|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Ulubiony bohater? |
Randal |
|
14% |
[ 1 ] |
Estrella |
|
42% |
[ 3 ] |
Salvador |
|
0% |
[ 0 ] |
Kathy |
|
0% |
[ 0 ] |
Gabriel Salasar |
|
0% |
[ 0 ] |
Gonzalo |
|
0% |
[ 0 ] |
Marta |
|
0% |
[ 0 ] |
Chelo |
|
14% |
[ 1 ] |
Rosita |
|
14% |
[ 1 ] |
Nicholas Diaz |
|
14% |
[ 1 ] |
Manuela Ortega |
|
0% |
[ 0 ] |
Rodrigo Ortega |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 7 |
|
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 2:02:58 10-07-07 Temat postu: Alas del cuervo - Skrzydła kruka |
|
|
Na początek obsada i opening.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
I Opening
I plakat:
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:40:18 12-08-07, w całości zmieniany 7 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:02:20 10-07-07 Temat postu: |
|
|
Dzięki . A oto pierwszy odcinek:
--------------------------------------------
Odcinek 1:
Gonzalo Drago przypomnial sobie dzien, kiedy sie dowiedzial. Nie byl gotow na cos takiego, to przewrocilo jego zycie. Podjal jednak jedyna dobra decyzje. Jedyna dobra...
Przerwal rozmyslania. Tuz przed nim stala mloda dziewczyna i czekala na jego osad. Z nadzieja patrzyla na Gonzalo i jego zone Chelo, siedzaca obok i rowniez oceniajaca nowa pomocnice. Chelo jeszcze nie byla przekonana.
- Nie wiem, Gonzalo. Czy ona sobie poradzi?
- Na pewno - odezwal sie on. - Wyglada na pojetna.
- Skoro tak mowisz...Dobrze, ale na okres probny.
- Dziekuje panstwu. Beda panstwo zadowoleni - odezwala sie dziewczyna.
- Oby - sceptycznie mruknela Chelo. - Posprzataj pokoje, Marianna pokaze ci ich rozmieszczenie.
Na wezwanie Chelo pojawila sie Marianna, ktora zabrala Estrelle na gore.
Jakis czas pozniej drzwi posiadlosci otworzyly sie i do domu wszedl mlodzieniec. Byl synem Gonzalo i Chelo. Mial na imie Salvador. Uwazano go za przystojnego, byl rowniez swietna partia - mlody i z dobrej rodziny - to niezaprzeczalne jego zalety. W salonie natknal sie na matke, totez sie z nia przywital.
- A gdzie tata?
- W gabinecie.
- Ide do swojego pokoju, mamo.
Co tez uczynil. Wyszedl na gore po schodach, dotarl do drzwi, nacisnal klamke i...zderzyl sie z mloda dziewczyna, ktora wlasnie wychodzila. Przerazona wpatrywala sie w przybysza, ktory zaskoczony spytal:
- Kim jestes?
- Prosze o wybaczenie, jestem nowa sluzaca, ja...
Salvador rozesmial sie i powiedzial:
- Nie boj sie, nie gryze. Sprzatalas moj pokoj?
- Tak, prosze pana - odezwala sie juz smielej.
- Dziekuje. Pewnie swieci czystoscia? - zazartowal.
- Staralam sie...
- Wracaj do domu, bo moja mama nie lubi, jak sluzba rozmawia.
Odeszla, a on dopiero teraz zrozumial, ze nie zapytal jej o imie. Wiedzial za to, ze ja polubil. Postanowil, ze wpadnie do ojca, nie slyszal bowiem nic o zamiarze przyjecia nowej pomocy. Wlasnie stanal na progu, gdy uslyszal, jak Gonzalo mowi do telefonu:
- Tak, mecenasie. Dokladnie tak. Dziekuje.
Odlozyl sluchawke i dopiero teraz zauwazyl syna.
- Czesc, ojcze. Jakis problem?
- Nie, zaden. Widziales juz nowa sluzaca, Estrelle?
- Aha! - z triumfem pomyslal Salvador, a glosno zas powiedzial:
- Sprzatala moj pokoj, gdy na nia wpadlem. Niezle sie przestraszyla.
- Mam przeczucie, ze bede z niej zadowolony.
- Wyglada na sympatyczna. Nic nie mowiles, ze zamierzasz kogos przyjac.
- Stwierdzilem, ze sie przyda. Mama zatrudnila ja na okres probny.
- Czyzby nie byla zachwycona?
- Raczej nie do konca przekonana. Dzis przyjdzie tu Laura z Eduardo, oraz ich syn Leopoldo. Zaprosilem ich na kolacje.
- Rodzine Manriquez? Tato...- jeknal syn.
- Wiem, ze ich nie lubisz, ale musimy sie obracac w towarzystwie, nie mozemy sie roznic od ludzi naszego poziomu.
- Jakos to wytrzymam - usmiechnal sie syn.
Chelo surowo nakazala Estrelli zadbac o salon. Dziewczyna bardzo chciala zostac w tym domu, totez przykladala sie do pracy. Bala sie tej groznej damy, wyczuwala, ze Chelo jej nie lubi i gdyby nie Gonzalo, to dawno by ja wyrzucila. Czyscila wlasnie piekna pamiatke rodzinna, wazon, gdy nagle uslyszala z tylu czyjs glos:
- Uwazaj, to cenna rzecz.
Byla pewna, ze to pani domu zwraca jej uwage, dlatego zadrzala jej reka, a ona z przerazeniem patrzyla, jak wazon spada na ziemie. Lecz w ostatniej sekundzie czyjes silne rece chwycily wazon i podaly go zmartwialej Estrelli. To byl Salvador.
- Uff, w pore zdazylem. Badz ostrozna, mama kocha ta rzecz. Przestraszylem cie, to moja wina.
- Dziekuje panu - wyjakala Estrella. - Gdyby nie pan...
- Powiedzialbym, ze to ja go stluklem. Powiem ci w tajemnicy, ze jest okropny - szepnal konspiracyjnie, po czym sie oddalil.
Panstwo Manriquez byli swiadomi swojej wysokiej pozycji spolecznej. Rzadko kiedy obdarzali kogos blizsza znajomoscia, malo kto godny byl ich towarzystwa. Dlatego tez Gonzalo staral sie utrzymac dobre stosunki z ta rodzina. Wlasnie zawolal do siebie Estrelle, aby poinformowac ja o tej waznej wizycie.
- Musisz pamietac, ze to bardzo wymagajacy ludzie i nie popelnic zadnego bledu - przestraszyl ja. - Laura zawsze obserwuje sluzbe i wytyka kazdy blad. Dasz rade?
- Bedzie pan zadowolony.
- Ciesze sie. Licze na to. Mozesz juz isc.
Wszystko bylo gotowe na czas. Czekano tylko na gosci. Wkrotce przybyli. Laura i Chelo zajely sie rozmowa, Gonzalo i Eduardo omawiali interesy, a Leopoldo co rusz wtracal swoja opinie o finansach. Okiem jednak bacznie obserwowal Estrelle, ktora obslugiwala gosci. Salvador siedzial milczacy. Irytowaly go spojrzenia, jakie Leopoldo posylal Estrelli. Ona tez je widziala, co potegowalo jej zdenerwowanie.
- A kim jest ta nowa sluzaca? - zapytala nagle Laura.
- To Estrella - odrzekl jej Gonzalo. - Niedawno ja przyjelismy. Sprawuje sie bez zarzutu.
- Czyzby, Gonzalo? To czemu moj widelec lezal do gory nogami? - rzekl Eduardo.
- Przejela sie wizyta tak waznych gosci - ratowal sytuacje Gonzalo.
- Ja juz dawno bym ja wyrzucila! - rzucila Laura.
- Bez watpienia - przemowil Salvador.
- Co masz na mysli? - to Laura.
- Bardzo czesto rodzina Manriquez poszukuje sluzby - rzucil kasliwie.
- Dzis trudno o dobrych ludzi.
- I zadowolonych panstwa.
- Salvadorze! - przerwala mu matka.
- Wybacz, mamo. przesadzilem i prosze o wybaczenie.
- W porzadku, ale uwazaj na slowa - rzekla Laura.
Salvador przeprosil tylko dla swietego spokoju, nie obchodzila go akurat tych ludzi opinia. Zirytowal go Leopoldo, dlatego pozwolil sobie na ten wybuch. Reszta kolacji uplynela w spokojnej atmosferze. Goscie opuscili juz dom Drago, gdy wezwano Estrelle:
- Dzis goscilismy tu waznych gosci, a ty skompromitowalas nas! Jak smialas polozyc ten widelec na odwrot?! - mowila Chelo.
- Prosze wybaczyc...
- Milcz! Musze niestety cie...
Wtedy wlasnie do pokoju przyszedl Salvador.
- Mamo? Czy dobrze uslyszalem? Chcesz wyrzucic Estrelle?
- Popelnila blad! Niewybaczalny!
- Alez mamo! Nie zartuj! To przypadek, a Manriquezowie to drazliwi ludzie, oni sie do wszystkiego przyczepiaja. Zapomnij o tym!
- Juz dobrze, synu. Wracaj do pracy! - powiedziala do Estrelli, a ona sie pospiesznie oddalila. Byla bardzo wdzieczna Salvadorowi. Syn Chelo pomogl jej juz az dwa razy. Podziekowala mu drugiego dnia, ale on nie przyjal wdziecznosci.
- Nie ma za co! Manriquezowie zawsze cos znajda. Pamietam, ze kiedys na przyjeciu podano nieznana mi potrawe. Obok mnie siedziala pani Laura Manriquez z mezem. Zaczalem jesc lyzka, a tu slysze szept z boku:
- "Widelcem, ty durniu, widelcem!" Poczulem sie jak brzdac.
Estrella nie powstrzymala usmiechu. On tez sie usmiechnal.
- Cicho, mama idzie! Uciekam!
Leopoldo caly czas myslal o poznanej dziewczynie. Podobala mu sie, owszem. Chcialby zblizyc sie do niej na tyle, aby spedzic z nia troche czasu...sam na sam. Byla sluzaca, to fakt, ale noc spedzona z nia...Kuszaca oferta...
Chelo weszla do gabinetu meza. Szukala go, chciala o cos go zapytac. Nie zastala nikogo. Weszla do pokoju i podeszla do biurka. Lezal na nim otwarty notes jej malzonka. Spotkania, rozmowy i...wizyta u notariusza! Zmarszczyla brwi. Co Gonzalo tam zalatwia? Nic nie mowil. Musi go zapytac.
Jedli wlasnie obiad, gdy postanowila wyjasnic ta sprawe. Salvador jadl poza domem.
- Gonzalo?
- Slucham, kochanie?
- Co zalatwiasz u notariusza?
- Notariusza?
- Szukalam cie w gabinecie i znalazlam twoj notes. Masz wizyte.
Gonzalo zamilkl. Zapadla cisza. Trwala chwile, kiedy wszedl ich syn.
- Witajcie. Ide na gore, do swego pokoju.
Na to Gonzalo wstal:
- Ja tez ide. Mam duzo pracy. Wybacz, Chelo - rzekl do zony i poszedl, zostawiajac ja sama. Po cichu odetchnal z ulga. Udalo mu sie!
Daleko od tego domu stal drugi, mniejszy i mniej bogaty, gdzie mieszkali rodzice malej Kathy, Pablo i Marta Colungowie. Przybyli tu przed paroma laty z USA, jeszcze przed narodzinami corki. Obecnie miala osiem lat. Wlasnie zajmowala sie nia niania, ale ta wlasnie zasnela w przydomowym malym ogrodzie. Wobec tego mala Kathy postanowila sama wybrac sie na niewielka przechadzke. Opuscila cicho posiadlosc Colungow i wyszla poza jej teren. Spacerowala niewielkimi sciezkami, gdy dotarla do granicy lasu. Wahala sie chwile, ale zaraz ruszyla w jego ponury glab. Szla dlugo, bacznie obserwujac okolice. Nie bala sie ciemnosci. nigdy nie pozwalano jej tu chodzic, skorzystala wiec skwapliwie z okazji. Uplynelo duzo czasu, a ona byla juz daleko od rezydencji rodzicow. Tutaj nie docieralo juz slonce, panowaly ciemnosci. Drzewa byly wysokie, siegaly nieba, przeslaniajac okolice. Rozrozniala je jednak. Zadarla glowe, by dojrzec ich szczyty. W tej samej chwili poczula, ze wpadla na cos miekkiego. Odskoczyla i popatrzyla na to cos. Przed nia stal straszny czlowiek - czarne, zmierzwione wlosy, zza ktorych spogladaly ciemne, mroczne oczy, patrzace teraz prosto na mala. Miala wrazenie, ze swidruja ja na wylot. Byl okropny - jak upior z glebin lasu. Stal i patrzyl na Kathy.
Koniec odcinka 1 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:27:53 11-07-07 Temat postu: |
|
|
Czytac, czytac, bo warto!
---------------------------------------------
Odcinek 2
Byla tak bardzo przerazona, ze mogla tylko uciec. Biegla przez las na oslep, nie baczac na nic. Zupelnie przypadkiem trafila na sciezke wiodaca do domu. Niania nadal spala. Nikt nie odkryl tajemnicy wyprawy malej dziewczynki.
W nocy Kathy zle spala. Snil jej sie ten, ktorego spotkala w lesie. Widziala jego ciemne oczy, mroczne spojrzenie i czarne wlosy spadajace na czolo. Nazajutrz znow zostala pod opieka niani. Bawila sie grzecznie, ale nie mogla przestac myslec o nieznajomym. Zaczekala, az opiekunka zasnie i wybrala sie znow w tamto miejsce. Drugi raz przedzierala sie przez chaszcze, dobrze pamietajac ta trase. Dotarla na miejsce, ale tym razem zobaczyla go, jak stoi tylem, oparty o drzewo. Nie byla pewna, czy slyszal jej kroki, dlatego najpierw powiedziala:
- Witaj, to znowu ja!
Nie zrazona milczeniem ciagnela:
- Wybacz, ze wtedy tak na ciebie wpadlam, ale nie wiedzialam, ze tu mieszkasz. Przyszlam, bo chce zapytac, jak sie nazywasz? Ja jestem Kathy i mieszkam z rodzicami w domu w poblizu tego lasu.
Odczekala chwile, ale nie otrzymala zadnej odpowiedzi. Podeszla wiec blizej, ale niezbyt blisko.
- A moze ty nie masz imienia?
Jeszcze pare krokow - chciala ujrzec jego twarz. Byla juz tuz przy nim, gdy on nagle sie obrocil. Zrobil to tak gwaltownie, ze okropnie ja przestraszyl. Nie chciala tego robic, ale znowu uciekla. Tym razem z placzem.
Kathy wciaz myslala o nim. Ciekawil ja.
Minal tydzien. Powracal we snie. Pamietala kazda chwile z nim spedzona. W koncu podkradla z kuchni troche jedzenia i zaczekala na sprzyjajaca okazje. Znow sie wymknela. Szla prosto w tamto miejsce. Lecz pomylila sie. nie bylo go tam. Stala chwile, niezdecydowana. Postanowila go poszukac. Poszla dalej, prosto. Po chwili ujrzala niespotykana rzecz w takiej okolicy. Szalas. Drewniany dom posrod gaszczu. Odwaznie ruszyla w jego kierunku. Weszla do srodka. On byl tam. Stal przodem do drzwi. Widzial ja. Przekroczyla prog i stanela juz wewnatrz, poza dziura zastepujaca drzwi. Na golej ziemi klebily sie resztki czegos, co mialo byc imitacja materaca. Bylo ciemno, ledwo go dostrzegla. Bardzo sie bala, ale powiedziala:
- Przynioslam ci troche jedzenia, chcesz?
Polozyla je powoli na jakiejs skrzyni w cieniu.
- Jesli wolisz, mozesz zjesc potem. Nie boj sie. Nie skrzywdze cie. Nie umiesz mowic, prawda? Musze isc, ale przyjde jeszcze do ciebie.
Wyszla z szalasu. Zostal w nim.
Nikt tego nie zobaczyl. Kathy sprytnie ukrywala fakt, ze wymyka sie do lasu. Zastanawiala sie, co zrobil z jedzeniem, ktore mu przyniosla. Wiedziala, ze dotrzyma obietnicy i znow odszuka szalas za pare dni.
Z wielka ostroznoscia wymykala sie z domu. Gdyby to ktos odkryl, nigdy juz nie spotkalaby sie z dziwnym mezczyzna z lasu. Starala sie nie robic tego zbyt czesto, ale tez na tyle, aby pamietac droge i nie opuszczac go na zbyt dlugo. Lubila tam chodzic, lubila ta tajemnicza postac, mimo, ze troche sie jej bala.
Tego dnia postanowila, ze sprawdzi, co stalo sie z jedzeniem, udajac sie prosto do szalasu. Stal tam nadal. Zaglebila sie w jego czelusc. Spodziewala sie znalezc go w domu, wysilala wiec oczy, jednak po chwili zdala sobie sprawe, ze po prostu nikogo nie ma. Spojrzala na skrzynie, ale pokarm tez zniknal. Nie byla pewna, co z nim zrobil. Moze wyrzucil? Zblizyla sie do paki w kacie. Nagle resztki swiatla, jakie docieraly do wewnatrz, zniknely. Obrocila sie w strone drzwi. Wtedy zobaczyla gospodarza. Nie byl zachwycony jej wizyta. Zajmowal prawie caly otwor wejsciowy. Jego twarz wyrazala wscieklosc i gniew. Oczy, zazwyczaj ciemne, teraz byly waskie i bezdenne jak pustka. Wydawalo sie jej, ze zieja nienawiscia. Lzy pociekly jej same, gdy mowila:
- Nie gniewasz sie, ze tu weszlam, prawda? Nie bylo cie, a ja...- glos uwiazl jej w gardle.
On uczynil krok w jej strone. Smiertelnie sie bala. Wygladal, jakby chcial ja zabic. Weszla przeciez na jego teren! Serce Kathy bilo jak szalone.
- Nie rob mi krzywdy - poprosila cichutko.
Ale on byl gluchy i nieczuly na jej prosby. Postapil kolejny krok. Dzieki temu dal jej troche miejsca na ucieczke. Blyskawicznie wybiegla z szalasu. Wiedziala, ze ja goni. Brakowalo jej tchu, ale musiala dobiec do skraju lasu. Tam nie odwazy sie jej gonic! Nigdy jeszcze nie biegla tak szybko. Wyczerpana dotarla do granicy z posiadloscia. Byla bezpieczna. Opadla pod drzewem zmeczona i rozplakala sie. Nie przyjdzie juz do niego, nigdy! Nie bedzie go nachodzic, zapomni o tym, ze kiedykolwiek go widziala, za nawet go lubila! To zly czlowiek! Dobrze, ze mu uciekla. A moze to jakis przestepca? Dlaczego zyje sam? Zranil ja bolesnie, miala nadzieje, ze i on ja choc troche lubi. Jakze sie mylila. Zalowala skradzionego jedzenia, niebezpiecznych wypraw w ponury las, oszukiwania swej niani. Na szczescie ta jeszcze spala na sloncu. To byla ostatnia wyprawa.
Minal miesiac. Zblizala sie noc. Colungowie jedli wlasnie kolacje, gdy rozpetala sie ulewa. Deszcz walil o parapety, stukal do okien, a wiatr szarpal drzewa za wlosy, wyjac i tworzac wraz z opadem upiorny chor. Marta spojrzala przez szybe:
- Coz za wichura!
- Okropna - zgodzil sie Pablo. - Dobrze, ze mamy zamkniete okna. Wyobraz sobie, ze ktos moze teraz byc w tej puszczy za rezydencja!
- To bardzo niebezpieczne. Miejmy nadzieje, ze las jest pusty.
Kathy slyszala ta rozmowe. Starala sie wymazac z pamieci koszmar sprzed czterech tygodni. Nie chciala myslec, ze ten, dla ktorego kradla jedzenie, przebywa w samym srodku szalejacej burzy. Probowala potem zasnac w swoim lozku, nie slyszec chichotu wiatru, ani palcow desczu pukajacych w szyby. To byl dopiero poczatek. Prawdziwe pieklo rozpetalo sie okolo polnocy. Przenikliwy chlod zapanowal nad swiatem. Nie mogla zasnac. Pamietala dziury w scianach szalasu. Dziure przy wejsciu. Lezala pod koldra, ale drzala ze strachu. Ze strachu przed deszczem i z obawy o zycie lesnego ducha. Zerwala sie z lozka. Sciagnela tez z niego gruby koc, na ktorym lezala. Bardzo cicho ubrala sie cieplo i zabrala ze soba koc. Opuscila spokojny dom przez okno na parterze. Ledwo wyszla, zachwiala sie od wiatru. Zimno wciskalo sie pod kurtke. Znowu biegla, aby jak najszybciej dotrzec na miejsce. Gdy w koncu dobiegla, ujrzala, jak sciany chatynki walcza z niepogoda, skrzypiac przy kazdym ruchu. Okropnie bala sie jego reakcji na widok tej, ktora przekroczyla wszelkie granice - wtargnela wtedy do jego domu! Co zrobi teraz? A moze znow go nie ma? Albo...Przekroczyla prog.
Zastala go w kryjowce. Nie zaprostestowal, gdy weszla. Siedzial w kacie, nie dal znaku, ze wie o jej obecnosci. W szalasie wcale nie bylo wiele cieplej, niz na dworze. Zblizyla sie z kocem w rekach. Glos jej drzal.
- Nie badz zly, zaraz wracam do domu. Przynioslam ci tylko koc, bo jest strasznie zimno. Wystraszyles mnie wtedy, wiesz? Zostawie ci koc, przykryj sie nim, bedzie ci cieplej, chcesz?
Gdy to mowila, podeszla do niego. Delikatnie go przykryla. Nie poruszyl sie, ale byl lodowato zimny. Wyczula to, gdy przypadkiem go dotknela.
- Teraz ide do domu.
Ruszyla w strone drzwi. W tej samej chwili zrozumiala, ze nie da rady przedrzec sie przez zapore ulewy. Deszcz calkiem odcial droge. Byloby szalenstwem wychodzic. Musiala tu zostac. Zawrocila. Mogla tylko liczyc, ze sie nie wscieknie. Na co ona sie wazy! Chce zostac tu, razem z kims, kogo spotkala tak niedawno! Nie miala innego wyjscia. Usiadla obok i podkulila nogi. Dzielilo ich pare centymetrow.
- Musze tu zostac, dobrze? Ale obiecuje, ze jutro odejde i niczego nie bede ruszac!
Uslyszala jakis dzwiek. Dochodzil z jego strony. Popatrzyla, ale nadal siedzial milczacy. Nie widziala jego twarzy, wlosy jak zwykle ja zaslonily. Byla pewna, ze to nie od niego pochodzil ten halas. Spojrzala mu na rece. W jego zlaczonych dloniach cos sie poruszylo. Bylo malenkie, lecz najwyrazniej zylo. Zobaczyla czarne piora. Rozpoznala krucze piskle, podobnie jak ona trzesace sie z zimna. Zapewne podczas wichury wypadlo z gniazda, bo dostrzegla zlamane skrzydlo. Szukalo ciepla, tulac sie do zimnych rak. Widok ten sprawil, ze zrobila cos nieoczekiwanego. Przysunela sie blizej i oparla o niego.
- Bedzie nam cieplej, wiesz?
Zaiste, przedziwny widok! Siedzacy w kacie dziurawego szalasu czlowiek, trzymajacy w dloniach ranne piskle kruka, a obok przytula sie do niego osmioletnia dziewczynka. A wszystko to w srodku szalejacej burzy!
- Moge cie nazywac Randal Crow? - rzekla po chwili. Bylo to pierwsze imie, jakie wpadlo jej do glowy. A "Crow" znaczylo wlasnie "Kruk".
Nie odpowiedzial. Umoscila sie jeszcze, a zaraz potem zasnela.
Przespala cala noc. Na drugi dzien burza ucichla i wyszlo znowu slonce. Obudzila sie sama. Szalas byl pusty. Ani sladu Randala i jego kruka. Byli jak niezwykly sen. Byl tylko koc. Kathy nie siedziala, lezala na jakiejs trawie w kacie, tej, ktora widziala, gdy byla tu pierwszy raz. Pewnie zsunela sie, gdy wyszedl. Za to koc rowniez lezal, ale na niej. Jesli jej nie obudzil wychodzac, to musial zrobic to bardzo cicho. Co jednak robil koc, skoro wczoraj sama dala go Randalowi? Jakim cudem przykrywal teraz Kathy? Nie pamietala, zeby sciagala przykrycie ze swego towarzysza. Musiala jednak, skoro byla pod kocem. Poczula sie niewesolo - przyniosla mu okrycie, a w nocy pewnie przez sen zabrala je dla siebie! Ale cieszyla sie, ze przyszla. Dzieki temu odzyskala Randala na nowo. Spedzila tu noc, a on nie uczynil jej niczego zlego. Zaopiekowal sie tez ptakiem, ktory zginalby bez schronienia wsrod palcow. Dziewczynce zrobilo sie smutno, ze nie ufala mu wczesniej. Zrozumiala, dlaczego wtedy byl taki zly - przeciez jej nie znal! Bronil tylko domu przed intruzem.
Wracala do domu radosna. Czula, ze znow moze tu przychodzic, byla pewna, ze nic jej nie grozi. To byl jej przyjaciel, wierzyla mu. Nie mogla czekac, musiala sie spieszyc do domu. Nagle przerazila sie. A jesli ja odkryli? Jesli nie zdazyla przyjsc, zanim jej rodzice wstali i teraz czekaja na nia? Zabronia jej wychodzic! I nie zobaczy go juz wiecej!
Koniec odcinka 2 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 2:05:39 13-07-07 Temat postu: |
|
|
Dziekuje za wszystkie mile slowa pod adresem mojej telci! Zareczam, ze wszystkie watki ladnie sie splota, a co do aktorow, to ja tez bym chciala...).
-----------------------------------------------------------------------
Odcinek 3
Dzien byl wczesny, ale Kathy dreczyly obawy. Jesli ktos zauwazyl jej znikniecie, to nie pozowla jej wiecej samej opuszczac domu, a to oznaczalo rozstanie z Randalem na zawsze. Jak wyjasni rodzicom, ze z nim jest bezpieczna? Nie zrozumieja, co laczy ja i mieszkanca lasu, dojrza tylko zagrozenie i rozdziela ich na wieki! Biegla do domu najszybciej, jak potrafila.
Dopadla celu, wslizgnela sie przez otwarte okno i zamarla. Marta i Pablo byli w salonie! To Pablo otworzyl okno, ktorym sie teraz wslizgnela, wczoraj Kathy zapomniala zadbac o droge powrotu; wichura zamknela to okno, ktorym wczoraj udalo jej sie wydostac. Ostroznie przemykala sie do swego pokoju, gdy uslyszala glos matki:
- Chyba pojde po nia na gore. Przespi sniadanie.
- Zaczekaj, zaraz zejdzie - to Pablo.
Dzieki tym slowom miala czas wrocic do pokoju i przebrac sie. Za chwile zeszla na dol, jakby cala noc spala w domu.
- Jestes nareszcie. Czekalismy ze sniadaniem.
- Zaspalam, mamo.
Tym razem sie upieklo. Zdecydowala, ze bedzie ostrozniejsza i zadowoli sie rzadszymi odwiedzinami. Zaczeka tydzien.
Los jednak nie byl laskawy. Po nocy spedzonej w kryjowce smaganej wiatrem dosiegla ja choroba. Colungowie wezwali doktora, a ten zalecil odpowiednie leki i odpoczynek w lozku. Wystapila goraczka, na szczescie niezbyt wysoka. Efekt jednak byl taki sam - wizyta w lesie musiala zostac przelozona.
Nie potrafil zrozumiec, co sie z nim dzieje. Cale zycie spedzil tu, posrod drzew. To byl jego swiat. Ale dzis bylo inaczej. Glusza nie dawala tego spokoju, co zawsze. Byl jej czescia, jak trawa, pien, czy lisc, dawal mu wszystko, czego potrzebowal. Tamtego dnia, kiedy wrocil do szalasu i nie zastal nikogo, cos polozylo mu lape na duszy. Od tej chwili minelo sporo czasu, a zjawa nie znikala. Przeciwnie, zaciesniala bardziej swe szpony. Obserwowal teraz jedzacego kruka, ktora sprawial wrazenie zadowolonego.
Zdawal sie nie pamietac tego, jak wiatr zerwal z galezi jego gniazdo i cisnal nim o ziemie, jak w dramatycznym zrywie instynktownie probowal wzleciec i jak beznadziejne to byly proby. A potem ten przeszywajacy bol w lewym skrzydle. I gdy juz wszystko wydawalo sie stracone, ktos podniosl go z ziemi, schowal w zaciszu dloni i zaniosl gdzies, gdzie wprawdzie slyszalo sie wichure i deszcz, ale ptasie serce wiedzialo, ze moze przestac walic jak w beben. Wszystko bylo w porzadku - jest co jest, picie tez, cieplo i przytulnie. Stracilo sie jedno gniazdo, dostalo sie drugie i to wieksze. Jest nawet towarzysz, tez czarny, jak on.
Randal dobrze pamietal ten dzien. Zarowno niepogode, jak i to, gdy opierajac sie burzy natrafil na rozbite gniazdo. Obok walaly sie pekniete skorupki jaj. Troche dalej jedyny, ktory przezyl, godzil sie juz na smierc. Randal zabral go ze soba i schowal tam, gdzie bylo troche ciepla. Ale bylo jeszcze jedno wspomnienie - koc, ktory przyniosla ze soba istota z innego swiata. Istota zostala tu przez cala noc, zasnela gleboko, jakby siedziala z ojcem.
Slonce chylilo sie juz ku zachodowi. Konczyl sie kolejny dzien, dzien bez czegos waznego, czegos, co daloby mu jakikolwiek sens.
Kathy walczyla z choroba. Nie byla pewna, ile dni przeminelo. Zapewne wiele. Patrzyla tesknie w okno, a dni plynely nieprzerwanie. Az nadszedl upragniony czas - doktor pozwolil Kathy wyjsc na dwor. Czekala tak dlugo! Jak zwykle po poludniu udala sie znana sciezka w gestwine. Nareszcie mogla go zobaczyc!
Stal przed szalasem, jakby na kogos czekal. Juz z daleka ja zobaczyl. Czerwone od biegu policzki, usmiech na jego widok. Zmeczona zatrzymala sie tuz przed nim. Byla szczesliwa. Znowu tutaj jest!
- Randal! Czekales na mnie?
Nie zauwazyla dziwnego wyrazu twarzy, mowila dalej:
- Bylam chora, dlatego nie przyszlam. Tesknilam, wiesz?
Gdzie podziala sie mara, ktora uciskala dusze mieszkanca gluszy? Czemu wlasnie teraz uleciala? Dlaczego dziwny niepokoj zniknal?
Wpuscil ja do szalasu bez slowa. Po prostu wszedl, a ona za nim. Zobaczyl, jak obserwuje kruka. Razem patrzyli na czarnego rekonwalescenta.
- Lubisz ptaki? Ja tez, sa piekne, gdy tak leca przez niebo.
Kruk przysluchiwal sie rozmowie, przechadzajac sie po pace. Spojrzal na swego wybawiciela, jakby mowil, doradzal cos. Jakby rozumial. Randal wstal, uczynil pol kroku, popatrzyl na kruka, a potem powoli, troche niepewnie, wyciagnal reke w kierunku Kathy. Sekunde pozniej poczul drobna dlon w swojej. Wyszli razem.
Zatrzymali sie dopiero nad rzeka. Woda szumiala lagodnie, sloneczne promienie odbijaly sie w niej, a ptaki spiewaly w koronach drzew.
- Jak tu pieknie - szepnela cicho Kathy.
To byla jego rzeka. Przychodzil tu szukajac spokoju, pocieszenia w chwilach smutku. Najpiekniejsze miejsce w okolicy. Umiala to docenic:
- Dziekuje. Tu jest jak w bajce.
Pokazal jej wiele tajemnic lasu. Widziala piekne polany, kwiaty, skaly wystajace spod wody. Poznala krete sciezki, ptaki zyjace wysoko nad ziemia i calkiem blisko. Zakochala sie w tym raju.
Siedzieli zasluchani, zapatrzeni, gdy Kathy nagle przerwala cisze:
- Czy chcesz byc moim starszym bratem? Bardzo cie kocham, lesny duchu.
Zdumione slonce przejrzalo sie w czyms, co splynelo z oka Randala, lecz zdziwilo sie jeszcze bardziej, gdy poznalo lze.
Kathy dostrzegla ten malutki strumyk i zapytala z troska:
- Dlaczego placzesz?
Wsciekly na nia i na siebie zerwal sie gwaltownie i obrocil tylem. Nie przewidzial, ze dziewczynka nagle rowniez da upust swoim lzom, lecz bedzie ich duzo wiecej.
- Nie gniewaj sie na mnie! Jesli nie chcesz, nie bede nalegac.
Nadal stal w ta sama strone, ale czul, ze kazda jej lza wbija mu sie w serce sztyletem. W nastepnej sekundzie porwal ja w ramiona. Ona nie moze cierpiec przez niego, nie ona! Osuszal jej oczy, az znow zaswiecily sie radoscia.
Gonzalo Drago poprosil syna do siebie.
- Posluchaj, synku. Gdyby kiedykolwiek cos mi sie stalo, dopilnuj, aby testament zostal calkowicie wypelniony! Co do slowa!
- Alez, tato...
- Obiecaj mi to, synu.
- Dobrze, tato.
- Przysiegnij!
- Przysiegam!
Od tej rozmowy minelo juz sporo czasu. Dzis przyszedl Leopoldo z rodzicami - Gonzalo znow spelnial ten przykry obowiazek. Tym razem Estrella nie podawal do obiadu. Leopoldo nie omieszkal zapytac:
- A gdzie wasza nowa sluzaca?
- Sprzata na pokojach.
- Aha - wyraznie mu to nie pasowalo.
- Po co ci ona? - to Salvador.
- Pytam z czystej ciekawosci.
Ale Salvador wiedzial, co o tym myslec. Leopoldo zas wyczuwal jego wrogosc i dorwal go, zanim z rodzicami opuscil ten dom.
- Sluchaj, chlystku - wyrzekl zjadliwie. - Jezeli podoba ci sie ta dziewka, wez ja sobie, a ode mnie sie odczep, w porzadku?
- To ty posluchaj. Daj jej spokoj, bo to niewinna dziewczyna, w porzadku? - przeciagnal ostatnie slowo.
- O czym tak rozprawiacie? - przerwala im Laura, podchodzac.
- O niczym waznym, takie przyjacielskie pogaduszki, prawda, Salvadorze?
- Tak, pani Manriquez, takie sobie pogaduszki.
- Musimy juz isc, Leopoldo. Dokonczysz rozmowe potem.
Scena ta dziala sie juz na dole, przy drzwiach, totez nikt jej nie slyszal. Tuz po wyjsciu gosci Salvador odszukal Estrelle.
- Gdyby ten typ, Leopoldo, sprawial ci jakies trudnosci, natychmiast mnie powiadom.
- Dobrze, co pan kaze.
- Jest zbyt pewny siebie, trzeba na niego uwazac.
- Bede, prosze pana.
W miedzyczasie rozlegl sie dzwonek do drzwi. Ukazal sie w nich mecenas Coellos. Natknela sie na niego Chelo:
- Mecenas Coellos! Co pana tu sprowadza?
- Wezwal mnie tu pani maz.
- Moj maz? A po co?
- Ma podpisac nowy testament.
- Co?! Zmienia testament?
Coellos poczul sie troche nieswojo.
- To tylko drobne poprawki.
- Poprawki?
- Tak, nieliczne.
- Coz, prosze wejsc.
Rozmowa mecenasa z Gonzalem przebiegla bezproblemowo. Adwokat wyszedl po godzinie. Chwile potem do gabinetu meza przyszla Chelo.
- Spotkalam mecenasa - zaczela.
- Zaprosilem go w sprawach firmy - probowal ja zbyc Gonzalo.
- Firmy, Gonzalo? Zmieniales testament!
- Alez, Chelo...
- Przestan klamac, Gonzalo! O co chodzi?
Jej maz westchnal gleboko.
- Dobrze, Chelo. Zmieniam go, bo mam corke.
Chelo zabraklo tchu.
- Corke?!
- Chcialas wiedziec...Sam dowiedzialem sie dosyc niedawno. Zapisuje jej czesc domu.
- Kto...kto jest jej matka? - wydusila Chelo.
- Providencja Fescez. Zmarla jakis czas temu.
- Ona?! - musiala sie zlapac krzesla.
- Tak. Zdecydowalem, ze zajme sie corka.
- Ile...ile ma lat? Gadaj.
- Dwadziescia cztery.
- Gonzalo, jestesmy malzenstwem od dwudziestu szesciu lat.
- Wiem. Bylas w Hiszpanii.
- Uznales ja prawnie za corke?
- Nie oficjalnie. Uczynie to w testamencie. Nie chce skandalu.
- Kim ona jest, Gonzalo? Kim ona jest?!
- Estrella, pomocnica z dolow spolecznych.
Koniec odcinka 3 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:23:36 13-07-07 Temat postu: |
|
|
Ciesze sie, ze zwrociles na to uwage, a zareczam, ze jeszcze sporo sie namiesza w ich zyciu...
------------------------------------------
Odcinek 4
Ciezki policzek wymierzony w twarz Gonzala trafil celu.
- Nie bralam slubu z idealem, ale teraz przesadziles. Jej matka zyla w biedzie, skoro juz musiales to zrobic, czemu nie z kims lepszym? Nie bylam zbyt dobra w spelnianiu malzenskich obowiazkow, tak? Skad masz pewnosc, ze to ona?
- Zostawila list. Wybaczysz mi? Nie mow nic synowi, ja...
- Teraz myslisz o synu? Dowie sie wszystkiego, dowie, Gonzalo!
- Chelo, prosze...
- Nie! Bedzie wiedzial, kim jest jego ukochany tata.
- Tylko nie on, prosze!
- Wlasnie, ze on. Juz ide mu powiedziec! - Chelo byla wsciekla. Zniszczy go teraz!
- Ulituj sie, Chelo! - ale ona zrobila juz krok do przodu.
Probowal ja powstrzymac, ale poczul sie bardzo zle. Zlapal reka blat biurka, ale to nic nie dalo. Swiat mu wirowal. Zapadla ciemnosc.
Kiedy powiedzial jej o corce, znienawidzila go od razu. Teraz jednak nie na reke byla jej jego smierc. Wezwala pomoc, udajac rozpaczajaca zone.
Gdy Salvador wrocil, poinformowano go o wypadku. Pospieszyl natychmiast do szpitala. Zdenerwowany dopadl informacji, ale zanim zdazyl sie o cos zapytac, podeszla jego matka.
- Mamo! Co sie stalo?!
- Rozmawialismy. Nagle upadl. Boje sie, Salvadorze.
- Co mowia lekarze?
Przerwalo im pojawienie sie doktora. Oboje zasypali go pytaniami.
- Prosze zaczekac, juz odpowiadam. Otoz pan Drago niestety doznal wylewu. Obecnie jest sparalizowany calkowicie.
- Czy...czy kiedys odzyska sprawnosc?
- Przykro mi, prosze pani. Nie wiem.
- Czy mozemy go zoabczyc?
- Teraz zasnal.
Lekarz poszedl. Chelo stan meza idealnie pasowal. Teraz bedzie milczal. Powinna jednak grac swoja role, totez szukala pociechy w ramionach syna.
- Wyjdzie z tego, zobaczysz. Wroc do domu, zostane tu.
- Przyda mi sie odpoczynek.
Wrocila do domu. Zawezwala do siebie Estrelle. Sycila sie ta chwila. Corka jej meza! Zniszczy ja jednym ruchem!
- Pakuj sie!
- Prosze pozwolic mi...
- Nie tlumacz sie! Jestes zwolniona i juz!
- Ale dokad ja pojde? - rozpaczala.
- Wysle cie na wies, tutaj masz list. Udasz sie do Rosity Veluttini i przekazesz jej go. Jak widzisz, zajme sie toba.
- Dziekuje, prosze pani!
Dostala pieniadze na bilet. Spakowala rzeczy i opuscila dom swego ojca, nic o tym nie wiedzac. Wyslano ja na wies, aby oddalic od prawdziwego rodzica i naleznej jej posiadlosci.
Teraz Chelo miala jeden cel - utrzymac Gonzala przy zyciu. Jesli umrze, cala intryga pojdzie na marne. Pozbyla sie Estrelli, ktora wlasnie wysiadala z autobusu. Rozejrzala sie po okolicy i ujrzala male wiejskie chaty przy drodze. Wokol krecili sie jacys ludzie. Podeszla do jednego z mezczyzn.
- Przepraszam, gdzie znajde Rosite Veluttini?
- Tam - mruknal i szybko odszedl.
Pospieszyla do pokazanego domu. Zapukala do drewnianych drzwi.
- Kto tam? - odezwal sie zly glos.
- Przysyla mnie Chelo Drago, mam dla pani list.
- Dla mnie?! - drzwi otworzyly sie powoli.
Gosc podal przesylke. Starsza kobieta porwala list i blyskawicznie go przeczytala.
- Dobra, wlaz!
Estrella weszla. Byla to malutka chatka, w jej wnetrzu panowal balagan oraz lekki smrodek. Odruchowo sie skrzywila, na co tamta krzyknela:
- Nie podoba ci sie moj dom, dziewucho? Z panskiej rodziny pochodzisz, czy co? Dobrze, niech ci bedzie, sprzataj sobie! Jak wroce, ma tu byc czysto, tylko niczego nie ukradnij!
Nie miala wyjscia. Zabrala sie do pracy.
Leopoldo zostal poinformowany o chorobie Gonzala. Zjawil sie w szpitalu i odnalazl Chelo, ktora teraz go wezwala.
- Witam pania! Jak sie czuje maz?
- Bez zmian, dziekuje. Leopoldo, nadal interesuje cie ta sluzaca, Estrella?
- Nigdy nie bylem zainteresowany.
- Nie musisz przede mna tego udawac. Wyrzucilam ja, ale wiem, gdzie przebywa. Chcesz wiedziec, Leopoldo?
- Czemu nie...
Dostal wiec adres. Zaraz tam pojedzie! Dorwie ja tam i bedzie musiala mu ulec! Tam nie bedzie juz Salvadora!
Po chwili Estrella zrozumiala, ze czeka ja tu wiele pracy, gdyz wyslano ja tu po prostu na sluzbe. Po uplywie kilku godzin dom wygladal w miare jak dom. Niedlugo wrocila tu Rosita:
- Moze byc! Teraz zrob zarcie!
Znow zabrala sie do pracy.
Tak mijaly dni, dlugie i pelne pracy. Budzono ja wczesnie, zezwalano spac bardzo pozno. Rosita Veluttini nie byla mila chlebodawczynia, zreszta nikt w wiosce jej nie lubil. Estrella byla tu obca, na nia tez patrzono bokiem. Kazdy, kto mial cos wspolnego z Rosita, byl traktowany tak samo, jak ona. Wielokroc ludzie z wioski spotykali Estrelle, odnoszono sie do niej z rezerwa, albo niechecia. Jeden z nich wyraznie nie cierpial dziewczyny i wykorzystywal kazda okazje, by jej dopiec.
Teraz wlasnie natknal sie na nia i kasliwie rzekl:
- A, to pomocnica czarownicy! Usmazylas juz czarnego kota, czy widzialas juz swego meza w szklanej kulce?! Twoje dzieci beda lataly na sabaty?!
Tego juz nie wytrzymala. Uciekla od oczu ludzkich, przysiadla na pniu i rozplakala sie.
Kathy zdazala wlasnie do lasu. Spedzala wiele czasu ze swym przyjacielem. Podazala znow do niego, gdy uslyszala cichy placz.
Zblizyla sie do Estrelli i zapytala:
- To ty jestes pomocnica czarownicy?
Rosite podejrzewano o czary. Dlatego tak ja nazywano.
- Tata mowil, ze ona jest tylko stara, zla kobieta. Nie wierze, ze masz szklana kule i patrzysz w nia. Powiedz, czy to co mowia o tobie ludzie, jest prawda?
- Tylko zli ludzie tak mowia, ale to bzdura.
- Dlatego smucisz sie?
- Tak.
- Jak masz na imie? Ja Kathy i mieszkam z rodzicami w domu na wzgorzu.
- W rezydencji? Jestes corka Colungow? - zdziwila sie Estrella.
- Tak. Znasz ich?
- Slyszalam, jestem Estrella.
Dziewczyna chwile sie zastanowila.
- Moge ci zaufac? - szepnela konspiracyjnie.
- Przysiegam! - w tym samym tonie odpowiedziala Estrella.
- Chodz ze mna.
Estrella byla wdzieczna Kathy za zainteresowanie, bowiem czula sie tu bardzo samotna, tesknila do miasta, tesknila do...Salvadora, syna Chelo Drago. Bronil jej, a poza tym byl bardzo sympatyczny i bardzo przystojny. Estrella czesto o nim myslala, pamietala jego rozesmiana twarz, gdy spotkali sie pierwszy raz. Nie mogla liczyc na nic - byla przeciez tylko pomoca - ale w marzeniach wyobrazala sobie, ze sa narzeczonymi. Zakochala sie, chociaz dzielila ich przepasc spoleczna. W smutnych chwilach wspominala czas sluzby u rodzicow ukochanego, co dodawalo jej sil. Szla teraz za dziewczynka, myslac o przeszlym czasie, o nim.
Za to Kathy wiedziala, dokad idzie. Zdazaly do szalasu w lesie. Postanowila zaprowadzic sluzaca Rosity do Randala. Chciala zdradzic jej swoja najwieksza tajemnice - znajomosc z lesnym duchem.
- Dokad mnie prowadzisz? - odezwala sie Estrella.
- Do Randala, do mojego braciszka.
- Mieszka w lesie? - zdziwila sie Estrella.
- Zrobil piekny szalas, pokaze ci go!
Estrella stanela. Czlowiek z szalasu? Brat panienki z dobrego domu?
- Czy ty wiesz, dokadz idziesz?
- Oczywiscie! Zobaczysz jego kruka, Randal go wyleczyl, bo zlamal sobie skrzydlo.
- Jestes pewna, ze to jest bezpieczne? Boje sie!
- Chodz, nie ma czego. Pokazemy ci las!
Westchnela glosno i ruszyla za nia. Oby tylko wrocily bezpiecznie z tej szalenczej wycieczki. Pewnie Kathy ma bogata wyobraznie.
Randal juz czekal na Kathy. Zaraz znow zobaczy ja w drzwiach i wybiora sie nad rzeke, w ich ulubione miejsce. Slyszal juz jej kroki. Lecz jego wyczulone ucho uslyszalo tez drugie stopy! Ktos tu idzie! Ukryl sie w krzakach i dostrzegl je, zanim one widzialy szalas. To ona! Ale kim jest osoba z nia? Ida razem, wiec sie znaja, ale dlaczego zdradza go przed obca? Zaczekac, czy ukazac sie? Nie, to zbyt niebezpieczne! Nie zna tej drugiej. Czekal, az pojda i wtedy wroci do domu.
Estrella ze zdumieniem dojrzala szalas. A jednak! Jednak ktos tu mieszka!
- Zaczekaj, on cie nie zna.
Poslusznie zaczekala, ciekawa "brata". Ale jej lesna przewodniczka ze zdumieniem spojrzala do wnetrza:
- Nikogo nie ma!
Estrella wiedziala juz cala prawde. Otoz mala wymyslila te historie i sama zbudowala szalas, wyobrazajac sobie, ze ktos tutaj zamieszkal.
Odetchnela z ulga. Grala jednak zmartwiona, aby nie sprawiac przykrosci Kathy.
- Szkoda! Moze wyszedl na spracer?
- Mial tu na mnie czekac.
- Obiecal ci?
- Nie, on nie mowi. Ale zawsze tu byl! Moze mu sie cos stalo?
- Na pewno nie, moze zapomnial? Pokazesz mi go innym razem?
Zawiedziona zgodzila sie i wyszly z lasu. Bylo jej bardzo smutno. Co sie moglo stac?
Leopoldo zamieszkal w posiadlosci na koncu wioski. Od dawna juz sledzil Estrelle. Dzis widzial, jak idzie z dziewczynka do lasu. Po co? Co tam robily? Usmiechnal sie szeroko. Sprawdzi. Pogladzil strzelbe.
Koniec odcinka 4 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:07:36 15-07-07 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziekuje za pochlebne opinie, a pozwole sobie zauwazyc, ze akcja dopiero sie rozkreca . Stelliny akurat nie ogladalam, ale chyba zobacze, jak bede miec okazje, sprawdze podobienstwa...i przy okazji obejrze fajna telenowele ))).
-------------------------------------------------------------------
Odcinek 5
Leopoldo sledzil ta mala, ktora rozmawiala z jego celem. Musi mu pokazac, co robily w lesie. Musial byc bardzo ostrozny, zadna z nich nie mogla go zobaczyc. Zaczekal, az Kathy kolejny raz wybierze sie w tamto miejsce. Poszedl cicho za nia. Nie zwracala uwagi na odglosy zza jej plecow, zastanawiala sie nad nieobecnoscia gospodarza szalasu pare dni temu. Leopoldo mial ze soba strzelbe.
Znalazla go w miejscu zamieszkania. Ucieszyla sie na jego widok:
- Myslalam, ze o mnie zapomniales! Bylam tu z Estrella, ale cie nie zastalam. Chcialam, zeby cie poznala, bo jest samotna i nie ma przyjaciol. Bardzo ja lubie.
Poczul uklucie w sercu, lodowate jak mroz. Jego Kathy zaprzyjaznila sie z Estrella, ta druga. Nawet przyprowadzila ja tu! A wiec zapewne przyszla tu osttni raz, zapomni o nim, znudzily ja las, strumien, kwiaty...Byla jak mgnienie oka, sen, uluda z innego swiata. Staral sie jednak, aby niczego nie zauwazyla, choc jego oczy staly sie tak mroczne, jak dawniej. Nie okaze jej uczuc, skoro tak chce, niech sie rozstana, jakby nigdy sie nie widzieli. Oprowadzal ja tak, jak zawsze, ale myslal tylko o tej nieuchronnej chwili. Moze dlatego nie slyszal skradajacego sie Leopolda? Ten za to przezyl niezly szok, gdy zobaczyl Randala, ale szybko sie opamietal i obserwowal sytuacje. Szedl za nimi krok w krok.
Salvador wlasnie sie dowiedzial o wyrzuceniu Estrelli.
- Dlaczego to zrobilas?! - nie kryl niezadowolenia.
- Nie nadawala sie do niczego. Nie przesadzaj, Salvadorze! - odparla mu Chelo.
- Dokad poszla?
- Zapewne wrocila na wies! To jej problem, nie rozumiem cie, synu! Czyzbys zamierzal...
- Zal mi jej, tylko dlatego zapytalem. Tata na gorze?
- Tak, pewnie zasnal.
Wybral sie wiec do ojca, rozmyslajac o wszystkim. Bardzo chcialby odnalezc ta dziewczyne, musialo jej byc przykro, skoro ja tak wyrzucono. Wszedl do pokoju ojca - Gonzalo wrocil juz ze szpitala - i rzekl:
- Tato, czy wiesz, ze mama wyrzucila Estrelle?
Oczy Gonzala sie rozszerzyly. Nie!
- Podobno nie nadawala sie na sluzaca. Szkoda, prawda?
Gonzalo prawie dostal zawalu - jego corka! Przekleta baba! Wyrzucila ja!
- Chyba wrocila na wies. Moze moglbym jej poszukac? Ale nie, nie wiem, gdzie jest.
Brat zrezygnowal z poszukiwan, a Gonzalo nie mogl wykrzyczec calej prawdy.
Syn Laury i Eduarda, Leopoldo, wlasnie dotarl nad rzeke. Coz za nudy! Chodzi po lesie i zachwyca sie konikami polnymi! Coz za glupia dziewucha! Ciekawe, czy Estrella tez go widziala? "Randal - niezle imie" - prychnal cicho. Zabawi sie z tym dziwnym stworem, jak tylko rozstanie sie z Kathy...
Ta wyprawa byla krotsza, niz zwykle. Wrocili wczesniej, ale Kathy niczego nie zauwazyla.
- Dziekuje za dzisiaj, braciszku. Wroce tu za pare dni, opowiem ci o Estrelli.
Znowu ta Estrella! Mimowolnie zacisnal piesci. To przez nia traci Kathy!
Randal mial ochote zapytac, co takiego zrobil, ze odchodzi, ale nie mogl. Cierpial w milczeniu, choc serce malo mu nie peklo. Od tej pory las nigdy juz nie bedzie taki sam, bedzie pusty i smutny. A on bolesnie odczuje swoja samotnosc. Na pozegnanie usciskal ja mocniej, niz zawsze. Poszla w koncu. Przygniatala go rozpacz, gdy tak patrzyl za nia. Gdy zniknela mu z oczu, oparl sie o sciane szalasu i stal dlugo, nie baczac, ze z oczu plynal mu slony strumien lez.
Nareszcie! Zostawila go samego! Wreszcie to zrobi - Leopoldo wyszczerzyl zeby! Nie dbajac juz o skradanie sie zblizyl sie z przodu do Randala i zawolal:
- Hej, dzikusie!
Randal podniosl glowe. Obcy! Jak tu dotarl?
- To Kathy pokazala mi droge! Zaprowadzila mnie tutaj! Opowiada o tobie w calej wiosce!
Randal uczynil krok, ale Leopoldo zaraz wymierzyl w niego swoja bron.
- Ani kroku! Zginiesz dzieki niej! Zapoluje na ciebie, jak na zwierze! No, uciekaj!
Randal nie zamierzal. Kolejny krok do przodu. Leopoldo nie wytrzymal napiecia, choc zaplanowal to inaczej. Pocisnal spust. Metalowy pocisk wylecial z jego strzelby z duza predkoscia, prosto w cel.
Sekunde pozniej Manriquez patrzyl na lezacego lesnego ducha. Chcial na niego polowac, ale skoro tak wyszlo - jeszcze lepiej! Zabil go bez problemow, chociaz troche sie przestraszyl tych jego ciemnych oczu. Zadowolony ruszyl do domu.
Salvadorowi bylo smutno, pragnal odszukac Estrelle, a matke namowic na jej powrot. Postanowil, ze przekona Chelo, aby powiedziala mu cos wiecej. Lubil ta dziewczyne, bardzo chcial jej pomoc. Nie rozumial matki. Dlaczego to zrobila?
Tego wieczora przyszli Manriquezowie. Leopoldo nie pojawil sie, co wywolalo zdziwienie u Chelo:
- Czyzby wasz syn pogniewal sie? - zartowala, chcac przykryc zaskoczenie.
- Alez nie, po prostu wyjechal do wioski na wypoczynek.
Tu Salvador malo nie parsknal. Akurat! Zapewne pojechal po Estrelle! Zaraz! W takim razie on wie, gdzie ona jest!
- Do wioski? - zapytal.
- Tak, do Agujero.
Agujero...Salavador wiedzial juz, co uczyni. Pojawi sie tam za pare dni. Musi tylko sie przygotowac na spotkanie z Leopoldem...
Randal ostatkiem sil doczolgal sie szalasu. Tam stracil przytomnosc. Jego droge znaczyly ciemne plamy krwi na trawie.
Tymczasem kruk siedzial na pace, gdy uslyszal huk wystrzalu. Czul sie tu bezpiecznie, totez nie odlecial. Kiedy Randal dotarl do domu, kruk zeskoczyl na ziemie i podreptal do swego wybawiciela. Zblizala sie pora jedzenia, dlatego tez stuknal go delikatnie w reke. Bez rezultatu. Powtorzyl operacje, to samo. Wyczul niebezpieczenstwo. Cos grozilo Randalowi, a kruk mogl mu pomoc tylko w jeden sposob. Wzbil sie w niebo i polecial tam, gdzie mieszkal ktos, kto - oprocz niego - mial prawo opiekowac sie Randalem.
Marta wyszla przed dom, gdy ujrzala siedzacego na murze domu kruka. Nie lubila tych stworzen, wiec przegonila go. Lecz kruk po chwili znow powrocil. Marta ponowila probe, ale z podobnym, jak poprzednio, skutkiem. W koncu weszla do domu, kruk sadzil, ze sie poddala. Z przestrachem jednak spostrzegl, ze wrocila ze strzelba. Z poczuciem winy kruk zrezygnowal.
Zona Pabla odstawila strzelbe na miejse, co spostrzegl jej maz.
- Po co ci strzelba?
- Musialam przeploszyc kruka, ktory ukochal sobie nasz dom.
Kathy zadrzala. Kruk?! Oby tylko...
- Kruk? - zaskoczylo to Pabla.
- Tak, z bialym pasmem na lewym skrzydle.
Serce Kathy zamarlo - to byl ten kruk! Jej i Randala! Cos sie stalo! Przylecial tu po pomoc! A moze jej ukochany brat...Nie! On musi zyc! Ale kruk...Gdyby Randal umarl, nie przezylaby tego! Wyczekala dogodna okazje i pedem ruszyla do lasu. Oby jej podejrzenia sie nie sprawdzily! Oddalaby zycie za niego! Byla juz przy szalasie, gdy spojrzala na ziemie i zobaczyla tam krew! Z kula w gardle przekroczyla prog szalasu i gdzie przebywal Randal. Kucnela przy nim, nie wiedzac, co czynic. Minelo troche czasu od wizyty tu Leopolda i sporo krwi wycieklo z zyl Randala. Tlila sie w nim jeszcze iskierka zycia, ale gasla powoli. Kathy dotknela przypadkowo okolic rany i poczula cos lepkiego. Zblizyla reke do oczu - cala dlon miala we krwi! Zdecydowala, ze jedynym ratunkiem sa jej rodzice. Lecz musialaby wydac znajomosc z Randalem! Ale tu chodzi o zycie. Zawola ich na pomoc!
Wpadla do domu krzyczac:
- Mamo! Tato!
Zjawili sie blyskawicznie, troche przestraszeni.
- O co chodzi, kochanie? - to Pablo.
- Gdzies ty byla?! - Marta.
Jej corka przytulila sie do jej kolan.
- Ratuj go, mamo!
- Ale kogo, coreczko? - przykleknela obok.
- Mojego braciszka, Randala!
- Alez, Kathy! Przeciez ty nie masz brata - Pablo tez przykleknal.
- Ktos mu zrobil krzywde!
- Nie placz, kochanie! Idz sie pobawic!
- Nie, tato! Jest ranny, ratujcie go, prosze!
- Dobrze, sprawdzimy to. Gdzie jest Randal?
- W szalasie w lesie.
Marta i Pablo wymienili spojrzenia. Jesli ich corka spotyka kogos w lesie, trzeba to sprawdzic.
- Zaprowadzisz nas tam?
- Oczywiscie.
Wyruszyli razem, znajoma sciezka. Dotarli na miejsce pokazane im przez Kathy. Pablo zauwazyl krew:
- Krew! Marto, to prawda!
Weszli do szalasu.
- Ona ma racje, tu ktos lezy! - Pablo nachylil sie nad cialem w kacie.
- Jest powaznie ranny, trzeba wezwac lekarza.
- Tato, prosze, nie zdradzaj go!
- Kathy, zrozum, on umrze, jesli nikogo nie wezwiemy!
- Zadzwon po doktora Bernardette - radzila mu Marta.
- To dobry pomysl - wyjal telefon.
Poprosil go o przyjazd i spotkali sie na skraju lasu z Pablem; potem razem poszli do szalasu. Bernardetta zbadal rannego i wydal opinie:
- Ktos go postrzelil. Musze wyjac kule. Wezwe karetke, przewiezie...
- Doktorze, prosze o dyskrecje. Da pan rade go tutaj operowac?
- Sprobuje, ale duzo pan ryzykuje.
- Mimo to prosze.
- Zgoda.
Ta niecodzienna operacja kosztowala doktora wiele nerwow, ale przeprowadzil ja pomyslnie. Wyjal kule i zatamowal krwotok. Jednak niebezpieczenstwo nie minelo. Doktor martwil sie warunkami pacjenta.
- Nie moze tu zostac.
- Moja corka nie chce zdradzic tej przedziwnej tajemnicy.
- Panie Colunga, ten czlowiek umrze bez opieki.
- Pablo...- Marta dotknela jego reki. - Mam odpowiedz!
Spojrzal na nia zdziwiony. Zrozumial.
Koniec odcinka 5
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 17:24:37 16-07-07, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:27:56 16-07-07 Temat postu: |
|
|
Mam straszna ochote dac ankiete "Ktora postac najbardziej lubicie", ale jeszcze sie wstrzymam, bo nie ma polowy glownych bohaterow ;D. A oto dalszy ciag...
--------------------------------------------------------------------------
Odcinek 6
- Jest wyjście. Musimy przetransportować go do rezydencji.
- To obcy człowiek, jeśli jest niebezpieczny? - wahał się Pablo.
- Kathy uważa go za brata - jakiż jeszcze dowodów ci trzeba?
- Być może chce pozyskać tak jej zaufanie, pamiętaj, Marto, że żyje w lesie i...
- Obawiam się, że jeżeli mu nie pomożemy, to nie będzie żył ani tu, ani nigdzie indziej!
Pablo spojrzał w błagalne oczy córki, która stała obok i zgodził się.
- Dobrze, ale bądźmy ostrożni.
Z pomocą lekarza wykonali plan, bacząc, aby nikt ich nie widział. Przygotowano pokój na tyłach domu, tam ulokowano rannego.
Doktor zapowiedział częste odwiedziny.
Pablo z Martą omawiali sprawę w salonie. Kazali córce opowiedzieć całą historię. Zastanawiali się, co począć z niespodziewanym gościem.
- Kathy mówi, że zna go od paru miesięcy, cały czas nie wyrzekł ani słowa. - rzekł Pablo.
- Nie tylko ona o nim wie - ktoś go przecież postrzelił.
- Zadziwił mnie ten kruk - cały czas nas obserwował, jakby wiedział, że chcemy pomóc jego właścicielowi. A potem poleciał za nami.
- Dałam mu jeść. Siedzi teraz w kuchni. Pomyśleć, że przylecał tu po pomoc, a ja go przepłoszyłam!
- Proponuję zgłosić całą sprawę policji.
- Kathy prosi nas o dyskrecję.
- Marto, to przecież była próba morderstwa!
- Jeśli komukolwiek powiemy, będą chcieli wyciągnąć od niego wszystko, co wie. Wyobrażam sobie, jak to ma wyglądać! Całe życie w lesie, a potem nagle nowy świat, ludzie, przesłuchanie! Nie wiem, co zrobi, gdy tu się obudzi.
- Jeśli się obudzi...Nie wygląda to zbyt dobrze.
- Miejmy nadzieję. Kathy chyba umarłaby z rozpaczy.
- Wolę odsunąć ją od niego. Ten facet nie budzi mojego zaufania. Jest jakiś dziwny! Jak tylko wróci do zdrowia, opuści ten dom.
- Rozdzielisz go z Kathy?
- Tak. Trzeba jej będzie teraz lepiej pilnować.
- Jeśli ona mówi prawdę, nie robiłabym tego. Cierpienia, jakie im zadasz, będą wielkie, pamiętaj o tym.
Kathy nie słyszała tej niebezpiecznej dla niej rozmowy. Po cichutku weszła do pokoju i usiadła na krześle przy łóżku.
- Jesteś już bezpieczny - szeptała do Randala. - Ten zły człowiek, który cię postrzelił, tu nie przyjdzie. Rodzice i pan doktor zajęli sie tobą, teraz zostaniesz tutaj, ze mną. Będziemy tu razem mieszkać, jest tutaj też twój kruk, zajada coś w kuchni. To on nas zaalarmował! Jak się obudzisz, będziemy znowu chodzić do lasu, nad rzekę. Tylko szybko wyzdrowiej, bo mi smutno! - walczyła ze łzami.
Marta słyszała ostatnie zdania. Nie miała serca powiedzieć córce, że gdy tylko niebezpieczeństwo minie, będą musieli się rozstać. Weszła do pokoju.
- I co? - zapytała z prawdziwą troską.
- Nic, mamo.
- Nie przejmuj się, na pewno już niedługo znowu wyruszycie razem na wyprawę - skłamała Marta, żeby pocieszyć córkę.
- Mamo?
- Tak?
- Prawda, że Randal zamieszka z nami?
- Muszę zapytać ojca.
- Tata się zgodzi, prawda?
- Na pewno, córeczko - zmusiła się do kolejnego kłamstwa. Jeśli Pablo ich rozłączy, jest bez serca!
Minęło parę dni. Leopoldo szykował się do akcji. Ujawni się Estrelli! Być może zaoferuje jej mieszkanie w rezydencji w zamian za dotrzymanie mu towarzystwa w nocy. Co noc...
Kathy traciła nadzieję. Pablo co prawda nie życzył nikomu śmierci, ale sytuacja by się sama rozwiązała. Nie ufał mu, zgodził się wtedy tylko ze względu na córkę. Uważał to za szalony pomysł i trochę był zły na siebie, że wyraził zgodę. Chciał to już mieć za sobą.
Tego dnia Kathy, jak zawsze, weszła do pokoju na tyłach domu. Zasiadła na krześle i opowiadała zdarzenia z poprzednich dni. Wsunęła dłoń w jego rękę, nie przerywając opowieści. Streszczała właśnie wieczór, gdy poczuła, że lekko poruszył dłonią. Uradowana spojrzała i zobaczyła, że ma otwarte oczy. Przez chwilę nic się nie zdarzyło, az zorientował się, że jest w obcym miejscu. Zerwał się z łóżka, ale zaraz usłyszał spokojny głos Kathy:
- Jesteś u mnie w domu, doktor opatrzył twoją ranę. Zamieszkasz tutaj. Nigdy już się nie rozdzielimy!
Rozejrzał się zdumiony. Dom Kathy?! Ale jak?!
- Znalazłam cię w szałasie i bardzo się przestraszyłam. Zawołałam rodziców, a oni wezwali lekarza. Uratował ci życie.
Rodzice i doktor? Oni wiedzą o nim? Kathy przyszła do szałasu? Przecież...A kruk?
- To kruk nas zaalarmował, teraz siedzi w kuchni i je. Tęskniłam do naszych wypraw, do lasu i rzeki. Kocham cię, braciszku! - uściskała go mocno.
Wiele myśli przebieglo przez jego umysł. Pamiętał mężczyznę ze strzelbą, pamiętał, jak żegnał się Kathy sądząc, że widzi ją po raz ostatni. Zdradziła go, ale gdyby nie ona, byłby martwy. A co najważniejsze - wróciła! Wcale jej nie stracił. Jeśli ona mówi, że jest bezpieczny, wierzy jej.
- Zaraz przyniosę ci jedzenie - powiedziała i zeszła na dół.
- Mamo, czy mogę wziąć coś do jedzenia?
- Jesteś głodna?
- Nie, to dla Randala.
- Czyżby się obudził?
- Tak!
Pablo był przy tym. Zacisnął palce wokół szklanki. Czas już nadszedł!
Kathy wracała właśnie z pustym talerzem, gdy usłyszała głos Marty:
- Nadal chcesz to zrobić?
- Tak! Ten obcy musi się wynieść! Skoro jest zdrowy, może odejść.
Kathy nie wierzyła własnym uszom. Jej tata nie chce, aby Randal tu został! Odstawiła talerz i wybiegła z domu. Nikt jej nie widział.
Dwie godziny później Marta zaczęła szukać córki. Zaczęła się powoli denerwować. Sprawdziła nawet tylny pokój, wycofując się z uśmiechem:
- Wybacz, szukam Kathy. Jestem jej mamą.
Kiedy jej poszukiwania nie dały rezultatu, zawołała Pabla. Ten zorientował się, w czym rzecz:
- Pewnie słyszała moje słowa. Musimy jej poszukać.
- Ale gdzie?
- Zapewno w lesie, gdzieżby indziej? - już ubierał kurtkę.
- W lesie? Ale jak...Czekaj, w takim razie wiem, kto może nam pomóc!
- Kto?
- Randal.
Pablo gwałtownie się obrócił.
- Zwariowałaś? To nasza sprawa.
- Zna las, a poza tym zapomniałeś, co ich łączy? Idę po niego! - zanim zareagował, wyszła.
Jeszcze Marta nie skończyła zdania, gdy był już gotów. Chociaż Pablo skrzywił się na ten widok, wyszli razem.
Przemierzali las od długiego czasu, gdy Pablo zawołał:
- Widzę ją! - i popędził do przodu.
Marta i Randal również ją dostrzegli. Szła po kamieniu w rzece. Pablo już z daleka krzyknął:
- Zejdź stamtąd!
Kathy usłyszała krzyk. Zaskoczona drgnęła, a jej stopa poślizgnęła się na śliskiej skale. Próbowała zachować równowagę, lecz z głośnym pluskiem wpadła do wody. Ułamki sekund później porwał ją rwący nurt.
Pablo z żoną skamienieli. Patrzyli, jak ich córka znika w odmętach rzeki. Za to Randal nie zawahał się. Ominął dwa słupy soli i wskoczył w burzliwą toń wody. Chwilę sam walczył z prądem, ale odniósł zwycięstwo i popłynął za Kathy. Dotarł do niej i wyrwał ją z objęć śmierci. Wyniósł ją potem na brzeg. Delikatnie ułożył na ziemi.
Wtedy Colungowie opamiętali się. Pablo dopadł Kathy, stanowczo odsuwając od niej Randala. Ten posłusznie się odsunął - w końcu to jej ojciec, a kim on jest? Kimś, kto ośmielił się pokochać Kathy jak siostrę i być gotowym oddać za nią życie.
Marta przerażona obserwowała wysiłki męża, aby przywrócić córce życie. Rozpoczął fachową reanimację. Bez skutku. Nie ustawał w wysiłkach, ale wciąż nic. Desperacko spróbował po raz ostatni. Nareszcie wypluła wodę. Ojciec przytulił córkę.
- Nareszcie. Juz myślałem, że cię straciliśmy. Dzięki Bogu, przeżyłaś.
- Dziękuję ci za ratunek, tatusiu.
Marta spojrzała na męża, ten milczał. Nie godziła się na niesprawiedliwość.
- To twój brat cię wyciągnął, Kathy.
- Naprawdę, mamo? Dziękuję!
Pablo się wściekł. Groźnie spojrzał na żonę, ale ona cieszyła się, że powiedziała prawdę.
- Teraz będzie mógł z nami mieszkać? - Kathy z nadzieją zapytała ojca.
- Porozmawiamy o tym później. Wracamy do domu.
Kathy i Randal szli przodem, jej rodzice z tyłu.
- Teraz zmieniłeś zdanie?
- Nie.
- Jak możesz?! Uratował jej życie, a ty...
- Wyobrażasz sobie, że ktoś taki będzie z nami mieszkał?
- Jaki? No, powiedz!
- Sama wiesz...
- Kochający nasza córkę! Czy to ci nie wystarcza?
- Co powiedzą ludzie?
- Cenisz opinię ludzi bardziej od córki, Pablo? Gdyby nie on, Kathy by już nie żyła!
Pablo umilkł. Byłaby to tylko jego wina. Stał bezczynnie, gdy ratowano jego dziecko. A potem nie miał odwagi się do tego przyznać. Patrzył teraz na idącą przed nimi parę i mimowolnie się uśmiechnął. Jak zgodne rodzeństwo. Czuł, jak topnieje na taki widok.
- Marto? - odezwał się.
- Tak? - odpowiedziała zimno.
- Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Musi zmienić fryzurę. W tej wygląda okropnie!
Marta roześmiała się, szczęśliwa.
- Wiedziałam, że się zgodzisz.
Szli tak sporą chwilę, kiedy znów się odezwał.
- Wyszedłem szukać jednego dziecka, a znalazłem dwoje. Los spłatał mi niezłą niespodziankę.
Kiedy dotarli do rezydencji, rzekł po raz ostatni, tym razem cicho:
- No cóż - witaj w domu, synu!
Koniec odcinka 6 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:31:27 17-07-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Oblewam się rumieńcem, czytając takie długie i ciekawe odcinki u ciebie, podczas gdy u mnie nic się nie dzieje. Trzymaj tak dalej, nie mogę się doczekać następnego odcinka. |
Twoje tez sa super, czemu dalam wlasnie dowod w Twoim temacie ). A wydaje mi sie, ze te odcinki akurat sa takie sobie, ale skoro je chwalicie, to bardzo mi milo, dziekuje i zapraszam do dalszego czytania...Jeszcze wiele tajemnic zostalo do wyjasnienia...A wlasnie, czy czytalas juz wywiady z Danilo Santosem (Randal) i Miguelem de Leonem (Salvador) we wlasciwym temacie? ).
------------------------------------------------------------------------
Odcinek 7
Pablo byl nieugiety. Ten warunek bedzie wypelniony i basta! Marta musi wziac nozyczki w rece i zmienic Randalowi fryzure! Tylko ona moze to uczynic.
- Ale jak mam to zrobic? Myslisz, ze mi pozwoli?
- Wezwij corke, ona chyba potrafi z nim rozmawiac?
- Tak, ale to...Nie wymagaj od niego takiego poswiecenia, wlosy to jego symbol!
- Nie wiem, jak, ale masz to zrobic!
Westchnela gleboko. Jednak to nie byl koniec zadan.
- Aha i ubierz go jakos! Skoro ma tu mieszkac, niech wyglada, jak Colunga!
Ciezkie zadanie oczekiwalo Kathy. Wyluszczyla cala sprawe i choc przez jego twarz przemknal cien, gdy uslyszal o obcieciu wlosow, zgodzil sie. Jej prosbom musial ulec.
Pewien czas pozniej Randal zasiadl na krzesle, gdzie mu kazano z mina czlowieka pogodzoonego z losem. Marta przystapila do boju. Dlugo walczyla z niesforna czupryna, az zdecydowala, ze wynik jest odpowiedni. Udalo jej sie dotrzec do zamierzonego celu, potrafila odslonic oczy Randala, zreszta troche ja to zaskoczylo, bo okazaly sie niebieskie. Usmiechala sie, stwierdziwszy, ze zajmuje sie bardzo przystojnym mlodym czlowiekiem. Przyszykowala mu tez ubranie z zapasow meza, pasowalo po drobnych poprawkach. Rowniez buty pasowaly.
Randal calkiem niezle zniosl ta operacje, Troche dziwnie czul sie lezac na miekkim lozku i czasem w srodku nocy nie mogl zasnac, lecz towarzystwo kruka przypominalo mu tamte dni.
Pablo za to czul sie troche dziwnie w towarzystwie brata wlasnej corki. To Marta zajmowala sie wprowadzaniem Randala w tajniki zycia w rezydencji Colungow, on obawial sie spojrzenia jego oczu. Glowil sie tez nad pochodzeniem tajemniczego goscia. Ten zas najczesciej przebywal przed domem, obserwujac okolice. Pablo dogryzal, ze zachowuje sie jak prawdziwy wlasciciel, pilnujacy wlosci. Kiedys stanal obok i zapytal, probujac nawiazac jakis kontakt:
- Czy ty czasem nie chcesz przejac posiadlosci i wygryzc mnie stad?
To mial byc zart. Randal jednak spojrzal na niego tak, ze poczul sie glupio.
- Wybacz, wyglupilem sie. Zgoda? - wyciagnal reke, ale nie doczekawszy sie reakcji, schowal ja, odchrzaknal i powiedzial:
- Ehm, to ja juz sobie pojde. Czesc!
I poszedl do domu.
Randal zostal sam. Wiedzial, ze Pablo nie czuje do niego zbytniej sympatii. Lecz nie to gryzlo go w dusze. To bylo cos innego, cos, co dawalo znac najbardziej podczas bezsennych nocy w pokoju na tylach domu. Jednak gdy Kathy przychodzila rankiem, wital ja szeroki usmiech i oczy pelne milosci.
Pare dni pozniej Kathy siedziala przy stole, oczekujac na zapelnienie sie wszystkich krzesel. Byli juz jej rodzice, brakowalo tylko Randala. Pablo zaczal sie niecierpliwic.
- Jestem glodny! Czy ktos moze wyjsc na gore?
- Poczekajmy, zaraz zejdzie.
Czekali, na prozno. Pablo zdenerwowany wstal od stolu i szybkim krokiem poszedl na gore. Po chwili wrocil, ale zamiast miny wscieklej byl raczej zdziwiony.
- Nie ma go tam! Marta odstawila obiad.
- Trzeba go znalezc!
- A jedzenie? - zajeczal Pablo.
Ani Marta, ani Kathy nie sluchaly go. Obie przeszukaly dom, ale bez rezultatu. Zaniepokojone dostrzegly, ze kruk tez zginal. Wyszly przed dom i wtedy Kathy powiedziala:
- A moze jest w lesie?
Trafna uwaga, poinformowaly Pabla i ruszyly do lasu. Oczywiscie on nie wyruszyl. Nie jest nianka! Zmierzaly prosto do szalasu. Nie mylily sie - byl tam i obserwowal szybujacego po niebie kruka.
- Dobrze, ze cie znalazlysmy. Czekamy z obiadem!
Obrocil sie z poczuciem winy. Wiedzial, ze Marta naprawde sie martwila. Wizyta tutaj zabrala robaka z duszy, znow byl w pelni szczesliwy. Teraz mogl wrocic z nimi. Ugasil tesknote, zawsze przeciez czekal las, czekaly drzewa i rzeka, w kazdej chwili mogl tu sie znalezc.
Rosita Veluttini zezwolila Estrelli zrobic sobie przerwe. Dziewczyna wykorzystala ja na spacer po okolicy. Szla wlasnie sciezka wsrod drzew, cieszac sie sloneczna pogoda. Mijala wlasnie deby, gdy znienacka zastapil jej droge jakis mezczyzna.
- Witaj! - powiedzial.
Serce jej zamarlo. To Leopoldo! Znalazl ja!
- Czego pan chce?
- Ciebie! Chce zaprosic cie do rezydencji, zebys zamieszkala tam ze mna.
- Z panem?
- Bedziesz krolowa, diamentem w koronie, utopisz sie w bogactwie.
- Nie chce pana pieniedzy.
- Nie badz glupia! Dam ci wszystko, jesli tylko zgodzisz sie zostac...ekhm...umilac mi noce.
- Nie jestem na sprzedaz!
- Kazdy jest - zlapal ja mocno i probowal przysunac blizej. Estrella bronila sie, ale bylo pewne, ze przegra. W koncu uzyla ostatecznego argumentu - wymierzyla mu kopniaka w cenne miejsce. Leopoldo zwinal sie na ziemi w rulon, a ona uciekla. Pedzila co sil w nogach, byle uciec od przesladowcy. Nie patrzyla, gdzie pedzi. Nagle uderzyla w cos miekkiego. Odskoczyla i ujrzala, ze wpadla na czlowieka. Chyba byl nie mniej zaskoczony, niz ona. Byl ubrany w niebieska koszule, ciemne spodnie i czarne buty. Niebieskie oczy patrzyly bez zlosci, nawet przez chwile Estrelli wydawalo sie, ze ja poznaly.
- Prosze mi wybaczyc! - rzucila niespodziewanemu przybyszowi. Ten stal bez slowa, przygladal sie jej tylko, totez ruszyla znow do wioski.
Randal poznal Estrelle od razu. To ona byla wtedy z Kathy. Wiedzial, ze jest czyms bardzo przerazona. Zalowal, ze nie wie, co sie wydarzylo. Moze moglby cos pomoc?
Sprawca calego zamieszania, czyli Leopoldo, pozbieral sie po ciosie i poprzysiagl Estrelli zemste. Pozaluje tego kopniaka! Jeszcze go bolalo. Wsciekly wrocil do domu. Wpadl jak burza do garazu i wsiadl do samochodu. Przycisnal gaz i wyjechal blyskawicznie na pobliska droge. Gnal po niej, probujac uspokoic wzburzone nerwy. Drzewa migaly mu za szyba. To godzilo w jego godnosc - sluzaca mu odmowila! Docisnal gaz do oporu.
Jechal tak dluzsza chwile, gdy cos przebieglo mu przez droge. Nie zdazyl wyhamowac i z calej sily uderzyl w zjawe. Wysiadl z wozu, by sprawdzic, co przejechal. Popatrzyl i wlosy zjezyly mu sie na glowie. Liczyl, na jakies zwierze, ale nie na czlowieka! I to dziecko! Sparalizowany strachem porzucil ofiare i odjechal, zostawiajac Kathy na srodku drogi.
Samochod, ktory przejezdzal tamtedy chwile pozniej, od razu zahamowal. Kierowca spostrzegl ranna i sprawdzil, czy zyje. Potem wrocil do wozu i zawiadomil szpital.
Lekarz znal rodzine Colungow z gazet. Poznal wiec ich corke. Usilowal jej pomoc, gdy pielegniarka dzwonila do rodzicow.
Pablo odebral telefon.
- Tak, zgadza sie. Jestem ojcem. Co? Moja corka? Juz jade!
Marta wyczula, ze cos zlego stalo sie Kathy. Pablo potwierdzil jej przypuszczenia.
- Kathy jest w szpitalu w miasteczku. Potracil ja samochod, kierowca uciekl.
- O moj Boze! Co z nia?
- Jest nieprzytomna i w ciezkim stanie. Nie wiadomo, czy przezyje.
Mieli juz wychodzic, gdy Marta zatrzymala sie.
- Na co czekasz? - ponaglal ja Pablo.
- Popatrz.
W drzwiach wewnatrz mieszkania stal Randal. Bylo pewne, ze slyszal o wypadku. Jego oczy wyrazaly nieme blaganie "Zabierzcie mnie do Kathy!".
- Pablo, powinnismy go zabrac.
- Oszalalas? Kathy umiera, a ty chcesz jechac do miasta z tym...tym...- braklo mu slow.
- Przestan. Daj nareszcie spokoj, Pablo. Zapomniales, jak kiedys uratowal jej zycie? Ma prawo jechac i zrobi to! Jedziesz z nami - obrocila sie do Randala.
- Dziekuj Bogu, ze nie mam czasu - rzucil Pablo, ale wyszedl.
Wyjechali razem. Znali droge, byli juz kiedys w tym miescie. Trafili bez bledu do wlasciwego szpitala. Randal trzymal sie Marty, pierwszy raz byl w takim miescie. Pablo znalazl informacje i pytal o corke.
- Przywieziono tu Katherine Colunga, z wypadku. Gdzie lezy?
- Zaraz poszukam. Colunga? Na intensywnej, sala 5.
- Dziekuje.
Spostrzegl, ze z tej sali wlasnie wyszedl lekarz. Dorwal go i zapytal:
- Doktorze, jak sie czuje moja corka?
- Pan Colunga?
- Tak.
W tej chwili podeszla Marta i Randal.
- Jestem matka Kathy. A to jest jej brat.
Pablo zgrzytnal zebami, ale sluchal lekarza.
- Obrazenia sa rozlegle. Robimy, co mozemy, ale obawiam sie, ze moze sie to zle skonczyc. Nadal jest nieprzytomna.
- Czy mozemy ja zobaczyc?
- Prosze.
Weszli w trojke. Widzieli szpitalne lozko, Kathy na nim, wsrod klebowiska rur, monitorow i kabli. Pablo zblizyl sie do corki, razem z Marta staneli tuz przy niej. Byli przerazeni stanem Kathy. Modlili sie o ratunek.
- Pojde po kawe - rzekl pozniej do zony Pablo.
- Idz, zostane tutaj.
Pablo wyszedl. Randal, ktory caly czas stal z tylu, spojrzal na Marte. Ta poczula sie troche nieswojo:
- Wybacz, zapomnialam o tobie. Przeciez to twoja siostra.
Wobec tego i on podszedl do malej. Kleknal przy lozku, a Marta obserwowala scene ze wzruszeniem. Drgnela, bo nagle uslyszala czyjs glos. Mowil cicho, ale lagodnie i z uczuciem. Dopiero po chwili zrozumiala, kto mowi.
Randal nie wiedzial, dlaczego akurat teraz, slowa po prostu plynely same.
- Jestem tu, moja mala siostrzyczko, Mialas maly wypadek, ale to nic groznego. Musisz tylko odpoczac pare dni. Bedziemy tu razem z toba - twoi rodzice i ja.
Koniec odcinka 7 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:57:23 19-07-07 Temat postu: |
|
|
Ale mnie tu nie bylo ;((((. A oto kolejny odcinek...
-----------------------------------------------------------------
Odcinek 8
Marta patrzyla ze wzruszeniem. Sluchala glosu Randala, ktory wrecz emanowal cieplem i miloscia. Widziala reke, ktora gladzila wlosy jej corki. Nie widziala jak drzwi otworzyly sie po cichu i stanal w progu sali Pablo. Zauwazyla go dopiero, gdy powoli odstawil kawe na pobliski stolik. Wtedy zobaczyl go rowniez i Randal. Odruchowo cofnal reke, obserwujac bacznie Pabla. Za to ten spokojnie, lecz twardo wycedzil mu prosto w twarz:
- Ty smieciu. Jak smiesz dotykac moja corke? Opusc ten pokoj, bo sila cie wyrzuce.
Po chwili zostali sami przy Kathy - Marta i jej maz. Lecz Marta spojrzala morderczo na meza i wyszla poszukac Randala. Znalazla go dopiero na ulicy. Zawolala, a on zatrzymal sie, pomny sympatii Marty i poczekal na nia.
- Wybacz mu, jest przerazony. Wroc do kliniki.
- Pani maz ma racje - nie powinienem zblizac sie do waszej corki, to byl moj niewybaczalny blad. Prosze tylko przekazac Kathy, ze bardzo ja kocham - zadrzal mu glos.
- Nie rob tego, ona cie bardzo potrzebuje.
- Niech zapomni, nie warto pamietac o kims takim, jak ja. Dziekuje za wszystko i prosze sie dobrze nia opiekowac - obrocil sie i szybko odszedl. Pomimo tego zdazyla zobaczyc jego cierpienie, malujace sie na smutnym obliczu.
Zalowal, ze strzal Leopolda go nie zabil. Zreszta i tak juz byl martwy. Czul sie, jakby wyrwano mu serce i rzucono gdzies obok, jak bezuzyteczny flak. Szedl tak pare godzin, przed siebie, w obcym miescie, jak najbardziej samotny i bezdomny czlowiek na swiecie. Wyszedl na jakies pustkowia, porosniete trawa. Nadchodzil zmierzch.
Po tej rozmowie Marta nie miala ochoty odzywac sie do meza. W ciszy siedzieli przy corce. Marta wciaz pamietala zlamanego bolem Randala. Mijaly godziny, a oni siedzieli tak w milczeniu.
Nadeszla noc. Przetrwali ja, przysypiajac lekko. Czuwali razem nad corka. Zadne z nich nie wydalo z siebie glosu.
Zebrak jak zwykle patrolowal okolice. Byl w poblizu Ziemii Bez Zycia, jak nazywal to pustkowie. Poszukiwal zgubionych monet, portfeli, albo kromki chleba. Zawsze cos tu znalazl, to byla jego ziemia, tylko on tu szukal. Inni bali sie, bo podobno bylo tu bardzo niebezpiecznie. On niezbyt wierzyl w opiwiesci, ale zawsze byl uwazny. Dlatego tez ostroznie zblizyl sie do duzego ksztaltu, lezacego na polu. Dopiero z bliska rozpoznal czlowieka. Podszedl, nie chcac narobic sobie problemow najpierw dobrze mu sie przyjrzal. Nie wygladal podejrzanie, totez tracil go lekko reka:
- Hej, spisz? Zyjesz?
Postac powoli obrocila sie, otwierajac oczy. Zamrugala, jasne slonce razilo mocno.
- Kim jestes?
- Niewazne? Co robisz na tej Ziemii Bez Zycia? - zebrak przygladal sie podejrzliwie.
- Spalem.
- Nie masz domu? Wygladasz na goscia, ktory mieszka w luksusach! Te buty...
- Buty? Wez je sobie.
- A ty co? Wariat? - zebrak chciwie patrzyl na buty.
- Nie. Po prostu wracam do domu.
- Gdzie mieszkasz?
- W lesie.
Randal usiadl na ziemi, zebrak rowniez.
- Nie zartujesz? Tu przeciez nie ma lasow.
- Mieszkam na wsi.
- Taa? To co robisz w miescie?
- Zwrocilem komus, co nie bylo moje.
- Tajemniczy jestes. Teraz wracasz do lasu?
- Tak. Trzeba bylo tam zostac.
Zebrak wyjal kanapke i machnal nia do Randala:
- Chcesz?
Zaburczalo Randalowi w zoladku, ale nie chcial odbierac komus jedzenia.
- Nie, jadlem wczoraj. Co ty robisz na tej...
- ...ziemi? Zbieram to, co znajde. Albo zjadam, albo sprzedaje. Jak masz na imie?
- Ja? Nazwij mnie, jak chcesz - Randal nie chcial uzywac imienia, jakie mu nadano, chcial zapomniec o przeszlych chwilach.
- Wobec tego bedziesz Lesnik - dobrze?
- Dobrze - Randalowi bylo obojetne.
- Masz rodzine?
- Nie.
- Jestes tego pewien? Masz troche dziwna mine?
- Najzupelniej.
- A ten twoj las - dobrze sie zyje?
- Wspaniale.
- Zabierz mnie z soba.
- Do lasu?
- A pewnie. Skoro tam tak sie niezle zyje, chce tam mieszkac, z toba. Chcesz, czy nie? - zagryzl kolejna kanapke.
- To bardzo daleko.
- Mnie sie nie spieszy.
- Jestem zlym sasiadem.
- A co, gryziesz? Jak nie, to mow od razu, wiec jak?
- Chodz.
Zebrak wstal i podal mu reke.
- Mow mi Archibaldo.
Lesnik oddal uscisk dloni.
Kathy wlasnie otworzyla oczy. Rodzice byli juz przy niej:
- Kochanie, jak sie czujesz?
- Co sie stalo? - odezwala sie Kathy.
- Potracil cie zly czlowiek, ale juz wszystko w porzadku, dobrze, ze sie obudzilas.
- Mamusiu?
- Tak, coreczko? - Marta zblizyla sie.
- Kiedy tak lezalam, to wydawalo mi sie, ze slysze mojego brata. Chcialo mi sie spac, tak bardzo spac, ale on mnie wolal, nie pozwalal zasnac. Czy to byl tylko sen?
Marta otworzyla usta, ale Pablo ubiegl ja:
- Tak, to byl tylko sen, kochanie. Randal wrocil do lasu.
- Do lasu? - oczy jej zalsnily sie lzami.
- Zapewne znudzilo go zycie w domu, wiec poszedl tam, gdzie bylo mu dobrze. On cie nie kochal, chcial tylko zaznac lepszego zycia!
- To nieprawda! - zrozpaczona przytulila sie do ojca, a Marta miala ochote zaprzeczyc, lecz zimny wzrok Pabla powstrzymal ja.
Estrella odkurzala scierka sprzety pod czujnym okiem Rosity. Wreszcie odwazyla sie zapytac.
- Panno Veluttini?
- Czego?!
- Zna pani ludzi w wiosce?
- Pewnie!
- A...a czarnowlosego mezczyzne o niebieskich jak morze oczach, o spojrzeniu dziwnym, choc cieplym?
- Co, zabujalas sie?!
- Nie, tylko kiedys go spotkalam, tuz przy lesie.
- Lesie? - Veluttini zmruzyla oczy. - Serio?
- Tak, stal i patrzyl na mnie.
- Mowil cos?
- Nie, ani slowa.
- Ciekawe...No nic, wracaj do pracy!
Rosita zanurzyla sie we wspomnieniach. Oto pewna kobieta przynosi jej wrzeszczace zawiniatko i oddaje, a potem wychodzi sama. Jakis czas pozniej ta kobieta powraca, mowiac:
- Wzywalas mnie?
- Ten bachor jest nie do zniesienia!
- A wiec zabierz go do lasu!
- Po co?
- Wyrzuc go tam!
Pozniej kobieta odchodzi na zawsze. Rosita skrada sie do lasu, niosac niewielki pakunek z ubraniem. Jest tu rowniez tamto dziecko. Zostaje w lesie, samo, przerazone i krzyczace. To juz dwadziescia piec lat...Czyzby ono przezylo? Nie, to przypadek, przeciez nie moglo przetrwac samo w lesie.
Leopoldo zamknal sie w swoim pokoju, myslac o tamtym wypadku. Chyba nie bylo swiadkow? Ciekawe, czy zabil ta mala? Smieszne, najpierw facet z lasu, a potem jego przyjaciolka. Zostala jeszcze tylko ta Estrella...
Salvador prosil matke o pozwolenie wyjazdu.
- Mamo, chcialbym wyjechac na kilka dni, moge?
- Po co?
- Odpoczac, zwiedzic okolice...Chce pojechac do Sumision.
- Dobrze. Kiedy planujesz wrocic?
- Za pare tygodni, zadzwonie.
Rozmowa z matka poszla gladko. Pozegnal sie z ojcem i wyruszyl do...Agujero, po Estrelle. Gonzalo wiedzial, gdzie naprawde Salvador pojechal i zyczyl mu wiele szczescia. Oby tylko nie bylo juz za pozno! Sam pojechalby, ale przeciez nie potrafi.
Kojacy las byl juz blisko. Lesnik gleboko wciagnal powietrze. Nawet Archibaldo czul atmosfere spokoju, ciszy i ukojenia po trudach zycia.
- Chlopie, niezle tutaj, miales racje! Co ty, placzesz?! Nie maz sie!
- Czuje sie, jakbym po dlugiej tulaczce wracal do domu, do mojej matki, ktora czeka na mnie, steskniona.
- Dziwny jestes. Sluchaj, miales kiedys matke, albo ojca? Albo jakies rodzenstwo, co?
- Nigdy.
- Ale ktos cie urodzil!
Randal milczal. Owszem, pamietal kobiete, pamietel druga. Lecz oprocz tego przerazliwy strach, placz, zimno oraz nieprzyjazny i mroczny las. Potem nauczyl sie tu zyc, tu, gdzie porzucono go, zeby umarl. Od tamtego czasu nie widzial ludzi. Az do pamietnego spotkania z Kathy. Dziecko kobiety, ktora dwadziescia piec lat temu przyniosla je Rosicie, zylo. Zylo i dzieki dziewczynce nazywalo sie teraz Randal Crow, czyli Lesnik, jak wymyslil Archibaldo.
Jego matka nadal zyla. Oddala wtedy syna bez wahania, byl owocem romansu, jej nieslubnym dzieckiem. Zdradzila wtedy meza i chciala to ukryc. Ojciec o niczym nie wiedzial, to glupek. Kiedy przyszla do Rosity po raz drugi, ta miala dosc bycia nianka, wiec wyniosla go do lasu. Oczywiscie nie przypuszczala, ze przezylo! Cieszyla sie z pozbycia sie ciezaru.
Niania wiedziala, ze corka Colungow niedlugo wroci do zdrowia. Czekala na nia i na panstwa. W miedzyczasie poszla do kuchni, zajrzec do kruka. Sypnela mu ziarno, ale go nie tknal. Piora mu wypadly i byl teraz na pol lysy. Spacerowal troche po parapecie, az nagle wylecial przez otwarte okno.
Lecial dlugo, pchany potezna sila naprzod. Wiedzial, ktore drzewa pokazuja mu droge. Od pewnego czasu chorowal, totez jego lot byl wolny, lecz pewny.
Archibaldo, dowiedziawszy sie, ze obok jest wioska, postanowil tam zamieszkac. Randal nie zmienil zdania pomimo jego prosb, wrocil do szalasu. Uporzadkowal wnetrze, troche zaniedbane podczas jego nieobecnosci. Natknal sie na stary koc, podziurawiony przez robaki. Wyrzucil bez wahania. Potem usiadl na ziemi, kiedy nagle uslyszal jakis szelest. W tej samej chwili upadlo mu cos na kolana. Bylo miekkie i prawie lyse. Uniosl to rekami i spojrzal prosto w w oczy kruka. Zmeczone i pokryte bielmem oczy, pragnace przed smiercia ujrzec go ostatni raz.
Koniec odcinka 8
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 18:02:37 19-07-07, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:09:14 19-07-07 Temat postu: |
|
|
Zaraz sie zaczerwienie, czytajac Twoje pochwaly! Dziekuje Ci bardzo za czytanie, za komentarze i za mile slowa! A poniewaz nie bylo mnie ze dwa dni, to mam niespodzianke ;D.
--------------------------------------------------------------
Odcinek 9
Pablo i Marta stali na szpitalnym korytarzu. Marta nie kryla swego niezadowolenia z decyzji Pabla.
- Dlaczego wyrzuciles stad Randala?
Jej maz mial juz dosc calej tej sprawy.
- Prosze, daj spokoj. Wyrzucilem go, poniewaz nie sadze, aby nadawal sie jako przyjaciel mojej corki, a poza tym nie wiesz, co mu wpasc moze do glowy.
- Sadzisz, ze jest nieobliczalny?
- Zrozum, on zyl w lesie...
- Tyle czasu, pare miesiecy zna nasza corke, uczynil jej cos zlego?
- A jesli to przestepca? Pamietasz, ze ktos chcial go zabic? Moze to jego byly wspolnik.
- Jestes zazdrosny - odkryla to nagle Marta. - Piekielnie.
- Nie zartuj! O Tarzana? - zakpil.
Salvador dojechal do wioski. Pytal wlasnie wiesniaka o Estrelle.
- Szuka pan mlodej dziewczyny, Estrelli, tak? Mieszka z Rosita - czarownica w tamtej chacie, o! - pokazal reka.
- Dziekuje - powiedzial Salvador i ruszyl we wskazanym kierunku.
Veluttini wyszla wlasnie, pozostawiajac Estrelle sama. Salvador dotarl do chaty i zapukal. Po dluzszej chwili otworzono mu. Na jego widok serce dziewczyny przyspieszylo, ale spokojnie mowila:
- Czego pan sobie zyczy?
- Alez, Estrello! Nie poznajesz mnie?
- Syn Chelo Drago, czyli mojej bylej pani.
- Mow mi Salvador, jestem tylko mlodym facetem, ktory cie odszukal.
- Po co?
- Tesknilem za toba. Mama postapila zle, wyrzucajac cie.
- Taka jej wola.
- Chcialbym, zebys wrocila.
- Ja tez.
- Dlaczego?
- Bo...- przerwala, a Salvador spojrzal na i jakos dziwnie rzekl:
- ...zostawilas cos waznego?
- Cos waznego?
- Na przyklad to...- uczynil pol kroku. Nie odpowiedzial jednak, gdyz zjawila sie Rosita.
- Czego pan tu szuka?!
- Zapewne pani Rosita?
- Nie, panna!
- Ach, przepraszam - lecz bylo widac, ze wcale nie jest mu przykro. - A ja jestem Salvador i nazywam sie Drago.
- Drago? Syn Chelo?
- Zna ja pani? - zdziwil sie.
- Slyszalam. To ona cie tu przyslala?
- Tak - szybko sklamal. - Mam sprawdzic, jak sie sprawuje Estrella.
- Moze byc. Jeszcze cos?
- Chcialbym z nia porozmawiac. Sam.
- Po co?
- Z polecenia mojej matki.
- Dobrze, idzcie pogadac! Krotko! - wycofala sie ku domowi.
- Chodz - poprosil Estrelle Salvador z usmiechem.
Siedzieli na trawie, Salvador ogalacal zdzblo z ziarna. Ona zas unikala jego wzroku, aby nie wyczytal z jej oczu ukrytego uczucia. Spojrzal w chmury.
- Chcialabys wrocic do nas?
- Tak, bardzo.
- A gdybym namowil matke, aby znow cie przyjela?
- Byloby to zle przyjete. Pan jest bogaty, ja tylko sluze.
- Estrello? - zapytal po chwili.
- Tak?
- A gdybym cie poprosil? - patrzyl jej w oczy.
- Wtedy...
- Wywolalbys skandal! - odrzekl glos, ktory odezwal sie nagle z tylu. Oboje drgneli, obrocili sie i ujrzeli cieszacego sie Leopolda. - Dwa golabki, ukryte przed wszystkimi, wyznaja sobie milosc w lesie! Doprawdy, Salvadorze, az tak nisko upadles?!
- Milcz, durniu! Przyslano mnie, abym sprawdzil, czy Estrella nie sprawia zadnych klopotow! - zerwal sie.
- Zartujesz? Chelo kaze ci kontrolowac Estrelle? Moze ona w ogole o tym nie wie? Nie wie, ze jej syn zadaje sie z pokojowka!
- Zazdrosny? - zaczepnie rzucil mu w twarz Salvador.
Wtedy juz Leopoldo nie wytrzymal i piescia uderzyl go w twarz. Salvador upadl na trawe, ale zaraz sie podniosl. Blyskawicznie wymierzyl swoj, ocierajac krew ze swojej wargi.
Estrella obserwowala przerazona. Leopoldo byl troche silniejszy, totez niedlugo i z nosa ciekla krew Salvadorowi. Wscieklosc jednak dodala mu sil i to wlasnie Salvador teraz usiadl na przeciwniku. Wygladal okropnie, ale zwyciesko.
- Starczy?
- Popamietasz mnie! - wyjeczal Leopoldo, ale dodal: - Puszczaj!
Puscil, ale dorzucil na koniec:
- Daj spokoj Estrelli!
Leopoldo sie zmyl, a Salvador probowal sie doprowadzic do porzadku. Estrella delikatnie pomagala mu sie oczyscic.
- Boli?
Nos mu spuchl, ale dzielnie powiedzial:
- Nie, ani troche, to tchorz. Nie potrafi sie bic. Moze da ci nareszcie spokoj?
- Juz drugi raz mnie naszedl.
- Drugi raz?
- Kiedys proponowal pieniadze za dotrzymanie mu w nocy towarzystwa.
- Proponowal ci pieniadze? - az sie zagotowal.
- Tak. Probowal wziac sila, to, czego chcial, ale uciekla. A potem...-urwala.
- Co potem, Estrello? - pytal lagodnie.
- Potem natknelam sie na dziwnego czlowieka. Stal przy lesie i patrzyl tylko, mimo, iz na niego wpadlam. Wypatrzylam cieplo, ale i smutek w jego spojrzeniu. Przeprosilam, a on dalej stal.
- Znasz go?
- Nie.
- Jak wygladal?
- Kruczoczarne wlosy, oczy jak ocean, wysoki, ubrany jak zwykly czlowiek. Jak przystojny syn z dobrej rodziny.
Salvadorowi jakby ktos wbil noz w serce.
- Musze juz isc - uslyszal jej glos. Pozwolil jej odejsc, usiadl na trawie i szepnal:
- Estrello...
Kathy wrocila juz do domu. Ojciec zabronil jej chodzic do lasu, a jej lzy tylko go irytowaly. Znienawidzil juz dawno Randala, zalowal, ze zgodzil sie uratowac mu zycie. Zakochala sie w nim jego corka, zona go broni. Ciekawe, ze odezwal sie akurat wtedy? Pablo ostatnio duzo myslal. Gdyby tak dac komus znac o czlowieku z lasu? Dowiedzieliby sie, kim jest, co tu robi, dlaczego ukrywa sie w lesie? Byc moze ktos go szuka, rodzina, albo...policja? Moze to morderca? Dlaczego ktos chcial jego smierci? Czemu opetal mala? A moze chce przejac rezydencje?
Lesnik, ostroznie trzymajac w rece kruka, zblizyl sie do paki. Druga, wolna reka, uniosl jej wieko. Wyjal z wnetrza jakies szmaty i umiescil w nich kruka. Czuwal przy nim z troska.
- Obaj wrocilismy do gniazda, ty i ja. Straciles swoja rodzine, nie pamietasz prawie ich. Ja stracilem dwa razy, ale ten drugi byl bolesniejszy. Nie wiem, czemu matka mnie porzucila...- przerwal. Nie czul juz do niej zalu. Nie wolal, jak w pierwsza z nocy. Ale nadal ja pamietal. Po chwili wspomnien kontynuowal:
-...ale to byla naprawde jej decyzja. Za to Kathy zabroniono tu przychodzic. Moze nawet lepiej, jej ojciec nie moze mnie widziec, ani o mnie sluchac.
Salavador wrocil do domu. Estrella nigdy sie nie dowie, ze pokochal ja goraca, szalencza miloscia.
Estrella szla przez wioske, gdy napotkala Archibalda. Zaciekawil ja, nigdy go tu nie widziala.
- Kim jestes?
- Ja, piekna pani? - zerwal sie z glazu, na ktorym siedzial. - Z miasta jestem.
- To co tu robisz?
- Ja? Siadaj, to ci opowiem.
Usiadla, miala chwile wolnego.
- Zebralem w miescie, az natknalem sie na kogos, kto twierdzil, ze zyje tu, w lesie, a byl w stolicy, bo cos komus oddal. Zaprowadzil mnie tu.
- Zyje w lesie?
- A, tak. Ma na imie Lesnik, dzieki mnie.
- Jak wyglada?
- Jak kruk - wyszeptal.
Serce dziewczyny zabilo mocniej. Czyzby wtedy Kathy mowila prawde? Czyzby mezczyzna, na ktorego wpadla...
Salvador przyszedl do pokoju ojca. Usiadl przy Gonzalo i rozpoczal opowiesc o podrozy.
- Spotkalem ja, ojcze, w chacie Rosity, wioskowej wiedzmy. Sprzata tam, jako sluzaca. Poszlismy na lake, rozmawialismy dlugo. Bardzo chcialaby tu wrocic, ale boi sie mamy. Podczas rozmowy przyplatal sie Leopoldo z docinkami, wiec upuscilem mu troche krwi. Podobno raz juz ja nachodzil! Ojcze, on jej proponuje, zeby spedzala z nim noce! A ja...ja ja bardzo kocham, ojcze! Kocham Estrelle ze wsi! Jesli mama dowie sie...A ona poznala jakiegos faceta i chyba jej sie podoba.
Wyszedl, niepocieszony. Za to ojciec zebral wszystkie swoje sily, az nareszcie ruszyl palcem! Musi bronic Estrelli przed synem Eduardo! Byc moze kiedys wreszcie wstanie i wyzna cala prawde! Oby tylko Salvador nie rozkochal w sobie wczesniej Estrelli.
Minelo pare tygodni. Gonzalo walczyl z paralizem z calkiem dobrym skutkiem. Dzis czul sie mocny, wiedzial, ze cos dobrego sie wydarzy. Duzo czasu spedzal na cwiczeniach w tajemnicy, zamierzal walczyc o corke z calych sil. Ostroznie zacisnal dlonie na poreczach wozka. Chwila skupienia i delikatnie uniosl sie w gore. Stanal na nogach, odczekal chwile i uczynil pol kroku. Jeszcze troche, pare krokow i odpoczynek w fotelu, potem powrot do miejsca startu. Udalo sie!
Estrella bardzo chciala dowiedziec sie czegos wiecej o postaci z lasu. Nie widziala sie z dziewczynka, nie mogla wiec zapytac jej o nic wiecej. Skoro jednak zna droge...Szkoda, ze Salvador wyjechal, bo mogliby pojsc razem. Jesli jednak prawda jest to, co mowila Kathy, to nie ma sie czego obawiac - moze isc sama. Wybierze sie, jak tylko bedzie miec pare chwil wolnych.
Jej ukochany, Salvador, odwiedzil ojca na gorze. Tesknil do Estrelli, choc wiedzial, ze to zakazana i niemozliwa do spelnienia milosc. Ojciec nawet przed synem ukrywal swe postepy w walce z choroba, totez Salvador nawet nie podejrzewal, co kombinuje Drago.
- Musze zapomniec, ojcze. Na wieki. Tylko tobie moge sie zwierzyc z moich uczuc. Zostalbym na wsi, ale nie moge cie tu tak zostawic. Zreszta Estrella mnie nie kocha, chyba nawet nie lubi. Moze ma zal do mnie, ze jej nie bronilem przed matka?
Zamyslil sie, nie widzac, ze Gonzalo patrzy na niego i podejmuje wazna decyzje. Unosi prawa reke i kladzie ja na dloni syna, ktory obraca sie, tym zaskoczony.
Koniec odcinka 9 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:27:13 23-07-07 Temat postu: |
|
|
Bloody napisał: | To jedna z najlepszych telenowel na tym forum... nie wiem nawet, czy nie najlepsza... Bądź, co bądż, w moim stylu. Podoba mi się jak piszesz.
Dziękuje również za komentarz do telenoweli "Granice Nienawiści". przyznam, że nikt ządnej telenoweli nie skomentował w tak ciekawy sposób. |
Najlepsza to ona na pewno nie jest, ale ciesze sie, ze sie podoba i jeszcze raz serdecznie dziekuje za czytanie i za komentarze. Przyznam sie, ze bardzo lubie, jak poza ocena samego odcinka Czytelnik komentuje to, co sie w nim dzialo, a Wy tak wlasnie robicie (jak np. z tym "Tarzanem" - ale fakt, ze Pablo byl zlosliwy, prawda?). Co do komentarza do "Granic nienawisci", to po prostu powiedzialam prawde i czekam na dalsze odcinki . A oto i moj..
-----------------------------------------------------------------------
Odcinek 10
Gonzalo przemowil do syna, uprzedzajac pytanie:
- Tak, Salvadorze - wyzdrowialem. Moge chodzic, mowic, tak, jak bylo dawniej.
- Czy mama wie?
- Nie, synu. Ukrylem to. Zrobilem to, aby moc opowiedziec ci pewna stara historie sprzed wielu lat.
- Historie? Ale czemu mama...
- Zaraz zrozumiesz. Kiedy poznalem twoja matke, wydawalo mi sie, ze nigdy wiecej nie spojrze na inna kobiete. Jednak potem zaczelo sie cos psuc, az dwa lata po zawarciu zwiazku poznalem Providencje Fescez. Mieszkala na wsi, gdzie wyjechalem podczas pobytu Chelo w Hiszpanii. Providencja zakochala sie we mnie, nie wiedzac nic o mojej zonie. Kiedys dlugo rozmawialismy, wyczula moja samotnosc. Tesknilem za pociecha, za miloscia i uczynilem cos, co nie powinno nigdy sie zdarzyc. Otoz zdradzilem twoja matke.
Salavador odsunal sie od ojca, patrzac z gniewem:
- Jak mogles?!
- Zaczekaj do konca z osadem, to jeszcze nie koniec.
- Coz jeszcze zrobiles? - zerwal sie syn. - Jak jeszcze skrzywdziles moja mame?
- To ona sie odsunela, stala sie zimna i nieprzyjazna. Potrzebowalem ciepla, zony, ktora chociaz bylaby ze mna w domu. Pare miesiecy temu dowiedzialem sie, ze tamta umarla i zostawila list. W tym liscie pisalo, ze miala corke, Estrelle. Moja corke! Zajalem sie nia, ale zona ja wyrzucila, gdy poznala prawde.
- Chcesz powiedziec, ze...- nie uwierzyl.
- Ze Estrella jest twoja siostra!
Salavador nie wiedzial, co robic. Przezyl szok tak duzy, ze chcial oszalec. Oszalec i nie slyszec tych zlych, strasznych slow.
- Nie! Zmowiliscie sie, aby ze mnie zakpic! Chcecie mnie rodzielic z ukochana! Klamiecie! Nienawidze was! - i wybiegl z pokoju, a potem z domu. Gonzalo nie zdazyl go powstrzymac.
Biegl prosto, gdzie go oczy poniosa. Biegl, az dobiegl na pobliski szczyt skalny. Stanal na czubku i krzyknal donosnie:
- Nie! - a potem upadl na kolana i wyszeptal cicho:
- To nieprawda, kochanie. Klamstwo. Wielkie i okrutne.
Jednak czul, ze to musi byc prawda. Wie, ze ojciec nie klamalby. Nie on. Salvador jest bratem sluzacej z Agujero. Bratem Estrelli! A ona corka Gonzalo Drago, milionera ze stolicy.
Krok za krokiem podazala w lesny glab. Pogoda sprzyjala jej, na niebie nie bylo chmur. Znala sciezke, szybko tam dotarla. Zobaczyla Randala trzymajacego w dloniach kruka, jakby do niego przemawial.
- Randal? - zaczela niepewnie.
Spojrzal na nia, zdziwiony:
- Estrella?
Poznala czlowieka spod lasu. Osmielilo ja to.
- Tak, to ja. Chcialam cie odwiedzic. Bylam tu juz kiedys, ale wyszedles gdzies. Moge podejsc?
- Jesli chcesz.
Zblizyla sie do niego. Widziala tez kruka.
- Jest chory?
- Byl. Teraz zdrowieje.
- Ciesze sie. Kathy pewnie tez.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Przeciez...
- Kathy umarla - przerwal jej.
- Co?! - Estrelli az zaparlo dech.
- Kathy umarla dla mnie. Oddalem ja tamtemu swiatu, swiatu, ktory wyrzekl sie mnie dawno temu.
- Czemu tak mowisz? - poczula wiez samotnosci.
- Chcesz poznac ta historie?
Chciala. Poprosil ja do szalasu, gdzie weszla od razu, siadajac na ziemi, podczas, gdy Randal ukladal kruka na pace.
Strescil jej zycie. Opowiadal spokojnie, choc bylo widac, ze nie bylo latwo przetrwac samemu w lesie.
- A potem poznales Kathy, tak?
- Do dzis przeklinam ten dzien. Byl jak kropla wody na pustyni - niby ratuje zycie, ale rownoczesnie rozpala pragnienie, az staje sie niemozliwe do wytrzymania.
- Czemu odeszla?
Uslyszala reszte opowiesci.
- Podobno Colungowie juz powrocili - rzekla po chwili.
- Wiec jest tutaj.
Zapadlo milczenie. Przerwal je po chwili:
- Gdzie bieglas?
Wiedziala, o co mu chodzi. O tamten dzien, gdy biegla, uciekajac wtedy przed Leopoldo. Teraz ona opowiedziala wszystko. Rowniez milosc do Salvadora.
- Mieszkasz u Rosity?
- Tak, dlaczego pytasz? Czy to ona...?
- Rosita Veluttini byla ta, ktora z polecenia mojej matki pozostawila mnie w lesie.
- Wiec ona wie, gdzie jest..
- Nie pytaj jej, Estrello.
- Dlaczego? A jesli twoja matka zaluje, albo cie szuka?
- Nie, ona nie. Co mam jej powiedziec - jestem twoim porzuconym synem, chcesz mnie?
- Moja matka odeszla i brakuje mi jej.
- A Salvador?
- Wyjechal. Zapewne wrocil do rodziny. Po co mialby sie wiazac z chlopka? Jestem sama. Jak ty.
Ale Randal usmiechnal sie.
- Nie jestem sam. Mam kruka.
Spojrzala na ptaka.
- Otwierales kiedys ta pake?
- Tam sa tylko stare szmaty, nic poza tym.
- Czy wiesz, kto cie postrzelil? - pytala.
- Nie znam go, ale wiem, jak wyglada.
- Poznalbys go?
- Na pewno.
Krotko go opisal, ale juz w polowie przerwala mu.
- Ja znam tego czlowieka.
- Znasz? Skad?
- To Leopoldo.
- Dlaczego Leopoldo mialby...
- Musial mnie sledzic, gdy po raz pierwszy szlam do ciebie. To moja wina!
- Oczywiscie, ze nie! Skad moglas wiedziec, ze ktos cie wysledzi? - nagle delikatnie dotknal dlonia jej policzka. Zaraz potem szybko cofnal reke.
- Wybacz - zmieszal sie.
- Nie szkodzi - usmiechnela sie teraz ona. - Jestes mily.
- Estrello? - zatrzymal ja, gdy wstala, sam sie podnoszac.
- Tak?
- Przyjdz jeszcze kiedys - poprosil.
- Badz tego pewien, lesny duchu! - i poszla.
Zostal wiec sam. Slowa Estrelli przypomnialy mu Kathy - ona tez nazwala go lesnym duchem.
Pablo konczyl sie wlasnie ubierac.
- Znalazlem wreszcie kierowce, ktory znalazl Kathy na drodze. Zaprosilem go do nas na kolacje. Zgadzasz sie? - pytal zone.
- Oczywiscie. Jak to przyjal?
- Wpierw odmowil, bo nie zrobil tego dla nagrody, ale zdolalem go przekonac.
- To swietnie. Jak sie nazywa?
- Gabriel Salasar.
Przyszedl wieczorem. Byl to mezczyzna okolo piecdziesiatki, wyraznie zaskoczony zaproszeniem. Opowiadal wypadek sprzed kilkunastu tygodni, o tym, jak spostrzegl ranna na drodze.
- Jak sie czuje wasza corka? - zapytal potem.
- Dobrze, zawolam ja - rzekla na to Marta.
Wyszla na gore. Dziewczynka przebywala w pokoju.
- Kathy, pan, ktory wiozl cie do szpitala, jest na dole i chce cie zobaczyc.
- Mamusiu, musze...?
- Uratowal ci zycie, coreczko.
- Dobrze, mamo.
Zeszly razem. Gabriel wstal i powiedzial:
- Czesc, jestem Gabriel, a ty?
- Kathy.
- Witaj. Jak sie masz?
- Dobrze - usiadla przy stole, Gabriel tez.
- Lubisz chodzic do lasu? Znalazlem cie w poblizu.
- W lesie jest niebezpiecznie - przerwal to Pablo.
- Ja bardzo lubie las. Jesli twoi rodzice sie zgodza, zabiore cie tam. Od niedawna tu mieszkam, ale slyszalem, ze lasy sa piekne.
- Moze innym razem - to Pablo.
- Jak pan woli - wycofal sie na to Salasar.
Po zaproszeniu na ponowna wizyte opuscil Colungow. A wraz z nim szansa Kathy.
Kiedy wracal do domu, rozmyslal o pewnym zdarzeniu z przeszlosci. Zawsze chcial miec dzieci, totez, gdy poznal pewna kobiete, to z nia laczyl swa nadzieje. Ale ona zniknela. Byla z nim krotko, az pewnego dnia odeszla. Jak duch z przeszlosci, powrocila w myslach na widok Kathy. Kochal tamta kobiete, cierpial bardzo, gdy go zostawila. Od tamtej poru nie mieli kontaktu. Ile to juz lat? Dwadziescia pare. Chcialby ja odnalezc, zapytac, dlaczego go opuscila? Jeszcze teraz czul, ze uczucie tak do konca nie wygaslo. Jego dom stal pusty, czekal na zone swego wlasciciela od wielu lat. Nigdy jeszcze sie jej nie doczekal. Salasar nigdy nie mial zony.
Za to Estrella byla pewna, ze kiedys spelni sie jej marzenie i poslubi Salvadora. Szla do chatki Rosity, niosac zakupy ze sklepiku. Niedlugo znow pojdzie do Randala. Kathy miala racje, co do niego. Zapytalaby Rosite o jego matke, ale nie pozwolil jej. Czula odraze to tej postaci, ona sama nie potrafilaby porzucic swego dziecka. Myslala tez o ojcu Lesnika - czy wiedzial, co postanowila matka jego syna? Czy godzil sie na to? A mzoe nawet nie wie o chlopcu? Chlopcu, ktory zyje jak pustelnik, ktorego malo nie zabil Leopoldo, o tak - dla kaprysu. Chlopcu, a teraz juz mezczyznie.
Randal otworzyl skrzynie. Dlugo w niej grzebal, az z samego dnia wyjal chuste, poszarzala ze starosci. Lecz wciaz byly widoczne na rogu dwie zlote, splecione ze soba litery, monogram jego matki. To chusta, w ktorej przyniosla go do Rosity, porwawszy byle co, jakakolwiek szmate. Mimo uplywu tak dlugiego czasu poczul piekaca lze w kaciku oka.
- Mamo, dlaczego...Czyz tak bardzo mnie nienawidzilas? Skazalas na smierc, zamiast chociaz oddac komus, zamiast dac szanse zycia.
Odlozyl chuste do paki. Zamknal, otarl lze i zajal sie krukiem. Juz niedlugo wyleci w jasne niebo, cieszac oczy pilnie go sledzace. Byli jak bracia - jeden odrzucony przez matke, drugi przez ludzi, jako symbol zla.
Leopoldo krzyczal wlasnie na kucharke.
- Ta zupe moze pani dac swiniom, albo sama to zjesc!
- Alez, panie...
- Milcz! Przesolilas! Wyrzucam cie!
Kucharka odeszla. Ilez to razy tak mowil, a potem pani Laura znow ja przyjmowala. Zly humor czesto sobie odbijal na sluzbie, co musieli znosic, chcac zostac.
Zdenerwowany wrocil do pokoju. Zupa byla dobra, ale musial zemscic sie za upokorzenie, jakiego nikt mu jeszcze nie dostarczyl. Caly czas pamietal walke z chlystkiem, synem Chelo. Rozkrwawil mu morde, rozkwasi i jeszcze raz. Albo kiedys go po prostu zabije.
Estrella dochodzila do domu, gdy zobaczyla czlowieka zblizajacego sie do tej samej chalupki. Spotkali sie przy drzwiach. To byl Gonzalo.
- Dobrze, ze jestes, Estrello! Musimy porozmawiac!
Koniec odcinka 10 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:43:09 23-07-07 Temat postu: |
|
|
A oto kolejna czesc...
----------------------------------------------------------
Odcinek 11
- Porozmawiac? - O czym? - Estrella nie ukryla zaskoczenia.
- Przejdzmy sie, wtedy ci wszystko wyjasnie.
- Musze zaniesc zakupy, inaczej...
- To wazne, Estrello.
Weszli do chatki. Estrella postawila zakupy, a Gonzalo rozgladal sie wokolo.
- A wiec to tu mieszkasz. Jestes tu szczesliwa?
Estrella milczala chwile, lecz zaraz rzekla:
- Jest mi tu dobrze. O czym chcial pan ze mna mowic?
- Pokazesz mi okolice? - zapytal nagle.
- Oczywiscie. Byl tu panski syn, prosil o moj powrot.
- Ja rowniez prosze.
- A pana zona?
- Estrello, czy pamietasz swoja matke? - zmienil temat.
- Tak, pamietam ja dobrze. Brakuje mi jej - rozmawiali spacerujac sciezka wsrod traw.
- Znalem ja.
- Pan? - zdziwila sie Estrella. - Nigdy mi nic o tym nie wspomniala?
- Poznalismy sie dwadziescia cztery lata temu.
- Tuz przed moim urodzeniem?
- Tak, tuz przed. Estrello, czy ty mnie lubisz? - zaskoczyl ja.
- Alez tak, panie Gonzalo!
- A wiec prosze cie, abys pamietala o tym po mojej opowiesci.
- Obiecuje.
- Kiedy Chelo dwa lata po slubie wyjechala, znalazlem sie w twojej rodzinnej wiosce. Szukalem pomocy na samotnosc, chcialem odpoczac we wsi. Spotkalem twoja matke. Zakochala sie we mnie, a ja pozwolilem. Bylismy troche razem, az wyjechalem do stolicy, wracajac do zony. Zostawilem zakochana we mnie do szalenstwa, nieswiadoma niczego kobiete we wsi. Niedawno Providencja umarla, piszac mi w liscie o mojej corce. O tobie, Estrello - jestes moja corka.
Czekal na rekacje po wyznaniu, lecz ona milczala. Pozniej mowila:
- A wiec dlatego zajal sie pan mna?
- Tak. Nie chcialem wywolywac skandalu, dopiero po mojej smierci swiat mial sie dowiedziec. Zapisalem ci prawie caly majatek, druga czesc dziedziczy Salvador. O moj Boze! - uswiadomil sobie, ze z oczu Estrelli plyna lzy. - Wiec i ty go kochalas!
- Czy on wie?
- Wie, bardzo cierpi. Wybacz mi! Nie sadzilem, ze ty...
- Pana zona wie?
- Tak, to dlatego cie wyrzucila. Dostalem wylewu, nie moglem cie chronic. Wroc, Estrello, obiecuje ci opieke, milosc ojca i brata, prosze! Zgodz sie! - desperacko probowal przekonac corke, bojac sie reakcji podobnej do syna.
- Dobrze, ojcze. Wroce z toba.
Gonzalo byl gotow teraz podbic caly swiat. Razem poszli do chatki Rosity, ktora wpierw opierala sie, ale Gonzalo nie ustapil. Zabierze corke do domu! Ale Estrella miala jeszcze mala prosbe.
- Czy moglbys zaczekac jakis czas? Spotkajmy sie za godzine, chce cos jeszcze zalatwic.
Zgodzil sie od razu. Zaczeka, a potem pojada.
Corka Gonzalo wiedziala, ze nie moze tak po prostu odejsc. Czekano na nia, wszak obiecala, ze przyjdzie jeszcze raz. Dlatego teraz szla do szalasu w lesie.
Kruk szybowal wysoko, zdrowy i radosny. Nie mniej szczesliwy byl Randal na widok Estrelli:
- Wspaniale, ze przyszlas. Zobacz, lata jak dawniej! Wejdz do szalasu, opowiem ci...
- Mamy malo czasu - przerwala mu.
- Co sie stalo? - spytal zaniepokojony.
- Ja...wlasnie dowiedzialam sie, ze Gonzalo jest moim ojcem.
- Ale jak to jest mozliwe? - zdumial sie Randal.
Uslyszal skrot tej historii.
- Czy to znaczy, ze Salvador, to twoj brat?
- Tak.
Objal mocno Estrelle, widzac, jak cierpi.
- To nie wszystko, z czym przyszlam.
- Nie? A wiec?
- Moj ojciec poprosil o powrot do miasta. Zgodzilam sie.
Zapadlo milczenie. Po chwili odezwal sie on:
- Czy to znaczy, ze...
- Wyjezdzam do stolicy.
= Na jak dlugo.
- Na zawsze.
Slonce skrylo sie za ciemnymi chmurami. Randal patrzyl niedowierzajaco na Estrelle.
- Na zawsze?
- Zamieszkam z nim w jego domu z synem i zona.
- Przeciez cie wyrzucila?
- Ojciec ja przekona, on bardzo mnie kocha.
- Bedziesz codziennie widywac Salvadora.
- Wiem. Mimo to musze pogodzic sie z mysla, ze to jest moj brat.
- A wiec zegnaj, Estrello!
- Do widzenia, przyjacielu.
Zniknela mu z oczu. Znowu przegral. Nawet nie zdazyl jej powiedziec, ze jej oczy przypominaja mu jego rzeke.
Niewielkie krople deszczu spadaly na ziemie, a chlodny wiatr penetrowal okolice, gdy Estrella wsiadala do samochodu. Zamknela drzwi i Gonzalo zapalil silnik. Odjezdzali z Agujero.
Salvador byl w salonie z matka, gdy Gonzalo wlasnie parkowal. Otworzyl drzwi i z corka przekroczyl prog rezydencji Drago.
Chelo obrocila sie na glos krokow. Jej oczy rozszerzyly sie szeroko.
- Gonzalo? Ale...
- Tak, Chelo - chodze. Bylem w Agujero, po corke. Odtad zamieszka tu z nami jako pelnoprawna spadkobierczyni rodu, o czym zamierzam informowac kazdego, kto tu wejdzie!
- Oszalales? Przeciez to dziewczyna z konca swiata!
- Za to twoj ojciec byl bankrutem, gdy bralismy slub! Milcz wiec, bos nie lepsza! - i oddalil sie z corka.
Czas krotki pozniej Estrella przebywala w salonie, gdy wszedl tam Salvador. Juz mial sie wycofac, ale uslyszal:
- Zaczekaj! - wiec sie wrocil.
Wstala i troche blizej podeszla.
- Wiem o wszystkim. Ojciec powiedzial mi o historii sprzed lat. Kochaj mnie teraz jak siostre i zapomnij o tamtej milosci.
- Tamtej? Mowisz o uczuciu mocnym i szczerym, nagle zakazanym, niemozliwym i zlym? O tym, ze ledwo sie narodzilo, zabito je bezlitosnie? Tak latwo zapomniec?
- Musimy, Salvadorze.
- Nie potrafie! Nie potrafie byc bratem dziewczny, o ktorej snie po nocach! - i odszedl.
Gabriel Salasar patrzyl przez okno domu. Gdyby tak mial dzieci, ten budynek wydawalby sie mniej pusty, mniej...martwy. Postanowil, ze pojedzie do stolicy. Byc moze tam opusci go echo przeszlosci. Nawet moze sie tam przeprowadzi.
Co tez uczynil. Sprzedal posiadlosc i kupil dom w miescie. Wyjezdzal teraz samochodem w trase po stolicy.
Leopoldo wrocil rowniez do miasta. Rozmawial z trzema ciemnymi typkami o pewnej sprawie.
- Macie to zrobic po cichu! Nie moze widziec waszych twarzy, bo inaczej nie przyznam sie do was! Za robote wynagrodzenie dostaniecie, ale dopiero po wykonaniu zadania. Rozumiecie?
- Jasne, szefie - rzekl przywodca, Edilio. - Zabic?
- Nie, jeszcze nie. Na razie tylko postraszyc. Na razie...
Salvador odkupi wlasna krwia zniewage, jakiej sie dopuscil!
Brat Estrelli szedl wlasnie z daleka od centrum, rozmyslajac o siostrze. Dlaczego los wybral jego, aby zadrwic z uczuc w nim zyjacych? Jak wyrwac z serca to, co zapuscilo takie korzenie?
Zaszedl w dzielnice niezbyt bezpieczna, przyspieszyl wiec kroku. Rozgladal sie bacznie wokolo. Nigdy tu nie byl. Postanowil skrecic za rog, ale nagle droge zastapilo mu trzech opryszkow. Chcial zawrocic, ale dwoch zabarykadowalo mu droge. Trzeci zapytal:
- To ty jestes Salvador Drago?
Obrocil sie, lecz nie mial szans na ucieczke. Zlapali go i wymierzyli to, co zlecil Leopoldo. Potem uciekli, porzuciwszy nieprzytomnego na ulicy.
Estrella opowiadala ojcu o Agujero. Opowiedziala o Leopoldo i jego propozycjach. Rowniez o Kathy i jej rodzicach. Gonzalo zas rewanzowal sie historia o matce Estrelli.
Randal chyba mial pecha. Wpierw stracil matke, ktora sama sie go wyrzekla, potem Kathy, a na koncu Estrella. Nigdy nie myslal o ojcu, ale pod wplywem opowiesci dziewczyny ostatnio zastanawial sie, kim byl rodzic. Czy wie, ze syn zyje w lesie? Czy matka nie ukryla jego narodzin?
Estrella nie wspomniala ojcu o lesnym duchu. Myslala czesto o tych paru chwilach, o dniu, gdy wyjechala do stolicy. O dloni, ktora na ulamek sekundy dotknela jej twarzy. Bylo to przyjemne uczucie - poczuc ciepla i przyjazna dlon, dajaca poczucie bezpieczenstwa. A potem, gdy zwierzyla sie Randalowi, a on probowal ja pocieszyc, wydawalo sie, ze nic strasznego ja nie moze spotkac. Byly jej przykro, ze tak go opuscila, liczyla, ze nie zrobila mu zbytniej przykrosci. Tesknila, wpierw myslala, ze to za wsia, ale potem zrozumiala, ze chodzi o Randala. Bardzo go polubila. Kiedys poprosi ojca, zeby zabral ja znowu na wies. Odwiedzi czlowieka z lasu.
Kathy ze zdumieniem sluchala matki:
- Ojciec spi, obudzi sie za jakis czas. Jesli zbyt szybko, zajme go. Wyjdz po cichu i biegnij do Randala! Tylko szybko wracaj!
Nie uwierzyla. Moze pobiec spotkac sie ze swym przyjacielem!
- Naprawde? Kocham cie, mamo! - usciskala matke.
Minelo juz tyle czasu, tyle miesiecy. Ale to koniec koszmaru! Wraca do szalasu. Juz blisko, jeszcze tylko pare krokow i znow beda razem! Widzi jego kryjowke, pewnie zaraz ujrzy wlasciciela. Nie mogla wytrzymac:
- Braciszku, wrocilam do ciebie! Mama mi pozwolila tu przyjsc! - wolala.
Na wszystko bylo przygotowana. Ale nie na to, co nastapilo.
W miedzyczasie Salasar parkowal przed sklepem. Spojrzal na chodnik i zaniemowil. Tam szla ta kobieta. Kobieta sprzed wielu lat, ta, ktora zniknela z zycia Salasara. Wysiadl z wozu i podbiegl do niej. Zlapal za reke od tylu, a ona gwaltownie sie obrocila. To ona, byl pewien.
- Czego pan ode mnie chce?!
- To ja, Gabriel Salasar, sprzed dwudziestu pieciu lat. Szukalem cie jak idiota, Chelo!
Koniec odcinka 11 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:52:36 24-07-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Mam kilka, ale one dotyczą dalszych losów bohaterów. Dowiem się jak poczyytam dalej A co ankiety, to musze się trochę zastanowić. |
Rozumiem, ze sa to watpliwosci w rodzaju: "Czy on zrobi tak lub tak", albo tez "Czy mozliwe, by jej synem"? A jesli tak, to bardzo sie ciesze, bo to znaczy, ze nie tylko czytasz moja telenowele, ale i zastanawiasz sie nad dalszymi losami bohaterow, ze Ci sie podoba . A co do ankiety, to fakt, jeszcze nie wszystkich znasz...Kolejny odcineczek pod spodem .
------------------------------------------------------------------------
Odcinek 12
Chelo spojrzala w oczy czlowieka, ktory ja zaczepil.
- Salasar? Przykro mi, ale nie przypominam sobie pana. A teraz juz prosze mnie puscic!
- Nie zamierzam drugi raz popelnic tego bledu. Ucieklas, ale teraz wyjasnisz mi, dlaczego! Zranilas mnie bolesnie, Chelo! Tyle lat szukalem cie i los dal mi szanse!
- Oszalal pan?! Nie znam pana! Zawolam policje, jesli pan mnie nie pusci!
- Zapomnialas, jak przysiegalas o dozgonnej milosci? Jak bylismy ze soba, w dzien i w nocy?
- Ciszej, idioto!
- Tylko wtedy, jesli pojdziesz ze mna do "Chmienea".
- Dobrze, ale tylko, aby uniknac skandalu.
Poszli pozornie spokojnie. Chelo az sie gotowala - dawno juz wymazala Gabriela z zycia. Zasiedli w lokalu, zamowiwszy, cos do picia.
- A wiec, Chelo - slucham! Dlaczego oszukalas mnie, uciekajac bez slowa mimo zapewnien o wspolnej przyszlosci?
- Chyba zartujesz?! Obiecalam ci slub, bedac juz wtedy zona Gonzalo Drago?! - rozesmiala mu sie w twarz.
Salasar zbladl. Oszukala go.
- Bylas wtedy mezatka?
- Oczywiscie! Caly czas jestem.
Az zacisnal szczeki.
- Dlatego ucieklas?
- Znudziles mi sie. Moge juz isc? - wstala.
- Siadaj! - powstrzymal ja.
- Coz jeszcze? - siadla.
- Jedno pytanie! Czy mielismy dzieci?
Chelo rozesmiala mu sie w twarz.
- Z toba? Oszalales?! - i odeszla.
Salasar mial nadzieje ze dowie sie czegos, co zmieniloby jego zycie. Lecz oczy Chelo wyrazaly tylko pogarde.
W tym czasie Kathy stala przed tym, kogo uczynila swoim bratem. Teraz jednak nie wygladal na brata, a na smiertelnego wroga.
- Czemu tak patrzysz, braciszku? - zapytala trwozliwie.
Drgnela, slyszac glos Randala. Nigdy bowiem go tak naprawde nie poznala. Emanowal wsciekloscia:
- Nie jestem twoim bratem!
- Co?
- Nie stoj tak - wynos sie!
- Ty mowisz!
- Oczywiscie!
- Ale dlaczego nie chcesz, abym tu zostala?- Kathy niczego nie rozumiala.
- Po co? - zdziwil sie.
- Zebysmy poszli nad rzeke, patrzyli na kruka...
- Kruk jest moj! Wynos sie! - powtorzyl.
- Juz mnie nie kochasz? - Kathy juz prawie plakala. Ale to, co uslyszala, bylo najgorsze:
- Kochac cie?! Ja cie nienawidze!
Wiekszego bolu nie mogl jej zadac.
- Dlaczego?
- Nie wracaj tu! - nakazal.
Zrozpaczona odeszla. Randal pragnal, aby naprawde nigdy wiecej jej nie widzial. Nigdy.
Ambulans wiozl Salvadora do kliniki. Zostal przyjety natychmiastowo. Chelo wlasnie wrocila do domu, gdy zadzwonil telefon.
- Moj syn? W szpitalu? Co?!
W mgnieniu oka byla gotowa do wyjscia. Taka ujrzal ja Gonzalo. Wyczul zdenerwowanie zony.
- Czy cos sie stalo?
- Salvador jest w ciezkim stanie! Dzwonili wlasnie ze szpitala.
- Jade z toba! Zawiadomie tylko Estrelle.
- Jak smiesz?!
- Nie czas na klotnie! - ucial.
Siostra Salvadora przerazila sie. Musi tam jechac! Musi byc przy swoim...bracie. Estrelli jeszcze z trudem przychodzilo nazywanie Salvadora bratem. Pojechali we trojke.
Marta ze zdumieniem patrzyla na corke. Czemu tak szybko wrocila i zachowuje sie, jakby ktos ja bardzo skrzywdzil? Czyzby spotkanie sie nie udalo? Musi wypytac Kathy.
- Opowiesz o mi Randalu? - zapytala cicho.
Jej maz dalej spal.
- Nie, mamusiu. Nie bylo go.
- Jak to? Czyzby porzucil las? Czuje, ze nie mowisz prawdy, coreczko.
- Zastalam w lesie czlowieka, ale to byl ktos obcy. Bardzo krzyczal i wyrzucil mnie stamtad.
- Co? Randal nie chcial cie widziec?! - zrozumiala, ze cos bardzo dziwnego wydarzylo sie w lesie.
Sluchala historii z rosnacym zdumieniem.
- Czy jestes pewna, ze to byl Randal? - szukala wyjasnienia.
- Oczywiscie. Odezwal sie, choc nigdy nie mowil.
- Randal pierwszy raz przemowil przy twoim szpitalnym lozku.
- A wiec to nie byl sen?
Dopiero teraz Marta zrozumiala, ze przeciez jej maz to ukrywal. Musiala dokonczyc.
- Nie, on naprawde tam byl.
- Dlaczego odszedl? Tata mowil, ze to byl sen!
- Twoj ojciec nie lubi Randala, dlatego cie oklamal - czula, ze wybor musi juz nastapic. Wybrala prawde.
- Oklamal?
- Tak. Wyrzucil Randala ze szpitala. Probowalam go zatrzymac, ale on nie chcial, zeby nie denerwowac twojego ojca.
- wiec sie obrazil?
- Nie sadze. To nie w tym rzecz. Chyba pojde do niego.
- Nie, mamo, prosze, nie idz tam. Tata mial racje. Nie powinnam wiecej tam isc.
Krotki czas po tej rozmowie Pablo obudzil sie. Nieswiadomy decyzji corki powzial wlasna, dawno przekladana. Doszedl do telefonu w gabinecie i uniosl sluchawke. Wykrecil numer policji.
- Policja? Tu Pablo Colunga. Chcialbym poinformowac, ze w lesie blisko Agujero ukrywa sie czlowiek o tajemniczej przeszlosci i pochodzeniu. Uwazam, ze powinniscie sie zainteresowac ta sprawa.
Obiecano mu przeszuaknie lasu. Z zadowoleniem odlozyl sluchawke. Wydal wlasnie Randala na pastwe policjantow. Zlapia go i wsadza do wiezienia. Dopilnuje, aby nigdy stamtad nie wyszedl.
Marta struchlala. Pablo chce oddac niewinnego czlowieka do aresztu! Musi temu zapobiec. Ale czy warto? Po ostatniej wyprawie Kathy mowila, ze nie chce go znac. Zaraz jednak stanely Marcie przed oczami obrazy z przeszlosci, pelne szczescia. Niemozliwe, zeby Randal tak sie zmienil. Pomoze mu! Pamietala droge, choc przebyla ja tylko raz. Szla szybko, chciala zdazyc przed policja. Widziala juz szalas, kruk spacerowal po jego dachu. Na jej widok wydal odglos, jakby dajac znak gospodarzowi.
- Randal! Musimy porozmawiac! - zawolala cicho Marta.
Uslyszal ja. Co tu robi?! Czyzby po tym, jak wyrzucil Kathy...Wyszedl przed dom.
- Pani Marto, jesli chodzi o Kathy...
- Nie teraz! Musisz uciekac! Maz zawiadomil policje! Beda cie chcieli zabrac i przesluchac!
- Dziekuje za ostrzezenie, ale nie przyda mi sie. Nie mam dokad pojsc.
- Zaufaj mi. Ukryje cie, ale zniszcz szalas!
- To moj dom. Jedyny, jaki mialem.
Marta wiedziala, ze dom Colungow nigdy nie byl jego domem.
- Mamy domek w innej czesci lasu! Ratuje ci zycie, policja cie zniszczy!
- A wiec pojde z pania.
Szli razem spory kawalek. Mineli juz granice lasu, w dali majaczyl maly budynek, zapewne ten, o ktorym mowila Marta.
- Tutaj bedziesz teraz mieszkal. Dam ci klucze, o jedzenie sie nie martw - bede ci je dostarczac.
- Moge o cos zapytac? - przemowil Randal.
- O co zechesz.
- Czemu pani to robi?
- Bo kocha cie moja corka.
- Kathy mnie kocha? Mowila pani?
- Cokolwiek tu zaszlo, wiem, ze jestescie jak rodzenstwo. Wiedz, ze zawsze mozesz na mnie liczyc. Idz juz!
Dopiero, gdy Randal zniknal za drzwiami domku, mogla wrocic. Pablo nie dowiedzial sie o jej wyjsciu. Spotkala go dopiero, gdy znalazla sie w salonie, przebrana w domowe obranie. Pablo byl szczesliwy:
- Rozwiazalem pewien problem.
- Tak? A jaki?
- Policja przeszuka las.
- Co?! - Marta udawala, ze nic nie wie.
- A tak. Wykurza wreszcie dzikusa z puszczy!
- Zawiadomiles policje?!
- Tak. Dowiem sie, kim jest Randal Crow!
- Dlaczego go tak nienawidzisz?
- Nie badz smieszna. Szanuje prawo.
Przerwala rozmowe. To nie ma sensu. Zreszta Randal i tak jest bezpieczny. Pablo dawno zapomnial o domku.
Rodzina Drago wchodzila do szpitala w ciszy. Chelo milczala cala droge, Gonzalo rowniez. Estrella zle sie czula tak blisko Chelo. Byla jednak wdzieczna ojcu, ze ja zabrano. Dzieki temu mogla teraz byc przy Salvadorze. Gonzalo rozmawial z lekarzem. Ona stala obok Chelo. Kiedy Drago wrocil do kobiet, mial niewesola mine.
- Jest zle. Ktos go pobil. W tej chwili walczy o zycie. Moze umrzec.
- Czy mozemy go zobaczyc?
- Lekarz pozwolil, ale tylko chwile. Jedna osoba.
Chelo juz ruszyla do przodu, lecz Gonzalo ja powstrzymal.
- Pojdzie Estrella, anie ty.
- Gonzalo! Jak smiesz!
- On ja juz kocha jak prawdziwy brat- Gonzalo postanowil przemilczec inna ich milosc. Zatrzymal zone i nakazal isc corce.
- Moze lepiej, zeby pani poszla?
- Nie, Estrello - idz ty - odpowiedzial za Chelo maz.
Weszla. Ujrzala Salvadora z licznymi sladami po razach. Wygladal okropnie. Usiadla przy nim.
Uciekinier z lasu rozejrzal sie juz w domu. Zniszczyl szalas za rada Marty, ale zabral jedyna rzecz, jaka pozostala mu po matce - chuste z inicjalami. Zabral ja w ostatniej chwili, tuz przed opuszczeniem szalasu. Zabral tez kruka, choc ten po prostu za nim polecial. Zaden z nich nie slyszal wozow policyjnych, ktore parkowaly przed domem Colungow. Pablo juz czekal przed brama.
- Czy to pan wzywal policje?
- Tak, komisarzu Gamboa. Pokaze panu to miejsce.
Komisarz wraz z ekipa i Pablem wkroczyli do lasu. Wszyscy mieli bron, Pablo rowniez.
- Uwazajcie, pewnie jest niebezpieczny - ostrzegal swoich ludzi Gamboa. - W razie czego strzelajcie!
Pablo juz cieszyl sie na widok aresztowanego Randala. Jesli go zabija, to jeszcze lepiej. Juz blisko do szalasu nedznika. Byc moze to on wystrzeli smiertelna kule!
Koniec odcinka 12 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:45:39 25-07-07 Temat postu: |
|
|
Odcinek 13
Estrella czuwala przy bracie. Patrzyla z uczuciem na poraniona twarz, wiedziala, ze i on bardzo kocha siostre. Zobaczyla, ze powoli otwiera oczy. Z bolem, ale obrocil glowe:
- Estrella? - rzekl cicho.
- Tak, to ja. Sa tu twoi rodzice, chcesz ich zobaczyc?
- Chce ciebie.
Poczula, ze jego reka dotknela jej, wiec chwycila go za dlon, szepczac:
- Zostane z toba.
- Dziekuje ci, ze przyszlas.
Ale lekarz brutalnie przerwal rozmowe. Czas wizyty uplynal, Estrella musiala isc. Przekazala czekajacym wiesci. Gonzalo odetchnal z ulga. Syn przezyje. Chelo byla wsciekla, bo musiala zostac.
Za to Randal przemysliwal sprawe slow Marty. Kathy go kocha? Przeciez powiedzial jej, ze ja nienawidzi i tak okrutnie potraktowal! Sadzil, ze porzuci to uczucie, zapomni i rozplynie sie w jego pamieci jak mgla. Liczyl, ze i on stanie sie zamazanym wspomnieniem dziecinstwa. Tak byloby najlepiej. A jesli kotkolwiek mialby pamietac, niechaj to bedzie on. Wiedzial, ze do konca zycia bedzie cierpiec, gdy tylko dopusci do siebie ulamek obrazow z tamtych dni. Pablo predzej czy pozniej i tak by sie dowiedzial, ze Kathy znowu chodzi do lasu. Przerwalby to w mgnieniu oka. Lepiej wiec bylo udac przed Kathy, ze wszystko skonczone. Lepszy taki bol od dlugich meczarni. Ile kosztowalo oklamanie najwazniejszej dla Randala istoty na ziemi, wie tylko on sam. Zamiar udal sie w pelni - corka Colungow juz tu nie wroci. Cala jej milosc przemienila sie w zlosc. Teraz naprawde ja stracil.
Oddzial przeczesywal las. Pablo prowadzil ich droga do miejsca, gdzie stal szalas.
- Przygotujcie sie, on tu mieszka.
Skradali sie cicho, niczym cienie. W pewnej chwili Pablo szepnal:
- Tam!
Popatrzyli we wskazanym przez niego kierunku. Jedyne, co ujrzeli, to polana wsrod drzew. Gamboa spytal:
- Jest pan pewien, ze to tu?
- Oczywiscie! Jednak sprawdzmy okolice.
Sprawdzili. Komisarz byl coraz bardziej wsciekly. Zwolal ludzi i wyszli z lasu. Colunga probowal protestowac, ale Gamboa byl nieugiety.
- Zakpil pan sobie z nas, Colunga!
- Przysiegam, ze...
- Dosyc! Odpowie pan za wezwanie policji dla zartu! Wracamy!
Stan Salvadora poprawil sie. Estrella opowiadala mu, skad sie tu wziela. Syn Gonzalo byl wdzieczny ojcu, ze zabral tu Estrelle.
- Ale bede musiala tam wrocic.
- Wrocic? Po co?
- Odwiedzic kogos, kto mieszka w Agujero.
- Mowisz o tym mezczyznie, na ktorego wpadlas?
- Tak. Salvadorze, wiem, kim on jest! Ma na imie Randal, mieszka razem z krukiem.
- Co? Z krukiem? Opowiedz.
Zostal wiec dopuszczony do tajemnicy. Salvador dosc sceptycznie odniol sie do historii.
- Porzucony przez matke, oddany Rosicie pod opieke? Dzieciak skazany na smierc przez okrutna czarownice? Wierzysz mu?
- Czuje, ze mowi prawde. Byl taki dobry, gdy uslyszal moja historie o naszej milosci...
- Powiedzialas mu?! Przeciez go nie znasz?
- Wystarczy, ze zajrzysz w jego oczy, a zrozumiesz, ze jemu mozesz zaufac.
- Nie jestem pewien, ale chcialbym go poznac.
- Naprawde? Moze wiec pojedziemy razem, kiedy tylko wyzdrowiejesz.
- Dobrze, Estrello. Ojciec wie?
- Nie. I prosze cie, nie mow matce!
- Wiem, zabronilaby mi jechac.
Marta trzymala w rece kartke z numerem telefonu Salasara, dlugo nad czyms myslac. Wreszcie wykrecila cyfry, modlac sie, aby go zastala.
- Slucham, Gabriel Salasar.
- Tu Marta, matka Kathy.
- Milo mi, zaskoczyla mnie pani. Czy moge w czyms pomoc?
- Moze pan. Prosze sie ze mna spotkac o 15:00 za dwa dni w pewnym miejscu. Musze z panem porozmawiac.
- Pani Colunga, ja...
- To wazne, Salasar.
Ulegl prosbie. Za dwa dni bedzie w Agujero. Marta odetchnela z ulga. Zeby tylko sie zgodzil!
Minely dni dzielace ja od spotkania z Gabrielem. Czekala juz w umowionym miejscu, kiedy przyjechal.
- Jestem, pani Colunga. O coz chodzi?
- Chce, aby kupil pan od nas domek za lasem.
- Slucham?
- Juz wyjasniam - wytlumaczyla plan.
Gabriel sluchal ze zdumieniem.
- Pomogla mu pani uciec? Mam kupic ten dom, aby pani maz tego nie odkryl? I pozwolic mieszkac tam Randalowi?
- Wtedy bedzie naprawde bezpieczny.
Salsar westchnal. Szalony pomysl, ale godny uwagi. Poruszyla go ta opowiesc, gdy nie slowa Chelo, to Randal...Nie, to bzdura! Ale i tak chcial mu pomoc. Zgodzil sie.
- Dziekuje. Prosze przyjsc jutro i zaproponowac kupno. Popre pana.
Pablo sporo sie zdziwil, slyszac taka oferte. Kiedy on wspominal o domku? Choc kwota kusi, to fakt.
- Coz. Sprzedane!
Salasar sie usmiechnal.
- Kupuje tez meble w domku.
- Dopilnuje formalnosci.
Marta odprowadzila goscia do drzwi.
- Udalo nam sie! Bardzo dziekuje.
- Mam uwage, droga pani. Chcialbym obejrzec swoj zakup.
- Chce pan poznac Randala?
- W koncu mieszka w moim domu, prawda? - szeroko sie usmiechnal.
Pare dni pozniej Salasar pod pozorem pokazania drogi do domku wybral sie z Marta, aby spotkac swego lokatora. Pablo nie mial nic przeciw.
Doszli do drzwi. Gabriel mial dostac pozniej klucze, Marta miala wejsc pierwsza. Otworzyla wrota i przestapila prog. Salasar czekal przed wejsciem.
Randal zadomowil sie w posiadlosci. Nie oczekiwal Marty, miala przyjsc pozniej.
- Pani - tutaj?
- Sprzedalam dom. Od tej pory jego wlascicielem jest Gabriel Salasar.
- Chce pani, abym opuscil budynek?
- Alez nie. Po prostu wykonalam plan.
Wtajemniczyla Randala w ostatnie wydarzenia.
- Powiedziala mu pani o mnie?
- Nie boj sie, nie zdradzi cie. Pamietaj, ze to on zawiozl wtedy Kathy do szpitala - Marta uwaznie obserwowala twarz Randala na wspomnienie dziewczynki.
- Musze pani ufac. Dziekuje za opieke. - Nic nie wskazywalo, ze imie Kathy wywarlo jakiekolwiek wrazenie.
- Jeszcze jedno. Salasar jest tutaj. Chce cie widziec.
Zapadla cisza. Randal nie byl pewien, czy chce poznac Salasara. Chociaz on i tak juz wie.
- Dobrze, skoro zgodzil sie mi pomoc.
Marta prowadzila wiec Gabriela na gore. Szedl z niepokojem, ale i z ciekawoscia. Kim jest ten, kogo zdecydowal sie chronic? Co powie na jego widok?
Stanal przed drzwiami do pokoju, niepewny.
- Musze przyznac, ze obawiam sie tego spotkania.
- Gwarantuje panu, ze nie ma czego - otworzyla drzwi.
Randal juz czekal. Stal tylem, na odglos krokow obrocil sie:
- To jest Gabriel Salasar - powiedziala Marta.
Randal podal mu reke.
- To pan kupil ten dom? Jestem wdzieczny za pomoc. Prosze usiasc!
Skorzystali z zaproszenia. Gabriel obserwowal gospodarza. Chyba faktycznie nie ma sie czego bac!
- Slyszalem pana historie - zaczal. - To straszne, zyc samemu tyle lat.
- Na poczatku owszem, potem las byl moim schronieniem.
- Czy nie tesknil pan za ludzmi?
- Nie, panie Salasar. Wspomnienia byly pelne lez i smutku - za czym mialem tesknic? Dopiero, kiedy...-urwal.
- Kiedy poznal pan Kathy - dokonczyl Gabriel.
- Wlasnie. Wpierw bylem wsciekly, sadzilem, ze i ona bedzie szydzic z mojego pochodzenia. Lecz mylilem sie, bo Kathy byla calkiem inna. Zachowywala sie, jakby bylo czyms naturalnym zaprzyjaznic sie z lesnym duchem.
Marta zauwazyla, ze uzyl okreslenia, jakie nadala mu Kathy.
- Interesuje mnie panska matka. Czy pamieta pan cos?
- Pamietam jej twarz, ale wolalbym o tym nie mowic.
- Rozumiem pana.
- Skoro byl pan tak dobry dla mnie, prosze mi mowic Randal.
- Jak pan woli - rzekl na to Salasar. - Chcialbym uslyszec reszte historii, Randalu.
Teraz i Marta sluchala uwaznie. Nie znala tej czesci sprawy.
- Wspominasz tu o Estrelli z duza doza sympatii. Poznalem teraz jej los - to okropne. Musiala bardzo cierpiec - skomentowal pozniej Gabriel Salasar.
- Nie zasluzyla na to. Jej pierwszej opowiedzialem o matce.
- A Archibaldo? - drazyl Salasar.
- Mieszka we wsi, chyba juz nic nie pamieta.
- Ciesze sie, ze i mnie zaufales. Nie mam dzieci, ale chcialbym, zeby moj syn byl taki, jak ty. Zajme sie toba, chce byc dla ciebie kims w roli ojca.
- Panie Salasar, ja...
- Nic nie mow, chlopcze. Dziekuje przeznaczeniu, ze cie poznalem. Zachowaj tez kruka - dodal.
W miedzyczasie Kathy rozmawiala z ojcem.
- Tatusiu?
- Tak?
- Dlaczego mnie oklamales, ze Randala nie bylo wtedy w szpitalu?
- Co? Skad wiesz?
- Od mamy. Mowila, ze go nie lubisz i to dlatego. Czuwal podobno przy mnie.
- To nieprawda!
- Dobrze, ze tak mowisz, bo Randal sie zmienil.
- Zmienil?
- Bylam u niego i krzyczal na mnie.
- Kiedy?
- Pare dni temu. Mama pozwolila, ale nie krzycz na nia, bo dzieki temu zrozumialam, kim jest Randal.
Pablo sie wsciekl. Oklamala go! Jego zona spiskuje z tym durniem! Jak tylko wroci...Zaraz, zaraz! Wroci! Domek, nagla oferta Salasara, osmieszenie sie przed policja, znikniecie Randala, wyprawa z kluczami...Wiec tam go ukryla!
W tym czasie Marta jechala do domu. Salasar podziekowal, nie chcial zbyt czesto pokazywac sie Pablowi. Zaparkowala przed domem i wysiadla. Weszla za prog i napotkala tam Pabla.
- Salasar obejrzal domek i...
- Milcz!
- Pablo, co ty...
- Zamilcz, Marto! Wiem wszystko! Czy ukrywasz Randala w domku na skraju lasku?
Koniec odcinka 13 |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:17:49 27-07-07 Temat postu: |
|
|
Odcinek 14
Marta patrzyla na meza z przerazeniem.
- O czym ty mowisz?
- Uknulas z Salasarem plan kupna domku, zeby moc ukryc tam Randala!
- Nie wiem, gdzie jest Randal!
- Kathy twierdzi inaczej! Jedziemy tam!
Zostala wiec wepchnieta do samochodu. corka byla pod opieka niani, Pablo zapuscil silnik. Z piskiem opon ruszyli w kierunku domku. Marta probowala go powstrzymac, ale bez powodzenia. Zachowywal sie jak opetany.
Zahamowal przed budynkiem. Wyciagnal zone z wozu i zaciagnal pod drzwi.
- Wlaz! Na pewno masz swoje klucze!
Drzaca reka wwyjela klucze i przekrecila je w zamku. Weszla do srodka.
Randal uslyszal goscia. Byl pewien, ze to Marta albo Gabriel Salasar. Dziwilo go to troche, wszak niedawno wyjechali, lecz zszedl na dol.
- Wiec mialem racje, kryjesz sie w tej norze! - rzekl Pablo.
Randal spojrzal ze zdumieniem na Marte. Ta nie kryla przerazenia.
- Prosze posluchac, panie Pablo...- zaczal Randal.
- To ty posluchaj! Jestes zmora, ktora widze bez przewy w snach! Wciaz tylko ty! Ale teraz ukroce ta obsesje! - zanim ktokolwiek sie spostrzegl, z kieszeni wyciagnal bron. Wymierzyl nia w Randala.
- Na milosc boska, Pablo...-odezwala sie Marta.
- Zamilcz, zdrajczyni! Bo zginiesz razem z nim!
- Prosze strzelac, Colunga! Prosze tylko przekazac Kathy, ze...-odezwal sie znow Randal. Ale Pablo przerwal:
- Niczego jej nie przekaze, procz wiadomosci o twojej smierci!
Palec Pabla drgnal. Za chwile skonczy sie ta historia. Randal zamknal oczy. Juz dawno powinien umrzec, teraz wreszcie jego los sie dopelni. Czekal na strzal. Ale ten nie nastapil. Otworzyl powoli oczy, akurat, by ujrzec, jak Pablo osuwa sie na ziemie i wypuszcza z reki bron.
- Boze, to atak serca! - rozpoznala od razu Marta. - On umiera!
- Prosze jechac do miasta, do szpitala! Pomoge pani do przeniesc - ofiarowal sie Randal.
- Przeciez on chcial cie zabic!
- Jest ojcem najdrozszej mi istoty na ziemi. Prosze mi pomoc.
Razem szybko go przeniesli. Ulokowali w samochodzie i Marta odjechala pedem. Randal zamknal drzwi, wrocil do pokoju. Mial nadzieje, ze zdolaja uratowac ojca jego dziewczynki. Jej wspomnienie wywolalo bolesna rane w sercu.
Salvador byl juz w domu, szybko dochodzil do siebie pod opieka rodzicow. Zapewne niedlugo wybierze sie z Estrella do wsi.
Randal oddalby zdolnosc mowienia, dom, w ktorym mieszkal, a nawet zycie za zdrowie Pabla. Nie chcial, aby Kathy przezyla taka tragedie, wolal sam umrzec. Dla niej.
Minely dni. Gabriel po raz kolejny przyjechal do posiadlosci na skraju lasu. Chcial odwiedzic jej mieszkanca. Zastal go jednak bardzo zmartwionego.
- Co sie stalo? - zapytal w pokoju.
- Byl tu ojciec Kathy - grobowym tonem odpowiedzial mu na to gospodarz.
- Odkryl cie?! - przerazil sie Gabriel.
- Tak. Wpadl tu z bronia, grozil mnie i pani Marcie smiercia.
- Coz dalej?
- W ostatniej chwili dostal ataku serca.
- Nie zyje?
- Nie wiem, pomoglem go zaniesc do samochodu. Modle sie, aby przezyl. Chcialbym byc teraz z Kathy.
Salasar chwile nic nie mowil. Wreszcie przemowil.
- Wiec jedzmy tam.
- Do miasta, do szpitala?
- Tak. Zamieszkasz u mnie i bedziesz mogl chociaz ja widywac. Pewnie matka kazala niani ja przywiezc.
- Mam mieszkac w miescie?
Zobaczyl wyciagnieta reke Salasara. Uslyszal cieply glos, mowiacy:
- Nie boj sie, lesny duchu. Nie zostawie cie samego, mozesz mi ufac.
Randal mial prawo sie bac. Kazdy, kto zamajaczyl, jako jego przyjaciel, opuszczal go po jakims czasie. Znal Salasara tylko dzieki jednemu spotkaniu, dzieki rozmowie sprzed kilku dni. Nie chcial dreczyc Kathy soba, ale przynajmniej bylby blisko niej. Choc przez chwile. Wiedzial, ze to nie ma sensu, chcial przeciez, aby o nim zapomniala, ale czul sie, jakby ktos wydarl mu dusze i jedna jego czesc zabral ze soba.
Marta czuwala przy lozku Pabla. Jego stan byl powazny, lekarze obawiali sie o jego zycie. Byl przytomny, probowal cos powiedziec, choc z trudem lapal powietrze.
- Randal...prosze...Kathy...Marto, prosze...Randal...
- Nie mow nic, odpocznij.
- Marto...Wezwij go, prosze...Randal, on musi...
- Dobrze, wezwe go - obiecala.
Nie sadzila, ze Pablo wie, co mowi. Po co mialby go wzywac? Obiecala, aby jej maz troche sie uspokoil.
Wzywany przez chorego czlowiek wchodzil wlasnie do swego nowego domu. Rezydencja Salasara byla ogromna, jak dla kogos, kto cale zycie mieszkal w szalasie. Oniesmielony patrzyl na wystroj posiadlosci.
- Chyba nie powinienem...
- Zaprosilem cie tutaj, wiec chce zebys tu zamieszkal. Pokaze ci twoj pokoj.
Pokoj wygladal jak osobny dom. Nie czul sie gotowy na takie wygody. Jak sie odwdzieczy temu mezczyznie? Zajal sie nim jak wlasnym synem. Salasar chce dac mu namiastke rodziny, tego, z czego go wczesniej ograbiono. Nie wiedzial, jak dlugo pozwoli mu tu mieszkac. Kiedy wroci do dawnego zycia, bedzie pamietal o tym czlowieku.
Siedzieli teraz w salonie. Randal jeszcze nigdy nie widzial tak miekkiego krzesla.
- Kathy pewnie jest u ojca - rzucil lekko Gabriel.
- Pewnie sie boi - dorzucil po chwili.
- Ma przy sobie matke - odparl Randal.
- Ale nie brata.
- Nie jestem jej prawdziwym bratem.
- To niewazne. Dobrze wiesz. Zbieraj sie!
Gabriel doskonale wiedzial, ze Randal bardzo tego pragnie. Nie pozwoli, aby ten czlowiek wiecej cierpial.
Z bijacym sercem Randal przygotowywal sie do wyjscia. Spotkanie z Pablem to nic, ale Kathy...Salasar zauwazyl jego wahanie.
- Byc moze sama tego nie wie, ale ucieszy sie na twoj widok.
- Nie wiem. Znowu sie pojawie, wkrocze w jej zycie. Nie, nie moge - opadl na krzeslo.
- Musisz! Nie zawiedz jej! - uderzyl swiadomie w czuly punkt.
- Wie pan, ze nie moglbym tego zrobic.
- A wiec...
Wybrali sie razem. Randal na miekkich nogach czekal, gdy Gabriel pytal o numer sali. Zaraz potem podszedl do czekajacego:
- Sala nr.8 Jest tam i corka i zona.
- Kathy...tam jest? - nagle Randalowi zaschlo w ustach.
- Wygladasz, jak zakochany mlodzieniec przed randka. Nie martw sie, wszystko bedzie dobrze.
W oszalalym tempie serce Randala mocno walilo, gdy razem z Gabrielem przekraczal prog tej sali. Zobaczyl zdumione oczy Marty, patrzace na niego. Spostrzegl tez Kathy, ona tez go widziala. Ukryla sie za matka na ten widok.
- Mamusie, boje sie!
Cos scisnelo dusze Randala - ona sie go boi! Pragnalby ja przytulic, pocieszyc, mowic, ze wszystko bedzie dobrze. Strach w jej oczach byl gorszy od nienawisci. Gdybyz krzyczala, byla zla, ale nie bala sie go! Tylko nie to! Stal bezradny, az Marta powiedziala:
- Pablo cie wzywal. Podejdz! - poprosila.
A wiec zrobil to. Podszedl do lozka cierpiacego Colungi. Ten otworzyl oczy:
- A wiec jestes! Dziekuje! Randal, ja...bylem glupi, krzywdzilem cie. Wybacz mi! Ty jedyny kochasz moja corke, zajmij sie nia.
Urwal. Odpoczal i ponowil blaganie:
- Kiedy ja umre, badz dla niej dobry! Zastap jej ojca, zaopiekuj sie nia. Przysiegnij!
Oczy Pabla byly szczere. Randal czul dziwna kule w gardle. Colunga chwycil jego dlon.
- Przysiegnij!
- Przysiegam! - Randal poczul lzy splywajace mu z oczu.
Pablo puscil jego dlon. Oddychal ciezko, ale byl szczesliwy.
- Salasar...
Gabriel tez podszedl.
- Jestes swiadkiem tej przysiegi. Ale i ciebie do czegos zobowiaze! Badz ojcem dla Randala! Ojcem, ktoergo nigdy nie mial!
Daj mu to, co mu zabrano - zycie! Godne czlowieka!
- Obiecuje!
- Kathy...
Corka stanela przy ojcu.
- Moja coreczka...Kathy, pamietaj, ze Randal jest twoim bratem! Cokolwiek sie stanie, jestescie razem i inic was nie rozdzieli!
- Tatusiu, ja go nie chce! On jest zly!
- Nie, Kathy. To najlepszy czlowiek, jakiego poznalem. Wtedy...wtedy wiedzial, ze uniemozliwie ci chodzenie tam, dlatego byl przykry.
- Nie wierze!
- To prawda, kochanie.
- Nie, tatusiu, jestes chory, dlatego tak mowisz. Ale wyzdrowiejesz i wrocisz do domu!
- Kathy...ja umre.
- Nie, nie umrzesz. Wrocisz z mama do domu, prawda? Mamo?
- Zaufaj Randalowi, Kathy! - mowila Marta.
- Nie chce go! Chce tate! Wole, zeby Randal umarl, a nie on!
On tez tak wolal. Zle, ze tu przyszedl, sprawil jej tylko bol. Odejdzie.
Drzwi zamknely sie za nim cicho.
Leopoldo zaplacil typkom za pobicie Salvadora. Teraz jest remis. Slyszal, ze juz wyszedl ze szpitala. wpadnie do niego, zobaczy, jak sie czuje. Ciekawe, czy Estrella jest w wiosce?
Zaparkowal przed wejsciem. Sluzacy zapowiedzial, ze pani zaraz zejdzie.
- Witam, Leopoldo - przywitala go Chelo.
- Dzien dobry, pani Drago. Jak maz?
- Wyzdrowial.
- Ach, tak. Nie wiedzialem!
- Ja tez. Tak samo, jak o corce.
- Gonzalo mial corke?
- On tak sadzi. Dla mnie to bezczelna mistyfikacja.
- Skad wie?
- Ponoc z listu Providencji Fescez.
- Kto to?
- Kobieta ze wsi.
- Nie sadze, by pani maz...
- Gonzalo zwariowal i sprowadzil ja tutaj.
- Jego corka jest tutaj?
- Tak.
- Chcialbym ja poznac.
- Ach, zna ja pan.
- Znam?
- Alez oczywiscie. Zreszta wlasnie schodzi - powiedziala kwasno Chelo.
Leopoldo dopijal kawe. Spojrzal w strone schodow i zamarl. Z gory schodzila bowiem Estrella. W pieknej sukni, jak prawdziwa corka Gonzalo. Wypuscil filizanke. Kawa splamila dywan.
- Czy to jest...?
-...Estrella, corka mojego meza.
Koniec odcinka 14 |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|