Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

'BESTIA Z NIKĄD' epilog
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 7:28:39 19-12-09    Temat postu:

Odcinek 41

Pod wieczór, gdy liczba chorych zdążyła jednocześnie zmaleć jak i wzrosnąć. Marty udała się na zaplecze, by się przebrać. Oceniała przebieg całego dnia. Wizja zetknięcia się ze śmiercią, była kusząca. Marticia Howard chciała walczyć. Teraz, kiedy połowa najbliższych już odeszła, perspektywa zmierzenia się z przeciwnikiem, sprawiała jej przyjemność. Jednak nie bujała w obłokach. Czuła, że przegra w tej walce.
- I jak? Chcesz tutaj pracować? – spytała Lucy.
- Myślę, że tak. Co prawda trudno mi było dzisiaj zrobić cokolwiek, ale…
- Dziękuje, że mi pomogłaś przy maseczkach. Weź i dla Kattlie i Huga – wręczyła jej parę.
- Strasznie ci dziękuję! – uśmiechnęła się Marty – zaraz ją nałożę, ponoć mają wprowadzić obowiązkowy nakaz ich noszenia. Jak wyglądam?
- Jak urodzona pielęgniarka! – zażartowała Lucy.
- Co to? – przerwała, gdy usłyszała jęki zza ściany.
- To pewnie pani Whisper – odparła Lucy – od czterech dni narzeka wieczorami. Na ból gardła i gorączkę. Ponoć skarży się też na bóle w piersiach. Kobieta długo tak już chyba nie… – podsumowała z rezygnacją w głosie.
- Nie kończ… bo mi się zrobi słabo – powstrzymała ją przyjaciółka.
- Marty! Jeśli będziesz tak podchodziła do sprawy, to nie przeżyjesz tutaj nawet dnia. Pacjenci wprost nie wytrzymują. Kończą, jak rozstrzelany żołnierz. Wykrwawiają się swoimi wykrztusinami. Jeśli na taki widok nie jesteś odporna to…
- Nie, nie o to chodzi! Przetrzymam to! – odparła zdecydowanie Marty – jestem to winna mamie, ojcu, babci, Joey’emu i Edwardowi. Chcę opiekować się chorymi. Rozumiesz Lucy ja jestem to winna.
- Dobrze, już dobrze! Nie naciskaj! Muszę do niej iść!
- Nie! – odparła zdecydowanie! – ja do niej zajrzę.
- Ale! – sprzeciwiła się Lucy – ta kobieta mimo choroby jest diabelnie nieprzystępna. Wyrzuci cię w diabły jeśli nie dosłownie, to przynajmniej da ci do zrozumienia, że jesteś niepotrzebna. Nie jesteś na to przygotowana.
- Przestań Lucy! Koniec wymówek! Jeśli chcę tu pracować muszę zacząć od najgorszego! – powiedziawszy te słowa, otworzyła drzwi w kierunku sali z chorymi i podeszła niosąc okłady i najróżniejsze lekarstwa do kobiety w czwartym rzędzie od lewej. Była to kobieta w wieku gdzieś 45-50 lat. Rozczochrane włosy i ubranie wskazujące na to, że jest pacjentką. Krzyczała i jęczała, była głośniejsza, niż kaszel u pozostałych cierpiących. Marty od razu wiedziała, gdzie ma iść. Podeszła do łóżka i widząc jak starsza pani jęczy, odezwała się chłodno – co pani dolega? – był to głos chłodny, wiedziała, że ma do czynienia ze zrzędą, zerwała natychmiastowo z uprzejmością. Po co się przymilać do człowieka nieprzystępnego? – pomyślała – więc od razu przeszła do sedna sprawy.
- A ty coś za jedna? – odrzekła stękając – nie widziałam cię wcześniej!
- Przyniosłam okłady i parę mieszanek leczniczych. Wypłukam pani nozdrza.
- A weź to zabierz! Te wasze leki, zamiast pomagać, tylko mnie coraz bardziej katują. Ja chcę morfinę. Do diabła, chcę morfinę – jęczała, dodatkowo uderzając pięściami. W opinii Marty wydala się co najwyżej rozpieszczonym dzieciakiem, niż cierpiącą staruszką.
- Morfina by panią zabiła – sprzeciwiła się stanowczo.
- A myślisz, że o niczym innym nie marzę? – wystękała – zabierz te śmieci i truj nimi innych. Ja chcę morfinę. Rozumiesz, niech to piekło się wreszcie skończy! Ja chcę umrzeć.
- Proszę się uspokoić i wziąć te pigułki – Marty nie dawała za wygraną.
- Weź, albo cię uduszę! Nie pozwolę się katować! Zabierz to, powiedziałam!
- Proszę to wziąć!
- Zabieraj się stąd – odepchnęła ją kobieta, aż ta upadła na podłogę. Pobliscy pacjenci, których przelękły krzyki, przyglądali się całej sytuacji. Nagle Marticia wstała i wykrzyczała starej kobiecie, co ma do powiedzenia – Posłuchaj mnie, ty staro dewoto! Jestem tu po to, aby ci pomóc. Jak chcesz umierać, to idź na dwór i wdychaj zarazki. A teraz zamknij się i pozwól sobie pomóc, a jak nie to najlepiej opuść to miejsce. Na twoje łóżko czeka wielu innych chorych.
Stara dewota się przelękła. Nigdy dotąd żadna z pielęgniarek, ani studentek medycyny, bowiem na lekarzy coraz słabiej można było liczyć nie była aż tak szczera. Marty sprawiła, że stara rzeczywiście się zamknęła jak jej nakazała. Uciszyła swą twarz, co więcej, położyła się i odwróciła na bok. Marty tylko pozbierała przydatne materiały z podłogi i jak gdyby nigdy nic zwróciła się do niej ponownie, tym razem ze spokojem – proszę mi podać rękę – poprosiła twardo – PROSZĘ MI PODAĆ RĘKĘ! – starsza kobieta podała jej dłoń. Marticia przeraziła się, gdy stwierdziła, jak dłonie staruszki są ciepłe – proszę powoli wstać! – poprosiła łagodniej, a gdy stara nie dosłyszała – PROSZĘ WSTAĆ! – stara wstała bardzo powoli, by dziewczyna mogła sprawdzić jej czoło. Wydała jej się bardzo rozpalona – WIELKI BOŻE – wykrzyknęła – pani ma wysoką gorączkę!
- Ale wciąż dyszę! – podsumowała – bo jesteście takie niezdarne, że się muszę na kimś powyżywać.
- Proszę się uciszyć i wypić to – podała jej szklankę z wodą i kilka pigułek – mają mocne działanie, ale wiele nie obiecują. Reszta zależy od pani.
- Coś rzekła? – usłyszała stara.
- Reszta zależy od pani, ja mogę pani tylko podtrzymać obecny stan zdrowia. Nie jestem cudotwórcą, bo pewnie tego pani ode mnie oczekuje, jak i od reszty. Więc niechaj pani posłucha: jeśli się pani nie weźmie za siebie to długo pani nie pożyje. Mówię to całkiem szczerze. Chyba nie chce pani zrobić wszystkim na złość i umrzeć.
- Przecież wszyscy chcą, bym zdechła – odparła bezczelnie.
- Nieprawda! To, że wszyscy pani nie lubią, bo jesteś pani, jaka jest, to jeszcze nie znaczy, że zależy im na tym, aby się pani wyłożyła. Jesteśmy tutaj od pomocy i cieszyłoby nas to, że taka stara klępa jak pani, czarownica marudząca non stop wyszła z tego!
- Uparta jesteś dziewko – warknęła starucha.
- Nie. Po prostu wykonuje swoją powinność. Może po prostu staram się dostosowywać do ludzi. Nie wiem.
- Już wypiłam – mruknęła oddając naczynie – zostaw mnie i idź sobie. Chcę się położyć.
- Marticia Howard – odrzekła zwracając się do niej raz jeszcze.
- Co znowu?
- Jestem Marticia Howard!
- Edna Whisper. Jeśli to wszystko, to zostaw mnie wreszcie.
- Miłych snów. Do zobaczenia jutro. Zdrowia pani życzę – odparła lekko się uśmiechając.
- A idź sobie! Możesz już nawet nigdy nie wracać.
- Niedoczekanie! – odrzekła Marty.
- Rany boskie! Marticia? Jak to zrobiłaś?! – zaszokowała się Lucy, widząc Marticię, która wraca w miarę uspokojona, a uparta staruszka położyła się spokojnie do snu.
- Co ja zrobiłam? – udawała skromna.
- No jak to co? Whisper się uciszyła! Z reguły marudzi jeszcze przez pół-nocy.
- Pewnie dlatego, że wszyscy traktujecie ją jak szanowną starszą panią – dodała trochę zgryźliwie – do takich dewot, jak ona, trzeba podchodzić inaczej.
- Nie rozumiem?
- Wykrzyczałam jej w twarz, co o niej myślę i się uspokoiła. Potem sprawdziłam temperaturę – relacjonowała kolejno.
- Mnie się nigdy do końca nie udało sprawdzić.
- Boś widocznie jest zbyt miła Lucy. Wybacz, ale do takich ludzi trzeba podchodzić z góry. Takim, jak ona, nie można prosić ale rozkazywać.
- Zadziwiasz mnie Marty! Nikomu nie udało się do niej przemówić od czasu, kiedy tu leży. Ma chyba sklep na przedmieściu. Dlatego ma pieniądze i wiesz, wszyscy myślą że za dobre traktowanie coś im się dostanie.
- Tak. Oczywiście! Najwyżej ogromna nagana! – podsumowała Marty – jak zamierzasz dalej słuchać jej marudzeń, przyjaciółko, to lepiej zajmij się innymi pacjentami – muszę już iść! Obiecałam, że wrócę. George zobowiązał się do pomocy. Jutro powinien tu być.
- W porządku – uśmiechnęła się Lucy – ja tu jeszcze trochę zostanę. Dziękuję za pomoc przy maseczkach. Szybko się nauczyłaś – pochwaliła.
- Wierz mi, to naprawdę nic trudnego.

Odcinek 42

Gdy tylko wróciła do domu, zastała Huga całego zmartwionego:
- Coś się stało? – spytała dećko zdziwiona.
- Kattlie bardzo źle się czuje. Mówi, że boli ją tyko głowa, ale widać, że ma gorączkę
- Spokojnie… może to tylko…
- Boże… ona nie może chorować. Nie pozwalam na to – panikował mężczyzna.
- Uspokój się Hugo, uspokój się! Zaraz do niej zaglądnę – po czym weszła do sypialni, na łóżku leżała siostra.
- Cześć… Marty – odpowiedziała jej siostra. Jej twarz była rzeczywiście inna, niż ta którą widziała z rana. Widać było u niej wyraźne przemęczenie.
- Jesteś rozpalona – spostrzegła na samym wejściu.
- Nic mi nie będzie! Wzięłam pigułki.
- O nie! Nie! Nie! Może powinnam wezwać doktora? – postanowiła Marty.
- Nie ma potrzeby! Zaraz mi przejdzie!
- Ależ Kattlie! Nie zachowuj się tak! Wyglądasz mi na chorą, powinnam zrobić ci okład.
- Daj spokój! To nie grypa, zwykłe przeziębienie! Poleżę trochę i mi przejdzie.
- Mimo wszystko! Zrobię ci okłady – nalegała, na co Kattlie musiała się w końcu zgodzić.
- Eh… – uśmiechnęła się – jesteś uparta jak tatko.
- Ty również taka jesteś, nie zapominaj o tym.
- I jak było w szpitalu? – zmieniła tor rozmowy.
- Dobrze. Nauczyłam się robić maseczki z gazy i pomogłam pacjentowi, no, pacjentce.
- Nie widzę entuzjazmu – zaśmiała się Kattlie – czyżby ktoś zaszedł ci za skórę?
- Powiedzmy. Musiałam kogoś odesłać tam, gdzie chciałby mnie odesłać.
- Niezbyt to zrozumiałam – namyślała się.
- W szpitalu jest taka jedna pacjentka, Edna Whisper, gderliwa kobieta. Niby nie do zniesienia, ale jak się na nią popatrzy z góry, to wydaje się posłuszna jak baranek.
- He… – uśmiechnęła się Kattlie – jak widać, potrafisz do niej dotrzeć.
- Wiesz, może tego nie widać, ale boje się. Boje się, że wszyscy poumierają i zostanę sama jak palec.
- Marty – westchnęła Kattlie – wiedz, że cokolwiek by się stało, wszyscy jesteśmy z tobą. Ja z Hugiem wspieramy cię fizycznie, zaś reszta rodziny duchowo. Nie zapominaj o tym i nie zapominaj, że masz George’a.
- Wiem, ale mimo to czuję się samotna.
- Nie jesteś samotna i nigdy do końca nie będziesz! – pocieszała siostra – wyjdź za George’a.
- Co? – zdziwiła ją ten nagły pomysł.
- On cię tak kocha. Nic was przed tym nie zatrzymuje.
- Nie myślałam o tym…
- Więc lepiej zostaw gdybanie na jutro. Jesteś strasznie zmęczona! Połóż się.
- No, ale na pewno z tobą wszystko dobrze?
- Oczywiście! Idź już! Jesteś śpiąca! No, już, dobranoc!
- Dobrze, ale rano do ciebie zajrzę! – upomniała zamykając drzwi.
Za niespełna godzinę. Położył się i Hugo. Spoglądał cały czas na żonę z nutką niepewności – Na pewno wszystko dobrze?
- Tak! Przestańcie mnie już traktować jak chorą.
- Wybacz, ale jestem twoim mężem i martwię się o ciebie.
- Wiem o tym Hugo, wiem! – szepnęła Kattlie – ale sam wiesz, nie lubię być traktowana jak piąte koło u wozu.
- Już dobrze – dał za wygraną – kocham cię.
- Ja ciebie też. Bardzo – odparła Kattlie – pamiętasz jak kiedyś w Oldhawk biegaliśmy po zielenistej trawie?
- Oj, tak, zakochałem się w tobie jak jakiś szaleniec. Wiedz, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
- Bez obaw Hugo, nic mi nie jest. Rano poczuje się jak nowo narodzona.
- Trzymam cię za słowo, moja panno! – zażartował – kolorowych snów, kochanie – odrzekł całując ją w czoło, po czym dodał entuzjastycznie – spadła ci temperatura.
- A widzisz – uśmiechnęła się Kattlie – że nie ma się czym martwić. Dobranoc, najdroższy – odrzekła zamykając oczy.
Nazajutrz Hugo otworzył swe oczy. Postanowił nie budzić żony. Cały w skowronkach udał się do kuchni, krzątając się po domu. Kilkanaście minut później wygrzebał się z kuchni i udał do sypialni. Otworzył drzwi i mając przy sobie tacę ze śniadaniem zwrócił się do żony.
- Kochanie! Mała niespodzianka dla ciebie! – zawołał podekscytowany, jednak nie usłyszał odpowiedzi – skarbie. Śniadanko – jednak znowu milczenie się powtórzyło - Kattlie… skarbie! Tak mocno śpisz? No… ocknij się…! – zawołał powtórnie – no… Kattlie? Kattlie? – zaczął ją szturchać jednak ciało się nie poruszyło – dobry Boże, Kattlie! Nie baw się ze mną! No już, wstawaj! Kattlie! Kattlie? – Kattlie ani drgnęła, jej zamknięte oczy nie zamierzały się otworzyć. W końcu sprawdził, czy bije jej serce, nie usłyszał żadnego stukotu – na litość Boską!! Kattlie? Kattlie?! Kattlie?!!! Kochanie! Ocknij się! Nie… mój skarbie! Kochanie! Nie… otwórz oczy… kochanie! Obudź się! Dobry Boże! Nie! Nie! Nie! Niee! NIEEEEEEEEEEEEE!!! – wrzeszczał cały zrozpaczony, jego krzyki usłyszała Marty – gdy zjawiła się na górze, nie potrzebowała wyjaśnień. To, co zobaczyła było wystarczające. Nie wytrzymała presji i padła na podłogę zemdlona. Hugo szlochał i rozpaczał. Krzyczał w niebogłosy. Jak to możliwe? Jeszcze wczoraj wyznawali sobie wieczną miłość. – To się nie może tak skończyć!! Nie może!! – wykrzykiwał cały załzawiony. Wyglądał jak zapłakane dziecko, jego twarz przybrała czerwonawy kolor. Nie mówił nic więcej tylko rozpaczał. Jego ból wydawał się głębszy, niż ból matki po stracie dziecka, Nie sposób opisać, co w owej chwili czuł Hugo, w każdym razie los właśnie zabrał mu coś, co było dla niego najcenniejsze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:54:13 19-12-09    Temat postu:

Brawo, Marty! To jak sobie poradziła z tą starą babą, było po prostu wspaniałe! Oby wszystko jej tak wyszło w życiu, bo teraz postąpiła po prosto genialnie!

Za to końcówka drugiego odcinka była po prostu okrutna. Cios za ciosem, jakbyś miał zamiar wyciąć całą rodzinę - a może to właśnie kombinujesz? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 15:03:32 22-12-09    Temat postu:

To źle czy dobrze? . No cóż... ktoś musi poumierac, by akcja nie zaczęła przynudzać. Marty potrzebna większa tableta mocy. Okrutny jestem, ale co zrobić? .

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:58:15 22-12-09    Temat postu:

Nienajlepiej ;P. Historia, w której zginęli wszyscy ;P. Ale widzę, że Marty przeżyje, skoro ma do czegoś dostać kopa .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 16:09:29 27-12-09    Temat postu:

Jeśli jeszcze nie masz dośc "Bestii" i jej żniwa, które dopiero teraz się rozpoczyna, to zapraszam na następne epizody

Odcinek 43

Następny październikowy poranek też nie zaczął się zbyt przychylnie. Zaraz z rana Marty przyjęła gościa – George’a. Chłopak zamierzał się wprowadzić zgodnie z zachętą Kattlie, gdy tylko dowiedział się, co się stało, nie mógł wprost wyjść ze szoku, w jakim się znalazł:
- To niemożliwe! – odparł krótko, co spontanicznie.
- To straszne – rozpaczała Marticia – wciąż nie mogę zapomnieć jego wzroku.
- Kogo?
- Huga! Od wczoraj zamknął się w pokoju z Kattlie, nic nie je, ani nie pije. Martwię się i to bardzo. Kiedy doszłam do siebie, postanowiłam jak najszybciej udać się do zakładu pogrzebowego. Wiesz, jak trudno teraz o… pochówek – słowa te sprawiały jej wyjątkowo trudność – nie pozwolił jej zabrać. Cierpi bardziej, niż matka po stracie dziecka.
- A ty?
- Ja? – spojrzała na niego Marty – ja… nic… czuję się w porządku – w trudem powstrzymała łzy. George od razu wyczuł, że jest w tym więcej kłamstwa, niż prawdy. Marticia siliła się na odwagę, lecz nie potrafiła.
- Przestań Marty! Jeśli myślisz, że się na to nabiorę, to się grubo mylisz. Nie ukrywaj swoich łez, wypłacz się.
- Nie będę płakać! – krzyknęła Marty – nie dam mu tej satysfakcji.
- Komu? – zdziwił się George.
- Bogu! Zabiera mi wszystko! Czy cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie?! Nie mam już nikogo bliskiego! Cała moja rodzina odeszła!
- Opamiętaj się!
- Nie, nie zamierzam! Mam już naprawdę tego wszystkiego dosyć! Ileż można?! Jestem tylko człowiekiem. Najpierw Joey, potem babcia Magdalena, mama, ojciec, a teraz Kattlie! Kto jeszcze?!! No kto?!!
- Nimfo srebrzysta uspokój się! Uspokój!
- Nie mogę… nieee!! – po czym wypłakała mu się na ramieniu, szlochała i szlochała. Gdy wreszcie się uspokoiła, George zapytał dość niepewnie:
- Nie widziałaś Huga… od wczoraj?
- Tak – szepnęła Marty – zamknął się w sypialni. Obawiam się, że jeszcze gotowy popełnić jakieś głupstwo.
- Spokojnie! Nie martw się, do tego na pewno nie dojdzie. Porozmawiam z nim.
- Nie dostaniesz się do środka. Drzwi są zamknięte – powstrzymała, ale dla George nie sprawiało to trudności.
- Przynajmniej spróbuje – odparł chłodno i skierowawszy się w kierunku sypialni, zawołał przez drzwi – Hugo. Wpuść mnie!
- Odejdź! Daj nam spokój! – odezwał się głos Huga.
- Hugo… to ja George! Wpuścisz mnie?
Z sypialni dobiegało jedynie milczenie. George kontynuował dalej:
- Hugo posłuchaj! Tak nie można żyć. Otwórz te drzwi, ja i tak tam wejdę czy chcesz, czy nie! – po chwili zamek puścił. Hugo pozwolił mu wejść do środka. W sypialni leżała tylko na łóżku martwa Kattlie, paliła się lampa naftowa, wokół było mroczno, słychać było jedynie jak Hugo się modli - Hugo? – zapytał niepewnie George.
- Jaka piękna… jesteś… ma oblubienico – wydukał z siebie, zupełnie jakby zapomniał, że nie jest w sypialni sam. George zaniepokojony zaczął podejrzewać najgorsze.
- Hugo?
- Nigdy nie pozwolę cię zabrać – skierował swój wzrok na George’a, jakby właśnie ten był dzikim drapieżnikiem, pragnącym pożreć młode matki. Hugo był teraz taką matką – będą mnie musieli pochować z tobą żywcem. Nie pozwolę, by mi cię zabrali, nie pozwolę! – wołał przytulając do siebie ciało.
- Hugo… proszę cię – upominał George. Bezskutecznie.
- Tylko spokojnie kochanie. Musisz tylko spać, a będziesz zdrowa.
- Hugo!
- Ciiii – uciszał go Hugo – ciszej.
- Hugo… co ty robisz?
- Opiekuje się żoną! Teraz śpi, jest wyczerpana – jego słowa brzmiały tak słodko. Był jak najtroskliwsza matka.
- Hugo – westchnął George – ona nie żyje, wiesz o tym bardzo dobrze. Nie udawaj, że jesteś tego nieświadomy.
- Nieprawda. Dlaczego opowiadasz te kłamstwa?! – krzyczał Hugo – kto ci pozwolił na wygadywanie tych bredni?! Ona śpi, za niedługo się obudzi cała i zdrowa.
- Ona nie żyje! Niechaj dotrze to do ciebie – mówił całkiem poważnie i groźnie George – trzeba ją pochować, bo inaczej zacznie się rozkładać. To o wiele gorsze niż pozostawienie jej w tym pokoju. Ona musi zostać złożona do grobu.
- Nie oddam jej nikomu – zawołał zrozpaczony, obejmując zmarłą – nikomu, rozumiesz?!
- Hugo, jesteś cały roztrzęsiony. Dla wszystkich to trudne, ale bagatelizowanie tej sprawy nie zmniejszy twojego bólu, tylko go pogłębi. Wierz mi, skoro tak chciał los, musimy się z tym pogodzić!
George już chciał odciągnąć Hugo od zwłok, wydawało się, że ryba łyknęła haczyk, gdy wtem z całą swoją siłą odepchnął go, aż ten upadł. Był jak rozwścieczone zwierze.
- Łżesz pędraku! – wrzasnął – jak śmiesz wygadywać takie bzdury. Ona żyje, zaraz ci pokażę. Udowodnię ci to ty sceptyku! Niedowiarku! – szydził – już skarbie, otwórz swoje słodkie oczęta. Udowodnij mu.
- Hugo, przestań! – George miał dosyć.
- Skarbie, otwórzże oczy!! – nalegał Hugo, po czym zaczął znęcać się nad zwłokami - dlaczego ona nie chce otworzyć oczu?!
- Bo ona nie żyje, Hugo. Ona nie żyje! Umarła! – nie dawał za wygraną George.
- Nie… nie… nie… nie… Nie mój kwiatuszek! Nie on! – szlochał.
- Już dobrze. Hugo, spokojnie. Musimy ją pochować – podchodził ostrożnie George, bardzo ale to bardzo powoli odsuwając mężczyznę od zmarłej żony.
- Ona nie żyje – wyjąkał Hugo.
- Tak – poświadczył smutnie George – i zapewniam, cię, że lepiej jej będzie w ziemi. Zapewniam cię Hugo.
- Na pewno? – nie wierzył Hugo. Był jak dziecko.
- Daję słowo.
- Dobrze… d-d-dobrze… – wyjąkał… – pochowajmy ją zatem.
Gdy tylko zjawili się w zakładzie pogrzebowym, zostali chłodnie przywitani głosem przedsiębiorcy. Ten nie krył swojego niezadowolenia kolejną porcją zwłok, ale cieszyła go możliwość zarobku. Marticii wydał się niczym chciwy i pazerny Scrooge z „Opowieści wigilijnej”.
- Witam państwa, czym mogę służyć? Niechaj zgadnę, kolejny? – zadał na wstępie to absurdalne pytanie, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- Tak – odrzekł smętnie George – to akt zgonu.
- Właśnie miałem się o niego pytać – odparł przedsiębiorca.
- Kiedy pochówek będzie możliwy? – ponownie odezwał się George. Marticia stała spokojnie mając na oku Huga.
- No nie wiem, proszę pana – odparł grabarz – ale obawiam się, że niezbyt szybko.
- Jak to?! – wtem Marty wkroczyła do konwersacji – co pan opowiada?
- Widzi pani – zaczął, gdy nagle Marty, George i Hugo poczuli straszliwą woń, woń z kostnicy.
- Wielki Boże! Co tak śmierdzi? – spytała Marty.
- To cały stos zwłok droga pani. Niektóre ciała już czekają z tydzień – odparł jak gdyby nigdy nic. Dla niego było to przecież normalne.
- Że co?!
- Nie nadążamy z pogrzebem, łaskawa pani. Przykro mi, ale naprawdę nie obiecuję szybkiej reakcji.
- No to zaraz pan, poczujesz mój gniew – zdenerwował się Hugo chwytając człowieka za ubranie – to moja żona. Ty nadęty człowieczku. Najważniejsza osoba, jaką miałem w życiu. Chcę ją godnie pochować. Nie postawisz na swoim. Ma być pochowana jeszcze dziś.
- Widzi pan – szepnął grabarz – hm… może się dogadamy… ale sam pan wie… – odparł pokazując palcami, że to kosztuje. I to nie mało. Hugo nadal zdenerwowany zaatakował:
- Ile?
- 20 000 dolarów – odparł bo szybkim namyśle przedsiębiorca. Chyba nie będzie sobie odmawiał tej przyjemności łatwego wzbogacenia się. Nie jest powiedziane, że sam jutro nie umrze. A jeśli tak się stanie, to niech przynajmniej odejdzie z uśmiechem.
- Słucham? – Hugo miał wrażenie, że się przesłyszał.
- To majątek – zawołał George – nie znam się na tym, ale standardowo to kosztuje około 5-8 tysięcy. Czyś pan oszalał?
- Łaskawy panie – wyjaśniał – standardowo być może, ale wie pan, ile teraz zgonów. Ceny wzrosły. Standardowy pogrzeb kosztuje dzisiaj około 10-12 tysięcy. I tak jestem hojny dla państwa – odrzekł pysznie.
- Hojny? I z jakim pan przekąsem to mówi! Czy pan nie ma serca? – oburzyła się Marty – moja siostra nie żyje, a pana cieszy taki obrót sprawy, bo myśli pan tylko o wzbogaceniu się? Co z pana za człowiek? Niech pan tylko poczeka, aż i pana dosięgnie ta choroba. Infekcja od zmarłych może być jeszcze świeża. Niech pan uważa, aby sam nie zachorował.
- Ja sobie wypraszam – zbulwersował się, choć analizując szybko w głowie słowa dziewczyny, czym prędzej odsunął się od strefy, gdzie panował największy odór. Miał szczęście:
- W porządku – powiedział zdecydowanie George – zapłacimy panu nawet więcej za tę hojność! – podsumował – prosimy o pochówek zaraz po południu.
- Zrobi się, zrobi! – odparł – proszę tylko przynieść, co trzeba i nie widzę problemu.
- Przebrzydły złodziej – powiedziała Marty, gdy wracali do domu.
- Jak on śmie żerować na śmierci mojej Kattlie – rozpaczał Hugo – moja ukochana, moja ukochana – zaczął powtarzać te słowa przez całą drogę powrotną.
- Uspokój się Hugo! – pocieszał George – wszystkim nam jest trudno. Marty nie chciała tego słuchać, śpieszyła czym prędzej do domu. Widok i zachowanie grabarza przypomniały jej Edwarda – przebiegłego kapitalistę, który uczyni wszystko, by mieć jeszcze więcej. Jak widać, zło o ile opuściło duszę Collinsa, teraz błąkało się po kostnicach.


Odcinek 44

Po południu, Marty wybrała pieniądze z firmy Collinsa i dała je George’owi, aby ten zapłacił za obrządek. Gdy byli już przyszykowani, pojechali do zakładu pogrzebowego, by się rozliczyć. Grabarz z pewnością był usatysfakcjonowany. Dostał więcej, niż się spodziewał. Około godziny 17-stej Kattlie była gotowa. Wciąż piękna, leżała, jakby chciała wpatrywać się we wszystkich i we wszystko. Jakby chciała powiedzieć im, żeby się nie martwili, że wszystko będzie jeszcze dobrze, jednak kiedy przybyli do kostnicy ujrzeli dziewczynę zawiniętą w całun. Tylko twarz miała odkrytą. Widząc to Hugo wpadł we wściekłość:
- Co to ma znaczyć?! Gdzie trumna dla mojej żony?!
- Nie ma… – odparł niewzruszony grabarz.
- Jak to nie ma?!! Nie kłam pan! Dostałeś, co chciałeś, więc rób, co do ciebie należy! Co żeś zrobił z moją ukochaną?! Nie widzisz, że na pewno jest jej w tym duszno i niewygodnie?!!
- Po pierwsze, proszę nie krzyczeć, a po drugie to trup, więc nic nie czuje. No i po trzecie: nie wiem, skąd pan się urwał, ale od tygodnia brakuje nam trumien! Czyżby pan jeszcze nie zauważył, że w kraju, pomarło więcej ludzi, niż na obu wojnach? Nie mamy już trumien! Tak się teraz chowa! Nic panu na to nie poradzę! Załatwiłem dobrego księdza to i tak dużo! Nie ma już czasu na ceremoniały! Na miłość Boską! W kostnicy walają się zwłoki sprzed tygodnia, wszędzie unosi się smród, myśli pan, że łatwo jest pracować w takich warunkach? Kto zapłaci, ten, ma, a kto nie niech czeka. Nic tego nie zmieni! Bardzo mi przykro, ale tak, czy owak, my chyba jako jedyni nie ucierpieliśmy na tym, bo bądź, co bądź mamy z tego niezłe plony. Nie powinno pana dziwić, że ceny wzrosły. Żyjemy w mieście. Popyt i podaż robią swoje. Ceny rynku, to ceny rynku! Nawet za pospolity pogrzeb trzeba zapłacić. Nie zmieni pan już tego świata! Tak się po prostu robi. Niech mnie pan nazywa krwiopijcą i bezdusznym złodziejem. Zgoda! Przyznaję! Ale człowiek musi jakoś żyć. I pieniądze też być muszą. Jakbym miał rozpaczać, to bym nikogo chyba nie pochował! Widzisz pan, do tej pracy trzeba mieć dystans. Chowaj, co się da i nie interesuj się tym. Prosta dewiza grabarza. A to, że niezły z tego zysk, jak już powiedziałem – prawa rynku! Myśli pan, że co? Tylko u nas są takie ceny? Pojedź pan do wszystkich zakładów pogrzebowych w mieście. Taniej pan nie wykupi pochówka. Chyba tylko w swoich wyobrażeniach. Nie dość, że praca nieprzyjemna, to jeszcze muszę wdychać ten smród – narzekał – więc, chyba należy mi się jakaś słona zapłata. Nieprawdaż?
- A idź pan do diabła – odepchnął go Hugo.
- Dobrze dobrze! Spokój już – przerwała Marty – zrozumiałam, co pan rzekł! Proszę tylko powiedzieć, gdzie odbywa się pochówek.
- Za miastem, w polach Margarett Wilson.
- Gdzie to jest? – spytała w miarę grzecznie.
- Za miastem. Gerald państwa zawiezie na miejsce. To wszystko, co mogę jeszcze zrobić. Dowidzenia państwu.
- Tak po prostu – prychnął Hugo – niechaj udławi się tymi pieniędzmi, jakie zarabia na śmierci mojej Kattlie! Parszywy złodziej!
- Uspokój się – odrzekła Marty, czym prędzej znikając z pola widzenia przedsiębiorcy pogrzebowego. Nie miała już wątpliwości, co do swoich wcześniejszych osądów. Collins zostawił po sobie pamiątkę w postaci zła. Troszkę nawet ją to ucieszy. Oczyszczona dusza poszła w zaświaty, a jej brud został na ziemi.
Gdy minęła godzina, znaleźli się za miastem w polu imienia Margarett Wilson. Dosyć rozległe miejsce. Wokół było mnóstwo ludzi i tylko wbita w ziemię tabliczka z napisem. Miejsce pochówku ofiar zarazy. Tabliczka była zabrudzona. Wykopane doły symbolizowały, że lada moment ciała zawinięte w całuny zostaną pochowane. Powoli się ściemniało, październikowe popołudnia w Filadelfii, zwiastowały nadejście nocy, jak i listopadowych deszczowych, czy też mroźnych wieczorów. Do końca wojny wydawało się już niedaleko, czy to wystarczy, by zahamować przebieg choroby? Czy jeśli Europa wyzwoli się spod jarzma hiszpanki, nadzieja na cud znowu powróci? – na te pytania nikt nie potrafił sobie odpowiedzieć. Każdego one dręczą, jednak bez wątpienia mają retoryczny charakter. Zawsze.


Odcinek 45

Gdy przybył ksiądz, spoglądał na twarze Marticii i Huga. George stał obok przyglądając się twarzom wielu ochotników, jacy przybyli, by pomóc w pochówkach zmarłych. Było około dwudziestu wykopanych grobów. Na pochowanie czekało nieco więcej ludzi. George wpatrywał się w oczy kobiet, które powstrzymując płacz pomagały w ułożeniu ciał do dołu. Nie były one, co prawda głębokie, ale ciał nie traktowano jak śmieci i nie wrzucano ich, jak wrzuca się dzisiaj śmieci do kosza. Wymagało to także wyjątkowej ostrożności. Wierzono nawet, że im delikatniej ułożony pacjent, tym lepiej będzie wypoczywał. Jedna z kobiet rasy czarnej, zakładała właśnie chustę na głowę. Z tego wszystkiego marzła w nią. Widać było, jak niezwykle jest zmęczona, ale do obrządku czekało jeszcze następne dwadzieścia denatów. Nie można było, sobie darować – Jeśli się pospieszymy, tym więcej pochowamy – podchodzono do tego z powagą.
Ksiądz wyciągnął Biblię i zaczął głosić krótką, a jakże wyrazistą regułkę:

Pan jest moim Pasterzem
Nie brak mi niczego
Choćbym chodził ciemną doliną
Zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach
Przez wzgląd na swoje imię
Orzeźwia mą duszę, orzeźwia mą duszę
Pan jest moim Pasterzem…


Gdy skończył odczytywanie psalmu, złożono Kattlie do dołka. Zawinięta z całun, z odkryta twarzą, wciąż emanowała tą żywiołowością i pełnią życia, jakby chciała uspokoić, że tylko śpi, że jednak nie umarła.
Minęło kilka dni. Od czasu pogrzebu, Hugo zamknął się w sobie, bywał milczący i ciągle pochmurzony. Marty postanowiła brać czynny udział w szpitalu. George także chciał pomagać. Hugo nie czuł się samotny, gdy opuszczali go oboje. Właściwie na tym mu zależało! Nie chciał, by ktoś na niego spoglądał, ani też, żeby do niego cokolwiek mówił. Stał się człowiekiem martwym za życia. Siedział milcząco, wykonując typowe dla człowieka czynności biologiczne, jak na razie jego światem zaczęły być cztery ściany domu.
Powoli zbliżał się listopad. Jesień w pełni rozkwitła, opadały liście, które przybrały czerwono-brązowy kolor. Na ulicach Filadelfii coraz bardziej zamierało wszelkie życie. Niegdyś zatłoczony rynek spowijał chłodny wiatr, a kolorowe wystawy, zapełnione kurzem, nie zachęcały klientów do kupna ich wnętrza. Zresztą, co było kupować, jeśli właściciele ich już zaniemogli. Następne kilkaset zgonów spowodowało wreszcie, że filadelfijscy przywódcy przemogli się i nadali nakaz obowiązkowych maseczek na twarzy. Masowo zamykano miejsca publiczne. Szkoda tylko, że trzeba było czekać, aż lista umarłych z kilku tysięcy pogłębi się do kilkudziesięciu. Miasto spowijała już nie tylko naturalna jesienna mroczność, ale i mrok. Mrok śmierci. Grabarze zacierali ręce, gdy dochodziły następne tony zwłok, a wraz z nimi więcej pieniążków. Jednak wszechobecny smród, woń powolnego rozkładu powodowała, że niektórzy pracownicy zakładu wręcz umierali poprzez nawdychanie się tymi zapachami.
Już można było postawić diagnozę dotyczącą ofiar hiszpanki – z badań wynikało, że ofiarami zarazy byli głównie bardzo młodzi mężczyźni i kobiety, jak i ludzie w wieku 35-40, no, nawet 45 lat. Staruszkowie, albo przechodzili objawy bardzo słabo, jak stara Edna Whisper, która miała siły, by jęczeć i krzyczeć lub też nie stwierdzano u nich właśnie grypy, ale przeziębienia. U dzieci było bardzo podobnie, mimo, że zapadały na grypę, to stosunkowo łatwo przechodziły jej okres. Zwykle na tego typu zaburzenie pomagały domowe sposoby. Leczniczy rosół z kury i kilka dni w łóżeczku. Młodzi nosiciele szczepu wirusa, zazwyczaj w kilka dni dochodzili do siebie. Wracało do nich życie, patrząc na tego typu statystyki, można przysiąc że, pacjent mający około 10-15 lat był w stanie albo całkowicie uchronić się od grypy, albo też przebyć jej okres, a potem wrócić do zdrowia. Zaś pacjent w przedziale 20-30 lat, zwykle prawdopodobieństwo złapania grypy wynosiło jakieś 95 procent, a szanse na przeżycie wyjątkowo niewielkie. Problem pogłębiał fakt, że z dnia na dzień wirus był coraz bardziej szybszy i zabójczy. Można nawet założyć, że śmierć następowała w ciągu 2-3 godzin. Wzmagał się pot i typowe trudności z oddychaniem. No, a potem śmierć, gdzie również postępowały dwa z wyjść – spokojny sen, symbolizujący agonię, albo walka o oddech kończąca się zwykle krwawą pianą z ust. Chory bladł w ciągu kilki chwil, nawet u czarnych pacjentów można było trudno ocenić, jaką maść przybrała ich twarz. Bezpieczny nie był już nikt, potencjalni nosiciele 20-40 letni mogli już jedynie czekać, aż grypa nawiedzi i ich płuca.
Jakże ciekawie pisał o tym lekarz wojskowy w liście do przyjaciela: „Gdy idę jeść, szukam stolika znad, którego nie dobiega rzężenie. Ale takich już nie ma. Jemy to żywcem, śpimy z tym, śnimy o tym, a także wdychamy to 16 godzin dziennie”. To chyba nie zostawia wiele wątpliwości, czy żyjąca na ziemi, jakakolwiek jednostka mogła spać spokojnie? Czy miała pewność, że jedzenie, jakie spożywa i powietrze, jakie wdycha nie jest skażone? Czy w najgorszych snach nie objawiała jej się własna śmierć? Człowiek nie kaszlący, czy nie kichający był jak odmieniec w stadzie pełnym zainfekowanych. Człowieka całkowicie zdrowego można było ze świecą szukać. Był to próżny trud.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:47:47 27-12-09    Temat postu:

Heh, obawiałam się już od pierwszych słów Hugo, że facet zwariował, bo mówił w liczbie mnogiej, ale na szczęście dał sobie przegadać prawdę. Biedny facet, stracił ukochaną żonę, a jeszcze ten pazerny facet wyciąga od niego kasę, byleby tylko zarobić na czyjejś tragedii.

Marty mnie zirytowała. Rozumiem, że była zdenerwowana i w ogóle, ale nie powinna mówić, że nie ma nikogo bliskiego, skoro ma George'a.

Ładny tekst z tym błąkaniem się zła po kostnicach.

Ostatnie słowa 45 odcinka ukazały całą tragedię tej choroby. A cytat jeszcze w tym pomógł. Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, tym bardziej, że ponoć to jeszcze nie koniec.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 1:35:45 28-12-09    Temat postu:

Jeszcze nie koniec. Oj jeszcze nie koniec. Mimo wszystko. "Hiszpanka" należy do najbardziej tajemniczych nienamacalnych fizycznie zbrodni w historii ludzkości. Przyszła znikąd i poszła bóg wie gdzie nigdy więcej nie wracając. Niewiele o niej napisano w polskiej literaturze, ale jak dobrze poszperać to coś się znajdzie. Wieści o "hiszpance" są przerażające.

Z tym podwyższaniem cen, to niestety prawda. Rosły ceny pochówków, przy popycie na nie. Takie brutalne prawa rynku. Jednak mamy tu pewien absurd - dziwne, że przedsiębiorcy pogrzebowi - narażeni na 90% zarażeniem ze względu na bezpośredni kontakt z chorobą - chcieli się jeszcze na niej wzbogadzać, skoro pieniądze raczej po śmierci (nagłej) by się im nie przydały.
Ale taka natura ludzka. Gdy nie ma się wokół nikogo lub czegoś o co można się zatroszczyć, troszczy się tylko i wyłącznie o swoje dobro.

Co do Marty. Dziewczyna mówi wiele rzeczy, niekoniecznie szczerze .

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 20:27:28 01-01-10    Temat postu:

Witam serdecznie w nowym roku. Wprawdzie w "Bestii" do nowego roku, a tym bardziej szczęśliwego jeszcze trochę zostało, to czas najwyższy zakańczać historię, która i tak już tu za długo siedzi (o matko, coś w końku opublukuje na tym forum do samego końca). Jednak jeszcze troszkę cierpliwości.

Odcinek 46

Wtorek, 10 listopada – deszczowo i dosyć chłodno. Marticia nałożyła na siebie, jak co dzień, płaszcz i obowiązkowo maseczkę na twarz i zamierzała udać się do wyjścia. Nagle zatrzymał ją głos Huga.
- Zaczekaj – odezwał się pierwszy, co wydało się dziewczynie dziwne, gdyż od jakiegoś czasu prawie w ogóle się nie odzywał. Żeby go nie smucić, bowiem już chciała zażartować „Czy twe usta w końcu się przemogły?”, ale uznała, że byłoby to dosyć śmiałe z jej strony:
- Tak, Hugo?
- Idziesz do szpitala? – zapytał dosyć nerwowo.
- Tak, czy coś chciałeś? – spytała troskliwie.
- Nie… – odparł – nie… nie… tylko…
- Tylko co?
- Powiedz… jak wielu ludzi jest w szpitalu?
- Nie rozumiem czemu oto pytasz?
- Z… z czystej ciekawości… – odrzekł trochę zmieszany.
- Mnóstwo. Otworzono już wiele innych placówek jako szpitale, bo zabrakło miejsc, no i to zimne powietrze.
- Dlaczego tak się wszystkiemu poświęcasz, Marticio Howard? W imię czego? Sądzisz, że Bóg wynagrodzi ci to i uchroni od śmierci? Nie. Moja droga! Możesz umrzeć w każdej chwili. Tak jak odeszła moja Kattlie. To nie jest zwykła choroba. Ktoś rzucił urok na ludzkość. Umrzemy wszyscy. Ale nie jestem z tego powodu smutny. Modliłem się do tego, tam na górze o śmierć, ale nie chce mnie zabrać, więc przestałem prosić! Poczekam, aż życie i mnie zabierze.
- Hugo – dziewczyna spojrzała na niego bardzo litościwie. Nie wiedziała, co powiedzieć – Hugo Gobb! Posłuchaj mnie uważnie. To, że chcę zajmować się chorymi, to moja spuścizna dla wszystkich mych bliskich, którym pomóc nie mogłam. Czy potrafiłam powstrzymać Joey’ego przed odejściem do obozu? Czy zaradziłam śmierci babci Magdaleny i mojej mamy? Czy byłam przy ojcu w jego ostatnich dniach życia? Czy potrafiłam wskrzesić Kattlie? Nie! Niestety żadne z tych marzeń, czy zamierzeń nie ziściło się! Bo ma dusza była zbyt słaba! Teraz to się zmieniło, kiedy umarł Edward. Zdałam sobie sprawę, że uratowałam go. Uratowałam go od tego życia w koszmarze. Odszedł w cierpieniach, ale mimo to był szczęśliwy. Nie odratowałam jego ciała. Ale odratowałam jego duszę. Ukojony, pogodzony ze wszystkimi odszedł pełen nadziei, za to z pewnością będzie mu wdzięczny dług dla Collinsa spłaciłam. Byłam tak samo oschła jak on, ale potrafiłam otoczyć go opieką, gdy czuł, że umrze. Śmierć Kattlie jest dla mnie olbrzymim ciosem! Większym, niż sądzisz! Ale nie chcę tego okazywać! Muszę, być silna, jeszcze nie wszystko stracone! Nadzieja zawsze umiera ostatnia, Hugo! Tak było, jest i będzie! Tak, oczywiście. Mimo, że chciałabym i w tej chwili dołączyć do grona ofiar hiszpanki, bo i mnie to czasami ogromnie trapi, ale gdybym zachorowała nie chciałabym jednak odejść. Ja muszę jeszcze żyć, Hugo! Mam George’a! A ty masz jeszcze całe życie! Kattlie dała ci wszystko! Teraz czas byś ty się jej odwdzięczył. Przepraszam, ale George już nam mnie czeka, przemyśl to, co powiedziałam. Do zobaczenia.
Urywając nagle wyszła, zostawiając go samego. Na zewnątrz czekał na nią George.
- Rozmawiałaś z kimś? – spytał.
- Z Hugiem.
- Z Hugiem? Przemówił? – ucieszył się.
- Tak… zdziwiło mnie to… ale on wciąż cierpi…
- Wiem, tego nie da się ukryć. Może zostanę z nim?
- Nie, George. On teraz musi być sam.
- Okryj się ma nimfo. Jest dzisiaj tak chłodno!
- Och, jak karzesz.
- Co nowego u Lucy?
- Dobrze. Choć jest taka przemęczona, a co w wykopach?
- Wciąż kopiemy nowe doły. Ludzi przybywa i przybywa – odparł cicho, by nie dołować dziewczyny. Mówienie prawdy o liczbie ofiar przestało ją zaskakiwać, ale bywało bolesne.
- W szpitalu podobnie – odparła Marty – jeden umiera, zaraz przychodzi następny. I tak w kółko. Tak bardzo chciałabym to wszystko zatrzymać! Hugo powiedział dziś, że ta grypa to jakiś urok, działanie sił nadprzyrodzonych. Czy uważasz, że to klątwa? Kara za zło? Kara za ciągłe spory międzyludzkie? Czy grozi nam całkowity koniec?
- Nie myśl teraz o tym. Być może to kara, albo jakaś klątwa. Albo też próba, gdzie wytrwają najsilniejsi. Więc pamiętaj Marty, gdyby coś mi się kiedykolwiek stało…
- George! – przerwała mu. Nie przyjmowała tego do wiadomości.
- Gdybym i ja… znalazł się wśród tylu chorych… ty masz wytrwać. Pamiętaj o tym!
- Ależ nawet tak nie mów!
- Wytrwasz! Nie poddasz się!
- Nie mówmy już o tym! – ostro sprzeciwiła się Marticia – po co wspominać coś, co nie nastąpi. Ruszajmy!
Na miejscu jak zwykle przywitała ją Lucy. Marticia pośpiesznie założyła fartuch i udała się na salę. W pomieszczeniu rozchodziło się od kaszlu; bez przerwy ktoś musiał się krztusić. Nie było żadnego wyjątku. Marty spojrzała na jedną z właśnie nowoprzybyłych pacjentek. Była to kobieta w wieku 25-27 lat, o śniadej cerze i kasztanowych włosach. Wyglądała bardzo blado, na jej czole występował dręczący pot:
- Jak się pani nazywa? – spytała grzecznie Marty.
- Mir… Miriam – rzekła pacjentka.
- Jak długo pani tu jest?
- Jakieś… jakieś… 2 godziny… tak… tak mi się wydaje… ehu… ehu… ehe… - zaczęła kaszleć.
- Proszę już nic nie mówić – rzekła kładąc rękę na jej czole – wielki Boże! Na oko będzie 41 stopni – pomyślała – doktorze! Doktorze! – zawołała, lecz doktora nie było w pobliżu – niech się pani trzyma!
- Ehee… ehee… Ehu!! Nie mogę… nie mogę dłużej… to tak bardzo boli…
- Gdzie panią boli?
- Tu… tu… w piersiach! Ehe…!! Eh!! Ehu, ehu, ehu!! – krztusiła się jeszcze, gdy nagle zaczęła bardzo ciężko oddychać.
- Boże, ona umiera! – pomyślała – lekarza, na miłość Boską! Lekarza!!
- Ehu… ehu!! – Miriam jeszcze przez chwilę się krztusiła, aż wykrztusiła z ust odrażającą wydzielinę. Część krwi trysnęła na maskę na twarzy Marty. Kobieta po chwili, jeszcze z trudem łapiąc oddech… umarła. Marticia ocierając się z krwi wykrzyknęła – Dosyć! Dosyć! Dosyć! – wybiegła z sali i skierowała się w kierunku wyjścia. Wyszła na zewnątrz, gdzie zerwał się niezwykle silny wiatr, padał także i nieskromny deszcz. Typowo jesienna aura była wprost wymarzonym dodatkiem do tej scenerii śmierci. Dziewczyna poczuła chłód na ciele. Wybiegła z budynku i udała się w kierunku kościoła. Po drodze zobaczyła jak tłumy ludzi, desperacko włamują się do sklepów, rabując, co się da. Byli jak zwierzęta. Deszcz nie przeszkadzał im w rabowaniu dobytku. Co więcej, nie było za wiele chętnych policjantów, bojących się, że złodzieje zainfekują ich zarazkami. Dziewczyna przypatrywała się i myślała – to już koniec – nagle podszedł do niej jakiś mężczyzna dusząc się i krztusząc – Pani, pani… gdzie szpital! Gdzie?!! – dopytywał się krztusząc – Marticia zdrętwiała – mężczyzna wydawał się odrażający i dosyć nieestetyczny. Uczepił się jej ramion wołając – pomocy! Pomocy! Umieram! – Marty zaczęła wrzeszczeć – z ust jak i z nosa człowieka zaczęła wypływać krew w pienistej wydzielinie. Po chwili wyrwała się z jego szponów i cała roztrzęsiona przylgnęła do jednej ze ścian pobliskiej zabudowy. Mężczyzna padł na ziemi bez życia. Rabujący ludzie zobaczyli jak leży martwy i wpadając w panikę zaczęli uciekać. Z tłumu rabusiów wyłoniła się i staruszka, która krztusząc się wołała złowrogie słowa wystawiając ręce ku górze „TO JUŻ KONIEC! PRZEKLĘCI BĘDZIEMY PO WSZE CZASY! APOKALIPSA JUŻ NADCHODZI! NIECHAJ NASZE DUSZE PRZYGOTUJĄ SIĘ NA ŚMIERĆ! KLĄTWA WOJNY ODCISKA PIĘTNO! TO JUŻ KONIEC! KONIEEECCC!! – wrzasnęła tak głośno, że z ust wydobyła się krwawa piana. Po chwili upadła na kamienną ulicę. Widząc to, Marty zamarła ze strachu, zdarła z siebie fartuch i zakrwawioną maseczkę. Uciekła przed siebie. Jak najdalej od koszmaru. Cudowna ironia, z której nie zdawała sobie sprawy, polegała na tym, że znalazła się w centrum cyklonu, tam gdzie kończyło się życie. O śmierci w głębi duszy marzyła nadal.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:32:25 03-01-10    Temat postu:

Uśmiercisz kogoś, to pewne. Albo Marty, albo George'a. Oni już tak wiele przeszli, a Ty rzucasz im wciąż kłody pod nogi. Wiesz, że zaraza mnie przeraża, chociaż tylko o niej piszesz, nie widzę tego nawet na żywo? Błąd, widzę - bo tak opisujesz, jakbym tak była. Ciarki mnie wręcz przechodzą. Ależ ponury odcinek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 18:17:07 04-01-10    Temat postu:

Mam nadzieję, że po lekturze tych odcinków poczujesz się lepiej.

Odcinek 47

Kiedy się ocknęła, była przed kościołem, od którego nie emanowała nadzieja, jakiej z pewnością by szukała. Świątynia była zamknięta, zresztą jak większość budynków sieci publicznej. Miasto zamierało stopniowo, aż w końcu i kościoły zamknięto. Siedziała cała przemoczona i rozmyślała. Nagle spostrzegła, że nie ma na sobie maseczki, jeśli zobaczy ją policja, może nawet aresztować.
- Dlaczego to wszystko musi się dziać? – zastanawiała się – czemu nie mogę. Nie mogę nikogo uratować? To była taka młoda kobieta! Dlaczego i ona musiała odejść? Dlaczego i mnie zatem nie zabierzesz?
- Marty! – nagle usłyszała znajomy głos spostrzegł ją George, który przypadkiem znalazł się niedaleko – święci pańscy! Co też ty tutaj robisz?! Jesteś cała przemoczona! Jeszcze się przeziębisz i gdzie masz maseczkę?! Mogą cię za to aresztować!
- Nie mogłam jej pomóc George! Nie byłam w stanie.
- Komu? O kim ty mówisz, ma wieszczko?
- O Miriam, młodej kobiecie, którą dzisiaj dopadła grypa. Wołała, a ja… nie potrafiłam jej pomóc… w końcu umarła… w bólach. Nie potrafiłam jej pomóc. Nie potrafię pomóc nikomu. George, ona mnie zdominowała! Zaraza wygrała. Każdy, którego kocham lub chcę mu pomóc, odchodzi. Czy to przewrotne fatum losu, czy też i na mnie ciąży jakaś klątwa?
- Piękna ma damo – westchnął George – to żadna klątwa! Los bywa przewrotny. Za bardzo cieszyliśmy się wolną wolą, jaką nam Boski podarował i teraz płacimy za swe błędy.
- Myślisz, że to dlatego, że świat nie potrafi żyć w zgodzie?
- A jakże by inaczej? Niestety, nigdy nie będziemy idealni. Ta próba wydaje się daremna.
- Widziałam dziś, jak grupka ludzi rabowała pobliskie sklepy. Byłam świadkiem śmierci dwóch osób. Jeden mężczyzna, miał śmierć w oczach. Ledwie wypowiedział słowo, a po chwili zmarł, wtem jakaś staruszka wypowiedziała złowrogim tonem że to Apokalipsa. Koniec ludzkości, wszystkiego! Wydawała się taka realna mówiąc te słowa… jakby rzeczywiście… zaraz wszystko miało się skończyć… ulec rozkładowi… czy to Apokalipsa George? Czeka nas zagłada?
- Zagłada, czy nie, Marty, grunt, że jesteśmy razem, tylko to się liczy! Nawet, jeśli czeka nas rozłąka, wiedz, że na zawsze zostaniemy połączeni, jeśli tylko…
- Tylko, co?
Nagle George wyciągnął z kieszeni dwie obrączki i zwrócił się do Marty – Wyjdź za mnie ma nimfo! Kocham cię!
- George… ale… - popatrzyła na niego. W te niezwykłe oczy. Szczere, bijące szczerością.
- Wyjdź za mnie… tu i teraz!
- Co?
- Tak. Pobłogosławi nas Najwyższy! Jesteśmy tylko my dwoje i słońce, które właśnie wyjrzało – uśmiechnął się kierując wzrok w górę ku niebu. Miał rację. Ze złowrogo patrzącego nieba wyłoniło się światło.
- Skąd? Skąd wziąłeś obrączki?
- Nabyłem je dziś rano. Nie wiedziałem jak zareagujesz na to, ale wydaje mi się, że to odpowiedni moment. Nie było łatwo je zdobyć, ale rozejrzałem się i w końcu nabyłem.
Penetrując okolice jego duszy George’a, która Marticia tak pragnęła poznać, nie miała już wątpliwości, że ma on rację. Jeśli teraz się nie zgodzi, już nigdy nie będzie szczęśliwa.
- Uśmiechnęłaś się! – spostrzegł George – już dawno nie widziałem tak szczerego uśmiechu! Oj dawno!
- Dobrze, George. Tylko my i Bóg! – dodała, po czym wzięła obrączkę z ręki George’a i nałożyła ją na właściwy palec. Po chwili George zrobił to samo.
- Ja, George McDowell, w obliczu Boga, w to jesienne popołudnie, ślubuje ci, ma nimfo przenajmilsza miłość i wierność i nie opuszczę cię aż do śmierci.
- Ja…. Marticia Howard przed Bogiem obiecuje cię kochać i szanować George’u MacDowell, być twą oddaną żoną… aż do śmierci.
Wymieniając się obrączkami i spojrzeniami:
- Co Bóg złączył… – podsumował George.
- …Człowiek niechaj nie rozłącza – dokończyła Marticia.
- Panie! Jeśli zechciałbyś kiedyś i nas do Siebie zabrać, to Pamiętaj jedno: nie rozdzielaj nas, gdy już będziemy tam gdzie Ty – odrzekł George.
- Jesteśmy teraz, jednym ciałem i jedną duszą ukochany – oznajmiła Marty – jesteśmy jednością. Nikt ani nic jest w stanie jej teraz zniszczyć. Nic – rzekła uśmiechając się. Nagle usłyszała głosy. Należały one do funkcjonariuszy policji, którzy nie byli zachwyceni widokiem kobiety bez maseczki. Przez chwilę nawet wydało jej się to komiczne.

Odcinek 48

Marty postanowiła wyjaśnić całe zajście, ale jakoś funkcjonariusze nie mieli nawet zamiaru jej wysłuchać. Zabrali obojga na komendę, gdzie Marty próbowała wyjaśnić całą sytuację:
- Dlaczego chodzi pani bez maseczki na twarzy? – dopytywał się policjant.
- No... teraz mam już maseczkę – oświadczyła, wkładając nową.
- To nie zmienia faktu, że jeszcze przed paroma minutami chodziła pani bez niej pozwalając, by rozchodzące się od miesiąca zarazki i wszelkie wirusy wdychał pani organizm, a tym samym, by zarażała pani pozostałych.
- To nie tak…
- Bardzo mi przykro, ale takie lekceważenie środków bezpieczeństwa jest absolutnie nie na miejscu. Będzie pani tutaj musiała posiedzieć kilka dni, no, chyba, że ma pani dość pieniędzy, by wypłacić za siebie kaucję.
- Proszę się nie martwić! – oznajmił George – ja się wszystkim zajmę.
- Nie musisz George… ja… - przekonywała Marty
- Ależ, muszę. To mój obowiązek jako męża.
Marty uśmiechnęła się na te słowa funkcjonariusze zabrali ją do celi, by odczekała chwilę. Nagle spostrzegła kogoś jeszcze. Huga. Stał wpatrując się w więzienne okno, jakby chciał powiedzieć: „Otwórzcie te okiennice. Powietrza!”
- Hugo? – spytała pierwsza.
- Marty?
- Co ty tu robisz? – spytali się wzajemnie.
- Ja, zostałam przyłapana bez maseczki.
- Ja, ja też – przyznał się Hugo.
- Jak to? Dlaczego?
- Wyszedłem, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Bez maseczki?
- Podobnie jak ty!
- Bzdura Hugo. Ja straciłam maseczkę, kiedy pobrudziłam krwią zarażonego. Chyba nie myślisz, że mogłabym w takiej chodzić, ale policjantów to nie obchodzi.
- Ja myślę…
- Dlaczego wyszedłeś z domu?
- Jak to dlaczego?! Co chwila gderacie, że zamykam się w czterech ścianach. Kiedy nie wychodzę jest źle, a kiedy wyjdę, jeszcze gorzej. Czego wy ode mnie chcecie?! Zostawcie mnie po prostu w spokoju! – podszedł do ściany, po czym zaczął wlepiać w nią wzrok, byleby tylko nie patrzeć na Marty.
- Hugo. Chcemy tylko dla ciebie jak najlepiej. Kattlie też by tego chciała.
- Nie wymawiaj jej imienia. Nie wolno. Ona nie może o tym wiedzieć.
- O czym?
- Nieważne…
- Hugo, powiedz mi…
- Co?
- To, co przed chwilą oznajmiłeś!
- Jeszcze nic nie powiedziałem! – wykręcał.
- Powiedziałeś, że Kattlie nie może się o czymś dowiedzieć, co ty planujesz Hugo?
- Nic, po prostu nic! – wykrzyknął – a teraz zostaw mnie. Muszę w skupieniu policzyć nadchodzące godziny.
Kiedy tylko George powrócił z pieniędzmi wypuszczono i Marty i Huga. Wszyscy udali się w stronę powrotną do domu:
- No, w domu – odrzekł George, gdy byli już na miejscu.
- Nareszcie. Nie chciałabym jednak przesiadywać w celi – odetchnęła z ulgą Marty.
- Co się tak oboje mizdrzycie? – wkurzył się Hugo – nie jesteście małżeństwem.
- Ależ jesteśmy! – potwierdził George pokazując mu obrączki na palcach.
- Niemożliwe! Jak? Co? Gdzie?!
- Pobraliśmy się dzisiaj, w obecności Boga! – oznajmiła Marty – jestem pewna, że moja rodzina w niebie spoglądała na mnie z wyrazami podziwu.
- Hm, to zmienia postać rzeczy – rzekł Hugo – wybaczcie mi to zachowanie, ale sami wiecie. Nie czuję się najlepiej.
- Nie, rzeczywiście – stwierdził George – nie powinniśmy być tak szczęśliwi, bowiem ty czujesz się przez to jeszcze bardziej nieszczęśliwy.
- Ja? Skąd – zaprzeczał Hugo, po czym zmienił temat – Marty?
- Tak? – spytała.
- Będziesz jutro w szpitalu?
- Tak.
- Pokażesz mi jak pielęgnować chorych?
- Niemożliwe. Chcesz pomagać? – spytała z niedowierzaniem. Jeszcze niedawno nie chciał o tym słyszeć.
- Tak, bardzo chcę! – zawołał przejęty.
- No dobrze, ale będziesz musiał wcześnie wstać.
- Rozumiem!
Kiedy domownicy położyli się spać. Hugo siedział jeszcze kilka godzin w swoim pokoju, spoglądając na portret żony.
- Och, ma Kattlie. Tak bardzo za tobą tęsknię! Byłaś dopełnieniem mnie samego. Bez ciebie, bez ciebie… ja… ja nawet nie potrafię oddychać – aż się rozpłakał, po czym wyciągnął z szuflady broń i skierował ją ku swej głowie. Próbował pociągnąć za spust, jednak nie był w stanie. Ręka mu drżała, a spływający pot z czoła, jak i mokre od potu ręce sprawiały, że broń powolutku wyślizgiwała mu się z dłoni – do diabła! – wykrzyknął – nie mogę! Nie mogę! Boże, czemu? Czemu mnie tak torturujesz? Zabierz mnie do niej, zabierz! – rozpaczał, aż przypomniał sobie słowa Marty odnośnie pracy w szpitalu i nagle się rozchmurzył – tak, już niedługo będziemy razem, kochanie. Już niedługo! Może nawet jutro, zobaczysz!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:28:12 04-01-10    Temat postu:

Taak, poprawiłeś mi fantastycznie, ale chyba tylko swoim świetnym stylem, jak zawsze. Bo o ile na początku dałeś cudowny opis ich ślubu, to od razu przyszło mi do głowy, że nawet pocałować się nie mogli...Potem Hugo, który na 100% będzie chciał się specjalnie zarazić i umrzeć.

Wspaniale opisujesz ludzkie tragedie i zachowania w obliczu nieszczęścia. Jedni kradną, drudzy mordują, trzeci zwracają się z powrotem do Boga, czwarci są silni miłością - tyle zachowań, ilu ludzi, ile charakterów. A Marty zadała dobre pytanie - o sens istnienia...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 5:34:25 09-01-10    Temat postu:

Odcinek 49

Następnego ranka prasa, która od paru tygodni milczała nagle powróciła z wiadomością na skalę szeroką. Wszyscy zapowiadali upadek mocarstw i ta przewidywania jakby się sprawdziły, powoli kraje kapitulowały, a wiadomość o zakończeniu wojny była już tylko formalnością. Świat stał się wolny na nowo. Straszliwa, jak się okazuje, w skutkach wojna dobiegła końca. Czy to wystarczy, aby szalejąca, na niemalże całym świecie, hiszpanka również dobiegła końca?
- Słyszałaś Marty? – zaczepiła ja Lucy, jak co dzień, gdy przygotowywały leki.
- A kto nie słyszał? Mówią o tym chyba wszyscy!
- No wreszcie się skończyła! A tyle na to czekaliśmy!
- Może wreszcie, o przepraszam zapomniałam ci przedstawić Huga! – przerwała, gdy wtem pojawił się szwagier.
- Hugo! Cześć. Nie widzieliśmy się dość dawno – przyznała Lucy.
- Owszem – odpowiedział cicho.
- No to zaraz ci pokażę, co i jak! – zawołała Marty.
- Nie… ja to zrobię! – zaoferowała Lucy.
- Ty, czemu?
- Bo… pani Whisper… chciała się… z tobą zobaczyć – odparła troszkę zmieszana. Była to z pewnością kłamstwo.
- Ze mną? – niedowierzała Marticia.
- Tak. Wypytywała o ciebie ostatnio! Jej stan nieoczekiwanie się poprawił.
- To... wspaniale! – nie wiedziała co odpowiedzieć. Miała bardzo ambiwalentny stosunek do owej staruszki.
- No idź do niej i posprawdzaj jeszcze parę pacjentów, a my z Hugiem zajmiemy się resztą – zapewniła.
- Dobrze – odrzekła Marticia i udała się w stronę starej Edny Whisper, z którą niedawno miała styczność.
- Witam – odezwała się pierwsza, a gdy staruszka nie usłyszała, bądź nie chciała usłyszeć powtórzyła – dzień dobry!
- He… jaki on tam dobry! – odezwała się Edna – Marticia Howard, co ty tu robisz?
- Zapamiętała pani jak się nazywam. To miłe. Wiem, że chciała się pani ze mną widzieć.
- Kto ci naopowiadał tych bredni? – wypierała się Edna.
- To nie brednie! Wiem, że się pani o mnie pytała.
- Tak? Niby kogo?
- Siostrę Lucy!
- Akurat? Ktoś ci nakłamał. Nic od ciebie nie chcę, znikaj, proszę!
- Dosyć tego. Nie wypieraj się, stara uparciucho. Jesteś zdrowa jak rydz, albo ryba! Nie oszukuj się! Dobrze wiem, co chcesz mi powiedzieć.
- Hm – Edna spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się – dziewko, wszak uparta jesteś.
- Jak każdy Howard – oznajmiła – tak przynajmniej mówił mój tatko, niech spoczywa w spokoju.
- Nie żyje? – spytała Edna.
- Zmarł na grypę, jak cała moja rodzina – westchnęła – a pani, ma jakąś rodzinę?
- Jestem sama jak palec. Ale dogadałam się z tym na górze, że przeżyję wszystkich i chyba mi się udało.
- Cóż, lepsze to, niż nic – stwierdziła dziewczyna.
- W każdym bądźże razie umówiłam się, że dożyję 140 lat. I tak też poczynię.
- Oj, jak widać, Najwyższy sam się pani boi, skoro jeszcze pani tu jest. Mam na myśli pani trudny charakter.
- A jakże! I bardzo dobrze! Nie znoszę tych wszystkich pielęgniarek, ale ty wydajesz mi się inna, niż wszystkie. Tak, czy inaczej, jeśli będziesz potrzebowała wsparcia w tych trudnych chwilach, to zajrzyj pod ten adres – po czym podała jej zapisane na karteczce miejsce zamieszkania.
- Dlaczegóż to pani robi?
- Nie wiem, może samotność mi zaczyna doskwierać. No zmykaj stąd. Ja jeszcze dzisiaj stąd wyjdę.
- Miło, że pani wyzdrowiała. Co mówili lekarze?
- A, bo ja wiem. W każdym razie byłam chora i wyzdrowiałam.
- To może być dobra wiadomość.
- Dobra, czy zła nieistotne! No już, idź sobie dziewczyno, tylko nie rozpowiadaj nikomu, że z tobą rozmawiałam, bo i tak wszystkiemu zaprzeczę.
- W porządku – odrzekła Marticia – w porządku.

I tak mijały następne dni w odgłosach kolejnych agonii, jak i straconych złudzeń. Marty nie liczyła, że coś się odmieni. Posłusznie sprawdzała chorych i patrzyła jak umierają, ale dobre chwile nie przychodziły.
- O czym myślisz? – spytała ją Lucy, gdy ta szykowała kolejne lekarstwa.
- O… o niczym – zmieszała się Marty.
- Co cię trapi, powiedz! – nalegała.
- Martwię się… o Huga.
- Dlaczego?
- Odkąd odeszła Kattlie bardzo się zmienił.
- Być może, ale widziałaś jak się angażuje w sprawy szpitala? Czujnie obserwuje chorych.
- Wiem i to mnie właśnie martwi.
- Nie rozumiem cię, Marticia! Najpierw mówisz, że to mu pomoże, a kiedy informuje cię o tym co robi, ty się obawiasz najgorszego!
- Nie wiem, może jestem za bardzo przewrażliwiona.
- Z pewnością! Zresztą, kto teraz nie jest przewrażliwiony?
- Drogie panie pielęgniarki – nagle przerwał im głos doktora Smitha.
- O co chodzi, doktorze?
- Mam bardzo dobrą wiadomość, stan jednej z pacjentek znacznie się poprawił.
- To wspaniale, o kim mowa?
- O Alice Swingoon.
- Cudownie! – zawołała Lucy – to bardzo młoda kobieta. To jakiś cud!
- Tak. Wszak starsi i młodsi pacjenci nie potrzebowali, aż takiej opieki i jakoś dochodzili do siebie.
- Oj tak, to prawda!
- Właśnie się dowiedziałem! – przyłączył się do debaty Hugo.
- To wspaniale – powiedziała Marty.
- Czy są nowi chorzy, doktorze? – spytał Hugo.
- Hmm, kogoś właśnie przywieźli – sprawdził w raporcie – jak i mamy kilka nowych zgłoszeń.
- Zajmę się nimi – zaalarmował Hugo.
- Nie, ja! – przeszkodziła mu Marticia. Po chwili weszła na salę, by zająć się nowymi chorymi. Aż ciarki ją przeszły, gdy wśród pacjentów zobaczyła… George’a! – George! Dobry Boże! Kochany! Co ci jest?! – krzyczała cała przerażona.
- Witaj, ma nimfo – mówił nieprzytomnie. Był caly rozpalony.
- Jak… jak to się stało?!!
- To musiało stać się wcześniej, czy później, ma wieszczko!
- Nie mów tak! No już, podnieś się, pokaż mi ręce! Doktora! Doktora!! – krzyczała Marticia, a po jej policzkach spływały łzy. Po chwili przybiegła Lucy i Hugo.
- Mój Boże! Tylko nie George! – zaraz, zaraz przyniosę coś na zbicie gorączki! – zawołała Lucy
- Musi być wysoka! – dodał zatroskany Hugo.
- George. Musisz wytrzymać. Czekaj… czekaj!
- Ma nimfo… nie zajmuj się mną! Tylko lepiej pomyśl o innych potrzebujących.
- Nie opowiadaj głupstw. To ciebie potrzebuje najbardziej! Lucy! Gdzie te przeklęte lekarstwa?! Szybciej! – denerwowała się. Liczyła się każda sekunda.
- Proszę – nadbiegła Lucy, podając przyjaciółce kilka pigułek i szklankę wody.
- Wypij to, George... wypij wszystko! – George posłusznie spełnił to, o co prosiła. Następnie na powrót się położył i zaczął się straszliwie pocić.
- Eh, gorączka nie spada… a to przebiegła hiena! – silił się na żartobliwość George.
- Walcz kochany! Tylko walcz!
- Hehe… przed… przed wyrokami Boskimi zdaje się nie ma ucieczki! Tylko nie płacz… ma wieszczko… musisz być silna! – zauważył na jej twarzy zeschnięte łzy, które niedabel wytarła. Musiała być silna. Chociaż nie potrafiła.
- Silna?! George! Ja jestem silna! To ty dajesz mi siłę! Nie możesz się teraz poddać, rozumiesz?! Nie wolno ci!! Zabraniam! – krzyczała.
- He, to zabrzmiało jak, jak jakiś rozkaz, czy coś?
- Tak George! Powiedzmy, że jesteś w wojsku, a ja jestem twoim dowódcą. I jako dowódca nakazuję ci walczyć ze swym organizmem jak długo tylko można. Słyszałeś, nędzny kadecie?!
- Tak jest, panie dowódco! Ale cudów… he… nie obiecuję! – zaniósł się kaszlem, którego długo nei mógł opanować.
- Przestań George! Nawet tak nie mów! – wciąż płakała Marticia! – jesteś mi potrzebny! Jesteś moim życiem do jasnej Anielki! Nie rozumiesz tego? Bez ciebie… to ja… ja… bym już chyba nie mogła istnieć… wypełniasz największą pustkę po moich rodzicach i rodzeństwie! Nie możesz mnie zostawić! Rozkazuję ci!
- Nie… nie, nie, nie! – wykrzyknął Hugo – ja… mam już dosyć! Dosyć Dosyć!! – krzyczał, po czym wybiegł ze szpitala. Marty nawet nie zauważyła, kiedy zniknął. Wtuliła się w ciepłą dłoń George’a i mocna ja trzymała. Nie zamierzała opuścić ukochanego ani na moment. Nie może tego zrobić.
Spędziła tak dobrych kilka godzin. Niestety nawet i jej oczy nie mogły ukryć zmęczenia, musiała zasnąć. Gdy się obudziła zauważyła jak George leży uśpiony. Przestraszyła się – Nie, nie, nie! Lucy! Doktora! – wzywała.
- Już jestem! – zawołała Lucy.
- Sprawdź… sprawdź… czy George… - wydusiła niemalże z siebie.
- Żyje… tylko śpi… gorączka mu spadła – uspokoiła Lucy.
- Nie okłamuj mnie!
- Nie okłamuje cię Marty! Musisz się uspokoić! Jesteś strasznie roztrzęsiona!
- A jaka mam być?!! Jeśli George umrze… ja… ja nie wiem, co zrobię!
- Proszę cię... tylko nie krzycz!
- A idź w diabły Lucy! Nie obchodzi cię moje cierpienie!
W tej chwili, Marticia zamilkła. Wiedziała, że posunęła się za daleko.
- Przepraszam, uniosłam się… ale ja… ja sama nie wiem, co robić!
- Już dobrze Marty. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i zmartwieni. A chorych nie ubywa, tylko przybywa. Ale w takim momencie pozostaje nam trwać w wierze.
- Trwam w niej cały czas i co mi z tego przychodzi? – żaliła się Marty – Bóg odbiera mi wszystkich bliskich, czy na tym ma polegać trwanie w wierze? Nie wydaje mi się.
- Wiem, że nie potrafię ci ulżyć, ani pocieszyć, bo jestem zbyt młoda i jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem. Szkoda, że nie ma tutaj kogoś starszego. Może on lepiej by ci to wyjaśnił.
- Nikt tego nie zrozumie – odparła Marty – nawet stara, przemądrzała Edna Whisper, zaraz… chwileczkę! – przypomniała sobie jej ulotkę – Edna!
- Edna? – niezrozumiała jej Lucy.
- Tak! Edna! – odparła – Lucy! Popilnuj George’a! Zaraz wracam! – zawołała pewnie i narzuciwszy na siebie narzutę pognała w kierunku miejsca zamieszkania starej Whisper.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:39:43 09-01-10    Temat postu:

To jest nie fair, chociaż się tego spodziewałam - jedno z nich musi zachorować. George bardzo mi się spodobał, kiedy walczył z chorobą - nie załamywał się, tylko nadal żartował, tak trzymać . Z drugiej strony zastanawiam się, co kombinuje Marty, przecież chyba nie chce pytać Edny, jak ona umówiła się z Bogiem i nie wproadzisz nam tu cudów i czarów? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 18:36:34 11-01-10    Temat postu:

Cudów nigdy za mało w niezbyt optymistycznej historii.

Odcinek 50

Gdy dotarła na miejsce, przywitała ją niewielka posiadłość z kolorowymi wzorkami. Podeszła do drzwi i zastukała parę razy, ze zdenerwowania aż się pociła – jesteś w domu, czy też cię nie ma? – zastanawiała się. W końcu tę chwilę niepewności przerwało otwarcie drzwi. Ku oczom Marty ukazała się Edna Whisper w ciemnej tunice i w pomalowanych na, również ciemny kolor, paznokciach.
- Witam – odrzekła Edna – nie spodziewałam się gości, ani tym bardziej ciebie.
- Ja… też się nie spodziewałam, że tutaj przyjdę, ale…
- Wejdź – nakazała nieco stanowczo. Marty spełniła ów nakaz i rozejrzała się wokoło. Był to bardzo bogaty domek. Wokół wisiały piękne malowidła, a całość wystroju dopełniały w niezwykle genialny artystycznie sposób zdobione meble, które zniewalały swym komfortem. Marticia usiadła na wygodnym fotelu i rzekła:
- Widzisz pani… ja… - łamał jej się głos. Tak trudno było jej o tym mówić.
- Znalazłaś się w kropce? – rozgryzła ją.
- Skąd pani wie?
- Kobieca intuicja lub też nazwijmy to latami doświadczeń – zażartowała – ale nie czas na żarty. Z czym do mnie przychodzisz?
- Nie wiedziałam, kto by mnie wysłuchał i zrozumiał. Jestem jeszcze bardzo młoda, a mimo to już muszę dźwigać jarzmo dorosłości.
- Nie wątpię! Ale masz do tego jakiś błysk czy też aurę! Otacza cię ona, jakbyś naprawdę miała w sobie siłę większą, niż ci się wydaje.
- Nie, droga pani. Ja już chyba nie mam siły! – zaprzeczała – co jeśli George umrze i zostanę się sama bez jakiegokolwiek wsparcia?
- George… narzeczony? – próbowała odgadnąć.
- Tak… nie… właściwie to… mój mąż… - mieszała się, szukając właściwego określenia.
- Rozumiem… znacie się od dawna?
- W sumie… to od roku, ale czuję jakbym go znała cale życie.
- Jest chory?
- Dzisiaj go dopadła… ta bestia!
- Kto?!
- Bestia z nikąd! Taki przydomek już otrzymała! Czy to kara boska, czy plaga zesłana przez diabła?
- To żadna kara moja droga – odparła Edna – widzisz, ja uparłam się, że przeżyję i przeżyłam.
- Ale ona zabrała mi już wszystko, co w życiu najcenniejsze. Moja mama, mój tata, moja babcia, moja siostra, mój brat. Ileż można?!! Mam teraz poparcie tylko w George’u! Hugo ma swój własny świat, w którym chce się zamknąć. Od czasu śmierci żony, a Lucy, moja przyjaciółka, jest zbyt zajęta, aby i mnie wysłuchać. Bez George'a obawiam się… że ja umrę! – Edna widząc łzy dziewczyny podeszła do niej i pochwyciła za rękę.
- Posłuchaj – rzekła – w zależności od tego, kto odszedł, a kto nie, to tylko dowód na to, że ten, który jeszcze się ostał przy życiu, jeszcze nie dopełnił swojej misji na ziemi. Twoja rodzina, widocznie już spełniła swoją misję. Najwyższy zabrał ich do siebie, oni są mimo wszystko szczęśliwi, nie chcę, żebyś się smuciła. A jeśli ten George nie odejdzie, to znaczy że jeszcze nie nadszedł jego czas. Jest młody… bo jest młody?
- Za miesiąc skończy 20 lat.
- A widzisz? To jeszcze kwiat wieku! Jeszcze w pełni nie rozkwitł. To jeszcze nie jego pora, dziewczyno! Musisz trwać w wierze!
- W wierze?
- Tak! Jeśli zaprzestaniesz wiary George odejdzie, jeśli będziesz się modliła nadzieja nie wygaśnie, bo ta ostatnia nie umiera nigdy.
- Kiedyś sama to mówiłam, a teraz… a teraz sama siebie nie rozumiem.
- Jesteś młoda, mówisz, że nie masz w co wierzyć, ty dopiero poznajesz dorosłe życie. Jeszcze czas, by uwierzyć w szczęście i radość Marty. Jeszcze czas.
- Sądzi pani, że jest szansa?
- Owszem jest! Ona gdzieś tam się zawsze kryje. Pomódlmy się, dobrze?
- Dobrze.
Marty spędziła jakieś kilak godzin na modlitwach i prośbach. Wróciła do szpitala troszkę w lepszym nastroju. Miała ochotę powiedzieć George’owi jak bardzo go kocha i mając nadzieję, że to usłyszy pognała w kierunku jego łóżka, jednak przeszkodziło jej nagłe zawołanie Lucy:
- Marty! Marty!
- Och… Lucy… stało się coś strasznego? – szybko odzyskała świadomość. Ta bestia znowu zaatakowała.
- Chodzi o Hugo!
- O Hugo?!
- Chce popełnić samobójstwo!
- Wielki Boże, gdzie on jest?!
- Na dachu szpitala. Chce skoczyć!
- Trzeba go powstrzymać! – zawołała Marticia – eh… czekaj na mnie George! Nie poddawaj się – rzekła w myślach.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 18:48:16 11-01-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:43:15 11-01-10    Temat postu:

Coś mi się wydaje, że jednak jakimś cudem Goerge przeżyje i dobrze, bo żal by było uśmiercać takiego bohatera. Gorzej, że prawdopodobnie uśmiercisz Hugo, a wtedy się obrażę .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny
Strona 11 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin