Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

'BESTIA Z NIKĄD' epilog
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 20:46:44 12-07-09    Temat postu:

jeszcze jeden

Odcinek 6

Nazajutrz, Marticia poszła się wykąpać w rzeczce nieopodal domu. Gdy tak moczyła swe lśniące jasne ciało, nagle zauważyła, że ktoś ją podgląda. Przez moment zamierzała się do krzyku przerażonej niewiasty. Ale postanowiła się opanować. Nie trwało to jednak długo. Szlest w krzaczkach naprzeciwko doprowadził do niezamierzonej kobiecej reakcji.
- Hej tam! Co jest?! Który to taki zbereźnik?! – zza krzaków wyłonił się sam George. W typowym dla siebie stroju – spodnie na szelkach i w rozpiętej koszuli uśmiechał się żartobliwie – Wybacz… Afrodyto… ale chyba oniemiałem!
- Już ja ci zaraz oniemieje! Znikaj stąd bo ci zaraz nakopię! – zagroziła odnosząc się tonem pierwszej, lepszej awanturnicy z miasta. Pomimo, że nie przypominała w obyciu bogini miłości George’owi jakoś to nie przeszkadzało.
- Przepraszam… Lilio wodno… ale miałem ważne pytanko…
- Mów i wyrywaj stąd! – powiedziała groźnie.
- No wiesz… ale na widok „twej… eh okazałości” – zachichotał, na co spotkał się z lekkim warknięciem dziewczyny – zdaje się że zapomniałem, o co się miałem zapytać.
- O żesz ty…! – po czym rzuciła w niego swoją sukienką. Ten nie przestając się śmiać, a miał tego dnia pierwy od kilku dni niebywały ubaw, skierował się do ucieczki z miejsca zbrodni. Po jego zniknięciu pojawiła się Lucy, jak widać gości tego poranka nie brakowało. Lucy była serdeczną przyjaciółką Marty z sąsiedztwa. Nie była od niej o wiele starsza, miała podobny kolor włosów i oczu. Zawsze mogły na sobie polegać. Tego dnia, jak co dzień Lucy przemierzała w typowym dla siebie ubiorze, zamierzała jak przyjaciółka zamoczyć nogi w zimnej wodzie. Nie spodziewała się tylko że zastanie Marticię w samym negliżu. Trochę ją to spłoszyło.
- Ups… Nie przeszkadzam! – odskoczyła trochę zawstydzona.
- Bez obaw! Właśnie skończyłam – uspokoiła Marty.
- Hej! Kim był ten uroczy chłopak? Jest taki śliczny!
- …to tylko George, mój daleki kuzyn, który robi w rodzinie za klauna – podsumowała krótko, nie dając przyjaciółce na superlatywny opis kuzyna.
- Daj spokój! Jest taki uroczy!
- Bez przesady! Nawet jeszcze nie widziałam dobrze jego twarzy! Ale sądzę… że wygląda jak Edek Collins – te jego zabójczo żartobliwa twarz… Tfu! Luc, podaj mi sukienkę!
- Już się robi…
- Wiesz… chyba zrobię niemały żarcik kuzynkowi, odechcę mu się podglądania.
- Co masz na myśli? Chyba cię dokładnie nie widział? – zaniepokoiła się Lucy. Tego typu praktyki młodych mężczyzn uznawane były za powszechne, ale nietaktowne i zabronione przez wrodzony społeczny konwenans.
- Jeszcze nie wiem, co mu zrobię, ale będzie to coś wielkiego! – dziewczyna słodko uśmiechnęła się niewinnym gestem, choć w duszy wyobrażała sobie jak George przemierza dziewicze ostępy nago paląc się ze wstydu. A wokół niego tysiące twarz podobnych do Marticii Howard które przyglądając się, wskazują nań palcem i śmieją się do rozpuku. Tak, to było doskonałe. I nie trudne do zrealizowania.
Wróciły w stronę domu na obiad na którym to obmyślała, jak ubrać swój pomyślunek w ładne szaty, a zarazem przeobrazić je w Andersenowskie – cesarskie narzuty.
- Widzicie rodzinko! Niedawno wróciłem z Filadelfii! – przechwalał się tymczasem George – Widziałem Kattlie i Huga! Szczęście im sprzyja! Jak na razie o dziecku nic nie słychać… ale! Widać jak gruchają.
- To oczywiste! Wszak nasza Kattlie to musi być szczęśliwa! – dodała Susan.
- Tak! Pewnie… może przynajmniej jej chłop nie jest takim pajacem – dogryzła Marty wskazując oczętami w stronę George’a.
- Ależ… co ty też sugerujesz panienko Marty? Naprawdę chcesz być moją oficjalną dziewczyną? – George po raz kolejny ją „pokonał słownie”, panna na dźwięk tych słów z wrażenia wypluła jedzenie.
- Marty! Kochanie! Co ty najlepszego wyrabiasz? Już pobłogosławiliśmy jadło! Nie wolno go wypluwać! To w oczach Pana jakby odraza! – upomniała ją babcia Magdalena.
- Przepraszam, ale… Och! George ty…. O rajuśku! Jaki on przystojny – dodała w myślach, gdy spojrzała w twarz rówieśnikowi - rzeczywiście! George może nie był jakimś tam Mister-Uniwersum – jak to się dzisiaj mawia, ale miał swój własny charakterystyczny styl, który emanował od niego niemalże na wylot. To fakt, nie był brzydki, ani znowu zniewalająco piękny, był taki o w sam raz, jego ciemne krótko ścięte włosy, oczy z których wręcz napawała energia a uśmiech, który okazywał niemalże w każdym jego słowie, sprawiał, że można by się w nim zakochać na zabój. Marty spoglądała uważnie nie słuchając, co mówią bliscy, aż nagle jej tajemniczy zapał został odpowiednio ugaszony.
- Wzroku ode mnie nie możesz oderwać, co panienko? – był to głos George’a.
- Ahhh… - wzdychała jeszcze przez chwilę, gdy nagle się przebudziła – tak! Oczywiście! Nie miałabym o niczym innym myśleć tylko gapić się w twoje lica! Jesteś śmieszny!
- Ale przecież wszyscy widzieli! Czemu się wypierasz?
- Bo nic takiego nie robiłam – zawstydziła się.
- Każdy, kto się wypiera… jest zwykle winny. Choć w tym wypadku można raczej mówić o młodzieńczej niewinności.
- Dosyć tego! – wykrzyknęła i niewiele myśląc, pochwyciła jedzenie z talerza i rzuciła nim w twarz George’a, tym samym brudząc mu i ubranie.
- Hej! No nie! To nie sportowo! Punkt karny tej dziewce proszę zaraz dać! Poniżyła mnie! – coś tam marudził, jednak w jego słowach wciąż było słychać żartobliwy baryton - och! Dziękuję panno Howard, sprawiłaś, że musze obmyć moje ciało z grzechów, jakie popełniłem w zeszłym tygodniu. Eh! No trudno, jak przymus, to przymus – po czym wytarłszy nieco twarz, udał się w stronę rzeczki na przymusowe szorowanko. Nagle dziewczynie przyszedł do głowy wcześniej zaplanowany żart. Tak, nie ma lepszej okazji.
- Wobec tego pora na rewanż – odrzekła w myślach. Zasugerowała Lucy by ta jej pomogła. Niedługo potem przyjaciółka udała się do George’a, by zając go rozmową. Ten, powoli zdejmował ubranie i w pozytywnym nastawieniem nie przejmował się zbytnio tym, co go za chwile spotka.
- Hej, paniczu George! – zawołała Lucy. Ten odwrócił się.
- Och.. panienka Lucy! Proszę wybaczyć, ale może się panienka nieco odsunąć – poprosił uprzejmie – nie żebym miał coś do ukrycia, ale sama panienka wie… względy przyzwoitości etc. etc…
- Rozumiem! Przepraszam, że tak przeszkadzam, ale mam pytanie.
- A o cóż to może chodzić tak uroczej nimfie? – kusił George, typowym dla siebie stylem.
- Ehe… cóż… ja… - jąkała się, gdy tymczasem Marty realizowała plan. Podkradła się niczym Indianka krokiem cichym i powolnym, a jednocześnie tak skrajnym, że można by przysiąc, iż to lwica się w zaroślach ukrywa, po czym spojrzała na leżące ubranie kuzyna – No… to spodni już nie upierzesz – szepnęła, po czym skonfiskowała odzież. Lucy wciąż trwała w rozmowie…
- Ja… no cóż… ja… eh… wiesz pan, że zapomniałam!
- Och… Nie szkodzi! No to innym razem! Panienka wybaczy, ale, zaraz kończę i…
- Tak, Tak! Ja już znikam! – George już miał wychodzić, gdy nagle coś sobie przypomniał
- A niech to – złapał się za głowę – gdzież to ja mam rozum? Zapomniałem sprawdzić, czy żem przypadkiem spodni nie poplamił! Gdzie one mogą być? Hej… spodenki, szeleczki, bielizno… hop, hop! – wołał żartobliwie, aż tutaj nagle przestał żartować. Nie było niczego oprócz jego koszuli, którą, co dopiero doczyścił – co jest? Czyżby to chochliki zrobiły głupi żarcik?! No nieładnie! Co teraz, myśl… człowiecze… no myśl! – i niezbyt wiele pomyślał. Pochwycił, co dopiero wypraną koszulę, mimo, że dnia owego było bardzo ciepławo, ubiór niewiele zdążył wyschnąć na słońcu, obwiązawszy sobie wokół bioder mokrą koszulinę do mokrego ciała, niewiele to znowu tak ukrywało – tym bardziej, że koszula była jasnego odcienia. W sumie można stwierdzić, że ów człowieczek miał na sobie obcisłe majtki – lub slipy jak to się dzisiaj określa. I tak roznegliżowany George ruszył w stronę domu, wyglądając jak dzikus z plemienia indiańskiego, tyle tylko, że był biały, co odróżniało go od tego przypadku, a zatem można było mu nadać oczywisty pseudonim „zboczeniec!”, „degenerat” czy „zbereźnik”! No i zbereźnik „ruszył do boju” – w dość zmysłowym dla kobiety stroju. Stąpał bardzo powoli i niepostrzeżenie, aby nikt go nie zauważył, ale co to dało. Na tyły domu właśnie wyszła pani Magdalena i ujrzawszy niemalże nagiego George’a zemdlała – Och, nie! Pani Howard! Pani Howard! To tylko ja, George! Proszę nie umierać! Co też się tutaj wyprawia?! Czy cały świat dziś się ze mnie ma zamiar wyśmiewać? Ciociu Susan! Ciociu Susan! Wody! Wody! – błagał, aż tutaj nagle przybiegła Marty z wiaderkiem i pokropiła twarz babci. Ta się ocknęła – Aa! Roznegliżowany młodzieniec! Jak ci nie wstyd! Milicja! – krzyczała Magdalena.
- Niech się pani uspokoi i pozwoli mi to wyjaśnić…
- Puśćże mnie, ty zbereźniku jeden! Zboczeniec… - po tych słowach, znowu zaniemogła – George wraz z Marty usadowili babkę na bujanym krześle i ten zaczął wyjaśniać jej co się stało.
- Nie uwierzysz… o Marticia! Jakieś diabełki, czy też zgraja chochlików ukradły mi odzież, jak mam teraz zakryć swoje roznegliżowane, mokre ciało? Czy do końca życia mam, zatem chodzić jak Adam?
- O… to straszne – dodała żartobliwie – a to? Jakiś nowy rodzaj bielizny – zaśmiała się, gdy spostrzegła koszulę wokół pasa.
- To nie jest śmieszne panno Howard! Będziesz się mogła śmiać, jak już odzyskam me skorupy.
- Och… że też nawet w obliczu tragedii musisz żartować! Dobra…. Czekaj chwilę… - po czym weszła do domu i w ciągu zaledwie kilku sekund wyniosła owe ubranie – ależ niespodzianka, drogi kuzynie! Zupełnie niewiadomo czemu, twoje ubranie leżało właśnie tuż przy wyjściu, jakby ktoś celowo je tam zostawił! – George popatrzył na dziewczynę, po czym się mocno rozgniewał – No, tak! Ty mała czarownico! To twoja sprawka!
- No coś ty kuzynie – wypierała się, ale wina niemal malowała się na jej twarzy – ja nigdy nikogo nie naśladuję. A z resztą masz tutaj swoje rzeczy i miłego dnia – skierowała się w stronę polany, prawdopodobnie George tak łatwo nie puści jej tego płazem.
- Zabije cię.
- Daj spokój, to był tylko taki… masz obłąkane spojrzenie! Nie zbliżaj się do mnie!
- Zabije cię… oj zabiję! – po czym ruszył, w swojej dosyć „mało gustownej bieliźnie”. W końcu dopadł ją zaraz niedaleko domu i przygniótł do zielenistej trawy – no, co mi teraz powiesz! Oblubienico Lokiego?
- Hehe… daj spokój! No sam wiesz… żart za żart!
- Tak… masz rację… ale komu jest teraz do śmiechu? Mnie czy raczej tobie?
- No… przyznaj, że to było śmieszne? – ratowała się
- Cóż… być może… ale, teraz nie wiem, czy mam ci wybaczyć! Może najpierw odbędziesz karę… na przykład… obowiązkowe śniadania do łóżka dla mnie?
- Co?
- Zgódź się, a cię wypuszczę!
- Dobra, dobra! Zgadzam się, zgadzam! – krzyczała.
- No… wiesz… jesteś o wiele ładniejsza nimfo wodna, kiedy się śmiejesz… powinnaś to robić częściej.
- Niby czemu, przecież to ty masz nieodparty urok żartobliwości… - stwierdziła w szczerym tonie.
- Nie… tak naprawdę, to ty jesteś zabawna kuzyneczko.
- Nie, ty!
- Nie, ty!
- Nie, ty!
- Nie, ty!
- Nie ty!
- Nie sprzeczajmy się o takie błahostki… Kuzynko…ja… ja…
- O co chodzi?
- No, cóż ja… - po czym nie wytrzymał i złożył na ustach Marty pocałunek, było to dla dziewczyny pierwsze takie w życiu doznanie. Nie opierała się zbytnio, ale „walczyła sama ze sobą” i w końcu duma wzięła górę.
- Puszczaj mnie! Tfu… Zabieraj się stąd…
- Eh… Jesteś słodka jak srebrzysta woda życia!
- Dosyć tego! Jeszcze jeden taki ruch…. A ci te usta zaszyję!
- Zaczekaj! Moja duszyczko! W czym cię uraziłem? Daj choć znak, a poprawię się, przysięgam!
- Idź w diabły! – wołała z oddali – George jak zwykle zadowolony, wzruszył tylko ramionami i odrzekł – Eh… kobieta jest jak magiczny sezam… na zaklęcie zareaguje, ale o wiele trudniej wywlec z tej jaskini wszystkie skarby jakie się tam ukryły – śmiał się sam do siebie - o! Kurza twarz! Czas się ubrać! Ta niecodzienna przygoda była w dużej części bardzo przyjemnym dla obu stron doświadczeniem.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 20:48:00 12-07-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:23:39 12-07-09    Temat postu:

Ciągnie ich coś do siebie, oj, ciągnie i pewnie skończy się inaczej, niż się obojgu wydaje .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:18:20 13-07-09    Temat postu:

Jak ja mogłam aż dwa odcinki opuścić?! O ja niedobra... Przepraszam i już komentuję jedno z moich ulubionych opowiadań

Cóż, póki co trwa sielanka, nic nie wróży tragedii, która ma się niedługo rozpętać. Tytułowa bestia tkwi w ukryciu, ale na jak długo? To wie tylko sam autor.
Niewątpliwie Marty i George są dla siebie stworzeni. Powszechnie wiadomo, że kto się czubi, ten się lubi, a między tą parką aż iskrzy.
Po raz kolejny potwierdziłeś, że jesteś mistrzem dialogów, śmiałam się do rozpuku, zarówno Marty jak i "młodzieniec w negliżu" dostarczyli mi sporej dawki humoru:
Cytat:
Nie miałabym o niczym innym myśleć tylko gapić się w twoje lica!

I oczywiście tego było więcej.
Intruz okazał się kuzynkiem, zresztą bardzo sympatycznym i obdarzonym poczuciem humoru. Przypomina mi kogoś bliskiego i może dlatego tak go lubię?
Mam tylko niezbyt miłe przeczucie, że stanie się ofiarą "bestii"
W każdym razie, czekam na ciąg dalszy historii
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 12:10:14 13-07-09    Temat postu:

Dziękuję bardzo. No na chwilę obecną trochę takiej sielanki będzie. Zupełnie jak w "Fatimsie". Zazwyczaj preferuję ciszę przed burzą, by można było lepiej poznać, a potem zrozumieć działania bohaterów.
No będzie trochę ofiar "bestii" . Ale czy sympatyczny kuzynek będzie jedną z nich tego nie mogę powiedzieć.

Na następne dwa odcinki zapraszam w weekend!

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:08:27 13-07-09    Temat postu:

Czekam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 11:34:39 18-07-09    Temat postu:

Odcinek 7 (trochę długi wyszedł)

- No! 23 marca! Urodziny Marty! – zawołała Susan! – kochanie, czy kupiłeś na mieście tę sukienkę z kapeluszem, o którą prosiła dawno temu?
- Niestety! Ktoś mnie uprzedził, ale nie martw się, skarbie! Kupiłem inny, może nawet ładniejszy drobiazg.
- Tak? A co takiego?
- To… niespodzianka dla wszystkich!
- Dobrze… jak chcesz, mój mężu! – zażartowała – eh… ciekawe co tam u naszego Joey’ego?
- Pewnie ma się dobrze! Nie odpisał, więc go jeszcze nie wzięli…
- Oby ta przeklęta wojna się skończyła – nagle spochmurniała. Na sam dźwięk tego słowa przebiegały ją dreszcze.
- Już niedługo, kochanie. Już niedługo.
Tymczasem solenizantka karmiła właśnie świnie, gdy nagle spostrzegł ją George. Jak zwykle nie miał nic do roboty poza oglądaniem. Marty powoli przyzwyczajała się do wybryków kuzyna.
- Afrodyta w chlewku! To dopiero jest piękny widok. Dodajesz tym świnkom uroku!
- George! Ile razy ci mówiłam! Jak się nie znasz na hodowli zwierząt, to się tutaj nie pokazuj!
- Ależ znam się, znam – zapewniał, choć tak naprawdę chciał się tylko przed nią popisać.
- Tak? To pokaż… - odeszła od chlewika, tym samym dając wolną rękę kuzynowi. Dobry humor i tego dnia go nie opuszczał.
- Wiesz, wydaje mi się, że już dostatecznie te świnki wykarmiłaś. Może teraz skupisz się na czymś bardziej „przyjemnym”?
- Na tobie? Zapomnij. Ja z „wasz mościkami” nie konwersuję!
- Dlaczego uważasz mnie za plastikowego mydłka? Wszak, czyż nie jestem wart odrobiny zainteresowania?
- Nie! Bo do ciebie trzeba mieć cierpliwość, a ja jej niestety nie mam – odparła bezradnie rozkładając ręce – Spróbuj z Lucy. Podobno szuka narzeczonego.
- Nie mogę. Lucy jest tylko „pięknem na zewnątrz” a mnie interesuje „jedno i drugie”! Ty jesteś kuzynko tym, czego tylko pragnę!
- Dobra, marzycielu! – mruknęła, miała ochotę go uderzyć. Wiedziała że żartował, ale nazywanie Lucy dziewczyną bez przyzwoitego wnętrza, uznawała za obelgę – lepiej więcej tak o niej nie mów, bo – zagroziła pięścią – jak chcesz mi zrobić przyjemność, to pomożesz mi wydoić krowy. Zobaczymy, czy do tego się nadajesz! – o dziwo George zgodził się bez namysłu, nawet nie trzeba było mu nic pokazywać. W dojeniu mlecznych dostojności był bardzo dobry.
- Wiesz… to dziwne! Nie sądziłam, że taki „zniewieściały” znawca literatury jak ty, potrafi doić krowy.
- Wymiona krowy są jak pewna – dostojna część ciała kobiety, należy obchodzić się z nią delikatnie!
- Och… czy ty nigdy nie przestaniesz wygadywać tych głupot?!
- Dlaczego? Porównałem tylko wymiona do pewnej zniewalającej części u kobiety! Wszak, czyż nie jest ona piękna?
- Nie! I skończmy z tym! Daj mi wreszcie spokój!
- Och! Marty! Wybacz… ja nie chciałem zabrzmieć chamsko! Czyż nie dzisiaj są twoje 16-ste urodziny?
- Skąd wiesz?!
- Oj… tak jakoś mi się wymsknęło… - wykręcał się, choć wiedział o wszystkim od dawna – czy w ramach mojego prezentu mogę cię ucałować? Ciągle myślę o tym naszym pięknym pocałunku na cieplutkiej trawie, wtedy kiedy mnie pozbawiłaś godności.
- Och! Daj spokój! – odepchnęła go, gdy ten się zbliżył – jesteś śmieszny, prostacki i bezczelny! Czy pozwolisz mi dokończyć poranne zajęcia i znikniesz stąd najszybciej, jak to tylko dla ciebie możliwe?
- Co się odwlecze, to nie uciecze, moja damo! C’est la vie!
- Eh… co z niego za pajac - uśmiechnęła się sama do siebie, po czym się zaraz poprawiła – phi! Mam go już dosyć! Chwilami doprowadza mnie do chwilowej niepoczytalności!
Tymczasem w domu, trwały przygotowania do skromnego przyjęcia dla Marty, George miał ją zatrzymać na dłużej w pracach domowych, ale nie udało mu się to, więc na takiej samej zasadzie pałeczkę po nim przejęła Lucy. Zagadywała ją rozmówkami o tym co najbliższe sercu dziewczyny, a kiedy w końcu wszystko było gotowe, zaprowadziła niczego nieświadomą Marty z powrotem do domu. Należy jej się chyba odpoczynek? Otworzyły się drzwi izdebki i oczom dziewcząt ukazał się niemalże cały klan Howardów. Byli tu niemal wszyscy: mama, tata, babcia Magdalena, Kattlie z mężem, no i oczywiście namolny George. Marticia była w siódmym niebie. Był i mały tort, a na nim świeczki. No a potem, gdy emocje opadły nadszedł i czas na prezenty. Od Kattlie i Huga dostała przepiękny naszyjnik ze złota, a od rodziców broszkę w kształcie motyla.
- Jest piękna! Dziękuję wam wszystkim! Czy ja na to zasłużyłam? – była cała w skowronkach, a z jej twarzy nie spływały łzy wzruszenia.
- Owszem! Bowiem jesteś jak ten motyl kuzynko – piękna i niezrównana – dodał George.
- Och, jakie to miłe – spostrzegła Kattlie – nasz George to wykapany Szekspir!
- Akurat! – machnęła niedbale ręką solenizantka, ale nie ukrywała, że na prezent od kuzyna czekała najbardziej. Wtem kiedy nastała cisza zrobiono miejsce dla George’a. Młodzieniec niosąc ze sobą podłużne pudło, znalazł się bardzo blisko dziewczyny. Prawie tak blisko jak ostatnio podczas owej „nagiej” sprzeczki.
- No Marty! Złośnico! Proszę cię solenizantko, abyś przyjęła ode mnie ten nieskromny prezent – wydałem, bowiem ostatnie grosze na jego kupno! Jestem pewien, że ci się spodoba.
- No otwórz! – zachęcała rodzina – Marty zbytnio przejęta tym, co jej podarował namolny kuzyn, zapomniała przez moment że dla niej prezentem od niego zdaje się, że byłaby chyba obietnica, iż ten zostawi ją w spokoju, ale rozpakowała podarek i nie mogła się nadziwić tym, co jej sprezentował zalotnik. To była suknia – ta piękna sukienka w kolorowe wzory z kapeluszem z doczepianymi różami. O takim eleganckim ubiorze marzyła od lat, bowiem rodzina nie mogła sobie na to pozwolić. Może i wspomagali ich Kattlie i Hugo raz na jakiś czas, ale wszak i oni mieli własne wydatki. Marticia zastanawiała się, co teraz ma zrobić – czy rzucić się na szyję kuzynowi i ucałować go czule, czy po prostu posłać go w diabły? W końcu wybrała „wyjście awaryjnie” – ucałowała go w policzek.
- Och… czyżbym właśnie odfrunął? – zażartował po raz wtóry – w końcu nie wytrzymał i uklęknął przed Marty, chwytając jej dłoń.
- Ccco… ty robisz? Ty chyba nie… - dziewczyna oblana gorącym rumieńcem zaniemówiła.
- Ależ tak! Kocham cię panno Marticio Howard, od chwili, gdy razem gasiliśmy pożar w nocy, kiedy to pozbawiłaś mnie godności podczas kąpieli, kiedy to nasze usta zlepiły się w miłosnym smaku na trawie. Proszę cię, pozwól mi być twoim narzeczonym, twym mężczyzną. Otwórz przede mną swoje serce, a ofiaruję ci dozgonną miłość po wsze czasy – rodzina nie mogła wyjść z podziwu, z wrażenia policzki Marty przybrały mocno czerwonawy kolor, było widać, że jest bardzo przejęta, jednak padało jedno zasadnicze pytanie, a odpowiedź wydawała się z każdą sekundą coraz dalsza
Co takiego odpowie ta nimfa? Czy po prostu nagle przestanie mówić, czy odrzeknie „Tak” lub „Nie”? Wydawałoby się że nic nie odpowie, gdyby nagle nie wkroczył na arenę wydarzeń Edward Collins, który ukłoniwszy się uprzejmie wszedł do środka. Marty nie czekając długo odparła bez dalszych zastanowień – Tak! Kuzynie McDowell zgadzam się być twoją dziewczyną.
- Naprawdę! Och.. kochana ma nimfo… wróżko najpiękniejsza! Uczynię cię najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Co tutaj się wyrabia… przepraszam, ale nie rozumiem? – Edward Collins, zmieszany tym niespodziewanym wyznaniem, zaczął się plątać, choć w głębi duszy chciał wykrzyczeć wszystko co sądzi na temat zastanego tu młodzieńczego wybryku.
- A o cóż może tutaj chodzić? Patrzy pan na najszczęśliwszego mężczyznę pod słońcem! Jestem szczęśliwy pod dwakroć! Nie sposób opisać moich teraźniejszych refleksji! – George pełen euforii pozwolił na znęcanie się nad starszym mężczyzną.
- Jak to, ja myślałem, że… - nadal brakowało mu słów. Ten szczeniak właśnie odsunął go do poziomu wieprza z chlewa. Poczuł się poniżony do tego stopniu, że zamierzał już wyjść, zapominając, że przybył nie tylko w sprawie urodzin. W porę zatrzymała go Susan, jednak jej słowa, nie były pokrzepiające.
- Przykro mi panie Collins, ale jak widać, Marty woli swojego kuzyna George’a. Wszak chyba nawet do siebie pasują – uzasadniła – ona ma 16 a on 19 lat. Czyż to nie miłość jak z obrazka?
- Przepraszam, że tak nachodzę – Edward puścił w niepamięć słowa pani Howard – ale sprawa jest bardzo poważna.
- A cóż się stało? – zaniepokoiła się Susan. Szybko z jej ust zeszedł uśmiech.
- Chodzi o Joey’ego.
- Joey?! Co z nim?! – zdenerwowała się matka.
- On jest bardzo chory.
- Jak to, co się stało mojemu synkowi?
- Niewiadomo, pogłoski twierdzą, że w obozie wybuchła jakaś zaraza. Przypuszcza się, że to jakieś zatrucie, choć nie wyklucza się również jakiegoś obcego wirusa – wypowiedział te słowa chłodno i bez szczególnego wyrazu, nie chciał nic obrazować, nie było to potrzebne, jeszcze bardziej, by ich przeraził.
- O Boże! Mój mały Joey! – zatroskała się Susan.
- Już dobrze kochanie. Już dobrze – w porę podleciał do prawie mdlejącej Susan Hugh – jak to, skąd pan to wie?
- To bardzo poufne informacje, panie Howard – odparł niczym urzędnik – ponoć teren obozu jest objęty kwarantanną. Do tej pory spośród tysięcy żołnierzy, ponad siedmiuset jest zarażonych, prawdopodobnie można już mówić o…
- Proszę nie kończyć, wiem co ma pan na myśli – przerwał mu Hugh. Collins miał na myśli słowa „zgon”. Pochodną od słowa „śmierć” jednak mającą ten sam ponury wydźwięk.
- Panie Howard, ja tylko przekazuję, to co wiem, ale proszę się nie martwić. W końcu ileż to razy w zamkniętej, wojskowej społeczności wybuchały jakieś zarazy. Pewnie to jakaś sezonowa grypa lub coś w tym rodzaju. Przepraszam, że ta zaniepokoiłem państwa, ale schodząc na chwilkę z tematu, chciałbym życzyć solenizantce wszystkiego dobrego… w nowym życiu.
Nagle wtrąciła Susan, z oczami pełnymi przerażenia, a zarazem determinacji:
- Chcę się zobaczyć z synem!
- Pani Howard – Collins spojrzał na nią ze współczuciem – rozumiem pani zdenerwowanie, ale chyba pani wie, że to niemożliwe. To bardzo poufne informacje, mnie jako osobie urzędowej, udało się zdobyć chociaż skrawek z rąbka uchylonej tajemnicy. To na razie musi pozostać między nami.
- No to zaraz wszyscy się dowiedzą… - nagle zawołała Marticia – proszę załatwić spotkanie z Joey’em albo…
Edward starał się odpowiedzieć najspokojniej, jak umiał.
- Przepraszam panno Howard, ale to nie moja wina, musi pani zrozumieć, że są sprawy o których się głośno nie mówi. Może to tylko tyfus lub jakaś odmiana grypy? Nie popadajmy w panikę. Nie ma potrzeby jej wzbudzać. Proszę się uspokoić i z cierpliwością oczekiwać nowych wiadomości. To nie może być nic groźnego i proszę się tego trzymać.
- Tak, wiem.. ale… - nagle się odczuła jak po plecach przeszył ją lodowaty dreszcz, a dłonie zaczęły same się poruszać. Przypomniała sobie coś istotnego, coś co odczuła po pożegnaniu z bratem - …wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam! – po czym wybiegła na górę do swego małego pokoju. George niedługo potem pobiegł za nią.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 11:38:20 18-07-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 8:47:03 20-07-09    Temat postu:

Odcinek 8

Marty usiadła na łóżku i zaczęła zalewać się łzami. Jakby chciała siebie obarczyć winą za to, co przytrafiło się Joey’emu. Wszak, próbowała go odwieźć od tego pomysłu, ale czy mogła zrobić więcej? Ta niepewność i poczucie niemożności sprawiły, że cierpiała jeszcze bardziej. Jakby ktoś wbił jej w serce ostry gwóźdź, a każdy jego ruch wywoływał ból po trochu coraz silniejszy. Pogłębiała się w tym poczuciu słabości, aż poczuła, że ktoś chce ją przytulić. Był to George. Tym razem jego szczęśliwy wyraz twarzy, gdzieś zbiegł, wydawał się bardzo poważny, a jednocześnie przygnębiony. Marty wtuliła się w ramiona kuzyna i zaczęła bredzić – To przeze mnie! Mogłam go przecież powstrzymać! Czemuś mnie wtedy braciszku nie posłuchał?! Czyżby to kara za mą niemoc?
- Posłuchaj Marty – odrzekł bardzo poważnie George – zarówno ty, jak i pozostali czujemy się winni, ale chcieliśmy jak najlepiej! Nawet jeśli teraz Joey jest chory, to udało mu się spełnić jako istota ludzka.
- Co ty wygadujesz? Nieprawda!
- Owszem… Joey… chciał służyć w armii… to było nie tylko zajęcie, ale i marzenie życia. Udało mu się to, więc spełnił się jako jednostka. Nie możemy się obwiniać o to, co mu się przytrafiło. Wszak daliśmy mu nadzieję i nie możemy mu jej odbierać. Gdyby Joey był tu z nami, dziękowałby za to, jaką ma rodzinę. Ale bez obaw nimfo! On jeszcze tutaj wróci! Wyzdrowieje, zobaczysz! Jeszcze wszyscy razem będziemy szczęśliwi!
- Mówisz poważnie?
- Jeszcze nigdy nie wydawałem się bardziej poważny! Zaklinam swą duszę jeśli kłamię!
- George… zachowujesz się nieraz jak niemota, ale tak naprawdę to jesteś bardziej ludzki niż… niż sądziłam!
- Jestem taki jak każdy, Afrodyto! Widzę oczami poezji, jak i życia. Potrafię wykorzystać dosadnie obie te formy.
- Głuptasie! Rozśmieszyłeś mnie! – odparła, po czym na twarzy pokrytej łzami pojawił się uśmiech i błysk w oku. Kuzyn-mieszczuch okazał się bardziej ludzki niż można było sobie to wyobrazić. Za okularami żartownisia ukrywała się wizja harmonii jak i zrozumienia, ale czy duma Marty była w stanie i to dostrzec?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:41:43 21-07-09    Temat postu:

To się nazywa szybka decyzja Marty...Szkoda tylko, że podjęta tak gwałtownie, ale wierzę, że dobrze zrobiła. Inna sprawa, czy życie nie pokrzyżuje jej planów, bo brata już traci, tylko, że o tym jeszcze nie wie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:25:53 24-07-09    Temat postu:

No i stało się to, czego obawiałam się najbardziej. Bestia wychodzi z ukrycia, ale w końcu to właśnie jest istota tego dzieła.
Marty jako "Afrodyta w chlewku" bardzo mnie rozśmieszyła. Uważam, że pasuje do Georga i wcale nie chodzi tu o wiek. Są da siebie stworzeni. Mam nadzieję, że nie przyjęła oświadczyn tylko ze względu na pojawienie się Collinsa, żeby mu utrzeć nosa. Gdzieś w głębi musi coś być, w końcu teraz, kiedy kuzynek ją pociesza, ujrzała w nim człowieka.
Pozdrawiam ;*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 17:24:39 25-07-09    Temat postu:

No raczej następne odcinki nie przynoszą najlepszych wieści .

Odcinek 9

Pierwsze dni kwietnia 1918 roku zaczęły się mrocznie. Zamiast ciepłego słońca i uwodzicielskiego wietrzyku mieszkańcy Oldhawk otrzymali deszcz i atmosferę rodem z horroru. Nie rozpogadzało się, już nawet mówiono, że kłębiące się ciemne chmury zapowiadają nadejście kataklizmu – nieszczęścia, które spadnie niczym z nieba. Jeśli przyjrzeć się kulturom ostatnich stuleci, to obawy Oldhawk można by przyrównać do baroku – epoki, w której to kłębiące się chmury i klepsydra czasu symbolizowały powolny upadek, strach przed nadchodzącym końcem. W domu Marty również atmosfera miała bardzo podobny charakter, obawiano się, że niedługo przyjdzie jakiś posłaniec z wiadomością, co tam z Joey’em i nie trzeba było długo na niego czekać. Minęło zaledwie kilka godzin, gdy w progu stanął niewielki, czarny chłopiec z wiadomością od pana Collinsa. Wszyscy oczekiwali, co też powie.
- Dzień dobry! Przybyłem za pozwoleniem pana Collinsa. Mam dla państwa wieść smutną, otóż Joey Howard, jeden z szeregowców, ubiegłej nocy po zaciekłej walce z nieuniknionym skapitulował. Pan Collins wyraża głębokie współczucie za duszę tegoż mężczyzny. Proszę przyjąć i moje - Marty na wieść o tym podeszła do chłopca i złapała go za ramię.
- Że co proszę?! Powtórz to, ty mały hultaju! Co to znaczy „skapitulował”?
- Łaskawa panienko! Ja jestem tutaj tylko gońcem… nie wiem nic więcej! – wydzierał się chłopczyk.
- Chcesz powiedzieć, że on umarł? – zmroziło ją to, co powiedziała.
- Tyle wiem, panienko!
- Nieprawda! Coś kręcisz!
- Proszę puścić moje ramię! To boli!
- Marty! Dziecko! Uspokój się! – próbował ją powstrzymać ojciec, jednak trzymała coraz mocniej, w końcu mały goniec zaskowyczał w wyniku bardzo silnego ścisku.
- Nie! Ojcze… to jakiś mały kłamca! – Hugh złapał córkę, najsilniej jak potrafił, jednak ta wciąż się wyrywała. Z jej ust wypadały tony oskarżeń w stronę zarówno małego jak i Collinsa.
- Ja tylko przekazuje, co wiem. Proszę zapytać pana Edwarda – kiedy udało mu się wyrwać z jej szponów, zniknął w nocnej mgle.
- Nie! Sama go zapytam! – postanowiła Marty.
- Daj spokój! Dziecko! Nie roztrząsajmy tego! – ojciec sam siebie oszukiwał, to odpowiednia chwila na roztrząsanie problemu. Jednak coś mu mówiło, że syn może nie wyjść z cało z nieznanej zarazy - Joey odszedł. Nie przysparzaj matce dodatkowych problemów! – co prawda wieści na temat Joey’ego oczekiwano, jednak sprawa była od początku oczywista, wszyscy już wiedzieli że odszedł.. nawet żartobliwy George nie znalazł lekarstwa na złagodzenie tego bólu, Susan, ubrana niczym zakonnica, siedziała zamknięta w swym pokoju razem z matką Magdaleną. Odmawiały różańce i modliły się cały czas. Tylko Hugh zachował spokój, dla niego wieść o śmierci syna była już tylko formalnością, gdy doszły wieści o kolejnych zgonach, tylko Marty nie chciała w to uwierzyć.
W końcu, pomimo próśb ojca, pochwyciła pierwszy lepszy ciuch, i ruszyła konno w kierunku miasteczka. Jak już wspomniałem wcześniej, panowała tam przygnębiająca atmosfera, na ulicach nie było żywej duszy, wszyscy pochowani w swych domach, tylko w jednym z budynków było widoczne światło lampy jak i otwarte na oścież okno – było to biuro Edwarda Collinsa – dziedzica fortuny Margaret Collins – najbogatszej kobiety a zarazem największej, jak to się dzisiaj określa szychy w mieście, a raczej miasteczku. Collins nie był już tak przystojny, jak dziesięć lat temu, choć mawia się, że mężczyzna po trzydziestce jest partią idealną, jego twarz już zaczynały pokrywać zmarszczki jak i odczucie powolnego wypalania. Być może złożyły się na to warunki, w jakich żył ów bohater, od ponad 8 lat zajmował się sprawami handlowymi, większość sklepów w Oldhawk należała właśnie do matki, jak i doglądał innych ważnych włości Margaret – ludność mówiła, że od nadmiaru pracy i zajęć, na które nie mógł narzekać, głowa mu posiwiała i stał się niewolnikiem samego siebie. Trochę prawdy może i w tym było, co prawda głowa jeszcze mu nie posiwiała, ale z twarzy powoli uchodziło życie, które starał się tuszować, jednak było to zbyt widoczne. Chyba tylko ślepiec nie mógłby tego dostrzec. Ale zachował swój urok amanta i zniewalające maniery, na które poleciałyby wszystkie panny na wydaniu. Oczywiście te zamożne, te biedne lub średnio-zamożne mogły sobie jedynie o nim pomarzyć, jednak nie interesowały go panienki z dobrych domów, mające wpływy jak i klasyczną urodę. Wiele ważnych osobistości zjeżdżało do tego Starego Orła mając na celu zawrzeć transakcję handlową, jak i mieć nadzieję, że córki handlowca mają spore szansę u dziedzica Collinsów. Tak było min. z Agethą Franklin – damą szlachetnie urodzoną, córką Sir Leopolda Franklina Deowoot – już wydawało się, że Agetha zniewoli serce Edwarda, gdy ten, nagle postanowił zerwać, pozostawiając szlachetne nazwisko Franklinów na pastwę plotek i skandali. Żadna, nawet ta najpiękniejsza dama z kraju, nie zrobiła na nim wrażenia… aż pewnego dnia spotkał na ulicy swą wyśnioną Afrodytę, ukochaną ze snów – dziewka o ciemnych włosach i oczach tak wyrazistych, że trudno było określić, jaką też barwę przyjęły, nie była zniewalająco piękna, ani brzydka – miała ukryty głęboko kobiecy urok pomieszany z chłopięcymi zapędami. Żywiołowość, jak i typowy dla jej klasy społecznej charakter, był jej atutem – ubierała się jak na panienkę ze wsi przystało, jednak ciągle zaskakiwała mieszkańców swoimi zainteresowaniami jak i umiejętnościami – w jej ubiorach można było dostrzec męskie podteksty, zwykle robiła zakupy sama, nawet, kiedy jej sklepowe koszyki były pełne, miała dość siły, aby je unieść, podobno uwielbiała pracę na farmie – z plotek wynika, że nawet rąbała drewno. A siekiera w jej ręku była jak łyżka do zupy, czyli lekka.
Jeśli się dokładnie przyjrzysz – to spostrzeżesz, że mowa tutaj o nikim innym jak właśnie o – Marticii Howard! Tak! To właśnie ona zrobiła na Collinsie niesamowite wrażenie! Teraz już wiesz, czemu tak bardzo był poruszony wiadomością o jej rzekomych zaręczynach z George’em…
Wróćmy, zatem do jego biura – kiedy tak siedział samotnie popijając najlepszy, ze swoich alkoholi, odwiedził go niespodziewany gość – w drzwiach stanęła ta, o której marzył, jednak nie oczekiwał jej przybycia – Marticia Howard! Stała przez chwilę aż Collins, który z wrażenia zaniemówił odezwał się:
- Panienka Howard! Och… cóż za spotkanie! Właśnie… właśnie… Eh… przepraszam! Właśnie piłem! – odparł zmieszany. Nie śmiał przed nią udawać. Zważywszy na okoliczności, byłoby to doprawdy śmieszne.
- Widzę. Proszę powiedzieć mi prawdę – przysiadła naprzeciw niego.
- Tak, naturalnie panienko! Ale może wpierw panienka usadowi się wygodnie i posłucha – plątał się. Był częściowy pijany, przez co nawet nie spostrzegł, jak Marty dawno siedział w fotelu obok.
- Darujmy sobie uprzejmości panie Collins! Przejdę do rzeczy. Czy to prawda?!
- Jaka… jaka prawda? – z drżącymi rękoma nalewał sobie kieliszek. Patrząc na to, jak niezdarnie mu to wychodzi, Marty poczuła się urażona. To się nazywa stracić godność.
- Mówią, że mój brat zmarł. Czy to prawda?! – wykrzyknęła. Collins na to zamilknął. Westchnął, po czym odpowiedział zwieszając głowę. W porę odstawił kieliszek, by nie wydać się oszustem.
- Tak! To niestety prawda.
- Pan kłamie! Skąd panu coś takiego przyszło do głowy?
- Przykro mi panno Howard, ale to są bardzo poufne i prawdziwe informacje. Niedawno się dowiedziałem o kolejnych zgonach w obozie.
- Co? I mówi pan to tak spokojnie?! Czy pomyślał pan o rodzinach tych nieszczęśników? – nie mogła pojąc jak w głowie takiego człowieka zbierały się tak przerażające wieści prezentowane w tak zimy i oficjalny sposób.
- Panna wybaczy, ale interesowało mnie tylko zdrowie Joey’ego, nie mam czasu na ten cały motłoch.
- Motłoch?! Chcesz pan powiedzieć, że mój brat i ja to motłoch?
- Ależ skąd! Panno Howard… chodzi o to, że…
- Dosyć! Już rozumiem! On nie żyje! Tylko po to przyszłam! Już wychodzę, dobranoc panie Collins – dodała przez łzy, choć z trudem przychodziło jej wypowiedzenie czegokolwiek.
- Proszę zaczekać. Ja nie chciałem tak zabrzmieć. Po prostu ja… po prostu ja – wyślizgnął mu się z ręki kieliszek, po czym widząc, jak Marty spogląda na niego wzrokiem obrzydzenia zaczął płakać. Jego szlochanie nie uszło jej uwadze. Zawróciła, usadowiła się na fotelu i również zaniosła się płaczem. Zanosiło się oto już od dawna. Szlochali przez dłuższą chwilę, aż w końcu Marticia dorwała stojącą kryształową butelkę z burbonem, z której pił i zaczęła poić się głębokimi i szybkimi łykami. Zobaczywszy to Edward od razu wyrwał jej z ręki alkohol.
- Na miłość boską! Panienko! Panny z dobrych domów nie piją.
- Przecież mówiłeś pan, że wódka jest dobra na smutki, czyż nie?
- No.. tak, ale nie w tym przypadku. Proszę to zostawić. Nie skażę pani na taki los, nie może panienka pić. Nie wolno!
- To jedyne, co mogę teraz zrobić! Pan też przecież niedawno oblewał smutki… czy to, dlatego że Joey nie żyje?
- I tak i nie – westchnął – właściwie to byłem w tak nostalgicznym nastroju, bo… Kobieta, którą kocham zaręczyła się z innym.
- To nie jest żadna tragedia. Spotka pan inną! A Joey’emu już nic życia nie zwróci.
- Nieprawda! – wykrzyknął pijany – nie spotkam drugiej takiej! Ona jest jedyna… żadna cukrowa dama, ani wsiowa prostaczka jej nie dorówna! Nigdy! Czy panienka nie rozumie mojego cierpienia?
- Nie mam czego rozumieć panie Collins! Dla mnie jesteś pan po prostu pijany i pleciesz głupoty! Idę stąd!! Muszę zostać… w samotności.
- Nie! Marticia zaczekaj!
- Marticio? – zdziwiła się, nigdy nie mówił do niej po imieniu.
- Cóż, czas najwyższy przełamać lody Marticio! Nie odchodź, jeśli teraz odejdziesz ja… ja nie wiem, co zrobię – złapał się za włosy, po czym zaczął wycierać łzy. Wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem.
- Proszę mnie nie szantażować – napomknęła.
- Nie robię tego, chcę tylko abyś pojęła, że ja…
- Dobrze, proszę powiedzieć, co pan ma do powiedzenia, a potem wyjdę, rozumiemy się? – przybywanie dłużej w tym pomieszczeniu odbierała jako boską karą. Collins robił się nieobliczalny. Nigdy za nim nie przepadała, a samo dłuższe przebywanie z nim sam na sam, przyprawiało ją o niepokój.
- Naprawdę mimo tego, co ci rzeknę, będziesz chciała odejść, tak bez słowa?
- Niech pan wreszcie mówi! – zawołała.
- Marticio! Ja… Ja cię kocham Marticio – wyszeptał, jakby całe miasto właśnie podsłuchiwało pod drzwiami pomieszczenia.
- Co też pan mówi?! Jak pan śmie?! Nie widzi pan, jak cierpię?!
- Wybacz, ale już nie będziesz cierpieć! Masz kogoś, kto cię kocha! – dodał dotykając jej rąk.
- Proszę mnie nie dotykać!
- Ależ Marticio? Czy nie słyszałaś? Wyznałem ci miłość! Proszę, bądź moją! – po czym dopadł ją, by pocałować. Ta po chwili, wyrwała mu się i spoliczkowała go – Jak pan śmiał?! Idź pan do diabła! – wykrzyknęła, po czym wybiegła z biura pozostawiając upitego i zapłakanego Edwarda z poczuciem klęski i smutku.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 17:27:02 25-07-09, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:11:02 25-07-09    Temat postu:

O rany, co za facet, ja rozumiem jego rozpacz, ale lepszej chwili nie mógł sobie na to wybrać? Wszyscy rozpaczają po śmierci Joey'ego, a ten palant wyznaje miłość oszołomionej dziewczynie. Mógłby się nieco opanować ;P.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:11:49 25-07-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:52:06 26-07-09    Temat postu:

Edward Collins pod wpływem alkoholu nie był w stanie trzeźwo ocenić sytuacji (nic dziwnego, bo trzeźwy nie był). Rzeczywiście moment na deklarację uczucia i wyrażanie żalu, że Marty wychodzi za mąż za kogoś innego nie był odpowiedni.
Śmierć Joey'ego, choć spodziewałam się jej, zasmuciła mnie, bo wydawał się miłym chłopakiem.
Bestia zbiera pierwsze żniwo, a przecież będzie go więcej...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:24:39 26-07-09    Temat postu:

Monioulka jakbyś przewidziała nieszczęścia:

Odcinek 10

Minął jakiś tydzień, nad domem Marty zawitały te jaśniejsze obłoki. Hugo i Kattlie właśnie przyjechali z prezentami i wspominając przy śniadaniu wspólne lata z Joey’em, świetnie się bawili. Można by przysiąc, że już się pogodzili z jego odejściem, nawet Marty wyglądała na radosną. Tylko Susan nie najlepiej się czuła, skarżyła się wieczorami na potworny ból głowy i wysoką gorączkę. Jak na razie nikt z miasteczka nie wiedział, co jej dolega, ale leki pomagały, bowiem każdego ranka budziła się wypoczęta i zdrowa. Co to może być? Jakiś inny rodzaj nerwicy, a może jest „przy nadziei”? Marticia właśnie ubrana w piękną suknię od George’a świetnie bawiła się na huśtawce, która towarzyszyła rodzinie od pokoleń, przypomnienie szaleńczych lat dzieciństwa przerwał jej George.
- Panienko Howard! Coś doszły mnie słuchy, że panienka nie chce mnie ucałować. Jak to, czy takie insynuacje są nad wyraz prawdziwe? Byłbym wdzięczny, abyś kuzynko ma, a zarazem Afrodyto, wytłumaczyła mi to behawiorystyczne stwierdzenie – wszak czy nie mijają się one z prawdą?
- Znów pajacujesz? Słuchaj no Georgie!
- Georgie? Jak słodko ma bogini!
- Daj mi skończyć! Chodzi o to, że nie daję całusów – nie – swoim – mężom – jeśli będziemy małżeństwem, masz prawo się o nie upominać, a w owej sytuacji jesteś po prostu bezczelny! – dodała zgryźliwie.
- Ma Wenus! Na czole twym zacnym właśnie wyskoczyła żyłka – pełna pasji i energii!
- Co ty wygadujesz?!
- Widzę tylko to, co widzieć pragnę!
- Och! No dobra! Siadaj obok mnie! – zaprosiła go w końcu.
- Pohuśtamy się razem niczym dwa zwierza w godów okresie? – w końcu za swoje słówka dostał w twarz – auć! A za co to?
- Za zbytnią bezczelność! Mógłbyś opanować nieco swój zakres słownictwa?
- Howardówno! Próbowałem uwolnić się spod twego uroku, próbowałem uwolnić się spod uroku poezji, jednak nic to nie dało! Przykro mi, ale mój geniusz słowny jest wprost niezbadany.
- Geniusz - pomyślała i uśmiechnęła się ironicznie
- Hej tam! Proszę o szerokie uśmiechy! Za chwilę będzie ptaszek przelatywał! – zawołał Hugo który robił zdjęcia pamiątkowe. Już wystukał parę klatek, a więc przyszła i pora na Marty i jej zalotnika. Ci oboje uśmiechnęli się szeroko. I tak oto nastąpił mały pstryczek. Pstryczek zdjęcia, które to potem przelał na płótno Steven – to właśnie malowidło, z domu Marty na Florydzie, było stworzone na podstawie zdjęcia, jakie zrobił Hugo wiele, wiele lat temu.
Gdy tak siedzieli beztrosko przy stole, na ganku zjawił się nieoczekiwanie Edward Collins, jego przybycie zwykle zwiastowało coś złego, więc rodzina siedziała jak na szpilkach. Na szczęście nie przybył on z niczym takim – miał tylko jeden cel – porozmawiać z Marty. Ta zgodziła się niepewnie, zaprowadziła gościa do kuchni i zaczęła rozmowę:
- Gdyby miał pan odrobinę ogłady, wiedziałby, że nie chce z nim rozmawiać.
- Wiem! Panno Howard! Przyszedłem, aby przeprosić za swoje, wówczas, chamskie zachowanie! Zachowałem się jak pierwszy lepszy chłystek z zaułka lub najpospolitsza hołota. Wszak proszę cię, panienko o wybaczenie! To był zwykły, nic nie warty, jak sądzę moment! Chwila słabości! Byłem pijany, a panna rozdrażniona! Zapomnijmy o tej całej sprawie!
- No… miło to słyszeć! Też tak sądzę, może pan już iść – odpowiedziała chłodno, ale zdecydowanie – wybaczam panu.
- Dziękuję po tysiąckroć! Ale… na pewno chce panna abym tak sobie po prostu poszedł, czy nie mogę przyłączyć się do tego barbecue na ganku?
- Nie. Tam jest mój narzeczony George, mógłby poczuć się poirytowany – szczególnie zaakcentowała słowo „narzeczony”, by tym samym dopiec natrętowi jeszcze srodzej.
- Narzeczony? Czy rzeczywiście łączy was jakaś szczególna więź, poza tym, że macie wspólne więzy krwi? – spytał z nutką ironii Edward. Wciąż w duszy śmiał na samą myśl o niedojrzałych zapędach szczeniaka, za jakiego uważał George’a.
- A cóż to za poufałość? Oczywiście, że tak!
- Wyczuwam w panienki głosie, jakieś zmieszanie. Czyżbym mówił nieprawdę?
Miał sporo racji, Marticia była na rozdrożach. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. W porę wyratował ją George.
- Czy coś się stało najdroższa mi kuzynko?
- Nie, nic - po czym rzuciła się na szyję Georgowi z premedytacją go całując. Ten był trochę zdziwiony, ale oddał pocałunek. Collins przypatrując się tej scence poczuł się posmutniały, a jednocześnie wściekły. Wyparował z domu niczym wiatr i zniknął tak szybko, jak przybył.
- No… poszedł sobie! – wykrzyknęła.
- Słucham? Czyżbyś powiedziała Afrodyto, że pan Collins sobie poszedł? – spytał George podnosząc lekko głos. To ogromnie zaskoczyło dziewczynę.
- Tak, a co?
- No, nic. Ucałuj mnie jeszcze!
- Nie! Na dzień wystarczy!
- Jak to wystarczy, czy wystarczy słodycz, jaką co dopiero spiłem. Zaraz… - po czym przestał wierszować, a przeszedł bardziej na poważnie – czy ten pocałunek nie był przynajmniej wymuszony, moja nimfo?
- Czy to ważne?
- Owszem! Dla mnie! Zaczynam rozumieć, że coś tutaj nie gra!
- Daj spokój!
- Oczywiście! To wszystko było ukartowane! Pocałowałaś mnie, żeby wzbudzić zazdrość tego Collinsa! Wykorzystałaś mnie, jak niewinne dziecko, panno Howard!
- Och, przestań!
- Nie? Więc cała ta sprawa z narzeczeństwem, to dla ciebie tylko zabawa, czyż nie? Tylko po to, aby zacny pan Collins czuł się zazdrosny, a żebyś ty nie miała w nim zalotnika? – zaczął podnosić głos jeszcze bardziej, przestał uważać na słowa i swoją wrodzona delikatność. Robił się opryskliwy.
- Ja… - kuzynka przyparta do muru, nie miała zbytnio możliwości, na wymyślanie wymówek.
- Jak mogłaś?! Zagrałaś na moich uczuciach jak na skrzypcach. I nic dziwnego, że struny pękły, przy początkującym graczu.
- Jak ty śmiesz?
- Miałem cię za nimfę, kuzynkę, istotę godną bóstwa, którą można kochać na zabój. Jednak się pomyliłem. Pod tą maską słodkiej nimfy kryje się hiena! – po czym hiena go spoliczkowała – prawda w oczy kole czyż nie kuzyneczko? – przytrzymując policzek wycedził przez zęby.
- Wyjdź i nie zaczepiaj mnie więcej! – rozkazała Marticia.
- Rozumiem. Wszystko było tylko grą, zachowałaś się jak niewolnica na dworze faraona.
- Co ty sugerujesz?
- Sugeruję, żeś żadna panienka, aczkolwiek kobieta o ograniczonych skłonnościach! Zachowałaś się jak nierządnica. Naśmiewałaś się z moich szczerych zalotów.
- To nie tak!
- A jak?! Czy istnieje jakieś inne wytłumaczenie? Upadłaś niżej, niż mógłbym się tego spodziewać, przeszłaś moje najśmielsze oczekiwania! Szkoda tylko, że w negatywnym sensie! I nie martw się, panno Howard! Jutro już mnie tutaj nie będzie, wracam na uniwerek studiować literaturę. Tylko ona chyba mnie rozumie i kocha naprawdę. Prezent ode mnie jak i pierścionek, możesz sobie zachować, nie będę miał nic przeciwko ich noszeniu, mimo, że dałem je osobie niegodnej. Ale ty jesteś przyzwyczajona, aby brać, a nie dawać.
- Ty podły padalcu! Wynoś się z mojego życia! Nic nie rozumiesz! – zaczęła go wyzywać, by jeszcze bardziej pogorszyć sytuację.
- Rozumiem wszystko! Wykorzystałaś mnie dla swoich własnych celów! Nawet nie wiem, czy byłem, chociaż twoim, znajomym bo nie przyjacielem – zaśmiał się - to za wysokie progi u ciebie. Szkoda, kochałem cię ponad życie, a teraz czuję żal i pogardę. Jak mogłaś zachować się w tak okropny sposób?! Teraz widzisz, jak się czuje zakochany mężczyzna, który był tylko pionkiem? Ale nie będę płakać! Nie dam ci tej satysfakcji! Żegnaj kotko, która zmieniłaś się w hienę. Powodzenia w nowych zalotach – po czym zamknął się w swym pokoju na klucz. Było słychać że cierpi. I to bardzo! Jednak nikt nie mógł ukoić tego bólu. Marticia była na niego wściekła, jednak większą złość skoncentrowała na sobie, skrzywdziła człowieka i to w dodatku osobę z rodziny.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 13:26:46 26-07-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:21:14 26-07-09    Temat postu:

Każde słowo, jakie wypowiedział, było spowodowane bólem - i ja się chłopakowi nie dziwię. Bylo widać, że pocałunek jest wymuszony, a gadka o tym, że musi czekać na małżeństwo, zwykł ucieczką. Biedny chłopak ;P. Mam nadzieję, że nie zarazi się gdzieś przypadkiem. Bo Susy chyba już "łapie" ;(.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:58:48 27-07-09    Temat postu:

Cytat:
Monioulka jakbyś przewidziała nieszczęścia



Biedny "Georgie" Zorientował się, o co chodziło Marty.
Cytat:
Zagrałaś na moich uczuciach jak na skrzypcach. I nic dziwnego, że struny pękły, przy początkującym graczu.

Kotka zamieniła się w hienę. Tak to jest, gdy się bawi uczuciami. Niebezpieczna gra. I wcale nieopłacalna...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 10, 11, 12  Następny
Strona 4 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin