|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:22:45 30-04-08 Temat postu: |
|
|
OMG!!!
Końcówka straszna....
Carlos nie może przecież umrzeć.
NIE!!! NIE!!! NIE!!!!
Jak przyjmie to Andrea....??
To będzie straszne...
Carlos był moją ulubioną postacią....
To wszystko przez tą głupią Vivianę i Filipe i Sonyę...
Mam nadzieję że spotka ich zasłużona kara!
I jeszcze Sonya jest w ciąży...Biedne dziecko będzie mieć okropną matkę
Czekam z niecierpliwością na new i mam nadzieję ze odpowiesz na mój apel i nie uśmiercisz mojego ulubionego bohatera!
Pozdrawiam;* |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:40:04 01-05-08 Temat postu: |
|
|
Paulka napisał: | OMG!!!
Końcówka straszna....
Carlos nie może przecież umrzeć.
NIE!!! NIE!!! NIE!!!!
Jak przyjmie to Andrea....??
To będzie straszne...
Carlos był moją ulubioną postacią....
To wszystko przez tą głupią Vivianę i Filipe i Sonyę...
Mam nadzieję że spotka ich zasłużona kara!
I jeszcze Sonya jest w ciąży...Biedne dziecko będzie mieć okropną matkę
Czekam z niecierpliwością na new i mam nadzieję ze odpowiesz na mój apel i nie uśmiercisz mojego ulubionego bohatera!
Pozdrawiam;* |
Nie zawsze dobro zwycieza...Czasem ci dobrzy musza, ulec, umrzec...Carlos Santa Maria dostal sie w rece naprawde podlych ludzi. Co z nim bedzie? Hm...Mam juz napisane do 20 odcinka do polowy (18 i 19 napisalam naraz kilka dni temu), wiec z przyjemnoscia umieszczam dzis kolejny...
Fakt, biedne dziecko Sonyi, bedzie mialo "super matke" - ale pomysl, jakiego ojca - Julio...On przeciez tez chcial pomoc w usmierceniu Carlosa.
Zapraszam na 19 odcinek...
------------------------------------------------------------------------
Odcinek 19
Czasem jest tak, że brakuje już łez. Z jednej strony kiedy otrzymała wiadomość, czuła w głębi duszy, że to się źle skończy, z drugiej miała wciąż nadzieję, że lekarz się myli, że to nieprawda. Ale teraz, gdy powiedział jej wprost, tak w oczy, że człowiek, któremu oddała duszę w ciągu kilku dni, za parę minut zostanie tylko wspomnieniem - o którym ona nigdy nie zapomni - łzy przestały płynąć. Źródło wyschło, jakby w jej sercu nie zostało już ani kropli na opłakiwanie ukochanego, jakby więcej cierpień nie potrafiła znieść. Weszła spokojna, bez łez, usiadła przy łóżku i popatrzyła na bladą twarz Carlosa Santa Marii. Cicho, prawie bez dźwięku wysunęła swoją rękę i dotknęła chłodnej dłoni leżącej bezwładnie na pościeli.
- Jestem tutaj. Jestem przy tobie - szepnęła. - Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale mam nadzieję, że w jakiś sposób czujesz moją miłość. Tak, bo kocham cię, Carlosie Santa Maria. Tamte słowa, to, co wtedy wykrzyczałam, nie były prawdą. Wcześniej oboje powiedzieliśmy tak wiele złych słów, dopiero teraz, kiedy jest już za późno dla nas obojga, dopiero teraz mówię ci jeszcze raz - kocham cię, kocham z całej duszy. Wiem, ty jesteś panem, właścicielem, ja zwykłą służącą, ale serce cię wybrało, śnię o tobie nocami, nie potrafię zapomnieć żadnej chwili, jakie ze sobą spędziliśmy - płacz zaczął dławić ją w gardle, jednak rozpacz nie dała się utrzymać w ryzach. - Wybacz mi, wybacz mi, proszę, tamte słowa, kiedy tak bardzo cię skrzywdziłam! Wybacz też, że przepraszam cię za nie teraz, kiedy jest już za późno...
Kiedy mówiła ostatnie zdania, nie patrzyła na twarz chorego, nie mogła znieść śmiertelnej bladości, jaką widziała. Dlatego nie spostrzegła, że Carlos otworzył oczy i patrzy na nią, słuchając wszystkiego, co mówi. Bolivares wyszedł, nie chciał przeszkadzać w rozmowie.
Andrea umilkła, brakło jej słów, choć tak wiele chciała mu jeszcze powiedzieć!
Leciutko, delikatnie, jak dotknięcie motyla, Santa Maria ścisnął jej rękę. Drgnęła, zaskoczona i trochę wystraszona, że jednak ją słyszał. Spojrzała na niego i zrozumiała, że pragnie, by odsunęła mu maskę tlenową z twarzy, bo chce jej coś powiedzieć. Uczyniła to, a potem dotarły do niej urywane, ciche słowa, jak muśnięcie wiatru:
- Nie jest...za późno...ukochana...ja...zrozumiałem...kocham cię, Andreo...Zawsze będę, przysięgam...Nie płacz, proszę...Byłem...taki głupi...Przyszłaś...jesteś przy mnie, kiedy umieram...przyszłaś...
Zamknął oczy. Przez moment przeraziła się, że odszedł, ale nadal oddychał, choć bardzo płytko. Tak mocno, tak trzymała go za rękę, jakby wiedziała, że w drodze, w jaką się udaje, najbardziej potrzebuje czyjejś bliskości, wsparcia, jakby przeczuwała, że boi się sam udać w to nieznane, które na niego czekało. Powiedział, że ją kocha. Nie potrafiła się teraz z tego cieszyć, choć jej duszę ogarnęło niespotykane ciepło i jeszcze większa czułość do niego.
Minuty mijały, a ona czuwała przy nim. Bolivares zajrzał kilka razy, był bardzo zaskoczony, że Carlos jeszcze żyje, ale w niego jakby spływała siła z dłoni Andrei, jakby kurczowo trzymał się życia chcąc spędzić z nią jak najwięcej czasu - czasu, którego mieli już tak mało!
Viviana i Felipe pieklili się w korytarzu, Sonya wyszła spotkać się ponownie z Juliem, a potem wrócić do domu i tam czekać na śmierć ojca.
- Dlaczego my nie możemy tam wejść? Jesteśmy jego najbliższą rodziną, a ta kretynka siedzi tam już od dwóch godzin! To chore! - Viviana miała ochotę spoliczkować Victora.
- Pan Santa Maria potrzebuje teraz bliskiej osoby i spokoju, a skoro wybrał panią Orta, to tylko ona zostanie przy nim w tej dramatycznej godzinie! I proszę przestać się awanturować, bo wezwę ochronę!
Carlos obudził się ponownie ze stanu, w jakim się znajdował - czegoś pośredniego między życiem, a śmiercią. Spojrzał z czułością w oczy Andrei, siedzącej przy nim nieprzerwanie od przybycia. Na jego twarzy wykwitł ostrożny uśmiech, jakby bał się, że ją spłoszy, że jej obecność to tylko sen i zaraz zniknie, rozpłynie się jak jego kończące się właśnie życie. Znów przypomniały jej się słowa: "Musi pan żyć długo, jest pan jak...jak słońce w deszczowy dzień, potrafi się pan tak pięknie uśmiechnąć...". Słońce, które właśnie gasło na jej oczach. I nagle zrozumiała, co ma zrobić, czego on pragnie najbardziej w świecie. Ponownie odchyliła maskę i pocałowała Carlosa Santa Maria w usta, wkładając w to całą miłość, jaką do niego czuła. Wiedziała, że on nie ma sił, ale oddał pocałunek, tak cudowny, tak pełen uczuć, że prawie zakręciło jej się w głowie.
Viviana miała dosyć. Nie obchodzi ją stanowisko lekarza, jego zakazy, ona musi się upewnić, czy jej mąż naprawdę schodzi z tego świata. Wyminęła nie spodziewającego się niczego Victora i weszła do sali chorego.
Nie poczuła zazdrości, raczej wściekłość, że Carlos na łożu śmierci potrafi ją tak upokarzać. Na szczęście nie zdąży już zmienić testamentu. Nie odmówiła sobie jednak tej drobnej przyjemności i głośno powiedziała:
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale znudziło mi się czekanie od kilku godzin na pozwolenie zobaczenia mojego męża - podkreśliła ostatnie słowo, patrząc z radością, jak Andrea prawie odskakuje od Santa Marii. - Widzę, że nie traciliście czasu. Niestety, zmartwię was - w tej chwili Andrea wychodzi, a ja zostanę przy moim mężu. Wynoś się, dziwko!
Gdyby oczy Carlosa mogły mówić, na pewno obroniłby ukochaną, ale teraz mógł tylko bezsilnie patrzeć, jak jego żona wyrzuca kogoś, za kim tak długo tęsknił. Jedyne, co uczynił, to tylko mocniej ścisnął dłoń Andrei, jakby błagając ją, by mimo wszystko nie odchodziła. W nią jakby wstąpiła moc, przekazana przez najdroższą istotę na świecie - Carlosa Santa Maria.
- Nie. Nie wyjdę - powiedziała. - On mnie potrzebuje i nie zamierzam go zostawić. Domyślam się, że cieszy się pani ze stanu, w jakim się znalazł, ale niezależnie od wszystkiego nie opuszczę go ani na krok.
Blask w spojrzeniu chorego ukazał jej całą jego wdzięczność i dodał odwagi.
- Jak śmiesz? Zjawiłaś się tutaj i zachowujesz, jak jego żona, nawet się całowaliście, na dodatek potrafiłaś postawić się mnie, jego prawowitej małżonce, pani Santa Maria! Kimże ty jesteś, ty nędzna szmato?! - Viviana zaczęła krzyczeć.
- Może jestem skromną wieśniaczką, ale ta wieśniaczka będzie trwać przy Carlosie do końca. To mnie wezwał i to ja będę przy nim póki sam będzie tego chciał. Cokolwiek pani teraz zrobi, nie ruszę się stąd silna miłością Carlosa i moją.
- Miłością? A jakąż to miłość może czuć konający kaleka i jego uboga opiekunka? Czy wyście poszaleli?! Ale możecie się kochać, on i tak już długo nie pożyje, najważniejsze, że zostawi po sobie cały majątek!
Andrea popatrzyła przepraszająco na Santa Marię, ponieważ musiała na moment puścić jego rękę. Potem wstała, podeszła do Viviany i z całej siły ją spoliczkowała.
- To za wszystkie cierpienia, jakie od pani otrzymał.
Potem usiadła z powrotem na swoim miejscu i znów chwyciła go za dłoń. Viviana wyglądała przez moment jak ryba, ponieważ otwarła ze zdziwienia usta i zaczęła łapać nimi powietrze. Szybko się opanowała i miała zamiar również uderzyć Andreę, ale dziewczyna zdążyła złapać ją za rękę w ostatniej chwili i odepchnąć.
- Odejdź stąd, żmijo. Zniszczyłaś życie wspaniałego, cudownego człowieka. Nienawidzę cię i wierz, że zapłacisz mi za to.
Viviana po prostu się wściekła. Najpierw policzek, potem te słowa - co ta debilka sobie wyobraża?! Złapała ją za włosy, zaczęła szarpać i wrzasnęła:
- Zabiję cię! Ty szmato, zginiesz jak tylko Santa Maria zdechnie, rozszarpię cię na strzępy, Monteverde mi w tym pomoże, zobaczysz! Carlos nawet nie potrafił spłodzić dziecka, prawdziwie z niego cudowny człowiek - zakpiła. - Ty suko, ty...
Andrea broniła się jak mogła, cały czas trzymając Carlosa. Cała scena trwała góra kilka sekund i choć Viviana chętnie dalej znęcałaby się nad dziewczyną, nawet chciała ją pobić, to los zdecydował inaczej. Santa Maria usłyszał już dziś wiele rzeczy, dobrych i złych, szczególnym szokiem był dla niego fakt, że Viviana pragnie jego śmierci - od pewnego czasu już coś podejrzewał, ale tym razem miał pewność. Obawiał się też o Andreę, wiedział, że Viviana może być niebezpieczna. O ile to wszystko mógł jeszcze wytrzymać, to jedna rzecz dobiła go zupełnie: "Carlos nawet nie potrafił spłodzić dziecka". Jak to? A Sonya? A jego córka, którą mimo wszystko kochał? Sonya...Ona...nie byłaby jego dzieckiem?
I nagle stan Santa Marii gwałtownie się pogorszył, wystąpiły duszności, mimo maski tlenowej ledwo chwytał powietrze. Andrea od razu zauważyła, że coś się dzieje, rzuciła tylko okiem na chorego i wybiegła z sali w poszukiwaniu doktora Bolivaresa. Niestety, musiała zostawić Vivianę sam na sam z Carlosem, a ta nie zamierzała nie wykorzystać takiej okazji. Zbliżyła się do łóżka i wysyczała:
- Umieraj, umieraj, kretynie! Tyle lat czekałam na twoją śmierć, bojąc się ją przyśpieszyć, ale był ktoś, kto dodał mi odwagi. Twój własny braciszek, spędzający ze mną każdą noc, kiedy ty nie mogłeś spełnić swoich małżeńskich obowiązków! - była to nieprawda, ludzie bez władzy w nogach nie są w tym względzie ograniczeni, ale Viviana chciała mu jak najbardziej dopiec. - Nareszcie, nareszcie po tak długim czasie majątek będzie nasz - Felipe, Sonyi i mój! Zdychaj, psie!
W tym momencie wpadł Victor z pielęgniarką i z Andreą. Doktor prawie odepchnął żonę Santa Marii, krzycząc:
- Wszyscy wyjść! Andreo, ty też! Wynocha! - to ostatnie dodał do Viviany, która miała zamiar patrzeć z satysfakcją na zgon męża. Andrea posłusznie wyszła, choć serce jej się rwało, by być z Carlosem, wiedziała, że on mimo tragicznego stanu szuka jej oczami. Nawet przez chwilę podniósł rękę, jakby chciał ją zatrzymać, ale zaraz mu opadła na pościel. Więcej nie widziała, bo zasłonili jej członkowie służby zdrowia, a i przecież musiała opuścić salę.
Juan od razu zorientował się, że coś się stało, podszedł do zrozpaczonej Andrei i mocno ją przytulił. Wyszlochała mu w ucho, co się dzieje, a on odszepnął:
- Módl się, siostro. To jedyne, co możesz dla niego zrobić. Ułatw mu drogę do nieba, bo jeśli prawdą jest to, co mówisz, to był naprawdę dobrym człowiekiem - ugryzł się poniewczasie w język, słysząc, że Andrea aż jęknęła na słowo "był".
Felipe pytająco obserwował sytuację, wreszcie dowiedział się wszystkiego od zadowolonej Viviany. Jedna rzecz tylko go zmartwiła:
- Po co mu to wszystko wykrzyczałaś? Co będzie, jeśli jakimś cudem przeżyje i to zapamięta?
- Nie, szwagrze. Nie ma obaw. On już jest trupem.
Bolivares uwijał się jak w ukropie. Pielęgniarka podała zastrzyk ze środkiem ułatwiającym oddychanie, Victor też próbował różnych metod, ale w pewnej chwili medyczna aparatura zadźwięczała ostrzegawczo - serce odmówiło pracy. Zielona prosta kreska pojawiła się na monitorze. Lekarz miał przy sobie urządzenie do elektrowstrząsów, zastosował je kilka razy, ale na próżno. Pot ściekał mu z czoła, nie otarł go, teraz liczyła się każda sekunda.
- O, Boże, Carlos, nie umieraj, czy ty nie widzisz, jak Andrea cię kocha? Nie bądź idiotą, walcz, walcz, chłopie! - mruknął Victor.
Zawiodło. Wszystko zawiodło. Alarm urządzenia trwał nadal, linia straszyła na ekranie widmem śmierci. Serce nie odpowiadało. Bolivares wiedział, że przegrał. Nie uratował Carlosa Santa Marii.
- Jasna cholera, jak mogłeś nam to zrobić! - ze złością na człowieka, którego właśnie stracił, na los, na życie, na siebie samego - z okropną złością uderzył pięścią w pierś Santa Marii. Nie myślał, co robi, chciał tylko dać upust nagromadzonym emocjom.
I zdarzył się cud, cud z gatunku tych, które mogą być tylko wymodlone czyjąś ogromną miłością i oddaniem. Carlos chwycił oddech, serce znów podjęło pracę - wpierw dosyć powoli, by potem znów rozpędzić się do w miarę normalnego rytmu. Bolivares spojrzał zdumiony najpierw na monitor, który przestał pikać - doktor przez moment sądził, że sprzęt się zepsuł - a potem na chorego. Z zadowoleniem, ale i straszliwie wyczerpany walką powiedział:
- Brawo, stary. Tak trzymaj, nie daj się tej jędzy, walcz, walcz, bo masz o co. Proszę przy nim posiedzieć i zaaplikować mu odpowiednie leki - przez moment jeszcze wydawał polecenia pielęgniarce, a potem wyszedł na korytarz.
Andrea prawie zemdlała na widok lekarza.
- Umarł, prawda? - zdołała wyszeptać. Przecież znała odpowiedź.
- Nie, pani Orta - Victor był tak zmęczony, jakby sam przed chwilą stoczył bój o życie. Carlos Santa Maria miał bardzo poważny kryzys, ale go przetrwał. Pielęgniarka przy nim czuwa. To doprawdy niezwykłe, ale on nadal żyje.
Gdyby Viviana i Felipe pochodzili z niższej warstwy społecznej, na pewno oboje wyrzekliby teraz bardzo niecenzuralne słowa. Dla Andrei jednak się nie liczyli, ani oni, ani cały świat, liczyło się tylko jedno:
- Uratował go pan...Czy mogę...czy mogę go zobaczyć?
- Nie ja, pani Orta, nie ja. Albo Bóg, albo pani miłość, albo jedno i drugie. Nie oznacza to jednak, że niebezpieczeństwo minęło, nadal jest tak samo duże. Zazwyczaj nie pozwalam odwiedzać pacjentów w takim stanie, ale dla pani zrobię wyjątek. Jeśli Carlos przeżyje, jeśli wyjdzie z tego piekła, to tylko dzięki pani.
- Po prostu nie mam słów! Co za bezczelność! Obce dziwki wchodzą, a jego żona... - nie wytrzymała Viviana.
Andrea jej nie słyszała. Nie słyszała nic poza niedawnymi słowami lekarza: "Carlos Santa Maria żyje". Weszła do sali i ponownie usiadła przy łóżku, obiecując sobie nie wstać dotąd, aż nie opuści tego szpitala razem z ukochanym - zdrowym i całym.
- Będę o ciebie walczyć, najdroższy. Dla ciebie i o ciebie. Nic mnie nie powstrzyma. Żadne zło, nic nie stanie na drodze naszej miłości. Kocham cię.
A potem jak uprzednio złapała jego dłoń i zapomniała o wszystkim - o piekielnej rodzince, o bracie, o lekarzu, o obecności pielęgniarki, nie myślała też o tym, jaki ciężki bój przyjdzie jej stoczyć i o tym, jak niepewny jest jego wynik - pamiętała tylko o uczuciu do Carlosa Santa Maria.
Koniec odcinka 19 |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:58:55 01-05-08 Temat postu: |
|
|
Piękny odcinek, niezwykle wzruszający.
Ta "śmierć" Carlosa i po chwili jego powrót do życia...
Ta przepięknie opisane...Jego powrót do życia dla Andrei...Naprawdę piękne.
Masz wielki talent do pisania.
Viviana jest okropna...po prostu jej nie cierpię. Jak ona mogła tak wyzywać Andreę? Nienawidzę jej!! Mam nadzieję że spotka ją zasłużona kara, ją i Filipe i Sonyę.
A co do Sony i jej dziecka to masz racje, to dziecko będzie miało i okropną matkę i jeszcze gorszego ojca...Ten Julio to nie złe ziółko.
Tak swoją drogą chciałabym zeby zostawił Sonyę...Ciekawe co ona by wtedy zrobiła? Może by coś zrozumiała....? To by było ciekawe. Ale to Twoja tela, a ja tak tylko proponuje
Czekam na następny odcinek. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:53:51 07-05-08 Temat postu: |
|
|
Paulka napisał: | Piękny odcinek, niezwykle wzruszający.
Ta "śmierć" Carlosa i po chwili jego powrót do życia...
Ta przepięknie opisane...Jego powrót do życia dla Andrei...Naprawdę piękne.
Masz wielki talent do pisania.
Viviana jest okropna...po prostu jej nie cierpię. Jak ona mogła tak wyzywać Andreę? Nienawidzę jej!! Mam nadzieję że spotka ją zasłużona kara, ją i Filipe i Sonyę.
A co do Sony i jej dziecka to masz racje, to dziecko będzie miało i okropną matkę i jeszcze gorszego ojca...Ten Julio to nie złe ziółko.
Tak swoją drogą chciałabym zeby zostawił Sonyę...Ciekawe co ona by wtedy zrobiła? Może by coś zrozumiała....? To by było ciekawe. Ale to Twoja tela, a ja tak tylko proponuje
Czekam na następny odcinek. |
Dziekuje Ci bardzo za pochwaly. Staralam sie i przyznam sie, ze mi samej bylo smutno pisac, jak Carlos "umieral". Nie uwazam, ze mam talent, ale jakos serce w to wkladam i tak mi wychodzi .
Najgorsze, ze to jeszcze nie koniec, dodalam nowych bohaterow i jestem bardzo ciekawa, co powiesz po tym odcinku...A i bardzo przepraszam za przerwe, brak czasu spowodowal przerwe w emisji, wiec na wszelki wypadek dzis napisalam dwa (jutro zamieszcze drugi .
A oto odcinek 20:
---------------------------------------------------------------------------------
Odcinek 20
Sonya siedziała w swoim pokoju, wspominając to, jak potraktowała Carlosa Santa Maria. Tak bardzo chciała powiedzieć mu, że jest córką Gregoria Monteverde, obserwować, jak zabija go ten morderczy cios - ale wiedziała, że nie może tego zrobić, bo gdyby jakimś cudem przeżył, ani jej matka, ani ona nie dostałyby nic. Nie wiedziała, że Viviana, zirytowana przedłużającym się czekaniem na zgon męża, wykrzyczała mu wszystko w twarz, chcąc przyspieszyć jego śmierć. Byłaby zapewne zła, że matka tak bardzo ryzykowała. Westchnęła:
- Ileż można czekać, aż ten dupek wykituje. Skąd on ma w sobie aż tyle sił?
Gdyby ktoś jej powiedział, że dostał sił do walki z chorobą dzięki Andrei, wyśmiałaby tą osobę. Miłość. Czym jest miłość? Idiotyzmem, dobrym dla frajerów. To, co czuła do Julia, może i było czymś na kształt tego uczucia, ale nie zamierzała ani się do tego przyznać, ani zachowywać się jak Carlos - wpatrzony jak ślepe cielę w swoją Vivianę. Nie była za bardzo na bieżąco, ale niezależnie od obiektu miłości Santa Marii i tak zareagowałaby tak samo - zaczęłaby się śmiać. Poza tym jak ktoś taki, kto nie może się poruszać bez pomocy, jest zdolny do wyższych odczuć?
"Poruszać się bez pomocy". Nagle przypomniała sobie wypadek. Jakiś obcy człowiek znalazł Carlosa na ulicy - kierowca, który potrącił Santa Marię, uciekł - i zadzwonił po pogotowie. Nigdy nie znaleziono ani kierowcy, ani tego, który zawiadomił lekarzy. Przez wiele dni sądzono, że Carlos umrze, ale on przeżył, osłabiony, bez władzy w nogach, ale nadal żył. Jego żona nigdy nie okazywała mu specjalnych uczuć, odkąd Sonya pamiętała, matka nienawidziła ojca i co jakiś czas powtarzała do szwagra, że wyszła za Carlosa tylko dla pieniędzy. Nienawiść tak bardzo narosła przez te lata, że w końcu teraz ewoluowała w plan zabójstwa. Wszystko wskazywało na to, że się powiedzie.
W dniu wypadku Sonya miała piętnaście lat. Przez całe życie była oczkiem w głowie ojca, ale matka nastawiała ją przeciwko niemu, szczególnie po tym, jak dowiedziała się, że na on już zawsze pozostanie kaleką.
Carlos Santa Maria. Jej ojciec. Nosił ją na rękach całymi dniami, kiedy była mała. Poświęcał cały swój czas, chociaż miał tak wiele pracy! Był na każdych urodzinach, ważnych wydarzeniach, był wtedy, gdy płakała i gdy się cieszyła, przeżywał pierwszą jej miłość i to, jak niefortunnie się zakończyła - okazało się, że wybranek Sonyi ma już dziewczynę. Rozpaczała dwa tygodnie, ojciec - mimo, że wyrzucała go praktycznie z pokoju - wciąż starał się ją pocieszyć, dodać ducha. Nagle przypomniała sobie, jak pewnego dnia miała wielką ochotę na zabawę, była w wieku, kiedy dziecko chcę się bawić i bawić - jakieś sześć lat, o ile dobrze pamiętała. Santa Maria miał dwadzieścia pięć i jako młody człowiek był silny, ale pracował ciężko, by utrzymać żonę - pobrali się z Vivianą, kiedy miał osiemnaście lat, to była jego wielka miłość, odkąd był dzieckiem. Wtedy przyszedł z firmy późno po południu, zjadł skromny obiad i marzył tylko o śnie. Sonya, nauczona, że wszystko jej się należy i to od razu, przyszła do niego i zażądała, by się nią zajął. Dosłownie padał z nóg, ale spojrzał w oczy córki, która znała sposób - oddała spojrzenie ze słowami: "Proszę, tatusiu". Wcale nie czuła do niego oddania, a już na pewno nie tak wielkiego, jakby świadczył jej ton, chciała po prostu osiągnąć cel. Santa Maria uśmiechnął się wtedy ciepło i powiedział "Dobrze, córeczko, zaraz przyjdę". Poświęcił jej wtedy kilka godzin, aż nadszedł czas, kiedy musiała iść do łóżka. Jednak to nie Carlos zauważył, że zrobiło się późno, tylko Viviana - jakieś pół godziny przed przyjściem matki Sonya "rozdzieliła obowiązki" w wymyślonej przez siebie zabawie i tak się zajęła tym, co sobie wyznaczyła, że nie zauważyła, że jej ojciec po prostu zasnął w środku czynności, nie kończąc tego, co mu nakazała.
Często spełniał jej prośby - za każdym razem, kiedy coś wymagało poświęcenia, wiedziała, że ojciec jej nie odmówi, że zrobi dla niej wszystko. Nie było to może całkiem rozsądne dla jej wychowania, ale z drugiej strony dziecko o dobrym charakterze umiałoby to docenić i nie wykorzystywałoby dobroci ojca. Chciał - i był - być jej przyjacielem, stać wiernie obok w każdej chwili, gdyby go potrzebowała. Ona jednak nie odpłacała mu tym samym, bardzo wcześnie zrozumiała, że wystarczy tylko udawać miłość, by potem, po śmierci Carlosa, być wolną i bogatą. Ach, jaka szkoda, że to nie wujek jest jej ojcem - często dawniej tak myślała, ale fakt, że Gregorio nim jest, też nie był taki całkiem zły. Kiedyś musi z nim porozmawiać, przecież to on zostanie prawdziwym dziadkiem, nie ten kaleka, nie ten...człowiek, który czuwał przy niej, gdy w wieku dziesięciu lat zachorowała tak poważnie, że znalazła się w szpitalu. Siedział przy niej dzień i noc, nie bacząc, czy sam umrze ze zmęczenia, pragnienia, czy głodu - praktycznie nic nie jadł, nie spał i nie pił, dopóki nie poczuła się lepiej i niebezpieczeństwo nie minęło. A pierwszym jej zdaniem było wtedy...O Boże, jaki wstyd! Pierwszym zdaniem, jakie wypowiedziała wtedy, gdy już mogła mówić, było "Kocham cię, tatusiu". Jedna, jedyna chwila słabości, której teraz tak strasznie się wstydziła!
Gregorio Monteverde nie miewał takich chwil słabości. Miał może w życiu kilka zdarzeń, które kto inny mógłby nazwać słabościami, dla niego jednak oznaczały po prostu zaspokojenie własnych pragnień. Rozparł się wygodnie w fotelu i wspominał pewne fragmenty z własnego życia. Ot, choćby kobiety - tak, tych był koneserem. Jego żona, Leticia, kobieta dobra i wierna, ale z pewną wadą, której nie potrafił jej wybaczyć. Była w nim tak bardzo zakochana! Musiał sobie jednak w inny sposób dostarczyć wrażeń, jakich pragnął. I dostarczał - ta dziewczyna, nie pamiętał w tej chwili jej imienia - biedna, ale całkiem dobra w łóżku. Potem miał jeszcze kilka, aż w końcu sama Viviana Santa Maria - o tak, to sprawiło mu największą przyjemność zdobywcy! Zdobywcy...Fakt, zdobywać to zbyt długo nie musiał, prawie sama weszła mu w...ręce. A potem chwila triumfu, kiedy usłyszał, że zaszła z nim w ciążę! Jego dziecko, jego córka, coś, czego Carlos Santa Maria nie potrafił dać własnej żonie! Ślub Viviany z Carlosem odbył się w 1990 roku, a już rok później Viviana zdradziła go z Gregorio i urodziła córkę, Sonyę. Czternaście lat po narodzinach Sonyi, w 2005 roku, odbyła się cała sprawa z gwałtem Felicii, ale Viviana nadal potajemnie utrzymywała kontakt z Monteverde - był wszakże ojcem jej dziecka! Romans zakończyli nieco wcześniej, w 1998 roku, gdzieś w tym samym czasie Viviana zainteresowała się Felipe i w ten sposób byli kochankami od dziesięciu lat.
Sonya, jej narodziny, przy których nie mógł być ze względu na Carlosa, ale za to Viviana co jakiś czas zdawała mu później relacje z dojrzewania ich córki, przynosiła zdjęcia, opowiadała o wszystkim. Potem wyjechał, aż w końcu powrócił i razem z Vivianą powiedział dziecku prawdę. Wypadek Santa Marii tylko ułatwiał sprawę, Gregorio planował zbliżyć się do córki i po śmierci Carlosa zająć się nią oficjalnie. Raul...Jego syn, Raul. Owszem, był mu drogi i to bardzo, ale miał jedną, zasadniczą wadę. Wadę, która stawiała go poniżej Sonyi, dużo poniżej. O niej jednak nigdy się nie dowie.
Gregorio rozmyślał dalej o swoim synu. Raul miał teraz trzydzieści dwa lata, o piętnaście starszy od córki Monteverde. Było jeszcze jedno dziecko, dziecko Felicii, to nienarodzone, ale ono się nie liczyło. Tak samo, jak jego zmarła matka. Felicia...Taka naiwna, sama przecież chciała tego, co się stało, te jej spojrzenia, te gesty, zachęciła go, więc dlaczego później się broniła? Podobno lubiła twardych mężczyzn, a czy robiła to przed ślubem, czy po, z chęcia, czy bez - co go to obchodziło? Wziął, co mu się należało i to już jej sprawa, że odebrała sobie życie. On, Monteverde i tak uniknął kary.
Ze wszystkich kobiet, jakie miał, te cztery najbardziej utkwiły mu w pamięci - żona, potem ta biedaczka, później Viviana i na końcu Felicia.
Andrea. Andrea Orta. Służąca w jego domu, siostra szofera. Pociągająca, nawet Raul znalazł się pod jej urokiem. Oczywiście, nie pozwoli synowi na zbytnią z nią poufałość, ale gdyby on sam zechciał spróbować...Coś w jej oczach, zielonych i dużych, zabłysło mu znajomo, ale tylko pierwszy raz, potem to wrażenie zniknęło. Czemu nie, był jej panem, mógł z nią robić, co chciał, a ona musiałaby milczeć nawet przed swoim bratem. Znał sposoby na zamknięcie kobietom ust. A właśnie, gdzie podziewa się ta dziewczyna? Pojechała do szpitala do swojego kuzyna kilka godzin temu!
Raul właśnie zszedł na dół, toteż ojciec bez wahania wykorzystał okazję:
- Nie wiesz czasem, synu, kiedy Andrea i mój szofer zamierzają wrócić? Jest już noc, a ja zgodziłem się tylko na krótkie odwiedziny.
- Wiem, tato, ale z tego, co mi wiadomo, ten jej kuzyn jest umierający. Pozwól im tam zostać aż do...aż do przełomu.
- Niech ci będzie. Ale do jutra mają wrócić, Juan jest mi potrzebny. Podaj mi nazwę tego szpitala, tak na wszelki wypadek.
- Ja...Nie jestem pewien. Ona coś mówiła, ale nie zapisałem, nie wiedziałem, że to ważne - Raul skłamał, bo gdyby się wygadał, a Gregorio zadzwoniłby do szpitala, na pewno zorientowałby się, o jakiego pacjenta naprawdę chodzi.
- Wydaje mi się, że to był szpital Dobrego Serca Chrystusa. Całkiem niezły, ten ich kuzyn musi być bogaty, nie rozumiem, dlaczego pozwolił rodzeństwu iść na służbę. Ale to ich sprawa. Jeśli nie odezwą się do rana, przywołam ich do porządku. Zaczynam się zastanawiać, czy czasem nas nie okłamali i nie pojechali zupełnie gdzie indziej. Może załatwiają jakieś ciemne interesy, nie chcę mieć przestępców w domu.
Przestępców! Gdyby Santa Maria to usłyszał! Gregorio Monteverde, człowiek, który zgwałcił jego siostrę, nie chce mieć w domu przestępców!
- Wątpię, tato. Andrea wygląda tak niewinnie.
- Właśnie tacy najczęściej schodzą na złą drogę. Ale nie mówmy o tym. Idę spać, synu, tobie radzę to samo, już późno.
Sen. To nie był sen. To była prawda, wiedział o tym. Umysł Carlosa Santa Maria nie potrafił przebić się do rzeczywistości, wyczuwał tylko, że ktoś przy nim siedzi, a ta obecność daje bezpieczeństwo i spokój, ale wciąż gnębiła go jedna myśl - kilkanaście minut wcześniej wykrzyczano mu prawdę prosto w oczy. Wyraźnie i z nienawiścią. Nie, nie mylił się, to zdarzyło się naprawdę. Sonya...Majątek...Sonya....Dziecko...Felipe i Viviana...Romans...Zdrada...Sonya...Felipe...Viviana...Sonya...Sonya dzieckiem...
Reszta jego własnych myśli była tak splątana, że niemożliwa do zrozumienia nawet przez niego samego. Trucizna mąciła nie tylko ciało, ale i rozum. Gdzieś w głębi podświadomości pojawiło się straszne podejrzenie, ale nie umiał go sprecyzować. A może poprosić o pomoc tą istotę przy jego łóżku? To musi być ktoś dobry, Carlos zna ten głos, czuje się przy nim tak dobrze...Głos...Serdeczność...Szept o miłości, o walce o niego. Walczyć? Po co? Tu jest tak dobrze, tak ciepło, tak jasno, ktoś zaświecił jakieś światło, tak przyzywające...Nie, on nie chce żadnej walki. On chce spać, tylko spać. Zło? Jakie zło? Wcześniej...Tak, miał jakieś złe przeczucie, pamiętał, że ktoś go nienawidził, coś krzyczał...Ta postać przy łóżku chce walczyć ze złem...Walczyć...Bronić jego? Dwa lata...Wypadek...Viviana...Samochód...Mercedes...Czarny...Wózek...Nie...Nie chcę...Idę...do światła...
Ciemność zapadała nad całym miastem. Nie oszczędziła również nieba nad malutkim, praktycznie niewidocznym na mapie świata zielonym budyneczkiem w okolicy, do której lepiej nie zapuszczać się nocą. Owszem, ludzie, którzy mieszkali w pobliżu, przyzwyczaili się już do czających się tam niebezpieczeństw i umieli sobie z nimi radzić, ale znajdowanie zwłok porzuconych gdzieś w zaułku należało do porządku dziennego. Ginęli w porachunkach, od noża, rzadziej od broni palnej, bo wystrzał mógł przyciągnąć - nie, nie policję, bo ta bała się tu zapuszczać - a zbędnych gapiów. Nawet wczoraj znaleziono zaginioną miesiąc temu kobietę - ciało było tak dobrze ukryte, że tylko wałęsający się pies potrafił ją odnaleźć i to przez przypadek.
Świeczki. Jedyne źródło światła, to były świeczki. Wiedzieli, że kiedyś mogą się obudzić w płomieniach, ale woleli żyć w ten sposób, niż dać się oplątać niciom mroku. W środku kiwający się stół, dwa dziurawe fotele - ich wielki skarb - jedno łóżko, na szczęście dość szerokie dla dwóch osób, ale też wieloletnie i to cały ich majątek. Jedzenie? Żywili się tym, co znaleźli, albo co wyżebrał - ewentualnie ukradł - Antonio. Czasem, kiedy nikt nic nie wyrzucił i żaden człowiek nie chciał się z nimi podzielić pokarmem, za posiłek służyły szczury, nieodłączni towarzysze tej dwójki. Towarzysze. Ha, tego im najbardziej brakowało, ale tylko w początkowych dniach, później woleli już tylko własne. Cóż dobrego mogło ich spotkać od ludzi - pogarda, strach, a nawet doniesienie na policję i rozdzielenie na zawsze.
Antonio wszedł właśnie do malutkiego, skromnego pokoiku, w którym zasypiał jego brat, dwunastoletni Luis. Chłopiec miał ciemne, lekko zakręcone na końcach włosy, szczery uśmiech, a w spojrzeniu coś na kształt smutku lub zamyślenia. Bywały chwile, gdy milczał i nad czymś rozmyślał.
- Nie śpisz? - szepnął Antonio. Był przystojnym, szczupłym, ale nie chudym czarnowłosym mężczyzną. Niebieskie oczy spojrzały z miłością na Luisa, kiedy podchodził okryć go lepiej kołdrą tak samo starą, jak i ten cały dom.
- Jeszcze nie. Rozmyślałem nad tym wszystkim. Powiedz mi, Antonio, czy on naprawdę był taki zły?
Brat przysiadł na skraju łóżka i odparł:
- Nie myśl już o tym. Śpij, najważniejsze, że jesteśmy razem i obiecuję ci, że nic i nikt nas już nie rozdzieli.
- Opowiedz mi jeszcze raz tą historię, proszę. Chcę, tak, jak mnie nauczyłeś, wbić ją sobie głęboko w pamięć. Któregoś dnia się zemszczę.
- Nie trzeba się mścić, braciszku. Cóż możemy my, biedni. Dziesięć lat temu stało się to, o czym mówisz i nic już tego nie zmieni. Chcę tylko, byś pamiętał, by pamięć o tym wszystkim przetrwała na zawsze.
- Opowiedz mi jeszcze raz, proszę.
- Już dobrze - westchnął Antonio. To przecież on sam prosił, by Luis zachował wszystko to, co zdarzyło się tak niedawno, a dla nich już wieki temu. - Dziesięć lat temu miałem majątek, pracę, żonę, dom, szczęście. Miałem też perspektywy, proponowano mi wejście w układ, zawarcie fuzji, połączenie się z pewną firmą, jedną z największych w Acapulco. Zgodziłem się, obiecano mi ogromne zyski. Kiedy podpisałem najważniejsze dokumenty, nagle okazało się, że straciłem wszystko, że to nie była fuzja, a wchłonięcie mojej firmy przez tą znienawidzoną, kierowaną przez dwudziestosześcioletniego drania. Taki młody, a potrafił mnie tak oszukać! On cieszył się życiem, ja przymierałem głodem, moja żona umarła, a on nadal gromadzi majątek i opływa w zyski. Co prawda słyszałem, że dwa lata temu dosięgnęła go kara Boża, ale to i tak za mało.
- Antonio?
- Tak, Luis?
- Czy to wtedy...czy to po tym zwariowałeś?
- Tak, braciszku. Miałeś wtedy dwa lata, byliśmy sami na świecie po śmierci mojej żony. Oszalałem z rozpaczy, nie dałem rady się tobą opiekować i umieszczono cię w rodzinie zastępczej. Ty na szczęście niedawno stamtąd uciekłeś, a ja cię odszukałem. Wiesz, że choć ludzie się mnie boją, to uznano mnie za wyleczonego i nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem, Antonio. Nigdy też nie wrócę do tej rodziny, chcę zostać z tobą! - Luis nagle przytulił się do brata.
- I zostaniesz, chłopcze i zostaniesz, przysięgam - obiecał mu Antonio. - Nigdy nas tu nie znajdą, nie bój się.
- A towja żona? Dlaczego ona też umarła? Czy ona...się zabiła?
- Nie.. - szeptał Antonio, nadal tuląc brata do siebie. - Moja ukochana któregoś dnia poszła błagać go o zmiłowanie nade mną, prosić, by oddał mi to, co nam ukradł. Znaleźli ją na chodniku, tłumaczył się, że popełniła samobójstwo, że nie mógł nic zrobić, by ją powstrzymać, ale ja wiem, że to on ją zabił! Wiem, że wypchnął ją przez okno, kiedy już nie mógł znieść jej błagalnych próśb! To zły człowiek, Luis, pragnę, żebyś pamiętał, ale proszę cię też, byś nigdy, nigdy się na nim nie mścił - on jest zbyt potężny!
- Dobrze, nie będę, braciszku, nie bój się. Ale chciałbym go kiedyś poznać.
- Poznać? Po co?
- Zobaczyć twarz tego, który zniszczył nam rodzinę. Czy to ktoś sławny? Nigdy...nigdy nie powiedziałeś mi jego nazwiska.
- Tak, chłopcze, to ktoś bardzo sławny, o kim piszą w gazetach, to ktoś, kto ma fortunę i to dorobioną na ludzkiej - na naszej krwi. Nie powinienem ci mówić tego nazwiska, lepiej, żebyś nie wiedział, kim jest ten bydlak, bo jeszcze kiedyś możesz zrobić coś bardzo głupiego, a wiesz, że nie zniósłbym rozłąki z tobą. Mam tylko ciebie, Luis, mam tylko ciebie - Antonio mocniej przytulił brata.
- Obiecuję, że nic nie zrobię, chcę tylko wiedzieć, kim jest, chcę poznać jego nazwisko, nic poza tym. Zaufaj mi, proszę cię, zaufaj mi.
- Dobrze, El Capitan - czasem Antonio tak zwracał się do swojego brata - powiem ci, Luisie de La Vega. Tym człowiekiem...człowiekiem, który zabrał nam wszystko i zabił moją żonę...tym złodziejem i mordercą...jest Carlos Santa Maria.
Koniec odcinka 20
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 20:28:03 09-05-08, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:10:37 07-05-08 Temat postu: |
|
|
Świetny odcinek, znów tak ładnie napisany.
Sonya jest okropna...Carlos był dla niej taki dobry...
Końcówka bardzo ciekawa. Carlos był złodziejem i mordercą??
Jakoś nie mogą w to uwierzyc....Ale kto wie?
Czekam na new:* |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:42:30 08-05-08 Temat postu: |
|
|
Paulka napisał: | Świetny odcinek, znów tak ładnie napisany.
Sonya jest okropna...Carlos był dla niej taki dobry...
Końcówka bardzo ciekawa. Carlos był złodziejem i mordercą??
Jakoś nie mogą w to uwierzyc....Ale kto wie?
Czekam na new:* |
A dziekuje . Fakt, Carlos byl dobrym ojcem, chociaz nie wiedzial, ze to nie jest jego corka - jak myslisz, jak sie zachowa, jak sie dowie calej prawdy - bo czesc juz zna? Na razie biedak mysli, ze to corka Felipe...
Koncowka...hehe ))). Mam juz ulozone, jak to wtedy bylo, ale nic nie powiem, najwyzej tylko tyle, ze zamierzam zamieszac jeszcze bardziej .
A oto 21 odcinek...
--------------------------------------------------------------------------
Odcinek 21
Nie można powiedzieć, żeby Juan czuł się dobrze w towarzystwie dwóch wrogo doń nastawionych osób. Wiedział przecież, że nienawidzą go za sam fakt bycia kimś z rodziny Andrei Orta. Siedział tutaj tylko dla Andrei, choć musiał przyznać przed samym sobą, że trochę obawia się Viviany i Felipe, na dodatek w każdej chwili może stracić pracę u Gregoria Monteverde, a wtedy zarówno on jak i jego siostra pójdą na bruk. Jeśli Raul wygada cokolwiek ojcu o tym, gdzie pojechali, albo Monteverde dowie się w jakikolwiek inny sposób, to już mogą pakować walizki. Carlos Santa Maria przysparza im tylko kłopotów, nawet będąc prawie na łożu śmierci!
Felipe przez dłuższy czas przypatrywał się Juanowi, aż w końcu do niego podszedł.
- Słuchaj, chłopcze. Widzę, że twoja siostra nic sobie nie robi z tego, iż mój brat jest żonaty i nawet doprowadziła do tego, że to ona tam siedzi, a nie jego prawowita małżonka. Andrea była nawet na tyle bezczelna, że całowała się z Carlosem na oczach Viviany! Ostrzegam was oboje - ani ja, ani moja szwagierka nie dopuścimy do tego, by Andrea wyszła za Santa Maria! Rozumiesz? Wasz plan zakłada zapewne wkradnięcie się w łaski mojego brata i zdobycie jego majątku, ale ja na to nie pozwolę, chłystku!
Bał się, to fakt. Ale Juan wstał i popatrzył głęboko w oczy Felipe Santa Maria.
- Z tego, co wiem, to wy chcieliście go zabić, nie my.
- Uważaj, co mówisz, kretynie, bo zaraz twoja morda znajdzie się na...
- Nie warto, Felipe, on nie może nam nic zrobić - uspokoiła go Viviana, która właśnie podeszła. - Ani on, ani jego siostra nie dostaną grosza z naszego majątku, a tym bardziej ta wywłoka nie dostanie Carlosa.
W tym momencie szepnęła mu coś do ucha, Felipe wyraźnie się rozluźnił i znów zwrócił do Juana:
- Dobrze wam radzę, zniknijcie z naszego życia, bo pożałujecie i to nie tylko wy, ale i Carlos Santa Maria. Jeśli Andrea tak go kocha, niech wie, iż jeśli jutro nie opuści go na zawsze, przyczyni się do wielkiej tragedii, w której ucierpicie i wy...i on.
- Andrea go kocha i nigdy nie zostawi na pastwę tak podłych ludzi. Nie przekonacie jej, nie zmusicie, by porzuciła swoją miłość i to teraz, kiedy...
- Zamilcz, ośle. Naprawdę, nie wiesz, co mówisz. Ta miłość - o ile to jest miłość - skończy się tak szybko, jak się zaczęła. Idziemy teraz z Vivianą do kawiarni na dole, a ty przekaż siostrze, że jutro ma jej tu nie być, inaczej jej ukochany - jeśli w ogóle przeżyje - zdechnie w więzieniu.
Za chwilę już siedzieli na parterze. Viviana chwyciła za rękę Felipe ze słowami:
- Wiesz, że nie możemy tego ujawnić. Jeśli coś powiemy policji, majątek przepadnie, zwrócą go temu...jak mu było?
- De La Vega - mruknął Felipe. - Nie martw się, nie zamierzam tego ujawniać, nie jestem taki głupi. Przynajmniej, póki nie wymyślę, jak sprawić, by jednak trafił do nas. Pomyśleć, że mój uczciwy i bogobojny braciszek ma na sumieniu takie przestępstwo.
- Dwa przestępstwa. Kradzież pod pozorem fuzji i morderstwo. Za żadne z nich nie odpowiedział. A jak ładnie się wtedy z nich wywinął!
- Musiałem mu przecież pomóc. Gdyby poszedł siedzieć, przepadłoby wszystko, a to jest fortuna, dwa razy większa, niż to, co dostał po ojcu. Jedno mnie cieszy - mina Juana była naprawdę godna uwagi, jestem ciekaw, co powie Andrea, kiedy braciszek przekaże jej nasze słowa. Pomyśleć tylko - powie jej, iż groziłem, że Carlos trafi do więzienia!
- Pewnie ci nie uwierzy.
- Każde ziarno niepokoju zasieje w jej sercu wątpliwość. Ich miłość jest jeszcze młoda, może i gorąca, ale wszystko może nią zachwiać, a my zamierzamy tą miłość zniszczyć. Santa Maria nigdy nie weźmie ślubu z Andreą Orta, uwierz mi.
Luis nie odezwał się słowem, kiedy Antonio powiedział mu to znienawidzone nazwisko. "Carlos Santa Maria". Brzmi tak butnie, tak dumnie, tak...bezczelnie! Luis chciałby napluć w twarz temu Santa Marii. Nie przyznał się do brata, że poprzysiągł sobie zemścić się na tym człowieku. Carlos Santa Maria - trzy słowa stały się jego mantrą, jego przeznaczeniem. Wyrokiem śmierci, jaki kiedyś ma wykonać. Jednak nie zamierzał go zabić, zamierzał go pogrążyć, wgnieść w proch, sprawić, by cierpiał, by błagał o litość - a potem klęczał przed nim i przed Antoniem, prosząc o łaskę i wybaczenie za śmierć żony Antonia de La Vega.
Pielęgniarka wróciła do sali Carlosa - musiała ją na moment opuścić, by przynieść nową butelkę kroplówki. Zauważyła, że Andrea nadal siedzi i trzyma rękę Santa Marii w swojej, ale zasnęła głęboko. Delikatnie nią potrząsnęła i szepnęła cicho, by jej nie przestraszyć:
- Proszę pani...Proszę pani...Proszę się położyć, ja przy nim siedzę, zawołam panią, gdyby coś się działo.
- Nie, nie - Andrea już się rozbudziła, zła na siebie, że zasnęła. - Nie potrzebuję odpoczynku, a on w każdej chwili może się obudzić, ja muszę być wtedy przy nim. Nic mi nie będzie, proszę tylko o coś do picia.
- Zaraz pani przyniosę - i wyszła.
Bolivares ze zdumieniem przeglądał wyniki najnowszych badań Santa Marii. Coś mu się nie zgadzało - dlaczego pewnego związku Carlos ma we krwi tak dużo? Czym to jest spowodowane? Owszem, ten związek jest konieczny, by żyć, ale w takich ilościach może bardzo łatwo zabić! Normalnie jest go mniej, o wiele mniej, a tutaj kilka razy przekroczył normę! Obejrzał ten inne wyniki, ale w każdym powtarza się to samo, nie ma najmniejszej pomyłki - stężenie i ilość związku jest stanowczo za wysoka! Cóż, przynajmniej wie już, jak go leczyć, ale jakim cudem wzięło się tyle...Nic nie rozumiał. Będzie musiał wysłać dokument do badań, może wyjdzie coś ciekawego, ale zrobi to później, teraz musi udać się na obchód, a potem zastanowić się nad dalszym leczeniem kilku innych pacjentów. Gdzie położyć wyniki, żeby mu nie zginęły, to może być dowód...Dowód na co? Tego jeszcze nie wiedział, ale musi go gdzieś schować, musi...
- Panie doktorze! - pielęgniarka wpadła do jego gabinetu. - Hector Armani zemdlał!
Hector Armani od przyjęcia sprawiał medyczne kłopoty. Victor westchnął głośno. Modlił się, by i tym razem zdołał uratować swojego pacjenta. Wybiegł błyskawicznie, mając w głowie tylko przebieg choroby Armaniego. Wynik badań Santa Marii leżał na biurku, czekając, aż doktor wróci.
Niedługo jednak.
- Viviano...- odezwał się Felipe. - Nie uważasz, że Bolivares powinien już dostać wyniki badań naszego kaleki? Skoro Carlos prawie umarł - Boże, jaka szkoda, że tego nie zrobił! - to pewnie miałaś rację i pomyliłaś się przy dawce. Może warto zdobyć te wyniki i sprawdzić, czy nie widać w nich naszego związku? Pamiętasz, jak mówiłem ci, że zbyt duże jego stężenie łatwo wykryć?
- A jeśli lekarz będzie w gabinecie, albo wyniki są gdzie indziej?
- Czy sa w ogóle, łatwo się tego dowiemy, bo zapytamy Bolivaresa, czy wie coś nowego o stanie mojego brata. Jeśli już coś wie, poznamy się na pewno i wtedy dojdziemy, gdzie jest dokument.
Za moment oboje stali już pod drzwiami doktora Bolivaresa. Felipe delikatnie nacisnął klamkę, gotów na spotkanie z lekarzem i opowiedzenie mu przygotowanej z Vivianą wersji.
- Nikogo nie ma - powiedział chwilę później do szwagierki. - Zajrzyjmy więc do środka.
- A jeśli tu wejdzie?
- Powiemy, że martwiliśmy się o Carlosa i czekaliśmy na Bolivaresa tutaj. Nie martw się, na pewno...- zamarł. - Viviana! Zobacz, mam. Badania zostały już wykonane, a oto dowód - podniósł z biurka wyniki. - Tak, jak się obawiałem, wykazały, że stężenie jest prawie śmiertelne. Zdążyliśmy w samą porę.
- Co zamierzasz?
- Jak to co? Teraz wyjdziemy stąd jak najszybciej po cichutku i nikt nie zobaczy ani nas, ani tego dokumentu - zgarnął wszystkie kartki i schował w ubranie.
Wyszli nie niepokojeni z gabinetu. Po drodze na korytarz, gdzie siedział Juan, minęli się z pielęgniarką niosącą wodę dla Andrei, ale ta niczego nie zauważyła. Plik wyników badań, jedyny dowód, że Carlos Santa Maria został otruty, spoczywa głęboko w kieszeni jego brata, by już nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Andrea duszkiem wypiła wodę - zapomniała, jak bardzo jest spragniona i zmęczona - w końcu ona sama zemdlała kilka godzin temu i miała odpoczywać do jutra - i podziękowała pielęgniarce. Potem to Andrea zaproponowała, by tamta odpoczęła, na co pielęgniarka z radością się zgodziła - widziała miłość Andrei i wiedziała, że może spokojnie zostawić Carlosa sam na sam z Orta.
- Muszę tylko zapytać doktora Bolivaresa - odparła.
Victor się zgodził, był pewien, że Andrea będzie czuwać nad chorym tak samo, a nawet lepiej, niż wykwalifikowana pielęgniarka.
Jakby przeczuwając, że zostali sami, Carlos przebudził się koło północy. Chciał, tak bardzo chciał zostać w tym świetle, w tym raju, w którym był, kiedy tracił kontakt ze światem, ale osoba przy łóżku co jakiś czas szeptała, nawet nie zdając sobie sprawy, że on to słyszy:
- Carlosie, najdroższy, jestem tutaj i zostanę przy tobie na zawsze. Odnaleźliśmy nareszcie naszą wspólną drogę, wiem, że wyzdrowiejesz, wiem, że wrócisz do nas, do świata, do mnie i że będziemy razem. Już nigdy cię nie opuszczę, już nigdy, przysięgam.
Czuła się trochę winna, że odmówiła mu, kiedy prosił o jej powrót do domu. Gdyby się wtedy zgodziła, mogłoby nie dojść do tragedii. Najważniejsze jednak, że po ostatnim kryzysie na razie nic się nie działo i w jej sercu poczęła kiełkować maleńka nadzieja. Poza tym powiedział, że ją kocha, jej Carlos Santa Maria powiedział, że kocha ją, Andreę Orta! Łzy szczęścia pociekły jej po policzkach, równocześnie poczuła, że ręka mu drgnęła, że znów mocniej chwycił jej dłoń i spojrzała na niego. Miał otwarte oczy, zapadnięte i matowe przez chorobę, ale gdzieś przebijał się blask, jaki może dać tylko wielka i odwzajemniona miłość oraz obecność ukochanej osoby. Nie miał sił nawet na cień uśmiechu, ale ona wiedziała, co chce jej przekazać. Za to ona mogła się uśmiechnąć - choć nadal strach ściskał jej serce - i powiedzieć mu:
- Nikt nigdy cię nie skrzywdzi, nigdy nie zamknie w pokoju na dwa lata, a kiedy wrócisz do zdrowia, będziemy ćwiczyć, aż w końcu odzyskasz władzę w nogach. Będziesz chodził, obiecuję ci to. Chodził, żył, wychowywał nasze dzieci, będziesz zdrowy, będziesz... - przerwała.
Jedno niebaczne, jedno jedyne słowo. "Dzieci". Sonya. Jak płomień przeleciały mu przez głowę słowa Viviany: "Carlos nawet nie potrafił spłodzić dziecka".
Każdy wyraz z tego zdania zaciskał coraz mocniejszą pętlę na jego sercu. Sześć słów, sześć szarpnięć, sześć zaciśnięć śmiercionośnej pętli na oddechu Santa Marii. Aż w końcu nieświadoma konsekwencji swego czynu Andrea Orta zobaczyła, że dłoń Carlosa powoli i bezwładnie wysuwa się z jej, by jakimś upiornym tempem opaść bez dźwięku na pościel równocześnie z prostą zieloną kreską na monitorze szpitalnym.
Koniec odcinka 21
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:43:16 08-05-08, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:57:30 08-05-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek świetny.
Ale jaki smutny koniec...
Beznadziejnie że Filipe zdążył wziąć te wyniki badań, tak to inni wiedzieliby że Carlos został otruty...A teraz...??
Czyli Carlos nie jest jednak taki dobry, skoro to on zrujnował życie De la Vedze.
Czekam na new. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:32:47 11-05-08 Temat postu: |
|
|
Paulka napisał: | Odcinek świetny.
Ale jaki smutny koniec...
Beznadziejnie że Filipe zdążył wziąć te wyniki badań, tak to inni wiedzieliby że Carlos został otruty...A teraz...??
Czyli Carlos nie jest jednak taki dobry, skoro to on zrujnował życie De la Vedze.
Czekam na new. |
Widze, ze uwierzylas Felipe w sprawie z Carlosem...Hm . Jeszcze wiele tajemnic czeka na odkrycie.
----------------------------------------------------------------------------
Odcinek 22
Gwiazdy. Patrzyła na nie przez chwilę, potem odstawiła kieliszek z koniakiem i schyliła się do szuflady, by wyjąć z niej malutki przedmiot. Usiadła w fotelu tyłem do okna i dopiero wtedy popatrzyła na to, co trzymała w ręce. Była to niewielka fotografia przedstawiająca młodą, roześmianą kobietę w sukni ślubnej, a obok niej kroczącego szczęśliwego szczupłego bruneta o roześmianych oczach. Westchnęła, starając się powstrzymać zdradzieckie łzy.
- Muszę być twarda, po prostu muszę - powtarzała sobie w kółko. - Wtedy zawiodłam, stchórzyłam, ale teraz wypełnię swoją misję, to się nie może tak skończyć, odnajdę was, przysięgam, odnajdę was!
Pogładziła palcem oboje na zdjęciu, kobietę z tęsknotą, mężczyznę z czułością przyjaciela.
- Antonio i Jessica...Moi najdrożsi...Szwagier i siostra, dwie osoby, które najbardziej na świecie kochałam. Jessica umarła tak strasznie, wypchnięta z okna, Antonia zamknęli w szpitalu psychiatrycznym na tak długo...Luis, mój malutki, taki słodki braciszek Antonia...Gdzie jesteście, chłopcy? Co się z wami dzieje? Jak ułożyliście sobie życie po tych tragicznych zdarzeniach? Zgubiłam was z oczu po tym, jak Antonio wyszedł ze szpitala, a Luis uciekł od rodziny zastępczej. Na pamięć Jessici, mojej siostry, przysięgam, że was odnajdę, przysięgam też, że pomszczę jej śmierć.
Zadumała się. Dwa lata temu była tak blisko spełnienia drugiej ze swoich obietnic. Dwa lata temu zawiodła, nie miała szczęścia, nie udało jej się zabić człowieka, którego pragnęła uśmiercić. Śledziła go od samego rana, aż w końcu dopadła, kiedy wychodził z budynku. Wystarczyło tylko przycisnąć gaz i samochód z hukiem uderzył w niespodziewającego się niczego Carlosa Santa Marię. Jakaż była jej wściekłość, kiedy nazajutrz przeczytała, że przeżył! Owszem, po pewnym czasie okazało się, że pozostanie kaleką do końca życia, ale siostrze Jessici to nie wystarczało, ona chciała jego śmierci. Śmierci za zgon jej siostry.
- Zniszczyłeś życie rodowi de La Vega i mojej Jessice, teraz ja zniszczę twoje. Wtedy musiałam się ukryć, bałam się, że ktoś zorientuje się, że twój wypadek to była próba zabójstwa, ale ja nie zrezygnuję, przeklęty Santa Maria!
W szufladzie miała też inne zdjęcie, fotografię Carlosa. Trzymała ją po to, by pamiętać, jak wygląda człowiek, którego tak bardzo nienawidziła. Wyjęła ją teraz i spojrzała mu w oczy. Zdjęcie przedstawiało Santa Marię wychodzącego ze szpitala, a raczej wywożonego na wózku przez Vivianę - dziennikarze interesowali się nim wtedy ze względu na to, iż rok wcześniej zakończyła się sprawa Felicii. Teraz zainteresowanie Carlosem zniknęło, ale dwa lata temu jego pobyt w szpitalu budził ciekawość.
Minerwa, kobieta o długich, brązowych włosach spadających kaskadami na ramiona, wypluła takie słowa pod adresem Santa Marii:
- Wtedy straciłeś władzę w nogach, ale kiedy się znów do ciebie dobiorę, stracisz nie tylko nogi, ale i życie. Wszystko, co ukradłeś mojej siostrze i jej rodzinie, zwrócisz co do grosza, a potem umrzesz.
Jej życzenie było bardzo bliskie spełnienia nawet bez udziału samej Minerwy. Kiedy usłyszał o dzieciach, jego zmęczony umysł nie był już w stanie znieść nic więcej, sam nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo kocha własną córkę, póki nie dowiedział się, że być może nie jest jego. Teraz, kiedy przez przypadek Andrea przypomniała mu to, co wcześniej wykrzyczała Viviana, organizm się poddał. Dosyć walki, dosyć nienawiści, jakiej ostatnio doświadczył, on już nie chce słyszeć więcej słów, które tak bardzo ranią. Miłość do Andrei była ogromna, ale na Carlosa zwaliło się wszystko w jednej chwili, jedno po drugim. Nawet do końca nie zdawał sobie sprawy, jak wielu rzeczy się dowiedział, jeszcze ich nie przełożył na codzienne życie, nie dotarło do niego, wśród jakich kłamstw żył.
Andrea nie musiała jednak biec po lekarza, bo Victor jakby wyczuł niebezpieczeństwo i zajrzał dosłownie w tej samej chwili, kiedy kreska znów alarmująco przelewała się przez monitor. Przez kilka sekund serce dziewczyny praktycznie stało w miejscu, drżąc o życie ukochanego; usiłowała nie rozpłakać się, rozszlochać na cały głos, bo to mogłoby wyrwać Bolivaresa ze skupienia. Dziękowała tylko losowi, że Victor wszedł akurat teraz, przynajmniej uniknęli kolejnych wrzasków Viviany.
Kryzys trwał zaledwie kilka sekund, lekarz nie miał zbyt wiele do roboty, serce samo podjęło pracę, ale doktor ze smutkiem pokręcił głową.
- Andreo...- widział, jak bardzo jest zdenerwowana, podszedł i odruchowo ją przytulił. - Andreo...Santa Maria żyje. On nadal walczy, ale...muszę ci przekazać pewną wiadomość. Każdy z takich ataków osłabia jego organizm, już i tak strasznie wycieńczony całą tą sprawą. Mam pewne podejrzenia co do jego choroby, ale o nich opowiem ci później. Teraz chcę, żebyś wiedziała, że musisz być silna. Bo...on właśnie przeżył wylew, Andreo.
- Wylew...? - szepnęła. - Co to oznacza?
- Tuż przed przywiezieniem go do szpitala, w ten sam dzień rano, kiedy jeszcze czuł się dobrze, rozmawiałem z nim. Zaprosił mnie do swojego domu, żeby porozmawiać o swojej szansie na odzyskanie władzy w nogach. Chciał przeprowadzić dodatkowe badania, upewnić się, czy naprawdę nie ma szansy na wyzdrowienie. Mieliśmy umieścić go w szpitalu, sprawdzić, nawet wykryłem coś, co pozwoliło mi sądzić, że może jakimś cudem, może kiedyś Carlos będzie chodził. A teraz...kiedy dostał wylewu...Nie mam nawet pewności, czy jeśli odzyska przytomność, będzie mógł mówić, poruszać czymkolwiek, czy nawet nie zostanie całkowicie sparaliżowany. Przeprowadzę badania, ale musisz być przygotowana na najgorsze. Ostatnie zdarzenia, wszystko złożyło się na ogromny stres, jeszcze ta choroba i przez to krew wylała się do mózgu. Konsekwencje poznam dopiero za jakiś czas, najpewniej, jak się obudzi. Możesz...jeśli nadal go kochasz i chcesz się nim opiekować...możesz zajmować się rośliną, Andreo. Wylew był naprawdę rozległy.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, zaczęła bć pięściami doktora po piersiach.
- Nie, to nie może być prawda! Nie Carlos! Dlaczego, proszę mi powiedzieć, dlaczego?! Co winien jest najcudowniejszy człowiek, jakiego znam, co winien jest ten, który i tak już zbyt wiele wycierpiał?!
- Nie wiem, Andreo - Bolivares nawet nie próbował jej uspokoić. - Wiem tylko, że on cię teraz naprawdę potrzebuje. Wiesz...przeglądałem jego wyniki poprzednich badań. Zauważyłem coś dziwnego, pewną substancję, w zasadzie związek, który jest konieczny dla człowieka, ale on miał go w sobie o wiele zbyt dużo. Podejrzewam - nabrał tchu - podejrzewam, że ktoś go otruł.
- Viviana...jego żona...i Felipe...brat...to oni, na pewno oni, cały czas chcieli go skrzywdzić! - już miała się wyrwać i pobiec oskarżać wymienionych, ale tym razem Victor ją zatrzymał.
- Zaczekaj. Rozumiem twój gniew, ale zaczekaj, w moim gabinecie są wyniki badań, pokażę ci je później i objaśnię, wyślę je do pewnej instytucji, tam stwierdzą, czy mam rację, a do tego czasu nie daj nic po sobie poznać, może znajdziemy inne dowody ich winy. Poza tym jeśli się dowiedzą, że znasz prawdę, mogą cię skrzywdzić. Tak, jak skrzywdzili jego...- wskazał głową chorego.
- Ale ja...Mam tak po prostu patrzeć im w twarz po tym, co zrobili Carlosowi i udawać, że o niczym nie wiem? Ja...nie potrafię.
- Posłuchaj mnie uważnie. Zawsze ceniłem i szanowałem Santa Marię, widzę, że jesteś po jego stronie, więc zamierzam wam pomóc. Zrób to dla niego, bo tylko dzięki tobie ma jakiekolwiek szanse na powrót do świata żywych i utrzymanie całego majątku. Zrób to dla Carlosa, Andreo.
Przestała się trząść, głos jej stwardniał, kiedy mówiła:
- Dobrze, doktorze Bolivares. Dla niego zrobię wszystko.
- W porządku - puścił ją, już wiedział, że wytrzyma. - Teraz zawołam pielęgniarkę, a sami przekażemy wiadomość rodzinie i pójdziemy do mojego gabinetu, dobrze?
Mogła tylko skinąć głową. Zanim wyszła, spojrzała jeszcze na leżącego z szeptem:
- Ja wrócę. Wrócę niedługo i obiecuję, że nie pozwolę cię zabić, przysięgam.
Znaleźli się na korytarzu, Bolivares wydał polecenia pielęgniarce, po czym podeszli do Viviany i Felipe i lekarz rozpoczął przemowę:
- Dobrze, że są tu wszyscy, mam do zakomunikowania coś ważnego - pan Santa Maria doznał właśnie wylewu. Jego stan jest jeszcze poważniejszy, niż przedtem, ale dołożę wszelkich starań, by utrzymać go przy życiu.
- Wylewu? - Viviana skrzętnie ukryła radość, jaką jej to sprawiło. - Jak tylko ta wywłoka została z nim sam na sam, jego stan się pogorszył! - podniosła głos do krzyku. - Żądam natychmiastowego...
- Proszę się uciszyć, pani Santa Maria, albo wezwę ochronę, tu jest szpital, zakłóca pani spokój chorym! - Victor nie miał zamiaru dać się zastraszyć. - Jak na razie, obecność pani Orta tylko dobrze wpływała na chorego. Wydaję mi się jednak, że od rozmowy na temat zbędności lub nie Andrei ważniejsze są informacje o stanie Carlosa, o które pani nie zapytała - nie potrafił odmówić sobie tych złośliwych uwag. - Przechodząc do tego tematu, pacjent jest obecnie nieprzytomny i dokładniejszych odpowiedzi będę mógł udzielić po tym, jak się obudzi. Proszę jednak wiedzieć, że może być całkowicie sparaliżowany i wymagać całodobowej opieki. W związku z tym najlepiej będzie, jak zatrudnią państwo pielęgniarkę.
- Moja siostra ma odpowiednie kwalifikacje, może ona mogłaby...- zaryzykował Juan. Nagle głos uwiązł mu w gardle - Felipe Santa Maria prawie zamordował go wzrokiem, przypominając o groźbie, jaką wypowiedział kilkanaście minut temu.
- Andrea Orta nie zostanie w naszym domu kimkolwiek, a już tym bardziej nie zajmie się moim mężem! - zaprotestowała gwałtownie Viviana.
- W takim razie sam kogoś wybiorę, będę też nadzorował opiekę nad pacjentem, odwiedzając państwa w domu - Bolivares za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, czy podejrzenia Andrei są słuszne, a jako dobry lekarz dbał o zdrowie i bezpieczeństwo chorego również poza szpitalem.
- Niech pan robi, co chce. Kiedy możemy go zabrać do domu? - przed oczami Viviany stanęły sytuacje, które może wykorzystać do uśmiercenia Carlosa.
- Nie wiem, pewnie za kilka dni. Teraz musimy się dowiedzieć, jakie szkody poczynił wylew. Proszę wybaczyć, wzywają mnie. Oczywiście wszystkie wizyty u chorego pozostają zawieszone, jedynie pani Orta może go odwiedzać - dodał jeszcze i odszedł.
Wtedy Viviana i Felipe odwrócili się do rodzeństwa Orta.
- Posłuchaj, ty szmato - Felipe zmierzył wzrokiem Andreę jak najgorszego śmiecia z ulicy. - Twój braciszek nie zdążył ci jeszcze powiedzieć, co z nim ustaliliśmy. Otóż w tej chwili opuszczasz szpital i nigdy więcej nie spotykasz się z Carlosem, z nami, z kimkolwiek z tej rodziny, zrozumiałaś? Zniknij z naszego życia na zawsze, ty nędzna...
Obiecała. Obiecała doktorowi, że się nie podda, że będzie walczyć dla dobra swojej miłości. Dlatego teraz odparła:
- Nie. Nie zerwę z nim kontaktu i choć obrzydzenie budzi we mnie myśl o rozmowie z wami, z ludźmi, którzy tak traktują zarówno mnie, jak i jego, będę przy nim trwać. Carlos mnie potrzebuje i zamierzam dopilnować, żeby wyzdrowiał.
- Dopilnować? Moja droga Andreo...Muszę ci uświadomić, że jeśli nie spełnisz naszych żądań, pogrzebiesz go na zawsze. Wiedz, że twój ukochany, którego tak cenisz, jest zwykłym śmieciem. Pewnego dnia, dziesięć lat temu, doprowadził do upadku rodziny de La Vega, podstępem odebrał im cały majątek, a kiedy żona Antonio de La Vega przyszła do biura Carlosa błagać go o litość dla swojego męża i jego malutkiego braciszka, Luisa, który miał wtedy zaledwie dwa lata, wiesz, co zrobił twój Carlos? Wypchnął ją przez okno i tylko cudem - oraz z moją pomocą - uniknął kary więzienia. Gdyby nie ja, nie uznanoby śmierci Jessici de La Vega za wypadek, tylko za to, czym naprawdę była - za morderstwo!
- Nie wierzę! Kłamiecie, żeby rozdzielić mnie z ukochanym!
Ale Felipe po prostu kontynował:
- Po tym wszystkim Antonio de La Vega oszalał i zamknięto go w domu wariatów, a Luisa oddano do rodziny zastępczej. Niedawno Antonia wypuścili, nie wiadomo, gdzie jest, a Luis uciekł, cały czas tęskniąc za bratem. Może się spotkali i teraz razem gdzieś głodują, może nie, może umarli z głodu, któż to wie...
- Jeśli to prawda, to czemu nie zajęliście się tą rodziną? - była już bliska szaleństwa, starała się chwytać wszystkiego, byleby tylko ocalić honor Santa Marii.
- Bo Carlos mi zabronił! Powiedział, że jeśli się nimi zajmiemy, to będzie to jak przyznanie się do winy, a to źle wpłynie na jego wizerunek na świecie! On jest biznesmenem, może kaleką, ale wszystko przelicza na pieniądze! Zrozum, dla niego liczy się tylko dom i majątek, cała reszta to fasada, a sądzisz, że Viviana nie musiała znosić jego romansów, kiedy jeszcze był sprawny? Wybaczyła mu wszystko, bo go kochała, ale ciebie już nie zniesie, to za wielkie upokorzenie, w końcu pochodzisz z niskiej sfery i...
Nawet obraza jej pochodzenia nie ubodła jej tak, jak oskarżenie Carlosa o posiadanie kochanek.
- Kłamstwa! To Viviana sama go zdradzała razem z panem, to ona ma nieślubne dziecko, to wam tylko chodzi o majątek, to wam...to wam chodzi tylko o jego śmierć! Chcieliście go otruć!
A jednak to wykrzyczała. Zimne oczy Felipe zwęziły się:
- Otruć? Jesteś szalona. Pomyliłaś coś i teraz wmawiasz nam, że własna żona...Viviana już tyle wycierpiała, zdrady męża, morderstwo, kradzież, a ty jeszcze tak ją obrażasz! Wynoś się i więcej nie pokazuj, bo cię zniszczę. Zarówno ciebie, twojego brata, jak i te zwłoki, Carlosa Santa Maria! Pamiętaj - zbliżył się do niej - jeśli kiedykolwiek ty lub twój brat pojawicie się w naszym życiu, gorzko tego pożałujecie. Carlos też! Jedyne, co możesz teraz zrobić, to pożegnać się z moim bratem. Daję ci dwie minuty.
- Ależ, Felipe...Po co tej dziwce...- wtrąciła się Viviana.
- Niech się z nim pożegna - przerwał szwagier. - Niech po raz ostatni ujrzy swojego ukochanego, niech zapamięta go takim, jak umrze - bez świadomości, bez życia, z perspektywą spędzenia reszty dni jak roślina, nieświadoma nawet swego istnienia. Wchodź, Andreo, zobacz, kogo kochasz, zobacz tego, kto ukradł, zniszczył i zabił - zobacz jeszcze raz Carlosa Santa Marię!
Koniec odcinka 22 |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:20:01 11-05-08 Temat postu: |
|
|
Przeczytsałam do 21 odcinka świetne
wszystko się kompli.kuje
No i wątpliwości się [pojawiają
Świetnie napisane
pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:25:32 12-05-08 Temat postu: |
|
|
Przeczytaqłam wszystkie
Biedna Andrea mam nadzieję jednak, że wszystko się wyjaśni, a Carlos nie umrze, ani nie ziostanie rosliną ]
pozdrawiam i zapraszam do mnie |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:46:23 12-05-08 Temat postu: |
|
|
Strasznie smutny odcinek. Kurcze aż mi się płakać chce! Mam nadzieję ze w końcu wszystko zacznie się układać. Że Carlos będzie zdrowy. Że nie zostanie rośliną i że będą z Andreą szczęśliwi.
Ja już zaczynam sie gubić czy Carlos był winien śmiercie Jessicy i czy to on zrujnował życie rodzinie De la Vega. Wszystkie fakty świadczą przeciwko niemu ale jakoś nie chce mi si w to wierzyć...Ale już sama nie wiem. Dlatego czekam na new i mam nadzieję że wszystko się wyjaśni. |
|
Powrót do góry |
|
|
ginger88 King kong
Dołączył: 22 Lut 2008 Posty: 2133 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:12:34 13-05-08 Temat postu: |
|
|
Znów dopiero nadrobiłam zaległości więc się wypowiem
Nie chce mi się wierzyć, że Carlos mógłby zrujnować komuś życie... Choćby były na to niepodważalne dowody, to i tak nie mogłabym w to uwierzyć! A już na pewno sądzę, że nie byłby zdolny do morderstwa...
Naprawdę smutny ten ostatni odcinek... Może pachnie to naiwnością, ale ja zawsze wierzę, że dobro musi zwyciężyć! Dlatego mam nadzieję, że i tym razem zwycięży. Carlos nie może umrzeć - w końcu to mój ulubiony bohater! |
|
Powrót do góry |
|
|
Lilly_Rose Mocno wstawiony
Dołączył: 14 Mar 2008 Posty: 6981 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: z Czarnej Perły :P:P Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:06:27 13-05-08 Temat postu: |
|
|
I również mój ulubiony bohater!! |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:47:38 13-05-08 Temat postu: |
|
|
Dokładnie!! Nie możesz pozwolić Carklosowi umrzeć |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:10:19 14-05-08 Temat postu: |
|
|
Mniam, ile komentarzy! Dziekuje! Kochane jestescie! Widze, ze udaly mi sie 2 cele:
1) Carlos budzi sympatie.
2) Nie macie pewnosci co do rodziny de La Vega . I o to chodzilo . Kombinujcie .
Czy wszystko sie ulozy - nie powiem . 23 odcinek niedlugo . Mam pytanie - kto najlepiej pasuje do roli Julia?
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:11:02 14-05-08, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|