 |
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:44:14 07-11-09 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarz i czekam na tem dłuższy . |
|
Powrót do góry |
|
 |
alicja z krainy czarów Debiutant

Dołączył: 23 Paź 2009 Posty: 30 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:22:52 09-11-09 Temat postu: |
|
|
Świetny odcinek, emocjonujący i trzymający w napięciu Gratuluję!
Cieszę się, ze karta Ricardo zaczyna się odwracać na lepsze. Jak dobrze ujęła to Pani Guardiola, wreszczcie ma szansę zająć należne mu miejsce w społeczeństwie, bo do tej pory znajdował się na jego obrzeżach, zupełnie niesłusznie został wyrzucony na margines i doznał tyle upokorzeń. Chciałabym zobaczyć zaskoczenie, niedowierzanie i strach w oczach wszystkich, którzy go skrzywdzili i nim poniewierali, jak Ricardo powróci na scenę jako zupełnie odmieniony człowiek i oczywiście tryumf Riacardo nad jego wrogami Dzisiejszy odcinek ujawnił nowe fakty z przeszłości RR i po raz kolejny jego szlachetną stronę gotowość do poświeceń w imię przyjaźni. Jakie to przykre, że zawsze tracił, tych ktorych kochał i być może na zawsze utracił uczucie Sonyi
Za to nad moją ulubioną bohaterką znowu zbierają się ciemne chmury . Boję się, ze to planowane porwanie (choć jego autorzy nie zamierzają strzywdzić Sonyi) może jednak wymknąć się spod kontroli i życie dziecka Sonyi będzie w niebezpieczeństwie Trudno mi wyobrazić sobie wtedy jej rozpacz a także reakcję Ricardo, który także poprzysiągł chronić to dziecko. Gdyby dziecku stała się jakaś krzywda, RR stałby się niobliczalny i zdolny do wszystkiego...I jeszcze, jakby nieszczęść Sonyi było mało, ten cały Daniel niesłusznie ją obwinia i knuje zemstę na niej. Podejrzewam, ze będzie chciał zbliżyć się do Sonyi wykorzystując znajomość Gabriela i Alisson, aby zdobyć jej zaufanie a potem zniszczyć A Sonya, choć te wszystkie doświadczenia uczyniły ją twardszą, to jednak potrzebuje jakiegoś oparcia dla siebie i dziecka i w tej sytuacjji łatwo może ulec grze i urokowi Daniela, choc nie sądzę, że akurat ten facet jest w stanie sprawić, aby zapominiała o Ricardo. Może jestem mało obiektywna, bo uwielbiam Ricardo, ale Daniel naprawdę nie nie dorasta do pięt Ricardo. Sonya zasługuję na prawdziwego męzczyznę u swego boku a Daniel przynamniej na razie to jeszcze trochę taki dzieciak
Przepaść pomiędzy RR a Sonyią coraz bardziej się pogłębia Jak dojdzie do batali o dziecko i walki pomiedzy nimi, to będę mieć trudny orzech do zgryzienia, czyją stronę trzymać, bo kocham ich oboje i rozmumiem racje obojga...
Wygląda na to, że Gabriel zadurzył sie w Alisson , choć oczywiście zaprzecza przed Danielem, bo zemsta ma piewszeństwo...No to ma chłopak teraz dylemat...
Z niecerpliwością czekam na to ,co wydarzy się na ślubach, na pewno planujesz coś specjalnego i obie uroczystości będą obfitować w jakieś nieprzewidziane zdarzenia Ciekawe, czy Maribel dotrzyma słowa i nasz Carlitos zostanie wdowcem w dniu własnego ślubu A może wskutek pomyłki ktoś inny zginie podczas tej uroczystości zamiast Monicy
A nasz Felipe oczywiście nadal pała nienawiścią do braciszka i jedyne co go interesuje to korzyści jakie może uzyskać z małżeństwa z Andreą. Jakoś mnie to nie dziwi. Zabawna, że żadna z tych 4 osób planujacych ślub nie kieruje się miłością tylko swoim interesem, urażoną dumą ,itp.. Poza tym, jeśli chodzi o Felipe to w jego dzisiejszym zachowaniu dało sie odczuć jakoś żal, że to Andrea a nie Viviana ma zostać jego żoną
Bolivarez chyba się zakochał w Vivianie. Takie przynajmniej wrażenie można odniesć, bo chyba nie proponowałby jej małżenstwa tylko z poczucia obowiązku i nie pytał o jej uczucia od Felipe. Swoją drogą, to mam nadzieję, że Viviana rzeczywiście darzy Felipe już tylko pogardą, bo ten facet na nic innego nie zasługuje, po tym co jej zrobił i jakoś bardziej jąl lubię, jak nie jest już z Felipe. Ale czy zdoła kiedykowiek pokochać Bolivareza to inna historia
Francisco Velasquez znowu wkracza do gry ale ma niewyrównane rachunki z tyloma osobami, że na jego miejscu jednak zmienilabym twarz i nei spałabym spokojnie. Mam nadzieję, że przygotowałas dla niego jakiś spektakularny koniec
 |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:57:30 11-11-09 Temat postu: |
|
|
Starałam się, dziękuję . Ale jeszcze bardziej przy tym poniższym .
Masz rację, Ricardo zaczyna mieć sprzymierzeńców, a właściwie, to jednego, ale bardzo potężnego. Pani Guardiola, pomijając fakt bycia jego ciotką, ma jeszcze pewną władzę i nie zamierza pozwolić, by więcej cierpiał. Czy uda mu się zemścić na wszystkich tych, którzy go skrzywdzili i najważniejsze - czy on sam będzie chciał zemsty - o tym już niedługo. Tak samo coś nie coś na temat tego, czy Sonya coś do niego jeszcze czuje .
Jakbyś zgadła - u mnie nic nie może przebiec zgodnie z planem, muszę coś namieszać, więc i porwanie...trochę się będzie różnić od zamierzonego . Nie robię w tym momencie spoilerów, bo o tym już w poniższym odcinku . Owszem, gdyby dziecku stało się cokolwiek, nie byłoby już łagodnego Rodrigueza - a tym gorzej, gdyby jakimś cudem, nawet niechcący, była winna temu Sonya...
Pewnie przypuszczenia dotycczące Sonyi mogą się sprawdzić . Ale które, niestety Ci nie powiem . Trochę się tylko uśmiechnęłam przy tym "prawdziwym mężczyźnie", ale w sumie to nie orientacja czyni mężćzyznę z człowieka, a jego bohaterskie czyny, których RR nie brakuje...Wątek Daniela niedługo też nabierze pędu, on nie odpuści swojej własnej rodzinie. Czy mi się wydaje, czy na razie nie lubisz go za bardzo przez to, że źle ocenił Sonyę? .
Do batalii prawdopodobnie dojdzie, tym bardziej, że Ricardo nie jest teraz sam. O ile...o ile żadnego z nich nic się wcześniej nie stanie... .
Gabriel polubił Allisson, to prawda, ale raz, że boi się powtórki związku z Diana, dwa, nie chce zawieść przyjaciela. I faktycznie, ma dylemat .
O tak, ślubu to mocny punkt tego odcinka. Wiele się wydarzy, również pewne zdarzenia, na które czekało kilku bohaterów mojej teli...Parę odpowiedzi znajdziesz już dzisiaj... .
Całkowita racja, że nikt nie idzie na żaden ze ślubów z miłości, wszyscy mają w tym jakiś interes. Co się komu uda...rozwiążę w tym epizodzie, a przy okazji wspomnę, co czuje Felipe do Viviany... .
Nieśmiały doktorek Bolivares owszem, zaczyna czuć coś specjalnego do byłej żony Carlosa. Gorzej, gdyby się okazało, że kobieta nadal kocha bandytę, jakim jest Felipe. A Francisco niedługo nadejdzie .
Zapraszam na odcinek 207...
------------------------------------------------------------------------------------
Odcinek 207
Krok za krokiem prowadził ją ku ołtarzowi. Szła u boku własnego ojca, Gregorio osobiście chciał towarzyszyć Andrei w drodze do ołtarza. Powolutku, dystyngowanie, mimo niewielkiej liczby gości, kierowała się w stronę zarówno Felipe, jak i tego, co ją czekało za kilka minut.
Tak samo postępowała Monica, tylko, że ona miała obok siebie dużo więcej gości i nie miała mieć ślubu kościelnego. Wszyscy byli ciekawi, jak to ostatnio nieco zubożały Carlos Santa Maria weźmie ślub z byłą żoną tajemniczego mieszkańca rezydencji, Eduardo Abreu. Ironią było to, że państwo młodzi mieszkali razem w domu też Abreu.
Na pierwszej uroczystości - poza przygodnymi osobami - obecni byli tylko narzeczeni. Na drugiej zaś pojawili się prawie wszyscy - oczywiście Sonya, jako, że był to ślub jej przybranego ojca, Abreu z nieodgadnioną miną, u jego boku Pedro, osobiście zaproszony przez własnego szefa, poza tym Allisson, a obok niej Gabriel. Abarca nie czuł się zbyt dobrze, bo prawie nikogo tutaj nie znał, ale prosił go o to Daniel, jak tylko się dowiedział, że przyjaciel jest zaproszony przez córkę Monici.
Obaj panowie młodzi czekali już na swoje przyszłe żony, czując, jak mocno wali im serce - każdemu z innego powodu. Trzeba jednak przyznać, że żaden z nich nie miał pewności, czy czyni dobrze. Carlos w głębi duszy marzył, aby Andrea była na miejscu Monici, Felipe zaś wolałby widzieć Vivianę, której przecież nie wyrwał z serca. Nie miał też od niej żadnego kontaktu i zaczynał się martwić, choć sam się do tego przed sobą nie chciał przyznać.
Dźwięki kościelnych instrumentów rozległy się w tej samej chwili, kiedy w innym pomieszczeniu Monica zbliżała się do miejsca, gdzie miała podpisać dokumenty. Czyniła to również przy muzyce, uparła się bowiem, że skoro jako rozwódka nie może mieć uroczystości kościelnej, to niech ma chociaż jej namiastkę. Santa Maria spełnił tą zachciankę i teraz miała się odbyć jedna z najdziwniejszych ceremonii w tym roku.
Być może dlatego zadumana i zasłuchana Sonya początkowo nie zwróciła uwagi na dziwny ruch i poruszenie po drugiej stronie, tej od zewnątrz. Stała co prawda blisko drzwi, ale nie na tyle, by słyszeć wymianę zdań między jakąś kobietą, a kimś przy wejściu. Gdyby wiedziała, o co chodzi, na pewno nie byłaby taka spokojna. Pewna kobieta tłumaczyła właśnie opornemu człowiekowi pilnującemu porządku, kim jest i dlaczego ma prawo być na uroczystości i to wraz z osobą, która przybyła u jej boku. Kiedy strażnik zorientował się, kogo ma przed sobą, przeprosił uniżenie i wpuścił zarówno kobietę, jak i jej towarzysza, do środka.
Weszli cicho, niezauważeni przez nikogo, cała uwaga skupiała się na tych przy urzędniku. Za moment miały paść słowa formułki, potem przysięga, obrączki i te sprawy. Ceremonia przebiegała bez zakłóceń, kiedy córka Gregorio poczuła, że ktoś położył jej rękę na ramieniu. Obróciła się zdenerwowana, nie zamierzała przecież - niezależnie od tego, co sądziła o Monice - stracić najważniejszego momentu w życiu Carlosa Santa Marii.
- Witaj! - powiedział intruz miękkim głosem, w którym pobrzmiewało coś, co dziewczynie trudno było określić. Jakby ciepło połączone z...chłodem, tak właśnie, dwa przeciwstawne ze sobą uczucia.
Przyjrzała się bliżej obcemu, mierząc wzrokiem idealnie skrojony biały garnitur, krawat, równie dobrze dobrane spodnie i wracając potem ku jego twarzy. Nie mogła się mylić, chociaż mózg nie potrafił uwierzyć w to, co widzi. Przybysz obdarzył ją uśmiechem, jakby chcąc podkreślić, iż cieszy się, że ją spotkał.
- Ślicznie wyglądasz - dodał tym samym tonem, co przed chwilą.
- Ty też...- wydukała w końcu. Całkowicie ją zaskoczył - samą swoją obecnością, a tym bardziej wyglądem!
- Dziękuję, ale mam wrażenie, że nie podoba ci się fakt, że tu jestem - odszepnął. Cały czas mówili przyciszonymi głosami, starając się nie zwracać niczyjej uwagi.
- Po prostu nie wiem, co mam o tym myśleć, nie widziałam cię przez kilka miesięcy, a teraz...
- W niczym nie przypominam zwierzęcia wyjadającego psią karmę z miski, prawda? - uzupełnił Ricardo.
- Czy musisz być złośliwy?
- Nie muszę - odparł. - Ale chcę - spoważniał w jednej sekundzie. - Tak samo, jak ty mówiłaś poważnie wtedy, kiedy krzyczałaś, że masz mnie dosyć. Nie martw się, nie zamierzam wkraczać zbytnio w twoje bujne życie. Jednego tylko bądź pewna - nie odbierzesz mi dziecka.
Ani słowem nie dał po sobie poznać, że odetchnął z ulgą na widok coraz wyraźniejszej ciąży Sonyi - tak bardzo się przecież bał, że dziecka już nie ma!
- Myślisz, że pozwolę ci je dotknąć po tym, co mi zrobiłeś? Próbowałeś mnie zabić kawałkiem rozbitej szklanki! Mam pozwolić, żebyś któregoś dnia usiłował pozbawić życia i to maleństwo?!
- Próbowałem...co? - na moment stracił mowę. Powoli docierała do niego prawda o pewnych faktach. Wiedział, że było z nim źle, ale tego się przecież nie spodziewał.
- Ach tak, jasne, przecież wtedy nie byłeś sobą! Ale to niczego nie zmienia, Rodriguez! Po prostu przyłożyłeś mi szkło do gardła, nacisnąłeś i opamiętałeś się w ostatniej chwili. Mało brakowało, a zginęłabym z twojej ręki. Potem oczywiście nic nie pamiętałeś, a ja cierpliwie ci tłumaczyłam, że nic się nie stało, nie chcąc cię dobić. Trwałam przy tobie wiele razy, ale po tym już po prostu nie mogłam!
- I to wtedy wykrzyczałaś tamte słowa do Pedro, tak? - głos mu nadal drżał.
Boże, jak bardzo ten dzień wbił mu się w pamięć! Myślał o nim nawet w szpitalu.
- Owszem! A jak ty byś zareagował na coś takiego? A teraz bądź łaskaw się zamknąć, mój ojciec bierze ślub!
- Ale...Musimy porozmawiać! - nalegał Ricardo, szczerze przerażony tym, co usłyszał. Valeria Guardiola ze smutkiem patrzyła na rozgrywającą się scenę i już miała się wtrącić, kiedy nadeszło przeznaczenie.
Wcale nie tak daleko od tego miejsca Andrea Monteverde dotarła już do czekającego przyszłego męża i ceremonia mogła się rozpocząć. Ksiądz wygłosił pierwszą formułkę i niedługo zaślubiny tej dwójki staną się faktem. Gregorio wycofał się we właściwe miejsce, jako jedyny będąc przygotowany na to, co nastąpi potem. Ale i on nie był pewien, co może wywołać zdarzenie, na które tak czekał.
W międzyczasie Gabriel tylko częściowo wysłuchiwał słów urzędnika, był tu przecież w zupełnie innym celu. Praktycznie cały czas mierzył wzrokiem Sonyę, którą wcześniej wskazała mu Allisson. Ocenił córkę Santa Marii jako owszem, piękną, ale pewnie pozbawioną duszy dziewczynę.
- Kim jest facet, z którym rozmawia twoja przyjaciółka? I ta kobieta obok niego? - spytał szeptem córkę Monici.
- Hm? - nie zrozumiała Alli, ale za sekundę spojrzała w tym samym kierunku i zaparło jej dech. - Mój Boże, nie mam pojęcia. Ale wygląda oszałamiająco.
- Jest od niej starszy. Myślisz, że może to być ojciec jej dziecka?
- Bardzo możliwe. Patrzy na nią tak jakoś...dziwnie.
- Chyba się w czymś nie zgadzają, pewnie dyskutują o jej ciąży. Czymś go zaszokowała. Musisz się dowiedzieć, kto to jest!
- Nie wiem, po co tobie ta informacja, ale wierz mi, spytam ją po uroczystości. Sama jestem bardzo ciekawa. A kobieta obok - nie mam żadnych podejrzeń. Z tego, co wiem, nawet, jeśli to on, nie miał żadnej rodziny poza ojcem i siostrą. A ta kobieta na pewno nie należy do jego rodzeństwa.
Manolo Fernandez przekazał właśnie infomację o rozpoczęciu ceremonii. Zaznajomił się już dokładnie z komórką i obiecał sobie, że jak tylko skończy się jego zadanie, zacznie polowanie na kobiety. Wcześniej jednak musi skontaktować się z Vargasem, bo zaczęło go niepokoić to długie milczenie.
- Weszli już do kościoła, tak? Doskonale, doskonale - powtórzył Raul. - W takim razie daj mi znać, jak tylko ksiądz ogłosi ich mężem i żoną. Wtedy natychmiast do mnie zadzwoń!
- Jak pan każe, szefie! - rzucił rozochocony Manolo, na moment zapominając, że zwraca się do własnego brata.
Sergio Gera umawiał się cicho z Rodrigo. "Mnich" pozwolił mu zwracać się do siebie po imieniu, ale nadal występował w kapturze. Chłopak o nic nie pytał, miał własne zainteresowania, liczyło się tylko to, że mężczyzna mu pomaga. Obaj stali niedaleko budynku, gdzie odbywała się uroczystość Carlosa i Monici, ale w ukryciu. Ich rozmowa toczyła się chwilę przed wejściem do środka Ricardo i jego ciotki.
- Jesteś gotowy, Rodrigo? - wyszeptał pytanie Gera.
- Oczywiście. Wszystko jest w tym worku. Pośpiesz się, nie mamy zbyt wiele czasu.
- Otworzyłem już samochód, jest gotów. Oby tylko właściciel nie zdążył wrócić.
Cofnęli się w ostatniej sekundzie, by nie zauważyli ich dodatkowi goście, którzy właśnie przestąpili próg.
- Kto to był? Wyglądali dość bogato! Oby tylko niczego nie zepsuli! - zdenerwował się "Mnich".
- Nie wiem, ale nie zmieniamy planu. Ubieraj maskę, idziemy po Sonyę! I nie zapomnij wziąć ze sobą broni!
- Jest nabita? - zdążył spytać Rodrigo.
- A jak myślisz? - odpowiedział Sergio i ruszył do przodu.
Graciela i Dolores nie kryły podekscytowania. Oto już niedługo zostanie otwarty testament Antonio de La Vegi. Zostaną milionerkami do końca życia!
- Chciałabym, żeby to było jak najszybciej! - westchnęła młodsza. - Wtedy mogłabym spokojnie zapolować na Eduardo, a na razie myślę tylko o tym, ile zapisał nam mój nieodżałowany mężulek.
- W ogóle nie wiem, po co się nim interesujesz, skoro będziemy mieć cały majątek Antonio.
- Chociażby po to, żeby mieć większy! - zaśmiała się córka.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Matka zerwała się i odebrała połączenie, po czym z uśmiechem zwróciła się do Gracieli:
- Twoje życzenie się spełniło. Adwokat przyspieszył otwarcie i wszystkiego dowiemy się tuż po pogrzebie.
- Zamierzasz powiadomić Luisa? - przypomniało się nagle córce.
- Nie wiem. Ale pewnie i tak zajmą się tym prawnicy. W końcu to rodzina de La Vegi, mimo faktu, że nie łączą ich więzy krwi. Jestem pewna, że całość dostanie się nam - bo poza nami Antonio nie miał nikogo...prawda?
- I poza Luisem. Ale on jest niepełnoletni, więc nawet, jakby dostał cokolwiek, to i tak ktoś musi opiekować się jego pieniędzmi. A tym kimś będziemy my.
- Chłopak kiedyś dorośnie - zauważyła celnie Dolores.
- Na pewno? - odpowiedziała pytaniem Graciela. - Wiesz, mamo...Dzieci też ulegają wypadkom...
Maribel Moreni miała własny plan. Nic nie wiedziała o poczynaniach Sergio i jego nowego przyjaciela, tym bardziej, że jej celem była Monica. Zasłoniła więc twarz odpowiednio wcześniej przygotowaną maską, podobną do tej, której kiedyś nosiła Veronica i jeszcze raz przyjrzała się malutkiej broni w swej dłoni.
- Zginiesz, dziwko - powiedziała do siebie i skierowała się wolno do budynku ślubów.
Eduardo był tak samo zdumiony, jak Sonya. To, co zobaczył na końcu pomieszczenia, odebrało mu mowę. Spojrzał tam akurat w momencie, gdy Rodriguez dowiadywał się o tym, co prawie zrobił swojej dawnej przyjaciółce. Valeria Guardiola wyglądała olśniewająco, ale to przecież było normalne. Jej pozycja, stanowisko, pieniądze, pozwalały spełnić wszystkie zachcianki kobiety. Ale jej protegowany...Człowiek, którego Abreu nie widział od tak dawna, a ostatnio jako nieświadomą niczego, chorą umysłowo istotę - stał oto ogolony, ubrany w jeden z najelegantszych strojów Meksyku, dumny i spokojny, zupełnie, jakby pochodził z wyższej sfery! Pedro obrócił się równocześnie ze swoim szefem, zainteresowany, co też się dzieje i wykrztusił:
- O, cholera.
Gregorio Monteverde spojrzał na zegarek. Jeszcze kilkanaście minut i jego życie drastycznie się zmieni - a także jego córki i kilku innych osób. Niech tylko duchowny powie upragnione słowa, a syn wkroczy do akcji. Andrea dostanie za swoje - tu i teraz.
- I ogłaszam was mężem i żoną! - padło stwierdzenie kapłana. - Możesz pocałować pannę młodą.
Felipe nachylił się, by to zrobić, po czym po krótkim pocałunku, przy dźwiękach organów, wyszli długim dywanem z kościoła. Goście podążyli za nimi, głównie po to, by napić się i zjeść na koszt nowożeńców. Dotarli do miejsca, gdzie czekały na nich dwa puchary napełnione szampanem, miały posłużyć do wzniesienia toastu. Odebrali gratulacje od powoli rozchodzących się uczestników ceremonii, w tym od ojca Andrei, który zamierzał zostać do końca. Do sobie znanego końca, trzeba dodać.
Wypili po kilka łyków, sami przed sobą udając szczęście, a przecież zdawali sobie sprawę, że bardziej brał w tym udział interes i chęć odzyskania poprzedniej pozycji, a nie miłość. Owszem, byli kochankami i to namiętnymi, ale daleko im było do płomiennych wyznań. Obdarzyli się nawzajem promiennymi uśmiechami, jakby chcąc sobie dodać otuchy, że plan się powiedzie i Gregorio pomoże im w tym, co zamierzyli. Rzucili potem puste kryształy na ziemię, a te stłukły się na znak pomyślności. A potem pochylili się ku sobie, by znów się pocałować - raz dla pozoru, dwa dla uspokojenia adrenaliny kwitnącej im w żyłach.
Kiedy ich usta były już bardzo blisko, rozległ się kolejny huk, jakby ktoś jeszcze dodatkowo coś świętował i właśnie rozbijał swój puchar. Drgnęli, by obrócić się potem w stronę, skąd dobiegł odgłos. I oboje zobaczyli to jednocześnie. To, a raczej jego - bowiem na wyciągnięcie ręki stał Raul, mając u stóp resztki cennego szkła. Możnaby sądzić, że wypadło mu z ręki, ale nie. Sam zresztą zaraz powiedział:
- Pozwólcie, że i ja dołączę się do waszej radości. Oto ja również wypiłem toast i pozbyłem się naczynia - by życzyć wam wspólnego szczęścia na nowej drodze życia.
Andrea odruchowo przytuliła się do Felipe, który jakimś cudem odzyskał głos:
- Dziś jest doprawdy dzień cudów - najpierw mój ślub, a teraz upiory wstają z grobu.
- Nie jestem upiorem - zaprotestował młodszy Monteverde, podchodząc tuż do nich. - Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz. Ewentualnie mogę cię uszczypnąć, żebyś nie myślał, że śnisz. Po prostu poczułem się urażony faktem, że nie zaprosiliście mnie na ceremonię.
- Byliśmy pewni, że nie żyjesz! - wyrwało się Andrei.
- Bo tak mieliście myśleć, droga żoneczko! - odparł niewzruszenie Raul, potem wysunął rękę i podniósł jej brodę tak, by spojrzała mu prosto w oczy. - Czekałem, tak długo czekałem na ten moment, aż wreszcie nadszedł. Dzień twojego upokorzenia, dzień błagania o łaskę. Panie i panowie! - krzyknął nagle do gości, którzy wrócili się kilka minut temu i słuchali go z uwagą, żądni sensacji. - Oto kobieta, która niszczy, która porzuca - wpierw wyszła za mnie za mąż, kochając innego, a potem popełnia przestępstwo, biorąc ślub kościelny jako mężatka.
- To nie jest przestępstwo! - przekrzyczała go, płonąc ze wstydu. Nie zauważyła, że z tyłu stoi Gregorio i uśmiecha się z satysfakcją, dumny z syna. - Przecież nie wiedziałam, że nie jestem wdową! To ty powinieneś iść do więzienia za sfingowanie własnej śmierci! Nie jesteś więcej wart od Francisco!
- Masz na myśli Velasqueza, twojego sprzymierzeńca, tego samego, który poćwiartował nieszczęsnego Alejandro Villara? Wspaniałych masz znajomych, muszę przyznać. Ale o mnie się nie martw, straciłem pamięć i uciekłem ze szpitala, dopiero teraz się odnalazłem, więc jak widzisz, mnie nie grozi policja.
- Nędzne kłamstwo! - wrzeszczała Andrea. - Przyszedłeś się nade mną znęcać!
- Nie, znęcać nie! Ale opowiedzieć, kim jesteś. Jak już mówiłem, drodzy zebrani, podczas, gdy ja umierałem w szpitalu, mamrocząc tylko jej imię, kiedy myślałem, że konam, brocząc we własnej krwi lejącej mi się z ust, ona szlochała za swoim ukochanym Carlosem Santa Maria. To dzi**a! Nigdy mnie nie kochała, akceptowałem fakt, że biorąc ze mną ślub marzyła o innym, bo jak głupi liczyłem, że to się zmieni, ale na darmo! Pragnęła tylko pieniędzy i pozycji, nie wystarczało jej to, że Gregorio, mój ukochany ojciec, przyjął ją i zaopiekował się nią!
- Przyjął? Zaopiekował? Szczególnie teraz, kiedy mieszkam w norze razem z Felipe!
- Czyżbym był taką złą partią? - wtrącił starszy Santa Maria, tyle zszokowany sytuacją, co urażony tekstem Andrei.
- Boże, debil - mruknął Raul, po czym kontynuował swój głośny wywód: - Na dodatek tuż po mojej śmierci skrupulatnie pozbyła się dziecka, jedynej po mnie pamiątki!
- Niczego się nie pozbyłam! Maribel zadzwoniła do mnie i mi groziła, poroniłam!
Przez twarz Monteverde przemknęło przez ułamek sekundy jakby współczucie, ale zaraz się opanował i krzyknął:
- Bzdura! Maribel nikomu nie może grozić, jest zbyt słodka i miła! A ty jesteś morderczynią niewiniątek!
Gdybyż wiedział, że jego słodka i miła Maribel właśnie zdąża z bronią w ręku po to, by zabić Monicę, pewnie by się zdziwił. Nie miał jednak o tym żadnego pojęcia.
"O, cholera" było idealnym określeniem tego, co zaraz miało nastąpić. Co prawda Pedro chciał w ten sposób wyrazić swoje uczucia na widok Ricardo przystrojonego jak na własny ślub, ale świetnie odnosiło się też do najbliższych zdarzeń. Ponieważ drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem jednak nie wpuściły spóźnionych gości, a dwie zamaskowane i uzbrojone osoby.
- Ręce do góry, wszyscy! - wrzasnął ten wyższy, budzący grozę nie tylko posturą, ale kapturem narzuconym na maskę, która dodatkowo skrywała oblicze napastnika.
Zebrani posłusznie wykonali jego polecenie. Monica zamarła z długopisem w ręku, miała zamiar podpisać dokument ślubny, ale nie zdążyła. Jedyne, co jej się udało, to razem z Carlosem obrócić w kierunku wejścia i rozszerzonymi oczami wpatrywać się w bandytów.
- Kim pan jest? - krzyknęła, by dodać sobie odwagi.
- Zamknij się! Nie przyszedłem po ciebie! Przychodzimy po Sonyę Santa Maria!
- Po mnie? - wyrwało się Sonyi, która nie do końca kontrolowała swoje odruchy. Pożałowała tych słów milisekundę później, ale stało się faktem - agresorzy wiedzieli już, kim jest.
- Pójdziesz z nami! - wrzasnął kapturnik, celując w nią bronią. Niższy pilnował, by nikt się nie poruszył.
- Ona nigdzie się nie wybiera! - dało się słyszeć męski głos tuż za nią. Córka Carlosa rozpoznała w nim Ricardo.
- To ja o tym zdecyduję! A ty się zamknij, albo zginiesz! - odparł natychmiastowo Rodrigo.
- Jeśli uczynisz jej choćby najmniejszą krzywdę, obiecuję, że...- Rodriguez wysunął się przed Sonyę kocim ruchem, przy czym zupełnie odruchowo chwycił dłoń dziewczyny, jakby serce chciało dodać jej otuchy.
- Albo się odsuniesz, albo zostanie z ciebie miazga! - wściekł się "Mnich", po czym przymierzył dokładniej w serce przeciwnika. - Sonya, wychodź do nas natychmiast, albo zabijemy tego twojego obrońcę - lalusia!
Prawdopodobnie postąpiłby zupełnie inaczej, gdyby wiedział, że tak potrzebnych mu informacji może dostarczyć mu bardziej tenże "laluś", niż Sonya!
- Jak dla mnie, możecie do niego strzelać nawet po sto razy, nic mnie to nie obchodzi! - odkrzyknęła, po czym wyrwała rękę z dłoni Rodrigueza. Ten, niemile zaskoczony, przez moment zamarł, ciszę przerwał dopiero zdecydowany głos mniejszego z bandytów:
- Ale ojczulka chyba nie chcesz stracić, prawda? A właśnie w niego mierzę!
Była to prawda - druga z broni celowała dokładnie w Carlosa. Odległość była dosyć spora, ale dziewczyna wolała nie ryzykować i wręcz odepchnęła narażającego dla niej życie byłego przyjaciela.
- Jesteś idiotą! - szepnęła mu po drodze. - Myślałeś, że zacznę drżeć o ciebie i zaryzykuję śmiercią dziecka? Ty nie jesteś tego wart! Za to mój ojciec - owszem!
Za moment stała już twarzą w maskę z napastnikami.
- Czego chcecie? - spytała hardo.
- Wychodź, tylko spokojnie! Na zewnątrz czeka samochód, my mamy kluczyki - komenderował wyższy. - Zaczekasz w nim, aż nie wsiądziemy i pogadamy w innym, spokojniejszym miejscu!
Mario. Mario Messi i wszystko, co z nim związane, scena, kiedy siłą odprowadzał Sonyę sprzed więzienia - to wszystko przypomniało się Ricardo i nie zamierzał pozwolić, by się powtórzyło. Skoczył ku znikającym za drzwiami agresorom z zamiarem uratowania matki własnego dziecka, ale "Mnich" był szybszy. Obrócił się i wystrzelił, prosto w Rodrigueza. Sonya krzyknęła, domyślając się, co się stało, ale nie miała czasu zobaczyć, gdzie dokładnie trafił "oprych" - jak go określiła - bo niższy wyprowadził ją już poza wejście. Za moment dotarł do nich Rodrigo, zamykając za sobą drzwi. Jedyne, co usłyszała, to poruszenie w sali, zapewne spowodowane otwarciem ognia i...tego nie była pewna. Śmiercią? Poważną raną? Samym strachem?
Jeżeli już, to raczej to ostatnie. Owszem, Eduardo, Pedro i oczywiście Valeria dopadli do rannego, ale Ricardo ścisnął tylko mocniej ramię, nieco krwawiące, ale głównie z powodu lekkiego draśnięcia i rzucił do Abreu:
- Nic mi nie jest! Daj mi kluczyki od wozu!
- Jadę z tobą! - zaoferowali się równocześnie Pedro i Eduardo.
- Mowy nie ma! Pedro, ty masz być ojcem chrzestnym, masz się zająć moim dzieckiem, kiedy się już urodzi! Panie Abreu, pan ma się troszczyć o Sonyę! Kluczyki, szybko!
Ojciec Monici zaufał mu od razu, wyjmując polecony przedmiot i podając go Ricardo do ręki. Kilka chwil później Rodriguez pędził już do samochodu. W głowie zadudniły mu słowa Sonyi "Możecie do niego strzelać po sto razy, nic mnie to nie obchodzi!", ale wymazał to wspomnienie z mózgu i praktycznie wpadł do środka pojazdu, ruszając, jeszcze zanim zamknął dobrze drzwiczki.
Raul Monteverde w pewnej chwili złapał mocno głowę byłej żony i wycisnął na jej ustach pocałunek. Daleko mu było do miłości, raczej chciał ją w ten sposób upokorzyć. Szarpała się, ale na próżno, dopiero Felipe wkroczył do akcji i odsunął przyssanego wręcz człowieka.
- Odczep się od niej! - zareagował wreszcie.
- Bo co? - odparł Raul. - Bo mnie pobijesz? Nie ma sprawy, możesz zaczynać, nie z takimi wygrywałem.
Santa Maria nie czekał zbyt długo, zamachnął się i uderzył Monteverde prosto w szczękę. Tenże otarł tylko strumyk krwi z wargi i kilkakrotnie mocniej przywalił Felipe w brzuch. Tamten zwinął się na ziemii pośród krzyków gości, bacznie obserwujących, co się dzieje. Będzie o czym opowiadać znajomym!
Za moment było jeszcze więcej, bo Raul zdobył wyraźną przewagę i po prostu okładał ledwo broniącego się mężczyznę.
- Złodziej cudzych żon! - wrzasnął wściekły syn Gregorio, nie widząc, że z tyłu Andrea szuka wzrokiem pomocy u ojca, ale ten tylko kręci głową.
- Wiedziałeś? - spytała go szeptem.
- Oczywiście. Cały czas od powrotu ze Stanów mieszkał u mnie w domu i razem szykowaliśmy tą pułapkę.
- Zdradziłeś mnie. Własny ojciec...
- Jesteś tylko błędem spłodzonym z Nory. To Raul jest moim dzieckiem - on i tylko on!
Oczywiście o kontynuacji któregokolwiek ze ślubów nie mogło być mowy. Carlos Santa Maria był zbyt przerażony losem córki, żeby myśleć o czymkolwiek innym. Monica miała tyle rozumu, żeby nie nalegać - przyjdzie czas i na ponowną uroczystość.
Allisson również przeżywała swoje, chodziło przecież o jej przyjaciółkę! Gabriel próbował ją uspokoić, przy okazji dowiedziawszy się, kim jest ten, który popędził do wozu. Gwizdnął cicho z podziwu - Daniel nie mylił się co do tamtego człowieka. Abarca był jednak zaskoczony, jak wielkim uczuciem musi być darzona Sonya, skoro ryzykuje się dla niej w ten sposób.
- Powinienem pojechać za nimi! - upierał się Carlos.
- I co byś zrobił? Powąchał ich spaliny? - mitygowała go niedoszła żona. - Stałeś sporo dalej, nie zdążyłbyś nawet wsiąść do samochodu, a oni pewnie już dawno byliby daleko.
- Ale tu chodzi o moją córkę!
- Ona da sobie radę. Z takim rycerzem u boku!
- Ma pani rację! - do rozmowy wtrąciła się Valeria, podchodząc do nich niespotrzeżenie. - Z pewnością dziewczynie nic nie grozi, skoro ratować ją pojechał sam Rodriguez.
- Kim pani jest? - zainteresował się Santa Maria.
- Kimś, kto dobrze wie, co mówi! Nadszedł czas wyrównania pewnych zaległych rachunków, a i pan ma ich nieco na sumieniu.
- Ja? Jakich rachunków? Nie zrobiłem nikomu nic złego!
- Chociażby uwierzył pan w brednie opowiadane przez zgraję adwokatów na temat morderstwa Genaro Arochy. A co gorsza, prawie spowodował pan śmierć z żalu niewinnego człowieka, okłamując własną córkę, iż człowiek ten przesiaduje w izolatce.
- To było wieki temu! A poza tym skąd pani o tym wie? I dlaczego tak usilnie broni Ricardo?
- Mam powody, panie Santa Maria, mam powody. Zaręczam, że wszyscy, którzy od dziś staną mu na drodze, ucierpią. I niech pan tak na mnie nie patrzy, to nie ja kazałam porwać pańską córkę. Napad nie był udawany, nie zniżyłabym się do czegoś takiego. W końcu nie należę do rodziny Santa Maria!
Maribel Moreni widziała całą sytuację z zewnątrz, dotarła bowiem do budynku w tej samej chwili, kiedy oba wozy - ten z porwaną Sonyą i ten drugi, z jej obrońcą, wypadły z piskiem opon z uliczki. Cofnęła się, by nie zostać zauważona i przeanalizowała sprawę, po czym uznała, że im większe zamieszanie, tym lepsze. Wtargnęła do środka i przerwała krzykiem dyskusję pomiędzy Guardiolą, a Santa Marią.
- Ręce do góry, ty szmato! - wrzasnęła w kierunku Monici.
- Kim...- miała zamiar zapytać była żona Abreu, lecz nie zdążyła - Moreni raz po raz naciskała spust, mierząc prosto w kobietę.
W tym samym czasie Sonya Santa Maria całkowicie nie panowała nad swoim zachowaniem.
- Ty morderco! Ty potworze, ty bandyto, ty...! - krzyczała w kierunku Rodrigo. Sergio siedział z przodu, prowadził.
- Zamknij się! - odparował natychmiastowo "Mnich", po czym zasłonił jej usta rękawiczką. Nie przewidział jednego - miał je może dość grube, żeby dokładnie ochroniły go przed zostawieniem odcisków palców na broni, ale nie zdołały osłonić przed zębami dziewczyny. Wrzasnął z bólu, a córka Carlosa mogła kontynuować:
- Jeśli coś mu się stało, zapłacicie mi za to!
- Przestań się szarpać, ty idiotko! - odwrzasnął zirytowany całą sytuacją kuzyn Alejandro. - Poza tym ty sama przecież darłaś się, że możemy do niego strzelać, to strzeliłem!
- Ale nie musiałeś tego robić, kiedy już szłam z wami! Jeżeli zabiłeś mojego Ricardo, umrzesz w mękach!
- Ricardo?! - wtrącił się zszokowany Gera. - Chcesz powiedzieć, że człowiek, do którego wystrzelił mój wspólnik, to ten sam, którego próbował skrzywdzić Francisco Velasquez?!
- Oczywiście!
- O cholera...Po jakie licho w ogóle użyłeś broni?! - wydarł się teraz "Odmieniec" na Rodrigo.
- Chciałem go tylko wystraszyć! Celowałem gdzieś z boku!
- A prawdopodobnie zabiłeś najważniejszą osobę dla nas obu! - zacisnął szczęki Sergio.
- A dla mnie, to nie?! On był ojcem mojego dziecka! Kochałam tego faceta! - wrzasnęła na nich Sonya.
- Coś za nami jedzie! - zwrócił ich uwagę "Mnich". - Zbliża się coraz szybciej.
- Widzę - odrzekł nad wyraz rozwścieczony Gera. - Przyspieszam, musimy mu uciec. Jesteś mordercą, stary.
Skręcili w boczną uliczkę, próbując zgubić pościg, ale na próżno - tamten pojazd był szybszy i powoli ich doganiał.
- Co on robi?! - zdenerwował się w pewnej chwili kierowca porywaczy. - Ten debil spycha mnie z drogi! Zaraz się rozbijemy!
- To nie jest debil! - zauważył Rodrigo. - To nasz informator!
- Masz rację! - ucieszył się "Odmieniec" pomiędzy kolejnymi walnięciami w jego wóz. - Ten koleś żyje!
Ricardo nie zamierzał odpuścić, miał mocniejszą karoserię, a wiedział, że tylko w ten sposób zatrzyma wrogi pojazd. Nie przewidział jednego - że Gera w pewnym momencie ostro zahamuje, chcąc sprawić, by samochód Rodrigueza go minął. Wtedy Sergio mógłby spokojnie wysiąść z wozu, podnieść ręce i dać znać, że chce rozmawiać. Istotnie, tak się stało, z tym, że wybawiciel Sonyi kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Za kilka sekund ponownie gwałtownie skręcił kierownicą, chcąc znów uszkodzić wóz porywaczy. Zamiast tego w pędzie przejechał obok i skręcił tuż przed maską przeciwnika. "Odmieniec" nie miał czasu na reakcję, owszem, wcisnął hamulec do samego końca, ale nic to nie dało. Ułamki sekund później oba wozy zlały się w jedną, metalową masę, skręcone ze sobą w dziwnym tańcu śmierci i krwi.
Koniec odcinka 207 |
|
Powrót do góry |
|
 |
alicja z krainy czarów Debiutant

Dołączył: 23 Paź 2009 Posty: 30 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:23:20 13-11-09 Temat postu: |
|
|
Z niecierpliwością czekałam na kolejny odcinek i oczywiście nie zawiodłam się. Jak zwykle Sonya i Ricardo przyćmili i zepchneli w cień głownych uczestników ceremonii .... Musze zgodzić się z dość powszechną opinią, że Andrea i Carlos kreowani w pierwotnym założeniu na protagonistów już dawno zostali zdetronizowani i odsunięci na boczny tor przez moich (i większości czytelników) ulubieńców I bardzo dobrze! Pogmatwane i burzliwe losy młodszej córki Gregorio i jej przyjaciela są o wiele bardziej wciągające niż poczynania Carlosa "ciepłe kluchy", ktory co prawda raz na na jakiś czas budzi się z letargu i grzmi ale po chwili znowu w ten letarg popada oraz jego ukochanej Andrei dość wrednej i irytującej baby, której rola sprowadza się głownie do snucia intryg Podoba mi się zwot w twojej telenoweli, przeniesienie punktu ciężkości z Andrei i Carlosa na Sonyę i RR, wielowątkowość oraz skomplikowaną sieć powiązań łączącą postacie. Kto by się tego spodziewał po przeczytaniu piewszego odcinka, który wskazywał raczej na klasyczną telenowelę z jednym mocno zarysowanym wątkiem głównym naiwnej, biednej dziewczyny oraz nieszczęsliwego, oszukiwanego przez złą rodzinkę kaleki... To Sonya zasuguje na miano protagonistki, gdyż łączy w sobie odwagę, gotowość do przeciwstawienia się całemu światu z pewną dozą wrazliwości i delikatności i jest o wiele bardziej wyrazistą postacią niż Andrea. Porównania RR i Carlosa już dokonałam w poprzednim wpisie i nie chcę się powtarzać, ale ostatni odcinek po praz kolejny pokazał, który z nich jest prawdziwym mężczyzną. Ricardo nie stracił zimnej krwi w obliczu porwania Sonyi, natychmiast bez wahania wyruszył w pościg, podczas gdy Carlos snuł rozważania w stylu Hamleta "Jechać za nimi czy nie jechać" i wystarczyło tylko jedno zdanie Monici, aby zrezygnował z tego odważnego zamiaru, pozostawiając wszystko w rękach Ricardo.
ze
Scena nieoczekiwanego spotkania Sonyi i odmienionego, eleganckiego, budzącego powszechny podziw Ricarda piękna i wzruszajaca. Cieszę się, ze Sonya powiedziała Ricardo o tym nieszczęsnym incydencie ze szkłem, bo choć wywolało to u niego szok, to teraz przynajmniej zna prawdę, dlaczego dziewczyna go odrzuciła i że miała ku temu poważny powód. Poza tym ta scena i późniejsze dramtyczne zdarzenia ujawniły, że tę dwójkę mimo wszystko nadal łączą ciepłe uczucia. Sonya wreszcie wyraziła tłumione uczucia, przyznała, Ricardo był dla niej najważniejszą osobą. Szkoda, że pędzący na jej ratunek Ricardo tego nie słyszał
Opis pościgu a przede wszystkim zderzenia samochodów bardzo mi się podobał, był taki sugestywny. Dałaś wyraźnie do zrozumienia, ze ktoś zgnie w tym wypadku. Mam nadzieję, że będą to wyłącznie porywacze a Sonya, jej dziecko i RR ocaleją. Ricardo nie moze umrzeć! Nie teraz, kiedy los wreszcie się do niego uśmiechnał i ma wszystko...To byłaby ironia losu. Choć zauważyłam, ze czasami wprowadzasz takie tragiczne wątki i postacie jakby z tragedii greckiej np. Antonio i Veronica, których spotkal taki smutny los. Żal mi ich było, liczyłam na ich sczęśliwy koniec. Wierzę jednak, że zachowasz RR i Sonyię kluczowe i najciekawsze postacie w tej telenoweli.
Pewną złośliwą przyjemność sprawiło mi upokorzenie Andrei przez Raula Zsłużyła sobie na to, mam nadzieję, że młody Monteverde się dopiero rozkręca i to dopiero początek jego zemsty na dawnej ukochanej. A Maribel naprawdę odważyła się dokonać zamachu na Monice. Ta postać ewoluuje w ciekawym kierunku, najpierw jawiła się jako raczej pozytywna bohaterka, nieco trzymająca się na uboczu przyjaciółka Raula a tu nagle przemienia się w bezwzgledną zabójczynię. Ani na chwilę się nie zawahawała si.ę przed naciśnięciem na spust. Podejrzewam, że niedoszła żona Carlosa raczej tego nie przeżyje, gdyż z twojego opisu wynika, że Maribel wycelowała prosto na swoją upatrzoną ofiarę i wystrzeliła kilka razy Chyba, że broń nie była nabita... Jestem ciekawa, jak pokierujesz dalszymi losami Maribel, czy zapłaci za swój występek czy też uniknie kary i czy czeka ją przyszłość z Raulem czy też szykujesz dla niej coś zupełnie innego?  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Lilijka Mistrz

Dołączył: 18 Lip 2007 Posty: 14259 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:31:12 13-11-09 Temat postu: |
|
|
Przeczytalam, i pewnie przeczytam jeszcze kilkakrotnie, bo jestem pod wrazeniem. Znowu chcesz nam uśmiercić Ricarda  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Bluebelle Generał

Dołączył: 04 Wrz 2008 Posty: 8908 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:27:58 14-11-09 Temat postu: |
|
|
Ja jestem bardzo do tyłu, ale nie mogłam sobie odmówic tej przyjemności i przeczytałam odcinek Aga masz coraz lepsze pomysły. Nie komentuję dokładniej odcinka, bo muszę nadrobic pozostałe, żeby pewne srawy sobie wyprostowac. Ale ogónie rzecz biorąc jestem w szoku  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Ślimak King kong

Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 4:40:33 14-11-09 Temat postu: |
|
|
No witam, witam! W końcu tu jestem. O ile moja wizyta sie nie przedłużyła, to tak jakoś zwlekałem z przeczytaniem czegokolwiek, że narobiły się paskudne zaległości. Co zrobić . Najlepiej to nadrobić wszystko od razu. Zoatsł mi już tylko jeden odcinek PiM-u i jestem na bieżaco ze wszystkim - ale chyba przełożę go sobie na inny termin, bo za dwie godzinki mam wyjazd na uczelnię - niestety Ślimak w weekendy pracuej intelektualnie, kosztem nawet snu .
Więc szybko o odcinku. Poznaliśmy bliżej panią Guardiolę i kolejne smaczki z życia pana Rodqrigueza. Co tu dużo mówić, facet już swoje wymęczył w życiu, a ty akurat upatrzyłaś go sobie jako główny worek treningowy, w końcu jak nie on to Sonya dostaje najwięcej kopniaków od życia, a głupia Andrea siedzi na tyłku i zawiła sreberka. Może i licha praca godna świstaków, ale na chwilę obecną chyba innej posady nie znalazła Nie mniej wiadomym jest fakt, że nie znoszę babki i koniec dyskusji!
Nie będę się rozpisywał, bo już jestem zmęczony (brak snu), a przede dopiero cały dzień, więc zaoszczędzę trochę energii i pozostawię pole do popisu innym. Nie mniej cieszy mnie, że na nowo wkraczam do gry, oby w nadrabianiu PiM-u czekał na mniej jeszcze jeszcze jeden odcinek . Byłoby miłe, zwłaszcza zakończenie odcinka 206 - tego. W sumie nie wątpię, że jedno wydarzenie może połaćzyć wszystkich, ciekawi mnei tylko w jaki sposób .
A Velasquez, chyba wdepnął w czyjeś odchody bo wyraźnie w scence pełnej luzu i zmartwień jego wyraz twarzy przybrał kształt zaniepokojenia - brawo, przecież nie może mieć wiecznego farta!
Dobra, dzięki za odcineczek jeszcze jeden do nadrobienia, ale pewnie dopiero w poniedziałek, bo wątpię żebym dał radę dziś wieczór.
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
 |
Ślimak King kong

Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 19:28:48 17-11-09 Temat postu: |
|
|
Moje krótkie dopowiedzenie na 207 odcinek
Rewe-rewe-rewe(nie "Rewers")-rewelacja.
Wspaniale ułożony odcinek, w którym wydarzyło się bardzo wiele w dość krótkiem czasie, ale człowiek się nie pogubił. Na tym polega klimat seriali - trzeba się z nimi zaznajamiać od samego początku, bo potem cos nam ucieknie .
Jako, że Alicji z krainy czarów - praktycznie napisała już wszytsko o czym chciałbym wspomnieć, na małą chwileczkę skupię na moich "ublubieńcach" tj. Andrei Monteverde - która została upokorzona i zepchnięta z piedestału tego wieczora. Można by przypuszczać, że Monteverde stanie się najwiekszym wrogiem Sonyi, w końu ta niepozorna małolata - ukrałda jej show nawet dzisiaj - a wszystko jak przystało na PiM zupełnie nie z jej winy .
Dodajmy jeszcze mały fakt - że Sonya pierwotnie miała zakończyć żywot w PiM-ie nad grobem Mario Messiego, ale autorka wskrzesiła postać, jak się okazuje nie na darmo .
Co do końcówki - no nie, chyba wystarczy tych dobrych uśmiercać, co? W końcu Andrei należy się największy kopniak w życiu. Czy nawet w 'tragicznych scenach" Sonya i RR muszą jej kraść show - zobaczyłbym panią Monteverde zadźganą. Nie ukrywam no
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
 |
mili~*~ Mistrz

Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 17:10:30 22-11-09 Temat postu: |
|
|
Jesli go zabiąłs to ja zabije ciebie!!
Bo wresszcie pojawił sie cos sie wyjkaśniło
Ona go kocha. On o nia walczy
Tylko to co powiedziała przy porwaniu...
mozę sobie wyjasnią
Ale zamieszanie na obu slubach]
Widać nie powinny sie nigdy wydarzyc
tylkio spowodowały problemy
JA chce new! Chc ewiedziec co dalej! |
|
Powrót do góry |
|
 |
Bluebelle Generał

Dołączył: 04 Wrz 2008 Posty: 8908 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:07:37 25-11-09 Temat postu: |
|
|
Aguś kiedy nowy odcinek? |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:15:55 27-11-09 Temat postu: |
|
|
alicja z krainy czarów - Przepraszam za dosyć długą przerwę w emisji odcinków, ale była ona spowodowana chorobą i trochę nawałem zajęć - mam nadzieje, że teraz już odcinki będą ukazywać się nieco częściej, bo pomysłów mi nie brakuje - co zwiastuje kolejne 100 odcinków minimum .
Może i macie rację, że jednak protagoniści nam się zmienili, ale skoro Czytelnikom się podoba i nie mają nic przeciwko, to pozostaje mi tylko dziękować za zrozumienie, cieszyć się, że moja innowacja Wam nie przeszkadza i opisywać kolejne zawikłane losy moich bohaterów. A wikłać je będę jeszcze bardziej, całkowicie odbiegając od wspomnianego stereotypu "ona biedna, on bogaty, ona płacze, on ma kochanki, a i tak w końcu są razem". Kto wie, czy ja w ogóle połączę swoich protów - o którychkolwiek by tu nie mówić .
Ricardo owszem, odmienił się całkowicie, jak zresztą można się było domyślać, słucha swojej ciotki i zamierza w końcu pokazać wszystkim, którzy go skrzywdzili, co tak naprawdę jest wart. Pytanie tylko, czy los da mu szansę, czy też pogrzebie w jednym z wraków samochodu. Mogę powiedzieć tylko tyle, że mam nadzieję, iż nieco Was zaskoczę .
Cieszę się, że wypadek, a raczej jego opis, przypadł Ci do gustu, bo zawsze uważałam, że nie umiem pisać opisów . Jefnak masz rację, ktoś dzisiaj umrze i będzie to ktoś chyba sympatyczny. Kto to będzie, dowiesz się już za moment.
Wątki tragiczne owszem, lubie wprowadzać, bo są prawdziwe. Zdaję sobie sprawę, że wielokrotnie przejaskrawiam fakty, że sporo sytuacji z tej teli nie mogłoby się wydarzyć, ale z drugiej strony na świecie jest tyle zła i są osoby, które doznały tylko cierpienia. Nie wszystkim u mnie ułoży się dobrze - o ile ułoży komukolwiek.
To prawda, Raul dopiero zaczyna swoje. Poczuł się tak straszliwie upokorzony wtedy, gdy do niej dzwonił po raz ostatni, że nie zawaha się już zemścić i to okrutnie, a ma po swojej stronie ojca, który naprawdę może wiele. A losy Maribel będą równie zakręcone, jak pozostałych bohaterów .
Lilibeth - A może nie chcę? .
Kaś - I największa przyjaźń może się potem przerodzić w nienawiść...
Ślimak - Zastanawia mnie, czy po tym, co się teraz będzie działo, będziesz lubił Andreę, czy nie. Ale nic Ci nie zdradzę, chociaż teraz pewnie parsknąłeś w monitor, tylko zaproszę na kolejne odcinki,. A co do Ricardo, to być może nieco się mylisz . W końcu ileż można walić w jednego gościa i liczyć, że on nam nie odda, prawda? .
Velasquez też za długo nie może mieć szczęśćia, co to, to nie, ale...koniec spoilerów ;P.
Dzięki serdeczne za pochwałę odcinka 207. Bardzo mi zależało na dokładnym opisaniu tego, co się działo na obu slubach, bo to jakby wstęp do tego, co będzie się działo później. Otwieramy nową kartę w dziejach mojej telenoweli. Kartę miłości, ale i nienawiści.
Sonya miała umrzeć nad grobem Julio Ramireza, jakby coś . Ale skoro masz ochotę na małą potyczkę jej i pani Monteverde w teli - kto wie czy do niej nie dojdzie...;D.
Nati - O rany, groźba ;D. Widać, że go bardzo lubisz. Ja też, ale to nie znaczy, że właśnie go nie uśmierciłam. Ale wszystkiego dowiesz się za momencik...
Jasne, że Sonya go kocha, jak wariatka! Przecież tak wielkie uczucie nie znika po kilku miesiącach nawet! A Ricardo może nie kocha jej jak dziewczyny, ale i tak ją uwielbia, chociaż bardzo go zraniła. Z drugiej strony ona też ma swoje racje...
A śluby może faktycznie nie powinny się wydarzyć? .
Zapraszam na odcinek 208...
------------------------------------------------------------------
Odcinek 208
Ricardo Rodriguez po raz pierwszy w życiu zaklął pod nosem. Tylko błyskawicznie odsunięcie się na bok spowodowało, że metal nie trafił w niego, a tylko w ogromnym tempie przeleciał mu za plecami. Miał tak cholerne szczęście, jak chyba jeszcze nigdy. Owszem, zawył z bólu ramienia, ale przynajmniej żył i nic wielkiego mu się nie przytrafiło.
Za moment oprzytomniał po szoku na tyle, żeby skojarzyć, kto siedział w tym drugim samochodzie. Sonya! A jeśli coś jej się stało? Przecież mimo tego, co powiedziała, mimo tego, że dawno wymazał z serca cieplejsze uczucia do niej - a przynajmniej tak sobie wmawiał - za nic nie chciał jej śmierci! A poza tym dziecko, jego małe, niewinne dziecko!
Jakimś cudem udało mu się opuścić poskręcany pojazd z lewej strony, skrzywił się nieco, bo przecież poobijało go trochę, ale dotarł bez problemów do tamtego wozu. Panowała w nim straszliwa cisza, jakby wszyscy zginęli.
Starając się nie dopuszczać do siebie głupich myśli, za które zresztą sam się skarcił, zajrzał do środka. Tak, jak się obawiał, cała ekipa była nieprzytomna, zarówno dwóch facetów w masce, jak i Sonya. I była tam też krew.
Był fachowcem. Wiedział, jak otwierać zamknięte drzwi, jak włamywać się do pojazdów. Co prawda tutaj sytuacja była z pewnością inna, ale znane mu sztuczki pomogły wygrać walkę z zamkiem. Szarpnął mocniej i za moment miał pełny dostęp do wnętrza. W tle zawyły syreny karetek i policji, ale były zbyt daleko, a teraz liczył się czas. Rozejrzał się szybko i już wiedział, co ma robić, tym bardziej, że Sonya zaczęła powoli odzyskiwać przytomność.
- Ricardo? - szepnęła, lekko zamroczona.
- Nic ci nie jest? - spytał z troską.
- Nie, w porządku, tylko się potłukłam. Gorzej chyba z tym gościem po lewej, upadłam na niego i czuję, że jest cały we krwi.
Sergio również doszedł do siebie, co prawda podejrzewał, że ma złamaną, albo zwichniętą rękę, ale w ostatniej chwili zdołał skręcić ciało tak, że nie uległ żadnym poważniejszym obrażeniom.
- Cały samochód rozwalony! Idiota! - wysyczał na widok Rodrigueza.
- Sam to spowodowałeś, hamując mi przed nosem! Sonya, wysiądź, jeśli dasz radę, złap pistolet, leży pod twoimi nogami, celuj w kierowcę. Ja sprawdzę, co się dzieje z tym drugim przestępcą.
Dziewczyna wykonała polecenie, chwiejąc się nieco na nogach, ale utrzymując pionową pozycję. Gera westchnął ciężko, ale nie zaprotestował - i tak przecież nie miał zamiaru zrobić nikomu krzywdy. Poza tym martwił się o swojego wspólnika, razem mieli mścić się na Velasquezie.
Rodrigo miał mniej szczęścia. Owszem, otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Oddychał ciężko, samochód Rodrigueza uderzył akurat po tej stronie, gdzie siedział "Mnich" i część blachy wbiła się kuzynowi Alexa w bok. Wiedział, że umiera, z ust ciekła mu krew, ale za wszelką cenę starał się coś powiedzieć.
- Wszystko będzie dobrze - próbował go wesprzeć były przyjaciel Sonyi, ale na próżno - tamten pokręcił tylko ostrożnie głową, przy okazji sprawiając sobie prezent w postaci kolejnej fali bólu.
- Nic...nie...będzie. Umieram i wiem...o tym. To nie twoja...wina...Ten pomysł był...idiotyczny. Dorwij Velasqueza...proszę.
Za moment głowa opadła mu na bok. Nie żył.
- Co ma do tego wszystkiego Francisco? - zdziwił się jakoś głucho poproszony.
- Jeśli pozwolisz mi wyjść z wraku, zanim dorwą nas policjanci, wszystko ci opowiem - warknął "Odmieniec". Czemu zawsze coś musi mu się nie udać? Najpierw próba zdobycia pieniędzy dla Christka, teraz to beznadziejne porwanie. Na dodatek przez niego zmarł ten tajemniczy mężczyzna w kapturze.
Kaptur, właśnie. Kiedy Rodrigo skonał, materiał odsunął się i teraz zarówno Sonya, jak i Rodriguez widzieli wyraźnie, jak wyglądało oblicze nieboszczyka. Blizny, ślady po wszystkim, co przeszedł, dowody na to, że swoje w życiu przecierpiał.
Cała trójka wciągnęła głęboko powietrze.
- O Boże...- szepnęli jak na komendę.
Córka Santa Marii odruchowo przytuliła się do Ricardo, jakby szukając u niego pocieszenia. Ten dopiero teraz odczuł skutki zarówno postrzału, jak i wypadku, ale dziewczyny nie puścił, objął ją nawet ramieniem.
- Skończyliście? Jak się ruszycie, to ci wyjaśnię - ponaglił ich Sergio, przerywając magiczną chwilę i powodując, że Sonya odskoczyła jak oparzona. Rodriguez nie miał czasu na odczuwanie żalu, czy czegokolwiek, bowiem "Odmieniec" już biegł przed siebie. Nie mieli innego wyjścia - jeśli chcieli cokolwiek zrozumieć, musieli udać się za nim. I o ile ona mogła wrócić do ojca, to syn Diego nie zamierzał zrezygnować z pojęcia, o co tu tak naprawdę chodziło. "Velasquez" - nazwisko - koszmar, zmora, coś, co prześladowało go tak długo i doprowadziło do szaleństwa. Cud, że teraz przyjął je tak spokojnie.
Paręnaście minut później znaleźli się w kryjówce Sergio. Po drodze Gera porzucił gdzieś maskę, nie była mu już na nic potrzebna. "Odmieniec" usiadł na podłodze i nabrał tchu:
- Jestem idiotą - rozpoczął. - Wszystko zawaliłem. Doprowadziłem do śmierci swojego przyjaciela, o mało co nie zabiłem kogoś, kto będzie mi najbardziej potrzebny w tym, co chcę zrobić...Wszystko idzie nie tak, nie tak! - walnął pięścią w rozpadającą się podłogę.
- Może wreszcie powiesz, czego ode mnie chcieliście! - nie wytrzymała Sonya. Siedziała blisko Sergio, starając się nie patrzeć na trzeciego towarzysza, obecnie zajmującego się niegroźną, acz bolesną raną ramienia. Oby szybko zapomniał to, co stało się tuż przed ich ucieczką z miejsca wypadku!
- Mój wspólnik...ten zmarły...spotkaliśmy się na grobie Alejandro, jego kuzyna. Do jego zgonu przyczynił się pewien radny, niech jego imię będzie przeklęte. Dlatego Rodrigo tak bardzo go nienawidził. Ja również mam swój ból, straciłem ojca. Niedawno dopiero dowiedziałem się, po latach poszukiwań, że także nie żyje. Oczywiście winny jest morderca Villara. Nie będę wam wszystkiego opowiadał, bo i tak to wiecie. Oboje znacie tego, którego tak nienawidzę. Sądziłem, że kiedy cię porwę, Sonyu Santa Maria, ty pomożesz mi znaleźć bydlaka i zemścić się. Nie wiedziałem, że tak naprawdę powinienem poszukiwać nie ciebie, a twojego przyjaciela.
- On nie jest moim przyjacielem! - zaprotestowała Sonya.
- Nie wiem, co was łączy, chociaż w samochodzie odniosłem wrażenie, że faktycznie nim nie jest, a kimś więcej, dużo więcej. Krzyczałaś na nas, że zabiliśmy "twojego Ricardo". Jak widzisz, ma się dobrze. Wróćmy jednak do mojej sprawy - dziwicie się zapewne, co ja i mój ojciec mieliśmy wspólnego z radnym. Mój tatuś, Damian Gera, pracował dla niego. Był jego sobowtórem.
- Co?! - zdumiał się Rodriguez, powoli łącząc wszystko w całość. - Czyli wtedy, na ulicy, zginął twój tata?
- Na ulicy? - padło pytanie Sergio. - Byłeś przy tym, prawda?
Dwie opowieści, obie tragiczne, uzupełniły się w jedną całość.
- Boże, to psychopata - westchnął zdruzgotany "Odmieniec". - A ojciec tak bardzo wierzył, że dzięki pracy u niego zdobędzie pieniądze i będziemy żyć jak ludzie. Był taki szczęśliwy, kiedy mi o tym opowiadał!
W oczach chłopaka zakręciły się łzy.
- Niestety, trafił na najpodlejszą istotę na świecie - odparł mu były partner Velasqueza. - Nie wyobrażasz sobie, jak mnie skrzywdził. Długo wierzyłem, że był aniołem, dopiero przez przypadek odkryłem, że żyje i cały czas mnie oszukiwał. Czułem się tak strasznie, jak nigdy przedtem. Wyznał mi to, grożąc mi bronią.
- A teraz spokojnie umyka sprawiedliwości. Nie wiesz może, gdzie się podziewa?
- Gdybym wiedział, dawno powiedziałbym mu, co o nim myślę. Wiesz, Sergio...- Ricardo na moment zawiesił głos. - Ten człowiek doprowadził mnie do szaleństwa, spowodował, że straciłem zmysły i to dosłownie, odebrał mi wszystko, co najważniejsze.
- Jak to przetrwałeś? - zdziwił się Gera.
- Miałem...wsparcie. Mało co pamiętam z tego okresu, poza jedną, opętańczą myślą, która powoli krystalizowała się w umyśle, a potem prowadziła na pewne skałki...tam w końcu spotkałem uosobienie mojej manii.
- Nie rozumiem? - Sergio nadal nie wiedział, o co chodzi mężczyźnie.
- Ale ja tak - wtrąciła się Sonya. - Chcesz powiedzieć, że przez cały czas tortur i błąkania się samotnie wzywałeś mnie, Rodriguez?
- Zastanawiające jest jedno - odparł jej. - Wciąż mówisz mi po nazwisku, za wyjątkiem jednego razu - kiedy otwierałem samochód porywaczy. Ach i podobno coś wołałaś podczas porwania, sądzę jednak, że to była pomyłka. Wyrwało ci się przez przypadek, jak i wyznanie miłości, które mi kiedyś szeptałaś do ucha.
Zamilkła na moment. Musiał jej to wszystko wypomnieć?!
- Ale tak, masz rację - kontynuował. - Byłaś moim przewodnikiem. Zważywszy jednak na to, że równocześnie z myślą o tobie pałałem nienawiścią do Francisco, znalazłaś się w niezbyt miłym towarzystwie. Chociaż...oboje okazaliście się podobni - żadne z was tak naprawdę nie było przy mnie, kiedy potrzebowałem kogoś bliskiego.
- Możesz się zamknąć? - zirytowała się Sonya. - Oboje wiemy, że zgrywasz się na pokrzywdzonego, a tak naprawdę to ty sprawiłeś mi ból!
- Tak, oczywiście. Szkło przy szyi, wiem. Zrobiłem to specjalnie, taki jestem niedobry. Przecież to, czym faszerował mnie taki jeden bydlak, to były cukierki. A na deser dostanę pewnie rozprawę w sądzie o nasze dziecko.
- Ono jest moje! - oczy Sonyi zwęziły się nagle. - Moje i tylko moje! Zaczynam żałować, że nie byłeś na miejscu tego gościa w kapturze!
- Chciałabyś widzieć, jak umieram? Pozbyłabyś się kłopotu, prawda? A tak musisz się pomartwić, czy czasem Azorek nie okaże się sprytniejszy i nie odbierze ci tej niewinnej istotki, którą tak bronisz. Bo wiesz, przyjaciółko...- zadrwił. - Ja też mam uczucia. I, do cholery, nie zapominaj o tym! Mam takie same prawa do wychowywania maleństwa, jak ty!
- Nie masz żadnych praw! Jesteś umysłowo chory! Boże, dlaczego mi to robisz, dlaczego nie możesz po prostu odejść i przestać mnie dręczyć?! Nienawidzę cię, Ricardo, nienawidzę! - krzyknęła nagle.
- Poważnie? - spytał z dziwnym błyskiem w oku, po czym błyskawicznie przysunął się do niej i pocałował w usta.
Wkraczając do domu Bolivaresa Viviana zaczynała rozumieć, że dopiero tutaj osiągnie prawdziwy spokój. Victor obejmował ją ramieniem, kiedy wchodzili do środka. Starał się być tak czuły i opiekuńczy, jak tylko potrafił.
- Od dziś tutaj zamieszkasz - powiedział swoim miękkim głosem. - Zapomnisz o wszystkim, co złe cię spotkało, a któregoś dnia, kiedy już będziesz gotowa, weźmiemy ślub. Rozgość się, ja przygotuję coś do jedzenia, a potem pokażę ci resztę mieszkania.
- Dziękuję. Co prawda nie mam pojęcia, dlaczego to robisz, ale i tak jestem ci wdzięczna.
- Sam nie wiem - roześmiał się, ale życzliwie. - Może dla naszego dziecka. A może uznałem, że to całkiem niezły pomysł. W końcu nie jesteś przecież taka zła. Zaraz wracam.
Uśmiechnęła się również i usiadła na kanapie, czekając na powrót swojego przyszłego męża. Męża. Miał nim być Felipe Santa Maria, a skończy z niepozornym doktorkiem, kimś, kto może miał kiedyś dobrą pracę, ale w chwili obecnej tak naprawdę nie miał nic. I to właśnie ten człowiek zajął się nią bardziej, niż ktoś, kogo kiedyś tak bardzo kochała.
Sięgnęła po gazetę leżącą na stole i przekartkowała. Najnowsze doniesienia z kraju i ze świata, to, co zwykle pisze się w tego typu wydawnictwach. Miała już ją odłożyć, kiedy rzuciła okiem na ostatnią stronę. Ogłoszenie. Jedno, krótkie, a spowodowało, że serce kobiety przyspieszyło.
"Konsultacja odbędzie się w znanym ci gabinecie, dokładnie za tydzień, w czwartek".
Poniżej podano godzinę spotkania.
Francisco. Wiedziała to od razu. Przecież sama kazała zamieszczać dla niego wiadomość do skutku, aż nie odpowie. A to był umówiony odzew. Wreszcie się pojawił, Viviana nareszcie będzie mogła pokazać Sonyi, że jest matką, jakiej dziewczyna potrzebuje. Pułapka zaczynała działać, była żona Carlosa doprowadzi do ujęcia przestępcy. A wtedy być może, być może otrzyma szansę na wybaczenie. Gazeta była sprzed kilku dni, wyznaczony dzień wypadał na pojutrze. Tak blisko...Niedługo wszystko się skończy.
Złożyła gazetę na pół i położyła z powrotem na stół. Dopiero wtedy to zobaczyła. Informacja o ślubie niejakiego Felipe Santa Maria z Andreą Monteverde. Mała, ukryta na końcu czasopisma, ale była.
- Żenisz się z nią - szepnęła do siebie Viviana. - Z osobą, którą mieliśmy kiedyś zniszczyć, pamiętasz? Miała być naszą ofiarą, to na nią miała spaść wina za śmierć Carlosa, a teraz ty się z nią żenisz, Felipe. Jak daleko od siebie się odsunęliśmy, jak daleko odszedłeś, kim się stałeś...Albo kim byłeś zawsze, a ja tego nie widziałam...
Victor wrócił za kilka minut. Nie przyznała mu się do niczego, nie chciała go wciągać w kolejne sprawy, nie zasługiwał na to. To ona zepsuła sobie stosunki z córką i to ona musiała je naprawić. Nawet, gdyby miała umrzeć z ręki Velasqueza...
Carlos Santa Maria w ostatniej chwili złapał upadającą na podłogę Monicę. Miała zamknięte oczy i wyglądała tak bezbronnie, że przez moment miał ochotą ją pocałować. Allisson podbiegła do matki, kątem oka rejestrując, że Pedro skacze ku uzbrojonej kobiecie i próbuje ją złapać. Eduardo miał do wyboru pomoc szoferowi, albo upewnienie się, czy Monice nic się nie stało. Wybrał to drugie, widział bowiem, że brat Francisco daje sobie radę z zadaniem. Z ulgą dostrzegł, że niedoszłej żonie Carlosa nic się nie stało - uratował ją fakt, że zemdlała z wrażenia i wszystkie kule przemknęły nad jej głową, nie czyniąc jej żadnej krzywdy.
- Puszczaj! - wrzasnęła Moreni, po czym wyrwała się z uścisku Pedro. - Ta suka musi umrzeć! Zapłaci mi za krzywdę, jaką wyrządziła Gustavo!
- Nikogo dzisiaj nie zabijesz! Nie wiem, dlaczego wszyscy tą cholerną uroczystość na wyrównywanie porachunków, ale zapewniam cię, że ty mi się nie wymkniesz.
- Nie bądź tego taki pewien! - usłyszał w odpowiedzi, tuż przed tym, jak poczuł spory ból w pewnej ważnej dla siebie części. Maribel nie wahała się, kiedy tylko zobaczyła, że jej plan się nie powiódł, postanowiła ratować się za wszelką cenę. Kopnęła szfoera Abreu w czułe miejsce i wypadła z budynku w sobie tylko znanym kierunku.
Monica odzyskała przytomność chwilę potem, z radością odkrywając, że znajduje się w ramionach Carlosa. Gładził ją po włosach i uspokajał. Eduardo stał obok i też wyglądał na przejętego. Doskonale...Przy okazji zemści się też i na byłym mężu za to, że podczas małżeństwa tak ją zaniedbywał.
- Ta kobieta...co się z nią stało?
- Uciekła - odpowiedział wściekły Santa Maria. - Wezwaliśmy policję. Muszą znaleźć i ją i moją córkę. Chciałbym cię o coś zapytać, co pomoże schwytać napastnika. Czy ty wiesz...czy znasz tą osobę? I o jakiej krzywdzie ona mówiła?
- Nie mam pojęcia, kim była! Oby jak najszybciej ją zamknęli, to może być jakaś wariatka! - stwierdziła Monica i poprawiła suknię ślubną, wysuwając się z objęć. - A skoro już mamy za sobą tragiczne przeżycia, mam propozycję. Sonyi i tak nie znajdziemy sami, odpowiednie służby już jej szukają. Byłoby lepiej, gdybyśmy dokończyli ceremonię, prawda?
- Mamo, czy ty nie masz wstydu? - jęknęła Allisson. - Przed momentem wydarzyły się dwa straszne zdarzenia, mało cię nie zabili, a ty nadal...
- Ale żyję! - przerwała jej w pół słowa. - I nie pozwolę, żeby jakaś wywłoka zniszczyła moje szczęście. Co o tym sądzisz, kochanie? - zwróciła się do Carlosa.
- Nie! - odpowiedział twardo, aż drgnęła. - Nie będę się żenił, podczas, gdy moja córka może już nie żyć! Owszem, ceremonia się odbędzie, ale najpierw Sonya musi być bezpieczna!
- Ale przecież my nic nie możemy zrobić! Przynajmniej będziemy czekać na wiadomości razem, jako małżeństwo! Nie rób mi tego, proszę, dziewczynę na kto ratować, ta pani nawet mówiła, że nie mamy się czym martwić! - wskazała na Valerię.
- Nie byłbym taki pewien! Boję się, czy ten jej rycerz nie okaże się większym diabłem od porywaczy. O ile nie był z nimi w zmowie. Może chce się mścić na mojej córce za to, że Sonya nie zamierza go dopuścić do dziecka? W końcu to szaleniec!
- Proszę się liczyć ze słowami, panie Santa Maria! Jeżeli nie przekonał się pan jeszcze co do wartości Ricardo, to być może przekonają pana inne argumenty! - wtrąciła się Guardiola. - Z tego, co wiem, popełnił pan kilka błędów, był pan sądzony - owszem, sąd pana uniewinnił, ale czy aby na pewno nie maczał pan palców w śmierci niejakiej Jessici?
- Jak pani śmie! Nie dosyć, że wtrąca się w nie swoje sprawy, to jeszcze mi grozi! Jestem niewinny i nie zamierzam się przed panią tłumaczyć! Niedługo odbędzie się kolejna rozprawa i odzyskam wszystko, co mi odebrano, razem z godnością, a wtedy będę gotów pokazać zarówno pani, jak i całej reszcie, kim jest Carlos Santa Maria!
- Kim? Zgorzkniałym człowiekiem, biegającym od jednej kobiety do drugiej, żeby ugasić ból po rozstaniu z Andreą Monteverde? Nie zajmującym się w ogóle własnym synem, czekającym na pana w sierocińcu?
- Dobrze pani wie, że nie mogę nic zrobić, póki mam być sądzony! - odparował wściekły mężczyzna.
- Córką też pan się nie umiał zająć. Nie miała w panu wsparcia. Co ją popchnęło do małżeństwa z Mario? Fakt, że jej przyjacielowi groziła kara śmierci. A dlaczego? Bo pan nie zechciał go bronić, a miał na to środki!
- Nie uważałem, żeby...
- Pan nie uważał...pan oceniał, pan sądził. Mylił się pan, tak samo, jak przy własnym małżeństwie - ile lat spędził pan na wózku, podczas, gdy żona spędzała czas z kochankiem, co gorsza, z pańskim bratem?!
- To już przeszłość. Tym razem będzie inaczej. Stworzę z Monicą rodzinę i nie pozwolę, żeby ktoś się do niej mieszał.
- A nie wydaje się panu, że cały czas ktoś się miesza do pana spraw? Niech pan uważa, Santa Maria. Pozwala pan sobią kierować, o ile nie interesuje mnie pańskie życie, to nie chcę, by ktoś obcy wtrącał się w losy Sonyi i źle nią kierował. Jest zagubiona, a pan ulega wpływom silnych kobiet. Spełnia pan ich żądania, zamiast samemu podejmować decyzje.
- Moja córka wie, co robi! Ja również! I wie pani co? Chce pani wojny, będzie ją pani miała. Zauważyłem, że bardzo ciekawią panią losy pewnego człowieka. Cokolwiek was wiąże, jakakolwiek chora relacja, ostrzegam - mój wnuk narodzi się w spokojnym domu, który zapewni mu Sonya, moja żona i ja.
- Chętnie podejmę wyzwanie - zgodziła się Guardiola bez mrugnięcia okiem. - Obawiam się jednak, że jeśli zechcę, ani pan nie zobaczy tego dziecka, ani córka za bardzo się nim nie nacieszy. Kiwnie pan palcem przeciwko mnie, albo Ricardo, a polecą głowy. Do widzenia państwu!
Za moment Valerii nie było już w budynku.
Upokorzony i wściekły ponad wszelką miarę Felipe zbierał się z ziemii przy akompaniamencie drwiącego śmiechu Raula.
- Jesteście oboje siebie warci. Liczył się dla was tylko zysk, pieniądze, razem pochwaliście najbliższych. Ty, Andreo, swoim pragnieniem władzy zabiłaś Juana, twój niedoszły małżonek usiłować pozbawić życia własnego brata.
- Nie waż się mówić cokolwiek o Juanie! - krzyknęła kobieta, nadal wstrząśnięta całym zdarzeniem i słowami ojca.
- A kto mi zabroni? Zauważ, że zostałaś sama - twoje marzenia o powrocie do łask mojego taty legły w gruzach. Jesteś niczym, Andreo. Niczym! A mogłaś mieć wszystko, gdybyś tylko przyjęła moją miłość!
- Twoją miłość? A na co mi ona? Stokroć wolę kochać się ze świnią, niż z tobą!
- Właśnie widzę. Z jedną miałaś brać ślub.
Santa Maria skoczył ku Monteverde, ale nie zdążył nic zrobić. Gregorio zasłonił syna i stwierdził krótko:
- Dosyć tego przedstawienia. Wracamy do domu. A ty, Andreo, masz wybór. Albo wynosisz się z domu, który pozwoliłem ci wynająć i podążasz swoją drogą, albo przenosisz się do mnie, ale pod jednym warunkiem - będziesz wtedy musiała zacząć u mnie pracę jako służąca. Twój amant, Felipe, może zostać moim ogrodnikiem. Macie dwa dni do namysłu.
- Jeszcze zobaczysz! - warknął wywołany. - Zdobędę majątek de La Vegi i wtedy się policzymy.
- Antonio nie żyje i zapewne zapisał cały majątek swojej żonie. Nie wyglądasz mi na kobietę - stwierdził kpiąco Monteverde i odszedł razem z Raulem, pozostawiając kipiącą ze wściekłości parę.
Sonya Santa Maria nie czekała ani chwili, kiedy usta Ricardo wpiły się w jej wargi. Z całej siły odepchnęła Rodrigueza, przy okazji - po części świadomie - sprawiając mu ból w rannym ramieniu.
- Ty idioto! - z tymi słowami spoliczkowała go, aż zostawiła ślad na skórze. - Za kogo ty się uważasz?! Jak śmiesz mnie całować, ty...ty zboczeńcu!
- Spałaś z tym zboczeńcem i ci się podobało - odparł, zaciskając zęby, bo jednak rana po postrzale znów dokuczyła.
- W desperacji i szoku człowiek robi wiele dziwnych rzeczy. Nawet kocha się z gejem i psychopatą!
Wyjęła telefon, po czym wybrała numer.
- Do kogo chciałaś zadzwonić? - zareagował natychmiast Sergio, wyrywając jej komórkę. - Jeśli kogoś tutaj sprowadzisz...
- Masz rację, jeszcze ktoś by odkrył, gdzie jesteście i przeszkodził wam w spisku przeciwko Francisco. Boże, gdybym tylko wiedziała, gdzie on jest, od razu bym go powiadomiła.
- Chcesz nas zdradzić? - Gera nie miał w zwyczaju być delikatny, jeśli chodzi o sprawy związane z Damianem i przycisnął dziewczynę do ściany.
- Zostaw ją - powiedział spokojnie Ricardo. - Po prostu chce mi dokuczyć, dając do zrozumienia, jak źle mi życzy. Puść ją, niech idzie. Niech wraca do swojej rodzinki - ale tym razem nie będzie przy niej nikogo, gdy piekło otworzy się nad jej głową. I to nie ja je spowoduję.
Komisarz Bertolucci razem z Estevanezem przywieźli dosyć niepokojące wieści. Nadal zajmowali się sprawą Velasqueza i wszystkim, co jest związane z nim i z rodziną Santa Maria.
- Odnaleźliśmy wraki obu samochodów - opowiadał teraz Simone. - Doszło do zderzenia, w środku było tylko jedno ciało, zidentyfikowaliśmy je jako niejakiego Rodrigo Sancheza. To on był jednym z porywaczy. Mogę państwa uspokoić faktem, że więcej krwi nie odkryliśmy, należy więc sądzić, że pozostałym nic się nie stało, tym bardziej, jeśli mieli siłę oddalić się od miejsca kolizji.
- Ale dokąd poszli? - zastanawiał się Eduardo. - Czyżby nie udało się uwolnić Sonyi?
- To bardzo prawdopodobne, że drugi z bandytów przejął kontrolę nad sytuacją. Proszę się jednak nie martwić, to centrum miasta, nie sądzę, żeby potrafił upilnować oboje bez świadków. Prawdopodobnie udali się za nim z własnej woli.
- Z własnej woli? - zdumiał się Carlos. - Po co moja córka miałaby iść z porywaczem? Chyba, że to naprawdę był spisek całej czwórki.
- A co miałby niby mieć na celu? - wtrącił się Mauricio. - Ucieczkę z ukochanym? Wie pan przecież, jak bardzo popsuły się ich stosunki.
- Ewentualnie chodzi o dziecko - odezwała się Monica. - Porwanie było zaplanowane, ale tak, żeby podejrzenie nie padło na Rodrigueza i teraz będą żądać, żeby Sonya oddała dziecko po porodzie. A jeśli, tak, to by znaczyło, że dziewczyna jest w rękach dwóch bandytów. Dlatego poszła tak spokojnie - nie dałaby im przecież sama rady.
- Możliwe...- odparł powoli Bertolucci. - Ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. - Wielokrotnie w tej sprawie okazywało się, że nic nie jest tak proste, jak na to wygląda, przeciwnie, nawet trup okazywał się nie tym, kim miał być. Teraz również możemy zaraz dowiedzieć się, że poprosiła ich o przejażdżkę.
Carlos nie zdążył się nawet zdenerwować ironią policjanta, gdyż drzwi otworzyły się po raz kolejny tego dnia. W progu stała Sonya, praktycznie bez żadnych oznak wypadku, czy też porwania. Santa Maria skoczył ku córce i mocno ją przytulił, zachowując się jak każdy normalny ojciec - bacznie sprawdzając, czy jego dziecku nic nie jest.
- Wszystko w porządku, tato - przerwała w pewnym momencie to gorące powitanie. - Dobrze, że jest tu policja, bo muszę wam powiedzieć coś ważnego. Komisarzu, udało mi się uciec porywaczom, znam ich kryjówkę. Mam nadzieję, że szybko ich pan złapie.
- Ich? - spytał zaskoczony Estevanez, wtrącając się tym samym do rozmowy. - Ale przecież Rodrigo Sanchez poniósł śmierć na miejscu.
- Nie o niego mi chodzi - odparła Sonya, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych. Wiedziała, że patrzą na nią również Eduardo i Pedro, ale po prostu musiała to powiedzieć, jej problem musi skończyć się tu i teraz! - Owszem, Sanchez brał w tym wszystkim udział, ale nie on jedyny. Poza nim był jeszcze ten mniejszy bandyta i Ricardo Rodriguez.
Abreu aż wciągnął głęboko powietrze, widząc, że Pedro zaciska pięści z gniewu, ale obu uprzedził Bertolucci:
- Chcesz powiedzieć, że twój przyjaciel...
- On od dawna nim nie jest - weszła mu w słowo. - Tak, dokładnie o to mi chodzi. Jego ofiarne zachowanie było tylko przykrywką, wszyscy trzej byli w to wmieszani. Grozili mi śmiercią, jeśli nie zrzeknę się opieki nad dzieckiem. Oczywiście moja śmierć nastąpiłaby po porodzie. Na całe szczęście uśpiłam ich czujność swoimi, kobiecymi sposobami. Są dość sprytni, ale mimo to bardzo głupi. A co do wypadku, to to był nieszczęśliwy - przynajmniej dla nich - przypadek. Miał odsunąć waszą uwagę od prawdziwego motywu porwania, jednakże nie udało się i Sanchez zginął.
- Niech cię piekło pochłonie! - wrzasnął na całe gardło Velasquez. - Ty mała żmijo!
- Proszę się liczyć ze słowami! - upomniała go osobiście Sonya. Szofer został na tyle zaskoczony, że nie zamknął ust i patrzył przez dłuższą chwilę na tą kobietę - tak, bo to już nie była dziewczyna, a pewna siebie, dorosła osoba.
- Czy zna pani tożsamość trzeciego z porywaczy? - spytał poważnie Mauricio, w przleocie rzucając spojrzenie na komisarza.
- Niestety, nie. Cały czas był w masce.
- Rozumiem. W takim razie proszę udać się z nami na komisariat, tam spiszemy zeznania, zostaną podpisane i natychmiast rozpoczniemy poszukiwania przestępców. Bo domyślam się, że oskarżenie zostało właśnie wniesione, prawda? - mówiąc to bacznie obserwował Sonyę. - Mimo...hm, powiedzmy dość zażyłych poprzednio stosunków z jednych z mężczyzn mają odpowiedzieć za porwanie, czyż nie tak?
Nabrała tchu, mając świadomość, że to, co powie, jest chyba najważniejszą decyzją w jej życiu. Jeśli wycofa się w ostatniej chwili, być może skaże samą siebie na batalię o dziecko - z pewnością wygraną, ale męczącą - i wiele innych niespodzianek. Jeżeli zaś podtrzyma kłamstwo, ześle na głowę Rodrigueza policję, mimo, że nie był niczemu winien. Być może nawet ponownie wsadzi go do więzienia i to na długie lata. Z taką przeszłością nawet minister mu nie pomoże.
Człowiek, który wielokrotnie ratował jej życie, którego ramiona były schronieniem przed każdym złem. Wspomnienia zalały ją jak powódź, wszystkie te chwile spędzone razem, czasem wesołe, czasem tragiczne, jak wtedy, gdy zaskoczył ich Mario, albo kiedy nad Ricardo wisiało widmo śmierci na krześle elektrycznym. Wszystkie jednak połączone jednym, najważniejszym uczuciem - ogromną miłością, jaką do siebie czuli, chociaż była tak różnych rodzajów. A potem zobaczyła w wyobraźni tą ostatnią scenę, kiedy czuła na szyi rozbite szkło, kiedy serce waliło jej tak mocno, że prawie wyskoczyło z piesi - kiedy była pewna, że umrze. Z ręki tego samego, którego tak bardzo pokochała.
Felipe starał się uspokoić, kiedy razem z Andreą siedzieli przy pustym stole weselnym. Goście już dawno się rozeszli, wściekły Santa Maria co jakiś czas wychylał kolejny kieliszek alokholu, nie przejmując się wcale faktem, że ma rozpięty garnitur, rozwiązany krawat i równie tak samo niechlujną koszulę. Monteverde przez moment zapatrzyła się na jego odsłoniętą klatkę piersiową, po czym przejechała po niej paznokciem, równie pijana, jak niedoszły małżonek.
- To co, idziemy do urzędu brać ten cholerny ślub? - spytała, trzymając w ręce swój pucharek.
- Nie! - odrzekł stanowczo Felipe. - Zrobimy co innego!
Nie przyznał się, że pod dotykiem palców kobiety zachciało mu się wylądować z nią w łóżku i o wszystkim zapomnieć.
- Za nic na świecie! - wybełkotał. - Najpierw musimy zemścić się na tym dziadu i jego synalku.
- Zapominasz, że to mój ojciec! - poprawiła go tamta. - Nie pozwalam ci tak o nim mówić. To nie dziad, to...stojący na grobem dziadyga!
- Masz rację! - roześmiał się Felipe. - Nikt mnie jeszcze tak nie upokorzył, jak ci dwaj.
- Mnie też! - odpowiedziała mu, kiwając się przy stole.
- Dlatego musimy się zemścić! - powtórzył się on, stawiając mocno kieliszek na stole, aż przez moment wydawało mu się, że go rozbił, a fragmenty szkła wbiły mu się w rękę. Obejrzał dokładnie dłoń, stwierdził, że ma zwidy, bo oczywiście nic takiego się nie stało, po czym kontynuował swój wywód:
- Dlategoż....Mam już plan, ale musisz mi w tym pomóc!
- Dobra, ale co mam zrobić? - spytała, nim głowa opadła jej na blat stołu.
- Cholera, Andrea, nie śpij, obudź się! Zaraz ci powiem, co masz zrobić! Pójdziemy sobie do pani Dolores Gambone i poprosimy ją o pomoc w znalezieniu lokum i zemście na Monteverde!
- Myślisz, że się zgodzi? - dobiegł go stłumiony głos Andrei spod jej ramienia.
- Musi! Bo wiesz co? Bo mam na nią haka! Ta kobietka to kuzynka Velasqueza. Francisco, ma się rozumieć. I wiem coś, co może wkurzyć tego gościa - pamiętasz, jak cudownie Rodriguez, niech go piekło pochłonie, wylazł jak szczur na wolność, kiedy już miał zdechnąć?
- Tak! - ożywiła się córka Gregorio, podnosząc głowę. - I co z tego?
- Bo ja wiem, jak on wyszedł! To sama Dolores wysłała policji kasetę z nagraniem, jak to jej kuzynek morduje niejakiego Genaro Arochę i przez to gej stał się wolny.
- Nasłała ich na swojego kuzyna? - zdziwiła się Andrea.
- dzi**a, wiem. Ale ja też wiem, że to ona zrobiła. I jak nam nie pomoże, to raz, że powiadomimy opinię publiczną, że pomogła zboczeńcowi Rodriguezowi, a dwa, pogadamy z Velasquezem, kto też go tak pięknie wkopał.
- A jak się z nim skontaktujesz?
- Kiedy mieliśmy z nim nasz mały układ, powiedział nam, co zrobić, żeby się zjawił. Damy ogłoszenie w gazecie i sam się do nas zgłosi. Oczywiście, o ile Dolores nam nie pomoże. Jednak jej możemy powiedzieć, że cały czas wymieniamy z nim uprzejmości - przecież tego nie sprawdzi.
- Jesteś genialny! Mam ochotę cię pocałować!
- To śmiało! - zachęcił ją Santa Maria, po czym ujrzał, jak Andrea wstaje z krzesła, chwiejnym krokiem podchodzi do Felipe, nachyla się i całuje go w usta...a potem upada na ziemię, całkowicie zamroczona.
- To ja tak działam, czy alkohol? - spytał powietrza wokół siebie, by zaraz potem spaść tuż obok niej.
Koniec odcinka 208
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 1:21:44 27-11-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
alicja z krainy czarów Debiutant

Dołączył: 23 Paź 2009 Posty: 30 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:08:44 27-11-09 Temat postu: |
|
|
Coś mnie tknęło, żeby dziś zajrzeć na te stronkę a tu miła niespodzianka, kolejny odcineczek Muszę przyznać, że parę zwrotów akcji mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że uśmiercisz Monicę, ale jednak prawie cudem udało się jej ujść z życiem i nawet dość szybko doszła do siebie...Coś w tym jest, że złego licho nie bierze Zaskoczył mnie także bardzo pozytywnie plan Viviany, która szykuję pułapkę na Francisco. Mam nadzieję, że jej plan się powiedzie, ale znając Ciebie na pewno wystąpią też jakieś nieprzewidziane zdarzenia i ryzykowne działania Vivany pociągną za sobą jakieś nieoczekiwane konsewencje Jednak żywię nadzieję, że pozostawisz byłą żonę Carlosa przy życiu, bo zaczynam ją lubić i widząc ewolucję jej charakteru ma szanse stać się moją drugą ulubioną bohaterką po Sonyi. Jeszcze bardziej polubiłabym Vivanę, gdyby poza schwytaniem Francisco nieco uprzykrzyła życie tej koszmarnej parce Felipe i Andrei
Innym elementem zaskoczenia był pocałunek Ricardo i Sonyi Czy to świadczy o tym, że Ricardo nie jest zdeklarowarym amatorem mężczyn lecz raczej biseksualistą i zostawia otwartą furtkę dla tej pary.... Pomijam fakt, że skomplikowany i jedyny w swoim rodzaju związek RR i Sonyi zawsze moim skromnym zdaniem wykraczał poza zwykłą przyjażń pomiędzy kobietą a mężczyzną. Łączy ich o wiele więcej i nie mowię tylko o tej jednej jedynej nocy namiętności, którą spędzili ze sobą Oni są tak jakby bratnimi duszami i wbrew logice i wszystkim rokowaniom tli się we mnie jakaś iskierka nadziei, że może ich w jakiś sposób kiedyś połączysz Moim zdaniem, Ricardo zawsze był takim trochę niespokojnym duchem, długo szukał swojej drogi, być może zawsze miał skłonności biseksualne a pobyt w seminarium i więzieniu popchnał go bardziej w kierunku mężczyzn, jak często się dzieje nawet w przypadku heteroseksualnych osób, które w takie miejsca trafiają (zresztą nawet taki macho jak Gregorio Monteverde miał epizdy z mężczyznami ), dlatego gdyby Ricardo odkrył w sobie skłonności także dla kobiet, to nie byłoby to takie znów niewiarygodne, zważywszy na dotychczasowe losy tej postaci. Jakoś ciężko mi wybrazić sobie Sonyę z kimś innym, kogo pokochałaby równie mocno jak RR i kto kochałby ją równie mocno jako on . Zresztą każdy kolejny mężczyzna w zyciu Sonyi niestety będzie musiał znieść ciężar porównań z bohaterskim, silnym i uwielbianym przez większość czytelników Ricardo i może wypaść dość blado w porównaniu z nim. Na dzień dzisiejszy nie widzę godnego rywala dla Ricardo pod żadnym wzgledem
Bardzo natomiast rozczarowało i niemile zaskoczyło mnie w tym odcinku zachowanie Sonyi. Miałam nadzieję, że wspólne zagrożenie i wyrwanie się ze szponów śmierci jakoś zbliży ich do siebie ale Sonya jest bardzo zawzięta i nie może wybaczyć Ricardo tego incydentu ze szkłem. Jak już wspomniałam, rozumiem, że chce chronić dziecko ale posuwa się za daleko niesłusznie go oskarżając o to porwanie, żeby wyrzucic go z życia dziecka Przecież powinna zrozumieć, że Ricardo nie był wtedy sobą, był faszerowany lekami, niepoczytalny i naprawdę nie chciał jej świadomie skrzywdzić. Zrozumiałabym, gdyby Sonya wystąpiła na drogę sądową, żeby pozbawić RR praw rodzicielskich z obawy o dziecko, ale ona nie gra czysto i chce skazać niewinnego człowieka na koszmar więzienia i kto jak kto ale Ricardo akurat na to nie zasługuje, po tym ile dla niej poświęcił i ryzykował Nadal lubię Sonyę, wiem, że ona też przeszła przez piekło i jest gotowa na wszystko, żeby chronić swoje dziecko, ale to nie usprawiedliwia wrabiania RR w to porwanie. Obawiam się, że takie postępowanie przyniesie samej Sonyi więcej bólu niż pożytku i obróci się przeciw niej. Ale może w porę się zreflektuje i to odwoła Przykro mi będzie patrzeć na zaognienie konfliktu na linii RR- Sonya, bo oboje są mi drodzy. Natomiast z przyjemnością obejrzałabym wrogą konfrontację Sonyi i Andrei. Cieszę się, że nie wykluczasz takiej możliwości... Sonya zdobyłaby u mnie dodatkowe punkty na plus, gdyby skutecznie uprzykszyła życie Andreity Jak na razie nie ma między nimi jakiegoś większego konfliktu (co prawda w przeszłości Andrea działała na niekorzyść jej związku z Ricardo, ale teraz niestety ten fakt nie ma już dla Sonyi większego znaczenia i raczej w obecnych okolicznościach nie będzie się za to mścić na wrednej siostrzyczce) , choć brak także między nimi jakiś głębszych uczuć siostrzanych, raczej dystans i obojetność. Ale Andrea z łatwością zraża do siebie ludzi i robi sobie wrogów, więc myślę, że można by znależć jakąś kość niezgody między nią a Sonyą
Ubawiła mnie scena pijanych jak świnie Felipe i Andrei Nawet ich sobie wyobraziłam. Ta scena w pewnym sensie ujawniła ich wredność i małość. Oboje dobrali się jak w korcu maku, lubią taplać sie w bagnie a Gregorio Monteverde nie zamierza rzucać pereł przed wieprze i może im jedynie zaoferować posadę służącej i ogrodnika.
Natomiast podobała mi ostra wymiana zdań pomiędzy Carlosem i Valerią. Guardiola to silna i pewna siebie kobieta, która wie czego chce i nie da sobie w kaszę dmuchać :wink Bardzo trafnie ocenila słaby charakter Carlosika.
Bardzo się cieszę, że kolejne odcinki będą pojawiać się częściej. Czekam z niecierpliwością na następną dawkę  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Bluebelle Generał

Dołączył: 04 Wrz 2008 Posty: 8908 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:19:43 27-11-09 Temat postu: |
|
|
Uff dużo się dzieje Masz rację Aga telka poprawiła mi nastrój, szczególnie po spięciach w czasie tapetowania
Ale do rzeczy. Sama się sobie dziwię, że nagle zaczęłam żywić pewna sympatię do Viviany. Tak samo ja moja przedmówczyni jestem pozytywnie zaskoczona jej planem załatwienia Francisco. Czuję jednak, że z planu nic nie wyjdzie, a ona sama straci zycie Mam nadzieję, że zanim to nastąpi jakoś dogada się z Sonyą mimo wszystko
Sonya i Ricardo śmieszna para Oni mnie bawią naprawdę, te ich przepychanki słowne są niesamowite Ta demonstracja niechęci - rewelacyjna. Szaleją za sobą a mimo to chcą sobie wzajemnie udowodnić, że się nienawidzą. Tak czy siak zapowiada sie batalia o nienarodzone jeszcze dziecko, póki co Sonya zrobi pierwszy ruch, pytanie tylko komu bardziej zaszkodzi sobie Ricardo czy sobie
Z kolei Andrea i Felipe napawają mnie odrazą. Ta kobieta już tak nisko upadła, ale domyślam się, że można jeszcze niżej. Ale czekam na dalsze poczynania Raula i mam nadzieję, że to on załatwi tę paskudną parke, a nie odwrotnie
Dobra takie są moje odczucia, z niecierpliwością czekam na następne odcinki
edit Nawet gdybym bardzo chciała to dłuższego komentarza nie wymęczę, a to dlatego, że nie posiadam takiego do komentowania jak inni 
Ostatnio zmieniony przez Bluebelle dnia 19:23:15 27-11-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
mili~*~ Mistrz

Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:33:23 28-11-09 Temat postu: |
|
|
Nie mów ze Andrea znów zaciazyła
i nie było to z tym fascetem z którym powinna!
Jezu czy Sonya musi tak go odpychać!
Błągam zliyuj sie nad nią!! Wogóle nad nimi!
Masz szczęscie ze Trup nie był tam grdzie myślałam bałam sie ze straci dziecko!!!
Ale czemu oni sie tak kłuca
A juz myslałam ze odwzajemni pocałunek!
Ale nie! Ona głupia idiotka nie!
Ale on powinien sie domyślić że ona jest poprosu wzburzona
Hormony bo jest w ciązy  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:01:12 30-11-09 Temat postu: |
|
|
alicja z krainy czarów - W ogóle ten poprzedni nie wyszedł mi za bardzo, pisałam go długo i jest taki, jaki jest - wszystko przez chorobę i małe problemy. Na szczęście czuję się już lepiej, co zaowocowało kolejnym odcinkiem. Mam nadzieję, że przynajmniej równie dobrym, jak pozostałe .
Uwielbiam zwroty akcji, nie lubię się nudzić na filmach - co nie znaczy, że ciągle musi się coś dziać, ale zaskakiwana być lubię - dlatego też serwuję to samo w mojej historii. Monica przeżyla, bo przyda mi się do jeszcze pewnych rzeczy, tym bardziej, że Andrea musi mieć konkurencję . Kombinuję jeszcze jedną rzecz, ale na razie siedzę o niej cicho, wydaje mi się, że będzie jeszcze większym zdziwieniem ;D.
Viviana szykuje pułapkę, chcąc odzyskać uczucie córki, ale nie wie, że Sonyi już nie za bardzo zależy na tej całej sprawie z Velasquezem. Dziewczyna skupiła się na dziecku i traktuje Ricardo i wszystko, co za nim idzie, jako bolesną przeszłość. Nie zdradzę za wcześnie losów Viviany, ale będzie intrygująco, to mogę zapewnić.
Faktycznie, Ricardo pocałował Sonyę, ale tylko po to, żeby udowodnić jej, że ona wcale go nie nienawidzi. Jak mu to wyszło, można przekonać się było w poprzednim odcinku. Inna sprawa, czy uczucia Sonyi są naprawdę takie, jak ona mówi . A co do Twojego pytania - jak na razie pan RR zdecydowanie woli mężczyzn i nie zamierza tego zmienić. Owszem, ma dziecko z Sonyą - a raczej będzie je miał, ale raczej w jego odczuciach nic się nie zmieni...pomijając fakt, że tą telkę pisze ktoś, kto uwielbia wymyślać i kombinować . Na obecną jednakże chwilę muszę Cię rozczarować - Ricardo woli facetów. Jednakże masz całkowitą rację, mówiąc o nich "bratnie dusze" i zauważając, jak wiele ich łączy. To jak dwie połówki tego samego owocu - co nie znaczy jednak, że między nimi nie pojawi się zgnilizna, że ich przyjaźń nie umarła na zawsze...Wyrządzili sobie oboje wiele krzywd, jedno świadomie, drugie nie bardzo, chociaż...W końcu to Rodriguez odchodził od Sonyi kilka razy, to on zostawiał ją samą, pamiętasz? To też tkwi w jej sercu i chyba zostanie na zawsze. A fakt, że Sonya przez moment kiedyś stała po stronie Francisco, też wbrew pozorom może mieć spore znaczenie...
Jedno jest pewne - to, co ich łączyło było bardzo silne i faktycznie trudno oczekiwać, że ktoś zrobi dla niej więcej. Ona była jego życiem, tylko ona trzymała go przez te wszystkie dni przy życiu - zarówno, gdy był w więzieniu, potem wolny, a na końcu w tym strasznym "ośrodku badawczym" Edgara.
Pozostając przy naszych bohaterach - Sonya faktycznie czuję się zagrożona, ale czy tylko obawia się o dziecko? Może w sercu wie, że nadal kocha swojego Ricardo i boi się tej miłości, bo wie, że jest niemożliwa do spełnienia, poza tym martwi się, czy on jej znów nie zaatakuje - albo dziecka? Może miotają nią sprzeczne ze sobą uczucia i ona sama nie wie, co robić? A ja zaraz robię spoiler ;D. Żeby się powstrzymać przed zdradzeniem dalszej fabuły, powiem tylko jedno - konflikt jest, był i będzie. Do jakiego stopnia - wszystko w odcinkach . A i jeszcze coś - Ricardo nie jest takim sobie zwykłym bohaterem, on potrafi zachować się naprawdę czsem zwariowanie (i nie mam na myśli jego stanu umysłowego , więc może być co najmniej ciekawie ;D. A Andrea w konflikcie z Sonyą...kto to wie ;D.
Fakt, Felipe się upił, ale zachował na tyle trzeźwy umysł, że wymyslił całkiem ciekawy plan. Jeśli on mu się uda, ten człowiek może znów odzyskać wpływy - a wszystko dzięki niepozornym paniom Gambone. Kto wie, co wymyśliłby wtedy potężny Felipe?
Valeria nie chce, by ktokolwiek ponownie skrzywdził jej siostrzeńca. Czy jednak nie będzie musiała stawić czoła...jego własnej przeszłości?
Kaś - Zastanawiam się tylko, czy kolejny odcinek poprawi Ci humor, czy raczej go zepsuje .
Viviana się zmienia, bo naocznie się przekonała, co wycierpiała jej córka i jak bardzo zależało jej na Ricardo. Ale to już przeszłość, Viviana chce się mścić, a czy w obecnej sytuacji nie powinna raczej zająć się przyszłością swojego wnuka? Bo Sonyi raczej teraz nie zależy na naprawie stosunku z RR, czy też zemście na Velasquezie...
Śmieszy Cię para w mojej telenoweli ;P. Ale fakt, oni mogą budzić uśmiech, bo każde na siebie gada, a tak naprawdę...właśnie. Co oni tak naprawdę do siebie czują? W tym odcinku trochę będzie na ten temat. Chyba nieco się jednak zdziwisz . A z tym zaskoczeniem sobie miałaś na myśli, że będzie cierpieć, bo skrzywdzi kogoś, kogo kocha?
Andrea, Felipe i Raul razem zatańczą w jednym tańcu zemsty. Już niedługo ;D.
A komentarzem się nie przejmuj, cieszę się, że wróciłaś do komentowania amojej telki i każy Twój komentarz przyjmę z radością .
Nati - Andrea była po prostu pijana . A Sonya darzy Ricardo nienawiścią tak głęboką, jak wcześniej była jej miłość - to znaczy ona tak mówi ;D. A to, co będzie się działo między ulubioną parką - oj, aż sama się boję o tym pisać ;D.
Zapraszam na odcinek 209...
-------------------------------------------------------------------------------------
Odcinek 209
Inez westchnęła głęboko. Tyle już minęło od śmierci Alejandro, a ona nadal o nim myślała. Jej uczucie może nie było wielką miłością, jednak na tyle dużą, żeby cierpieć po jego odejściu. Owszem, odwiedzała jego grób, ale to przecież nie to samo, co rozmowa z żywym człowiekiem, tak zawsze radosnym i pełnym chęci niesienia pomocy chorym.
Sprzątając swoje mieszkanie natrafiła na maleńki skrawek kartki, ten sam, który znalazła w szpitalu przy porządkowaniu pokoju Rodrigueza. O ile rysunek Ricardo zajmował specjalne miejsce, oprawiła go nawet w ramkę i potraktowała jako obraz upiększający sypialnię, to ten kawałek papieru wciąż leżał porzucony na dnie szuflady. Aż do teraz.
- Nadal tu jesteś? - zdziwiła się sama do siebie. - I co niby ma na tobie być, jakieś mazidła i kilka liter. Wygląda jak szyfr - zaśmiała się sama do siebie.
Nagle jej wzrok przykuło coś w głębi malowidła, wykonanego prawdopodobnie tą samą ręką, co ten drugi rysunek. Zaintrygowało ją to do tego stopnia, że usiadła na fotelu, przerywając porządki i przyjrzała się bliżej.
- To wygląda jak...jak serce...- zdziwiła się na głos. - Ale po co ktoś - zapewne Rodriguez - miałby rysować coś takiego i w tle umieszczać znak miłości? Kochał to miejsce, czy jak? Ale ono jest przełamane. Tutaj rozstał się ze swoim kochankiem, czy co?
Istotnie, sprawa była dość zagadkowa, zważywszy, że szkic w niczym nie przypominał tamtego z plażą w Tuxpan, a raczej coś kreślonego na szybko, jakby w pośpiechu, z...odrazą? Na dodatek przedstawiał coś w rodzaju bunkra, dosyć odpychającego, zbudowanego z cegły i pokrytego równie nieprzyjemnym dachem. Budynek miał kilka okien, zamkniętych i prawdopodobnie trudnych - o ile w ogóle zdolnych - do otwarcia.
- Co to za miejsce? I co to za oznaczenia? Zaraz, zaraz, tu są jakieś cyfry...O co w tym chodzi?
Na to pytanie mógłby z pewnością odpowiedzieć niejaki Francisco Velasquez. Tenże mężczyzna wchodził właśnie do zagadkowego miejsca z równym niesmakiem na twarzy, jak wtedy, kiedy zjadł coś nieświeżego i nie mógł tego wypluć, gdyż przebywał w towarzystwie. Ewentualnie taką samą minę miał dawnymi czasy, kiedy to patrzył na Rodrigueza, a partner go nie widział.
- Boże, dlaczego muszę mieszkać w tym śmierdzącym...czymś! - powiedział sam do siebie, doskonale wiedząc, co kazało mu tu przybyć. A raczej kto - Viviana i jej kochanek, bo przecież "don Conrado" nie miał wątpliwości, że ta parka nadal działa wspólnie. Ciekawe, co się stało, czyżby coś związanego z...właśnie. To musiało być to, z żadnego innego powodu nie wzywaliby go z powrotem do Acapulco. Znowu to samo, znowu ta mara z przeszłości. Tym razem jednak były majordomus Eduardo Abreu załatwi to porządnie. I raz na zawsze.
- Jeżeli się okaże, że chodzi im o jakąś bzdurę, pożałują - zmruczał pod nosem. - Już wiem, co zrobię, za karę prześpię się z Felipe Santa Maria. W końcu nie jest taki brzydki.
Po tym stwierdzeniu Francisco ułożył się wygodnie na zimnej podłodze, dokładnie wcześniej zamykając drzwi na klucz. Nie miał pojęcia, że niepozorna pielęgniarka patrzy na dosyć dokładny mimo wszystko obraz tego samego bunkra i zastanawia się, czy istnieje on w Acapulco, czy gdzieś zupełnie indziej. Miał jednak przewagę nad Inez - bo tylko on wiedział, dlaczego akurat to miejsce jest tak ważne - to właśnie tutaj chronili się Velasquez i Ricardo, kiedy chcieli pobyć sami i ukryć się przed oczami wścibskich. Wtedy budynek nie wyglądał tak odstraszająco, dopiero lata go odmieniły. Klucze zdobyli przez zupełny przypadek, tak samo, jak odkryli bunkier - po prostu tkwiły sobie w drzwiach. Potem zrobili kopię, aby każdy z nich miał swoje. Francisco zachował własne jak cenny skarb, ale nie po to, by kiedyś tu przyjechać i powspominać, tylko po to, by w razie czego mieć świetną kryjówkę. Z całą pewnością Rodriguez dawno zapomniał o tym miejscu.
Andrea Monteverde czuła się dziwnie. Ostatnie, co pamiętała, to rozmowa z Felipe na temat jego planów dotyczących Dolores. Mężczyzna wspominał coś o pomocy, jaką będzie zmuszona udzielić im kobieta. Miał na nią haka, czy jak to się wyraził. Pamiętała też ten nieszczęsmy ślub, do którego nie doszło i słowa kogoś, kto miał być jej ojcem, a potraktował tak, jakby nic nie znaczyła. Dwa dni do namyslu, do wyboru, czy idą na ulicę, czy raczej zhańbią się pracą u Gregorio. I to jaką pracą - pokojówki i ogrodnika! Santa Maria z całą pewnością się nie zgodzi, ona też nie. Ale czy w tak krótkim okresie zdołają namówić Gambone do współpracy?
Podniosła głowę, by zaraz ją położyć. Boże, co za nieznośny ból! Tak, z pewnością to efekt rozpaczy, wypicia morza alkoholu.
Dopiero teraz zauważyła, że na stoliku obok leży kartka. Przeczytała ją, mrużąc oczy z bólu. Wiadomość była od Felipe, informował ją, że musi się przejść i przemyśleć kolejne posunięcia. Zmięła papier w kulkę i rzuciła na podłogę, daleko od łóżka.
- Idź w cholerę, zostawiłeś mnie samą!
A potem nagle zamrugała i dorzuciła:
- Przeklęty Carlos! - mruknęła do siebie. - Gdyby nie ty, nie byłabym teraz w stanie agonalnym!
Sekundę później to imię wywołało w niej zupełnie inne uczucia. Przecież należało do kogoś, kogo kochała. Rozdzielili się tak bardzo, że dalej już nie można, młodszy z braci pewnie już dawno wziął ślub z Monicą, ale Andrea nadal wierzyła, że może kiedyś...
Nagle się zdecydowała. Jeszcze nie do końca doszła do siebie po "imprezie", ale przynajmniej była przez to odważniejsza. Szybko, jakby od tego zależało jej życie, zerwała się i zaczęła szukać telefonu komórkowego. Nie było go nigdzie, nawet w jej torebce, ale nie zważając na mdłości przerzucała przedmioty jeden po drugim.
Carlos miał w tej chwili inne rzeczy na głowie, niż rozmyślanie o Monteverde. Jego córka podejmowała decyzję, która miała zaważyć na losach jej, jej dziecka oraz kogoś, kto kiedyś był jej przyjacielem. Osobiście pragnął, by wypowiedziała słowa oskarżenia i by nareszcie w życiu Sonyi coś się wyjaśniało. Należy przecież zamknąć niebezpiecznego przestępcę, który na dodatek jest niepoczytalny, a tym samym zapewnić jego wnukowi spokojne dzieciństwo. Kimkolwiek była pani, która tak ostro go potraktowała, nie miała racji - Rodriguez to zwykły bandzior.
- Nie - rozległ się nagle głos dziewczyny. - Nie wnoszę oskarżenia i proszę, byście przestali ich szukać.
- Że co? - wydukał zaskoczony takim obrotem sytuacji Estevanez.
- Po prostu nie. Ten człowiek może i mnie porwał, ale oboje wiemy, że nic mi nie zrobi, nie ma szans na zdobycie opieki nad dzieckiem. Skrzywdzić mnie też nie może, bo przecież jestem w ciąży, o którą mu tak bardzo chodzi. A zmusić do podpisania czegokolwiek - zaręczam, że to też mu się nie uda. Wystarczy, że tuż po porodzie wyjadę daleko stąd i nigdy mnie nie znajdzie, tak zresztą zamierzam postąpić. Fakt, że tego nie przewidział, dobitnie świadczy o jego głupocie...albo daleko idącej niepoczytalności. Ten drugi porywacz wydaje mi się albo również niespełna rozumu, albo to dzieciak, sądząc po głosie.
- Ale, córeczko! - odezwał się w końcu ojciec. - Przecież przed chwilą powiedziałaś, że cię porwał i groził ci śmiercią!
- Możliwe - powiedziała spokojnie Sonya. - Ale zrozumiałam, że niepotrzebnie się bałam. Nic mi się nie stanie, dziecko mnie chroni. Panie komisarzu - zwróciła się do Bertolucciego. - Proszę mi obiecać, że zaniecha pan poszukiwań!
- Obiecuję, w końcu nie mam podstaw do śledztwa, skoro pokrzywdzona nie chce sprawiedliwości - stwierdził Simone. - Jest pani pewna tego kroku?
- Jak najbardziej. I nie uczyniłam tego ze strachu przed konsekwencjami, jak pewnie sądzi teraz Pedro Velasquez, który przed kilkoma minutami zachował się tak grubiańsko. A tym bardziej z miłości, bo takowej już od dawna nie czuję, jak mógłby podejrzewać Eduardo Abreu. Nie, mili państwo, ten epizod jest już skończony, tym razem naprawdę. A uprzedzając pytania - tak, urodzę. Bo to mój syn - czy też córka - niezależnie od tego, że będzie miało ojca z psychiatryka i z więzienia.
Monica uśmiechnęła się niezauważenie. Zaczęła podziwiać Sonyę, przypominała jej samą siebie - tak samo pewna i nieustraszona, potrafiąca walczyć o swoje. Może być bardzo dobrym sprzymierzeńcem w pewnych sprawach.
- Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to chciałabym zaznaczyć, że nadal tu jestem. Nic się nikomu nie stało, jesteśmy bezpieczni, pora więc na ceremonię. Carlos! Chcesz w końcu zostać moim mężem, czy nie? - odezwała się narzeczona Santa Marii.
W tej samej chwili Andrea znalazła swój telefon i wpatrywała się w wyświetlacz. Nie mogła się zdecydować, opuściła ją odwaga - przecież on już na pewno jest żonaty. To nie ma sensu, najmniejszego sensu, żeby dzwonić do Carlosa i...właściwie co? Błagać go, by go niej wrócił? Po tym wszystkim? Zresztą i tak jej nie uwierzy.
- Pokojówką? Ogrodnikiem? - Raula stanowczo bawiło to, co zaproponował ojciec jego dawnej ukochanej. - I oni się na to zgodzili?
- Nie wiem. Pewnie odmówią, ciekawi mnie tylko, gdzie potem pójdą. Trochę się obawiałem tego kroku ze względu na ciebie, ale ufam, że nie czujesz już tej idiotycznej miłości i mogę bezpiecznie ich tutaj upokarzać.
- Oczywiście, że nie czuję, tato. Cieszy mnie fakt, że tak świetnie nam się wszystko udało. Do końca życia nie zapomnę zdumionych spojrzeń zebranych gości - mieli niezły ubaw, widać, że przyszli tam tylko z ciekawości. Chętnie poznęcam się trochę nad tą żmiją, jeśli zgodzi się tu pracować. Wyobraź sobie - wielka pani Monteverde podaje mi kawę i wyciera stół, bo przypadkiem rozlałem napój na blat!
- Przypadkiem? - uśmiechnął się zrozumiale Gregorio. - Widzę, że naprawdę jej nienawidzisz.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. A nie boisz się, że ludzie będą plotkować, iż traktujesz własną córkę jak przybłędę?
- Niech plotkują, śmiało. Ważniejsze jest dla mnie dobro syna, niż ta zdzira. Poza tym zamierzam ją z kimś zeswatać.
- Z kim niby? - spytał zaintrygowany Monteverde.
- Z Manolo. Co ty na to?
- Żartujesz? - zdziwił się Raul. - Z moim przybranym bratem? Przecież obaj wiemy, co to za typek.
- Właśnie dlatego. Niech trochę się boi silnej ręki tego gościa.
- On ją może zabić - mitygował ojca były mąż Andrei, szczerze wszystkim zaskoczony.
- Wątpię. Jest na naszych usługach, zawdzięcza nam wiele, poza tym wystarczy mu zakazać. Odkąd mu pomogliśmy - a tym bardziej odkąd dostał na własność komórkę - jest całkowicie na naszych usługach.
Istotnie. Fernandez bawił się telefonem na tyle długo, że poznał wszystkie jego funkcje. W szczególności zapisywanie numerów nowo poznanych kobiet. Był przecież wdowcem, mimo, że o tym wiedział tylko on i niejaki Cesar Vargas. A poza tym i tak nigdy się nie przejmował małżeństwem z Virginią.
- Witaj, kochanie! - zaśpiewał do słuchawki czymś, co miało przypominać seksowne westchnienie.
- Witaj, dziubdziusiu! - usłyszał głos jednej z jego "przyjaciółek". - To kiedy się widzimy?
- Jak tylko będziesz mogła wpaść! - napalił się natychmiast Manolo, nie tylko w mowie.
- Już pędzę, kochanie! - odparła mu i przerwała połączenie. - O mój Boże! - rzuciła potem do siedzącej obok koleżanki. - To znowu ten idiota!
- To po co się z nim zadajesz? - zdziwiła się tamta.
- Bo ma kasę! - odparła ta pierwsza, jakby to było coś oczywistego.
Cesar Vargas na pewien czas zniknął z pola widzenia, po to, żeby się ukryć przed policją - przynajmniej tak sądził jego pracodowca, wspomniany Manolo Fernandez. Prawda jednak była zupełnie inna. Owszem, może i krył się przed mundurowymi, ale nie tylko. Również przed swoim szefem.
- Do tej pory nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś? - spytała Virginia, leżąc obok niego na leżaku gdzieś w Kalifornii.- Przecież miałeś mnie zabić.
- Może. Ale bawi mnie utarcie nosa temu kretynowi. Nie martw się, korzystaj z życia, w odpowiednim czasie wszystko opowiesz policji.
- Ale po co tyle czekać? Przecież powinniśmy się zgłosić od razu i...
- Nie, maleńka! - rzucił Vargas, nadając ostatniemu słowo niezbyt przyjemne zabarwienie. - Mam inne sprawy, które muszę załatwić, dopiero potem zrobię porządek z moim...dłużnikiem.
Rozmowę Gregorio z synem przerwał dzwonek do drzwi, a potem wejście do pokoju pewnej kobiety z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Witaj! - powiedziała i pocałowała starszego Monteverde w policzek, po czym to samo uczyniła z Raulem.
- Cześć, mamo! - odparł młodszy. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj dzisiaj.
- To twój ojciec mnie zaprosił.
- Tata? - zdziwił się syn.
- Tak. Chcemy się trochę bliżej poznać, kochanie. Jeśli nie masz nic przeciwko, wyjdziemy coś zjeść.
- Nie, ani trochę - odrzekł po raz kolejny zdumiony dziś Raul. - Mam rozumieć, że wy...
- Owszem! - odpowiedział mu Gregorio, biorąc pod rękę Barbarę i wyprowadzając z rezydencji do samochodu.
Już w pojeździe zwróciła mu uwagę, że był chyba trochę zbyt chłodny w stosunku do syna.
- Może i tak - przyznał się Monteverde. - Ale po prostu się wstydziłem. Wiem, że nie będzie miał nic przeciwko temu, ale poczułem się jak nastolatek pod bacznym okiem ojca. Wybaczysz mi chyba, kochanie?
- Oczywiście, oczywiście, mój ty wstydliwy skarbie! Wspomniałeś mu, że wrócimy dzisiaj późno, czy tego też nie wie?
- Nie wspomniałem - spuścił oczy mężczyzna. - Myślisz, że mnie za to skarci?
- Mam nadzieję, że nie! - roześmiała się matka Raula.
Carlos Santa Maria zdecydował równie mocno. Odrzucony przez Andreę wieki temu nie zamierzał nigdy więcej pozwolić sobą kierować. Niezależnie od tego, co mówiła wcześniej ta nieznajoma kobieta, to on rządził własnym życiem! A skoro zainteresowała się nim Monica, a on sam nie miał nic przeciwko małżeństwu, wyjście mogło być tylko jedno:
- Oczywiście, że chcę.
Przeprosił urzędnika za powstałe zamieszanie i nakazał kontynuować ceremonię. Tym razem zaślubiny odbyły się szybko i bez przeszkód.
Praktycznie wszyscy goście gratulowali młodej parze zawarcia związku - co prawda z turbulencjami, ale jednak. Tylko Eduardo i Pedro załatwili to szybko i rozmawiali przyciszonymi głosami w kącie, póki nie podeszła do nich Sonya:
- Witam moich drogich spiskowców i zapraszam na małe przyjęcie. Jak już wiecie, odbędzie się u pana w domu, panie Abreu, zresztą to był pana pomysł. Chciałam tylko dodać, że jakiekolwiek próby zawrócenia mnie z obranej drogi spełzną na niczym. Wiele pan dla mnie zrobił, Eduardo, ale na tym koniec, dziękuję, teraz będę dbać sama o siebie i o moje maleństwo.
Kilkanaście minut po tym niezwykłym ślubie wszyscy zjawili się w rezydencji Abreu. Rozpoczęło się wesele, oczywiście centralnymi postaciami byli państwo młodzi. Gabriel Abarca rozmawiał z Allisson, ale pilnie obserwował, co też wyczynia jej przyjaciółka. W pewnej chwili przeprosił córkę Monici i podszedł do Sonyi. Przywitał się krótko i przedstawił.
- Ach, to o tobie mówiła mi Alli! - zorientowała się dziewczyna. - Wyglądasz dokładnie tak, jak myślałam - bardzo sympatycznie.
- Ona też mi wiele o tobie opowiadała - stwierdził przyjaciel Daniela. - Same dobre rzeczy. Jednak mówiła też, że sporo wycierpiałaś w życiu. Pewnie dlatego teraz tak świetnie sobie radzisz.
- A tak, masz rację, przeszłam parę zawirowań, ale teraz nie chcę o tym mówić. To wesele matki mojej przyjaciółki i powinniśmy się cieszyć.
- To dzisiejsze porwanie...- nie rezygnował chłopak. - Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Odniosłem wrażenie, że najbardziej ten, co za tobą pobiegł.
- Gabrielu...- Sonya odstawiła kieliszek z odrobiną alkoholu - wiedziała, że w ciąży może tylko zamoczyć usta, a i to nie za bardzo. - Nie zauważyłeś, że nie chcę mówić o swojej przeszłości? Ledwo co udało mi się odzyskać wolność po tej przygodzie, a ty mi ją przypominasz. Może kiedy indziej o tym porozmawiamy, dobrze? Chociaż w sumie nie ma o czym - ot, nieudana próba wymuszenia czegoś na mnie.
- Odniosłem inne wrażenie. Ten człowiek zachowywał się, jakby chodziło o najdroższą mu istotę na ziemii. Wybacz, że zapytam, ale czy to był ojciec twojego dziecka? Twój chłopak, prawda?
- Chłopak?! - Sonya mało się nie zakrztusiła, chociaż nie miała w ustach ani kropli. - Żaden chłopak! Powiem ci coś, Gabrielu. Ten mężczyzna - o ile w ogóle nim jest, bo ma skłonności do facetów - któregoś dnia zaciągnął mnie do łóżka i zgwałcił. Nie doniosłam na niego, bo było to podczas mojej ucieczki od Mario.
- Co? - palnął Abarca. Zupełnie się tego nie spodziewał. Co prawda Allisson nigdy nie opowiedziała mu historii swojej koleżanki, bo nie chciała mówić o tym za nią, ale to, co właśnie usłyszał...
- Tak, uciekałam od męża, równie podejrzanego typa, jak tenże Rodriguez, a może nawet bardziej. Ten ostatni pomógł mi w tym, trzeba przyznać. Potem jednak w chacie na uboczu zażądał spłaty długu za pomoc i kiedy odmówiłam, wziął sobie sam. Owocem tego jest dziecko, które noszę.
- I ty chcesz je urodzić? Po tym, co ci zrobił jego ojciec? A dzisiaj kazałaś go nie ścigać? Nie rozumiem.
- Nie słyszałeś, że to wariat? Wtedy nie byłam pewna, teraz to wiem, zresztą leczył się przez kilka miesięcy. Teraz ubzdurał sobie, że odbierze mi dziecko, na szczęście potrafiłam sobie poradzić kobiecymi sposobami, jak powiedziałam policji. Mianowicie poszeptałam mu do ucha pewne rzeczy i uśpiłam jego czujność.
- Nie mogę w to uwierzyć...
- Ale to prawda. Przyczepił się do mnie i paplał, że bardzo mnie kocha i tego typu bzdury. Nie mam pojęcia, jakim cudem, skoro jest homo, ale to widać efekt jego pomieszania zmysłów, może mu się wydawało, że jestem mężczyzną, czy coś. Ulitowałam się nad nim i poprosiłam komisarza, żeby dał mu spokój - wiem, że nic mi nie zrobi. Wystarczy, że szepnę kilka wyznań, a Rodriguez je mi z ręki.
- Nie miałaś szczęścia do chłopaków - stwierdził Abarca, naprowadzając ją na temat, który chciał poruszyć.
- Owszem. Ale nie, miałam kiedyś jednego, którego bardzo kochałam i on kochał mnie, tylko za późno zdał sobie z tego sprawę - zadumała się Sonya. - Zdążył mieć dziecko z inną i zdradzić mnie kilkanaście razy, nim wreszcie wyznał mi miłość, a jakiś czas później umarł w moich ramionach.
- Co mu się stało? - spytał Gabriel, widząc, że trafił na dobry moment - wyraźnie miała ochotę na zwierzenia.
- Zakatowali go na śmierć. Mario Messi i Graciela Gambone. Nie doniosłam na nich, bo nie miałam wtedy czasu, byłam w szoku, działo się tak wiele, a teraz już jest za późno. Na szczęście ten bydlak, Mario, nie żyje, a Graciela...cóż...nosi dziecko Julio. Jak na ironię losu, to właśnie z nim zaszła w ciążę, a potem współpracowała przy jego mordowaniu.
- Czy to nie właśnie Mario był twoim mężem? To przypadek, czy chodzi o tą samą osobę?
- O tą samą. Wyszłam za niego, bo...bo mnie do tego zmuszono. - Sonya ani słowem nie przyznała się, dlaczego naprawdę wzięła ten nieszczęsny ślub z Messim. - Wyobraź sobie, jak cierpiałam, kiedy Mario kazał mi uprawiać ze sobą sex, a ja wciąż miałam przed oczami ciało mojego Julio!
- Wyobrażam sobie.
- Nie, ty niczego sobie nie wyobrażasz! - podniosła głos, by zaraz go ściszyć - ściągnęłaby na siebie zbyt dużo uwagi. - Nikt nie wie, co ja wtedy przeżyłam! Nie pojmujesz, co mnie kosztowało przetrwanie tego wszystkiego, stanie nad grobem Julio i patrzenie, jak łopata zasypuje jego trumnę! Mieliśmy być razem do końca życia, co prawda nagadałam mu różnych głupot, kiedy umierał w kryjówce bandytów, ale i tak bym mu wszystko wybaczyła, nawet ciążę z Gracielą Gambone! A on...on umarł mi na rękach. Chwilę po tym, jak wzięliśmy ślub...
-Co? - po raz drugi Gabrielowi zabrakło słów.
- Tak - szepnęła Sonya. - Nikt o tym nie wie - nikt, tylko Julio, ja i pewien ksiądz. To on udzielił nam ślubu.
- Jaki ksiądz? Przecież nic nie mówiłaś, że był tam ktokolwiek poza wami?!
- Bo to nie był zwyczajny zakonnik, tym księdzem był Ricardo.
Nie zauważyła, że wymieniła nie nazwisko, a imię byłego przyjaciela. Zrobiła to jakoś inaczej, niż do tej pory, jakby...miękko?
- Ten sam, który...?
- Dokładnie. Okazało się, że ma święcenia i zdążył wypowiedzieć formułkę, zanim...
- Rozumiem. Ale co on tam w ogóle robił? Bo jak na razie wiem tylko tyle, że bandyci zapewne porwali twojego Julio i ciebie, a wam jakoś udało się uciec. Ale skąd wziął się tam ten...Rodriguez, prawda?
- Uratował mi życie.
Sergio Gera nienawidził bezsilności, a nic nie mógł zrobić, bo ani on, ani jego wspólnik nie wiedzieli, gdzie też może kryć się Francisco Velasquez.
- Ten bydlak dobrze się ukrył - westchnął chłopak. - Nikt nie wie, gdzie on jest.
- Nie dziwię się, że chcesz go dorwać - odrzekł Ricardo. - Jednak jestem zaskoczony faktem, że chcesz zrobić to sam. Wybacz, ale masz tylko piętnaście lat!
- Może i tak, ale nie zamierzam puścić płazem tego, co zrobił ten gnojek. Miałem tylko ojca, wiesz? A on mi go odebrał i to w tak podły sposób! Powiedz, czy gdyby chodziło o twojego tatę, zapomniałbyś o sprawie?
- Źle trafiłeś, bo akurat los mojego ojca mało mnie obchodzi, tak samo, jak jego mój. Ale rozumiem i jestem przy tobie całym sercem, tyle tylko, że nie mam pojęcia, gdzie jest ten diabeł.
- Byłeś z jakąś kobietą, czy mi się wydawało? Może ona nam pomoże?
- Valeria? To moja ciotka, bardzo o mnie dba i ma wpływy, więc możesz mieć rację. Ale pewnie nie będzie chciała, żebym pakował się w kolejne kłopoty, tym bardziej takie, które mogą przywrócić mi szaleństwo.
- Dorwę drania z tobą lub bez ciebie! - zirytował się "Odmieniec".
- Spokojnie, spokojnie, ja też przecież chcę ci pomóc! - uniósł ręce Rodriguez. - Tylko nie wiem, jak to zrobić, żeby nie zaszkodzić sobie, bo w tej chwili moim celem jest całkowity powrót do zdrowia.
- Chodzi ci o dziecko, prawda? - stwierdził domyślnie Sergio.
- Zgadza się. Mam do niego takie same prawa, jak Sonya. I nie zamierzam się poddać.
- Powiedz mi coś, stary. Czy ty ją kochasz?
- Ja? Nie - odparł spokojnie Ricardo. - W końcu jestem gejem, czyż nie?
- To dlaczego tak bardzo się o nią troszczysz?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wyjął nowoczesny telefon, w który wyposażyła go wcześniej Valeria i wybrał jej numer.
- Ciociu? Tak, spokojnie, nic mi nie jest, przepraszam, że tak późno dzwonię. Miałem trochę...problemów, poza tym telefon mi się wyłączył podczas ratowania pewnej dziewczyny. Jak się czuje Sonya? Wróciła do rodzinki po tym, jak mi nawrzucała. Co powiedziała, nie jest w tej chwili istotne. Dobrze, już dobrze, że żałuje, że to nie ja umarłem i takie tam. Ciociu, uspokój się, proszę cię, bo zaraz zawału dostaniesz! Sprawa nie jest tego naprawdę warta, wiem, że mnie kochasz i nie przejmuj się tak. Otóż razem z jednym z porywaczy - bo drugi nie żyje - chcemy dorwać Francisco. Tak, okazało się, że wszystkim chodzi o to samo, a ja miałem być źródłem informacji. To znaczy Sonya, ale sama rozumiesz, że lepszym będę ja.
Zaczekał chwilę, a później powiedział:
- Wiem, że nie chcesz, żebym miał związek z czymkolwiek, co łączy się z Francisco, ale kiedyś się z tym muszę zmierzyć. Tak, wiem, że niedawno wyszedłem ze szpitala. Nadal kiedy słyszę o tym draniu...Dobrze, zaproponuję mu to...- westchnął na koniec rozmowy.
- O co chodzi? - spytał Gera, uśmiechając się pod nosem. Rozmowa Ricardo skojarzyła mu się z prośbą syna do zbyt troskliwej matki o wyjazd na jakieś kolonie położone daleko od miejsca zamieszkania.
- Ciocia chce się z tobą spotkać. Powiedziała, że nam pomoże, ale najpierw musi z tobą pogadać.
- Ze mną? A po kie licho? - wystraszył się "Odmieniec".
- Nie bój się jej. Po prostu chce się dowiedzieć o tobie jak najwięcej, w końcu w jakiś sposób miałeś do czynienia - chociaż tylko pośrednio - z kimś, kto skrzywdził jej siostrzeńca.
- Widzę, że naprawdę jej na tobie zależy.
- Tak, jej tak - w głosie Ricardo pojawił się smutek. - W przeciwieństwie do pewnej dziewczyny. Valeria wyciągnęła mnie z niezłego bagna. Jest dla mnie jak matka, jedyna osoba, która naprawdę interesowała się moim losem.
Andrea powoli wystukała numer do Carlosa. Była ciekawa, czy odbierze, ale zgłosił się po kilku sekundach.
- Czego chcesz? - warknął.
- Porozmawiać...Słuchaj, ja...Nie wzięłam ślubu z Felipe.
Trudno określić to, co działo się teraz w sercu Santa Marii. Nie wzięła! Ale dlaczego, co się stało, czy to brat ją odrzucił, czy raczej...
~ Uspokój się! Jesteś przecież już żonatym mężczyzną! - skarcił sam siebie w myślach i głośno spytał: - A po co do mnie dzwonisz? Co mnie obchodzi, że wystawił cię do wiatru?
- Do niczego mnie nie wystawił, to raczej...Raul żyje, zjawił się na ceremonii i przerwał wszystko. Potem upiliśmy się z Felipe, on wyszedł, a ja właśnie zdałam sobie sprawę, że Monteverde ochronił mnie przed popełnieniem największego błędu w życiu. Muszę się z tobą spotkać, potrzebuję ci coś powiedzieć, bo dłużej nie wytrzymam.
- Andreo...Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, jest już za późno. Właśnie jestem na swoim weselu.
- Czy ty...jesteś mężem Monici? - szepnęła, czując, jak traci grunt pod nogami - jakkolwiek było to trudne, bo siedziała na łóżku.
- Owszem. I sądzę, że na tym nasza znajomość musi się skończyć. Wyrządziłaś mi zbyt wiele krzywd, wiele razy dałaś mi do zrozumienia, jakim jestem zerem. Teraz pokażę wszystkim, że jednak coś znaczę. Żegnaj, Andreo.
Rozłączył się, a ona długo jeszcze wpatrywała się tępo w telefon. A więc stało się - jej postępowanie doprowadziło do tego, iż utraciła go na zawsze.
Pedro praktycznie miażdżył kieliszek w rękach, ale starał się uspokoć.
- Znowu powtarza się sytuacja, jak wtedy, kiedy ten kretyn Meier...Szefie, ja tego nie wytrzymam, nadal nie wiemy nic! Sonya im uciekła, dobra, to się zgodzę, znaczy, że wszyscy żyją, ale co poza tym? I kim była ta kobieta na ceremonii? Dlaczego Ricardo nie pogadał ze mną, tylko stał tam jak słup soli - był zresztą ubrany na biało, więc to się zgadza - i tylko uciął sobie pogawędkę z Sonyą, a potem wybiegł i tyle go widziałem?
- Ratował ją, zapomniałeś? - odparł mu Abreu.
- A ona pięknie mu się za to odpłaciła! - parsknął Velasquez. - Z chęcią bym ją udusił.
- A on by cię za to zamordował...- powiedział jakoś tak filozoficznie Eduardo.
Rozmowę przerwał im telefon. Abreu odebrał, mimo, że na wyświetlaczu widniał obcy numer. Przywyczaił się jednak, że z racji faktu, iż często udzielał pomocy różnym ludziom, dzwonili do niego...cóż, różni ludzie.
- Do ciebie - podał za moment aparat zdumionemu szoferowi.
- Tak? - zgłosił się Pedro. - Rany, chyba cię uduszę, albo coś w tym rodzaju! Nie widzieliśmy się kawał czasu, a teraz spokojnie do mnie dzwonisz i...Mam się zamknąć? Masz szczęście, że jesteś moim przyjacielem, bo...Co? Nie, jak wróciła, nagadała tylko, że porwanie to był twój pomysł i zmuszaliście ją, by zrzekła się praw do dziecka, groziliście śmiercią i inne tego typu bzdury. W międzyczasie, przed jej powrotem, wpadła jakaś babka z bronią, strzelała do Monici, nie trafiła i uciekła. Nie, nie wiem, kto to był, darła się tylko o jakimś Gustavo. A Sonya akurat trafiła na wizytę policji, już miała cię oskarżyć, ale w ostatniej chwili się wycofała i kazała zaprzestać poszukiwań. Była tak pewna siebie, że chciałem jej przywalić. Zrobiła z ciebie wariata, który nie wie, co robi i puścił ją dzięki jej kobiecym sztuczkom. Po porodzie chce wyjechać z kraju i ukryć się tak, że nigdy więcej jej nie znajdziesz.
Zapadła chwila ciszy, dopiero za moment Velasquez odzyskał głos.
- Z czego się śmiejesz? - oburzył się do słuchawki. - Jesteś pewien, że nie odbierze ci dziecka? Nie? A więc o co ci chodzi? Nie chcesz to nie mów! - rozeźlił się na koniec Pedro. - Co?! Mam jej pilnować? Ale chyba nie po to, żeby nie nic jej się nie stało, tak? Chodzi ci tylko o to, co ma w brzuchu, prawda? Dobra, obiecuję, zajmę się tym, a co ty zamierasz?
Teraz cisza była jeszcze dłuższa, skończyła się przerwaniem połączenia. Eduardo z niepokojem zauważył, że Pedro ma łzy w oczach.
- Co się stało? - spytał.
- Wie pan, gdzie jedzie ten idiota? Spotkać się z ciotką, razem z jednym z porywaczy, tym żyjącym. Obaj potem wyruszają na wyprawę. Chcą...Chcą odszukać mojego brata i się zemścić. Przecież Francisco go zabije...
- Może nie będzie tak źle - próbował go pocieszyć Abreu, jednak sam poczuł dziwny skurcz w sercu.
- Ricardo ma jedną wadę, która jest zaletą...Jak już pokocha, to na wieki. Francisco go skrzywdził i to bardzo boleśnie, to prawda. Ale nadal w jego sercu tli się...cholera jasna! Chodzi mi o to, że Rodriguez nawet go nie tknie! Jestem pewien, że nadal go kocha!
- Co ty mówisz?! - przeraził się Eduardo, blednąc w jednej sekundzie.
- Prawdę, szefie. I założę się, że to samo czuje do Sonyi - również miłość, tylko innego gatunku. Dlatego tak wybiegł, kiedy coś jej groziło, nawet nie baczył, że jest nieuzbrojony. Oni zrobili z jego serca miazgę, a on wyciagnie do nich rękę...i zginie.
Koniec odcinka 209 |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|