|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kikiunia Mistrz
Dołączył: 16 Cze 2008 Posty: 14366 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3 Skąd: ..z mojego miejsca na ziemi..:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:39:00 27-11-08 Temat postu: |
|
|
Mam pytanko kiedy new? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:03:05 28-11-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 2
O rany! Julie, wyglądasz dziś okropnie! - wymamrotała recepcjonistka Audrey, przekładając różowe karteczki z zapisanymi wiadomościami.
Audrey wstała, demonstrując wysokie szpilki, obcisłą minispódniczkę, a przede wszystkim - niezachwianą pewność siebie. Ktoś, kto miał dostęp do akt osobowych, wyśledził, że recepcjonistka zbliża się do sześćdziesiątki. Jeszcze raz przerzuciła różowe karteczki.
- Twoja asystentka zadzwoniła i powiedziała, że jest chora, chociaż, jak słyszałam, wczoraj w tawernie U Donovana czuła się bardzo dobrze. Bob, jak mu tam... ten nowy z działu kreatywnego... twierdzi, że wczoraj miałaś do niego zadzwonić. Poza tym jacyś goście czekają na ciebie w sali konferencyjnej. No, wiesz, ci wysocy Szwedzi. Mój drugi mąż, Panie świeć nad jego duszą, też był Szwedem. To znaczy, jego rodzice pochodzili ze Szwecji.
Wiem, chociaż ich nie poznałam. A może jego dziadkowie? W każdym razie, ci trochę mi go przypominają.
- Czy ktoś jeszcze mnie szukał? - Julie przeczesała palcami włosy, starając się choć trochę poprawić wygląd fryzury.
- To chyba wszystko, ale wychodziłam do toalety, więc mogłam przegapić kilka telefonów. Wczoraj zjadłam na kolację sałatkę z kurczaka, a po niej zawsze źle się czuję. Kiedyś pojechałam z moim trzecim mężem do Jersey i...
- Dziękuję, Audrey. - Julie chwyciła karteczki z wiadomościami i szybko poszła do swojego gabinetu. Była spóźniona. Julie Gaffney, znana z tego, że często wcześnie rano dzwoniła do
współpracowników, żeby ich obudzić na czas, dzisiaj sama zaspała.
- Julie, jesteś nam potrzebna! - krzyknął rozgorączkowany młodszy specjalista do spraw kontaktów z klientami zza swojego przepierzenia. - Debbie dzwoniła, że jest chora i...
- Wiem. Zaraz przyjdę.
Weszła do gabinetu i na chwilę zamknęła drzwi, starając się zapanować nad sobą. Nadal, kiedy wkraczała do tego przestronnego pokoju z miękkimi dywanami i pięknym widokiem na
Manhattan, nie mogła uwierzyć, że to naprawdę jej gabinet. Czasami miała wrażenie, że za chwilę wejdzie tu prawdziwy dyrektor, przyłapie ją na gorącym uczynku i wyrzuci z powrotem do ciasnej klatki, w której przed ponad siedmiu laty zaczynała pracę w agencji. Dotychczas jednak się to nie zdarzyło, policja do spraw przebiegu kariery zawodowej jeszcze nie wpadła na jej trop, więc jeśli uda się Julie podpisać kilka kontraktów i zadowolić klientów, przed końcem roku dostanie następny awans.
Trzęsącymi się rękami poprawiła jedwabną apaszkę i sięgnęła do torebki po szminkę. Była roztrzęsiona, i to nie tylko z powodu spóźnienia na spotkanie z klientem.
Tak naprawdę poruszył ją męski głos, nagrany na jej domową automatyczną sekretarkę. Poprzedniego wieczoru, po przesłuchaniu wiadomości, zeszła do pralni. Po powrocie zastała kolejną wiadomość. Dzwonił ktoś z pracy, ale prawie nie słyszała, co mówił.
Docierały do niej tylko jakieś trzaski na linii, a potem rozległa się wyraźnie wypowiedziana prośba, ta sama co przedtem.
- Pomóż mi.
Nawet w drodze do pracy potrafiła myśleć tylko o tym; zupełnie zapomniała o kampanii reklamowej.
Drżącą dłonią pomalowała usta, starając się nie rozmazać szminki po całej twarzy. Nie zadała sobie nawet trudu, żeby wyrównać kontury. Już miała wyjść z gabinetu, ale zatrzymała się i sięgnęła po słuchawkę. Wszystkie światełka migotały niczym jakaś oszalała choinka. Wystukała na klawiaturze numer Rona z działu sztuki. Miał bzika na punkcie elektroniki i czytał „Mechanikę dla wszystkich" z takim zapałem, jak dorastający chłopcy czytają „Playboya".
- Cześć, Ron. Tu Julie.
- Nie.
- Słucham?
- Powiedziałem: nie. Nie potrafię wymyślić nic lepszego, bo cały pomysł na tę kampanię jest do bani. Przykro mi, Julie, ale z tym nic się nie da zrobić. Co ci przyszło do głowy, żeby
wykorzystać średniowiecznego rycerza w reklamie środka czystości? Na litość boską, przecież ten gatunek już dawno wymarł. A jeśli nawet w dawnych czasach rycerze czyścili zbroje, to tylko po to, żeby zmyć z nich krew swojej ostatniej ofiary. Do jakiej pani domu może to przemówić? To nie ma najmniejszego sensu, a poza tym, Ajax wykorzystał ten pomysł już dawno temu. Wiem, że tobie zawsze wychodzą nawet najdziwaczniejsze pomysły, ale tym razem...
- Nie o to chciałam cię zapytać. Słuchaj, mam kłopot z automatyczną sekretarką w moim mieszkaniu.
- Co takiego? - zdziwił się Ron.
- Ciągle słyszę jakieś trzaski, zakłócenia na linii.
Ron uwielbiał takie problemy.
- Chcesz powiedzieć, że wiadomości niewyraźnie się nagrywają?
- Coś w tym rodzaju. Ale to dlatego, że w tle słychać jakiś męski głos.
- Cichy wielbiciel? - Ron prychnął rozbawiony. - Robi się coraz ciekawiej! A co on ci takiego mówi? Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, czego naprawdę chcą dziewczyny.
- Nie, tu chodzi o coś zupełnie innego. Wydaje mi się, że on... ma jakieś kłopoty.
- Jakie kłopoty?
- Nie wiem. Prosi mnie o pomoc.
- Słuchaj, Julie, gdyby każdy facet na Manhattanie, który ma kłopoty, chciał się nagrać na twojej sekretarce, to wysadziłoby ci korki.
Zignorowała jego żart.
- Pytam serio. Jak to możliwe? Czy to dzwoni ktoś z telefonu komórkowego?
- Nie. Chyba się domyślam, co to jest. Słyszysz rozmowy z radio taxi.
- Co takiego?
- Radio taxi. Przepisy miejskie mówią, że ich nadajniki nie mogą być zbyt mocne, ale nikt tego nie przestrzega. Większość taksówkarzy montuje sobie radia o dużym zasięgu, żeby się mogli słyszeć w całym mieście. Pewnie są tacy, co mogą się połączyć ze swoją mamusią w Libii. Na pewno widziałaś takie taksówki z długimi zakrzywionymi antenami na dachu. Założę się, że ten facet mówi w jakimś obcym języku.
- Nie. Mówi dość wyraźnie i po angielsku.
- Dziwne. A co takiego mówi?
Julie zawahała się chwilę.
- „Pomóż mi".
- Tylko tyle? Bez żadnego akcentu? Nie słyszysz żadnych adresów ani zamówienia na pizzę?
- Tylko to - potwierdziła. - A jeśli mówi z jakimś akcentem, to chyba z brytyjskim.
- No, to rzeczywiście dziwne. Zaraz muszę wyjść, ale się nie martw. Jestem pewien, że to jakiś taksówkarz. I, szczerze powiedziawszy, jeśli ten facet jest Anglikiem i prowadzi taksówkę w Nowym Jorku, to rzeczywiście potrzebuje pomocy.
- Dziękuję, Ron. - Julie uśmiechnęła się.
- Nie ma za co. Aha, Julie?
- Co?
- Ten pomysł nie jest aż taki zły. Zobaczę, co da się zrobić, żeby bardziej się spodobał tym Szwedom.
- Dzięki. Cześć.
Zakłócenia spowodowane przez nadajnik z radio taxi. To brzmiało prawdopodobnie. Zwykłe zakłócenia, techniczna sprawa, nic tajemniczego.
Ale ten głos. Tak ją fascynował, niemal chwytał za samo serce. Głęboki, męski głos, przesycony ciepłem i namiętnością, i czymś jeszcze...
Chwyciła aktówkę i poszła do sali konferencyjnej.
Ostatnia wiadomość na sekretarce nagrała się późną nocą, kiedy Julie poszła do pralni wyjąć swoje rzeczy z suszarki. Tym razem głos nie nagrał się w tle innej wiadomości. Nic go
nie zagłuszało. Brzmiał wyraźnie, jakby nieznajomy sam wykręcił jej numer telefonu. I znów powtórzyła się ta sama prośba.
- Pomóż mi. |
|
Powrót do góry |
|
|
tinkerbell Prokonsul
Dołączył: 13 Mar 2008 Posty: 3933 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:41:46 28-11-08 Temat postu: |
|
|
super odcinek!!!!
ale mnie intryguje to "pomóż mi" :]
już się nie mogę kolejnego doczekać
czekaaam :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:42:00 28-11-08 Temat postu: |
|
|
to jest zbyt tajemnicze.
i te wiadomości.... Gdybym to ja była na miejscu Julie chyba umarłabym ze strachu, a nie dociekała co to takiego jest.
zakłócenia spowodowane przez nadajnik, może i tak... ale czy w Camelocie oni mieli elektroniczne nadajniki? (; |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:03:19 29-11-08 Temat postu: |
|
|
GEnialne "Pomóz mi" na sekretarce tylko geniusz jest w stanie wymyslić coś takiego
A do tego wszystko opisane jest tak mistrzowsko Kocham twoje historie xD Sa genialne i doskonale napisane
Julia jest świetna a jej pomysł na kampanię tez cudny xD Ach uwielbiam |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 17:23:54 04-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek wieczorem |
|
Powrót do góry |
|
|
j17k Dyskutant
Dołączył: 17 Paź 2008 Posty: 173 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Świętokrzyskie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:06:00 05-12-08 Temat postu: |
|
|
Czekam na new odcinek:D |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 20:02:47 12-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 3
W niedzielny poranek, kiedy Julie otworzyła oczy po drugiej z rzędu niespokojnie przespanej nocy, boleśnie uświadomiła sobie pewien fakt. Słynna agencja reklamowa Stickley & Brush mogła wkrótce stracić najlepszego klienta, a Julie Gaffney za nic w świecie nie potrafiła nic wymyślić, żeby go zatrzymać.
Ron miał rację. Pomysł na kampanię reklamową uniwersalnego środka czyszczącego firmy Błysk do niczego się nie nadawał. Pomysły zwykle łatwo i szybko przychodziły jej do głowy. Nieraz udało jej się zmienić niemal pewną klęskę w triumf, w ostatniej chwili wyciągnąć królika z kapelusza. Talent Julie do wymyślania błyskotliwych sloganów był w branży reklamowej już prawie legendą.
To ona samodzielnie obmyśliła i poprowadziła kampanię reklamową herbaty Burton, która rzuciła na kolana wszystkich ludzi w branży i o sześćdziesiąt procent zwiększyła sprzedaż tego produktu. Zdarzyło się to w zeszłym roku, zaledwie kilka krótkich, a jednocześnie bardzo długich miesięcy temu.
Jednak wczoraj nie umiała wyciągnąć z kapelusza żadnego królika ani nawet małej myszki - tak w myślach nazywała niewielkie sukcesy w pracy. Piątek to była klapa na całej linii.
A teraz, w niedzielny poranek, kiedy brutalne promienie słońca wdzierały się do jej sypialni, nie mogła się już dłużej oszukiwać. Musiała wymyślić coś błyskotliwego, jeśli nadal chciała dostać awans. Jej zespół pracował w piątek do północy i niemal całą sobotę- ten sam zespół, który w zeszłym roku wygrał niemal wszystkie możliwe nagrody za to, że namówił Amerykanów do stosowania nowego rodzaju sprayu do nosa, z dodatkiem sody
oczyszczanej, i do kupowania pewnej marki samochodów, produkowanych w Ameryce Południowej.
Była zmęczona, ale podskoczyła na łóżku, kiedy usłyszała dzwonek telefonu. Tajemniczy mężczyzna dzwonił wczoraj do niej dwa razy, a przynajmniej zostawił dwie wiadomości. Nadal desperacko domagał się pomocy.
Wciągnęła głęboko powietrze i podniosła słuchawkę.
- Halo? - odezwała się niepewnie. W słuchawce przez chwilę panowała cisza, chociaż Julie czuła, że ktoś jest po drugiej stronie.
Potem rozległ się głos. Kobiecy.
- Tylko mnie nie uduś.
- Peg! - Julie opadła na poduszkę. - Jak się masz? Parę dni temu do ciebie dzwoniłam, ale...
- Chcę cię prosić o wielką przysługę.
Peg Reilly była jedną z niewielu prawdziwych przyjaciółek, jakie Julie znalazła po przeprowadzeniu się do Nowego Jorku. Nawet kiedy przestały już razem mieszkać, a Peg poszła na studia podyplomowe i została psychologiem, pozostały bliskimi przyjaciółkami i powiernicami. Peg, dwa lata starsza od Julie, była wyjątkowo rozsądna i zrównoważona, co w zależności od sytuacji Julie uważała za zabawne lub irytujące. Rodzina Peg rodzice, zamężna siostra z dwójką dzieci i mikrobusem - mieszkała na Long Island, więc Julie zawsze miała gdzie pojechać na wakacje.
- Chcesz mnie prosić o wielką przysługę?- ostrożnie powtórzyła Julie. - Jak wielką?
- Bardzo wielką- przyznała Peg. - Być może pożałujesz, że mnie w życiu spotkałaś.
- To mi niewiele wyjaśnia. Czy w grę wchodzi podróż do któregoś z krajów Trzeciego Świata?
- Chciałabyś.
- Chodzi o pilnowanie dzieci twojej siostry?
- Ha! Moja droga, w porównaniu z tym, czego potrzebuję, to byłaby kaszka z mlekiem.
- Wyduśże to wreszcie. Zaczynam się denerwować.
- No, dobrze. Już mówię. Dzisiaj jest przyjęcie urodzinowe Nathana. - Nathan był siostrzeńcem Peg, starszym dzieckiem jej siostry.
- Mów dalej.
- A Lucy ma zapalenie ucha. - Lucy była czteroletnią siostrzyczką Nathana.
- I?
- I ktoś musi z nią zostać w domu. Jak więc widzisz, mamy wybór.
- Naprawdę?
- Aha. Możemy zaopiekować się Lucy, która pewnie nie będzie w najlepszym nastroju z powodu bolącego ucha. Moja siostra twierdzi, że mała zaczyna jej przypominać Lindę Blair z Egzorcysty. Tylko patrzeć, jak jej się głowa zacznie obracać dookoła. Biedne maleństwo. To jedna możliwość.
- A druga?
- Możemy zająć się uroczym, zdrowym jak rybka Nathanem i grupą jego koleżków. Niewykluczone, że niektórzy z nich mają samotnych, atrakcyjnych i wyplacalnych ojców, z którymi będziemy mogły poflirtować. Trzeba zawieźć te słodkie dzieciaki na wspaniałe przyjęcie do...
- Dokąd? Mów, Peg. Do Bloomingdale'a? Do tej nowej knajpki na rogu Siedemdziesiątej Piątej i Trzeciej?
- Niezupełnie. To właśnie jest najlepsze, Julie. Musimy zabrać całe towarzystwo mikrobusem mojej siostry! Fajnie, co?
- Jasne. Strasznie fajnie. Zwłaszcza że nie siedziałaś za kierownicą od czasów prezydentury Reagana. A co z twoim szwagrem, który uwielbia dobrą zabawę?
- Trafne pytanie! Chuck wyjechał służbowo do Atlanty. Posłuchaj tylko. Będzie bardzo zabawnie. Ty, moja droga przyjaciółko, masz niesamowite szczęście, bo poprowadzisz nowiutki mikrobus mojej siostry! To samochód ze wszystkimi bajerami! Są tam nawet uchwyty na kubki!
- I gdzie ta szczęściara ma pojechać tą niesamowitą maszyną?
- Do New Jersey.
Julie milczała przez krótką chwilę.
- Po co?
Peg wreszcie się roześmiała.
- Do Karczmy Rycerskiej, tej nowej restauracji ze średniowiecznym wystrojem. Proszę, Julie. Zrobię dla ciebie, co tylko zechcesz. Nathan interesuje się teraz wszystkim, co ma związek
z rycerzami, a ten lokal to niemal ilustracja do podręcznika historii. Dzieciaki strasznie chcą tam jechać. Wierz mi, to duża poprawa w porównaniu z czasami, kiedy był opętany Power
Rangers.
- Nie wątpię. Widziałam go kilka miesięcy temu i już wtedy interesował się średniowieczem. Myślałam, że do tej pory mu przeszło. A jaki wpływ na takie zainteresowania ma ciotka Peg
i jej miłość do wszystkiego, co dziwne i niezwykłe?
- Mogę z dumą stwierdzić, że to prawie całkowicie moja zasługa. Kilka miesięcy temu zabrałam Nathana na jedną z moich wypraw za miasto i bardzo mu się podobało.
- Och, Peg! - Po raz pierwszy żartobliwy ton zniknął z głosu Julie. - Czy to był dobry pomysł? Te stare sklepiki mają czasami bardzo specyficzną atmosferę. Zwłaszcza ten z wypchanymi
zwierzętami. Na samą myśl o nim po plecach przebiegają mi dreszcze.
- Nie przejmuj się tym. Tak samo działał na ciebie Bruce.
- Nawet o nim nie wspominaj. Ciesz się, że w ogóle z tobą rozmawiam, po tym jak mi załatwiłaś kolejną koszmarną randkę. Ale mówmy poważnie. Czy Betsy wie, że zabrałaś jej jedynego syna do sklepu z magicznymi napojami i dziwnymi starymi księgami, oprawionymi w ludzką skórę?
- Masz na myśli sklep Pod Kociołkiem i Czaszką? Nic nie wie.
Nie zawracałam jej głowy szczegółami. Powiedziałam tylko, że to urocza stara księgarnia, gdzie można kupić pierwsze wydania klasycznych dzieł.
- Ładnie to ujęłaś.
- Ale co sądzisz o mojej propozycji, królowo szos? Bardzo proszę. Jeśli się nie zgodzisz, Nathan będzie miał nieudane dziesiąte urodziny i najprawdopodobniej do końca życia będzie
musiał chodzić do psychoterapeuty. Oczywiście, nie chcę cię za bardzo naciskać.
- Cóż... Jak mam się dostać z miasta na Long Island?
- To właśnie jest najprzyjemniejsza część wyprawy - zachwycała się Peg. - Pojedziemy razem. Nasz pociąg odchodzi za czterdzieści pięć minut. Penn Station wczesnym niedzielnym
rankiem! Co może być piękniejszego? Julie jęknęła, ale tylko raz. Może zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. Może przyjdzie jej do głowy jakiś olśniewający pomysł na kampanię, dzięki któremu nie zaprzepaści całego kontraktu. A Peg potrafiła trzeźwo oceniać pomysły. Wiedziała, co działa na ludzką podświadomość.
- Jasne, Peg. Możesz na mnie liczyć. O której się spotkamy?
- Za jakieś dwie minuty. Dzwonię z dołu.
- Byłaś pewna, że ci nie odmówię, co? Dobrze. Wejdź na górę. Czekając na przyjaciółkę, Julie zastanawiała się, czy opowiedzieć jej o mężczyźnie, który nagrał się na automatyczną sekretarkę.
Ki edy Julie zobaczyła mikrobus, natychmiast pożałowała swojej decyzji. Ten kanciasty, metalicznie zielony potwór miał rozmiary czołgu i był zupełnie pozbawiony wdzięku i stylu.
- Co to za landara? - wyszeptała do Peg, kiedy się do niego zbliżyły.
- To el caracca. Właśnie te samochody pomagałaś sprzedawać w zeszłym roku.
- Nie miałam pojęcia, że są takie... Betsy! Tak się cieszę, że cię widzę!
- Nie krępuj się. - Roześmiana Betsy stanęła przed domem, zatrzaskując za sobą siatkowe drzwi. - Nie miałaś pojęcia, że ten mikrobus okaże się taki ohydny, co? A to przecież ty wymyśliłaś jego reklamę i zdobyłaś za nią nagrodę.
Julie skrzywiła się.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, położyłam nacisk na bezpieczeństwo jazdy. Czy pomalowali go tak na specjalne zamówienie?
- Nie. To zieleń lasu tropikalnego. Dość wyjątkowy, prawda?
- Rzeczywiście. Podoba mi się- oznajmiła Peg. Z wnętrza domu dobiegł przeszywający krzyk. Betsy i Peg zignorowały go.
- To tylko Lucy - wyjaśniła Betsy.
- Czy ja naprawdę mam go prowadzić? - Julie spojrzała na siedzenie kierowcy, pokryte materiałem ochronnym.
- Obicia są w kolorze „beż dżungli". Pasują do wszystkiego powiedziała Betsy.
Z domu wyszedł Nathan.
- Cześć, ciociu Peg. Sie masz, Julie. Dzisiaj mówcie do mnie „szlachetny rycerzu".
- Witaj więc, szlachetny rycerzu. - Julie wyciągnęła rękę.
- Witaj, piękna damo. -Nathan uśmiechnął się zaczerwieniony. Niespełna pół godziny później jechali drogą szybkiego ruchu do New Jersey, a w mikrobusie kłębili się mali chłopcy. Siedząca za kierownicą Julie co chwila musiała się uchylać przed latającymi wokół opakowaniami po słomkach do napojów gazowanych, Peg natomiast starała się utrzymać porządek. W lusterku wstecznym Julie zobaczyła twarz Nathana, pokrytą niezliczonymi piegami. Chłopiec pomachał jej radośnie.
- Na pewno będzie lepiej, jak już dojedziemy na miejsce zwróciła się do niej Peg.
Restauracja wyglądała dokładnie tak, jak to sobie Julie wyobrażała - wszystko było sztuczne, na niby i bardzo zabawne. Jednak chłopcom takie otoczenie wcale nie wydawało się tandetne.
W pełnej szacunku ciszy wysiedli na parkingu z samochodu i wyjęli zwitek papieru z maszyny wydającej bilety parkingowe, która miała kształt zamkowej wieżyczki.
- Ojej! - wyszeptał Nathan, szeroko rozwartymi oczami podziwiając wspaniałość otoczonego fosą bez wody, trzypiętrowego różowego zamku, na którym powiewały trójkątne flagi w najróżniejszych barwach.
W drzwiach powitała ich gromada studentek młodszych lat, w kostiumach mniej lub bardziej wiernych epoce. Julie podsłuchała, jak jedna z dziewcząt wyjaśnia, że większość z nich studiuje na wydziale wiedzy o teatrze w okręgowym college'u, znajdującym się w sąsiednim mieście.
Peg przepchnęła ostatniego chłopca przez drzwi.
- Muszę iść tam, gdzie nawet najpiękniejsza dziewoja chodzi sama. Usadzisz ich przy stołach?
Wnętrze wyglądało dokładnie tak, jak hollywoodzki projektant mógł sobie wyobrazić średniowieczną restaurację, w której można płacić wszystkimi najpopularniejszymi kartami kredytowymi mnóstwo drewna z plastiku, groźnie wyglądające żelazne kotły, metalowe narzędzia ponadnaturalnej wielkości, dziwnie przypominające używany sprzęt do grillowania.
- To jest do wyrywania flaków - oznajmił tonem mędrca jeden z chłopców, wskazując na szczypce.
Wprowadzono ich do głównej sali, mrocznej, przesyconej wonią wczorajszego obiadu i czegoś lepkiego. Ten drugi zapach tłumaczył rząd saturatorów ze słodkimi napojami gazowanymi. Pochodzenia zapachu wczorajszego obiadu na szczęście nie dawało
się, przynajmniej na razie, wyjaśnić.
Kiedy wzrok Julie przyzwyczaił się do mroku, spostrzegła, że pomieszczenie przypomina wielką, krytą dachem arenę jeździecką. Środek okrągłej sali zajmowało ubite klepisko, a z dala dobiegało rżenie koni.
Chłopcy usiedli na krzesłach ustawionych wzdłuż długiej deski, na której ręcznie wypisany napis głosił: „Przyjęcie lorda Nathana".
- To ja! - pisnął Nathan, a słysząc to, jego przyjaciele wymierzyli mu kilka kuksańców. Wszystkim z przejęcia błyszczały oczy.
Zafascynowani, oglądali wielkie serwetki, miski z plastiku udającego drewno i ogromne łyżki z nierdzewnej stali.
- Ale fajne! - jęknął jeden z chłopców.
- Niesamowite! - zgodził się drugi.
Pojawiła się obsługująca ich kelnerka.
- Witam, szlachetni panowie, piękna damo. Jestem Trudy, wasza oddana dziewka służebna - zaczęła. - Przybyłam z dalekiej krainy, żeby wam podać najwyśmienitsze jadło królestwa.
Sądząc po akcencie, Julie domyśliła się, że dziewka służebna przybyła z krainy leżącej nie dalej niż Bayonne w stanie New Jersey. Trzymała wielką tacę z pokrywą, a kiedy ją zdjęła, ukazały się jakieś przedmioty z papieru.
Właśnie tak, z wielką powagą, chłopcy otrzymali niebiesko-złote korony i dobrane kolorystycznie ochronne śliniaki do zawiązania pod szyją.
Wróciła Peg i spojrzała na nich z zadowoleniem.
- Dzięki Bogu. Już się bałam, że nie zdążę na koronację wymamrotała, sadowiąc się na swoim miejscu.
- Jak wyglądam? - zapytała Julie. Niebiesko-złota korona z tektury i papieru doskonale współgrała z pięknym śliniakiem, ozdobionym dziwacznie wykaligrafowanym napisem „Wielki śliniak". Sliniak zasłaniał jej czerwoną bluzkę z dekoltem i opadał aż do kolan. Dla lepszego efektu Julie przybrała kilka póz, niczym modelka.
Peg roześmiała się.
- Wyglądasz doskonale. To może być twój nowy strój do pracy w piątkowe nadgodziny.
- Błagam, nie przypominaj mi o tym - jęknęła Julie i usiadła za stołem.
- Kłopoty w River City?
- Tak. Potem ci wszystko opowiem, może w drodze powrotnej. Gdyby lady Julie z Gaffney zaczęła teraz łkać jak załamana bohaterka romansu, mogłaby zepsuć całe przyjęcie.
Peg uważnie przyjrzała się przyjaciółce.
- Hmmm. W takim razie porozmawiamy później. O, spójrz. Zaraz rozpoczną się gry i zabawy.
Jakiś człowiek wyszedł na arenę. Nawet z oddali Julie natychmiast spostrzegła, że jego nogi, w dwukolorowych - żółto-pomarańczowych - rajstopach, są wyjątkowo, wręcz boleśnie chude. Bufiaste, plisowane szorty czyniły go podobnym do dyni na dwóch nogach. Na głowie miał okrągły kapelusz z mnóstwem wielobarwnych wypustek wokół ronda, bardzo podobny do kapelusików, które nosiły dzieci w filmie Małe urwisy.
Światło reflektora podążało za nim, kiedy szedł na środek areny. Zatrzymał się i przyłożył do ust trąbkę, ozdobioną niezliczonymi kolorowymi wstążkami. W tej samej chwili Julie spostrzegła, że marszczy mu się nos.
- O, Boże! - syknęła. - To Orrin!
- Kto taki? - zapytała Peg, ale Julie nie mogła odpowiedzieć, ponieważ lord Orrin właśnie zadął w róg. Z każdą nutą twarz mu bardziej czerwieniała, lewa stopa zaczęła wybijać rytm, jakby muzyk zmienił się nagle w Benny'ego Goodmana, koncertującego w Carnegie Hall.
Jego buty miały długie, szpiczaste czuby. Julie nie potrafiła oderwać od nich wzroku. I tego było już dla niej za wiele.
Chwycił ją nieprzeparty atak śmiechu. Z trudem chwytała powietrze i nie mogąc powstrzymać rozbawienia, zgięła się niemal wpół. Wszyscy uczestnicy przyjęcia lorda Nathana gapili się na nią, a ona usiłowała się opanować. Chociaż zagryzała wargi i patrzyła prosto przed siebie, wkrótce ramiona zaczęły jej się zdradziecko trząść i znów wybuchła głośnym śmiechem.
Teraz inni lordowie i damy gapili się na nią z zaciekawieniem i nawet Trudy, oddana dziewka służebna, spojrzała na nią z irytacją.
- Muszę iść do łazienki - oznajmił jeden z chłopców.
- Ja też.
Peg wstała, żeby ich odprowadzić, ale Julie pomachała ręką. Chciała powiedzieć, że ona przypilnuje malców, ale nadal nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Zabierzesz ich? - upewniła się Peg. Julie skinęła głową. -Nic ci nie jest? - zapytała jej przyjaciółka, widząc niepewne miny wybierających się do łazienki chłopców. Było ich już
czterech.
Julie jeszcze raz skinęła głową. Dźwięki waltorni lorda Orrina brzmiały jej w uszach, kiedy prowadziła podopiecznych na tył sali, a potem schodami w dół.
- Dziwna jakaś - powiedział jeden z chłopców do kolegi. Jednak była dorosłą osobą, chociaż jej zachowanie - nie wspominając o koronie i śliniaku - świadczyło o czymś przeciwnym.
I jak każda odpowiedzialna dorosła osoba, potrafiła doprowadzić ich do toalety.
- W porządku, chłopcy - zagaiła, głosem ochrypłym od śmiechu. Nareszcie udało się jej w pewnym stopniu odzyskać panowanie nad sobą. - Poczekam na was w korytarzu, a kiedy skończycie, razem wrócimy na salę.
Wszyscy skinęli głowami, oprócz chłopca, którego mina mówiła jasno, że - według niego- byliby bezpieczniejsi sami niż pod opieką Julie. Cała grupa weszła do toalety, której drzwi przypominały wejście do więziennego lochu.
Wreszcie udało jej się odetchnąć swobodnie. Potarła twarz, rozluźniła się i rozejrzała.
Na dolnym poziomie wystrój wnętrza nie był tak krzykliwy. Podłogę przykrywał gładki niebieski dywan, plastikowe zbroje stały w równym szeregu, ściany zdobiła laminowana kopia gobelinu z Bayeux i jaskrawe proporce. Julie uśmiechnęła się i podeszła do zbroi, która stała dumnie na obitym czerwonym aksamitem piedestale i w słabym świetle wyglądała niemal jak prawdziwa.
Niemal. Zdradzały ją jedynie zgrubienia w miejscach, gdzie plastikowe elementy łączyły się ze sobą, no i napis „Made in Taiwan" na pośladku rycerza.
- Biedny szlachetny rycerz -wyszeptała.
Zerknęła przez ramię, żeby sprawdzić, czy któryś z chłopców opuścił już toaletę. Żaden się jeszcze nie pojawił, więc podeszła do następnej zbroi. Chłopcy pewnie wyjdą wszyscy razem.
Druga zbroja stała na postumencie ze sztucznego marmuru. Julie już miała zawrócić, ale coś ją zatrzymało. |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 1:15:43 13-12-08 Temat postu: |
|
|
Peg jest wspaniałą przyjaciółką. Julie ma kogoś na kim zawsze może polegać, a i ona nigdy nie zostawia przyjaciół w potrzebie.
Urodziny małego Nathana były... dość oryginalne, ale czego teraz nie robi się, żeby spełnić marzenia małych dzieci?
dlaczego mam jednak wrażenie, że, to co przykuło uwagę Julie ma związek z jej przeniesieniem się w czasie i tajemniczymi telefonami? |
|
Powrót do góry |
|
|
El. Komandos
Dołączył: 16 Sie 2008 Posty: 679 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:20:01 27-12-08 Temat postu: |
|
|
Hehe urodziny Nathan miał fajne..Cięale intryguje mnie głos ..Może jesgo posiadacz ją zatrzymał? czekam na new. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 13:01:58 30-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 4
Zbroja wyglądała na prawdziwą.
Dziewczyna zamrugała i pochyliła się. Chociaż światło tutaj było równie słabe, sączyło się z okrągłego reflektora, zamontowanego w płytce na suficie, Julie zauważyła, że ta zbroja ma
w sobie coś solidnego, inny ciężar gatunkowy.
- To niemożliwe.
Zbroja wyglądała przepięknie, była zdobiona misternymi tłoczeniami, bogato złocona, z wieloma otworami. Julie odgadła, że te po bokach hełmu mają ułatwiać słyszenie.
Rozmiar zbroi świadczył o tym, że używał jej w walce jakiś potężnie zbudowany człowiek. Coś jednak zaniepokoiło Julie. Coś było nie w porządku.
Nagle zdała sobie sprawę, co jej tu nie pasuje. Środek napierśnika nosił ślady głębokiego wgniecenia, jakby ktoś wymierzył w to miejsce potężny cios. Metal starannie wyklepano, nadając mu poprzedni kształt, ale trudno było nie zauważyć, jak wielka musiała być siła uderzenia.
Julie wolno uniosła dłoń do ust.
Jedna myśl huczała jej w głowie: on pewnie tego nie przeżył.
Podeszła bliżej, niczym w transie, i bezwiednie stanęła obok figury na podium. Ze zbroi zdawało się promieniować ciepło. Rycerz był od niej wiele wyższy. Wolno, jakby to był naturalny, najnormalniejszy gest pod słońcem, położyła rękę na przyłbicy.
Metal był gorący.
Nagle świat wokół niej zawirował; upadła do tyłu. Leciała bezradnie, jakby z wielkiej wysokości, wymachując ramionami... Wtem rycerz chwycił ją w talii, tak mocno, że zabrakło jej tchu. Zamknęła oczy, ponieważ nagle poraziło ją jaskrawe światło. Pomieszczenie wypełnił dochodzący z zewnątrz świergot ptaków, a zapach skóry i chłodnego metalu uderzył ją w nozdrza. Otworzyła oczy.Zza przyłbicy wydobyły się stłumione, ale zrozumiałe dwa
proste słowa.
- Pomóż mi.
Juli e patrzyła na przyłbicę, ze zdziwienia nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
- Pomóż mi - powtórzył rycerz. To był ten sam głos, który słyszała nagrany na automatyczną sekretarkę. Był tylko trochę przytłumiony przez metalową osłonę na twarz. Coś jeszcze się
zmieniło.
Nie brzmiał błagalnie, lecz raczej niedbale, jakby gadająca zbroja była czymś najnormalniejszym pod słońcem. Julie odepchnęła otaczające ją ramię i wyzwoliła się z uścisku.
- Co tu się dzieje? - Cofnęła się i spostrzegła, że stoi na kamiennej posadzce. Zniknął gdzieś postument i niebieski dywan.
Nie znajdowała się już przed drzwiami toalet w niby-średniowiecznej restauracji, ale w komnacie wypełnionej średniowiecznymi zbrojami i bronią. - Czy to jakiś magazyn? - Ze zbroi wydobyło się prychnięcie, a ramię z cichym zgrzytem cofnęło się do biodra. - Proszę mi to wyjaśnić! - Julie mówiła coraz głośniej. Coś tu się nie zgadzało. Właściwie nic się nie zgadzało. Nawet powietrze było jakieś inne, orzeźwiające, czyste i chłodne, a nie przetrawione przez klimatyzację i przesycone kuchennymi woniami. Strach chwycił Julie za gardło. Zastanawiała się, czy zaczyna tracić rozum. - Zupełnie nie wiem, co ja tu robię.
- Przecież już ci mówiłem... - Czy to możliwe, żeby zbroja przemawiała przez zaciśnięte zęby? - Pomóż mi, gamoniu. - Ton głosu wcale nie był uprzejmy.
To było coś nowego. Przez głowę Julie przemykały chaotyczne myśli. Gdyby na sekretarce nagrały się słowa: „Pomóż mi, gamoniu", wszystkie jej fantazje na temat nieznajomego mężczyzny zostałyby zduszone w zarodku.
- Posłuchaj mnie. - Starała się mówić spokojnie. - Chcę się tylko dowiedzieć...
Zanim jednak zdążyła skończyć pytanie, zbroja zdjęła z siebie metalowe ramię i rzuciła je wprost na Julie; uderzyło ją w brzuch jak młot.
Mimo woli jęknęła i zgięła się wpół, a metalowe ramię spadło ze szczękiem na kamienną posadzkę. Z przejmującego bólu zawirowały jej przed oczani wszystkie gwiazdy. Z trudem chwytając powietrze, złapała się za brzuch. Jak przez mgłę zobaczyła, że spod odrzuconego fragmentu zbroi wyłoniło się ramię w rękawie z brązowego pikowanego materiału i wielka dłoń.
- Na Boga, George. Słabowita panienka sprawiłaby się lepiej. Wreszcie udało jej się głębiej odetchnąć i już miała coś powiedzieć, ale słowa nieznajomego zbiły ją z tropu.
- George? - Wyprostowała się i spojrzała prosto na przyłbicę. -Dlaczego tak mnie nazywasz?
- Wydaje ci się, że mnie obchodzi, czy nazywasz się George, Tom czy St. John? Jesteś moim tymczasowym giermkiem, i to na dodatek kiepskim. Widzę przed sobą chłopca o niewielkim rozumie, na przekór temu, co wyraża jego strój.
- Strój? - Julie spojrzała w dół na swój „wielki śliniak".
Podniosła rękę i namacała koronę z tektury i karbowanego papieru. Wciąż tkwiła na czubku głowy. Julie chciała ją zdjąć, ale zbroja warknęła:
- Zostaw.
- Słucham?
- Zostaw to tam, gdzie jest. Zasługujesz na oślą koronę. A poza tym, to moje barwy.
- Twoje barwy? Zdawało mi się, że do metalu pasuje każdy kolor.
Rycerz przez długą chwilę stał zupełnie nieruchomo i Julie już zaczynała dochodzić do wniosku, że całą tę rozmowę tylko sobie wyobraziła. Stoi przed zwykłą, nieożywioną zbroją, tylko po prostu straciła rozum.
Taki wniosek wydawał się naj logiczniejszy. Przyjaciele, a zwłaszcza Peg, ostrzegali ją, że jeśli nadal będzie pracować w takim tempie, to skończy się to dla niej bardzo źle. No i stało się. Tylko dlaczego musiała od razu zwariować?
Nagle rycerz uniósł przyłbicę i Julie ze zdumienia otworzyła usta.
Zbroja kryła w sobie najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała. Miał ogorzałą od słońca, błyszczącą od potu skórę, proste czarne brwi, pięknie wyrzeźbiony nos, a na szczupłych policzkach cień zarostu. A oczy - oczy były niebieskie, jasnoniebieskie, dokładnie w kolorze jej ulubionej kredki z dzieciństwa.
- Niebieskie jak bławatki - wyszeptała Julie.
Rycerz uniósł brwi.
- Bredzisz jak w malignie.
- A ty... - Chciała powiedzieć: , jesteś niesamowicie przystojny", ale ugryzła się w język. - Kim ty właściwie jesteś? Skrzypiąc i chrzęszcząc zbroją, odwrócił się od niej, nic nie
odpowiedziawszy. To zadziwiające, że nawet w ciężkiej zbroi mężczyzna potrafi kroczyć gniewnie i zaciskać pięści z wściekłości.
Kiedy odszedł od niej na kilka kroków, mogła wreszcie lepiej się przyjrzeć otoczeniu. Była to wielka sala o półkolistym sklepieniu i o zwieńczonych łukami oknach. Po lewej dostrzegła sporą niszę, przypominającą kościelną nawę. Tam właśnie skierował się rycerz. Nawę wypełniały zbroje i dawna broń wszelkich możliwych rodzajów. Stały tam pełne zbroje, jak w restauracji, tylko że te wydawały się prawdziwe. Widać było, że wszystkie pasują na człowieka o oczach niebieskich jak bławatki. Julie zobaczyła złociste hełmy, ozdobione srebrnymi wzorami i srebrne napierśniki zdobione złotem. Zgromadzono je tu w wielu
fasonach, od otwartych do całkowicie zabudowanych, z przyłbicami.
Na owalnym stole leżały fragmenty zbroi, dodatkowe rękawice, naramienniki i naręczaki. Napierśniki i napleczniki stały oparte o ścianę, obok sterty kubraków, wiązanych nawoskowanymi rzemieniami.
Przypomniało jej to scenę z Czarodzieja z krainy Oz, kiedy Cynowy Człowiek i Strach na Wróble zostali rozebrani na kawałki i znów poskładani. Tylko z tego, co leżało na stole, mogłaby złożyć niewielką armię.
Na półce z marmuru leżała broń, od maczug z brązu i drewna do kusz, niektórych tak dużych jak mały samochód, i wygiętych łuków. Strzały trzymano tu w wiszących na ścianie koszach.
Obok koszy wisiała bogata kolekcja mieczy i różnorodnych sztyletów. Niektóre były haczykowato zakończone, ale wszystkie miały połyskujące krawędzie i groźne, ostro zakończone czubki.
Nie potrafiła oderwać wzroku od tych przerażających narzędzi walki.
- Wiesz, co to jest? - Głos brzmiał ostro.
- Jasne. - Zmieszana i zagubiona, wsunęła ręce w kieszenie dżinsów. Wskazała głową na miecze i sztylety. - Jesteś dentystą z piekła rodem, tak? - zapytała z uśmiechem.
Oczekiwała, że doceni jej poczucie humoru i wybuchnie śmiechem, przyzna w końcu, że to wszystko jest tylko żartem, albo przynajmniej wytłumaczy, co się tutaj dzieje. Niestety, on przez chwilę stał w milczeniu, poruszając nerwowo szczęką, jakby między zębami utkwił mu kawałek plomby. Potem, ruchem tak szybkim, że nie miała czasu, żeby się przygotować, chwycił mały sztylet i rzucił w jej stronę.
- Hej! Uważaj! Mogłeś mnie zranić! - Sztylet o kilka centymetrów minął jej głowę.
- Właśnie taki miałem zamysł, George.
- Dlaczego chcesz mi zrobić krzywdę? - Nie była w stanie stłumić nuty rozczarowania w głosie. Taki już jej pechowy los, że najwspanialszy egzemplarz rodzaju męskiego, na jaki w życiu natrafiła, uznawał rzucanie w nią niebezpiecznymi przedmiotami za formę rozrywki. W odpowiedzi na jej całkiem uzasadnione pytanie cisnął w nią mieczem.
-Hej! - Uskoczyła w ostatniej chwili.- To wcale nie jest zabawne!
- Wiem, że nie - odparł spokojnie, sięgając tym razem znów po sztylet.
- Ani mi się waż!
Jednak on się poważył. Drugi sztylet przeleciał jeszcze bliżej niż pierwszy.
- Dość tego. - Wyprostowała się i przybrała tak godną minę, jak tylko pozwalał jej na to śliniak i papierowa korona. - Gdzie jest kierownik? Przykro mi, że będą cię musieli zwolnić, ale zupełnie nie nadajesz się do tej pracy.
Mężczyzna znieruchomiał.
- Ja się nie nadaję?
- Tak. Najwyraźniej przechodzisz jakiś psychiczny kryzys. I wydaje mi się... Co masz zamiar zrobić z tą strzałą? - On tymczasem spokojnie wyjął strzałę z kosza i skrzypiąc przy
każdym ruchu, sięgnął po wielki łuk. Przez chwilę wygładzał pióro na końcu strzały. Julie tymczasem ciągnęła: -Naprawdę powinieneś porozmawiać z kimś z działu personalnego. Z pewnością nie jesteś pierwszym pracownikiem tej restauracji, któremu trochę odbiło
i... Co jest?
W skupieniu umieścił strzałę w łuku, wycelował i zestrzelił jej koronę z głowy.
- Cisza! - rozkazał, kiedy chciała coś powiedzieć. - To nie jest zabawa.
Zerknęła za siebie i zobaczyła koronę przygwożdżoną strzałą do kosza.
- Będziesz mnie słuchać- oznajmił, a Julie nie potrafiła zdobyć się na żaden protest, tym bardziej że sięgnął po kolejną strzałę. - Dobrze. - Znów pogłaskał pióro na końcu brzeszczotu.
- Mam nadzieję, że wreszcie udało ci się skupić na mnie uwagę.
Skinęła głową i już miała go zapewnić, że bardzo ją interesuje to, co ma jej do powiedzenia, ale on uciszył ją ruchem dłoni.
- Wydaje mi się - rzekł - że nie pojmujesz, jak ważna jest rola giermka. Nie tylko podczas turniejów. To przecież tylko widowiska.
- Czekał na jej odpowiedź, więc skinęła głową, żeby udowodnić, jak uważnie słucha każdego jego słowa. - Musisz zrozumieć, że twoje umiejętności mogą kiedyś zadecydować o życiu i śmierci nas obu.
Ta melodramatyczna scena trochę ją rozśmieszyła, ale Julie powstrzymała śmiech. Nieznajomy mówił bardzo poważnie i szczerze. Szalony czy nie, święcie wierzył, że jest rycerzem, który pewnego dnia może wyruszyć na wojnę.
- Chociaż od jakiegoś czasu w naszym królestwie panuje pokój, to dzieje się tak tylko dzięki temu, że jesteśmy silni i potrafimy to pokazać, kiedy trzeba. Rozumiesz?
- Tak.
- Dobrze. Nie jestem złośliwym brutalem, chociaż, być może, zrobiłem na tobie takie wrażenie. Ale, do diabła, George, zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie widział z bliska broni.
- Przepraszam.
- Zacznijmy więc. Rzucę ci broń, ty ją schwyć i odrzuć do mnie. - Odłożył łuk i strzałę na stół. - Pamiętaj o różnicach w kształcie i wadze, nie zapominaj o ostrzach. Kazałem wszystko
naostrzyć tak, że można przeciąć włos na dwoje. Pojąłeś?
- No, tak, ale...
W tym momencie w jej stronę poleciał groźnie wyglądający topór. Szczęście jej dopisało i padła na podłogę, zanim dosięgło jej ostrze.
- Ojej! - Z szerokim uśmiechem wstała i otrzepała kolana. -Niewiele brakowało!
- Czy ty mnie zrozumiałeś? - To nie był już podniesiony głos. To był po prostu ryk. Rycerz odwrócił się, chwycił kopię i cisnął nią w Julie. Odruchowo chwyciła ją, tylko dlatego że nie
miała gdzie się przed nią schować. - Jest jakaś poprawa - warknął.
- Zwykły instynkt samozachowawczy - wymamrotała.
Mężczyzna po raz pierwszy się uśmiechnął, a ona poczuła, że coś w niej mięknie.
- Chodzi tu właśnie o instynkt samozachowawczy, George. O to i o zranienie przeciwnika. Spróbuj jeszcze raz, ale nie łap tak dokładnie. Spróbuj zrobić to inaczej. Wpatrywała się w jego usta i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przestał mówić.
- Dobrze. Zaczekaj! Co to znaczy, że mam to zrobić inaczej? spytała. Odchrząknął i wytarł usta dłonią nie chronioną rękawicą.
- George, poruszasz się i chwytasz przedmioty w bardzo szczególny sposób - oznajmił szorstko. - Czy ktoś już ci mówił coś na temat twojego... hmmm... stylu?
- Nie? Co masz na myśli?
- Na Boga, George, ty się ruszasz jak dziewczyna!
- Ach, tak. - Uśmiechnęła się i spuściła wzrok. - Przykro mi.
- Ćwiczymy dalej. - Powiedziawszy to, natychmiast zaczął obrzucać ją kolejnymi narzędziami walki i informacjami. Nie miała czasu pomyśleć, sprzeciwić się ani nawet głębiej odetchnąć. Mogła tylko starać się dotrzymać mu kroku i czasami odrzucić któreś z narzędzi w desperackiej próbie samoobrony.
Ale to najwyraźniej sprawiało mu jeszcze większą przyjemność.
Nie miała pojęcia, jak długo trwała ta lekcja. Może kilka minut, a może kilka dni. Czuła jedynie, że jest kompletnie wyczerpana. Jednak im cięższe stawały się jej nogi i ręce, im bardziej bolały ją nadwerężone mięśnie, tym rycerz miał więcej energii. Tak jakby
wysysał z niej wszystkie siły. To musi się skończyć, pomyślała. Zastanawiała się, kiedy
padnie bez sił. Co za dużo, to niezdrowo. Podniosła ramię na znak, że chce poprosić o przerwę.
On jednak mylnie zrozumiał jej gest jako prośbę o następny rzut. Zamiast przestać, cisnął w nią maczugą z brązu.
Widziała, jak nadlatuje, niczym na filmie w zwolnionym tempie. Nie zdążyła zareagować, nie była w stanie odpowiednio szybko się ruszyć. Trzonek uderzył ją prosto w czoło.
Na odgłos uderzenia mężczyzna drgnął z niepokojem. Julie osunęła się na ziemię.
- George?
Nie było odpowiedzi.
Wzdychając, zdjął zbroję, ponieważ zdał sobie sprawę, że w metalowym pancerzu nie zdoła pochylić się nad giermkiem. Biedny chłopak, pomyślał, potrząsając głową. Może znajdą mu
jakąś pracę w stajniach. Niezbyt ciężką. Przy łagodnych koniach.
Kiedy zdjął ostatni fragment zbroi, podszedł do giermka.
- George - powtórzył. Włosy opadły „giermkowi" na twarz. Rycerz pochylił się i delikatnie je odgarnął. Na czole zobaczył czerwony ślad po uderzeniu, ale nie było krwi. Bardzo się
zdziwił, że takie lekkie uderzenie pozbawiło „młodzieńca" przytomności.
Może praca w stajniach będzie zbyt ciężka dla George'a. Nie pamiętał, czy królowa nadal hoduje swoje miniaturowe króliki. Doglądanie ich byłoby bardziej odpowiednim zajęciem
dla tego irytującego chłopca. Na pewno nie będzie giermkiem, a o zostaniu rycerzem nie ma nawet co marzyć. Chciał rozluźnić dziwaczny szal pod szyją młodzieńca, oparł mu dłoń
na piersi i...
- Cóż to! - krzyknął i cofnął rękę.
Czyżby mu się wydawało? A może chłopiec był ułomny? Przełknął ślinę i znów dotknął piersi rannego, najpierw z jednej strony, potem z drugiej.
Czy to możliwe?
Przyjrzał się uważnie twarzy młodego człowieka, dotknął policzka, żeby sprawdzić, czy skóra jest tak delikatna, jak na to wyglądało. Była. Nie wyczuł najmniejszego śladu zarostu, chociaż, sądząc po wzroście, młodzieniec był już niemal dorosły.
Dotknął boków chłopca, przesunął dłonie niżej i natrafił na...
- Biodra! - wymamrotał.
Przysiadł na piętach i wpatrzył się w leżącą przed nim postać. Jeszcze raz, z innym nastawieniem niż poprzednio, oszacował wzrokiem sylwetkę i rysy twarzy. To nie był cherlawy, niezdarny młodzian.
Przechylił głowę, żeby się lepiej przyjrzeć leżącej. Zauważył delikatny zarys brwi i długie rzęsy. Czyżby na ustach czerwienił się barwik? Wargi były pełne i lekko rozchylone.
- Dobry Boże! - wyszeptał, zadziwiony własnym postępowaniem. Jak mógł wcześniej nie zauważyć tego wszystkiego?
Jego przysłany na zastępstwo giermek, George, okazał się kobietą! Nie tylko całkiem dorosłą, ale w dodatku bardzo urodziwą. Nagle rycerz zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze i uśmiech
zniknął z jego twarzy. Kimkolwiek była, przebrała się za chłopca. Czyżby po to, żeby się do niego zbliżyć? Ile czasu by minęło, zanim zauważyłby, że to tylko przebranie?
Jeszcze raz dotknął jej twarzy i potrząsnął głową. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Przeciągnął palcami po jej policzkach i wargach. Wyczuł delikatne ciepło oddechu.
Kiedy wziął ją w ramiona, ze zdziwieniem stwierdził, że jest lekka jak piórko. Zaniósł ją do swojej komnaty sypialnej.
- Lancelocie - powiedział sam do siebie, patrząc na opierającą się na jego ramieniu głowę dziewczyny. -W co się tym razem wmieszałeś?
To był taki dziwny sen.
Julie westchnęła w półśnie. Za chwilę otworzy oczy i zobaczy przy łóżku znajomy budzik na wiklinowym stoliku nocnym i czasopismo, które czytała przed zaśnięciem, wciąż otworzone na stronie z artykułem o groźnych bakteriach, które mogą się lęgnąć na szkłach kontaktowych.
Nadal między snem a jawą, lekko zmarszczyła czoło. Dokuczał jej ból głowy i zastanawiała się, czy we śnie przypadkiem się o coś nie uderzyła.
Potem wszystko sobie przypomniała - mężczyznę w rycerskiej zbroi, który rzucał w nią ostrymi nożami. Gwałtownie otworzyła oczy. |
|
Powrót do góry |
|
|
El. Komandos
Dołączył: 16 Sie 2008 Posty: 679 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:42:11 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Haha Lancelot myślał że julie to George a potem zdał sobie sprawe że to dziewczyna:DIch trening był świetny:) Super to opisłaś .Czekam na new:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:31:26 01-01-09 Temat postu: |
|
|
z każdym odcinkiem ta historia robi się coraz dziwniejsza.
nie mogłam pojąc, dlaczego rycerz myśli, że Julie jest chłopcem.
i te wszystkie ćwiczenia. Były straszne, dziwię się, że dała sobie z tym radę.
już nie mogę doczekać się kolejnego odcinka, mam nadzieję, że pojawi się szybko. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 13:21:54 02-01-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 5
Znajdowała się w całkiem obcym pomieszczeniu o ścianach z kamienia i niewielu sprzętach. Natychmiast usiadła na łóżku.
- W końcu się obudziłaś.
Odwróciła się i zobaczyła człowieka ze snu, gadającą zbroję.
Tylko że teraz był ubrany w niebieską tunikę i siedział na ozdobnie rzeźbionym krześle z wysokim oparciem. Miał na sobie skórzane buty sięgające za kolana, a stopę jednej nogi oparł na kolanie drugiej.
Był tak wstrząsająco przystojny, jak zapamiętała.
- Och, to ty. - Przeczesała palcami splątane włosy. Nie mogła oderwać od niego wzroku. To chyba się nazywa charyzma, pomyślała. Tak, on ma charyzmę. Jak gwiazda filmowa, którą
natychmiast się zauważa, nawet w tłumie. Jeszcze coś przyszło jej do głowy. Co się działo, kiedy spała? Jedno spojrzenie na bluzkę i dżinsy upewniło ją, że nadal jest kompletnie ubrana. Brakowało jedynie śliniaka.
- No, dobrze - odezwała się. Miała nadzieję, że kiedy rozpocznie rozmowę, przejdzie jej ból głowy. - Co się tutaj dzieje?
- Dokładnie o to samo chcę zapytać ciebie, George. - Wypowiedział to imię z naciskiem, lekko się uśmiechając.
- O, nie! Nie odwracaj kota ogonem! Byłam gościem w restauracji w New Jersey, a potem nagle stałam się celem ćwiczebnym dla kogoś, komu się wydaje, że jest rycerzem Okrągłego Stołu. Proszę, powiedz mi, kim jesteś i gdzie trafiłam?
- Daj spokój. Przecież znasz odpowiedź.
- Nie znam! Nie rozumiesz, że naprawdę nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. - Była bliska łez. Patrzył na nią przez chwilę, jakby oceniał, czy jej reakcja jest prawdziwa, czy to tylko gra.
-W takim razie, dobrze. Nazywam się Lancelot. A trafiłaś, jak to z pewnością doskonale wiesz, do Camelotu.
- Błagam. Nie jestem w nastroju do takich...
- Muszę ci zadać podobne pytania. - Nie dał jej dokończyć. -
Kim jesteś?
Skąd przybywasz?
Znieruchomiał i czekał na jej odpowiedź.
- Dobrze. - Westchnęła. - Nazywam się Julie Gaffney i mieszkam w Nowym Jorku.
- Pochodzisz z Yorku? - Widać było, że coś mu się nie zgadza. - Masz bardzo dziwny akcent.
- Właściwie urodziłam się na Środkowym Zachodzie, więc nie mam nowojorskiego akcentu. - Uśmiechnęła się, jakby wreszcie zrozumiała dowcip, i ciągnęła: - Ty też mówisz z dziwnym
akcentem. Wydawało mi się, że pochodzisz z Francji. To znaczy, że z Francji pochodzi ten Lancelot z Jeziora, czy jak mu tam.
Przymrużył oczy.
- A więc jednak wiesz, kim jestem. Udawałaś całkiem zagubioną, a znasz moje imię.
- Nie przesadzaj ze skromnością. Wszyscy wiedzą, kto to jest Lancelot, nawet w Nowym Jorku.
- Znają mnie w Yorku? -Najwyraźniej sprawiło mu to przyjemność.
- Nie, nie pochodzę z Francji. Mieszkańcy Camelotu mająspecyficzne pojęcie o geografii. Wydaje im się, że wszystkie ziemie, poza Camelotem, leżą we Francji.
- Troszkę to ksenofobiczne, prawda?
Znów spojrzał na nią spod lekko opuszczonych powiek.
- No... tak. Oczywiście. - Pochylił się i postawił obie stopy na podłodze. - Dlaczego mieszkańcy Yorku wysłali niewiastę, żeby udawała mojego giermka? - Odruchowo uniosła dłoń do piersi, gdzie niedawno znajdował się śliniak. Poczuła, że policzki jej czerwienieją. - Nie przesadzaj ze skromnością. - Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie, i zapytał przyjaznym tonem: - Po co tu przybyłaś?
Nadal zawstydzona, potrząsnęła głową, starając się wyrzucić z myśli obraz nieznajomego, odkrywającego jej płeć.
- Ja... ja... Właściwie nie wiem. Mówię szczerze. Po prostu... Zamilkła w pół zdania, bo usłyszała dobiegający z zewnątrz szczególny dźwięk. - Co to było? -Nie odpowiadał, tylko siedział bez ruchu i obserwował jej reakcję. - Ten dźwięk. - Wstała z łóżka i podeszła do okna. Rozłożyste drzewo zasłaniało jej widok, ale dźwięk nie zniknął. - Konie. Słyszę tętent końskich kopyt i skrzypienie wozów.
- Dzisiaj jest dzień targowy - wyjaśnił łagodnie. Zdał sobie sprawę, że niewiasta nie udaje.
Rzeczywiście była przerażona. Czyżby w Yorku nie mieli dni targowych?
- Gdzie ja jestem? - Stała odwrócona do niego plecami, ale jej napięta, sztywna postawa świadczyła o tym, że zbiera w sobie wszystkie siły.
- Już ci mówiłem. Jesteś w Camelocie.
Lekko się zachwiała, ale odzyskała równowagę, opierając się dłońmi o kamienne obramowanie okna.
- Który mamy rok? - Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
- Jesteś chora - zaczął.
- Który to rok!
- Mamy rok pański czterysta dziewięćdziesiąty ósmy...
Nie słyszała, co do niej mówi. W uszach jej szumiało, oddychała głęboko, starając się dojść do siebie, próbując pojąć to, co zupełnie nie mieściło się w głowie.
Absurdalne myśli przychodziły jej do głowy. Czy miejsce zwane Camelotem kiedykolwiek naprawdę istniało? Pamiętała, jak profesor historii z college'u mówił, że Camelot to po prostu mit, wykorzystywany dla celów propagandowych przez królewskie rody Anglii, które chciały udowodnić swoje pochodzenie od króla Artura. Jeśli istniał prawdziwy król Artur, to pewnie był jakimś wybitnym celtyckim wodzem, żyjącym w czwartym lub piątym wieku.
- Rok pański czterysta dziewięćdziesiąty ósmy - powtórzyła, na chwilę zamykając oczy. Odgłosy życia średniowiecznej wioski docierały do jej uszu, czuła też słodką, wyraźną woń.
Król Artur. Camelot.
Profesor mówił, że w tamtych czasach miarą sukcesu celtyckiego wodza była po prostu zdolność utrzymania się przy życiu, uniknięcia śmierci z ręki sąsiada lub bliskiego krewnego. Tak więc historyczny król Artur był pewnie wodzem jakiegoś dawnego, łupieżczego
plemienia półdzikusów.
Tymczasem stojący za nią człowiek, Lancelot, nie był dzikusem. Co więcej, jak to możliwe, że rozumiała jego język? Dlaczego mówił tylko z lekkim angielskim akcentem, bardziej z amerykańska niż większość spikerów BBC?
Nagle stanął za nią i położył rękę, szorstką, silną i ciepłą, na jej czole.
- Nie masz gorączki - stwierdził.
- Nie. - Właściwie żałowała, że nie ma gorączki. To by wszystko wyjaśniło. - Jak mam cię zrozumieć? Mówisz prawie bez obcego akcentu, a przecież czytałam Chaucera i nawet on
posługiwał się staroangielskim. Kiedy żył Chaucer? - Czuła, że traci kontrolę. Zakręcała na palcu kosmyk włosów. Lancelot patrzył na jej profil, na jej świadczące o zdenerwowaniu gesty. -O Boże, nawet Chaucer pojawi się dopiero za osiem stuleci stwierdziła, otwierając szeroko oczy. - To wszystko w ogóle nie ma sensu.
- Uderzenie w głowę jednak ci zaszkodziło. Wrócę tu z medykiem.
- Ruszył do wyjścia.
- Nie, zaczekaj. Nie odchodź, pomóż mi.
Zatrzymał się i stanął tak blisko niej, że czuła ciepło jego ciała.
- Chyba tracę rozum - wymamrotała Julie do siebie.
- Cóż, jeśli rzeczywiście tak jest, to wybrałaś sobie na to całkiem dobre miejsce.
- Mówię poważnie. Nie wiem, jak to się stało. Nie wiem, dlaczego tu jestem. - W końcu spojrzała rycerzowi prosto w oczy. -Czy tobie to wszystko nie wydaje się dziwne? Nagle pojawia się przed tobą kobieta w stroju, który musi ci się wydawać całkiem dziwaczny...
- Owszem. Ale, prawdę mówiąc, twoje zdenerwowanie rozprasza moje obawy.
- Dlaczego?
- Ponieważ żaden naprawdę groźny przeciwnik nie wysłałby tak nieudolnego zabójcy. - Wreszcie się uśmiechnęła. Odpowiedział jej uśmiechem i natychmiast cała jego twarz nabrała ciepłego wyrazu. - Muszę już iść - oznajmił. - Zostań tu i czekaj mojego powrotu. Wtedy o wszystkim porozmawiamy.
- Gdzie idziesz?
- To męska sprawa. - Odwrócił się i ruszył do drzwi.
- Nie możesz mnie tu zostawić! Wyjdę na zewnątrz, sprawdzę, co się wokół dzieje. Ja...
- Zostaniesz tu - odparł spokojnie.
- Ciekawe, jak mnie zatrzymasz!
- Bardzo prosto - rzekł, przestępując próg. - Zamknę cię w tej komnacie, moja piękna.
Z tymi słowy zniknął za drzwiami. Usłyszała szczęk metalu.
- Rzeczywiście, prosto i skutecznie - wymamrotała pod nosem. Splotła ramiona i spojrzała przez okno.
- Dziękuję- odezwał się zza ciężkich drewnianych drzwi. Potem Julia usłyszała charakterystyczny odgłos oddalających się kroków. Wbrew sobie, mimo że sytuacja wcale jej do tego nie zachęcała, uśmiechnęła się lekko. |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:38:09 02-01-09 Temat postu: |
|
|
też mogłabym znaleźć się w legendarnym Camelocie, gdybym wpadła w ręce Lancelota (;
trudno mi sobie to wszystko wyobrazić, ale strasznie wciągnęła mnie ta historia.
już nie mogę doczekać się kolejnego odcinka i konfrontacji Julie z Lancelotem.
uwielbiam takie historie. ;p |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|