|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
omadzia5 Obserwator
Dołączył: 24 Wrz 2009 Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:47:06 25-09-09 Temat postu: |
|
|
Byłabym wdzięczna za jakiś linki skąd mogłabym pobrać? |
|
Powrót do góry |
|
|
Fuente Big Brat
Dołączył: 19 Lip 2008 Posty: 825 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:56:42 25-09-09 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Alveaenerle - Ślimakowi nie chodzi o to, że jej nie lubi, tylko, że jej przemiana była sztuczna. |
Ja napisałam w którymś miejscu, że on jej nie lubi?
Aj, Ricardo, znowu narozrabiał... Te zmiany w mózgu chyba będą jednak nieodwracalne, tak mi się wydaje. Właściwie zostało to potwierdzone - psychiki nie da się tak o naprawić, zwłaszcza tej 'najciężej uszkodzonej'.
Panie Gambone były absolutnie rewelacyjne i przełamały nieco dramaturgię tego odcinka
Tylko Carlos SM popsuł mi humor. Czy on by się nie mógł raz w życiu zdecydować, tak porządnie, żeby potem nie wydzwaniać do rozmaitych ludzi i nie tłumaczyć im, że popełnił błąd?! Jego powinni wsadzić do tego psychiatryka, człowiek ma ewidentnie coś z głową.
Poza tym wynocha od Andreity, panie Święta Maria! Ten most jest już spalony, tylko jej naiwność i zapatrzenie pozwala panu przedostać się na drugą stronę rzeki.
Szczerze mówiąc mam nadzieję, że Eduardo zrobi coś Carlosowi. W łeb go i po sprawie! |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 16:47:05 26-09-09 Temat postu: |
|
|
Dios mio! Lada moment już 200 odcinek... a pamiętam jeszcze 1 .
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilijka Mistrz
Dołączył: 18 Lip 2007 Posty: 14259 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:03:24 26-09-09 Temat postu: |
|
|
O, pierwszy odcinek to i ja pamiętam Bardzo przyjemny był |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 3:03:48 29-09-09 Temat postu: |
|
|
monioula - Hm, nie wiem, może czasem brakuje sensu w postępowaniu niektórych psotaci, albo ich wiarygodności? . Ale staram się tu zawrzeć to, co bym sama chciała zobaczyć - stąd brak przestojów i wszystko dzieje się naraz .
Masz świętą rację co do Sonyi i jej przyjaciela. Owszem, z jednej strony nie mieli inengo wyjścia, ale z drugiej być może właśnie przekreślili jedyną szansę na powrót "starego" Ricardo...
Schadzka będzie w dzisiejszym odcinku . I chyba nieco zaskoczy swoim torem, przynajmniej na początku . A Eduardo może i wszystkim pomagał, ale jak chodzi o jego rodzinę, może stać się groźny. Tym bardziej, jeżeli nadal nie przestał kochać Monici...
Z Dolores robię sobie kpiny, bo cały czas mam przed oczami matkę Gracieli z "Esmeraldy", zreszta graną przez tą samą aktorkę, co u mnie. Nie lubiłam jej, a poglądy miała takie same, jak "moja Dolores", stąd taki, a nie inny jej charakterek. Gorzej, że może teraz zaszkodzić rodzince de La Vega i to bardzo.
Ślimak - O RR nic nie powiem, poza jednym - ja mam co do niego plan! I to wszystko jest specjalnie, by doprowadzić do...a nie, nic nie powiem ;D. Tak samo Velasquez, chwilowo na boku, by pewnego dnia...I tu zapada cisza ;D.
Manolo, Gustavo, Raul, wszyscy będą mieli swój czas. Niektórzy nawet więcej, niż by się z początku wydawało . Tak samo pamiętam o nieszczęsnej Virginii, która przecież gdzieś musi być ;D. Żywa...lub nie.
Dzisiaj będzie trochę o "rzekomych protagonistach' .
Lili - Nie, Rodrigo nie wiedział, że jest synem Sancheza i by się chyba popłakal na taką wiadomość. Właśnie na tym polegała jego tragedia, że nie wiedział, kim jest i kto jest jego ojcem - przecież o pomoc w jego odnalezieniu prosił Alejandro Villara. O Rodrigo też pamiętam, o każdym będzie wzmianka w swoim czasie .
Daniel i Sonya...To teraz wyobraź sobie minę Ricardo - o ile kiedykolwiek spotka się jeszcze z Sonyą - gdyby się dowiedział, że przestała darzyć go miłością. OK, ja wiem, on nie ma prawa wymagać od niej faktu, by go kochała cały czas i pewnie dawniej by się nawet cieszył z tego, że zakochała się w kimś innym, ale RR teraz nie jest sobą. Kto wie, jakby postąpił na taką wiadomość?
Owszem, część wątków wiem, jak się skończy, ale z drugiej strony jak przeglądam swoje notatki, to widzę, że spora część tych zakończeń wzięła w łeb, więc szczerze mówiąc nie wiem, czy reszta się sprawdzi .
Edek pomoże Monice...Może nadal ją kocha? A co z Sonyą - właśnie, to dobre pytanie. I z jej dzieckiem!
Mnie się też na tym zdjęciu podoba Estevanez . Może i on się kiedyś w kimś zakocha, kto to wie . I też ich jakoś lubię .
Milka24 - O 2 w nocy, to ja czasami odcinek piszę . Cieszę się, że Cię wciągnęło i niecierpliwie czekam na komentarz .
A do Twoich telek zajrzałam i czekam na nowe odcinki .
Alveaenerle - Hm, tak zrozumiałam, ale może mi się coś pokręciło ).
To prawda, że psychika może zostać uszkodzona do końca życia. O dalszych losach RR usłyszycie...niebawem .
Gambone dziś wrócą, niestety w mniej miłej roli.
Carlos chyba Cię już dzisiaj całkiem zirytuje . A początek odcinka...chyba rozśmieszy w takim razie ;D.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że nadal czytacie to moje marne dzieło!
Zapraszam na odcinek 200!
-------------------------------------------------------------------------------------
Odcinek 200
Andrea Monteverde bała się tak chyba po raz pierwszy w życiu. Nawet wtedy, gdy Ernest Sanchez maltretował ją na różne sposoby, nie czuła w sercu tego obezwładniającego strachu. Nie obawiała się o siebie, chociaż jeżeli Felipe zorientuje się - a na pewno tak się stanie - skąd Carlos ma ich adres, wszystko skupi się na niej. Gorsze jednak było to, co starszy Santa Maria może zrobić własnemu bratu. Bo przecież nie przestaje się ot tak sobie marzyć o zabójstwie kogoś, kto działał nam na nerwy przez tyle lat. Gdyby Carlos zmarł, będąc jeszcze kaleką, majątek otrzymałaby Viviana i nic nie stałoby na drodze, by Felipe ożenił się z wdową i również się wzbogacił. Jednakże cały plan spalił na panewce i teraz obaj bracia są w tej samej sytuacji. Obaj żyją na czyjś koszt, z czyjejś łaski, która w każdej chwili może się skończyć. A sprawa zaczęła przecież właśnie od niej, od Andrei, od jej przybycia jako pielęgniarki do domu wtedy jeszcze rodziny Santa Maria.
Felipe skończył się myć akurat wtedy, gdy do drzwi ktoś zadzwonił. Mężczyzna spojrzał zdumiony na kobietę i spytał cicho:
- Kto to może być? Tylko twój ojciec zna nasz adres, czyżby przyszedł sprawdzić, jak się zachowujemy w norze, którą nam wypożyczył?
- Może ja otworzę? - próbowała go przekonać Andrea.
- Nie, ja to zrobię. Jeśli to tatusiek, poślę go do diabła, ale na tyle delikatnie, żeby nas stąd nie wyrzucił. Akwizytorów i wścibskich sąsiadów wyślę do piekła oficjalnie.
Podszedł do wejścia nie zważając na protesty Monteverde i otworzył je. W progu stał nie kto inny, a jego własny brat.
- A kogóż tu diabli nadali? - przeklął Felipe, nadal opasany tylko ręcznikiem.
- Witaj, braciszku! - uśmiechnął się drwiąco Carlos. - Jak ci się wiedzie, mieszkając razem z moją byłą narzeczoną?
- Doskonale! Jako pierwszą czynność w mojej nowej rezydencji poszedłem się wykąpać, żeby nie przejść smrodem, który tutaj wszędzie panuje. A wiesz, kto nam kazał tu mieszkać? Ty!
- Ja? - zdziwił się młodszy z braci, nadal w progu. - A co ja mam do tego?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! To ty zacząłeś tą awanturę o idiotę, w którym jest zakochana twoja córka. Doprowadziło to do wyrzucenia Andrei z domu, a potem i mnie z rezydencji de La Vega.
- Nie miałem nic wspólnego z tym, co robi Antonio! Nie mam pojęcia, co narobiłeś, że się ciebie pozbył, ale dobrze postąpił!
- Też się z tego cieszę! Przynajmniej mogę teraz kochać się z Andreą dzień i noc!
Wiedział, że sprowokuje Carlosa, ale od dawna chciał się z nim policzyć. Dlatego skierował tą rozmowę na właściwe tory, dlatego nie zamknął drzwi od razu, gdy tylko go zobaczył. Konfrontacja musiała dojść do skutku, za długo już obaj z nią zwlekali. Za długo o kilkanaście lat.
I plan się powiódł - w końcu młodszy z braci nadal kochał Andreę Monteverde, chociaż nie chciał się za bardzo do tego przyznać. Zamachnął się i z całej siły uderzył Felipe prosto w obolałą od bójki w barze twarz. Tamten nawet się nie zachwiał, otarł tylko krew z rozbitej wargi i w odpowiedzi walnął Carlosa w żołądek.
- Zawsze byłeś słabszy! - zaśmiał się sekundę później, kiedy jego ofiara zwinęła się z bólu.
- Przestańcie! - krzyk Andrei słychać było chyba na schodach, ale nikt się nie pokazał. Widocznie w tej dzielnicy było to na porządku dziennym. Gdyby miała więcej czasu, na pewno zastanowiłaby się, dlaczego ktoś taki, jak jej ojciec, miał mieszkanie w takiej dzielnicy. Ale w tej chwili bardziej interesował ją los ukochanego.
- Ani myślę! - odparł łapiący oddech Carlos i w rewanżu podniósł się błyskawicznie po swojej wypowiedzi i oddał cios w to samo miejsce.
Wreszcie doszło do tego, że obaj Santa Maria tarzali się jak wrogowie ze szkolnej ławy przy samym wejściu do mieszkania. Monteverde mogła tylko patrzeć, jak co rusz wyłania się jakieś czerwone od krwi i zadyszki oblicze, ewentualnie poszarpany rękaw - lub ręcznik w przypadku Felipe. Na nic jej krzyki, obaj panowie prawdopodobnie poprzysięgli, że pokonają przeciwnika tu i teraz, raz na zawsze. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Rozejrzała się wokoło, szukając czegoś, co pomogłoby przerwać bójkę i nagle jej wzrok padł na stojący w pobliżu dosyć ciężki wazon.
- To powinno pomóc! - powiedziała do siebie i wzięła zamach, uważając jednak, by nie uderzyć zbyt mocno - nie chciała przecież zabić.
Los chciał jednak inaczej, niż Andrea sobie wymarzyła. Zamierzała bowiem unieruchomić Felipe na krótki czas, tylko po to, aby Carlos zdążył wstać z podłogi i potem wymyślić jakąś wymówkę, tak, aby starszy brat Santa Maria nie zorientował się, co się tak naprawdę stało. Jednakże w tym samym momencie, gdy jej cel znajdował się na górze i miał wyraźną przewagę, przybrany ojciec Sonyi na chwilę zebrał siły i zrzucił go z siebie. Wtedy właśnie Monteverde opuściła wazon, trafiając i owszem, w głowę - tyle, że Carlosa. Efekt był natychmiastowy - Santa Maria zemdlał w przeciągu ułamka sekundy.
- Ale numer, jesteś doskonała! - jedyny przytomny mężczyzna zachwycił się na głos. - Nie sądziłem tylko, że walniesz akurat jego!
- Dobrze wiesz, że nie chciałam! - oburzyła się Andrea i kucnęła przy rannym Carlosie.
- Wolałabyś uderzyć mnie? - skrzywił się Felipe. - Tego się nie spodziewałem, wydawało mi się, że jesteśmy wspólnikami, a ty...
- Zamknij się i pomóż mi go przenieść na łóżko! - zakomenderowała kobieta, wyraźnie wściekła - na Felipe i na samą siebie. - Mam nadzieję, że nie uszkodziłam go zbytnio.
- Dla mnie mógłby znowu być kaleką, to nawet lepiej by było, bo wtedy przestałby się wtrącać, a ty byś się nim zajmowała i miała to, o czym tak bardzo marzysz.
- Ty idioto, on krwawi!
- Jasne, że tak, skoro rozwaliłem mu mordę! - zaśmiał się brat Carlosa, uspokajając tym mimo wszystko Andreę, bo istotnie - krew nie pochodziła z głowy, w którą uderzył niespodziewany wazon, a tylko z wargi.
Mimo wszystko za kilka chwil Santa Maria został położony na dosyć wygodnym - o ile można mówić o jakiejkolwiek wygodzie w tych warunkach - posłaniu i powoli zaczął odzyskiwać przytomność.
- Co się stało? - spytał, nadal nieco zamroczony.
- Andrea walnęła cię w łeb! - stwierdził radośnie Felipe, nie reagując na rozpaczliwe znaki wspomnianej przez niego osoby.
- Co? Ale dlaczego? - zdumiał się Carlos.
- To był wypadek, przepraszam - usprawiedliwiała się kobieta. - Chciałam cię bronić, ty za wcześnie pozbyłeś się z siebie brata i trafiłam akurat w twoją głowę.
- Miałem czekać, aż mnie zabije? - zirytował się jej rozmówca.
- Nie o to mi chodziło! Przeprosiłam cię, czy to ci nie wystarcza?
- W sumie tak, teraz ja przepraszam. Jestem zły, bo chcę z tobą porozmawiać sam na sam, a ten idiota nie raczy wyjść.
- Jesteś w moim domu - zauważył Felipe. - Poza tym wisisz mi ręcznik - całkiem się potargał.
- To świadczy tylko o tym, że był do niczego - tak samo, jak ty.
- Hola, hola, przestań, albo znowu znajdziesz się na podłodze! Tym razem wsadzę ci twoje słowa z powrotem do gęby!
- Spokój, panowie! - wtrąciła się Andrea. - On ma rację, przyszedł do mnie, więc wyjdź, proszę.
- O Boże - jęknął Felipe. - A mówiłem ci, że potrzebujesz kogoś, kto na ciebie zasługuje, a nie tego idioty, który nawet nie potrafi...
- Zamknij się! - wrzasnął Carlos, krzywiąc się zaraz potem z bólu głowy. - Czekaj, nie ja tylko wstanę, to pogadamy inaczej!
- Proszę cię, idź do innego pokoju - poprosiła cicho Andrea.
Mężczyzna zrobił to, co mu kazano, dobrze wiedząc, że i tak dowie się wszystkiego, tylko nieco później. Udał się do kuchni, wychylił drinka i wyjął telefon, którego o dziwo nie zabrano mu w barze. Spojrzał przez moment z wahaniem na wyświetlacz, a potem wybrał numer do Viviany.
W międzyczasie w rezydencji de La Vega działy się dziwne - jak na to miejsce - rzeczy.
- Nie mam zamiaru z tobą gadać! - odburknął Sergio i obrócił się tyłem. - Zjeżdżamy stąd! - oświadczył do Luisa.
- Zaczekaj. A jeżeli to dobre wyjście? Może właśnie tak powinniśmy postąpić - po prostu powiedzieć o co chodzi?
- Jesteś zdrajcą i nikim więcej! - wydarł się Gera i obrócił plecami. Luis westchnął i pokazał się dokładniej czekającemu na rozwój wypadków Antoniowi, który jakimś cudem wiedział, że najlepiej się teraz nie wtrącać i zobaczyć, co z tego wyniknie.
- Czego chcesz? - spytał młodszy de La Vega, nie kryjąc rozdrażnienia z powodu nieudanej misji i spotkania twarzą w twarz z człowiekiem, który go opuścił już po raz drugi. Poza tym denerwowały go te dwie kobiety, przyglądające się mu z dziwnym zainteresowaniem połączonym z odrazą. Szczególnie ta młodsza miała jakiś dziwnie kpiący wyraz twarzy.
- Porozmawiać, wyjaśnić, dlaczego nie przyszedłem do ciebie do sierocińca i...A właściwie dlaczego tam nie jesteś? - zreflektował się Antonio.
- Nie twoja sprawa! - Luis wcale nie chciał tu być, potrzebował jednak dowiedzieć się dokładnie tego, co wspomniał jego rozmówca - co się stało, że nadal tkwi w tym idiotycznym miejscu dla porzuconych dzieci, skoro ma rodzinę zastępczą?
- Może wejdziesz i porozmawiamy spokojnie? - zaproponował gospodarz. - Nie sądzę, by moja żona i teściowa miały coś przeciwko temu...prawda? - zwrócił się na koniec z groźbą w głosie do obu pań Gambone. Nigdy nie nazwał Gracieli panią de La Vega, nawet w myślach.
- Ależ nie, wejdźcie sobie - zgodziła się nieoczekiwanie małżonka, wprawiając tym matkę w niemałe osłupienie. - Rozgoście się, pogadajcie, a ja z mamą przygotujemy coś do picia.
- Oszalałaś? - syknęła Dolores.
- Rób, co mówię! - odszepnęła jej córka.
Nie bacząc na ostrzegawcze znaki dawane przez załamanego Gerę, Luis wszedł do domu, w którym już niegdyś był jako gość. Tym razem chciał czuć się właścicielem - na razie jednak musiał dowiedzieć się, co jest grane w jego życiu. Odmieniec nie miał wyjścia, wiedział, że Christek potrzebuje pieniędzy na operację, zrobił więc to samo, co de La Vega, ale w przeciwieństwie do niego nie usiadł na zaproponowanym mu miejscu.
W międzyczasie Graciela tłumaczyła się matce w innym pomieszczeniu:
- Spokojnie, spokojnie, specjalnie ich tu wpuściłam. Nie zauważyłaś, że Luisiątko uciekło z sierocińca? Powie się, że namówił go do tego Antonio, zwali się całą winę na niego, przyjedzie policja, zabierze go do więzienia, a my zostaniemy tutaj - jako panie i właścicielki.
- Inteligencję masz po mnie! - uśmiechnęła się zadowolona Dolores.
- Przecież chyba nie po ojcu, on tylko umiał robić pieniądze! - zakpiła córka, nie spostrzegając, że wspomnienie ojca nie spodobało się matce - w końcu Graciela nic nie wiedziała, że multimilioner Pablo Martinez wcale nie jest jej rodzicem.
- Muszę cię przeprosić za to, że nie przyszedłem, ale tyle się działo... - mówił tymczasem Antonio. - Mieszkali tu Viviana, Andrea i Felipe, a teraz jestem sam, tylko służba i te dwie baby, które skutecznie uprzykrzają mi życie.
- To twoja żona! - zadrwił Luis, dziecko mądre, zbyt mądre, jak na swój wiek. Ale tyle już przeszedł, że nie było się czemu dziwić w sprawie jego inteligencji.
- Owszem, ale nawet nie za dobrze pamiętam, kiedy i po co brałem z nią ślub. Zamroczyło mnie, to na pewno i od tego czasu zacząłem skrupulatnie brać leki, co zaowocowało polepszeniem mojego stanu zdrowia. Niedługo zamierzałem wystąpić o przyznanie mi opieki nad tobą.
- Opieki? - de La Vega zrobił się czujny. - Chciałeś odebrać mnie mamie Sandrze i tacie Hectorowi?
- Nie odebrać. Ty nic nie wiesz o ostatnich wydarzeń, chłopcze. - Antonio posmutniał. - Któregoś dnia twój przybrany ojciec był pijany i poszedł razem z matką złą drogą, cichym zaułkiem, którym nigdy nie powinni pójść. Trafili tam na złodzieja, który próbował ukraść twojej matce drogocenny naszyjnik. Zachowywał się podle, Hector się zdenerwował, chciał Sandry bronić, a bandyta go zastrzelił. W tej chwili kobieta przebywa w szpitalu psychiatrycznym, jest w stanie szoku.
- Co?! Mój ojciec nie żyje?! Kpiny sobie robisz, czy co?
- Żadne kpiny, przykro mi, Luis. Wydarzyło się to już spory kawał czasu temu, nikt cię nie informował, bo nadal śledztwo trwa, ale z tego, co mi wiadomo, w sprawę zamieszany jest ten sam facet, który prawdopodobnie zabił Veronicę.
- Antonio...Powiem ci coś - ja widziałem włosy tego gościa i słyszałem kilka słów, ale za nic nie potrafię go poznać, to był ktoś nieznajomy - wydusił z siebie Luis, walcząc ze łzami. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek wiedział, że musi być dzielny.
- Policja nic mi nie mówi, do tej pory podejrzewałem człowieka, o którym przed chwilą powiedziałem, ale teraz już sam nic nie wiem. Viviana trochę zamieszała mi swoim zachowaniem, swoją opowieścią o Rodriguezie i teraz nie będę go sądził. Faktem jest jednak, że zostałeś sam, masz tylko mnie i nie zamierzam cię porzucać - muszę tylko rozwiązać problem tych harpii, które w kuchni chyba dopiero zbierają tą herbatę, bo coś długo ich nie ma.
- Może robią jakąś truciznę? - rzucił cicho Odmieniec, ale Antonio i tak go usłyszał.
- Zapewne - uśmiechnął się gospodarz. - Widzę, że masz o nich takie samo zdanie, jak ja, chłopcze. Ale teraz mam do was prośbę - powiedzcie mi, o co chodzi z tym Christkiem i kto to w ogóle jest?
- To mój przyjaciel - powiedział Sergio, trzymając dłoń na ramieniu szlochającego Luisa, chcąc w ten sposób dać znać, że jest przy nim w tej ciężkiej chwili. - Jest ciężko chory i potrzebuje majątku na leczenie za granicą. Tutejsi lekarze nie dają mu żadnych szans. To białaczka.
- A sierociniec pewnie nie ma ani grosza - westchnął de La Vega. - I zamiast mnie o to poprosić, chcieliście mnie okraść?
- Nie zwykłem nikogo prosić o nic, szczególnie od czasu, gdy jakaś gnida zabiła mojego ojca! - wybuchnął Odmieniec.
- Przeżyłeś swoje, to fakt, ale nie unoś się tak. Widzisz, ja cię rozumiem, też mam dumę i też walczyłem, by mieć to, co mam. - Antonio zatoczył ręką półokrąg przed sobą. - Czasem jednak warto poprosić, jeśli wie się, że mamy kogoś, komu możemy zaufać.
- A pan jest tym kimś, tak? - zakpił Gera.
- Przypadkowo, tak. Zaczekajcie tutaj, zaraz wypiszę czek, tylko powiedzcie mi, ile ma wynosić.
- Nie odkupisz w ten sposób swoich win przeciwko Luisowi! - rzucił Odmieniec, ale młodszy de La Vega szepnął tylko:
- Daj spokój, Sergio. On chce dobrze.
Gera wymienił jakąś sumę, właściciel domu zastanowił się chwilę i powiedział:
- Tak, masz rację, to chyba powinno wystarczyć, napiszę na sierociniec, a potem do nich zadzwonię i powiem, co mają z tym zrobić. Tylko nie wiem, co zaś uczynić z wami, bo pewnie wszędzie was szukają. Zaraz wracam, potem się zastanowimy, dobrze?
Po tych słowach wyszedł do swojego pokoju. Kiedy wrócił - z duszą na ramieniu, czy chłopcy nadal czekają na niego w salonie - z wrażenia prawie upuścił wypełniony już czek. W środku byli nie tylko Gera i Luis, ale także dwóch obcych policjantów. Jeden z nich właśnie wygłosił formułkę:
- Panie de La Vega, jest pan aresztowany za pomoc w uciecze tym dwóm nieletnim - szczerze mówiąc, ja podejrzewam porwanie, ale to się okaże dopiero w sądzie.
W innej części miasta i innej rezydencji, mianowicie Abreu, Monica prawie wychodziła z siebie:
- Że gdzie pojechał?! Pozwoliłeś mu zabrać swój samochód i udać się do tej dziwki?!
- Spokojnie, nie denerwuj się tak, obiecał, że zakończy z nią pewne sprawy i zaraz tutaj wróci - uspokajał ją Eduardo.
- Wróci?! I ty w to wierzysz, mój drogi małżonku?! Dobrze wiesz, że tak nie będzie, ten idiota Carlos pojechał się z nią pogodzić, a ty jeszcze go kryjesz! Znowu zostaję sama, zupełnie, jak przed laty!
- Nie kryję...- westchnął Abreu. - Tylko mam nadzieję, że tak właśnie postąpi i że nie sprawdzą się twoje czarne myśli.
- Zaraz tam pojadę! Dawaj adres!
- Przykro mi, ale go nie znam. Nie patrz na mnie, uwierz mi, dałbym ci go, gdybym miał, ale niestety, Carlos powiedział tylko, że jedzie do Andrei i nic poza tym.
- Dałbyś mi? - Monica zmrużyła oczy. - Co ty nagle taki miły się zrobiłeś?
- Myśl sobie co chcesz. Mimo wszystko nadal jesteś moją żoną i nie chciałbym, żeby ktoś skrzywdził ciebie, albo Allisson. Santa Maria jest niestety człowiekiem, który nie za dobrze wie, czego chce. O ile się nie zdecyduje, radziłbym ci trzymać się od niego z dala, a i potem na niego uważać.
- Chyba oszalałeś! Za wszelką cenę starasz się odciągnąć mnie od Carlosa, bo nie chcesz, bym zakosztowała życia, na jakie zasługuję! Zazdrościsz mi powodzenia, prawda, wieczny samotniku?
- Niczego ci nie zazdroszczę. Nie spotykałem się z innymi kobietami ze świadomego wyboru, a nie dlatego, że żadna mnie nie chciała. Zbyt mocno cię kochałem i zbyt na tobie zawiodłem, żeby się z kimkolwiek potem związać.
- Akurat! - parsknęła Monica. - Jeszcze mi powiedz, że nadal mnie kochasz! Daj mi spokój, mnie i swojej córce, bo inaczej gorzko tego pożałujesz!
- Nie gróź mi - stwierdził cicho Abreu. - Nie gróź, bo i ja wiem, jak się bronić, a ostrzegłem cię dla twojego dobra.
Po czym zrobił coś niespodziewanego - zbliżył się nagle i przysunął Monicę do siebie, by namiętnie pocałować w usta. Zamarła na moment, ale przez ułamek sekundy wydawało mu się, że odwzajmniła ten gest. Puścił ją prawie od razu potem ze słowami:
- A może to ty wciąż darzysz mnie miłością?
I wyszedł do swojego pokoju.
Andrea Monteverde z czułością wpatrywała się w twarz człowieka, który tak niedawno wyrzucił ją z domu i ze swego życia. Teraz przyszedł rozmawiać z nią o...właśnie, o czym? Bo przecież już z góry wiedziała, że na ich ponowne zejście nie ma szans. Nie da mu nadziei - bo skoro tak źle ją potraktował, skoro nie zauważył, że ma rację w tak wielu sprawach, to teraz nawet, gdyby przed nią klęczał, odmówi mu.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytał w końcu Santa Maria.
- Zastawiam się, czego tutaj szukasz. Nie wiem, po co dałam ci ten adres.
- Ponieważ chciałaś mnie zobaczyć - powiedział miękko. - Oboje dobrze wiemy, że nasze uczucie nie wygasło. Zraniłaś mnie, to prawda, ale jestem w stanie...jakby się wysłowić...Jestem w stanie zrozumieć twoje motywy po naszej rozmowie telefonicznej. Gdybyś teraz poszła ze mną spotkać się z Sonyą i powiedziała jej to wszystko, sądzę, że by pojęła, dlaczego robiłaś takie, a nie inne rzeczy i być może wybaczyła. To dobra dziewczyna.
- Mam się tłumaczyć przed twoją córką? O nie, nie ma mowy - skoro ona nie chce zrozumieć, że to było dla jej dobra, to...
- Chociaż raz zrób to, o co proszę! Nie widzisz, że daję ci szansę naprawienia tego wszystkiego? Pogodzenia z siostrą, ze mną, może nawet z Gregorio, kiedy zobaczy, jak traktujesz Sonyę. Chyba nie zapomniał, że jest jego córką, więc na pewno go to ucieszy.
- On uznaje tylko Raula, którego już wieki temu pochował, inne dzieci dla niego nie istnieją. Widzisz, co mi dał, kiedy poprosiłam go o opiekę.
- Trudno się dziwić, zadawałaś się z jego wrogiem, czyli ze mną. Poza tym skrzywdziłaś Raula.
- Możliwe. Ale nie przestałam być córką Monteverde! Dlatego nie mów mi o zgodzie z tym człowiekiem! Z Sonyą też nie będę rozmawiać, jej nic nie obchodzi poza tym...nieszczęśnikiem! - Monteverde w ostatniej chwili ugryzła się w język.
- Dziwisz się jej? Sama taka byłaś, kiedy o mnie chodziło - nie interesowało cię zdanie innych ludzi. Daj możliwość odkręcenia tego wszystkiego, proszę.
Chwycił ją za rękę.
- Nie odmawiaj mi! - kontynuował. - Przysięgam ci, że jak tylko powiesz "tak", zerwę z Monicą, wyprowadzę się z domu Abreu, bo pewnie wtedy jej małżonek nie zechce mnie znać i razem zbudujemy coś od nowa - tylko musisz zaczekać, aż odbędzie się moja rozprawa.
Przez chwilę panowała cisza. Musiała mu coś odpowiedzieć, na samym końcu języka miała zgodę, bo przecież tak bardzo go kochała - ale nie mogła! Na litość Boską, nie mogła wybaczyć mu tego, co zrobił!
- Nie, Carlosie. Nie zgadzam się. Nie zamierzam czekać, aż odzyskasz to, co straciłeś, tym bardziej, że równie dobrze możesz wrócić do więzienia. Jak tylko poczujesz się lepiej, wyjdź stąd. Chcę mieć bogatego i sanowanego męża - nie ofiarę taką, jak ty. I nie mordercę!
- Przecież wiesz, że tego nie zrobiłem! - protestował Santa Maria. - Nawet sąd uniewinnił mnie od zarzutu morderstwa!
- Kto wie, jak było naprawdę i ile zapłaciłeś sędziemu?
Boże, jak te słowa sprawiały jej ból, ale zmuszała się, by je wypowiadać - tak, chciała go jak najbardziej zranić, by dał jej spokój na zawsze...choć przecież pragnęła go przytulić i powiedzieć, że oczywiście, że się zgadza!
- Niczego mu nie zapłaciłem! Jak możesz tak o mnie mówić, Andreo? Co się z tobą stało, myślałem, że dałaś mi ten adres, bo...
- Bo chciałam ci powiedzieć, że wychodzę za mąż za jedynego człowieka, który mnie rozumie...i kocha. A ja zaczynam kochać jego...Prawda, Felipe?
Podeszła do starszego z braci, który właśnie wrócił do pokoju i przytuliła się mocno do niego. Był na tyle sprytny, by nie okazywać zdziwienia, a nawet potwierdzić słowa kobiety:
- Moja najdroższa powiedziała ci już prawdę, braciszku? Oczywiście jesteś zaproszony na ślub! Tak, pobieramy się jak najszybciej, mam nadzieję, że przyjdziesz, Carlosiku. Andrea już niedługo zostanie moją żoną!
Po czym pocałował ją gorąco.
Koniec odcinka 200 |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 14:17:05 29-09-09 Temat postu: |
|
|
No przeczytałem i prawdopobodnie (bądź też nie) jestem pierwszym, który dzisiaj komentuję. Jak zawsze, lub raczej jak to z toba bywa wiele się wydarzyło, ale niekoniecznie... dobrego. Wydarzyło się wiele... złego . Chyba tyle można powiedzieć. Za chwilę zacznę cię reklamować jako BLACK FALCON - dobre pomysły, no happy end .
Nie żebym był za bardkiem szczęśliwości u naszych bohaterów, bo to tylk osprawia, że stają sie gorsi, niż byli.
Jubileuszowy odcinek, czyli już 200 przywołał wspomnienia z odcinka pierwszego. Szkoda tylko, że zabrakło w nim członków pierwszej obsady tj. Sonyi i Viviany, Juana nie liczę bo kwiatki od spodu. Wtedy mielibyśmy interesującą podróż do przeszłośći.
No fakt, sporo dzisiaj było o "rzekomych protagonistach". Tego określenia będę używał już do końca historii, bo chciał nie chciał jest jak jest. Chcesz dodowu? Oto on
Jak już coś sie dzieje, dzieje się złego. RR, skatowany do granic możliwości, a twój chory umysł nie ma dośc i dalej brnie w to samo. Przy tym Sonya dostaje frustracji i niedługo jeśli Viviany nie będzie w pobliżu sama wyląduje w zakładzie psychiatrycznym. A w tle - NO WŁAŚNIE W TLE - Carlos ŚwiętyMaryja i Andrea Monteverde. Tylko w tle. A najciekawsze jest to, że oboje mają nie lada fart. Co by się w życiu nie działo z nimi. Spadają na cztery łapy. A to co sie im przytrafia jest niczym w porównaniu z tym co dzieje się na planei pierwszym tj. Sonya i RR. Zawsze mają się dobrze!! Zawsze!!
Mam wrażenie, że trzymasz ich tam po prostu z przyzwyczajenia. Bo muszą być. Ani Andrea, ani Carlos praktycznie nic do historii nie wnoszą. Carlos jest głupią mendą, która gdyby miała odwagę włożyłaby sobei palec do tyłka, ale za bardzo się brzydzi ;P. Z kolei głupia Andrea chciałaby aby wszycy ją kochali i byli cacy. Trochę za późno. Palnij się w głowę głupia dziewucho i wróć do pierwszego odcinka. Może dam ci wtedy szansę.
Sama Andrea przypomina mi "kuzynkę Veroquę" (tytuł żargonowy ) bohaterkę z komediowych wątków telenoweli TVN-u "Barwy Grzechu". Ona i jej mąż Eduardo nie robili w życiu nic. Roztrwonili majątek, a później chwytali każdej możliwej deski ratunki - oczywiście cwaniactwa. Bo opcja zarobienia na życie uczciwie nie wchodziła w grę. Pójśc do pracy, to jak dać się pokosić. Dlatego też, za każdym razem gdy "kuzynka Veroqua" zostawała bez grosza, scenarzyści mimo to wychwalali jej determinację po pomimo iż klepała biedę, zawsze miała na sobei modne i drogie sukienki. Z Andreą jest podobnie - zawsze spada z piedestału, ale i tak ją stać na zanudzanie czytelników
A co do reszty wątków. Zostawię coś na deser dla innych. Odniosę się tylko do Luisa i Antonia. Jak zwykle musiałaś pomieszać szyki!! A Andrea siedzi sobie spokojnie w domu - ISTNA KUZYNKA VEROQUA!
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:18:36 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Zaklepuję sobie miejsce Odcinek jest długi, więc dziś nie dam rady go przeczytać, ale nadrobię, obiecuję
EDIT:
Nie wiem, czy to przeczytasz, mogłam napisać nowy komentarz, ale przekonana, że ten jest pierwszy pod tekstem, zdecydowałam się na opcję edycji (niestety później odkryłam, że Ślimak jak zawsze mnie wyprzedził).
Odcinek cudo, jeden z najlepszych! I to już dwusetny, nie wierzę! Naprawdę, kolejna setka zakonczona w wielkim stylu.
Nie zabrakło świetnych dialogów i akcji.
Co ja mogę dodać od siebie? Tym ślubem to mnie zagięłaś po prostu, nie wytrzymam do kolejnych odcinków!
Scenka z Eduardo mnie zaskoczyła, facet się zmienił i to jak. Chce pokazać Monice jaki to z niego macho, ciekawe, czy skutecznie
De la Vega znowu w kłopotach? Cóż... życie...
Pozdrawiam i życzę kolejnej, udanej setki
Ostatnio zmieniony przez monioula dnia 10:07:18 30-09-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilijka Mistrz
Dołączył: 18 Lip 2007 Posty: 14259 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:06:07 29-09-09 Temat postu: |
|
|
A więc takim sposobem Andrea i Felipe zostaną malzenstwem Czy mi się wydaje, czy podczas ceremonii do kościoła wkroczy Raul? ;>
Oj, Carlos został na lodzie. On to albo z kilkoma naraz kręci, albo sam zostaje. Bo jakby nie było - najpierw Viviana - żona, i Jessica - kochanka, potem wciąż Viviana jako żona, ale już Andrea - kochanka, narzeczona, jak kto woli. Przez krótki czas był z samą Andreą, potem Andrea - narzeczona, Monica - kochanka. Nie ma co, facet do zdecydowanych nie należy. A o swoim synu to chyba już całkiem zapomniał (bo wie, że Luis jest jego synem, no nie?).
BlackFalcon napisał: | - Andrea walnęła cię w łeb! - stwierdził radośnie Felipe |
Uwielbiam Twoje teksty
Ja Ci mówię, idź z tym do jakiegoś dobrego wydawnictwa, a będziesz ustawiona do konca zycia
Widzę, że zostało użyte zdrobnienie wymyslone kiedys przeze mnie - Luisiątko rządzi |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 17:29:19 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Cytat: | A o swoim synu to chyba już całkiem zapomniał (bo wie, że Luis jest jego synem, no nie?). |
Owszem wie, ale za bardzo jest zaniepokojony swoją nieograniczoną potencją seksualną, więc pamięć zaczyna go zawodzić
Pozdrawiam!
Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 17:36:44 29-09-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Fuente Big Brat
Dołączył: 19 Lip 2008 Posty: 825 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:58:47 29-09-09 Temat postu: |
|
|
To tak na dobry początek napiszę Ci, że jesteś moim guru - dwieście odcinków, w dodatku taaaakich długich! Chylę czoła, biję pokłony i kwiczę z zachwytu.
No nie powiem, żeby mnie początek nie rozśmieszył. CARLOS ŚWIĘTA MARIA DOSTAŁ ZA SWOJE! Chociaż to i tak niewiele, to poprawiłaś mi humor W łeb dziada, było bić jeszcze mocniej!
No ale ta końcówka... Andrea i Felipe, a fuj. Ja rozumiem, że to tylko fikcyjny związek i Andreita naprawdę się spisała na medal, zmuszając się do puszczenia tego padalca w trąbę, jednak mimo wszystko... Felipe.
Ble.
Co nie zmienia faktu, że Andrea jest kobieta mądra i przebiegła i nie będę się w tej kwestii zgadzać z panem Ślimakiem, o nie
Cytat: | - Inteligencję masz po mnie! - uśmiechnęła się zadowolona Dolores. |
Litości! Ona i inteligencja? |
|
Powrót do góry |
|
|
Bluebelle Generał
Dołączył: 04 Wrz 2008 Posty: 8908 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:54:14 01-10-09 Temat postu: |
|
|
Helołek wpadłam na chwilkę Jestem do tyły na maksa niestety Ale u mnie problemy z netem trwają i prędko się nie zakończą. Przeczytałam odcinek 200 i jestem w szoku jak wiele sie zmieniło Ale jedno sie nie zmieniło zaskoczenie jakim nas częstujesz Aguś w każdym odcinku Idę jeszcze poczytać pozostałe odcinki |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:25:52 01-10-09 Temat postu: |
|
|
Więc tak
Cholernie duzo sie wydarzyło i mega namieszałaś
Rodrigez żyje, ale biedaczek jest jak zwierze. Co to za życie. Przypomina mi właśnie postać z tej piosenki co ja czytam. Cięzko jest bliskiej osobie poradzic sie z taka zmianą, cięzko stac sie nagle opiekunem podczas gdy samemu potrzebuje sie opieki, a tak jest w przypadku Sonyi. Ale najgorsze dochodza jeszcze te jego odruchy. Prawie ja zabił. I nie prawie zabił jednego z pielęgniaży... Musi z tym wygrać, musi walczyć bo inaczej czeka go samotność która jak sama napisałaś moze go zabić... No i jeszcze ta kobieta z szpitala (zapoomniałąm imie) jeśli sie tam zjawi w co watpie bo chyba uciekł albo sie zaplątałam i mi ten fakt mignął. Najważniejsze jednak ze żyje
Carlos jest jak najbardziej pozytywna postacia i mimo ze uważałam jeszcze do niedawna Andree za wredną idiotkę i złą postać to wiem ze ona jest dobra tylko zagubiona. To jak sie zmieniła zgubiła dobro przez te wszystkie odcinki jest niezwykłe. Stworzyłas postać pierwszorzędną!! Ale teraz widać, ze jest w niej to dobro po tej rozmowie z Carlosem.
Kochaja sie a nie umią być razem... maM nadzieję że w końcu wszystko sobie wytłumaczą i będzie dobrze... matko już 200 odcinków!!!
A Monic i Abreu ich ostatni pocałunek. No nieźle nieźle |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 15:43:39 01-10-09 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Co nie zmienia faktu, że Andrea jest kobieta mądra i przebiegła i nie będę się w tej kwestii zgadzać z panem Ślimakiem, o nie |
Bez obaw. Pan Ślimak się cieszy, bo gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo czytanie "PiM-u" nie małoby praktycznie żadnego sensu
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:25:38 03-10-09 Temat postu: |
|
|
Ślimak - Dokładnie, możesz mnie nazywać człowiekiem, który rzadko zdąża do happy endu, a jeśli już, to z cała pewnością nie dla wszystkich bohaterów. Nie daję gwarancji, że wszystko u mnie skończy się źle, nie daję też, że wszystko będzie dobrze, za to jedno wiem - jeszcze namieszam i to sporo. W życiu każdego z bohaterów, Andrei i Carlosa również - a wydaje mi się, że najbliższe odcinki i Ciebie zadowolą - nie mogę Ci zdradzić, dlaczego, ale być może sam się domyślisz .
Ricardo trochę nam się zmieni po tym wszystkim. Co z niego wyrośnie i jaki będzie niedługo, sam się przekonasz. Owszem, to jeden z moich głównych wątków, ale na razie będziesz musiał przecierpieć - ponudzić się - trochę z Andreą i tym, co ją otacza. Na pocieszenie przypomnę Ci, kto jest z Andreą związany (lossem, nie związkiem i może to Ci poprawi humor .
Ciekawe porównanie z tą kuzynką, teraz pani Monteverde dostanie trochę ognia (patrzy wyżej .
monioula - Oczywiście, że przeczytam, bo zawsze czekam na Twoje komentarze!
Hm, mnie też to jakoś szybko zleciało i wychodzi na to, że będzie kolejne 200 - o rany ;D.
Ślub Andrei i Felipe coraz bliżej, tylko tyle powiem .
Edek kiedyś miał odpowiedzieć na pytanie, czy kocha Monicę i nie dokończył zdania, pamiętasz? Jeśli powiem, że kiedyś ją bardzo, ale to bardzo kochał...
Pozdrawiam również i dziękuję .
Lilibeth - Widzę, że pamiętasz promo . Czy akurat podczas ceremonii - znowu odsyłam do promo .
Niezłe z tym Carlosem, aloe czy aby na pewno na lodzie? Dzisiejszy odcinek trochę wyjaśni, co kombinuje senor Santa Maria. I wie o Luisie, oczywiście, tylko na razie zajmuje się wszystkim, tylko nie tym . Bo przecież i tak nie mógłby teraz się nim zaopiekować - sąd by mu nie pozwolił, on nadal czeka na ponowną rozprawę.
Luisiątko rządzi i dziękuję Ci za nie .
Fuente - Oby tylko te dwieście nie miało jeszcze przymiotnika "nudnych" .
Hehe, wiedziałam, że scenka z uderzeniem Carlosa przez Andreę przypadnie Ci do gustu. Żeby było jeszcze ciekawiej, postępowania pani Monteverde sprawią, że zrobi się jeszcze ciekawiej - mam nadzieję .
Dolores jednak ma spryt - cała rezydencja należy teraz do niej i jej córki.
Kaś - Czytasz od końca? .
Nati - Dziękuję za komenatrz! Długo wyczekiwany, nie powiem. Wiedziałam, że jako pierwsze skomentujesz to, co się dzieje u RR, bo to Twoja ulubiona postać - prawda? Fakt, życie to on ma ciężkie, ale nieco jeszcze nim pokręcę tak, że chyba wszyscy będą zaskoczeni . A kobieta ze szpitala, to o którą Ci chodzi, o tą, co ja w głowę wazonem uderzył? Ona sobie siedzi w domu, opłakuje Alejandro Villara i nadal nie jest świadoma tego, co ma w szufladzie na odwrocie rysnku RR .
Oboje, Carlos i Andrea, nieco się pogubili w tym wszystkim. Czy kiedykolwiek będą ze sobą...A nie wiem, nie wiem .
Zapraszam na odcinek 201 .
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Odcinek 201
Carlos Santa Maria wstał dosyć energicznie jak na to, że przed chwilą dostał w głowę. Spojrzał prosto w oczy rozanielonej Andrei i powiedział spokojnie:
- Widzę, że oboje jesteście siebie warci. Żmija i gad w męskiej postaci. Nie będę wam przeszkadzał, ale owszem, przyjdę na ślub. Co mi szkodzi popatrzeć, jak dwie świnie łączą się ze sobą w jedno. Ba, nawet złożę wam życzenia, szczerze i płynące prosto z mojego serca. Poza tym przyniosę wam prezent, ale jaki, to już musicie zaczekać do dnia tej wielkiej uroczystości. Powiadomcie mnie tylko o dacie.
Wyszedł potem, trzasnąwszy drzwiami. Nawet nie czuł - przynajmniej na razie - bólu, tylko wściekłość.
Felipe obrócił Andreę przodem do siebie i stwierdził ciepło:
- Naprawdę cię podziwiam. Nie wiem, dlaczego mu odmówiłaś, ale zrobiłaś to w świetny sposób. Mogłabyś naprawdę sporo osiągnąć, gdybyś...
- Gdybym co? - spytała kusząco. - Gdybym za ciebie naprawdę wyszła?
- Możliwe - powiedział powoli.
- A kto mówi, że nie chcę tego zrobić? Może to wcale nie było kłamstwo, może zrozumiałam, że z Carlosem nie mam żadnej przyszłości?
- Co? - wydukał Felipe. - Przecież ty go kochasz?
- To tylko wspomnienia, kochanie. Sam mi powtarzałeś, że czas znaleźć sobie kogoś wartego mnie. Wybrałam ciebie, więc na co czekasz? Kiedy bierzemy ślub?
- Nie mówisz chyba poważnie. Rozumiem zakpienie z mojego brata, ale małżeństwo? - Santa Maria cofnął się o kilka kroków, jakby broniąc się przed tym pomysłem. - Nie przesadzajmy, proszę.
- Nie podobam ci się? - głos Andrei stwardniał. - Mój ojciec cię lubi, wybaczy mi wtedy błąd związku z Carlosem, na pewno pomoże nam zorganizować ślub i wybawi z mieszkania w tej dziurze. I tobie coś skapnie, bo przecież Gregorio nie pozwoli, żeby zięć nie miał pracy, ani coś w tym rodzaju. Zawiodłeś się na Vivianie, pragniesz o niej zapomnieć, a ja ci w tym pomogę. Cóż więcej możesz chcieć?
- Muszę to przemyśleć - zaasekurował się Felipe. - Działasz za szybko, jak na mój gust, nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- Nic złego, zapewniam cię. Już dawno powinniśmy połączyć siły - razem przeciwko wszystkim, którzy nas skrzywdzili - co ty na to?
- Jasna cholera, przestań mnie kusić! - krzyknął mężczyzna, po czym nagle znalazł się blisko kobiety i chwycił ją w ramiona, całując przy okazji namiętnie, ale i gwałtownie, z jakąś brutalnością na wargach.
Uległa mu - zarówno w pocałunku, jak i później, w łóżku. Oddała mu się całkowicie - prawie wcale nie myśląc wtedy o Carlosie.
Tak wykpiony przez nią człowiek szedł właśnie do samochodu, ocierając płynące z oczu łzy.
- Zdradziłaś mnie! - mówił sam do siebie, starając się wzbudzić w sobie złość, by zagłuszyła cierpienie serca. - Wybrałaś jego, kiedy mogłaś mieć mnie, kiedy mogłaś być moją żoną już nawet jutro rano! Można było wszystko naprawić, ale nie, ty jak zwykle musiałaś dać się ponieść ambicji i zawieść mnie w najpodlejszy sposób! Jeszcze tego pożałujesz! Jeszcze będziesz mnie błagać o moją miłość!
Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i pierwsze, co zrobił, to wybrał numer Monici:
- Kochanie, zastanów się proszę, gdzie będziesz chciała pojechać w podróż poślubną. Załatw szybko rozwód z Eduardo i wybierz suknię, bo ja nie chcę więcej czekać.
- Ale...jak ci poszła rozmowa z Andreą? Nie gniewam się, że tam pojechałeś, ale o to, że nie powiedziałeś mi o tym ani słowa.
- Wybacz, ale musiałem to załatwić, żeby raz na zawsze skończyć z tą...szmatą. Przeproszę cię w stosowny sposób, ale na razie muszę dojechać do domu! - silił się na żarty.
- Tak, tak, oczywiście, będę tu na ciebie czekać.
- I ubierz jakąś seksowną bieliznę, mam ochotę nieco się rozerwać! - dodał tuż na koniec rozmowy.
Monica odłożyła słuchawkę uszczęśliwiona. Oto jej plan udał się w całości - i to jak szybko!
KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ:
Guillermo przyglądał się trochę niepewnie miejscu, w którym się znalazł. Owszem, był tu już jakiś czas, to znaczy kilka dni, ale z nikim nie nawiązał bliższej znajomości. Powód? Bał się, po prostu. Tylu tu było obcych, co prawda wszyscy ubrani podobnie do niego i panował tu w miarę spokój, ale co jakiś czas dało się słyszeć jakiś przenikający krzyk. Drżał wtedy w głębi duszy, ale nie okazywał strachu - kto wie, co wtedy by się stało?
Tym razem jednak zadygotał nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz, zaraz potem przeklinając ten fakt. Przecież na pewno to było widać! Teraz ten obcy przybysz wykorzysta obawy Guillermo i zrobi coś, co...
- Jak masz na imię? - spytał tamten, siadając obok na ławce na korytarzu.
- Co cię to obchodzi? - odburknął wściekły na siebie i na drugiego mężczyznę Guillermo. - Zajmij się sobą, widziałem, jak się snujesz tu i tam, czemu zaczepiłeś akurat mnie?!
- Spokojnie, spokojnie, nie miałem nic złego na myśli! Poza tym mów nieco wolniej, bo zaczniesz się dusić! A spytałem ciebie, bo mnie zaintrygowałeś.
- Ja? A czym niby? - Wciąż stosował tą arogancką postawę - tylko po to, by ukryć strach.
- Faktem, że tak unikasz towarzystwa. Owszem, może nie jest tu za bardzo przyjemnie, ale nie utrudniajmy sobie tego nawzajem. Widzę, że jesteś zagubiony, więc podszedłem, to tyle.
- Obrońca uciśnionych się znalazł! Nie chcę nic od ciebie, dam sobie radę sam!
- Niektórzy już wytykają cię palcami, a uwierz mi, nie każdy tutaj jest tak miły, jak ja. Nie, to nie jest groźba! Tylko ostrzeżenie, bo boję się, że coś ci zrobią, za bardzo odstajesz od społeczności. Wyglądasz na sympatycznego, więc...
- Postanowiłeś mi pomóc, tak? Niedługo stąd wyjdę, spotkam się z moją ukochaną i nie będzie mi potrzebna niczyja znajomość, więc odczep się, jeśli łaska!
- Masz dziewczynę? - spytał cicho przybysz.
- Mam i co z tego? Kocham ją, a ona mnie!
- Kiedy tutaj przyjdzie? Skoro siedzisz tu od tygodnia, powinna już być tu conajmniej raz, prawda?
- Nie wypytuj mnie tak, pewnie nie ma na to czasu! Jest bardzo zajęta, jeśli tylko znajdzie czas, to na pewno mnie odwiedzi!
- Obyś miał więcej szczęścia! - westchnął tamten. - Obyś naprawdę ją jeszcze kiedyś zobaczył.
Przez moment Guillermo zamilkł, zaskoczony wypowiedzią rozmówcy. Była jakaś taka...smutna?
- Czy ty...- rozpoczął, dość nieśmiało. - Byłeś w takiej samej sytuacji? Też czekasz na kogoś?
- Nie. Na nikogo.
- Ale przecież mówiłeś, że powinienem mieć więcej szczęścia, niż ty. Nie chodziło ci czasem o to, że ktoś miał cię odwiedzić, a po prostu...zapomniał?
- Ona nie zapomniała. Raczej...zrezygnowała ze mnie.
- Była twoją dziewczyną? - drążył ośmielony zwierzeniami obcego Guillermo.
- Nie, nikim takim, nie mogła być nią ani teraz, ani nigdy potem. Była jednak najlepszą przyjaciółką, jaką miałem.
- Chyba nie taką dobrą, skoro - jak mówisz - dała sobie z tobą spokój.
- Masz rację. Trwała przy mnie bardzo długo, ale potem, kiedy wpadłem w niezłe bagno, w pewnym momencie zmęczyła się mną i wykrzyczała do przyjaciela - mojego zresztą - że ma już mnie dosyć. Potem mnie gdzieś zawieźli i okazało się, że tym czymś jest to właśnie miejsce.
- Nie martw się, znajdziesz sobie jeszcze kogoś innego, poza tym pewnie masz rodzinę, znajomych, tego typu rzeczy. Nie widziałem co prawda jeszcze, żeby ktokolwiek do ciebie przyszedł, ale pewnie coś przeoczyłem.
- Mylisz się. Jestem sam, ale się już tym nie przejmuję. Po tym, co mnie spotkało, nie zamierzam więcej dawać nic ze swojego serca - nikomu. Chcę tylko, żebyś uniknął kłopotów.
- A...tej dziewczynie? Co byś zrobił, gdyby któregoś dnia cię odwiedziła? Nie dałbyś jej - jak to się wyraziłeś - znowu kawałka swojego serca?
- Ona już dla mnie nie istnieje, jest jak pył porwany z wiatrem. Jedno tylko jeszcze mnie z nią wiążę i mam nadzieję, że tego nie zniszczy, że nie pozbędzie się tego tak, jak pozbyła się mnie.
- Co to takiego? - wyszeptał Guillermo, czując, jak uszy mu rosną z zainteresowania.
- Dziecko.
Zapadło znaczące i wiele mówiące, bardzo zdziwione milczenie.
- Nie patrz tak na mnie! - przerwał je potem przybysz. - Wiesz co, będzie lepiej, jak trochę ci opowiem, mam nadzieję, że się nie wystraszysz.
Guillermo potem długo nic nie mówił, spojrzał tylko przenikliwie na rozmówcę i powoli wstał i odszedł. Miał prawo być zaskoczony, ale w jego wzroku było coś więcej - jakby zdumienie, tak wielkie, że ten, który mu opowiedział swoje życie, zaczynał mieć wątpliwości, czy nie postąpił za szybko. Ale tak bardzo chciał pomóc temu wyobcowanemu człowiekowi! Przecież słyszał, jak już szepczą o nim po kątach, wiedział, że Guillermo jest w niebezpieczeństwie - a przecież przebywali tutaj różni ludzie, niektórzy nie do końca sympatyczni.
Westchnął potem ciężko i wrócił do swojego pokoju - zresztą kazano im to zrobić, zaraz mieli zostać poddani jakimś kolejnym, nudnym badaniom. Wcześniej jednak miał dla siebie chwilę czasu, mógł więc spokojnie otworzyć jedyną szufladę, jaka była mu przynależna i wyjąć z niej swój skarb - notes i ołówek. Nikt się temu nie sprzeciwiał, grafit przecież nie jest ostry i nikomu nie zrobi krzywdy. Przekartkował zeszyt gdzieś do środka, aż znalazł to, czego szukał. Przez moment popatrzył na rysunek, który sam stworzył jakieś trzy miesiące temu i powiedział cicho:
- Tak, dokładnie tak, jak powiedziałem Guillermo - jesteś jak pył zabrany przez podmuch wiatru. Żegnaj, Sonyu Santa Maria. I wiesz co? Tutaj jest mi naprawdę lepiej, tym bardziej, że bez ciebie. Oddałaś mi przysługę - znalazłem spokój i ciszę. I pozbyłem się jednego - złudzeń, że ktokolwiek przywiązuje się do mnie tak po prostu, dla mnie samego. Ty byłaś w potrzebie, byłaś porwana, więc zbliżyłaś się do tego, kto ci pomógł odzyskać zarówno wolność, jak i Julio. Potem kierowała tobą wdzięczność, chciałaś spłacić ten dług, aż nareszcie któregoś dnia odkryłaś, że masz dosyć, że już nie jesteś mi nic winna. I dobrze.
Po czym wyrwał swoje dzieło, zmiął w kulkę i otworzył okno. Szyby były z odpowiedniego materiału, takiego, by nie można było ich rozbić, za nimi znajdowała się krata - nie było to więzienie, a ochrona przed dziwnymi pomysłami pacjentów. Dmuchnął mocno, a kulka poszybowała gdzieś między prętami, daleko w świat - nikomu niepotrzebna, wyrzucona, jak do kosza na śmieci.
Usadowił się potem wygodnie na łóżku, chwycił ołówek i zastanowił chwilę, co by tutaj dzisiaj narysować. Po krótkim namyśle zaczął coś kreślić, powstawały jakieś obrazy, jakby budynki, powoli wyłaniała się z nich ukochana katedra w Paryżu. Zaczął nawet nucić piosenkę, która nagle przyszła mu do głowy.
Ta sielankowa chwila trwała dosyć długo, kiedy nagle rysunek zaczął się zmieniać. To znaczy to, co już zostało narysowane, pozostało oczywiście tym samym, ale miast tworzyć kolejne ściany budowli, Rodriguez coraz szybciej prowadził ołówek po papierze, prawie robiąc w nim dziury.
Plamy, jakieś mazy, nie kojarzące się z niczym, a przynajmniej z niczym dobrym. Dopiero po pewnym czasie wyłoniła się z nich twarz. Wykrzywiona w jakimś dzikim wyrazie, męska, szalona, z podłością wypisaną na obliczu.
- Velasquez! - szepnął Ricardo. - Ty gnojku!
Raz, dwa, trzy, grafit co rusz uderzał prosto w oczy mazidła, niszczył je, aż stało się kupką śmieci rozrzuconych na podłodze. Rodriguez schylił się potem po nie, pozbierał w rękę i zmiażdżył w dłoni, by zaraz wyrzucić je do kosza na odpadki.
Lekarz wszedł kilka sekund później, nie zauważywszy niczego. Uśmiechnął się do pacjenta, pamiętał, jak wielkie uszkodzenia odkrył w jego mózgu kilka miesięcy temu. Teraz doktor widział znaczną poprawę, zresztą przecież środki przesyłał sam Abreu, a nie były one małe. Z takim dofinansowywaniem można było kupić cały szpital, a co dopiero wyleczyć jednego chorego.
- Jak się pan dziś czuje? - zagaił lekarz, podchodząc powoli do Ricardo. - Wie pan, że musimy się przejść na małe badania, prawda?
Niczego się nie spodziewał, wyniki poprzednich testów wypadły nadspodziewanie dobrze, zresztą tak się działo od pewnego czasu - było tylko lepiej i lepiej.
- Co to za cisza, tak pan mnie wita, swojego ulubionego doktora? Nieładnie, panie Rodriguez, nieładnie! - zażartował lekarz, by zaraz cofnąć się z paniką w oczach. To spojrzenie, to przerażające spojrzenie, jakim patrzył na niego pacjent!
- Velasquez! - wysyczał tamten, zbliżając się bardzo szybko do przedstawiciela służby zdrowia - prosto i nieubłaganie, by zaraz potem znaleźć się między nim, a jedyną drogą ucieczki - zamkniętymi drzwiami od pokoju.
Felipe Santa Maria miał się całkiem dobrze i już nie pamiętał tego dnia, kiedy wpierw pobił się z Carlosem, a potem wybrał numer do Viviany - i rzucił komórkę w kąt, nim nacisnął przycisk "Połącz". Owszem, nadal mieszkał w tym podłym domu, ale Andrea postarała się o to, by nie było im tak źle, gotowała mu, prała, sprzątała i jakoś dzieliła te pieniądze, które przysyłał im Gregorio. Być może kiedyś, któregoś dnia, los odpłaci im za cierpliwość i wynagrodzi te miesiące męki w rozsypującej się ruderze. Ta nadzieja była jedyną, która trzymała starszego z braci przy życiu - ona i przygotowania do ślubu. Tak, bo Felipe zgodził się na małżeństwo z Monteverde i zamierzali się pobrać w szybkim tempie.
- Mówiłaś już ojcu o naszym zamiarze? - spytał kiedyś, wstając z łóżka po udanym seksie z Andreą - zresztą oni mieli tylko takie.
- Na razie nie, chociaż pytał, jak nam się układa. Mam wrażenie, że chciałby, abyśmy się pobrali.
- W takim razie niedługo go uszczęśliwisz. Nie wiesz, co tam słychać u mojego głupiego brata?
- Musisz mówić o nim akurat po stosunku? - zdenerwowała się kobieta. - Psujesz mi rozmarzenie, jakie mnie ogarnęło na myśl o naszym związku.
- Nie mów, że zaczynasz mnie kochać! Oboje wiemy, że to tylko pozory, żeby Carlosika trafiło.
- Czy ja wiem, czy aby na pewno? Przyznam, że nie jesteś taki zły w łóżku, a i gdy przybyłam do rezydencji, to na ciebie najpierw zwróciłam uwagę i nawet Carlos to zauważył.
- Czyli wszystko wróciło do normy! - zaśmiał się Felipe. - Kto by pomyślał - zostaniesz w końcu panią Santa Maria, tyle, że nie dzięki temu bratu!
- Nie wiem, czy nie powinno być tak od początku. Viviana by mi co prawda oczy wydrapała, ale...
- Teraz ty zaś mi o niej nie mów! - skrzywił się Felipe.
Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi.
- A któż to może być? - zirytował się brat Carlosa, po czym poszedł otworzyć, nadal nie do końca ubrany.
W progu stał jakiś młodzieniec, dał przesyłkę Felipe i oddalił się w swoją stronę. Ten ostatni mężczyzna podszedł potem z powrotem do łóżka, na którym wciąż leżała usatysfakcjonowana Andrea i powiedział:
- Ktoś coś nam przysłał. Wygląda na jakieś zaproszenie, nie mam zamiaru tego otwierać, pewnie jakaś reklama środków do butów, czy czegoś innego - nie do wiary, jak często w takich blokach dostaje się takie śmieci.
- Felipe, otwórz - poradziła mu Monteverde. - Mam przeczucie, że to coś ważnego.
Santa Maria rozerwał kopertę i wyjął sporej wielkości kartkę zapisaną pięknym pismem i ozdobioną różnymi wzorami po obu stronach.
"Carlos Santa Maria ma zaszczyt zaprosić panią Andreę Monteverde i pana Felipe Santa Maria na swój ślub z Monicą Abreu w przyszłym tygodniu, 21 kwietnia bieżącego roku do kościoła...".
Przerwał.
- Czy ten człowiek z nas drwi?! Zaprasza nas do tego samego kościoła, w którym brałaś lub z Raulem! On to robi specjalnie, czy chce nam coś udowodnić?
- Pewnie swoją głupotę! - rzuciła Andrea, nie ukazując, jakie wrażenie wywarło na niej zaproszenie i miejsce ceremonii. - Pójdziemy tam?
- A to niby po co? Masz zamiar patrzeć, jak całuje się z Monicą, zamiast spędzić ten czas ze mną?
- Oczywiście. A wiesz, dlaczego? Bo chcę, żeby zobaczył nas razem, chcę, by widział, że nas nie pokonał!
Carlos Santa Maria w tej chwili wcale nie myślał o drwieniu z kogokolwiek. Było mu za dobrze, kiedy oddawał się seksualnym uciechom ze swoją narzeczoną, Monicą Abreu. Jej były mąż, Eduardo, ze smutkiem pokręcił głową parę miesięcy temu, ale podpisał dokumenty rozwodowe bez mrugnięcia okiem. Bo kimże on był, żeby cokolwiek kazać tak zdecydowanej na wszystko damie, jaką była jego dawna żona? Wiedział, że nie przekona jej do niczego, przesiadywał tylko z córką w jej pokoju i rozmawiał, długo rozmawiał, bo to przynosiło mu ukojenie i ciszę. Nie czuł się wtedy tak samotny, jego dom pustoszał powoli - najpierw don Conrado, potem Andrea - owszem, sam ją wyrzucił, ale przecież miał ku temu powód, później Ricardo, teraz pewnie Monica i Carlos - chociaż z tym ostatnim jeszcze pewnie nie będą się spieszyć, bo termin ponownej rozprawy młodszego z Santa Marii był już przecież wyznaczony.
- Jak ci się układa z twoim przyjacielem, Gabrielem Abarca? - spytał właśnie Eduardo.
- To nie przyjaciel, tato! - zaprotestowała Allisson. - Spotkaliśmy się właściwie tylko kilka razy, a potem przestał dzwonić, jakby miał ważniejsze sprawy na głowie.
- Na pewno nie miał nic ważniejszego od ciebie. Pewnie niedługo się odezwie i wytłumaczy. Ale powiedz prawdę - spodobał ci się, czyż nie?
- Nie wiem, tato. Jest w nim coś dziwnego, jakby nie mówił mi do końca prawdy. Sonya uważa, że jestem przeczulona, bo boję się niepowodzenia i powinnam dać mu szansę.
- Tylko bądź ostrożna! A w ogóle jak ona się miewa? Mam wrażenie, że uspokoiła się po tym wszystkim, co ją niemiłego spotkało.
- Oj, wiem, tatusiu. Nie bój się, nie wpadnę w jakieś tarapaty. A Sonya, cóż. Od tamtego dnia nie wspomina swojego przyjaciela, co trochę mnie dziwi. Ba, kilka razy nawet próbowała mnie gdzieś wyciągnąć!
- Właśnie, właśnie! A ty nigdy się nie dałaś! - rozległ się nagle wesoły głos córki Gregorio, która przed momentem weszła do pokoju. - Dzień dobry, panie Abreu. Proszę przekonać córkę, że powinna ze mną wyjść pobawić się, póki jeszcze mogę!
- Fakt, jesteś w ciąży i powinnaś na siebie uważać - stwierdził poważnie Eduardo. - A skoro już mowa o dzieciach - cieszę się, że wracasz do siebie, ale przypominam ci, że dziś mija...
- Tak, wiem - przerwała mu w pół słowa. - Wiem pan przecież, że nie było wolno tam chodzić. Lekarze wyraźnie zabronili, nawet mówili, że to mogłoby zaszkodzić.
- A nie uważasz, że teraz byłby dobry moment? Niedługo urodzisz, chyba chciałabyś, żeby ojciec dziecka był przy porodzie?
- Nie zdąży wyzdrowieć do tego czasu - wtrąciła się Allisson. - A szkoda, to byłby piękny widok.
- Panie Abreu...- Sonya znów zabrała głos, siadając tuż obok przyjaciółki na posłaniu. - Sam pan powiedział, że mam w niego wierzyć i ufać, że nie ma mi za złe mojego postępowania. A skoro tak, to na pewno rozumie, że powinnam żyć i nie dać się złamać smutkowi, czy tęsknocie. Mam siedzieć w czterech ścianach i czekać, aż wróci, zamiast dobrze się bawić i sprawić, by dziecko miało silną i zdrową matkę?
- Masz trochę racji, ale czy ty czasem o nim nie zapomniałaś?
- Niech się pan nie martwi, trudno zapomnieć kogoś, kto próbował poderżnąć mi gardło. Poza tym dawniej poczytałam nieco o takich przypadkach i wiem, że bardzo prawdopodobne jest, że nawet, jeśli wyjdzie ze szpitala, to na zawsze pozostanie ryzyko, że zachowa się nie tak, jak trzeba - może nie będzie nikomu zagrażał, ale może na przykład...hm, nie wiem...rozumie pan, o co mi chodzi, prawda? A niestety, zamierzam urodzić i nie chcę, by moje dziecko było narażone na kontakt z kimś, kto może mu zrobić krzywdę - nawet, jeśli tylko poprzez czasami dziwaczne zachowanie.
- Momencik, Sonyu! - Abreu wstał i spytał bardzo poważnie, nawet, jak na niego. - Czy ty może masz ochotę nie dopuścić Ricardo do oglądania jego własnego potomka?
- Dokładnie. Bo za bardzo boję się o los mojego nienarodzonego jeszcze synka, by zgodzić się na jakąkolwiek styczność z jego ojcem.
- Ale przecież...przecież kochasz tego człowieka, dlaczego chcesz wyrządzić mu taką krzywdę? - Eduardo był zszokowany.
- Jeszcze bardziej kocham swojego dziecko. Czy pan pozwoliłby, żeby cokolwiek zagrażało Allisson? Ufam, że nie, więc wierzę, że mnie pan rozumie.
Gregorio złożył gazetę na pół i zamyślił się. To, jak postąpił kilka miesięcy temu, nie dawało mu spokoju. Czy na pewno dobrze zrobił, dając schronienie własnej córce? Czy czasem nie powinien wyrzucić jej na ulicę i zapomnieć na zawsze? Wszystko ukierunkował po to, by Raul mógł się zemścić i tylko dlatego pozwolił Andrei zamieszkać w tamtym bloku - bo przynajmniej miał nad nią kontrolę. Do tej pory jednak nie do końca wiedział, czy można ufać Raulowi - zdarzało się, że młodszy Monteverde nie odpowiadał na pytania, tylko analizował coś w swojej głowie i reagował dopiero po chwili. Oby tylko nie zawiódł ojca w ostatniej chwili!
- Pójdę tam! - zdecydował się senior rodu. - Dowiem się, czy ta dzi**a niczego nie knuje. Muszę dokładnie wiedzieć, co kombinuje razem z Felipe, bo czuję, że to nic dobrego. Być może źle zrobiłem, że kazałem im razem mieszkać.
W tej samej chwili, gdy Gregorio wychodził z rezydencji, na miasto udała się również pewna kobieta, ubrana w długi, niezbyt już modny płaszcz. Miał brązowy kolor, brudził się w kilku miejscach, ale przynajmniej dawał ciepło. Podeszła właśnie do jednego ze straganów na ulicy i poprosiła o kilka owoców.
- Proszę bardzo! - sprzedawca zapakował towar, przyjął pieniądze i podał zamówienie.
Jedna rzecz bardzo go zaskoczyła, ale nie dał tego po sobie poznać. Otóż jego klientka wyglądała na biedną, lub zubożałą osobę, ale było coś, co przeczyło tej teorii - dłonie. Znać było, że kiedyś rzadko pracowały, dopiero niedawno zaznały brudu i zmarszczek na skórze. Gdzieniegdzie było widać ślady drogiego lakieru do paznokci. O nic jednak nie zapytał.
Wracała już do swojego mieszkania, kiedy zorientowała się, że źle skręciła i przez to musi iść dłuższą drogą. Westchnęła tylko i przyspieszyła kroku - wiedziała, że ta okolica nie należy do najprzyjemniejszych.
Wydawałoby się, że najgorsze już za nią, kiedy dochodziła do małego zaułka, jeszcze tylko parę kroków i znajdzie się przy zakręcie, a potem już prosto do domu. Uśmiechnęła się lekko - był przecież biały dzień, czego się bała?
W tej samej chwili drogę zastąpiło jej czterech wyrostków o budowie ciała świadczącej o codziennych wizytach na siłowni.
- Cześć, mała! - krzyknął pierwszy, zapewne ich lider. - Co niesiesz w tej torbie?
Widziała, że ich nie wyminie - zajmowali całą szerokość drogi. Ucieczka nie miała sensu, bo z pewnością byli od niej dużo szybsi. Odpowiedziała więc łagodnie, by ich nie zdenerwować:
- Owoce, paniczu.
- Masz ładny głos! - rzucił przywódca. - Ciekawe, czy twarz też masz piękną. Chodź tutaj, pokaż się!
- Nie, panie. Pozwólcie mi iść swoją drogą.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy! - zachęcił tamten, po czym zbliżył się do kobiety. Zajrzał pod kaptur skrzywający jej oblicze i aż gwizdnął z podziwu.
- Ładna babka z ciebie, chociaż trochę stara. Ale za to, że sam musiałem się do ciebie fatygować, czeka cię kara.
Chwycił ją mocno za ramiona i zawołał kolegów. Ci zbliżyli się błyskawicznie i przytrzymali kobietę.
- Proszę, chcę tylko zanieść jedzenie do mieszkania, czy możecie mnie puścić? - zaczęła błagać, czując, że nadchodzi coś strasznego.
- Mowy nie ma! - krzyknął lider i spoliczkował ją na tyle mocno, by osłabła na sekundę. Jego kumple wykorzystali to i zawlekli broniącą się - ale nie krzyczącą, bo jeden zamknął jej usta ręką - kobietę do ciemnego zaułka, tego samego, który miała minąć przed chwilą. Przycisnęli ją do zimnej ściany, a przywódca nachylił się i szepnął prosto do jej ucha:
- Teraz zapłacisz za to, że kazałaś mi podchodzić, zamiast sama do mnie przyjść!
Uderzył ją po raz drugi i trzeci, nie bacząc, że z kącika ust zaczyna lecieć jej krew, po czym przycisnął wargi do jej ust i wycisnął śliniący pocałunek. Nie mogła się obronić w żaden sposób, trójka mężczyzn trzymała ją z całej siły, podczas, gdy szef robił to, co chciał.
Kiedy skończył już wreszcie ją całować, szarpnął i rozerwał podstarzały płaszcz, niszcząc go całkowicie. Torba z zakupami dawno leżała porzucona na ziemii, owoce rozsypały się po podłożu.
- Cholera, jesteś w ciąży! - przeklął, ale nawet to go nie powstrzymało. Zaczął obcałowywać jej brzuch, cały tors, potem szybko zerwał stanik i wymiętosił odsłonięte piersi. Na samym końcu pozbawił ją dolnej części odzieży i gdy była już całkiem naga, pobawił się jeszcze chwilę jej ciałem, aż wreszcie wtargnął gwałtownie, nie zważając na nieme protesty i błagania.
Gdy już uczynił to, na co miał ochotę, spoliczkował ją kilkanaście razy, po czym splunął obok zwiniętej w kłębek tuż przy murze postaci i odszedł swoją drogą.
Victor Bolivares tego dnia spacerował, by spróbować dojść do ładu z tym wszystkim. Policjanci próbowali załatwić mu powrót do zawodu, ale póki nie była potrzebna jego opinia w sprawie Rodrigueza, nie mógł na to liczyć. Zamyślił się do tego stopnia, że nie zauważył, kiedy dotarł do cieszącej się złą sławą okolicy. Miał już zamiar zawrócic, ale usłyszał jakąś szarpaninę i zdecydował się sprawdzić, o co chodzi.
Nie spodziewał się jednak takiego widoku. Był na miejscu kilka minut po całym wydarzeniu i serce mu zamarło na widok nagiej kobiety znajdującej się na bruku. Podbiegł do niej, zauważając również rozrzucone zakupy, ale zlekceważył je na razie. Życie ludzkie było tu najważniejsze.
Kucnął przy niej, dotknął palcem szyi i z ulgą wyczuł słaby puls. Obrócił potem bezwładne ciało na plecy i podtrzymał opadającą głowę. Z warg nadal leciał strumyk krwi. Ale nie to było najgorsze.
- Viviana? - jęknął.
Koniec odcinka 201 |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:47:34 03-10-09 Temat postu: |
|
|
Pierwsza rzecx to ze wkurzaja mnie i Andrea i Sonya!!! Pierwsza jest okropna zachowuje sie jak puszczalska. Nie mogłaby w bardziej cywilizowany sposób ciepieć po Carlosie.
Ale Carlos tez nie lepszy!! Bierze ślub z Monicą której nie kocha i tylko ma z nią fajny seks
No i jeszcze Ricardo zwątpił w Sonye Cholera można sie bylo domyślić ze tak sie stanie Z drugiej strony ona też nie lepsza mówi oi nim bez jakiegokolwiek uczucia zrozumiałą ze martwi sie o dziecko ale ta jej oschłośc mnie przeraża!!!!
Noi i ostatnia scena gwałtu na Vivianie Brrr aż mnie dreszcz przeszedł. czekam co dalej z nią. Nie przepadałam nigdy za nią ale bez przesady... |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|