|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:06:43 04-08-15 Temat postu: |
|
|
Tajemnica szpiega wreszcie została rozwiązana! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba
ODCINEK 6: "SPY KID" - "MAŁA AGENTKA"
Od dziecka miałem problemy z zaufaniem. Po śmierci rodziców miałem wrażenie, że spotkała mnie jakaś kara boska czy coś w tym rodzaju. Ciotka Katherine starała się jak mogła bym czuł się u niej jak w prawdziwym domu i bym mógł z nią porozmawiać o wszystkim, jak z matką, ale nigdy nie udało jej się do końca do mnie dotrzeć. Próbowała wszystkiego, wynajęła nawet psychoterapeutę, ale szybko zorientowała się, że nie tylko nic tym nie wskóra, ale też zniechęci mnie do siebie.
Z czasem nauczyłem się żyć na nowo, ale nadal trzymałem ją na dystans. Być może bałem się, że dopuszczając ją do siebie i zacieśniając z nią więzi, rozczarowanie i złość, gdy jej zabraknie będą o wiele większe. Tak było po prostu łatwiej. Ale chyba tylko dla mnie. Ona przez lata starała się, bym miał normalne dzieciństwo i młodość. Nie chciała mi zastępować ani matki, ani ojca, bo wiedziała, że to niemożliwe. Była moją ciotką. Po prostu ciocią Katherine. Jedyne, czego pragnęła to żebym się otworzył i z nią porozmawiał. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą, która cierpi i która kogoś straciła. W tamtej katastrofie lotniczej zginął w końcu jej brat i szwagierka. Byłem egoistą, nie dostrzegając tego. A kiedy w końcu dałem upust emocjom i wyjawiłem jej swoje wszystkie uczucia i obawy, które towarzyszyły mi od czasu śmierci rodziców, gdy miałem dziewięć lat - obojgu nam zrobiło się lżej na sercu.
Ale ciocia Katherine to zupełnie inna sprawa. To rodzina. Nie zawsze zgadzamy się z krewnymi, często się kłócimy i mówimy rzeczy, których później żałujemy, ale zawsze wiemy, że rodzina stanie za nami murem. Możemy jej bezgranicznie zaufać. Kiedy jednak jest się agentem CIA, wszystko przybiera zupełnie inne barwy. Czerń przestaje być tylko czernią, a biel bielą. Człowiek zaczyna patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Z perspektywy kogoś, kto nie może się za bardzo angażować emocjonalnie, kogoś, kto w każdej nowo poznanej osobie widzi wroga. My, agenci, nie możemy rozdawać naszego zaufania na prawo i lewo. Nie możemy się nim dzielić z byle kim. W końcu Kodeks Samsona, najwyższe prawo agentów, w jednym z wielu punktów stanowi: "nigdy nie ufaj nikomu innemu, poza sobą i swoimi możliwościami."
Zawsze uważałem tego całego Samsona za jakąś legendę. Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś taki istniał i niczym Hammurabi wymyślił te wszystkie bzdety, które my musimy dziś przestrzegać. Ale teraz wiem, że gość miał rację. I najwidoczniej też miał problem z zaufaniem. Czy życie nie byłoby znacznie prostsze gdybyśmy przestali się zamartwiać i po prostu... żyli? Czy nie byłoby łatwiej gdybyśmy mieli stuprocentową pewność, że osoba, której zaufamy, nas nie zdradzi? Można o tym pomarzyć.
Zawsze miałem kłopoty z zaufaniem, ale kiedy już się otworzyłem, miałem wrażenie, że robię to przed ludźmi tego godnymi, takimi którzy prędzej by zginęli niż mnie zdradzili. Oczywiście nigdy nie oczekiwałem, że ktoś za mnie zginie, ale po prostu chciałem wierzyć, że komuś na mnie zależy.
Viper i Xavier - któryś z nich dwóch. Nadal nie mogę przetworzyć faktu, że któryś z nich okazał się tchórzem (bo inaczej tego nazwać nie mogę) i udawał mojego sojusznika, by w końcu wbić mi nóż w plecy. Martina nienawidzę od dziecka. Viper był moim przyjacielem od dawna. Zdawało mi się, że ich znam. I choć z całego serca chciałbym wierzyć, że to właśnie moje nemezis z liceum jest szpiegiem Veritas, co raz więcej dowodów wskazuje na to, że jest nim O'Connor. I dlatego czuję się tak cholernie zagubiony.
Ktoś może zapytać: "czy to ważne kto jest tym szpiegiem? Ważne, że zdradził". Ja jednak chcę wiedzieć kto, choć odpowiedź na to pytanie może mnie zranić i na pewno zrani, bez względu na to, kto okaże się wysłannikiem Veritas, mieszającym się do mojego życia. Chce wiedzieć, kto okazał się wrogiem w skórze przyjaciela; kto kłamał mi w żywe oczy. I wreszcie - komu udało się przechytrzyć mnie, Liama Walsha? Bo chociaż w obecnej sytuacji jestem dość rozbity to nadal uważam się za jednego z lepszych agentów CIA i świadomość, że ktoś byłby zdolny pod moim nosem odstawić taki numer... No cóż... Delikatnie mówiąc: nie świadczy to o mnie zbyt dobrze.
Liam poderwał głowę znad notesu i spojrzał na krajobraz za oknem. Siedział na tylnym siedzeniu samochodu z wypożyczalni, podczas gdy Dean prowadził. Nie byli bezpieczni w domu Dylana w Richmond. Veritas już wiedziała, że tam się ukrywają i mogło zrobić się gorąco w każdej chwili. Leila zaproponowała, by skorzystali z mieszkania jej matki w Virginia Beach. Pani Harris wybyła gdzieś na pielgrzymkę czy coś w tym rodzaju - Liam nie zadawał pytań. Nie tylko dlatego, że nie lubił zadawania pytań w ogóle, ale po prostu dlatego, że mało go to obchodziło. Był wdzięczny Leilii, że zaoferowała pomoc. Nie mogli zatrzymać się u niej, bo ktokolwiek był szpiegiem, na pewno już doniósł szefostwu Veritas, że Walsh i Sullivan mogą chcieć się z nią skontaktować, dlatego staromodnym sposobem rodem z filmów agenci pozbyli się swoich telefonów komórkowych, w obawie że zostaną namierzeni i dodzwonili się do Leili z budki telefonicznej.
Mieszkanie było dość małe. Składało się tylko z dwóch pokoi, kuchni i małej łazienki, ale znajdowało się w głośnej, zatłoczonej okolicy, co było im bardzo na rękę. Gdyby Liamowi i Deanowi przyszło uciekać przed Veritas, mogli łatwo wydostać się z trzeciego piętra przez balkon i z powodzeniem zniknąć w tłumie na dole.
Ku ich zaskoczeniu na progu domu przywitała ich Leila w towarzystwie swojej córki Chelsea. Trzynastolatka nie była zbyt zadowolona, że musiała tego dnia towarzyszyć matce, ale siedziała tylko z kwaśną miną na jednym z foteli i nie odzywała się. Natomiast Leila w odpowiedzi na pytające spojrzenia agentów wyjaśniła:
- Nie mogłam jej zostawić samej. Szpiedzy już wiedzą, że jestem psychologiem Walsha i mogliby ją zaatakować.
Liam pokiwał głową ze zrozumieniem i rozejrzał się po wnętrzu. W niczym nie przypominało ono apartamentu na trzynastym piętrze w Virginia Beach, gdzie jeszcze do niedawna mieszkał. Roiło się tutaj od ozdób, kolorowych obrazów i innego typu pierdół, których Walsh nie znosił. Sam wolał bardziej minimalistycznie urządzone pomieszczenia, ale nic nie powiedział. Ważne, że byli tutaj bezpieczni.
Dean poszedł pogadać z Chelsea, która zmroziła go wzrokiem widząc, że siada w fotelu obok, a Liam mógł spokojnie porozmawiać z Leilą. Sam przed sobą próbował to ukryć, ale w tej chwili potrzebował osoby postronnej, która obiektywnie powiedziałaby mu, co ma o tym wszystkim myśleć. Kobieta wysłuchała go w skupieniu, nie przerywając i nie komentując, choć wielokrotnie robiła wdech jakby chciała skrytykować decyzje swojego pacjenta. Kiedy skończył, przez chwilę siedziała w ciszy na zasłanym kolorową kapą łóżku.
- To wszystko jest porąbane - stwierdziła w końcu, ale z jej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Była mistrzynią w ukrywaniu prawdziwych uczuć, podobnie jak Liam. - Ale uważam, że nie powinniśmy działać pochopnie. Spellman spróbuje się czegoś dowiedzieć na temat Vipera i wtedy zdecydujemy, co dalej.
- A co jeśli to on? - Walsh po raz pierwszy wypowiedział na głos swoje obawy. - Co jeśli to rzeczywiście Viper jest szpiegiem? W końcu Carter powiedział, że to jego autorski wirus zaatakował bazę CIA. Wszystko by pasowało. Miał idealny wgląd w moje życie - mieszkał zaledwie piętro niżej, znał dobrze Dylana, a Dmitrij nieźle zalazł mu za skórę...
- Boisz się, że wpuściłeś do swojego życia człowieka Veritas i niczego nie podejrzewałeś przez ten cały czas. - Nie było to pytanie, ale stwierdzenie, które w ustach Leilii zabrzmiało raczej jak oskarżenie. - Nie musisz czuć się winny, bo oni właśnie tak działają. Owijają sobie ciebie wokół palca, zdobywają twoje zaufanie, twoją przyjaźń i tylko czekają na odpowiedni moment, żeby uderzyć. To nie twoja wina...
- A jeśli Dylan zginie? To też nie będzie moja wina? - warknął mężczyzna, łapiąc się za głowę. Dał upust skrywanym od dawna emocjom. - Veritas w ogóle nie powinno mieć okazji do tego, żeby go porwać. Gdybym wtedy, w Toronto, nie popełnił błędu i nie ocenił źle sytuacji, Dylan wciąż by tu był.
- Naprawdę w to wierzysz? - Panna Harris spojrzała na swojego pacjenta badawczym spojrzeniem. Cieszyło ją, że wreszcie się przed nią otwierał, choć wolała by miało to miejsce w innych okolicznościach. - Dylan Stevens wiedział o szpiegach. Wiedział, że Veritas się uaktywniła. W Toronto, Richmond, a nawet w samym Langley pod nosem całego sztabu CIA mogliby go dorwać. To była kwestia czasu. Przecież chcieli go zwerbować.
Liam pokiwał głową, bo zapewnienia Leili miały sens. W ten sposób mógł oddalić od siebie poczucie winy, które towarzyszyło mu już od ponad pół roku.
- A Sky twierdzi, że mogą znaleźć się ludzie, którzy pomogą przeciwko Veritas?
- Tak - przyznał agent, z ulgą podchwytując ten temat. - Twierdzi, że jest kilku agentów, którym można na pewno zaufać. Ale ja już nie jestem tego taki pewien. A poza tym, zanim udamy się do Anglii, by odbić Dylana, muszę się upewnić, kto zdradził.
- A po co? - Leila wydawała się zdziwiona tym pomysłem. - Nie wystarczy ci, że ktoś to zrobił? Po co chcesz ryzykować?
- A po to, że jeśli Martin i Viper nie współpracowali ze sobą to jedna osoba nadal pozostaje w niebezpieczeństwie! Spellman powiedział mi, że Xavier rzekomo złożył wymówienie, a o V nic nie wiadomo.
- Równie dobrze obaj mogą już nie żyć...
- Nie sądzę. Viper uruchomił wirusa, czyszcząc bazę. Może zmusili go torturami, tego nie wiem, ale na pewno zrobił to osobiście. Nawet Carter nie umiałby odtworzyć tego wirusa.
- A skąd pewność, że można ufać temu hakerowi? Przecież równie dobrze mógł pomagać O'Connorowi.
- Spellman twierdzi, że dzieciak nie miał o niczym pojęcia. Znasz go, potrafi poznać, kiedy ktoś kłamie.
Leila nie wyglądała na przekonaną. Na szczęście z drugiego pokoju dobiegł jakich hałas, który zapobiegł potencjalnej kłótni między nią a jej pacjentem. Oboje ruszyli w tamtym kierunku, by zobaczyć, że Dean i Chelsea stoją naprzeciwko siebie i sztyletują się wzrokiem.
- Można wiedzieć, co tu się do cholery dzieje? - zapytał Liam, zwracając się głównie do Deana, który był przecież dorosły a nadal zachowywał się jak rozpieszczony bachor.
- Chels chciała podsłuchiwać waszą rozmowę! - powiedział Sullivan takim tonem, jakby skarżył nauczycielowi na koleżankę z ławki.
- Nie mów do mnie Chels, matole. - Córka Leilii wyglądała na oburzoną. Liam już nie raz miał do czynienia z jej wybuchowym charakterem, więc niespecjalnie go to zdziwiło.
- Trochę szacunku, młoda damo! - Dean z tonu obrażonego dziecka przeszedł do obudzonego rodzica. Ta zmiana sprawiła, że Liam ledwo powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem.
- Jeny, człowieku! Co ty masz w bani? - Chelsea pokręciła głową i odrzuciła do tyłu włosy, zupełnie tak jak robiła to jej matka. - Chciałam tylko się dowiedzieć, co jest grane. Przez te wasze dyrdymały przegapiłam odcinek mojego ulubionego serialu.
- A co to za serial? "Krwiożercze i upiorne nastolatki"? - zakpił Dean, a dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie.
- Po prostu pomyślałam, że może wreszcie ktoś z was wpadł na jakieś mądre rozwiązanie, ale jak widać w tym CIA pracują sami kretyni - zauważyła Chelsea przemądrzałym tonem.
- Ona tak na serio? - zdziwił się Liam, kierując swoje słowa do Leilii.
- Boże, Walsh, ty jesteś gorszy od tego gogusia! - Chelsea uderzyła się otwartą dłonią w czoło i podeszła do agenta, zakładając ręce na piersi. - Jestem na bieżąco w sprawie "Veritas porwało mojego najlepszego kumpla, a ja jęczę jak baba, bo nie mam pojęcia jak go uwolnić". Podsłuchiwałam pod drzwiami, kiedy wyszedłeś z psychiatryka - dodała, widząc zdumione spojrzenie Liama.
- Chelsea, dosyć tego! Kto ci pozwolił wtykać nos w nie swoje sprawy? To nie powinno cię obchodzić! To ściśle tajne, a poza tym niebezpieczne! - Leila była zła i zawstydzona zachowaniem córki.
Liam jednak podniósł rękę, ucinając dyskusję. Panna Harris zamilkła, choć w zanadrzu miała jeszcze sporo uwag dla Chelsea. Walsh wpatrzył się w nastolatkę, stwierdzając, że i tak jest w potrzasku, więc równie dobrze może usłyszeć, co dziewczynka ma mu do powiedzenia. Wyobraźnia dziecka czasami potrafiła zdziałać cuda.
- Więc, mała... - zaczął, spoglądając z góry na córkę pani psycholog, która zdawała się lekko onieśmielona faktem, że ktoś w końcu zechciał jej wysłuchać. - Jaki masz pomysł? Skoro w CIA pracują sami kretyni, to może ty wiesz jak odbić Dylana z obcego terenu?
- Ty naprawdę jesteś taki głupi czy tylko udajesz? - Chelsea ponownie pokręciła głową. - Największy trop jaki masz to John Doe. Znaczy się Campbell Beckett - dodała, a Liam mimo woli odczuł dziwny podziw dla jej umiejętności podsłuchiwania. - Powinieneś zacząć od tego. Uwolnij Becketta ze szpitala psychiatrycznego. On pomoże ci dotrzeć do Stevensa, w końcu jest Anglikiem i był w MI6, a w dodatku był przetrzymywany tak gdzie on. Samolot załatwi Spellman. Za kilka dni odbywa się w Londynie międzynarodowy kongres, na który zjeżdżają się przedstawiciele wszystkich ważnych organizacji. Spellman jako Dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych powinien tam być. Wkręci was jakoś na pokład i sprawa załatwiona.
Dziewczyna klasnęła w ręce, jakby ten pomysł był czymś najbardziej oczywistym pod słońcem. Wszyscy na chwilę zaniemówili i to Dean pierwszy się odezwał.
- To było... - zaczął, ale dziewczynka mu przerwała.
- Imponujące?
- Nie. Chciałem raczej powiedzieć: niepokojące.
- Wiem, że jesteś pod wrażeniem, nie musisz się z tym kryć. - W głosie trzynastolatki dało się słyszeć butną nutę. - Od kiedy mama pomaga CIA marzę, by zostać agentką. I sądząc po tym, co się wyprawia w wywiadzie, przydam się wam.
- Wiesz co, mała? - Liam pokiwał głową z uznaniem. Rzadko można mu było zaimponować, ale Chelsea się to udało. - To było całkiem sensowne.
Dziewczyna machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć, że dobrze o tym wie. Niemałe było jej zdziwienie, kiedy Liam poprosił Leilę o komórkę i wbił w niej numer Spellmana, informując go o planie, który wymyśliła.
- Ty chyba nie mówisz serio? - Leila zrobiła wielkie oczy, nie wiedząc co jest gorsze: to, że jej córka skrycie marzy o wstąpieniu do CIA i w wolnych chwilach wymyśla skomplikowane plany akcji czy może fakt, że Walsh rzeczywiście chce wcielić je w życie. - Dokąd idziesz?
Bo Liam już ruszył do wyjścia, przywołując do siebie Deana.
- Jak to dokąd? - zdziwił się, czując że powoli odzyskuje pewność siebie, a powodem tego była znienawidzona przez niego dziewczynka. - Do szpitala psychiatrycznego. Pora odbić Campbella Becketta.
***
- Nie wierzę, że to robimy.
- Zamknij się i nasłuchuj.
- Kiedy nie mogę! Naprawdę robimy to, co zaplanowała ta mała wariatka?
- Ty jakoś nie miałeś lepszych pomysłów.
Skradali się korytarzem szpitala psychiatrycznego. David Spellman przywiózł im broń na wszelki wypadek. Nie kwestionował pomysłu Chelsea Harris, tylko wykonywał polecenia Liama. Natomiast Dean nie mógł się pogodzić z tym faktem i nieustannie przypominał swojemu mentorowi jak wiele nieprzyjemności może z tego wyniknąć. Włamali się w końcu do strzeżonego psychiatryka, gdzie w każdej chwili ktoś mógł wszcząć alarm. Ludzie Veritas mogliby się tu znaleźć w ułamku sekund.
- Beckett jest we wschodnim skrzydle - powiadomił towarzyszy Liam, kiedy zatrzymali się na skrzyżowaniu korytarzy. - Proponuję się rozdzielić. Dean, pójdziesz ze Spellmanem...
- Nie ma mowy! - Sullivan był oburzony samym tym pomysłem. - A jeśli to on jest szpiegiem? Nie mamy pewności - dodał szeptem, ale na jego nieszczęście David to usłyszał.
- Gdybym był szpiegiem, już dawno byłbyś trupem - poinformował żółtodzioba lekko znudzonym tonem, rozglądając się uważnie po ciemnym korytarzu. Wątłe światło z latarki oświetlało tylko kilka metrów przed nimi.
Dean chcąc nie chcąc poszedł za Spellmanem, a Liam ruszył w przeciwnym kierunku. Podczas swojego pobytu w psychiatryku spotykał Becketta zawsze w sali wypoczynkowej. Nigdy nie był w jego prywatnej kwaterze - żaden inny pacjent nie miał do takowej wstępu. Kluczył więc po rozległym ośrodku, starając się znaleźć odpowiednie pomieszczenie. Normalnie skrupulatnie planował takie eskapady, dbał o to, by nie przeoczyć żadnego szczegółu, badał mapę budynku i znał każdy jego zakamarek na pamięć. W tym przypadku nie było ani czasu, ani środków. Nie mógł przecież poprosić o pomoc CIA. Musiał więc zawierzyć swojemu instynktowi i zdolnościami małej włamywaczki. Nie mógł uwierzyć, że to Chelsea wpadła na to wszystko, ale musiał przyznać, że sam powinien na to wpaść już dawno. Z Beckettem mieli o wiele większe szanse na odbicie Dylana. Nie był tylko pewny, co z nim zrobił trzymiesięczny pobyt w szpitalu wśród psycholi. Liam niedawno sam spędził tam tyle czasu i już miał wrażenie, że zaczyna wariować, a w końcu nie był poddawany torturom Veritas tak jak Campbell. A to musiało poważnie nadszarpnąć zdrowie psychiczne Brytyjczyka.
Nagle usłyszał jakiś szmer. Odwrócił się gwałtownie, mierząc z broni przed siebie. Światło latarki padło na wysokiego mężczyznę w zielonkawym uniformie - to był jeden z sanitariuszy.
- Nie powinno cię tu być - powiedział sanitariusz zdumionym głosem, a kiedy jego wzrok padł na broń w ręku Walsha, nabrał w płuca powietrza.
Nie zdążył jednak krzyknąć, bo w jego stronę pomknęła szybko usypiająca strzałka. Liam podszedł do niego i złapał, zanim ten zwalił się na ziemię z głuchym łoskotem. Zaciągnął go do jakiegoś składziku i upewnił się, że rzeczywiście zasnął, po czym ruszył dalej. Miał nadzieję, że Spellman i Dean jakoś sobie poradzą, kiedy na ich drodze stanie strażnik lub co gorsza - psychol, który uwolnił się ze swojego pokoju, a może raczej celi.
Wiedział, że doszedł do celu, kiedy jego uszom dobiegł znajomy dźwięk. Campbell nucił tę melodię, kiedy obserwowali go pielęgniarze. Zgrywał chorego, to naturalne. Liam doszedł do źródła owego nucenia i przez małe okienko w drzwiach zobaczył Becketta wyciągniętego na pryczy i podrzucającego piłkę tenisową nad głową. Zapukał w szybkę i już po chwili Beckett stanął na nogach zdziwiony, ale i ucieszony, wpatrując się w swojego niespodziewanego wybawcę.
Liam wyciągnął z kieszeni potrzebny sprzęt i minutę później drzwi otworzyły się przed nim niczym Sezam przed Ali Babą.
- Musisz nauczyć się czegoś nowego - poradził znajomemu Walsh, pijąc do piosenki, którą ten nucił. - "Bohemian Rhapsody" już staje się nudne.
- Co ty tu...? - zaczął Campbell, ale Liam go uciszył i poprowadził wzdłuż korytarza, którym przyszedł.
- Musisz mi pomóc w odbiciu Dylana - wyjaśnił, kiedy już zbliżali się do wyjścia.
- Ach, wiedziałem, że czegoś ode mnie chcesz - rzucił zawiedzionym głosem z brytyjskim akcentem Beckett. - W przeciwnym razie nie ryzykowałbyś, żeby się tu włamać. Mam nadzieję, że załatwiłeś tych agentów, którzy się tu czaili. Założę się o wszystko, że to byli szpiedzy Veritas.
- Że co? - Liam zatrzymał się nagle i spojrzał na Becketta zszokowany. - I dopiero teraz mi to mówisz?
Jak na zawołanie rozległ się głośny alarm, a z przeciwległego końca korytarza wyłonili się zadyszani Dean i David.
- Veritas tu jest - wychrypiał Spellman, ładując broń. - Strzałki usypiające możesz wyrzucić w cholerę. Mają karabiny.
- Cholera! - warknął Walsh, myśląc gorączkowo. - Zmywamy się stąd!
Na końcu korytarza widać już było uzbrojonych agentów, którzy podszywali się pod CIA, ale w rzeczywistości byli szpiegami. Liam i jego wspólnicy ruszyli pędem do wyjścia. Beckett zdawał się ucieszony tą całą aferą - chyba za długo przebywał w zamknięciu.
- Skąd wiedzieli, że tu będziemy? - zapytał Dean, biegnąc ile sił w płucach i co chwilę oglądając się za siebie.
- Wizytowali szpital od kiedy wypisano Walsha - odpowiedział mu Campbell, który biegł na samym przedzie, doskonale znając budynek. - Chyba sądzili, że prędzej czy później tu wróci.
Nagle znikąd wyskoczył agent, który jednym ruchem obezwładnił Walsha. Broń wypadła mu z ręki i przez chwilę był lekko zamroczony.
- Uciekajcie! - wychrypiał, widząc, że Dean rzuca się na napastnika, nie kwapiąc się nawet, by posłużyć się bronią. Postanowił chyba zadawać mu ciosy pięściami.
Agentów było coraz więcej, wszyscy mierzyli z broni do niego, Deana, Spellmana i Becketta. Nie było szans, by udało im się uciec z tego cało. Liam myślał gorączkowo, ale ciężko było mu się skupić. Postać, która nad nim majaczyła wydawała mu się znajoma, ale nie mógł stwierdzić jej tożsamości, bo nadal miał mroczki przed oczami. W pewnej chwili jego wzrok padł na przycisk na ścianie, który uruchamiał drzwi oddzielające od siebie sąsiadujące oddziały. Rzucił się w jego kierunku i nacisnął w tej samej chwili, w której jeden z agentów wymierzył broń w Becketta. Drzwi zamknęły się oddzielając Liama i resztę od Spellmana i Brytyjczyka, którzy biegli nieco z przodu.
Kula odbiła się od drzwi, które wyglądały niepozornie, ale widać były mocniejsze niż się wydawało, i rykoszetem trafiła tego, kto ją wystrzelił. Agent zawył z bólu, kiedy dostał w ramię. Kamizelka kuloodporna nie była w stanie go przed tym uchronić. Zaklął znajomym głosem i Liam wreszcie mógł się mu przyjrzeć.
Był wysoki i muskularny, a głos miał głęboki. Dobrze znał ten głos, ale chwilę zajęło mu, nim pogodził się z tym, do kogo należy. Mężczyzna miał na sobie maskę, podobną do tych, których używają agenci SWAT, ale widać było przez nią połyskujące zielone oczy i charakterystyczny pieprzyk na lewym policzku.
- To ty - warknął, lekceważąc kilka broni, które były wycelowane w niego i we wciąż wyrywającego się Deana, który patrzył na oprawcę z mieszaniną wściekłości i niedowierzania.
- Tak, to ja - powiedział Viper O'Connor i były to ostatnie słowa jakie Liam usłyszał zanim stracił świadomość. |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:42:15 04-08-15 Temat postu: |
|
|
Oooooo matko to jednak Viper... no nie wierzę , tego się nie spodziewałam a raczej nie chciałam się spodziewać . Co za menda z tego Vipera. Tyle czasu się podszywał .. i ile przez to informacji zdobył. Ciekawe co teraz będzie z Liamem skoro go dorwali , aż strach się bać , ale może się dowiemy coś więcej skoro staną w oko w oko po ujawnieniu że ta menda Viper to szpieg , ale że taka "niby " zwyczajna trzynastolatka rozpracowała coś takiego no to szok i to totalny ;p Chyba będzie w niej zadatek na dobrą agentkę . Chyba że ona też w to wszytko jest zmanieszana i to taka podpucha hahahaha u Ciebie wszytko możliwe ;d Ciesze się ze znowu pani psycholog powróciła ;D Liam w tym swoim pamiętniku naprawdę wyraża piękne myśli i emocje . Super sie czyta te jego wyznanania i przemyślenia.
Oczywiście czekam na kolejny rozdział i ja tu mam nadzieje że Liam będzie jak kot i że spadnie z tego wszytkiego na cztery łapy. ;D |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:51:01 05-08-15 Temat postu: |
|
|
Miało być zaskoczenie, więc jest
Chelsea jest bystra i pewnie jeszcze nie raz się przyda. Ale rzeczywiście na upartego można by stwierdzić, że córka Leilii jest z Veritas i posłała Liama w pułapkę Ale oczywiście tego nie zrobię - to by było przegięcie.
Cieszę się, że pamiętnik się podoba, staram się co jakiś czas do tego wracać, żebyście miały wgląd w myśli i uczucia głównego bohatera. Fajnie, że mi się to udaje
Dziękuję za komentarz! :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:39:30 05-08-15 Temat postu: |
|
|
Muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana Viperem, ale tak czułam, że gdyby to był znienawidzony przez Liama Martin, to wszystko byłoby za proste.
Kucze, kto by pomyślał, że trzynastolatka wpadnie na taki pomysł przed Liamem? I faktycznie brzmiał on sensownie, ale szkoda, że Liam nie pomyślał o tym, że Veritas tam na niego czeka W końcu, gdyby odbicie Campbella się udało, wszystko byłoby za proste, a Ty moja droga, strasznie lubisz nam tu mieszać - co w zasadzie mi nie przeszkadza, bo przynajmniej będzie co czytać.
Niepokoi mnie troszkę fakt, że Veritas ma Liama i Deana, ale pozostała dwójka jest na razie poza ich zasięgiem, więc może (jeśli uciekną z budynku) przyjdą Liamowi z pomocą.
W każdym razie Liam sobie poradzi! Wierzę w niego, a rozdział był fantastyczny, trzymający w napięciu i bardzo przyjemny!
Czekam na więcej! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:15:30 20-09-15 Temat postu: |
|
|
Ale miałam długą przerwę Mam nadzieję, że mi wybaczycie i nadal będziecie czytać to opowiadanie. Ostatnio cierpiałam na brak weny i jakoś nie mogłam się zmusić do dokończenia tego odcinka, który zaczęłam już w zeszłym miesiącu. Nie jest najlepszy, ale mam nadzieję, że po nim już ruszę z kopyta i będzie ciekawiej
ODCINEK 7: "THE TRUE STORY OF VIPER O'CONNOR" - "PRAWDZIWA HISTORIA VIPERA O'CONNORA"
Znaleźli się w potrzasku. Sytuacja była parszywa, a nawet "do d**y", jak określił ją Dean tuż po tym, kiedy obudzili się w jakimś obskurnym pomieszczeniu, które przypominało piwnicę rodem z horrorów, gdzie bohaterowie zostają poddawani wymyślnym torturom.
Liam sam nie wiedział, co jest gorsze - to, że zostali schwytani przez Veritas czy to, że człowiek, którego od dawna uważał za przyjaciela zdradził go. Czując jak łańcuchy boleśnie wpijają mu się w nadgarstki, gorączkowo starał się wymyślić jakieś wyjście z sytuacji, ale niewiele mógł zdziałać. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdowali - był nieprzytomny, kiedy Viper i jego koledzy z Veritas zaprowadzili ich do swojego tajnego więzienia. Dean również nie był w stanie się skupić. Zdrada Vipera dotknęła go do żywego. Klął co chwilę i pomstował na O'Connora, chcąc wyrazić swoją frustrację, ale na nic się to zdało.
- Co za pieprzony oszust! - warknął w końcu, podnosząc głos tak, by agenci Veritas, którzy zapewne czaili się gdzieś na górze mogli go usłyszeć. - Niech no tylko dorwę tego cholernego skurczybyka to mu tak gębę obije, że go rodzona matka nie pozna!
- Uspokój się, Dean. - Liam nie miał siły krzyczeć. Sprawiał wrażenie zrezygnowanego, jakby już się poddał.
- Uspokój się? - Sullivan nie wierzył własnym uszom. - Okazuje się, że twój przyjaciel, któremu powierzałeś wszystkie swoje sekrety, którego wtajemniczałeś w każdy plan, od początku pracował dla wrogiej organizacji, która chce twojej śmierci. Dylana pewnie już wykończył...
Walsh spojrzał na żółtodzioba, zastanawiając się czy rzeczywiście tak mogło być. Campbell Beckett uciekł z tajnego więzienia Veritas w Anglii pod koniec listopada, a oto mieli prawie kwiecień. Może Dylan faktycznie już nie żyje? Jeśli nie zabili go to pewnie umarł z wycieńczenia po torturach. Ponad pół roku w niewoli u wroga - Liam wolał nie myśleć w jakim stanie jest Stevens jeśli jakimś cudem to przeżył. Nie chciał jednak teraz o tym myśleć. Wzmianka o Dylanie dała mu kopa do działania - musieli się stąd wydostać i to jak najszybciej.
W pomieszczeniu było tylko jedno malutkie okienko, tuż przy suficie, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że znajdują się pod ziemią. Było tylko jedno wyjście i jeśli udałoby im się stąd oswobodzić, na pewno natknęliby się na Vipera. Zaczął myśleć gorączkowo jak się wydostać z tego miejsca, ale Dean nieustannie przeklinał pod nosem zdrajcę, co znacznie utrudniało Liamowi skupienie. Sullivan ucichł jednak, kiedy drzwi do piwnicy otworzyły się i ich oczom ukazał się schodzący po schodkach O'Connor we własnej osobie.
Ramię, w które ugodził go pocisk odbity rykoszetem od drzwi kuloodpornych, miał już opatrzone, ale i tak na widok zabandażowanej rany Liam i Dean odczuli dziwną satysfakcję. Viper nie wyglądał na zmieszanego ani zawstydzonego, co Walsh uznał za niepokojące - przecież tak długo udawał jego przyjaciela, miał wgląd w jego życie, a potem donosił o wszystkim kontrwywiadowi. A teraz jak gdyby nigdy nic patrzył mu w oczy bez cienia zakłopotania.
- Gdzie twoi kumple, V? - zapytał Liam, szarpiąc nieco nadgarstkami i chcąc się uwolnić z ciężkich kajdan.
- Są na górze - odpowiedział mężczyzna całkiem poważnie, przypatrując się Walshowi z jakąś dziwną zawziętością. - Nie próbuj żadnych sztuczek, Liam. I tak nie uda wam się stąd wydostać.
- Co zrobiłeś z Martinem? Zabiłeś go? - Walsh wypowiedział te słowa lekceważącym tonem, ale w rzeczywistości cały się w środku gotował ze złości.
- Nie wiem, co z nim zrobili. To nie moja sprawa.
- Wow, ale z ciebie zimny drań. - Dean nie mógł powstrzymać kąśliwej nuty w swoim głosie. - Jak to możliwe, że tak dobrze grałeś swoją rolę? Skończyłeś jakąś szkołę aktorską? Może zaraz wygłosisz mowę dziękczynną dla Akademii za przyznanie Oscara w kategorii: "największy sukinsyn"?
Viper roześmiał się swoim głębokim głosem, którym kiedyś zawsze potrafił uspokoić Deana. Teraz wydał się on młodemu przerażający i złowrogi.
- Dlaczego to zrobiłeś? - warknął Sullivan, nie mogąc dłużej znieść tego okropnego rechotu. - Ile ci zapłacili? Co z tego masz?
- Jesteś taki młody, Dean - rzekł w odpowiedzi Viper, podchodząc nieco bliżej i spoglądając prosto z twarz Sullivana. - Nie rozumiesz, że w życiu są ważniejsze rzeczy od pieniędzy.
- Na przykład?
- Sprawiedliwość. - O'Connor zmrużył lekko oczy, nie przestając się uśmiechać. - Sprawiedliwość jest najsilniejszą bronią na świecie.
- Wybacz, że ci przerwę V - wtrącił Liam niewinnym tonem, jakby dyskutowali przy piwie - ale zaczynasz trochę bredzić. Może zechcesz z łaski swojej odpowiedzieć na pytania Deana. Ja też jestem cholernie ciekaw, czym mogło cię tak skusić Veritas. I nie pieprz mi tutaj o sprawiedliwości, bo to, co robisz, nie ma z nią nic wspólnego. Ze zdradą stanu, owszem - dodał złośliwie, ale Viper tylko głośniej się roześmiał - ale nie ze sprawiedliwością.
- I tu się mylisz, Liam. Członkowie Veritas mają bardzo solidne poczucie sprawiedliwości. Na pewno większe niż CIA.
- Przestań chrzanić, Viper. - Dean nie mógł już dłużej wytrzymać. - Niby skąd ci to przyszło do głowy? Veritas wyprali ci mózg czy jak?!
- Nikt nie wyprał mi mózgu, Dean. Sam przejrzałem na oczy. Byłem kiedyś agentem tak jak wy. To znaczy - poprawił się, jakby nagle coś sobie przypomniał - jak Liam, bo ty jeszcze nie jesteś w pełni agentem. Pamiętasz te czasy, Liam? - zwrócił się do dawnego przyjaciela, a Walsh odczuł przemożną ochotę, by mu przyłożyć. - Nasza pierwsza wspólna akcja w Kijowie. Za mało się wtedy znaliśmy, więc kiedy zostałem ranny i zdecydowałem, że kończę z karierą terenową i przechodzę do analityków, nie wypytywałeś mnie dlaczego.
- Pamiętam - przyznał Walsh, wpatrując się w Vipera z mieszaniną odrazy i zainteresowania. - To właśnie wtedy przeszedłeś na ich stronę? Po tej akcji w Kijowie kilka lat temu?
- Dokładnie tak było.
- Nadal nie rozumiem. Czym cię przekonali? Pozwolili zemścić się na Walkovicu? Ta rana musiała ci nieźle dokuczać, skoro wziąłeś to sobie aż tak do serca. Dmitrij może i był sukinsynem, ale nie zasłużył na to, co mu zrobiłeś. Bo to byłeś ty, prawda? To ty go zabiłeś w jego własnej celi i upozorowałeś samobójstwo. Swoją drogą, mistrzowska robota. - Liam zaczynał składać do kupy kolejne elementy układanki. - To ty pierwszy wiedziałeś o jego śmierci i powiadomiłeś nas o tym.
- Tak, to ja. Ale grubo się mylisz mówiąc, że ta gnida nie zasłużyła na to, co dostała. Zasłużył na o wiele więcej i żałuje, że nie dane mi było sprawić, by bardziej cierpiał. Nie mogłem się narażać na zdemaskowanie. A czekałem tyle lat, żeby się zemścić...
- Za co? - wpadł mu w słowo Liam, przypatrując się wysokiemu mężczyźnie spod półprzymkniętych powiek. Nienawidził go teraz najbardziej na świecie, a jednak chciał zrozumieć. Chciał znać powód, by choć w części móc usprawiedliwić tego człowieka, który przez tyle lat udawał jego przyjaciela. - Za co chciałeś się zemścić V? Co takiego zrobił ci Walkovic, że popchnęło cię to do zdradzenia własnego kraju?
- On i jego wspólnicy zadbali, by mnie ukarać za zabicie kilku ich ludzi, wtedy w Kijowie. Svetlana szczególnie chciała mi dopiec, bo nieźle zalazłem jej za skórę, zabijając jej faceta.
- Svetlana? - Dean zaczynał kojarzyć fakty. - To ta sama babka, która zostawiła Martina w gaciach w panterkę przywiązanego do łóżka, kiedy robiliśmy obławę na Walkovica w tamtym ukraińskim hotelu? Ta, do której V miał słabość?
- Nigdy nie miałem do niej żadnej słabości! - warknął O'Connor po raz pierwszy tracąc cierpliwość i panowanie nad sobą. - Pozwoliłem tak myśleć Liamowi, bo nie chciałem, żeby się domyślił, że moja obsesja na jej punkcie wiąże się z zemstą.
Viper zamilkł na chwilę i odwrócił się od nich jakby bał się, że zobaczą jego twarz. Dean poruszył się niespokojnie. Ta nagła oznaka słabości zaskoczyła go. Czyżby Viper płakał? Nie, to niemożliwe. Pomimo beznadziejnego położenia, w jakim się znaleźli, Sullivana intrygowała ta historia. Podobnie jak Liam chciał poznać motywy tego faceta, który udawał przyjaciela, w rzeczywistości był wilkiem w owczej skórze.
- Mówiłeś, że zabiłeś faceta Svetlany - zaczął Liam, domyślając się już na czym mogła polegać zemsta Rosjanki. - Jej odwet zakładał zapewne odebranie ci tego, co najbardziej się dla ciebie liczy.
O'Connor odwrócił się powoli i spojrzał na Walsha. Nie płakał, ale był jakiś zmieniony - jakby targał nim niewyobrażalny ból.
- Oko za oko - odezwał się po chwili i uśmiechnął się krzywo. - Po nitce do kłębka doszła do tego jak się nazywam i gdzie mieszkam. A tam zastała moją narzeczoną.
- Zabiła ją. - Liam bardziej stwierdził niż zapytał, a Viper wybuchł histerycznym śmiechem i przez dłuższą chwilę nie mógł dojść do siebie.
- Zabiła? - wykrztusił w końcu, nie przestając się śmiać. - Nie. Ona ją zmasakrowała. Zabiła ją dopiero po wielogodzinnych torturach, podczas których Haley błagała ją o litość. Wiem dokładnie jak to wyglądało, bo widzisz... kiedy wróciłem do domu z Kijowa, ranny, wyczerpany i wkurzony, bo Walkovicowi udało się nawiać, ona już tam na mnie czekała. I kazała mi na to patrzeć. Na wszystko. I słuchać jak moja ukochana błaga o litość, a potem o śmierć, bo już nie mogła tego wytrzymać. Kazała mi patrzeć jak katuje Haley i jeszcze się przy tym śmiała. Wiesz co, Liam? Oglądanie jak torturują twoją ukochaną i to z twojej winy zmienia człowieka.
Nastąpiła chwila ciszy, bo ani Liam, ani Dean nie wiedzieli co na to odpowiedzieć. Zszokował ich tą historią, ale to nie umniejszało jego winy i nie usprawiedliwiało w żaden sposób współpracy z kontrwywiadem. Po chwili O'Connor kontynuował:
- Byłem jakby otępiały. Svetlana i jej ludzie uciekli i zostawili mnie ze zmasakrowanymi zwłokami mojej narzeczonej. Byłem... Byłem wrakiem. Chciałem odejść z CIA natychmiast, ale wtedy dowiedziałem się czegoś, co mnie przed tym powstrzymało i zmusiło do zasilenia szeregów drużyny przeciwnej. Wiem, że to, co stało się z Haley jest moją winą. To na mnie chciała się zemścić Svetlana. Ale nie tylko ja jestem winny. CIA nie zapewniło jej ostatecznej ochrony. Po tym jak Dmitrij nawiał rozmawiałem z Alanem Reedem i prosiłem go, by wysłał kogoś do mnie do domu. Tak na wszelki wypadek. Wiedziałem, że raczej są marne szanse, że ktoś z ludzi Walkovica pozna moją tożsamość i uda się pod mój adres, ale wolałem dmuchać na zimne. Alan zapewnił mnie, że to zrobi. I zgadnij co, Liam? - Viper przerwał na chwilę i podszedł bliżej Walsha wpatrując się w niego z jakąś dziwną dzikością w oczach. - Twój ukochany mentor nigdy tego nie zrobił. W nosie miał ją i mnie. Nic go nie obchodziło jej bezpieczeństwo, chociaż ja dopiero co narażałem życie dla agencji. Alan jest tak samo winny śmierci Haley jak ja. No cóż... A raczej był.
- Ty skurwysynie - zaczął Liam, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. - Śmierć Alana... To też byłeś ty? To ty go zabiłeś? Dowiedział się o szpiegach i pewnie nawet zaczął podejrzewać ciebie aż wreszcie uległeś wieloletniej pokusie i zemściłeś się na nim, żeby połechtać swoje ego!
- Tak, Reed zaczął być niewygodny. Za dużo węszył, a ja skorzystałem z okazji i wreszcie dostałem to, na co od dawna czekałem. Kilka tygodni wcześniej sprawiedliwość dopadła też Svetlanę. Kiedy aresztowaliśmy Walkovica jej omal nie udało się uciec, ale udało mi się ją złapać. Gorzko zapłaciła za to, co zrobiła Haley przed kilkoma laty. Oczywiście CIA myśli, że nadal jest na wolności. Takie już zalety bycia w Veritas. - Viper roześmiał się znów, jakby opowiadał bajkę, która zakończyła się happy endem. - Nawet nie macie pojęcia, chłopcy, jak długo czekałem na tę chwilę. Oczywiście nadal odgrywałem rolę podwójnego agenta, więc wszystko musiało się odbyć po cichu, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
- Nadal nie rozumiem jednego - wtrącił się Dean, krzywiąc się na myśl o okropieństwach, jakich dokonał Viper i na widok jego niezdrowo roześmianej twarzy. - Co z tym wszystkim ma wspólnego Veritas?
- Nie rozumiesz, Dean? - Liam pozwolił sobie odpowiedzieć w imieniu Vipera, siląc się na spokojny ton, choć wszystko się w nim gotowało. - V chciał na kogoś zwalić odpowiedzialność za to, co spotkało jego słodką Haley. Nie mógł znieść, że to jego wina, więc obwinił biednego Alana i całe CIA. Veritas werbuje ludzi, którzy mają jakichś zatarg z agencją, pamiętasz? Nasz drogi Viper idealnie wpasowuje się do schematu.
- Ach, Liam. - Viper przestał się uśmiechać. Teraz wyglądał jeszcze groźniej. - Alan nigdy nie był bez winy tak samo jak inni z zarządu. CIA wykorzystuje ludzi. Udają, że chcą chronić kraj, ale to nieprawda. Nikt ich nie obchodzi. I Haley się o tym gorzko przekonała.
- Haley zginęła, bo nie potrafiłeś oddzielić życia prywatnego od zawodowego - rzekł ostro Liam spoglądając Viperowi w oczy z pogardą. - Powinieneś wiedzieć, że w tym fachu nie można się do nikogo przywiązywać. Twoja dziewczyna nadal by żyła, gdybyś ty...
- Nie! - warknął O'Connor i wściekły złapał się za głową, jakby chciał sobie w szale pourywać wszystkie włosy. - To CIA powinno ją ochronić!
- W cokolwiek chcesz wierzyć, V - Liam pokręcił głową z dezaprobatą widząc jakim wrakiem człowieka stał się jego były przyjaciel.
- Kiedy to prawda! Możecie ślepo podążać za tymi wszystkimi legendami CIA, którzy rzekomo ratowali świat, ale prawda jest taka, że każdy z nich był szumowiną, która wykorzystywała swoją pozycję i kontakty do prywatnych celów. Guzik ich obchodziła Ameryka. Alan Reed był taki sam. Na nikim mu nie zależało. Tak samo jako Martinowi, który chciał tylko piąć się po drabinie bytów i dopiec tobie. Każdy z tych wielkich szych miał swoje na sumieniu. Tak samo jak twój ojciec, Dean. Ale nie wiem czy powinienem poruszać ten temat. Twoje delikatne uszka mogą tego nie wytrzymać.
Liam zamarł, a Dean przestał się szarpać w niewygodnych łańcuchach i zastygł z ramionami w górze, wpatrując się w Vipera z niedowierzaniem.
- Coś ty powiedział? Co to miało znaczyć? - zapytał, a O'Connor się roześmiał.
- Och... zapomniałem. Nie wiedziałeś, że tatuś był członkiem doborowej grupy Amerykanów, prawda? No tak - jeszcze jeden wielki sekret Alana Reeda i Xaviera Martina. Myślałby kto, że ty i Liam jesteście tak blisko, że powinien ci o wszystkim powiedzieć, ale...
- O czym on mówi, Liam? - Dean nie wiedział, co się dzieje. - Liam?
- Dean, chciałem ci powiedzieć, ale Martin mi zabronił - wytłumaczył się Walsh.
- A od kiedy to słuchasz się Martina? O co chodzi Liam? O czym mówi ten kretyn?!
Widząc, że Liam milczy, Viper wyraźnie ucieszony przejął jego rolę:
- Twój ojciec, Dean, był jednym z nas. Albo raczej - was. Należał do CIA. Niespodzianka!
Dean wpatrywał się to w Vipera to w Liama, nie wiedząc co powiedzieć.
- Zostawię was teraz - odezwał się po chwili ciszy O'Connor, śmiejąc się od ucha do ucha i wycofując się do wyjścia. - Macie trochę do nadrabiania. |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:03:33 21-09-15 Temat postu: |
|
|
OOOO jak sie ciesze , że dodałaś nowy odcinek
Noo w końcu coś tu sie zaczęło wyjaśniać , coś wiadomo . :d Teraz cała prawda wyszła na jaw.. no przynajmniej cała prawda o Viperze... ale w pierwszych chwilach to co mi przychodzi na myśl to to że Viper to kawał dziada... tyle rzeczy nawyrabiał ... noo ale z drugiej strony szkoda mi go , i jego Haley ... co on musiał przeżyć patrząc na to jak ja torturują i to jeszcze w jaki sposób... Teraz on sie chce mścić na wszystkich za jego ukochaną , tylko do czego go to doprowadzi.. Nooo i teraz jeszcze poruszył temat ojca Deana ... i on teraz też jest zaskoczony tym co się dowiedział , teraz bd musieli sobie z Liamem sobie sporo wyjaśnić . No i pytanie co wgl dalej z nimi będzie ? czy zdołają uciec ?
Czekam na następny. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:19:43 22-09-15 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za komentarz :*
No rzeczywiście, V to "kawał dziada", jak to ujęłaś Zaślepiła go zemsta i się chłopak zagubił, ale oczywiście nic nie usprawiedliwia jego czynów.
Dean jest w szoku po tym, czego się dowiedział. Przez całe życie żył w błędzie. Myślał, że jego ojciec popełnił samobójstwo i nie miał pojęcia, że w rzeczywistości był agentem CIA.
A czy się wydostaną stamtąd, to już musisz poczekać na przyszły odcinek, żeby się dowiedzieć |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:19:19 22-09-15 Temat postu: |
|
|
Jestem autentycznie wzburzona! Ale szumowina! I pomyśleć, że przez jakiś czas nawet go lubiłam i nie chciałam podejrzewać. Kto by pomyślał, że miał taki motyw, że od lat tak działał? Zupełnie nic go nie usprawiedliwia. Może faktycznie odniósł wielką stratę, ale mści się na nieodpowiednich ludziach. Bo czy Liam zabił narzeczoną V? Czy to on miał ją chronić? Nie, a przecież to Liam ma w tej historii ciągle pod górę (większość nie żyje, haha).
Liam to sprytny gość i wiem, że z tego wyjdzie, ale co z Deanem? Nie powinien się dowiedzieć prawdy o swoim ojcu od szaleńca owładniętego zemstą. Mam nadzieję, że nie obróci swojego żalu przeciwko Liamowi i że sam się przez to nie zmieni - tak bardzo go lubię, wnosi tyle radości
Czekam na więcej! Oby szybciej!
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:38:59 29-11-15 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za przedłużającą się nieobecność. Niedługo coś postaram się dodać, mam nadzieję, ze wytrzymacie jeszcze troszkę i że jeszcze pamiętacie co działo się w poprzednich odcinkach. Jeśli nie, dajcie znać - napiszę krótkie przypomnienie
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:52:25 29-11-15 Temat postu: |
|
|
Pamiętam i czekam |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:56:44 17-12-15 Temat postu: |
|
|
Po długiej przerwie, spowodowanej brakiem czasu i weny, jestem wreszcie z rozdziałem! Przepraszam za błędy i nieścisłości, ta długa przerwa nawet mnie wybiła z rytmu, więc zdaje sobie sprawę, że Wy też możecie mieć niemały problem ze skojarzeniem faktów. Nie jestem zadowolona z jakości odcinka, ale mam nadzieję, że teraz już ruszę pełną parą i kolejne będę lepsze!
Zapraszam do czytania!
ODCINEK 8: "VIVA VERITAS" – "NIECH ŻYJE VERITAS"
W piwnicy baru Sky'a panowała tak gęsta atmosfera, że do jej pokrojenia nie wystarczyłby zwykły nóż, raczej tasak albo piła mechaniczna. W nikłym świetle gołej żarówki zwisającej z sufitu można było dojrzeć blade twarze agentów i usłyszeć kroki Davida Spellmana, który przechadzał się nerwowo w tę i z powrotem.
– Uspokój się, Spellman, bo dziurę w podłodze wywiercisz. – Beckett oparł się o ścianę i założył ręce na piersi, mrużąc oczy i zastanawiając się nad wyjściem z sytuacji.
Dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych spojrzał na niego morderczym wzrokiem, ale zatrzymał się i przysiadł na zakurzonej skrzynce, która zagrzechotała pod jego ciężarem. Zapewne znajdowały się w niej butelki z piwem. Ten dźwięk zabrzmiał dziwnie głucho w ponurej piwnicy.
– Myślicie, że oni... – zaczęła Leila, jako pierwsza zadając pytanie, na które odpowiedzi obawiali się wszyscy zebrani.
– Nie – odpowiedział bez zastanowienia Beckett, ale na jego czole pojawiła się dziwna zmarszczka, która zdawała się szydzić z jego naiwności. – Nie znam Liama zbyt dobrze, ale wiem co nieco o ludziach. Ten facet jest twardy. Da sobie radę. A poza tym nie jest sam...
– Taaa – westchnął Carter, poprawiając okulary na nosie. – Bo Dean na pewno mu się przyda...
– Zamknij się, CC, nikt cię nie pytał o zdanie! – warknął David, ku zdumieniu wszystkich.
Zwykle opanowany biurokrata, za jakiego go uważali, odszedł w zapomnienie, kiedy na szali ważyły się losy jego ludzi. Haker zmierzył Spellmana lekko obrażonym, ale też przestraszonym spojrzeniem – David był mężczyzną, który budził respekt i nie zamierzał mu podpaść.
– Kto cię tu w ogóle zaprosił? – David pokręcił głową z niedowierzaniem, wpatrując się wściekłym wzrokiem w znajomego Vipera.
– Ja. – Sky spojrzał z góry na Spellmana i coś w jego głosie dało dyrektorowi do zrozumienia, żeby nie zaczynał kłótni. – Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Im więcej rąk na pokładzie, tym lepiej. Musimy się trzymać razem i wspólnie wymyślić, jak odbić Liama i Deana.
– O ile jeszcze żyją – wtrącił Spellman, a właściciel baru wyglądał jakby miał zamiar go zdzielić ścierką, którą nadal miał przewieszoną przez ramię, choć lokal zamknął już kilka godzin temu.
– Żebym ostatni raz słyszał coś takiego z twoich ust, agencie – przywołał go do porządku.
– Więc jaki masz plan? – zaczął Campbell, chcąc zapobiec kłótni. Zerknął kątem oka na Davida, który nagle skurczył się w sobie i sprawiał wrażenie człowieka zrezygnowanego. – Od czego mamy zacząć? Bo im dłużej zwlekamy, tym bardziej oddalamy się od szansy uwolnienia chłopaków. Liczy się każda sekunda.
– Nie możemy działać pochopnie, Beckett. Trzeba wszystko dokładnie zaplanować...
– Nawet nie wiemy, gdzie jest kwatera Veritas – zauważyła rozsądnie Leila. Głos jej się nieco trząsł, ale poza tym wydawała się być opanowana, jak na panią psycholog przystało. – Walsh i Sullivan mogą być wszędzie, choćby i na innym kontynencie.
– Wątpię w to – odezwał się Spellman i wszystko spojrzeli na niego z ulgą, że jego nagłe załamanie było tylko chwilowe. – Są pewne procedury. Podejrzewam, że nawet szpiedzy muszą ich przestrzegać. Jeśli Walsh nadal żyje, to pewnie jest gdzieś na miejscu. Nie wiem tylko, do czego jest im potrzebny...
– Jeśli masz rację – zaczął Beckett, marszcząc brwi w skupieniu. – To możemy zawęzić teren poszukiwań. Ale CIA już wie, że pomagasz Walshowi, więc niewiele może możesz zdziałać. Nie uda ci się załatwić odrzutowca czy chociażby przyzwoitej broni. Veritas dysponuje taką bronią, o jakiej wam się nawet nie śniło.
– Broń... – mruknęła Leila pod nosem, a po chwili aż poskoczyła w powietrzu zadowolona ze swojego pomysłu. – Bruno Garin wspomniał Liamowi, że kupili ją za pieniądze z narkotyków, które mu ukradli. Musi mieć jakieś informacje na ten temat, może doprowadzić nas do O'Connora, a tym samym do Walsha i Sullivana, a może i nawet do Martina. Myślicie, że mógłby nam pomóc?
– A co, myślisz że ma Vipera na szybkim wybieraniu w komórce? – prychnął Spellman, czym nieco uraził dumę Leili, więc zmienił ton na bardziej odpowiedni. – Garin to twardy sukinsyn, Liam nie zdołał go przekonać do pomocy, bo nie dysponował tym, czego Bruno chciał w zamian.
– Czyli? – Carter zapytał nieśmiało, lekko uspokojony, że Spellmanowi wraca zdrowy rozsądek.
– Ochrony CIA.
– Co za głupek! Przecież musi sobie zdawać sprawę, że Wywiad jest opanowany przez krety. Chce na siebie podpisać wyrok śmierci czy jak?
– Niekoniecznie musi wiedzieć, co dokładnie w trawie piszczy. Zażądał ochrony a już samo to świadczy, że nie miał wglądu w całą sytuację. Gdyby wiedział, że organizacja, która go okradła, udaremniając przerzut narkotyków, inwigiluje CIA, pewnie by tego nie proponował. Jak mówiłem, Bruno jest twardy, a ponadto chce się zemścić na Veritas za to, że go oskubali. I jestem pewien, że wie o wiele więcej niż chciał powiedzieć Liamowi i Deanowi. Jeśli się go odpowiednio przyciśnie, puści parę z ust.
– Co masz na myśli mówiąc: "odpowiednio przyciśnie"? – Leila zmrużyła podejrzliwie oczy. Była przeciwna wszelkim formom zadawania przemocy, wolała negocjacje.
– Damy mu to, czego chce.
– David... Przecież dopiero co ustaliliśmy, że nie ma opcji, żeby CIA nam pomogło teraz, kiedy zostaliśmy uznani za zdrajców, pomagając Walshowi...
– Ja o tym wiem, ale Bruno nie musi się dowiedzieć. – Dziwny błysk w oku Spellmana sprawił, że wszyscy nagle się ożywili. Po raz pierwszy od zniknięcia Liama i Deana poczuli, że zbliżają się do ich odnalezienia.
– Nie musisz nic więcej mówić, agencie – Sky poklepał Spellmana po przyjacielsku, co było dziwne, zważywszy na fakt, że dopiero co chciał go zdzielić ścierką. – Mam plan.
***
– O czym mówi ten wariat? Liam, co to ma znaczyć, że mój ojciec był agentem? Liam!
Walsh nie wiedział co odpowiedzieć. Po wyjściu Vipera czuł mieszaninę gniewu i zawstydzenia. Powinien był przekazać Sullivanowi wszystko, czego się dowiedział od Xaviera, ale Martin mu zabronił. No tak, ale teraz jego rywal z lat szkolnych może już dawno wąchać kwiatki od spodu, więc nie mógł się już niczym usprawiedliwiać.
– John 'Sully' Sullivan był jednym z najlepszych agentów CIA.
Tylko na tyle było go stać. Już i tak znajdowali się w parszywym położeniu i nie mógł pozwolić, by współczucie do tego żółtodzióba wzięło w nim górę. Musiał myśleć, jak się stamtąd wydostać.
Dean pokręcił głową z niedowierzaniem. To wszystko nie miało dla niego sensu. Gdyby jego ojciec rzeczywiście był agentem, zauważyłby coś, wiedziałby... Jakiś cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że jednak coś w tym jest. Przecież John wielokrotnie znikał na całe miesiące, prawie go nie widywali. Aż w końcu przyszła wiadomość o jego samobójstwie, a on jakby rozpłynął się w powietrzu. Pogrzeb był skromny, matka nie zgodziła się na otwarcie trumny. Czy to możliwe, że przez tyle lat uważał ojca za tchórza, kiedy w rzeczywistości był on bohaterem?
– Nie popełnił samobójstwa. – Było to raczej stwierdzenie, a nie pytanie, a Liam kiwnął głową, z ulgą przyjmując do wiadomości fakt, że Dean nie ma zamiaru go zwymyślać za ukrywanie przed nim prawdy.
– Zginął na misji.
– Dlaczego mi nie powiedzieli?
– Tego nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że zastosowali protokół ochronny. Twój ojciec utrzymywał w sekrecie swoją pracę. Potrafił oddzielić życie prywatne od zawodowego. Nawet po jego śmierci, ty i twoja rodzina pozostawaliście w niebezpieczeństwie. Gdyby jego wrogowie się o was dowiedzieli, mógłby was spotkać los podobny do narzeczonej Vipera.
– Dylan nie ukrywał przed rodziną tego, że jest agentem.
– Dylan to w ogóle dziwny człowiek. – Liam uśmiechnął się kącikiem ust na wspomnienie przyjaciela, ale był to smutny uśmiech. Przypomniał sobie, że Stevens może już od dawna nie żyć i serce zabiło mu mocniej. Szybko wrócił do poprzedniego tematu. – Dean, takie są procedury. Nie mogli ci powiedzieć.
– Rozumiem, że wtedy, ale kiedy trafiłem do programu... – Chłopak urwał w połowie zdania i zapewne gdyby rąk nie miał unieruchomionych nad głową, pacnąłby się jedną z nich w czoło. – To dlatego dostałem się do programu! Przez ojca! Mam rację?
Spojrzał wyczekująco na Liama, a ten poczuł, że szczerość będzie najlepszym rozwiązaniem.
– Sully założył program. Pewnie wymógł na nich obietnicę, że cię zrekrutują...
Nastała chwila ciszy, podczas której słychać było tylko przyspieszony oddech Deana. Liam musiał przyznać, że jak na żółtodzioba całkiem nieźle radził sobie z tą całą popapraną sytuację – bycie uprowadzonym przez szpiegów i prawda o ojcu nie wytrąciły go z równowagi.
– Na szczęście idioci nie zabrali mi adidasów – rzucił nagle, czym totalnie zbił Walsha z tropu.
– Słucham?
– Jakiś czas temu Carter pomógł mi stworzyć mikroprocesor wzorowany na nadajniku znalezionym w pokoju Anny. Pamiętasz to urządzenie? Powiedziałem ci wtedy, że takich używa kontrwywiad i doszliśmy do tego, że córka Dylana coś ukrywa...
– Pamiętam. Ale nie rozumiem, co z tym wspólnego mają twoje buty... – Liam zmarszczył brwi wpatrując się w twarz Deana, znajdującą się w półmroku.
– CC opracował taki podobny nadajnik w miniaturowej wersji, ale działa on inaczej. Zamiast wykrywać wrogie urządzenia, wysyła sygnał SOS do urządzeń podpiętych.
– Skończ z tą pseudo-naukową gadką i mów wreszcie o co chodzi!
– Wystarczy uruchomić nadajnik a on powiadomi Cartera o naszej lokalizacji. Jest jednak pewien szkopuł – sygnał jest krótki. Nie udało nam się tego dopracować...
– Co to znaczy?
– To znaczy, że o ile CC nie będzie miał włączonego komputera, może nie zadziałać.
– To haker! On świata nie widzi poza ekranem monitora. – Liam przypomniał sobie chuderlawego chłopaka, którego Viper również zdradził, udając jego przyjaciela. – To najlepsza szansa jaką mamy. Dawaj tego buta.
– Niby jak? – Dean, pomimo sytuacji w jakiej się znajdowali, poczuł przemożną ochotę by się roześmiać i pacnąć Liama w potylicę jednocześnie. – Może nie zauważyłeś, więc ci przypomnę – jestem przykuty łańcuchami jak jakiś średniowieczny mnich lubujący się w sadomasochistycznych zabawach.
– To jak, do cholery, chcesz włączyć ten cholerny nadajnik?
– Już go włączyłem, parę minut temu...
– CO?! I dopiero teraz mi o tym mówisz? – Liam nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Nagle zapomniał, że został uprowadzony przez mężczyznę, który od lat udawał jego sojusznika i przyjaciela i że grozi mu śmierć z rąk tajnego stowarzyszenia. Czuł się jakby znów był na misji z niedoświadczonym i gapowatym gogusiem, który nie potrafi kłamać i robi więcej szkód niż pożytku.
– A kiedy miałem to zrobić? Podczas mrożącej krew w żyłach opowieści Vipera? Kiedy był zajęty roztkliwianiem się nad swoimi zbrodniami, uruchomiłem nadajnik. Dzięki Bogu mam bardzo gibkie palce u stóp. – Walsh wyglądał na zdegustowanego i zszokowanego jednocześnie. – Naprawdę Liam, jedenaście lat w CIA niczego cię nie nauczyło? Ty chyba naprawdę wyszedłeś z wprawy. Starzejesz się.
Ciemnowłosy agent zmarszczył brwi i zmroził młodego morderczym spojrzeniem. Nienawidził, kiedy ktoś zwracał uwagę na jego wiek, a ostatnimi czasy zdarzało mu się to zaskakująco często. Szybko jednak złość mu przeszła i poczuł coś na kształt dumy. Dean zareagował szybko i niepostrzeżenie jak na dobrego agenta przystało. Liam zaczął się zastanawiać, czy pokrewieństwo z Sullym rzeczywiście było jedynym powodem, dla którego dostał się do programu. Wyglądało na to, że ma o wiele więcej do zaoferowania.
– Dobra robota, Dean – pochwalił swojego podopiecznego, a ten zaskoczony otworzył szeroko oczy. – Musimy się stąd wydostać jak najszybciej. W przeciwnym razie, już po nas.
***
Ciemnowłosy chłopak siedział, obracając bezwiednie telefon, leżący na blacie. W myślach odtwarzał treść wiadomości, którą otrzymał jakiś czas temu, a która była powodem jego nagłej decyzji o zmianie kursu lotu i powrocie do kraju. Sam nie wiedział czy bardziej go ta wiadomość zaskoczyła czy zdenerwowała.
Nie zauważył nadejścia kolegi, który zdawał się być w zupełnie odmiennym nastroju od niego.
– Pilot mówi, że za pół godziny będziemy na miejscu – poinformował wysoki mężczyzna o filipińskich korzeniach, przysiadając się na stołku obok kumpla. – Rozchmurz się! W końcu narzekałeś, że się nudzisz. Wreszcie będziesz miał okazję się wykazać.
– Nie chodziło mi raczej o takie rozrywki. – Zamyślony młodzieniec uśmiechnął się kątem ust.
– Zawsze możemy zawrócić. No wiesz, taki przywilej posiadania własnego luksusowego odrzutowca.
– Nie możemy, nie tym razem, Tristan.
– Jak chcesz, ale jeśli chcesz znać moje zdanie – niczego nie jesteś mu winny. Powinieneś być bardziej asertywny, Chris.
– Pewnie masz rację, ale czasami trzeba odłożyć sprawy osobiste na bok, kiedy w grę wchodzi większe dobro.
– Ach, ty i te twoje wydumane ideały. – Tristan machnął ręką, ale Chris dobrze wiedział, że się zgrywa – podobnie jak on wiedział, że to co robią jest słuszne i żaden nie miał zamiaru się wycofać. – A tak nawiasem mówiąc, chętnie poznam twojego starego. Ciekawe czy jest podobny do ciebie...
– Ani trochę – stwierdził Chris, uśmiechając się pod nosem. – A skoro już jesteśmy przy tym temacie, musimy ustalić jakieś hasło bezpieczeństwa, na wypadek gdybym miał dość przebywania z nim i potrzebował ratunku. Jakiś pomysł?
– Hmmm... – Tristan udał, że się zastanawia. – Może "Viva Veritas!"? Ale to mu się raczej nie spodoba...
Chris parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Najlepszy kumpel zawsze potrafił go rozśmieszyć. Cieszył się, że skoro był zmuszony spędzić czas z ojcem, którego od dawna nie widział i z którym rozstał się w dość wrogich stosunkach, będzie miał przynajmniej kogoś przy swoim boku, kto będzie dla niego opoką.
– Szykujcie się do lądowania chłopcy. – Rozległ się kobiecy kłos z głośników. – Obyście mieli na sobie pampersy.
– Taa, pożyczyłem z twojej prywatnej kolekcji – mruknął Tristan wywracając oczami i udał się na swoje miejsce, by zapiąć pas bezpieczeństwa.
Chris odetchnął głęboko i poszedł w jego ślady. Nie był pozytywnie nastawiony do spotkania z tatą, ale nie miał innego wyjścia. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie odpowiedział na wezwanie.
– Viva Veritas – powtórzył słowa przyjaciela i zamknął oczy, starając się przygotować na najgorsze. |
|
Powrót do góry |
|
|
Justyśka King kong
Dołączył: 05 Sie 2009 Posty: 2055 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:05:14 19-12-15 Temat postu: |
|
|
Oooooo jak sie cieszę że jest rozdział ;D i ja tam jestem z niego zadowolona ;D
Nooo nasza grupka knuje i robi burzę mózgów jak wydostać chłopaków , i ja trzymam kciuki , żebym i tylko to wyszło. Nie ma nawet innej opcji.
Dean chyba był w szoku jak się dowiedział , całej prawdy o ojcu. Tyle lat żył w niewiedzy , wiadomo procedury itp nie mogli mu powiedzieć , ale przez to miał ojca za kogoś innego . Dobrze że teraz wie że jest bohaterem i mam nadzieje , że jest z niego dumnny.
Hmmm ciekawe czy przyjeli go własnie dlatego , że jego ojciec wymógł to aby go przyjeli. Czy ludzie z tego programu z sami z siebie go przyjeli ze względu na ojca.
Noo ale u Deana główka pracuje nie ma co z tymi butami , sam Liam był w szoku :d haha no cóż jak to powiedział żółtodziub on się chyba na prawde starzeje ;D
Co do ostatniego wątku too czy ja coś pominęła w poprzednich booo nie rozumiem go ;p Czy to jakieś nowe postacie ;D ?
Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział też w SW |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:58:05 19-12-15 Temat postu: |
|
|
Dzięki za komentarz :*
Niczego nie pominęłaś, to są nowe postacie, które dopiero co się pojawiły i w kolejnym odcinku na pewno wyjaśnię o co chodzi
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie Mocno wstawiony
Dołączył: 04 Cze 2007 Posty: 5853 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Los Angeles, CA Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:07:46 21-02-16 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za zwłokę, mam nadzieję, że to już się więcej nie powtórzy. Zapraszam na nowy rozdział i przedstawiam nowych bohaterów, którzy pojawili się już w poprzednim odcinku
ODCINEK 9: "UNEXPECTED ALLIES" – "NIESPODZIEWANI SOJUSZNICY"
Spellman nie miał pojęcia czy to, co zamierzali zrobić jest dobrym pomysłem. Wszystko w tym planie mogło się nie udać, ale nie mieli czasu na dopracowywanie szczegółów. Liam i Dean byli w niebezpieczeństwie i liczyła się każda sekunda. Jednak kiedy zmierzał do tajnej kryjówki Veritas z tym młodzikiem, nie czuł się zbyt pewnie.
Przypomniał sobie poprzedni wieczór, kiedy to u Sky'a zjawiła się grupa ludzi, którzy mieli im pomóc w odbiciu przyjaciół.
– Co to ma być, Sky? W co ty pogrywasz? Wprowadzasz szpiegów do naszej kryjówki? Oszalałeś?
– Uspokój się, David, oni nie stanową zagrożenia.
– Jasne, że nie! To tylko pieprzeni członkowie Veritas! – warknął Spellman, celując bronią w przybyszów.
– Dzięki za miłe powitanie – odezwał się ciemnowłosy chłopak, około dwudziestoczteroletni. – Tato – dodał, zwracając się do Spencera "Sky'a" Holbrooka.
– Tato? – Leila spoglądała to na barmana, to na chłopaka, szukając wyjaśnień. – Tato?!
– Co to, jakiś zlot rodzinny? – zapytał Carter Cameron, odrywając wzrok od swojego komputera, bo sytuacja wydawała się poważna.
– Opuść broń, agencie. To ja ich wezwałem. Pomogą nam. – Sky podszedł do Davida i położył mu rękę na broni, którą ten nadal trzymał w gotowości.
– Skąd wiesz? Może już zawiadomili swoich szefów i zaraz tu wpadną, by nas wszystkich wystrzelać jak kaczki!
– Nic podobnego – odezwała się po raz pierwszy od przyjazdu jedyna przedstawicielka płci pięknej wśród przybyłych. – Jesteśmy tu, żeby wam pomóc. Od dawna sabotujemy działania organizacji. Wiemy jakie ma metody, gdzie znajdują się jej kryjówki, kto do niej należy. Naprawdę chcecie odrzucić takiego sojusznika?
– Oczywiście, że wiecie. W końcu sami do nich należycie!
– Owszem, ale tylko na papierze – odezwał się głębokim głosem mężczyzna, wyglądający na brata dziewczyny. – Nie jesteśmy nic winni Veritas. Wykorzystywali nas od lat. Jesteśmy tu, bo Chris dostał wiadomość od ojca.
– David, uspokój się – powiedziała Leila, starając się zachować trzeźwość umysłu, przysłuchując się temu, co mają do powiedzenia przybysze z zaciekawieniem.
– Chris jest agentem CIA – poinformował wszystkich Spencer Holbrook, który zupełnie wypadł z gry po tylu latach emerytury. Nie czuł się już jak agent, ale sytuacja wymagała od niego pełnej mobilizacji, dlatego zdecydował się na wysłanie wiadomości do syna, z którym od dawna nie utrzymywał kontaktu, by poprosić go o pomoc. – Inwigiluje Veritas od dawna. CIA zdawało sobie sprawę, że ta organizacja istnieje i od wielu lat starało się pozyskać więcej informacji na ten temat.
– Kto cię zrekrutował? – zapytał David, spoglądając na Chrisa, który wyglądał na lekko znudzonego całą tą sytuacją.
– Alan Reed – odpowiedział chłopak, podchodząc nieco bliżej i ignorując wyciągniętą w jego stronę broń.
– Więc pewnie wiesz, że twój kumpel po fachu, Viper O'Connor, zabił Alana parę miesięcy temu.
– Po pierwsze – O'Connor nigdy nie był i nie będzie moim kumplem, jak to ująłeś. To zwykły oszołom, który czuł sie zdradzony przez CIA, a Veritas to wykorzystało. Właśnie tak działają. A po drugie – zależy mi na sprawiedliwości, więc jeśli pozwolisz, chce utrzeć nosa człowiekowi, który zamordował mojego mentora.
– I mamy ci wierzyć, bo...?
– Bo jestem jedynym aliantem, na jakiego możecie sobie teraz pozwolić. Ja i moi przyjaciele – wskazał na rodzeństwo, które stało nieco z boku – Tristan i Adrianna, od dawna staramy się, by sprawiedliwości stało się zadość. Mamy dostęp do tajnych akt Veritas. Słyszałem, że chcecie odbić swoich przyjaciół, więc pytam: jak bardzo? Bo jeśli zamierzasz mnie zastrzelić tu na miejscu, to nie potrzebnie zmarnowaliśmy paliwo, przylatując tutaj.
– Spellman, może rzeczywiście już czas, byś opuścił tę broń – zauważyła Leila i podeszła do agenta, by wyjąć mu pistolet z rąk. – Nie mamy innego wyjścia. Musimy im zaufać.
Miała rację, ale to wcale nie poprawiło mu humoru.
Nadal trudno było Davidowi uwierzyć w to, że Spencer Holbrook, zwany przez wszystkich po prostu Sky, miał syna i ukrywał to przed wszystkimi. W dodatku syn ten był podwójnym agentem i od lat inwigilował tajne stowarzyszenie w celu pozyskania informacji. David Spellman czuł, że coś w tej sprawie śmierdzi i miał dziwne wrażenie, że Chris prowadzi go do paszczy lwa, udając przyjaciela, a w rzeczywistości zdradzi go przy pierwszej lepszej okazji. Sky poręczył za syna, ale nie na wiele się to zdało, bo Dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych był z natury nieufny, a w dodatku zauważył dziwne napięcie między emerytowanym agentem a jego potomkiem. Coś było nie tak i instynkt podpowiadał Davidowi, by nie ufać do końca młodemu Holbrookowi.
Dzięki Carterowi, który odebrał sygnał SOS Deana, wiedzieli dokąd mają się udać, ale Spellman nadal czuł, że zmierza w pułapkę. I nie podobał mu się fakt, że młody chłopak, który dopiero od dwóch lat był pełnoprawnym agentem, wydaje mu polecenia.
– Skąd pewność, że właśnie tam ich przetrzymują? Równie dobrze mogli ich już przenieść lub zabić – zauważył David, rozglądając się po okolicy i próbując zauważyć coś podejrzanego, ale nic nie przykuło jego uwagi – dzielnica Richmond, w której znajdowała się jedna z kryjówek stowarzyszenia była dość zwyczajna, choć wyglądała na opuszczoną. Jakby jedynymi rezydentami tego miejsca byli właśnie ci kryminaliści.
– Sygnał, który odebrał wasz haker dochodził stąd. Znam to miejsce, nie raz tu byłem – odpowiedział młody agent, jakby to wyjaśniało całą sprawę. Przez te kilka godzin spędzonych w jego towarzystwie Spellman zdążył zauważyć, że jest on dość małomówny, a jeśli już się odzywa to enigmatycznie.
– I to ma mnie uspokoić?
– Nadal mi nie ufasz, co? – Chris zatrzymał się nagle i przyjrzał się Spellmanowi spod półprzymkniętych powiek.
– Oczywiście, że nie. Gdybyś był na moim miejscu też byś tego nie zrobił.
– Pewnie nie. Ale jestem waszą jedyną szansą na odbicie Walsha a wierz mi – im dłużej będziemy zwlekać, tym gorzej dla niego. Więc lepiej przełknij dumę i zacznij współpracować, bo inaczej nie mam pojęcia, co my tu robimy.
– Dlaczego to robisz? Bo chyba nie ze względu na ojca? Jakoś nie zauważyłem, by łączyły was silne więzy... – David uważnie przyglądał się reakcji młodego agenta, ale Chris skrzętnie ukrywał uczucia i nie dawał niczego po sobie poznać.
– Robię to, co do mnie należy. Nie będę ci się zwierzał z historii mojego życia.
– Czyli nie powiesz, dlaczego od dawna współpracujesz z wrogiem? Sprawdziłem cię – byłeś najlepszy w programie Amerykańskich Agentów. Ukończyłeś go z wyróżnieniem, przez jakiś czas pracowałeś dla CIA, ale potem ślad się po tobie urwał. Zupełnie jakbyś przestał istnieć.
– Veritas dba o swoich podopiecznych – odpowiedział od niechcenia Chris, skupiając się raczej na wykonaniu zadania niż na przesłuchaniu Spellmana.
– Tym właśnie jesteś? Jednym z nich?
– Oni tak myślą.
– Więc narażasz przykrywkę pomagając nam. Co z tego masz?
– Zamknij się i właź do środka – zakomenderował Holbrook, ucinając wszelkie dyskusje i wskazując na masywne drzwi do jakiegoś opuszczonego magazynu.
David skrzywił się, słysząc rozkaz z ust młodego, ale rozsunął powoli drzwi i wślizgnął się do środka, trzymając broń w pogotowiu.
– To ci nie będzie potrzebne – poinformował go Chris i wyciągnął mu broń z dłoni.
– A to dlaczego?
– Bo jesteś moim więźniem.
Po tych słowach syn Sky'a zamachnął się kolbą pistoletu i wymierzył Davidowi potężny cios w głowę. Ostatnia myśl jaka przyszła do głowy Spellmanowi, zanim stracił świadomość to: "Wiedziałem, że tak to się skończy".
***
Leila nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie nieznanych jej osób. Rodzeństwo o filipińskich korzeniach, którzy zjawili się znikąd w towarzystwie Chrisa Holbrooka twierdziło, że chce pomóc CIA w odbiciu Liama i Deana, ale ciężko było uwierzyć w ich dobre intencje. Byli w Veritas. Jednak nie mieli innego wyboru. Skoro Sky poręczył za syna, który rzekomo był szpiegiem inwigilującym wroga od środka, musiała mu zaufać. Szybko przekonała się, że rodzeństwo jest bardzo sympatyczne, choć nieustannie się ze sobą droczyli, jakby zupełnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Jeśli udawali sprzymierzeńców, to była to cholernie dobra gra aktorska, bo Leila im wierzyła, a ją niełatwo było oszukać.
Tristan i Adrianna Monroe znali Chrisa od dawna i wydawali się być dobrymi przyjaciółmi. Kiedy młody Holbrook otrzymał pilną wiadomość od ojca z prośbą o pomoc, postanowili polecieć z nim do Stanów, oferując wszystkie zasoby, jakimi dysponowali, łącznie z odrzutowcem, który formalnie należał do Veritas. Z tego, co zdążyli opowiedzieć Leili wynikało, że nigdy nie pochwalali metod organizacji i od dawna sabotowali jej działania. Nie było to łatwe, bo byli osamotnieni w swojej misji. Świadomość, że w CIA są ludzie, którzy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stanowi Veritas, była dla nich budująca i dawała nadzieję na wydostanie się spod władzy znienawidzonych przełożonych.
Podczas gdy David Spellman i Chris Holbrook udali się na misję odbicia przyjaciół, Leila, Tristan i Adrianna zmierzali do Bruna, by przekonać go do przejścia na ich stronę. Bruno postawił Walshowi jeden warunek w zamian za informacje – ochronę CIA. Postanowi mu ją dać, zapominając powiadomić go o jednym drobnym szczególe – ani Tristan ani Adrianna nie należeli do CIA, a Leila była tylko psychologiem, w dodatku takim, na którego szpiedzy mieli oko, jako że była powiązana z wrogiem numer 1, Liamem Walshem. Garin nie musiał jednak o tym wiedzieć.
Kiedy zobaczył ich na progu motelowego pokoju, wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby od dawna na nich czekał i wpuścił do środka.
– No, no... Trochę to Walshowi zajęło – zauważył z lekkim przekąsem, rozsiadając się wygodnie w fotelu i spoglądając na wszystkich po kolei. – Nie rozumiem tylko, dlaczego przysłał bandę dzieciaków. Czyżbym jednak nie był dla niego ważny?
– Jesteś przestępcą – stwierdziła Adrianna, zakładając ręce na piersi i wyglądając naprawdę groźnie. – Nie możesz się z nami targować.
– Uuu, zadziorna. – Bruno uśmiechnął się lekko, taksując młodą brunetkę spojrzeniem od stóp do głów. – Lubię takie ostre...
Nie zdążył dokończyć zdania, bo ktoś brutalnie pociągnął go za klapy marynarki do góry, niemal unosząc go w powietrze, jakby był piórkiem, co nawet jego samego zdziwiło – był w końcu dość pokaźnych rozmiarów. Tristan trzymał go za ubranie, mierząc morderczym spojrzeniem.
– Jeszcze raz usłyszę coś podobnego wydobywającego się z twojej parszywej gęby, a będzie to ostatnia rzecz jaką powiesz, zanim urwę ci język, jasne? – poinformował go, puszczając dopiero wtedy, gdyby Bruno kiwnął głową przestraszony.
Leila Harris stała z boku przyglądając się całej scenie i nawet ona była pod wrażeniem. Bruno Garin był groźnym przestępcą, którego CIA od dawna ścigało, a który dotąd wydawał jej się nieustraszony, a oto teraz stał potulnie jak baranek, poprawiając pogniecione ubranie i spoglądając na ciemnowłosego mężczyznę, na oko jej rówieśnika, z czymś, co przypominało respekt.
– Nie musisz bronić mojego honoru, sama potrafię sobie poradzić. – Ade nie była zachwycona zachowaniem starszego brata, ale ten rzucił jej tylko szybkie spojrzenie, które ją uciszyło.
– Więc, Bruno – zaczęła Leila, starając się brzmieć profesjonalnie i zapominając na chwilę o tym, że gdzieś w Richmond Liam i Dean mogą być torturowani, a Spellman być może poległ w próbie ich odbicia. – Masz to, czego chciałeś. Zabierzemy się w bezpieczne miejsce. Otrzymasz status świadka koronnego. Możesz być pewien, że Veritas cię tu nie dosięgnie.
– Tu, w sensie w Virginia Beach? – Bruno powoli odzyskiwał dawny animusz, ale trzymał się na dystans od Tristana. – Wybacz, skarbie, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Mogli mnie oskubać z forsy, ale nadal mam coś, na czym bardzo im zależy. Coś, czego nie udało im się pozyskać od nikogo innego. Tak się składa, że posiadam prototyp. I nie minie dużo czasu zanim zdadzą sobie z tego sprawę. Więc nie, nie jestem tu bezpieczny.
– Masz na myśli broń? – Adrianna wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z bratem, co nie uszło uwadze Leili. – Broń, której Veritas szuka od dawna?
– Być może. – Bruno najwyraźniej czerpał przyjemność z ich niepewności. – Ciekawi mnie jednak, skąd CIA o niej wie...
Leila poczuła, że przykrywka jest zagrożona, więc przejęła inicjatywę.
– Musisz całkowicie współpracować, inaczej nici z umowy.
– Jakiej umowy? O ile mi wiadomo, nie podpisaliśmy jeszcze żadnego kontraktu. Mam swoje żądania i dopóki nie zostaną spełnione nie pisnę ani słówkiem. Auu! Łapy precz!
Tristan ponownie złapał Garina, tym razem za gardło i przyszpilił go do ściany z takim impetem, że pospadało z niej kilka obrazków, które ożywiały nieco ponure wnętrze motelowego pokoju. Szklane ramki roztrzaskały się na kawałki, a Bruno syknął z bólu, próbując chwycić powietrze.
– Cwaniak z ciebie, Garin, ale nie masz nad nami władzy – powiedział Monroe, ignorując nawoływania Leili, by zostawił Rosjanina w spokoju.
– Tristan, uspokój się – powiedziała Adrianna gdzieś za plecami brata, kładąc mu ostrożnie rękę na ramieniu.
– Właśnie, Tristan, wyluzuj – wycharczał Bruno, siląc się na uśmiech – tak nic ze mnie nie wydusisz.
Monroe zerknął na siostrę i Leilę, która stała z przerażeniem w oczach. Musiał wyglądać teraz groźnie, a przecież byli teraz sprzymierzeńcami. Nie chciał, by wzięła go za jakiegoś szaleńca, który nie bierze zadania na poważnie.
– Więc, co z tą bronią? Co to jest? Dlaczego Veritas tak bardzo chce ją mieć? – zapytała Leila, kiedy Tristan puścił Garina, a ten zaczął masować się po obolałym gardle.
– A dlaczego Veritas w ogóle robi cokolwiek? Dlaczego rekrutuje agentów? Robi to, bo robiła to od zawsze. Chce zapanować nad światem, oto jedyny powód. – Bruno ruszył w stronę małej komody, na której stała butelka whisky i nalał sobie trochę do szklanki, po czym wypił jednym haustem i nalał sobie kolejnego drinka.
– Proszę cię... – Adrianna prychnęła na te słowa i pokręciła głową z niedowierzaniem. – Chyba sam nie jesteś zbyt zorientowany w sytuacji, skoro próbujesz nam wcisnąć kit w stylu "Pinky i Mózg".
– Ade. – Tristan posłał siostrze ostrzegawcze spojrzenie, a Leila ponownie postanowiła przejąć pałeczkę.
– To, co mówisz rzeczywiście nie trzyma się kupy. Co ukrywasz, Bruno? I tak prędzej czy później się dowiemy, więc radzę ci wyśpiewać wszystko albo zgnijesz w więzieniu jak twój kumpel Walkovic.
– Walkovic nie był moim kumplem, tylko sługusem, który zasłużył na los jaki go spotkał. Miał pecha, że trafił na kogoś, komu dawno temu zaszedł za skórę. Zawsze wiedziałem, że niezłe ziółko z tego O'Connora.
– Co? Wiedziałeś o Viperze? Że jest szpiegiem? – Leila przestała nad sobą panować, zapomniała, że ma być chłodna i opanowana, jak na panią psycholog przystało. – I nie powiedziałeś nam o tym?
– Chciałem zobaczyć, jak to się dalej potoczy. Miałem niezły ubaw, kiedy ten dryblas próbował powstrzymać tego młodego, jak mu tam, Deana, przed skontaktowaniem się ze mną. Sądził, że wtedy wszystko się wyda, że jego przykrywka upadnie.
– Przez ciebie zginęło wiele osób. Niewinnych osób. – Leila nie mogła uwierzyć własnym uszom. Miała na myśli Leonarda Haffnera i Xaviera Martina. Co prawda nie wiedziała, czy ten drugi nie żyje, ale była pewna, że gdyby Bruno poinformował ich wcześniej o zdradzie Vipera mogliby zapobiec wielu nieszczęściom.
Bruno machnął ręką i wychylił kolejną szklaneczkę whisky.
– Robiłem to, co każdy by zrobił na moim miejscu. Chroniłem siebie. Tak, tak – możecie teraz powiedzieć, że jestem pieprzonych egoistą i będziecie mieli rację. Wcale się tego nie wstydzę. Viper stanowił dla mnie o wiele większe zagrożenie niż CIA.
– Co wiesz o szpiegach w wywiadzie? – przerwał mu nagle Tristan, spoglądając na Leilę, która była lekko oszołomiona.
– Wiem, że jest ich kilku – odpowiedział Rosjanin od niechcenia, co tylko utwierdziło sojuszników w przekonaniu, że Bruno nie wie jednak wszystkiego – nie zdawał sobie sprawy jak bardzo sytuacja CIA się pogorszyła w ostatnich miesiącach. Teraz nie było już nikogo, komu można było ufać. Położenie było tak parszywe, że Leila i spółka musieli sprzymierzyć się ze zbuntowanymi członkami Veritas. – A co? Ktoś jeszcze wbił wam nóż w plecy? Nie zdziwiłbym się, gdyby to był Walsh – idealnie by to do niego pasowało. Ma takie oczy szaleńca... Nie zdziwiłbym się, gdyby miał rozdwojenie jaźni. Zresztą, taki przykładny agent, taki patriota – według mnie przykrywka doskonała! A w dodatku przyjaźni się z Dylanem Stevensem, a wszyscy wiemy, że on od dawna pomaga swoim kumplom z Veritas.
– Dylan Stevens został zmuszony do współpracy z wrogiem – zauważyła Leila, zaciskając ręce w pięści. – A Liam nie jest szaleńcem.
Sama nie wierzyła w to, co mówi. W końcu sama miała kontrolować stan psychiczny Walsha i nie raz zdarzyło jej się nazwać go czubkiem, kiedy wyprowadził ją z równowagi.
– Skoro tak twierdzisz. – Bruno uśmiechnął się tylko, krążąc po pokoju.
– Liam i Dean zostali porwani przez Veritas – powiedziała nagle Adrianna. – Jednak Walsh dotrzymał słowa i przysłał nas, by ci pomóc, więc najwyższy czas, byś nam pomógł, jeśli chcesz uratować swoją skórę.
– Wow, skoro Veritas ma Walsha to obala moją teorię o jego udziale. No chyba, że sam to wszystko zaplanował...
– Przestań pieprzyć bzdury i lepiej daj nam coś użytecznego, bo inaczej... – Tristan powoli znów zaczynał tracić nad sobą panowanie.
– Inaczej co? Zabijecie mnie? – prychnął Garin, obracając w rękach szklaneczkę z whisky. – Wtedy nie dowiecie się niczego.
– Ale przynajmniej lepiej się poczuję – warknął Tristan.
– Co z tą bronią? Gdzie ją ukrywasz? – zmieniła temat Leila, uspokoiwszy się lekko.
Bruno długo zwlekał z odpowiedzią, lubując się nerwowym napięciem w pomieszczeniu.
– Daleko. Auu!
Tym razem to Adrianna przywaliła mu z pięści, tak że buchnęła mu krew z nosa.
– No i kto teraz traci nad sobą panowanie? – Tristan pokręcił głową z dezaprobatą, spoglądając w stronę siostry, która złapała się za obolałą pięść.
– Nic na to nie poradzę, że ten gość działa mi na nerwy.
– A w dodatku blefuje – zauważyła Leila, która przez dłuższy czas przyglądała się Rosjaninowi. – Nie masz tej broni, prawda Bruno? – zwróciła się do niego, a on otarł krew z nosa i spojrzał nienawistnym wzrokiem na rodzeństwo Monroe, po czym uśmiechnął się krzywo.
– Nie. Ale wiem, gdzie możecie ją znaleźć.
– Gdzie?
– Pokaże ci, pod warunkiem, że będziesz trzymać te filipińskie psy na smyczy.
Adrianna ponownie wyrwała się do przodu, by mu przyłożyć, ale tym razem to brat ją powstrzymał.
Leila natomiast podeszła do Bruna i wyciągnęła w jego stronę rękę, by pomóc mu podnieść się z podłogi, gdzie upadł po potężnym ciosie, jaki wymierzyła mu brunetka.
– No to mamy umowę – powiedziała, ściskając jego dłoń.
Miała nadzieję, że nie będzie żałowała sprzymierzenia się z tą kanalią. |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:12:40 21-02-16 Temat postu: |
|
|
Madziu kochana, czy ja Cię mogę prosić o podesłanie dotychczasowych rozdziałów na maila? Narobiłam sobie zaległości i jakoś nie mogę się zebrać, żeby je nadrobić, a łatwiej mi będzie z plikiem w wordzie. Poza tym, nim skomentuję, to lepiej będzie jak przypomnę sobie wszystko od początku, żeby jakiejś gafy nie palnąć Z góry dziękuję!
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 22:13:21 21-02-16, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|