ryzykować, że ojciec go wydziedziczy.
– No, może dawać zielonkawe tony. Może też wyjść z tego żółtko na głowie, nie będzie ładnie.
– Nieważne, powiesz mi, jak pielęgnować i jakich odżywek używać, będzie okej. – Felix wzruszył ramionami.
– Felix, ty nie umiesz się bawić w takie rzeczy. Że też kiedyś myślałam, że jesteś gejem. – Montes załamała ręce, kręcąc głową za śmiechem. – Mogłam się domyślić, że to nieprawda, jak widziałam, jakich kosmetyków używasz.
– Co jest nie tak z moimi kosmetykami? – Podrapał się po czarnych włosach, które rosły bardzo szybko i już nachodziły mu na oczy mimo niedawnego podcięcia ich przez Lidię. Śmiała się, że jest jak Harry Potter, któremu czupryna nigdy nie pozwalała się porządnie skrócić.
– Używasz szamponu Elli, bo nie chce ci się szukać swojego – przypomniała mu, ale on nie widział w tym nic złego. Używał kosmetyków, które aktualnie miał w łazience pod ręką.
– W basenie noszę czepek, nic się nie stanie. To jak, pomożesz? Może być ta platyna, wszystko mi jedno. Dziś po szkole?
– Dziś nie mogę, Bruni zarządził nagły trening siatkówki i nikt nie wie, co jest grane. – Dziewczyna skrzywiła się, nie rozumiejąc, skąd ten nagły entuzjazm u Olivera i Huga, by zacząć ostre trenowanie. Wiedziała, że zmierzą się niedługo z męską drużyną z Nuevo Laredo, ale i tak wydało jej się to dziwne. – Muszę iść na chemię, dam ci znać później.
– Wiedziałem, że lubisz chemię, ale żeby aż tak? Cała się podekscytowałaś. – Zwrócił jej uwagę, mierząc ją od stóp do głów. Przestępowała z nogi na nogę i wyciągała szyję w stronę drzwi klasy, jakby paliła się, by już się tam znaleźć.
– Tak… – Uśmiechnęła się blado, bo było to łatwiejsze, niż powiedzenie, że to pierwsze zajęcia z Marleną Mazzarello od kiedy dowiedziała się, że jej mentorka stoi na czele włoskiej mafii. Nie była podekscytowana, bardziej zestresowana i przestraszona. – Marlena zaproponowała mi staż w DetraChemie, muszę jej powiedzieć, że Conrado się zgodził.
– Wow, to duża sprawa. – Castellano zdziwił się tą nagłą decyzją. Wiedział, że pani Mengoni była dość surowa i selektywna jeśli chodzi o dobór pracowników. – A co z przychodnią dla potrzebujących?
– Nadal będę się tam udzielać, nie ma zbyt wiele do roboty. Quen i Daniel ogarniają papierkową robotę, kiedy mnie nie ma, a Guzman zwykle po prostu śpi, ale jak potrzeba zająć się pacjentami, to wie co robić. – Wzruszyła tylko ramionami. – Pogodzę oba staże ze sobą. Chcę tylko dobrze wypaść.
– Rozumiem, znam to – przyznał, bo choć dobrze dogadywał się z Ingrid Lopez, to i tak czuł tę presję, by się wykazać i starał się jak mógł dać z siebie wszystko w redakcji jej gazety. – Ale czy to dobry pomysł pracować w DetraChemie? Krążą przecież różne pogłoski, sprawa zatrucia jeziora i te pestycydy…
– Niczego nie udowodniono – ukróciła temat, bo wolała nie prowokować więcej niewygodnych pytań. Prawda było, że przed oczami nadal miała martwego Eloya, który prawdopodobnie zatruł się skażoną wodą z rzeki. – Życz mi powodzenia! – dodała i zostawiła go samego, nie zdążył nawet pomachać jej na do widzenia.

***

Anita uwielbiała swoją pracę jako nauczycielka muzyki. Ludzie zawsze mówili jej, że ma to we krwi, w końcu jej ojciec również kochał nauczać i dzielić się swoimi pasjami z innymi. Valentin Vidal był urodzonym mentorem, spod jego skrzydeł wyfrunęło mnóstwo zdolnych muzyków, wśród których zdecydowanie można było wyróżnić zdobywcę licznych nagród muzycznych Salvadora Sancheza, śpiewaka operowego Adalberta Esteveza czy znaną pianistkę Francescę Estradę. Jednak nie tylko utalentowane muzycznie dzieciaki do niego lgnęły – Val służył pomocą i dobrą radą każdemu, również tym zagubionym i poturbowanym przez życie młodym duszom. Dzięki jego wsparciu mnóstwo osób znalazło właściwą drogę, a Anita zawsze go podziwiała i chciała wpływać na innych tak jak jej tata. Wiele lat poświęciła studiowaniu muzykoterapii dla dzieci, które potrzebowały szczególnej opieki i była to praca dająca największą satysfakcję. Kochała te dzieciaki, które przyszło jej uczyć w Pueblo de Luz zarówno w liceum, jak i w podstawówce. Nie było to jednak łatwe zadanie, bo codziennie widywała na korytarzach swoje własne pociechy i o tyle, o ile Ella zawsze cieszyła się na jej widok, tak Felix uciekał wzrokiem i starał się ją ignorować, a to bolało. Przyzwyczaiła się już do tego i nie chciała naciskać na syna. Była wdzięczna, że w ogóle może go widywać i obserwować, nawet jeśli tylko z daleka, jakim mężczyzną powoli się stawał.
Ostatnio jednak jej uczniowie doprowadzali ją do szału i to zupełnie się nie starając. Kiedy w poniedziałek skończyła lekcje, była wymęczona, jakby przebiegła maraton. Nieodpowiednie komentarze, kłótnie i wyzwiska pod adresem kolegów były na porządku dziennym, ale w drugiej klasie o profilu humanistycznym sprawy wymykały się spod kontroli, od kiedy do grupy dołączył syn gubernatora. Grupa piętnastolatków była bardzo trudna w obyciu – jedni chcieli blisko zaprzyjaźnić się z Romeem, inni nabijali się z chłopaka i przywoływali jakiś incydent w basenie, o którym Anita nic nie wiedziała i chyba wolała nie wiedzieć, a jeszcze inni jawnie twierdzili, że młody Estrada otrzymywał specjalne traktowanie ze względu na wpływowego ojca. Krytykowali jego wejście do szkolnej reprezentacji, ale nie przeszkadzało im to w próbach wyłudzenia od chłopaka korzyści. Tego dnia Anita musiała utemperować grupkę wyjątkowo głośnych chłopców po tym jak próbowali wymusić u niej, by na kolejną lekcję muzyki zaprosiła Francescę Estradę. Biedny Romeo musiał znosić docinki kolegów, którzy twierdzili, że jego ciotka to „niezła laska”, a Anita próbowała dyplomatycznie doprowadzić do jakiejś ugody, ale bezskutecznie. Piętnastolatki byli silnie naładowani hormonami, a wielu z nich nie widziało w pani Estradzie dostojnej damy, wdowy po wiceprezydencie Argentyny, a młodą, atrakcyjną dziewczynę, którą kojarzyli z filmów z początku lat dziewięćdziesiątych. Ich ojcowie bardzo dobrze znali Fran, wychowali się, oglądając ją na ekranie i dorastali razem z nią. Panienka Estrada była pierwszą miłością dla wielu facetów z miasteczka, którzy niedługo kończyli czterdziestkę, kiedyś była dla nich kimś w rodzaju obiektu pożądania. Anita jeszcze nigdy nie dostała tylu telefonów od rodziców, ale kiedy wiadomo było, że zbliża się wywiadówka, nagle wszyscy tatusiowie garnęli się, by ją odwiedzić. Faktem powszechnie znanym było bowiem, że Vidalowie byli blisko z Estradami, a Valentin i Felicia opiekowali się młodziutką Francescą, kiedy ta spędzała tutaj niegdyś wakacje. Być może tatusiowie liczyli, że spotkają Francescę na szkolnych korytarzach.
Anita nie była pewna dlaczego tak się działo, ale każda wzmianka o Francesce sprawiała, że ogarniał ją jakiś dziwny szał, a ona sama znów czuła się tak, jakby miała piętnaście lat. Naprawdę nie miała nic przeciwko słynnej pianistce, nie zrobiła jej nigdy nic złego – zawsze była po prostu miła, śliczna i elegancka, a kiedy grała na fortepianie, wszyscy milkli, by jej posłuchać. Jednak dla Anity siostra Victora była wkurzająco irytująca z tą swoją perfekcyjną cerą i uśmiechem za milion dolarów. Estrada była od niej lepsza, co wiele osób wielokrotnie jej wypominało. Jej świętej pamięci matka zawsze powtarzała, że Anita powinna być bardziej jak Fran, a to ją niezmiernie denerwowało. Nie była jak Francesca, nie chciała taka być. Ona wolała się buntować, robić głupie kawały i dobrze się bawić, podczas gdy jej rywalka ze swoimi nienagannymi manierami mogła być stałą bywalczynią na dworze królowej Elżbiety. Miała to swoje idealne życie – karierę jako dziecięca aktorka, studia muzyczne w stolicy, które jednak rzuciła, by wyjść za polityka i poświęcić się wychowaniu córki i koncertowaniu po świecie. Anita tymczasem pracowała na trzy etaty, ledwo wiążąc koniec z końcem, powoli popadając w obłęd, z długami, uzależnieniem od leków i z niezdiagnozowaną chorobą dwubiegunową.
Ale chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że Francesca ostatnio mnóstwo czasu spędzała z Ivanem i to obudziło wiele wspomnień. Anita Vidal znów poczuła się jak ta piętnastoletnia dziewczyna żyjąca w cieniu córki wpływowego polityka. Wiele razy zdarzało jej się siedzieć w domu do późna wieczorem w wakacje i odmierzać czas, bo Fran długo nie wracała, a ona zastanawiała się wtedy, co takiego wyprawiali z Ivanem. Cholerny Molina!
– Strojenie fortepianu, też mi coś – mruknęła sama do siebie, nawet nie zdając sobie sprawy, że mówi na głos.
Ze złością odłożyła dziennik drugiej klasy w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu w pokoju nauczycielskim. Nie postawiła żadnych uwag, chciała, żeby dzieciaki same rozwiązały konflikty i głęboko liczyła, że tak właśnie będzie. Myślami odpłynęła jednak daleko, dalej od piętnastoletnich uczniów, bardziej w stronę barczystego i gburowatego szeryfa, który ostatnimi czasy coraz częściej gościł w jej myślach, głównie za sprawą głupiej paplaniny Valentiny.
– To pianino. – Santos zaszedł ją od tyłu, sprawiając, że się wzdrygnęła na dźwięk męskiego głosu. – W sali muzycznej mamy pianino, nie fortepian.
– Tak, zgadza się. – Vidal otrząsnęła się z rozmyślań. Chyba była niepoważna, skoro takie głupie rzeczy chodziły jej po głowie. – Muszę nastroić, Dickowi Perezowi przeszkadza ten „jazgot”.
– Eh, Ricardo Perez. – DeLuna zrobił sobie herbatę i zajął miejsce przy stoliku, odblokowując przy tym laptopa. – Czy tylko mnie się wydaje, że od kiedy wrócił do nauczania, nawet na jedną trzecią etatu, to atmosfera jakby zgęstniała? Nie jest już dyrektorem, ale wiele osób zachowuje się tak, jakby tak było. Dzisiaj instruował mnie w sprawie drużyny pływackiej.
– Jeśli będzie robił problemy, daj mi znać. Mam już na niego sposoby. – Anita wyglądała teraz groźnie, miotając z oczu iskry. – Pracowałam z nim kiedyś, kiedy jeszcze żył mój ojciec, znam jego metody. Jeśli uwziął się na pływaków, muszę o tym wiedzieć.
– Spokojnie, Felix już go ustawił do pionu, chyba macie to w genach – zapewnił ją informatyk, uśmiechając się lekko, bo rzeczywiście teraz widział podobieństwo między kapitanem drużyny a jego zwykle dobroduszną matką. Anita Vidal potrafiła być waleczna. – Wnioskuję, że Dick nie przepada za tobą, tak jak nie przepadał za twoim ojcem?
– To mało powiedziane, oni się nienawidzili. Myślę, że kiedy na mnie patrzy, widzi jego, a to przywraca wspomnienia. Nie powiem, sprawia mi to dziwną satysfakcję. – Anita przysiadła koło kolegi po fachu z herbatą ziołową. Potrzebowała chwili wytchnienia. – Nie mogę przestać myśleć o liście pożegnalnym pani Angelici Pascal. Jeśli wcześniej gardziłam Ricardem, tak teraz po prostu nie mogę na niego patrzeć.
– Chodzi o to, co pani Pascal podsłuchała w kościele? Słyszałem, że Ricardo Perez i Hernan Fernandez wiedzieli o zasłabnięciu twojego ojca, ale nie wezwali pomocy, tylko zostawili go w szkole, a potem przechwalali się między sobą przy mszalnym winie. – DeLuna przypomniał sobie treść wyjątkowo oskarżycielskiego listu, który Fabian Guzman przeczytał na mszy pożegnalnej na polecenie swojej zmarłej mentorki.
– Według mnie mają jego krew na rękach – skwitowała tylko Anita, woląc tego nie roztrząsać. – Fabian twierdzi, że to żaden dowód i nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności tylko na podstawie listu, który Angelica pisała pewnie w nerwach. Miała na pieńku z biologiem i księdzem, nie była wiarygodna. Mnie wydaje się jednak, że Guzman nie chce ruszać tej sprawy.
– Dlaczego, nie zależy mu na sprawiedliwości? – Eric nagle się zaintrygował. Zastępca gubernatora był znany ze swojej praworządności i sztywnych zasad, więc wydało mu się to dziwne. Anita tylko rozłożyła ręce, więc dodał: – Przykro mi. Jeśli to coś warte uważam, że obaj dostaną w końcu karę, na jaką zasłużyli, za wszystko czego się dopuścili.
Anita posłała mu słaby uśmiech. Ona też miała taką nadzieję, ale na razie liczyło się dla niej tylko to, że młodzież była bezpieczna. Nauczyciele i reszta personelu byli wyczuleni na zachowanie biologa i mogli zareagować w porę, jeśli będzie coś kombinował. Martwiła ją jednak jego kandydatura do rady Valle de Sombras. To ją tylko bardziej motywowało, by postarać się we własnej kampanii do purpurowego krzesła w Pueblo de Luz. Nie chciała przegrać z Dickiem – nie zniosłaby, gdyby on otrzymał miejsce w radzie Doliny, a ona obeszłaby się smakiem w Mieście Światła. To byłoby uwłaczające.
– Dzień dobry, wszystkim!
Leticia Aguirre weszła do pokoju nauczycielskiego ze swoim zwykłym serdecznym usposobieniem. Ta kobieta chyba zawsze miała dobry humor, a on udzielał się wszystkim naokoło. Anita odwzajemniła uśmiech, zastanawiając się, dlaczego tak łatwo było pokochać Leti, mimo że zastąpiła ją w życiu jej dzieci i byłego męża, a tak ciężko było polubić Francescę, mimo że jej jedynym występkiem było zbyt częste spędzanie czasu z Ivanem. Nie znała odpowiedzi.
– Ericu, jak tam, główka pracuje? – Nauczycielka hiszpańskiego stanęła nad informatykiem, zamiatając porozumiewawczo rzęsami.
– Nadal nie rozumiem, po co to robisz, ale przecież powiedziałem, że pomogę. – Santos wywrócił oczami, szukając ratunku u Anity, ale ona nie wiedziała, o co chodzi.
Nie zdążyła jednak o to zapytać, bo do pokoju nauczycielskiego zapukała uczennica i po chwili do środka weszła Amelia Estrada.
– Wszystkie zaległe formularze z mojej klasy – oświadczyła, podając Leticii plik kartek. – Czy trzeba uzupełnić całość?
– Tak, kochana, na tym polega zadanie. – Leti zwróciła się do córki gubernatora z zaciekawieniem. – Oddałaś pusty arkusz?
– Nie, uzupełniłam większość. – Mia wzruszyła ramionami, spuszczając głowę. Chyba trochę się zawstydziła. – Ale nie podałam ulubionej książki. Nie czytam raczej książek.
– Nie przyznawaj się przed belfrem. – Eric popatrzył na szesnastolatkę, jakby zwariowała, uciszając ją za plecami Leticii.
– Nic nie szkodzi, skarbie. Ważne, że uzupełniłaś tyle, ile potrafiłaś. – Leti pogłaskała dziewczynę po ramieniu i odprowadziła ją wzrokiem do wyjścia. – Wprowadzasz to do systemu manualnie? – zwróciła się do Santosa, kiedy zostali już sami. Podała mu plik dokumentów z klasy Mii.
– Masz mnie za masochistę? Skanuję je i system sam przetwarza dane. Zresztą chyba nie powinienem czytać, prawda? – DeLuna wziął od niej wszystkie papiery i włożył je do teczki opatrzonej numerem i profilem klasy. – Dodałem specjalną funkcję do programu, żeby wyłapywał bzdurne odpowiedzi, to powinno wyeliminować żartownisiów i ocenić tylko rzetelnie wypełniony formularz.
– To świetnie, dziękuję ci. Ostatnio tyle się działo, dzieciaki mają tyle stresów, więc będzie radocha, jeśli chociaż to nam się uda. – Leticia podziękowała mężczyźnie uśmiechem.
– A co to takiego? Jakiś wspólny projekt na informatykę i hiszpański? – Anita zainteresowała się tą nagłą konspiracją dwójki nauczycieli.
– Raczej na godzinę wychowawczą. Leticia jest przekonana, że umie łagodzić konflikty, ale moim zdanie wywoła ich tylko więcej. No ale kim ja jestem, żeby oceniać? Daj znać, jak wszyscy oddadzą formularze. To nie jest skomplikowane, ale wolę się upewnić, że algorytm nie wyrzuci mi błędów. No i jeśli chcesz mieć to gotowe na konkretną datę, lepiej się pospieszyć.
– Jasna sprawa. – Leticia pożegnała Santosa, kiedy dzwonek na lekcję wezwał go do pierwszoroczniaków. Skrzywiła się, kiedy Anita wyciągnęła swój lunchbox z lodówki. – Czy to tuńczyk? – zapytała, niemal zieleniejąc na twarzy.
– Tak. Zupełnie zapomniałam dzisiaj zjeść drugiego śniadania, drugoklasiści mnie wykończyli – odparła Anita, z niepokojem przypatrując się kropelkom potu na twarzy żony Basty’ego. – Będzie ci przeszkadzało, jak będę jadła?
Dostała swoją odpowiedź w postaci sprintu Leticii do łazienki dla nauczycieli, gdzie ta zwymiotowała do toalety, niepokojąc Anitę. Vidal podała jej wilgotne chusteczki, by mogła przywrócić się do porządku i spojrzała na nią ze zrozumieniem wymalowanym na twarzy.
– Należą się chyba gratulacje. – Uśmiechnęła się, choć stan Leticii zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni w przeciągu pół minuty. Nowina była jednak radosna. – Który tydzień?
– Dziewiąty – przyznała Aguirre, ale nie wyglądała na uradowaną, bardziej na zatroskaną, kiedy siadała na desce sedesowej i przyjmowała od Anity szklankę wody. – Basty nie wie – dodała, choć koleżanka wcale o to nie pytała.
– Przepraszam, to nie moja sprawa, ale czy jest jakiś powód, dla którego mu nie mówisz? – Vidal nie była pewna, czy to dobry pomysł, by omawiać takie kwestie z nową żoną swojego byłego, ale chciała pomóc. Leticia wydawała się być zagubiona.
– Nie wiem, czy to dobry moment. Teraz mamy sporo na głowie ze sprzedażą domu, tymi badaniami klinicznymi Elli i ciągłymi dyżurami… nie wiem czy sobie poradzimy. – Leticia zwierzyła się Anicie, choć było jej bardzo głupio. Miała świadomość, że nie łączyła ich standardowa relacja. – Staraliśmy się po ślubie, oboje tego chcieliśmy, rozmawialiśmy o tym, ale potem sytuacja się zmieniła. Finansowo nie jest najlepiej, Basty bierze dodatkowe zmiany i w tym całym chaosie zrezygnowaliśmy, przekonując siebie nawzajem, że jeszcze będzie na to czas. Mój organizm stwierdził jednak, że czas już nadszedł, ale nie zdobyłam się na to, żeby powiedzieć mężowi, że matka natura była szybsza. – Uśmiechnęła się smutno, nie wiedząc, co innego mogłaby zrobić w tej sytuacji.
– Leti, pomogę, jak tylko będzie trzeba. Mówiłam Basty’emu, żeby nie przejmował się pieniędzmi. To też moja odpowiedzialność, nie powinien sprzedawać domu.
– Wiem to, ale on ma swoją dumę, przecież go znasz. Poza tym doskonale wiem, że chcesz pomóc, ale wszystkie oszczędności włożyłaś w „Czarnego Kota”. Jest dobrze, naprawdę. – Leticia zapewniła ją, choć to ona w tej chwili potrzebowała zapewnienia.
– Wy też sobie poradzicie. – Anita złapała kobietę za rękę i ścisnęła ją delikatnie, chcąc dodać jej otuchy jak matka przyszłej matce. – Zawsze się wydaje, że odpowiedni moment nigdy nie nadejdzie, on po prostu nie istnieje. Rzeczy dzieją się nie bez przyczyny. Ja też nie byłam gotowa na macierzyństwo. Zaszłam w ciążę jak miałam dwadzieścia lat, sama byłam dzieckiem. Musiałam przerwać studia i dokończyć je zaocznie, trzeba było znaleźć pracę, wziąć za siebie odpowiedzialność, no i ślub… Wy przynajmniej macie to już za sobą, u mnie kolejność była na opak – zażartowała, mając nadzieję, że chociaż trochę podbudowała tę kobietę na duchu. Leticia uśmiechała się nieśmiało. – Chcesz być mamą?
– Ja… czuję, że już nią jestem. Nie obraź się – dodała szybko, bojąc się urazić Anitę. – Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało.
– Spokojnie, rozumiem. Jesteś dla nich mamą, wspaniale sobie z nimi radzisz, choć to dwójka łobuzów i potrafią dać w kość. – Vidal poczuła, że pali ją pod powiekami. Leticia była cudowną kobietą, o lepszą macochę dla swoich dzieci nie mogła prosić. Basty też był z nią szczęśliwy, a jej to wystarczyło. – Więc nie ma się co zastanawiać, Leti. Jesteś już mamą, rodzina po prostu trochę się powiększy. Nie będę cię okłamywać – będzie ciężko. Ale masz już doświadczenie. Zmienianie pieluch i ząbkowanie to naprawdę dziecinna igraszka w porównaniu z licealnymi wojnami hormonów. Poradzisz sobie. Oboje sobie poradzicie.
– Tak myślisz? – Aguirre nie mogła powstrzymać własnej burzy hormonalnej. Ostatnio na przemian okazywała przesadny entuzjazm, by potem zamknąć się w łazience i przepłakać kwadrans, zanim wróci z powrotem na lekcje. Teraz rozpłakała się łzami szczęścia.
– Ja to wiem.

***

Był zbyt zdołowany, by przejmować się szeptami za plecami czy wytykaniem palcami. Ludzie spekulowali, dlaczego on i Carolina ze sobą zerwali, a on z chęcią by się do nich przyłączył, bo sam nie miał pojęcia. Pozwolił plotkom krążyć, mało go to obchodziło, ale podczas jednej z przerw nie wytrzymał napięcia, kiedy zaczepił go chłopak z klasy niżej. Quen akurat wyciągał ze swojej szafki książki na kolejną lekcje, był tak zamyślony, że pomylił podręcznik z ćwiczeniami do francuskiego z lekturą na lekcje Leticii, ale skrzekliwy głos szesnastolatka zabrzęczał mu w uszach wyraźnie.
– To prawda, że jesteś rogaczem, Enrique? Mówią, że Carolina z kimś się puściła…
– Coś ty powiedział? – Wysyczał te słowa przez zaciśnięte zęby, ale nie było trzeba nic mówić, wystarczyły czyny. Rzucił książki na ziemię i dopadł do chłopaka, chwytając go za przód mundurka i mocno nim potrząsając.
– Mówię tylko, co słyszałem! – Gość z paniką w oczach wpatrywał się w uniesioną do góry pięść Quena. – To ty jesteś przybity, ona ma się dobrze, ludzie połączyli jedno z drugim. Podobno już chodzi z kimś innym.
Ibarra zamachnął się z zamiarem przyłożenia temu chłystkowi, ale wtedy napotkał opór. Ze złością odwrócił głowę, by zobaczyć, komu jeszcze będzie musiał przyłożyć i zobaczył Theo Serratosa. Przytrzymywał jego lewy nadgarstek w powietrzu, szarpiąc w swoją stronę, by udaremnić mu rękoczyny na szkolnym korytarzu.
– Ustaw się w kolejce, Theo – warknął i szarpnął ręką, ale Serratos nie puszczał.
– Znajdź sobie kogoś swoich rozmiarów, okej? – Theo kiwnął głową w stronę młokosa, który uciekł, gdzie pieprz rośnie, korzystając z okazji. – Są lepsze sposoby na wyładowanie się.
Quen dał mu się poprowadzić na starą salę gimnastyczną, na której zwykle trenowali szermierkę. W drodze trochę już się uspokoił, ale i tak nie mógł zapomnieć słów tamtego ucznia. Może rzeczywiście o to chodziło, może Carolina kogoś poznała i zdała sobie sprawę, że Quen jest dla niej zbyt żałosny. Na samą myśl czuł, jak pali go w jelitach z tej wściekłości, zazdrości i rozgoryczenia jednocześnie.
– Zaraz mam lekcję, muszę wracać – poinformował tylko swojego towarzysza, który grzebał w sprzęcie sportowym.
– Nic się nie stanie, jak raz zrobisz sobie wagary. Zdajesz sobie sprawę, że idealna frekwencja i średnia ocen nic tak naprawdę nie znaczą? Spójrz na mnie. – Serratos rozpostarł ramiona, pokazując się w całej krasie. – Opuszczałem lekcje non stop, a wyszedłem na ludzi. Trzymaj!
Rzucił w jego stronę szpadę którą Quen złapał w ostatniej chwili. Dziwnie leżała w dłoni.
– Używam rękojeści francuskiej – odezwał się, dając za wygraną. Theo ewidentnie chciał zrobić sobie sparing, a on i tak nie miał ochoty iść na lekcje, bo na niczym nie mógł się skupić, myśląc wciąż o Carolinie.
– Wiem, ale myślę, że belgijska da ci lepszą kontrolę. – Theo chwycił pierwszą lepszą szpadę i dokonał pobieżnych oględzin, oceniając jej stan.
– Bez sprzętu ochronnego?
– A co, obawiasz się, że zrobisz mi krzywdę? – Dwudziestodwulatek zachichotał kpiąco po tych słowach. – En garde.
Enrique wydmuchał głośno powietrze, zdejmując marynarkę od mundurka i rzucając ją gdzieś w kąt. Podwinął rękawy koszuli i przyjrzał się szpadzie bliżej. Miał ochotę się wyładować i był wdzięczny za tę możliwość. Zaczęli powoli, sprawdzając siebie nawzajem. Theo miał ruchy lekkie, ale szybkie, jego dotknięcia ostrzem nie były zbyt agresywne, chciał wybadać reakcję przeciwnika. Dopiero po chwili przeszedł do ataku i zrobił to bez ostrzeżenia, a Quen nie był na to gotowy. Serratos zdawał się dokładnie na to czekać, jakby celowo chciał sprawdzić, jak ten sobie radzi, bo do ofensywy wybierał momenty, kiedy Ibarra miał słabszy chwyt i kiedy szpada ślizgała mu się lekko w ręce, bo nie był przyzwyczajony do walki prawą dłonią.
– Za wolno. Może lewa by się bardziej postarała? – zadrwił, nie przerywając ataków. W sali gimnastycznej było teraz słychać skrzypienie tenisówek po parkiecie i ocieranie się metalu jeden o drugi, kiedy klingi się ze sobą zderzały.
– Zamknij się – burknął Quen, odbijając cios.
– Natarcie prostym. – Theo wykonał ruch, idąc agresywnie do przodu. Quen jednak wciąż uczył się precyzji prawą ręką i nie poszło mu tak, jak powinno. – Parujesz szóstką, podnosisz broń do prawego górnego kąta, ale wciąż robisz to za wolno. Spóźniasz się z ripostami. Mógłbym zrobić battement i zbić twoją klingę bez większego wysiłku. – Dla podkreślenia swoich słów uderzył w szpadę Enrique, próbując ją wytrącić i zmuszając go do defensywy raz jeszcze.
– Po jaką cholerę informujesz mnie, co zamierzasz zrobić? – Ibarra dyszał ciężko, bo Theo nie odpuszczał i dawał mu ostry wycisk.
– Żebyś mógł się przygotować, ale ewidentnie nie wziąłeś sobie tego do serca.
– Myślałem, że kłamiesz.
– To wysil się bardziej i obserwuj moje ruchy, a nie bujaj w obłokach. Nic dziwnego, że laska cię rzuciła, skoro taki z ciebie bachor.
Theo przyspieszył, nie dając Quenowi możliwości przetworzenia jego drwiny. Nastolatek nie miał czasu na reakcję – ostrze Theo śmignęło w jego stronę szybciej, niż zdążył pomyśleć. Ledwo odbił jeden cios, a kolejne już nadciągały. Zaczął tracić rytm, wypady stały się niedokładne i w ostatniej chwili, żeby uniknąć trafienia, zdecydował się przełożyć szpadę do lewej ręki. Asystent trenera uniósł do góry jedną brew.
– Oho, a jednak wracamy do starych przyzwyczajeń? Może w takim razie ja powinienem spróbować lewą, żeby dać ci fory? Eh, nie będę robił siary i bawił się w Iniga Montoyę, to nie mój styl.
– W kogo? – Quen zmarszczył czoło, na którym uformowały się już kropelki potu. To tylko sparing, ale był dosyć wymagający fizycznie.
– No nie! Uprawiasz szermierkę od tylu lat i chcesz mi powiedzieć, że nie znasz kultowej sceny pojedynku między Inigiem Montoyą i Człowiekiem w Czerni? – Theo stanął i oparł szpadę na ramieniu z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. – „Narzeczona dla Księcia”, mówi ci to coś? To klasyk.
– To coś Disneya? – Ibarra podrapał się wolną ręką po nosie, oddychając ciężko.
– Jesteś przypadkiem beznadziejnym. Czy za dzieciaka siedziałeś zamknięty w piwnicy? Mój ojciec zawsze omawiał tę scenę na lekcjach historii, choć z prawdziwą historią nie ma nic wspólnego, on po prostu uwielbiał ten głupkowaty film. – Serratos westchnął tylko i ustawił się w odpowiedniej pozycji. – To ten moment, kiedy mówisz mi, że lewa jest jednak silniejsza, żeby mnie wytrącić z równowagi i wygrać pojedynek?
– Chcę ją tylko wypróbować.
Quen dał się lekko ponieść. Wykonał kilka ruchów lewą dłonią. Nadal czuł jakby była mu obca, jakby ktoś przyszył kończynę od kogoś innego, ale prawa wcale nie była lepsza. Obie wydawały mu się czasami jakby była z gumy, nie miał pełnej kontroli nad żadną z nich. Sergio Sotomayor uważał, że to blokada psychologiczna, że to wszystko siedziało w jego głowie, ale to nie lekarz miał zmiażdżoną dłoń pół roku temu, więc lepiej, żeby się nie wypowiadał. Enrique zauważył, że lewa dłoń lekko drży, więc przerzucił broń z powrotem do prawej. Theo wykorzystał ten moment, zrobił zmyłkę i dotknął go ostrzem w ramię.
– Touché! – Ucieszył się po zdobyciu punktu, choć w tym sparingu wcale ich nie liczyli. Cofnął się, opuszczając szpadą i kręcąc głową. – Wciąż za wolno. Musisz nauczyć się ruszyć dalej.
– Nie jest łatwo. Fizjoterapia to nie przelewki.
– Nie mówię o ręce, a o Carolinie. To przeszłość, a ty musisz skupić się na przyszłości.
Czy naprawdę nikt nie rozumiał, że dla niego związek z Caroliną nie był tylko zabawą albo przelotną znajomością, która nic nie znaczy? Był czymś więcej i on sam nie potrafił tego opisać. Po prostu czuł jakieś dziwne, kosmiczne przyciąganie. Wszyscy zachowywali się tak, jakby powinien o niej zapomnieć i mieć gdzieś fakt, że wyrwała mu z piersi serce i rozkruszyła na drobne kawałeczki.
– Mam pomysł. Idziemy dziś do klubu w San Nicolas, niedawno otworzyli nowy lokal. Tylko ty i ja, kilka drinków i dziewczyny, od razu ci przejdzie. – Serratos odłożył swoją szpadę na właściwe miejsce i otrzepał ostentacyjnie dłonie. – Masz osiemnaście lat, czas się wyszumieć. Jesteś za młody, by wikłać się w jakieś związki.
– Powiedział facet, który w liceum chodził z trzema dziewczynami jednocześnie. – Prychnął Ibarra, nie wiedząc, czy dobrym pomysłem było słuchanie właśnie jego. – Myślisz, że kogoś ma? Słyszałeś, co gadał tamten dureń, że Caro z kimś sypia.
– Carolina do laska – odparł starszy kolega, ale szybko dopowiedział, żeby nie mieszać Quenowi w głowie: – Ale raczej nie jest jedną z tych „łatwych”. Większość dziewczyn w tym wieku po prostu nie wie, czego chce, nic nie poradzisz.
– Nie rozumiesz. Zależy mi na niej, nie mogę tak po prostu zapomnieć – rzucił smętnie, odkładając szpadę na bok.
– Jezu, co z wami jest? – Theo załamał ręce, słuchając tych nastoletnich rozterek. – Ty i Marcus jesteście w jakimś szale hormonów, czy co? On umawia się chyba z tą dziewczyną, która urodziła dziecko Roque, ty wypłakujesz sobie oczy za dziedziczką de la Vegów, a Felix kręci się koło mojej siostry, zresztą nie on jeden, bo Yon Abarca obsikuje teren regularnie i zaczyna mnie wkurzać – dodał, krzywiąc się na wspomnienie kapitana z San Nicolas de los Garza. – Chyba tylko Jordan ma głowę na karku i nie daje się owinąć żadnej lasce wokół palca.
– Nie mam nad tym kontroli, wiesz? Lubię Carolinę, a ona złamała mi serce, wyrwała mi wnętrzności i zgniotła na moich oczach, a potem rzuciła sępom na pożarcie.
– Masz osiemnaście lat, przejdzie ci. Są o wiele gorsze rzeczy na świecie od złamanego przez pierwszą miłość serduszka, uwierz mi. – Serratos nadal trochę się naigrywał, ale chyba uznał, że Quen już dosyć przeszedł, bo zmienił temat. – Jak ręka? Nie nadwerężyłeś?
– Powoli się goi. Nie mogę ćwiczyć za długo, ale i tak jest dużo lepiej, niż było.
– Szło ci nieźle obiema, ale pamiętaj, że w oficjalnych zawodach to niedozwolone. Musisz zadeklarować, jaką ręką walczysz.
– Nie mam pojęcia, która jest silniejsza. Obie wydają się obce, jakby nie należały do mnie. Nie wiem, czy powinienem trzymać się wiodącej, czy przestawić się całkowicie na prawą. – Smętnie przyjrzał się rękojeści, która niekomfortowo leżała mu w obu dłoniach.
– Jesteś oburęczny, to dobrze, jeszcze to wyczujemy i popracujemy nad tym na kolejnym treningu. Do tego czasu dobrze żebyś ćwiczył obie po równo. Dawaj im odpocząć, ale nie rozleniwiaj ich.
– Mój lekarz też mi to powtarza. – Quen skrzywił się na wspomnienie Sotomayora. Nie lubił zabiegów z fizjoterapii i ćwiczeń u niego, bo kojarzyły się z bólem i upokorzeniem, ale jednak Sergio był dobrym specjalistą, musiał to przyznać. – To gdzie dzisiaj chcesz iść do tego klubu? Mam osiemnaście lat, muszę korzystać.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:13:34 12-03-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:51:34 12-03-25    Temat postu:

cz. 2

Kiedy Oliver Bruni zapowiedział nagle poniedziałkowy trening po lekcjach, piłkarze byli pewni, że czeka ich jakaś reprymenda za piątkowy mecz. Wielkie było jednak ich zdziwienie, kiedy trener przyprowadził ze sobą grupę siatkarek, które przebrane były w stroje do ćwiczeń i wyglądały na tak samo skonsternowane jak ich koledzy. Hugo miał zaszczyt zaprezentować plan szkoleniowy na kolejny tydzień i wśród graczy zapanowało poruszenie, niektórzy byli pewni, że się przesłyszeli, inni nie kryli jawnego oburzenia.
– Decyzja zapadła, weźcie to na bary, podciągnijcie kolanówki i jedźcie dalej. – Delgado uciął dyskusję, biorąc na siebie ciężar tego posunięcia. Oliver stał z boku z założonymi na klatce piersiowej ramionami. – Możecie się sporo nauczyć od siebie nawzajem, więc liczymy na współpracę.
– Przecież one rozwalą nam całe treningi – odezwał się Ignacio, wskazując na stojącą najbliżej niego Luz Marię, która wyglądała jakby wolała teraz znaleźć się gdziekolwiek indziej. – My mamy szansę na play-offy, a one sobie odbijają piłkę w kółeczku, widziałem te wasze ćwiczenia. To kompletna strata czasu.
– Kompletną stratą czasu było pozwolenie, żeby Torres ćwiczył z tobą nadprogramowo, jak widzę. – Hugo zmierzył bramkarza groźnym spojrzeniem, a następnie zwrócił się do kapitana. – Opanuj swoich zawodników, Torres.
            Remmy pokiwał głową, sam zerkając w stronę trenera, który tylko się przysłuchiwał. Zza jego niebiesko-stalowych oczu przebijała chłodna obojętność.
– Jak wiecie, najbliższy turniej charytatywny ma charakter mieszany, więc musicie się oswoić z sytuacją. Może się wam wydawać, że czekające nas sparingi to dziecinna igraszka, ale zapewniam was, nie można ich lekceważyć, podobnie jak waszych przeciwniczek. – Delgado upewnił się, że patrzy na każdego zawodnika z osobna, żeby każdy zrozumiał.
– Przeciwniczek? – Jordan zmarszczył brwi, spoglądając na Olivera. Unikał wzroku Huga, wolał na niego nie patrzyć, bo jeszcze gotów był stracić nad sobą panowanie. – Co to niby za turniej?
– Jakoś nie dziwi mnie, że kompletnie nie odnajdujesz się w sytuacji, Guzman. – Oliver w końcu przerwał milczenie, podchodząc bliżej, by widzieć równy rząd wszystkich swoich podopiecznych. – Może gdybyś pojawiał się na meczach na czas i słuchał, co się do ciebie mówi, nie byłoby teraz tego zdziwienia – dodał złośliwie, a zaraz potem zwrócił się już do wszystkich obecnych. – Ten turniej jest szansą dla was wszystkich, więc chcę, żebyście podeszli do niego na poważnie. Nie obchodzi mnie, co powiecie – że nie ma tu pucharu, że nie będzie skautów ani żadnej nagrody – to jest wasza przepustka do play-offów, czy tego chcecie czy nie. Ostatnie mecze pokazały, że nie jesteście drużyną, nie w takim sensie, jakbym sobie tego życzył.
– W kadrze, kiedy źle się dzieje, wymienia się trenera. – Jordan wtrącił swoje trzy grosze, przerywając ten monolog. – Może warto rozważyć zmianę kierownictwa i poszukać źródła niekompetencji wyżej?
– Na twoim miejscu, Guzman, lepiej bym się nie odzywał, jeśli chcesz jeszcze w ogóle kiedyś zagrać w barwach szkoły. – Bruni napiął wszystkie mięśnie. Ten nastolatek działał mu na nerwy, ale był cholernie dobry, więc znosił jego arogancję. – To ma być dla was lekcja. Chcę też, żebyście pomogli koleżankom, które staną przed trudnym zadaniem. Nigdy nie miały jeszcze okazji zmierzyć się z tak profesjonalną drużyną i wszelkie wskazówki im się przydadzą.
– Może zatem powinniśmy zaczął na boisku do siatkówki? – podsunął Vincenzo, też nie bardzo rozumiejąc ten cały pomysł. Chłopcy potrafili grać w siatkówkę, ale większość dziewczyn nie miała wielkich szans na murawie, więc wydawało się logiczne, kto tutaj bardziej potrzebuje pomocy.
– Właśnie dlatego chcę, żeby najpierw oswoiły się z murawą. Wy nauczycie się, jak grać z dziewczynami, bo jeszcze nie mieliście okazji.
– Przepraszam. – Jordan w prześmiewczym geście uniósł dłoń do góry, jakby zgłaszał chęć zabrania głosu. – Jeśli ktoś miał już tę okazję, to może iść do domu, zamiast tracić czas na brednie?
– Nie, nie może. A skoro tak ci się spieszy, to wiedz, że po treningu posprzątasz piłki i dopilnujesz, by murawa lśniła. Sprawdzę to, zrozumiano? – Oliverowi żyłka zadrgała niebezpiecznie na czole. – Jeszcze jakieś głupie pytania?
– Tak, panie trenerze. – Anna Conde uniosła dłoń i zwróciła się do niego przemądrzałym tonem. – Co pan zamierza zrobić z tą kwestią koedukacji? Nie sądzę, by nasi rodzice wyrazili na to zgodę.
– Wasi rodzice zapisali was do koedukacyjnej szkoły, Conde. Wiedzą też o turnieju i jestem pewien, że nikt nie będzie kwestionował pomysłów księdza Ariela, który czuwa nad całym przedsięwzięciem. – Bruni westchnął tylko, mając po dziurki w nosie kobiet z rodziny Conde, które wciąż suszyły mu głowę.
– Zacznijmy od lekkiej rozgrzewki i poćwiczmy podania. Podzielimy się na zespoły mieszane, to też musicie przećwiczyć, bo jednym z zadań turniejowych będzie mecz w mieszanych składach – poinformował wszystkich Delgado, na co wszyscy chłopcy jęknęli jak jeden mąż.
– Musimy też grać z tymi durniami z San Nicolas? – zagadnął kolega Nacha, na samą myśl markotniejąc. – Dali nam w piątek łomot, nie chce mi się oglądać ich gąb po raz kolejny w tak krótkim czasie.
– Zremisowaliśmy, Juan Pablo, wyluzuj. – Remmy Torres próbował jakoś podbudować ducha drużyny, ale ten jak na razie przypominał raczej duszka Kacperka. – Mamy ten turniej w garści – gramy na własnym terenie, przy własnej publiczności. Z San Nicolas może być gorzej, ale daliśmy im w piątek przedsmak tego, co ich czeka. Jeśli wszyscy zagrają poprawnie i pojawią się na czas… – Zrobił pauzę, by posłać porozumiewawcze spojrzenie swojemu napastnikowi, który tylko wywracał oczami. – To mamy to. A tymi dziewczynami z Nuevo Laredo bym się za bardzo nie przejmował, nie są dla nas żadnym zagrożeniem.
– Żebyś się nie zdziwił. – Jordan prychnął tylko po jego słowach.
– Ach, racja, Guzman, twoja była jest tam chyba kapitanem, nie? – Ignacio przypomniał sobie kilka faktów, ale Jordi nie miał ochoty rozmawiać.
– Zaczynamy tę rozgrzewkę? Im prędzej zaczniemy, tym szybciej skończymy ten cyrk – rzucił oschle Guzman, odchodząc, by się rozgrzać.
Wkrótce wszyscy członkowie piłkarskiej drużyny poszli w jego ślady. Hugo przywołał jeszcze dziewczęta, by dać im dobrą radę od siebie:
– Nie traktujcie tego jako kary, to dla was szansa. Wy pomożecie im, oni pomogą wam. Staniecie w szranki z drużyną z San Nicolas i już wiecie, że z tamtymi dziewczynami nie ma przelewek, więc musicie być gotowe, bo już niedługo przyjdzie wam grać o prawdziwe punkty.
– Macie w swoich szeregach Veronicę, ona wytłumaczy wam, jak powinien działać taki zespół. – Bruni wskazał na dziewczynę, która zarumieniła się, kiedy wszystkie dziewczyny z drużyny spojrzały w jej stronę. Nie wszystkie były jej przychylne. – Te chłopaki z Nuevo Laredo będą naprawdę ciężką przeprawą, ale wasi koledzy pomogą wam się oswoić z bardziej dynamiczną grą. Pamiętajcie, że to nie jest olimpiada, tu chodzi o wasz rozwój, samodyscyplinę, doskonalenie waszej pracy drużynowej.
– A ja myślałam, że chodzi o cele charytatywne. – Lidia mruknęła cicho, co nie pozostało niezauważone przez Olivera.
– Oczywiście, że tak, sprzedaż biletów również jest ważna. Postarajcie się zatem, żeby ludzie chcieli was oglądać i kupili wejściówki, zamiast iść kibicować kopaczom. Potraficie to zrobić? – spojrzał po swoich siatkarkach, jakby rzucał im wyzwanie. Wszystkie jednym głosem wyraziły gotowość do gry. – Idźcie się rozgrzać.
            Lidia lekko nie naburmuszyła. Z jednej strony cieszyła się, że będą miały okazję zagrać w siatkówkę z chłopakami ze szkoły, żeby zobaczyć jak to jest, zanim przybędą goście z Nuevo Laredo, którzy na pewno nie podejdą do tego zbyt luzacko. Nie miały co liczyć, że dadzą im taryfę ulgową tylko ze względu na płeć. Może ksiądz Ariel też zdawał sobie z tego sprawę i dlatego wymyślił również te łączone składy. Montes była jednak zirytowana postawą trenera, który zdawał się powoli oddawać kierownictwo drużyny w ręce Veronici. Wciąż podkreślał, jaka to ona nie jest doświadczona i jak dobrze zna rywali, a to przecież Lidia była panią kapitan. Poczuła, że musi się przyłożyć i bardziej udowodnić swoją wartość. Przy Brunim bała się jednak powiedzieć wprost, co chodziło jej po głowie, więc to przemilczała.
            Trening był jednym wielkim bałaganem i przypominał raczej chaotyczną lekcję wychowania fizycznego na zastępstwie, kiedy nauczyciel nie chce myśleć nad tematem przewodnim, więc po prostu rzuca piłkę i pozwala zgrai uczniów robić, co chcą. Ignacio Fernandez przeklinał i wrzeszczał, kiedy nogi Pauli plątały się przy piłce, a Olivia kilka razy się wywróciła, twierdząc, że Juan Pablo pociągnął ją z barku. Bruni zdawał się tego w ogóle nie widzieć, rozmawiając z boku boiska z Hugiem Delgado. Jorge pomógł koleżance wstać, ale musiał też wysłuchać uskarżania się na zielone plamy z trawy na białych szortach blondynki, które pewnie łatwo nie zejdą w praniu.
– Właśnie dlatego nie gramy z babami – oświadczył Nacho, kiedy trening dobiegł końca. – Na wszystko tylko narzekają. Nie mają kondycji, żeby biegać po całym boisku przez dziewięćdziesiąt minut. Niby jak mecz z tymi laskami z Nuevo Laredo ma być ciekawy? Położymy je, grając z zamkniętymi oczami. Taka rywalizacja nie jest fair.
– Pogadamy, jak staniesz oko w oko z Izzie Gomez w polu bramkowym. – Marcus poklepał go po plecach z protekcjonalnym geście i ruszył pod prysznic. Fernandez zaklął pod nosem i poszedł za nim razem z resztą drużyny.
            Jordan odprowadził wzrokiem trenera i jego wstrętnego asystenta, którzy udali się do gabinetu, a sam zajął się zbieraniem piłek z boiska i wrzucaniem ich do odpowiednich pojemników.
– Co za świnia – mruknął sam do siebie, kiedy zauważył, że Ignacio zostawił przy bramce otwartą puszkę ze swoim energetykiem. Ze wstrętem wyrzucił ją do worka na śmieci.
Montes została dłużej, też się ociągając. Nie miała ochoty widzieć Veronici, która pytała ją, czy spotkają się wieczorem, żeby omówić strategię. Nie chciała omawiać z nią strategii. To w końcu Lidia była kapitanem i to ona powinna wyjść z inicjatywą. Wzięła do ręki jedną z piłek i zaczęła ją bezmyślnie obracać w rękach. Nie była dobra w piłkę nożną, nawet jej nie lubiła, więc tego dnia niespecjalnie się starała.
– Jak ty to robisz? – zapytała, obserwując jak Jordan robi porządki na murawie.
Lidia nie chciała, żeby w jej głosie zabrzmiał podziw, ale niestety tak właśnie wyszło. Ona aż się skręcała, by nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, pilnowała się jak mogła, by nie prowokować Olivera teraz, kiedy wiedziała już, że był on członkiem niebezpiecznego kartelu. Na treningach siatkówki i lekcjach wychowania fizycznego starała się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, a kiedy tylko odrobinę za długo zagapiła się na Bruniego, czuła, że on już ma ją na celowniku. Jordan nie miał jednak takich problemów – zwracał się do trenera z bezczelnymi odzywkami, nie szczędził ironii i miało się wrażenie, że życie mu niemiłe. Zachowywał się zupełnie tak, jakby nie miał pojęcia o podwójnym życiu trenera, a to zaintrygowało Lidię.
– O co ci chodzi? – zapytał ją, wyciągając ręce, by zasygnalizować, że potrzebuje jeszcze piłki, którą ona się bawiła. Rzuciła mu ją niedbale, a on podbił ją stopą kilka razy, by ostatecznie ulokować ją w docelowym miejscu. Skończył porządki, więc zarzucił sobie ręcznik na ramię i wziął bidon z piciem opatrzony numerem „24”.
– Jak ci się udaje udawać, że wszystko jest okej? – Montes z zaintrygowaniem przyglądała się chłopakowi, kiedy szli razem w stronę szatni. – Ja się boję krzywo na niego spojrzeć, a ty po prostu walisz do niego prosto z mostu. To dosyć nierozsądne.
– Proszę cię, Montes. Podejrzane byłoby gdybym w ogóle się nie odzywał i był potulny jak baranek, nie uważasz? To nie w moim stylu.
– Mimo wszystko. Po prostu wydaje mi się, że Oliver nie pokazał jeszcze swojej prawdziwej twarzy, nie wiemy, do czego tak naprawdę jest zdolny. Ja już miałam do czynienia z członkami kartelu, więc mówię ci to z doświadczenia – lepiej nie drażnić lwa.
– Okej, zapamiętam – rzucił na odczepnego, wchodząc do męskiej szatni.
            Jak miał jej to wytłumaczyć? Pod wieloma względami codzienne widywanie Bruniego było dla niego dziecinną igraszką. Jasne, był niebezpiecznym członkiem kartelu, ale w szkole nie zdobyłby się na ryzykowne posunięcia, więc Jordan mógł zacisnąć zęby i robić swoje, kiedy on był w pobliżu. Natomiast obecność Huga Delgado była dla niego prawdziwym wyzwaniem. Musiał naprawdę mocno się powstrzymywać, by nie rzucić się na niego z pięściami za każdym razem, gdy go widział. Ten człowiek zamienił ostatnie lata jego życia w piekło i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nikt nie wiedział, jakim bydlakiem jest kuzyn Marcusa, a Jordan znosił to całkiem sam, bo przecież nie mógł nikomu o tym powiedzieć. Zresztą i tak był pewien, że nikt by mu nie uwierzył, podobnie jak ostatnim razem.
 
***
 
            Życie w Meksyku nie było fabułą książki, wiedziała o tym, ale jednak wciąż świadomie wplątywała się w kryminalne wątki, to chyba było silniejsze od niej. W ciągu dwudziestu siedmiu lat, od kiedy chodziła po tym świecie, Ariana Santiago nigdy nie zaznała tyle adrenaliny co przez ostatnie dwa lata mieszkania w okolicy Valle de Sombras i wcale jej to nie przeszkadzało. Przyzwyczaiła się do rutyny, jej życie w San Antonio było nudne, pozbawione wyrazu, a ona powoli zaczynała tam popadać w depresję. Decyzja o przeprowadzce była spontaniczna, ale też mogła ją zaliczyć do najlepszych w swojej karierze. Tutaj Ariana po prostu czuła, że żyje, podczas gdy w Texasie liczyła tylko niewykorzystane szanse i stracone marzenia. Jako aspirująca pisarka miała teraz tyle inspiracji, że nie nadążała z opisywaniem wszystkiego. Cały czas pracowała nad swoją pierwszą prawdziwą powieścią, ale była przekonana, że na jednej książce się nie skończy. To czego tutaj doświadczała to materiał na cały cykl książek, tego była pewna. I nie chciała się już cofnąć, nie wróciłaby do Texasu za żadne skarby. Wiedziała, że teraz tu było jej miejsce, wreszcie je znalazła. I tak się też złożyło, że ludzie z jej przeszłości także tutaj byli. Jeśli to nie było jej przeznaczone, to sama nie wiedziała, jak inaczej to nazwać.
            Najbardziej surrealistyczne w tym wszystkim było to, że miała przy sobie Lucasa. Chłopiec, który kiedyś złamał jej serce i praktycznie przekreślił jej szanse na spełnienie marzeń, teraz był tutaj razem z nią, walcząc ze swoimi demonami. Czasem kiedy na niego patrzyła, nie widziała już tamtego osiemnastolatka. Hernandez był mężczyzną o wiele starszym, doświadczonym, poturbowanym, a jej łamało się serce, bo chwilami czuła, że gdyby nie ona, nic z tego by się nie wydarzyło. Gdyby tutaj nie zamieszkała, może on nigdy by tutaj nie przyjechał, nigdy nie uwikłałby się w te wszystkie porachunki karteli i teraz byłby bezpieczny. Gdybanie i zastanawianie się nad tym, co mogłoby się wydarzyć w innych okolicznościach było jednak totalnie pozbawione sensu, bo co się stało, tego nie można już było cofnąć.
            Dziwnie było jednak widzieć Lucasa w jej mieszkaniu, dającego jej wskazówki i uczącego ją, jak wyciągać informacje od Olivera Bruniego. Przyszedł przygotowany, profesjonalny, podszedł do tego z wielką powagą, a ona mogła się tylko gapić i zastanawiać, dlaczego to robi.
– Luke, przerwę ci – odezwała się w końcu, wyciągając w jego stronę rękę, by przez chwilę umilkł i posłuchał. – Co ty właściwie robisz?
– Chcę mieć pewność, że twoja przykrywka jest bezpieczna. – Popatrzył na nią, nie rozumiejąc jej zdziwienia. – Jedna pomyłka, jeden błąd czy chwila zawahania, a Oliver się połapie. Próbuję cię na to przygotować. Skoro zdecydowałaś się na ten plan, to przynajmniej podejdź do tego z głową. Nie jesteś szpiegiem.
– To oczywiste, dlatego właśnie jestem idealną kandydatką, prawda? – Podsunęła, ale on tylko zacisnął mocniej mięśnie żuchwy. – Oliver niczego nie podejrzewa, uwierz mi. Ludzie mnie lubią, nikt nie bierze na poważnie bibliotekarki, która dorabia w kawiarni i uczy się zaocznie. Jestem totalnie nijaka.
– Nie jesteś nijaka – poprawił ją ostro, prostując się w fotelu i patrząc na nią z lekką pretensją. Nie chodziło o to, że zgłosiła się na ochotnika do tej niebezpiecznej misji, a raczej o to, że nawet po tylu latach nadal nie wierzyła w siebie i uważała, że jest zwykłą szarą myszką. – Ale musisz być gotowa, musisz wiedzieć, jak radzić sobie w kryzysie, dlatego przerabiamy te scenariusze.
– Powiedz mi zatem, o co mam pytać Olivera. Wtedy będę mogła wyciągnąć od niego to, czego potrzebujecie.
– Nie możesz pytać go wprost, to strzał w kolano – upomniał ją, bo jednak lata spędzone w Quantico sporo go nauczyły. – Ludzie uwielbiają mówić o sobie – wystarczy dać im przestrzeń. Rzuć coś neutralnego i pozwól, żeby sam się otworzył. Przestępcy często chcą imponować – ich ego to twój klucz. Bruni nie różni się od innych aż tak bardzo, to narcyz.  Nie mogę dać ci listy pytań z wyprzedzeniem. Musisz do tego podejść naturalnie, a nie odhaczać pytania z listy, jakbyś przeprowadzała z nim wywiad. To nie jest książka szpiegowska, to życie, a w nim przeżywają tylko ci, którzy są niewidzialni albo cholernie  przekonujący. Zbieraj informacje powoli, każdy szczegół z jego życia może być pomocny. Uważam podobnie jak Michael, że im mniej wiesz o naszych zamiarach, tym lepiej.
– Bo Los Zetas mogliby mnie porwać i torturami wyciągnąć ze mnie wasze plany? – zażartowała, ale szybko spoważniała na widok jego miny.
– Nie, bo mogłabyś wyjawić coś nawet nieświadomie. To co dla ciebie jest mało istotne, dla Bruna może być warte uwagi. – Luke oświecił ją, zwracając się do niej tak, jakby przeprowadzał szkolenie z nowym rekrutem, a nie instruował byłą dziewczynę, jak uniknąć śmierci z rąk kartelu. – Nie zachowuj się jak ktoś, kto szuka odpowiedzi. Ludzie, którzy czegoś chcą, mają inne spojrzenie, ruchy, mowę ciała, a Oliver to wyczuje. Kontroluj swoje reakcje. Naucz się nie mrugać nerwowo, nie bawić się włosami… – Hernandez zawiesił głos, patrząc na nią wymownie, kiedy ona okręcała pasmo brązowych włosów na palcu wskazującym w nerwowym geście.
– Nie wiedziałam, że to robię – przyznała, szybko przygładzając fryzurę i słuchając dalej z uwagą.
– W tym właśnie rzecz – dla ciebie to coś automatycznego, dla niego będzie to pretekst, żeby cię podpuścić i sprawdzić, czy zachowujesz się tak, bo jesteś zdenerwowana rozmową z przystojnym facetem czy raczej boisz się niebezpiecznego komandosa. – Hernandez miał nadzieję, że jego rady w ogóle na cokolwiek się przydadzą. Ariana nie miała doświadczenia, żadnego przeszkolenia, jak radzić sobie pod presją. Jak na zawołanie jego własne kolano zaczęło podrygiwać niekontrolowanie, więc położył na nim dłoń, by je nieco uspokoić. Widział tę litość wymalowaną na twarzy swojej byłej, kiedy i ona dostrzegła jego tik, więc kontynuował, by się nie rozpraszała: – Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś, to największy błąd nowicjuszy. Jak sama powiedziałaś, twoją największą siłą jest to, że jesteś niepozorna, wszyscy cię lubią, więc nie próbuj na siłę zgrywać nagle femme fatale. Tacy ludzie jak Bruni potrafią wyczuć fałsz na kilometr. Bądź więc po prostu sobą, dziel się z nim prywatnymi sprawami, nie buduj swojego alter ego, bo to nie zda egzaminu.
            Ariana skrupulatnie notowała wszystkie wskazówki w głowie, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście planowała już zmianę osobowości, a nie tędy droga. Jej naturalność i swoboda w nawiązywaniu kontaktów były jej najmocniejszą stroną w tym całym przedsięwzięciu.
– Kontroluj kontakt wzrokowy – mówił dalej Lucas, chcąc przekazać jej jak najwięcej, póki miał sposobność. Nie wiedział, kiedy Carlos i Oscar wrócą do domu. O ile Fuentes był wtajemniczony w kilka spraw, tak Jimenez żył w błogiej nieświadomości i uważał Bruniego za świetnego kompana. – Unikanie spojrzenia to oznaka słabości, ale jeśli będziesz patrzeć na niego zbyt intensywnie i celowo nie będziesz odwracała wzroku, też wydasz się podejrzana. Utrzymuj kontakt, ale nie przesadzaj – chcesz sprawić wrażenie otwartej, przyjacielskiej i pewnej siebie, a nie agresywnej. Nie bój się też ciszy – z tym zawsze miałaś problem.
– Co to niby znaczy? Że za dużo gadam, tak? – Podparła się pod boki, lekko się dąsając.
– Czasami. – Kącik ust Luke’a drgnął ledwo zauważalnie. – Jeśli coś powiesz, a Oliver milczy, nie próbuj od razu go zagadywać. Ludzie nie znoszą ciszy i często się w niej zdradzają, a on może właśnie tego chcieć – sprawdzić, czy wytrzymasz presję. Pamiętaj też, żeby zawsze mieć jakieś wyjście awaryjne. Gdziekolwiek jesteście, siadaj na wylocie, upewnij się, że wiesz, gdzie znajduje się wyjście. Przygotuj sobie wymówki, które wykorzystasz, kiedy zrobi się gorąco. Jeśli on zacznie cię niepokoić, lepiej mieć dobry powód, żeby się ulotnić i nie wzbudzić jego podejrzeń. Możesz powiedzieć, że masz projekt na studia do dokończenia, że uczysz się na kolokwium albo że umówiłaś się z przyjaciółką na zakupy, obiecałaś wybrać jej jakąś kreację na randkę – coś niezbyt znaczącego, ale wystarczającego, żeby to łyknął.
– Rozumiem, mam takich pełno – przyznała, bo akurat w dawaniu wymówek zawsze była mistrzynią. – Luke, nie rozumiem tylko, dlaczego mi pomagasz? Myślałam, że będziesz temu przeciwny, że będziesz chciał mi wybić ten pomysł z głowy tak jak Michael.
– Powiedzmy sobie szczerze, czy gdybym poprosił cię, żebyś się wycofała, zrobiłabyś to?
– Nie – odpowiedziała bez zawahania, bo rzeczywiście decyzję podjęła już dawno i obojętnie, co mówił McConville, Santos czy Lucas, ona była zdeterminowana.
– Więc masz odpowiedź. – Hernandez znał ją doskonale, była uparta i nie poddawała się tak łatwo, a on nie mógł jej powiedzieć, co ma robić. Nie teraz, kiedy znalezienie Odina i zemsta były dla niego najważniejsze. Prawdę mówiąc, czuł, że jej potrzebuje i nie było to do końca fair, ale nic nie mógł na to poradzić. – Nie chcę cię powstrzymywać, chcę jedynie cię przygotować, żebyś zrobiła to tak, jak należy.
            Ariana nie była pewna, jak ma się z tym czuć. Czy powinna się cieszyć, że nie próbuje jej wyperswadować głupiego pomysłu z głowy czy może ma być zła, bo wyglądało to tak, jakby w ogóle o nią nie dbał, jakby sam wrzucał ją do paszczy lwa? Lucas był zdeterminowany, Oliver porządnie nadepnął mu na odcisk i dopiero teraz zaczynała dostrzegać, z czym przyszło jej się mierzyć. Od czasu kiedy Luke wrócił ze swojej niewoli u Templariuszy, wciąż rozmawiali na poważne tematy, ale nigdy nie poruszyli jednego, który teraz wydał jej się błahy, a jednak nie dawał jej spokoju.
– Lucas… – zaczęła cicho, nie bardzo wiedząc, jak to ubrać w słowa. On właśnie powoli szykował się do wyjścia, zarzucając na siebie kurtkę, więc była to ostatnia okazja, póki byli sami, a Oscar i Carlos nie wrócili do domu. – Kiedy wyjechałeś do Waszyngtonu po twoich urodzinach… to znaczy kiedy miałeś wyjechać – poprawiła się szybko, bo przecież Hernandez nigdy nie dotarł do miejsca docelowego, bo Los Zetas przechwycili go, a następnie sprzedali Templariuszom. Było to już pół roku temu, czas płynął nieubłaganie szybko. – Kiedy miałeś wyjechać, nie wiem, czy Oscar ci mówił, ale wróciłam się do was po twojej imprezie urodzinowej.
            Patrzył na nią w skupieniu, ale choć dobrze znała te oczy, teraz były jej obce. Zmienił się i cholernie bolało widzieć go takim i mieć świadomość, że nie może zrobić nic, by mu pomóc.
– Wróciłam po twoich urodzinach, ale ciebie już nie było.
            Zrobiła pauzę i czekała, aż zrozumie, co chciała mu przekazać. Nie była pewna, czy może sobie pozwolić, by wypowiedzieć teraz te słowa, które wtedy tak skrupulatnie zapisała sobie na papierze, by niczego nie pominąć. Nie wiedziała też, czy w ogóle ma prawo to teraz mówić i czy jest sens do tego wracać. Lucas zawsze był niebywale błyskotliwy, musiał przecież rozumieć.
– Nie przejmuj się tym – powiedział tylko pozbawionym wyrazu głosem.
            Zabolało, choć nie powinno. Mimo upływu czasu wciąż pamiętała, jak powiedział jej, że ją kocha i poprosił, by wyjechała razem z nim, żeby mogli zacząć nowe życie z dala od tego wszystkiego. Chciał otworzyć nowy rozdział, ale ona nie mogła się na to zdobyć. Kiedy dotarło do niej, że popełniła błąd i chciała to naprawić, było już za późno, bo on był w drodze na lotnisko, a ona przegapiła swoją szansę.
– Nie chcesz wiedzieć, dlaczego cię szukałam?
– To nieistotne, to już przeszłość. – Ta jego brutalna szczerość jeszcze nigdy nie była aż tak dołująca. Wypowiedział to pozbawionym uczucia głosem i widać było, że naprawdę w to wierzy. – Minęło dużo czasu, oboje jesteśmy teraz innymi ludźmi.
            Nie była to do końca prawda, bo ona się nie zmieniła, ale on jak najbardziej. Pokiwała jedynie głową, biorąc to na swoje barki. Lucas Hernandez miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż zamartwianie się z powodu swojej dawnej szkolnej miłości. Zgrzyt klucza w zamku sprawił, że Ariana szybko wzięła się w garść, a po chwili na progu mieszkania zobaczyli Carlosa, który prowadził gościa, a był nim Oliver Bruni we własnej osobie.
– O, hej, Luke, nie spodziewałem się ciebie. Przyszedłeś do Oscara? – zagadnął Jimenez, witając się z kumplem i uśmiechając się szeroko do wszystkich. Poczciwy Carlos nigdy nie węszył podstępu tam, gdzie powinien.
– Tak, Ariana właśnie mi powiedziała, że Oscar gra dzisiaj w El Gato Negro. – Luke odparł machinalnie, kątem oka mierząc Bruna, który stał w lekkim oddaleniu z dziwnym wyrazem twarzy, jakby był rozbawiony, że spotykają się w takich okolicznościach.
– Idziemy tam za chwilę z Oliverem, przyłączycie się? – Sierżant skierował kroki do łazienki i po chwili wrócił, przebrawszy swoją służbową koszulkę z logo straży pożarnej na zwykłą czarną koszulę.
– Nie, wpadłem tylko na chwilę, muszę zaraz wracać do pracy – poinformował przyjaciela Hernandez, kierując się do wyjścia.
– Czekaj, Lucas, miałem cię zapytać, czy nie byłbyś chętny pomóc nam w organizacji zajęć z samoobrony w szkole? – Jimenez wydawał się być dumny z tego pomysłu. – Przeprowadzałem ostatnio lekcje z pierwszej pomocy w podstawówce i w klasach 1-3 w liceum i wszystkie dzieciaki wciąż mnie wypytują, kiedy będzie coś z samoobrony. Niektórzy pewnie szukają okazji, by trochę poturbować się nawzajem, ale wszystko jedno, bo ogólny zamysł jest dobry. – Carlos parsknął śmiechem na wspomnienie piętnastolatków, którzy to zaproponowali. – Zorganizowaliśmy te zajęcia raz, ale zainteresowanie było ogromne, więc chcemy zrobić z tego regularne spotkania, oczywiście nieodpłatne. Nie każdego stać na trenera personalnego, a ja i Julian nie możemy mieć indywidualnych zajęć ze wszystkimi dzieciakami w ośrodku, mamy też w końcu normalną pracę. Wyszliśmy więc z inicjatywą i chcemy zachęcić dzieciaki do uczestnictwa, co ty na to?
– Wyszliście? – Hernandeza zainteresowała liczba mnoga w wypowiedzi kumpla. Mimo woli łypnął groźnie na Bruna, który stał tylko z boku, pozwalając Carlosowi całkowicie przejąć pałeczkę.
– Tak, Ollie uczy wuefu, a poza tym był w marines. Kto inny lepiej się nada od niego? – Strażak nie zrozumiał chyba sceptycyzmu policjanta. – Ja też jestem niczego sobie, w liceum byłem w drużynie zapaśniczej, pamiętasz? Julian pomoże oczywiście jak znajdzie czas, no i miło nam będzie powitać ciebie w naszych szeregach. Wspominałem Oliverowi, że trenowałeś MMA, a on uznał, że przyda nam się różnorodność.
– To miło, że Oliver o mnie pomyślał. – Hernandez skrzywił się lekko, co miało zapewne być uśmiechem. Na szczęście Carlos nie wyczuł nic podejrzanego. – Chętnie pomogę, ale teraz muszę iść, mam naprawdę kupę roboty.
– Policja ma ostatnio urwanie głowy, prawda? – Oliver odezwał się niespodziewanie, uważnie obserwując Luke’a, który zatrzymał się tuż przy drzwiach. – Tyle się ostatnio dzieje, że powołano nawet specjalną grupę operacyjną do spraw karteli. Pueblo de Luz i Valle de Sombras zaczęły ze sobą współpracować, więc sprawa musi być poważna.
– Zgadza się, kwestia karteli nigdy nie była traktowana priorytetowo, ale to się zmienia, z czego ogromnie się cieszę. Miło też wiedzieć, że obywatele interesują się porządkiem publicznym. – Luke znalazł w sobie dość perfidii, by tym razem naprawdę się uśmiechnąć. – Roi się tutaj od tego ścierwa, policja wreszcie wzięła się na poważnie za rozpracowanie zorganizowanych grup przestępczych, a moja w tym głowa, żeby w końcu udało się zażegnać kryzys.
– To świetnie, dobrze to słyszeć. – Bruni pokiwał głową z uznaniem dla poświęcenia lokalnych funkcjonariuszy. Nie poczuł się zagrożony, raczej rozbawiło go, że Hernandez musi pokazywać w ten sposób swoje stanowisko. – Carlos opowiadał mi o tobie, Lucas, widać, że zależy ci na przymknięciu tych wszystkich zbirów.
– Co do jednego – zgodził się Luke, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, co miał na myśli. Miał zamiar pójść do piekła i z powrotem, jeśli to oznaczało pozbycie się Olivera raz na zawsze. Cholera, w piekle już był, więc teraz to powinna być dziecinna przeprawa.
– Policja ma szczęście, że tu jesteś, Luke. Ivan to spoko gość, naprawdę nieustraszony, ale jednak brakuje tutaj amerykańskiego powera – oznajmił Carlos, szukając w głowie odpowiedniego porównania. – To dopiero początek, ale myślę, że jesteście na dobrej drodze, żeby wykurzyć wszystkich Los Caballeros Templarios. Dorwijcie tych sukinsynów – poprosił, unosząc w górę pięść, jakby chciał pokazać, że będzie dopingował kolegę ze szkolnej ławki.
– Uwierz mi, Carlos, na Templariuszach nie poprzestaniemy. Los Zetas coraz bardziej się tutaj panoszą, próbują wywołać wojnę domową i przejąć kontrolę nad rynkiem w Nuevo Leon, ale spokojnie – daleko nie zajdą. – Luke wypowiadając te słowa, patrzył na Olivera z oczywistą prowokacją. Werbalny pokaz sił nie był jednak ani trochę imponujący dla przysłuchującej się temu wszystkiemu Ariany, bardziej budził w niej strach.
– Słuchaj, Luke, kartele kartelami, ale mam nadzieję, że pracujecie też nad znalezieniem El Arquero de Luz? Ten bandyta to poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa. – Jimenez niemal pogroził Lucasowi palcem, kiedy to mówił. – Jest niebezpieczny, to tylko kwestia czasu, kiedy ktoś znów ucierpi. Ma już na koncie morderstwo, może dwa, trzeba uważać. No i mam też powody by sądzić, że próbował nastraszyć Horacia i to on podłożył ogień w kościele. A poza tym facet ewidentnie współpracuje z kartelem, więc jego schwytanie powinno być priorytetem.
– Mówisz poważnie? – Ariana spojrzała na przyjaciela z niedowierzaniem. Był bystry, więc jak to możliwe, że wygadywał takie głupoty? Czasami nie potrafiła tego zrozumieć, podobnie jak jego wymalowanej ściany z nazwiskami wszystkich potencjalnych osób, które mogły skrywać się pod maską. Miała ochotę się roześmiać, kiedy przypomniała sobie, że swego czasu dopisali na tę ścianę również imiona tych, którzy teraz przebywali razem w jednym pomieszczeniu.
– Carlos ma trochę racji, ten cały Łucznik jest rozchwiany emocjonalnie, słyszałem taką teorię – zgodził się Oliver, wtrącając się do rozmowy.
– Mówisz tak dlatego, że sam dostałeś strzałę z cytatem? Oscar wspominał. – Lucas rzucił tę uwagę niefrasobliwym tonem. – Wiesz, Oliverze, z tego co zdążyłem wywnioskować, strzały otrzymali dotychczas sami przestępcy…
– Luke, no co ty! – Ariana złapała swojego byłego chłopaka za łokieć, karcąc go wzrokiem. W tej chwili niczego nie udawała, naprawdę się zatroskała, że on wystawia się w ten sposób, ale w oczach Olivera zaplusowała, bo wyglądało to tak, jakby krytykowała taki punkt widzenia i wierzyła w niewinność kolegi z pracy. – Niektórzy dostali strzałę bez powodu. Jak na przykład panna Falcon. El Arquero de Luz nie zawsze działa sprawiedliwie.
            Nie uważała tak. Naprawdę sądziła, że miał poważny powód, by posyłać strzały tym wszystkim osobom, ale czuła, że musi kuć żelazo, póki było gorące, a tak się złożyło, że Oliver wydawał się być wdzięczny, że stanęła w jego obronie, więc chciała pokazać w pełni swoją lojalność.
– Carlos, twierdzisz, że Srebrny Strzelec współpracuje z kartelem, bo brał udział w tamtej aferze w El Paraiso, ale niestety muszę cię rozczarować. – Hernandez zwrócił się bezpośrednio do przyjaciela. – Łucznik nie ma nic wspólnego z Templariuszami.
– Twierdzisz więc, że był w złym miejscu i czasie? Po coś musiał tam iść, robi interesy z Templariuszami, to jedyne sensowne wyjaśnienie. – Sierżant Jimenez zmarszczył czoło. Nie podobało mu się, że mają odmienne zdania na ten temat. On sam miał sztywne zasady, a Łucznik Światła mocno go denerwował i wolałby, żeby znalazł się za kratkami.
– Nic z tych rzeczy. – Luke pokręcił szybko głową, wyprowadzając go z błędu. – Jestem wręcz przekonany, że był właśnie tam, gdzie miał być. Gdyby nie on, kilka osób pewnie straciłoby życie, łącznie z niewinnym dzieckiem.
– Ale Jonas Altamira teraz by żył.
– Tak, ale na wolności, gdzie być może zgwałciłby i zamordował więcej niewinnych dziewczyn – dorzucił już zniecierpliwionym tonem Lucas. W jego oczach można było dostrzec złowrogi błysk.
– Rozumiem twój punkt widzenia – odezwał się Bruni swoim głębokim głosem, który normalnie budził zaufanie, ale teraz, kiedy Ariana znała prawdę, powodował bardziej dreszcz na plecach, bo świadczył o tym, że potrafił udawać porządnego człowieka, kiedy w rzeczywistości był jednym z najgorszych drani, jakich znała. – Ale jednak zgodzisz się chyba, że Łucznik jest przestępcą, prawda? Jego miejsce chyba jest w areszcie.
– Zgodzę się, że jest winny zakłócenia porządku, może kradzieży – choć osobiście uważam, że zrobił lepszy użytek z tych ukradzionych na El Tesoro pieniędzy, niż zrobiłby to ojciec Horacio. Ale tak poza tym według mnie jest nieszkodliwy. – Hernandez wzruszył ramionami.
– Nazywasz nieszkodliwym człowieka, który ma na swoim koncie usiłowanie zabójstwa i terroryzm, jest w końcu poszukiwany listem gończym. To już dla ciebie nic nie znaczy? – Oliver zmarszczył lekko brwi.
– Obaj dobrze wiemy, że często wystawia się listy gończe za tymi, którzy nie są najgorsi, a te prawdziwe szumowiny chodzą sobie bezkarnie po świecie i często wrabiają niewinnych, by odciągnąć od siebie podejrzenia.
– Okej, Luke, chyba do końca tego nie rozumiesz. Nie było cię, kiedy El Arquero po raz pierwszy uderzył, ale… – Jimenez uśmiechnął się, sądząc, że Lucas chyba nie do końca pojmuje całą sytuację.
– Doskonale rozumiem, Carlos. – Hernandez przerwał mu, patrząc na niego nieznającym sprzeciwu spojrzeniem. – Myślę jednak, że udowodnił swoją wartość i wykonał kawał dobrej roboty, może nawet lepszej niż lokalna policja w ostatnim czasie. I szczerze mówiąc, gdyby był tak zły, jak mówisz, to Los Zetas chyba nie chcieliby jego głowy, prawda?
– Skąd pewność, że jej chcą? – Teraz Oliver założył ręce na klatce piersiowej tak samo jak Carlos i obaj patrzyli na Lucasa, jakby rzucali mu wyzwanie.
– Bo mam powody by sądzić, że podczas walki w El Paraiso Łucznik Światła widział twarze członków Los Zetas. – Tym stwierdzeniem zdziwił Bruniego i stwierdził to z wielką satysfakcją. – Daniel Haller był tylko kozłem ofiarnym. Myślę, że kartel wystawił go celowo, żeby dać policji coś do roboty, ale ten drugi to prawdziwa szycha. Według zeznań jednego z Templariuszy, ten gość walczył wręcz z El Arquero de Luz, pojedynkowali się. Myślę, że Los Zetas bardzo nie chcą, żeby Łucznik komukolwiek powiedział o tym, co widział, więc zaczęli na niego swoje prywatne polowanie. Dlatego uważaj, Carlos – dodał na koniec, zwracając się do Jimeneza. – Jeśli ktoś bardzo krytykuje Srebrnego Strzelca i próbuje go znaleźć za wszelką cenę, daje mi to dużo do myślenia. Jeszcze gotów jestem uznać, że sam działasz w ramach kartelu.
– Zwariowałeś?! – Carlos się oburzył, a na jego twarzy odmalowało się coś na kształt rozczarowania. Znali się tyle lat, więc to krzywdzące, że mógł tak pomyśleć.
– Żartuję. Znam cię, Carlos, ale lepiej miej się na baczności. – Hernandez wysilił się na blady uśmiech, kiedy sięgał do klamki drzwi wyjściowych.
– Łucznik w końcu da się złapać – albo policji, albo kartelowi. To raczej nieuchronne – stwierdził rozsądnie Oliver, jakby próbował wybadać Lucasa i to, co on sam wiedział o tej sprawie. – On jest jeden, a ich cała masa. To mała okolica, w końcu wpadnie w sidła.
– Dlatego nie zamierzam do tego dopuścić. – Lucas po raz pierwszy od dawna miał ochotę się roześmiać, kiedy zobaczył u Olivera grymas wściekłości. – Zamierzam zainicjować proces objęcia El Arquero de Luz programem ochrony świadków. Posiada kluczowe informacje potrzebne do rozpracowania niebezpiecznego kartelu, który działa w podziemiach od lat. Policja federalna ma Los Zetas na celowniku od ćwierć wieku.
– Chyba kpisz. – Bruno nie mógł powstrzymać irytacji. Prychnął głośno, a policzek zadrgał mu w nerwowym tiku. Ciężko się było kontrolować po tej prowokacji Lucasa. – Nikt nie obejmie programem człowieka bez twarzy, przestępcy podejrzanego o zabójstwo!
– Zdziwiłbyś się, jak bardzo ludziom zależy na upadku Los Zetas. – Lucas tym razem uśmiechnął się już z prawdziwie wesołymi błyskami w oczach. Prowokowanie Olivera dawało ogromną satysfakcję. – Składam wniosek do prokuratury federalnej, a oni pociągną to dalej.
– Kartel ma mnóstwo środków, mogą przekupić, kogo trzeba. – Ariana odezwała się po raz pierwszy od dawna. Szczerze wątpiła, by pomysł Lucasa był dobry, nie podobało jej się, że prowokował Olivera, który teraz wyglądał na naprawdę wytrąconego z równowagi. Policji federalnej jeszcze nie miał na karku i chyba dlatego tak bardzo go to ubodło. – Mogą oddalić wniosek, prawda? Bez identyfikacji świadka nie są w stanie nic zrobić, a ty narazisz się na atak Los Zetas.
            Miała ochotę nim potrząsnąć. Przed chwilą robił jej wykład, jak na siebie uważać i jak nie dać się podejść Oliverowi, a tymczasem robił zupełnie odwrotnie. Może jemu nic nie było straszne, ale ona teraz bała się o niego, a nie o siebie.
– Ariana ma rację. Człowiek bez twarzy nie jest żadnym wartościowym źródłem informacji dla policji stanowej, a tym bardziej federalnej – skwitował Bruni, bardziej próbując przekonać o tym samego siebie, niż obecnych w pomieszczeniu.
– Spokojnie, Ollie. – Luke poklepał mężczyznę po ramieniu w iście protekcjonalnym geście. – Najważniejsze jest w końcu zakończenie tych okrutnych wojen gangów, nie uważasz? Nie ma znaczenia, jak tego dokonamy, zwycięstwo to zwycięstwo. Ludzie może i przyzwyczaili się już do tej rzeczywistości, do strzelania w biały dzień, do tego, że ich bliscy giną na ulicach jako przypadkowe ofiary, ale są tym zmęczeni. I wiesz, co, Oliver? – Zawiesił głos, podchodząc bliżej Bruniego, by mieć pewność, że jego słowa porządnie do niego trafią. – Ludzie z Pueblo de Luz i Valle de Sombras stokroć bardziej wolą kibicować zamaskowanemu bohaterowi, nawet jeśli nie zawsze działa do końca legalnie, niż znosić taką zgniłą hołotę jak Los Zetas czy Los Caballeros Templarios choćby dzień dłużej.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:56:52 12-03-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:00:56 12-03-25    Temat postu:

cz. 3

Jordan nie lubił z nikim rozmawiać po treningu. Jeśli mógł uniknąć bezsensownych konwersacji pod prysznicem, korzystał z tej sposobności. Tym razem kiedy udał się do szatni, jego kolegów już w niej nie było. Zdążyli opuścić szkołę, podczas gdy on sprzątał boisko i ucieszył się z tego powodu, bo nie miał ochoty wysłuchiwać narzekań Ignacia, więc dobrze się złożyło. Nie dane mu jednak było długo cieszyć się błogim spokojem, bo przeciągły wrzask odbił się echem od wyłożonego brzydkimi kafelkami wnętrza męskiej szatni, sprawiając że włosy stanęły mu dęba na karku. Przerażone krzyki i piski dobiegały jakby od strony rur w ścianach i miało się wrażenie, jakby kogoś obdzierano ze skóry. Wciągnął na siebie w pośpiechu koszulkę i pobiegł do damskiej szatni, gotów zmierzyć się z jakimś przeciwnikiem, ale w środku nikogo nie było. Piski jednak nie ustawały i kiedy wbiegł w głąb pomieszczenia, zobaczył, że to Lidia Montes nie może się uspokoić. Ukucnęła w rogu prysznica, zaciskając mocno powieki. Owinięta była ręcznikiem, który teraz był już całkowicie przemoczony, a Jordan przestraszył się, że dziewczyna ma jakiś atak.
– Są wszędzie, zaraz wyżrą mi mózg! – krzyknęła Lidia, wskazując na swoją głowę.
Spomiędzy ciemnych, mokrych pasm włosów przebijały białe plamki. Przez chwilę Guzman pomyślał, że dziewczyna nie spłukała szamponu, ale wtedy zdał sobie sprawę, że małe drobinki się przemieszczają.
– Weź je ode mnie, zwariuję tu zaraz! – krzyknęła, popadając już w prawdziwą panikę.
Próbowała je wyczesać, wytrząsnąć, ale miała wrażenie, że jest ich tylko coraz więcej. Jordan chwycił czysty ręcznik, podszedł do niej i zakręcił prysznic, który nie poprawiał i tak już parszywej sytuacji. Podał Lidii kawałek miękkiego materiału, by mogła owinąć się czymś suchym, a sam zajrzał do koszyczka przymocowanego przy prysznicu, w którym spoczywały kosmetyki dziewczyny. W pojemniczku z białą odżywką do włosów roiło się od małych larw. Skrzywił się na sam widok.
– Zrób coś! – poprosiła w desperacji, zaciskając palce na nowym ręczniku i czując się totalnie sparaliżowana. – Próbowałam je spłukać, ale nie idzie, to jakieś potwory!
Jordi wziął krzesło z szatni i przystawił je tyłem do umywalki, wskazując miejsce koleżance.
– Usiądź, zaraz się ich pozbędziemy. – Nakazał jej odchylić głowę do tyłu, jakby była u fryzjera i zabrał się do operacji. Czułby się pewniej, gdyby miał rękawiczki. – Obrzydlistwo.
– Hej! – W jej głosie zabrzmiała płaczliwa nuta, więc nic już więcej nie powiedział, mimo że sam był zdegustowany, a w końcu w szpitalu i na zajęciach uniwersyteckich oglądał już naprawdę paskudne rzeczy. – Nie pozwól im przewiercić się przed mój skalp do mózgu. Widziałam filmy, tak zawsze zaczynają się wszystkie kłopoty.
Jordan połknął uśmiech i kontynuował zabieg wyciągania robali z jej włosów. Odkładał je do pojemniczka z odżywką, ciesząc się, że Lidia nie ma aż tak długich kosmyków, co znacznie ułatwiło proces. Następnie spłukał jej głowę wodą kilka razy, bo prosiła, by upewnił się, że nie zostawi tam żadnych pozostałości po nieproszonych gościach.
– Pożyczysz szampon? Kto wie, co jeszcze mogę znaleźć w moim, może karaluchy? – Dziewczyna wydawała się przerażona samym tym pomysłem.
Westchnął tylko, ale poszedł do męskiej szatni i po chwili wrócił ze swoim szamponem.
– Wyciągnąłeś wszystko? Na pewno? – Lidia upewniała się co kilka sekund, kiedy mył jej włosy, wywracając oczami.
– Nic już tu nie masz. Nie złożyły ci żadnych jaj na głowie, jeśli tego się obawiasz.
– Wolę się upewnić. Możesz umyć jeszcze raz?
– I kto ma teraz OCD? – rzucił pod nosem, a ona nie miała siły się z nim kłócić, bo była obrzydzona do granic możliwości.
– Co za okropieństwo. Jak to w ogóle możliwe? – Lidia nie mogła wyjść z szoku, skąd coś takiego wzięło się w jej kosmetykach.
– Pewnie jakaś felerna partia odżywki – podsunął Jordan, bo nie miał innego wytłumaczenia.
– Niemożliwe, sama robię sobie naturalną odżywkę i nigdy nie miałam problemów. Może nie domknęłam wieczka i zalęgły się te obrzydliwe robale. Muszę pogadać z dyrektorem, że mamy plagę. Już nigdy więcej się tutaj nie umyję po treningu, przysięgam!
– Współczuję twoim koleżankom z drużyny.
– Wolę śmierdzieć, niż mieć to we włosach. Jezu, nadal czuję, jakby łaziły mi po skalpie i drążyły korytarze. Na pewno ich już nie ma?
– Na pewno. Sama zobacz. – Odsunął się, by mogła przejrzeć się w lustrze, a następnie zostawił ją, by wysuszyła włosy i przekonała się na własne oczy, że kryzys został zażegnany.
– Dzięki, Guzman. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale dobrze, że akurat byłeś w pobliżu. Nie wydaje mi się, żeby dziewczyny dały radę mi pomóc, nawet gdyby jeszcze tu były. Od tych robali można się porzygać.
– Mało brakowało. – Dla niego też nie było to miłe zadanie, ale wzruszył ramionami i pokazał jej czyste ubrania, które przyniósł jej ze swojej szafki, kiedy ona była zajęta suszeniem włosów. – Pomoczyłaś wszystkie swoje rzeczy, kiedy tak się miotałaś. Możesz się przebrać w moje.
– Też byś się miotał, gdybyś miał na głowie stado robactwa – żachnęła się, ale w gruncie rzeczy była mu wdzięczna. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że siedziała przy nim cały czas tylko w ręczniku kąpielowym. Zarumieniła się na samą myśl. Niby ręcznik był długi i zasłaniał wszystko co trzeba, ale to nadal niekomfortowa pozycja. – Dzięki za ciuchy.
– Drobiazg.
Wyszedł, żeby mogła się przebrać, a ona z lekką konsternacją wpatrzyła się w kupkę z równiutko złożonymi czystymi ubraniami.
– Eeee, Guzman? – zawołała niepewnie, czując, że zaraz zapadnie się pod ziemię. – A masz też jakieś zapasowe majtki?
– Co? – Był pewien, że się przesłyszał, ale kiedy nie odpowiedziała i za drzwiami szatni zapadła głucha niezręczna cisza, odkrzyknął jej tylko przez drzwi: – Przyniosę.
Normalnie byłaby o wiele bardziej zażenowana, ale w tej sytuacji nie miała wyboru. Robale we włosach stramautyzowały ją do tego stopnia, że wszystko inne wydawało się być sprawą drugorzędną. Wciągnęła na siebie bokserki Jordana, w duchu dziękując za jego czyste przyzwyczajenia. Zawsze miał dodatkowy komplet świeżej bielizny i ubrań na zmianę, a to okazało się w tej sytuacji błogosławieństwem. Dziwacznie się czuła w jego rzeczach, które śmiesznie na niej wisiały – nogawki spodni dresowych musiała podwinąć kilka razy, by móc swobodnie poruszać nogami, a troczki w pasie zacisnąć, by nie zjeżdżały jej z tyłka, ale przynajmniej mogła się w nich zatopić i zakryć to, co trzeba. Były miękkie i zaskakująco wygodne, a ona wreszcie się uspokoiła.
– Staników nie mam – poinformował ją z przekąsem, kiedy wyszła w końcu z szatni w pełni ubrana.
– Ha, ha, ha bardzo śmieszne. – Uśmiechnęła się krzywo, przeczesując ostatni raz włosy i upewniając się, że nic się w nich nie zalęgło. Odetchnęła z ulgą i automatycznie kątem oka zerknęła na włosy Jordana, jakby chciała porównać je ze swoimi i sprawdzić, czy u niego też nie ma żadnych wstrętnych larw. Zmarszczyła nos, przyglądając mu się z ciekawością. – Ty masz kręcone włosy? – W jej głosie słychać było zdumienie i rozbawienie jednocześnie.
– Nie zdążyłem wysuszyć po prysznicu, bo darłaś się wniebogłosy – odparł, szybko przygładzając lekko zakręcone na karku kosmyki. – Śmiejesz się ze mnie?
– To twój kompleks czy o co chodzi? – Dziewczyna po samej jego minie zauważyła, że utrafiła w czuły punkt. – Jak chcesz, to dam ci przepis na odżywkę do puszących się włosów. Można zrobić samemu w domu.
– Może lepiej zajmij się swoimi odżywkami z larwami, okej? Mną się nie przejmuj – odburknął, raz jeszcze przyklepując wilgotne włosy z tyłu głowy i tuż przy uszach, bo wywijały się, wprawiając go w zakłopotanie.
Ruszyli korytarzem w stronę wyjścia. Szkoła była już pusta, więc Lidia cieszyła się, że nikt więcej nie był świadkiem jej upokorzenia. Dłonie wcisnęła w kieszenie wielgaśnej bluzy Jordana i zaciągnęła się przyjemnym zapachem.
– Jakiego detergentu używasz? – zapytała z ciekawością, nie mogąc się powstrzymać.
– A bo ja wiem? Żadnego. Zwykły proszek do prania.
– Żaden płyn do płukania, zmiękczacz do tkanin, nic? – Lidia się zdumiała.
– Nie wydaje mi się.
– To pewnie jeden z tych drogich płynów do prania. Pewnie sam nie robisz prania i nawet nie wiesz.
– Umiem robić pranie, Montes, dzięki za troskę. – Westchnął z irytacją po jej słowach.
– Może to twoje perfumy.
– Nie używam perfum.
– No to może woda kolońska?
– Nie używam wody kolońskiej.
– Wcale?
– Wcale.
– I nie śmierdzisz?
– Myję się, Montes, to zwykle wystarczy.
Nie mogła powiedzieć tego wprost, bo nie chciała, żeby popadł w samozachwyt, ale zapach jego bluzy był obłędny. Veda miała rację – był to zapach niepodobny do niczego innego, ciężko go było nawet opisać. Wiedziała, że ją ściemniał, musiał wypsikać ją jakąś unikatową wodą kolońską albo innymi perfumami, ewentualnie jego mama robiła pranie i używała przyjemnych zapachów. Nic już jednak więcej nie powiedziała, żeby nie prowokować kłótni. Była wdzięczna, że jej pomógł, wolała nie drażnić lwa.

***

Yon sprawdzał swoją pocztę mailową częściej, niż można by to uznać za normalne u ucznia czwartej klasy liceum. W każdej przerwie od treningu zerkał na swój telefon tylko po to, by z rozczarowaniem wrócić do przerwanych czynności. Nie interesowały go powiadomienia od nauczycieli, którzy wypracowali sobie system wysyłania dodatkowych zadań domowych – te po prostu ignorował, mrucząc przekleństwa pod nosem i szukając znajomych nazwisk nadawców. Nie było jednak żadnej wiadomości ani od Emilia Ortegi, przedstawiciela Uniwersytetu Anahuac, ani od Miguela Zavali z Fundacji imienia Diega Maradony, którzy widzieli go na ostatnim meczu w Pueblo de Luz, a on powoli zaczynał tracić nadzieję. Trener Duran mógł twierdzić, że to normalne, że skauci tak właśnie działają i przyjdą jeszcze na kolejne spotkania, ale on czuł, że to ściema, bo takie okazje nie zdarzały się często.
Stokroć bardziej wolałby naprawdę przyłożyć się do piłki i poprawić stopnie, by mieć pewność, że dostanie się na wymarzoną uczelnię, ale nawet na to nie było czasu, bo trener uznał za świetną okazję zbliżający się charytatywny turniej w Mieście Światła i postanowił zgłosić do niego swoją drużynę. Abarca uważał, że to ogromny błąd, bo turniej nic im nie dawał, nie mogli zyskać w klasyfikacji drużynowej, nie byli też w stanie poćwiczyć z godnym przeciwnikiem, bo mieli się mierzyć z tymi cieniasami z zespołu Olivera Bruniego oraz z dziewczynami z Nuevo Laredo, które nawet się do nich nie umywały. Był wściekły, ale musiał przełknąć tę gorzką pigułkę i zmotywować swoich zawodników jak na kapitana przystało.
Zarzucił sobie ręcznik na szyję i usiadł na murawie, scrollując instagrama w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Nawet zwykłe media społecznościowe ostatnio go denerwowały i nie miał siły dodawać nowych materiałów. Powinien jednak dbać o sponsorów i swoich fanów, musiał się przecież jakoś wypromować. Zapozował w nonszalanckiej pozie, udając zmęczenie po treningu i zrobił sobie kilka selfie, by móc zamieścić na swoim profilu. Poszukiwanie idealnego zdjęcia zawsze było największym wyzwaniem – trzeba było przeanalizować oświetlenie, kąt zgięcia łokcia ręki trzymającej aparat, sprawdzić, czy to zdjęcie oddaje w pełni jego atuty i czy nie ma na nim żadnych niespodzianek, których mógłby się później wstydzić. Słyszał o kolesiach z drużyn w Mexico City, którzy byli nieuważni i zamieszczali zdjęcia z butelkami po piwie i papierosami w tle, co momentalnie ich dyskwalifikowało, bo żaden sponsor sportowej odzieży dla nastolatków nie chciałby tego typu reklamy. Dlatego zawsze przywiązywał dużą wagę do tego, co zamieszczał. Nie to że palił papierosy czy pił nadmiernie alkohol – lubił popić na imprezie dla dobrego humoru, ale nie nawalał się jak inni koledzy. Miał głowę na karku na tyle, by wiedzieć, kiedy powiedzieć „dość”. Wpatrzył się w ekran telefonu, obserwując jak powoli przybywa mu polubień pod nowym postem. Na widok jednej notyfikacji serce podskoczyło mu bardziej niż powinno.
Veronica kiedyś była notorycznie online. Jako cheerleaderka, członkini samorządu i kapitan siatkówki musiała być na bieżąco ze wszystkim, a on skrzętnie to wykorzystał. Założył instagrama specjalnie, żeby jakoś zaistnieć i jej zaimponować. Teraz widział, jak bardzo to było żałosne, ale kiedy miał czternaście lat, wydawało się to dla niego jedynym sensownym wyjściem, bo bogini Serratos nie zwracała uwagi na byle kogo. Miała wtedy chłopaka, wiedział o tym, ale serce nie sługa. Jakiś cichy i fałszywie pewny siebie głosik w jego głowie podpowiadał mu, że to może się udać i ma u niej szansę, jeśli tylko pokaże się z odpowiedniej strony. W pierwszej klasie liceum przegapił pierwszy nabór do piłkarskiej drużyny, bo zwichnął sobie rękę przez Guzmana, ale kiedy w końcu się dostał w kolejnym semestrze, mógł spędzać z nią więcej czasu i bliżej się zapoznać. Kiedy zaczęła go obserwować na instagramie, był w siódmym niebie i nadal pamiętał te uczucia, które mu towarzyszyły, kiedy widział powiadomienia o tym, że polubiła jego zdjęcia.
– Ale z ciebie przegryw – mruknął sam do siebie, kręcąc głową na te wspomnienia.
Odruchowo otworzył profil Veronici i wyświetlił jej story, machinalnie klikając ikonę serduszka, nawet się nad tym nie zastanawiając. Lubił wszystko, co dodawała, nawet jeśli mu się to nie podobało. Polubił nawet cholerne zdjęcie jakichś gigantycznych pomidorów, nie mając pojęcia, co to oznacza, ale dla niej chyba było to ważne. Teraz zaciskał palce na smartfonie tak, że aż mu drętwiały, kiedy zdał sobie sprawę, że na swoim story oznaczyła tego ciamajdę Felixa Castellano. Byli razem na jakiejś przejażdżce rowerowej i pewnie świetnie się bawili, a Yon stwierdził, że nie jest już w stanie nadążyć za tą dziewczyną. Łamała mu serce raz za razem, nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Nie miał pojęcia, czy się z kimś spotyka, ale z tego co słyszał od znajomych z Pueblo de Luz dużo czasu spędzała z chłopakami. Nie było to nic dziwnego, bo dziewczęta zwykle nie przepadały za kimś, kto urodą bił je na głowę, ale i tak go denerwowało, że wokół Vero kręci się tyle gnojków. Cały aż się wyrywał, żeby do niej pojechać, ale duma po prostu mu nie pozwalała. Wiedział, że jeśli zrobi to raz jeszcze, nie będzie już odwrotu, a naprawdę nie chciał być tylko rękawem do wypłakania czy chłopakiem, do którego dzwoni się, kiedy ma się ochotę na szybki numerek. Chciał czegoś więcej i Veronica chyba nie mogła mu tego dać.
– Mam szalony pomysł. – Patricio pojawił się za nim znienacka, kładąc mu dłonie na ramionach i sprawiając, że Yon podskoczył ze strachu, bo tego się nie spodziewał. Kumpel musiał go obserwować od jakiegoś czasu i dopiero teraz zdecydował się podejść po treningu. – Może zadzwonisz do Vero, umówisz się z nią i powiesz jej, co czujesz?
– Pewnie, świetny pomysł. Uwielbiam dostawać kosza. Skąd wiedziałeś, Pat? – Abarca popukał się w głowę, chcąc mu pokazać, że jest nienormalny, jeśli sugerował coś takiego.
– Więc zamierzasz wzdychać do niej i torturować się jej zdjęciami do końca życia? Stary… – Pat urwał, bo nie chciał być wredny. Doskonale wiedział, jak to jest kochać kogoś bez wzajemności, więc nie był odpowiednią osobą do udzielania rad, ale widok kumpla był tak żałosny, że chciał mu jakoś pomóc. – Wiesz, co powinieneś zrobić? Zacząć randkować.
– Randkować? To nie są lata dziewięćdziesiąte, nikt już nie randkuje, Pat. Randki to przeżytek – dodał z lekkim prychnięciem na samą myśl. – Ja nie chodzę na randki.
– Umawiałeś się już z dziewczynami. – Gamboa podrapał się po głowie, próbując sobie przypomnieć, czy może coś się zmieniło.
– To co innego, kiedy dziewczyna ci obciągnie na imprezie…
– Lepiej nie zaczynaj. – Gamboa skrzywił się, unosząc rękę do góry, żeby go powstrzymać przed opowiedzeniem tych zbyt obrazowych historii. – Przecież miałeś dziewczyny, wychodziliście razem do kina, na coś do żarcia…
– Tak, ale to nie randkowanie. Tobie chodzi o spotykanie się z różnymi osobami, żeby kogoś poznać, a ja nie potrzebuję poznawać nikogo nowego, znam już mnóstwo osób, których imion nawet nie pamiętam. – Yon odchylił się do tyłu i oparł łokcie na trawie, wygrzewając się w słońcu. – I nie zamierzam zakładać sobie „Kupidyna”, tam mają konta tylko zboczeńcy, którzy umawiają się na seks.
– Moja kuzynka poznała narzeczonego na „Kupidynie” – przypomniał sobie Pat, a Yon parsknął śmiechem.
– Tak, poszła z nim w tango na pierwszym spotkaniu i teraz muszą się hajtać, bo facet nie zdążył wyciągnąć wacka na czas. Tak właśnie wygląda „Kupidyn”, Pat. Przecież wiesz, sam miałeś tam konto. Byłeś w ogóle na jakichś randkach czy to tylko pic na wodę? – dopytał, bo właściwie nigdy o tym nie rozmawiali. Pat czasami potrafił być dość skryty, a może po prostu to Abarca był kiepskim kumplem, bo nie zawsze go słuchał zbyt skupiony na własnych problemach.
– Pisałem z kilkoma dziewczynami. – Podrapał się po głowie, próbując sobie przypomnieć ten mały wycinek ze swojego życia. Był wtedy samotny, a po śmierci Dalii nawet zdesperowany, więc mało rzeczy go obchodziło. – Spotkałem się z kilkoma, ale to po prostu nie było to. Przestałem chodzić, jak trafiłem na jakąś świruskę. Dziewczyna była dziwna, więc się wymówiłem i wróciłem do domu.
– Jak bardzo dziwna?
– Tak bardzo, że pytała mnie, jak szerokie mam tylne siedzenie w samochodzie.
– Bezpośredniość się ceni. – Yon pokiwał głową z uznaniem, za co oberwał od kolegi bidonem z izotonikiem. Roześmiał się więc szczerze. – Nie mam czasu ani energii, żeby szukać sobie dziewczyny. Podoba mi się tak, jak jest. Nie szukam czegoś zobowiązującego.
– Dlatego wzdychasz do Vero, gapiąc się na jej stare zdjęcia? – Patricio chwycił telefon Yona do ręki. – O, Veda dodała coś z Wolfem.
– Z tym gamoniem? Pokaż! – Abarca wyrwał koledze swój telefon, ze złością przeszukując instagrama, ale nic nie znalazł. – Co ściemniasz?
– Żałuj, że nie widziałeś swojej miny! – Gamboa złapał się za brzuch, bo od śmiechu prawie popękały mu żebra. – Co to miało być z tym Wolfgangiem ostatnio? Wsiadłeś na niego, jakby był jakimś zboczeńcem. Chłopak mieszka koło ciebie, a nie chciałeś puścić Vedy samej.
– A bo ja wiem, jaki on jest? Nie znam go za dobrze.
– Jesteśmy razem w drużynie.
– Wystarczy mi, że dobrze broni, nic więcej od niego nie potrzebuję i tak naprawdę mało go znam. No i to dziwne, że nie wiedzieliśmy o jego starym, nie sądzisz? Kumple z drużyny powinni o sobie wiedzieć takie rzeczy, ale my nie jesteśmy kumplami. Poza tym on gra na jakiejś harmonijce, jest dziwny.
– Na flecie poprzecznym. Wiedziałbyś, gdybyś czasem słuchał, co się do ciebie mówi. Moim zdaniem trochę ci odwaliło z zazdrości. – Patricio wyraził swoją fachową opinię, powstrzymując się od śmiechu. – Nie chciałeś, żeby Veda była z nim sam na sam, bo to rani twoje ego. Po raz pierwszy byłeś w towarzystwie niemal niewidzialny. Lubisz, jak ludzie poświęcają ci uwagę, jesteś troszkę narcyzem i myślę, że skrycie podoba ci się atencja, którą zwykle daje ci Veda, nawet jeśli twierdzisz, że ona przylepiła się do ciebie jak rzep psiego ogona. Jeśli nie jesteś w centrum zainteresowania, czujesz się pominięty. To od zawsze był twój problem. Masz kompleks bycia „numerem dwa”. Po co pocałowałeś Vedę, jeśli nie chciałeś jej robić nadziei? Tak się nie robi.
– Zrobiłem to dla funu, to nawet nie był prawdziwy pocałunek, taki tam tylko całus, a ona wzięła wszystko na poważnie i jeszcze wszystkim o tym gada. – Yon się naburmuszył. Nie spodobały mu się słowa Pata, bo były prawdziwe. – Idę do niej dzisiaj na korki z angola.
– Nie całuje się dziewczyn, jeśli nie ma się wobec nich poważnych planów.
– Och, tak, Gamboa, przypomnij mi, ile ty dziewczyn w życiu całowałeś?
– Tak tylko mówię. Lubię Vedę, jest wrażliwa i wydaje mi się, że cię lubi, choć z niewiadomych dla mnie przyczyn. – Siedemnastolatek dodał całkiem szczerze, próbując jakoś pojąć tę tajemnicę. – Więc jeśli ona cię nie interesuje i podoba ci się tylko uwaga, którą ci poświęca, to może lepiej odpuść i nie zaprzątaj sobie głowy nią i Wolfem.
– k***a, Pat, idź może lepiej na psychologię zamiast na architekturę, co? – warknął Abarca, ściągając ze złością ręcznik z ramienia i rzucając nim w kolegę. Miał jeszcze gorszy humor niż wcześniej.
– Nawet tak nie mów, ojciec się prawie popłakał ze szczęścia, jak powiedziałem, że chcę zacząć staż w jego firmie. Chce mnie wszystkiego uczyć i wszystko mi pokazywać, a ja muszę go hamować i mówić, że wolałbym zacząć od parzenia kawy. Trochę mnie to przeraża, nie miałem pojęcia, że w budowlance tyle się dzieje. Myślałem, że ktoś rysuje plan, ktoś inny kupuje cegły, a trzecia osoba stawia mur, ale wychodzi na to, że proces jest ciut bardziej skomplikowany. Dostałem kask ochronny z własnym nazwiskiem – pochwalił się, wyciągając telefon i pokazując kumplowi swoje zdjęcie z placu budowy. – Ruby mówi, że wyglądam jak Bob Budowniczy. Pan Bernal załatwił mi super mentora, który mnie oprowadza i wszystko tłumaczy, sporo się uczę. To miłe z jego strony.
– Nie jest dziwnie? – zagadnął Yon, nagle trochę poważniejąc. – No wiesz, to jednak ojciec Dalii. Na pewno nie przeszkadza ci oglądanie go tak często?
– Nie częściej niż normalnie. – Gamboa wzruszył ramionami. – Zawsze był wobec mnie w porządku. Nie zmienił się za bardzo, tylko trochę posiwiał i mniej żartuje. To Alicia bardziej to przeżyła. Podobno nie jest z nią dobrze.
– Wiem, słyszałem. – Abarca obrócił w dłoniach telefon, próbując skupić na czymś swoją uwagę. Ciężko było mówić o rodzicach zmarłej przyjaciółki, bo to przywoływało wspomnienia.
– W każdym razie moje CV przedstawia się całkiem nieźle, nawet jeśli praktyki mam załatwione po znajomości. – Pat wzruszył ramionami, robiąc przepraszającą minę. Pedro Gamboa nie był wielką szychą w przedsiębiorstwie pana Bernala, ale i tak posiadanie ojca w takiej firmie zdecydowanie ułatwiało mu zdobycie cennego doświadczenia. – Mogę się przyjrzeć biznesowi z różnych stron, a to jest całkiem ciekawe. Wiedziałeś, że Bernal robi interesy z Mengonim? Mengoni inwestuje ostatnio w San Nicolas, budują coś razem.
– Mengoni jak ten karateka, z którym kiedyś chodziła Dalia?
– Nie chodzili ze sobą, spotykali się trochę na letnim obozie, to wszystko – sprostował Pat. – Ale tak, chodzi o Daniela. Jego ojciec to niezły rekin biznesu w tych rejonach.
– Kolejny? – Kapitan wywrócił teatralnie oczami, udając, że ziewa. Praca za biurkiem albo pod krawatem nigdy nie była jego marzeniem. – Mój ojciec też chce, żebym pomagał u niego w firmie. To chyba jakaś nowa moda na zacieśnianie synowsko-ojcowskich więzi. Mówi, że będzie mi płacić.
– To chyba dobrze?
– No chyba, ale jeśli mam spędzać wolny czas w nudnej jak flaki z olejem agencji ubezpieczeniowej, to lepiej niech zapłaci dobrze. Mam swoje potrzeby. – Yon postanowił od razu to zaznaczyć. – Zarobić jest fajnie, zyskać doświadczenie i trochę kwitków na studia też super, ale tata myśli, że jak pobędę trochę wśród tych sztywniaków, to sam zechcę być brokerem, a mnie to w ogóle nie jara.
– Firma twojego taty ubezpiecza inwestycje Mengoniego, tak słyszałem – przypomniał sobie Gamboa, uważając to za ciekawy zbieg okoliczności. – Może będziemy pracować razem? – podsunął. – Jak ja z tobą wytrzymam…
– Gdybym miał resztę życia siedzieć w papierach i wciskać ludziom ubezpieczenie, z którego pewnie nigdy i tak nie skorzystają, to chyba umarłbym z nudów.
– E, tam. – Patricio machnął ręką, z trudem powstrzymując parsknięcie. – Dałbyś sobie radę, może nawet byś to polubił. Dobrze sobie radzisz z numerkami, jesteś niezły z matmy. Szkoda tylko, że przez większość czasu twoja umiejętność liczenia kończy się na cyfrze „dwa”.
– Zamknij się.

***

Conrado był cierpliwym człowiekiem. Był wyważony, opanowany, cechował go niemal stoicki spokój. Jednak wychowując nastolatkę, zdał sobie sprawę, że wiąże się to z wieloma nieprzyjemnymi rzeczami. Wszedł do mieszkania Guerrów z koszem na pranie i postawił go na kuchennym stole.
– Zostałeś gospodynią domową? Urocze. – Fabricio oderwał się od laptopa i zerknął na przyjaciela ze śmiechem.
– Błagam, powiedz, że to twoje i zawieruszyły się w naszym praniu. – Brunet dwoma palcami chwycił część wypranej garderoby i pokazał przyjacielowi, który nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. – To nie jest zabawne.
– Przepraszam, ale nie mogę… – Guerra zaczął niekontrolowanie chichotać.
Białe męskie bokserki marki supreme zdecydowanie nie należały do niego. Conrado też raczej nie gustował w takiej bieliźnie. Gumka majtek z czerwonym logo marki rzucała się w oczy, a Fabricio nie wiedział, czy ma współczuć Saverinowi czy może raczej bardziej się z niego nabijać.
– Znalazłem to w dzisiejszym praniu i zdecydowanie nie są moje.
– Lidia ma chyba sporo do wyjaśniania.
Guerra zacisnął wargi tak mocno, że aż mu zbielały. Naprawdę nie chciał naigrywać się z przyjaciela, ale ta sytuacja była szalenie zabawna. Sportowa męska bielizna w koszu na pranie zastępcy burmistrza to niezła sensacyjka.
– Poczekaj jeszcze parę lat, Alice niedługo podrośnie, a ja też będę się tylko śmiał i nie pomagał. – Conrado odłożył fragment garderoby ostrożnie w koszu na pranie i posłał przyjacielowi wrogie spojrzenie. Fabricio natychmiast się uspokoił.
– Jeśli Alice zacznie przyjmować w domu chłopców, którzy będą zostawiali u nas swoje gacie, to ją wydziedziczę. Ale najpierw upewnię się, że jej koledzy nie będą już potrzebowali tej kieszonki z przodu w bokserkach. – Nie rzucał słów na wiatr. Świadomość, że Alice tak szybko dorastała była już wystarczająco dołująca, ale słowa Saverina dały mu do myślenia – malutka blondyneczka będzie w wieku Lidii już za parę lat. Wolał nie myśleć, co by rzeczywiście zrobił, gdyby przydarzyła mu się taka sytuacja. – Zapytaj Lidię, może to jakieś nieporozumienie. Może to majtki koleżanki.
– Nie wkurzaj mnie, Guerra. – Brwi Conrada zbiegły się w jedną czarną gąsienicę, kiedy zaciskał palce na koszu na pranie. Fabricio nie mógł utrzymać powagi. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób jeszcze mam wytyczać granice. Chyba muszę sobie uciąć pogawędkę z tym koleżką.
– Z jakim koleżką?
– Z Danielem Mengonim. Ma sporo do wyjaśnienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:40:34 13-03-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 053 cz. 1
YON/ANITA/FABIAN/FELIX/JORDAN/VERONICA/OLIVIA/OLIVER/LAURA/LIDIA


Yon czuł się obserwowany i szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłby się, gdyby ojcowie Vedy zainstalowali w jej pokoju kamerę, żeby móc sprawdzać, czy nie pozwala sobie na za dużo w czasie korepetycji. Drzwi też pozostawili uchylone rzekomo dlatego, że trzeba było naoliwić zawiasy, ale Abarca nie był aż tak głupi. Gdyby to on był tatą i miał nastoletnią córkę, pewnie też nie chciałby jej zostawiać w towarzystwie nastoletniego siebie. Veda przygotowała dla niego obiad, a teraz sprawdzała jego test z angielskiego, więc on miał czas, żeby rozejrzeć się po wnętrzu. Nigdy wcześniej tutaj nie był, a pomieszczenie wydawało mu się mieć charakter zbyt dziecięcy nawet jak dla lubiącej ropuszki Vedy.
– Hmm – mruknął sam do siebie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Na jego ustach zagościł lekki uśmieszek. – Jednak masz misia w pokoju. Tak myślałem, że pewnie na nim ćwiczysz całowanie.
– Co takiego? – Brunetka podniosła wzrok znad testu i podążyła za wzrokiem Yona, które spoczęło na gigantycznym brunatnym misiu w rogu pokoju. – Nie jest mój, należał do Gracie, córki Ivana.
Większość rzeczy zmarłej dziewczynki została zebrana i ulokowana w bezpiecznym miejscu, by Veda miała większą swobodę. Niektóre jednak miały swoje stałe miejsce i Vedzie podobał się pluszowy niedźwiadek w rogu, choć wolała rzecz jasna ropuchy.
– Myślałem, że ma w oku kamerę – przyznał, czując lekki dreszcz na plecach.
– Nie bądź niemądry. Masz problem z odmianą czasowników nieregularnych – oznajmiła, oddając mu sprawdzony test. – Myli ci się forma przeszła z podstawową, ale nie szkodzi, to jest do wypracowania, można się nauczyć na pamięć. Jakie buty powinnam włożyć? Szpilki? – zapytała na koniec, jakby nadal kontynuowali wcześniejsze modowe rozważania.
– Zdecydowanie nie. – Abarca szybko pokręcił głową. Nie był ikoną mody i nie podobało mu się, że dziewczyna stawia go w takim położeniu. Nie mógł przecież dać jej szczerej porady z perspektywy faceta, jeśli tak naprawdę nie chciał, żeby szła na tę randkę. Ten cały Wolfgang wydawał mu się szemranym typem. Nie mógł też jednak dać jej złych rad, bo była to zapłata za korepetycje, a miał swoje resztki honoru. Śladowe ilości, w sumie i tak było tego bardzo mało, więc zdecydował się iść dalej w swój pierwotny plan. – Załóż kozaki.
– Kozaki?
– A masz kalosze? Są teraz modne, wygoogluj. – Abarca udał, że przygląda się swojemu testowi z angielskiego, gdzie Veda zaznaczyła mu błędy. – Ej, dlaczego to jest źle? – Oburzył się, pokazując jej jedno z zadań.
– Bo „advice” jest rzeczownikiem niepoliczalnym, więc nie możesz powiedzieć, że dałeś komuś „advices”. Poprawnie byłoby „some advice” – wytłumaczyła, skreślając jego błedne końcówki. – A ja potrzebuję teraz „piece of advice” w kwestii mody, więc wysil się trochę i spójrz na to jak facet. Co lubią faceci?
– Im mniej ciuchów tym lepiej – mruknął sam do siebie, ale szybko się opamiętał, żeby czasem Veda nie wzięła sobie tego do serca. – Faceci lubią słodkie rzeczy. Rajstopy. Grube, kolorowe rajstopy. Masz takie żółte, nie? Ubierz je. Mogą być w ropuchy, są urocze.
– Naprawdę tak uważasz? – Nie była pewna, czy mówi poważnie. Uważał ropuchy za obleśne, a teraz twierdził, że są słodkie. Usiadła na piętach, patrząc na niego z lekkim powątpiewaniem. On siedział naprzeciwko niej na miękkim dywanie i kiwał gorliwie głową.
– No pewnie.
– To w końcu dżinsy czy rajstopy?
– Najlepiej i to i to. Nie ma nic seksowniejszego niż warstwy.
– Wydaje mi się, że się ze mnie nabijasz. – Nadąsała się trochę, spuszczając głowę. Nie zawsze było dla niej jasne, kiedy ktoś kłamał czy używał sarkazmu, a Yon potrafił być wredny.
– Nie rozumiem, po co w ogóle chcesz się stroić dla Wolfa, skoro to ewidentnie gej. – Abarca oświadczył to z pełnym przekonaniem, odkładając na bok test i słownik od angielskiego i spoglądając na dziewczynę lekko naburmuszony. Pat miał rację, podobało mu się, kiedy poświęcała mu uwagę, ale kiedy na tapecie pojawił się Wolfgang, zdawała się kompletnie zmienić front.
– Nie jest gejem, sam mi powiedział – obruszyła się, bo czuła, że Yon robi jej na złość. W końcu zapytała nowego kolegę, czy chce iść z nią na randkę czy może przyjacielski wypad do kina, a on zdecydowanie zaznaczył, że jest hetero.
– No pewnie, że się nie przyzna, ale mówię ci – tylko gej grałby na flecie.
– Jesteś niemiły. Dlaczego chłopiec nie może grać na instrumencie bez takich podtekstów?
– Może na normalnym instrumencie jak gitara basowa albo bębny, ale nie na flecie, klarnecie czy puzonie. Długie, wąskie i trzeba w nie dmuchać, żeby wydobyło dźwięk – brzmi jakby miał wprawę w robótkach ręcznych i robieniu loda. – Roześmiał się pogardliwie, szydząc z kolegi z drużyny. – Nie wierz we wszystko, co mówią ci faceci, bo kłamią. Może mówić, że jest hetero i być ukrytym gejem. Może mówić, że poczeka, aż będziesz gotowa, ale chce tylko bardziej dobrać ci się do majtek, może mówić że nie ogląda pornosów, ale robi to na potęgę.
– Nie wszyscy mają takie zboczenia. A poza tym pornografia jest niegrzeczna. Nie rozumiem, jak można podglądać kogoś w takiej intymnej sytuacji. To powinna być sprawa między nimi – wyraziła swoją fachową opinię, wzdrygając się na samą myśl.
– Nie znam żadnego gościa w naszym wieku, który nie oglądałby porno. Każdy przynajmniej raz w swoim życiu to widział. Nawet te świry z katolickiego liceum to robią, może nawet są bardziej szurnięci.
– Ty też to robisz? – Veda zrobiła wielkie oczy. Była zaciekawiona i zdegustowana jednocześnie. Rozmawiały o tym z dziewczynami i doszły do wniosku, że nastoletni chłopcy naprawdę mieli wypaczony obraz seksu i kobiet w ogóle, przez co ciężko było im się równać z tymi wszystkimi supermodelkami, z którymi były nieustannie porównywane.
– Zdarza mi się. Nie jestem jakimś uzależnionym zbokiem, ale dziwne by było, gdybym nigdy nie widział świerszczyka – przyznał, bo nie widział w tym nic złego. On miał powodzenie u dziewczyn, widział biust na żywo i nie potrzebował stałej stymulacji sztucznymi obrazami, które bombardowały ich zewsząd, ale zdarzało mu się w przeszłości podejrzeć kilka filmów dla dorosłych, jego kolegom również. Nie wierzył, że byli święci, którzy tego nie robili.
– A robiłeś sobie kiedyś dobrze, oglądając czyjeś zdjęcia?
Sam był sobie winien, zaczynając ten temat i teraz było już za późno. Pytanie Vedy kompletnie zmiotło go z planszy, a zrobił się tylko bardziej czerwony, kiedy drzwi do jej pokoju rozchyliły się gwałtownie i stanął w nich Ivan Molina. Yon spanikował, że szeryf wszystko słyszał, ale ten chyba tylko wolał trzymać rękę na pulsie i przyszedł ich sprawdzić. Wystawił w ich stronę talerz z pozostałymi taco, a Abarca wykorzystał okazję – podleciał do niego i wepchnął sobie do ust cały placek z mięsem.
– Uwielbiam tacosy – przyznał z zapchaną buzią, czym sprawił, że szeryf przyjrzał mu się podejrzliwie. Po chwili jednak zniknął, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Nie chcąc, by Veda wracała do tematu masturbacji, z której raczej wolał się nie zwierzać zważywszy na fakt, że robił to, pisząc z Cillą i czuł teraz z tego powodu wstyd. – Taco są na mojej liście.
– Na liście? – Brunetka zamiotła kilka razy rzęsami, nie bardzo rozumiejąc.
– No wiesz, tej liście marzeń, o której mówiłaś. Nie nazwałbym tego marzeniem, bardziej wyzwaniem… – Abarca przełknął w końcu taco i przysiadł z powrotem na dywanie. – Chcę zjeść prawdziwe taco w każdym stanie w Meksyku i znaleźć to idealne. Muszę też koniecznie spróbować najostrzejszej salsy, jaką uda mi się dorwać. Może pobiję rekord Guinessa?
– Jest jakiś rekord Guinessa w jedzeniu ostrych sosów?
– Nie wiem, ale musi być. W tych rekordach są naprawdę kosmiczne rzeczy.
– Co jeszcze chciałbyś zrobić? – Vedzie oczy rozświetliły się, kiedy jej kolega zaczął opowiadać o swoich życzeniach. Wreszcie zaczął się trochę bardziej otwierać, choć marzenie o zjedzeniu absurdalnej liczby taco raczej nie było zbyt ambitne.
– Naprawdę chciałbym pobić rekord – przyznał, choć nigdy wcześniej nie mówił tego na głos. Nie miał spisanej listy, ale kilka rzeczy chodziło mu po głowie od dawna. – Chcę się zapisać w historii mojej szkoły i pobić rekord goli w jednym meczu.
– Kto ma teraz ten rekord?
– Franklin Guzman. Chcę być lepszy.
– Uda ci się?
Yon zamyślił się nad tym. Jeśli nadal będzie obrywać po twarzy zamiast strzelać bramek, pewnie marne były na to szanse. Musiał bardziej skupić się na grze, a tymczasem jego prywatne rozterki wpływały na jego skupienie. Pozostawił to pytanie bez odpowiedzi i zastanowił się, co jeszcze chciałby w życiu zrobić.
– Chcę zobaczyć wschód słońca z kokpitu samolotu. Jako pilot – dodał, kiedy Veda już otwierała usta, by powiedzieć, że przecież to łatwe, mając wujka pilota, który mógłby go zaprosić do kabiny pilota. – Chcę też oblecieć wszystkie miejsca, które wyglądają super z lotu ptaka. Są takie pola ryżowe w Azji, które z powietrza robią niesamowite wrażenie, muszę je koniecznie zobaczyć. Co jeszcze? – zamyślił się, uśmiechając się sam do siebie. – Zbudowanie samolotu od podstaw, to już wiesz… Wygrana w turnieju międzyszkolnym i tytuł MVP, to jest oczywiste… Chcę też polecieć nad Wielki Kanion i zobaczyć go z góry albo Alpy! – Yon klasnął w dłonie, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę. – To rzut beretem od Wiednia, mogę cię podrzucić i zdążyć na śniadanie nad Mount Blanc. Muszę też koniecznie wymyślić, jak przekonać mamę do latania. Jak sprawić, żeby osoba, która boi się latać, wsiadła do samolotu? To będzie zagwozdka, muszę dopisać do listy. I w sumie to nigdy nie próbowałem balonów z helem. To musi być zabawne.
– To dużo jak na kogoś, kto nie robi list – przypomniała mu, patrząc uradowana na jego wesołą minę, bo rozluźnił się, mówiąc o rzeczach, które były dla niego ważne. – Musisz to koniecznie spisać! Co jeszcze?
– Pewnie znajdzie się jeszcze sporo rzeczy – przyznał. – A jak już zrealizuję wszystkie moje, chciałbym pomóc komuś spełnić jego marzenie. Raz mogę być bezinteresowny.

***

Ten dzień był dla Anity prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem. Odwiozła Leticię do domu i poprosiła ją o relację z wyjawienia wielkiego sekretu Basty’emu, kiedy ta już się na to zdobędzie. Sama pamiętała tamten dzień, w którym powiedziała Basty’emu o ciąży. Pierwszy szok trwał bardzo długo i Anita myślała, że już go nie odzyska, bo dostał taką zawiechę, że można to było uznać za mały udar. Ale potem w końcu radość ustąpiła miejsca zdumieniu. Nie byli na to gotowi, oboje mieli inne plany i nie myśleli wtedy o małżeństwie, ale dziecko wszystko zmieniło. Anita nie żałowała jednak ani chwili. Felix i Ella byli najlepszym, co ją w życiu spotkało. Basty zawsze mówił, że chciał więcej dzieci, ale przez chorobę Elli nigdy już do tego nie wracali – zbyt byli pochłonięci bieżącymi sprawami, a potem on zaciągnął się do armii, żeby zarobić i ściągnąć rodzinę do Stanów. To jednak nigdy się nie wydarzyło, bo jego żona, co tu dużo mówić, oszalała. Anita była wdzięczna niebiosom, że tym razem Castellano trafił na tak cudowną kobietę jak Leticia.
– Idź do domu, ja i Maria Elisa sobie poradzimy. – Valentina widziała zmęczone spojrzenie siostry, kiedy ta przekroczyła próg baru.
– Jest poniedziałek, macie urwanie głowy. – Anita poklepała Tinę po plecach, dziękując jej za troskę, ale zamierzała pomóc swoim pracownikom i sama zakasać rękawy. – Oscar dzisiaj gra?
– Tak. Pytał, czy zaśpiewasz z nim.
– Nie dzisiaj. Moim strunom głosowym przydałoby się wytchnienie.
– A co, za dużo krzyczałaś w nocy? – Kelnerka Maria Elisa zażartowała, ale w porę się zamknęła, widząc spojrzenie szefowej.
– Nocowanki u Gianluci są aż tak intensywne? Nic dziwnego, że prosiłaś mnie, żebym posiedziała z Raquel. Ty miałaś inne priorytety… – Valentina nabijała się z siostry, rozlewając drinki klientom.
– Poprosiłam cię, żebyście spędziły razem trochę czasu, bo Raquel potrzebuje trochę kontaktu z rówieśniczkami. Nie ma potrzeby, żeby starucha jak ja wciąż jej pilnowała jak jakaś Baba Jaga.
– Nie jesteś starą jędzą, pomogłaś tej dziewczynie. – Tina trzepnęła siostrę żartobliwie ścierką kuchenną. – Ale Gianluca serio jest aż tak dobry?
– Valentina! – Anita skarciła ją, kręcąc głową, po czym udała się na zaplecze, by przebrać się w coś wygodniejszego do pracy przy barze.
– Co podać? – Młodsza z sióstr tylko zachichotała i zwróciła się do eleganckiego faceta przy kontuarze, który sączył jedno martini i od pół godziny nie zwalniał miejsca innym. Wkurzyło ją to, bo bar pękał w szwach i przydałaby się trochę sprawniejsza wymiana klientów przy barze, żeby inni nie musieli podpierać ścian.
– Jeszcze raz to samo i rozmowę z szefową. – Brunet uśmiechnął się, przesuwając po blacie wizytówkę. Valentina spojrzała na nią niepewnie.
– Adriano Mengoni? – Zmierzyła wzrokiem jego eleganckie spodnie i mokasyny, które Ivanowi pewnie podniosłyby ciśnienie. Był jednak przystojnym facetem z klasą, trzeba mu było to oddać. – Moja siostra jest teraz zajęta, przyjdzie za chwilę.
– Siostra? – Mengoni obrócił w dłoniach kieliszek z drinkiem, uważnie przypatrując się barmance. – Nie poznałem cię, Tini. Wyrosłaś.
Zdusiła w sobie ochotę, by odpowiedzieć: „Rzeczywiście, urosły mi cycki” i po prostu zawołała Anitę. Obecność tego faceta, który był mężem konkurentki w wyborach do rady, nie wróżyła chyba niczego dobrego. Jej starsza siostra również miała takie odczucie, kiedy wróciła za bar w fartuszku z logiem lokalu.
– Adria, miło cię widzieć. Co cię sprowadza? Rzadko bywasz w miasteczku – przywitała się, nalewając mu kolejnego drinka. – Nie mów, że Marlena wysłała cię na przeszpiegi. Sprawdzasz jej polityczną konkurencję?
– Nic z tych rzeczy. – Roześmiał się szczerze, a jego ręka automatycznie powędrowała w stronę ulotki wyborczej. Silvia uparła się, że Anita powinna je wszędzie rozlokować, by ludzie oswoili się z jej kandydaturą. – Prawdę mówiąc, gdyby moja żona wiedziała, że tu jestem, pewnie by się ze mną rozwiodła.
– Nie sądzę, jest zbyt religijna. – Anita wydawała się być zaintrygowana jego wizytą. Zarzuciła sobie na ramię kuchenną ściereczkę i czekała na to, co miał jej do powiedzenia. – Mamy urwanie głowy, więc lepiej, żebyś od razu przeszedł do sedna.
– Kiedyś nie byłaś taka sztywna – zwrócił jej uwagę, ale zgodził się, że lepiej będzie rozmawiać na temat konkretów. – Nieźle się tutaj zadomowiłaś, lokal tętni życiem. Wiesz, że kiedyś próbowałem kupić ten budynek? To świetna lokalizacja.
– Zgadzam się, samo centrum miasteczka. – Przeczuwała, że wie, do czego to zmierza, ale pozwoliła jemu się wysilić. – Jestem zadowolona z mojego biznesu.
– Otwieram kilka klubów w San Nicolas – poinformował ją, wyciągając przy tym kolejną wizytówkę. – W Pueblo de Luz od zawsze brakowało takiej miejscówki. To miejsce byłoby świetne, gdyby je odpowiednio przerobić.
– Nie jestem zainteresowana. – Postanowiła ukrócić jego zapędy, zanim na dobre się rozkręci. – Nie chcę tutaj klubu i tańców na rurze, to rodzinny pub z meksykańską tradycją.
– Nie wiem, za kogo mnie masz, Ani, ja też mam na myśli gustowny lokal, choć osobiście wydaje mi się, że odrobina nowoczesności by nie zawadziła.
– Cóż, w takim razie otwórz go gdzie indziej. W San Nicolas de los Garza klienci są łasi na takie atrakcje, my wolimy tradycję.
– W porządku. – Adriano wstał ze swojego miejsca i zapłacił za drinki, wciskając do słoika na ladzie pokaźny napiwek dla Valentiny. – Gdybyś jednak zmieniła zdanie, zadzwoń.
– Nie zmienię – oświadczyła, teraz już lekko zirytowana. Uśmieszek Mengoniego był dziwnie złowrogi, a może tylko to sobie wyobraziła.
– To zabytkowy budynek, prawda? – zauważył, kiedy już zbierał się do wyjścia. Nie pozostawił wątpliwości, że dobrze to sobie przemyślał. – Od lat starałem się o kupno, ale nigdy nie dostałem pozwolenia. Ty natomiast zjawiłaś się w mieście i od razu otworzyłaś biznes. Ciekawe.
– Mam smykałkę do interesów.
– Nie wątpię. Bliska przyjaźń z panią burmistrz też zapewne pomaga. – Adriano uśmiechnął się i wyszedł, pozostawiając ją z gniewną miną.
– Wszystko okej? – Tina wróciła do siostry, z niepokojem obserwując jej napięte ramiona. – Chciał kupić od ciebie bar? Myślisz, że Marlena go do tego namówiła?
– Nie, Marleny nie interesują takie rzeczy. On jest deweloperem, robi biznes, gdzie się da. – Vidal przymknęła na chwilę powieki, żeby się uspokoić. – I nie może kupić ode mnie baru.
– Bo go nie sprzedasz.
– Bo nie jestem pełnoprawną właścicielką – wyznała, czym zszokowała Tinę. – Dzierżawię to miejsce od miasta. Włożyłam w remont wszystkie oszczędności, reszta idzie na wynajem. Mam umowę z Jimeną po znajomości, a on chyba o tym wie.
– Myślisz, że będzie chciał to wykorzystać przeciwko tobie?
– Nie mam pojęcia. Nie podoba mi się, że wrócił do miasta i się tutaj panoszy. Rodzina Mengoni to zakała tej okolicy.
– A myślałam, że Mazzarello…
– Wszyscy są po jednych pieniądzach, Tina. Mengoni uratowali starego Marcelo przed bankructwem. Są tak samo cwani, a może i bardziej przebiegli od nich. Także Marlena i Adriano dobrali się idealnie. – Anita westchnęła, kręcąc głową, jakby chciała odegnać od siebie te myśli. – Muszę porozmawiać z Fabianem, on będzie wiedział, co robić.
Valentina próbowała przetworzyć właśnie informację od siostry, kiedy telefon Anity rozdzwonił się melodią łudząco przypominającą „La Copa de la Vida” Ricky’ego Martina. Odebrała telefon, a jej oczy od razu się zwęziły po słowach rozmówcy. Westchnęła ciężko, chowając komórkę do kieszeni i zdejmując fartuszek.
– Zamkniesz później? Muszę jechać na komisariat – poprosiła, jedną nogą już będąc za drzwiami.
– Coś się stało?
– Tego dopiero się dowiem, Basty chce porozmawiać. Zajrzyj proszę do Raquel, nie chcę, żeby była długo sama. W razie czego dzwoń.

***

Zasłonił rolety, a światła przygasił w taki sposób, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Wydrukowaną kartkę z informacją o tymczasowym zamknięciu placówki zalaminował i powiesił na drzwiach, dodając namiary na całodobową lecznicę w San Nicolas de los Garza, by ci, którzy naprawdę musieli skorzystać z porady, nie czuli się zostawieni na lodzie. W tej chwili jednak Xavier Serrano był priorytetem, a choć Jordan Guzman nie tolerował ludzi wyjętych spod prawa, wiedział już od Felixa, że ten dwudziestolatek nie był winny, a po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Jeśli uratował życie Rue, to zasłużył, by i jemu ktoś pomógł.
Przyjechał prosto z treningu, a teraz wpatrywał się w zdjęcia z prześwietlenia płuc pacjenta. W myślach przybił sobie piątkę za to, że udało mu się wyprosić przenośny roentgen u Osvalda. Po niespodziance z Manfredem, którego jakiś miesiąc temu postrzelono i u którego nie mógł zlokalizować pocisku, uznał, że sprzęt ten jest tutaj niezbędnie potrzebny. Co prawda nie spodziewał się, że w przychodni zawita wielu pacjentów z ranami postrzałowymi – szczerze liczył, że nigdy więcej się to nie wydarzy – wolał jednak dmuchać na zimne, a aparat zawsze się przyda do podstawowej diagnostyki.
– Palisz papierosy? – zapytał, przekrzywiając lekko głowę, by obejrzeć bliżej skany płuc. Radiologia niespecjalnie go pasjonowała, ale widywał mnóstwo takich zdjęć w podręcznikach, na wykładach i na stażu w szpitalu, więc dobrze było wiedzieć, czego właściwie szukał.
Xavier Serrano podniósł lekko powieki, przypatrując się nastolatkowi w sportowej bluzie. Zdecydowanie nie był lekarzem, który się nim opiekował i kiedy zdał sobie z tego sprawę, rozkaszlał się, próbując się podnieść. Pierwszym instynktem była ucieczka, ale Guzman go uspokoił, dając znać, że nie jest zagrożeniem i był tu tego wieczora, kiedy go przywieziono.
– Leż, nadal jesteś osłabiony. Podać ci tlen? – zapytał przez ramię, ale Xavier pokręcił głową.
– Nie palę – odpowiedział, opadając z powrotem na poduszki. Jego głos brzmiał nieprzyjemnie, niczym zdarta płyta, nadal ciężko nabierał powietrze. – Co to takiego? – zapytał, wskazując palcem, do którego przypięty był pulsoksymetr monitorujący puls i saturację, na małe przezroczyste pojemniki stojące na stoliku przy jego łóżku.
– To pojemniki na posiew z plwociny.
– Mam napluć do kubeczka? – Xavier sądził, że się przesłyszał. Automatycznie dotknął czoła, jakby sam chciał sprawdzić, czy ma gorączkę. Jordan zmierzył mu temperaturę bezdotykowych termometrem.
– Trzydzieści osiem stopni, trochę spadło. I nie masz pluć, bo próbka będzie bezużyteczna. Nie chodzi o ślinę tylko wydzielinę z dolnych dróg oddechowych, będziesz musiał zmusić się do kaszlu, pokażę ci jak to zrobić prawidłowo.
– Z tym nie będzie problemu. – Serrano rozkaszlał się tak, że Jordan aż się skrzywił, kiedy głuche dudnienie wypełniło pomieszczenie.
– Nie teraz, jutro rano zrobisz to przed jedzeniem, żeby próbki mogły od razu pójść do laboratorium.
– Jordan, maseczka. – Doktor Vazquez wszedł do pomieszczenia i zrugał stażystę. – Załóż – podał mu maseczkę, wzdychając ze zniecierpliwieniem. – Co ty tu w ogóle robisz? I od kiedy to przychodnia jest oficjalnie zamknięta? – Wskazał kciukiem w stronę drzwi, na których wisiała kartka z informacją. Jego stażysta trochę się wysilił, ale właściwie dobrze się stało, bo musieli dbać o pozory.
– Od dzisiaj – oznajmił, biorąc od lekarza maseczkę, ale nie zakładając jej – Mieliśmy przypadek rotawirusa, trzeba zdezynfekować powierzchnie, wiesz jak to jest.
– Doprawdy? – Julian wyciągnął stetoskop i osłuchał swojego pacjenta. – I ty się tym zajmujesz?
– Zaoferowałem, że będę czuwał nad procedurami sanitarnymi, doktor Gniot był wniebowzięty – oznajmił Jordan jak gdyby nigdy nic.
– Doktor Alvarez – poprawił go Vazquez.
– Wiesz, o kogo chodzi, więc ksywka chyba adekwatna. – Wzruszył ramionami, a na widok ponaglającego spojrzenia lekarza, dał za wygraną i przyłożył maseczkę do twarzy. – Niczym się nie zarażę.
– Tego nie wiesz.
– Wiem. Mnie takie rzeczy nie ruszają. Ja nie choruję.
– Nigdy? – Julian miał ochotę się roześmiać. Młodzi ludzie byli tak pewni siebie, a Jordan bił ich wszystkich na głowę, jeśli chodziło o arogancję. – Wydaje ci się, że jesteś panem wszechświata, że jesteś niezniszczalny?
– Coś w tym guście. Serio nigdy nie chorowałem, nawet jako dziecko.
Julian skończył osłuchiwać pacjenta, sprawdził jego parametry i upewnił się, że niczego nie potrzebuje, po czym jego wzrok padł na pojemniki stojące na stoliku. Poprowadził Jordana do recepcji i dopiero wtedy się odezwał, żeby nie niepokoić Xaviera.
– Doceniam pomoc i to, że zapewniłeś mu komfort, ale lepiej już idź, nie chcemy więcej problemów. I nie wyślemy próbek do szpitala. Policja nie może się dowiedzieć, że Xavier tu jest – przypomniał podopiecznemu, zapisując parametry pacjenta. – Wiem, że twój wuj jest szeryfem, ale w tym przypadku chyba jednak wolałbym go nie angażować.
– Oszalałeś? W życiu nie poszedłbym z taką sprawą do Ivana, nie ufam mu. A Basty z kolei jest służbistą. – Jordan od razu pokręcił głową, dając znać lekarzowi, że też nie ma zamiaru informować funkcjonariuszy o obecności pacjenta w lecznicy, czym trochę zdziwił Juliana. – I oczywiście nie możemy wysłać próbek do naszego laboratorium w klinice, bo oficjalnie każdy pacjent przychodni musi być rejestrowany, ale nie trzeba tego robić, jeśli korzystamy z usług prywaciarza. DetraChem ma prywatny oddział w San Nicolas, można zrobić badania odpłatnie bez problemu, nawet anonimowo. – Jordan wszystko już sobie przemyślał. Nie przepadał za Marleną i jej praktykami, ale laboratorium się przydawało. Nie była to placówka rządowa, ale szpital w San Nicolas często korzystał z usług gałęzi diagnostycznej przedsiębiorstwa chemicznego pani Mengoni. Nawet policja dostarczała próbki badań do analizy, kiedy zależało im na czasie. – Lidia ma staż w DetraChemie, upewni się, że próbki pozostaną anonimowe, wyniki dostaniemy szybciej niż w Valle de Sombras, po prostu zapłacimy i po krzyku. Mam nadzieję, że masz trochę oszczędności? Moje kieszonkowe się trochę uszczupliło – dodał, unosząc lekko brwi. Rozmawiali kiedyś o finansowaniu leczenia z prywatnej kieszeni, Julian dał mu wtedy całą umoralniającą gadkę o tym, że nie wolno tego robić, ale teraz sam wydawał się być zdeterminowany, bo sytuacja tego wymagała. Jordan zdążył go poznać na tyle, by wiedzieć, że sprawa ojca Xaviera nie dawała mu spokoju. Chciał się upewnić, że dwudziestolatek jest bezpieczny, a Jordan już nie wnikał, po prostu zdecydował się pomóc. – To może być wirusowe zapalenie, jakieś powikłania po grypie, więc możemy po prostu czekać, aż organizm sam zwalczy infekcję, ale jeśli jest wywołane przez bakterię, musimy wiedzieć przez jaką, żeby dobrać odpowiedni antybiotyk. Amoksycylina pomoże w większości przypadków, ale nie zadziała na atypowe bakterie jak chociażby mykoplazma.
– Jak zwykle pozjadałeś wszystkie rozumy, co? – Julian pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Przyjaciółka ma mukowiscydozę i częste infekcje, podręczniki do pulmonologii czytałem jako lekturę do poduszki. Więc jak będzie?
Julian zastanowił się nad tym przez chwilę. Było to całkiem sensowne i gwarantowało Xavierowi anonimowość. Mogli też wysłać próbki pod fałszywym nazwiskiem.
– Koleżanka na stażu w DetraChemie nie ma nic przeciwko? Nie chcę wplątywać w to dzieciaków – zaznaczył od razu, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości.
– Jest mi winna przysługę, a poza tym nie cierpi policji i lubi pomagać beznadziejnym przypadkom. Dodatkowo zawodowo miesza się w nie swoje sprawy, więc myślę, że da radę.
– Czyli tak jak ty, co?
– Uwierz mi, Montes to już wyższa półka, ale na pewno nie sypnie. Na RTG Xaviera widać niewielki wysięk w lewej jamie opłucnowej. Na razie warto spróbować leczenia antybiotykiem i obserwować, czy płyn się wchłonie, prawda? Nie ma potrzeby robić punkcji?
– Dokładnie, ilość płynu jest minimalna. Będziemy monitorować, czy nie narasta. Na razie nie budzi to większych obaw. – Julian przyjrzał się zdjęciom z aparatu, które wyświetlił Guzman. – W razie czego pozwolę ci asystować przy USG płuc, jak będziesz grzeczny. Wtedy zobaczymy dokładniej, czy trzeba ewakuować płyn.
– I pozwolisz mi zrobić punkcję? – Guzman uniósł brwi sceptycznie, a Julian wybuchnął głośnym śmiechem.
– Jeszcze nie oszalałem. Igłą możesz się pobawić, pobierając pacjentom krew, to ci wychodzi, tutaj trzeba być precyzyjnym, żeby nie powstała odma. Na stażu widziałem kiedyś pacjentkę, która zemdlała podczas punkcji. Oczywiście była znieczulona, ale to nadal nieprzyjemny proces, stres dla pacjenta, no i niezbyt komfortowa pozycja. Trzeba być niezwykle delikatnym.
– Julian, widzisz je? – Jordan westchnął i uniósł do góry swoje szczupłe dłonie, pokazując je pod każdym możliwym kątem lekarzowi. – Te ręce są stworzone do delikatnych rzeczy. Nie tylko w strojeniu skrzypiec jestem dobry, mam zwinne dłonie…
– Oszczędź mi. – Vazquez zacmokał, udając dezaprobatę, a Guzman uśmiechnął się półgębkiem, sadowiąc się na blacie biurka.
– Już robiłem USG, to żaden problem. Przychodnia jest nudna, a przy Xavierze przynajmniej czegoś można się nauczyć.
– Och, daj spokój, wciąż narzekasz, że w przychodni nic się nie dzieje, pomstujesz na mnie, że kazałem ci odbębnić tutaj dodatkowe godziny stażu, ale spędzasz tu sporo czasu. Jakoś nie kojarzę, żebyś tak chętnie uczył się w szpitalu. Nie widuję cię ostatnio na oddziale dziecięcym. – Ostatnie zdanie wypowiedział jako lekkie oskarżenie. Był opiekunem stażu Guzmana, Aldo sam powierzył mu tę niechlubną rolę, ale często nie zgadzali się z nastolatkiem w wielu sprawach. – Ostatnio dużo czasu spędzasz z doktor Ochoa. Nie miałem pojęcia, że neurochirurgia aż tak bardzo cię fascynuje. Pracujecie nad sprawą Alessandry de Lorente. Uważam, że to nie do końca etyczne.
– Bo chodzę z Alex do szkoły? Ona nie ma nic przeciwko, zgodziła się przebadać tylko pod warunkiem, że będzie widywała przyjazną twarz w szpitalu. Komfort pacjenta jest ważny, tobie chyba nie muszę tego tłumaczyć.
– Nie musisz. A ja chyba nie muszę ci mówić, jak myślą nastoletnie dziewczęta. A może muszę? Może i jesteś bystry, ale czasami potrafisz być tępakiem. – Julian miał pewne wątpliwości co do zaangażowania Guzmana w całą sprawę.
– Jesteś po prostu zły, bo Lucia zabrała ci twój przypadek i podważyła autorytet. Albo jesteś zazdrosny, bo podwędziła ci młodego geniusza? – dodał już z lekko uszczypliwą nutą, strzepując z ramion niewidzialny pyłek, jakby chciał pokazać, że oczywiście mówi o sobie.
– Nie o to chodzi, Jordan, badania Alessandry niczego nie wykryły. Nie chcę po prostu, żebyś robił sobie zbyt wielką nadzieję. Nie wiem, co obiecuje ci Lucia, ale choć jest świetna, nie jest cudotwórcą. A jeśli pacjentka symuluje…
– Nie symuluje. – Nastolatek wszedł mu w słowo trochę zbyt ostrym tonem. Za punkt honoru obrał sobie udowodnić, że Alex nie zmyślała i że diagnoza doktora Juana Rivery, którego i on miał kiedyś wątpliwą przyjemność spotkać i nawet załatwić mu kilka szwów na czole, jest po prostu błędna. Nie podobało mu się, że nawet Julian był sceptycznie nastawiony.
– W porządku. Cieszę się, że się angażujesz, ale nie zaniedbuj innych specjalizacji. Dzieciaki z pediatrii o ciebie pytają. – Kącik ust Vazqueza uniósł się w górę na samo wspomnienie.
– Nie dziwię się, jako jedyny nie każę im jeść szpitalnego żarcia. – Guzman skrzywił się na samą myśl. Obojętnie jaki był status placówki medycznej, nawet te „z wyższej półki” jak w San Nicolas miały okropne szpitalne menu, on coś o tym wiedział, bo w końcu sam spędził na oddziale trochę czasu. – Hej, Julian, dzięki, że dałeś Izanowi przepustkę na mecz w piątek. To mu było potrzebne. Wiem, że miał potem lekko podwyższone CRP… – W jego głosie było słychać przepraszającą nutę. To on nalegał na tymczasowy wypis dla ośmiolatka, by trochę się rozerwał i pobył wśród kolegów i bał się, że to przez niego dzieciak mógł nabawić się niepotrzebnej infekcji, która po przeszczepie nerki mogła być dla niego niebezpieczna.
– Podwyższone bardzo nieznacznie, wypad na mecz nie zawinił, nie przejmuj się. – Vazquez od razu go o tym zapewnił. – A skoro o meczu mowa, co to miało być na boisku?
– Są dwie drużyny i dwie bramki, ale jedna piłka…
– Nie o tym mówię. – Lekarz sapnął z irytacją, bo z nastolatkiem często ciężko się było dogadać. Sarkazm był jego nieodłącznym towarzyszem, nie każdy to wytrzymywał. – Musiałeś uciekać się do rękoczynów?
– Mogłem też go kopnąć, byłoby lepiej?
– Dobra, nieważne. – Mąż Ingrid pokazał, że się poddaje i odchylił się lekko w fotelu, przyglądając się chłopakowi badawczo. – Masz smykałkę do chirurgii dziecięcej, nie wiem dlaczego tak bardzo się przed tym wzbraniasz, skoro ewidentnie lubisz dzieci.
– Lubię zdrowe dzieci, jest różnica.
– Twoją pracą będzie pomagać im wyzdrowieć.
– Nie wszystkim da się pomóc i ty o tym doskonale wiesz. – Guzman wiedział, że nie musi mu tego tłumaczyć. Prawdą było, że przeżywał widok chorujących dzieci, nie chciał się tak czuć na co dzień. Za bardzo się przywiązywał, by potem dowiedzieć się, że czyjś stan zdrowia znów się pogorszył. – Brandon Garcia, ten śmieszny dwunastolatek z wysokim głosem, pamiętasz go? Przyszedł do szpitala na rutynowy zabieg wycięcia migdałków. Ogrywał mnie w karty i gadał bez przerwy o Pokemonach. Po zabiegu już się nie wybudził, bo dostał reakcji alergicznej na środki znieczulające. Teraz leży na OIOM-ie pod respiratorem z niewydolnością oddechową. Nie mam ochoty patrzeć na umierające dzieci, Julian. Wolę już podłączać kroplówki witaminowe i zmieniać opatrunki w przychodni.
– Chodzi o twoją kuzynkę Gracie, prawda? Dolores Lozano wspomniała, że byłeś świadkiem, jak zginęła. – Julian przypomniał sobie początek ich znajomości, który był dosyć burzliwy. Pielęgniarka opowiedziała mu o strzelaninie na rynku w Valle de Sombras z 2009 roku. – Siedziałeś z nią przez całą noc w kostnicy.
– Zawsze bała się spać sama. – Jordan wypowiedział te słowa bardzo cicho. Może to było głupie, ale wtedy się nad tym nie zastanawiał. Nie chciał, by Gracie musiała leżeć w tym zimnym i ciemnym miejscu kompletnie sama i bezbronna, bez nikogo kto mógłby trzymać ją za rękę. Zawsze darła się wniebogłosy, jeśli tylko zgasiło się światło i zostawiło się ją samą, a Jordan umiał ją uspokoić i uśpić. Chciał dać jej komfort także po śmierci, choć nawet jako jedenastolatek wiedział już, że Gracie już nic nie czuje, że odeszła bezpowrotnie. – I nie chodzi tylko o nią – wyznał, choć prawdą było, że bardzo przeżył jej śmierć. – Po prostu pediatria to zbyt wiele.
– Masz jeszcze dużo czasu. Zobaczysz, że masz do tego dryg.
– Niektórzy twierdzą, że mam dryg do urazówki – pochwalił się, jakby za wszelką cenę chciał zmienić temat. Wspomnienie Gracie zazwyczaj było bardzo depresyjne.
– Niby kto tak twierdzi? Nie mamy w Valle de Sombras urazówki z prawdziwego zdarzenia. – Vazquez zamyślił się, zastanawiając się, który chirurg mógłby pochwalić w ten sposób stażystę. W miejscowej klinice raczej takowych nie było.
– Profesor Morales z San Nicolas był pod wrażeniem. W końcu nie co dzień wyciąga się kulę z cygana… – Jordan urwał, zdając sobie sprawę, że trochę się zapędził. Poczuł się tak swobodnie przy swoim nauczycielu, że nie zastanowił się dwa razy nad tym, co chciał powiedzieć.
Brwi Juliana zbiegły się w jedną, ale wtedy na szczęście Guzmana jego telefon zawibrował głośno w kieszeni. Wziął go do rąk, ale szybko zablokował numer i schował z powrotem z wielką irytacją wymalowaną na twarzy.
– Kontrolująca dziewczyna? – zapytał Vazquez, trochę nie naigrywając.
– Raczej nadopiekuńcza ciotunia.
– Ach, Debora. Złożyła mi wizytę na dyżurze. Wiesz, Jordan, wolałbym nie być wplątywany w twoje kłamstwa, ale jeśli już to robisz, to przynajmniej mnie poinformuj. Co ci przyszło do głowy, żeby okłamać swoją rodzinę, że przebadałem cię pod kątem HCM? Nie jestem kardiologiem, a poza tym nie miałem pojęcia, że masz historię choroby w rodzinie.
– Sorry za Deborę, nie powinna cię nagabywać, trochę jej odbiło. – Uznał, że powinien przeprosić w imieniu ciotki. Nie mógł uwierzyć, że była zdolna do tego, by molestować jego nauczycieli. Nie lubił, kiedy robiła mu obciach.
– Nie odbiło jej, tylko się o ciebie martwi. To domena rodziców chrzestnych – dodał, bo sam w końcu cały czas martwił się o swoich wychowanków i przeżywał, kiedy działa im się krzywda.
Jordi ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, że to nie jest rola Debory i to jego własna matka powinna się raczej o niego martwić. Silvia Olmedo nigdy specjalnie nie interesowała się tym, co robi jej syn, no chyba że uderzało to bezpośrednio w reputację rodziny, więc i tym razem nie spodziewał się żadnej interwencji. Deb jednak przechodziła samą siebie.
– To nie są przelewki. Masz ten komfort, że znasz ryzyko, możesz się zdiagnozować i poddać leczeniu na czas. – Julian podszedł do tego na chłodno. Był zły na nastolatka za to, że użył jego nazwiska w celu zatajenia prawdy, ale zależało mu też na jego zdrowiu. – Nadal masz te ataki paniki?
– Nie miewam żadnych ataków paniki. – Guzman od razu przybrał defensywną postawę. Wiedział, że lekarz wyciągnie to na światło dzienne i ciężko było kłócić się z takim argumentem, skoro Julian już dwa razy był świadkiem jego hiperwentylacji. Raz tuż po tym, jak pani Angelica odeszła, a drugi raz na jej pogrzebie, kiedy musiał wyjść z kościoła, bo jej list tak wytrącił go z równowagi. Skłamała w liście, by go chronić. Do ostatniej chwili go chroniła, a on nie mógł zrobić nic, by pomóc jej. – To była jednorazowa sprawa.
– Od czasu pogrzebu pani Pascal już się nie pojawiły?
– Nie – skłamał bez zająknięcia, choć jego myśli automatycznie pognały do dziury w drzwiach składziku woźnego, w którym w piątek zamknął go Yon Abarca. Obraz Ulisesa Serratosa z kulką w głowie pojawił mu się przed oczami, choć wcale tego nie chciał.
– Wiem, że teraz wydaje ci się to mało prawdopodobne, ale lepiej być przygotowanym. Twój tata niedawno zasłabł i…
– Jak to zasłabł? Kiedy? – Nastolatek zmrużył oczy, nie mając pojęcia, o czym lekarz do niego mówi.
– Na przyjęciu u Revertów miał tachykardię, nie mówił ci?
– A poznałeś mojego ojca? – odpowiedział pytaniem na pytanie i Julian nie musiał już nic więcej dodawać. – Wszystko z nim okej? – dopytał dla pewności. Nie widział się z ojcem od piątku, wciąż się mijali. – Pewnie nie brał leków, co?
– Jakbyś zgadł. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, jak przypuszczam.
– Nie jestem ani trochę podobny do ojca. – Jordan oświadczył to z dumą i jednocześnie lekkim wyrzutem, jakby już sam fakt, że ktoś mógłby sugerować podobieństwo mu uwłaczał.
– Cóż, uporu wam obu odmówić nie mogę. Przebadaj się, Jordan. – Julian dał mu dobrą radę.
– Zrobię to, jak tylko ogarnę kilka spraw w szkole, teraz mam za dużo na głowie. Słowo harcerza – dodał szybko, wywracając oczami na widok sceptycznej miny Vazqueza.
– Nie jesteś harcerzem – zauważył mężczyzna rozsądnie, bo akurat tego był pewien.
– Nie, ale chodziłem na zajęcia klubu przetrwania do Ulisesa, a to prawie to samo tylko bez fałszowania przy ognisku, tandetnych apaszek i głupich odznak.
– Niech ci będzie. – Julian dał za wygraną, wiedząc, że z dzieciakiem nie ma co się kłócić – i tak zawsze wszystko zrobi po swojemu. Uwagę skupił na dłoniach chłopaka, które automatycznie powędrowały do niesfornych pasm włosów tuż przy uszach, by je przygładzić. – Włosy ci się kręcą? – zapytał z rozbawieniem na widok irytacji na twarzy Jordana.
– Nie zdążyłem wysuszyć po treningu, Jezu! – obruszył się i dopiero teraz wyglądał jak prawdziwy siedemnastolatek. Vazquez poczuł, że ta odrobina normalności była im wszystkim bardzo potrzebna. Guzman przesunął długimi palcami po bokobrodach, próbując ujarzmić lekko poskręcane i odstające włosy. – Nie wkurzaj mnie, Julian.
– Nastolatki nigdy nie przestaną mnie zadziwiać – stwierdził lekarz, łapiąc się za brzuch z rozbawieniem.
– Na twoim miejscu bym się tak nie szczerzył. Ja jestem rozkoszny, przebywanie ze mną to sama przyjemność. – Jordan zerknął na zegarek i zaczął się zbierać do wyjścia. – Ale ty będziesz musiał znosić Ruby i Patricia i ich maślane oczy. Karma cię dopadnie. – Julian otworzył usta, by wyrazić oburzenie, ale Guzman tylko się roześmiał i machnął mu ręką na pożegnanie. – Daj znać, co wyjdzie u Xaviera. Na razie!

***

Dziadek Valentin zawsze mawiał, że na zło trzeba odpowiadać dobrem. Felix zwykle trzymał się tej zasady i nigdy celowo nie robił nikomu przykrości. Czasami wolał ugryźć się w język lub znieść docinki kolegów, niż odpowiadać atakiem. Nigdy z premedytacją nie wyrządziłby krzywdy i to było coś, co miał wspólnego z dziadkiem. Kiedy dorósł, zdał sobie jednak sprawę, że nawet święty Vidal miał swoje momenty zawahania, a osoba, która najbardziej wytrącała go z równowagi, to nikt inny jak Ricardo Perez. Ten człowiek to przeżarty złem drań. Felix zawsze czuł, że musiało być z nim coś nie tak, skoro dziadek, który kochał wszystkie żyjące stworzenia i który potrafił nadstawić drugi policzek w każdej sytuacji, tak bardzo nienawidził tego człowieka. Teraz już wiedział, że Dick nie tylko był degeneratem, tyranem i gwałcicielem, ale był też mordercą i co do tego nie było cienia wątpliwości. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co musi czuć Ruby, spotykając go codziennie w szkole. Jej siła była inspirująca, więc czuł, że i on musi dać z siebie więcej. Nie chodziło już tylko o znalezienie dowodów i pozbycie się go ze szkoły – ten człowiek musiał w końcu zostać odpowiednio ukarany i spędzić resztę życia w więzieniu. Na samą myśl o wszystkich jego ofiarach Castellano czuł nie tylko wszechogarniającą go wściekłość i obrzydzenie do tego człowieka. Nie zamierzał usuwać się w cień i siedzieć cicho, tak jak zwykle powtarzał mu ojciec. Dick Perez musiał wiedzieć, że jego dni są policzone, a film Ruby miał mu o tym przypomnieć. Felix postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, by jej w tym pomóc. Kolejne zawieszenie w prawach ucznia było niczym, jeśli dzięki temu sprawiedliwości mogło stać się zadość. Nie zasłużyła, by przechodzić przez to całkiem sama.
– Już późno, odprowadzę cię – zaoferował, kiedy wspólnie siedzieli do wieczora w redakcji, próbując rozwikłać zagadkę Conchity Mendozy i pozostałych ofiar.
– Dzięki, ale umówiłam się z Patriciem, przyjedzie po mnie do centrum. – Ruby zabrała laptopa, przecierając zmęczone oczy.
– Idę w tamtą stronę. Przejdźmy się, bo mam wrażenie, że mózg już mi się lasuje.
Valdez pokiwała głową, z ulgą witając chłodne wieczorne powietrze Valle de Sombras. Kamienica, w której znajdowała się siedziba redakcji gazety „Hoy la verdad!” była urokliwa i niepozorna, a Felix uznał, że to idealne miejsce na rozpracowywanie zbrodni. Choć to wszystko bardzo go przytłaczało, czuł jednocześnie jakąś dziwną ekscytację na myśl, że jest na tropie czegoś ważnego. Przeszli się spacerem przez miasteczko, Felix prowadził swój rower zamyślony.
– To wszystko mi się nie mieści w głowie – oznajmił, sam do siebie kręcąc głową, bo to absurdalne. – Jak to możliwe, że po świecie chodzą takie potwory i bezkarnie krzywdzą ludzi? Nie mogę tego pojąć. A w dodatku sporządził listę, jakby zbierał trofea. To chore, obrzydliwe… – Nie mógł otrząsnąć się z oburzenia. Zdał sobie jednak sprawę, że nie powinien tak reagować, kiedy to ona musiała przecież żyć z tym, co Dick jej zrobił. – Ruby, czy ty już komuś pokazałaś tę listę Pereza? – zagadnął, przygryzając od środka policzek.
– Javierowi Reverte. Myślałam, że będzie mógł pomóc znaleźć niektóre z ofiar.
– A rozmawiałaś z Antoniem Moliną?
– Nie, dlaczego?
– Bo on pracuje nad czymś podobnym. Szuka ofiar Pereza, zna się na tym. – Castellano nagle zaczął kojarzyć fakty. – Don Antonio nie jest może najlepszym wzorcem moralnym, ale to dobry detektyw, ma świetne instynkty. Pomaga mi z moim własnym śledztwem.
– Prowadzisz własne śledztwo? – Dziewczyna spojrzała na niego lekko sceptyczna.
– Powiedzmy, że nie tylko w świecie dorosłych dzieją się różne pokręcone świństwa. Myślę, że Molina mógłby nam pomóc. Zna Dicka, chodził z nim do szkoły i musi sporo wiedzieć na jego temat. Może mógłby pokazać nam, jak spojrzeć na niego i jego występki z innej perspektywy.
– Nie chcę na razie angażować policji…
– Pracuje prywatnie na zlecenie – zaznaczył, żeby to było jasne. – I prawdę mówiąc, nie będzie miał oporów, żeby trochę pobrudzić sobie ręce, jeśli będzie trzeba.
– Dzięki, Felix, pomyślę o tym.
Uliczne latarnie włączyły się, dając im więcej światła w drodze powrotnej. Felix odprowadził Ruby na główny rynek w miasteczku, skąd miał ją odebrać Patricio. Uwagę obojga przykuła skulona pod murem postać. Castellano zmarszczył brwi, wpatrując się w brodatego mężczyznę pod drzwiami baru El Paraiso.
– Znasz go? – Ruby podążyła za wzrokiem kolegi, widząc jego zaciekawienie.
– Nie za bardzo – przyznał zgodnie z prawdą. – To Rino Montes.
– Ojciec Lidii?
Brunet pokiwał głową, uważnie przypatrując się mężczyźnie, który musiał tu siedzieć na zimnie od kilku godzin. Uzależnienie od hazardu naprawdę wykańczało człowieka, czasami dużo bardziej niż alkohol i narkotyki. Oboje Felix i Ruby cofnęli się lekko, kiedy usłyszeli szczęk klucza w drzwiach i po chwili ze środka wyszedł mały człowieczek z tatuażem Templariuszy na szyi.
– A ty znowu tutaj? Mówiłem ci, że mamy zamknięte – poinformował ze zniecierpliwieniem i już chciał zamknąć drzwi, kiedy Ceferino udaremnił mu to własną stopą. – Lalo nie ma, wyjechał do Nuevo Laredo. Czego chcesz, Rino? Masz przecież zakaz tutaj przychodzić.
– Zawołaj szefa, muszę z nim pogadać.
– Joaquin jest zajęty…
– No weź, to tylko chwila! – Montes przestępował z nogi na nogę, próbując jakoś wytrzymać napięcie, a Chicle w końcu dał za wygraną i już po chwili na zewnątrz pojawił się Villanueva.
– Co dla mnie masz? – zapytał, odpalając papierosa.
– To zależy. A co ty masz dla mnie? – Rino wystawił rękę, czekając na jakąś zachętę.
– Kiepsko się targujesz, ale niech stracę. – Wyciągnął z kieszeni kilka banknotów i rzucił je Cyganowi, zaciągając się fajką. – Jakieś newsy?
– Będę mógł grać? – dopytał dla pewności, wyciągając szyję, by sprawdzić, czy rzeczywiście bar był tego wieczora zamknięty, czy może Chicle go okłamał, nie chcąc wpuszczać go do grona pokerzystów. – Obiecałeś, Wacky. Informacje za wpisowe. Mówiłeś, że będę mógł wrócić…
– I dotrzymam słowa, tylko musisz się bardziej postarać. – Mężczyzna trochę się zirytował. Montes cuchnął potem i miał wrażenie, że siedział pod barem przez cały dzień, byleby tylko móc zagrać w karty. – Nie bez powodu wybrałem ciebie. Jesteś blisko Barona, masz dostęp do spraw, o których nie wiedzą inni. Wiem, że ciebie to mało interesuje, bo wolisz Black Jacka od cygańskich porachunków, ale lepiej wysil mózgownicę, Rino, bo potrzebuję, żebyś myślał trzeźwo.
– Szukają El Arquero. Fernando Barosso jest zdeterminowany i zlecił to kilku ludziom Barona. Słono za to zapłacił, chociaż oni zrobiliby to za darmo. Altamira chce zemsty za syna i rozkazał, żeby przyprowadzić Łucznika żywego. Sam chce wymierzyć sprawiedliwość. – Rino mówił szybko, jakby chciał mieć pewność, że wyrzuci wszystkie informacje na jednym wydechu i szef kartelu pozwoli mu w końcu wejść do środka i postawić w karty zarobione właśnie pieniądze. – Chce odebrać „krwawy dług”.
– Co takiego?
– Baron nie chce śmierci Łucznika, chce powoli pozbawić go wszystkiego, co ma. To wyrok tysiąca cięć. Każdy w taborze będzie miał swoją kolej, by zadać ranę. Zaczną od dłoni, rozetną ścięgna centymetr po centymetrze, żeby już nie miał jak naciągać cięciwy. Powolne tortury, wielogodzinne, tak żeby konał w męczarniach.
– A potem Baron będzie miał ostateczny cios prosto w serce, tak? – Joaquin prychnął, choć musiał przyznać, że patriarcha miał finezyjne podejście. On też miał kilka ciekawych pomysłów na tortury, może nawet by się dogadali.
– Nie, on chce go pozostawić żywego. W cygańskiej kulturze bycie kaleką jest największą hańbą. Śmierć jest zbyt szybka.
– Uroczo. – Villanueva wyrzucił peta na chodnik i zgniótł go butem. – A co ma do tego Fernando Barosso?
– Łucznik zostanie okrzyknięty mordercą i zbrodniarzem, zniknie z okolicy i nie będzie już zagrażał jego interesom. Chyba ubolewa przez tę strzałę na wiecu wyborczym. – Rino poczochrał sobie jeszcze bardziej włosy, próbując czymś zająć drżące dłonie. W gruncie rzeczy mało go interesował burmistrz.
– Tak, Fernando ma problem z krytyką. Powiedz, Rino, nie myślałeś o kandydowaniu do rady miasta? – zagadnął nagle, czym sprawił, że Montes się opluł. – Co cię tak dziwi? Mieszkasz w Drabiniance, nie? Nie słyszałeś o śmierci Hrabiego?
– Słyszałem. Wystarczy ci tyle informacji? – Ceferino porządnie się zniecierpliwił, zakrywając się ramionami. – Nie wiem, czego jeszcze ode mnie oczekujesz. Mówię ci wszystko, co sam wiem. Barosso chce dorwać Łucznika, to samo chce zrobić Baron, a sądząc po pogłoskach na mieście, Los Zetas też ostrzą sobie na niego… no… ostrzą karabiny. Wiesz, o co mi chodzi. – Ciężko było znaleźć odpowiednie słowa, kiedy ledwo skończyło się szkołę. Widząc brak reakcji u Wacky’ego, chwytał się już wszystkiego. – Moja siostra dostała strzałę! Baron dowiedział się przed przypadek od Eleni i się wściekł. Esme nie chciała powiedzieć, co takiego było w liście, ale to ją totalnie zmiażdżyło.
– Esmeralda też? – Villanueva zamyślił się nad tym głęboko. – Łucznik zwykle stara się wlepiać strzały tak, by inni o tym doskonale wiedzieli, to publiczny lincz. Dlaczego posłał twojej siostrze strzałę z ukrycia?
– Nie mam pojęcia, Wacky, gość ma nierówno pod sufitem! – Montes nie mógł się już dłużej powstrzymywać i zawył żałośnie, pokazując mu swoją dłoń. – Zobacz, co mi zrobił na El Tesoro!
Felix wyciągnął szyję, przypatrując się krzywym palcom ojca Lidii. Jeden z nich sterczał pod dziwnym kątem, jakby został złamany i kość źle się zrosła.
– Fuj, Rino, weź to ode mnie. – Wacky wzdrygnął się na widok brudu za paznokciami mężczyzny. – Widocznie zasłużyłeś, bo El Arquero nie tyka byle kogo.
– Zaatakował mnie! Zabrał mi rodowy pierścień!
– A czego się spodziewałeś? To w końcu Złodziej z El Tesoro, nie? – Mężczyzna wybuchnął śmiechem. Łucznik u niego plusował. Szkoda, że nie chciał mu pomóc w zemście na Fernandzie. Uznał za dobry znak fakt, że przynajmniej przyjął pieniądze zabrane Jose Balmacedzie, by oddać je na szczytne cele. Zaznaczył jednak od razu, że nie będzie negocjował z kartelem. Pomoc w El Paraiso była jednorazowa i wynikała bardziej z potrzeby chwili aniżeli chęci współpracy. Joaquin zastanowił się nad słowami Rina. – Altamira jest idiotą, jeśli sądzi, że Łucznik zabił jego syna. Choć nie powiem, jeśli rzeczywiście by to zrobił, wyświadczyłby nam wszystkim ogromną przysługę. Sam bym ukatrupił tego bachora po tym co robił. Jonas był zakałą i każdy o tym wie. Odurzał niewinne dziewczyny Erosem, gwałcił je, robił z nimi co chciał. Myślę, że Fernando też ma tego gnoja głęboko gdzieś. Chodzi mu tylko o schwytanie El Arquero, w d***e ma potrzebę zemsty Barona, ale pewnie tak to ukartował, żeby przekonać Altamirę o jego solidarności. Jonas był skurwielem i zasłużył na śmierć.
– Jonas był gnojem, ale był synem Barona. – Rino wzruszył ramionami. – Rodziny się nie wybiera. To normalne, że chce się zemścić. Też chciałbym dorwać tego sukinkota w masce.
– A co byś powiedział, gdyby Jonas tknął Lidię? Chyba inaczej byś śpiewał, co?
Montes przygryzł paznokieć kciuka, patrząc na swojego rozmówcę rozbieganym wzrokiem. Po słowach Villanuevy Felix poruszył się niespokojnie i jego stary rower zaskrzypiał okropnie, zwracając na nich uwagę obu mężczyzn. Joaquin uśmiechnął się krzywo na widok nastolatka.
– Jak zwykle wszędzie was pełno – mruknął tylko, machając ręką. – Chcecie wpaść na rundkę pokera? – zakpił, czym zasłużył sobie na wściekłe spojrzenie Montesa. – Żartuję, Rino.
– Obiecałeś Lidii. – Felix nie mógł powstrzymać oskarżenia. Nienawidził tego człowieka, pamiętał, co on i jego ludzie zrobili Roque i nie miał zamiaru patrzeć, jak inni przez niego cierpią. – Obiecałeś, że uregulujesz długi jej ojca i zabronisz mu grać.
– Wybacz, Castellano, ale desperackie czasy wymagają desperackich rozwiązań. Czasem trzeba sprzymierzyć się z karaluchem w zamian za cenne informacje. – Joaquin wskazał palcem na Montesa, którego aż nosiło, by wejść do środka. Ciężko było powiedzieć, czy w ogóle ruszyła go wzmianka o córce, którą kiedyś postawił w karty. Na samą myśl Felixowi robiło się niedobrze.
– Chodź, Felix. – Ruby pociągnęła go lekko za rękaw bluzy, woląc nie prowokować starcia, ale on się nie ruszył.
– Co cię w ogóle interesuje, co Baron kombinuje z Barosso? Nie twój cyrk, nie twoje małpy. Zajmij się może własnym poletkiem, masz tutaj sporo roboty – zauważył, wskazując głową mały tłumek ludzi, który już zmierzał do baru na otwarcie. Villanueva tylko się uśmiechnął po tych słowach. – Też chcesz śmierci El Arquero?
– Jak już podsłuchujesz, to podsłuchuj dobrze. Nie życzę źle El Arquero, lubię go, jest całkiem w porządku gościem.
– Skąd wiesz?
– Nie chciał ze mną współpracować, więc wnioskuję, że ma jednak kręgosłup moralny.
– Widziałeś się z nim? – Felix zmarszczył brwi. To nowość, by Zamaskowany Strzelec spotykał się z przestępcami w celach negocjacji, a nie wlepienia im cytatów z Biblii.
– Masz tu coś. – Joaquin podrapał się nad ustami, sprawiając, że Felix automatycznie wytarł twarz rękawem. Po chwili zdał sobie sprawę, że mężczyzna tylko się z niego naigrywał. – Mleko pod nosem. Wracajcie do domu i nie interesujcie się sprawami, które was nie dotyczą. – Wskazał ręką drogę do Pueblo de Luz, jakby nakazywał im szybkie oddalenie się spod klubu El Paraiso. To nie było miejsce dla dzieciaków.
– Lalo sprawdza rynek w Nuevo Laredo? – Castellano wyprostował się, dodając sobie powagi. – Wysłałeś szpiega do Zetek, żeby sprawdzić, co w trawie piszczy? Może lepiej skup się na tym, żeby wykurzyć ich z Valle de Sombras i Pueblo de Luz. Kandydujesz do rady miasta, do cholery, chociaż tak wykorzystaj swoją władzę, a nie tylko żerujesz na słabszych i biedniejszych od siebie!
– Felix! – Ruby tym razem pociągnęła go już mocniej, zmuszając, by poszedł z nią dalej.
– Pozdrów tatę, Felix – krzyknął za nimi Joaquin, sprawiając, że chłopak aż zatrząsł się ze złości.
– Ogarnij się, Felix, to nikomu nie pomoże. Facet nie sprzymierza się z burmistrzem ani z Cyganami, więc to chyba dobry znak, prawda?
– Co za różnica, jeśli nie robi nic, żeby w jakiś sposób zapobiec temu wszystkiemu, co się tutaj dzieje? Do czego to doszło, że wolę Templariuszy jak za starych dawnych czasów niż użeranie się z nowymi kartelami i zbzikowanym burmistrzem robiącym interesy z patriarchą? – Nastolatek roześmiał się histerycznie. Był zmęczony i chyba musiał się iść położyć, bo to był długi dzień, a kolejnego czekało go znów mnóstwo roboty. – Powiem ci, Ruby, ludzie którzy odwracają głowy, kiedy komuś dzieje się krzywda, wcale nie są lepsi od tych, którzy te krzywdy wyrządzają. Obojętność czasami jest sto razy gorsza.
– Czego oczekujesz po szefie grupy przestępczej?
– Nie wiem, jakiegoś nawrócenia może? Quen mówił, że Wacky nie jest aż tak zły, pomógł Ofelii, stara się chronić Carolinę, a przynajmniej tak mi się wydawało… Ma władzę, ma zasoby, ma ludzi i posłuch, więc dlaczego nie weźmie spraw w swoje ręce i nie załatwi tego raz a porządnie?
– A co ma zrobić, zabić Fernanda Barosso i wszystkich innych, którzy sieją terror w miasteczku? – Ruby prychnęła. Idealizm Castellano poszedł chyba trochę w złym kierunku.
– Nie mówię o zabijaniu. Ale mógłby wykorzystać swoje możliwości, żeby czynić dobro.
– Szef kartelu „czyniący dobro”? – Valdez zaznaczyła w powietrzu cudzysłów. – Pogódź się z tym, Felix, że ani w Dolinie, ani w Mieście Światła nigdy nie było bezpiecznie. Gra toczy się od zawsze, zmieniają się tylko pionki na planszy. Zajmijmy się tym, na co mamy wpływ. Podpytasz subtelnie don Antonia o tę listę? Może coś wyda mu się ważnego.
– Tak zrobię – dał za wygraną, doskonale wiedząc, że miała rację.
– Patricio przyjechał. Do zobaczenia jutro w szkole. – Wskazała palcem na auto swojego chłopaka, które zatrzymało się na rynku. Kierowca pomachał ręką na przywitanie Felixowi, a ten kiwnął mu głową.
Było prawdą to, co mówiła – ta okolica rządziła się swoimi prawami. Żałował, że nie ma w niej kogoś, kto może coś zmienić, kto może wykorzystać swoją pozycję i umiejętności do robienia dobrych rzeczy, do zmiany na lepsze. Uśmiechnął się lekko do własnych myśli – przecież był ktoś taki! Łucznik Światła powinien wyjść z cienia i zacząć rozgrywać tę grę na poważnie, zanim reszta wielkich bossów nie przejmie dowodzenia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:42:54 13-03-25    Temat postu:

cz. 2

Fabian Guzman nigdy nie był typem domatora. Już od najmłodszych lat wypracował sobie specyficzną etykę pracy, angażował się w szkolne inicjatywy, udzielał się w klubach zainteresowań i odbywał liczne staże oraz praktyki, które miały mu zapewnić świetlaną przyszłość, więc w domu bywał bardzo rzadko. Jego ciężka praca, odpowiedzialność i zaradność wyróżniały go na tle rówieśników, a w końcu pozwoliły mu też zdobyć upragnione stypendium na Harvardzie. Dobrowolnie z niego zrezygnował i oddał miejsce Normie, ale nie zmieniało to faktu, że Guzman mógł osiągnąć wielkie rzeczy, a decydując się zostać w Meksyku, udowodnił niejednokrotnie, że z roku na rok przechodził samego siebie. Praca była jego żywiołem, zawsze było coś do zrobienia, a rok temu jego pracoholizm pogłębił się tylko bardziej. Po części wynikało to z wiszącej w powietrzu obietnicy zmiany stanowiska i posady w gubernaturze, ale również miało na celu zablokowanie niechcianych myśli po śmierci syna. Fabian i Silvia nigdy o tym nie rozmawiali i taki układ im odpowiadał, bo oboje rzucili się jeszcze bardziej w wir pracy, o ile to w ogóle było możliwe, bo ich zwykłe funkcjonowanie już i tak było na najwyższych obrotach.
Teraz jednak zmuszono go, by został w domu, a do tego nie był przyzwyczajony. Zwykle pojawiał się tu tylko po to, by się odświeżyć, przebrać w czystą koszulę i przespać, ale teraz utknął w czterech ścianach na kilka dni. Gdyby to od niego zależało, wróciłby do pracy jeszcze w weekend. Czuł się dobrze, nie rozumiał tego szumu wokół jego osoby, ale Silvia uparła się, że powinien się oszczędzać. Takie były zresztą zalecenia doktora Juareza. Fabian po badaniach kontrolnych został odesłany z zainstalowanym holterem, specjalnym urządzeniem do monitorowania serca, które miał mieć na sobie przez kilka dni i powstrzymać się od intensywnych fizycznych ćwiczeń i stresu. Stresował go sam brak pracy, dlatego wydawało mu się to śmieszne, ale nie było mowy, by oszukać system, bo jego żona osobiście poinformowała Victora Estradę o jego zasłabnięciu na piątkowym wieczorze u Revertów. Gubernator tak się przestraszył, że wydał polecenie służbowe i Guzman miał oficjalny zakaz przebywania w biurze przez najbliższe dni. Nie mogli go jednak powstrzymać przed zabraniem papierkowej roboty do mieszkania, co też uczynił, ale wolałby mieć większą swobodę. Jedynym plusem decyzji Estrady było to, że przestał nalegać na zorganizowanie meczu tenisa, który już od jakiegoś czasu chodził mu po głowie. Teraz zdrowie Fabiana było najważniejsze, więc sparing w towarzystwie ich wybranek mógł poczekać. Guzman obiecał sobie w duchu, że nigdy nie dopuści, by Silvia znalazła się niedaleko Julietty Santillany z rakietą w rękach, ale przecież nie mógł tego powiedzieć przyjacielowi.
Zdecydował się przysiąść do pracy w salonie, biorąc sobie do serca polecenie „odpoczynku”. Wygodna kanapa nie sprawiła jednak, by odczuł odprężenie. Dom był nienaturalnie cichy, nawet jak na późną porę, a on dobrze wiedział, że większości domowników nie było na miejscu. Silvia długo nie wracała, ale on nie był jednym z tych mężów, którzy dzwonią i wypytują, gdzie jest jego kobieta. Ich małżeństwo rządziło się nieco innymi prawami – nigdy nie wchodzili sobie w drogę i nie mieszali się do swoich karier. Miał tylko nadzieję, że dziennikarka nie prowokuje niebezpiecznych ludzi, jak to zwykle miała w zwyczaju.
Praca zdalna kompletnie do niego nie pasowała. Było grubo po północy, kiedy zdjął okulary i odłożył je na stolik do kawy, przecierając twarz. Oderwał się od dokumentów dotyczących związku sadowników, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. I tak nie zaśnie z tymi elektrodami przyczepionymi do klatki piersiowej pod ubraniem. Holter wydawał dziwne dźwięki i choć były one ciche, skutecznie uniemożliwiały zaśnięcie. Fabian Guzman miał lekki sen. Zwykle dużo analizował, miał mnóstwo na głowie, a cichutkie pikanie urządzenia na pewno nie pomagało odpłynąć w objęcia Morfeusza.
Ciche postukiwania w kuchni zwróciły jego uwagę, więc udał się w tamtym kierunku i przez chwilę nie poznał własnej córki. Marianela ubrana w gruby puchowy szlafrok podgrzewała sobie mleko na kuchence.
– Nie możesz spać? – zapytał córkę, uważnie obserwując, jak przelewa sobie podgrzane mleko do wysokiego kubka. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko po jego słowach.
– Tato, nie spodziewałam się, że jesteś w domu.
Holter zapiszczał nieznacznie, rejestrując anomalię w zapisie akcji serca. Jak bardzo musiał być nieobecny, że własna córka wydawała się zdziwiona, że go widzi? Prawdą było, że uciekał, kiedy tylko mógł i rzadko się widywali, nie mówiąc już o spędzaniu wspólnie czasu czy choćby jedzeniu rodzinnych posiłków. Ostatni raz spędzili ze sobą kilka godzin chyba w wigilię, więc czuł lekkie wyrzuty sumienia. Nela może i miała już siedemnaście lat, ale mimo że nigdy tego nie mówiła, była samotna i doskwierał jej brak rodziny.
– Pomyślałam, że ciepłe mleko pomoże – wyznała, z lekkim wahaniem sięgając po drugą szklankę. Fabian pokiwał głową, dając jej znać, że też chętnie się napije.
Kiedy usiedli przy kuchennym stole, mógł przyjrzeć się córce z bliska. Zwykle nosiła okulary, więc teraz bez szkieł na nosie wyglądała nieco inaczej, co też wyjaśniało, dlaczego w pierwszej chwili jej nie poznał. Zaczął się zastanawiać, na ile dziewczyna rzeczywiście potrzebuje korekcji wzroku, a na ile jest to po prostu mechanizm obronny – tarcza, za którą się chowała ze swoją wrodzoną nieśmiałością i introwertyzmem. Fabian poczuł się dziwacznie. Jego córka nie była już małą dziewczynką, za którą chyba większość ludzi nadal ją miała. Nela była już młodą kobietą i teraz mógł dokładnie jej się przyjrzeć po raz pierwszy od bardzo dawna.
Ludzie często mówili, że jego córka ma jego oczy. Nie wiedział, czy to sposób przypodobania mu się czy jakiś zawoalowany komplement, ale zawsze wydawało mu się dziwne, by o tym mówić. Kiedy jednak tak na nią patrzył, zdał sobie sprawę, że coś w tym rzeczywiście było. Nela miała jego oczy i raczej spokojną naturę, ale to Franklin był do niego najbardziej podobny fizycznie ze wszystkich dzieci. Miał te same rysy twarzy, tę samą wyniosłą minę, która często mogła sprawiać wrażenie, że zadzierał nosa. Może dlatego Silvii czasem tak ciężko było patrzeć na męża – za bardzo przypominał jej zmarłego syna. No i był też Jordan, który w ogóle nie wdał się w ojca. Nie przypominał Fabiana ani trochę z wyglądu. Byli tego samego wzrostu i na tym podobieństwa się kończyły. Zawsze robił wszystko na opak i miało się wrażenie, że i tym razem złośliwie nie chciał upodabniać się do ojca. Drobne wspólne cechy wychodziły dopiero przy przypadkowych okazjach, kiedy toczyli swój słowny wrestling, ale Fabian łapał się na tym, że to bardziej on przejmuje maniery i gesty od syna, bo w ostatnim czasie zrobił się zdecydowanie bardziej sarkastyczny. Obaj byli uparci, a to nie pomagało w komunikacji. Poza tym jednak Jordan zawsze był w gorącej wodzie kąpany, najpierw robił, a potem myślał, szukał zwady, gdzie to tylko możliwe, podczas gdy jego ojciec był dyplomatą, konflikty rozwiązywał rozmową i zawsze wszystko analizował. Wraz z biegiem lat Jordi zdawał się tłumić ten swój temperament, ale Fabian wiedział, że on jeszcze gdzieś tam drzemał.
Guzman chciał jakoś rozpocząć konwersację, wykorzystać okazję, że ma córkę na wyciągnięcie ręki, ale nie było mu to dane, bo usłyszeli szuranie butów na podjeździe i po chwili drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Nela pisnęła na widok kompletnie pijanego kuzyna, który holowany był przez zasapanego Theo Serratosa.
– Odrobina pomocy by się przydała – jęknął Theo, prowadząc powoli Quena, który wisiał na jego ramieniu bezwładnie, sprawiając, że ten krzywił się z bólu.
Fabian nic nie powiedział, ale od razu podniósł się do pionu i pomógł Serratosowi ulokować pijanego siostrzeńca w jego sypialni.
– Theo, pozwól na chwilę – zwrócił się do dwudziestodwulatka, wskazując na przejście do garażu. Nela z przerażeniem wpatrywała się w ojca, ale uspokoił ją i kazał kłaść się spać. On miał do pogadania z sąsiadem.
– Trochę zabalowaliśmy, ale dotarliśmy cali – powiadomił go syn Ulisesa, kiedy stanęli w garażu, gdzie mogli porozmawiać na osobności.
Głupkowaty uśmieszek zszedł z twarzy chłopaka szybko jak ręką odjął, kiedy Fabian wymierzył mu ostry policzek. Nie trzeba było geniusza, by widzieć, że był wściekły.
– Uważaj, Fabian, bo zapomnę, że jesteś prawie emerytem i ci oddam – warknął, pocierając twarz, ale prawdą było, że nie porwałby się z motyką na słońce. Czuł jednak złość i upokorzenie.
– Co ty sobie wyobrażasz, Theo? – Guzman świdrował go spojrzeniem, jakby chciał wymusić na nim prawdziwe odpowiedzi. – Jeśli chcesz spieprzyć swoje życie, droga wolna, ale od Enrique trzymaj się z daleka. Już i tak sporo przeszedł, nie potrzebuje twojego rodzaju rozrywek.
– No tak, bo ty tak bardzo przejmujesz się jego losem – zadrwił, odsuwając się lekko, jakby musiał poskromić w sobie ochotę, by nie przyłożyć mężczyźnie. – Ledwo własne dzieci zauważasz, a co dopiero obce. Dzięki mnie chłopak się wyrwał, trochę zabawił. Nie widzę w tym nic złego.
– To dlatego, że nigdy nie widziałeś. Zawsze robiłeś, co ci się żywnie podobało, nie myśląc o konsekwencjach. Teraz też to robisz. Nie wiem, co cię łączy z Marleną, ale lepiej na nią uważaj.
– To zabawne, bo ona dokładnie to samo powiedziała o tobie. – Theo parsknął kpiącym śmiechem. – Jest sporo napięcia między wami. Gdyby mnie kto pytał, to uznałbym, że pewnie się z nią przespałeś, a potem nigdy nie zadzwoniłeś, ale wiem, że ty gustujesz w młodszych. Odczep się, Fabian, to ciebie nie dotyczy.
– Jestem zastępcą gubernatora, a firma Marleny może stanowić poważne zagrożenie dla całej naszej okolicy – przypomniał mu na wypadek, gdyby to jeszcze nie było jasne. – Ostrzegam cię tylko, że bycie kojarzonym z Marleną czy z DetraChemem nie wyjdzie ci na dobre.
– Poradzę sobie, dzięki za troskę. – Serratos odwrócił głowę rozeźlony. Nie cierpiał, kiedy ktoś dawał mu morały.
– Co ona ci obiecała? – zapytał niespodziewanie Fabian, pijąc do dziwacznej współpracy miedzy Theo a Marleną. – Cokolwiek to jest, ona nie dotrzyma obietnicy. Myśli tylko o własnej korzyści.
– Już dotrzymała i zrobiła więcej niż ty kiedykolwiek. Może i jest wredna i ma kij w tyłku, ale ma też to, czego tobie brakuje – jaja. – Theo zacisnął mocno zęby, jakby powstrzymywał się przed wypowiedzeniem kilku słów za dużo. – Wszyscy lubicie dużo gadać – o Marlenie, o DetraChemie, o Fernandzie Barosso… ale z tego co ja widzę, oni przynajmniej nie boją się działać. Czasami trzeba pobrudzić sobie ręce, jeśli korzyści przewyższają koszta.
– Może tak ci się tylko wydaje. Marlena to mistrzyni manipulacji.
– A ty to może niewiniątko? – Serratos tym razem roześmiał się w głos, co w dźwiękoszczelnym garażu zabrzmiało złowieszczo. – Wszyscy macie swoje własne ukryte cele, przerzucacie się jeden z drugim łajnem i podkładacie sobie świnie. Macie sojusze i szczycicie się lojalnością, niektórych nawet nazywacie swoimi przyjaciółmi, ale kiedy przyjdzie czas, wypinacie się na tych przyjaciół i liczy się tylko wasz własny interes. Marlena przynajmniej nie udaje i gra w otwarte karty. Wolę stawiać na nią. Pytasz, co mi obiecała? To, czego ty nigdy nie byłeś w stanie – sprawiedliwość.
– I myślisz, że kandydowanie do rady miasteczka i wsparcie rodziny Mengoni coś zmieni? Myślisz, że ludzie nagle zmienią zdanie co do Ulisesa i tak po prostu zapomną mu wszystko, co zrobił? Myślisz, że układając się z tą kobietą, pozbędziesz się Romów z miasteczka?
– Tobie też kiedyś na tym zależało, z tego co pamiętam. Czy to nie ty byłeś pomysłodawcą projektu, który zakładał wysiedlenie Cyganów z okolic Pueblo de Luz? Mój ojciec się zaangażował, a ty się wycofałeś. Jakie haki na ciebie mieli? – Theo założył ręce na piersi, przypatrując się uważnie starszemu mężczyźnie. Dorastał w przeświadczeniu, że Fabian Guzman był świetnym wzorem do naśladowania, Ulises go uwielbiał, a mieszkając po sąsiedzku, praktycznie wychowywał się z Guzmanami, więc znał ich bardzo dobrze. Teraz jednak widział, że sekretarz gubernatora miał swoje sekreciki, a jego wizerunek świętego wcale nie był idealny, podobnie jak jego ojca. – Baron Altamira musiał cię szantażować, skoro nagle zmieniłeś front. A jak to było po śmierci mojego ojca? Przeprosiłeś publicznie w jego imieniu jako jego reprezentant i wykonawca testamentu. Upewniłeś się, że długi zostały spłacone. Straciliśmy wszystko, Fabian, bo ty bawiłeś się w sprawiedliwego.
– Możesz mnie nienawidzić, Theo, ale to była słuszna decyzja. Twój tata tego chciał, zapisał wytyczne w testamencie i wspólnie z Teresą podjęliśmy tę decyzję. Dzięki temu nie musisz się teraz martwić i spłacać długów Ulisesa, bo wszystkim się zajęliśmy. Ty masz czyste konto.
– Po prostu nie mieści mi się to w głowie. Byłeś rzekomo przyjacielem mojego taty, a nigdy nie przyszło ci do głowy, że sporządził testament, kiedy nie był zdolny do podejmowania takich decyzji, bo miał tak zaawansowaną depresję? – Serratos zacisnął dłonie w pięści. Robiło mu się gorąco na samą myśl. – Przyjaźniliście się, znałeś go na wylot. Jak mogłeś nie zauważyć i nie zareagować w porę? Jak mogłeś pozwolić, żeby palnął sobie w głowę i zostawił nas z tym wszystkim samych?!
Ostatnie pytanie było już jawnym oskarżeniem i chłopak wypowiedział je, niemal krzycząc. Od śmierci Ulisesa minęły prawie cztery lata, ale nigdy nie rozmawiali o tym w ten sposób. Wtedy Theo był w szoku, przyjął wszystko ze spokojem dla dobra matki i Veronici, które były w rozsypce. Z dnia na dzień z lekkomyślnego imprezowicza stał się głową rodziny, więc wtedy nie myślał w takich kategoriach. Z biegiem czasu jednak zaczął analizować tę sprawę i doszedł do wniosku, że Fabian Guzman nie ochronił jego ojca, choć powinien. Nie walczył w obronie jego dobrego imienia.
– Uwierz mi, ja też to sobie wyrzucam – przyznał z pokorą Guzman. Jego głos był wkurzająco opanowany, ale mówił szczerze. – Ulises był zamknięty w sobie.
– gów*o prawda, był duszą towarzystwa, wszyscy go uwielbiali, a on kochał to miasto i tych niewdzięczników, którzy przy pierwszej lepszej okazji oskarżyli go i potraktowali jak obrzydliwego złodzieja. A ty nie zrobiłeś nic, by udowodnić jego niewinność.
– Dlatego że nie było co udowadniać, Theo. Ulises był winny i nie chodzi tylko o przyznanie się w liście pożegnalnym i przeznaczenie majątku na uregulowanie zobowiązań. Widziałem kwity z ratusza, regularnie wyprowadzał spore sumy. Przykro mi, ale taka jest prawda. – Fabian był brutalnie szczery. Jego też to bolało. Zawsze uważał Serratosa za porządnego człowieka, ale jednak władza objawia czasami prawdziwe oblicze człowieka, a tej władzy Ulises miał w miasteczku dużo i dzięki zaufaniu, jakim cieszył się przez lata, było mu łatwo ukrywać malwersacje.
– Tak, dzięki temu Vero nie ma funduszu na studia, a ja muszę dorabiać w szkole jako asystent trenera szermierki.
– Proszę cię, Theo, tu nie chodzi o pieniądze. – Kącik ust Fabiana uniósł się lekko w złośliwym geście, bo doskonale to wiedział. – Przywykłeś do wygodnego życia, to oczywiste, ale nie powiesz mi, że czegokolwiek ci brakowało po wyjeździe do Francji. Twoja matka starała się, jak mogła, a ja też pomogłem, na ile było mnie stać. Veronica to pracowita i bystra dziewczyna, nigdy nie narzekała. Widzę, jak ciężko pracuje, by dostać się na dobre studia i otrzymać stypendium.
– Problem w tym, że nie powinna musieć tego robić, Fabian. Nic nie rozumiesz. – Theo załamał ręce. To było jak gadanie ze ścianą. Miał w sobie sporo gniewu i pretensji do Guzmana, a ten zawsze odbijał wszystkie jego argumenty.
– Rozumiem więcej, niż ci się wydaje. Twoja niespodziewana kandydatura do purpurowego krzesła, układ z Marleną, nagłe wykupienie rodzinnego domu od miasta… – Fabian zawiesił głos, patrząc na młodszego chłopaka z lekkim wyrzutem. – Myślisz, że nie wiem, od kogo miałeś pieniądze?
– Mam oszczędności, zarobiłem we Francji.
– Tak, oczywiście. – Fabian pokiwał głową, dając za wygraną. Jego celem nie było teraz skłanianie Theo do wyjawienia prawdy. – Pamiętaj jednak, że to błędne koło. Lepiej zadłużyć się w banku niż u rodziny Mazzarello. Jeśli każą ci robić coś, na co się nie godzisz…
– Niczego mi nie każą. – Serratos uciął dyskusję gwałtownie, ale nie zwiódł Fabiana, który na ludziach znał się jak mało kto. Zbyt wiele lat przepracował w prokuraturze, zbyt wiele widział i słyszał. – Marlena rozumie sytuację i wie, że miastu przyda się silna ręka.
– Och, czyżby teraz chciała też sięgnąć po stołek burmistrza?
– Niewykluczone. Obaj dobrze wiemy, że Jimena jest umoczona, jak wszyscy jej poprzednicy. A ten Saverin jest obcy, ludzie wolą mieć kogoś, komu mogą zaufać i kto zna realia Pueblo de Luz, kto rozumie konflikty na linii z Valle de Sombras. Uważam, że Marlena nadawałaby się do rządzenia.
– Zawsze byłeś raczej liberałem. Naprawdę sądzisz, że rządy skrajnej prawicy w miasteczku, które powoli zaczyna otwierać się na świat i próbować nowoczesnych rozwiązań, to dobry pomysł?
– Marlena może i ma specyficzne poglądy dotyczące religii, seksu przedmałżeńskiego i gejów, ale nie jest wcale tak prawicowa, jak ci się wydaje. To kobieta sukcesu. Kobiety z Pueblo de Luz ją uwielbiają, bo łączy w sobie dobre, tradycyjne wartości z nowoczesnym podejściem do życia. Nie lekceważ jej, Fabian.
– Uwierz mi, nie robię tego. – Guzman spiął się lekko po jego słowach. Od dawna wiedział, że pani Mengoni nie można było bagatelizować, była groźnym przeciwnikiem, a pech chciał, że on zrobił sobie z niej wroga, nawet się nie starając. Ta kobieta obrała sobie za cel znalezienie jego pięty achillesowej i obawiał się, że była bliska odkrycia jego największej słabości, dlatego bardzo nie chciał jej prowokować. Było to jednak niezwykle trudne, skoro córka Marcela wciąż zaskakiwała swoimi posunięciami. – Ale ty też na nią uważaj, Theo. Mój ojciec zawsze mi powtarzał, że Mazzarello to szczwane listy i lepiej nie wchodzić z nimi w układy, bo zdradzą cię przy pierwszej lepszej okazji i wbiją nóż w plecy. Z biegiem czasu zauważyłem, że miał rację, ale wydaje mi się, że Marlena jest odrobinę inna.
– Niby w jaki sposób?
– Wbije ci sztylet od frontu, prosto w serce. Nie musi uciekać się do podstępów – wytłumaczył dobitnie, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. – Dam ci dobrą radę, Teodorze. Jeśli chcesz być traktowany jak dorosły, przestań zachowywać się jak dzieciak.

***

Kiedy byli mali, Felixowi wciąż zdarzało się wchodzić do domu sąsiadów jak do siebie. Nie było żadnych granic, nikt nigdy tego nie kwestionował, bo on i Jordan wychowywali się jak bracia. Podobnie młody Guzman spędzał czas u Castellanów częściej niż we własnym domu. To zawsze było dla nich naturalne i mimo że czasy się zmieniły, Felix ze zdumieniem musiał stwierdzić, że nawet po latach nie czuje żadnej krępacji, przekraczając próg Silvii i Fabiana bez zaproszenia. Zresztą ich prawie nigdy nie było w domu, więc i tak nikt by go nie powstrzymał. Znał każdy zakamarek budynku wzniesionego przez Leopolda Guzmana niemal na pamięć. Wbiegł po schodach i od razu skierował się do pokoju na piętrze, który należał do jego byłego kumpla. Okna były zasłonięte roletami, więc panował tutaj półmrok. On sam zdążył się już porządnie rozbudzić i miał mnóstwo energii na kolejny dzień, ale Jordan smacznie spał w swojej pościeli nieświadomy niezapowiedzianego gościa.
Castellano odsłonił rolety, uważnie obserwując śpiącego kumpla. Jordan miał sen twardy jak kamień, co zawsze przysparzało mu sporo problemów. Zdarzało mu się zasnąć na apelu, w klasie podczas sprawdzianu, a w operze wystarczyło mu pięć minut, by oddychać miarowo z głową odchyloną do tyłu na miękkim fotelu. Mógł zasnąć wszędzie i o każdej porze, choćby w najmniej wygodnych warunkach, co w końcu stało się powodem do żarcików. Felix nazywał tę przypadłość dziecięcą narkolepsją. Dobrze było wiedzieć, że chociaż ta jedna rzecz się nie zmieniła u byłego przyjaciela.
Rolety zaskrzypiały okropnie, kiedy celowo podciągnął je i znów spuścił na dół kilka razy, powodując hałas. Jordana często nie można było dobudzić i potrzebował dodatkowego bodźca. Snop światła wpadł przez szpary w żaluzjach i uderzył śpiącego po oczach. Dopiero wtedy poruszył się na łóżku, krzywiąc się jeszcze w półśnie.
– Cholera, Felix, co ty wyprawiasz? – warknął, kopiąc ze złością kołdrę i siadając na materacu, powoli przetwarzając, co się dzieje. Zerknął na zegarek – miał jeszcze trochę czasu, by przygotować się do szkoły, a tymczasem nie było mu dane odespać, bo sąsiad zabawił się w ludzki budzik.
– Nadal to nosisz? – Felix obserwował, jak kolega wyciąga z ust przezroczystą nakładkę na zęby i kieruje się do łazienki. Opłukał aparat retencyjny pod bieżącą wodą i wrócił do swojego pokoju rozdrażniony nagłą pobudką. – Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, co?
– Masz pojęcie, która godzina? Co jest? Lepiej, żebyś miał dobry powód. – Odgarnął z czoła potargane włosy i założył ręce na piersi, czekając na wyjaśnienie.
Castellano dawno nie miał okazji przypatrzeć mu się z bliska. Może niektóre sprawy pozostawały bez zmian, jak na przykład ich poróżnienie sprzed kilku lat i jego awersja do porannego budzenia, ale jednak pozmieniało się trochę w kwestiach fizycznych. Guzman nie był już tym samym małym chudzielcem, który wdrapywał się na najwyższe drzewa w okolicy i którego zawsze wszędzie było pełno. Teraz miał na sobie białą koszulkę, pod którą wyraźnie rysowały się jego szerokie ramiona i klatka piersiowa, a które zwykle ukrywał pod wielkimi bluzami oversize. Felix raczej nie wpadał na niego na szkolnej siłowni. Guzman nigdy nie był typem, który katował się z użyciem profesjonalnego sprzętu sportowego, raczej wykorzystywał naturę i siłę własnych mięśni – bieganie, pływanie czy po prostu gra w piłkę – to był jego żywioł. Kiedy widzieli się po raz ostatni kilka lat temu, tuż przed tym jak Guzmanowie wyprowadzili się do San Nicolas de los Garza, chłopak był tym chuderlawym chłystkiem, z którym Felix wychował się po sąsiedzku. Dopiero podczas wakacji przed rozpoczęciem nauki w liceum zdawał się wydorośleć. Felix także zmężniał przez ostatnie lata, choć w jego przypadku zmiany były raczej bardziej subtelne.
Castellano zawsze był wyższy od swojego kolegi, a chociaż również szczupły, w dzieciństwie był nieco bardziej postawny. Jego znakiem rozpoznawczym były długie kończyny, które świetnie przydawały się do pływania, a także pełne policzki, które dodawały dziecięcego uroku i sprawiały, że łatwo było mu się zaprzyjaźnić z innymi, bo budził zaufanie. On również nigdy nie był fanem siłowni, wolał odpoczywać aktywnie na świeżym powietrzu i nigdy nie interesowało go pracowanie nad „sześciopakiem”, którym zwykle tak zachwycały się dziewczyny u piłkarzy. Bycie kapitanem szkolnej drużyny pływackiej zobowiązywało jednak do pewnych zachowań, więc zdarzało mu się ostro trenować, szczególnie po ostatnich namowach trenera DeLuny. Felix nigdy nie celował w jakiś określony wzór sylwetki, uprawiał tylko pływanie, nigdy nie miał głowy do sportów z piłką. Robił to dla zdrowia i dlatego, że to lubił, a Jordan był dokładnie taki sam. W dzieciństwie nigdy nie chcieli być popularni, raczej zawsze nabijali się z tych mięśniaków, którzy prężyli bicepsy na widok dziewczyn. Poczuł dziwną nostalgię na myśl o dawnych czasach – czy tego chcieli czy nie, wiek dojrzewania zrobił swoje. W przypadku ich obu zmiany zdecydowanie można było zaliczyć na plus. W końcu jeszcze cztery lata temu nikt nawet nie zwróciłby na nich w szkole uwagi, a teraz mogli poszczycić się całkiem niezłą popularnością.
Do Felixa chyba nadal nie docierała jego nowo zdobyta po sylwestrze sława. Nie przywykł do tego, że podoba się dziewczynom, raczej zawsze go lubiły i traktowały jak dobrego kolegę (Lidia kiedyś wspomniała, że fajnie jest mieć przyjaciela geja, co do dzisiaj trochę uwierało jego ego). Irene Souza i kilka innych uczennic z liceum zdawało się jednak dostrzegać w nim ostatnio potencjał. Był mile połechtany, ale też okropnie speszony tą nagłą uwagą płci pięknej. Jordan natomiast musiał być już do tego przyzwyczajony, znał to z San Nicolas. Po przeprowadzce był tam nowym, niemal egzotycznym nabytkiem i sprawiał, że głowy się za nim odwracały. Plotki szybko się rozchodziły, więc krótko po rozpoczęciu liceum wszyscy w San Nicolas wiedzieli już, że młodszy syn nowego burmistrza jest nie tylko przystojny, ale też utalentowany muzycznie i sportowo, a uczennice niemal skakały z radości, kiedy zdały sobie sprawę, że dostały idealną kombinację.
Felix uśmiechnął się do własnych myśli. W trakcie śledztwa dotyczącego zboczeńca z instagrama przekopał też stare artykuły na plotkarskiej stronie szkoły w San Nicolas i kilka opowieści ze szkolnej kariery Jordana w tamtejszym liceum rozbawiło go do łez, bo przedstawiały reakcję żeńskiego grona uczniowskiego na jego przybycie. Był pewien, że gdyby wtedy ze sobą rozmawiali, Guzman opowiedziałby mu o tym jak o czymś kłopotliwym i krępującym. W głowie niemal słyszał jego zrzędliwy, nasączony sarkazmem ton głosu. Nigdy jednak nie usłyszał niczego bezpośrednio od przyjaciela. Widywali się potem tylko w przypadkowych okolicznościach – gdzieś u Ivana albo w sklepie – i nigdy nie rozmawiali już ze sobą tak jak dawniej. Praktycznie nie rozmawiali ze sobą wcale.
Sprawa ukradzionego eseju była wtedy wielką kością niezgody. Felixowi wielokrotnie przechodziło przez myśl, żeby się pogodzić, żeby wybaczyć, ale duma nigdy nie pozwalała mu zadzwonić do Jordana. Część jego była tak naprawdę zła o to, że Guzman wyprowadził się z miasta bez pożegnania, bez żadnego wyjaśnienia. Po śmierci Ulisesa zamknął się w sobie, nie powiedział mu, co się wtedy wydarzyło, a Castellano to bolało. Wydawało mu się, że w dzieciństwie przeżyli już razem wystarczająco dużo, by w takiej sytuacji również się wspierać, nawet pomimo chwilowych trudności. W końcu po sprawie z Anitą Jordi stawał na głowie, żeby poprawić mu humor i sprawić, że przestanie się zadręczać, a Felix chciał zrobić to samo dla niego, kiedy umarł Serratos, ale nie było im to dane. Może po prostu dla Jordana ta przyjaźń nigdy nie była tak silna jak dla Felixa.
Nie mógł dłużej analizować przeszłości, bo Guzman pstryknął mu palcami przed oczami, wyrywając go z tego zawieszenia.
– Masz pięć sekund na wyjaśnienie, dlaczego budzisz mnie o świcie. Pięć… cztery… – Guzman zaczął odliczanie.
– Co z Xavierem? – zapytał Castellano, bo to pierwsze co przyszło mu do głowy.
– Jest bezpieczny. Zamknęliśmy przychodnię na kilka dni, Julian się nim opiekuje i pewnie będzie chciał go przenieść w jakieś lepsze miejsce. Powiedz Rue, że nie musi się martwić. Naprawdę obudziłeś mnie skoro świt, żeby o to zapytać? Mogłeś wysłać esemesa.
– Wiesz dobrze, o co mi chodzi. – Felix rzucił w jego stronę broszurkę z pakietem badań. – Debora się martwi, prosiła, żebym z tobą pogadał. Zrób cholerne badania, Jordi, jeśli nie dla siebie, to dla niej. Zrób to dla Neli, żeby nie musiała już przychodzić do mnie z płaczem. Wiesz, że na widok łez u dziewczyn czuję się niekomfortowo.
– Czujesz się niekomfortowo nawet na widok zbyt głębokiego dekoltu – odciął się, odkładając broszurki na biurko. – Doceniam troskę, ale już ci mówiłem, że to nie twoja sprawa.
– Trochę jednak moja. Jeśli masz HCM i nadal będziesz grał w piłkę, możesz dostać zawału na boisku i to ja będę cię miał na sumieniu.
– To nie do końca tak działa.
– Nie jesteś kardiologiem.
– Ty tym bardziej. – Prychnął i przez chwilę sztyletowali się wzrokiem. – Miałem robione badania, gdyby coś mi było, wykryliby to, okej?
– Jakie badania?
– Rutynowe. EKG i wszystkie inne pierdoły.
– Deb mówi, że potrzebujesz echo serca i próby wysiłkowej, kompletnego badania genetycznego i najlepiej też założyć holter na dzień lub dwa i monitorować wyniki…
– Deb jest kuratorką sztuki, Fel. – Jordan uciął dyskusję. Ostatnie czego potrzebował to słuchać takich bredni. Badano go, kiedy oddawał komórki macierzyste w San Nicolas, doktor Boreanaz pewnie coś by zauważył, gdyby były nieprawidłowe. Tak sobie powtarzał, ale w rzeczywistości odkładał diagnostykę, jak najdłużej mógł. Wiedział, że gdyby była choć najmniejsza szansa, że jest chory, jego plany na przyszłość runęłyby w gruzach. – Spójrz na mojego ojca – ma czterdzieści pięć lat i wcześniej choroba nie dawała o sobie znać. Można z nią żyć, może się uaktywnić później albo nawet nigdy. Nawet jeśli mam mutację w genie, nie oznacza to zaraz, że zachoruję – dodał już z nutą zniecierpliwienia. Znał się na medycynie, więc było to frustrujące, kiedy dawali mu dobre rady, nie mając o niczym pojęcia.
– W porządku, już nic nie mówię. – Castellano pokiwał głową, ale zaraz potem dodał z oczywistym haczykiem. – Ale do czasu, aż się nie przebadasz, zawieszam cię w drużynie pływackiej. Nie pozwolę ci wejść do basenu, jeśli jest ryzyko, że mi w nim zemdlejesz i się utopisz.
– Niech ci będzie, Felix. I tak gwiżdżę na tę twoją drużynę i nie chce mi się bawić w „H2O – Wystarczy kropla”. Coś jeszcze? – Westchnął tylko zrezygnowany, czekając, aż Castellano powie wszystko, co mu leżało na wątrobie. Widział, że kwestia badań to nie był jedyny cel jego wizyty, bo przygryzał nerwowo policzek jak to miał w zwyczaju, kiedy czymś się stresował.
– Carolina zerwała z Quenem – poinformował go, sam nadal tego nie rozumiejąc. – Pomyślałem, że mógłbyś…
– Znów ich ze sobą wyswatać? – Jordan wszedł mu w słowo, automatycznie kręcąc głową w odpowiedzi. Zabrał się za ścielenie swojego łóżka, żeby nie tracić czasu podczas tej bezsensownej rozmowy. – Jak dziewczyna mówi „nie”, to trzeba to uszanować. Niech weźmie to na klatę i ruszy dalej.
– Coś mi tutaj nie pasuje, Jordi. Quen twierdzi, że Caro dziwnie się zachowywała, że nagle zmieniła zdanie i totalnie go odcięła. Nie wydaje ci się to podejrzane? Nie uważasz, że może jej brat mógł jej coś nagadać?
– Nie znam tego Villanuevy za dobrze, a poza tym to nie moja sprawa. Odpuść, Felix, to nie jest twój problem, niech rozwiążą to między sobą.
– Właściwie to trochę jest, bo Enrique zrezygnował z roli w musicalu. Wcześniej zgłosił się tylko dla Caroliny. Bez niego nie mam głównego bohatera…
– Żartujesz, prawda? – Guzman przerwał ścielenie łóżka i spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Obaj dobrze wiemy, że ten musical pisałeś pode mnie. Carolina i Quen dostali łatki głównych bohaterów, bo głupio ci było się do tego przyznać, a poza tym dobre przedstawienie musi mieć główny wątek miłosny, prawda? Quen i tak nie potrafi śpiewać, to ja miałem wykonywać jego kwestie zza kulis, więc w sumie na dobre wyszło.
– To trochę niemiłe. – Felix zbeształ go, bo chociaż miał rację, było mu głupio z powodu takich modyfikacji w przedstawieniu. – Jak utnę postać, którą gra Quen, postać Caroliny też nie ma racji bytu.
– Zrób z tego tło wydarzeń. Rola Quena jest prosta jak konstrukcja cepa, wystarczy tylko udawać głupiego kochanka, którym manipuluje mafia. Daj ją jakiemuś drugoklasiście, pewnie się ucieszy. Hej, może Romeo? Pasuje na tego gamonia. – Szatyn udał, że ten pomysł bardzo przypadł mu do gustu, ale widać było, że się nabijał.
– Jordan, bądź poważny. – Castellano chwycił poduszkę i zdzielił ją kumpla w ramię, sam powstrzymując kąciki ust od uniesienia się w górę po tym stwierdzeniu. Nie powinien się nabijać z młodego Estrady, to był dobry chłopak, choć rzeczywiście trochę niezdarny.
– Jesteś reżyserem i scenarzystą, weź za to odpowiedzialność. I tak dobrze wiesz, że cała fabuła obraca się wokół innych tematów – jest trochę kryminału, trochę dramatu, trochę romansu… naprawdę nie musisz tego aż tak analizować. No i moja postać i tak jest najlepsza, nie powiesz, że nie. – Guzman wzruszył ramionami jakby to było oczywiste.
– Jesteś zadufany w sobie.
– Może, ale to nie zmienia faktu, że bohater, w którego się wcielam jest najciekawszy. Z pozoru prosty i stereotypowy, ale z czasem widać u niego warstwy. Wiem, że inspirowałeś się innymi musicalami…
– Wypraszam sobie! – Felix wycelował w niego oskarżycielsko palcem.
– Proszę cię! Widać chociażby wpływy Christiana z „Moulin Rouge” i Fiyero z „Wicked”, ale jest mniej sztampowy i dużo bardziej charyzmatyczny. Jest lepszy.
– Dlaczego lepszy?
– Bo ja tchnąłem w niego życie – odparł z pełną powagą, za co zarobił kolejny cios poduszką. Tym razem Felix już się roześmiał.
– Przeanalizowałeś tę postać? Myślałem, że ci to wisi – mruknął, wzrokiem błądząc po pokoju byłego przyjaciela, żeby nie musieć na niego patrzeć, bo był zawstydzony. Prawdą było, że bardzo się starał stworzyć rolę, w której Jordan mógłby się wykazać i zabłysnąć przed rekruterami na kierunek teatru muzycznego na NYU, o którym marzył od dziecka.
– To moja przepustka na studia, Felix, biorę to na poważnie. Nie wierzysz? – Podszedł do szuflady biurka i wyciągnął z niego wydrukowane kartki.
– Zrobiłeś notatki? – Brunet uniósł wysoko brwi, przeglądając egzemplarz scenariusza Jordana, na którym ten robił szczegółowe uwagi na marginesach. – To opowieść o rodzinie.
– Hmm? – Jordan odwrócił głowę, kończąc ścielić łóżko. Nie bardzo rozumiał, o czym Castellano do niego mówi.
– Musical opowiada w dużej mierze o szukaniu własnej tożsamości, celu w życiu, ale też o rodzinie, nieważne. – Pokręcił głową, wiedząc dobrze, że rodzina była ostatnią rzeczą, o której Jordan chciał rozmawiać. – Myślałem nad modyfikacjami, więc wyciągnięcie na pierwszy plan konfliktu wewnętrznego i bitwy o władzę, zamiast wątku miłosnego, jest dobrym pomysłem. Chciałbym zaangażować Diega i Aurorę, przydaliby nam się tancerze.
– Chcesz im jeszcze dokładać? Chyba już dość przeszli.
– Wiem, ale myślę, że mogłoby to być oczyszczające doświadczenie. Może mogliby znaleźć jakieś ukojenie w sztuce, dać upust wszystkim skrywanym emocjom. Jak mówiłem, to opowieść o rodzinie. Pracuję nad pewną melodią, myślę, że idealnie pasowałby do tego występ taneczny w stylu nowoczesnym. Może mógłbyś mi pomóc? Muzyka to jedno, ale słowa coś mi nie idą. – Popatrzył na kumpla z lekkim zawstydzeniem. Żaden z nich nie przywykł do proszenia o pomoc, ale w kwestii musicalu mieli zakopany topór wojenny.
– Podeślij mi nad czym pracujesz i powiedz, czego oczekujesz. Zerknę w wolnej chwili.
– Super. – Felix odłożył jego kopię scenariusza na biurko i wtedy o czymś sobie przypomniał. – Tak czy siak produkcja musicalu się opóźni, więc najwcześniej wystawimy go wiosną, może później. Możesz jeszcze pocieszyć się naturalnie ciemnymi włosami.
– Nie pofarbuję się na blond, mówiłem ci!
– Jak sam powiedziałeś – jestem reżyserem i scenarzystą, biorę za to odpowiedzialność. – Castellano wyszczerzył zęby w uśmiechu. Rzadko widywano Guzmana zawstydzonego, a ten widok był naprawdę przedni.
– Felix, przecież wiesz, że nie mogę! – Jordan jęknął, teraz już przypominając bardziej dawnego siebie. Wydął usta niemal jak małe dziecko, a obrażona mina zupełnie nie pasowała do tego sarkastycznego dupka, którym był na co dzień.
Syn Basty’ego tylko roześmiał się serdecznie, pomachał mu ręką i ruszył do drzwi. W progu zatrzymał się jednak i zwrócił się do byłego przyjaciela z ciekawością.
– Skoro „gwiżdżesz na drużynę pływacką”, to po co się zapisywałeś? Nie potrzebujesz tych punktów do świadectwa, za piłkę nożną masz ich wystarczająco dużo. Nie wygląda to też specjalnie imponująco w podaniu na studia. Po co ci basen?
– Boże, Felix, czasami potrafisz być taki niedomyślny.

***

Uwielbiała zgiełk szkolnych korytarzy – głośne rozmowy, śmiechy, pospieszne kroki, nawet przepychanie się w tłumie i szamotanie się z zardzewiałymi drzwiczkami szafki na książki. Veronica Serratos nie lubiła ciszy, bo ona sprawiała, że tylko bardziej pogrążała się w ponurych myślach. Musiała mieć wokół siebie ludzi, musiała wciąż z nimi rozmawiać i być w ruchu, bo inaczej miała wrażenie, że zwariuje. Od śmierci ojca upewniała się, że nigdy nie będzie sama, dlatego wzięła na siebie tyle zajęć dodatkowych. Między treningami siatkówki, spotkaniami składu cheerleaderek, zajęciami w kółku muzycznym, botanicznym czy na spotkaniach szkolnego samorządu nigdy nie było czasu, by analizować, by rozpamiętywać i by tęsknić. Ciągły ruch to była jej dewiza. Zdawała sobie sprawę, że ucieka od problemów, ale to jej pasowało. Ludzie różnie radzili sobie z traumami – jedni pili, inni ćpali, jeszcze inni po prostu ze sobą kończyli, jak jej biedny tata – ale Veronica miała inne metody. Alkohol na nią nie działał, bo odpływała nawet po lampce szampana w sylwestra, a narkotyki ją brzydziły. Kiedyś na imprezie kolega zaproponował jej jointa, a ona skusiła się, by sprawdzić, czy może to przyniesie jej ulgę. Szybko przekonała się, że marihuana nie jest dla niej, kiedy rozkaszlała się po jednym zaciągnięciu. Veronica szukała ukojenia gdzie indziej i dla niej była to sfera fizyczna. Potrzebowała bliskości drugiego człowieka – pocałunku, przytulenia albo po prostu zwykłego trzymania za rękę. Może właśnie dlatego w rocznicę śmierci ojca, kiedy była tak strasznie zdołowana, poszła do łóżka z Franklinem. Przespała się z nim pod wpływem chwili, bo była zbyt głupia, by sobie poradzić z traumą i potrzebowała bliskości „tu i teraz”, a przynajmniej tak to sobie wtedy tłumaczyła. Serratos uchodziła za bardzo rozwiązłą dziewczynę – wredne plotki szybko rozchodziły się po szkole, a ona nigdy im nie zaprzeczała. Prawdą jednak było, że przez bardzo długi czas Franklin Guzman był jedynym chłopcem, z którym uprawiała seks, a jako że był to jej pierwszy raz, nie było mowy o jakichś wielkich uniesieniach i chyba to wszystko komplikowało. Byłoby łatwiej, gdyby mogła powiedzieć, że nie żałuje zdrady, bo przynajmniej czuła jakieś spełnienie. Gdyby seks był tak niesamowity jak pisano w książkach, może łatwiej byłoby jej się pogodzić z utratą Marcusa. To wcale jednak nie ułatwiało sprawy. Bardzo długo nie mogła się zdobyć, by iść do łóżka z kimś innym. W głębi duszy nadal liczyła, że Marcus do niej wróci, ale kiedy w końcu okazało się, że to jest nierealne, zaczęła dużo bardziej eksperymentować z bliskością. Poznawała chłopaków na imprezach, umawiała się przez aplikacje randkowe i myślała, że jeśli ktoś jej się podoba, a ona podoba się jemu, nic nie powinno stać na przeszkodzie, żeby cały proces był przyjemny dla nich obojga. Nieważne jednak jak bardzo uciekała w seks, nieważne jak bardzo chłopak jej się podobał i jak bardzo się starał, wciąż jej czegoś brakowało i wciąż czuła tę wszechogarniającą pustkę.
Stanęła przy swojej szafce, otwierając drzwiczki i przeglądając się w lusterku, które zawiesiła w środku. Nie malowała się na co dzień do szkoły, zawsze stawiała na naturalny look, ale wydawało jej się, że wygląda całkiem ładnie nawet bez dodatkowego wysiłku. Niegdyś długie włosy teraz ledwo sięgały jej do ramion, bo ścięła je, by lepiej wpasować się w klimat musicalu Felixa, którego akcja działa się w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Nie, nie była to prawda. Patrzyła w lusterko na spięte nad karkiem kosmyki i zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że Olivia Bustamante miała rację. Czuła się okropnie, kiedy zdała sobie z tego sprawę, ale chyba było sporo prawdy w tym, co mówiła w piątek jej dawna przyjaciółka. Veronica Serratos wykorzystywała słabości chłopców przeciwko nim.
Nie robiła tego świadomie, nawet teraz ciężko jej w to uwierzyć, ale odsłonięta szyja mówiła sama za siebie. Używała spinek zawsze przed lekcjami, kiedy wiedziała, że będzie siedziała w ławce przed Marcusem. On zawsze miał fioła na punkcie karków, pamiętała, jak reagował, kiedy upinała kosmyki w wysoki kucyk albo kok. Widocznie jakaś cząstka jej pragnęła jego atencji o wiele bardziej, niż się do tego przyznawała. Nie to że Delgado zwracał na nią specjalną uwagę – traktował ją jak koleżankę, był uprzejmy jak zwykle, rozmawiali, pracowali nad szkolnymi projektami, teraz nawet dzielili wspólne treningi, ale nigdy nie dał jej do zrozumienia, że ma u niego szansę. Ona jednak nie poddawała się w swoich postanowieniach noworocznych. Chciała spróbować na nowo, chciała odbudować zaufanie, które kilka lat temu straciła. Widocznie jednak musiała wyglądać na desperatkę, skoro Olivia wyrzuciła jej to na imprezie urodzinowej Quena w „Czarnym Kocie”. Czy naprawdę aż tak bardzo łaknęła tego zainteresowania? Czy musiała być aż tak żałosna, by robić takie rzeczy? Nie znała odpowiedzi na te pytania.
Ze smutną miną wypięła z włosów wsuwki i pozwoliła im opaść swobodnie. Przeczesała je grzebieniem, wstydząc się swojego zachowania. Myślała o słowach Olivii przez cały weekend, ale wtedy wydawały jej się niesprawiedliwe. Przecież nigdy nie zmuszała nikogo do niczego – umawiała się z chłopakami, którzy również tego chcieli, to nie tak, że ciągała ich na randki, zmuszała do pocałunków albo pójścia z nią do łóżka. A co jeśli robiła to, nie zdając sobie z tego sprawy? Przypomniała sobie swoje postępowanie, kiedy nocowała u Guzmanów w grudniu i poczuła, że zaraz zapadnie się pod ziemię ze wstydu. To samo próbowała zrobić z Jordanem i dopiero teraz to do niej dotarło. Jak głupia musiała być, żeby to zrobić? Czy jej odbiło, straciła całkiem rozum? Praktycznie zasugerowała mu wtedy, że powinni zostać przyjaciółmi z przywilejami. Nie tylko wpakowała mu się do łóżka, ale też wykorzystała przeciwko niemu jego słabości, o których nie miała prawa wiedzieć.
Olivia miała rację – Vero była okropnym człowiekiem, złym do szpiku kości, skoro coś tak okropnego przyszło jej w ogóle do głowy. Teraz to do niej docierało. Tamtej nocy, kiedy Romowie napadli na jej dom i poszła spać do Guzmanów, chyba po prostu coś w niej pękło. Po takim czasie szukania „tego czegoś” – tej magicznej chwili, podczas której mogłaby całkowicie się zatracić i zapomnieć o bólu i tęsknocie – wreszcie miała szansę na wyciągnięcie ręki i czuła, że Jordan mógłby jej to dać. Ufała mu i czuła się przy nim bezpieczniej niż przy kimkolwiek innym. Kochał jej ojca, był mu bliski i przeżył jego śmierć, a instynkt podpowiadał jej wtedy, że ten ból mógłby ich w jakiś sposób połączyć. W tamtej chwili naprawdę sądziła, że jej nie odmówi, bo nie była przyzwyczajona słyszeć słowo „nie” z ust chłopaków, których znała. Nikt nigdy nie narzekał, nikt nigdy jej nie odtrącił, więc reakcja Jordana była dla niej niezrozumiała. Był w końcu facetem, w dodatku nastolatkiem, a to przecież mówiło samo przez siebie. Jeśli dziewczyna chciała uprawiać seks, to jak to możliwe, że chłopak odmawiał? Chłopcy mieli swoje potrzeby, a Jordan lubił seks, w końcu wiele słyszała o tym, że miał sporo dziewczyn, ludzie dużo gadali, Dalia dużo gadała. Było jej więc przykro, kiedy ją odtrącił i wtedy zachowała się jak totalna idiotka, decydując się chwycić ostatniej deski ratunku niczym tonący brzytwy.
Jeśli dla Marcusa strefą, która budziła w nim największe podniecenie był kark, to dla Jordana były to jego obojczyki. Wiedziała o tym od Dalii i na samą myśl miała ochotę się rozpłakać, bo poczuła do siebie odrazę. Jak mogła w taki sposób wykorzystywać tę wiedzę i to niespełna kilka miesięcy po śmierci blondynki? Przyjaciółka powiedziała jej to w zaufaniu, opisywała relację ze swoim chłopakiem dosyć szczegółowo i chociaż Veronica zawsze czuła, że narusza zaufanie przyjaciela, miała też powinność wobec najlepszej przyjaciółki, która potrzebowała się zwierzyć. Słuchała więc wszystkiego i zapamiętywała szczegóły nawet wbrew swojej woli. Panna Bernal miała talent do ubarwiania wielu kwestii, ale Serratos chłonęła każde słowo z jej ust i w końcu łapała się na tym, że zwyczajnie zazdrości swojej przyjaciółce tego, co ta przeżyła ze swoim chłopakiem, bo sama nigdy nie zaznała czegoś podobnego. To absurdalne, w końcu Dalia nie miała szczęścia w miłości, a przynajmniej nigdy nie usłyszała słów „kocham cię”, czego Veronica doświadczyła kilka razy, nawet jeśli sama tego nie odwzajemniała. Dalia natomiast miała przyjemne doznania w sferze intymnej, opisywała je zresztą nie tylko koleżance, ale też w swoim pamiętniku. Veronice właśnie tego tak bardzo brakowało – tego uczucia spełnienia, zapomnienia, błogiej nieświadomości na temat wszystkiego, co działo się wokół. Więc kiedy nadarzyła się okazja, po prostu ją wykorzystała.
Tak więc Olivia spuentowała ją idealnie, bo Veronica Serratos musiała zdawać sobie sprawę, jak działa na chłopców, a Jordan nie był wyjątkiem. Byli przyjaciółmi, ale żaden nastoletni chłopak nie może pozostać obojętny, kiedy dziewczyna wsuwa jego dłoń pod swoją bluzkę. Zaatakowała jego obojczyk z premedytacją w nędznej próbie manipulacji i przez chwilę myślała, że się ugnie, był tego bliski i czuła to, nawet się cieszyła, ale on miał wystarczająco dużo silnej woli, by powiedzieć „nie”. Następnego ranka czuła się upokorzona, smutna i przede wszystkim niespełniona, a teraz dodatkowo czuła do siebie wstręt, bo miała wrażenie, że zdradziła przyjaciółkę dla chwili własnej przyjemności.
Lista jej noworocznych postanowień powoli stawała się dla niej dużo mniej realna do zrealizowania. Marcus nie był zainteresowany i mnóstwo czasu spędzał z Adorą, a z kolei u Jordana chyba nigdy nie odzyska zaufania, choć zamierzała przynajmniej próbować. Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu, marszcząc brwi. Yon odpisał zdawkowo na jej liczne wiadomości z prośbą o spotkanie, twierdząc, że nie może, bo ma w tym czasie trening, a jej zrobiło się tylko bardziej smutno. Z Abarcą nie było żadnych dramatów – przyjaźniła się z nim, zawsze był blisko i mogła na niego liczyć, kiedy go potrzebowała, a kiedy chciała spróbować czegoś więcej, nie oponował i chyba nawet mu się to podobało. Yon był dobrym przyjacielem, ale teraz nawet i jego nie miała przy sobie, by w jakiś sposób ukoić zszargane nerwy. Po tym nagłym olśnieniu po słowach Olivii musiała sprawdzić swoją nową teorię, bo wyglądało na to, że to nie wszechświat sprzymierzył się przeciwko niej, a problem leżał w niej samej.
Zmusiła się do uśmiechu, przeglądając się w lustrze. Tak lepiej. Nikt nie lubił smutnych dziewczyn, nikogo nie interesowało, że mogła mieć gorszy dzień. Trzeba było się uśmiechać i robić dobrą minę do złej gry, żeby nikomu nie sprawiać problemów. W oddali dostrzegła zmierzającego korytarzem Jordana i odruchowo wystawiła rękę, by pomachać mu na powitanie. Chciała być ponad to, chciała spróbować zostawić niezręczne chwile za sobą i wrócić do przyjaźni. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy Jordan jej odmachał. Myślała, że los w końcu się do niej uśmiechnął, ale wkrótce stało się jasne, że on kompletnie jej nie zauważył. Minął ją, jakby była niewidzialna i podszedł do Liliany Paredes, która szamotała się ze swoją szafką nieopodal. Vero spuściła głowę, zabierając swoje rzeczy i kubek z kawą na wynos. Obowiązki wzywały.
Santos DeLuna siedział w sali do informatyki, sunąc palcami po klawiaturze w zawrotnym tempie. Drzwi były otwarte, więc Vero odetchnęła głęboko, przywołała na twarz szeroki uśmiech i podała mu dziennik i plastikowy kubek z napojem.
– Uzupełniłam wszystkie oceny, wpisałam też tematy zajęć od początku roku i zaznaczyłam, kto ile wykorzystał nieobecności – poinformowała mężczyznę, będąc z siebie niebywale dumną. Choć tak mogła się na coś przydać. W nowej szkole nie miała aż tylu zajęć co w starej.
– Jesteś aniołem, Veronico, dziękuję. – DeLuna rozmarzył się, wciągając zapach kawy. – Nie musiałaś się kłopotać.
– Kawa z ekspresu w pokoju nauczycielskim nie smakuje za dobrze – przypomniała mu, wzruszając ramionami. Robienie drobnych miłych uczynków to jej domena. Lubiła widzieć uśmiech na twarzach innych, choć często jej dobre intencje mylnie interpretowano. – Muszę lecieć na lekcje. Do zobaczenia! Och, hej, Lidio! Będziesz dzisiaj na treningu? – zagadnęła, wpadając na koleżankę w drzwiach klasy.
– Pewnie, jestem kapitanem – oświadczyła Montes trochę zła, że w ogóle takie pytanie mogło paść z ust Serratos. – Do zobaczenia – dodała oschle, żegnając się z długonogą szatynką. Kiedy została sama z Ericiem, mogła w końcu zapytać: – Co to miało być? Robiła ci jakieś przysługi?
– Poprosiłem ją, żeby uzupełniła dziennik drugiej klasy. Wszyscy nauczyciele to robią, a mi się nie chce. Nie rozumiem tej papierologii, skoro e-dziennik funkcjonuje całkiem przyzwoicie. Veronica przepisała dla mnie dane z systemu do tego czegoś. – Wskazał ze wstrętem na książeczkę drugiej klasy.
– Mogłeś powiedzieć mnie, ja bym ci pomogła – zauważyła, czując się pominięta. Szczyciła się tym, że nauczyciel informatyki był jej przyjacielem, a tymczasem on znalazł sobie kogoś innego do pomocy.
– Nie chciałem ci robić kłopotu, masz sporo na głowie. Veronica sama się zaoferowała. – Mężczyzna chyba nie widział w tym nic złego. Upił kilka łyków kawy, delektując się jej smakiem.
– Przyniosła ci zimną kawę. – Lidia wskazała na jego kubek trochę naburmuszona.
– Lubię ice americano, sama też takie czasem pijesz. Co jest grane, Lid? – Uniósł brwi, zastanawiając się, co jest powodem tego nagłego focha.
– Nic takiego. I nie mów do mnie „Lid” – warknęła, odwracając się na pięcie.
– Chciałaś coś ode mnie?
– Już nic – odparła i wyszła z pomieszczenia.
Zatrzymała się na korytarzu, wzrokiem wyławiając piękną Veronicę, która stała niedaleko przy szafkach i rozmawiała z Danielem Mengonim, uśmiechając się promiennie i roztaczając swój czar. Tego już było za wiele. Veronica Serratos powoli zaczynała zagarniać teren w Pueblo de Luz, a słowa Olivii zaczynały być prorocze. Najpierw zaczęło się od Marcusa, powoli się przy nim kręciła, chcąc wybadać sytuację z Adorą, następnie przyszła kolej na siatkówkę i objęcie przewodnictwa z błogosławieniem tego drania Olivera Bruniego, a na dokładkę kręciła z Yonem Abarcą, choć wiedziała, że on podoba się Vedzie. Teraz jednak próbowała jeszcze zgarnąć dla siebie Erica DeLunę. Lidia Montes miała po dziurki w nosie tej dziewczyny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5880
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:45:40 13-03-25    Temat postu:

cz. 3

Bardzo trudno było udawać, że groźby Hernandeza nie zrobiły na nim wrażenia. Czuł, że facet blefował i wcale nie zamierzał zawiązać sojuszu z El Arquero de Luz i policją federalną, ale nie mógł mieć stuprocentowej pewności. Jeśli nawet Lucas powiedział to wszystko tylko po to, by wytrącić go z równowagi, to niestety mu się udało, bo Oliver Bruni chodził nabuzowany od czasu poniedziałkowego popołudnia, a z baru El Gato Negro urwał się szybciej pod pretekstem wczesnej pobudki rano. Carlos jak zwykle nic nie podejrzewał, ale tak już było z gośćmi z armii. Wojsko łączyło ludzi – jeśli ktoś poznawał kolegę po fachu, traktował jak swojego i nie wyczuwał negatywnych wibracji, a na korzyść nauczyciela wuefu przemawiała jeszcze jego umiejętność maskowania swoich prawdziwych intencji. Od dziecka miał talent do zdobywania przychylności innych. Przystojna aparycja i tendencja do schlebiania ludziom pomogły mu otworzyć wiele drzwi w jego karierze, które normalnie pewnie pozostałyby zamknięte. Ta sama ambicja sprawiła, że odnalazł po latach biologicznego ojca i wkręcił się do zarządzania kartelem. Chciał władzy, to nie ulegało żadnej wątpliwości, ale wiedział też, że ta władza po prostu mu się należała. Jednak przez takich ludzi jak agent Hernandez istniało pewne ryzyko, że jego plany pójdą na marne i nie zamierzał na to pozwolić. Trzeba było zlikwidować Lucasa, kiedy miał okazję. Trzymał go przy życiu ze względu na Jasona, który sądził, że facet może im się przydać. Teraz jednak Jason Miranda zniknął z powierzchni ziemi, a Oliver coraz częściej myślał, że mógł on go po prostu zdradzić. Ciężko było w to uwierzyć, bo zawsze wydawało mu się, że są ze sobą blisko, ale w tym biznesie nikomu nie można było ufać, przekonał się o tym na własnej skórze zbyt wiele razy.
Może właśnie dlatego podczas łączonego treningu z siatkarkami i piłkarzami po wtorkowych lekcjach dał przewodzić Hugowi, który świetnie się sprawdzał w roli asystenta. On stał z boku, obserwował, analizował, ale w gruncie rzeczy miał ważniejsze sprawy na głowie niż nadchodzący charytatywny turniej międzyszkolny. Oliver Bruni był niespokojny i to po raz pierwszy, od kiedy przyjechał do Pueblo de Luz, a to wszystko za sprawą tajemniczego faceta z łukiem i strzałami. Obiecał sobie, że jeśli będzie miał okazję stanąć z nim oko w oko, nie zawaha się już i skręci mu kark. Tamtej nocy w El Paraiso po prostu go znieważył, upokorzył bardziej niż ktokolwiek, a Oliver miał bardzo delikatne ego i nie miał zamiaru puścić tego płazem.
Na jego ustach pojawił się krzywy grymas, kiedy uczniowie łączyli się w pary, by potrenować odbicia w ramach rozgrzewki. Ich strategią z Hugiem było naprzemienne wykonywanie treningów, by uaktywnić jak najwięcej zawodników i by przemieszać zespoły, dając uczniom możliwość sprawdzenia się w różnych warunkach, na różnych terenach i z różnymi przeciwnikami. To oczywiste, że to właśnie siatkarki potrzebowały więcej przeszkolenia i zachęty, bo to one były mniej doświadczone, ale zawodnicy z drużyny piłki nożnej też pozwalali sobie na za dużo i mieli zbyt wysokie mniemanie o sobie, a on nie zamierzał tego tolerować. Nie tak był wychowany i nie tak był wyszkolony. Wbrew pozorom Oliver Bruni cenił sobie dyscyplinę, szacunek do starszych i wyższych rangą oraz umiał trzymać nerwy na wodzy, czego brakowało wielu graczom. Szczególnie Remmy Torres stąpał po cienkim lodzie z tymi włosami opadającymi mu na czoło, które co chwilę odgarniał z twarzy, potrząsając nimi i rozpraszając trenera. Nie miało to żadnego związku z dyscypliną, której próbowali ich nauczyć, ale i tak zerkał na niego częściej niż powinien.
– Estrada, masz gumki do włosów? – Bruni zwrócił się do Amelii, która dopiero co próbowała zaaklimatyzować się w nowej drużynie. Córka gubernatora zdjęła gumkę do włosów, która zdobiła jej nadgarstek razem z kolorowymi bransoletkami i uniosła ją do góry. – Daj jedną Torresowi, żeby widział, gdzie jest piłka.
– Spokojnie, trenerze, nie będzie z tym problemu. – Remmy posłał mu szeroki uśmiech, dając znać Amelii, że nie ma takiej potrzeby.
– Bustamante, gdzie twoja para? – Bruni skierował swoją złość i frustrację na blondynkę. Nie cierpiał jej i tej jej cukierkowej postawy. Ładne dziewczyny z dobrych rodzin myślały, że wszystko im wolno, że są bezkarne, ale on nie zamierzał traktować nikogo ulgowo, a już na pewno nie zamierzał pobłażać kłamstwom i oszczerstwom. Olivia Bustamante nastąpiła na odcink nie temu człowiekowi, co trzeba. Ukarał ją, ale jeśli będzie trzeba, przypomni jej, gdzie jej miejsce. – Weź piłkę, jesteś ze mną.
– Słucham? – Olivia zastygła na boisku do siatkówki, nie mogąc powstrzymać dreszczu strachu. Już i tak było to traumatyczne widywać go każdego dnia, a teraz chciał jeszcze, żeby musiała z nim ćwiczyć twarzą w twarz? Myślała, że zaraz zemdleje.
– Ja będę z Olivią – zaoferował się Marcus, od razu wychodząc naprzeciw Bruniemu, żeby zasłonić przed nim drobną sylwetkę przyjaciółki. Ciskał przy tym gromy z oczu, co tylko rozbawiło Olivera. Jakby sądził, że ma z nim jakąkolwiek szansę. Nie to, że trener czegokolwiek by próbował przy świadkach, ale i tak rozbawiła go ta chojracka postawa.
– Ty jesteś z Serratos, wracaj do ćwiczeń i niczym się nie przejmuj, Bustamante jest w dobrych rękach – zapewnił, ale groźny błysk w jego stalowych oczach świadczył zupełnie co innego.
– Olivia, idziesz?
Od strony wejścia do sali gimnastycznej rozległo się wołanie Jordana. Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać – szybko pobiegła w jego stronę, biorąc ze sobą jedną z piłek do siatkówki i ustawiając się w pozycji.
– Guzman, znów się spóźniłeś. – Oliver nie krył, że nie jest zdziwiony. Był to już dla niego chleb powszedni. – Minus pięć punktów z zachowania, nie zmuszaj mnie, żebym dał ci szlaban.
– Rób, co musisz. – Guzman machnął na niego ręką i skierował się z Olivią w stronę ustronnego kąta sali, gdzie mogli poćwiczyć z dala od innych.
– Dlaczego chcesz być ze mną w parze? – zapytała trochę zdziwiona, a trochę podejrzliwa. Przeczuwała, co może być tego powodem, podobnie zachowywał się już na wycieczce szkolnej w górach, kiedy grali w paintball. Nie chciał, żeby była sama z Oliverem Brunim, a to oznaczało tylko jedno – nie ufał mu i wiedział, do czego jest zdolny.
– Bo wiem, że potrafisz utrzymać piłkę w górze w przeciwieństwie do niektórych koleżanek, a mnie nie chce się biegać za piłką. Byliśmy razem w parze w siatkówce plażowej, nie pamiętasz?
– Pamiętam, ale dziwię się, że ty pamiętasz. Mieliśmy wtedy jakieś dwanaście lat – przypomniała mu, bo rzeczywiście to było dawno temu.
– Ciężko jest zapomnieć takiej sromotnej porażki w finale. Przegraliśmy przez ciebie, bo beczałaś przez cały mecz.
– Przykro mi, że nie mogłam skupić się na grze, ale dopiero co dowiedziałam się, że moi rodzice się rozwodzą, więc odpuść mi. – Olivia westchnęła na wspomnienie starych czasów. Zimny głos matki informującej jej o „różnicach” między nią a jej mężem oraz widok spakowanych walizek taty zawsze budził w niej ogromny żal. Miała już siedemnaście lat, ale i tak to przeżywała. Czasami obwiniała ojca o wiele spraw, innym razem potrafiła nawrzucać matce. Drogie prezenty nie były w stanie kupić jej miłości, choć przez lata przekonywała siebie samą, że to najlepszy interes życia. Wiedziała, że to nie był prawdziwy powód zachowania Jordana, więc postanowiła go skonfrontować. Zniżyła głos i chwyciła piłkę pod pachę, kiedy on delikatnie zaserwował w jej stronę. – Ty wiesz. Marcus ci powiedział?
Nie było sensu udawać, że nie ma pojęcia, o czym blondynka mówi. To byłaby obraza nie tylko dla jego własnej inteligencji, ale i jej bystrości. Była blada jak ściana, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co to oznacza. Marcus był lojalny, musiał więc mieć jakiś ważny powód, dla którego zdradził jej sekret Guzmanowi, z którym przecież wcale się nie przyjaźnił. Wolałaby jednak, gdyby najpierw z nią o tym porozmawiał.
– Powiesz komuś? – Jej głos brzmiał teraz jakby go błagała. Naprawdę nie chciała sobie robić z Bruna większego wroga, niż już nim był. Zamierzała trzymać się swojego własnego planu, a mianowicie pozostawić trenera na pastwę Zamaskowanego Mściciela z łukiem.
– To nie moja sprawa – odparł tylko wypranym z emocji głosem i gestem nakazał jej podać mu piłkę. Przyjął ją sposobem dolnym, a następnie plasował w jej stronę, by mogła zrobić to samo. – Nie noś pierścionków na trening, chcesz stracić palce? – zwrócił jej uwagę, wywracając oczami na widok ozdób na dłoniach koleżanki.
– Nie rozumiesz, on jest niebezpieczny. – Zignorowała jego medyczną wskazówkę i zniżyła głos do szeptu. Na szczęście piski butów po parkiecie, okrzyki i nieregularny hałas odbijających się po hali piłek tworzył naturalną barierę i mogli w spokoju porozmawiać. – Boję się, że skrzywdzi moich bliskich, jeśli to zgłoszę. Groził mi, mojej mamie, nawet Marcusowi. To szalony człowiek. Nie masz o niczym pojęcia, Jordi. Nie wolno ci mnie oceniać w taki sposób.
– Okej, sama wiesz najlepiej – mruknął raz jeszcze na odczepnego.
– Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Nawet sobie nie wyobrażasz… – Przez chwilę w jej oczach zalśniły łzy, ale szybko przywołała się do porządku. Wypłakała już sporo, ostatni raz straciła panowanie w piątek na imprezie Quena, fukając na Veronicę, choć wcale nie wymagała tego sytuacja. Bezsilność i ból, który w sobie tłumiła, znalazły swoje ujście w głupiej rozmowie ze starą koleżanką. Nie chciała już więcej płakać, nie miała na to siły. Chciała stawić temu czoła z godnością i spożytkować energię na coś bardziej sensownego, a mianowicie pozbycie się Bruniego raz na zawsze. – On ma po swojej stronie wszystkich. Nawet Basty Castellano go lubi! Leticia przyjaźni się z Oliverem, był nawet na ich ślubie. Myślisz, że to jest dla mnie łatwe? Ja po prostu wiem, że żadne prawo w tych stronach nie działa na moją korzyść. Nie ma sprawiedliwości.
– Nie twierdzę, że prawo jest sprawiedliwe, bo nie jest. Ale jeśli nikt nie zgłasza takich rzeczy, to takich jak on nikt nie zatrzyma. Myślisz, że byłaś pierwsza? – Jordan zadał to pytanie tak niespodziewanie, że piłka wypadła Olivii z rąk. Podszedł bliżej pod pretekstem podniesienia jej, więc mógł teraz mówić jeszcze swobodniej. – Nie byłaś. I prawdopodobnie nie będziesz ostatnia. Może po tobie były kolejne. Współczuję ci, naprawdę – dodał, żeby to było jasne. Naprawdę ubolewał nad tym, co ją spotkało i wzbierał w nim ogromny gniew na samą myśl, że ten człowiek chodził bezkarnie po świecie, ale potrafił też spojrzeć na to z szerszej perspektywy. – Ale może tu nie chodzi tylko o ciebie, Olivio. A jeśli on zrobi to znowu? Może kolejna ofiara nie będzie tak silna jak ty, może skończy się to dla niej dużo gorzej? Potrafiłabyś z tym żyć?
– Czy ty naprawdę myślisz, że ktokolwiek by mi uwierzył? – Olivia zbyt często sama stawiała sobie pytania, które teraz zadawał jej Guzman i wiedziała, że nie było na nie dobrej odpowiedzi. Nie chciała tego, nie chciała, żeby ktokolwiek jeszcze ucierpiał i codziennie sobie wyrzucała swoje milczenie i bierność, ale po prostu tak strasznie się bała, że nie była zdolna zrobić czegokolwiek. Jordan miał rację, tu nie chodziło już tylko o nią, chodziło też o jej mamę, chodziło o Marcusa, który naraził się Bruniemu, stając w jej obronie. Chodziło o jej przyjaciół, którzy również byli w niebezpieczeństwie. Nie mogła jawnie prowokować trenera, nie miała wystarczającego samozaparcia. Strach ją paraliżował do tego stopnia, że zaczęła bać się samego strachu. Nie chciała się już tak czuć i wiedziała, że spokój odzyska tylko wtedy, gdy Oliver Bruni będzie martwy. – Nikt nie wziąłby mnie na poważnie, Jordan. Jestem siedemnastoletnią laską, która znana jest z tego, że robi wokół siebie dużo szumu. Oskarżyłam już raz trenera o molestowanie i kłamałam. Byłam wkurzona, bo nie wybrał mnie wtedy do drużyny siatkówki. Jaką idiotką trzeba być, żeby oskarżyć niewinnego człowieka o coś takiego? Sama to na siebie sprowadziłam…
– Chyba nie mówisz poważnie. – Teraz Jordan dziwnie spoważniał. Obrócił w rękach piłkę kilka razy, ale zdawał się jej w ogóle nie dostrzegać. – To nie jest żadne usprawiedliwienie dla tego, co zrobił. On nigdy nie był niewinny, więc przestań myśleć w ten sposób, jasne? Nie prosiłaś się o to. Nic z tego nie było twoją winą. – Chciał, żeby to było jasne. Upewnił się, że patrzy mu w oczy i widzi, że mówi to wszystko z troski o nią jak o koleżankę, a nie dlatego, że wtrącał się w nie swoje sprawy.
– To bez znaczenia, bo wszyscy i tak mają mnie za kłamczuchę, która opowiada bajki, by zwrócić na siebie uwagę. Minęło zbyt wiele czasu, by nagle to wywlekać na światło dzienne. Nie wiesz, jak to jest, Jordan – mówić kłamstwa tyle razy, że kiedy w końcu raz krzyczysz prawdę, nikt cię nie słucha i wszyscy mają cię za wariatkę. Wiem, że tak właśnie by się stało, gdybym teraz opowiedziała swoją historię.
Guzman nie odezwał się, ale prawdą było, że znał to aż za dobrze z autopsji. Wielokrotnie sobie wyrzucał, że nie walczył bardziej o Ulisesa, że tak szybko się poddał i przejął narrację wszystkich innych na czele z matką i psychiatrami. Wtedy był dzieckiem, za bardzo się bał i szukał drogi ucieczki. Oboje mieli swoje sposoby, żeby sobie poradzić z traumą, więc nie mógł jej winić, bo rozumiał ją doskonale.
– Nie będę ci mówił, co masz robić, to nie jest moja rola. Sama musisz wiedzieć, co dla ciebie najlepsze. Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz – odezwał się, chcąc skończyć ten temat.
– Wiem dokładnie, co zrobić, uwierz mi. Oliver Bruni nie skrzywdzi już nikogo więcej, moja w tym głowa. Moja i El Arquero oczywiście. – Blondynka wypięła dumnie pierś, serwując piłkę w stronę kolegi. – El Arquero zlikwiduje dla mnie Bruniego.
– Co? – Jordan złapał piłkę przed nosem, czując, że to nie jest odpowiedni moment na grę, kiedy ona wygadywała takie głupoty. – O czym ty mówisz?
– Łucznik Światła wymierza sprawiedliwość w sposób, w który nikt inny w tym mieście nie potrafi. Uwolni nas od tego drania i znów wszystko wróci do normalności. Zaufaj mi, Jordan, mam na niego sposób.
– Jesteś nienormalna, jeśli sądzisz, że znajdziesz El Arquero i on przystanie na twoją chorą prośbę. To nie jest wymierzanie sprawiedliwości, mówisz o samosądzie.
– Nie, to zemsta. Skoro prawo nie stoi po stronie kobiet, muszą one wziąć sprawy w swoje własne ręce i zadbać o swoje bezpieczeństwo, skoro nikt inny nie potrafi. – Olivia była pewna swego. – A poza tym nie muszę wcale szukać El Arquero de Luz, bo wiem, kto nim jest.
– Że co proszę? – Jordan myślał, że się przesłyszał. Zwycięski uśmieszek na twarzy Olivii zupełnie nie pasował do sytuacji. To tak jakby ogłaszała mu właśnie, że udało jej się upolować świetną sukienkę na przecenie w galerii handlowej. Z tym że w jej wykonaniu chodziło o bardziej makabryczne dobre wieści. – Tak z ciekawości, można wiedzieć, kto kryje się według ciebie pod maską? Skoro jesteś taka pewna swego, musisz mieć konkretne dowody.
– Oczywiście, że mam dowody, nie rzucam słów na wiatr. Spotkałam go już, nie pamiętasz jak okradziono mnie na Placu Bankowym w biały dzień? Łucznik odzyskał moją torebkę ze wszystkimi pieniędzmi, które tata wysłał mi na święta. Rozprawił się z tym złodziejaszkiem i był przy tym bardzo uprzejmy.
– Więc kto to taki?
– Nie powiesz nikomu?
– Oli, widziałaś kiedyś, żebym plotkował? Może na przerwach siedzę sobie z Anną i jej koleżankami, pleciemy sobie nawzajem warkocze i dzielimy się najświeższymi newsami? – Nie mógł powstrzymać kolejnej fali sarkazmu. Miało się wrażenie, że jeśli zbyt długo nie wypowiedział jakichś ironicznych słów, to aż go nosiło.
– Dobrze, powiem ci, bo wiem, że kto jak kto, ale ty zatrzymasz to dla siebie. – Przywołała go lekko gestem do siebie pod pretekstem zadania pytania, czy dobrze układa palce w „koszyczek”, by odbić odpowiednio piłkę. – Łucznikiem Światła jest nasz kolega, Daniel Mengoni.
Jordan zmrużył oczy, jakby nie do końca dotarł do niego sens tych słów, po czym pochylił się niżej, jakby prosił o powtórzenie, bo nie dosłyszał. Kiedy upewnił się, że ona mówi serio, nie był pewien, jak powinien na to zareagować.
– Chyba sobie kpisz – rzucił tylko, myślami wracając do syna Marleny, który tak go denerwował.
– Skonfrontowałam go już w tej sprawie, nie ma mowy o pomyłce.
– Zapytałaś go wprost, czy jest Łucznikiem, a on potwierdził?
– Nie zaprzeczył.
– To dwie różne rzeczy. – Jordi sapnął rozdrażniony.
– Uwierz mi, to on, wiem to na pewno. Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. To niedorzeczne, żeby to był on, a jednak.
– Niedorzeczne to mało powiedziane. Po czym to w ogóle wnosisz? Nie mów, że to twój szósty zmysł podpowiada ci Donatella. Litości…
– To było kilka rzeczy – jego sylwetka, postura, sposób poruszania się, no i głos. Poznałam go po głosie, zawsze uprzejmy i spokojny. Poprosił mnie, żebym nikomu nie mówiła.
– Żółw ninja nie próżnuje, co? – Guzman prychnął sam do siebie. Rodzina Mazzarello coraz częściej go zaskakiwała. – Wiedziałem, że ten Mengoni jest podejrzany. Nie trawię gościa. Organicznie go nie cierpię.
– Co on ci takiego zrobił? Wszyscy go lubią.
– Po prostu mu nie ufam. Wiedziałem, że coś ukrywa, a ty mnie tylko w tym utwierdziłaś. A poza tym jest z rodziny Mazzarello.
– A co to ma do rzeczy?
Jordan nie odpowiedział. Nauczony był, by nie ufać członom tej włoskiej familii. Przekonał się na własnej skórze, że to źli ludzie. Dłonie, na których nadal widoczne były otarcia po piątkowym wyważeniu drzwi, automatycznie zacisnęły się w pięści, kiedy przypomniał sobie, że to właśnie Marcelo Mazzarello był winny śmierci Gracie. To jego szukali wtedy Templariusze, to on naraził się do tego stopnia, że kartel chciał wymierzyć mu karę. Córka Deb i Ivana była przypadkową ofiarą.
– I Mengoni serio powiedział ci, że rozprawi się dla ciebie z Oliverem? – Guzman otrząsnął się z rozmyślań i powrócił do tego ważnego tematu, bo w jego uszach nadal brzmiało to absurdalnie.
– Nie do końca.
– Tak czy nie? – Zniecierpliwiony nakazał jej szybką odpowiedź. Posłał w jej stronę piłkę, jakby chciał pokazać, że powinna trochę szybciej przekazywać informacje.
– Nie zdążyłam go o to poprosić wprost, bo pojawiła się Veronica i zaczęłyśmy się kłócić o Marcusa i o ciebie…
– Zaraz, a co ja mam z wami wspólnego? Nie wciągajcie mnie w swoje dziwne gierki, chcę mieć święty spokój.
– Spokojnie, nie zamierzam cię w nic wciągać. Mówiłam tylko Vero, że nie podoba mi się to, co robi. Bawi się chłopakami, wykorzystuje ich. Z tobą robiła tak samo, nie pamiętasz?
– Wymiana par! – krzyknął Hugo Delgado, gwiżdżąc gwizdkiem kilka razy.
Jordan nie zdążył odpowiedzieć, zresztą nie miał nawet na to odpowiednich argumentów. Pech chciał, że pary wymieniły się akurat w ten sposób, że stanął oko w oko z panną Serratos, która trzymała się na dystans, nie wiedząc, na co może sobie przy nim pozwolić. Olivia posłała Guzmanowi ostatnie porozumiewawcze spojrzenie i ukradkiem przytknęła palec do ust, jakby prosiła go o dyskrecję. Nie zamierzał nikomu zdradzać jej sekretów, to nie była jego sprawa, a on sam nie był plotkarzem. Poza tym ewidentnie miał na głowie wystarczająco dużo własnych problemów.

***

Na podjeździe bliźniaka, w którym mieszkał Conrado Saverin, stał zaparkowany czerwony Mini Cooper. Urocze autko kupione przez rodziców z okazji dostania się na studia prawnicze na UANL było oczkiem w głowie Laury Montero, więc bardzo przeżyła jego kilkutygodniową niedyspozycję. Na szczęście właśnie odebrała go od mechanika, gdzie trafił po pamiętnym sylwestrze i teraz lśnił jak nowy, a ona zasłużyła na rundkę testową po okolicy, by trochę odpocząć od codziennych zajęć. Między studiami i praktykami w biurze gubernatora nie miała raczej czasu na drobne przyjemności, więc wykorzystywała każdą wolną chwilę. Oparła się o drzwi, jedną ręką trzymając pączka, drugą scrollując w swoim smartfonie media społecznościowe. Od kiedy pełniła funkcję w poważnym urzędzie, nie mogła już sobie pozwolić na aktualizowanie profilu tak często jakby chciała, no i musiała też uważać na to, co publikuje. Fabian Guzman był bardzo wyczulony z powodu wizerunku w sieci, a ona go rozumiała.
Kiedy chodziła do liceum, przebywanie online było jej codziennością, w końcu jako cheerleaderka musiała być na bieżąco z trendami, a poza tym lubiła to robić. Zawsze miło było poczytać pozytywne komentarze chwalące jej ubiór czy makijaż. Nigdy nie robiła wokół siebie specjalnego szumu, zwykle zamieszczała tylko zdjęcia z jakiegoś wypadu z przyjaciółkami, fotografowała pyszne jedzenie albo coś, co przykuło jej uwagę i było na tyle słodkie, że mogło pójść w eter. Dlatego jej kotek Kobe Bryant pojawiał się na większości zdjęć i cieszył się dużą popularnością. Oprócz niego ostatnio jej konto przedstawiało raczej biurową rzeczywistość – fotografie z ulubionej kawiarni Camila i kawy na dobry początek dnia albo sterty pączków, po które wysyłała ją Octavia z działu kadr. Uniform cheerleaderki, sportowy strój do gry w siatkówkę albo modnie spersonalizowany szkolny mundurek należały już do przeszłości i teraz na jej instagramie królowały eleganckie stroje, które dodawały jej dorosłości, a jej samej tylko przybyło obserwujących, którym zdawał się podobać jej nowy styl. Zawsze interesowała się modą, więc i teraz miała mnóstwo frajdy, próbując różnych stylizacji, by nieco ożywić nudne garsonki, ołówkowe spódnice i satynowe koszule. Szef nigdy nie powiedział złego słowa na widok jej sukienek o kroju marynarki albo koszul z bufkami i ozdobnymi kołnierzami, z którymi lubiła czasami eksperymentować. W gruncie rzeczy wiedziała, że mało go interesuje to, co miała na sobie, choć czasem policzek drgał mu lekko na widok niebanalnych kolorów. Zamiast oklepanych czerni, bieli i szarości czasami bawiła się burgunden, czekoladą, różem albo butelkową zielenią. Miała całe mnóstwo ubrań i kiedy w stresie nie mogła zasnąć, siadała do maszyny i przerabiała je na coś bardziej nowoczesnego. Tego dnia z uwagi na liczne spotkania, w których brała udział i robiła notatki w związku z nieobecnością Guzmana, wybrała jednak bardziej stonowaną opcję – dopasowaną marynarkę w kolorze smakowitego karmelu z delikatnie zaznaczoną talią i szerokimi klapami, białą jedwabną bluzkę z subtelnym wiązaniem pod szyją oraz eleganckie i lekko lejące spodnie w ciepłym beżu. Cały zestaw dodał jej „paryskiego szyku” według jednej z jej obserwujących na instagramie. Polubiła ten komentarz, ciesząc się, że chociaż w jakiejś dziedzinie potrafi się sprawdzić. Łapała się na tym, że wybór outfitu do biura jest dla niej bardziej podniecający niż samo siedzenie w papierach, bo Fabian nadal nie zaufał jej na tyle, by zlecić jej poważniejsze zadania, a ona czekała cierpliwie i szkoliła się pilnie, spijając każde słowo z ust sekretarza gubernatora. Liczyła, że w końcu zobaczy w niej potencjał.
Dokończyła swojego pączka, otrzepując palce i chowając telefon do kieszeni. To był jej pierwszy posiłek w ciągu dnia, bo między wykładami i załatwianiem spraw dla gubernatora nie miała nawet przerwy, tak bardzo chciała się pokazać z jak najlepszej strony. Powinna zdecydowanie lepiej się odżywiać, ale nic nie mogła na to poradzić, skoro szefostwo wysyłało ja do cukierni tak często. Dźwięk nadjeżdżającego roweru wyrwał ją z zamyślenia. Wyciągnęła rękę do góry i pomachała Felixowi Castellano, który zaparkował rower na podjeździe, stawiając go na nóżce i podszedł, by się z nią przywitać. Przyjechał prosto ze szkoły, bo włosy miał jeszcze wilgotne po treningu pływackim. Wydawał się być zdziwiony jej widokiem na progu zastępcy burmistrza.
– Czekasz na Lidię? – zagadnął, z zaciekawieniem przyglądając się jej naprawionemu Mini Cooperowi i jego oponom, które ostatnio zostały przebite przez jakiegoś żartownisia. – Wszystko już okej z twoim autem?
– Tak, to cacko chodzi jak nowe. – Laura poklepała z czułością czerwoną maskę, kończąc przełykanie pączka. – Lidia obiecała podciąć mi trochę końcówki. Moje włosy wołają o pomstę do nieba, dawno nie byłam u fryzjera. Mam traumę.
– Aż tak?
– Może nawet gorzej. Kiedyś farbując włosy do szkolnego musicalu prawie nie straciłam głowy. – Montero przybrała poważną minę, chcąc podkreślić wagę swoich słów. – Włosy dla dziewczyn są ekstremalnie ważne, Felix. Masz pojęcie jakie to uwłaczające, kiedy masz piętnaście czy szesnaście lat, a twoja wizytówka zostaje zniszczona przed tak ważnym wydarzeniem jak występ w przedstawieniu? Nikomu tego nie życzę, nawet najgorszemu wrogowi.
– Wyobrażam sobie. – Felix, dla którego włosy były bardziej nieodłącznym elementem jego głowy, nie przywiązywał do nich nigdy większej wagi. Lubił je czasem pofarbować dla hecy, ale nie robił z nimi nic wielkiego, wystarczył grzebień i zwykłe mydło lub co tam akurat było w pobliżu. Skoro Lidia twierdziła, że miał najładniejsze włosy, może jednak jego brak starań wychodził mu na dobre. – Ja dziś farbuję – oświadczył, targając sobie czarne kosmyki i zastanawiając się, czy wyjdzie tak, jak sobie wyobrażał. – Lidia kazała mi przyjść po szkole, dziwię się, że jeszcze jej nie ma, bo jej trening skończył się szybciej niż mój.
– Jestem już, jestem! – Zasapana Montes dobiegła do drzwi wejściowych i otworzyła je, wpisując kombinację cyfr. – Zapraszam. – Zamaszystym gestem wskazała wnętrze mieszkania Conrada Saverina. – Napijecie się czegoś?
– Eee Lidia, dlaczego jesteś taka zziajana? – Felix zmarszczył kruczoczarne brwi w groteskowym geście. – I dlaczego przybiegłaś stamtąd? Najkrótsza droga ze szkoły prowadzi z drugiej strony. – Pokazał palcem za okno w kierunku, który miał na myśli. Montes wydawała się być trochę rozkojarzona.
– Chciałam się przejść. No wiesz, wyrobić dzienny limit kroków, postanowienie noworoczne – wyjaśniła naprędce, nalewając gościom napoje i przygotowując swój sprzęt fryzjerski.
– Nie potrzebujesz wyrabiać kroków, grasz w siatkówkę, ruchu masz aż nadto.
– O Jezu, Felix, jesteś detektywem? Chciałam trochę oczyścić umysł na spacerze.
– Nie powinnaś chodzić sama po mieście. Conrado mówił, że…
– Conrado jest kochany, ale nie musi się ze mną obchodzić, jakbym była jajkiem. – Brunetka postawiła sprawę jasno. Saverin nie musiał wiedzieć, że jego podopieczna lekceważyła dobre wskazówki. Romowie jej raczej nie zagrażali, a ona musiała sprawdzić skrzynkę w chatce Gastona, więc wróciła ze szkoły dłuższą drogą naokoło. Nie zamierzała się do tego przyznawać. – Nie marudź, Felix, tylko chodź farbować te włosy. Miejmy nadzieję, że nie zrobię ci żółtka na głowie. Wzięłam najmocniejszy rozjaśniacz, mówiłeś, że to zniesiesz i chcesz załatwić to za jednym zamachem bez rozjaśniania w kilku etapach. Jak będzie cię piekł potem skalp, nie mów, że cię nie ostrzegałam.
– Spokojna twoja uczesana. – Felix wysilił się na dowcip z pogranicza jej dziedziny fryzjerskiej. – Moich włosów nic nie rusza. No i podobno mam najładniejsze włosy w szkole, więc…
– Masz ładne włosy, to prawda – przyznała, ale w gruncie rzeczy myślami była gdzieś daleko i nie bardzo rejestrowała, co do niej mówił.
Założyła rękawiczki i nałożyła Felixowi rozjaśniacz na włosy. Następnie chłopak usadowił się na wysokim taborecie w kuchni z mazią na włosach i ręcznikiem narzuconym na ramiona, po czym otworzył książki z lekcjami, a ona w tym czasie ustawiła minutnik, by kontrolować czas i zajęła się włosami Laury.
– Lauro, robiłaś sobie kiedyś trwałą? – zapytała, z ciekawością przekrzywiając głowę i biorąc w palce kilka pasm ciemnych włosów koleżanki.
– Nie, zawsze miałam proste. Dlaczego? – Montero odwróciła się w jej stronę zdumiona. Nigdy nawet przez myśl by jej nie przeszło, by robić trwałą, nawet jeśli lubiła czasem poeksperymentować ze stylem retro.
– Po prostu widywałam już taką kondycję włosa u klientek mojej mamy. Wszystkie robiły trwałą, może się pomyliłam, ale twoje włosy wyglądają jakby potraktowano je środkiem do trwałej ondulacji. – Montes przyjrzała się im bliżej, mrucząc sama do siebie nazwy jakichś chemicznych substancji.
– Wspominałam właśnie Felixowi, że mam traumę związaną z włosami. – Osiemnastolatka skrzywiła się na samo wspomnienie. – W liceum miałam grać Sandy w naszej szkolnej produkcji „Grease”, więc pomyślałam, że fajnie byłoby pofarbować się na blond, jak Olivia Newton-John, żeby było bardziej autentycznie. Z koleżankami farbowałyśmy w szkole, ale jak nałożyłam farbę, to coś mi się nie zgadzało. Dziwnie śmierdziała, ale myślałam, że tak ma być, bo nigdy wcześniej nie farbowałam włosów.
– Zapach był ostry i gryzący, coś jak domestos i zgniłe jaja?
– Tak, dokładnie, duszący i chemiczny. Zaczęła mnie piec głowa, nie mogłam wytrzymać, więc szybko spłukałam. Włosy były potem tragiczne. Dziwnie gumowate w niektórych miejscach, a w jeszcze innych po prostu się łamały. Musiałam podciąć i wydać kupę kasy na odżywki, olejowanie i różne inne cuda na kiju. Koniec końców zagrałam w przedstawieniu w peruce, bo się wstydziłam.
– Dobrze, że szybko zmyłaś. To na pewno nie była farba, może przez przypadek kupiłaś właśnie środek do trwałej ondulacji? To trochę dziwne, bo nie sprzedają go raczej w zwykłych drogeriach. – Lidia zamyśliła się nad tym głęboko.
– Nie wiem, Lidio, nie znam się. Może ktoś dla hecy pozmieniał w sklepie tubki z produktem i mnie dostała się felerna partia.
– Współczuję ci, to nieciekawa sprawa. Zwykle przy trwałej nakłada się ten środek pasmo po paśmie i tylko na określony czas, a potem używa się neutralizatora, którego ty przecież nie miałaś. Włosy rozpuściły się nierównomiernie.
– Rozpuściły się? – Castellano podniósł wzrok znad zadania na hiszpański. Ponownie zmarszczył brwi. Kategorycznie odmówił, by Lidia rozjaśniła również brwi, by lepiej pasowały do nowego koloru włosów, w który celował. – Ale Laura ma całkiem dużo włosów – zauważył. Dla niego włosy to włosy, wszystkie dziewczyny miały ładne, nie widział różnicy w końcówkach, odrostach czy strukturze, ale dla Lidii każdy detal miał znaczenie.
– Bo nie zdążyła zajść pełna reakcja. Gdyby Laura potrzymała środek dłużej, pewnie byłoby gorzej, a tak fryzjerka jakoś je odratowała. Choć ja bym poleciła ci lepszą odżywkę, nadal masz dość matowe i suche włosy. – Montes dokonała oględzin swoim fachowym okiem i przeszła do podcinania włosów. – Nie wiem, co jest grane, ale ciąży chyba nad nami jakieś włosowe fatum, bo ja też miałam wczoraj prawdziwą przygodę w szkole pod prysznicem. Znalazłam w mojej odżywce przynętę rybacką.
– Co takiego? – Laura nie była pewna, czy młodsza koleżanka sobie z niej nie żartuje. – Autentyczne glizdy?
– Glizdy, larwy, wolę nie wiedzieć, co to było. Na szczęście udało mi się ich pozbyć. – Montes wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Zgłosiłam to woźnemu, pewnie nie dopilnował sprawy i zalęgło się jakieś robactwo, ale on twierdzi, że cały budynek szkoły jest odrobaczony i odszczurzony. Według mnie to te obleśne stwory przypałętały się ze szklarni, którą otworzył Wilhelm Menchaca, może zalęgły się w ziemi. No bo jak to inaczej wytłumaczyć?
– I magicznie wpełzłby tylko do pojemnika z twoją odżywką? – Felix umiejętność krytycznego myślenia miał opanowaną do perfekcji. Jego umysł pognał jak szalony. – Ktoś ci zrobił dowcip, Lidio.
– Możliwe. Ludzie mnie nie lubią, nie dziwi mnie to. – Wzruszyła ramionami, ale Felix pokręcił głową.
– Nieprawda, lubią cię, tylko… – Umilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. Koleżanka spojrzała na niego spode łba, podcinając włosy Laurze. Miała świadomość, że jeszcze do całkiem niedawna była w szkole niewidzialna, a teraz uchodziła za kogoś z przywilejami, bo jej opiekunem był Conrado Saverin. Wielu osobom w szkole mogło to przeszkadzać. – To dobry znak, to znaczy, że stajesz się bardziej popularna. Przyda ci się to w wyborach do samorządu – spróbował wybrnąć z sytuacji, ale ten komplement nie odniósł zamierzonego efektu.
– Ja podziękuję za taką popularność. – Montes otrząsnęła się ze wstrętem na wspomnienie okropnych larw, które drążyły jej korytarze na głowie. Dzisiaj nie poszła się umyć po treningu, bo bała się, że znów je tam znajdzie.
– Lepsza zła sława niż żadna. – Laura zgodziła się z Felixem, biorąc od Lidii lusterko, by móc sprawdzić efekt końcowy. – Powinnaś to robić profesjonalnie, Lidio. Super szybko i bezboleśnie.
– Wizyta u fryzjera nie boli.
– Klienta nie, ale fryzjer nie raz obrywa i zostaje ugryziony. Wiem coś o tym. – Dziewczyna roześmiała się wesoło i wyciągnęła z torebki portfel.
– Laura, nie żartuj sobie, nie obrażaj mnie. – Lidia zrobiła poważną minę na widok pieniędzy w rękach dziewczyny. – Robię to za darmo dla znajomych, nie w celach zarobkowych.
– Ojej, przepraszam. – Montero poróżowiały policzki, kiedy zdała sobie sprawę ze swojej gafy. – Po prostu tak dobrze ci idzie i pomyślałam, że mogłabyś zrobić z tego mały biznes, no wiesz – można dorobić do kieszonkowego. Ja jak byłam w liceum to opiekowałam się dziećmi sąsiadów albo wyprowadzałam psy, to całkiem niezły interes.
Teraz to Lidii zrobiło się głupio. Dlaczego nigdy wcześniej o tym nie pomyślała? Handlowała dla Templariuszy, by zarobić na spłatę długów ojca i mieć co jeść, podczas gdy miała alternatywę. Może też nie do końca legalną, bo w końcu nie odprowadzałaby podatków i nie rejestrowała tej działalności, ale zawsze i tak byłby to uczciwszy zarobek niż dilowanie ziołem.
– Dzięki, Laura.
– Za co? To ja dziękuję tobie, wreszcie nie wyglądam jak czupiradło i mogę pokazać się ważniakom w garniturach.
– Po prostu nikt mi tego wcześniej nie powiedział.
Lidia nie była pewna, jak ma to opisać – Laura była jak fajna starsza siostra. Czasami mówiła dużo i bywało to przytłaczające, ale jej komentarze były w punkt. Pamiętała wieczór wyborczy w El Gato Negro, gdzie poznały się po raz pierwszy i zawiązała się między nimi nić koleżeństwa. Jej pozytywna postawa i niewymuszona uprzejmość były ujmujące. Montero miała sporo podobnych cech do Veronici Serratos – obie były śliczne, popularne, wysportowane i mądre, obie lubiły schlebiać ludziom i sprawiać im przyjemność, ale u Laury nie czuła, że komplementy były wymuszone, natomiast Veronica ją irytowała. Może to kwestia oglądania jej na co dzień i rywalizacja na boisku do siatkówki, ale i tak czuła, że nie polubi córki Ulisesa.
– Chyba już czas nałożyć toner, co? – zagadnął Felix, przeglądając się w lustrze. Jego głowa była już bardzo jasna i Lidia chyba się zagapiła.
Poszedł do łazienki spłukać włosy, a Lidia następnie nałożyła na nie toner. Nadal kategorycznie odmawiał farbowania brwi, a ona tylko wzruszyła ramionami, twierdząc, że będzie wyglądał śmiesznie jako siwy dziadek z czarnymi brwiami. Po odpowiednim czasie spłukali znów włosy i nałożyli odżywkę, a efekt był bardziej niż zadowalający. Nie było na głowie żółtka, za to Felix prezentował się teraz przed nimi w kolorze włosów, który Lidia określiła jako „popielatą platynę”, a Laura chcąc być bardziej poetycka nazwała tę fryzurę „chłodnym srebrzystym blondem”. Wyszło całkiem nieźle, choć Montes szczerze wątpiła, by Basty Castellano był zadowolony, widząc syna w nowej odsłonie. Już i tak ledwo zniósł kolczyk w uchu po nocy wyzwań, który Felix musiał wyciągnąć z ucha.
– Pamiętaj, jak nie chcesz mieć zielonych włosów, to pilnuj się z basenem. – Lidia poinstruowała go jeszcze, zanim on i Laura opuścili mieszkanie. – Zmocz zawsze włosy czystą wodą i nałóż czepek. Możesz też spryskać włosy odżywką bez spłukiwania, żeby je trochę ochronić przed chlorem. Aha i jak wyjdziesz z basenu, od razu spłucz włosy i co jakiś czas myj szamponem neutralizującym. Nie widziałam go w drogerii, może w jakimś sklepie dla pływaków się znajdzie. Jeśli nie, to zrobimy płukanki octowe, rozcieńczony ocet jabłkowy usunie osad z chloru. Kup też fioletowy szampon i myj nim włosy chociaż raz w tygodniu, żeby nie zżółkły. Odżywkę zrobię ci sama, bo nie ufam tym sklepowym.
– Dzięki, Lidio. Widzisz, a mówiłaś, że się nie uda. – Castellano podparł się pod boki, jakby chciał powiedzieć „a nie mówiłem”?
– Dobra, dobra, pogadamy jak znów cię zawieszą w prawach ucznia za łamanie szkolnego regulaminu.
– Cerano Torres mnie nie zawiesi za taką drobnostkę, to nie Dick Perez.
– Ha! Zobaczymy. – Lidia odprowadziła ich do drzwi.
Na progu stanął akurat Conrado Saverin, chowając do kieszeni kluczyki do auta. Jego mina była bezcenna, kiedy spojrzał na Felixa, odwrócił wzrok, a następnie znów mu się przyjrzał, jakby w pierwszej chwili nie zarejestrował dziwnej zmiany wyglądu.
– Szukam swojego stylu – wyjaśnił Castellano w odpowiedzi na osłupiałą minę zastępcy burmistrza, a ten pokiwał tylko głową, bo na nic więcej nie mógł się zdobyć. Felix i Laura pożegnali się z Lidią i wyszli, zostawiając domowników.
– Podwiozę cię. I tak jadę do Guzmanów z papierami dla Fabiana, więc to po drodze – zaproponowała Laura, a nastolatek chętnie skorzystał. Zamontował swój rower przy bagażniku Laury i wsiadł of strony pasażera.
– Fabian pracuje z domu? – zdziwił się, zapinając pas bezpieczeństwa. – Fabian Guzman nigdy nie przegapił dnia w pracy od kiedy go znam, czyli od prawie osiemnastu lat.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz. Nakaz gubernatora, ma zadbać o zdrowie.
– No tak. – Felix pokiwał głową. Wspomnienie Guzmana rozbudziło w nim jednak inne refleksje i nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał. – Hej, Laura, ten musical, w którym zagrałaś, to było to przedstawienie, w którym miałaś wystąpić z Jordim, prawda?
– Tak, dokładnie. Uwielbiałam „Grease”, więc strasznie się cieszyłam. Jordan wystawił mnie i zrezygnował, a nauczycielka sztuki się obraziła i zaangażowała jakieś chłystka, który nie umiał śpiewać. To była klapa. Od tamtego momentu nie robiliśmy już musicali.
– No tak… – Felix pokiwał głową, upewniając się tylko w swoim toku rozumowania. – Sama kupiłaś farbę, czy ktoś ci ją kupił?
– Sama kupiłam, w szkole pomagało mi kilka dziewczyn w łazience.
– Koleżanki?
– Tak, Felix, koleżanki i to bliskie. Żadna nie wykręciłaby mi tak okropnego dowcipu, jeśli to sugerujesz. Płakały razem ze mną. Włosy łączą ludzi.
– Czy ktoś jeszcze mógł mieć dostęp do kosmetyków? No wiesz, może inni uczniowie? – podsunął, czując, że jego instynkty jeszcze go nie zawiodły.
– Przypuszczam, że tak, na próbach kręciło się mnóstwo dzieciaków. Klub audiowizualny pomagał z dźwiękiem i oświetleniem, więc na auli wciąż było pełno ludzi. Jeśli ktoś zrobił mi ten okropny żart, to mógł to być naprawdę każdy. Hej, może ta dziewczyna, która też ubiegała się o rolę Sandy? – Laura zastanowiła się głęboko. – Jeśli to ona, to już się tego nie dowiem, bo skończyła wtedy szkołę i wyjechała za granicę.
– Och – wyrwało się Felixowi, bo i jedna z jego teorii to zakładała i miał zamiar o to zapytać. Skreślił jednak tę osobę ze swojej listy podejrzanych, skoro wyjechała z kraju. – A powiedz, Laura, w sylwestra po imprezie nad jeziorem pojechałaś do Guzmanów i tam spałaś, bo nie chciałaś wracać późno w nocy, prawda? Czy ktoś cię widział?
– Czy ktoś mnie widział u Guzmanów? Nie wiem, Nela się liczy? Nikogo innego nie było w domu, zresztą u nich nigdy nikogo nie ma. – Montero się roześmiała. Nie widziała w tym nic złego, ale trochę zaintrygowało ją śledztwo Felixa. W końcu bycie obiektem głupich dowcipów było wpisane w rolę popularnej dziewczyny i nie przywiązywała do tego aż takiej wagi.
– Po prostu jestem ciekaw. Rano miałaś przebite opony.
– To mogli być jacyś romscy żartownisie.
– Może. – Przyznał Felix, czując jednak, że to kompletnie inna bajka. Romowie nie zapuszczali się na Calle de la Serenidad. Nie zrobiliby takiej rzeczy przed domem sekretarza i naprzeciwko zastępcy szeryfa. – Ostatnie pytanie i z góry przepraszam, ale to ważne… czy ty i Jordan kiedyś…?
– Ja i Jordan kiedyś co?
– No nie wiem… mieliście się ku sobie?
– Ha! – Laura parsknęła gromkim śmiechem. – Chodziłam z jego bratem. Jasne, Jordi był fajny, podobał się wielu dziewczynom. Ja go lubiłam, fajnie było z nim grać na scenie, ale po za nią był trochę gburkiem. Jak zaczęłam chodzić z jego bratem, to dopiero poznałam go z innej strony. Ale jeśli pytasz, czy ja i on kiedyś coś więcej, to odpowiedź brzmi „nie”. Dlaczego pytasz?
– Tak po prostu, nieważne. – Felix machnął ręką, woląc nie informować jej o swoich przypuszczeniach.
Odpowiedź przecząca wcale nie sprawiła, że Castellano porzucił swoją hipotezę. Przypomniał sobie rozmowę z Antoniem Moliną i wziął sobie do serca wszystko to, co stary detektyw mu wtedy powiedział. Czuł, że musi go odwiedzić po raz kolejny, by przegadać swoje podejrzenia.

***

Conrado nie miał pojęcia, jak zaczął tę trudną rozmowę ze swoją podopieczną. Kiedy wrócił do domu, ona akurat żegnała się ze znajomymi i teraz zajęła się sprzątaniem po fryzjerskich zabiegach. Zrobił sobie kawę w ekspresie i czekał cierpliwie, aż skończy, w głowie próbując ułożyć to, co chciał powiedzieć. Saverin to człowiek elokwentny, zawsze wiedział, jak dobrze się wysłowić, jak negocjować i jak osiągać to, czego chce, ale w tej sytuacji jego doświadczenie wcale mu nie pomagało, bo przecież o nastolatkach wiedział tyle co nic – poza tym, że sam był kiedyś jednym z nich.
– Lidio, chodź na chwilkę, chciałbym z tobą pomówić – poprosił, kiedy dziewczyna oświadczyła, że idzie się przebrać, bo za chwilę miała przyjść Veda.
– Zrobiłam coś złego? – Zdenerwowała się lekko, widząc jego poważny wyraz twarzy. On jednak szybko pokręcił głową.
– Nie, nie chodzi o to, że to złe, nie ma w tym nic złego, ale… chciałbym ustalić kilka ważnych kwestii. Usiądź proszę.
Jeśli te słowa miały ją uspokoić, to efekt był zupełnie odwrotny. Przysiadła na poręczy fotela i wpatrzyła się w niego wyczekująco. Może chodziło o dzisiejszą wywiadówkę, może poskarżył się na nią któryś z nauczycieli? To na pewno Giacomo Mazzarello, ten dureń nie dawał jej spokoju! Nie była w stanie jednak przypomnieć sobie o wszystkich swoich występkach, bo Saverin zajął miejsce na krawędzi kanapy, odkaszlnął i zaczął mówić.
– Zauważyłem, że otworzyłaś się na ludzi, zawierasz nowe przyjaźnie, zapraszasz znajomych…
– Mówiłeś, że mogę to robić, ale jeśli ci to przeszkadza, to nie będę! – Chciała, żeby to było jasne. Przestraszyła się, że może jej ojciec zastępczy nie będzie już dłużej chciał, żeby z nim mieszkała, może sprawiała mu kłopot? Na samą myśl poczuła ogarniającą ją rozpacz.
– Nie, nic z tych rzeczy, Lidio, podoba mi się to. Lubię kiedy zapraszasz koleżanki. Ja często pracuję do późna i rzadko jestem w pełni dostępny, a nie chcę, żebyś siedziała sama. Nie mam problemu z koleżankami, kiedy odrabiacie lekcje albo umawiacie się na jakiś maraton filmowy i nocowanie jak ostatnio. – To był ten moment, kiedy robiło się tylko trudniej. Saverin musiał aż otrzeć czoło, bo czuł, jak występują na nie kropelki potu. – Wolałbym jednak, żebyś uprzedziła mnie zanim zaprosisz jakiegoś chłopca. Myślę, że musimy ustalić pewne reguły, których oboje będziemy się trzymać.
– Conrado, przepraszam. Felix przyszedł, żebym pofarbowała mu włosy. Myślałam, że to nie problem…
– Nie chodzi o Felixa, nie przeszkadza mi to… chodzi mi bardziej o inne sytuacje.
Lidia nadal nie rozumiała, o co chodzi. Nie zapraszała do domu chłopaków. Jasne, zdarzało się, że koledzy wpadali, kiedy pracowali razem nad wspólnym projektem. Przez mieszkanie Saverina przewijał się często Quen, ale nie sądziła by to mu przeszkadzało. Byli też Felix, Marcus, ale ich towarzystwo też nie było niczym nadzwyczajnym, bo się przyjaźnili. Jej umysł pognał z szybkością błyskawicy, zastanawiając się, czy zrobiła coś złego, co według Conrada mogło być uznane za nieodpowiednie, nietaktowne albo nawet niemoralne. Mimo woli uciekła wzrokiem w stronę łazienki na parterze, która służyła również za pralnię i poczuła, że gdyby nie siedziała, pewnie nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa.
– Zrobiłeś pranie? – zapytała, mając wrażenie, że jej dusza na chwilę uleciała z ciała. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy zdała sobie sprawę, co to znaczy. – Ty nigdy nie robisz prania. Ja robię pranie, to moja działka.
– Tak, wiem, mówiłaś, że cię to odpręża, ale akurat wczoraj byłem w domu i chciałem cię wyręczyć.
Tym sposobem potwierdził jej najgorsze obawy. Wczorajszego popołudnia wróciła do domu tak wymęczona akcją z robalami we włosach, że nie myślała już o niczym innym. Wrzuciła rzeczy do pralki i zapomniała ustawić program, a tak się złożyło, że wśród brudnych ubrań znajdowały się bokserki, które pożyczył jej Guzman. Kiedy zdała sobie sprawę, co insynuował Saverin, jej policzki zrobiły się czerwone ze wstydu.
– Conrado, to nie tak, naprawdę! – Próbowała się tłumaczyć, ale właściwe słowa jakoś nie przychodziły jej do głowy. Wątpiła by jej uwierzył, już i tak po balu bożonarodzeniowym był trochę wycofany, kiedy usłyszał informację o garści prezerwatyw w jej torebce.
– Spokojnie, Lidio, nie chcę cię stawiać w niezręcznym położeniu. Po prostu uważam, że pewne zasady muszą obowiązywać. Zdaję sobie sprawę, że masz już prawie osiemnaście lat, hormony szaleją i macie swoje potrzeby…
– Potrzeby? – W tym momencie poczuła, że zaczyna kręcić jej się w głowie. Conrado myślał, że pod jego nieobecność spraszała do mieszkania chłopaków, by uprawiać z nimi seks. Gorzej już chyba być nie mogło. Nie dość że w szkole kilka osób nadal patrzyło na nią jak na puszczalską, to jeszcze tego było trzeba, żeby człowiek, na którego opinii zależało jej najbardziej, uznał ją za lafiryndę.
– Po prostu liczę na to, że to już się więcej nie powtórzy. Nie chcę, żebyś czuła, że musisz się ukrywać we własnym domu, ale wolałbym, gdybyś przyszła najpierw do mnie porozmawiać i byłoby miło, gdybym mógł poznać tego chłopca oficjalnie, a nie tylko w szkole.
– Jezu, Conrado, za kogo ty mnie masz? – Czuła, że pali ją pod powiekami. Była tak zła i upokorzona, że prawie się rozpłakała. Wtedy jednak dotarła do niej jedna bardzo ważna rzecz. Pobiegła do łazienki, przeszukała pralkę i suszarkę, ale nigdzie nie znalazła męskiej bielizny, wokół której toczyła się ta cała absurdalnie żenująca rozmowa. – Gdzie one są?
– Oddałem właścicielowi.
– Od-oddałeś? – Po raz kolejny grunt osunął się spod stóp i musiała przysiąść na fotelu. – Komu?
– W porządku, Lidio, Daniel zachował się bardzo dojrzale w związku z całą sprawą.
– Dałeś te majtki Danielowi? Conrado! – Teraz już złapała się za głowę, niemal rwąc sobie włosy. – Nie miałeś prawa! To nie była jego bielizna! O Boże, ale wstyd! Jak ja się pokażę w szkole?
– Słucham? Jak to nie jego?
– No tak to! To były… – urwała, kiedy zdała sobie sprawę, co miała zamiar powiedzieć. Prędzej piekło by ją pochłonęło, niż przyznałaby się do kogo tak naprawdę należały białe bokserki. Miała wrażenie, że to tylko pogorszyłoby sprawę, biorąc pod uwagę wątpliwą reputację ich właściciela. – One są… Vedy. Veda, cześć Veda! – Akurat do mieszkania Conrada weszła brunetka z książkami, bo umówiły się na wspólne odrabianie lekcji. Lidia jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa za ratunek. – Veda zostawiła kilka rzeczy po naszym nocowaniu w sobotę, a ja obiecałam, że wypiorę i jej zwrócę.
– Lidio, to męska bielizna – przypomniał podopiecznej Saverin, sam będąc lekko zawstydzony tą sytuacją, ale nie pochwalał kłamstwa i chciał jej dać to do zrozumienia.
– Veda taką nosi. Prawda, Veda? Powiedz, że zostawiłaś u mnie bieliznę. – Błagalne spojrzenie za plecami Saverina było oczywistym sygnałem i nawet taka osóbka jak Veda, która czasem miała problem z wyczuciem odpowiedniego momentu i ironią, pojęła w mig, o co ją prosi.
– Tak, to prawda. Damskie majtki tylko uwierają, a te są dużo wygodniejsze. Widzi pan?
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, dziewczyna podwinęła lekko bluzkę, pokazując gumkę od męskich bokserek marki Calvin Klein. Conrado wyglądał, jakby dostał w twarz.
– Właśnie przyszłam odrobić lekcje z Lidią i odebrać moje rzeczy. Gdzie one są?
Po słowach Vedy Saverin zaniemówił, a Lidia zrozpaczona pociągnęła ją za rękę na górę do swojej sypialni.
– Przepraszam, Lidio, nie chciałem, żeby tak wyszło. Powinienem najpierw porozmawiać z tobą. – Chyba dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Chciał dobrze, sądził, że załatwiając to bezpośrednio z chłopakiem, którego sprawa dotyczy, zaznaczy jasno, że nie życzy sobie tego typu sytuacji w przyszłości. Mógł obdarzyć Montes większym zaufaniem, ale niestety jako początkujący ojciec kompletnie się na tym nie znał i nie wiedział, co wypada, a co nie.
– Tak, powinieneś! – odwarknęła tylko Lidia w odpowiedzi i po chwili było słychać trzask zamykanych drzwi na piętrze. Rzuciła się na łóżko twarzą do poduszki i krzyknęła, ile sił w płucach. – Jak ja się jutro pokażę w szkole? Chyba umrę z tego wstydu!
– Ważne, że wszystko się wyjaśniło. A o co poszło? – Veda zdjęła plecak i rozłożyła swoje notatki na podłodze pokoju koleżanki. – Conrado był czerwony jak burak, nie widziałam go nigdy takiego.
– Znalazł w pralce męskie majtki i domyślił się, że należą do chłopaka, którego zaprosiłam do domu na seks – wyznała w pełnym ironii stwierdzeniu, machając nogami w powietrzu, jakby nie mogła powstrzymać ciarek żenady po tym okropnym zdarzeniu.
– Zaprosiłaś chłopaka, by się z nim kochać? – Veda zrobiła wielkie oczy. Nie dalej jak w sobotę wieczór rozmawiały o tym, że Montes była dziewicą i nie zamierzała na razie tego zmieniać.
– Nie! – Lidia usiadła na łóżku i objęła puchową poduszkę obiema rękami. – To kompletne nieporozumienie, Conrado wszystko źle zrozumiał, a teraz jeszcze narobił mi wstydu przy Danielu, bo oddał mu te gacie bez konsultacji ze mną. Po prostu założył, że należą do niego i teraz Daniel będzie mnie miał za jeszcze większą puszczalską niż wcześniej. Już i tak musi mieć o mnie kiepskie mniemanie po balu bożonarodzeniowym. I w obu przypadkach to wina cholernego Guzmana! – Jęknęła jeszcze głośniej i przygryzła poduszkę, nie mogąc powstrzymać swojej frustracji. – Conrado myśli teraz, że jestem łatwą dziewczyną, która idzie do łóżka z kim popadnie.
– Na pewno tak nie myśli, Daniel też tak nie pomyśli. Jeśli chcesz, powiem mu to samo co Conradowi.
– Naprawdę? – Lidia teraz miała w oczach łzy wdzięczności. Przytuliła Vedę z lekkim westchnieniem ulgi, choć nadal była zażenowania. – Przepraszam, że zmusiłam cię do kłamstwa. Nie powinnam była tego robić, to nie w porządku wobec ciebie. Ja tam ściemniam na okrągło, ale nie mogę wymagać tego od innych.
– To było tylko częściowe kłamstwo, bo w końcu naprawdę lubię męską bieliznę. Przez chwilę myślałam, że naprawdę mogłam zapomnieć wziąć kilku rzeczy, Ivan przywiózł mi ich całkiem sporo. Jutro w szkole pogadam z Danielem i poproszę o zwrot majtek.
– Dzięki, Veda, jesteś kochana. – Montes wydmuchała głośno powietrze, dając upust swojej frustracji.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego to wina Jordana? Wiem, że go nie lubisz, ale to chyba przesada, żeby go o to obwiniać? – Duże sowie oczy Vedy patrzyły na nią z zaciekawieniem, więc uznała, że musi to wyjaśnić.
– Guzman pożyczył mi swoje rzeczy, bo ja nie miałam czystych ubrań po treningu. Conrado znalazł je w pralce i teraz myśli, że się puszczam. Jak zwykle mam jak koń pod górę. – Lidia zacmokała cicho, oddychając powoli, by trochę się uspokoić. Liczyła, że kłamstewko Vedy zażegna trochę kryzys, ale na Conrada i tak była zła, że nie przyszedł z tym najpierw do niej. Mogła zrobić pranie wczoraj, dlaczego zostawiła je w pralce? – Ach, skoro o Guzmanie mowa, to prawie bym zapomniała. Proszę, kazał ci to przekazać. – Wyciągnęła ze swojej torby gruby zeszyt w formacie A4 i podała go koleżance. – Mówił, że znajdziesz tam coś, co cię zainteresuje.
Veda trochę naburmuszyła się, że przyjaciel nie dał jej tego osobiście. Ich ostatnie spotkanie było trochę niezręczne, bo wisiało między nimi wielkie „a nie mówiłem?”. Jordan nie użył jednak tych słów, nie mówił, co naprawdę myśli o Yonie, a ona chyba wolałaby już, żeby na nią nakrzyczał, że daje się tak wykorzystywać. On wolał karę milczenia, co było tylko bardziej konfundujące. Myślała, że będą znów przyjaciółmi i doradzi jej coś z męskiej perspektywy. Nie mogła przecież zapytać taty Sala ani taty Ivana, potrzebowała punktu widzenia nastolatka, który sam umawiał się i całował z dziewczynami. Czy każdy chłopak tak robił, że całował a potem miał gdzieś? Było wiele pytań, na które odpowiedzi mógł dostarczyć tylko sam reprezentant płci męskiej, który na co dzień żył w takiej rzeczywistości.
Wzięła do ręki zeszyt i przekartkowała go leniwie. Były to ćwiczenia z kaligrafii. Książka nie była nowa, miała już ładnych kilka lat, ale w ogóle się nie zniszczyła, bo Jordan zawsze dbał o książki. Niektóre zadania były uzupełnione, ale on usunął ślady ołówka gumką do mazania tak, że lśniły jak nowe. Ćwiczenia polegały na praktykowaniu ładnego pisania poprzez przepisywanie fragmentów wielkich dzieł literackich. Rozpoznała fragmenty „Iliady” Homera, o której ostatnio rozmawiali. Przypomniała sobie, że kiedyś nawet próbował ją zachęcić do jej czytania na głos, bo była to jedyna książka w domu Ivana. Okazała się jednak za trudna, bo hiszpańskie tłumaczenie było zbyt skomplikowane i pełne dziwnych metafor. Veda zdecydowanie wolała obejrzeć film. Oprócz dzieł greckich znalazła też w zeszycie urywki z dzieł Tołstoja, Dostojewskiego, Dumasa, Shakespeare’a, Fitzgeralda, a nawet Jane Austen. Były skonstruowane w taki sposób, by mogła ćwiczyć czytanie wymagającej prozy, ale nie zrazić się do niej za bardzo, bo fragmenty były na tyle krótkie, że nie szło się nimi znudzić. No i chodziło głównie o przepisywanie tekstu, by poćwiczyć ładne pisanie. Jak tak teraz o tym myślała, kiedy Jordan się nie spieszył, miał naprawdę ładne pismo jak na chłopca. Może właśnie dzięki takim zeszytom wyrobił w sobie nawyk starannego prowadzenia notatek. Według Lidii powiedział, że Veda znajdzie w środku coś, co ją zainteresuje, na pewno miał więc na myśli wyrwaną kartkę z odręcznymi zapiskami. Ona zaciekawiła Vedę dużo bardziej niż kolejna praca domowa.
Rozpoznała pismo Jordana, tym razem niechlujne i pełne przekreśleń, bo widocznie pisał w pośpiechu. Były to nuty, a ona w głowie od razu usłyszała melodie. Napisał ją na skrzypce i fortepian. Były też fragmenty słów po hiszpańsku, jakby miał w głowie pomysł na piosenkę, ale nie był w stanie jej dokończyć, jakby napisał wiersz, ale nigdy nie zamierzał go nikomu dać ani recytować publicznie.
– „Zaczynałem się przyzwyczajać do bycia kimś, kogo kochasz…” – przeczytała i przygryzła końcówkę ołówka. – To brzmiałoby dobrze po angielsku, pasowałoby do melodii. Szkoda mi jej.
– Co mówisz? – Lidia, która wyszła na chwilę, by przynieść im coś do picia, wróciła właśnie do pokoju i postawiła wszystko na podłodze, siadając obok koleżanki.
– Szkoda mi Dalii Bernal. Umarła, nigdy nie zaznając prawdziwej miłości. Kochać i być kochaną – to powinno wyglądać w ten sposób. Nieodwzajemnione uczucia są do bani. Yon mówił, że była głupia, bo zakochała się w Jordanie, który w ogóle nie myślał o niej w ten sposób. Myślę, że był zły, bo Dalia była jego przyjaciółką i nie chciał patrzeć, jak cierpi, więc często mówił brzydkie rzeczy. No i to on podał Jordana na policję, bo słyszał, że Dalia szła na spotkanie z Jordim w noc, kiedy umarła, bo dostała od niego wiadomość. Myśli, że zginęła przez niego.
– Bez obrazy, Veda, ale Yon Abarca jest dupkiem i opowiada głupoty. Wiem, że Guzman też ma swoje za uszami, ale to inny kaliber, nie zrobiłby czegoś takiego. A Yon nie ma prawa mówić o kimkolwiek w taki sposób, a już na pewno nie o zmarłych.
– Wiem, że jest dupkiem. Pocałował mnie tylko dla zabawy, śmiał się ze mnie. – Spuściła wzrok, wkładając kartkę z piosenką z powrotem do zeszytu. Miała zamiar popracować nad słowami po angielsku, ewidentnie o to chodziło Jordanowi, kiedy mówił, że ją to zainteresuje.
– Chcesz, żebym złoiła mu tyłek? – Montes zaproponowała całkiem szczerze. – Możemy zrobić sobie nawzajem przysługę – ty pogadasz z Danielem i wyjaśnisz, co zaszło, a ja porachuję kości Abarce. Mam mocny spike, jak potraktuję go piłką do siatkówki, to będzie tylko płacz i zgrzytanie zębami.
– Dzięki, ale mam lepszy sposób. Idę na randkę.
– On się tobą bawi, a ty idziesz z nim na randkę?
– Nie z nim. Z Wolfem.
– Z kim? Pogubiłam się. – Lidia potrząsnęła mocno głową i poprosiła o wyjaśnienie. Balmaceda streściła jej krótko swoją współpracę z chłopcem z San Nicolas i pomysł, by pójść z nim na randkę.
– Chcesz wywołać zazdrość w Abarce? Wiesz co, Veda, myślę, że powinnaś sobie dać spokój z Yonem. Taki chłopak to same kłopoty. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale ten twój Elvis wydaje się dużo sympatyczniejszy – dodała trochę wbrew sobie. – Wymienia z tobą ukradkiem wiadomości. Mimo wszystko to romantyczne. A skoro twierdzisz, że to nie jest stary zbok, to może warto spróbować.
– Spróbuję. Jak się z nim spotkam, będę się z nim kochać.
Lidia rozkaszlała się jak szalona, kiedy sok, który popijała poszedł jej nosem po słowach Vedy. Miała konkretne plany i nie wahała się ich ogłaszać wszem wobec, a Montes nawet ją za to podziwiała.
– A co z tym twoim przyjacielem od listów? Spotkałaś się z nim jeszcze? – zagadnęła Molina de Sanchez, rozkładając się na miękkim dywanie i otwierając czekoladowego batona, którego przyniosła Lidia w ramach przekąski mającej wynagrodzić im stresujące popołudnie.
– Tak i myślę, że nie raz jeszcze się spotkamy, muszę być tylko ostrożniejsza. – Spojrzała na origami w kształcie frezji, które położyła obok rzeźbionej pozytywki przy łóżku i w duchu postanowiła sobie, że nigdy, przenigdy nie zdradzi się z tą znajomością przed Conradem. – Muszę dmuchać na zimne. Skoro Conrado jest w stanie zrobić mi taki obciach przy Danielu, wolę nie myśleć, co by zrobił z moim korespondencyjnym przyjacielem. Jedno jest pewne, on na pewno nie jest dupkiem.
– Skąd wiesz?
– To się czuje. – Lidia wzruszyła ramionami. Quen nazywał to syndromem sztokholmskim i mówił jej, że to po prostu wdzięczność do Łucznika wpływała na jej zaćmiony osąd co do jego osoby, ale ona się z tym nie zgadzała. El Arquero robił mnóstwo dobrych uczynków, nawet jeśli go o to nie prosiła. Nie chciał nawet posłać strzały ciotce Esmeraldzie, dopóki nie upewnił się, że ona nie ma nic przeciwko. Łucznik zdecydowanie nie był dupkiem. – Jest jednym z tych dobrych, tak jak ten twój Elvis.
– Też wysyła ci zdjęcia swoich majtek? – Veda upiła łyk soku ciekawa opowieści. Lidia zawsze mówiła o swoim przyjacielu bardzo tajemniczo i nigdy nie zdradzała szczegółów.
– Nic z tych rzeczy, nawet nie wiem, czy ma mięśnie brzucha, ale wisi mi to jak wygląda. Lubię go po prostu, kierujemy się podobnymi wartościami w życiu, wiesz? To o wiele ważniejsze, niż czyjś wygląd.
– Ale on jest miłym dodatkiem.
Lidia pokiwała głową. Byłaby głupia, gdyby tego nie przyznała. Nie musiała jednak o tym myśleć, że przecież to nie tak, że myślała o Łuczniku w kategorii kandydata na chłopaka. Byli przyjaciółmi, wspólnikami, partnerami – sama jeszcze nie potrafiła tego rozgryźć. Wiedziała jedynie, że El Arquero de Luz różnił się nie tylko od wszystkich facetów, których poznała, ale był również inny od reszty ludzi. Jemu po prostu zależało, a w tych stronach to była rzadkość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:31:37 23-03-25    Temat postu:

Temporada IV CAPITULO 054
Veda/Wolfgang/Venetia/Michael/Emily/Fabricio/Leo/Clementina/Dick/Ruby/Diego/

Pęcherz synka postanowił znaleźć ujście na jego koszulce. Wykąpany i słodko pachnący Tommy zadarł do góry główkę i zamrugał ciężkimi powiekami jakby się upewnił czy trzymający go na rękach tata nie jest zły. Fabricio nie był zły. Był raczej rozbawiony, a nawet trochę przyzwyczajony, że dziecięce siuśki po raz kolejny wylądowały na materiale jego koszulki. O dziwo nie był to najgorszy psikus jaki w ciągu dwóch ostatnich miesięcy spłatały mu dzieci, które dwa dni temu skończyły dwa miesiące. Z tej okazji mama i siostra wykonały im pamiątkowe fotografie a dwa dni później chłopcy zaliczyli kolejny dzień rehabilitacji. Wizyty Sergio były konieczne, chociaż męczące. Z chłopcem otulonym ręcznikiem wszedł do sypialni. Emily siedziała na łóżku z synkiem na rękach. Guerra ostrożnie ułożył malucha na przygotowanym przez kobietę miejscu i zaczął go delikatnie wycierać. Chłopiec kręcił główką na boki poruszając usteczkami niczym ryba wyciągnięta z wody. Tata wsunął do jego ust smoczek i sięgnął po oliwkę dla niemowląt.
─ Jak minął ci dzień? ─ zapytał żonę Guerra, który cały weekend zbierał się żeby powiadomić ukochaną o tym, że wyrwało mu się jej panieńskie nazwisko w towarzystwie Edy Gomez. Dziś to Emily odbierała Alice ze szkoły i Fabricio zastanawiał się czy panie się nie widziały? Emily była jednak zbyt spokojna jak na kogoś kto odbył trudną rozmową. Mogło to być także jego pobożne życzenie.
─ W porządku ─ zapewniła go żona nie podnosząc na niego wzroku. Charlie uśmiechał się do niej mocno trzymając mamę za palec. Jasnowłosa pogładziła jego zaciśnięte w piąstkę paluszki. ─ A twój?
─ Też ok ─ odpowiedział. Emily podniosła na niego ciemne oczy, a między nimi pojawiła się delikatna zmarszczka. ─ Nie ubierasz go?
─ Tak , tak ─ potwierdził sięgając po czysty pampers. ─ Awansowali z dwójek na trójki ─ zauważył Guerra zapinając pampers z numerkiem trzy. ─ Rosną nam jak na drożdżach.
─ Co się stało? ─ zapytała go wprost żona podając mu czysty bodziak z długim rękawem.
─ Zaproponowałem Conrado ─ zaczął ─ właściwie to trochę na nim wymusiłem, że zjemy kolację z Ronnie Russo. ─ palnął pierwszą rzecz jaka przyszła mu do głowy.
─ Po co chcesz poznawać Russo? ─ zapytała go żona. Guerra zapiął body i sięgnął po pajacyk do spania.
─ Conrado to mój brat ─ przypomniał jej ─ z innej matki, ale brat. Nie ciekawi cię z kim sypia?
─ Nie ─ odpowiedziała od razu układając biorąc synka na ręce i przekładając go do łóżeczka. Usiadła na podłodze i zaczęła lekko bujać kołyską. ─ Życie erotyczne twoje brata mnie nie interesuje ─ zapewniła go i spojrzała na męża wkładającego synka do śpiworka. Mężczyzna wstał, wziął przygotowaną butelkę i ponownie usiadł. Tym razem w wygodnym fotelu. ─ Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? ─ zapytała go. Przegryzł dolną wargę.
─ Tak jakby ─ zaczął. ─ Mogło mi się wyrwać ─ dodał. Emily zmarszczyła brwi. Fabrcio nie mówił o Severinie, jeśli przy bracie wyrwało mu się że Emily guzik obchodzi z kim sypia brunet cóż nie powinien być zaskoczony. ─ twoje panieńskie nazwisko przy Edzie ─ wyznał na jednym wdechu. Emily zamrugała powiekami zaskoczona. Zacisnęła palce na szczebelku łóżeczka. ─ Przepraszam ─ wymamrotał ─ wyrwało mi się.
─ Wyrwało? ─ powtórzyła głucho Emily. ─ Fabricio nie miałeś ─ zaczęła i zamilkła. Miała ochotę krzyczeć, ale gdy posiada się małe dzieci wrzask nie jest wskazany. Po prostu wstała i wyszła z sypialni.
─ To tatuś narozrabiał ─ powiedział do synka. Blondyn uśpił bliźnięta. Jeden maluch zasnął w łóżeczku, drugi zasnął mu na rękach więc położył go do stojącej obok kołyski. Upewnił się, że obaj chłopcy śpią za nim nie ruszył na dół. Nie zamierzał unikać rozmowy z żoną, ale po schodach schodził z lekką obawą. Zastał ją w pralni gdzie prasowała i składała maleńkie ubranka. Podniosła wzrok na męża. ─ Chłopcy śpią ─ poinformował ją.
─ Świetnie ─ mruknęła w odpowiedzi.
─ Nie złość się
─ Nie złoszczę.
─ A para wcale nie wychodzi uszami ─ odpowiedział na to. Zgromiła go spojrzeniem. ─ To działo się tak szybko, wiem że chciałaś załatwić to sama.
─ Fabricio ─ weszła mu w słowo żona ─ nie zamierzałam uświadamiać Edy o niczym ─ wyjawiła kobieta. Teraz to Guerra był zbity z tropu. Emily odłożyła żelazko i wyłączyła je z kontaktu. ─ Było minęło.
─ Nieprawda ─ odbił piłeczkę mąż. Nie zamierzał odpuścić, to właśnie odpuszczanie sprawiło, że teraz mieli problemy z komunikacją. ─ Porozmawiaj ze mną ─ poprosił ją łagodnie.
─ Mamo ─ w progu pralni stanęła Alice ─ zerkniesz na moje wypracowanie z hiszpańskiego?
─ Tak już idę ─ odpowiedziała i ruszyła za córką.
Jasnowłosy zaszył się w swoim domowym gabinecie przeglądając raporty, które napłynęły do niego wraz z początkiem nowego tygodnie. Elektroniczna niania stała na biurku, Emily czytała Alice na dobranoc a finansista zastanawiał się jak poruszyć temat niani z byłą żoną. Skończyło się na tym, że od dwudziestu minut zamiast czytać o nowych inwestycjach wpatrywał się w zdjęcie kobiety umieszczone na stronie podstawówki. Soledad prezentowała się całkiem przyjemnie.
─ Pozory mogą mylić ─ usłyszał głos żony i charakterystyczne buczenie laktatora. Podsunął fotel, a żona usiadła mu na kolanach. Emily oparła mu głową na ramieniu przykładając nos do szyi.
─ Jak się czujesz?
─ Jak dojna krowa ─ odpowiedziała uśmiechając się blado. Laktator miała podłączony do prawej piersi. Na drugą nałożyła nakładkę chroniącą przed przeciekaniem. Mężczyzna pocałował ją w skroń. ─ Moją pierwszą myślą było, że zakochała się w tacie i dlatego musiała odejść ─ wyznała zawstydzona swoją dziecięcą naiwnością. ─ Była młoda, a on był przystojnym bogatym Brytyjczykiem. Dla kilkulatki brzmiało to jak wstęp do romansu. Może i miałam tylko sześć lat, ale zdawałam sobie sprawę, że nie byli szczęśliwi. ─ przerwała swoja opowieść i sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę. Powąchała zawartość.
─ Mrożona herbata ─ poinformował ją. Upiła łyk.
─ Jeśli druga teoria jest prawdziwa to tego nie zniosę.
─ Druga teoria?
─ Mieli romans ─ wyjaśniła. ─ Romans niani z pracodawcą wcale nie jest aż tak niespotykany. To było kilka lat po tym jak wyjechała i wybuch skandal z Judem Low’em i jego nianią. Myślałam sobie, że Eda wyjechała bo tata ją rzucił, a ona w tajemnicy urodziła mu dziecko. ─ uśmiechnęła się gorzko do własnych wspomnień. ─ Nie zniosłabym tego─ wyznała cicho drżącym głosem wyłączając laktator. Odpięła go od piersi, a Fabricio zakręcił buteleczkę z mlekiem. Odpięła nakładkę i poprawiła piersi. Fabricio poprawił się na krześle obejmując ją mocnej w pasie. Emily wtuliła się jego ramię nosem ocierając o jego szyję. ─ Gdyby to była prawda nie znosiłabym tego, nie kolejną siostrę albo brata wyskakującego za grobu. To by było za dużo. ─Przytuliła się do niego. Ramiona Fabricio dawały poczucie bezpieczeństwa. Zadrżała wciągając w płuca znajomy zapach perfum.
Jedna łza stoczyła się po policzku, a za nią druga i kolejna. Emily wtuliła się mocnej w męża czując jak jego uścisk się wzmacnia. Nie sądziła, że ma jeszcze łzy. W trakcie połogu płakała wielokrotnie i czasem trwało to godzinami. Była wtedy kłębkiem nerwów i wszystko wywoływało u niej łzy. Wliczając w to filmiki z głupimi słodkimi szczeniaczkami uratowanymi przez dzielnych strażaków.
Nie wiedziała dlaczego właściwie płacze, ale była zmęczona. Tak cholernie zmęczona noszeniem na twarzy przyklejonego do niego uśmiechu. Nie była nawet pewna dlaczego płacze i nad czym? Nad swoim małżeństwem?, czy raczej za dzieckiem którym kiedyś była? Nie miała pojęcia. Nie chciała tego analizować, chciała jedynie wypłakać się w bezpiecznych ramionach męża. Płakała tak długo aż dostała czkawki.
**

Veda wyciągnęła się na łóżku uprzednio wręczając Yonowi kilka dodatkowych wydrukowanych na szybko zadań. Co jakiś czas zerkała na siedzącego obok łóżka chłopca stwierdzając, że jego włosy nadal są za krótkie, chociaż wydzielają przyjemny dla nosa zapach. Veda była wyczulona na zapachy jak spaniel na zające więc niemyte, spocone ciało rozpozna bardzo szybko. Brunet mimo że był po treningu pachniał prysznicem. Nie zwykłym mydłem. Pachniał czymś jeszcze, ale nie pachniał jak toaleta po sprzątaniu. Skrzywiła się mimowolnie, nie lubiła zapachu detergentów.
─ Twój ulubiony kolor? ─ zapytała nagle chłopaka. Yon odwrócił głowę spojrzał na leżącą na łóżku brunetkę. Wzrok nastolatka bezwiednie spojrzał na nagi fragment skóry Vedy. Była drobna i szczupła. Niejedna dziewczyna dałaby się poćwiartować za takie ciało. Jego uwagę jednak zwrócił pieprzyk znajdujący się koło pępka. Mała brązowa kropeczka pod nią tuż przy linii spodenek były jeszcze dwa, a jemu przez myśl przemknęło czy pod materiałem kryje się czwarty? Szybko zganił siebie za tę myśl. To była Veda! Namolna chociaż urocza.
─ Kolor?
─ Tak, sprawdzam tematy do rozmowy na randkę ─ wyjaśniła.
─ Zielony ─ odpowiedział jej. ─ Jeszcze jakieś pytania?
─ Co byś ze sobą zabrał na bezludną wyspę? ─ zadała kolejne pytanie odłożył na bok zadania i obrócił się.
─ Telefon satelitarny, żeby wezwać pomoc ─ Veda w odpowiedzi prychnęła. Zapewne nie takiej odpowiedzi oczekiwała. ─ A ty?
─ Wiolonczelę ─ odpowiedziała, a on się uśmiechnął kącikiem ust. Nie był wcale zaskoczony, że Veda wybrała swój ukochany instrument. ─ I ciebie ─ odparowała. ─ Ty miałbyś telefon satelitarny więc ja grałabym na wiolonczeli dla zabicia czasu gdyby będziemy czekać na wezwaną przez ciebie pomoc ─ Veda wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
─ To się nazywa plan ─ stwierdził. Brunetka odwróciła się na brzuch i z pod poduszki wyciągnęła notes. ─ „Pójść na kurs garncarstwa?” ─ przeczytał. Kolejne było „nauczyć się języka niemieckiego”
─ Tak, chciałabym zrobić wazon albo dzbanuszek ─ wyjaśniła ─ albo całą kolekcję wazonów. ─ wyjaśniła ─ i chcę nauczyć się pleść wianki z kwiatów ─ wstała i podeszła do jednej z szafek. Ze środka wydobyła prosty notes i podała go Yonowi. ─ Proszę ─ wyciągnęła w jego stronę przedmiot ─ „Twój dziennik marzeń”
─ Veda
─ Weź, jest w twoim ulubionym kolorze ─ pomachała mu przed nosem notesem który wziął zdecydowanie bardziej dla własnego świętego spokoju niż konieczności. Veda usiadła bok niego podkładając sobie pod tyłek poduszkę. Obróciła się i sięgnęła po swój. ─ Spójrz ─ otworzyła go na pierwszej stronie. Nie był zaskoczony gdy w każdym z czterech rogów zobaczył naklejki w kształcie żab. Cztery różne naklejki żab, które łączyła identyczna korona na głowie. Uśmiechnął się. Popatrzył na Vedę , której buzia znajdowała się niebezpiecznie blisko jego twarzy. ─ Spójrz ─ przekręciła kartkę.
Strony były wypełnione były tekstem. Lista marzeń była nie tylko spisaną listą. Każde spełnione marzenie miało datę oraz stosowny komentarz. Yon jako chłopak uważał listę Vedy za bardzo pstrokatą, ale pasowała do jej właścicielki. Rzucił okiem na listę. ─ Pocałunek w deszczu ─ przeczytał. Marzenie było napisane czerwonym długopisem.
─ Tak ─ potwierdziła oddechem łaskocząc Yonowi szyję. ─ Nigdy nie całowałam się w deszczu. ─ potwierdziła ─ może ty twoją ślinę rozdajesz na lewo i prawo ja wolę być bardziej powściągliwa ─ wyjaśniła
─ Uczestniczyć w festiwalu Pa'l Norte ─ przeczytał. Nie mógł się zbytnio skupić, bo nos Vedy bezceremonialnie otarł się o jego szyję. ─ Co robisz?
─ Czym ty tak pachniesz? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie i pociągnęła nosem.
─ Żelem pod prysznic ─ odparł. ─ Brałem prysznic po treningu.
─ To dobrze ─ pochwaliła go dziewczyna. ─ Nie zniosłabym gdybyś śmierdział. Od zapachu potu robi mi się niedobrze ─ wyznała. ─ Potu i trawionego alkoholu. ─ wzdrygnęła się mimowolnie. ─ Mam wrażliwy węch ─ wyjaśniła i znowu pociągnęła nosem przy jego szyi. ─ Ty pachniesz jak cynamonki. ─ znowu otarła się nosem o jego szyję.
─ To żel ze świątecznej serii ─ wymamrotał a przez szparę w drzwiach wbiegł pies ze smaczkiem w pyszczku. Zaczął się wciskać między Vedę i Yona. Chłopak odsunął się robiąc zwierzakowi miejsce. Veda drapała go za uchem gdy warczał i chrupał smaczek.
─ Ładny. Lubię ładne zapachy.
─ A nie lubisz zapachu potu ─ dodał Yon. ─ i nieprzetrawionego alkoholu.
─ Nie tylko, drażnią mnie zapachy detergentów do sprzątania , ale lubię zapach przypraw.
─ Jedzenie ładnie pachnie ─ zgodził się z nią Yon. ─ Mnie drażni zapach kwiatów ─ wyznał opierając głowę o łóżko. ─ Lilie, chryzantemy.
─ Kwiaty pogrzebowe ─ dodała Veda. ─ Jose miał wieniec z białych lilii ─ powiedziała nagle Veda. ─ Było dużo białych kwiatów i ludzi. Za dużo ludzi ─ dodała.
─ A lubisz zapach ciastek? ─ zapytał ją nagle. Popatrzyła na niego. ─ Ja lubię cynamonki. Jeść i wąchać.
─ Też lubię cynamonki ─ powiedziała.
─ Veda, na twojego ucznia już pora ─ do pokoju wszedł Ivan Molina i popatrzył to na nastolatka to na Vedę. Chłopak wstał. Szeryfa miał rację, na niego już pora.
***
Antonio Molina nie spodziewał się gości. Mężczyzna był w trakcie parzenia kawy gdy usłyszał parkujący przed domem samochód. Z ciekawością wyjrzał na ulicę dostrzegając parę młodych ludzi wychodzących z auta. Oboje zatrzymali się przy furtce. Chłopak trzymał w dłoniach pojemnik. Antonio Molina otworzył oko i krzyknął:
─ Nie jestem zainteresowany kupnem ciastek! ─ usłyszeli Ruby Valdez i Patricio Gamboa. Nastolatkowie popatrzyli na siebie. ─ Idźcie nagabywać kogoś innego!
─ To pączki! ─ odkrzyknęła Ruby ─ i nie sprzedajemy ich, chcemy porozmawiać. Przysłał mnie Felix! ─ podała imię kolegi. Antonio zmarszczył brwi i wywrócił oczami. Lubił Felixa. To był bystry dzieciak, ale jeśli zacznie mu tutaj sprowadzać kolegów i koleżanki to pogada sobie z nim inaczej. Zamknął okno i ruszył na zewnątrz.
─ Czego chcecie? ─ zapytał ich.
─ Porozmawiać ─ odpowiedziała grzecznie dziewczyna. ─ Mam na imię Ruby to mój chłopak Patricio ─ wskazała na niego ręką ─ chcemy porozmawiać o Dicku Perezie ─ wyznała.
─ O Dicku? ─ zdziwił się były policjant.
─ Kręcę film ─ zaczęła ─ Dick jest jedną z kluczowych postaci.
─ Toś sobie protagonistę wybrała ─ mruknął ojciec Ivana Moliny.
─ Jest antagonistą ─ poprawiła go szatynka. ─ Oddaje głos kobietom, które Ricardo Perez zgwałcił ─ wyjawiła dziewczyna tym wyznaniem zdobywając nieco więcej uwagi Antonio. ─ Z starych roczników wiem, że byliście razem w liceum ─ wyjaśniła ─ i pomyślałam, że być może ma pan informacje, które pomogą mi w wyjaśnieniu dlaczego Dick robił to co robił.
─ A te pączki to łapówka? ─ wskazał na pudełko z którego wydobywał się aromatyczny zapach.
─ Zachęta, a pączki smażyłam sama. To nie jest jakiś tam szajs z marketu ─ wyjaśniła. ─ Poza tym wiem, że nie lubi pan Dicka i chętnie mu dokopie ─ wyciągnęła z kieszeni kurtki fotografię i podała mu ją przez furtkę. Antonio z ciekawością wziął zdjęcie. Była na nim grupa młodzieży ubranych w jednakowe stroje. ─ To zdjęcie zrobiono zimą osiemdziesiątego dziewiątego roku ─ wyjaśniła mu Ruby. ─ To wychowankowie „Czyśćca” ─ wyjaśniła mu chociaż mężczyzna się domyślał. Miejsce zrobienia zdjęcia zdradzały identyczne dresowe komplety.
─ Skąd masz to zdjęcie?
─ Powiem panu, ale niech pan nas wpuści ─ odpowiedziała hardo a Molina się uśmiechnął. Otworzył furtkę i wpuścił ich na teren swojej posesji. I dopiero teraz zauważył torbę na ramieniu chłopaka i statyw w dłoniach ─ Kręcę film ─ przypominała mu ─ i chciałabym nagrać rozmowę z panem.
Antonio westchnął i zaprowadził młodzież do domu. W salonie panował względny porządek. Ręką wskazał im kanapę, a sam zajął miejsce w swoim fotelu przyglądając się fotografii. Była stara, lecz w dobrym stanie i wśród osób sfotografowanych bardzo szybko zobaczył znajomą, niezbyt lubianą gębę z tym swoim dobrotliwym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Po drugiej stronie stał Herman Fernandez.
─ To jedyne zdjęcie? ─ Ruby ściągnęła z ramienia torbę i wyciągnęła z niej teczki jedną podała chłopakowi, drugą otworzyła.
─ Nie, mam ich więcej, ale za nim zaczniemy może pan to podpisać? ─ podała mu dokument i długopis ─ To pańska zgoda na udostępnienie wizerunku ─ wyjaśniła. ─ Jeśli nie chcę pan aby pana zobaczono to również da się obejść ─ pospieszyła z wyjaśnieniem dziewczyna. ─ Są nowe technologie ─ Anotnio machnął ręką, a Ruby zamilkła. Podpisał świstek papieru, który wzięła od niego z uśmiechem.
─ Ma pan może swoją księgę pamiątkową z liceum? Zdjęcia klasowe? Cokolwiek co potwierdzi, ze pan i Dick byli w jednej szkole? To do ustalenia chronologii. Mężczyzna wstał. Pamiątki z czasów liceum były pod ręką, ostatnio często je przeglądał i bynajmniej nie z sentymentalnych pobudek. ─ Mogę ─ zaczęła, zbył ją machnięciem dłoni. Ruby spojrzała na swojego chłopaka, który bez słowa podał detektywowi teczkę z dokumentami. Anotnio pomyślał, że rozmowa między Patricio a Ruby na temat ich zachowania obyła się wcześniej.
─ Jesteś synem Loreny i Pedro? ─ zapytał nastolatka.
─ Tak, zna ich pan?
─ Tutaj każdy każdego zna ─ odpowiedział na to przekładając fotografię. Były czarno-białe i pochodziły z różnych roczników. ─ Jak dotarłaś do tych zdjęć? ─ zapytał ją.
─ Dzięki tacie ─ wyjaśniła Ruby podnosząc wzrok z nad rocznika, którego kartkowała i robiła zdjęcia. ─ Moim ojcem był Peter Pan ─ wyjawiała zerkając na detektywa, który po prostu skinął głową. To dało jej do zrozumienia, że musiał słyszeć o jej ojcu i jego działalności. ─ Tata opiekował się dzieciakami z ulicy ─ powiedziała oględnie. Antonio uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Kilkoro wychowanków spędziło trochę czasu w Czyśćcu . Na pamiątkę dostawali plik fotografii.
─ Na pamiątkę piekła jakie przechodzili ─ mruknął mężczyzna przesuwając wzrokiem po tekście. Popatrzył na nastolatkę, która posłała mu lekki uśmiech.
─ Nagrania audio są na pendrive jeśli potrzebuje pan porównania. W dużym skrócie i uproszczeniu tacie udało się dotrzeć do kilku dziewczyn które przebywały w Czyśćcu podczas wizyt Hermana oraz Dicka Pereza. Wybierali te najładniejsze i wykorzystywali je seksualnie ─ powiedziała spokojnym głosem jakby to był zwykły temat do rozmowy przy pączkach. ─ Do każdego transskryptu jest dołączona fotografia poszkodowanej. Na samym końcu teczki dołączyłam także listę dziewcząt, które Perez albo zgwałcił albo miał romans. Trudno na pierwszy rzut oka stwierdzić różnice.
─ Skąd masz tę listę? ─ zapytał. Ruby ponownie wymieniła spojrzenia ze swoim chłopakiem.
─ To nieistotne, istotne jest to, że większość z tych dziewcząt nie życie. Mój film oddaje im głos. ─ pokiwał głowa i odłożył teczkę na bok. Będzie miał czas aby zapoznać się z tą dokumentacją.
─ To od czego chcesz zacząć? ─ zapytał rozsiadając się z fotelu. Ruby ustawiła kamerę na statywie i stanęła za nią. Poprawiła zasłonkę i ponownie spojrzała na wyświetlacz.
─ Od początku ─ odpowiedziała na to ─ Może pan podać swoje imię i nazwisko dla celów formalnych. ─ I swój zawód?
─ Antonio Molina, prywatny detektyw ─ podał swoje dane patrząc w oko kamery. Ruby usiadła na krześle. ─ Dicka poznałem w liceum ─ zaczął były policjant opowiadając o byłym koledze ze szkolnej ławki. Perez pochodził z rodziny o raczej niskim statusie społecznym. Jego matka była prostytutką a ojciec jej sutenerem. Nie było pewności czy pan Perez rzeczywiście jest ojcem małego Ricardo. Chłopak w ogólniaku był raczej pogardzany przez kolegów. Nosił ubrania z drugiej ręki, w chwilach stresu się jąkał i często jego głowa lądowała w sedesie. Anotnio Molina zapewnił rozmówców, iż nie brał udziały w koceniu Dicka. Uczniem był raczej przeciętnym. Z tego co było wiadomo Molinie Dick marzył o pójściu na medycynę.
─ Dwukrotnie oblał egzaminy ─ wszedł mu w słowo Patricio. Molina uśmiechnął się kpiąco.
─ To mnie akurat nie dziwi ─ odparł na to. ─ Perez był jednym z tych którzy dużo gadali a mało robili. Stopnie miał raczej marne i zamiast, a od nauki wolał co innego.
─ Dziewczyny ─ domyśliła się Ruby.
─ Żadna przy zdrowych zmysłach dziewczyna by się z nim nie umówiła ─ wyjaśnił. ─ Dick w chwilach stresu strasznie mocno się pocił więc gdy chciał zagadać do jakieś dziewczyny to nie dość, że się jąkał to jeszcze od niego śmierdziało.
─ Kiedy się zmienił? ─ zapytała go dziewczyna.
─ W trzeciej klasie ─ odpowiedział. ─ Nie było to, żadne magiczne przypakował i wszystkie laski zaczęły na niego lecieć chodził na korepetycje.
─ Korepetycje? ─ Ruby zmarszczyła brwi. Mężczyzna wstał i z książek wyciągnął stare wydanie gazety. Podał je Ruby. Strona z ogłoszeniami ─ pokierował ją. ─ Ogłoszenie w górnym lewym rogu ─ wyjaśnił.
─ Jak rozmawiać z dziewczyną? ─ zapytała go z niedowierzaniem dziewczyna.
─ Perez poszedł na kurs jak podrywać dziewczyny? ─ zapytał go Patricio. Molina pokiwał głową. ─ Był pan na tym kursie?
─ Nie potrzebowałem kursu, żeby wiedzieć jak rozmawiać z dziewczynami ─ odparował. ─ Tamte lato było upalne ─ wyjaśnił ─ więc okna były otwarte na roścież a kurs odbywał się na parterze więc słyszałem co nieco.
─ A pamięta pan co nieco?
─ Uczył ich jak mówić ─ wyjaśnił ─ na co zwracać uwagę. Mówił, że dziewczyn przede wszystkim trzeba słuchać, bo one uwielbiają gadać. O tym, że może i masz w nosie ich problemy w domu, to one potrzebują przyjaciela, kogoś komu będą mogły się wygadać, pożalić na rodziców nie pozwalającym ich chodzić na randki czy imprezy.
─ Niech zgadnę ─ zaczęła nastolatka ─ mówił mu także, że trzeba poświęcać nam uwagę, mówić, że jesteśmy mądre, wyjątkowe i osiągniemy wielkie rzeczy jeśli tylko będziemy ciężko pracować? ─ Molina skinął głową.
─ To mu jednak nie wystarczyło.
─ Co ma pan na myśli? ─ zapytał go Pat
─ Ricardo nie chciał jakieś tam dziewczyny ─ wyjaśnił mu ─ chciał „tą” dziewczynę. W ogólniaku tylko za jedną błądził maślanym wzrokiem jak szczeniak, tylko jedna go tolerowała i poświęcała mu uwagę , a gdy wyznał jej swoje uczucia kopnęła go w tyłek. Nie zrobiła tego co prawda osobiście, ale jednak dała mu kosza.
─ Kto?
─ Eleonora Barosso ─ odpowiedział i uśmiechnął się kącikiem ust ─ Tak Fernando Barosso miał siostrę bliźniaczkę ─ doprecyzował widząc ich zdumione miny ─ a Ricardo się w niej beznadziejnie zadurzył a ja trochę mu się nie dziwię. Nora była naprawdę śliczną dziewczyną i do tego była mądra.
─ Co to znaczy, że dała mu kosza, ale nie osobiście?
─ To był Walentynki gdy jej matka wparowała do szkoły z wielkim bukietem róż i zaczęła okładać chłopaka po twarzy i zrobiła to na oczach całej szkoły. Pamiętam, że wrzeszczała, że „nie jest godzien jej córki, że jest zerem” i tym podobne epitety. Ona wrzeszczała on stał , płakał , błagał żeby przestała no i zmoczył spodnie.
─ Matka ─ wymamrotała Ruby. ─ Upokorzyła go nie ukochana , lecz matka. Według moich ustaleń do ślubu z Palomą zmusił go nie ojciec dziewczyny, lecz matka. Matki zawsze wiedzą.
─ Elvira Barosso była wyniosła i dumna ─ wyjaśnił jej. ─ Była wielką panią. Nigdy nie pozwoliłaby aby ktoś taki jak Perez zapraszał jej córkę na potańcówki. Nora koniec końców i tak poślubiła Cygana. I moja droga chodziło o różnice socjoekonomiczne nie matczyną intuicję.
─ Możliwe, ale to dlatego Perez wybierał dziewczyny pochodzące z uboższych środowisk i właśnie dlatego wybrał Renetę. Matka nie żyła, ojciec był pijakiem, a ona pragnęła dzięki edukacji wyrwać się z domu. Zostać w życiu kimś. Przez pierwsze pół roku w liceum była najlepsza w klasie, chciała iść na medycynę. Duża grupa jego ofiar ma coś wspólnego z naukami przyrodniczymi.
─ Perez ma ograniczony móżdżek ─ odparł na do Antonio. ─ Potrafi tylko mówić o rzeczach na których się zna, więc to logiczne, że gdy polował na te nieszczęśnice to prędzej tłumaczył budowę komórki niż recytował Szekspira. Stawiał siebie w roli eksperta. Stawiał je na piedestale a sam pewnie uważa siebie za szarą eminencje pociągającą za sznurki za kulis. ─ policjant prychnął. Perez był jeszcze bardziej popaprany niż początkowo sądził. ─ Skończyliście?
─ Na dziś tak ─ potwierdziła Ruby i wstała. Wyłączyła nagrywanie. ─ Zostawię panu numer telefonu na wypadek gdyby coś się panu przypominało. ─ Czy Ricardo Perez ma jakieś swoje ulubione miejsce?
─ Ulubione miejsce?
─ Sam pan powiedział, że włóczył się pan po okolicy, może podczas pańskich wędrówek widział pan Pereza w jakimś szczególnym miejscu? Sądzę że zabił Conchitę Mendozę a jej zwłoki gdzieś zakopał ─ wyjaśniła. Antonio pokiwał głową.
─ Plac zabaw?
─ Plac zabaw ─ powtórzyła głucho Ruby.
─ Często przesiadywał na placu zabaw, ale on już dawno nie istnieje. Ze dwadzieścia lat temu postawiono tam podstawówkę. Szkołę dawno przeniesiono do innego budynku, ale budynek dalej stoi. Teraz nowa burmistrz zrobiła tam jadłodajnię dla ubogich.
Antonio Molina wbił zęby w pączka. Był słodki i smaczny. Czuł wyraźny posmak owocowej konfitury na języku. Uśmiechał się patrząc na odjeżdżające dzieciaki. Uśmiechał się bo Dick Perez nie spodziewa się, że jego dni są nie tylko policzone, ale także że do upadku przyczyni się nastolatka. Nigdy nie wiesz, co cię zrani, zanucił.

***
Gabriel Barragán opuścił komisariat policji w towarzystwie swojego brata. Chłopak był odprowadzany przez czujne ciemne oczy zastępcy szeryfa. Sebastian miał twardy orzech do zgryzienia i już na pewno nie spodziewał się, że ktokolwiek złoży zawiadomienie o zaginięciu Raquel Lebron. A już na pewno nie przewidział, że zrobi to jej chłopak. Chłopak o którym dziewczyna ani razu nie wspominała. A rozmawiali przecież wielokrotnie. Jej ojciec czekał na proces w areszcie śledczym w Monterrey. Nic nie zapowiadało, że opuści więzienne mury. Basty popatrzył na zdjęcie uśmiechniętej dziewczyny i westchnął. Czekała go trudna rozmowa z Anitą. Policjant doskonale wiedział gdzie znajduje się nastolatka, ale nie zamierzał informować dopiero co poznanego chłopaka o tym fakcie. Nie znał go. Nie ufał mu. Jego nazwisko brzmiało jednak dziwnie znajomo.
─ Basty ─ z zadumy wyrwał go głos byłej żony. Odwrócił się i posłał kobiecie blady uśmiech. ─ Co się dzieje? Lebron wyszedł za kaucją?
─ Nie ─ odpowiedział kobiecie. ─ Sędzia odmówił mu kaucji ─ zapewnił kobietę. Ronnie Russo świetnie spisała się w sądzie. ─ Nie o to chodzi ─ zaczął. Anita Vidal zmarszczyła brwi, a on zaś podał jej dokument. Szatynka przyjęła kartkę i zaczęła zapoznawać się z jej treścią. Im więcej informacji dostawała tym większe było jej zdziwienie. Zaskoczenie malowało się w jej oczach gdy podniosła wzrok na byłego męża.
─ Jej chłopak? ─ zapytała go, on zaś przytaknął i przysiadł na parapecie gdyż ona zajęła jedno z dwóch krzeseł znajdujących się w jego klitce będącej jego gabinetem.
─ Tak ─ potwierdził. ─ Chłopak ma na imię Gabriel i studiuje fotografię na uniwersytecie w San Nicolas ─ dodał. ─ Raquel coś ci o nim wspominała?
─ Nie ─ odpowiedziała kobieta. ─ Słowem nie wspominała, że ma chłopaka. Jaki on jest?
─ Zwyczajny ─ odparł policjant. ─ i zdeterminowany, żeby ją odnaleźć. Nie powiedziałem mu, że wiem gdzie mieszka teraz Raquel ─ zapewnił kobietę chociaż Anicie do głowy nie przyszło, że zdradził miejsce pobytu nastolatki. Basty przestrzegał zasad. ─ Ma starszego brata ─ dodał. ─ Przyjechali tutaj razem, wydają się być dość zżyci. ─ kobieta pokiwała głową. Basty podał jej fotografię. ─ Decyzja należy do ciebie.
─ Nie ─ zaprzeczyła ─ Decyzja należy do Raquel.
W tym samym czasie Raquel siedziała na parapecie w swoim pokoju z zeszytem opartym na kolanach przegryzając końcówkę ołówka. Włosy spięła na czubku głowy niedbały roztrzepany koczek za pomocą pary nieużywanych ołówków. Znajdującą się na końcu gumkę podgryzała od czasu do czasu w zadumie wpatrując się w zapis. Elias Rocha profesor uczący ją fizyki zasypał ją dodatkowymi zdaniami. Nauczyciel chciał bowiem sprawdzić jej umiejętności czytania ze zrozumieniem, liczenia i pracy pod presją czasu. Od kiedy pojawiła się w jego klasie nie było zajęć bez niezapowiedzianej kartkówki. Była to kartkówka na „dzień dobry” lub „do widzenia” albo gdy miał dość bzdur wygadywanych przez swoich uczniów „na rozluźnienie” Raquel uważała, że Rocha czerpie dużą satysfakcję w trzymaniu uczniów w stanie permanentnego oczekiwania. Starła obliczenia i oparła głowę o ścianę przymykając powieki.
Kiedy po raz pierwszy weszła do klasy na zajęcia z fizyki stanęła na środku kompletnie zaskoczona. Elias Rocha był mężczyzną z rysunków mamy. Był starszy, jego włosy były zdecydowanie bardziej oklapnięte, ale rysy twarzy, głęboko osadzone ciemne oczy pozostały takie same. Nie był jednak księciem, którego opisywała Selena. Był mrukliwy, nie miły , a na jego ustach zawsze pojawiał się złośliwy uśmieszek gdy przyłapywał ucznia na niewiedzy. Raquel na każdych zajęciach lądowała przy tablicy. Dziewczyna zauważyła także, że dostawała trudniejsze zadania do rozwiązania niż reszta nowych kolegów i koleżanek z klasy. Po ostatniej lekcji wręczył jej listę odręcznie napisanych zadań z tematu, który przypadał na następne zajęcia.
─ Dlaczego Rocha mnie nie lubi? ─ zapytała leżącą na jej łóżku Velentinę. Vidal podniosła na nią wzrok z nad laptopa.
─ Rocha nikogo nie lubi ─ odpowiedziała na to kobieta. ─ Jest Gburkiem.
─ Ponurakiem ─ poprawiła go dziewczyna. ─ On nigdy się nie uśmiecha i mnie nie lubi ─ Tina przekręciła się z brzucha na plecy spoglądając na sufit na którym Raquel zawiesiła naklejki w kształci gwiazdek, które świeciły w ciemności. ─ Ten układ ma jakąś nazwę? ─ zapytała ją.
─ To gwiazdozbiór Feniksa ─ powiedziała. ─ Ulubiony gwiazdozbiór mojej mamy ─ wyznała. ─ Trudno go dostrzec gołym okiem ─ powiedziała dziewczyna. ─ Jest mały i dość blady i najlepiej widać go przez teleskop.
─ Nie mamy teleskopu ─ powiedziała Tina.
─ Szkoda ─ mruknęła kobieta ─ Gburek ma teleskop ─ oznajmiła Tinie palcem wskazując na przedmiot stojący pod przykryciem na balkonie. ─ W bezchmurne dni widzę jak obserwuje niebo.
─ Lepiej, żeby obserwował niebo
─ A co innego mógłby obserwować? ─ zapytała ją dziewczyna. Tina popatrzyła na nastolatkę unosząc brew. ─ Ti!
─ No co? ─ zapytała ją. ─ Ponurak to ponury facet, ale samotny.
─ Ostatnio nie jest taki samotny ─ odpowiedziała nastolatka. Tina najpierw popatrzyła na nią zaskoczona później cisnęła w dziewczynę poduszką. Raquel uchyliła się w ostatniej chwili a kolorowa poduszka wylądowała na oknie. ─ Ti
─ Queli ─ powiedziała ─ ty mała stalkerko.
─ Ja go nie stalkuje czasami go widzę jak siedzi na balkonie a ona do niego przychodzi.
─ Ok , ja wygląda ta nieszczęśnica? ─ zapytała ją Tina.
─ Jest ładna ma ciemne włosy ─ wywróciła oczami ─ naszkicowałam ich ─ dodała i zeskoczyła z parapetu wśród bałaganu na biurku znalazła szkicownik. Przekartkowała go i pokazała jej szkic kobiety. Tina spojrzała na rysunek to na profil nastolatki i zaczęła się śmiać. ─ Ej to dobry szkic.
─ Nie dlatego się śmieje ─ odpowiedziała ─ wiesz kto to jest?
─ Jego dziewczyna
─ Och to nie jest jakaś taka byle jaka panienka to Debora Guzman!
─ Kto?
─ Była Ivana
─ A wam co tak wesoło?
─Deb bzyka Rochę Queli ich widziała.
─ Jezu nie widziałam jak uprawiają seks ─ zaznaczyła ─ ale widziałam jak się całują ─ wyznała i ukrywała twarz w poduszce. ─ I nie podglądam go, ale chyba teraz u niego jest ─ Tina niemal natychmiast podbiegła do okna i przykleiła nos do szyba ─ Ani zgaś światło
─ Okropny z ciebie dzieciuch Tina ─ stwierdziła kobieta
─ Och cicho bądź i gaś ─ machnęła ręką. Anita zgasiła światło.
─ Jego sypialnia to te okna ─ wskazała na parę zaciągniętych zasłon.
─ Skąd wiesz, że to jego sypialnia?
─ Bo czasami widzę jak odsłania te zasłony ─ Raquel zarumieniła się po koniuszki uszu ─ nie ma na sobie koszulki.
─ Jezu potrzebujesz faceta
─ Tina ─ Anita cisnęła w siostrę poduszką.
─ No co? Nasza mała Queli jest ciekawa co sąsiad ma pod koszulką. A właśnie jak wygląda Rocha pod koszulką ─ otoczyła dziewczynę ramieniem. ─ Skóra i kości?
─ Raczej skóra i mięśnie ─ wyznała wdzięczna za ciemność bo jej policzki wyglądały jak dwa pomidory w pełnym słońcu.
─ Nie
─ Aha, robi dużo pompek na balkonie
─ Anito Vidal ─ teraz Tina odwróciła się do siostry i wycelowała w nią palec. ─ Masz takie widoki za oknem i nie zaprosiłaś mnie na popcorn okropna z ciebie siostra ─ stwierdziła i podeszła do kobiety całując ją w policzek. ─ Idę po popcorn, może nam się poszczęści i Elias będzie robił pompki.
**
Muśnięte słońcem włosy kaskadą opadały na szczupłe ramiona. Ubrana w proste spodnie w stonowanym odcieniu i koszulę przemierzała kolejne metry szkolnego korytarza rozglądając się dookoła. Zatrzymała się przy gablocie z „najbardziej zasłużonymi absolwentami” i pomyślała, że Colin powinien być wśród nich. Jego fotografia także powinna znajdować się w tym miejscu. Jego życie także powinno być przykładem dla innych. Niestety życie Colina zakończyło się zbyt wcześnie. W szkle dostrzegła swoje odbycie w lustrze.
Catalina i Clementina Ferrer były bliźniaczkami jednojajowymi. Dzieliły nie tylko jedno łono, nazwisko czy datę urodzenia dzieliły także twarz. Kiedy były małymi dziewczynkami często w ramach psoty zamieniały się miejscami. To była ich ulubiona zabawa i jedynie rodzice potrafili je odróżnić. Matka zawsze wie, pomyślała Clementina wsuwając za ucho blond kosmyk.
Catalina i Clementina, Colin i Clementina. Gdy była dzieckiem zawsze sądziła, że gdy umrze jedno z nich drugie podąży za nim. Jedno nie mogło przecież żyć bez drugiego. Urodzili się jednego dnia więc naturalną koleją rzeczy było to że również umrą razem. Nic takiego się nie stało. Colin zmarł w dniu trzydziestych urodzin, ona przeżyła. Zajęło jej to dużo czasu. Przetrwać bez pana swojego odbicia w lustrze. Tak przecież zawsze się postrzegała. Jako odbicie w lustrze. Cień pięknej i mądrej Cataliny. Pewnego dnia musiała wyjść z lustra i stać się jedyną Ferrer. Dźwięk dzwonka na przerwę wyrwał ją z zadumy. Drzwi od klas zaczęły się otwierać, a Clementina górowała nad niektórymi dzięki szpilkom, które z czasem polubiła. Obróciła głowę w bok napotykając spojrzenie jedno ze starszych mężczyzn który zamarł w półkroku wpatrując się w nią z szeroko otwartymi oczyma.
Dick Perez, pomyślała i uśmiechnęła się do niego. Jeśli wierzyć obcym Ferrerówny miały najpiękniejszy uśmiech w stanie. Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie znikając mężczyźnie z oczu. Wiedziała, że to małostkowe, ale każdy lubi drobne złośliwości, nawet czterdziestosiedmioletnie kobiety. Pchnęła drzwi do sekretariatu i weszła do środka. Na jej widok kobieta zamrugała gwałtownie mocno pomalowanymi na niebiesko powiekami. Clementina pomyślała, że ten cień do powiek jest wyjątkowo źle dobrany do urody siedzącej za kontuarem kobiety.
─ Dzień dobry ─ przywitała się grzecznie czekając aż sekretarka dyrektora zamknie usta. ─ Clementina Ferrer do dyrektora Torresa ─ przedstawiła się opierając dłonie o kontuar. ─ Byłam umówiona na dwunastą.
─ Tak, tak oczywiście ─ kobieta gwałtownie poderwała się z miejsca i podreptała w stronę gabinetu dyrektora. Chwilę później zaprosiła kobietę do środka.
***
Fabian Guzman miał cichą nadzieję, że Victoria Diaz stojąca w progu jego domu to jedynie zwidy po lekach. Po raz pierwszy w życiu wolałby być na haju i mieć halucynacje niż wpuścić przez próg kuzynkę, jej synka i psa. Hermes nie czekając na zaproszenie wpakował się do domu Guzmanów jako pierwszy radośnie zamiatając w powietrzu ogonem. Zwierzak podreptał do salonu gdzie wskoczył na kanapę układając się na niej wygodnie. Dziecko czteroletnie, z burzą jasnych loczków weszło za psem. Na koniec wpuścił Victorię z zakupami przewieszonymi przez ramię. Kobieta skierowała się do kuchni. Znała rozkład domu Guzyna tak dobrze jak swój.
─ Chciałam sprawdzić jak się czujesz ─ stwierdziła odkładając siatkę z zakupami na kuchenny blat ─ zrobiłam małe zakupy ─ oznajmiła i zaczęła wyciągać ze środka produkty. Fabian obserwował ją ze spokojem chociaż pikający holter zdradzał jego nastrój. ─ Jak się czujesz?
─ Jakbym miał nieproszonych gości ─ odpowiedział. Kuzynka podniosła na niego jasne oczy. ─ Mamy co jeść Victorio.
─ To dobrze , że nikt tutaj nie przymiera głodem ─ odpowiedziała na to ─ Mama zawsze mówiła, że w gości nie przychodzi się z pustymi rękoma, zwłaszcza gdy są tam dzieci. Gwen ─ doprecyzowała jakby Fabian się zastanawiał. ─ Gwen zawsze mówiła że do dzieci nie przychodzi się z pustymi rękoma.
─ A ja jestem pewien, że ten absurdalny przesąd dotyczy niemowląt nie nastolatków.
─ Och doprawdy? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie jasnowłosa. Fabian posłał jej pełne politowania spojrzenie. ─ To gdzie dzieciaki?
─ W szkole ─ odpowiedział na to Guzman. ─ Do rzeczy, co ty tutaj tak naprawdę robisz?
─ Montoya ─ rzuciła nazwisko blondynka. ─ Beltran Montoya ─ podała jego pełne dane. ─ Znasz go ze studiów ─ dorzuciła. ─ Co możesz mi o nim powiedzieć?
─ Przyszłaś do mnie, żeby zapytać o nowego kandydata Drabinanki na radnego? ─ zapytał jakby nie dowierzał własnym uszom. Victoria natomiast z jednej z szafek wyciągnęła stolnicę i położyła na niej owinięte w folię spożywczą ciasto.
─ Tak, wiem co mówią jego papiery nie ludzie więc ─ zachęciła go ruchem dłoni ─ i umyj i smaż pomidory, skoro i tak tutaj jesteś.
─ Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz?
─ Pizzę ─ odpowiedziała na to. ─ Domowa, nie jakieś badziewie z marketu. ─ Umyj, sparz i obierz pomidory następnie patelnia, oliwa z oliwek do tego drobno posiekana cebula, czosnek i pomidory . ─ Fabian przez chwilę wpatrywał się w Victorię z niedowierzaniem. ─ Masz chore serce nie złamane ręce ─ rzuciła sprawnie wyrabiając ciasto. ─ Szkoda, że nie macie pieca do pizzy.
─ Szkoda że nie zapowiedziałaś swojej wizyty ─ odpowiedział. ─ Sama możesz sprawdzić go albo zapytaj pana ministra, nie potrzebujesz do tego mnie ─ odparł i na desce położył obraną cebulę.
─ Zabił żonę? ─ zapytała go, a fabian cieszył się, że zaczął od siekania czosnku nie krojenia cebuli.
─ Co?
─ Jest wdowcem, jego żona zmarła a skoro po ludziach obu miast można spodziewać się dosłownie wszystkiego to czy zabił żonę?
─ Nie mam bladego pojęcia, studentem był przeciętnym ─ odpowiedział na to. ─ Skończył prawo, ale nie dostał się na żadną aplikację, a historię jego zatrudnienia możesz sprawdzić sama ─ mruknął. Victoria spojrzała na kuzyna. Nie dało się ukryć, że gotowanie nie należy do ulubionych czynności mężczyzny. ─ Nie wiedziałem nawet, że miał żonę.
─ Miał, umarła ale w dokumentach nie jest sprecyzowane na co konkretnie ─ mruknęła wyraźnie niezadowolona. ─ Jak się czujesz? ─ zapytała łagodniejszym tonem. ─ Sylvia wspominała, że założono ci holter i wylądowałeś na home ofice.
─ Sylvia powinna była także ci powiedzieć, że nie lubię niezapowiedzianych gości ─ odburknął.
─ Mogła wspomnieć, że na mój widok się nie ucieszysz, ale uznałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Ploteczki i lekcja łucznictwa Aleca.
─ Victorio.
─ Jesteś w domu ─ pewnie podrzuciła okrągłe ciasto do góry i złapała je ─ i przekładasz papiery z miejsca na miejsce więc odrobina ruchu i powietrza ci nie zaszkodzi w końcu holter ma rejestrować cię w ruchu jak i wstanie spoczynku bo gdy odczyt będzie zbyt płaski będziesz musiał powtórzyć badanie, więc nie ma za co.
─ Victorio.
─ Wujku ─ do kuchni wszedł Alec za nim dreptał pies ─ chłopczyk zbliżył się do Fabiana podając mu namalowaną przez siebie laurkę. ─ żebyś szybko wyzdrowiał ─ odpowiedział.
─ Dziękuje to bardzo miło z twojej strony ─ odpowiedział na to mężczyzna.
─ Idziemy na łuki?
Victoria parsknęła śmiechem.
─ Mamo zawsze mówisz że jak jesteś w kuchni to plączemy ci się z tatusiem pod nogami ─ zauważył chłopiec i chwycił mężczyznę za rękę wyciągając Guzmana z kuchni. Brunet zdążył jeszcze odłożyć nóż na deskę. Victoria natomiast została sama z Hermesem.
Hermes zadowolony chrapał pod kuchennym stołem, z ogrodu Victoria słyszała radosną paplaninę synka i głos Fabiana. Nie słyszała poszczególnych słów, ale po ton głosu sugerował, że Guzman w trybie „nauczyciela” Jasnowłosa natomiast skupiła się na przygotowywaniu posiłku. Sylvia z którą krótko rozmawiała przez telefon zaznaczyła, że jej małóżonek będzie niezadowolony z wizyty, ale domowym żarciem nie pogardzi więc zrobiła zakupy i postawiła na klasykę kuchni włoskiej. Nie znała upodobań rodziny Guzmanów co do rodzajów pizzy więc tutaj również poszła w klasykę; neapolitańska, pizza rzymska i jej ulubiona quattro stagioni.
─ Możesz to do jasnej ─ Enrique Ibarra zmarł na progu kuchni wpatrując się w blondynkę w kuchni. Hermes jej pies wyszedł spod stołu z wyraźnie niezadowoloną miną wpatrując się w Quena.
─ Cholery wyłączyć? ─ zapytała go uprzejmie Victoria i nacisnęła stop. Chłopak podrapał się po głowie. Włosy sterczały we wszystkie strony.
─ Tak, co ty tu robisz? ─ nie zawracał sobie głowy aby stosować jakiekolwiek zwroty grzecznościowe chociaż z zastępczynią Fernando Barosso zbyt wiele wspólnego nie miał. Nie był nawet pewien czy kiedykolwiek przebywali z Victorią sam na sam w jednym pomieszczeniu. wolał jej męża.
─ Pizzę, nie jesteś w szkole? ─ zapytała go. Quen podszedł do lodówki po butelkę wody. ─ Kac?
─ Umoralniająca gadka od ciebie? ─ zapytał ją wyraźnie rozbawiony. ─ Bez urazy ale guzik cię to obchodzi.
─ Nie obchodzi ─ zapewniła go ─ jesteś dorosły możesz na początku tygodnia upić się bo to takie dojrzałe.
─ Dziękuje bardzo ─ odburknął chłopak. Usiadł na barowym stołku. ─ Właściwie to dlaczego robisz pizzę? ─ zapytał wyraźnie zaciekawiony nastolatek. ─ Bez urazy, ale wuj raczej cię nie lubi.
─ Wiem i ja się wcale nie gniewam ─ zapewniła go kobieta uśmiechając się lekko wyciągając z piekarnika pierwszą pizzę. Umieściła kolejną. ─ To skomplikowane sprawy dorosłych.
─ To wcale nie jest aż takie skomplikowane ─ odpowiedział na to Quen przełykając ślinę. Pizza pachniała obłędnie. ─ Zdrajców nikt nie lubi ─ wyjaśnił jej i w szufladzie odnalazł nóż. Odkroił pokaźny kawałek i dopiero przy drugim kęsie zdał sobie sprawę że nazwał zdrajczynią kobietę która przygotowała mu posiłek. Przełknął głośno to co miał w ustach. ─ Przepraszam ─ wymamrotał.
─ Nazywano mnie gorzej ─ stwierdziła kobieta.
─ Dlaczego dla niego pracujesz?
─ Dlaczego upijasz się na początku tygodnia? ─ zapytała odpowiadając pytaniem na pytanie.
─ Mój ojciec siedzi, mama jest w szpitalu i rzuciła mnie dziewczyna ─ wymienił. ─ To wystarczające powody, żeby się upić ─ odparł.
─ Carolina z tobą zerwała? ─ zdziwiła się Victoria rozsmarowując sos na pizzy. ─ O co poszło?
─ O ─ urwał ─ nie odpowiedziałaś na moje pytanie ─ przypomniał jej z wyrzutem sięgając po kolejny kawałek. Wziął potężny kęs aby uniknąć odpowiedzi.
─ Czasami, żeby coś zmienić trzeba dogadać się z wilkami ─ odpowiedziała mu Victoria. Enrique popatrzył na nią z politowaniem. ─ Nie patrz tak na mnie chyba nie sądziłeś, że zdradzę ci mój „wielki plan na zawładnięcie światem?” ─ Zapytała go lekko rozbawiona. ─ Jestem mądrzejsza niż ci wszyscy antagoniści z młodzieżówek.
─ Antagoniści z młodzieżówek? ─ zapytał ją z niedowierzaniem nastolatek.
─ Nie czytasz książek? ─ zapytała go blondynka. ─ Ok na końcu tych naprawdę kiepskich młodzieżówek fantasty ale nie tylko dla młodzieży następuje moment wielkiego starcie. Dobrzy kontra źli. I zazwyczaj w kulminacyjnym momencie nasz Zły zaczyna gadać i wykłada temu Dobremu, który już leży na podłodze już wita się z Kostuchą ale nie Zły musi nam potwierdzić, że jest naprawdę zły. Nie tylko wykłada swój „wielki plan” ale także odsłania wszystkie swoje słabe punkty i koniec końców daje się zabić. Nie zamierzam zdradzać swojego planu nastolatkowi, ale nie martw się mam swój „wielki plan”
─ Mamo! ─ Alec radośnie wpadł do środka i zatrzymał się gwałtownie pociągając nosem. ─ Dlaczego Quen tak brzydko pachnie? ─ zapytał ją malec. Kobieta połknęła uśmiech.
─ Mogłaś mi powiedzieć ─ syknął nastolatek zgarniając kolejny kwałek pizzy.
─ Miałam nie strzelać ci umoralniającej gadki ─ odpowiedziała na to ─ ale weź prysznic.

***
***
Cerano Torres otworzył szufladę biurka zaglądając do środka. Tuż obok kilku opakowań czekoladowych ciastek leżał opakowanie leków przeciwbólowych. Dyrektor liceum sięgnął po tabletki i wysypał na dłoń dwie. Połknął je i popił dużą ilością wody. Czekał go cholernie długi dzień, a głowa bolała go niemiłosiernie, Oparł głowę o zagłówek fotela i zamknął oczy. W tym momencie zapragnął wstać, oznajmić swojej sekretarce, że idzie do domu i wyjść zostawiając bałagan za sobą. Nie mógł tego zrobić. Był poważnym człowiekiem. Kierował placówką oświatową i chociaż jego przełożony był najprawdziwszym wrzodem na d***e nie zamierzał składać broni. Prędzej piekło zamarznie, pomyślał niż dam satysfakcję Jose Luisowi Montenegro i złożę rezygnację. Jeśli chcę to niech sam mnie wyrzuci. Cerano był zdeterminowany aby poprawić wydajność placówki na kłód rzucanych mu pod nogi. Od ministra po własnych pracowników. Skrzywił się gdy rozległa się muzyka. No tak pomyślał. Zezwolił na testy radiowęzła i jego córka puszczała właśnie hity lat dziewedziesiątych. Szatyn zmarszczył brwi otwierając jedno oko. Nie miał pojęcia, że Ruelle słucha boybandów, ale wolał już „End of the road” niż inne muzyczne wynalazki, które jego przyprawiały jedynie o gigantyczny ból głowy. Ścisnął nasadę nosa i westchną.
Problem z którym mierzył się we własnej głowie wcale nie dotyczył jego pracy, lecz domu. Gdy syn oznajmił mu (z czystą złośliwością) że jego była (obie byłe) pojawiły się w mieście wiedział, że to co go czeka to kłopoty. Znał je wystarczająco długo aby nie spodziewać się spektakularnych przemian. Mężczyzna bowiem miał tendencję do wybierania partnerek, które nie tyle migały się od odpowiedzialności za dzieci co stawiały siebie i swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Claudia ruszyła w podróż po świecie uznając swoje przyrodnicze przygody za lepszą rozrywkę niż zmienianie pieluch. Cameron postawiła na karierę w typowo męskim świecie. Doprawdy nie rozumiał dlaczego została policjantką? Obie jednak na swój sposób zagrażały spokojowi jego rodziny.
Z informacji, które uzyskał Claudia otwierała lokal skierowany dla młodych to Cameron podjęła się pracy na lokalnym komisariacie. Cerano westchnął. Cameron była jednym z powodów przez które opuścili stolicę. Ruelle nieważne jak mocno zapewniano go, że jest bezpieczna zawsze już będzie córką policjantki, która zabiła niewinnego piętnastoletniego dzieciaka.
To był tylko chłopiec, pomyślał mężczyzna. Chłopak, który pod wpływem ojca zwabił i uwięził jego córkę. Rue przetrzymywano przez cztery dni. I to były najgorsze dni w jego życiu, ale nie obwiniał nieżyjącego już Daniela lecz matkę Rue. Jego gniew, strach skupiły się na kobiecie, która nigdy nie potrafiła odpuszczać. Czasami była jak pies gończy, który będzie gnał zająca tak długo aż go dopadnie. I na to mógł przymknąć oko. Ośli upór Cameron kiedyś go kręcił, ale gdy zagroziło to bezpieczeństwu jego dzieci powiedział „dość” odpowiadał za swoje maluchy. Popełnił wiele błędów jako rodzic, ale zawsze stawiał ich na pierwszym miejscu. Dlatego tu przyjechali. To miał być nowy początek dla nich wszystkich. I jak zwykle kobiety jego życia przyjechały za nimi. Roześmiał się chociaż nie było mu do śmiechu. Jedna przeszkoda zniknęła pojawiły się kolejne. Westchnął i sięgnął po wodę. Czekały go dwie trudne rozmowy i był pewien, że jeśli zaprosi jedną na spotkanie. Druga podąży za nią. Claudia i Cameron były najlepszymi przyjaciółkami co w tej sytuacji nie wróżyło nic dobrego. Gdy rozległ się dźwięk telefonu drgnął otwierając jedno oko. Zerknął na wyświetlacz. Jego sekretarce nie chciało się nawet wstać, żeby powiadomić go o sprawie. Sięgnął po słuchawkę.
─ Tak, Estefanio.
─ Panie dyrektorze, profesor Perez przysłał do pana Ruby Valdez ─ westchnienie samo wyrwało się z jego gardła. ─ Mam ją wpuścić?
─ Proszę zaczekać ─ odłożył słuchawkę i zsunął się z krzesła. Doprawdy Ricardo Perez powinien skupić się na nauczaniu zamiast wysyłać do niego uczniów. Gdy tylko pojawiał się w szkole i prowadził lekcje jakiś uczeń lub uczennica lądowali u niego na dywaniku za głupi komentarz albo prychnięcie w nieodpowiednim momencie. Cerano przestawił talerzyk z ciasteczkami na swoje biurko za nim nie ruszył do drzwi. Otworzył je i wyszedł do sekretariatu spoglądając na Ruby Valdez. Dziewczyna siedziała na jednym z krzeseł bawiąc się telefonem. ─ Zapraszam panno Valdez ─ odezwał się do Ruby. Dziewczyna schowała komórkę i spojrzała na niego i wstała. ─ Chodź utniemy sobie pogawędkę ─ zachęcił ją i wyciągnął rękę po karteczkę. Perez zawsze wysyłał uczniów z odręczną notatkę z przewinieniem. Notatka w jego mniemaniu miała lądować w aktach ucznia ale zazwyczaj lądowała w koszu. ─ Siadaj ─ wskazał krzesło. Sam zajął miejsce w swoim fotelu dopiero wtedy rozwijając kartkę z winną ucznia. Treść notatki przeczytał dwukrotnie jakby licząc, że wzrok płata mu figle. ─ Uczennica Ruby Valdez przebrała się z inną uczennicę i śpiewała na lekcji ─ przeczytał na głos. Popatrzył na nastolatkę. ─ To za kogo się przebrałaś?
─ Nie mam pojęcia co magister ma na myśli ─ odpowiedziała. Cerano ściągnął z nosa okulary i położył je na dokumentach .
─ A drugi zarzut?
─ Ed of the road to chwytliwy kawałek ─ odpowiedziała ─ więc zanuciłam kawałek. Dick nienawidzi wszystkiego co wiążę się z muzyką i radością i się zdenerwował. Nazwał mnie innym nazwiskiem.
─ Innym nazwiskiem?
`─ Tak, Mendoza. Nazwał mnie Conchitą Mendozą i cytuje „śpiewać mogę na zajęciach u Valentina Vidala” Dick najwyraźniej traci kontakt z rzeczywistością. Pan Vidal nie żyje jakieś dziesięć lat ─ przypominała Torresowi. ─ Poza tym Dick okropnie przynudza.
─ Przynudza? ─ dyrektor uniósł brew.
─ Kazał nam rysować komórkę i opisywać jej budową i się dziwił, że ja nucę piosenkę a reszta ziewa. On strasznie przynudza.
─ Weź sobie ciasteczko Valdez ─ przesunął w jej stronę talerz. Ruby spojrzała na ciasteczka to na dyrektora.
─ Nie dziękuje dyrektorze.
─ Nazwał się Mendoza ?─ przytaknęła skinieniem głowy. ─ Śpiewałaś na lekcji? ─ ponowne skinięcie głową. ─ Zjedz ciasteczko. ─ powtórzył. Ruby sięgnęła po ciasto. Cerano spojrzał na zegarek. Do końca lekcji zostało dwadzieścia minut.
─ I co teraz?
─ Teraz udzielam ci reprymendy ─ odpowiedział mężczyzna ─ weź jeszcze jedno ciasto i wróć na lekcje.
─ A mogę iść najpierw do pielęgniarki? Brzuch mnie boli ─ wyjaśniła. ─ Mam miesiączkę to akurat nie było kłamstwo. Cerano spojrzał na nią i wtedy rozległo się pukanie do drzwi. ─ Panie dyrektorze ─ w drzwiach pojawiła się sekretarka ─ pan Castellano., pan Perez go przysłał.
─ Panno Valdez proszę się udać do pielęgniarki po środek przeciwbólowy ─ oznajmił ─ i proszę poprosić kolegę. ─ dziewczyna zgarnęła z talerza trzecie ciastko i wstała. Do środka wszedł Felix. ─ Zapraszam, pan także śpiewał? ─ zapytał go.
─ Nie ─ podał mu kartkę. Torres zapoznał się z jej treścią. Tylko profesjonalizm sprawił, że jego głowa nie opadła na biurko.
─ Usiądź ─ wskazał krzesło. ─ Czy to prawda?
─ To jego wersja prawdy ─ odpowiedział na to Felix Castellano.
─ Zapytał go pan „kim była dla ciebie Conchita Mendoza?”
─Zgadza się ─ zgodził się z nim Felix ─ a także „komórki dobrych ludzi obumierają bo niektórzy przedstawiciele gatunku zamiast udzielić potrzebującym ludziom pomocy wolą zabijać swoje komórki winem mszalnym” Jak rozumiem to jest zawoalowano wiadomość którą tylko Dick Perez zrozumie?
─ Tak, Felix ─ zaczął dyrektor. Do gabinetu wszedł jego syn. ─ Też śpiewałeś?
─ Nie nazwałem go nudziarzem.
─ Weź sobie ciasteczko Felix ─ zwrócił się do chłopaka.
─ Ja też chcę
─ Ty jesteś cukrzykiem ─ przypominał mu. Remmy sięgnął do przypiętej pompy i zerknął na ekranik.
─ Siedemdziesiąt dwa ─ pokazał mu swój poziom cukru i zgarnął ciasteczko.
─ Felix idź do pielęgniarki
─ Po co?
─ Po tabletkę na ból głowy ─ odpowiedział dyrektor ─ idź po nią bardzo wolno. Rozumiesz?
─ Tak ─ stwierdził Felix i wyszedł z gabinetu. Ojciec został sam z synem . ─ A ty co śpiewałeś?
─ Unwritten ─ podał tytuł ─ chwytliwa jest. ─ i przesunął w stronę ojca talerz z ciastkami. ─ zjedz ciasto.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:34:26 23-03-25    Temat postu:

cz 2

Araceli Falcon była córką lokalnej „damy do towarzystwa” Tak lubiła o sobie mówić Rosalía Falcon. Matka nie znosiła określenia „prostytutka” to było dla niej zbyt uwłaczające. Uważała, że była kimś więcej niż kobietą sprzedającą swoje ciało. Uważała, że mężczyznom dawała coś więcej niż seks. I ci mężczyźni bardzo szybko sprowadzali ją do parteru. Dla nich była tylko ciałem, które mogą wykorzystać. Niczym więcej. Ojciec jej Araceli dobitnie to pokazał. Szatynka nigdy go nie poznała. Według oficjalnej dokumentacji opieki społecznej do której dotarła już jako dorosła kobieta w rubryce ojciec wpisane były dwa słowa „padre desconocido” To oznaczało dwie rzeczy; matka albo nie chciała powiedzieć kto jest jej ojcem albo co bardziej prawdopodobne nie miała pojęcia z którym z klientów zaszła w ciążę. Rosa Falcon zmarła za nim którakolwiek z córek zdążyła ją o to zapytać. Araceli rozejrzała się po opustoszałej łazience za nim rozpięła mokrą bluzę i zsunęła ją z ramion podsuwając pod suszarkę. Nie mogła paradować na zebraniu pracowników oświaty w mokrej bluzce. Susząc materiał popatrzyła ponownie na swoje odbicie we szkole. Na próżno szukała w swojej twarzy cech ojca gdy doskonale zdawała sobie sprawę, iż urodzę odziedziczyła po matce.
Rosalía nie lubiła mówić o przeszłości, które malowały się w równie ponurych barwach jak późniejsze lata jej życia. Przez lata matka nie podała córkom nawet swojego imienia. Rosalia było imieniem, które wybrał dla niej jej pierwszy alfons do którego trafiła po przylocie do Stanów Zjednoczonych. Imię to przylgnęło do niej i gdy trafiła do Juarez a następnie Valle de Sombras. Rosa nie była złą osobą. Dostała od niego po prostu kiepskie karty. Araceli odsunęła bluzkę od suszarki zakładając ją. Sprawnie zapięła wszystkie guziczki wygładzając materiał. Marynarkę przerzuciła sobie przez ramię i ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego, który okazał się być cichy i pusty. Araceli zrobiła sobie kawę zajmując ulubione miejsce przy oknie, z widokiem na dziedziniec. Z torby wyciągnęła notes i zaczęła zapoznawać się jeszcze raz z notatkami jakie wykonała podczas ostatniej rozmowy z Enzo Diazem.
Vincenzo Diaz był najmłodszym dzieckiem Ricardo Pereza i swojej sąsiadki (byłej uczennicy) Renaty Diaz. Nastolatek doskonale zdawał sobie sprawę, że były dyrektor i kandydat do rady miasta jest jego ojcem. W trakcie rozmów wyznał jej że kilkukrotnie szantażował Dicka posiadanymi informacjami. Chciał ugrać coś dla siebie, a obecnie chciał zrozumieć dlaczego jego matka przez tyle lat była związana i podporządkowana takiemu potworowi? Araceli tylko pośrednio znała odpowiedź na to pytanie i wiedziała, że odpowiedź nie sprawiałby, że chłopak poczułby się lepiej, swobodnej we własnej skórze. Psycholożka schowała notes z powrotem do torebki sięgając po kolejny. Był to prosty, gruby dziennik z czarną okładką, zamykany na zatrzask. Szatynka otworzyła go na wybranej stronie i w zamyśleniu wpatrywała się w swoje zapiski.
Była to jej prywatna analiza osobowości sześćdziesięcioośmiolatka skupiająca się głównie wokół jego zachowania wobec byłych jak i obecnych uczennic. Paloma Perez, Renata Diaz czy Conchita Mendoza były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Kciukiem pogładziła swoje nazwisko i ledwie zauważalnie westchnęła. Miała szesnaście lat i głowę pełną marzeń gdy Dick zwrócił na nią uwagę. Dziewczyna wyróżniała się na tle koleżanek z rocznika wzrostem, szczupłą posągową wręcz sylwetką czy urodą. Była ładna, była mądra i miała jasno sprecyzowane plany na przyszłość, a on poświęcał jej uwagę. Zaczęło się od małych rzeczy; dodatkowych zdań na biologię, sadzonek kwiatów, które przynosił ze swojego domu. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie poświęcał jej tyle uwagi, a ona była jak ćma podlatująca do płomienia. Jej delikatne skrzydełka zostały spalone i już nigdy nie wzbiła się do lotu. Popatrzyła na dach budynku. Lubiła siadać przy oknie i patrzeć na dziedziniec, bo właśnie tam znaleziono jej nieprzytomne połamane ciało. Złamana miednica, pogruchotany staw biodrowy, złamane obie nogi. Po tamtym upadku mogła zapomnieć o karierze tancerki. Ricardo odwiedził ją w szpitalu. I nie zrobił tego z troski. Chciał się upewnić, że jego wybieg z wmuszeniem w nią alkoholu zdał egzamin. Leżąc w szpitalnym łóżku nie uświadomiła go, że pamięta więcej niż chciałaby. Każdy jego dotyk, każdy jego pocałunek, zapach skórzanej kanapy czy jego pot skapujący na jej ciało. Prawdę poznał jedynie Bolivar Sanchez- jej adopcyjny ojciec.
Bolivar Sanchez w tamtym czasie piastował urząd dyrektora szpitala w Valle de Sombras od roku. Był także chirurgiem ortopedą, któremu udało się poskładać jej pogruchotane kości w jedną całość. Odwiedzał ją regularnie i zdobył jej zaufanie na tyle, że wyznała mu prawdę. Uwierzył jej i uszanował jej decyzję gdy poprosiła go o milczenie. Bolivar Sanchez poszedł jednak o krok dalej i namówił swoją żonę do adopcji dwóch nastolatek. Dał Araceli i jej młodszej siostrze dom którego tak desperacko potrzebowały. To czego najbardziej obawiała się Araceli to że siostra podzieli jej los. Nic takiego się nie stało, a kobieta mimo niemal trzydziestu lat na karku nigdy nie zapytała Bolivara czy kiedykolwiek skonfrontował się ze swoim rówieśnikiem. Głupotą było milczeć, pomyślała przesuwając wzrokiem po liście nazwisk. Były to potencjalne ofiary Pereza. Lista była długa, a szatynka wiedziała, że jest niekompletna.
Ustaliła ją dzięki grupie wsparcia dla kobiet dotkniętych przemocą seksualną. Żadna z udzielających się tam dziewcząt nie wymieniła Ricardo Pereza z imienia i nazwiska, ale było zbyt wiele punktów stycznych aby to zignorować. Starszy szanowany mężczyzna, autorytet w swojej dziedzinie poznany między piętnastym a siedemnastym rokiem życia. Sposób działania zawsze był taki sam. Zaczynał od małych gestów uznania wobec dziewczyny, dodatkowe zadania do wykonania, sadzonki kwiatów rzekomo każda z nich dopasowana do osobowości nastolatki. Sprawiał, że każda z nich czuła się wyjątkowa, wybrana. Łączyła je także wysokie miejsce w rankingu najlepszych uczniów, wysoka średnia, wysoka inteligencja i uroda. Każda z nich miała zadatki na stanie się piękną kobietą. Kobietą sukcesu.
Araceli uśmiechnęła się smutno. Znaki, iż Ricardo Perez jest seksualnym drapieżnikiem żerującym na młodych bezbronnych dziewczynach stosujący grooming były widoczne. Ranking najlepszych uczniów był jego pomysłem. Po co miał sam wyłapywać te najlepsze rybki w stawie skoro ktoś inny mógł „złowić” te najbardziej dorodne sztuki, klub „Małego Biologa” był dla wielu łatwiejszym sposobem na zdobyciem dodatkowych punktów na studia. Dodatkowym plusem był fakt, że te zajęcia były naprawdę interesujące i ciekawie poprowadzone. A on cieszył się z poważania i atencji. Hołubił się tym, że jego uczniowie idą na studia, kończą je z wysokimi wynikami zostając lekarzami, prawnikami czy pracownikami oświaty. Jakby wysokie wyniki w nauce były jego zasługą gdy tak naprawdę ci młodzi ludzie sami zapracowali na swoją pozycję. Osiągnęli sukces ciężką pracą chcąc wymazać dni kiedy Ricardom Perez ich uczył. Tylko nieliczni wspominają okres liceum jako najlepsze doświadczenie w ich życiu. Dla większości był to wyścig szczurów, który napędzała lista. Każdy chciał się znaleźć w „najlepszej dziesiątce” Tak właśnie zatytułowała swoją listę Araceli. „Najlepsza dziesiątka” nie zamykała się jedynie na dziesięciu nazwiskach. Była o wiele dłuższa. Czerwonym długopisem dopisała kolejne dane do listy gdy otworzyły się drzwi do pokoju nauczycielskiego i do środka z teczką w dłoniach wszedł Perez. Araceli zamknęła swój dziennik.
─ Dzień dobry ─ przywitał się Ricardo siadając na jednym z krzeseł. Szatynka zauważyła, że mężczyzna nadal lekko utyka na prawą stopę. Według miejskich plotek to właśnie w nią się postrzelił podczas rutynowego czyszczenia broni. Postrzał w jaja jest dużo bardziej bolesny, pomyślała kobieta, lecz po chwili przypominała sobie, że i tym ktoś się zajął. Na grupie wsparcia do której należała był to szeroko komentowany temat. Wszystkie uczestniczki dyskusji zgodnie stwierdziły, że „dostał to na co zasłużył” i teraz posługiwał się sztucznym prąciem. Mógł oddawać mocz, ale o seksie mógł zapomnieć. Karma, pomyślała. Karma zawsze wraca. Upiła łyk zimnej już kawy. ─ Możemy zamienić słówko? ─ Głos Pereza rozległ się zdecydowanie zbyt blisko jej ucha. Instynktownie cofnęła się.
─ O? ─ zapytała go grzecznie nawet z tej odległości czuła jego dzisiejszy obiad, który nieudolnie próbował zamaskować miętówką.
─ Wiem, że Vincenzo Diaz jest twoim pacjentem ─ powiedział wprost przysuwając sobie jedno z wolnych krzeseł. Araceli popatrzyła mu w oczy. On pierwszy odwrócił wzrok, ona powściągnęła uśmiech. ─ Wiem od jego matki ─ dodał.
─ Panie Perez nie mogę zdradzać o czym ja i Enzo rozmawiamy w trakcie naszych sesji ─ zaznaczyła psycholożka.
─ Nie proszę o zdradzenie tajemnicy lekarskiej ─ zaznaczył ─ ale żebyś miała się na baczności moja droga ─ dodał z protekcjonalnym uśmieszkiem. ─ Enzo jest trudny ─ dorzucił. Araceli pomyślała, że nie takim określeniem opisała by chłopaka. „Zagubiony” było bardziej adekwatne. ─ Już jako chłopiec miał tendencję do naginania rzeczywistości.
─ Naginania rzeczywiści? ─ powtórzyła powoli Araceli marszcząc lekko brwi.
─ Kłamstwa ─ wyznał. ─ Enzo do mistrz manipulacji faktami.
Araceli wstała z krzesła podchodząc do stolika. Sięgnęła po dzbanek z kawą. Przelała czarny płyn do swojego kubka. Dick Perez naprawdę był naiwnym głupcem jeśli sądził, że da się nabrać na jego sztuczki. Nie miała już siedemnastu lat.
─ Mogę zapytać, dlaczego zdrowie psychiczne Vicenzo tak bardzo pana interesuje? ─ zapytała go niewinnie. Oczywiście, że znała odpowiedź. Szatyn był jego synem. Synem z kochanką i dzieckiem które umieścił w poprawczaku aby pozbyć się zagrożenia. Araceli o tym wszystkim wiedziała. Była ciekawa czy Ricardo Perez przyzna się do bycia ojcem nastolatka.
─ Jego matka się martwi ─ odpowiedział wymijająco Dick. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i weszło do nich kilkoro nauczycieli. Araceli sięgnęła po dzbanek filtrujący wodę i napełniała podajnik wody w ekspresie. Ekspres poprosił także o kawę.
─ Ericu ─ zwróciła się do nauczyciela informatyki ─ podasz z szafki kawę?
─ Jasne ─ brunet z jednej z szafek gospodarczych wyciągnął opakowanie kawy ziarnistej i podszedł do psycholożki, która sprawnie otworzyła opakowanie i wsypała zawartość do odpowiedniej przegródki. Zamknęła ją. Ekspres zaczął buczeć wypluwając z siebie czarny płyn. Perez odsunął się.
─ Panie Perez ─ zwróciła się do niego przekrzykując hałas ekspresu. Do środka co chwila wchodziły nowe osoby. Ingrid Lopez weszła z wózkiem i córką na rękach. Michael potrzymał jej drzwi. ─ Jeśli Renata Diaz niepokoi się o syna to zapraszam do mojego gabinetu, wspólnie na pewno znajdziemy rozwiązanie.
─ Czego chciał? ─ zapytał ją informatyk.
─ Sprawdzić czy nadal ma władzę ─ odpowiedziała mu psycholożka.
─ A ma?
─ Od bardzo dawna nie ─ odpowiedziała odsuwając się od stolika. Nie była jedyną która chciała napić się świeżo zaparzonej kawy. Dyrektor Torres wszedł do pokoju nauczycielskiego a jego uwagę przyciągnęła siedząca w wózku dziewczynka. Uśmiechnął się do niemowlaka, które zwróciło na niego swoje wielkie ciekawskie ciemne oczka.
─ Ależ ty jesteś śliczna ─ powiedział palcem muskając dziecięcy nos. Lucy zmarszczyła nosek i roześmiała się nóżkami uderzając o dno spacerówki. Z rączki wypuściła gryzka w kształcie jagódki. Cerano pochylił się i podał jej przedmiot. Córka Lopez spojrzała na mężczyznę to na gryzaka i pochwyciła go w swoje małe rączki. Przełożyła go z ręki do ręki i włożyła go do buzi.
─ Przepraszam nie miałam jej z kim zostawić ─ usprawiedliwiła się dziennikarka ─ To żaden problem ─zapewnił ją mężczyzna. ─ Wszyscy tu lubimy dzieci, ile ma? ─ Skończyła siedem miesięcy ─ odpowiedziała na pytanie Lopez.
─ Piękny wiek ─ stwierdził nostalgicznie mężczyzna. ─ Moja córka w tym wieku opluwała mnie marchewką.
─ Lucy zjada marchewkę, ale ma ciężką relację z ziemniakiem ─ Cerano parsknął śmiechem.
─ Do wszystkiego dorośnie ─ zapewnił ją ─ a ty moja droga nie rośnij zbyt szybko. ─ zastrzegł. ─ Wszyscy są?
─ Nie ma Venetii ─ odezwał się Santos gromiony spojrzeniem przez jej męża. Uśmiechnął się półgębkiem. Do środka weszła jasnowłosa w wyraźnie męskiej koszuli. Santos parsknął w swoją kawę gdy Michael uniósł do góry brwi. Jego żona nie zwróciła na to uwagi, bo zobaczyła wózek i niemowlaka. Pochyliła się nad Lucy.
─ Cześć maleńka ─ przywitała się z dziewczynką. Lucy podniosła na nią błyszczące ciemne oczka i wyciągnęła do niej rączki. Venetia popatrzyła na jej mamę. Lopez skinęła głową. Tia wypięła ją z wózka i oparła sobie na biodrze. ─ Wykapana mamusia.
─ Mama ─ powiedziała dziewczynka ukazując ząbki. Dwa były na górze, dwa na dole. Venetia uśmiechnęła się. ─ Ktoś tu wołała siostrę ─ stwierdziła.
─ Co? ─ zapytała ją jej mama gdy obie zmierzały do krzeseł.
─ To irlandzki zabobon ─ odpowiedział Michael. ─ W zależności czy pierwsze powie „mama” czy „tata” takiej płci będzie kolejne dziecko.
─ Na które poczeka sobie jeszcze parę lat ─ odpowiedziała Lopez. ─ Na razie nie planujemy z tatusiem rodzeństwa dla ciebie.
─ Przepraszam za spóźnienie, kółko teatralne się przeciągnęło ─ zwróciła się do Cerano niechętnie oddając dziewczynkę jej mamie.
─ Rozumiem ─ odparł mężczyzna. ─ Za kilka minut dołączy do nas pan McCord ─ zaczął ─ więc myślę, że możemy powoli zaczynać nasze cotygodniowe zabranie grona pedagogicznego ─ zakomunikował. ─ Zacznę więc od kwestii organizacyjnych ─ ułożył swoje notatki i zaczął od kwestii organizacyjnych informując podwładnych, że plan lekcji został ustalony podobnie jak godziny zajęć pozalekcyjnych. ─ Nadal jestem w trakcie przygotowywania raportu z pracy z zeszłego roku więc proszę o jeszcze chwilę cierpliwości. Do końca tygodnia chciałby także poznać listę wydatków na najbliższy rok i proszę rozpisać je z głową ─ uśmiechnął się do nich lekko. ─ W razie wszelkich pytań drzwi od mojego gabinetu są dla państwa otwarte. Jak wiecie dziś po południu ─ zerknął na zegarek ─ odbywa się spotkanie z rodzicami. Jakieś pytania?
─ Tak ─ Ricardo Perez odchrząknął, a kila głów odwróciło się w jego kierunku. Lucy siedząca na kolanach swojej mamy odwróciła główkę w stronę dźwięku i skrzywiła się mimowolnie. Stary pan jej się ewentualnie nie podobał. ─ Chciałem poruszyć temat grup koedukacyjnych które rozpoczęły swoją działalność od nowego semestru.
─Wszystkie grupy koedukacyjne oraz kółka zainteresowań a także grupy dotrzymały terminów i otrzymały zielone światło na rozpoczęcie działalności. Regulamin nie został złamany
─ Tak oczywiście rozumiem, że panna Lopez i jej kółko dziennikarskie dopełniło formalności, ale czy dzisiejsze testy radiowęzła musiały odbywać się w trakcie trwania zajęć?
─ To tylko piosenek ─ mruknęła w odpowiedzi Tia sięgając po kawę męża. Upiła łyk i skrzywiła się wstając. ─ Poza tym to całkiem dobre kawałki ─ pochwaliła wybór kobieta słodząc kawę. Michael obserwujący żonę skrzywił się. On pił gorzką kawę, ona słodką. ─ End of the road nie słyszałam od lat.
─ Pozwoliłam wybrać piosenki Ruelle i też byłam miło zaskoczona repertuarem ─ stwierdziła Lopez.
─ Rue to wybrała? ─ zdziwił się dyrektor. ─ Nie wiedziałem, że córka jest fanką boybandów.
─ Każda dziewczyna przechodzi fazę na boybandy ─ stwierdziła Tia.
─ Ty także? Emily po dziś dzień słucha Backstreet Boys ─ wyznał Santos. Do pokoju nauczycielskiego wszedł ledwie zauważony Leo w towarzystwie Clementiny Ferrer.
─ To prawda ─ potwierdził podając kobiecie krzesło. Sam stanął obok siostry sięgając po dzbanek z kawą. ─ Myślisz dlaczego tata nakręcił teledysk i want it that way?
─ Nie? ─ zapytała go z niedowierzaniem Tia.
─ Wystarczyło jedno „tato” i trzy dni później wszyscy byliśmy na planie teledysku. Nie mów mi że nie miałaś tej fazy?
─ Miałam, ale nie w takim natężeniu ─ potwierdziła. ─ A ty?
─ Thomas Anders ─ powiedział. ─ Raz nawet wyciągnąłem twojego męża na jego koncert.
─ Co? Ja go ledwie wyciągnęłam na koncert Taylor ─ mruknęła wracając na swoje miejsce.
─ Państwa dyskusja jest doprawdy fascynująca, ale mamy ważniejsze sprawy na głowie niż kto i kiedy był na czyim koncercie. Pani na przykład na swoich zajęciach każe chłopcom przebierać się za dziewczyny!
─ Że co proszę? ─ zapytała go Venetia. ─ Nikogo nie przebieram za kobiety.
─ Nie zaprzeczy pani jednak, że na pani kółku rozdała role przeznaczone dla dziewcząt chłopcom?
─ Nie, zrobiłam to ─ potwierdziła ─ ale nie zamierzam nikogo przebierać w sukienki.
─ Całe szczęście ─ wszedł jej w słowo Perez. Venetia spojrzała na niego zirytowana , a Leo skrył uśmiech za kubkiem z kawą drugi podając Clementinie. Znał ten wyraz twarzy. Camille go miała, Emma go miała i Emily go miała. To był ten moment gdy ktoś jej bezczelnie przerwał, a ona w zanadrzu miała już miała ripostę dla delikwenta. ─ Nie muszę przebierać nikogo w sukienki aby przemienić kogoś w kobietę ─ odpowiedziała. ─ Role rozdałam na chybił trafił nie patrząc na płeć. Tak jak było dawnej.
─ A niby co to znaczy?
─ To znaczy, że początek rozkwitu teatru przypada na okres elżbietański w Anglii ─ odpowiedziała grzecznie blondynka. ─ W tamtym okresie kobiety nie miały wstępu na scenę ─ wyjaśniła nieświadomym ─ ponieważ cóż były kobietami więc role kobiecie przejmowali mężczyźni. W kółku przyjęłam taką samą zasadę.
─ Niby czego chłopcy mają się nauczyć?
─ Pokory ─ odparowała ─ Mar a fheiceann tú, d'fhéadfadh roinnt daoine fásta roinnt ceachtanna a úsáid freisin.
─ Go deimhin ─ potwierdził Santos. Tia przeniosła wzrok z Ricardo na bruneta. ─Rodzina od strony babci pochodziła z Irlandii ─ wyjaśnił ─ Znam kilka słówek.
─ A coś wartego powtórzenia dla osób którzy nie znają ani słówka?─ urwał ─ to irlandzki? ─ zapytał ich Cerano. Michael potwierdził skinieniem głowy.
─ Nie ─ odpowiedział Leo.
─ Uważa pani, że to dobry pomysł? Pani kółko może być dla pani zabawą, ale szkoła to poważna instytucja.
─ Pani Megodni gwarantuje, że traktuje moje obowiązki poważnie. Kilkoro chłopców rzeczywiście otrzymało role, które są albo przeznaczone dla kobiet albo są postaciami historycznymi, ale to ćwiczenie ma ich nauczyć nie tylko pokory czy szacunku do siebie nawzajem, ale także iż w życiu nie zawsze dostajemy to czego byśmy chcieli i w przypadku zawodu aktora czasami bierzemy co dają a nie to co chcemy. Ma pan jakieś uwagi dyrektorze?
─ Nie oczywiście, że nie ─ zapewnił ją Cerano. ─ Poza tym zawsze możemy zapytać o zdanie obecnych tutaj psychologów ─ zauważył mężczyzna. ─ Czy taka zamiana ról wpłynie niekorzystnie na rozwój młodzieży?
─ Oczywiście, że nie ─ zaprzeczyła Clementina. ─ Wbrew temu co niektórzy mogą myśleć odgrywanie ról żeńskich nie sprawia, iż mężczyzna stanie się mniej męski. To szkodliwy rozpowszechniony w społeczeństwie mit. Pani Capaldi ma rację zmiana perspektywy będzie dla uczestników korzystna. To może ja się przedstawię Clementina Ferrer będę kierowała Poradnią imienia Roque Gonzaleza podczas gdy Leo będzie na urlopie tacierzyńskim.
─ Idzie pan na urlop tacierzyński? Żona nie może?
─ Leo nie ma żony ─ odpowiedziała za brata ─ Ma męża ─ dorzuciła z satysfakcją kobieta.
─ Męża? ─ wyjąkał Ricardo. ─ To oburzające ─ wymamrotał rozcierając dłonią klatkę piersiową. Tego było zdecydowanie już zbyt wiele. Clementina wyglądająca jak upiór zaa grobu, Ruby Valdez marą przeszłości i jeszcze psycholog- gej. Ricardo wstał, lecz nie zdążył zrobić kroku bo osunął się na krzesło twarzą uderzając o stół.
Nauczycielka ZTP siedząca najbliżej wydała z siebie zdusony okrzyk. Michael i Leo wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Leo podszedł do omdlałego Pereaz zas Michael wezwał karetkę.

***
Sprawdzenie planu zajęć Daniela było dziecinną igraszką gdy ma się wujka dyrektora. Cerano Torres ją lubił. W tracie gdy inni męczyli się na wychowaniu fizycznym ona rozsiadała się w gabinecie wujka z plikiem nut. Miała ciszę i spokój gdyż wujek Cerano był dobrym kompanem do współpracy. On miał swoje obowiązki, ona miała swoje zadania do wykonania więc gdy poprosiła go o malutką przysługę nie oponował tylko podał jej wydruki planów zajęć. Wyjrzała na korytarz. Daniel stał przy swojej szafce. Brunetka ruszyła w jego stronę.
─ Cześć Dan ─ przywitała się z nim. Chłopak zmarszczył brwi. ─ Jestem Veda ─ wskazała na siebie.
─ Daniel wystarczy ─ zapewnił ją ─ i wiem. O co chodzi?
─ O pewną delikatną sprawę, ale wolałabym porozmawiać w nico cichszym miejscu ─ rozejrzała się po szkolnym korytarzu i skrzywiła się bezwiednie. Nie lubiła hałasu. Chwyciła chłopaka za nadgarstek i pociągnęła go na dziedziniec. Tam także była spora grupka uczniów, ale było dużo lepiej.
─ To co chodzi?
─ O to, że doszło do pewnego nieporozumienia w pewnej delikatnej sprawie ─ wyjaśniła mu nastolatka. ─ Profesor Severin oddał ci wczoraj coś co nie należało do ciebie.
─ Jeśli Lidia chcę
─ Ja chce ─ weszła mu w słowo dziewczyna ramieniem opierając się o ścianę ─ bo własność którą dał ci Severin jest moja i chcę ją z powrotem.
─ Twoja? To męska bielizna ─ zniżył głos do szeptu jakby w obawie, że ktoś ich usłyszy.
─ Noszę męską bieliznę na co dzień. Damska wrzyna mi się w pachwiny ─ wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego uczucia ─ zostawiłam je u Lidii, do prania i pan Severin cóż każdemu się zdarzają pomyłki więc gdzie moje bokserki? To moje ulubione.
─ Zostawiłaś u Lidii brudną bieliznę? ─ zapytał z powątpiewaniem. Veda przewróciła oczami w odpowiedzi.
─ Dostałam miesiączkę i majtki się zabrudziły krwią. Lidia była na tyle uprzejma, że zaproponowała, że je upierze. ─ powiedziała pierwszą myśl jaka przyszła jej do głowy. Nastoletni chłopcy na słowo „miesiączka” lub „okres” zaczynali zachowywać się naprawdę dziwnie. Cóż nauczyciel od biologii rumienił się wtedy jak piwonia więc może są osoby które z tego nigdy nie wyrastają. ─ To nasz je?
─ W szafce ─ odpowiedział chłopak .
─ Doskonale ─ Veda klasnęła w dłonie. Daniel zmarszczył brwi. ─ To naprawdę moje ulubione majtki ─ powtórzyła. Daniel oddał jej zgubę, a Veda udała się do swojej klasy. Na widok Lidii uśmiechnęła się od ucha do ucha i opadła na krzesło obok niej. ─ Misja wykonana pani generał ─ oznajmiła konspiracyjnym szeptem.
─ Tak po prostu ci je oddał?
─ A miał inny wybór? Dociekał co prawda dlaczego zostawiłam u ciebie brudne majtki, ale użyłam argumentu przez którzy wszyscy nastoletni chłopcy rumienią się jak piwonie.
─ Argumentu?
─ Miesiączka ─ wyjaśniła ─ Powiedziałam mu że dostałam okres i majtki zabrudziły się krwią, nie dociekał nic więcej i czy ty zauważyłaś jak ślicznie się on rumieni? Miał plamki na szyi.
─ Nie zwróciłam na to nigdy uwagi ─ stwierdziła Lidia. Klasa była niemalże psuta. Veda z plecaka wyciągnęła „zgubę” i podała ją Lidii.
─ Dzięki i przepraszam że musiałaś kłamać.
─ Nie ma za co i świetnie się bawiłam ─ zapewniła przyjaciółkę dziewczyna. Do klasy wszedł Castellano. Veda zamrugała powiekami kompletnie zaskoczona. Felix zajął swoje miejsce. Odwróciła się do niego.
─ Wyglądasz jak pan Valentin ─ zauważyła brunetka. ─ I nie wiem czy mi się to podoba. To trochę straszne. z plecaka wyciągając grzebyk. Podała go Lidii. ─ Umiesz wiązać warkocze? ─ zapytała ją.
─ Jasne ─ Lidia wzięła od niej grzebyk. ─ Dwa?
─ Tak, dwa ─ potwierdziła dziewczyna. ─ Czy czasami nie ma zakazu na farbowanie włosów? ─ zapytała go.
─ Jest ─ potwierdził Felix. ─ Wątpię żeby Torres przejął się moim włosami. Veda łypnęła na nowa fryzurę kolegi z klasy podając Lidii gumkę do włosów zakończoną kokardką.
─ Myślę, że wujek Cerano ma teraz mnóstwo zmartwień na głowie, właściwie to dlaczego pofarbowałeś się na siwo?
─ Zrobił to, żeby wkurzyć Dicka Pereza ─ odpowiedziała za niego Lidia. ─ Gotowe? Ty też szukasz nowego stylu?
─ Nie wiem ─ odpowiedziała jej nastolatka. ─ Może, a wiesz, że skończyłam piosenkę, którą dał mi Jordan? ─ pochwaliła się Veda. ─ Spędziłam nad nią cały ranek i jest genialna.
─ Jordan dał ci do skończenia jakąś piosenkę? ─ zapytał ją zdziwiony Felix. To było zupełnie nie w stylu Guzmana.
─ Tak, to jego sposób na powiedzenie „przepraszam” ─ oznajmiła. do klasy weszła Elena Balmaceda. Veda wstała z krzesełka i ruszyła w stronę mamy. Usiadła na ławce znajdującej się tuż przy jej biurku i na krzesło odłożyła swoje rzeczy. Na angielskim siadała w pierwszej ławce. Elena spojrzała na nastolatka to na córkę ─ Felix is looking for his style ─ wyjaśniła mamie po angielsku. ─ Pamiętasz, że dziś idę do kina? ─ zapytała kobietę. Elena spojrzała na córkę i skinęła lekko głową.
─ Pamiętam i skarbie czy to dobry pomysł?
─ Oczywiście, że tak ─ zapewniła ją nastolatka. ─ Mam przekąski, ubranie na przebranie mam już włożone do szafki a z Wolfem spotkam się o piętnastej pod jego domem. Wszystko będzie dobrze mamo. To kino, nie wychodzę przecież za mąż.
─ Wiem, ale w kinie będzie głośno i pewnie będzie też sporo ludzi.
─ Dam sobie radę i gdyby cokolwiek się działo zadzwonię po ciebie albo któregoś tatę.
─ Mówiąc o kinie
─ Tata dał mi już kasę─ weszła matce w słowo nastolatka . ─ Salvador ─ doprecyzowała. ─ Dam sobie radę mamuś, przestań już się tak o mnie zamartwiać i skup na sobie ─ Elena się uśmiechnęła, a Veda zeskoczyła z ławki i zajęła swoje miejsce.
Długie czarne włosy Lidia Montes podzieliła na dwie równe części i splotła przyjaciółce dwa równe identyczne warkocze. Veda z zadowoloną minką wpatrywała się w nową fryzurę, która upodobniała ją do Wednesday Addams, którą powierzono jej na zajęciach z aktorstwa. W środę dwudziestego szóstego stycznia dwa tysiące szesnastego roku dziewczyna miała misję. I to więcej niż jedną. Po pierwsze odzyskać majtki (co udało jej się perfekcyjnie) po drugie oddać Jordanowi tekst piosenki po trzecie pójść do kina z przystojnym chłopcem i miło spędzić czas w jego towarzystwie. Kolejność była bez znaczenia , bo zadania były tak samo ważne. Brunetka na przerwie wślizgnęła się do klasy muzycznej i zerknęła na siedzącego na podłodze chłopca. Diego Ledesma nie uśmiechał się już tak często. Blizna na prawym policzku połyskiwała w świetle promieni słonecznych i po trzecie spędzał dużo czasu w klasie do muzyki. Ukrywa się, pomyślała, ale nie krytykowała takiej strategii. Ona także kiedyś się ukrywała. Gdy Brain zaczął opowiadać o niej te wszystkie kłamstwa i nie miała przyjaciół z którymi mogła zjeść lunch ukrywała się w szkolnej bibliotece pracując nad swoją „piosenką zemsty” Z uszu zsunęła słuchawki i usiadła na podłodze z plecaka wyciągając tekst.
Veda tego ranka zaszyła się w garażu Guzmanów szlifując piosenkę dla Jordana. Była ona tak strasznie, strasznie smutna i melancholijna, że grając ją na próbę na wiolonczeli popłakała się. Teraz wstała i podeszła do fortepianu i podniosła wieko.
─ Muzyka będzie ci przeszkadzać? ─ zapytała Diega odwracając do tyłu głowę. Chłopak otworzył oczy i pokręcił przecząco głową. Veda usiadła więc na stołeczku i strzeliła palcami. Od dawna nie grała na fortepianie. Małe domowe organki się nie liczyły. Co prawda mogła skorzystać z pianina taty. Salvador miał instrument w salonie, ale dziewczyna trochę się obawiała, że zastanie rodziców w pościeli. Wolała sobie i im oszczędzić takiego widoku i nie wchodzić do mieszkania piosenkarza bez uprzedzenia, że przyjdzie. Uśmiechnęła się pod nosem. Salvador Sanchez mógł być gwiazdą na Broadway’u ale ukrywanie uczuć do Eleny wychodziło mu fatalnie. Jej palce prześlizgnęły się po klawiszach wydobywając czysty dźwięk. Veda zanuciła ─ We were good, we were gold. Kinda dream that can't be sold ─ zaśpiewała pozwalając aby muzyka ją prowadziła. Stopą wystukiwała rytm. To była naprawdę świetna piosenka. Veda żałowała, że jej ex nie może jej usłyszeć, a ona nie może zobaczyć jego głupiej miny. Zaśmiała się pod nosem słysząc jak Diego wstaje z podłogi.
─ To kawałek do musicalu? ─ zapytał siadając na krześle znajdującym się nieopodal.
─ Nie ─ zaprzeczyła ─ to moja „piosenka zemsty” Co myślisz?
─ Myślę, że nie chciałabym być twoim ex ─ odparł. Veda spojrzała na niego i zmarszczyła nosek.
─ Nie mógłbyś być moim ex ─ stwierdziła ─ jesteś gejem ─ dodała. Diego parsknął śmiechem. ─ To nie jest aż takie oczywiste ─ dodała szybko ─ ale ja widzę, że ty i Enzo na siebie lecicie. Jesteście parą? ─ zapytała go.
─ To skomplikowane ─ stwierdził nastolatek. ─ Teraz bardziej niż kiedykolwiek ─ dodał wyciągając dłoń i wciskając kilka klawiszy na klawiaturze instrumentu. ─ Powinnaś pokazać to Felixowi ─ zasugerował ─ pewnie znajdzie się tam jakaś postać biorąca swój los w swoje własne ręce i rozliczająca się ze swoim ex. ─ uśmiechnął się do niej lekko. Brunetka bezwiednie wyciągnęła dłoń opuszkami palców muskając jego poraniony policzek.
─ Nie powinieneś się ukrywać ─ stwierdziła nagle dziewczyna. ─ Ja uciekam przed hałasem i tłokiem, ale to nie jest powodu do ucieczki. Przeżyłeś coś naprawdę okropnego, ale przeżyłeś. ─ Diego westchnął delikatnie chwytając nadgarstek koleżanki i odsuwając ją od swojej twarzy. O dziwo nie wzdrygnął się gdy go dotknęła.
─ To nie takie proste.
─ Wiem ─ potwierdziła ─ gdyby życie było tak proste żadne z nas nie ukrywałaby się w Sali muzycznej. ─ uśmiechnęli się oboje. ─ Powinieneś wpaść na próbę musicalu, Felix pewnie przewidział tancerzy na scenie. Przydałbyś mu się.
─ Ja już nie tańczę ─ odpowiedział na to chłopak. ─ Nie wiem jaki ma to sens ─ dodał. ─ nie widzę w tym większego sensu. ─Veda spojrzała na niego, a jej palce zaczęły wygrywać solo z „Jeziora Łabędziego”
─ Jeśli przestaniesz robić to co kochasz on zawsze będzie wygrywał ─ odpowiedział. ─ Dlatego nie przestałam grać po śmierci brata. Muzyka mnie ocaliła chociaż Jose rozwalił moją wiolonczelę o ścianę. Jeśli porzucany marzenia przez dręczące nas potwory, to potwory zawsze będą rządzić naszym życiem.
─ Wolałem tańczyć jazz od baletu ─ wyjawił. ─ właściwie to tańczyłem balet i wplątywałem w to jazz.
─ Chciałabym cię zobaczyć na scenie ─ wyznała. ─ Kto wie może kiedyś ty zatańczysz , a ja będę przygrywać ci na scenie. Wiolonczela świetnie współgra z baletem i jazzem. Przyłożyła palce do klawiatury i bezwiednie zagrała Don’t stop Believin. Diego uśmiechnął się kącikiem ust. Drzwi od klasy otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Jordan.
─ Przeszkadzam? ─ zapytał.
─ Nie, udzielałam Diego życiowych rad ─ oznajmiła i puściła do Ledesmy oczko. Jordan zmarszczył brwi. Veda i życiowe rady? To musiała być diabelnie interesująca rozmowa.
─ I to wie, może z nich skorzystam ─ Ledesma wstał chwytając swój pozostawiony na podłodze plecak. Pożegnał się i wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
─ Lidia powiedziała mi że mnie szukasz ─ zaczął ─ mogłaś wysłać sms ─ zauważył.
─ Ty mogłeś dać mi ćwiczenia osobiście, zamiast bawić się w pośredników ─ odparowała nastolatka zadowolona z riposty. ─ Siadaj ─ poklepała zwolnione przez Diego krzesło. Jordan zajął miejsce, a Veda się podniosła i z plecaka wyciągnęła teczkę z nutami. Jedną kopię poddała Jordanowi, drugą położyła na miejscu dla nut. Jordan zmarszczył brwi gdy rozpoznał linię melodyczną. ─ Twoja gałązka oliwna
─ Moja co? ─ zapytał.
─ Oferta pokojowa ─ poprawiła się biorąc jego zaskoczenie za niezrozumienie jej słów ─ Białą flaga.
─ Biała flaga?
─ Gdy ktoś chcę się poddać macha białą flagą na polu bitwy ─ wyjaśniła. Jordan doskonale rozumiał porównanie ale nie rozumiał dlaczego melodia skreślona jego ręką znajdowała się w jej rękach. Musiała się wpaść do książki z ćwiczeniami którą dla niej przygotował. ─ Akceptuje twoją ofertę zawarcia pokoju i w ramach rozejmu skreśliłam kilka słów ─ palcem postukała w tekst. ─ Piosenka zdecydowanie lepiej brzmi po angielsku niż hiszpańsku, szyk zdań ma większy sens. Co prawda nie dałeś mi zbyt wiele materiału, żeby mogła nad nim pracować, ale jestem Veda Molina de Sanchez dam radę nawet mając jedną nutkę, a tu miałam kilka zdań i linię melodyczną co przyznaje ułatwiło mi zadanie. ─ Jej palce bezwiednie zagrały melodię z nut. Nie patrzyła na zapis. Grała z pamięci chcąc nadać suchemu tekstowi głębię. ─ I to jest piękne.
─ Co?
─ Te kilka zdań, które sam napisałeś ─ wyjaśniła wywracając oczami. ─ I to piękne, że chciałeś upamiętnić Dalię piosenką ─ położyła mu dłoń na nadgarstku. ─ Ja zrobiłam to samo z JJ-em ─ wyjawiła. ─ Cały jego pogrzeb miałam w głowie kilka zdań i bez tego nie przetrwałabym ani sekundy w kościele. Było tam tak strasznie, strasznie duszno od kwiatów. I wszystkie były białe i raziły mnie w oczy.
─ Napiłaś piosenkę na pogrzebie brata?
─ W mojej głowie, później ją spisałam ─ potwierdziła , a jej palce zaczęły poruszać się po klawiszach. ─ Ile ja bym dała, by widzieć ciebie znów. Ile niewypowiedzianych mam w głowie słów I czy nie zimno, czy nie zimno ci tam? ─ zanuciła Veda. ─ I dziękuje, że mi zaufałeś.
Jordan Guzman nie odpowiedział nic. Był tak zaskoczony, że Veda dostała do rąk jego tekst, dokończyła go cały czas sądząc, że Jordan dał go jej ukradkiem, żeby się z nią pogodzić! A test trafił do niej przez zupełny przypadek. Podniósł na nią wzrok. Nie musiał pytać o nic więcej Veda była niezwykle zadowolona z tego co udało jej się stworzyć.


Veda długo zastanawiała się co włożyć na spotkanie z Wolfem. Chciała wyglądać ładnie więc z domu wzięła kilka zestawów ubrań i teraz rozłożyła je na łóżku w pokoju Yona. Chłopak był na treningu i do środka wpuściła go mama chłopca Ramona. Ramona była sympatyczną kobietą, która wysłuchała paplaniny dziewczyny i rad jakich udzielił jej syn kobiet. Mama chłopaka z trudem ukrywała rozbawienie i nie wyprowadzała dziewczyny z błędu. Nie mogła powiedzieć jej że chłopcy wcale nie lubią warstw.
─ Będzie ci za gorąco ─ obrała inną taktykę. ─ jeśli włożysz pod dżinsy grube rajstopy będzie ci po prostu za gorąco.
─ Yon nie mówił nic takiego.
─ Yonowi nie przyszło to do głowy ─ odpowiedziała na to Ramona. Ani to żeby zaprosić cię na randkę skoro ewidentnie nie chcę żebyś spotykała się z Wolfem, pomyślała, lecz tą myśl zachowała dla siebie.
─ Lubię te rajstopy ─ mruknęła dziewczyna uśmiechając się lekko żab na bawełnianym materiale, ale myślę że ma pani rację ─ Veda zmarszczyła nosek. ─ Ma pani nożyczki? ─ zapytała kobietę.
─ Mam ─ odpowiedziała gdyż domyślała się co chcę ona zrobić. ─ Jesteś pewna? ─ Veda pokiwała głową. Dżinsy skróciła i już po dwudziestu minutach przeglądała się swojemu obiciu w lustrze w sypialni pani Ramony. Szorty w połączeniu z rajstopami w żaby z botkami na obcasie (Veda nie posiadała kaloszy) w połączeniu z jasną bluzką na cienkich ramiączkach sprawiał, że nastolatka niezwykle się sobie podobała. Zrezygnowała jednak z kurtki na rzecz koszuli, którą mama Yona znalazła w jego szafie. Dziewczyna pożegnała się z kobietą i ruszyła do swojego nowego znajomego.
Wolfgang na początku sądził, że Veda żartuje gdy napisała mu, że spotka się z nim pod jego domem, ale gdy zobaczył ją wychodzącą z domu Yona zmarszczył brwi. Zdawał sobie sprawę, że Veda zna Yona, ale nie sądził, że są ze sobą tak blisko. Przegryzł dolną wargę bezwiednie przesuwając wzrokiem po jej sylwetce. Veda wyglądała dziwnie.
─ Cześć ─ przywitała się uśmiechając się. ─ Jedziemy? Co prawda mamy jeszcze czas do seansu, ale nie chcę przegapić zwiastunów.
─ Lubisz oglądać zwiastuny w kinach? ─ zapytał ją.
─ Tak, zawsze można się dowiedzieć który film chcę się obejrzeć w przyszłości i dopisać go do listy.
─ Tworzysz listy? ─ zadał kolejne pytanie otwierając drzwi od samochodu. Pożyczył go od matki. On wolał poruszać się swoim jednośladem.
─ Tak książek które chcę przeczytać i które już przeczytałam, filmów czy seriali ─ wyliczyła Veda zapinając pas. Rozejrzała się z ciekawością po aucie. W głowie odnotowała, że auto chłopaka jest czyste. To dobrze o nim świadczyło. ─ Nie robisz list?
─ Nie ─ odpowiedział krótko Wolf. ─ Zapnij pas ─ poprosił ją chłopak.
Veda zapięła pas bezpieczeństwa.
─ Ja lubię listy ─ odezwała się po chwili wyglądając przez okno. Pociągnęła lekko nosem. Niewielką przestrzeń wypełniał zapach perfum. Ładnych, chociaż zbyt mocnych. Uchyliła lekko okno. Do jej uszu dotarł szum klaksonów. Palce mocnej zacisnęły się na plecaku. Nie miała przy sobie słuchawek. Nie wzięła ich, nie chciała wyjść na dziwadło ani nie chciała tłumaczyć nowemu koledze, dlaczego ich potrzebuje. Dam radę, pomyślała. Nie będzie aż tak źle.
─ Lubisz czytać? ─ zapytała go.
─ Czytać? ─ Wolf spojrzał na swoją towarzyszkę. ─ Tak lubię czytać ─ odpowiedział ─ Całkiem sporo czytam ─ dodał zaciskając palce na kierownicy, ─ Przeczytane książki oznaczam na googreads. To taki portal
─ Wiem, czasami sprawdzam tam jakąś pozycje, ale ja wolę prowadzić listy ręcznie. ─ wyjaśniła mu. ─ Lubię porządek ─ dodała gdy parkował samochód. Wyszła z auta . w uszy uderzył ją hałas i światło. Veda zamrugała powiekami zaskoczona. Otworzyła plecak, lecz zaraz go zamknęła. Nie chciała słuchawek. Wypuściła ze świstem powietrze i zamknęła plecak.
─ Wszystko w porządku? ─ zapytał ją Wolf.
─ Tak ─ skłamała. Przerzuciła sobie plecak przez ramię. ─ To gdzie jest kino? ─ zapytała go.
─ Na trzecim piętrze w galerii ─ odpowiedział na to chłopak lekko chwytając ją za łokieć.
Po galerii kręcili się ludzie. Veda mocnej zacisnęła palce na przedramieniu nowego kolegi. Nigdy nie chodziła do galerii bez słuchawek tłumiących hałas. Parter, pierwsze, drugie piętro i wreszcie trzecie i kino. Podskoczyła gdy do jej uszu dotarł dziecięcy pisk. ─ Wszystko ok?
─ Głośno tu ─ wymamrotała w odpowiedzi.
─ Tak, pewnie wycieczka szkolna ─ odpowiedział na to. ─ Masz ochotę na popcorn?
─ Nie, mam przekąski ─ odpowiedziała gdy Wolf odciągnął ich od przekrzykującej się młodzieży
─ Przekąski? ─ zdziwił się chłopak.
─ Tak, mam kanapki i ciasteczka ─ wyjaśniła dziewczyna. ─ Zawsze chodzę ze swoimi przekąskami. ─ dodała. ─ Mam też wodę.
─ Ok
Veda w kinie zajęła miejsce z brzegu. Od zawsze rezerwowała miejsce w tym samym rzędzie i wybierała ten sam fotel. Pech jednak chciał, że rozwrzeszczana grupa młodzieży przyszła dokładnie na ten sam seans i zajęła miejsca nieopodal nich. Gdy zaczęły się reklamy bezwiednie podskoczyła na swoim miejscu. Kolano bezwiednie zaczęło podrygiwać.
─ Na pewno wszystko w porządku? ─ Wolf obserwował ją od jakiegoś czasu i jego towarzyszka zachowywała się co najmniej dziwnie. Mógł jeszcze zrozumieć, że przynosiła swoje przekąski do kina, żeby nie wydawać pieniędzy na miejscu bo cena popcornu była rozbojem w biały dzień, ale to nie było normalne zachowanie.
─ Tak, muszę do toalety ─ oznajmiła i wstała.
─ Pójść z tobą? ─ zapytał ją.
─ Nie ─ zaprzeczyła szybko i gwałtownie. ─ Trafię sama ─ poderwała się z krzesła, którego siedzisko z łoskotem uderzyło o oparcie. Ona jednak ledwie zwróciła na to uwagę bo pospiesznie opuściła salę. Oddech miała przyspieszony, a serce długo jej się o żebra. Weszła do toalety odnajdując wolną kabinę. Zamknęła ją przyciskając czoło do ścianki działowej. Nienawidziła hałasu. Bała się hałasu. Nienawidziła publicznych toalet, szelestu papierowych opakowań w kinie, zapachu mocnych męskich perfum, ostrego światła. Stopery do uszu!, przypomniała sobie. Nie wzięła słuchawek, ale zawsze nosiła przy sobie stopery. Odnalazła je w małej kieszonce i wyciągnęła z opakowania wsuwając do uszu. Dźwięki zniknęły. Nie całkiem, ale zrobiło się ciszej. Ona jednak nie przestawała się trząść. Z plecaka wyciągnęła komórkę i weszła na Instagram.
Yonatan Abarca był wykończony po treningu. Z ręcznikiem przepasanym przez biodra sięgnął po telefon i zmarszczył brwi. Miał kilka nieodebranych połączeń i wszystkie były od Vedy. Serce zaczęło mu bic szybciej gdy przeczytał wiadomość. „Proszę przyjedź po mnie” ubrał się w pośpiechu nie zwracając uwagi na to, że koledzy z drużyny spoglądają na niego jakoś dziwnie albo że wychodzi z mokrymi włosami. Zadzwonił , ale nie odebrała. „Jestem na parkingu centrum handlowego” napisała po chwili.
Dotarł tam w dziesięć minut później i jeździł po parkingu, aż ją dostrzegł. Wyglądała na zdezorientowaną, ale go dostrzegła i pospiesznie weszła do samochodu zamykając za sobą drzwi.
─ Jedź ─ poprosiła go ─ jedź. Skupiła się na przednim siedzeniu, a on wyciszył grające radio. Nie miał pojęcia co się stało, ale jeśli Wolfgang tknął ją choćby jednym palcem nie ręczy za siebie. Zaparkował hondę wśród drzwi. Droga prowadziła do sadu pani Angeliki. Wyłączył silnik i sięgnął po komórkę. Napisał jej krótką wiadomość; „Co powiesz na piknik?” Veda odczytała ją i popatrzyła na niego kiwając głową. Wystukał drugą wiadomość „Mam koc i znam świetną miejscówkę, spodoba ci się” zapewnił ją.
Wybrał miejsce pod jednym z drzew i rozłożył koc. Veda usiadła rozglądając się niepewnie po otoczeniu. Z uszu wyciągnęła zatyczki i schowała je do plecaka.
─ Czego potrzebujesz? ─ zapytał ją łagodnie Yon. Przestraszyła go nie na żarty.
─ Kokonu ─ odpowiedziała drżącym głosem. ─ Mama robi mi kokon ─ dodała. Yon nie miał pojęcia o co chodzi. Dziewczyna zaczęła kołysać się do przodu do tyłu. i wtedy zrozumiał co kryło się za pojęciem „kokon” Ściągnął swoją bluzę i ostrożnie narzucił ją na ramiona Vedy. Zapiął zamek chowając jej ręce pod materiału. Delikatnie przeciągnął Vedę po kocku i umieścił między swoimi nogami przyciskając ją do piersi.
─ To jest kokon? ─ zapytał ją.
─ Aha ─ potwierdziła. Głowę przechyliła lekko do boku, a on poczuł jak pociąga nosem tuż przy jego szyi. ─ Ładnie pachniesz ─ zauważyła ─ inaczej niż w poniedziałek.
─ Nowy żel pod prysznic ─ odpowiedział wyjaśniając zmianę. ─ Podoba ci się?
─ Tak ─ przytaknęła.
─ Wolf nie pachniał dobrze? ─zapytał ją.
─ Pachniał za mocno ─ odrzekła. ─ Nie lubię zbyt mocnych perfum. Nie mogę przez nie oddychać.
─ Ja w drogerii unikam działu z perfumami ─ przyznał się plecami opierając się o pień drzewa. ─ Nie lubię zapachu kwiatów ─ wyznał ─ Kwiaciarni też unikam.
─ I dlatego kradniesz kwiatki z ogródków ─ oddała Veda przypominając sobie, że ukradł dla niej gałązkę bzu.
─ To jeden z powodów ─ przyznał jej rację Yon uśmiechając się lekko. ─ Nie chodzisz do centrów handlowych?
─ Chodzę, ale zawsze mam przy sobie słuchawki. Gdy jestem w centrum albo w kinie to wykluczam jeden zmysł. To pomaga. Dziś ich nie wzięłam ─ przełknęła głośno ślinę. ─ Byłam na randce , ledwie go poznałam i nie chciałam wyjść na wariatkę.
─ Nie jesteś szalona─ zaprzeczył Yon. ─ Jesteś inna.
─ Jestem dziwadłem ─ pociągnęła nosem.
─ Nie ─ zaprotestował po raz kolejny. ─ Nie jesteś.
─ Ludzie już nigdy nie patrzą na mnie tak samo gdy dowiadują się, że mam autyzm. Traktują mnie inaczej jakby miała się potłuc. Zrobiłam przekąski ─ wyjawiła i jak na zawołanie Yonowi głośno zaburczało w brzuchu. Veda rozpięła bluzę i wsunęła ręce w rękawy. Sięgnęła po plecak i otworzyła go. Ze środka wyciągnęła pojemniki z jedzeniem. Otworzyła jeden z nich i podała mu kanapkę. ─ Jest z awokado ─ wyjaśniła. ─ Na randkach nie je się tuńczyka ani cebuli ─ dodała. Yon odgryzł kawałek kanapki. Veda wzięła drugą.
─ Czego jeszcze nie lubisz? ─ zapytał ją.
─ Dużych skupisk ludzi, ostrego światła, poliestru, metek przy ubraniach i zup krem.
─ Zup krem ? ─ zdziwił się Yon. Rozumiał ze sztuczne materiały mogły podrażniać jej skórę, ale zupa.
─ Przeszkadza mi faktura ─ wyjaśniła ─ Mam wybiórczość pokarmową ─ wyjawiła mu. ─ Nie zjem wszystkiego, nie zjem też większości potraw których sama nie ugotuje dlatego w kinie mam swoje przekąski chodzi nie tylko o szeleszczące opakowania chodzi o fakturę popcornu.
─ To co masz jeszcze na liście swoich marzeń? Może mógłbym pomóc?
─ Może ─odpowiedziała wymijająco Veda. ─ to zależy czy umiesz robić pompki? ─ Yon zmarszczył brwi. Przez chwilę nie rozumiał o co chodzi dziewczynie i załapał dopiero po chwili.
─ To mogę zrobić ─ zapewnił ją ─ teraz?
─ Nie ─ zaprzeczyła ─ jeszcze się nie uspokoiłam ─ przytuliła policzek do jego koszulki i zamknęła oczy. Po chwili smacznie spała.

Czerń była jej znakiem rozpoznawczym, którą zaczęła nosić na długo za nim jej mąż został zastrzelony na szpitalnych schodach. Sędzia Nuria Barragán zatrzymała samochód przed domem jednorodzinnym i zgasiła silnik. Popatrzyła na wejście do domu to na leżącą na siedzeniu pasażera pluszową maskotkę. Szery króliczek z długimi uszami spoglądał na nią szklanym okiem. To było ostatnie miejsce w którym chciała być, ale Wolfgang oznajmił, że był to ulubiony pluszak jego siostry. Nuria zaoferowała, że odwiezie maskotkę jej właścicielce. I tak musiała porozmawiać z jej matką. A im mniej osób będzie świadkami ich rozmowy tym lepiej dla nich obu.
Zdrada ukochanej osoby jest bolesna. Zdrada Sergio złamała jej serce. Prokurator Barragán zdradził ją jednak nie z pierwsza lafiryndą poderwaną w klubie. Jego kochanką została jego współpracowniczka. O ich romansie wiedziała nie tylko Nuria, ale całe prawnicze środowisko. Plotkowano o tym na sądowych korytarzach, mówiła o tym jej asystentka innej asystentce prawnicy stający przed jej obliczem mieli na twarzach te samozwańcze uśmieszki. Zacisnęła zęby i nigdy nie dała po sobie poznać jak bardzo cierpi. Cios nadszedł jednak później gdy okazało się, że Veronica Russo spodziewa się jego dziecka. Obecnie znosiła spotkania brata z siostrą. Wizyty, które najchętniej ukróciłaby jednak zakazem, ale dla Wolfganga Andrea Russo de Barragán była cząstką utraconego ojca. Kobieta westchnęła i odpięła pas. Z siedzenia chwyciła misia i ruszyła od drzwi. Zapukała zamiast zadzwonić dzwonkiem. Kilka chwil później w progu domu pojawiła się Veronica z dziewczynką na rękach. Nuria poczuła jakby niewidzialna dłoń zacisnęła się na jej wnętrznościach.
Nie widywała małej. Nie chciała mieć z nią i z jej matką nic wspólnego. Widziała kilka zdjęć na telefonie syna, ale żadne zdjęcie nie oddawało w pełni podobieństwa dziewczynki do jej nieżyjącego ojca. Te same oczy, ten sam nos i podbródek.
─ Kicka ─ wyrwało się z ust dziewczynki gdy w rękach sędzi dostrzegła pluszową maskotkę, po którą ochoczo wyciągnęła rączki. Nuria oddała jej pluszaka do którego mała natychmiast się przytuliła. Wolf miał taki sam uśmiech.
─ Wejdziesz? ─ zapytała Ronnie stawiając córkę na podłodze.
─ Tak, muszę z tobą porozmawiać ─ kobieta weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi. Andrea uśmiechnęła się do niej i chwyciła ją za rękę ciągnąc do wnętrza domu. Nuria wiedziała, że ten dom kupił Cris na krótką przed swoją śmiercią. Kobieta została wprowadzona do salonu gdzie wszędzie znajdowały się zabawki.
─ Bawimy się ─ usprawiedliwiła bałagan Russo. Dziewczynka posadziła misia wśród innych zabawek. Sama chwyciła drewniany dzbanek i przechyliła go nad drewnianą filiżanką. Nie postawiła filiżanki przed króliczkiem, lecz podeszła do Nurii wyciągając w jej stronę zabawkę. ─ Skarbie ─ Andrea przenosiła błyszczące oczy na matkę ─ pani Nuria pije z mlekiem. ─ dziewczynka pokiwała głową i się odwróciła wracając do rozłożonego zestawu. Chwyciła drewniany dzbanuszek i wróciła do kobiety. ─ Masz ochotę na prawdziwą kawę? ─ zapytała ją.
─ Chętnie ─ odpowiedziała trochę wbrew sobie kobieta. Nie zamierzała się rozsiadać, ale nie potrafiła odmówić prawie dwulatce wypicia z nią kawy, która spojrzała na nią wyczekująco. Do kobiety dotarło, że dziewczynka czeka na pochwałę. Przyłożyła drewnianą filiżankę i napiła się. ─ Pyszna ─ pochwaliła małą, która rozpromieniła się na komplement i podreptała do swoich maskotek. Do salonu wróciła Ronnie z prawdziwą kawą z mlekiem.
─ Wolf w jej wieku bawił się samochodzikami ─ powiedziała.
─ Ma kilka, ale obecnie woli urządzać przyjęcia dla swoich wypchanych przyjaciół ─ odparła na to pani prokurator. ─ Co cię sprowadza?
─ Twój wniosek o dostęp do archiwum ─ odpowiedziała na pytanie kobieta. ─ Po co ci księgi rachunkowe zamkniętej sprawy „Dwóch róż”?
─ Chcę coś sprawdzić ─ odpowiedziała enigmatycznie kobieta. Nuria upiła łyk kawy i popatrzyła na Veronicę.
─ A twoje sprawdzanie ma coś wspólnego z twoją ostatnią wizyta u Rafalea Ibbary?
─ Śledzisz mnie? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie Russo.
─ Odwiedzasz Ibbarę, a kilka dni wcześniej byłaś nie tylko u brata, ale byłaś tam z córką ─ wypomniała jej sędzina. ─ Pasqual był księgowym Romo i dziwnym zrządzeniem losu dzieli celę z byłym burmistrzem.
─ Nuria
─ Nie graj ze mną w kotka i w myszkę Nuria. Wiem, że coś knujesz i jeśli mam podpisać ci zgodę na wyciągnięcie z archiwum akt tamtej sprawy i ksiąg muszę wiedzeć w jakie bagno się wpakuje.
Ronnie westchnęła. Mogła pójść z tym do dowolnego sędziego, ale wybrała Nurię. Kobiety mogły za sobą nie przepadać, ale tylko jej Ronnie mogła zaufać.
─ Szykuje akt oskarżenia przeciwko sędziemu Ortizowi. ─ wyznała. Nuria uniosła brew ─ o korupcję ─ doprecyzowała. ─ Potrzebuje dowodów, które znajdują się w księgach rachunkowych Romo.
─ Księgi są pisane szyfrem.
─ Znam kogoś kto zna szyfr.
─ Pasquel ─ domyśliła się kobieta pijąc kawę. ─ Niech zgadnę dostaniesz to co chcesz jeśli on dostanie wcześniejsze zwolnienie z więzienia?
─ Odsiedział swoje ─ odpowiedziała kobieta patrząc na córkę. ─ Chciał poznać Reę.
─ A ty ochoczo zabrałaś ją ze sobą.
─ Nie miałam wyjścia, Ibbarze potrzebował ochrony.
─ Co Ibbaa ma wspólnego z Ortizem?
─ Fernando Barosso zapłacił sędziemu za wydanie surowego wyroku ─ Moim drugim celem jest postawienie Fernandno Barosso przed sądem.
─ Za przekupenie sędziego?
─ Za zlecenie zabójstwa Crisa ─ odpowiedziała prokurator. Nuria pokręciła tylko głową. ─ Zapłacił mu także za wypuszczenie Jose Balmacedy z więzienia ─ dorzuciła.
─ To ten któremu ktoś łeb rozwalił w szpitalu? ─ zapytała ją Nuria. Ronnie przytaknęła.
─ Skąd masz te informacje? ─ zapytała ją wprost. ─ Nie kręć Ronnie. Znam Ortiza nie jest święty i od lat po sądzie krążą plotki, ale nikt w środiwksu nie wskaze go palcem. ─ rudowłosa wstała i wyszła z salonu. Po chwili wróciła podając jej tablet.
─ To skany wyciągów bankowych z włoskiego konta sędziego ─ Nuria bez komentarza zaczęła zapoznawać się z treścią wyciągów. ─ Zaznaczony na niebiesko fragment ─ zaczęła tłumaczyć ─ to wpłaty na konto. Wpływy pokrywają się z wyrokiem w sprawie Balmacedy.
─ Włoskie konto? ─ powtórzyła ─ Czy to nie tam państwo Reverte spędzali przerwę świąteczną? ─ zapytała ją. Teraz to Ronnie popatrzyła na Nurię. ─ Gdy Fernando Barosso w wywiadzie oskarżył jej męża, że ma coś wspólnego ze śmiercią Jose mojej asystence lubującej się w plotkach mogło się wyrać, że „Reverte musiałby opanować sztukę teleportacji” Na jego pofilu na Instagramie jest kilka zdjęć z ich wyjazdu ─ dodała. ─ Co za pewnie sama sprawdziłaś, jako prokurator prowadząca.
─ Mają niepodważalne alibi ─ przyznała jej racje prokurator.
─ Co wcale nie oznacza, że nie zlecili tego zabójstwa ─ mruknęła na to Barragán. ─ Ta wasza szopka na obradach komisji.
─ Nasza szopka?
─ Och proszę cię, większość ludzi może wierzyć w cudowne rządzenie losu, ale ja w przeciwieństwie do większości wiem, że dogadałaś się za kulisami ze swoją kuzynką.
─ Nie mam pojęcia o czym mówisz
─ Oczywiście, że nie masz za coś takiego możesz wylecieć z palestry ─ odparła ─ To ona rzuciła ci dowodami na Ortiza.
─ Sprawa Ortiza otworzy nam furtkę do dobrania się do Barosso ─ zripostowała.
─ Na razie masz niewielką dziurkę do której co najwyżej możesz wsadzić pilniczek do paznokci. ─ Nuria westchnęła bezwiednie przenosząc spojrzenie na dziecko. Andrea bawiła się swoimi pluszowymi przyjaciółmi. ─ Nie wiesz tego o de mnie ─ zastrzegła ─ ale od lat wiadomo, że Ortiz jeśli się go odpowiednio zachęci wyda korzystniejszy wyrok w takiej czy innej sprawie.
─ Zaraz inni sędziowie o tym wiedzą?
─ Nikt nie mówi tego wprost, ale jeśli ktoś potrafi czytać między wierszami to jest się wstanie domyślić. ─ Kobieta westchnęła zwracając na siebie uwagę dziewczynki. Andrea chwyciła za uszy pluszowego króliczka i podeszła do kanapy na której siedziała Nuria. ─ Sędzia Ortiz przychodzi do pracy jako jeden z pierwszych idzie do sekretariatu i sprawdza co dziś będzie na wokandzie. Mówiąc wprost wybiera najlepsze uszka z barszczu.
─ Wybiera sprawy za które mu zapłacili ─ domyśliła się.
─ To także ─ zgodziła się z nim kobieta. ─ Gdy przyjdzie do ostatecznego rozwiązania wszyscy nabiorą wody w usta i żaden sędzia ci nie porze.
─ Wiem, dlatego potrzebuje niezbitych dowodów.
─ Muszą być przede wszystkim legalne ─ odarła na to Nuria. ─ Podpisze ci zgodę na wejście do archiwum i zdobycie odpowiednich dokumentów, ale bądź ostrożna ─ poprosiła ją. ─ Straciła ją już ojca.
─ A myślisz dla kogo to robię? ─ zapytała ją w odpowiedzi Ronnie patrząc na czubek głowy córki układającej maskotki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora  
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 65, 66, 67  Następny
Strona 66 z 67

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin