|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:17:45 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Ej i tak zakończyłaś? Tak się nie robi!
Moim zdaniem on stopi jej opór bardzo szybko.
Pozdrawiam Czekam na więcej chociaż rozumiem jeśli wstawisz jutro. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 0:19:00 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Prawdziwa miłość to miłość do kogoś od kogo nie oczekuje się żadnych korzyści.
Pearl Buck
Odcinek 23
Obudziły ją złociste, oślepiająco jasne promienie słońca. Wpadały do pokoju przez szeroko otwarte okno. Przewróciła się na wznak i ze zdumieniem przesunęła wzrokiem po wnętrzu pokoju.
Leżała pod baldachimem. Zarówno łóżko, jak i reszta umeblowania wyglądała na dwustuletnie antyki. Podłogę z lśniącego drewna pokrywał puszysty dywan, prawdopodobnie z francuskiej manufaktury w Aubusson. Jego stonowane barwy doskonale pasowały do dominujących w sypialni pastelowych kolorów wyposażenia.
Candy mocno napięła wszystkie mięśnie i powolutku je rozluźniła. Czuła się wspaniale, co ją zdziwiło, wziąwszy pod uwagę wydarzenia wczorajszego dnia.
Oparła się na łokciu i zauważyła tuż obok swojej drugą poduszkę - tak blisko, że zachodziły na siebie ręcznie haftowane brzegi powłoczek. Odrzucona w nogach kołdra oraz charakterystyczne wgniecenia świadczyły o tym, że spała tutaj druga osoba.
Taylor.
Spojrzała na swoje ciało. Miała na sobie tylko majtki. W nogach łóżka i na podłodze leżała rozrzucona odzież. Zanim Candy zdążyła po nią sięgnąć, otworzyły się drzwi i do sypialni energicznie wkroczyła tęgawa kobieta ze srebrną tacą w dłoniach.
-Dzień dobry! Dobrze, że pani już nie śpi. Nie mogłam się doczekać, aby panią poznać, pani Allen. Jestem Daisy Holland, ale proszę mówić do mnie Daisy.- Candy błyskawicznie podciągnęła prześcieradło, aby zasłonić piersi i wyjąkała słowa powitania. Daisy postawiła tacę na nocnej szafce i zaczęła zbierać części garderoby.
-Przysięgam, że ten chłopak to pedant, ale ma paskudny nawyk rzucania ubrań, gdzie popadnie. Proszę tylko popatrzeć, co zrobił z pani ślicznymi ciuszkami.- Daisy zaczęła zbierać garderobę. Mlasnęła językiem, podnosząc pasek i biustonosz. Pończochy przewiesiła sobie przez ramię. Candy uśmiechnęła się z wysiłkiem. Daisy nie zauważyła jej zakłopotania, zajęta pobieżnymi porządkami w przestronnym pokoju.
-Nie mogłam uwierzyć, gdy zadzwonił i powiedział, że przywozi żonę.- Daisy kontynuowała przyjacielski monolog. -Najwyższy czas, jeśli chce pani znać moje zdanie. Czekałam wczoraj na panią, ale była pani całkiem wykończona. Taylor od razu zaniósł panią na górę i nawet nie zdołałam na panią zerknąć. Chciałam panią rozebrać i położyć spać, ale oświadczył, że sam to zrobi. Zajął się panią jak lalką.
-Gdzie teraz jest Taylor?
-Jeździ konno jak każdego ranka. Kazał mi powtórzyć, że zje z panią śniadanie, gdy będzie pani gotowa. Przyniosłam kawę, ale proszę sobie poleżeć, kochaniutka, tak długo, jak ma pani ochotę.
-Nie, muszę wstać.
Daisy zniknęła w sąsiednim pokoju, a Candy zerwała się z łóżka i pośpiesznie włożyła szlafrok, który ktoś uprzejmie położył na krześle.
-Rano wślizgnęłam się tutaj i rozpakowałam w garderobie pani rzeczy,- oznajmiła Daisy, wróciwszy do sypialni. -Proszę mnie zawołać, gdyby nie mogła pani czegoś znaleźć. Pozwolę sobie nalać pani filiżankę kawy. Ze śmietanką i z cukrem?
Candy czuła rosnące skrępowanie. Nigdy w życiu nikt jej nie usługiwał. Nie miała pojęcia, jak należy traktować służbę, zwłaszcza w takich dziwnych okolicznościach.
Gdy pół godziny później Candy schodziła na dół, obie z Daisy już miały za sobą zasadnicze ustalenia. Candy grzecznie wyjaśniła jej, że potrafi sama troszczyć się o siebie, i przekonała, że woli, aby zwracać się do niej po imieniu. Natomiast Daisy wymogła na niej, że będzie -troszeczkę- dbać o zaspokajanie potrzeb pani domu, której on od dawna potrzebował.
-Ten piękny dom aż się prosi o kobietę i dzieci. Mówiłam to Taylorowi sto razy. Dobrze, że wreszcie wziął sobie moje słowa do serca. Ależ ładne są te twoje włosy, kochaniutka,- paplała Daisy. -Wyglądasz jak aniołek, co idealnie pasuje do diabelskiej urody Taylora. Mam nadzieję, że cię nie obraziłam. Ale sama wiesz, jaki piekielnie oszałamiający jest…
-Tak, wiem,- z uśmiechem zapewniła Candy. Idąc po schodach, próbowała się zorientować, jaki jest rozkład pomieszczeń. Pokój, w którym spała, był częścią dwupokojowego apartamentu ze wspólną dużą łazienką i garderobą. Niewątpliwie służył panu domu.
Zatrzymała się na dolnym schodku, niepewna, gdzie szukać kuchni i śniadania - z prawej czy z lewej strony.
-Masz taką minę, jakbyś się zgubiła.- Do dużego holu z sufitem na wysokości drugiego piętra wszedł Taylor. -Właśnie zamierzałem wyciągnąć cię z łóżka, ty leniuchu. Dzień jest taki piękny, więc chcę oprowadzić cię po farmie. Dobrze spałaś?- Bez wahania podszedł do niej, chwycił w ramiona i pocałował tak mocno, że przez chwilę nie mogła złapać tchu. -Dzień dobry- szepnął z ustami tuż przy jej wargach, zanim się odsunął.
Poczuła, że ma miękkie kolana i już wiedziała, że nic nie będzie z chłodnego dystansu, z jakim chciała go traktować.
-Dzień dobry- szepnęła trochę drżąco.
Taylor miał na sobie luźną, rozpiętą do połowy torsu białą koszulę i bryczesy w kolorze khaki. Candy nie znała nikogo, kto nosiłby bryczesy. Teraz uznała jednak, że nikt nie prezentuje się w nich lepiej niż Taylor. Bryczesy były na wewnętrznej stronie ud wykończone skórą, a sięgające do kolan wyglansowane brązowe buty do konnej jazdy podkreślały kształt stóp o wysokim podbiciu i długie, smukłe łydki. Z zarumienionymi policzkami i rozwianymi przez wiatr włosami Taylor wyglądał wspaniale.
Poprowadził ją przez salon z fortepianem w jednym kącie i marmurowym kominkiem w drugim. Na widok jadalni Candy całkiem oniemiała. W takim wnętrzu nawet król Jerzy III czułby się jak u siebie w domu. Znane Candy historyczne rezydencje nie były umeblowane tak wykwintnie i tak zadbane.
-Zazwyczaj nie jadam obfitego śniadania,- oświadczył Taylor. -Wystarcza mi croissant i trochę owoców. Ale dla ciebie Daisy może przygotować jajka albo gofry.
-Nie, to wszystko jest takie apetyczne,- odparła, siadając na krześle, które odsunął dla niej Taylor. Stało prostopadle do szczytu dziesięciometrowej długości stołu. Na środku lśniącego blatu znajdowała się piękna kompozycja ze świeżych kwiatów.
A obok nakrycia Candy leżała jedna czerwona róża. Taylor wziął ją w palce, pocałował lekko rozchylony pąk i podał kwiat Candy.
-Witaj w domu.
Bezwiednie uniosła różę do ust, jakby chciała poczuć ów pocałunek. -Dziękuję,- odparła cicho.
Porcelana i srebra sprawiały wrażenie bezcennych, Candy nigdy nie używałaby ich tak bezceremonialnie, jak robił to Taylor, podając jej półmiski z owocami i koszyczki z aromatycznymi bułeczkami i ciastkami domowego wypieku. Nalał kawę ze srebrnego dzbanka i przez chwilę jedli w milczeniu.
-Jeździsz konno, Candy?
-Tak. A raczej jeździłam. Dość dawno temu.
-Doskonale.- Taylor uśmiechnął się szeroko. -Wybrałem dla ciebie wierzchowca. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Dziś rano zafundowałem Mustafie niezłą gimnastykę. Potrzebował trochę ruchu po mojej długiej nieobecności.
-Mustafa?
-To jeden z moich koni. Poznasz go później. Jest…
-Spałeś ze mną tej nocy,- przerwała mu cicho.
Taylor powoli odłożył nóż na talerzyk do pieczywa i spojrzał na nią wyzywająco. -To prawda.
-Przecież obiecałeś tego nie robić.
-Obiecałem, że nie będę się z tobą kochał.-
Przełknęła coś, co zaczęło dławić ją w gardle. -I dotrzymałeś słowa?- spytała, ze wzrokiem wlepionym w łyżeczkę, którą się bawiła. -Usnęłam w samochodzie i nie wiem, co zdarzyło się później.
-Nie kojarzysz, że zaniosłem cię na górę?
-Coś mi się przypomina, ale niewyraźnie.
-Pamiętasz, że cię rozebrałem?
-Nie.
-Że zdjąłem z ciebie bieliznę?
-Nie.
-Że cię dotykałem?
-Nie.
-Całowałem?
-Nie.- Ledwie wydobyła z siebie głos.
-Ani tego, że oddałaś pocałunek?
-Nie oddałam.
-Ależ tak,- zapewnił z przekornym uśmieszkiem. -I to dość namiętnie.
Poczuła, że się gwałtownie czerwieni. Była pewna, że ma policzki w kolorze leżącej obok talerza róży. Ten wymowny rumieniec i fakt, że Taylor uchyla się od odpowiedzi, podziałał irytująco.
-Kochałeś się ze mną?- parsknęła gniewnie.
Oparł łokcie na stole i pochylił się w jej stronę. -Tylko mój umysł obcował tej nocy z twoim ciałem, Candy. Dlatego dzisiaj moje ciało jest niesamowicie sfrustrowane, więc jeśli nie chcesz mnie sprowokować do utraty panowania nad nim, to lepiej zmień temat naszej miłej pogawędki.
Candy niespokojnie poruszyła się na krześle, więc przez moment milczał, aby mogła przetrawić jego słowa.
-Jak już wspomniałem, chciałbym dzisiaj pokazać ci tę posiadłość. Na razie możesz jeździć w tym stroju.- Spojrzał na jej spodnie i sweter. -Wkrótce zamówimy dla ciebie odpowiednią garderobę.
Dlaczego miałbyś zawracać sobie tym głowę, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. A Taylor dodał jeszcze, że Daisy zawsze chętnie udzieli jej wszelkich wyjaśnień i odpowie na każde pytanie.
-Niełatwo do tego wszystkiego przywyknąć,- stwierdziła.
-Chyba każda młoda para ma z tym problemy.- Taylor wstał i wziął ją za rękę, więc także się podniosła.
-Nie chodzi mi tylko o sprawy małżeńskie. Nigdy nie żyłam tak jak tutaj. Od lat wstawałam wcześnie i w godzinach szczytu przedzierałam się samochodem do pracy. Pokojówka, która budzi mnie, podając filiżankę kawy, to dla mnie coś nowego.
-Na pewno szybko się przyzwyczaisz.- Przekornie musnął wargami jej usta, zanim zdążyła się uchylić. Razem wyszli przez masywne frontowe drzwi na wyłożony cegłą ganek i po kilku schodkach zbiegli na półokrągły podjazd, ozdobiony zadbanymi krzewami w dużych donicach. Taylor szybkim krokiem ruszył w kierunku znajdujących się po prawej stronie zabudowań gospodarczych.
-Zaczekaj.- Przytrzymała go za rękę. -Najpierw chciałabym zobaczyć, jak wygląda dom.-
Najwyraźniej dumny, Taylor stał obok niej, gdy chłonęła wzrokiem okazałą rezydencję z nieco wyblakłej czerwonej cegły. Ciemnozielone okiennice były przymocowane do okien w białych ramach, a fazowane szyby lśniły w przedpołudniowym słońcu.
Całą północną ścianę porastał bluszcz, na dwuspadowym dachu znajdowały się dwa kominy, a z przodu - pięć mansardowych okien. Środkową, dwupiętrową część budynku, po obu stronach przedłużono jednopiętrowymi skrzydłami.
-Jest piękny.- W przyciszonym tonie Candy zabrzmiał podziw osoby oglądającej imponujący obiekt muzealny.
-To prawda. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia.
-Kupiłeś go w dobrym stanie?
-Nie. Odnawiałem go przez kilka lat, aby prezentował się tak jak obecnie.
-Dokonałeś wielkiego dzieła. Dom jest fantastyczny. Czy to góry Blue Ridge?
-Tak. Jesteśmy w hrabstwie Albemarle, około trzydziestu kilometrów od Charlottesville.-
Teren posiadłości był równie wspaniały jak dom. Otaczały go rozległe trawniki, na których rosło sporo dużych drzew o rozłożystych koronach. W oddali Candy dostrzegła białe ogrodzenie, które zdawało się ciągnąć bez końca. Z jednej strony zobaczyła pola uprawne, a z drugiej - gęsto zalesione wzgórza i pastwiska. Soczysta, zielona trawa falowała na wietrze jak powierzchnia szmaragdowego oceanu.
Candy niemal bez tchu wykonała pełny obrót wokół swojej osi. -I ty nazywasz to farmą?!- zawołała prawie gniewnie. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:19:48 06-03-09 Temat postu: |
|
|
rozbieranie zony to bardzo zajmujaca czynnośc matko jak oni siebe pragnął |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:31:13 06-03-09 Temat postu: |
|
|
No tak nie jest przyzwyczajona do takiego życia. To jakby inna bajka. To ich mieszkanie zapowiada się coraz ciekawiej. Powtórzę się ale uwielbiam tą historie.
Pozdrawiam Dzięki ANRŁ mam udany wieczór Oczywiście czekam na odcinek 24. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:32:04 06-03-09 Temat postu: |
|
|
tak to cudowna historia i moge ja czytac cala noc |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 10:32:07 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Jest jedna rzecz, której kobieta nie potrafi zrobić tak jak mężczyzna: obsikać muru na stojąco.
Sidonie Gabrielle Colettte
Odcinek 24
-Rozumiem, że ci się podoba.- Taylor roześmiał się i otoczył ją ramieniem.
Stajnie, do których ją zaprowadził, wyglądały jak luksusowy hotel dla koni. Zajmował się nimi liczny personel. Wszyscy pracownicy mieli na sobie takie same kombinezony ze znakiem firmowym wyhaftowanym na górnej kieszeni. Ten sam znak znajdował się na kilku zaparkowanych za padokiem przyczepach do przewozu zwierząt. Ludzie dwoili się i troili - szczotkowali, karmili lub tresowali wspaniale rumaki. Candy patrzyła na to wszystko oniemiała. Z okien domu cała ta aktywność była zupełnie niewidoczna.
-Nie mówiłem ci, że prowadzimy tutaj hodowlę koni arabskich?
-Powiedziałeś, że masz kilka koni.- Nawet będąc laikiem wiedziała, że utrzymanie stadniny koni pełnej krwi kosztuje majątek. A tutaj, w tej ogromnej stajni, znajdowało się mnóstwo wspaniałych zwierząt.
Gdy wyszli z ceglanego budynku, stajenny przyprowadził dwa konie. Candy z zapartym tchem popatrzyła na piękne wierzchowce o atłasowej sierści. Oba miały rasowe wąskie łby, małe, szpiczaste uszy, wyglansowane kopyta, lśniące, wyszczotkowane grzywy i błyszczące oczy, z których wyzierała inteligencja.
Taylor podszedł do czarnego ogiera i pieszczotliwie poklepał go po długiej szczęce.
-Candy, poznaj Mustafę.- Na dźwięk swego imienia koń odrzucił łeb do tyłu.
-Och, jest wspaniały,- przyznała szczerze. -Niewiele wiem o koniach arabskich, ale ten to chyba wcielenie doskonałości, prawda?
-W ubiegłym roku otrzymał najwyższe światowe odznaczenie. Imię Mustafa oznacza -wybrany-. Moim zdaniem idealnie do niego pasuje. A to,- Taylor wziął od stajennego lejce miedzianobrązowej klaczy, -jest Zarifa, czyli „pełna wdzięku”. Należy do ciebie.
-Do mnie?! Przecież nie mogę…
-Nie podoba ci się? Wolałabyś innego wierzchowca?
-Nie, nie o to chodzi. Ja po prostu… nigdy nie miałam do czynienia z… z takimi kosztownymi końmi,- dokończyła słabym głosem.
Taylor ryknął gromkim śmiechem. Zwierzęta najwyraźniej byty przyzwyczajone do takich wybuchów wesołości, ponieważ nawet nie drgnęły.
-Popracujemy nad twoimi jeździeckimi umiejętnościami, żebyś nabrała pewności siebie. Chodźmy, one marzą o tym, aby móc popisać się przed tobą.- Zrobił z dłoni strzemię i pomógł jej wsiąść. Candy wzięła lejce tak, jak nauczono ją tamtego lata, gdy matka zdołała uciułać trochę grosza, aby móc wysłać ją na obóz.
Taylor także wskoczył na siodło i oboje ruszyli w stronę jeździeckiej ścieżki wijącej się przez pobliski zagajnik. Candy i Zarifa natychmiast nawiązały kontakt. Klacz rzeczywiście w pełni zasługiwała na swoje imię - stąpała z wdziękiem baletnicy.
-Jak ci idzie?- pół godziny później spytał Taylor, jeszcze bardziej ściągając lejce swego konia.
-Zarifa jest cudowna. Już ją uwielbiam.- Candy pogłaskała klacz po smukłej szyi. -Ale ty i Mustafa zazwyczaj chyba nie ograniczacie się do truchtu?
Taylor uśmiechnął się szeroko. -Umiesz skakać konno przez przeszkody?
-Uchowaj Boże,- jęknęła. -Ale chętnie popatrzę, jak ty to robisz.
Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Szepnął coś i Mustafa zerwał się do galopu przez rozległe pastwisko. Potężne mięśnie zagrały pod skórą wierzchowca. Grzywa rozwiała się na wietrze, a ogon przypominał falujący proporzec. Pęd powietrza zwiał do tyłu włosy Taylora, ujawniając wspaniałe, szlachetne rysy twarzy. Mężczyzna i koń sprawiali wrażenie zrośniętych ze sobą. Pokonując płot na moment niemal zatrzymali się w powietrzu, jakby wbrew prawu ciążenia mieli wzlecieć jeszcze wyżej.
Ta harmonia łącząca zwierzę i jeźdźca była czymś magicznym, prawie nierzeczywistym i równie starym, jak legendy na temat dumnej rasy koni arabskich. Mustafa zgrabnie wylądował na trawie, a spod jego kopyt wzbiły się tumany kurzu.
-Lubicie się popisywać,- kpiąco, lecz z uśmiechem stwierdziła Candy, gdy Mustafa truchcikiem ominął ogrodzenie.
Skok był udany i Taylor wiedział, że Candy jest zachwycona.
-Nauczę cię tak skakać.
-Chyba nieprędko będę do tego gotowa.- Candy potrząsnęła głową. Poczuła w sercu bolesne ukłucie, ponieważ znów przypomniała sobie o tym, że jej pobyt tutaj nie potrwa długo. -Mustafa wygląda tak, jakby fruwał,- dodała, aby zneutralizować odczuwane napięcie.
-Pije wiatr.
-Słucham?
-Pije wiatr. Tak mówi się o koniach arabskich.
-Bardzo poetycznie. Ale rzeczywiście ich ruchy to czysta poezja.
-Tak, jest w tych koniach coś magicznego. Te dwa mają udokumentowane pochodzenie. Imiona ich przodków przed kilkuset laty spisano na pergaminowych zwojach. Mustafa i Zarifa zaliczają się do arystokracji.
Jak i ty, pomyślała.
-Od dawna jesteś właścicielem Mustafy?
Taylor pochylił się i potarł lśniącą sierść ogiera. -Nie sposób być właścicielem takiego zwierzęcia. Ono należy do nieba, wiatru, księżyca.- Taylor zamyślił się na chwilę. -Opiekuję się Mustafą od siedmiu lat. Kupiłem go jako pięciolatka. Spłodził wiele wspaniałych źrebaków. Kilkoro z nich z Zarifą. Chyba jest jego ulubioną dziewczyną,- dodał z przewrotnym błyskiem w oku.
-Chociaż oprócz niej ma cały harem,- mruknęła Candy. -Wątpię, czy chciałby z niego zrezygnować.
Taylor długo patrzył jej w oczy. Oboje milczeli i słychać było tylko szum wiatru.
-Wracamy?- w końcu spytał Taylor.
-Tak. Nie chcę cierpieć po pierwszym dniu w siodle.
Daisy podała im lunch na tarasie, z którego rozciągał się wspaniały widok na góry. Później Taylor oprowadził Candy po całym domu i oświadczył, że powinien zająć się papierkową robotą.
-Mam mnóstwo książek o koniach arabskich, jeśli interesuje cię ta tematyka.
-Oczywiście,- pośpiesznie zapewniła Candy i poszła za nim do znajdującego się w bocznym skrzydle gabinetu. Wygodnie usadowiona na skórzanym fotelu, zabrała się za czytanie, a Taylor usiadł przy biurku. Nagrał kilka listów, zrobił notatki w księgach handlowych, przejrzał stos kwitów, dwa razy gdzieś zatelefonował i wypisał kilka czeków na blankietach z dużej firmowej książeczki.
Takiego Taylora Candy nie znała. Wziąwszy pod uwagę zadbany wygląd stajni, zgromadzone tam zapasy i dobrze zorganizowaną pracę personelu, jako biznesmen był równie skuteczny w działaniu, jak w innych dziedzinach swego życia. Teraz ze zmarszczonymi brwiami w skupieniu przeglądał, korespondencję.
Jakże łatwo było go kochać. Candy kochała go tak bardzo, że aż bolało ją serce.
Taylor podniósł wzrok i zauważył, że go obserwuje:
-Znalazłaś coś ciekawego w tych książkach?
-Tak, są fascynujące.- Właśnie dowiedziała się, że takie araby jak Mustafa lub Zarifa mogą kosztować nawet miliony dolarów. -Ile koni aktualnie hodujesz?
-Trzydzieści dwa.
-A reszta farmy? Nie widziałam jej całej, prawda?
-Nie.- Odłożył list, wyczuł bowiem, że Candy ma ochotę porozmawiać. -Uprawiam głównie zimową pszenicę, trochę orzeszków ziemnych oraz soję. Kilka lat temu zlikwidowałem uprawy tytoniu z powodu szkodliwości palenia.- Wstał, obszedł biurko, przysiadł na jego rogu i skrzyżował ramiona. -Nie zajmuję się osobiście prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Wynajmuję do tego odpowiednich ludzi. Mają procentowy udział w zyskach.-
Utrzymanie takiej dużej posiadłości musi kosztować setki tysięcy rocznie, pomyślała. Ale cóż to znaczy wobec milionowych dochodów ze sprzedaży ropy naftowej? Takie bogactwo całkiem Candy oszałamiało i przerażało, a także gniewało. Czy to sprawiedliwie, że jeden człowiek dysponuje trudnym do oszacowania majątkiem, podczas gdy tylu innych ma tak niewiele?
-Chyba pójdę trochę poleżeć przed obiadem.- Wzięła jedną z książek i wstała z fotela.
Taylor podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
-Dobrze się czujesz? Może coś ci dolega?
-Nie, jestem trochę zmęczona.
-To zrozumiałe po wczorajszym dniu.- Wziął ją pod brodę i leciutko pocałował w usta. W Candy natychmiast wszystko ożyło, ale Taylor delikatnie ją odsunął. -Do zobaczenia.
Popołudniowa drzemka postawiła Candy na nogi i przywróciła jej ładne rumieńce. Ale starannie rozwieszona w szafie garderoba wyglądała niezbyt imponująco. Z niechęcią popatrzyła na swoją sukienkę. Taylor widział ją w niej trzy razy w ciągu jednego tygodnia.
Mimo to była zadowolona, że się przebrała, ponieważ na dole zastała Taylora w eleganckiej marynarce. Właśnie grał na fortepianie.
-Nalałem ci trochę białego wina,- powiedział, przebierając palcami po klawiaturze. -Lecz jeśli wolisz coś innego…
-Nie, może być wino.- Spojrzała na stojący na stoliku obok fortepianu, pokryty mgiełką kieliszek. Taylor posunął się na ławce i ruchem głowy wskazał miejsce obok siebie. -Nie wiedziałam, że umiesz grać.
-Moja matka zmuszała mnie do lekcji. A ty grasz?
-Moja matka zmuszała mnie do lekcji.
Parsknął śmiechem i zakończył utwór energicznym atakiem na prawą stronę klawiatury. Niechcący musnął przy tym piersi Candy.
-Może zagramy w duecie wybuchową wersję „Chop-sticks”?
-Jasne.- Candy ochoczo położyła dłonie na klawiszach.
-Chwileczkę, przyda mi się coś stymulującego. -Taylor upił łyk z wysokiej szklanki, zdaniem Candy zawierającej rozcieńczoną whisky z lodem. -Gotowa?- Rozcapierzył palce.
-Zaczekaj, to nie fair. Nie jestem gotowa.
-A teraz?
-Tak!
Za trzecim razem grali w tak zawrotnym tempie, że ich palce niemal fruwały po klawiaturze, a oni zanosili się głośnym śmiechem i opuścili połowę nut.
-Błagam, przestań,- jęknęła Candy. -Złapał mnie skurcz w mały palec!- Odrzuciła głowę do tyłu i westchnęła z ulgą, gdy zabrzmiały ostatnie głośne akordy.
Następnie mocno wciągnęła powietrze, ponieważ Taylor otoczył ją ramieniem, pochylił się i pocałował prosto w wyeksponowane zagłębienie u nasady szyi. Żar tego pocałunku przeszedł po niej jak gorąca fala i wywołał słodką eksplozję w centrum kobiecości. Candy bezwiednie chwyciła klapy marynarki Taylora, aby pozostać na ławce i nie wzlecieć w inny wymiar.
-Taylor…
-Tak cudownie pachniesz. Tak świeżo. Tak słodko.- Błądził ustami po jej szyi, obsypując ją drobnymi pocałunkami. Gdy dotarł do ust, czekały na niego miękkie i rozchylone. Jego technika całowania nie miała sobie równych, toteż ten długi, namiętny pocałunek pozbawił Candy resztek silnej woli.
-Głodna?- zamruczał Taylor, gdy oboje łapali oddech.
-Hmm…
-Więc chodźmy na obiad.
Jak w transie poszła za Tayloriem do oświetlonej świecami jadalni. Daisy podała soczystą pieczeń z ugotowanymi na krucho jarzynami. Jedli powoli i prawie w milczeniu. Candy nie miała ochoty rujnować tego miłego nastroju, ale musiała poruszyć pewien temat, którego dłużej nie mogła ignorować. Przy kawie i cieście orzechowym wreszcie zebrała się na odwagę.
-Taylor, czy ty masz dzieci?
Nie zareagował, więc niechętnie oderwała spojrzenie od karmelowego kremu, nad którym się znęcała, i spojrzała na swego męża.
-Dlaczego pytasz?
Zamrugała nerwowo i spuściła wzrok.
-To, oczywiście, nie moja sprawa i nie chcę wtykać nosa w twoje życie prywatne, ale… ale miałeś tyle kobiet… Pomyślałam…- Urwała, zakłopotana jak mało kiedy.
-Nie,- odpowiedział po dłuższej chwili. W jego głosie zabrzmiała taka szczerość, że Candy podniosła głowę. -Czemu pytasz?- powtórzył.
Równie dobrze mogłaby skakać do morza ze skał w Acapulco. Byłoby to tak samo samobójcze, jak odpowiedź, której musiała udzielić, aby wyjaśnić swoje wątpliwości.
-Chodzi mi o seks,- mruknęła. -Na Hawajach ...
Błagała go wzrokiem, aby domyślił się, o co pyta, i nie zmuszał jej do postawienia kropki nad i. Ale Taylor siedział nieruchomo i przyglądał się jej bez drgnienia powiek.
-Nie spodziewałam się,- kontynuowała niepewnie, -że zaniesiesz mnie do sypialni. Nie miałam czasu nic zastosować. Ile razy tej nocy… ty… a raczej my…- Nagle opuściło ją dotychczasowe skrępowanie i spojrzała Taylorowi prosto w oczy. -Wiesz, co usiłuję powiedzieć, więc przestań tak się na mnie gapić!- wypaliła rozjątrzona.
-Sugerujesz, że możesz być w ciąży?
-Nie wiem, czy mogę! Chodzi mi o to, że się nie zabezpieczyliśmy!- Nagle coś przyszło jej do głowy. -A może tak?
-Czy tak bardzo przeraża cię myśl o urodzeniu mojego dziecka?-
-Zawsze chciałam mieć dzieci - odparła cicho. -Jednak w tych okolicznościach nie mogę sobie na nie pozwolić.
-Nie widzę powodów do zmartwień.- Taylor położył rękę na jej ramieniu. -Byłoby cudownie patrzeć na nasze dziecko, które karmisz piersią.
-Nie sądzę, abym spodziewała się dziecka, ale uznałam, że należy cię ostrzec - powiedziała z wysiłkiem.
Taylor przesunął dłoń wyżej i jej grzbietem zaczął pocierać boczną wypukłość piersi. -Nie potrzebuję ostrzeżeń. Może nawet nabrałbym ochoty, gdybyś przestała uparcie odmawiać mi... |
|
Powrót do góry |
|
|
agunia69 Dyskutant
Dołączył: 20 Paź 2007 Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:03:41 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Taylor na koniu musi wyglądać bosko, ale nie kończy się w takim momencie.
Zdecydowanie tak się nie robi.
Musisz teraz wstawić Capitulo 25 |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:08:24 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Kobieto, jeśli nie możesz być gwiazdą na niebie, bądź przynajmniej lampą naftową w domu!
George Eliot
Odcinek 25
Candy miała ochotę ucałować Daisy za to, że właśnie weszła, aby spytać, czy może sprzątnąć nakrycia. Wykorzystała jej obecność, aby umknąć.
-Chciałabym jeszcze poczytać o koniach. To takie zajmujące. Jestem strasznie zmęczona. Na pewno wiejskie powietrze tak na mnie działa. A może jazda konna. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Pójdę wcześnie spać,- paplała.
Wychodząc z jadami, czuła na plecach wzrok Taylora. Musiała od niego uciec. Spojrzenia, które dzisiaj wymienili, były zbyt ogniste, zbyt przepojone seksualnymi podtekstami. A seksu należało się wystrzegać.
W sypialni Candy trochę poczytała, ale lektura nie usposobiła jej do snu. Zgasiła światło i długo przewracała się z boku na bok, nie mogąc usnąć. W końcu odrzuciła kołdrę i poszła do łazienki po aspirynę.
Otworzyła drzwi i zamarła. W łagodnie oświetlonym pomieszczeniu stał Taylor. Był boso, bez koszuli i właśnie rozpinał spodnie. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i odwrócił się.
-Przepraszam, nie słyszałam, jak wchodziłeś,- powiedziała, a on chłonął wzrokiem jej postać - zarys ciała pod przejrzystą nocną koszulą, nagie ramiona, na które opadały kaskady puszystych, jasnych loków. Natomiast Candy nie mogła oderwać oczu od jego torsu porośniętego masą wijących się złotawych włosków.
-Coś ci jest?- spytał troskliwie i z opadającymi z wąskich bioder spodniami podszedł bliżej.
-Nic, po prostu nie mogłam zasnąć. Przyszłam po aspirynę.
-Wyglądasz niesamowicie kusząco, Candy.- Przesunął dłonie pod jej piersiami, splótł je na jej plecach i przyciągnął ją do siebie tak blisko, że poczuła go całym ciałem. -Słodko, cudownie i prowokująco seksownie.- Zamknął jej usta pocałunkiem.
Cóż za mężczyzna, pomyślała. Piękny i męski. Pachniał wiatrem. Smakował jak nikt inny, a ona tak bardzo go pragnęła! Wypukłe mięśnie jego torsu uciskały wypukłości jej piersi. Nawet lekko drapiący ją w brodę zarost wywoływał rozkoszne dreszczyki, które rozchodziły się po całym ciele.
Wplotła palce jednej ręki we włosy Taylora, a drugą dłoń oparła na jego piersi, bezwiednie drażniąc jej wnętrzem maleńki, stwardniały sutek.
Dłonie Taylora ześlizgnęły się po nocnej koszuli i Candy poczuła je na pośladkach. Ujął je i mocno ją przycisnął.
-Nie masz pojęcia, jak cię pragnę, Candy.- Zdjął jej dłoń ze swego torsu, przesunął ją w dół i włożył w rozpięte spodnie. -Sama się przekonaj, jak bardzo.
Szybko cofnęła rękę.
-Proszę cię, Candy,- jęknął z wargami przy jej nabrzmiałych od pocałunku ustach. -Proszę, dotknij mnie.
Zawahała się. I nagle nabrała śmiałości.
-Moja słodka Candy,- jęknął Taylor prosto w jej usta, - Dalsze słowa przeszły w niewyraźny szept.
Przez długą chwilę Candy nie myślała o niczym. Była świadoma jedynie namiętności, która ogarniała ją jak wielka fala przypływu, powodując nabrzmienie piersi i dojmującą potrzebę połączenia się z ukochanym. Taylor powoli przesunął ręce po jej udach i sięgnął palcami do ich złączenia. Pieszczota sprawiła, że Candy wykrzyknęła jego imię, wyrażając tym zarówno pragnienie, jak i sprzeciw.
W końcu uwolniła się z uścisku i na miękkich nogach zrobiła kilka niepewnych kroków wstecz. Potargane włosy gwałtownie zafalowały, gdy z wysiłkiem potrząsnęła głową.
-Nie,- wydyszała. -Nie mogę.
-Nonsens,- rzucił Taylor i postąpił w jej stronę. Jego klatka piersiowa wyraźnie unosiła się i opadała przy każdym przyśpieszonym oddechu.
Candy cofnęła się i wyciągnęła rękę w obronnym geście.
-Zaakceptowałeś warunki dotyczące tego małżeństwa, Taylor. Zgodziłeś się!
-Do diabła z warunkami! Jesteś moją żoną. Chcę cię wziąć do łóżka.
Właśnie dlatego nie mogła na to przystać. On tylko chciał wziąć ją do łóżka. Natomiast ona go kochała. Jedno i drugie dzieliła przepaść.
Candy wiedziała, że zawsze będzie go kochać. A jak długo on będzie jej pożądać? Do jutrzejszego ranka? Przez cały tydzień? Kiedy postanowi ją rzucić? Kiedy oświadczy, że czas na rozwód, który dla niego będzie wygodnym wyjściem, a dla niej - katastrofą? Nie mogła sobie pozwolić na bezgraniczną miłość. Nie mogła oddać mu się bez reszty, aby wkrótce go stracić. Wystarczy, że raz przeżyła coś takiego.
-Obiecałeś mnie nie zmuszać,- przypomniała rozpaczliwie, gdy zbliżył się jeszcze bardziej. Nie obawiała się jego fizycznej przemocy. Bała się, że on unicestwi jej opór.
Raptownie szarpnął ją za ramiona tak mocno, że zderzyła się z nim i na chwilę straciła oddech. Wtedy mocno ujął jej głowę w obie dłonie i odchylił ją do tyłu. Oczy lśniły mu jak dwa agaty.
-Powinienem cię zmusić,- oświadczył ze złowrogim spokojem, który przeraził ją bardziej niż gniew. -Powinienem zedrzeć z ciebie tę szmatkę, rzucić na łóżko i wziąć cię siłą, abyś dostała to, czego sobie odmawiasz. Powinienem kochać się z tobą tak długo, żebyś się od tego uzależniła, żebyś szlochała z żalu, gdy nie będzie mnie przy tobie. Ale niech mnie szlag, jeśli dam ci satysfakcję, którą mimo wszystko byś wtedy poczuła.
Puścił ją tak nieoczekiwanie, że się zachwiała i chwyciła brzeg umywalki, aby odzyskać równowagę. Taylor odwrócił się na pięcie, wpadł do swojej sypialni i trzasnął drzwiami.
Od tego wieczoru łączące ich stosunki stały się dosyć napięte. Przy Daisy i innych pracownikach okazywali sobie daleko idącą uprzejmość. Gdy byli tylko we dwoje, starali się pamiętać o zawieszeniu broni. Najczęściej oboje milczeli, ale cisza im ciążyła.
Zgodnie z życzeniem Taylora, codziennie po śniadaniu jeździli konno. Taylor twierdził, że chce, aby jego żona rozwinęła swoje umiejętności. Ona zaś sądziła, że robią to, żeby zachować pozory.
Taylor dotykał jej tylko wtedy, gdy było to nieuniknione. Candy wkrótce zaczęło brakować zarówno fizycznego kontaktu, jak i tych żartobliwych i jednocześnie dwuznacznych uwag, które przedtem tak zręcznie wplatał w nawet najbardziej niewinne rozmowy. Zatęskniła też za szybkimi, kradzionymi pocałunkami, którymi dawniej często ją zaskakiwał. Tych długich, namiętnych, wolała w ogóle sobie nie przypominać.
Taylor skutecznie powstrzymywał się od przejawów czułości, lecz bezustannie dawał wyraz swojej hojności. Najpierw podarował Candy samochód - biały, sportowy model o opływowym kształcie karoserii i przerażająco skomputeryzowanej desce rozdzielczej, błyskającej morzem światełek. Candy usiłowała nie przyjąć tego prezentu.
-Musisz mieć czym rozbijać się po miejscowych drogach,- stanowczo oświadczył Taylor, rzucił jej kluczyki i pomaszerował do stajni. Dyskusja została zamknięta.
Potem przyszła kolej na nową garderobę. Pewnego dnia zjawiła się przejęta swoją rolą siwowłosa kobieta z ołówkiem za uchem i dyndającym na szyi centymetrem. Pracowała w butiku, gdzie Taylor zamówił odzież.
-Nosi pani szóstkę, prawda?- spytała kobieta, oceniając wzrokiem figurę Candy.
-Chy… chyba tak.- Candy pytająco zerknęła na Daisy, która nie wydawała się przejęta.
Candy musiała wybrać poszczególne stroje, ale początkowo zdecydowała się tylko na kilka sukienek. Wiedziała, że rachunek i tak będzie niebotyczny. Wtedy do akcji dyskretnie wkroczyła Daisy.
-Candy, to stanowczo za mało,- szepnęła. -Taylor polecił mi dopilnować, żebyś miała pełne szafy.
Gdy tego popołudnia krawcowa z radosnym uśmiechem opuszczała dom, Candy była odziana na wszystkie możliwe okazje. Nie zabrakło też niezbędnych dodatków. Kilka rzeczy należało dopasować - miały zostać dostarczone w najbliższych dniach.
Nazajutrz Candy zjawiła się w stajni w brunatnych bryczesach, lśniących, długich butach i białej, jedwabnej bluzce z szerokimi, ujętymi w mankiet rękawami. Włosy miała ściągnięte w koński ogon i związane na karku czarną aksamitką. Na dłonie wsunęła rękawiczki z mięciutkiej koźlęcej skóry.
Taylor spokojnie obejrzał żonę od stóp do głowy.
-Co za postęp,- stwierdził krótko.
Miała ochotę zdzielić go szpicrutą. Nie zrobiła tego, lecz chwyciła Zarifę za grzywę i wskoczyła na siodło. Popuściła klaczy cugli i pozwoliła jej przeskoczyć przez niski płot. Sama zamknęła załzawione oczy i otworzyła je dopiero wtedy, gdy Zarifa wylądowała na trawie po drugiej stronie.
Natychmiast dogonił ją Taylor dosiadający Mustafy. Chwycił lejce i osadził konia Candy w miejscu.
-Próbujesz skręcić sobie kark?!- krzyknął.
-Przecież chciałeś, żebym nauczyła się brać przeszkody!
-Musisz nauczyć się robić to prawidłowo.
-Przestań wrzeszczeć i pokaż mi jak.
Tak rozpoczęły się lekcje. Zajmowały one jednak niewiele czasu, toteż później Candy często bez celu snuła się po domu, szukając jakiegoś zajęcia. Pewnego popołudnia zawędrowała na mansardę. Otworzyła drzwi i cofnęła się, kichając z powodu tumanów kurzu.
Mansarda miała porządną drewnianą podłogę i biegła wzdłuż całego domu. Sufit był ukośnie ścięty, ale na tyle wysoki, że dorosła osoba mogła poruszać się tam bez konieczności pochylania głowy. Tylko w tym pomieszczeniu nie panował idealny porządek.
Candy zakradła się do składziku Daisy, po czym uzbrojona w szczotki, miotły, szmaty i inne niezbędne do sprzątania rzeczy wróciła na górę. Godzinę później usłyszała gniewne:
-Co, u diabła, wyprawiasz?
Odwróciła się na pięcie i ujrzała rozjuszonego Taylora, za którym kuliła się z lekka przerażona Daisy.
-Candy, musiałam mu powiedzieć. Wiedziałam, że nie spodoba mu się ten twój pomysł i…
-Dosyć,- warknął Taylor, a Daisy bez słowa pobiegła na dół, zostawiając ich samych. W powietrzu fruwały bujne pajęczyny, a wirujący kurz tworzył świetliste linie, ciągnące się od brudnawych okien, których Candy jeszcze nie zdążyła umyć.
Teraz wsparta na miotle spojrzała wyzywająco na Taylora. Z włosami owiązanymi szalikiem i smugą brudu na nosie wyglądała tak zachwycająco, że Taylor wahał się, co zrobić – wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu czy przełożyć przez kolano i dać klapsa w kształtną, opiętą dżinsami pupę.
-Candy?
-Chyba widzisz, co wyprawiam,- powiedziała. -Sprzątam strych.
-Od tego jest służba.- Czul, że traci cierpliwość. -Moja żona nie musi tego robić.
-Ale twoja żona może chce to robić. Może sądzi, że powinna zarobić na swoje utrzymanie, zapłacić za samochód, ubrania i tak dalej.
-Co to ma znaczyć?- Odsunął się od framugi jednym z tych zwodniczo leniwych ruchów, które maskowały zbliżający się wybuch gniewu.
-To ma znaczyć, że czuję się niezręcznie, żyjąc w taki sposób.
-W jaki?
-Tak dostatnio. Zrozum, zawsze pracowałam. Nigdy nie mogłam pozwolić sobie na szastanie pieniędzmi tak, jak ty to robisz. Może tobie nie przeszkadza fakt, że mnóstwo ludzi w tym kraju głoduje, ale mnie - tak. Ty wydajesz majątek na auta i kosztowne stroje, wciskasz sto dolarów trzepoczącej rzęsami nastolatce i nie widzisz w tym nic złego. Ale ja nie jestem taka rozrzutna.
Umilkła i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Taylor syknął:
-Skończyłaś?
-Nie.
-Miałem na myśli kazanie, nie sprzątanie. Porządki skończyły się w chwili, gdy tu wszedłem.
-Wyraziłam wszystko, co chciałam powiedzieć.
Odsunął się, groźnym spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że bezdyskusyjnie ma opuścić strych. Następnie zamknął drzwi na klucz i schował go do kieszeni. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:22:23 06-03-09 Temat postu: |
|
|
to chyba nie jest udane ałenstwo, ja bym sie cieszyl jakby jednak była w ciazy |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:15:51 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Ludzkość cierpi na niedobór mężczyzn, w szczególności zaś mężczyzn którzy są czegoś warci.
Jane Austen
Odcinek 26
Minęło kilka dni. Candy, jak zwykle, nie miała co robić.
Właśnie popijała w kuchni herbatę i gawędziła z Daisy, która zagniatała ciasto, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
-Ja otworzę.- Candy zeskoczyła ze stołka, zadowolona z urozmaicenia.
-Dzień dobry.- Stojąca na progu kobieta po czterdziestce była ładna, elegancka i patrzyła na nią trochę niepewnie. -Jestem Sara Caldwell z sierocińca w Shenandoah Valley. Zastałam pana Allena?
-Jest w stajniach,- odparła nieco zakłopotana Candy. -Poślę po niego. Proszę wejść.- Wprowadziła kobietę do salonu i przez interkom poprosiła o zawiadomienie Taylora, że ma gościa. Odłożyła słuchawkę i trochę spięta odwróciła się do kobiety. -Jestem Candy An… eee… Allen.-
-Och, żona pana Allena. Powinnam się domyślić. Czytałam w gazecie, że niedawno się ożenił.
Zaczęły rozmawiać o nadchodzącej jesieni i o tym, że ranki i wieczory są coraz chłodniejsze. Po kilku minutach przyszedł Taylor. Pachniał świeżym powietrzem, skórą i potem. W bryczesach i długich butach, z rozwianymi włosami wyglądał krzepko i przystojnie, toteż Candy wybaczyła pani Caldwell jej pożądliwe spojrzenie, gdy Taylor uścisnął jej dłoń i usiadł naprzeciwko.
-Rozumiem, że przyjechała pani po czek.
-Cóż, tak, jeśli to możliwe.
-Już go wypisałem.- Taylor podszedł do stojącego w kącie sekretarzyka i wysunął szufladkę. Wyjął z niej kopertę i wręczył pani Caldwell.
-Nie potrafię wyrazić, jak wiele znaczy dla nas pańska pomoc, panie Allen. Za te sto tysięcy, które przekazał nam pan w zeszłym roku, mogliśmy utrzymać ambulatorium, z pensją lekarza i pielęgniarki włącznie.
-To mnie cieszy.
-Musi być pani niezmiernie dumna z dobroczynnej działalności męża,- stwierdziła pani Caldwell, a Candy zrobiło się nadzwyczaj głupio. -Zresztą sierociniec to tylko jedno z wielu miejsc, które wspiera pan Allen. Jest jeszcze Fundusz Pomocy dla Głodujących…-
-Wybacz, Saro, ale muszę wracać do stajni,- szybko przerwał Taylor, wstał i grzecznie odprowadził panią Caldwell do wyjścia. Candy wymruczała słowa pożegnania. Gdy Taylor wrócił do salonu, stwierdził, że jego żona siedzi w fotelu i pochlipuje.
-Candy!- Szybko podszedł i przy niej ukląkł. -Co się stało?
-Tak mi wstyd,- szepnęła, niezdolna spojrzeć mu w oczy. -Myślałam… Och, wiesz, co myślałam. Niedawno tak ci wygarnęłam na temat szastania pieniędzmi. Przepraszam za wszystko, co powiedziałam.
-Wcale się nie gniewam.- Kciukami otarł jej łzy. -To fakt, że żyję na wysokiej stopie i szastam forsą.- Uśmiechnął się leciutko.
Candy miała ochotę pochylić się i mocno go pocałować. Ledwie się powstrzymała. -Dlaczego się nie broniłeś?
-Bo mogłabyś sobie pomyśleć, że się popisuję. Poza tym uważam, że prawdziwa dobroczynność nie wymaga reklamy.
-Nie doceniałam cię. Jesteś taki dobry.
-Skądże,- zaprotestował. -Raczej beznadziejny. Zwłaszcza jako mąż.- Spojrzał uważnie w jej pełne łez oczy. -Naprawdę jesteś tutaj nieszczęśliwa?- Patrzył na nią tak czule, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby powiedzieć „tak”, ponieważ złamałaby mu serce.
-Nie jestem nieszczęśliwa. Przecież to takie cudowne miejsce. Mam za mało zajęć, Taylor. Zgodzisz się, żebym znalazła sobie pracę w Charlottesville? Chociaż na pół etatu?-
-Żona Alego Al-Tasana nie pracuje.
-Tak myślałam,- odparła z westchnieniem.
Temat został zamknięty. Candy nadal bez celu snuła się po domu, choć nabrała lepszego mniemania o Tayloru, wiedząc o tym, że dzieli się swoim bogactwem z biednymi.
Taylor wynajął też ludzi do sprzątnięcia strychu. Przez Parę dni krzątali się jak szaleni, ale drzwi nadal były zamknięte. Zastanawiała się, co się tam dzieje, ponieważ robotnicy wnieśli mnóstwo pudeł, a potem dochodziły stamtąd odgłosy świadczące o przeprowadzaniu remontu.
Któregoś ranka Taylor przyszedł ją obudzić. Usiadła raptownie, zdziwiona jego obecnością. Od tamtego pierwszego wieczoru już nigdy nie wszedł do jej sypialni.
-Chcę ci coś pokazać,- oświadczył, podniecony jak dzieciak, który zamierza wyjawić sekret.
-Ale nie jestem… Teraz?
-Teraz.- Chwycił ją za rękę, wyciągnął z łóżka i nie dając czasu na włożenie szlafroka, zaprowadził na strych. Otworzył drzwi i oboje weszli do środka.
Candy rozejrzała się oszołomiona.
-Skąd wiedziałeś?
-Paty zdradziła twoją tajemnicę. Pamiętasz, jak pojechaliśmy razem na obiad? Powiedziała wtedy, że mogłabyś znów rzeźbić. Zapamiętałem to, podobnie jak pewnego morskiego potwora, którego rozdeptałem na plaży. A gdy zaczęłaś marudzić, że nie masz nic do roboty, zadzwoniłem do Paty, aby się dowiedzieć, jak bardzo angażowało cię rzeźbienie. Podobno przed śmiercią matki byłaś pilną studentką Akademii Sztuk Pięknych.
-Później musiałam zaopiekować się Paty i znaleźć sobie bardziej praktyczne zajęcie.
-Właśnie to usłyszałem od twojej siostry. Chyba gnębi ją poczucie winy. Głodujący artysta może jakoś żyć, ale nie byłby w stanie utrzymać kilkunastoletniej dziewczyny. Paty zachwyciła się moim pomysłem i podpowiedziała mi, co powinno się złożyć na niezbędne wyposażenie rzeźbiarskiego studia.
-A ja myślałam, że ten tabun ludzi sprząta.
-Właśnie tak miałaś myśleć. Pewnie irytował cię fakt, że nikt nie chciał cię tutaj wpuścić?
Posłała mu groźne spojrzenie. -Sądziłam, że w ten sposób usiłujesz mnie wychować.
Taylor parsknął śmiechem. -Skoro już znasz prawdę, powiedz, jak ci się tu podoba?
Wstawione w dach duże świetliki zapewniały mnóstwo naturalnego światła. Wzdłuż ścian stały robocze stoły, a szuflady i szafki były pełne najróżniejszych narzędzi i surowców, których ilość wystarczyłaby nawet wyjątkowo płodnemu artyście na wiele miesięcy.
-Prawdopodobnie zechcesz wszystko poprzestawiać według własnego gustu. Znam się trochę na sztuce, ale nie mam pojęcia o warsztacie plastyka.-
-Nie spodziewaj się po mnie zbyt wiele,- odparła niepewnie. Wyposażenie tego studia musiało kosztować majątek. Oby tylko Taylor nie oczekiwał, że ona będzie tworzyć dzieła sztuki.
Podszedł do niej, ujął ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. Poczuła na nagiej skórze ciepło jego rąk i zdała sobie sprawę, że ma na sobie tylko cieniutką batystową koszulę. W oczach Taylora malowało się uczucie pozbawione jednak pierwiastka erotycznego.
-Moja słodka Candy, wszystko mi jedno, co będziesz tutaj robić: ohydne popielniczki, które trafią na garażową wyprzedaż, babki z piasku czy też zgoła nic. Pragnę tylko znów widzieć, jak się uśmiechasz
-Byłam aż taka ponura? Przepraszam.
-Byłaś nieszczęśliwa i za to ja cię przepraszam. Proponując ci małżeństwo, naprawdę wierzyłem, że to dla ciebie najlepsze wyjście.
-Nie mogę być domowym zwierzątkiem ani zabawką. Kiedyś powiedziałeś, że nie sposób posiadać takie stworzenie jak Mustafa, ponieważ ono należy do nieba. Człowieka też nie możesz mieć na własność. Ten dom jest wspaniały, ale stanie się dla mnie klatką, jeśli nie poczuję się potrzebna. Daisy nie pozwala mi kiwnąć palcem przy sprzątaniu i gotowaniu. Wszystkim zajmuje się armia pracowników, a ja nie mam nic do roboty. Nawet na koniach w stajni ciąży więcej obowiązków.
Jego oczy zapłonęły złocistym blaskiem, a głos zabrzmiał jak szelest wiatru w liściach drzew za mansardowymi oknami.
-Wiesz, jakie to obowiązki. Płodzenie potomstwa.- Jedną ręką dotknął jej policzka. -Jeśli chcesz się tym zająć, po prostu daj mi znać. Oczywiście trzeba będzie zmienić zasady korzystania z sypialni.
Candy uwolniła się z jego rąk, ale trochę się zdziwiła i bardzo rozczarowała, gdy Taylor pozwolił jej się odsunąć.
Jeszcze raz rozejrzała się po odmienionej mansardzie. Całe jej wyposażenie sprawiało wrażenie zainstalowanego na stałe. Z rozkoszą uwierzyłaby, że tak jest. Oboje jednak wiedzieli, że nie będzie jej długo służyć. Ciekawe, co Taylor zrobi z tym wszystkim, gdy jej już tu nie będzie. Znów zamknie drzwi na cztery spusty?
-Wziąwszy pod uwagę te zapasy, bezczynność nie zagrozi mi w najbliższym czasie.
-Od czego zaczniesz?- Taylor usiadł na jednym z wysokich taboretów.
-Muszę poćwiczyć,- odparła ze śmiechem. -Od tylu lat nie miałam gliny w rękach.- Musnęła dłonią komplet starannie ułożonych na blacie przyborów. Niemal czuła na opuszkach palców dotyk chłodnej, wilgotnej gliny. Ależ za tym tęskniła!
Gdy kiedyś powiedziała Wade'owi, że chciałaby uczęszczać na zajęcia, aby nie wyjść z wprawy, spytał, jaki to ma sens. Jak zwykle nie zakwestionowała jego zdania. Nawet nie pomyślała, żeby postąpić wbrew jego życzeniom. Później wątpiła, czy jeszcze kiedykolwiek doświadczy radości tworzenia. Czas wypełniały praca, wizyty u siostry i inne liczne obowiązki. Teraz poczuła głęboką wdzięczność do Taylora. Zadał sobie tyle trudu, aby sprawić jej przyjemność.
Taylor uważnie ją obserwował. Nie drgnął nawet wtedy, gdy do niego podeszła.
-Zrobiłeś dla mnie coś cudownego, dziękuję,- powiedziała i lekko go pocałowała. Chciała się odsunąć, lecz wtedy jego wargi ożyły i przywarty do jej ust.
Nadal siedział bez ruchu. Nawet jej nie objął, choć wiedziała, że jej rozgrzane snem ciało jest dobrze widoczne przez cienką koszulę. Czyżby przestało być dla Taylora kuszące? Czyżby ten pocałunek był tak mało podniecający, że nie wywołał żadnej reakcji?
Zebrała się na odwagę i czubkiem języka lekko przesunęła po wargach Taylora.
Wtedy się poruszył.
Płynnym ruchem podniósł się ze stołka i przyciągnął Candy do siebie. Jednocześnie zaborczo wziął ustami w posiadanie jej wargi i otoczył ją ramieniem.
Odchyliła głowę na jego bark, rozkoszując się pocałunkiem, w którym nie było śladu wahania. Kumulująca się od tygodni namiętność Taylora wreszcie znalazła ujście. Obojgu uderzyła do głowy jak najlepsze wino.
Przesunął dłoń i odnalazł pierś Candy. Zaczął ją delikatnie gładzić.
Tak bardzo pragnął tej kobiety. Całe jego ciało domagało się, żeby ją wziąć. Ale nie mógł tego uczynić. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie chciał, aby pomyślała, że musi się zrewanżować. Oddać siebie, ponieważ dał jej prezent.
Candy wciąż stanowiła dla niego zagadkę. Wszystkie kobiety, z którymi do tej pory miał do czynienia, uwielbiały być leniwe i rozpieszczane. A ta domagała się zajęcia. Czy kiedykolwiek zdoła poznać ją bez reszty? Miał nadzieję, że nie. Z radością oczekiwał każdego kolejnego dnia, ponieważ ujawniał on coś nowego na temat Candy.
Co prawda, wymuszona abstynencja stawała się coraz trudniejsza do zniesienia, lecz życie nigdy nie było bardziej ekscytujące niż obecnie.
Powoli wypuścił Candy z objęć. Przytrzymał ją, aby odzyskała równowagę, i dopiero wtedy oderwał usta od słodkich warg swojej żony i opuścił rękę, którą pieścił jej pierś.
-Gdybym wiedział, że otrzymam takiego całusa, urządziłbym to studio dawno temu- oświadczył cicho, patrząc w jej piwne oczy i głaszcząc ją po policzku. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:47:12 06-03-09 Temat postu: |
|
|
OCH TO STUDIO TO BYŁO SŁODKIE, ja sie wcale nie dziwie ze candy sie nudzi, bogactwo moze jest i fajne ale pewnie nudne |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:56:39 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Dom to wynalazek, którego nikomu jeszcze nie udało się ulepszyć.
Ann Douglas
Odcinek 27
Ich związek przeszedł kolejną metamorfozę. Atmosfera w domu znacznie się poprawiła, dotychczasowe napięcie znikło. Oboje nie szczędzili sobie przejawów czułości i pocałunków, lecz Taylor nie starał się zmienić tego w wybuch namiętności i nie próbował zaciągnąć Candy do łóżka.
Ona zaś czuła na przemian ulgę i rozczarowanie. Taylor był najbardziej atrakcyjnym i pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała. Jej serce zaczynało bić szybciej, ilekroć pomyślała o tym, jak wyglądał na plaży lub gdy w kafii na głowie wkraczał do sali Departamentu Stanu.
A tutaj, w posiadłości, którą eufemistycznie nazywał farmą, był w swoim żywiole. Wiele wymagał od pracowników, lecz szanowali go, ponieważ tyle samo wymagał od siebie. Nie bał się ciężkiej pracy. Candy dostrzegała w nim coraz więcej cech dobrego człowieka. Prawdziwego Taylora Allena.
I zastanawiała się, kiedy znów na scenę wkroczy Tygrysi Książę.
Pewnego wieczoru niespodziewanie zadzwonili do nich szejk Al-Tasan i Cheryl. Po serii udanych spotkań w Waszyngtonie ojciec Taylora wracał do Arabii Saudyjskiej. Candy i Taylor często czytali w prasie o przebiegu tych negocjacji.
Candy przez chwilę gawędziła z Cheryl, która uprzejmie dopytywała się, czy synowa jest zadowolona. Taylor rozmawiał z ojcem trochę dłużej.
-Ojciec zamierza w październiku spotkać się z matką w Szwajcarii,- oznajmił, odłożywszy słuchawkę. -Chce, żebyśmy też przyjechali. Masz ochotę na podróż?
-T… tak, oczywiście,- wyjąkała zaskoczona.
-Podobno pragnie lepiej cię poznać.- Taylor lekko uszczypał ją w nos. -Przyjedzie też Hamid z żoną.
-Twój starszy przyrodni brat?
-Tak. Ojciec pytał, czy już jesteś w ciąży.
-Chyba mu uświadomiłeś, że to nie jego sprawa.
-On sądzi, że jego.
-Co mu odpowiedziałeś?
-Że nie jesteś.
Ujrzała w jego oczach nieme pytanie i odwróciła wzrok. -To prawda. Właśnie miałam okres.
-Więc nie zaszłaś w ciążę na Hawajach- powiedział w zamyśleniu.
Candy mogłaby przysiąc, że usłyszała nutę rozczarowania, ale nie zamierzała podtrzymywać tego tematu.
-Gdzie mieszka Cheryl, gdy nie przebywa z twoim ojcem?- spytała, kiedy poszli do jadalni na obiad.
-Na Long Island. Ma wspaniały dom tuż nad zatoką. Musimy kiedyś odwiedzić moją matkę. Może weźmiemy Paty. Spodobałoby się jej to miejsce.
-Twoja matka tylko siedzi i czeka, aż szejk kiwnie na nią palcem?
Taylor spoważniał. -Ona rozumie sytuację.
Candy natomiast nie potrafiła zrozumieć takiego dziwacznego układu. Nie powiedziała tego głośno, aby nie zrujnować kruchej przyjaźni łączącej ją z Tayloriem.
Wszyscy uważali ich za parę, za męża i żonę. Z tego powodu czuła się coraz bardziej niezręcznie. Wiedziała, że będzie trudniej wyjaśnić przyczyny rozstania. Zresztą teraz sama nie wiedziała, co myśleć. Gdy niedawno kończył się okres wynajmu jej mieszkania, spytała Taylora, co powinna zrobić. Powiedział, żeby nie przedłużała umowy. Obecnie wszystko, co miała na tym świecie, znajdowało się tutaj.
Nazajutrz wieczorem zadzwoniła Paty. Kipiała podnieceniem. Taylor, uczestniczący w tej rozmowie, zapytał o przyczyny owej radości.
-Są dwie,- oznajmiła uroczyście. -Pamiętacie, jak wspomniałam o tamtym chłopaku? Wiesz, o kim mówię, Candy. No więc ten chłopak jednak się odezwał. Zaprosił mnie na koncert i szkolną imprezę tuż po wakacjach.
-Wspaniale!- zawołała Candy. -Wiedziałam, że zmądrzeje.
-W przeciwnym razie w ogóle nie byłoby warto o nim myśleć,- dodał Taylor.
-A po drugie, moja przyjaciółka zaprosiła mnie do siebie na dwa tygodnie w lecie. Jej rodzice mieszkają na Florydzie. Mogę pojechać? Proszę cię, zgódź się, Candy. Taylor, wiem, że miałam przyjechać do was na farmę, zobaczyć konie i tak dalej. Naprawdę bym chciała, ale przecież wy nadal macie miesiąc miodowy, więc…
-Jak tu konkurować z Florydą?- przerwał jej Taylor.
-Więc mogę jechać?- zapiszczała Paty.
-Chwileczkę,- wtrąciła Candy, -czy ja znam tych ludzi?
-Och, Candy, oni są strasznie mili. Jej mama obiecała, że skontaktuje się z tobą i wszystko omówicie. To co? Mogę pojechać? Tak ciężko pracowałam, chodziłam na kursy przez cały rok. Wiem, że sama tego chciałam, ale nie miałam ani chwili wytchnienia. Mogę jechać?
-Candy?- przynaglił ją Taylor.
-Chyba tak, ale najpierw muszę porozmawiać z rodzicami twojej przyjaciółki.
-Och, dzięki, siostrzyczko. Uwielbiam cię.
-Ale obiecaj, że przyjedziesz do nas na Święto Dziękczynienia. Nie wykręcisz się od tego,- stanowczo oświadczył Taylor. -Jutro wyślę ci czek.
-Ale ci ludzie płacą za wszystko. Mam być ich gościem.
-Nie szkodzi. Członek naszej rodziny musi wypaść odpowiednio. Kup im jakieś ładne prezenty.
Paty wydała radosny okrzyk, a spytana o stopnie na świadectwie, z wyraźnym zadowoleniem pochwaliła się dobrymi wynikami.
Przez resztę wieczoru Candy była zamyślona. Wszystko, co Taylor mówił lub robił, wskazywało na to, że ich małżeństwo to coś trwałego. Wzmianka o dziecku, sugestia, aby zrezygnować z mieszkania, planowany wyjazd do Genewy, studio rzeźbiarskie, słowo -rodzina- tak naturalnie wplecione w rozmowę z Paty, braterski stosunek do niej - to dawało Candy do myślenia.
Czy to możliwe, że…
Nie. Nie powinna nawet się nad tym zastanawiać. Któregoś dnia Taylor straci cierpliwość. Zawsze miał jakąś kobietę, ilekroć tego chciał. A teraz od kilku tygodni żyje jak mnich. Wkrótce zatęskni za dawnym życiem i zażąda rozwodu.
Codziennie uświadamiała sobie kolejny powód do kochania tego mężczyzny. Codziennie coraz bardziej go pragnęła.
Wiedziała, że gdyby tylko dala mu to do zrozumienia, natychmiast wziąłby ją do łóżka. Często czuła na sobie pełne żaru spojrzenie.
Tak jak dzisiaj. Grał na fortepianie, a gdy podniosła głowę, stwierdziła, że na nią patrzy.
-Jesteś taka przygaszona. Martwisz się tą podróżą Paty?
-Nie. Wszystko na pewno będzie dobrze.- Wstała z kanapy i podeszła do okna.
-O co chodziło z tym chłopakiem?- Taylor zakończył utwór i podszedł do niej.
-O to co zwykle. Podobał się jej, ale nalegał, aby udowodniła mu swoją sympatię.
-Ach, ci mężczyźni! Same potwory.- Taylor zabawnie poruszył brwiami i podkręcił wyimaginowanego wąsa.
-Skąd ja to wiem?
Z gardłowym pomrukiem przechylił ją przez swoje ramię. -Musisz zapłacić czynsz albo wyrzucę na mróz twego starego, chorego dziadunia i wezmę ciebie, damo w potrzebie.-
Pisnęła, a on pocałował ją z teatralną przesadą. Mieli zamknięte usta i zaczęli tak głośno się śmiać, że trudno było uznać to za pocałunek.
Lecz zaraz ich wargi zwarły się nieco mocniej. Przylgnęły do siebie.
On ją przytulił. Ona lekko wsparła dłonie o jego tors. Ich usta znów się spotkały. Usłyszała przyśpieszony oddech Taylora, poczuła wzbierającą w nim namiętność i zrozumiała, że już za chwilę nie zdoła jej powstrzymać.
Wysunęła się z jego ramion i przywołała na twarz uśmiech, jak gdyby kontynuowali żart.
-Lepiej postaram się o trochę grosza na ten czynsz. Dobranoc, Taylor.
-Dobranoc.
Odeszła. Całkiem wbrew sobie. Nie mogła jednak kierować się impulsem. Gdyby to zrobiła, nie zniosłaby późniejszego rozstania. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:15:10 06-03-09 Temat postu: |
|
|
POwolutku idą do przodu, i dogaduja sie
Rzeczywiscie on zachowuje sie tak jakby ich małzenstwo miało trwać długo
Cholera ile mozna zyc w celibacie? jak taki playboy to wytrzymuje? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:24:32 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Nie mówię, że kobiety nie są głupie: stworzono je na podobieństwo mężczyzn.
George Eliot
Odcinek 28
Nadal codziennie rano jeździli konno. Taylor uczył ją skakać. Obie z Zarifą już umiały brać niskie przeszkody. Każdego popołudnia przez kilka godzin pracowała w studiu. Początkowo tylko bawiła się gliną, od nowa przyzwyczajała palce do dotyku swego ulubionego surowca. Później zaczęła tworzyć coraz bardziej skomplikowane formy, aż wreszcie obudził się jej wrodzony talent.
Któregoś dnia zajęła się nowym projektem, bardziej skomplikowanym niż wszystkie dotychczasowe. Powoli stał się jej obsesją. Jego realizacja pozwalała neutralizować seksualne napięcie, które dawało się Candy we znaki. Czasem sądziła, że umrze, jeśli Taylor zaraz jej nie dotknie. Robił to rzadko, toteż bezustannie zmagała się ze swoim pragnieniem.
Pewnego popołudnia, niezmiernie zadowolona z postępów, postanowiła przed obiadem wziąć Zarifę na małą przejażdżkę. W drodze do stajni spotkała Taylora.
-Idziesz pojeździć?- Przesunął spojrzeniem po jej sylwetce.
-Strasznie się napracowałam. Muszę się poruszać.
Bluzka Candy była cienka i przejrzysta. Wiatr sprawił, że przylgnęła do ciała, ujawniając płytki koronkowy stanik i wypukłe sutki. Na ten widok Taylor w duchu jęknął.
Jak długo mógł się powstrzymywać? Jego pożądanie rosło z godziny na godzinę. Miał wrażenie, że wkrótce eksploduje, jeśli nie dostanie tego, czego zdradliwa pamięć nie pozwalała mu zapomnieć. Ostatnio starał się nawet nie zbliżać do Candy, aby nie stracić panowania nad sobą.
-Mogę się przyłączyć?- spytał nieco zachrypniętym głosem.
-Oczywiście.- Spojrzała na jego rozpiętą koszulę, odsłaniającą umięśniony tors. Taylor pachniał tak, jak pachnie człowiek, który przez cały dzień pracował na dworze. Ciekawe, jaki smak ma skóra na jego szyi, pomyślała. Pewnie jest ciepła i lekko wilgotna. -Dzięki za towarzystwo.
Dosiedli koni i po chwili ruszyli ścieżką. Był wczesny wieczór i nad koronami drzew właśnie pojawił się sierp księżyca. Jeszcze nie zapadł zmrok, toteż konna jazda nie stanowiła żadnego zagrożenia.
Wiatr zwiewał Candy włosy do tyłu, pod sobą czuła ruchy potężnego zwierzęcia, a obok jechał wspaniały mężczyzna na równie imponującym wierzchowcu. Z tego powodu zaczęło ją upajać niezwykłe poczucie wolności, którego od dawna nie doświadczała.
Oszołomiona urokiem chwili, zachwycona blaskiem księżyca, musiała znaleźć ujście dla buzujących w niej uczuć. Na widok ogrodzenia od razu wiedziała, że je przeskoczy. Wraz z Zadrą dysponowała wystarczającą szybkością i siłą. Mogła teraz nawet fruwać!
-Zaczekaj, Candy. Wezmę przeszkodę i objadę płot.
Zignorowała polecenie Taylora i pochyliła się w siodle. -Dalej, moja śliczna. Zrobimy to,- szepnęła klaczy do ucha.
-Ściągnij lejce. Za bardzo się zbliżasz!- zawołał Taylor i dopiero wtedy pojął, co ona zamierza. -Nie, Candy, to za wysoko!- krzyknął. -Nie dasz rady tego przeskoczyć! Zwolnij, do cholery!
Lecz Candy tylko ścisnęła obcasami boki klaczy i usiłowała nie słyszeć przekleństw Taylora. Płot błyskawicznie się zbliżał. Rzeczywiście wysoki! Ale teraz już nie mogła powstrzymać Zarify. Klacz na szczęście wiedziała, co robi. Candy mogła jej zawierzyć. Zdążyła wziąć jeden głęboki oddech i wraz z Zarifą wzleciała w powietrze. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim obie bezpiecznie wylądowały po drugiej stronie. Dopiero wtedy Candy powolutku wypuściła powietrze i zaczęła ściągać cugle.
Spodziewała się, że za chwilę zjawi się Taylor. Nie sądziła jednak, że będzie taki wściekły. Jego twarz była wykrzywiona gniewem. Tak gwałtownie osadził Mustafę na miejscu, że koń aż zatańczył na tylnych nogach. Candy odruchowo się cofnęła, zaskoczona furią zarówno człowieka, jak i zwierzęcia.
-Za ten ryzykancki popis powinienem tak sprać ci tyłek, żebyś przez miesiąc nie mogła usiąść!
-Chciałabym to widzieć! Poza tym to nie był ryzykancki popis. Cały czas panowałam nad sytuacją.
-Ale już nie panujesz.- Pochylił się, powiedział coś po arabsku i klepnął Zarifę w zad. Klacz natychmiast wykonała polecenie. Wolnym truchtem ruszyła do stajni, ignorując wszelkie instrukcje Candy.
Candy kipiała złością z powodu doznanego upokorzenia. Z nadętą miną zeskoczyła z siodła, a Taylor rzucił lejce obu koni stajennemu. Candy znajdowała się w połowie drogi do domu, gdy poczuła, że Taylor łapie ją za pasek od spodni.
-Chwileczkę, moja pani.
-Puść mnie!
-Jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Zobaczymy!- Wyswobodziła się i zmierzyła go złym spojrzeniem. -Nigdy więcej nie mów do mnie w taki sposób!
-W jaki?
-Wrzeszcząc, co mam robić, a czego nie.
-Mogłaś się zabić!
-Ale żyję!
-Nie w tym rzecz.
-A w czym?
-Nie posłuchałaś mnie. Gdy wydaję polecenie, należy je wykonać.
Candy na moment zatkało z wrażenia. -Wykonać polecenie!- prychnęła, gdy odzyskała mowę. -Wybij to sobie z głowy! Możesz komenderować innymi ludźmi. Możesz mieć harem kobiet, które będą jadły ci z ręki, kłaniały się i krygowały, gotowe na twój znak odtańczyć taniec brzucha. Ale ja to co innego.- Po każdym zdaniu machinalnie szturchała go palcem w pierś. -Jestem osobą niezależną. I jeśli mam ochotę skakać przez płoty, kopać rowy, ogolić sobie głowę lub zostać astronautką, to nie potrzebuję twojego pozwolenia, książę Ali. Nie łudź się, że kiedykolwiek będę cię potulnie słuchać. Jestem twoją żoną, a nie niewolnicą.- Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do drzwi.
Taylor dogonił ją i złapał za ramię.
-Skoro jesteś moją żoną, to najwyższy czas, żebyś zaczęła zachowywać się jak żona!- Chwycił ją na ręce i wpadł z nią do holu. Daisy, która usłyszała kroki, stała z otwartymi ustami.
-Dzisiaj rezygnujemy z obiadu, Daisy, ale jutro podaj ogromne śniadanie.- Przeskakując po dwa schody, dotarł na górę, do swojej sypialni. Candy widziała ją tylko raz, gdy pierwszego dnia Taylor pokazywał jej dom.
-Oby ci się tu spodobało- syknął, a jej oczy rozszerzyły się z niepokoju. -Bo jeśli nie, to, niestety, będziesz musiała przyzwyczaić. Od dzisiaj sypiasz tutaj.
Rzucił ją na łóżko. Wylądowała na biodrze i odwróciła się na wznak. Zobaczyła, że Taylor zdejmuje koszulę i ciska ją na podłogę. Candy nie zdążyła uniknąć Taylora, ponieważ rzucił się na nią, mocno ujął jej twarz w dłonie i ogarnął usta swoimi. Pocałunek był długi, gwałtowny i głęboki. I nieoczekiwanie zelektryzował Candy. Odruchowo podciągnęła kolana i wbiła obcasy w materac. Taylor uniósł się nieco i ułożył między jej rozchylonymi udami. Nie przestając jej całować, oparł się na kolanach i obu rękami szarpnął przód bluzki. Pośpiesznie zsunął z ramion Candy atłasowe ramiączka i uwolnił jej piersi z koronkowego stanika.
Wziął jeden sutek między wargi, gdy go wypuścił, zaczął wodzić wokół niego czubkiem języka. Rysował te kółeczka z taką czułością, tak cudownie, że Candy rozpłakała się z rozkoszy. To, co czuła, było takie słodkie. Było tym, czego od dawna tak bardzo pragnęła i czego sobie odmawiała.
Wplotła palce w lśniącą, cieniowaną czuprynę Taylora i mocno przycisnęła jego głowę do piersi, aby przypadkiem nie zaprzestał pieszczot.
Ale jemu one nie wystarczały. Pośpiesznie rozpiął jej pasek i bryczesy i odnalazł ciepłe, atłasowo gładkie ciało.
Candy głośno wciągnęła powietrze, gdy poczuła jego dłonie. Przygryzła dolną wargę, lecz nie zdołała zapanować nad dreszczem, który wstrząsnął całym jej ciałem w chwili rozkoszy.
Wygięła się w łuk, przejechała dłonią po torsie Taylora i przez chwilę mocowała się z zapięciem jego spodni. Uwolniła go z bielizny i gwałtownie uniosła biodra, aby…
-Moja słodka Candy…
-Och, Taylor.
Po tym pierwszym wybuchu namiętności kochali się bardziej łagodnie. Później Taylor przesunął się i przygarnął czule Candy.
-Dobrze się czujesz?- spytał.
-Cudownie.
-Nie zrobiłem ci krzywdy?
-Oczywiście, że nie.
-Śpieszyłem się.
-Ja też.
-Od tak dawna cię pragnąłem.
-Byłam kretynką.
Rzeczywiście nią była. I to jaką. Skoro Taylor mógł dać jej tyle szczęścia, czemu nie miałaby po nie sięgnąć? Powinna cieszyć się nim, dopóki ono trwa. Dzięki temu zachowa je w pamięci na resztę życia. I to będzie musiało jej wystarczyć.
Nie zamierzała teraz myśleć o rozstaniu. Powędrowała ustami po szyi i szczęce Taylora. Lekko pocałowała go w usta.
-Nie jesteś szczególnie rycerski - szepnęła. -Nawet nie zdjąłeś butów.
-Ty też nie.
Parsknęli śmiechem, rozbawieni swoim wyglądem. Na podłodze urosła sterta wymiętych, wilgotnych i częściowo podartych ubrań. Candy stwierdziła, że Daisy nie będzie zachwycona tym widokiem.
-Wręcz przeciwnie.- Taylor zachichotał wesoło. -Od dawna suszy mi głowę, że powinienem lepiej cię traktować, abyśmy rozwiązali nasze „sypialniane problemy”.
Nagość wywołała kolejną falę pożądania, lecz tym razem kochali się leniwie. Candy rozkoszowała się przejawami czułości Taylora, przypominając sobie słoneczne dni na Hawajach, gdy oboje oddali się we władanie zmysłów.
Jego ręce i usta z zachwytem błądziły po jej ciele, pieściły i smakowały, aż nieartykułowanymi pomrukami wyraziła wzbierającą namiętność. Wtedy poczuła jego wargi przesuwające się po wewnętrznej stronie jej uda. Szeptały coś po arabsku i sięgały coraz wyżej, aż dotarły do najbardziej wrażliwego miejsca.
Po cudownym finale, nasyceni sobą i zadyszani, poszli do łazienki i zanurzyli się w ciepłej, pachnącej wodzie. Marmurowa wanna była wyposażona w urządzenie do podwodnego masażu. Bulgoczące strumienie opływały ich ciała, przynosząc ulgę zmęczonym mięśniom.
Gdy jeszcze raz się zespolili, Candy przymknęła oczy i pozwoliła łagodnie się kołysać, wsłuchana w zapewnienia, które brzmiały w jej uszach jak najwspanialsza muzyka.
-Zawsze będę pragnął cię tak samo mocno- wydyszał Taylor z ustami przy jej piersiach, gdy znów wzbili się na szczyt. -Zawsze. Zawsze.
Po odprężającej kąpieli położyli się i ciasno przytuleni usnęli prawie natychmiast. W nocy Taylor obudził się, czując rozkosz wywołaną intymną pieszczotą. W chwili ekstazy z jękiem wplótł palce w muskające jego brzuch włosy Candy.
Ciemność wypełniły szepty pełne żaru. Ręce i usta błądziły i odnajdywały. Spełniały życzenia. Po czternastu godzinach od zamknięcia drzwi sypialni, Taylor otworzył je i krzyknął, że pora na śniadanie.
Daisy chyba od dawna czekała na hasło, ponieważ po pięciu minutach wniosła tacę z jedzeniem, rozpromieniona jak nigdy dotąd.
Po wyjściu Daisy Taylor nakarmił Candy kruchymi kawałkami bekonu. Przy każdym kęsie oblizywała palce, które wkładały go jej do ust.
-Muszę ci coś pokazać - oznajmiła, gdy skończyli jeść.
-Sam zobaczę.- Swawolnie rozchylił poły szlafroka i odsłonił jej piersi.
-Nie to!- Żartobliwie trzepnęła go w rękę. -Coś w studiu.
-Ostatnio nikogo tam nie wpuszczałaś.
-Artyści nie lubią, gdy ogląda się ich nie zakończone prace,- oświadczyła wyniośle.
-Czuję się zaszczycony faktem, że dla mnie robisz wyjątek,- odparł z uśmiechem. Wyglądała tak rozkosznie w tym wielkim szlafroku, emanując kobiecością.
-To miała być niespodzianka, ale już nie mogę dłużej czekać.
W studiu Candy z wahaniem odsłoniła stojącą na stole rzeźbę i niepewnie spojrzała na Taylora.
On zaś wpatrywał się w nią ze zdumieniem, oczarowany. Miała indywidualny styl, wdzięk i idealnie odzwierciedlała ruch oraz pełną dumy sylwetkę modela.
-Mustafa.- Cichy szept obił się echem po przestronnej mansardzie. Taylor podszedł do rzeźby przedstawiającej ogiera. Patrzył na nią z autentycznym zachwytem.
-To tylko gliniany model. Chciałabym odlać go w brązie.-
Odwrócił się i wtedy ujrzała w jego oczach łzy, dzięki którym tęczówki jeszcze bardziej niż zwykle przypominały dwa klejnoty.
I właśnie te łzy sprawiły, że otworzyła przed nim swoją duszę.
Położyła dłoń na jego ramieniu i na głos wyraziła to, co przepełniało jej serce.
-Taylor, kocham cię. |
|
Powrót do góry |
|
|
WhiteAngel Idol
Dołączył: 01 Mar 2008 Posty: 1397 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:43:03 06-03-09 Temat postu: |
|
|
Wróciłam ze szkoły i taka niespodzianka. Cudowne odcinki. To naprawdę wygląda jakby nie miało być nigdy rozwodu. Kochali się. Ona wyznała mu miłość i ciekawe co on na to?
Pozdrawiam Czekam na nowe odcinki |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|