|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
agunia69 Dyskutant
Dołączył: 20 Paź 2007 Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:32:22 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Nie mam zielonego pojęcia co powiedzieć, a tym bardziej napisać.
Te odcinki są nieziemskie.
Uczucia jakie w nich opisałaś ich pierwszy raz - niesaqmowite.
Czekam na nowy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:43:05 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Mężczyźni są szalenie nielogiczni - twierdzą, że wszystkie kobiety są takie same. Lecz to nie przeszkadza im cięgle je zmieniać.
Sidonie Gabrielle Colettte
Odcinek 12
Przez kolejne dni nie układali żadnych planów. Robili to, na co aktualnie mieli ochotę. Jedli, spali, bawili się, pływali, wylegiwali na plaży i namiętnie się kochali.
Przypominało to bajkę, a Candy była jej bohaterką. Oczywiście wiedziała, że wkrótce znów stanie się sobą, podobnie jak Kopciuszek, który o północy musiał porzucić swego księcia. Ona także wróci do dawnego życia i już nigdy nie zobaczy Taylora.
Lecz na razie rozkoszowała się każdą chwilą, dopóki ta bajka jeszcze trwa. Czy nie o to chodziło w tej podróży? Czy nie tego pragnęła? Czy nie tego tak rozpaczliwie potrzebowała?
Ale czy przypadkiem to wszystko jej nie przerastało?
Taylor był najbardziej podniecającym mężczyzną, jakiego znała. Cokolwiek robili, w jego towarzystwie stawało się zmysłowym przeżyciem, które zaskakiwało ją swoją intensywnością. Candy nigdy nie przypuszczała, że nawet całkiem zwyczajne czynności, takie jak jedzenie, picie lub pływanie, mogą emanować erotyzmem.
Taylor przekonał ją do potraw, których przedtem nigdy nie próbowała. Odkryła ich wspaniałe smaki. Polubiła mocne likiery, które rozgrzewały ją od środka i pobudzały zmysły. Pokochała pieszczotę słońca, piasku i morza na swojej nagiej skórze. Chodziła z rozpuszczonymi włosami, aby swobodnie falowały, poruszane powiewem tropikalnej bryzy. Zachwycała się szerokimi, lśniącymi liśćmi migdałowców i cudownymi kolorami krzaków bugenwilli. Niebo nigdy nie wydawało się takie błękitne jak obecnie.
A co do seksu... Miała wrażenie, że dopiero teraz, po tym, czego nauczył ją Taylor, przestała być dziewicą. Nigdy nie sądziła, że można kochać się w taki sposób - oddając swoje ciało, serce i duszę.
W ramionach Taylora, oszołomiona jego pocałunkami i pieszczotami, zapomniała o wszelkich zahamowaniach. Wysmarowani olejkiem do opalania kochali się na tarasie, aż ich skóra lśniła od potu. Kochali się pod prysznicem, na łóżku, w wynajętej na jedno popołudnie łodzi. Niedawno wyznała, że jej życie seksualne z Wade'em było pozbawione inwencji. Taylor postarał się, aby teraz przeżyła coś zupełnie innego.
Niezależnie od tego, jak się z nią kochał - gorączkowo i szybko czy też powoli i leniwie - dawał z siebie wszystko. Candy także. Było to zarówno wspaniałe, jak i przerażające.
-Świdrujesz mnie wzrokiem,- skarcił ją łagodnie pewnego wieczoru, gdy zamiast kolacji w bungalowie, gdzie jadali najczęściej, poszli do hotelowej restauracji, aby trochę potańczyć.
Candy miała na sobie niedawno kupioną sukienkę. Włosy ściągnęła w luźny kok na czubku głowy i wpięła w nie żółty kwiat hibiskusa. Wiedziała, że przy stuprocentowo męskim Tayloru wygląda delikatnie i bardzo kobieco. Dowodziło tego zachwycone spojrzenie, jakim przesunął po niej Taylor, popijając wino.
-Świdruję cię wzrokiem? Przepraszam.
-Wcale nie narzekam. Chciałbym tylko znać twoje myśli, gdy spoglądasz na mnie w ten sposób pięknymi piwnymi oczami. Często to robisz.
-Naprawdę?
-Tak.- Przysunął się do niej nad stołem i lekko pocałował ją w usta. -Co widzisz, gdy tak wpatrujesz się we mnie?
-Nie wiem,- przyznała szczerze. -Jesteś taki…- Ze śmiechem potrząsnęła głową. -Nieważne. To głupie.
Wziął ją za rękę i ścisnął ją w swojej. -Może nie. Powiedz mi.
Obserwowała jego kciuk, który przesyłał frywolne sugestie, masując wnętrze jej dłoni. -Zadziwiasz mnie. Czasem jesteś taki tajemniczy, a kiedy indziej - zupełnie zwyczajny.-
-To komplement czy pstryczek w nos?- spytał z wesołym błyskiem w oku.
Uśmiechnęła się, usiłując ubrać w takie słowa swoje spostrzeżenia, aby wyrazić je w zrozumiały sposób. -Chciałam powiedzieć, że czasem sprawiasz wrażenie typowego Amerykanina. Używasz idiomów i slangu, gestykulujesz tak jak miliony innych ludzi. Mógłbyś być jednym z wielu przechodniów na ulicy.
-Jestem,- zapewnił poważnie. Niemal obronnym tonem.
-Tak, ale…- Candy przygryzła dolną wargę, -ale zdarza się, zwłaszcza wtedy, gdy się kochamy, że bardzo się zmieniasz.
-To oczywiste. W miejscach publicznych na ogół panuję nad swoim ciałem, ale gdy przebywam tylko z tobą, a ty jesteś naga, to…
-Nie chodzi mi o to, że zmieniasz się fizycznie,- przerwała mu pośpiesznie i nerwowo rozejrzała się wokoło. Taylor zachichotał i pogłaskał spód jej palców.
-A o co?
-O to, że stajesz się kimś innym. Czasem mi się wydaje, że jesteś dwoma najzupełniej różnymi mężczyznami. Jeden to Amerykanin, a drugi… czy ja wiem… ten drugi może być cudzoziemcem. Wtedy zaczynasz mówić inaczej. Używasz innej składni i bardziej kwiecistych sformułowań. Czasem z twoich ust padają słowa w języku, którego nie potrafię rozpoznać.
Taylor cofnął się i przez chwilę obracał w palcach kieliszek z winem. Candy wyczuła, że w ten sposób zasygnalizował niechęć do zgłębiania poruszonego tematu.
-Na studiach uczyłem się kilku języków. Mam do tego talent.
Było to w zasadzie przekonujące wyjaśnienie, lecz zdaniem Candy niezupełnie prawdziwe. Napięcie malujące się na twarzy Taylora potwierdzało jej podejrzenia. Najwyraźniej nie chciał kontynuować tego wątku. Candy żałowała, że w ogóle o tym wspomniała.
-Widzisz, mówiłam ci, że to głupie.- Posłała mu beztroski uśmiech. -Rzecz w tym, że nigdy nie miałam takiego wszechstronnego kochanka jak ty.
Taylor natychmiast zauważalnie się odprężył. Znów przysunął się do niej
i spojrzał głęboko w jej oczy. -A ilu kochanków miałaś, Candy?
Drgnęła i na moment umknęła wzrokiem w bok. -Dwóch,- przyznała cicho. -Mojego męża i ciebie. A ty z iloma kobietami spałeś?
Zdumiało go, że jest mu przykro na myśl o tym, jak i gdzie zdobył erotyczną wiedzę, którą z takim kunsztem stosował w praktyce. Ile kochanek musi zaliczyć mężczyzna, aby nauczyć się zaspokajać najskrytsze pragnienia kobiety? Uniósł do ust dłoń Candy i pocałował jej palce.
-Z wieloma, Candy,- odparł. Napotkał jej ogniste, badawcze spojrzenie. -Żadna z nich nie była taka jak ty. Jesteś wyjątkowa.
Ze zdziwieniem skonstatował, że naprawdę tak myśli. Setki razy mówił te słowa różnym kobietom, aby sprawić im przyjemność. Wtedy te zapewnienia nie miały żadnej wartości.
Ta znajomość od samego początku była inna niż wszystkie poprzednie. Candy Angel od razu go zafascynowała. Początkowo spodobała mu się jej skromność. Namiętność, którą rozbudził w tej dziewczynie, okazała się miłą niespodzianką, lecz wiele razy kochał się z namiętnymi kobietami.
Co takiego wyróżniało Candy? Co w niej tak bardzo go przyciągało? Niewątpliwie coś szczególnego, coś, czego nie potrafił zdefiniować, I właśnie to coś go przerażało. Za każdym razem, gdy się kochali, zostawiał w niej cząstkę swojej duszy. Nie zdarzyło się to z żadną inną kobietą.
Początkowo nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero któregoś ranka, gdy obserwował śpiącą obok niego Candy, nagle zrozumiał, jak bardzo poruszyła go słodycz tej dziewczyny.
Zawsze witał ją z radością, nawet jeśli rozstanie trwało parę minut. Nie tylko seks z nią sprawiał mu przyjemność. Taylor lubił też poczucie humoru Candy, jej inteligentne spostrzeżenia i to cholerne... coś, co sprawiało, że był zazdrosny o każdą jej myśl, która nie była mu poświęcona.
Leżąc obok niej, słuchając jej cichego oddechu i obserwując, jak unoszą się i opadają jej piersi, zdał sobie nagle sprawę, że nie będzie mu łatwo porzucić tej delikatnej kobiety o oczach jak ciemny aksamit i włosach w kolorze miodu.
Takie rozumowanie było zdradliwe. Zaniepokoiło go wtedy i niepokoiło teraz. Idealnie gładka skóra Candy w świetle stojącej na środku stołu świecy wydawała się wręcz nierzeczywista. A ciemne oczy były tak głębokie, że Taylor mógłby w nich zatonąć i nigdy nie odnaleźć drogi na powierzchnię.
Dziś rano obudził Candy, łagodnie z nią się kochając. Nie potrafił się powstrzymać ani wtedy, ani teraz.
-Zatańcz ze mną, Candy, żebym mógł cię objąć.
Wstał i wyciągnął do niej ręce, a ona przywarła do niego. Nic nie mówiła, o nic nie pytała. Im mniej o nim wie, tym lepiej. Ten tydzień wkrótce się skończy. Na myśl o rozstaniu traciła chęć do życia.
Wczoraj kochali się tak gwałtownie jak nigdy dotąd. Jak gdyby oboje chcieli nadrobić stracony czas. Gdy w końcu usnęli, Taylor tulił ją do siebie.
Nie spała dobrze i obudziła się bardzo wcześnie. Niebo miało kolor bladej lawendy, a o brzeg delikatnie uderzały drobne fale. Kilka łodzi zakotwiczonych niedaleko bungalowu sprawiało wrażenie stałych dekoracji.
Taylor już był na plaży. Nie pływał, lecz siedział na piasku wpatrzony w wodę. Candy nagle zapragnęła znaleźć się przy nim, poczuć kojące ciepło jego ciała. Szybko włożyła jedyne ubranie, jakie tu miała - cieniutką, żółtą sukienkę - i pobiegła na brzeg.
Taylor usłyszał jej kroki, gdy się zbliżała, i otworzył ramiona. Padła w nie i oboje potoczyli się po piasku. Pocałunek był gorączkowy i namiętny. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, oboje ciężko dyszeli.
-Co tu robisz o tej porze?
-Codziennie rano patrzę z tarasu, jak pływasz. Dziś chciałam spojrzeć z bliska.- Obecnie już miała wystarczająco dużo śmiałości, aby unieść głowę i pieszczotliwie skubać wargami jego szyję.
-Możesz dostać więcej, niż oczekiwałaś,- zamruczał, spostrzegłszy jej skąpy ubiór. Tak się śpieszyła, że nie włożyła bielizny.
-To obietnica?- Ton głosu Candy był równie zmysłowy, jak jej spojrzenie.
Taylor podniósł się i pociągnął ją za sobą. Zapiszczała, gdy poczuła chłodną wodę na łydkach, a potem na udach.
-Co się stało?- zawołał, uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Zimno.
-Naprawdę?
Zanim zdążyła się zorientować, wepchnął ją do wody. Wynurzyła się, prychając i pokasłując.
-Ach ty…- Rzuciła się na niego, ale błyskawicznie zanurkował. Krążył wokół niej jak rekin osaczający zdobycz. Candy pisnęła rozbawiona, gdy wyskoczył tuż obok niej i głośno ryknął, szczerząc zęby.
Pośpiesznie ruszyła w stronę brzegu. Brnęła przez wodę powoli, ponieważ mokra spódnica przykleiła się do nóg i hamowała ruchy. Taylor znów dał nurka. Candy przewróciła się z głośnym pluskiem, ponieważ Taylor złapał ją za kostkę. Gdy się podniosła, przygarnął ją do siebie i uciszył jej gniewne prychanie pocałunkiem.
Poczuła gorące usta na swoich ochłodzonych morską wodą wargach. Taylor całował ją tak zapamiętale, jakby zamierzał nigdy jej nie puścić, jakby chciał wchłonąć ją całą.
Wtuliła się w niego, przycisnęła do jego muskularnego ciała i objęła go za szyję. Wokół ich ud lekko pluskała woda, a promienie wschodzącego słońca skąpały ich w blasku przypominającym stopione złoto.
Taylor raptownie przerwał pocałunek i namiętnie spojrzał jej w oczy. Unieruchomił w dłoniach jej głowę i wsunął palce w mokre włosy. Oddychał ciężko. Usiłował zapanować nad emocjami, lecz w tej walce one zwyciężyły. I wtedy poddali się rozkoszy.
Powoli odsunęli się od siebie i długo leżeli słabi i nieruchomi wśród łagodnych fal płycizny. Słońce wynurzyło się zza horyzontu. Zerwał się lekki wiatr i poruszył szerokimi palmowymi liśćmi. Odcumowane łodzie popłynęły w morze. Ptaki zerwały się do lotu. Cały pejzaż budził się ze spokojnego snu.
A oni wciąż odpoczywali po burzy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Jeanette Prokonsul
Dołączył: 08 Kwi 2006 Posty: 3980 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ciudades Mágicas De La Hada Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:11:39 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Jakoś trudno mi polubić Taylora. Chociaż nie ja go ani trochę nie polubiłam. Jest taki zboczony do kwadratu. Wiem, wiem obudził w Candy kobietę a raczej Wenus. No nie wiem i tak jakoś nie mogę się do niego przekonać. Czasem wydaje mi się, że ich związek opiera się na seksie. Zwłaszcza, że ciągle ten facet gada o nim i innych takich rzeczach. Nie wiem jakoś brakuje mi romantyzmu i takiej słodkiej subtelności z jego strony. Nie wiem może zbyt wiele romantyzmu jest we mnie, ale moim skromnym zdaniem ona zasługuje na kogoś lepszego istnego księcia z bajki a ten raczej podchodzi pod don Juana. Czekam na kolejny odcinek. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 19:27:21 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Serce nigdy nie ma zmarszczek. Ono ma blizny.
Sidonie Gabrielle Colettte
Odcinek 13
Candy drgnęła i otworzyła oczy. Była w łóżku. Z plaży wróciła z Taylorem do swojego bungalowu i oboje przespali kilka godzin. Teraz Taylor pochylił się nad nią. Lekko pocałował j ą w policzek.
-Wybacz, że cię obudziłem. Zostawiłem ci wiadomość. Idę trochę ponurkować. Pośpij jeszcze.
-Będziesz uważał?
-Obiecuję, że nie dam się pożreć rekinom.- Cmoknął ją w czubek nosa i czule przesunął usta na jej wargi. -Dzięki tobie ten dzień zaczął się cudownie, słodka Candy. Miłych snów.-
Wyszedł na taras i cicho zasunął drzwi. W pokoju zapanowała cisza. Candy słyszała jedynie głuche uderzenia swego serca.
Wiedziała, że kocha tego mężczyznę.
Było to równie oczywiste jak fakt, że jutro także wstanie słońce..
Opuścił ten pokój i zabrał ze sobą jej serce. Samotność wydawała się nie do zniesienia. A stanie się jeszcze trudniejsza, gdy rozstaną się na zawsze.
Candy przewróciła się na bok i zacisnęła powieki, usiłując powstrzymać łzy. Jak mogła do tego wszystkiego dopuścić? Powinna przewidzieć, że trudno zapomnieć o takim romansie. Udzielała rad Paty, a sama postąpiła jak idiotka. Przecież seks to coś więcej niż tylko zbliżenie fizyczne. W jej przypadku angażował także uczucia.
A ona zlekceważyła sygnały alarmowe. Po uszy zakochała się w człowieku, którego już nigdy nie zobaczy, gdy minie te parę dni. Każdy z nich jeszcze pogorszy sytuację.
Tknięta nagłą myślą gwałtownie usiadła. Musi stąd wyjechać. Teraz. Oszczędzić sobie rozdzierających pożegnań. Nie zdołałaby zdobyć się na uśmiech i pogodne -żegnaj-.
-Było miło, słodka Candy. Życzę ci wszystkiego najlepszego.
Pewnie tak powiedziałby Taylor. Nie przeżyłaby tego.
Wyskoczyła z łóżka i błyskawicznie spakowała swoje rzeczy. Gdyby wrócił Taylor, wystarczyłoby, żeby na nią spojrzał, dotknął… Musiała zniknąć stąd jak najszybciej.
Przed wyjściem rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy czegoś nie zapomniała. Jej wzrok padł na wsuniętą pod lampę karteczkę.
-Candy, poszedłem na plażę. Trochę ponurkuję - o ile wystarczy mi energii. Tak bardzo Cię pragnę, że całkiem osłabłem.
Charakter pisma był oszczędny, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników. Taylor pisał tak samo, jak wykonywał wszystkie inne czynności - ekonomicznie, bez zbędnych ruchów.
Candy przez łzy patrzyła na krótką notatkę. Powinna ją zmiąć i wyrzucić, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Za miesiąc, rok lub jeszcze później liścik może być jedynym dowodem, że ten rajski tydzień rzeczywiście miał miejsce. Candy bez wahania włożyła kartkę do torebki. Zamknęła bungalow i pośpieszyła do recepcji.
-Wyjeżdżam - poinformowała uśmiechniętego recepcjonistę, który natychmiast spoważniał.
-Pobyt jest opłacony do końca tygodnia. Jeśli ma pani jakieś zastrzeżenia…
-Nie o to chodzi. Było cudownie, ale muszę wracać do domu.- Chciała krzyknąć, aby mężczyzna się pośpieszył i natychmiast dał jej rachunek. W każdej chwili mógł zjawić się Taylor i zażądać wyjaśnień.
Wiedziała, do czego jest zdolny. Pewnie chwyciłby ją na ręce i wyniósł z holu pełnego ludzi. Albo ona zmieniłaby zamiar i pobiegłaby z powrotem do bungalowu, aby w ramionach Taylora rozkoszować się każdą wspaniałą minutą, jaka im jeszcze pozostała.
Nie mogła sobie na to pozwolić. Dużo lepsze było czyste, skuteczne cięcie. Nie przeżyłaby kolejnego porzucenia przez ukochanego mężczyznę. Taylor zwrócił jej szacunek dla samej siebie. Zachowa go, jeśli wyjedzie właśnie teraz.
Z sercem przepełnionym smutkiem wsiadła do autobusu. Na lotnisku cudem zdołała zdobyć miejsce na najbliższy lot. Z przesiadką w Nowym Jorku dotarła do Waszyngtonu. Nie używany przez kilka dni samochód zapalił z trudem. Jadąc do Georgetown, znów zaczęła myśleć o problemach, które przez tydzień skutecznie spychała w niepamięć. Obecnie należało się z nimi zmierzyć.
Pieniądze stanowiły największy z nich. Nie powinna wydawać oszczędności na luksusowe wakacje. Co też przyszło jej do głowy? Szkoła Paty była taka droga. Podobnie jak odzież, świadczenia, podręczniki. Lista potrzeb zdawała się nie mieć końca.
Ten awans jest wręcz niezbędny. Larry może go załatwić. Ale czy to zrobi? Prawdopodobnie nie, ponieważ popełniła tę idiotyczną pomyłkę i go zdenerwowała.
Przytłoczona ciężarem zmartwień zawlokła walizki do mieszkania. W środku panował zaduch, przez co wydawało się ciasne i ponure. Wręcz koszmarne.
Candy otworzyła okna i spojrzała na stojący przy drzwiach bagaż. Wyglądał niemiło. Powinna go dziś rozpakować. Co prawda, przy tej czynności nie zapomniałaby o Tayloru, ale może zmęczyłaby się na tyle, aby jakoś usnąć.
Czuła się wyzuta z energii. Zostawiła więc walizki w spokoju, zdjęła pogniecione spodnie i bluzkę, wzięła słaby środek nasenny, który przepisano jej po rozwodzie, i poszła do łóżka. Tabletka i znużenie sprawiły, że szybko zasnęła.
Obudziło ją głośne, natarczywe pukanie. Odruchowo sięgnęła po Taylora. Jego nieobecność znów przywołała cierpienie. Candy pociągnęła nosem. Miała wrażenie, że płakała we śnie.
Uchyliła ciężkie powieki i sprawdziła, która godzina. Była dopiero ósma rano. Kto o tej porze może się dobijać do drzwi?
Wstała, na miękkich nogach dotarła do szafy, włożyła szlafrok i poszła do holu.
-Kto tam?- spytała zaspanym głosem.
-FBI.- padła sucha odpowiedź. |
|
Powrót do góry |
|
|
roszpunka92 Prokonsul
Dołączył: 24 Kwi 2008 Posty: 3724 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Szczecin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:37:14 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Świetny odcinek
Candy postanowiła wcześniej wrócić do domu.
Ciekawe co na to Taylor gdy się zorientuje,że jej nie ma.
Czekam na news |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 19:43:00 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Stare grzechy mają długie cienie.
Agata Christie
Odcinek 14
Czy to jakiś głupi dowcip? Candy spojrzała przez wizjer. Ujrzała dwóch mężczyzn. Obaj wyglądali tak, jakby żaden z nich nigdy w życiu się nie śmiał ani nie żartował. Obaj trzymali stosowne legitymacje. Candy drżącymi rękami odsunęła zasuwę, zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi.
-Pani Angel?
-Tak.
-Agent Graham, a to agent Vecchio. Zechce pani się ubrać i pójść z nami.
-Mam iść z wami? Teraz? Dlaczego?- Była przerażona. -Na pewno chodzi panom o mnie?-
Inspektor Graham otworzył nieduży notatnik. -Candy Angel, zamieszkała przy Franklin Place, numer 223, Georgetown. Lat dwadzieścia sześć, uprzednio zamężna z Wade'em Angel'em, aktualne miejsce pracy -Departament Stanu, dział korespondencji, zwierzchnik - Larry Watson. Ma pani siostrę Paty, lat szesnaście, która uczęszcza do Westwood Academy.
Candy bezsilnie opadła na krzesło. Zdumiona i zaniepokojona, potrząsnęła głową, usiłując zebrać myśli. -Nic nie rozumiem. O co chodzi?
-Wkrótce się pani dowie. Proszę się ubrać.- Funkcjonariusz Vecchio był bardziej opryskliwy.
Candy od razu poczuła do niego antypatię. -Czy jestem aresztowana?-
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
-Chwilowo tylko pod naszym dozorem,- odparł Graham. -Poczekamy tu na panią.
Z lekka oszołomiona poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Ubrała się niemal mechanicznie. Szukając bluzki, przypomniała sobie, że sporo odzieży nadal znajduje się w walizkach.
Miała w łazience trochę kosmetyków, więc zrobiła lekki makijaż i uczesała się. Na nic więcej nie starczyło jej czasu, ponieważ ponaglał ją agent Graham.
-Już idę!- odkrzyknęła. Kolana jej drżały, lecz dzielnie wróciła do saloniku. -Jestem gotowa. Powinnam coś zabrać? Jak długo to potrwa?
-Przykro mi, ale nie wiem.
-Idziemy,- warknął Vecchio.
Obaj mężczyźni zajęli pozycje po jej bokach i w ten sposób we trójkę wyszli z budynku. Wbrew ich zapewnieniu, że nie jest aresztowana, Candy czuła się jak eskortowany przestępca. Wraz z Grahamem usiadła na tylnym siedzeniu nie oznakowanego samochodu, a Vecchio wsunął się za kierownicę.
Candy nie pytała, dokąd ją zabierają. Takie drobiazgi nie miały znaczenia, skoro znalazła się -pod opieką- FBI.
Ale co takiego zrobiła?
To pytanie wciąż uparcie powracało. Czyżby popełniła w pracy więcej pomyłek? Zgubiła jakiś dokument lub wysłała go nie tam, gdzie trzeba? I stąd to dochodzenie?
Nie, to niemożliwe. Miała dostęp do niektórych tajnych spraw, ale nie pracowała na wysokim szczeblu. Wobec tego co się stało? I jakie będą konsekwencje?
Wraz z Grahamem wysiadła przed głównym wejściem Departamentu Stanu. Agent ujął ją za łokieć i wprowadził do holu. Stamtąd poszli do czyjegoś gabinetu. Odetchnęła z ulgą na widok Larry'ego Watsona. Odniosła wrażenie, że czekał tu dość długo.
-Larry! Dzięki Bogu.- Szybko podeszła do niego, lecz on gwałtownie się odsunął.
-Candy.
Wymówił jej imię jak obelgę. Candy stanęła jak wryta i mocno splotła palce obu rąk.
-Larry, co się dzieje? Nie mam pojęcia, w czym rzecz.- Początkową ulgę zastąpiło przerażenie. Niewątpliwie stało się coś strasznego. Nieświadomie popełniła przestępstwo i zostanie odpowiednio ukarana.
-Siadaj,- polecił Larry tonem, jakim nigdy do niej się nie zwracał.
Zajęła krzesło bardziej dlatego, że nogi się pod nią uginały, niż z powodu służbowej subordynacji.
-Powiedz mi, o co chodzi.- Usiłowała nad sobą panować, lecz mimo to jej głos zabrzmiał histerycznie.
-Będę na zewnątrz,- dyplomatycznie oświadczył agent Graham i zostawił ich samych.
Larry zmierzył ją morderczym spojrzeniem. Wbił ręce do kieszeni, jakby tylko w ten sposób mógł powstrzymać się przed zaciśnięciem ich na szyi Candy. Nigdy nie widziała go tak rozgniewanego. Dosłownie trząsł się ze złości.
-Przyniosłaś wstyd naszemu wydziałowi i muszę potraktować to jak osobistą zniewagę. Jak mogłaś to zrobić?- wysyczał przez zęby. -Nigdy nie spodziewałbym się po tobie czegoś takiego.- Gwałtownie się odwrócił, jakby nie był w stanie znieść jej widoku.
-Ale co ja zrobiłam?!- zawołała. -Nie było mnie tu przez ostatni tydzień. Nikt nic mi nie wyjaśnił. Jakim cudem wywołałam takie zamieszanie? Nie mogę nic powiedzieć ani się bronić, skoro nie znam zarzutów.
Larry zaklął pod nosem. -Urlop się udał?- spytał raptownie.
Pytanie było tak bardzo nie na temat, że zdumiona Candy nie potrafiła od razu odpowiedzieć. Machinalnie potarła czoło, jakby dzięki temu mogła uspokoić kłębiące się pod czaszką myśli. -Tak, nawet bardzo.- Natychmiast przypomniała sobie twarz Taylora, lecz zepchnęła jego wizerunek do podświadomości. Ta afera wymagała pełnej koncentracji.
-Na pewno było miło,- jadowicie syknął Larry. -Przez cały czas napawałaś się swoim triumfem?
Candy zupełnie nie poznawała człowieka, z którym pracowała od kilku lat. Dzisiaj wydawał się jej całkiem obcy. Jego rysy wykrzywiało obrzydzenie. Cokolwiek uczyniła, nie mogło być aż takie potworne. Nie zajmowała wysokiego stanowiska, więc żaden jej błąd nie powinien Larry'ego aż tak rozwścieczyć. Widocznie tym razem Larry zrobił z igły widły. Candy nagle straciła cierpliwość i zerwała się na równe nogi.
-Jakim triumfem?!- zawołała. -Powiedz mi, do cholery!
Jej agresywność jeszcze bardziej go rozjuszyła.
-Chcę wiedzieć jedno,- warknął. -Chciałaś mi odpłacić za to, że czepiałem się ciebie tego dnia, gdy poszłaś na urlop? Taką miałaś motywację? A może chodziło o coś innego? Może postanowiłaś upokorzyć prezydenta, sekretarza stanu lub cały nasz rząd? Mów, Candy. Dlaczego to zrobiłaś?!- ryknął, a Candy opuściła cała chwilowo odzyskana odwaga.
Zanim którekolwiek z nich coś powiedziało, ktoś otworzył drzwi. Candy odwróciła się gwałtownie. Niemal spodziewała się, że ujrzy zakapturzonego kata. Do pokoju wszedł zastępca sekretarza stanu. Candy natychmiast go rozpoznała. Serce zaczęło walić jej jak szalone, a dłonie pokryły się potem, gdy mężczyzna utkwił w niej oskarżycielskie spojrzenie.
-Panno Angel.- Kiwnął głową w stronę krzesła. Candy cofnęła się i opadła na nie bezsilnie. -Jestem Ivan Carrington, doradca…
-Wiem, kim pan jest,- przerwała mu drżącym głosem.
-Znalazła się pani w trudnym położeniu,- bez żadnych wstępów oświadczył Carrington.
Nerwowo oblizała wargi i spojrzała na agenta Grahama, który towarzyszył sekretarzowi. -Zdążyłam się zorientować, panie Carrington. Ale nikt - ani agenci FBI, ani człowiek, którego uważałam za przyjaciela…- popatrzyła z wyrzutem na Larry'ego, -absolutnie nikt nie wyjaśnił mi, o co chodzi.
Carrington usiadł naprzeciw niej, położył na stoliku skórzaną teczkę i skrzyżował ramiona. Candy zastanawiała się, co oznacza badawcze spojrzenie tego mężczyzny. Oceniał jej winę czy niewinność?
-Spędziła pani tydzień na Hawajach.- Było to stwierdzenie, a nie pytanie.
Ciekawe, skąd on wie o moim wyjeździe i dlaczego o tym wspomina, pomyślała.
-W towarzystwie Taylora Allena,- dodał Carrington. Krew uderzyła jej do głowy, a wzrok się zamglił. Candy kurczowo zacisnęła palce. W duchu modliła się, aby nie skompromitować się i nie zemdleć.
-Tak,- wychrypiała przez zaciśnięte gardło. -Spędziliśmy razem trochę czasu. Ale co to ma wspólnego…
-Od jak dawna zna pani pana Allena?
-Po… poznałam go na Hawajach- wyjąkała.
Trzej mężczyźni wymienili spojrzenia.
-Nie sądzi pani, że to spotkanie to zastanawiający przypadek?
-Zastanawiający?- spytała zdumiona. -Dlaczego?
-Jak dobrze zna pani pana Allena?- spytał Carrington surowym tonem inkwizytora.
Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. -Ja… my… niezbyt dobrze.
Carrington sięgnął po teczkę. Spokojnie ustawił kombinację cyfr i nacisnął metalowy przycisk. Zamek otworzył się z suchym trzaskiem. Candy drgnęła, jak gdyby usłyszała strzał. Carrington wyjął szarą kopertę i wysypał jej zawartość na stolik.
Świat wokół Candy zawirował; Chyba straciłaby przytomność, gdyby nie wstrząsający efekt tego, co ujrzała. Na blacie leżało kilkanaście dużych, lśniących fotografii. Wszystkie przedstawiały ją i Taylora. W płytkiej wodzie, gdy się kochali. Mokra sukienka dokładnie oblepiała ciało, uda obejmowały Taylora w talii. Na plaży. Dwa nagie ciała splecione w namiętnym uścisku. Każde zdjęcie było idealne technicznie i emanowało erotyzmem. Potępiało.
-Chyba zna pani pana Allena całkiem dobrze,- sucho stwierdził Carrington.
-Błagam…- jęknęła, czując na rzęsach łzy wstydu i upokorzenia. Otarła je grzbietem dłoni i zamknęła oczy. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy usłyszała szelest zbieranych ze stołu fotografii i pstryknięcie zamka teczki.
-Spróbujmy jeszcze raz,- powiedział Carrington. -Co pani wie o panu Allenie?
-Nic. Znam tylko jego imię i nazwisko.
-Które nazwisko?
-Nie rozumiem,- odparła szczerze.
-Czy kiedykolwiek słyszała pani, aby pana Allena nazywano inaczej?
-Nie.
-Aby mówiono o nim książę?
-Nie, nigdy.
-Daj spokój, Candy, przestań kłamać!- zawołał Larry, który stanął za jej plecami.
-Nie kłamię!- Odwróciła się do niego. -Nie mam zielonego pojęcia, o co tu chodzi.
-Watson, proszę zostawić to mnie.- Głos Carringtona zabrzmiał lodowato.
-Oczywiście, sir.- Larry cofnął się z szacunkiem.
-Nigdy w pani obecności nie zwracano się do niego per Tygrysi Książę?- spytał Carrington. -To przydomek.
-Nie wiedziałam, że ma przydomek - odparła tępo. Wciąż miała przed oczami te lśniące fotografie. Przesuwały się jak zdjęcia w pornograficznym fotoplastikonie, wywoływały mdłości swoimi szczegółami. To, co było słodkie, czułe i pełne uczuć, w oku kamery zmieniło się w ohydę.
-Zna pani fotografa Raymonda Danielsa? Inaczej Specka Danielsa?
-Nie.
-Zamierza sprzedać te fotografie redakcji czasopisma Street Scene. Mają ukazać się na pierwszej stronie najbliższego wydania, panno Angel.
Candy poderwała głowę i spojrzała na Carringtona zamglonymi oczami.
-Dlaczego? To przecież bez sensu. Kogo obchodzi…
Ktoś uchylił drzwi i do wnętrza zajrzał Vecchio. -Czekają na pana, sir.
Carrington pośpiesznie wstał i wyciągnął rękę do Candy. Całkiem otumaniona pozwoliła się wyprowadzić. Zauważyła, że zastępca sekretarza zabrał teczkę. Poszli długim korytarzem do jednej z sal konferencyjnych przeznaczonych do spotkań na wysokim szczeblu. Candy niemal z lękiem rozejrzała się wokół. Na wielkim, masywnym stole chyba byłoby można rozegrać mecz piłki nożnej. Przy jednym końcu siedział sekretarz stanu Draper oraz kilku jego doradców i asystentów. Carrington przyłączył się do tej grupy.
Candy poczuła, że drżą jej kolana. Na szczęście Graham szybko wziął ją za łokieć i zaprowadził do krzesła w połowie długości stołu. Siadając, spojrzała na osoby po przeciwnej stronie.
To musiał być sen. Lub raczej senny koszmar.
Natychmiast rozpoznała szejka Amina Al-Tasana. Znała go z fotografii prasowych. Arab o prozachodnich sympatiach często występował jako rzecznik krajów należących do OPEC. Był osobą bajecznie bogatą i niezmiernie wpływową zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i w krajach zachodnich. W gazetach niedawno pisano, że ma wkrótce przyjechać do Waszyngtonu.
Teraz siedział u szczytu stołu, naprzeciw sekretarza stanu. Miał na sobie biały burnus, a na głowie tradycyjną białą kafiję. Śniada twarz w rzeczywistości była równie przystojna, jak na zdjęciach. Zwracały w niej uwagę pełne, zmysłowe usta i orli, lekko haczykowaty nos. Czarne, gęste brwi tworzyły dwa łuki nad głęboko osadzonymi oczami.
Te oczy świdrowały Candy wrogim spojrzeniem.
Jeden z członków świty szejka pochylił się w jego stronę i szepnął mu coś do ucha. Szejk odprawił go machnięciem upierścienionej dłoni, przez cały czas nie odrywając wzroku od siedzącej po drugiej strome stołu kobiety.
Candy gapiła się na szejka, zdumiona zarówno jego obecnością, jak i niewątpliwą nienawiścią malującą się na jego obliczu. Zadziwiające wydawało się również panujące w sali napięcie. Co mogło je wywołać?
Mimo oczywistej antypatii szejka Candy z zainteresowaniem przyglądałaby się arabskiemu krezusowi i jego towarzyszom, gdyby nie małe zamieszanie przy drzwiach. Odwróciła głowę i ujrzała wchodzącego do sali mężczyznę w eleganckim, trzyczęściowym garniturze. Biel koszuli i kafiii silnie kontrastowała z opaloną skórą twarzy. Szmer szeptów urwał się nagle, jak nożem uciął, a Candy zamarła. Ile silnych szoków może znieść normalne, zdrowe serce, zanim dostanie zawału? - przemknęło jej przez głowę.
Mężczyzną był Taylor Allen. |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:08:30 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Maite przeczytałam całość i muszę Ci powiedzieć, że bardzo,bardzo, bardzo mi się podoba. Zaciekawiła mnie ta historia. Na pewno będę ją czytać bo chce się dowiedzieć jak to wszystko się skończy.
Pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:11:43 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Po tym ocinku jestem w niemałym szoku tego sie nie spodziewałam !
Maite daj nowy odcinek plosie |
|
Powrót do góry |
|
|
roszpunka92 Prokonsul
Dołączył: 24 Kwi 2008 Posty: 3724 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Szczecin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:15:14 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Ale się porobiło.Biedna Candy nie wie o co chodzi.
Mam nadzieję,że przybycie Taylora coś wyjaśni.
Czekam na news |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 20:44:32 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Myśl o przyszłości tylko wtedy, kiedy może ci ona sprawić przyjemność.
Jane Austen
Odcinek 15
Wszyscy patrzyli na niego, gdy podszedł do szejka i pozdrowił go w tradycyjny arabski sposób. Następnie pochylił się, objął starszego pana i ucałował w oba osmagane wiatrem policzki.
-Witaj, ojcze,- szepnął z szacunkiem.
Te dwa słowa odbiły się echem w wielkim gabinecie. Candy także je usłyszała i poczuła, że robi się jej słabo. Na moment przymknęła oczy. Z całej siły zacisnęła palce na krawędzi stołu, aby przywołać się do porządku.
Dopiero teraz wszystko stało się jasne. Skrawki informacji, jak opiłki żelaza zebrane przy magnesie, utworzyły całość. Taylor Allen jest synem szejka Al-Tasana. Candy już wiedziała, że naprawdę ma poważne kłopoty.
Po przywitaniu z ojcem Taylor został przedstawiony sekretarzowi stanu, który wstał i uścisnął mu dłoń. Taylor zajął miejsce dokładnie naprzeciw Candy. Nie zdołała spojrzeć mu w oczy, wpatrzona w swoje blade, niemal bezkrwiste ręce, które nerwowo splatała i rozplatała na kolanach.
Książę Ali Al-Tasan, powtórzyła w myśli słowa Drapera.
Syn jednego z najbardziej wpływowych szejków świata. Jej kochanek.
Po chwili zerknęła na niego, aby się upewnić, że to naprawdę on. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, nie przypuszczała jednak, że popatrzy na nią aż tak obojętnie. Ze złotozielonych oczu nie wyczytała dosłownie nic. Czyżby tylko ją czekały przykre konsekwencje? Czyżby Taylor zamierzał pozwolić, aby całą winę wzięta na siebie?
Przeniosła wzrok najpierw na jedną, potem na drugą delegację. Sekretarz stanu Draper prawie każdą swoją wypowiedź konsultował z doradcami. W imieniu szejka głos zabierał rzecznik, który skutecznie krył się za parą bardzo ciemnych okularów. Nie wszystkie prawne sformułowania były dla Candy zrozumiałe. Uważnie wsłuchała się w wymianę zdań, odsiała typowo dyplomatyczne zwroty i w końcu stwierdziła, jak wyglądają nagie fakty.
W Departamencie Stanu uznano, że przekazała Taylorowi tajne informacje, a on podał je ojcu. Szejk Al-Tasan miał w imieniu OPEC negocjować ceny ropy naftowej. Zdaniem strony amerykańskiej, doszło do zdrady.
-Panno Angel,- zwrócił się do niej Carrington, -czy przebywając w towarzystwie pana Al-Tasana, rozmawiała pani z nim o cenach ropy?
-Nic nie wiem na ten temat. Podobnie jak nie wiedziałam, że pan Taylor Allen nazywa się Al-Tasan.- Spojrzała na niego z wyrzutem, co nie wywarło na nim żadnego wrażenia.
-Czy to nie dziwne, że w dniu, gdy poprosiła pani o urlop…
-Nie prosiłam o urlop. Pan Watson, mój zwierzchnik, nalegał, abym wzięła trochę wolnego.
-Ale doszło tego dnia do sprzeczki?
-Tak, lecz…
-I z powodu rychłego awansu już nie zależało pani na pracy w tym wydziale?
-To nie miało żadnego związku z…
-Dlaczego w tym konkretnym czasie postanowiła pani pojechać właśnie do tego konkretnego kurortu na Hawajach?
-To był zwykły kaprys! Czysty przypadek.
Niedowierzanie malujące się na twarzach obecnych wyraźnie mówiło, że według nich Candy Angel kłamie.
-Nigdy wcześniej nie spotkała pani pana Al-Tasana?
-W dniu przyjazdu poznałam na plaży pana Taylora Allena.
-Nie rozpoznała pani w nim Alego Al-Tasana, znanego w światowych wyższych sferach jako Tygrysi Książę?
-Nie.
-I sądzi pani, że w to uwierzymy?
-Tak, ponieważ to prawda!
-Prawie bezustannie przebywała pani z panem Al-Tasanem, połączyła was zażyłość i chce pani nam wmówić, że nic pani o nim nie wiedziała?
Oblizała wargi i zwiesiła głowę. -Tak,- odparła cicho. Zerknęła na szejka. Patrzył na nią takim wzrokiem, jakby za moment zamierzał wydać rozkaz ukamienowania.
Inne kobiety, nawet te zamężne, miewały erotyczne przygody, które nie wywoływały żadnych reperkusji. A ona – spokojna, bezpretensjonalna, bojąca się własnego cienia Candy Angel przeżyła swój pierwszy, króciutki romans i właśnie on musiał wywołać polityczny kryzys. Na myśl o zdjęciach Candy ukryła twarz w dłoniach.
-Panna Angel znała mnie tylko jako Taylora Allena.- Głos Taylora uciął przyciszone rozmowy. -Rzeczywiście poznaliśmy się na plaży. To był przypadek.
-Przedstawił się pan tylko jako Taylor Allen?- ostro spytał Carrington.
Candy opuściła ręce i zdążyła zauważyć, że zastępca sekretarza wyraźnie się zmitygował. Przywołało go do porządku lodowate spojrzenie Taylora, który chyba nie przywykł do takiego impertynenckiego tonu. W końcu jest księciem, przemknęło Candy przez głowę.
-Tak- potwierdził Taylor.
-Nigdy przedtem jej pan nie spotkał?
-Nie.
-Wiedział pan, gdzie pracuje?
-Skoro jej nie znałem, to jakim cudem mogłem znać miejsce jej pracy?
-Panna Angel nie wiedziała o pana związkach z OPEC?
-W żaden sposób nie jestem związany z tą organizacją. To domena mojego ojca.
-Ale jest pan żywotnie zainteresowany cenami ropy naftowej?
-Tylko ich wpływem na rachunki, które płacę za paliwo na stacjach benzynowych. Jestem amerykańskim farmerem. Kocham swój kraj. Dlaczego - podobnie jak panna Angel - miałbym działać na jego szkodę?
-Czy rozmawialiście o polityce?
Taylor przez chwilę mierzył Carringtona zimnym spojrzeniem. -Bez wątpienia widział pan nasze fotografie wykonane przez pana Danielsa?- spytał.
-Tak.
-Czy w tych okolicznościach pan dyskutowałby o polityce?
Wielki pokój zatrząsł się od gromkiego śmiechu. Taylor uśmiechnął się z zadowoleniem, lecz natychmiast spoważniał na widok Candy. Bardzo zbladła i wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć.
-Chciałbym pomówić z panną Angel w cztery oczy- oświadczył, wstając.
-Wykluczone- stanowczo zaprotestował Carrington.
-Sądzę, że to nieporozumienie szybko da się wyjaśnić, jeśli porozmawiam z panną Angel na osobności.
-Nie możemy pozwolić, aby dwie strony zamieszane prawdopodobnie w sprawę zdrady…
-Wątpi pan w uczciwość mojego syna?
Szejk odezwał się po raz pierwszy. Miał głos nieco chrapliwy i suchy jak pustynny wiatr. Słowa pomknęły przez salę z impetem piaskowej burzy. Carrington otworzył usta, aby odpowiedzieć, lecz sekretarz Draper powstrzymał go ruchem dłoni. Nie należało obrażać Amina Al-Tasana. Był cennym ogniwem łączącym Stany Zjednoczone z krajami arabskimi.
-Zgadzam się, panie Al-Tasan,- powiedział do Taylora i zwrócił się do jednego z asystentów: -Proszę przygotować pokój. Wystarczy piętnaście minut?- spytał szejka. Al-Tasan skinął głową.
Taylora i Candy zaprowadzono do niedużego gabinetu, gdzie zostawiono ich samych. Candy odezwała się pierwsza i zadała nurtujące ją pytanie.
-Wiedziałeś, kim jestem i gdzie pracuję, gdy „przypadkiem” poznałeś mnie na plaży?
-Nie.
-Wiedziałeś!- krzyknęła.
-Nie- powtórzył tym samym, beztroskim tonem. Łzy napłynęły jej do oczu. Czyżby kochał się z nią tylko dlatego, że chciał wydobyć z niej cenne informacje? Czy była tylko pionkiem w międzynarodowych rozgrywkach? Cóż za upokorzenie.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi, kim jesteś?
-Powiedziałem. Nazywam się Taylor Allen.
-A także Ali Al-Tasan.
-To detal związany z urodzeniem. Moje oficjalne amerykańskie imię i nazwisko to Taylor Allen.
-I jesteś farmerem- syknęła szyderczo.
-Tak. Mam farmę w Wirginii.
-Oraz tysiące szybów naftowych w Arabii Saudyjskiej?
-Należą do mojego ojca.
-Nosisz przydomek Tygrysi Książę?
-Zazwyczaj tak nazywają mnie w szmatławcach.
-Nie czytuję tego śmiecia, więc może raczysz mi wyjaśnić, dlaczego tak o tobie piszą?
-Parę lat temu określił mnie tak jakiś dziennikarz i nazwa przylgnęła. Chyba ma związek z kolorem włosów.- Zniecierpliwiony machnął rękami. -Zresztą to bez znaczenia.
-Czas sekretów i niedomówień już minął. Taylor. A może powinnam się ukłonić i powiedzieć „książę Ali”?
-Prawdziwy powód nazywania mnie w ten sposób to mój buntowniczy stosunek do arabskiego świata oraz mój styl życia playboya - odparł gniewnie.
-Rozumiem,- mruknęła Candy, siadając na krześle. -Byłam więc najnowszą zdobyczą playboya.- Przez chwilę skubała brzeg spódnicy. -Wtedy na Hawajach rozpoznałeś tamtego faceta, prawda?
-Tak. To Speck Daniels, prawdziwa świnia. Sprzedaje swoje materiały najgorszym szmatławcom. Prześladuje mnie od dawna. Starłem się z nim w przeddzień wyjazdu. Bardziej ostro niż kiedykolwiek przedtem.
-Wytropił cię na Hawajach?
-Chyba jakimś cudem wywęszył, gdzie przebywam.
-A te zdjęcia?- ledwie wydobyła z siebie głos.
-Prawdopodobnie zrobił je teleobiektywem z zakotwiczonej w zatoce łodzi. Nigdy bym nie przypuszczał, że zada sobie tyle trudu. Nie doceniłem tego typa. Wczoraj przysłał zdjęcia do Departamentu Stanu, aby skompromitować mnie podczas bytności mojego ojca w Waszyngtonie. To przypadek, że tutejsi urzędnicy rozpoznali ciebie. Daniels nie wiedział, że tu pracujesz. Ale teraz już pewnie wie, że trafił na smakowity kąsek, i uczyni wszystko, żeby opublikować zdjęcia. To znaczy te, które przepuści cenzura.
W pokoju zapanowało niezręczne milczenie. Candy masowała pulsujące skronie i myślała o Paty. Poniesie przykre konsekwencje tego skandalu. Będą o niej plotkować, szydzić z niej.
Nie ominie to i Candy. Z pewnością straci pracę w Departamencie Stanu i nie znajdzie innej w żadnej rządowej instytucji. Niezależnie od tego, czy zostanie uznana za winną, nikt nigdy jej nie zaufa. Nawet jeśli cała sprawa się utrzęsie, obie z Paty będą musiały wyjechać z Waszyngtonu. Ale dokąd?
Spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Niby wyglądał znajomo, a jednak inaczej. Na głowie miał cudzoziemskie nakrycie. W oczach malował się dystans. Ręce, których czuły dotyk tak dobrze pamiętała, teraz sprawiały wrażenie nieosiągalnych. Niedawno łączyło ją z tym mężczyzną więcej niż z jakimkolwiek innym człowiekiem. W tej chwili był kimś boleśnie obcym.
-Kim naprawdę jesteś?
-Moja matka, Amerykanka Cheryl Allen, poznała mojego ojca w Londynie, gdzie oboje studiowali,- powiedział, siadając naprzeciwko. -Zakochali się w sobie, wzięli ślub. Ojciec był wdowcem i miał już syna Hamida. Gdy mój dziadek, stary szejk, dowiedział się o małżeństwie z chrześcijanką, matka już była w ciąży. Stary szejk wpadł w gniew i zażądał, aby mój ojciec wrócił do Arabii. Ale on został z moją matką aż do moich narodzin i zapewnił nam byt w Stanach Zjednoczonych.
Taylor wstał i zaczął przemierzać pokój.
-Ojciec wywiązał się ze swoich obowiązków. Wrócił, rozwiódł się z moją matką i poślubił Arabkę. Po śmierci swego ojca stał się przywódcą. Jest dobrym władcą, przyczynił się do upowszechnienia w swoim kraju zachodniej technologii, zdobyczy medycyny i nauki.
Candy usiłowała wchłonąć te informacje, lecz brzmiały one raczej jak fragment jakiejś bajki. Czy to możliwe, że w realnym świecie istnieją tacy ludzie jak Amin i Ali Al-Tasanowie? Jeśli tak, to Candy do tego świata nie należała.
-Co działo się z twoją matką?- spytała niepewnie.
-Wychowała mnie na Amerykanina i chrześcijanina.
-Ale twój ojciec traktuje cię tak, jakby…
-Jakby mnie kochał?- Taylor uśmiechnął się. -Kocha. A ja jego. Naprawdę. I szanuję go. Dlatego tak mierzi mnie ta cała afera. W przeszłości często go kompromitowałem. Nie aprobował moich wyczynów, lecz był zmuszony je ignorować. Uważa, że ten skandal to po prostu mój kolejny, szalony romans.
-A tak nie jest?
-Nie, Candy.
Spojrzenie, które jej posłał, pozbawiło ją tchu.
-Nawet gdybym wiedział, że nie możemy być razem, usiłowałbym do tego doprowadzić. To nie ulega żadnej wątpliwości. Ujrzałem cię, zapragnąłem i musiałem cię zdobyć.-
Z trudem przełknęła ślinę i odwróciła się.
-Cóż, to ci się udało. Fotografie dowodzą, że odniosłeś sukces.- Nie zdołała powstrzymać łez i, zła na siebie, ukryła twarz w dłoniach. -Nieważne, o czym rozmawialiśmy i czy zdradziłam ci jakieś tajemnice państwowe. W świetle przytłaczających dowodów oboje jesteśmy winni. Potrafisz sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy Carrington rzucił te zdjęcia na stół?-
Taylor zaklął i palcami przeczesał włosy.
-Boże, tak mi przykro.- Wiedział, jaka jest nieśmiała. Te chwile musiały dużo ją kosztować. -Daniels słono zapłaci za to, że je zrobił.
-Niech cię licho,- chlipnęła. -Dlaczego mi nie powiedziałeś, kim jesteś? Co ja teraz zrobię?- Ramiona Candy zatrzęsły się od płaczu.
-Znam dobre rozwiązanie.
Jakimś cudem zdołała nad sobą zapanować i podniosła głowę.
-Jakie? Słucham.
-Możemy się pobrać. |
|
Powrót do góry |
|
|
agunia69 Dyskutant
Dołączył: 20 Paź 2007 Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 21:49:50 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Nie można kończyć w takim momencie.
To nie fair.
Czy on jej się właśnie oświadczył?
Teraz musisz dać nowy odcinek |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 21:57:30 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Nadzieja jest rośliną trudną do wyplenienia. Można nie wiem ile odrąbać gałęzi i zniszczyć, a zawsze będzie wypuszczać nowe pędy.
Isadora Duncan
Odcinek 16
Wlepiła zdumione spojrzenie w twarz Taylora. Nadal nie wyrażała żadnych uczuć, a jego głos zabrzmiał tak zwyczajnie, jak gdyby Taylor podawał aktualny czas, a nie proponował małżeństwo.
Absurdalność tej sugestii sprawiła, że Candy zaczęła się śmiać. Coraz głośniej, prawie histerycznie. Mogła albo się śmiać, albo walić głową o ścianę. Śmiech wydawał się łagodniejszym środkiem uwalniania emocji.
-Widzę, że moja propozycja cię bawi- spokojnie stwierdził Taylor, gdy Candy trochę się uspokoiła.
-Jest idiotyczna. Żartowałeś, prawda?
-Bynajmniej. I bądź pewna, że oni też nie żartują.- Kiwnął głową w stronę sali konferencyjnej. Candy natychmiast otrzeźwiała.
-Tak, wiem- odparła poważnie z czołem wspartym na otwartej dłoni.
-Może więc przedyskutujemy mój pomysł?
-Chcesz stracić te piętnaście minut na jakieś gierki?- Spojrzała na niego gniewnie.
Taylor na moment zacisnął wargi.
-Powiedziałem ci, że mówię serio. Jeśli zaraz zakomunikujemy im, że jesteś moją narzeczoną i wkrótce się pobieramy, sytuacja diametralnie się zmieni. Synową szejka Al-Tasana ludzie potraktują z szacunkiem. Tym razem, panno Angel, uznaj małżeństwo za coś, co cię ochroni.
-Mnie?- spytała kpiąco.
-Ciebie. Ja nie potrzebuję ochrony. Mój ojciec dopilnuje, żebym się z tego wywinął.-
Patrzył na nią z wyższością, a w Candy wszystko się gotowało. Nie podobał się jej ten protekcjonalny ton. Ani trochę. Może na innych robił wrażenie, lecz ona nie zamierzała padać plackiem.
Ciekawe, jak zareagowałby szacowny książę, gdybym się zgodziła, pomyślała złośliwie. Pewnie dostałby zawału. Ta wspaniałomyślna propozycja niewątpliwie była tylko na pokaz. Doskonale. Candy postanowiła się przekonać, jak długo Taylor Allen będzie blefować, zanim się wycofa.
-Mam więc uwierzyć, że małżeństwo proponujesz mi z dobroci serca?
W oczach Taylora zamigotał cień uśmiechu. Zniknął tak szybko, że Candy uznała go za przywidzenie.
-Cóż, czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny za tę sytuację. To ja cię uwiodłem.
Jego głos był równie zmysłowy jak muśnięcie aksamitu na nagiej skórze i aż nadto dobrze przypominał, jak doszło do owego uwiedzenia. Candy musiała przyznać, że Taylor nic nie jest jej winien. Zdecydowała się na romans, mając oczy szeroko otwarte. Po początkowych wahaniach sama ochoczo zaangażowała się w tę przygodę.
Przygryzła wargi. Taylor musiał uważać ją za idiotkę! Widział te fotografie. Przypominały mu o jej niezdarnych przejawach namiętności. Cóż za upokorzenie!
Zerwała się z krzesła i podeszła do okna. Rozciągał się za nim wspaniały widok na Waszyngton. Była patriotką. Kochała swój kraj. Zawsze dławiło ją w gardle ze wzruszenia, gdy patrzyła na Washington Monument i Lincoln Memorial. A teraz oskarżono ją o zdradę ojczyzny. I to tylko z powodu tego mężczyzny, który lekkim tonem stwierdził, że małżeństwo rozwiąże poważny problem.
Prawdopodobnie to kolejny kaprys księcia, któremu, jak zwykle, przyjdzie na ratunek tatuś miliarder. Ale ona będzie do końca życia cierpieć z powodu tych wypełnionych namiętnością dni na Hawajach. Mimo to nie miała zamiaru przyjmować propozycji małżeństwa, złożonej z litości.
-Już nigdy nie wyjdę za mąż.
-Dlatego, że twój pierwszy mąż okazał się draniem?
Gwałtownie odwróciła się na pięcie. -Dlatego, że nigdy nie chcę być pod pantoflem mężczyzny ani nie dam się zwieść jego zapewnieniom o miłości.
-Wcale nie musisz. Przecież nie było mowy o miłości.
-Oczywiście, że nie- mruknęła, znów odwracając się do okna. -Chodziło mi tylko o to, że żaden mężczyzna nie będzie moim panem i władcą- dodała.
-Żyjemy w drugiej połowie dwudziestego wieku. Nie mam archaicznych poglądów na temat małżeństwa i roli kobiety. Nie oczekuję, że będziesz spełniać moje polecenia.
-Czyżby? Myślałam, że właśnie tego od wszystkich oczekujesz, książę Al-Tasanie.-
Westchnął ciężko. -Tracę cierpliwość, Candy.
Boże, dlaczego użył jej imienia. Teraz wiedziała, czemu w jego ustach brzmiało tak szczególnie. Melodyjnie i słodko. Niewątpliwie sprawiała to odrobina arabskiego akcentu.
-Nasze piętnaście minut zaraz się skończy- kontynuował Taylor. -Możemy tam wrócić i do końca życia upierać się, że znaliśmy tylko swoje nazwiska, że nie rozmawialiśmy o polityce i że rozstaliśmy się, nic o sobie nie wiedząc. Uwierzą nam lub nie, ale prasa i tak nie zostawi na nas suchej nitki.- Umilkł na moment. -Proszę, patrz na mnie, gdy do ciebie mówię.-
Odwróciła się. Niechętnie, ponieważ właśnie wykonywała polecenie. Oraz z innych powodów. Nie chciała, aby zauważył, że przeraża ją logika jego rozumowania. Czuła też, że jej opór słabnie. Bez większego trudu potrafiły go skruszyć uroda Taylora i jego sugestywne spojrzenie.
-Zaproponowałem ci jedyny sposób pozwalający nam wyjść z tego cało. Zgadzasz się?
Milczała. On rzeczywiście sądził, że usłyszy „tak”. Widziała to w jego oczach. Był pewien, że padnie mu w ramiona i zacznie błagać, aby ratował ją za pomocą swoich pieniędzy i wpływów.
I to jej się nie podobało. Podobnie jak fakt, że zaskakująca oferta, niestety, miała sens.
Analizowała ją w myśli, a Taylor wytoczył kolejny argument.
-Na pewno stracisz dotychczasową pracę.
-Na pewno.
-Z czego będziesz żyć, zanim znajdziesz inną?
-To nie twoja sprawa.
-Chcę ci pomóc.
-Nie potrzebuję łaski!
Jednym susem znalazł się przy niej, chwycił ją za ramiona i lekko nią potrząsnął. -Nie pora na dumę, Candy. Proponuję ci pomoc, a nie łaskę.
-Dam sobie radę - odparła z uporem, choć Taylor bez wątpienia miał rację.
-Jak? I co z Paty?
Poderwała głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Zdumiało ją to, że zapamiętał imię jej siostry. -Jak to co z nią?
-Zapłacisz za jej prywatną szkołę z zasiłku dla bezrobotnych? A pomyślałaś o tym, że Paty poniesie przykre konsekwencje tego skandalu?- Taylor wziął głęboki oddech. -W takich paskudnych sytuacjach ja potrafię radzić sobie jak zawodowiec, ale wy dwie jesteście bezbronne jak niemowlaki. Żadna z was nie ma pojęcia, jak wybrnąć z tarapatów tego rodzaju.
-Taylor, proszę,- jęknęła rozpaczliwie i uwolniła się z uścisku. A właściwie to Taylor ją puścił. Wiedziała, że gdyby sobie tego życzył, trzymałby ją przy sobie dowolnie długo. Ta myśl przerażała i dławiła, toteż Candy usiłowała ją zwalczyć całą siłą woli.
-Jaka w miarę rozsądna kobieta chciałaby zostać żoną kobieciarza znanego na całym świecie ze swoich romansów?
-Wolisz, aby świat poznał cię jako moją żonę czy jedną z wielu kochanek?
-Jedną z wielu? Ile ich jest?
-Zajrzyj do ostatniego numeru „Street Scene” Podali dokładną liczbę.
-Wobec tego wtopię się w tło, nikt mnie nie zauważy.
-Wątpię.
-Dlaczego?- Pomyślała o tabunach długonogich modelek, biuściastych aktoreczek i bogatych panien z wyższych sfer. -Czymś się wyróżniam?
-Tak,- przyznał. -Jesteś świeża jak stokrotka. Już samo to zwraca uwagę. Poza tym pracujesz w Departamencie Stanu USA. Mój ojciec prowadzi z tym krajem negocjacje w imieniu państw należących do OPEC. Jeszcze nie rozumiesz, Candy? Tkwisz po uszy w kłopotach.
-Dzięki tobie!- wybuchnęła. -A teraz proponujesz mi małżeństwo! Kto tu zwariował: ty czy ja? Związek z tobą wcale mi nie pomoże. Wpadnę przez to w jeszcze większe tarapaty. Pozycja kochanki przynajmniej jest chwilowa.
-Podobnie jak pozycja mojej żony.
Z wrażenia rozdziawiła buzię. -Och, rozumiem.
-Gdy tylko sprawa ucichnie, a krwiożercza prasa rzuci się na kolejną ofiarę, po cichu weźmiemy rozwód.
Ależ była naiwna. Od dziecka wpajano jej, że małżeństwo to coś nadzwyczajnego i wiecznego. Wadę pozbawił ją złudzeń co do trwałości, lecz nawet po rozwodzie Candy jak głupia sądziła, że związek dwojga ludzi jest święty.
Natomiast w interpretacji Taylora był czymś krótkotrwałym, mało ważnym. Nie wiązał się z żadnymi emocjami, poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacji. Przypominał wspólne wynajęcie mieszkania na lato.
-Więc po co w ogóle zawracać sobie głowę?- spytała, szczerze ciekawa powodów propozycji.
-Jeśli zostaniesz moją żoną, ojciec poruszy niebo i ziemię, aby załagodzić tę sprawę i oszczędzić nam bytności na pierwszych stronach gazet. Jeśli zaś pozostaniesz tylko moją kolejną zdobyczą, nie kiwnie palcem, aby ci pomóc. Będziesz zdana wyłącznie na siebie.
Był to istotny argument. Rzeczywiście nie miała nikogo, kto w tej sytuacji mógłby pomóc. A Paty? Będzie przerażona.
-Twój ojciec mnie ochroni?
-Jeśli będziesz jego synową. Przykłada ogromną wagę do rodzinnej lojalności.-
Candy miała ochotę parsknąć śmiechem. Amin Al-Tasan zrezygnował z ukochanej kobiety i syna, wrócił do swego kraju, ożenił się z inną, płodził z nią dzieci, a teraz Taylor przekonywał, że szejk tak ceni lojalność?
Mimo to Candy chciała w to wierzyć, ponieważ rozpaczliwie potrzebowała jego pomocy. Zresztą spokojnie mogła z niej skorzystać. Gdyby Taylor Allen mieszkał w Cleveland i był sprzedawcą butów, nie znalazłaby się w takim położeniu. Na swoje nieszczęście trafiła na arabskiego księcia. Dlaczego nie przyjąć wyciągniętej ręki? Oszczędzić Paty? Pomóc sobie?
Podniosła głowę i spojrzała w cudowne, złocistozielone oczy, szukając w ich głębi choć odrobiny tej namiętności, którą płonęły na Hawajach: Nie znalazła jej. Nawet stojąc tuż obok. Taylor sprawiał wrażenie kogoś całkiem obcego.
-Jaka jest twoja decyzja?- spytał zniecierpliwiony. Zanim zdążyła cos powiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. Nie odwracając od niej wzroku. Taylor zawołał: -Już idziemy! Candy?- przynaglił ją cicho, lecz stanowczo. Malujące się na jego twarzy zdecydowanie skłoniło Candy do odpowiedzi.
-Zgadzam się,- powiedziała i natychmiast tego pożałowała. Znów postąpiła jak tchórz. Wykonała rozkaz mężczyzny. Oddała swoją przyszłość w jego ręce. Ale czy miała jakiś wybór? |
|
Powrót do góry |
|
|
Marz Prokonsul
Dołączył: 24 Sty 2009 Posty: 3639 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:21:07 05-03-09 Temat postu: |
|
|
16 odcinków do nadrobienia !!
oK. Dużo czytania
Już się zabieram potem dam mam nadzieje, obszerny komentarz ! |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:46:00 05-03-09 Temat postu: |
|
|
No ładnie, będzie slub, tylko dlaczego on jest taki chłodny i obojętny, przeciez tez byl z nią szczęśliwy na Hawajach |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 22:49:21 05-03-09 Temat postu: |
|
|
Byłoby z nich dobre małżeństwo, bo on bogaty, a ona ładna.
Jane Austen
Odcinek 17
Taylor przyjął jej odpowiedź całkiem beznamiętnie. Otworzył drzwi, skinął głową Grahamowi i wyciągnął rękę do Candy. Ujęła jego dłoń i razem wrócili do dużego gabinetu. Na ich widok wszyscy umilkli. Taylor najpierw odsunął dla niej krzesło, po czym sam usiadł. Nadal trzymając ją ostentacyjnie za rękę, zwrócił się do sekretarza stanu Drapera.
-Panna Angel i ja poznaliśmy się na Hawajach najzupełniej przypadkiem.- Uśmiechnął się tak zaraźliwie, że nawet Candy mu uwierzyła, gdy dodał: -To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Zgromadzeni z nie skrywanym osłupieniem słuchali słów Tygrysiego Księcia, który spokojnie przyznał, że po uszy się zakochał. Kobieta, która go usidliła, musiała rzeczywiście być nadzwyczajna. Kilku mężczyzn patrzyło na Candy takim wzrokiem, że dostała gęsiej skórki.
-Nie chciałem wystawiać na próbę początków tego związku, toteż zachowałem w tajemnicy moje pochodzenie. Teraz tego żałuję. Candy została poinformowana na ten temat, zanim zdążyłem osobiście wszystko jej wyjaśnić.- W głosie Taylora zabrzmiała nutka żalu. -Lecz na szczęście już nie musimy się o to martwić. Panna Angel zgodziła się zostać moją żoną. Zamierzamy pobrać się jak najszybciej.
To oświadczenie sprawiło, że wszyscy znieruchomieli, a po kilku sekundach zaczęli mówić jednocześnie. Szejk prawie nie zareagował na nieoczekiwaną wiadomość - tylko jego oczy lekko się rozszerzyły. Członkowie jego świty przez chwilę śmiali się i żartowali, Candy zaś była zadowolona z tego, że nie rozumie tych dowcipów.
Reakcja strony przeciwnej była bardziej powściągliwa. Doradcy i prawnicy pochylili się w kierunku Drapera i szeptem wyrazili swoje zastrzeżenia. Carrington nie posiadał się z gniewu.
-Panie Al-Tasan, uważamy ten żart za skandaliczny i jeśli sądzi pan…
-To nie żart,- lodowato przerwał mu Taylor. -Mam zamiar poślubić pannę Angel, gdy tylko otrzymamy stosowne zezwolenie i pan nie może temu zapobiec.
-I mamy tak po prostu zapomnieć, że panna Angel mogła, romansując z panem, skompromitować nasze ministerstwo?
-Nie zrobiła tego - sucho oświadczył Taylor. Candy wyczuła, że jest coraz bardziej zirytowany. Zerknęła na szejka. Już nie patrzył na nią, lecz świdrował wzrokiem dyplomatę, który nierozsądnie kwestionował uczciwość jego syna.
-Może pan udowodnić, że panna Angel nie przekazała panu tajnych informacji, istotnych dla aktualnie toczących się negocjacji?- Carrington nie dawał za wygraną.
Taylor wygodniej rozsiadł się na krześle. -A pan może udowodnić, że tak się stało?
Carrington najwyraźniej nie zauważył, że się zagalopował. Spostrzegł to sekretarz stanu i ruchem ręki nakazał Carringtonowi milczenie, a szejk powoli wstał.
-Jest tak, jak mówi mój syn.- Cichy głos Amina Al-Tasana działał równie skutecznie, jak wyrocznia proroka. -Panna Angel ma zostać członkiem mojej najbliższej rodziny, więc od tej chwili jest pod moją ochroną.- Utkwił spojrzenie jastrzębich oczu w Carringtonie. -Nie życzę sobie, aby przesłuchiwano kogokolwiek z moich bliskich.
Sekretarz stanu Draper najwyraźniej się zmieszał, ale podniósł się z miejsca i podszedł do wychodzącego szejka. -Pragnę wyrazić zadowolenie z faktu, że rozwiązaliśmy ten problem tak szybko i skutecznie, panie Al-Tasan.- Lekko się skłonił.
Szejk przyjął jego słowa do wiadomości, o czym świadczyło jedynie przymknięcie na moment oczu i ledwie dostrzegalne pochylenie głowy. Następnie wyszedł z sali, a jego świta ruszyła tuż za jego powiewającym białym burnusem.
Taylor pomógł Candy wstać i opiekuńczo ujął ją za ramię. Ze spuszczonym wzrokiem wyszła na korytarz, gdzie od razu natknęła się na Larry'ego Watsona. Uwolniła rękę z uścisku Taylora i zwróciła się do swego dotychczasowego szefa.
-Larry, daję ci słowo, że poznałam go przypadkiem na Hawajach. To wszystko jest tylko niewiarygodnym zbiegiem okoliczności. Nie wiedziałam, kim jest Taylor Allen, dopóki nie zobaczyłam, jak wchodzi do tej sali.
Larry był wyraźnie zmieszany.
-Do licha, Candy - mruknął, gapiąc się na swoje buty. -Przepraszam cię za wszystko, co powiedziałem. Nigdy bym cię nie podejrzewał, ale…
Dotknęła jego ramienia, lecz natychmiast cofnęła rękę, ponieważ poczuła, że Taylor zesztywniał. -Rozumiem, Larry. Dowody wydawały się bardzo przekonujące.
-Wiesz, że pewnie zostaniesz poproszona o złożenie wymówienia. Może mógłbym interweniować.
Potrząsnęła głową. -Nie, Larry. Moja kariera tutaj jest skończona. Nie chcę, żebyś jeszcze bardziej angażował się w tę sprawę.
-Sprzątnę twoje biurko i prześlę ci rzeczy,- odparł ze zbolałą miną.
-Dziękuję.
Larry zerknął na Taylora i nieco zatroskany spojrzał na Candy. -Na pewno wiesz, co robisz?
-To, co muszę, biorąc pod uwagę okoliczności.- Uśmiechnęła się do niego z większą pewnością siebie niż ta, którą czuła. -Nie martw się. Dam sobie radę.- Taylor ujął ją za łokieć, więc dodała: -Do widzenia, Larry.
-Do widzenia, Candy. Odezwij się czasem. A gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała…
Nie usłyszała ostatnich słów Larry'ego, ponieważ Taylor szybko poprowadził ją do windy i nie dopuścił do tego, aby ktoś wsiadł razem z nimi.
-Kto to był?
-Larry Watson. Mój szef, a raczej były szef.
-Tylko szef?
Poderwała głowę, zdumiona jego gniewnym tonem. -O co ci chodzi?
-Wiesz o co.
U każdego innego mężczyzny takie objawy - przyśpieszony oddech, błysk w oku i drgający na szczęce mięsień - oznaczałyby zazdrość. W przypadku Taylora mogły dowodzić jedynie dbałości o swoją własność.
-Tak - syknęła. -Tylko szef.
-To dobrze - odparł wyniośle.
W milczeniu zjechali na parter. Gdy wyszli z windy, Taylora pozdrowił jeden z doradców szejka. Obaj mężczyźni uścisnęli się i Arab zaczął szybko mówić coś w ojczystym języku. Candy całkiem zignorował, jak gdyby była niewidzialna. Czy już na zawsze miała pozostać tylko nieważnym dodatkiem do Tygrysiego Księcia?
Nie, tylko do rozwodu. To dziwne, stwierdziła, że myśli o rozwodzie, choć jeszcze nie wyszła za mąż.
-Mój ojciec chce, abyśmy odwiedzili go w apartamencie hotelowym,- powiedział Taylor, gdy Arab odszedł i przyłączył się do szejka udzielającego reporterom nie planowanego wywiadu.
-Teraz?- spytała, nienawidząc się za drżenie głosu.
-Gdy mój ojciec wzywa, to zawsze oznacza „teraz”.
Ostatnio zmieniony przez Maite Peroni dnia 22:50:51 05-03-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|