|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:45:05 06-03-09 Temat postu: |
|
|
o matko ale jestem szczęśliwa, powiedziała to, tylko co on na to? maite szybko daj nowy odcinek |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:47:22 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Wstawię jak go tylko skończe, niestety odcinki mi się wyczerpały. Zabieram się za pisanie |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:52:06 06-03-09 Temat postu: |
|
|
o cholercia to niedobrze to pisz pisz |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:55:27 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Poczekamy bo jest na co |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:15:01 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Nigdy nie nienawidziłam mężczyzny na tyle, by mu zwrócić brylanty.
Zsa Zsa Gabor
Odcinek 29
Dni stały się czarodziejskie, a noce - magiczne.
Candy żyła jak w raju. Podczas nieobecności Taylora wciąż o nim myślała. Gdy zaś przebywali razem, bezustannie dawali sobie odczuć swoją miłość.
W dzień Taylor był amerykańskim hodowcą koni, który zajmuje się farmą. W nocy stawał się Tygrysim Księciem, zmieniając sypialnię w emanującą zmysłowością komnatę. Co prawda, nie uczynił z niej wnętrza, jakie wykreował na Hawajach, ale jego namiętność przybierała najróżniejsze formy. Była egzotyczną ucztą dla wszystkich zmysłów.
Candy coraz więcej czasu spędzała w stajniach i gabinecie Taylora i poszerzała swoją wiedzę na temat hodowli koni arabskich. Obecnie, gdy dzieliła z Tayloriem łoże, uznała za stosowne dzielić także inne aspekty życia swego męża. Taylor był zachwycony jej zainteresowaniem i chętnie odpowiadał na wszelkie pytania.
Bardzo często razem jeździli konno. Taylor zaproponował jej wyższy poziom szkolenia i przestrzegał przed zbytnią brawurą. Candy dała słowo, że będzie rozsądna, i przypieczętowała obietnicę pocałunkiem.
Oczywiście nie zaniedbywała rzeźbienia. Codziennie kilka godzin poświęcała swemu dziełu, aby uczynić z niego doskonałość. Nie słuchała Taylora, który wielokrotnie przekonywał, że rzeźba już nie może wyglądać lepiej.
-Skąd będziesz wiedzieć, że wreszcie skończyłaś?- spytał pewnego popołudnia. Właśnie wrócił z Charlottesville, gdzie załatwiał różne sprawy, i zastał Candy przy pracy w studiu.
Zdjął marynarkę i przerzucił sobie przez ramię. Candy miała na sobie poplamione dżinsy i jedną ze starych koszul Taylora, którą Daisy wyjęła z pudła z rzeczami dla bezdomnych.
-Po prostu będę.- Candy poprawiła podwinięte do łokci rękawy i ze skupioną miną pochyliła się nad rzeźbą.
-Wiesz co?- Taylor rzucił marynarkę na taboret. -Chyba staję się zazdrosny.
-O moją pracę?- Szybko na niego zerknęła. Żartował.
-Tak. Przez całe dnie wpatrujesz się w te bryły gliny.
-Często wpatruję się również w ciebie.
-Może warto połączyć te dwa zajęcia? Nie miałabyś ochoty na żywego modela?
Wytarła dłonie w wilgotny ręcznik i przykryła rzeźbę. Wyczuła bowiem, że mąż oczekuje jej niepodzielnej uwagi i zamierzała ją na nim skupić.
-Oferujesz swoje usługi?- spytała kokieteryjnie.
Uśmiechnął się leniwie i sugestywnie. -Wiesz, że nie grzeszę przesadną skromnością.
-Przesadną?
-No dobrze, żadną. Bez oporów mogę paradować na golasa.
-Jasne. To przecież część bliskowschodniego dziedziczą. Nie masz tradycyjnych amerykańskich zahamowań po purytańskich przodkach.
-Narzekasz?
-Przeciwnie. Dosyć lubię cię na golasa.
-Chciałabyś, żebym ci tak pozował?
-Chwileczkę,- zaprotestowała. -Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Mówiłam jako żona, nie jako artystka. Ty w roli modela to zupełnie inna sprawa. Zanim zaczniesz dla mnie pozować, muszę sprawdzić, czy jesteś odpowiednio… wyposażony przez naturę.
Oczy mu błysnęły. -Najpierw mam się zaprezentować?
-Tak.
-Jak?
-Rozbierz się.
-Do naga?
-Oczywiście. Ze względów czysto zawodowych. Potem zobaczymy.
Nie odrywając od niej wzroku, sięgnął za siebie i zatrzasnął drzwi.
-Już się robi.- Zdjął poluzowany wcześniej krawat i rzucił go na marynarkę. Równie szybko pozbył się wykrochmalonej koszuli. Na widok jego torsu Candy jak zwykle poczuła rozkoszny dreszczyk.
-To nie wystarczy, panie Allen. Muszę obejrzeć…- znacząco zawiesiła głos -wszystko.
-Rozumiem.- Schylił się, aby zsunąć pantofle i skarpetki.
Candy zawsze podobały się jego stopy. Nie były anemicznie blade, lecz miały ten sam złocisty kolor co reszta ciała. Śledziła spojrzeniem zręczne dłonie wyciągające pasek ze szlufek. Za moment smukłe palce rozpięły spodnie.
-Wszystko naraz czy kolejno?
-To bez znaczenia.
-A jak wolisz?
-Tak jak ci najłatwiej,- odparła, czując, że zaschło jej w gardle. Seks z Tayloriem nigdy nie był nudny lub rutynowy.
Taylor jednym ruchem ściągnął obcisłe slipy i spodnie. Gdy się odwrócił, westchnęła zachwycona jego wspaniałą nagością. Wyglądał jak młody bóg.
Przez długą chwilę błądziła wzrokiem po wprost idealnej sylwetce. Podziwiała szerokie ramiona i klatkę piersiową, płaski brzuch, wąskie biodra, długie, muskularne nogi, dumną męskość. Pokrywające ciało owłosienie było jak złocista siatka - gęsta i puszysta na piersi i podbrzuszu, a delikatna i przejrzysta na kończynach.
-Obróć się.
Powolutku wykonał polecenie, trzymając ręce w pewnej odległości od tułowia. Gładkie, smukłe plecy przecinało wgłębienie na linii kręgosłupa, które nikło między kształtnymi pośladkami.
-I co? Nadaję się?
Słyszała głośne bicie swego serca. Czuła narastające podniecenie, a błysk w oczach Taylora świadczył o tym, że nie tylko ona pożąda. Ale ta gra miała swoje wymagania.
-Proszę zrozumieć, panie Allen, że w pracy nie opieram się wyłącznie na tym, co widzę.
-Nie?
-Nie.
-A czym jeszcze się pani kieruje? Zaraz, chyba wiem.- Zbliżył się do niej na odległość wyciągniętej ręki. -Posługuje się pani również dotykiem.
-Właśnie.
-Nie ma pani pojęcia, ile dla mnie znaczy otrzymanie tego zajęcia,- powiedział gardłowym szeptem. -Może mnie Pani dotykać do woli.
-Doceniam pańską skłonność do współpracy. To ładnie ze strony modela, że ma takie dobre chęci.
-Z powodu tych chęci może się pani na coś nadziać.
-Słucham?- wycedziła, udając, że nie usłyszała. Przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać.
-Och, nieważne. Proszę kontynuować.
Położyła dłonie na jego barkach. -Ładne i twarde. Podobnie jak ramiona,- dodała z powagą i przesunęła palcami po bicepsach.
-Skoro mowa o twardości…
-Tak?- Spojrzała na niego z niewinną minką.
-Nie, nic.
-Panie Allen, musimy okazywać sobie szczerość. Proszę powiedzieć, o co chodzi.
-Zamierza pani obejrzeć mnie całego, prawda?
-Oczywiście. To konieczne.
-Ile czasu to zajmie?
-Śpieszy się panu?
-W pewnym sensie tak.
-Będę o tym pamiętać.
-Co z moim torsem? Nadaje się?
Z udawanym namysłem przekrzywiła głowę na bok. -Chyba tak. Linia klatki piersiowej wygląda obiecująco.
-U pani także.
-Coś pan mówił? Nie dosłyszałam.- Jęknął, gdy przycisnęła dłonie do wypukłości jego torsu.
-Panie Allen, chyba pan nie rozumie, o co tu chodzi.
-Pani też ma z tym problemy.
-To rzeźbiarz posługuje się dotykiem, a nie model.
-Kto tak powiedział?
-Rzeźbiarz.
-To niedemokratyczne.
-Ale takie są zasady.
-Wobec tego rzeźbiarz powinien nosić stanik, żeby nie było widać piersi.
-Wezmę to pod uwagę.
-A co z resztą?
-Jaką resztą?
-Mojej osoby.
-Cóż, popatrzmy.- Sięgnęła do jego pleców i przebiegła palcami po gładkiej skórze. -Przyznaję, że to miły fragment. Całkiem niezła pupa.
-Dzięki,- wydyszał.
Powoli, pieszczotliwie przesunęła dłonie na jego brzuch i odnalazła męskość. -Ależ, panie Allen, to najwyraźniej nieporozumienie. Nie zamierzam rzeźbić posągu boga płodności. To zbyt pogańskie jak na mój gust. Mam w planie statuetki…
-Candy… moja słodka… ach… kochanie…
-…przedstawiające piękno ludzkiego ciała w jego naturalnym stanie.
-Twój dotyk sprawia, że ten stan jest bardzo naturalny… och, skarbie, wierz mi, zaraz…
-To ma być studium czystej formy.
-Weźmiesz mnie czy nie?
Nie miała wyboru.
Wkrótce oboje leżeli - niezbyt wygodnie - na jednym z roboczych blatów. W drodze do niego Candy jakimś cudem zdołała pozbyć się dżinsów i bielizny. Teraz pod plecami miała zsuniętą z jednego ramienia starą koszulę Taylora, a na twarzy - leniwy uśmiech kobiety zaspokojonej.
-Dawniej nigdy taki nie był,- zamruczała, palcem kreśląc na torsie Taylora swoje inicjały.
-Co?
-Seks. Z Wade'em. Nie był taki spontaniczny i zabawny.
-To znaczy, że teraz dobrze się bawiłaś?- Oparł się na łokciu i spojrzał na nią.
Zaczerwieniła się, ukryła twarz na jego piersi i zachichotała wesoło.
-Cieszę się, że wolisz robić to ze mną,- dodał Taylor. Uniósł palcem jej podbródek i delikatnie pocałował ją w usta.
-Chciałam, żebyś o tym wiedział. Jesteś nadzwyczajny. Miejmy nadzieję, że nigdy nie znudzą mnie te twoje szaleństwa.
-Takie jak zaproszenie kogoś na kolację i pozostawienie go w salonie, żeby móc na mansardzie kochać się z żoną?
-Co takiego?!- Raptownie usiadła i dla zachowania równowagi oparła się dłonią o jego pierś. -Żartujesz, prawda?
-Bynajmniej, skarbie,- oświadczył z udawanym przejęciem. -W Charlottesville wpadłem na przyjaciela z Teksasu. Byłbym strasznym gburem, gdybym nie zaprosił starego kumpla do siebie, aby poznał moją młodą żoneczkę,- wyjaśnił z całkiem dobrym teksańskim akcentem. -Zostawiłem go w stajni, żeby się rozejrzał. Potem miał zrobić sobie w salonie dużą szkocką z lodem i na nas poczekać.
-Taylor, nie nabierasz mnie?- Zeskoczyła ze stołu i zaczęła pośpiesznie zbierać rozrzuconą garderobę. -To prawda? Boże, co on sobie pomyśli!
-Że zajęliśmy się tym, co robi większość nowożeńców po dniu spędzonym oddzielnie,- zażartował, klepiąc ją w pośladek, gdy wciągała dżinsy.
-To niepoważne.
-Lepiej się pośpieszmy, bo biedaczek poczuje się opuszczony.-
Spiorunowała go wzrokiem i pognała do garderoby.
Gdy czterdzieści pięć minut później wchodziła do salonu, jedynym dowodem jej niedawnego wzburzenia były zarumienione policzki. Taylor wziął tylko szybki prysznic, toteż wcześniej zszedł na dół i bawił gościa rozmową. Na widok Candy tęgawy mężczyzna zerwał się z fotela.
-A więc to jest twoja pani. Chłopie, muszę przyznać, że masz z czego być dumny. Prawdziwa z niej ślicznotka.- Na grubych nogach przytoczył się do Candy. -Jestem Bear Cunningham, panienko.- Ujął jej dłoń i uścisnął z niedźwiedzią siłą.
-Candy Allen. Przepraszam, że kazałam panu czekać. Mąż nie powiedział mi, że mamy gościa i byłam… eee… zajęta.-
-W swoim studiu,- dodał Taylor, mrugając do niej porozumiewawczo. -Candy robi tam wszystko z bezgranicznym entuzjazmem.
Bear Cunningham okazał się hałaśliwy, bezpośredni i szalenie sympatyczny. Sącząc nalane przez Taylora białe wino, Candy szybko nawiązała z gościem kontakt. Pracując w Departamencie Stanu, często brała udział w koktajlowych spotkaniach na Kapitelu i posiadła sztukę towarzyskiej konwersacji z obcymi ludźmi. Bear był pierwszym gościem, jakiego podejmowała na farmie, i czuła zadowolenie, widząc malującą się w oczach Taylora dumę.
Rzeczywiście dobrze sobie radziła i wiedziała, że wygląda atrakcyjnie. Miała na sobie nową sukienkę z zielonego jedwabiu, którego kolor pogłębiał czekoladową barwę oczu i wspaniale kontrastował z jasnymi włosami. Koralowa biżuteria zaś dodawała blasku cerze, a miłość do Taylora uszlachetniała tę harmonijną całość.
Gawędzili głównie o koniach arabskich.
-Bear ma ranczo w pobliżu… Weatherford, prawda?- spytał Taylor.
-Właśnie tam. Znasz Teksas, Candy?
-Niestety nie.- Przeszli na ty, wymieniając powitalna uścisk ręki. -Nigdy tam nie byłam.
-Pogoń tego swojego beznadziejnego mężusia, żeby cię do nas przywiózł. Zatrzymacie się u nas. Barbi oszaleje z radości. Polatacie sobie jej samolotem.
-Barbi…?- Candy pytająco zawiesiła głos.
-Moja żoneczka. Teraz nie mogła przyjechać. Zatrzymały ją jakieś obowiązki. Ale oboje uwielbiamy towarzystwo. Wpadnijcie, kiedy tylko chcecie.
Z rozmowy Candy wywnioskowała, że ranczo Cunninghama jest cztery razy większe niż farma Taylora, lecz stajnie nie są imponujące. Milioner postanowił je rozbudować i kupić więcej koni. Właśnie w tym celu podróżował po Wirginii i Kentucky.
-Znasz się na koniach, Candy?
-Nie bardzo, ale się uczę. Mam wspaniałego nauczyciela.- Posłała Taylorowi czułe spojrzenie.
-Poznaje zasady funkcjonowania stadniny, ale jest też utalentowana w innej dziedzinie,- z dumą oświadczył Taylor. Odstawił kieliszek z koniakiem i wstał. -Przepraszam na chwilę, Bear. Chciałbym coś ci pokazać.
-Zaczekaj!- Candy domyśliła się, o co mu chodzi. -Co ty wyprawiasz?
-Mam zamiar pokazać twoją rzeźbę.
-Och, Taylor, jeszcze jej nie skończyłam.
-I tak jest doskonała.
Ignorując jej protesty, pognał na górę. Aby podtrzymać rozmowę, Candy spytała gościa, gdzie leży Weatherford, a Bear zaczął z dumą rozwodzić się nad geografią Teksasu. Candy wierciła się niespokojnie. Miała nadzieję, że oboje z Tayloriem się nie skompromitują. Czy rzeźba nadaje się do zaprezentowania? Jako jej autorka nie była wystarczająco obiektywna. Podobnie jak Taylor - z powodu uczuć do autorki.
Po chwili wrócił. Niósł statuetkę w obu rękach, jak dar składany faraonowi. Bear podniósł się z fotela. Żując grube cygaro, w milczeniu podziwiał rzeźbę.
-A niech mnie szlag,- oświadczył w końcu. -Wybacz tę łacinę, Candy. To przecież twój ogier Mustafa, prawda? Jak żywy.
-Widzisz?- Taylor spojrzał na nią rozpromieniony. -Mówiłem ci, że to istne cudo.
Nieco zakłopotana musnęła dłonią dół sukienki.
-To moja pierwsza rzeźba od niepamiętnych czasów.
-Do licha, jest fantastyczna!- zahuczał Bear. -Mogłabyś zrobić taką dla mnie?
-Chcesz rzeźbę Mustafy?- spytała zdumiona
-Nie, kochaniutka. Wyrzeźbiłabyś Laleczkę, arabską klacz Barbi. Ona traktuje tę kobyłę jak królową. Głowiłem się, co dać Barbi na Gwiazdkę. Moja żoneczka ma podwójną ilość wszystkiego, co sprzedają u Neimana-Marcusa. To co? Wykonasz taką statuetkę, jeśli przyślę ci fotkę Laleczki?
Candy nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Nigdy nie myślała o pracy na zamówienie, ale teraz ten pomysł jej się spodobał.
-Czy ja wiem,- mruknęła, patrząc na Taylora. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, lecz sądząc z błysku w oczach, bawił się wspaniale i popierał sugestię gościa.
-Chodzi o pieniądze? Ile chcesz?- Ten problem najwyraźniej nie stanowił dla Beara żadnej przeszkody.
-Ile?- Candy zawahała się. -Może… dziesięć dolarów? Pięćdziesiąt?
-Nie pozwolę jej babrać się w glinie za mniej niż dziesięć tysięcy,- oznajmił Taylor, powtórnie napełniając whisky szklankę Beara. -I tak spędza w studiu mnóstwo czasu. Nie lubię się nią dzielić. To przedsięwzięcie musi być warte jej nieobecności.-
-No cóż…- Bear podrapał się w głowę.
A Candy uznała, że Taylor zwariował. Coraz bardziej skrępowana, zaczęła gościa przepraszać. -Panie Cunningham… Bear…
-Myślę, że dziesięć to ciut za mało,- przerwał jej Bear. -Co powiesz na dwanaście?
-Zgoda,- odparła, wciąż zaszokowana tupetem Taylora. Dwanaście tysięcy dolarów! -To… to najzupełniej wystarczy. Przyślij mi zdjęcie Laleczki. Zacznę ją rzeźbić, gdy tylko skończę Mustafę.
-Dostanę ją przed Bożym Narodzeniem?
-Tak, obiecuję. I nie wysyłaj mi żadnych pieniędzy, dopóki nie zobaczysz rzeźby i nie będziesz z niej zadowolony.
Bear pożądliwie łypnął na Mustafę. -Na pewno mi się spodoba, a Barbi oszaleje z radości.-
Po obiedzie wypili jeszcze drinka i Bear Cunningham się pożegnał.
-Dziesięć tysięcy?!- zawołała Candy, zamknąwszy za nim drzwi. -Oszalałeś, Taylor? Trzeba mieć tupet, żeby za półmetrową rzeźbę zażądać tyle pieniędzy!
Odpowiedzią był uścisk i gorący pocałunek.
-Jeszcze chwila i umarłbym, gdybym nie poczuł, jak smakujesz.
-Zmieniasz temat.
-A o czym mówiliśmy?
-Taylor,- rzuciła groźnie, odpychając go od siebie. -Co będzie, jeśli nie okażę się wystarczająco uzdolniona? Jeśli figurka Mustafy udała mi się przypadkiem? Jeśli…
Położył jej palec na ustach.
-Jeśli tak, to lepiej zacznij ćwiczyć. Bear to papla równie wielka jak stan, w którym mieszka. O rzeźbie Laleczki rozpowie wszystkim w kręgach hodowców koni, a wiesz, że on łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi. Zanim się obejrzysz, zasypie cię góra zamówień. Będziesz częściej odmawiać, niż wyrażać zgodę.
-Ale dziesięć tysięcy…- Oparła się o Taylora, całkiem oszołomiona.
-Dwanaście,- poprawił i pieszczotliwie zmierzwił jej włosy.
-Taylor, jako sekretarka musiałabym pracować na to pół roku.
-Wszystko jest względne, skarbie. Ci ludzie są niesamowicie bogaci i uwielbiają wydawać pieniądze. Im więcej zażądasz, tym bardziej będą cię cenić.
-Przyjemnie byłoby tyle zarobić.- Westchnęła rozmarzona. -Oczywiście nie dla siebie, tylko dla Paty- dodała pośpiesznie. -Mogłabym założyć dla niej fundusz powierniczy.
I oszczędzić trochę z myślą o swojej przyszłości, dodała w myśli. Ostatnie tygodnie były takie cudowne, że prawie zapomniała o rozwodzie. Taylor w żaden sposób nie okazywał, że zaczyna być nią znudzony, przeciwnie, adorował ją z coraz większym zapałem. Nieuchronność rozstania tkwiła w świadomości Candy jak cierń.
-To będzie twój dochód. Zrobisz z nim, co zechcesz.- Pocałował ją w usta. -Tak samo jak ze mną- dodał, a ona przytuliła się do niego niemal rozpaczliwie. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:47:25 06-03-09 Temat postu: |
|
|
O matko jakie to slodkie bylo,
teraz to spiaja ze sobą gdzie popadnie
Maite ja chce jeszcze |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:52:02 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Mam już trochę napisane.
Myślę, że w przeciągu 30 minut go skończę. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:52:45 06-03-09 Temat postu: |
|
|
lo matko ale ty szybko produkujesz te odcinki i ale mnie to bardzo cieszy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:56:20 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Nie po prostu odcinki mam wstępnie napisane.
Teraz tylko je rozbudowuje i betuje.
I tak np. z 2 stron robię 3 czy 4 |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:57:38 06-03-09 Temat postu: |
|
|
masz świetne sposoby na pisanie telenowel
szkoda ze to juz powoli koniec tej telki bo na poczatku jjest napisane ze ma tylko 33 odcinki |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:58:48 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Ja też przeczytałam Świetne. Istna bajka. Mam nadzieje, że nie ucieknie bojąc się rozstania. A jej interes kwitnie. Z pewnością jest świetną rzeźbiarką.
Widzę Maite, że znasz się na koniach
Pozdrawiam Chętnie przeczytam kolejny odcinek |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 17:29:52 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Najbardziej rozczarowane małżeństwem są te kobiety, które wyszły za mąż, aby nie pracować.
Marlena Dietrich
Odcinek 30
Przewidywania Taylora okazały się trafne. Przekonali się o tym, gdy pojechali do Richmond na pokaz i aukcję koni arabskich. Spotkali Beara, a ten natychmiast wziął Candy pod swoje skrzydła. Przedstawiał ją wszystkim znajomym, jak gdyby była jego odkryciem.
Stajnie Taylora wypadły imponująco - dwa wierzchowce otrzymały znaczące trofea. Złożono też sporo lukratywnych ofert na krycie klaczy. Taylor wyraził na to zgodę, natomiast odmówił sprzedaży któregokolwiek ze swoich wierzchowców.
-Ale to moja żona, a nie konie, zrobiła tutaj furorę,- szepnął do Candy, całując ją w ucho. -Ile osób prosiło cię o wykonanie rzeźby ich konia?
-Siedem. A jedna pani spytała, czy wyrzeźbiłabym jej pieska.
-Gdybyś nie była śliczna i urocza, ludzie nie pchaliby się do ciebie tak tłumnie.
-Tak sądzisz?- spytała kokieteryjnie, gdy szli środkiem stajni, oglądając stojące w boksach araby.
-Owszem. Moim zdaniem jesteś cudowna.
Nie miała powodów, aby wątpić w jego słowa. Przedstawiając ją przyjaciołom, sprawiał przekonujące wrażenie męża zakochanego w swojej żonie. Dowodziły tego zazdrosne spojrzenia, rzucane jej przez inne kobiety. A co noc czule i namiętnie kochali się w hotelowym apartamencie.
Trochę rozstrajały ją jedynie uwagi przyjaciół Taylora, którzy wyrażali zdziwienie jego długą nieobecnością w uczęszczanych przez nich miejscach.
-Gdzie się ukrywałeś?- pytali. -Byłeś za granicą?
-Spędziłeś tegoroczne lato w Cannes, tak jak zamierzałeś?
-Wybierasz się wiosną do Monte Carlo? Jesteśmy umówieni?
-Jedziesz na Boże Narodzenie do Cortiny d'Ampezzo?
Zbywał te pytania byle czym, a Candy uczepiła się nadziei, że Taylor nie tęskni za stylem życia playboya.
W domu z zapałem kontynuowała zajęcia w studiu, ale mnóstwo czasu spędzała z Tayloriem. Cieszył się z jej towarzystwa, gdy przebywali razem w stajniach lub gdy siedząc na białym ogrodzeniu, podziwiała tresurę koni.
Któregoś ranka, gdy wracali z konnej przejażdżki, zobaczyli na podjeździe samochód.
-To auto mojej matki!- radośnie zawołał Taylor, zdejmując Candy z Zarify.
Daisy zdążyła już podać kawę, lecz Cheryl Allen nawet jej nie tknęła. Wpatrzona w jakiś niewidzialny punkt, siedziała w salonie na fotelu z wysokim oparciem. Na ich widok uśmiechnęła się, ale w dziwnie wymuszony sposób. Oczy miała zaczerwienione i podpuchnięte od płaczu.
-Mamo?- Taylor poczuł, że strach boleśnie ściska go za serce. -Co się stało?- Ukląkł obok niej.
Ze łzami w oczach ujęła jego twarz w dłonie.
-Hamid nie żyje. Zginął we Francji.
Candy zakryła ręką usta, aby powstrzymać okrzyk. Taylor często wspominał o przyrodnim bracie. Był do niego niezmiernie przywiązany, mimo że wychowywali się oddzielnie. Nie mógł doczekać się wyjazdu do Genewy, aby zobaczyć się z Hamidem.
-Jak?
-Podczas wyścigu samochodowego, w którym brał udział zdarzył się wypadek. Kraksa, potem auto stanęło w płomieniach…- Głos Cheryl się załamał, a Taylor podał jej chusteczkę.
-Co z ojcem?
Cheryl trochę się opanowała. -Bardzo źle to znosi. Długo rozmawialiśmy przez telefon. Aminowi towarzyszy żona Hamida. Oboje eskortują jego ciało do Rijadu.
Taylor zwiesił głowę, a matka pogłaskała go po włosach.
-Chciałabym teraz być z twoim ojcem, ale wiemy, że to niemożliwe.
-Zaraz tam jadę.
-Miałam nadzieję, że to powiesz. Nawet zamówiłam ci limuzynę, która zawiezie cię na lotnisko. Z Dallas łatwiej niż z Richmond złapiesz połączenie. Amin cię potrzebuje. Rozpaczliwie. Jest pogrążony w bólu.
Godzinę później Taylor był gotów do podróży. Daisy już wcześniej spakowała mu rzeczy, gdy Cheryl podała jej powód swojej wizyty.
Candy chodziła jak odurzona. Kompletnie nie wiedziała, co robić. Nigdy w życiu nie czuła się bardziej bezużyteczna.
Mężczyzna, który z walizką w jednej ręce i z przewieszonym przez drugą płaszczem zszedł na dół, wyglądał jak ktoś obcy. Miał na sobie trzyczęściowy, czarny garnitur, a na głowie - kafiję. Całkiem nie przypominał męża, którego Candy znała i kochała. Zarówno w jego spojrzeniu, jak i głosie dało się zauważyć dystans.
-Mamo, zostaniesz z Candy do mojego powrotu?
-Oczywiście.
-Przekażę ojcu, że bardzo ci go brakuje.
-On o tym wie. Jest mi ciężko również dlatego, że Amin cierpi.
Taylor pocałował Cheryl w blady policzek i odwrócił się do Candy.
-Tak mi przykro, Taylor. Proszę, przekaż moje szczere kondolencje szejkowi i żonie Hamida.
Taylor skinął głową. -Do widzenia, Candy.- Pożegnalny pocałunek był pozbawiony jakiegokolwiek uczucia.
Odprowadzając Taylora spojrzeniem, Candy odniosła wrażenie, że ogarniają wielki chłód.
Candy nie miała złudzeń. Przedwczesna śmierć Hamida Al-Tasana na zawsze odmieni życie Taylora. To nieuniknione. Jako drugi syn Amina Al-Tasana i jego sukcesor, będzie musiał spełnić oczekiwania pokładane w nim przez szejka.
Swojego czasu Amin Al-Tasan uczynił to, czego od niego zażądał jego ojciec. Rozwiódł się z Cheryl i poślubił Arabkę, zgodnie z prawem islamskim. To samo każe zrobić Taylorowi. Co prawda, miał oprócz niego inne dzieci, lecz Taylor był jego następcą. Ktoś taki jak Amin Al-Tasan przywiązuje ogromną wagę do tradycji i poczucia obowiązku. Te dwie wartości są ważniejsze niż cokolwiek innego.
Po wyjeździe Taylora Candy i Cheryl usiadły do obiadu. Nie miały ani apetytu, ani nastroju, więc rozmowa się nie kleiła. Cheryl zamartwiała się o Amina. Pragnęła być przy nim, lecz w tym konkretnym przypadku absolutnie nie wchodziło to w grę. Obie prawie nic nie zjadły i zaraz po posiłku rozeszły się do swoich pokojów.
Tej nocy Candy przyśniło się coś okropnego. Obudziła się przerażona i zlana potem. Usiadła na łóżku, które ostatnio dzieliła z Tayloriem, i szlochając, ukryła twarz w dłoniach.
Gdy rano zeszła na śniadanie, Cheryl obrzuciła ją zatroskanym spojrzeniem.
-Wyglądasz blado. Źle spałaś?
-Niezbyt dobrze.- Nalała sobie kawy i usiadła przy stole. -Miałam przykry sen.- Jakiś wewnętrzny przymus kazał jej go opowiedzieć. -Śnił mi się Taylor.- Uśmiechnęła się lekko. -Masz pięknego syna.
-Wiem,- szczerze przyznała Cheryl. -Mów dalej. Dlaczego ten sen wyprowadził cię z równowagi?
-Widziałam Taylora tak wyraźnie. Jego oczy i złociste pasemka we włosach zadziwiająco lśniły. Patrzyłam na mego, a on stawał się coraz bardziej nierzeczywisty. Jego postać spowijała mgła. Stopniowo oddalał się ode mnie, aż nie byłam w stanie go dostrzec.-
Umilkła, niezdolna wyrazić tego, o czym obie w tej chwili myślały. Sen był proroczy. Taylor rzeczywiście się oddalał. Wkrótce przestanie do niej należeć. Stanie się częścią tej kultury i religii, w której dla chrześcijańskiej kobiety nie ma miejsca.
W domu zapanowała przygnębiająca atmosfera. Cheryl i Candy początkowo usiłowały zachować pogodę ducha, ale nie bardzo im to wychodziło, więc przestały udawać. Mimo przytłaczającego smutku bardzo zbliżyły się do siebie. Połączył je ból, choć każda cierpiała z innego powodu.
Candy nadal codziennie jeździła konno. Czasem wydawało się jej, że obok jedzie Taylor i błyskając zębami, uśmiecha się do niej. Ale nie było go tutaj, a jego nieobecność bolała bardziej, niż Candy mogłaby przypuszczać.
Po rozwodzie z Wade'em długo nie potrafiła się pozbierać, ale to, co czuła teraz, okazało się znacznie gorsze. Miała wrażenie, że umarła, ponieważ Taylor zabrał ze sobą jej serce.
Pierwszy tydzień wlókł się niemiłosiernie, każda godzina wydawała się całym dniem. Candy dużo pracowała w swoim studiu. Pewnego popołudnia nagle ją olśniło, dlaczego tyle czasu poświęca rzeźbieniu. Może jest to wszystko, co jej pozostało? Może od powodzenia tego przedsięwzięcia zależy cała przyszłość jej i Kristin? Początek dobrze wróżył, ale teraz należało przyłożyć się do pracy. Nie wolno dopuścić do klęski w tej dziedzinie.
-Candy?- Do drzwi prowadzących na mansardę lekko zapukała Cheryl. -Mogę wejść?
-Oczywiście.- Candy sięgnęła po ścierkę, aby wytrzeć palce. Ta wizyta trochę ją zdziwiła. Cheryl nigdy tu nie przychodziła. -Właśnie zamierzałam skończyć.
-Daisy przygotowała dzbanek lemoniady. Nie prosiłam o nią, ale jest taka zmartwiona naszym brakiem apetytu, że musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nie miałam serca jej odmówić. Upiekła też ciasteczka.- Cheryl wniosła tacę, a Candy zrobiła miejsce na jednym z blatów.
-Ulubione herbatniki Taylora,- stwierdziła z westchnieniem. Przełamała ciastko z kawałeczkami czekolady i przyjrzała mu się ze smętnym uśmiechem. -Któregoś wieczoru zjadł ich przynajmniej tuzin. Powiedziałam, że strasznie utyje, jeśli będzie takim łakomczuchem.- Odłożyła ciastko na talerz.
-Daisy też go brakuje. Jesteśmy jak trzy snujące się duchy, które czekają na powrót pana domu.- Cheryl westchnęła ciężko i wypiła łyk lemoniady. -To chyba odwieczny los kobiet. Zawsze wypatrujemy swoich mężczyzn, którzy są na morzu lub prowadzą wojnę. Dmuchamy w domowe ognisko, aby płonęło, gdy wreszcie do nas wrócą.
-Tak było dawniej. Czasy się zmieniły. Teraz jest inaczej,- zaprotestowała Candy.
-Czyżby?- Cheryl uważnie popatrzyła w oczy synowej i Candy umknęła spojrzeniem w bok. -Twoje prace rzeczywiście są wspaniałe.- Cheryl zręcznie zmieniła temat. -Taylor bardzo cię chwalił, ale sądziłam, że przemawia przez niego mężowska duma. Teraz widzę, że nie przesadzał. Masz talent.
-Dziękuję. Potrzebuję czegoś, co mogłabym zaoferować. Zwłaszcza teraz,- dodała i uświadomiła sobie, że na głos wyraziła dręczące ją obawy. Szybko zerknęła na Cheryl, a teściowa wzięła jej rękę w dłonie.
-Właśnie to cię trapi, prawda? Twoja przyszłość, na którą śmierć Hamida może mieć zasadniczy wpływ?
-Tak- z ulgą przyznała Candy i utkwiła wzrok w ich splecionych dłoniach. Cheryl nosiła tylko pierścionek z imponującym szmaragdem. Na pewno nie znaczył on dla niej więcej niż dla Candy złota obrączka, którą dostała od Taylora.
-Jak myślisz, co teraz będzie? Czy ojciec Taylora poleci mu zająć w świecie arabskim miejsce Hamida?
-To chyba oczywiste, prawda?
-Tak.- Głos Candy zabrzmiał jak skrzek, ponieważ dławiło ją w gardle. Miała nadzieję, że nie skompromituje się płaczem.
-Przecież jest teraz następcą Amina na tronie szejkanatu.
-Wiem.
-Taylor to urodzony przywódca. Cieszy się w świecie arabskim dużą sympatią i popularnością, choć nigdy nie ukrywał, że woli Zachód.- Candy podzielała tę opinię. Mimo to miała wrażenie, że każdym kolejnym słowem Cheryl nieświadomie wbija gwóźdź do jej trumny.
-Co zrobisz, jeśli Taylor postanowi spełnić życzenie ojca?
Candy wstała z taboretu. Snując się po studiu, machinalnie porządkowała przybory, poprawiała wilgotne ścierki zasiadające gliniane modele. I jednocześnie biła się z myślami, nasuwał się jej wciąż ten sam wniosek.
-Nie mogłabym żyć tak jak ty, Cheryl. Nie nadaję się na niewolnicę czekającą i gotową na każde zawołanie.
Zamiast się obrazić, Cheryl parsknęła śmiechem. -Twoim zdaniem, jestem taką niewolnicą Amina? Cóż, może w oczach niektórych ludzi, zwłaszcza takiej światłej młodej kobiety jak ty, rzeczywiście uchodzę za niewolnicę.
-Pamiętam, jak zawlókł cię do tej hotelowej sypialni.- parsknęła Candy.
Cheryl znów się roześmiała. -Oboje właśnie byliśmy w łóżku, gdy Amin otrzymał wiadomość o waszej sytuacji. To zrozumiałe, że trochę się zirytował.- Cheryl mrugnęła do niej porozumiewawczo. -A później po prostu chciał dokończyć to, co zaczęliśmy rano.
-Rozumiem,- mruknęła Candy, czerwona jak burak.
Cheryl uśmiechnęła się ciepło. -Jeśli jestem zniewolona, to tylko miłością. Prawdę mówiąc, mam więcej swobody niż większość kobiet na świecie. Mieszkam w pięknym domu i robię to, co mi się podoba.
-Lecz gdy szejk Al-Tasan kiwnie na ciebie palcem, natychmiast pędzisz do swego pana i władcy.- Candy upierała się przy swoim.
-Pędzę, ponieważ tego chcę, a nie dlatego, że muszę.
Candy popatrzyła na nią z niedowierzaniem. -Nie przeszkadza ci, że on ma drugą żonę oraz dzieci, które ona mu urodziła?
Po spokojnej twarzy Cheryl przemknął cień. -Oczywiście, że to trochę mnie dręczy. Przecież jestem kobietą. Ale żałuję jedynie tego, że nie mam więcej dzieci. Amin i ja skomplikowaliśmy życie Taylora. Nie chcieliśmy obarczać podobnymi problemami jego rodzeństwa.
Cheryl podeszła do Candy, która stała oparta o blat.
-Kocham Amina. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. I wiem, że on też mnie kocha. Jego żona w Rijadzie nosi jego nazwisko, dała mu dzieci, ale ja mam jego serce. To ja zawsze byłam i będę kobietą, którą on uważa za swoją prawdziwą żonę, za swoją bratnią duszę. W przeciwnym razie opuściłby mnie wtedy, gdy jego ojciec kazał mu się ze mną rozwieść. Amin mógł wtedy zabrać Taylora i już nigdy nie zobaczyłabym swojego syna. Za bardzo nas kochał, aby uczynić coś takiego.
-Ale ty i Taylor sporo wycierpieliście.
-Dla Amina takie życie też było trudne. Wielokrotnie musiał iść na kompromis, aby ułatwić moją sytuację. Zawsze trzymam się na uboczu, a Amin chroni moją prywatność. Wielu ludzi nie zrozumiałoby naszego związku. Uznaliby mnie za utrzymankę bogatego i wpływowego mężczyzny. Dawno temu zaakceptowałam ten układ. Jego warunki nie spędzają mi snu z powiek.
Cheryl uniosła głowę i utkwiła wzrok w świetliku, przez który wpadały ukośne, złocistopomarańczowe promienie zachodzącego słońca. Candy wiedziała, że Cheryl ich nie dostrzega. W tej chwili widziała twarz ukochanego mężczyzny. -Amin jest jednym ze światowych przywódców, lecz mimo swojej potęgi bardzo mnie potrzebuje. Dlatego zawsze, gdy to możliwe, przebywam blisko niego. Robię to, co konieczne, aby był szczęśliwy, ponieważ go kocham.
Cheryl spontanicznie uściskała Candy.
-Kochasz mojego syna?
-Bardzo.- Candy z wdzięcznością odwzajemniła serdeczny uścisk, którego od dawna potrzebowała
-Jeśli tak, to razem sobie poradzicie w ten czy inny sposób. Zawsze jest jakieś wyjście.-
Więcej nie poruszały tego tematu. Podczas obiadu Cheryl traktowała Candy bardziej ciepło niż do tej pory. Opowiadała o Podróżach z Aminem i dzieciństwie Taylora.
W przeciwieństwie do teściowej Candy nie czuła się swobodnie. Była wyjątkowo spięta, choć starała się tego nie okazywać. Wieczorem, gdy znalazła się w sypialni, padła na łóżko i zalała się łzami.
Co powinna zrobić?
Cheryl niewątpliwie nie narzekała na swój los. Dokonała wyboru dawno temu i nigdy go nie żałowała. Candy wiedziała jednak, że nie zadowoli się rolą dodatkowej żony. Wystarczy, że przez siedem lat żyła w cieniu Wade'a. Dzięki temu nabawiła się kompleksu niższości. Nie zamierzała znów stać się bezwolną zabawką mężczyzny, którą on w każdej chwili może wyrzucić.
Nie mogła też niczego od Taylora żądać. Byłaby idiotką, sądząc, że może rywalizować z szejkiem Al-Tasanem w walce o lojalność i miłość Taylora.
Zresztą Taylor nigdy nie mówił o miłości. Nawet tamtego ranka w studiu, gdy mu ją wyznała, on tylko mocno przytulił ją do siebie i gładząc jej plecy, zamruczał w jej włosy coś, co brzmiało niezmiernie czule. Ale nigdy nie powiedział: Candy, kocham cię.
Pozostawało więc tylko jedno - odejść.
Odejść z miejsca, które w końcu uznała za swój dom, od ludzi, którzy stali się jej przyjaciółmi, od mężczyzny, którego kocha. Odejść, zanim Taylor wróci, aby nie usłyszeć z jego ust słów, których tak bardzo się obawiała. To odejście będzie bardziej bolesne niż wszystko, co kiedykolwiek musiała uczynić. Ale mniej bolesne niż rozstanie z woli Taylora.
W ten sposób zachowa swoją dumę i zwróci mężowi wolność. Zgodnie ze słowami Cheryl, zrobi to, co konieczne, ponieważ go kocha. |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:48:16 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Wcześniej napisałam, że mam nadzieje, że nie odejdzie. I co? Ona odchodzi. Jeszcze 3 odcinki do końca, a ja mam czarne myśli co do zakończenia.
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na odcinek. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:16:55 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Maite musiałas to wszystko tak skomplikowć? No a było tak pięknie a teraz nie widze juz dla nich happy endu bo on jest oddany ojcu |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:20:51 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Ja lubię komplikować |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|