Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zapach Kwitnącej Czereśni (Rozdział 3: 17.05.2020)
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 22:28:44 11-05-20    Temat postu:

P r o l o g

Śmierć... Czym jest śmierć? Chwilą rozkoszy, czy momentem cierpienia?
Czym jest śmierć? Niezwykłym osiągnięciem, czy podłym przedsięwzięciem?
Tak naprawdę, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Nikt, prócz tego, kto miał styczność z objęciami śmierci...


... pewien kwietniowy wieczór ...

Szum wiatru... Odgłos kropel deszczu odbijających się o metalowe barierki tarasu wprowadziły Dianę w pewien rodzaj transu.
Siedząc na beżowej kanapie z kubkiem gorącej czekolady, opatulona w ciemnoszary odcień pledu, zapatrzona była przed siebie.
Gdzieś w oddali, tam gdzie nie sięga ludzki wzrok. Obserwowała jak kolejne krople mkną do innych na oknie, tworząc większe skupiska i opadały na dno.
Samotność. Pusty dźwięk samotności...
Chociaż Aleksander był jej mężem, nie czuła do niego jakiejś specjalnej więzi. Dlaczego wyszła za mąż? Sama nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Kubek od kilkunastu minut nie był podnoszony do jej warg, spragnionych tylko jednej osoby. Osoby, której nie ma już wśród nich.

Tuż przed nią na futrzastym dywanie, bawiła się 4-letnia Eleonora. Mimo ogromu zabawek, które dostawała od rodziców, tylko jedną upatrzyła sobie najbardziej. Zestaw kuchenny dla małych dzieci. Każdego wieczoru udawała kucharkę, a potem przy małym niebieskawym stoliczku zasiadała wraz ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi, chwilami do stołu zapraszała pluszaki, które zasiadały tam, gdzie Nora sobie tego zażyczyła. W końcu nadeszła pora na poczęstunek. Kiedy gotowała, bacznie obserwowała z ukrycia mamę. Każdy wieczór wyglądał dokładnie tak samo. Brała wymyśloną czekoladę, rozdrabniała ją w dłoniach i wsypywała do przykrywanego wieczkiem pojemniczka. Kiedy uznawała, że wszystko jest już gotowe, chwytała za jedno plastikowe naczynie i podawała je matce. Dziś jednak nie chwyciła za jedno, leczz za dwa plastikowe kubeczki, pełniące w tym przypadku rolę- szklanek, i zalała w wyobraźni wodą. Wsadzając do każdej z nich po jednej łyżeczce, wstała z klęczek i podreptała w kierunku mamy. Stawiając krok po kroku, kąciki warg coraz śmielej unosiły się do góry. Kiedy znalazła się tuż przy ukochanej mamie, ta jakby nareszcie uwolniła się z transu. Trzymając w jednej dłoni swój kubek, nachyliła się do córki i chwyciła przeznaczony dla niej kubeczek z gorącą czekoladą. Jednak coś ją zaniepokoiło. Mała wcale się nie cofała, tylko stała, skierowana z uśmieszkiem na twarzy gdzieś obok Diany.
- Kochanie, dziękuję Ci bardzo za przepyszną czekoladę, ale... czy coś się stało? - zapytała Diana, a zmrużawszy delikatnie czoło, pozwoliła na zagoszczenie tam dwóm zmarszczkom.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Nora była mało rozmownym dzieckiem, rzadko się uśmiechała, a gdy ten zagościł na jej twarzy, było to znakiem, że wydarzyło się coś niezwykłego. Kiedy Diana miała zadać kolejne pytanie Norze, dziewczynka wzięła i drugi kubeczek wyciągnęła w kierunku przed siebie, pół metra od matki. Diana widząc zachowanie córki, uśmiechnęła się pod nosem.
- Skarbie, ale tu nikogo nie ma. Możesz dać swojemu misiowi czekoladę. Na pewno będzie... - jednak Diana nie dokończyła swojej wypowiedzi. Nora położyła kubeczek z podstawką prawie przy drugim krańcu kanapy, i schowała rączki za siebie tak, jak zazwyczaj robią to małe dzieci.
Diana obróciła głowę w kierunku plastikowych rzeczy. Nie zobaczyła nic, co mogłoby ją przerazić. "Do kogo zatem uśmiecha się jej kruszynka?"- ta myśl zaprzątała jej głowę.
- Nora, podejdź tutaj do mnie. - oznajmiła Diana, a córeczka natychmiast uczyniła to, co chciała matka. Gdy ta znalazła się tuż przed nią, skierowała palcem na plastikowy kubeczek, który spoczywał na kanapie niedaleko niej. - Powiedz mi, kogo obdarowałaś tą przepyszną czekoladą? Hm? - zapytała Diana, a żeby przekonać swoją córkę, postarała się o uśmiech na twarzy.
Nora na początku nie wiedziała co zrobić. Spoglądając głęboko w oczy matki, ponownie skierowała wzrok na drugi koniec kanapy, i znowu się uśmiechnęła. Gdy spojrzała na mamę, uniosła swą prawą dłoń i dotknęła jej policzka. Nic nie powiedziała, chociaż Diana czekała na jakąkolwiek odpowiedź. W pewnym momencie Nora zaczęła się cofać i z każdym krokiem oddalać od matki. Nie skierowała się jednak do swojego kącika kuchennego, lecz do komody, na której stał telewizor.
- Nora, za późno na... - chciała powiedzieć "na telewizję", lecz Nora nie wzięła pilotów do ręki, tylko odsunęła szufladę pod telewizorem. Klękając tuż przed wysuniętą szufladą, zaczęła dotykać to, co się znajdowało w środku. Kiedy Diana wstała, Nora chwytawszy wielki album ze zdjęciami, powstała i podreptała w kierunku matki. Gdy znalazły się na środku pokoju, Nora kolejny raz uklękła na dywanie, i otwierając album zaczęła dokładnie analizować zdjęcia. Diana poczuła jak jej serce zaczyna osiągać niebezpieczną granicę prędkości. Po urodzeniu córki, miała niekontrolowane napady ataku serca, ale teraz czuła zupełnie coś innego... Tak, jakby serce miało zamiar wyskoczyć z jej piersi. Gdy Nora wertowała kolejne strony ze zdjęciami, ten wymuszony uśmiech, znikał z jej twarzy podobnie jak czekolada, która znajdowała się w jednym z plastikowych kubeczków. Diana modliła się w myślach, aby to nie było to zdjęcie, o którym myśli. Jedno jedyne jakie znajdowało się w tym albumie. Nora kartkując kolejne strony, zatrzymała się w pewnej chwili i bacznie przyglądała się zdjęciu, które znajdowało się po lewej stronie u góry. Po niespełna minucie, podniosła się z klęczek, chwyciła wertowany przez nią album i trzymając go mocno przed sobą, obróciła go w kierunku mamy. Wskazując swoim malutkim paluszkiem postać ze zdjęcia, Diana poczuła się tak, jakby nogi miała z galarety. Jakby straciła czucie w dolnej partii ciała. Nora się uśmiechnęła po raz kolejny, i trzymając mocno album i paluszek na zdjęciu, spojrzała matce głęboko w oczy.
- Tę czekoladę dałam temu miłemu Panu. - oznajmiła Nora. - On zawsze się uśmiecha. I bawi się ze mną. Nawet teraz się uśmiecha.
Nora spojrzała za matkę, w kierunku kanapy. Po chwili spojrzała znów na matkę i postanowiła zadać pytanie, którego Diana nie spodziewała się nigdy.
- Mamo, kim jest ten miły Pan?
Szklany kubek z napisem Diana, zawierający gorącą czekoladę, upadł na podłogę rozpryskując się w odłamków stos.
Zdjęcie przedstawiało mężczyznę, który swymi potężnymi ramionami obejmował kobietę na zdjęciu- Dianę. Nikt inny nie mógł być tym mężczyzną. Nikt, za wyjątkiem samego Artura.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3497
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:33:55 12-05-20    Temat postu:

Mam dokładnie tak samo. Wolę wybrać sprawdzoną obsadę chociaż czasem mam wrażenie, że ciągle ci sami ludzie, te same twarze tylko imiona inne. Aktorki nie znam, ale to pewnie kwestia tego, że pochodzi z Turcji a to nie do końca serialowo/filmowo moje klimaty. Strzelam w Turcję bo imię takie nie europejskie
Domyślam się, że czereśnia pojawia się nie przypadkowo

Zaklinaczkę duchów znam. Co prawda nie oglądałam każdego odcinka, ale kilka odcinków się widziało

A co do odcinka to Eleonora widzi ojca! W sensie dziecko widzi duchy. Podoba mi się ten zabieg chociaż jestem tym zaniepokojona jak Diana. Z jednej strony to ciekawa umiejętność ( nie wiem czy to dobre słowo) z drugiej nieco przerażająca. Scenka z dziewczynką bawiącą się na dywanie w kucharkę. jest urocza z uroczej przechodzi w lekko przerażającą. Jeśli doda się do tego deszcz za oknem to wszystko robi klimat.

Plus za plastyczny styl. Świetnie działa na wyobraźnię.

Diana nie czuje więzi z mężem? Mogę stwierdzić, że go nie kocha czy to zbyt mocne sformułowanie? Czyżby wyszła za niego za mąż bo chciała aby córka miała ojca? Jeśli tak to wydaje mi się, że nie tędy droga
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 14:09:47 12-05-20    Temat postu:

Ze względu na to, że przeważnie siedzę w tureckim dziale, to postanowiłem
wprowadzić i uwzględnić w mojej powieści właśnie kogoś z tamtym rejonów.
I bardzo dobrze trafiłaś - pani pochodzi z Turcji
Czereśnia - istotny element, który jeśli dobrze pójdzie,
postaram się przedstawić i "wylać" w tym temacie .

Jak dla mnie, mógłbym widzieć duchy, jednak jest duże ALE...
Ale co by było, gdyby te duchy były przy mnie w każdym momencie,
w każdej chwili. Przepraszam, ale nie chciałbym zobaczyć ducha
np. w toalecie albo gdzieś, gdzie wolałbym zachować prywatność.
Z jednej strony niesamowite przeżycie, z drugiej- straszne .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 22:46:17 12-05-20    Temat postu:

Ze względu na długość rozdziału, dzisiaj pojawi się jedna jego część,
a jutro druga, bo piszę na bieżąco . Mam nadzieję, że się spodoba czytającym.

Do obsady dołącza w tej części:

~ Matylda Griffith - Susan Sarandon
~ Gabriela Crowe - Diane Keaton

Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 23:07:00 12-05-20    Temat postu:

Rozdział 1: Niesprawiedliwość rzeczy martwych.

Po ciężkim kilkugodzinnym dniu pracy na chirurgii, Artur przekracza wieczorem próg domu. Miejsca, którego tak pragnął od samego rana. Zawsze kiedy wracał do niego, czuł się w nim najlepiej. Mieszkanie było jego schronieniem przed całym światem. A w tym świecie znajdował się ktoś, kogo kochał ponad całe swoje życie.
- Kochanie, wróciłem. – powiedział Artur.
Pozostawiając torbę w przedpokoju, powiesił swój czarny zamszowy płaszcz na jednym z wieszaków, następnie zmienił obuwie na domowe kapcie- nie lubił, gdy ktoś nie zmieniał butów. Nieposzanowanie pracy, polegającej na sprzątaniu mieszkania, wzburzało go do tego stopnia, że pewnego razu zbeształ sąsiadkę, która przyszła pożyczyć kilogram cukru do sporządzenia dżemów, a powodem było wkroczenie do salonu w butach, w których powinno się wychodzić tylko na zewnątrz. Kiedy obrobił się w przedpokoju, a Diana nie odpowiedziała na jego apel, ruszył w głąb domu, aby znaleźć swoją ukochaną żonę. Długo jej nie szukał. Siedziała zwinięta w kłębek na beżowej kanapie, którą wspólnie kupili na wystawce. Diana jej nie chciała, ale Artur tak nalegał, obiecał o nią dbać, że w końcu kobieta się przełamała i pozwoliła mu ją zabrać do mieszkania. Gdy Artur podbiegł do żony, od razu rzucił się przed kanapę na klęczki, i chwycił dłonie żony, które chowała w rękawach rozwleczonego nieco
zielonkawego swetra.
- Diana, co się stało? Coś z rodzicami? Coś z Alicją? – zadawał pytania Artur jak z karabinu. Diana przygryzła dolną wargę, po czym podniosła się do góry i zasiadła po turecku. Artur wciąż trzymał jej dłonie, nie pozwalając jej ich wycofać. – Skarbie… - pocałował każdą z nich. – No powiedz, co się stało?
- Artur… - wydusiła z siebie Diana. – Ja… Ja… - wargi kobiety zaczęły się trząść jak gruszki na wierzbie, kiedy silny wiatr zawieje. – Artur, ja jestem w ciąży. – powiedziała i poczuła się tak, jakby zrzuciła z siebie cały ciężar, jaki spoczywał na jej barkach.
Artur początkowo zmarszczył brwi, skierował wzrok na brzuch żony, przełknął ślinę, po czym uniósł brwi do góry. Wargi mężczyzny nieco się rozchyliły, a serce zaczęło szybciej bić. Dopiero od pół roku byli małżeństwem i umówili się, że najpierw nacieszą się sobą, a dopiero potem postarają się o powiększenie rodziny. Jednak życie postanowiło się nieco zabawić, podobnie jak z samym Arturem…


… majowy sobotni wieczór …

Otwierając wielkie wrota kościoła, Matylda przemierzyła główny hol, mijając kolejne rzędy ławek. Codziennie przychodzi oddać cześć Bogu. Czasami też odchodzi na bok, do prawej bocznej nawy, w której krewni zmarłych zawieszają na tablicy prośby, życzenia dotyczących członka rodziny, którego już nie ma, oraz mają możliwość zapalenia jednej ze świec stojących przed wspomnianą tablicą. Ściana z życzeniami jest jak jeden wielki mur, na którym kartka o prostokątnym kształcie, przylega jedna do drugiej. Zawiera imię osoby składającej prośby, życzenie bądź prośbę, oraz na znak szacunku do Boga, w lewym górnym narożniku, przyczepione jest nasiono. Księgi religijne oraz przepowiednie mówią, że kwiat, który rozkwitnie z tego nasiona, da szczęście rodzinie oraz sprowadzi zbłąkaną duszę na właściwą drogę. Matylda zmierzając do ołtarza, dostrzega kobiecą postać, która klęczy przed pomnikiem Chrystusa w bocznej nawie i z rozłożonymi rękoma modli się. Doskonale zna tę postać. Zanim jednak Matylda chce zapalić na ołtarzyku jedną ze świec, klęka przed głównym ołtarzem podziwiając obraz Najświętszej Maryi Panny, i dopiero po chwili skręca w boczną alejkę, prowadzącą do nawy. Nic nie mówi. Staje półtora metra obok kobiety, którą widzi tutaj nie pierwszy raz. Rozpalając zapałkę, zbliża tę do jednego z niezapalonych knotów, a gdy świeca wybucha jasnym blaskiem, zapałkę natychmiast gasi w powietrzu. Kłaniając się głową przed pomnikiem Chrystusa, postanawia wrócić z powrotem na plebanię. Przed odejściem, kolejny raz kątem oka ilustruję kobietę, która modli się rzewnie do Boga. Nie jeden raz chciała porozmawiać z tą kobietą, wysłuchać jej żalu i próśb, ale wie, że to jest niegrzeczne. Dlatego Matylda wycofuje się z nawy i zmierzając ku wyjściu, dostrzega w ostatniej ławce męską postać. Obracając się za siebie, sprawdziła czy kobieta nie idzie. Gdy zobaczyła, że nieznajoma znajduje się tam, gdzie była, Matylda opiera się lewą dłonią o wcześniejszą ławkę, i wzrok jej spoczywa na mężczyźnie.
- Skąd wiedziałam, że i dzisiaj Ciebie tutaj spotkam. – powiedziała Matylda, po czym wzdychając cicho pod nosem, zajęła miejsce obok Artura.
- Najwidoczniej jestem zbyt przewidywalny. – odpowiedział Artur, po czym przeniósł swój wzrok z powrotem na kobietę. Kobietę, która była jego matką. Matką Gabrielą.
Przez moment zapanowała niezręczna cisza. Tylko odgłos oddychania było słychać w murach kościoła. „Oaza Nadziei i Spokoju”- tak większość mieszkańców niewielkiego miasteczka określa to miejsce. Kiedy potrzebujesz się wyciszyć, porozmawiać z kimś, kto Cię wysłucha, albo pragniesz opowiedzieć zmarłemu o czymś, przychodzisz tutaj.
- Twoja matka przychodzi tutaj codziennie… - szepnęła Matylda te słowa Arturowi, po czym szybko dodała: - Codziennie od 4 lat. 4 lat… - ostatnie dwa słowa powtórzyła, a w jej głosie można było usłyszeć głos nie tyle podkreślający okres czasu, lecz bezsilność wobec życiowego prawa.
- 4 lata… Zdecydowanie o 4 za dużo. – odpowiedział Artur biorąc w tym samym momencie Matyldę pod ramię. – Wiem, co Ci chodzi po głowie. Chciałabyś mnie odesłać, żebym rozpoczął nową drogę. Bym mógł wieść kolorowe, nowe wspaniałe życie. Ale nie potrafię powiedzieć słowa: Żegnaj… - mówił Artur, a Matylda obserwując matkę Artura, mocniej przycisnęła jego ramię do siebie. – Obiecałem Bogu, że odejdę, gdy ujrzę pierwszy wypadający ząbek córki, pierwsze wypowiedziane przez nią słowo… Potem pierwszy postawiony przez nią kroczek… Czas nieubłaganie ucieka, a ja wciąż jestem i tkwię tutaj jako duch. Jeśli chcesz, to… - Artur nie dokończył swojego monologu, bo w tym samym momencie, Matylda weszła mu w słowo.
- Nie. – stanowczo powiedziała Matylda. – Nie odejdziesz teraz. Widzę, że nie jesteś jeszcze na to gotowy. Odejdziesz, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora. – drugą dłonią poklepała Artura po ramieniu. – Wiesz, w sumie Cię lubię. Różnisz się od tych innych duchów. Czasami mam ochotę sama ukręcić głowę Julii albo Kaśce jak się zachowują… - spróbowała rozładować napięcie powstałe podczas rozmowy i zachichotała cicho pod nosem. – Ty jesteś inny. Na początku Cię nie lubiłam, wiesz o tym dobrze, ale teraz dostrzegam w Tobie ideał człowieka. Niestety… Bóg zabiera czasami niewłaściwe osoby. – na ostatnie słowa, oczy Matyldy się zaszkliły, klepnęła ostatni raz Artura w lewe ramię, dała kuksańca w bok, i powstała. – Będę się zbierała. Jeszcze muszę posprzątać, bo mnie Jan zamorduje.

Jan był księdzem tej parafii. Kiedy przyszedł tutaj na służbę, poszukiwał kogoś do pomocy. Nikt z miasteczka nie był chętny ku temu, aby służyć na plebanii. Z biegiem czasu ludzie zaczęli się dowiadywać, że Matylda, jedna z parafianek, widzi duchy. Na początku śmiali się z tego, ale gdy zaczęła wyjawiać różne tajemnice związane ze zmarłą osobą bądź powiązaną z nią rodziną, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Chwytając w dłonie wszystko, co mogło nadawać się do walki, ruszyli do domu Matyldy, krzycząc „Czarownica”. Gdy dziewczyna zobaczyła uzbrojonych ludzi, zmierzających po nią, jedynym schronieniem jaki uważała za bezpieczne, był kościół. Brnąc przez mokrą ziemię i ulicę, biegła niecałe dwieście metrów przed tłumem, który bez przerwy skandował. Grupa kilkudziesięciu osób, głównie mężczyzn. Kiedy wbiegła do kościoła, Jan stał przed ołtarzem. Obróciwszy się, spostrzegł umorusaną Matyldę- przeczuwał o co chodzi, gdyż pogłoski o widzeniu duchów, dotarły i do jego uszy. W pewnej chwili kilkoro mężczyzn i kobiet wdarło się do miejsca Boga z widłami czy kosami. Dziewczyna czołgając się po kafelkowej posadzce doczołgała się do Jana, i chwytając go za nogi, błagała o pomoc. Jan niewiele myśląc, ruszył do przodu, wyciągnął z kieszeni różaniec i skierował go na ludzi, którzy wtargnęli do kościoła.
- Jak śmiecie atakować miejsce święte! W ten sposób wypowiedzieliście wojnę samemu Bogu! – krzyczał Jan, trzymając w wyciągniętej dłoni do mieszczan różaniec. Krzyż różańca zwisał, a postać Chrystusa, była skierowana wprost na ludzi. – Jak śmiecie!
- Chcemy tylko pozbyć się czarownicy! – krzyczał jeden z mężczyzn.
- Czarownicy? A skrzywdziła Was? Zraniła? Zamordowała? Rzuciła klątwę? – pytania sypały się z ust księdza jak gromy. Ludzie spojrzeli po sobie, i gdy część przyznała po cichu rację proboszczowi, kilku ludzi wciąż mocno stało w holu kościoła. – Zaatakujesz samego Boga?
- Chcemy tylko sprawiedliwości… - szepnął kolejny mężczyzna.
- Sprawiedliwości? A czy sprawiedliwe jest upokarzanie kobiety? Może opowiesz Bogu o podniesionej nie jeden raz przez Ciebie ręki na swoją żonę? – powiedział Jan, i zobaczył zmieszanie na jego twarzy. – Bóg widzi wszystko. A sprawiedliwość zawsze znajdzie swoją cenę prędzej czy później! – wykrzyczał Jan ostatnie słowa, i prowadził dłuższą wymianę zdań z mieszkańcami, pragnącymi skrzywdzić niewinną dziewczynę.
Po niespełna dziesięciu minutach, ludzie poddali się i rozeszli. Matyldzie odpuścili. Dziewczyna na początku bała się wrócić do domu, więc kilka tygodni przebywała u księdza na plebanii. I w ten sposób zyskali nową kościelną, którą potem przepraszali. Bo okazała się nie czarownicą, lecz drogą pomiędzy niebem a ziemią. Byli i tacy, którzy nazywali ją „Chodzącym Złotem”.


Gdy Matylda wysuwała się z pomiędzy ławek, na chwilkę jeszcze przystanęła i cofnęła się do Artura. Nachylając się, pocałowała go w policzek, po czym tuląc go, szepnęła mu do ucha kilka słów.
- Wszystkiego dobrego z okazji urodzin, Artur. – i po tych słowach, Matylda wyszła z kościoła, nie oglądając się znów za sobą. Jednak odchodząc usłyszała cichy dźwięk szlochu mężczyzny.

-------------------------------------- * ------------------------------------------

Przekroczył próg domu. Domu, który kiedyś do niego należał. Wkraczając do mieszkania, od razu zauważył na jednym z paneli w przedpokoju ślady butów. Ten, kto go zrobił, najwidoczniej nie miał zamiaru posprzątać po sobie. Zrobił kolejne kroki. Kilka kurtek wisiało w przedpokoju, na dole poustawiane były buty. Niektóre z nich, charakteryzowały się mniejszym rozmiarem. Przyklękając na jedno z kolan, Artur chwycił buta i podniósł go. Przynajmniej chciał. Pozwolił, aby łza spłynęła mu po policzku. Nie hamował się. Nie próbował powstrzymywać tego, co dusiło go od środka. Wstając z powrotem, przemierzał kolejne sektory mieszkania. W salonie na kanapie leżał Aleksander, okryty od pasa w dół jasnym odcieniem czerwieni kocem. Jedna z rąk znajdowała się nad nim. Spoglądał w jakiś punkt na suficie. Rozmyślał. Artur nie zastanawiał się, nad czym mógł zastanawiać się człowiek, który zajął jego miejsce. Miejsce, które należało tylko i wyłącznie do niego. Na dywanie zauważył porozrzucane zabawki. Nora zapewne była tak już śpiąca, że nie miała czasu przed snem posprzątać. Ani nikt inny z domowników. Gdyby był, sam by doprowadził to mieszkanie do porządku. Przemierzając dalej, zajrzał do jednego z sypialń. Znajdowała się w niej Eleonora. Wchodząc przez uchylone drzwi, zmniejszał dystans dzielący go z córką. Przysiadając na brzegu łóżka, zobaczył jak kręcąca się karuzela z konikami przy łóżku, z zapaloną w środku żarówką, rzuca cienie koni na ściany, łóżko i sufit. Eleonora uwielbiała konie. Obserwując ją przez te cztery lata, widział w jej oczach iskierki radości na sam widok rumaka. Dziewczynka smacznie spała. Ubrana oczywiście w piżamkę w koniki, miała pod policzkiem jedną ze swoich dłoni. Artur zbliżył twarz do dziewczyny i złożył na jej policzku całusa.
- Mój szkrabie kochany… - szepnął po cichu, aby jej nie obudzić.
Dziewczynka jakby go usłyszała, bo na dźwięk jego słów, uśmiechnęła się pogrążona we śnie. Artur jednak wiedział, że coś przyjemnego się śniło jego kruszynce. Pozostawiając małą samą w pokoju, wyślizgnął się z sypialni tak samo jak wszedł, i przeszedł do kolejnej. Gdy postępował krok za krokiem, a ta odległość pomiędzy pomieszczeniami nie była zbyt duża, kolejny raz tego dnia, serce zaczęło bić jak oszalałe. W końcu przeszedł przez drzwi. Przeszedł, bo nie mógł ich ot tak otworzyć. W środku sypialni panowała ciemność. Jednak dźwięk płaczu, który usłyszał, wzburzył go. Miał ochotę rzucić się na to łóżko i przytulić Dianę. Taka możliwość nie istniała. Obchodząc łóżko z drugiej strony, położył się na miejscu, które należało kiedyś do niego. Podpierając głowę, skupił swój wzrok na kobiecie, która była jego całym życiem. Diana płakała. Łza goniła łzę na jej policzkach, skapując na granatową pościel. Kilka pomiętych i zamoczonych chusteczek, leżała tuż przed nią. Wyciągając dłoń, pogładził nią policzek Diany. Nie wiedział, co ma powiedzieć, bo cokolwiek rzeknie, to i tak była żona go nie usłyszy. Mógłby tak leżeć całą noc i obserwować ją, lecz dwa zdania wyrwały go z transu.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Artur. – powiedziała przez łzy, po czym dodała: Chciałabym, żebyś to usłyszał…
Artur zrozumiał, że dłużej tego nie zniesie. Wstając z łóżka, chciał wziąć szklankę z toaletki i rzucić nią o podłogę, jednak próba zakończyła się fiaskiem. Wybiegł z sypialni, a potem z mieszkania, nie oglądając się za siebie. Ruszył przed siebie i wybiegł na zewnątrz, gdzie nie będzie czuł ciężaru żalu.

-------------------------------------- * ------------------------------------------
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 23:07:23 12-05-20    Temat postu:

Do obsady dołączają:



~ Alicja Shaw (Anne Hathaway)
~ Jan Melour (Jean Reno)



Ostatnio zmieniony przez Matthias_96 dnia 0:05:15 14-05-20, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 0:22:09 14-05-20    Temat postu:

Kontynuacja rodziału 1...

Alicja po codziennym spacerze, zawitała koło godziny dwudziestej trzeciej do domu. Dzisiaj był wyjątkowy dzień, i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jak jej mąż, Damian, spędza go „uroczyście”. Nie musiała zaglądać do szafki, by zdać sobie sprawę, że jedna z butelek piwa, która została zakupiona przez nią w promocji, spoczywa w dłoni męża, siedzącego na rozkładanym krześle na tarasie. Nie rozbierając się, podreptała w kierunku Damiana. Przekroczywszy próg, oparła się o futrynę balkonu drzwi balkonowych, i bacznie obserwowała męża, koczującego o tak późnej porze na świeżym powietrzu. Dzisiaj były urodziny Artura, które zawsze wspólnie wszyscy świętowali. Ona, Damian, Artur oraz Diana. Co roku, Artur zapraszał wszystkich do kina, na jakąś francuską komedię, a potem wracając do domu, impreza trwała praktycznie do rana. Celebrowali jak mogli. Nie spodziewali się, że pewnego dnia zabraknie organizatora imprezy. Od momentu śmierci Artura, rzadko widywali się z Dianą. Być może było to spowodowane brakiem czasu? Chociaż Alicja miała go pod dostatkiem, bo podobnie jak Diana, urodziła w tym samym roku zdrowego chłopca, Michała. Ale jednak śmierć przyjaciela spowodowała nieodwracalny uraz w ich relacji. Damian trzymając w dłoni butelkę piwa, co pewien czas bez słowa unosił ją do góry i pochłaniał kolejne mililitry ożywczego dla niego płynu. Ten radosny co roku dzień, teraz stał się najgorszym z możliwych. Alicja podeszła do męża i stanęła tuż za nim. Przez chwilę nie zrobiła nic, ale po niespełna minucie, nachyliła się i objęła Damiana od tyłu. Oparła swą głowę na jego prawym ramieniu, i nic nie mówiąc, pozwoliła poddać się jego biciu sercu, które mimo grubej warstwy odzieży, było jakoś wyczuwalne. Jednak nie mogła znieść tej ciszy dłużej.
- Damian, może położymy się do łóżka, co? Późno już… - próbowała nawiązać jakąś „więź” rozmowy z Damianem, i przekonać go do podjęcia jakieś decyzji.
Na początku Damian nie był zainteresowany rozmową z żoną. Wzdrygnął się, uniósł do góry ramię, chcąc przegonić żonę. Kiedy Alicja zrozumiała intencję męża, wyprostowała się i poczęła zmierzać w kierunku salonu. Jednak w pewnej chwili, Damian chwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Alicja tracąc w tej samej chwili równowagę, usiadła na jego nogach.
- Mimo, że przyjaciel mój odszedł 4-lata temu, wciąż czuję jakby był koło mnie… - powiedział Damian. – Jakby jego cząstka wciąż tkwiła gdzieś we mnie, tu. – uderzył się dwa razy w pierś, w miejscu, gdzie znajduje się serce. – Chciałbym pójść z nim na miasto, obejrzeć wspólnie jakiś film, pogadać o pierdołach, przeprowadzić znowu jakąś operację z nim, a potem dyskutować o tym kolejny tydzień. Jednak to wszystko minęło. Jego nie ma. – oznajmił Damian, upijając dwa kolejne łyki piwa.
Damian się mylił. Artur stał dokładnie naprzeciw niego, kilka metrów dalej pod jabłonią, która znajdowała się w sadzie przyjaciela. Słyszał każde słowo, a kolejne łapały i ściskały go za serce. Z nieba nagle zaczął padać rzęsisty deszcz, a z każdą minutą przybierał na sile. Artur wsadził dłonie do zamszowego płaszcza, nabrał powietrza, i odwracając się, poszedł do centrum miasteczka.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

„Mam już tego dosyć. Dlaczego ja?” – zadawał sobie owe pytania w myślach, kopiąc z drogi kamienie. Mijał gromady ludzi, którzy co wieczór i noc wybierali się na miasto. Albo do pubu, albo do kawiarni, które pracowały do późnych godzin. Ludzie śmiali się i radowali. Opowiadali sobie, co wydarzyło się w pracy, dzieci co się działo w szkole, i nikt nie wyglądał na smutnego, czy załamanego.
- Jak Ci dzisiaj poszło? – zapytała kobieta kilkuletniego syna.
- Chyba dobrze. Mamo, a tata dzisiaj wróci z pracy? – zapytał młodzieniec.
Nawet zwierzęta szczekały. Na niego. Artur szedł tak przed siebie, sam nie wiedząc dokąd zmierza. Nigdzie nie czuł się teraz dobrze. Odwiedził tego dnia wszystkie miejsca, które co roku w ten dzień miały przyjemność jego nawiedzin. Gdy mijał kolejne grupki młodzieży, nagle ujrzał małą dziewczynkę, która chwytając swoich rodziców za dłonie, z radością i wielkim uśmiechem na twarzy, podskakiwała nad kałużami.
- Tatusiu, wyżej! Wyżej! – krzyczała drobna istotka, śmiejąc się i piszcząc.
- Wyżej? Proszę bardzo! – i uniósł córkę jeszcze wyżej niż poprzednio.
Artur spojrzał w górę. W niebo. Hen, gdzieś wysoko. Ujrzał tylko krople, spadające z nieba. Gdy uniósł jedną z dłoni do góry, krople przenikały przez nią, nie pozostawiając na skórze żadnego śladu. Nic nie poczuł. Nic. Kropla za kroplą, jak wężykiem spadały u jego stóp, tworząc niewielką kałużę. Łzy zebrały się w oczach. Kolejnymi przechodniami była inna rodzina, w której mama niosła syna na rękach i śmiali się do rozpuku, bo prawdopodobnie ojciec, próbował głupimi minami i łaskotkami, zmusić syna do śmiechu. W pewnym momencie Artur upadł na kolana, i spoglądał na powiększającą się przed nim kałużę. Widział w niej swoje odbicie. Od 4 lat się nie zmienił. Żaden włos nie wypadł, nie pojawiła się żadna zmarszczka. Żaden, nawet najdrobniejszy szczegół się na jego twarzy nie zmienił. Zwijając dłonie w pięść, uderzył mocno w wybrukowaną drogę, i zaczął krzyczeć. Zwracał się nie do siebie. Lecz do Boga.
- Dlaczego? Dlaczego ja tak nie mogę?! – zaczął przez łzy zwracać się do niewidzialnej istoty. – Dlaczego?! Dlaczego nie wolno mi tego robić?! Co ja Ci takiego zrobiłem? – kolejne pytania Artur wyrzucał z siebie, nie zważając na ton swojej wypowiedzi. – Dlaczego w ten sposób mnie krzywdzisz? Dlaczego nie zabrałeś mnie od razu, tylko każesz mi to wszystko obserwować? Pytam się, dlaczego?!
Ludzie przechodzili przez Artura, a niewielka poświata wokół niego jak pył rozpryskiwała się, i powracała by stworzyć całość.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi przeżyć tego samego, co oni? Dlaczego? Kto Ci dał takie prawo, żeby odbierać i zabierać to, co nie powinno mieć miejsca?! Za kogo się uważasz?! – Artur nie panował już nad swoimi emocjami. – No powiedz? Kto Ci dał takie prawo? No kto?! Kto!
Co pewien czas, łza opuszczała kanalik swój i przemieszczając się po lekko zaróżowionym policzku, opadała na dół, mieszając się w kałuży z wodą. Każda kolejna kropla tworzyła na chwilę białą powłokę na powierzchni wody, i zanikała. Lecz im więcej łez spadało, tym powłoka trwała dłużej. Jednak nie tylko to było zastanawiające. Spokojny, miarodajny deszcz, uspokoił się, a niebo w pewnej chwili przedzieliła błyskawica, uderzając gdzieś za miastem. Jednak za chwilę pojawiła się kolejna, i kolejna… Jedna z nich uderzyła nieopodal centrum miasteczka, w najwyżej wysunięty punkt, którym stanowiła wieża kościoła. Wokół Artura dało się słyszeć głosy ludzi, którzy byli zaskoczeni tak nagłą zmianą pogody.
- Tatusiu, zrobiło się jakoś zimniej… - powiedział jakiś chłopczyk, zwracając się do ojca.
Temperatura w ciągu zaledwie dwóch minut z trzynastu stopni zmalała do 1, a nawet powoli zmierzała niżej. Drobinki kropelek, zaczęły przyjmować kształt sześcioramiennych śnieżynek i opadać na ziemię. Śnieg w maju nie był dla nikogo zaskoczeniem, jednak tak nagła zmiana pogody była. Choć śnieg był sensacją, to minutę później, ten sam śnieg, począł zamieniać się w drobinki gradu, przyjmującego coraz większe rozmiary. Po niespełna pięciu minutach, z nieba spadał grad wielkości monety pięciozłotowej. Białe grudy lodu przeraziły ludzi, którzy zerwali się do ucieczki we wszystkich mozliwych kierunkach. Grad zbierał się w narastającą kupkę na ławkach, w koszach na śmieci, na trawie. Był dosłownie wszędzie, tworząc coraz większą warstwę. Krzyk przerażonych ludzi, wcale nie przeraził Artura, klęczącego wciąż na wybrukowanej drodze, i przez łzy oskarżającego Boga. Gromy z jasnego nieba dzieliły co kilka sekund niebo, grzmiąc i rozsyłając dźwięk wiele kilometrów dalej.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

W tej samej chwili, w kościele na ołtarzu poświęconym zmarłym, gdzie są zapalone świece, jedna z nich poczęła mocniej świecić, a gdy wysokość słupa ognia, osiągnęła niecałe 4 centymetry, zgasła. Kartki z prośbami oraz życzeniami poczęły unosić się do góry, a gdyby nie były przypięte, z pewnością zaczęłyby fruwać po całym ołtarzu. Błyskawice za oknami oświetlały środek budynku tak intensywnie, że można byłoby bez problemu czytać na jednej z ławek książkę.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

Na plebanii, gdzie przy stole siedziała Matylda i Jan, modląc się z różańcami w dłoniach, modlitwy ich zostały przerwane przez odgłos huku. Drzwi balkonowe z impetem otworzyły się na oścież, pozwalając by drobiny gradu z impetem wpadały do pomieszczenia. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli. Zaskoczona Matylda, otwierając usta na to co się działo, wstała i zaczęła zbliżać się z Janem do wyjścia na balkon. Im bliżej się znajdowali, tym coraz bardziej byli nie tyle co przestraszeni, co zafascynowani spektaklem rozgrywającym się na zewnątrz. Jan jednak wiedział, że coś jest nie tak.
- Bóg się zdenerwował. – powiedział Jan. – Bóg przemówił… Gniew jego jest przeogromny.
Matylda nic nie powiedziała, tylko dalej obserwowała, jak kryształy lodowe w coraz większej ilości wpadają do plebanii i spadają na posesję wokół niej. Trzymając w dłoniach różańce, mimo braku wiatru, paciorki rozsypały się w obydwu różańcach. Matylda z Janem szybko spojrzeli na to, co przed chwilą zaszło i teraz nie było fascynacji w ich oczach. Spoglądając sobie chwilę potem w oczy, każde z nich ujrzało w przyjacielu jedynie przerażenie.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

Damian na początku nie zobaczył gwałtownej zmiany pogody. Dopiero z zamyślenia wyrwała go Alicja, która przybiegła na balkon i potrząsnęła nim dość mocno. Grad spadając z nieba, obijał się o wszystko, a drzewa znajdujące się na ich posesji, były ścinane ostrymi kantami drobin lodowych.
- Damian, ocknij się! Do środka! – krzyczała Alicja, i wraz z Damianem zabrali wszystko z balkonu i przeszli do salonu.
Gdy znaleźli się w środku, bacznie obserwowali niebo, które bez przerwy od pewnego czasu, było przedzierane błyskawicami, przyjmującymi chwilami kształt drzewa. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

Odsuwając zasłony, Gabriela Crowe wyjrzała za okno zaniepokojona dźwiękami, jakie dochodziły stamtąd do niej. Odziana w koszulę nocną stała i była zaskoczona pogodą, jaka zapanowała dzisiejszej nocy. W głębi serca czuła, że coś się dzieje. Nie jest to przypadek. Jednak zaskoczenie i niewielki strach, królowały bardziej. Spoglądała jak błyskawica za błyskawicą, atakują centrum miasteczka, modląc się w duchu, aby nikomu nie przydarzyła się krzywda.

------------------------------------- * ---------------------------------------------------

- Tak kochałem życie! – krzyczał wciąż Artur, nie zważając na to, co się wokół niego dzieje. – Widziałeś to, i jednak postanowiłeś mnie zabrać! Odebrałeś mi je! Dlaczego?! No pytam się, dlaczego?! Dlaczego ja?! Co ja Ci takiego zrobiłem?! – ostatnie słowa zabolałyby każdego. – Jak możesz nazywać siebie Bogiem?!
Piorun uderzył gdzieś nieopodal Artura. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo dźwięk swojego szlochu był na tyle głośny, że zakłócał wszystko inne. I płakałby dalej, obwiniając i oskarżając Boga o wszystko, lecz burza, która się rozszalała, w jednej chwili zamarła, a Artur poczuł na swojej twarzy delikatny powiew zimnego, lodowatego powietrza.


Ostatnio zmieniony przez Matthias_96 dnia 0:24:39 14-05-20, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3497
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:08:17 14-05-20    Temat postu:

Hej
A więc Eleonora nie była dzieckiem planowanym, ale sądząc po późniejszym zachowaniu Artura była dzieckiem chcianym i kochanym. Takim brzdącem niespodzianką.

Matylda jest medium cóż nie łatwa to praca jeśli tak mogę stwierdzić. Widzi duchy to trochę przerażające a nawet bardzo przerażające bo duchy to przecież kiedyś byli ludzie i powiedzmy sobie szczerze nie każdy chciał umrzeć.

Żal mi matki Artura żaden rodzic niezależnie od wieku nie powinien chować własnego dziecka. To niesprawiedliwie

Też nie lubię jak ludzie chodzą mi w butach, w których byli na dworze po domu. Pół biedy jak jest ładna pogoda, ale jak mi ktoś włazi w buciorach po deszczu włączają się we mnie mordercze instynkty więc nie dziwię się Arturowi, że chciał ściągnąć facetowi buty.

Po przeczytaniu drugiej części pierwszego odcinka tak sobie myślę czy obecność Artura nie wpływa na to że jego przyjaciel nie może ruszyć do przodu? Żyć dalej. Rozumiem, że strata boli nie jednej doświadczyłam i z pewnymi rzeczami trudno jest się pogodzić i iść dalej. Ale to takie moje luźne spostrzeżenie że duch Artura który się zatrzymał ma wpływ na tych których obserwuje. Mam nadzieję, że brzmię logicznie

Artur wrócił do świata żywych albo przynajmniej ja to tak rozumiem. Jedyne co mnie ciekawi to jeśli stanie oko w oko z rodziną przyjaciółmi i dalej będzie miał swoją twarz to jak wytłumaczy swój cudowny powrót :d
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 14:17:45 14-05-20    Temat postu:

Brzdąc niespodzianka- bardzo trafne określenie . W końcu to istota,
która ma nasze cechy i czasami jest naszą kopią .

Być takim medium, to i w TV kasa by leciała .
Miliony ludzi by dzwoniło .

Strata kogoś bliskiego, z kim wiązała się dość mocna nić przyjaźni,
bądź uczuciowa, może sprawić, że dużo czasu zajmie powrót do normalności.
W przypadku Artura, każda osoba, wokół której przebywa,
jeszcze nie pogodziła się ze stratą. Choć powinna, bo już najwyższa pora.

Nad tym muszę się zastanowić. W końcu, zobaczyć zmarłego,
to wielki szok jest :p. Nie mam napisane nic do przodu, więc muszę
polegać na sobie i wymyślać na bieżąco. Postaram się, żeby te spotkania
były dosyć interesujące i emocjonujące. Ale niczego nie jestem w stanie
obiecać- dawno nic nie pisałem . Może dzisiaj pojawi się początek drugiego rozdziału.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3497
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:31:45 14-05-20    Temat postu:

Dokładnie. Czasem myślę, że takie dzieci- niespodzianki dla rodziców są największym darem. Co do podobieństwa to czasem takie maluchy są dosłowną kopią swoich mam czy ojców. Znam takiego jednego brzdąca więc wiem o czym mówię

Też tak uważam, tylko gdybam czy jego obecność ma jakiś na to wpływ czy raczej to moje odosobnione uczucia.

Zawsze może udawać brata bliźniaka tylko jak przekonać kobietę która go urodziła że dzieci było dwoje
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 17:25:52 14-05-20    Temat postu:

Sąsiadka mówi, że jej dzieci, a ma trójkę, to klony ojca.
Żadne nie przypomina z wyglądu matki .
Jakby miała zaćmienie, to by się do nich nie przyznała .

No cóż. Może nie powiedzieli jej tego przy porodzie i USG .
Nagle widzi, że brat bliźniak się gdzieś pałęta
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3497
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:05:53 14-05-20    Temat postu:

Mój siostrzeniec to kopia swojego taty nawet mimikę po nim odziedziczył. Gdyby twierdził, że nie jego żaden sąd by testów nie zlecał bo podobieństwo uderzające

Co do bliźniąt. To dałby się to zrobić na upartego oczywiście. USG w latach 85/90 nie robiono tak często, sprzęt był gorszej jakości i w tej sytuacji polecam cesarkę bo żadna kobieta nie zapomina dnia porodu a na pewno nie da się zapomnieć, że urodziło się dwoje a nie jedno dziecko
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 0:25:44 15-05-20    Temat postu:

Sobrev napisał:
Mój siostrzeniec to kopia swojego taty nawet mimikę po nim odziedziczył. Gdyby twierdził, że nie jego żaden sąd by testów nie zlecał bo podobieństwo uderzające

Co do bliźniąt. To dałby się to zrobić na upartego oczywiście. USG w latach 85/90 nie robiono tak często, sprzęt był gorszej jakości i w tej sytuacji polecam cesarkę bo żadna kobieta nie zapomina dnia porodu a na pewno nie da się zapomnieć, że urodziło się dwoje a nie jedno dziecko


Natura potrafi się zabawić z człowiekiem .

Może zemdlała podczas porodu? A tu hop- mamy dwójkę .

Rozdział pojawi się jednak prawdopodobnie dopiero jutro,
bo coś dużo mi wyszło tego, a nie chciałbym tego dzielić.
Chyba, że istnieją tutaj jakieś ograniczenia w ilości znaków,
o których ja nie wiem .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 21:17:14 15-05-20    Temat postu:

Rozdział 2: Niespodziewane ze spodziewanych.

- Mamo, przyjdziemy troszkę później niż się umawialiśmy. - powiedział Artur, idąc chodnikiem wzdłuż drogi. - Dzwonił do mnie Damian w sprawie wczorajszej operacji, i zapomniałem uzupełnić kart pacjenta do końca.
- Synku... - odpowiedziała Gabriela Crowe, która z torbami zawierającymi warzywa na obiad, weszła do kuchni. Stawiając je na kamiennym blacie, westchnęła głośno. - Wiesz, że ani ja, ani Twój ojciec, nie lubimy spóźnień. Przyjdziecie później, to krócej się będziemy widzieć!
- Mamo, zajmie mi to pięć, góra 10 minut. I za pół godziny, będziemy z Dianą u Was, dobrze? - próbował przekonać jakoś mamę, ale wiedział, że nie matka nie ma nic do gadania. - Poza tym, Diana musi się oszczędzać. Termin lada chwila. A mnie się nic nie stanie. Przejdę tylko przez przejście dla pieszych i jestem w pracy.
- W porządku. Za pół godziny Was widzę. - stanowcze słowa matki, parsknięcie śmiechem do słuchawki, i rozłączenie się. Rozmowa dobiegła końca.
Za pół godziny zjedzą wspólnie obiad. Jak jedna wielka rodzina. Kiedy Gabriela wyjęła z torebki warzywa i podeszła do zlewu, z łazienki wyszedł Dariusz Crowe z mokrymi włosami na głowie.
- I co? Zaraz będą? - zapytał mężczyzna wycierając włosy lazurowym ręcznikiem.
- Za pół godziny będą, bo Arturowi coś wypadło. Zadzwoń do Sylwii, i powiedz jej, żeby się nie spieszyła z zakupami. - oznajmiła Gabriela, dokładnie zmywając ziemię z warzyw.
W międzyczasie chwytała za różne rzeczy i myła je, bo nikt z domowników nie kwapił się, żeby zadbać o czystość. Gdy jej dłoń przenosiła dzbanek, poczuła nagłe ukłucie w sercu. Wypuszczając z dłoni przedmiot, pozwoliła by szklany dzbanek na kompot upadł na blat i rozprysł się w drobny mak.
- Mamuś, co się stało? - zapytał Dariusz, siedząc na boku kanapy. Gdy usłyszał huk, od razu powstał i zaczął zmierzać w kierunku żony.
- Nic takiego... Poczułam takie dziwne uczucie w sercu... Jakby ktoś wbił mi kolec w serce. - powiedziała nieco zdziwiona zaistniałą sytuacją kobieta. - Ale spokojnie, już jest dobrze. Zaraz posprzątam, tylko obrobię się z warzywami.
Kiedy odkręcała silniejszy strumień, a Dariusz zmierzał z powrotem do łazienki, zadzwonił telefon. Gabriela oglądając się za siebie, spojrzała na wyświetlaczu, że dzwoni Artur.
- Weź odbierz, bo ja mam mokre ręce. - poprosiła Gabriela męża. - Może jednak już się zbierają.
Chwytając telefon żony, Dariusz przesunął okrągłe kółeczko na wyświetlaczu w prawo, kierunku zielonej słuchawki. Przystawiając telefon do ucha, wycierał dalej swoje lekko siwawe już włosy.
- Co tam, synu? Zbieracie... - radosnym głosem rozpoczął rozmowę, jednak nie dane mu było dokończyć drugiego zdania.
Rozmówca po drugiej stronie powiedział coś, co sprawiło, że Dariusz w kilka sekund pobladł na twarzy. Gabriela ponownie oglądając się za siebie,
zilustrowała męża i po omacku szukała dłonią pokrętła, by zakręcić lejącą się wodę z kranu. Telefon wypadł mężczyźnie z dłoni, a on sam próbując się złapać blatu, upadł na podłogę, podpierając się lewą dłonią w ostatniej chwili. Gabriela chwyciła ścierkę i podbiegła do męża, wycierają w nią dłonie.
- Co się stało? Dariusz, co się dzieje? - zapytała nieco spanikowanym głosem Gabriela.
- Ar... Artur... - jąkał się, Dariusz próbował wyrzucić z siebie kolejne słowa, lecz wewnętrzna siła uniemożliwiała mu to. - Artur... Artur miał wypadek... - powiedział, a po ostatnim słowie, Gabriela poczuła jak oczy napełniają się łzami.


Jakikolwiek opad przestał padać. Temperatura znów szybowała w górę powodując, że cały opad gradu, jaki zastał miasteczko, zaczął dość szybko zamieniać się w wodę. Artur klęcząc na brukowanej drodze, po raz pierwszy od czterech lat poczuł, jak zimne powietrze dotknęło jego twarz. Poczuł uderzenie chłodu, które pojawiało się zimą. Podnosząc swoje dłonie, obejrzał je dokładnie i nachylając się do przodu, wyciągnął wskazujący palec przed siebie. Wahał się, ale po chwili dotknął nim kałuży, która pod wpływem impulsu, utworzyła kilka kręgów na swojej powierzchni. A on sam poczuł, że coś wilgotnego, miało styczność z jego skórą. Uniósł do góry, i obracając w kierunku twarzy, ujrzał dwie małe kropelki na opuszku palca. Krople, które jeszcze pół godziny temu, przenikały przez niego, nie zatrzymując się. Artur powstał i rozejrzał się wokół. Z jednej galerii poczęli wychodzić ludzie, którzy schronili się w budynku przed gwałtowną aurą, która wszystkich zaskoczyła. Spoglądając w górę, ujrzał na niebie księżyc w kształcie sierpa. Bezchmurna noc. Po burzy i chmurach, nie pozostał żaden ślad. Topniejąca szybko gradzina spowodowała, że z trawników zaczęła spływać szybko przez chodnik woda, wprost na ulicę, gdzie stworzyła rwący potok. Woda, przepływająca przez jezdnię nie przenikała przez wojskowe buty Artura, lecz obijała się o nie. „Czy to prawda?” – zadał sobie pytanie Artur w myślach, wciąż obserwując sytuację wokół.
- Czy to w ogóle możliwe? – zapytał sam siebie.
Kiedy powstał, poczuł znajome ukłucie w kolanie. Kiedy miał dwadzieścia lat, spadł z roweru, uderzając się prosto w kolano. Od tamtej pory, wstając z klęczek, odczuwał ten nieprzyjemny ból, który przez ostatnie cztery lata, ani razu się nie pojawił. Społeczeństwo znów zaczęło cieszyć się z życia, rozmawiać o tym, co się przed chwilą wydarzyło i dzwonić do znajomych, rodziców, relacjonując im to niezwykłe zjawisko. Kiedy Artura mijała młoda para, trzymająca się za dłonie, postanowił do nich zagadać.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Ale mam takie dziwne pytanie… - powiedział szybko Artur, z euforycznym tonem głosu. – Widzą mnie Państwo?
- Yhm… - młody mężczyzna spojrzała najpierw na Artura, potem prawdopodobnie na swoją dziewczynę, a potem z powrotem na Artura. – Tak, a co się tak gapisz? Życie Ci niemiłe?!
Artur nie wiedział czy płakać, czy się śmiać. To jednak nie sen. Ludzie go widzą. Nie media, nie czarownice, wróżki i inne tego typu osoby. Widzą go normalni ludzie.
- Dziwny facet. – powiedziała dziewczyna wymijając Artura i chwytając mocniej chłopaka za dłoń.
- Może któraś gradzina uderzyła go w głowę. – odpowiedział chłopak.
Artur jednak nie zważał na słowa ludzi, których przed chwilą zaczepił. Podchodził do kolejnych i pytał, czy go widzą. Jedni reagowali śmiechem, inni starali się zachować powagę, część odpowiadała bez problemu, a jeszcze inni próbowali przegonić Artura, którego uznali za nachalnego gościa. Kiedy potem szedł przed siebie, żeby usiąść na ławeczce w parku, z wielkimi oczami przyciągnął dłoń do swojej klatki piersiowej.
- Oni mnie widzą… - powiedział pod nosem i sunął w kierunku miejskiego parku. – Oni mnie naprawdę widzą. Gdy znalazł się tuż przed ławką, zatrzymał się jak sparaliżowany. – To znaczy, że Ja znów jestem żywy! – podniosłym tonem rzekł Artur. Zasiadając, rozstawił nogi i próbował schować głowę między nogami.
Przypomniał sobie w tej chwili, jak od jednej pani pożyczył chusteczkę, a gdy nieznajoma podała mu ją, Artur chwycił ją mocno w dłonie. Oczy zaszkliły się, i krzyczał całemu światu, że może ją trzymać. Może znowu chwytać przedmioty, czuć wszystko. No właśnie. Zimne powietrze powoli dawało mu się we znaki, bo na początku z powodu euforii nie odczuł żadnego ziąbu. Teraz, gdy usiadł, poczuł jak chłód wlewa mu się pod płaszcz, obejmuje twarz. Unosząc głowę, rozejrzał się.
- ZimnoDosyć zimno jak na majowy wieczór… - powiedział Artur i przez chwilę szczękał zębami. – Gdzie ja teraz pójdę?
Kładąc łokcie na kolanach, podparł swą głowę na dłoniach i zaczął zastanawiać się nad dalszym swoim losem. Dokąd pójść? Gdzie przenocować? Skąd wziąć pieniądze? Będąc duchem nie martwił się o te kwestie, jednak teraz odgrywały one ważną rolę w nowym życiu. Chcąc wstać, czyjaś dłoń spoczęła na lewym ramieniu Artura. Unosząc wzrok do góry spostrzegł, że należała ona do Matyldy.
- Czułam, że to Twoja sprawka… - każdy, kto spojrzałby na minę Matyldy, mógłby się zastanowić, czy za chwilę nie udusi mężczyzny w parku. – Chodź ze mną, bo się przeziębisz. A poza tym, musimy poważnie porozmawiać.
- Skąd wiedziałaś, że… - zapytał Artur, lecz od razu wtargnęła Matylda.
- Tylko jedna osoba dzisiejszego dnia, mogła spowodować to, co miało miejsce wieczorem. – powiedziała kobieta. A gdy oddaliła się na dwa kroki od Artura, odwróciła się i spojrzała mu głęboko w oczy. – A park, to w końcu Twoje ulubione miejsce, nieprawdaż?
Artur szybko wstał z ławki, i gdy podbiegł do Matyldy, objął ją w pasie.

------------------------------------- * -------------------------------------

Gdy zegar stojący w przedpokoju wybił północ, Aleksander wciąż nie spał. Przewracając się z boku na bok w salonie, nie mógł za nic w świecie pogrążyć się we śnie. A to zagrzebywał się po sam czubek nosa pod kocem, a to koc lądował gdzieś daleko za nogami i leżał odkryty. W końcu orientując się, która jest godzina, ściągnął nogi na podłogę i szukał po ciemku domowych łapci. Następnie wstał, złożył koc, pod którym przeleżał wieczór i wczesne godziny nocne i kładąc go na jednej z poduszek, zaczął zmierzać w kierunku sypialni, gdzie spała Diana. Uchylając jednak wcześniejsze drzwi, zajrzał na moment do Nory, która wtulona w pluszowego konika, spała w najlepsze. „Chociaż ty się wyśpisz, młoda damo.” – powiedział sobie w myślach i chwilę potem, przymknął z powrotem drzwi. Robiąc kilka kroków znalazł się tuż przy drzwiach sypialni i uchylając je, wszedł do środka. Diana spała odwrócona do niego plecami. Podchodząc bliżej, położył się najpierw na brzegu łóżka, a potem przesuwał się coraz bliżej i bliżej. Kiedy objął Dianę, kobieta wzdrygnęła się.
- To Ty… - powiedziała. – Miałam zły sen.
- Już dobrze, jestem przy Tobie. – odpowiedział Aleksander obejmując mocniej żonę. – Przy mnie nic złego Ci się nie stanie. A co Ci się śniło? – zapytał, zamykając już powieki.
- W sumie toNieważne. – rzekła Diana.
W myślach jednak pozostał ten sen. Obawiała się, że przez kolejne noce, nie będzie mogła w żaden sposób usunąć tego obrazu ze swojego umysłu. Śniło jej się, że Artur powrócił. Wcale nie umarł. Pojawił się tuż nagle przed nią. Tak, jakby wyrósł z ziemi. Na początku się bardzo tego przestraszyła, jednak teraz mając przy sobie Aleksandra, nie odczuwała już strachu. Gdy obróciła się w kierunku Aleksandra i pogładziła go po kilkudniowym zaroście na twarzy, jej uszy zaabsorbowały dźwięk czyjegoś płaczu. Na początku myślała, że się przesłyszała, jednak z każdą kolejną chwilą, przekonywała się o nim coraz bardziej. To Nora. Zapewne też jej się przyśnił koszmar.
- Pójdę do niej. – oznajmił Aleksander z przymkniętymi oczami.
- Nie. Leż. Jutro wstajesz do pracy. – sprzeciwiła się Diana. – Dzisiaj moja kolej. – powiedziała kobieta, i uwalniając się z uścisku mężczyzny, przeskoczyła nad nim i szybkim krokiem skierowała się w kierunku pokoju córki.
Gdy otworzyła drzwi, Nora nie spała. Pluszowy konik spoczywał na podłodze, a Nora ze zwichrzonymi i spoconymi włosami nie leżała, lecz siedziała po środku łóżka. Przecierała oczy, które były nieco zaczerwienione. Diana siadając obok niej, podniosła zabawkę z podłogi i ułożyła koło córki.
- Jestem już przy Tobie. – powiedziała Diana i pocałowała córkę w czoło. – Złe rzeczy Ci się śniły, tak?
Mała pokiwała głową i przytuliła się do mamy. Jednak chwilę potem oderwała się i położyła z powrotem głowę na poduszce, mocno przytulając konika. Kiedy Diana okryła kołdrą Eleonorę i zaczęła zmierzać w kierunku drzwi, zatrzymał ja głos Nory.
- MamoOpowiesz mi bajkę? – zapytała mała dziewczynka, robiąc większe oczy. Zawsze tak robiła, gdy coś chciała wymusić od rodziców.
- Umówiliśmy się, że będę czytać Ci w weekendy. – odpowiedziała Diana, wyciągając dłoń w kierunku klamki.
- Ale ten miły Pan nie opowiedział mi dzisiaj bajki… - westchnęła Nora i znów łzy napłynęły jej do oczu.
Diana obróciła się z powrotem w kierunku córki. Miły Pan… Kolejny raz już to słyszała w przeciągu ostatnich 4 lat. Podchodząc do łóżka, z szybszym biciem serca, zajęła z powrotem miejsce, na którym przed momentem siedziała.
- Miły Pan? Bajki Ci opowiada? – zapytała Diana, powoli wymawiając każde kolejne słowa.
- Tak, codziennie. Prócz weekendów, bo wtedy Ty mi czytasz, a on je wysłuchuje. – odpowiedziała szybko Nora, przytulając mocniej konika. – Dzisiaj też miał mi opowiedzieć bajkę, ale nie zrobił tego, bo spałam.
Diana przez chwilę wahała się, czy zadać małej pytanie, ale gdy przełknęła ślinę i rozejrzała się po pokoju, przełamała się.
- Powiedz mi, skarbie. A czy jest tutaj w pokoju? – zapytała Diana, bojąc się o odpowiedź, którą może uzyskać.
- Nie. – odpowiedziała Nora, jednak szybko dodała: Ale wiem, że był tutaj dzisiaj i mnie pocałował w czółko. Myślał, że śpię, ale nie spałam. Udawałam. – powiedziała, uśmiechając się do mamy.
Diana myślała, że w tej jednej chwili grunt rozstąpił się pod jej nogami.

------------------------------------- * -------------------------------------

Gorący strumień herbaty wylewał się z szyjki porcelanowego imbryka, na którym była namalowana czerwona róża. Matylda przyprowadzając przemarzniętego Artura, przygotowała pierwsze co gorący napój, który rozgrzeje człowieka, który otrzymał nowe życie. Od momentu przybycia, nie odezwali się do siebie słowem. Jan położył się spać, więc nie był świadomy gościa w swoim domu. Ale nic i tak nie miałby przeciwko temu, gdyż jego mottem było: „Gość w dom, Bóg w dom”. Artur obracając kubek w swoich dłoniach, przypatrywał się zafalowaniom powstałym na powierzchni herbaty. Kiedy Matylda zasiadła, upiła dwa łyki nie spuszczając przy tym mężczyzny z oczu. Cisza trwała i trzeba było ją przerwać.
- Jesteś bezczelny, wiesz? – przerywając ciszę, Matylda wysnuła swoją opinię.
- Ja, bezczelny? – Artur przeniósł wzrok z herbaty na Matyldę, dodatkowo robiąc wytrzeszcz zaskoczenia. – Dlaczego tak uważasz?
- Dlaczego? Myślisz, że wszystkie duchy otrzymują szansę od tego z góry, żeby znowu powrócić do świata żywych? – Matylda rzuciła łyżeczkę na stolik, ale podnośny dźwięk huku obijającej się o szklany talerzyk sprawił, że szybko chwyciła ją z powrotem, mając nadzieję, że nie obudzi Jana. – Nieźle musiałeś Go zdenerwować.
- Zdenerwować? Niby czym? – zapytał Artur będąc pewnym siebie tego co mówi, jednak gdy Matylda wpatrywała się w Niego, mężczyzna przypomniał sobie słowa i zdania, które kierował w kierunku Boga. „Kto Ci dał takie prawo, żeby odbierać i zabierać to, co nie powinno mieć miejsca?! Za kogo się uważasz?!Kto Ci dał takie prawo? Jak możesz nazywać się Bogiem?!”. Przypominając sobie wypowiedziane pewien czas temu słowa, szybko chwycił kubek i przytknął do ust, udając, że nic sobie nie przypomina.
Matylda odstawiając filiżankę nachyliła się do Artura, przyjmując pozycję bojową i agresywną minę.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że tam na górze, sąd w Twojej kwestii podjął taką kwestię.
- Sąd?! W niebie?! – zdziwiony Artur posłał pytanie w kierunku kobiety. – Dlaczego mieliby mnie sądzić?
- Nie wiesz? Obraziłeś samego Boga. Prawdopodobnie dlatego znowu jesteś człowiekiem. – mówiła Matylda. – I nawet mi nie przerywaj! – szybko dodała, gdy zobaczyła, że Artur chce coś powiedzieć. – Nie myśl tylko mój drogi, że na zawsze zostałeś człowiekiem. Czytałam wiele rzeczy na temat duchów, i wielu ciekawych informacji się dowiedziałam. Jesteś człowiekiem, owszem. Ale tylko na 49 dni. Tylko i aż 49 dni. – powiedziała Matylda, wracając z powrotem na swoje siedzenie.
- 49 dni? Skąd wiesz?! – zapytał zaciekawiony Artur.
- Po prostu wiem. Mimo, że jesteś chrześcijaninem, to będąc duchem obowiązują Cię dokładnie te same prawa co muzułmanów, prawosławnych i buddystów. Tybetańczycy wierzą, że reinkarnacja ponowna trwa 49 dni. Nie dłużej, i nie krócej. Równe 49 dni. Dusza zmarłego, która została reinkarnowana, osiągnie albo oświecenie zajmując swoje miejsce, albo będzie musiała znaleźć sobie nowe ciało i dać początek nowemu materialnemu życiu. – monolog Matylda prowadziła opierając się o oparcie krzesła, na którym siedziała i przerywając co pewien czas swoje przemówienie popiciem herbaty. – Dlatego musisz podjąć decyzję. Albo wracasz na swoje miejsce… - nachyliła się Matylda ponownie. – Albo odchodzisz i rodzisz się na nowo.
- Zająć swoje miejsce? – zapytał zaskoczony Artur. – Ale, co to w ogóle znaczy?!
- Zajmiesz swoje miejsce. To oznacza, że zajmiesz miejsce to, które zajmowałem przed śmiercią. Rozumiesz? Zajmiesz miejsce ojca, które było przewidziane dla Ciebie, wobec Twojej córki Nory. Zajmiesz miejsce syna, odnosząc się do swoich rodziców. Miejsce przyjaciela. Oraz co najważniejsze, miejsce męża. Musisz znów zostać mężem Diany. – odpowiedziała pewna siebie Matylda. – Albo lecisz gdzie indziej.
- Przecież… To jest… - zaskoczony słowami przyjaciółki Artur opadł na oparcie i przechylając głowę w lewą stronę, przygryzł dolną wargę. Po chwili nachylił się z powrotem. – Nie mogę tego zrobić. Nora traktuje Aleksandra jak własnego ojca. Nie mogę odebrać dziecku ojca.
Matylda przez chwilę siedziała wyprostowana i bacznie obserwowała Artura. Unosząc do góry kąciki warg, pokiwała głową i powiedziała tylko jedno zdanie.
- Decyzja należy wyłącznie do Ciebie. – powiedziała kobieta, po czym wstając, zabrała ze stołu puste kubki i imbryk, który jeszcze niewiele herbaty zawierał na swoim dnie, pozostawiając w ten sposób Artura samego ze swoimi myślami.

------------------------------------- * -------------------------------------

Burza choć była zaskoczeniem dla samej Gabrieli sprawiła, że nie była w stanie ponownie zasnąć. Wydostając się z pod flanelowej kołdry, pozostawiła męża samego i zakładając na nogi bambosze, podreptała najpierw do kuchni po szklankę wody, a potem do pokoju syna. Syna Artura. Otwierając stale zamknięte drzwi, przymknęła je za sobą i zasiadła na brzegu łóżka. Dotknęła prawą dłonią miejsca, a potem poduszki, na której spoczywała jeszcze kilka lat temu głowa syna. Serce ścisnęło ją mocniej, a łzy same znalazły swoje ujście. Gdy usiadła wyprostowana, spojrzała na jedną z szuflad komody po oknem. Zaciskając mocniej usta, powstała i chwilę później znalazła się tuż przy niej. Wysuwając powoli pierwszą szufladę od góry, chwyciła małą parę bucików. Bucików, które nosił Artur, kiedy był jeszcze małym dzieckiem. Tak mu się podobały te buciki, że za nic w świecie nie chciał ich wyrzucić. Trzymając je w dłoniach, Gabriela przycisnęła je mocniej do swych piersi i osuwając się wzdłuż komody na podłogę, pozwoliła by łzy, które wcześniej spływały wolno, teraz leciały cienkim strumieniem po jej bladych policzkach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Matthias_96
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 5708
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kutno
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 20:34:50 17-05-20    Temat postu:

Rozdział 3: Kwiaty darem życia.

Gabriela stojąc w przedpokoju, zarzucała właśnie na siebie czarne palto, kiedy ze swojego pokoju wyszła Sylwia. Widząc ubierającą się mamę, zmrużyła oczy i podeszła bliżej.
- Mamo, wychodzisz gdzieś? – zapytała dziewczyna, opierając się o panelową ścianę w przedpokoju.
Gabriela na początku nie zareagowała na słowa córki. Dopiero gdy zasiadła na kwadratowym taborecie i wsuwała swoje stopy do szarawych kozaków, głośno westchnęła i nie patrząc na córkę, postanowiła zbyć ją.
- Tak, wychodzę. – odpowiedziała. Po chwili dodała: - Mam dosyć tych murów. Kiedy nie ma w nich Artura, czuję w nim pustkę.
Sylwia natychmiast podbiegła do mamy i upadła do jej stóp. Chwytając matkę za dłonie, zaczęła je całować.
- Mamo, masz przecież mnie i tatę… Nie jesteś w tym wszystkim sama. – mówiła dziewczyna, nie wypuszczając dłoni matki ze swoich.
- To nie to samo, córeczko. – powiedziała Gabriela, nie utrzymując kontaktu wzrokowego z córką. – Matka po stracie syna, odczuwa pustkę. Głęboką pustkę, jakby tutaj… - wyciągając jedną dłoń od córki, położyła na swej lewej piersi. – Była studnia. Studnia bez dna. A wszystko co do niej wpada, nie opada nigdy. To jest jak niekończąca się historia. Zaczyna się i nie ma swojego końca. I tak właśnie się teraz czuję po stracie Artura. Jest początek jego historii, ale z końcem… - głos kobiety zadrżał, i żeby nie pokazywać córce swoich zaszklonych łez, obróciła głowę w kierunku drzwi. – Nie pogodziłam się.
- Mamo, jeśli chcesz to pójdę z Tobą i… - rzekła Sylwia, lecz nie dane było jej dokończyć wypowiedzi.
- Nie! – stanowcze jedno słowo matki, sprawiło, że córka wzdrygnęła. – Nie… Chcę się przejść. Do sadu. W miejsce, gdzie znajduję choć chwilę odetchnienia i ukojenia dla mojego bólu.
Kilka minut później Gabriela kroczyła po ścieżce w przydomowym sadzie o wielkości kilkunastu arów, oddalając się od budynku, którego już nie nazywała swoim domem. Nie miała już domu. Rozglądając się na boki, dostrzegała jak co roku wszystkie drzewa owocowe pięknie zakwitały. Brzęczenie pszczół i trzmieli wprawiało przyrodę w niezwykłe drgania. Kiedy dotarła do końca ścieżki, zatrzymała się. Koniec ścieżki był w postaci koła. Wokół koła były różnego rodzaju grusze, jabłonie oraz brzoskwinie. A w środku tego koła, znajdowała się jedyna i ogromna w sadzie czereśnia. Czereśnia, którą Artur bardzo uwielbiał. Czereśnia, która w dniu śmierci Artura, zgubiła wszystkie swoje liście oraz owoce. Czereśnia, która przez kolejne 4 lata, ani razu nie zakwitła i nie wypuściła żadnego zielonego listka. Nawet najmniejszego. Dariusz rok temu planował ją wyciąć, lecz sprzeciw Gabrieli spowodował, że się powstrzymał. „Wycinając to drzewo, wytniesz także 30-letni okres mojego życia.” - powiedziała wtedy Gabriela, mając na myśli swojego syna, Artura.


Podchodząc do drzwi budynku, chwycił za klamkę i nacisnął w dół. Zamknięte. Rozglądając się wokół, Artur strzelił dłonią w kolano, a potem skrzyżował dłonie na wysokości piersi. Przecież mógł się tego spodziewać, że kawiarenka Alicji będzie zamknięta na noc. Złodziej w każdej chwili mógłby wyjść i obrabować sklep. Kiedy odchodził, spojrzał na doniczki, które znajdowały się wzdłuż chodnika. Zatrzymał się, bo właśnie sobie coś przypomniał. „Kiedy będziesz potrzebował się schronić, pamiętaj, że klucz jest w trzeciej doniczce, po lewej stronie od drzwi.”- powiedziała mu kiedyś Alicja, czyszcząc filiżanki. Artur obracając się na pięcie, rozchylił nieco wargi i przejeżdżając końcówką języka po ustach zaczął po cichu liczyć doniczki. Jedna… Druga… Trzecia. Podchodząc do niej, uklęknął na prawe kolano i wsuwając palce w ziemię zaczął grzebać. Ziemia była mokra, więc wszystko bez problemu przyklejało się do jego dłoni. Wygrzebując ziemię na chodnik, próbował przesiewać ziemię w dłoniach w poszukiwaniu skarbu, którego tak teraz pragnął. Wątpiąc już w swój sukces, chwycił ostatnią garść ziemi na wysokości połowy doniczki i wtem wyczuł coś w mokrej grudzie ziemi. Podniecony znaleziskiem, dokładnie oczyścił owy przedmiot z drobinek ziemi i po niespełna minucie miał mały złoty kluczyk, który wkładając potem do drzwi, idealnie pasował do zamka. Wchodząc do środka, nie zapalał światła, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń.
- Wybacz Alicjo, kiedyś Ci wszystko oddam. – powiedział Artur sam do siebie i począł zmierzać za ladę.
Dziesiątki pojemników z herbatami były ustawione w nieładzie. Na wieczku każdego pojemnika znajdowała się nazwa zawartości. Oczywiście, nieład panował i w tym. Artur lubił porządkować, więc zanim zabrał się za cel swojej podróży do kawiarenki, postanowił nieco tutaj posprzątać. Chwytając pojemnik za pojemnikiem, przestawiał je tak, by uporządkować je w kolejności alfabetycznej. Po kilku minutach, wszystko było gotowe. Potem zabrał się za przyprawy, tuż obok kasy fiskalnej, i w podobny sposób, uporządkował je. Po skończonym pobocznym zadaniu, jakie mu wypadło, zabrał się za kasę. Nie studiował obsługi tego urządzenia, więc musiał dobrze przyjrzeć się oznaczeniom na niej. „Tu są cyferki, tutaj Rachunek…”- mówił sobie w myślach i dopiero w prawym dolnym rogu znalazł przycisk: Reszta. Naciskając na niego, pojemnik z dolnej części urządzenia wysunął się, a jego oczom ukazał się widok zarówno monet, jak i banknotów. Dotykając stosy pieniędzy, odliczył sobie w sumie 500 złotych, i z powrotem zaciskając zatrzaski, wsunął szufladę do środka. 500 złotych powinno mu starczyć na najpotrzebniejsze rzeczy. Wróci na plebanię, zdrzemnie się, a jutro rano zacznie myśleć co zrobić dalej. Zmierzając w kierunku drzwi, zwrócił uwagę jeszcze na wielką tablicę, która znajdowała się przy drzwiach. Nieporządek, jaki panował na niej, sprawił, że Artur podjął decyzję o uporządkowaniu kartek z informacją, co mogą takiego goście tutaj spożyć i zjeść. Gdy wszystko było idealnie wyrównane, mężczyzna wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Klucz schował z powrotem do doniczki i zasypał wygrzebaną wcześniej ziemią, dokładnie ubijając powierzchnię. Resztki drobinek ziemi z chodnika ściągnął na bok ręką, aby nie było widać, że ktoś grzebał Alicji w kwiatach. Wychodząc z terenu kawiarenki, skręcił w prawo i począł zmierzać w kierunku plebanii.

------------------------------------- * -------------------------------------

… majowy poranek – dzień 1 …

- Nora, jesteś gotowa? – zapytała Diana, pakując do malutkiego plecaka córki kanapkę z dżemem i małą wodę do picia. – Spóźnimy się do przedszkola.
Po ostatnim słowie, z pokoju córki wyszła elegancka mała dziewczynka, w czerwonej zamszowej sukieneczce, a pod nią miała białą koszulkę z koniem. Niezbyt zadowolona Nora podreptała w kierunku mamy, i stając przed nią, obróciła się.
- Jesteś piękną księżniczką. – powiedziała Diana i ściągając z blatu plecak, podała go córce. – Chodź. Ubierzemy się i idziemy. Mamy jeszcze niecałe 15 minut… - oznajmiła kobieta spoglądać na zegarek.
Zakładając buty dziewczynce, mała ani słowem się nie odezwała. Od wczorajszej wieczornej rozmowy w jej sypialni, próbując wytłumaczyć dziewczynce, że nikt jej nie nachodził, nie opowiadał bajek, i nie całował w czółko. Po prostu sobie to wyobraziła. Diana sznurując małej buciki, zastanawiała się, czy nie porozmawiać z Aleksandrem odnośnie wizyty u psychologa dla małej. Im starsza się robiła, tym coraz bardziej ją ta mała istotka zaskakiwała. Kiedy obie były już gotowe, Diana chwyciła za swoją torebkę i wyszły na korytarz. Zamykając drzwi na klucz, jakiś cień przemknął przez salon.

------------------------------------- * -------------------------------------

Alicja otworzyła rano kawiarenkę tak jak zawsze o tej porze. Wchodząc do środka, nie zauważyła nic, co mogłoby ją zastanawiać. Dopiero rozbierając się i podchodząc do kasy, zauważyła jak większość rzeczy znajdująca się w pomieszczeniu, została uporządkowana według jakichś schematów. Alicja poczuła jak żyłka na jej bladej skórze szyi zaczyna pulsować coraz szybciej i szybciej. Rzucając rękawiczki obok kasy, wysunęła szufladkę i przyjrzała się dokładnie jej zawartości. Zrobiła większe oczy, kiedy zobaczyła, że banknoty 100 złotowe są odwrócone do góry nogami. Miała ona pewien schemat, żeby kłaść nominałem do dołu. A teraz 100 były odwrócone. „Ktoś tu był… Złodziej…” – powiedziała i szybko wyciągając pliki banknotów, poczęła liczyć jeden stos za drugim. Po 10 minutach, wsadziła banknoty z powrotem do szufladki, wsunęła ją i oparła się o blat.
- Brakuje 500 złotych… Nie wiem, jak mi to wytłumaczysz Damian. – powiedziała Alicja do siebie, i chwytając za telefon, wybrała numer do męża.
Po 3 sygnałach odebrał Damian.
- Co tam kochanie się stało? Zapomniałaś czegoś? – zapytał żony, idąc korytarzem szpitala. Jedna z pielęgniarek podbiegła właśnie do niego z dokumentami do przejrzenia i podpisu. – Mam urwanie głowy i nie mogę teraz rozmawiać.
- Nie możesz rozmawiać? To powiem krótko. – z triumfalnym uśmiechem Alicja wyprostowała się i mocniej przytrzymała telefon przy uchu. – Oddawaj moje 500 złotych, które zabrałeś z kasetki w kawiarni.
- Że co?! – krzyknął do telefonu mężczyzna, zatrzymując się. Pacjenci oraz niektórzy pracownicy spojrzeli na niego, odrywając się do pracy. Rozglądając się, machnął ręką, żeby nie zwracali na niego uwagi.
- To, żebyś mi oddał 500 złotych, które zwinąłeś z kasy. – powtórzyła Alicja.
- Niczego Ci nie zabrałem z kasy. Chyba powariowałaś. – odpowiedział lekko poddenerwowany mężczyzna. – Po co miałbym zabierać kasę z Twojej kawiarenki, skoro sam mam swoje oszczędności.
- No to jak mi wytłumaczysz, że nie ma 500 złotych?! Nie ma żadnych śladów włamania, wszystkie przyprawy, herbaty, kawy są uporządkowane alfabetycznie albo kolorystycznie. – wymieniając rzeczy, które zmieniły przez noc swoje miejsce, wskazywała palcem i informowała męża. – No jak?! Duchy czy krasnoludki?!
Damian nie wiedział już co powiedzieć, aby jego odpowiedź mogła usatysfakcjonować żonę. Rozejrzał się jeszcze raz wokół siebie, po czym zaciskając zęby na dolnej wardze zastanawiał się. Nagle przyszedł do jego głowy pewne rozwiązanie.
- Słuchaj… - zaczął. – Jak wrócę, to pierwsze co zrobię, to pójdę do twojej kawiarenki i zobaczę, co nagrała ukryta kamera, którą przed dwoma laty zainstalowaliśmy. – zaproponował Damian, wchodząc do swojego gabinetu. – Co ty na to? Wtedy zobaczysz, że to nie ja podwędziłem Ci kasę.
Chwila ciszy w słuchawce oznaczała, że Alicja się zastanawia.
- W porządku. – odpowiedziała Alicja. – Ale jeśli tego nie zrobisz, to śpisz dzisiaj w salonie. Nie ma mowy, żebyś spał przy mnie. – powiedziała i rozłączyła się.
Damian zasiadając w swoim czarnym obrotowym fotelu, wyprostował się, następnie położył się na oparciu i kręcąc się powtarzał do siebie jak mantrę jedno słowo.
- Kobiety… Kobiety… Kobiety…

------------------------------------- * -------------------------------------

Kobieta sprzedająca słodkie przysmaki przy jezdni, obserwowała bacznie Artura, który zamówił 6 gofrów z bitą śmietaną, trzy lody po 4 gałki w jednym rożku oraz trzy tosty. Kiedy podawała mężczyźnie zamówienie, ten podał jej jeden z banknotów stuzłotowych, poczekał na resztę i usiadł przy jednym ze stolików znajdujących się nieopodal kramu. Kiedy dokańczał ostatniego gofra, usłyszał głos, który sprawił, że na jego skórze pojawiła się gęsia skórka. Głos, który aż za dobrze znał. Głos, którego mógłby słuchać codziennie. Skierowując twarz w kierunku, z którego dobiegała ta tajemnicza nuta, zrobił wytrzeszcz oczu i rozszerzył wargi. Przy tym samym stoisku ze słodkościami stała Diana. Uśmiechając się do sprzedawczyni, odebrała od niej torebkę z przysmakami.
- Powiem Pani, że dzisiaj gofry mają wzięcie. – zaczęła sprzedawczyni, wycierając dłonie w kawałek ręcznika papierowego. – Pewien mężczyzna dzisiaj zamówił aż 6 gofrów. 6! Nie zdziwiłabym się, gdyby zamówił na wynos, ale on wziął i jadł tutaj…
- Najwidoczniej był głodny. Ale 6 gofrów z pewnością bym nie zjadła. Co najwyżej 2… Góra 3. – odpowiedziała Diana, chowając zakupione jedzenie do swojej skórzanej torebki na ramieniu.
- Skądś pamiętam tę twarz. – mówiła zamyślając się. – Gdy Panią zobaczyłam, to nie wiem dlaczego, połączyłam tego pana z panią… Proszę wybaczyć za moją sugestię.
- Nic się nie stało. – Diana machając dłonią, dalej uśmiechała się do sprzedawczyni. Choć w ten sposób się rozerwie. Odkąd Artur odszedł nie miała do kogo otworzyć ust, prócz Damiana i Alicji, którzy pogrążeni w swoich problemach, w pewnym momencie i oni się oddalili od niej. Spoglądając to na lewo, to na prawo, zmarszczyła Diana czoło i przybliżając się do sprzedawczyni, postanowiła ją zagadać. – A gdzie siedzi ten tajemniczy mężczyzna?
- Ostatnim razem, widziałam go… - obróciła się za siebie i wskazała palcem jeden z kilkunastu drewnianych stolików, które się za nią znajdowały. Jednak ten wskazany przez nią był pusty. – Tam… - dokończyła. – Dziwne… Jeszcze przed momentem tam siedział. – nieco zdziwiona kobieta, dokładnie przeleciała wzrokiem po wszystkich stolikach, ale nigdzie nie ujrzała twarzy Artura. – Rozpłynął się jak duch.
- No cóż. Odniosłam wrażenie, że duchy to moja ostatnio przypadłość. – zażartowała Diana. – Moja córka uważa, że widzi jakiegoś ducha, który czyta jej bajki, i w ogóle.
Sprzedawczyni trzymając metalową łyżkę do rozmazywania masy gofrowej, wypuściła z dłoni. Przełknęła ślinę, i przez moment przypatrywała się rozmówczyni. Diana na początku uniosła brwi do góry, zaskoczona jej reakcją, a potem rozejrzała się, czy nikt za nią nie stoi. Kobieta jednak podnosząc łyżkę, nachyliła się do Diany.
- Jeśli dziecko widzi duchy… - powiedziała sprzedawczyni. – To lepiej niech pani zrobi, żeby ich nie widziało. – rzekła i przepraszając Dianę, przeszła do obsługi klientów, którzy w tej chwili podeszli do jej stoiska.

------------------------------------- * -------------------------------------

Artur dostrzegając Dianę, zjadł na szybko ostatniego gofra, i wstając pognał za jedno z drzew, jakie znajdowały się na placu. Kobiety rozglądając się, nie były w stanie na szybko znaleźć go. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Diana… Choć minęły 4 lata i dla niej serce jego przestało bić, to on jednak był świadom tego, że serce biło teraz z mocniejszym rytmem. Diana… Jak jej powiedzieć, że jednak żyje…
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin