Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 65, 66, 67
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:22:36 02-04-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 055 cz. 1
YON/JULIETTA/SILVIA/ANITA/FELIX/FABIAN/LIDIA/DEBORA/JORDAN/ADAM/CONRADO


Patricio miał rację – Yonowi podobała się uwaga, którą obdarzała go Veda. Zawsze lubił być w centrum zainteresowania, nawet jeśli dziewczyny, które się wokół niego kręciły wcale nie interesowały jego. Bycie popularnym to jego żywioł. Jako kapitan szkolnej reprezentacji uchodził za swego rodzaju idola, żeby nie powiedzieć bożyszcze. Chłopcy chcieli być tacy jak on, a dziewczyny chciały z nim chodzić, a on zawsze czuł się mile połechtany. Gamboa sprowadził go jednak na ziemię, mówiąc mu, że nie wszyscy go wielbili, sporo osób uważało go za irytującego, ale Abarca uznał, że popularność ma po prostu swoją cenę i nie zawsze można wszystkim dogodzić. Teraz jednak czuł się lekko urażony, bo Piegus totalnie go olała na rzecz bramkarza, a przecież nikt nigdy nie wybierał bramkarza, prawda? Sam już nie wiedział.
– Yon, robiłeś coś przy moich kwiatach? – Ramona zawołała go z ogrodu, więc wstał ze schodków prowadzących do domu i podszedł bliżej jej rabatek.
– No tak, właściwie to wziąłem jakiś czas temu kilka sadzonek dalii – przyznał trochę zawstydzony, bo jakoś zapomniał poprosić mamę o zgodę. Ona bardzo dbała o swoją wizytówkę, jakim był domowy ogródek. – Posadziliśmy je na grobie Dalii razem z Vedą. Przepraszam.
– Nie przepraszaj, to kochany gest. – Kobieta diametralnie zmieniła wyraz twarzy. Wspomnienie ślicznej cheerleaderki, która mieszkała kilka domów dalej napawało ją smutkiem, bo znała tę dziewczynę od małości. – Ja też chodzę na grób Dalii. Ktoś zawsze zostawia jej tam świeże kwiaty i palą się lampki, to miłe. Uwielbiała kwiaty, doceniłaby to.
– Chyba tak – przyznał, drapiąc się po potylicy, bo nie bardzo wiedział, jak się zachować. Kiedy przyjaciółka zmarła, nie rozmawiał o tym z matką, która przepłakała całą noc. Wyrażali żal, ale nigdy nie mówili, jak dokładnie się z tym czują. – Dalia namawiała mnie, żebym dołączył do kółka botanicznego, wciąż gadała o kwiatach. Chciała być ogrodnikiem czy kwiaciarką…
– Botanikiem – poprawiła go mama, uśmiechając się lekko na widok nieporadności syna, który szukał odpowiednich słów.
– No kimś takim – zgodził się, przypatrując się rozgrzebanej ziemi w ogródku, gdzie Ramona pracowała w rękawicach ochronnych. – Nie chciałem zniszczyć ci rabatek.
– Nie szkodzi, skarbie, nie zniszczyłeś. To ta flądra Rosalia Topaz pozazdrościła mi tytułu najpiękniejszego ogrodu miejskiego i próbuje wszystkiego, by mnie zdyskredytować w tym roku. – Ramona ze złością zaczęła przesadzać swoje sadzonki. – Nie ze mną te numery. Rosalia kradnie mi cebulki od dawna. A ostatnio połasiła się nawet na tunel foliowy, którym okryłam moje frezje. Ta kobieta jeszcze się doigra!
– Pani Topaz ma sześćdziesiąt lat – przypomniał mamie trochę zdziwiony tą wybuchową reakcją, to w końcu tylko głupie kwiaty. Ramona jednak bardzo o nie dbała i nie lubiła, kiedy ktoś na za dużo sobie pozwalał. – To tylko staruszka, której jedynym hobby jest uprawa fasolki.
– Oj, wcale nie jest takim niewiniątkiem, uwierz mi. Na ostatnim spotkaniu rady miasta próbowała przekonać wszystkich, że mój ogród jest zbyt krzykliwy i niszczy wizerunek okolicy, wyobrażasz sobie? Dobrze, że Lorena w porę ją zgasiła. Przez Rosalię nie mam pomysłu na bukiety.
– Na jakie bukiety?
– Na przyjęcie zaręczynowe cioci Julietty.
– Nie wiedziałem, że jakieś organizuje.
– Bo nie robi tego, ja na to wpadłam. Nie miała żadnego z prawdziwego zdarzenia, a każda kobieta zasługuje na tę magiczną chwilę. – Ramona nie miała co do tego wątpliwości. Uśmiechnęła się pod nosem, nucąc jakąś melodię do złudzenia przypominającą jedną z piosenek Taylor Swift, po czym zaczęła przycinać swoje rośliny, by prezentowały się nienagannie i nie szpeciły okolicy.
– Myślałem, że Julietta i gubernator biorą ślub dopiero na wiosnę. Po co to wszystko? Ona nawet nie poinformowała nas o ślubie, nie chciała nas tam. Gdyby nie Jimena Bustamante albo Teresa Serratos, to nawet nie wiedziałabyś, że Julie jest w Pueblo de Luz. Nie miałaś pojęcia, że się zaręczyła. To samolubna baba, po co zaprzątasz tym sobie głowę?
– Yonatanie Francisco Abarca. – Ramona wyprostowała się, groźnie postukując sekatorem o otwartą dłoń. – To moja siostra, a twoja ciocia. To rodzina.
– No dobrze, ale ona nie traktuje nas chyba jako rodziny, skoro nas nawet nie zaprosiła. Mamo… – Postanowił trochę spoważnieć. Nie chciał, by mamie znów było przykro, że Julietta nie chce jej pomocy albo coś w tym rodzaju. Kiedy Ramona się w coś angażowała, zwykle robiła to na sto procent i przykro było patrzeć na to, że ciotka nie chciała pomocy w przygotowaniach do wesela. – Nie jesteś blisko z Juliettą, ja też nie pamiętam, żeby kiedykolwiek była dla mnie fajną ciocią. Myślałem, że jeśli mam ciotkę za granicą, to będzie super, bo będę do niej jeździł, a ona będzie zabierała mnie na wycieczki krajoznawcze i inne pierdoły, ale ona tylko przysyłała czeki na urodziny. Nie kojarzę, żeby była obecna w moim dzieciństwie. To Joel zawsze był z nami.
– Yon, Julie po prostu zawsze była bardzo zajęta, robiła karierę…
– Taką karierę, że teraz musi wyjść za gubernatora, żeby jakoś się dowartościować? Sama powinna zostać gubernatorem do tego czasu – zauważył z przekąsem trochę tym faktem zdegustowany. – Julietta nie odwiedzała nas prawie w ogóle, kiedy byłem mały. Pamiętam, że opowiadałaś, jak było ci przykro, bo nie przyjechała mnie zobaczyć, jak się urodziłem. Nawet cię nie odwiedziła, kiedy byłaś w ciąży, wciąż była zajęta robieniem tych wszystkich dyplomów i kursów.
– Nie zrozumiesz, Yon, bo nie masz rodzeństwa. – Ramona zdjęła rękawice i pogłaskała syna po policzku w czułym geście. – Może to mój błąd, może powinniśmy ci z tatą sprawić braciszka albo siostrzyczkę.
– Mamo!
– Żartuję. – Roześmiała się, a widząc jego krzywą minę, dokończyła: – Wiem, że Julietta bywa wyniosła i trochę trudna w obyciu, ale ona naprawdę wiele dla nas poświęciła.
– Wyjechała przecież, nie? Studiowała na tych wszystkich zagranicznych uczelniach, pisała te wszystkie mądre rzeczy, rozwijała się i pracowała z jakimiś profesorami… Nie brzmi to dla mnie jak poświęcenie, skoro zostawiła rodzinę w tyle i skupiła się na sobie.
– Nie wiesz, jak to było, Yon, nie zawsze było kolorowo. – Ramona zasępiła się, wracając do pracy i porządkując podpórki przy roślinach, by spełniały prawidłowo swoją funkcję. – Julie miała naprawdę mnóstwo perspektyw, ale je odrzuciła, żebyśmy my z Joelem mogli mieć szansę. To dzięki niej Joel mógł grać w baseball w Monterrey, pomogła też w zdobyciu przez niego stypendium na Anahuac.
– A ciebie wyswatała z tatą, tak słyszałem – wszedł jej w słowo, bo chyba wolał nie znać szczegółów, ale od zawsze mówiono mu, że jego rodzice poznali się bardzo młodo za sprawą Julietty. Mama wyszła za ojca, kiedy miała jakieś osiemnaście czy dziewiętnaście lat, a on pojawił się wkrótce potem. – Nie byłaś za młoda na małżeństwo?
– Kiedyś nikt nie myślał o tym w ten sposób. Moje koleżanki brały ślub zaraz po szkole, czasami rzucały szkołę, żeby poświęcić się roli żony.
– A Julietta nigdy nie chciała wyjść za mąż? Teraz to już trochę dla niej za późno na ślub, nie uważasz?
– Nie ma idealnego wieku, Yon. – Ramonę trochę rozbawiły te rozważania syna. – I Julie nie narzekała na adoratorów, miała sporo opcji, to atrakcyjna kobieta.
– Serio? Jakoś tego nie widzę. Może to kwestia skwaszonej miny i kija w tyłu – przyznał, mając ochotę się roześmiać na widok drgających niekontrolowanie policzków mamy. Cieszył się, że poprawił jej humor. – Więc czemu sama nigdy się nie hajtnęła, tylko tobie załatwiła męża? Nie chciała?
– Wolała skupić się na rozwoju. Poza tym nigdy nie było na to czasu. Mówiłam ci, miała sporo na głowie i chciała się upewnić, że mnie i Joelowi się w życiu poszczęści. Była najstarsza, więc często musiała przejmować rolę nie tylko starszej siostry, ale też ojca i matki.
– Joel jest jej bratem bliźniakiem. Czy to nie on jako facet powinien dbać o siostry?
– Och, Joel mentalnie zawsze trochę odstawał. Julietta biła go na głowę, jeśli chodzi o dojrzałość. Joel to był taki nasz rodzynek. – Zachichotała, przypominając sobie dzieciństwo. – Oczko w głowie mamy.
– Myślałem, że ty byłaś oczkiem w głowie. – Yon przypomniał sobie rozmowy z wujem, który zawsze tak opisywał młodszą siostrę. – Joel mówił, że byłaś rozpieszczana jak księżniczka.
– Przez tatę, to się zgadza. – Ramona rozmarzyła się lekko, bo tęskniła za ojcem. – Ale mama, jak to mama, zawsze swojego synka będzie traktowała jak księcia. – Dla podkreślenia swoich słów zdjęła rękawicę i uszczypnęła Yona w policzek, z rozbawieniem obserwując jego reakcję. – Joel był jedynym chłopcem w najbliższej rodzinie, wszyscy zawsze obchodzili się z nim jak z jajkiem, ale on ci tego nie przyzna. Tak więc Julie musiała mieć głowę na karku, trzymała wszystkich w ryzach.
– Dlatego nie zaprosiła babci na ślub? Nie mają dobrej relacji. Jest zazdrosna, że babcia wolała Joela?
– To okropne tak mówić, Yon, żadna matka nie ma swoich ulubieńców. To trochę bardziej skomplikowane. Julietta i babcia nie zawsze się we wszystkim zgadzały. – Ramona odwróciła wzrok i skupiła się na swoich klombach.
– Z dziadkiem też chyba nie miała dobrej relacji. Na jego pogrzebie nawet nie uroniła łzy.
– Każdy inaczej sobie radzi z żałobą, wiesz o tym. To nie tak, że Julietta w ogóle nie jest zdolna do płaczu czy emocji…
– Wiem, słyszałem już, jak płacze – wtrącił mimochodem, po chwili tego żałując. W końcu podsłuchał na balu bożonarodzeniowym jak jego ciotka kłóci się z Fabianem Guzmanem, a on doprowadził ją do płaczu. Może Julietta rzeczywiście miała jakieś uczucia, a może to zastępca gubernatora tak po prostu działał na ludzi. – No nie wiem, mamo, ciotka Julie wydaje mi się po prostu trochę niewdzięczna. Ciężko mi się patrzy, jak ty tak się starasz, by jej pomóc w przygotowaniach do ślubu, a ona wolała udawać, że w ogóle nie ma rodziny. Gdyby nie Victor Estrada, nie dostałabyś zaproszenia, Joel zresztą też. Gdyby plotki w okolicy wśród twoich przyjaciółek tak szybko się nie rozchodziły, o jej ślubie z gubernatorem dowiedziałabyś się pewnie z gazet. Tak się po prostu nie robi.
– Masz rację, Yon, to nie było zbyt miłe, przyznaję. Ale widocznie musiała mieć jakieś powody. Julie nie jest zła, po prostu taki ma styl okazywania emocji.
– Raczej ich nie okazywania. – Yon przykucnął przy roślinach matki i dotknął liści bez zastanowienia. – Myślisz, że Victor ją kocha? Miał już żonę. Kiedy ona siedziała w domu z dziećmi, on robił karierę i zdradzał ją na potęgę. Pisali w tabloidach – wyjaśnił, kiedy Ramona zerknęła na niego z dezaprobatą. – Żona Estrady, Marina, zmarła i zostawiła dwoje dzieci z ojcem, który o ojcostwie nie wie absolutnie nic, a on żeni się z kobietą, która nie ma pojęcia o macierzyństwie, bo całe życie była poślubiona pracy, a teraz kiedy zbliża się do czterdziestki, nagle jej zegar biologiczny tyka. Wydaje mi się to okrutne, że te dzieciaki muszą przez to przechodzić.
– Te dzieciaki są niewiele młodsze od ciebie – przypomniała mu.
– Ja już jestem prawie dorosły. – Nastolatek wzruszył ramionami. Czuł się dojrzalszy od tego młokosa Romea i jego niewiele starszej siostry, która zachowywała się jak głupia małolata. – Tak tylko mi się wydaje, że jeśli facet raz zdradza, będzie to robił już zawsze. Wystarczy spojrzeć na Fabiana Guzmana.
– Yon. – Ramona odłożyła narzędzia ogrodnicze i spojrzała na niego, przysiadając na trawie. – Nie naszą sprawą jest, co inni robią we własnych domach. Nie zaglądamy ludziom do łóżka.
– Kiedy taka jest prawda. – Yon wzruszył ramionami. Mówił to, co myślał. Ciotka Julietta nie była jego ulubioną osobą na świecie, ale to nadal rodzina, więc nie chciał, żeby cierpiała, a tymczasem ona chyba nie miała szczęścia. Wdała się w romans z żonatym, który jednak wolał swoją żonę (co za niespodzianka!), a teraz miała wyjść za mąż za jego przyjaciela, wdowca z dwójką nastoletnich dzieci, który pełnił ważny publiczny urząd. Nie mogło jej być łatwo i trochę nawet jej współczuł. – Myślisz, że babcia przyjdzie na ślub? – zagadnął. – Skoro ona i Julietta się nie dogadują.
– Nie wiem, Yon, ja chciałabym, żeby tam była. To jednak ślub jej dziecka.
– Babcia raczej nie przegapi okazji, więc pewnie wbije się pokazać, ona już tak ma. Ale wolałbym, żeby przyszła sama, bo ten jej chłopak jest okropny. Nie lubię go, mamo.
– Wiem, Yon. – Ramona pokiwała głową, głaszcząc syna po kolanie, jakby chciała mu dodać otuchy. – Ja też bardzo go nie lubię.

***

Telefon komórkowy raczej nie służył jej do załatwiania prywatnych spraw. Pewnie powinna mieć dwie komórki – jedną do celów zawodowych, a drugą na co dzień – ale Julietta Santillana nie odczuwała takiej potrzeby. Nie było tajemnicą, że poślubiła swoją pracę i to ona zaprzątała jej głowę przez większość czasu. Teraz jednak sytuacja nieco się zmieniła, wychodziła niedługo za mąż, a jej narzeczony należał do osób, które lubiły otwarcie okazywać uczucie. Victor Estrada pomimo piastowania poważnego urzędu zawsze znajdował czas, by wysłać jej krótką wiadomość na dzień dobry, życząc jej miłego dnia i pytając, czy już jadła lunch, kiedy akurat nie udało im się spotkać, by zjeść coś wspólnie. Do tego pojawienie się w okolicy jej brata oraz zainteresowanie siostry sprawiły, że posiadanie telefonu komórkowego stało się lekko problematyczne. Ramona nie potrafiła napisać wszystkiego w jednym esemesie, tylko rozbijała swoją wypowiedź na krótkie fragmenty, w rezultacie czego Julietta wzdychała z irytacją za każdym razem, kiedy jej telefon wibrował na biurku. Wyłączyła powiadomienia i skupiła się na ekranie komputera, gdzie wyświetlała oceny swoich uczniów. Zaprosiła na rozmowy kilku rodziców, by w ramach wywiadówki móc przedyskutować kwestie wychowawcze. Zawsze poważnie podchodziła do wszystkich wykonywanych zadań, więc i teraz nie zamierzała robić tego na pół gwizdka. W końcu jako nauczycielka, miała swoje obowiązki. Przełknęła dumę i poprosiła o przybycie matkę, z którą normalnie pewnie wolałaby się nie widywać i wiedziała, że ta niechęć jest odwzajemniona.
Silvia Olmedo nie musiała się zastanawiać, czy odpowiedzieć na wezwanie. Przyszła nabuzowana i pewnie gotowa do stoczenia pojedynku, ale nad tym Santillana wolała się nie zastanawiać. Wskazała blondynce krzesło przy jednej z ławek, a sama zasiadła za biurkiem – taki dystans był im raczej potrzebny. Dziennikarka wydawała się zirytowana tym podziałem ról, ale nic nie powiedziała, tylko z wściekłą miną czekała na to, co historyczka ma jej do powiedzenia.
– Dziękuję, że znalazła pani czas. Wiem, że jest pani bardzo zajęta – zaczęła narzeczona Victora, przeszukując wzrokiem bazę ocen, której szukała.
– Daruj sobie uprzejmości i przejdź do rzeczy. Po co mnie wezwałaś? Nie boisz się, że znów cię uderzę?
– Chciałabym omówić oceny Neli. Wolałaby pani, żebym rozmawiała o tym z pani mężem? – Julietta uniosła brwi, patrząc na rozmówczynię, jakby miała ją za niepoważną. – Mam kilka uwag i liczę na pani współpracę. Naprawdę nie ma potrzeby był złośliwym. Proponuję, żebyśmy obie odłożyły nasze nieporozumienia na bok i zachowały się profesjonalnie.
– Nie rozumiem, dlaczego mam rozmawiać z tobą o ocenach Neli. Nie jesteś jej wychowawczynią. – Silvia mocno się powstrzymywała, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo. Świadomość, że obie znajdowały się w miejscu publicznym i w każdej chwili mógł je podsłuchać ktoś znajomy na korytarzu, sprawiła, że trochę bardziej się kontrolowała. – Jeśli Leticia Aguirre ma jakieś zastrzeżenia, niech się do mnie zgłosi.
Olmedo wstała z krzesła, chcąc wyjść z klasy, ale Julietta ją powstrzymała, recytując wyniki szkolne Marianeli. Nie ulegało wątpliwości, że nie są one wybitne, ale do tego Silvia już zdążyła przywyknąć. Od Neli nie wymagano nie wiadomo czego, bo już dawno pogodzono się z faktem, że nie ma ambicji i talentów braci.
– Jest trójkową uczennicą. Myślę, że jest w klasie sporo innych uczniów, którymi mogłabyś się zająć, ale z jakiegoś powodu zdecydowałaś się uwziąć na moją rodzinę. Co tym razem? – Dziennikarka zacisnęła dłoń w pięść. Wbrew swojemu pragnieniu naprawdę nie zamierzała dzisiaj nikomu przywalić, ale jej cierpliwość była ograniczona.
– Oceny nie są złe, ale są poniżej jej potencjału. – Julietta przeszła do rzeczy. – Zauważyłam pewną prawidłowość – ma trójki prawie z każdego przedmiotu. Wyjątkiem jest muzyka, gdzie osiągnęła piątkę w poprzednim semestrze. Muzyka nie jest specjalnie ambitnym przedmiotem i wiem, że pani Vidal jest dosyć pobłażliwa w tej kwestii, więc nie będę się tutaj rozwodziła. Nela jest pracowita, bardzo się przykłada i dużo czasu spędza nad odrabianiem lekcji. Prawdę mówiąc, więcej czasu spędza na przerwach w bibliotece, niż socjalizując się z rówieśnikami. Mam powody, by przypuszczać, że Marianela cierpi na pewien rodzaj fobii społecznej, nie lubi przebywać z innymi.
– Moja córka nie potrzebuje analizy psychologicznej od nauczycieli. – Silvia postawiła sprawę jasno. Zaczynało ją coraz bardziej nosić i nie wiedziała, ile jeszcze wytrzyma, słuchając tych „dobrych rad” ze strony byłej kochanki Fabiana.
– Nie jestem odpowiednią osobą, by to robić – zaznaczyła Santillana, cały czas starając się zachować możliwie jak najbardziej neutralną postawę. – Pragnę jednak zauważyć, że jej wyniki w szkole pozostawiają wiele do życzenia, jeśli dziewczyna myśli o pójściu na studia. Widzę, że próbuje, naprawdę się stara, ale w jej sytuacji ciężko jej utrzymać odpowiednią motywację. Szczególnie zauważyłam to przy języku francuskim. Nela jest zdolna, ale uczenie w klasie bywa dla niej stresujące. Dużo lepiej przyswaja materiał na indywidualnych zajęciach…
– Prowadziłaś z nią indywidualne zajęcia? Jakim prawem, przepraszam bardzo?! – Pani redaktor podniosła głos, bo tego już było za wiele. – Nie uczysz francuskiego, więc co ty, do diabła, sobie wyobrażasz?
– Studiowałam na Sorbonie, znam francuski doskonale. Zastępuję czasem panią Delacroix na zajęciach francuskiego, a Nela miała pewne wątpliwości co do pracy domowej i pomyślałam, że…
– Przerwę ci. – Silvia uniosła dłoń i podeszła kilka kroków bliżej, zachowując jednak bezpieczny dystans i zatrzymując się przed biurkiem nauczycielki. Wolała nie kusić losu. – W nosie mam twoją akademicką karierę. Mogłaś zrobić doktorat z nauk politycznych i prawa międzynarodowego na Sorbonie, napisać pracę doktorską na temat polityki antykorupcyjnej w krajach rozwijających się, możesz być profesorem na Cambridge, wykładać o polityce latynoamerykańskiej, możesz publikować w prestiżowych czasopismach, współpracować z organizacjami międzynarodowymi i doradzać ONZ, czy co tam jeszcze robiłaś, ale nie zmienia to faktu, że dla mnie na zawsze pozostaniesz latawicą, która musiała odejść z uczelni w San Nicolas, bo wdała się w romans z żonatym profesorem. Taka jest prawda.
– Sprawdziła mnie pani? – Julietta była w stanie zadać tylko to jedno pytanie. Wstyd ustąpił miejsca szoku. Wszystkie te informacje były ogólnodostępne, ale sam fakt, że Silvia poświęciła tyle czasu i energii, by ją poznać, wydał jej się zupełnie niepotrzebny.
– Lubię znać swoich wrogów – odparła, poprawiając sobie torebkę na ramieniu. Nie chciała dłużej prowadzić tej rozmowy, była już mocno podenerwowana.
– Nie jestem pani wrogiem – zapewniła Santillana, czym zasłużyła sobie na prychnięcie. – I nie chcę, żeby pani myślała, że wróciłam odebrać pani męża…
– Och, nie, ty wolisz grubsze ryby. – Olmedo skrzywiła się na samą myśl. Ta kobieta napawała ją odrazą. Robiło jej się niedobrze, kiedy na nią patrzyła i nie mogła tego powstrzymać. – Naprawdę żal mi Victora, ale ustaliliśmy już, że nie będziemy wyciągać brudów z przeszłości, więc radzę ci po prostu zająć się sobą.
– Moją powinnością jako nauczycielki jest wsparcie uczniów, którzy tego potrzebują, a uważam, że Nela może skorzystać. W San Nicolas odbywają się kilka razy w tygodniu otwarte spotkania dla młodzieży potrzebującej dodatkowej pomocy w nauce francuskiego. Wszystko w wąskim gronie, mogą rozmawiać po francusku, ćwiczyć swobodne wypowiedzi, bez presji ocen i bez ciągłych przypomnień o egzaminach. Marianela mogłaby się tam odnaleźć, poznać nowych ludzi podobnych do niej. Z dala od środowiska, do którego przywykła, z dala od osób, które widuje na co dzień, może nieco by się otworzyła na świat.
– Naprawdę nie odpuszczasz, co? – Silvia zacisnęła tylko mocniej palce na pasku od torebki. Powoli robiła się czerwona na twarzy. – Nie wyraziłam zgody na takie spoufalanie się i nie życzę sobie, żebyś jeszcze kiedykolwiek zostawała z nią sam na sam, zrozumiano?
– Proszę pani…
– Jeśli usłyszę, że jest inaczej, możesz być pewna, że podam cię do komisji dyscyplinarnej, a nawet rozmówię się z samym ministrem oświaty, jeśli będzie trzeba. Masz to, czego chciałaś, dom z białym płotkiem, męża na wysokim stanowisku, więc z łaski swojej odczep się od mojej rodziny, bo przysięgam, mój prawy sierpowy będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. Jasne?
– Silvio, bądź rozsądna. – Santillana przeszła na „ty”, decydując się na desperacki krok. Nie umiała rozmawiać z tą kobietą. – Próbuję tylko pomóc i zrobiłabym to dla każdego innego dziecka.
– Więc rób to dla innych, ale od moich dzieci wara, słyszysz?!
– Czy jest tu jakiś problem? – Ksiądz Ariel zwabiony hałasami przestąpił próg klasy, przyglądając się obu paniom ze zmarszczonym czołem. Nabuzowana emocjami Silvia oddychała bardzo szybko i było widać, że jest wytrącona z równowagi. Julietta natomiast z pozoru zachowywała spokój, ale i ona wyglądała na roztrzęsioną. – Może mógłbym w czymś pomóc?
– Mógłbyś, Arielu, powiedzieć koleżance po fachu, żeby nie przekraczała swoich kompetencji. – Silvia rzuciła ostatnie wrogie spojrzenie byłej kochance Fabiana, po czym wyszła z pomieszczenia.
Kapłan dogonił ją już na parkingu. Kobieta trzęsła się cała i nie była w stanie wsiąść za kierownicę, więc przysiadła na masce swojego auta i spróbowała odetchnąć kilka razy, by się uspokoić. Ariel został z nią, przyglądając jej się z troską. Nie co dzień widywało się tę dziennikarkę z ostrym piórem totalnie pozbawioną zwykłego animuszu.
– Wnioskuję, że mają panie jakieś nieporozumienie. Na pewno idzie to jakoś rozwiązać. Może mógłbym pomóc? – zaproponował uprzejmie, autentycznie gotowy do udzielenia wsparcia.
– Wybacz, Arielu, ale chociaż możesz udzielać rozgrzeszenia w konfesjonale, raczej nie zmienisz faktu, że ta latawica sypiała kiedyś z moim mężem.
– Och. – Bezauri wydmuchał powietrze ze świstem, sam trochę zaskoczony takim obrotem spraw. Jego zdumiona mina sprawiła, że Silvia trochę odpuściła i udało jej się odprężyć, bo roześmiała się w głos.
– To absurd, wiem, ale musimy jakoś funkcjonować. Mam prośbę – jeśli chcesz pomóc, miej oko na Nelę i Jordana. Nie chcę, żeby przebywali w pobliżu tej kobiety. Nelą łatwo manipulować, jest łatwowierna, a z kolei jej brat to zupełne przeciwieństwo, jest w stanie tylko pogorszyć sytuację z Juliettą.
– Nie to miałem na myśli przez udzielenie wsparcia, ale… postaram się, żeby dzieciaki nie pakowały się w kłopoty. – Użył eufemizmu i była mu za to wdzięczna. Nie chciała zmuszać księdza do postępowania wbrew jego zasadom, ale przecież musiał być chyba przeciwny cudzołóstwu i zdradzie małżeńskiej w ogóle, więc powinien opowiedzieć się po stronie Silvii, nie było innego wyjścia.
– Dlaczego masz taką minę? – zapytała, wstając i otwierając drzwi do auta, bo czuła się już na siłach, by wsiąść za kierownicę.
– Po prostu profesor Santillana wychodzi za mąż za gubernatora Estradę. Czy on nie jest przypadkiem…?
– Przyjacielem mojego męża? – podsunęła Olmedo teraz już jawnie rozbawiona. – Zgadza się. I nie, on nie wie. Liczę na dyskrecję. Księdza chyba nie trzeba o tym informować, prawda?
– Z technicznego punktu widzenia, nie była to spowiedź – przypomniał jej, bo w końcu zdradziła mu sekret na szkolnym parkingu bez żadnej formułki i jawnego przyznania, że szukała jakiegoś rozgrzeszenia. Z tego co mówiła wynikało zresztą, że sama nic złego nie zrobiła, może jedynie użyła kilku nieprzyjemnych słów pod adresem bliźniego. – Ale oczywiście, że nikomu nie powiem. Plotkujący ksiądz? Nie chciałbym takiej sławy.
– I dobrze. Violetta Conde już w ogóle nie odstąpiłaby cię na krok. Jak jej drożdżówki, nadal cię nimi truje?
– Muszę przyznać, że ja je całkiem lubię. Truskawki pani Conde są pyszne.
– Te mutanty? Wiesz, czym je nawozi?
– Niespecjalnie zwracam uwagę na etykiety – przyznał i miało się wrażenie, że nie mówią już wcale o owocach. Silvia pokiwała głową i wsiadła do auta.
– Dzięki, Ariel. Trzymaj się. I jak chcesz wpaść do Quena, nie krępuj się – dodała jeszcze przez uchyloną szybę w oknie.
– Pani wie? – Zdziwiły go jej słowa. Czasami miał wrażenie, że wszyscy wiedzą o pokrewieństwie Enrique z nim oprócz samego zainteresowanego.
Silvia tylko uśmiechnęła się lekko i zasunęła szybę, odjeżdżając ze szkolnego parkingu.

***

Gabloty z osiągnięciami byłych absolwentów liceum w Pueblo de Luz zawsze przywoływały wspomnienia. Adriano Mengoni nie był człowiekiem sentymentalnym, ale nawet on przystanął na chwilę na szkolnym korytarzu, przypatrując się dyplomom i zdjęciom z lekką nostalgią. Nie planował przychodzić na wywiadówkę, ale Daniel tyle mówił o swoich nauczycielach, że musiał się tutaj pojawić i na własnej skórze przekonać się, czy opowieści syna są prawdziwe. Twierdził, że w szkole wiele się pozmieniało i nie pomylił się – grono pedagogiczne można było określić jako dosyć przypadkową zbieraninę ludzi, którzy jednak uchodzili za specjalistów w swoich dziedzinach. Nie jemu oceniać, czy nadawali się do pracy, ale nie zaszkodziło sprawdzić, kto wywarł takie wrażenie na jego nastoletnim synu. Kiedy Adria chodził do szkoły, nauczyciele budzili bardziej strach niż respekt, oczywiście z małymi wyjątkami, ale Dani wypowiadał się o belfrach bardzo pozytywnie, szczególnie chwaląc nauczyciela historii oraz przedsiębiorczości. Pan Mengoni nie miał okazji poznać jeszcze Irlandczyka nauczającego dodatkowo o socjologii wojny, natomiast o Conradzie Saverinie już słyszał. Był bowiem na bieżąco z nowinkami ze świata biznesu i polityki, a we Włoszech, gdzie robił dużo interesów, nazwisko zastępcy tutejszego burmistrza pojawiało się w branży hotelarskiej. Jako deweloper musiał wiedzieć, co w trawie piszczy. Na samą myśl, że żaden z tych nauczycieli na pewno nie przypadł do gustu jego żonie, Adriano miał ochotę się roześmiać.
Przypatrywał się właśnie nagrodzie za osiągnięcia w międzyszkolnym turnieju łuczniczym, kiedy w odbiciu w szklanej gablocie zobaczył Anitę Vidal żegnającą kilku rodziców po wywiadówce.
– Wreszcie jakaś znajoma twarz. – Uśmiechnął się, obracając się w jej stronę. Wydawał się nie być zrażony jej raczej niezadowoloną miną. Po ich ostatnim spotkaniu w barze El Gato Negro chyba nie cieszyła się, że go widzi. Podszedł bliżej mimo tego. – To miło, że chociaż to się nie zmieniło. Nie wiedziałem, że nadal uczysz. Masz smykałkę po twoim tacie. Valentin był jednym z tych niewielu nauczycieli, dla których chętnie przychodziło się do szkoły.
– Tak, cóż, lubię młodzież, praca tutaj sprawia mi mnóstwo satysfakcji. – Anita postanowiła być bardzo ostrożna w słowach. Adria zachowywał się przyjaźnie, ale nie mogła sobie na za dużo przy nim pozwolić, co już udowodnił. – Co cię sprowadza?
– Chciałem poznać nauczycieli, mam wrażenie, że sporo mnie omija i nie jestem już na bieżąco. Mamy synów w tym samym wieku – zauważył nagle, jakby ta refleksja naszła go właśnie w tym momencie. – Ty, ja, Fabian, Osvaldo, Max, Lucia, Norma… Powinniśmy się kiedyś spotkać całą grupą, byłoby miło. Nasi synowie mogliby się bliżej poznać.
Anita poczuła się tak, jakby mężczyzna z niej drwił. Wiedziała, że mógł być trochę zardzewiały w kwestiach towarzyskich Pueblo de Luz, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że rozwiodła się z Bastym, a przez ostatnich kilka lat przebywała na odwyku i nawet przez chwilę w zakładzie psychiatrycznym. Syn z nią nie rozmawiał i choć Adria mógł nie wiedzieć o jej relacjach z Felixem, i tak poczuła się okropnie, że o tym wspomina. Na samą myśl, że mieliby się spotykać ze starymi znajomymi, żeby ich dzieci się socjalizowały, skrzywiła się, bo nie podobał jej się ten pomysł.
– Dzieci są już prawie dorosłe, każdy z nich ma swoich przyjaciół i swoje zainteresowania. My byliśmy inaczej wychowywani, dla nas dbanie o znajomości od najmłodszych lat było czymś oczywistym, ale żyjemy teraz w dwudziestym pierwszym wieku, więc nie sądzę, że byłby to dobry pomysł. Bardziej zrazilibyśmy ich do siebie nawzajem.
– Zgadzam się, dzisiejsza młodzież woli raczej siedzieć na mediach społecznościowych, niż wspólnie się uczyć czy wymieniać kolekcjonerskimi kartami. Miło byłoby jednak mieć okazję do powspominania starych czasów – oznajmił, nie przestając się lekko uśmiechać, kiedy jego wzrok błądził po gablotach na korytarzu.
Anita nie uważała, żeby mieli co razem wspominać. Adriano był od niej starszy i znała go głównie za sprawą włoskich korzeni. Kiedy była mała, jej mama kładła duży nacisk na pielęgnowanie swojego pochodzenia i starała się, by Ani miała kontakt z innymi dziećmi z włoskich rodzin, więc siłą rzeczy spędzała sporo czasu z Mazzarello i Mengonimi, bo innych Włochów w okolicy nie było. Gdyby Felix się do niej odzywał i żyła z nim w dobrej komitywie, na pewno również zachęcałaby go do poszerzania grona znajomych, ale nigdy nie zmuszałaby go do spotkań towarzyskich. Znała swojego syna na tyle dobrze, by wiedzieć, że najlepiej czuł się przy dzieciakach, których znał z sąsiedztwa. Minęły czasy, kiedy rodzice szukają dzieciom przyjaciół, by osiągnąć z tego tytułu jakieś korzyści. Co prawda Anita nie spodziewała się, że właśnie to było intencją Adriana. Wiedziała, że mówił szczerze, bez podtekstów, ale jednak wolała dmuchać na zimne i od razu przekazać swoje stanowisko w tej sprawie. Niepokoiła ją jego obecność tutaj – czuła, że nieprzypadkowo kręcił się pod salą od muzyki i miała wrażenie, że zaraz powróci do tematu baru El Gato Negro i propozycji kupna, a ona nie była jeszcze na to gotowa, bo nie zdążyła rozmówić się z Fabianem i zasięgnąć prawnej opinii.
Na jej szczęście na korytarzu pojawił się Ivan w swojej nieodłącznej brązowej kurtce. Podszedł wolnym krokiem z kciukami zahaczonymi o szlufki w nonszalanckim geście. Wyciągnął dłoń, by przywitać się z mężem Marleny.
– Nie wiedziałem, że wróciłeś do miasta. – Molina zmarszczył nos na widok modnych mokasynów na stopach rozmówcy. – Młody sprawia jakieś kłopoty?
– Nie, dlaczego? – Adriano wydawał się być zdumiony takim pomysłem. Jego syn nigdy nie miał kłopotów z zachowaniem w szkole, oceny również miał całkiem dobre. – Chciałem poznać nauczycieli Daniela. Cieszę się, że wpadłem na Anitę. Jest trochę znanych twarzy, ale w przeważającej większości to nowe nazwiska. Muszę porozmawiać z Ericiem DeLuną, wiecie gdzie go znajdę?
– Zapewne w sali informatycznej – podsunęła Anita, przypatrując się uważnie mężczyźnie.
– Ivan, znajdziesz czas na drinka w tygodniu? Wiem, że pewnie masz pełne ręce roboty, ale na jeden wieczór chyba się wyrwiesz? El Gato Negro to świetny lokalik, już mówiłem Ani jak bardzo mi się podoba. Szalenie. – Oczy Adriano zabłyszczały, kiedy to mówił i znów Vidal odniosła wrażenie, jakby się z niej naigrywał. – Mamy ze sobą sporo wspólnego, Ivan. Nie uważasz za trochę zabawne, że nasze kobiety kandydują do rady miasteczka? Myślisz, że obie się dostaną?
– Nie wiem, Adria, polityka to nie moja działka, ale Anita świetnie radzi sobie w kampanii – uciął dyskusję Molina bez zbędnego zastanowienia.
– Miałem na myśli Deborę, ale… tak, przypuszczam, że Anita bardzo dobrze sobie radzi. – Mengoniemu udało się zachować powagę, choć na pewno miał ochotę się roześmiać po tych słowach. – Zadzwonię w sprawie tego drinka. A tymczasem do zobaczenia. – Uścisnął dłoń szeryfa na pożegnanie, kiwnął Anicie głową, po czym ruszył w dół korytarza i zniknął za rogiem.
– Co jest, Ani, denerwujesz się. Robisz to samo co Felix, gryziesz policzek od środka. – Molina palcem podrapał się po własnym policzku, jakby chciał zasygnalizować kobiecie, o jakim miejscu mówi.
– Nadal to robi? To jedyna rzecz, po której można było poznać, że kłamie. – Anita uśmiechnęła się blado. Syn wiele rzeczy po niej odziedziczył, cieszyła się, że jednak nie ma jej skłonności do gwałtownych zachowań i choroby dwubiegunowej, bo tego by chyba nie zniosła, gdyby i tym go obarczyła.
– Nadal nie rozmawiacie, co? – Ivanowi nie trzeba było tłumaczyć. – Jeśli chcesz, to z nim pogadam i…
– Nie, Ivan, daj spokój, nie chcę Felixa do niczego zmuszać. Pogodziłam się z tym, że nigdy mi nie wybaczy. Ja sama też sobie nie wybaczyłam.
– Nie mów tak, Ani. Jesteś jego matką.
– Ty wybaczyłeś Claudii? – zapytała, ale nie musiała, bo oboje znali odpowiedź. Matka Ivana wybrała życie w przemocy od wolności, mimo że syn chciał jej tę wolność zapewnić. Nie wybaczył też ojcu wielu lat cierpień, które dostarczył matce, a także zmarnowanej szansy na stypendium pływackie. To ostatnie było bardzo głupie, ale Ivan obwiniał Antonia o wiele rzeczy. – Naprawdę, Ivan, wszystko jest okej, nie przejmuj się tym. Byłeś na wywiadówce u Vedy?
– Tak, razem z Sanchezem. To jakaś paranoja, ale jestem zobligowany, skoro Veda nosi teraz moje nazwisko.
– Mówisz poważnie, zmieniła je na serio? Myślałam, że tylko żartuje. – Pani Vidal rozświetliły się oczy, kiedy o tym mówiła. Veda miała swój specyficzny czar, a Ivan po prostu był pod jej urokiem i ciężko było się temu dziwić.
– Nie żartowała. Violka Conde będzie miała używanie, ale w sumie wszystko mi jedno. – Szeryf wzruszył ramionami, a zaraz potem podniósł rękę i pomachał do kogoś na korytarzu. Anita odwróciła się, by zobaczyć, kto to taki i spodziewając się ujrzeć Vedę albo Elenę, ale na widok Francesci Estrady musiała zacisnął dłonie w pięści. – Umówiliśmy się na kolację. Weźmiemy Vedę i Lily, zaprzyjaźniły się. Wolę, żeby Veda spędzała czas z ludźmi, których znam.
– Ty znasz wszystkich – zauważyła Anita, a szeryf właściwie musiał się z nią zgodzić. Chodziło mu jednak o coś innego. – Chcesz, żeby Veda spotykała się z grzecznymi dziewczynami, które nie sprowadzą jej na złą drogę. Nie poznaję cię, Ivanie Molino. – Pokręciła głową, nie wiedząc, czy bardziej jest rozbawiona czy zawiedziona. Wcale nie chodziło o to, że szukał Vedzie przyjaciół, uważała jego troskę za uroczą, ale sam fakt, że przy okazji spędzał sobie czas z wdową Estradą ją mierził.
– Veda i Liliana dogadały się muzycznie, fajnie by było, gdyby miała koleżankę, z którą może pogadać o tych wszystkich technicznych pierdołach, bo ja się nie znam na muzyce. Veda lubi Lily, dogadują się.
– Tak, Lily jest bardzo lubiana. To słodka dziewczyna, ja też ją lubię. – Anita pokiwała głową, bo przecież nie mogła powiedzieć złego słowa o panience Paredes. Nie tylko dlatego, że byłoby to kłamstwo, ale też dlatego, że jako nauczycielka nie powinna mieć swoich uprzedzeń. Kiedy jednak widziała Francescę na szkolnym korytarzu, budziła się w niej wewnętrzna nastolatka, która umierała z zazdrości. – Idziecie do Gry Anioła? – zagadnęła, sama nie wiedząc, co ją to obchodzi.
– Nie, Elena i Sal wychodzą, więc zjemy u mnie w domu. Veda musi wpaść do koleżanki, ale potem obiecała naleśniki. – Ivan uśmiechnął się na samą myśl. Wiolonczelistka rozpieszczała go kulinarnie i miło było widzieć u niej zapał. – Chcesz do nas dołączyć? Weź Raquel, pogramy w monopoly albo scrabble…
– Nie cierpisz scrabble – przypomniała mu, mając wielką ochotę powiedzieć, że oczywiście przyjdzie, choć z zupełnie odmiennego powodu, niż nawiązywanie przyjaźni między ich dziećmi. Bardziej wolała go mieć na oku. To znaczy Francescę, to ją wolała mieć na oku – poprawiła siebie samą w myślach. Nie mogła jednak odwołać planów, które już miała. Planowała wpaść do Fabiana na konsultację, a potem spotkać się z Gianlucą. – Właściwie to dziś nie mogę, już umówiłam się z Gianlucą.
– Och, okej, w porządku – mruknął tylko, wzruszając ramionami. Odwrócił głowę z jakąś dziwną obojętnością, której zwykle u niego nie widywała. – W takim razie baw się dobrze z Makaroniarzem.

***

W pokoju panował półmrok, bo pozaciągał wszystkie rolety i siedział jedynie przy nikłym świetle z lampki na biurku. Splótł ze sobą palce obu dłoni i wyprostował ramiona, rozciągając się przy tym i przygotowując się do burzy mózgu. Jego umysł gnał jak szalony, a don Antonio polecał mu wtedy zapisywać swoje tropy. Felix Castellano uwielbiał łamigłówki, puzzle i wszelkiego typu rebusy, więc i tym razem odczuwał podekscytowanie na myśl o kolejnej tajemnicy do rozwikłania. Dlatego kiedy tylko Laura Montero odwiozła go do domu, zasiadł do swoich zapisków, próbując wszystko poskładać do kupy. Zrezygnował z dużej tablicy z mapą myśli, nie chciał ryzykować, że jego ojciec ją odkryje. Basty pewnie wpadłby w szał, gdyby wiedział, że jego nastoletni syn współpracuje z detektywem i rozpracowuje kilka spraw jednocześnie. W tej chwili kwestia zboczeńca z instragama i stalkera Jordana wydała mu się najbardziej układająca się w całość. Zdusił w sobie ochotę, by pobiec do Guzmanów i podzielić się swoimi odkryciami z dawnym przyjacielem – tego nie mógł mu wyjawić, doskonale wiedząc, jak zareaguje. Musiał być w stu procentach pewien, musiał mieć solidne dowody, a na razie to tylko poszlaki.
– Można wiedzieć, co ty, do jasnej Anielki, masz na głowie?
– Tato! – Felix oburzył się, kiedy drzwi rozwarły się na oścież i w progu stanął jego ojciec – groźny z odznaką policyjną za pasem. Wiedział, że decydując się ufarbować włosy, ryzykuje szlabanem, ale było warto. – Naruszasz moją przestrzeń osobistą! Odrabiam lekcje!
– Sraty taty, gacie w kraty. – Basty westchnął tylko i założył ręce na piersi, patrząc na syna z dezaprobatą. – Czy to jakaś nowa moda? Właśnie wracam z wywiadówki i słyszałem o tobie dobre rzeczy, ale czuję, że za chwilę zostanę wezwany na dywanik do dyrektora Torresa.
– Nie zostaniesz, co najwyżej zaprosi cię na herbatę i ciasteczka, bo mieszka po drugiej stronie ulicy. – Nastolatek wywrócił oczami i przeczesał włosy palcami. – Nie podobają ci się?
– Nie, Felix. Lubię twoje normalne, czarne, naturalne włosy. Czy to jakaś forma buntu?
– Nie przypominam ci nikogo?
– Hmm. – Zastępca szeryfa zmrużył oczy. – Celujesz w look na dziadka Valentina? Czy to jakąś twoja kolejna gierka, żeby zajść Dickowi Perezowi za skórę? Felix, rozmawialiśmy o tym… – Sebastian przysiadł na brzegu łóżka syna. – Wolałbym, żebyś nie występował przed szereg. Wiem, że lubisz pracę w gazecie, wiem, że pani Lopez de Vazquez jest dobrą mentorką, ale…
– Wiem, tato. – Chłopak przysunął się bliżej na obrotowym krześle w stronę łóżka. – Nie pakuję się w żadne kłopoty. Piszę o ważnych rzeczach, ale nie narażam się na niebezpieczeństwo.
– Teraz tak myślisz. Wiesz, ilu dziennikarzy zostało „uciszonych”, bo pisali niewygodne dla władzy artykuły? To jest naprawdę paskudny świat. Cieszę się, że jesteś pracowity i chcesz robić coś, co lubisz, ale…
– Spoko, tato, Ingrid nigdy nie pozwoliłaby, żeby to się wymknęło spod kontroli. Poza tym to tylko Dick Perez, co takiego może się wydarzyć? – Felix wyszczerzył żeby w uśmiechu, choć jego ojciec nadal nie był przekonany. – Myślisz, że to zrobił? Że zabił Conchitę Mendozę?
– Pytasz mnie, żeby mnie wybadać? Nie sprawdziliśmy szklarni, Felix. I tak, wiem, że podsłuchiwałeś moją rozmowę z panem Menchaca. – Mężczyzna pokręcił głową leciutko, ubolewając nad brakiem dyscypliny u swojego żądnego sensacji syna. – A co ty myślisz? – zapytał znienacka, czym zaskoczył syna.
– Bez dwóch zdań, nie wątpiłem w to ani przez chwilę. – Felix wydawał się być pewny siebie. Nie zamierzał mówić ojcu wszystkiego, co sam wiedział od Ruby lub czego oboje się domyślali, ale co do tego akurat mógł być szczery. – A tobie co podpowiada intuicja?
– Nie wiem, Felix, moja intuicja ostatnio coraz częściej mnie zawodzi – przyznał z lekką skruchą Basty, a chłopaka uderzyło, jak bardzo jego ojciec wyglądał nie tyle na zmęczonego, co po prostu bezsilnego. Zbyt wiele spoczywało na jego barkach.
– Co racja to racja, straciłeś „to coś” – zgodził się z nim niby dla żartu, ale naprawdę uważał, że niegdyś nieomylny szósty zmysł ojca, teraz szwankował i to porządnie. – Daj spokój, tato. Mogę ci z ręką na sercu powiedzieć, że mylisz się przynajmniej co do jednej rzeczy. Łucznik Światła.
– Nie zaczynaj, Felix…
– Posłuchaj mnie. Nie ma absolutnie żadnej możliwości, że to Ivan. Po prostu to wiem. – Nastolatek nagle dostał zastrzyk energii. Czuł, że może sobie pozwolić na chwilę szczerości z ojcem. – Zastanów się nad tym – Ursula widziała El Arquero de Luz z bliska w świetle dnia, prawda? Poznałaby Ivana po sylwetce, zna go bardzo dobrze. Nie mów, że o tym nie pomyślałeś…
– Pomyślałem, ale zapominasz o jednej bardzo ważnej rzeczy, Fel. – Basty oparł ramiona na kolanach, przedstawiając swój punkt widzenia. Właściwie to cieszył się, że może z kimś o tym porozmawiać, bo jego koledzy po fachu nie mieli pojęcia o jego podejrzeniach i nie zamierzał nikogo wtajemniczać. Jedynie Duarte znała jego myśli, ale od początku je negowała. – Ursula, choć bardzo ją lubię i szanuję jako policjantkę, nie jest obiektywna w tej sprawie.
– Bo jest zakochana w Ivanie, a jej córka może być owocem ich romansu?
– Co? Nie! – Basty wyprostował się, marszcząc czoło i zastanawiając się, skąd jego syn wytrzasnął te bzdury. – Ursula nie jest obiektywna, bo jest zwolenniczką działalności zamaskowanego Strzelca. Będzie ukrywała jego tożsamość i nawet to, co wyda jej się podejrzane, zatai dla jego dobra.
– To ona przekazała do analizy soczewkę kontaktową znalezioną w El Paraiso. Gdyby nie zależało jej na śledztwie, nie zrobiłaby tego.
– Mam dać ci szlaban za podsłuchiwanie policyjnego radia? – Basty uniósł brwi, ale pytanie było retoryczne, więc Felix się zamknął. – Zrobiła to, bo taka jest jej praca. Ale jeśli może coś zataić, zrobi to bez wahania, wiem to. Zresztą nie tylko ona, El Arquero ma sporo fanów.
– Ale też dużo przeciwników – zauważył siedemnastolatek, bo nie dało się tego ukryć. – I policja jest jednym z nich. Nie podoba wam się jego samowolka. Ta ostatnia akcja w sklepiku u doni Beatriz… Quen mi opowiadał, że tych dwóch Romów zostało pobitych przez Łucznika. Postawicie mu dodatkowe zarzuty, prawda?
– Są granice, Felix, nawet jeśli chodzi o „obywatelskie zatrzymanie”.
– Rozumiem. Po prostu wydaje mi się, że coś tutaj nie gra. – Wzruszył ramionami, bo rzeczywiście elementy układanki do siebie nie pasowały, ale rozumiał punkt widzenia swojego ojca. – Dla jasności – rozmawiałem z panem Antoniem i on praktycznie wyśmiał pomysł, że Ivan jest Łucznikiem.
– Rozmawiałeś z Antoniem Moliną?
– Pomaga mi przy artykule do redakcji – wyjaśnił zdawkowo, a ojciec nie wnikał.
– Czasami ci, którzy są nam najbliżsi, najlepiej się maskują. – Basty podzielił się z Felixem tą refleksją, wstając z miejsca i kierując się do drzwi. – Ivan jest skryty, Felix, nie mówi mi wszystkiego, nie tak jak dawniej.
– Ty jemu też nie… – Chłopak przygryzł wargę, kiedy oczy ojca spoczęły na nim, oczekując jakichś wyjaśnień. – Wiem, że współpracujesz z Templariuszami. Słyszałem nagrania z pluskwy, którą zainstalował Ivan, przepraszam tato.
– Czy w ogóle chcę wiedzieć, jak do tego doszło? – Sebastian wydmuchał cicho powietrze, a na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej troski. – Nie pracuję z Templariuszami, Felix, nie chcę, żebyś miał mylne wrażenie.
– Wiem. Masz u nich szpiega, próbujesz się dowiedzieć więcej o ich wewnętrznych układach, o ich konflikcie z Los Zetas, kumam to. Naprawdę. Wiem, że nigdy byś się nie sprzymierzył ze złymi ludźmi, tato. Ale Ivan jest innego zdania.
– Templariusze zabili mu córkę. To naturalne, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego.
Felix pokiwał głową, bo też to rozumiał. Życie nie polegało na dzieleniu ludzi dobrych i złych, czasami byli też ci, którzy musieli sprzymierzyć się ze złymi, by dobro zwyciężyło.
– Joaquin Villanueva prosi ojca Lidii o informacje – powiadomił tatę, sądząc, że może mu się to przydać. – Ceferino Montes mieszka w Drabiniance i ma sporo kontaktów, a Joaquin to wykorzystuje. Podsłuchałem ich w miasteczku – dodał w odpowiedzi na zdumiony wzrok ojca. – Nie moja wina, że jestem bystry. Trzeba mnie było gorzej wychować.
– Tak, to moja wina, mogłem cię przykuć do kaloryfera, kiedy była szansa. – Basty wywrócił oczami, ale podszedł do syna i poczochrał mu włosy na czubku głowy w czułym geście. – Mam nadzieję, że wrócisz do naturalnego koloru przed urodzinami Elli. Nie zniosę takich pamiątkowych zdjęć.
– Tato, to tylko na chwilę. – Felix przygładził włosy.
– Niech ci będzie. Tylko nie ładuj się w kłopoty. A skoro o kłopotach mowa… – Basty coś sobie przypomniał, kiedy już stał w progu. Z kieszeni wyciągnął jakieś małe pudełko i rzucił w stronę syna. – Na wszelki wypadek.
– Tato! – Na policzkach Felixa pojawiły się różowe plamy, kiedy złapał w powietrzu paczkę prezerwatyw. Mina Sebastiana była za to rozbawiona. – Co to ma być?
– Wiesz chyba jak ich używać, co? Czy mam demonstrować?
– Nie! Ale po co mi to dajesz?
– Felix, masz siedemnaście lat. Wracasz późno do domu, masz dużo koleżanek, a dzisiaj jedna cię nawet odwiozła swoim autem… Chcę, żebyś uważał.
– Ale… skąd… Jezu, Ella znów ci coś nagadała?
– Co złego to nie ja! – Piszczący głosik dał się słyszeć z drugiej strony korytarza i obaj wiedzieli już, że dziewczynka podsłuchiwała ich rozmowę pod drzwiami. Po chwili wyszła ze swojego pokoju i stanęła w progu u brata, rechocząc na widok kondomów w jego rękach, które on szybko schował do szuflady biurka. – Tato, jemu to niepotrzebne. Ten kolor włosów działa jako naturalna antykoncepcja.
– Hej!
– Mówisz? – Basty miał wrażenie, że zaraz pękną mu policzki na widok zawstydzonej miny syna. – Ale lepiej dmuchać na zimne.
– Prędzej ja stracę dziewictwo niż Felix.
– Młoda damo, proszę mi wypluć te słowa. – Sebastian skarcił ją, celując w nią groźnie palcem. Nie chciał nawet o tym słyszeć. Na Felixa był już czas, ale Ella zdecydowanie nie dojrzała nawet do takich rozmów, choć domyślał się, że pewnie wie już więcej, niż mu się wydaje.
– Żartuję tylko. Leti, powiedz, Felix nie ma szans na ich użycie, zgadzasz się? Widujesz go codziennie w szkole, to wiesz. – Trzynastolatka zwróciła się do macochy, która weszła po schodach i stanęła wśród nich. Jednocześnie wystawiła w stronę brata język, naigrywając się z niego.
– Jestem w ciąży – oświadczyła Leticia, jakby w ogóle nie dotarło do niej ani jedno słowo.
Felix i Basty roześmiali się serdecznie, sądząc, że próbuje załagodzić atmosferę, ale kiedy Gabriella rzuciła się radośnie do Leticii i objęła ją mocno w pasie, zdali sobie sprawę, że to wcale nie był żart.
– Miałam powiedzieć wcześniej, ale… nie byłam pewna. Niespodzianka! – Leti uśmiechnęła się lekko, czując się okropnie, że tak długo z tym zwlekała. Martwiła się reakcją Basty’ego, ale on wydawał się wniebowzięty, kiedy pierwszy szok już minął.
– Gratuluję. – Felix uściskał macochę i ojca, który chyba nawet uronił łezkę. Syn taktownie udał, że tego nie widzi.
– Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka! – świergotała radośnie Ella, nie mogąc powstrzymać zachwytu. – Zawsze chciałam mieć siostrę. Proszę cię, Leti, to musi być dziewczynka. Nie wytrzymam w domu z tym całym testosteronem!
– Spokojnie, El, ja niedługo i tak wyjadę na studia… – Felix pokręcił głową, śmiejąc się z jej reakcji.
– Nie mówiłam o tobie, mięczaku. Ty nawet nie potrafisz powiedzieć dziewczynie, że ci się podoba.
– Hej, co to za ataki na moją osobę, zmówiliście się, czy co?!
– Ale teraz nie musimy sprzedawać domu, prawda? Nie możemy! – Trzynastolatka klasnęła w dłonie uradowana. – W nowym mieszkaniu się nie pomieścimy z bobasem, nawet jak wywalimy graty Felixa. Musimy zostawić dom! Ja mam oszczędności, tato, muszę ci pokazać, założyłam zbiórkę i…
– Ello, po kolei, to naprawdę wiele informacji na raz. Uczcijmy najpierw dobrą nowinę w rodzinnym gronie, a potem będziemy się martwić, dobrze? – Basty przytulił jednym ramieniem Leticię, a drugim Ellę, która udała, że zamyka usta na niewidzialny suwak.
– Ale i tak chcę siostrę – dodała jeszcze na koniec.
– Nie masz na to wpływu. Idź się pomódl do księdza Ariela, skoro już tak latasz do kościoła co niedzielę. – Siedemnastolatek zasłużył tymi słowami na kopniaka w piszczel.
– A może to będą bliźniaki? Leti, może bliźniaki? Dwie siostry.
– Jedno chyba wystarczy. – Leticia sama nie mogła już dłużej powstrzymywać się od śmiechu. Widząc reakcję całej rodziny, z jej serca spadł potężny ciężar i mogła odetchnąć z ulgą. Nadal pozostawały kwestie finansowe i mieszkaniowe, ale wszystko było do załatwienia, skoro mieli siebie nawzajem i się kochali.
– W naszej rodzinie nie ma żadnych bliźniąt, a u ciebie, Leti? – Basty chyba rozważał taką ewentualność.
– Nie sądzę, więc chyba możemy odetchnąć spokojnie.
– Nie ma reguły. – Ella musiała wtrącić swoje trzy grosze. – U Guzmanów też nie ma żadnych bliźniąt, a jednak jest Jordi i Nelka. Ja bym chciała dwie siostry, ale od biedy przyjmę też parkę.
– Okej, idź napisz list do bociana, może uwzględni twoją prośbę. Au! – Felix oberwał raz jeszcze od siostry. – Żartuję tylko!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:27:56 02-04-25    Temat postu:

cz. 2

Fabian Guzman nie miał nic przeciwko dzieciom. One mówiły, co myślą, nie kłamały. Oczywiście zdarzało im się manipulować dorosłymi, żeby dostać to, czego chciały, ale to zupełnie inny rodzaj manipulacji od tego, do którego przywykł na sali sądowej czy później w świecie polityki. Dlatego mały Alexander Reverte stanowił dla niego miłą odmianę. Bardzo wygadany jak na czterolatka zainteresował się łucznictwem i trajkotał o swoim zabawkowym łuku, który przyniósł ze sobą, a który dostał w prezencie pod choinkę.
– Jesteś już duży Alec, wiesz ile masz wzrostu? – zapytał malca, analizując jego proporcje ciała.
– Nie, ale tatuś mierzy mnie przy ścianie i zapisuje. – Chłopczyk słuchał pierwszej lekcji wujka z zapartym tchem.
– Ja też cię zmierzę. – Fabian poprowadził go do drzwi ogrodowych, gdzie na oko zmierzył wzrost chłopca. – A umiesz robić pajacyki?
– A trzeba je robić, jak się chce strzelać z łuku? – Alec wydawał się zdumiony. Chciał postrzelać, a nie słuchać wykładów. Fabiana chyba trochę to rozbawiło.
– Wszystkie ćwiczenia są ważne, nie omijaj lekcji gimnastyki w przedszkolu. – Kiedy Alec zrobił poważną minę, która miała sygnalizować, że nie zamierza się obijać, zwrócił się do niego z prośbą. – Rozłóż ramiona tak, jakbyś chciał zrobić pajacyki.
Chłopiec rozpostarł ramiona szeroko i pozwolił zmierzyć wujkowi rozpiętość ramion. Victoria zawołała ich na obiad, więc wrócili do domu.
– Ma dosyć długie kończyny jak na czterolatka – poinformował Victorię, która kazała im częstować się pizzą.
– To źle?
– Nie, ale przez to będzie potrzebował dłuższego łuku, a to może wpłynąć na jego naukę kontroli. Jest jeszcze mały, więc może mu się znudzi i nie będzie konieczności się tym martwić.
– Nie znudzi mi się! – zapewnił Alexander, a Victoria pogłaskała go po głowie, patrząc ze śmiechem jak pałaszuje swoją pizzę.
– Dopasuję mu łuk do proporcji ciała, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Szybko rośnie, więc trzeba to będzie monitorować. – Fabian podszedł do sprawy profesjonalnie jak zawsze. – Veronica Serratos prowadzi grupę maluchów w San Nicolas. Zapytam, czy znajdzie miejsce dla Aleca.
– To ty nie będziesz mnie uczył, wujku? – Mały blondynek wyglądał na zawiedzionego po tym, co usłyszał.
– Wujek jest bardzo zajęty – przypomniała mu Victoria.
– Pomogę, w końcu obiecałem – oświadczył Guzman. – Ale jeśli chcesz umieć strzelać tak dobrze jak ja, będziesz musiał naprawdę się przyłożyć i regularnie trenować z innymi dziećmi.
– Jesteś najlepszy, wujku, prawda?
Victoria obserwowała Fabiana, który poszedł nalać sobie szklankę wody. Mimo że początkowo nie chciał gości w swoim domu, teraz wydawał się być już z tym oswojony.
– Kiedyś byłem, ale teraz już wyszedłem z wprawy – odpowiedział, nie próbując zbywać pytań czterolatka, co Victoria uznała za dobry znak.
– Lepiej, żebym urósł wysoki jak tatuś, czy żebym był niższy jak mama? – Alexander był ciekaw, dlaczego parametry są tak ważne w tym sporcie. Nie rozumiał jeszcze, że Fabian Guzman brał wszystko bardzo na poważnie.
– To zależy. Jak urośniesz duży, będziesz miał też dłuższe ręce, więc żeby naciągnąć cięciwę będziesz musiał użyć więcej siły. Ale dzięki temu strzała poleci dalej i szybciej – wytłumaczył, mając nadzieję, że czterolatek rozumie, co do niego mówi.
– Więc to chyba dobrze? – Victoria wtrąciła się do rozmowy zaintrygowana fachową wiedzą kuzyna, który zwykle wypowiadał się tak jedynie w kwestiach polityki. – W łucznictwie chodzi o to, żeby mieć dobry zasięg, prawda?
– Tak, ale wiąże się to z korzystaniem z większych, mniej manewrowych łuków. Wysocy łucznicy mają problem ze stabilnością, szybciej się też męczą. To nie jest reguła, ale tak wynika z moich obserwacji. Dla Aleca nie ma to jednak większego znaczenia, nie potrzebuje być szybki, a jedynie precyzyjny.
– A kiedy miałoby to znaczenie?
– Gdyby chciał strzelać w ruchu, na przykład z grzbietu konia, liczyłyby się szybsze strzały, a więc i krótszy naciąg – w tym nieco lepsi są niżsi łucznicy. Ale nie musisz się nad tym głowić, to tylko teoretyczne rozważania. Twój syn i tak wypracuje swoją własną technikę na strzelnicy. Strzelając do tarczy, a nie do ruchomego celu – dodał na koniec, żeby mieć pewność, że Victoria go zrozumiała.
– Masz na myśli, że nie będzie biegał po mieście w ciasnych portkach i strzelał do ludzi. – Quen wrócił spod prysznica i podzielił się tą uwagą z wujem, siadając do stołu, by skończyć swoją pizzę.
– Niżsi łucznicy są zwykle sprawniejsi, szybsi i bardziej zwinni. Mają po prostu lepszą precyzję w serii szybkich strzałów, lepszą kontrolę nad trajektorią lotu, lepszą stabilność i równowagę…
– Czyli innymi słowy, ty jesteś idealnym łucznikiem, tak? – Ibarra patrzył na niego, jakby ponaglał go do odpowiedzi. – Twój wzrost jest idealny do strzelania, to chciałeś powiedzieć.
– Nie ma czegoś takiego jak „idealny wzrost” – sprostował Guzman, ale zamyślił się, analizując to dokładniej, stwierdzając, że sam był optymalnego wzrostu do tego sportu. – Choć uważam, że najbardziej skuteczni są zwykle łucznicy w przedziale między 175 a 185 centymetrów. Ale to tylko moje rozważania. Skuteczność zależy od wielu innych czynników.
– To tylko celowanie do tarczy, nie przesadzajmy. – Enrique wywrócił oczami. – Każdy z nas strzelał z procy za dzieciaka, to mniej więcej to samo.
– Nie do końca, łucznictwo angażuje mnóstwo partii mięśni, cały core, ramiona i przedramiona, mięśnie grzbietu… to wymagający sport. I z tego co pamiętam, nigdy się nim nie interesowałeś – przypomniał siostrzeńcowi, ale nie winił go za to. Uważał, że ten sport trzeba było po prostu polubić, nie każdy był do tego stworzony.
– Nikt z nas nie lubił, łuki były nudne. Nawet Marcus nie przepadał, choć Veronica próbowała go nauczyć. – Ibarra podrapał się po głowie, wspominając stare czasy. Następnie zmierzył sylwetkę wuja badawczym spojrzeniem. – A ty nie wyglądasz, jakbyś ćwiczył.
– Mam czterdzieści pięć lat, Quen, nie uprawiam już profesjonalnie łucznictwa. Poza tym nie mam na to czasu.
– Może to i lepiej. Przynajmniej nie dostaniesz zawału.
Quen wcisnął do ust resztki pizzy, ale Fabian nie zdążył nic odpowiedzieć na tę zaczepkę, bo drzwi wejściowe trzasnęły z hukiem i po chwili w kuchni pojawiła się Silvia. Nie dało się ukryć, że jest zdenerwowana. Rzuciła na blat teczkę, patrząc przy tym na męża, jakby chciała go zamordować, po czym zajęła się robieniem sobie kawy z ekspresu. Gości praktycznie nie zauważyła, ale na szczęście Enrique zrozumiał, że wujostwo ma poważne sprawy do obgadania, bo zwrócił się do Alexandra.
– Lubisz kolorować, Alec? Chodź, pokażę ci moje nowe akwarele, dostałem od księdza Ariela.
Kiedy zniknęli w pokoju nastolatka, Fabian chwycił teczkę w ręce z lekką dezaprobatą. Nie dość że żona nie uprzedziła go o wizycie swojej nowej przyjaciółki, to jeszcze urządzała dziwne sceny.
– Co to takiego? – zapytał, przewracając kartki i wczytując się w treść dokumentacji. W miarę czytania jego brwi unosiły się coraz wyżej. – To autentyk?
– Nie, podrobiłam. – Silvia sarknęła i odwróciła się do niego z groźną miną. – Oczywiście, że autentyk, umiem zbierać informacje. I kiedy prosiłeś mnie, żebym nie prowokowała Marleny, myślałam, że sam będziesz się tego trzymał. Przecież wiesz, że ona trzyma z Kariną, na pewno chroni jej tyłek.
– Być może, ale przynajmniej już coś mamy. – Wskazał na teczkę i podziękował żonie za współpracę.
Olmedo dopiero teraz przywitała się z Victorią, która w ciszy przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Guzmanowie byli małżeństwem od dwudziestu lat i miało się wrażenie, że jednocześnie znają się na wylot, nienawidzą, ale też chronią swoje wzajemne interesy.
– Kiedy wracasz do pracy? – warknęła dziennikarka, mierząc go takim wzrokiem, że złamałaby najdzielniejszego.
– Podobno mam nakaz pracy zdalnej – zauważył, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. W końcu sama kazała mu odpoczywać i wymogła też na Victorze ten dziwaczny zakaz jazdy do biura.
– To dotyczy politycznych bzdetów Estrady, do szkoły możesz wrócić. Jesteś tam potrzebny. Właśnie wracam z wywiadówki.
– Coś się stało? – zapytał, ale w gruncie rzeczy nie wydawał się zainteresowany, bardziej zaczytał się w papiery, które mu dostarczyła na jego prośbę.
– Nie, absolutnie nic. Ale może zainteresuje cię fakt, że narzeczona Victora postanowiła bawić się w szkolnego psychologa. Wiedziałeś, że prowadzi korepetycję z Nelą? Z francuskiego. Ona nawet nie uczy francuskiego! – Roześmiała się histerycznie, bo emocje, które gromadziły się u niej przez cały dzień, teraz w końcu mogły znaleźć ujście. – Jak możesz na to pozwalać?
– Załatwię to. – W głosie Fabiana było słychać stanowczość, nie rzucał słów na wiatr. Podobnie jak jego żona wydawał się tą informacją rozeźlony, choć w jego przypadku dużo lepiej kontrolował emocje.
– Mamo. – Marianela stanęła w progu ze łzami w oczach, słysząc ich rozmowę i uważając zapewne, że to wszystko jej wina. – Ja nie chciałam, po prostu panna Santillana była miła i chciała pomóc… Moje oceny się poprawiły…
– Nela, idź do siebie, to rozmowy dorosłych. – Silvia złapała się za głowę, nie mając już siły się z nikim spierać.
Victoria posłała dziewczynie pokrzepiający uśmiech, by dać jej znać, że ma się oddalić i nie przejmować, ale czuła, że i tak nie przekona tym nikogo. Silvia była nabuzowana, a na dokładkę doprawiała się dawką kofeiny. Fabian dla odmiany zdawał się być opanowany. Na domiar złego w domu Guzmanów pojawiła się młoda brunetka z naręczem papierów do podpisania dla swojego szefa.
– Było otwarte. Przeszkadzam? – Laura Montero rozejrzała się po twarzach pozostałych, zastanawiając się, czy nie popełniła jakiejś gafy, ale Fabian dał jej znać ręką, żeby podała mu teczki z dokumentami do podpisu. Zajął się stawianiem pieczątek i dopełnianiem formalności, których nie mógł zrobić na miejscu przez swoją przymusową pracę zdalną.
– To pismo powinno wyjść jeszcze dzisiaj – zwrócił jej uwagę Guzman, podając dokument, który ona zakleiła w kopercie, na której widniał już odpowiedni adres do korespondencji.
– Nie wiedziałam – przyznała, bo miała tyle papierów do ogarnięcia, że ciężko było wszystko spamiętać. – Octavia mówiła, że to nic pilnego.
– Nie pracujesz dla Octavii, tylko dla mnie – sprostował i choć jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnej złości czy irytacji, ton głosu budził respekt. – Nie musisz jeździć po pączki w trakcie pracy, to nie należy do twoich zadań.
– Ale Octavia mówiła…
– Rozmówię się z Octavią. Jesteś studentką prawa na stażu w poważnej instytucji, a nie asystentką w kadrach. Jeśli myślisz poważnie o tej pracy…
– Myślę! – Laura weszła mu w słowo, chcąc wykorzystać swoją szansę. W tej chwili przypominała Aleca zapewniającego Fabiana, że łuki wcale mu się szybko nie znudzą, tylko że w jej przypadku był to raczej akt desperacji. – Nie zamierzam rezygnować.
Po jej słowach Silvia Olmedo prychnęła w swój kubek z kawą, czego żadne ze zgromadzonych nie było w stanie zignorować. Dziennikarka nie wydawała się być speszona swoją nietaktowną reakcją.
– No co? – zapytała, spoglądając po wszystkich zdziwiona. – Przynajmniej w tym jesteś stała w uczuciach.
– Słucham? – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć, że matka Franklina mogła jej w tej chwili wypominać zerwanie z jej synem. Jeśli to sugerowała, to było to bardzo krzywdzące.
Silvia nic nie odpowiedziała. Odstawiła z hukiem kubek do kuchennego zlewu, nawet nie kwapiąc się, by wstawić go do zmywarki. Była zmęczona, wściekła i zaczynała się u niej migrena, więc nie miała ochoty nikogo oglądać. Poszła na górę, zostawiając wszystkich w osłupieniu. Victoria odwróciła się w stronę stażystki, by zobaczyć, jak dziewczyna zalewa się łzami, choć nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Chciała ją jakoś pocieszyć, choć nie miała pojęcia, co było przyczyną tego mało znaczącego w jej mniemaniu zdarzenia, ale wtedy Fabian wstał od stołu i podszedł do Laury z ta swoją dziwną aurą, która wszędzie mu towarzyszyła. To nie był typ faceta współczującego, raczej ciężko go było sobie wyobrazić jak przytula żonę czy córkę, bo po prostu każdy wiedział, że Guzman bardziej przypomina wypranego z emocji robota i tak też zachował się i tym razem, ale jego słowa były dosyć wymowne.
– Chcesz zostać prokuratorem, musisz być twarda – powiedział, sięgając po ręcznik kuchenny i podając go dziewczynie, by otarła łzy. – Jak chcesz stanąć na sali sądowej i wygłaszać mowy przed tyloma ludźmi, jeśli nie jesteś w stanie kontrolować swoich emocji? Weź się w garść, Laura.
Nie odpowiedziała, bo wiedziała, że zastępca gubernatora wcale nie oczekuje odpowiedzi. Otarła łzy ręcznikiem, nie patrząc mu w oczy. Oczy miała czerwone od łez, ale starała się nie rozpaść zupełnie
– Myślisz, że praca prokuratora to tylko pisanie aktów oskarżenia i występowanie w sądzie? – kontynuował poważnym tonem. – To przesłuchania, analiza dowodów, praca z policją, przygotowywanie się do rozpraw po nocach. To znoszenie grymasów ofiar, kłamstw świadków i oskarżonych, presji opinii publicznej. To chwile, w których musisz patrzeć matce w oczy i oznajmiać jej, że jej dziecko nie doczeka sprawiedliwości, bo zbrakło dowodów. – Zamilkł na chwilę, po czym pochylił się nad nią i dodał cicho, ale stanowczo: – W tej pracy nie chodzi o to, co czujesz. Chodzi o to, co możesz udowodnić. Póki emocje będą tobą rządzić, zginiesz na sali sądowej. Mówiłem ci już, że to nie jest zawód dla ludzi o słabych nerwach. Prokurator musi umieć przesłuchiwać świadków, którzy czasem będą chcieli cię oszukać, a czasem będą cię błagać o litość. Na sali sądowej obrońca rozszarpie cię przy pierwszej okazji, jeśli pokażesz choć cień słabości. Będziesz stawać naprzeciw ludzi, którzy popełnili potworne rzeczy. Będą kłamać ci w twarz. Będą manipulować tobą i łgać z taką pewnością, że sama zaczniesz wątpić w dowody. Musisz nauczyć się wyłączać emocje, bo jeśli nie, to zginiesz w tym zawodzie. Więc dobrze się zastanów – czy naprawdę chcesz tę robotę? Bo to nie jest zawód dla ludzi, którzy się wahają.
Spojrzała na niego i w jego oczach nie było współczucia, tylko surowa ocena. Ale to właśnie sprawiło, że wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
– Tak – powiedziała w końcu, pewniej niż się spodziewała.
– To przestań płakać i się ucz. Bo na razie jesteś jeszcze daleko – poinformował ją, wracając do podpisywania papierów.
– Przekonująca przemowa. Nie uważasz, że trochę za ostro? Prokurator powinien też być człowiekiem, chyba wszyscy oczekujemy tego od osoby, która trzyma w rękach sprawiedliwość, nie sądzisz? – Victoria zwróciła się do kuzyna, kiedy zostali sami, bo Laura pojechała na pocztę.
– Młodzi muszą już teraz się uczyć, że życie nie jest usłane różami. Ja o tym wiem, ty też o tym wiesz – nie zawsze będziemy mieli podane wszystko na tacy, właściwie to się nigdy nie zdarza. Ci, którzy są słabi, odpadają w przedbiegach, meksykańskie prawo to maraton dla ludzi o mocnych nerwach.
– Chcesz pobiec w maratonie? Wybaczcie, pukałam, ale nikt nie otwierał. – Anita Vidal obróciła w dłoniach kluczyki do samochodu w nerwowym geście. Przywitała się z Victorią uśmiechem, by potem zwrócić się do Fabiana. – Potrzebuję porady.
– Dobrze trafiłaś, mamy tu prawdziwe centrum kryzysowe – stwierdziła pani Reverte, oświadczając, że pójdzie zobaczyć, jak synek radzi sobie z kolorowaniem.
Fabian wysłuchał w spokoju byłej sąsiadki, która streściła mu wczorajszą rozmowę z Adrianem Mengonim. W miarę słuchania na jego czole pojawiała się coraz głębsza zmarszczka.
– Powiedz mi, Anito, ile lat byłaś żoną Basty’ego? – Zadał to pytanie, kiedy w końcu skończyła swój wywód, a ona zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
– Jedenaście.
– Yhmm – mruknął, odchylając się lekko w krześle. – Byłaś żoną policjanta przez ponad dekadę i nie nauczyłaś się, że układy po znajomości nigdy dobrze się nie kończą? Coś ty sobie myślała?
Nawet opanowany Fabian Guzman musiał w końcu przyznać, że ma dosyć. Był zmęczony, nigdy nie przebywał tyle w domu, więc nie był do tego przyzwyczajony, ale nie spodziewał się, że zastanie tutaj całe centrum kryzysowe, jak to ujęła Victoria Diaz.
– Nie wypominaj mi tego teraz, proszę cię. Przyszłam do ciebie jak do przyjaciela po poradę, a nie do prawnika czy zastępcy gubernatora – sprostowała, choć odczuwała pewien wstyd, przyznając się do tego, co zrobiła.
– I słusznie, bo gdybyś przyszła do biura gubernatora, musiałbym wszcząć procedurę i zbadać działania Jimeny. Co ci strzeliło do głowy, Anito, żeby iść na takie układy? Ratusz musi zrobić przetarg na dzierżawę, burmistrz nie może wybierać sobie swoich przyjaciół i decydować, kto będzie wynajmował własność miasta, na litość boską… Bierze do kieszeni?
– Słucham?
– Czy Jimena ma dla siebie jakiś procent?
– Co? Nie! Nie wiem – dodała szybko, bo było to zgodne z prawdą. – Mój ojciec zawsze miał marzenie, by otworzyć taki lokal jak Czarny Kot w centrum miasteczka, żeby ludzie mogli się tam jednoczyć. Ulises też był tego zdania, nawet proponował mu spółkę i swoją nieruchomość, pamiętam to. Nigdy jednak nie zdążyli dojść do porozumienia. Po śmierci Ulisesa, jego aktywa przeszły do budżetu miasta.
– Tak, a Adriano bardzo jest łasy na nieruchomości Serratosów, a na tę kamienicę, gdzie znajduje się El Gato Negro ostrzy sobie zęby już od dawna, to zabytkowy budynek, jest wart fortunę, jeśli odpowiednio się go odrestauruje i on o tym doskonale wie. Żałuję, że nie przyszłaś z tym do mnie wcześniej…
– Poradziłbyś Jimenie zorganizowanie przetargu, a wtedy wiadomo, że nie miałabym szans! Małe płotki w wielkim morzu nie mogą się równać z rekinem.
– Uwierz mi, Adriano to bardziej ryba piła. – Fabian westchnął tylko i przetarł twarz dłońmi. – Kto jeszcze o tym wie?
– Tylko ja, Jimena i teraz też Tina. Musiałam jej powiedzieć – wyznała, kiedy Fabian jęknął cicho po jej słowach. – Adria nie powiedział wprost, że wie o dzierżawie. Może myśli, że wykupiłam budynek.
– Może. Ale to tylko kwestia czasu, kiedy się dowie, że nie masz aktu własności, to są informacje podane do powszechnej wiadomości. Dowie się, że Valentin wcale nie zostawił ci żadnego testamentu, za który mogłaś sobie pozwolić na kupno takiej nieruchomości.
– I co mi grozi? Jeśli powiem, że nie wiedziałam o konieczności wzięcia udziału w przetargu.
– Ani, proszę. – Fabian prychnął. – Nieznajomość prawa nie zwalnia z jego przestrzegania, a poza tym taki argument nigdy by nie przeszedł. Przeczekasz to. Jeśli Adriano będzie próbował naciskać, dasz mi znać.
– Nie chcę iść siedzieć, Fabian. Już osiedziałam swoje w zakładzie, to nie jest miłe miejsce. – Anita zacisnęła mocno wargi, woląc być z nim szczera. Nie bez powodu wybrała go na ojca chrzestnego swojej córki – umiał działać dobrze w kryzysie.
– Nie pójdziesz, ale może nie być wesoło.
– Stracę bar?
– Niewykluczone. Postaram się to jakoś wyprostować, ale fakt, że kandydujesz do rady wcale nie pomaga. Zdajesz sobie sprawę, że naraziłaś na szwank nie tylko swoją reputację, ale też reputację mojej żony, która za ciebie poręczyła? Jak mogłaś być tak lekkomyślna?
– Nie pomyślałam! – Anita podniosła głos, bo sama już miała tego wszystkiego dosyć. Bar był jej marzeniem. Kiedy stara przyjaciółka wyszła z inicjatywą i zaproponowała wynajem zabytkowej kamienicy w centrum, zgodziła się bez wahania. Chciała wrócić do Pueblo de Luz, chciała być bliżej dzieci i mieć choć namiastkę dawnego życia. Teraz jednak wszystko szlag mógł trafić. – A ty co, zawsze postępujesz zgodnie z prawem?
– Wyobraź sobie, że tak.
– Ha! – Vidal prychnęła. – Więc dlaczego Dick Perez i Hernan Fernandez nie mają jeszcze zarzutów? Gdzie jest akt oskarżenia o nieudzielenie pomocy, które skutkowało śmiercią? List pani Angelici, Fabian!
– To nie jest takie proste…
– Owszem, jest. Angelica podała ci ich na tacy, masz dowody, wiesz, co zrobili. Masz znajomości. Nawet jeśli nie jesteś już prokuratorem, wystarczy pociągnąć za kilka sznurków.
– Nie, nie wystarczy.
– Dlaczego?
– Bo nie ma żadnych dowodów. Angelica nie żyje, nie może zeznawać.
– Ale jej list…
– Jej list jest nic niewartym stekiem bzdur.
– Co ty pieprzysz, Fabian? – Anita złapała się za głowę. Był ulubionym uczniem pani Pascal, więc nie potrafiła tego zrozumieć, jak mógł ignorować jej ostatnią wolę.
– Angelica skłamała w liście. Nigdy nie widziała ani Dicka, ani Horacia w kościele. Nigdy nie słyszała, jak przechwalają się, że zostawili twojego ojca na pewną śmierć, popijając mszalne wino. To był tylko i wyłącznie jej wymysł, by opinia publiczna się o tym dowiedziała. Chciała odejść na własnych warunkach i pociągnąć za sobą tych drani, więc po prostu skłamała.
– Nie rozumiem. – Kobieta załamała ręce.
– Nie widziała ich.
– Więc dlaczego…? – Anita nie potrafiła tego pojąć. Zrozumiała jednak, patrząc w oczy Fabiana. Był tak wściekły, że mogło to oznaczać tylko jedno. – To Jordan ich widział w szkole.
– Tak. Powiedział tylko Angelice, a ona kazała mu milczeć, żeby nie znalazł się w niebezpieczeństwie. Nie to że dziewięciolatka ktoś by wziął na serio, ale łatwo go było uciszyć i ona o tym wiedziała.
– Myślisz, że Dick Perez pozbyłby się niewygodnego dziewięciolatka?
– A dlaczego nie? Nie zdziwiłoby mnie to wcale. W kwestii Hernana też jestem przekonany, że jeśli jego pozycja byłaby zagrożona, nie wahałby się. – Guzman wyprostował się, pokazując, że nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Zarówno biolog jak i proboszcz zdolni byli do wszystkiego, byle tylko chronić swoje tyłki. – Nie udzielili pomocy Valentinowi, ale uszło im to płazem, bo mój syn milczał. Nie widzieli w nim zagrożenia. Ale teraz nie ma to już znaczenia – sprawa o zaniechanie udzielenia pomocy już się przedawniła. Można to potraktować jako nadużycie władzy, w końcu obaj pełnili wtedy urząd państwowy nauczyciela, ale to by oznaczało, że pozostało nam zaledwie kilka miesięcy, zanim i ta sprawa się przedawni. Szkoda zachodu.
– Dlaczego? Jeśli możemy coś zdziałać, zróbmy to, nawet jeśli zaraz minie dziewięć lat od śmierci mojego ojca – zauważyła rozsądnie Anita, czując, że mają przewagę i Dick razem z Horaciem mogą odpowiedzieć choć w części za to, czego się dopuścili. – Jordan jest teraz prawie dorosły, może zeznawać
– Nie, nie może.
– Na pewno nie miałby nic przeciwko. To dobry chłopak, znam go. Zapytam go…
– Nie może, bo mu nie pozwolę. – Fabian wszedł jej w słowo, nie chcąc słyszeć sprzeciwu. Nie żartował, mówił śmiertelnie poważnie. – Nie bez powodu Angelica nie pisnęła słowa wcześniej, wiedziała, jak to może się skończyć. Nie będę narażał syna dla z góry przegranej sprawy.
– My będziemy się już zbierać – oświadczyła Victoria, prowadząc Aleca za rękę.
Za nimi dreptał Quen, nadstawiając uszy, by podsłuchać, o czym dyskutuje jego wuj z mamą Felixa. Nikt jednak nie zwrócił na nich uwagi. Fabian próbował racjonalnie wytłumaczyć Anicie swój punkt widzenia, a ona nie dawała sobie przetłumaczyć.
– Może pozwól mu samemu zdecydować, a nie podejmujesz decyzję za syna. Zresztą jak zawsze – zarzuciła mu, ze złością zabierając swoją torebkę i wstając od stołu.
– Jesteś matką, Anito, ja jestem ojcem – oboje robimy różne rzeczy, by chronić nasze dzieci.
– Tak, chronić. Wmawiaj to sobie.
– A jak ci się wydaje, co się stanie, kiedy ludzie zaczną o tym gadać? Nie da się udowodnić, że to rzeczywiście miało miejsce. Każdy jest w stanie podważyć zeznania, skoro Jordan był dzieckiem, kiedy to się wydarzyło.
Vidal odwróciła się i wyszła, nie mogąc dłużej się z nim spierać. Choć wiedziała, że ma rację, poczucie niesprawiedliwości było ogromne. Victoria przypatrywała się kuzynowi, zastanawiając się, jak będzie wyglądał zapis z jego holtera. Wyglądał na opanowanego, ale drgająca na szyi żyłka dawała jej znać, że wcale tak nie jest. Pierwszy odezwał się Alexander, wyrywając się z uścisku dłoni mamy i podbiegając do Fabiana, któremu przytulił się do nogi.
– Dzięki za lekcję, wujku! Wracaj szybko do zdrowia!
Pomachał mu rączką, a Victoria pożegnała się i wyszli, zostawiając właściciela domu tylko z siostrzeńcem.

***

Ludzie dziwnie się na niego gapili, kiedy pojawił się w środę rano w szkole, wyglądając tak, jakby przez noc osiwiał. Felix przeczesał włosy palcami, nie czując żadnej różnicy. Włosy to włosy, o co tyle krzyku? Prawdę mówiąc liczył, że zmiana wizerunku nie tylko wkurzy Dicka, ale też da mu trochę odetchnąć od Irene i jej koleżanek, ale okazało się, że ten typ dziewczyn lubił niepokornych buntowników, więc w czasie przerw między lekcjami musiał lawirować po korytarzach, by nigdzie nie spotkać tej grupy polujących na niego piranii. Zamiast tego sam kogoś szukał, bo miał ważną sprawę do przedyskutowania i sprawdzenia swojej teorii.
Jordan jak zwykle nie zwracał uwagi na nic i nikogo w pobliżu. Potrafił się odciąć od wszystkich bodźców zewnętrznych, do uszu wciskając słuchawki. Właśnie uporządkowywał książki wewnątrz swojej szafki, a Felix czekał cierpliwie, aż skończy. Kiedy Guzman zerknął na niego kątem oka i dostrzegł zmianę fryzury, od razu roześmiał się jak hiena.
– Gdzie masz Crabbe’a i Goyle’a, Draco? – zażartował, kręcąc głową na widok pofarbowanych włosów przyjaciela. – Co to za kolor?
– Pomyślałem, że czas na zmianę. Ciebie też to czeka, ale nie bój się, wyjdzie bardziej naturalnie, nie chcę cię postarzyć. – Felix uśmiechnął się lekko, woląc nie wdawać się w dyskusję na temat zmiany wyglądu, bo miał poważniejsze tematy do obgadania. – Słuchaj, mam sprawę. Chciałbym, żebyś był ze mną szczery.
– Zawsze jestem szczery. Teraz też mogę ci powiedzieć, że wyglądasz jak bohater anime i nie mówię tego jako komplement.
– Jordi, muszę cię o coś zapytać. Chodzi o Laurę – postanowił nie owijać w bawełnę. Od wczoraj ta sprawa nie dawała mu spokoju.
– Chcesz się z nią umówić? Nie potrzebujesz mojego błogosławieństwa, ale droga wolna. – Szatyn wzruszył ramionami, nie widząc nic przeciwko.
– Nie o to chodzi. – Felix trochę się zniecierpliwił. – Chciałem cię zapytać, czy ty lubisz Laurę?
– Co za głupie pytanie? – Jordan parsknął krótkim śmiechem, ale szybko zdał sobie sprawę, że Felix nie żartuje. – Masz na myśli, czy lubię ją jako koleżankę czy może lubię-lubię? – dopytał dla pewności, choć obie te opcje wydały mu się dziwne, by o nie pytać.
– To drugie.
– Więc nie. Mogę wiedzieć, po co ci to potrzebne? Piszesz książkę czy jak? – Wydawał się być zaintrygowany postawą Felixa, który znów zaczynał żuć swój policzek od środka, skupiając się nad czymś usilnie.
– Nic z tych rzeczy, byłem po prostu ciekaw. – Castellano oparł się plecami o szafki i wpatrzył się w przestrzeń, dumając nad tym wszystkim. – A kiedyś ją lubiłeś?
– Pewnie, podobała mi się, zresztą jak większości chłopaków w San Nicolas. Co jest grane, Felix? Dziwacznie się zachowujesz. Czy to jakaś zakamuflowana prośba, żebym pomógł ci znaleźć dziewczynę? – Nie ukrywał, że zaczął się niepokoić tą zmianą w zachowaniu kolegi. – Bo jeśli chcesz iść na randkę z Laurą, to serio mogę szepnąć jej dobre słówko…
– Nie chcę iść na randkę. Mówiłeś komuś o tym, że Laura ci się podoba?
– Fel, to było lata temu. – Pokręcił głową, nie mając pojęcia, dlaczego tak nagle kolega chciał wywlekać to na światło dzienne. – I wydaje mi się, że o tym wspomniałem. Trzy czwarte rozmów w szatni piłkarskiej dotyczy dziewczyn – tego jak wyglądają, co mają na sobie, co lubią, a czego nie, a reszta to strategia meczowa.
– Myślałem, że piłkarze bardziej przykładają się do grania.
– Piłkarze to w przeważającej większości matoły – skwitował Guzman, bo sam poznał ich na tyle dużo, by wiedzieć, że większość to zadufani w sobie kretyni, którzy potrzebowali podbudować swoje ego, chwaląc się podbojami miłosnymi. – Wszyscy zawsze o tym gadali, wypytywali, która dziewczyna jest według nas najładniejsza w szkole, to powiedziałem, że według mnie Luara. Trochę mnie przerażasz, że pytasz mnie o takie rzeczy. Wyjaśnisz mi, co jest grane?
– Sprawdzam pewną teorię. Jak będę mieć pewność, dam ci znać. – Castellano na razie wolał nie zapeszać. Wiedział, że jego przyjaciel był w gorącej wodzie kąpany i mógłby wpaść w szał, gdyby podzielił się z nim swoją hipotezą.
Jordan pokiwał głową, uznając to za sprawiedliwe rozwiązanie. Tuż obok nich przechodzili właśnie znajomi z równoległej klasy. Phillip Delacroix zagadnął Felixa o trening pływacki, witając się z nim jak ze swoim ziomkiem, a Guzman zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Jeszcze nie tak dawno temu koleś próbował utopić Felixa w basenie za to, że ten śmiał całować się z jego dziewczyną. Może Julian miał rację – nastolatków ciężko było zrozumieć, nawet rówieśnicy mieli czasem z tych problem.
– Cześć, Jordan. Dzisiaj po szkole tam gdzie zawsze? – zagadnął Kevin, który podszedł razem z Danielem. – Julio jeszcze odszczeka to, co mówił o Lakers i Bryancie – dodał, uderzając się kilka razy dłonią w klatkę piersiową, jakby chciał podkreślić, że bierze za to odpowiedzialność.
– Dziś nie mogę, mam trening i nie wiem ile potrwa – odparł, witając się z kolegą, a Mengoniego obrzucając pogardliwym spojrzeniem.
– Hej, Felix. Jordan. – Syn Marleny kiwnął głową na przywitanie, ale nie zatrzymali się, żeby pogadać, tylko ruszyli dalej w stronę swojej klasy.
– Okej, co z nim zrobimy? – Kiedy zniknęli z horyzontu, Jordan zatrzasnął swoją szafkę i spojrzał na Castellano wyczekująco, jakby liczył na szczegółową instrukcję. Ciemne brwi Felixa zniknęły pod rozjaśnioną grzywką, bo chyba nie miał pojęcia, o co chodzi, więc wyjaśnił: – Co robimy z Mengonim, jaki masz plan?
– Jaki mam plan? Nie mam żadnego planu, Jordi. Co mnie obchodzi Mengoni? – Felix nie był pewien, czy kumpel czasem sobie z niego nie żartował.
– Daj spokój, Fel, przecież ty też to czujesz – gość coś ukrywa, to jasne jak słońce. No i kręci się przy Montes. Gdybyś uważał go za godnego zaufania, nie kazałbyś mi mieć jej na oku. Nie mogę pilnować jej w nieskończoności. Siedzę między nimi na lekcji chemii, doceń to.
– Dziękuję za twoje poświęcenie. – Felix westchnął tylko, opierając się ramieniem o szafki i odwracając się w jego kierunku. Miał rację, poprosił go o to, by pilnował Lidii, bo nie ufał Danielowi, ale nie miał żadnego planu. – Gość mnie wkurza, przez niego spadłem w rankingu z włoskiego, ale bez przesady.
– Ach, rozumiem, wolisz siedzieć i patrzyć, jak koleś podrywa twoją dziewczyną na twoich oczach. Gratuluję. – Guzman miał ochotę potrząsnąć kolegą. W kwestiach związków Felix był totalnie niegramotny.
– Lidia nie jest moją dziewczyną – sprostował.
– I czyja to wina? – Jordan prychnął, przez chwilę zastanawiając się, czy powinien mu powiedzieć o tym, że Lidia już wie o jego uczuciach. Obiecał, więc nie mógł złamać danego słowa, ale patrzenie na kumpla w tak żałosnej pozycji było okropnie dołujące. – Lepiej coś zrób i to szybko.
– A co ja mam niby zrobić? – Syn Basty’ego się oburzył. Dlaczego wszyscy wciąż mu powtarzali, że ma wziąć się w garść i zawalczyć o koleżankę, która mu się podobała? Nie mógł jej przecież zmusić, żeby go polubiła bardziej niż przyjaciela. – Co ty masz do Mengoniego, zrobił ci coś?
– Nie potrafię tego określić, Felix, po prostu mam przeczucie, nazwij to intuicją jak chcesz, ale wiem, że coś jest z nim nie tak. Ten jego wizerunek „chłopaka z sąsiedztwa” do mnie nie przemawia, nikt nie jest taki słodkopierdzący jak on. Jestem prawie pewien, że ukradł leki z przychodni dla potrzebujących i myślę, że mógł zatruć…
– …drinka Veronici na imprezie we wrotkarni? – Felix wszedł mu w słowo, prostując się w miejscu i momentalnie poważniejąc. Praktycznie klasnął w dłonie, kiedy usłyszał przypuszczenia kumpla. – Mnie też przyszło to do głowy!
– Widzisz, wielkie umysły myślą tak samo. Po prostu go nie trawię, Felix, okej? Udaje świętego, ale na pewno ma coś za uszami. No i na dodatek wiesz, co ten dureń rozpowiada? – Na samą myśl Jordan prychnął kpiąco i zniżył głos, by nikt ich nie podsłuchał. – Chwali się, że po zmroku biega po mieście w masce z łukiem w ręku.
– Twierdzi, że jest Łucznikiem Światła? Pogięło go chyba! – Castellano teraz był już jawnie oburzony. – Sukinkot się podszywa?
– Nie wiem, ale sprawdzę to.
– W jaki sposób?
– Jeszcze nie mam pomysłu, ale będę miał oko na Donatella. Wiem, że coś ukrywa i dowiem się, co to takiego. Nikt z rodziny Mazzarello nie jest niewiniątkiem.
– Pytałem Ruby o tę sytuację na Placu Bankowym, kiedy Olivię okradziono i coś mi się nie zgadza. Ruby twierdzi, że gość, który odzyskał torebkę Olivii, nie miał łuku i strzał, no i nie używał syntezatora mowy, mówił swoim głosem. A jak to było w sklepie pani Beatriz? Quen wspomniał, że Łucznik Światła dopadł dwóch rzezimieszków i sprał ich na kwaśne jabłko, nawet poinformował mamę Roque, że się nimi zajmie. Też nie miał strzał. To wszystko jest podejrzane.
– Mówię ci, Felix, nie ufam mu za grosz. – Guzman zacisnął palce na pasku od plecaka, który zarzucił sobie na ramię. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Mazzarello wszyscy są tacy sami, a ja zamierzam udowodnić, że nie mylę się co do niego. Znam się na ludziach, a Daniel Mengoni nie jest tym, za kogo się podaje.

***

Veda była bardzo dumna z dokończonej piosenki, a on nie miał serca jej uświadamiać, że nuty znalazły się w jej posiadaniu przez zupełny przypadek. Jordan miał tendencję do zapisywania pomysłów gdzie popadnie. Miał co prawda notes z piosenkami, które pisał, kiedy naszła go szczególna wena, ale czasami geniuszu nie szło przewidzieć – nawiedzał go on spontanicznie, a wtedy marginesy w książkach i okładki zeszytów były całe w zapiskach. Lubił też używać do tego swojego iPhone’a. Kiedy akurat przyszła mu do głowy melodia, a nie miał czasu jej zapisać, używał dyktafonu, a potem odtwarzał nuty. Zapiski były osobiste – trochę jak jego własny pamiętnik – i nie lubił się tym dzielić. Dlatego był zły, kiedy Felix przywłaszczył sobie jego notes po szkolnej wycieczce do zoo w zeszłym roku. Własne utwory były odzwierciedleniem duszy, prawdziwych emocji, które niekoniecznie chciał pokazywać. Veda uśmiechała się jednak, otwierając nuty i kładąc je przy pianinie w sali od muzyki i sądziła, że to gałązka oliwna. Jordan nie zwykł przepraszać, kiedy nie zawinił, więc i tym razem nie zamierzał tego robić, dlatego może dobrze się stało, że uznała tę niedokończoną piosenkę za swego rodzaju ofertę pokoju.
– Siadaj i zaśpiewaj. Chcę usłyszeć, jak będziesz brzmiał – nakazała, zwalniając mu miejsce przy instrumencie. Była naprawdę ciekawa jego występu.
– Veda, ja… – zaczął, nie wiedząc, jak jej to wytłumaczyć. Został bezceremonialnie wepchnięty na krzesełko przy pianinie. Jego wzrok pobłądził po pustej sali od muzyki, jakby nie był co do tego przekonany.
– Jest przerwa, większość wyszła na boisko korzystać z ładnej pogody, więc nikt cię nie usłyszy, jeśli tego się boisz – zapewniła go, dla dodatkowej pewności sprawdzając klamkę od drzwi, czy aby na pewno są zamknięte.
– Nie o to chodzi. Po prostu nie lubię tej klasy – oświadczył, z nostalgią przypatrując się instrumentowi. – Val tutaj umarł – wymsknęło mu się, choć może nie powinno, szczególnie po tym, co przed chwilą mu wyjawiła o jej zmarłym bracie. Stała dokładnie tam, gdzie dziewięć lat temu Valentin Vidal wydał swoje ostatnie tchnienie. Pamiętał to jak dziś – to jak prosił o pomoc, to jak odmierzał czas, jak strasznie się bał i jak trzymał mentora za rękę do samego końca. Miał dziewięć lat, to nie powinno tak wyglądać. Otrząsnął się z tych nieprzyjemnych wspomnień i zagrał kilka dźwięków na klawiszach. – To pianino to złom, nie idzie go porządnie nastroić, jest starsze od nas.
– Naprawdę? – Veda z ciekawością przyjrzała się porysowanemu lakierowi. – Ja uważam, że ma swój niepowtarzalny charakter. Ma duszę.
– To stary instrument Valentina, był w jego rodzinie od pokoleń. Szkoły nigdy nie było stać na instrumenty, a może po prostu nigdy nie chcieli wydawać na klub muzyczny. W każdym razie Val przynosił swoje instrumenty, znalazł też ludzi, którzy sponsorowali budowę naszej auli – przypomniał sobie, wzrokiem przebiegając tekst Vedy. Był ładny, głęboki i smutny. Zachowała jego własne przemyślenia, ale dodała do nich coś od siebie i zrobiła to w języku angielskim. – To nie miała być piosenka o miłości – wyznał.
– A czym miała być?
– Sam nie wiem. Niczym chyba. – Wzruszył ramionami, bo nie zastanawiał się nad tym. Pisał, kiedy czuł, a wtedy czuł się strasznie samotny i przede wszystkim winny, bo traktował swoją byłą dziewczynę jak ucieczkę, nie zwracając uwagi na jej uczucia. Może było tak, jak mówiła Veda – był to swego rodzaju hołd dla Dalii Bernal.
– Zagraj, proszę. Nawet jeśli pianino jest nienastrojone, chcę usłyszeć, jak zabrzmi twój głos. Tu jest dużo niskich rejestrów i nie wiem, czy dasz radę – dodała, jakby próbowała go sprowokować.
Parsknął krótko, bo doskonale wiedział, co robi, ale była w tym urocza i nie mógł jej odmówić. Zaczął grać i w miarę grania nuty, które spisał już jakiś czas temu, powoli do niego wracały. Zaśpiewał kilka pierwszych zdań i zerknął na Vedę, by upewnić się, że właśnie tak ma to brzmieć. Pokiwała ochoczo głową i już przestał się na niej skupiać, a jedynie sunął palcami po klawiszach. Kiedy skończył, kątem oka zobaczył, że Veda trzyma w rękach telefon.
– Veda, czy ty mnie nagrałaś? – zapytał, ale nie czuł złości. Wiedział, że nie miała złych intencji.
– Nie obraź się. Pomyślałam, że skoro ty wyciągnąłeś rękę na zgodę, to ja pomogę tobie przy twojej taśmie na studia. Termin podań zbliża się nieubłagalnie, trzeba o tym pomyśleć – zauważyła rozsądnie, przysiadając się do niego na krzesełku i pokazując mu fragment nagrania. – Możemy to zrobić w auli, z lepszą akustyką i lepszymi instrumentami. Zrobisz furorę wśród rekruterów.
– Na NYU muszę mieć taśmę z określonym repertuarem, nie liczy się własna kompozycja – przypomniał jej, bo akurat wytyczne co do podań na studia miał w małym palcu od lat. Wiedział, że jego aplikacja musi się wyróżniać na tle innych, ale nie chciał też wyjść na zbyt zadufanego w sobie, wysyłając własną kompozycję.
– Ale na Juilliard się liczy. Mógłbyś aplikować i tam. Byłoby fajnie razem studiować, nie sądzisz? – zapytała, a oczy jej rozbłysły. Świadomość, że miałaby przy sobie przyjaciela w nowym miejscu, na pewno by ją pokrzepiła.
– Pewnie tak, ale przyjmują tylko wybrańców, a z naszej okolicy już mają ciebie, więc nikt inny nie ma szans – powiedział, uśmiechając się lekko w jej stronę. Veda odwróciła głowę, by nie dostrzegł cienia zawodu na jej twarzy. Nie miał pojęcia, że straciła stypendium i musi walczyć o swoje miejsce tak jak każdy inny kandydat. – Poza tym nigdy nie chciałem iść na Juilliard. Dla mnie to zawsze było tylko NYU, Tisch School of the Arts, jeśli chcemy być precyzyjni.
– Ale dlaczego? Juilliard to najlepsza uczelnia muzyczna, mają super program z klasycznej muzyki, całą sekcję z instrumentami smyczkowymi i dla przyszłych kompozytorów… – zauważyła, bo sama zawsze marzyła tylko o tym uniwersytecie. Jordan ze swoimi szerokimi umiejętnościami na pewno by się tam odnalazł.
– Być może, ale nie chcę być kompozytorem. – Jordan miał ochotę się roześmiać na widok jej miny, kiedy przyglądała się nutom do piosenki, którą dla niego dokończyła. – Chcę być aktorem.
– Aktorem? – Veda zamrugała powiekami. Zdała sobie sprawę, że nigdy nie rozmawiali o tym tak głęboko. Wiedziała, że chciał studiować na NYU Tisch, ale uznała, że pewnie chce się podszkolić w kompozycji i musicalowym śpiewie. On jednak bardziej zainteresowany był aktorstwem. – Juilliard też ma program aktorski, wielu aktorów z Broadwayu kończyło tę uczelnię, ma najlepszą renomę – poinformowała go, bo znała doskonale ofertę wymarzonej uczelni.
– Wiem, ale jest bardziej klasyczny, a mnie nie uśmiecha się wygłaszanie monologów Shakespeare’a na scenie. Od dziecka marzyłem, żeby iść na teatr muzyczny. Juilliard jest świetny ale to Tisch daje więcej możliwości w przemyśle rozrywkowym – nie tylko teatr klasyczny, ale też musicale, film, telewizja, a nawet reżyseria czy scenopisarstwo. No a poza tym Juilliard jest nastawiony głównie na muzykę, a na NYU oprócz programu artystycznego mogę też wybrać coś bardziej ścisłego, żeby starać się o stypendium naukowe. No i chodzi też o piłkę nożną. Juilliard nie mają programu sportowego ani drużyn uniwersyteckich. Piłka nożna może mi pomóc pokryć część kosztów czesnego, więc zależy mi na NYU, tam mógłbym grać w ich drużynie. Cóż, teraz już raczej mogę zapomnieć o stypendium Fundacji Diega Maradony, więc muszę pracować jeszcze ciężej.
– Ale dlaczego? Twoi rodzice na pewno mają na to odłożone pieniądze. Mogliby ci pomóc finansowo z czesnym. Twój dziadek chyba też jest dziany?
– Dziadek Polo? – Jordan zdziwił się, zastanawiając się, czy czasem Leopoldo Guzman nie ma jakiegoś ukrytego spadku.
– Nie, ten jest miły. Mówię o tym drugim, brzydkim, którego nie lubisz i postrzeliłeś w tyłek na polowaniu.
– Nie zrobiłem tego specjalnie. – Guzman powstrzymał się od śmiechu. – Nigdy nie poprosiłbym dziadka Mariano o pieniądze, mam swój honor. Poza tym on nie dałby złamanego centavo, żebym mógł się uczyć jak robić z siebie pajaca na scenie. Dziadek Mariano chętnie widziałby mnie w szkole wojskowej, żebym nauczył się „dyscypliny”. – Zakreślił cudzysłów w powietrzu, nie kryjąc co tak naprawdę myśli o pomysłach ojca Silvii.
Veda pokiwała głową, bo rozumiała jego punkt widzenia. Ona też mogła przecież poprosić Salvadora o wszystko, a on załatwiłby jej miejsce na uczelni po znajomości. Chciała jednak udowodnić swoją wartość i to, że zasługiwała na to stypendium.
– Jak widzisz, Veda, masz wielkie szczęście, że Juilliard przekonało się o twoim talencie. –Nieświadomy jej myśli Jordi zapewnił ją, zapewne uznając, że poprawia jej humor. Ona wymusiła lekki uśmiech, woląc się nie przyznawać, że tak naprawdę straciła stypendium. – Możesz już spokojnie pakować walizki, ja jeszcze trochę pracy mam przed sobą.
– Mogę zapytać dlaczego aktorstwo? Myślałam, że bardziej zależy ci na muzyce.
– Musicale pozwalają połączyć jedno z drugim.
– Wiem, ale… bycie aktorem to ciągłe udawanie. A ty wydajesz się taką osobą, która zawsze jest sobą i nikogo nie udaje. – Veda podzieliła się z nim tą refleksją, bo właśnie tak dał jej się poznać – mówił, co myślał, robił, co chciał, nie obchodziło go zdanie innych, a to często dostarczało mu kłopotów.
– Każdy udaje, Veda – oznajmił, poważniejąc. Zmarszczył czoło i zagrał kilka akordów na pianinie, które zaskrzypiało przeraźliwie. – Słyszałaś o „Teatrum Mundi”? To taka metafora świata jako teatru, gdzie każdy jest aktorem i odgrywa swoją rolą w zależności od sytuacji. Wszyscy nosimy maski.
– Ty też?
– Jestem świetnym aktorem. Nie wierzysz? – Udał, że jest oburzony jej brakiem wiary w jego możliwości. Zrobił to dla zgrywy, ale przez uśmiech przebijał smutek i nawet świetnemu aktorowi nie udało się tego ukryć. – Chcę opowiadać historie, zawsze chciałem. Wybieram bycie aktorem świadomie, bo nie chcę być marionetką w rękach lalkarza. Bycie manipulowanym i kontrolowanym – to najgorsze tortury, jakie można sobie wyobrazić. Nie zamierzam być pionkiem w tej grze, którą inni nazywają życiem. Sam chcę stanowić o swoim losie, a nie robić coś, bo tego oczekują ode mnie inni – rodzice, dziadkowie, politycy czy społeczeństwo w ogóle. Nie chcę zdawać się na los czy jakieś głupie klątwy…
– Jakie klątwy? – Veda zmarszczyła nosek, nie wiedząc, skąd ta nagła zmiana nastroju.
– Nieważne. – Jordan machnął ręką, bo sam wolał o tym nie myśleć. – Po prostu chcę być sobą. Nawet jeśli udaję, to robię to na własnych warunkach.

***

Lidia od kiedy pamiętała, zawsze miała na pieńku z nauczycielami w szkole. Może ze względu na swoje pochodzenie, a może dlatego że zabierała głos, kiedy coś jej się nie podobało, ale nigdy nie doświadczyła specjalnej życzliwości ze strony pedagogów. Conrado stanowił tutaj wyjątek, bo to dzięki niemu wyszła na prostą i odmieniła swoje życie. Leticia Aguirre i Anita Vidal zawsze traktowały ją serdecznie niczym dobre ciocie, za co była wdzięczna, ale nie czuła się wyróżniona, bo one wszystkich uczniów otaczały taką opieką. Marlena Mengoni była jednak zupełnie inna i Montes nie miała pojęcia, jak się z tym czuć.
Nie znała drugiej osoby w szkole, która lubiłaby Marlenę. Nauczycielka chemii raczej nie budziła sympatii ze swoimi sztywnymi zasadami i nieznoszącą sprzeciwu miną. Niektórzy wręcz się jej bali, a ona dopełniła tego wizerunku, kiedy praktycznie zmusiła połowę uczniów czwartych klas, by zrezygnowali z jej zajęć, bo są zbyt niekompetentni. Lidia jednak zawsze ją podziwiała i chciała z nią pracować. W świecie chemii pani Mengoni uchodziła niemal za boginię. Wszystko zmieniło się po tym, jak Lidia dowiedziała się o jej ciemnych interesach i teraz nie mogła już na tę kobietę patrzeć tak samo jak wcześniej.
Teraz również stała w pokoju nauczycielskich i słuchała uważnie instrukcji Marleny dotyczących praktyk w DetraChemie. Pani Mengoni wręczyła jej plan, według którego Lidia miała mieć możliwość poznać firmę od kuchni i zaznajomić się z produktami. Przedsiębiorstwo miało mnóstwo gałęzi, więc na brak wrażeń nastolatka na pewno nie będzie narzekała. Dreszczyk emocji będzie jej towarzyszył jeszcze długo, łącznie z tym dreszczem przechodzącym jej po plecach, kiedy tak przysłuchiwała się nauczycielce. Marlena nie okazywała względów nikomu, a jednak z jakiegoś powodu wybrała sobie Lidię jako protegowaną i nawet rzuciła w jej stronę coś na kształt uśmiechu, ale Montes odpowiedziała tylko krzywym grymasem. Czasami żałowała, że dowiedziała się prawdy o jej powiązaniach z włoską mafią i Los Zetas. Wcześniej było dużo łatwiej.
– Gdybyś miała jakieś pytania, daj znać. To jest telefon do mojego asystenta, Alessia. – Pani Mengoni wyciągnęła w stronę uczennicy wizytówkę, a ta złapała ją w dwa palce, z trudem powstrzymując wzdrygnięcie.
– Dobrze, pani profesor – wymamrotała tylko, w głowie mając przylizaną głowę Włocha, który pozbywał się ciała Eloya razem ze swoim koleżką. Na samą myśl robiło jej się niedobrze, ale nie chciała, żeby mama Daniela zmieniła co do niej zdanie, więc wysiliła się na blady uśmiech. – Dziękuję za tę szansę, proszę pani.
Marlena pożegnała się z nią i wyszła z pomieszczenia, ale kiedy Lidia w końcu wzięła się w garść i chciała zrobić to samo, zdała sobie sprawę, że nie jest sama.
– Lidio, pozwolisz na chwilę?
Fabian Guzman miał nieodgadniony wyraz twarzy, kiedy oderwał się od komputera i odłożył na bok okulary. Dziewczyna poczuła się skrępowana, kiedy zdała sobie sprawę, że przez cały czas tutaj siedział i zapewne słyszał jej rozmowę z nauczycielką chemii. Postanowiła już wcześniej, że ten facet wcale nie był taki zły i warto dać mu szansę, więc i tym razem przybrała niewinną minę, podchodząc nieco bliżej do profesora. Czuła się zupełnie tak, jakby wiedział, co chodziło jej po głowie, jakby domyślał się jej zamiarów rozpracowania DetraChemu, przez co miała lekkie wyrzuty sumienia.
– Pani Mengoni zaproponowała mi praktyki w swojej firmie. Interesuje mnie chemia – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– To bardzo miło z jej strony – odparł mężczyzna poważnym tonem. Wtedy zdała sobie sprawę, że wcale nie po to ją zatrzymał i zrobiło jej się głupio. Fabiana Guzmana nie obchodziły jej głupie praktyki, miał ważniejsze sprawy na głowie, a jedną z nich były wybory do samorządu uczniowskiego. – Przyjdź proszę na chwilę do sali samorządu. Zbieram wszystkich zakwalifikowanych kandydatów i chciałbym omówić z wami sprawy organizacyjne. Gratuluję – dodał na koniec, pokazując jej kartkę papieru z wydrukowanymi nazwiskami i liczbą podpisów, które udało im się zebrać w eliminacjach.
Niespecjalnie zdziwiły ją duże liczby przy nazwisko Guzmana i Daniela – obaj byli popularni, choć chyba z zupełnie różnych powodów. Jej żałosne pięćdziesiąt głosów, które uzbierała rzutem na taśmę teraz wydało jej się potwornie uwłaczające, szczególnie kiedy zobaczyła identyczną liczbę przy nazwisku Ignacia Fernandeza.
– Nacho też się zakwalifikował? – Nie mogła powstrzymać szoku i lekkiej złości. Ona tyrała jak wół i naprawdę jej zależało, a syn ordynatora obiecywał wszystkim skrócenie tygodnia nauki, w co wierzyli naiwni pierwszoroczniacy. – Jest nas tylko czwórka? Jestem jedyną dziewczyną…
Zamiast dumy ogarnęła ją frustracja. Było zupełnie tak, jak przewidział Guzman – w wyborach nie liczyło się, co sobą reprezentujesz, jakie wartości są dla ciebie ważne i co chcesz zmieniać, a raczej to ile osób cię lubi i jak wyglądasz. Nikt nie zagłosowałby na ofiarę losu, nikt też nie poparłby osoby, która na co dzień była bezimienna. Sam fakt, że dostała szansę kandydowania wydał jej się już ogromnym szczęściem, nie chciała tej szansy zmarnować.
– Potrzebuję też nazwisk waszych zastępców. Daniel Mengoni zgłosił Kevina Del Bosque, a ty? – Fabian popatrzył na nią z uprzejmym zainteresowaniem z piórem zawieszonym nad papierem.
– Rose Castelani – poinformowała go, przygryzając nerwowo policzek. Chyba wyczuł jej nerwy, bo skrobiąc po papierze, odezwał się niespodziewanie.
– To naturalne, że czujesz lekki stres związany z kampanią, ale pomyśl o nim jako o czymś, co cię zmotywuje. Samo kandydowanie może dać już wiele satysfakcji, bo zdobędziesz cenne doświadczenie na przyszłość. Teraz jest odpowiedni czas, żeby przemyśleć swój program wyborczy i dobrze się zaprezentować. Każdy wyścig ma swojego czarnego konia.
Zamrugała powiekami, zastanawiając się, czy profesor Guzman właśnie nie nazwał jej solidną kandydatką do wygranej. Czyżby uważał ją za czarnego konia? Na pewno nie miał na myśli Nacha, nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby go na przewodniczącego, zebrał podpisy tylko dlatego, że ludzie byli spragnieni wrażeń, a on zmanipulował trochę pierwsze klasy. Wydawałoby się, że Daniel ma wygraną w kieszeni, ale może nie wszystko było jeszcze przesądzone.
– Postaram się – powiedziała tylko, starając się zabrzmieć pewnie, jak ktoś kto był godzien tego stanowiska. Miała nadzieję, że jej się to udało.
– Lidio, przyprowadź Jordana na to spotkanie. Wiem, że potrafi być trudny, ale to ważne. Przyjaźnicie się, prawda?
Dziewczyna stłumiła głośne parsknięcie śmiechem i zakamuflowała je jako atak kaszlu. Wolała nie wyprowadzać Guzmana z błędu, bo jeszcze gotów był zabrać jej swój klucz do piwnicy, a przecież potrzebowała dostępu do rzeczy pana Valentina, by móc w pełni oddać się swojemu śledztwu w sprawie Marii Rosalindy de la Rosy.
– Proszę się nie martwić, zaciągnę go siłą, jak będzie trzeba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:30:56 02-04-25    Temat postu:

cz. 3

Lidia zachichotała złośliwie i opuściła pokój nauczycielski z dużo lepszym humorem. Po „aferze gumkowej” była wściekła na młodego Guzmana, bo przez niego rozeszła się plotka po szkole, ale kiedy ochłonęła, musiała przyznać, że nie zrobił tego przecież specjalnie, no i w końcu skłamał Conradowi, że gumki należały do niego i tylko poprosił ją o przechowanie, bo nie miał kieszeni w tym swoim fikuśnym garniturze od Marisy Fernandez. Tym razem „afera majtkowa” też nie była jego winą, zrobił dobry uczynek, pomagając jej z robalami i użyczając jej czystych ciuchów, a to ona nie pomyślała i wrzuciła je do prania, co obróciło się przeciwko niej. Postanowiła więc nie być mściwa. Natomiast uwaga Fabiana o tym jakoby przyjaźniła się z jego synem bardzo ją rozbawiła. Szczerze wątpiła, by Jordan miał jakichkolwiek przyjaciół, nawet z Vedą miał ciche dni, ale prawdą było, że przebywanie z nim ostatnio stało się odrobinę bardziej znośne ze względu na ich wspólne śledztwo. Chwilowe zawieszenie topora wojennego nie zamierzało jej jednak powstrzymać przed nabijaniem się z niego – z wielką chęcią zaciągnie go na spotkanie kandydatów, w końcu dla niego to na pewno tortura, a ona mimo swojego postanowienia o byciu wyrozumiałą, nie przegapiłaby okazji, by trochę się nad nim popastwić.
Jordana wypatrzyła na korytarzu bez problemu. Rzucał się w oczy głównie za sprawą obracających się za nim żeńskich głów, więc wystarczyło iść ich śladem. Kiedy jednak nie reagował na jej wezwania, zmuszona była pociągnąć go z tyłu za mundurek. Chłopak zachwiał się i odwrócił w jej stronę z gniewnym spojrzeniem. Wyciągnął z uszu bezprzewodowe słuchawki z jawną irytacją.
– Co jest, Guzman, słuchasz RBD, że nie słyszysz, jak cię wołam? Chodź, to ważne. – Machnęła mu ręką i poprowadziła korytarzem.
– Montes, naprawdę musisz przestać to robić. – Jordan wykrzywił wargi w oznace oburzenia. Nie znosił ludzi, którym trzeba było powtarzać kilka razy, co mają robić i nie znosił też takich, którzy za nic mieli sobie przestrzeń prywatną innych ludzi. Lidia poprowadziła go do gabinetu samorządu szkolnego, gdzie mieli poczekać na pozostałych, ale chyba nie zarejestrował tego faktu. – Nie możesz wciąż mnie zaczepiać w sprawie Jonasa, okej? Ściany mają uszy, a ty ewidentnie jakąś obsesję. Mówiłem, że dowiem się, co u Manfreda i się dowiedziałem, ale…
– Chwila moment, Guzman, o czym ty mówisz? – Lidia wyglądała na skonsternowaną, kiedy przypatrywała się jego zmarszczonym brwiom. – Zawołałam cię, bo mamy zebranie kandydatów na przewodniczącego samorządu. Twój tata kazał mi ciebie przyprowadzić osobiście, chyba nie sądził, że pojawisz się tutaj, jeśli on cię poprosi. – Dla podkreślenia swoich słów rozpostarła ramiona, wskazując na salkę konferencyjną, w której zwykle urzędował profesor Guzman i rada uczniowska.
– Och – wyrwało mu się, bo chyba się tego nie spodziewał. Jego wzrok pobłądził po ścianie, gdzie wisiały zdjęcia poprzednich przewodniczących. Franklin wybijał się na tle innych i trudno było temu zaprzeczyć. Na starszych zdjęciach widniał też jego ojciec, Basty Castellano, Ulises Serratos i Valentin Vidal, bo wszyscy piastowali kiedyś ten urząd. To była jakaś dziwna tradycja, której jednak nigdy nie miał ochoty pielęgnować. – Nie chce mi się brać w tym udziału. Powiedz mojemu ojcu, że później mi przekażesz szczegóły na temat wyborów – rzucił na odczepnego, kierując się do wyjścia.
– Chyba żartujesz! Jesteś moją konkurencją, nie ma opcji. – Lidia wypięła dumnie pierś, jakby chciała pokazać, że jest godna tytułu przewodniczącej, o który zabiegała. – Aleś się zrobił nerwowy, Guzman. Sprawa Manfreda aż tak cię zajmuje?
– Obiecałem przecież. – Poczuł się urażony jej słowami, kiedy poprawiał na ramieniu plecak. – Ale skoro nie interesuje cię, czego się dowiedziałem…
– Kto tak powiedział? Wracaj tutaj! – Krzyknęła, kiedy on już sięgał do klamki od drzwi. Pociągnęła go za mundurek, tym razem za kołnierz na plecach, sprawiając, że wygiął się nienaturalnie do tyłu i zabolał go kark. Rozmasował go z wyrazem bólu na twarzy. – Czego dowiedziałeś się o Manfredzie? Rozmawiałeś z doktorem Moralesem?
– Tak, wypisali go dziś rano. – Jordan sam nie był zachwycony tą informacją, ale mina Lidii wyrażała wręcz rozpacz. – Wszystko dobrze się wygoiło. Nie wiem, czy się z tego cieszyć – rzucił już sam do siebie, przypatrując się ze złością swoim dłoniom. Może gdyby coś spartaczył, kiedy wyciągał kulę młodemu Romowi, jego hospitalizacja potrwałaby dłużej. Szef chirurgii urazowej w San Nicolas był jednak pod wrażeniem jego wyczynu i poinformował go, że to w dużej mierze jego zasługa, że kolega Jonasa mógł opuścić szpital. – Dostał skierowanie na fizjoterapię w Pueblo de Luz, ale nie sądzę, żeby skorzystał.
– Dlaczego? Musi się w końcu pojawić! Doktor Sotomayor jest świetny, a Manfri jest z tych okolic, na pewno go odwiedzi, a wtedy my go przyprzemy do muru i każemy puścić więcej farby. – Lidia zacisnęła dłonie w pięści i uderzyła powietrze przed sobą, jakby gotowała się do walki.
– Spokojnie, Rocky Balboa, Manfred Marin nie ma ubezpieczenia, nie może skorzystać z porady w ramach funduszu. Jego pobyt w szpitalu w San Nicolas to była wyjątkowa sytuacja, Pueblo de Luz pokryło koszty hospitalizacji, byli do tego zmuszeni po interwencji policji wtedy w przychodni i założę się, że Ivan nie był zachwycony. Manfred musiałby się zgłosić dobrowolnie do Sotomayora i zapłacić z własnej kieszeni, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że będzie ryzykował w ten sposób. Pamiętaj, że jest poszukiwany nie tylko przez Los Zetas, ale też przez Barona i jego ludzi. Chłopak jest między młotem a kowadłem.
– Więc co proponujesz? Mamy po prostu czekać, aż ktoś z nich w końcu wyeliminuje Manfreda? Jeśli naprawdę widział mordercę Jonasa, to jest na celowniku, wiesz o tym. – Montes załamała ręce. Chciała dowiedzieć się prawdy, ale chciała też pomóc temu chłopakowi, któremu uratowali życie nie dalej jak miesiąc temu. Może i Manfri przyjaźnił się z młodym Altamirą, ale szczerze wątpiła, by był takim samym draniem jak on. Był zwyczajnym dziewiętnastolatkiem. – Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Baron Altamira albo Oliver Bruni kropną tego chłopaka!
– Cicho, nie krzycz tak! – Guzman instynktownie zasłonił jej usta dłonią, wyciągając szyję w stronę drzwi, by upewnić się, że nikt nie słyszał. – Jak na kogoś, kto bierze udział w tajnej akcji, lubisz zwracać na siebie uwagę, co? Ale z ciebie krzykaczka. Chcesz ogłosić całej szkole, że nauczyciel wuefu to członek kartelu?
– Który, Lalo czy Oliver? Och, zapomniałam, obaj pracują dla konkurencyjnych grup przestępczych – odcięła się sarkastycznie, co było zupełnie w stylu Guzmana. Chyba za dużo z nim przebywała.
– Weź się garść, Montes, bo zaraz to ty znajdziesz się na ich celowniku. – Guzman odetchnął, kiedy zdał sobie sprawę, że drzwi są szczelnie zamknięte i nikt ich nie słyszał. – I ja też nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami. Znajdziemy Manfreda, sprawdzę dziś w szpitalu, czy jest zarejestrowany do fizjoterapeuty. A ty masz znajomości u Romów, prawda? Popytamy. Ten twój cygański mechanik nadal ma pewnie ochotę wypić z tobą cappuccino – dodał już z lekką kpiną, czym sprawił, że miała ochotę go rąbnąć. – Jest w wieku Manfreda, tak? Pewnie go zna.
– Nie, Christian jest rok starszy od nas, Manfred jest z rocznika Jonasa i twojego brata, ale myślę, że mogli się znać, choć należeli do innych obozów. Jeden patriarcha scala kilka odrębnych grup – wytłumaczyła, uważając zapewne, że Jordan nie jest zaznajomiony w hierarchii romskiego taboru. – Jest obóz leśny, obóz górski, obóz na obrzeżach miasta i ten nad rzeką. Każdy ma swojego „starszego”. – Przełknęła głośno ślinę, myśląc o Eloyu, który przewodził rzecznej części taboru. Tej grupy już nie było, wynieśli się zapewne przekupieni przez wysłanników DetraChemu, by nie rozniosło się po miasteczku, że woda w rzece również jest skażona. – Manfred odwiedził Jonasa w areszcie dzień przed jego śmiercią. Myślisz, że to ma jakieś znaczenie?
– Na pewno. – Guzman nie miał co do tego żadnych wątpliwości. To był zbyt duży zbieg okoliczności. – Jonas mógł sypnąć nazwiskami, w tym Theo Serratosa, i nieświadomie narazić kumpla, kiedy rozmawiali po raz ostatni, dlatego Zetki polują na Manfreda i dlatego musimy go znaleźć pierwsi i wyciągnąć od niego wszystko, co on sam wie. Może wtedy w przychodni nie myślał trzeźwo, może majaczył przez leki i bliskie spotkanie ze śmiercią. Bez Manfreda błądzimy jak dzieci we mgle i nigdy nie uda nam się dojść do tego, czy to naprawdę Theo zabił Altamirę.
– Guzman, co się tam wtedy wydarzyło? – zagadnęła, bo nie dawało jej to spokoju. Jordan wydawał się być naprawdę zdeterminowany, by poznać prawdę. – W ten dzień, kiedy zginął Jonas, wiem, że byliście przed posterunkiem policji – ty, Felix i Patricio. Co tam robiliście?
– Felix ci nie powiedział? – Zdziwił się, unosząc brew do góry.
– Bez konkretów. – Lidia przyjrzała się swoim paznokciom, udając, że wcale aż tak bardzo ją to nie interesuje, ale w środku zżerała ją ciekawość. – Podobno Patricio bardzo to przeżywał…
– Można tak powiedzieć.
– Och, daj spokój, Guzman, powiedz coś! – Zezłościła się, bo próbowała go podejść, ale on nie chciał puścić pary z ust. – Czy Gamboa chciał… no wiesz… zrobić coś Jonasowi?
– Nie bądź głupia, Montes, ma siedemnaście lat. Niby co miał chcieć zrobić?
– Wiesz co. – Lidia założyła ręce na piersi, miotając z oczu iskry. – Patricio kochał się w Dalii. Miłość potrafi sprawić, że człowiek robi różne głupoty. Nielegalne głupoty – dodała, nie pozostawiając wątpliwości, że wszystkiego się domyśliła. – Poszliście powstrzymać Pata, żeby nie zrobił tego, co planował zrobić, czyli samosądu. Ale nieopatrznie zostaliście świadkami śmierci Jonasa, o czym nikt nie wie. Co tam widzieliście? Nie zauważyliście nic podejrzanego? Nie wierzę, że cała wasza trójka nie była w stanie zobaczyć, co się tam wydarzyło dokładnie.
– Za to możesz podziękować Felixowi. – Jordan nie wytrzymał i prychnął z irytacją. Do dziś dzień sobie to wyrzucał. – Gdyby mnie nie powstrzymał, mielibyśmy tego gnoja i nie byłoby problemu.
– Co masz na myśli?
– Chciałem za nim pobiec, za tym sukinsynem, który zastrzelił Jonasa, ale Felix mnie powstrzymał.
– Może uratował ci życie.
– Proszę cię! – Kolejne prychnięcie zabrzmiało nieco złowieszczo w pustej salce konferencyjnej. – Nie o mnie bym się martwił, a raczej o tego drugiego. Gdybym go złapał, nie byłoby co zbierać.
– Dlaczego tak cię to ubodło? Co Jonas ci takiego zrobił, że chciałeś go widzieć na długie lata w więzieniu? – Lidię bardzo nurtowała ta kwestia. Nawet teraz dłonie Jordana zacisnęły się w pięści i widziała to doskonale, mimo że trzymał je w kieszeniach.
– Och, no nie wiem… – Szatyn udał, że usilnie próbuje sobie przypomnieć występki syna patriarchy. – Może to kwestia tego, że był ćwokiem, który za nic miał drugiego człowieka i nigdy nie przegapił okazji, by kogoś poniżyć? Może to sposób w jaki traktował moją siostrę, obierając ją sobie za łatwy cel i wykorzystując, by zdobyć informacje? Może chodziło o to, jak traktował przez lata Valentinę albo że dostarczał dragi Roque i jestem prawie pewien, że to przez niego Gonzalez wykitował. Może nie lubiłem Jonasa, bo sprzedawał piguły mojemu bratu. Och, byłbym zapomniał – zgwałcił i zamordował moją byłą. Wystarczające powody dla ciebie, by go nienawidzić?
– Przykro mi – odezwała się cicho, czując lekki wstyd, że zmusiła go do tej refleksji. – Za to co zrobił Dalii, Valentinie i wielu innym powinien zgnić w więzieniu i cierpieć równie mocno. To masz na myśli?
– Dokładnie tak. Śmierć to dla niego nie kara, to wybawienie. – Teraz Guzman był już całkowicie poważny. Zrezygnował ze swojego ironicznego tonu głosu i widać było, że naprawdę czuje to, co mówi. – Nienawidziłem Jonasa, ale nie życzyłem mu śmierci. Za kogo ty mnie masz, Montes?
– W porządku, uważam tak jak ty – odezwała się, pokorniejąc lekko. – Też go nie cierpiałam, choć mi nigdy nie zrobił nic złego poza głupimi komentarzami. Jak tak teraz o tym myślę, nigdy nie spędzałam z Jonasem czasu sam na sam. Mój ojciec zawsze dbał o to, by mieć na mnie oko.
– Ceferino Montes może jednak nie jest taki zły, co? – podsunął chłopak, sam lekko dziwiąc się po tym stwierdzeniu. – Wiedział, że Jonas to niezłe ziółko i może wolał dmuchać na zimne. Dlaczego w ogóle zgodził się na wasze zaręczyny? Co Baron miał mieć z tego małżeństwa? Nie pojmuję tego.
– To jest nas dwoje. – Zaśmiała się ponuro, wzruszając ramionami. – Nigdy tego nie rozumiałam. Nie byłam czystej krwi, a Baron bardzo cenił sobie czystość rodu, więc to kompletnie bez sensu. – Wróżka Eleni kiedyś zdradziła mi, o co mogło chodzić. Podobno Baron ma wielkie ambicje. Nie chciał być tylko przywódcą Romów, on chciał wyjść do ludzi, zacząć bardziej udzielać się w miasteczku. Liczył, że jeśli jego syn bardziej się zasymiluje, to będzie miał przewagę. A ja jestem bratanicą Esmeraldy – ona i Valentin Vidal zawsze byli mediatorami między romskim obozem a ratuszem Pueblo de Luz. Wielu Cyganów podziwiało pana Vidala i słyszałam, że niektórzy traktowali go nawet jak przywódcę, co na pewno nie podobało się Altamirze. Pozazdrościł mu i chciał tego samego. Małżeństwo Jonasa ze mną miało pewnie przypominać to między Valentinem i Esmeraldą. Ja i tak bym za niego nie wyszła – dodała szybko, żeby postawić sprawy jasno. – Miałam już plan i chciałam uciec, jeśli tylko ich zamiary staną się bardziej poważne. Mój ojciec oddał moją rękę Jonasowi pod warunkiem, że będę miała osiemnaście lat, kiedy dojdzie do zaślubin. Właściwie to niewiele widywałam Jonasa.
– Chronił cię – zauważył Guzman, czując, że Ceferino Montes zaskarbił sobie u niego odrobinę szacunku, którego wcześniej nie posiadał. – Twój ojciec zawsze żył trochę na uboczu, prawda?
– Zgadza się. Ma mieszkanie w Valle de Sombras, w Drabiniance. Prawdziwa nora, ale przynajmniej są cztery ściany i dach nad głową. Całą kasę ładuje w hazard u Templariuszy. Karty zawsze bardziej go interesowały niż interesy z Baronem. Jest z nim tylko, kiedy dostaje kasę na pokera.
Zrobiło się trochę depresyjnie, bo na wspomnienie ojca poczuła ukłucie żalu. Był jej rodzicem, nieważne jakim, ale jednak. Jeśli ostatnią formą jego rodzicielskiej miłości było zapewnienie jej choć odrobinki bezpieczeństwa poprzez nadzorowanie jej spotkań z Jonasem i upewnienie się, że Cygan nie porwie jej, by wziąć za żonę, to miała zamiar się tego trzymać. Powróciła jednak do rzeczywistości, bo nie to było teraz ważne.
– Co zrobimy z Manfredem? Mam pogadać z Christianem i popytać znajomych? – zagadnęła, czując się zdeterminowana.
– Tak będzie najlepiej, ja też popytam tu i tam.
– Masz znajomych wśród Cyganów? Ty? – Lidia uniosła powątpiewająco brwi. Jordan wzruszył tylko ramieniem, nie rozumiejąc, co w tym złego, ale w końcu dał za wygraną.
– Kilku z nich chodziło z moim bratem do ogólniaka. W San Nicolas mieszka kilku Romów, którzy odcięli się od taboru, więc mam znajomości. W końcu jakoś musiałem się skontaktować z Jonasem… – Zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo, kiedy było już o sekundę za późno.
– Jak to, kontaktowałeś się z Jonasem? Kiedy? – Lidia patrzyła na niego intensywnie, domagając się odpowiedzi. Obiecali mówić sobie wszystko, co było ważne dla śledztwa, więc musiał wyjaśnić.
– To było w sierpniu, jak wróciliśmy z rodzicami do Pueblo de Luz po wakacjach. Dałem mu forsę, żeby nie sprzedawał już Dalii pigułek.
– Przekupiłeś go.
– Podasz mnie na policję? To nie jest przestępstwo.
– Usłuchał cię? – Montes wydawała się zszokowana.
– To zadziwiające, ile może zdziałać pokaźne kieszonkowe i jedna silna pięść. Wiedział, że ze mną nie może zadzierać. Myślałem, że usłuchał – dodał gorzko, bo ewidentnie jego perswazja nie zadziałała. – Słyszałem od Pata, że Dalia odstawiła te tabletki na uspokojenie, ale potem spotkała się z Jonasem po meczu i… – Urwał, woląc nie dokańczać. Oboje wiedzieli, co ma na myśli, bo Dalia Bernal spotkała się ze swoim dilerem, który zgwałcił ją i zadźgał na śmierć. Ta okrutna zbrodnia wstrząsnęła całą okolicą.
– Yyy Guzman? – Lidia ostrożnie ważyła słowa. Wiedziała, że jej kolega jest w gorącej wodzie kąpany, więc nie była pewna, jak zareaguje, jeśli mu o tym powie. – Słyszałam od Vedy, że podobno Yon słyszał od kogoś, że Dalia dostała od ciebie wiadomość i szła na spotkanie z tobą tej nocy, kiedy… no wiesz.
– Co? – Jordan próbował połapać się w tym dziwnym łańcuszku zależności. Kiedy dotarło do niego, co Lidia ma na myśli, zacisnął żuchwę i wyprostował się jak struna. – Nigdy nie wysłałem jej żadnej wiadomości.
Jordan wyglądał na totalnie skonfundowanego, ale kiedy Lidia otwierała usta, by powiedzieć coś więcej, akurat drzwi rozwarły się szeroko i do pomieszczenia weszli Daniel, Nacho i Fabian Guzman. Cała czwórka kandydatów wysłuchała w spokoju instrukcji opiekuna samorządu, który nadzorował wybory.
– Wytyczne w sprawie prowadzenia kampanii wyborczej i regulamin – podał wszystkim wydrukowe arkusze z zasadami i oczekiwaniami. – Jordan?
– Znam je na pamięć. – Chłopak machnął ręką, ale kiedy ojciec posłał mu spojrzenie nieznoszące sprzeciwu, dał za wygraną i wziął od niego papiery. – Musimy koniecznie wybierać zastępcę?
– Oczywiście i proszę, żebyście to potraktowali poważnie. W przeciwnym razie chyba nie powinniście kandydować. – Guzman nie pozostawił złudzeń, że nie zamierza dawać synowi taryfy ulgowej.
– Ja mogę od razu wpisać mojego zastępcę, a raczej zastępczynię – oznajmił Ignacio, dumnie wypinając pierś, jakby kogokolwiek to interesowało. – Możesz wpisać Carolinę Nayerę de la Vega.
– Carolina zgodziła się być twoją zastępczynią? – Lidia nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Nayera była wzorową uczennicą. Nie miała zdolności przywódczych, więc nigdy specjalnie nie angażowała się w radzie szkoły, ale była chyba ostatnią osobą, która poparłaby kandydaturę Fernandeza. – Jak ją zmusiłeś?
– Nie musiałem jej zmuszać. Oszalałaś? – Oburzył się syn ordynatora, upewniając się, że Fabian wpisał nazwisko Caro na papierze, a następnie obserwując, jak opuszcza pomieszczenie. Widocznie zastępca gubernatora wolał nie uczestniczyć w słownych przepychankach. – A poza tym Carolina nie jest tylko moją zastępczynią. Jest też moją dziewczyną.
Jordan zaśmiał się w swoim stylu niczym złośliwa hiena, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałych. Wszyscy byli jednak poważni, więc uspokoił się i spojrzał na syna ordynatora w wielkim szoku.
– Carolina z tobą chodzi? Co to ma być, „Baśnie tysiąca i jednej nocy”? – zakpił, ale Nacho miał taki wyraz twarzy, że jasne było, iż nie żartuje. – W takim razie to ona chyba oszalała.
– Wiesz co, Jordan, nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale może kiedyś będziemy rodziną. – Tym razem to Fernandez się roześmiał. – Kiedyś by mnie to obrzydziło, ale teraz? Chętnie zjem z tobą wigilijną wieczerzę na El Tesoro. Zaproszę cię do moich włości.
– Co ty pierdo… – Jordan urwał, nie chcąc przeklinać. Odetchnął głęboko i dokończył już bardziej stonowanym językiem: – Co ty kombinujesz?
– Nic nie kombinuję, tak tylko mówię. Carolina to świetna partia, nie? Quen pewnie wypłakuje sobie oczy, że ją stracił, ale ja na tym korzystam. Niezła z niej laska. – Nacho wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że serce nie sługa, po czym pomachał złośliwie w stronę Lidii i Mengoniego i wyszedł z sali.
– On chyba jest niepoważny! – Lidia nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. – Caro ledwo zerwała z Quenem i nagle rzuciła się w ramiona Nacha? Coś tu nie gra.
– Może stwierdziła, że ona i Enrique do siebie nie pasują – podsunął Daniel, ale oberwał tylko mordercze spojrzenie od Jordana, a Lidia także nie była przekonana co do jego słów.
– Nie, to nie to. Nie podoba mi się jego głupkowaty humor. O co chodziło z tą rodziną? –Montes zwróciła się do Jordana, a on tylko wywrócił oczami.
– Carolina jest moją dalszą kuzynką, a Ignacio jest święcie przekonany, że El Tesoro przejdzie kiedyś w moje ręce. Nieważne, to idiota.
– Ma trochę racji, to byłaby sukcesja boczna – zauważył Mengoni, wtrącając się do rozmowy. – Jeśli wszyscy z rodziny de la Vega umrą bezdzietnie, to dziedziczenie przechodzi w linii bocznej na wujostwo i kuzynostwo, a Guzmanowie są ostatnimi żyjącymi krewnymi. Don Leopoldo otrzymałby prawa do ziemi. Wszystkie jego dzieci odziedziczyłyby część spadku, chyba że spisałby testament i przekazał je jednemu z nich. Przy takiej hacjendzie jak El Tesoro to logiczne, że nikt nie chciałby dzielić ziemi między kilka osób, więc na pewno wyznaczyłby jednego spadkobiercę. Myślę, że profesor Guzman przejąłby pieczę nad ziemią, ewentualnie wykupiłby części przepisane na siostry. Więc jeśli Fabian umrze, ziemia rzeczywiście przypadnie w udziale tobie i Neli, ale sądząc po tradycji rodzinnej, zwykle dostawał ją najstarszy mężczyzna w rodzinie…
– Musi ci się bardzo nudzić, Donatello, skoro analizujesz drzewo genealogiczne mojej rodziny – warknął Jordan, czując, że ma kolejny powód, by go nie lubić i postanowił dopisać to do swojej listy. – Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, nikt już tak nie myśli.
– Daj spokój, nawet największy ignorant wie, że El Tesoro jest najbardziej pożądaną ziemią, nikt nie zrezygnuje z niej tak łatwo.
– Chcesz się założyć? Poczekajmy, aż wszyscy moi krewni wykorkują, to ci pokażę, jak łatwo jest się zrzec testamentu, matole. – Czuł się już naprawdę wściekły po tych głupich rozważaniach. Za kogo on się w ogóle miał, za specjalistę od prawa spadkowego? Gadał jak prawnik, jak jakiś sztywniak z kancelarii Adama Castro albo ktoś, kto mógłby pracować dla Fabiana. Jordan miał już powyżej uszu tych wszystkich głupich analiz. – Ani Carolina, ani Astrid, ani ciotka Prudencja nigdzie się nie wybierają, więc skończ z tym. A jeśli Ignacio uważa, że związek z Caroliną zapewni mu prestiż i kiedyś będzie panem na El Tesoro, to jest idiotą, ale niech mu będzie i niech marzy do woli. Idę – oświadczył, podchodząc do drzwi. Przy klamce zatrzymał się jeszcze, ponaglając wzrokiem Lidię, która jednak w ogóle chyba nie słuchała tej rozmowy, zbyt zajęta przetwarzaniem informacji o tym, że mądra Caro zaczęła chodzić z głupkiem Ignaciem. – Idziesz, Montes?
– Co? Ale dokąd? – zapytała nieprzytomnie, a Guzman tylko westchnął i wzrokiem próbował przekazać jej zakodowaną wiadomość.
– Mieliśmy skończyć projekt na historię.
– Jaką histor… ah! – Zdała sobie sprawę, że to szyfr odpowiednio szybko, zanim Daniel się połapał. – No ale to po treningu, wcześniej nie mogę.
– Niech ci będzie. – Rzucił ostatnie ostrzegawcze spojrzenie Mengoniemu i wyszedł, zostawiając tę dwójkę samych.
– Co to za projekt na historię? Myślałem, że skończyliście już u panny Santillany – zagadnął syn Marleny z ciekawością, a Lidia dopiero teraz zdała sobie sprawę, że została z nim sam na sam od czasu „afery majtkowej”.
– Mmm musimy jeszcze coś dokończyć, to na dodatkową ocenę. Bazyliszek nas nie oszczędza – wytłumaczyła zdawkowo i odetchnęła głęboko, wreszcie znajdując w sobie odwagę. – Słuchaj, Daniel, chciałam cię przeprosić za Conrada i w ogóle… to było bardzo nie fair i strasznie, ale to strasznie mi głupio za to, co zrobił.
– Nie przepraszaj, Lidio, Veda już mi wszystko wytłumaczyła. To nawet trochę zabawne. – Uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy i pokazać, że nic się nie stało, ale jej wcale do śmiechu nie było. – Profesor Saverin trochę mnie przeraził, ale martwi się o ciebie, a to godne podziwu.
– Nie, akurat tutaj zachował się nieładnie. Ja nie jestem taka…
– Wiem, Lidio, w porządku, naprawdę.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie zaprzeczyłeś, kiedy Conrado z tym do ciebie przyszedł? Mogłeś powiedzieć prawdę, że to nie jest twoja bielizna. Lepiej byś na tym wyszedł – zasugerowała, czując, że pieką ją policzki, bo sprawa była nadal świeża.
– Nie chciałem, żebyś miała problemy – odparł zgodnie z prawdą, a ona poczuła się jeszcze gorzej.
Daniel Mengoni był prawdziwym dżentelmenem, wolał narobić sobie kłopotów u nauczyciela i zastępcy burmistrza niż postawić Lidię w złym świetle.
– Dziękuję, ale nie rób tego więcej. Wolałabym nie musieć tego odkręcać w taki sposób – poprosiła, bo chociaż było to miłe, narobiło więcej szkód. – Conrado powinien z tym przyjść do mnie. Jeszcze raz przepraszam.
Mengoni uśmiechnął się lekko, sygnalizując, że wszystko gra, ale ona nie była przekonana. Jeśli wcześniej bawili się w podchody, tak teraz już całkowicie straciła szansę na randkę. Pomyślała o słowach koleżanek – może rzeczywiście powinna wziąć sprawy w swoje ręce i sama go gdzieś zaprosić? Czekała jak głupia na jakiś ruch z jego strony, licząc na księcia z bajki, ale być może w dzisiejszych czasach to księżniczki jeździły na białych koniach i to właśnie ona powinna przejąć kontrolę. Wzdrygnęła się, kiedy przed oczami stanął jej obraz białej klaczy, która niegdyś należała do Barona Altamiry. Nie lubiła koni i chyba nie chciała konno odjeżdżać w stronę zachodzącego słońca, wystarczyło jej zwykłe wyjście do kina. Otworzyła usta, postanawiając zrealizować swój plan, ale wtedy rozległ się dzwonek na lekcje.
– Och, muszę lecieć na historię. Do zobaczenia później? – zagadnął, a ona pokiwała głową.
– Pewnie.

***

Ignacio wyjątkowo nie chwalił się przesadnie swoim związkiem z Caroliną, ale i tak ta informacja obiegła szkołę z szybkością błyskawicy. Anna Conde jak zwykle miała sporo do powiedzenia w tym temacie i nie omieszkała podzielić się swoją teorią w damskiej szatni przed środowym treningiem siatkówki, który dziewczęta miały łączony z chłopakami według nowych zasad trenera.
– To przecież oczywiste, że Caro sobie to doskonale przekalkulowała – mówiła córka Violetty, przebierając się przy koleżankach bez zbędnej krępacji. – Zawsze była bardzo ambitna, no a teraz przylgnęła do niej łatka „dziedziczki El Tesoro”, więc musi dbać o reputację.
– Gdyby dbała o reputację, nie związałaby się z Nachem, litości. – Lidia wywróciła oczami po tych słowach. W końcu osiemnastolatek nie cieszył się dobrą sławą w szkole.
– No a co, miała lepiej chodzić z Quenem, który nic sobą nie reprezentuje? Ignacio jest synem ordynatora, pochodzi z dobrej rodziny, a ojciec Ibarry siedzi w więzieniu za zabójstwo.
– Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym – poprawiła ją Rose, wciągając na siebie sportową koszulę. Anakonda zawsze potrafiła popsuć wszystkim humor w szatni. – I Quen też jest z dobrej rodziny.
– Tak, ale jest adoptowany, a to zupełnie zmienia postać rzeczy. No a poza tym jak to w ogóle wyglądało? Formalnie są kuzynostwem, nie? Dalekim bo dalekim, ale mimo wszystko ich związek był trochę, no wiecie, chory.
– Bez przesady, to żadne kazirodztwo, sama mówiłaś, że jest adoptowany. Przestań sobie wycierać gębę kolegami i koleżankami z klasy. Wszyscy wiemy, że po prostu jesteś zazdrosna. – Olivia stanęła przed dziewczyną w samym staniku i podparła się pod boki, by dodać sobie powagi. Nikogo jednak nie przestraszyła. Anna była wyższa, silniejsza i trenowała w przeszłości judo, więc położyłaby ją jednym palcem.
– Nie jestem zazdrosna, ja i Nacho to już przeszłość. – Conde prychnęła, wiążąc włosy w wysoki kucyk. – A ja zaczynam myśleć na poważnie o przyszłości.
– A co, też zaczynasz sobie szukać kandydata na męża? – Bustamante zarechotała, naigrywając się ze szkolnej plotkary. – Nie rozśmieszaj mnie, mamy 2016 rok, a nie 1916.
– Nie mówię o wyjściu za mąż. Ale co ciebie to w ogóle interesuje? Ty nigdy nawet nie miałaś prawdziwego chłopaka.
– A ty może miałaś? Bzykanie się z Ignaciem, kiedy jemu pasuje, to chyba nie był prawdziwy związek, co?
– Dziewczyny, dajcie spokój, nie ma powodu do kłótni. – Veronica stanęła między nimi, próbując zażegnać kryzys, ale nieświadomie tylko pogorszyła sytuację.
– Odezwała się ta, co spała z połową szkoły w San Nicolas – warknęła Anna i odwróciła się w stronę swojej szafki.
Serratos zarumieniła się po tych słowach, a Olivia wycofała się, by dokończyć przebieranie. Dziewczyny potrafiły być naprawdę okrutne.
– Myślisz, że oni tak na serio? – Rose zwróciła się do Lidii, kiedy przebrane kierowały się już na salę gimnastyczną. – Nacho wydaje się być całkiem pewny siebie.
– Bo jest. Na spotkaniu kandydatów do samorządu bardzo był z siebie zadowolony. Gadał jakieś bzdury, zresztą jak zawsze, ale myślę, że nie miał powodów do kłamstwa. – Montes zmierzyła krzywym spojrzeniem Fernandeza, który razem z grupką chłopaków z drużyny piłkarskiej rozgrzewał się po drugiej stronie sali gimnastycznej. Miał wyjątkowo zadowoloną minę, a to jej się nie podobało. – To przykre, że Carolina zerwała z Quenem bez słów wyjaśnienia, a teraz nawet nie chce z nami rozmawiać.
– Znasz ją, jest dosyć skryta, tylko stypendium jej w głowie.
– Czy to znaczy, że Quen jest wolny? – Odezwał się zaciekawiony dziewczęcy głos tuż za nimi. Obie Lidia i Rose obróciły głowy, by zobaczyć Amelię Estradę, która przysłuchiwała im się przez całą drogę z szatni do sali gimnastycznej. – No co? Fajny jest.
– Nie za stary dla ciebie? – Primrose zmierzyła córkę gubernatora przenikliwym spojrzeniem. Wszyscy byli jeszcze młodzi i robili głupoty, ale Mia wydawała się jeszcze prawdziwą smarkulą. Pamiętały ją z pidżama party u Lidii, kiedy gadała jak najęta i ciekawa była wszystkich najświeższych plotek ze szkoły.
– Mam prawie siedemnaście lat – przypomniała, wypinając się, jakby chciała pokazać, że natura hojnie ją obdarzyła. Wzbudziła tym tylko politowanie obu koleżanek z drużyny.
– Ale jeszcze masz szesnaście lat, a Quen już jest pełnoletni. – Castelani pokręciła tylko głową na ten dziwny pomysł.
– I co z tego? Jest tylko rok starszy ode mnie, to nic złego. Nacho też jest rok starszy od Caroliny.
– Tak, ale oboje są pełnoletni. Zresztą nieważne. – Lidia ukróciła temat. Naprawdę nie chciała teraz swatać Quena, a Amelia potrafiła być irytująca. – Chodźmy grać, trener pewnie znów wymyślił coś dziwnego, ostatnio mu odbija.
– Uważaj, żeby cię nie usłyszał. – Hugo wyrósł nad nimi, sprawiając, że wszystkie trzy lekko podskoczyły. Delgado posłał im tylko ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie prowokowały Olivera, który od kilku dni chodził nabuzowany i nie wiadomo było, kiedy wybuchnie ani co jest tego powodem. – Wszyscy, zbiórka pod siatką! – zawołał całą grupę, zarówno chłopców jak i dziewczęta, gwiżdżąc, by przywołać wszystkich do porządku.
Oliver Bruni stał w lekkim oddaleniu z ramionami założonymi na piersi. Wzrokiem liczył wszystkich zawodników łącznie z rezerwowymi, którzy wykorzystywali łączone treningi, by trochę się pokazać.
– Panie trenerze, to nie fair, oni mają przewagę. – Anna jak zwykle miała coś do powiedzenia na każdy temat, kiedy Oliver podzielił grupę na dwa zespoły – zadaniem jednej grupy było zaserwowanie piłki, a drugiej przyjęcie, rozegranie i wyprowadzenie ataku. Składy były podzielone według płci i to budziło wątpliwości nastolatki, która chyba nie chciała oberwać od chłopaków. Gdzieś z boku kilku piłkarzy odbijało piłki o ścianę, czemu towarzyszył okropny hałas, bo mieli sporo krzepy.
– Za chwilę będzie zmiana – powiadomił ją Hugo, naprawdę nie rozumiejąc, o co tyle krzyku. Kiedy on chodził do szkoły, wszystkie lekcje odbywały się wspólnie i nikt nie miał z tym problemu. – A potem zagramy krótki mecz, żebyście trochę oswoiły się z sytuacją.
– Nadal uważam, że granie z chłopakami nie jest sprawiedliwe.
– Życie nie jest sprawiedliwe, Conde, nie zawsze dostaniesz to, czego chcesz, pogódź się z tym i trenuj z resztą albo wypadniesz ze składu i turniej dla ciebie się skończy, zanim na dobre się zaczął. Zrozumiano? – Bruni powoli tracił cierpliwość.
Anna pokiwała głową, zamykając już usta, bo trener wydawał się być w bojowym nastroju. Zaczęła przyjmować piłki od chłopaków, którzy w większości się popisywali. Wkrótce przedramiona miała całe czerwone i obolałe, ale dzielnie to zniosła, podobnie jak reszta dziewczyn. Lidia jako pani kapitan próbowała zagrzać koleżanki do boju, ale nie należało to do najłatwiejszych zadań, skoro sama miała ochotę ukatrupić Ignacia Fernandeza, na którego trafiała za każdym razem, kiedy była jej kolej. Syn Alda celowo serwował w nią z całej siły. Wszystkie piłki przyjmowała w punkt, czym chyba zaczęła go irytować – może liczył, że ją wytrąci z równowagi – bo zaczął też dodatkowo czynić jej przez siatkę wredne komentarze.
– Co ci odbiło, Nacho? Wściekły jesteś, że razem kandydujemy do samorządu czy co? Zbastuj trochę, bo rączka będzie cię boleć od tego walenia w piłkę. Mi i tak to wisi, jak mocno serwujesz, bo przyjmę wszystko – dodała na wszelki wypadek. Postanowiła dać mu znać, że jego próby wkurzenia jej wcale nie działały, ale nie było to do końca zgodne z prawdą, bo powoli traciła panowanie. Akurat role się odwróciły i teraz to dziewczyny miały poćwiczyć zagrywanie, a chłopacy przyjęcie po drugiej stronie siatki.
– Jesteś niemożliwa. Jeszcze mi się pytasz, co mi takiego zrobiłaś? W ogóle przekazałaś El Arquero wiadomość ode mnie czy wyrzuciłaś liścik? – warknął, sycząc wściekle w jej stronę przez szpary w siatce. Nadal był o to zły, bo w końcu okazja, by uciszyć wuja Hernana przepadła bezpowrotnie. Nie mieli już okazji porozmawiać, bo każde odeszło na swoją pozycję, ale Lidia wyraźnie usłyszała wiązankę przekleństw pod nosem chłopaka. – Księżniczka z cygańskiego rynsztoka – prychnął, czym tylko bardziej ją rozsierdził.
Nie namyślając się długo, stanęła na swojej pozycji do zagrywki, podrzuciła piłkę, podskoczyła i uderzyła z całej siły, posyłając podkręconą prosto na drugą stronę boiska i celując nią we wkurzającą gębę Fernandeza. Z czego jak z czego ale ze swojego siatkarskiego serwisu i mocnego ataku była niebywale dumna. Myślała, że go to zaboli, że chociaż trochę jej ulży, kiedy zobaczy go u pielęgniarki. Ignacio Fernandez nigdy nie szczędził wrednych komentarzy pod jej adresem, wciąż ją atakując odnośnie jej romskiego pochodzenia, a tego miała już po dziurki w nosie. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że wcale nie trafiła tam, gdzie zamierzała. Ktoś w bardzo niefortunny sposób stanął jej na drodze i omyłkowo przyjął cios wymierzony w bramkarza. Jęk bólu rozszedł się po sali gimnastycznej razem z syknięciami chłopaków, którzy łączyli się z kolegą w cierpieniu. Jordan, który też miał ochotę przywalić Nachowi i już nawet zmierzał w jego stronę, nieświadomie wystawił się na cel, a teraz zwijał się zgięty w pół, trzymając się za czułe miejsce, które niestety znalazło się w polu rażenia.
– O, stary, poczułem to aż w kościach – syknął Jorge, przyglądając się ze współczuciem jak Guzman próbuje dojść do siebie po nagłym ataku, którego był niewinną ofiarą.
– Sorry, celowałam w Fernandeza. Wszystko okej? – Lidia podeszła do siatki, ale Jordan wystawił w jej stronę ramię, uniemożliwiając jej bliższe podejście. Nie mogła powstrzymać nerwowego chichotu na widok jego zbolałej miny. – Przyłóż sobie lód.
Jordi posłał jej mordercze spojrzenie, krzywiąc się tylko bardziej. Ból był nie do zniesienia i tylko faceci mogli wiedzieć, co teraz czuje. Może właśnie dlatego tylko męska część publiczności nie chichotała, bo wszyscy zjednoczyli się z nim w tej agonii.
– No i zobacz, co zrobiłaś, cygańska księżniczko – rzucił Ignacio z drwiną w głosie. – Ukróciłaś właśnie ród Guzmanów.
– W ciebie celowałam, debilu, nie zmuszaj mnie, żebym znów to zrobiła! – warknęła, wystawiając palec wskazujący w stronę Fernandeza, chcąc mu pogrozić.
– Jeśli masz takiego cela, to twoje groźby są bez pokrycia – syknął Jordan, wydychając powoli powietrze. Naprawdę zobaczył mroczki przed oczami po ataku, jaki mu zaserwowała.
– To po jaką cholerę znalazłeś się w polu rażenia? Trzeba było zejść z drogi! – Montes oburzyła się tylko bardziej. Obrywało jej się za coś, co zrobiła nieumyślnie. Na domiar złego trener w końcu zainteresował się tym, co działo się na boisku i podszedł bliżej, dokonując oględzin.
– Guzman, co jest grane? – zapytał, choć widok napastnika trzymającego się za genitalia raczej mówił sam za siebie.
– Montes upewnia się, że będę bezpłodny, trenerze – rzucił słabym głosem, na co Lidia tylko bardziej się obruszyła.
– Celowałam w Fernandeza! – usprawiedliwiła się, co kilka osób skwitowało śmiechem, łącznie z Ignaciem, który miał niezłą radochę.
– Następnym razem celuj lepiej. – Bruni pokręcił głową, patrząc na Jordana z wyrazem zrozumienia na twarzy, chyba mu współczuł. – I nie próbuj mi wykastrować najlepszego napastnika, Montes. Guzman, idź do pielęgniarki i przyłóż lód, zanim zaczniesz śpiewać sopranem. A ty się tak nie ciesz, Fernandez, siadaj na ławkę.
– Ale ja nic nie zrobiłem! – Nacho poczuł się niesprawiedliwie. Jak zwykle obrywało mu się za błędy innych, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– Zrobiłeś wystarczająco. Siadaj. – Oliver nie chciał słyszeć żadnej dyskusji. Gestem nakazał bramkarzowi odpuszczenie dzisiejszego treningu, nie miał siły się z nim użerać. Nie cierpiał go, Remmy Torres spędzał z nim zdecydowanie za dużo czasu. Kiedy Nacho obrażony na cały świat usiadł z boku obok kilku rezerwowych z drużyny piłki nożnej i siatkówki, Bruni zwrócił się do Lidii: – A ty naprawdę musisz zacząć kontrolować siłę. W siatkówce jest ważna, ale nie tak ważna jak odpowiednia precyzja.
– Ale naprawdę to nie moja wina, to Guzman wlazł mi w moją strefę zagrywki i…
– Nie tłumacz się. Poćwiczcie z Veronicą, ona świetnie celuje.
Lidia poczuła się tak, jakby Oliver dał jej policzek w twarz. Znów ją porównywał do Serratos, a ona miała tego po dziurki w nosie. Oczywiście, że Veronica świetnie celowała, była świetna we wszystkim, łącznie z łucznictwem, co tylko bardziej ją zdenerwowało. Chyba pora zacząć dokształcać się i w innych dziedzinach sportu.

***

Lidia nienawidziła szpitali, zbyt wiele czasu spędziła w nich za dzieciaka, obserwowała, jak jej mama nikła w oczach, więc teraz omijała takie placówki szerokim łukiem. Staż w przychodni dla potrzebujących służył jako forma radzenia sobie z traumą i szło jej to całkiem nieźle, choć nadal wzdrygała się na widok krwi. Teraz jednak musiała pojawić się w klinice Valle de Sombras, by odebrać zaświadczenie o zdolności do wykonywania praktyk w DetraChemie. Nie spodziewała się, że dostanie jakieś poważne zadania, ale i tak Marlena Mengoni dbała o to, by wszyscy jej pracownicy, nawet praktykanci, mieli wymagane aktualne badania. Mimo całej tej otoczki wokół nauczycielki chemii, Montes odczuwała pewną ekscytację na myśl, że zobaczy laboratorium z prawdziwego zdarzenia i pozna tajniki pracy w tym przedsiębiorstwie. Nie powiedziała tego jednak głośno, bo Guzman gotowy był ją zwymyślać. Korzystając z okazji, że i tak musiała załatwić formalności, postanowili dowiedzieć się czegoś o Manfredzie, ale jak na razie nie mieli szczęścia.
– Poczekaj tutaj na to zaświadczenie, a ja zaraz przyjdę – poinformował ją Jordan, kiedy stali razem przy recepcji szpitala.
– Dokąd idziesz? – Lidia nie wyglądała na zachwyconą, że chce ją tam zostawić samą. Widok białych kitli i charakterystyczny zapach sprawiały, że kręciło jej się w głowie.
– Muszę odwiedzić urologa po twojej dzisiejszej akcji na treningu – rzucił złośliwie, ale kiedy ona już otwierała usta, by jakoś się usprawiedliwić, wytłumaczył: – Idę znaleźć tego konowała Sotomayora, dowiem się, czy Manfred się z nim kontaktował.
– Cały ty. Dlaczego nazywasz Sergia „konowałem”? To dobry lekarz – zwróciła mu uwagę, nie rozumiejąc, dlaczego kolega z klasy był tak wrogo nastawiony do każdego.
– Nie lubię gościa. Czy ja muszę wszystkich lubić? Też na pewno masz ludzi, którzy nie wzbudzają twojej sympatii.
– Owszem, ale jak widzisz, potrafię odłożyć na bok uprzedzenia, jeśli sprawa tego wymaga, w końcu jestem tutaj z tobą – oświadczyła, nie pozostawiając wątpliwości, że mówiła o nim. – A ty nikogo nie lubisz.
– To nieprawda, lubię wiele osób.
– Wymień przynajmniej trzy. – Lidia założyła ręce na piersi, a kiedy Guzman nabrał powietrza, chcąc odpowiedzieć, szybko go ubiegła: – I nie liczy się twoja siostra, babcia czy ciocia.
– Niech ci będzie. Lubię Castellanów, wystarczy? – Jordan wzruszył ramionami. Dyskusje o sympatiach i antypatiach nie były na szczycie jego listy rzeczy do zrobienia. Może miała rację, może nie przepadał za większością ludzi, ale przecież miał ku temu solidne powody. – Też nie jesteś towarzyskim promyczkiem – zauważył, podchodząc do recepcji, by zapytać pielęgniarkę, kiedy Sotomayor zaczyna dyżur i czy może zerknąć w jego grafik.
Lidia w tym czasie miała chwilę, by rozejrzeć się po korytarzu. Zamiast na białych ścianach, wózkach z lekami czy pikaniu maszyn monitorujących czynności życiowe, które słyszała doskonale z sal pacjentów, wolała skupić się na ludziach. Niektórzy przychodzili tutaj na rutynowe badania, inni na zaplanowane zabiegi, jeszcze inni dowiadywali się tutaj, że nie zostało im zbyt wiele czasu. Zaczęła się zastanawiać, ile z osób obecnych w poczekalni usłyszy dzisiaj złe wieści. Miała nadzieję, że żadna. To uczucie pogłębiło się tylko, kiedy na końcu korytarza dostrzegła znajomą twarz pani Ramirez, która jakiś czas temu odwiedziła przychodnię dla potrzebujących z doskwierającymi jej objawami w obrębie układu pokarmowego.
– Zobacz, Guzman, pani Ramirez tu jest! – Przez chwilę nawet się ucieszyła. Ich mała samozwańcza akcja, podczas której Jordan nagiął przepisy i dopisał do skierowania pacjentki kilka ważnych badań, podszywając się pod doktora Alvareza, chyba przyniosła zamierzone rezultaty, skoro kobieta otrzymywała pomoc. Następnie jednak zwróciła uwagę na figurę kobiety i uderzyła ją duża zmiana. – Bardzo schudła…
Jordan odszedł od recepcji i spojrzał w tym samym kierunku co Lidia. Pani Ramirez, jeszcze do niedawna sympatyczna i pulchna trzydziestodziewięciolatka, teraz straciła na wadze. Rozmawiała akurat z jakąś kobietą, która przysiadła się do niej w poczekalni.
– Kim jest ta kobieta, to jakaś lekarka? Nie ma kitla. – Lidia jak zwykle interesowała się sprawą odrobinę za bardzo. Odczuła niepokój i musiała się upewnić, że pani Ramirez nic nie jest. – To pewnie dietetyczka, co? Wiedziałam, że tak będzie! Znów bagatelizują jej objawy i wmawiają jej, że musi schudnąć! Spójrz tylko na nią, niknie w oczach. Zmuszają ją na pewno do jakiejś restrykcyjnej diety. Guzman? – Lidia ponagliła kolegę, uderzając go lekko w ramię, żeby w końcu jej odpowiedział.
– Nie, to nie dietetyk – poinformował ją, sam napinając szczękę, co nie uszło jej uwadze. – To psycholog – wyjaśnił, a Montes poczuła, że ziemi osuwa się jej spod nóg.
– Psycholog onkologiczny, prawda? – dopytała, a on pokiwał głową, choć nie musiał, bo dziewczyna już doskonale wszystko zrozumiała.
– Chodź, Montes, Sotomayor nie ma dziś dyżuru, zapytam go innym razem.
Nie była w stanie zarejestrować, kiedy wyszli z kliniki i skierowali się wolnym krokiem w stronę Pueblo de Luz. W głowie cały czas miała obraz pacjentki z lecznicy dla potrzebujących, która musiała się borykać z trudną diagnozą zupełnie sama.
– Myślisz, że powinnam ją odwiedzić? Ona nie ma nikogo, sama przecież mówiła. Nie ma męża, nie ma dzieci. Musi jej być bardzo ciężko. – Spuściła głowę, gapiąc się w swoje tenisówki. Wiedziała, że to nie było do końca etyczne, że lekarze pewnie krzywo by na to patrzyli, pani Ramirez też mogła sobie tego nie życzyć, ale już wcześniej przypomniała jej o matce i nie mogła nic na to poradzić.
– Montes, nie obwiniaj się, zrobiłaś więcej niż ktokolwiek, zauważyłaś jej objawy i dzięki temu mogli szybko zacząć leczenie. – Jordan chyba czytał jej w myślach, kiedy wypowiadał te słowa. – Miała szczęście, że trafiła na ciebie. Gniot zaleciłby jej tylko leki na refluks i więcej ruchu.
– Ma szczęście, bo dałeś jej skierowanie na gastroskopię i rozszerzony pakiet badania krwi z markerami – dodała, bo chociaż była to marna pociecha to sam fakt, że nie pozostali obojętni, a pani Ramirez mogła zacząć odpowiednie leczenie, był lekko pokrzepiający. – Ma to samo co moja mama, prawda?
– Musiałbym zobaczyć wyniki badań, ale tak przypuszczam, sądząc po objawach, które zgłaszała – odparł, wciskając ręce do kieszeni. Jemu też się odechciało wszystkiego.
– Już wtedy wiedziałeś, że to rak?
– Tego nie da się ot tak wiedzieć.
– Wiem, ale zleciłeś dobre badania, choć Gniot Alvarez miał to gdzieś. Czułeś, że to może być nowotwór.
– Nie ma znaczenia, co ja myślę.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem lekarzem.
– Ale mógłbyś nim być, przecież cały czas się szkolisz. – Lidia trochę się oburzyła. Jordan był niepokorny, robił zawsze to, co chciał, nie słuchał nikogo. W takich sytuacjach jego upór i nonkonformizm się przydawały, bo mógł przeciwstawić się systemowi. Świat byłby lepszy, gdyby lekarze nie bali się podejmować takich decyzji jak on.
– Właśnie dlatego nie chcę być lekarzem – odparł całkiem szczerze, czym trochę ją zdziwił. – To chory system. Nawet jak chcesz pomóc, nie zawsze możesz. Liczą się procedury i pieniądze, nie można wysyłać pacjentów na badania bez uzasadnienia…
– Było uzasadnienie, w tym przypadku mieliśmy solidne podstawy – zauważyła, a on musiał się z nią zgodzić.
– Tak, ale niewiele osób tak myśli. To trochę skomplikowane, Montes. Dlatego nigdy nie zostanę lekarzem. Patrzenie jak ludzie przy tobie umierają… – Nie dokończył tego zdania, bo nie miał odpowiednich słów, by to opisać. Stracił zbyt wiele bliskich. Świadomość, że miałby patrzeć śmierci w oczy każdego dnia w pracy i nie móc nic z tym zrobić, była dla niego wizją najgorszej tortury. Znał to aż za dobrze i nie chciał przez to przechodzić nigdy więcej.
– To samolubne. – Lidia nie mogła się powstrzymać. Pokręciła głową z dezaprobatą. – Mógłbyś mieć realny wpływ na to, jak to wszystko przebiega, mógłbyś coś zmienić, a tymczasem wybierasz bierność.
– Naprawdę sądzisz, że coś tutaj mogłoby się zmienić? Chyba nie wiesz, jak działa ten świat.
– Wiem. I niektórzy nie boją się podejmować ryzyka. Ja zamierzam zrobić, co tylko w mojej mocy, by pomóc ludziom w potrzebie.
– I staż w DetraChemie ma ci w tym pomóc, tak? – Guzman uniósł brew do góry, doskonale wiedząc, co miała na myśli. Badania kliniczne przedsiębiorstwa Marleny zakładały opracowanie lekarstwa na raka, a ta perspektywa była dla niej jako niepoprawnej idealistki bardzo kusząca.
– Dowiesz się, co z panią Ramirez? – poprosiła po chwili ciszy, kiedy szli dalej w niebywale ponurej atmosferze.
– Spróbuję. Ale od czasu tej afery z ciotką Ofelią, Aldo bardzo się pilnuje, żeby nie było żadnych niespodzianek i wycieków danych. Ten nowy szef onkologii jest w porządku, choć bardziej zajmował się polityką w ostatnim czasie. Podpytam.
– Dzięki. – Lidia trochę się uspokoiła. Świadomość, że pani Ramirez nie będzie sama przy tym całym procesie, bo miała dobrych lekarzy i psychologów, trochę ją podbudowała. Zdała sobie sprawę, że doszli do rozwidlenia dróg i kolega zbaczał ze zwykłej trasy. – Dokąd idziesz, Guzman? Mieszkasz tam. – Palcem wskazała odpowiedni kierunek.
– Musimy kuć żelazo póki gorące – wyjaśnił, postanawiając nie owijać w bawełnę. – Nie dowiedzieliśmy się niczego w szpitalu, więc muszę pogadać z kilkoma dzieciakami z taboru, może wiedzą, gdzie znajdziemy Manfreda. Wiem, gdzie mają miejscówkę.
– Na skraju lasu, przy pozostałościach miejskiego muru? Znam to miejsce, bywałam tam – oświadczyła, idąc za nim. – Dostarczałam tam czasem zioło, koledzy Jonasa lubili popalać.
– Bez obrazy, Montes, ale wolę iść sam. – Jordan wskazał jej ręką przeciwną ścieżkę. – Romowie traktują cię teraz jak dezerterkę, więc może lepiej, żebyś im się nie pokazywała na oczy.
– A tobie mają niby zaufać i zdradzić kryjówkę Manfriego? Chyba oszalałeś! Co zamierzasz zrobić, pobić ich? – zadrwiła z niego, ale w gruncie rzeczy nie była wcale taka pewna, czy czasem właśnie nie to chodziło mu po głowie. – Użyjesz pięści?
– Montes, spójrz na nie. – Jordan wywrócił oczami, pokazując jej swoje dłonie w świetle ulicznej latarni. – Są zbyt cenne, nie marnuję ich na byle kogo. Na ten zaszczyt trzeba sobie zasłużyć. Po prostu z nimi pogadam, okej?
– Nieważne, idę z tobą. Nie chcę wracać sama. – Nie chciała pokazywać po sobie, że się boi, ale faktem było, że zmierzali inną drogą, niż była jej znana, a to napawało ją lekkim niepokojem, bo nie była pewna, jakie niespodzianki czekają ją po zmroku.
– To tylko pięć minut drogi, ścieżka cały czas oświetlona, wszędzie jest monitoring, bo to nowsza dzielnica. Nic ci nie będzie – zapewnił ją, bo akurat o to był spokojny. Przecież gdyby coś jej groziło, odprowadziłby ją do domu.
– Ostatnio słyszy się sporo o dzikich zwierzętach. A jak zaatakuje mnie jakiś wilk?
– Dzikich wilków nie ma już w Nuevo Leon.
– No to kojot.
– Mój dziadek Mariano regularnie poluje na kojoty, też raczej ci nie zagrażają. Ma rozstawione pułapki w lesie, nie wychodzą już do gospodarstw. Nie przyjdą pod dom Saverina, jeśli o to się martwisz. Żaden Cygan też cię tutaj nie zaatakuje.
– Wcale nie o to mi chodzi! Nie boję się Cyganów – obruszyła się. Nie było to do końca zgodne z prawdą, ale wolała się nie przyznawać, że nie czuła się bezpiecznie i wolałaby, żeby Guzman odprowadził ją jeszcze kawałek.
Może zdał sobie z tego sprawę, bo zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby czegoś szukał.
– Masz coś ostrego, pilniczek do paznokci albo klucze? – zapytał, czekając, aż pokaże mu, że jest w stanie się obronić w razie potencjalnego napadu.
– Nie noszę ze sobą pilniczka, nie jestem jedną z tych dziuni, które robią sobie manicure w szkole. – Lidia wywróciła oczami trochę zirytowana tym przesłuchaniem. – A Conrado ma elektroniczny zamek w domu.
– Nie nosisz zapasowych kluczy? – zdziwił się, bo akurat takie coś zawsze przydawało się do obrony, a ona jak zwykle nie była przygotowana. Pewnie nawet nie miała już gazu pieprzowego, a często kręciła się po zmroku.
Westchnęła rozdrażniona i sięgnęła do swojej torby, by poszukać kluczy. Przekopała całą zawartość, ale ich nie znalazła.
– Zgubiłam – oświadczyła, przygryzając wargę i przeczuwając, że zaraz usłyszy protekcjonalny głos Guzmana. – Nie zaczynaj! Musiałam zostawić w domu, nie noszę ich bez przerwy ze sobą.
– Przecież nic nie powiedziałem. – Tym razem to on wywrócił oczami, bo chociaż na końcu języka miał kilka złośliwych uwag o tym, że to nieostrożne gubić klucze do mieszkania zastępcy burmistrza, powstrzymał się jednak od komentarza.
Conrado miał nowoczesny system zabezpieczeń, więc tradycyjne klucze i tak nie były Lidii potrzebne, bo drzwi otwierała kodem albo odciskiem palca, ale może powinna je ze sobą nosić na wypadek nieprzewidzianych sytuacji. Patrzyła, jak Jordan grzebie w kieszeniach.
– Po co mi to? – zdziwiła się, kiedy podał jej komplet swoich kluczy. Jeden był wyjątkowo długi i ostry. – Chyba nie sądzisz, że coś takiego może zapewnić mi bezpieczeństwo? – zadrwiła, a on tylko wypuścił z ust powietrze z cichą rezygnacją i pokazał jej, jak powinna złapać klucz w dłoni, by mógł posłużyć do obrony. – Więc gdzie mam dźgać? – zapytała całkiem poważnie, a kiedy Jordan zamrugał powiekami nieprzytomnie, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, dała za wygraną i wytłumaczyła już bardziej przyjaznym tonem: – To ty jesteś tutaj specjalistą od anatomii. Gdzie mam dźgać, żeby spowolnić przeciwnika, ale go nie zabić?
– Jesteś bardzo pewna siebie, jeśli sądzisz, że byłabyś w stanie kogoś zabić zwykłym kluczem. – Zarechotał złośliwie pod nosem, ale widząc, że dziewczyna się niecierpliwi, wytłumaczył: – Myślisz, że w takich sytuacjach myśli się trzeźwo? Dźgasz, gdzie popadnie, kluczem najlepiej w oczy. Jeśli dosięgniesz – dodał na koniec, czym sprawił, że aż się w niej zagotowało ze złości, bo zawsze nabijał się z jej niskiego wzrostu.
– Dźgam w oko i uciekam, jasne – powtórzyła, kodując wszystko w głowie. – A co jeśli miałabym pod ręką coś innego? Na przykład scyzoryk albo… no nie wiem… strzałę? – zaproponowała, udając nonszalancję, ale w rzeczywistości była całkiem ciekawa.
– A kto normalny walczy wręcz strzałami? – Guzman prychnął po jej słowach.
– Załóżmy, że musiałabym improwizować i tylko to byłoby pod ręką.
– W takim razie musiałabyś włożyć sporo siły, żeby pchnąć przeciwnika i wyrządzić mu jakąś szkodę. Strzały łatwo się łamią.
– Gdzie najlepiej dźgać? Chyba w ręce, nie? – Lidia dokonała oględzin swojego własnego ciała, jakby próbowała przygotować się na najgorsze.
– Najlepiej w przedramiona, żeby osłabić chwyt napastnika albo tutaj, w ten mięsień naramienny. – Poklepał to miejsce na swoim ciele, demonstrując jej, jak powinna prawidłowo się zamachnąć, żeby się obronić. – Ale jeśli jest większy i silniejszy, to prawdopodobnie uniemożliwiłby ci ruchy, więc lepiej po prostu go spowolnić i celować w zewnętrzną część uda, tutaj. – Pokazał jej mięsień, o którym mówił. – Koniecznie na zewnątrz, żeby nie utrafić w tętnicę udową.
– W porządku. – Dziewczyna pokiwała głową, przyglądając się kluczom Guzmana, jakby już je przygotowywała do ewentualnego starcia.
– Ale i tak nie będzie ci ta wiedza potrzebna. To tylko takie zabezpieczenie, dmuchanie na zimne – zapewnił ją, bo chociaż tego nie powiedziała, wyglądała na lekko spanikowaną. Może niepotrzebnie ją przestraszył.
– Jasne, przecież wiem. – Wzruszyła ramionami, chcąc pokazać, że to dla niej pestka. Była waleczna, ale nigdy nie znalazła się w sytuacji jeden na jednego, więc w gruncie rzeczy nie była pewna, czy by sobie poradziła. – Oddałeś mi swoje klucze, ty ich nie potrzebujesz? – zadała do pytanie, nagle zdając sobie z tego sprawę.
– Nela zawsze jest w domu, a poza tym zawsze mogę wejść oknem.
– Dziwny jesteś.
– Sama dopiero co mnie zapytałaś, gdzie dźgać wyimaginowanego napastnika strzałą, więc…
Za te słowa zarobił kuksańca z pięści w klatkę piersiową. Zdziwiło go to, ale roześmiał się na widok grymasu bólu, który pojawił się na twarzy Lidii ułamek sekundy później.
– Tak trzymaj, to na pewno wyjdziesz z każdej opresji – rzucił z sarkazmem, a ona posłała mu mordercze spojrzenie.
– Co ty tam masz, kamienie? – warknęła, rozmasowując pięść. – Może powinnam zapisać się na boks? – szepnęła już sama do siebie, czym tylko bardziej go rozbawiła.
– Jak na kogoś kto ma całkiem mocny spike, jesteś mało wytrzymała.
– Odbijanie piłki to co innego niż bicie ludzi. – Skrzywiła się lekko, ale zastanowiła się nad tym głębiej. W siatkówce była znana ze swojej mocnej zagrywki i agresywnych ataków. Może po prostu nie potrafiła tego dobrze wykorzystać.
– Jeśli to ci pomoże, zawsze możesz sobie wyobrazić, że głowa napastnika to piłka do siatkówki – zaproponował, wzruszając nonszalancko ramionami.
– Wiesz co, Guzman? To wcale nie jest taki głupi pomysł. – Pokiwała głową z uznaniem, przyglądając się swojej małej dłoni, która kiedy chciała, potrafiła być zabójcza. – Jak będę potrzebowała poćwiczyć, to po ciebie zadzwonię.
– Może lepiej nie. Nadal odczuwam bolesne skutki twojego dzisiejszego serwisu. – Skrzywił się mimo woli na wspomnienie ciosu poniżej pasa. – Umówmy się, że nie będziesz się już do mnie zbliżała z piłką, okej? Jest kilka części ciała, których wolałbym nie stracić.
– Dobra, niech ci będzie. Jak sobie życzysz – odparła, machając mu ręką na dowidzenia.
Zaśmiał się cicho i pożegnał się, zmierzając w drugą stronę. Nie miał ochoty oglądać młodych Romów, którzy niespecjalnie byli skorzy do współpracy z gadjo, w dodatku synem Fabiana Guzmana. Musiał jednak znaleźć Manfreda, to była teraz kluczowa kwestia, by w końcu dojść do prawdy i móc odpowiedzieć na pytanie – kim jest El Arquero de Sombra, który zamordował Jonasa Altamirę?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:33:09 02-04-25    Temat postu:

cz. 4

Adam Castro tęsknił za salą sądową. Był w tym dobry, nigdy nie przegrywał i szczycił się swoją dobrą passą. Miał bowiem smykałkę do bronienia najgorszych z najgorszych, a tak się składało, że to oni płacili najlepiej. Ostatnio jednak trochę zardzewiał, bo inne sprawy zaczęły zaprzątać jego głowę. Umowa, którą jego kancelaria podpisała z Victorią Reverte, opiewała na niezłą sumkę, więc nie musiał specjalnie szukać sobie klientów wśród przestępców. Co prawda miał swoje podejrzenia co do żony Javiera, uważał, że jej postępowanie też nie jest do końca legalne, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Interesy winnicy i Starego Browaru spoczęły w jego rękach i zamierzał się nimi zająć z najwyższą starannością, mimo że prawo gospodarcze nie było nigdy jego konikiem. Miał też inny powód, przez który więcej czasu spędzał w filii kancelarii w Pueblo de Luz, a mianowicie kandydował do rady miasteczka. Nadal nie wierzył, że Silvia go do tego namówiła, ale nic na to nie mógł poradzić – zawsze potrafiła skłonić go do różnych rzeczy.
W dzieciństwie to ona była prowodyrem wszystkich przygód. To ona namawiała go na nocne eskapady, podczas których śledzili podejrzanych sąsiadów, to ona zbierała materiały do szkolnej gazetki i wysyłała go na przeszpiegi. Silvia Olmedo w wieku nastoletnim miała w sobie mnóstwo zapału i pasji, a on ją podziwiał. Czasami musiał zachowywać się jak głos rozsądku i prosić ją, by nieco zwolniła tempo, ale z reguły i tak nie słuchała, a on zawsze robił, co mu kazała. Był zakochany, więc skoczyłby w ogień, gdyby tylko mu powiedziała, że dostarczy to jej niezbędnego materiału do artykułu. Teraz dorosła Silvia powoli zaczynała mu przypominać tę sprzed lat, a on sam poczuł się jak jakiś uczniak, bo kandydował do rady i drukował ulotki reklamujące swoją osobę tylko dlatego, że jego pierwsza miłość nazwała go tchórzem i niemal wymogła na nim start w wyścigu do rady. Bycie jednym z kandydatów do purpurowych krzeseł wcale nie ułatwiało Adamowi życia, a wręcz przeciwnie. Jego szef niespecjalnie był zadowolony, kiedy po raz pierwszy ujrzał plakaty wyborcze.
– Nie rób z siebie pośmiewiska, Adam. Wystarczy, że te gryzipiórki z „Bella Notte” opisują twoją garderobę, nie potrzeba nam więcej antyreklamy – powiedział mu pan Navarro pewnego dnia, kiedy mężczyzna udał się do niego na poważną rozmowę. – Myślałem, że gardzisz polityką – dodał na koniec, marszcząc brwi. Adam zawsze powtarzał, że nie interesuje go pięcie się po szczeblach tak jak jego kolegę ze szkolnej ławy, Fabiana Guzmana, ale może jednak zmienił zdanie.
– Bo gardzę, ale tutaj chodzi o coś więcej. Każda duża kancelaria ma swoich ludzi w polityce – oświadczył Castro, nonszalancko machając ręką, jakby chciał zasygnalizować, że to nic takiego. – To nie wada, to przewaga. Polityka to kontakty – obecność w radzie oznacza dostęp do kluczowych osób i informacji, co przełoży się na napływ nowych klientów. Oboje na tym zyskamy i może w końcu mianujesz mnie partnerem, tak jak obiecujesz od lat – dodał na koniec już z lekką pretensją. – Nie będę czekał na awans w nieskończoność. Mam wkład własny i dostarczyłem ci wielu poważnych klientów. Pamiętasz Victorię Reverte? Chciała współpracować ze MNĄ. – Wskazał na siebie palcem, jakby jeszcze nie było oczywiste, że mówi o swojej osobie. – Victoria rozreklamuje nas wśród swoich znajomych, a pragnę ci przypomnieć, że to same szychy.
– Tak, zgadza się, ta kobieta zna samych ważniaków, ale czego ty się spodziewasz, Adam, że Fernando Barosso będzie chciał, żebyśmy reprezentowali jego interesy? – Navarro parsknął śmiechem. – Niezły dowcip. Ale przyznaję, spisałeś się. I nie chodzi o pieniądze, Adam. Jakoś nie widzę cię w roli partnera. Jesteś świetnym adwokatem, ale do zarządzania ludźmi i kierowania kancelarią jeszcze trochę ci brakuje.
– Jeżeli nie dostanę partnerstwa, rozważę inne oferty. Uwierz mi, mam ich całkiem sporo. A moich klientów zabiorę ze sobą, wiesz o tym. Mamy klauzule…
– Wiem, wiem, postarałeś się. – Mężczyzna zacmokał cicho, bo słyszał już tę śpiewkę kilka razy. – Jak niby chciałbyś połączyć rolę partnera ze stołkiem w radzie miasta?
– Jest to wykonalne. Ulises Serratos dawał radę – zauważył i zanim Navarro zdążył coś odpowiedzieć, szybko dodał: – A potem został nawet burmistrzem.
– Bez obrazy, ale Ulises był miernym prawnikiem. – Doświadczony adwokat westchnął tylko po słowach swojego pracownika. – Wybacz, ale taka jest prawda. Był za miękki, wszystkim chciał pomagać, ale ten zawód wcale na tym nie polega. No i spójrz tylko jak to się dla niego skończyło – polityka to brudna gra, szczególnie w tak małych mieścinach. Zwykle nie wystarcza też osiągnięcie jednego celu. Z czasem staniesz się głodny i będziesz sięgał po więcej – większe miasto, potem stan, a na końcu zamarzy ci się pozycja w rządzie. Tak wszystko się zaczyna. Nie chcę, żebyś skończył jak Serratos.
– Proszę cię, Humberto, czy ja ci wyglądam na samobójcę?
– Oni nigdy tak nie wyglądają i ty jako prawnik powinieneś to wiedzieć. – Wycelował w niego palcem, a następnie postukał kilka razy knykciami o blat biurka, jakby nad czymś się zastanawiał. – Ale zgoda, zastanowię się nad tym. Dam ci misję. Jeśli ją spełnisz, pozycja partnera jest twoja. Uprzedzam, że nie będzie łatwo.
– Co mam zrobić, wygrać stołek do rady? Bułka z masłem. – Adam wstał od biurka ucieszony. Marzył o tym od dawna i wreszcie jego ambicje miały szansę na realizację.
– Okej, w takim razie dwie misje. – Humberto zachichotał lekko pod nosem. – Mam dla ciebie nowego klienta, pytał specjalnie o ciebie. Mówiłem, że nie specjalizujesz się w prawie gospodarczym, ale on nalegał. To gruba szycha, duże pieniądze. Chce podpisać z nami kontrakt tylko pod warunkiem, że ty zajmiesz się jego portfelem nieruchomości.
– Widzisz, jaki jestem rozchwytywany? – Castro strzepnął niewidzialny pyłek z ramion, chcąc pokazać, że jest godny stanowiska, o które się ubiegał. – Co to za typ nieruchomości?
– Wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Gość posiada trzy czwarte ziem w Pueblo de Luz i potrzebuje kogoś, kto zabezpieczy jego interesy na lata. Umowy najmu, przekształcenia własnościowe, spółki celowe, zabezpieczenia prawne, a do tego prowadzenie stadniny i kilku inwestycji wymaga stałego nadzoru.
– Mowa o Mariano Olmedo, zgadza się? – Mina Adama zrzedła, kiedy usłyszał o swoim niedoszłym teściu. Był chyba ostatnią osobą, której interesy chciałby reprezentować. – Dlaczego prosił o mnie? On mnie nawet nie lubi.
– Słuchaj, może już zapomniał, że zostawiłeś jego córkę przed ołtarzem.
– Mariano Olmedo ma pamięć słonia. – Adwokat zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć nic więcej. – Dlaczego nie poprosi o pomoc zięcia?
– Fabian nie praktykuje czynnie prawa, a jemu potrzebny jest ktoś z doświadczeniem. Jego poprzedni prawnik odchodzi na emeryturę i potrzebuje kogoś, kto przejmie obowiązki i komu będzie ufał. Tak przynajmniej mi to tłumaczył, kiedy graliśmy razem w golfa.
– Graliście razem w golfa? – Uniósł brwi zdumiony tą informacją.
– Przepraszam, że cię nie zaprosiłem, chciałem z nim najpierw to obgadać.
– Nieważne. Nigdy i tak mnie nie zapraszał. – Adam wzruszył ramionami. Jeśli wcześniej czuł się jak uczniak, tak teraz to uczucie tylko się pogłębiło. – Pomyślę nad tym, ale jeśli się zgodzę, stawiam własne warunki.
– Mariano jest otwarty na negocjacje. Mówiąc całkiem szczerze, odniosłem wrażenie, że chętnie widziałby twój udział w kilku jego projektach.
– Gość skupuje ziemie za bezcen i sprzedaje je z kilkukrotną przebitką. Żeruje na innych, bogaci się na ich nieszczęściu. Nie wiem, czy chcę brać udział w tych „projektach”, ale niech będzie. Usłyszę, co ma mi do powiedzenia. Jak zobaczysz czek, wtedy porozmawiamy o moim partnerstwie?
– Zapomnij o czeku, Adam. Jak zobaczę uśmiech zadowolenia na twarzy tego starego jełopa, sam odstąpię ci mój stołek właściciela. Więc jak? – Humberto wystawił rękę w stronę swojego pracownika, który uścisnął ją krótko nad biurkiem. – Jest jeszcze jedna rzecz. Córka Urquizy zaczyna u nas aplikację i chciałbym, żebyś ją wdrożył.
– Urquiza? – Castro przymknął na chwilę powieki, modląc się o cierpliwość. – Dlaczego zawsze ja mam niańczyć bachory? Niech Poncho się nią zajmie, ja nie jestem do tego odpowiednią osobą. Sprawy prywatne – wyjaśnił, czym sprawił, że szef wytrzeszczył oczy.
– Adam, jeśli ty i ta dziewczyna macie jakąś historię, muszę o tym wiedzieć.
– Nie, nic z tych rzeczy. Mogłaby być moją córką, Humberto, litości. Ale nie jestem jej fanem, oględnie mówiąc.
– Jeśli nie wyjawisz mi powodu, nie jestem w stanie zweryfikować, na ile twoja niechęć jest uzasadniona. Camila zaczyna dzisiaj, pojedź z nią do sądu. Zrób rundkę, żeby poznała naszych i pokaż, gdzie mamy archiwum. Na początek niech popisze jakieś pisma. Też nie chce mi się użerać z dziećmi nepotyzmu.
– Jesteś właścicielem, wiesz? Nie musisz się na to godzić.
– Wiem, ale ten drugi jest współwłaścicielem, co ja za to mogę?
– Nie ma potrzeby, żeby Camila jeździła poznawać ludzi, zna ich wszystkich bardzo dobrze, miała praktyki w naszej filii w San Nicolas, kiedy była na studiach.
– Więc świetnie się składa. W takim razie pokaż jej prokuraturę, zapoznaj z ludźmi gubernatora.
– Przerwę ci, Humberto – ona zna ludzi gubernatora aż nazbyt dobrze. – Adam spojrzał wymownie na mężczyznę, który uniósł tylko ręce, poddając się i woląc nie wiedzieć wszystkiego. – Zrobię, co się da, ale nie obiecuję, że będę miły.
– O ile unikniesz oskarżeń o mobbing, nie widzę żadnych przeciwwskazań.

***

Przeczesała długie włosy palcami, czekając aż ktoś jej otworzy drzwi. Znajdowała się w bardzo dziwnym miejscu w swoim życiu i gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział jej, że będzie odwiedzała Conrada Saverina w swoim rodzinnym miasteczku, pewnie by go wyśmiała. Debora Guzman wiele rzeczy mogła zarzucić dawnemu przyjacielowi, ale ostatnie wydarzenia pokazały jej, że powinni trzymać się razem dla dobra Quena i tak też zamierzała zrobić. Dlatego przyzwoitość nakazywała jej poinformować ojca chłopaka, że poprosiła ojca Andrei o konsultacje – była mu to winna.
Zerknęła na zegarek, wzdychając ze zniecierpliwieniem. Nigdy nie była dobra w czekaniu. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały, ale ostatnimi czasy nie poznawała samej siebie i swoich zachowań. Wracała właśnie ze spotkania z Eliasem Rochą i musiała przyznać, że zadowalała ją ta relacja. Było miło mieć kogoś bliskiego, kto znał ją na tyle dobrze, by czuła się przy nim bezpiecznie, a jednocześnie nie był z nią aż tak zżyty by się nad nią litować albo próbować poddać analizie psychologicznej, jak to często robiła jej rodzina. Połączyła ich strata – każde z nich za czymś tęskniło, każde rozpaczało na swój sposób, a oboje dawali sobie nawzajem komfort i to wszystko, czego Deb teraz potrzebowała.
– Conrado ma dziś wykłady, niedługo powinien wrócić. Wejdziesz? – Emily Guerra zaszła ją z boku, prowadząc podwójny wózek z dwoma uroczymi malcami. Deb pokiwała głową i obserwowała, jak kobieta otwiera drzwi kodem i zaprasza ją do mieszkania Saverina. – Jesteśmy dziwnymi sąsiadami – odparła w odpowiedzi na zdumione spojrzenie kobiety.
– Znam Conrada od dwudziestu lat i nigdy nie przypuszczałam, że jest typem człowieka, który lubi dzielić się swoją samotnią. – Guzmanówna przysiadła na stołku kuchennym i rozejrzała się po minimalistycznym wnętrzu. – Jesteście blisko?
– Można tak powiedzieć. – Usta Emily drgnęły ledwo zauważalnie. – Jest kimś w rodzaju mojego szwagra, muszę go tolerować. Wiesz jak to jest.
– Mój były mąż nie miał rodzeństwa, ale rozumiem, co masz na myśli – bratowa do dzisiaj daje mi w kość, więc śmiem twierdzić, że ty z Conradem masz jak w raju. Jesteście do siebie podobni.
– Jesteśmy? – Blondynka zaparzyła gościowi herbatę, kątem oka zerkając na chłopców drzemiących w wózku.
– Zwykle najgorzej jest się dogadać z kimś, kto ma podobny charakter. Sama nie wiem, oboje macie tę cechę. – Deb przyjęła herbatę z wdzięcznością i upiła kilka łyków. Emily czekała na jakieś wyjaśnienie. – Cechę nieprzystępności.
– Jestem nieprzystępna?
– Nie wiem, mało cię znam – stwierdziła bez ogródek siostra Fabiana. – Ale takie odniosłam wrażenie przy pierwszym spotkaniu. Masz po prostu tę aurę wokół siebie. Conrado też zawsze taki był.
Emily przechyliła lekko głowę, zastanawiając się nad słowami znajomej, ale akurat w tym momencie usłyszały pikanie zamka i do środka wszedł Conrado, a za nim rozeźlona nastolatka.
– Po prostu wolałbym, żebyś uprzedzała, kiedy będziesz tak późno wracała – mówił spokojnym tonem, nie chcąc pogarszać swojej i tak już parszywej sytuacji. Akurat przyjechał pod dom i był świadkiem, jak Lidia wraca całkiem sama mimo późnej pory, choć prosił ją przecież, by po niego dzwoniła lub prosiła Erica o podwiezienie. – Nie chcę, żebyś sama chodziła po zmroku.
– Zawsze mogę poprosić jednego z moich licznych kochanków, żeby mnie odprowadził – rzuciła w złości, machając od niechcenia ręką Emily i Deborze i gnając po schodach na górę.
– Wcale nie o to mi chodzi… – Saverin złapał się za nasadę nosa. – Lidio, porozmawiamy w końcu?
– Po co chcesz rozmawiać? Już wszystkie decyzje podjąłeś za mnie!
Trzask drzwi u góry dał im znać, że nastolatka nie ma zamiaru schodzić na kolację. Saverin dopiero po chwili zarejestrował obecność dwóch kobiet w jego kuchni.
– Ah, ten nastoletni bunt – rzuciła Deb, witając się z przyjacielem. – Każda z nas przez to przechodziła. Co żeś tym razem zmalował?
– Naruszenie prywatności i kilka bardzo niezręcznych rozmów. – Saverin westchnął tylko i odłożył teczkę na krzesło. – Fabricio nie opowiadał? – zwrócił się do Emily, która patrzyła na niego, jakby był wrogiem publicznym numer jeden. Ostatnio lepiej się dogadywali, ale jeśli zasłużył na gniew nastolatki, która zwykle go ubóstwiała, to coś musiało w tym być. – Znalazłem w praniu męską bieliznę. Nie muszę chyba mówić, że rozmowa na ten temat nie przebiegła pomyślnie.
– Tylko tyle? – Deb machnęła ręką, bo spodziewała się czegoś gorszego. – Nie zliczę, ile razy moja mama znajdowała u mnie w pokoju kompromitujące rzeczy. Dostałam kilka razy ochrzan, nie powiem, że nie, ale zawsze mogło być gorzej – mogła na przykład nakryć mnie z chłopakiem. Na szczęście nigdy do tego nie doszło.
– Deb, byłbym wdzięczny, gdybyś nie podsuwała mi niechcianych scenariuszy. – Zastępca burmistrza nalał sobie szklankę wody i przetarł twarz dłońmi. Czuł się skrępowany, rozmawiając o tym z dwoma kobietami, ale one były matkami, na pewno miały lepszą perspektywę na wychowywanie nastolatki.
– Nie chodzi o znalezienie bielizny, a o to co z nią zrobiłeś. – Żona Fabricia już miała ochotę podnieść rękę i trzepnąć nią sąsiada w tył głowy. W porę się jednak powstrzymała, choć zasłużył, by ktoś dał mu nauczkę. – Wychowujesz nastolatkę, musisz nauczyć się szacunku i respektowania jej granic.
– Właśnie o to chodzi – mam wrażenie, że nie mamy ustalonych granic. – Saverin podzielił się swoim punktem widzenia. – Lidia sporo przeszła, nigdy nie miała nikogo, kto by o nią dbał i kto w ogóle stawiałby jej jakieś ograniczenia. Przyzwyczajona jest do tego, że robi, co chce, a ja chciałbym dać jej swobodę, ale jednocześnie nie chcę zostać dziadkiem, zanim na dobre nie zostałem ojcem, rozumiecie?
– Powiedzmy. – Emily wywróciła oczami, postanawiając uświadomić Conrada ten jeden jedyny raz. – Conrado, wnukami nie musisz się martwić. Lidia jest dziewicą.
– Co?
– Nie uprawiała jeszcze seksu i prawdę mówiąc, jeśli będziesz się tak zachowywał, to zrujnujesz jej szanse na randkowanie.
– Jeśli o mnie chodzi, randkowanie można odroczyć do osiemnastki. Same macie córki, jak wy byście postąpiły na moim miejscu? – Saverin spojrzał po obu kobietach, a kiedy jego wzrok padł na Deb, zdał sobie sprawę, że popełnił gafę. – Przepraszam…
– W porządku. – Guzmanówna wzruszyła ramionami, ale spuściła głowę ze smutnym uśmiechem. – Ja nigdy nie doszłam do etapu, kiedy musiałam się tym martwić, ale pamiętam jak sama miałam siedemnaście lat. Serce nie sługa, tyle powiem.
– Lidia nie jest głupia, Conrado, nie zrobiłaby niczego za twoimi plecami. Naprawdę myślisz, że sprosiłaby jakiegoś gacha pod twój dach? Jak już to znalazłaby jakieś bardziej ustronne miejsce… – Za te słowa Emily oberwała srogie spojrzenie od profesora przedsiębiorczości. – Chcę tylko powiedzieć, że powinieneś jej bardziej zaufać.
– Ufam jej. Ja po prostu wciąż się martwię.
– Witaj w klubie rodziców.
– I tak jesteś na wygranej pozycji – stwierdziła Deb bez ogródek. – Nie chciałabym być w skórze tego gagatka, który zostawił tu gacie.
– To nie była jego bielizna. Koleżanka zapomniała zabrać swoje rzeczy po ostatnim nocowaniu – wyjaśnił, a widząc uniesione do góry brwi obu pań, dopytał: – Co znowu?
– I ty to łyknąłeś?
– Tak i wolę nie wnikać. Sprawa została wyjaśniona. – Saverin trzymał się teorii, że bokserki należały do Vedy, inaczej chybaby zwariował.
– Jak dobrze, że nie mam takich problemów. – Guerra rozmarzyła się, wpatrując się w Tommy’ego i Charliego. Wreszcie mogła chwilę odsapnąć, kiedy oni nie urządzali sobie próby chóru.
– Jeszcze nie masz – przypomniała jej Debora. – Alice jest w podstawówce, zgadza się? Czas szybko leci. Wychowywanie córek jest dużo gorsze niż chłopców. Nastoletni chłopcy jakoś szybciej łapią „te sprawy”.
– Może lepiej niech nie „łapią” przy Lidii, okej? – Conrado wystawił rękę, jakby chciał przystopować Deb w jej teoriach.
– Mówię tylko, że z chłopcami jest łatwiej, jeśli zostaną odpowiednio wyedukowani. Miałam to szczęście, że obaj moi bratankowie i siostrzeniec edukację seksualną odbyli dosyć wcześnie i myślę, że zawsze mieli na tyle oleju w głowie, by nigdy nie dać się złapać na gorącym uczynku. Gdyby któryś z nich zostawił bieliznę u dziewczyny tak, żeby zobaczył ją zastępca burmistrza, chyba wytargałabym za uszy jak moja mama mnie, ale cieszę się, że to odpowiedzialni chłopcy i nie robią takich rzeczy.
– Quen jest prawiczkiem. – Conrado uśmiechnął się lekko po tych słowach. Był dumny z syna, nie rozrabiał tak jak inni w jego wieku. Może jego brak inicjacji seksualnej nie wynikał bezpośrednio z jego chęci, a raczej braku okazji, ale i tak uważał, że to godne podziwu, że nie poganiał swojej dziewczyny w kwestii seksu.
– Wiem. – Deb też się uśmiechnęła. Młody Ibarra pewnie zapadłby się pod ziemię, gdyby wiedział, że go tak obgadują, ale nic nie mogła na to poradzić. – To dobry chłopak, Conrado.
– Wiem – odparł, naśladując jej ton głosu.
– A skoro o Quenie mowa… pomyślałam, że cię uprzedzę, żebyś był przygotowany. – Debora odchrząknęła lekko, przypominając sobie, po co tu w ogóle przyszła. – Ojciec Andrei niedługo przyjedzie do miasteczka.
– Po co? – Saverin zamarł ze szklanką wody w połowie drogi do jego ust.
– Bo go wezwałam.
– Nie jestem gotowy, mówiłem ci…
– Spokojnie, nie chodzi o Enrique. Nie powiedziałam mu, nie dowie się tego ode mnie, to nie jest moja rola. Ty i Ariel musicie jakoś to ogarnąć, ja nie jestem w stanie o tym myśleć, wybaczcie. – Deb uniosła ręce, pokazując, że nie chce się mieszać do ich prywatnych spraw. – Zadzwoniłam do niego w kwestii medycznej. Fabian jest chory i zachowuje się jak dureń, nie biorąc leków. Poza tym leczy się u Juareza, a jemu nie ufam. Z kolei Jordan też może mieć HCM, ale kategorycznie odmawia badań. Pomyślałam, że kontakt ze specjalistą się przyda. Jeśli o mnie chodzi, nie musisz się nawet spotkać z byłym teściem, ale to małe miasteczko, więc wiedz, że prędzej czy później się połapie.
– Ariel wie?
– Że wezwałam jego ojca na pilną konsultację, a on przyleci ze stolicy do Monterrey, skąd go odbiorę? Nie. – Deb szybko zawinęła się do wyjścia, woląc się nie tłumaczyć ze swoich decyzji. – Także gdyby miał jakieś pretensje, to nie do mnie, niech puka do Tego na Górze, bo to on zsyła genetyczne choroby. Na razie! Cześć, Emily. – Deb pożegnała się ze znajomymi i wyszła zostawiając ich samych.
– To nie będzie kolejny film z serii „Poznaj mojego tatę”, co? – zagadnęła Guerra, też powoli zbierając się do powrotu do swojej części bliźniaka.
– Raczej nie. Nie widzieliśmy się osiemnaście lat, nie spodziewam się, że powita mnie z otwartymi ramionami. Na pewno nie po tym, jak jego córka zginęła przeze mnie. – Conrado przeczesał włosy, wydmuchując głośno powietrze. Nie mógł unikać konfrontacji z Arcadiem w nieskończoność, ale wolał robił to jak najdłużej. Jeśli wierzyć Deb, ojciec Andrei nie wiedział nic o Quenie, więc wystarczyło mieć nadzieję, że i Ariel nie puści farby z ust. Może to okrutne, ale czuł, że to nie jest odpowiedni moment.
– Twój teść tego nie wie – przypomniała mu Emily, bo raczej nie sądziła, by ten mężczyzna znał całą prawdę o konflikcie Saverina z Barosso.
– Nie, ale ja na jego miejscu bym siebie obwiniał. Emily, mogę mieć do ciebie prośbę? – zagadnął niespodziewanie, kiedy ona już kierowała się dalej, by położyć chłopców. – Wiem, że może nie powinienem i mnie zwymyślasz, ale Lidia ci ufa i bardzo cię lubi. Jesteś dla niej jak dobra ciocia, przyjaciółka. Czy mogę liczyć, że z nią porozmawiasz?
– Conrado, nie muszę przekonywać do niczego Lidii, ona sama z tobą pogada, jak będzie gotowa. Teraz jest wściekła, ale ta nastoletnia złość za chwilę jej przejdzie. Ona rozumie, że chciałeś dobrze. Nie wyszło ci, ale ona to docenia, wiem to na pewno.
– Nie o to chodzi. – Saverin podrapał się po potylicy, nie wiedząc, jak to powinien ubrać w słowa. – Zdaję sobie sprawę, że mam braki, jestem tylko facetem. Chciałbym, żeby Lidia czuła się komfortowo na tyle, by ze mną o tym rozmawiać, ale wiem, że to byłoby krępujące, nawet gdybym był jej ojcem, a przecież nim nie jestem i to tylko komplikuje sprawy. Chcę, żeby była bezpieczna i żeby na siebie uważała. Jeśli mówisz, że ona jeszcze nigdy nie współżyła, wierzę ci, ale może warto ją trochę doedukować? Dla jej dobra.
– Czy to jest twoja próba poproszenia mnie, bym zabrała Lidię na jej pierwszą wizytę u ginekologa? – Emily uniosła jedną brew. Saverin troszczył się o tę dziewczynę i to było godne podziwu, ale był w tym dodatkowo strasznie nieporadny i chyba pierwszy raz widziała, żeby ten dorosły, opanowany facet, lekko się rumienił. – W porządku, zapytam ją, co o tym myśli.
– Dziękuję. – Conrado złożył ręce jak do modlitwy, jakby chciał jej złożyć ukłon. Był wdzięczny za pomoc, szczególnie dlatego, że Montes naprawdę lubiła towarzystwo sąsiadki.
– Nie ma za co. Ale mogę liczyć na rewanż, kiedy będę potrzebowała niańki?
– Cokolwiek zechcesz. W końcu jesteś moją bratową.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3523
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:42:12 06-04-25    Temat postu:

Temporada IV C 056
Pablo/ Cerano/Michael/Julian/Ruby/Eddie/Salvador/Elena/Emily/Alice
Cz.1
Pablo Diaz opadające na ramiona włosy związał w niski kucyk i jednym pociągnięciem sznurka zapalił światło. Mężczyzna kichnął głośno z powodu unoszącego się zewsząd drobinek kurzu. Jasnoniebieskimi oczami rozejrzał się po pomieszczeniu wzdychając przeciągle. Kilka lat temu, w czasach gdy jego życie składało się z miesięcy trzeźwości i picia na umór stworzył swoją własną „męską jaskinię” Wlewał tu w siebie alkohol, trzeźwiał a przede wszystkim pracował nad sprawami z którymi nikt nie chciał mieć specjalnie do czynienia. Zabójstwa, gwałty, tajemnicze zniknięcia. Tutaj znajdowały się akta spraw, których na próżno było szukać w policyjnych bazach danych. Ludzie którzy padali ofiarą tych przestępstw nigdy bowiem nie zgłosili tego na policję. Przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu, Odwiedzali go prywatnie.
Matki, których brzuchy córek puchły, ojcowie, których żony czy córki zniknęły bez wieści, zrozpaczeni krewni którzy zabierali ciała swoich krewnych z ulic i chowali je „po cichu” na miejskim cmentarzu. Nikt nie chciał mówić głośno o tych tragediach, ale ludzie chcieli sprawiedliwości. I to nie Pablo ją wymierzał. Andres Suarez był człowiekiem, któremu przekazywał efekty swoich śledztw. Co zrobił z winnymi? Policjant mógł jedynie się domyśleć jaki los spotyka tych którzy złamali prawo na trenie „Drabinianki” To zabójstwo Andresa ściągnęło go na dół do klitki, którą przeznaczył na swój gabinet. Kiedyś miała znajdować się tutaj pralnia dla Gwen i druga łazienka z wymyślną dużą wanną, prysznicem, ale szybko po powrocie do miasteczka zrezygnował z tego pomysłu.
Pokój wyłożył jednak kafelkami wybranymi przez zmarłą pierwszą żoną. Niebieskie, w drobne białe kwiatki, lecz zamiast armatury łazienkowej zapełnił pomieszczenie metalowymi szafkami na dokumenty, pudełkami z podpisami zrozumiałymi tylko dla niego. Wstawił prosty drewniany stół i krzesło. Do zejścia na dół zmusił go ten głosik w głowie podpowiadający mu, że Andresa zabiły zatargi z przeszłości. Tak to mogła być jedna z dziewcząt, których był sutenerem, ale to był przecież wierzchołek góry lodowej jego życia. Pod powierzchnią kryło się dużo, dużo więcej. Pablo z jednej z szuflady wydobył interesujące go dokumenty. Przysiadł biodrem na stole i zaczął czytać.
Andres Suarez urodził się w „Drabinance” Matka była prostytutką, ojciec nieznany. Został zabity dzień po swoich sześćdziesiątych dziewiątych urodzinach. Sporą część swojej młodości spędził na ulicach miasta. To one go wychowały. Mając dwanaście lat trafił do rodziny zastępczej prowadzonej przez Benedicto Pereza i jego żonę Patricię. W wieku szesnastu lat został ojcem. Jego jedyne dziecko Martin Suarez urodził się dwunastego kwietnia sześćdziesiątego piątego roku. To właśnie to wydarzenie spowodowało, że policja oraz opieka społeczna zainteresowały się dziećmi będącymi pod opieką Bena i jego żony. Matka noworodka miała trzynaście lat.
Sprawa szybko jednak upadła, gdyż większość świadków bała się zaznawać przeciwko swojemu oprawcy. Ben przez następne lata mieszkał w domu naprzeciwko policjanta. Pablo był wtedy berbeciem a historię Bena znał przede wszystkim z opowieści ojca.
Ben i Felipe bardzo dobrze się znali ponieważ mimo różnic w statusie społecznym mieli podobne zainteresowania. Młode nieletnie dziewczyny i chłopcy. Policjant ani przez chwilę nie wątpił, iż mężczyźni przez lata robili wspólne interesy do których konkurencją stał się Andres. Nikt do końca nie wie, a sam zamordowany nigdy o tym nie mówił, ale pewnego dnia stał się „Hrabią” Zjednał sobie ludzi, wziął pod opiekę młode kobiety i zbudował własne małe imperium stopniowo wypierając z dzielnicy biedy jego ojca. Dogadał się wówczas z Sebastianem Romo, który zapewnił mu ochronę. Zrobił to ponieważ Andres w przeszłości chronił jego żonę. Pokręcona wizja miłości, pomyślał Pablo wertując kartki. Odłożył na bok teczkę i sięgnął po inną. Tym razem widniało na niej inne nazwisko. „Benedicto Perez” dla przyjaciół po prostu „Ben” należał do innego rodzaju potworów.
Został rodziną zastępczą dla dzieciaków, których nikt nie chciał, którzy przez lata żyli poza systemem dopóki ktoś ich nie wyłapał i nie umieścił pod opieką Bena i jego żony. Z grubej teczki jasno wynikało, że Ben wykorzystywał seksualnie młodzież , którą miał się opiekować. Gwałcił chłopców i zmuszał ich do odbywania stosunków z dziewczynami. Jedna z nich Laura zaszła z Andresem w ciążę. Pablo podejrzewał, że dzieci z takich „związków” rodziło się więcej, ale z racji, że Laura była najmłodsza to swoim powiększającym się brzuchem zwróciła na siebie uwagę. Dziewczynkę zabrano, umieszczono w sierocińcu gdzie mieszkała wspólnie z synkiem do osiemnastego roku życia. W dniu osiemnastych urodzin wyszła za mąż za Andresa Suareza. To właśnie wtedy mały Martin otrzymał oficjalnie nazwisko ojca. Laura od władz miasta dostała dwupokojowe mieszkanie na jednym z osiedli. Andres wolał mieszkać w „Wieży”, lecz dla zachowania pozorów bywał także i tam.
Bem zmarł dwudziestego drugiego czerwca siedemdziesiątego drugiego roku. Pablo doskonale pamiętał ten dzień. To właśnie wtedy we wczesnych godzinach porannych Blanca Diaz urodziła swoje drugie i ostatnie dziecko. – Inez. Pamiętał także ten dzień dlatego, że ojciec poza toastem za córkę wzniósł także toast za zmarłego przyjaciela. Pablo był wtedy chłopcem, ale ten dzień wrył mu się w pamięć bo to właśnie wtedy po raz pierwszy spróbował alkoholu. Po latach dowiedział się że Ben zmarł we śnie, na serce. Miał czterdzieści osiem lat. Pablo z teczką pod pachą wszedł na górę i skierował się do kuchni. Zrobił sobie kawę i wyszedł z nią na werandę wpatrując się posesję sąsiada. Samochód stał przed domem.
Dwa lata po śmierci ojca Ricardo Perez wrócił do miasteczka. Z młodą śliczną żoną i zamieszkał w domu gdzie rozegrało się tyle ludzkich tragedii. Dickowi jednak ta świadomość nie przeszkadzała w tym aby spać spokojnie. Upił łyk kawy a dokumenty odłożył na bok. Jego sąsiad i Andres Suarez mieszkali w tym samym domu i byli niemal rówieśnikami i gdyby chodziło o kogokolwiek innego policjant uznał by to za czysty przypadek, lecz zabito go krótko przed wyborami do rady miasta co można było uznać albo za splot okoliczności albo za celowe działania. Tylko co zyskałby Dick zabijając Suareza? Pablo zamyślił się przez chwilę.
Ricardo Perez miał wiele grzechów na sumieniu i być może jest jakiś za który warto zabić? Do policjanta dotarło nagle, że gdyby Dick okazał się zabójcą kogokolwiek on nie byłby tym faktem zdziwiony.

***
Cerano Torres ścisnął nasadę nosa czując, że migrenę ma jak w banku. Bezwiednie sięgnął po buteleczkę z tabletkami i wydobył jedną kapsułkę wrzucając ją do ust. Połknął ją bez popijania. Kiedy otrzymał propozycję pracy w liceum Pueblo de Luz uznał to za dobry pomysł. Dzieci miały zapewniony nowy start, on żoną również , a praca w liceum w małej mieścinie wydawała mu się dużo mniej skomplikowana niż kierowanie jedną z placówek w stolicy. Ależ się pomylił! Objął stanowisko po człowieku, którego reputacje można określić jako „wątpliwą” Mało tego ów człowiek zemdlał na jego oczach rozbijając sobie nos. Popatrzył na swoich podwładnych i stłumił westchnięcie. Bardziej zróżnicowana grupa pedagogów trafić mu się nie mogła. Mężczyzna bezwiednie sięgnął po szklankę z wodą i upił łyk.
─ Ależ z niej okruszek ─ stwierdziła Venetia z czułością wpatrując się w fotografię maleńkiej dziewczynki śpiącej na rękach swojego taty. ─ Pewnie nie możecie się doczekać kiedy będzie w domu?
─ Odliczamy dni ─ przyznał Leo z lekkim uśmiechem. ─ Alice pomogła nam skręcić łóżeczko i wybrać masę niemowlęcych ciuszków.
─ I wszystkie są różowe ─ domyśliła się Tia.
─ Różowe, w kwiatki, koronki ─ wymienił a brunet siedzący obok żony jedynie chrząknął. ─ Chcesz coś dodać Mike?
─ Tylko tyle żebyś nie mówił do mnie „Mike” ─ odparował ─ i gdy wreszcie zabierzecie małą do domu w moim będzie trochę więcej miejsca ─ odpowiedział.
─ Tia ─ Leo nie był pewien czy jest bardziej rozczulony czy rozbawiony zachowaniem młodszej siostry. ─ Ty też? ─ zapytał jedynie.
─ Co „ja też”
─ Emma zrobiła rundkę po sklepach, tata uznał, że potrzebujemy przewijaka , a Emily wręczyła mi przez Alice całą torbę z dziecięcymi ubrankami w neutralnych kolorach z których chłopcy już wyrośli.
─ A Venetia kupiła tylko kilka par różowych śpioszków ─ dorzucił do wyliczanki jej mąż. Żona zgromiła go wzrokiem. Leo jedynie westchnął. Nie próżno było tłumaczyć rodzinie, że Xiomara szybko rośnie i zapewne większości ubranek nie będzie miała okazji założyć. Wszyscy byli jednak zachwyceni perspektywą nowej członkini w rodzinie. ─ Pocieszające jest to, że wszystkie ubranka wrócą do ojca i Lu. Nie wiem co na to mój braciszek gdy ubiorą go w różowe wdzianka.
─To pewne?, że to chłopczyk?
─ Tak, pewne. Robert Ian McCord.
─ Ian? ─ powtórzyła powoli Tia i parsknęła śmiechem gdy to do niej dotarło. ─ Po McEwanie? ─ Leo potwierdził skinieniem głowy. ─ Uwielbiam ten film. I książkę. ─ dodała po chwili.
─ Film powstał, bo Emily dała tacie książkę na którąś Gwiazdkę ─ wyjaśnił. ─ I tak, to czasami działa ─ dodał jakby czytał siostrze w myślach. ─ Tak samo było z Trylogią o Batmanie.
─ Myślałam, że Emily woli Marvela.
─ Woli ─ potwierdził Michael ─ To Leo jest fanem DC ─ doprecyzował mężczyzna. ─ wyjaśnił żonie Michael nawet nie podnosząc wzroku ze swoich notatek.
─ A mówiąc o twórczości ─ Santos pochylił się nad stołem ─ widziałeś swoją żonę na scenie? ─ zapytał zaczepnie. Cerano obserwował tę scenkę z lekkim rozbawieniem. Nie dało się nie zauważyć, że nowy historyk za informatykiem nie przepada.
─ Kiedyś na West Endzie ─ odparł uśmiechając się kącikiem ust.
─ Pojawił się akurat wtedy gdy złamałam żebro ─ rzuciła Venetia a Leo się skrzywił.
─ Miałaś złamane trzy żebra ─ przypomniał jej mąż. ─ Głupotą było grać w gorsecie przy pękniętym żebru. Miałaś szczęście, że kość nie przebiła ci płuca.
─ Kotuś, Anna nie chadzała w dżinsach i koszulkach ─ zripostowała Tia klepiąc go po kolanie.
─ Grała pani ze złamanym żebrem? ─ nauczycielka od ZTP skrzywiła się mimowolnie. ─ Dali pani coś przeciwbólowego? ─ Tia spojrzała najpierw na kobietę później na swojego brata.
─ Nie ─ odpowiedział za nią psychiatra ─ Nasza matka pewnie stwierdziła, że powinnaś przekuć swój ból w grę aktorską ─ po tych słowach zapadła cisza i nawet Michael który sprawdzał wykaz ocen uczniów podniósł do góry głowę i spojrzał na swojego przyjaciela. Leo był prawdopodobnie pierwszą osobą w rodzinie która przyznała się do łączącego ich pokrewieństwa.
─ Są państwo rodzeństwem? ─ wyrwało się Cerano za nim zdążył ugryźć się w język, a głowy wszystkich skierowały się w ich stronę. Rodzeństwo McCord spojrzało po sobie.
─ Santos jak idzie ci uruchamianie e-dziennika? ─ zapytał go Conrado Severin zwracając się do informatyka i kierując rozmowę na właściwie tory. Brunet wiedział, że ostatnie czego potrzebuje rodzina jego przyjaciela to plotki.
─ Jestem na ostatniej prostej ─ poinformował go DeLuna wybawiając Leo od udzielenia odpowiedzi, która musiałaby być twierdząca. ─ Myślę, że jeszcze w tym tygodniu uda mi się rozesłać do rodziców instrukcje dotyczącą pierwszego logowania.
─ Świetnie ─ Cerano pokiwał z zadowoleniem głową. ─ Wychowawcy zbiorą adresy e-mail od rodziców i przekażą je panu DeLunie , a pan DeLuna ─ urwał ─ cóż zajmie się stroną informatyczną o której ja cóż nie mam bladego pojęcia
Dla żołnierza w stanie spoczynku i szpiega była to pierwsze spotkanie z rodzicami. W funkcje wychowawcy został nieco wmanewrowany przez dyrektora szkoły, który dopiero gdy zgodził się zostać „nauczycielem na zastępstwo” poinformował go także o drugiej funkcji jaka była przypisana do tego stanowiska. Nie wycofał się jednak i przyjął nowe obowiązki. Lubił nowe wyzwania więc podjął się także tej niełatwej pracy chociaż nigdy nie pracował z młodzieżą licealną.
Był byłym wykładowcą, lecz jego studenci byli powyżej dwudziestego roku życia, pierwszą burzę hormonów mieli za sobą i co ważniejsze mieli jasno sprecyzowane plany na przyszłość. Byli studentami na cholernie drogim Uniwersytecie i byli zdeterminowani aby się na nim utrzymać. Drugą kwestią do której musiał się przyzwyczaić to system oceniania uczniów. Jako wykładowca organizował egzamin na koniec najpierw semestru zimowego, później letniego, zdarzało mu się także pracować w komisji oceniającej prace dyplomowe, lecz nigdy nie zdarzyło mu się organizować spotkań z rodzicami. Rodzice? Jacy rodzice?
Nie miał także doświadczeń z młodości. Nie był rodzicem więc i taka perspektywa odpadała. Michael wychował się w sierocińcu. Siostry Magdalenki, które sprawowały nad nim piecze zastępczą przez wiele, wiele lat i uczestniczyły w wywiadówkach. On nie był uczniem który sprawiał problemy więc nigdy nie dostawał szpicrutą po rękach od matki przełożonej. Obrywał z innych powodów. Mężczyzna westchnął gdy za ostatnim rodzicem zamknęły się drzwi.
Spotkanie było nudne, a większość rodziców pojawiła się tutaj raczej z poczucia obowiązku i chęci spotkania znajomych z szkolnych lat niż uzyskania jakiś informacji dotyczących dzieci. Zgodnie z wytycznymi od Santosa zebrał listę adresów e-mail od rodziców i odpowiedział na niewielką liczbę pytań za nim nie zakończył spotkania. Przeliczył liczbę adresów. Dwóch brakowało. McConville usiadł. Nauczyciele mieli być dostępni dla rodziców do osiemnastej trzydzieści na wypadek gdyby któryś z rodziców chciał na temat swojej pociechy pomówić w nieco bardziej kameralnym gronie. Brunet wiedział także, że niektórzy rodzice mają dzieci innych klasach więc nie mogą być w dwóch miejscach na raz. Mężczyzna już pominął fakt, że w spotkaniu uczestniczyło więcej kobiet niż mężczyzn. Tatusiowe stanowili mniejszość na wywiadówkach. Brunet sięgnął po przyniesione ze sobą kartkówki. Sięgnął po czerwony długopis i zagłębił się w tekst napisany ręką Amelii Estrady.
Amelia Estrada odpowiadała na pytania jednym dwoma zdaniami. Czytając odpowiedź na trzecie pytanie mężczyzna skrzywił się bezwiednie i parsknął śmiechem. Trzykrotnie napisała tą samą myśl stosując inny szyk zdań. Poza tym była to błędna odpowiedź. Brunet nie miał pojęcia jaki system obierali inni nauczyciele, ale Michael nie znosił „lania wody” i wolał brak odpowiedzi to przynajmniej dawało mu jakiś wgląd w ocenę sytuacji. Gdy patrzył na Amelię i jej oceny oraz zachowanie na jego zajęciach był pewien, że nie edukacja jej obecnie w głowie. Wolała oglądać swoje paznokcie niż go słuchać. Westchnął i odłożył kartkówkę dziewczyny. Aurora Ledesma była po przeciwnej stronie.
Miała ładny czytelny charakter pisma. Pisała zwięźle i na temat, a wyszczególnione daty podkreśliła dwukrotnie. Profesor uśmiechnął się kącikiem ust. To co go niewątpliwie martwiło, to fakt, że dziewczyna należy do cichych i milczących. Gdy Amelia była głośna i widoczna, Rory ginęła wśród innych uczniów. Zapadała się w sobie jakby chciała zniknąć. Michael oczywiście domyślał się czym jest spowodowane jej milczenie, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli zbyt mocno przyciśnie dziewczynę ta zamknie się w sobie jeszcze bardziej. Z zamyślenia wyrwało go lekkie pukanie do drzwi. Do środka zajrzał mężczyzna w garniturze ale bez krawata.
─ Mogę zająć chwilę ─ zaczął ─ Giovanni Romo ─ przedstawił się ─ jestem opiekunem Auorry.
─ Tak niech pan wejdzie ─ zachęcił go. Giovanni wszedł do środka i podszedł do biurka. ─ Michael ─ przedstawił się Giovanniemu. Panowie uścisnęli sobie dłonie, a blondyn sięgnął po krzesło.
─ Przepraszam za spóźnienie ─ zaczął ─ Byłem u Diego ─ wyjaśnił. ─ Astrid nas trochę przytrzymała.
─ Rozumiem ─ Michael zaczekał aż mężczyzna usiądzie. Giovanni bezwiednie popatrzył na kartkę leżącą na biurku i przeczytał dane swojej podopiecznej.
─ Zdała? ─ zapytał. Michael podał mu kartkówkę dziewczyny.
─ Z tym nie będzie problemu. Aurorra
─ Rory ─ poprawił go automatycznie Romo przesuwając wzrokiem po tekście. ─ Woli gdy mówi się do niej „Rory”
─ Zapamiętam ─ obiecał nauczyciel sięgając także po kartę ocen dziewczyny. ─ Rory zbiera dobre oceny zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych ─ zaczął brunet. ─ to nie w ocenach leży problem. Rory jest ─ westchnął ─ wycofana ─ powiedział powoli. ─ Wiem, że jestem nowy i zostałem poinformowany przez dyrektora szkoły o sytuacji w jaka panuje w domu i doskonale zdaje sobie sprawę, że są pewne kwestie które zachowali państwo tylko i wyłącznie dla siebie, ale Rory potrzebuje kontaktu z dziećmi w swoim wieku.
─ Stroni od rówieśników ─ domyślił się Romo. Michael skinął głową. ─Są dni kiedy mam wrażenie, że Rory boi się nawet mnie ─ wyznał szczerze. ─ Staramy się aby dzieci czuły się bezpiecznie w domu i poza nim ale ten proces wymaga czasu. Nie chcemy wywierać na nich presji. Przeszli wystarczająco dużo.
─ Dlatego nie zmuszam jej do mówienia ─ odpowiedział na to nauczyciel. Giovanni zmarszczył brwi. ─ Wiem kiedy uczeń zna odpowiedź ale boi się odezwać dlatego nie zmuszam jej do udzielania odpowiedzi, ale chciałbym zacząć. ─ Gio uśmiechnął się lekko. ─ Małe kroki.
─ A jak radzi sobie Diego? Z historią i wiedzą o społeczeństwie?
─ Nie jest źle ─ odpowiedział ─ ale Diego, jak to delikatnie ująć.
─ Proszę mówić wprost ─ zachęcił go Giovanni.
─ Zauważyłem, że gdy nie zna odpowiedzi na jakieś pytanie zaczyna kręcić i jak to młodzież mówić „lać wodę” ─ Gio popatrzył na niego i parsknął śmiechem. ─ wiem od nauczycielski hiszpańskiego, że odpytywany próbował ją „zagadać”
Giovanni Romo zostawił go samego kwadrans później. Michael odnotował nazwisko na swojej liście wracając do klasówek. Podrapał się za uchem gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Żona mężczyzny stanęła w progu ramieniem opierając się o framugę. Venetia Capaldi uśmiechnęła się do niego leciutko. Długie brązowe włosy opadały na szczupłe ramiona. Nettie zdmuchnęła z czoła kosmyki ciemnobrązowej grzywki lekko wzruszając ramionami.
─ Nowa fryzura? ─ zauważył mężczyzna. Tia obróciła się wokół własnej osi.
─ Podoba ci się? ─ zapytała go.
─ Wyglądasz ślicznie ─ skomplementował żonę odkładając na bok kartkówki. Popatrzył na siostrę Leo. Ożenił się z piękną i mądrą kobietą, która lubiła grzebać mu w szafie. Kamizelka którą miała na sobie na pewno pochodziła z jego skromnej garderoby. ─ Testujesz nowy styl? ─ wskazał na kamizelkę.
─ Znalazłam w szafie ─ wyjaśniła przysiadając na jego biurku. ─ Chciałam wyglądać bardziej profesjonalnie, ale najwyraźniej rodziców nie interesuje kółko teatralne ─ mruknęła wzruszając szczupłymi ramionami. Michael bezwiednie położył dłoń na jej kolanie.
─ Jak się czujesz? ─ zapytał.
─ Z tym że żadne z rodziców nie chcę dyskutować o kółku teatralnym? ─ zapytała go.
─ O tym że Leo nazwał cię swoją siostrą? ─ doprecyzował mężczyzna.
─ Nie nazwał mnie siostrą ─ zaprzeczyła kobieta wsuwając za ucho kosmyk ciemnych włosów.
─ Powiedział „nasza matka” ─ przypomniał jej słowa brata. ─ Na swój sposób nazwał cię „siostrą” więc jako twój mąż chcę wiedzieć jak się z tym czujesz?
─ Nie wiem ─ westchnęła gdy Michael zmarszczył brwi. ─ Michael całe swoje życie byłam jedynaczką, a teraz mam nie tylko brata , ale całą rodzinę do której mogę przynależeć. To przytłaczające zwłaszcza jeśli pomyślę ile wycierpieli, ile przegapiłam. Poznałam ją i nie zauważyłam, że jesteśmy rodziną.
─ Nie mogłaś wiedzieć ─ wstał. Bezwiednie wyciągnął dłoń i pogładził ją po policzku. Wtuliła policzek w jego dłoń.
─ To były małe rzeczy Michael. Drobne gesty jak marszczenie brwi czy wyłamywanie palców w chwilach stresu ─ usiadła na biurku. ─ Była moją nauczycielką, mentorką, pracowałam z nią. Były chwile że doprowadzała mnie do szału, ale nigdy nie dała mi do zrozumienia, że jest moją matką. Przynajmniej nie wprost.
─ Co masz na myśli?
─ Lubiła opowiadać o rodzinie ─ wyznała. ─ Mówiła głównie o przeszłości, o tym, że zaszła w ciąże w garderobie numer trzy na West Endzie ─ parsknęła śmiechem. ─ o tym że niemal urodziła mnie na scenie ─ głośno przełknęła ślinę wpatrując się w jasne oczy męża. ─ Zostawiła mi okruszki, których nie połączyłam.
─ Kochanie ─ przygarnął ją do siebie a kobietę otoczyły znajome zapachy. Pociągnęła nosem. ─ Nie mogłaś wiedzieć ─ zauważył przytomnie ─ Camille ─ cóż nie miał zbyt dobrego zdania o matce swojej żony. Znał ją z opowieści Emily, wspomnień Leo i nie jawiła mu się jako ciepła i kochająca kobieta. Coraz częściej łapał się na tym, że to co spotkało McCordów później było nieuniknione i wydarzyło się niezależnie od śmierci Charlie. Pocałował ją w czubek głowy.
─ Dlaczego mi nie powiedziała? ─ zapytała go. Na to pytanie nie uzyska już odpowiedzi. Rozległo się lekkie pukanie do drzwi. Michael odsunął się o krok, a do środka zajrzał przystojny brunet. ─ Dzień dobry ─ przywitał się nieznajomy ─ Adraiano Magoni ─ przedstawił się mężczyzna.
─ Ojciec Daniela, proszę niech pan wejdzie ─ Venetia wstała z biurka. Michael nadal trzymał ją za rękę. Małżonkowie popatrzyli sobie w oczy. ─ Zaczekasz na mnie w pokoju nauczycielskim? ─ zapytał żonę. Ostatnie czego chciał to żeby wracała sama do domu. Bezwiednie skinęła głową. ─ Panie Megoni
─ Pani Capaldi ─ uniosła lekko brew ─ widziałem pani serial, syn wspominał o pani zajęciach i że przypadła mu rola Elżbiety I Tudor.
─ O to proszę obwinąć ślepy los ─ odparowała. Nie była w nastroju, aby tłumaczyć kolejnej osobie dlaczego zdecydowała się na taki a nie inny zabieg artystyczny ─ albo mojego męża.
─ Mnie?
─ To ty umieściłeś Elżbieta I Tudor w kopercie z nazwiskiem Daniela ─ przypominała mu i pocałowała go lekko w policzek. ─ Będę w pokoju nauczycielskim. ─ Mężczyźni zostali sami. Adriano przez chwilę spoglądał na zamknięte przez kobietę drzwi.
─ Nie jest zła na pana ─ odezwał się Michael ─ Dziś kilkukrotnie broniła swojego pomysłu aby chłopcom przekazać do odegrania role przeznaczone dla kobiet ─ wyjaśnił ─ ale podobno Daniel mógł trafić gorzej niż Elżbieta I. Proszę niech pan usiądzie.
─ Dzięki i proszę mówić mi po imieniu. Pana nazwisko przewija się w naszym domu tyle razy, że mam wrażenie że już się znamy ─ Adriano uśmiechnął się lekko ─ Daniel mówi o panu w samych superlatywach.
Michael zmarszczył brwi. Spodziewał, że w rozmowach z rodzicami pada jego nazwisko, ale pochwały? To była dla niego nowość.
─ I podziwia pana, że zwiedził pan kawałek świata ─ dorzucił Adriano.
─ Zwiedziłem kawałek pustyni ─ odpowiedział na to żołnierz. ─ Pańska żona zapewne uważa socjologię wojny za zbędną.
─ Marlena chcę chronić Daniela ─ odpowiedział na to mężczyzna ─ najlepiej przed całym światem.
─ Jestem tylko nauczycielem nie rodzicem i rozumiem to. Widziałem co wojna robi z najmłodszymi. Dzieci są grupą najbardziej narażoną na cierpienie i ataki ale „ochrona przed światem nie uchroni ich przed życiem” Uczę jednak teorii nie praktyki. I próbuje wbić im do głów, że woja nawet miniona czy tysiące kilometrów od nas ma wpływ na życie tu i teraz. To jakie wnioski wyciągnął jest ich prywatną sprawą.
─ Ma pan nieco inne podejście niż koledzy po fachu.
─ To mój pierwszy rok nauczania w liceum ─ wyjaśnił ─ wcześniej wykładałem historię na Harwardzie i miałem do czynienia z nieco innym rodzajem młodych dorosłych.
─ Harward? ─ zdzwił się Megoni ─ A w którym roku? Jedna z koleżanek z liceum również tam wykładała, a nawet studiwowała.
─ Norma Delgado ─ powiedział. ─ To właśnie tam poznałem Normę i Adriana ─ wyjaśnił
─ O proszę, jaki świat jest mały ─ Megoni uśmiechnął się od ucha do ucha.
─ W rzeczy samej jest ─ zgodził się z nim Michal. Mężczyźni porozmawiali jeszcze kilka minut za nim Adriano nie pożegnał się z profesorem i nie wyszedł. Do klasy zajrzał Santos. ─ Ty jeszcze tutaj? ─ zapytał go zdziwiony brunet.
─ Zaraz zmywam się do domu, twoja żona czeka w pokoju nauczycielskim ─ poinformował go. Michael wstał. ─ Czyta książkę. Masz te adresy e-mail? ─ zapytał go. McConville podał mu kartkę. ─ Dzięki.
─ Chcesz coś jeszcze? ─ zapytał go mąż Tii wkładając swoje rzeczy do torby. Popatrzył na niego wymownie.
─ Wiem, że wiesz ─ powiedział , a Michael westchnął ─ o tym co ustaliśmy na wycieczce do domu wariatów.
─ Tak, Eva poinformowała mnie o waszych ustaleniach ─ przyznał agent zamykając swoją torbę. Mężczyźni spojrzeli po sobie. ─ Nie przybliżają nas do celu, ale dopisze rodzinę Bruniego do listy celów. ─ Santos wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę.
─ Listy celów? Chyba nie sądzisz, że Anita Vidal stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla Los Zetos.
─ Jeśli Olivier Bruni chcę kierować kartelem to największym zagrożeniem dla niego jesteś ty na nauczycielka z ogólniak. Idziesz czy mam cię tutaj zamknąć na noc?
─ Jak to „ja” On nie wie, że istnieje
─ Poprawka on nie wie że żyjesz ─ odpowiedział na tą uwagę Michael gasząc światło w klasie ─ a to jest różnica.
─ Zamierzasz go o tym poinformować i wystawić mnie na rzeź? Eva pewnie by tego chciała nie lubi mnie.
─ Santos ja też cię nie lubię, ale nie zamierzam wysyłać w teren kolejnego nieprzeszkolonego agenta, wystarczy mi , że muszę użerać się z bibliotekarka, aktorką i mężczyzną z mentalnością osiemnastolatka. Jak tam twoje umiejętności samoobrony?
─ Moje ─ Santos zatrzymał się gwałtownie ─ Chcesz mnie wyszkolić ba tajemnego agenta? ─ zapytał. Michael w odpowiedzi zatrzymał się i wniósł oczy do nieba.
─ Jasne, planuje cię wyszkolić na tajnego agenta i dyskutuje o tym na szkolnym korytarzu gdzie głos się niesie i wszyscy mogą nas usłyszeć ─ odpowiedział na to historyk. Eric do niego podszedł.
─ Skoro to nie jest twój plan to jaki jest twój plan?
─ Nie dać się zabić ─ odpowiedział na to Michael. Santos wywrócił w odpowiedzi oczami. ─ Czy chcesz czy nie jesteś tym kim jesteś ─ zaczął ─ nie zmienię tego ale mogę cię nauczyć jak się bronić w stanie zagrożenia.
─ Umiem się bronić ─ zaprzeczył Santos. Michael zatrzymał się i pokonał dzielącą ich odległość w dwóch długich krokach. Jednym ruchem złapał Santosa wykręcił mu rękę za plecy i przycisnął do ściany. ─ Nie byłem gotów ─ wymamrotał z policzkiem przyciśniętym do drzwi jednej z klas.
─ Lekcja numer jeden ── syknął mu do ucha ─ Olivier Bruni nie będzie czekał aż się przygotujesz zaatakuje, ale podejrzewam że nie zabije cię od razu najpierw będzie ciebie torturował albo twoich bliskich ─ puścił go. ─ A tak się składa że kilku moich bliskich niestety łączy się z twoją osobą.
─ Venetia
─ Emily ─ poprawił go. Santos uciekł wzrokiem w bok. ─ Alice ─ rzucił kolejne imię a nawet Conrado Severin. Błaznuj ile chcesz, ale nie pozwolę aby przez twoje chojrakowanie ucierpiał ktoś na kim mi zależy więc od jutra zaczniesz biegać.
─ Nie lubię biegać, poza tym co to ma do samoobrony?
─ Jeśli nie może cię złapać nie może cię zabić.
─ Powiedz to kulom ─ mruknął Santos. ─ Dobrze zacznę biegać ─ zgodził się niechętnie pod naporem ostrego spojrzenia.
─ Michael ─ za plecami rozległ się głos jego żony. ─ wszystko w porządku?
─ Tak, wracajmy do domu ─ powiedział do kobiety.

Julian Vazquez ścisną nasadę nosa przymykając ciężkie powieki. Od kilku dni spał po kilka godzin dziennie krążąc między szpitalem, przychodnią dla potrzebujących w której ulokował chorego Xaviera Serrano , a domem. Ingrid nie zadawała pytań chociaż troska malująca się w jej oczach mówiła więcej niż tysiąc słów. Szatynka nie chciała go jednak naciskać, wiedziała, że to na niewiele się zda a przyciśnięty do muru Julian warczy i gryzie zamiast odpowiadać na pytania. Lopez postanowiła przeczekać kilka dni, aż sam będzie gotów, aby poruszyć ten temat. Problem polegał na tym, że lekarz nie wiedział od czego zacząć? Jak oddzielić dziecięce wspomnienia od faktów.
Faktem było to, że ojciec Xaviera Serrano- Aureliano był oskarżony o uprowadzenie i gwałt na trzynastoletniej wówczas dziewczynce. Amanda, pomyślał Amanda Cortez była jego rówieśniczką. Drobna pucołowata dziewczynka, której mama wiązała do szkoły dwie identyczne kitki. Na ich końcach zawsze znajdowały się dwie różowe kokardy. Miała dwanaście lat, ale przez niski wzrost i okrągłą buzię wyglądała na młodszą. I zapewne dlatego Serrano zwrócił na nią uwagę. Lekarz nie pamiętał szczegółów samej sprawy, ale Eduardo Vazquez nie dopuścił aby sprawa trafiła na wokandę. Policja i prokuratura albo dysponowała poszlakami, albo co bardziej prawdopodobne prawnik zdyskredytował wszystkie przedstawione dowody czy świadków. Brunet odchylił się na krześle i popatrzył na odnalezione w sieci zdjęcie.
Amanda Cortez została uprowadzona w drodze ze szkoły do domu. Według przedstawionej przez nią wersji wydarzeń zaczepił ją mężczyzna. Wysoki i szczupły w czapce z daszkiem nisko naciągniętą na oczy. Miał w ręku smycz. Czerwoną w czarne kropki. Szukał swojego psa. Czarnego małego kundelka wabiącego się Bingo. Pies oczywiście nie istniał. Aureliano zabrał dziewczynkę do parku znajdującego się nieopodal, tam na parkingu znajdował się jego samochód. Przy aucie przycisnął jej ścierkę nasączoną chloroformem do ust i nosa. Dziecko straciło przytomność więc wrzucił ją do bagażnika i ruszył w drogę. Jedynym dowodem poza zeznaniami Amandy była różowa kokarda znaleziona w bagażniku. Takie same nosiła Amanda. To dla sędziego był niewystarczający dowód więc puścił mężczyznę wolno. Dwa dni później Aureliano powiesił się w swoim domowym gabinecie. Wiosną dziewięćdziesiątego czwartego samobójstwo popełnił Eduardo Vazquez. Julian z szuflady wyciągnął kartkę. Wyrwaną z zeszytu w linię i zapisaną dziecięcym pismem. „Przez pana moja mama płacze, każdej nocy, przez pana mój tata pije, przez pana już nigdy nie będę spała przy zgaszonym świetle” Podpisano; Amanda Cortez.
Uśmiechnął się smutno odkładając na bok list. Ze środka wyciągnął natomiast gruby oprawiony w czarną skórę album. Nie znajdowały się tam zdjęcia, lecz wycinki z gazet. Julian jako mały chłopiec wycinał i wklejał do albumu każdą najmniejszą wzmiankę w prasie o swoim ojcu. Nie były to małe artykuły gdzieś na ostatnich stronach czasopism. Nic bardziej mylnego gdy Eduardo Vazquez pojawił się prasie to zawsze była to pierwsza strona. Sprawy, które prowadził, klientów których wybierał elektryzowali całą lokalną społeczność. Palcami wygładził zagięcia i wstał przeciągając się. Wyjrzał do ogrodu. Po szopie w której mężczyzna powiesił się nie było śladu. Julian rozebrał ją jeszcze przed przeprowadzką. Na jej miejscu zasadził drzewko. Nie znał się na roślinach więc właściwie nie miał pojęcia co z niego wyrośnie. I czy w ogóle coś z tego wyrośnie. W ogrodniczym kupił pierwsze jakie wpadło mu w oko. Parsknął krótkim śmiechem przesuwając drzwi prowadzące na taras.
Miał trzynaście lat gdy stracił ojca. Eduardo Vazquez popełnił samobójstwo , a jego pierworodny przez kilka pierwszych lat zastanawiał się dlaczego? Według logiki nastolatka miał wszystko; żonę, która w tamtym czasie była w ciąży z trzecim dzieckiem, karierę i pieniądze. Jako nastolatek sądził, że ojciec nie wytrzymał presji otoczenia. Media okrzyknęły go „abogado del diablo” gdyż jego klientela należała do najbogatszych ludzi w stanie, ale lista ich przestępstw była równie duga jak zasług. Aureliano był jednym z nich. Czy w tej historii może kryć się cos więcej? , zapytał sam siebie w myślach i westchnął. Odkąd w jego życiu pojawił się Xavier Serrano mężczyzna kwestionuje każde wspomnienie na temat ojca. Popadasz w paranoję, pomyślał palcami przeczesując czarne włosy i wracając do środka. Uśmiechnął się lekko gdy zerknął na córeczkę.
Lucy Vazquez była jego promyczkiem na pochmurnym niebie. Ciemne zmierzwione od snu włoski sterczały we wszystkie strony tworząc na główce dziecka urocze zawijasy. Ciemne zaspane oczka mrugały gwałtownie, a usteczka wygięły się na kształt uśmiechu. Lekarz pogodził się już z faktem, że jego mała Księżniczka jest kopią mamusi a po nim ma jedynie nos. Do pomieszczenia wszedł Eddie i z uśmiechem błąkającym się na ustach. Dwudziestojednolatek pochylił się nad łóżeczkiem i wyciągnął z jego wnętrza zadowoloną Lucy.
─ Dzień dobry Królewno ─ zwrócił się do dziecka przytulającego policzek do jego ramienia. ─ A ty nie masz czasem wywiadówki do zaliczenia? ─ zapytał podchodząc do biurka na którym rozłożony był album. Eddie przekręcił kilka kartek. ─ Księga pamiątkowa? ─ zapytał wpatrując się w twarz ojca o którym naprawdę nie wiele wiedział. Eduardo Vazquez po którym miał imię był genialnym prawnikiem który nie wytrzymał ciążącej na nim presji i palnął sobie w łeb albo się powiesił. Na jedno wyszło. ─ Ty ją zrobiłeś? Po czy przed jego śmiercią?
─ Przed ─ odpowiedział i popatrzył na brata. W rodzinie rzadko mówiło się zmarłym. Charlotte po urodzeniu najmłodszego syna bardzo szybko wróciła do pracy. On i Helena byli wtedy w podstawówce. Eddie nosił pieluchy. Miał wrażenie już jako dorosły, że zabrakło im czasu na rozmowę, na wspólną żałobę. ─ W domu zawsze była świeża prasa, lubiłem wycinać fragmenty o ojcu.
─ Wielki pan bohater ─ mruknął mężczyzna i westchnął. ─ Śmigaj na tą wywiadówkę, nie lubi się spóźnialskich.
─ Ty idziesz na wywiadówkę? ─ zdziwiła się Ruby którą do sypialni przyciągnęły głosy.
─ Ingrid ma jakieś sprawy do załatwienia w redakcji ─ wyjaśnił ─ więc na co mam się przygotować? ─ zapytał nastolatkę. ─ Jakieś trupy w szafie?
─ Nie, byłam na dywaniku u dyrektora.
─ Za co? ─ zapytał Eddie ubiegając tym samym brata.
─ Za śpiewanie na lekcji i zamiast kary dostałam ciasteczka. ─ Eddie zmarszczył brwi. ─ Cerano to równy gość ─ stwierdziła ─ a Dick Perez to mały fiutek.
─ Teraz nawet tego nie ma ─ skomentował Eddie obrywając od brata kuksańca w żebra. ─ Ej dziecko ─ odsunął się osłaniając swoim bokiem Lucy która rozchichotała się w zadowoleniu. ─ Poza tym to prawda. On nie ma ─ poruszył wymownie brwiami szatyn.
─ Mówią, że ma sztucznego ─ odezwała się Ruby biorąc z jego rąk Lucy. ─ Dzień dobry maleńka ─ cmoknęła ją w policzek ─ Zjesz śliwkę czy marchewkę z groszkiem?
─ Śliwkę ─ podpowiedział Vazquez ─ nie robiła dziś kupy.
─ Ja karmię jak nawali w pieluchę ty przewijasz ─ zwróciła się do młodszego z braci i ruszyła do kuchni.
─ Czemu ta ja dostaje najgorszą robotę?
─ Żebyś pamiętał o gumkach! ─ odkrzyknęła wesoło dziewczyna.
─ Najpierw musiałbym uprawiać seks! ─ odparł na to Eddie. Julian posłał mu wymowne spojrzenie. ─ Co? Powinieneś się cieszyć że żyje w celibacie a nie sprowadzam sobie panienki na jedną noc ─ ruszył na nastolatką.
─ Jeśli zaczniesz sprowadzać tu panienki na jedną noc ─ zastrzegł lekarz ─ będziesz szukał sobie nowego mieszkania ─ pożegnał się z córeczką i Ruby zostawiając ich we trójkę. Ruby posadziła Lucy w krzesełku , a Eddie przypinał małej śliniak i usiadł obok.
─ Mam pytanie
─ Dawaj
─ Gdzie ukryłbyś zwłoki?
─ A chcesz zabić rozgrywającego? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie Eddie. ─ Swojego chłopaka ─ doprecyzował.
─ On jest stoperem nie rozgrywającym poprawiła a Eddie machnął ręką. To był mało istotny szczegół. ─ Perez zabił swoją byłą uczennicę i próbuje rozgryźć gdzie ją pochował skoro nie w szkolnej szklarni.
─ A ja próbuje rozgryźć gdzie podziały się nastolatki z normalnymi zainteresowaniami ─ odparł na to Vazquez. Teraz ona popatrzyła na niego pytająco. ─ No wiesz malujecie sobie paznokcie i czytacie porady w Bravo o tym jak skutecznie pozbyć się włosów na nogach.
─ Moim zainteresowaniem jest znalezienie zwłok ─ poinformowała go ─ więc jakieś pomysły?
─ Nie ─ odpowiedział Eddie i westchnął. ─ dlaczego miałby ją zakopać w szklarni?
─ Zaginęła wczesną jesienią, a Perez zamknął szklarnię krótko po tym. To nie mógł być przypadek, ale jego wnuk przekopał szklarnię i jej nie znalazł więc nigdy jej tam nie było. ─ wyjaśniła i uśmiechnęła się na widok umorusanej buzi Lucy. ─ Zerknij na nią pójdę po płatki ─ poprosiła i wyszła z kuchni wróciła z płatkami które nasączyła wodą i zaczęła wycierać dziecięcą buzię.
─ Podejrzewa go nawet jego wnuk? A ja myślałem że nasza rodzinka ma ciągoty do bycia dysfunkcyjną ─ mruknął i zamyślił się na chwilę. ─ Dywersja. ─ wymamrotał ─ To była dywersja ─ Ruby wyciągnęła dziewczynkę z krzesełka. Eddie zaczął je wycierać. ─ Pomyśl Dick był jej nauczycielem należała do jego klubu więc w przypadku zaginięcia policja prędzej czy później zapukałaby do jego drzwi i gdyby wyszło na jaw że z nią sypiał ─ Ruby odchrząknęła ─ że ją skrzywdził ─ poprawił się szybko ─ to miałby alibi.
─ Nie nadążam.
─ Pomyśl tylko ─ zaczął Eddie ─ Policja prowadzi śledztwo sprawdzają wszystkich mężczyzn z życia Mendozy ─ dziewczyna uniosła brew ─ regularnie czytam artykuły na stronie internetowej i wbrew temu co sądzi mój brat umiem dodać dwa do dwóch wracając do tematu ─ On jest winny ale musi wyjść na niewinnego więc zamyka szklarnie a dziewczyny dalej nie ma. Nie zgłasza się na studia, nie pisze nie dzwoni kamień w wodę a policja prowadząca śledztwo dowiaduje się o tym że Perez zamknął szklarnię więc co robią?
─ Załatwiają nakaz i przekopują szklarnię?
─ Bingo─ klasnął w dłonie a Lucy powtórzyła ten gest. ─ Ciała nie ma a policja wychodzi na durniów podejrzewających prawego obywatela i zostaje skreślony z listy podejrzanych.
─ To
─ Wiem, genialne. ─ sam siebie pochwalił Eddie ─ a ciało ukrył gdzieś gdzie nikt go nie znalazł.
─ To już wiem ─ z kuchni przeszli do salonu. Ruby posadziła dziewczynkę na dywanie przysuwając jej kilka zabawek. Eddie położył się obok nich i chwycił piłkę którą podrzucił. ─ Skąd ty tyle wiesz?
─ W młodości lubiłem czytać książki o psychopatycznych zabójcach z Dicka żaden Hanibal Lecter czy prezydent Snow, ale zabił dziewczynę i nigdy go za to nie złapano.
─ Zabił dwie dziewczyny ─ poprawiła go Ruby ─ może więcej.
─ Eddie aż się obrócił a Ruby z torby wyciągnęła kopię listy. Druga strona ─ powiedziała podając mu kartki. ─ Ten sam rok ta sama data.
─ Jane Doe? ─ wymamrotał. ─ Zaraz zabił dwie dziewczyny tego samego dnia?
Ruby pokiwała głową. Eddie przeturlał się na brzuch Nigdzie później data się nie powtórzyła.
─ Ja i Felix mamy teorię, że Conchita mogła zginąć bo wiedziała jak ginie ta druga ─ oznajmiła. Eddie pokiwał głową gdy wyłożyła mu całą koncepcję.
─ To ma sens ─ zgodził się z nastolatkami. ─ Kim jest ta dziewczyna?
─ Nie wiem, Felix ma to sprawdzić.
─ A tak syn gliniarza ─ przekręcił się znowu na brzuch. Lucy ruszyła w jego stronę ─ Musicie być ostrożni ─ popatrzyła na niego z politowaniem. ─ Mówię poważnie mała jeśli ty i Delgado
─ Cestellano ─ poprawiła go. Machnął ręką.
─ Macie racje to Perez nie zawaha się skrzywdzić także i was i Ingrid powinna o tym wiedzieć.
─ Ingrid każe nam przestać bo to sprawy dorosłych
─ Bo to są sprawy dorosłych ─ zaznaczył Eddie. I podniósł się. ─ Zabrałaś tą listę z jego domu ─ dodał ─ i wiesz mi zauważył jej brak.
─ Niekoniecznie
─ Ruby w każdym kryminale detektyw powie ci że lista która mu gwizdnęłaś to trofeum dzięki któremu może na nowo przeżywać swoje zbrodnie” On wie że ta lista zniknęła i nie jest z tego powodu zadowolony.
─ Nawet jeśli wie to mnie nie podejrzewa ─ mruknęła w odpowiedzi.
─ Jeszcze ─ poprawił ją mężczyzna. ─ Upodabniaj się dalej do dziewcząt z jego listy a zacznie ─ dodał. W progu. ─ Ruby kiedy to się stało, że to ja jestem głosem rozsądku w grupie? ─ zapytał ją z niedowierzaniem. ─ Starzeje się Królewno ─ zwrócił się niemowlaka.
─ Niektórzy nazywają ten proces dojrzewaniem ─ odpowiedziała mu Ruby. Popatrzył na nastolatkę.
─ Ruby
─ tak?
─ Jeśli chcesz żeby twoja bluza przestała śmierdzieć benzyną to namocz ją na noc w płynie do płukania.
***
Eduardo Vazquez nie miał w planach spaceru ze swoją siedmiomiesięczną bratanicą, ale postanowił zrobić jedno kółeczko i wrócić do domu. Lucy Vazquez lubiła przebywać na zewnątrz. Była bobasem ciekawym świata więc dwudziestojednolatek ruszył przed siebie pchając zieloną spacerówkę w której córka brata paplała po swojemu do pluszowego kociaka. Eddie popatrzył na małe zaciskające się na szyi wypchanego zwierzaka rączki i cóż cieszył się że to tylko misiek.
Ulica przy której znajdował się dom Juliana i Ingrid była przez większość dnia cicha a, życie zaczynało się tutaj po południu. Przede wszystkim za sprawą mieszkających tutaj dzieci. Kiedy wracali ze szkoły zaczynało się robić głośno i gwarno. Dzieciaki w wieku szkolnym kierowały się do znajdującego się nieopodal placu zabaw. Było to niewielkie poletko zieleni ze starym zardzewiałym sprzętem, który zapewne lata świetności miał w czasach gdy on jeszcze siedział w brzuchu swojej mamy. Młodzież zarówno starsza jak i młodsza miała kategoryczny zakaz korzystania ze znajdujących się tutaj atrakcji. Eddie wątpił, żeby którekolwiek z dzieci stosowało się do poleceń kiedy rodziców nie było w pobliżu. Gdy dzieci wracały do domów ich miejsce zajmowała starsza młodzież, która rozsiadała się na placu zabaw z piwem w dłoniach i głupimi uśmieszkami przyklejonymi do twarzy. Nie byli to licealiści raczej młodzi dorośli którzy nie poszli na studia, nie mają pracy więc włóczą się po okolicy. Mieszkali oczywiście z rodzicami, którzy za bardzo kochali swoje pociechy aby kazać im się wnieść z domu czy znaleźć pracę. Trzecia grupa, którą można było zobaczyć to ludzie starsi wstający jeszcze przed świtem i kładący się spać jeszcze przed zmrokiem. Eddie zatrzymał wózek i popatrzył na niepozornie wyglądający dom przed którym stał zaparkowany zielony samochód. Dick Perez był w domu a plakat wyboczy z jego paskudną gębą straszył okolicę. Szatyn szybko ruszył przed siebie nie chcąc aby Lucy miała koszmary od samego patrzenie. Jeszcze raz popatrzył na posesje mężczyzny a jego wzrok spoczął na zielonym aucie. Wpadł na pewien pomysł.
Najpierw zahaczył o kawiarnię Camillo gdzie zakupił słodką kawę i jeszcze słodszą drożdżówkę. Lucy popatrzyła wielkimi oczami na słodki smakołyk. ─ Wybacz księżniczko, ale jeśli nakarmię cię cukrem twoja mamusia urwie mi ─ przerwał swój wywód ─ coś co wujek bardzo lubi ─ cmoknął ją w czubek głowy i podał jej pałkę kukurydzianego flipsa. Komenda Miejska Policji mieściła się w starym budynku poczty. Eddie był pewien, że komisariat dzieli się swoją przestrzenią z pocztowcami. Mężczyzna dziarskim krokiem wszedł do środka i zatrzymał wózek przy kontuarze.
─ Szefowa na posterunku? ─ zapytał znajdującego się w recepcji policjanta. Mężczyzna popatrzył na niego znudzonym wzrokiem.
─ Nie ─ odpowiedział krótko.
─ No tak wywiadówka ─ wymamrotał bardziej do siebie niż do posterunkowego. ─ A mogę
─ Nie ─ padła kolejna krótka odpowiedź. Eddie skrzywił się mimowolnie. Chciał tylko coś sprawdzić, jedną malutką rzecz a nie mógł bo wywiadówka bo policjant siedzący w recepcji był bardzo nie miły. Westchnął i wtedy do środka wszedł ubrany w cywilne ciuchy Lucas Hernandez. Barista znał go słabo, ale wiedział, ze Luke bardzo często kupuje słodkie drożdżówki i słodką kawę.
─ Możemy zamienić słówko? ─ zapytał gdy ten wpisywał się do zeszytu. Mężczyzna popatrzył na niego orzechowymi oczami ─ w cztery oczy ─ Eddie wyciągnął w jego stronę kubek z gorącą kawą.
─ To nie jest miejsce dla niemowląt ─ wskazał na wózek z Lucy, która zjadła swój smakołyk i coraz głośniej domagała się uwagi. ─ Jesteś bratem Heleny.
─ Młodszym ─ dodał Eddie jakby to miało jakieś kluczowe znaczenie ─ możemy pogadać ─ pomachał przed policjantem papierowym opakowaniem z drożdżówka. Luke nie był urażony, raczej rozbawiony zachowaniem młodego chłopaka. Wziął od niego kawę oraz drożdżówkę. Eddie wypiął z wózka Lucy i ruszył za policjantem. Tylko nowo nabyta dojrzałość nie pozwoliła wystawić języka w stronę recepcjonisty. ─ pracujesz dla mojej siostry?
─ Pracuje z twoją siostrą ─ poprawił go Luke prowadząc go na górę. Kartą otworzył drzwi i skierował się do niewielkiego pomieszczenia, które było jego miejscem pracy. Eddie rozejrzał się i skrzywił.
─ Ja bym tu dostał ataku klaustrofobii ─ stwierdził. ─ Jestem też bratem Juliana i szwagrem Ingrid Lopez ─ dorzucił. Luke znał Ingrid, znał doktora Vazqueza i pewnie dlatego pozwolił chłopakowi wejść na górę i chcę tylko coś sprawdzić.
─ w policyjnej bazie danych ─ dodał Luke. Eddie skwapliwie pokiwał głową.
─ Normalnie poprosiłbym o przysługę siostrę ─ zaczął ─ ale jej nie ma więc
─ Przekupujesz mnie kawą i ciastkami ─ wszedł mu w słowo agent DEA.
─ To przysługa za przysługę, ja daje ci darmową kawkę i drożdżówkę ty mi informacje czy Dick Perez ma jeszcze jakiś samochód ─ Luke zamrugał powiekami zaskoczony. Spodziewał się że chłopak poprosi go anulowanie mandatu czy coś takiego. ─ Oczywiście zostawiamy tą sprawę między nami ─ dodał niewinnym tonem Eddie.
─ Oczywiście ─ potwierdził Luke ─ po co ci informacja o pojazdach mechanicznych zarejestrowanych na obywatela Pereza?
─ Podejrzewam że kogoś zabił i w swoim aucie przetransportował ową zamordowana osobę ─ odpowiedział machinalnie i po chwili dotarło do niego co powiedział ─ to znaczy ─ zaczął się jąkać i siadał ─ to nic pewnego, tylko takie spekulacje. Moje. Tylko moje ─ pokiwał gorliwie głową.
─ Dlaczego go podejrzewasz? ─ Luke usiadł za biurkiem i oparł łokcie na blacie biurka.
─ To zły człowiek jest ─ odpowiedział na to Eddie siadając na krześle dla petentów. Lucy posadził na kolanach. Z tym policjant nie zamierzał się kłócić. Perez był złym człowiekiem. To nie ulegało wątpliwości. ─ Sprawdzisz w swoim magicznym komputerku kiedy zakupił swoje paskudne zielone auto? ─ zamrugał powiekami. Lukas zalogował się do systemu i wpisał odpowiednie dane w odpowiednie rubryki. Po chwili system wypluł wynik Eddie chciał zerknąć na monitor ale powstrzymało go spojrzenie Luke.
─ Ricardo Perez ma na siebie zarejestrowany tylko jeden samochód ─ zaczął ─ Opel Ascota z osiemdziesiątego piątego roku. Kolor zielony, ważne badania techniczne.
─ A w tym systemie widać od kiedy ma ten samochód? ─ Luke westchnął w odpowiedzi.
─ Od dziewięćdziesiątego czwartego
─ O ─ wyrwało się mężczyźnie ─ to rok mojego urodzenia. ─ Kupił go może w grudniu?
─ Nie w listopadzie ─ odpowiedział na to policjant. ─ To wszystko?
─ A co się stało z poprzednim autem? ─ zapytał go i wstał. ─ Powinieneś wymienić krzesło, strasznie niewygodne. ─ Luke w rozbawieniu uniósł brew. ─ Dzięki, że to sprawdziłeś.
─ Drobiazg, Eddie ─ zwrócił się do niego po imieniu i ten stał przy otwartych już drzwiach. ─ Zezłomowane.
─ Co?
─ Auto, poprzednie auto zostało zezłomowane dziewiętnastego września.
─ Dzięki, wpadnij kiedyś do kawiarni na darmową kawkę ─ polecił ─ idziemy Księżniczko ─ Lucy pożegnała go z uśmiechem na ustach. Luke został sam w swojej klitce i popatrzył na wynik wyszukiwania a następnie otworzył przeglądarkę i wszedł na stronę Hoy verdad i znalazł odpowiedni artykuł.
Według Felixa Castellano autora tekstu Conchita Mendoza zaginęła z nocy z trzynastego na czternastego września 1994 roku. Siostra pojawiła się na komisariacie w Valle de Sombras we wczesnych godzinach porannych. Pablo Diaz co prawda przyjął zgłoszenie, ale niewiele z tym zrobił. Założył, że dziewczyna wyjechała już na studia. Poza tym policja była w tamtym czasie skupiona na poszukiwaniach niemowlęcia, którego siostra została zabita. Zaginiona osiemnastolatka nie była dla nikogo priorytetem. Policjant w zamyśleniu wpatrywał się w monitor. Kliknął na informacje o mężczyźnie.
Ricardo Perez urodził się dwudziestego dziewiątego stycznia czterdziestego ósmego roku. W rubryce ojciec zapisano; Benedykto Perez, w okienku matka NN. Zmarszczył brwi. A myślał, że w pracy widział ją wszystko.
─ Cześć Luke ─ do gabinetu zajrzał chłopak z recepcji ─ odmeldowuje się ze zmiany ─ zaczął ─ Juan już na stanowisku.
─Zmykaj do domu, Ej Lugo ─ zatrzymał go jeszcze ─ Co to znaczy że matka jest NN?
─ Porzucony noworodek ─ odpowiedział machinalnie ─ Kogo masz na bębnie? ─ zapytał a Luke odwrócił w jego stronę monitor ─ A to by się zgadzało.
─ Co masz na myśli?
─ To ty ─ zaczął lecz machnął ręką po chwili przypominając sobie że Luke Hernandez nie jest miejscowy, lecz przyjezdny. ─ Ja to wiem od babci ─ wyjaśnił ─ Ricardo Perez został znaleziony na ulicy i zaniesiony do remizy strażackiej ─ usiadł na krześle. ─ No a stary Perez wpisał się jako jego ojciec.
─ I nie podał danych matki? ─ zdziwił się Luke.
─ Ben Perez był alfonsem ─ wyjaśnił mu młody policjant. ─ Chłopak pewnie był dzieckiem jednej z panienek którą się „opiekował” ─ w powietrzu zaznaczył cudzysłów. ─ Są marne szanse, że Perez był jego ojcem. Babcia mi mówiła, że jego matką była jakaś dziewczyna, która pewnie umarła przy porodzie czy coś takiego. A pielęgniarka czy ktokolwiek wpisywał kwity wpisał Bena do karty jako jego ojca. Samego Dicka wychowała żona Bena.
─ On miał żonę?
─ A bo ja wiem? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie Lugo. ─ Patricia ─ przypomniał sobie jej imię. ─ Mówiła, że jest jego żoną, ale nikt specjalnie się nie kwapił, żeby to sprawdzać. Oboje już nie żyją więc raczej sobie z nimi nie pogadasz. ─ Lugo zmarszczył brwi.
─ Co?
─ Nic ─ pod naporem spojrzenia agenta westchnął. ─ To może być zwykły zbieg okoliczności, ale Dick Perez znał Hrabiego ─ wyznał. ─ Ben i jego żona byli rodziną zastępczą ─ wyjawił ─ jak Andres był mały to trafił pod ich opiekę
─ Alfons
─ To były inne czasy ─ wszedł mu w słowo Lugo ─ Była bieda, a dzieciaki żyły samopas więc trzeba było coś z nimi zrobić więc jak znalazł się ktoś kto chciał się dzieciakami zająć nikt specjalnie nie sprawdzał czy ktoś się do tego nadaje. Pozbywali się problemów, no Suarez był takim problem.
─ Co się stało?
─ A co mogło? Ben był kawałek ─ odkrzyknął ─ Nie znam zbyt wielu szczegółów, po to idź do Pablo,
─ Dlaczego akurat jego?
─ Suarez zrobił dzieciaka jednej z dziewczyn, które tam były ─ wyjaśnił policjant wstając ─ On i Martin to kumple, jeśli ktoś coś wie to on.
***
─ Zaskoczył mnie twój telefon ─ zaczął Diaz witając się z policjantem uściskiem dłoni. ─ Co jest?
─ Chodzi o sprawę Suareza ─ zaczął Luke nie marnując casu na zbędne dyskusje.
─ Nie wiedziałem, że ją prowadzisz ─ odparł na to policjant wyciągając przed siebie nogi. Panowie umówili się w parku miejskim. O tej porze przy placu zabaw kręciło się niewiele osób..
─ Pomagam ─ odpowiedział wymijająco Hernandez ─ podobno przyjaźnisz się z jego synem.
─ Chodziliśmy razem do liceum, Martin udzielał mi ślubu ─ parsknął śmiechem na widok zaskoczonej miny mężczyzny. ─ O tym długi język Lugo nie wspominał? ─ zapytał go ─ Martin kiedyś był księdzem. Odszedł z powodów osobistych ─ odpowiedział wymijająco. Luke podejrzewał, że policjant wie dlaczego Martin przestał być księdzem ale to go niespecjalnie interesowało. ─ Nie zabiłby ojca.
─ Skąd ta pewność?
─ Znam go ─ Luke na końcu języka miał ripostę, ale nie powiedział nic. ─ Co chcesz wiedzieć?
─ A co wiesz?
Pablo westchnął jedynie i wstał. Luke zrozumiał i ruszył obok niego.
─ Andres Suarez zmajstrował dziecko czternastolatce ─ zaczął ─ Sprawa się wydała bo małej zaczął puchnąć brzuch i zgłosiła to jedna z młodych nauczycielek. Nie pamiętam nazwiska, ale to była jedna z tych co interesowała się młodzieżą, chciała jakąś pomoc zwłaszcza tym którzy mieli mniej szczęścia. Nakłoniła ją do mówienia, zabrała do lekarza i tak się wydało. To pewnie był jakiś szósty, siódmy miesiąc. Do domu w którym mieszkali weszła policja. Bena zgarnęli dzieciaki zabrali do bidula.
─ Co tam się działo?
─ Nic przyjemnego ─ odpowiedział na to Pablo. ─Mam kopię kwitów z tamtej sprawy mogę dać ci do poduszki, ale ─ urwał ─ wersja skrócona; Ben zmuszał ich do sypiania między sobą i to nagrywał na video. Taśmy oczywiście sprzedawał swoim kumplom. Na nagrania pokusił się nawet mój ojciec ─ policjant skrzywił się mimowolnie. ─ Prawda była taka, że nawet mała Laura nie była wstanie wskazać ojca swojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Andres nie był jednym z którym ”wujek Ben kazał jej się bawić”
─ Suarez uznał dziecko?
─ Andres miał szesnaście lat i już jako młody chłopak był piekielnie inteligentny i zdawał sobie sprawę jaki los czeka Laurę i dziecko więc wystąpił przed szereg i wziął to na siebie. Poprzednik Horacio pojechał do biskupa i załatwił im zgodę na ślub. Martin urodził się w tym samym tygodniu i zamieszkał z matką w sierocińcu. Gdy skończyła osiemnaście lat dostała od miasta mieszkanie. Jakoś ułożyła sobie życie.
─ A Ben?
─ Dla niego życie toczyło się dalej ─ odpowiedział na to Pablo. ─ Myślisz, że Dick zabił Suareza? ─ zapytał go wprost. Policjant popatrzył mu w oczy. ─ Sam o tym myślałem ─ przyznał się bezwiednie. ─ Motyw?
─ Dorastali w tym samym domu, Suarez mógł wiele wiedzieć ─ zauważył Luke. Diaz bezwiednie skinął głową. ─ Obaj kandydowali do rady więc Dick mógł wiedzieć w Suarezie zagrożenie i postanowił się go pozbyć. Jako dzieciak mieszkał w dzielnicy więc pewnie pamięta jak przemknąć do niej niezauważonym.
─ Ale? ─ zapytał go.
─ Nie wiem, jakby brakowało układanki. Co się stało z jego matką?
─ Z Patricią? ─ Pablo zamyślił się przez chwilę. ─ Ben umarł w siedemdziesiątym drugim na serce ─ wyjawił ─ ona ─ zacmokał ─ jakoś w latach dziewięćdziesiątych może dwutysięcznych. Nie pamiętam. Na pewno go przeżyła. Czemu nagle interesujesz się Dickiem Perezem?
─ Zmienił samochód w listopadzie dziewięćdziesiątego czwartego ─ wyznał Luke. ─ we wrześniu zaginęła Mendoza a on w następnym tygodniu zezłomował samochód, w grudniu wziął zaległy urlop.─ Pablo popatrzył na niego zaskoczony ─ Javier sprawdził to i owo ─ wyjaśnił. ─ To zbyt dużo zbiegów okoliczności.
─ Dick zmienił auto na większe bo Paloma pod koniec września urodziła trzecie dziecko ─ wyjaśnił mu. Nie pamiętam dokładniej daty ale to był albo koniec września albo początek października. Przywiózł ją i małą jakoś przed Bożym Narodzeniem.
─ Nie rodziła tutaj?
─ Nie, w stolicy. Matka Palomy wtedy chorowała, a może to był ojciec nie pamiętam szczerze mówiąc i Paloma wyjechała jakieś pół roku wcześniej czy coś około tego i wróciła w grudniu.
─ Dobrze znasz chronologię.
─ Ludzie dużo wtedy gadali. Gael co prawda był już żonaty, ale Tony była wtedy w pierwszej klasie liceum ─ podrapał się po głowie usiłując sobie przypomnieć ─ Nieważne przychodziła do nas na obiady bo Perez nie bardzo przejmował się tym że dziecko musi coś jeść.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3523
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:44:36 06-04-25    Temat postu:

***
Cz2
Rower oparła na stopce i rozejrzała się wokół. Z głowy ściągnęła kaptury i powoli ruszyła przed siebie. Do Pueblo de Luz można było się dostać na dwa sposoby. Pierwszy główną ulicą miasta, która była połączona bezpośrednio z drogą numer osiemdziesiąt. Drugą krótszą trasą było skorzystanie ze skrótu, który łączył się bezpośrednio z ulicą Spokojną. Z tego skrótu skorzystała siostra Meduzy wracając tamtej feralnej nocy do domu. Ruby rozejrzała się zerkając na zegarek. Było kilka minut o siedemnastej. Nad miastem zapadał zmrok. Zrobiła dwa kroki do przodu.
Rzeka znajdująca się nieopodal szumiała cicho. Ptaki skryte w gałęziach drzew wyciszały się przed nocą a brunetka usiłowała sobie wyobrazić to miejsce we wrześniu dziewięćdziesiątego czwartego roku. Czy wtedy również była bujna roślinność i wysokie drzewa wśród których można było się schronić? Czy to widziała dziewczyna przed śmiercią? Ruby wzdrygnęła się mimowolnie, a nieopodal pękła gałąź. Podskoczyła gwałtownie i chwyciła gaz pieprzowy zaciskając na nim palce. Na widok znajomego zbliżającego się roweru odetchnęła z ulgą.
─ Cześć ─ przywitał się z nią Felix stawiając rower obok jej roweru. Wszystko w porządku?
─ Tak ─ zapewniła go. ─ Cicho tutaj ─ zauważyła rozglądając się ponownie dookoła.
─ To prawda ─ zgodził się z nią syn Sebastiana palcami przeczesując ciemne włosy. ─ Tam jest most ─ wskazał kierunek ─ albo to co z niego zostało ─ dodał ─ Teraz brzegi łączy jedynie drewniana kładka. ─ Ruby pokiwała głową. Rzadko bywała w tym miejscu. Do szkoły odwoził ją Julian albo Ingrid. Bardzo rzadko tutaj bywała.
─ Potok świętego Mikołaja ─ powiedziała. Felix zmarszczył brwi. ─ Kiedy byłam mała i ciekawska raz zapytałam mamę po co Mikołajowi sanie skoro w Meksyku nie ma śniegu ─ zaczęła i ruszyła nad rzekę. Nikt nie pokusiłby się o kradzież starego rzęcha. ─ Powiedziała mi, że święty Mikołaj podróżuje magicznymi saniami, które zamieniają się w inne środki transportu w zależności od kraju do którego przywozi prezenty, a Valle de Sombras nikt go nie widział, bo jego sanie zamieniają się w łudź która pływa o rzece. Przemyka przez miasta potokiem świętego Mikołaja ─ uśmiechnęła się lekko. ─ Wiem straszna głupota, ale jako dziecko w to wierzyłam. ─ zatrzymała się przed kładką, która była tymczasowym połączeniem między miastami.
─ Całkiem nieźle to wymyśliła. ─ zauważył Felix. Ruby wzruszyła ramionami i niepewnie weszła na kładkę. ─ Nie zawali się ─ zapewnił ją Castellano jakoby czytał jej w myślach i sam zrobił kilka kroków. Popatrzył w dół. ─ Sprawdziłem w policyjnej bazie danych dzień zaginięcia Conchity i znalazłem zabójstwo Bonnie Foy ─ wyciągnął z kieszeni komórkę i pokazał koleżance zdjęcie. Była na nim ładna jasnooka szatynka.
─ Pasuje do niektórych poszkodowanych przez Pereza ─ odezwała się po chwili Ruby. ─ Co się jej stało?
─ W pliku nie było zbyt wielu informacji ─ zaczął Felix. ─ Niestety nikomu nie chciało się wklepywać do systemu całości akt więc są tylko dane szczątkowe ─ usprawiedliwił. ─ Trzynastego września dziewięćdziesiątego czwartego roku wyszła z młodszą siostrą na spacer ─ zaczął ─ jej ciało znaleziono przy brzegu rzeki ─ wskazał palcem miejsce. Ruby wychyliła się lekko do przodu a następnie rozejrzała dookoła.
─ To idealne miejsce do zabójstwa ─ powiedziała zdecydowanie bardziej do siebie niż do chłopaka. ─ Cisza, spokój, zalesione tereny. Te dwadzieścia parę lat temu pewnie było tu tyle samo drzew.
─ Więcej ─ wszedł jej w słowo Felix. ─ Sporo z nich wycięto dla bezpieczeństwa mieszkańców, po oberwaniu chmury na początku lat dwutysięcznych ─ dziewczyna spojrzała na niego. ─ Mogłem znaleźć na ten temat to i owo ─ wyjaśnił. ─ Masz jednak rację wtedy było tutaj jeszcze więcej drzew. Myślisz, że Perez wtedy skorzystał z okazji czy ją sobie upatrzył?
─ Nie wiem ─ odpowiedziała na to dziewczyna. ─ Może, ale z drugiej strony wcześniejsze poszkodowane wybierał z należytą starannością. Dokonywał selekcji; mądre ładne, pochodzące z uboższych rodzin, takie których losem nikt się nie przejmie. Wybierał te które mógł stopniowo uwodzić. Dawał im drobne upominki ─ przypomniała mu.
─ Conchita dostała od niego najnowszą kasetę z piosenkami Boyz II Men ─ przypomniał sobie Felix słowa jej siostry. ─ Te same piosenki puszczono na testach radiowęzła ─ dodał. ─ Dlatego je dziś śpiewałaś.
─ Conchita je śpiewała, a skoro wyglądam jak siostra bliźniaczka to urozmaiciłam nam wszystkim lekcje.
─ To niebezpieczne ─ powiedział do niej Felix. ─ Upodabnianie się do jednej z jego ofiar.
─ Przyganiał kociął garnkowi Felix ─ odbiła piłeczkę siostra Ingrid. ─ Robisz dokładnie to samo ─ wskazała na jego włosy. ─ Drażnisz go przypominając mu o swoim dziadku. Równie dobrze Perez może zabić nas oboje. ─ dziewczyna wzruszyła ramionami wpatrując się przed siebie. ─ może wrzucił ją do rzeki?
─ Może, ale prędzej czy później ktoś natknął się na jej ciało ─ odparł na to chłopak. ─ Według prognoz pogody z tamtego okresu to był suchy rok, poziom rzek poważnie się obniżył więc gdyby wrzucił ją do rzeki to istnieje szansa że gdzieś by wypłynęła.
─ W szklarni też jej nie ma. Poza tym prawdopodobnie nigdy jej nie było ─ zrelacjonowała swoją wcześniejszą rozmowę z bratem Juliana. Przekazała także wcześniejsze ustalenia Eddiego które ten otrzymał od Luke. ─ Zezłomował samochód.
─ I kto by pomyślał, że Dick potrafi myśleć ─ rzucił sarkastycznie Castellano. ─ Zostawił ciało Bonnie na widoku bo wiedział, że policja będzie szukała sprawcy. Była Brytyjką nie wiem czy w sprawy włączył się Interpol albo inna instytucja, ale o sprawie zrobiło się głośno. Był na tyle przytomny, żeby zdawać sobie sprawę iż policji zdecydowanie bardziej będzie zależeć na rozwiązaniu sprawy zabójstwa obcej niż dziewczyny z sąsiedztwa. Zrzucił jej ciało do dołu, Conchitę zapakował do samochodu i zakopał Bóg wie gdzie. Tylko co zrobił z niemowlakiem?
─ Jakim niemowlakiem?
─ Siostrą Bonnie – Matyldą. Była z nią na spacerze. Na ciało nastolatki natknęli się ochotnicy. Ciało, przewrócony wózek a dziecka brak.
─ Możemy pogadać z tymi ochotnikami, może coś pamiętają?
─ Nawet jeśli pamiętają nie puszczą pary z ust ─ Ruby uniosła brew ─ Ivan Molina i Sebastian Castellano ─ podał dane chłopaków którzy znaleźli Bonnie. Ruby parsknęła śmiechem. ─ Wolę ich o to nie pytać.
─ To bez sensu ─ stwierdziła szatynka. ─ Perez zabił dwie osoby i porwał siostrę jednej z nich? Dlaczego nie zostawił dziecka? Co bał się, że zamarznie? I jeszcze jedno dziecko; Bonnie, Conchita m Matylda ─ wyliczyła unosząc trzy palce. ─ Pozbył się całej trójki? Tutaj kiedyś nie jeździły samochody jedynie rowery czy skutery więc musiał zapchnąć ciało jednej do wąwozu, ukryć ciało drugiej, pójść po auto zaparkować je w niewidocznym miejscu, ukryć w aucie ciało i się go pozbyć. I robił to wszystko z niemowlakiem na rękach? Musiałby być supermanem.
─ Mógł mieć kogoś do pomocy ─ rzucił Felix. Spojrzeli na siebie ze zgrozą. Ruby wzdrygnęła się. ─ Co Perez natknął się już na dziejącą się napaść? Dziecko płakało, ona pewnie też.
─ I by się przyłączył? ─ Zadrżała na samą myśl, że Perez jest takim zwyrodnialcem. ─ A co jeśli to nie jest tylko lista jego miłosnych podbojów ale przestępstw w których w jakiś sposób uczestniczył? Zapisał Bonnie jako NN, bo nie znał jej nazwiska. ─ zasugerował Castellano. ─ Sama powiedziałaś, że dziewczyny z listy sam wybrał a napaść na Bonnie wydaje się przypadkowa.
─ Ok, ale co przyłączył się i pomógł ukryć zwłoki? Taki z niego Dobry Samarytanin?
─ To mógł być ktoś kogo Perez znał i z kim się kumplował. Przyłapał go w trakcie i niekoniecznie się przyłączył raczej pomógł mu się jej pozbyć. Ten drugi spanikował Perez pomógł mu się uspokoić, zająć dzieckiem. Conchita ich przyłapała więc się jej pozbyli.
─ Felix ─ wykrztusiła z siebie dziewczyna po chwili wstając. Na miękkich nogach przespacerowała się po kładce. ─ Zaatakował Bonnie pod wpływem nagłego impulsu, bo nie mógł się powstrzymać. Nie przejmował się nawet tym że jest z nimi jej młodsza siostrzyczka ─ zaczęła wyliczać dziewczyna. Popatrzyła na czubek jego głowy. ─ Impulsywne zachowanie, niepanowanie nad popędami, Perez pojawił się i posprzątał ─ Felix potrzebował chwili aby zrozumieć co Ruby ma na myśli.
─ To mógł być nastolatek ─ powiedział głośno to co ona myślała. ─ Jego uczeń ─ Felix z trudem przełknął ślinę. ─ Ktoś kogo Dick lubił.
─ Albo ktoś na kogo całe życie chciał mieć haka ─ rzuciła Valdez. Ruby była blada jak ściana. ─ Myślisz, że powinniśmy powiedzieć to komuś dorosłemu? Twojemu tacie? Szeryfowi? Komuś z odznaką?
─ To domysły.
─ Prawdopodobny scenariusz ─ odbiła piłeczkę Ruby. ─ Conchita zginęła bo mogła ich przyłapać, usłyszeć płacz dziecka. Felix odprowadzisz mnie do domu?
─ Jasne ─ zgodził się Castellano i ruszyli w drogę do domu dziewczyny. W tym samym czasie Julian Vazquez starał się słuchać uważnie wychowawczyni, ale oczy same mu się zamykały. Zapisał swój adres e-mail gdy drzwi się otworzyły i do klasy wszedł Ivan Molina. Leticia przerwała swoją opowieść i popatrzyła na szeryfa, a on na nią.
─ Przepraszam za spóźnienie ─ wymamrotał Ivan i sięgnął po wolne krzesło. Usiadł obok Eleny Balmacedy. Viola Conde wyciągnęła szyję przyglądając się mężczyźnie. Rozbawiony Julian pomyślał że gdyby mogła to zastrzygłaby uszami jak pies gończy.
─ Co ty tutaj robisz Molina?
─ Przyszedłem na wywiadówkę ─ odpowiedział na to szeryf nawet nie patrząc na piosenkarza. ─ do córki ─ dorzucił uśmiechając się kącikiem ust.
─ Veda jest moją córką ─ syknął w odpowiedzi Sanchez. ─ Moją Molina.
─ Naszą ─ poprawił go zadowolony z siebie. ─ Poza tym Veda prosiła mnie żebym przeszedł. Leticia położyła przed nimi kartę papieru.
─ Jeśli chcesz mieć dostęp do e-dziennika zapisz swój adres e-mail.
─ Oczywiście że chcę, Sanchez masz może długopis? ─ zapytał piosenkarza. ─ Chcę być na bieżąco z ocenami córki . ─ dorzucił a Vola uniosła się o kilka centymetrów nad krzesełkiem. Elena wyciągnęła z torebki długopis i przesunęła nim w stronę policjanta, Ivan zapisał adres swojej skrzynki elektronicznej. Demonstracyjnie postawił kropkę na końcu. ─ Leti powiedz jak tam Veda sobie radzi? ─ zapytał.
─ Dobrze, zaaklimatyzowała się w klasie i w szkole. To bardzo mądra i bystra dziewczyna.
─ Oczywiście, że dobrze sobie radzi. Jest dzielna i silna jak ojciec ─ zripostował Molina. Leticia była zdezorientowana. Zerknęła to na Elenę to na Salvadora który posłał Ivanowi ostre spojrzenia.
─ Nie jesteś jej ojcem ─ powiedział przez zęby Salvador.
─ Jestem ─ poprawił go Ivan ściszając głos ─ Wybrała mnie za nim poznała ciebie więc
Elena odchrząknęła głośno zwracając na siebie uwagę obu mężczyzn. Uśmiechnęła się przepraszająco do Letici, która oznajmiła zebranym rodzicom, że jeśli nie mają żadnych pytań mogą iść do domu.
─ Julianie ─ zwróciła się do mężczyzny ─ panna Santillana poprosiła żebym ci przekazała żebyś do niej zajrzał po oficjalnym spotkaniu. ─ wyjaśniła. ─ Klasa numer 7 na parterze.
─ Dzięki.
Viola ociągała się z wyjściem. Przyjrzała się z zainteresowaniem piosenkarzowi i policjantowi. Ivan uśmiechnął się od ucha do ucha i pomachał do niej dłonią. Kobieta pospiesznie opuściła salę.
─Veda jest moim dzieckiem ─ syknął Sanchez ─ moim i Eleny.
─ Wiesz co to rodzina patchworkowa? ─ zapytał go policjant uśmiechając się do Leti. ─ Niestety ty i ja tworzymy ją razem. Toleruje cię dla jej dobra.
─ Nie to ja toleruje ciebie.
─ Nie panowie ─ Elena wstała ─ to ja toleruje wasze przepychanki dla jej dobra ─ powiedziała i wyszła.
─ Elena kochanie ─ wyrwało się Salvadarowi ─ przesuń się Molina ─ Ivan grzecznie odchylił się na krześle. Sal wybiegł z klasy a szeryf roześmiał się.
─ Och nie patrz tak na mnie, to niewinna rozrywka. ─ wstał ─ Dziękuje, że opiekujesz się Vedą.
─ To dobra dziewczyna. ─ zapewniła go. ─ Dobra i mądra.
***
Victoria odprowadziła wzrokiem stażystkę Fabiana jednocześnie układając naczynia w zmywarce. Co jakiś czas łypała na siedzącą przy kuchennym blacie Sylvię. Dziennikarka uspokoiła się nieco i jadła przygotowaną przez blondynkę pizzę.
─ A ty nie powinnaś być teraz w pracy? ─ zagadnęła ją matka Neli i Jordana wpatrując się w plecy swoje młodszej koleżanki. Victoria zbierała naczynia, przecierała blaty w porze w której zdecydowanie powinna siedzieć w ratuszu i przerzucać papierki.
─ Wyszłam wcześniej ─ wyjaśniła z jednej z szafek wyciągając kapsułki do zmywarki. Włożyła jedną do komory i uruchomiła program. ─ Poza tym ratusz jest już zamknięty.
─ Ty zawsze siedzisz po godzinach ─ odpowiedziała kobiet. Victoria przyjrzała jej się z troską.
─ Nie patrz na mnie z tą miną ─ powiedziała celując w nią palcem ─ nic mi nie jest. A czy u was nie było dziś jakieś wizytacji?
─ Była, Ministra Infrastruktury ─ przyznała kobieta.
─ I zostawiłaś to na głowie Barosso? ─ zdziwiła się dziennikarka. Sylvia co prawda nie relacjonowała wydarzenia. Do tego zadania został oddelegowany ktoś inny, ale sam fakt, że Victoria pozwoliła Barosso spotkać się z ministrem sam na sam był zaskakujący a nawet podejrzany.
─ Nie mogę wiecznie robić wszystkiego za niego ─ odpowiedziała na to kobieta jakby czytał Sylvii w myślach. ─ Jeśli Nela się zgodzi mogę jej pomagać z francuskim ─ kobieta popatrzyła na nią zaskoczona. ─ Mam go w małym palcu tak samo jak włoski, angielski, portugalski ─ wyliczyła ─ a i mandaryński chociaż ten nieco zardzewiał bo prawie go nie używam.
─ Pogadam z Nelą, ale jak ty na to znajdziesz czas?
─ Poradzę sobie ─ zapewniła go chowając niezjedzony posiłek do pojemników. Włożyła je do lodówki. ─ Będziemy się z Alexandrem zbierać ─ Zadzwoń w sprawie korepetycji ─ powiedziała do Sylvii i wyszła z ich domu. Sięgnęła po zostawiony w samochodzie telefon. Tak jak się spodziewała Barsso dzwonił do niej wielokrotnie. Cokolwiek ma jej do powiedzenia zaczeka do jutra.
Środa zapowiadała się niezwykle pracowicie więc gdy trzasnęły drzwi a do jej gabinetu wparował Fernando machnięciem ręki odprawiła sekretarkę która przybiegła za burmistrzem.
─ Dzwoniłem
─ Nie zauważyłam ─ odpowiedziała zerkając na zegarek. Za kwadrans miała tutaj być księgowa w celu omówienia kilku faktury. ─ O co chodzi?
─ O twoje wczorajsze zniknięcie
─ Odbierałam nadgodziny
─ Eleno
Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Fernando bez słowa podał jej dokument. Victoria sięgnęła po oficjalnie wyglądające pismo i rozsiadła się wygodnie na krześle zapoznając się jednocześnie z jego treścią. Według pisma minister był bardzo zadowolony z wizyty, ale z racji na „wcześniejsze uchybienia” odbudową mostu zajmie się ratusz Pueblo de Luz. Bez słowa oddała mu pismo.
─ Nie masz mi nic do powiedzenia? ─ zapytał ją. ─ Zostawiłaś mnie wczoraj samego z ministrem, którego w trakcie wizyty interesowały dwie rzeczy; raport z komisji i nasze najbliższe inwestycje ─ wymienił. ─ I jak widać nie byłem jedynym urzędnikiem którego wczoraj odwiedził.
─ Ze mną nie rozmawiał.
─ Nie mam na myśli ciebie, Conrado musiał wyrazić chęć wzięcia na siebie odpowiedzialności za odbudowę mostu którego projekt będzie zakładał minimalną ingerencje w środowisko naturalne. Miało tego tu jest napisane ze to połączenie będzie dostępne tylko dla pojazdów o określonej wadze.
─ To ma sens ─ stwierdziła jasnowłosa. ─ Most się zawalił ─ zaczęła nie podnosząc wzroku z nad czytanego dokumentu . ─ wszyscy wiemy dlaczego więc ministerstwo chcąc uniknąć wypadków w przyszłości chcę wprowadzić ograniczenia. ─ Fernando zaczął krążyć po jej gabinecie. ─ Jeśli to wszystko.
─ To nie jest to wszystko, możesz mi wyjaśnić o jakich inwestycjach on bredzi?
─ Nowa nawierzchnia na drodze numer osiemdziesiąt miedzy Valle de Sombras i Pueblo de Luz oraz rozbudowa ścieżek rowerowych ─ odpowiedziała. ─ Twoja sekretarka nie dostarczyła ci raportu? ─ zapytała go i popatrzyła na niego. ─ No tak nie raczyłeś go nawet przeczytać.
─ Po co nam ścieżki rowerowe?
─ Dla poprawy komfortu życia mieszkańców oraz zwiększenie poziomu bezpieczeństwa na drogach ─ odpowiedziała i ściągnęła okulary odkładając je na miejsce. ─ To jeden z projektów poprzednika.
─ Co nas obchodzi co sobie Solano wymyślał? I czym ty się teraz zajmujesz?
─ Poprawiam raport dotyczący inwestycji miejskich wydatkowanych z budżetu stanowego ─ wyjaśniła mu Victoria. ─ Nie chcę żeby były w nim literówki. Wiesz liczbę za moimi plecami? ─ wskazała na napis znajdujący się za jej plecami. ─ To dług miasta ─ sięgnęła do szuflady wyciągając plik skoroszytów ─ a to umowy na bezzwrotne pożyczki z kasy stanowej ─ postukała w nie palcem ─ na inwestycje. ─ Jeśli w ciągu najbliższych miesięcy na wykażemy w oficjalnym raporcie, że pożyczone środki zostały w tai i w taki sposób rozłożone stan każe nam je zwrócić razem z odsetkami.
─ Solano mówił że te pożyczki są bezzwrotne a gubernator
─ Poprzedni gubernator ─ poprawiła go Victoria. ─ Poprzedni gubernator był rozrzutny, rozdawał więcej niż powinien swoim koleżkom ─ popatrzyła na niego wymownie ─ więc twój poprzednik wziął więcej niż mu się należało i zbudował sobie za te środki dom, wysłał córkę na studia a żona nosiła sukienki od najlepszych projektant. Obecny gubernator chcę dostać raport na temat wydatkowania tych środków z wyszczególnieniem obszarów w których zostały one zainwestowane. ─ założyła ponownie okulary ─ dlatego droga numer osiemdziesiąt będzie mieć nową nawierzchnię a miasto Valle de Sombras i Pueblo de Luz zostaną ze sobą połączone także ścieżką rowerową, dlatego kamienice na rynku są w trakcie renowacji dlatego powstał nowy żłobek i przedszkole, jadłodajnia dla ubogich, dlatego na nowo uruchomiono punkty paczek z żywnością dla najuboższych mieszkańców i dlatego rozebrano budynki grożące zawaleniem ponieważ Alfonso Solano wziął z budżetu stanowego na te wydatki pieniądze.
─ Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
─ Próbowałam ─ odpowiedziała ─ każdego dnia, ale ciebie bardziej interesują kolacyjki i bankiety więc wolałam się tym sama zająć za nim wszystko się zawali.
─ A mówiąc o bankietach ─ zaczął Fernando ─ zorganizujesz jeden. Tutaj w ratuszu. Dla kandydatów do rady miasta.
─ Nie ─ odpowiedziała Victoria.
─ Eleno
─ To zbędny wydatek
─ Ten bankiet to wieloletnia tradycja miasta. Przed wyborami burmistrz i jego urzędnicy organizują przyjęcie dla przyszłych radnych.
─ Fernando jeśli chcesz ugościć przyszłych radnych zrób to we własnym zakresie, we własnym domu, ale od miasta nie dostaniesz ani centa. Miasta na to nie stać.
─ Masz pieniądze ─ syknął ─ masz w swoim sejfie całe mnóstwo pieniędzy.
─ Mam ─ potwierdziła ─ na to ─ postukała palcem w położone przed nim umowy. ─ To pieniądze, na projekty. Nie realizuje ich ponieważ jestem złośliwa, ale dlatego że podpisane umowy nie wygasają ponieważ zmienił się burmistrz. Czy do ciebie nie dociera, że jeśli nie wywiążemy się z tego co twój kumpel tak ochoczo podpisywał to będziemy musieli zwrócić pieniądze wraz z odsetkami? Stan nam nie odpuści.
─ Stan nie odpuści, bo rządzi w nim Fabian Guzman ─ warknął ─ On się na mnie mści.
─ Zdziwiony? ─ zapytała go kobieta.
─ A co to ma niby znaczyć? To nie ja wykluczyłem jego matkę z rodziny.
Victoria patrzyła na niego z niedowierzaniem. Fernando przywoływał sprawę z przed jakiś pięćdziesięciu lat.
─ Fabian nie odgrywa się za wyrzucenie za nawis jego matki ─ odpowiedziała ─ On wykonuje jedynie swoje obowiązki ─ Fernando w odpowiedzi prychnął jak nastolatek. ─ Poza tym jego dzieci niemal zginęły w katastrofie mostu.
─ Co?
─ Niespodzianka ─ rzuciła sarkastycznie. ─ Powtórzę więc miasta nie stać na bankiet dla kandydatów. Chcesz bankietu urządź go sobie sam. ─ wstała ─ Jestem twoją zastępczynią . ─ przypomniała mu ─ nie organizatorką imprez, nie twoją żoną zastępczynią i w zakresie moich obowiązków nie ma urządzania imprez okolicznościowych dla ludzi którym ty będziesz wchodził w tyłek
─ Przepraszam ─ drzwi się otworzyły ─ przyszła pani Costa.
─ Dzięki, panie burmistrzu ─ Victoria sięgnęła po skoroszytu i podała mu je ─ Miłej lektury.
***
Emily Guerra nigdy nie sądziła, że dożyje dnia kiedy Conrado Severin poprosi ją po przysługę. Nie przewidziała , że ten dzień kiedykolwiek nastąpi więc obecnie skupiła się na przygotowaniu prostej kolacji. Chłopcy spali z zadowolonymi minami w wózku co jasno wskazywało, że żaden nie zamierza się budzić, dwa czeka ich interesujący wieczór i noc skoro nadal chrapali w najlepsze. Westchnęła i zajrzała do piekarnika. Zapiekanka skwierczała cicho w naczyniu. Jasnowłosa obejrzała się przez ramię na bruneta. Conrado rozsiadł się z papierami przy kuchennym blacie. Kobieta podeszła i sięgnęła po jeden z nich.
─ Warunki przetargu ─ zaczęła głośno ─ teraz Pueblo de Luz zamierza się wziąć za odbudowę feralnego mostu? ─ zapytała go. ─ do dwóch razy sztuka?
─ Miałem wczoraj interesującą rozmowę z ministrem infrastruktury ─ zaczął Severin ─ i złożył mi ciekawą ofertę ─ dodał i wyjaśnił Emily iż minister nie ufa Fernandowi i zapytał czy Miasto Światła weźmie na siebie ciężar zorganizowania przetargu, wytypowania najlepszego projektu i nadzoru. Całość zostanie sfinansowana ze środków ministerstwa. Minister i Barosso się nie polubili.
─ A to ci niespodzianka ─ stwierdziła jasnowłosa wyciągając zapiekankę i stawiając ją na ochronnych podkładkach. ─ Victorii nie było w trakcie wizytacji?
─ Nie ─ odpowiedział Severin, a kobieta zacmokała lekko. ─ Wykrztuś to w końcu.
─ Dałeś podrzucić sobie gorący kartofel ─ stwierdziła po prostu wyciągając z szafki talerze. Położyła trzy na blacie, słysząc dźwięk otwieranych drzwi dostawiła jeszcze dwa i zaczęła kropić zapiekankę na równe kwadraty. Zapach pieczonego mięsa, ziemniaków i sosu pomidorowego rozszedł się po pomieszczeniu.
─ Gorący kartofel?
─ Metafora stosowana w celu opisania problemu, którego rozwiązania nikt nie chcę się podjąć ─ wyjaśniła mu układając kawałki zapiekanki na talerzu.
─ Kto ma problem „gorącego ziemniaka?” ─ zapytała wchodząca do kuchni Alice. ─ Bo mówimy o metaforach nie ziemniakach jako takich? ─ zapytała i uśmiechnęła się od ucha do ucha gdy Emily postawiła przed nią talerz z zapiekanką. ─ Tata jest w trójce klasowej ─ obwieściła kobiecie ściągając ser na bok.
─ Co? ─ popatrzyła na męża który uśmiechał się niewinnie.
─ To co z tym kartoflem? ─ zapytał zamiast odpowiedzieć Emily bezwiednie sięgając po warunki w przetargu ─ dałeś się wrobić w odbudowę mostu? ─ zapytał zdumiony.
─ Nie będę odbudowywał go sam ─ odwarknął gdy Emily postawiła dwa talerze z zapiekanką. ─ Ty zajmą się odpowiednie osoby. Ratusz wybierze najlepszy projekt.
─ Barosso pewnie jest zachwycony ─ powiedziała Alice z pełnymi ustami. ─ Był sam gdy przyjechał minister i miał minę jakby ptak narobił mu na buty ─ oznajmiła dziewczynka. Cała trójka spojrzała na Alice. ─ Moja klasa została oddelegowana do powitania ministra ─ wyjaśnił ─ przyjechał zobaczyć plac zabaw za który zapłacił czy coś takiego. Straszna nuda, ale odwołali kilka lekcji. To zawsze jakiś plus.
─ Victorii z nim nie było? ─ zdziwił się Guerra sięgając po widelec. ─ Chłopcy śpią?
─ Jeśli chcesz to możesz ich obudzić ─ odpowiedziała mu żona. Fabircio popatrzył na wózek ulokowany w salonie. Powinni wstać, ale nie chciał być tym który ich obudzi.
─ Trochę dziwne że się nie pokazała ─ dopowiedział za to.
─ To manewr taktyczny ─ stwierdziła dziewczynka ubiegając tym samym mamę. ─ Zdawała sobie sprawę, że minister będzie chciał rozmawiać o katastrofie mostu więc zrzuciła odpowiedzialność na odpowiedzialnego z katastrofę . ─ dorośli wpatrywali się w nią w milczeniu ─ No co? Cienkie ściany ─ wyjaśniła im. Emily wzięła dwa talerze.
─ Zaniosę zapiekankę Lidii ─ powiedziała ─ a tata pomoże ci w lekcjach ─ pocałowała dziewczynkę w policzek i ruszyła na górę. W przeciwieństwie do Conrado nie miała oporów z rozmawianiem z Lidią o seksie. Zapukała do sypialni dziewczyny.
─ Nie jestem głodna Conrado
─ Całe szczęście nie jestem Conrado ─ rzuciła do zamkniętych drzwi. Lidia otworzyła je. ─ Masz ochotę na zapiekankę? ─ Lidia wzięła od niej talerz. Nie zamknęła jej drzwi przed nosem więc kobieta uznała to za zaproszenie i weszła do środka biodrem zamykając drzwi.
─ Przysłał cię do mnie? ─ zapytała ją wprost.
─ Zasugerował, że chciałabyś porozmawiać o seksie z dorosłą kobietą ─ odpowiedziała na to Emily. Nie zamierzała okłamywać nastolatki.
─ Conrado użył słowa „seks?” ─ zapytała ją zaskoczona wbijając widelec w posiłek.
─ Nie tymi słowami ─ wyjaśniła. Conrado prosił żeby z nią porozmawiała więc równie dobrze mogła jej tłumaczyć zagadnienia z filozofii Kanta ─ On chcę dla ciebie dobrze, ale wychodzi mu jak wychodzi.
─ Nie broń go.
─ Nie bronię ─ zapewniła Lidię ─ Conrado to facet on wielu rzeczy nie zrozumie, bo cóż w twoim wieku miał nieco inne problemy, ale jeśli chcesz porozmawiać o czymkolwiek jestem.
─ Wiem i dziękuje ─ odparła nastolatka. ─ To takie irytujące, że on się tak zachowuje ─ syknęła ─ jakby pozjadał wszystkie rozumy, jakby musiał mnie chronić na każdym kroku, jak ─ urwała.
─ zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec, który uświadomił sobie że jego córeczka dorasta i lalka Kena już jej nie interesuje bo chciałaby mieć prawdziwego.
─ Chodzi o to że mnie to nie iere3suje ─ stwierdziła ─ Seks ─ dodała ─ Wszystkie dziewczyny o tym trajkoczą, że to robiły i tak dalej a ja nawet o tym nie myślę? Wiem, że nie jestem gotowa.
─ Wszystko z tobą w porządku skarbie ─ zapewniła ja Emily odkładając na bok pusty talerz. ─ To że z taką łatwością przyznajesz się do tego, że nie chcesz uprawiać seksu świadczy o tym że jesteś dojrzałą osóbką i pójdziesz do łózka z chłopakiem kiedy będziesz na to gotowa. Nie warto ulegać presji i czasami lepiej jest zaczekać.
─ A co jeśli przegapię moment? Skąd mam wiedzieć że ten to ten a nie tamten?
Emily spojrzała na nastolatkę i uśmiechnęła się lekko. Dłonią poklepała miejsce obok siebie. Lidia usiadła obok niej a kobieta wzięła grzebyk. Bezwiednie zaczęła przeczesywać włosy Lidii i dzielić na ja dwie równie części.
─ Nie zamierzam ci wmawiać, że gdy poznasz tego jedynego to niebiosa się rozstąpią, a anioły zaczną grać na trąbkach ─ Lidia parsknęła śmiechem ─ to uczucie jest dużo bardziej subtelne ─ zaczęła zaplatać włosy Lidii w dobierany warkocz.
─ A jak to było w twoim przypadku? ─ zapytała ją dziewczyna. Kochałaś go?
─ Kochałam ─ odpowiedziała szczerze. ─ Byłam zakochana po uszy ─ stwierdziła z nostalgią w głosie. ─ Miał na imię Macduff i mnie nie znosił. Z wzajemnością z resztą. Mac doprowadzał mnie do szału i zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Rywalizowaliśmy o wszystko; szkolne projekty , sympatie nauczycieli czy karate.
─ Kiedy to się zmieniło?
─ Kiedy zaczęliśmy razem chodzić na wagary ─ wyjaśniła. ─ Mac pochodził z Edynburga więc miasto znał jak nikt inny, każdy jego zakamarek, każdą cegłę. Gdy przestaliśmy na siebie warczeć okazało się, że mamy za sobą całkiem sporo wspólnego. ─ westchnęła bezwiednie tworząc koronę z włosów.
─ A ten pierwszy raz? ─ zapytała nieśmiało Lidia.
─ W bibliotece
─ Co? ─ wykrztusiła. ─ Straciłaś dziewdztwo w bibliotece?
─ Tak i nie, nie zaplanowałam tego. Żadne z nas tego nie planowało.
─ To jak do tego doszło?
─ Siedzieliśmy do późna nad szkolnym projektem ─ zaczęła kobieta ─ mieliśmy swoją miejscówkę w dziale z książkami które nikogo nie interesowały, były to poradniki, książki o inkwizycji albo żywotach świętych. Tam było najciszej więc strażnik zamykający bibliotekę nie sprawdził czy ktoś został w środku i nas zamknął. Pamiętam, że w którymś momencie zasnęłam mu na ramieniu , a gdy się obudziłam on na mnie patrzył. Mac miał niesamowicie zielone oczy. Jak kot. Wtedy wystarczyło jedno spojrzenie, żebym wiedziała, że tego chcę. I reszta sama się jakoś potoczyła.
─ Wiedziałaś co robić?
─ Polus minus ─ odpowiedziała jej. ─ Myślę że nawet za bardzo o tym nie myślałam. Trudnej nam było później wyjść z biblioteki ─ parsknęła śmiechem na wspomnienie przemykania między półkami tak żeby nikt ich nie zobaczył. Westchnęła. ─ Mac był nie tylko moim chłopakiem ─ zaznaczyła ─ był moim najlepszym przyjacielem, kimś kto mnie rozśmieszał, zrywał mlecze i robił z nich bukiety. Kimś przy kim czułam się bezpieczna. W seksie nie chodzi tylko o to, że kochasz tego chłopca chodzi o to jak się przy nim czujesz.
─ A Fabricio? Skąd wiedziałaś, że go kochasz? I seks był z miłości?
Nie mogła powstrzymać uśmiechu jaki pojawił się na jej ustach gdy pomyślała o tamtej nocy z Fabricio.
─ To był paskudny czerwiec , a ja miałam paskudny dzień. Przemokłam do suchej nitki i marzyłam o chwili spokoju, a Fabircio gotował spaghetti.
─ Co?
─ Kiedy weszłam do mieszkania gotował spaghetti, a on był w kuchni i na mnie spojrzał. Pamiętam, że odwrócił się przez ramię i na mnie spojrzał i się uśmiechnął. I tyle wystarczyło żeby dotarło do mnie że jestem w nim beznadziejnie zakochana. Czasami warto poczekać na tego jedynego. ─ zapewniła ją cmokając ją w policzek. ─ A miłość? Ona ma tendencję do pojawiania się w niej mniej spodziewanym momencie.
─ Jak ty i Fabricio?
─ Jak ja i Fabricio ─ potwierdziła. ─ A co myślisz o wizycie u ginekologa? ─ zapytała ją blondynka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:33:30 12-04-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 057 cz. 1
ERIC/LUCAS/SILVIA/MARCUS/JORDAN/FELIX/QUEN/LIDIA/JULIETTA/FABIAN


Wywiadówka go wykończyła. Siedzenie w sali i czekanie, aż któryś rodzic łaskawie zechce go odwiedzić to męczarnia, ale na szczęście miał robotę, by się nią zająć w międzyczasie. Santos Eric DeLuna nie miał pojęcia o rozmowach z rodzicami, a z kolei rodzice w przeważającej większości nie mieli pojęcia o komputerach, więc ciężko mu było prostymi słowami wytłumaczyć im, dlaczego ich dzieci otrzymały taką a nie inną ocenę z informatyki. Miał jednak świadomość, że musi się bardziej postarać, jeśli chce nadal zachować swoją posadę. Cerano Torres w ostatnim czasie napotykał mnóstwo trudności – ministerstwo patrzyło mu na ręce, a zatem wszyscy nauczyciele również mieli pod górkę. Santos lubił dyrektora, to sympatyczny facet, dlatego zdecydował się przełknąć tę gorzką pigułkę i wcielić się w rolę belfra na sto procent. Na szczęście niewielu rodziców zainteresowanych było jego przedmiotem i uważali, że ich dzieci znają się na technologii wystarczająco dobrze, bo w końcu wciąż siedzieli z nosami w ekranach. Pewien mężczyzna zaskoczył go jednak, stając w progu i pukając we framugę w nonszalanckim geście.
– Pan DeLuna, jak mnieman? – Adriano Mengoni wszedł do środka, wyciągając na powitanie dłoń w stronę mężczyzny.
– Po prostu Eric. – Santos uścisnął mu rękę i wskazał mu krzesło, ale ten tylko pokręcił głową na znak, że nie zamierza zagrzać tu miejsca zbyt długo. Facet nie musiał się przedstawiać, jego twarz DeLuna znał już bardzo dobrze – nie tylko dlatego, że zrobił research i przejrzał całe drzewo genealogiczne Marcela Mazzarello, ale też dlatego że widywał jego syna codziennie w szkole, a podobieństwo było uderzające. – Jest pan ojcem Daniela, zgadza się?
– Winny. – Adria uśmiechnął się, ciesząc się, że nauczyciele tak szybko kojarzą fakty. Rzadko bywał w mieście i to zwykle Marlena zajmowała się wychowaniem, więc on nigdy nie musiał. Teraz jednak postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. – Często słyszę, że jesteśmy podobni, co mi pochlebia. Mam na karku czterdzieści sześć lat.
– Nigdy bym panu tyle nie dał. – Eric uznał, że facet właśnie to chciał usłyszeć, a jego wewnętrzny pochlebca postanowił dać za wygraną. Uznał, że lepiej mieć rodzinę Mengoni po swojej stronie. – Interesują pana oceny Daniela? Uczęszcza na podstawową informatykę, jest dobrym uczniem, nigdy nie miałem z nim żadnych problemów. Żadnych nieusprawiedliwionych nieobecności, zadania domowe odrabiane na czas…
– Tak, Dani to dobry chłopak. – Mengoni przerwał mu, zerkając na zegarek. Chyba gdzieś się spieszył. – Przyszedłem jednak porozmawiać o mojej bratanicy.
– Pańskiej bratanicy? – DeLuna chyba nie do końca rozumiał.
– Bratanicy mojej żony – poprawił się Adriano, przepraszając za gafę. – Alessandra Mazzarello, jest chyba w pana klasie rozszerzonej? Używa nazwiska matki – DeLorente.
– Tak, Alex, zgadza się. – Eric pokiwał głową, dopiero teraz kojarząc fakty. Marcelo w końcu również wspominał mu o wnukach, którzy uczą się w szkole w Pueblo de Luz i żadne nie nosiło nazwiska Mazzarello, z czego wcześniej Santos trochę się naigrywał. – Czy jest tu pan w imieniu jej rodziców?
– Będę z tobą brutalnie szczery, Ericu. – Adriano przeszedł do rzeczy, uznając, że może sobie na to pozwolić w towarzystwie nauczyciela. – Mój szwagier chyba nie do końca ogarnia sprawę, że się tak wyrażę. Jego była żona też niespecjalnie się zajmuje córką. Alessandra mieszka ze mną i z Marleną, takie zresztą było jej życzenie. Nie wiem, czy pan zdaje sobie sprawę, ale dziewczyna jest, delikatnie mówiąc, dosyć wrażliwa.
– Jak to nastolatki – zgodził się z nim informatyk, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza ta rozmowa.
– Tak, z tym że Alex dodatkowo jest bardzo obciążona przez rozwód rodziców. Ma pewne problemy i jest pod opieką psychologów i innych lekarzy. Chcę się upewnić, że w szkole nie dzieje się nic złego, że jest w dobrym środowisku. – Adriano czekał na jakieś sprawozdanie ze strony nauczyciela, więc ten podrapał się po karku, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
– Nie wiem, co mogę panu powiedzieć, poza tym że Alex jest świetną uczennicą. Jest naprawdę zdolna. Mam dwoje uczniów, którzy przewyższają pozostałych pod względem umiejętności i jedną z nich jest właśnie pańska bratanica. Jej projekt kwartalny zapowiada się imponująco. Nie wiem, czy pan słyszał, ale Alex pracuje nad własną aplikacją.
– Zadaje pan projekty kwartalne w liceum?
– Tylko na rozszerzonych zajęciach i dla chętnych. Informatyka w liceum bywa nudna dla tych, którzy są już na wyższym poziomie, ale niestety dzieciaki muszą realizować podstawę programową. Nie chcę, żeby ci najzdolniejsi na tym tracili, dlatego wymyślam im cząstkowe projekty, by mogli iść o krok dalej i pracować nad swoim akademickim portfolio, jeśli myślą na poważnie o technicznych kierunkach. No i jest to też urozmaicenie dla mnie, nie muszę odhaczać kolejnych blogów i tabelek w Excelu, mam nad czym się pogłowić – dodał na koniec, bo rzeczywiście było to swego rodzaju pobudzanie szarych komórek do działania. Dzięki Alex i Remmy’emu Torresowi nie umierał z nudów przy sprawdzaniu zadań.
– Dobrze słyszeć, że Alessandra radzi sobie w szkole. Choć nie ukrywam, że mnie bardziej interesują stosunki z innymi uczniami. – Adriano postanowił nie owijać w bawełnę. – Alex chyba nie bardzo się socjalizuje, czy się mylę?
– Wie pan, to chyba domena informatyków. Większość z nas jest po prostu introwertykami – uświadomił go z lekkim uśmiechem na twarzy. – Widuję Alex codziennie, ale głównie na zajęciach, nie miałem okazji widzieć jej w grupie znajomych, więc ciężko mi na ten temat coś powiedzieć. Może jej wychowawca przekaże panu więcej informacji. Elias Rocha.
– Dziękuję, pewnie utnę sobie z nim pogawędkę, choć z tego co pamiętam Elias też nie jest skłonny do wylewnych odpowiedzi. Mogę mieć do pana prośbę? – Adriano wyciągnąć z kieszeni wizytówkę i podał ją nauczycielowi. – Gdyby coś pana zaniepokoiło, proszę dać mi znać. Czuję się odpowiedzialny, bo jak wspomniałem, dziewczyna jest zostawiona sama sobie, a jej medyczne problemy mogą wywoływać silny stres.
– Jeśli coś wyda mi się dziwne lub jeśli ktoś będzie dokuczał Alex, na pewno się do pana zgłoszę.

***

Lucas dorastał w domu, w którym od zawsze omawiane były ważne dla społeczeństwa sprawy. Tak to już chyba musiało wyglądać, kiedy miało się za rodziców prawnika oraz dziennikarkę śledczą. Był inteligentnym dzieckiem, łapał wszystko w mig, dlatego tylko kwestią czasu było, kiedy jego ojciec zacznie mu szykować podanie na studia prawnicze. Miał wiele ścieżek, którymi mógł pójść, ale ostatecznie zdecydował się na karierę w organach ścigania i nie żałował. Prawnicza wiedza przydawała mu się jednak, a instynkty, które odziedziczył po matce, również nie zawodziły w tak przesiąkniętym złem miejscu, jakim było Valle de Sombras. Nigdy nie spodziewał się jednak, że będzie popijał kawę w parku w towarzystwie najbardziej sensacyjnej dziennikarki w okolicy, a oto Silvia Olmedo podawała mu papierowy kubek z jego zamówieniem.
– Dziękuję, że zechciała się pani ze mną tutaj spotkać. Wolałem nie nachodzić pani w domu – odezwał się, kiedy razem ruszyli wydeptaną alejką. Celowo spotkali się w Dolinie, żeby nie prowokować niewygodnych plotek. – Javier i Victoria sporo mi na pani temat opowiadali…
– Założę się, że Magik nie szczędził w słowach. – Blondynka uśmiechnęła się krzywo i przeszła do rzeczy. Nie była fanką small talku. – Sprawdziłam to, o co prosiłeś. Chociaż podoba mi się ten pomysł, nie będzie łatwo wpłynąć na prokuraturę federalną. Konsultowałam się z prawnikiem.
– To znaczy z mężem? – podsunął, uważnie jej się przypatrując. Ona jedynie prychnęła.
– Mój mąż nie jest jedynym prawnikiem w okolicy, a poza tym takich spraw akurat wolałabym z nim nie omawiać. Mamy umowę, że nie wtrąca się do mojej pracy. Coś cię śmieszy? – zapytała, kiedy Luke oparzył się gorącą kawą w język po jej słowach.
– Przepraszam, ale zaznajomiłem się z pani „pracą”, zanim tutaj przyjechałem. – Zaakcentował słowo, jakby chciał podkreślić, że artykuły Silvii nie były dla niego prawdziwym dziennikarstwem. – Sporo dowiedziałem się o tej okolicy właśnie z pani gazety i w przeważającej większości był to, cóż tu dużo mówić, stek bzdur. Moja matka jest dziennikarką – dodał w odpowiedzi na jej uniesione brwi.
– To wiele wyjaśnia. Powiem ci coś, funkcjonariuszu Hernandez, to jest Meksyk, tutaj dziennikarstwo rządzi się innymi prawami.
– Być może. Jestem po prostu zdziwiony, że przyjaźni się pani z Victorią i Javim po tym wszystkim.
– Poszliśmy na ugodę.
– Widzę. – Wolał nie wdawać się w szczegóły. – Uważa pani, że powinniśmy najpierw uderzyć do prokuratury stanowej? Myślę, że to niepotrzebnie skomplikuje sprawy, bo oni tak czy siak muszą pchnąć to na wyższy szczebel. Sprawy karteli są procesowane przez stolicę, tym bardziej że działania Los Zetas wykraczają poza granicę jednego stanu. Poza tym wydaje mi się, że jednak federalnych ciężej przekupić. Tutaj kartel ma swoich ludzi na każdym kroku i najgorsze jest to, że nie wiemy tak naprawdę, komu można ufać. Prokuratura federalna ma Los Zetas na celowniku od lat, zrobiłem research. Myśli pani, że zainteresowaliby się Łucznikiem i objęliby go programem ochrony świadków?
– Podoba mi się takie rozwiązanie, ale niestety nie będzie tak łatwo. Nieznana tożsamość Łucznika jest problemem. Nie można ochronić kogoś, kto jest nieuchwytny. Szczerze mówiąc, on sam na razie chroni się dużo lepiej, niż policja kiedykolwiek byłaby w stanie to zrobić. – W głosie Silvii można było dosłyszeć kpinę z systemu sprawiedliwości w miasteczku. – El Arquero nie jest głupi, on sam wie, że to nieostrożne, by się teraz wystawiać Los Zetas. Myślę, że próbuje to przeczekać i osobiście wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem byłoby właśnie nagłaśnianie tego w prasie. Sama nad tym pracuję.
– Chce pani zasugerować w gazecie, że El Arquero de Luz może znać tożsamość członków kartelu Los Zetas? Czy to nie jest właśnie wystawianie go? – Luke był sceptyczny.
– Bardziej zależy mi na pokazaniu go jako bohatera. Nadal mamy w mieście ludzi, którzy widzą w nim przestępcę, a to dlatego, że tak właśnie malują go władze. Fernando Barosso okrzyknął go wrogiem publicznym numer jeden. Policja też woli zwalić swoją nieudolność na zamaskowanego strzelca, bo tak jest po prostu łatwiej, niż przyznać się, że zrobił więcej w ciągu ostatniego pół roku niż oni przez ostatnie kilka lat. W kwestiach karteli niewiele się zmieniło.
– Myślałem, że kartele miały zakaz wstępu do Pueblo de Luz, czy nie taką miał umowę burmistrz z Joaquinem Villanuevą?
– Ty mi powiedz, to ty spędzasz czas z tym człowiekiem. – Silvia łypnęła na niego znad parującego kubka. Jej dziennikarskie wścibstwo nie znało odpoczynku. – Słyszałam plotki o pewnej niepisanej umowie, ale handel i tak działał w najlepsze, tylko że głównie w podziemiach. – Dziennikarka zamyśliła się na chwilę, by zaraz potem wrócić do poprzedniej kwestii. – Nawet gdyby prokuratura federalna zgodziła się na to pójść, myślę, że to nie jest dobre rozwiązanie dla samego Łucznika. Jego anonimowość jest jego najlepszą cechą, bez tego nie mamy nic. A w walce z Los Zetas czy nawet Fernando Barosso potrzebujemy właśnie człowieka bez twarzy. Potrzebujemy tajemnicy! – Silvia roześmiała się w głos, kiedy zdała sobie z tego sprawę. – Ludzie są spragnieni takich sensacji. Chcą stopniowo odgadywać, łączyć elementy układanki, chcą czuć ten dreszczyk emocji. Bez tego wszystko traci sens. Osobiście chciałabym oczyścić Łucznika z zarzutów całkowicie, a nie traktować go jak przestępcę, któremu można zaoferować łagodniejszy wymiar kary w zamian za informacje dotyczące Los Zetas.
– Pani również uważa, że jest niewinny, że nie zabił Jonasa Altamiry i Jose Balmacedy?
– Oczywiście, że tego nie zrobił. To dobry człowiek. – Kobieta spoważniała. Naprawdę mówiła szczerze, instynkty zwykle jej nie zawodziły. W tym konkretnym przypadku wiedziała, że Łucznikowi daleko było od zbrodniarza. – Miał po prostu pecha, naraził się niewłaściwym ludziom. I wiesz, co czyni go jeszcze bardziej ciekawym?
– Co takiego?
– On dokładnie zdaje sobie z tego sprawę. Nie planował tego, to wymknęło się spod kontroli. I właśnie dlatego pokazuje nam to, jak bardzo łatwo zmanipulować opinią publiczną, podając do wiadomości tylko strzępy informacji i wyrwane z kontekstu fragmenty. Burmistrzowi łatwo jest sterować tą narracją, kiedy organy władzy tak chętnie przychylają się do jego teorii o terroryzującym okolicę pomylonym psychopacie z łukiem.
– Pani też nie jest znana z obiektywnego przekazywania informacji – zwrócił jej uwagę, a ona musiała się z nim zgodzić.
– Przeważnie piszę o tym, o czym ludzie chcą czytać. I powiem jedno – nigdy nie skłamałam w swoich artykułach. Mogły być wątpliwe moralnie…
– Niemoralne – wszedł jej w słowo, ale tylko wywróciła oczami.
– Mogły być brutalne, ale zawsze pokazywałam szczerą prawdę. Tym razem też zamierzam polegać na mojej największej sile czyli szczerości. Lucasie – zwróciła się do niego, jakby była jego mentorką, która wprowadza go w nieznany mu dotąd świat. – Naszym celem nie będzie wywarcie nacisku na prokuraturę federalną, oni mają swoje poletko, rozpracowują Los Zetas od lat, więc niech dalej się tym zajmują, natomiast my ugryziemy to z drugiej strony. My przekonamy opinię publiczną, że Łucznik jest tym, czego potrzebujemy. Facet ma mnóstwo fanów, ale trzeba też przekonać niedowiarków.
– Pani sama jest chyba fanką Łucznika. Zdaje się, że go pani poznała. – Przypomniał sobie słowa Basty’ego Castellano. Dziennikarka nie wyglądała na taką, którą obchodzą losy mieszkańców i ich codzienne rozterki, ale może mylnie ją ocenił.
– Lubię go – oświadczyła zgodnie z prawdą. – Intryguje mnie. Czasami zdaje mi się, że już go rozgryzłam, ale wtedy on pokazuje mi zupełnie inną stronę. Często go nie rozumiem, ale ufam mu i mówię to z ręką na sercu – on nie jest przestępcą, nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić.
– I mówi to pani, wiedząc, że paraduje z bronią miotającą i strzela do ludzi?
– Mówię to z pełnym przekonaniem i wezmę za to odpowiedzialność. Łucznik jest niewinny, nie skrzywdziłby umyślnie drugiego człowieka, nawet w imię sprawiedliwości. Myślę, że pokazał to przy okazji Jonasa Altamiry. Dlatego syn Barona skończył martwy – miał być jakimś cholernym symbolem, męczennikiem czy mesjaszem, kto ich tam wie. Chcieli przekształcić lokalnego bohatera w złoczyńcę i niestety cel został osiągnięty, bo dla wielu mieszkańców, szczególnie tych starej daty, Łucznik jest bandytą i rabusiem. Dlatego naszym zadaniem, głównie moim, ale myślę, że też się na coś przydasz, będzie odwrócenie tej narracji. Bez obrazy, ale zaufanie do prawa i tych, którzy powinni je egzekwować w tej okolicy już dawno się rozpadło. Jest tylko poczucie bezsilności i gniewu, a w takiej sytuacji wkroczył El Arquero de Luz, głos ludu, promyczek światła w tym mrocznym miejscu. Morał jest jeden – skoro stróże prawa odwracają wzrok, a sędziowie biorą w łapę i wydają wyroki, które są korzystne dla oprawców, to może jednak lepiej zawierzyć komuś, kto przynajmniej próbuje coś naprawić. Może nie zawsze udolnie, może sam fakt, że walczy słowami z Biblii to za mało, ale jednak to i tak więcej, niż zrobił ktokolwiek.
– Zgadzam się z panią. – Lucas pokiwał głową, bo dokładnie o to mu chodziło. Chciał trochę nastraszyć Olivera, ale jego głównym celem było zapewnienie Łucznikowi pewnego rodzaju immunitetu. Dopóki Bruni i kartel chcieli go dopaść, Hernandez obiecał chronić go za wszelką cenę. – Dopóki ludzie będą mieli jakiś wspólny cel, będą mieli symbol oporu, nie poddadzą się tak łatwo rządom kartelu, nie będzie łatwo nimi manipulować. Potrzebują iskierki, która zmotywuje ich do działania.
– Otóż to. – Silvia wniosła do góry swój kubek z kawą, jakby chciała wznieść toast za te wspólne ustalenia. – Myślę nad całą serią artykułów, zaangażowaniem ludzi, żeby dzielili się swoimi własnymi historiami i tym, w jaki sposób El Arquero im pomógł. Do tej pory ludzie zwykle sprzymierzali się, by kogoś obwinić, by wylać swoje żale. Myślę, że nic tak bardzo nie zirytuje Fernanda Barosso i Los Zetas, jak wiedzieć, że miasto sprzymierzyło się w zupełnie odwrotnym celu – żeby stanąć za kimś murem i go poprzeć. To prawdziwy pstryczek w nos dla tego starego zgreda.
– Chce pani zrobić z Łucznika jakiegoś Batmana? – Luke mimowolnie się uśmiechnął. Brzmiało to absurdalnie, ale miało swój potencjał.
– Dlaczego nie? Już zapisał się na kartach historii miasta. Ja chcę się tylko upewnić, że zapisze się po „dobrej stronie mocy”.

***

Cmentarz komunalny wspólnoty Valle de Sombras i Pueblo de Luz pewnie nie należał do najlepszych miejsc na randkę, oględnie mówiąc, ale spacerując po okolicy z małą Beatriz ściskającą w wózku pana Żyrafę, zabrnęli w te okolicę i Adora widocznie dostrzegła reakcję Marcusa, bo zaproponowała, by odwiedzili groby bliskich. Delgado przystał na ten pomysł, kupując w przydrożnym sklepiku kilka zniczy.
– Nie byłem tu od pogrzebu – powiedział poważnym głosem, kiedy stanęli nad rodzinnym pomnikiem Jimenezów.
Data 3 października 2015 roku przywoływała bolesne wspomnienia. Był winny. Gdyby Gilberto mógł go teraz zobaczyć, na pewno załamałby ręce i wstydziłby się za pasierba. Tamtego wieczoru wydarzyło się zbyt wiele, ale niestety Marcus nie mógł już nic z tego cofnąć. Często to sobie wyrzucał i zadawał sobie mnóstwo pytań. Co by się stało, gdyby wtedy nie pojechał za Jasonem Mirandą? Co by było, gdyby wrócił na weselne przyjęcie wcześniej? A co gdyby to on odwiózł urzędnika udzielającego ślubu Basty’emu i Leticii, tak jak pierwotnie planowali? Nie miał wpływu na katastrofę mostu, ale może w alternatywnej rzeczywistości dałby radę zmienić bieg wydarzeń i sprawić, że jego ojczym nadal by żył. On jednak odszedł – zostawił syna, żonę, pasierba i wielu przyjaciół, dla których był ważny i którzy go kochali. Gilberto Jimenez był jednym z tych dobrych, prawdziwie dobrych, więc jego śmierć tym bardziej nie miała żadnego sensu i nie znajdował w niej żadnego usprawiedliwienia.
– Nie trzeba odwiedzać regularnie grobów, by pamiętać o zmarłych – zauważyła Adora, ustawiając na pomniku kolorowe lampki i szukając zapałek. Marcus wyciągnął je z kieszeni i odpalił znicze. – Nosisz go w swoim sercu, myślisz o nim, tęsknisz za nim – to wystarczy.
Marcus uśmiechnął się tylko i przyciągnął ją do siebie, przytulając do piersi. Nie zasłużył na to wszystko – na Adorę, na Bię, na życie, które wiódł, choć powinien był zginąć tamtego wieczora w starym magazynie Ibarrów. Był bliski śmierci, czuł to, ale wtedy nie zgodził się na to. Chciał walczyć i zrobił to, instynkt przetrwania był silniejszy od jakichkolwiek moralnych pobudek. Następne co pamiętał to telefon do Huga i to, że Joaquin Villanueva pozbywał się ciała. Gdyby Adora wiedziała, jakie obrazy odtwarzają się teraz w jego głowie, pewnie nie chciałaby mieć z nim nic do czynienia. Zacisnął więc mocno zęby, a ją przytulił mocniej, jakby nie chciał jej wypuszczać z objęć. Może to samolubne, ale potrzebował tego, nie chciał, by się od niego odwróciła. Nie mógł dopuścić, by dowiedziała się o nim prawdy, bo nie zniósłby tego.
– Cmentarze mnie przerażają – przyznał, wzrokiem rozglądając się po pomnikach, na których kolorowe błyski robiły niezłe wrażenie po zmroku. Na razie było jeszcze jasno, ale za kilka godzin cmentarz pogrąży się mroku, a te lampki będą jedynym źródłem światła. – Tyle ludzi umiera, że prawie nie ma już miejsc, gdzie ich chować – zauważył, bo rzeczywiście pomniki zdawały się znajdować bardzo ciasno przy sobie. Niektóre były tak stare i zaniedbane, że wokół nich wyrastały chwasty, a ziemia zdawała się zapadać. – Najgorszy koszmar to wpaść do jednego z tych dołów i utknąć. Sara kiedyś się ześlizgnęła, potem przez tydzień prawie się nie odzywała.
– Co robiliście na cmentarzu?
– Różne głupoty, wyzwania, po prostu się szwendaliśmy. – Delgado wzruszył ramionami. Kiedy mieli po dwanaście lat, grandzili trochę, a on jako najrozsądniejszy z nich, szedł jako opiekun, by wszystko nadzorować. Cmentarze sprawiały, że miał respekt przed życiem i śmiercią. – Jak zabraknie miejsca, pewnie trzeba będzie wyciąć kawałek lasu. – Zastanowił się na głos, wytężając wzrok, by zobaczyć, gdzie kończą się granice terenu.
– Nie mówmy o tym, to okropne – poprosiła Adora, a on uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.
– Chcesz odwiedzić grób Tristana? – Marcus przystanął na chwilę, kiedy jego dziewczyna wydawała się lekko zamyślić. – To jeden z nowszych.
– Może innym razem, Bea zaczyna grymasić i jest już śpiąca, więc lepiej wracajmy. Ja też chętnie bym się wyspała, jutro rano szkoła. – Chwyciła Marcusa za rękę i pociągnęła do wyjścia.
– Zaczekaj chwilkę – poprosił ją, kiedy mijali dobrze znane mu groby.
Franklin Guzman i Gracie Molina spoczywali w niewielkim odstępie od siebie, a widok ich pomników budził tylko bardziej dołujące uczucia. Wokół nich spoczywali w większości ludzie starzy, z których wielu zmarło śmiercią naturalną, jeszcze inni po walce z długimi chorobami. Widok grobów dzieci dla nikogo nie był obojętny. Marcus postawił wózek Bii, wyciągając spod spodu kilka zniczy i ustawił je na sąsiadujących ze sobą grobach kuzynostwa. Były zadbane, w wazonach spoczywały świeże kwiaty, a lampki nie zdążyły się jeszcze całkiem wypalić. Pochylił się i odpalił zapałkę, patrząc na zdjęcie Franklina – tego dumnego, utalentowanego chłopaka, z którym zawsze nieświadomie rywalizował. Nie miał mu za złe, już dawno puścił w niepamięć wszystkie nieporozumienia i nie zamierzał chować urazy po śmierci starszego kolegi. Rozumiał go. Wybaczenie zwykle nie przychodziło łatwo, ale w tej sytuacji wcale nie wymagało to zbędnego wysiłku.
– Przebaczenie jest cechą silnych – zacytowała Adora, opierając głowę o jego ramię. – Tak mawiał Gandhi albo ktoś w tym guście.
– W takim razie jestem słaby. – Delgado uśmiechnął się na widok jej zmarszczonego nosa. – Nie jest trudno wybaczyć Franklinowi. W gruncie rzeczy nie miał łatwego życia, musiał zmagać się z ogromną presją i czasami po prostu tego nie wytrzymywał. Co było, minęło. Są jednak pewne sprawy, których nie jestem w stanie wybaczyć. Nie mogę i nie chcę tego zrobić. Nie wybaczę tym, którzy zbudowali felerny most. Nie wybaczę tym, którzy zlecili jego budowę ani tym, którzy ustawili przetarg. Nie wybaczę temu, który miał z tego największe korzyści, a potem wykpił się od konsekwencji.
– Fernando Barosso w końcu odpowie za wszystko co zrobił.
– Wiem. Dopilnuję tego, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię.

***
Kampania wyborcza ruszyła i nie było już odwrotu – Lidia wiedziała, że musi się ostro wziąć do pracy, jeśli chce mieć realną szansę na zajęcie głównego stołka. W głowie miała już mnóstwo pomysłów, chciała zmienić szkołę na lepsze i choć nadal brakowało jej pewności siebie, słowa Fabiana Guzmana dodały jej otuchy. Naprawdę sądziła, że może być czarnym koniem w tym wyścigu, choć za końmi nie przepadała. Primrose jako jej zastępczyni dzielnie trwała przy jej boku i reklamowała kandydatkę wśród swoich znajomych. Razem tworzyły zgrany duet i liczyły, że uda im się namówić resztę koleżanek do zagłosowania na jedyną przedstawicielkę płci żeńskiej w tym wąskim gronie.
– Na pewno mamy po swojej stronie Soleil i Ruby, dziś mi potwierdziły. Są feministkami, więc jesteś oczywistym wyborem – poinformowała ją Rosie, odhaczając nazwiska na liście uczniów. – Veda, Sara, Adora też na pewno cię wesprze… myślę że Olivia też stanie po naszej stronie. Carolina zdecydowanie popiera Ignacia, to już ustaliliśmy, a Anakonda jest dla mnie zagadką, ale ptaszki ćwierkają, że popiera Jordana.
– Serio? – Lidia jęknęła. Skoro szkolna plotkara wybierała Guzmana, to znaczyło, że pójdzie za nią cała rzesza pozostałych pustych lalek.
– Ale nie przejmuj się, mamy też Paulę, Luz Marię, Kiraz raczej też, w końcu nie pochwala toksycznej męskości, no i pogadam z dziewczynami z klasy niżej. Rory i Rue mogą nas poprzeć.
– Rose, jak dotąd wymieniłaś same dziewczyny – zwróciła jej uwagę Lidia, bo choć cieszyła się z damskiego obozu i czuła tę kobiecą solidarność, wiedziała też, że matematyka nie była po jej stronie. – Potrzebujemy też facetów.
– Mamy Felixa, Quena raczej też, no i Marcus – nie spodziewam się, żeby zagłosował na Jordana, a ty?
– Nie, oni się nie przyjaźnią.
– W takim razie masz po swojej stronie byłego przewodniczącego, to niezła reklama. – Castelani szukała pozytywów.
– Byłego przewodniczącego, który został wylany ze swojej funkcji i zawieszony w prawach ucznia za pobicie fundatora poradni do spraw uzależnień. Potrzebuję silnych sojuszników. – Montes wydawała się być zdeterminowana, by wygrać. – Remmy może na mnie zagłosować, ma dwie siostry. Jeśli one pójdą za mną, może uda się go przekonać.
– Jest jeszcze jedna kwestia. – Rose postukała długopisem przy jednym z nazwisk na swojej liście osób do zrekrutowania. – Uważam, że powinnaś pogadać z Veronicą. Ona ma doświadczenie w samorządzie i wie, jak prowadzić takie kampanie. No i jeśli masz głos Vero, możesz też liczyć na głosy męskiej części grona uczniowskiego.
– Nie zamierzam żebrać o poparcie u Veronici. – Brunetka pokręciła gwałtownie głową, obiecując sobie w duchu, że nigdy nie poprosi o pomoc tej dziewczyny. – Nie chcę jej w swoim sztabie.
– Daj spokój, Vero jest w porządku.
– Dla mnie nie jest.
– Jesteś zazdrosna? – Rose domyśliła się w czym rzecz, a kąciki jej ust zadrgały, kiedy zdała sobie z tego sprawę.
– Zazdrosna, niby o co? O to, że trener wciąż mnie z nią porównuje? O to, że prawie oddał jej moją drużynę i wciąż słyszę, jaka to Veronica nie jest idealna, jakie to ma idealne ataki i świetną precyzję i jak powinnam się od niej uczyć? – Montes zaczęła przedrzeźniać głos Olivera Bruniego, a Rose parsknęła śmiechem.
– No, tak jakby o to mi chodziło.
– Chcę, żeby ludzie na mnie zagłosowali, bo chcą to zrobić, a nie dlatego, że Veronica im każe. A ci napaleni kolesie będą tańczyć, jak ona im zagra. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Lidia szybko pokręciła głową, jakby oddalała od siebie te pomysły. – Wiesz, kogo chcę zrekrutować? Lilianę. Jej ojciec był wiceprezydentem Argentyny, ona zna się na rzeczy, a poza tym nie znam osoby, która by jej nie lubiła.
– Ja znam. – Rose parsknęła śmiechem, kiedy akurat Anakonda stojąca nieopodal szeptała jakieś złośliwe komentarze na temat podkolanówek Lily Paredes. Córka Francesci zawsze ubierała się nienagannie. Szkolny mundurek zawsze był idealnie wyprasowany, a włosy uczesane w taki sposób, że z wysokiego kucyka spiętego kokardką albo eleganckiego koka, nigdy nie wydostawał się żaden niesforny kosmyk. – Zapytajmy ją – zaproponowała i obie skierowały się w stronę Lily.
– …dlatego bardzo to docenię, jeśli dołączysz do mojego sztabu wyborczego – zakończyła swój przekonujący wywód Lidia, z uśmiechem spoglądając na nową koleżankę i czekając na jej zgodę.
Liliana wydawała się być w lekkim szoku. Wcześniej proszono ją o wpisanie się na listę w przedwyborach, kiedy kandydaci potrzebowali zebrać dostateczną liczbę podpisów. Nie sądziła, że ktoś poprosi ją tak otwarcie o jej wsparcie. Miała lekki dylemat.
– Ja… no cóż… – Harfistka uśmiechnęła się nieśmiało, wzrokiem omiatając korytarz. Prawdę mówiąc, po cichu liczyła, że to inny kandydat poprosi ją o wsparcie. – Ja…
– Tylko pomyśl, jak wiele możemy razem osiągnąć! Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie pełniła funkcji przewodniczącego szkoły, wyobrażasz to sobie? – Montes mylnie interpretowała jej wahanie. Była przejęta, kiedy przedstawiała jej swój punkt widzenia. – Mamy szansę coś zmienić dla wszystkich uczniów, ale przede wszystkim dla uczennic. To liceum nie było dla nas łaskawe – wiedzą o tym nasze mamy, siostry, ciocie i babcie. Czas, byśmy my też miały coś do powiedzenia. Więc jak będzie, Lily? Pomożesz nam?
– Właściwie… – Paredes westchnęła tylko, bo nie mogła odmówić, kiedy tak przedstawiały sprawę. – Będzie mi bardzo miło, jeśli dasz mi szansę być w twoim sztabie wyborczym. Obiecuję, że cię nie zawiodę.
– Super, Lily, dziękuję ci bardzo. – Lidia wręczyła koleżance przypinkę ze swoim nazwiskiem. Bardzo się cieszyła, że udało jej się zrekrutować córkę znanej pianistki, zanim zrobił to ktokolwiek inny.
Lily odwzajemniła uśmiech. Bardzo chciała mieć przyjaciół i jakoś wpasować się w Pueblo de Luz. Czuła, że zaczyna sobie radzić coraz lepiej.

***

Miał osiemnaście lat, to ostatni czas, żeby się wyszaleć, a skoro właśnie rzuciła go dziewczyna, uznał, że ma całkiem niezły pretekst do balowania. W czwartek pojawił się w szkole niczym zombie, bo wrócił późno w nocy i spał tylko kilka godzin, ale przynajmniej nie miał gigantycznego kaca jak ostatnio. Theo Serratos wiedział jak imprezować. Wiedział też, jak podrywać dziewczyny, ale do tego drugiego Quen nie miał jeszcze głowy – zbyt był zdołowany i nadal rozkładał na czynniki pierwsze swoje rozstanie z Caroliną, zastanawiając się, czy mógł coś zrobić inaczej. Pewnie sporo, nie był w końcu ideałem, ale naprawdę wydawało mu się, że Caro go lubi. Może tylko to sobie wymyślił i może prawdą było to, co mówiła Anna Conde – Nayera jako dziedziczka El Tesoro miała większe ambicje i nie zamierzała zadowalać się jakimś wyrzutkiem, którego ojciec odbywał karę w więzieniu, wolała znaleźć sobie lepszą partię. Quen czuł się jak ostatni przegryw. Że też Ignacio Fernandez uznawany był za lepszą partię od niego! Świat stanął na głowie.
Oparł czoło o zimny metal szafki, który dał chwilowe ukojenie tej strasznej gonitwie myśli. Widywanie Caroliny na szkolnych korytarzach było torturą, a jeszcze większą torturą było słuchanie Nacha, który chwalił się kumplom, gdzie zabrał swoją nową dziewczynę na randkę poprzedniego wieczora. Miał ochotę mu przywalić i nawet to rozważał, ale na horyzoncie pojawiła się Marlena Mengoni, więc wolał nie ryzykować zawieszeniem w prawach ucznia.
– Alkohol nigdy nie jest odpowiedzią.
Podniósł jedną powieką, zezując na księdza Ariela, który stanął nad nim i zabębnił palcami w jego szafkę.
– Sam nie byłeś niewiniątkiem – przypomniał mu, bo w końcu kapłan opowiadał mu co nieco o swojej młodości i złym towarzystwie, w które popadł. – I wcale nie piłem dużo, może ze dwa piwa. Po prostu się nie wyspałem.
– W porządku, nie będę ci prawił kazań, od tego mam tę drugą pracę. – Brunet zażartował, pokazując chłopakowi zeszycik z psalmami, który niósł do klasy. – Ale jeśli chcesz pogadać, wiesz gdzie mnie szukać.
– W konfesjonale?
– Nie, w sali od religii. W pokoju nauczycielskim jest za duży tłok, więc dyżur mam tam. – Ariel roześmiał się na samą myśl, że miałby udzielać sakramentu spowiedzi swojemu siostrzeńcowi. Był profesjonalistą, ale to nie byłoby w porządku, biorąc pod uwagę aktualny stan wiedzy nastolatka. – Jak się czujesz?
– Jakby dziewczyna mnie rzuciła i zaczęła chodzić z największym fiutem w szkole – odparł bez zastanowienia, krzywiąc się, kiedy Ignacio przechodził akurat korytarzem. – Myślałem, że chodzi o seks – przyznał zgodnie z prawdą, wzdychając lekko, kiedy zobaczył, że Ignacio otacza swoją nową dziewczynę ramieniem, gadając głośno ze swoimi kumplami. Ariel nie wiedział, co ma na myśli, więc kontynuował: – No wiesz, myślałem, że może czuła, że ją do czegoś zmuszam, choć przecież nigdy nie miałem takiego zamiaru. Ale to nie wyjaśnia, dlaczego rzuciłaby mnie akurat dla Ignacia – akurat on nie jest znany z abstynencji, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ona z nim sypia.
– Quen… Naprawdę nie sądzę, że powinieneś się torturować takimi myślami, to ci nie służy. Poza tym takie insynuacje są też krzywdzące dla Caroliny.
– I co z tego? Ona może krzywdzić ludzi, a ja nie mogę powiedzieć, co myślę? Jestem przekonany, że poszła z nim do łóżka. Może miała wyrzuty sumienia i nie wiedziała, jak mi się do tego przyznać, więc po prostu zerwała. – Ibarra wzruszył ramionami. – I wiesz co, Ariel? Jeśli ona może, to ja też. No co? – zwrócił się ponad ramieniem Ariela do Remmy’ego Torresa, który kilka metrów dalej przysłuchiwał się jego wywodowi. – Muszę sobie znaleźć dziewczynę i to szybko. Będziesz moim skrzydłowym?
– Ja? – Jeremiah rozejrzał się wokół dla pewności, że na pewno o niego chodzi. Ibarra przeszywał go wzrokiem, więc raczej nie było mowy o pomyłce. – W porządku. Ale podryw w szkole to nie jest dobry pomysł, kiedy kurator i minister tak chętnie patrzą się mojemu ojcu na ręce.
– Zapomnij o szkole, Remmy. – Quen pożegnał się z Arielem i podszedł do szafki syna dyrektora. – Idziemy do klubu osiemnaście plus.
– Do klubu ze striptizem?
– Nie, na normalna dyskotekę dla dorosłych, a nie jakąś wiejską potańcówkę na rynku z ponczem i ciasteczkami. Jesteś jedynym kumplem, który ma osiemnaście lat, możemy się w końcu wyszumieć. I wiesz co? Może tobie też kogoś znajdziemy? Jestem tolerancyjny, nie oceniam – dodał szybko, unosząc ręce jakby chciał pokazać, że nie ma nic przeciwko innym preferencjom seksualnym.
– Nikogo aktualnie nie szukam.
– W tych klubach aż się roi od studentek i studentów, na pewno kogoś znajdziesz. Dam znać Theo i możemy jechać razem. Masz czas dziś wieczorem?
– Po treningu powinienem być wolny. – Remmy dał za wygraną, kątem oka obserwując Ignacia uwieszonego ramieniem na Carolinie. Nie rozumiał, w co on sobie pogrywał. – Niech będzie.

***

Leticia Aguirre nie powiedziała swojej klasie o ciąży, ale hormony tak w niej buzowały, że była z lekka rozchwiana emocjonalnie. Lekcję wychowawczą przerwała w połowie, by udać się do łazienki, co większość uczniów przywitała z ulgą, bo mieli ważne sprawy do obgadania. W końcu szkoła aż huczała od plotek i każdy chciał dowiedzieć się czegoś ciekawego. Carolina Nayera, która siedziała w pierwszej ławce, musiała znosić ciągłe poszeptywania za plecami, bo ludzie nadal nie rozumieli, jak ktoś taki jak ona mógł umawiać się z kimś takim jak Ignacio Fernandez.
– Leticia chyba się rozchorowała – zauważyła koleżanka Anny Conde, wyciągając szyję, by wypatrzyć nauczycielkę na korytarzu, ale ta nie wracała, więc wyciągnęła lakier do paznokci i oddała się zabiegom kosmetycznym, by w pełni wykorzystać wolną lekcję.
– Też bym się rozchorował, jakbym mieszkał z Castellanami – zarechotał Ignacio, na co zawtórowali mu jego kumple.
– Ej, może zastępca szeryfa ma takie skłonności jak jego synuś? Może to dziedziczne? Fuj. – Kumpel Ignacia przybił sobie piątkę z drugim przygłupem, ale po chwili jęknął, kiedy czyjś piórnik rąbnął go w głowę. Odwrócił się ze złością, by zobaczyć Lidię Montes z wściekłą miną.
– To nie jest zachowanie godne kandydatki do samorządu – zwrócił jej uwagę Ignacio, sadowiąc się na jej ławce i patrząc na nią tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Czuł się zdecydowanie zbyt pewnie. – Uważaj, Lidia, mogę cię zgłosić do Fabiana i wylecisz z wyścigu. Chyba nie czytałaś regulaminu wyborów, co? – Pomachał jej przed nosem plikiem kartek, które dostali poprzedniego dnia od Guzmana. – Co, zdziwiona?
– Że umiesz czytać? Tak. – Montes odcięła się, choć w gruncie rzeczy nie miała ochoty się z nim kłócić. Starszy kolega z klasy ją irytował i choć wiedziała, że ma jej za złe ostatnią akcję z Łucznikiem Światła, w tej chwili nie było jej go żal. – Pracuj lepiej nad programem wyborczym. Im więcej bzdur obiecujesz, tym lepiej dla mnie.
– Zazdrościsz, że ludzie chcą na mnie zagłosować, co? – Fernandez ponownie zarechotał, szukając poklasku u swoich koleżków. – Mój sztab wyborczy pracuje bez wytchnienia, nie bój się o mnie. Ty i twoja zastępczyni za bardzo się obijacie, czas wziąć się do pracy. – Rzucił pogardliwe spojrzenie jej i Rosie, która już unosiła swój własny piórnik, by mu przywalić. Chyba zauważył, że nie ma co ich prowokować, bo zmienił obiekt zainteresowań. – Hej, Guzman, znalazłeś już zastępcę? Jak nie nikogo nie zapiszesz, to tatuś zabroni ci kandydować.
Jordan nic nie odpowiedział. Czasami wpuszczał słowa Nacha jednym uchem, a wypuszczał drugim. Przysiadł się jednak do ławki Felixa, która chwilowo się zwolniła i zwrócił się bezpośrednio do niego.
– Chcesz być moim zastępcą? – zapytał, nie ukrywając, że to pytanie sprawiło mu lekką trudność. Nie lubił prosić o przysługi czy o pomoc w ogóle, a Felix doskonale o tym wiedział.
– Ja? – Castellano wskazał na siebie palcem, nie bardzo rozumiejąc. – Dlaczego ja?
– A bo ja wiem… lubisz takie pierdoły. – Guzman podrapał się po potylicy, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Prawdą było, że nikomu nie ufał na tyle, by go o to poprosić. Tak naprawdę w ogóle nie chciał kandydować, ale teraz słowo się rzekło, więc wypadałoby chociaż sprawiać pozory.
– Sorry, Jordi, ale jestem w sztabie Lidii. – Felix musiał mocno powstrzymać się od śmiechu na widok oburzenia na twarzy byłego przyjaciela. – Głosuję na nią.
– Wow. Sztylet prosto w serce. – Guzman pomasował klatkę piersiową, udając, że kolega go tym zranił. – Myślałem, że kumple są ważniejsi od dziewczyn, zawsze tak gadałeś.
– Tak, ty też. A potem złamałeś kodeks z Danielą Salas – przypomniał mu, na co Jordan odchylił głowę do tyłu, wzdychając głośno, by dać upust swojej emocjom.
– Jezu, Felix, całowałem się z nią tylko kilka razy w wakacje. I to było już wtedy, kiedy nie byliśmy przyjaciółmi.
– Ja myślałem, że nadal nimi jesteśmy – wyznał, obserwując uważnie reakcję szatyna.
– A ja dokładnie pamiętam, jak powiedziałeś, że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia.
– A ja pamiętam, jak wyjechałeś z miasta i nawet się nie pożegnałeś.
Guzman zamiótł szybko długimi rzęsami, przetwarzając słowa Castellano. Powiedział to mimochodem, ale zabrzmiało to jak oskarżenie.
– Jesteś o to zły?
– Nie, już nie. – Syn Basty’ego wzruszył ramionami. – Po prostu było mi przykro i tyle. Myślałem, że jesteśmy blisko.
– Nie odzywałeś się do mnie wtedy. Przeprosiłem cię przecież chyba z milion razy, ale ty nie chciałeś ze mną gadać. – Jordan nie rozumiał. Próbował się wtedy pogodzić z Felixem, nie wiedział, że tak go ubodło to, że wyjechał bez pożegnania.
– Może nie, ale myślałem, że przyjdziesz po śmierci Ulisesa…
Jordan spiął się cały po jego słowach. Naprawdę wolał o tym nie rozmawiać. To była też jego wina, bo po śmierci Serratosa odciął się od przyjaciół i nie chciał nikogo tym obarczać.
– W każdym razie już obiecałem Lidii swój głos. – Felix odkaszlnął, próbując zamaskować zawstydzenie. Wrócił do poprzedniego, bezpieczniejszego tematu. – Poproś może Remmy’ego, dogadujecie się, a jako syn dyrektora ma posłuch u ludzi w szkole.
– Na boisku tak, ale nie mogę sobie pozwolić, by mój zastępca robił maślane oczy do kontrkandydata, nie sądzisz? – szepnął w jego stronę Jordan, głową wskazując porozumiewawczo na Nacha i Remmy’ego, którzy zerkali na siebie nieświadomi, że zostali rozgryzieni przez dwóch przyjaciół. Felix stłumił w sobie ochotę do śmiechu, bo rozumieli się bez słów. – Poza tym nie ufam kolesiom w długich włosach – dodał, kiedy Torres przeszedł obok nich, poprawiając długą grzywkę wchodzącą na oczy.
– Niech ci będzie. To może Quen? – podsunął Felix, właściwie nie wiedząc, dlaczego to robi. Od kiedy Guzmanowie wrócili do miasteczka, Jordan raczej się nie socjalizował, więc nie miał nikogo bliskiego, by powierzyć mu ten ważny urząd. – Jest twoim kuzynem i w sumie to przydałaby mu się jakaś odskocznia.
– Quen wybierze swoją siostrzyczkę. To znaczy Montes – poprawił się szybko syn Fabiana, kiedy zdał sobie sprawę, że jego słowa mogą zostać mylnie zinterpretowane. Felix nie wiedział o pokrewieństwie Enrique i Saverina, więc nie zamierzał tego zdradzać. Z łazienki wróciła Lily Paredes, więc Jordan wstał, by zwolnić jej miejsce przy Felixie, które wcześniej zajmowała. Spojrzał na dziewczynę z ciekawością i nagle go olśniło. – Lily, jak się zapatrujesz na funkcję zastępcy przewodniczącego? Chciałabyś?
Liliana nie była pewna, czy chłopak mówi na poważnie. Dla pewności wskazała na siebie palcem i rozejrzała się wokół, by upewnić się, że słowa są kierowane do niej. Anna Conde, która siedziała w ławce obok zmierzyła ją wściekłym spojrzeniem.
– Twój ojciec był politykiem, bywałaś w ambasadach i ministerstwach, jesteś obeznana w tych tematach, a ja z kolei polityki nie cierpię. Może coś mi doradzisz. – Jordan uznał, że to całkiem niezły pomysł. Koleżanka zrobiła jednak przepraszającą minę.
– Bardzo bym chciała, Jordi, naprawdę, ale już obiecałam… – Lily wydawała się tym faktem naprawdę zasmucona. Gdyby tylko poprosił ją o to wcześniej, chętnie by się zgodziła. Prawdę mówiąc, teraz było jej strasznie przykro, że nie poczekała i zgodziła się przystać na propozycję Lidii, która go ubiegła. Miała swój kodeks moralny, a ten zabraniał jej łamać danego wcześniej słowa.
– Tylko mi nie mów, że znów Nacho wymógł na tobie jakąś obietnicę. – Nastolatek wywrócił oczami, ale na szczęście to nie Fernandez. Kiedy jednak Jordan usłyszał, kogo Liliana zamierzała wesprzeć, oburzył się o wiele bardziej. – Montes, czy ty musisz zagarniać dla siebie wszystkich sensownych ludzi? – zwrócił się do koleżanki, która odwróciła się w jego stronę z konsternacją wymalowaną na twarzy. – Weź sobie Felixa, i tak jest za miękki do polityki, ale oddaj chociaż Lily.
– Znajdź sobie własnych ludzi, Guzman, od mojego sztabu wara. – Dziewczyna prychnęła, razem z Rosie przybijając sobie piątkę, że udało im się zwerbować pannę Paredes, a ich sztab rósł w siłę.
– A ja nie jestem za miękki do polityki – wtrącił się Castellano.
– Trochę jesteś. Sorki. – Primrose uśmiechnęła się przepraszająco w stronę przyjaciela, który poczuł się lekko dotknięty, ale koniec końców musiał się z tym zgodzić. Chociaż potrafił być dosyć przebiegły, to jednak polityczne gierki to nawet dla niego zbyt wiele.
– Widzisz, Guzman, miałeś rację, że wybory do samorządu to konkurs popularności. Dopiero teraz wychodzi na jaw, kto cię tak naprawdę lubi i kto chce ci pomóc. – Na ustach Montes pojawił się zwycięski uśmieszek. Czuła, że zdobyła punkt w tej rozgrywce.
– Tutaj nie chodzi o to, kto lubi mnie, ale z kim JA chcę współpracować. Nie będę się zadowalał byle kim – odciął się, rozglądając się po klasie i krzywiąc się na widok większości twarzy. Lidia Montes miała rację, kiedy mu to wczoraj zarzuciła – naprawdę nie cierpiał większości ludzi. Otworzył usta, by zawołać Vedę, ale wtedy kątem oka dostrzegł zwycięską minę Lidii. – Vedę też ukradłaś? Jesteś niemożliwa.
– W polityce i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. I nikogo nie ukradłam, Veda sama mi powiedziała, że odda na mnie głos.
– Ale my się już pogodziliśmy…
– Veda jest słowną dziewczyną, a babski kodeks zobowiązuje. – Lidia wzruszyła ramionami, a Jordan przymknął tylko powieki i ugryzł się w język, nie chcąc palnąć o kilka słów za dużo.
– A Kevin Del Bosque? – Felix przypomniał sobie sympatycznego syna anestezjologa, z którym Jordan zdawał się dobrze dogadywać. – Jego chyba lubisz, co?
– Kev jest w porządku, ale trzyma z tym frajerem Mengonim – odparł, machając od niechcenia ręką. Za te słowa oberwał papierową kulką w głowę. Poprawił włosy, kręcąc przy tym głową, kiedy Montes szeptała jakieś wyzwiska za jego plecami.
– Eee, Jordi. Mogę?
Nieśmiały głos Veronici Serratos odezwał się tuż za nim, a ona sama postukała go leciutko palcem w ramię. Odwrócił się powoli i spojrzał na nią lekko zdziwiony. Trzymał się na dystans, nie dawał jej żadnych sygnałów, że nadal mogą się przyjaźnić, ale chyba to do niej nie docierało, skoro nadal próbowała. Nerwowo podważała skórkę przy paznokciu kciuka, kiedy wypowiadała kolejne słowa.
– Wiesz, może ja bym mogła pomóc… byłam przewodniczącą w San Nicolas, wprowadziłam tam sporo zmian, które się spodobały. Znam się na tym.
– Przez te twoje zmiany prawie zostałem zawieszony w prawach ucznia. Zachciało ci się monitoringu na parkingu.
– Angelica nigdy by cię nie zawiesiła.
– Dała mi naganę – przypomniał jej wypranym z emocji głosem.
– Też bym ci ją dała, gdybyś był moim uczniem i rozwaliłbyś samochód nauczycielki.
– Nieważne. – Jordan pokręcił tylko głową, woląc nie drążyć tematu. Veronica jednak nie dawała za wygraną.
– Możemy stworzyć zgrany duet. Jak za dawnych czasów. – Nie wydawała się zrażona jego sceptycyzmem, nadal liczyła, że można było odbudować przyjaźń. Może wyglądała teraz żałośnie, ale niespecjalnie się tym przejmowała.
– Zastanowię się – rzucił Jordan, nie chcąc już kontynuować dyskusji. Dla Veronici było to wystarczające.
– To super, że mamy aż trzech kandydatów z naszej klasy – stwierdziła Olivia, wskakując na ławkę Felixa i Lily i sprawiając, że dziewczyna aż podskoczyła w miejscu. Jordan schylił się, by podnieść jej zeszyty. – Choć wiadomo, że gdyby wygrał Nacho, to byłby straszny obciach, ale na szczęście nie musimy się o to martwić, bo on nie ma najmniejszych szans.
– Hej! – Fernandez usłyszał jej słowa ze swojej ławki. Nie wyglądał na zachwyconego tą prognozą.
– Wybaczcie jednak, ja muszę iść za głosem serca i zagłosować tak, jak czuję. – Bustamante dla podkreślenia swoich słów poklepała się otwartą dłonią w pierś. – Głosuję na Daniela.
– Wariatka. – Ignacio nie szczędził niezadowolenia. – Jak możesz głosować na kogoś spoza swojej klasy? To chore. A poza tym Mengoni to syn nauczycielki, będziemy mieli wszyscy pod górę, bo to maminsynek.
– Daniel wcale nie jest maminsynkiem. – Lidia zacisnęła palce na długopisie, mając ochotę ukłuć nim swojego przeciwnika politycznego.
– Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale zgadzam się z Nachem – Donatello to beznadziejny wybór. – Jordan odezwał się niespodziewanie, bo jego niechęć do rodziny Mazzarello była tak wielka, że musiał to zrobić. – Zero ikry, zero jakiejkolwiek kreatywności. Nie można wybrać na szefa rady uczniowskiej gościa, którego matka sprawia, że wszyscy w szkole trzęsą portkami.
– No tak, Guzman, bo twój ojciec to łagodny baranek, nie? – Ignacio westchnął tylko, bo choć zgadzał się z Jordanem, on też nie należał do najlepszych wyborów jako syn Fabiana Guzmana. – Jak ludzie wybiorą ciebie, to będziemy tu mieli nowe biuro gubernatora, a tobie wszystko będzie wolno. Ja się na to nie piszę.
– Oszalałeś, Nacho? Mój ojciec jest opiekunem samorządu i pierwszy by mnie wywalił ze stanowiska, gdybym coś sknocił. Znasz go od dziecka, wiesz o tym. – Guzman wydawał się rozbawiony pomysłem jakoby jego ojciec mógł być wobec niego pobłażliwy. Prawdę mówiąc, wątpił, by Fabiana w ogóle interesował fakt, że jego syn kandyduje do rady, dopóki nie odwalał żadnych numerów.
– No dobra, to akurat racja. – Ignacio musiał się z nim zgodzić. Nie często widywano tych dwóch mówiących jednym głosem.
– Nie do końca. Wszyscy jesteście uprzywilejowani – odezwała się Lidia z lekką pretensją. – Wszyscy macie rodziców na wysokich stanowiskach. Nie rozumiem, jak możecie tak narzekać, że Daniel będzie miał specjalne względy? Spójrzcie tylko na siebie – Guzman i Fernandez to jedni z najbardziej wpływowych ludzi w okolicy.
– Odezwała się protegowana zastępcy burmistrza. – Ignacio obnażył groźnie zęby. Lidia zaszła mu za skórę. – Jeśli już ktoś będzie miał specjalne względy, to tylko ty. Mój ojciec nie ma żadnych wpływów w szkole. Stary Jordana prowadzi tylko kółko ONZ i samorząd, a Marlena ma swoją firmę i kandyduje do rady miasta, więc ma ważniejsze rzeczy na głowie. To Saverin jest w szkole najczęściej, opiekuje się czwartymi klasami i nas dobrze zna. Kto wie, co mu będziesz donosiła.
– Wypraszam sobie, nigdy mu nic nie donosiłam! – Lidia wstała z miejsca gwałtownie, celując oskarżycielsko palcem w stronę syna ordynatora. – Jestem uczciwa i nawet nie jestem spokrewniona z Conradem!
– Uczciwa? No nie wiem… słyszałem, że dostarczyłaś swoje podpisy po terminie. Kto wie, kto podpisał ci się na liście. Ja nie prosiłem żadnych nauczycieli i wiem, że Jordan też nie. Ty w ogóle kogokolwiek prosiłeś? – Nacho odwrócił głowę w stronę Guzmana, który w końcu całkowicie olał sprawę. – Kto zebrał za ciebie podpisy?
– A bo ja wiem. – Chłopak wzruszył ramionami, bo w gruncie rzeczy mało go to obchodziło. Nikomu nie kazał tego robić, ale ktoś sam wyszedł z inicjatywą i teraz miał przeczucie, że mogła to być Veronica, co wcale mu się nie podobało.
– W każdym razie, mam powody by przypuszczać, że nasza księżniczka Cyganów poprosiła wujka Conrada i wujka Erica o podpisy. – Nacho zaczął imitować dziecięcy głosik, jakby chciał przedrzeźnić Lidię. Udało mu się ją sprowokować.
– Wcale tego nie zrobiłam! A poza tym to było dozwolone! – usprawiedliwiła się, czując, że zaczynają ją palić policzki.
– Aha! Więc przyznajesz, że masz coś na sumieniu. – Ignacio próbował złapać ją za słówka, co sprawiło, że tylko bardziej się zmieszała. Przez te wybory zaczynała tracić pewność siebie. – Z kolei ja, moje drogie koleżanki i drodzy koledzy, jestem oczywistym wyborem – oznajmił z powagą, kłaniając się wszystkim wokoło, bo teraz już cała klasa go słuchała. – Jeśli zagłosujecie na któreś z nich, będziecie mieli przechlapane. Za to jeśli oddacie głos na mnie….
– Wolę wypić wodę z klozetu, niż zagłosować na ciebie. – Quen zacisnął dłonie w pięści, mając ochotę zmyć z twarzy Fernandeza ten głupkowaty uśmieszek. Carolina z nim chodziła, nadal nie mógł uwierzyć, że zostawiła go dla kogoś takiego. To było okropne poniżenie. – Tak szczerze mówiąc, wolę już zagłosować na Beksę Mengoniego, niż pozwolić, żebyś miał jakąkolwiek szansę na zwycięstwo.
– Daniel nie jest beksą – odezwała się znów Lidia, czując, że zaraz oszaleje, jeśli będzie musiała to jeszcze raz powtórzyć. – Jest dżentelmenem.
Teraz to Jordan roześmiał się jak hiena po słowach Lidii. Jego niechęć do Mengoniego rosła z każdą chwilą, a świadomość, że ludzie zdawali się mu ufać, tylko dolewała oliwy do ognia. Spojrzał na Lidię i Quena, jakby nie wierzył w to, co słyszy.
– Jeśli Mengoni będzie bliski zwycięstwa, to ja oddam swój głos na Ignacia – poinformował wszystkich, czym chyba spowodował niemałe zamieszanie. Marianela patrzyła na brata z niedowierzaniem, bo zwykle raczej nie mieszał się do szkolnych tematów. Nie był też największym fanem Ignacia, więc jego nagłe wyznanie wydawało się niezrozumiałe.
– Mówisz serio? – Nacho otworzył szeroko oczy ze zdumienia, kiedy Jordan stanął obok niego dla podkreślenia swojego poparcia.
– Śmiertelnie serio. Jeśli sondaże będą wskazywały przewagę Michelangelo, zagłosuję na ciebie, żebyś mógł go dogonić. – Jordan zwykle używał ironii, ale teraz zdawał się być całkiem poważny.
– W takim razie ja zagłosuję na ciebie, jeśli będę widział, że masz większe szanse. Byleby tylko ten maminsynek nie stał na czele szkoły. – Fernandez wyprostował się, by dodać sobie powagi i wyciągnął w stronę Guzmana dłoń, by mogli przypieczętować ten układ.
– Jesteście dziecinni – stwierdziła Lidia, z lekkim niepokojem jednak obserwując, jak chłopcy podają sobie ręce, chcąc zawrzeć polityczny sojusz. – Daniel zasłużył na tę funkcję, ma prawdo kandydować tak jak my wszyscy!
Nikt już jej jednak nie słuchał, bo Leticia wróciła do klasy, przepraszając wszystkich i prosząc, by usiedli na swoich miejscach. Jedno było pewne – nie tylko w radzie miasta wyścig o władze był zaciekły.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:35:46 12-04-25    Temat postu:

cz. 2

Kevin Del Bosque odnalazł w sobie smykałkę do polityki i objął stanowisko szefa kampanii Daniela Mengoniego w wyborach do samorządu. Wydawał się być tym trochę zawstydzony, kiedy spotykał Jordana i nawet zapytał go, czy nie ma nic przeciwko, ale Guzman absolutnie się tym nie przejął. Kevin przyjaźnił się z Danielem od dawna – to logiczne, że popierał jego kandydaturę, bo w końcu sam zaproponował, by ten stanął w szranki. Wydawał się być zaangażowany, pomagał Danielowi z programem, zbierał poparcie u ludzi, odpowiadał za plakaty i plakietki z hasłem wyborczym. Mówiąc całkiem szczerze, Jordan podziwiał go za to, że chce mu się to wszystko robić. On sam nie zrobił nic, nie produkował się tak, jak reszta kandydatów, bo w gruncie rzeczy mało mu zależało. Zgłosił się tylko po to, by coś udowodnić Lidii i trochę tego żałował, bo reszta uczniów bez przerwy go zaczepiała i wypytywała o jego program, pytając, czy mogą mu pomóc w jego tworzeniu. Nie tak to sobie wyobrażał.
W tej chwili jednak patrzył, jak Kevin namawia pierwszoroczniaków do głosowania, reklamując zalety swojego przyjaciela. Na dużej przerwie rozstawili stanowisko w sali gimnastycznej, gdzie zebrała się pokaźna grupa osób. Daniel Mengoni witał się z każdym, rozdając gadżety promocyjne, a w ramach atrakcji miał zaprezentować podciąganie na drążku. Hasłem jego kampanii była wytrzymałość i elastyczność – cechy każdego dobrego lidera.
– Co za pajac – burknął pod nosem Jordan, obserwując ten cyrk z lekkiej odległości i mając już po dziurki w nosie cholernego Mengoniego.
Niestety jego uwaga, która miała być przeznaczona tylko dla niego, spotkała się z ogromnym zainteresowaniem osób wokół. Na jego widok Kevin aż cały się rozpromienił – może sądził, że Guzman, tak jak reszta uczniów, przyszedł dopingować Daniela i na samą myśl Jordi miał ochotę się roześmiać. Prędzej piekło zamarznie, niż on wyrazi poparcie dla kogoś spokrewnionego z Marcelo Mazzarello. Przyszedł z ciekawości, bo słyszał jak chłopcy z klasy Romea o tym mówią i tak jak się spodziewał, żebranie o głosy w wykonaniu syna Marleny było po prostu żałosne.
– Dołączcie do naszego grona, zadeklarujcie swój głos, a zobaczycie, że nie pożałujecie. Daniel podciągnie się na drążku tyle razy, ile uczniów zapisze się na listę – mówił Kevin, uśmiechając się do wszystkich serdecznie i wciskając im ulotki.
– Żenada – prychnął Guzman i teraz już nawet Kevin nie mógł tego wziąć za okrzyki zachęty. Zerknął na niego z ciekawością, więc Jordi poczuł się w obowiązku, by wytłumaczyć: – Tyle to się podciągałem w podstawówce. Jak już się reklamujesz, Mengoni, to mógłbyś chociaż podnieść poprzeczkę.
– Czyżby to było wyzwanie? – Del Bosque rzucił do mikrofonu, czym zwabił tylko większą część uczniów w miejscu, gdzie się rozstawili. – Panie i panowie, chyba będziemy musieli nieco zmodyfikować nasz plan. Co powiecie na pojedynek kandydatów?
– Daj spokój, Kev. – Daniel poprosił cicho, widocznie zakłopotany tym nagłym pomysłem, ale jego kumpel nie widział w tym nic złego.
– Dlaczego? Dwóch wysportowanych facetów, ludzie lubią oglądać tego typu rozgrywki. Jordan, zmierzysz się z Danielem?
– Nie, dzięki. Spasuję – odparł syn Fabiana, krzywiąc się na samą myśl.
– Panie i panowie, wygląda na to, że kandydat Guzman ma pietra. – Kevin zażartował, trochę prowokując Jordana. Zdążył go poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie lubił przegrywać. – O to chodzi! – Ucieszył się, kiedy Guzman przecisnął się przez tłum, by podejść bliżej.
Nie wierzył, że się na to zgadza, ale miał ogromną ochotę wygrać z Mengonim i wcale nie chodziło o wybory. Ten koleś go irytował. Udawał niewiniątko z tym swoim wizerunkiem „chłopaka z sąsiedztwa”. Wszyscy zdawali się go lubić, ale jemu coś w nim nie odpowiadało. Nie mógł tego określić, ale syn Marleny był podejrzanym typem. Nadal podejrzewał go o kradzież leków z przychodni i nadal nie porzucił swojej hipotezy, że to właśnie on zatruł drinka Veronici podczas imprezy we wrotkarni. Do tego nakładł Olivii bzdur do głowy o tym, że jest rzekomym Łucznikiem Światła. Jordan wolał mieć go na oku.
– Będziecie podciągać się pojedynczo. Każdemu z was damy minutę i policzymy, któremu udało się podciągnąć więcej razy w tym czasie. Co wy na to? – Kevin spojrzał po obu kandydatach, jakby liczył, że podejmą decyzję, chociaż to on był pomysłodawcą tej konkurencji.
– Daj spokój, to dziecinada robić to w ten sposób. – Jordan prychnął tylko i zwrócił się już bezpośrednio do Daniela, z którym miał się zmierzyć: – Podciągamy się jednocześnie. Mamy dwa drążki, żadnych limitów czasu. Liczymy powtórzenia, aż któryś wymięknie. Tylko pełne podciągnięcia – klatka nad drążek, potem pełny wyprost ramion.
– Tak, wiem. – Mengoni wszedł mu w słowo i przez chwilę wyglądał na zirytowanego, że ktoś próbuje nim dyrygować i instruuje, jak poprawnie wykonywać ćwiczenie, które bardzo dobrze znał. Zwykle opanowany syn Marleny zacisnął szczękę. Jego honor leżał na szali i nie chciał się skompromitować. – Zgoda, tak będzie fair.
Kilku uczniów szybko zainstalowało drugi drążek w taki sposób, by widzowie mogli podziwiać pojedynek w pełnej krasie. Dziewczyny zaczęły piszczeć niekontrolowanie, kiedy Daniel zdjął koszulę od mundurka, zostając tylko w podkoszulku, którego krótkie rękawy opinały się na ramionach. Spojrzały z nadzieją na Jordana, ale on nie lubił się popisywać – odpiął tylko guziki przy mankietach i podwinął rękawy, by mu nie zawadzały.
– Trzeba ci wiedzieć, że Danny trenuje od lat karate, więc takie podciąganie to dla niego dziecinna igraszka. – Kevin ostrzegł swojego korepetytora z biologii, którego jednak mało to interesowało. – Takie ćwiczenia robił codziennie na treningach. Bułka z masłem.
– Kev… – Mengoni pokręcił głową, jakby chciał dać znać koledze, że nie powinien sobie strzępić języka. – Jordan też trenował.
– Serio? – Del Bosque rozdziawił usta w zdumieniu.
– Nie mogę się równać z Donatello – rzucił złośliwie Guzman po tych pochwalnych hymnach na cześć syna Marleny.
Daniel przypatrywał się kątem oka, jak konkurent rozgrzewa nadgarstki i chwyta drążek.
– Robisz nachwyt? – spytał, nie mogąc powstrzymać zdziwienia w swoim głosie.
– I co w związku z tym? – Jordi uniósł podejrzliwie brew, nie rozumiejąc, do czego pije Mengoni. Po chwili zobaczył jednak ustawienie jego dłoni i zrozumiał. – W porządku, Michelangelo, nie łam się – każdy sposób jest dobry.
Daniel poczuł ukłucie w dumę, zupełnie jakby syn Fabiana z niego drwił. Nachwyt, który wybrał jego rywal, był zdecydowanie trudniejszy – bardziej angażował mięśnie pleców, wymagał lepszej kontroli. Sam zamierzał użyć podchwytu, który mocniej pracował bicepsami i często uchodził za łatwiejszy wariant, bo była to też opcja preferowana przez początkujących. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by spróbować zmierzyć się z Guzmanem, używając tej samej techniki co on, ale szybko się otrząsnął, dochodząc do wniosku, że nie powinien się tym przejmować – nadal była to poprawna forma wykonania ćwiczenia. Poza tym dawno nie trenował, więc nie zamierzał teraz kombinować i zmieniać swojej strategii, skoro podciąganie za pomocą podchwytu zawsze dobrze mu szło. Jeśli Jordan tylko się popisywał, Daniel miał dużą szansę wygrać.
– A myślałem, że Mengoni jest mądrzejszy – mruknął cicho Oliver Bruni, kiedy stanęli z Hugiem na tyle grupki obserwujących całe zajście uczniów. Kiedy Kevin Del Bosque poprosił o wypożyczenie sali gimnastycznej na czas długiej przerwy w związku z kampanią wyborczą, zgodził się, ale przyszedł też popatrzeć, o co tak naprawdę chodziło. Lubił Daniela Mengoniego, bo to spokojny i ułożony chłopak, ale wyglądało na to, że potrafił dać się sprowokować jak każdy inny dumny nastolatek. – Jednak każdy dzieciak jest taki sam. Nikt nie lubi przegrywać.
– Co się dziwić? Chłopaki lubią rywalizować, sam też taki byłem – zgodził się Hugo, śmiejąc się na samo wspomnienie. Sam też był ciekawy tego starcia. Nie przepadał za młodym Guzmanem, za to jego ojciec go intrygował, więc obrał sobie za cel obserwowanie całej rodzinki, by niczego nie pominąć. – Wyzywałem ludzi na pojedynki.
– Na podciąganie na drążku?
– Oszalałeś? Jeszcze nie zgłupiałem, żeby tak się katować. Zrobię kilka powtórzeń, ale wymiękam przy więcej niż dwóch seriach.
– Opuściłeś się w treningach, ale nie oceniam. – Bruni roześmiał się, kiedy zdał sobie sprawę, co jest przyczyną wymówki jego asystenta. – Ja też nie przepadam za podciąganiem. Podziwiam idiotów, którzy robią to dla zabawy. Ja ostatni raz podciągałem się w wojsku i już wtedy miałem tego dość, zawsze byłem za ciężki i mimo siły, ciężko było wypracować odpowiednią technikę. Teraz za stary jestem na takie wygibasy. Wolę nie testować, czy moje ramiona nadal by to wytrzymały. – Mimo woli potarł swój bark, który jakiś czas temu wybił mu El Arquero de Luz, kiedy starli się w El Paraiso. Zacisnął pięści na samo wspomnienie, licząc, że jeszcze kiedyś przyjdzie czas na rewanż.
– Myślisz, że kto wygra? – Hugo założył ramiona na piersi i wskazał brodą pojedynkujących się dzieciaków, którzy chyba myśleli, że są wielkimi sportowcami, skoro zorganizowali to idiotyczne show.
– Mengoni – odparł bez zastanowienia trener, bo nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Poznał syna Marleny, wiedział o nim co nieco i wydawało mu się to oczywiste. – Jest wysportowany, trenował karate i inne sztuki walki. Podciąganie jest częstym ćwiczeniem w dojo. Nie patrz tak, znam się na tym trochę – dodał, jakby chciał podkreślić, że pozycja nauczyciela wuefu do czegoś go zobowiązywała. – A ty kogo obstawiasz?
– Ja myślę, że Guzman. Ma atletyczną sylwetkę – smukłe nogi, ale rozbudowaną klatkę piersiową, ramiona i plecy. Widać, że dużo trenuje, a sądząc po tym, jak dobrze rozwinięte ma te partie mięśni, drążek nie jest mu obcy. Słyszałem od Quena i Marcusa, że jest cholernie silny. Nawet jako małe chuchro wygrywał zawsze z większymi i teoretycznie silniejszymi, kiedy naparzali się na podwórku za dzieciaka.
– Odkąd tu pracuję, ani razu nie widziałem Guzmana na siłowni – wtrącił trener, z trudem wierząc, że ten sam nastolatek, który potrafił doprowadzić go do szału pyskatymi odzywkami na treningach, miałby wystarczającą samodyscyplinę, by wypracować taką sprawność.
– A od kiedy to potrzeba siłowni? Sam mam drążek zawieszony w pokoju – przyznał Hugo. – Najlepiej jest ćwiczyć w terenie. Wiem po sobie – kiedy ćwiczyłem na siłowni nigdy nie uzyskiwałem takich rezultatów, jak kiedy pracowałem w fabryce albo na budowie i nosiłem ciężkie rzeczy. Praca fizyczna może zdziałać cuda.
Pojedynek się zaczął, Kevin zagwizdał swoim gwizdkiem, który zdawał się mieć przygotowany specjalnie na tę okazję i chyba dobrze się bawił, będąc arbitrem w tym niecodziennym starciu.
– Możesz w każdej chwili zrezygnować – szepnął Daniel, podciągając się wysoko i szybko, a w jego głosie dało się słyszeć pewną siebie nutę. Podciąganie to jego konik.
Jordan prychnął, ostentacyjnie podnosząc się wyżej od Mengoniego, jakby za wszelką cenę chciał mu pokazać, że potrafi to robić poprawniej.
– Mogę tak cały dzień.

***

Julietta Santillana patrzyła na prawie pustą klasę, czując powoli zalewające ją oburzenie. Od kiedy objęła posadę w liceum, wyraziła się już dosyć wyraźnie w kwestii spóźnień i w końcu nauczyła swoich uczniów przestrzegać reguł na jej lekcjach. Zwykle równo z dzwonkiem wszyscy byli już w środku i mieli otwarte podręczniki, ale tego dnia było inaczej.
– Czyżbyście się pochorowali po drugim śniadaniu? Co się stało, dlaczego nie ma reszty grupy? – zapytała w końcu Marcusa Delgado, który wydawał się być najrozsądniejszy w tym całym towarzystwie. On jednak wyglądał na równie skonsternowanego jak ona.
– Nie wiem, co się dzieje, pani profesor. Wszyscy byli dziś od rana w szkole – poinformował ją, sam obracając głowę w różne strony, jakby chciał policzyć, ilu osób brakuje. Co najmniej połowa klasy była nieobecna, a to dziwne, nawet jak na nich.
Na korytarzu zapanowało poruszenie i po chwili do klasy wpadło kilka osób.
– Przepraszamy za spóźnienie. – Spuścili głowy, jakby chcieli pokazać skruchę, ale wcale jej nie zwiedli. Zarumienione policzki i podekscytowane poszeptywania między sobą sprawiły, że Julietta zmarszczyła groźnie czoło.
– Gdzie byliście, gdzie wasi koledzy? – Teraz w jej głosie było już słychać złość. Nie cierpiała, kiedy ktoś lekceważył ją w taki sposób, a tak się złożyło, że czwarta klasa o profilu humanistycznym już nieraz przetestowała jej cierpliwość. – Mam was zaraz wysłać do dyrektora z naganą? Gdzie Fernandez? – spytała, zerkając na listę nieobecnych. Brak szkolnego chuligana, który zwykle zakłócał spokój, teraz był odczuwalny.
– Na sali gimnastycznej. Guzman pojedynkuje się z Mengonim i wszyscy chcieli popatrzeć.
– Co proszę? – Julietta wypuściła dziennik z rąk, bo z oburzenia i zdumienia zabrakło jej tchu. – Chwileczkę, co wy wyprawiacie?
Nie było sensu krzyczeć za resztą uczniów, bo i tak już jej nie słuchali. Quen i Felix wstali ze swoich miejsc niemal jednocześnie i wybiegli z klasy, a za nimi reszta kolegów, bo każdy chciał popatrzeć na bitwę. Marianela wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, chyba myślała, że jej brat właśnie spuszczał komuś łomot. Santillanie nie pozostawało nic innego, jak pobiec za uczniami, co było niebywale trudne w eleganckich szpilkach i wąskiej ołówkowej spódnicy. Kiedy zaszli na salę gimnastyczną, z ust kilkorga uczniów wydobyły się rozczarowane westchnienia, bo prawdopodobnie liczyli na rękoczyny. Kiedy Julietta zdała sobie z tego sprawę, poczuła się tylko bardziej rozeźlona. Za jej czasów dzieci też robiły głupie rzeczy, ale dyscyplina była zdecydowanie na wyższym poziomie. Wpatrzyła się w dwóch nastolatków, którzy podciągali się na drążkach przy akompaniamencie głośnego liczenia i skandowania publiczności. Obaj nie odpuszczali, a ona sama zaczęła dociekać, co jest powodem tego nagłego popisu siły.
Sytuacja zdecydowanie wymknęła się spod kontroli, widownia się powiększyła, a okrzyki, które miały za zadanie motywować kandydatów do samorządu, stały się tylko głośniejsze i bardziej śmiałe. Jordan Guzman nienawidził przegrywać. Jako dziecko zawsze musiał udowadniać swoją wartość, bo nikt nie brał go na poważnie. Był mały i chudy, a w tej okolicy oznaką siły był wzrost i porządna masa, więc walczył o swoją pozycję na podwórku od najmłodszych lat do tego stopnia, że później nikt już nie chciał z nim zadzierać. Cechowała go ambicja i zamiłowanie do współzawodnictwa. Nawet w grach komputerowych zawsze musiał się upewnić, że pobije wszystkie rekordy. Z czasem jednak dorósł, nauczył się odpuszczać i traktować konkurencję z przymrużeniem oka, bo chora rywalizacja nigdy do niczego nie prowadziła. Czasami jednak budziła się w nim na nowo ta wielka ochota, by dać drugiej osobie nauczkę i tak też było i tym razem. Mógłby tak wisieć na drążku cały dzień, jeśli tylko miało to wkurzyć Mengoniego, ale problem polegał na tym, że na sali gimnastycznej zrobił się niepotrzebny tłok, a wbrew powszechnie panującej opinii, wcale nie podobało mu się bycie w centrum uwagi. Kątem oka zerknął na syna Marleny, którego chwyt stał się mniej stabilny – poprawiał nadgarstki i widać było, że spocone dłonie ślizgają mu się na metalowym drążku. Mimo wcześniejszych zapewnień o pełnym wykonywaniu powtórzeń, jego podciągnięcia stały się płytsze. Nadal były poprawne, ale teraz unosił brodę nieznacznie ponad barierkę, a to znaczyło, że zaczyna słabnąć. Do tego dochodziło głośne dyszenie i pot na skroniach, co nie uszło uwadze Guzmana. Naprawdę miał wielką ochotę utrzeć mu nosa, ale wtedy zobaczył trenera i jego zastępcę, którzy stali w niedalekiej odległości, by móc ich w spokoju obserwować. Podjął decyzję w ułamku sekundy – opuścił powoli ramiona, zwisając na nich bezwładnie, po czym zeskoczył na ziemię i rozprostował palce obu dłoni.
– Niech ci będzie, Rafaello, wygrałeś. Muszę iść na lekcję – oświadczył, poprawiając mankiety od koszuli.
– Panie i panowie, chyba mamy zwycięzcę! – Kevin spróbował naśladować głos bokserskich arbitrów, kiedy przemawiał przez mikrofon. Kiedy Daniel zszedł z drążka, chwycił jego nadgarstek i uniósł wysoko, oznajmiając całemu towarzystwu, że jego przyjaciel wygrał tę bitwę.
– To nie w porządku, poddałeś się – oświadczył Mengoni, oddychając szybko i patrząc na rywala, jakby rozbudził on w nim jakąś głęboko skrywaną potrzebę bycia najlepszym na własnych warunkach. – Zróbmy rewanż.
– Może innym razem, nudzi mnie to. – Jordan skrzywił się, chcąc pokazać, co tak naprawdę myśli o tym głupim pomyśle.
Daniel był zły – czuł się tak, jakby kolega z równoległej klasy dał mu fory, a to nie było miłe uczucie. Czy widział, że już się zmęczył, że nie dawał rady, a może miał inny powód? Tak czy siak duma chłopaka ucierpiała i nie miał zamiaru znosić takiej zniewagi. W jego oczach pojawiły się groźne błyski i już miał zamiar zatrzymać Guzmana i wymusić rewanż, ale wtedy nauczyciele zaczęli już rozganiać towarzystwo, prosząc o powrót do klas, bo przerwa nie powinna trwać tak długo.
Jordan zarzucił sobie na ramię marynarkę od mundurka i ruszył do wyjścia, po drodze natrafiając na Bazyliszka. Kobieta nie miała siły robić mu reprymendy, a jedynie odsunęła się w przejściu, a on uznał to za dobry znak. Nie chciał dostać kary za pojedynkowanie się z Mengonim. Jeśli już ma zostać ukarany, to lepiej za to, że rozkwasi mu buźkę.

***

Strzelnica uniwersytecka w San Nicolas de los Garza świeciła pustkami, ale wcale go to nie zdziwiło. Poza studentami i żeńską drużyną łuczniczą, którą trenowała Teresa Serratos, niewiele osób odwiedzało to miejsce w celach treningowych. Bardziej służyło ono jako przestrzeń do wyładowania negatywnych emocji. Odwiedzający sięgali tu raczej po broń palną lub pneumatyczną i mogli postrzelać pod okiem instruktora lub samodzielnie, jeśli mieli specjalne pozwolenie. Fabian Guzman jako stary wyjadacz nie musiał legitymować się karnetem, by tutaj wejść, jego medale mówiły same za siebie. Lubił rutynę, a półgodzinna sesja na strzelnicy stała się nieodłącznym elementem w jego harmonogramie. Miała dla niego charakter niemal terapeutyczny, więc zawsze upewniał się, że znajdzie czas chociażby kilka razy w tygodniu, a jako że aktualnie miał się oszczędzać w pracy, nie widział więc żadnych przeciwwskazań, by poćwiczyć trochę dłużej. Co prawda zarówno doktor Vazquez, który pomógł mu na przyjęciu u państwa Reverte, jak i doktor Juarez, który go leczył uważali, że powinien trochę przystopować i uważać z aktywnością fizyczną, ale łucznictwo było inne. Usłuchał ich w sprawie leków, zaczął je brać, choć robił to z wielką niechęcią. Nadal obstawał przy swoim – betablokery sprawiały, że tracił kontrolę nad własnym ciałem i własnymi odruchami.
Z natury był opanowany, kalkulujący i zawsze myślał strategicznie, więc łucznictwo od zawsze było dla niego prostsze niż dla pozostałych. Wielu jego kolegów szybko rezygnowało z zajęć u Ulisesa, kiedy nie udawało im się naciągnąć cięciwy. Brakowało im cierpliwości, samozaparcia i koncentracji, podczas gdy Fabian zawsze umiał kontrolować emocje, już od dziecka wiedział czego chce i po prostu po to sięgał. Pewności siebie nikt nie mógł mu odmówić i może właśnie to była jego największa zaleta, która sprawiła, że tak szybko został okrzyknięty najlepszym łucznikiem w okolicy. Niektórzy twierdzili, że przerósł mistrza, ale on wiedział, że to nieprawda. Ulises był naturalnym talentem, a Fabian wszystko wypracował, ale nadal miał braki – tak przynajmniej zawsze sądził w młodości. Zdobył liczne nagrody i tytuły, ale o olimpiadzie nigdy nie myślał na poważnie. Wolał skupić się na realnych marzeniach, co chyba trochę zraniło Serratosa, który próbował swoje własne ambicje przekierować na młodego podopiecznego. W końcu jednak się poddał i energię poświęcili, pracując na rzecz wspólnoty Pueblo de Luz i okolic.
Sala strzelnicza, na której Fabian się znajdował, podzielona była na dwie części. Zajął swoje ulubione stanowisko, gdzie stanął w lekkim rozkroku i sięgnął po strzałę. Napiął cięciwę płynnym, pewnym ruchem, aż dotknęła kącika ust i nosa – to punkt kotwiczenia, którego nigdy nie zmieniał. Ustawiał się w ten sposób, by dodać sobie precyzji i stabilności, jego ruchy były automatyczne, niemal mechaniczne i perfekcyjnie powtarzalne. Uwolnił strzałę, ze stoickim spokojem obserwując jak wbija się w sam środek tarczy. Zirytowało go to, więc sięgnął po kolejną, biorąc głęboki wdech przez nos. Tym razem jego mały palec prawej dłoni, który zwykle spoczywał zrelaksowany, nie mając żadnej ważnej roli w tym zadaniu, został przez niego napięty z premedytacją, a on ustawił cięciwę pod nieco innym kątem. Efekt był jednak podobny – strzała zakołysała się tuż obok poprzedniczki, jakby sobie z niego drwiła.
Tabletki, które przyjmował w związku ze swoją chorobą niestety niszczyły całą tą frajdę z bycia „najlepszym” i to wcale nie dlatego, że zaburzały wyniki Fabiana, czy wpływały na jego sprawność. One sprawiały, że był nienaturalnie perfekcyjny, a to mu się nie podobało. Po tych lekach wszystkie jego normalne cechy wydawały się być wyostrzone, a on nie odczuwał żadnej ekscytacji, trzymając w rękach łuk. Wiele by dał, by coś poczuć. Cokolwiek. Kiedy ta myśl pojawiła się w jego głowie, automatycznie usłyszał chrapliwy głos starej Cyganki, który dobiegał jakby z daleka i był zniekształcony zupełnie tak, jakby słyszał go z głową pod wodą. Słowa, które usłyszał prawie dziewiętnaście lat temu teraz nabierały więcej sensu: ”Twoje serce dopadnie choroba – będzie już zawsze odczuwało pustkę”.
– Niedorzeczność – mruknął sam do siebie, zapewne sądząc, że jeśli wypowie te słowa na głos, przekona o tym samego siebie.
– Słyszałam, że masz chore serce, ale nie sądziłam, że i rozum nie ma się najlepiej. Rozmawiasz sam ze sobą?
Marlena Mengoni czarne lokowane włosy spięła w wysoki kucyk. Przez chwilę jej nie poznał, bo miała na sobie okulary strzeleckie z przesłoną na jednym oku, by móc lepiej celować. Zmarszczył brwi na widok sportowego pistoletu, który trzymała w dłoniach. Wolał nie znaleźć się w polu rażenia, mimo że nie mogła wyrządzić mu tą pukawką większej szkody. Miał wrażenie, że ta kobieta jest wszędzie. Chwycił kolejną strzałę, opierając ją na cięciwie i powracając do treningu.
– Śledzisz mnie? – zadał to pytanie bez zainteresowania. Miał świadomość, że prezes DetraChemu ma swoich ludzi, którzy mieli na niego oko, ale może ona sama też postanowiła trzymać rękę na pulsie. On w końcu sam by tak zrobił.
– Nie pochlebiaj sobie, Fabian. – Marlena stanęła po drugiej stronie sali, przygotowując pistolet pneumatyczny do treningu. – Adria mówił, że spotkał cię w szpitalu. Jak się czujesz?
– Jeszcze nie umieram, Marleno, więc będziesz musiała trochę poczekać z otwarciem szampana – rzucił z przekąsem, mrużąc jedno oko i wypuszczając strzałę w stronę tarczy.
– Nie bądź niemądry, nie życzę ci źle.
W głosie Marleny dało się słyszeć lekkie oburzenie. Nie było sensu jednak się nad tym rozwodzić, bo Guzman stał do niej odwrócony plecami i w gruncie rzeczy jej obecność w ogóle go nie wzruszała. Skupiła wzrok na swoim pistolecie, polerując go, choć nie było zupełnie takiej potrzeby. Strzelanie i dla niej było formą odstresowania. Jako kobieta na wysokiej pozycji miała mnóstwo na głowie, a te krótkie chwile na strzelnicy pomagały skupić myśli. Jej matka mawiała, że to nie przystoi młodej damie, ona mimo wszystko zainteresowała się strzelectwem sportowym i traktowała je jak swoje hobby. Skłamałaby gdyby powiedziała, że nie miało to żadnego związku z Fabianem Guzmanem. Ich zajęcia na studiach często się pokrywały, a obie strzelnice znajdowały się tam w tym samym miejscu, podobnie jak tutaj. Odchrząknęła lekko, zanim się odezwała, tym razem już swoim zwykłym głosem.
– Dziwię się, że cię tu widzę po tym wszystkim, co się słyszy na mieście. Ludzie gadają.
– Doprawdy? – Guzman zacisnął i rozluźnił dłoń kilka razy, przyglądając jej się z bliska. W ogóle nie drżała, nie czuł napięcia, a serce biło wkurzająco regularnym rytmem. Zero adrenaliny. – A co takiego konkretnie mówią?
– Wiesz dokładnie, co mówią. – Marlena poczuła się zirytowana jego lekceważącą postawą. Nawet na nią nie patrzył. Ostatnio powiedzieli sobie sporo przykrych słów, ale teraz Fabian obrał chyba przeciwną strategię.
– Nie wiem, Marleno, nigdy nie byłem plotkarzem i nie słucham wyssanych z palca bzdur, które powiela twoja wierna przyjaciółka, Violetta Conde.
– Gdybym nie znała cię tak dobrze, uznałabym, że w tych plotkach jest ziarenko prawdy. Ale nie byłbyś do tego zdolny. – Kobieta prychnęła, odwracając się w jego stronę i opierając się biodrem o półkę, na której zwykle kładło się broń. – To zbyt ryzykowne, zupełnie nie w twoim stylu.
– Jeśli powiesz, o co chodzi, może będę potrafił rozwiać twoje wątpliwości.
– Nie zgrywaj głupiego, Fabian, oboje dobrze wiemy, o czym mowa. Jesteś najlepszym łucznikiem w tej okolicy. Właściwie jedynym. – Marlena zezłościła się, odłożyła broń i podeszła do niego szybkim krokiem. Byli tutaj sami, ale pewnych kwestii nie powinno się omawiać na głos. – Nic dziwnego, że ludzie spekulują. Łuk to nie jest popularna broń, a ten który tak chętnie odwiedza ludzi ze strzałami, bezczeszcząc Pismo Święte, nie jest amatorem.
– Może ma po prostu naturalny talent? – podsunął Guzman, zupełnie nie przejmując się słowami swojej starej znajomej z liceum. Wydawał się nie być zaciekawiony krążącymi na jego temat pogłoskami. – Powiedz mi, dlaczego w ogóle przywiązujesz do tego wagę? Czyżbyś dostała własną wiadomość od Zamaskowanego Strzelca? Skąd ta złość?
– Nie bądź śmieszny, po prostu nie chcę, żebyś skończył z kulką w głowie, a do tego wszystko zmierza. Dni Łucznika Światła są policzone.
– I ty mówisz to jako zatroskana obywatelka? Ty? – Fabian uśmiechnął się lekko, nie mogąc się powstrzymać. Może to przez leki, które przyjmował, ale w tej chwili Marlena bardziej go rozśmieszyła niż zirytowała. – Podziwiam twoje oddanie Pueblo de Luz i całej okolicy, Marleno. Tak bardzo się zaangażowałaś, że nawet przekonałaś ojca, by kandydował w Valle de Sombras. Musisz być naprawdę pewna siebie. Radzę ci jednak zostawić Theo w spokoju. Nie wiem, co próbujesz osiągnąć, ale lepiej przestań.
– Teodoro jest dorosły. Przestań się zachowywać jak ojciec chrzestny, ta rola do ciebie nie pasuje.
– Theo mógłby być twoim synem. A gdyby ktoś próbował manipulować Danielem tak, jak ty robisz to z Theo? Siedziałabyś bezczynnie?
– Nie waż się wciągać w to mojego syna, to sprawa między nami. I nikim nie manipuluję, Theo wie, czego chce i mamy wspólny cel. Kto wie, może kiedyś zasiądzie w fotelu burmistrza jak jego ojciec. Miejmy tylko nadzieję, że nie skończy tak jak on.
Dopiero teraz Fabian poczuł skok ciśnienia. Wyprostował się w miejscu, poważniejąc jeszcze bardziej i patrząc na Marlenę z góry. Na usta cisnęło mu się wiele słów i oskarżeń, miał ochotę wypomnieć jej ostatnie kontrowersje związane z zanieczyszczeniem jeziora czy też zniszczone plony u rolników korzystających z jej pestycydów. Chciał wspomnieć o jej ojcu i jego podziemnym życiu, które znane było tylko nielicznym, ale ugryzł się w język. Nie chciał jej prowokować, wciąż musiał sobie przypominać, że to do niczego nie doprowadzi, a on mógł stracić dużo więcej niż ona. Pani Mengoni chyba wyczuła jego wahanie, bo jej usta rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu.
– Widzę, że bardzo cię ubodła moja znajomość z Kariną de la Torre – zauważyła, domyślając się przyczyny jego reakcji. – Opowiedziała mi co nieco o tobie i możesz być pewien, że chętnie to wykorzystam, jeśli zostanę do tego zmuszona.
Guzman rozluźnił palce na łuku. Machinalnie sięgnął po kolejną strzałę i umieścił ją na cięciwie. Wycelował, mrużąc jedno oko i uśmiechając się nieznacznie. Karina de la Torre zdradziła jej całą prawdę o Ignaciu, o tym jak został poczęty i jaki udział w tym wszystkim mieli obecny ordynator oraz zastępca gubernatora. Nie miała jednak haków na Fabiana, nie takich, którymi by się przejął, więc blef Marleny kompletnie nie wywarł na nim wrażenia.
– Pytanie czy twoja nowa przyjaciółka jest wiarygodnym źródłem informacji – mruknął tylko, wypuszczając strzałę ze świstem. Wbiła się w tarczę, gwarantując mu osiem punktów. Wypuścił powietrze z ulgą. – Wiedziałaś, że Karina leczyła się na odwyku czy rozmawiacie tylko o mnie i Osvaldzie? Bo to jednak dosyć kluczowa informacja.
– Osvaldo ci powiedział, sprawdziliście jej historię medyczną? To karygodne, sprzeczne z etyką lekarską… – Marlena zrobiła się czerwona z oburzenia.
– Spokojnie, mam inne sposoby zdobywania informacji. Znasz przecież moją żonę, Silvię Olmedo, prawda?
Fabian wypowiedział te słowa z dumą, sam się sobie dziwiąc. Do czego to doszło, że pochwalał wścibstwo żony i jej zaangażowanie w sprawę. Gdyby nie Silvia pewnie nie miałby jednak karty przetargowej, więc postanowił to wykorzystać.
– Proponuję, Marleno, żeby od teraz każdy zajął się sobą. Nie wchodźmy sobie w drogę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:28:22 13-04-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 058 cz. 1
FELIX/ERIC/ALEX/LIDIA/IGNACIO/MARCUS/ANITA/EVA


Szkolna biblioteka kryła mnóstwo skarbów, a Felix łapał się na tym, że sprawiało mu frajdę szperanie w starych miejskich archiwach i przekopywanie się przez tony książek. Lubił mieć poczucie, że jest na tropie czegoś ważnego i coraz częściej myślał, że praca detektywa lub dziennikarza śledczego to jego żywioł. Czekając na trening pływacki po czwartkowych lekcjach, miał więc czas, by na spokojnie zająć się poszukiwaniem czegoś, co choć trochę naprowadzi go na zabójcę Bonnie Foy. Teoria jakoby Conchita Mendoza zginęła, bo znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie, coraz bardziej go przekonywała. Jedyne co go zastanawiało to fakt, że Dick Perez byłby w stanie ochronić swojego ucznia i zatuszować jego zbrodnię. Wcześniej wydawało mu się, że biolog miał raczej ulubienice, ale może wśród uczniów płci męskiej również zdarzali się jego protegowani. Ruby miała rację – to mógł być również ktoś, na kogo Ricardo chciałby mieć w przyszłości haka, choć bardzo wątpił, by ten mężczyzna myślał aż tak perspektywicznie. Być może jednak Dickowi wcale nie brakowało inteligencji – w końcu udawało mu się ukrywać liczne występki, a nawet drugą rodzinę, przez wiele lat, więc wcale nie był taki głupi. Felix postanowił w pierwszej kolejności skupić się na szkolnych kronikach z czasów, kiedy jego ojciec i Ivan chodzili do szkoły. Brytyjka została zamordowana w 1994 roku, więc z jego obliczeń wynikało, że sprawca prawdopodobnie uczęszczał do liceum w tym samym czasie, mogli być nawet w jednej klasie.
Rozsiadł się wygodnie w bibliotece ze starymi materiałami, zajmując stolik z Ruelle i Veronicą, które pracowały nad własnymi zadaniami. Jedyne co mu przeszkadzało to dziwne spojrzenia bibliotekarki. Ariana Santiago zawsze odwracała szybko wzrok, kiedy sądziła, że przyłapał ją na gorącym uczynku, a on nie miał pojęcia, co jest tego powodem.
– Może jej się podobasz – podsunęła Veronica, kiedy podzielił się z koleżankami tym spostrzeżeniem. Mówiła serio i chyba to go najbardziej rozbawiło. – Dlaczego się śmiejesz? – Zmarszczyła brwi, dziwiąc się jego reakcji. Zerknęła na Rue, jakby liczyła, że ta ją poprze.
– Proszę cię, Vero, mam siedemnaście lat. – Castellano pokręcił głową nieprzekonany.
– I co z tego?
– Ariana taka nie jest – wyjaśnił bez wchodzenia w zbędne szczegóły. Jakoś nie wydawało mu się, żeby dwudziestosiedmiolatka, która studiowała, by zostać nauczycielką i która przyjaźniła się z jego macochą, miała na niego chrapkę. – Nie wiem, co jest grane, ale ostatnio wszyscy dziwnie się zachowują. Ariana się gapi, Eric częstuje czekoladą i nawet nie wspomniał o moich nowych włosach – dodał z lekkim żalem, czochrając sobie jasną czuprynę na głowie, bo liczył, że bardziej zszokuje ona trenera. – A Eva pochwaliła poprawki do scenariusza i nawet przystała na mój pomysł, by zagrała matkę Marcusa w musicalu, co wcześniej uznała za, cytuję, „idiotyczne”. Mam jakąś taryfę ulgową i nie wiem dlaczego.
– Ale z włoskiego dostałeś czwórkę. – Veronica postukała ołówkiem w jego wypracowanie, które leżało na blacie stolika, a on westchnął tylko, przypatrując się liczbie punktów napisanych czerwonym długopisem. – Skończyło się bycie pupilkiem Mozzarelli.
– Opuściłem się, to nic takiego. Nie mam czasu na włoski, kiedy tyle się dzieje w redakcji, w szkolnej gazetce, no i do tego śledztwo w sprawie zboka z instagrama. – Castellano posłał jej wymowne spojrzenie, ale zasępił się lekko, bo niższa ocena trochę go ubodła. Zawsze szczycił się dobrymi wynikami z języka włoskiego, bo z pozostałych przedmiotów radził sobie raczej poprawnie. Na hiszpańskim zwykle za bardzo ponosiła go wyobraźnia, choć talentu do pisania niewątpliwie mu nie brakowało, ale Leticia często musiała mu obniżać punkty, kiedy przekraczał limit słów. – Nie spodziewam się, że będę w czołówce klasy u Giacomo, kiedy w grupie są praktycznie native speakerzy.
– Doskwiera ci to, co? – Vero pokiwała głową, bo doskonale wiedziała, co ma na myśli. – O ile Tiberius jest w porządku, ty nadal nie zaakceptowałeś Daniela. Wciąż wydaje ci się podejrzany, zgadza się?
– Wiem, że coś kręci. Zresztą nie tylko ja tak uważam, Jordi wręcz go nie cierpi. Widziałyście przecież dzisiaj na przerwie. – Felix na samo wspomnienie dzisiejszego „pojedynku” na sali gimnastycznej parsknął śmiechem.
– Jordan nie lubi przegrywać, zawsze tak było – przypomniała mu, sama nie bardzo rozumiejąc niechęć chłopaków do Daniela, którego ona sama uważała za dobrego kolegę.
– Daniel jest w porządku, zawsze otwiera mi drzwi albo pomaga, kiedy idę z książkami – poinformowała kolegę Rue, czując, że wypada się wtrącić do dyskusji. – Nie znam go za dobrze, ale wszyscy zawsze wypowiadają się o nim w samych superlatywach. Wiele osób z mojej klasy zadeklarowało, że będą na niego głosować w wyborach.
– Świetnie. – Felix westchnął tylko, bo czuł się tym wszystkim sfrustrowany. Może to jego intuicja go zawodziła? Może Mengoni rzeczywiście był tak idealny, jak wszyscy sądzili? Ciężko mu było w to uwierzyć, a dodatkowo fakt, że Lidia zdawała się go lubić, sprawiał, że był co do niego uprzedzony.
– Ja będę się zbierać, zaraz mam trening. – Veronica zerknęła na zegarek i zaczęła w pośpiechu pakować swoje rzeczy, kiedy zdała sobie sprawę, która już godzina. – Oliver ma dziś dla nas jakieś ważne wieści. Trochę się obawiam, o co mu może chodzić. Chyba stresuje go ten cały turniej charytatywny, dlatego wymyślił łączone zajęcia z piłkarzami.
– Bruni był w marines, jestem pewien, że szkolne zawody to dla niego chleb powszedni. – Felix roześmiał się na widok skupionej miny przyjaciółki, która chciała wypaść przed trenerem jak najlepiej. – Bardziej martwi go pewnie brak zgrania w waszej drużynie, bez Sary skład siatkarek jest osłabiony.
– Zgadza się, ale Amelia świetnie sobie radzi, zastępując ją. – Veronica zarzuciła na ramię swoją torbę i zabrała notatki, które sporządzała na swój staż w redakcji Luz del Norte. W wolnych chwilach przesiadywała w bibliotece i czytała o hodowli roślin zmodyfikowanych genetycznie, bo Silvia Olmedo ostatnimi czasy bardzo zainteresowała się tym tematem.
– Serio? Myślałem, że jej w głowie tylko imprezy. – Felix podrapał po głowie, bo pamiętał, jak córka gubernatora przeżywała swoją pierwszą imprezę w Pueblo de Luz, która jednak nie poszła po jej myśli.
– Oj, Felix. – Serratos roześmiała się tak, że zwróciła na siebie uwagę kilku osób w bibliotece, które próbowały skupić się na odrabianiu lekcji. Zakryła szybko usta dłonią i pochyliła się nad Felixem i Ruelle, by tylko oni ją usłyszeli. – Każda dziewczyna próbuje zwrócić uwagę chłopaka poprzez sport. Faceci lubią wysportowane dziewczyny, a od kiedy mamy wspólne treningi, jest ku temu wiele okazji. W drużynie piłki nożnej jest sporo chłopców, Felix. Każda chce dobrze wypaść.
– Każda? – Castellano odchrząknął lekko, udając, że bardzo interesują go rogi jego zeszytu, które zaczął skubać niekontrolowanie. – Lidia też?
– Lidia jest raczej wyjątkiem. Jej bardziej zależy na wygranej, niż na tym by ładnie wyglądać, serwując piłkę. Jest bardzo ambitna, lubi współzawodnictwo, nie uważasz? Słyszałam, że bardzo na serio podeszła do tygodnia sportowego, kiedy była kapitanem, nie lubi przegrywać.
– To prawda, Lidia lubi rywalizację – zgodził się, oddychając z lekką ulgą, co nie uszło uwadze Veronici, która odwróciła głowę, by nie zauważył jej uśmieszku.
– Możesz być spokojny. Myślę, że po wczorajszym treningu chłopaki z drużyny bardziej się jej boją. Obezwładniła Jordana.
– Obezwładniła?
– Zaserwowała prosto w… no wiesz… nawet trener zdawał się poczuć to w kościach.
– Okropność, współczuję. – Felix skrzywił się, łącząc się w bólu z byłym kumplem. Ucieszył się jednak, że Lidia nie próbuje kokietować na sali gimnastycznej. Nie była tego typu dziewczyną i chyba właśnie to mu się w niej najbardziej podobało. Podczas gdy Irene Souza narzucała się swoją nachalną postawą, Lidia raczej nie próbowała biegać za facetami. Otrząsnął się z tych rozmyślań i pożegnał się z Veronicą, która udała się na trening w podskokach. Każdy dzień traktowała jak nową szansę na odnowienie relacji z przyjaciółmi, a on ją za to podziwiał – jej wytrwałość była imponująca. – Dziewczyny naprawdę to robią? – zapytał w stronę Rue, kiedy zostali sami przy stoliku. Nadal mieli trochę czasu do treningu pływackiego, więc skupili się na odrabianiu zadań. – Popisują się, żeby wzbudzić zainteresowanie chłopaków? Myślałem, że to tylko faceci są takimi pozerami, żeby prężyć muskuły, kiedy dziewczyna jest w pobliżu. Macie swoje sposoby?
– Ja na pewno nie. – Rue od razu pokręciła głową rozbawiona samym tym pomysłem. – Prowokowanie facetów? Nie, to nie moja bajka, chyba spaliłabym się ze wstydu, próbując. Ale wiem, że wielu chłopaków lubi pewne siebie dziewczyny jak moja siostra, Kiraz. Pytasz czysto teoretycznie czy po prostu potrzebujesz porady sercowej?
– Raczej to pierwsze. Też nie jestem wielkim znawcą. – Felix od razu postawił sprawę jasno. Nurtowało go jednak kilka ważnych kwestii, o które mógł zapytać tylko koleżanki, bo chłopcy w przeważającej większości nie mieli pojęcia, jak działa umysł kobiety. – Jak daleko można się posunąć, żeby ktoś w końcu zwrócił na ciebie uwagę? Kłamstwo, podstęp, zatruty drink, spalone włosy?
– Włosy? – Rue zmarszczyła brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego kolega zmierza.
– Włosy dla dziewczyn to świętość, prawda?
– Tak przypuszczam. Na pewno wszystko z tobą w porządku, Felix? – Zatroskała się, praktycznie wyobrażając sobie trybiki pracujące w głowie Castellano na zwiększonych obrotach.
– Pracuję nad pewną sprawą i nie daje mi to spokoju. O ile zazdrośni faceci bywają koszmarni i potrafią zrobić naprawdę okropne świństwa swoim drugim połówkom – poczynając od przeglądania ich telefonów, a kończąc na „revenge porn” i rozsyłaniu intymnych materiałów – tak psychika zazdrosnych kobiet jest dla mnie totalnie niezbadana.
– Niestety nie pomogę, nigdy nie byłam zazdrosną dziewczyną próbującą chorobliwie zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Zresztą chodziłam tylko z jednym. – Rue zawstydziła się trochę, rozmawiając na takie tematy. Felix był przyjacielski i otwarty, więc wiedziała, że nie ma nic złego na myśli, po prostu ciekawiła go kobieca perspektywa, ale niewiele mogła mu dostarczyć informacji. – Ale ty widocznie masz ostatnio sporo takich problemów, skoro tak ci to doskwiera.
Felix odchylił głowę i roześmiał się serdecznie. Nigdy w życiu nie był popularny w szkole, a już szczególnie wśród uczennic. Zwykle traktowały go jak dobrego kolegę i prawdę mówiąc, większość chyba rzeczywiście miała go za geja, bo zawsze miał dużo szacunku do kobiet i nigdy nie zachowywał się jak typowy macho. Słowa Ruelle go rozbawiły, bo zabrzmiało to tak, jakby dziewczyny rzucały mu się do stóp, a nie była to prawda. Zgoda, zaczepiały go ostatnio, obserwowały jego profil na instagramie i to dla niego nowość, ale na pewno nie był to etap chorej fascynacji do tego stopnia, że miał swojego własnego stalkera czy stalkerkę, a przynajmniej nic na ten temat nie wiedział.
W tym samym momencie w bibliotece zrobiło się małe zamieszanie, kiedy Elias Rocha udzielał reprymendy uczennicy, nakazując jej odbycie kary po lekcjach. Maya Del Bosque ze skruchą pochyliła głowę i wysłuchała, co nauczyciel miał do powiedzenia.
– Co się stało z Mayą, podpadła Ponurakowi? – zagadnął Felix, patrząc jak fizyk opuszcza bibliotekę, mrucząc coś o kompletnym braku szacunku. Maya Del Bosque była uroczą szesnastolatką – lubianą podobnie jak jej bezproblemowy brat, Kevin. Zdziwił się zatem, że dziewczyna musiała odbyć szlaban w bibliotece.
– Ach, to. – Rue nie była pewna, czy powinna się śmiać z koleżanki z klasy, więc po prostu streściła Felixowi, co się stało: – Ponurak wkurzył się, bo spóźniła się dziś na fizykę.
– Nie tylko ja się spóźniłam. – Maya podeszła do nich ze zrezygnowaną miną i zajęła wolne krzesło obok Ruelle. Rozłożyła swoje książki, z pokorą biorąc na siebie tę karę, która w gruncie rzeczy była dosyć lekka, pomijając uwagę w dzienniku. – Połowa klasy poszła na salę gimnastyczną w czasie dużej przerwy, żeby popatrzeć, jak Daniel i Jordan się podciągają, ale oberwało się tylko mnie.
– Bo tylko ty powiedziałaś, że była to najbardziej interesująca lekcja fizyki w tej szkole. – Torres przypomniała jej, na co Maya zacisnęła mocno usta, żałując, że nie trzymała języka za zębami.
– Porównałaś popisy nastolatków na drążku do lekcji fizyki z Ponurakiem? Życie ci niemiłe? – Syn Basty’ego nie był pewien, czy ma jej współczuć czy może się roześmiać. Wymienił porozumiewawcze rozbawione spojrzenia z córką dyrektora.
– Powiedziałam tylko, że interesuje mnie biomechanika, a nie jakieś rysowanie wektorów na tablicy. – Maya wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co takiego powiedziała nie tak. – Ponurak zarzucił mi, że w głowie mi tylko głupoty, to mu powiedziałam, że to była fizyka w czystej postaci – mogliśmy obserwować pracę mięśni przeciwko sile grawitacji, analizować punkty zawieszenia, rozkład masy i siłę potrzebną do pokonania własnego ciężaru.
– Powiedziałaś, że opór materiału na bicepsach kolegów był dodatkowych urozmaiceniem lekcji. – Rue uznała, że chyba właśnie ten fragment tak bardzo wytrącił Ponuraka z równowagi. – Robiłyście zakłady, kiedy Jordanowi puszczą guziki od koszuli.
– No bo przecież ta koszula tak mu się opinała na plecach, że byłam przekonana, że zaraz pęknie. – Maya załamała ręce, bo przecież stwierdzała tylko fakty. – Ty tego nie zauważyłeś? – zwróciła się do Felixa, który wydawał się być tym pytaniem zdziwiony, ale wtedy dotarło do niego, że siostra Kevina pewnie tak jak połowa szkoły nadal miała go za geja.
– Nie zwróciłem uwagi, Jordi nie jest w moim typie. – Musiał się mocno powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. Rue pokręciła głową z dezaprobatą za plecami nieświadomej Mai.
– A ja jestem tylko dziewczyną i nic nie poradzę, że nie jestem obojętna na walory fizyczne płci przeciwnej. – Maya westchnęła tylko zrezygnowana, posyłając koleżance z klasy nieśmiały uśmiech. – Myślę, że Rocha się mści, bo sam nie był w szkole popularny i po prostu nie może znieść, że są chłopcy jak Daniel i Jordan, za którymi głowy się oglądają.
– Hej, Maya, jak dobrze znasz Daniela? – zagadnął ją nagle Felix, uznając jej spostrzeżenie za niezwykle ciekawe. Nie myślał o tym wcześniej w takich kategoriach, ale rzeczywiście Mengoni, choć nie należał do żadnej sportowej drużyny w szkole, uchodził za jednego z popularniejszych uczniów.
– Hmm chyba od dziecka, bo od kiedy pamiętam przyjaźnił się z moim bratem. Trochę się w nim kiedyś podkochiwałam – przyznała, ale bez cienia zakłopotania, bo raczej miło wspominała tamte czasy.
– Podkochiwałaś się w przyjacielu brata?
– To taka domena młodszych sióstr. Zgodzisz się, Rue? – Maya zerknęła na koleżankę, która wydawała się być zdumiona tym stwierdzeniem. – Nie mów, że nigdy nie bujałaś się w kumplach Remmy’ego. Gra w piłkę nożną, musi mieć mnóstwo fajnych kolegów.
– Mój brat raczej nie ma bliskich przyjaciół facetów – odparła zgodnie z prawdą Rue. Remmy lepiej czuł się w towarzystwie dziewczyn.
– W każdym razie ja zawsze lubiłam Daniela. To taki słodziak, który traktował mnie jak księżniczkę, a przynajmniej tak sobie zawsze wyobrażałam. Kiedyś skręciłam kostkę, jak byliśmy na wycieczce z naszymi ojcami i Dani niósł mnie całą drogę z powrotem. Tak się o mnie martwił, że ubzdurałam sobie, że się we mnie zakochał. – Dziewczyna dopiero teraz złapała się za głowę, kiedy zdała sobie sprawę, jak dziecinnie to zabrzmiało. – Potem zrozumiałam, że on dla wszystkich jest tak miły.
– Jest chodzącym ideałem, co? – Felix postukał ołówkiem o blat stolika, jakby węszył jakiś podstęp. Nikt nie był taki perfekcyjny jak malowali Mengoniego, to po prostu niemożliwe.
– Jest kochany, to naprawdę świetny facet. Muchy by nie skrzywdził. Dlatego się zdziwiłam, że zgodził się na ten pojedynek z Jordanem, bo to kompletnie nie w jego stylu. To mój brat wymyśla jakieś bzdury… Kevin próbuje się zająć kampanią wyborczą Daniela, żeby nie myśleć o własnych problemach.
– Daniel nigdy nie przejawiał żadnych agresywnych zachowań? Nie chce mi się wierzyć, że nigdy się nie bił, nie użył przemocy słownej albo nie zrobił czegoś wątpliwego moralnie… – Felix widział, że Rue przypatruje mu się badawczym wzrokiem i jasne było, że już widziała, że nie ufa Danielowi za grosz.
– Daniel agresywny? W życiu! – Maya od razu obaliła tę teorię. Wydawała się być rozbawiona samą insynuacją. – Jego rodzina jest bardzo religijna. On trenował przez długi czas karate, ale to taki szlachetny sport – nie chodzi w nim o to, żeby komuś zrobić krzywdę, bardziej o dyscyplinę i budowanie charakteru. Karate to nie jest zwykła bijatyka. Sama trenuję, więc coś o tym wiem – przyznała z nutką dumy w głosie. – Tutaj nie jest najważniejsze uderzenie przeciwnika, a powstrzymanie się od uderzenia, jeśli można inaczej.
Felix przypomniał sobie film „Karate Kid” i staruszka Miyagiego, który uczył głównego bohatera, o ironio również o imieniu Daniel, jak powinien zachowywać się uczeń mistrza karate. Wiele z tego co mówiła Maya miało dla niego sens, ale nie zmieniło jego zdania na temat syna Marleny, bo po prostu coś mu w nim nie pasowało.
– Dlaczego przestał trenować? Podobno ma czarny pas w karate, więc to dziwne. – Castellano udał, że pyta od niechcenia, ale w rzeczywistości aż się skręcał.
– Tak, zgadza się. Teraz tylko prowadzi treningi dla dzieciaków w domu kultury, ale musiał przestać brać udział w zawodach z powodów zdrowotnych. Od kiedy trafił do szpitala w zeszłym roku, bardzo się oszczędza. Schudł biedaczek, szkoda mi go. Widać, że tęskni za tym sportem, był w tym naprawdę dobry.
– No dobrze, ale co mu jest? Na co dokładnie choruje?
– Nie wiem, nigdy nie pytam o takie rzeczy, bo to zbyt osobiste, ale Kevin twierdzi, że pani Marlena przesadza, zabraniając synowi sportów.
– Czy Daniel dobrze strzela z łuku? – Felix nie był pewien, dlaczego o to zapytał. Bardziej dlatego, że nadarzyła się okazja, aniżeli dlatego, że rzeczywiście wierzył w bajeczkę, którą według Jordana rozpowiadał Mengoni. Castellano nie miał wątpliwości, że były karateka nie jest Łucznikiem Światła, ale wolał mieć komplet informacji. – Słyszałem, że jego dziadek był mistrzem czy coś w tym rodzaju…
– Ach, tak, zdaje się, że don Marcelo był całkiem niezły za swoich czasów. To taki rodzinny sport, rodzinna tradycja. Wiem, że Dani umie strzelać, ale chyba nigdy nie trenował na poważnie. Chyba wiem, o co ci chodzi. – Maya pokiwała głową, jakby właśnie rozgryzła intencje Felixa. Jej kolejne słowa sprawiły, że tylko odetchnął z ulgą, bo waliła jak kulą w płot. – Zastanawiasz się, jak sprawić, żeby Jordan zyskał większe poparcie w wyborach. Boisz się, że Daniel wygra z twoim przyjacielem i dlatego szukasz jego słabych stron.
– Masz mnie. – Castellano pokiwał głową, woląc zagrać w tę grę i nie niepokoić dziewczyny. Wydawała się być szczera i troszkę naiwna, więc nie chciał sprowadzać jej na ziemię, informując, że jej zauroczenie z dzieciństwa mogło być wilkiem w owczej skórze. – Wygrał z Jordim w podciąganiu, więc uznałem, że jest całkiem wysportowany i to dziwne, że rzucił karate z powodów zdrowotnych.
– Jordan dał mu przecież wygrać – zauważyła cichutko Rue, marszcząc czoło, kiedy Felix prowadził subtelne w jego mniemaniu przesłuchanie Mai. Dała więc za wygraną i skupiła się na koleżance z klasy.
– Tak jak mówię, pani Mengoni bardzo boi się o syna, dlatego zabrania treningów. Myślę, że każda matka chce jak najlepiej dla dziecka, nie uważasz?
Castellano pokiwał tylko głową, woląc już jej nie maglować. Zostawili Mayę w bibliotece, by odbyła karę w spokoju, a sami z Rue udali się na basen na trening pływacki.
– Mogę cię o coś zapytać? – Córka Cerano zwróciła się do niego, kiedy szli w ciszy w stronę szatni. – Dlaczego nie zaprzeczysz plotkom?
– Jakim plotkom?
– Że jesteś gejem. Przecież nie jesteś. Mój brat jest bi, więc poznaję – dodała, chcąc zabrzmieć bardziej wymownie. Felix zastanowił się nad jej pytaniem.
– Sam nie wiem. Chyba nie bardzo interesuje mnie, co o mnie mówią czy myślą inni ludzie. Czasami wolę po prostu przytaknąć. – Wzruszył ramionami, bo nie odczuwał z tego powodu wstydu. Sam przecież sprowokował tę plotkę i pozwolił jej żyć własnym życiem, kiedy pojawił się w szkole z koszulką z napisem „pedał”, za co został zawieszony w prawach ucznia pod koniec zeszłego roku szkolnego. Nienawidził niesprawiedliwości i zawsze traktował wszystkich równo, podobnie jak dziadek Valentin. – Ludzie mogą kochać mnie za to, kim jestem albo nienawidzić za to, kim myślą, że jestem. Nie zmienię tego, ale koniec końców to świadczy tylko o nich, a nie o mnie.
Ruelle pokiwała głową, rozumiejąc jego punkt widzenia. Zdawał się być dojrzały jak na swój wiek, ale z drugiej strony robił dziwne dochodzenie w sprawie chłopaka, który w szkole uchodził za bardzo lubianego. Nie dało się więc ukryć, że nadal jest po prostu zwykłym nastolatkiem.

***

Santos wziął sobie do serca słowa pana Mengoniego i postanowił mieć oko na Alessandrę DeLorente. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale od czasu wywiadówki pewne rzeczy zaczęły mu się bardziej rzucać w oczy, na przykład sposób w jaki inni uczniowie zwracali się do Alex – często w ogóle ją ignorowali albo mylili jej imię, co jemu jako komuś, kto sam w szkole doświadczył ostracyzmu, nie spodobało się ani trochę. Córka Gianluci Mazzarello była outsiderką. Na ile był to jej własny wybór, a na ile kwestia szykanowania, nie miał pojęcia. Podejrzewał, że posiadanie w szkole członków rodziny jako nauczycieli na pewno nie przysparzało jej popularności, ale czuł, że tutaj zupełnie nie o to chodzi. Dziewczyna używała nazwiska matki i miało się wrażenie, że pozostali koledzy nawet nie wiedzą o jej pokrewieństwie z rodziną Mazzarello, a to według Erica było chyba dużo gorsze, bo oznaczało, że w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Była jedną z trzech dziewcząt w klasie politechnicznej, więc siłą rzeczy powinna się wyróżniać, ale jednak wcale tak nie było. On ją jednak zauważał, pobudzała jego szare komórki, kiedy przychodził na lekcje rozszerzonej informatyki w czwartej klasie tuż po godzinie użerania się z rozwrzeszczanymi bachorami z klasy niżej. Czasami przypominała mu jego samego ze swoim cynizmem i, co tu dużo mówić, geniuszem.
Podczas gdy jego pływacy skończyli trening i udali się do szatni, DeLuna przysiadł się na trybunach nad basenem, gdzie Alessandra rozsiadła się ze swoim tabletem. Nie wyglądała na zadowoloną, że kazał jej przyjść obserwować dzisiejszy trening.
– Mówiłam, że chcę się skupić na sportach zespołowych. Pływanie ma zbyt wiele zmiennych i przez to w aplikacji robi się niezły syf – poinformowała go, zbierając swoje rzeczy. – To narzędzie do analizy wyników i aktywności graczy na podstawie statystyk z meczów i treningów, a nie excel dla triathlonistów.
– Chciałem dać ci jakieś wyzwanie. Z piłką szło ci zbyt prosto, skończyłabyś to przed końcem kwartału. – Santos uśmiechnął się zawadiacko. Naprawdę wierzył, że uczennica może dać z siebie więcej. Chciał ją jakoś zmotywować, ale chyba kiepsko mu szło. – Jak dodasz pływanie do aplikacji, będziesz miała dane porównawcze i lepiej ocenisz uniwersalność całego narzędzia.
– Zależy ci na sukcesie mojej apki czy po prostu nie chce ci się odwalać roboty trenera? – Alex odezwała się z nutką cynizmu.
– Przyznaję, fajnie byłoby dostać dane na talerzu – który zawodnik robi najszybsze nawroty, jaki jest czas reakcji na starcie, jaka jest technika zanurzenia… to wszystko pomaga przy ustalaniu składów na turniej. – DeLuna postukał się palcem w skroń, jakby chciał jej pokazać, że doskonale to sobie przemyślał.
– Mówiłam ci, że to nie wypali. To mnóstwo roboty, kiedy muszę wpisywać dane ręcznie. Moja aplikacja opiera się na statystykach: ilość podań, celność rzutów, liczba sprintów, czas reakcji – wszystko to można zintegrować z zegarkami sportowymi. Trener Bruni dostarczył mi już statystyki piłkarzy i siatkarek, więc jest łatwiej, ale żeby to miało ręce i nogi, zawodnicy muszą dostać opaski i ja muszę je odpowiednio zaprogramować. O tyle o ile uda mi się kupić kilka zegarków do gry w piłkę nożną albo koszykówkę, tak z pływaniem będzie problem – muszą mieć odpowiednią wodoodporność, a na to mnie nie stać, bo wydałam większość kieszonkowego na święta. Zresztą to strata kasy, w końcu nikt z pływaków nie bierze tego na poważnie. Nawet członkowie zespołu.
– Co masz na myśli? – Santos zmarszczył brwi, czując się lekko dotknięty jej pesymistyczną postawą. Sam może nie świecił przykładem i nie należał do najbardziej zaangażowanych trenerów, ale i tak przykro się tego słuchało.
– Och, daj spokój, Eric. – Alex wypuściła ze świstem powietrze, sprawdzając swój telefon. Była zniecierpliwiona i nie dało się ukryć, że wolałaby w tym czasie być gdzieś indziej, bo tylko niepotrzebnie straciła czas. – Wiadomo, że zawodnicy wolą być w drużynie Olivera. W tym samym czasie są treningi siatkówki i nożnej. Na twoich treningach pojawia się niewiele osób, a czas świetności pływaków minął. Wiem, co mówię, mój ojciec dostał stypendium za pływanie, ale to było dwadzieścia lat temu. Teraz w cenie są sporty z piłką i to na nich chcę się skupić w mojej aplikacji, ma to po prostu większy sens.
– Zainwestuję. – Eric zdawał się w ogóle nie słyszeć uzasadnienia decyzji swojej uczennicy. Nie widział przeciwwskazań, by wyłożyć trochę pieniędzy na zakup potrzebnego sprzętu, jeśli dzięki temu aplikacja miała osiągnąć sukces. Uważał, że mogłaby zrewolucjonizować licealne sporty i zachęcić młodzież do większego zaangażowania, jeśli będą mogli śledzić swoje wyniki w czasie rzeczywistym. – Zrobimy z tego szkolny projekt. To będzie świetne do podania na MIT.
– Skąd pomysł, że chcę iść na MIT? – Alessandra spuściła głowę i postukała nerwowo stopą o podłogę. Eric był dosyć bezpośredni, a ona nie miała pojęcia, jak uciec od tej niezręcznej rozmowy.
– A nie chcesz? Z takim mózgiem masz tam miejsce w kieszeni. Wypadałoby zacząć już składać podania. Nie mów, że nie myślałaś o tej uczelni…
– Kiedyś tak – przyznała, zakładając pasmo blond włosów na ucho. – Teraz nie jestem pewna. Po prostu mam za dużo na głowie – zbyła jego pytania, chowając tablet do etui i wciskając go do torby, by jak najszybciej uciec z pływalni.
– Alex, czy w domu wszystko okej? – DeLuna może nie powinien o to pytać, ale w końcu jako nauczyciel poczuwał się, by sprawdzić, czy jego uczennicy nie dzieje się czasem krzywda. – Twoja mama jest daleko, mieszkasz u wujostwa. Jeśli coś się dzieje…
– Nie biją mnie, jeśli to sugerujesz. – Alessandra rzuciła prosto z mostu. Miała dosyć tego, że wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem tylko ze względu na to, że jej rodzice się rozwiedli, a ona od pół roku chodziła od lekarzy do lekarzy, bo nikt nie wiedział, co jej dolega. – Niczego mi nie brakuje, nie musisz wzywać opieki społecznej.
– Chodziło mi bardziej o twoje samopoczucie – sprostował, bo sam też nie spodziewał się, że rodzina Mengoni mogłaby traktować Alex jak Harry’ego Pottera i zamykać ją w komórce pod schodami. Adriano wydawał się zatroskany o stan zdrowia bratanicy, kiedy przyszedł na wywiadówkę i chyba miał ku temu powody. – Zastanawiam się, czy nie jesteś zbyt samotna. Siedzisz sama w szkole wciąż przed ekranem, nie wolałabyś wyjść gdzieś z przyjaciółmi?
– Nie mam przyjaciół – odpowiedziała bez ogródek, nie czując krępacji. – I mam za dużo zajęć.
– Okej… – DeLuna podrapał się po głowie. Nie miał pojęcia, jak to powinien powiedzieć, w końcu sam też raczej nie był bardzo towarzyski. – Ale z tatą chyba wszystko w porządku? Znam Gianlucę, spotykam go czasem w Czarnym Kocie, to w porządku facet.
– Tak, jest okej. Chociaż ostatnio bardziej zajęty jest sypianiem z nauczycielką muzyki. Och, sorry – dodała szybko, kiedy zdała sobie sprawę, że podeszli do nich Felix i Rue, bo Santos zawołał ich, by zostali chwilę po zajęciach. Castellano skrzywił się na samo wspomnienie matki i jej nowego chłopaka, wolał o nich nie myśleć. – Tata zabrał mnie w niedzielę na ryby.
– To miło. – Zauważyła Ruelle, widząc spojrzenie nauczyciela, który chyba bardzo chciał znaleźć swojej zdolnej uczennicy jakąś paczkę znajomych, by trochę odetchnęła od nauki i wyszła do ludzi. – Wędkarstwo uspokaja.
– Mnie nie. Mnie nudzi – przyznała Alex, spuszczając wzrok. Nie była przyzwyczajona do rozmów z wieloma osobami na raz i zaczynała się peszyć. – Ojciec nagle sobie o mnie przypomniał i próbuje nadrobić stracony czas. Wasi rodzice tak nie robią? – Rue i Felix nic nie odpowiedzieli. Cameron była w mieście i zaczynała mącić, a historia Anity też była wszystkim znana. Alessandra wydawała się wziąć ich milczenie za odpowiedź twierdzącą. – Mój tata myśli, że lubię męskie zajęcia, bo znam się na komputerach i gram w gry wideo. Ale ja jestem dziewczyną – podkreśliła dobitnie, choć przecież nikt tego nie kwestionował. Jej chyba zdawało się to bardzo doskwierać.
– Przynajmniej się stara – stwierdził DeLuna, nie wiedząc, co innego może jej powiedzieć. Sam w końcu swojego ojca nigdy nie poznał, ale czuł, że wolałby lubującego się w rybołówstwie Gianlucę Mazzarello aniżeli syna Odina.
– Jest nudny i przewidywalny. Nic dziwnego, że matka się z nim rozwiodła – stwierdziła bratanica Marleny, wzruszając ramionami, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. – Jest zupełnie jak mój kuzyn i pewnie wolałby mieć Daniela za syna.
– Nie dogadujesz się z kuzynem? – zainteresował się Felix. Każda wzmianka o Mengonim zapalała w jego głowie czerwoną lampkę. Jeśli mógł otrzymać informacje z pierwszej ręki, zamierzał to wykorzystać. – Mieszkacie razem, myślałem, że jesteście blisko.
– Bo jesteśmy, ale nie aż tak – przyznała, sama nie zauważając chyba niczego niepokojącego w pytaniach Castellano. – Każde z nas chodzi swoimi ścieżkami.
Felix pokiwał głową, ale w gruncie rzeczy sam już nie wiedział, co ma myśleć. Postanowił mieć oko na syna Marleny i reagować na bieżąco, bo na ten moment miał do czynienia z jedną wielką niewiadomą.
– Chciałeś nam coś przekazać? – Ruelle Torres przypomniała nauczycielowi o ich obecności. W końcu kazał im zostać po treningu nie bez powodu.
– Ach, tak. Dobrze, że jesteście. – Santos DeLuna wcisnął im do rąk plik ulotek. – Roznieście wici po szkole, jesteście w tym dobrzy. Użyjcie radiowęzła czy coś takiego, ja nie mam na to czasu.
– Otwierasz kółko fotograficzne? – Felix zdziwił się, wczytując się w treść ulotki, którą Eric sam zaprojektował. Była profesjonalna i zdecydowanie nie wyglądała jak z oferty meksykańskiego liceum. Czasami miał wrażenie, że DeLuna nudzi się na prowincji, tutaj nie bardzo mógł się wykazać, a jego umiejętności się marnowały.
– Podobno nauczyciel musi wyrobić określoną liczbę godzin, inaczej się ze mną pożegnają. Twój tata mi powiedział. – Eric zwrócił się do Rue i wzruszył ramionami, woląc nie wnikać w szczegóły. Czuł, że Cerano Torres jest pod ogromną presją ze strony kuratorium oświaty i samego ministerstwa, więc musiało wszystko grać jak w zegarku. – Żebym zachował etat, muszę mieć określoną liczbę przeprowadzonych lekcji, a mam za mało godzin informatyki i treningów pływackich, więc nie chcę, żeby obcięli mi pensję. Powiedzcie kolegom, może ktoś będzie zainteresowany. Jak tylko dostaniemy zgodę od dyrektora, otwieramy ciemnię fotograficzną i specjalne studio. Stara przybudówka przy sali od ZPT służy tylko za graciarnię sprzętu, więc posortujemy co się da, oddamy na złom i będzie z tego trochę pieniędzy. Nie patrzcie tak na mnie, mam kilka całkiem dobrych pomysłów – dodał, widząc zdumione miny swoich uczniów, z którymi zawsze był raczej na przyjacielskiej stopie.
– Super. – Felix nie widział żadnych przeciwwskazań. – Popytam, może ktoś ze znajomych będzie chciał się zapisać. Musisz mieć określona liczbę osób?
– Według regulaminu szkoły, żeby uruchomić kółko, musi się zapisać co najmniej pięć osób.
– Wpisz mnie na listę – poprosiła Alex, zarzucając na ramię torbę. – Ale teraz muszę już lecieć.
– Ale rozszerzysz funkcjonalność aplikacji? – zawołał za nią Santos, a ona się skrzywiła, kiedy była już przy wyjściu z pływalni i dała mu znać, że musi o tym pomyśleć.
– Na pewno będzie sporo chętnych. Nie wiem tylko jak ze sprzętem, aparaty fotograficzne dużo kosztują. – Ruelle miała głowę na karku, wczytując się w treść ulotki. – To nie będą zajęcia dla każdego.
– Spokojna głowa, już o tym pomyślałem. Nie każę uczniom kupować własnego sprzętu, choć oczywiście jeśli go mają, to też nic nie stoi na przeszkodzie. Osobiście lubię aparaty analogowe, mają swój niepowtarzalny urok. To będzie chyba nasze pierwsze zadanie. – DeLuna klasnął w ręce. Miało się wrażenie, że pomysł kompletnie nie był przemyślany, a jedynie wpadł na to przypadkiem i działał szybko, by zachować pełny etat i nie robić problemów Cerano Torresowi, który później musiałby się z tego tłumaczyć. Santosowi teraz bardziej niż kiedykolwiek zależało na zachowaniu posady – była to bowiem doskonała okazja do szpiegowania Olivera Bruniego. No i musiał mieć też oko na Michaela. Pan szpieg miał swoje własne plany, a on wolał dmuchać na zimne.

***

Po raz pierwszy była dobra w czymś, z czego mogła być naprawdę dumna. Lubiła siatkówkę, nie chciała grać może w profesjonalnej drużynie – w końcu i tak nie miała ku temu warunków fizycznych – ale czuła się mile połechtana, kiedy wybrano ją na panią kapitan. W przeszłości była tylko jedna rzecz, za którą była chwalona, a mianowicie umiała bardzo dyskretnie wyciągać cudze kosztowności z kieszeni. Zdecydowanie nie chciała wracać do starych czasów, kiedy to musiała kraść, by jakoś przetrwać. Nie chciała też handlować dla Templariuszy. Chciała być po prostu nastolatką ze zwyczajnym nastoletnim hobby. Prowadzenie śledztw w sprawie tajemniczych morderstw w okolicy uważała jedynie za niewinny dodatek do jej zwykłego, szarego życia.
– Emily chce mnie zabrać do ginekologa – poinformowała Primrose, kiedy miały chwilę przed rozpoczęciem treningu. Żona Fabricia była przemiła i wiedziała, że zawsze może na nią liczyć, ale czuła się też zawstydzona tym pomysłem. – Conrado jej kazał. Myśli, że się puszczam.
– Saverin tak nie myśli. – Rose skarciła ją, uderzając ją lekko piłką, kiedy się rozgrzewały. – A do ginekologa chodzi się nawet wtedy, kiedy nie jest się aktywnym seksualnie.
– Wiem o tym. – Lidia poczerwieniała na twarzy na samą myśl, że miała się rozebrać w gabinecie jakiegoś obcego faceta. Emily powiedziała, że wspólnie wybiorą lekarza i mogą odwiedzić kobietę, jeśli dzięki temu poczuje się bardziej komfortowo, ale ona musiała się najpierw nad tym zastanowić i poczytać w Internecie opinie o tych specjalistach. Nie miała zaufania do lekarzy i prawdę mówiąc zwykle stroniła od przychodni i szpitali, co mogło wydawać się dziwne, skoro udzielała się w poradni dla potrzebujących. Sama jednak od dawna nie była na badaniach. Ostatni raz krew badała, kiedy Jordan sprawdzał, czy może być dawcą szpiku dla Ofelii Ibarry. Wtedy była to wyższa konieczność i poprosiła, by i od niej pobrał krew. Teraz zdała sobie sprawę, że nawet nie sprawdziła tych wyników. – Panicznie boję się lekarzy – wyznała przyjaciółce. Na samą myśl odwiedzenia kogoś w kitlu jako pacjent oblewały ją zimne poty.
– Przecież w przychodni sobie radzisz. Już nawet cię nie mdli na widok krwi – przypomniała jej Rose, co nie było do końca zgodne z prawdą, bo Lidia nadal traktowała swój staż jako trening charakteru. Starała się unikać bliskiego kontaktu z żywą tkanką, jeśli tylko miała taką możliwość.
– Tak, ale to co innego pomagać pacjentom, a co innego kiedy to ty jesteś pacjentem. Mnie szpitale kojarzą się tylko z jednym – z umieraniem. Boję się, że jak pójdę na badanie to coś u mnie wykryją.
– Masz siedemnaście lat i nigdy nie współżyłaś. Ginekolog przeprowadzi z tobą wywiad, zajrzy gdzie trzeba, poinstruuje cię o antykoncepcji i będziesz wolna. – Castelani próbowała ją jakoś uspokoić, ale chyba nie przyniosło to zamierzonego rezultatu. – Lidio, lepiej być przygotowaną, niż potem płakać nad rozlanym mlekiem.
– Nie planuję uprawiać seksu. – Montes zniżyła głos do szeptu, mając ochotę zapaść się pod ziemię.
– Tego nigdy się nie planuje. – Rose odbiła w jej stronę piłkę, ale wpadła ona w ręce Anny Conde.
– Dobrze słyszę, Lidia idzie się przebadać na jakieś choroby weneryczne? – Zachichotała szkolna plotkara, wyrywając strzępy rozmowy z kontekstu. Montes zapragnęła zdzielić ją prosto w twarz. – W sumie ma to sens, skoro zmieniasz chłopaków jak rękawiczki.
– Słucham? – Lidii szczęka opadła do ziemi. Wiedziała, że ludzie plotkują, ale żeby aż tak? Dlaczego informacja o torebce pełnej prezerwatyw w dniu balu bożonarodzeniowego urosła do takiej rangi? Nic dziwnego, że Conrado myślał, że jego podopieczna jest popularna wśród płci przeciwnej, skoro słyszał na korytarzu informacje o rzekomych chorobach wenerycznych, które roznosi.
– Jeśli już ktoś powinien się przebadać, to tylko ty, Anna. Kto wie, czym cię zaraził Ignacio, jak bzykaliście się pod trybunami. – Olivia Bustamante roześmiała się gardłowo. – Jaka matka taka córka, co? Słyszałam, jak Silvia Olmedo o tym mówiła. Podobno Violetta nieźle sobie poczynała, kiedy była w naszym wieku.
– Jak możesz tak mówić o mojej mamie?!
– A jak ty możesz tak traktować koleżanki? – Rose podchwyciła słowa Olivii. – Sama wcale nie jesteś dziewicą orleańską, więc nie tobie oceniać, kto z kim sypia.
– Ale ja z nikim nie sypiam – wtrąciła cicho Lidia, sama już nie wiedząc, czy ta rozmowa z Anną w ogóle przyniosła jakikolwiek rezultat. Miała wrażenie, że przez to narobiła sobie tylko więcej kłopotów.
– Tak, pewnie. – Conde prychnęła ze złością, chwytając piłkę do siatkówki pod pachę. – Cały czas jesteś wśród chłopaków. I naprawdę sądzisz, że ktoś kupuje tę bajeczkę, że wcale się z nimi nie puszczasz? Musisz im dawać, skoro jesteś taka popularna. Quen, Marcus, Daniel, Felix, Jordan… kto następny? Może weźmiesz się za syna dyrektora?
Lidia poczuła, że pali ją pod powiekami. Nienawidziła okazywać słabości w taki sposób, ale to poczucie niesprawiedliwości było nie do zniesienia. Miała dużo kolegów, ale może w oczach innych osób wyglądało to właśnie tak, jakby z nimi flirtowała albo ich uwodziła? Przypomniała sobie jak Olivia i Sara krytykowały w ten sposób Veronicę na jednej z prób do musicalu. Mówiły, że łowi chłopaków jak rybki, które pływają w jej akwarium gotowe na każde jej wezwanie. Zdecydowanie nie chciała być jak Veronica Serratos, więc to porównanie bardzo ją ubodło.
– I przesadziłaś z odżywką, Lidio, masz tłuste włosy. – Anna przeszła obok niej, smagając ją po twarzy włosami ze swojego kucyka. Montes była w takim szoku, że nawet nie mogła nic odpowiedzieć.
– Nie słuchaj jej, masz śliczne włosy – stwierdziła Veronica, podchodząc bliżej, by jakoś pocieszyć Lidię, nie zdając sobie sprawy, że jej obecność tylko pogarszała sytuację. – Miałam cię pytać, jakiej używasz odżywki, wyglądają cudnie. Są takie błyszczące i zdrowe, a ja mam przesuszone końcówki…
Lidia zmroziła wyższą koleżankę z drużyny spojrzeniem. Piękna Veronica z uśmiechem za milion dolarów i nogami modelki bez skazy w postaci choćby jednego pryszcza czy zaskórnika śmiała chwalić jej fryzurę i na dodatek wmawiać jej, że była w czymś gorsza? Montes miała ochotę coś rozwalić.
– Koniec pogaduszek, dzielimy się na dwie grupy. – Hugo przerwał te nastoletnie dramy, gwiżdżąc kilka razy, by zebrać wszystkich zawodników – zarówno piłkarzy jak i siatkarki – na środku sali gimnastycznej, gdzie ustawiona już była niska siatka jak do tenisa. – Dzisiaj rozegramy kilka meczy, a na rozgrzewkę mam dla was coś nowego.
– Mam pytanie. – Ignacio Fernandez podniósł rękę, ale zadał je, nie czekając na pozwolenie. – Kiedy zaczniemy po prostu grać, zamiast bawić się w głupie zabawy z podstawówki? Od początku tygodnia nie robimy nic tylko kopiemy albo odbijamy bez sensu piłkę. Niby jak to ma nas nauczyć czegokolwiek? W jaki sposób ma nas przygotować na turniej mieszany? Jak na razie nauczyłem się tylko tego, żeby nie dawać Montes piłki, bo przez nią będę bezpłodny.
– Fernandez, możesz wyjść. – Oliver Bruni schował długopis do kieszeni na piersi koszulki polo i westchnął, jakby stracił już resztki cierpliwości. – Nie będę cię zatrzymywał, możesz odejść, nikt nie każe ci brać udziału w treningach.
– Jestem w drużynie. – Nacho wypiął dumnie pierś. Bruni zaczynał działać mu na nerwy. Miał swoich ulubieńców, nie dało się tego ukryć. Faworyzował Veronicę, no i Remmy’ego Torresa, którego nazywał przy wszystkich „Jeremiah” tym swoim głębokim, przeciągającym sylaby tonem głosu. Ignacio nie mógł sam siebie oszukiwać – prawdą było, że po prostu był zazdrosny. Remmy zdawał się podziwiać trenera, spędzał z nim mnóstwo czasu, a sam Oliver poświęcał kapitanowi zdecydowanie za dużo uwagi. Jak mogłoby być inaczej? Remmy był przecież cholernie przystojny i nawet teraz Ignaciowi ciężko się było skupić na starciu z nauczycielem, kiedy syn dyrektora dyszał po rozgrzewce kilka metrów dalej. Musiał przywołać się do porządku.
– Jesteś? – Były marines wydawał się zdziwiony tą informacją. – Jak na razie zrzędzisz i nic nie robisz, podczas gdy twoi koledzy wzięli sobie do serca zadanie. Jesteś egoistą Fernandez, nie widzisz niczego poza czubkiem własnego nosa, a to oznacza, że nie nadajesz się do sportów zespołowych. Zamiast pomóc koleżankom przygotować się do zawodów i samemu skorzystać, ty wciąż narzekasz, w dodatku prowokujesz moją kapitan i jeszcze śmiesz zwracać się do mnie bez szacunku. Ile wy macie lat?! – Ostatnie pytanie zadał, niemal krzycząc. Wszystkim uczniom włosy stanęły dęba na karkach, kiedy jego wrzask odbił się echem po sali gimnastycznej.
– Jezu, nie wiedziałem, że jesteśmy w wojsku. – Jordan Guzman wszedł spóźniony na salę i zajął miejsce w szeregu tuż obok Ignacia Fernandeza. Hugo Delgado zmierzył go karcącym spojrzeniem, ale totalnie go zignorował.
– Znów się spóźniłeś, Guzman. Aż tak zmęczyło cię popisywanie na drążku? A może powinienem zainstalować w sali rurę do pole dance, może wtedy bardziej zainteresowałbyś się treningami? – Bruni wycelował palcem w swojego spóźnialskiego zawodnika.
– Jestem świetny we wszystkim, więc z chęcią bym spróbował.
– Nie zmuszaj mnie, żebym cię zawiesił, Guzman.
– Nie masz lepszego cofniętego napastnika, nie boję się o to. I byłem na wizycie u urologa, mam pewne priorytety – dodał na koniec, sprawiając, że Oliver nie drążył już tematu, przypominając sobie wczorajszy trening i cios Lidii Montes.
– Jeśli nie chcecie, żeby było jak w wojsku, to zacznijcie się słuchać. Inaczej przeczołgam was po boisku tak, że sami będziecie chcieli zrezygnować z bycia w drużynie, nie będę was musiał wyrzucać. Czy to jest jasne, Fernandez? Na co jeszcze czekasz? Droga wolna.
Bruni wskazał palcem drzwi na końcu sali, dając mu wybór. Wszyscy wstrzymali oddechy, obserwując starcie bramkarza i trenera, którzy sztyletowali się wzrokiem.
– Trenerze, jeśli mogę… – Remmy jako kapitan próbował załagodzić sprawę. Nie rozumiał postawy Ignacia, ale uważał, że Olivera też trochę za bardzo poniosło. Bruni go lubił, myślał, że może uda mu się go udobruchać.
– Chcesz iść z nim, Torres? – Były marines zwrócił się do niego, kierując w jego stronę spojrzenie swoich stalowoniebieskich oczu. – Też chcesz oddać koszulkę drużynową?
– Słucham? Nie, oczywiście że nie.
– Więc siedź cicho. – Bruni nabrał powietrza w płuca, licząc do pięciu, by uspokoić oddech. – Jeżeli naprawdę nie rozumiecie, co próbujemy tutaj z Hugiem zrobić i jeżeli nie czujecie się choćby w najmniejszym stopniu odpowiedzialni za sukces lub porażkę waszej drużyny, to chyba rzeczywiście pora z tym skończyć.
Nastała głucha cisza, bo wszyscy bali się odezwać. Oliver umiał utrzymywać dyscyplinę, nawet nie podnosząc głosu, ale dzisiaj coś w nim pękło. Lidia przypatrywała mu się badawczo. Czyżby dostał jakieś złe wieści, może interes nie kręcił się tak, jak powinien? Może był już zmęczony walką o władzę i chciał ją przejąć tu i teraz? Kątem oka zerknęła na stojącego obok niej Marcusa Delgado – ten cały się spiął, analizując Bruniego dokładnie w ten sam sposób. Kiedy wyczuł, że przyjaciółka go obserwuje, pokręcił nieznacznie głową, jakby ostrzegał ją, by nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów.
– Panie trenerze, myślę że wszyscy jesteśmy sfrustrowani, bo chcielibyśmy jak najlepiej wypaść na turnieju. Zdajemy sobie sprawę, że mamy jeszcze braki i czasem ciężko jest nam się dogadać, ale postaramy się poprawić. W końcu chodzi tutaj nie tylko o reputację szkoły, ale też nasze przyszłe kariery – nigdy nie wiadomo, kiedy na trybunach pojawią się skauci i rekruterzy z uczelni, prawda? – Veronica Serratos spróbowała zażegnać kryzys, spoglądając po wszystkich kolegach i koleżankach. Wielu z nich patrzyło na nią spode łba.
– Dobrze, Serratos. W takim razie wytłumacz kolegom zasady gry w bound ball, bo ja już nie mam nic więcej do powiedzenia. – Oliver wycofał się i stanął pod oknem, zakładając ręce na piersi i pozostawiając uczniów samych sobie.
– Pieprzona lizuska – warknął Ignacio, kiedy przechodził koło Veronici.
Dziewczyna zawstydziła się, ale nie dała mu sobie wejść na głowę. Opowiedziała im o grze w bound ball, którą większość chłopaków już znała, ale dziewczyny zdawały się być w tym zielone. Oliver chciał, żeby zagrali w zmodyfikowaną wersję z wykorzystaniem siatki, więc było to coś na kształt mieszanki piłki nożnej z siatkówką. Grano w dwóch drużynach, podając do siebie piłkę za pomocą odbić nogą lub klatką piersiową czy głową – czyli podobnie jak w footballu – ale trzeba było przerzucić piłkę przez siatkę na stronę przeciwnika. Podzielili się na mniejsze zespoły i grali na raty po kilka minut. Rozmowy ucichły i na sali gimnastycznej było już słychać tylko skrzypienie obuwia po parkiecie i odbijanie piłki. Następnie Hugo podwyższył siatkę już do normalnej wysokości i zarządził krótki mecz w siatkówkę w mieszanych składach. Zawodnicy grali poprawnie, nie było słychać wyzwisk ani pretensji – wszyscy bali się odezwać pod groźnym spojrzeniem Olivera Bruniego, który do końca treningu nie odezwał się już ani słowem, tylko notował coś w swoim notesie.
– Dobra robota. Jak chcecie, to potraficie się zgrać – pochwalił wszystkich Hugo, gwiżdżąc, by zebrać wszystkich w szeregu pod siatką na koniec treningu. Zerknął na zegarek, zdając sobie sprawę, że przedłużyli czas o całą godzinę, bo tak dobrze poszło. – Dzisiaj wróćcie do domu i odpocznijcie. Dajcie umysłom ochłonąć trochę i jutro widzimy się skoro świt. Weźcie ciepłe dresy.
– Co to znaczy „skoro świt”? Ja nie wstaję z łóżka przed siódmą. – Juan Pablo jęknął na samą myśl, że musi się zwlec z łóżka na poranny piątkowy trening.
– Będziesz musiał, bo czeka nas harówka. – Delgado zmierzył gościa nieprzyjemnym spojrzeniem. – Dlatego połóżcie się dzisiaj wcześniej spać, nie łaźcie już nigdzie. – Ostatnie zdanie zdawał się wypowiadać pod adresem swojego kuzyna, któremu zdarzało się spędzać noc u Adory. Marcus jednak był w swoim świecie, obserwując uważnie Olivera, więc w ogóle nie zarejestrował niczego, co się do niego mówiło. – Trener chce wam jeszcze powiedzieć parę słów.
– Nie będzie mnie jutro na treningu, więc słuchajcie się trenera Delgado. Nie chcę słyszeć o kolejnych dramach w waszym wydaniu pod moją nieobecność, zrozumiano? – Bruni patrzył po wszystkich uczniach, jakby szukał zaczepki. Nikt jednak nie był na tyle śmiały, by dać się sprowokować. – Jak wrócę, to oczekuję, że wreszcie będziemy mogli potrenować jak należy tak, żeby nie było wstydu na rozpoczęcie turnieju. Pani Conde prosiła mnie również, żebym przekazał, że potrzebuje chłopaków do ustawiania dekoracji w kościele na mszę inauguracyjną w niedzielę. Dziewczęta są proszone o pomoc w wypiekaniu i roznoszeniu ciast. Szczegóły przekaże wam Anna. – Bruni wskazał dłonią na uczennicę, której przypadł ten zaszczyt za sprawą jej matki, która angażowała się w życie szkoły. – Wszyscy pamiętajcie też o odświętnych strojach. Dopóki nie mamy specjalnych mundurków na mecze, ubierzcie się po prostu tak, żeby nie było wstydu przed delegacjami z Nuevo Laredo i Juarez.
– A co to, Turniej Trójmagiczny? – Jordan sapnął z irytacją po słowach Bruniego. Stojący obok niego Jorge parsknął śmiechem, ale na szczęście trener nie zwracał na nich uwagi.
– Trenerze, ale szkoła nie ma pieniędzy na stroje wyjazdowe – przypomniała mu Anna Conde, musząc dodać swoje trzy grosze. – Wiem, że w San Nicolas mają specjalny zestaw strojów dla siatkarek i piłkarzy specjalnie na dni meczowe, ale u nas nigdy nie było to praktyką. Czy możemy sobie na to pozwolić?
– Dostaliśmy mały grant od ministerstwa sportu, więc z tym nie będzie problemu. Hugo da wam znać, kiedy zaczniemy przymiarki. Stroje będą wam potrzebne do zdjęć.
– Do zdjęć? – Lidia zmarszczyła czoło. Nie była modelką, nie rozumiała, po co ktoś miałby ich fotografować.
– Tak, do szkolnej kroniki i broszur reklamujących drużynę. Też nie jestem zachwycony, ale to dobre dla zespołu. Kilka zdjęć was nie zabije – dodał na koniec, mając już naprawdę bardzo nikłe pokłady cierpliwości. – Oczekuję też, że wszyscy stawicie się na pikniku inauguracyjnym na El Tesoro w niedzielę. To oficjalne otwarcie turnieju i liczę, że potraktujecie to poważnie. I zanim powiecie, że macie lepsze rzeczy do roboty w weekend… – Bruni podniósł ostentacyjnie głos, mierząc wzrokiem Jordana Guzmana, który już otwierał usta, by właśnie odezwać się w tej sprawie. – Obecność jest obowiązkowa, bez wyjątków. Ksiądz Ariel na nas liczy, nie róbmy mu wstydu. Uczniowie z Nuevo Laredo i Juarez muszą zostać odpowiednio ugoszczeni. Nie róbcie głupot – podkreślił na sam koniec, więc wszyscy przytaknęli, nie chcąc go prowokować.
– Co mu się dziś stało? Od kiedy to tak dba o reputację drużyny? – Olivia dogoniła Marcusa, kiedy zmierzali korytarzem do szatni. Zniżyła głos do szeptu, żeby nikt ich nie podsłuchał.
– Od kiedy jemu samemu pali się tyłek. Nie może pozwolić, żeby ktoś odkrył jego tożsamość. Wydaje mi się, że obecność uczniów z Nuevo Laredo nie jest mu wcale na rękę.
– A to dlaczego?
– Bo sporo z nich go zna – te dziewczyny bywały na obozach sportowych, znały się z jego byłymi uczennicami. – Marcus nie miał co do tego wątpliwości. Być może właśnie to było powodem rozdrażnienia Bruniego. – Wszystko musi grać jak w zegarku. Inaczej Oliver ma poważne kłopoty.
– Nie jest mi go żal. – Olivia nawet się ucieszyła. Może jeśli więcej osób dowie się o tym, że mężczyzna był niebezpiecznym członkiem kartelu, mogliby coś zdziałać.
– Mnie też nie. Ale zagrożony Bruni to niebezpieczny Bruni. – Delgado odprowadził wzrokiem Olivera do jego gabinetu trenera. – Lepiej go nie prowokować, Oli. Wiemy już, do czego jest zdolny, ale może on jeszcze nie pokazał wszystkiego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5885
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:31:46 13-04-25    Temat postu:

cz. 2

Eva Medina przez większą cześć swojej młodości była zadufaną w sobie dziunią, która myślała, że wszystko jej się należy. Wychowywana była jak rozpieszczona córeczka tatusia, a matka przyzwyczaiła ją do tego, że urodą i zgrabną figurą można w życiu osiągnąć wszystko, tak więc przez wiele lat była stałą bywalczynią na konkursach piękności. Nie miała nigdy prawdziwych przyjaciół i mówiąc całkiem szczerze, Eva niewiele osób w ogóle darzyła sympatią. Wyjątek zawsze stanowił Lucas, który już jako dziecko był jej bardzo bliski. Dorosła jednak i wiele rzeczy się pozmieniało. Sporo przeszła, doświadczyła naprawdę paskudnych rzeczy podczas swojej może nie zawrotnej, ale na pewno intensywnej kariery w Hollywood. Miała wrażenie, że nic jej już nie zdziwi, bo widziała i przeżyła praktycznie wszystko, co ta branża miała w swojej ofercie. Teraz patrzyła na świat z innej perspektywy, nie była tą samą samolubną dziewuchą, która przesadzała z solarium w szkole średniej. Nadal jednak nie zmieniła się jedna rzecz – niewiele osób mogła nazwać swoimi przyjaciółmi.
Lubiła jednak Anitę Vidal i to szczerze, nie musiała się do tego zmuszać, nie musiała udawać i grać, by zdobywać informacje, jak robiła to w przypadku Guadalupe Martinez i innych osób. Właścicielka baru El Gato Negro urzekła ją swoją otwartością i duchowością, choć religijna raczej nigdy nie była. Poznały się na spotkaniu grupy wsparcia Girl Power i wtedy Eva po raz pierwszy zrozumiała, że jeśli inni mogą postawić na pierwszym miejscu drugiego człowieka, to może i ona jest w stanie to zrobić. Starała się być lepsza i to w dużej mierze dzięki Anicie.
Naprawdę nie chciała burzyć spokoju tej kobiety i informować jej o tym, że ma psychopatycznego kuzyna gwałciciela i mordercę, który prawdopodobnie spiskuje już na temat przejęcia wpływów w miasteczku przez niebezpieczny kartel, którego był częścią.
– To właściwie żadna rodzina – stwierdziła, mówiąc sama do siebie i analizując dane zdobyte od Lupity Martinez.
Ona sama miała dwie siostry, ale nie utrzymywały bliskich kontaktów. Jedna miała już męża i dziecko, które Eva widziała na zdjęciach na instagramie. Przysyłała regularnie czeki, więc była fajną ciocią i starszą siostrą, a to jej pasowało. Tak więc więzy krwi nie zawsze oznaczały jakieś więzi na dobre i złe. Oliver nie był zainteresowany odnalezieniem swoich bliskich, tak twierdziła Ariana, ale właściwie nie można było niczego wykluczyć. Istniało też prawdopodobieństwo, że Templariusze dowiedzą się o tych koneksjach i sami zaczną kombinować na własną rękę. Nie od dziś było wiadomo, że Los Caballeros Templarios uwielbiali wykorzystywać rodziny swoich wrogów jako karty przetargowe, a Eva bardzo nie chciała, by Anita, Valentina albo ktoś z ich kręgu ucierpiał w tych porachunkach. Joaquin Villanueva miał też bardzo specyficzną relację z barmanką z „Czarnego Kota” i coś podpowiadało Medinie, że z wielką chęcią by się jej pozbył, gdyby nadarzyła się odpowiednia okazja. Eva zresztą też była na jego celowniku i nie mogła go winić po tym, jak go otruła. Może i zrobiła to na zlecenie Fernanda Barosso, ale nie żałowała i zrobiłaby to raz jeszcze za to, co ten drań zrobił Lucasowi. W tej chwili jednak wydawało się, że Villanueva bardziej skupił się na kampanii wyborczej w Valle de Sombras, niż na swojej wendecie, a ona się cieszyła, bo i bez tego miała sporo na głowie.
Tak więc Eva postanowiła ochronić Anitę przed tymi nieprzyjemnymi wieściami na temat nieznanego jej wcześniej kuzyna. Im mniej wiedziała, tym lepiej. Próbowała subtelnie ją wybadać, czy znała ciotkę Caterinę, ale ciężko było to zrobić, kiedy pani Vidal chodziła z głową w chmurach i to wcale nie w radosnym tego znaczeniu. Była nieobecna, zawieszała się na dłuższe momenty i ocknęła się z letargu, dopiero kiedy Eva postukała paznokciami w swoją szklankę, prosząc o dolewkę napoju, kiedy siedziała w barze El Gato Negro w czwartkowy wieczór.
– Co tak zaprząta ci głowę? – zagadnęła, bo to nie było typowe zachowanie dla tej serdecznej nauczycielki muzyki, która zawsze emanowała ciepłem i optymizmem.
– Raczej „kto” – podpowiedziała Maria Elisa, sama nalewając klientce drinka, bo szefowa trochę się ociągała. – Anita jest w fazie miesiąca miodowego. Prawie nie wychodzi z sypialni Gianluci.
– Mario Eliso, może sprawdzisz, czy Rocco nie potrzebuje pomocy na kuchni? – Pani Vidal brzmiała uprzejmie, ale jej słowa podszyte były subtelnym ostrzeżeniem. Kelnerka udała, że umywa ręce i wyszła, zostawiając kobiety same.
– To zrobiło się dosyć poważne, co? – Eva przypomniała sobie przystojną twarz agenta nieruchomości, którego zdążyła już poznać. – Pierwsza miłość chyba nigdy nie umiera, tak sądzę.
– Pierwsza miłość? – Anita zamiotła szybko rzęsami. Chyba nigdy nie myślała w takich kategoriach.
– A nie jest nią? Myślałam, że w dzieciństwie podobał ci się Luca. Nie było tak?
– Było – przyznała, bo nie można było temu zaprzeczyć. Ale wtedy podobało jej się wielu chłopców i nigdy nie klasyfikowała ich w kategoriach „pierwszej miłości”. – Kiedyś udawałam, że się topię w jeziorze, żeby mnie uratował. Miałam jakieś trzynaście lat, byłam głupia – dodała szybko, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości.
– Wszyscy robiliśmy głupie rzeczy w tym wieku. Dziewczyny odwalają różne numery, żeby facet zwrócił na nich uwagę. Uratował cię?
– Nie. Gianluca w ogóle nie zauważył moich zalotów, za co nie mogę go winić. Za to Ivan wyciągnął mnie z wody i zwymyślał za takie zachowanie. Mogłam się domyślić, że coś ze mną nie tak, skoro Molina dawał mi umoralniającą gadkę, a sam nie był niewiniątkiem. – Anita prychnęła pod nosem na to wspomnienie. Poczuła jednak dziwną nostalgię. Ivan rzucił się bez wahania, by jej pomóc. No ale w końcu zawsze był najlepszym pływakiem, więc to pewnie dlatego. Nie można się było w tym doszukiwać drugiego dna.
– Uroczo. Nie wiedziałem, że z szeryfa taki bohater. Zwykle potrafi być niezłym dupkiem. – Oscar przysiadł się obok Evy, sam wyciągając rękę za bar, by nalać sobie własnoręcznie lemoniady. Zadomowił się tutaj, podobała mu się praca w El Gato Negro.
– Więc co z tym Gianlucą? Faza miesiąca miodowego się skończyła? Masz niewyraźną minę, jakby coś cię trapiło. – Eva trochę się zaniepokoiła. Anita rzeczywiście nie przypominała dawnej siebie. Teraz wygląda jednak na zawstydzoną. Rzuciła szybkie spojrzenie Oscarowi, co nie uszło uwadze Evy. – Och, proszę cię, możesz mówić przy Fuentesie. Jest jak koleżanka do plotek, nikomu nie powie, a może wrzuci trochę męskiej perspektywy.
– Hej! – Chłopak oburzył się lekko, ale trudno było się z tym nie zgodzić. Zawsze miał mnóstwo koleżanek i nigdy nie krępowały go rozmowy o facetach.
– Gianluca jest cudowny. – Anita otworzyła się, ale pomimo swoich słów wydawała się niezbyt przekonana. Zdecydowanie za długo polerowała kieliszek, który już lśnił tak, że można się w nim było przejrzeć. – Naprawdę świetnie się z nim dogaduję, rozmawiamy na poważne tematy, to dojrzały mężczyzna z ambicjami.
– Ale w łóżku nie ma fajerwerków? – zapytał Oscar, czym trochę zdziwił obie panie, których głowy automatycznie odwróciły się w jego stronę. – No co, angażuję się w rozmowę.
– Nie o to chodzi. W tej sferze też mu niczego nie brakuje. – Anita musiała to przyznać. Było jednak coś, co bardzo ją krępowało i nie była pewna, czy przejdzie jej to przez usta. Sama miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy tylko sobie o tym przypomniała i nie miała pojęcia, co to znaczy. – Czy wam też się to zdarza…?
– Że żołnierzyk nie staje na wysokości zadania? Nie, sorry, nie pomogę. Nigdy nie miałem takich problemów. – Fuentes wypił duszkiem lemoniadę i wstał od baru, bo jednak nie pisał się na takie tematy.
– Cicho siedź, Oscar. Ty w ogóle z kimś sypiasz? – Eva z zaciekawieniem przyjrzała się jego profilowi. Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się w sylwestra. Co prawda był to tylko jeden pocałunek i to po pijanemu i nie była pewna, czy chciała do tego wracać, ale było to trochę irytujące, że ją w ten sposób ignorował.
– Jestem posiadaczem konta na pewnej aplikacji, jeśli już musisz wiedzieć – odparł, udając bardzo tym faktem zadowolonego. Pochwalił się swoją nową komórkę z najnowszymi funkcjami.
– Na „Kupidynie”?
– Na „Kupidynie XOXO”, to taki upgrade.
– Chyba „Kupidyn XXX”. I co niby ta apka robi? Można umawiać się na bzykanie bez zobowiązań? Normalny Kupidyn też tak wyglądał.
– Nie, podobno ta ma lepszy algorytm, bo nie wpadnie się przypadkowo drugi raz na tę samą osobę. To idealne dla ludzi, którzy nie szukają niczego zobowiązującego. – Oscar wzruszył ramionami. – To nie jest aplikacja randkowa, bardziej…
– Sex-aplikacja – weszła mu w słowo Medina. – Bardzo wygodne. – Zmarszczyła nos, patrząc na niego z niesmakiem. Nie sądziła, że jest jednym z tych gości, poczuła się bardzo dziwnie na samą myśl. Skupiła więc z powrotem uwagę na Anicie. – Przepraszam, co mówiłaś, Ani, że Luca ma problem w łóżku…?
– Nie, nie ma żadnego problemu. – Barmanka szybko pokręciła głową, żeby nie mieli żadnych wątpliwości. – To chyba ze mną jest po prostu coś nie tak.
– To znaczy? – Fuentes nie do końca rozumiał jednak ten babski żargon. – Niczego ci nie brakuje, Anito, jak na kobietę dobiegającą czterdziestki, jesteś w formie. Facetom się podobasz. Mówię to jako facet.
– Oscar, zamknij się. – Eva utemperowała go, choć wiedziała, że nie miał nic złego na myśli.
Anita była śliczną kobietą. „Śliczna” było w jej przypadku odpowiednim słowem, bo zachowała swój młodzieńczy blask i wyglądała sporo młodziej, niż była w rzeczywistości. Może to przez jej wiecznie roześmiane oczy, a może rozjaśnione włosy, ale była bardzo atrakcyjna, choć nie w standardowym tego słowa znaczeniu. Nie była seksowną bizneswoman o uwodzicielskim spojrzeniu, a raczej kobietą, z którą miało się ochotę pójść do domu i wypić kubek kakao przy kominku i grze w monopoly. Pod wieloma względami była dobrą partią.
– Nie możesz z nim dojść? – Eva nie miała dyplomu z seksuologii, ale nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że kobiety zwykle obwiniały się w związkach właśnie z tego powodu. – To nie jest twoja wina, raczej jego.
– Nie, nie o to chodzi.
– Więc miałaś orgazm?
– Miałam. – Anita odłożyła na bok wstyd i godność, skoro już byli przy tym temacie, nic nie było tabu. Nachyliła się jednak trochę niżej nad barem, by inni nie mogli podsłuchać. Co prawda nikt z klientów i tak nie był zainteresowany, ale wolała dmuchać na zimne. – Ale czy to normalne, kiedy w łóżku ma się różne myśli?
– Ja czasem się zastanawiam, czy nie zostawiłem włączonej kuchenki – oznajmił Fuentes, ale widząc miny obu kobiet, roześmiał się. – Nie, w łóżku się nie myśli. W łóżku się czuje. A ty zastanawiasz się nad listą zakupów?
– Nie, nic z tych rzeczy. Chodzi mi bardziej o różne nieproszone myśli… – Anita zacisnęła mocno usta. Nie bardzo wiedziała, jak to nazwać. Wstydziła się i nie miała, z kim o tym porozmawiać. Oczywistym było, że nie może pogadać z Valentiną. Może i były siostrami, ale jednak dzieliła je zbyt duża różnica wieku, a takie rozmowy z Raquel byłyby kompletnie nie na miejscu. To raczej podopieczna powinna do niej przyjść pogawędzić o chłopcach, a nie na odwrót. Czuła się jak totalna porażka, bo prowadziła tę bezsensowną konwersację z dwójką najmniej oczywistych ludzi. – Bardziej mam na myśli fantazje.
– Niestety nie pomogę. Nie jestem fanką tych wszystkich fetyszy, przebieranek i gierek ze stopami albo czymś jeszcze innym. – Eva się skrzywiła. – Ale co komu pomaga – dodała szybko, żeby jej nie urazić.
– Zdarzyło wam się myśleć w łóżku o kimś innym?
Oscar parsknął śmiechem, sądząc, że kobieta żartuje. Nie było mu jednak do śmiechu po kolejnych słowach Evy, które wypłynęły z jej ust w odpowiedzi:
– Bez przerwy.
– Zaraz, to kobiety tak robią? – zapytał, patrząc z niedowierzaniem na Medinę, a zaraz potem szybko na Anitę. – To powinno być nielegalne.
– Jakbyście wy nie wyobrażali sobie supermodelek, kiedy uprawiacie seks. – Eva prychnęła jak rozjuszona kotka. Zachowywał się jak świętoszek, a wcale nim nie był. Nie spodziewała się, że tak szybko wróci do gry po wypadku. No tak, ale w końcu minęła prawie dekada, chłopak miał prawo korzystać z życia. – Byłam kiedyś z facetem, który lubił pozycję na pieska, żeby nie patrzeć w twarz. Myślał o swojej byłej.
– Obrzydliwe. Nie wiem, jaki facet tak robi. Ja rozkoszuję się chwilą. Gdyby ktoś mi się nie podobał, to po prostu nie szedłbym z tą osobą do łóżka. Po co wyobrażać sobie kogoś innego? – Oscar wydawał się być oburzony.
– To nie jest coś, co robi się intencjonalnie – usprawiedliwiła się Anita, teraz czując się jak zboczeniec.
– Nie zgodzę się, zawsze robię to z pełną premedytacją. Wolę pomyśleć o kimś, kto mnie podnieca, a nie o jakimś spoconym cielsku nade mną.
– Jak można iść do łóżka z kimś, kto cię nie podnieca? – Fuentes nadal nie znał odpowiedzi. – Baby są dziwne.
– Nie miałam nad tym kontroli, to się po prostu stało – wyznała Anita, nie mogąc się powstrzymać. – Wydaje mi się, że to przez zapach, ale mogę się mylić.
– Przez zapach? Gianluca pachniał znajomo i wyobraziłaś sobie kogoś, kto ci ten zapach przypomina?
– Pachniał chlorem. Z basenu… – Ostatnie słowa wypowiedziała bardziej do siebie. Znajomy zapach, który innych zwykle odrzucał, ale dla niej miał coś w sobie. Zapach chlorowanej wody zmieszanej z mydłem i balsamem do przesuszonej skóry. Szybko pokręciła głową. To na pewno dlatego.
– Więc co się stało? Przed oczami stanął ci inny facet, a ty nie mogłaś przestać? – Eva była bardzo dociekliwa. Nie miała też jakiejś większej krępacji, pytając ją o te rzeczy.
– Kobiety nie są jak faceci. Mogą przestać, kiedy tylko chcą – wtrącił się Fuentes, czym zasłużył sobie na gniewne spojrzenie aktorki.
– Tak, powiedz to facetom. – Eva sarknęła w stronę Oscara, który nadal nie rozumiał. – Anito, tylko mi nie mów, że krzyknęłaś imię tego drugiego, kiedy dochodziłaś. Mi się to kiedyś zdarzyło. – Eva pokiwała głową, przyznając się do winy, ale to wspomnienie wcale nie napawało ją wstydem.
– Nie, broń Boże! – Vidal położyła sobie dłoń na piersi, jakby chciała odetchnąć z ulgą. – Ale stanął mi przed oczami i… sama nie wiem, po prostu jakoś nie mogłam i… nie powstrzymałam tego i…
– I miałaś orgazm. – Eva uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Zdarza się najlepszym. Podobało ci się?
– Miała orgazm, co miało jej się nie podobać? – Oscar prychnął, ale spojrzał na szefową z ciekawością. Anita była mądrą kobietą, która zwykle udzielała rad innym, jak na barmankę przystało. Teraz jednak to oni udzielali jej porad, choć chyba nie szło im za dobrze.
– Podobało mi się i właśnie tutaj jest problem. – Vidal załamała ręce. Nie miała pojęcia, jak to racjonalnie wytłumaczyć. – Podobało mi się bardziej, niż powinno.
– Ale zaraz, to o kim ty myślałaś? – Oscar sięgnął po garść orzeszków, zadając to pytanie mimochodem. Odpowiedź otrzymał, kiedy Anita schyliła się, chowając za barem. Zdezorientowany rozejrzał się wokół i zobaczył szeryfa Molinę, który górował nad nimi, stukając kłykciami w kontuar. – Dobry wieczór, szeryfie. Jak mija dzionek? – zapytał, nie mogąc powstrzymać uśmieszku, kiedy zdał sobie sprawę, co się święci. Oberwało mu się za to od Evy w piszczel, bo kopnęła go, udając, że rozciąga nogę, siedząc na stołku barowym.
– Jakoś leci, zaczynam lekcje nauki jazdy z Vedą. To będzie ciężka przeprawa. Jest Anita? – Molina wyciągnął szyję, jakby szukał właścicielki.
– Wyszła na zaplecze. Coś przekazać? – Eva uszczypnęła ukradkiem Oscara, mając po dziurki w nosie jego niedojrzałego zachowania.
– Nie, tak tylko wpadłem… przywitać się. – Ivan podrapał się po głowie, zgarnął garść orzeszków i już go nie było.
– Wpadłaś, Anito – stwierdził Fuentes, kiedy nauczycielka muzyki wychynęła zza kontuaru.
Vidal jęknęła tylko po jego słowach, bo nie pozostawało jej nic innego. Dlaczego nie mogła przestać myśleć o Ivanie? To zaczynało ją przerażać.

***

Lidia długo biła się z myślami, czy powinna poprosić Łucznika Światła o pomoc w znalezieniu Manfreda. Była pewna, że zamaskowany bohater znalazłby go szybciej od niej i Guzmana, ale nie chciała ryzykować. Musiałaby wszystko wyjaśnić i opowiedzieć o tym, jak ludzie Barona omal go nie zabili, bo nie chciał zdradzić tożsamości mordercy Jonasa. Musiałaby również wspomnieć o tym, że Manfri podał imię Theo Serratosa, a to zbyt wiele i nie chciała tym obarczać swojego tajemniczego przyjaciela, dopóki nie będzie miała stuprocentowej pewności. Nie znaczyło to jednak, że zrezygnowała z pisania listów.
W czwartek po popołudniowym treningu, który skończył się dosyć późno, udała się bezpośrednio do sadu Delgadów. Wolała nie ryzykować wymykania się z domu – ostatnio wcale nie było to takie proste, bo Conrado zdawał się mieć wyostrzone zmysły od czasu afery majtkowej. Niby uwierzył, że to własność Vedy, ale ona wcale nie była tego taka pewna. Miała wrażenie, że Saverin szpiegował ją, nawet kiedy znajdował się poza domem i na samą myśl odczuwała pewną irytację. Miała jednak w pamięci słowa Emily i była wdzięczna, bo nikt nigdy nie dbał o nią tak jak obecny opiekun. Kiedyś, kiedy zdarzyło się jej nie wrócić do domu na noc, Ceferino Montes nawet tego nie zauważał, a kiedy zwracał na to uwagę to tylko wtedy, kiedy wróciła z pustymi rękami i nie miała żadnych pieniędzy, które mogłaby mu oddać. Dlatego pod wieloma względami podobała jej się uwaga Saverina. Nie chciała dostarczać mu problemów, ale nie zamierzała też przestać się wymykać, a na pewno nie teraz, kiedy na szali ważyły się tak ważne kwestie, które musiała wziąć w swoje ręce jako samozwańcza bohaterka miasta. W końcu każdy Batman potrzebował swojego Robina.
Skrzynka w chatce Gastona była pusta, co niebywale ją ucieszyło, bo oznaczało, że Łucznik odczytał jej wiadomości. Uśmiechała się jak idiotka, licząc, że może spotka Łucznika i będzie mogła z nim trochę porozmawiać i ukoić zszargane ostatnio nerwy. Kiedy usłyszała szelest w sadzie Delgado, była przekonana, że to właśnie on. Odwróciła się w jego stronę, ale w ułamku sekundy serce podeszło jej do gardła, kiedy zdała sobie sprawę, że to wcale nie El Arquero de Luz pojawił się w miejscu swojej kryjówki.
– „Drogi Łuczniku…”. – Ignacio Fernandez przeczytał na głos fragment jej listu, który trzymał w dłoniach, przedrzeźniając jej głos. Miał wyraźną frajdę. – Napisałaś całą stertę listów, ale z ciebie desperatka. Zabujałaś się w tym gościu czy co? – Roześmiał się, a kiedy ona podskoczyła, by wyrwać mu list z ręki, zarechotał jeszcze głośniej, wyciągając rękę wyżej, by nie mogła dosięgnąć.
– Nie miałeś prawa, to prywatna korespondencja! – Lidia poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nie była typem osoby, który łatwo okazywał takie emocje, ale teraz poczuła się okropnie zawstydzona. Co takiego wyczytał z jej listów Nacho, ile widział, czy przeczytał jej osobiste przemyślenia, którymi chciała się podzielić tylko z korespondencyjnym przyjacielem? Zaczęło jej się kręcić w głowie. – Oddaj mi je!
– Myślisz, że chce mi się czytać te wypociny? – Ignacio prychnął tylko, zginając listy byle jak i oddając je jej, nadal patrząc na nią z góry. – Myślałem, że jesteś trochę inna, ale jednak jesteś taka sama jak wszystkie laski. Wszystkie chcą swojego rycerza na białym koniu, co?
– To nie tak… a poza tym… To… – Lidia nie mogła znaleźć języka w gębie. – To nie jest twoja sprawa! Jak mogłeś?
– Musiałem się upewnić, czy nie ściemniałaś, że jesteś z nim w kontakcie, to wszystko. Byłabyś idiotką, pisząc listy sama do siebie, więc… – Fernandez wzruszył ramionami. – Śledziłem cię któregoś dnia, widziałem, jak tu zaglądasz. On ci odpisuje?
– Tak. – Powoli zaczynała się trochę uspokajać. Nacho nie wyglądał, jakby chciał wyjawić komuś jej sekret, ale wolała dmuchać na zimne. – I przekazałam mu wiadomość od ciebie, słowo honoru. Łucznik ma po prostu bardzo dużo na głowie i nie jest w stanie wszystkiego ogarnąć.
– To niech zrobi listę priorytetów. Dlaczego mój wuj chodzi sobie wolno po mieście i odprawia msze? – Syn ordynatora poczuł się osobiście urażony. Wuj Hernan znów próbował się z nim skontaktować, by wymóc na nim wywarcie wpływu na ojca, a to zaczynało być niebezpieczne. Nie mógł pozwolić, by ktoś dowiedział się o jego pokrewieństwie z Kariną de la Torre.
– Łucznik pamięta o ojcu Horacio, możesz być pewien. Z tego co wywnioskowałam, po prostu chce go trochę dłużej pomęczyć.
– Problem w tym, że ja nie mam czasu! – Ignacio podniósł głos, który odbił się pomiędzy drzewami, sprawiając, że Lidii włosy stanęły dęba na karku.
Usłyszeli jakieś szelesty, więc Lidia zareagowała instynktownie. Od razu pociągnęła szkolnego chuligana za drzewo, skąd mieli idealny widok na wejście do chatki i skrzynkę na listy. Wysoka postać kroczyła ścieżką, przyświecając sobie latarką. Montes szczęka opadła do ziemi.
– To Marcus – szepnęła, wpatrując się w ciemność i z łatwością poznając swojego przyjaciela. – To on jest Łucznikiem Światła.
Poczuła się bardzo dziwnie, kiedy te słowa wypłynęły z jej ust. Ciężko jej było opisać te emocje, ale najodpowiedniej byłoby powiedzieć, że poczuła się najzwyczajniej w świecie rozczarowana. Zaraz potem jednak poczuła ostry ból w ramieniu, kiedy Ignacio ją uszczypnął, by wzięła się w garść.
– Nie, głupia, on nie jest Łucznikiem, przyszedł tu na schadzkę z Adorą. Myśl trochę. – Postukał się palcem w skroń, jakby chciał jej zasygnalizować, że oszalała. – Jakim cudem to ciebie biorą w szkole za bystrzejszą ode mnie?
Lidia odetchnęła z ulgą. Na samą myśl, że mogłaby się sekretnie spotykać z Delgado i wymieniać z nim listy, nie wyczuwając nic podejrzanego, wydała jej się dziwna. Po chwili miała już ochotę się roześmiać ze swojego chwilowego zawahania – w końcu gdyby Marcus był El Arquero de Luz, na pewno by go poznała, więc nie rozumiała, dlaczego teraz miała mętlik w głowie. Po słowach Nacha rzeczywiście zauważyła Adorę, która zmierzała za Marcusem w stronę chatki zarządcy sadu. A więc Łucznik też miał rację – to miejsce służyło za kryjówkę zakochanych nastolatków, a ona poczuła się jak intruz, którym w końcu była. Delgado miał pełne prawo przebywać tutaj kiedykolwiek chce, to w końcu jego ziemia, a ona naruszała tę prywatność. Miała jednak szczerą nadzieję, że syn Normy nie zagląda do skrzynki na listy. Czuła, że nawet gdyby tak było, to raczej zostawiłby korespondencję nietkniętą w przeciwieństwie do Ignacia, którego zachowanie nadal ją mierziło. Rozprostowała koperty, które ukradł i na palcach przemknęła do skrzynki, by włożyć je na ich miejsce. Następnie przeskoczyła z gracją przez ogrodzenie, nie czekając na Fernandeza, który jednak w końcu ją dogonił.
– Dokąd idziesz? Saverin wie, że tak się szlajasz po miasteczku po zmroku? – zapytał, drepcząc jej po piętach. – Nie boisz się, bo wiesz, że Cyganie cię oszczędzą, skoro jesteś jedną z nich, co?
– Wiesz co, Ignacio? Idź do diabła. – Lidia nawet się nie zatrzymała. Nie chciała poświęcać swojej energii na tego głupka, który powtarzał wciąż krzywdzące stereotypy. – Tak, mam romskie korzenie, nie mogę tego zmienić, to część mojej tożsamości. Czy czuję się Cyganką? Nie. Ale to upierdliwe, kiedy wciąż mnie tak wyzywasz. Zdajesz sobie chyba sprawę, że w tej okolicy bardzo możliwe, że i ty pochodzisz od Romów? Może ktoś w twojej rodzinie był Romem, a ty nawet o tym nie wiesz…
Ignacio dziwnie zamilkł, co sprawiło, że zerknęła na niego kątem oka. Osiemnastolatek zatrzymał się i został w tyle, więc zaintrygowana odwróciła się, by lepiej go widzieć. Miał taką minę, że nietrudno było się domyślić, co jest tego powodem.
– Ani słowa o tym nikomu – mruknął tylko, ostrzegając ją palcem, choć przecież jej nawet do głowy nie przyszło, by rozgłaszać takie rzeczy.
– Nie jestem plotkarą. Kto to taki? – zagadnęła, bo wydało jej się to dziwne. Nie słyszała, by ktokolwiek z rodziny Fernandezów miał cygańskie pochodzenie, ale może się pomyliła.
– Moja matka.
– Twoja matka jest z Ruizów – przypomniała mu, bo doskonale o tym wiedziała. Marisa Ruiz Fernandez była znaną projektantką mody, a jeszcze nie słyszała o żadnej Romce z tych okolic, która zrobiłaby taką karierę. Ponowne spojrzenie w twarz Nacha uświadomiło jej jednak, jaką gafę popełniła. – Ojej – wyrwało jej się, choć bardzo starała się to powstrzymać.
– Dlatego mój wuj musi zostać uciszony, okej? Nie może puścić pary z ust. Jeśli ktokolwiek się dowie, że Karina… to znaczy ta kobieta…
– Zaraz, zaraz Karina de la Torre jest twoją matką? O kurczę. – Montes wydmuchała głośno powietrze, sama nie dowierzając w to, co słyszy. Nacho wcale nie miał ochoty się zwierzać, ale słowo się rzekło i nie mógł tego cofnąć. – Spoko, nikomu nie powiem. Ale Karina jest w porządku, to moja kuratorka z opieki społecznej.
– Ile o niej wiesz? – Nastolatek skarcił się w duchu za tę ciekawską nutę w głosie. Nie chciał poznawać tej kobiety, mimo że ona o niego wypytywała. Nie mógł jednak powstrzymać krążących mu w głowie myśli i tak się złożyło, że zastanawiał się, kim ona była, co porabiała, dlaczego go opuściła i nigdy o niego nie walczyła. Otrząsnął się z tych rozmyślań i wpatrzył w koleżankę.
– Słyszałam plotki, że romansowała z facetem z miasteczka i zaszła w ciążę, ale potem były różne wersje tej historii. Szczerze mówiąc myślałam, że usunęła ciążę.
– Jak widać, nie zrobiła tego. – Ignacio rozpostarł ramiona, pokazując jej się w całej krasie.
– Twój wuj szantażuje doktora Fernandeza tym, że wyjawi jego romans z Kariną, zgadza się?
– Była nastolatką. Mój ojciec jest… jest…
– To brzmi zupełnie jak nie on. – Lidia pokręciła głową. Nie znała dobrze pana ordynatora, ale wydawał jej się takim dobrodusznym facetem. Kiedy miał dyżur w przychodni dla potrzebujących – co zdarzało się dosyć rzadko, bo w końcu pełnił wysoką funkcję – zawsze upewniał się, że pacjentom niczego nie brakuje, a Lidię i Jordana wołał, kiedy przeprowadzał jakiś zabieg, żeby mogli popatrzeć i się czegoś nauczyć. – Jesteś pewien, że…?
– Tak, jestem. I potrzebuję skontaktować się z El Arquero de Luz, to sprawa życia lub śmierci, rozumiesz? – Ignacio nie chciał słyszeć żadnych usprawiedliwień pod adresem jego ojca. Nadal mu nie wybaczył, nadal uważał, że jego zachowanie było godne kary, ale to jednak jego ojciec. Nie chciał go narażać i psuć jego reputacji. Doskonale zresztą wiedział, że odbije się to również na nim, dlatego wuj Horacio musiał odejść, a pozbyć się go mógł tylko Łucznik Światła.
– Rozumiem. – Lidia pokiwała głową. – Poproszę raz jeszcze El Arquero o interwencję, ale nie mogę ci niczego zagwarantować. Prawdę mówiąc, powinien też wlepić strzałę twojemu tacie.
– I Fabianowi Guzmanowi – dodał, śmiejąc się teraz w głos. Sekretarz gubernatora znajdował się na jego liście podejrzanych o bycie zamaskowanym strzelcem, więc dziwne by było, gdyby sam sobie posłał strzałę. Na widok uniesionych wysoko brwi Lidii, wyjaśnił: – Fabian pomógł ojcu zatuszować sprawę. Załatwili to z Kariną po cichu, dali jej kasę, żeby mnie urodziła i zapomniała. A ona się zgodziła, bo była łasa na pieniądze.
– Była dzieckiem.
– Była trochę młodsza od ciebie.
– Jak chcesz, nie będę się kłócić. Możesz już wracać do domu, przekażę El Arquero twoją prośbę. – Lidia zbyła go i ruszyła w dalszą drogę, ale Nacho znów ją dogonił. Zdziwił się, kiedy zobaczył, dokąd zmierza. – Co się tak patrzysz?
– Idziesz do miejscówki młodych Cyganów na skraju lasu? Całkiem zgłupiałaś, jeśli sądzisz, że powitają cię tam z otwartymi ramionami.
– Mam sprawę do załatwienia – odparła zdawkowo, kierując się do pozostałości starego muru miejskiego. Guzman co prawda miał się z nimi rozmówić sam, ale postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– Można wiedzieć, co ty tu robisz, Montes?
Oboje Lidia i Ignacio podskoczyli lekko w miejscu, kiedy usłyszeli znajomy głos. Jordan miał minę, jakby natknął się na dwójkę wyjątkowo nierozgarniętych dzieci. Wyraźnie powtarzał koleżance, że ma to zostawić jemu, ale ona musiała robić wszystko po swojemu.
– Wczoraj pewnie ich spłoszyłeś, więc pomyślałam, że może ja mogłabym ich podejść – wytłumaczyła się zgodnie z prawdą.
– A wy dwoje co kombinujecie? – Głowa Ignacia obracała się od jednego do drugiego. Był wyraźnie zaintrygowany planami dwójki swoich kontrkandydatów w wyborach do rady szkoły. – Po co wchodzicie do paszczy lwa? I od kiedy to się dogadujecie? Przecież wy się nienawidzicie. – Wydawał się być trochę zbity z pantałyku, obserwując, jak jego towarzysze zaczynają się spierać półgłosami, zupełnie go ignorując.
– Mówiłem, że sam to załatwię. – Jordan syknął przez zaciśnięte zęby.
– Tak, wiem. Świetnie ci idzie. W takim tempie nie tylko nie znajdziemy Manfreda, ale też zwrócimy uwagę innych na to, że się ukrywa…
– Chwila, szukacie Manfreda? A po co wam on? – Nacho wtrącił się do rozmowy, czym sprawił, że oboje odwrócili się w jego stronę zaciekawieni.
– Potrzebujemy od niego informacji – podzieliła się z nim Lidia, nie zwracając uwagi na prychającego gdzieś z boku Guzmana. Poczuła, że może zaufać Ignaciowi, choć może miało ją to później ugryźć w tyłek. – Ale zaraz, ty znasz Manfreda?
– Pewnie, to kumpel Jonasa, wszędzie razem łazili, a ja czasem popalałem z nim zioło. – Fernandez nie wiedział, skąd to zaskoczenie. W końcu sama Lidia czasem dostarczała mu skręty. – A ty jesteś niemożliwa, skoro nawet tego nie pamiętasz. Handlowałaś dla Joaquina.
– Starałam się zdystansować – wytłumaczyła zdawkowo, bo nie zamierzała teraz się uzewnętrzniać. Prawdą było, że wstydziła się swojej pracy u Templariuszy i próbowała wyłączyć swoje ludzkie odruchy, kiedy wykonywała swoje zadania. Starała się nie zwracać uwagi na klientów, żeby się do nich nie przywiązywać i nie martwić się, kiedy komuś stanie się krzywda po narkotykach, które im sprzedawała. – Manfri jest na celowniku niebezpiecznych ludzi, a my z Guzmanem chcemy się upewnić, że znajdziemy go pierwsi.
– Chcecie się dowiedzieć, kto zabił Jonasa, a Manfred może mieć jakieś tropy – wszedł jej w słowo Nacho, kiwając głową, jakby sam sobie odpowiedział na to pytanie. – W porządku, pomogę.
– Co? – Jordan uniósł brew, dziwiąc się słowom Ignacia. – Od kiedy to pomagasz bezinteresownie?
– Wcale nie robię tego bezinteresownie, nie pochlebiaj sobie. Montes robi mi przysługę, więc się odwdzięczam. I liczę na dyskrecję – dodał, patrząc już Lidii w oczy, jakby chciał wymóc na niej obietnicę.
– Milczę jak grób. – Brunetka udała, że zapina usta na niewidzialny zamek. Rzuciła ukradkowe spojrzenie Jordanowi, jakby bała się, że zacznie ją wypytywać o sekrety Nacha, a to nie uszło uwadze samego zainteresowanego.
– Spoko, Guzman i tak o wszystkim wie. Przy nim nie musisz udawać. – Ignacio poczuł lekkie rozbawienie. Jego sytuacja rodzinna była tak cholernie pokręcona, że aż śmieszna. – Wiedziałeś, że Karina jest moją matką, prawda? Musiałeś wiedzieć, znasz sekreciki Fabiana i mojego ojca – zwrócił się bezpośrednio do Jordana. – Wiedziałeś, że mój ojciec miał romans z Kariną de la Torre i że ja jestem tego owocem.
Jordan nie potwierdził ani nie zaprzeczył, bo zwyczajnie nie musiał, Nacho i tak już się tego od dawna domyślał. Lidia zmarszczyła jednak brwi, przypatrując się reakcji Guzmana. Znała go już dosyć dobrze i choć zwykle kłamał jak z nut, zauważyła też, że kiedy nie chciał kłamać, wybierał milczenie, woląc niczego nie komentować. Tak też było i tym razem, a to pozwoliło jej mniemać, że w tej historii jest coś więcej – coś, czego Ignacio Fernandez nie wiedział, ale z czego Jordan Guzman doskonale zdawał sobie sprawę i z jakiegoś powodu to ukrywał.
– Pójdę i zapytam ich o Manfreda. Znają mnie, może puszczą parę z ust. Bez obrazy, ale ty nie powinieneś w ogóle z nimi gadać. – Ignacio mruknął w stronę Guzmana, kiedy przechodził obok niego i kierował się w stronę lasu.
– A to niby dlaczego? – Jordi odczuł lekką irytację. Nikt nigdy nie mówił mu, co ma a czego nie ma robić. Nie chciał siedzieć bezczynnie, potrzebował działać, ale Nacho zdawał się pozjadać wszystkie rozumy.
– A to dlatego, że ich spłoszysz. Nie powiedzą ci prawdy, nawet jak ich zastraszysz. Jesteś synem gubernatora i bardziej od twoich pięści boją się konsekwencji prawnych.
– Zastępcy gubernatora – poprawił go, ale Ignacio tylko prychnął.
– Proszę cię, wszyscy wiemy, kto tak naprawdę rządzi w Nuevo Leon, a kto jest tylko twarzą i długopisem. Idę. – Nacho machnął im niedbale ręką i zniknął między drzewami.
– To beznadziejny pomysł – skwitował Jordan, kiedy zostali sami z Lidią. – Po jaką cholerę go tutaj sprowadzałaś?
– Sam się przypałętał, nie mogłam się go pozbyć. Ale uważam, że ma rację – młodzi Cyganie prędzej zaufają jemu, w końcu znają się jako kumple od trawki. Ciebie się przestraszą i uciekną albo kompletnie zaniemówią. – Lidia uznała, że Ignacio miał stuprocentową rację.
– Mówiłem ci już, że nie zamierzałem się z nimi bić. – Guzman wywrócił oczami, ale dał za wygraną i przysiadł na kamieniu.
– Jest coś więcej w historii Osvalda i Kariny, prawda? To coś mocnego, skoro nie chcesz, żeby Ignacio się dowiedział – zagadnęła jak na ciekawską nastolatkę przystało.
– Nie dowie się tego ode mnie.
– Dlaczego?
– Bo dlaczego to zawsze muszę być ja? – Jordan nie wytrzymał. Trochę go to ubodło. Miał sporo własnych problemów na głowie i nie miał siły zajmować się jeszcze cudzymi. – Dlaczego to zawsze ja mam być „tym złym”? Nie chcę być posłańcem złych wiadomości. To dorośli zrobili ten bajzel, niech oni się tym zajmą i wezmą odpowiedzialność za swoje błędy, ja nie zamierzam im tego ułatwiać. Tak samo z Saverinem – sam powinien iść do Quena i do wszystkiego się przyznać. To mnie nie dotyczy.
Lidia przysiadła na pieńku drzewa naprzeciwko kolegi i na chwilę zamilkła. Był zdenerwowany, a ona go rozumiała, bo wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli. Miał rację – oni byli tylko dzieciakami, a przez większość czasu musieli naprawiać błędy dorosłych. Dała mu chwilę, by odetchnął i trochę się uspokoił. Widziała, że wypatrywał w ciemności Ignacia i miał ochotę pójść za nim, więc żeby mu to uniemożliwić, w końcu się odezwała:
– Doktor Fernandez wcale nie miał romansu z Kariną, prawda?
– Nie, nie miał. Aldo jest w porządku. Wierzy w te bzdury o wielkiej miłości, nigdy nie zdradziłby Marisy. Chcieli po prostu mieć dziecko i podjęli kilka bardzo złych decyzji – wyjaśnił, nie musząc wdawać się w szczegóły. Lidia kiedy chciała potrafiła naprawdę szybko kojarzyć fakty.
– Horacio powinien siedzieć w celi obok Dicka Pereza, zgadza się? – Smutny uśmiech pojawił się na jej ustach, kiedy zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie proboszcz nigdy nie odpowie za wszystkie swoje zbrodnie. Chronił go nie tylko status duchownego, ale przede wszystkim młodszy brat i jego przyjaciel, którzy nie chcieli dopuścić, by Ignacio cierpiał, kiedy sprawa wyjdzie na jaw.
– Obaj są siebie warci. – Jordan pokiwał głową. Nie mogli już kontynuować tej rozmowy, bo usłyszeli szybkie kroki Ignacia. Wracał do nich, wyrzucając po drodze papierosa i wydmuchując dym przez usta. – Dowiedziałeś się czegoś?
– Jasne, że tak, potrafię zdobywać informacje w przeciwieństwie do was. Wy jesteście zbyt podejrzani. – Syn lekarza skrzywił się, ale nie chciał ich nastawiać przeciwko swojej osobie, bo teraz mieli wspólny interes. – Manfred nie wrócił do obozu, nie kontaktował się z kolegami. Prawdę mówiąc wśród Romów krąży plotka, że maczał palce w śmierci Jonasa.
– Świetnie. – Jordan prychnął lekko, bo wcale im to nie pomagało. – Baron go podejrzewa?
– Nie, ale sądzi że współpracuje z El Arquero de Luz i pomógł mu dorwać Jonasa wtedy przed komendą.
– To niedorzeczne. – Lidia gwałtownie pokręciła głową, bo sam pomysł, że Łucznik mógł mieć cokolwiek wspólnego z morderstwem młodego Altamiry był dla niej absurdalny, a udział Manfreda w całej sprawie był równie pozbawiony sensu. – Manfred się boi, jest między młotem a kowadłem. Z jednej strony Cyganie żądni zemsty za śmierć syna patriarchy, z drugiej Los Zetas, którzy chcą zatrzeć wszelkie ślady.
– Los Zetas maczali palce w śmierci Jonasa? – Ignacio otworzył oczy ze zdziwienia. Żadne jednak mu nie odpowiedziało, bo zbyt byli zajęci analizowaniem sytuacji. Postanowił podzielić się z nimi jeszcze jedną zdobytą nformacją: – Podobno Manfred był widziany w klubie w San Nicolas. Chodził tam od czasu do czasu z Jonasem, a ostatnio pojawiał się sam.
– W klubie „Supernova”? – Jordana zainteresowała ta wzmianka.
– Być może, nie powiedzieli mi nazwy. Znasz ten klub?
– Theo Serratos jest tam stałym bywalcem. – Guzman szepnął w stronę Lidii, próbując przekazać jej zakodowaną wiadomość. Ignacio znów poczuł się wykluczony, kompletnie nie wiedząc o co chodzi.
– Skąd wiesz, dokąd chodzi Theo? – Montes założyła ręce na piersi, patrząc na swojego rywala w wyborach spode łba.
– Mogłem go śledzić… – Jordan wzruszył ramionami, odwracając wzrok, jakby zawstydził się tym wyznaniem.
– Guzman! Mieliśmy robić to razem!
– To było silniejsze ode mnie! Veronica mówiła, że jej brat wciąż imprezuje i wraca nad ranem, coś mi się nie zgadzało, więc śledziłem go i wygląda na to, że rzeczywiście bywa w tych klubach. Nie dawaj mi kazań – powiedział szybko, jakby chciał ją w tym ubiec.
– Nie zamierzam. Dobrze zrobiłeś, przynajmniej mamy jakiś konkret. – Lidia niespodziewanie pochwaliła kolegę, bo sama też często nie słuchała się dobrych rad i robiła różne głupie rzeczy.
– Po co wam śledzić Serratosa? Czy wy… podejrzewacie go o bycie El Arquero de Luz? – Ignacio zapowietrzył się po tym odkryciu. Żadne z nich nie wyprowadziło go z błędu, a on wyciągnął z tylnej kieszeni dżinsów mały notesik i coś dopisał.
– Spisujesz listę? – Jordan zerknął na starszego chłopaka z politowaniem. Naprawdę się wkręcił i był zdeterminowany, by uciszyć wuja, a strzała od Łucznika wydawała mu się najlepszym ku temu sposobem. Zerknął na zegarek, by sprawdzić, która godzina. Jeśli się pospieszy, może uda mu się jeszcze odwiedzić klub i popytać o Manfreda. Każda godzina była na wagę złota. – Pojadę do tego klubu, może Manfri się tam pokazał. Zna mnie, praktycznie uratowałem mu tyłek, więc powinien mi zaufać.
– Guzman, jest już późno, a to kawałek drogi. – Lidia postukała się palcem w czoło, chcąc dać mu znać, że głupotą jest zapuszczanie się do San Nicolas de los Garza o tej porze. – Poza tym nie mamy gwarancji, że to ten klub. Równie dobrze może sobie odwiedzać różne dyskoteki.
– Bez obrazy, ale skoro ten gość Manfred jest w niebezpieczeństwie, to dlaczego po prostu nie zgłosicie tego policji? – Nacho wtrącił się do rozmowy, trochę zirytowany, że zostaje pozostawiony na uboczu.
– Nie ufam policji.
Lidia i Jordan spojrzeli po sobie zdziwieni, bo oboje wypowiedzieli to zdanie jednocześnie. Taka była prawda – policja w Pueblo de Luz i Valle de Sombras nie robiła niczego, by rzeczywiście zająć się prawdziwymi problemami, a nawet jeśli próbowała, to zwykle miała związane ręce. Nie mogli też pójść i powiedzieć szeryfowi, że podejrzewają Theo Serratosa o bycie „Mrocznym Łucznikiem”. Przede wszystkim nikt by im nie uwierzył, a poza tym wystawiliby się na świecznik. Już dawno doszli do porozumienia, że pozostanie to ich sekretem.
– Twój wuj jest szeryfem, chrzestny jego zastępcą. – Ignacio zaczął wyliczać na palcach, kompletnie nie rozumiejąc ich podejścia. – A twój opiekun rządzi w ratuszu. Serio, macie takie problemy?
– Nacho, chciałeś pomóc, nie? – Lidia z irytacją wydmuchała powietrze i zadarła głowę, by na niego spojrzeć. On przytaknął na jej słowa, więc dodała: – W takim razie siedź cicho i pomagaj. – Następnie zwróciła się do Jordana. – Dzisiaj nie ma już sensu się tam zapuszczać. Zrobimy to jutro.
– Nie wejdziecie, to bar osiemnaście plus. Guzman może jeszcze by przeszedł jako osiemnastolatek, ale ty Montes musiałabyś nałożyć więcej tapety. – Ignacio był brutalnie szczery.
– Nie nakładam w ogóle tapety – warknęła, czując się poirytowana.
– W takim razie masz niezłą cerę – stwierdził, a zaraz potem przeniósł wzrok na Jordana, jakby sądził, że to on rządzi w tym duecie. – Zawiozę was, mam dowód i może uda mi się was przemycić do środka. Możemy popytać o tego Manfreda.
– Co ty będziesz z tego miał? – Guzman wydawał się podejrzliwy. Skrzyżował ramiona i zerknął na kolegę spod byka.
– Jak mówiłem, Lidia robi mi przysługę. A poza tym chętnie wyrwę się z tej wsi. Co mi szkodzi czasem zrobić dobry uczynek?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3523
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:29:17 17-04-25    Temat postu:

Temporada IV C 059
Max/Ingrid/Veda/ Wolfgang/Adora/Cerano
Cz1

Max Questa mimo obaw przyjął prywatne zlecenie o przebadaniu próbek w laboratorium należącym do prywatnej firmy. Mężczyzna skusił nie tylko pieniądze, których potrzebował, ale także fakt, że tęsknił za pracą laboranta. Za zapachem, za dźwiękiem wirówek, za tempem pracy. Ciemnowłosy mężczyzna w zadumie wpatrywał się w wynik analizy, która po pierwszym przeczytaniu nie miała absolutnie sensu. Uderzył długopisem o blat biurka i westchnął cicho.
O brutalnym zabójstwie Andresa Suareza huczało całe miasteczko. Mieszkańcu Valle de Sombras, dziennikarze z lokalnych środków przekazu informacji prześcigali się w teoriach dlaczego mężczyzna musiał zginąć? Max Questa odchylił się na krześle w zamyśleniu wpatrując się w wynik przeprowadzonych badań. Mężczyzna spodziewał się , że w krwi zmarłego znajdzie pokrycie ze składem chemicznym leków, które przyjmował. Suarez chorował na serce więc przyjmował leki na obniżenie ciśnienia. W krwiobiegu znajdowały się tak śladowe ilości niacyny a także metanolu. Mężczyzna od lat leczył się na reumatyzm a witamina B3 czy niacyna były częściami składowymi maści, które stosował. To co zdecydowanie nie powinno znaleźć się we krwi denata to Baclofen. Był to lek często stosowany w leczeniu stwardnienia rozsianego. Lek powoduje zmniejszenie napięcia mięśniowego. Pacjent jest przytomny, ale nie może się ruszyć. Mężczyzna wzdrygnął się mimowolnie. Ktoś podał Suarezowi lek, zaczekał aż zacznie działać , a następnie poderżną mu gardło. Baclofen odebrał mu władzę nad ciałem, a ketamina, którą również miał we krwi odebrała mu głos. Questa wypełniając dokumenty pomyślał, że komuś cholernie zależało nie tylko na zabiciu mężczyzny ale także na tym, żeby umarł nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Głowę niemal odcięto mu od ciała pośmiertnie.
Nie był śledczym, ale mógł wysnuć założenie, że jego wniosku nie spodobają się policjantom badającym sprawę. Nie było to już proste zabójstwo w afekcie. Była to skrupulatnie zaplanowana zbrodnia.
***
Ingrid Lopez po raz kolejny nacisnęła przycisk play na klawiaturze i po raz trzeci może czwarty oglądała przygotowany przez siostrę materiał promujący jej film o losach absolwentek liceum w Pueblo de Luz. Video przekazała Julianowi zaniepokojona nauczycielka od historii, która bardzo szybko wyłapała, że badania nad losami absolwentek to jedynie wierzchołek góry lodowej. Pretekst, aby zająć się sprawą zamiataną pod dywan od blisko czterdziestu lat. Zatrzymała nagranie na przypadkowym zdjęciu i westchnęła odchylając się na krześle.
O tak wcześniej porze pokój nauczycielski był cichy i pusty. Kobieta pojawiła się tak wcześnie aby zapoznać się z numerem szkolnej gazetki za nim trafi do druku. Tekst leżał tuż obok kubka kawy. Lopez nie miała w sobie dostatecznie dużo energii aby po raz kolejny upomnieć Jordana Guzmana, że horoskopy mają podnosić na duchu nie zwiastować chorobę, tragedię w rodzinie albo rychłą śmierć. Doszła bowiem do wniosku, że prędzej czy później wszyscy umrzemy. Wstała i przeciągnęła się z pustym kubkiem podchodząc do stolika. W zadumie sięgnęła po dzbanek wypełniony czarnym płynem.
To co było pośrednio przyczyną bezsennej nocy kobiety była lista dziewcząt, których wizerunki Ruby umieściła w filmie; Catalina Ferrer, Conchita Mendoza, Nina Henriquez czy jedna z ostatnich Julia Ortega. Kobieta była pewna, że wszystkie wymienione kobiety padły ofiarą tego samego mężczyzny- Dicka Pereza. Według przygotowanego przez
Ruby pliku lista powstała na podstawie szkolnych rankingów, lecz intuicja podpowiadała jej, że to tylko przykrywka. Upiła łyk kawy i podeszła do postawionego na parapecie „drzewa dobra i zła”
Konstrukcją przypominała drzewko bonsai, lecz zamiast zielonych liści na jego gałęziach Ruby nakleiła fioletowe uformowane na kształt róży pączki. Drzewko było piękne, ale i niepokojące. Ostrożnie opuszkami palców musnęła jeden z kwiatów, który odpadł. Ingrid sięgnęła po pączek i rozwinęła go. Maria Hernandez 1977. Jej czarno-biała fotografia ze szkolnego rocznika również znajdowała się w filmie siostry. Przedstawiała ona ładną dziewczynę z niepewnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Według dokumentu tekstowego jej mogiła znajdowała się na cmentarzu w Valle de Sombras. Gdyby żyła miałaby obecnie koło pięćdziesiątki. Ingrid potarła między palcami materiał i wtedy zrozumiała. Ruby wykonała kwiaty ze swojej sukienki z quinceanery. Dziennikarka przełknęła ślinę i ostrożnie zwinęła fragment materiału ponownie w kształt kwiatu. Za pomocą szpilki umieściła go w drzewku. Do pomieszczenia weszła Julietta.
─ Kawy? ─ zapytała ją Lopez.
─ Nie dziękuje, piłam w domu ─ odpowiedziała nauczycielka kątem oka dostrzegając zatrzymany film. ─ Ruby ma talent ─ zauważyła nauczycielska historii
─ Tak, oby to był talent do produkcji filmowej nie pakowania się w kłopoty ─ zripostowała szatynka ponownie spoglądając na drzewko. ─ Wiem, że rozmawiała pani na temat jej projektu z mężem ─ zaczęła gdy narzeczona Estrady wybierała odpowiedni dziennik. Oczy kobiet spotkały się na krótką chwilę.
─ Tak, poruszyłam te kwestię z panem Vazquezem ─ odpowiedziała ostrożnie dobierając słowa. ─ Ruby jest w trakcie zbierania materiałów ─ dodała, zaś Lopez westchnęła wracając na swoje miejsce. Zamknęła plik z filmem i wyświetliła listę przesłaną nauczycielce przez Ruby. W rubryce obok umieściła nazwiska, które sama ustaliła. Liczba pokrywających się ze sobą nazwisk była niepokojąca. ─ Ruby twierdzi, że ustaliła listę absolwentek za pomocą „najlepszej dziesiątki” ─ dodała.
─ A pani jej nie wierzy ─ odparła na to Lopez.
─ Moim zdaniem Ruby posłużyła się „najlepszą dziesiątką” w celach porównawczych ─ dodała Julietta kładąc swój laptop na stole. Ingrid zgodziła się z nią skinięciem głowy. ─ Tutaj chodzi o coś więcej ─ stwierdziła, a oczy kobiet spotkały się nad laptopami. Oczywiście, że chodziło o coś więcej. Chodziło o Dicka Pereza ─ uczuliłam pani męża, że należy mieć oko nad Ruby. Dla jej bezpieczeństwa.
─ Drzewko powstało z jej sukienki ─ wyznała ─ Z quinceanery ─ doprecyzowała dziennikarka. ─ Została zgwałcona w dniu piętnastych urodzin, sprawcy nigdy nie złapano ─ dodała szatynka. Julietta nie skomentowała tego ani słowem bezwiednie przenosząc spojrzenie na drzewo poznania „dobra i zła”. Musiała przyznać, że nazwa jest chwytliwa. Nigdy nie należała do zagorzałych katoliczek, ale jak każdy wychowany w wierze znała księgę rodzaju i historię Adama i Ewy. Ludzka ciekawość i drzewo pełne owoców było przyczyną upadku. ─ Jak powiedziałam mężowi Ruby to ciekawa świata dziewczyna, ale to tylko nastolatka i dla jej własnego bezpieczeństwa należało patrzeć jej na ręce ─ Ingrid skinęła głową. Nie zamierzała pozwolić, aby Dick Perez ponownie ją skrzywdził.
W jego gabinecie panował bałagan. Podłogę pokrywały książki, luźne kartki papieru wysypane z kolorowych teczek, a także kwiaty albo raczej co z nich zostało. Mężczyzna nerwowo przeszukiwał kolejne książki i rzucał je na podłogę. Nie było! Nigdzie jej nie było! Popatrzył w stronę biurka. Było puste, a wszystkie znajdujące się na nim wcześniej przedmioty leżały na podłodze.
─ Cholera jasna! ─ krzyknął pięścią uderzając w pustą półkę. ─ Przeklęty!
─ Mam nadzieję, że nie ja ─ odezwał się męski głos. Dick podskoczył w miejscu ─ drzwi były otwarte ─ zauważył odwracając się za sobie. ─ To nierozważne ich nie zamykać zwłaszcza w ostatnich czasach ─ dodał świętoszkowatym tonem Herman Fernandez znany także jako ojciec Horacio. ─ Przemeblowanie?
─ Nie ─ odburknął Ricardo ─ coś mi zginęło.
─ W takim bałaganie na pewno tego nie znajdziesz ─ zauważył. ─ Co ci ginęło? Klasówki.
─ Lista ─ odpowiedział otwierając jedną z szafek. Ze środka wyciągnął butelkę koniaku i dwie szklanki.
─ Zakupów?
─ Ta lista Hermanie ─ odpowiedział na to Perez ─ Ta lista ─ powtórzył wymownie spoglądając na kapłana.
─ Lista kobiet, które przeleciałeś? ─ upewnił się Horacio i parsknął śmiechem. ─ Mówiłem ci, że idiotyzmem jest notowanie nazwisk kobiet, które kiedyś przeleciałaś. Było mnie słuchać więc nie jęcz. Może Paloma ją gdzieś przełożyła?
─ Paloma wiedziała, że mój gabinet to mój gabinet ─ odbił piłeczkę Perez. ─ Nie zabrałaby listy.
─ Kiedyś twierdziłeś, że jest zbyt głupia, żeby przyprawić ci rogi, a udowodniłem ci coś odwrotnego. Rozwodzi się z tobą po czterdziestu latach więc wreszcie poszła po rozum do głowy i być może zabrała listę jako zabezpieczenie majątkowe?
─ Nie, nawet jeśli kiedykolwiek widziała tą listę nie domyśliłaby się czego ta lista dotyczy ─ upił łyk koniaku. ─ Sądzę, że listę zabrał El Arquero.
─ Po cholerę mu lista twoich panienek? ─ zapytał go.
─ Wszystko przez pieprzone feministki ─ syknął w odpowiedzi. Herman zgodził się z nim skinieniem głowy. ─ Przyczaił się gdzieś.
─ A co tęsknisz za jego wizytami?
─ Oczywiście, że nie! ─ syknął nauczyciel. ─ Jestem pewna, że to on. A ty co tutaj robisz tak wcześnie rano?
Herman bez słowa podał mu złożoną na pół gazetę, którą trzymał w dłoniach. Podał ,u dwutygodnik należący do Ingrid Lopez de Vasquez. Z którego okładki spoglądała na niego Conchita Mendoza. Popatrzył na brata Aldo to na okładkę czasopisma. Artykuł napisał Felix Castellano.
─ Widziałem ten tekst. ─ skrzywił się mimowolnie. ─ Po co mi to pokazujesz?
Herman Fernandez chrząknął znacząco i zabrał z jego rąk gazetę i zwinął ją w rulon i uderzył dłonią o dłoń.
─ Wiesz, że to ja udzielałem ostatniego namaszczenia twojej matce? ─ zapytał go ─ i także słuchałem jej ostatniej spowiedzi.
─ A wyciągasz to w jakimś konkretnym celu? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie Dick Perez.
─ Dawno, dawno temu przyniosłeś do jej domu dziecko ─ powiedział powoli Herman. ─ Niemowlę było kilka miesięcy w jej mieszkaniu zanim jej nie zabrałeś ─ zacmokał ─ już wtedy twoja matka mieszkała w Wieży w Drabinance ─ przypomniał mu.
─ Hermanie, czy ty mnie szantażujesz? ─ zdumiał się Perez.
─ Szantaż to takie brzydkie słowo Ricardo ─ powiedział ─ wolę mówić o tym jak o wymianie barterowej, ja będę strzegł twojego sekretu ty pożyczysz mi parę groszy.
─ Ile? ─ zapytał wprost nauczyciel.

***
Veda Molina de Sanchez lubiła pokój Yona. Był przestronny zagracony , a w powietrzu unosił się znajomy zapach. Dziewczyna sięgnęła po bluzę wiszącą na krześle i przyłożyła ją do nosa. Pachniała Yonem. Mieszanką perfum, żelu pod prysznic i męskiej szatni. Dodatkowym plusem bluzy było miękki miś wewnątrz. Dziewczyna odwiesiła okrycie na miejsce niechętnie zsuwając z ramion koszulę Yona. Zabrała ją z jego szafy i chociaż chłopak nie skomentował, że ma na sobie część jego garderoby niegrzecznym byłoby zabrać ją ze sobą do domu. Usiadła na krześle przy biurku przyglądając się uważnie jednemu z modeli samolotów. Przechyliła głowę na bok.
─ Nie ruszaj ─ poprosił wchodząc do środka. ─ klej jeszcze nie zasechł ─ wyjaśnił ostrożnie chwytając podkładkę i przenosząc model na parapet. Jak najdalej od ciekawskich paluszków nastoletniej koleżanki. Biodrem oparł się o parapet przyglądając się dziewczynie. Odkąd przyjechali do niego Veda była zdecydowanie w lepszym humorze. ─ Mama przygotowuje ci pokój gościnny ─ poinformował ją. ─ Jest na końcu korytarza, rozmawiałaś z rodzicami?
─ Tak nie mają nic przeciwko żebym została ─ odpowiedziała na to dziewczyna. Rozmawiała z Ivanem. Mama była w tym czasie w łazience i szykowała się do snu. Szeryf nie miał nic przeciwko nocowaniu poza domem. Cóż szeryf myślał, że Veda zostaje na noc u przyjaciółki Lidii. Veda miała autyzm, nie rozumiała wielu mechanizmów rządzących światem, ale wiedziała, że ani Ivan ani mama ani nawet tata Salvador nie zgodziliby się żeby nocowała w mieście oddalonym o trzydzieści minut jazdy autem i to u chłopaka. Siedemnastolatka odnosiła wrażenie, że Ivan nie przepada za Yonem. Doprawdy nie rozumiała dlaczego? Yon był dla niej miły. Lidii wysłała sms z prośbą o maleńkie kłamstwo w sprawie nocowania.
─ Vedo na pewno rozmawiałaś z mamą? ─ zapytał ją Yon.
─ Z tatą ─ poprawiła go. ─ Rozmawiałam z tatą.
─ I twój tata się zgodził, żebyś u mnie nocowała?
─ Oczywiście że się zgodził ─ ich oczy się spotkały ─ żebym nocowała u Lidii. ─ Yon wpatrywał się w nią w milczeniu. ─ Nie wyda się ─ zapewniła go. ─ Potrafię dotrzymywać tajemnic ─ dodała. Abarca miał tylko nadzieję że w środku nocy nie obudzą go wściekli antyterroryści. Veda patrzyła na niego wymownie ciemnymi połyskującymi oczami. ─ Coś mi obiecałaś ─ przypomniała mu z niewinnym uśmiechem. Yon połknął uśmiech i usiadł na podłodze , a następnie położył się na plecach i ułożył swoje ciało w pozycji „deski” ─ Wskakuj ─ pokręciła przecząco głową ─ Zmieniłaś zdanie? ─ zapytał ją przysiadając na piętkach. Veda przyklęknęła przy chłopaku.
─ Nie, ale to ćwiczenie wykonuje się w ściśle określonych warunkach ─ zauważyła. Yon zmarszczył brwi a Veda położyła ręce po jego bokach w palce chwytając brzegi jego koszulki. Popatrzył na umiejscowienie jej rąk, to w jej oczy i westchnął unosząc ręce. Brunetka bez problemu ścignęła z niego koszulkę.
─ Teraz mój wygląd cię satysfakcjonuje? ─ zapytał świadom, że Veda przesuwa spojrzeniem po jego klatce piersiowej. Był dumny ze swoich mięśni. ─ Podoba ci się to co widzisz? ─ zapytał ją a ona na jej policzkach wykwitły rumieńce. Połknął uśmiech.
─ Ujdzie w tłumie ─ odpowiedziała wpatrując się w jego mięśnie brzucha, które wydawały jej się cholernie znajome. ─ Przyjmij pozycję. ─ poprosiła. Veda przegryzła dolną wargę wpatrując się w nienaganną sylwetkę Yona. Linię ramion i pleców ,zgrabne pośladki. Zapewniła go Nie przestając się uśmiechać usiadła na nim okrakiem. ─ Robiłeś to kiedyś?
─ Pompki, tak. ─ potwierdził ─ z dziewczyną siedzącą mi na plecach nie ─ dodał. ─ Jesteś pierwsza.
─ I ostatnia, jesteś pewien, że to bezpieczne. Nie jestem aż taka lekka, nie chcę złamać ci kręgosłupa.
─ Potrzeba większego ciężaru, żeby złamać mi kręgosłup ─ odpowiedział Yon i wykonał pompkę. Veda zachwiała się i chwyciła się za jego ramiona żeby nie upaść.
─ Nie byłam gotowa ─ mruknęła układając ręce wygodnie na jego nagich ramionach. ─ Już możesz ─ zapewniła go a on wykonał pierwszą pompkę, po niej przyszła kolejna i kolejna. Ćwiczenie nie było proste nie tylko z powodu towarzyszącego mu ciężaru. Musiał pamiętać o odpowiednim ułożeniu sylwetki co nie było proste gdy palce Vedy zaciskały się na jego nagich przedramionach. Każdej pompce towarzyszył pisk wymieszany z chichotem. Po siódmej pompce Yon wyciągnął się na podłodze. ─ Tylko tyle? ─ zapytała go z zawodem w głosie. Odwrócił głowę i spojrzał na nią przez ramię. Oczy córki Eleny błyszczały radośnie, dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha, a sposób w jaki padało na nią światło uwydatniał tylko jej piegowate policzki. Veda przesunęła pośladkami w dół rozsiadając się wygodniej na jego tyłku.
─ No już wystarczy ─ Yon podciągnął się i chwycił poduszkę z łóżka uderzając nią Vedę w bok. Dziewczyna zmarszczyła swój nosek przyglądając mu się z uwagą. Yon powtórzył poprzedni ruch uderzając ją nieco mocnej. Veda chwyciła poduszkę i wyrwała mu ją z rąk uderzając Yona w ramię. To co miało odwrócić uwagę brunetki od jego osoby stało się regularną bitwą na poduszki. Śmiech i pisk wypełniły jego pokój, Veda pchnęła go lekko do przodu a upadek chłopaka zamortyzowało znajdujące się za jego plecami łóżko. Nie chciał stracić równowagi więc chwycił Vedę w pasie. Dziewczyna poleciała na niego ręce opierając po obu stronach jego głowy. Yona w nos załaskotały jej długie czarne włosy i pióra z poduszki, która uznała, że to dobry moment aby ulec samozniszczeniu. Białe, szare pióra wystrzeliły w górę wzbijając się w powietrze i opadając na pierś chłopaka. Veda ledwie to zauważyła skupiona w całości na tym, że ręce bruneta otaczają jej talię. Bezwiednie przesunęła rękę na jego pierś.
─ Jestem ci winna poduszkę ─ mruknęła dziewczyna w chwili gdy drzwi otworzyły się i w progu stanął Joel. Wuj Yona zamrugał powiekami i połknął uśmiech.
─ Veda, lubisz domową pizzę? ─ zapytał z trudem zachowując powagę. ─ Coś tu widzę wystrzeliło ─ zacmokał.
─ Bitwa na poduszki ─ Veda podniosła się pierwsza. ─ Uwielbiam pizzę ─ odpowiedziała na pytanie mężczyzny ─ zwłaszcza domową ─ podeszła do bruneta. Joel wyciągnął piórko z jej włosów i podał je jej.
─ Widzę, że odniosłaś spektakularne zwycięstwo
─ Ja tam widzę remis ─ mruknął Yon usiłując się pozbyć piór ze swojej piersi.
─ Sromotna klęska ─ szepnął do ucha dziewczyny mężczyzna i pociągnął ją na korytarz. ─ Przegrany sprząta! ─ krzyknął ─ wiesz gdzie jest odkurzacz!
─ Ja go bardzo lubię ─ odezwała się Veda wpatrując się w piórko.
─ Wiem Piegusku ─ zapewnił ją. ─ On też cię lubi ─ zapewnił ją ─ zrozumie to ─ dodał ─ jeśli nie jestem spokrewniony z durniem.
─ Yon nie jest durniem ─ zaprzeczyła ─ mieszają mu się czasy z angielskiego, ale nie jest głuptasem ─ stanęła w obronie swojego przyjaciela dziewczyna. Joel westchnął. Jeśli jego siostrzeniec zrani Piegusa, cóż będzie największym durniem w rodzinie.

***
Wolfgang poprawił firankę odchodząc od okna. Opadł na łóżko a stare sprężyny zaprotestowały z jękiem. Takiego obrotu spraw szkolny skarbnik i prymus się nie spodziewał. Palcami bezwiednie przeczesał włosy spoglądając na ułożone na biurku książki. Książki wypełniały każdą wolną przestrzeń sprawiając, że nawet matka żartowała, że pewnego dnia zginie pogrzebany pod stertą książek. Wolf nie miał nic przeciwko takiemu rozstaniu się ze światem chociaż przygniecenie przez książki nie należało do najprzyjemniejszych. Stopniowo tracisz powietrze, pomyślał sięgając po „Spisek przeciwko Ameryce” Rotha ale nijak nie mógł się skupić na lekturze. Książka była ciekawa. Przedstawiała bowiem alternatywną historię Stanów Zjednoczonych i świata gdzie słynny awiator z ciągotami do nazizmu zostaje prezydentem zamiast Roosevelta. Niby szczegół, ale cholernie istotny.
Co innego zaprzątało mu myśli. Była to fatalna pierwsza i prawdopodobnie jedyna randka z Vedą. Śliczną wiolonczelistką poznaną dzięki Vero. Osiemnastolatek który od lat skupiał się na nauce i wolne chwile spędzał w książkach nie zawracał sobie głowy spotkaniami towarzyskimi przez co w szkole uchodził za niezbyt towarzyskiego typka, który jak nie trenuje piłki nożnej to gra na flecie, to popisuje się na zajęciach swoją wiedzą. Prawda była taka, że gdy Wolfgang znał odpowiedź na zadane pytanie lub wiedział jak rozwiązać równanie z dwoma niewiadomymi na matematyce nie potrafił się powstrzymać. Chłopak więc uchodził w szkole nie tylko za kujona, ale podlizującego się kujona co w młodzieżowym slangu było gorsze niż zwykły kujon. Dodatkowo udzielał korepetycji w centrum korepetycji w liceum w Pueblo de Luz. Na randki często brakowało mu czasu więc wyjście do kina z Vedą było miłą odmianą. Do czasu.
Zniknęła w trakcie reklam, a on szukał jej przez pół godziny na terenie kina i dopiero jakiś pracownik poinformował go, że towarzysząca mu dziewczyna wyszła. Zostawiła go bez i nawet sprzedający popcorn chłopak mu współczuł. On czuł się jak idiota, a jego samopoczucia nie poprawił fakt, że Veda woli towarzystwo Yona i chłopak mógł obserwować ich przez okno. Westchnął wyciągając się na łóżku. Bywały chwile gdy zastanawiał się co z nim nie tak?
Kiedy jego rodzice rozstali się a mama wystawiła walizki ojca na ganek miał czternaście lat. Był zwyczajnym czternastolatkiem dla którego rozstanie rodziców było szokiem. Zawsze wydawali mu się zwyczajni, nudni. Jak to rodzice. Nuria i Cristobal mieli pracę, jedno dziecko i całkiem pokaźne grono znajomych. Gdy matka wystawiła walizki ojca na ganek, a ten wyprowadził się do kochanki chłopak za wszelką cenę chciał udowodnić, iż świetnie sobie poradzą we dwójkę. Z Crisem przestał rozmawiać, nie widywał go praktycznie wcale nie licząc tych kilku sytuacji gdzie spotkanie było na nim wymuszane groźbą albo podstępem. Robił wszystko aby nie myśleć o ojcu i książki stały się idealnym sposobem na przetrwanie. Gdy zginął uczył się jeszcze więcej i jeszcze pilniej. Robił wszystko aby być zajętym. I przetrwał. A teraz jego myśli zajęła wiolonczelistka. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk komórki. Sięgnął po aparat i zmarszczył brwi na widok imienia kuzynki. Przesunął palcem po ekranie i odebrał.
─ Halo ─ powiedział odbierając. W tle słyszał muzykę i automatycznie się wyprostował do siadu. ─ Fia wszystko ok? ─ zapytał ją.
─ Tak ─ usłyszał znajomy głos. ─ Masz w domu auto?
─ Mam ─ odpowiedział ─ a co jest? ─ zapytał ją wstając. Sięgnął porzuconą na krześle skórzaną kurtkę.
─ Jestem na imprezie ─ zaczęła dziewczyna ─ i koleżanka nieco przesadziła z procentami ─ dokończyła.
─ Poszłyście na imprezę w środku tygodnia? ─ zapytał ją z niedowierzaniem. Zawsze wydawało mu się, że Felicia Barragán ma nieco więcej oleju w głowie.
─ Nie truj, wyjaśnię ci jak się spotkamy ─ powiedziała a on zrozumiał, że kryje się za tym dłuższa historia która była nie na telefon. ─ Wiesz gdzie mieszka Damiano? ─ zapytała.
─ Damiano? ─ powtórzył i miał ochotę palnąć się w czoło ─ masz na myśli Nieto? Poszłaś na imprezę do Damiano Nieto? Przecież to idiota.
─ Wiesz gdzie mieszka czy nie? ─ zapytała go zirytowana brunetka.
─ Wiem i będę za kilka minut ─ zapewnił ją zbiegając na dół po schodach. Zajrzał do salonu gdzie Nuria Barragán siedziała przy stole pochylona nad jakimiś papierzyskami. ─ Mamo ─ zaczął ─ wychodzę ─ poinformował ją. Nuria odwróciła do tyłu głowę i uśmiechnęła się do syna.
─ Nie włócz się po mieście do późna ─ zaznaczyła ─ jutro masz szkołę ─ dodała.
─ Wiem, Fia ─ zaczął i przegryzł dolną wargę. Nuria Barragán miała dobry kontakt ze swoją szwagierką Virginią matką Fii. Wolf szczerze wątpił, iż odpowiedzialna Virginia czy Gabriel pozwoliliby aby ich nastoletnia córka imprezowała w środku tygodnia a już na pewno nie puściliby jej na imprezę Nieto. ─ uciekł jej autobus ─ skłamał. ─ Podrzucę ją do domu.
─ Idź, idź ─ machnęła ręką i wróciła do dokumentów. Wolf wycofał się z salonu i wyszedł. Dziesięć minut później usłyszał głośną muzykę. Damiano Nieto mieszkał na osiedlu domków jednorodzinnych nieopodal niego. Był rezerwowym obrońcą, który grał w meczach tylko wtedy gdy wynik był dla nich korzystny na tyle aby podstawowych graczy zastąpić rezerwą. Nieto niestety zachowywał się tak jakby cały czas grał w podstawowej jedenastce. I nie grzeszył rozumem skoro urządza imprezę w środku tygodnia. Wolf oczywiście słyszał o imprezie, ale nie dostał zaproszenia. Widać nie był zbyt „cool” Zaparkował na chodniku po drugiej stronie ulicy i wyłączył silnik sięgając po komórkę. Wybrał numer kuzynki. Ta jednak nie odbierała. Zaklął pod nosem i wyciągnął kluczyki ze stacyjki wyłączając silnik. Wyszedł z auta, zamknął je a kluczyki wetknął do kieszeni dżinsów razem z telefonem. Przebiegł na drugą stronę ulicy i pchnął drzwi. Tak jak się spodziewał nie były zamknięte , bo i po co?.
Muzyka była głośna i irytująca. Osiemnastolatek rozejrzał się wokół siebie wzrokiem szukając Fii i jej znajomej. Nigdy nie sądził, że Nieto ma tylu znajomych, ale widać i przygłup czasem może cię zaskoczyć. Solenizant rozpromienił się na jego widok. Był już dość mocno w stanie wskazującym.
─ Mozart! ─ krzyknął przekrzykując muzykę ─ nie zapraszałem cię ─ zauważył. ─ nie jesteś „cool” Rozumiesz co mam na myśli? ─ uderzył go w pierś. Wolf popatrzył na niego z politowaniem. Kpiny z jego imienia już od dawna nie robiły na nim żadnego wrażenia. ─ Nie wiedziałem nawet że mam tylu przyjaciół.
─ Darmowe piwo i żarcie otwiera wiele głodnych żołądków i spragnionych gardeł ─ zironizował chłopak. ─ Szukam kuzynki.
─ Kuzynki? A ładna jest? Jeśli się zgubiła chętnie pomogę ją odnaleźć. ─ oznajmił wymownie poruszając brwiami. Wolf odnotował to w pamięci. Jeśli ten idiota kiedykolwiek zbliży się do jego kuzynki cóż Wolf nie będący „cool” z przyjemnością pokaże mu swoje inne oblicze.
─ Nie jest tobą zainteresowana.
─ Nonsens Mozart na mnie wszystkie suczki lecą. A najbardziej Mia Estrada ─ oznajmił i dumnie wypiął pierś. ─ Suczka nad suczkami.
─ Tak, lecą aby być daleko od ciebie ─ rzucił i go wyminął. Ciemne oczy rozejrzały się po tłumie dzieciaków. Ruszył ku schodom. Tutaj było ciszej. Otworzył pierwsze drzwi z brzegu , a jego wzrok padł na obściskującą się na łóżku parkę. ─ Przepraszam ─ rzucił do nich i zamknął drzwi. Kolejne drzwi były również sypialnią, lecz ku jego uldze była w nich kuzynka z dziewczyną leżącą głową na jej kolanach.
─ No hej ─ przywitał się. ─ Imprezka w środku tygodnia?
─ To moja winna ─ z łazienki wyszedł chłopak. ─ Matteo ─ przedstawił się ─ Damiano to mój kuzyn ─ wyjaśnił.
─ Gratuluje rodziny
─ Wolf ─ syknęła Fia biorąc od Matteo ręcznik i przykładając go do szyi koleżanki. ─ Pomożesz nam się stąd wydostać? ─ zapytała go. ─ później pozwolę ci wygłosić kazanie o byciu nieodpowiedzialną.
─ Zrobię to i bez twojej zgody, a kim jest śpiąca Królewna?
─ To Amelia ─ przedstawiła koleżankę, która zamrugała powiekami.
─ Estrada? ─ zapytał.
─ Tak, a co? Znasz ją?
─ Nie, prędzej kojarzę jej ojca. ─ Co ona tutaj robi?
─ Zapytasz ją jak się ocknie ─ mruknęła Fia ─ będziesz gentlemanem? ─ zapytała go. Skinął głową i pochylił się nad Amelią pomagając jej usiąść. Przyklęknął. Patrzyła na niego dużymi jasnymi oczami. Półprzytomna i ewidentnie pijana.
─ Dasz radę iść skarbie? ─ zapytał bezwiednie kończąc swoją wypowiedź pieszczotliwym określeniem chociaż nigdy nie wiedział dziewczyny na oczy.
─ Z tobą nawet na koniec świata ─ wymamrotała córka Victora.
─ To strasznie daleko ─ stwierdził ─ na razie wystarczy, że zejdziemy na dół i wyjdziemy na świeże powietrze. Dasz radę to dla mnie zrobić? ─ Amelia gorliwie pokiwała głową i z pomocą chłopaka wstała. Zejście na dół nie było takie proste, a dziewczynie plątały się nogi.
─ Amelia śliczna impreza jest tutaj ─ Damiano podszedł do dziewczyny i wyciągnął do niej rękę.
─ Trzymaj się od niej z daleka ─ warknęła Fia uderzając go w dłonie. ─ Przesuń się albo następny cios będzie w jaja ─ syknęła. Damiano grzecznie się wycofał otwierając im nawet drzwi. Wolf pomógł wsiąść dziewczynie do samochodu. Matteo zajął miejsce pasażera a Fia obok Amelii. ─ Palant ─ wymamrotała dziewczyna.
─ Damiano rozumem nie grzeszy ─ zauważył Wolf. ─ Czym ci się naraził?
─ Prowadził pijaną dziewczynę na górę ─ odpowiedziała Fia prychając z pogardą. Pogładziła Amelię po włosach. Jej głowa ponownie opadła na jej kolanach. ─ Jedź ostrożnie ─ poprosiła kuzyna i wyciągnęła z torebki telefon. Wybrała numer i przyłożyła ją do ucha.
─ Numer alarmowy słucham?
─ Dzień dobry, chciałam zgłosić głośną imprezę na mojej ulicy ─ Matteo aż się obrócił w fotelu. ─ To młodzi ludzie, chyba nieletni imprezują w środku tygodnia, a ja mam na rano do pracy i jeszcze dziecko muszę do szkoły odprowadzić. A impreza ─ podała adres.
─ Pani godność?
─ Wolałabym pozostać anonimowa ─ odpowiedziała grzecznie Fia ─ ale proszę przyjechać, chłopak ma osiemnastkę więc pewnie jest alkohol i pewnie nie wszyscy są pełnoletni.
─ Dobrze, patrol jest w drodze.
─ Dziękuje za pani służbę ─ zaświergotała do telefonu dziewczyna i rozłączyła się. ─ No co? ─ zapytała Matteo. ─ Na pewno na ulicy mieszka jakaś staruszka.
─ A co wy tam robiliście? ─ zapytał ich Wolf.
─ Mówił, że będzie tylko kilku chłopaków z drużyny ─ odpowiedział na to chłopak zerkając przepraszająco na Fię. ─ Ty też jesteś z nim w drużynie ─ przypomniał mu chłopak.
─ Jestem ─ potwierdził brunet palcami przeczesując włosy i wrzucając kierunkowskaz.
─ Musisz zatankować? ─ wychyliła się do przodu zerkając na kontrolkę.
─ Nie, twojej znajomej przyda się kawa ─ odpowiedział i zaparkował na parkingu. ─ Zaraz wracam.

***
─ Co ty wyprawiasz? ─ syknął Yon odsuwając się i podciągając kołdrę pod brodę. Zapalił lampkę i zmrużył oczy wpatrując się w Vedę siedzącą na jego łóżku. Dziewczyna ku jego zaskoczeniu przyjęła propozycję jego mamy o spędzeniu nocy w pokoju gościnnym. Pokój ten znajdował się na końcu korytarza, tuż obok sypialni jego rodziców. Bo
─ Nie mogę zasnąć ─ odpowiedziała i zmarszczyła nosek. ─ Jesteś na golasa? ─ zapytała go wpatrując się w jego nagie ramiona.
─ Nie mam spodenki, po prostu śpię bez koszulki ─ wyjaśnił bezwiednie przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce. Veda nie miała piżamy więc Yon z szafy wyciągnął jedną ze swoich koszulek.
─ Aha, będę spać z tobą ─ oznajmiła
─ Nie, nie będziesz ─ zaprotestował Yon.
─ Dlaczego?
─ Moi rodzice są w domu ─ odpowiedział korzystając z znanego sobie argumentu.
─ Wiem, chrapią jak pociąg wjeżdżający na stację ─ wyjaśniła mu. ─ Nie mogę zasnąć, bo z rytmu wybija mnie ich chrapania ─ doprecyzowała wpatrując się w niego wielkimi sowimi oczami. ─ Nie bój się, nie będę próbowała cię uwieść.
─ Co proszę? ─ Yon usiadł. Kołdra zsunęła się z jego piersi ukazując klatkę piersiową w całej swej okazałości.
─ Uwieść, w celu odbycia z tobą stosunku ─ wyjaśniła mu. ─ Po pierwsze nie jestem gotowa, a po drugie to nie są romantyczne okoliczności. ─ zamrugał powiekami kompletnie wytrącony z równowagi. Tylko ona była wstanie z takim stoickim spokojem i powagą odrzucać go jako kochanka.
─ Romantyczne okoliczności?
─ Twoi rodzice i wuj śpią po drugiej stronie korytarza ─ przypomniała mu ─ Nie masz kluczyka do zamknięcia pokoju, ani świec ani romantycznej playlisty ─ wymieniła mu. ─ To nie są okoliczności, których bym oczekiwała od kochanka.
─ Oczekujesz, że twój kochanek będzie palił ci świeczki, puszczał romantyczną muzykę do seksu?
─ Tak ─ potwierdziła ─ i korzystał z odpowiedniej ochrony ─ dorzuciła. ─ Seks powinien być przede wszystkim bezpieczny. Tak mówi mój ginekolog. ─ wyjaśniła skąd czerpie wiedzę o ostatnim punkcie na swojej listy i położyła się zwrócona twarzą do Yona. Brunet popatrzył na nią i skapitulował gasząc światło. Położył się na plecach i zapatrzył w sufit. Ostatnie czego się spodziewał to dziewczyny w swoim łóżku. ─ Czego ty oczekujesz?
─ Od czego?
─ Kogo ─ poprawiła go. Wywrócił oczami ─ Od swojej partnerki. Czego oczekujesz?
─ Czego oczekuje? ─ zapytał zdzwiony.
─ Tak, od dziewczyny. Masz podejście tradycyjne do związków czy jesteś bardziej nowoczesny? ─ Yon westchnął. Jeśli chciał wcześniej pójść spać to właśnie stracił tę okazję.
─ Jestem nowoczesny ─ odpowiedział. ─ Nie chcę, żeby czekała na mnie z obiadem i kapciami. Tak fajnie mieć ciepły posiłek na stole, ale chcę partnerki która ma nieco wyższe ambicje niż zostanie kurą domową. Powinna mieć swoje pasje, pracę.
─ Zajęcie gdy ty będziesz latał ─ dodała Veda. Yon pokiwał głową ─ chyba że będziesz ją zabierał ze sobą.
─ Wątpię, żeby to było możliwe ─ odpowiedział na to. ─ Na jakąś wycieczkę nie ma sprawy, ale będę w pracy. Nie mogę się rozpraszać. A ty? ─ zapytał ją. ─ Wiem już że chcesz świeczek i romantycznej muzyki ─ Yon syknął.
─ Mam zimne stópki ─ oznajmiła z niewinnym uśmieszkiem układając stopy na jego stopach. ─ Chcę poczucia bezpieczeństwa ─ wyznała mu. ─ To bardzo ważne ─ dodała ─ i chcę być dla kogoś najważniejsza. Na pierwszym miejscu. ─ przysunęła się bliżej niego. ─ wolisz dziewice czy dziewczyny z doświadczeniem? ─ zapytała go. Yon przekręcił się na plecy. Veda uznała to za zachętę i ułożyła mu głowę na piersi
─ Dlaczego pytasz?
─ Zastanawiałyśmy się z przyjaciółkami w trakcie nocowania co wolą faceci? Co ty wolisz? ─ zapytała go.
─ Ja ─ wyjąkał. ─ To skomplikowane ─ wymamrotał w odpowiedzi.
─ Nieprawda ─ zaprotestowała zadzierając do góry głowę. ─ To proste pytanie.
─ Na które nie ma prostej odpowiedzi ─ odpowiedział na to Yon. Prychnęła nosem ocierając się o jego pierś.
─ Co ty wolisz? ─ zapytał odwracając kolejność odpowiedzi. ─ Prawiczka czy kogoś kto już zaliczył?
─ Chcę pełnej transparentności ─ odpowiedziała. Uśmiechając się od ucha do ucha. ─ Jeśli jest prawiczkiem chcę żeby o tym powiedział ─ oznajmiła. ─ Co złego jest w byciu prawiczkiem?
─ Nic, ale większość chłopaków nie przyzna się do tego ─ odparł Yon instynktownie układając dłoń na jej plecach. ─ Dziewczynie może, ale chłopak- nigdy. To obciach ─ wyjaśnił za nim zdążyła zadać pytanie „dlaczego?” ─ W pewnym wieku to wstyd nie zaliczyć. ─ Veda zamilkła rozważając jego słowa.
─ Dla nas dziewczyn to nie jest wstyd, że ktoś nigdy nie uprawiał seksu. Być może nie poznał tej właściwej osoby ─ zasugerowała, a on parsknął śmiechem. ── Co?
─ Jeśli nie zaliczysz w liceum to albo jesteś frajerem albo miałeś pecha ─ wygłosił swój pogląd. ─ Seks to rytuał przejścia i szybciej się go przejdzie tym lepiej.
─ To ─ urwała Veda ─ cynizm. Seks powinien być czymś więcej niż wyścigiem kto szybciej i więcej i przez takie podejście straciłam dziewictwo z palantem ─ wyznała mu Veda. ─ Przez to i to co mówicie miedzy sobą my nie chcemy uprawiać z wami seksu. Nie chcemy być kolejnymi nazwiskami na liście ─ w jej głosie było dużo żalu. Przytuliła policzek do jego piersi. ─ Wiem, że to głupie, ale nie oczekuje od chłopaka, że będzie miał super-doświadczenie tylko że będzie ze mną szczery. Pewnych rzeczy można uczyć się razem.
─ Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób ─ wyznał zgodnie z prawdą Yon i westchnął. Veda ponownie zadarła do góry głowę i popatrzyła na niego marszcząc nosek. ─ Moim zdaniem każdy prawdziwy facet powinien wiedzieć jak zadowolić kobietę ─ wyznał. ─ Posiadać pewną wiedze w tej sprawie. Kobieta musi być zadowolona.
─ A skąd wiesz, że jest? Pytasz ją?
─ Nie ─ odpowiedział. ─ Takie rzeczy się wie a nie o nie pyta ─ stwierdził brunet.
─ A ty wiesz, że dziewczyny udają? ─ zapytała. Yon westchnął a jego towarzyszka ziewnęła.
─ Śpiąca? ─ zapytał łagodnie. Pokiwała głową ziewając ponownie. Kilka minut wystarczyło, aby zasnęła.

**
Adora podniosła wzrok na swojego chłopaka, który siedział po drugiej stronie łóżka z nosem w książce. Lekturę zgarnął ze stosiku przy łóżku i Adora co chwila zerkała na przewracającego kartki chłopaka wdzięczna, że na samym wierzchu był reportaż o Irlandii Północnej noszący tytuł „ Najlepsi katolicy pod słońcem” a nie romans. Szatynka wróciła do zadania, ale nijak nie mogła się na nim skupić. Jej myśli co chwila uciekały do chłopca. Cholernie przystojnego chłopca. Jej chłopca.
Grzywka czarnych włosów opadała mu na czoło, a Adora pomyślała, że za jego długie rzęsy nie jedna dziewczyna myśli o niesprawiedliwości świata. Chłopcy nie potrzebują długich rzęs. Ich oczy się spotkały.
─ Jak tam zadania z fizyki? ─ zapytał ją uśmiechając się półgębkiem. Przyłapana na wpatrywaniu się w niego Adora zarumieniła się i opuściła oczy na kartki przed sobą.
─ Prawie skończone ─ odpowiedziała mu.
─ Dlaczego ja nie dostaje dodatkowych zdań z fizyki? ─ zapytał ją odkładają na bok książę.
─ Dlatego, że Ponurak nie lubi cię tak jak mnie ─ odpowiedziała Adora. Brew Marcusa powędrowała ku górze. Dziewczyna uśmiechnęła się. ─ Im bardziej ciśnie cię na zajęciach tym większy potencjał w tobie widzi ─ wyjaśniła mu. ─ Tylko swoją sympatię okazuje nieco inaczej.
─ Pastwiąc się nad uczniami? ─ zapytał ją bezwiednie chwytając w dłonie jej bosą stopę.
─ Odkrywając w nich drzemiący w nich potencjał ─ poprawiła go dziewczyna. ─ I on nad nikim się nie znęca ─ zaprzeczyła ─ taki pa sposób nauczania.
─ Lubisz Ponuraka? ─ zapytał ją zaskoczony Dlegado masując jej stopę.
─ Szanuje go ─ poprawiła go dziewczyna i westchnęła przymykając powieki. Marcus Dlegado miał nie tylko sprawny umysł, ale i dłonie. Chłopak uśmiechnął się pod nosem skupiając się pieszczeniu bosych stóp swoje partnerki. Adora ześlizgnęła się na miękkie poduszki i wydaje z siebie ciche westchnienie. Marcus uśmiechnął się kącikiem. Kiedyś całkiem przypadkiem odkrył, że Adora lubi masaże stóp. ─ Pewnie dlatego, że nie dba o to kto jest czyim dzieckiem i żadne babeczki nie sprawią, że spojrzy na kogoś przychylniejszym okiem ─ zakończyła swoją myśl mimowolnie przegryzając dolną wargę. Palce Marcusa były wyjątkowo sprawne i szatynka bardzo chętnie wykorzystywała je do własnych celów. Nie narzekał i przynosił ulgę jej obolałym stopom. Dla własnej próżności malowała paznokcie u stóp każdy na inny kolor. Druga stopę oparła na jego udzie i wtedy rozległ się niemowlęcy płacz. Dłonie Marcusa zniknęły. Nastolatek ostrożnie wyjął Beatriz z łóżeczka. Maleńka czteromiesięczna dziewczynka wtuliła buzię w jego koszulkę i niemal od razu umilkła pociągając małym lekko zadartym noskiem. Brunet był kimś znajomym nie obcym. Maleńka Bea go znała; jego twarz, jego zapach czy dotyk. Była do niego przyzwyczajona i nieznośna robiła się dopiero wtedy gdy dłuższy czas nie widywała chłopaka. Gdy był chciała mieć go tylko dla siebie i pan Żyrafa szedł w odstawkę. Po zamiennik skoro ma się oryginał , pomyślała rozbawiona Adora.
Beatriz rosła natomiast jak na drożdżach obrastając w dziecięcy tłuszczyk, którego nikt jej nie wypominał. Przekręcała się z plecków na brzuszek więc młoda mama mogła zapomnieć o zostawianiu jej samotnie na przewijaku, a kupiona karuzela nad łóżeczkiem coraz częściej traciła pluszowego misia. Beatriz w sposób szczególny zapałała do niewielkiego pluszowego misia ubranego w sukienkę w kratkę i „czatowała” na niego z cierpliwością kota przed mysią norką. Prędzej czy później udało jej się pochwycić niewielką maskotkę, która lądowała na niej a później w jej buzi.
─ Bea ─ głos Marcusa jest łagodny i ciepły. Dziewczynka zaczyna już reagować na swoje imię więc zadarła do góry główkę i spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się od ucha do ucha ukazując jeden samotny biały ząbek. ─ Tam jest mama ─ powiedział. ─ Powiesz „mama”? ─ zapytał bobasa.
─ Na pewno ci odpowie ─ zripostowała rozbawiona Adora wstając. Podeszła do swojego chłopaka i wzięła od niego dziewczynkę. Mała Beatriz przeniosła na nią swoje jasne oczka i wtuliła buzię w koszulkę. Dziewczyna cmoknęła córkę w nosek wracając z małą na łóżko. Ułożyła ją w bezpiecznej pozycji fasolki i podciągnęła do góry koszulkę. I pomyśleć, że jeszcze niedawno wstydziła się karmić małą przy Marcusie. Teraz chłopak usiadł na przeciwko niej i sięgnął po pozostawione przez nią zadania z fizyki.
─ Co Delgado ─ rzuciła wesołym tonem ─ za wysokie progi na twoje nogi? ─ Zapytała go.
─ Chciałbyś ─ chwycił ołówek i zaczął rozwiązywać zadania. Uśmiechnęła się kącikiem ust i zerknęła ponownie na córeczkę. Dwie najważniejsze osoby w jej życiu były tuż obok a ona niczego by nie zmieniła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3523
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:32:55 17-04-25    Temat postu:

Cz2
***
Jeremiah Torres zachowywał się dziecinnie i miał pełną świadomość, że zachowuje się dziecinnie, ale nic nie mógł na to poradzić. Widać wraz z ukończeniem osiemnastego roku życia nie nabrał życiowej mądrości i nadal zachowywał się jak ktoś poniżej osiemnastki albo i gorzej. Od chwili gdy po szkolnych korytarzach zaczął spacerować jego były chłopak on zaczął przekradać się od klasy do klasy w nadziei, że nigdy na niego nie trafi. To on z tobą zerwał, przypomniał sobie stojąc pod prysznicem. Bo go do tego zmusiłeś, dokończył inny głosik w jego głowie sprawiając, że Remmy Torres miał ogromną ochotę w coś uderzyć, coś kopnąć a najlepiej siebie.
Miał mieć nieskomplikowane proste życie w Pueblo de Luz. Nowy początek dla jego rodziny. Miał przejść przez ostatnią klasę suchą stopą, pójść na uniwerek i ułożyć sobie życie. Łatwizna co nie? W jego życiu jednak nic nie miałby łatwe, proste i przyjemne. Remmy miał wręcz tendencję do komplikowania sobie życia przez własne wybory. Na własne życzenie upił się i zgubił pompę. Całe szczęcie pompa została mu zwrócona, ale to wcale go nie uspokoiło było wręcz odwrotnie. Remmy od dnia urodzin zastanawiał się kto zostawił mu siniaki na tyłku? Nie był to Nacho więc z kim poczuł się na tyle i bezpiecznie aby pozwolić się macać po tyłku. I to dość intensywnie. Palcami odgarnął włosy i westchnął z irytacją. Były jeszcze jego sny.
Głupia, głupia podświadomość podsuwała mu pod nos obrazy, których zdecydowanie powinien unikać. I o ile śniący mu się Nacho wcale go nie zaskakiwał. Remmy go pożądał. Wiedział o tym więc pocałunki i inne macanki we śnie były wręcz wskazane. Problem pojawił się w momencie gdy do tego równania doszedł ktoś kogo Remmy nawet w snach bzykać nie powinien.
Trener to nauczyciel. Nauczyciel to persona aseksualna, które wywołuje w człowieku wszystkie inne uczucia, ale nie pożądanie. Remmy może lubić trenera, może go szanować czy podziwiać ale do diabła wpuszczanie go do swoich snów w takiej formie było nierozważne. Było niebezpieczne. najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że młody Torres zaczął poważnie rozważać czy to nie trenera odwiedził tamtej nocy. Rozsądek podpowiadał mu, że to niemożliwe aby do niego wtedy zawędrował, ale po pijaku Remmy nie zachowuje się rozsądnie. Zachowuje się głupio, nierozważnie i zdecydowanie w nosie ma konsekwencje. Zapytaj go, pomyślał i parsknął śmiechem.
─ Obmacywaliśmy się tak intensywnie, że zrobiłeś mi siniaki na tyłku? ─ zapytał sam siebie i prychnął. Przez gardło mu to nie przejdzie! Zakręcił kurek z wodą i sięgnął po ręcznik. Była jeszcze kwestia Ignacio Fernandeza, który nie będąc pewnym swoich uczuć czy swojej orientacji znalazł sobie dziewczynę!
Całował Remmego, aż tracił oddech, zostawiał zadrapania na jego plecach, a podczas ostatniej wizyty udowodnił jak sprawne ma dłonie i dalej upiera się, że jest stuprocentowym heterykiem. I co z tego miała Carolina? I co on do cholery miał z tym zrobić?!
Enrique Ibbara poprosił żeby był jego skrzydłowym a on idiota się zgodził kompletnie ignorując fakt, że obecny chłopak byłej dziewczyny Quena coraz śmielej sobie poczyna w jego łóżku. I na coraz więcej jemu pozwala. Tak miał ochotę w coś kopnąć, coś rozwalić, bo obecnie żył w trójkącie. A może czworokącie? Pięciokącie jeśli do równania dorzucimy trenera.
─ Czy to w ogóle ma nazwę? ─ wymamrotał zaciskając palce na umywalce. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Mokre kosmyki włosów przykleiły mu się do czoła wchodząc do oczu. Grzywka była za długa, cała fryzura była za długa upodobniając go do bohatera lat dziewięćdziesiątych a może osiemdziesiątych. Cholera nie pamiętał nawet tego. Szybkim krokiem podszedł do swojej szafki i ubrał się. Sięgnął po komórkę i wybrał jeden z numerów.
─ Masz teraz czas? ─ zapytał gdy tylko odebrała. ─ To znaczy to ja Remmy ─ przedstawił się ─ podobno obcinasz chłopakom włosy? ─ zapytał ją.
─ Gdzie jesteś?
─ W szatni, wziąłem prysznic po treningu ─ wymamrotał w odpowiedzi.
─ Świetnie, nie ruszaj się i nie susz włosów ─ zaleciła i rozłączyła się. Remmy rzucił telefon do szafki i usiadł. Nie upłynęło pięć minut a do środka weszła Lidia. ─ Cześć ─ przywitał się Remmy.
─ Cześć ─ odpowiedziała i odłożyła swój sprzęt fryzjerski odwracając chłopaka plecami do siebie. Chłopak instynktownie wyprostował plecy, a ona zacmokała z dezaprobatą.
─ Jak mogłeś się tak zapuścić? ─ zapytała rozpylając coś nad jego głową. Remmy wolał się nie zastanawiać co za specyfik lądują na jego włosach. Lidia sprawnie wtarła emulsje w jego włosy.
─ Ja ─ wyjąkał się czując się jak uczniak skarcony przez niezadowoloną nauczycielską niż koleżankę z klasy ─ tak jakoś wyszło ─ wymamrotał w odpowiedzi. Lidia pokręciła głową. ─ da się z tym coś zrobić?
─ Da ─ odpowiedziała, a on odetchnął z ulgą.
─ A za ile? ─ zapytał ją. ─ Mam jakieś drobniaki.
─ Za twój głos na mnie w wyborach ─ odpowiedziała machinalnie dziewczyna. Remmy obrócił głowę i spojrzał na nią zaskoczony.
─ To czasem nie zalicza się pod przekupstwo wyborcze? ─ zapytał ją. ─ Zgoda, tylko nie zatnij ich za krótko ─ zapytał ponownie siadając w odpowiedniej pozycji.
─ A co faza rwa w najlepsze? ─ zapytała go za to Lidia. ─ Przepraszam, słyszałam jak Kiraz mówiła coś takiego. Nie wiem nawet co to oznacza?
─ To oznacza, że ranndkuje z facetami ─ wyjaśnił jej. ─ I nie wiem dlaczego pozwalam im wtedy żyć swoim życiem, znaczy włosom. Nie kontruje tego, sam nie wiem może mogę to kontrolować, ale nie chcę? ─ nie był pewien czy pyta sam siebie czy koleżanki która ze skupieniem rozczesywała splątane kosmyki. ─ Jeśli przeszkadza ci moje paplanie ─ zaczął.
─ Nie przeszkadza ─ zapewniła go i pochyliła jego głowę do przodu. ─ Masz na głowie niezły bajzel ─ stwierdziła.
─ Przepraszam, myślę, że przestaje przejmować się włosami, bo nie muszę ─ dodał. ─ Jak randkujesz z chłopakiem to nie przejmujesz się fryzurą. Nie myślisz o tym ─ ponownie urwał i parsknął śmiechem. ─ Nie jestem flejtuchem ─ zapewnił Lidię ─ po prostu relacje wyglądają zupełnie inaczej. I tak głosowałbym na ciebie ─ dodał. ─ Jak potrzebujesz pomocy przy kampanii dawaj znać. Mogę ci zaprojektować ulotki, przypinki i inne rzeczy potrzebne do kampanii. Trochę się na tym znam.
─ Dzięki, chętnie skorzystam.
─ Świetnie, myślałaś o stylu ulotek? ─ zapytał ją.
─ Nie ─ odpowiedziała. Nie myślała o ulotkach, przypinkach czy plakatach. Nie miała nawet ładnego zdjęcia, które nadawałoby się na plakaty.
─ Kolorze?
─ Nie ─ padała kolejna odpowiedź. ─ Powinnam o tym pomyśleć.
─ Nie, masz ludzi, żeby myśleli o takich rzeczach za ciebie ─ odpowiedział na to Remmy. Zaprojektuje ci ulotki, zrobię kilka szkiców żebyśmy wiedzieli w jakim stylu mają być, a na barwy polecam nawiązać do kolorystyki flagi Meksyku lub szkolnego sztandaru. Nawiązać do historii, no i że jest 100-lecie szkoły.
─ Szkołę założono sto lat temu?
─ Tak, tata już planuje obchody. Z wielką pompą, będzie burmistrz i gubernator i niestety minister zabobonu, ale wypada go zaprosić. No i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem będzie nowa gablota ─ urwał i popatrzył na odbicie Lidii w lustrze. ─ Nie masz pojęcia o czym mówię co?
─ Nie ─ przyznała się dziewczyna.
─ Ok w latach 60-tych Vidal miał jakieś 16 albo 17 lat i już wtedy był wizjonerem i feministą to on wraz ze swoją zastępczynią Angelicą wyszedł z inicjatywa żeby zmienić patrona szkoły, motto na bardziej współczesne zamiast cytatu z Biblii. Ok skrócę to samorząd uczniowski przyjął rezolucję o zmianie herby motta i dodanie patrona. Plotka głosi, że Valentin Vidal wygłosił płomienną mowę przed ówczesnym dyrektorem i on to klepnął no i sprawa poszła do kuratorium z kuratorium do ministerstwa i ministerstwo też to klepnęło. I dlatego szkoła ma patrona i patronkę a motto. Motto napisała babeczka. A i Dick jako jedyny członek samorządu był przeciwko
─ Dlaczego mnie to nie dziwi ─ mruknęła dziewczyna. ─ i jak?
Remmy przeczesał palcami włosy.
─ Bosko, wyglądam jak seksowny łobuz ─ mrugnął do niej. ─ A i na razie nie mów nikomu o obchodach, tata na razie musi pogadać z Anitą Vidal i całą resztą czy się zgadzają, czy powiedzą kilka słów, jakie mają pomysły żeby Vala upamiętnić.
─ Jasne
─ Zmykaj ja pozamiatam.
─ Remmy ─ zatrzymała się przy drzwiach ─ twój tata to fajny gość.
─ Wiem, w końcu dzięki niemu ja tez jestem taki fajny.

**
Piekarnik w ich kuchni dopasowany był do jego wzrostu. Wszystkie produkty, sprzęt AGD służący do wypiekania leżał na dolnych półkach, aby nie musiał za każdym razem prosić któregoś członka rodziny o wyciągnięcie potrzebnego urządzenia. Było to wygodne rozwiązanie dla wszystkich domowników. A Carano spędzał sporo czasu w kuchni. Po pracy, w weekendy to on przygotowywał dla swoich dzieci i żony posiłki, piekł dla nich ciasta i ciasteczka przeglądając to coraz nowsze pomysły lub doskonaląc te powszechnie znane. Robił to do czego był przyzwyczajony i co było mu znane. Lubił tą rutynę.
Był nauczycielem, dyrektorem ale przede wszystkim był tatą trójki wiecznie głodnych dzieci, które już dawno temu zamieniły mleko modyfikowane na produkty stałe więc i jego wachlarz posiłków musiał siłą rzeczy ulec zmianie. Całe szczęście jego dzieci nie pluły ją w niego marchewką, groszkiem czy ziemniakiem. Z pewnych rzeczy się jednak wyrasta, pomyślał układając ciasteczka na talerzyku. A z pewnych nie. Mężczyzna westchnął cicho słysząc pukanie do drzwi.
─ Proszę, proszę ─ rzucił. Do środka weszła Anita Vidal z lekkim uśmiechem na ustach ─ Mam nadzieję, że nie odrywam cię od pracy?
─ Nie, mam okienko ─ odpowiedziała córka Valentina siadając na wskazanym przez dyrektora krześle.
─ Napijesz się herbaty? ─ zapytał Cerano Torres zaskakując tym kobietę. Bezwiednie pokiwała głową, a on przelał z prostego szklanego dzbanka do ładnych niebiesko-białych filiżanek aromatycznie pachnący płyn. Anita rozejrzała się po gabinecie. Miała okazję bywać tutaj dość często jako nastolatka lecz gdy Torres objął stanowisko zmienił się także wystrój. Zniknęły ciężkie zasłony wpuszczając do pomieszczenia światło. Swoje dyplomy Cerno zawiesił na jednej ze ścian a do łask wróciły eleganckie fotele i stolik kawowy. Biurko zostało przesunięte, a na parapecie dostrzegła zdjęcia jego dzieci na różnym etapie rozwoju. Bezwiednie wstała i podeszła wpatrując się w fotografię. Trzy urocze brzdące spoglądały na nią posyłając bezzębne uśmiechy. ─ Jedno z moich ulubionych ─ zauważył przenosząc ciasteczka z biurka na stolik.
─ Córki są do pana podobne ─ zauważyła kobieta.
─ I pewnie nie raz mi to wypomną ─ odpowiedział ─ Remmy to skóra zdarta z matki ─ dodał. ─ Ale my nie o tym ─ dorzucił szybko. ─ Przepraszam staram się jak to mówią moje dzieciaki „rozdział państwa od kościoła” więc zajmijmy się państwem o kościele później.
─ Tak oczywiście ─ usiadła w fotelu ─ jeśli chodzi o fryzurę Felixa.
─ Fryzurę? ─ Cerano zmarszczył brwi ─ a tak jego przedwczesne osiwienie? Nie zazdroszczę ─ Anita zmarszczyła brwi, a on parsknął śmiechem. ─ Anito gdybym zawieszał uczniów za to, że farbują włosy musiałbym zawiesić kilkanaście dziewcząt. To, że nie reaguje to nie znaczy, że nie widzę. Dopóki ich ingerencja w wygląd nie rzuca się zbytnio w oczy to ja patrzę w drugą stronę.
─ Nie wszyscy są zadowoleni z takiej polityki ─ zauważyła nauczycielka.
─ Och gdybym brał sobie do serca wszystkie rady Dicka Pereza dawno wprowadziłbym dyktaturę ─ machnął ręką. ─ Wiem, że jego przyjacielem jest minister Edukacji, ale cóż to mój kurnik. Przejdźmy jednak do interesów ─ zaczął i wstał odstawiając na stolik filiżankę. Podszedł do biurka biorąc z niego teczkę. ─ Jestem w trakcie porządków w dokumentach gdyż cóż mój poprzednik co tu dużo mówić zostawił niezły burdel i natknąłem się na stare dokumenty, ale dobrze zacznę od początku. Zapewne zdajesz sobie sprawę, że w tym roku szkoła obchodzi swoje stulecie ─ zaczął przeglądając papiery w teczce. Robił to ostrożnie gdyż dokumenty miały swoje lata i były delikatne. ─ planuje trzydniowe obchody upamiętniające to wydarzenie i osoby zaangażowane. Co prawda założyciele szkoły już od dawna nie żyją, ale ich rodziny mają się świetnie. Liczę na zaangażowanie całego grona pedagogicznego, które zostanie oczywiście poinformowane o pomyśle, ale w swoim czasie.
─ A informuje mnie pan o tym ze stosownym wyprzedzeniem bo?
─ Pani ojciec to Valentin Vidal? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie wracając na miejsce. Anita skinęła głową. ─ Pani ojciec od najmłodszych lat był społecznikiem, tak mi przynajmniej mówiono i przyznaje że żałuje że nigdy nie spotkałem go osobiście ─ podał jej dokument. ─ Gdy miał szesnaście lat na zebraniu samorządu szkolnego przedstawił projekt, który masz teraz w rękach. Projekt zakładał przyjęcie nowego patrona, patronki ─ poprawił się szybko ─ projekt nowego sztandaru, herbu , a także wybór nowego motto ─ wymienił.
─ Chcę pan wspomnieć o tym na obchodach? ─ zapytała go Anita oddając mu teczkę z dokumentami.
─ Chcę mu poświęcić całą gablotę ─ odpowiedział i parsknął śmiechem gdy popatrzyła na niego kompletnie zaskoczona. ─ oczywiście, nie tylko jemu, ale on był motorem napędowym zmian więc zapytam wprost jak stoicie z pamiątkami rodzinnymi z tamtego okresu?
─ Pamiątkami?
─ Chodzi mi głównie o fotografie z tamtego okresu. Niestety szkolne archiwum jest ubogie w pamiątki, ale wiem od jednej z emerytowanych nauczycielek, że szkoła była w posiadaniu odbitek podarowanych przez pani ojca więc liczę, że gdzieś ma pani zachomikowane oryginały.
Anita potrzebowała chwili aby zebrać myśli. Przyszła tutaj z założeniem iż dyrektor chcę zdyscyplinować Felixa za nową fryzurę. On tymczasem planował upamiętnić jej ojca za wkład włożony w rozwój placówki.
─ Sądzę, że gdzieś w rodzinnych pamiątkach powinny być zdjęcia z tamtego okresu ─ powiedziała sięgając po filiżankę z herbatą. Upiła łyk. ─ I chętnie udostępnię je szkole. Tata prowadził dziennik.
─ Świetnie, proszę je przekazać panu DeLunie zakłada kółko fotograficzne więc zapewne wie jak przygotować odbitki fotografii i zajmie się kwestiami technicznymi.
─ A jaki ma pan plan na obchody?
─ Chcę zagazować w to zarówno nauczycieli jak i uczniów, oczywiście w miarę możliwości. Na pewno kółko dziennikarskie, szkolna gazeta i radiowęzeł będą przeprowadzać wywiady z rodzinami Ojców Założycieli, im również znajdziemy miejsce. W szkolnych archiwach znalazłem stare fotografie, wycinki z lokalnych gazet upamiętniających wkopanie kamienia węgielnego, kolejny dzień poświęcimy reformatorom i reformatorkom, a trzeci dzień będą to oficjalne obchody, odsłonięcie gablot, przemówienia. Całe mnóstwo przemówień. W tym pani przemówienie.
─ Moje? ─ zdziwiła się kobieta.
─ Członka pani rodziny ─ doprecyzował ─ To może być pani siostra albo któreś z dzieci.
─ To ─ wydusiła kobieta. ─ dla nas zaszczyt ─ dokończyła. To jedyne co przyszło jej do głowy.
─ To my ─ urwał ─ nie znałem pani ojca, ale z tego co obiło mi się o uszy był wyjątkowym facetem, jedynym w swoim rodzaju i poprzednia administracja nigdy nie uhonorowała go tak jak na to zasłużył dlatego ja zamierzam naprawić ten błąd.

**
Veda Molina de Sanchez pospiesznie opuściła samochód Yona z plecakiem przerzuconym przez ramię czmychnęła w stronę wejścia do szkoły. To tam na niemal pustym korytarzu zatrzymała się bezwiednie przyciskając do ust palce. Nie planowała go pocałować. Planowała, ale nie w usta. To Yon odwrócił głowę i jej wargi zamiast w policzek trafiły go w usta. Brunet nie odepchnął jej. Oddał pocałunek. On uciekła. Dziewczyna usiadła na parapecie przyciągając nogi do siebie. Brodę oparła na kolnach i westchnęła cichutko.
Po nocy spędzonej w ramionach Yona obudziła się pełna energii. Mimo deszczu, który zazwyczaj wprowadzał ją w melancholijny nastrój nuciła pod nosem przygotowując dla domowników gofry i kawę. Tata Yona, pani Ramona czy Joel traktowali ją jak członka rodziny. Yon był w burkliwym nastroju. Odpowiadał monosylabami, prychał pod nosem w nieodpowiednich momentach , a drogę do Pueblo de Luz pokonali w ciszy. Veda to uszanowała. Nie każdy o poranku tryska energią.
A może chodziło o ich nocne pogaduchy? Czyżby go zraniła swoimi spostrzeżeniami? Nie wiedziała. Nie znała się na chłopcach. Nie potrafiła odczytywać ludzkich emocji. Nie gdy znała kogoś tak krótko. Tata Ivan też potrzebował czasu żeby się rozbudzić i często przy śniadaniu siedział z nosem spuszczonym na kwintę pijąc kawę. Śniadanie pakowała mu do pojemnika, aby zjadł je w pracy. Uczucia mamy były łatwe do odszyfrowania. Obecnie była szczęśliwa. I zakochana. Zakochana w tacie Salvadorze. Veda była pewna, że Sanchez odwzajemnia jej uczucia a powody przynoszenia kwiatów wyśmiewał tata Ivan. Nie wprost. Prychał pod nosem i gdy nikt nie patrzył wywracał oczyma. To było jasne jak słońce, że Sal i Elena związali się ze mną. Veda uznała, że dopóki sami nie przyznają się do związku ona będzie udawała, że daje się nabrać na „przechodziłem obok pani sprzedającej kwiaty na przystanku”
Yonatan nadal był dla niej zagadką, którą próbowała rozgryźć. Znała kilka jego cech; lubił gdy poświęcało się mu uwagę, a milkł i markotniał gdy ktoś inny odbierał mu atencję. Robił się wtedy opryskliwy i niegrzeczny. Lubił swoje ciało i lubił je pokazywać. Na meczu po strzelonej bramce zadzierał do góry koszulkę i pokazywał mięśnie. Jego Instagram wypełniały zdjęcia wysportowanego ciała, na ustach błąkał się szelmowski uśmiech. Veda odnosiła wrażenie, że tylko nieliczni dostrzegają Yona tym kim jest naprawdę.
Yon lubił wszystko mieć zaplanowane. Tablica korkowa umieszczona naprzeciwko jego biurka zawierała zapisaną kartkę z kalendarza zawierając daty i godziny ważnych wydarzeń w jego życiu. Daty odbytych i zbliżających się meczy, wizyt u lekarza, spotkań towarzyskich. Dziewczyna mogła narzekać, że terminarzowi brak jest kolorów, brak także prywatnych akcentów, ale to było Yona. Kalendarz miał samolot w górnym rogu więc był drobny akcent pasji chłopaka. Do tablicy poprzyklejane karteczki z rzeczami których nie rozumiała, z nazwiskami których nie znała. Yon na kartce rysował patykowate ludziki i dziewczyna musiała kilka razy przekręcić kartkę aby zrozumieć, że te ludziki oznaczają piłkarzy. Podobał jej się jego strategiczny umysł.
Zauważyła jeszcze coś innego; drobny gest, który dostrzegła po raz pierwszy w trakcie meczu. Yon miał zwyczaj przesuwać dłonią po włosach. Nie było to nagminne i pojawiało się gdy coś nie szkoło po jego myśli. Kiedy minął się z piłką, gdy sprawdziła jego poziom z języka angielskiego. To były ten drobniutki gest. Jakby chciał „wytrzeć stres z głowy.” Veda również miała swój nawyk. W chwilach gdy poziom stresu wzrastał zaczynała wystukiwać rym. O ławkę, o udo, czasami jej palce poruszały się w powietrzu wygrywając niesłyszalny dźwięk.
Jordan Guzman dostrzegł Vedę siedzącą na parapecie ze słuchawkami na uszach i wpatrując się w okno. Dziewczyna zapewne obserowowała wyścig kropel po szybie kibicując jednej z nich. Chłopak zdający sobie sprawę, że Veda nie lubi niespodzianek sięgnął po komórkę i wysłał jej sms o krótkiej treści; „Mogę podejść?” Veda sięgnęła po komórkę i odczytała wiadomość. Ich oczy się spotkały. Brunetka wystukała wiadomość. „Jasne że możesz. Dziękuje, że zapytałeś” „Drobiazg” padło w odpowiedzi wywołując na jej twarzy lekki uśmiech. „Chcesz pójść do klasy. Mamy hiszpański. Tak jest ciszej” „Jest, ale jest zamknięta” odpisała mu. „To da się załatwić” przyszła odpowiedź. Jordan napisał jeszcze; „zostań tu” Veda nie zamierzała się nigdzie ruszać. Klasa do hiszpańskiego znajdowała się naprzeciwko parapetu na którym siedziała. Uczniów przybywało więc dziewczyna nie zamierzała się ruszać ze swojego bezpiecznego miejsca. Brunet wrócił po kilku minutach z kluczem w dłoni. Wsunął breloczek na palec i pokazał go Vedzie. Zrozumiała go bez słów i zeskoczyła z parapetu. Oboje weszli do środka. Jordan odłożył kluczyk na stół Leti, a Veda ściągnęła słuchawki.
─ Lepiej? ─ padło pytanie z ust chłopaka, który sięgnął po butelkę z wodą i zaczął podlewać nieliczne kwiaty znajdujące się w pomieszczeniu.
─ Zdecydowanie, powiedziałeś Leti, że podlejesz jej kwiaty?
─ Powiedziałem że potrzebujesz ciszy ─ odpowiedział na to. ─ Dyrektor nie miał nic przeciwko.
─ Dyrektor mnie lubi ─ odpowiedziała na to siadając w swojej ławce. ─ To mój wujek ─ dodała po chwili nie będąc pewną czy podzieliła się to informacją z Jordanem. ─ Mama i on są przyrodnim rodzeństwem. ─ dodała wyciągając swój zeszyt do hiszpańskiego. Na okładce znajdowała się żaba czytająca książkę. ─ Sprawdzisz? ─ zapytała przesuwając zeszyt po ławce. Jordan odłożył na miejsce pustą butelkę i sięgnął po krzesło. Zamiast je przesunąć uniósł je i przeniósł. Veda uśmiechnęła się z wdzięcznością. Sięgnął po zeszyt przyjaciółki.
─ Ktoś tutaj ćwiczy ─ pochwalił ją. Uśmiechnęła się lekko. ─ Jest ok ─ oznajmił. Ona zaś pokiwała głową biorąc od niego zeszyt. Zapadła między nimi cisza. Brunetka popatrzyła na piórnik leżący na jej ławce. ─ O czym myślisz? ─ zapytał ją.
─ O Yonie ─ wyznała zgodnie z prawdą. ─ Spałam z nim ─ oznajmiła. Jordan wpatrywał się w nią z lekko rozszerzonymi oczyma. Palce zacisnął na oparciu krzesła. Miał ochotę wstać, pojechać do San Nicholas i skopać mu tyłek.
─ Przespałaś się z Yonem? ─ upewnił się powoli ważąc słowa. Nadał swojemu głosowi neutralny ton chociaż zdradzała go pulsująca na szyj żyła. Veda popatrzyła na niego dużymi ciemnymi oczyma.
─ Nie, spałam z nim ─ poprawiła go, a do Jordana dotarło, że sens słów był podobny ale oboje mieli zupełnie inne czynności na myśli. Rozluźnił palce. ─ Spałam z nim, w jego łóżku.
─ Zaraz, jak to spałaś u Yona? W jego domu? Ivan wie? ─ Veda uśmiechnęła się szeroko.
─ Tak w jego domu ─ potwierdziła. ─ A Ivan myśli, że spałam u Lidii ─ wyjaśniła. Cóż miało to sens. Ivan w życiu by nie pozwolił żeby Veda nocowała poza domem u chłopaka. Tak mogła zostać na noc u niego w domu, ale u Yona? Nigdy w życiu by się na to nie zgodził! ─ Widzisz nauczyłam się naginać rzeczywistość ─ z tego faktu była niezwykle zadowolona. Jordan niekoniecznie. On już sobie z Motes pogada! ─ Ogólnie miałam wczoraj pełen wrażeń dzień. Miło że pytasz.
─ A co się stało?
Gdy Veda zaczęła mówić nie mogła przestać. Opowiedziała mu ze szczegółami wczorajsze popołudnie. Zaczęła od nieudanego wypadu do kina, po przez „kokon Yon zakończony jej drzemką a także zrelacjonowała mu bitwę na poduszki z kieszonki na bluzce wyciągając dwa malutkie białe piórka przewiązane nitką. To co zaskoczyła chłopaka to że propozycja nocowania nie wyszła od piłkarza, ale jego matki. ─ Rozmawialiśmy na osobiste tematy ─ dodała ─ dziś rano obudziłam się na jego plecach. Jak miś koala.
─ Co?
─ Byłam do niego przytulona jak miś koala ─ wyjaśniła mu. ─ Jordan ─ zaczęła niepewnym tonem ─ pogadasz z nim?
─ Co? O czym?
─ O tym czy mnie lubi? ─ podło pytanie. Jordana Guzmana nie łatwo było czymś zaskoczyć. Vedzie udało się to idealnie.
─ Chcesz, żebym go zapytał czy cię lubi? ─ upewnił się na wpadek gdyby on coś źle zrozumiał. Pokiwała głową. ─ Veda ─ jęknął.
─ No co? ─ zapytała go. ─ Znacie się, tolerujecie się i zaczął się spotykać ze mną żeby ci dokuczyć więc zapytasz go grzecznie czy dalej spotyka się ze mną żeby zrobić ci na złość czy robi to bo mnie lubi ─ wyłuściła mu swój tok myślenia. ─ Chcę wiedzieć, musze wiedzieć czy to coś dla niego znaczyło?
─ Co znaczyło? ─ zmrużył podejrzliwie oczy. W rozmowie z Vedą trzeba było zachować czujność gdyż dziewczyna mówiła, rzevzy które dla niej były oczywiste, dla innych niekoniecznie.
─ Pocałunek.
─ Pocałował cię? ─ Veda zacisnęła usta w wąską kreskę i pokręciła przecząco. ─ Ty go pocałować? ─ pokiwała głową.
─ Przypadkiem ─ zapewniła go rumieniąc się chciałam dać mu causa w policzek, to on obrócił głowę i trafiłam na jego usta. Oddał ten pocałunek , a ja wiem, że chłopcy całują dziewczyny i nic to dla nich nie znaczy. On tak całuje dziewczyny i chcę wiedzieć czy to coś znaczyło czy też nie.
Jordan Guzman westchnął. Ostatnie o czym chciał dyskutować z Yonem to jego pocałunki z Vedą. Popatrzył w jej pełne nadziei oczy i skapitulował. I tak miał go wybadać o smsy które wymieniał z Vedą równie dobrze może mu przypomnieć, że jeśli złamie jej serce to on osobiście złamie mu kości.
─ Zapytam, ale nie oczekuj cudów
─ Dziękuje! ─ pisnęła i złożyła na jego policzku głośny pocałunek.


Felix Castellano skłamałby mówiąc, że nie jest zdenerwowany. Był. Cerano za pomocą radiowęzła wezwał go do siebie, a prośba dyrektora rozległa się we wszystkich klasach i na korytarzu. Leti skinęła mu lekko głową. Chłopak wstał i wyszedł. Do sekretariatu wszedł pewnie. Sekretarka łypnęła na niego i zacmokała z dezaprobatą.
─ Pan dyrektor na ciebie czeka ─ oznajmiła mu. Syn Anity i Sebastiana ruszył do pomieszczenia i lekko zapukał w otwarte drzwi.
─ Felix wejdź ─ zachęcił go gestem. ─ Siadaj ─ wskazał mu krzesło i zaczekał aż chłopak zajmie miejsce. ─ Pewnie zastanawiasz się dlaczego cię wezwałem ─ zapytał go dyrektor. Mężczyzna złożył dłonie w trójkąt. ─ Chcę cię o coś zapytać ─ zaczął po chwili ─ chodzi o szkolny sztandar.
─ Szkolny sztandar? ─ wyrwało się chłopakowi. ─ Szkoła ma jakiś sztandar? ─ zapytał go. Nie był wstanie sobie przypomnieć czy kiedykolwiek w ciągu niemal czterech lat nauki widział sztandar
─ Miała, ale zżarły go mole ─ wyjaśnił Cerano. ─ Poprzednia administracja nie dbała o niego więc zaprzyjaźniły się z nim mole ─ mężczyzna wzdrygnął się mimowolnie. ─ Sztandar zostanie nadany i poświęcony podczas obchodów stulecia szkoły ─ wyjaśnił. ─ Uroczystości potrwają trzy dni, ale o tym będziemy dyskutować później. ─ zapewnił go. ─ Zapytam wprost; chcesz być w poczcie sztandarowym?
─ Ja? ─ wykrztusił.
─ Tak ty, wyglądasz mi na silnego chłopaka, jesteś kapitanem szkolnej drużyny pływackiej, należysz do kółka dziennikarskiego ─ wyliczył jego zasługi ─ i masz wysoką średnią. ─ dorzucił. ─ Dziewczęta uważają, że jesteś przystojny.
─ Co proszę?
Cerano roześmiał się serdecznie rozbawiony reakcją chłopaka.
─ Kiraz, ma jakąś listę szkolnych przystojniaków ─ wyjaśnił. ─ Nieważne ─ machnął ─ to co ty na to? ─ zapytał.
─ Ja ─ wykrztusił. Spodziewał się, że Torres ochrzani go za rozjaśnienie włosów, on to zignorował i zaproponował mu bycie chorążym w poczcie sztandarowym. ─ a wie pan kto będzie mi towarzyszył?
─ Adora Garcia do Ozuna wytypowana przez pana Rochę i Maya de Bosque ─ wyjaśnił mu dyrektor. ─ Dziewczęta się zgodziły więc co ty na to?
─ A co na to grono pedagogiczne?
─ Ich zostaw mnie.
─ Zgoda
─ Świetnie ─ zgodził się z nim Cerano. ─ Jest jeszcze kwestia oprawy artystycznej, co prawda jako chorąży w poczcie sztandarowym będziesz miał własne obowiązki do wypełnienia, ale wierze, że pomożesz w przygotowaniach. Koordynatorką części artystycznej będzie pani Capaldi, Santiago z biblioteki oraz Medina ─ wyjaśnił. ─ A ty podobno masz talent artystyczny? ─ zapytał go ─ sztuka którą macie wystawić jest twojego autorstwa?
─ Scenariusz jest mój to prawda, ale za tym stoi o wiele więcej osób. O czym pan myśli?
─ Jeśli dam ci protokół z obrad samorządu gdzie przegłosowano wybór motta, projekt herbu i wybrano nową patronkę poradzisz sobie z napisaniem krótkiego scenariusza?
─ Bez problemu ─ zapewnił go chłopak. Cerano z biurka wyciągnął plik. ─ To oczywiście kopia oryginał będzie znajdował się w pamiątkowej gablocie która zostanie odsłonięta. Masz tutaj wszystko, datę i miejsce osoby dramatu ─ mrugnął do niego okiem. ─ Protokolantka była bardzo dokładna ─ dodał. ─ Pozwalam na interpretacje artystyczną, ale Felix ─ położył dłoń na tekście ─ nie przeginaj. Przymknę oko na twoją nową fryzurę, ale jeśli Minister Edukacji wyjedzie stąd niezadowolony wyciągnę konsekwencje. Rozumiesz?
─ Rozumiem.
─ I tutaj nie chodzi tylko i wyłącznie o mój stołek, ale ten człowiek może napsuć krwi nam wszystkich. Chcesz iść na studia? ─ zapytał go śmiertelnie poważnym tonem.
─ Tak.
─ To działaj z głową ─ poklepał tekst i przesunął go po biurku w stronę chłopaka.
─ Będę ─ zapewnił go chłopak. Cerano skinął głową. ─ Panie dyrektorze ─ zaczął ─ a może przedstawić to także w formie komiksu ─ jego umysł pracował na najwyższych obrotach. ─ Pamiątkowe wydanie gazetki szkolnej, historia ta ─ postukał palcem w tekst z obrad ─ w obrazach. Gui i Allegra świetnie rysują.
─ Dobry pomysł, przekaż ten pomysł jednej z pań które się tym zajmują, może uda się stworzyć większą wersję niż małe wydanie gazetki. Ustawione na sztalugach, przed wejściem do auli ─ zastanawiał się głośno. ─ Zapisz mi nazwiska osób które mają takie umiejętności ─ podał mu kartkę i długopis.
─ Proszę też pogadać z Ruby Valdez ─ ją również dopisał do listy. ─ Ruby umie kręcić filmy, może przeprowadzić wywiady z absolwentami, nauczycielami ─ wyjaśnił. Cerano pokiwał głową.
─ Dobrze , z nią również pomówię ─ zapewnił go. ─ Dziękuje Felixie.
Chłopak skinął głową pożegnał się zgarnął protokół z obrad i wyszedł.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 65, 66, 67
Strona 67 z 67

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin