BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:05:57 23-09-18 Temat postu: |
|
|
Miło mi to czytać . W takim razie...
=====
„The tales from Moorland”
CHAPTER III
“Peatlands”
~ I ~
Konie szły powoli, jakby wiedząc, że jeźdźcy nie spieszą się do wioski. Ten pochód był tak różny od najazdów Williama - prowadzony w spokojnym tempie, ze świadomością, że i tak niedługo znajdą się przecież u celu, a dzięki zmianie tempa jazdy mogą podziwiać widoki roztaczające się po drodze.
- Już prawie zapomniałam, jak piękne jest Moorland - powiedziała cicho Martha, ale Stuart usłyszał jej słowa bez problemu. Popędził nieco Vampire, by znaleźć się tuż przy rumaku matki i odpowiedział:
- Być może ta podróż to całkiem dobry pomysł. Wydajesz się być silniejsza, mamo. Jeżeli dzisiaj wszystko się powiedzie, co powiesz na częstsze wycieczki? Powiedzmy...raz, dwa razy w miesiącu?
Żona Ulrica z Crow's Nest uśmiechnęła się smutno.
- Nie sądzę, by mój organizm wytrzymał takie obciążenie. Ale kto wie. Może masz rację. Może właśnie tego mi potrzeba, więcej kontaktów z ludźmi, więcej rozmów, większego zainteresowania losami naszych mieszkańców...póki jeszcze mogę się tym zajmować.
- Mamo, proszę...Nie myśl w ten sposób. Może wszystko się ułoży, może Gija...
- Nie, Stuart. Oboje wiemy, że w moim przypadku nic się nie da zrobić. Ale póki moje serce ma jeszcze ochotę przetaczać krew, mogę obiecać ci jedno - nie dopuszczę, aby twój brat zniszczył życie Elorze. Jestem gotowa walczyć przeciwko własnemu mężowi, żeby powstrzymać jego syna przed osiągnięciem celu.
Zamilkli oboje. To było tak cudowne uczucie - siedzieć w miarę prosto na koniu, zamknąć oczy, pozwalając wierzchowcowi prowadzić - znał przecież doskonale drogę - i słuchać śpiewu ptaków. Od tak długiego czasu, w zasadzie od początku choroby, nie przebywała na zewnątrz, nie czuła podmuchów wiatru na skórze, nie była sobą, nie była Marthą Dorne, którą znali i kochali ludzie z Peatlands.
Stuart co jakiś czas wspominał, że mieszkańcy nadal ją pamiętają i być może tylko przez szacunek do niej nie rzucą się któregoś dnia na przybyszów z Crow's Nest, nie pozbawią ich konii i nie zamordują gdzieś w zaułku. Powstrzymywał ich zapewne głównie strach przed Ulricem, ale z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że nawet sam stary Dorne nie pomógłby swoim synom, gdyby ci dostaliby się do niewoli. Poderżniętoby im gardła, zanim wieść dotarłaby do zamku, a spalenie wioski - jakie z pewnością byłoby ceną za taką zbrodnię - dla niektórych chłopów mogło okazać się wcale nie taką wielką zapłatą.
Kiedy wjechała do wsi, na miejscu panowała cisza, zupełnie, jakby osadnicy pozamykali się w domach i starali się dojść do siebie po ostatnim najeździe. Zaczekała, aż Stuart zsiądzie ze swojego konia, podejdzie do jej wierzchowca i pomoże jej dostać się na twardą, ubitą ziemię.
- Peatlands wygląda jak martwe - powiedziała smutno i z westchnieniem. - Mój mąż zabił ten uroczy zakątek swoją twardą ręką.
- Czuję na nas ich wzrok, mamo - odparł brunet. - Jesteśmy obserwowani ze wszystkich stron. Tyle, że kryją się w chałupach, niepewni tego, co zamierzamy i po co przyjechaliśmy.
- Obawiają się mnie - powiedziała cicho Martha. - Naprawdę? Czyżby zapomnieli, że zawsze stawałam w ich obronie, że często sprzeciwiałam się mężowi - gdy miałam jeszcze na to siłę i że...
- Nie ciebie, mamo - przerwał jej syn. - To raczej mnie się boją. Kiedy byłem tutaj ostatni raz...sama dobrze wiesz, co się wydarzyło.
- Tym razem jesteś ze mną! - odparła z mocą, o jaką jej nie podejrzewał. Wiedział, że jego matka była dawniej silną kobietą i to chorobą ją zmieniła, ale czasem zauważał w niej dawną wolę walki, czasem wracały momenty, w których Martha była tym, kim naprawdę była - panią na włościach, małżonką Ulrica Dorne'a, kobietą nieulękłą, mądrą i waleczną.
- Gdzie jesteście? - krzyknął w powietrze. - Czy nikt nie ma tutaj tyle szacunku dla mojej matki, by godnie ją powitać? Czy jesteście aż takimi tchórzami, że boicie się wyjść i klęknąć przed kobietą, która was karmi?
Najchętniej wszedłby po prostu do którejś z chat i poprosił o strawę i coś do picia - był najzwyczajniej w świecie głodny, a jego matka spragniona. Ale nie mógł tego zrobić, nie mógł odkryć prawdy, nawet przed mieszkańcami wioski - a może szczególnie przed nimi?
To John Rice pierwszy zebrał się na odwagę. Jego twarz ujrzeli jako pierwszą, dopiero potem inni, ciekawi powodu przybycia Marthy chłopi, zaczęli powoli wylegać zza drzwi. Wpierw nieśmiało, a potem coraz szybciej, coraz śmieli podchodzili do żony Ulrica i witali się z nią z pokorą. Za moment stało przed nią praktycznie całe Peatlands.
- Tęskniliśmy za panią - pozwolił sobie odezwać się ojciec Paula. Miętosił w rękach starą czapkę, wpatrzony w podłoże, jakby nie będąc pewny, czy ma prawo spojrzeć na gości.
- Ja za wami też - przyznała ona. - Gdzie jest Peter? - spytała z uśmiechem, próbując dodać nieco odwagi tym, którzy tak licznie przyszli się z nią spotkać.
- Peter? - zamrugał mężczyzna, niepewny, dlaczego dziedziczka pyta akurat o staruszka. - Wielmożna pani, on...
- Co się stało z Peterem? - spytała nerwowo, wyczuwając, iż stało się coś złego.
- On...przejął się tą cała sprawą z gęsią, Jaśnie Pani i...- Miętoszenie czapki przybrało na sile. - Poszedł na zamek...Twój mąż, Ulric...to znaczy Jaśnie Pan...zwrócił go nam w kawałkach...
- Co?! - krzyknęła Martha, przysłaniając dłonią usta. - Mój Boże!
Stuart w międzyczasie zamknął oczy, próbując nie zwymiotować. Wiedział, w jakich czasach żyje, zdawał sobie sprawę z tego, jakie kary spadały w okolicy na mieszkańców, którzy w jakikolwiek sposób narazili się jego ojcu, ale to...
- Jaśnie Pani wie, że Ulric nawet nie chce słyszeć o gęsiach, więc kiedy Peter...- dodał ojciec Paula.
- Rozumiem - powiedziała cicho Martha. - W takim razie za kilka dni mój mąż...
- Wpadnie tutaj ze swoim oddziałem, albo wyśle syna, żeby zaprowadzić porządek - dokończył ponuro John, patrząc z nienawiścią na Stuarta.
- Spróbuję go powstrzymać - obiecała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że jej starania i tak spełzłyby na niczym. Ulric zawsze robił to, co chciał, z kim zechciał i gdzie chciał.
- Dziękujemy Jaśnie Pani, ale proszę się tak dla nas nie narażać - poprosił John. - Wszyscy znamy pani męża i...- urwał. Za coś takiego grozi mu ścięcie!
- Nie martw się - uspokoiła go cicho Martha. - Nie ukażę cię, mój syn również tego nie zrobi, chociaż przyznam, że powinieneś ostrożniej dobierać słowa, przynajmniej kiedy zwracasz się do nas, Dorne'ów. Gdyby usłyszał cię ktoś nieżyczliwy...
- I tak kiedyś wszyscy umrzemy - wtrąciła się stojąca obok starsza kobieta. - Ulric wymorduje nas wszystkich, prędzej, czy później, mówmy więc prawdę, bo...co nam pozostało?
- To jego najlepsza rozrywka - mordowanie wieśniaków - odważył się ktoś z tłumu. - To i zaczepianie naszych kobiet!
Wiedzieli, że nie wolno im tego mówić. Zdawali sobie sprawę, że właśnie podpisują na siebie wyroki śmierci. Ale nie byli w stanie znieść dłużej już tej niesprawiedliwości. Jeden za drugim zaczęli wykrzykiwać prawdę, mówić Marthcie, jak bardzo skrzywdzil ich pan na zamku Crow's Nest, co nawyrabiał jego syn, William, a także oczywiście wspominając fakt, iż nie daje on spokoju córce Lise, Elorze Warren.
- Uparł się na nią tak, że nie baczy, co to małżeństwo znaczy dla niego! - wrzasnął jakiś krewki chłop. - Tak bardzo zależy mu na władzy i potędze, a nie zdaje sobie sprawy, że inni wyklną go za ślub z chłopką!
- Zdaje, zdaje! - odparł mu inny. - Tylko zupełnie się tym nie przejmuje! Zresztą kto wie, czy w ogóle planuje jakiś ślub, czy chce ją po prostu zgwałcić!
Okrzyki, pretensje, wyrazy bólu i cierpienia otaczały ją ze wszystkich stron. Upadła na kolana, nie bacząc, że pada w błoto, jakby zapominając, że jest żoną wielkiego Ulrica i powinna się bronić, go bronić, albo chociaż zagrozić im, że jeżeli nie przestaną, to...
...to co? To ześle na nich kolejne kary, to potwierdzi dokładnie to, o czym krzyczeli jej w twarz?
Stuart schylił się, próbował ją podnieść, nagle zdając sobie sprawę, że tak naprawdę są zdani na łaskę i niełaskę tłumu i jeżeli mieszkańcy Peatlands zechcą, to w jednej chwili wywrą zemstę na nieludzkim panu na Crow's Nest.
- Stop! Przestańcie! - krzyknął ktoś z głębi, a syn Ulrica rozpoznał głos Paula, tego samego, którego tak niecnie ostatnio potraktował.
- Ona nie jest niczemu winna! - dorzucił przyjaciel Elory, starając się przepchnąć przez tłum i powstrzymać tych, którzy trzymali już kamienie w dłoniach.
- Jest żoną tego drania i od wieków kryje się w murach, zamiast nam pomóc! - odwrzasnął ktoś, zupełnie ignorując prośbę Paula i mocniej ściskając twardy pocisk.
- Martha Dorne jest chora! Moja matka umiera! - Stuart próbował przekrzyczeć rozwścieczonych ludzi, ale wszystko na próżno. Za moment sam upadał trafiony ciężkim głazem rzuconym przez jakiegoś gotowego by zabić człowieka; zdążył jedynie zauważyć, iż żona Ulrica leży w pyle drogi, a jej suknia przypomina starą, nieprzydatną już do niczego szmatę.
~ II ~
Obudził się...później. Sam nie wiedział, ile czasu minęło, ale zapewne był już wieczór - niebo za oknem poszarzało zupełnie, przysłonięte ciężkimi chmurami i współgrające z mrokiem ogarniającym jego umysł. Gdzie był, gdzie się znajdował, do czyjego pomieszczenia go przeniesiono? Z pewnością nie był to zamek, gdyż zarówno framuga, jak i szyby okiennicy były tak brudne, jak serce jego ojca.
- Pić...- zdołał wycharczeć, czując, jak nieznośny ból rozpala mu czaszkę. Chciał dotknąć głowy, sprawdzić, jak poważna jest rana, ale nie był w stanie unieść ręki nawet o centymetr. Gardło paliło go tak, jakby ledwo uratował się z pożaru, chociaż Stuart doskonale wiedział, że żadnego dymu nie było. Pamiętał wydarzenia z placu, ale jedynie do momentu, gdy jego matka straciła przytomność. Potem on sam osunął się w niebyt.
- Mamo...- jęknął zaraz potem, zdjęty przerażeniem o los jedynej, która go rozumiała. I jedynej, która go kochała.
Za kilka chwil w spieczone usta wlano mu trochę lodowatej wody, ale zrobiono to tak szybko i tak brutalnie, że mało się nie zakrztusił. Osoba, która przyniosła zbawienną ciecz, z hukiem odstawiła dzban na stół i powiedziała do kogoś z wyrzutem:
- Jak długo to potrwa? Jak długo mamy się opiekować bydlakiem, który gwałci nasze kobiety i morduje nasze dzieci?
- Uspokój się, Eloro - zmitygował ją ktoś. - To jedynie na kilka dni. Wiesz przecież, że po tym, co się stało, nie możemy go wypuścić. Jeżeli w takim stanie odeślemy go do zamku, zemrze gdzieś po drodze, a wtedy Ulric nie będzie miał już żadnych oporów przed splądrowaniem Peatlands.
- Ale ja się nim brzydzę - posłyszał Stuart, rozpoznając już, że kobietą faktycznie jest ta sama osoba, dla której jego brat stracił głowę. - Najchętniej wbiłabym mu coś w żebra i patrzyła, jak się wykrwawia.
- Wiem. Ja również żywię do niego podobne uczucia - odparł mężczyzna. - Jednak czy warto dla chwili satysfakcji poświęcić wszystkich tych, których kochamy? Zobaczysz, Eloro, Crow's Nest szybko upadnie, a my odzyskamy to, co do nas należy - nasze szczęście i prawo do życia w spokoju.
- Kiedy to nastąpi, Paul? - spytała cicho córka Lise. - Jak długo jeszcze musimy czekać, ilu poświęcić, żeby wreszcie nastąpił tutaj ład i porządek? Dorne'owie są jak kruki, te same, które obsiadły ich gniazdo - patroszą nas do końca, czynią nas padliną, sprawiają, że lękamy się nie tylko nocy, ale i dnia, że budzimy się ze świadomością, iż możemy nie doczekać kolejnego świtu.
- Moja matka...- spytał ponownie Stuart, po trochu po to, by dowiedzieć się o jej los, a po trochu po to, by przerwać wypowiedź Elory - tak bardzo przecież niesprawiedliwą względem niego!
- Żyje - odpowiedział mu mrukliwie Paul, niezadowolony, że Dorne w ogóle się obudził, chociaż zdawał sobie sprawę, co dla Peatlands oznaczałaby śmierć młodzieńca. - Nie skrzywdzilibyśmy Marthy Dorne. To, co wydarzyło się na placu, było pomyłką. Otrzyma odpowiednią opiekę i szybko dojdzie do siebie. A ty pamiętaj...- Paul podszedł do posłania i z wściekłą bezsilnością spojrzał na Stuarta, wiedząc, że nie może go po prostu dobić. - Jeżeli poskarżysz się tatusiowi, albo bratu, zobaczysz, do czego zdolni są chłopi z Peatlands w obronie tego, co do nich należy.
- Będzie...mnie szukał...- wyjęczał Dorne, sam się dziwiąc, że boli go aż tak bardzo. Przecież chyba nie pobili go do tego stopnia, żeby mu coś złamać. A może jednak?
- Twój ojciec? Być może. Dlatego właśnie Martha Dorne wróci dzisiaj na zamek i powie mu, że zjawisz się nieco później. Skłamie, w obawie, że zrobimy ci krzywdę...jeszcze większą, niż do tej pory - zaśmiał się ironicznie John, wchodząc właśnie do pomieszczenia. - Widzisz, panie Dorne...- ojciec Paula przysiadł na krańcu posłania i dokończył wypowiedź: - Śmierć Petera coś w nas poruszyła. A szczególnie sposób, w jaki się ona odbyła. Być może wiele ryzykujemy, ale postanowiliśmy lepiej chronić nasze włości, naszych ludzi, nasze życia. I ty nam w tym pomożesz, Stuarcie z Wroniego Gniazda!
- Kruczego...- poprawił go odruchowo brunet. - To...nigdy wam się nie uda.
Chciał ich ostrzec. Próbował dać do zrozumienia, że Ulric nie odpuści. Że jego zemsta będzie straszliwa, kiedy dowie się prawdy. Ale John odebrał to zupełnie inaczej.
- Możesz nam grozić, potomku Szatana. Póki jednak mamy cię w naszych rękach, póki jesteś w tym stanie, nic nam nie grozi. Ojczulek nie pozwoli cię zabić.
~ Jak bardzo się mylisz...~ pomyślał Stuart, ale nie miał siły powiedzieć tego głośno. Zresztą i tak by mu nie uwierzyli. |
|