Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

'BESTIA Z NIKĄD' epilog
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 11:53:36 05-09-09    Temat postu:

Odcinek 21

Marty jak najszybciej z powrotem udała się do siostry z poradą. Tylko Kattlie mogła ją teraz przyjąć i wysłuchać. Przekraczała ulice niemalże stąpając na oślep. Była taka zdezorientowana. Na miejscu Kattlie od razu wyczuła, że coś jest nie tak.
- Marty! Nie powinnaś być już w domu? – zapytała z troską w głosie.
- Wpuść mnie musimy porozmawiać – zbagatelizowała wyjaśnienia. Przestąpiła próg i udała się do salonu.
- Co się stało? Wyglądasz dosyć dziwnie? Powiedz prawdę.
- Spotkałam go! – zawołała z premedytacją. Jakby chciała wyrzucić z gardła podstępny, złowieszczy odpadek, ciążący na strunach głosowych.
- Kogo?
- Stał tam i ze mnie drwił.
- Mogę chociaż się dowiedzieć o kogo chodzi? – dopytywała się bezradnie, nieumiejętnie rozumując słowotok siostry.
- O Geroge’a McDowella.
- Tego George’a?! – niedowierzała – mówiłaś, że…
- Tak! Był u Lucy
- U… Lucy?! Niemożliwe! – zaczynała podejrzewać coś niedobrego.
- A tak. Właśnie u niej.
- Co on tam robił?
- Zapewne spotyka się z nią – odparła sucho. Kattlie wyczuła, że dłonie Marty zaczynały drżeć. Sprytnie chciała to ukryć, ale czujny wzrok siostry nie dał się na to nabrać.
- Kto by pomyślał? Lucy i George – kontynuowała Marty?
- I jak… jak się z tym czujesz?
- George nazwał mnie ladacznicą i strasznie się pokłóciliśmy – wyjaśniła, szybko tuszując pytanie, jakie postawiła Kattlie.
- Co ci dokładnie powiedział?
- Zasugerował, że sprzedałam się za pieniądze i takie tam inne oszczerstwa – jej dłonie drżały coraz bardziej.
- Nie! Jak on mógł?!
- Miał rację! Jestem rzeczywiście ladacznicą skoro kupiłam sobie męża, a on w sumie kupił i mnie. Ale w jego ustach to brzmiało jak drwina. Nie mogła tego znieść. Nie potrafię przyjąć do wiadomość, że on mógł być zdolny, by tak do mnie mówić? Miasto kompletnie go odmieniło!
- Marty! Nie mów tak! Słyszysz?! Nie wolno ci tak myśleć! Georga był zdenerwowany, a ty nie jesteś żadną ladacznicą!
- Ale to prawda, Kattlie! No, spójrzże na mnie! – wstała oglądając się – droga suknia, równie cenne buty, kolia na szyi i szminka na ustach. Czyż nie wyglądam, jak ladacznica?!! No powiedz! – w rzeczywistości przypominała wytworną damę. Jednak w oczach George’a rzeczywiście mogła przypominać kogoś innego. Kattlie widząc pogorszenie sytuacji, postanowiła ingerować jeszcze bardziej.
- Uspokój się! Usiądź i się czegoś napij! A ja zadzwonię do Edwarda – pochwyciła słuchawkę i poczekała, aż ją połączą z Collinsem, na szczęście Collins, jak to Collins, spędzał chwile w domu, więc szybko się odezwał:
- Tak? Słucham… Edward Collins! Czyżby pani Gobb? – zapytał żartobliwie.
- Tak! To ja! – dodała z uśmiechem – mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli Marticia zostanie u mnie na noc?
- Słucham? Na noc? Czyżbyście się aż tak nie mogły nagadać? – dodał z przekąsem.
- Sam pan chyba rozumie! Jesteśmy rodziną Marty, a ona teraz potrzebowałaby, tak zwanej, braterskiej ręki.
- Dlaczego? Coś się stało mojej żonie?! – przeraził się.
- Nie! Skąd… tylko wspominałyśmy chwilę z Oldhawk i zrobiło się jej bardzo smutno. Zresztą… myślę, że pod moją opieką i opieką Huga będzie bezpieczna.
- No cóż… dobrze! Ale jutro, po śniadaniu, po nią przyjadę!
- Nie ma sprawy panie Collins, nie ma sprawy! Życzę miłych snów.
- Ja również… - po czym sygnał się urwał. Chwilę potem wrócił z pracy Hugo i zastawiwszy w domu Marty nie mógł się powstrzymać, aby jej nie objąć.
- Marty! Moja droga! Jak się cieszę, że cię widzę!
- Nie! Zostaw! Mój drogi, Marty nie czuje się najlepiej – upomniała żona.
- Dlaczego? Co się stało? Czyżby coś jej zrobił George? – zastanawiał się. Na pewno powiedziałaś jej o nim. Była u niego.
- Rzeczywiście była – oznajmiła.
- Niech ja się z nim rozmówię!
- Nie, zaczekaj! Muszę ci najpierw wszystko wyjaśnić! Ale to długa historia – weź misę z kuchni i przygotuj dla Marty gorącą wodę. Posłuchaj! Prześpisz się w pokoju obok, dobrze Marty? – siostra spojrzała na nią i szepnęła – Dziękuję – zachowywała się dziwnie. Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Czuła się brudna.
- Nie musisz, to mój obowiązek! Jestem starsza i spoczywa na mnie obowiązek chronienia rodzeństwa. No, już, wstań i położysz się. Musiałaś wiele dzisiaj przejść – zaprowadziła ją do pokoju i poprosiła, aby położyła się na wygodnym łożu w pokoju gościnnym – zaraz przyniosę ci wodę i kolację - i Marticia zasnęła. spała dosyć długo, przebudziła się gdzieś około 1-szej w nocy. Wstała i podeszła do okna, skąd rozciągał się widok na ulice Filadelfii. Popatrzyła przez moment na uśpione miasto i przypomniał jej się dom, ciche pola, które każdej nocy, jakby również układały się do snu. Retrospekcje sprawiły, że zrobiło jej się słabo. Podeszła do misy z wodą i jednym ruchem umoczyła sobie twarz. Zajrzała do lustra i zaczęła się przyglądać samej sobie - Spójrz na siebie! – mówiła sobie w myślach – czy jesteś godna nazywać siebie kobietą czystą i nieskalaną? – po twarzy spływały jej krople wody. Nagle dwoma przednimi palcami starła sobie z ust odcień różu, brudząc sobie tym samym twarz. Oróżowione policzki też wyglądały w opłakanym stanie. W końcu skupiając całą uwagę na swojej pomazanej twarzy i bogatych szatach, jakie na sobie miała, zaczęła przypominać słowa bliskich jej osób.
„Nie musiałaś wcale wychodzić za niego za mąż! Trzeba było poprosić nas o wsparcie!”
„Proszę nic nie mówić! Sam zgadnę! Poczuła pani swą powinność, jako jednostki i sprzedała się jak towar niekochanemu mężczyźnie zyskując tym samym życie dostatniejsze i znacznie bogatsze niż te, które zostawiła w Oldhawk?”
„Przykro mi Pani Collins, ale z przykrością muszę stwierdzić, iż jest pani tanią nierządnicą, która wychodząc za pana Edwarda sprzedała się tylko po to, by odnaleźć swe prawdziwe powołanie, a tym samym by dopiec i mej osobie!”
„Sprzedałaś się jak… jak…”

- Ulicznica! – dokończyła – ladacznica! Parszywa nierządnica. Prostytutka. dzi**a! – wykrzyknęła rozbijając lustro, a tym samym raniąc sobie dłoń. Upadła na podłogę i szlochała. Jak mogła do tego dopuścić. Jest taka brudna. W tym samym momencie wrzaski usłyszeli i Hugo i Kattlie. Wpadli do izdebki i widząc, co się dzieję starali się jakoś uspokoić dziewczynę, która zatracała się w apatii.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:06:52 05-09-09    Temat postu:

Jejku, jak mi jej żal... Nie postąpiła dobrze, wychodząc za Collinsa z rozsądku, ale teraz się zadręcza, widać, że żałuje i nienawidzi się za to
Piękny odcinek, szkoda, że taki smutny. Dobrze, że Marty ma jeszcze osoby, na które może liczyć. Jest nadzieja.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:06:56 05-09-09    Temat postu:

Żal może i mnie też, ale ja nadal bardziej żałuję George'a, niż jej. Ona ponosi karę za to, co zrobiła, mam nadzieję, że to, co złe, minie, ale niech się pośpieszy z pogodzeniem, bo zaraza szaleje...

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:07:18 05-09-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 11:22:34 07-09-09    Temat postu:

W starych "dobrych" czasach życie było przepełnione trudnymi wyborami. Marty takiego dokonała, a teraz chyba będzie musiała z tym żyć. Widzę, że ostatecznie jej czyn jest potępiony, ale jednocześnie rozumiany przez moje czytelniczki .
A zaraza? Na razie jest na wakacjach. Przesyła pocztówkę z podrowianiami. Nie mam najlepszych wieści, bowiem obiecała, że powróci w nowym sezonie

A teraz odcinek za niedzięlę. Wyszedł cosik długi

Odcinek 22

Nazajutrz, Marty wstała jak najszybciej i zeszła na śniadanie. Ubrała się w jedną z sukienek siostry, zmieniła nieco umalowanie. Nie zamierzała przypominać bliskim o wydarzeniach poprzedniej nocy. Nie tym razem. Jeśli George widzi ją taką, niech tak będzie. Po co ma przejmować się kimś, kto zniknął z jej życia. Przecież Marty z Oldhawk umarła. Umarła i już nie zmartwychwstanie. Za to narodziła się Marticia Collins. Ale Marticia Collins, nie jest ladacznicą. Jest damą. Już on się o tym przekona.
- Marty! Wszystko w porządku? – przerazili się, widząc przy stole, czystą i wydawało się rozpromienioną Marty.
- Owszem! Czemu się dziwicie? – odparła zwyczajnie, usadawiając się przy stole.
- No wiesz, wczoraj dziwnie się zachowywałaś – odrzekła Kattlie, układając przy tym serwetkę, by nie wydała jej się zbyt opiekuńcza. Bądź, co bądź Marty to już mężatka.
- Już mi przeszło. Cóż przygotowałaś na śniadanie? O jak miło! Bułeczki!
- Naprawdę wszystko jest dobrze?
- Mhm - pokręciła głową, zajadając się bułeczkami z marmoladę.
- Kattlie opowiedziała mi twoją historię – dodał Hugo – jest trochę smutna, ale wiem, że nie miałaś po prostu innego wyjścia. Z drugiej strony – pozwolił sobie jednak na szczerość – ta twoja duma, dokończyła resztę.
- Wiem! Ale nie mówmy już o tym więcej! Teraz mam do spełnienia misję – oznajmiła, popijając pożywienie. Ciągle pozowała na osobę wyniosłą.
- Jaką misję? – zdziwiła się Kattlie.
- Muszę udowodnić George’owi, że nie jestem taka, za jaką mnie ma.
- Ale czemu?
- Żeby mieć czyste sumienie – odrzekła.
- Czy tylko? – siostra spojrzała na nią przenikliwie.
- Tak… nic więcej.
- Na pewno?
- Byłabym ci bardzo wdzięczna, siostro, gdybyś mnie tak nie ciągnęła za słowa – ton Marty przybrał wyraz gniewny. Hugo wiedział, że musi jakoś uratować tę sytuację
- Jedzmy. Mmm – odparł zachwycony – te bułeczki są takie nieziemskie.
Zaledwie po chwili przybył, zgodnie z obietnicą, Edward Collins, po swoją małżonkę. Ubrany równie wytwornie co, ona dosiadł się by na chwilkę i o n mógł podelektować się śniadaniem.
- Kochanie, czy już najadłaś się do syta? – spytał Marty na stronie.
- Tak… myślę, że tak!
- Co to za ubiór? To chyba nie twoja suknia? – spostrzegł, gdy już mieli kierować się do wyjścia.
- Owszem! To suknia Kattlie, jakoś zachciało mi się zmienić ubranie.
- Kobiety – odparł zmieszany – czemu nie powiedziałaś, że chcesz trochę pieniędzy? Dałbym ci na nowe suknie. Mamy tutaj tyle sklepów – wymachiwał rękoma w zachwycie nad bogactwem miasta – chodźmy zatem. Zrobisz sobie zakupy, a ja w tym czasie zajmę się interesami. Mam dzisiaj dużo do zrobienia.
- Domyślam się – pożegnali się z gospodarzami i odjechali wozem Edwarda. Kattlie machając na pożegnanie nieco się zamartwiała o siostrę.
- Myślisz, że ona dobrze robi? – zwróciła się do męża.
- Jak dla mnie, to stąpa po cienkim lodzie, ale oby nic się jej nie stało.
Gdy tylko małżeństwo Collinsów zawitało na miejscu, na stoliku w salonie czekała najświeższa poczta. Marty poszła sprawdzić, czy coś nowego nie przyszło, aż nagle w gromadce listów znalazła jeden adresowany do niej. List z Oldhawk, od ojca. Rozpieczętowała go i zaczęła czytać.
„Witaj droga ma córko, i bądź błogosławiona!
Piszę do ciebie, by zapytać, jak tam ma się twoje zdrowie i jak tam twa siostra i jej mąż. Jak zatem układają ci się stosunki z małżonkiem? Poznałem Lucię Morcaddo, nową mieszkankę Oldhawk. Mieszkamy razem, pomaga mi po stracie twej matki, jednak ból jest chyba jeszcze zbyt świeży i nie sądzę, by Lucia miała aż taką moc, by go uśmierzyć. Ale dosyć o mych problemach, odpisz córeczko i odwiedź mnie jeszcze, być może los zechce abym dołączył do grona niebios, tam gdzie twa matka, babcia i brat spoczywają.
Pozdrawiam i niechaj cię Bóg błogosławi, córko ma najmilsza!”

- Piękne. Och, tata – westchnęła – oj, tak! Chyba zaraz mu odpisze – i jak postanowiła, tak też zrobiła, obiadu już nie zjadła, choć Giovanna się napracowała. Cóż, wiele jest głodujących z ulic Filadelfii, którzy chcieliby zjeść te przepyszne pulpety, ale Collins nigdy nie myślał na poważnie o takich ludziach, więc obiad zapewne został wyrzucony na śmieci. Collins oczywiście również nie zjadł! Zaraz, jak tylko podrzucił Marty do domu, pojechał do rynku, do swego biura, by do zmierzchu debatować o interesach. Jak sam przyrzekł. Pani Collinsowa zgodnie z całym planem, jaki dzisiaj miała przygotowany, pognała na pocztę i zaadresowała list. Cieszyło ją to, że z ojcem wszystko w porządku i, że w jakimś stopniu leczy zatwardziałe i bolesne w dotyku rany. Zaraz po formalnościach pocztowych udała się do sklepu na rynku, by doszukać się jakiś naprawdę pięknych tomików wierszy. Ta sytuacja zapewne nie była do niej podobna, ale, gdy zeszłej nocy zdała sobie sprawę, jak ją ludzie postrzegają, postanowiła raz na zawsze skończyć z wizerunkiem niedokształconej pani Collins, i udowodnić George’owi, że ma do zaoferowania więcej, niż jej serdeczna przyjaciółka Lucy.
Kupiła kilka interesujących pozycji, a następnie udała się do Lucy, mając nadzieję, że ją zastanie. I nie pomyliła się, Lucy właśnie wróciła z uniwersytetu.
- Cześć… mogę wejść? – zapytała trochę niepewnie, po wczorajszej awanturze.
- Chyba tak – odparła trochę smętnie.
- George’a u ciebie nie ma, prawda?
- Oczywiście, przecież widziałabyś go tutaj chyba, prawda?
- No… tak… Słuchaj… - plątała się – widzę, że się nam jakoś rozmowa nie za bardzo układa w całość, może by tak…
- Porozmawiać o George’u?
- Nie…
- Ależ tak! Posłuchaj mnie, Marticio Howard, jesteś moją najserdeczniejszą przyjaciółką, ale to, co zrobiłaś George’owi jest wprost niewybaczalne! Jak mogłaś tak z niego zakpić? Przecież on ma w sobie tyle uczucia i wartości o jakich wprost nie śniłaś.
- Nieprawda. To nie tak… a zresztą! Dobrze, masz rację… Skrzywdziłam George’a i żałuję swoich czynów, ale dziwi mnie fakt, że tak szybko się we mnie odkochał.
- Słucham? – odparła ze zdziwieniem.
- Nie musisz mówić! Widziałam was razem, jesteście, można by rzec zgraną i dobraną parą, ale…
- No cóż, my… - zarumieniła się. Pochlebiało jej to. Nie umiała zaprzeczyć.
- Nie musisz nic mówić! Na pewno uszczęśliwisz George’a, bo ja niestety nie umiałam. Czasem wydaje nam się, że mamy coś więcej, niż pieniądze, coś co ma wartość wprost niezbadaną, a okazuje się, że tym czego nie widzimy potrafimy pogardzać.
- Marty, ty chyba czytałaś poezję – spostrzegła. Właśnie była po lekturze kilku wierszy.
- Tak! To prawda! Właśnie postanowiłam dorównać potencjałowi George’a.
- Czy to nie przypadkiem sarkazm? Przecież mawiałaś, że twój kuzyn nic nie potrafi!
- Dlaczego ciągle masz jakieś „ale”? Trudno! Nasza przyjaźń musiała się kiedyś skończyć, jeśli chcesz przeszkodzić mi, abym udowodniła George’owi swą ciepłą naturę, to wiedz, że będziesz miała we mnie rywalkę.
- Rywalkę? – popatrzyła na nią zdumiona – ty naprawdę się zmieniłaś. Ale, dobrze, jak chcesz! Możesz już wyjść, żegnam. Skoro tak to wszystko widzisz.
- Do zobaczenia Lucy – odparła równie chłodno co poprzedniczka.
- Żegnaj Marty – wydusiła z siebie Lucy.
Cieszyła się, że powiedziała, co powiedzieć chciała, jednak Marty było bardzo przykro, że wieloletnia przyjaźń została zerwana i to kosztem George’a. Ale jeśli ma walczyć o swoje dobre imię, posunie się do usunięcia wszelkich możliwych przeszkód. Jedno tylko torowało jej drogę, z jednej strony robiła to wszystko dla siebie. Było to podejście wprost egoistyczne, a z drugiej zaś chciała, aby George nie tylko zobaczył w niej tą dziewczynę z Oldhawk, ale i wybaczył i postanowił ją adorować. Jednak nie chciała pojęcia adoracji w świetle, w jakim widziała to wszystko. Jakby chciała bronić się przed uczuciem do George’a. Co zatem powodowało to wszystko? Strach? Lęk? A może po prostu nie chciała łamać małżeńskiej przysięgi i wytrącała ze swych myśli, wszelkie możliwe pokusy?
Myślała nad całą ta sytuacją przez resztę dnia. Spożytkowała także ten czas na czytaniu tomików Gerarda Confonuerre’a. Nie mogła wyjść z podziwu ile uczuć człowiek potrafi przelać na papier. To był dla niej całkiem nowy świat. Jedyne, do czego jej było wcześniej potrzebne pismo, to do obliczania rachunków i pisania listów. Nie czytała książek, bowiem na domostwie w Oldhawk było wiele innych ciekawych rozrywek, a teraz, gdy została panią na salonach wręcz wymagano od niej tej cechy.
Wieczorem, gdy już kładła się spać, zaskoczyła ją wizyta męża. Wszak mieli oddzielne sypialnie, a ponadto Collins zwykle, gdy tylko wracał po pracowitym dniu pracy, zaraz kładł się spać, z małżonką w sumie widział się najwyżej rano, podczas śniadania, no i w niedzielę, kiedy to przymusowo dotrzymywała mu towarzystwa. Wyjątkowo dzisiaj przed snem pojawił się w jej sypialni, pełen dobrego humoru.
- O! Widzę, że ma małżonka zabija czas na czytaniu poezji.
- Oj tak! – odparła trochę ozięble – ale wybacz Edward, kładłam się spać.
- Wiem… właśnie… widzę… - odrzekł bardzo nieskładnie. Zadziwiał ją tym.
- A co cię tutaj sprowadza? Zwykle…
- Wiem. Zwykle nie widujemy się w tygodniu? Myślałem dzisiaj nad tym i doszedłem do wniosku, że należałoby to zmienić. Wiesz, chciałbym, abyśmy, chociaż razem dzielili łóżko, na zasadzie symbolicznego małżeństwa. Nie mówię o no wiesz. Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale – ta przysłuchiwała się jego słowom i poczuła jakby przebiegł ją zimny dreszcz. Przyzwyczaiła się do tego, że jej mąż, to po prostu, jakby obcy człowiek. Sąsiad, którego widuje się raz dziennie, a myśl, o czymś więcej napełniała ją niepokojem.
- Czy mogłabym to przemyśleć? – spytała dosyć niepewnie.
- O… oczywiście! Jeśli tylko się zastanowisz, powiedz, w każdym razie każda twa odpowiedź, będzie dla mnie przejrzysta – dodał jakby zrezygnowany. Już miał odejść, by położyć się spać, gdy nagle Marty zatrzymała go:
- Edward! Ja przemyślałam już twoją propozycję.
- Naprawdę?
- Tak, zgadzam się. Będziemy zatem spać, jak przykładne małżeństwo, w jednym łóżku… od… jutra – odparła, jednak cały czas z nutką niepewności w głosie, jakby bała się własnych słów. Edward tylko uśmiechnął się częściowo i zniknął za drzwiami. Ta odetchnęła z ulgą. Czuła się dziwnie, jakby w jednym momencie zdarła z siebie wielki ciężar, a tym samym zawiesiła na swej szyi złowieszczą pętlę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:38:12 07-09-09    Temat postu:

Pętlę, która może ją udusić. Czy przyjmując Edka w swojej sypialni - w ten, czy w inny sposób - na pewno spowoduje, by George jej wybaczył i zaczął ja adorować? Bo teraz Marty zależy, ale czy na pewno tędy droga? Czy osoba, jaką chce zostać, spodoba się najsympatyczniejszej postaci w całej historii? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:04:23 08-09-09    Temat postu:

Wcięło mój komentarz... a był taki mądry, jakby nie mój Ostatnio przy pisaniu dłuższych wypowiedzi na forum wyskakuje mi błąd, nie wiem, czy tylko ja tak mam?

No to Marty ma rywalkę... Jej przyjaciółka ma rację, że George jest wartościowym chłopakiem i dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, skoro chce mu pokazać, że nie jest wcale taka okropna. Ale zgadzam się z BlackFalcon, czy zaczynając być przykładną żoną dla Edwarda tego dokona?
Dobrze, że jest jeszcze siostra, który służy pomocą. Ona i hugo to dobrzy ludzie.

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:07:32 08-09-09    Temat postu:

Od czasu do czasu mam dość podobnie, na szczęście, zazwyczaj nie tracę nic wartościowego .
Marty raczej nie dokona nic godnego uwagi... chociaż zawsze mogę się mylić . W końcu jeszcze wiele się wydarzy .

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:37:13 11-09-09    Temat postu:

Skoro wiele się wydarzy, to może uda się wrzucić odcinek wcześniej?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 20:19:18 16-09-09    Temat postu:

Przepraszam, za kolejny zastój

Odcinek 23

Ledwie wstała, a pod drzwiami, czekał na nią Edward, który chciał, by jak zwykle zjadła śniadanie, ale tym razem chciał porozmawiać bardzo poważnie. Ton jego głosu już wydawał się inny, niż zwykle:
- Zejdziesz na śniadanie? – zapytał uprzejmie.
- Tak, już schodzę – i po chwili znaleźli się w jadalni. Służąca podała na śniadanie, jak zwykle pieczywo i herbatę z dodatkami. Zajadając się, Collins udawał że nie widzi irytacji i pewnego niepokoju żony. Ta jednak, chciała rozwiązać to milczenie.
- Przepraszam, ale chyba chciałeś ze mną poważnie porozmawiać? – zaczęła.
- Owszem! To delikatna sprawa! Dotyczy ciebie, mnie i George’a – to imię sprawiło, że Marticia poczuła zimny chłód, jak i niepokój, a jeszcze dodać do tego, że wypowiedział to Edward, to czuła się już całkiem zdezorientowana.
- George’a? – spytała ironicznie – o… jakiego George’a ci chodzi?
- Nie udawaj! Wiesz o kim mówię! – odłożył jedynie kierując ręce ku niej.
- Zatem chodzi ci pewnie, drogi małżonku, o mojego kuzyna? – nie zamierzała rezygnować z pewnego rodzaju zabawy z nim. Może w ten sposób zbije go z tropu.
- W rzeczy samej, droga małżonko o twoim kozunie – dodał z przekąsem – może mi powiesz, co u niego porabiałaś?
- Co porabiałam? Ależ o czym ty mówisz? – próbowała się wymigać, ale wszystko wskazywało na to, że ucieczka na nic się nie zda.
- To nie ma sensu! Mogłabyś wreszcie wyłożyć na stół wszystkie karty. Łącznie z asem w rękawie, po co go ukrywać. Już ci się nie przyda.
Pogrążyła się w milczenia. Bezsprzecznie została zgaszona przez męża.
- Dlaczego milczysz? Aż tak boisz się mojej reakcji, jeśli powiem, że wiem, iż uganiasz się za tym chłystkiem?
- Nie wiem, do czego zmierzasz, ale to co mówisz, mija się z prawdą, jaką sobie wyobrażasz.
Wstał i pokierował się w jej stronę. Był bardzo blisko. Czuła na sobie jego oddech.
- Przeraża cię wizja, tego, że George cię odepchnął, a jednocześnie napełnia cię nieodpartą odrazą wizja, naszych wspólnych nocy, których się jeszcze nie doczekałem.
- Och widzisz Edward! Mieliśmy układ! – próbowała się bronić. Jednak w rzeczywistości była przyparta do muru.
- Układ? To dobre! Od kiedy to w małżeństwie istnieje jakiś układ, skoro wszyscy go łamią?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę rzec, że wzdychasz do kogoś, kto napawa do ciebie żalem, żeby nie powiedzieć, nienawiścią! A ignorujesz tego, który cię naprawdę kocha!
- Przestań!
- Wiesz, od początku mnie fascynowała twoja bojowość, a teraz zapewne zatruwają cię sprośne myśli!
- Co ty wygadujesz?
- Zamęcza cię niepewność, czy ja coś wiem, czy może to tylko pułapka, w którą chcę, abyś wpadła? Boisz się mówić, żeby się nie wygadać! Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że to już koniec droga żono! George nigdy nie będzie twój! Twoim przeznaczeniem jest trwać wiernie przy moim boku jako żona, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa! – rzekł kładąc ręce na jej obu ramionach, tą przeszedł jakby zimny, lodowaty powiew.
- Aż tak daleko nie zaszliśmy, panie Collins! – upomniała. Ten z kolei przycisnął jej oba ramiona. Poczuła lekki ból.
- Jeszcze nie zaszliśmy! – dodał – ale możemy to wszystko naprawić! – dodał, przechodząc do ściskania jej dłoni.
- Zostaw mnie Collins! Piłeś coś, czy po prostu postradałeś zmysły?!
- Pani Collins, nieładnie tak zwracać się do męża! Przez twoje humory, też muszę traktować cię aż nazbyt oficjalnie!
- Nie błaznuj! Lepiej wyłóż karty na stół!
- Nie muszę tego robić! Znasz mnie doskonale, droga żono!
- Chyba jednak nie!
- Czemu tak sądzisz?
- Ustaliliśmy wczoraj, że będziemy wspólnie spać, jak przykładne małżeństwo! Nie było mowy o żadnym zbliżaniu! Sam się zgodziłeś!
- Owszem, zgodziłem się i słowa dotrzymam! Poczekam, aż twe ciepłe serce, otworzy się przede mną! Aż zdasz sobie sprawę, że George to wizytówka takiego imbecyla – machnął ręką z geście szerokiej ignorancji. To pajacyk, który myśli, że zmieni świat. Zapomniał tylko, że jest za młody, a myśleć o takich rzeczach. Młodość to paskudny obyczaj. Niszczy próg do dojrzałości, przez co popełniamy, wiele błędów. Ty popełniłaś jeden z nich. Nie chcę cię przez to negować, droga żono, ale ulokowałaś w swoje uczucia w młokosie. George to smarkacz. Daleko mu do mężczyzny. A tym bardziej do męża dla ciebie.
- Nie mówmy więcej o nim – wstała od stołu – miałeś chyba jechać do miasta, coś miałeś sprzedawać?
- Oczywiście, zaraz jadę! Żegnaj małżonko! Do zobaczenia wieczorem – odparł udając się w stronę salonu. Musiał już tylko założyć kapelusz i płaszcz.
- Idź już! – odrzekła groźnie – och. Co mu się dzisiaj stało?! – pochwyciła szal, i wyszła również w miasto. Miała nadzieję zastać George’a. Dziwna siła pomimo przeciwności losu, ciągnęła ja w stronę tego niezwykłego młodzieńca. Na miejscu, na zasadzie dzisiejszego porzekadła, pocałowała klamkę. Odczekała jeszcze chwilę, już się miała zabierać, gdy nagle jej pukanie usłyszała Lucy.

Odcinek 24

- Marty? Co ty tutaj robisz? – odparła równie zdziwiona jak ona. Po wczorajszej wymianie zdań, była to ostatnia osoba z jaką chciała się zobaczyć.
- Ja… tylko chciałam, sprawdzić czy George jest u siebie.
- George’a nie ma – zawołała dumnie Lucy.
- A więc gdzie jest?
- Jest chory… przez ciebie!
- Wiem, wiem… nie musisz mnie wytykać palcami.
- A kto powiedział, że nie muszę? Nachodzisz go, jak jakaś ladacznica. Co się z tobą stało, Marty? – Marticia nic nie odpowiedziała, podeszła do drzwi od mieszkania George’a, i znowu zaczęła pukać.
- George! George! Wiem, że tam jesteś!
- Przestań się poniżać! George nie ma!
- Więc gdzie u diabła jest?!
- Nie tym tonem! I tak ci nie powiem! Nie pozwolę, byś go skrzywdziła! – Marty odwróciła się w jej stronę, spojrzała w twarz przyjaciółki i z nutką niepewności spytała – Ty też uważasz mnie za ladacznicę?
- Nie, ale boli mnie fakt, że od czasu ślubu z Collinsem, nie dajesz George’owi normalnie żyć! Zrozum, że on nie chce cię znać!
- A co ja takiego zrobiłam?!
- Nie udawaj niewiniątka! Wykorzystałaś go, jak jakiegoś idiotę! Zagrałaś na jego uczuciach jak… jak na jakiś skrzypcach.
- Nieprawda! Owszem – przyznała – oszukałam go, ale… ale nie chciałam go skrzywdzić.
- Być może, ale teraz nie wiem już w co mam wierzyć?
- A myślisz, że ja mam w cokolwiek wierzyć? Jeszcze rok temu wierzyłam w lepszy świat, a teraz? Wykopałam sobie własny grób!
- Wiem – przyznała. Serce jej się krajało na widok ukorzonej przyjaciółki.
- Ale ja naprawdę, żałuje tego, co zrobiłam. Byłam rezolutną pannicą, która nie wiedziała, co to miłość. Myślałam, że dla George’a to zabawa, tak samo jak dla mnie. Wiem, że się pomyliłam, ale czy naprawdę jest już za późno?
- O tym musisz zadecydować sama! Dla George’a to jakby, zamknięty rozdział.
- Naprawdę? Już nic dla niego nie znaczę?
- Nie – Marty aż łzy popłynęły z zaskoczenia! Usiadła na podłodze i zaczęła się użalać – Po co zatem tutaj przyjeżdżałam? Po co zatem, wychodziłam za Collinsa? Po co się poniżałam? Po to, żeby zrozumieć, że moim przeznaczeniem jest być nierządnicą?
- Marty. Wstań z tej podłogi i przestań nazywać siebie nierządnicą! Wiesz dobrze, że nią nie jesteś! Dlaczego podlegasz opiniom ogółu?
- Ludzie widzą we mnie prostaczkę. Robię wstyd Collinsowi, jak i wstyd przed samą sobą! Może jestem po prostu bezużyteczna? A może moje życie zakończyło się w dniu śmierci mamy?
- Marty, nie potrafię ci pomóc. Wybacz, ale mam dużo ważnych spraw. Idź stąd lepiej, bo właścicielka pensjonatu cię stąd wyrzucić – odparła zamykając drzwi, Marty jeszcze przez chwilę sterczała na podłodze. W końcu wstała, otrząsała się i powróciła do siebie, gdy już była w swoim pokoju, usiadła na krześle i przyglądając się wokoło meblom, odparła – No, to chyba koniec, Marticia Howard! Ten dom w ogóle do ciebie nie pasował! Ta maska też była zbyteczna. To było krótkie życie, ale nie podobało mi się wcale! Czas z tym skończyć – pomyślała, po czym zabrała się za pakowanie swoich rzeczy. Była gotowa na wszystko, nawet na najgorsze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:39:32 16-09-09    Temat postu:

Co za nerwowe odcinki - ale nie ma co się dziwić, Collins w końcu nie wytrzyma, on cały czas liczył na to, że przełamie swoją żonę, a tu się na to nie zanosi. Wybuchnął więc i teraz może się nawet mścić - kto wie, jak zareaguje na odejście - bo z tym mi się skojarzyła ostatnia scena - Marty?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 20:56:20 16-09-09    Temat postu:

No cóż... Collins nie będzie zadowolony. Tyle mogę na razie zaspoilerować .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:57:34 16-09-09    Temat postu:

Oby tylko nie zemścił się na Bogu ducha winnym George'u.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 22:03:56 16-09-09    Temat postu:

George'owi nic nie grozi. Ale to raczej mało pocieszające .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 12:20:29 19-09-09    Temat postu:

Odcinek 25

Gdy nastał wieczór, Collins jak zwykle powrócił z pracy. Jednak dziwnym trafem dzisiaj przybył wcześniej, niż zwykle. Zbliżała się godzina 20.30, a Edward zwykle wracał około 22.00. A może, zatem, nie był w pracy? Wiele by na to wskazywało, gdyż do domu powrócił kompletnie pijany. Był w takim odurzającym stanie, że trudno było dokładnie stwierdzić, co wypił i ile tego było. W każdym razie wtoczył się, niczym kula o pokaźnych rozmiarach, do salonu. Widział jakby przez mgłę, na schodach sylwetkę kobiety, która siedziała i paliła papierosa. Po dokładniejszych oględzinach, ujrzał wreszcie swoją małżonkę. Marticia siedziała na schodach, w salonie stały już spakowane walizki, na sobie miała coś mało prześwitującego i na głowie coś na przykład beretu. Co ciekawe, do tego popalała papierosa, nigdy tego nie robiła, więc dusiła się, jak każdy początkujący!
- Ma… Marticia? – zawołał niedowierzający Edward – co ty tam robisz?
- Nie wiem jak… jak można coś takiego palić? Świństwo! – wykrzyknęła Marty rzucając używką pod jego nogi.
- Możesz mi wyjaśnić, małżonko ma, co ma znaczyć ta maskarada? Czyżbyś wreszcie, zdecydowała się na dziką namiętną orgię?
- Wiem, o czym myślisz, ale nie spodziewaj się cudów! Byłeś i jesteś obleśny i do tego pijany.
- Co tam szepczesz, duszyczko? Nie słyszałem!
- No to nie usłyszysz! Przykro mi, liczyłam na bardziej ludzkie pożegnanie! Ale skoro tak to wolałeś rozegrać?
- Co rozegrać? Pożegnanie? Był taki wiersz, ale nie pamiętam już słów – marudził, z trudem układając słowa.
- Daruj sobie! Oświadczam ci, drogi mężu, że wracam do Oldhawk!
- Słucham?
- Wracam do Oldhawk!
- Gdzie?
- Do Oldhawk! Pijany głupcze! – wykrzyknęła w końcu.
- Nie tak głośno! Mam jeszcze dobry słuch. Czekaj no, dokąd, dokąd to się wybierasz? Do Oldhawk, czyż nie? A czemuś mnie, zatem, o tym nie poinformowała? Wiesz, że beze mnie możesz sobie jedynie o tym pomarzyć!
- Posłuchaj Edward! Może i jesteś pijany, ale musi to do ciebie jakoś dotrzeć. Wracam do Oldhawk SAMA! Bowiem odchodzę od ciebie, rozumiesz? Przejrzałam na oczy! Przegrałam swoje życie, nic mnie tutaj nie trzyma, wolę powrócić do domu i czekać na nadchodzącą śmierć, niż być tutaj z tobą! Kto wie jaki los nas czeka?! Może hiszpanka i tutaj zagości?
- Słucham? Czyżbyś powiedziała, ma żono, że mnie opuszczasz?! To dlatego te walizki?!
- Owszem! Nie wyszło nam, albo raczej nie wyszło tobie. Mnie od początku ten ślub był tylko szansą na ocalenie domostwa. Tak, wiem. Skrzywdziłam cię, ale sam się zgodziłeś! Nie miałeś nic przeciwko – Collins podszedł do stolika z whisky, napełnił jeden z kieliszków i spojrzał w stronę Marticii, milczał, jednak jego wzrok zdradzał to, co chciał powiedzieć, zrobił jeden haust, i rzucił kieliszkiem o ścianę. Ten potłukł się. Marty w owej chwili zaczęła się obawiać, co też może zrobić jej małżonek. Oczywiście, nie chciała mu pokazać że się boi, ale jakby strach powoli brał nad nią górę.
- Marticia Howard! Najpiękniejsza muza z domu w Oldhawk! Oczarowałaś mnie, jak żadna inna kobieta, i teraz śmiesz mi mówić, że to po prostu koniec? Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji?
- Co chcesz przez to powiedzieć? – Edward podszedł do dziewczyny. Popatrzył w jej oczy, z ust wydobywał się tylko alkohol, który powoli sprawiał, że Marty miała ochotę odepchnąć małżonka przez ten odór.
- Mówię, że odejdziesz z tego domu, a z mojego życia… to… owszem… pozwolę ci odejść… ale dopiero po moim zimnym trupie! Dopiero, kiedy będę się wił na dywanie w agonii, kiedy wszystkie wnętrzności mi się powykręcają, kiedy serce mi pęknie! Kiedy mózg przestanie już działać. Kiedy z moich żył wypryśnie krew! Kiedy moje kości się połamią, kiedy to utracę swą elastyczność!!
- Elastyczność? – próbowała silić się na odwagę Marty – jesteś stary i zmęczony, od nadmiaru stresu, aż głowa zaczęła ci siwieć! Jesteś przegrany, mój mężu, tak samo jak ja! Ja skończyłam jako ladacznica, ale mam jeszcze szansę się nawrócić! A ty? Skończysz w samotności, jako alkoholik, pozbawiony godności. Od twojej chciwości mózg ci się przegrzeje z ambicji. Z braku ruchu niedługo poczujesz paraliż wszystkich kończyn. Twoje serce pęknie ze smutku i nie pozostanie ci już nic oprócz śmierci. Droga do niej jest niedaleka. Spójrzże w lustro, a przekonasz się, co mam na myśli. Ty się wykańczasz, wszechpotężny Edwardzie Collinsie. Więc, jak powiedziałeś, kiedy się wykończysz będę mogła odejść. A ten moment, jak widać, już nastał, dajże mi spokój i pozwól odejść. Nie krzywdźmy się więcej – usłyszawszy to Collins zamilknął na dłuższą chwilę, pochwycił małżonkę za rękę i trzymał mocno ściśniętą przez kilka chwil, nagle uniósł swe czoło i zaśmiał się diabelsko.
- Hehehe!!! Twierdzisz, że jestem stary i bezużyteczny? Jeszcze się przekonamy! Odpychałaś mnie, aby się poniżać przed tym plastikowym nic nie wartym George’em McDowellem! Dziś nic już nie stanie nam na drodze! Odejdziesz dopiero, gdy będziesz moja! – po czym rzucił się na nią, jak dzikie zwierzę.
- Puszczaj mnie, ty obleśny starcze, pijaku! – próbowała się wyrywać, jednak jej krzyk i opór tylko jeszcze bardziej podbudowywały męża.
- Zamknij się. Pozwól mi udowodnić ci moją witalną męskość!
- Nigdy – wykrzyknęła drapiąc mu twarz. Wyrwała mu się ostatkami sił. Nie wiedziała gdzie ma uciekać, do drzwi drogę tarasował Collins, pozostała jej ucieczka na górę, zaczęła biec po schodach, lecz na czwartym, czy też piątym stopniu, poczuła twardą rękę Edwarda! Schwytał jej nogę, po czym dziewczyna się przewróciła. Pijany mężczyzna wczołgał się powtarzając swe zamierzenie. Zaczął wpijać swe plugawe usta w szyję, jak i twarz dziewki. Marticia nie wiedziała, co ma dalej począć, pozostał jej już tylko krzyk.
- Pani Giovanna! Giovanna!
- Za późno ma nimfo! Giovanna dostała wychodne, nikt już nam nie przeszkodzi – po słowach tych podniósł się i pochwycił Marty za włosy, był to bolesny dla niej uścisk. Czuła, jakby w jej włosy wbiły się igły tak kłujące, że trudno to dokładniej opisać! Przyczołgał ją do sypialni, po czym podniósł, jak jakąś ścierkę z podłogi i rzucił na łóżko niczym rzecz. Marticia poczuła ogromny ból, zupełnie jakby coś jej strzeliło w kręgosłupie! Edward tylko patrzył i śmiał się.
- Nigdy więcej się nie rozstaniemy ma bogini. Będziesz moja NA WIEKI! Jeśli będzie trzeba, to cię zabiję! – wykrzyknął – ale moją będziesz!
- Marty chciała się ruszyć, ale strach ją paraliżował. Nie wiedziała już co robić, po chwili pijany wskoczył na nią i przygniótł do posłania, jej kończyny zostały unieszkodliwione. Collins, począł to, co przed chwilą zaczął kontynuować, zrzucił z siebie marynarkę i koszulę, zabrał się za zdzieranie ubrań z Marty. Nie obchodziło go, czy kostium był cenny, czy też bezcenny rozdzierał jej części garderoby napawając się jej kobiecością! Ta tylko patrzyła w kąt, a z oczu napływały łzy. Zrozumiała, że nie da już rady powstrzymać zbereźnika. Po chwili poczuła jak jego ciało pociera się o jej, jak jego plugawe usta penetrują jej twarz, szyje i piersi. Odczuwała jakby dziki zwierz ją zagryzał. Jakby za chwilę z jej ciała miała wyprysnąć wzburzona krew! Nagle jego męskość wbiła się w jej kobiecość. Dziewczyna czuła ogromny ból, jakby ktoś nabijał ją na pal i powtarzał tę czynność parokrotnie, milczała, nie chciała już krzyczeć, po prostu płakała, jej oczy zalewały się strumieniami łez. Nie pozostało w tej chwili już nic. Żadne z wyjść. Nie miało już szansy zaistnienia! Po prostu przegrała. Czekała tylko na śmierć, ale ta nie nadeszła.
Nazajutrz, gdy Collins już spał, jak zabity, po swoim nikczemnym czynie i po ogromnej ilości alkoholu, którą spożył, Marticia wstała, i bezszelestnie wydostała się z sypialni. Udała się do sąsiedniego pokoju, biura męża. Poruszała się jak mumia, bez żadnego wyrazu, jej ubiór przypominał ubranie żebracze, podarte łachmany niczym kopciuszek. Jej piękne niegdyś włosy były w kompletnym nieładzie, oczy wpatrzone jakby w jakąś nicość, również bez wyrazu. Twarz brudna od wzmożonej ilości łez, jaką wylała. Weszła do biura, rozejrzała się wokół i spostrzegła, rzucający się w oczęta segment, za szybą, którego spoczywały kieliszki i szklane cuda przeróżnych kształtów. Pochwyciła w oburąk niewielką glinianą miskę i uderzyła nią w szybę. Ta rozbiła się, a jej kawałki poupadały na podłogę. Dziewczyna ujęła jeden z większych odłamków i skierowała ostry koniec w kierunku swych najpokaźniejszych żył. Już miała zrobić ostre nacięcie na swej zbrukanej skórze, gdy nagle coś się w niej przebudziło. Usłyszała słowa matki. Ostatnie jej życzenia na łożu śmierci!
„Marticio… dziecko… obiecaj, że nigdy nie dasz sobie plunąć w twarz… że będziesz kroczyć dumnie przez życie! Gdy ktoś… uderzy cię w policzek… ty oddasz mu w drugi… przyrzeknij, że znajdziesz prawdziwą miłość i będziesz księżniczką, jaką zawsze chciałaś być…”
Odrzuciła momentalnie szkło. Spojrzała na swoje ręce i wytarła swą twarz rękoma niemalże trzy razy pod rząd. Po chwili wstała i odrzekła – Wóz… albo przewóz! – rozejrzała się jeszcze raz bardzo uważnie po ścianach. W końcu jej wzrok skupił się na czymś szczególnym. Na bocznej ścianie, dokładnie gdzieś po środku, wisiała skóra jakiegoś dzikiego zwierza, do niej zaś był przyczepiony miecz, schowany w niezwykle pięknej, pozłacanej pochwie! Podeszła do ów miejsca. Wyjęła ostrożnie z pochwy miecz i przyjrzała się broni. Wydawała się niezwykle ostra, taka wręcz złowieszcza. Jej staranne wykonanie sprawiało, że naprawdę był to przedmiot stworzony z myślą o przyszłości. Ujęła mocno rękojeść i bez dalszych zamyśleń, udała się w stronę sypialni, gdzie wczoraj miał miejsce czyn makabryczny. Stąpała tak samo, jak poprzednio, jednocześnie bezszelestnie, a z drugiej strony wręcz martwo. Dotarła do miejsca przeznaczenia. Małżeńskiego łoża. Spojrzała w twarz Collinsa, spał jak kamień, było słychać jak chrapie, usta miał otwarte, w pomieszczeniu wciąż rozchodziła się woń alkoholu. Uniosła miecz nad głową, w ów naostrzonej broni odbijał się uchodzący blask jej twarzy. Oczy zimnie spoglądały na twarz małżonka, w końcu opuściła broń, by zadać cios ostateczny. Po chwili rozległ się krzyk.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:34:00 19-09-09    Temat postu:

Collinsa to zabić i to dosłownie. Gadki to on może ma poetyckie, ale nic ponadto, cham jak nie wiem. Coś mi się wydaje, że Marty go jednak nie zabiła, tylko stało się coś innego. Jak prędko dasz newik, wdzięczna będę, bo moją ciekawość zaspokoisz .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Następny
Strona 7 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin