|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Jaka jest Twoja ulubiona postać w "Stars Way"? |
Eric |
|
0% |
[ 0 ] |
Gabriel |
|
66% |
[ 2 ] |
Maggie |
|
33% |
[ 1 ] |
Tyler |
|
0% |
[ 0 ] |
Logan |
|
0% |
[ 0 ] |
Jimmy |
|
0% |
[ 0 ] |
wszystkie są tak samo nudne :) |
|
0% |
[ 0 ] |
nie umiem wybrać - lubię wszystkie |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 3 |
|
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:25:18 13-06-15 Temat postu: |
|
|
Muszę chyba coś zmienić, bo mi się z tego telenowela zrobi
Odcinek w przygotowaniu, postaram się wrzucić najpóźniej do poniedziałku |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:07:55 15-06-15 Temat postu: |
|
|
Zgodnie z obietnicą - miłego czytania
ODCINEK 14 (64): "MAJOR"
Nie mogła oddychać. Otwierała usta, próbując łapczywie nabrać powietrza w płuca, ale gardło miała tak zaciśnięte, że było to niewykonalne.
- O Boże... - jęknęła, kiedy już udało opanować jej się ten atak.
Ręce tak jej się trzęsły, że szklanka, do której właśnie nalewała wody, wyleciała jej z rąk i roztrzaskała się o posadzkę. Drżącymi dłońmi zakryła twarz, zastanawiając się, co robić. To było niemożliwe. To po prostu nie mogło dziać się naprawdę.
W ułamku sekundy chwyciła kurtkę i kluczyki do auta Erica, które syn pozwolił jej używać. Od czasu wypadku niechętnie jeździł samochodem i trudno było się temu dziwić. Lisa pojechała do osoby, która jako jedyna mogła teraz ją uspokoić.
Antony Carmichael był zmęczony po bankiecie, ale też i w dobrym humorze. Myślał, że impreza u Clarice Moretti okaże się kompletną stratą czasu, a tymczasem okazało się, że jest kilku inwestorów, którzy chętnie wspomogą jego farmę. No i w dodatku uciął sobie miłą pogawędkę z Sandrą, siostrą Mii. Uśmiechając się na samą myśl, co powie Jill, kiedy się dowie, że jej brat "brata się z wrogiem", Tony powlókł się do drzwi, by otworzyć, bo ktoś od dłuższego czasu atakował wściekle dzwonek.
- Kto to, wujku? - Maggie stanęła na schodach w pidżamie, ale nic nie wskazywało na to, że została brutalnie obudzona. Cierpiała na bezsenność i rzadko zdarzało jej się zmrużyć oko w nocy, z powodu koszmarów, które nękały ją od śmierci rodziców.
- Zaraz się dowiemy. - Antony pociągnął za klamkę i ich oczom ukazała się zapłakana Lisa Allenmeyer, szczelnie opatulona kurtką pomimo upalnego letniego wieczoru.
- Jezu, Lisa... Wszystko w porządku? Co ci jest? - Tony objął przyjaciółkę ramieniem i wprowadził ją do salonu, nakazując gestem bratanicy, by zrobiła gościowi herbatę na uspokojenie.
Dopiero po około piętnastu minutach, kiedy już nieco się uspokoiła, kobieta wykrztusiła wreszcie z siebie, co ją gnębi.
Maggie zatkała sobie usta rękoma, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy, a Antony zamrugał szybko powiekami, jakby nie bardzo zrozumiał to, co przyjaciółka właśnie im przekazała.
- Nie... To niemożliwe - powiedział po chwili, ale nie brzmiał zbyt przekonująco.
- Chcą żebym pojechała do New Jersey i zidentyfikowała ciało. Podobno figuruję jako osoba, do której należy się zwracać w razie, gdyby Jimmy'emu... - Głos Lisy się załamał i nie była już w stanie wykrztusić słowa.
- Jestem pewna, że to pomyłka. - Maggie próbowała pocieszyć panią Allenmeyer, łapiąc ją za rękę i delikatnie masując po plecach. - Jimmy Smith to twardy facet. To musi być pomyłka.
Antony rzucił bratanicy szybkie spojrzenie, które świadczyło o tym, że muszą wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.
- Pojadę z tobą - zaoferował się Antony, wstając z miejsca i szukając kluczyków do swojego auta. - Nie możesz prowadzić w takim stanie. Jeśli wyjedziemy teraz, będziemy tam w południe...
- Nie mogę cię o to prosić, Tony. - Lisa wydmuchała hałaśliwie nos w chusteczkę podstawioną jej przez Megan.
- Daj spokój, Jimmy to też mój przyjaciel. O nic się nie martw - wszystko będzie dobrze. Szybko się przebiorę i wezmę kilka rzeczy, a wtedy możemy ruszać.
Kiedy zniknął na szczycie schodów, Maggie zwróciła się do Lisy.
- Jestem pewna, że to fałszywy alarm. Nie ma co panikować na zapas.
Lisa pokiwała głową na znak, że rozumie, choć wcale nie uspokoiły jej słowa przyjaciółki.
- O Boże... - powiedziała po chwili, a Maggie spojrzała na nią z niepokojem. - Gabriel! Przecież on nic nie wie! A był z Jimmym tak blisko...
Maggie uderzył czas przeszły w wypowiedzi pani Allenmeyer.
- Spokojnie, o wszystkim mu powiem.
- Nie, on powinien jechać z nami! - Lisa złapała się za głowę i chwyciła za swoją komórkę.
Megan obserwowała kobietę, kiedy ta wybierała numer Damiana i po chwili pogrążyła się z nim w rozmowie.
Chwilę później Antony dołączył już do nich na dole i z niepokojem wpatrzył się w przyjaciółkę, kiedy ta wreszcie skończyła rozmowę z Blake'iem.
- Damian powiedział, że przyśle Gabriela jak najszybciej.
- Zgodził się? - zdziwiła się Maggie, zakładając ręce na piersi, nie wiedząc, co o tym sądzić.
- Nie miał wyjścia. Wie, ile dla Gabe'a znaczy Jimmy. A sam przyczynił się do jego wyjazdu, więc pewnie wreszcie ruszyły go wyrzuty sumienia. Poza tym, wie że jeśli chce, żeb Gabriel był grzecznym chłopcem i nie uciekł z domu, w którym praktycznie uwięzili go razem z Dianą, muszą od czasu do czasu dać mu trochę swobody.
Megan i Tony pokiwali głowami na znak, że rozumieją. Jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi. Na progu stał Gabe w dresach ze swoją torbą treningową. Wyglądał jakby wybierał się na kolejny trening drużyny Tygrysów, z tym że na jego twarzy malował się niepokój. Nawet obudzony w środku nocy wyglądał niebywale przystojnie, ale Maggie szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Przecież to cholerny Blake, z którym poprztykała się na bankiecie u Morettich zaledwie kilka godzin temu!
Gabe spojrzał na dziewczynę ponad ramieniem jej wuja i ledwo widocznie skinął jej głową. Panna Carmichael pożegnała się z wujem i Lisą, po czym życzyła im, by uważali na drodze do Trenton.
- Powiadomisz Erica, Megs? Tak się spieszyłam, że zapomniałam... - zaczęła pani Allenmeyer, ale Maggie jej przerwała.
- Jasne, niczym się nie przejmuj. A wy dajcie znać, kiedy czegoś się dowiecie.
Kiedy zamykała za nimi drzwi miała szczerą nadzieję, że kiedy dotrą na miejsce, nie zastaną tam zwłok Jimmy'ego Smitha.
***
- Biedna mama. Wyobrażam sobie, co teraz czuje. Jimmy Smith był jej bardzo bliski...
- Taaak.
Siedzieli w kuchni Carmichaelów, popijając gorące kakao i rozmyślając nad tym, gdzie teraz są Antony, Lisa i Gabe. Eric przybył na farmę kilka minut po telefonie Maggie. Chyba biegł, sądząc po stanie w jakim się znajdował, kiedy stanął na progu spocony i zasapany.
Zapadła chwila ciszy, bo nikt nie wiedział, co można więcej powiedzieć. Teraz należało czekać na jakieś wieści i mieć nadzieję, że nie stało się najgorsze. Maggie nerwowo wystukiwała jakiś bliżej nieokreślony rytm na blacie, a Eric rzucał jej wylęknione spojrzenia, jakby bał się poruszyć temat, który już dawno powinien wypłynąć.
Dawno ze sobą nie rozmawiali i chyba najwyższy czas na to, by wreszcie się pogodzić. Kiedy Allenmeyer wreszcie zebrał w sobie odwagę, by się odezwać, uprzedziła go dziewczyna:
- Przepraszam - powiedziała, a to tak go zszokowało, że zamarł z otwartymi ustami. - Wiem, że bywam trudna. Ostatnie tygodnie były ciężkie i wyżyłam się na tobie. Nie powinnam była tak reagować, no ale zrozum - nakryłam cię z moją ciotką. Sam doznałbyś szoku, gdybyś zastał mnie w podobnej sytuacji.
- Gdybym nakrył cię z moją ciotką? Żartujesz? Przecież to marzenie każdego chłopaka. - Eric uśmiechnął się szeroko, widząc że rozbawił ją tym żartem.
Maggie uderzyła go w ramię, ale też się roześmiała, po czym przytuliła go.
- Brakowało mi ciebie - powiedziała cicho z nutką nostalgii w głosie.
- Mnie ciebie też. Mam ci sporo do opowiadania.
- Nie chcę słyszeć o twoich miłosnych podbojach!
- O, nie! To zostawię dla siebie!
- Ugh, znajdźcie sobie pokój. - Do kuchni wszedł rozczochrany Max, krzywiąc się na widok przytulających się Erica i Maggie.
- Zamknij się, kuzynku! - Dziewczyna poczochrała mu jeszcze bardziej włosy. - Dlaczego nie śpisz?
- Szkoła - wyjaśnił lakonicznie, wskazując na zegarek na kuchence mikrofalowej, który wskazywał siódmą trzydzieści.
- To już? Trzeba się zbierać. - Eric chwycił kluczyki do swojej Impali, które zeszłego wieczora zostawiła dla niego Lisa.
- A gdzie tata? - spytał Max, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się w około.
Eric i Maggie wymienili szybkie spojrzenia, po czym dziewczyna odpowiedziała:
- Opowiemy ci w drodze do szkoły.
***
- Jesteś gotowa?
- Chyba nigdy nie będę na to gotowa.
- Mam wejść z tobą?
- Nie, muszę to zrobić sama.
Lisa poklepała Antony'ego po ramieniu i uśmiechnęła się blado, po czym spojrzała na Gabriela, chcąc mu przekazać, że wszystko będzie dobrze, że choć w głębi duszy miała najgorsze przeczucia.
Sam Blake nie odzywał się prawie wcale przez całą drogę do Trenton. Był blady i chyba sądził, że jeśli się odezwie, zwymiotuje. Czuł się okropnie i nie mógł dopuścić do siebie myśli, że ktoś kto był jego mentorem, ktoś, kogo traktował jak ojciec, mógł już nie żyć.
Kiedy kilka minut później Lisa opuściła kostnicę szpitala świętego Judy, zanosząc się od płaczu i podtrzymywana przez Antony'ego ledwo trzymała się na nogach, Gabe poczuł, że cały jego świat nagle się zawalił.
***
- Stać! Tam są dzieci!
- Mamy wyraźne rozkazy!
- gów*o mnie obchodzą te rozkazy! Teraz słuchasz mnie, Jenkins! Albo robisz to, co mówię, albo zawijaj dupę z powrotem do Kolorado. Wojna to nie przelewki!
Szeregowy Jenkins zrobił wściekłą minę, ale nic więcej nie powiedział. Major Smith miał autorytet wśród żołnierzy i nikt nie chciał być tym, który mu się sprzeciwi.
Już po kilku dniach w Iraku każdy z nich mógł z pewnością stwierdzić, że to nie to, na co się pisali. W teorii wojna nie powinna obejmować cywili, ale w praktyce było zupełnie inaczej. Ginęli niewinni - kobiety, dzieci, starcy. Czasami były to przypadkowe ofiary, czasami świadome zrzucanie bomb na wioski, w których rzekomo ukrywał się wróg. James Smith widział nie jedno, nie jedno przeżył podczas wojen w Afganistanie czy Iraku. Dla niego to nie była pierwszyzna, co nie zmieniało faktu, że tego nie pochwalał. Natomiast ci wszyscy młodzi żołnierze - oni nie wiedzieli jak to jest, kiedy wokół ciebie giną twoi przyjaciele, a ty musisz mordować niewinnych "w imię ojczyzny". Dlatego tak wielu wracało z wojny z zespołem stresu pourazowego, niektórzy popełniali nawet samobójstwa, nie mogąc znieść wyrzutów sumienia.
A teraz w miejscu, w którym mieli wysadzić bombę, ukrywała się grupka przerażonych dzieci. Smith nie mógł pozostać obojętny na ich los. Kiedy mógł pomóc cywilom, robił to. Żałował tylko, że tak rzadko zdarzają się sytuacje, w których rzeczywiście można coś zdziałać.
Zgięty wpół przebiegł dystans dzielący go od starego baraku, w którym ukrywały się irakijskie dzieci. Uznał to za dobry znak, że nikt do niego nie strzelał - może uda się wyprowadzić ich stamtąd cało.
- Nie zrobię wam krzywdy - zapewnił, kiedy już dotarł do celu, unosząc ręce w geście poddania. - Chcę wam pomóc.
Dzieci patrzyły na niego przerażone. Najmłodsze nie mogło mieć więcej jak roczek i tuliło się do starszej siostry, która zakrywała je własnym ciałem, chcąc za wszelką cenę ochronić siostrzyczkę przed wrogiem, jakiego widziała w majorze. Sama miała około siedmiu lat, ale wojna zdawała się sprawić, że zbyt wcześnie musiała dojrzeć. Jakie to okrutne.
Jimmy wpatrywał się przez chwilę w dzieci, czując się bezsilny. To oczywiste, że się go boją. Zostały nauczone, żeby nie ufać obcym, w szczególności tym w amerykańskich mundurach. No i w dodatku zapewne nie znały angielskiego. Nie miał pojęcia, jak zmusić te dzieci, by z nim odeszły i zaprowadzić ich do przytułku dla cywili. Nigdy nie był dobry w kontaktach z dziećmi.
- One się boją - powiedział nagle jeden z chłopców. Wyglądał na najstarszego - na oko jakieś dziesięć lat. Ciemne włosy opadały mu na bystre, błyszczące oczy, a ubranie, które miał na sobie całe było w strzępach i Jimmy pomyślał, że chłopiec przeżył twardą szkołę życia.
- Ale ty się nie boisz, prawda? - Chłopiec pokręcił głową, wpatrując się w Jimmy'ego uważnie. Był dzielny, było to widać. I w dodatku mówił po angielsku, co znacznie ułatwiało sytuację. - Posłuchaj mnie, mam na imię Jimmy i chcę wam pomóc...
- Jesteś żołnierzem. - Nie było to pytanie tylko stwierdzenie, ale Jimmy i tak pokiwał głową, chcąc potwierdzić słowa chłopca. - Jesteś po ich stronie. Więc dlaczego nam pomagasz?
- Bo nie podoba mi się, kiedy cierpią dzieci takie jak wy - odpowiedział Smith, spoglądając na chłopca z ciekawością. Chyba jeszcze nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ten dzieciak. - Jak się nazywasz?
- Felix. Felix Zebari.
- Posłuchaj, Felix, musisz wziąć ze sobą rodzeństwo i zaopiekować się nimi. Zaprowadzę was do miejsca, gdzie się wami zajmą. Obiecuję, że nie zrobią wam krzywdy. Pomogą wam, ale musimy iść teraz, bo zaraz może się zrobić niebezpiecznie.
Felix stał przez dłuższą chwilę wpatrując się w Smitha swoimi wielkimi oczami, a po chwili pokiwał głową na znak, że się zgadza. Wziął na ręce małą siostrzyczkę, a siedmioletniej siostrze nakazał, by poszła ze Smithem. Ta jednak nie była zbyt chętna, by tak szybko zaufać obcemu. W ramach kompromisu zdecydowała się iść dwa kroki za nim.
Smith widział już w oddali swoich kompanów, którzy przynaglali go, by szedł szybciej. Niektórzy kręcili głowami na znak dezaprobaty dla zachowania dowódcy, inni patrzyli na niego z wyraźnym podziwem. W pewnym momencie coś huknęło i ogłuszający dźwięk wypełnił uszy Jimmy'ego. Padł na ziemię i to samo nakazał Felixowi, choć nie był pewny, czy chłopiec go słyszy.
Po kilku minutach było już po wszystkim. W powietrzu unosił się dym, a Smith nie widział prawie nic przez załzawione oczy, do których naleciał piach, kiedy runął jak długi na ziemię, osłaniając głowę rękami. Zaczął rozglądać się nerwowo, nawołując. Po chwili dobiegł do niego szeregowy Jenkins, sprawdzając czy nic mu się nie stało.
- Dzieci... co z dziećmi? - pytał nieprzytomnie, ale nie było żadnego odzewu.
- Musimy uciekać, majorze, wiedzą, że tu jesteśmy. Mogą mieć więcej bomb.
- Gdzie są te dzieci?
Kawałek dalej coś się poruszyło. To Felix odzyskał świadomość po ogłuszającym wybuchu.
- Nic ci nie jest? Wszystko dobrze? - Jimmy dobiegł do chłopca tak szybko jak tylko pozwalały mu na to siły. - Musimy uciekać, Felix.
- Zahra - powiedział chłopiec, spoglądając na ciało siostry spoczywające kilka metrów za nim.
Jimmy podbiegł do dziewczynki i wziął ją na ręce, podczas gdy szeregowy Jenkins, w którym chyba obudził się duch empatii, wziął na ręce roczne dziecko i pomógł Felixowi dotrzeć do kryjówki. Kiedy Smith nadszedł z ciałem dziewczynki dało się wyczytać z jego twarzy, że nic już się nie da zrobić. Zginęła na miejscu.
Felix nie płakał i choć mała dziewczynka w ramionach szeregowego zawodziła niemiłosiernie, nie mogła sobie zdawać sprawy, że jej starsza siostra właśnie zginęła. Zebari natomiast spojrzał na Smitha z powagą na twarzy. Nie było na niej widać ani cienia strachu. Oswoił się z myślą, że wokół niego giną ludzie i nic nie mógł na to poradzić.
Taka właśnie była wojna.
***
- Boże... - Antony zakrył twarz dłońmi, widząc rozpacz w oczach Lisy.
- To pomyłka - wyjąkała przez ściśnięte od łez gardło i rozpłakała się jeszcze głośniej. - To nie on!
Antony omal nie doznał zawału serca. Był pewien, że usłyszy potwierdzenie swoich najgorszych obaw, kiedy tylko ujrzał słaniającą się na nogach przyjaciółkę, opuszczającą kostnicę. Teraz mógł odetchnąć z ulgą.
- To pewnie jakiś złodziej, znaleźli przy nim portfel i komórkę Jimmy'ego. Zginął w jakimś napadzie i nie udało im się ustalić jego tożsamości, a że miał przy sobie dokumenty Smitha... - Lisie wydawało się to bardzo ważne, żeby to wyjaśnić. - Wzięli go za niego.
- Ale w takim razie, gdzie jest Jimmy?
- Nie mam pojęcia...
Dał się słyszeć huk trzaskanych drzwi. Gabriel nie wytrzymał i wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza. Antony i Lisa wymienili zatroskane spojrzenia. Kobieta otarła mokrą od łez twarz, podstawioną jej przez przyjaciela chusteczką i nieco się uspokoiła.
- Porozmawiam z nim - zaoferowała, widząc, że myślą o tym samym. - Na pewno bardzo to przeżywa.
- A ja zadzwonię do Maggie, pewnie się niepokoi. Dam jej znać, że to fałszywy alarm.
Po tych słowach, mężczyzna wyciągnął swój telefon komórkowy, a Lisa udała się na zewnątrz, by odnaleźć Gabriela. Tak jak się spodziewała, stał oparty o maskę jeepa Antony'ego mrużąc oczy w słońcu. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego udręczoną twarz, by wiedzieć, że nie jest w dobrej formie.
- Jak się trzymasz? - zapytała, sadowiąc się z gracją na masce jeepa. Nagle poczuła się o wiele lepiej - ulga była nie do opisania.
- Nadal nie wiemy, gdzie on jest - odpowiedział blondyn, nie patrząc na Lisę. Te słowa musiały jej wystarczyć.
- To Jimmy Smith - gdziekolwiek jest, na pewno sobie radzi - stwierdziła, nagle odzyskując pewność siebie, choć wcześniej widziała wszystko w czarnych barwach. Chciała być silna dla Gabriela i pokazać mu, że nie jest sam i zawsze może na nią liczyć. Był w końcu przyrodnim bratem jej syna.
Gabe uśmiechnął się blado na te słowa, ale nic nie powiedział. Po chwili ciszy jednak nie mógł już dłużej tego w sobie dusić i wybuchnął:
- Nawet nie zadzwonił! Nie dał żadnego znaku życia! Wyjechał jak gdyby nigdy nic, zostawiając jakiś durny list i słuch po nim zaginął! Mam już tego dosyć! Mam dosyć tego, że wszyscy się ode mnie odwracają!
Lisa zaskoczona tym wybuchem przez dłuższą chwilę wpatrywała się w chłopaka pełnym współczucia wzrokiem.
- Przez blisko dwanaście godzin byłem przekonany, że osoba, która jest mi najbliższa, którą traktowałem niemal jak ojca, nie żyje - ciągnął Gabe, otwierając się wreszcie przy Lisie. - I to uczucie było do bani. Chciałbym, żeby ten kretyn chociaż zadzwonił i dał znać, że nic mu nie jest!
Lisa uśmiechnęła się lekko, słysząc te słowa. Nie zdawała sobie sprawy, że Gabrielowi aż tak zależy na Jimmym. Wiedziała, że Smith zmienił się, od kiedy zamieszkał z młodym Blake'iem i wiedziała, że ta znajomość miała zbawienny wpływ na nich obu, jednak nie spodziewała się, że aż tak zmienili się obaj.
- Jestem pewna, że niedługo się odezwie - zapewniła go, klepiąc pocieszająco po ramieniu. - A ty masz ojca i matkę, którym na tobie zależy, Gabe...
Blondyn parsknął śmiechem, spoglądając na kobietę z niedowierzaniem.
- Taak - przyznał z ironią. - Ojciec, który wolałby, żebym nigdy się nie urodził i który traktuje mnie jak zło konieczne i matka, której nigdy nie było przy mnie, kiedy jej potrzebowałem, a która teraz, kiedy już jej nie potrzebuję, chcę odnowić ze mną kontakty... Fantastyczna rodzinka, nie ma co!
- Gabe, nigdy nie przestaniesz potrzebować swojej mamy. Tak ci się tylko wydaje. Jesteś już dorosły, ale na zawsze pozostaniesz dla niej dzieckiem, to normalne. A twoja mama bardzo się stara...
Lisa nie mogła uwierzyć w to, co właśnie robiła. Czy ona broniła Dianę Blake?
- Tak, rzeczywiście się stara. Sypiając z moimi kumplami.
- Przyznaję, że twoja mama bywa... specyficzna - Gabriel ponownie parsknął śmiechem, ale niezrażona tym Lisa, kontynuowała: - ale to nadal twoja matka. I kocha cię. I ty na pewno kochasz ją. Po prostu nie umiecie tego sobie okazać.
- Życie byłoby dużo prostsze, gdyby to pani była moją matką - przyznał, a ona mimo woli poczuła, że robi jej się cieplej na sercu. - Jest pani wspaniałą matką dla Erica i Emmy.
- Uwierz mi, do matki roku mi daleko - stwierdziła, próbując się uśmiechnąć. - Nie jestem ideałem.
- Nikt nie jest. - Gabriel spojrzał na nią śmiertelnie poważnie. - Ale Eric ma szczęście, że panią ma.
Lisa Allenmeyer pogładziła Gabriela po policzku, zastanawiając się: jak to możliwe, że ten chłopiec był tak różny od swoich rodziców?
***
Maggie odetchnęła z ulgą. Wszyscy siedzieli w pustej klasie matematyki, omawiając wydarzenia ostatniej nocy. Właśnie przekazała przyjaciołom dobre wieści odnośnie Jimmy'ego.
- Ale... zaraz - powiedział Tyler, myśląc nad czymś uparcie. - To znaczy, że nadal nie wiadomo, gdzie jest Smith.
- Ważne, że żyje - skwitował Eric.
- Tego nie wiemy - zauważył sceptycznie Logan.
- Zamknij się, Collins - warknęła panna Carmichael, odrzucając do tyłu włosy ze złością. - Smith żyje i ma się dobrze. Teraz trzeba go tylko znaleźć i zmusić do powrotu.
- Co jak co, ale rzeczywiście - brakuje go tutaj - przyznał Zack, z nostalgią w głosie. - Pamiętacie jak zmusił Erica i Gabe'a do tej walki w Stars Creek? Przyjmował zakłady, a potem uciekł z pieniędzmi jak tylko usłyszał syreny policyjne.
- Tej historii nie słyszałem. - Logan wydawał się być zaintrygowany.
- I nie usłyszysz.
- Maggie, daj spokój. Masz okres, czy jak? Wyluzuj trochę. - Tyler rozłożył się wygodnie na krześle, zakładając ręce za głowę. - Wszystko, co musisz wiedzieć, Loggie, to to, że ja jak zwykle uratowałem całą sytuację wyciągając ich z więzienia przy użyciu mojego nieodpartego uroku osobistego.
- I wypieków swojej matki. - Maggie posłała mu karcące spojrzenie i pchnęła jedną z nóg krzesła, na którym właśnie bujał się kolega, co spowodowało, że omal nie wywinąłby koziołka do tyłu, gdyby w porę nie złapał równowagi.
- Myślicie, że on rzeczywiście wróci? - zapytała Alex, która od dłuższego czasu siedziała cicho. - Bo nie wiem, czy będą go chcieli przyjąć z powrotem.
- Spokojna głowa, Alexandro - powiedział TJ, szczerząc do niej zęby w szerokim uśmiechu i siadając prosto, bo zapobiec ponownej utracie równowagi. - Dyrektorka wie, że uczniom go brakuje. W końcu zorganizowaliśmy dla niego festyn.
- W sumie racja - przyznała Mia, kiwając głową i zastanawiając się nad czymś uparcie. - Tylko czy on w ogóle będzie chciał wrócić?
- Nie znacie Smitha tak, jak ja. - Felix odwrócił się od okna i spojrzał na wszystkich z dziwnym błyskiem w oku. - To jest gość, który dużo w życiu przeżył. To bohater. Łatwo się nie poddaje.
- Jimmy Smith bohaterem? - Eric zamyślił się nad tym głęboko. - Wiem, że był w armii, ale jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.
- Jimmy jest bohaterem, uwierzcie mi.
- A skąd to wiesz? - zapytała Mia, która nigdy na ten temat z Felixem nie rozmawiała.
- Bo uratował życie mnie i mojej siostrze w Iraku.
Zaległa chwila ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać. Wiedzieli, że Felix i Jimmy znali się z dawnego życia, ale nigdy nie słyszeli tej pasjonującej historii.
- Co się stało? - zapytał w końcu Tyler, spoglądając na przysposobionego brata z mieszaniną ciekawości i współczucia.
- Poznałem majora Smitha, kiedy próbował pomóc mnie i moim siostrom wiele lat temu, w Iraku. Trwała wojna, a cywile nie byli traktowali wcale lepiej od żołnierzy. Ukrywaliśmy się w jednym z baraków, który Smith miał wysadzić. Był to składzik z żywnością. Jimmy przyszedł po nas i chciał nas zabrać do przytułku. Chwilę po tym jak opuściliśmy barak eksplodowała bomba. Irakijczycy byli gotowi zaryzykować życie swoich cywili i zgromadzone zapasy, byleby tylko dopaść Amerykanów. Moja siostra, Zahra, zginęła na miejscu...
Wszyscy wstrzymali oddechy. Nie zdawali sobie sprawy z tego, co przeżył Felix jako dziecko.
- Smith dotrzymał obietnicy i zabrał mnie i moją drugą siostrę, Amarę, do schroniska dla cywili. Kiedy dowiedzieli się, że straciliśmy rodziców, od razu zabrali Amarę i już nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Jimmy starał się interweniować, ale nie miał takiej władzy. Sam i tak zrobił już za wiele - postarał się, bym trafił do Europy do przyzwoitej rodziny zastępczej. Na adopcję byłem za duży, więc tułałem się potem od jednego domu zastępczego do kolejnego, od jednego miasta do drugiego, aż w końcu wylądowałem tutaj i po latach spotkałem Jimmy'ego właśnie w tej szkole. Jaki ten świat jest mały! Smith uratował mi życie w dosłownym i przenośnym znaczeniu - tak naprawdę podarował mi nowe życie i za to będę mu na zawsze wdzięczny. Mówię wam - on jest bohaterem i zależy mu na nas tak samo jak nam na nim. Wróci. Na pewno.
Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy - nikt nie wiedział co powiedzieć. W końcu Tyler wstał z miejsca i ze śmiertelnie poważną miną podszedł do Felixa i zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
- Bracie z innego ojca i matki - powiedział dramatycznym szeptem, a reszta zebranych nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać ze wzruszenia.
Sam Felix poklepał Tylera nieśmiało po plecach i odsunął go od siebie delikatnie, uśmiechając się z zakłopotaniem.
- Wiecie co? Chodźmy do nas do domu - zarządził Tyler, obejmując Felixa ramieniem i ocierając teatralnym gestem samotną łzę, która spłynęła mu po policzku. - Urządzimy małe przyjęcie na cześć Smitha w gronie najbliższych. Gdziekolwiek teraz jest, mam nadzieję, że wie, że o nim pamiętamy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:14:42 15-06-15 Temat postu: |
|
|
Aaaa.. cieszę się ogromnie, że to była pomyłka. Właściwie miałam taką nadzieję, że od samego początku, bo jak mogłabyś zabrać nam Smitha? Jak to powiedział Felix, to bohater! Mam nadzieję, że niedługo się odezwie i wróci. Aż sama za nim tęsknię. Fajnie, że przywołałaś tą opowieść o tym jak uratował Felixa, chociaż na początku, gdy zaczęłam czytać, jakoś mi umknęło, że oni się wcześniej znali. Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:45:39 16-06-15 Temat postu: |
|
|
Smitha to bym nie mogła zabrać, bo po prostu za bardzo lubię, a gdyby zginął to odbiłoby się to na wielu postaciach
Muszę przyznać, że ja gdzieś tam po drodze zatraciłam ten wątek i tak jakoś pisząc postanowiłam do tego w końcu wrócić, bo w sumie Felixa też nie jest za dużo w opowiadaniu, a zasłużył na swoje małe pięć minut
Dzięki za komentarz! :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:10:03 16-06-15 Temat postu: |
|
|
I to na wielu bohaterach. Zrobiłoby się tu strasznie, ale to strasznie smutno wtedy. A Gabriel...o jeju. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:25:52 16-06-15 Temat postu: |
|
|
Też już za nim tęsknię, więc na pewno niedługo wróci Powoli zbliża się koniec roku szkolnego, a właściwie zostało około kilku dni, więc po wakacjach na pewno Jimmy z powrotem zawita do SW, to mogę obiecać
EDIT:
pozwoliłam sobie dodać ankietę, nigdy tego nie robiłam a przyda mi się taki research Nie wiem tylko czy to ma sens, bo czytają to opowiadanie tylko 2 osoby, ale może są jacyś czytelnicy, o których nie wiem, a nie mają czasu komentować. W każdym razie - poświęćcie chwilkę i zagłosujcie, bo to pomoże mi bardzo w dalszych wątkach
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:34:18 16-06-15, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:10:23 20-06-15 Temat postu: |
|
|
w ankiecie oczywiscie zagłosowałam na Gabryjela oczywisćie sama dobrze wiesz że to moja ulubiona postać <3
Looooo jaki długi odcinek
Jak ja się cieszę że Jimmi jednak żyje .! Znaczy w sumie to nie wiadomo czy żyje ale na pewno to ciało które idetyfikowała Lisa nie jest jego . No ale gdzie on jest i co sie z nim dzieje ? Wszyscy strasznie się przejeli tym , a w szczególności Lisa i Gabryjel , no ale nie ma co się dziwić , dla obojga była to bardzo ważna osoba. Wgl ta historia z Feliksem to naprawde ... wojna tam była straszna.. ile ten Felix wycierpiał .. strasznie mi się go żal zrobiło. Jimmie to naprawdę dobry człowiek .. pomógł Feliksowi i jego rodzeństwo.. zresztą tak samo jak w pewnym znaczeniu zaopiekował się Gabem . Czekam na kolejne rozdziały |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:33:53 29-06-15 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarz! :*
Serio taki długi? Jakoś tak wyszedł, zwykle krótsze pisze, ale jakoś miałam wenę. Jeśli chcesz mogę pisać krótsze
A co do ankiety to widzę, że oprócz Twojego są jeszcze inne głosy i bardzo mnie ciekawi, kto zagłosował i na kogo, więc bardzo bym prosiła anonimy o krótki komentarz, najlepiej z króciutkim uzasadnieniem, dlaczego właśnie ta postać jest jego ulubioną. Będę bardzo wdzięczna!
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:49:36 25-07-15 Temat postu: |
|
|
Dawno nie było rozdziału, więc korzystając z tego, że akurat miałam wenę, wrzucam długi rozdział
ODCINEK 15 (65): "DETEKTYWI"
- Na bank zawaliłem testy - przyznał Tyler bez ogródek, opierając się z westchnieniem o jedną ze szkolnych szafek. - Ta matma to porażka. Gdyby Clark tak się na mnie nie gapił, pewnie oddałbym pustą kartkę.
- Nie było tak źle - zauważyła Alex, chowając do swojej szafki książki i spoglądając na przyjaciela ze śmiechem. - Widziałam, że nieźle główkowałeś. Na pewno zdasz.
Tyler machnął ręką, nie chcąc wchodzić w nią w dyskusję. Testy SAT były koszmarem. Ostatnio znacznie opuścił się w nauce. Najpierw przez Felixa i problemy w domu, potem przez pracę w miejscowej telewizji. Trochę tego żałował, ale niestety nie mógł cofnąć czasu. Westchnął ciężko i spojrzał na Maggie, która wyglądała jak żywy trup.
- Nie mów, że zarwałaś nockę przez naukę, bo i tak ci nie uwierzę - zwrócił się do niej z lekkim współczuciem. Wiedział, że przyjaciółka ma problemy z bezsennością, ale nie wiedział, że są one aż tak poważne.
- Matma spędzała mi sen z powiek - przyznała Maggie, przecierając oczy ze świadomością, że rzeczywiście musi wyglądać tragicznie. - Teraz wreszcie będę mogła się wyspać, kiedy te głupie egzaminy są za nami.
- Matma spędzała ci ten sen czy Logan Parker-Collins? - zapytał zaczepnie Eric, zamykając swoją szafkę, ale po chwili tego pożałował, bo oberwał boleśnie w ramię od koleżanki.
- Bo jeszcze pożałuję, że ci wybaczyłam ten wybryk z Jill!
- A myślałem, że to ja wybaczyłem tobie? - zaśmiał się chłopak, rozmasowując bolące miejsce. - Widać Logan nie był zbyt dobrym korepetytorem, bo nie potrafił ujarzmić tego twojego temperamenciku...
- Jeszcze jedno słowo, Allenmeyer! - warknęła dziewczyna zła na cały świat. - Wyobraź sobie przez co musiałam przejść, kiedy mnie uczył. Te ciągłe docinki, że jestem beznadziejną uczennicą i że jeśli tak dalej pójdzie to ani ja nie zdam egzaminu, ani on nie zaliczy przedmiotu. Co za buc z tego Collinsa...
- Czyżbym słyszał swoje nazwisko? - Do zebranych podszedł Logan ze swoim zwykłym cwaniackim uśmieszkiem, błąkającym się na twarzy. - Już za mną tęsknisz, Maggie? Nie wiedziałem, że aż tak podobały ci się nasze prywatne lekcje. A nie... - dodał po chwili, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Przecież doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
Maggie udała, że ma odruch wymiotny, po czym wyminęła swojego korepetytora i ruszyła w przeciwną stronę korytarza. Alex podreptała za nią. Nadal nie mogła przeboleć, że kiedy się upiła na imprezie Tylera, pocałowała Logana, kiedy ten odwiózł ją do domu. Później brutalnie skłamała na ten temat przyjaciółce i było jej z tego powodu wstyd. Od tamtego czasu starała się unikać Collinsa i skutecznie jej to wychodziło, bo Logan też nie szukał z nią kontaktu, co znacznie jej odpowiadało.
- Myślisz, że zdałaś? - zapytała przyjaciółkę, kiedy doszli do pustej jeszcze klasy, która niegdyś należała do Jimmy'ego Smitha. - Te korepetycje w ogóle się na coś przydały? No wiesz, z twoimi umiejętnościami matematycznymi...
- Dzięki za wiarę we mnie, kochana przyjaciółko - rzuciła z ironią Megan, siadając w jednej z ławek i opierając głowę o blat stolika. - Wierz lub nie, głupie uwagi Collinsa tylko mnie zmotywowały do pracy. Mam nadzieję, że zdałam tylko po to, żeby zmyć mu ten głupkowaty uśmieszek z gęby, którą - przypomnę ci, w razie gdybyś już zapomniała - TY całowałaś.
- Dobra, już dobra - Alex uniosła ręce w geście poddania na znak, że nie chce się kłócić. To nie było w jej stylu.
Do klasy weszła Jenny Evans, a kiedy jej wzrok padł na dziewczyny od razu się rozpromieniła.
- Cześć Maggie, hej Alex! - Powitała je, zdając się nie zauważać wymownej miny tej drugiej.
Alexandra Mercer nie pałała sympatią do Jenny, od kiedy zainteresował się nią Eric. Nadal miała słabość do Allenmeyera, choć nie miała pojęcia, że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Jak tam egzaminy? - zapytała uprzejmie kuzynka Gabe'a, a Maggie pomimo tego, że czuła się beznadziejnie, uśmiechnęła się do nowej koleżanki.
- Chyba w porządku. A tobie jak poszło?
Jenny wzruszyła ramionami, zajmując miejsce obok Maggie. Alex rzuciła jej oburzone spojrzenie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Jeśli będą oceniać brudnopis, w którym narysowałam karykaturę biolożki, to chyba dobrze. - Zaśmiała się z lekką chrypką w głosie, a Alex przedrzeźniła ją, czym zwróciła na siebie uwagę dziewczyny. - Powiedziałam coś nie tak? - zapytała Jenny, nie wiedząc, co zrobiła źle, by urazić dziewczynę.
Alex wymamrotała coś, że musi sprawdzić wzory równań i usiadła w ławce za nimi, co chwila rzucając im mordercze spojrzenie. Nie lubiła dzielić się przyjaciółką, a od kiedy Maggie i Jenny połączyła nić porozumienia, coraz częściej spędzały ze sobą czas.
- Wiecie po co kazali nam tutaj przyjść po egzaminach? - zapytał Zack, wchodząc do sali i rzucając się na jedno z krzeseł z takim impetem, że aż zatrzęsło się pod jego ciężarem.
- Spokojnie, mięśniaku, bo zaraz coś rozwalisz - zwrócił mu uwagę Eric, siadając niedaleko Maggie i Jenny, gdzie mógł spokojnie zerkać na tę drugą, nieprzyłapany na gorącym uczynku.
- Mięśniaku? - TJ prychnął złośliwie. - Chyba grubasie! Co ty jesz, Zack? Przytyłeś jakieś dziesięć kilo od samego lunchu...
- Bardzo śmieszne, chudzielcu. - Zack poczuł się urażony uwagą przyjaciela, który zaśmiewał się w najlepsze ze swojego dowcipu. - To są mięśnie. Jeśli już chcesz wiedzieć, to trenuję. W przyszłym roku zamierzam zgłosić się do drużyny koszykówki...
- I pewnie marzy ci się zajęcie miejsca Gabriela, co Donovan? - Jasper Fuller rzucił ze złością z ostatniej ławki, mierząc Zacka wściekłym spojrzeniem. - A więc przyjmij do wiadomości, że Gabe się nigdzie nie wybiera i wróci w przyszłym sezonie jeszcze lepszy niż poprzednio.
- Być może - powiedział Zack, lekko zdenerwowany uwagą Jaspera. - Ale teraz jakoś go tu nie widzę, a ty?
- Spokojnie chłopaki, dyrektorka idzie - poinformował kłócących się Logan, czując że Jasper jest gotów stoczyć bitwę w obronie najlepszego przyjaciela.
Rzeczywiście od kilku dni Gabriel nie pojawiał się w szkole. Nie odbierał też telefonów i nikt nie wiedział, co jest tego powodem. Można było się tylko domyślać, że bardzo przeżył wyprawę do New Jersey, gdzie Lisa miała zidentyfikować rzekome ciało Jimmy'ego Smitha. W dodatku był zmuszony wrócić do rodzinnego domu i zacząć rehabilitację, a fizjoterapia po tak długim czasie na pewno nie była niczym przyjemnym. Nikt nie mógł jednak pojąć, jak mógł opuścić egzaminy.
Do sali weszła dyrektorka - wysoka, szczupła Azjatka o groźnym wyglądzie. Jej ciemne oczy omiotły salę w poszukiwaniu jakichś zakłóceń porządku, ale widocznie niczego nie znalazły, bo odchrząknęła i zaczęła mówić:
- Rok szkolny dobiegł końca. Z przyjemnością oznajmiam, że cała trzecia klasa zdołała ukończyć go z zadowalającym rezultatem i przejść do kolejnej klasy. Przyszły rok będzie waszym ostatnim w Stars Way High, więc radzę wam bardziej przyłożyć się do nauki. Czekają was też spotkania ze szkolnym pedagogiem i doradcą zawodowym, który pomoże wam wybrać odpowiednią uczelnię i kierunek studiów zgodnie z waszymi możliwościami i zainteresowaniami. Wyniki testów SAT otrzymacie w połowie wakacji. Liczę na to, że wszystkim wam udało się je zdać. Jeśli jednak komuś powinęła się noga, będziecie mieli kolejną okazję w przyszłym roku. Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę was poinformować i dotyczy ona ciała pedagogicznego...
- No nie! - wyrwało się Tylerowi, który spodziewał się najgorszego. - Niech nam pani tylko nie mówi, że znów wylała któregoś z dobrych nauczycieli. Stawiam na Clarka. I tak się za długo utrzymał w tej budzie...
- Panie Johnson, proszę liczyć się ze słowami! - Dyrektorka wyglądała na oburzoną zachowaniem Tylera. Poprawiła marynarkę i ciągnęła dalej: - Nikt nie został zwolniony. Wręcz przeciwnie. Mam przyjemność oznajmić wam, iż...
- NIESPODZIANKA, LUDZISKA!
Jimmy Smith wparował do klasy niczym kierowca rajdowy. Rozstawił szeroko ramiona i długo nie musiał się prosić - wszyscy uczniowie rzucili się na niego, by go powitać i wyrazić swoją tęsknotę i radość. Tyler pokusił się nawet o uściskanie pani dyrektor, której mina świadczyła o tym, że było to niestosowne, ale i tak wyglądała na mile połechtaną.
- Panie Smith, wrócił pan! - krzyknął jakiś chłopak ściśnięty pomiędzy Ericiem i Zackiem.
- A żebyś wiedział, Jenkins! - Jimmy zwichrzył chłopakowi włosy, uśmiechając się od ucha do ucha, zgnieciony przez swoich uczniów.
- Jordan! - poprawił go chłopak, ale Jimmy machnął tylko ręką, mówiąc: - Jeden pies!
- Kiedy pan wrócił?
- Zostanie już pan na zawsze?
- Gdzie pan był?! Martwiliśmy się o pana!
- Myśleliśmy, że pan nie żyje!
- Nowa fryzura?
- Uspokójcie się, nicponie, bo wam nic nie powiem! - warknął na nich w swoim stylu, a oni zaraz odskoczyli od niego jak oparzeni i ustawili się w równym szeregu. - Tak lepiej!
- No cóż... Widzę, panie Smith, że poradzi pan sobie z nimi bardzo dobrze - odezwała się dyrektorka, nadal lekko wstrząśnięta sceną, w jakiej właśnie uczestniczyła. - Trochę dyscypliny nie zaszkodzi tym młodym ludziom. A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają.
Po tych słowach wyszła z sali i ponownie zapanował rozgardiasz. Radości nie było końca.
- Teraz to "przyda się trochę dyscypliny" - przedrzeźnił dyrektorkę Tyler, wykrzywiając twarz z oburzenia. - A wcześniej to nie miała oporów, by wywalić pana na zbity pysk.
- Pani dyrektor poszła po rozum do głowy i odwołała moje wypowiedzenie już dawno. To ja nie chciałem wrócić, wiedząc że są osoby, które zawsze z chęcią będą próbowały się mnie pozbyć - przyznał szczerze Smith, spacerując przed szeregiem uczniów z rękoma splecionymi za plecami, jak rasowy dowódca oddziału. - Wróciłem, bo doszły mnie słuchy, że Clark sobie z wami nie radzi. Zresztą, w ogóle cała szkoła stawała na głowie, kiedy mnie nie było, więc stwierdziłem, że czas to naprawić.
- Dobrze pana widzieć, sir - odezwał się Felix, uśmiechając się szeroko na widok faceta, któremu wiele zawdzięczał.
- Ciebie też, Zeb. - Jimmy uśmiechnął się dobrodusznie, ale zaraz ponownie przyjął swoją zwykłą maskę szaleńca. - Hej, ty! Fuller! - ryknął, wskazując palcem na Jaspera, który rozejrzał się nieprzytomnie, nie bardzo wiedząc, czy nauczyciel zwraca się do niego czy do kogoś innego. - Zapomniałeś, jak się nazywasz, czy jak? Gdzie jest Blake?
Zapadła cisza. Jasper zwiesił głowę, bojąc się odezwać. Jimmy spoglądał po uczniach oczekując od nich odpowiedzi.
- Prawdę mówiąc, to Gabe'a od kilku dni nie było w szkole - wyjaśnił Eric, widząc, że inni się nie kwapią, by przemówić.
- Nic nie szkodzi, Allenmeyer. Pogadam sobie z nim jak wrócę do domu.
- Yhm... - Logan odchrząknął nieznacznie, czym zwrócił na siebie uwagę majora Smitha. Kiedy ten na niego spojrzał wyczekująco, dodał: - Gabe nie mieszka już w pańskim mieszkaniu. Rodzice zabrali go z powrotem do siebie. Zagrozili opieką społeczną.
- A to ci dopiero cholerni Blake'owie - warknął Jimmy, po czym zreflektował się i zwrócił się do Erica. - Bez obrazy.
Eric pokręcił głową na znak, że ta uwaga wcale go nie uraziła. Jimmy przymknął na chwilę powieki, jakby się nad czymś zastanawiał.
- No nic. Sam sobie poradzę - powiedział, po czym uśmiechnął się serdecznie po raz pierwszy od dawna i chyba po raz pierwszy, odkąd go poznali: - Dobrze was widzieć, dzieciaki.
***
Antony niezmiernie cieszył się z dobrych wieści przekazanych mu przez bratanicę. Dobrze było wiedzieć, że Jimmy Smith wrócił do miasteczka, cały i zdrowy. Carmichael zawsze wiedział, że Smith to człowiek ekscentryczny, ale i tak napędził on wszystkim niezłego strachu, znikając tak bez wieści.
Właściciel największej farmy w hrabstwie uśmiechnął się na myśl o tym, jak zareaguje Lisa Allenmyer, kiedy zastanie Jimmy'ego na swoim progu. Jednego był pewien - Jimmy nie wyjdzie obronną ręką z tego spotkania, bo kobieta miała do niego ogromny żal o to, że nie odzywał od wielu tygodni.
Dzwonek do drzwi zmusił Tony'ego do powrotu do rzeczywistości. Ruszył, żeby otworzyć, ale kiedy zobaczył, kto stoi na progu jego domu, uśmiech od razu spełzł mu z twarzy.
- Blake - wymamrotał, spoglądając prosto w poznaczoną zmarszczkami twarz Damiana, dawnego przyjaciela jego brata, który najprawdopodobniej maczał palce w jego śmierci.
- Witaj, Antony - powiedział jak gdyby nigdy nic Damian. Starał się być uprzejmy, ale jego sztywne maniery nie pozwalały mu jednak na uśmiech czy jakikolwiek inny przyjazny gest.
- Czego chcesz, Blake? - warknął Antony, kiedy już oswoił się z faktem z kim ma do czynienia. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
- Myślę, że już czas, byśmy zakopali topór wojenny. Zbyt długo żyliśmy skłóceni. Steven na pewno by tego nie chciał...
- Nie waż się wspominać przy mnie mojego brata, bo nie ręczę za siebie!
Zwykle opanowany Carmichael wyglądał teraz na wzburzonego. Gdyby nie to, że widział oczami wyobraźni podsłuchującą tę rozmowę Maggie, która obecnie znajdowała się w kuchni, ale mógłby przysiąc, że uważnie słucha, jaki jest cel wizyty Blake'a, pewnie rzuciłby się na Damiana i kazał mu spieprzać, gdzie pieprz rośnie. Nie chciał jednak dawać chrześniaczce złego przykładu. Już i tak miała dość wybuchowy charakter. Zamiast tego odliczył w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić. Było to jednak trudne, kiedy stał twarzą w twarz ze znienawidzonym człowiekiem, który, był tego pewny, odpowiadał w ten czy inny sposób za zaginięcie lub śmierć Stevena.
- Organizujemy dziś z Dianą kolację - kontynuował Damian, jak gdyby nigdy nic. Przysłuchująca się tej rozmowie Maggie mogła się tylko domyślić, że stary Blake rzadko rozmawia z ludźmi, a już szczególnie rzadko opuszcza swoje uporządkowane biuro w Blake Corporation i pojawia się na farmach. - Pewnie słyszałeś, że James Smith wrócił do miasteczka? Jak wiesz, jest on ważny dla Gabriela, więc i dla mnie. Nasze relacje nie były najlepsze i chcę to naprawić. Oczywiście zaprosiłem też Lisę i Erica. Wpadnij koło szóstej z rodziną. Mam nadzieję, że uda nam się spędzić jeden wieczór, chowając do kieszeni dumę i dawne urazy.
Po tych słowach odszedł i wsiadł do błyszczącego, czarnego mercedesa, którym odjechał wraz ze swoim szoferem. Kiedy Antony po krótkiej chwili pojawił się w kuchni, Maggie nie mogła udawać, że nie słyszała całej rozmowy wuja z Blake'iem.
- Chyba nie zamierzasz tam iść?
- Owszem, zamierzam - odparł Tony, zastanawiając się nad czymś głęboko. - Nie dam mu tej satysfakcji.
- Jakiej satysfakcji? - Maggie nie wierzyła w to, co słyszy. - Wujku, mówimy o Blake'u - ta szumowina nie przepuści okazji, żeby zatruć nam życie!
- Nie będę z tobą dyskutował, Megs. - Antony spojrzał na bratanicę zbolałym spojrzeniem. Wiele go kosztowało podjęcie tej decyzji. - Pójdziemy tam dziś wieczorem.
- Wszyscy?! - Maggie wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
- Tak. Powiadomię Jill. Coś czuję, że będzie wesoło.
- Chciałeś chyba powiedzieć: "upiornie" - zauważyła z przekąsem dziewczyna, ale jej wuj tylko uśmiechnął się enigmatycznie.
***
Nie mogła usiedzieć w miejscu. Kiedy tylko wuj powiadomił ją o tym, że wezmą udział w kolacji u Blake'ów, aż ją nosiło, żeby porozmawiać z Ericiem. Teraz jak nigdy pragnęła dowiedzieć się prawdy, a wiedziała, że i chłopak nie spocznie dopóki nie odkryje, co takiego stało się w noc Balu Bożonarodzeniowego.
- Jezus Maria! - krzyknął Allenmeyer, kiedy zakradła się do niego od tyłu.
Siedział właśnie przy komputerze z wielkimi słuchawkami na uszach, słuchając jakiegoś rockowego kawałka, kiedy dziewczyna go przestraszyła, łapiąc za szyję swoimi lodowato zimnymi dłońmi.
- Wybacz - powiedziała niewinnym tonem, rzucając się na łóżko chłopaka jakby była u siebie. - Słabe krążenie.
- Idź do lekarza - poradził chłopak, rozmasowując szyję i zdejmując słuchawki. - Co jest?
- Idziemy na kolację do Blake'a.
- Ach - Eric skrzywił się na wspomnienie ojca. - Już wam mówił?
- Przyszedł osobiście i zaprosił Antony'ego z całą rodziną. Dasz wiarę?
- Taa, to jego nowa polityka pojednania się ze światem.
- A co? Umiera?
- Nie - odparł Eric, drapiąc się po głowie, jakby Maggie nagle poruszyła bardzo ważną kwestię. - A przynajmniej nie wydaje mi się. Ostatnio mało czasu ze sobą spędzamy. Od kiedy postanowił naprawić błędy z Gabe'em. Swoją drogą, jak on się ma?
- A skąd ja mam wiedzieć? - zapytała zdziwiona dziewczyna, wskazując na siebie, jakby nie była pewna, że przyjaciel zwraca się do niej czy do kogoś innego. Widząc uniesione wysoko brwi Erica, prychnęła i dodała: - Dalibyście już spokój z tym shippowaniem.
- Z czym? - zdziwił się Allenmeyer, śmiejąc się, usłyszawszy dziwną nazwę.
- Shippowaniem! - odpowiedziała zła panna Camrmichael, siadając na łóżku i wywracając oczami. - No wiesz... Łączeniem ludzi w pary. Postaci fikcyjnych, na przykład z tych łzawych oper mydlanych albo realnych, na przykład Brad i Angelina to Brangelina, i tak dalej...
- Aha, czyli ty i Gabe to Gaggie? Albo Mabriel?
- Zapytaj Alex. To ona jest hardcorowym shipperem. - Maggie machnęła ręką. Nie miała nawet siły się wykłócać. - W każdym razie, przyszłam zapytać: jak się zapatrujesz na tę całą kolację?
- A bo ja wiem... Jedno jest pewne - będzie niezręcznie, biorąc pod uwagę, że będzie moja mama, siostra, Jimmy, ojciec, o którego istnieniu do całkiem niedawna nie miałem pojęcia, jego walnięta żona, która mnie nienawidzi, przyrodni brat, który mnie nienawidzi, kuzynka przyrodniego brata, która też mnie nienawidzi i Carmichaelowie, którzy dla odmiany mnie lubią, ale za to nienawidzą gospodarzy. Będzie zabawa - zakończył ironicznie Eric, uchylając się przed poduszką, którą posłała w jego stronę Maggie.
- Ale to stwarza idealne warunki, nie sądzisz? - zapytała konspiracyjnym tonem, nachylając się bliżej przyjaciela, jakby bała się, że zostanie podsłuchana.
- Do czego?
- Do śledztwa! - odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - Wreszcie się dowiemy, czy Damian Blake chciał cię zabić w noc balu, uszkadzając hamulce Impali.
- A jak się tego dowiemy? Włamiemy się do jego gabinetu i kiedy odkryjemy tajny szyfr do sejfu, znajdziemy karteczkę z napisem: "Tak, to ja majstrowałem przy hamulcach samochodu mojego nieślubnego syna, mając nadzieję, że zabije się jadąc nim, ale przez przypadek omal nie zabiłem obu synów"?
Maggie przez chwilę milczała, widząc, że Eric nie jest zachwycony tym pomysłem.
- Kiedy tak mówisz, to brzmi bardzo źle, ale mogę cię zapewnić, że coś na pewno znajdziemy.
- Dlaczego tak ci na tym zależy, co? To znaczy... - poprawił się Eric, nie bardzo wiedząc jak ująć to w słowa. - Wiem, że chcesz mi pomóc, ale... Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. Od dawna zachowujesz się, jakbyś za wszelką cenę chciała pogrążyć Damiana.
- Bo tak jest - wyznała, a widząc, że przyjaciel nadal patrzy na nią ze zdumieniem, dodała: - Damian Blake mógł maczać palce z zaginięciu moich rodziców.
Nim się obejrzała, już wszystko mu opowiadała. O przeszłości, jaka łączyła Stevena Carmichaela z Damianem, o groźbie, jaką wystosował Blake, jeśli ojciec Megan wydałby jego mroczne sekrety; o podejrzeniach Antony'ego i o kapitulacji miejscowej policji oraz o misji, na jakiej była ze swoim dziadkiem w trakcie ferii wiosennych. Kiedy skończyła, Eric był równie blady jak ona po nieprzespanej nocy. Wydawał się być w lekkim szoku.
- Myślisz, że byłby do tego zdolny? - zapytał w końcu, nie wiedząc, co powiedzieć. - Że byłby w stanie zabić twoim rodziców? Swojego przyjaciela i jego żonę?
- Nie wiem, Eric - przyznała zgodnie z prawdą Maggie. - Ale jeśli to, co mówił mój wuj jest prawdą i mój tata rzeczywiście dowiedział się o jakichś ciemnych interesach Damiana, to mógł mu zagrozić, a oboje wiemy, że Blake nie rzuca słów na wiatr. Poza tym - jeśli był zdolny zabić własnego syna, to co mogłoby go powstrzymać przed skrzywdzeniem przyjaciela?
- Tego nie wiemy - powiedział Eric, wydmuchując ze świstem powietrze. - Nie wiemy, czy to przez niego miał miejsce wypadek.
- Nie - przyznała Maggie. - Ale wszystko na to wskazuje. Musimy dowiedzieć się prawdy. Teraz albo nigdy. Już i tak długo zwlekaliśmy.
Eric milczał przez chwilę, a potem kiwnął głową. Nie miał pojęcia, przez co Maggie przechodziła przez ostatnie miesiące, od kiedy podsłuchała rozmowę Antony'ego z szeryfem, z której jasno wynikało, że jej wuj podejrzewa Blake'a.
Nie mieli jednak czasu dłużej dyskutować, bo do pokoju Allenmeyera wparowała bez pukania jego młodsza przyrodnia siostra Emma.
- Eric, mamy problem - poinformowała go, wymownie wskazując głową salon, skąd dochodziły jakieś krzyki i dźwięk tłuczonego wazonu. - Przyszedł Smith i mama szaleje.
- Lepiej najpierw zajmijmy się wojną domową, a później ratujmy świat przed Blake'iem - zaproponował półgębkiem Eric, a Maggie skinęła głową.
***
Siedzieli przy długim stole, zastawionym potrawami, ale prawie nikt się nie odzywał. Każdy albo wpatrywał się w swój talerz, dziabiąc widelcem to, co akurat się na nim znajdowało, albo wpatrywał się w swojego sąsiada, chcąc uzyskać zapewnienie, że już niedługo koniec tej męczarni.
Maggie zerkała dyskretnie na zegarek na nadgarstku Erica, zastanawiając się, ile czasu zajmie jej dotarcie do gabinetu Blake'a w tej wielkiej rezydencji, która sprawiała wrażenie luksusowego labiryntu. Eric natomiast wystukiwał jakiś bliżej nieokreślony rytm palcami na kolanie, starając się nie zauważać miny matki, która wyglądała jakby chciała stąd uciec jak najprędzej. Emma i Max wpatrywali się w siebie i zdawali się porozumiewać telepatycznie. Antony czekał tylko na najmniejszą oznakę słabości gospodarza. Jill pałaszowała to, co miała na talerzu, delektując się wyszukanymi smakami. Jej jednej zdawało się nie przeszkadzać towarzystwo. Diana popijała jakiś bursztynowy płyn, co chwila zerkając z pogardą na Lisę. Jimmy wyglądał jakby miał zaraz coś rozwalić. Jenny szukała wzrokiem spojrzenia jakiejkolwiek przyjaznej duszy w tym pomieszczeniu, starając się ignorować fakt, że jej matka, Stephanie, zerka na Smitha z przeciwległego końca stołu, zaciskając palce na nożu. Damian podparł głowę rękami i czekał aż ktoś przełamie tę niezręczną ciszę.
Chyba tylko Gabriel zdawał się być ubawiony tą całą sytuacją. Nie tknął jedzenia i zamiast tego rozsiadł się wygodnie na krześle z wysokim oparciem, obserwując każdego po kolei. Nie rozumiał, dlaczego ojciec zorganizował to dziwaczne przyjęcie. Nikt z zaproszonych zdawał się nie być przyjaźnie do niego nastawiony i trudno im się było dziwić. Damian zaprosił samych swoich wrogów, którzy z chęcią, gdyby tylko mogli, wetknęliby mu widelec w tyłek.
- Więc... - zaczął Gabriel, nie mogąc wytrzymać tej niezręcznej, przesyconej nienawiścią ciszy. - To dopiero najdziwniejsza kolacja, w jakiej brałem kiedykolwiek udział.
- Gabe - Damian zwrócił uwagę synowi, który rozchichotał się jak oszalały. - Czy ty coś brałeś?
- Te nowe tabletki od doktora Abbota dają niezłego kopa - przyznał, bez mrugnięcia okiem Gabe. Nie trudno było zgadnąć, że zrobi wszystko byleby tylko zawstydzić ojca. - Skoro już o tym mowa. Napiłbym się czegoś mocniejszego. Matka niedługo wypije ci cały zapas tej trzydziestoletniej whisky. Mogłaby mieć choć na tyle przyzwoitości, żeby się podzielić z gośćmi...
- Gabe! - Diana spojrzała na syna z oburzeniem, a on wzruszył tylko ramionami.
- Mama ma mały problem - wyznał konspiracyjnym szeptem Lisie, która siedziała obok niego i wykonując gest świadczący o nadużywaniu przez Dianę alkoholu.
- Dość tego - warknął Damian, uderzając lekko pięścią w stół.
- Wyluzuj, tato - powiedział niewinnie Gabriel ze śmiechem spoglądając po wszystkich gościach. - Przecież chciałeś, żeby wszyscy się dobrze bawili. Ja tylko zabawiam twoich gości...
- Gabe, przestań, bo nie ręczę za siebie! - syknął Blake, przymykając oczy, jakby modlił się o cierpliwość.
- Nie odzywaj się tak do niego! - warknął wściekły Jimmy, czując, że zaraz wybuchnie.
- On przemówił! - Gabriel udał zaskoczenie, wznosząc oczy do nieba.
Za oknem błysnęło i dał się słyszeć grzmot. Zbliżała się burza.
- Po prostu nie wierzę. - Młody Blake nadal odgrywał swoją szopkę, choć nikomu z zebranych nie było do śmiechu. - Po tygodniach nie dawania znaku życia, nagle wracasz i oczekujesz, że przyjmiemy cię z otwartymi ramionami? O, prawie bym zapomniał - dodał po chwili, a jego oczy błysnęły złowrogo. - Myśleliśmy, że nie żyjesz. Ale pewnie cię to nie obchodzi...
- Gabe... - Tym razem to Lisa powstrzymała syna Damiana przed wypowiedzeniem słów, których mógłby później żałować. Kiedy byli w New Jersey zawiązała się między nimi nić porozumienia.
- No co? Przecież ty też tam byłaś. Pamiętasz, jak się czuliśmy...
- Pyszna kolacja - wpadła mu w słowo Stephanie, siostra Diany, nie chcąc, by rozpętało się prawdziwe piekło.
- Tak, naprawdę przepyszna - dodała Jenny, idąc w ślady matki, ale nikt zdawał się ich nie słyszeć.
- Proszę cię, Gabrielu, skończ z tą dziecinadą. - Damian wywrócił oczami, nie mogąc uwierzyć, że tego nie przewidział. - Myślałem, że porozmawiamy jak cywilizowani ludzie...
- Eric, zaprowadzisz mnie do łazienki? Nie chcę się zgubić - odezwała się nagle Maggie, a chłopak ochoczo podchwycił ten pomysł i oboje wstali od stołu. Chyba nawet nikt nie zauważył, że znikli.
Za oknem znów rozległ się potężny grzmot, a potem zgasło światło i cała jadalnia pogrążyła się w prawie całkowitej ciemności. Twarze gości były widoczne tylko w nikłym świetle świec, stojących na stole.
- Przyniosę więcej świec - zaproponowała Stephanie, a Lisa szybko wstała za nią, mówiąc: - Pomogę ci.
Znów zapanowała cisza, podczas której Gabriel i Damian sztyletowali się wzrokiem przy akompaniamencie burzy za oknem.
- A więc, Gabe - zaczęła Jill i wszyscy na nią spojrzeli, oczekując ratunku z tej dziwnej sytuacji. - Kiedy cię ostatnim razem widziałam, byłeś brzdącem. Wyrosłeś na kawał przystojnego faceta.
Diana Blake prychnęła z pogardą, pociągając siarczysty łyk whisky ze szklanki i spoglądając na siostrę Antony'ego z wyższością.
- Co? Wtedy był za młody, żebyś mogła się z nim przespać?
- Mylisz mnie z niejako Sandrą Moretti, droga Diano - odgryzła się Jill, nasączając jadem imię gospodyni. - Albo ze swoim mężem pedofilem. Przypomnij mi, ile miała lat Lisa, kiedy twój mąż ją uwiódł?
Diana wstała od stołu, przewracają kieliszek z wodą. Gabriel wybuchnął śmiechem i zaczął bić brawo, czując że już gorzej być nie może. Max i Emma kulili się na swoich miejscach, szukając ratunku w Antonym, ale Carmichael sam nie wiedział, co może powiedzieć, żeby załagodzić sytuację.
- Wszyscy się uspokójmy, bo zaczyna się z tego robić niezły Sajgon. Uwierzcie, wiem, co mówię - byłem w wojsku, a tutaj jest gorzej niż na wojnie - zauważył Jimmy Smith, pociągając łyk wina, by dodać sobie odrobinę odwagi. Zwykle był wygadamy, ale po tym, co powiedział Gabriel, zdał sobie sprawę, że jego podopieczny wcale się nie cieszy z jego powrotu.
- Nie uspokajaj mnie we własnym domu, Smith - warknął Damian, spoglądając na majora władczo. - Nie dość ci, że obróciłeś syna przeciwko mnie, teraz chcesz wydawać rozkazy mojej rodzinie?
- Sam mnie zaprosiłeś, Blake - odpowiedział Jimmy, nie wiedząc czy wrzasnąć czy lepiej się zaśmiać. Nie wierzył, że znalazł się pośród tych wszystkich idiotów. - Wychodzę.
- I to najlepsza rzecz na jaką ktoś wpadł, od kiedy przekroczyliśmy ten próg - odezwał się w końcu Antony, wstając i rzucając serwetkę na stół. - Max, Emma - idziemy. Nic tu po nas.
- A deser? - rzuciła naiwnie Jenny, nie chcąc by ostatni rozsądny człowiek przy tym stole wyszedł w towarzystwie Jimmy'ego Smitha, zostawiając ją z tą rodziną Adamsów.
- Weźmiemy na wynos. - Antony mrugnął do niej okiem, a kiedy Jill zaczęła się sprzeczać z Dianą o coś, czego wolał nawet nie słuchać, kiwnął dziewczynie ręką, by poszła z nimi.
Biedna panna Evans... Nie zasłużyła sobie, by należeć do tej popapranej familii.
- Wiecie co? - warknął Gabriel, widząc że jego praca została zakończona tego wieczora. - Nic tu po mnie. Pójdę przespać się w ogródku. Może będę miał szczęście i walnie we mnie jakiś piorun...
Krzyki Diany i Jill mieszały się z westchnieniami Damiana, który chciał zorganizować cywilizowane spotkanie dorosłych ludzi, a okazało się ono dziecinną przepychanką słowną.
- Muszę jeszcze zamienić słówko z... - zaczął Jimmy, bezsensownie wskazując na kuchnię, ale jego słowa utonęły w dźwięku tłuczonego szkła. To Diana zbiła talerz.
Antony pokiwał tylko głową i ruszył do wyjścia ze swoim synem, Emmą i Jenny. Miał nadzieję, że Maggie wróci z Ericiem. Wiedział, że to on wciągnął swoją rodzinę w ten komiczny pokaz, ale nie mógł znieść już ani minuty dłużej w domu Blake'ów.
Tymczasem bratanica Antony'ego i syn Lisy, nie mając pojęcia, co działo się na dole, postanowili wcielić w życie swój plan.
- To był bardzo zły pomysł - stwierdził szeptem Eric, czując, że przez Maggie wpakują się tylko w kłopoty. - Bardzo, bardzo zły pomysł. A jak ktoś nas nakryje?
- Nie marudź! - Panna Carmichael posłała mu mordercze spojrzenie, ale nie mógł tego dojrzeć, bo właśnie oślepiła go światłem z latarki. Szukali śladów w gabinecie Damiana Blake'a, a burza, która rozszalała się za oknem odcinając zasilanie była im niebywale na rękę. - Wszyscy są na dole...
- Ale...
- Chciałeś poznać prawdę czy nie? - weszła mu w słowo, a on spuścił głowę zrezygnowany.
Maggie myszkowała po szufladach w poszukiwaniu jakichś dowodów, ale nie znalazła nic, co miałoby dla niej jakieś znaczenie.
- Może w czymś pomóc?
Zarówno Eric, jak i Megan podnieśli głowy przestraszeni, czując, że to już koniec. Ktoś wszedł do gabinetu niezauważony. Zostali nakryci na gorącym uczynku.
Błyskawica za oknem rozświetliła pokój i ich oczom ukazał się Gabriel we własnej osobie.
- No proszę - powiedział, podchodząc bliżej z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. - Mój kochany braciszek i jego wierna przyjaciółeczka, moja ex-dziewczyna. - Zakreślił w powietrzu cudzysłów, nie mogąc się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. - A może obecna? Już się pogubiłem w tych gierkach. Ojciec się niezmiernie ucieszy...
- Gabe, proszę cię - powiedział Eric, a jego młodszy o kilka miesięcy brat pokręcił głową z rozbawieniem na widok jego zdenerwowania. - Nie możesz mu powiedzieć.
- A to niby dlaczego? Na pewno go zainteresuje, dlaczego jego ukochany, pierworodny syn myszkuje w jego gabinecie, podczas gdy on sam znalazł się w środku kryzysu na dole.
- Bo... - Eric odetchnął ciężko i nie zważając na ostrzegawcze spojrzenie Megan, powiedział: - Bo sądzimy, że Damian mógł mieć coś wspólnego z naszym wypadkiem w noc Balu Bożonarodzeniowego. Szukamy dowodów.
Uśmiech z twarzy Gabe'a zniknął tak nagle, że Eric aż się przestraszył. Już myślał, że młody Blake popędzi na dół, by ostrzec ich ojca o tym, co dzieje się w jego gabinecie, ale tego nie zrobił. Zamiast tego, wyminął biurko i zdjął ze ściany obraz, odkrywając przed nimi sejf. Maggie i Eric wymienili zdumione spojrzenia za plecami Gabriela, który wprowadzał szyfr. Rozległo się ciche kliknięcie, po czym ich oczom ukazało się wnętrze sejfu.
- Nie mam pojęcia, czego szukacie, ale jeśli jest w tym domu, to tylko tutaj - powiedział, wskazując na sejf, w którym znajdowały się jakieś papiery i kasetka z kosztownościami.
- Dlaczego to robisz? - zapytała podejrzliwie Maggie, zakładając ręce na piersi i zastanawiając się, czy to nie jest przypadkiem podstęp ze strony Gabe'a.
- Bo nie wiem czy pamiętasz, ale ja też byłem w tym samochodzie i otarłem się o śmierć - odrzekł Gabriel, zapominając o swoim zwykłym cwaniackim sposobie bycia. - I jeśli to, co mówicie jest prawdą, mogłem zginąć przez własnego ojca. |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:12:14 26-07-15 Temat postu: |
|
|
Nooo to miejmy nadzieje , że wszystkim egzaminy poszły dobrze, tylko ja dalej nie wiem , czemu Gabe do nich nie podszedł . ? Czyżby może miał jakies inne plany , może coś zwiazanego z ojciem . ? Noooo powrotu Jimiego to ja sie w ogóle nie spodziewałam , ale niezła niespodziankę zrobiłas Mam nadzieje że Jimie trochę ogarnia Gaba Wgl ja nie wiem co Damian dowalił z tą kolacją .. i nie do końca wiem co to miało na celu .. boo kolacja wyszła jak można było sie spodziewać beznadziejnie , a Gab jeszcze dolewał oliwy do ognia. Noooo ale że on też otworzył im sejf i pomaga im tak jakby szukac dowodu , to mnie troszkę zaskoczyło .. no ale ciekawi mi czy oni cos znajda w tym sejfie . ? Czekam na nowy rozdział ;D |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:20:08 26-07-15 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarz
Gabe chyba po prostu stchórzył - nie czuł się dobrze przygotowany, poza tym ma sporo na głowie. Teraz, kiedy został zmuszony do powrotu do domu i kontynuowania rehabilitacji, wiedząc, że jego kariera sportowa wisi na włosku i nie ma nikogo na kim mógłby tak naprawdę polegać, po prostu nie miał ochoty. Ale to nic, może przystąpić w następnym roku
Już sama zatęskniłam za Jimmym, więc po prostu musiałam
Damian chce się pojednać z rodziną i bliskimi, ale jak widać nic z tego nie wyszło.
A czy Eric, Maggie i Gabe znajdą coś w sejfie Damiana? To już w następnym rozdziale |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:08:01 27-07-15 Temat postu: |
|
|
Cos mi sie wydaje , że pewnie coś znajdą .. i może w końcu cos sie wyjaśni
aaa i swoją drogą oczywiście czekam na jakas romantyczną scenkę z Gabem i Maggie :d |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:24:58 27-07-15 Temat postu: |
|
|
Nie wiem dlaczego, ale mam taką tendencję, że tylko mieszam, a nic nie wyjaśniam A sprawa wypadku już się ciągnie od ho ho i w końcu wypadałoby się dowiedzieć czy Damian za tym stał czy nie
Romantyczna scenka mówisz? Hmmm... |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:53:45 27-07-15 Temat postu: |
|
|
Tak tak mówię romantyczna scenka |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:03:14 03-08-15 Temat postu: |
|
|
Chyba jednak będziesz musiała sobie troszkę poczekać
Po wielu miesiącach wreszcie udało mi się ogarnąć i zrobić nową czołówkę z nową obsadą. Zachęcam do obejrzenia. Mam nadzieję, że się spodoba
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|