|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:38:17 18-07-14 Temat postu: Nunca mire detrás |
|
|
To opowiadanie, to projekt wspólny - coś w stylu RPG ;)
Serdecznie zapraszamy do czytania i komentowania przygód naszych bohaterów - znajdziecie tu chyba wszystko: miłość, tajemnice, intrygi i grozę ;) A jeśli ktoś chciałby dołączyć do zabawy ze swoją postacią, to zapraszamy do wątku organizacyjnego.
Autorzy: BlackFalcon, Maggie, mina107, Eillen, CamilaDarien, Stokrotka*, Sobrev, Kenaya.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Amelia Cornado Duarte - video
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Greta Ortiz - video
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
1. [link widoczny dla zalogowanych]
Kiedy wiatr zawył złowrogo, a ze stalowoszarych chmur lunął rzęsisty deszcz, postawił kołnierz skórzanej kurtki, wsunął dłonie w kieszenie i przyspieszył kroku. Był już spóźniony, ale niespecjalnie spieszył się na umówione spotkanie i gdyby nie złamanie pogody, pewnie nadal niespiesznym krokiem spacerowałby po mieście, byle tylko go uniknąć.
Idąc główną ulicą minął sklepy, które pamiętał z dzieciństwa i cukiernie, do których, będąc nastolatkiem, zabierał coraz to nowe koleżanki. Miał wrażenie, że zupełnie nic się tu nie zmieniło, że tylko on był teraz zupełnie innym człowiekiem niż ten niespełna dwudziestoletni młody chłopak, który przed laty opuścił rodzinny dom z zaledwie jedną walizką, ale za to głową pełną marzeń i milionem planów na przyszłość. Gdy wyjeżdżał z miasta ponad dziesięć lat temu miał nadzieję, że jego życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Poprzysiągł sobie wówczas, że jego noga nie postanie w tym mieście, dopóki nie dowie się kto jest odpowiedzialny za śmierć ojca i nie znajdzie sposobu, by się na tym człowieku zemścić. Przewrotny los po raz kolejny zaśmiał mu się jednak w twarz, zmuszając do powrotu i stawienia czoła przeszłości w momencie, w którym w ogóle nie był na to przygotowany.
Przystanął przed starą kamienicą, gdzie mieściło się mieszkanie, w którym się wychował. Wyglądała tylko na odrobinę bardziej zniszczoną niż kiedy widział ją ostatnim razem, gdy przyjechał na pogrzeb matki, zupełnie incognito, bo przecież rodzina nie chciała go znać. A zwłaszcza jego młodsza siostra. To tu, w bramie, po raz ostatni z nią rozmawiał, choć „rozmawiał” to zbyt dużo powiedziane. Ona, okładając go pięściami, krzyczała przez łzy, że go nienawidzi i nie chce znać, a on stał zupełnie nieruchomo, przyjmując wszystko z pokorą. Uznał wtedy, że ma rację, że dla jej własnego dobra powinien trzymać się z dala od niej, a potem, odkrywając kolejne tajemnice ojca, tylko utwierdzał się w tym przekonaniu i nigdy przez te wszystkie długie lata nie posłał jej nawet życzeń na święta. Chciał, by wymazała z pamięci wszystkie tragiczne wydarzenia, ułożyła sobie życie i była po prostu szczęśliwa, a był przeświadczony o tym, że wszystkie pozytywne wspomnienia z jego udziałem, zostały skutecznie wyparte z jej umysłu przez złość, rozgoryczenie, żal i milion innych negatywnych uczuć, jakie do niego z bardzo różnych powodów żywiła.
Często o niej myślał i niejednokrotnie chwytał za telefon, by do niej zadzwonić, ale nigdy się na to nie odważył. Nie chciał swoją obecnością burzyć jej spokoju, który miał nadzieję, że udało jej się odnaleźć, dopóki któregoś dnia nie znalazł pod swoimi drzwiami tajemniczej koperty. Nie miała nadawcy ani adresata, a w środku były tylko zrobione z ukrycia zdjęcia młodej kobiety w codziennych sytuacjach. Bez trudu rozpoznał w niej swoją siostrę, co to tylko przyspieszyło jego decyzję o powrocie do Meksyku, z którą nosił się już od jakiegoś czasu. Zarezerwował bilet lotniczy i z dnia na dzień opuścił San Antonio, by znaleźć swoją siostrę, upewnić się, że nic jej nie grozi, a przy okazji spojrzeć w oczy człowiekowi odpowiedzialnemu za śmierć ojca.
Tęsknym wzrokiem zerknął na okna znajdujące się na drugim piętrze kamienicy, a przed oczami mignęła mu twarz matki, wychylającej się z okna, by zawołać go na kolację, a zaraz potem obraz całej rodziny przy świątecznym stole, które szybko ustąpiły miejsca wspomnieniom zapłakanej, roztrzęsionej matki, kiedy identyfikowali w kostnicy zmasakrowane ciało ojca.
Westchnął cicho i oczyściwszy umysł z natrętnych wspomnień, ruszył dalej. Te dziesięć lat jego życia, spędzonych poza ojczyzną, było materiałem na całkiem niezły film sensacyjny. Przez cały ten czas, zamiast spełniać swoje chłopięce marzenia, coraz bardziej – początkowo zupełnie nieświadomie – wkraczał w świat, który tak doskonale znał ojciec, a jego jedynym pragnieniem i celem w życiu powoli stawała się zemsta. Teraz był bliżej jej dokonania niż kiedykolwiek wcześniej, ale w tym momencie najważniejsze było odnalezienie siostry.
Dostrzegłszy po drugiej stronie ulicy migoczący słabym światłem neon „El Paraíso”, uśmiechnął się pod nosem. Przeczesał przydługie, ciemne włosy palcami i pewnym krokiem wszedł do środka. Jego wzrok od razu przykuły niemal półnagie kelnerki, lawirujące z gracją między stolikami i uśmiechające się prowokująco do klientów. Nie przyszedł tu szukać kobiety na noc, ale odwzajemnił uśmiech jednej z nich – szatynki o dużych piwnych oczach, która zdawała się w ogóle nie pasować do miejsca tego typu. Przecisnęła się między nim a stolikiem, szepcząc bezgłośne „przepraszam”, a on odprowadził ją wzrokiem i ruszył w stronę baru, rozglądając się po drodze uważnie, ale dyskretnie, jakby kogoś szukał. Mimo słabego światła, wśród gości lokalu dostrzegł kilka dobrze mu znanych twarzy ludzi ze środowiska, w którym obracał się od lat. Uśmiechnął się krzywo pod nosem i pokręcił głową z niedowierzaniem, uświadamiając sobie, że – tak jak jego ojciec – był jednym z nich, choć w przeciwieństwie do nich wszystkich nie miał tego komfortu, by wieść podwójne życie i udawać praworządnego obywatela. Wprawdzie wiele razy próbował się zmienić i zacząć wszystko od nowa, ale zawsze kończyło się to niepowodzeniem i dziś nie wiedział już czy to jest jeszcze w ogóle możliwe. Wiedział tylko, że zabrnął w tym wszystkim zbyt daleko, ale jeśli coś groziło jego siostrze, był pewien, że nie cofnie się przed niczym, by ją ochronić. Raz już ją zawiódł i nie mógł popełnić tego błędu po raz kolejny.
– Podwójną szkocką – rzucił do barmana, ciągle rozglądając się uważnie dookoła, a kiedy ten przesunął w jego stronę szklankę wypełnioną bursztynowym płynem, chwycił go za nadgarstek. – Powiedz szefowi, że El Vengador wrócił – wycedził konspiracyjnym szeptem, pochylając się nad ladą w stronę zdezorientowanego barmana, po czym wychylił zawartość szklanki jednym haustem i położywszy na blacie zapłatę z napiwkiem, ruszył do wyjścia.
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 22:33:15 31-03-16, w całości zmieniany 25 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:47:11 19-07-14 Temat postu: |
|
|
2. [link widoczny dla zalogowanych]
Burza zbliżała się coraz szybciej. Czarne chmury gromadziły się nad dachami domów małego miasteczka, grożąc zesłaniem na nieszczęsnych mieszkańców istnej Apokalipsy. Już teraz widać było, że tym razem nie będzie to zwyczajna ulewa połączona z piorunami, jakich wiele już przetrwała ta okolica. Tym razem niebo zamierzało pokazać swój prawdziwy gniew, jakby Thor postanowił wyładować całą swoją - gromadzoną przez millenia - złość akurat w tym miejscu.
Wysoki i ogromny - w porównaniu z innymi - budynek, znajdujący się na nieco oddalonym od pozostałych skupisk ludzkich wzgórzu, był równie ciemny, przynajmniej z zewnątrz. Tym, którzy go mijali, przypominał coś na kształt średniowiecznego zamku, dało się bowiem dojrzeć jedną, czy dwie strzeliste wieżyczki z tyłu domu. Pozostały dach był częściowo płaski, częściowo spadzisty, jakby architekt był szalony, lub nie mógł się zdecydować, co tak właściwe chce zbudować. Jakimś jednak cudem budowla była funkcjonalna i wbrew temu, co można by oczekiwać po panującym w jej oknach mroku - zamieszkała. Przez jednego, jedynego człowieka, o którym dało się powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że był sympatyczny i lubiany przez sąsiadów.
Cosme Zuluaga rzadko opuszczał swoje schronienie, toteż informacje, jakie o nim posiadano, były albo oparte na tych nielicznych obserwacjach, przeprowadzonych, gdy pojawiał się w miasteczku, albo po prostu były wyssane z palca. Jego tajemniczość i życie w odosobnieniu spowodowały, iż nadano mu przydomek "El Loco". I być może było w tym ziarnko prawdy, bo Zuluaga nie sprawiał wrażenia zdrowego na umyśle. Owszem, umiał mówić, porozumiewał się, jeżeli było trzeba, a jego słowa, zwroty, jakich używał, miały sens; wzrok zaś był skupiony na rozmówcy, lub obiekcie, który w danym momencie przyciągnął uwagę Cosme. Jednakże pewne jego reakcje, czy też to, że nigdy nikomu nie pozwalał nawet zbliżyć się do swojej rezydencji - ogrodzonej solidnym ogrodzeniem - zapewne pod napięciem, nikomu nie przyszło do głowy tego sprawdzać - były doskonałym dowodem na to, że albo jest przestępcą, albo szaleńcem. Słowo "ekscentryk" nie do końca oddawałoby sprawiedliwość osobowości Zuluagi.
"El Loco" zdawał się nie przejmować tym, co sądzą o nim mieszkańcy miasteczka, co więcej, podobało mu się to. Dzięki atmosferze, jaka wytworzyła się wokół jego postaci, nikt nie zapuszczał się bliżej, niż kilkaset metrów od jego posiadłości. Pogoda taka, jak dziś, tylko ulatwiała spędzenie reszty dnia w całkowitej samotności.
Cosme, ubrany jak zwykle w swoją ciemnoniebieską marynarkę, białą koszulę poprzedzielaną paskami w tym samym kolorze, co marynarka właśnie i w spodnie podobnej barwy, zasiadł wygodnie w swoim starodawnym fotelu. Poprawił znajdujący się na szyi i przypominający nieco chustkę szalik - oczywiście identycznej barwy, co cała reszta jego stroju. Nalał sobie pół kieliszka czerwonego, słodkiego wina, którego butelka stała na stoliku obok fotela. Wszystkie meble, jakie posiadał, kojarzyły się nieco z tymi, jakie można znaleźć w muzeum, część z nich była nawet przykurzona i smętnie czekała, aż Zuluaga się nad nimi zlituje i użyje środka czyszczącego.
Ale nie dziś. I zapewne nie jutro. Za to tym, co mogło liczyć na zainteresowanie Cosme o każdej porze dnia i nocy, był maleńki przedmiot, jaki "El Loco" właśnie wziął do ręki i wpatrywał się weń przez dłuższą chwilę, w milczeniu popijając alkohol. Na jego twarzy nie odbijały się żadne uczucia...poza jednym, krótkim jak życie dorosłej jętki jędnodniówki, skurczem, jaki pojawił się w kącikach oczu mężczyzny, by za moment zniknąć.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 10:46:55 20-07-14, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:50:27 19-07-14 Temat postu: |
|
|
3. [link widoczny dla zalogowanych]
- Mariana! Mariana! Mówiłem, że płyty, które zwracają klienci mają być poukładane alfabetycznie! Przestań bujać w obłokach i skup się na pracy!
Dziewczyna ocknęła się z letargu i spojrzała na kierownika, który z wściekłą miną i zmrużonymi brwiami przypatrywał jej się z dołu (był o głowę niższy). Nawet nie próbowała wyprowadzić go z błędu i powiedzieć, że jej imię to Ariana, a nie "Mariana", bo już dawno zdążyła się do tego przyzwyczaić. Czasami zaczynała myśleć, że rzeczywiście ma tak na imię.
Łysy facet około czterdziestki z twarzą koloru dojrzałej wiśni i brzuchem, który mógłby zawstydzić niejednego piwosza wpatrzył się dzikim wzrokiem w swoją pracownicę, więc pospieszyła z wyjaśnieniem:
- Nie. Kazał pan je ułożyć tematycznie, żeby później było je łatwiej porozkładać na regałach.
Kierownik podrapał się po głowie, ale coś w głosie dziewczyny musiało sprawić, że przyznał jej rację, bo mruknął coś pod nosem i udał się na drugą już tego dnia "przerwę na śniadanie".
Ariana westchnęła i powróciła do poprzedniej czynności, a mianowicie do obserwowania klientów, którzy z uwagą przeszukiwali półki zastawione setkami filmów. Niektórzy pytali o radę pracowników wypożyczalni, inni zdawali się na swój własny gust filmowy, a jeszcze inni wybierali na chybił trafił i sprawiali wrażenie, jakby nie bardzo chcieli się tutaj znaleźć. Ostatnia grupa składała się głównie z młodych mężczyzn, zapewne wybierających film na piątkowy wieczór dla swojej ukochanej. Sądząc po ich minach, zamiast oglądania filmów woleliby spędzić ten czas bardziej "aktywnie".
Dziewczyna nie lubiła swojej pracy. Niskie zarobki, nienormowane godziny pracy i opryskliwy szef, który nie szczędził okazji, by powrzeszczeć na swoich pracowników - wszystko to sprawiało, że panna Santiago straciła zapał, z jakim kiedyś wchodziła w dorosłe życie. Jednak kiedy tylko jakiś zbłąkany klient pytał ją o radę odnośnie wyboru odpowiedniego filmu na wieczór z przyjaciółmi, ożywiała się i mogła gadać na ten temat godzinami. Była naprawdę obeznana w temacie. Musiała być, skoro chciał zostać zawodową scenarzystką. Ale widocznie to nie wystarczyło, by rzucić dotychczasowe życie i zacząć nowe, to wymarzone, z dala od San Antonio i wypożyczalni, która, choć kiedyś była namiastką jej "amerykańskiego snu", teraz stała się najbardziej przygnębiającym miejscem pod słońcem, bo nieustannie przypominała jej o niespełnionych marzeniach.
Praca była jednak dobrym miejscem do obserwacji. Nigdy nie była zbyt pewna w kontaktach międzyludzkich, a co za tym idzie - nie umiała rozszyfrować innych. Dzięki wypożyczalni nauczyła się trafnie odczytywać pewne sygnały, a po filmach, które wypożyczali klienci, była w stanie rozpoznać ich charakter. Przekonała się o tym, prowadząc konwersacje z wieloma stałymi bywalcami. Gdyby nie ten fakt i to, że desperacko potrzebowała pracy, już dawno rzuciłaby to wszystko w cholerę.
Kiedy skończyła zmianę, odetchnęła z ulgą i popędziła czym prędzej do swojego starego volkswagena. Auto nie było w dobrym stanie kiedy kupowała je pięć lat temu, ale teraz przypominało prawdziwy wrak. Czerwony lakier pozłaził w wielu miejscach, nie mówiąc już o kilku rysach, które szpeciły "jej cudeńko". Drzwi od strony kierowcy zacinały się i Ariana często musiała nieźle się nagimnastykować, żeby w ogóle móc do niego wsiąść. Tak było i tym razem, ale w końcu udało jej się odjechać z piskiem opon spod wypożyczalni.
Z bijącym sercem zaparkowała auto w ponurej latynoskiej dzielnicy, gdzie od kilku lat wynajmowała małą kawalerkę. Okolica pozostawiała wiele do życzenia, ale czynsz był niski, więc nie miała na co narzekać. Wparowała do mieszkania jak burza i rzuciła się do telefonu, by odsłuchać wiadomości z automatycznej sekretarki. Czekała na to przez cały tydzień. Może dziś, może już zaraz...
- Z przykrością informujemy, iż musimy odrzucić maszynopis pani książki. Mamy zbyt dużą ilość materiału i nie szukamy nowych dzieł do publikacji. Nie przewidujemy również podpisywania żadnych kontraktów w najbliższym czasie, dlatego sugerujemy spróbować w innym wydawnictwie...
Ariana jęknęła i rzuciła się na łóżko twarzą do poduszki. Krzyknęła, ale pierze skutecznie stłumiło ten dźwięk rozpaczy.
Zawsze to samo: wielotygodniowy niepokój, chwilowa ulga wywołana telefonem z wydawnictwa, a potem rozczarowanie. Zaczynała się zastanawiać: czy w ogóle jest sens próbować?
Ze zwieszoną głową powlokła się do biurka i włączyła komputer. Planowała sprawdzić pocztę i przeczytać informacje o kolejnych odmowach, skoro już i tak miała parszywy humor. Nie było jednak żadnej wiadomości.
Ariana westchnęła z bezsilności i włączyła chat, na którym ostatnimi czasy rozmawiała z pewną dziewczyną z Meksyku. Poznała ją przez Internet, ale czuła, jakby były sobie dużo bliższe. Laura zwierzała jej się i opowiadała o trudnym dzieciństwie, a także o problemach z bratem. Panna Santiago przyłapywała się na tym, iż coraz częściej rozmyśla nad napisaniem książki o jej życiu. Chciała zgłębić jej historię od podszewki, poznać ją osobiście i zrozumieć. Nie chciała być jednak tą, która otwiera szafę, w której rodzina od dawna ukrywa trupa. Nie chciała rozdrapywać starych ran.
Jedno było pewne: jeśli chciała, aby jej życie wreszcie nabrało jakiegoś sensu, jeśli wreszcie chciała opisać historię, która zwróciłaby uwagę wydawców i która, być może, zaprowadzi ją do samego Hollywood musiała podjąć ryzyko. Inaczej nie było mowy o tym, żeby kiedykolwiek wyrwała się z San Antonio.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:53:29 19-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
mina107 Prokonsul
Dołączył: 29 Kwi 2012 Posty: 3548 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wa-wa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:43:43 19-07-14 Temat postu: |
|
|
4. [link widoczny dla zalogowanych]
"Vuelvo a respirar profundo
Y que se entere el mundo
Que no importa nada más." *
Krople deszczu biły o szyby, gdy jadąc zdezelowanym busem opuszczała rodzinną miejscowość. Ostatnie znajome widoki ukryte były za zasłoną z mgły. Sklepy, szkoła, domy przyjaciół, park, w którym najpierw bawiła się na placu zabaw, a później całowała z kolegami ze szkoły, ukochana biblioteka, opuszczony dom na obrzeżach, do którego uciekała po kolejnej kłótni z matką. Wspomnienia z dzieciństwa - radosne wypady z przyjaciółmi, kąpiele w fontannie, zachody słońca nad pobliskim jeziorem, nocne śpiewy przy ognisku, ale i te smutne - śmierć babci, kłótnie z matką, złamane serca. Wszystko to powoli stawało się przeszłością, do której Amelia za sprawą matki nigdy nie chciała i nie mogła powrócić...
Rozwiewając kłębiące się w jej głowie obawy, rozejrzała się po autobusie. Oprócz niej na tyłach chrapał głośno sędziwy jegomość, a jego puchata małżonka z pasją dziergała na drutach, z przodu siedział szesnastolatek grający na konsoli, a gburowaty kierowca podśpiewywał wraz z uroczo zawodzącą piosenkarką. Widząc, że z nikim nie nawiąże bliższego kontaktu, kobieta po raz setny pogrążyła się w tych samych wspomnieniach.
Dwa tygodnie wcześniej
- Amelio, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - usłyszała z jego ust pytanie.
Nie spodziewała się tego, byli, co prawda, parą od trzech lat. Ale czy można mówić o parze w kontekście dwóch osób, które nigdy nie spędziły więcej niż pięciu minut sam na sam, podczas gdy ich rodzice siedzieli za ścianą? Dla jej matki i ciotki nie było to jednak problemem. Ba! Jak widać były pewne jej odpowiedzi. - Inaczej Daniel nie klękałby teraz przede mną cały mokry, podczas gdy wszyscy czekają na moją twierdzącą odpowiedź. Ale ja tak nie mogę - pomyślała ze zgrozą. Zanim zareagowała powiodła wzrokiem po uśmiechniętej i spokojnej twarzy ojca, który zaakceptowałby każdą decyzję księżniczki, gdyby tylko przez trzydzieści lat małżeństwa nie uzależnił się tak od swojej energicznej i sporo młodszej żony, spojrzała na zaciśnięte w kreskę usta matki, mając świadomość, że po raz kolejny w ciągu ostatnich dwudziestu trzech lat zawiodła ją, zawiesiła wzrok na przerażonych twarzach rodziny Brandonów. Miała wrażenie, że zarówno Ci bliżej jak i Ci dalej spokrewnieni solidaryzują się z postawionym w niekomfortowej sytuacji krewnym.
- Przepraszam Danielu, ale... - zawiesiła głos czując złowrogie spojrzenie matki - nie. Nie mogę. Wybacz - wyszeptała, po czym wybiegła z sali.
Dziś myśląc o tych wydarzeniach nie miała pojęcia jak to się stało, że trafiła do obskurnego baru i spędziła tam pół nocy pijąc na zmianę tequilę i brandy dopóki nad ranem nie znalazł jej brat i nie zaniósł do domu. Z następnego dnia zapamiętała tylko ostre krzyki matki, Césara, który próbował wstawić się za młodszą siostrą i wizytę niedoszłej teściowej. Kolejne dwa tygodnie spędziła we własnym pokoju, oficjalnie za karę. Nieoficjalnie był to jednak doskonały czas na zaplanowanie ucieczki...
*Fragment piosenki "Vuelvo a verte" - Malu i Pablo Alborana, którą pozwoliłam sobie pożyczyć jako temat Amelii. |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:28:56 20-07-14 Temat postu: |
|
|
5. CHRISTIAN
Leżał na starej kanapie z dłońmi założonymi za głowę i tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit, z którego wielkimi płatami odpadał tynk. Mieszkanie, w którym się zatrzymał, pozostawiało wiele do życzenia, ale przez te wszystkie lata przyzwyczaił się do życia w spartańskich warunkach, choć w porównaniu z kawalerką, jaką wynajmował w San Antonio, ta była gorsza niż najgorszy slums. Najważniejsze jednak w tej chwili było nie rzucać się zbytnio w oczy, tylko obserwować i zbierać informacje, a do tego to mieszkanie nadawało się świetnie. Poza tym, nikt w takiej norze nie szukałby pieniędzy ani wartościowych rzeczy, których trochę miał przy sobie – na czarną godzinę.
Podniósł się do pozycji siedzącej i chwycił jedno ze zdjęć, które leżały na małym stoliku. Musiał przyznać, że jego siostra wyrosła na naprawdę piękną kobietę. Pamiętał ją jako zbuntowaną nastolatkę, w zbyt ciemnym makijażu i dziwnych ubraniach, najczęściej wyciągniętych swetrach i ciężkich butach. Potem, po śmierci ojca zmieniła wizerunek na nieco mniej mroczny, a teraz wydawało się, że zerwała z nim całkowicie, jakby w ten sposób, grubą ścianą starała się odgrodzić od bolesnej przeszłości.
Nagle coś mu zaświtało w głowie. Zmarszczył czoło i rozłożył pozostałe zdjęcia, szukając jednego. Kiedy je znalazł, przyjrzał się mu uważnie, a ściślej rzecz biorąc mężczyźnie, który towarzyszył na nim Laurze. Facet na prawym ramieniu miał wytatuowanego średniowiecznego rycerza, z mieczem uniesionym wysoko nad głowę i tarczą, na której widniał emblemat czerwonego, równoramiennego krzyża, a to mogło oznaczać tylko jedno. Mężczyzna należał do kartelu narkotykowego Los Caballeros Templarios, który pozostawał w sojuszu z największym i najgroźniejszym obecnie kartelem w Meksyku – Sinaloa.
– Szlag! – warknął, uderzając pięścią w stolik, po czym wstał i przeczesując nerwowo włosy palcami, zaczął przechadzać się po pokoju. Od jakiegoś czasu wiedział, że ojciec był zamieszany w handel narkotykami, ale nigdy nie sądził, że miał jakiekolwiek powiązania z którymś z karteli. Wolał nie myśleć, co mogłoby się stać z Laurą, gdyby wpadła w ich ręce. Usiłował wmówić sobie, że to tylko jakiś dziwny zbieg okoliczności, że templariusz na ramieniu może absolutnie nic nie znaczyć, albo być wyłącznie wyrazem fascynacji średniowiecznym zakonem rycerskim.
Chwycił swoją kurtkę i wybiegł z mieszkania. W mgnieniu oka znalazł się pod kamienicą, w której się wychował. Włamywanie się do mieszkania, w którym spędził dzieciństwo nie było może najrozsądniejszym pomysłem, ale tylko tam mógł znaleźć, jeśli nawet nie odpowiedzi na dręczące go pytania, to przynajmniej jakieś wskazówki.
Wbiegł na drugie piętro i przystanął pod właściwymi drzwiami, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów, ale jego uszu dobiegła tylko cisza. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki swój „przybornik”, ale nim wyjął właściwe narzędzie, nacisnął klamkę. Było otwarte, więc pchnął ostrożnie drzwi i wszedł do środka. Mieszkanie wyglądało na opuszczone od co najmniej kilku miesięcy, więc ze spokojem skierował się do pokoju, który kiedyś był sypialnią rodziców. Jeszcze będąc małym chłopcem, przypadkiem znalazł tam kiedyś schowek w podłodze pod łóżkiem. Pomyślał, że jeśli ojciec był na tyle głupi, by chować cokolwiek w domu, to tylko tu.
Rozejrzał się po pokoju, przyświecając sobie lekko telefonem komórkowym i usiłując przypomnieć w którym miejscu stało łóżko. Kiedy doszedł do wniosku, że na miejscu łóżka stoi duża, stara komoda, przesunął ją ostrożnie, wyciągnął z kieszeni scyzoryk i przeciął linoleum. Oderwał wykładzinę i odszukał ruchomą deskę.
Uśmiechnął się do siebie, kiedy we wnęce w podłodze znalazł drewnianą skrzynkę. Wyciągnął ją ostrożnie, zakrył schowek i przesunął komodę na miejsce. Wyszedł cicho z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
– A pan do kogo? – usłyszał za sobą skrzeczący głos jakiejś upiornej staruszki i serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Odwrócił się przodem do niej i uśmiechnął najbardziej przymilnie jak tylko potrafił. – Co pan tu robi w środku nocy? – spytała, podsuwając mu świeczkę niemal pod sam nos i przyglądając się podejrzliwie.
– Szukam Laury – odparł zgodnie z prawdą. – Mieszkała tu kiedyś.
– Laura Suarez? – spytała staruszka, a wyraz jej twarzy nieco złagodniał. Christian skinął twierdząco głową. – Laura wyprowadziła się stąd niedługo po śmierci matki. Poznała kogoś, chyba. Zresztą, wie pan, nic jej tu nie trzymało. Jej brat wyjechał za granicę by zarabiać na utrzymanie rodziny, kiedy biedny Andres został zamordowany, ale ani Laurita ani jej matka nie zobaczyły ani pieniędzy, ani tego gamonia. Wyrodny syn, tyle panu powiem! Nie było go nawet na pogrzebie matki! Mam nadzieję, że będzie się za to smażył w piekle!
– Dobrze – przerwał jej Christian, nie mając ochoty słuchać wyrzutów pod swoim adresem. – Ale co z Laurą? Gdzie mogę ją znaleźć.
Staruszka wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia, dziecko. Kręcił się tu jakiś chłystek. Wcale nie lepszy niż jej brat – dorzuciła złośliwie, najwyraźniej nie mogąc przeboleć zachowania młodego Suareza. – Któregoś dnia po prostu zabrała swoje rzeczy i już jej nie było. Nie zostawiła nowego adresu. A właściwie dlaczego jej szukasz? – zagadnęła staruszka, ponownie podejrzliwie przyglądając się Christianowi.
– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła – pożegnał się szybko i opuścił kamienicę, zupełnie ignorując dociekliwe pytania staruszki, która przez chwilę jeszcze krzyczała coś za nim. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:03:19 21-07-14 Temat postu: |
|
|
6. COSME
Dwie godziny. Tyle zajęło Cosme wpatrywanie się bez ruchu w to, co trzymał w dłoni. Ten przedmiot był chyba jedynym łączącym go z przeszłością, jaki zachował. Cała reszta została zniszczona, lub głęboko zakopana...w jego sercu. Nie chciał pamiętać - Boże, jak strasznie nie chciał! – tego, co się stało, ale jakaś jego część pragnęła zachować wyblakłe wspomnienia...i zadręczać się nimi, dzień po dniu.
Bywały momenty, chwile, gdy palce zaciskały mu się ciasno, coraz ciaśniej, prawie miażdżąc nieszczęsną rzecz – dokładnie tak samo, jak ktoś kiedyś zmiażdżył serce Cosme. Zuluaga nigdy jednak nie zdobył się na to, aby zniszczyć ją całkowicie.
Wstał i po raz pierwszy uczynił coś zupełnie odmiennego od tego, co robił zawsze, gdy miał dosyć wbijania sobie samemu noża w duszę. Zamiast odłożyć niewielką fotografię na miejsce, zabrał ją ze sobą do innego pomieszczenia i delikatnie postawił na stojącym w kącie pokoju instrumencie. Fortepian był oczywiście czarny, a wszechobecny mrok jeszcze bardziej pogłębiał ten kolor. Cosme zasiadł na krzesełku i położył długie, smukłe palce na klawiszach. Wiedział, co zagra. Tą samą piosenkę, która utkwiła mu w umyśle na wieki. Nie zapomni jej nigdy, tak samo jak oblicza tej, która patrzyła na niego ze zdjęcia.
Ciche dźwięki fortepianu niosły się po pokoju, przepełnione smutkiem i tęsknotą. Cały dom zastygł, jakby słuchając tej melodii. W budynku nigdy nie było głośno, ale kiedy Cosme zaczynał grać, nawet kurz zapominał opaść i zawisał nad podłogą, poruszony emocjami zawartymi w muzyce.
Dotarł do refrenu, odetchnął kilka razy, jakby musiał się przygotować do tego, co miał zamiar zaraz zrobić i zaśpiewał pierwszą linijkę. Nie miał pojęcia, czym różnił się ten dzień od innych, ale odczuwał dziwną potrzebę podzielenia się z kimś tym, co czuł w tamtej chwili. A ponieważ wokoło nie było nikogo – nigdy nie było – śpiewał dalej, mając za słuchaczy jedynie ściany własnego domostwa.
Ostatni wers piosenki był najgorszy. Sprawiał najwięcej bólu. To przez niego palec ześlizgnął mu się z klawisza i końcowy akord zabrzmiał fałszywie, nieczysto.
- Nigdy więcej. Nie zaufam...- szepnął sam do siebie Zuluaga i wrócił do poprzedniego pokoju, nalać sobie więcej wina.
Znowu wszystko było tak, jak zawsze. Tylko ręce drżały mu nieco bardziej... |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:45:32 22-07-14 Temat postu: |
|
|
7. ARIANA
Co ją podkusiło? Sama nie wiedziała. W jednej chwili siedziała w swojej obskurnej kawalerce w San Antonio, a w następnej pędziła już autostradą do Meksyku. Zwolniła się z pracy i zdecydowała się zacząć wszystko od początku, z dala od miejsca, które unieszczęśliwiało ją przez tyle lat.
Nie miała czasu pożegnać się ze znajomymi (których miała niewielu, jako że była raczej samotniczką), a rodzice musieli zadowolić się wiadomością zostawioną na automatycznej sekretarce. Miała nadzieję, że nie dostaną zawału na wieść o tym, że ich jedyna córeczka, oczko w głowie wyjeżdża z kraju z zaledwie pięćdziesięcioma dolarami w kieszeni, bez perspektyw, bez dalszych planów. Na pewno pomyślą sobie, że ucieka przed wymiarem sprawiedliwości. Musiała przyznać, że to, co teraz robiła było zupełnie do niej niepodobne.
Silnik jej starego volkswagena zawodził niemiłosiernie i nie mogła już tego dłużej słuchać. Włączyła radio na cały głos, żeby jakoś umilić sobie podróż, ale chwytliwy kawałek Pharrella Williamsa zdawał się szydzić z jej sytuacji. Na razie nie była "happy", choć odczuła coś dziwnego, przekraczając granice. Czyżby to była wolność?
Nie, to tylko jej samochód zaczął szarpać, następnie zwolnił i całkowicie się zatrzymał na drodze pośrodku jakiegoś pustkowia.
- Niech to szlag! - wrzasnęła, wysiadając, żeby obejrzeć szkody. - Nie, nie, nie! Proszę, tylko nie to!
Jej cudeńko, pierwszy wóz, który kupiła za ciężko zarobione pieniądze, w końcu się poddał. Nie wytrzymał tej niekończącej się wycieczki po marzenia. W jednej chwili Arianie zachciało się płakać. Zazwyczaj robiła to tylko, oglądając swoje ulubione komedie romantyczne, ale nie w takich sytuacjach.
Krótkie oględziny samochodu wystarczyły jej, by stwierdzić, że dalej nie pojedzie. W głowie wciąż rozbrzmiewał jej kawałek Pharrella i jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. Szybko jednak otrząsnęła się słysząc ryk silnika. A więc jednak ruszy! Podniosła się z ziemi, na której od dobrych kilku minut wylewała łzy na środku drogi i spojrzała na volkswagena jakby oczekiwała, że zaraz ożyje niczym jeden z Autobotów w filmie "Transformers". Nic takiego nie miało jednak miejsca, a silnik, który usłyszała zdecydowanie nie brzmiał znajomo.
Jechał w jej stronę mężczyzna na motorze. Czarne włosy rozwiał mu wiatr i Ariana przez chwilę poczuła dziwną ochotę, by złapać za nożyczki i przyciąć mu zbyt długą czuprynę, która opadała mu na oczy. Miał na sobie krótkie spodenki i T-shirt, co pozwoliło jej myśleć, że jest nienormalny. Nie miał kasku, co tylko dopełniało tego wizerunku.
- Problem z autem? - zapytał jak gdyby nigdy nic, zatrzymując motor po drugiej stronie drogi i podchodząc bliżej, by przyjrzeć się volkswagenowi. - Mogę? - zapytał, a ona lekko zszokowana, pozwoliła mu nachylić się nad zepsutym silnikiem.
Po kilku minutach mężczyzna stwierdził, że nic nie da się zrobić i jeśli Ariana chce, może podwieźć ją do miasteczka, skąd zadzwoni po pomoc drogową.
- Wolałabym zadzwonić stąd. Nie masz przypadkiem komórki? - zapytała, spuszczając wzrok w obawie, że jej pytanie zostanie uznane za głupie.
Domyślił się, że boi się gdzieś jechać z nieznajomym, w dodatku dziwacznie ubranym jak na motocyklistę.
- Tutaj nie ma zasięgu. Jesteśmy pośrodku niczego. - Uśmiechnął się łobuzersko, a widząc, że jej nie przekonał, dodał: - Najbliższe miasteczko jest kawał drogi stąd. Nazywa się Valle de Sombras. Tam otrzymasz pomoc.
Valle de Sombras? A więc zbliżała się do upragnionego celu. Tam znajdzie Laurę i zatrzyma się u niej, a potem wymyśli, co zrobić dalej. Nie namyślając się dłużej zabrała swój skromny bagaż i wcisnęła się na motor za nieznajomym. Miała szczerą nadzieję, że nie okaże się on jakimś gwałcicielem albo seryjnym mordercą.
W miarę jak zbliżali się do miasta, Ariana rozglądała się po okolicy i musiała przyznać, że jak na "Dolinę Cieni", miasto z daleka prezentowało się zjawiskowo. Z wyjątkiem domu na wzgórzu. Przypominał on średniowieczny zamek i na jego widok ciarki przeszły jej po plecach, a dostała jeszcze większych dreszczy, kiedy nieznajomy zatrzymał się przed mrocznie wyglądającym pałacem i kazał jej zsiąść z motoru.
- Niestety tu muszę cię zostawić. Nie jadę do centrum miasteczka, jestem tu tylko przejazdem. Mam nadzieję, że dasz sobie radę.
Do jej uszu ponownie dobiegł ryk silnika, a następnie sylwetka mężczyzny znikła jej z oczu.
- Pięknie... Po prostu wspaniale! - mruknęła do siebie, z bezsilności kopiąc kępkę trawy i ruszyła w stronę ponurego zamczyska.
Bała się zapukać do drzwi, bała się tego domu, jakby żywcem wyjętego z filmu grozy, a jeszcze bardziej tego, kto w nim mieszkał. A może stał tu od dawna opuszczony? Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Potrzebowała schronienia, o czym przypomniały jej czarne chmury wiszące nad miasteczkiem i zwiastujące ulewę.
Żałowała, że musi to zrobić, ale nie miała wyboru. Jednego była pewna, pierwszy dzień wolności wcale nie był tak wesoły jak piosenka Pharrella. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:22:55 22-07-14 Temat postu: |
|
|
8. [link widoczny dla zalogowanych]
Siedziała na zimnej posadzce w kącie w piwnicy, czując na policzkach powiew wiatru, wkradającego się ukradkiem niczym złodziej do ciemnego pomieszczenia przez niewielki lufcik małego okienka. Była noc. Co kilka sekund do jej uszu dochodziły przeraźliwe dźwięki wycia i szczekania wygłodniałych psów z pobliskich, opustoszałych sąsiedztw. Nie chciała skończyć jako ostatni posiłek dla tych bestii. Nagle słysząc oddalony stukot męskich butów, uświadomiła sobie, że zbliża się jej koniec, o który teraz wręcz błagała. Miała dość tortur, które ten obleśny staruch z zachrypniętym głosem serwował jej co dziennie o tej samej porze. Pewnie właśnie wybiła owa godzina, już dawno straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, czy siedzi tutaj całą dobę, tydzień, miesiąc, czy może rok. Przestała liczyć, kiedy po raz pierwszy zobaczyła swoją krew na podłodze. W końcu nie wytrzymała. Włożyła słuchawki do uszu i włączyła swój odtwarzacz mp3, by nie słyszeć jego zbliżających się kroków. Nie zagłuszyła jednak głosu w duszy, który mówił do niej szeptem jedno, proste słowo: „uciekaj”. Nie zamierzała. Przeszłość i tak by ją dopadła. Prędzej czy później! Przymknęła lekko powieki, żeby nie widzieć jego złowrogiego wyrazu twarzy. Przestała się bać śmierci. Dziś nie można już było odczytać żadnych emocji z jej niegdyś pięknej, zadbanej buźki, teraz zmasakrowanej i posiniaczonej. Bił ją, ale już nie bolało. Właściwie zastanawiała się, czy jeszcze żyje… Poczuła silny uścisk na swoim ramieniu, a potem brutalne szarpnięcie w górę. Nie miała jednak już sił na dalszą walkę, choć chęć ucieczki z tego piekła także siedziała gdzieś głęboko w niej, odkąd tylko sięgała pamięcią. Nadszedł czas, by otworzyć oczy i po raz ostatni ujrzeć twarz swojego oprawcy...
Cała mokra zerwała się z łóżka niczym piorun, krzycząc w niebogłosy. Nawet za oknem szalała potężna wichura na przemian z burzą. Udręczona sennymi koszmarami i przestraszona jak mały, bezbronny piesek, schowała się w szafie i skuliła w kłębek. W dzieciństwie często to robiła, kiedy działa jej się krzywda, a teraz już tylko z przyzwyczajenia i strachu, że przeszłość kiedyś powróci. Każdej nocy jej obawy były coraz silniejsze, a koszmar w kółko i w kółko ten sam, powtarzany aż do znudzenia. Znała już go na pamięć i zawsze budziła się w tym samym momencie, jakby jej podświadomość nie chciała, by kobieta zobaczyła twarz swojego prześladowcy. Może to i lepiej? Zresztą te złe sny dręczyły ją już od bardzo dawna. Jeszcze przed śmiercią swojego męża zmagała się z tym problemem. Zaczęła nawet regularnie chodzić do psychologa, mając nadzieję, że to coś pomoże, ale gdy rezultatów ciągle nie było widać, przerwała terapię. Bardzo kochała Dimitria. Do tej pory nie może pogodzić się z jego odejściem. Jego przejście na drugą stronę nie należało do tych łagodniejszych. Podróżował samochodem w interesach do Nowego Jorku i pech chciał, że tir zajechał mu drogę. Dwa trupy na miejscu. Kiedy policja wraz z karetką dotarły na miejsce wypadku, nie było już kogo zbierać. Nadia nie potrafiła się pozbierać po tej tragedii. Bezpowrotnie odcięła się od przyjaciół z bidula i pozostałych znajomych. Stanęła na nogi dopiero w połowie kwietnia. Przełomem okazał się upadek jej wydawnictwa. Chciała bowiem ocalić długoletnie, ciężkie lata pracy, które kosztowały ją wiele wysiłku, a także serca. Kochała swoją pracę. Wiedziała, że Dimitrio zawsze będzie ją wspierał. Nawet TAM WYSOKO. To dorobek całego jej życia, a przed wszystkim piękne wspomnienia u boku ukochanego mężczyzny. Dla niego postanowiła ratować firmę, ich wspólne marzenie. Na pewno byłby z niej dumny, gdyż udało jej się to po zaledwie trzech miesiącach. Po pogrzebie i ponad półrocznej żałobie, wyjechała do Meksyku, by zacząć nowe życie. Do stolicy przeniosła też siedzibę wydawnictwa, bo tak było jej wygodniej, niż zaglądać tam tylko co jakiś czas, przejeżdżając przy tym setki kilometrów. Wraz ze swoim wyjazdem przeszła metamorfozę w silną kobietę, która niczego się nie boi. Taka była wersja oficjalna, dla innych. A dla niej samej, nieoficjalnie, gdy zapadł zmrok, ciągle była tą samą przestraszoną istotą, która jako małe dziecko przeżyła piekło... |
|
Powrót do góry |
|
|
mina107 Prokonsul
Dołączył: 29 Kwi 2012 Posty: 3548 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wa-wa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:05:19 23-07-14 Temat postu: |
|
|
9. AMELIA
Po wielu godzinach jazdy Amelia przebudziła się. Widok, który ujrzała za oknem sprawił, że dech zaparło jej w piersiach. Miasteczko, do którego zbliżał się autobus, było bardzo malownicze - pełno było w nim kamieniczek i małych dworków. Na kolejnym wzgórzu usytuowany był wielki, zaniedbany zamek, który idealnie uzupełniał krajobraz. Dziewczyna pomyślała, że nikt nigdy jej tu nie znajdzie. Mała dzielnica, w której zatrzymał się kierowca na wyraźne życzenie pasażerki sprawiała wrażenie dość zadbanej i wszystko byłoby w porządku, gdyby… gdyby nie to, że pomimo ciepłego popołudnia na ulicy nie było żywego ducha.
- No cóż… witamy w raju*, księżniczko - szepnęła nawiązując do nazwy baru, przed którym się znajdowała. Miejsce nie wyglądało przyjemnie, ale dziewczyna nie miała wyjścia. Pogoda zmieniła się zaledwie w przeciągu jednej chwili i wszystko zapowiadało, że lada chwila lunie deszcz.
- Dzień dobry - krzyknęła widząc, że w pomieszczeniu nie ma nikogo. - Jest tu ktoś? - zawołała ponownie.
-Chwila, chwila… idę - usłyszała delikatny kobiecy głos zza ściany. - Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc? - zapytała młoda kobieta.
Amelia pomyślała, że jest bardzo ładna - blond włosy, błękitne oczy, alabastrowa cera i filigranowa figura nie pasowały do lokalnego typu urody. - Skąd się tutaj wzięła? - zaczęła zastanawiać się. Postanowiła jednak nie pytać o nic nowopoznanej dziewczyny. - Eeeee… czy dostanę coś do picia?- zapytała posyłając barmace promienny uśmiech. - Najlepiej tequilę - dodała po chwili.
- Jasne, siadaj, już podaję… ale poczekaj, wydaje mi się, że nigdy Cię tutaj nie widziałam, prawda? Jesteś tu nowa! - dodała odkrywczo z triumfującym uśmiechem. -Powiem Ci coś w sekrecie, o tej porze jesteś bezpieczna, ale lepiej nigdy więcej się tu nie pojawiaj. To nie jest miejsce dla Ciebie… trzymaj się z daleka od tej rudery i od ludzi, którzy tu przychodzą.
- A skąd wiesz, kim jestem? I czego szukam? - zapytała z szelmowskim uśmiechem.
- Zdradza Cię wszystko - ubrania, makijaż, spojrzenie, a także sposób, w jaki się poruszasz, jak się poruszasz… to nie miejsce dla grzecznych dziewczynek - dodała dumnie wypinając biust.
-Co ta głupia dziewucha wie o mnie… i jakim prawem wtrąca się w moje życie! - Amelia z trudem trzymała nerwy na wodze. Nie zwracając uwagi na krzywe spojrzenie, jakie rzucała jej z zza baru kobieta, siedziała spokojnie pijąc najpierw tequilę, a następnie piwo… W między czasie uważnie lustrowała pomieszczenie. Bar, choć z zewnątrz wyglądał nie wyglądał zachęcająco, w środku prezentował się dość okazale. Ściany pomalowane były na granatowo, a w niektórych miejsca położona była ładna wzorzysta tapeta, na podłodze leżała posadzka, a na środku pomieszczenia znajdowała się scena, na której umieszczona była rura. Amelia doszła do wniosku, że musi znaleźć sposób by pewnego dnia tańczyć tam, przed tymi wszystkimi mężczyznami, którzy przyjdą i karmić się świadomością, że jej ruchy są dla nich torturą, że wszyscy leżą u jej stóp… i tym samym zapłacą za wszystkie słowa, które wypowiedziała jej matka, za każde spojrzenie znajomych i za ten nieznośny ból, który odczuwała w sercu…
Jej rozmyślania przerwał donośny dialog dwóch mężczyzn. -Powiedz mi do cholery jak to możliwe, że „El Vengador” wraca do miasta. Jak, do cholery! Miało go tu nie być! Miałem go nie widzieć nigdy więcej…! Jak zwykle jesteście bandą nieudaczników! - warknął. Jak zwykle musiał wszystkim zająć się sam. Ta bezużyteczna banda idiotów, których nazywano jego gangiem, zawsze miała problem z wykonaniem jego poleceń.
Amelia znała, ten głos, w końcu prześladował ją każdego dnia, każdej nocy. Pojawiał się w każdym śnie, a twarz tego człowieka widziała, go, gdy tylko zamknęła oczy. To o nim nie potrafiła zapomnieć i to on zesłał na nią wszystkie cierpienia. - O nie… Boże, czemu znowu postawiłeś go na mojej drodze… - pomyślała z rozpaczą.
------------------------------------------------------------------------------------------------
* Raj - El paraiso
Ostatnio zmieniony przez mina107 dnia 11:21:13 23-07-14, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:51:41 23-07-14 Temat postu: |
|
|
10. NADIA
Przełknęła ostatni kęs kanapki z szynką i pomidorem, po czym wszystko popiła dużą ilością kawy. Była już mocno spóźniona do wydawnictwa. Zresztą, czym ona się przejmuje? Przecież sama siebie z pracy nie wyleje. Chyba…
Chwyciła w pośpiechu kluczyki od swojego wypasionego wozu i wyszła z domu, niemal trzaskając drzwiami. Na parkingu coś przykuło jej uwagę. Obeszła więc dookoła owe czerwone cacko, by po chwili zatrzymać się dokładnie naprzeciwko maski i stwierdzić, że jakiś chuligan poprzebijał jej wszystkie opony (nie licząc tej zapasowej, bo do bagażnika nikt się jej jeszcze nie włamał, choć pewnie nie raz próbował).
- Cholera, czy ta dzielnica nie ma żadnej ochrony?! – parsknęła pod nosem z lekka podniesionym tonem i by nie tracić więcej czasu, wezwała taksówkę, która po kilku minutach podjechała jej pod sam dom.
Jednak pech tego dnia nie chciał opuścić jej nawet na krótką chwilkę, bo po drodze były straszliwe korki. Jeśli dojedzie do firmy za pół godziny, to będzie istny cud. W najgorszym wypadku utkwiła w miejscu na co najmniej dwie godziny z hakiem. Powoli zaczynała żałować, że nie nagrała sobie na telefon wiązanki przekleństw, którą kiedyś poczęstowała zbyt nachalnego faceta. Chciał umówić się z nią na randkę, no ale ona na szczęście jeszcze nie upadła tak nisko, żeby spotykać się z menelami spod supermarketu. Dlatego tak mu wtedy pojechała, że gościu do dzisiaj omija ją szerokim łukiem. Z rozmyślań wytrącił ją głos taksówkarza, który domagał się zapłaty za kurs. Dopiero wtedy zorientowała się, że są już na miejscu. A jednak stał się cud. Co prawda straciła całe dwadzieścia minut w tych przeklętych korkach, ale zawsze to mniej niż pół godziny, które początkowo zakładała.
- Dzięki, reszty nie trzeba. – rzuciła szybko do kierowcy, wręczając mu sto euro, choć winna mu była tylko pięćdziesiąt peso. Ale kto bogatemu zabroni?
W drzwiach wpadła przypadkiem na Michaela, swojego współpracownika. Plik dokumentów, które trzymała w dłoniach, runęły na podłogę.
- Bardzo cię przepraszam, Nad. – usłyszała zdezorientowana i bez słowa pochyliła się, by pozbierać porozrzucane papiery. On zrobił to samo.
- Naprawdę tak trudno zrozumieć polecenie, trzymaj się ode mnie z daleka?! – zapytała po chwili z wyrzutem, kiedy poczuła jego oddech tuż przy swojej szyi.
- Ile razy mam cię jeszcze przepraszać? Myślałem, że już zapomniałaś o tamtym incydencie. – rzekł z nadzieją. – Widać, myliłem się. – dodał, podnosząc się do postawy stojącej i podając kobiecie jej własność.
- Dziękuję. – odpowiedziała nad wyraz służbowym tonem. – Nie licz jednak, że z wdzięczności zapomnę o twoich wyskokach. Grubo przegiąłeś i wiesz o tym. Mało tego już dawno powinnam cię zwolnić, ale nie zrobiłam tego tylko ze względu na Dimitria. A teraz lepiej zejdź mi z oczu i wracaj do pracy albo po prostu stąd wyjdź i idź gdziekolwiek! Do mojego gabinetu wchodź tylko w nagłej konieczności, bo nie mam zamiaru ani ochoty oglądać cię więcej niż raz w miesiącu przy wypłacaniu pensji.
Po tych słowach zostawiła go samego na korytarzu z miną niewinnie zbitego psa. Należało mu się! Ale teraz nie miała ani czasu, ani przyjemności, by zaśmiecać sobie umysł rozmyślaniem na temat jakiegoś tam gówniarza, który nie dorósł do swojego wieku i z całą pewnością nie odciął jeszcze pępowinki. Był od niej młodszy tylko o dwa lata, ale zachowywał się dosłownie jak rozpieszczony bachor.
Weszła do swojego biura i od razu usiadła do komputera. Góra do jutra musiała skończyć czytać dwa rękopisy książek, które podesłali jej na meila nowi autorzy. Debiutanci w tej branży. Jej wydawnictwo słynęło z promowania zupełnie świeżych, młodych pisarzy, marzących o wielkiej karierze. Ona sama również lubiła przeczytać czasem coś nowego, takiego niepowtarzalnego i wyjątkowego. Ciągłe czytanie książek, których styl zna już powoli na pamięć, w końcu każdemu może się znudzić. Poza tym sprawiało jej wiele satysfakcji, kiedy mogła pomóc innym wkroczyć w Świat Sławy. W prawdzie dlatego właśnie jej wydawnictwo nosiło nazwę „Atrapar los sueños”, czyli „Dogonić marzenia”.
Gdy skończyła, było już późno. Prawie po dziesiątej. Stwierdziła więc, że zdecydowanie za dużo pracuje i potrzebuje trochę odpoczynku. Niespodziewanie w torebce, leżącej na krześle obok, rozdzwonił się jej telefon komórkowy. Mimo później pory odebrała. Wyraźnie zaniepokoiła się tym, co usłyszała po drugiej stronie, bo chwilę potem, gdy już się rozłączyła, w pośpiechu opuściła budynek firmy. Z nieznanych nikomu (tylko jej samej) powodów, udała się wprost pod klub nocny „El Paraiso”. Tym razem dotarła tam na piechotę, bo było to dość blisko, gdyż tylko trzy przecznice dalej. Nagle zauważyła wybiegającą z baru szatynkę ubraną dość grzecznie jak na schadzki w takim miejscu. Wyglądała na nieco przestraszoną, więc postanowiła ją zatrzymać i dowiedzieć się, o co chodzi.
- Hej, dziewczyno! – zawołała. – Coś się stało? Ktoś zrobił Ci krzywdę?
Ona jednak milczała.
Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 19:36:14 23-07-14, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:31:00 23-07-14 Temat postu: |
|
|
11. [link widoczny dla zalogowanych]
Wypuściła strużkę dymu, który jeszcze chwilę wcześniej przyjemnie łechtał jej podniebienie. Strzepnęła niewidzialny paproch z mankietów czerwonej koszuli, uważnie obserwując pobliskie stoliki. Restauracja była najlepsza, jak wszystko w jej życiu – pomyślała z przekąsem – gorzej z ludźmi. Doskonale zdawała sobie sprawę jakiego pokroju osoby ją otaczają.
- Sama śmietanka towarzyska – uznała cierpko, układając się wygodniej na krześle.
Jak zwykle przy stoliku siedziała sama, spoglądając na innych z chłodną rezerwą i znużeniem, rejestrując jednocześnie każdy najmniejszy detal – nerwowy tik kobiety ubranej w elegancką, szmaragdową sukienkę, jej czułe spojrzenie skupione na mężczyźnie siedzącym naprzeciwko, który - jak oceniła Greta - był jej kochankiem, zniecierpliwiony pan z włosami przyprószonymi siwizną, gwałtownie stukający paznokciami o wypolerowany blat stołu, wypalający już 3 papierosa z rzędu czy młoda para siedząca prawie naprzeciwko niej, lekko w prawo. Greta nie miała najmniejszych wątpliwości co do intencji chłopaka i już współczuła jego towarzyszce. Jak przez mgłę pamiętała siebie w takiej sytuacji -roziskrzone, rozradowane oczy, śmiech częściej fałszywy niż szczery i radosny, wynikający jedynie z chęci zrobienia dobrego wrażenia czy zakłócenia świdrującej ciszy. Jednak do jej natury nie należało troska czy litość i z przekąsem przyznała, że to dziewczyna świadomie ignoruję zachowanie swojego kolegi, a ona jest jedynie niemym świadkiem tego jakże interesującego spektaklu i w żadnym wypadku nie może przerywać aktorom. A poza tym, była niezmiernie ciekawa czym też zakończą swoje przedstawienie.
Wzięła do ręki szklankę z bursztynowym trunkiem, a kostki lodu przyjemnie zabrzęczały, gdy wzięła spory łyk. Może jest jednak za wcześnie na picie whisky, ale co jej zostało po tych wszystkich latach. Zresztą już niedługo nie będzie mogła cieszyć się jej smakiem, co jej więc zależy.
Pomyślała o Paolo, który koniec końców umilił jej pobyt w tym jakże malowniczym miasteczku. Z początku był fascynujący, czarowny i ujmujący, doskonale zdający sobie sprawę z tego co zrobić, żeby zdobyć kobietę. Z czasem zaczął ją po prostu męczyć, osaczać i denerwować. Jeśli jeszcze na początku kojarzył jej się z powiewem świeżości, to ostatnio jedynie ze starym, śmierdzącym serem, którego trzeba się po prostu jak najszybciej pozbyć.
- Kto by pomyślał, że to Włosi są tak bardzo konserwatywni – pomyślała kąśliwie, nadal lekko obojętnym wzorkiem patrząc na dwójkę nastolatków i od czasu do czasu posyłając uśmiech w stronę chłopaka. Jego towarzyszka – jak z zadowoleniem stwierdziła Greta miały po dziurki w nosie jego zachowania.
Dopiła alkohol jednym pewnym ruchem, spokojnie czekając na wielki finał, który jak była pewna zaraz zostanie pokazany. Dziewczyna najpierw nawrzucała swojemu towarzyszowi, używając słownictwa, którego żaden szanowny młody przestępca by się nie powstydził, by zakończyć oblewając go zamówionym przez siebie czerwonym winem. Chłopak jednak nic sobie z tego nie zrobił i ostentacyjnie podszedł do stolika Grety. Dziewczyna sapnęła z wściekłości i podążyła za nim, ciągnąc go w swoją stronę.
Greta rozciągnęła krwistoczerwone usta w czarującym uśmiechu, ukazując idealnie, śnieżnobiałe zęby. Przypomniała sobie słowa matki - Gdy w grę wchodzi ambicja, jedyny grzech, jaki można popełnić, to ponieść klęskę, zwycięstwo zaś automatycznie staje się cnotą*. Położyła banknot na stoliku, przykrywając jednocześnie szklanką, z gracją wstała i wyszła z restauracji.
Musiała im w duchu pogratulować udanej premiery, nie wszystkie dotąd kończyły się tak interesująco i burzliwie. Pomyślała sobie, że będzie jej brakować tych scen zazdrości, rzucanych za nią męskich spojrzeń i zachwytów. Jednak z tego wszystkie najbardziej będzie tęskniła za smakiem najlepszej whisky – kto w końcu przyjeżdża do Włoch pić wino. Zaśmiała się głośno, idąc brukowaną ulicą, a stukot obcasów, wybrzmiewał hymn jej triumfu.
* cytat z książki "Szachownica Flamandzka" - Arturo Perez -Reverte
Ostatnio zmieniony przez Stokrotka* dnia 22:35:08 23-07-14, w całości zmieniany 4 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:57:41 23-07-14 Temat postu: |
|
|
12. CHRISTIAN
Odkąd rzucił papierosy nie rozstawał się ze słonecznikiem i teraz, siedząc na betonowym murku, na wprost rodzinnej kamienicy, dłubał ziarenka, rzucając łuski niedbale na chodnik. Mijające go staruszki, patrzyły krzywo, ale bały się zwrócić mu uwagę, a on udawał, że nie widzi ich ganiących spojrzeń i nie słyszy szeptów na temat swojego wychowania, a raczej jego braku. Już dawno przestał się przejmować tym, co mówią czy myślą o nim inni. Sam sobie był sterem i okrętem, a jeśli ktoś miał z tym problem, to był to tylko i wyłącznie jego problem.
Siedząc tak i obserwując miejscowych, po raz pierwszy zatęsknił za San Antonio. Tu, w Valle de Sombras, wszystko toczyło się swoim tempem, a czas jakby płynął co najmniej o połowę wolniej. Ludzie niespiesznie przechadzali się wąskimi uliczkami, zdając się w ogóle nie przejmować codziennymi problemami. Uśmiechali się do siebie, pozdrawiali się serdecznie i pomagali sobie zupełnie bezinteresownie podczas gdy w San Antonio każdy za czymś gonił i nie widział niczego poza czubkiem własnego nosa.
Westchnął ciężko, kiedy zorientował się, że w woreczku nie ma już ani jednego ziarenka słonecznika. Odrzucił go niedbale za siebie, zeskoczył z murka, zasunął sportową bluzę i wsunąwszy dłonie w jej kieszenie, rozejrzał się dookoła. Już tamtego wieczora, po rozmowie z wszystkowiedzącą staruszką, postanowił, że będzie musiał tu wrócić i poobserwować nieco okolicę. Po cichu liczył, że może natknie się tu na kolesia, który został uwieczniony na zdjęciu z Laurą, albo jednego z jego kumpli z Los Caballeros Templarios.
Być może to był zupełny przypadek, że koło Laury, kręcił się jeden z członków kartelu, tak samo jak zupełnym przypadkiem mógł być tatuaż na jego ramieniu, który mógł absolutnie nic nie znaczyć, ale skoro jego siostra zniknęła bez śladu, a ktoś zadał sobie trud, by dostarczyć mu te zdjęcia, to musiał brać pod uwagę wszystkie opcje. Liczył, że znajdzie coś w drewnianym kuferku ojca, który wyciągnął spod podłogi, ale oprócz kilku zdjęć rodzinnych, starego medalika i skrawka kartki z pośpiesznie nagryzmolonym charakterem pisma ojca jednym wyrazem: „Zuluaga”, który mógł oznaczać dosłownie wszystko – nazwisko, hasło, szyfr, nazwę jakiejś firmy albo cokolwiek innego zupełnie niezwiązanego ani z Andresem, ani tym bardziej z Laurą – nie było tam nic. Postanowił jednak, że sprawdzi to później, bo na razie jego głowę zaprzątała przede wszystkim Laura i jej podejrzany znajomy. Żałował, że tak późno zorientował się, że tatuaż może być oznaką przynależności do kartelu. Gdyby wpadł na to wcześniej, wstrzymałby się nieco z puszczaniem w eter wieści o powrocie El Vengadora, bo o ile sam mógł zemścić się na osobie odpowiedzialnej za śmierć jego ojca – choć i tego nie był już w tym momencie tak bardzo pewien – o tyle nie mógł w pojedynkę stawić czoła całemu kartelowi narkotykowemu, by odbić siostrę. Zdecydowanie potrzebował pomocy.
Pierwszym co przyszło mu na myśl, było porozmawiać ponownie z „przemiłą” staruszką, choć na samo wspomnienie ich poprzedniego spotkania poczuł nieprzyjemne dreszcze. Kobieta była jakby żywcem wyjętą z baśni dla dzieci charczącą wiedźmą, która gotowa przemienić cię w obślizgłą ropuchę, jeśli tylko jej podpadniesz. A on, Christian Suarez, z całą pewnością nie należał do jej ulubieńców, jeśli w ogóle takowych miała.
Musiał znaleźć innego sprzymierzeńca. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i sięgnął do kieszeni spodni po telefon.
– Jesteś w Meksyku? – spytał, usłyszawszy w słuchawce znajomy głos. – To świetnie, bo jest robota. Musimy się spotkać jak najszybciej – dodał, kierując się w stronę „El Paraíso”.
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 22:29:45 31-03-16, w całości zmieniany 6 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 8:45:38 24-07-14 Temat postu: |
|
|
13. COSME
Samotność. Lubił, ją, zresztą spora jego zasługa w tym, że ludzie stronili od rezydencji. Opinie na jego temat? Cosme doskonale zdawał sobie sprawę, że nie są pochlebne. Ale czy musiały być? Czy naprawdę powinno go obchodzić, co o nim sądzą mieszkańcy Valle de Sombras? A niby dlaczego, skoro ich samych w ogóle nie interesowała postać Zuluagi – przynajmniej nie w sensie troski o niego? Żywy, czy martwy, dla nich nie miało to żadnej różnicy, jedyną korzyścią, jaką odnosili z faktu, że nadal biło mu serce, było to, iż mieli o czym rozprawiać w długie wieczory. Był jak potwór z jakiejś starodawnej baśni, którym straszy się dzieci, jeżeli są niegrzeczne. To, kim naprawdę był – to znaczy jaką miał przeszłość i dlaczego spędzał swoje życie w pustawej budowli na wzgórzu, niszczejącej od wiatru i częstego tutaj deszczu – przestało się liczyć dawno temu. Założyłby się – gdyby miał z kim – że nikt tak naprawdę nie pamięta już, co się wydarzyło. Poza nim samym, oczywiście. Bo jednego mógł być pewien – on nie zapomni. Nigdy.
W ten deszczowy – i jak się chwilę potem okazało – burzowy dzień, gdy błyskawice rozpoczęły swoje igraszki po niebie, a ciężkie pioruny raz po raz uderzały w ziemię. wspomnienia były jeszcze silniejsze. Zżymał się sam na siebie, że pozwala przejąć im kontrolę nad sobą, że osoba ze zdjęcia wciąż ma dla niego takie znaczenie – po tym, co zrobiła. Nic jednak nie mógł na to poradzić. Nie sądził, by pomogło nawet wyrwanie serca z piersi.
Podszedł do okna – powoli, niespiesznie – bo i gdzie miał się spieszyć? Kieliszek w jego dłoni był praktycznie pusty, ale zrezygnował z dolania sobie wina. Nie chciał być pijany, nie lubił tego. Opróżnienie butelki czerwonego alkoholu do połowy wystarczało w zupełności. Odsunął firankę dokładnie w tym samym momencie, kiedy jakiś zabłąkany piorun z pełną mocą uderzył w wiekowe drzewo stojące z tyłu rezydencji, rozcinając je dokładnie na pół. Konary runęły na ziemię, a Zuluaga drgnął lekko. Burzy się nie bał, ale to drzewo...ono było tu od zawsze. A teraz leżało pokonane, zwalone w sekundzie przez moc płynącą z nieba. „El Loco” przez moment zastanowił się, co by się stało, gdyby trafiło w dach rezydencji – czy dokonałoby jakichkolwiek zniszczeń? Nie miał ochoty – ani sprawności – sprawdzać stanu dachu, kto wie, być może gdzieś, w którymś miejscu, był na przykład dziurawy, albo zniszczony? Dobrze, że przynajmniej nie przeciekał.
Spojrzał przez okno, pewien, że zobaczy to samo, co zwykle – pustą przestrzeń przed jego domem. I zmartwiał. Tuż przy furtce stała jakaś osoba. Zuluaga zmrużył oczy, niemile zaskoczony. Kto to? I dlaczego przeszkadza mu w...właściwie czym? Przeszkadza mu i tyle! W pierwszej chwili zamierzał po prostu zignorować postać, ale ona nadal tam stała, jakby niepewna, co ma zrobić. „El Loco” zmruczał coś pod nosem, z pewnością nic pochlebnego. Odstawił kieliszek na stolik przy oknie, schylił się i z wyjął z szufladki lornetkę. Przyłożył ją do oczu, poprawił ostrość i skierował wzrok na tego kogoś przy ogrodzeniu.
To nie był nikt z miasteczka. To była całkowicie obca kobieta. Zuluaga przesunął spojrzeniem po całym jej ciele, od butów, które mokły coraz bardziej – stała bowiem w kałuży, tak wpatrzona w dom przed nią, że w ogóle nie zauważyła tego faktu – poprzez przesiąknięte wodą ubranie, aż po twarz.
Lornetka upadła z hukiem na ziemię, gdy wypuścił ją z nagle bezwładnych rąk, ale Cosme nie zwrócił na to uwagi. Nigdy nie wierzył w duchy – chociaż w jego domu zapewne było ich wiele – jednakże kobieta przy furtce z pewnością była jedną z takich istot. Musiała być. Nie było innego wytłumaczenia! Nie mogło być!
- Ty nie żyjesz...To niemożliwe...Nie żyjesz, ja...ja widziałem...ja wiem, ja...Boże...
Słowa uwięzły mu w gardle. Zignorował łzy, płynące mu strumieniami po policzkach - nawet nie wiedział, kiedy zaczął płakać. Całkowicie już roztrzęsiony – co było niezwykłe w jego przypadku, w jego życiu – tym życiu, jakie prowadził odkąd...stało się to, co się stało, dawno temu – nacisnął mały przycisk, znajdujący się pod blatem stolika. Furtka ogrodzenia otworzyła się powoli, skrzypiąc lekko, jakby zapraszając gościa do środka.
- Jeżeli przyszłaś mnie zabrać, chętnie pójdę z tobą...nawet po tym, jak strasznie mnie zraniłaś...- wyszeptał, podchodząc do drzwi wejściowych. Ona zaraz wejdzie tymi drzwiami...a on będzie musiał ponownie zmierzyć się z przeszłością.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 8:47:27 24-07-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:09:51 26-07-14 Temat postu: |
|
|
14. ARIANA
Przez ten krótki czas, kiedy stała przy ogrodzeniu zdążyła porządnie zmoknąć. Wielkie krople deszczu niemiłosiernie siekły ją po twarzy i cała trzęsła się z zimna. Żałowała, że nie zabrała ciepłej kurtki, która w tym momencie choć częściowo uchroniłaby ją od ulewy.
Gdzieś blisko dał się słyszeć ogłuszający huk i Ariana podskoczyła z przerażenia. Nigdy nie lubiła burzy, ale musiała przyznać, że pomimo jej niszczycielskiej siły była na swój sposób piękna - dzika, nieujarzmiona, wolna... Błyskawice przecinały niebo oświetlając okolice, a grzmoty, które dało się słyszeć od czasu do czasu sprawiały wrażenie jakby niebo pękało. Dziewczyna miała głęboką nadzieję, że właściciel rezydencji zlituje się nad nią i wpuści do środka zanim nieboskłon zwali jej się na głowę. Chociaż... Takie przeżycie pewnie byłoby świetną inspiracją do napisania książki.
Z rozmyślań wyrwał ją widok otwieranych drzwi. Jakaś postać dreptała w jej kierunku z pochyloną nisko głową, okrytą kapturem. Jej kontury rozmyły się w deszczu, ale Ariana miała wrażenie, że jest to mężczyzna.
- Dziękuję, bardzo panu dziękuję! - Dziewczyna ruszyła za wybawicielem, który bez słowa otworzył jej bramę i skierował się z powrotem w kierunku domu. - Myślałam, że zamarznę tu na śmierć.
Mężczyzna nie był skory do rozmowy, ale nie przejęła się tym. W końcu ona również pragnęła jak najszybciej znaleźć się w suchym i bezpiecznym wnętrzu. Kiedy już zamknęła za sobą ogromne drzwi wejściowe, opuścił ją strach z jakim wcześniej spoglądała na okazały pałac. Wybawiciel Ariany ściągnął z siebie pelerynę przeciwdeszczową, po raz pierwszy ukazując się jej w całej okazałości.
Był to człowiek szczupły, ubrany w granatową marynarkę i szal identycznej barwy. Sprawiał wrażenie osoby, która przywiązuje ogromną wagę do tego, aby wszystkie elementy stroju doskonale do siebie pasowały. Być może taki ubiór miał zapewnić mu anonimowość w tłumie? Może sądził, że nie mając na sobie jaskrawych kolorów nie będzie się rzucał w oczy? A może po prostu lubił kolor granatowy? Ariana nie potrafiła tego odgadnąć. Jakikolwiek ten człowiek nie był, teraz była mu wdzięczna za schronienie przed burzą.
- Bardzo, bardzo panu dziękuję - odezwała się raz jeszcze, spoglądając na mężczyznę, który badawczo lustrował ją wzrokiem. Miała wrażenie, że ten człowiek rzadko miewa gości. - To pana dom?
Zawahał się, po czym ostrożnie kiwnął głową. Arianie przemknęło przez myśl, że może ten człowiek jest niemową. Nie miała jednak szansy zapytać go o coś jeszcze, bo nagle podszedł bliżej, aby przyjrzeć się jej twarzy w słabym świetle lampy. Dziewczyna poczuła słodki zapach wina, kiedy spojrzał jej w oczy, ale nie uciekła, gdzie pieprz rośnie. Dzielnie wytrzymała to spojrzenie.
- To nie ty... - wyszeptał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do sąsiedniego pomieszczenia.
Ariana nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie miała też pojęcia, czy wypada jej ruszyć za właścicielem domu czy stać pośrodku holu, czekając na zaproszenie. Nie chciała wyjść na źle wychowaną, ale zżerała ją ciekawość. Ten mężczyzna intrygował ją i sprawiał, że chciała się o nim dowiedzieć czegoś więcej. Poszła więc zanim, ostrożnie stawiając kroki. Nie było jednak ich słychać - podłogę pokrywała warstwa kurzu, a w miejscach, którymi przed chwilą kroczył pan domu, również świeżego błota. Wyglądało na to, że nikt tu od dawna nie sprzątał.
- Mieszka pan tu sam? - zapytała, obserwując mężczyznę w granatowym szalu, sadowiącego się w fotelu z wysokim oparciem naprzeciwko kominka.
Wzdrygnął się lekko i spojrzał z lękiem w jej stronę - chyba zapomniał o jej obecności w domu.
- To duży dom... - stwierdziła, chcąc podtrzymać rozmowę i ignorując fakt, że nie odpowiedział na jej ostatnie pytanie. - Od dawna pan tu mieszka?
Znów nie było odpowiedzi, ale dziewczyna wiedziała już, że ten człowiek z pewnością umie mówić. Widocznie jednak miał powody, by tego nie robić. Może jest chory? Może nie lubi, kiedy obcy ludzie zakłócają jego spokój? Ariana nagle poczuła się jak intruz w rezydencji.
- Nazywam się Ariana Santiago - przedstawiła się z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Wydawało się, że jest to odpowiedni moment do zapewnienia gospodarza o tym, że nie ma złych zamiarów. - Przyjechałam z San Antonio. Po drodze zepsuł mi się samochód i tak trafiłam do pana. Chciałam zadzwonić po pomoc drogową, ale w tych okolicznościach...
Ariana wskazała na okno, w które deszcz uderzał z niewiarygodną siłą, jakby chciał włamać się do środka i zmącić spokój właściciela domu i dała tym samym do zrozumienia, że w czasie burzy niebezpieczne jest korzystanie z telefonu.
Mężczyzna ocknął się z zadumy i zerknął na nią kątem oka.
- Cosme... Zuluaga - przedstawił się i sam zdziwił się swoim nagłym przypływem pewności siebie - Zmarzłaś. Usiądź i ogrzej się, a ja przyniosę ci ręcznik i coś ciepłego do picia.
Ariana, zdziwiona tą zmianą i okazaną troską, z ochotą przystała na propozycję i niepewnie przysiadła na krańcu fotela, wyciągając ręce w stronę paleniska - natychmiast poczuła wszechogarniające ciepło i poczuła wdzięczność do gospodarza. Zanim wyszedł z pomieszczenia, zwróciła się do niego, nie mogąc już dłużej wytrzymać tej niepewności:
- Panie Zuluaga... Kim jest tamta kobieta?
Cosme odwrócił się na pięcie, ale nie spojrzał na dziewczynę. Nie chciał, by dostrzegła cień strachu w jego oczach. Nie miał ochoty odpowiadać na pytanie.
- Ta, z którą mnie pan pomylił - wyjaśniła Ariana, bojąc się, że właściciel nie rozumie. - Powiedział pan: "To nie ty..."
Zuluaga nie był pewny, co ma na to powiedzieć. Rzeczywiście, z początku był pewny, że przed jego domem stoi Ona. Demon jego przeszłości. Z bliska jednak stwierdził, że Ariana nie jest aż tak bardzo podoba to Tamtej. Jej oczy, choć tego samego koloru, błyszczały młodzieńczym entuzjazmem, a włosy, choć w ten sam sposób skręcały się na deszczu i okalały twarz, nie były te same. Westchnął i wydusił z siebie:
- To ktoś, kogo znałem...
Po tych słowach wyszedł, zostawiając Arianę w fotelu, zżeraną przez ciekawość i z jeszcze większą liczbą pytań. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sobrev Prokonsul
Dołączył: 04 Kwi 2010 Posty: 3497 Przeczytał: 4 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:20:58 26-07-14 Temat postu: |
|
|
15. Viktoria
To zły pomysł, odezwał się po raz kolejny upierdliwy głosik w jej głowie, kiedy palcami przeczesała opadające na plecy złote fale. W uszy wpięła długie wiszące kolczyki błękitnymi oczyma lustrując swoje odbicie we szkle. Drżącymi dłońmi wygładziła czarny materiał sukienki rozpaczliwe pragnąc, aby była choćby odrobinę dłuższa. Stopy wsunęła w kilkucentymetrowe szpilki w duchu błagając wszystkich bogów, aby osoba, z którą idzie na spotkanie nie uznała jej stroju za wyzywający czy seksowany.
- To tylko mała czarna- powiedziała do swojego odbicia we szkle na miękkich nogach podchodząc do okna. Delikatnie rozchyliła żaluzje brązowymi oczyma lustrując ulicę. Po drugiej stronie ulicy stał zaparkowany czarny sedan. Blondwłosa z trudem przełknęła ślinę opuszając dłoń.
Viktoria Diaz nie tak wyobrażała sobie swoje dorosłe życie. Miało jej przecież tutaj nie być. Miała wyjechać do swojej drugiej ojczyzny, zamieszkać w Nowym Jorku, Los Angeles czy innym dużym mieście Ameryki Północnej. Na liście marzeń do spełnienia zapewne nie znajdowało się spotkanie z gangsterami w celu zwrócenia pieniędzy. Viktoria odwróciła do tyłu głowę z żalem spoglądając na niewielką czarną torbę, w której znajdowały się wszystkie jej oszczędności. Dwadzieścia pięć tysięcy peso. To była cena za spokój jej rodziny.
Podskoczyła gwałtownie słysząc dzwonek do drzwi. Zaśmiała się pod nosem zerkając na zegarek. Ludzie człowieka, którym jej Pablo był winien pieniądze okazali się być niezwykle punktualni. Uśmiechnęła się pewnym krokiem pokonując odległość od do oka do łóżka. Chwyciła w dłoń torbę i ruszając powoli na dół.
W uszach słyszała bicie własnego serca i szum krwi płynącej w żyłach. Viktoria schodziła pochyli, choć najchętniej zbiegłaby na dół cisnęła w nich torbą i zamknęła z powrotem drzwi.
- Do odważnych świat należy- mruknęła cicho pod nosem podchodząc do drzwi. Dwukrotnie przekręciła klucz znajdujący się w zamku. Między sobą a mężczyznami stojącymi na zewnątrz utworzyła niewielką szparę.
- Dobry wieczór panno Diaz
Po plecach przebiegł ją zimny dreszcz, który niewiele miał wspólnego z zimnem. Skinęła jedynie głową na powitanie.
- Proszę się ubrać pojedzie pani z nami w miejsce przekazania pieniędzy.
Ponownie skinęła głową i zatrzasnęła mężczyźnie drzwi przed nosem. Oparła się o nie plecami oddychając głośno i szybko. Dłoń przycisnęła w okolice serca. Mam zawał, przemknęło jej przez myśl, kiedy zamknęła oczy starając się zapanować nad sobą.
- Panno Diaz.- Męski i wyraźnie wkurzony głos przywołał ją do rzeczywistości.
- Chwileczkę muszę wziąć płaszcz. – Odparła drżącymi głosem opuszczając ręce wzdłuż ciała. Torba z pieniędzmi z cichym „pac” opadła na podłogę. – Dasz sobie radę. Jesteś dzielna, odważna i całkiem nie brzydka. – Ponownie powiedziała sama do siebie wyciągając z szafy płaszcz.- Nie zabiją cie jesteś córką szeryfa. Córek stróżów prawa się nie zabija. – Mówiła dalej do swojego odbicia w lustrze. – Och, przestań rozmawiać sama ze sobą- warknęła owijając wokół szyi apaszkę. Odwróciła się w stronę drzwi, podniosła torbę, wstukała kod uruchamiający alarm i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi.
Vitoria starała się nie podskakiwać za każdym razem, kiedy usłyszy grzmot lub zobaczy przez okno jak błyskawica przecina niebo. Siedziała między dwoma mężczyznami i ostatnie, czego chciała to, aby oni wiedzieli, że się boi. W palcach miętosiła pasek od torebki starając się nie patrzeć na żadnego z nich dłużej niż sekundę czy dwie.
Miała świadomość, iż ta sytuacja jest absurdalna. Nie śmieszna, lecz niedorzeczna. Była córką szeryfa- człowieka, który powinien zapewniać temu miastu bezpieczeństwo a nie bratać się z miejscowymi gangsterami. Z drugiej strony skąd w takiej małej mieścinie mafiosi? Czego tutaj szukają?
Valle de Sombras to małe z roku na rok wymierające miasteczko w Meksyku. Viktoria podejrzewała, iż za parę lat zostaną tutaj jedynie emeryci i renciści gdyż wszyscy bardziej zaradni młodzi uciekają. W mieście takim jak to pracy było niewiele, Viktoria miała szczęście, że znalazła pracę w firmie, która sama siebie nazwała korporacją. Zdaniem blondynki „korporacja” było to zbyt wiele powiedziane. Była to po prostu firma świadcząca usługi informatyczne. Jedyna z trzech takich w Valle de Sombras.
Samochód zatrzymał się przed frontowymi drzwiami okazałej wilii. Na schodach Viktoria dostrzegła starszego mężczyznę. Zmarszczyła lekko brwi. Pierwszy raz widziała tego faceta. Valle de Sombras nie należało do dużych miejscowości. Tutaj żyło się w przekonaniu, iż wszyscy znają wszystkich, jeżeli nie osobiście to z widzenia.
- Dobry wieczór panno Diaz- powiedział spokojnym głosem z wyraźnie hiszpańskim akcentem pomagając jej wysiąść z samochodu.- Miło, iż wreszcie mogę spotkać Cię osobiście. – Uśmiechnął się do niej wyciągając drugą rękę. Palcami musnął jej policzek.- Nie masz pojęcia, kim dla Ciebie jestem prawda moja droga?
- Nie- odpowiedziała zgodnie z prawdą kompletnie zbita z tropu.
- Wszystko Ci wyjaśnię- odparł jakby czytał w jej myślach, choć zapewne czytał z jej twarzy. – Zjemy razem kolację.
- Mam pieniądze.
Starszy pan roześmiał się perliście.
- Zatrzymaj je sobie- poklepał ją po dłoni kładąc ją na zgięciu łokcia. Wprowadził ją do środka. Viktoria zaniemówiła. Rozglądała się oszołomiona przepychem i bogactwem pomieszczeń.- To mój ulubiony dom- poinformował ją. – Gonzalez zabierz płaszcz pani- poprosił stojącego za nimi mężczyznę. Viktoria nawet go nie zauważyła. Bezradnie spojrzała na torbę.- Tym też się zajmij.
- Oczywiście panie Diaz- ledwie zauważalnie skinął głową.
- Diaz?- Zapytała w zaskoczeniu unosząc brwi.- Ma pan tak samo na nazwisko jak ja?- Zapytała a on w odpowiedzi skinął głową.
- Usiądźmy.
- Nie, chcę wiedzieć, co tu jest grane- zrobiła krok do tyłu spoglądając na niego wyzywająco.
- Dobrze nazywam się, Felipe Diaz, jestem twoim dziadkiem.
Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 19:45:02 11-08-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|