|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 2:40:00 21-09-09 Temat postu: |
|
|
I newik jest Nie prędko, ale jest
Odcinek 26
Dziewczyna odrzuciła miecz i wybiegła w popłochu z sypialni, niewiele myśląc, narzuciła pierwszą lepszą narzutę i opuściła, dom biegnąc przed siebie. Dopiero co wschodziło słońce. Ulice pogrążone były we mgle. Przenikała przez nią na oślep mijając ulice. Nie rozglądała się wokoło, zresztą trudno było cokolwiek dostrzec. Była boso, ale nie przeszkadzało jej bieganie po zimnym chodniku. W gruncie rzeczy nawet nic nie odczuwała. Była jak mumia. Biegła i biegła. Droga wydawała się bez końca, nagle się zatrzymała, by się rozejrzeć. Próbowała sobie przypomnieć w tym całym stresie, którędy na ulicę Niepodległości, gdzie mieszkała Kattlie z Hugiem. W końcu zaczęła powoli układać poszczególne elementy i dotarła do centrum. Nie było żywej duszy. Nawet poranne ptaszki, jak to się mawia, jeszcze nie wystawiły swoich dziubków. Zbliżała się powoli do oczekiwanego miejsca. Po paru chwilach, wdarła się jak dziki zwierz na ulicę Niepodległości. Tam również nie było nikogo, nawet żebracy z najciemniejszych zaułków jeszcze spali. Nikt jej nie widział, ani nie słyszał. Pognała we właściwe drzwi i zaczęła walić w nie pięściami z całej siły, ze wszystkich tkanek pełnych jeszcze sił, jakie jej pozostały. Trzaskała, nie bacząc, czy pobudzi sąsiadów. Dobijała się nie zwracając uwagi, czy ktoś otworzy jej drzwi, czy też nie, nagle drzwi się uchyliły i pojawiła się sylwetka zaspanej Kattlie.
- Boże! Marty?!! – ta nie odpowiedziała, jakby nie widziała siostry, wciąż waliła pięściami w otwarte już drzwi – Marty? Kochanie? Co ci jest?
Dalej milczała, Kattlie postanowiła ją dotknąć. A ta zaczęła się rzucać.
- Puszczaj mnie ty diable! Ty belzebubie przebrzydły! Nie dotykaj mnie!
Kattlie nie wiedziała, jak uspokoić siostrę:
- Marty! Marty! To ja! Kattlie! – ta nadal się rzucała. Drapała i kopała - Marty!! Na miłość Boską! – w końcu nie wytrzymała i uderzyła siostrę w twarz – już dobrze! To ja! Kattlie! Poznajesz mnie? – Marticia wreszcie się ocknęła, zobaczyła twarz siostry. Nie mogła się powstrzymać od płaczu – szlochała wołając – Koniec, to już koniec! Zabiłam! Zabiłam! Zabiłam swe życie!
- Uspokój się! Już spokój! Ciiii! – uspokajała Kattlie, nagle nadbiegł Hugo w narzucie, z lampą naftową w ręku - Marty! Co się tutaj stało?
- Dzwoń po doktora! Szybko – upomniała żona.
- Jest dopiero 4 rano! Co się tutaj wyprawia?!
- Nieważne! Dzwoń! Natychmiast! – wrzasnęła na męża z zapłakaną twarzą.
Pół godziny potem nadjechał samochód z doktorem w środku. Człowiek o wyrazistej siwiźnie, z zaspanymi jeszcze oczyma, wgramolił się do środka.
- Dzień dobry! Doktor Harold Thomson! Przybyłem tak szybko, jak tylko mogłem. Mówili państwo, że to nagły przypadek, nie cierpiący zwłoki.
- Tak! Doktorze! Moja siostra jest pogrążona w strasznym ataku histerii! Nie można jej uspokoić! W końcu zaczęłam śpiewać jej kołysanki, jak to zawsze robiła mama – westchnęła, a jej oczy napełniły się łzami.
- Dobrze! Już dobrze! Proszę się uspokoić zaraz ją zbadam! – po dokładniejszych oględzinach Harold Thomson stwierdził – z panią jest wszystko w porządku. To tylko napięcie nerwowe. Dałem jej kilka pastylek na sen. Obudzi się za jakiś czas, proszę z nią dużo rozmawiać, w ten sposób zapomni z pewnością, o przykrych rzeczach. A tak w ogóle, to co się wydarzyło?
- Panie doktorze! Nie mamy oboje pojęcia. Siostra wparowała do domu boso, tylko w tej halce. I narzucie. Była cała zapłakana!
- No, cóż. Myślę, że to nieszkodliwe napięcie nerwowe! To stan przejściowy, poza tym pacjentka ma naprawdę mocny organizm.
- To w końcu Howardówna – pocieszał Hugo.
- Jednak zalecałbym jeszcze kilka wizyt u psychiatry, tak na wszelki wypadek. Niewiadomo, co też mogła przeżyć! Zostawiam swoją wizytówkę. Proszę mnie wezwać, jeśli zajdzie potrzeba… To rachunek!
- Hugo, zapłać panu!
- Już… już!
Godzinę później, gdy sytuacja się ustabilizowała, choć trudno mówić tu o stabilizacji. Hugo ubrał się i zabierał się do wyjścia.
- Idziesz do sklepu?
- Tttakk.
- Nie kłam!
- Nie kłamię!
- Nie oszukasz żony! Dokąd idziesz?
- No dobrze. Idę do Collinsa! Wyjaśnię temu mydłkowi, kto tu rządzi!
- Zaczekaj – zatrzymała Kattlie – nie decyduj pochopnie! Nie wiemy, co się stało!
- To, czemu nie dzwonisz do niego?
- Jeszcze linie telefoniczne nie są czynne.
- Zapomniałem.
- Zresztą! Masz rację, boję się do niego zadzwonić, kto wie, co by powiedział?
- Dlatego też sam się z nim rozmówię.
- Nie Hugo, proszę! Daj spokój! Zostań z nami! Nigdzie nie wychodź! Boję się o ciebie.
- Ale. Zrozum! Muszę z nim porozmawiać – ta pochwyciła go za ramię i zaczęła płakać.
- Nie, proszę! Collins zawsze mnie przerażał. Nie idź tam! Zostań z nami. Boję się, że stanie ci się krzywda! Nie opuszczaj mnie dzisiaj. Błagam! – Hugo wpatrywał się w załzawione oczęta małżonki, w końcu, odparł ze sztucznym żartem w głosie:
- A niech cię diabli! Przekonałaś mnie! No! No, i co tu zrobić z taką kobietą? Trzyma mnie jak na smyczy.
- Tylko się o ciebie martwię - siliła się na uśmiech. W końcu oboje się przytulili i zasiedli nad kanapą, na której spała Marticia. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:23:41 21-09-09 Temat postu: |
|
|
Miałam istną ucztę złożoną z kilku odcinków. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję
Marty uważa, że przegrała swoje życie. Co jeszcze gorsze, własny mąż pod wpływem alkoholu dopuścił się na niej gwałtu, powodując, że chciała ze sobą skończyć. Nie dziwię się dziewczynie, ta cała sytuacja z George'm... Dobrze, że usłyszała ten głos. Wydaje mi się, że nie zabiła Collinsa, co najwyżej pozbawiła go "narzędzia zbrodni".
Biedna dziewczyna, taka młoda, a tyle okropności przeżyła. Dobrze, że są przy niej Kattlie i Hugo - wyjątkowo dobrzy ludzie, których ze świecą szukać. Oby doszła przy nich do normalnego stanu. Coś czuję, że ta noc za dziewięć miesięcy przyniesie owoc...
Pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 12:20:17 21-09-09 Temat postu: |
|
|
No jesteśmy już w połowie. Do końca 25 odcinków. Ale jeszcze sporo się wydarzy... może nawet twoja teoria okaże się słuszna?
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:41:53 21-09-09 Temat postu: |
|
|
Mam dziwne wrażenie, że ona go nie zabiła, tylko coś innego się stało, a ponieważ nie sprawdziła, tylko wybiegła, to nic o tym nie wie. Szkoda z drugiej strony, że Hugo nie poszedł sprawdzić, tyle, że jeśli Collins żyje, to mógłby wyładować się na nim. |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 13:09:30 26-09-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 27
Dochodziło południe, gdy za oknem, które bacznie obserwował Hugo pojawił się samochód o znajomej karoserii.
- Jest! – zawołał, Kattlie, natychmiast podbiegła do niego.
- Wyjdę mu na spotkanie! – zawołał.
- Jakby co, będę tuż za tobą!
- W porządku – i tak Kattlie wyszła zamykając drzwi. Collins wysiadł z auta w troszkę przymulonym, że tak rzec stanie. Oczy wciąż miał podkrążone, do tego odbijało mu się alkoholem, tylko jego ubranie było schludne.
- Dzień dobry! – zawołał, jak gdyby nigdy nic.
- Dzień dobry! – odparła równie inaczej Kattlie.
- Chciałbym się zobaczyć z żoną, wiem, że tu jest?
- Co też pan opowiada? To pańska żona! Widać, jak pan o nią dba.
- Proszę się nie zgrywać, uprawiam hazard niezbyt często, ale wiem jakie reguły tam obowiązują.
- Domyślam się, i zapewne sugeruje pan, że mam asa w rękawie – spytała pogardliwie Kattlie.
- Za późno, mam fula, droga damo i przejmuję, co moje, więc przychodzę tym samym po moją żonę – odparł wyniośle.
- Już mówiłam, że nie ma tu Marticii – barykadowała drzwi. Nie było to owocne. Edward świetnie się bawił.
- Kattlie! Mała poczciwa dziewczynka, z domku starego, sflaczałego Hugh Howarda.
- Nie waż się pan tak mówić o moim ojcu!
- Przepraszam. Tak mi się jakoś wymsknęło! A teraz proszę mnie wpuścić, lub też oddać to, co moje.
- Człowiek nie jest rzeczą! Drogi panie! Domyślałam się, że dla pana wszystko ma swoją cenę. Parszywy bydlak! Co zrobiłeś mojej siostrze?
- O proszę! A więc jednak tu jest! Wiem. Przyznaję! Postąpiłem okropnie! Ale proszę mnie nie winić, ja tylko byłem pijany i nie mogłem się oprzeć jej wdziękom. Więc stało się to, co stać musiało.
Usłyszawszy to Kattlie rzuciła się na niego z pięściami.
- Ty parszywy bydlaku!! Łajdaku! Ty psie!! – rzuciła się na niego z pięściami!
- Kattlie, proszę! Nie bijam kobiet – bronił się Edward.
- Ale ode mnie dostaniesz! – wygrażała.
- Dosyć! – krzyknął łapiąc ją za ramię! – zabieram Marty! – nagle zza drzwi wyskoczył Hugo ze strzelbą.
- Puść pan moją żonę. Bo nie ręczę za siebie!
- W porządku, tylko rozmawialiśmy, przepraszam najmocniej – odparł, poprawiając frak, jaki miał na sobie.
- Proszę stąd odjechać! – zagroził ponownie Hugo.
- Bardzo przepraszam, byłem trochę chamski! Przepraszam najmocniej, zapewniam, że taki nie jestem. Ja tylko… Eh… Kogo ja oszukuje? Nawet nie potrafię być miły dla ludzi.
- Daruj sobie tę fałszywą skromność, Collins – odparł Hugo – wynoś się, bo odstrzelę ci łepetynę!!
- Dobrze, ale… Jak się czuje Marticia?
- Śpi… i mam nadzieję, że nie śnią jej się koszmary przypominające pańską twarz – zawołała Kattlie
- Przepraszam najmocniej jeszcze raz, kiedy żona się obudzi. Proszę mi dać znać. Dowidzenia – po czym, milcząc udał się do swego wozu i odjechał w martwej ciszy.
- No patrz! Co za kawał chama! Jak Marty mogła wyjść za kogoś takiego?! – rozpaczała Kattlie.
- Nie wiem… Ale nie martw się, moja droga! Nie dostanie jej, póki żyjemy! – zapewniał Hugo, w głowie już roiły się mu się najróżniejsze formy obrony, szwagierki, nawet te ostateczne. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:50:17 26-09-09 Temat postu: |
|
|
Wiedziałam, że on żyje, pytanie teraz tylko, kto bardziej ucierpi na tym wszystkim - on, czy jego żona. Coś mi się wydaje, że zrobi się groźnie ;(. |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 12:04:34 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 28
Gdy zbliżała się godzina 17.00 łagodne wskazówki zegara, wiszącego nad obrazem madonny, delikatnie chciały to oznajmić. Kattlie cały czas czuwała przy siostrze. Hugo krzątał się po całym domu, w końcu nagle Marty zaczęła dochodzić do siebie. Jej zmęczone, zaspane powieki, powoli zaczęły się podnosić, aż zza zamazanych obrazów, jakie widziała pojawiły się wreszcie te wyraźne.
- Kattlie? – spytała niepewnie – mój Boże! – poderwała się na równe nogi – co też ja tu robię?!
- Spokojnie – uspokajała siostra – jesteś bezpieczna.
- Nie, nic nie rozumiesz!
- Wszystko wiem – zapewniała.
- Muszę… uciekać… zabiłam go! – jąkała się, bezradnie układajac zdanie.
- Uspokój się!
- Zabiłam go… Zabiłam Collinsa! – rozpłakała się.
- Cicho… ciiicho… już nie płacz! Wszystko dobrze… Nikogo nie zabiłaś…
- Jak to? Ale… - podniosła głowę ze swoją zapłakaną twarzą i spojrzała w oczy Kattlie. Czy mogła mówić prawdę?
- Collins ma się dobrze… Nawet lepiej, niż kiedykolwiek! Domyśliłam się, co ci zrobił – odrzekła Kattlie i spojrzała na siostrę ze łzami w oczach – nie martw się! To bydle za wszystko zapłaci.
- Nie! Ja… Ja nie mogę teraz o tym mówić. Co ja plotę? Nie chcę o tym mówić! Co ja robię w tym stroju? Nic nie pamiętam! Ale przecież…
- Spokojnie! Byłaś w szoku. Niedługo wszystko sobie przypomnisz. A teraz usiądź i odpocznij!
- Nie! Ja tak nie mogę siedzieć. Ale przecież… – zaczęła niepewnie – ale przecież… Pamiętam, że chciałam go… zabić!
- Już dobrze! Najlepiej nic nie mów!
- Nie! On nie żyje!
- Marty! Proszę cię! Uspokój się! Potem wszystko nam opowiesz! Napij się wody! – nakazała, po czym Marty pochwyciła szklankę i zrobiła łyk. Jednak szybko szklaną rzecz odrzuciła – zaraz! On rzucił… kieliszkiem… a potem… a potem?!! – zawołała ze łzami w oczach.
- Nic nie mów! Nie teraz Marticia, jesteś roztrzęsiona.
- Nie! Muszę to z siebie wyrzucić! Już sobie przypominam…! Proszę cię, wysłuchaj mnie, a potem sama oceń…
- Co się dzieje? Marty! – dołączył Hugo
- Spokojnie! Marticia… W porządku, jeśli naprawdę chcesz o tym mówić… to powiedz…
- Cóż… – zaczęła Marty – był późny wieczór… gdy się spakowałam…
- Spakowałaś?!
- Nie przerywajcie mi… Proszę! Był późny wieczór, moje walizki były już przepełnione. Następnie miałam udać się do was, aby się pożegnać. Pociąg miał wyruszyć niedługo o świcie. Miałam zamiar zatrzymać się w hotelu, pomyślałam, że tam Edward nie będzie mnie szukał! Jednak moja przeklęta duma spowodowała, że odstąpiłam od tego pomysłu! Chciałam mu osobiście wykrzyczeć w twarz, że wyjeżdżam i domagam się rozwodu! I zostałam czekając na niego! Domyśliłam się, że wróci wcześniej. Jednak ustaliłam, że poczekam tylko do 22.00, a on przybył dość nieoczekiwanie, bo niedługo po godzinie 20.00! Już sama właściwie nie wiem, czy chciałam się z nim spotkać czy też nie! Wcześniej dostałam list od taty, pisał, że za mną tęskni i pragnie, abym go odwiedziła. Potem postanowiłam rozmówić się z George’em – nie zastałam go. Lucy powiedziała, że powinnam go zostawić… zapomnieć o nim! Mówiła otwarcie, że on mną pogardza! Zabolało mnie to, aż w końcu doszłam do wniosku, że tę walkę przegrałam, postanowiłam opuścić miasto i wrócić w rodzinne strony! To była decyzja nieodwołalna. Jednak nie zdawałam sobie sprawy, że to nie jest wcale takie proste! – ciągnęła dalej, a jej ręce powoli zaczynały się trząść – Collins wrócił dość szybko, był kompletnie pijany, w pewnym sensie nawet mnie nie dostrzegał! Musiałam tłumaczyć mu po kilka razy, co zamierzam zrobić. Nie jestem pewna, czy mnie zrozumiał, ale jego ton głosu gwałtownie się zmieniał! Był tak upity, że chyba nie rozumiał powagi sytuacji! W końcu rzucił… kieliszkiem, z którego właśnie pił alkohol. Następnie odrzekł… że nigdy od niego nie odejdę. Dopiero wtedy, gdy mnie posiądzie! – wykrzyknęła – jeszcze się posprzeczaliśmy, aż ten pijany diabeł. Zaczął mnie całować! Próbowałam się wyrywać, ale był tak wzburzony, że wydawał się niepokonany. Nie widziałam żadnej drogi ucieczki! – szlochała – aż zdecydowałam się schronić na górze. Niestety schwytał mnie na schodach i niczym jakiś dzikus, targając za włosy… wywlókł do małżeńskiej sypialni. Tam rzucił się na mnie i gwałtownie zaczął zdzierać ze mnie odzienie! Nie wiem już jak to wyglądało, ale zachowywał się jak zwierzę… pamiętam potem, że odczuwałam ogromny ból! Jak jego plugawe łapska wędrowały po moim ciele! To było obrzydliwe! Już nie pamiętam, kiedy skończył mnie torturować… jednak jeszcze nie było widno… gdy niepostrzeżenie wyszłam z sypialni, by udać się… w kierunku jego biura! Tam, nie wiem właściwie, po co poszłam… może chciałam zniszczyć coś w ramach rewanżu… czy może nawet… wyskoczyć przez okiennice!! – szlochała nadal
Oboje milczeli. Powoli Huga zaczęła ogarniać wściekłość, a Kattlie bezsilność tej sytuacji.
- W końcu upatrzyłam, że na jednym z jego mebli są szyby, tak nieskazitelnie lśniące i na pewno ostre, że je w końcu zbiłam… Pochwyciłam resztki szkła… i… chciałam pozbawiać siebie życia! – wykrzyknęła – w pewnym momencie zrozumiałam, że popełniłabym straszną głupotę! Jedyny winny śpi w sypialni… więc rozejrzałam się dookoła, aż upatrzyłam sobie lśniący, wielki i z pewnością drogocenny miecz… z jego prywatnej kolekcji! Pochwyciłam ów rękojeść… i udałam się w kierunku miejsca… zdarzenia…
- Marty?
- Gdy weszłam… nie myślałam już o niczym… Po prostu pałała we mnie nienawiść! W pewnej chwili straciłam już zupełnie kontrolę! Pragnęłam, aby on cierpiał… Aby wykrwawiał się! Aby jego krew błądziła po pokoju!
- Marty!
- Gdy miałam zadać ostateczny cios nagle zobaczyłam swe odbicie w lśniącej broni! Widziałam siebie… albo jakiegoś demona… który wstąpił w me ciało. To nie byłam ja! To jakaś obca osoba! W końcu wystraszyłam się samej siebie… i odrzuciłam ów szkaradne narzędzie! Nawet nie wiem gdzie! Nie miałam już pojęcia, czy zraniłam męża, czy też nie! Było ciemno! Jak widać broń szczęśliwie go nie musnęła! Wybiegłam z domu… I dalej już nic nie pamiętam… - nagle przestała szlochać, a jej twarz zaczęła napełniać się gniewem – jeśli mówicie, że był tutaj… to znaczy, że nic mu się nie stało! Ale nie satysfakcjonuje mnie taki obrót sprawy! Mimo, że nie odważyłabym się na to, to jeszcze raz chętnie, chciałabym go… zabić! Udusić! Zrobić mu… Po prostu krzywdę!
Możecie mnie potępiać. Ale w chwili obecnej przyjemność sprawiłoby mi jedynie jego cierpienie! Biedna mama, dobrze, że umarła… i nie musi mnie teraz oglądać! Zawsze chciałam być tylko posłuszną i cichą żoną. Ale nic mi nie wyszło. Zamiast cichej kury domowej, Collins otrzymał pyskatą, nieobytą smarkulę. I mam za swoje. Zniszczyłam swoje życie! – nagle zamilkła, jakby jej usta odechciały składania dalszych zeznań. Zamknęła oczy i nie chciała wpatrywać się w twarze najbliższych jej osób. Wyobrażała sobie, że teraz spoglądają na nią wzrokiem litości. Nie tego chciała. Chciała, aby nie traktowali jej, jak pokrzywdzonej. W tamtych czasach gwałt to było coś normalnego, jednak zwyrodnialstwo tego gatunku dzisiaj przybrało jeszcze charakter – dzisiaj grzech gwałtu to nadal temat tabu. Niewiele jest kobiet, które chce otwarcie o tym mówić. Potrzeba istotnego elementu, aby przełamać barierę milczenia. Dlaczego zatem Marty ją przełamała? Może chciała wyrzucić to z siebie jak najszybciej. To było słuszne posunięcie, jednak społeczeństwo z pewnością obarczyłoby winą ją samą. Dlaczegoż to? Ano, dlatego, że była w końcu żoną Edwarda. W świetle prawa zobowiązała się do bycia małżonką, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Gwałt można by potraktować tutaj na zasadzie „mąż wziął, co mu się należy”. Marticia nagle poczuła, że ktoś dotknął jej dłoń. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą siostrę, która bez dalszych ogródek przemówiła bardzo spokojnie, z pełnym zrozumieniem.
- Posłuchaj mnie siostro! Nie mam prawa negować twoich metod działania! Wiem, że każdy powiedziałby, że to, co się wydarzyło, to zwykłe. Jakby rzec… wyrównanie… małżeńskich porachunków. Jednak dla mnie to oburzające. Oburzające, że coś takiego miało w ogóle miejsce. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo! Też chętnie wpakowałabym w to cielsko setki kul z rewolweru, czy po prostu wbiłabym mu prostu w brzuch ostry sztylet. Nie potrafiłabym żyć z takim bydlęciem! Może prawo inaczej na to by spojrzało, ale po cóż nam ono, skoro jest, jakie jest? Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko samemu wymierzać sprawiedliwość. Jednak masz rację – westchnęła mrugając oczami – ja też bym się zawahała! Jak każdy trzeźwo myślący człowiek mam hamulce, które mnie kontrolują. I myślę, że nawet nie wiem jaki byłby to łajdacki czyn, nie potrafiłabym skrzywdzić w ten sposób resztek człowieczeństwa jakie mi jeszcze pozostały. Rozumiem cię, siostrzyczko! Nie mogłaś inaczej postąpić! – w końcu obie zaczęły płakać. Hugo tylko spoglądał w okno. Był wściekły! Jak takie bydle mogło dopuścić się czegoś takiego?! I on śmie się nazywać człowiekiem? – rozmyślał zdenerwowany. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:06:07 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Znowu opuściłam odcinek
Ale już nadrobiłam Jak dobrze, że Marty ma Kattlie i Huga w pobliżu! Wiem, powtarzam się, ale gdyby nie oni i ich wspacie, nie uporwałaby się z tym, co zobił jej mąż. Wziął co mu się należy? Zapomniał, że żonie należy się szacunek...
Czekam na kolejną dawkę i trochę martwi mnie fakt, że tak niewiele odcinków zostało |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 14:23:21 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Niewiele moze zostało. Ale wiele się wydarzy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:11:00 29-09-09 Temat postu: |
|
|
Coś mi się wydaje, że Hugo poleci się rozmówić z Collinsem i wszystko się jeszcze bardziej namota. Powoli zaczyna to przypominać kryminał, jakby bestią była nie zaraza, a to, co się dzieje między ludźmi, o któych piszesz - zło, nienawiść, zemsta, pogarda, wściekłość...A Marty się nie dziwię, chociaż zabić ja bym nie mogła.
Zrobiłeś trochę literówek, ale się nie gniewam ;P. |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 14:45:41 03-10-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 29
Dalsza część dnia, łącznie z nocą, przeleciała dość szybko, jednak w mało optymistycznej karierze, nawet zdjęcia z Oldhawk nie poprawiały humoru ani Kattlie ani Marty. Hugo też był ciągle pogrążony w smutku. Collins nie śmiał się pokazać. Czyżby zatem ten tchórz szykował coś wielkiego? A może zaraz zjawi się ze łzami w oczach i szczerymi przeprosinami? Na szczęście nic nie zburzyło nocnego spokoju. Jednak Hugo stał na straży. Czujnie przyglądał się, czy też może zamożny oportunista zdecyduje się zaatakować. Jednak nikt się nie pojawił. Hugo stracił na tym tylko tyle, że się nie wyspał, ale kto chciał spać po takim dniu wstrząsających wrażeń.
- Nie przyszło, parszywe bydle! – określił ziewając Hugo.
- Dokąd udała się Kattlie? – spytała równie niewyspana i ciągle roztrzęsiona Marticia.
- Do miasta z przyjaciółką i oczywiście ze stosowną obstawą. Nie chciałem się zgodzić, ale mówiła, że to coś naprawdę ważnego.
- Jesteśmy tylko my dwoje?
- Tak! Ale nie martw się. To stworzenie, z piekła rodem, nie wejdzie tu.
- Nie to mnie martwi – westchnęła – Edward ma duszę zdobywcy, zdobył to, o czym marzył. Teraz musi tylko odebrać przedmiot tej nagrody, czyli mnie.
- Nie wejdzie tu! – zapewniał Hugo.
- Nie ma takich drzwi, których by nie przekroczył. W ciągu tych kilku miesięcy zdążył już powiększyć swój kapitał majątkowy o 50%, zwolnił i przyjął setki nowych osób! Zawierał i zrywał umowy handlowe. Żyje tylko zdobywaniem. Jak go znam to teraz… Chełpi się… że już mnie ma… Jednak pomimo tego, co wczoraj mówiłam. Edward to tak, czy inaczej człowiek, tyle tylko, że żyjący w swoim własnym świecie i jak znam życie, przyjdzie tu, aby mnie przeprosić. Będzie chwytał się, jak najszczerszych intencji, a ja wtedy.
- Pluniesz mu w twarz! – dokończył za nią Hugo.
- Nie. Zrobię coś innego. Czy to radykalne posunięcie, czy też nie, nie wiem. Ale poczekajmy na rozwój sytuacji.
- O czym ty mówisz Marty?
- Nieważne! Nie słuchaj mnie, Hugo! Pójdę przemyć twarz i zmienić ubranie. Mój obecny wygląd znaczyłby, że się poddałam. A ja do diabła nie chcę. Nie mogę się poddać. Przyrzekłam mamie, że nie dam sobą pomiatać! I słowa dotrzymam!
- Ale… Co się z nią dzieje? Zaczynam się martwić… nieoczekiwanie zmienia zdania… Biedaczka… - podsumował Hugo.
Gdy zbliżało się południe, Marty posiliła się chlebem i wodą. Nie chciała nic więcej. Wcisnęła się w jedną z sukien siostry i usiadła na kanapie udając, że usiłuje coś czytać, jednak jej myśli, były skupione zupełnie gdzie indziej. Nawet Hugo to zauważył, ale nie chciał już tego jej wypominać.
Nagle dostrzegł, że za oknem ktoś podjeżdża. To była Kattlie z jakąś kobietą. Nie poznał jej od razu, jednak, gdy jej twarz stała się bardziej widoczna, rozpoznał iż to Lucy. Obie panie weszły do środka. Marty odwróciła się i odrzekła:
- Lucy?
- Przyprowadziłam ją… ponieważ myślę, że potrzebujesz naprawdę przyjacielskiej ręki – odrzekła Kattlie.
- Ale przecież…
- Mimo wszystko, Marty, pomimo tych animozji, jakie się między nami wytworzyły, wierzę, że wciąż jesteś moją przyjaciółką – odpowiedziała po chwili Lucy – ja nigdy nie zniszczyłam naszej przyjaźni, bez względu na to, jaki mur między nami powstał. Już dawno go zburzyłam. Wierzę, że i ty nadal traktujesz mnie jak przyjaciółkę – Marty spojrzała w twarz Lucy i popłynęły jej łzy wzruszenia:
- Lucy! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką! Znamy się od lat! Nigdy bym o tobie nie zmieniła zdania. Wierz mi. Szanuje cię od lat! Tak samo!
- Cieszę się! Słuchaj… wiem o wszystkim. Całej tej aferze z Collinsem, jednak nie przyszłam o tym rozmawiać. Chciałabym z tobą pomówić, na osobności, o czymś naprawdę ważnym. Może to w jakimś stopniu poprawi jednak humor.
- Jestem w okropnym stanie, ale chociaż spróbujmy – siliła się na żartobliwość, chociaż jej usta pokazały tylko wymuszony uśmiech.
Obie dziewczyny udały się na górę. Kattlie posłusznie zamknęła drzwi do pokoju, do którego weszły i zeszła na dół, do męża. Lucy rozejrzała się wokoło i odrzekła:
- Całkiem przyjemny pokój. Usiądźmy może na tym łóżku.
- Dobrze – odparła Marty.
- Słuchaj. Miałam z tym przyjść już kilka dni wcześniej, ale ciągle siliłam się na odwagę. Wydawało mi się, że twoja duma jak i charakter zmieniły się do tego stopnia, że nie chciałabyś ze mną rozmawiać, ale kiedy Kattlie mi powiedziała, co się wydarzyło, bez wahania do ciebie przyjechałam. Chciałam pomówić o George’u.
- O nim? – przelękła się Marty – dlaczego?
- Marty! Bądź szczera choć ten jeden raz i przyznaj otwarcie: czy ty go kochasz?
- … Jak… a jakie to ma teraz znaczenie? – zaśmiała się, a śmiech szybko przybrał wyraz przygnębienia.
- Powiedzmy, że muszę to wiedzieć!
- Tak… – odpowiedziała Marty – jeśli naprawdę ci na tym zależy, to rzeczywiście kocham George’a. Dotarło to do mnie, wtedy, kiedy mnie znieważył w twoim mieszkaniu. Zrozumiałam, że to nie jest zwykła gra w wybaczanie i zapominanie, tylko coś więcej. Zauroczył mnie jego dynamiczny styl bycia jak i życiowa filozofia, ale nigdy nie chciałam zauważyć w nim kogoś więcej. Byłam egoistką i zrobiłam z niego kozła ofiarnego. Ale kiedy opuścił Oldhawk zrozumiałam dopiero wtedy, że w jakimś stopniu odmienił moje życie, ale. Co tu by o tym mówić. To już zamknięty rozdział.
- Mylisz się!
- Jak to?
- On cię kocha! George McDowell o tobie nie zapomniał Marticio Howard! Kocha cię szczerą, bezgraniczną miłością! Nadal.
Popatrzyła na nią zszokowana. Czy to aby możliwe?
- Nadal? Ale przecież… mówiłaś, że mną pogardza.
- To prawda! Na początku przeklinał twoje imię. Ale potem zrozumiał, że nie może tobą pogardzać. Uczucie wzięło górę, ale nigdy ci tego nie powiedział. A kiedy spostrzegł, że wyszłaś za Collinsa, był to dla niego cios w plecy.
- Naprawdę? – zawołała przerażona.
- Jednak szybko zdążył zmienić o tobie zdanie. Wciąż wierzył, że w tej dystyngowanej damulce, o nazwisku Collins żyje ta urocza i pyskata Marty z Oldhawk, w której się zakochał. Wciąż uparcie wierzył, że powrócisz…
- Dlaczego zatem powiedziałaś mi…
- Z egoizmu! Myślałam, że tak będzie lepiej, ale kiedy zobaczyłam jak poniżasz się przed jego mieszkaniem, zrozumiałam, że to coś więcej. W końcu postanowiłam się wycofać.
- Ale przecież byłaś jego dziewczyną!
- Nie! Nigdy nią nie byłam! – uśmiechnęła się, tłumiąc pewien niesmak przegranej - byłam tylko przyjaciółką ze studiów. George pomógł mi zapoznać się z miejskim otoczeniem. W końcu go… pokochałam… i robiłam sobie nadzieję, ale kiedy przyjechałaś, postanowiłam ustąpić. Nie miałabym z tobą szans.
- Lucy… - szepnęła Marty.
- Nie mogłabym pakować się w nieprawdziwą miłość – ciągnęła dalej Lucy – dla George’a byłabym najwyżej nektarem, kojącym ból. Zawsze musiałabym się liczyć z tym, że wzdychałby do ciebie, Marty. Pogodziłam się z przegraną i w pełni się wycofałam. Ja nie mam u niego szans. zresztą nawet nie śmiem próbować. Za to ty masz, Marty!
- Ja?
- Tak! Jeśli się kochacie, nie możecie dalej żyć oddzielnie. Niechaj któreś z was w końcu przełamie to odczucie zhańbionej dumy i wyłoży wszystkie karty na stół!
- Ale…
- Żadne „ale”! Marty! Wiem, że los cię skrzywdził, tak samo jak skrzywdził George’a! Oboje przeszliście przez to samo! Silicie się na bycie nieszczęśliwymi, a w głębi duszy pałacie do siebie miłością.
- Już za późno Lucy!
- Nieprawda! Tak ci się tylko wydaje! Pani Susan byłaby z ciebie dumna. Nie każda kobieta potrafi szczerze przyznać się do tego, że wyszła za mąż za potwora, który ja zgwałcił i próbuje się z tym pogodzić. Twoja odwaga i siła, wciąż mnie zadziwiają. Tak naprawdę niewiele się zmieniłaś od czasu wyjazdu z Oldhawk. Dojrzałaś jedynie psychicznie do pewnych spraw. Już czas, abyś odbudowała na nowo swoje życie. Każdy ma prawo do drugiej szansy.
- Myślisz… że to takie proste? – odparła ze zrezygnowaniem. Nie mogła przyjąć do wiadomości zapewnień przyjaciółki.
- Będzie! Jeśli nie będziesz stawiała sobie dodatkowych przeszkód. Wierz mi Marty, że sprawa jest o wiele łatwiejsza niż ci się wydaje. Zapomnij o wszystkim. Wymarz cały ten brud w postaci Collinsa i rusz przed siebie. Szczęście jest tuż za rogiem. Może właśnie na tym polega przeznaczenie, aby dojrzeć do szczęścia trzeba i zaznać cierpienia?
- Mówisz jak George – uśmiechnęła się po chwili.
- I cieszę się, wiele mnie nauczył. Dojrzałam do życia w mieście jak i do pewnych spraw. Wiele mu zawdzięczam. George to niezwykły człowiek. Nie zapominaj o tym Marty. Być jego muzą, to jakby dar z niebios. Ty zostałaś jego wybranką i nie zaprzepaść tej szansy! Jeszcze nie jest za późno. Po burzy wschodzi słońce. Ty odnalazłaś swoją miłość dawno temu. Twoi rodzice wcale się nie mylili – zaśmiała się – zostałaś zaobrączkowana szybciej niż ci się wydawało, tylko nie chciałaś tego zrozumieć. Ty od dawna odnalazłaś swoja drogę, ja muszę ją dopiero odnaleźć. Proszę cię nie rezygnuj. Nie teraz. Będę szczęśliwa widząc was razem. Wiedz, że nie chcę się poświęcać, to moja decyzja jak i prośba. Ja się wycofałam, a teraz czas Marty, abyś to ty zajęła moje miejsce w sercu George’a. Przywróć mu nadzieję, o której zapomniał. Masz tyle siły. Jesteś żywotna Marticio Howard. I za to cię właśnie ceni George. Nie zmieniaj się. Przemyśl wszystko, co ci powiedziałam i zrób jak nakazuje ci serce. Wiedz, że szczęście jest tuż za rogiem. – dopowiedziała jeszcze słów kilka, po czym wyszła. Marty nie śmiała więcej się odezwać. Była na pewnych rozdrożach. Jej ścieżka nagle przekształciła się w kilka możliwych. Musiała jeszcze długo się zastanawiać, którą winna uznać za właściwą. Najodpowiedniejszą nie tylko dla siebie, ale i dla wszystkich. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:28:14 03-10-09 Temat postu: |
|
|
Jak to którą ścieżkę ma wybrać? Ma iść do George'a i to jak najszybciej! Teraz ma prawo pomyśleć o sobie, a nie postapić, jak prawdziwa bohaterka telenowel i patrzeć, czy aby na pewnie nie skrzywdzi Lucy, która sama odpuściła! Marty, do boju! |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:32:22 04-10-09 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, że Marty porozmawiała z Lucy i wyjaśniła jej wszystko. Od początku było wiadomo, że ona naprawdę kocha Georga, ale nie chciała się do niczego przyznać, nawet przed samą sobą.
I George też o niej nie zapomniał! Tylko Lucy mi żal, to dobra dziewczyna...
Marty powinna posłuchać jej rady.
Pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
Ślimak King kong
Dołączył: 06 Paź 2007 Posty: 2263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nysa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 18:24:04 05-10-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 30
Minęły dwa dni. I po kilku deszczówkach wyszło oczekiwane słońce. Marty długo myślała o tym, co powiedziała jej Lucy, aż w końcu do czegoś doszła. Haczyk polegał jednak na tym, że nie chciała się przyznać, co też ciekawego ma w planach. Z dnia na dzień przestała mówić o Collinsie. Psychiatra odwiedził ją dwa razy i stwierdził, że pacjentka jest zdrowa, ale zaleca wypoczynek. Mimo to, Kattlie wraz z Hugiem nie byli spokojni. Jakim cudem siostra tak nagle zachowuje się, jakby nigdy nic się nie stało?! Co ona wyprawia?!
- Co ty wyrabiasz? – zawołała siostra, gdy Marticia ubrała się w długą suknię i zamierzała wyjść.
- Idę w miasto!
- W miasto? Nie możesz, Collins z pewnością poluje. Jeśli chciałaś coś zjeść, lub coś, to trzeba było mnie o to poprosić – radziła Kattlie.
- Kattlie, proszę! – zawołała Marty z powagą w głosie.
- Żadne… „proszę”! Nie możesz wyjść i koniec.
- Do czorta! Jestem dorosła! Mogę wychodzić, gdzie mi się żywnie podoba, nie?
- Do czorta! – powtórzyła Kattlie – trzy dni temu zostałaś zgwałcona, inna kobieta na twoim miejscu bałaby się wyjść z domu przez tydzień, a ty chcesz wyjść w miasto, jak gdyby nigdy nic i mówisz to z takim spokojem.
- Chwileczkę! Nie róbcie ze mnie jakiejś kaleki. Potrafię sobie sama dać radę, doceniam waszą troskę, ale muszę, też sama nauczyć się załatwiać problemy.
- To nie są jakieś tam problemy. Nie rozumiesz, że twój mąż dopuścił się bezeceństwa i to na tobie?
- Jeśliby mu tak na mnie zależało to już by tu był, zresztą i tak się do niego wybieram – na dźwięk tych słów, aż Kattlie oczy wyszły ze zdumienia – Oszalałaś dziewczyno?!! Jak możesz iść do tej kanalii? Ty chyba rozum straciłaś?! Hugo, ona oszalała!
- No skoro, on sam nie ma ochoty tu przyjść? Nie będę tyle na niego czekać.
- Jesteś szalona! Hugo, powiedz jej że jest szalona! – Hugo podszedł do niej i stwierdził.
- Jesteś szalona! Ale wiem, że masz siłę, którą daje ci nasze poparcie. Jeśli taka jest twoja decyzja, to w porządku. Pojadę z tobą.
- Oboje oszaleliście! Jak tak można?! – Kattlie zdenerwowała się nie na żarty.
- Spokojnie! Obiecuję, że nic się nie stanie – tłumaczyła Marty, jednak Kattlie pomimo swojej nieugiętości musiała się wycofać:
- Jesteś uparta jak każdy Howard, Marticia. Ale podejrzewam w tym jakiś podstęp, Wiem, że cię nie zatrzymam, więc w porządku ruszaj do tego bydlaka, Ale uważaj na siebie.
- Bez obaw, będę! – po czym wyszła. Wsiadła do samochodu Huga i razem odjechali w stronę centrum, by odwiedzić firmę Collinsa.
Centrum przeżywało powolny upadek, zresztą cała Filadelfia przeżywała gwałtowny głód eksportu i importu. Już nie wojna stanowiła tutaj problem, bowiem za tydzień, dwa doczeka się oficjalnie końca. Tylko wirus hiszpanki, który pustosząc Europę i Afrykę zagościł i w Ameryce Południowa część kraju już była po ostrym koszeniu, zaś filadelfijczycy, czy Nowojorczycy spoglądali niepewnie w przyszłość. Handel ucierpiał. Nie było co eksportować, ani też nic nie importowano. Firma Collinsa, chyliła się ku gwałtownemu spadkowi. Odchodzili pracownicy, koszta malały i do tego jeszcze ten nagłówek w gazetach Hiszpańska Śmierć zmorą nie tylko ludzi, gdzie pisano o krachu w handlu.
- Niech to szlag! – przeklinał Collins – jak tu przeżyć? Jeszcze by brakowało, żeby i to paskudztwo i do nas dotarło.
- Panie Collins? – z rozmyślań wyrwał do głos asystentki.
- Czego! - warknął
- Przybyła… Pańska żona – oznajmiła kobieta.
- Co? Niech wejdzie – odrzekł łagodnie - nagle zjawiła się Marticia w pięknej sukni i z tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Marty? Ja… cóż… ja…
- Cóż to? – spojrzała na gazetę.
- To… wieści o tym wirusie…
- Smutne… i ani pomyśleć… że wkrótce znajdziemy się pod jego zasięgiem.
- Dlaczego tak myślisz? Nie bardzo rozumiem, to znaczy… cieszy mnie twoja wizyta…
- Nie przyszedł Mahomet do góry, tak więc góra przyszła do Mahometa – dodała z gracją, usadawiając się naprzeciw niego.
- Cóż… bałem się przyjść… nie wiedziałem jak zareagujesz… ale wybaczam ci ten niefortunny wypadek… z mieczem… Właściwie to ja powinienem cię przeprosić… widzisz… byłem pijany i… - plątał się, jak głupiec, nie zwrócił uwagi nawet na to, jak Marty go potraktowała:
- Najlepiej nie wspominajmy o tym głupstwie – stwierdziła – byłam po prostu złą żoną. Ale nie jest za późno. Widzisz Edward, obawiam się, że niedługo cały kraj odczuje skutki tego wirusa. A ja nie chciałabym być wtedy sama.
- Jak to?
- Byłam głupia! Problem w tym, że potrzebowałam mężczyzny, silnego i dojrzałego jak ty. Po prostu nie zwracałam na to uwagi albo nie chciałam widzieć.
- A George?
- On… właśnie chciałam o nim porozmawiać. Widzisz, 27 września odbywa się zgromadzenie poetów – to przyjęcie na cześć znanego wieszcza, już nie pamiętam jak się nazywa. W każdym razie będzie i organizowana zbiórka na rzecz cierpiących ofiar wojny i chciałabym się tam pokazać w twoim towarzystwie. Jak mąż i żona, co ty na to?
- Nie wierzę! Zdaje się, że coś kręcisz! – powoli budził się z początkowej wizji idealnej małżonki.
- Nic podobnego, mój małżonku – zapewniła - podejdź no tu, drogi Edwardzie – podszedł niepewnie, gdy nagle Marty pocałowała go. Ten poczuł, że odlatuje w przestworza.
- Cóż to było? – wyszeptał zmysłowym tonem.
- Dowód! A teraz wybaczam ale mam mnóstwo spraw.
- Poczekam z kolacją!
- Nie! Nie wrócę do domu!
- Jak to?
- Uzbrój się w cierpliwość! Po przyjęciu wrócę do naszego domu. Pożegnam George’a i przeszłość, a tym samym zrobię to, o czym marzysz, ale boisz się powiedzieć.
- To znaczy…
- O tak! Edward, będę twoją żoną w każdym możliwym calu. A żeby było o wiele ciekawiej, postanowiłam wstrzymać nasze popędy.
- Co tylko chcesz ma nimfo!
- Tak, więc do przyszłego czwartku.
- Odwiedzisz mnie jeszcze, prawda?
- Oczywiście! Edward! Oczywiście! Ale nie pokazuj się u Kattlie sam rozumiesz?
- Rozumiem! Zaczekaj moja królowo, otworzę ci drzwi!
- Nie trzeba! Jestem duża i silna nieprawdaż?
- Owszem! Ach… sprawiłaś, że dzisiejszy dzień będzie najszczęśliwszym dniem mojego życia.
- Nie wątpię – uśmiechnęła się sztucznie, po czym opuściła firmę małżonka, na zewnątrz stał Hugo.
- Masz szczęście! Jeszcze dwie minuty, a już bym tam poszedł i przetrząsnął mu kręgosłup.
- Bez obaw! Edward nie będzie nam już zagrażał – uspokajała.
- Jak to? – zdziwił się.
- Pogodziłam się z nim.
- Że co? Powtórz, bo nie usłyszałem?
- Pogodziłam się z Collinsem!
- Oszalałaś! Ty naprawdę oszalałaś! Po tym wszystkim, co ci zrobił… - wywracał oczy, wymachując rękoma.
- Spokojnie! Każdy ma drugą szansę.
- Nie! Ale nie on! Do czorta! Marty, ty naprawdę postradałaś zmysły!
- Nic mi się nie pomieszało, Hugo! Zrozumiesz motywy mojego postępowania, gdy zobaczysz efekty!
- Jakie efekty?
- Przekonasz się niedługo, ale obiecuje ci, że Edek Collins, jeszcze gorzko zapłacze – dodała z przekąsem bliskim, gestom szatana, albo najobrzydliwszej czarownicy.
- Przerażasz mnie…
- Przeciwnie, jestem w pełni świadoma swych czynów. |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:20:33 05-10-09 Temat postu: |
|
|
Ślimak napisał: | - Jesteś szalona! Hugo, powiedz jej że jest szalona! – Hugo podszedł do niej i stwierdził.
- Jesteś szalona! |
Piękne, to było po prostu piękne .
A co do Marty, to może i ma dobry plan, cieszę się, że nie dała się złamać i na pewno coś kombinuje, boję się tylko, czy nie załamie się w jakimś momencie, czy wszystko pójdzie dobrze...A pewnie nie, bo przecież po coś wspominałeś o wirusie. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|